Kemp Kristen Jeszcze zobaczycie

Kristen Kemp

Jeszcze zobaczycie

Przełożyła Maja Kittel

''BELLONA Warszawa

Dla Kelly Estep, mojej nastoletniej wspólniczki w intrygach i zbrodniach.

Rozdział pierwszy

Ws

samochodzie zapadła cisza, co rzadko się zdarzało w obecności Melishy. Oczywiście to onająprzerwała, dokładnie w momencie, gdy Jack skręcał w ulicę, przy której mieszkała.

- Rany, ale mam zakwasy. Chyba za dużo grałam w ping-

-ponga.

- Mhm, ten ping-pong naprawdę cię wykończy, Melisha,

szczególnie, że trafiasz na tak silnych przeciwników jak ja

- odparł Jack.

- Ty umiesz wygrać tylko wtedy, gdy ci pozwalam. Czy nie

sądzisz, że najwyższy czas wziąć się za siebie? - powiedziała,

po czym zaczęła demonstracyjnie nucić pod nosem jakąś wku¬

rzającą melodyjkę.

- Skoro jestem taki żałosny, to dlaczego ty...

- Uuups, okrrropnie mi przykro, chciałabym ci się odgryźć,

ale to już tu - minąłeś mój dom! Wypuść mnie!

- Z przyjemnością.

Jack wrzucił wsteczny bieg i czarny, błyszczący garbus ru¬szył do tyłu. Ale umysł Jacka pracował na jeszcze wyższych obrotach niż silnik jego samochodu. Nagle przemknęło mu przez myśl, że pomimo wszystkich swoich beznadziejnych wad Meli¬sha miała w sobie coś magicznego. Może to był ten drama¬tyczny gest, jakim odrzucała kasztanowe loki, kusząc go wido¬kiem nagiej, opalonej szyi. A może po prostu do mistrzostwa opanowała szereg sztuczek, które zawsze skutecznie przyciąga¬ły męski wzrok. Na przykład taktycznie ustawiała nogę na ma¬sce samochodu, by pokazać skrawek lamparcich majteczek. Ale Melisha żyła życiem bohaterki telewizyjnej opery mydlanej i jej ograne sztuczki w końcu się zestarzały. Jack chciał być luzacki, pewny siebie i zawsze na fali, a Melisha zostawała w ogonie.

8

Samochód zsunął się z krawężnika i Melisha ponownie prze¬rwała mu rozmyślania.

- Wiesz, że będziesz za mną tęsknił, pingpongowy misiu - zaszczebiotała. - Przedzwoń do mnie. Aha, i przekaż Ellen pozdrowionka - dodała, po czym wybiegła w podskokach i zniknęła za drzwiami swojego domu, pomalowanego na mod¬ny, różowy kolor.

Jack wciąż się zastanawiał, co właściwie w niej widzi. W końcu uznał, że Melisha musiała rzucić na niego jakiś miło¬sny urok, prawdopodobnie wudu. No i świetnie grała w ping-ponga.

Po chwili jego myśli powędrowały w stronę kolejnego punktu w rozkładzie jazy. Ellen.

Ellen siedziała na łóżku, słuchaj ąc płyty Barenaked Ladies i usiłowała się wyłączyć. Jak zwykle bezskutecznie starała się zdobyć odrobinę czasu w ciszy i samotności po kolejnym, stre¬sującym szkolnym dniu. Ale była bez szans. Sprawę utrudniały dodatkowo jęki dochodzące z dołu. Siostra Ellen, Eve,miała donośny, przenikliwy głos, który potrafił przebić bębenki w dziewczęcych uszach, i nie wahała się go używać. Właśnie nawijała bez końca o tym, jak fatalnie wygląda jej tyłek w ko¬stiumie kąpielowym i jak to zrujnuje jej szansę w konkursie piękności o tytuł Miss Corncob za dwa tygodnie.

- On jest taki strasznie płaski! - darła się Eve. Ellen bez przerwy musiała wysłuchiwać narzekań siostry z cyklu „taki ze mnie okropny chudzielec". Sama martwiła się raczej, żejej wła¬sny tyłek urośnie nagle o trzy rozmiary i pęknie jakbalon przed przyjęciem u Jacka, które miało się odbyć następnego dnia. Blee. Już samo bycie brzydszą starszą siostrą byłoby dobijają-

ce. Ale mieć siostrę, która jest tylko dziewięć miesięcy młod-sza i wygląda jak modelka z okładki Cosmopolitan (tylko jesz¬cze ładniejsza) - to coś, co sprawia, że patrzy się na życie jak uciekinier z domu dziecka.

Wszyscy kochali rozkoszną Eve, prawdziwy brylant w ko¬ronie rodziny. Ale Ellen uważała, że Eve jest raczej cyrkonem udającym diament. Serio. Nawet blond włosy ich matki wyda¬wały się prawdziwsze.

- Mamo, mam taki potwornie mały tyłek! -jęczała dalej Eve. - No i jeszcze ten biust. Czy ty widziałaś okrągłe cycki Drewcilli Locklear?

Ellen już chciała wrzasnąć: „Gdyby tylko twoje pryszcze były równie małe jak tyłek...", ale powstrzymała się od pysko¬wania. Nie zamierzała się zniżać do poziomu Eve.

Zatrzymała więc swoje przemyślenia dla siebie. Przynaj-mniej sama miała naturalnie gładką, łatwą w utrzymaniu cerę, nie wspominając już o dwóch solidnych miseczkach rozmiaru C. I gdyby tylko nie ogarnął jej taki wredny nastrój, nie wyzłośli-wiałaby się jak ostatnia wiedźma.

Nagle z dołu dobiegły odgłosy jakiegoś poruszenia, które oznaczały, że mama usiłuje utulić Eve, co natychmiast wywoła¬ło koszmarną awanturę. Uuu, teraz to Eve wpadła naprawdę w wredny nastrój. Krzyki i szarpanina rozbawiły Ellen do łez. Oczywiście nie była potworem tak sama z siebie, ale siostra zawsze budziła w niej najgorsze instynkty.

Zgodnie z przewidywaniami, po chwili na schodach rozle¬gły się kroki ich matki, która jak zwykle westchnęła „czemu nie możemy sobie tak po prostu spokojnie pożyć" i poszła na górę ochłonąć. Po chwili jednak ktoś zadzwonił do drzwi i Ellen usły¬szała, jak mama wraca na dół.

Parę sekund później rozległ się głos jej chłopaka. Alleluja. Jack właśnie podlizywał się mamie, a Eve usiłowała z nim flirto-

10

wać. Pasożyt, zawsze musi wykorzystać każdą okazją. Ellen zerknęła do lustra, chociaż sama nie wiedziała po co. Ku jej zdziwieniu, lustro nie pękło i nie spadło ze ściany z obrzydze¬nia, tylko pokornie ukazało jej odbicie. Czarna kamizelka świet¬nie podkreślała jej karmelowe oczy i lśniące, czarne włosy, któ¬rych nienawidziła. Wprawdzie miała beznadziejny nos i trochę piegów, ale nie była najbrzydszą dziewczyną w jedenastej kla¬sie, nawet jeśli nie wyglądała jakjej siostra, Miss Nastolatek z mózgiem j ak suszarka do włosów.

Drzwi do sypialni otworzyły się z trzaskiem.

-Hej.

- Hej - powiedział Jack, przytulając Ellen tak mocno, że

przypadkiem" otarł się o jej miseczki C.

Jaki on słodki, pomyślała Ellen. Jack ostatnio często wpa¬dał w różne nieprzyjemne nastroje, więc doceniła fakt, że znów jest czuły i oddany. Ellen wprawdzie miała wielu przyjaciół, ale nie zadawała się z modną elitką szkoły, więc znajomość z Jackiem uważała za czysty fart. A właściwie - błogosła-wieństwo.

Jack wyróżniał się w klasie niczym filet mignon pośród mar¬nych siekanych kotlecików. Miał klasę, styl, elegancję i mnó¬stwo forsy, co naprawdę sporo znaczyło w małym miasteczku w Indianie, gdzie wszyscy robili zakupy w Wal-Marcie. Był wysoki, metr osiemdziesiąt, opalony i, rany, strasznie sexy. No i w dodatku należał tylko do niej, co budziło zazdrość absolut¬nie wszystkich dziewczyn z zespołu cheerleaderek. Ellen i Jack chodzili ze sobą od czterech miesięcy - dla szesnastoletniej dziewczyny stanowiło to całą wieczność - i bardzo się w sobie zakochali.

A przynajmniej Ellen bardzo się zakochała.

- Chcesz to zrobić? - zapytał Jack charakterystycznym,

niby to poważnym tonem.

- Ja też się cieszę, że cię widzę - wypaliła z irytacj ą. Nie

powiedziała ani słowa więcej, ale chciała, żeby Jack przestał

sobie z nią w ten sposób pogrywać. Kiedy spróbował znowu

ją uściskać, zmusiła się, by go odepchnąć.

Uśmiechnął siei mrugnął dziwnie, nie przymykając powie¬ki. Może coś mu zamigotało w źrenicy.

No czy on nie jest po prostu jak kremik z kartonu? Hm, może raczej moja ulubiona bita śmietana... -pomyślała El-len na przekór samej sobie.

- Znowu słyszałem krzyki twojej siostry. Zostawiłaś otwarte

okno. Pewnie przemycałaś tutaj te paskudne fajki, przyznaj się!

Wystarczy, że twój ojciec pali w domu.

- Nie - skłamała Ellen. - Czemu wszyscy za nią szalej ą?

- Wszyscy? Na pewno nie ja. Ja szaleję tylko za tobą.

- W takim razie zabierz mnie do swojego pałacu.

Jack mieszkał w domu z trzema sypialniami w najelegantszym punkcie całego miasteczka Shitville w stanie Indiana. Zarówno on sam, jak i jego ojciec, Rich, zawsze mieli ładne samochody i odlo¬towe ciuchy. Ale nie było mamy Jacka - odeszła wiele lat temu. Jack nigdy o niej nie rozmawiał, a Ellen nie pytała. Podobnie za¬chowywał się Rich, znany w całym miasteczkujako inteligentny, przyjacielski, sympatyczny i seksowny facet. Zawsze zostawiał Ellen i Jackowi pełną swobodę działania i często podtykał im dwudziestaki. Ellen uważała, że dom Jacka to raj na ziemi. Stała tam nawet zamrażarka pełna lodów - wyłącznie do j ej użytku.

Jack i Ellen zasiedli na godzinkę na huśtawce za domem, chichocząc i rozmawiając, jak cukierkowa parka z jakiegoś sitcomu. A potem zaczęli się całować i nie tylko. Tata Jacka nie miał nic przeciwko temu. Ellen wydawała z siebie pomruki i westchnienia, podczas gdy jej usta wypełniały łyżeczki sma¬kowitego, kremowego Ben&Jerry's.

- Chcesz pograć w ping-ponga? -wyszeptał Jack prosto

do ucha Ellen, rozpinając guziczki przy jej nowych majtecz¬

kach.

- Jezu, Jack! Przecież wiesz, że jeszcze nie jestem gotowa

na seks! - Czemu on zawsze musi nadawać temu jakieś idio¬

tyczne nazwy typu „ping-pong"? - pomyślała Ellen. - Nie

bądź taki wkurzający - dodała.

- Czym ci się naraziłem? - spytał Jack.

- Po prostu zapomnijmy o wszystkim, okej?

Jack poczuł się urażony, ale w końcu odpuścił i Ellen znów była szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa.

Rozdział drugi

E,

/Hen wkroczyła do domu snując rozkoszne rozważania na temat swojego zabójczego chłopaka. Mogłaby na zawsze zamieszkać we własnym mózgu i przez całe życie myśleć tylko o Jacku. Poszła do kuchni, żeby wziąć sobie pudło lodów na godzinę „po" i pochłonąć je w samotności. W ten sposób mo¬gła przedłużyć te kilka chwil, które spędziła z Jackiem. Mogła sobie wyobrażać, jak by to wyglądało, gdyby została z nim sam na sam. Ooooo. Wszystko układało się doskonale.

Nagle ktoś brutalnie zburzył jej samotność. Eve wparowa-ła do środka, jakby wszechświat nie mógł już dłużej znieść jej nieobecności. Wymachiwała rękami, ćwicząc jakiś kretyński układ na konkurs piękności. W przelocie smagnęła Ellen po nosie. Ellen chciała ją trzepnąć w odpowiedzi, ale siostrzyczka zdążyła uskoczyć.

- Cześć mamo, cześć tato! Gdybyście mnie szukali, to za¬

dzwońcie do Sary! - wrzasnęła Eve, wybierając się na noc do

najlepszej przyjaciółki. W tym celu zagrabiła także bez pytania

auto tempo, które należało do obydwu sióstr. Ellen usiłowała

jej podstawić nogę po drodze, ale nie trafiła, więc Eve tylko

wywaliła język. Ellen poczuła się wyjątkowo bezsilnie.

- Ellen, skarbie, bądź tak dobra i odbieraj telefony. Po¬

wiedz wszystkim, że jesteśmy zajęci - wykrzyknęła mama,

potocznie zwana Heather („Mów do mnie po prostu Heather").

Ellen słyszała, jak rodzice w salonie bawią się swoim sprzętem

wideo. Kiedy do nich zajrzała, na ekranie zjawiła się Jane Fon-

da, opowiadająca o tym, jak to joga ulepszy twoje życie. Mama

miała na sobie czerwony lamparci kostium z lat siedemdziesią¬

tych (w którym - a niech to! - naprawdę świetnie wyglądała),

a tata tylko niebieskie szorty z białymi pionowymi paskami po

14

bokach. Poza tym włożył znoszone skarpetki z dziurami na pal-cach. Nawet nie uznał za konieczne ubrać się w koszulkę. Ellen omal nie udławiła się lodami. Czy to nie powinno być karal¬ne? -pomyślała.

Ellen zawsze nieźle dogadywała się z matką i były do siebie dość podobne. W podstawówce Heather często jej tłumaczy¬ła, żeby nie czuła się gorsza z powodu olśniewającej urody sios¬try. Ellen miała być dumna z własnych, eee, talentów intelektu¬alnych. Podobnie jak Heather, Ellen trochę pisała i nie bała się wyzwań. Matka kiedyś wygrała nawet ogólnokrajowy kon¬kurs poetycki zorganizowany przez New Yorkera, ale zarzuci¬ła pisanie po tym, jak wyszła za swojego profesora od angiel¬skiego z koledżu, tatę Ellen (Eda). Od tego czasu zajmowała się wyłącznie prowadzeniem badań i pisaniem jego książek.

Dzięki naleganiom Heather Ellen regularnie prowadziła dzien¬nik, pisała opowiadania i wiersze, a poza tym zawsze dostawała szóstki z angielskiego. W każdym razie jej wyedukowani literac¬ko rodzice pęcznieli z dumy. Wszyscy spodziewali się, że Eve pewnego dnia będzie sławna z wygibasów na teledyskach MTV, więc Ellen także musiała sobie znaleźć coś, czym mogła wywrzeć na nich wrażenie. Zdecydowała, że dostanie się na kurs dla pisa¬rzy na uniwersytecie w Columbii albo wręcz do Harvardu. Na przyjęcie mogli liczyć tylko najlepsi i najbardziej oddani sztuce adepci pisania - to tak, jakby dostać się za kulisy na koncercie ukochanego zespołu. Ale Ellenjeszcze bardziej uszczęśliwiał fakt, że Eve za żadne skarby świata nie objawiłaby się na tych uczel¬niach. Wolała iść na uniwersytet w Indianie, bo słyszała, że gra tam mnóstwo przystojnych koszykarzy. Chociaż dla Eve dosta¬nie sięnajakakolwiekuczelnię stanowiło niezłe wyzwanie. Dziew¬czyna nie wiedziała nawet, j ak się pisze XOXO.

Ellen ruszyła w stronę pokoju. Przed przybyciem Jane Fon-dv. która za pośrednictwem wideo zmieniła iei dom w siedzibę

sekty New Age, EUen zamierzała poradzić się matki w pewnej ważnej sprawie. Ale teraz okazało się to niemożliwe. Jej zwy¬kle spokojni i rozsądni rodzice zaczęli dostawać fioła, także na jej tle. Ojciec od miesiąca, kiedy to skończył pięćdziesiąt lat, przechodził ostry kryzys wieku średniego. Przestawił się na pa¬pierosy o obniżonej zawartości ciał smolistych, codziennie

0 szóstej rano robił gimnastykę i nosił ciuchy od Abercrombie-

go. Co gorsza, wyhodował sobie brodę świętego Mikołaja

1 usiłował jąutrzymać, dopóki Heather nie zagroziła, że prze¬

stanie się z nim pokazywać w miejscach publicznych. Sama

Heather, rycząca czterdziestka, także z trudem akceptowała

proces starzenia. Oprócz jogi zaczęła także uprawiać medyta-

cj e, pić ziółka i jeść tofu. Kretynizm. Ellen zerknęła przez szpa¬

rę do salonu i zobaczyła, że rodzice przybrali właśnie pozycję

słonia i chichoczą jak zakochani ze szkoły średniej.

