Browning Dixie Biały słon panny Phoebe


Dixie Browning


Biały słoń panny Phoebe



S&C

Exlibris





Rozdział 1


Był piękny jak wszystkie białe słonie – te olbrzymie, bardzo kosztowne posiadłości, które tak trudno sprzedać. Jego trzy kondygnacje, ozłocone teraz słońcem późnego października, wysokie okna, błyszczące jak czarne diamenty w obramowaniu świeżo pomalowanych na zielono okiennic, spadzisty dach zakończony wieżyczkami i pomalowany na biało, sprawiały, że dom wyglądał na znacznie młodszy, niż był naprawdę.

Oczywiście, ogród miał już za sobą czasy świetności. Miał je za sobą już pięćdziesiąt lat temu. Teraz roślinność rozrosła się, podpełzła pod dom, pokręciła się i splątała.

Phoebe wymieniła przepaloną żarówkę nad szyldem oznajmiającym, że prowadzi tu pensjonat i odstawiła drabinkę. Odetchnęła żywicznym zapachem nagrzanych słońcem sosen, sekwoi i cedrów. Wyrwała chwast zakrywający wyblakły napis „Na sprzedaż", podeszła do skrzynki pocztowej i wyjęła z niej plik bezużytecznych papierów, które wciąż przysyłano. Tym razem były to jakieś dwa katalogi i ogłoszenia firmy czyszczącej dywany w domu klienta. Żadnego listu od którejkolwiek z sióstr, żadnej wiadomości od pośrednika, który miał sprzedać jej dom, i żadnego czeku na milion dolarów.

Phoebe weszła do domu tylnymi drzwiami. Wpakowała dopiero co odebrane przesyłki do torby na makulaturę, przepaloną żarówkę wyrzuciła do śmieci i weszła na drugie piętro, aby jeszcze raz sprawdzić, czy najlepszy pokój jest należycie przygotowany. Ponieważ pan Galanos zarezerwował miejsce na cały miesiąc, dała mu największą sypialnię. Miał być jej jedynym gościem. Wszyscy systematycznie odwiedzający jej pensjonat wędkarze już wyjechali, a dwaj myśliwi, ojciec i syn, odwołali swój przyjazd z powodu jakichś nagłych spraw rodzinnych.

Galanos. Hiszpan czy Grek? Jeśli będzie chciał regionalną kuchnię, to stanowczo nie ma szczęścia, bo kuchnia południowych stanów ma tyle cech narodowościowych, co kuchnia prowadzona przez nią. Stali goście chwalili tę kuchnię, ale przecież Gus Galanos miał się zjawić tu po raz pierwszy. Przysłał go pan Rappoport, który pracował w jakimś federalnym biurze. Pan Rappoport był stałym gościem, a Phoebe miała zaufanie do swych stałych gości. Dawno temu podzieliła ich na takich, którym mogła zaufać, i na takich, którzy nie zostaną ponownie przyjęci. Teraz około tuzina dżentelmenów przyjeżdżało do niej raz lub dwa razy w roku na ryby lub na polowanie. Czasami pytali, czy mogą przysłać jej kogoś spokojnego, kto chciałby tu trochę odpocząć.

Nie wszystkim odpowiadał ten pensjonat. Phoebe uważała Shawdon za najbardziej urocze miejsce na świecie, ale jeśli gość nie interesował się łowiectwem albo wędkarstwem, nie miał tu wiele do roboty. Jedyną dostępną rozrywką było liczenie samochodów na platformach pociągu przejeżdżającego w pobliżu dwa razy dziennie. Oprócz tego można tu było czytać, spać, spacerować i obserwować naturę.

O, tak, Shawdon to piękne miejsce. Phoebe oddałaby wszystko, co ma – a, niestety, miała tylko tego białego słonia i piętnastoletniego forda, żeby się stąd wydostać.


Przyjechał jedenaście po czwartej drogim sportowym samochodem. Phoebe znała się na traktorach i półciężarówkach, nie na samochodach.

Czy pani Shaw? – spytał. Miał ciemne włosy i był tylko o kilka centymetrów wyższy od niej. Nosił brodę. Mówił z obcym akcentem, ale był to akcent z New Jersey, a nie grecki czy hiszpański.

Panna. A pan nazywa się Galanos? Witam w Shawdon. Zaprowadzę pana do pańskiego pokoju. Jeśli ma pan ochotę na kawę lub...

Dziękuję, nie trzeba.

Zdziwiona uniosła nieco brwi, ale nie odezwała się. Przywykła do różnych ludzi: przyjaznych, zbyt przyjacielskich i za mało przyjaznych. Ten najwyraźniej należał do tej ostatniej grupy. No i dobrze.

Gus podążał na górę za zgrabnym tyłeczkiem osłoniętym spodniami w niebieskie kwiatki. W jednej ręce niósł sfatygowaną skórzaną walizkę, w drugiej buty z cholewami i marynarkę. Podróżował już dużo dalej ze znacznie mniejszym bagażem. Połowę walizki zajmowały książki, których pewnie i tak nie przeczyta. Nie tylko przewód pokarmowy i nerwy potrzebowały odpoczynku. Jego umiejętność koncentracji również diabli wzięli.

W kufrze w holu znajdzie pan dodatkowe koce. Proszę się nie krępować. Tu na górze nie jest zbyt gorąco, ale zwykle zostawiam...

Dziękuję. Dam sobie radę.

... otwarte drzwi do holu... – Phoebe zacisnęła wargi. Ten facet najwyraźniej chce, żeby mu dać spokój. Bardzo jej to odpowiada. Nie prowadzi pensjonatu po to, żeby mieć liczne towarzystwo, ale dlatego, że potrzebuje pieniędzy, a ponieważ gość zapłacił z góry za cały miesiąc – nie ma pretensji.

Zanim zdążyła mu pokazać, gdzie jest łazienka, odsunął ją delikatnie i zamknął jej drzwi przed nosem. Zapamiętała płonące czarne oczy, niesforne czarne włosy przetykane licznymi pasmami siwizny i zawzięte usta bez uśmiechu, częściowo ukryte pod szczeciniastą brodą i wąsami.

A więc to jest Gus Galanos. ' Niektóre czynne wulkany są łagodniejsze. Może poprawią mu się maniery, kiedy zgłodnieje. Ma co robić i nie musi na niego czekać. Trzeba napełnić karmniki dla ptaków, skończyła się kukurydza dla wiewiórek, a w sieni zalęgła się jeszcze jedna mysia rodzina i najwyraźniej zamierza przetrwać tam zimę.


Gus siedział na brzegu łóżka i wpatrywał się w tapetę ozdobioną drobnymi różyczkami. Czy oszalał? Co, do cholery, robi w takim miejscu z taką kobietą? Albo i bez niej – to przecież bez znaczenia.

Rap powiedział, że tu jest cicho.

Spokojnie, cicho i można doskonale odpocząć. Miejsce jakby stworzone dla człowieka, który wiele razy przechodził przez piekło. Masz tylko spać, jeść i spacerować tak długo, aż zmęczysz się i znów zaśniesz. Spać, przede wszystkim spać, chłopie. Niedługo wrócisz do nas w najlepszej kondycji.

Gus zaklął. Przez obramowane białymi krochmalonymi zasłonami okno przyglądał się kępie drzew i śmiesznemu miniaturowemu domkowi, umieszczonemu na żerdzi. To cholerstwo było dokładnie na wprost jego okna.

Wstał i zaciągnął zasłony. Wprawnym okiem automatycznie omiótł pokój. Dla pewności przesunął dłońmi po skrzyni, łóżku, biurku i krześle, sprawdził brzegi zasłon, szczyt szafy, ramy dwóch obrazów i lustro.

Pokój jest czysty. Przecież wie o tym, do diabła! Chyba jeszcze niezupełnie zwariował, to tylko początki paranoi. Zawsze tak jest po robocie, a chociaż skończył jedną trzy tygodnie temu i miał dość czasu na złożenie raportu, kilka spotkań z konowałem i parę wizyt u doktora od wariatów, to jednak trudno tak od razu oderwać się od tamtego życia.

Przekonawszy się, że w pokoju nie ma żadnej bomby, pluskwy ani niczego śmiercionośnego poczuł zmęczenie. Oprócz zupełnie starganych nerwów i żołądka, który wydzielał więcej kwasu, niż cały Bliski Wschód pompował ropy, miał jeszcze jeden problem – stracił całą witalność. Jego ciało i mózg tak długo trwały w pełnej gotowości, że już nie umiał się odprężać, chociaż ciało powoli uczyło się tego na nowo. Potrafił zasnąć podczas rozmowy i po dziesięciu minutach lub po dwóch godzinach obudzić się z dudniącym w głowie szerokoekranowym i kwadrofonicznym koszmarem.

Gus wyciągnął się na łóżku w marynarce i w butach, położył głowę na pachnącej lawendą poduszce, zamknął oczy i zasnął.

Dwie godziny później obudził go jakiś fetor. Pociągnął nosem. Spuszczają nie oczyszczone ścieki? Wąchał ten potworny smród w wielu krajach na całym świecie. W swoim także. Przeciągnął się, przygładził dłonią niesforne włosy, które należałoby już podciąć, i wyruszył na poszukiwanie źródła tego smrodu. Nos zaprowadził go do kuchni. Oczywiście była tam. Zamieniła kwieciste spodnie na sukienkę w kwiaty, z milutkim białym kołnierzykiem.

Nie wiem, czy pani zwróciła na to uwagę, ale coś tu cholernie śmierdzi. Niech pani wezwie hydraulika albo zawiadomi gazownię.

To tylko... – zaczęła Phoebe. Właśnie nakrywała stół na dwie osoby.

Nie interesują mnie pani kłopoty – powiedział i wyszedł. Chwilę później usłyszała ruszający gwałtownie samochód i uderzenie żwiru o płot.

... kapusta – dokończyła zdanie. Jego zachowanie bardziej ją rozbawiło niż zdenerwowało. Cierpliwość to jedyna rzecz, jakiej Phoebe zawsze miała pod dostatkiem. Betsy uważano za rodzinną piękność, Elidę – za nadzwyczaj mądrą, a starszą od nich o dziesięć i jedenaście lat Phoebe ceniono za zdrowy rozsądek, cierpliwość i niezmiennie dobry humor. Cechy te wydawały się nudne w codziennym życiu, ale musiała przyznać, że w ciągu kilkunastu ostatnich lat bardzo się jej przydały. – Przygotowała sobie kolację i, zamiast zjeść w swoim pokoiku, zaniosła talerz do salonu.

Zjadła, zmyła naczynia i odstawiła na suszarkę. Pan Galanos zapewne już zrozumiał, co by mu powiedziała, gdyby jej na to pozwolił. W tej okolicy jest tylko kilka restauracji, i to bardzo daleko, a te najlepsze są ukryte w lesie, daleko od utwardzonej drogi i nie prowadzi do nich żaden drogowskaz.

Ukroiła sobie kawałek ciasta kokosowego, które upiekła dwa dni temu i usiadła wygodnie przed telewizorem. Chciała obejrzeć film. Gus Galanos nie raczył zaczekać, aż mu powie, gdzie leży zapasowy klucz i teraz musi czekać na powrót gościa, by wpuścić go do domu. Mimo że Shawdon było najlepszym po raju miejscem do życia, to jednak zdrowy rozsądek i agent ubezpieczeniowy wymagali pewnych zabezpieczeń.

Okazało się, że już kiedyś widziała ten film, więc rozwiązała krzyżówkę w niedzielnej gazecie, zapisała, co ma załatwić, kiedy następnym razem pojedzie do miasta, a potem wzięła prysznic. Złościło ją to wymuszone oczekiwanie, bo zwykle kładła się spać o dziesiątej. Niezależnie od tego, czy pana Galanosa to interesuje, czy nie, i tak musi poznać panujące w tym domu reguły i zastosować się do nich.

Wyjrzała przez okno, żeby upewnić się, czy światła u panny Em są w porządku. Zgodnie z umową światła paliły się na górze, a dół domu był ciemny.

Ponieważ w sąsiedztwie nie było wielu domostw, dwie samotne kobiety zawsze w ten sposób sprawdzały nawzajem swoje bezpieczeństwo.

Kwadrans po północy usłyszała szum silnika samochodu toczącego się po podjeździe. Zarzuciła na flanelową koszulę biały pikowany szlafrok i poszła otworzyć drzwi.

Dobry wieczór. Udało się panu zjeść porządną kolację? – Spojrzał na nią jak na intruza. Zamknęła drzwi frontowe, tłumiąc nieodpartą i nigdy dotąd nie znaną chęć trzaśnięcia nimi. – Musi pan wiedzieć, że w tym domu używa się drzwi od strony kuchni i byłabym wdzięczna, gdyby pan także zechciał z nich korzystać. – Wciąż patrzył na nią wilkiem. Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że udało się panu znaleźć jakąś miłą knajpkę. W Elizabeth City jest kilka dobrych restauracji. Mogę panu polecić...

Mam dobry wzrok, panno Shaw, i umiem czytać zarówno mapy, jak i tablice ogłoszeń. – Postawił już stopę na schodku, kiedy zdecydowała, że jednak znów się do niego odezwie.

Jeśli chce pan mieszkać w moim domu, musi pan, niestety, zastosować się do niektórych panujących tu obyczajów. – Zacisnął wargi. Phoebe nie miała pojęcia, co go tak bardzo zirytowało. Wiedziała tylko, że nie zrobiła nic takiego, czym mogłaby zasłużyć sobie na jego wrogość. Postanowiła zupełnie ją zignorować. Uśmiechnęła się uprzejmie, żeby ukryć rzadkie u niej poirytowanie. – Bo w tym domu przestrzega się pewnych zasad, panie Galanos. Zapłacił pan za posiłki, więc jeśli zechce pan spędzić cały dzień poza domem, przygotuję panu suchy prowiant. Jeśli zaś nie życzy pan sobie, abym przygotowywała panu posiłki, musi mnie pan o tym uprzedzić. W przeciwnym wypadku tracę czas i marnuję produkty. – Zrobił ruch, jakby chciał wejść na schody, ale Phoebe jeszcze nie skończyła. – Poza tym muszę panu pokazać, gdzie chowam zapasowy klucz, żebym nie musiała czekać na pański powrót.

Tak jest, proszę pani – powiedział z sarkazmem.

Zamek frontowych drzwi zacina się od czasu, gdy jeden z moich gości próbował przekręcić klucz w odwrotną stronę, więc dopóki się tego nie naprawi, używamy wejścia od strony kuchni. Klucz jest schowany z prawej strony pod wycieraczką – ciągnęła, ignorując jego grubiaństwo.

Postaram się zapamiętać – zadrwił. – Czy to wszystko?

Phoebe głęboko wciągnęła powietrze. Do niektórych ludzi trzeba mieć anielską cierpliwość.

Niezupełnie. Nie wiem, czy pan poluje. – Dała mu trochę czasu na ewentualną odpowiedź, ale ponieważ milczał, mówiła dalej. – W każdym razie lasy wkrótce zaroją się od myśliwych, więc jeśli zamierza pan spacerować, proszę nakładać pomarańczową kamizelkę. Kamizelki dla gości wiszą w sieni.

Przyglądał się jej tak długo, że zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle usłyszał, co powiedziała. Może ma wadę słuchu? A może tylko paskudne maniery?

Chce pani decydować o tym, w co mam się ubierać?

Zdziwienie zastąpiło zgrzytliwe tony w jego głosie. Phoebe stała przed nim ubrana w stary szlafrok, w niezgrabnych kapciach na stopach. Próbowała sobie wytłumaczyć, że przecież ten mężczyzna nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia. Przy odrobinie wysiłku mogłaby nawet patrzeć na niego z góry.

Jeśli pan... to znaczy, chciałabym, żeby pan... – Przełknęła ślinę, oblizała wargi i spróbowała zacząć to zdanie od początku.

Proszę pana.. '.

No, niechże to pani wreszcie wydusi. Jestem zmęczony, głodny i nie mam ochoty spędzić tu całej nocy czekając, aż zdecyduje się pani coś mi powiedzieć.

Stary zegar w salonie ze zgrzytem wybił kolejną godzinę, a wielkie brązowe oczy Phoebe toczyły bój z nieprzeniknionym czarnym spojrzeniem oczu gościa.

W porządku, panie Galanos, sam pan tego chciał. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, zawsze może pan o to poprosić. Poza tym nie będę się panem zajmować.

Gdy przyglądała się, jak wchodzi na schody, walczyły w niej poczucie winy i złość, której dotąd nie znała. Nie pamiętała, żeby ktoś kiedykolwiek tak bardzo ją zirytował. A niech sobie będzie głodny. Niech śpi w samochodzie, kiedy późno wróci do domu i znajdzie zamknięte drzwi! Ten facet raczej umrze z głodu, niż poprosi o kawałek chleba, myślała.

Umrze z głodu? Na pewno nie! I na dodatek nie zadowoli się kawałkiem chleba. Gus Galanos jest typem faceta, który chwyta całe ciasto i nie zawraca sobie głowy takimi drobiazgami jak „proszę" czy „dziękuję pani".


Kilka następnych dni minęło tak gładko, że Phoebe dziwiła się, dlaczego co wieczór jest taka zmęczona. Przecież nie dlatego, że ma szczególnie wymagającego gościa. Wprost przeciwnie. Pierwszego dnia rano poszła na górę posłać mu łóżko, a on zachował się tak, jakby przyszła po to, żeby przeszukać mu kieszenie.

Co pani tu, do cholery, robi? – zawołał wychodząc z łazienki.

Phoebe zwykle wietrzyła pokoje, więc odsunęła zasłony i otworzyła szeroko okna, zanim zabrała się do ścielenia łóżka.

Ścielę pańskie łóżko. Czy przyszłam za wcześnie? Jeśli chce się pan jeszcze zdrzemnąć – przyjdę później.

Jeśli będę chciał, żeby moje łóżko było posłane, zrobię to sam. I niech pani zamknie te cholerne okna!

Nie mam zamiaru zostawiać otwartych okien. Chciałam tylko przewietrzyć. – Pociągnęła nosem dla podkreślenia swoich słów, ale nie było tu zapachu wełnianych skarpet, brudnego sprzętu myśliwskiego czy mokrych butów. Pokój wciąż pachniał lawendą, wykrochmaloną pościelą i... charakterystycznym ostrym zapachem, bardzo osobistym i bardzo męskim.

Nie pokazała po sobie, że gburowaty lokator zachwiał jej poczuciem pewności. Uśmiechnęła się i przemaszerowała obok niego z dumnie podniesionym czołem. Szybko zeszła na dół, do bezpiecznej i przyjaznej kuchni.

Dopiero pół kubka mocnej herbaty z mlekiem trochę ją uspokoiło. Nawet nie przypuszczała, że może wybuchnąć z powodu zjadliwego spojrzenia i kilku ostrych słów. Prawdę mówiąc, nie przypomina sobie, żeby ktokolwiek kiedykolwiek tak na nią patrzył. Teraz, kiedy analizowała słowa dziwnego lokatora, nie wydały jej się aż tak nieprzyjemne.

Ten biedny człowiek po prostu nie panuje nad sobą. Niektórzy ludzie mają już taki agresywny sposób mówienia. Nie powiedział tego po to, żeby ją urazić. Zaproponował tylko, że sam pościele swoje łóżko, a ona powinna mu była podziękować, zamiast się dąsać.

Dąsać się? O rany, czy naprawdę się nadąsała? Zawsze uważano ją za dobre dziecko. Trudno ją było zdenerwować, a za to bardzo łatwo – uspokoić. Phoebe zawsze wszystkich umiała pogodzić. To Elida była złośnicą, a jej inteligencja sprawiała, że potrafiła boleśnie kaleczyć ostrym słowem. To Betsy wciąż chodziła nadąsana, a ponieważ była pięknym niemowlęciem i w miarę rozwoju piękniała jeszcze bardziej – pozwalano jej na to. Aż dziw, że nie wyrosła na zepsutą, pyszną kobietę. No, może trochę.

Phoebe zaczęła się zastanawiać, czy nie jest jednak bardziej podobna do swoich sióstr, niż jej się wydawało. W ciągu kilku dni zademonstrowała oschłość, trzaskała drzwiami, dąsała się i nie mogła się zdecydować, w co ma się ubrać: czy jeszcze raz włożyć stare spodnie w kwiaty, czy przebrać się w spódnicę z różowego dżinsu i różową muślinową bluzkę.


Następnego dnia po święcie Halloween, którego z powodu braku dzieci w okolicy właściwie nie obchodzono w Shawdon, Phoebe przycinała marne, późne róże i zwiędłe liście irysów, rosnących w jej ogrodzie. Przycinała krzewy tylko wtedy, kiedy było to już absolutnie konieczne i zawsze ukorzeniała obcięte gałązki. Trudno jej było potem znaleźć w zatłoczonym ogrodzie choćby skrawek ziemi, w którą mogłaby je posadzić.

Wyprała ręczniki i powiesiła je na podjeździe. To była jedyna nie zarośnięta przestrzeń, na której mogła rozciągnąć sznury bielizny. Przystanęła na chwilę grzejąc się w ciepłym jesiennym słońcu. Spojrzała wprawdzie kilka razy w stronę lasów, ale na pewno nie po to, żeby wypatrywać, czy Gus Galanos wraca do domu ze spaceru. Niech sobie łazi przez cały boży dzień. To nie jej sprawa.

Widocznie istnieją na świecie ludzie, dla których wspaniałe wakacje polegają na ukrywaniu się w sypialni, włóczeniu po polach i lasach.

Ona sama zupełnie co innego uznawała za godne wakacje. Były to wspaniałe, egzotyczne i romantyczne wizje, ale dopóki nie zadzwoni jej pośrednik z wiadomością, że stał się cud i ktoś właśnie chce kupić jej posiadłość, jest uwięziona tu, w Sleepy Hollow, razem ze swoimi ptakami, wiewiórkami i poczciwym białym słoniem. No i z czarnobrodym nieznajomym na dodatek.

A właściwie, kto to jest i co on tu, u licha, robi? Może to agent z IRS, próbujący złapać ją na zbieraniu góry pieniędzy od tłumu turystów, którzy marzą tylko o tym, żeby chłonąć subtelny urok Shawdon w Północnej Karolinie? Jednak gdyby naprawdę był agentem urzędu podatkowego, to już dawno by stąd wyjechał. Odkąd tu zamieszkał, pojawił się w pobliżu tylko listonosz i Elbert na swoim starym traktorze oraz panna Em, o której właściwie trudno powiedzieć, że się pojawiła. Panna Em zwykle przynosiła ze sobą trójnogi taboret, na który się wdrapywała, żeby móc zajrzeć przez szybę i upewnić się, że Phoebe jest cała i zdrowa. Panna Em nie utrzymuje stosunków towarzyskich z samotnymi kobietami, prowadzącymi pensjonaty dla mężczyzn.

Tak, Czarnobrody na pewno nie jest z IRS. Jak zdążyła się zorientować, nie poluje, nie łowi ryb, a jeśli ma aparat fotograficzny lub lornetkę, to bardzo dobrze ukryte gdzieś w kieszeni kurtki. Nie skorzystał z jej propozycji zabierania suchego prowiantu, chociaż łaskawie zgadzał się wypić co rano kubek czarnej kawy z ekspresu. Jego samochód wciąż stał na podjeździe przodem do szopy, w której przechowywała kukurydzę. A ponieważ do najbliższej restauracji nie da się dojść na piechotę, więc ten facet musi chodzić aż za linię kolejową, przecinającą pole sojowe, i przez las przedzierać się do autostrady, gdzie kupuje jakieś chipsy i czekoladki na stacji benzynowej Shorty'ego.

Phoebe właśnie zdjęła domek dla ptaków, żeby wyrzucić stamtąd gniazdo latających wiewiórek, kiedy kątem oka zauważyła swego tajemniczego gościa, człapiącego przez pole w stronę domu. W nocy padało i po długim spacerze buty miał tak oblepione szarym błotem, że ważyły pewnie po kilka kilogramów każdy.

Może je pan tam opłukać – powiedziała i wskazała stary zlew, zamontowany przed sienią. Obok zlewu ustawiono ławkę, na której jej goście zwykle zostawiali cuchnącą i zabrudzoną wierzchnią odzież.

Wytrzymała jego zdolne przepalić azbest spojrzenie, wzruszyła ramionami i zajęła się swoją robotą.

Jak na tę porę roku, słońce grzało bardzo mocno. Phoebe ubrała się w swój ulubiony strój roboczy, składający się z luźnych spodni, które uszyła z resztki niebieskiego materiału zasłonowego i biało-niebieskiego swetra zrobionego na drutach, na który naszyła niebieski kwiatek. Rozjaśnione przez letnie słońce włosy uczesała rano w koński ogon, ale teraz rozsypały się i powiewały wokół ramion.

Co pani tam, do diabła, robi?

Zaskoczył ją.

Wieszam to z powrotem – powiedziała.

W połowie drewnianego drąga, podtrzymującego domek dla ptaków, zamontowano zawiasy, żeby można było wygodnie opuścić i oczyścić domek. Było to łatwe, chociaż trochę nieprzyjemne zajęcie.

Niech się pani odsunie. Ja to zrobię.

Phoebe chciała się sprzeciwić, ale w końcu pozwoliła mu podnieść ciężkie urządzenie i ustawić domek na miejscu.

Dzięki – mruknęła.

Co to takiego? Jakiś domek dla ptaków? To gniazdo jaskółek. Zjadają moskity. Dobrze się Pani spacerowało?

Cisza. Najwyraźniej tylko on miał prawo zadawać pytania. Znów poczuła się, jakby zatrzaśnięto jej drzwi przed nosem.

Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan zostawić w sieni te zabłocone buty – powiedziała spokojnie. – Czy ma pan jakieś inne buty na zmianę? Coś, co mógłby pan nosić w domu po powrocie ze spaceru.

Tak, oczywiście.

Weszła do domu, żeby przygotować kolację, a on powlókł się za nią z nisko spuszczoną głową. Przeszli przez zarośnięty ogród. Gus sięgnął po kurtkę, którą zostawił na ławce, żeby pomóc jej przy montowaniu domu dla jaskółek. Kiedy przerzucił ją przez ramię, zawartość kieszeni rozsypała się po ziemi, tuż pod ich stopami.

Zaklął. Phoebe uklękła i sięgnęła po coś, co leżało najbliżej. Przypadkiem było to opakowanie proszków od bólu głowy. Gus sięgnął po nie w tej samej chwili. Ich ręce spotkały się. Zesztywniał, a ona cofnęła dłoń, jakby jego dotknięcie parzyło. Oboje wymamrotali jakieś przeprosiny. Patrzyła odrętwiała, jak zbierał kupione na stacji benzynowej śmieci: dwa opakowania aspiryny, proszki od bólu głowy, dwie fiolki proszków przeciwko nadkwasocie, sześć batoników Mars i torebkę słonych orzeszków.

Jeśli ma pan kłopoty... – zaczęła.

Nie mam.

To znaczy, jeśli boli pana głowa lub cierpi pan na niestrawność, mogę panu polecić...

Jestem pewien, że może pani, panno Shaw – powiedział bez cienia wdzięczności. – Jeśli będę potrzebował pielęgniarki, zatrudnię kogoś z kwalifikacjami.

Phoebe przyglądała się, jak otwiera drzwi kuchenne, zdejmuje buty, rzuca je w kąt za wielki kocioł centralnego ogrzewania i w samych skarpetkach idzie krótkim korytarzem, łączącym sień z kuchnią.

Zrobiłeś to jednak, ty czarnobrody ośle. Jednak to zrobiłeś – mruknęła. – A skoro już do tego doszedłeś, dlaczego nie pomyślisz o profesjonaliście, który poprawiłby twoje maniery.




Rozdział 2


Zawieszenie broni. W całym swoim życiu Phoebe nigdy dotąd nie przeżyła czegoś takiego jak zawieszenie broni, bo nigdy nie była na nikogo wściekła na tyle długo, żeby potrzebować jakiegoś rozejmu. Jej ojciec nazywał ją Słoneczną Panienką. Działo się to wtedy, kiedy jeszcze była jedynaczką, zanim po raz pierwszy odszedł z domu i po kilku latach wrócił, żeby zrobić jeszcze dwie córki. Potem odszedł po raz drugi – tym razem już na zawsze.

Kredą w kominie trzeba zapisać, że tym razem zachowanie Gusa Galanosa zachmurzyło Słoneczną Panienkę.

Poza tym dni mijały raczej spokojnie. Centralne ogrzewanie znów się popsuło i klekotało za każdym razem, kiedy włączał się wentylator. Przez podwórze przebiegł ścigany przez psy jeleń i przerwał jej sznur na bieliznę, zawadziwszy o niego rogami. Swojego gościa widywała rzadko albo wcale. Wyłapała mysią rodzinę, która mieszkała w sieni i przeniosła zwierzątka na drugą stronę kanału Bullyard z nadzieją, że nie są mistrzami olimpijskimi w pływaniu.

Poprzedniego dnia Phoebe zauważyła na trawniku pod oknem jadalni trzy okrągłe dziurki. Najwyraźniej panna Em przeraziła się czarnej brody Galanosa i jego sportowego samochodu i wspinając się na trójnogi taboret sprawdzała, czy Phoebe jeszcze żyje. Wciąż nie dawała się przekonać, że należy zainstalować telefon i kategorycznie odmawiała odwiedzania sąsiadki. Tylko dziurki pod oknem przypominały Phoebe, że gdyby potrzebowała – pomoc jest w zasięgu ręki.

Od dnia, w którym zawartość kieszeni jego marynarki rozsypała się na podwórzu, Gus Galanos przestał przychodzić rano do kuchni na kawę. Phoebe zignorowała ten afront i nieodmiennie proponowała mu rano herbatę, mleko, kakao, sok lub gorące śniadanie – do wyboru, a on codziennie odmawiał czegokolwiek.

Nie wyglądał dobrze. Wiedziała, że wszystkie te popularne leki nic nie pomogą na jego dolegliwości, jeśli będzie się żywił batonami i solonymi orzeszkami. Dobry Boże, czy ten facet nie ma krzty rozumu? Czy nie ma żadnej matki albo żony, którą obchodziłoby to, czy dba o siebie?

W końcu to nie jej sprawa, upomniała siebie ostro. Ma własne sprawy na głowie i nie prowadzi szpitala dla nieuleczalnie zwariowanych facetów, którzy nie potrafią przystosować się do otoczenia. Mimo wszystko ktoś powinien zadbać o to, żeby ten biedny człowiek jadał przyzwoite posiłki w regularnych porach, zamiast spać całymi dniami, wpychać w siebie bezwartościowe żarcie, oglądać telewizję po nocach i włóczyć się po polach i lasach, doprowadzając się do takiego zmęczenia, że ledwo mógł dociągnąć do domu.

Phoebe celowo starała się unikać salonu. Ponieważ i tak przeznaczyła go głównie dla gości, wchodziła tam tylko po to, żeby go codziennie uporządkować i posprzątać gruntownie raz w tygodniu. Miała swój prywatny salon, który kiedyś był jedną z sypialni. Kiedy umarła jej matka, a wkrótce po niej ciotka Phee, i Phoebe zdecydowała się na prowadzenie pensjonatu, żeby związać koniec z końcem, przerobiła sypialnię na biuro. Już w pierwszym tygodniu korzystania z salonu razem z tłumem głośnych, pijących piwo kibiców sportowych, przesunęła biurko w jeden kąt pokoju, zniosła ze strychu fotel, kupiła mały przenośny telewizor i przyniosła magnetofon z sypialni. Okazało się, że to doskonały pomysł. Goście czuli się mniej skrępowani, a ona mogła bez przeszkód i do utraty przytomności mordować się nad książkami rachunkowymi. Po pracy czytała, słuchała muzyki albo oglądała ulubione programy w telewizji. Nie miały one nic wspólnego ze sportem.

Kimkolwiek jest Gus Galanos, na pewno nie jest kibicem sportowym. Całymi godzinami ogląda wyłącznie wiadomości. Do późnej nocy słucha wszelkich możliwych programów informacyjnych. Phoebe słyszała, bo duży salon znajdował się we frontowej części domu, naprzeciw jej sypialni, jak rozmawia z telewizorem. Był tak samo niemiły dla przeróżnych reporterów, jak dla niej.

Dlaczego tak bardzo interesują go serwisy informacyjne? Może okradł bank albo coś w tym rodzaju? A może jest ściganym mordercą? Jeśli tak, to znalazł wymarzoną kryjówkę.

Tak naprawdę wcale się go nie bała. Pan Rappoport nigdy by jej nie przysłał przestępcy. Pewnie też jest reporterem i nawykowo sprawdza konkurentów. Jeden z tych facetów o stalowych oczach i żelaznych szczękach, którzy nie potrafią wydusić z siebie ani słowa, dopóki nie postawi się ich na jakimś ładnym egzotycznym tle.

Co za bzdury. Jestem po prostu przemęczona – powiedziała do siebie.

Znalazła wreszcie logiczny powód tego dziwacznego fantazjowania, któremu się przed chwilą oddała. Nie ma przecież ani wybujałej wyobraźni, ani nie jest zbyt wścibska. To, że jakiś facet śpi w jej najlepszej sypialni, że zostawia zabłocone buciska w sieni jej domu, a połowę nocy spędza wyciągnięty w ogromnym skórzanym fotelu stojącym o dwa metry od jej łóżka, wcale nie musi znaczyć, że jest nim zainteresowana.

Teraz, kiedy już ustaliła, że nic ją to nie obchodzi, może wreszcie przestać o nim myśleć. Reporter czy zwariowany morderca, ma dla niej tyle powabu, co pilnik do metalu.

Zabrała się ponownie za stertę rachunków, które już wcześniej posegregowała. Zupełnie nie mogła się skupić. Cholerny Gus Galanos! Przyszła tu zaraz po kolacji, chcąc solidnie popracować, a tymczasem pół nocy zastanawia się, co to za facet. Jakby nie miała innych zmartwień na głowie.

Phoebe nie była osobą lubiącą się zamartwiać, jednak ta nabyta cecha rozwinęła się w niej w ciągu ostatnich dwunastu lat, kiedy to dochody gwałtownie zmalały, a wydatki ciągle rosły. Teraz martwienie się weszło jej już w nawyk.

Oczywiście, gdyby w przyszłym roku znów udało się wydzierżawić pola sojowe i jeśli żaden ze stałych gości nie odwoła w ostatniej chwili przyjazdu, jak to się zdarzyło w tym roku, będzie mogła spłacić kredyt bankowy. Nienawidziła długów – były niebezpieczne jak spacer po ruchomych piaskach.

Po śmierci matki Phoebe wzięła z banku pożyczkę na zapłacenie rachunków, których nie uznała ubezpieczalnia. Zaraz potem musiała zaciągnąć kolejną pożyczkę na pokrycie dachu. Kiedy przedstawiono jej kosztorys, zdecydowała, że zrobi tylko połowę dachu. Północna strona, mniej narażona na palące promienie słońca, była wtedy w znacznie lepszym stanie, ale teraz i tam dach zaczął przeciekać. Na razie tylko od frontu, nad gankiem, ale to zła wróżba.

Do tego wszystkiego – jeszcze Betsy. Nauka w innym stanie kosztuje bardzo drogo, ale Betsy zdecydowała się studiować na UVA, bo, jak twierdziła, mają tam znakomity wydział filologii. Okazało się potem, że zakochała się w najlepszym językoznawcy w klasie, który wybierał się na ten właśnie uniwersytet. Kiedy się odkochała, przebyła już połowę tych kosztownych studiów. O niecałą godzinę drogi od Shawdon jest znakomity uniwersytet i gdyby nie to, że Betsy tak niewiele zostało do ukończenia nauki, Phoebe skłoniłaby ją do przeniesienia się tutaj. Ale skoro już zaczęła te studia, musi je, do diabła, doprowadzić do końca. Phoebe poświęciła zbyt wiele lat i zbyt dużo pieniędzy, żeby miało to pójść na marne. Przynajmniej dwie z trzech sióstr Shaw będą miały dyplom. Matka chciała, żeby wszystkie zdobyły wykształcenie i nie musiały być na utrzymaniu mężczyzny.


W tydzień po przybyciu Gusa znów zaczęło padać. Tym razem nie był to miły jesienny deszczyk, ale zimna paskudna ulewa, zacinająca w okna.