Kim są ci ludzie, którzy mieszkają w domu mojej rodzi¬ny? - zastanawiała się Ellen. Co musiałabym zrobić, żeby do¬stać z powrotem moich starych, dobrych, pijących piwo ro¬dziców?! Ellen nasłuchała się o jodze już wystarczająco wiele, bo świra na jej punkcie dostał także podstarzały nauczyciel an¬gielskiego, pan Cruz. Zatem Ellen postanowiła zaczekać, aż E. T. zwróci jej prawdziwy dom i wycofała się do swojego pokoju. Otworzyła okno i zapaliła capri ultra lighta, po czym zatelefonowała do swojej najlepszej przyjaciółki, Melishy.

- Muszę z tobą pogadać - powiedziała.

-W tej chwili nie mogę, skarbeńku, jestem w trakcie pracy nad kostiumami. Przygotowujemy „Romea i Julię" na szkolne przedstawienie i właśnie sześć osób pomaga mi rozważyć wszyst¬kie możliwości ubraniowe. Mówię ci, naprawdę będę wyglądała tak obłędnie jak ta kociookababa, Claire Danes. Jeśli chcesz wpaść na nasze pozaszkolne praktyki, to byłabyś fantastycznym inspicjen¬tem. Muszę lecieć, pa, pa! Przysięgam, że oddzwoniępóźniej.

16

- Jak chcesz - odparła Ellen, odkładając słuchawkę. Po¬

czuła się kompletnie wypluta.

Mama Melishy, Di, przyjaźniła się z mamąEUen od dwudzie¬stu lat, więc nic dziwnego, że Ellen i Melisha bez problemu także zostały najlepszymi przyjaciółkami. Ale ostatnio Melisha za bar¬dzo przejęła się swoją nową rolą szefowej kółka teatralnego. Ellen z radością przyjęła sukces przyjaciółki, ale czuła się też trochę samotna. Nie chciała zostać gwiazdą sceny. I kiedy tak o tym myślała, doszła do wniosku, że ona i Melisha nie miały już ze sobą zbyt wiele wspólnego. No, może poza plotkami - rany, ale to był ubaw, kiedy dziewczyna grająca sierotkę Anusię nagle zaczęła się mizdrzyć do Daddy'ego Warbucksa. Ale trzymały się razem już od tylu lat, że prawie do siebie przywarły na stałe. A przynajmniej świetnie im się gadało o seksie.

Następny na liście telefonów alarmowych był Julian, drugi najlepszy przyjaciel Ellen, słodki facet, który zakochał się w niej w niezwykle uroczy sposób. Ellen jakoś to wyczuwała, ale nie chciała mu ulegać, bo wolała być jego przyjaciółką. Schrzanić taką przyjaźń to jak napić się ciepłej dietetycznej coli. Ellen i Julian to były prawdziwe bratnie dusze. Oboje ko¬chali pisać, wspólnie wydawali szkolną gazetkę i mieli iden¬tyczny filmowy gust. Ellen zawsze uważała, że Julian musi być gejem. Cholernie trudno jest znaleźć faceta hetero, który miał¬by w sobie tyle wrażliwości i głębi.

- Przeszkadzam? - spytała Ellen dość niezwykłymjakna

siebie tonem, w którym pobrzmiewała desperacja.

- Ty? Pewnie, że nie. Nigdy mi nie przeszkadzasz - odparł,

rozkoszując sięjej seksownym, chrapliwym głosem, zdławio¬

nym przez nikotynę.

- Masz ochotę wpaść? Nie mogę sobie poradzić z tym

całym bajzlem z Jackiem. On chce to zrobić. I chyba się zgo¬

dzę, ale najpierw muszę z tobąpogadać.

- Aha, chodzi o Jacka. Wiesz, co ja myślę - powiedział

Julian, przypominając sobie plotki, które słyszał na temat Jac¬

ka i Melishy. Przez cały dzień marzył, żeby okazały się praw¬

dziwe i żeby mógł o tym powiedzieć Ellen. - Wiesz, że go nie

znoszę. - Julian przerwał na chwilę. - Moim zdaniem on cię

wykorzystuje, Elłe. - Uwielbiał nazywać jąElle, to brzmiało

tak wyrafinowanie i elegancko.

- Jesteś taaaki niesprawiedliwy dla niego. Właśnie dzisiaj

popatrzył na mnie tymi słodkimi oczami i wyznał mi miłość.

Cisza. Julian miał złamane serce. Poczuł, że w gardle nara¬sta mu wielka kula, ale siłą woli zepchnął jąz powrotem.

-Julian?

-No dobrze, przyjadę, ale nie chcę już rozmawiać o Jac-ku. Tylko byśmy się pokłócili.

- Okej, gadajmy o czym chcesz, ale dotrzymaj mi towa¬

rzystwa. Może przyniesiesz jakiś film?

- Jasne, Elle. Wezmę „Thelmę i Louisę" i jakieś lody. Brzmi

w porządku?

- Teraz już wiem, za co cię kocham - odparła Ellen, my¬

śląc, ile Julian ma w sobie z dziewczyny i jak bardzo ją to za¬

wsze zachwycało.

Julian żałował tylko, że nie mówiła poważnie. Dla niego El¬len byłajak powietrze, schronienie i pożywienie. Stanowiła część jego duszy. Po chwili pełen entuzjazmu przygotował się do wyruszenia w drogę.

Tymczasem Ellen wyciągnęła dziennik i popsikała cały po¬kój obwieszony plakatami dezodorantem.

Zrobić to z nim.

Nie zrobić.

Zrobić.

Nie zrobić.

Ufff.

18

Czy naprawdę powinnam stracić dziewictwo z Jackiem. To takie ważne -jak wybór koledżu. Musisz dokonać dobre¬go wyboru, bo inaczej będziesz tego żałowała przez resztę życia.

I w dodatku takie coś może ci zrujnować przyszłość. Na przykład jeśli coś pójdzie nie tak i skończę jako psychiczna baba z syndromem Samotnej Białej Laski zaślubionej ultra lightom ?

No, a jeśli poczekam? Po prostu stracę dziewictwo póź¬niej, z kimś innym, prawda? Kimś, kto nie będzie taki przy¬stojny... i kogo nie będę kochała...

Już wiem, czego chcę.

Chcę raz w życiu podjąć ryzyko.

Chcę seksu z Jackiem.

Rozdział trzeci

t3 ulian zatrzymał się w wypożyczalni, a potem w knajpie Ben&Jerry's. Chciał za wszelkącenę poprawić Ellen nastrój i sprawić, by zapomniała o tym cholernym palancie, Jacku. Ju¬lian szczerze go nie znosił. Jeśli istnieli faceci stworzeni do tego, by być o nich zazdrosnym, to Jack z pewnością do nich nale¬żał. W przeciwieństwie do niego, Julian nie wyglądał jak Josh Hartnett, nie miał powalającego nowego garbusa (tylko zardze¬wiałą toyotę camry), no i Ellen nie szalała na myśl o seksie z Julianem (nie licząc jego snów). Co więcej, Julian z całą pew¬nością nie mógł się pochwalić obrzydliwie wielkim pałacem i luzackim tatą, który zostawiałby mu wolną chatę na dzikie weekendowe imprezy.

To nie znaczy, że Julian był totalnym nieudacznikiem. Miał przyjaciół - Ellen i Melishę, a także inne dziewczyny. Już daw¬no temu odkrył, że lepiej radzi sobie z żeńską odmianą ludzkie¬go gatunku. Faceci, których znał, zawsze chcieli grać w karty, podpalać pluskwy, a potem jeszcze oglądać mecz. Czysty kosz¬mar. Chłopcy o imionach Bruce, Bump i, no cóż, Jack nie nada¬wali się do godzinnych pogaduszek przez telefon, wypraw na zakupy, oglądania maratonów na kanale Real World i pożera¬nia ton M&M-sów o smaku masła orzechowego. Stwierdze¬nie, że Julian ma wiele wspólnego z dziewczynami, wydawało się równie odkrywcze, jak zdanie „Tak, czekoladowe trufle należy popijać zimnym mlekiem". Dziewczyny wykazywały się zawsze zrozumieniem wobec jego wstydliwych wad - licznych alergii i lekarstw do nosa w sprayu. Chłopcy przezywali go „Byczek Fernando" ilekroć wyciągał inhalator.

Ale po jakimś czasie przyjaźnie się zestarzały. Kiedy kole¬gujesz się z dziewczynami, raczej trudno ci je potem wyciągnąć

20

na randkę. Szczególnie Ellen. Gdyby tylko Julian mógł pstryk¬nięciem palców sprawić, żeby Ellen go polubiła, naprawdę po¬lubiła, chyba zdarłby sobie opuszki. Chociaż biorąc wszystko pod uwagę, przyjaźń z Ellen była sama w sobie cudowna. Przy¬najmniej do niedawna. Ostatnio namiętność Juliana uniemożli¬wiała mu samokontrolę. Nie wiedział, jak długo jeszcze wy¬trzyma - wciąż przebywał blisko Ellen, a nie mógł jej dotknąć w taki sposób, w jaki by chciał. Julian zdecydował, że tego wieczoru w końcu sięgnie po swoją szansę. Zamierzał powie¬dzieć tej całej EUe, że szaleje za nią. Ale jeszcze przedtem mu¬siał jej przekazać paskudne ploteczki dotyczące Jacka.

Dojeżdżając pod dom Ellen, Julian miał już przygotowaną całą mowę. Niestety, okazało się, że na parkingu stoi już samo¬chód Melishy.

Cholera. Rozczarowanie to zbyt małe słowo na opisanie uczuć Juliana. Ale on znał cały scenariusz aż za dobrze. Zoba¬czył dwie dziewczyny, jak dyskretnie wystawiająpapierosy za otwarte okno Ellen. Wyglądały idiotycznie z tymi cienkimi capri ultra lightami wiszącymi w kącikach warg. Julian zadzwonił do drzwi, Heather otworzyła, po czym poszedł na górę.

- Elle, czemu twoja mama ma na sobie czerwony, obcisły

kostium - spytał Julian bez zwykłej pogody w głosie.

-A bo ja wiem.

- Przyniosłem wam „Thelmę i Lou..." - zaczął Julian, po

czym zakrztusił się dymem papierosowym wypełniającym cały

pokój.

Dziewczyny nawet nie zauważyły, że ich wygłupy wywołu-jąu niego reakcję alergiczną. Były pogrążone w konwersacji.

-Wydawał się taki... taki urażony, Mel. A przecież ja tylko odmówiłam mu seksu - powiedziała Ellen.

- Rany - odparła Melisha.

- Chyba naprawdę go zraniłam. Obiecałam mu, że to z nim

zrobię i naprawdę zamierzam. Tylko że jeszcze tego nie czuję...

to znaczy czuję, ale nie chcę. Rozumiesz, o co mi chodzi.

Julian stał na progu, przeszywając Melishę wzrokiem. Zde¬cydował, że będzie milczał.

- Ojejciu, oczywiście, że wiem. Skarbie, nawet nie wy¬

obrażasz sobie, przez co musiałam przejść ze swoim eksiem,

Maksem. On umierał z pożądania. Robiliśmy wszystko oprócz

właściwego seksu. I kiedy już chciałam mu ulec, palant nagle

mnie rzucił.

- Niezbyt pomocne, Mel - zauważyła Ellen. - Liczyłam

raczej, że coś mi poradzisz.

- Po prostu zaczekaj i tyle. Nigdy nie wiesz, kiedy z tobą

zerwie.

- A to co miało być? Przypomnij mi, żebym do ciebie za¬

dzwoniła następnym razem, kiedy będę chciała popełnić sa¬

mobójstwo.

- Ja tylko sądzę, że powinnaś jeszcze poczekać.

- Nie zamierzam. Już podjęłam decyzję.

- Pożałujesz tego. Po prostu nie chciałabym patrzeć, jak

ktoś cię krzywdzi. - Melisha czuła się coraz bardziej zakłopo¬

tana całą sytuacj ą i Julian zauważył, że nerwowo porusza pal¬

cami. Ellen niczego nie widziała, zatopiona w marzeniach

o Krainie Jacka.

W końcu Julian nie wytrzymał.

- Czy nie moglibyśmy po prostu obejrzeć filmu? - wtrącił.

Melisha poszła do domu, ledwo tylko Thelma i Louise rzu¬ciły się w zabójczą przepaść ze skały. Ellen cieszyła się, bo Melisha przez cały czas skarżyła się tylko na sobotnie spotka-

nie koła teatralnego. W końcu wyszła, jak zwykle zapominając swojej lamparciej kurtki, więc po chwili przybiegła z powro¬tem, wyciągnęła gumę z kieszeni i wyfrunęła raz jeszcze.

Ellen poczuła się niezręcznie. Julian chciał uczynić Wielki Krok. Poczuł się tak, jakby w żołądku miał cztery kawy i za-atakowały go wszystkie alergie jednocześnie. Wyciągnął inha¬lator, po czym wziął się w garść.

- Muszę ci coś powiedzieć - wydukał w końcu, zaczerp¬

nąwszy głęboko powietrza.

- Co takiego? - spytała Ellen, licząc na to, że Julian także

niedługo pójdzie sobie do domu. Na ogół wolała, by został do

rana, ale akurat w tej chwili czuła się wykończona.

-Nie uwierzysz, co dziś usłyszałem. Nie uwierzysz, Elle - szepnął łagodnie Jack. -Uwierzę.

- Mhm. Pamiętasz mojego młodszego braciszka, który bawi

się z sąsiadem Jacka?

- Jasne. - Ellen miała już po uszy tekstów Juliana, który

zachowywał się, jakby wiedział o Jacku wszystko od wścib-

skiego brata. Strasznie jąto irytowało. Ellen podejrzewała, że

Julian po prostu jest koszmarnie zazdrosny. Ale tego wieczora

była zbyt zmęczona i zbyt zgryźliwie usposobiona, żeby zacho¬

wać się ze zwykłą wrażliwością! rozsądkiem. Wystarczająco

zdziwił jąfakt, że Julian poruszył temat Jacka. Ellen miała szum

w głowie. Niezbyt dobre połączenie.

- Brat mówił mi, że widział, j ak Jack całuj e się dziś z j akąś

dziewczyną.

- No i co z tego? Wpadłam dzisiaj do niego, więc twój

brat pewnie widział właśnie nas. To tylko mały, wścibski ba¬

chor.

- Twierdzi, że ta dziewczyna nie wyglądała tak jak ty. Jest

pewien.

23

- Twój brat cierpi na brak mózgu, Julian. Poza tym wiesz,

że mnie nie znosi.

- Całkiem cię lubi - skłamał Julian, choć jego braciszek tak

naprawdę potwornie bał się Ellen. - W każdym razie powie¬

dział, że ta dziewczyna miała kasztanowe włosy i krótki, różo¬

wy sweterek.

Ellen już nie słuchała.

- Ellen - ciągnął Julian. - Jestem pewny, że to Melisha.

Nagle Ellen nastawiła uszu. Nie mogła uwierzyć w te bzdu¬

ry wyciekające Julianowi z ust.

- Co ci się stało, Julian? - zapytała tak ostro, że jej głos

zaszczekał, a słowa brzmiały jak kwas. Starała sieje opano¬

wać, ale była tak wściekła, że nie potrafiła. Przez cały dzień

stykała się z teatrem i nie zamierzała oglądać kolejnego mono¬

dramu w wykonaniu Juliana.

- Nie bądź gówniarzem. Wiem, że kłamiesz. Zrobiłbyś

wszystko, żebym zerwała z Jackiem. Nie potrafisz znieść, że

jesteśmy razem.

- Słucham? - mruknął Jack. Nie najlepiej mi idzie - po¬

myślał.

- Zmyślaj, co tylko zechcesz. No dalej, wal, co ci ślina na

język przyniesie.

Ellen jeszcze nigdy nie była taka wściekła. Julian nie potrafił wyczuć, czy dziewczyna naprawdę złości się na niego, czy zde¬nerwowała j ą sama wiadomość.

- Ależ Ellen, zależy mi na tobie i nie chciałbym...

- Przestań! - A jednak chodziło o niego. - Wiem, do cze¬

go chcesz mnie zmusić. Przykro mi... Po prostu cię nie ko¬

cham.

I wtedy, na jej oczach, Julian rozsypał się na kawałki.