Gus obudził się niespokojny, a zanim przyszło południe, chodził po ścianach. Kilka dni wcześniej pojechał samochodem do Elizabeth City i zrobił trochę zakupów, ale ser i konserwy już się skończyły, a ostatnią paczkę chipsów zjadł w dniu, w którym nastąpiła zmiana pogody. Jemu to nie przeszkadzało, ale żołądek dawał mu się we znaki. Zgoda, to, co do niego wkłada, na pewno nie pomaga, ale czy ma inne wyjście? Zgłosić się do szpitala, żeby go uznali za niezdolnego do pracy? Nie, do diabła! Jeśli zdecyduje się skończyć z robotą, to skończy, ale on sam o tym zdecyduje, a nie jakaś cholerna komisja złożona z kilku konowałów i stada urzędasów. Rap też uważa, że potrzeba mu tylko trochę odpoczynku. Posprzeczał się z nim, ale wreszcie ustąpił.

Agencja nie może sobie pozwolić na moje odejście i doskonale o tym wiesz – tłumaczył Gus. – Ilu mamy facetów mówiących trzema językami i znających cztery arabskie dialekty? Ilu agentów jest inżynierami górnictwa naftowego? Ilu wystarczy zawiązanie ręcznika na głowie i narzucenie prześcieradła na ramiona, żeby pasować do scenerii połowy państw na Bliskim Wschodzie?

Gus potrafił i robił to wszystko więcej niż raz. Przynajmniej dopóki go nie złapali. Ale zanim się to zdarzyło, wielokrotnie udawało mu się załatwić to, po co przyjechał i zakopać się potem w piaskach pustyni. Tylko ostatnim razem nie udało mu się w porę skończyć roboty. Przez jedenaście tygodni był „gościem" w małej celi u zawodowych terrorystów, którzy torturowali go trochę dla zabawy. Te jedenaście tygodni zostawiło jakieś ślady. Na ciele na pewno.

List do pana, panie Galanos.

Gus zerwał się o pół sekundy za późno. Nie słyszał, jak wchodziła. To go cholernie przestraszyło. Nawet jej nie słyszał. W jego zawodzie taka beztroska może kosztować życie.

Panie Galanos?

Tak, o co chodzi? – warknął. Otworzył szeroko drzwi i przyglądał się swojej niezbyt pięknej gospodyni. Był wściekły na siebie i potrzebował kozła ofiarnego, a ją miał pod ręką. – Powinna pani, do cholery, mieć więcej rozumu i nie podkradać się do człowieka w ten sposób.

Otworzyła szeroko oczy i poruszyła wargami. I jeszcze coś – kobieta w jej wieku nie powinna mieć takich ust. Powinna mieć uszminkowane wargi, obojętne, na jakie zwykle nie zwracał uwagi. Ale jej wargi bez szminki, gładkie i różowe... Zrobiło mu się gorąco poniżej pasa!

Oskarżycielsko patrzył na jej usta. Przechwyciła jego spojrzenie, przygryzła zębami dolną wargę. Nie spuszczając oczu z jej ust, mocniej ścisnął framugę drzwi.

Przepraszam, jeśli pana przestraszyłam, ale mam dla pana list.

Dobrze. Już dobrze. W porządku. – Kto, do diabła, może do niego pisać? Nikt oprócz Rappoporta nie wie, gdzie jest, a Rap przecież nikomu nie dałby adresu.

Wciąż trzymała w dłoni kopertę, a on nadal wpatrywał się w jej usta. Nagle poczuł coś, czego nie czuł tak długo, że prawie zapomniał, jak to jest. Cholera! Chwycił list, wymamrotał jakieś podziękowanie, zatrzasnął jej drzwi przed nosem i oparł się o nie plecami. Pot wystąpił mu na czoło. Wciąż trzymając list w jednej ręce, drugą nieświadomie dotknął dżinsów z przodu, jakby chciał się upewnić, że się nie myli. Nie mylił się. To oczywiście zupełnie nic nie znaczy. Jednak po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna Gus pomyślał, że może udałoby mu się wrócić do życia.

List był od Nicka. Gus usiadł na brzegu łóżka I przeczytał to, co było napisane na kartce. Popatrzył w okno i przyglądał się bezmyślnie, jak krople szarego deszczu rozbijają się na szybie. Potem jeszcze raz przeczytał list.

Nick nie miał mu wiele do powiedzenia: wyniki meczów, wyniki testów i krótki żart, jaki był właśnie w obiegu. Nie prosił o pieniądze. Gus pokrywał wszystkie wydatki związane z jego studiami, a także zdeponował sporą sumę na osobistym koncie chłopca. Ava sprzeciwiała się temu stanowczo, ale tym razem postawił na swoim.

Tato, chciałbym, żebyśmy razem spędzili święta. Mam trochę wolnego czasu i żadnych planów, ale nawet nie wiem, czy będziesz w kraju. Moglibyśmy pograć razem albo chociaż porozmawiać. W każdym razie ja jestem wolny. Jeśli nie masz teraz czasu, to może w lecie. Ostatnio dużo myślałem i chyba chciałbym ci o paru rzeczach opowiedzieć. Zadzwoni do niego. Nie. Rozmowa to nie jest najlepsze wyjście. Nigdy nie wie, co powiedzieć i zwykle na koniec wygaduje jakieś głupoty, a potem, wściekły, odkłada słuchawkę.

Jednak napisze. W ten sposób będzie miał czas przemyśleć dokładnie, co chciałby powiedzieć i znaleźć najlepszy sposób powiedzenia tego.

Ale najpierw musi zdobyć jakiś papier listowy.


Phoebe gryzła koniec długopisu. Zmarszczyła czoło, przysunęła sobie kalkulator. Centralne ogrzewanie musi poczekać. Pan Davis uspokoił ją, że na pewno nie wybuchnie ani nie rozleci się na kawałki. Ale jeśli natychmiast nie załata się tego cieknącego dachu nad gankiem, to dziura może się powiększyć. Farba na podłodze ganku zaczęła odłazić w miejscu, gdzie kapie woda. Nie, dach nie może czekać.

O rany! – mruknęła i w tej samej chwili zabrzęczał telefon.

Stojący za otwartymi drzwiami Gus usłyszał, jak podniosła słuchawkę i przywitała się z jakąś Betsy. Postanowił zaczekać, aż skończy rozmowę. Zaczęła mówić i umilkła, znów coś powiedziała – i znów cisza. Najwyraźniej ta jej przyjaciółka, Betsy, miała jej do opowiedzenia mnóstwo plotek.

Przez oszklone frontowe drzwi patrzył na nieciekawy krajobraz. Żadnych zabudowań w zasięgu wzroku, tylko brązowe pola, zamglone, smutne lasy i szare niebo. Na palcach jednej ręki mógłby policzyć przejeżdżające tędy w ciągu dnia samochody. Z ludzi widział dotąd tylko cztery osoby: starą kobietę w kaloszach i czerwonym kapeluszu, niosącą w jednej ręce kota, a w drugiej trójnogi stołek, i mężczyznę około czterdziestki, z przewieszoną przez ramię strzelbą, który przyglądał mu się bardzo uważnie. Najwyraźniej zaakceptował Gusa, bo skinęli sobie bez słowa głowami i facet poszedł swoją drogą. Poza tą dwójką widział tu tylko listonosza i jakiegoś niedorostka, prowadzącego olbrzymi traktor.

Takie miejsce jak to mogło nawet zdrowego doprowadzić do szaleństwa. Chociaż, z drugiej strony...

Usłyszał delikatne brzęknięcie odkładanej słuchawki i odwrócił się w stronę prywatnego apartamentu swojej gospodyni. Wiedział, w którym pokoju śpi, a w którym pracuje. Dużo o niej wiedział, biorąc pod uwagę, że tak naprawdę zupełnie go nie obchodziła. Siła przyzwyczajenia. Jest człowiekiem, który musi wszystko wiedzieć.

Chciałbym pożyczyć kartkę... Czy coś się stało? Drzwi jej pokoju wciąż były otwarte. Nie słyszała, jak nadchodził i zupełnie ją zaskoczył. Nie miała czasu się opanować. Coś ją gryzło. Ta rozmowa telefoniczna? To nie twoja sprawa, upomniał sam siebie.

Stało się? Nie, oczywiście, że nie. To tylko moja siostra. Właściwie powinnam powiedzieć – jedna i moich sióstr. Chciał pan coś pożyczyć?

Siostra ją zirytowała. Starsza siostra. Starsza siostra ją ochrzaniła? A może młodsza ma zamiar zrobić coś złego i zawczasu potrzebuje rozgrzeszenia. Albo pieniędzy.

W każdym razie to naprawdę nie jego interes.

Tak, kartkę papieru i kopertę. Oczywiście zapłacę.

Oczywiście nie – mruknęła Phoebe. Wyjęła z górnej szuflady cztery kartki papieru i dwie koperty.

Lepiej niech pan weźmie na zapas. Znaczek też?

Grzebała w szufladzie. – Gdzieś tu miałam cały arkusz.

Nieważne – powiedział Gus. Przeszukała trzy szuflady i teraz przykucnęła przed najniższą. Ciągnęła i waliła w nią pięścią. Znów się podniecił, obserwując jej wygięte plecy i drgający tyłeczek, kiedy próbowała otworzyć szufladę.

Może ja spróbuję – zaproponował.

Podniosła się w tej samej chwili, w której za nią stanął. Musnęła pośladkami jego uda i odskoczyła tak szybko, że omal nie upadła. Chwycił ją za biodra, a kiedy złapała równowagę, odsunął się. Uklęknął i otworzył szufladę dopiero wtedy, gdy stała już daleko od niego.

Niech się pani nie martwi o znaczki. Pewnie i tak nie skończę tego listu wcześniej niż za tydzień. Wie pani, jak to jest.

Aha! – Phoebe chwyciła arkusz znaczków i podała mu go tryumfalnie. – Wiedziałam, że muszą gdzieś tu być. Niech pan sobie weźmie, ile trzeba. Może pan włożyć list do skrzynki i podnieść chorągiewkę, żeby listonosz wiedział, że ma coś stamtąd zabrać. A może ja zabiorę list? Jadę jutro do miasta.

A tutaj nie ma poczty? – zapytał Gus, nie dlatego, że był naprawdę ciekaw, ale dlatego, że z jakiegoś powodu nie chciał, żeby ta rozmowa już się skończyła.

Kiedyś była, ale urzędniczka poszła na emeryturę... Wie pan, ta moja sąsiadka, panna Em. No więc, kiedy ona poszła na emeryturę, w Shawdon nie został nikt, kto miałby mniej niż sześćdziesiąt pięć lat, i w ten sposób ją straciliśmy. To znaczy, straciliśmy pocztę.

Gus wsunął znaczek do kieszeni koszuli. Światło lampy odbijało się od siwych pasemek w jego gęstych czarnych włosach.

Śmieszne – powiedział niespodziewanie dla siebie. – Nie wygląda pani na więcej niż sześćdziesiąt lat.

Natychmiast uśmiechnęła się do niego promiennie. Gus zdał sobie sprawę, że przez całe swoje życie nie widział ładniejszego uśmiechu.

Ja się nie liczę – powiedziała skromnie. – Jestem tu tylko tymczasowo.

Jak wszyscy – mruknął do siebie, ale usłyszała i uśmiech na jej twarzy zbladł. Posmutniała, albo raczej zamyśliła się.

Będę sobie robić kakao. Czy panu też zrobić?

Popatrzył na nią bez przekonania, a ona mówiła dalej. Spokojnym, monotonnym głosem tłumaczyła, że kakao nie szkodzi ani na sen, ani na trawienie.

Chyba że jest pan uczulony na czekoladę. Ma pan uczulenie?

Zgasiła lampę, podeszła do drzwi, a on ruszył za nią. Niczego od niej nie chciał, ale nie chciał też odmówić. Nie był uczulony na czekoladę ani na placek cytrynowy, który tego dnia upiekła. Nie miał też uczulenia na domową zupę jarzynową ani na bułeczki z mąki kukurydzianej. Do niczego go nie zmuszała, po prostu ułatwiała mu przyjęcie posiłku, a on z tego skorzystał.

Jest cholernie głodny, a w końcu przecież zapłacił za pokój i za wyżywienie! Gdyby mieszkało tu więcej mężczyzn, na pewno korzystałby z jej kuchni. Instynktownie unikał intymnych obiadów we dwoje. Tchórz! Jeśli przeżył śledztwo u Yousefa, to równie dobrze może zjeść zupę i ciasto w towarzystwie źle ubranej i niezbyt ładnej kobiety.

Upiekła pani takie duże ciasto tylko dla siebie?

zapytał, zjadłszy co do okruszka dwa wielkie kawałki.

Jestem z tego znana. Zwykle jednak daję połowę pannie Em, a ona dzieli się ze mną swoim tortem orzechowym. No i oczywiście moi mężczyźni zawsze wracają głodni z ryb albo z polowania, więc nawet kiedy nikogo tu nie ma, staram się mieć coś w zapasie.

Jej mężczyźni. A właściwie, ilu miała mężczyzn? I do jakiego stopnia ich miała? Może traci coś więcej niż tylko trzy solidne posiłki dziennie?


Od tamtego wieczoru między Gusem a Phoebe zapanowało coś na kształt ostrożnej przyjaźni. Wprawdzie żadne z nich nie próbowało sprowadzić tej znajomości na bardziej osobistą płaszczyznę, ale przynajmniej Gus przestał komplikować sytuację, a Phoebe... No tak, Phoebe się nie zmieniła. Była wciąż tak samo spokojna, opanowana, zaradna i pracowita.

Gus dostrzegł w niej te cechy i w głębi duszy zastanawiał się, czy to wszystko naprawdę tylko pozory. Doszedł do wniosku, że raczej nie. Dwa razy słyszał, jak rozmawia przez telefon: raz ze sprzedawcą miejsc na cmentarzu i drugi raz z kimś, kto wykręcił niewłaściwy numer telefonu. Wysłuchała przemowy sprzedawcy, użaliła się nad stanem gospodarki, a potem uprzejmie wyjaśniła, że już się zabezpieczyła w tej materii. Kiedy rozmawiała z facetem, który się pomylił, Gus odniósł wrażenie, że zaraz zaadoptuje tego biednego kretyna. Najpierw zawiadomiła go delikatnie, że nie jest warsztatem George'a. Potem zapytała, pod jaki numer facet dzwoni i długo tłumaczyła mu, że przez nieuwagę przestawił dwie cyfry.

Biedaczek, pewnie ma dysleksję – mruknęła do siebie.

Nie ma na świecie kobiety tak łatwej we współżyciu. Wprawdzie Gus niewiele wiedział o kobietach, bo tylko raz zaryzykował bliski i długotrwały związek. Zresztą szybko okazało się, że ten jeden raz to i tak o wiele za dużo.

Kobiety są zmienne, chciwe i przebiegłe. Żądają męskiej duszy i książeczki czekowej w zamian za kilka miłych słów i trochę seksu od czasu do czasu. Gus pamięta, jak przez wiele nocy otwierał drzwi sypialni Avy i słyszał tylko, że boli ją głowa, albo że miała okropny dzień, albo cokolwiek innego.

To było po tym, jak urodził się Nick, a przedtem była w ciąży. Ani na chwilę nie pozwoliła mu zapomnieć, jakie to dla niej koszmarne przeżycie, te dziewięć miesięcy. Przede wszystkim w ogóle nie chciała mieć dziecka. Nie była jeszcze gotowa do poświęcenia swojej wolności i swojej figury. Gus też nie był gotów, ale – gotowi czy nie – zrobili przecież to dziecko. Kiedy Gusowi zaproponowano pierwszy zamorski kontrakt, Ava zabrała dziecko, na które nie była przygotowana i wyjechała do rodziców. Nigdy nie wróciła. Gus próbował ją przekonać. Obiecał nawet, że zrezygnuje z pracy w agencji i zgodził się podjąć pracę w firmie jej ojca. Wreszcie dał jej rozwód.

Rozgoryczony wrócił do pracy w agencji. Uganiał się wtedy za jakąś niebezpieczną grupą terrorystów działających w Europie Wschodniej i w ciągu tych kilku tygodni prawie udało mu się zapomnieć. Nawet o tym, że w ogóle ma syna. To było bardzo dawno temu. Teraz, w wieku czterdziestu dwóch lat, jest już za stary, żeby wracać w wir walki. •Refleks mu wysiadł, wzrok nie jest już taki jak dawniej i ciągle ma jakieś bóle. Nie ma żadnej rodziny oprócz syna, którego prawie nie zna. Nie ma domu. Ma za to dokładnie trzy tygodnie na podjęcie decyzji, czy da się przykuć do biurka w agencji, czy w ogóle zrezygnuje z tej pracy.


Deszcz zaczął padać, kiedy tylko znalazł się w łóżku. Na razie nie było jeszcze tak bardzo zimno, ale prognoza zapowiadała, że chłodny front przyniesie w te strony podmuch arktycznego powietrza. Pewnie dlatego w samym środku dobrze znanego koszmarnego snu włączyło się ogrzewanie, hucząc jak waląca wprost na niego lokomotywa.

Zlany zimnym potem Gus sięgnął po umieszczoną na szelkach kaburę, zanim jeszcze na dobre się obudził. Kabury nie było. Pięść ześliznęła się z nagiej skóry brzucha. Wciąż jeszcze tkwił po uszy w swoim piekle, kiedy otworzyły się drzwi jego pokoju i ukazała się kobieca sylwetka, ubrana w jasny, obszerny strój.

Słodki Jezu! Kobieto, przecież to urwie pani głowę! – krzyczał, a dreszcze wstrząsały całym jego ciałem. – Niech pani stąd ucieka! Zjeżdżaj, do cholery!

Nic się panu nie stało? Bardzo pan krzyczał – powiedziała Phoebe. Światło z holu oświetlało piersi i ramiona Gusa Galanosa. Był zlany potem, trząsł się cały i patrzył na nią, jakby miała co najmniej dwie głowy.

Proszę wyjść. Dziękuję, że pani przyszła, ale teraz proszę natychmiast wyjść. – Jego chropowaty zwykle głos brzmiał jak ciurkanie wody. Phoebe zignorowała go z całą stanowczością kogoś, kto przywykł opiekować się starą ciotką, schorowaną matką i młodszymi siostrami. Szybko przeszła przez pokój, stanęła obok łóżka i położyła mu dłoń na czole. Cofnął się przed tym dotknięciem, jakby parzyło.

Pewnie się pan przeziębił. Mogę...

Ścisnął jej nadgarstek między kciukiem a palcem wskazującym i przycisnął go do łóżka. Niemal przewrócił ją na siebie.

Proszę nie mówić, że pani nie ostrzegałem.

Panie Galanos! Nie ma pan gorączki, więc proszę przestać... Czy mógłby pan puścić moją rękę? Przyniosę panu aspirynę i coś do picia. I zmienię poszewkę na poduszce. Proszę przestać! Zgniecie mi pan nadgarstek.

Rozluźnił uchwyt, ale nie wypuścił jej. Był tak blisko, czuła jego dotyk, jego zapach, widziała wilgoć na jego skórze. Krople potu spływały mu po szyi.

Phoebe z trudem przełknęła ślinę. Nie mogła złapać równowagi i nie miała szans, żeby się bronić.

Gdyby doszło do walki, zostałaby łatwo pokonana. Dziwne, ale nie bała się. Instynktownie czuła, że jej nie skrzywdzi.

Miał pan koszmarny sen, prawda? – zapytała cicho, próbując mocniej ustawić na podłodze bosą stopę.

Jego wąskie, głęboko osadzone oczy rozszerzyły się, gdy na nią patrzył. Rumieniec na twarzy, który wzięła za objaw gorączki, stawał się coraz bardziej intensywny.

Nigdy nic mi się nie śni – powiedział.

Przecież nie ma się pan czego wstydzić. – Nieświadomie wpadła w ten sam pocieszający ton, którym mówiła do matki w ostatnich dniach jej życia, albo do Betsy i Elidy, gdy jeszcze były małe. – Kiedy byłam malutka, miewałam najkoszmarniejsze sny na świecie. Śniły mi się strachy, które chowały się na półce w szafie i wychodziły, kiedy tylko gasło światło.

Fascynujące. Niech pani przestanie szarpać, do cholery.

Szarpnęła jeszcze raz, próbując uwolnić rękę z żelaznego uchwytu.

Nie szarpię, tylko... Czy mógłby pan puścić mój nadgarstek? Bardzo mi przykro, że sprawiłam panu kłopot. Chciałam tylko pomóc.

Przesunął kciuk trochę wyżej. Naciskając delikatnie przysuwał ją do siebie i coraz bardziej pozbawiał równowagi.

W niczym pani nie pomaga – powiedział tonem wywołującym gęsią skórkę na tych częściach jej ciała, które dotąd nie zareagowały na nocny chłód. – Proszę mi wierzyć, nie pomogła pani ani trochę, ale jeśli pani tak bardzo zależy...

Przecież proponowałam panu – wydusiła Phoebe. Stała teraz na jednej nodze, a drugą machała w powietrzu, próbując utrzymać równowagę. Chciała go chwycić za ramię, żeby nie upaść, ale ręka jej się ześliznęła i jak długa runęła na jego gorący tors.

Na litość boską! – krzyknęła, próbując wstać.

Serce jej waliło i była pewna, no, może prawie pewna, że on się z niej śmieje. Jaki mężczyzna nie śmiałby się z kobiety, która pakuje się w środku nocy do jego pokoju, a potem się na niego rzuca. – Przepraszam, że panu przeszkodziłam. Odtąd może pan sobie krzyczeć, ile wlezie, a ja nawet nie kiwnę palcem. Proszę mi wierzyć.

Puścił jej nadgarstek, chwycił ją za ramiona i przytrzymał w pewnej odległości od siebie. Mimo tego, co przed chwilą powiedziała i pomimo jego skandalicznego zachowania, bardzo go żałowała. Ten facet najwyraźniej ma kłopoty, ale jeśli chce, żeby mu w czymś pomóc, to od tej chwili będzie musiał o to poprosić. Niech sobie rujnuje zdrowie tymi śmieciami, które zjada i jakimiś podejrzanymi lekarstwami. Niech się szarpie z koszmarnymi snami. To nie jej sprawa! I bez tego ma dość własnych problemów.

Gus puścił ją, chociaż uważał się za głupca, który nawet nie próbuje tego, co mu zaproponowano. W tym cały problem, że nie był zupełnie pewien, co właściwie zaproponowała. Aspirynę i coś do picia? Tylko tyle? Żadna kobieta nie pakuje się w środku nocy do męskiej sypialni tylko po to, żeby zaproponować aspirynę i szklankę wody. A może ona jest wyjątkiem? Ten szlafrok, który ma na sobie, nie skusi żadnego mężczyzny, a koszula nocna wcale nie jest lepsza: bawełniana z długimi rękawami, zapięta wysoko pod szyję – wygląda jak namiot. Czyżby przyszła na górę z zamiarem uwiedzenia go? A może naprawdę się zaniepokoiła? Pewnie narobił więcej hałasu niż zwykle, a teraz już nawet nie pamięta tego snu. W porządku, powiedzmy, że naprawdę się przestraszyła. Jest sympatyczna i myślała, że on ma kłopoty, więc przyszła mu pomóc. Rzeczywiście, dużo dobrego zrobiła tymi swoimi długimi włosami, zaspanymi oczami i zapachem rozgrzanej kobiety! Do wszystkich jego cholernych problemów doszedł jeszcze jeden – był podniecony.

Westchnął. Położył się na plecach i podłożył sobie ręce pod głowę. Nocne powietrze chłodziło mokrą skórę. To było przyjemne i lepsze niż zimny prysznic.




Rozdział 3


Phoebe obudziła się późno po nie przespanej nocy. Czuła się bardzo głupio i odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że jej lokator już wyszedł z domu. Miała najlepsze chęci, a zrobiła z siebie kompletną idiotkę. Śmieszne, ma trzydzieści sześć lat i zawstydza ją widok leżącego w łóżku mężczyzny. To prawda, że w jej życiu było niewielu mężczyzn, ale przecież jest koniec dwudziestego wieku. Tak jakby przespała kilkanaście ostatnich lat! Och, jak bardzo chce sprzedać ten dom i mieć to wszystko z głowy! Panna Em ma rację. Samotna kobieta nie powinna udostępniać swojego domu obcym mężczyznom. No tak, ale przecież nie ma wielkiego wyboru.

Phoebe westchnęła. Podeszła do kuchennych drzwi, włożyła stary płaszcz myśliwski i nasypała suszonej kukurydzy do olbrzymiej kieszeni. Płaszcz był bardzo stary, ale jeszcze zupełnie dobry. Należał do jej stryjecznego dziadka, którego Phoebe nawet nie znała. Wuj Russel zmarł, kiedy jeszcze mieszkali w Tennessee, na długo przed tym, zanim Fred Shaw, jego siostrzeniec, po raz pierwszy odszedł od żony i córki, zdecydowawszy, że to jedyny sposób na odzyskanie wolności i pełną realizację potencjału twórczego. Gdy wrócił, a potem znów odszedł złamany, ale wciąż jeszcze pełen marzeń, Phoebe była już w szkole średniej i nawet dostawała niewielkie stypendium. Betsy i Elida miały wkrótce pójść do szkoły. Panie Shaw zdecydowały się zmniejszyć wydatki, wrócić do Północnej Karoliny i zamieszkać ze stryjeczną babką Freda, która niedawno owdowiała i napisała do nich, że ma wielki, pusty dom. Fred Shaw nie zaniedbywał zupełnie swoich obowiązków rodzicielskich. Kiedy tylko udało mu się sprzedać jakąś piosenkę, przysyłał im trochę pieniędzy. Raz, kiedy jedna z jego piosenek znalazła się w pierwszej dziesiątce, przysłał im tyle, że starczyło na zainwestowanie w edukację jego córek.

Niedługo potem zachorowała matka i Phoebe przerwała studia botaniczne, chociaż do ich zakończenia pozostał jej tylko jeden semestr. Choroba była długa. Pochłonęła masę pieniędzy i poświęcenia całej rodziny.

Trzy miesiące po śmierci matki dowiedziały się, że ojciec zmarł na atak serca w jakimś więzieniu w Arkansas. Cały jego dobytek składał się z mocno zużytego martina, mandoliny Gibsona i kilku nie dokończonych piosenek.

W tym czasie Betsy i Elida były już w szkole średniej. Elida właśnie ją kończyła, a Betsy – dopiero zaczynała. Phoebe rozważała nawet możliwość powrotu na studia i pewnie nawet udałoby się jej zebrać pieniądze, ale ciotka Phee miała już dziewięćdziesiąt dwa lata. Była wprawdzie jeszcze zdrowa, sprawna i dowcipna, ale prawie oślepła i Phoebe w żaden sposób nie mogła jej zostawić samej, więc nie wyjechała. Nie była to trudna decyzja, naprawdę. Ciotka Phee była wspaniałą towarzyszką, delikatną kobietą, która potrafiła oczarować nawet ptaki na drzewach. Phoebe zaśmiewała się z jej opowiadań, słuchała starych płyt Vernona Dalharta na nakręcanym korbą gramofonie i właściwie nawet nie uroniła łzy, kiedy jej narzeczony złożył im wizytę, żeby zerwać trwające cztery lata narzeczeństwo.

Ten dom okazał się pułapką, miłą pułapką. Stryjeczna babka Phee umarła w przeddzień trzydziestych trzecich urodzin Phoebe i zostawiła jej w testamencie cały swój majątek.

Miła, gorzka i zarazem słodka pułapka.


Gus pojawił się w chwili, gdy Phoebe właśnie usiłowała namówić Stumpa, żeby wziął z jej ręki kawałek kukurydzy. Zaczęło padać.

Phoebe postanowiła zapomnieć o wstydliwej nocnej przygodzie i uśmiechnęła się do niego miło.

Cześć. Chyba złapał pana deszcz.

Szczury też pani karmi? – Trzymał ręce w kieszeni i przyglądał się ponuro wiewiórce bez ogona, która usadowiła się na gałęzi leszczyny, gdzie już nie można jej było dosięgnąć.

Przypadkiem, ale... Och, mówi pan o Stumpie. Rzeczywiście wygląda trochę jak szczur. Kilka lat temu jeden myśliwy o mało nie zjadł biedaka na kolację. Chyba Elbert Brown. Jego rodzina uwielbia duszone wiewiórki i króliki, a Elbert twierdzi, że nie umie czytać, więc nigdy nie wie, kiedy zaczyna się sezon polowań.

Chyba niezupełnie rozumiem – powiedział Gus.

Zaraz na początku sezonu, kiedy słychać pierwsze strzały, zwierzęta znikają. Wie pan, one przecież nie są głupie. Moje podwórko tak szybko wypełnia się wiewiórkami i królikami... Jelenie i sarny tu nie przychodzą, chociaż czasami jakaś zatrzyma się przed domem. Na moim podwórku nie wolno polować. Elbert czasami zaczyna sezon wcześniej i zaskakuje biedne zwierzaki. – Phoebe wyjęła z kieszeni garść suszonej kukurydzy. – Chodź, kochanie, on ci nie zrobi krzywdy. Widzisz? Nawet nie ma strzelby. – Odwróciła głowę. – Był już gotów zejść, kiedy pan się pojawił. Nie przepada za mężczyznami.

Nie ma się czemu dziwić, kiedy zna się jego przeszłość.

Phoebe aż wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia: ten facet prawie się uśmiechnął.

Niech pan wejdzie do domu. Na kuchni stoi garnek z zupą. Proszę się poczęstować. Dam Stumpowi jeszcze jedną szansę i to będzie koniec na dzisiaj – powiedziała.

Cała zmokła i przemarzła, zanim wreszcie weszła do ciepłej kuchni. Gus zostawił w sieni płaszcz i buty. Siedział w skarpetkach przy kuchennym stole i jadł parującą zupę jarzynową. Stała przez chwilę i patrzyła na niego. Coraz mocniej padający za oknem deszcz stworzył sztuczne poczucie intymności i Phoebe uderzyło to, że wbrew zdrowemu rozsądkowi ten obcy mężczyzna doskonale pasuje do jej staroświeckiej kuchni. Siedział przy stole i jadł zupę, jakby był u siebie w domu.

Może zrobię parę kanapek?

Tak, proszę. Nie jadłem śniadania – mruknął Gus znad talerza.

Phoebe uśmiechnęła się. Umyła ręce, zebrała rozpuszczone włosy i zawiązała je z powrotem w koński ogon. Posmarowała masłem cztery kawałki chleba.


Nie odzywała się i Gus też nic nie mówił. Stała odwrócona do niego plecami, ale wiedziała, że przygląda się jej od czasu do czasu. Jakby czuła dotknięcie jego oczu.

Proszę – powiedziała, podając mu solidną kanapkę. Nie pytając o zdanie nalała kubek mleka, sobie zrobiła kawę i usiadła przy stole naprzeciw Gusa.

Nienawidzę mleka – powiedział ponuro Gus.

Pani pije kawę. Dlaczego ja nie mogę?

Bo po każdej filiżance kawy musi pan brać pół fiolki pigułek. Nie jestem lekarzem, ale wiem, że są rzeczy, które szkodzą człowiekowi z wrzodem żołądka.

Dlaczego, do diabła, sądzi pani, że mam wrzód?

Odłożona łyżka głośno stuknęła o talerz.

Widziałam, co pan nosi w kieszeniach. Nie pamięta pan? Szczerze mówiąc, wcale mnie to nie dziwi. Te świństwa, które pan zjada, wyżarłyby dziury nawet w żelaznym kotle. Mężczyzna w tym wieku powinien mieć więcej rozumu.

Tak? Kto panią wyznaczył na mojego opiekuna?

Dlaczego wciąż wymawia pan słowo „pani" tak, jakby było obelżywe? Przecież nie jest. Tak samo jak nie jest obelgą nazywanie mężczyzny „panem".

Pytałem panią o coś.

Ja też pana o coś pytałam – przypomniała.

Zmarszczył brwi, żeby pokazać, jak intensywnie myśli. Potem spojrzał na nią i Phoebe mogłaby przysiąc, że dostrzegła w tych czarnych, nieprzeniknionych oczach prawdziwy uśmiech. Ale, oczywiście, Gus Galanos nie należy do ludzi, którzy się śmieją. Trudno byłoby nawet powiedzieć, że jest jednym z tych, którzy się uśmiechają. Prawdę mówiąc, to nawet wydobycie z tego człowieka kilku grzecznych słów można by uznać za prawdziwy sukces.

O co pani pytała? – zapytał w końcu, a Phoebe uśmiechnęła się szeroko.

Zapomniałam. Chce pan trochę miodu do mleka? Nie powinien panu zaszkodzić.

Nic nie powiedział, tylko coś mruknął pod nosem i ugryzł kęs kanapki.

Kiedy skończyli jedzenie, po obu stronach stołu nie pozostał nawet okruszek, a obydwa kubki były puste.

Teraz pewnie poczuł się pan lepiej. Proponuję drzemkę.

Brzmi zachęcająco. U mnie czy u pani?

Phoebe otworzyła usta, spojrzała na niego i po chwili roześmiała się głośno.

Na deser będzie pan musiał poczekać do kolacji. Na dzisiejsze popołudnie zaplanowałam pieczenie ciasta. – Znów się zaśmiała i przygryzła wargę. – Naprawdę nie chciałam, żeby to zabrzmiało dwuznacznie. Chciałam tylko... O rany, niech pan już idzie oglądać telewizję. Na pewno jest jakiś mecz.

Wydawało jej się, że uśmiechnął się, zanim wyszedł. A może to tylko złośliwy uśmieszek. Przez tę brodę i wąsy trudno odróżnić.

Gus zasnął oglądając wieczorne wiadomości. Phoebe spoglądała na niego od czasu do czasu. Zrobiło się ciemno. Wiatr wiał teraz z północnego wschodu i deszcz zacinał w okna. Podeszła na palcach i delikatnie nakryła go kocem. Na szczęście nie poruszył się. Biedny człowiek. To śmieszne, jak bardzo na nią działa. Nigdy w życiu nie spotkała nikogo, kto umiałby tak łatwo wyprowadzić ją z równowagi i jednocześnie wzbudzał w niej taki instynkt opiekuńczy. Tym się nie martwiła, obawiała się natomiast tego, że Gus Galanos obchodzi ją coraz bardziej jako mężczyzna. Przez półtora roku była zaręczona z Keithem, zanim w ogóle się z nim przespała i naprawdę nie było to nic nadzwyczajnego. Gdyby po tamtym przyjęciu nie położono ich razem w jednym pokoju, mogliby z tym czekać jeszcze całą wieczność. Był poważny, miły, inteligentny i chociaż nie miał za grosz poczucia humoru, to pewnie byłby wspaniałym ojcem.

Gus Galanos za to nie był zbyt przystojny, a jeśli nawet był, to bardzo dobrze to ukrywał. Jego nastroje wahały się od ponurego do gburowatego, zachowywał się niesympatycznie, a jeśli miał jakieś poczucie humoru, to na pewno okryte tajemnicą państwową. Byłby okropnym mężem jakiejś biednej kobiety. Z tego, co wiedziała, to jedną już nawet unieszczęśliwił. Boże drogi, ale mógłby być wspaniałym kochankiem! Czuła to przez skórę, chociaż miała w tych sprawach niewielkie doświadczenie i prawie nic nie wiedziała o mężczyznach. Kobieca intuicja.

Panie Galanos, czas na kolację – powiedziała cicho. – Proszę się obudzić, bo nie będzie pan mógł w nocy spać.

Obudził się chwilę wcześniej, niż otworzył oczy. Zanim jego zmysły zbadały otoczenie, położenie, w jakim się znajduje, żaden jego mięsień nawet nie drgnął. Był po szyję nakryty czymś miękkim i ciepłym. Czuł mieszaninę zapachów jedzenia, pasty do mebli i kobiety. Zignorował dwa pierwsze i skoncentrował się na tym ostatnim.

Mam na imię Gus – powiedział, nie patrząc na nią. Stała w drzwiach, za jego plecami. Nie otwierając oczu rozróżniał zapach mydła i jakiegoś talku. Ta mieszanka sprawiła, że znów dziwnie się poczuł. – Może jednak pojadę na kolację do miasta – dodał wstając. Zastanawiał się, dlaczego, do diabła, nie poszedł dotąd na górę włożyć butów. Mężczyzna w samych skarpetkach traci powagę.