Rozdział czwarty

' o ja narobiłam1? - zastanawiała się Ellen po przebu¬dzeniu następnego dnia. Nie wierzę, że palnęłam coś takie¬go. Ellen czuła dziwne ssanie w żołądku - wiedziała, że zraniła Juliana. Teraz musiała po prostu z nim pogadać i wszystko wy¬prostować. Julian zawsze potrafił wziąć się w garść i wrócić do wyznaczonej sobie roli jej najlepszego kumpla. Ale wczorajsza scena wciąż stała Ellen przed oczami. Julian, który wyszarpuje kasetę z odtwarzacza i wybiega z domu, w żałosny sposób próbując ukryć łzy. To było tak nagłe i tak gwałtowne, że Ellen poczuła się- sama nie potrafiła tego ująć - dziwnie. Zamierzała zadzwonić do Juliana następnego dnia. Wiedziała, że powinna go przeprosić, jednak to, co się stało, kompletnie wytrąciło ją z równowagi. Tak, musiała mu to wynagrodzić, ale chwilowo usiłowała wyrzucić z głowy cały problem.

Miała inne zmartwienia.

Uprawianie seksu wymaga przygotowań. Ellen nie wsty-dziła się, że zamierzała spędzić jeden dzień w życiu tak, jak j ej siostra spędzała każdy - poświęcić go robieniu się na bó-stwo. Ellen chciała wyglądać jeszcze lepiej i jeszcze bardziej uwodzicielsko niż panny z piosenek R&B. O tak, pierwszy raz Ellen miał być wyjątkowy. Tak jak jej całe życie, wypeł-nione dwiema fantastycznymi przyjaźniami, romansem z eks-traseksownym chłopakiem, sukcesami w szkole i parką cał-kiem przyzwoitych rodziców (no, przynajmniej na ogół). Poza upierdliwą siostrą i ostatnią aferą z Julianem życie Ellen było całkiem do zniesienia. A po tym wieczorze świat miał się stać jeszcze piękniejszy- szczególnie, że wszystko zostało zapro-jektowane w najdrobniejszych szczegółach. Nic nie mogło pójść nie tak.

25

Plan przedstawiał się następująco:

Ellen przybywa na wielką imprezę u Jacka i zachowuj e się jak wcielenie spokoju.

Ellen nigdy nie należała do ludzi, którzy wpadali w panikę, gdy czuli, że sąnielubiani. Wręcz odwrotnie, nie miała nic prze¬ciwko temu. O czym mogłaby niby rozmawiać ze zgrąjąpisz-czących panienek, które interesowały się wyłącznie najnow¬szymi szamponami nabłyszczającymi włosy i plotkami o tym, kto z kim kręci. Gwiazdy towarzystwa nie mogły się równać z Julianem pod względem wrażliwości i mądrości, co zresztą tłumaczyło jego zdenerwowanie. Z kolei Melisha, którą zawsze otaczała paczka popularnych znajomych, interesowała się nie tylko przyjęciami, ale też tym, czy dostanie się do dobrego koledżu - podobnie jak Ellen. Jack też wydawał się inny niż przeciętny przystojniak z liceum. Ellen zawsze dostrzegała w nim mnóstwo inteligencji i ciepła, chociaż nie mogła narzekać na zewnętrzne opakowanie - o nie, Ellen szczyciła się faktem, że właśnie ona, prymuska, zgarnęła dla siebie chłopaka marzeń wszystkich tych wypacykowanych dziewczyn w wypchanych stanikach.

A tego dnia zamierzała doprowadzić sprawę do końca. Uznała, że wszyscy goście będą dla niej mili ze względu na Jacka, ale nie potrafiłaby rozmawiać z nimi przez całą noc. Dla¬tego właśnie na przyjęciu miała pojawić się Melisha. Melisha już się zaofiarowała, że uratuje Ellen przed świrami i kretynami, którzy zatrują każdą imprezę. (Ostatnio facet o imieniu Bek wyłamał sobie ząb w trakcie prób otwarcia ustami puszki piwa i wszyscy musieli mu pomagać w poszukiwaniach). A poza tym Melisha mogła zapewnić Ellen akceptację elity liceum w Shitvil-le, bo była rozmowna, zabawna i, no cóż, lubiana.

Ellen uprzedziła rodziców, że będzie nocować u Melishy, więc zaraz po przyjęciu (Melisha obiecała wywabić wszyst-

kich z domu, kusząc ich wizją sadzonych na szynce u Den-ny'ego) mogła ruszyć do akcji. Przygotowała już ekwipunek niezbędny do utraty dziewictwa, który składał się z dwóch świec

0 pobudzającym aromacie, zapałek, stylowej fioletowej piżamki,

prezerwatyw Class Act, żelu K-Y (nie chciała, żeby to bolało)

1 uroczego kostiumiku w stylu Eve przeznaczonego na poranek

po" (o, tak, tata Jacka akurat wyjechał).

Punktualnie o piątej zadzwonił telefon.

- Halo... to do mnie, wredna siostro - warknęła Ellen, sły¬

sząc, że ktoś podnosi drugą słuchawkę.

- Cześć, mała, przyjedź tu szybko, musisz mi pomóc we¬

pchnąć całe to piwo do lodówki -powiedział Jack.

- Jestem za pięć minut - rzuciła El len, po czym zerknęła

w lustro i chwyciła czerwony plecak.

Eve była zaintrygowana niecodziennym zachowaniem sio¬stry, w związku z czym wparowała do jej pokoju w sekundę po tym, jak usłyszała szczęk zatrzaskiwanych drzwi. Hmmm, mruk¬nęła Eve, sięgając do biurka Ellen. Jak dobrze wiedziała, dzien¬nik Ellen od lat leżał na samym dnie ostatniej szuflady, za teczką zatytułowaną „Listy od przyjaciół". Eve wyciągnęła niepozorny niebieski kołonotatnik i otworzyła go na ostatniej stronie.

Dzisiaj moja wielka noc. Umieram z ciekawości, jak to jest. Farciara ze mnie, że mam takiego obłędnego chłopa¬ka, z którym będę się kochać.

Eve przerzuciła kilka stron, uśmiechając się zgryźliwie.

Szkoda, że nie wie, jak bardzo jej nie cierpię. Czy mama i tata naprawdę nie potrafią przejrzeć jej żałosnych gie¬rek? Eve nigdy nie mówi nic miłego bez specjalnego powo¬du. Kiedy wynosi śmieci, to tylko dlatego, że chce wyłudzić

27

od taty kasę na Dexatrim. Kiedy idzie z mamą do kościoła, to dlatego, że chce się całować z synem pastora (w lecie robili to ze sobą w męskiej toalecie). Nie wierzę, że jeste¬śmy spokrewnione.

Eve wydarła tę stronę, ale gadki o tym, jak Ellen marzy, żeby stracić dziewictwo, naprawdę siej ej spodobały. Tak bar¬dzo, że zmarnowała pół sobotniego wieczoru na czytanie. Lek¬turę przerwał jej na krótko Julian, który przynajmniej raz w życiu nie zachował się jak frajer, tylko przyjechał zabrać swoje rzeczy z pokoju Ellen i wylać swoje żale. Do Eve nagle dotarło, że ten kumpel - zabawka Ellen -jest całkiem słod¬kim facetem. Kazała mu do siebie zadzwonić, ale nie wie¬działa, czy to zrobi.

W końcu ruszyła do drzwi - musiała wpaść na przyjęcie u Jacka, żeby nie wypaść z toru. Po drodze „upuściła" dziennik Ellen tuż koło kaset do jogi ichmatki. Uuups!

Około dziesiątej wieczorem Ellen kipiała już z wściekłości. Ani śladu Melishy - baba urządziła sobie wieczorek teatralny w najważniejszym dniu życia Ellen. Ellen wyglądała super, ale czuła się idiotycznie. Nie zostałam stworzona do noszenia maskary, pomyślała. A co gorsza, nikt z nią nie rozmawiał - nawet Jack, zbyt zaj ęty upij aniem panienek przy pomocy licz¬nych kieliszków Jell-O. W tym samym czasie jakiś niedomyty skater wmówił sobie, że j est obj awieniem parkietu i zaprezen¬tował coś, co w jego przekonaniu było odlotową improwiza¬cją. Po chwili pijany DJ włączył powalający miks „Intergalac-tic", a futboliści usiłowali słaniać się do rytmu.

Wtedy w drzwiach stanęła Eve, która zaczęła z całym okru-cieństwem opowiadać Ellen o wizycie Juliana i o tym, że zabrał

28

wszystkie swoje płyty, plakaty i filmy. Ellen miała dość. Meli-sha nie odbierała telefonu, a do Juliana nie mogła zadzwonić po tym, co się stało. Poszła do sypialni Jacka, żeby pooglądać telewizję. Wieczór marzeń zakończył się paroma papierosami i Jewel, odstawiaj ącąna żywo numer pod tytułem, Jaidzie, niech jej ktoś przyłoży". W końcu Ellen zasnęła przed telewizorem. Jack zjawił się dopiero koło północy.

- Zara wracam - wybełkotał, najwyraźniej wstawiony. El¬

len błyskawicznie wrzuciła na siebie fioletowąpiżamkę, po czym

wślizgnęła się pod kołdrę. Była tak zdenerwowana, że niemal

nie słyszała chichotów pijanych dziewczyn i ich facetów na traw¬

niku Jacka. W końcu jej chłopak wrócił. Wskoczył do łóżka

śmierdząc j ak browar i natychmiast zaczął j ą całować.

-Zaczekaj, Jack, zaczekaj -powiedziałaEllen, po czym odsunęła kołdrę, żeby pokazać mu seksowną piżamkę. Jack nawet nie spojrzał, tylko zaczął się dobierać do jej lewej piersi.

- Chse ćsie mieć, mała, barzo chse... -wymamrotał.

Ellen usiłowała zignorować fakt, że jest pijany, i zabrała się

do realizacji planu utraty dziewictwa. Pocałowała go namięt-nie, zmuszając się do myśli, że to niezwykle romantyczne. Ale Jack całował ją brutalnie i szybko, jakby nagle zapomniał, jak bardzo podniecały jądelikatne, powolne muśnięcia warg. I kie¬dy już dochodzili do sedna, nagle zrobił się niezgrabny i ciężki, wgniatając jąswym ciałem w materac. Ellen właśnie chciała go poprosić, żeby zachował się trochę bardziej po ludzku, ale w tym momencie Jack przewrócił się na bok. Potrząsnęła go za ramię-chrapał, obśliniając całą poduszkę.

- Co jest, do cholery?! -ryknęła Ellen, ale w odpowiedzi

usłyszała tylko głośniejsze chrapanie. Czerwona ze wstydu,

trzeźwa i wkurzona do nieprzytomności wrzuciła swoje rzeczy

do plecaka. Po chwili ubrała się i ruszyła do domu, ze wszyst¬

kich sił powstrzymując płacz.

29

O drugiej nad ranem ostrożnie uchyliła frontowe drzwi. Wi¬działa, że w kuchni pali sięjeszcze światło. Zajrzała do środka, sądząc, że to Eve zakradła się do lodówki po nocną, dietetycz¬ną przekąskę. Jednak zamiast siostry zobaczyła matkę, siedzą¬cą przy stole we łzach.

Niezrównoważone zachowanie Heather wytrąciło z rów-nowagi i tak już poirytowaną Ellen. Nie chcąc mieć z tym na razie nic wspólnego, poszła na palcach po schodach do poko¬ju. Pokoju pozbawionego tych wszystkich odlotowych płyt i plakatów, które należały do Juliana. Położyła się na łóżku i zaczęła wyć. Czuła się taka zawiedziona i wściekła. A w do¬datku było j ej głupio.

Rozdział piąty

lAAAAAaaa! Czy terroryści zaatakowali Shitville? Czy fioletowy i Mac w końcu eksplodował? Czy moja sio-stra zginęła pod kołami tira? Myśli EUen krążyły bez ładu i składu, kiedy obudziły ją niezwykłe wrzaski o sile miliona decybeli, które rozsadzały dom.

- Co jest do... - powiedziała do siebie, wcierając ska-

walony tusz do rzęs w oczy i policzki.

Rodzice urządzali sobie właśnie trzecią wojnę światową w salonie. Słyszała kursujące w obie strony przekleństwa, ale nie miała pojęcia, co wywołało taką aferę w spokojny, nie-dzielny poranek w siedzibie rodu Hopkinsów. Chwyciła pilo¬ta, żeby sprawdzić, czy na MTV leci coś ciekawego. Nic z tego. Wypełzła więc z łóżka i właśnie zaczęła zmywać z siebie ślady po makijażu, kiedy zadzwonił telefon.

Zadowolona z miłej odmiany Ellen rzuciła się do słuchaw¬ki, zanim wybrzmiało pierwsze drrrrrrr.

- Cześć, mała - powiedział Jack słabym głosem.

Ellen zastanawiała się, czy spędził całą noc nad muszlą

klozetową. Wrrrrr, dobrze mu tak.

- Wybieram się po ciebie - wychrypiał.

- Dlaczego niby miałabym... - Ellen urwała, słysząc nie¬

dopuszczanie słowo na literę „p" wydobywające się z gardła

ojca.

- Chcę, żebyś wpadła na śniadanie, lunch czy coś tam

-powiedział w tej samej chwili Jack.

- Dobra, bądź za pięć minut. Rodzice właśnie robią wiel¬

ką awanturę na dole.

- Rany, ale syf. Będę za trzy.

- Daj mi sekundę na prysznic - zaprotestowała Ellen.

- Ee, możesz się umyć tutaj - niemal słyszała, jak Jack

wrednie się uśmiecha.

Ellen zignorowała tę ostatniąuwagę i wzięła trzydziestose-kundową kąpiel. Nawet wyszorowała zęby nową elektryczną szczoteczką. Nie zamierzała tak łatwo odpuszczać Jackowi, ale w tej chwili najbardziej zależało jej na ucieczce z frontu. W domu zrobiło się zbyt niebezpiecznie - ktoś mógł zginąć od rykoszetów. Niezauważona przez rodzicielskie armie wrzuciła na siebie niezbyt czyste dżinsy i obcisłą koszulkę. Wzięła też czerwony plecak na wypadek, gdyby Jack znalazł jakieś na¬prawdę dobre usprawiedliwienie.

Ellen napisała na kartce, że wybiera się do Jacka i że niedłu¬go wraca, po czym przykleiła jądo telefonu w korytarzu. Wy¬szła, żeby zaczekać na Jacka na podjeździe. Zjawił się niemal natychmiast - całkiem nieźle jak na skacowanego chłopaka.

Wskoczyła do samochodu, zerknęła na Jacka (wyglądał tak słodko, że natychmiast się spociła), po czym usiłowała go zagiąć milczeniem.

- Daj spokój, Ellen, nawet nie wiem, co się stało. Nie mam

poj ęcia - powiedział Jack.

Ellen popatrzyła na niego raz jeszcze (o rany, jaki on jest boski), ale twardo trzymała się swojej strategii.

- Ellen, Jezu, wyglądasz dzisiaj naprawdę seksownie.

- Jack usiłował się podlizać. Ale naprawdę wyglądała fanta¬

stycznie. Muszę ją mieć, pomyślał.

Słodkie słówka zaczęły odnosić skutki. Ellen nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

Zatrzymał się pod McDonaldem.

-Nie ma to jak super size po takiej nocy jak ostatnia. Masz ochotę?

-Mhm-odparła.

Postęp, pomyślał.

32

- Słuchaj, eee, naprawdę mi przykro. Nie wiem, dlaczego

zachowałem siej ak dupek-powiedział Jack, zamawiając dwa

zestawy numer dwa.

Zjedli na ławce na tyłach domu Jacka. Wziął ją za rękę, dotknął twarzy i pocałował.

Ta, zasłużył na wybaczenie. Ellen podążyła za Jackiem w kierunku jego śmierdzącej piwem sypialni. Tym razem była niesamowicie podniecona.

Nareszcie, nareszcie, nareszcie, pomyślała.

Gierki wstępne zaczęły się ledwo Jack włączył płytę R. Kelly i po chwili oboje opadli na łóżko. Ellen była pod wra¬żeniem. Na trzeźwo Jack naprawdę wiedział, j ak się zabrać do rzeczy. A Jack, hm, Jack cieszył się z obrotu sytuacji.

I właśnie wtedy nastąpiła katastrofa. Na początku Ellen ni¬czego nie zauważyła. Nie przerywając zabawy, wyciągnęła z plecaka cały ekwipunek - prezerwatywy i żel K-Y. Ale po chwili, kiedy usiedli, żeby Jack mógł ściągnąć z niej górę, po¬czuła gwałtowne uderzenie, jakby wypiła podwójną teąuilę. Jej mięśnie zdrętwiały, a żołądek gwałtownie się ścieśnił.

- Czyja lamparcia kurtka leży na podłodze? - zapytała,

przyciskając do siebie bluzkę.

- Rany, nie wiem. Wczoraj była tu niezła impreza, już za¬

pomniałaś?

Serce skoczyło jej do gardła. Wstała i popatrzyła w dół. Spod łóżka Jacka wystawały opakowania od prezerwatyw z napisem „Trojan". Ellen przyniosła Class Acty. Podbiegła do kurtki i jednym ruchem poderwała jąw górę.

- Ellen, czyś ty oszalała? Wracaj tu.

Sięgnęła do prawej kieszeni kurtki. No jasne, była tam na pół opróżniona paczka balonowej gumy do żucia. Wszystkie szczegóły ułożyły się w jeden wzór. Julian miał rację, niech go szłag. NIECH GO SZLAG!

33

- Ciesz się, że nie trzymam w ręku nożyczek.

- Słuchani? - Jack nie załapał o co chodzi.

- Nie wygłupiaj się! Co tu do cholery robi kurtka Meli-

shy?! Przecież wczoraj nawet nie przyszła na imprezę. A może

jednak? - Ellen domagała się odpowiedzi. Bardzo głośno.

- Ellen, przecież wczoraj mieliśmy tu przyjęcie! Kurczę!

Zupełnie, jakbm wiedział, kto tu był! - odparł Jack

z irytacją.

- Sama pomagałam ci odnieść kurtki do pokoju twojego

taty. Nikt tu nie wchodził oprócz mnie! Chyba, że się mylę?

Cisza. Jack został przyłapany. Usiłował wymyślić coś na poczekaniu, ale chociaż na ogół świetnie mu to wychodziło, tym razem miał pustkę w głowie. Czuł wyłącznie rozczarowa¬nie, że Ellen ciągle ma na sobie bluzeczkę, zasłaniaj ącąj ej fan¬tastyczne ciało.

Ellen dobrze rozumiała, co znaczy ta cisza. Winien jak cho¬lera. Zaczęła wciskać swoje rzeczy z powrotem do plecaka. Szykując się do wyjścia, usiłowała nie wybuchnąć płaczem -już drugi raz w ciągu niecałej doby. Aż nagle, w jednej sekundzie, smutek wyparła wściekłość.

- Musiałeś to zrobić z mojąnajlepsząprzyjaciółką, Jack?

Z Melishą? - wrzasnęła, patrząc mu prosto w oczy.

Jack spojrzał na nią z pogardą.

-Wyciągasz pochopne wnioski. Pogadajmy. No, Ellen, nie wygłupiaj się, usiądź, proszę-powiedział.

- Julian mówił mi, że wstąpiłeś do haremu Melishy. Ale ze

mnie idiotka... naiwna gęś... -wrzasnęła Ellen.

-No jasne, Julian rzeczywiście mógł ci powiedzieć coś ta¬kiego - odparł Jack, mamrocząc pod nosem coś jeszcze bar¬dziej podłego.

- Słucham? - Ellen z najwyższym trudem powstrzymywała

nadchodzący atak histerii.

34

- Powiedziałem, że Julian to jedyny żałosny palant, który

będzie się chciał z tobąprzespać. Ja mam już dosyć tego chrza¬

nienia typu „och, wolałabym jeszcze poczekać". Nie jesteś

warta czekania.

Nie jestem warta? Przecież mówił, że mnie kocha!

W jednej chwili jej myśli opanował kompletny chaos. Wy¬marzony chłopak okazał się okrutny. Ellen wolałaby już, żeby wbił jej nóż w serce. Zamiast żołądka miała zaciśnięty węzeł, a paznokcie drżały w niekontrolowanym zdenerwowaniu. To nie do wiary. Ból narastał z każdą chwilą.

Jack ruszył za Ellen do wyjścia, co niemal jąprzeraziło. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby zachowywał się tak agre-sywnie.

- Zresztą i tak byłaś do niczego, Ellen - powiedział, kiedy

przekręcała klamkę.

Opuściła głowę, nie zniosłaby już ani jednego słowa więcej. Ale zanim zdążyła trzasnąć drzwiami, Jack dodał coś jeszcze.

- Melisha jest ekstra w łóżku, Ellen - ryknął tak głośno,

żeby usłyszała go cała ulica. - Dobra jak diabli. I będziemy to

robić za niecałą godzinę.

Dopiero po paru minutach Ellen zorientowała się, że po-stąpiła nierozsądnie. Musiała wracać do domu na piechotę. Normalnie zadzwoniłaby do Melishy, ta podjechałaby po nią i w końcu wszystko by się wyprostowało. Ale tym razem wy¬glądało to trochę inaczej. Telefon do Juliana nie wchodził w grę, a jej walczący rodzice pewnie nawet się nie zorientowa¬li, że wyszła. W czasie samotnego, pięciokilometrowego spa¬ceru Ellen dała upust łzom. Co takiego zrobiła, że Jack tak szybko zaczął jązdradzać? Ten weekend miał być zupełnie wy¬jątkowy. Ellen, wytypowana przez szkołę do wygranej w kon¬kursie o to, kto najdłużej zostanie dziewicą, zamierzała stracić

cnotę. I miał jej w tym pomóc odlotowy chłopak. Tymczasem zanosiło się na to, że w poniedziałek wróci do szkoły nie tylko bez niego, ale też bez najlepszej przyjaciółki.

Ból był tak silny, że cierpiała także fizycznie. Czuła pulso¬wanie w głowie jak przy silnej migrenie, a oczy szczypały od łez. Serce waliło Ellen w szarpiącym, nerwowym rytmie. To tylko jakiś koszmarny sen, powiedziała sobie. Przez moment poczuła ogarniające ją odrętwienie, lecz po chwili nerwy zno-wu się rozszalały. Na szczęście dobrnęła w końcu do domu. Marzyła o tym, żeby się położyć, zwinąć w kłębek na łóżku i wyryczeć, aż zapadnie w sen. Może gdy się obudzą, ten kosz¬mar już się skończy, pomyślała.

W domu panowała martwa cisza. A przynajmniej wyda-wało się, że nie ma w nim nikogo, kto mógłby zakłócić spokój zbolałej niemal do obłędu Ellen. Ostatnimi siłami wdrapała się po schodach do pokoju, chociaż była dopiero pierwsza po południu. Ellen pomyślała o telefonie do Melishy. Może Meli-sha mogłaby potwierdzić, że Jack kłamie, może potrafiłaby to wszystko wytłumaczyć. Może, może, może...

I ledwo łzy znowu popłynęły jej z oczu, Ellen usłyszała wrzask, który mroził krew w żyłach.

- ELLEN, ZEJDŹ TUTAJ NATYCHMIAST!

Cholera, pomyślała Ellen. Ton ojca był taki, jakby właśnie

rozwaliła nowy odtwarzać DVD. Ellen trochę się wystraszyła - to już przekraczało granice dziwactwa. Jeszcze nie słyszała tak wściekłych krzyków w wykonaniu ojca.

- POWIEDZIAŁEM: NA-TYCH-MIAST!!!

Ellen obróciła się na pięcie i zeszła po schodach, na pół sparaliżowana strachem. W kuchni czekała na nią także He-

36

ather. Ojciec krążył tam i z powrotem boleśnie powolnym kro¬kiem, a Ellen niemal widziała kolorowy dym wylatujący mu z uszu i z nosa. Tymczasem Heather opierała się ciężko o stół, płacząc.

- Kto umarł? - Ellen postawiła na sarkazm, co najwyraź¬

niej nie było najlepszym wyborem. Spojrzała na matkę, która

trzymała w ręce jej dziennik. Szlag, szlag, szlag.

- Ellen, idź po plecak - zażądał ojciec.

- Nie - odparła Ellen z wahaniem.

- DO JASNEJ CHOLERY, powiedziałem: idź po plecak

i przynieś go tutaj.

Heather zadławiła się powietrzem.

Ellen wgramoliła się po schodach na górę, a serce biło jej coraz głośniej i głośniej. Chwyciła plecak i zamierzała wyrzucić gdzieś jego zawartość, ale ojciec okazał się sprytniejszy. Stał tuż za nią w korytarzu. Miała nadzieję, że Heather jej pomoże, ale matka została na dole.

- Daj mi to! - Ed chwycił plecak i wrócił do kuchni .Kiedy

wtargnęła tam Ellen, ojciec właśnie rozpakowywał dowód jej

hańby. Wyciągnął na wierzch fioletową piżamkę i żel K-Y, po

czym rzucił je na stół.

- MASZ SZLABAN! - ryknął, po czym wyszedł. Ellen

słyszała, jak ojciec odjeżdża sprzed domu z rykiem silnika del

solą. Natychmiast ogarnęła jąulga. Pomyślała, że matka musi

okazać się bardziej rozsądna.

Ale z każdym szlochem Heather Ellen traciła nadzieję na wsparcie. Matka przez łzy wbiła w nią potępiające spojrzenie.

- Nie tak cię wychowałam, Ellen. Nie chciałam mieć

w domu małomiasteczkowej dziwki.

- Coś ty powiedziała? - Ellen nie potrafiła zrozumieć, że

Heather nawet nie chce z nią rozmawiać.

- Dobrze słyszałaś.

37

Dopiero po jakimś czasie Ellen domyśliła się, o co chodzi. Wciąż stawały jej przed oczami sceny, kiedy matka zachęcała ją do prowadzenia dziennika. Po prostu chciała go potem przeczytać. Ellen nagle zapragnęła chwycić te słowa i wcisnąć je matce do gardła.

-Naprawdęmnie WKURZYŁO, że przeczytałaś mój dzien¬nik. NAPRAWDĘ. Przecież sama kazałaś mi go prowadzić! Co to ma znaczyć? Rodzina faszystów? - Ellen szalała z gniewu, coraz bardziej tracąc panowanie nad sobą i nad sytuacją.

-Nawet nie próbuj obracać kota ogonem. Nie zamierzam tego słuchać. I jeżeli jeszcze raz odezwiesz się do mnie tym tonem... - Heather wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. -Jesteś małą...

- Przestań, mamo. Przestań! - Ellen zrezygnowała z walki

i jednocześnie kompletnie się załamała. - To naprawdę nie jest

tak jak myślisz - dodała, szlochając. Już nie potrafiła sobie

z tym wszystkim poradzić. A przynajmniej nie w tej chwili, tuż

po tym, j ak została tak brutalnie potraktowana przez Jacka.

Heather nawet nie zwróciła uwagi na jej cierpienie.

- Mamy inne problemy niż twoje plany seksualne - powie¬

działa tylko. -1 co to za bzdury o twojej siostrze? Najwyraź¬

niej masz jakieś kompleksy, ale dlaczego chcesz... jak ty to

ujęłaś?- „wyrywać Eve doklejane paznokcie, jeden po dru¬

gim, powoli i boleśnie. To jedyny sposób, żeby naprawdę jej

dokopać" - wykrzykiwała Heather, cytując dziennik. - A te

wszystkie podłe uwagi o mnie? I o twoim ojcu? Nas także nie¬

nawidzisz? Wieszjak się czułam, czytając, jak natrząsasz się

z mojej jogi czy samochodu ojca?

- Mamo, mamo, j a...

- Wiesz co? W tej chwili nie mogę nawet na ciebie patrzeć.

Idź do swojego pokoju. Jeśli masz odrobinę oleju w głowie, to

długo nie będziesz z niego wychodzić.

38

Ellen z radością spełniła polecenie. Nie mogłaby znieść ani tego natężenia emocji, ani poniżenia nawet przez sekundę dłu¬żej. Wbiegła na górę najszybciej jak potrafiła. Im dalej od ludz¬kości, tym lepiej. Była tak roztrzęsiona, że myślenie wymagało od niej tyle wysiłku, co podnoszenie ciężarów. Poranek z Jackiem przypominał wesołą imprezkę w porównaniu z tą katastrofą. No, może nie do końca.

Ellen odruchowo sięgnęła po słuchawkę. Zanim się zorien¬towała, że nie ma do kogo zadzwonić, usłyszała coś, co roz-stroiło jąjeszcze bardziej niż paroksyzm szału jej ojca.

- Tak mi przykro, Heather - powiedział dobrze znany głos

na linii.

- To po prostu nie do wiary - szlochała Heather.

- Przywieź mi swoje seksowne ciałko i wszystko naprawi¬

my. Dam ci rozkosz, dzięki której zapomnisz o tej aferze.

I będę cię całował, gdzie...

Ellen odłożyła słuchawkęjednym szybkim i cichym ruchem. Zrobiło jej się niedobrze. Głos niewątpliwie należał do pana Cruza-jej nauczyciela angielskiego. Mama wybierała się do niego na lekcję, jogi" za jakieś dwie godziny.

Romans? ROMANS?! Właśnie wtedy, kiedy uznała, że już nic jej nie zaskoczy, nagle odkryła coś tak nienormalnego.

Wściekłość. Smutek. Bezradność.

Ellen miała dosyć.

Rozdział szósty

Ma

. a wymiary trzy i pół na trzy i pół metra i jest szara¬wy. Można się w nim zamknąć albo nie. I pełnił już niemal każdąfunkcję - od pola bitwy aż po okop. Tu właśnie utknꬳam, na zawsze - skazana na dożywocie, dwa niekończące się tygodnie w moim pokoju. Minęły dopiero trzy godziny. Zostało trzysta trzydzieści trzy. To oznacza dziewiętnaście tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt minut. Co poszło nie tak?

Popełnię samobójstwo.

Może napiję się blekotu. Albo pójdę do pokoju rodzi-ców i potnę się na kawałki nożyczkami. Założę się, że mama i tata mieliby wyrzuty sumienia. A Melisha i Jack nigdy by się nie pozbierali. Julian do końca życia żałowałby, że mi nie pomógł przez to przejść, a Eve? No cóż, Eve wydałaby przyjęcie - chociaż to wszystko jej wina. Dzienniki nie lą¬dują przypadkowo na stercie kaset do jogi. Powinnam naj¬pierw pociąć Eve, a potem dopiero siebie.

Ellen postawiła ostatnią kropkę, po czym wydarła stronę z zeszytu. Nie chciała żeby ktoś przeczytał jej zwierzenia, więc po¬łożyła sięna łóżku i zaczęła drzeć papier na coraz drobniejsze kawa-łeczki. Przez chwilę czuła się lepiej, po czym znów ogarnęłająroz-pacz. Spędziła niemal godzinę, siedząc tak i rozdrabniając niewinny skrawek papieru na mikroskopijnie małe strzępki, a łzy skapywały jej z policzków. Z głośników płynęła jej ukochana piosenka z dzie¬ciństwa -,,Rubber Ducky'' Berta i Erniego -powtarzana w kółko.

Ellen była załamana. Rozpaczliwie chciała zadzwonić do Ju¬liana, ale nie potrafiła się przełamać. Czuła się tak samotnie! Dom opustoszał - ojciec przepadł bez śladu, Heather pojechała na lekcj ę, j ogi", a Eve unikała j ej za wszelką cenę. Ale Ellen i tak się nigdzie nie wybierała. Była tak wyczerpana psychicznie, że nie

40

miała siły chodzić ani włączyć telewizora. I nie potrafiłaby oglą¬dać teledysków ani czytać najnowszego numeru „Spin".

Jej mózg pracował w szaleńczym tempie. W jednej chwili my-ślałao Jacku-w następnej oMelishy-wjeszcze kolejnej widzia¬ła ojca, jak przetrząsajej ekwipunek-potem słyszała, jak matka nazywa jądziwką- i wyobrażała sobie Heather w łóżku z panem Cruzem. Kolejne obrazy wirowały w jej umyśle, który przypomi¬nał teraz jakąś zwariowanąfabrykę. W końcu ogarnęły jąmdłości.

Ellen nie widziała sposobu, żeby te wszystkie sprawy kiedy¬kolwiek się wyprostowały. KIEDYKOLWIEK. Wątpiła, czyjej życie jeszcze kiedyś stanie się proste iprzyjemne. Nie miała chło¬paka. Nie miała przyjaciół. Nie miała rodziców. Ani życia w ogóle.

Pijana płaczem usnęła z głową opartą o stertę przemoczo-nych skrawków papieru.

- Wstawaj, Ellen - głos był lodowato zimny, ale Ellen na¬

tychmiast usłuchała rozkazu, j ak rekrut na obozie szkoleniowym.

- Jesteś niemożliwa - powiedziała Heather, przyglądając

się bałaganowi w pokoju Ellen. -Ty chyba specjalnie starasz

się doprowadzić mnie do rozpaczy, prawda?

Ellen bezwiednie popatrzyła na matkę pustym wzrokiem zbitego szczeniaka. Ale Heather miała odwróconą głowę. Nie mogła znieść widoku starszej córki.

- Jutro nie idziesz do szkoły. Eve odbierze twoje prace

- oświadczyła matka.

Ellen wbiła spojrzenie w podarty papier.

- Dzwoniłam już do mojego ginekologa. Jesteś umówiona

na wizytę.

Ellen ze świstem wciągnęła powietrze. -Przecież ja nie...

41

- ELLEN! - Heather sama była zdziwiona surowością wła-snego tonu. - Idziesz na wizytę. Nie zamierzam trzymać w domu nastolatki z brzuchem! Doktor Clipper obiecał, że cię przeba¬da i da ci pigułkę wczesnoporonną. Działa do siedemdziesięciu dwóch godzin po stosunku.