Jeśli pan woli...

W jej głosie usłyszał rozczarowanie. Dlaczego? Co jej przyjdzie z jego obecności? Przecież i tak już zapłacił z góry.

Ciągle pada. – Nie chciał, żeby to zabrzmiało jak oskarżenie.

Cały czas tak pada. W prognozie o szóstej mówili, że w tej okolicy usadowił się niż z czymś tam na północy.

Gus przeciągnął się. Phoebe właśnie wycierała ręce i zapatrzona zastygła z ręcznikiem w dłoni. Czarna flanelowa koszula wysunęła mu się ze spodni i odsłoniła kawałek płaskiego brzucha, pokrytego gęstwiną ciemnych kręconych włosów. Przełknęła ślinę i odwróciła głowę, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa.

Spokojnie, dziewczyno! Naprawdę powinnaś częściej wychodzić z domu. Masz jakieś dziwne objawy.

Zjedli kolację w kuchni. Phoebe zwykle podawała gościom posiłki w jadalni, ale ponieważ było ich teraz tylko dwoje, uznała, że to nie ma sensu. Była zadowolona, że Gus nie wspominał więcej o kolacji w mieście.

A to jest obiecane ciasto – powiedziała, podając je na stół.

Gus patrzył na niezbyt atrakcyjną kobietę o prostych jasnych włosach, na jej ciemnobrązowe brwi, błyszczący nos i zaczerwienione od panującego w kuchni gorąca policzki. Jeśli jeszcze raz obliże wargi, to on ją położy na stole i spróbuje wszystkiego, co ma mu do zaoferowania, a potem jeszcze weźmie dokładkę.

No dobrze, bardzo mi smakowała kolacja – wstał tak gwałtownie, że o mało nie przewrócił krzesła – ale lepiej będzie... To znaczy, muszę już iść. Do zobaczenia jutro.

Phoebe skinęła głową, chociaż zrobiło jej się przykro. Czy powiedziała coś złego?

Rozumiem. Ja też mam jeszcze parę godzin papierkowej roboty. Ale proszę jechać ostrożnie. Słyszy pan? Jeśli potrzebny panu parasol, to stoi w rogu w sieni, koło...

Wyszedł, zanim zdążyła skończyć zdanie. Poszedł na górę. Pewnie po buty. Jak tylko wyjdzie, będzie musiała spłukać błoto z tych jego ogromnych buciorów i postawić je w kącie, za piecem centralnego ogrzewania, żeby wyschły.

Wrócił po dwóch minutach w marynarce i czarnych butach z cholewami. Gdyby nie jego czarna broda i za długie włosy, wyglądałby jak żołnierz.

Czy na wszelki wypadek... – zaczęła.

Najprawdopodobniej wrócę późno – przerwał i nie patrząc na nią poszedł w stronę drzwi.

No pewnie – powiedziała do jego znikających pleców. – Niech pan ostrożnie je...

Przerwała, bo przy drzwiach obrócił się w miejscu, podszedł do niej i porwał ją w ramiona. Wymamrotał coś, jakby przekleństwo, i zaczął ją całować. Nie był to delikatny pocałunek. Całował tak, jakby chciał ją tym pocałunkiem ukarać. Phoebe nie mogła otworzyć ust, żeby zaprotestować. Nawet gdyby chciała. Jego uścisk pozbawił ją powietrza, a usta gniotły wargi, aż zakręciło jej się w głowie. Ręce miała unieruchomione i nie mogła się ruszyć, nie mogła uciec, nie mogła go objąć. Nawet gdyby tego chciała.

Och, proszę przestać! Co pan...

Nie przestał. Jeszcze mocniej ją całował, aż rozchyliła wargi. Poczuła smak jego ust i już zupełnie się poddała.

Nie mów mi tego – mruknął Gus, prawie nie podnosząc głowy. – Nie musisz mi mówić, że to szaleństwo. Sam, do cholery, wiem!

Jakoś tak przesunął ramiona, że przestało jej grozić połamanie żeber. Jedna ręka zaplątała się w jej włosach, druga powoli, zniewalająco przesuwała się w dół po ramionach, po plecach, po biodrach i z powrotem w górę.

Phoebe odetchnęła głęboko i przyglądała się z bliska jego groźnie wyglądającej twarzy.

Nie rozumiem – szepnęła bez złości.

Wiem. O Boże! Sam tego nie rozumiem. Wiem tylko, że odkąd wczoraj w nocy weszłaś do mojego pokoju, nie mogę przestać o tym myśleć. O tym, jakby to było. Wiedziałem, że jest tylko jeden sposób na pozbycie się tych myśli. Przepraszam, jeśli ci zrobiłem krzywdę, jeśli... wprawiłem cię w zakłopotanie. – Odsunął się od niej, ale nie odchodził. Wciąż patrzył jej w oczy, jakby rzucał wyzwanie. – No, i jak? – zapytał, kiedy zegar nad kredensem odmierzył już całą wieczność.

To... To znaczy, że ty... – Przerwała, próbowała się pozbierać i znaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie tej irracjonalnej sytuacji. W końcu przecież jest dorosła. To był tylko zwykły pocałunek. Nic więcej. – To chyba tak jak z czekoladą. – Zamrugał oczami. Odczekała chwilę i potem dokończyła: – Wiesz, jak to jest, kiedy strasznie chce się czekolady? Nawet jeśli nie jesteś głodny i zdecydowałeś, że nie będziesz nic jadł, to zjadasz wszystko, co ci wpadnie w ręce, ale to nie pomaga, bo żadna z tych rzeczy nie jest czekoladą.

Czekolada – powtórzył Gus.

No. Już dawno temu nauczyłam się, że kiedy mnie to nachodzi, to jedynym sposobem na pozbycie się takiej obsesji jest po prostu zjedzenie kawałka czekolady.




Rozdział 4


Następnego dnia Phoebe miała mnóstwo zajęć. Dzwonił Stanley Realty. Ubrała się więc w swój najlepszy, dżersejowy kostium i pojechała do miasta. Lloyd Stanley usiłował już od dawna przenieść ich stosunki na bardziej prywatną płaszczyznę. Tego dnia zdecydowała, że jeśli znów ją zaprosi, to pójdzie z nim na obiad. Był już najwyższy czas, żeby nabrała dystansu do mężczyzn w ogóle, a szczególnie do jednego.

Od wczoraj przynajmniej z tysiąc razy łapała się na tym, że marnuje czas. W środku jakiejś roboty nagle staje, zamyka oczy i z idiotycznym wyrazem twarzy, z najdrobniejszymi szczegółami przypomina sobie tamten pocałunek. Trochę głupie zachowanie, jak na kobietę w jej wieku.

Ale to było takie zupełnie...

A jego wargi tak niewyobrażalnie...

No tak, są takie wspaniałe: gładkie jak satyna i niesłychanie mocne, ciepłe i wilgotne, ale ani trochę zaślinione. Nie mówiąc już o tej brodzie. Phoebe nigdy dotąd nie całowała się z brodatym mężczyzną.

Wracaj na ziemię, ptasi móżdżku! Ogromnym wysiłkiem przywołała się do porządku. Umówiła się na spotkanie. Przyjechała do miasta, żeby...

Jakaś senna myśl przylgnęła do niej jak pyłek kurzu i Phoebe zamarła sięgając do samochodu po torebkę. Jego język, myślała rozmarzona. Prawie nie dotknął jej językiem, ale zdążyła go poczuć. Tylko koniuszek. Teraz samo wspomnienie tego niebywałego dotknięcia, jakby mokrego jedwabiu albo ciepłego welwetu, wystarczyło, żeby znów ją obezwładnić.

Phoebe otarła pot ze zwilgotniałego nagle czoła i ogromnym wysiłkiem woli pozbierała rozbiegane myśli. Co tu właściwie robi, w środku miasta, w swoim najlepszym ubraniu? Na pewno miała jakiś bardzo ważny powód, żeby tu przyjechać. Ale jaki?

Dzień dobry, panno Shaw.

Dzień dobry – odpowiedziała nieprzytomnie jakiemuś panu w średnim wieku. Patrzyła, jak idzie powoli ulicą i bez skutku próbowała przypomnieć sobie jego nazwisko.

Cześć, Phoebe! Co cię sprowadza do miasta?

Stojąca obok swego starego samochodu Phoebe spojrzała na kluczyki, które trzymała w ręku, a potem na uśmiechniętą siwą kobietę. Powoli i z bólem wróciła na ziemię.

Dzień dobry, panno Becky. Całe wieki pani nie widziałam.

Rzeczywiście. Nadal mieszka pani w starym domu panny Phee w Shawdon?

Ciągle, panno Becky. – W tej części południowych stanów przyjaciele zawsze mówili do zamężnych kobiet „panno". Formę „pani" zostawiano obcym. – Właśnie się spóźniłam na spotkanie z moim pośrednikiem. – Uśmiechnęła się.

Lloyd Stanley był dość atrakcyjnym czterdziestoletnim mężczyzną. Dzięki regularnym ćwiczeniom w klubie bardzo dobrze się trzymał. Miał ładne, blond włosy, ładne jasne oczy i ładne białe zęby. Naprawdę był ładnym mężczyzną.

Może rozważymy wszystkie możliwości przy obiedzie – zaproponował, a Phoebe skinęła głową na znak zgody. Nie powinna była żywić nadziei, że znalazł wreszcie kupca. Po dwóch i pół roku daremnych poszukiwań zaczynała już widzieć siebie, jak w wieku ciotki Phee chodzi z trudnością po podwórzu, karmi wiewiórki i grzechocze puszką by odstraszyć węże.

Lloyd mówił z przekonaniem, a Phoebe słuchała i starała się ukryć rozczarowanie. Okropnie bolała ją głowa, ale zdecydowała, że się nie podda. Dzielnie wytrzymała cały obiad, chociaż nie przełknęła ani kęsa.

Czekolada. Muszą mieć w menu tort czekoladowy!

Mam w biurze trochę materiałów. Możesz je zabrać do domu – powiedział Lloyd.

Nie, dzięki. Przykro mi, że cię zawiodłam. Wiem, że masz na względzie tylko mój interes, ale...

Pośrednik zaśmiał się. Pod kosztowną opalenizną z salonu kosmetycznego pojawił się rumieniec.

Nie chodzi ci chyba o moje porady, sądziłem jednak, że lepiej powiedzieć ci to wszystko. Czuję się trochę winny, że dotąd nie sprzedałem twojego domu, ale taką posiadłość, jak Shawdon... To znaczy, taki dom, jak twój...

Wiem, wiem. Taka wielka farma to majątek, ale tak naprawdę nikt nie ma ochoty tu zamieszkać. Pewnie powinnam to zaorać, ale to przecież taki wspaniały, stary dom.

Ludzie z ochrony środowiska czasami przyjmują takie posiadłości i potem wymieniają na te, którymi są naprawdę zainteresowani. Odpisaliby ci od podatku ogromną sumę. Możemy o tym jeszcze porozmawiać przy kolacji.

Podatki od dochodu mnie nie rujnują – powiedziała Phoebe. Udała, że nie usłyszała propozycji zjedzenia z nim kolacji. – Urząd finansowy pewnie zaśmiewa się z moich zeznań podatkowych. Najbardziej obciąża mnie podatek gruntowy.

Więc możesz się go pozbyć. Nie rozumiesz tego? Pozbądź się tej posiadłości i automatycznie odpadną ci te podatki. Pomyślałem, że zechcesz skorzystać z tej okazji.

Wcale tak nie myślałeś. – Uśmiechnęła się, żeby osłodzić mu swoje ostre słowa. Teraz głowa bolała ją tak, jakby miała za chwilę pęknąć. – Ale doceniam twoje dobre chęci. Zrozum, nie mogę sobie pozwolić na oddanie tego domu za bezcen. Z tej sprzedaży muszę opłacić jakieś kursy, które pozwolą mi na samodzielność finansową do końca życia. – Nie mówiąc już o opłaceniu ostatnich rachunków uniwersyteckich Betsy, wstawieniu tych dwóch nowych koron, na które namawia ją dentysta, i kupieniu jakiegoś samochodu, który nie trzęsie się i nie rzęzi, kiedy tylko musi gdzieś pojechać, pomyślała. – To moje gniazdo.

Rynek posiadłości ziemskich przeżywa teraz kryzys – tłumaczył cierpliwie pośrednik, prowadząc ją do swego nowiutkiego bmw.

Wiem, że to cykliczne. Na rynku jest teraz okresowa obniżka cen. Wytłumaczyłeś mi to wszystko już dwa lata temu. – Mówiąc to uśmiechała się do Lloyda. To naprawdę nie jego wina. Kłopot w tym, że czas płynie – cyklicznie czy nie. Jeśli nie zacznie tej swojej reszty życia wystarczająco szybko, to może stracić wszystko, co jeszcze jej z tego życia zostało.

O dyplomie z botaniki trzeba zapomnieć. Komu potrzebny jeszcze jeden Miczurin? W tej chwili zależy jej jedynie na posadzie sekretarki, niedużym dwupokojowym mieszkaniu i jakiejś randce od czasu do czasu.

Lloyd odwiózł ją do biura, gdzie zostawiła swój samochód. Wcisnął jej garść broszur wydanych przez strażników przyrody. Włożyła je do schowka razem z mapą autostrad sprzed ośmiu lat, starymi kartkami ze spisem zakupów i nie używaną skrobaczką do lodu.

Nie miała nic przeciwko ochronie przyrody. Sama przecież chroni całe duże podwórko przyrody. Te czterdzieści akrów ziemi, wydzierżawione panu Ferebee, także karmi sporą liczbę dzikiej zwierzyny w przerwie między żniwami a sezonem polowań, a gęste krzewy dzikiej róży pomagają zwierzętom wyrównać szanse podczas polowań. Więcej już nie może zainwestować w ochronę przyrody, nie jest aż tak bogata. Bogactwo zresztą nie jest tu najważniejsze. Phoebe chciała tylko nadrobić wszystkie zmarnowane lata. Kobiety w jej wieku mają dzieci w szkole, robią karierę i mają mężów, którzy im pomagają, kiedy życie staje się zbyt ciężkie. A ona co ma? Dom i stare, wysłużone kombi.


Phoebe odstawiła samochód do garażu i przez tylne drzwi weszła do kuchni. Zawsze trzymała samochód w garażu. Nie dlatego, że się go wstydziła, ale dlatego, że gdyby stał na dworze, najprawdopodobniej by nie zapalił. Coś z akumulatorem, czy jak to się tam nazywa. Tak powiedział Shorty, który ze szkaradną regularnością musiał jej uruchamiać ten złom.

Gus siedział przy kuchennym stole, a wokół niego walała się sterta pogniecionych kartek papieru.

Cześć – powiedziała radośnie, zapominając na chwilę o obolałej głowie. – Wziąłeś sobie coś do jedzenia?

Jak się pisze Currituck?

Napisała nazwę na skrawku papieru i przyglądała się, jak przepisuje litery na pogiętą i poplamioną kartkę. Nawet do góry nogami widać było, że to list, a raczej – początek listu.

Chcesz jakiś papier?

Nie. Jemu to obojętne. – Nawet na nią nie spojrzał.

Przecież nie napisałeś dużo. Zacznij od nowa na czystej kartce. Zrobisz lepsze wrażenie.

Nie muszę robić żadnego wrażenia. Ani dobrego, ani złego.

Przepraszam, nie chciałam ci dokuczyć – powiedziała i poszła w stronę frontowych drzwi. Usłyszała jego głos, kiedy właśnie wychodziła z kuchni.

To ja przepraszam. Po prostu... Nie radzę sobie... – westchnął ciężko. – Masz dzieci?

Czy ma dzieci? Pocałował ją, myślała o nim całą noc i cały dzień, a teraz on chce jeszcze wiedzieć, czy ona ma dzieci. O co tu, do jasnej cholery, chodzi?

Nie, nie mam dzieci, panie Galanos. Jednakże mam ładną papeterię, którą pewnie prędzej zjedzą mole, niż ją zużyję, więc spokojnie może ją pan sobie wziąć. Jest w drugiej szufladzie od dołu, po lewej stronie. Niech się pan nie krępuje!

Gus zamrugał oczami. Warknęła na niego!

Słuchaj, przepraszam! Nie chciałem cię zdenerwować.

I nie zdenerwował mnie pan.

Wciąż opryskliwa i zamknięta w sobie. Gus jeszcze nie widział jej takiej i nie podobała mu się w tej roli. Łagodne, spokojne, przemiłe kobiety to rzadkość w życiu każdego mężczyzny, a w jego życiu były rzadsze niż ptasie mleko. Odchrząknął.

No, tak... Ja mam. To znaczy, mam dzieci. Właściwie jedno. Ma na imię Nick. Chyba ci o nim mówiłem? Napisał do mnie. Chce, żebyśmy spędzili razem Święto Dziękczynienia. Nie wiem, co mu odpowiedzieć.

Phoebe opadła na krzesło stojące obok stołu i westchnęła ciężko. Oparła bolącą głowę na rękach.

Powiedz mu, że spędzisz z nim święta, głupku. Przecież to twój syn. Jeśli cię potrzebuje, to masz z nim być. Od tego są ojcowie, żeby być.


Później, kiedy Phoebe analizowała swoje nowe położenie, zauważyła, że gdzieś po drodze osiągnęli punkt zwrotny we wzajemnych stosunkach. Nie chodziło tylko o pocałunek, który był jakby eksperymentem. Przynajmniej dla niego – tylko eksperymentem.

Powiedział, żeby mówiła do niego Gus i ona też chciała, aby jej mówił po imieniu. Po tym pocałunku stało się to zupełnie naturalne. Gus niewiele powiedział o swoim synu, ale z tego, co powiedział, potrafiła wyciągnąć wnioski.

Przede wszystkim okazało się, że Gus prawie wcale nie zna swojego syna. Z pewnych niedomówień zrozumiała, że od bardzo dawna jest rozwiedziony z matką Nicka i że to ona wychowywała dziecko. Przez najważniejsze lata dorastania chłopca nie miał z nim kontaktu. Nie wiedziała dlaczego. Wywnioskowała także, że teraz Nick chciałby nawiązać z ojcem jakieś stosunki, a Gus nie ma zielonego pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Wszystko to razem było bardzo smutne, bo zauważyła także, że Gus Galanos jest najbardziej samotnym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek w życiu spotkała. Na samotności Phoebe znała się jak nikt na świecie.

Stopniowo przyzwyczaiła go do jadania w miarę regularnych posiłków. Następnym krokiem było odzwyczajanie go od picia kawy.

Spróbuj tego. Powinno ci smakować – przekonywała, podając mu kubek z gorącym napojem przyrządzonym z palonego zboża i melasy, co nazywano kawą zbożową.

Smakuje jak... – nie dokończył, ale domyśliła się, co chciał powiedzieć. Nie był to, oczywiście, smak kawy.

No dobrze. Napij się kawy, ale dolej do niej dużo mleka. – Nalała do kubka kawy, dolała ćwierć szklanki tłustego mleka i podała mu.

Później, tuż przed zmrokiem, Phoebe przyniosła mu do salonu kubek mleka.

Proszę. Sądziłam, że może będziesz miał ochotę... Gus stał przy oknie, przyglądając się ponuremu niebu. Nagle oczy mu się zwęziły i w mgnieniu oka był już na środku pokoju.

Jego muskularne ramię przygwoździło Phoebe do ściany. Zamarła.

Zobacz, co narobiłeś! – Mleko było wszędzie: ściekało ze ścian, z dużych oszklonych drzwi do holu, kapało jej do buta, a na podłodze zrobiła się cała kałuża.

Cisza! Stój w tym kącie i nie ruszaj się! Ktoś jest na ganku.

Na litość boską, Gus, oszalałeś?

Jakiś skurwiel zaglądał tu przez frontowe okno i chcę...

Phoebe podniosła rękę. Zupełnie wyprowadził ją z równowagi.

Posłuchaj mnie choć przez chwilę, wariacie! Nie wiem, jakie zwyczaje panują w okolicy, z której pochodzisz, ale my tutaj nie rzucamy ludźmi o ściany i nie rozlewamy mleka tylko dlatego, że ktoś nam zagląda w okna! – Próbował coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do głosu. Odsunęła się od ściany i o mało nie poślizgnęła się na rozlanym mleku. Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. – W tej okolicy mamy zwyczaj interesować się naszymi sąsiadami, ty... ty...

Wariacie – podpowiedział Gus. Poczuł się trochę głupio. Przecież nie jest na Bliskim Wschodzie. Tu również nie Paryż, Londyn czy Waszyngton. A chociaż zdobył sobie kilku wrogów w ciągu długich lat śledzenia i wyłapywania terrorystów, to, o ile mu wiadomo, żaden z nich nie dostał zlecenia, żeby go zabić. Zwykły, sponiewierany agent bez znaczenia.

Zrozum, Gus, to tylko panna Em – powiedziała Phoebe zmęczonym głosem. – Chciała się upewnić, czy nic mi się nie stało.

Ta twoja sąsiadka? Czy ona nie słyszała o telefonach?

Nie ma telefonu.

To dlaczego nie zadzwoniła do drzwi?

Mój dzwonek od lat nie działa.

Więc dlaczego...

Phoebe musiała mu opowiedzieć o niewinnej skłonności panny Em do podglądania innych. Gus poczuł się zobowiązany pomóc jej w porządkowaniu pokoju, a potem Phoebe przygotowała kolację. Zjedli w milczeniu.


Co to za suchy prowiant, o którym mówiłaś, kiedy tu przyjechałem? – zapytał Gus następnego dnia przy śniadaniu.

To takie paczki, które przygotowuję dla myśliwych i wędkarzy. Zwykle wychodzą o świcie i wracają do domu przed wieczorem.

Nie chciałbym ci sprawiać kłopotu. Może byłoby ci łatwiej, gdybym zjadał taki suchy prowiant w swoim pokoju. Myślałem, że może w deszczowe dni...

Jak sobie życzysz. – Wzruszyła ramionami. Powoli uczyła się nie reagować na jego dziwactwa. – Jeśli wolisz jeść sam na górze, to, oczywiście, nie mam nic przeciwko temu, ale może chciałbyś zaprosić mnie na piknik?

Spojrzał na nią ponuro, wymamrotał jakieś podziękowanie i wyszedł. Phoebe odetchnęła z ulgą. Lubiła tego człowieka, a raczej sądziła, że mogłaby go polubić, gdyby tylko potrafił się trochę rozluźnić. Na razie denerwował ją. Nie potrafiła się odprężyć, kiedy był w pobliżu i już samo to było niesłychane, bo Phoebe prawie zawsze była odprężona.

Elida powiedziała o niej kiedyś, że jest zupełnie pozbawiona nerwów. To było wtedy, kiedy winda w szpitalu zatrzymała się między piętrami i uwięziła Phoebe z jakimś rockowym gwiazdorem, który przyjechał na gościnne występy. Wszyscy oszaleli. Dowiedziała się później, że jakiś facet w nabijanych ćwiekami dżinsach biegał w kółko i żądał, aby coś robić, walił w drzwi, naciskał nie działające guziki. Wszystko to trwało niecałe dwadzieścia minut. W tym czasie Phoebe rozmawiała z gwiazdorem (oczywiście go nie rozpoznała) o przyjęciach i starych krewnych, którymi trzeba się opiekować, a gwiazdor pokazał jej zdjęcie swojego nowo narodzonego synka.

Ale Gus Galanos to zupełnie co innego. Coś, co w nim siedziało, powodowało drganie wszystkich jej nerwów. Sprawił, że zaczęła mieć nerwy, że zaczęła się obawiać różnych drobiazgów, takich jak oddychanie, przełykanie czy założenie nogi na nogę.


Phoebe już od kilku dni nie widziała Stumpa. Na pewno gdzieś się przyczaił, zauważywszy węszące po podwórzu psy gończe. Ta doświadczona i sprytna wiewiórka zadekowała się pewnie w jakiejś dziupli ze sporym zapasem kukurydzy i orzechów i przeczekuje, aż wszystko się uspokoi.

Gus stał przy kuchennym oknie, popijając kawę z mlekiem. Phoebe widziała go przez szybę. Przeszła obok niego, kiedy wychodziła z domu. Powiedział jej dzień dobry, a ona poczuła, jak szeroki uśmiech natychmiast rozjaśnia jej głupią gębę. Niech to szlag trafi! Obiecała sobie traktować go z dystansem, bo lepsze traktowanie najwyraźniej przerażało jej gościa.

Dobrze chociaż, że biedak wreszcie śpi spokojniej. Pewnie stopniowo przezwycięża tę dolegliwość, z którą tu przyjechał. Phoebe nawet nie próbowała zgadywać, co się kryje za jego nagłymi wybuchami i jakie przeżycia wyżłobiły te głębokie zmarszczki na jego czole. Pewnie Nick, ale chyba jeszcze coś oprócz tego. Coś go gryzie. Wygląda jak zaszczuty zwierzak, aż chciałoby się go utulić i odpędzić ból.

No właśnie – mruknęła pod nosem i wróciła do domu. Kobieta, która zdecyduje się pocieszać Gusa Galanosa, powinna najpierw nałożyć hełm i kamizelkę kuloodporną. Zatrzasnęła za sobą drzwi, a torbę z kukurydzą postawiła w kącie.

Phoebe weszła do kuchni, a Gus właśnie wstawał od stołu. Gdzieś w pobliżu rozległ się huk wystrzału. Zanim zdążyła się zorientować, leżała na plecach na kuchennej podłodze, przygnieciona jego ciałem.

Dobry Boże! Chcesz mnie zabić? – Próbowała się uwolnić od ciężaru jego sprężystego ciała.

Leż tu – szepnął jej do ucha. Położył rękę na jej głowie, uniósł się ostrożnie; wyjrzał przez okno i zanim zdążyła powiedzieć choćby jedno słowo – sturlał się z niej i usiadł.

Tylko mi nie mów, że to znów panna Em!

powiedział szorstko i odgarnął jej włosy z twarzy.

Rany, przepraszam cię! Poczekaj, pomogę ci wstać. Nie zrobiłem ci krzywdy?

Nic, czego nie mogłoby naprostować dziesięciu kręgarzy. – Trzęsła się cała. Usiadła i przycisnęła dłonią oszalałe ze strachu serce. Strzały w tej okolicy były czymś zupełnie normalnym – to przecież tereny łowieckie, ale to, że rzucono nią o podłogę i jeszcze rozgniatano, stanowiło dla niej nowe i niezwykłe przeżycie. – Chyba nie zauważyłeś, że stajesz się naprawdę niebezpieczny.

Przepraszam. To odruch.

Ciekawe, skąd ci się wzięły takie oryginalne odruchy.

Zawstydzony Gus delikatnie obciągał jej spódnicę, która przy upadku podciągnęła się aż na biodra.

Phoebe gwałtownym ruchem ściągnęła ją jeszcze niżej. Odetchnęła głęboko i w milczeniu oceniła sytuację. Żadnych pękniętych żeber ani złamanych kości. Rzucanie nią o podłogę i przygniatanie dwutonowym Rambo Galanosem nie jest wprawdzie jej ulubioną zabawą, ale pewnie przeżyje to, jeśli tylko serce wróci wreszcie do normalnego rytmu.

Czy zechciałbyś mi łaskawie powiedzieć, co tym razem skłoniło cię do rzucania mną o ziemię? Jeśli to z powodu kawy, możesz ją sobie pić bez mleka. To w końcu twój żołądek, a nie mój. Jeśli chcesz sobie pochodzić po ścianach mojego domu, nie krępuj się, ale mnie w to nie mieszaj.

Pomiędzy stołem, krzesłami i zlewem było dość ciasno i wstając musiała uważać, żeby nie urazić się w potłuczony łokieć i rozcięte kolano. Biedny Gus wyglądał bardzo marnie i gdyby choć przez chwilę mogła uwierzyć w to, że ten brodaty mężczyzna potrafi się zarumienić, przysięgłaby, że właśnie to zrobił. Starał się nie patrzeć jej w oczy.

Gus – zaczęła delikatnie – co ci właściwie jest?

Nic. Uwierzysz, jeśli powiem, że się potknąłem?

A chciałbyś, żebym uwierzyła? – O Boże, co się z nią stało? Za każdym razem, kiedy przeklina tego faceta, dzieje się coś takiego, że chciałaby wziąć go w ramiona i pocieszać, i mówić, że wszystko będzie dobrze, i żeby się niczego nie bał.

Zawstydzony, spróbował się uśmiechnąć.

Słuchaj, jesteś przecież dziewczyną ze wsi. Nie słyszałaś nigdy o tym, że hałas może spłoszyć konia?

Nigdy nie miałam do czynienia z żadnym koniem. To ten wystrzał?

Nigdy nie miałaś konia? A to miejsce idealnie nadaje się na hodowlę koni. Wielka przestrzeń, mnóstwo paszy...

Konie to nie kozy... – Pozwoliła mu zmienić temat. – Trzeba im kupować paszę, obsługa też drogo kosztuje. Na pewno dobrze się czujesz?

Najwyraźniej zadała niewłaściwe pytanie. Spochmurniał, zanim jeszcze zdążył odpowiedzieć. Jak dr Jekyll i Mr Hyde; w mgnieniu oka miły, zawstydzony mężczyzna, od którego uśmiechu topniało jej serce, zmienił się w surowego Mr Hyde'a o zimnym, przerażającym spojrzeniu. Jednak intuicja podpowiadała, że Gus nigdy w życiu by jej nie skrzywdził.


Przez cały następny dzień bolała ją głowa, a właściwie – zatoki. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Nigdy przedtem nie miała takich bólów.

Za chwilę wyjdzie słońce i przegoni tę mgłę. Masz zamiar dzisiaj wychodzić? – zapytała, gdy Gus wszedł do kuchni. W jego włosach błyszczały krople wody z prysznica. – Napijesz się kawy? – zapytała z nadzieją w głosie.

Skinął głową i wymamrotał coś, co można było wziąć za „dziękuję", ale ponieważ mówił raczej do kołnierzyka swojej czarnej koszuli, nie miała pewności, czy się nie przesłyszała. Szpakowaty niedźwiedź. Pomimo bólu głowy miała ochotę wytargać go za uszy i zmusić, żeby się do niej uśmiechał – czy tego chce, czy nie.

Nic z tego, westchnęła. Nalała do kubka kawę, dolała dużo gorącego mleka i podała Gusowi. Sprawiał wrażenie, że jest jej wdzięczny.

Myślałem, że się poddałaś i pozwolisz mi pić bez mleka – powiedział i odwrócił się do okna.

Mgła spowiła ogród, ale już wyłonił się z niej wierzchołek sosny, a po chwili ukazał się rząd mirtów i zaraz potem w blasku porannego listopadowego słońca rozbłysły wielkie złotozielone dęby.

Listopad w Shawdon to coś wspaniałego. W kolorach i w zapachu ziemi jest coś takiego, że tam, dokąd pojedzie, kiedy już wreszcie sprzeda ten dom, zawsze będzie z rozrzewnieniem wspominać spędzone w nim lata.

... jeśli ci to nie pasuje, to powiedz. Mogę w końcu spotkać się z nim gdziekolwiek. Może nawet lepiej byłoby w mieście. Więcej tam rozrywek.

Zorientowała się, że śni na jawie i rozpaczliwie próbowała odtworzyć to, co przed chwilą powiedział. Jest taka nieuważna. To do niej zupełnie niepodobne. Wszyscy zawsze mówili, że jest cudownym słuchaczem.

Pomyślałem sobie, że skoro i tak nie masz gości, to może Nick mógłby...

Oczywiście! Wspaniale! Bardzo się cieszę. To znaczy, musisz oczywiście zrobić tak, jak ci wygodnie, ale obok twojego jest drugi pusty pokój.

Phoebe pośpiesznie zrobiła w myślach przegląd gości. Elida zawsze przyjeżdża na Święto Dziękczynienia i często przywozi swoją przyjaciółkę Candace. Za to do stycznia nie pojawi się żaden ze stałych bywalców Shawdon. Betsy już ją uprzedziła, że spędzi święta z rodzicami swojego narzeczonego. Ostatnio mówiła o tym tyle, że Phoebe podejrzewała jakąś poważniejszą sprawę. Bogu dzięki, że Betsy za rok kończy studia! Koszmarnie drogo kosztowały, ale przynajmniej zdobędzie coś, co wynagrodzi wieloletnie wyrzeczenia. A kiedy ostatnie z jej piskląt wyfrunie z gniazda, Phoebe także będzie mogła wreszcie odpocząć... gdy tylko uda jej się pozbyć tego nieszczęsnego białego słonia.

Nieświadomie pokręciła głową, próbując zmniejszyć ból, który najwyraźniej zamierzał zostać na stałe.

Brałaś jakieś lekarstwa?

Co? Nie, nie jest jeszcze tak źle. To chyba zatoki. Ten deszcz...

Nie pada.

No, to może mgła...

Siadaj. – Gus zdjął kurtkę i powiesił ją na oparciu krzesła.

Muszę skończyć...

Siadaj! – warknął i Phoebe usiadła. – Gus wyjął jej z rąk talerz i wstawił do zlewu. – Dlaczego nie używasz zmywarki do naczyń? – zapytał gładząc dłońmi jej szyję i wsuwając je we włosy z tyłu głowy.

Hałas. Zużywa za dużo gorącej wody i... Oj! Co robisz?

Rozwiązuję węzły.

Nie powinna mu na to pozwalać, ale uczucie było tak wspaniałe, że jednak pozwoliła. Chociaż na minutę. Nie zrobi jej przecież krzywdy.

Nie ma żadnych węzłów – mruknęła, a jej głos cichł w miarę, jak rozluźniała się pod kojącym dotykiem jego dłoni.

Już dobrze.

Minęło kilka chwil, a potem jeszcze kilka. Phoebe pochyliła się i przygarbiła plecy. Kazał jej podnieść głowę i z całej siły naciskać nią na jego rękę, a potem się rozluźnić. Powtórzyli to ćwiczenie trzy razy i Phoebe bardzo zachciało się spać. Zabrał dłonie, a ona zapragnęła chwycić je i położyć z powrotem na swojej szyi, tam gdzie ich miejsce.

Co ty zrobiłeś? Czuję się tak, jakby za chwilę miała mi odpaść głowa.

Byłaś skręcona mocniej niż bomba z trzyminutowym zapłonem. Masz jakieś zmartwienia?

Zrobiła głęboki wdech, ostrożnie pokręciła głową, jakby chciała się upewnić, że ciągle jeszcze ją ma.

Zmartwienia? Takie jak wszyscy. Dziękuję, bardzo mi pomogłeś.

Jej odpowiedź, nie wiadomo dlaczego, rozbawiła Gusa.

A więc wrogość. Dusisz w sobie mnóstwo agresji. Złe sny? Tłumiony seksualizm?

Tłumiony seksualizm! – To ją rozśmieszyło.

Oglądałeś w telewizji jakieś pornosy? Lepiej wróć do publicystyki. – Usilnie próbowała nie zauważyć rozbawienia w jego ciemnych oczach. Trudno się było oprzeć tej prowokacji. – To nie twoja sprawa, czy mój seksualizm jest stłumiony czy jakiś inny – powiedziała.

I niech lepiej tak zostanie, pomyślała. Dla dobra nas obojga.




Rozdział 5


Phoebe popełniła wielki błąd sądząc, że znalazła klucz otwierający Gusa Galanosa. Cudownie zlikwidował ból głowy, sprowokował ją do śmiechu, ale zręcznie unikał odpowiedzi na wszystkie zadawane przez nią pytania. Przypomniała sobie, że ona zachowywała się podobnie.