Ellen znów zaczęła płakać. Chciała wykrzyczeć wszystko, co wiedziała o romansie Heather. Ale brakowało jej sił, by znieść kolejne starcie, więc nie śmiała nawet otworzyć ust.

Heather zmierzyła wzrokiemplecak. Ellen spodziewała się, że mat¬ka go weźmie, ale nie zrobiła tego. Po paru minutach, które wydawały sięgodzinami, Heather wyszła, a Ellen zeskoczyła z łóżka i wcisnęła przycisk, play5'. Dźwięki, JRubber Ducky3' znów wypełniły pokój.

* * *

- Serio? - zapytała Melisha. Przed chwilą ona i Jack skoń¬

czyli „partyjkę ping-ponga" w jego łóżku.

Jack przytaknął, ale nie patrzył jej w oczy.

-Powiedziałeś, że niema do mniestartu?-chciała wiedzieć Melisha, masując Jacka po klatce piersiowej. Przez chwilę bawiła się swymi lokami i zastanawiała się, czy nie powinna przypadkiem nałożyć ma¬seczki odżywiającej końcówki włosówprzed wyjściem do szkoły.

- Owszem, tak powiedziałem, i j estem twój, mała - odparł

Jack, wbijając wzrok w telewizor.

- Teraz możemy grać codziennie, skarbeńku. - Melisha

uśmiechnęła się wyjątkowo szczerze.

Jack nie słuchał jej specjalnie uważnie. W tej chwili bar-dziej interesował go fakt, że jego drużyna, Notre Damę, dawa-ła łupnia frajerom z Michigan.

Melisha czekała cierpliwie przez kilka minut, po czym prze-szła do uwodzicielskiego ataku. W następnej rundzie to jej Jack miał poświęcić całą uwagę.

Rozdział siódmy

-Dył wtorek, znany także jako Dzień Zagłady Ellen. Gdyby mogła wybierać, wolałaby nigdy nie wychodzić od gderliwego, starego ginekologa niż zj awić się tego dnia w liceum w Shitville. Na samą myśl o tym po raz kolejny popłakała się w mokrą po¬duszkę. Ale wiedziała, że przed szkołą nie ma ucieczki. Zgrywa¬nie chorej nie odnosiło rezultatów, kiedy rodzice urządzali na nią nagonkę. Postanowiła zatem dla poprawy nastroju przypomnieć sobie kilka scen z filmu „Carrie". Ale rano, wskakując pod prysz¬nic, czuła się raczej j ak pies złapany przez hycla.

O tak, życie to piekło.

W dodatku robiło się coraz gorzej, bo teraz musiała jeździć do szkoły z siostrą. Nie było już nikogo, kto mógłby po nią wpaść. Mogła wybierać między Eve a autobusem. Już prawie się zdecydowała na upokarzający autobus, ale Heather zmusiła jądo jazdy z Eve. Ellen wsiadła do samochodu i natychmiast włączyła kasetę „Cure". Nie chciała nawet siedzieć obok tej suki, nie wspominając już o prowadzeniu rozmów. Zatem dwie siostrzyczki jechały w milczeniu. Ellen przez cały czas usiłowała telepatycznie zmusić lewą stronę samochodu do roztrzaskania sięo latarnię, ale jej nie wyszło. Dojechały do szkoły w jednym kawałku i po chwili Eve radośnie wyskoczyła z auta w samą porę, by nacieszyć się porannymi ploteczkami przed lekcjami. Ellen została w samochodzie i zapaliła. Nie bez powodu posta¬nowiła spóźnić się na pierwsze zajęcia.

- Panno Hopkins - powiedział nauczyciel, kiedy Ellen wśli¬zgnęła się na swoje miejsce. - Miło panią widzieć. Mam na¬dzieję, że od dziś będzie już pani pamiętała, o której zaczyna¬my. - Ellen czuła przeszywające spojrzenia całej klasy. Co gor¬sza, natychmiast oblała się mocnym rumieńcem. Minął już kwa-

43

drans lekcji i wszyscy powinni byli o niej zapomnieć, a tymcza-sem nadal wbijali w nią zafascynowane spojrzenia. A nawet coś do siebie szeptali. Ellen spuściła głowę i usiłowała sobie wyobra¬zić „Carrie". W powietrzu wisiał jakiś chory żart - a Ellen nie chwytała puenty. Nie lubiła czuć się jak kretynka, lecz w tym momencie nie potrafiła nic na to poradzić. Cała ta niejasna sy¬tuacja omal nie doprowadziła jej do łez.

Wtedy na jej ławce wylądował nagle list-zjawa. Nie miała pojęcia, kto go napisał-nie znała szczególnie dobrze nikogo z tej klasy. List był złożony w jakąś zaginankę origami, więc otwarcie go zajęło Ellen troszkę czasu.

Oto, co przeczytała w środku: .

Ellen,

Rany, dziewczyno, masz problem. Wypindrzona psiapsió-łeczka twojej siostry, Sarajak-jej-tam, rozpuściła o tobie wred¬ne ploty. Podobno w weekend uchlałaś się na imprezie i tań¬czyłaś z gołym tyłkiem dla tego popaprańca Jacka i jego kum¬pli. Według Sary błagałaś, żeby ktoś cię rozdziewiczył, aleJack odmówił. Na tym historia się nie kończy. Słyszałam też, że za¬miast ciebie wydymał twoją najlepszą kumpelkę. (Pewnie nie będziecie się już trzymać razem, no nie?). W każdym razie moim zdaniem coś tu śmierdzi, więc chcę, żebyś o wszystkim wie¬działa. Niezależnie od tego, co naprawdę się stało, ktoś powi¬nien chociaż spytać o twoją wersję wydarzeń. Aha, jeszcze jedno - wczoraj cię nie było, więc cała szkoła oczywiście hu¬czała od tych durnych plot. To towarzystwo jest mocno pogię¬te. Przykro mi, że rozgłaszają takie bzdury na twój temat. Gdy¬byś czegoś potrzebowała, po prostu daj znać.

Trzym się

Meg • .

Ellen przeczytała list jeszcze raz, żeby jego treść dotarła do mózgu. Na początku pomyślała, że to jakaś pomyłka. Nikt nie uwierzyłby, że naprawdę tańczyła nago... i chciała uprawiać seks... i dostała kosza... Ellen nie zasługiwała raczej na tytuł Miss Przyjęć. To nie znaczyło, że nie potrafiła się świetnie ba¬wić na prywatnych imprezach organizowanych z Melishąi Ju¬lianem. Ale na ogół zachowywała się tak nieśmiało, że dziwiło ją, kiedy tylko ktoś zwracał na niąuwagę. Tym razem pewnie też wszyscy by ją zignorowali, gdyby nie fakt, że bohaterem historyjki był również Jack.

Ellen po raz czwarty przestudiowała notatkę Meg. Do tej pory sądziła, że przekroczyła już próg wytrzymałości na ból. Ale bardzo się myliła. Czytając wciąż czuła w sobie czarną dziurę cierpienia. Nawet nie znała autorki listu - wiedziała tylko, że Meg należała do Alternatywnych, dzieciaków, które nosiły mnóstwo czarnego makijażu i wściekle czerwone szminki. Ale to nie miało znaczenia. Ellen domyśliła się, że list mówi prawdę- słyszała, jak ludzie w szkole szepczą coś do siebie i chichoczą. Podniosła rękę i poprosiła o pozwolenie na wyj ście z klasy tak zdetermino¬wanym głosem, że nauczyciel bałby się odmówić.

Ellen wbiegła do łazienki tracąc oddech. Usiłowała wal-czyć z gulą wielkości grejpfruta, która uformowała się gdzieś w jej krtani. Przeczytała list jeszcze dwa razy. Potem wrzuciła go do sedesu, spuściła wodę i zmusiła się do powrotu do klasy.

Julian. Julian. Julian. Jakiś głos w głowie Ellen powtarzał to imię jak na zdartej płycie. Julian był jedynym człowiekiem, który mógł się nad nią zlitować. Musiała z nim pogadać i ubła¬gać, żeby pomógł jej jakoś uratować tyłek. Potrzebowała jego głupich dowcipów, cielęcej miłości, która tak znakomicie syci-

45

ła jej ego i nocnych pogaduszek przez telefon. Zamierzała ja-koś mu to wszystko zrekompensować. Jeszcze nigdy tak bar¬dzo nie potrzebowała najlepszego przyjaciela jak tego dnia. Gdyby tylko mu opowiedziała o piekle, w które zamieniło się jej życie, na pewno zrozumiałby, że ich kłótnie to czysty krety¬nizm. I uznałby, że muszą się pogodzić.

Ellen bezskutecznie usiłowała go wypatrzyć w tłumie. Naj-wyraźniej tego dnia cierpiał na atak alergii na nią. W końcu przyszpiliła go przy lunchu. Usiłował uciec, ale Ellen zapędziła go w ślepy zaułek.

Teraz, gdy znalazła się z nim twarzą w twarz, nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Po prostu stała w milczeniu, wypala¬jąc wzrokiem dziury w jego nerwowych oczach.

- Julian, daj mi szansę!

- Czego ty chcesz, do cholery?

Ellen trochę się zdziwiła. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z nią takim tonem, jakby miał jej dość.

- Naprawdę muszę z tobą pogadać, Julian. Moj e życie to

bagno.

- Zawsze chodzi tylko o ciebie, Ellen. ZAWSZE. Ty wpa¬

dasz w bagno, a ja mam cię z niego wyciągać.

-Nie, tym razem chodzi o ciebie. Potrzebuję ciebie, Julian!

- Potrzebujesz mnie tylko po to, żebyś sama poczuła się

lepiej. Ale wiesz co? Tym razem przesoliłaś. - Julian nie mógł

jej spojrzeć w oczy. Mówienie tych wszystkich rzeczy przy¬

sparzało mu więcej cierpienia niż Ellen mogła sobie wyobrazić.

Ale zawarł już z sobą nieodwołalną umowę: miał wyrzucić El¬

len Hopkins ze swojego serca raz na zawsze. -Nie będę robił

za niańkę dla skrzywdzonej Ellen. Mam tego wszystkiego po¬

wyżej dziurek od nosa. Nawet byś do mnie nie zadzwoniła,

gdyby nie rzucili cię wszyscy inni przyjaciele.

- To nieprawda - wybąkała Ellen w oszołomieniu.

46

- Czyżby? Chyba nie zaprzeczysz, że moja oburzająca insy¬

nuacja dotycząca Melishy i Jacka okazała się prawdziwa? -po¬

wiedział Julian, szarpiąc swoje nieodmienne ubranie: marszczony

niebieski blezer z białym podkoszulkiem. - A ty chcesz ze mną

rozmawiać teraz, po tym, jak już zdążyłaś zrobić z siebie idiotkę

na przyjęciu? Nic z tego, Ellen. Gdyby wszystko poszło tak jak

chciałaś, nie stałabyś tu i nie błagałabyś mnie o rozmowę.

- Co ty wygadujesz, powiedz, że sam w to nie wierzysz.

Błagała o rozmowę? Ellen z trudem się do tego przyzna¬ła sama przed sobą, ale to właśnie robiła. Nie miała żadnego innego pomysłu. Na ogół to było takie proste: skłonić Juliana, żeby wpadł. Ale dzisiaj, po raz pierwszy w ciągu całej ich znajomości, nic nie szło tak gładko.

- A dlaczego nie powinienem tak myśleć, Ellen? Okazało

się, że brałem cię za kogoś zupełnie innego niż jesteś.

Ellen wpadła w szok. To powiedział mój najlepszy przy¬jaciel, Julian?

- Słucham? Przecież nikt nie zna mnie tak dobrze jak ty. Po

prostu ostatnio nie byłam sobą. No, Julian, proszę cię! Na¬

prawdę nie wiem, co robić! - Ellen za wszelką cenę usiłowała

skłonić go do zmiany zdania i bez cienia wstydu błagała o jesz¬

cze jedną szansę. W Julianie była jej ostatnia nadzieja, poza

nim na świecie nie pozostała jej już ani jedna życzliwa dusza.

- Posłuchaj mnie, Ellen. Po prostu daj sobie spokój. Ja już

ciebie specjalnie nie potrzebuję. - Julian wyprostował szyję

i popatrzył w głąb korytarza. Ostentacyjna nonszalancja za¬

działała: Ellen doszła do wniosku, że jeszcze nie widziała, żeby

Julian zachowywał się z taką pewnością siebie.

Przełknęła jego słowa tak, jakby to była puszka aspiryny i zakrztusiła się z nerwów.

- Mam też innych przyj aciół - oświadczył Julian, bez zwy¬

kłego pociągania zakatarzonym nosem. Ellen nie zauważyła na-

H

47

wet śladu obecności inhalatora - najwidoczniej schował go gdzieś indziej niż w kieszeni spodni. - Może nawet z kimś się spotykam. Odkąd przestaliśmy ze sobą rozmawiać, naprawdę nieźle siębawię. Ellen, nie sądzę, że ty i japowinniśmy w naj-bliższym czasie często się spotykać.

- Ale ja jestem samotna - wyszeptała Ellen bliska łez.

Julian potrząsnął głową i odszedł. Nie mógł wytrwać już ani sekundy dłużej.

* * *

Zaterkotał dzwonek. Ellen znów się spóźniła - tym razem na angielski, zajęcia, na które czekała z takąsamąradościąjak na roz¬mowę z rozwścieczonym ojcem. A oto i on, pan Cruz, Facio, który Uprawia Seks z MojąMatką-pomyślał&Ellen. Jej smutekzpo-wodu Juliana chwilowo uleciał, ajego miejsce zajęła furia. Jakiś nie-wydarzony profesorek właśnie zamierzał rozbić jej rodzinę. A ona w dodatku musiałajeszcze chodzić najego zajęcia. Weszła do klasy, obdarzyła go pogardliwym spojrzeniem, po czym zajęła miej sce.

- Ellen, powiedz proszę, jakim tekstem zajmowaliśmy się

na ostatniej lekcji. Przekazałem wszystkie informacje twojej

siostrze, o ile sienie mylę.

Oczywiście Eve o niczym Ellen nie poinformowała. Ellen nawet nie odpowiedziała na pytanie nauczyciela, tyl¬ko pozwoliła, by przemówiły za nią oczy.

- Aha, widzę, że szkoła nie jest już dla ciebie tak ważna jak

kiedyś. - Pan Cruz był w wyjątkowo okrutnym nastroju.

- Proszę, żebyś napisała mi dwustronicową charakterystykę

techniki literackiej zastosowanej przez Lanstona Hughesa

w tym utworze. Ma być na moim biurku do ósmej rano jutro.

Klasa wstrzymała oddech, nie wierząc, że pan Cruz może się okazać takim potworem.

48

- Słyszałaś, Ellen?

Potwierdziła głosem tak wrogim, na jaki tylko potrafiła się zdobyć. Ale nie zamierzała protestować. W tej sytuacji nie miała zamiaru ściągania na siebie jeszcze więcej uwagi. Z kąta klasy już dobiegły jąpropozycje wystąpienia w jakimś talk-show.

Jak miło. Może po prostu moja cała karma jest do bani, pomyślała Ellen. Po czym z całego serca zaczęła życzyć wred¬nej panience, która podjudzała to towarzystwo, żeby dostała cellulitisu.

Ellen spotkała się w szkole z tak serdecznym przyjęciem, że postanowiła urwać się z reszty zajęć. Nie obawiała się spe¬cjalnie reakcji rodziców. Co jej mogli zrobić? Uziemić w domu? Chciałabym się przejmować takimi bzdetami, pomyślała Ellen, ruszając w stronę damskiej toalety mieszczącej się dale¬ko za szkolną linią frontu. Rozmasowała skronie, otarła oczy i długo siedziała na klozecie, intensywnie rozmyślając o niczym. Tuż przed ostatnią lekcją w toalecie nagle zjawiła się Meg, ta Alternatywna od listu. Ellen poczuła woń papierosowego dymu i wyszła z kabiny.

- Hej - powiedziała Meg, wypuszczaj ąc dym ustami i no¬

sem. Właśnie badała w lustrze, jak się prezentuje jej kolczyk

w nosie, jednocześnie przeczesując palcami włosy, które były

żółte jak banan i opadały jej na czoło."

- A, to ty, hej - odparła Ellen. - Dasz mi zajarać?

Dziewczyny stały w milczeniu przez jakieś pięć minut.

Ellen wyszła za Meg, uznając, że lepiej już wrócić na ostat-

niąlekcję niż tkwić na pięćdziesięcioletnim klozecie i użalać się nad sobą.

- Muszę w końcu rzucić - powiedziała Meg, wpychając

sobie do ust garść pastylek odświeżających oddech. Podała

trochę Ellen. Cukierki były zielone oraz niebieskie.

Rozdział osmv

środę, w połowie najgorszego tygodnia w swoim życiu, Ellen w końcu wkroczyła do szkolnej stołówki. Zamó¬wiła to samo co zwykle - kanapkę z indykiem i kulkami sero¬wymi, jabłko i paczkę ciastek Ho Ho. Odważyła się na ten krok po raz pierwszy odkąd zaczął się ten cały koszmar, ale zmusił ją do niego fakt, że na dworze lało i jej nowe ulubione miejsce pod kortem tenisowym było całkiem mokre.

Ellen modliła się, żeby Meg także jadła tego dnia na sali. Nie znała dobrze ani jej samej, ani jej zboczonych przyjaciół, ale miała nadzieję, że oszczędzą Ellen największego upokorzenia, jakiego może doznać licealistka- siedzenia w samotności przy lunchu. Weszła więc do srebrno-niebieskiego, ogrodzonego szkłem po¬mieszczenia z dumnie podniesioną głową i pewną siebie miną. Ale nigdzie nie było ani śladu Meg. Ellen nie miała pojęcia, co robić dalej. Niepewnym krokiem zaczęła się przechadzać wzdłuż wąskich stołów, wypatrując jakiejkolwiek znajomej twarzy.

Nagle zobaczyła Melishę i Jacka. Świat na chwilę zamarł w bezruchu. Nagle strach przed samotnym lunchem wy dał jej się zupełnie nieistotny. Oto oni, tutaj, tacy radośni i zadowoleni z siebie i oto ona - Ellen - pognębiona i nieszczęśliwa.

Poczuła, że nienawidzi ich z samej głębi serca. Jak oni śmieli tak sobie siedzieć i chichotać, chociaż parę dni wcześniej zruj¬nowali jej życie? Jakim prawem demonstrowali jej te rozkosz¬ne humorki? Nienawiść nagle ustąpiła miejsca poczuciu krzyw¬dy. Największy nóż, jaki kiedykolwiek ktoś sobie wyobraził, właśnie zaczął się wbijać w jej serce i wymierzał cios za cio¬sem, cios za ciosem... Ellen stała skamieniała z bólu.

Ale niestety po chwili ziemia znów zaczęła się kręcić i Ellen powróciła duchem do upiornej jadalni. Błyskawicznie uświa-

50

domiła sobie okrutną prawdę, że na dodatek do wszystkich innych cierpień nadal nie miała z kim usiąść. Wszyscy się na nią gapili. Usiłowała udawać, że nic jej to nie obchodzi; z obojętną miną obróciła się plecami do swoich dwojga eks- i ruszyła przed siebie. Ale żeby miara upokorzenia się dopełniła, w tej samej chwili przewróciłająjakaś złośliwa małpa. Oczywiście, to Eve i jej psiapsiółki, które zresztą natychmiast zaczęły szeptać mię¬dzy sobąi chichotać. Ellen wydawało się, że rozmawiają o jej pamiętniku. Czy cała szkoła też musi o nim wiedzieć?

Rzecz jasna nie minęła nawet sekunda, a już całe towarzy¬stwo zebrane w jadalni wlepiło w nią gały, łącznie z Melishą i Jackiem. „O, Ellen, naga tancerka!"-powiedział ktoś, wska-zując na nią palcem. Tymczasem Ellen upuściła swoją paczkę ciastek, budząc salwę wrednego, chamskiego śmiechu. Mało¬laty właśnie zauważyły, że ciastka Ellen nazywają się „Ho Ho", co w ich gwarze oznaczało kogoś gorszego niż dziwka. Ich komentarze nie były przesadnie uprzejme. Ellen ruszyła bie¬giem do wyj ścia z twarzą czerwoną j ak burak.

Ledwo jednak dotarła do drzwi, czyjaś dłoń mocno chwy¬ciła jej ramię.

- O nie, młoda damo, nie wolno wynosić jedzenia z terenu

stołówki.

Ellen uniosła wzrok i zobaczyła oślizgłą rękę pana Cruza. Strzasnęła jąz siebie pełna obrzydzenia.

- Proszę mnie nie dotykać - powiedziała. - Jak to miło, że

akurat dziś pełni pan dyżur w jadalni.

- Nieprawdaż? - odparł Cruz z fałszywym uśmieszkiem.

Ellen nawet nie przystanęła - nie przyszłoby jej do głowy,

że taki żałosny typ śmiałby jązatrzymać. A jednak śmiał i gwał¬townym gestem ponownie chwycił jąza ramię.

- Nie uważam, żeby to był właściwy sposób odnoszenia

się do nauczyciela, Ellen. Proszę tu usiąść - powiedział, wcho-

dząc z powrotem do jadalni, po czym pchnął jąna krzesło przy stoliku dla pracowników szkoły.

Ellen widziała, że wszyscy się jej przypatrują, ale usiadła w milczeniu i zaczekała, aż Cruz sobie pójdzie.

- Och, dzięki ty... Guyu - wybuchnęła, wściekła i upoko-rzona do reszty. W dodatku wciąż jeszcze nie doszła do siebie po ranach zadanych jej przez tamten ogromny nóż. Nic dziw¬nego, że nawet nie tknęła kanapki z indykiem- nie zjadłaby jej nawet, gdyby umierała z głodu. Sama myśl o jedzeniu przypra¬wiała Ellen o mdłości, więc wyrzuciła wszystko do kosza.

W miarę upływu czasu, Ellen coraz głębiej pogrążała się w pełną gniewu depresję. Uznała, że wolałaby już spędzić całe życie jako szara myszka, niż być ulubionym tematem plo¬tek liceum w Shitville. Co gorsza, od niedzieli rano nie zamie¬niła z nikim więcej niż dziesięciu słów. Jedyne rozmowy, jakie prowadziła, to krótka pogawędka z Meg, która poczęsto¬wała jąpapierosem w toalecie i kretyńskie odpytywanki na¬uczycieli. Ellennie lubiła roli autsajdera, ale dopóki sienie odzywała, nikt nie mógł na nią wrzeszczeć, wyśmiewać się z niej, przeklinać i ranić.

Ellen miała silny charakter, ale to nie znaczyło, że dobrze znosiła całkowitą samotność. Tęskniła za swoim starym życiem, kiedy była gwiazdą towarzystwa, a nie wyrzutkiem społecz¬nym. Najbardziej dręczył ją fakt, że nikt z grona tak zwanych przyjaciół nawet nie usiłował się z nią skontaktować. Co naj-dziwniej sze, nie odezwał się nawet Julian - a Ellen dałaby gło¬wę, że zadzwoni. Ale ostatnio nie widywała Juliana nawet w szkole, zupełnie, jakby niespodziewanie wyprowadził się ze stanu Indiana. Ellen wmawiała sobie, że nic jej to nie obchodzi.

Przecież Julian to tylko mięczak i pozer. A co z tymi aluzjami, że ma dziewczynę? No to niech ma. Melisha także nie za¬dzwoniła. Ellen nie wierzyła, że Melisha nadal ma drugą po¬łówkę jej największego skarbu z czwartej klasy, łańcuszka za¬projektowanego specjalnie dla pary najlepszych przyjaciółek. Co za marnotrawstwo, myślała wciąż Ellen. W dodatku, choć niezmiernie ją to irytowało, bardzo tęskniła za Jackiem. Może i okazał się ostatnim palantem, ale przedtem był naprawdę su-perfacetem. Widok Melishy i Jacka całujących się na dzień dobry każdego ranka pod szkołą także nie pomagał Ellen od¬zyskać równowagi.

Najwyraźniej to ona cierpiała na deficyt przyjaciół. Wcze¬śniej nawet nie zauważyła, że ma ich tylko trój e. Wiedziała tyl¬ko, że jest taakaa szczęśliwa. Teraz nawet matka nie chciała się do niej odzywać, a bycie samotnym wolnym strzelcem to nie¬zbyt przyjemna sprawa.

Ellen sądziła, że już do końca życia zostanie całkiem sama.

Właśnie skończyli się „Przyjaciele". Film o ładnych, chu¬dych i szczęśliwych ludziach uświadomił Ellen, że umiera z gło¬du. Jej rodzinka siedziała na dole, roześmiana i szczęśliwa, za¬żeraj ąc się pizzą. Ellen uznała, że pewnie wszyscy są tacy ra¬dośni, bo ona tkwi zamknięta w swoim pokoju i nie komplikuje im życia. Tak więc usiadła na najwyższym stopniu schodów, nasłuchując, kiedy będzie mogła dyskretnie zejść na palusz¬kach do kuchni i porwać jakieś resztki z kolacji.

Jednak słysząc, o czym rozmawiają, na dobre straciła apetyt.

- Po prostu w to nie wierzę. Nie-sa-mo-wi-te! - świergo¬tała Eve. - Tak się cieszę, że Drewcilla wylądowała na odwy¬ku. Teraz już na pewno nie wystartuje w konkursie na Miss Corncob.

53

- To dla niej bardzo niedobrze, ale dla ciebie świetnie!

-powiedział tata.

- Słucham?! Sądzisz, że mogłaby ze mną wygrać?!!!

- Uspokój się, Eve - wtrąciła Heather. - Jesteś prześlicz¬

na. Tatuś i ja wierzymy, że wygrasz w cuglach i ty dobrze

0 tym wiesz.

Ellen omal się nie udławiła, więc wróciła do pokoju. Tatuś

1 ja, dobre sobie. Heather to kłamczucha i oszustka z piekła

rodem. A Eve... Eve po prostu jest zła — może bym tak po¬

smarowała jej głowę kremem do depiłacji, kiedy będzie

spała? Ellen jeszcze raz podeszła na paluszkach do schodów

i zdecydowała sięjednak zjeść swoją schowanąpuszeczkę se¬

rowych kulek.

Dochodziła trzecia nad ranem. Ellen byłoby znacznie ła-twiej zasnąć, gdyby nie stado głodnych hien buszujących po jej pokoju. Zdążyła już obejrzeć ulubiony film rodzinny trzy razy pod rząd. Zwykle poprawiało jej to humor... ale najwyraźniej w obecnej sytuacji nawet duże dawki słodkich piosenek i opty¬mistycznych historyjek nie mogły jej rozpogodzić. Ellen nie potrafiła uciec ze swojego prywatnego piekła.

Nie chciało jej się ani jeść, ani palić. Wszystko, co do tej pory sprawiałojej przyjemność, nagle straciło cały urok-na-wet lody. Całe ciało Ellen ogarnął bezwład.

Za niecałe cztery godziny musiała wstać do szkoły, więc w końcu zgasiła światło, licząc, że wymuszony sen uwolni ją od koszmarnego świata. Po raz kolejny nastawiła ulubioną płytę Barenaked Ladies i nacisnęła przycisk „Powtórz" przy piosen¬ce „Old Apartment", bo za każdym razem, kiedy ją słyszała, wybuchała płaczem. Miała nadzieję, że w końcu zaśnie z sa-mego wyczerpania.

Rozdział dziewiąty

E.

illen nawet nie zmrużyła oka. Kiedy po południu wlokła się do domu, wracając ze szkoły, czuła się jak zombi z kre¬skówki z wirującymi kołami w oczach. Cały dzień był jednym zamazanym wspomnieniem. Udało jej się drzemać na więk¬szości zajęć - ale oczywiście pan Cruz poczuł się zobowiąza¬ny, żeby kopnąć w jej ławkę i to bardzo mocno akurat wtedy, kiedy zapadła w wyjątkowo głęboki, cenny sen. Cruz najwy¬raźniej prowadził z Ellen jakąś dziwną, pomyloną wojnę, a ona nienawidziła go do tego stopnia, że chybaby umarła, gdyby tę wojnę wygrał.

Meg zauważyła, że Ellen przysypia na lekcj ach, więc w ła¬zience podsunęła jej tabletki wzmacniające. Niestety, po ich zażyciu Ellen zamiast tryskać energią musiała co pięć minut la¬tać na siusiu. Przez chwilę chciała nawet iść do pielęgniarki i symulować jakąś chorobę, bo uznała, że częste wizyty w toa¬lecie mogłyby być pretekstem do wcześniejszego zwolnienia do domu. A potem przypomniała sobie, że nie miała do niego po co wracać.

Jednak upiorny dzień w końcu minął i Ellen musiała się tam wybrać. Zrobiła już wielkie plany na weekend. Począwszy od piątkowego wieczoru zamierzała leżeć w łóżku w towarzystwie pudła czekoladek i wciskać przycisk „powtórz" na swoim od¬twarzaczu. O taa, to był właściwy sposób na wieczór. Ellen obliczyła, że mogłaby raz dziennie zmieniać kompakty. Przy okazji zamierzała też sprawdzić, do jakiego stopnia może za-śmierdnąć, więc ogłosiła nadchodzące dwa dni wolnymi od kąpieli (poprzednie dwa miały podobny status).

Wchodząc na górę, usłyszała czyjś głos - ktoś chyba do niei coś mówił!

55

- Ellen, zrób ze sobą porządek- krzyknęła matka z kuch¬

ni. - Dziś wieczorem jest konkurs o tytuł Miss Corncob.

Ellen, wykluczona z rodziny od wielu dni, miała nadzieję, że przynajmniej to jedno sięjej upiecze. Szczerze zapomniała na¬wet, że konkurs jest akurat w ten tak wspaniale się zapowia¬dający weekend.

- Myślałam, że mam szlaban.

- Och, owszem. Dlatego właśnie idziesz z nami. I będziesz

siedziała koło mnie.

Zupełnie jakbym mogła iść z kimś innym, pomyślała Ellen. Na szczęście Eve już zdążyła wyjść. Musiała być wcze¬śniej na próbie Konkursu dla Głupich Panienek.

- Przygotuj się. Za godzinę idziemy!

Rany, mamo, a jak twoje łekcjejogi? Ellen nie śmiała wypowiedzieć tego na głos. Ale wiedziała aż za dobrze, czemu matki ostatnio bardzo często nie ma w domu. Ellen nie wierzy¬ła, że Heather kiedyś była jej wzorem - i bliskim człowie¬kiem. Sam ten fakt najlepiej świadczył o zmianach, jakie zaszły w życiu Ellen od ubiegłego tygodnia.

- Słyszałaś? - wrzasnęła Heather.

- Owszem. - Ellen wdrapała się na schody i osunęła na

łóżko. Na pewno nie zamierzała zużywać płynu do kąpieli tyl¬

ko dlatego, że jej siostrunia wybierała się na jakiś kretyński

konkurs.

Na pięć minut przed wyjściem Ellen zwlokła się z łóżka i błyskawicznie wciągnęła na siebie brudną parę spodni khaki (miałam je na sobie najwyżej cztery czy pięć razy...) i obci¬słą podkoszulkę, którą następnie poprawiła przed lustrem. Zi¬gnorowała dwa obrzydliwe pryszcze, wciąż jeszcze zaczerwie¬nione po wczorajszej żałosnej sesji wyciskania.

Ellen żyła w jakimś wirtualnym świecie. Być może jej umysł szwankował z braku snu albo z niedoboru kulek serowych, ale

56

tak czy owak wydawało jej się, że wygląda całkiem nieźle, zważywszy na okoliczności. Wcisnęła wyłącznik odtwarzacza CD, po czym zbiegła ze schodów i wskoczyła do samochodu.

Heather wsiadła tuż po niej. Ellen zauważyła, że matka jest bardzo zdenerwowana, chociaż zwykle zachowywała ka¬mienny spokój. Zerknęła na Ellen i potrząsnęła głową nad tą „problemową" córką.

O wiele za szybko dojechały pod szkolne audytorium, gdzie właśnie rozpoczynał się popis wyfiokowanych lal. He-ather pobiegła za kulisy pomóc Eve w ujędrnianiu biustu. Ellen tymczasem udała się do swojej ulubionej toalety przy bieżni.

- Cholera - powiedziała do siebie, kiedy odkryła, że

łazienka jest zamknięta. Ku zdziwieniu Ellen, odpowiedział

jej jakiś głos.

-Niech to szlag. -Najwyraźniej tamten ktoś także chciał odwiedzić tę toaletę.

Ellen spojrzała za siebie i zobaczyła Meg, trzymającą w jednej ręce małą butelkę alkoholu, a w drugiej nieotwartą paczkę fajek. Oprócz tego pod pachami trzymała jeszcze dwa worki pastylek na oddech.

- Hej - mruknęła Ellen bez entuzjazmu, chociaż właści¬

wie to nawet się ucieszyła, spotykając kogoś, kto nie miał

ochoty obrzucać jej błotem.

- Ej, laska, nikogo tu nie ma, schowajmy się za budynek.

-Okej.

Meg zapaliła dwa papierosy, a Ellen wzięła jednego, cho¬ciaż to były tylko camele lighty. Meg wymamrotała zwykłą śpiewkę na temat rzucania, po czym powiedziała, że nienawi¬dzi seksistowskich demonstracji antyfeminizmu, ale jakaś dale¬ka kuzynka uczestniczyła w konkursie i zmusiłajądo przyjścia. Ellen milczała, nadal czując się jak zombi.

- Co jest z tobą? Wiem, że ostatnio trochę cię gniotą

w szkole, ale zachowujesz się, jakbyś żyła w innym wymiarze.