Agresja? Wobec kogo? Leżała w łóżku nasłuchując poskrzypywania starego drewnianego domu i zastanawiała się nad sobą. Nie mogła znaleźć niczego, co choćby trochę przypominało wrogość wobec kogokolwiek ze znanych jej osób. Po prostu nie jest agresywna i lubi ludzi. To Elida nosi w sobie całą agresję rodziny Shaw. Bóg zresztą wie, po kim ją odziedziczyła, bo Fred Shaw przez całe swoje bezwartościowe życie był łagodnym marzycielem, a geny matczyne też nie wniosły agresji. Matka Phoebe, łona, potulnie towarzyszyła Fredowi wszędzie, dokąd tylko zachciało mu się pojechać. Kiedy sprzedał pierwszą piosenkę, pojechała z nim do Nashville. Kiedy jako gitarzysta udał się w trasę z jakimś trzeciorzędnym zespołem, spakowała rzeczy dziecka i podążyła za nim. Potem byłoby jej zdecydowanie łatwiej, gdyby o nim zapomniała, ale ona wpuszczała go do swego życia za każdym razem, kiedy tylko zechciał wrócić. Czasami znikał na tydzień, a innym razem – na rok. Dopiero gdy odszedł na dobre, zabrała swoje trzy córki i wyjechała do jego krewnej. Phoebe już wtedy nie była dzieckiem.

Stanowczo nie odziedziczyła agresji. A co do tłumionego seksualizmu, to nie chce na ten temat nawet myśleć. Ma chore zatoki – to wszystko. Dwie aspiryny i gorący kompres wystarczą. Obejdzie się bez mężczyzny. I właśnie dlatego, że się obejdzie, obudziła się o wpół do trzeciej rano, patrzy w sufit i zastanawia się, czy Gus Galanos ma tam, na północy, jakąś szczególnie mu bliską kobietę.

Zanim wreszcie zasnęła, przez jej głowę przebiegły tysiące wyobrażeń Gusa Galanosa pieszczącego kobietę o długich włosach i brązowych oczach. Ta kobieta przypadkiem tuż pod lewą piersią miała brązowe znamię w kształcie maleńkiego buldoga.


W ciągu dnia Gus zrobił na piechotę jakieś dwadzieścia kilometrów po grząskich i mokrych polach. Dzięki temu wieczorem zasnął natychmiast, kiedy tylko przyłożył głowę do poduszki. Towarzyszył mu we śnie miły zapach schnących na słońcu prześcieradeł, ale szybko zamienił się w bardziej znajomy odór strachu, potu, krwi...

Śniła mu się Ava. Zdejmowała z półki książki I jedną po drugiej uważnie wrzucała do basenu. Po każdej książce otrzepywała ręce, a dwuletni Nick ssał palec i płakał. Gus bezradnie patrzył, jak trzej mężczyźni o przerażająco znajomych twarzach wchodzą przez frontowe drzwi, przechodzą przez dom i wychodzą na patio, gdzie była Ava z Nickiem. Nagle, jak to we śnie, w domu zaroiło się od gości. Rozmawiali, śmiali się, pili i jedli kanapki. Tamci trzej w przepoconych, brudnych ubraniach uśmiechali się i rozmawiali z gośćmi, ale z ich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Zerkali tylko na Nicka i Avę, która wciąż topiła książki. Maleńką cząstką mózgu, tą jego analityczną częścią, która nigdy nie śpi, Gus przyglądał się tej scenie z daleka, jakby wcale go tam nie było.

Chciał krzyczeć, żeby ostrzec otaczających go uśmiechniętych ludzi, ale oni nie zwracali na niego najmniejszej uwagi. Ava wciąż rzucała do basenu książki. Zawinięty w pieluchę Nick w poplamionej koszulce i czyjejś czapce baseballowej na głowie przyglądał się gościom, ssał palec i popłakiwał. Scena, jak to we śnie, zmieniła się i teraz Gus podawał Phoebe martwą wiewiórkę bez ogona. Oboje śmiali się. Potem znaleźli się w jej sypialni, którą tak dobrze znał, chociaż nigdy przedtem jej nie widział. Phoebe go rozbierała, uklękła, żeby mu rozpiąć pasek, a on rozsunął nogi i...

O Boże. Obudził się nagle z walącym szaleńczo sercem. Krochmalona pościel była teraz pognieciona i mokra od potu. Desperacko próbował ocalić od zapomnienia ostatnią część snu. Jednak już zbyt dobrze się wyćwiczył w zapominaniu snów i to, co chciał zatrzymać, także zniknęło jak bańka mydlana. Pozostała mu tylko pulsująca erekcja i zimna pustka tak wielka, że mogłaby z powodzeniem połknąć cały kontynent.

Phoebe w swojej sypialni na parterze mruczała przez sen, przeciągając się zmysłowo, gdy mężczyzna o twarzy Gusa wyczyniał z jej ciałem niesłychane rzeczy, dotykając go delikatnymi, powolnymi ruchami. Jej wargi szeptały prosząco i ona, która nigdy niczego od nikogo nie żądała, rozkazywała mu, aby całował ją tu i tam, i znów, i jeszcze raz...


Obudziła się bez śladu bólu głowy. Przypomniała sobie, że Gus kazał jej rano zrobić kilka ćwiczeń, które miały zapobiec bólowi. Wykonała je, a potem uniosła się na łokciu, gotowa na spotkanie nowego dnia. Ziewnęła i spojrzała na zegar. Jeszcze wcześnie. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie problemy, z jakimi zasypiała, to prawdziwy cud, że nie spała do południa.

Spotkali się w kuchni. Ubrana w żółtą spódnicę i kwiecistą bluzkę Phoebe sprawiała wrażenie pogodnej i radosnej. Smażyła jajecznicę.

Robię porcję na dwie osoby – powiedziała na powitanie. – Usmażę ci parę plasterków bekonu. Nie powinno ci zaszkodzić.

Nie jestem głód...

Mimo to zjedz – poleciła łagodnie. – Nie będziesz czuł ssania w żołądku i potem może nie napełnisz go batonami i orzeszkami. Chcesz grzankę?

Jeśli bardzo ci na tym zależy. – Pogodzony z losem Gus stracił już nieco ostrożności, która towarzyszyła mu pod prysznicem, przy goleniu, ubieraniu się i kiedy sprawdzał, czy aby nie zmienił się widok z okna.

Bardzo mi zależy. Mam konfitury z dyni, więc chyba dam ci grzankę. Amelda Brown, żona Elberta, dodaje do każdego słoika plasterki pomarańczy i trochę goździków. Są pyszne! – Rozłożyła jajecznicę na talerze. – Byłabym zapomniała. Elbert przyniósł nam dziś rano trochę świeżego mięsa. Na kolację będzie potrawka z wiewiórek z ryżem. Lubisz?

Gus popatrzył na nią osłupiały. Przypomniał sobie podobne do szczura stworzenie o imieniu Stump, które widział we śnie.

Ty jadasz wiewiórki?

No... tak. Nie jestem wegetarianką.

Tak, ale... wiewiórki?

Spróbujesz i też będzie ci smakowało. Najpierw duszę mięso z cebulą i przyprawami, a potem...

Do diabła, możesz je sobie dusić nawet z choinką! Jak możesz jeść stworzenia, które karmisz?

Phoebe położyła po trzy plastry bekonu na talerze i postawiła je na stole. Nie spuszczała zatroskanego wzroku z jego twarzy. Nie miała ochoty przypominać mu, że prawie całe zboże z jej czterdziestoakrowego pola przeznaczone jest na paszę dla bydła, świń i drobiu, a on przecież lubi mięso z tych zwierząt.

Wszystko jest karmione. Tylko niektóre gatunki dodatkowo jeszcze bywają jedzone. Dobrze się dziś czujesz, Gus?

Czuję się świetnie! – Wciąż patrząc na nią, zgarnął widelcem porcję jajecznicy, zagryzł smażonym bekonem. A kiedy podała mu grzankę i słoik powideł, nałożył tyle, że starczyłoby na trzy grzanki.

Możesz na mnie nie liczyć – mruknął, kiedy już znów mógł swobodnie mówić.

Dobrze. – Wzruszyła ramionami i zabrała się do jedzenia. – To znaczy, że dla panny Em też wystarczy. Ludzie mający niewielkie, ściśle ograniczone dochody nie mogą sobie pozwolić na to, żeby nie przyjąć świeżego mięsa, jeśli ktoś im to zaproponuje. W każdym razie panna Em nigdy sobie na to nie pozwala.

Wrócę późno – mruknął i obrzucił ją spojrzeniem zdolnym stopić asfalt. – Nie będę na kolacji, nie licz na mnie.

Phoebe skinęła głową i spróbowała wydobyć plasterek pomarańczy ze słoika z powidłami. Tak jakby na niego liczyła. Jakby miała zwyczaj liczyć na mężczyzn w jakiejkolwiek sprawie. Z doświadczenia wiedziała, że żaden z nich nie jest wart złamanego grosza. Ani jej ojciec, ani narzeczony, który nie chciał przyjąć do wiadomości, że ona ma jakieś obowiązki wobec rodziny, nie zdali egzaminu. Ostatni i pewnie najmniej ważny jest Lloyd Stanley. Po prawie trzech latach prób wciąż nie potrafi sprzedać porządnego domu.

Nie, Phoebe nie może liczyć na Gusa Galanosa ani na żadnego innego samca. Phoebe może liczyć wyłącznie na samą siebie.


Potrawka z wiewiórek była pyszna. Panna Em bardzo się ucieszyła, kiedy Phoebe wyjaśniła, że przygotowała za dużo na dwie osoby, a na dodatek jej gość zdecydował, że zje kolację poza domem. Każdy przecież wie, że potrawki z wiewiórek nie powinno się odgrzewać.

Jak na złość, sama Phoebe straciła apetyt. Rozgrzebała tylko jedzenie po talerzu, a potem wrzuciła je do stojącej na dworze miski, z której korzystały wszelkie przechodzące przez jej podwórze psy, szopy i oposy.

Zmyła naczynia i spojrzała przez okno na odcinające się na tle złocistego nieba zarysy drzew gęstego jak dżungla ogrodu. Zmrok zapada teraz tak wcześnie...

Cały tydzień czekała na program Petersona o ptakach. Zdecydowała się obejrzeć go w salonie, bo stojący tam duży telewizor był znacznie lepszy od jej przenośnego telewizorka. Zresztą, dlaczego nie miałaby obejrzeć telewizji w salonie? W końcu cały ten dom stanowi jej własność, a poza tym nie ma tu nikogo, kto mógłby zaprotestować.

W połowie programu zadzwoniła Betsy. Phoebe usiadła wygodnie, żeby wysłuchać opowieści o tym, kto z kim chodzi, co kto nosi i dlaczego Betsy absolutnie koniecznie musiała kupić jeszcze jedną parę botków, co oznacza, oczywiście, że jest bez grosza i żeby Phoebe szybko przysłała jej jakieś pieniądze.

Phoebe zacisnęła usta, ale kiedy się odezwała, w jej głosie nie dało się usłyszeć nawet cienia nagany.

Będziesz musiała z tym poczekać, aż zarobię pieniądze, Bets. Ostrzegałam cię, pamiętasz? Dach nad gankiem, ogrzewanie, nie mówiąc już...

W porządku. Słowo. Dam sobie radę.

Takiej reakcji Phoebe nie oczekiwała. Odetchnęła z ulgą i właśnie zamierzała o tym powiedzieć siostrze, gdy Betsy znów zaczęła mówić.

Phoeb? Słuchaj, czy będziesz w domu na Święto Dziękczynienia?

A gdzie mam być? Oczywiście, że będę w domu. Przyjedzie Elida i przywiezie ze sobą Candace. Nie mogę się jej doczekać. To już... o Boże, to już prawie rok, ta jej podróż do Indii i w ogóle. Nie mogę się doczekać...

Phoeb, ja jednak nie jadę z rodziną Henry'ego do Richmond. Mogę przyjechać do domu?

Oczywiście, kochanie, że możesz przyjechać do domu! Jeśli chcesz wiedzieć, to zrobiło mi się smutno, kiedy powiedziałaś, że masz inne plany, więc...

Ale przyjadę sama. To znaczy, Henry nie przyjedzie ze mną. My... Słuchaj, wszystko ci wytłumaczę w domu, dobrze?

Phoebe pomyślała, co też może znaczyć to „wszystko", ale dobrze wiedziała, że nie należy teraz pytać. Prawdopodobnie zerwanie z kolejnym narzeczonym. Betsy jest pożeraczką męskich serc, ale w końcu nie można od niej żądać, żeby wychodziła za mąż za każdego faceta, któremu podoba się jej nieskazitelna uroda.

Przyjeżdżaj do domu, kochanie. Przygotuję twoje ulubione dania.

Och, Phoebe – jęknęła Betsy. Phoebe westchnęła, usadowiła się wygodniej i z powrotem usiadła przed telewizorem. W niektórych sprawach Betsy wciąż jeszcze zachowywała się jak dziecko. Phoebe bardzo kochała swoje siostry, ale czasem chciała, żeby Elida była trochę mniej, a Betsy trochę bardziej niezależna.

Wciąż myśląc o rozmowie z Betsy, Phoebe umyła się i powędrowała do kuchni, żeby sprawdzić, czy nie ma do zrobienia czegoś, co oderwałoby jej myśli od obecnych problemów. Jutro będzie dość czasu, żeby zastanowić się, co zrobić z Betsy, zdecydować, czy należy załatać dach nad gankiem i rozważyć znalezienie innego pośrednika. Musi porozmawiać z Elbertem o szynce na święta i upewnić się, że policzy jej tyle, co innym. Byłoby lepiej, gdyby miał chociaż jedną z ubiegłego roku. Nie ma nic lepszego niż dobrze odleżała, suszona szynka.

Myślała o tych wszystkich sprawach, które musi jutro załatwić, gdy usłyszała, jak otwierają się, a potem zamykają drzwi od podwórza. Gus zbliżał się do niej mocnymi krokami, więc wstała szybko, uporządkowała pogniecione poduszki i zabrała ogryzek jabłka.

Zatrzymał się w drzwiach, najwyraźniej zaskoczony jej widokiem. Bił od niego chłód nocnego powietrza I mocny męski zapach.

Właśnie wychodziłam. Chciałam tylko obejrzeć program o ptakach...

Jeśli z mojego powodu, to nie wychodź.

Ale ty chcesz... oglądać wiadomości – mruknęła, niezdolna przełamać niemoc, która uwięziła ją pomiędzy rypsową kanapą a stolikiem do kawy.

Naprawdę? Jesteś pewna, że wiesz, czego chcę?

Zupełnie nie to chciałam powiedzieć – odrzekła i zezłościło ją, że musi się tłumaczyć jakiemuś obcemu facetowi.

Nie? A co chciałaś powiedzieć?

Nie zbliżył się ani na centymetr, ale cały pokój jakby wypełnił się nagle jego obecnością. Jego plecy zajęły całe drzwi, a zwisające po bokach ręce wyglądały tak, że wyrwanie ramy ze ściany na pewno nie sprawiłoby mu kłopotu. Jego dłonie...

Patrzyła na jego dłonie. Były kanciaste, całe w bliznach, opalone i stwardniałe, ale paznokcie miał czyste i dobrze utrzymane. Nagle wyobraźnia podsunęła jej tamten obraz, i stała z na wpół otwartymi ustami patrząc na dłonie, które widziała w swoim śnie.

O Boże, nie pozwól mi znów o tym myśleć! O tym, jak dotykał jej ciała, o tym, jak delikatnie ją głaskał, a potem dotykał mocniej, a potem już bardzo mocno...

Zarumieniła się. Phoebe nie rumieniła się, odkąd stała się dorosła, ale tym razem nie dało się inaczej wyjaśnić tego uczucia gorąca, które wzięło się znikąd i zalało ją niespodziewanie niemożliwą do opanowania falą. Mocno zacisnęła w dłoni ogryzek jabłka.

Ja... to znaczy, jeśli czegoś potrzebujesz... może jabłko? Masz ochotę na jabłko?

Gus omal nie roześmiał się na głos, ale szybko się opanował. Zbyt dobrze umiał kontrolować uczucia, szczególnie gdy był bardzo spięty. A Bóg świadkiem, jest napięty jak cięciwa łuku. Jeździł samochodem przez kilka godzin, żeby być daleko stąd, i wrócił z głębokim przekonaniem, że ona już dawno śpi. Ona tymczasem zaczaiła się na niego w tym starym pikowanym szlafroku i szydełkowych kapciach. Stoi tu teraz z promieniejącą twarzą, rozpuszczonymi włosami pachnącymi szamponem i jeszcze na dodatek proponuje mu jabłko. Jeszcze jabłko!

Och, nie – powiedział cicho, wchodząc do pokoju, ale nie podszedł do niej. – Dziękuję, madam. Obejdę się bez tej... – O mało nie powiedział „pokusy", bo kusiła go okropnie, ale przecież nie jabłkiem. Pociągała go zarumieniona buzia i delikatne wargi bez szminki. Małe sterczące piersi i słodki, ciepły zapach jej skóry prześladowały go od chwili, gdy po raz pierwszy podeszła na tyle blisko, żeby mógł go poczuć.

Nie, wcale nie chciał jabłka. Chciał położyć ją na kanapie i przekonać się wreszcie, jak ta miła kobieta wygląda pod tym pikowanym nylonem i grubą flanelą.

Na szczęście miał bardzo dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy i udało mu się nie pokazać po sobie swoich myśli.

Napiłbym się mleka – powiedział, wchodząc do pokoju.

Patrzył, jak ostrożnie prześliznęła się obok stolika do kawy i zdał sobie sprawę, że to nie przywidzenie. Ona też to czuła. Dostał gęsiej skórki, jak zwykle, kiedy znalazł się zbyt blisko niebezpieczeństwa. Gdyby była bombą albo plastikowym ładunkiem wybuchowym, wiedziałby, jak z nią postępować. Niestety, tym razem ma do czynienia z kobietą. W tej chwili potrzebuje kobiety bardziej niż czegokolwiek na świecie i to jest właśnie najgorsze, bo jedyna kobieta, jaką ma do dyspozycji, nie nadaje się na przelotną miłostkę. A tylko tyle może jej zaproponować.

Gus opadł na wielki, obity skórą fotel. Przejechał tego dnia jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów. Przeszedł polnymi drogami cztery, może pięć kilometrów w nadziei, że pomoże mu wysiłek fizyczny. Nie pomógł. Jest zupełnie rozbity. Nawet gorzej. Zaczyna myśleć o tej kobiecie jak o człowieku, a to zły znak. Ostatnim razem, kiedy pozwolił sobie na coś takiego, skończyło się tym, że popełnił największy błąd w swoim życiu. Od tamtej pory nauczył się już czegoś o sobie. Nie ma podejścia do ludzi. Nie udają mu się inne związki niż tylko te najbardziej przelotne. Najpierw zrujnował swój związek z Avą, potem z Nickiem. A teraz, jeśli zaraz stąd nie zwieje, cholernie zamiesza w życiu tej sympatycznej kobiety o rozkosznym ciele, która nie zasługuje na taki los, jaki chciał jej zgotować.

Cały kłopot z Phoebe polega na tym, że tak łatwo z nią żyć pod jednym dachem. Jest przyzwoita, miła i taka cholernie ufna. Gus wiedział, że może tu pobyć jeszcze co najwyżej kilka tygodni, tyle tylko, ile trzeba, żeby wchłonąć jeszcze trochę tego cichego spokoju, który ona tak obficie wydziela. Ona, ten dom i ta ogromna dżungla, nazywana przez nią ogrodem. Ta kombinacja w nieodgadniony sposób neutralizowała jad, zatruwający od lat jego organizm.

Zauważył, że zrobiła coś z włosami, kiedy była w kuchni. Nie jest piękna, na pewno nie tak piękna jak Ava. Niech go diabli, jeśli wie, co takiego jest w tej Phoebe. Wie tylko, że jeśli nie będzie bardzo uważał, to może zechcieć od niej więcej, niż miałby prawo wziąć.

Stała nad nim, trzymając w dłoniach kubek i talerzyk. Gus odetchnął głęboko i próbował odzyskać panowanie nad sobą. Tak naprawdę to wcale jej nie chcesz, powiedział sobie. Nie chcesz trzymać jej nagiego, spragnionego ciała. I nawet nie masz zamiaru myśleć o tym, jak budzisz się w środku nocy i odwracasz do niej, myśleć o zatopieniu się w jej słodkim, uzdrawiającym ciele i pozbyciu się wszystkich demonów, jakie kiedykolwiek ciągały cię po piekle. To wszystko się nie stanie, bo nawet nie pozwolisz na to, aby się coś takiego stało.

Przyniosłam ci kawałek cytrynowego ciasta. Jeśli nie chcesz jeść, to odłóż po prostu do pudełka, dobrze?

Jej ręka drżała, kiedy stawiała kubek i talerzyk na stoliku do kawy. Zapomniała przynieść serwetkę i widelczyk. Nie czekając, aż zrobi jakąś uwagę, odwróciła się.

Zaraz przyniosę... – powiedziała.

Słuchaj, przepraszam, jeśli...

Zaczęli mówić w tej samej chwili i w tej samej chwili oboje nagle zamilkli. Gus oglądał swoje zaciśnięte w pięści dłonie. Phoebe spoglądała na wczorajszą gazetę otwartą na artykule redakcyjnym. Zostawiła ją tu sądząc, że Gus zechce ją przeczytać.

... widelczyk i serwetkę – dokończyła i szybko wyszła z pokoju.

... czymś cię zraniłem – powiedział Gus, kiedy chwilę później wróciła. – No wiesz, o tych wiewiórkach. Naprawdę nie chciałem.

W porządku – skinęła głową. – Chyba wielu ludzi tak właśnie myśli. Ja prawdopodobnie jestem za mało wrażliwa.

Niewrażliwa na jedzenie? – Musiał się uśmiechnąć. – Nie wiedziałem, że wrażliwość ma z tym coś wspólnego. Wegetarianie jedzą zboża i warzywa hodowane na produktach zwierzęcych.

Masz na myśli nawóz?

Większość fosfatów – tłumaczył, jedząc ze smakiem ciasto – wchodzących w skład nawozu pochodzi z ryb, które od milionów lat pływają na wolności. Wspaniałe ciasto.

Ale nie smakuje rybami? Nie wiem, czego użyto do hodowli tych cytryn.

Gus zerknął na nią szybko i spostrzegł figlarny uśmiech na jej twarzy.

Idź do łóżka, panno Shaw, zanim skończy się to czymś więcej niż wspólnym zjedzeniem placka i wymianą uśmiechów w środku nocy. – Westchnął ciężko.

Jeśli to zdanie wzmocni jej czujność, tym lepiej, pomyślał Gus, gdy zamknęły się za nią drzwi sypialni. Kobiety jej pokroju nie powinny się kręcić koło takich mężczyzn jak on. Phoebe Shaw ma w sobie niespotykaną wrażliwość. Jest tak krucha i delikatna. Tak bardzo jej pożąda. Gdyby był mądrzejszy, to dla jej bezpieczeństwa i własnego dobra wyniósłby się z tego domu natychmiast, zanim jeszcze pozbędzie się wszelkich skrupułów i weźmie od niej to, na co ma tak wielką ochotę.


Phoebe podcinała właśnie smętne jesienne chryzantemy, kiedy zadzwonił telefon. Schowała do kieszeni rękawice ogrodowe.

Dzwoniła Elida. Jak zwykle nie zawracała sobie głowy uprzejmościami i przeszła od razu do głównego tematu.

Phoeb, wybieram się do Florencji na Święto Dziękczynienia i nie przyjadę do domu. Pomyślałam, że dam ci znać wcześniej, zanim zaczniesz jakieś przygotowania.

Phoebe poczuła się zawiedziona. Naprawdę lubiła starszą ze swoich dwóch młodszych sióstr, a teraz, kiedy Elida pracuje jako prawnik w Connecticut, bardzo rzadko się widują.

Południowa Karolina nie jest znów tak bardzo daleko. Może mogłabyś wpaść tu po drodze i zostać parę dni – powiedziała z nadzieją.

Włochy, kochanie. Jadę do Florencji we Włoszech. Candy organizuje wystawę rzeźby i pomyślałam, że mogę z nimi pojechać. Przykro mi, że pomieszałam ci szyki.

Ależ nie. – Przyjaciółka Elidy, Candace, prowadziła w Stanford znaną galerię sztuki. Dla Elidy była to wspaniała okazja odwiedzenia Włoch. – Betsy przyjeżdża do domu. Albo zakochała się po raz kolejny, albo znów z kimś zrywa.

Trudno się połapać w życiu uczuciowym Betsy. Ja nawet nie próbuję.

Phoebe gwałtownie chciała przypomnieć sobie coś ciekawego, co zatrzymałoby jej wspaniałą, genialną siostrę przy telefonie jeszcze choćby przez chwilę, ale nic nie przyszło jej do głowy. Elida powiedziała, że ma rozmowę w drugim aparacie i szybko się rozłączyła.

Phoebe odłożyła słuchawkę, usiadła na krześle w kuchni i przez kilka minut wpatrywała się w telefon. Żywe srebro, pomyślała o Elidzie. Zawsze dzwoni, żeby ją uprzedzić, że przyjedzie do domu, a potem w ostatniej chwili odwołuje. Albo odwrotnie, że nie przyjedzie, a potem, kiedy Phoebe zupełnie się jej nie spodziewa, nagle wpada do domu.

Znów zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę. W tej samej chwili Gus wyłączył telewizor i wszedł do kuchni.

Nie mówisz poważnie, Lloyd – usłyszał jej słowa. Nalał sobie kubek mleka i przyglądał się jej zaciekawiony. Coś w tonie głosu przykuło jego uwagę. Z poprzedniej rozmowy wywnioskował, że siostra, która miała ją odwiedzić, nie przyjedzie. Tak to jest z rodziną. Może w końcu wcale tak dużo nie stracił.

Naprawdę? – Roześmiała się od ucha do ucha. – Myślisz, że to poważne?

Gus oparł się o ścianę. Nie ukrywał, że słucha. Czy naprawdę uważał, że ona nie jest piękna? A cóż on, do cholery, widział? Patrzył teraz na jej zaczerwienione policzki i świecące jak topazy oczy i nie mógł sobie przypomnieć nic piękniejszego.

Dobrze! Dziś o trzeciej. Mam bardzo mało czasu na doprowadzenie chałupy do ładu. Szkoda, że on nie chce zaczekać do jutra. Trudno! Wiem, wiem, trzeba kuć żelazo, póki gorące. Tak, Lloyd, do zobaczenia. Stokrotne dzięki.

Odłożyła słuchawkę, obróciła się na stołku i obdarzyła Gusa promiennym uśmiechem.

Zgadnij, co się stało!

Dziś o trzeciej będziesz kuć żelazo.

Och, nie! Nie do wiary, ale ktoś wreszcie przyjedzie obejrzeć dom!

Gus wypił mleko, spłukał kubek i postawił go na suszarce.

Będę musiał mu powiedzieć, że to najbrudniejszy dom w całej okolicy – powiedział, ale oczy mu się roziskrzyły, kiedy ostentacyjnie rozglądał się wokół siebie. Phoebe zerwała się ze stołka i zarzuciła mu ręce na szyję. ;.

Kupiec przyjedzie, rozumiesz? Prawdziwy, żywy kupiec! Po tylu latach ktoś wreszcie chce kupić mój dom! Jestem wolna! Wolna! Wolna!

Gus złapał ją za koński ogon i odciągnął jej głowę do tyłu tak, że jej twarz znalazła się o centymetr od jego twarzy.

Jesteś wariatką, wiesz? Miłą, ale zupełną wariatką.




Rozdział 6


Gus z przejęciem pomagał w sprzątaniu. Dom był wprawdzie dobrze utrzymany, ale mieszkający w nim ludzie zostawiali przecież jakieś ślady. Phoebe biegała po pokojach i ściereczką do kurzu polerowała meble, a Gus zmywał i wycierał naczynia.

Zebrała z dwóch łazienek wszystkie używane ręczniki i wepchnęła je do pralki. Gus wrzucił śmieci i torby z makulaturą do bagażnika swego samochodu.

Rozłożyła deskę do prasowania i zdjęła z kuchennego okna biało-żółte zasłony. Zawsze je gniotła odsuwając na bok, żeby lepiej widzieć karmnik dla ptaków. Dziesięć minut później znów wisiały na swoim miejscu. Na wszelki wypadek zostawiła rozłożoną deskę i żelazko. Może wpadnie jej w oko jeszcze coś, co przydałoby się przeprasować.

Jak sądzisz, czy powinnam powiedzieć o tej dziurze nad gankiem? – zapytała. Długo badał jej twarz swymi czarnymi, tajemniczymi oczami. Niemal czuła ich żar.

Ubrudziłam się?

No – mruknął.

O rany! Nie mogę się przecież nikomu pokazać w takim stanie. Gus, poczekaj na nich, a ja szybko wejdę pod prysznic, dobrze? Już po drugiej, a oni mają przyjechać o trzeciej. I pomyśl o tej dziurze w dachu. Oczywiście naprawię dach, zanim sfinalizujemy transakcję, ale po co komplikować interes?

Bardzo to duże?

Ta dziura? Nie, zupełnie mała. Taka szczelinka na lewo od drzwi. Trochę się tam łuszczy podłoga, ale to można pomalować.

Masz jakiś dywanik?

Tylko wycieraczkę, ale będzie głupio wyglądało, jeśli zabiorę ją spod drzwi.

A dlaczego nie chcesz mu po prostu o tym powiedzieć?

Bo może nie kupić domu.

No więc załataj dziurę.

Przecież nie mam teraz czasu. Poza tym to tylko maleńka dziurka nad gankiem. Dach z tyłu domu jest w bardzo dobrym stanie, a drugą część naprawię, jak tylko będę miała... jak tylko będę miała trochę czasu.

Dlaczego, Phoebe?

Co dlaczego?

Dlaczego tylko połowę dachu? – Oparł się ramieniem o ścianę. Miął w palcach ścierkę do kurzu. Phoebe pomyślała, że żaden mężczyzna nie ma prawa wyglądać tak męsko i atrakcyjnie przy czyszczeniu poręczy.

Co? Ach, chodzi ci o dach? Widzisz, południową stronę całkiem wypaliło słońce, ale strona północna mogła jeszcze spokojnie parę lat wytrzymać. – Przyglądał się jej z takim zdziwieniem, jakby mówiła w obcym języku. Przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała na zegarek. – Słuchaj, pójdę już...

Pierwszy raz słyszę o kimś, kto naprawia tylko połowę dachu.

To naprawdę nie jest takie głupie. Pan Simons chciał zrobić wszystko za jednym zamachem, ale na szczęście jego babcia chodziła do szkółki niedzielnej prowadzonej przez ciotkę Phee, więc zgodził się zrobić to po mojemu.

No tak. Spróbuję to sobie wyobrazić.

Uradował ją widok wesołych iskierek w jego posępnych zwykle oczach. W końcu jednak udało jej się oderwać wzrok od jego twarzy. Powiedziała, że chyba postawi na ganku jakiś kwiat doniczkowy, odwróciła się na pięcie i spiesznie odeszła.

Gus patrzył za nią. Podekscytowana Phoebe Shaw była dla niego kimś zupełnie nie znanym. W ogóle po raz pierwszy oglądał takie zjawisko. Jest całkiem inna niż większość kobiet, jakie w życiu poznał. Nie używa drogich i mocnych perfum, nie nakłada na twarz tony tynku i zupełnie nie stara się wyglądać seksownie. Więc co w niej, do cholery, jest takiego, że nie może patrzeć spokojnie, nawet jak zbiera pajęczyny z sufitu? Każdy jej ruch tak go podnieca, że musi natychmiast wyjść z pokoju, żeby nie zrobić jakiegoś głupstwa. Zachowuje się bardzo dziwnie jak na faceta, który całkiem niedawno spędził trzy dni w najlepszym paryskim burdelu i nic mu nawet nie drgnęło.

Wprawdzie był tam tylko służbowo. Tak się złożyło, że z zakładu Madelaine najlepiej można obserwować mieszkanie po drugiej stronie ulicy, a ponieważ Gus znał przywódcę tamtej bandy, jego właśnie wybrano do wypełnienia tego zadania. Tak, tylko służbowo. Ciekawe, czy zauważyłby Phoebe Shaw, gdyby była jedną z panienek Madelaine? Naprawdę nie wie, ale sama myśl o tym sprawiła, że znów poczuł się bardzo dziwnie. Ścierką do kurzu wytarł mokre od potu czoło i rozejrzał się, czy nie trzeba jeszcze czegoś zrobić. Dom prezentował się wspaniale: staromodny, ale solidny i wygodny. Gdyby to był jego dom, nie oddałby go za całe złoto Południowej Afryki. Jednak jego obecna właścicielka ma najwyraźniej zupełnie inne plany.

Właśnie wchodził na górę, kiedy usłyszał mrożący krew w żyłach hałas, a po chwili okropny krzyk Phoebe. Zapominając o ostrożności zbiegł ze schodów i przez frontowe drzwi wypadł na ganek. Siedemnaście lat treningu i doświadczeń poszło na marne.

Co się sta... Spokojnie, kochanie, nie ruszaj się! Nawet gdyby chciała, nie mogłaby się ruszyć. Jedna noga uwięzła w dziurze w podłodze ganku. Phoebe próbowała utrzymać równowagę, opierając się na kolanie i obu rękach. Ze łzami w oczach usiłowała uwolnić nogę spomiędzy połamanych desek.

Co za diabelstwo! Chciałam tylko przesunąć paproć bliżej ściany, a to świństwo...

Spokojnie, dziecinko. Nie ruszaj się. Możesz sobie płakać albo kląć, jeśli to ci w czymś pomoże, ale nie waż się poruszyć, dopóki nie wrócę. – Zniknął i wrócił tak szybko, że Phoebe nawet nie zdążyła się zdecydować, czy bardziej pomogą jej przekleństwa, czy łzy. Położył przed nią złożoną deskę do prasowania.

W porządku, dziecinko – powiedział – weź deskę w obie ręce. Nie, nie tak, rozłóż ręce szerzej. O tak. A teraz ostrożnie, pomału, przenieś ciężar ciała na ręce, połóż lewe kolano na desce i przechyl się do przodu. Teraz spokojnie. Już cię mam.

Chyba nic sobie nie połamała, ale i tak wszystkie czynności musiał wykonywać powoli. Nie wiadomo, ile desek spróchniało, więc gdyby zrobił jakiś nagły ruch, mogliby oboje wpaść pod podłogę wysokiego ganku. Najpierw dokładnie sprawdził wytrzymałość podłogi, potem uklęknął na desce do prasowania. Wsunął dłonie pod jej ramiona i wziął na siebie ciężar jej ciała.

No, już dobrze – mruczał – puść to powoli. Nie spiesz się. Oprzyj się na mnie. Całym ciężarem. O, tak, kochanie, no już, chodź tu. No, już cię mam! Tak, teraz dobrze! – Na nodze nie było prawie żadnych śladów i mogła nią swobodnie poruszać. Gdy tylko cała noga wydostała się z dziury, przytulił dziewczynę mocno do siebie i położył się na plecach, pociągając ją za sobą.

Czuł jej łzy, spływające mu na szyję. Klęła, a przynajmniej próbowała.

Cholera, nie mam teraz na to czasu – mamrotała mu nad uchem. Oddychała ciężko. On też, ale nie tylko z wysiłku.

Za chwilę tu będą, a ja... Spójrz tylko na mnie! Zobacz, jaki tu bałagan! Chyba się poddam. Może naprawdę mam spędzić całe życie w Shawdon, karmić ptaki i dbać o ten cholerny stary ogród!

Zsunął ją z siebie i usiadł. Musiał ją szybko zdjąć z siebie, zanim zdążyła zrozumieć, co się z nim dzieje. Jeśli jego przeraża sposób, w jaki reaguje na jej kobiecość, to ona też pewnie cholernie się boi.

Tych twoich ślicznych spodni w kwiatki nie da się już naprawić, ale żadnych innych szkód nie zauważyłem – powiedział. Dokładnie i ze znawstwem obejrzał jej nogę. Skrzywił się na widok podrapanej i zaczerwienionej skóry na łydce.

Trochę się potłukłaś, skarbie. W tym miejscu może bardzo boleć.

Tyle to Phoebe sama wiedziała. Skarbie. Mówił do niej „kochanie", „dziecinko" i „skarbie". Bała się, była wściekła i zraniona, no, powiedzmy – skaleczona, ale przecież nie przesłyszała się.

Cóż to się stało z Chimerycznym Gusem? – zapytała drżącym głosem.

Co? – Wygładził nogawkę jej spodni na wgłębieniu łydki i otrzepał z niej drzazgi.