- Meg pokropiła alkoholem zakażoną rankę w nosie w pobliżu

kolczyka.

- A co ma być.

-Przestań się zachowywać tak, jakbyś była jakimś śmier-dzącym worem krowiego gówna. Jeśli ty tak będziesz o sobie myśleć, to wszyscy inni także. Przynajmniej ja w to wierzę.

-Mhm.

Bardzo ciekawe, pomyślała Ellen.

- Nie rozumiesz, dziewczyno. Ja wcale tak o tobie nie my¬

ślę. - W milczeniu pociągnęły jeszcze kilka razy camele, po

czym weszły do audytorium.

Sala była wypakowana ludźmi aż po urządzenia do klima¬tyzacji. Wyglądało to jak finał Miss America, a nie prowincjo¬nalny konkursik miejscowych popularnych piękności. Nikt w Shitville nie mógł przepuścić tego wieczoru. Cztery ostatnie rzędy zajmowali wyłącznie fani przyszłej królowej piękności. Ellen poczuła się słabo na myśl, że będzie musiała ich wszyst¬kich minąć, żeby usiąść koło rodziców, którzy zaparkowali na samym środku pierwszego rzędu. Schyliła głowę i zaczęła się przedzierać naprzód. Już na samym początku natknęła się na Melishę i Jacka i kątem oka zauważyła, że patrzą na nią, szep¬cząc coś do siebie. Zobaczyła też, że bez przerwy się obmacu¬ją. Kiedy ich mijała, usłyszała głos Melishy.

- O, cuchnąca Ellen, może powinnam jej pożyczyć mydło.

Nagle w głowie Ellen zaświtała myśl, że musi wyglądać jak

upiór. No i co z tego. I tak nie ma tu nikogo, kto choćby znosi moje towarzystwo. Nawet moi niedoszli przyjaciele przestali mnie tolerować. Tak jak cala reszta tego przeklę¬tego liceum. I rodzice. No, ale oni przynajmniej mają bio-

58

logiczny obowiązek siedzieć obok mnie na widowni. Przez całą drogę EUen użalała się nad sobą, po czym odkryła, że miej¬sce obok jej matki zostało już zajęte. Pan Cruz przykleił się do jej rodziców! Pod nosem ojca!

Heather spławiła go nerwowym gestem - wymawiając to jego obleśne imię, „Guy". Cruz posłusznie wstał i odszedł, ob¬darzając Ellen wrednym spojrzeniem. Ellen usiadła i rozdrapała sobie pryszcze. Jej nerwy były napięte jak postronki. Nie wie¬działa, co powinna zrobić ze swoim życiem, ale co do jednego nie miała wątpliwości - musiała załatwić sprawę Cruza. O, no i oczywiście Heather. Nie mogła tak siedzieć i patrzeć beztro¬sko, jak oni robią wszystkich wokoło w balona. To nieistotne, co Ellen zrobiła - albo czego nie zrobiła, skoro jej matka wy¬prawiała rzeczy stokroć gorsze.

Ledwo doszła do tego wniosku, podniosła się kurtyna, uka¬zuj ąc dziesięć dziewczyn w kocich kostiumach. Miały czarne, błyszczące body z długimi, czerwonymi ogonami i miotały się po scenie tańcząc i śpiewając. Odgrywały jakąś psychotyczną wersję piosenki z musicalu „Koty".

Płacz i zgrzytanie zębami trwało dalej wraz z pokazem ta¬lentów. Jedna panna odważyła się wykonać numer akrobatycz¬ny. Zrobiła salto w tył, wylądowała w szpagacie, po czym zało¬żyła sobie obie nogi za głowę.

Blee.

Eve wypadła całkiem nieźle, śpiewając „Memory".

Co za podlizuch. Wybrała sobie piosenką z „Kotów", żeby się przypodobać jury.

Tymczasem wielkie umysłowości szykowały się już do po¬kazu w sukniach wieczorowych. Akrobatka włożyła przezro¬czystą szmatkę, wydekoltowaną niestety aż po sutki. Eve zja¬wiła się w prostej sukni z cekinami, o linii syreny. Tłum aż jęk¬nął, kiedy wyszła na scenę i Ellen musiała przyznać, że wygląd

59

Eve zapierał dech w piersiach. Szkoda, że wnętrze miała zgni¬łe.

Ellen usiłowała nie słuchać, kiedy dziewczęta odpowiadały na pytania sędziów.

- Julie, co mogłabyś zrobić, żeby zwiększyć społeczną

świadomość zagrożenia AIDS w nowym tysiącleciu?

- Chciałabym powiedzieć, że to okropna, okropna choro¬

ba i chce mi się płakać na samą myśl o tych biednych gejach!

Och! Zrobiłabym wszystko, żeby im pomóc!

Wszyscy oprócz Ellen zaczęli klaskać. Czy ta dziewczyna jest naćpana?

- Eve, j ak zamierzasz promować pokój na świecie?

- Pragnęłabym rozpocząć kampanię życzliwości. Podró¬

żowałabym po całym kraju, zbierając podpisy wielkich ludzi

pod petycją o pokój. A potem sama zawiozłabym ją do Wa¬

szyngtonu!

Zaraz dostaną skrętu kiszek.

Ale Ellen mogła przynajmniej w myślach kpić sobie ze wszystkich i wszystkiego. Dawało jej to sporą, złośliwą satys¬fakcję. Jasne, może i była trochę wredna, ale właśnie dlatego nie wypowiadała swoich myśli na głos.

Po trzech godzinach tortur kurtyna wreszcie opadła.

- Trzecią wicemiss została Becky Lebodee! - ogłosiła prze¬

wodnicząca jury, a młoda koza podbiegła do niej w podsko¬

kach, żeby płakać i ściskać wszystkich po kolei.

Potem ogłoszono drugą i pierwszą vice - Eve nie dostała żadnego z tych tytułów. Ellen zacisnęła palce: wolałaby umrzeć, gdyby ta wredna suka miała wygrać. Przynajmniej szurnięta akrobatka na razie nie dostała żadnej nagrody.

I wtedy ogłoszono zwyciężczynię.

-EveHopkins!

60

No dobra, kłamałam, wcale nie chcą umrzeć. Ale Eve jest wazeliniarą.

Ellen zdziwiła się bardzo, że Eve osiągnęła coś więcej niż tylko możliwość wręczenia swojego numeru telefonu kilkuna¬stu niewinnym chłopcom. Heather i Ed wyskoczyli z foteli bez śladn gracji, która przystoi praktykującym joginom. Ślinili się z podniecenia. Cała szkoła też cieszyła się ze zwycięstwa swo¬jej faworytki.

0 tak, bogowie są okrutni.

Eve nie darowała sobie ani jednego szczegółu - wybuch-nęła płaczem, z wdzięcznością przyjęła koronę od swojego ukochanego miasteczka i dała się opasać złotą szarfą Miss Corncob. Następnie udawała, że ściska pokonane kandydat¬ki, które uśmiechały się, ale nie potrafiły ukryć przesyconej za-zdrością nienawiści. Wreszcie podeszła do tłumu wielbicieli i zaczęła się mizdrzyć do przyjaciół.

Pierwszy podbiegł do niej chłopiec z tuzinem żółtych róż. Ellen postanowiła zwędzić siostrze choć jedną, bo to były jej ulubione kwiaty. Ale... Chwileczkę. To. Co. Eee. Stało. Się. Potem. Głęboki oddech. Ehm. Przyprawiło. Ellen. Spokojnie, nie wolno mi zemdleć. O. Szok.

Chłopak, którego Eve właśnie całowała, chłopak, który dał j ej wielki bukiet żółtych róż... nazywał się Julian.

1 pomyśleć tylko, że to właśnie on mówił kiedyś na Ellen

Elle".

Rozdział dziesicti \ >

lVor

onkurs piękności przeminął j ak rozmyty strumień wra¬żeń. Następnego ranka wydawał się tak nierealny, że nawet wspomnienia Ellen miały przyblakłe, blade kolory. Przypomi¬nało to sen, ale Ellen była zbyt wyczerpana, żeby coś zapamię¬tać. Wyskoczyła z łóżka, rozejrzała się i nagle zrozumiała, że wszystkie te niewyraźne wizje to prawda.

Eve zdobyła tytuł Miss Corncob i zamierzała się nim pysznić z całąarogancjącharakterystycznądlajej nadętego ego. Co gorsza, na tym nie koniec - ta ładna, bezużyteczna lala j akimiś sposobami zdołała zdobyć sobie Juliana. Nie wystarczyło jej, że zrujnowała El¬len reputacjęzarówno w szkole, jaki w domu. Nie, musiałajeszcze ukraśćjej najlepszego przyjaciela i nastawić go przeciwko niej.

W myśli Ellen wdarł się dzwonek telefonu. Podniosła słu-chawkę, bo szósty zmysł podpowiadał jej, że to Julian.

-Halo-powiedziała. Trafiłam.

- Chciałbym mówić z Eve - odparł nerwowo chłopak. Prze¬

czuwał, że odbierze Ellen, ale nie był pewien z kim rozmawia.

Siostry miały takie podobne głosy.

- Julian, daj mi coś powiedzieć... - wymamrotała Ellen tak

szybko, j ak potrafiła.

- Po prostu powiedz mi, czy zastałem Eve.

- Naprawdę chciałabym, żebyśmy znów się przyjaźnili. Nie

tęsknisz za mną? - głos Ellen przeszedł w błagalny ton.

- Pytanie brzmi, czy to ty naprawdę tęsknisz za mną?

A może po prostu rozpaczliwie nie masz z kim pogadać? Po¬

słuchaj , Ellen, ja naprawdę ostatnio świetnie się bawię. Czy to

ci przeszkadza?

Ellen poczuła ból przeszywający jej mózg. Z całego serca życzyła Julianowi, żeby dobrze się bawił, ale... z Evel Eve nie

62

wiedziała absolutnie nic o skomplikowanych facetach, takich jak Julian.

- Jasne, że mi nie przeszkadza, tylko chciałam się upew¬

nić, że rzeczywiście jesteś szczęśliwy.

- Pewnie - odparł po chwili niewygodnego milczenia.

- Mam więcej kumpli niż kiedykolwiek przedtem.

- Przecież cię znam. Ty nie jesteś taki jak oni.

Eve z całym okrucieństwem podniosła słuchawkę, sku-tecznie - i na dobre - przerywając im rozmowę. A ledwo skończyła gadać, zaczęła robić nieziemski szum wokół szkol¬nej potańcówki zaplanowanej na wieczór tego dnia. Eve miała na niej zadebiutować w roli królowej piękności i oczywiście wybierała się tam w towarzystwie Juliana. Ellen mogła tylko żywić nadzieję, że Julian nie był tak podekscytowany całą sprawą jak Eve. W każdym razie zdawała sobie sprawę, że jej eks-przyjaciel musiał być bardzo zestresowany i z całą pewnością cierpi na nasilenie alergii.

Julian jest jak polna mysz tropiona przez perskiego kota, pomyślała Ellen.

***

Heather od rana nuciła coś pod nosem. Ellen natomiast bezustannie myślała o Julianie i Eve. Kto by pomyślał, że jej siostra mogłaby się chociaż odezwać do Juliana, a co do-piero umówić z nim na randkę? Julian był z całą pewnością słodki - ale Ellen nie sądziła, żeby ktokolwiek to zauważał. Miał białą cerę, która pięknie odcinała się od ciemnych wło-sów i błękitno-błękitnych oczu. Ale nigdy się do nikogo nie odzywał, no, może z wyjątkiem Ellen, Melishy i paru innych dziewczyn. Julian żył do tego stopnia poza wszystkimi ukła-dami paczek kumpli i klik, że nie był nawet uważany za mię-

63

czaka. Po prostu nikt nigdy o nim nie myślał. Tak więc kie¬dy Eve zaczęła się z nim umawiać, towarzystwo automatycz¬nie go zaakceptowało, jakby dopiero co zjawił się w szkole. Przynajmniej tak podejrzewała Ellen. Ale i tak na samą myśl

0 tym wszystkim robiło się jej niedobrze.

Poza jej pokojem dom Hopkinsów wypełniały jeszcze od¬blaski wczorajszego tryumfu Eve. Wszyscy byli radośni i życz¬liwi, co sprawiało, że Ellen czuła się niezręcznie. Przez cały upiorny tydzień zdążyła się już przyzwyczaić do roli rodzinnej czarnej owcy - i nawet bawił ją fakt, że wszyscy byli na nią wkurzeni. Tymczasem teraz nawet matka zaczęła być miła. Ellen na wszelki wypadek postanowiła trzymać się na ubo¬czu. Siedziała w pokoju, czekając, aż wszyscy pójdą sobie

1 zaczną coś robić, kiedy nagle zorientowała się, że dobry

humor jest odrobinę zaraźliwy. Włączyła odtwarzacz CD

i wrzuciła krążek Madonny.

Zaczęła nawet myśleć o prysznicu, kiedy do pokoju wpa-rowała Heather.

- Koniec szlabanu - powiedziała i nawet nie popatrzyła

na Ellen z obrzydzeniem.

- Och, dzięki. - Ellen wolałaby być uziemiona akurat

tego wieczora. Mogłaby wtedy pod świetnym pretekstem

darować sobie potańcówkę.

-1 wiesz co? -No?

- To znaczy, że możesz iść na szkolną zabawę!

- Nie, Heather, zapomnij o tym. Nawet nie mam kostiumu.

- Ellen łudziła się, że to załatwi sprawę. Potańcówka została

zaplanowana pod hasłem „Szalone lata siedemdziesiąte" i więk¬

szość dziewczyn, łącznie z Eve, już od tygodni pracowała nad

garderobą.

- Och, kochanie, znalazłam coś dla ciebie.

,1

64

Kochanie? Po jaką cholerę mówi do mnie kochanie? Może i ona mi wybaczyła, aleja nawet nie zamierzam wy-baczać jej.

- Dzięki, ale naprawdę...

- Idziesz i koniec - odparła Heather. - Musisz wesprzeć

Eve. Poza tym wolę, żebyś wyszła z domu i raz w życiu zacho¬

wała się przyzwoicie wobec siostry, a nie jak zwykle tkwiła

w pokoju planuj ąc, j ak by tu j ą zamordować. - Matka wyszła,

zanim Ellen zdążyła cokolwiek powiedzieć.

Ellen wyciągnęła Madonnę i włączyła płytę Lords of Acid. Zaczynała rozumieć, że to, co się działo, stanowiło część kary obmyślonej przez jej chorych rodziców. Po chwili wróciła He¬ather, która cisnęła Ellen na łóżko króciutką, kolorową mini i brązową zamszową koszulę z frędzlami od łokci aż po nad-garstki. Na koniec matka przyniosła jeszcze parę białych, zam¬szowych kowboj ek do kolan. Ellen poczuła dreszcz przerażenia.

- Ojciec zawiezie cię na dziewiątą.

- Ojciec? Rany, nie mogę wziąć samochodu?

-Nie. Eve musi podjechać po Juliana.

-Och, proooszę...

- Daj spokój. Jeśli nie pój dziesz na potańcówkę pozytyw¬

nie nastawiona, dostaniesz szlaban do końca roku szkolnego

- rzuciła Heather, zatrzaskując za sobą drzwi. -1 masz wyglą¬

dać jak człowiek, dla odmiany!

Serce Ellen opadło niżej stóp. To. Będzie. Syf.

1 i

Ku zaskoczeniu Ellen, jazda z ojcem okazała się bezbole-sna. Nawet nie usiłował nawiązywać rozmowy ani kontaktu wzrokowego. Ellen przygryzła język- strasznie jąkusiło, żeby mu opowiedzieć o rozrywkach matki. Ale postanowiła nie po-

65

ruszać tematu, dla dobra ojca. Na szczęście właśnie podkręcił głośność i wszystko zagłuszyła muzyka z jego nowej płyty. Dzię¬ki Bogu, pomyślała Ellen. Przygotowania do wyjścia w towa¬rzystwie matki i siostry okazały się dostateczną torturą. He-ather i Eve bez przerwy chichotały, układając długie ciemno¬złote włosy Eve w wymyślne fryzury. Ellen nie pozostało nic innego, jak tylko zająć się sobą- i tak uczyniła, poświęcając cały dzień na takie rzeczy jak nakładanie niebieskiego błysz-czyka na powieki czy malowanie paznokci krwistoczerwonym lakierem. Kiedy skończyła, musiała przyznać, że wygląda na¬prawdę ekstra (po raz pierwszy w tym tygodniu).

Zbliżając się do drzwi sali gimnastycznej już z daleka sły¬szała dudnienie „Dancing Queen", przelewającej się przez sys¬tem nagłaśniający. Wchodząc, omal nie upadła z wrażenia. Obskurna szkolna sala przemieniła się w profesjonalną dysko¬tekę. W środku panował mrok - który znakomicie ukrywał brudne, betonowe ściany - rozświetlany bardzo przyzwoitym stroboskopem. Pod sufitem wisiała ogromna kula, większa na¬wet od wielkiego wora treningowego, który zwisał tuż obok. Spoko, pomyślała Ellen z uśmiechem, po czym tanecznym kro¬kiem podeszła do stolika z przekąskami. Nagle czuła się, hm..., znowu normalnie...