Z Gusem Zrzędą? Z Gderliwym Galanosem?

Nie kuś losu, madam – burknął, ale najwidoczniej nie zrobił tego przekonywająco, bo uśmiechnęła się do niego. Miała łzy w oczach, była zrozpaczona i wyglądała tak rozkosznie, że żaden mężczyzna nie zaznałby przy niej spokoju.

Pomógł jej wstać. Wziął ją na ręce i zaniósł do domu.

Jeśli za pół godziny masz się spotkać z obcymi ludźmi, to musimy cię doprowadzić do porządku.

Hej, poczekaj. Nie mogę przecież zostawić tam tego bałaganu! Co on sobie pomyśli?

Że w podłodze na werandzie jest dziura.

Tak, ale nie będzie wiedział dlaczego. Lepiej...

Dlaczego?

Dlaczego mam dziurę w podłodze?

To właśnie chciałbym wiedzieć. Skąd ta dziura? Phoebe niecierpliwie wskazała drzwi swojej sypialni.

Możesz mnie już postawić. Nie wiem skąd. To znaczy, wiem, ale teraz nic na to nie mogę poradzić i... Gus, naprawdę nie musisz mnie tam wnosić. Przecież mogę iść sama!

Korniki?

Mam umowę z firmą dezynsekcyjną, więc to nie korniki.

Słusznie. Chcesz, żebym ci napuścił wody do wanny?

Co ty, jesteś pokojówką?

Nie, specjalistą do walki z terrorystami. – Powiedział to tak spokojnie, jakby oświadczał, że sprzedaje buty w domu towarowym.

Phoebe ziewnęła, a on nagle się nachmurzył. Nie ma pojęcia, dlaczego właściwie to powiedział. Na palcach jednej ręki może policzyć ludzi, którzy dokładnie wiedzą, co robił przez kilkanaście ostatnich lat. Poza jego synem wszyscy ci ludzie są w jakiś sposób związani z agencją.

Rap ma rację. Traci równowagę.

Położył ją na łóżku i wybiegł, trzasnąwszy drzwiami tak mocno, że wszystkie obrazy na ścianach sypialni aż podskoczyły.

Dwadzieścia minut później wyszła ze swego pokoju znacznie czyściejsza i tylko trochę mniej potargana. Włożyła wełnianą sukienkę w kwiaty i najciemniejsze rajstopy, jakie miała, żeby maskowały zaczerwienienie na łydce. Poszła prosto na werandę i zobaczyła, że ktoś – oczywiście Gus – zabrał stamtąd deskę do prasowania, zmiótł rozsypane drzazgi, przesunął doniczkę z wielką paprocią blisko ściany i rozłożył jej liście tak, że zakrywały dziurę.

Ma takiego pecha, że paproć pewnie wpadnie w tę dziurę właśnie wtedy, gdy Lloyd wejdzie z kupcem na ganek. Może powinna poprosić, żeby weszli drzwiami od podwórza?

Gusa nie było nigdzie widać, gdy przyjechali. Phoebe otworzyła frontowe drzwi i powitała ich promiennym uśmiechem. Miała nadzieję, że miłe powitanie odwróci uwagę gości od takich drobiazgów, jak nie przycięte krzewy, rynna pełna suchych szpilek sekwoi czy kilka brakujących w podłodze ganku desek.

Gdy Lloyd ich sobie przedstawił, a Daniel Riddick powiedział coś o wspaniałych wielkich sosnach przed domem i potem zaczął się zachwycać oryginalnym szlifem na szybie frontowych drzwi, Phoebe poczuła się swobodniej. Szybko zabrała ich z ganku i wprowadziła do holu.

Nie ma piwnicy? – zapytał Riddick.

Nie ma. W tej okolicy poziom wód gruntowych jest za wysoki, żeby robić piwnice.

Hm. I jeszcze wysokie pomieszczenia.

Są przecież takie cudowne. Dzięki temu w lecie jest tu przyjemnie i chłodno.

Ale w zimie trudno je ogrzać – odparł przyszły nabywca.

Phoebe zdobyła się na jeszcze jeden miły uśmiech i poprowadziła ich na piętro. Riddick koniecznie chciał obejrzeć wszystkie pokoje i poddasze. Phoebe rozejrzała się nerwowo po niewielkiej przestrzeni pod spadzistym dachem i z ulgą stwierdziła, że przez północną część dachu jeszcze nie widać nieba. Zademonstrowała innowacje wprowadzone przez wuja Russela: zamykany otwór na szczycie dachu, umożliwiający wymianę powietrza i zręcznie zamontowane na spadzistych ścianach półki, wypełnione pamiątkami po kilku pokoleniach.

Są tu powodzie? – zapytał Riddick.

Dzięki Bogu, nie – zapewniła go Phoebe. Tylko kiedy leje przez kilka dni pod rząd i ziemia nie wchłania wody wystarczająco szybko, pomyślała. I zaraz wytłumaczyła sobie, że w końcu można się tego spodziewać na takim płaskim terenie.

Gus wszedł przez drzwi od podwórza, stanął przy kotle centralnego ogrzewania (na wypadek, gdyby trzeba było szybko wyłączyć hałasujący wentylator) i przysłuchiwał się rozmowie. Phoebe przedstawiła ich sobie. Gus podążył za gośćmi i wszedł do kuchni w chwili, kiedy Riddick zażądał, aby przeprowadziła ekspertyzę stwierdzającą, czy w domu są korniki. Nalał sobie szklankę wody, żeby jego obecność w tym miejscu wyglądała naturalnie. Ten facet to jakiś głupek. Kogoś Gusowi przypomina, kogoś, kogo bardzo nie lubi.

Tak, oczywiście – zgodziła się natychmiast Phoebe.

Panna Shaw przedstawi panu, oczywiście pisemnie, wszelkie niezbędne ekspertyzy. Dom jest pod stałą opieką znakomitej firmy dezynsekcyjnej.

No i dużo jej z tego przyszło, pomyślał Gus. Naprawdę nie zasłużyła na to, ale cała sprawa i tak się wyda, a on nie może temu przeszkodzić. Korzystając z tego, że cała trójka poszła na piętro, wrócił na ganek i obejrzał zniszczoną podłogę. Nie jest wprawdzie w tych sprawach ekspertem, ale nie trzeba wielkiego wysiłku, żeby rozpoznać tu robotę korników. Jej umowa z tą firmą dezynsekcyjną nie jest warta nawet papieru, na którym ją spisano. Na pewno nie sprzeda domu.

Gus powiedział sobie, że to zupełnie nie jego sprawa. Jeśli Riddick chce kupić dom, to poczeka, aż ta cholerna firma wywiąże się z umowy, a jeśli nie... Na pewno nie powinien mieć tego domu.

To naprawdę jakiś stuknięty facet. Gus zauważył, jak przyglądał się antycznym meblom, wyblakłym zasłonom i obrazom na ścianach. Najwyraźniej nie lubi staroci. Facet w takim krawacie na pewno chciałby, żeby w pokoju wszystko do wszystkiego pasowało, jak na wystawie sklepu meblowego. Pewnie przykryje ten wspaniały dębowy parkiet wykładziną i na pewno zburzy cudowne obramowanie kominka. Człowiek nie umiejący uszanować takiego pięknego starego domu zupełnie nie zasługuje na to, żeby zostać jego właścicielem.

Wszedł do holu, gdzie stała już pozostała trójka, i choć był wściekły jak wszyscy diabli, przywołał na swoją dobrze wyszkoloną twarz uprzejmy uśmiech. Phoebe stała wspierając ciężar ciała na prawej nodze. Ręce złożyła przed sobą jak mała dziewczynka, która za wszelką cenę chce uwierzyć, że święty Mikołaj jest czymś więcej niż tylko handlowym gadżetem.

Gus poczuł, jak coś w nim pękło. Starał się to przełamać. Słuchał, jak elegancki jegomość w prochowcu mówi o rosnącym zapotrzebowaniu na takie duże wiejskie domy i że gwałtownie idą w cenę. Już oblicza swoją prowizję, chciwy łobuz.

Jeśli nie macie państwo nic przeciwko temu, to chciałbym jeszcze raz rozejrzeć się po pokojach na piętrze – powiedział Riddick.

Oczywiście, oczywiście, proszę iść – rozpromienił się pośrednik – ja poczekam na dole z panną Shaw.

Przepraszam, ale muszę wziąć coś ze swojego pokoju. – Gus błyskawicznie podjął decyzję i wbiegł na schody.

Gus, nie możesz poczekać? – wołała za nim Phoebe.

Udał, że jej nie słyszy i biegł na górę, przeskakując po dwa stopnie. Właśnie sobie przypomniał, co takiego było w tamtym facecie, którego nie lubił. Dorastający pół-Grek, pół-Włoch z niezamożnej rodziny zupełnie dobrze sobie radził, dopóki nie zaczęto go wozić na drugi koniec miasta do szkoły w lepszej dzielnicy. Dyrektorem tej szkoły był taki właśnie facet jak Riddick: to samo spojrzenie, taka sama pogarda dla słabszych. Od pierwszego dnia Gus miał z nim kłopoty i w końcu częściej bywał w gabinecie dyrektora niż w którejkolwiek z klas. Tyle tylko, że tamte doświadczenia nie poszły na marne. Dowiedział się wtedy wiele o ludziach i o sobie, a także nauczył się, co robić, żeby zasady kierujące ludzkim postępowaniem pracowały na jego korzyść.

Z tym bubkiem pójdzie mu bardzo łatwo.


Nie mogę w to uwierzyć – znów jęknęła Phoebe. Gus zagłębił się w fotel i schował za gazetą. No i po co mu to było? I tak czuje się wystarczająco winny, nie musi słuchać jej wzdychania i mamrotania. Po co ona tak ciągle się zastanawia, co też się stało, że Stanley zadzwonił do niej zaraz po powrocie do biura po to, żeby powiedzieć, że transakcja nie dojdzie do skutku?

Zaszeleścił gazetą. Nie śmiał spojrzeć na Phoebe.

Tak, zrobił to bardzo brutalnie.

Ale dlaczego tak nagle zmienił zdanie? Dlaczego się wycofał? Przecież widziałam, że dom mu się podoba. Czy ja coś powiedziałam? Zauważyłeś coś szczególnego, kiedy po raz drugi poszedł na górę?

No, już, panienko, nie zwalaj tego na mnie, pomyślał. Dobrze wiedział, że to on jest wszystkiemu winien. Ma poczucie winy i bardzo mu z tym źle.

Może dom jest dla niego za duży.

Wiedział od początku, że to duży dom: pięć sypialni, trzy łazienki i cała reszta. Wiedział o tym. I tego właśnie chciał – przestrzeni.

No więc, może jest tu zbyt spokojnie – powiedział Gus nie podnosząc wzroku znad gazety, na którą patrzył bezmyślnie od kilkunastu minut.

Mówił, że pragnie ciszy i spokoju.

A skąd ja, do diabła, mam wiedzieć, co się stało?! – wybuchnął nagle. Rzucił gazetę i zerknął na Phoebe. Zapragnął zapaść się pod ziemię na widok jej beznadziejnie smutnych oczu. No dobrze, zepsuł tę transakcję, bo uważał ją za nieuczciwą. A teraz oddałby wszystko, co posiada, żeby naprawić uczynioną szkodę. A co najgorsze, to tak naprawdę nawet nie wie, dlaczego właściwie to zrobił.

Byłam taka pewna – powiedziała płaczliwie i Gus musiał się mocno trzymać, żeby jej nie przytulić.

Oj, nie żałuj go. Znajdą się inni chętni. Nawet ściany zaczną ci pomagać, gdy zjawi się właściwy kandydat.

Oczywiście, masz rację. W ogóle nie powinnam zawracać ci głowy moimi sprawami. – Usta jej zadrżały i zaraz potem zacisnęły się mocno. – Zamknęłam już drzwi. Jeśli chcesz coś przegryźć przed pójściem spać, to weź sobie kawałek ciasta. Dobranoc. Dzięki za pomoc. Przepraszam, że psuję ci humor moimi problemami.

Usłyszał cichy zgrzyt klucza w drzwiach jej sypialni i rozluźnił się. Ależ z niego sukinsyn. Ale w końcu nigdy nie udawał, że jest kimś innym. Lata przebywania wśród szumowin tego świata zrobiły swoje. Tyle tylko, że aż do dzisiaj zawsze zachowywał się honorowo. Teraz nawet to zniszczył. I to zupełnie bez racjonalnego powodu. Pod wpływem jakiegoś idiotycznego impulsu celowo storpedował sprzedaż domu, tłumacząc sobie, że facet i tak wkrótce odkryje korniki i dziurę w dachu. Posiał zwątpienie w tym głupku i zadziałało. Dokładnie tak, jak przewidział. O tak, po mistrzowsku potrafi zgłębić istotę każdej sprawy i znaleźć najsłabsze ogniwo łańcucha. Potem wystarczy tylko mocno nacisnąć we właściwym miejscu, żeby łańcuch pękł w odpowiednim momencie.

Cholera, w żadnym wypadku nie powinien się w to mieszać! Ona go przecież nic nie obchodzi! W jego życiu nie ma miejsca na miłe kobietki i ich nieskomplikowane, spokojne życie. W końcu, do diabła, dzięki takim ludziom jak on tacy ludzie jak ona mogą żyć prawie bezpiecznie. Im szybciej wróci do prawdziwego świata, tym lepiej. Shawdon nie należy do prawdziwego świata. W prawdziwym świecie wariaci zabijają niewinnych ludzi dla jakiejś mętnej i nawet dla nich nie zrozumiałej idei, a ideologie zderzają się ze sobą, rozrywając na strzępy kobiety i dzieci. Wprawdzie po wojnie w Zatoce trochę przystopowali, ale ten kocioł wciąż stoi na ogniu. Wcześniej czy później znów wykipi, a zanim to nastąpi, Gus Galanos musi wrócić do roboty.

Pokręcił głową, żeby rozładować napięcie, które się w nim zebrało. Powiedział sobie, że to, co zrobił, nie jest w końcu aż takie złe. Za kilka tygodni zapomni nawet, jak wyglądała, a tym bardziej zapomni o tym, że zerwał jej jakąś transakcję, która go w żaden sposób nie dotyczyła.

Niedługo powinien się zjawić Nick. Za późno, żeby teraz zmieniać plany. A właściwie dlaczego miałby je zmieniać? Jakoś wytrzyma te kilka dni, ale od tej chwili musi skończyć z intymnymi obiadkami we dwoje, z ciągnącymi się godzinami przerwami na kawę i z nie kończącymi się rozmowami o wszystkim i o niczym.

Właśnie tak! I żadnego więcej dotykania! Nawet przypadkiem. Żadnego wdychania zapachów, kiedy obok niego przechodzi i zdecydowany koniec z zastanawianiem się, jakby to było... Koniec z tym, do diabła!


Phoebe zrozumiała. Nie wiedziała wprawdzie dlaczego, ale nawet kobieta o tak niewielkim doświadczeniu jak ona nie mogła nie zrozumieć. Wprawdzie nie zaczęli sobie znów mówić „pan" i „pani", ale gdyby zaczęli, nie sprawiłoby to już żadnej różnicy.

Twój pośrednik dzwonił, kiedy wyszłaś – powiedział obojętnie dwa dni później.

Dziękuję. Zostawił jakąś wiadomość?

Pytał, czy nie chciałabyś rozważyć tej propozycji Obrońców Przyrody.

Tak, dziękuję, że zechciałeś przekazać mi wiadomość. Zjesz kolację w domu?

Nie, dziękuję. Wychodzę i zjem coś po drodze.

Tak, oczywiście. – Uśmiechnęła się, ale serce miała smutne i bała się, żeby tego nie zauważył.

Rzadko teraz bywał w domu. Kiedy nie wychodził, siedział w swoim pokoju, czytał gazety i słuchał radia ze słuchawkami, które ostatnio kupił. Wszystko po to, żeby jej nie sprawiać kłopotu. Zapewniała go wprawdzie, że może sobie słuchać całą noc, jeśli chce, i że to jej zupełnie nie przeszkadza.

Uśmiechnęła się do siebie. No dobrze, nie oszukujmy się, przeszkadza. Nie przypuszczała nawet, że jest to jeszcze możliwe, ale obudził w niej potrzeby, o których myślała, że już dawno zmarły śmiercią naturalną. Całymi dniami grzecznie chodzili wokół siebie na paluszkach, aż Phoebe miała ochotę krzyczeć, choćby po to, żeby przerwać ciszę. Całkiem wbrew naturze. Działał jej na nerwy, a Phoebe przecież nigdy dotąd nie miała żadnych nerwów. Wszystko przez to, że jest tak bardzo męski! Prawie całe życie przeżyła w domu bez mężczyzn – ci wszyscy myśliwi i wędkarze przecież się nie liczyli – i jest zupełnie nie przygotowana na ten typ mężczyzny, jaki prezentuje sobą Gus Galanos. Nigdy dotąd nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby spoufalić się z którymkolwiek ze swoich gości, chociaż często proponowali jej wspólne obejrzenie meczu czy wypicie puszki piwa.

Co takiego niezwykłego ma w sobie Gus Galanos? Dlaczego chciała się z nim zaprzyjaźnić? Bo chciała. I to najbliżej, jak tylko można. Czyżby sprawił to jakiś składnik jej diety? A może brak towarzystwa? Albo musi to być związane z wiekiem. Do znudzenia nasłuchała się o biologicznym zegarze kobiet. To na pewno nie ma nic wspólnego z czasem, cholera!

Dobrze chociaż, że jego pobyt u niej zbliża się wreszcie do końca. Phoebe powiedziała sobie, że kiedy tylko Gus wyjedzie, wszystko znów się ułoży po staremu. Wszystko będzie jak dawniej. Cały problem polega na tym, że dopóki on tu jest, to im więcej Phoebe o nim myśli, tym bardziej jest podniecona, a im bardziej jest podniecona, tym więcej o nim myśli. W jaki sposób udało się temu szatanowi doprowadzić zawsze spokojną Phoebe do takiego stanu?




Rozdział 7


Powinien był to przeciąć od razu pierwszego dnia. Wtedy jeszcze miał jakąś szansę. Nie spodziewał się spotkać takiej kobiety jak Phoebe Shaw, a Gus wiedział lepiej niż ktokolwiek na świecie, że każda niespodzianka może okazać się śmiercionośna. Nie chodzi jednak tylko o tę kobietę. To miejsce też jakoś dziwnie na niego działa. Takie dziwne miejsce wykrojone z północno-wschodniego krańca Wielkiego Mrocznego Bagna.

Gus wychował się w mieście. Cisza i pustka Shawdon mogły doprowadzić takiego człowieka do szału. Całe Shawdon składało się zaledwie z kilku domów rozrzuconych pośród pustych pól w odległości wielu mil od siebie. Wszystko to otoczone wysokim cichym lasem i grząskimi czarnymi bagnami. Wiele z tych domów chyliło się ku upadkowi i już od dawna nikt w nich nie mieszkał.

Pensjonat panny Shaw, w którym przyjmowano myśliwych i wędkarzy, stał dokładnie w środku gęstych lasów i ponurych bagien. Zadbany, odmalowany i od środka zupełnie stoczony przez korniki, w krótkim czasie mógł stać się jedynie zabytkiem muzealnym. Och, bardzo tu wygodnie. Kupiła parę głębokich foteli, kilka porządnych materaców i bardzo dobrze gotuje, co musiał przyznać, kiedy już przywykł do jej dziwnej kuchni.

Nienawidzi tylko tego cholernego hałaśliwego zegara! Za bardzo mu przypomina bombę, odliczającą ostatnie minuty jego życia. W końcu przyjechał tu po to, żeby zapomnieć, a nie po to, żeby wciąż mu przypominano o tamtym.

Pomimo zegara i głośno gadającego telewizora I tak co wieczór słyszał, jak w swoim pokoju po drugiej stronie holu przygotowywała się do spania. Uszy miał, niestety, tak wyćwiczone, że rozróżniał dźwięki na różnych poziomach głośności i dzielił na niegroźne oraz takie, które wróżą niebezpieczeństwo. Teraz już potrafi rozróżnić szum prysznica w jej łazience od pisku rur, kiedy nalewa wodę do zlewu. Po dwóch skrzypnięciach poznaje, kiedy otwiera drzwi swego biura i odróżnia stuknięcie komody, gdy próbuje otworzyć zacinającą się górną szufladę. Słyszy skrzypnięcie łóżka, kiedy do niego wchodzi i gasi nocną lampę.

Wtedy dochodzi do głosu wyobraźnia...

Gus niecierpliwie sprawdził na zegarku datę. Jeszcze tylko kilka dni do przyjazdu Nicka. Nie tęsknił specjalnie za synem, ale pomyślał, że przynajmniej jakiś inny głos od czasu do czasu przerwie ciszę tego domu. Chociaż, musi uczciwie przyznać, że cisza i spokój znakomicie podreperowały jego zdrowie. W każdym razie coś spowodowało, że jego żołądek bardzo się uspokoił, że przesypia całą noc nie budząc się w mokrym od zimnego potu łóżku. Powoli, stopniowo, wraca mu także sprawność umysłu. A to wszystko razem oznacza, że być może potrafi pozbyć się poczucia winy i wstydu za to, że nie dość energicznie sprzeciwiał się oddaniu Avie pełnej kontroli nad synem i może uda mu się nawiązać jakiś kontakt z Nickiem.

Gus pomyślał, że najlepiej będzie zacząć rozmowę od tematów sportowych. Wszystkie dzieciaki pasjonują się sportem. On sam wprawdzie nie potrafi wzbudzić w sobie zainteresowania tym, co jacyś kretyni wyprawiają ze skórzaną piłką, niezależnie od jej kształtu i rozmiarów. Umęczony grami, w których przez całe swoje dorosłe życie uczestniczył, gdzie stawką było uratowanie albo pozbawienie życia wielu ludzi, uważał gry sportowe za towar mocno przereklamowany. Ale w końcu może się jeszcze czegoś nauczyć. Wypiją kilka piw, obejrzą ze trzy mecze, może nawet pojadą do miasta na porządne befsztyki, i wtedy wreszcie dowie się czegoś o młodym człowieku, który przypadkiem urodził się jako jego własny syn.

No to w porządku. Całe spotkanie z Nickiem ma już zaplanowane. Jedyne, co mu jeszcze pozostało do załatwienia, to skończyć raz na zawsze wszelkie stosunki z tą kobietą.


Phoebe zamówiła u Elberta dojrzałą, wiejską szynkę, znakomicie wysuszoną. Policzył jej znacznie niższą cenę od obowiązującej na rynku, ale zmusiła go, żeby przyjął pełną sumę, chociaż ta ekstrawagancja wygryzie w jej domowym budżecie ogromną dziurę.

Panienka wie, zawsze się opiekowałem panią Phee – przypominał jej Elbert.

Phoebe poznała Elberta i Ameldę, kiedy jeszcze była małą dziewczynką. Zawsze uważała ich nie tylko za sąsiadów, ale i za przyjaciół.

Jak długo mam ją moczyć? – Wskazała zawiniętą w papier szynkę, którą właśnie przyniósł.

Na panienki miejscu dałbym jej jakieś dwa dni. Przez przypadek żem ją przeoczył w tamtym roku i się przeleżała.

Co znaczyło, że ta szynka powinna być dwa razy droższa i że będzie dwa razy pyszniejsza, kiedy się ją wymoczy, oczyści, odsączy i upiecze na wolnym ogniu. Betsy będzie zachwycona! Nie jest to potrawa grecka ani włoska, więc Gus prawdopodobnie...

Phoebe wywietrzyła pokój Betsy, zmieniła pościel na jej łóżku. Dla syna Gusa przygotowała pokój po przeciwnej stronie holu. Ciotka Phee nie chciałaby nawet słyszeć o tym, że niezamężna dziewczyna może spać bez przyzwoitki na piętrze, na którym śpią dwaj mężczyźni. Phoebe jednak nie ma ochoty dzielić pokoju z kimkolwiek, nawet z siostrą, tym bardziej że w domu jest teraz kilka wolnych sypialni. Betsy kopie jak osioł i ściąga kołdrę. Biedny mężczyzna, który kiedyś zostanie jej mężem.

Stosunki Phoebe z jedynym teraz gościem stały się chłodne, ale za to byli dla siebie uprzedzająco grzeczni. Przed wyjściem z domu Gus zawsze pytał, czy nie trzeba jej czegoś załatwić w mieście. Kiedy zaś wychodził na spacer, uprzedzał, o której wróci i informował ją, czy będzie jadł posiłki w domu. Jadał w domu bardzo rzadko.

Wtorkowy poranek w tygodniu poprzedzającym Święto Dziękczynienia był ponury i mglisty. Gus wciąż jeszcze siedział w kuchni, kiedy weszła tam, żeby przygotować sobie śniadanie.

Pewnie dziś nici ze słońca – zauważył, wskazując głową szary całun, spod którego widać było tylko najbliższe krzewy. Mgła wyciszała dźwięki. Nawet ptaki nie śpiewały.

Do południa powinno się przejaśnić. Dziś po południu temperatura ma się podnieść prawie do dwudziestu stopni. – Phoebe nalała sobie kawy i wrzuciła do tostera dwa kawałki chleba. Miała tego dnia zbyt wiele zajęć, żeby tracić czas na smażenie jajek z bekonem tylko dla siebie.

Gus założył obie dłonie pod głowę i zamknął oczy. Phoebe pomyślała, że jest bardziej blady i zmęczony niż zwykle. Wyłączył telewizor dobrze po północy. Potem słyszała, jak ciężko wchodzi na schody, powoli, jak bardzo stary człowiek.

Dobrze się czujesz?

A skąd przypuszczenie, że mógłbym czuć się źle? – Rzucił jej wrogie spojrzenie.

Zamieszała kawę, odłożyła łyżeczkę i ułożyła tosty na talerzu.

Myślałam, że może znów boli cię głowa. Czasami zmiana pogody...

Naprawdę nie jestem chory. To tylko ta cholerna, obezwładniająca cisza. Jeszcze jeden dzień i zacznę chodzić po ścianach.

Jeśli mogę ci w czymś pomóc...

Dzięki. Widownia to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, kiedy zaczynam chodzić po ścianach.

No i tak to się układało: grzeczne i nie zawsze grzeczne ustawianie płotów. Im bardziej chciała mu pomóc, tym bardziej on się cofał, czym doprowadzał ją niemal do histerii. Kurcze blade! Chciała tylko zostać jego przyjacielem, a on nawet na to jej nie pozwala! Nigdy w życiu nie spotkała bardziej samotnego i potrzebującego pomocy mężczyzny. Bolało ją, kiedy patrzył na nią tymi swoimi ciemnymi oczami zaszczutego zwierzęcia.

Kim jest ten człowiek? Już wydawało jej się, że zaczyna wreszcie poznawać prawdziwego Gusa Galanosa, ale zaraz potem znów wyrosła między nimi ściana. Co zrobiła czy powiedziała, że on się tak zachowuje? Phoebe pomyślała o swoich stałych gościach. Większość z nich to bogaci biznesmeni, mogący sobie z powodzeniem pozwolić na zamieszkanie w którymś z eleganckich klubów myśliwskich. Wolą jednak ciszę i domową atmosferę jej skromnego pensjonatu. Żaden z nich nigdy nie wzbudzał w niej uczuć nawet zbliżonych do tych, jakie żywiła wobec Gusa Galanosa. Jej wieloletni narzeczony, Keith, także nie wzbudzał w niej takich emocji. Zastanawiała się, na czym polega różnica między Gusem Galanosem a wszystkimi innymi znanymi jej mężczyznami.

Zmieniła wodę w garnku, w którym moczyła szynkę.

O tym, że jest inny, wiedziała od początku. Obawiała się go, a nigdy dotąd nie bała się żadnego mężczyzny. Czy to dlatego, że ją pocałował? A może dlatego, że nie zrobił tego po raz drugi? Za każdym razem, kiedy na niego patrzyła, przypominała sobie, jak się wtedy czuła i bardzo pragnęła, żeby to uczucie się powtórzyło.

Mgła podniosła się około jedenastej. Gus wybrał się na spacer wzdłuż torów kolejowych. Chodzenie po podkładach kolejowych tak bardzo pochłaniało jego uwagę, że przestał się zastanawiać nad czymkolwiek innym. Mógł spokojnie rozważyć decyzję, jakiej oczekiwał od niego Rap.

Przyjechał do Shawdon mając do wyboru trzy warianty: wrócić do czynnej walki, zostać pracownikiem biurowym agencji albo odejść z niej na dobre. Po tygodniu odrzucił jeden z nich. Do dnia wyjazdu musi odrzucić jeszcze jeden.

Około czwartej skierował się w stronę domu. Czuł głód, a ostatnio przestał mieć ochotę na batony I orzeszki. Musiał przyznać, że bardzo mu brakuje ciepłej pachnącej kuchni, miłego uśmiechu i talerza gorącej zupy, kiedy wraca ze spaceru. Bogu dzięki, ma dość oleju w głowie, żeby się wycofać i nie wpaść w pułapkę. A niewiele brakowało. Nie chce nawet myśleć, jak mało!

Przeskoczył żywopłot nad kanałem oddzielającym pola sojowe od ogrodu Phoebe. Przyciągnęła jego uwagę jakaś żółta plama w miejscu, w którym nic takiego nie powinno się znajdować. Zmrużył oczy i spojrzał pod słońce przez koronę ogromnej sekwoi rosnącej obok garażu. Zaczął biec.

Hej, ty! Co ty tam, do jasnej cholery, robisz?

Zaraz schodzę – Phoebe machnęła ręką. Stała na dachu, w prawej ręce trzymała grabie. – Jeszcze trochę zostało.

Zobaczył, jak zachwiała się i przytrzymała ręką dachu. Najwyraźniej zgrabiła już szpilki sekwoi z jego górnej części, a teraz zbierała pozostałą niżej resztę. Stała po kolana w zaścielających dach szpilkach i szyszkach.

Oszalałaś? Złaź natychmiast!

Pomyślałam sobie, że trzeba zgarnąć stąd te śmieci, zanim ta strona dachu też zacznie przeciekać. Teraz muszę tylko... – machnęła ręką koło twarzy – ... oczyścić rynny. Sio! Idź stąd, do diabła!

Przestań machać na to stworzenie i złaź stamtąd. Natychmiast!

Ostrzeżenie przyszło za późno. Ze sterty śmieci, wypełniających rynny i zagłębienia w dachu, wyleciał szwadron os. Phoebe wpadła w panikę. Machając na oślep grabiami podbiegła do drabiny. W zdenerwowaniu chwyciła ją nie z tej strony co trzeba i razem z drabiną zatoczyła łuk w powietrzu.

Guuuusss – wrzasnęła uczepiona uchwytu rozklekotanej drabiny, lecącej prosto na wielką sekwoję.

Rzuć grabie, popchnij drabinę w bok i skacz jak najdalej! – wrzasnął Gus, zanim przebrzmiało jej wołanie.

Zdołała jeszcze odrzucić grabie, ale na resztę było już za późno. Na szczęście drabina, zanim spadła na ziemię razem z kurczowo uczepioną jej uchwytu kobietą, oparła się o wystającą gałąź olbrzymiego drzewa. Phoebe puściła uchwyt, ale Gus był już na to przygotowany. Wyciągnął ręce, żeby ją złapać. Phoebe spadła, przewracając go na usłaną kłującymi, suchymi gałęziami sekwoi ziemię.

Przez jakiś czas żadne z nich nie było w stanie wydusić z siebie słowa. Słysząc brzęczenie nadlatujących os, przerażona Phoebe wtuliła twarz w jego szyję. Osy odleciały, a ona, dysząc ciężko, uniosła się na łokciach i spojrzała na pobladłą twarz Gusa.

Powinniśmy przestać się spotykać w taki sposób – powiedziała ponuro.

Przyglądał się jej prawie całą wieczność. Bladość na tej części twarzy, której nie zasłaniała broda, ustąpiła miejsca fali czerwieni.

Niech cię szlag trafi – szepnął.

Przepraszam! Zrobiłam ci krzywdę? Coś ci zrobiłam? – Próbowała wyzwolić się z jego uścisku, ale chwycił mocniej.

Leż spokojnie. Ja na pewno jestem cały, ale nie jestem pewien, czy ty sobie czegoś nie połamałaś. Jak tam twój rozum?

Nic mi nie jest. Przykro mi tylko, że cię zmiażdżyłam. – Przesunęła biodra, próbując stanąć na czworakach, ale Gus jej nie puścił.

Przestań się do cholery kręcić – burknął. Zwrócił jej uwagę dziwny ton jego głosu i nagle owładnęło nią uczucie nie mające nic wspólnego ze strachem przed upadkiem.

Gus? – szepnęła, ale on już przyciągał jej głowę do siebie.

Przechylił na bok jej twarz i przysuwał wargi do jej ust. Skorzystał z tego, że usta miała trochę rozchylone, że była oszołomiona i z tego, że odkąd przewrócił ją na łóżko, kiedy przyszła go obudzić z koszmarnego snu, bezskutecznie próbowała wmówić sobie, że wcale nie potrzebuje tego mężczyzny.

Miał ciepłą brodę, chłodną skórę, pachniał lasem i suchymi liśćmi. Zaczął ją gwałtownie całować, zanim zdążyła choćby zdecydować, czy powinna na to pozwolić. Jęknęła, kiedy ich języki spotkały się, i przylgnęła do niego całym ciałem. Wszystko wokół: zapach suchej ziemi, opadłe liście i nagrzane słońcem chryzantemy, działało jak afrodyzjak.

Gus trzymał w dłoniach jej głowę, całował usta. Szybko przebiegał wargami przez policzki do zamkniętych oczu i z powrotem do ust. Dłonią gładził jej ramiona, potem niespokojnie przesunął ją po plecach w dół i przycisnął do siebie biodra Phoebe. Jakby i bez tego nie miała palącej świadomości istnienia twardego wzgórka, naciskającego na jej brzuch. Nie potrafiła się oprzeć pokusie. Przycisnęła się do niego, trochę przekręciła i zaczęła powoli kołysać biodrami, aż obudziła w sobie bolesne pożądanie.

Boże, dziewczyno, jeśli zaraz nie przestaniesz, to wezmę cię tu, na podwórzu – jęknął Gus.

Więc przesuńmy się trochę pod sosny – szepnęła Phoebe. – Będzie wygodniej.

Uniosła głowę, a on przyjrzał się jej twarzy. Poczuła, jak fala ciepła oblewa jej policzki.

Czy tak powinna mówić dama?

Phoebe było zupełnie obojętne, jak powinna mówić dama. Wiedziała natomiast, że leżąca na Gusie kobieta, dokładnie świadoma każdego centymetra jego muskularnego męskiego ciała, nigdy w życiu bardziej nie pragnęła żadnego mężczyzny. I jeśli tylko na tym ma się skończyć ich znajomość, to byłaby idiotką nie biorąc tego, co jej proponował.

Nic mnie to nie obchodzi – mruknęła.

A mnie obchodzi. Te osy ciągle się tu plączą. Jestem wprawdzie twardy, kochanie, ale nie mam pancerza. – Jego głos był napięty, chociaż nawet udało mu się uśmiechnąć. Oczy mu błyszczały jak w gorączce.

Jedno pomogło drugiemu się podnieść i przytuleni weszli do domu – prosto do sypialni Phoebe. Gus obejmował ją ramieniem trochę przerażony, że ona może odzyskać świadomość, i trochę przestraszony, że jednak nie odzyska. Jedyną ochronę, jaką mógł jej zaoferować, miał w portfelu, ale po tak długim przechowywaniu mogła już nie nadawać się do użytku. Mimo to ze wstydem musiał się przyznać, że i tak zaryzykuje. Wiedział tylko, że cokolwiek się stanie, on musi mieć tę kobietę i to musi ją mieć natychmiast.

Z całą świadomością zamknął drzwi na klucz: zdrowy rozsądek i potrzeba bezpieczeństwa. Dotknął brzegu jej swetra, świetnie skomponowanego ze spodniami. Czy jest gdzieś na świecie inna kobieta, która spadając z dachu z drabiną w jednej i grabiami w drugiej ręce, potrafiłaby wyglądać jak dama? O Boże! Przecież mogła się cała połamać! Zdrętwiał. Przytulił ją mocniej i schował twarz w jej ciepłych, słodko pachnących włosach.

Obiecaj mi coś, stokrotko. Obiecaj mi, że nie będziesz włazić na ten dach, kiedy stąd wyjadę.

Kiedy wyjedzie? I zostawi jej tylko wspomnienia kilku za krótkich tygodni, spędzonych pod jej dachem, w jej kuchni i w samotnym łóżku na górze? Phoebe zastygła.

Obiecaj! – nalegał, a dźwięk jego głosu skojarzył jej się z zardzewiałym drutem kolczastym.

Nie ma mowy. Niczego nie będzie obiecywać i nie da się pozbawić wspomnień. Zwłaszcza że to chyba jedyne, co jej jeszcze w życiu zostało.

Czy przyprowadziłeś mnie tu po to, żebyśmy sobie porozmawiali? – Ze śmiałością, jakiej się po sobie nie spodziewała, przesunęła dłonie na przód jego koszuli i rozpięła jeden guzik. Włożyła palce w powstały otwór i pogłaskała go po twardym płaskim brzuchu.

Zamknął jej dłoń w swojej i przesunął ją w kierunku paska od spodni. Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze i po chwili już ściągał jej przez głowę sweter, a ona próbowała sobie poradzić z tymi guzikami, których dotąd nie odpięła. W kilka sekund rozebrał ją do majtek i białych skarpetek. Nagle jakby odzyskała świadomość. Spojrzała na niego. Zrzucił buty i stał teraz przed nią w samych tylko dżinsach z rozpiętym suwakiem. Dotarło do niej, że to przecież ktoś zupełnie obcy, ale mimo to...

Phoebe? – To jedno słowo wypowiedziane chrapliwym głosem było tylko pytaniem, ale przyniosło jej ulgę. Dał jej możliwość wyboru. Przez krótką chwilę Phoebe zastanawiała się, czy nie skorzystać z zaproponowanego rozwiązania. Przecież nic o tym człowieku nie wie poza tym, że pochodzi z New Jersey, ma brodę i syna.

Dał jej szansę i po chwili już ją zabrał.

Phoebe – szepnął, zdzierając jednym ruchem jej białe bawełniane majtki i białe skarpetki. Widziała, jak pulsuje mu tętnica na szyi, zobaczyła ognisty błysk jego oczu. Oblizała wargi uświadomiwszy sobie, że jest gotów, aby się z nią kochać. W tej samej chwili ściągnął dżinsy. Nagle znalazł się w łóżku. Leżała na plecach, a on klęczał nad nią.

Całował ją długo i namiętnie, pieścił jej usta, aż oddała mu całą swoją duszę. Jak to możliwe, żeby kobieta i mężczyzna porozumieli się tak całkowicie, bez wymówienia choćby jednego słowa? Poza pożądaniem i nagłą potrzebą wyczuwała jego troskliwość, zainteresowanie, wątpliwość i nawet trochę gniewu. Ale przede wszystkim wyczuwała potrzebę i odpowiedziała na nią własnym palącym pragnieniem.

Dłońmi, oczami i ustami Gus składał hołd jej piersiom, każdej z osobna. Phoebe oszalała. Pioruny biły w jej ciało raz po raz, a ona poruszała się bez wytchnienia, doprowadzając ich oboje do szaleństwa. Chciała na zawsze zatrzymać tę niewysłowioną dziką słodycz.

Twarde dłonie Gusa okazały się delikatne i pewne. Pomimo obezwładniającego go napięcia nie spieszył się. Dotykał delikatnie jej ciała, drażnił, głaskał i wycofywał się, gdy podchodziła zbyt blisko szczytu, tylko po to, żeby powrócić, zanim zdążyła złapać oddech.

Był wspaniałym kochankiem. To pewnie przychodzi z wiekiem. Jej doświadczenia w tej dziedzinie ograniczały się do Keitha, ale wtedy oboje byli tacy młodzi.

Gus, ja... – Przesunęła palcem po jego nabrzmiałych męskich sutkach. Patrzyła na niego zwilgotniałymi oczami i oddychała ciężko.

Bardzo dawno tego nie robiłam. Ja... jeśli jest coś, co... to znaczy... Nie znam się na tym...

Moja słodka – westchnął Gus, tuląc twarz do jej szyi – umarłbym, gdybyś znała się na tym choćby odrobinę lepiej. Jesteś cudowna, po prostu wspaniała!

Dotknął palcem znamienia w kształcie małego buldoga pod jej lewą piersią i wziął głęboki oddech.

Ja też miałem długą przerwę.

Zsunął się z niej na moment i zawstydziła się, widząc, co on robi. Ma trzydzieści sześć lat i nigdy dotąd nie widziała mężczyzny zakładającego prezerwatywę. Zasmuciła ją ta myśl. Trzydzieści sześć lat. Gdyby tylko wszystko ułożyło się inaczej, gdyby miał zamiar zostać tu dłużej...

Ale nic się inaczej nie ułoży, a jeśli to ma być wszystko, co on jej może dać, to ona wykorzysta go najlepiej, jak tylko potrafi.

Otworzyła oczy i przyglądała się jego twarzy niemal tak natarczywie, jak on patrzył na nią.

Nie robię ci krzywdy?

Nie. Ja... Och! Zapomniałam. Ja... Gus?

Zaczęła się od niego odsuwać. Gus zamarł. Była ciasna jak dziewica. Nigdy nie kochał się z dziewicą, ale wyobrażał sobie, że tak to właśnie powinno wyglądać. Bał się ją skrzywdzić czy przestraszyć. Był strasznie podniecony i gotów do eksplozji.

Wtedy poczuł, jak zamknęła się wokół niego, poczuł zaczynający się spazm i popędził do szczytu. Trząsł się, wszystkie mięśnie miał napięte do ostateczności.

Wchodził w nią raz po raz, a gdy ucichł jej ostatni okrzyk, opadł na jej miękkie, mokre ciało.


Spali. Gus obudził się pierwszy, a przynajmniej tak mu się zdawało. Kiedy w końcu odważył się spojrzeć na leżącą obok niego kobietę, zobaczył, że przygląda mu się szeroko otwartymi oczami. Pomyślał, że jest najpiękniejszym stworzeniem, jakie w całym swoim życiu widział. Pomyślał też, że ma teraz większy problem niż dwadzieścia lat temu, kiedy to spotkał i poślubił piękną, zimną i ambitną sukę, a potem zrobił jej dziecko – wszystko to w ciągu sześciu miesięcy.

Cześć – powiedziała cicho Phoebe.

Chyba jeszcze za wcześnie na śniadanie?

Jakieś dwanaście godzin za wcześnie. – Musiało być wpół do szóstej, ale wieczorem, a nie rano. Phoebe weszła na dach trochę po trzeciej. Od tamtej chwili cały świat przewrócił się do góry nogami.




Rozdział 8


Phoebe dziękowała Bogu, że tak wiele rzeczy ma jeszcze zrobić przed świętami. Ułatwiało jej to trochę niezręczną sytuację, w jakiej się znalazła. Łatwiej będzie przejść po tych emocjonalnych ruchomych piaskach.

Gus poszedł na górę wziąć prysznic i przebrać się, a ona zrobiła to samo w swojej łazience na dole. Spotkali się w kuchni. Stała przed otwartą lodówką zastanawiając się, co zrobi na kolację.

Wychodzimy – powiedział Gus.

Nie mogę. Dziękuję za zaproszenie, ale mam tysiąc spraw do załatwienia.

Tym bardziej. Będziesz miała mniej roboty.

Kiedy zaczęła go przekonywać, podszedł do niej, zamknął lodówkę i wziął dziewczynę w ramiona.

Pozwól mi się zaprosić, Phoebe. Bardzo mi to potrzebne.

Mnóstwo głupich myśli przeleciało jej przez głowę, ale zostawiła je sobie na inną okazję. Chce jej zrobić przyjemność. To coś zupełnie innego, niż gdyby zostawił pieniądze na toaletce. Nie ma to zupełnie nic wspólnego z płaceniem i ona dobrze o tym wie, naprawdę. Brakuje jej tylko tej odrobiny entuzjazmu, jaki daje doświadczenie. Zupełnie nie wie, jak się zachować po tym, co między nimi zaszło.

Jesteś trochę rozkojarzona? – zapytał cicho.

W milczeniu skinęła głową. Spojrzała mu prosto w twarz, a potem szybko zamknęła oczy. Wydał jej się tak przerażająco obcy. Czarna broda, ostry akcent, brzmiący dziwnie dla ucha przyzwyczajonego do miękkiego, południowego przeciągania słów.

Ja też – powiedział. Uwierzyła mu i bardzo jej to pomogło.

Pojechali do włoskiej restauracji, którą Gus znalazł kiedyś przypadkiem podczas spaceru. Nie było to szczególnie atrakcyjne miejsce, ale obiecał, że nie pożałuje, jeśli tylko pozwoli mu ułożyć dla siebie menu. Pozwoliła, ułożył i nie żałowała.

Gus zamówił kolację dla dwóch osób. Śmiali się razem z kiełbasek, z różnych morskich przysmaków i z tego, jak Phoebe próbowała tłumaczyć nazwy potraw z menu. Gus polecił jej doskonałe włoskie lody i potem uśmiechali się do siebie ponad porcjami spumoni. Opowiedział jej o greckiej restauracji, na którą trafił zaledwie kilka dni temu. Obiecał, że ją tam zabierze, żeby uzupełnić jej kulinarną edukację.

Phoebe wróciła do domu w dobrym humorze. Gus otworzył drzwi, nie przestając obejmować ramieniem jej talii. Pocałował ją w czubek głowy i wpuścił do środka.

Czekała, żeby zrobił następny krok, a kiedy to nie nastąpiło, zaproponowała kawę.

Muszę zadzwonić do kilku osób. Zrobię to na górze, nie chcę, żebyś przeze mnie późno poszła spać.

Żeby nie poszła późno spać? Ależ właśnie tylko o tym marzy!

Rób, co chcesz – mruknęła.

A... jutro... Chyba wyjadę z domu bardzo wcześnie. Nick przylatuje dwadzieścia po dziesiątej, a przedtem jeszcze muszę się spotkać z paroma osobami w okolicy Norfolk, więc...

Oczywiście. – Nadzieje nie ziściły się, ale Phoebe nie dała nic po sobie poznać. – Wobec tego chyba rzeczywiście pójdę wcześniej spać. Dziękuję za kolację.

Nie mogła wiedzieć, że długo stał i patrzył na drzwi jej sypialni, kiedy już zamknęła je za sobą. Z jego ciemnych oczu dałoby się wyczytać żal, rezygnację i jeszcze coś, co nie tak łatwo nazwać.


Nadeszła wreszcie środa. Najpierw przyjechała Betsy. Ale nie starym volkswagenem, którego Phoebe kupiła, kiedy wyprawiała siostrę na uniwersytet, tylko sportowym samochodem.

Henry mi go pożyczył – powiedziała obojętnie, wysiadłszy z auta. – Bał się, że mój nie wytrzyma tylu kilometrów.

Henry, pomyślała Phoebe. Pożyczać taki samochód kobiecie typu Betsy? Ten Henry musi być albo świętym, albo dokładnie zamroczonym głupkiem.

Nie miała jednak czasu na zgłębianie tego problemu, bo należało wnieść do domu bagaże, wśród których na pewno znajdowała się wielka torba z brudną bielizną, i słuchać paplającej bez ustanku, a kończącej tylko co trzecie zdanie siostry. Betsy jeszcze raz rzuciła się Phoebe na szyję i przysięgała, że nie ma na świecie drugiego takiego miejsca, jak... I że Phoebe wygląda... I czy zauważyła, jaką Betsy ma wspaniałą fryzurę. Henry po prostu oszalał na jej widok, kiedy wróciła od fryzjera!

Już pół godziny później Phoebe stała przy kuchennym stole i przygotowywała szynkę do pieczenia. Odłożyła na chwilę nóż i przyjrzała się swojej młodszej siostrze. Tak, rzeczywiście zmieniła uczesanie. Jej włosy były teraz krótsze, jaśniejsze i jakoś tak wymyślnie ułożone. Ale nie fryzura zwróciła jej uwagę. Biła od niej sztuczna wesołość, błękitne i szczere oczy Betsy odwracały się za każdym razem, kiedy Phoebe patrzyła na twarz siostry.

Jak tam na uczelni? – spróbowała zacząć rozmowę.

Betsy wyjrzała przez okno.

Czekasz na jakichś gości? Dwóch facetów w czarnym rolsie?

Mój jedyny gość właśnie pojechał odebrać syna z lotniska.

Och, Fooby! – Betsy uśmiechnęła się przymilnie. – Czy zawsze muszą się tu kręcić jacyś obcy faceci? Chciałam powiedzieć, że to i tak okropne... To znaczy, ten pensjonat! Takie declasse. A poza tym Święto Dziękczynienia jest... no wiesz... rodzinnym świętem.

Phoebe zacisnęła usta, ale zdecydowała, że tym razem nie przypomni siostrze, dlaczego musi podporządkować życie osobiste jedynemu sposobowi zarabiania pieniędzy, jaki umiała wymyślić. Betsy, ulubienicę całej rodziny, zawsze chroniono przed szarą rzeczywistością, a Phoebe robiła to tak samo skutecznie, jak i jej matka.

Mam nadzieję, że to nie jest jeden z tych, no wiesz, z tych, co zawsze gadają tylko o ptakach, psach, giełdach i tych wszystkich nudnych rzeczach, no wiesz. Pamiętasz tego starego capa, który tu był dwa lata temu? Tego, który się upił winem jabłkowym ciotki Phee i zaczął płakać... Był taki strasznie gruby!

Tak się składa, że ten stary cap jest senatorem i ma zaledwie czterdzieści dziewięć lat i wcale nie był pijany, tylko... wpadł w melancholię. A w ogóle... Och, cześć, Gus! A to pewnie Nick?

Phoebe zwinnym ruchem wsunęła ciężką brytfannę z powrotem do piekarnika, wytarła ręce fartuchem i prawą podała stojącemu wstydliwie w samym środku kuchni chłopcu. Za nic w świecie nie powiedziałaby, że tak może wyglądać syn Gusa. Był chudy jak tyczka, wysoki z metr dziewięćdziesiąt, miał jasne włosy, dziecinną twarz i sprawiał wrażenie, jakby chciał natychmiast zapaść się pod ziemię.

Po dopełnieniu prezentacji Phoebe wyrzuciła wszystkich do salonu. Nie wiedziała, czy Gus z Nickiem będą jedli w domu. Była tak zaabsorbowana przygotowaniami do jutrzejszego świątecznego obiadu i kłopotami z Betsy, że w ogóle nie pomyślała, co poda na obiad dzisiaj. W końcu zdecydowała, że postawi na stole półmisek zimnych mięs, sery, domowe pikle i pieczywo, a oni sami przygotują sobie z tego jakiś posiłek.

Jak można było przewidzieć, Betsy stała się duszą towarzystwa. Nawet udało jej się rozbawić Gusa. Nick, który wydał się Phoebe zbyt poważny jak na chłopca w tym wieku, poświęcił całą swoją uwagę przygotowywaniu ogromnych kanapek. Połykał je z podziwu godnym apetytem. Phoebe zaczęła się nawet zastanawiać, gdzie on mieści te wszystkie kanapki i czy w ogóle kiedykolwiek się odzywa. Myślała także o tym, jak wygląda żona Gusa i co się między nimi wydarzyło, i dlaczego Nick wcale nie jest podobny do ojca.

Gus zaprosił wszystkich na kolację. Phoebe udawała entuzjazm, kiedy zaproponował, że pojadą do restauracji. Chciała, żeby pojechali jej samochodem, który, choć nie tak efektowny, był zdecydowanie większy. Gus nawet nie zwrócił uwagi na jej propozycję. Otworzył drzwi i odchylił fotel z przodu, żeby Betsy mogła się wcisnąć na tylne siedzenie nowiutkiego sportowego auta. Phoebe nachyliła się, żeby też zmieścić się z tyłu, ale Gus chwycił ją za ramię.

Jedziesz ze mną z przodu – powiedział cicho, ale stanowczo.

Żadne z nich nie miało ochoty na rozmowę. Atmosfera w ciasnym samochodzie Gusa stała się tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

O Boże, pomyślała Phoebe, kiedy znaleźli się na autostradzie, dlaczego nie mogę po prostu przespać najbliższych trzech dni?

W restauracji nie było baru, ale i tak żadne z nich nie miało ochoty na drinka przed kolacją.

Zamówiła najtańszą potrawę, jaką udało jej się znaleźć w menu i zmusiła się do zjedzenia całej porcji, chociaż już dużo wcześniej zupełnie straciła apetyt.

Na którym uniwersytecie studiujesz, Nick? – Wciąż pamiętając o roli pani domu, Phoebe próbowała nawiązać jakąś rozmowę. – Nie przypominam sobie, żeby twój ojciec o tym mówił.

Yale, proszę pani.

Jaki kierunek? – próbowała dalej.

Nick spojrzał na Gusa i zaczerwienił się. Gus patrzył na kość, która pozostała na jego talerzu. Phoebe pożałowała, że po prostu nie przeprosiła i nie poszła do toalety, zamiast brać się za rozładowywanie napięcia.

Oceanografię, proszę pani – odparł, patrząc wyzywająco na ojca.

Bardzo interesujące. – Phoebe zdecydowała ciągnąć rozmowę na ten temat, choćby miało ją to zabić. – Betsy kończy właśnie...

Przepraszam, muszę wyjść...

Phoebe poszła za siostrą. Działo się coś złego i zdecydowała dowiedzieć się wreszcie, co to takiego. W toalecie było kilka kobiet poprawiających urodę przed lustrem i absolutnie nie dało się w tych warunkach rozmawiać. Zadowoliła się ochłodzeniem zaczerwienionych policzków kilkoma kroplami zimnej wody.

Gotowa? – zapytała Betsy. Kiedy podeszła do stolika, znów promieniała radosnym uśmiechem. Wkrótce potem wyszli z restauracji.

Zapakowali się do samochodu, a Gus włączył magnetofon. Phoebe odetchnęła głęboko, zamknęła oczy i spróbowała się odprężyć.

Zmęczona? – zapytał cicho. Sam dźwięk jego głosu wzmocnił napięcie. – Zdejmij buty i wyobraź sobie, że wciskasz stopy w ciepłe błoto. Skoncentruj się na tym.

Na ciepłym błocie? – Chyba ze dwie minuty próbowała. Westchnęła ciężko, a Gus korzystając z ciemności przykrył jej dłoń swoją. Miała lodowate palce. Jego ręka była ciepła, silna i dawała poczucie bezpieczeństwa. Znów westchnęła i zamknęła oczy.

Powinienem się domyślić, że to na ciebie nie podziała. Potrzebujesz czegoś mocniejszego.

Zaśmiała się cicho, a Betsy nachyliła się do przodu ciekawa, co za dowcip opowiedział.

Ja tylko powiedziałem twojej siostrze, że brodzenie boso w ciepłym błocie nie jest w jej stylu – wyjaśnił Gus i Betsy zadowoliła się tą odpowiedzią.

Właśnie wjeżdżali na podjazd. Nick rozprostował swoje długie nogi i już miał wysiąść z samochodu, gdy Betsy głośno pociągnęła nosem.

Czujecie ten zapach?

Spalone liście? – zgadywała Phoebe. Niecały kilometr od ich domu Elbert wypalał ściernisko.

Nie, to trochę jak... – zaczęła Betsy. Gus i Phoebe popatrzyli po sobie i zaczęli się śmiać.

Co się dzieje? – zapytał Nick.

Zupełnie o tym zapomniałem! – wykrztusił wreszcie Gus.

Nie, to ja... – Phoebe oddychała ciężko i wycierała załzawione od śmiechu oczy. – Nie powinnam była pozwolić ci... O, Boże, aż się boję otworzyć.

Może zakopiemy to wszystko razem z samochodem.

Nie sądzę, żeby twoje ubezpieczenie obejmowało...

Odszkodowanie za śmieci? – skończył za nią i znów oboje wybuchnęli śmiechem.

To wcale nie jest śmieszne – powiedział Gus chwilę później. W bagażniku były trzy torby z makulaturą i jedna z gnijącymi już śmieciami.

Wiem, że to wcale nie jest śmieszne. – Phoebe pociągnęła nosem. – Tak mi przykro. Naprawdę nie powinnam ci pozwolić...

Hej, a może któreś z was wyjaśni nam ten dowcip? Coś ci zdechło w bagażniku, tak? – zawołała Betsy.

Zanim doszło do wyjaśnień, Gus chciał pozbyć się całego tego bałaganu i wszyscy zaczęli się zastanawiać, co z tym fantem zrobić. Jeśli zostawią to na dworze, do rana szopy rozwłóczą wszystko po podwórku, a na to, żeby wstawić śmieci do sieni, było już o kilka dni za późno. Betsy zaproponowała klatki dla psów.

Są bliżej niż wysypisko śmieci – powiedziała.

Klatki dla psów? – zaciekawił się Nick. – Jakaś hodowla?

Nie, głupolu. To takie schronisko, gdzie przechowuje się zagubione psy myśliwskie do czasu, aż ktoś się po nie zgłosi. Tutaj zdarza się to bardzo często. Psy myśliwskie nie mają za wiele rozumu.

Zupełnie tak samo jak ludzie, którzy pakują śmieci do nowiutkiego KZ 400 – powiedział Nick.

Tym razem młodzież wybuchnęła śmiechem. Gus ładował śmieci z powrotem do bagażnika.

Gus i Phoebe pojechali wywieźć śmieci, a Nick i Betsy weszli do domu przygotować kawę. Phoebe bardzo pragnęła wyłgać się jakoś od tej przejażdżki, ale ktoś przecież musiał wskazać Gusowi drogę. Wprawdzie jechali zaledwie pięć minut, ale i tak przebywanie z nim w ciasnym, choćby i śmierdzącym wnętrzu samochodu spowodowało, że była napięta jak zbyt mocno naciągnięta struna skrzypiec. Siedziała obok niego na pozór spokojna i patrzyła prosto przed siebie.

Zostań tu, a ja wywalę to świństwo – powiedział Gus i wysiadł z samochodu. – Jutro zawiozę to na wysypisko.

Chwilę później był już z powrotem. Wsiadł i zatrzasnął drzwiczki, ale zamiast włączyć silnik i odjechać, odwrócił się do niej.

Zmęczona? – zapytał.

Nie. Tak. To znaczy, trochę.

No tak. Phoebe, a to, co się zdarzyło...

Gus, jestem wykończona. Jedźmy już do domu. Muszę przygotować indyka, a jutro wstaję bardzo wcześnie, żeby go upiec i... – Czuła na sobie jego wzrok.

Tak, dobrze – powiedział. Odwrócił się, włączył silnik i zawrócił, a Phoebe powiedziała sobie, że wcale nie jest niezadowolona. I naprawdę nie była.


Świąteczny obiad okazał się tryumfem kulinarnym i katastrofą towarzyską. Wprawdzie wszyscy rozmawiali ze sobą, ale kłopot w tym, że nie z tymi, z którymi rozmawiać powinni, i na tematy, na które nie należało rozmawiać. Przynajmniej tak oceniła to Phoebe, gdy przy pomocy Nicka posprzątawszy po tradycyjnej uczcie, weszła wreszcie do salonu i zobaczyła, że Gus tłumaczy Betsy zawiłości mahjonga. Używali do tego starego zestawu ciotki Phee. Kiedy były jeszcze dziewczynkami, Phoebe z tysiąc razy próbowała nauczyć Betsy tej gry.

Odrywając się na chwilę od rozrzuconych kawałków bambusa i kości słoniowej, Gus spojrzał jej w oczy i Phoebe poczuła, jak coś ją ściska w środku.

Zapomniałam nakarmić ptaki – powiedziała, uśmiechając się radośnie do Nicka. – Pomożesz mi?

Pewnie. Wie pani, mógłbym przysiąc, że widziałem dziś rano na podwórzu wiewiórkę bez ogona.

To Stump – wtrącił Gus. – Stań z boku, to zobaczysz, jak Phoebe karmi go z ręki. Nie goń go i nie strasz, dobrze?

Phoebe nie dostrzegła w tych słowach niczego, co usprawiedliwiałoby reakcję Nicka.

Tak, ojcze – powiedział urażony, czerwieniąc się po same uszy.

Wyszli razem. Phoebe próbowała uspokoić wzburzonego chłopca.

Na pewno nie chciał cię pouczać. Kiedy pierwszy raz...

Tak pani uważa? Przecież wcale go pani nie zna. Wciąż daje mi do zrozumienia, że wszystko wie lepiej i traktuje mnie jak głupie dziecko. Dawno to zrozumiałem.

Nie bardzo mogła w to uwierzyć. Przy kolacji Gus prawie wyłącznie rozmawiał z Betsy o nauce obcych języków, zostawiając Phoebe rozmowę z Nickiem o jego zainteresowaniach.

Podała chłopcu puszkę z nasionami słonecznika, a sama nabrała łuskanej kukurydzy do drugiej puszki.

Naprawdę tak to zrozumiałeś? Ja przypominam sobie tylko, jak śmiesznie zachował się twój ojciec, kiedy pierwszy raz zobaczył biednego Stumpa. Myślał, że to szczur. Nawet zarzucił mi, że karmię szczury, a kilka dni później, kiedy sąsiad przyniósł nam na kolację upolowane przez siebie wiewiórki, wyglądał tak, jakby zaraz miał zwymiotować. Biedak, był taki śmieszny.

Śmieszny? Mój stary?

Phoebe dołożyła jeszcze do karmnika kolbę suszonej kukurydzy. Rozpaczliwie chciała jakoś pomóc temu wysokiemu, kanciastemu chłopcu o pięknej twarzy I ponurym nastawieniu do świata. A może raczej chciała pomóc Gusowi? Odkąd przywiózł syna do jej domu, wiele razy widziała, jak przygląda się chłopcu z takim zaskoczeniem i tęsknotą, że musiała się powstrzymywać, żeby nie podejść do niego, nie przytulić do piersi jego głowy i nie pocieszać, jakby to on, a nie Nick, był dzieckiem.

Przeleciał nad nimi klucz dzikich gęsi, a w chwilę potem rozległ się huk wystrzału. Widzieli, jak ostatni ptak z klucza zgubił rytm i, krzycząc przeraźliwie, zaczął spadać w dół.

Aż wstyd, że strzela się do czegoś tak pięknego – powiedział cicho Nick. Zgarbił się, a jego kościste nadgarstki wysunęły się z rękawów koszuli. Phoebe pomyślała, że jest naprawdę wzruszający.

Zabawne. Rozmawiałam o tym samym z twoim ojcem. Mimo wszystko zauważyłam, że żaden z was nie jest wegetarianinem.

Tak, to prawda. Nie noszę także butów ze sztucznej skóry. To okropne, prawda? Nie potrafimy żyć bez zabijania, nawet jeśli to tylko owady, zjadające nasze ogrody.

Szkoda – powiedziała Phoebe, opierając się o starą kamienną wannę dla ptaków, która już od dawna przepuszczała wodę – że ten, kto ten system zaprojektował, zapomniał dołączyć do niego instrukcję obsługi.

No, tak. Tylko że są tacy, którzy wolą przywracać stare porządki, zamiast po prostu wystrzelić to wszystko w kosmos.

Czy mówisz o kimś, kogo znam? – zapytała. Nick był jak butelka mocno gazowanej wody sodowej, którą ktoś potrząsał tak mocno, aż wreszcie musiała eksplodować. Lepiej, że stało się to w rozmowie z nią, a nie z Gusem, bo on najwyraźniej zupełnie nie umie się obchodzić ze swoim dorosłym synem.

Nick opadł na pieniek dębu, który kiedyś został trafiony piorunem, i Phoebe musiała zapłacić majątek, żeby go ścięto, zanim runie na dom. Westchnął I złożył ręce. Czekała cierpliwie.

Czy wie pani, w jaki sposób mój ojciec zarabia na życie? Mówił coś o tym?

Niewiele. Powiedział, że jest antycośtam od terrorystów.

Tak, na pewno jest anty. Anty-wszystko, co ja chcę zrobić, tak jak kiedyś był anty-wszystko, czego chciała moja matka. Mówił pani o niej? Czy powiedział pani, że odszedł od nas, kiedy byłem zupełnie malutki i że matka musiała sama radzić sobie ze wszystkim, podczas kiedy on odgrywał ważnego faceta przed paroma szejkami na jakiejś pustyni?

Nick, to chyba nie jest mój...

Czy powiedział pani, co mi dawał na urodziny? – ciągnął Nick, zbyt zbolały, aby zwracać uwagę na jej protesty. – Mogę pani powiedzieć. Nic! Nawet nie przysyłał życzeń! Nawet nie zadzwonił! Aż któregoś dnia, hop. Dzwoni do mnie z Księżyca i mówi: hej synku, spotkajmy się. Jak się to pani podoba?

Chcesz przez to powiedzieć, że spotkaliście teraz się po raz pierwszy, odkąd byłeś malutki? – zapytała Phoebe.

No, nie, pokazywał się już wcześniej. Na przykład przyszedł na rozdanie świadectw maturalnych. Też mi coś. On siedział na jednym końcu sali, a moja rodzina – na drugim. A w ogóle to wszedł bez zaproszenia i kiedy chcieli go wyrzucić...

Och, to okropne! – wykrzyknęła Phoebe, żałując z całego serca tego mężczyzny, którego, wbrew zdrowemu rozsądkowi, pokochała.

To mała sala – Nick wzruszył swoimi szerokimi, kościstymi ramionami. – Zaproszono tylko najbliższą rodzinę.

Zawsze wydawało mi się, że ojciec to też najbliższa rodzina.

Przyszła moja matka i ojczym, i dziadek z babcią, a miałem tylko cztery zaproszenia. On tam wtargnął, jakby miał do tego jakieś prawo.

Och, Nick, nie mogłeś przecież...

Wyrzucić go? Nie, pozwolili mu zostać. Ale później, kiedy wszyscy poszli do klubu na przyjęcie, nie dał sobie wytłumaczyć i wepchnął się, chociaż nikt go tam nie potrzebował.

Nick, niezależnie od tego, co o nim myślisz, jest twoim ojcem. A skoro jednak jesteś teraz tutaj, to znaczy, że musi ci chociaż trochę na nim zależeć.

To był błąd. – Kopnął szyszkę. Odkąd zaczął mówić, ani razu nie spojrzał jej w oczy. – Nigdy mnie nie potrzebował i nic się w tej materii nie zmieniło. Matka i Frank polecieli na święta do Argentyny, więc pomyślałem: do diabła, może by jeszcze raz spróbować? Stary raz do roku wraca do Stanów, dzwoni do mnie i opowiada, że chciałby, żebyśmy się lepiej poznali. No więc pomyślałem, że trochę nim potrząsnę. Tylko dlatego tym razem się z nim spotkałem, żeby zobaczyć, jak to będzie. A on co? Korzysta z pierwszej nadarzającej się okazji i znika z jakąś panienką.

Z panienką? Mówisz o Betsy?

No, nie chciałem nic złego powiedzieć. Ona wygląda na bardzo sympatyczną dziewczynę, ta pani siostra, ale jest więcej niż o połowę młodsza od taty! Ile może mieć? Dwadzieścia lat? Może dwadzieścia jeden.

Ma dwadzieścia cztery lata i nie zauważyłam, żeby Gus interesował się nią w jakiś szczególny sposób. Dopiero wczoraj się poznali.

No, tak... Mama mówi, że niektórym mężczyznom nawet tyle nie potrzeba. Żenią się szybko, a żałują powoli.

Brzmi jak cytat. – Zirytował ją i rozbawił jednocześnie. Nick Galanos zgłaszał zupełnie nieuzasadniony sprzeciw wobec nie istniejącej sytuacji. Gdyby naprawdę nie zależało mu na rodzonym ojcu, to nie zrobiłby takiego szmatu drogi, żeby spędzić z nim zaledwie kilka dni.

Przepraszam, Gus, że się wtrącam, pomyślała, ale ktoś przecież musi zrobić z wami dwoma porządek.

Jeśli chcesz wiedzieć – zaczęła – to przez kilka tygodni pobytu w moim domu stan zdrowia twojego ojca bardzo się poprawił. Nie śnią mu się już żadne koszmary i prawie przestał brać lekarstwa.

Jakie lekarstwa? – Gwałtownie podniósł głowę. – Co mu jest?

Naprawdę nie wiem dokładnie. – Udało jej się ukryć zadowolenie. – Znasz ojca. Prędzej da się zabić, niż zacznie narzekać. Wydaje mi się, że coś nie w porządku z jego żołądkiem. No, i te okropne bóle głowy. Ale to chyba też już mu przechodzi.

Mówiła o tym wszystkim tylko dlatego, że ktoś wreszcie musiał im obydwu nalać trochę oleju do głów. Nick musi przestać uważać ojca za opanowanego i niewrażliwego obcego człowieka i zauważyć w nim istotę ludzką, która nie jest ani bardziej, ani mniej doskonała niż cała reszta świata. Pomyślała przelotnie, jaka musi być ta jego matka, że przez tyle lat opowiadała chłopcu o człowieku, który uciekł, zostawiając ją z maleńkim dzieckiem. Phoebe uważała, że to kłamstwo. Wprawdzie niewiele wie o Gusie Galanosie, ale za to zna go na tyle dobrze, że mogłaby przysiąc, iż za żadne skarby świata nie uchyliłby się od obowiązków.


Gus obejrzał pięknie wykonane pionki do mahjonga i odłożył je na bok. Sporo słoni oddało życie za to, żeby ludzie mogli się bawić. Jednak zniszczenie klawiszy wszystkich fortepianów świata, figur szachowych i pionków mahjonga nie zwróci życia ani jednemu zwierzęciu. Zabicie słonia dla dwóch kawałków kości nie może stanowić powodu do dumy.

Niech żyje plastik, zbawca wszystkich zwierząt uzbrojonych w kły, obrońca wszechświata – mruknął do siebie.

Co? – Betsy spojrzała znad gazety.

O, przepraszam. Czasami mówię do siebie.

Ponury grymas zniknął mu z twarzy, gdy przyglądał się ładnej blondynce w modnych botkach, dżinsach i jedwabnej bluzce z eleganckiego domu mody. Wprawdzie istniało między nimi pewne podobieństwo, ale całe lata miną, zanim Betsy zdobędzie choćby połowę szyku i urody swojej starszej siostry. Jeśli w ogóle kiedykolwiek uda jej się to osiągnąć.

Mnie się też to czasem zdarza. Henry mówi...

Henry mówi". Użyła tego wstępu co najmniej z dziesięć razy w ciągu ostatnich kilku minut. Ten Henry to jakaś bardzo ważna postać w jej życiu.

Coś mi się wydaje, że jesteście bardzo zaprzyjaźnieni, ty i ten Henry. – Wcale go to nie obchodziło. Zadał to pytanie, żeby sprowokować dziewczynę do wyrzucenia z siebie wszystkiego, co ją gryzło od dnia, w którym tu przyjechała. Przykręcił trochę ogrzewanie.

Nie przypominam sobie, żeby Phoebe coś mi o nim wspominała.

Okrągłe niebieskie oczy Betsy nagle zwilgotniały.

Przepraszam – chlipnęła – masz chusteczkę?

Gus podał jej chusteczkę i odczekał, aż doprowadzi się do porządku. Usłyszał trzaśniecie drzwiami i zaproponował Betsy, żeby może lepiej przeszła do saloniku Phoebe.

Nie mów, kochanie, że nigdy niczego dla ciebie nie zrobiłem, pomyślał, usłyszawszy zbliżające się znajome kroki Phoebe. Najwidoczniej miała ze swoją młodszą siostrą takie same kłopoty, jak on z Nickiem. Różnica pokoleń.

Phoebe zostawiła Nicka w pobliżu lodówki, żeby wziął sobie coś do jedzenia.

Betsy wyszła? Sądziłam, że gracie w mahjonga.

Jest u ciebie. Coś mi się wydaje, że ma z tobą do pogadania.

Ubrała się w ciemnozieloną wełnianą sukienkę z koronkowym kołnierzykiem. Stała teraz przed nim, a spięte w koński ogon włosy wysunęły się ze spinki. Gus zapragnął przytulić ją do siebie, wdychać słodki zapach jej ciała, czuć jego miękość i poczuć unikalny, właściwy tylko Phoebe Shaw smak jej ust.

Oboje zaczęli mówić w tej samej chwili. Phoebe powiedziała coś o szynce i kanapkach z indyka, a Gus zaczął:

Mam nadzieję, że Nick nie był zbyt...

On jest bardzo miły, Gus, ale ma dużo kłopotów. Może powinniście sobie porozmawiać.

Gus odwrócił się i spojrzał w okno na przedwieczorne niebo. Odkąd tu przyjechał, dni znacznie się skróciły.

Tak. Pewnie powinniśmy. Nie bardzo umiem prowadzić takie rozmowy.

Zauważyłam – powiedziała cicho. Zostawiła go i poszła do siebie, żeby zobaczyć, co z Betsy. Miała okropne przeczucie, że wcale jej się nie spodoba to, co siostra ma do powiedzenia.




Rozdział 9


Już pół godziny Gus i Nick oglądali jakiś reportaż, który żadnego z nich nie zainteresował. Właśnie dojrzeli do rozpoczęcia niezobowiązującej wymiany zdań, gdy Betsy wpadła do pokoju jak burza.

Gus, porozmawiaj z moją siostrą! Ja już po prostu nie mogę... O, Boże, nie mogę... Może ty potrafisz jej wytłumaczyć... – Opadła na kanapę, wtuliła twarz w poduszkę i zaczęła bardzo głośno płakać.

Mężczyźni popatrzyli po sobie.

Rozumiesz coś z tego, co tu się dzieje? – zapytał cicho Nick.

Ni diabła, synu. – Gus pokręcił głową. – Zajmij się tą młodszą, a ja zobaczę, co się stało starszej.

Głośne łkanie z kanapy zagłuszyło odpowiedź Nicka. Spoglądał bezradnie to na ojca, to na dziewczynę, którą zaledwie wczoraj poznał.

Przykro mi. Na ciebie wypadło – powiedział Gus. Zebrał się w sobie i przeszedł przez hol. Nie pukając otworzył drzwi saloniku Phoebe. Wprawdzie burza wisiała w powietrzu przez cały dzień, ale nie mógł odżałować, że rozpętała się na dobre właśnie wtedy, kiedy on i jego syn zrobili pierwszy krok, który dawał im szanse na przełamanie wzajemnych uprzedzeń.

Nie zapaliła światła w pokoju. To zły znak. Siedziała przy oknie i dobrze wiedziała, że on tu jest, ale zupełnie nie zwróciła na niego uwagi. No, ale przynajmniej go nie wyrzuciła i to chyba dobry znak.

Phoebe, chcesz porozmawiać? Ja umiem słuchać.

Wcale nie wiedział, czy naprawdę umie słuchać, ale wydawało mu się, że w takiej sytuacji mężczyzna to właśnie powinien powiedzieć. Wolałby raczej rozbrajać bombę, zmontowaną przez jakiegoś zdolnego skurwiela. Wprawdzie nie wiadomo, czego się po takiej bombie spodziewać ani co ją może zdetonować, ale człowiek zna przynajmniej najgorszą ewentualność. W tym wypadku nawet tego nie wiadomo.

Dziękuję, Gus. Bardzo miło z twojej strony, że zechciałeś się zainteresować, ale naprawdę nic mi nie jest. Czy mógłbyś zamknąć drzwi wychodząc?

O rany! Jest znacznie gorzej, niż przypuszczał.

Słuchaj, a może wypijesz filiżankę... – Kawy? Nie, kawy nie. Jest jak zapalnik. Najmniejszy drobiazg może spowodować wybuch. – ... gorącego mleka?

Wreszcie się odwróciła i spojrzała na niego. Skorzystał z tej okazji i włączył lampę na biurku, a potem zamknął drzwi.

Bardzo źle wyglądasz, skarbie. Naprawdę nie chcesz porozmawiać? Może byłoby ci lżej, gdybyś zrzuciła ten ciężar na czyjeś barki?

Gus zobaczył, jak odkłada broń. Kobieca broń nie różni się tak bardzo od męskiej. Uzbrojenie Phoebe składało się głównie z dumy.

Przepraszam, że cię niepokoimy. Możesz uwierzyć albo nie, ale publiczne pranie brudów nie jest w zwyczaju tego domu.

Nick zajął się Betsy. – Gus bardzo chciał ją przytulić, zanim wybuchnie. Była taka delikatna. Odczuł ból widząc ją w takim stanie. – Chłopak pewnie lepiej sobie z nią poradzi niż ty.

Phoebe odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Wreszcie wzięła się w garść. Wstała, zaciągnęła zasłony i wygładziła pokrowiec na bujanym fotelu.

Tak, masz rację. Muszę zająć się kolacją. Zostało tyle jedzenia, że można by nakarmić...

Całą armię. Jesteś pewna, że chce ci się to robić? Możemy znów pójść do restauracji.

W takie święto? Tylko niektóre restauracje dziś pracują. Jeśli wystarczą wam kanapki z indykiem i szynką, to zaraz je przygotuję.

W ciągu wielu lat pracy Gus miał do czynienia z królami i mordercami, z przerażonymi cywilami i rodzinami w żałobie, ze skostniałymi biurokratami i fanatykami o dzikim spojrzeniu. Tym razem chodziło tylko o zwykłe nieporozumienie między dwiema kobietami, o małą kłótnię rodzinną. Każdy gliniarz może potwierdzić, że kiedy ma się do czynienia z rodzinnymi awanturami, to tak, jakby się człowiek bawił nitrogliceryną. Postanowił zdać się na swój instynkt.

Mam wielką ochotę na tę twoją szynkę, jeśli nie sprawi ci to zbyt wiele kłopotu. Ale wcale nie jestem pewien, czy Nick zostawił tyle indyka, żeby starczyło dla wszystkich. Jadłaś kiedyś prosciutto?

Dość długo patrzyła na niego obojętnie, a Gus przyglądał się, jak próbuje się pozbierać. Mocna kobieta. Lawenda, koronki i nierdzewna stal.

Chyba nie. Co to takiego?

Wieprzowina po włosku. – Opowiadał jej, jak się przyrządza prosciutto, a ona dzielnie udawała zainteresowanie. Jednak nie udało jej się oszukać Gusa. Zauważył szklące się oczy i delikatne drżenie podbródka. Widział, że siłą powstrzymuje łzy i sam musiał się mocno trzymać, żeby jej nie chwycić w ramiona i tulić, dopóki nie minie ból. Cokolwiek ta dziewczyna jej zrobiła, rana jest głęboka. Nie znał Phoebe Shaw na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co może ją tak głęboko zranić. Jednego jednak był zupełnie pewien: dowie się, co się stało i jeśli tylko będzie to w jego mocy, zrobi wszystko, żeby to naprawić.

Zjedli kolację w jadalni. Usadowiła całą czwórkę na jednym końcu ogromnego stołu. Jak zwykle w święta, Phoebe poszła do panny Em, żeby ją zaprosić do siebie i, jak zwykle, staruszka odmówiła. Wobec tego Phoebe wysłała Betsy ze stertą kanapek na talerzu. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, widząc, jak Nick głodnymi oczami odprowadza talerz do drzwi. Chłopiec jest przemiły, ale trzeba współczuć temu, kto musi go żywić. Jego żołądek to bezdenna studnia.

Po kolacji Phoebe próbowała pełnić rolę gospodyni.

Co chcesz robić po studiach, Nick?

Nie odpowiedział, za to Betsy wybuchnęła.

Och! Jak możesz! – krzyknęła. Rzuciła siostrze mordercze spojrzenie, a potem utkwiła wzrok w talerzu.

Chcę jeszcze skończyć prawo – odezwał się wreszcie Nick – a potem będę pracował w zespole do spraw ochrony środowiska. Niech pani zapyta miejscowego supermena, jak on zarabia na życie – odwrócił się gwałtownie do Gusa.

Synu, już dość!

Prawo? – Betsy pociągnęła nosem, podniosła głowę i promienny uśmiech rozjaśnił jej załzawione oczy. – Henry studiuje prawo. Czy to nie zbieg okoliczności?

Phoebe spojrzała na Gusa. Wpatrywał się w szklankę z wodą. W jego oczach zobaczyła kompletny brak nadziei. W porównaniu z obcością, dzielącą tego mężczyznę od jego jedynego syna, jej problemy stały się nagle zupełnie nieistotne.

Nick zajął się przygotowywaniem kolejnej kanapki.

Przecież chyba możemy o tym rozmawiać, tato – powiedział, gdy kanapka była już gotowa. – Nadal jesteś najemnikiem? – Z niewinnym uśmiechem popatrzył na obie kobiety i ugryzł kanapkę.

Phoebe miała ochotę go stłuc. Nigdy w życiu nikogo nie uderzyła, ale ten chłopak aż się o to prosił.

O ile pamiętam, twój ojciec mówił, że jest specjalnym agentem, ale trudno byłoby go nazwać najemnikiem. – W każdym z jej słów brzmiała nagana.

Czym? – wykrzyknęła Betsy.

Gus mruknął coś, czego żadne z nich nie zrozumiało. Nick udawał, że zakrztusił się kanapką i skutecznie unikał oskarżycielskiego wzroku Phoebe. Odetchnęła, widząc, że się zaczerwienił. Jej opanowanie bardzo się teraz przydało.

Wszyscy oczywiście zgadzamy się, że prawo dotyczące ochrony środowiska jest dziś bardzo ważne – próbowała załagodzić sytuację. Pewnie dla znawców problemów ochrony środowiska jej wypowiedź nie ma zbyt wielkiego sensu, ale o to może się zatroszczyć później. – Ja studiowałam botanikę. Jest to dziedzina bardzo odległa od tego, co robi twój ojciec, ale cieszę się bardzo, że istnieją na świecie ludzie, którzy podejmują się wykonywać tego rodzaju pracę. – Obdarzyła uśmiechem wszystkich zebranych przy stole.

Czy ktoś ma ochotę na kawałek ciasta?

Ja zrobię kawę. – Gus gwałtownie wstał od stołu.

Zawsze źle się czuję po kawie – powiedziała Betsy. Potem zaczerwieniła się i spojrzała na Phoebe z miną winowajczyni. Nick wyjadał okruchy ze swego talerza. Phoebe zauważyła współczująco, że czerwienił się coraz bardziej. Biedny chłopiec. Biedna Betsy. Kochała ją przecież, kocha i zawsze będzie kochać, chociaż w tej chwili jest na nią naprawdę wściekła. Nie, co za dużo, to niezdrowo!

Chyba zacznę pić mleko – dodała Betsy. – Wzmacnia kości i w ogóle...

Phoebe bez słowa wstała od stołu, pomaszerowała do kuchni i, nie zwracając uwagi na wsypującego kawę do ekspresu Gusa, nalała duży kubek mleka, zatrzasnęła drzwi lodówki i wróciła do jadalni.

Proszę. – Chlapnęła głośno, kiedy z impetem postawiła przed siostrą kubek. Betsy zatrzęsła się broda. – Pij!

Upiła trochę mleka.

Nigdy nie lubiłam mleka – powiedziała, uśmiechając się do Nicka – ale mama kazała mi pić. A twoi starzy się rozwiedli, nie?

Betsy, zachowuj się – rzuciła Phoebe.

Na litość boską, Fooby, daj spokój! Rozwód to nie jest brzydkie słowo.

Ale to nie twoja sprawa.

A wolałabyś porozmawiać o czymś innym? Może o czymś, co mnie bardzo obchodzi? Nick przynajmniej może zrobić ze swoim życiem to, na co ma ochotę I nikt go nie zmusza, żeby robił coś, czego ktoś inny chce, bo sam nie miał możliwości, żeby to zrobić!

Phoebe zbladła, a Betsy miała choć tyle przyzwoitości, że się zawstydziła.

Mnie w to nie wciągajcie – zaprotestował Nick. – Mam swoje problemy. Matka koniecznie chce, żebym się zajął prawem handlowym, a ojciec ciągle mi powtarza, że jestem już na tyle dorosły, że mogę myśleć za siebie i wobec tego powinienem wstąpić do wojska.

A kto nie ma problemów? – Betsy zgniotła serwetkę i znów wybuchnęła płaczem.

W trudnych sytuacjach Betsy zawsze wykorzystuje umiejętność płaczu na zawołanie, pomyślała zrozpaczona Phoebe. Tyle tylko, że łzy dla nikogo nie są dobrym wyjściem.

Przepraszam cię, Nick, za nas obie. Betsy nie ma zwyczaju... No cóż, jest trochę przemęczona. Egzaminy...

Nie musi mi pani tego tłumaczyć.

Szybkie dziewczęce kroki na schodach. Trzaśniecie drzwiami. Phoebe zagryzła wargi.

Cztery lata na marne. Cztery lata oszczędzania i odmawiania sobie wszystkiego. Chodziła dumna jak paw, że przy niewielkiej tylko pomocy stypendium Elidy i skromnych oszczędności ciotki Phee udało jej się wykształcić obie siostry. Cztery lata stracone, wyrzucone na śmietnik!

Jasna cholera – szepnęła i dokładnie w tym momencie w drzwiach stanął Gus, niosąc na tacy filiżanki z kawą. Skręcała w dłoniach serwetkę.

Panno Shaw?

Co!

Synku, mógłbyś zobaczyć, co się dzieje z Betsy? Ja zajmę się panną Shaw.

Nie trzeba się mną zajmować!

Żaden z nich nie zwrócił najmniejszej uwagi na jej protest. Nick posłał ojcu porozumiewawcze spojrzenie.

Tak chyba będzie najlepiej – mruknął. – Zostawcie mi kawałek ciasta.

Gus odczekał, aż na schodach przebrzmiały kroki wielkich Nickowych stóp, i odwrócił się do Phoebe.

Widzę, że nie masz ochoty na kawę. Jest tu gdzieś brandy?

W milczeniu pokręciła głową.

Mam troszkę whisky w łazience.

W apteczce?

W ściennej szafce. Trzecia półka od góry.

Poszukam – powiedział Gus i zniknął, zostawiwszy ją przy stole z głową opartą na rękach. Czerpała perwersyjną przyjemność z opierania łokci o stół.

Poza kieliszkiem wina od czasu do czasu, Phoebe prawie wcale nie piła alkoholu, ale wzięła od Gusa szklaneczkę „Black and White". Spróbowała, skrzywiła się i odstawiła szklankę. Oczy jej zwilgotniały. Odetchnęła głęboko kilka razy i dopiero wtedy udało jej się odezwać.

Dziękuję. Chyba właśnie tego potrzebowałam.

Na pewno tego – powiedział ze smutnym uśmiechem.

Siedziała przy stole, a on stał tuż obok niej.

Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to jeszcze się napiję – powiedziała po chwili.

Oczywiście, że nie mam. Czy teraz chcesz już porozmawiać?

Właściwie nie ma o czym rozmawiać, ale mimo to dziękuję ci. – Posłała mu swój doskonały uśmiech. Zbyt doskonały.

No więc dobrze. Zrób sobie gorącą kąpiel, a ja posprzątam po kolacji. Potem będziesz już tak senna, że z radością wskoczysz do łóżka.

O, nie. Nie mogę pozwolić, żebyś...

Phoebe.

Zrobił wszystko, żeby pomóc jej się rozluźnić, ale na efekty było jeszcze trochę za wcześnie.

Po kilkunastu minutach Nick wszedł do kuchni.

Tato, ja... – Zamilkł na widok Gusa ubabranego po łokcie gorącą pianą z płynu do zmywania naczyń. – Tak, chyba trochę się pomyliłem. To znaczy... Mama mówiła...

Mogę sobie wyobrazić, co mówiła ci twoja matka. Pewnie jest w tym nawet trochę prawdy.

W tym, że jesteś nieodpowiedzialnym chłopcem, lubiącym się bawić w wojsko?

Ich oczy spotkały się. Gus zrozumiał, czego syn nie dopowiedział.

Niektóre dzieci bawią się w żołnierzy, inne w kosmonautów, a jeszcze inne grają w Monopole. Twojej matce potrzebny był taki, który lubi grać w Monopole, pracujący od ósmej do czwartej, a nie facet, który wciąż musi być pod telefonem i zwykle dają mu dwie godziny na przygotowanie się do wyjazdu w jakieś miejsce na świecie, gdzie właśnie dzieją się same nieszczęścia. Nie udało nam się, ale nigdy nie miałem do niej pretensji o to, że chciała rzeczy, których ja jej dać nie mogłem.

Oczywiście, że miał jej za złe. Był jednak wtedy zbyt młody i za głupi na to, żeby spełnić jej żądania.

No, tak... Panna Shaw ma chyba rację. Ktoś musi naprawiać to, co inni na tym świecie psują.

Chyba też masz już jakieś doświadczenia, synu – powiedział Gus. – Chciałbym, żebyś mi o tym więcej opowiedział, ale raczej nie dzisiaj.

No właśnie o to chciałem cię zapytać. Betsy potrzebuje pomocy, i myślałem, że ty...

Nie ma mowy – przerwał mu Gus. Bąbelki piany przykleiły się do włosów na jego przedramieniu. – To miły dzieciak, ale ja nie mam zamiaru udzielać rad komuś...

Nie ty! Ja. Chciałem cię zapytać, czy sądzisz, że panna Shaw może mieć coś przeciwko temu, że ja, no... Wiesz, ona leży w łóżku, przewraca oczami i mówi, że Phoebe nic nie rozumie, bo jest już za stara i zapomniała, jak to jest.

Kto jest za stary i kto zapomniał, jak to jest?

Nick wzruszył kościstymi ramionami. Miał dziewiętnaście lat i był już prawie mężczyzną, ale czasami Gus dostrzegał w nim małego chłopca. Pewnie tak wyglądał, kiedy był dzieckiem. Jak ciężki kamień zalegał w nim żal za wszystkimi straconymi latami.

Nie wiem. Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć. Jeśli oczywiście uważasz, że to w porządku.

Coś mi się zdaje, że obie panie Shaw potrzebują przyjaciela na dzisiejszy wieczór. Jeśli ty zajmiesz się tym, co się dzieje na górze, to ja spróbuję uładzić sprawy tu, na dole.

Spróbuję. Tato... nie zapomnisz o cieście, co?

Kiedy Gus skończył zmywanie i zapukał do drzwi jej pokoju, Phoebe była już po kąpieli, ale nie spała.

Proszę cię, idź stąd.

Phoebe, posłuchaj, kochanie. Wysłałem Nicka na górę, żeby zajął się twoją siostrą, ale jeśli uważasz, że to nie w porządku, to go stamtąd wyciągnę. – Nie wiedział, czy dźwięk, który dotarł do niego przez drzwi, był śmiechem, płaczem czy też czymś pośrednim.

Och, nie, to naprawdę żaden problem. Zresztą, w ogóle nie mam problemów. Wygląda nawet na to, że wreszcie spełniły się wszystkie moje marzenia.

Cisza. Phoebe siedziała skulona w ogromnym fotelu na biegunach: boso, z mokrymi włosami. Chlipała cicho i wmawiała sobie, że to najprawdziwsza prawda. Przecież właśnie zdjęto jej z barków ostatnią rzecz, za którą była odpowiedzialna. Betsy wychodzi za mąż. Odtąd już stanie się problemem dla kogoś innego.

Gus wszedł do pokoju i stanął przed nią. Wziął w dłonie jej twarz i delikatnie odwrócił do światła.

Po kąpieli miałaś iść do łóżka.

Nie chce mi się spać. – Jak mogłaby zasnąć, kiedy kręci się jej w głowie, jakby jeździła na skrzydłach wiatraka podczas huraganu?

Gus odwrócił się i bez słowa wszedł do łazienki. Pomyślała sobie, że pewnie szuka jej szlafroka i już miała otworzyć usta, żeby mu powiedzieć, że wcale go nie potrzebuje, kiedy usłyszała, jak z łazienki przechodzi do kuchni, a potem dalej w głąb domu. Po chwili wrócił, niosąc jej ulubiony niebieski kubek.

Wypij to – polecił.

Powiedziałeś, że nie potrzebuję kawy – mruknęła Phoebe.

To nie kawa, tylko mleko. Gorące mleko z cukrem i odrobiną whisky.

Wtedy dopiero na niego spojrzała. Coś w niej pękło na widok tego brodatego mężczyzny o groźnym wyrazie twarzy, który nie chciał przyjąć do wiadomości jej stanowczego „nie".

Dobrze, daj to! – Jednym haustem wypiła pół kubka. Nie było gorące, tylko letnie. – Jesteś zadowolony?

Na zdrowie. Na wszelki wypadek, gdybyś później chciała się jeszcze napić, zostawię resztę na nocnym stoliku.

Phoebe zagryzła wargi. Nos jej poczerwieniał, a potem cały świat się zamazał.

O, cholera! Dlaczego musisz tu być? Dlaczego nie zamknęłam domu i nie wyjechałam na święta do Holandii? Dlaczego...

Nie miałem pojęcia, że planujesz jakiś wyjazd. Jeśli moja obecność tutaj stanowi dla ciebie problem, to mogę natychmiast wyjechać, ale nie sądzę...

Nie stanowi. – Tym razem głos jej się załamał. Wzięła głęboki oddech. – Niczego nie planowałam. Myślałam...

Patrzyła na niego bezradnie, a z oczu wypływały powstrzymywane przez dziesięć ostatnich lat łzy.

Przepraszam. Czy-czy mógłbyś, z ła-łaski swojej, wyjść?

Nie wyszedł. Wyjął z jej dłoni kubek, postawił go na biurku i wziął ją w ramiona.

Jak ty to powiedziałaś? Musimy przestać się spotykać w ten sposób?

Przytuliła twarz do jego ramienia, ale nawet jego ciepło nie mogło uciszyć płaczu. Nie próbował jej pocieszać. Zaniósł ją do sypialni, położył na różowym, pachnącym lawendą prześcieradle. Potem sięgnął do klamry paska.

Phoebe była zbyt zobojętniała, żeby protestować. Zresztą gdyby mogła rozsądnie myśleć, wiedziałaby, że protest jest ostatnią rzeczą, na jaką ją stać. Chciała, żeby ją przytulał! Chciała, żeby ktoś wszystko naprawił. Chciała, żeby ostatnie dwie godziny w ogóle się nie wydarzyły. Ale wydarzyły się i nic tego nie może zmienić.

Przykrył ją po samą szyję, a potem mocno objął. Czuła na czole ciepło jego oddechu. Policzki miała mokre od łez. Cholera jasna!

Jeśli chcesz jeszcze popłakać, kochanie, to nie żałuj sobie, proszę. Nie zdejmę podkoszulka. Znakomicie wchłania wilgoć.

Gus, dlaczego się mną zajmujesz? To przecież nie ma nic wspólnego z tobą – pociągnęła nosem.

Masz własne spra-sprawy na głowie.

Panie mają pierwszeństwo. – Przytulił ją do siebie. Leżała na boku z głową opartą o jego ramię i jedną ręką na jego piersi. Drugą ręką rozmazywała po twarzy łzy.

Betsy jest w ciąży! – Znów się rozpłakała. Za nic nie mogła nad sobą zapanować.

Och, czy to o to chodzi?

Oczywiście, że o to. Ona koniecznie chce wyjść za mąż!

Czy to takie straszne?

Wciąż nie rozumiesz, o co chodzi, prawda?

Przestała płakać, ale oddychała nierówno, z wielką trudnością łapiąc powietrze. – Nie chce wracać na studia!

Ach, więc tym się martwisz. – Odwrócił się na bok. Odsunął jej włosy z twarzy, ostrożnie zbierając pasemka, które przylgnęły do mokrych policzków.

Jeszcze raz pociągnęła nosem i pożałowała, że nie ma pod ręką chusteczki. Gus, jakby czytał w jej myślach, wyciągnął rękę ponad głową i podał jej kilka papierowych chusteczek ze stojącego na nocnym stoliku pudełka. Wytarła nos i podziękowała. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na to, że noga, którą dla utrzymania równowagi wyciągnął, pozostała już na jej nodze.

Wciąż nic nie rozumiesz, prawda? Prawie pół życia spędziłam przykuta do tego miejsca. W ciągu ostatnich trzech lat przez trzy i pół miesiąca w roku przyjmowałam w domu obcych mężczyzn, gotowałam im posiłki, sprzątałam po nich, wieczorami znosiłam mecze futbolowe i wysłuchiwałam nie kończących się opowieści o złowionych rybach i niezależnie od tego, co sobie danego dnia zaplanowałam, gotowałam im to, co upolowali. A wiesz dlaczego?

Dlaczego gotowałaś to, co upolowali, czy dlaczego tu zostałaś? – Wiedział, że musi się wygadać i bardzo chciał jej to ułatwić.

Gotowałam to, co upolowali, bo każdy zaoszczędzony na jedzeniu dolar oznaczał, że mogę wydać jednego dolara więcej na remonty, podatki albo na jej studia! Zostałam tu, bo mama zachorowała i ktoś musiał się opiekować nią i dziewczynkami. A potem zostałam, bo ciotka Phee nie była w stanie mieszkać sama.

A twoje siostry? Czy żadna z nich nie mogła się tym zająć?

Elida była już wtedy na uczelni, a Betsy liczyła dni do rozpoczęcia nauki. Nikt mnie nie zmuszał, żebym została. Zrobiłam to z własnej woli, bo trzeba było pomóc ciotce Phee, a Elida naprawdę zasługiwała na to, żeby się uczyć. Przyznano jej nawet niewielkie stypendium. A Betsy...

A Betsy? – zapytał Gus po chwili milczenia.

Betsy – westchnęła Phoebe. – Zawsze traktowałam ją raczej jak córkę niż jak siostrę. Nawet w dwudziestym czwartym roku życia zachowuje się jak dziecko.

Jesteś zazdrosna?

O Betsy? Nie. Przynajmniej nic o tym nie wiem.

Miałem na myśli tego, jak mu tam. No, tego Henry'ego, który jej zrobił dziecko. Tego, który ci ją odbiera.

Phoebe pożałowała, że nie może powiedzieć „tak".

Prawdziwa przyczyna wydawała jej się bardziej wstydliwa.

Nie, o niego też nie jestem zazdrosna. Ja... jestem wściekła, bo byłam taką idiotką. – Podniosła głowę i oczy z czerwonymi obwódkami spotkały się z jego opanowanym spojrzeniem. – Ja też byłam zaręczona. Na studiach. Keith już skończył studia, kiedy ja musiałam zrezygnować. Sądziliśmy, że przerywam naukę tylko na jeden semestr. Tak niewiele mi brakowało do dyplomu... – Zaśmiała się gorzko. – Masz pojęcie, jak bardzo bezużyteczne jest trzy czwarte dyplomu z botaniki?

Przecież zawsze możesz wrócić. Już nic cię tu nie trzyma.

Nie? A dom, który zżera pieniądze i którego nie mogę sprzedać ani wynająć? A sterta rachunków, która ciągle tylko rośnie i rośnie? Poza tym teraz pewnie już nie potrafiłabym nawet odróżnić pręcika od słupka.

Gus westchnął cicho. Co mógł jej powiedzieć? Przypomniał sobie, jak zaraz po ślubie pokłócił się z Avą właśnie o dom. Ona chciała od razu kupić duży dom w eleganckiej dzielnicy, takiej, z jakiej sama pochodziła, a on nie chciał się na to zgodzić. Uważał, że jeśli nie jest się dość ostrożnym, to dom łatwo może stać się właścicielem człowieka. Zamieszkali w końcu w luksusowym apartamencie i aż do końca wciąż kłócili się o to samo. Ava musiała mieć natychmiast wszystko, czego tylko zapragnęła, a on ma wrodzoną awersję do zaciągania długów. Długi pozbawiają kontroli nad własnym życiem.

Trudno mi się do tego przyznać – szepnęła Phoebe. – Ale to, niestety, prawda. Przez wszystkie te lata wmawiałam sobie, że zostałam w domu, bo tak zdecydowałam, a nie dlatego, że coś mnie do tego zmusiło. W cichości ducha bardzo byłam z siebie dumna, że jestem taka... taka szlachetna. I tego właśnie najbardziej się wstydzę! Kiedy Keith mnie porzucił, wmówiłam sobie nawet, że wcale nie jest mi przykro. Ale było. Gdzieś głęboko w sobie żałowałam, że muszę poświęcić wszystko, czego pragnęłam, zawiesić moje własne życie. A teraz jest już za późno na zaczynanie od nowa.

Zapadła cisza. Phoebe usiłowała się opanować, ale zbyt długo tłumiona złość i uraza musiały się z niej wreszcie wydostać. Płakała, a Gus obejmował ją mocno.

Właśnie zaczynałem pracować w agencji – powiedział po chwili – w oddziale zajmującym się międzynarodowym terroryzmem, kiedy poznałem Avę. Była nie tylko piękna, elegancka i inteligentna, ale miała też ogromny dar przekonywania. Wtedy, jak większość mężczyzn w moim wieku, rozum miałem raczej poniżej pasa... No i pobraliśmy się. Uzgodniliśmy, że Ava wróci na studia prawnicze, a ja zacznę się przygotowywać do pierwszej akcji. Skończyło się na tym, że mniej więcej wtedy, kiedy miałem wyjechać na Bliski Wschód, Ava zaszła w ciążę. Wiesz, jestem z wykształcenia inżynierem od nafty, a to bardzo dobre usprawiedliwienie, kiedy agent musi się pokręcić po tamtej okolicy. No więc w końcu zażądałem od Avy czegoś, na co ona w żaden sposób nie mogła się zgodzić i ona tak samo postąpiła ze mną. Nick miał już wtedy dwa lata i nie pozostało nam nic innego, jak tylko przeciąć formalne więzy. – Zupełnie nie wiedział, dlaczego o tym wszystkim opowiada. Może chciał ją oderwać od jej własnych problemów?

A kto się opiekował dzieckiem? Ty i Nick nie macie sobie zbyt wiele do powiedzenia.

Opieka nad dzieckiem? – Wybuchnął śmiechem. – Ja żyłem na walizkach, gotów do wyjazdu na każde wezwanie, a Ava znała się na prawie i na dodatek jej wuj był sędzią w sądzie najwyższym. Podpisaliśmy umowę, która przyznawała mi prawo widzenia dziecka w „uzgodnionych, odpowiadających obu stronom terminach". Tyle tylko, że nigdy nie udało mi się uzgodnić odpowiadającego jej terminu. Kiedy kilka lat później Ava powtórnie wyszła za mąż, pomyślałem, że może rzeczywiście dziecku będzie lepiej beze mnie. Co mu przyjdzie z obcego faceta wdzierającego się w spokojne życie rodzinne? A poza tym, nie bardzo potrafię nawiązywać stosunki z ludźmi.

No, nie wiem – mruknęła Phoebe, głaszcząc jedwabistą skórę jego ramienia. – Niektóre stosunki bardzo dobrze ci się udają.

Nie wierz w to, skarbie – powiedział gorzko. – Jeśli człowiek żył bez korzeni tak długo jak ja, to potem jest już za późno, żeby wszystko zmieniać, nawet gdyby się bardzo chciało.

Za późno, pomyślała Phoebe. Przecież nie może się z nim kłócić o to, czego sama się obawia. Nawet gdyby udało jej się pozbyć tego domu i zapłacić wszystkie rachunki, czy dałaby radę przenieść się w nowe miejsce i stawić czoło przeciwnościom losu? Przerażała ją taka perspektywa. Ale najbardziej ze wszystkiego przerażała ją świadomość, że nie chce już zaczynać wszystkiego sama. Chce to zrobić z Gusem. Razem, we dwoje, gdzieś... Gdziekolwiek. Ale jak to urzeczywistnić, jeśli żadne z nich w taką możliwość nie wierzy?




Rozdział 10


Być przytulaną przez całą noc to najwspanialsze uczucie na świecie, pomyślała Phoebe. Obudziła się, ale bała się choćby poruszyć, żeby za szybko nie skończyć tej nocy. Za oknem szarzało. Jest może szósta, może siódma rano, zależnie od pogody.

Ostrożnie wyprostowała jedną nogę, potem drugą. Śpiący Gus dopasował się do nowego układu jej ciała tak, jakby przespali razem całe życie. Twarz miał wtuloną w tył jej głowy, obejmował ręką jej talię.

Phoebe uświadomiła sobie istnienie intensywnego ciepła wciskającego się w dołek między jej pośladkami. Spróbowała to przycisnąć mocniej i wstrzymała oddech, poczuwszy natychmiastową reakcję.

Nie myśl o tym! Przez tyle lat zupełnie nieźle sobie bez tego radziłaś! Myśl o czymkolwiek innym!

W ciągu kilku następnych minut udało jej się myśleć wyłącznie o pogodzeniu się z Betsy i o tym, jak przeżyć tych kilka następnych dni, nie tracąc ani odrobiny dumy i godności.

Gus poruszył się przez sen. Znów zamknęła oczy. Może to już ostatni raz w życiu budzi się w ramionach kochanego mężczyzny. Jeszcze dwa dni i dwie noce. A może zatrzymać go, nie pozwolić mu odejść? Tak czy tak, na pewno wyjedzie, a ona zupełnie nic na to nie poradzi. Phoebe niechętnie wróciła do rzeczywistości i zdjęła jego ramię ze swoje talii.

Nie uciekaj – mruknął przez sen Gus i zanim zdołała się uwolnić, ramię wróciło i zacisnęło się wokół niej. Zamknął w dłoni jej pierś. Poczuła, jak jej determinacja słabnie.

Lepiej pójdę się umyć i ubrać. – Odsunęła jego dłoń. – Będą chcieli się napić kawy, kiedy tylko...

Dzieciaki długo śpią. – Dłoń ześlizgnęła się na jej brzuch. – Poza tym całą noc rozmawiali.

Mimo to jest...

Mnóstwo czasu – dokończył rozpoczęte przez nią zdanie. Przytulił twarz do jej szyi i zaczął całować jej ramię, a ona poddała się miękko.

Dopiero dużo później zaczęła się nad tym zastanawiać. Zniknęło wszechobecne w jej życiu poczucie winy. Myślała też o wrodzonym poczuciu obowiązku i wszystkich urazach, które tak długo w sobie hodowała. Gdzie się to podziało? Zniknęło. Miała wrażenie, że jest cebulką kwiatu, którą przykrywa się zeschłymi liśćmi. Wczorajsze zwiędłe kwiaty to już przeszłość. Poczuła ciepło, zobaczyła światło i już zaczyna wypuszczać młode pędy.

Chcesz jeszcze porozmawiać? – zapytał cicho.

Bała się zaufać swemu głosowi, więc tylko pokręciła przecząco głową. Rozmawiać? Teraz? Komu potrzebne są słowa?

Odwrócił ją twarzą do siebie. Patrzyła przez na wpół przymknięte powieki w jego twarz, tak bliską i tak bardzo drogą. Uśmiechał się do niej, aż dostała gęsiej skórki od tego uśmiechu. Ma grube brwi, czarne jak atrament, ale zadziwiająco miękkie. Czy to te same brwi, spod których miesiąc temu tak groźnie na nią patrzył? Przyglądała się jego twarzy: wystającym kościom policzkowym, bardzo czarnym i gorącym jak płonące węgle oczom, czerwonym ustom, schowanym w gęstwinie czarnego zarostu, i z całej siły próbowała zapamiętać wszystkie najdrobniejsze szczegóły. Za tydzień, za rok, nawet za sto lat przywoła w pamięci układ zmarszczek w kącikach jego oczu, sposób, w jaki...

Dotknięcie jego ust przeszyło ją jak błyskawica. Było zbyt silne, aby mogła mu się oprzeć. Zamknęła oczy. Gorąca skóra ocierała się o jej ciepłe, delikatne ciało, mięśnie napinały się i wiotczały na przemian. Całował ją coraz mocniej, namiętniej, aż wreszcie posiadł ją całą.

Otarła się twarzą o jego tors i głośno westchnęła. Jej wargi znalazły nabrzmiały wzgórek sutki. Dotknęła jej językiem, a po chwili chwyciła zębami. Wciągnął głęboko powietrze i poczuła, jak jego płaski brzuch drgnął pod nią.

Słodka Phoebe, zabijasz mnie po troszeczku – westchnął.

Boże, jeśli tylko wspomnienia mają im pozostać na całą resztę życia, to chciała, żeby niektóre z nich długo nie zatarły się w jego pamięci. Jej dłoń zaczęła się powoli przesuwać na dół, zatrzymując się po drodze w kilku interesujących miejscach i wreszcie dotarła do celu. Palce przeczesywały napotkaną tam splątaną gęstwinę. Pozwoliła im poruszać się swobodnie, pieścić, ściskać i masować, aż nagle Gus gwałtownie chwycił ją za rękę.

O, Boże! Dziewczyno, co ty wyprawiasz?

Nie wiesz? Więc chyba coś źle robię. Jeśli mi pokażesz...

Już ja ci pokażę.

Gwałtownym ruchem przekręcił się na brzuch i rozsunął jej uda. Oczy mu błyszczały, a ciężki oddech zakłócał ciszę wczesnego poranka.

To nie powinno się stać, ale teraz jest już za późno – powiedział.

Wszedł w nią jednym pchnięciem, które wyrwało ostry jęk z jego piersi, a ją zmusiło do cichego westchnienia. Prąd przebiegał przez ich ciała, gdy leżeli, nie mając odwagi się poruszyć. W najdalszym zakamarku mózgu Phoebe zrodziło się przekonanie, że gdyby zaraz miała umrzeć, to i tak już doświadczyła całkowitej szczęśliwości.

Wtedy Gus zaczął się poruszać, a jej całkowita szczęśliwość stała się jeszcze bardziej pełna.


Phoebe obudziła się po raz drugi. Cienki promyk zamglonego słońca padał na łóżko. Noga Gusa spoczywała na niej bezwładnie. Phoebe pogłaskała ją delikatnie, tak, żeby się nie obudził.

Czyżby naprawdę uśmiechał się przez sen, czy też tylko tak się jej wydaje? Właściwie może to i nie uśmiech, ale w każdym razie Gus zupełnie nie przypomina teraz tamtego spiętego człowieka targanego nocnymi koszmarami, który przyjechał do niej kilka tygodni temu.

Ostrożnie uwolniła się z jego objęć i usiadła na brzegu łóżka. Coraz dokładniej czuła obezwładniającą niemoc, która zawładnęła jej ciałem.

W chwili gdy wyszła spod prysznica, zadzwonił telefon. Prędko nałożyła szlafrok, mocując się z rękawami, które w żaden sposób nie chciały się wsunąć na mokre ręce.

Odbieram! – zawołała głośno Betsy. Wtedy dopiero Phoebe uświadomiła sobie, że w kuchni już ktoś jest. Potem poczuła zapach świeżo parzonej kawy.

Zastanawiała się, czy wsunąć się z powrotem do łóżka i przytulić do Gusa, czy też wyrzucić tamtą dwójkę z kuchni, żeby mógł nie zauważony prześlizgnąć się do swojego pokoju. W końcu uczesała się, ubrała i pospieszyła na spotkanie nowych nieszczęść, jakie może przynieść dzień.


W sobotę Betsy wyjechała do Richmond, gdzie miała się spotkać z Henrym w jego rodzinnym domu.

Obiecała, że wkrótce przywiezie go do Shawdon, żeby poznał Phoebe.

Teraz, kiedy już przyzwyczaiłaś się do tej myśli, na pewno go pokochasz – powiedziała Betsy. – Będzie dla ciebie jak brat, którego zawsze chciałaś mieć.

Phoebe jakoś nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek chciała mieć brata. Wcale nie podobał jej się mężczyzna, który pozwolił na to, żeby jego ciężarna narzeczona musiała samotnie stawić czoło swej rodzinie. Uznała jednak, że krytykowanie Henry'ego w tej chwili niczego nie naprawi.

Na pewno mi się spodoba, kochanie. Daj mi tylko znać kilka dni wcześniej, na wypadek, gdybym musiała odwołać przyjazd kilku gości.

Albo na wypadek, gdybyś wreszcie sprzedała dom. – Uśmiech Betsy w jednej chwili zmienił się w grymas rozkapryszonego dziecka. Phoebe przygotowała się na to, co miało nadejść. Żadnego poczucia winy, obiecała sobie. – Czy naprawdę chcesz go sprzedać, Fooby? To taki wspaniały stary dom. Zawsze go kochałam. Rozumiem, oczywiście, dlaczego ciotka Phee zapisała go tobie, a nie podzieliła między nas, chociaż ja i Elida byłyśmy tak samo jej krewnymi. Ale pomyśl tylko, ile on dla nas znaczy. Pomyśl o moim dziecku, które dorośnie i w każde Święto Dziękczynienia będzie wracać do domu, gdzie ja się wychowałam i gdzie mieszkała jego babcia i jego pra-pra-pra...

Chcesz powiedzieć, że mam zatrzymać ten dom jak jakąś relikwię, żebyś mogła tu przywozić swoją nową rodzinę na kilka dni w Święto Dziękczynienia, tak? Czy o to właśnie ci chodzi?

I może czasami nawet na Boże Narodzenie. Pamiętasz, jak zawsze w Święto Dziękczynienia ciotka wstawiała chryzantemy i gałązki choinki do tej mosiężnej wazy w holu, a...

Zawsze je tam wstawiam.

... a ten stary kryształowy wazon na serwantce zawsze był pełen gałęzi cedru i jemioły.

I nadal jest.

I zawsze robiło się szynkę od Elberta, a na stole stała karafka z winem od niego, a panna Em przysyłała nam cukierki w takiej śmiesznej, zrobionej na drutach skarpetce, i...

Nie zapomnij o konfiturach Ameldy – dodała Phoebe z przekąsem.

Wiesz, to ważne, żeby dać dzieciom poczucie stabilności, zakorzenienia w czymś, co jest większe od nich. Czy wiesz, że badania wykazały...

Och, bardzo dobrze cię zrozumiałam. A ponieważ tak bardzo zależy ci na korzeniach i na tradycji rodzinnej, pozwolę, żebyś razem z Henrym opłacała utrzymanie, podatki i ubezpieczenie tej całej historii rodzinnej.

Phoebe wyszła, nie słuchając już tłumaczeń Betsy, że wcale nie o to jej chodziło, naprawdę, i że nie miała zamiaru pozbawiać Phoebe jej domu, że z radością by to robili, gdyby było ich na to stać, ale...

No właśnie.

Phoebe przeprosiła Betsy, zanim jej ostatnia walizka zniknęła w miniaturowym bagażniku małego sportowego samochodu. Trochę popłakały przy pożegnaniu, obiecały sobie, że naprawdę niedługo znów się spotkają.

Patrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem i czekała na pojawienie się dobrze znanego poczucia winy. Nie pojawiło się. Wzruszyła ramionami i wróciła do domu. Gus i Nick byli pochłonięci rozmową i niszczeniem resztek wczorajszej szarlotki.

Gus musiał użyć wszystkich swoich zdolności dyplomatycznych, żeby osiągnąć porozumienie z synem. Może nigdy nie będą pokrewnymi duszami i pewnie nie nadrobią tych wszystkich straconych lat, ale teraz przynajmniej mają jakieś podstawy, na których można coś zbudować. Zrozumiał wreszcie prosty fakt, że Nick nie potępia wszystkiego, co ceni jego ojciec. Dzieciak jest po prostu idealistą. Święcie wierzy w to, że gdy tylko świat zda sobie sprawę, że współpraca w zarządzaniu naszą planetą leży w interesie całej ludzkości, wszystko natychmiast się uspokoi, a ludzie będą żyli długo i szczęśliwie. Gus zbyt długo żyje na tym świecie, żeby wierzyć w takie bajki. Wątpił nawet, czy w ogóle kiedykolwiek był taki naiwny. Nie wychowywał się przecież w odizolowanym od świata zewnętrznego środowisku, jak jego syn.

Ojciec Gusa był policjantem w drugim pokoleniu. Mocno stąpał po ziemi, był ordynarny i zupełnie nieprzekupny. Matka Gusa, starsza córka dyrektora restauracji, wierzyła w Boga, rodzinę i dobre jedzenie. Oboje umarli przedwcześnie, ale zdążyli jeszcze wszczepić synowi wartości, które sami cenili. Gus bardzo żałował, że Nick nie może poznać Nicolasa i Marii Galanos, chociaż, z drugiej strony, chłopiec pewnie nie umiałby ich docenić. W każdym razie na pewno nie teraz. Już niedługo sam zrozumie, że nie zawsze można odróżnić gruboskórnego świętego od pozłacanego grzesznika. Pozory zwykle mylą.

W sobotę późnym wieczorem Gus zszedł na dół, trzymając w jednej ręce ortalionową torbę podróżną Nicka, a w drugiej – swoją starą skórzaną walizkę. Na ten widok serce Phoebe podskoczyło do gardła. Uśmiechnęła się i zmusiła do udawania, że świat wcale nie zawalił jej się na głowę.

Już wyjeżdżacie? – zapytała pogodnie.

Moje cztery tygodnie kończą się jutro, a ponieważ i tak muszę odwieźć Nicka na lotnisko, pomyślałem, że wyjadę wcześniej.

Tak... to chyba rozsądne.

Uśmiechaj się, do cholery. Jeśli teraz się rozpłaczesz, to na zawsze zapamięta, że masz czerwone oczy i kapie ci z nosa! A może będziesz go błagać? Albo pobij go, zwiąż i zamknij na strychu.

Uśmiechnięty Nick schodził po schodach. Zupełnie niepodobny do ojca. Przypomniała sobie w tym momencie, że Gus już kiedyś był żonaty. W końcu nie ma to żadnego znaczenia, jak mało go teraz obchodzi jego była żona, bo przecież kiedyś tak bardzo ją kochał, że się z nią ożenił. To dziecko zrobili razem. Nawet teraz jest w większym stopniu własnością Avy, niż kiedykolwiek będzie jej własnością.

Będzie mi brakowało Stumpa – zawołał Nick. Wszedł do salonu i przyniósł stamtąd torbę z książkami. Phoebe miała poważne wątpliwości, czy chociaż otworzył którąś z nich podczas pobytu w Shawdon.

Do widzenia, panno Phoebe. Dzięki za wspaniałe żarcie. To naprawdę rewelacyjne miejsce.

Idź rozgrzać silnik – powiedział Gus i podał chłopcu kluczyki. – Ja zaraz przyjdę.

Nick uśmiechnął się do nich porozumiewawczo, a Phoebe zastanowiła się, co też on podejrzewa. Westchnęła. W końcu to żadna różnica. Nigdy więcej ich nie zobaczy.

Phoebe, przykro mi, że...

Nawet nie próbuj się usprawiedliwiać! – Oczy miała suche. Może sobie być cała połamana w środku, ale prędzej umrze, niż da mu coś po sobie poznać.

Dobrze, nie będę. Skłamałbym mówiąc, że mi przykro, chociaż Bóg jeden wie, że tak być powinno. W tych okolicznościach nie było to zbyt mądre, ale naprawdę nie potrafię tego żałować. – Dotknął palcem jej ust, jak gdyby nie chciał pozwolić, żeby się z nim spierała. – Kiedy tu przyjechałem, byłem... ale przecież, do diabła, dobrze wiesz, jak było. Jesteś dokładnie tym, czego potrzebuję, tylko że na początku nie miałem dość rozumu, żeby to pojąć.

Serce znów podskoczyło do gardła, ale nie odezwała się. Nie śmiała znów mieć nadziei.

Ale ja nie jestem tym, czego ty potrzebujesz, Phoebe. Musisz mieć możliwość dokładnego rozejrzenia się w sytuacji. Może nawet oboje musimy to zrobić.

Chcesz powiedzieć, że musimy na to spojrzeć z dystansu.

Skinął głową, a ona miała ochotę go uderzyć. Ładny mi dystans. To tylko takie eleganckie określenie ucieczki. Dobrze, pokaże mu, co może sobie zrobić z tym swoim dystansem!

Pozdrów ode mnie pana Rappoporta, dobrze? To taki przemiły człowiek. Żałuję, że nie przywozi ze sobą żony, ale ona pewnie bardzo by się tu nudziła.

Phoebe! Cholera, dziewczyno, spróbuj zrozumieć! Nie możesz tak po prostu zmienić tematu!

Jak po prostu? A myślisz, że czego oczekiwałam od ciebie? Poświęcenia? – Jej wymuszony uśmiech nikogo by nie przekonał. – Przecież tylko się z tobą przespałam. Nie przysięgałam ci niczego. Poza tym, mam swoje plany. Jak tylko sprzedam dom, będę miała tyle zajęć, że na pewno nie starczy mi czasu na myślenie o...

W jego oczach pojawił się nagły błysk. Objął ją i przywarł ustami do jej warg. Żadnej finezji, delikatności, tylko czysta frustracja i... chyba gniew.

Skończył, a ona patrzyła na niego wielkimi jak spodki oczami. Była bardzo blada. Powoli podniosła dłoń i dotknęła ust. Gus zaklął. Usłyszeli klakson. Nick się niecierpliwił.

Opowiadałem ci o Avie. Nic nie zrozumiałaś?

Zapomniałeś tylko dodać, że wszystkie kobiety są takie same, a ponieważ z jedną ci się nie udało, to nie uda ci się z żadną inną. No więc dobrze. Mówiłam ci, że ja też kiedyś byłam zaręczona i to on odszedł. Czy sądzisz, że jestem po tamtym doświadczeniu zbyt zgorzkniała, żeby pokochać innego mężczyznę? Nie jestem. To chyba dowodzi wyłącznie mojej głupoty. Nic mnie już nie nauczy. To tyle, jeśli idzie o dumę.

Wcale nie jesteś podobna do Avy. – Patrzył na nią błagalnie. – Jesteś zupełnie wyjątkowa. Nigdy w życiu nie spotkałem nikogo podobnego, ale to jeszcze nie znaczy... – przerwał. Nick znów nacisnął klakson. – Po prostu za bardzo się różnimy!

Oczywiście. Ty pochodzisz z New Jersey, a ja z Północnej Karoliny. Ja jestem blondynką, a ty brunetem. Jesteś mężczyzną, a ja...

Przestań, do cholery! Wiesz przecież, o co mi chodzi! Jestem prostakiem, nie mam salonowych manier, jestem wybuchowy i brutalny. Bardzo dawno temu przestałem wierzyć w miłość, jeśli w ogóle kiedyś w nią wierzyłem. Jesteś zbyt uczciwa, żeby zadowolić się namiętnością, żądzą i próżnością uchodzącą za...

Już przestań! Wystarczy! Nie jesteś nikim takim. Może rzeczywiście jesteś trochę wybuchowy, ale to nie jest najgorsza cecha. Ja też czasem potrafię się zniecierpliwić.

Tak, oczywiście. – Zaśmiał się gorzko. – Kochanie, tak bardzo różnimy się od siebie, że to prawie cud, że mówimy tym samym językiem. Jesteś taka słodka, delikatna, wspaniałomyślna, cierpliwa i dobra. Masz w sobie wszystko, co mężczyzna pragnie znaleźć w kobiecie i co tak rzadko znajduje.

Nonsens.

Tym razem roześmiał się naprawdę rozbawiony, a chwilę później w drzwiach pojawił się Nick i zanim zdążyła się zorientować, Gus zniknął.




Rozdział 11


Minął tydzień. Miała nadzieję, że jej przejdzie, ale nie przeszło. Myślała, że ból ustąpi, ale nie ustąpił. Wyczekiwała dzwonka telefonu i biegła za każdym razem, kiedy usłyszała sygnał.

Dzwoniła Elida z Florencji, żeby powiedzieć, że jak tylko znajdzie jakieś mieszkanie, przyśle Phoebe adres i numer telefonu. Betsy zadzwoniła, żeby powiedzieć, że jest zachwycona rodzicami Henry'ego i że oni także są nią zachwyceni, i że jego młodsza siostra jest milutka, ale bardzo rozpieszczona, i że wszystkich podekscytowała wiadomość o dziecku, i czy Phoebe będzie się bardzo gniewać, jeśli ślub odbędzie się w domu Henry'ego. Mają ogromny dom nad James River i kilometry szklarni z różnymi kwiatami i Phoebe na pewno będzie zachwycona!

W deszczowy poniedziałek na początku grudnia zadzwonił Lloyd Stanley.

Chyba wygraliśmy los na loterii.

Po chwili niedowierzania i po wybuchu entuzjazmu Phoebe wróciła na ziemię i zaczęła wypytywać o szczegóły.

Chcesz powiedzieć, że dostanę całą cenę wywoławczą? Nie targowali się? Ale przecież planowaliśmy, że coś opuścimy... Tak... tak... oczywiście. Och, nie mogę uwierzyć, że to się wreszcie stało! Naprawdę nie przedłożyli ci kontrpropozycji? Może ktoś im powiedział, że na mojej posiadłości jest ukryta kopalnia złota.

Mam zadzwonić do nich i powiedzieć, że mogą to kupić taniej?

Spróbuj tylko! Ale powiedz sam, czy to nie dziwne?

Dziwne, ale czasami i tak się zdarza. Jestem przekonany, że agent, który się ze mną skontaktował, reprezentuje jakieś konsorcjum, które dokładnie wie, czego chce. Są z innego stanu, więc mogą nie mieć wyczucia... Tak... Oczywiście, że to uczciwe! Tłumaczenie kupcowi, czego chce, a czego nie chce, to naprawdę nie moja rola.

Phoebe przytuliła słuchawkę do policzka, napisała na kartce cenę wywoławczą i podkreśliła ją kilka razy.

Co? Tak, uważam, że im szybciej, tym lepiej. Może być dziś o drugiej?

Przez kilka następnych dni Phoebe była zbyt zajęta, żeby myśleć o czarnobrodym, ponurym mężczyźnie, który tak nieoczekiwanie wtargnął w jej życie, przewrócił je do góry nogami i odszedł. Była zbyt zdenerwowana, żeby przesypiać noce, a kiedy w końcu udało jej się zasnąć, nie śniła jej się wolność, tylko Gus Galanos. Teraz przynajmniej dni wypełniało jej coś innego niż bezowocne żale.

Musiała pozbyć się korników, naprawić ganek i opróżnić wypełniony kuframi i pudełkami strych. Prawdopodobnie jest gdzieś giełda kolekcjonerów, na której można by sprzedać licencje łowieckie z początku dwudziestego wieku, ale nie ma ani siły, ani czasu, żeby się tym zająć.

A co zrobić ze starym batem? Albo z dziecinnymi kaloszami czy z setką zardzewiałych puszek po kawie? Pakowała w torby i w pudła wszystkie rzeczy, które należało wyrzucić, próbując nie poddawać się wspomnieniom.

To tylko rzeczy – mówiła sobie ze sto razy dziennie. Mimo że była tak bardzo zapracowana, nie udało jej się zupełnie uciec od myśli o nawiedzającym jej sny mężczyźnie. Był wszędzie. Siedział na krześle w kuchni i w wielkim skórzanym fotelu. Wyraźnie widziała, jak stoi pod sekwoją.

Jasna cholera! Mrugała oczami, chcąc odpędzić marę, ale obraz tylko rozmazywał się na chwilę i zaraz wracał. Przyłapała się na myśleniu o tym, co dobrego przygotować na obiad, żeby mu dogodzić, i o sprawach, którymi chciałaby się z nim podzielić. Któregoś ranka podniosła z fotela poduszkę i rozpłakała się nad znalezioną tam ćwierćdolarówką i tabletką od bólu głowy. Po prostu siedziała i ryczała.

O, nie, to się musi skończyć!

Podpisała już wstępną umowę. Myślała, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, ale w końcu naprawdę przyszedł. Więc dlaczego tak często chce jej się płakać? To idiotyczne! Przecież ma to, czego chciała. Jej marzenie wreszcie się spełniło – jest wolna! Ma przed sobą całe życie. Zobaczy nowe miejsca, pozna nowych ludzi. To naprawdę bardzo ciekawe, powiedziała sobie i prawie w to uwierzyła.


Uprzątnęłam strych i zabudowania, ale wciąż jeszcze mam mnóstwo różnych rzeczy – powiedziała do Lloyda Stanleya, gdy jedli razem obiad w Colonial. – Co z tym wszystkim zrobić?

Masz wiele antyków. Powinnaś wezwać rzeczoznawcę i zorganizować aukcję. Musisz, oczywiście, zostawić sobie wszystko, z czym jesteś związana uczuciowo.

Phoebe starannie rozkruszała bułeczkę. Ze wszystkim jest związana uczuciowo i na tym właśnie polega problem. Na samą myśl o wpuszczeniu do domu ciotki Phee obcych ludzi, zainteresowanych jedynie materialną wartością przedmiotów, grzebiących w rzeczach, które do niej należały i wywożących je Bóg wie dokąd, czuła się jak morderca.

A może nowy właściciel zechce zostawić sobie co ładniejsze rzeczy? – zastanawiała się. – Niezależnie od tego, co ma zamiar zrobić z domem, będzie potrzebował jakichś mebli, a rzeczy ciotki Phee pasują tam tak doskonale. Zawsze tam były i to po prostu nieuczciwe zabierać je stamtąd po tylu latach.

Pośrednik przyjrzał się jej, jakby obawiał się o jej zdrowie psychiczne. Phoebe rozkruszyła całą bułeczkę i westchnęła. Nikt nie przyrządza ryby tak wspaniale, jak robią to w Colonial. Jednak chyba ostatnio potrawy straciły smak. Wszystko straciło smak.


Gratulował sobie, że udało mu się w ostatniej chwili uciec. Jechał bardzo szybko. Nawet Nick coś zauważył. Pod pewnymi względami chłopak był znacznie mądrzejszy od swego ojca. Może nawet pod wieloma względami.

Co się stało, tato? Myślałem, że coś między wami jest – powiedział Nick, kiedy jechali na północ. Oddali w kasie bilet Nicka i Gus sam odwoził syna do szkoły. Sądził, że dopóki jest w ruchu, nic mu nie zagraża. Co do tego też się mylił.

No, tak... – Gwałtownie szukał odpowiedzi. Bąknął, że radził jej, jaką ma podjąć decyzję w interesach, a Nick wystrzelił z następnym celnym pytaniem.

Znowu poświęcenie, co, tato?

Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Co byś powiedział, gdybyśmy zatrzymali się w najbliższym mieście i znaleźli jakąś knajpkę, gdzie dają dobrą pizzę? A może hamburgera i frytki?

Wykręcasz się, tak? Złapała cię! Naprawdę cię złapała!

Nick, uspokój się, dobrze? Posłuchaj, panna Shaw i ja... no, zaprzyjaźniliśmy się, ale...

Tak, zauważyłem. Wczoraj w nocy zaglądałem do twojego pokoju, zanim poszedłem spać. Tylko że ciebie tam nie było.

No i co z tego?

No i co z nią zrobisz? – Nick nie ustępował.

Gus zaklął w języku zupełnie niezrozumiałym dla jego latorośli. – No, już w porządku. Zerwałem z nią. I masz rację, może rzeczywiście wpadłem, ale mam przynajmniej dość rozumu, żeby odejść, zanim którekolwiek z nas zacznie cierpieć.

Dobrze, już dobrze – powiedział Nick i następne sto kilometrów przejechali w milczeniu.


Gus chodził po swoim pustym mieszkaniu i próbował przekonać samego siebie, że jeszcze niezupełnie oszalał. Ze sto razy podnosił słuchawkę, chcąc zadzwonić do Phoebe, żeby usłyszeć jej głos, i sto razy ją odkładał, nie nakręciwszy nawet numeru.

Popatrzył przez okno na szare niebo i przypomniał sobie inne okno. Z tamtego okna widać było dżunglę, która tylko dlatego zarosła całą okolicę, że jakaś kobieta nie miała serca wyciąć tego, co trzeba czasami usunąć.

Próbował o niej zapomnieć. Wreszcie wymyślił, że kupi jej dom, dając jej tym samym możliwość ucieczki przed nim. Będzie bezpieczna, gdy tylko opuści Shawdon. Przecież nie popędzi za nią, jeśli nie będzie wiedział, dokąd pojechała. Potem sam prędko zapomni o cichej kobiecie o długich włosach, znamieniu pod lewą piersią i uśmiechu, który potrafi stopić hartowaną stal. Tak, to wspaniały plan.

Powiedział sobie, że kupienie tego domu jest bardzo mądrym posunięciem. W porównaniu do cen obowiązujących w New Jersey jest bardzo tani. Poza tym, jeśli poważnie myśli o założeniu firmy consultingowej, będzie potrzebował jakiejś siedziby. Wprawdzie nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, ale już kilka międzynarodowych firm chciało go wynająć do szkolenia personelu. Jeśli zdecyduje się na założenie własnego interesu, to Shawdon będzie tak samo dobrą bazą treningową, jak każde inne miejsce na świecie. Dom nie jest wprawdzie w jego stylu, ale przynajmniej jest tam spokój. Daleko od szosy, ale blisko do lotniska. Jest telefon, bieżąca woda, elektryczność. I wspomnienia.

Gus westchnął ciężko. Może powinien wreszcie przestać się oszukiwać. Może powinien wrócić do agencji i poprosić o przydział gdzieś na drugi koniec świata. Świat jest duży. Człowiek musi się nieźle nabiegać, żeby znów stanąć twarzą w twarz ze ścigającymi go demonami.


Tego dnia miała pojechać do miasta, żeby podpisać ostateczną umowę. Ubierała się bardzo starannie. Nie będzie tam wprawdzie nikogo oprócz Lloyda i jego pracowników, ale...

To są podstawy, powiedziała sobie. W końcu dziś jest pierwszy dzień drugiej połowy jej życia.

Więc dlaczego ma taki ponury nastrój?

Lloyd z tej okazji wyjął butelkę niezbyt drogiego szampana i ceremonialnie wystrzelił z korka. Phoebe westchnęła. Nie ma ochoty na szampana. Nie ma ochoty świętować. Chce załatwić sprawę i mieć to z głowy.

Teraz, kiedy już wreszcie pozbyliśmy się tego domu, mogę ci powiedzieć, że nie przypuszczałem, żeby kiedykolwiek udało nam się go sprzedać – powiedział. Ma za szeroki uśmiech i zbyt jasne oczy, pomyślała Phoebe.

Ostatnio nic jej się nie podoba, wszystko krytykuje. To pewnie tylko nerwy. Strach przed nieznanym. Wypiła łyczek szampana, wygładziła spódnicę na kolanach i uśmiechnęła się.

Zaczynamy?

Jeśli jesteś gotowa, moja droga – wręczył jej swoje kosztowne wieczne pióro – jestem do usług.

Wzięła pióro, grubsze i cięższe od jej własnego. Wydawało jej się, że musi ważyć tonę. Odłożyła je, wytarła zwilgotniałą dłoń o spódnicę i znów wzięła pióro. W miejscach, gdzie miała złożyć podpisy, widniały małe czerwone krzyżyki. Akuratny Lloyd nic nie pozostawił przypadkowi. Phoebe pomyślała, że naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać. I nagle okazało się, że zupełnie nie może tego zrobić.

Przepraszam, ja... – Łzy napłynęły jej do oczu, odłożyła pióro i odwróciła się.

Natychmiast podbiegł do biurka. Zadawał pytania, na które nie ma odpowiedzi, głaskał ją i pocieszał.

Nie wiem dlaczego – powtórzyła po raz trzeci.

A może chciałabyś porozmawiać z nabywcą? Wiem, że wczoraj w nocy przyjechał do miasta. Przyprowadzę go tutaj.

Sam z nim porozmawiaj, Lloyd. Ja jadę do domu. Wyszła i zostawiła go z szeroko otwartymi ustami.

O ile dobrze go zna, to miał je otwarte jeszcze w chwili, gdy podjeżdżała pod dom. Nic ją to nie obchodzi. Teraz chce tylko, żeby ją zostawiono w spokoju.

Potrzebuje swojego domu. Potrzebuje ciszy i spokoju Shawdon, jego uzdrawiających fluidów, żeby wyleczyć zranioną duszę i ukoić ból, który rozrywa ją na strzępy...

Phoebe przechadzała się po pokojach, słuchała głosów i przyglądała się duchom. Nagle usłyszała nadjeżdżający samochód. To na pewno Lloyd. Przyjechał, żeby ją przekonać. Biedaczek. Jeśli wszyscy jego klienci są tak kapryśni jak ona, to cud, że już dawno temu nie wstąpił do Legii Cudzoziemskiej.

Nie, to nie Lloyd. Lloyd wszedłby frontowymi drzwiami. Poza tym nigdy w życiu nie pomyliłaby odgłosu kroków nadchodzącego od strony sieni człowieka...

Gus? – szepnęła i czekała, wpatrzona w drzwi kuchni.

Przez długą chwilę po prostu stali i patrzyli na siebie.

Dlaczego? – zapytał wreszcie.

Phoebe pokręciła głową, odetchnęła głęboko i próbowała udawać, że on naprawdę tu jest, żywy, że to nie zjawa wywołana jej ogromną tęsknotą. Zupełnie zwariowała. Podejrzewała, że to nastąpi, zanim jeszcze wyjechała z miasta. Teraz ma dowód.

Dlaczego? Tylko to mi wytłumacz.

Żywy, oddychający dowód. Powoli docierało do jej świadomości, że ten pachnący wełną, zimnym powietrzem i delikatną wodą kolońską mężczyzna jest zbyt konkretny, żeby mógł uchodzić za wytwór jej wyobraźni.

Dlaczego? – szepnęła. – Co dlaczego?

Przecież tego właśnie chciałaś. Wolności. Chciałaś mieć pieniądze na spłacenie wszystkich długów, a potem chciałaś gdzieś wyjechać i zacząć życie od nowa.

Czy naprawdę tego właśnie chciała? Teraz mogła myśleć tylko o jednej rzeczy, której chciała nade wszystko na świecie i nie miało to zupełnie nic wspólnego z pieniędzmi ani z domem.

Gus, skąd się tu wziąłeś? O ile wiem, niczego nie zostawiłeś. Szukałam. – Po jego wyjeździe nawet spała jeszcze przez tydzień w jego łóżku, zanim zmieniła pościel. Gdyby zostawił tu choćby nitkę z koszuli, też by ją znalazła. – To znaczy, nie szukałam celowo. Chciałam powiedzieć... Musiałam wysprzątać dom i przygotować meble do wywiezienia, więc, oczywiście... oczywiście... – Głos jej się załamał, łzy napłynęły do oczu.

Phoebe, ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała – powiedział Gus i podszedł do niej. – Jednak jeśli stąd wyjedziesz, to i tak ani na krok cię nie odstąpię. Gdziekolwiek zamieszkasz, ja też tam będę. Jeśli uważasz, że sprawi ci to kłopot, to lepiej od razu zacznij się uczyć, jak sobie z tym radzić, bo teraz już zawsze tak będzie.

Teraz z kolei ona zapytała – dlaczego? A kiedy jej powiedział, nie mogła w to uwierzyć i musiał powtórzyć.

Ty kupiłeś mój dom? Kupiłeś dom, bo mnie kochasz? A co... z namiętnością i żądzą?

No, tak. To, niestety, też. – Uśmiechnął się. Był to nerwowy uśmiech. Wyczekujący.

Ale czy jesteś pewien? – szepnęła, więc powtórzył jeszcze raz. Potem jeszcze raz i jeszcze, aż wreszcie uwierzyła.

To Gus kupił jej dom, a nie żadne konsorcjum. Przynajmniej kupiłby go, gdyby się w ostatniej chwili nie rozmyśliła. Nawet teraz nie mogła w to uwierzyć, chociaż dom był ostatnią rzeczą, o jakiej mogła myśleć. Dopiero kiedy nasycili się sobą, kochając się powoli, do utraty tchu i do utraty sił, mogli sobie wreszcie odpowiedzieć na wszystkie „dlaczego".

Bo był to jedyny znany mi sposób dania ci tego, czego najbardziej pragnęłaś – powiedział. – Wolności. Swobody życia własnymi sprawami bez konieczności zajmowania się kimkolwiek, poza Phoebe Shaw.

Pomyślał, że może kiedyś opowie jej o innej przyczynie, o tym, że kupno jej domu miało go powstrzymać od popełnienia kolejnego wielkiego błędu.

A ty? Dlaczego wycofałaś się w ostatniej chwili?

Wstydzę się o tym mówić.

Gus pogłaskał jej włosy, odwrócił się i schował twarz w jedwabistych pasmach rozrzuconych po ich wspólnej poduszce.

Opowiem ci o moich wstydliwych sekretach, jeśli ty mi opowiesz o swoich – mruknął.

Phoebe położyła głowę na jego ramieniu, ręką objęła go w pasie, a nogę wsunęła między jego nogi. To bardzo wygodna i najbardziej na świecie naturalna pozycja, pomyślała.

Ten dom to wszystko, co mi po tobie zostało – powiedziała wreszcie. – Gdybym go straciła, straciłabym ostatnią rzecz, która mnie z tobą łączyła. Wydawało mi się, że nie zniosłabym tego. To wszystko. Teraz opowiedz mi o swoich.

Jakich „swoich"?

Swoich wstydliwych sekretach.

Och, sporo ich jest. Wystarczy opowiadania na długie lata. – Gus znów ją dotykał, głaskał i pieścił tak delikatnie i z wyczuciem, jakby rozbrajał bombę zegarową.

Wydaje mi się, że z tych wszystkich papierów, które podpisałem w ciągu ostatnich dwóch tygodni, wynika, że ten dom jest tak samo mój, jak i twój – powiedział, a jego czarne oczy śmiały się do niej.

Phoebe? Ja tylko żartowałem, kochanie. Jeśli chcesz, żebym się wyniósł, wystarczy, że...

Cicho. Nie wiem, dlaczego chcesz wziąć na utrzymanie białego słonia, ale jeśli naprawdę tego chcesz – jest twój. Jeśli zechcesz, wszystko co mam będzie należało do ciebie, bo chociaż bardzo kocham to miejsce, to ciebie kocham jeszcze bardziej.

Przytulił ją mocno do siebie. Jeśli ona go kocha chociaż w części tak, jak on ją, to wytrzyma wszystko. Ta mała, zupełnie wyjątkowa kobietka nie tylko go wyleczyła, ale jeszcze dała mu spokój. Nie wiedział dotąd, że coś takiego w ogóle istnieje na tym świecie.

Phoebe? Śpisz, kochanie? – zapytał po chwili. Wtuliła się w niego. – Czy zdajesz sobie sprawę, że to już będzie na zawsze? Masz ostatnią szansę, żeby się opamiętać.

Ani mi się śni – mruknęła. – Mam tylko jeden problem. Nagle zgłodniałam.

Zaraz wracam, dobrze? – Zaśmiał się głośno i zerwał się z łóżka.

Przyniósł z samochodu swoją walizkę i dwie torby pełne zakupów. Phoebe przygotowała kolację. Siedzieli nad talerzami z jajecznicą. Dotykali się, uśmiechali do siebie i patrzyli sobie w oczy tak długo, aż jedzenie całkiem wystygło.

Wciąż nie mogę uwierzyć swojemu szczęściu – powiedziała cicho Phoebe. Oczy jej błyszczały jak bursztyn w promieniach słońca. – Nie mogę uwierzyć, że tu, w Shawdon, w miejscu, z którego przez tyle lat próbowałam uciec, znalazłam w końcu tę swoją upragnioną wolność.

Tego wieczoru zaczęła się druga część jej życia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
043 Browning Dixie Biały słoń panny Phoebe
42 Wybrancy losu7 Browning Dixie Kobieca intuicja
Browning Dixie Ten wspaniały Skorpion
Browning Dixie Wypatrywanie burzy
Browning Dixie Czerwcowe tornado
Browning Dixie Twardy jak kamień
131 Browning Dixie Ten wspaniały Skorpion
0463 Browning Dixie Narzeczona mimo woli
Browning Dixie Kobieca intuicja 06
Browning Dixie Twardy jak kamień
Browning Dixie Czerwcowe tornado
2007 53 Na ślubnym kobiercu 2 Browning Dixie Ślub z milionerem
412 Browning Dixie Przeznaczenie
412 Browning Dixie Przeznaczenie
197 Browning Dixie Mężczyzna miesiąca Twardy jak kamień
Browning Dixie Wypatrywanie burzy
15 Browning Dixie Wypatrywanie burzy
81 Browning Dixie Czerwcowe tornado
D228 Browning Dixie Złamane skrzydła

więcej podobnych podstron