Ale tylko do momentu, w którym zobaczyła starych znajo¬mych. Melisha i Jack uprawiali taniec erotyczny tuż obok misy z chipsami. Całowali się tak mocno, jakby chcieli wepchnąć sobie języki do gardeł. Nagle Ellen pomyślała, że jedzenie nie wygląda tak apetycznie, jakjej się zdawało. Poczuła narasta¬jący ból, który gromadził się gdzieś w jej wnętrzu przez cały tydzień i przekraczał już rozmiary sali gimnastycznej. Ellen na¬wet nie zdawała sobie sprawy, że stoi w bezruchu i gapi się na tańczącą parę. Melisha jej nie zauważyła, ale Jack owszem. Nie odrywając warg od ust Melishy, popatrzył Ellen prosto

66

w oczy, jęknął i mrugnął. Ellen zawrzała i pobiegła na drugą stronę sali.

Jest spoko, jest spoko. Dam sobie radę. Wszystko gra, gra, gra... Ellen usiłowała się zagadać, ocieraj ąc łzy, zanim zdą¬żyły spłynąć na policzki. Nagle zaklęła głośno - zobaczyła, że ma palce wysmarowane niebieskim błyszczykiem.

-Hej, laska!

Ellen obróciła się błyskawicznie i zobaczyła Meg.

- Co tu robisz? - zapytała Ellen, udając, że ma katar a nie

atak histerii.

Meg nie dała się nabrać.

-Nie wygłupiaj się, mała-powiedziała, ściskając Ellen dłoń. - A tak w ogóle, to co ty tu robisz, do cholery? -Sama nie wiem.

- Ja też. Barfing Spaghetti odwołali koncert, więc wpa¬

dłam. Przynajmniej można się pośmiać.

- Jasne - odparła Ellen, patrząc zagubionym wzrokiem na

dziury w kabaretkach Meg. Rany, co za świrnięta dziewczyna.

Miała błękitne pasemka w jasnożółtych włosach, chociaż wi¬

dać jej było czarne odrosty. Usta pociągnięte czarną szminką

wyglądały j ak rana.

- Weź rzeczy i usiądź z moimi kumplami, j eśli chcesz. Za¬

raz wracam - powiedziała Meg.

Ellen chętnie by odmówiła, ale nie miała innego miejsca. Wieczór w towarzystwie paczki Alternatywnych i wielbicieli Barfing Spaghetti nie zapowiadał się jak impreza roku, ale po¬słusznie zarzuciła białą, zamszową torebkę na ramię i ruszyła do stolika. Trudno byłoby go przegapić - siedział przy nim fa¬cet o imieniu Pearl z fioletowym irokezem na głowie i Harrietta jakoś tam, ubrana jak gotycka wersja Christiny Ricci.

- Hej -powiedziała Ellen. Odpowiedzieli uśmiechem, po

czym wrócili do rozmowy.

67

Odsuwając krzesło, zobaczyła Eve, zmierzającą w jej stronę w towarzystwie Juliana. Zatrzymali sięjakieś trzy kroki od El-len, po czym zaczęli tańczyć. Eve chichotała przesadnie głośno i macała Juliana po tyłku. Ellen zauważyła jego zakłopotane spojrzenie, ale widziała też, że starał się zgrywać Romea. Ja¬kieś pięć sekund później Eve pocałowała go namiętnie, a pacz¬ka jej znajomych stanęła wokół i wiwatowała.

I właśnie kiedy Ellen rozważała możliwość schowania się w ulubionej łazience, kompani przy stoliku zaprosili ją do tańca.

- Em, ja... -usiłowała coś wyjąkać.

-No, laska- wymamrotał Pearl, szarpiącjąza lewy nad-garstek.

- Okej - powiedziała w końcu.

Po chwili zaczęli tańczyć. Ellen nie zwracała uwagi na to, co akurat leci. Po prostu zamknęła oczy i czekała, aż jej ciało dostroi się do rytmu BeeGees.

Ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że czuje się coraz le-piej, a gniew i poczucie krzywdy ustąpiły miejsca czemuś w rodzaju pewności siebie. Ellen cieszyła się, że poznała no¬wych przyjaciół, nawet jeśli byli trochę dziwni. Właśnie zaczy¬nała sobie wyobrażać, że jest najsprytniejszą, najpopularniej¬szą i najpiękniej szą dziewczyną w Shitville, kiedy ktoś na nią wpadł, rujnując marzenia.

Sara, najlepsza przyjaciółka Eve, tańczyła tuż obok i na-depnęła Ellen na zamszowy but.

- Au! - powiedziała Ellen, przewracając oczami. - Blee,

to ta suka, która rozpuściła o mnie plotki - szepnęła Pearlowi,

który posłał Sarze wyjątkowo psychotyczne spojrzenie.

Kilka sekund później Sara prowokacyjnie zaczęła deptać Ellen po nogach.

- Ej, ty, uważaj - warknęła Ellen.

Sara popatrzyła jej prosto w oczy, po czym uniosła kieli-szek z ponczem doprawionym czerwoną wódką i wylała za-wartość na białe buty Ellen.

Na widok swoich przerażaj ących, krwawoczerwonych stóp Ellen miała ochotę natychmiast pobiec do łazienki i wybuchnąć płaczem. Ale zanim ruszyła, nagle ogarnęła ją wściekłość. My¬ślała, że zaraz wybuchnie. Przez chwilę stała w milczeniu i roz¬myślała w rytm huczącej z głośników piosenki Led Zeppelin.

Dlaczego, do cholery, pozwalam się upokarzać gównia¬rze, która sądzi, że rozlewanie wódy na czyjeś buty to su-persprytny dowcip? Na litość boską, przecież to nawet nie jest Eve — to tylko ktoś, kto marzy, by zostać Eve. A co do mojej siostry - chrzanić ją. Ma wszystko, czego chce - ale nie będzie miała satysfakcji, że zamieniła mi kolejny wie¬czór w koszmar. I dlaczego właściwie mnie to obchodzi, że Jack interesuje się moją byłą najlepszą przyjaciółką, która jest nielojalna i ma obsesję na tle seksu? Przecież to nie ja wpadam w kłopoty. NIE MUSZĘ TEGO WSZYSTKIEGO ZNOSIĆ.

Po raz pierwszy emocje Ellen zawrzały ze złości. Użalanie się nad sobą zastąpiła żądza zemsty. Ellen ze zdziwieniem stwier¬dziła, że po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęła się wy¬zwalać z kokonu upartego milczenia i nagle jej myśli i uczucia skoncentrowały się wokół jednego, genialnego pomysłu.

Ledwo piosenka się skończyła, Ellen usiadła przy stoliku obok Meg i jej przyjaciół, czekając, aż Sara pójdzie sobie na drugą stronę sali. Meg i Pearl wciąż wypytywali Ellen, co pla¬nuje, ale kompletnie ich ignorowała. W końcu Sara pognała do łazienki, a Ellen zerwała się od stołu.

- O cholera - powiedzieli unisono Meg i Pearl, kiedy Ellen odbiegła od stolika, po czym ruszyła w stronę chłopaka Sary, niskiego przystoiniaka, który dopiero co zjawił siew szkole.

- Hej - powiedziała z uśmiechem, ściskając go za rękę.

-Zatańczymy?

- Ee, jasne - mruknął chłopak, kiedy zorientował się, że

jego dziewczyny chwilowo nie ma nigdzie w zasięgu wzroku.

Naprawdę mu zaimponowało, że starsza dziewczyna poprosi¬

ła go do tańca.

Ellen dała czadu, torturując bezbronnego chłopca do mo-mentu, kiedy nie mógł sięjuż powstrzymać, by jej nie rozebrać wzrokiem. Naprawdę dobrze się bawiła. Aż za dobrze, bo o mały włos nie przegapiła powrotu Sary w otoczeniu świty chichoczących przyj aciółeczek. Wtedy w Ellen wstąpił demon seksu. Chłopak nie miał szans. Ellen czuła jego przyspieszony oddech, woniejący alkoholem-zapowiadał, że operacja „Fa¬talne Uwiedzenie" bez trudu zakończy się sukcesem. Ellen po¬woli zbliżała twarz do jego ust, aż w końcu rzucił się i zaczął ją wściekle całować. W tym samym momencie odepchnęła go z całej siły, spotęgowanej długo wzbierającą wściekłością. Zgodnie z planem, koniec pocałunku zbiegł się idealnie z wrza¬skiem powracającej Sary, która wykrzyczała imię chłopca. Sara zamarła w bezruchu. Usiłowała przybrać złośliwy wyraz twa¬rzy, ale łzy wręcz zalały jej oczy. Ellen uśmiechnęła się wrednie.

Po chwili Sara wybiegła z hali, a chłopak rzucił się za nią w pościg.

Przyjaciółki Sary poszeptały między sobą i obdarzyły Ellen najpodlejszymi spojrzeniami, na jakie potrafiły się zdo-być. Ale ona odeszła z podniesionym czołem. Czuła się, jak-by wielka kula wirowała wyłącznie dla niej. Przez tę jedną chwilę to ona, Ellen, była królową balu. Miała w sobie po-tęgę. Ellen dała się pochłonąć poczuciu triumfu - pierwsze¬go od taaak długiego czasu. Przez chwilę nie słyszała nawet muzyki, nie wspominając już o wiwatach Meg i przerażo¬nym stęknięciu Juliana.

70

Ellen wyszła z sali w takt starej piosenki Glorii Caynor. Wy¬ruszaj ąc w długą drogę do domu wyobrażała sobie, że właśnie dostała Oscara za najlepszą rolę żeńską. Przepełniała jąmoc, którą dała jej słodka zemsta. Co zabawne, Ellen jeszcze nigdy w życiu nie rozkoszowała się tak żadnymi podłymi działaniami. I nagle, jak niespodziewanie odnaleziona dwudziestodolarów-ka w kieszeni kurtki, w umyśle Ellen zaświtał pomysł. Przy¬gniatające jąproblemy nagle rozwiały się bez śladu. Nareszcie zrozumiała, że uda się jej przetrwać to liceum.

I że jeszcze im wszystkim pokaże.

Rozdział jedenasty

Elk

len dotarła do domu w tak odmienionym nastroju, że pomknęła do pokojujakna skrzydłach. Depresja, smutek i żal przeminęły jak zeszłoroczny śnieg. Zamierzała stać się nową kobietą- budzącą strach. I właśnie nadszedł dobry moment, by zacząć. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła w sobie takiej siły. Kłopoty, które jeszcze rano wydawały się nie do pokonania, teraz straciły swojąwagę. Ellen skupiła całą energię na jednej sprawie: na zemście. Wszyscy bliscy wyrządzili jej krzywdę, więc zamierzała im pokazać, jak to jest. Ci, którzy dali jej w kość, teraz musieli za to odpokutować. Ellen zdała sobie sprawę, że skoro udało jej się dokopać Sarze bez żadnego namysłu ani planu, to gdyby tylko odrobinę pokombinowała, mogłaby osiągnąć imponujące rezultaty.

Operacja Zemsta rozpoczęła się z chwilą, gdy tylko Ellen ujęła w dłoń kołonotatnik i ołówek. Zaczęła od imienia Melishy.

Operacja Zemsta Melisha

Cel: Ma zobaczyć jak to jest, kiedy ktoś odbiera ci sens życia.

1. Wrobić ją w ciążą

Dobrać się do jej torebki, usunąć stamtąd kilka jej małych zielonych pigułek i już; parę upojnych randek i wyląduje z małym Jackiem w brzuchu. W tej samej chwili skończy się dla niej szkoła i życie.

Ellen otrząsnęła się z obrzydzenia: to wydawało się jednak zbyt wredne.

2. Zrujnować jej reputację

A jakbym tak powiesiła w sieci stronkę na temat wszyst¬kich podbojów Melishy? Mogłabym nawet ocenić jej zna¬jomość z każdym facetem z Shitville w sześciostopniowej skali seksparacji. Już widzę ten adres www na okładce szkol¬nej gazetki.

3. Puścić w obieg tajemnice

Za każdym razem, kiedy Melisha się w kimś zabujała -a było tego całkiem sporo - spisywała szczegółowe obser-wacje dotyczące, ehm, zalet ciał swoich partnerów. Cieka¬we, czy miałaby mi za złe, gdybym poprzyklejała je do sza¬fek tych facetów? Oooo, nie zapomnijmy o karteczce po¬święconej panu od historii!

4. Tragiczne losy dramatu

Dla Melishy najważniejsza na świecie jest teraz ta kre¬tyńska sztuka. Rany, ale będę mogła się zabawić na przed¬stawieniu.

5. Żegnaj boski Jacku!

Nienawidzę Eve, ale założę się, że dałaby radę ukraść Melishy Jacka. Ciekawe, ile mi każe za to zapłacić.

Eve

n

Cel: Pokazać siostruni, że nie zawsze wszystko w życiu układa się tak, jak ona chce.

1. Załatwić jej kiecki!

Odciąć górę od pokazowych szmatek Eve. W końcu za parę miesięcy planowała startować w kolejnym kon-kursie.

2. Zadbać o fryzurę

Mała porcja kremu do depilacji dodana do szamponu z pewnością wyjdzie jej na zdrowie.

3. Oko za oko

Eve także prowadzi dziennik. I on też będzie się świetnie prezentował, jeżeli podrzucę go przy telefonie w kuchni.

4. Demakijaż

Ciekawe co by zrobiła, gdyby znalazła wszystkie swoje kosmetyki wymieszane w kociej kuwecie?

5. Upiór w domu Hopkinsów

Uniemożliwić jej odświeżający urodę sen poprzez na-wiedzanie sypialni.

Pan Cruz

Cel: TRZYMAĆ GO Z DALEKA OD MATKI!

74

Hm. No cóż.

Taak.

Przysięgam, że coś wymyślę. A może Meg ma jakiś pomysł.

NOTATKA: ZADZWONIĆ DO MEG ASAP.

Jack

Cel: Poniżyć tego, który mnie poniżył — albo po prostu mu dowalić.

1. Kastracja

Odciąć mu członek. (No dobra, może przesadziłam).

2. Mały, wstydliwy sekrecik

Skoro już mówimy o jego członku, to muszę powiado-mić świat, że Jack nie ma się czym chwalić.

3. Podły numer z jego mamą

Powiem Jackowi, że jego mama odeszła, bo nie mogła wytrzymać z takim popaprańcem. Albo inaczej, ooo taak, już mam. Meg zadzwoni do Jacka udając, że jest jego mat¬ką, po czym namówi go na spotkanie. I oczywiście nigdy się nie zjawi. To będzie okrutne.

4. Wytrącić go z równowagi

Niech wszyscy wiedzą, jaki z niego gówniarz. Julian

75

Ceł: Hmmm, trudna sprawa. Nie mam żadnego cełu, po prostu wkurzyłam się, że zostawił mnie na łodzie akurat wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam.

1. Siostrzyczka

Będę udawać Eve przez telefon i powiem, że z nim zry¬wam.

2. Trzeba zabić tę miłość

Przykleję mu do szafki kartkę z informacją, że Eve spo¬tyka się z kimś innym.

3. Fatalne zauroczenie

Wyznam mu namiętnie, że jestem w nim zakochana do szaleństwa tylko po to, żeby go zranić, tak jak on zranił mnie. Ałe nie, tak naprawdę nie mam ochoty tego robić.

NOTATKA: Potraktować Juliana ulgowo.

Po wykonaniu tak poważnej pracy umysłowej Ellen odło¬żyła ołówek, ale nie przestawała snuć planów. Jej umysł wiro¬wał, pełen coraz wspanialszych pomysłów na zemstę. Już dawno nie czuła się tak dobrze. Wymyślenie tych kilku prostych pro¬jektów napełniło ją niewiarygodną energią i wolą walki. Po¬trzebowała tylko wspólnika w zbrodni... Ellen nie wątpiła, że jej nowa, złośliwa przyjaciółka, Meg, z chęcią wystąpi w tej roli. W każdym razie Ellen wiedziała już, że dni użalania się nad sobą odeszły w przeszłość. Nadchodził czas działania.

Włączyła telewizor. Akurat nadawali „Wroga publicznego". To znak, pomyślała Ellen. Oglądając najgroźniejszych prze-

stępców Ameryki i słuchając o ich zbrodniczych planach ocza¬mi wyobraźni widziała już swoje nazwisko na liście gończym FBI. Ellen Hopkins, poszukiwana w związku ze sprytnymi, ale i mrocznymi aktami zemsty dokonanymi na Jacku Dil-lingerze, Melishy Smith, Eve Hopkins, Guy 'u Cruzie i Ju-lianie Taylorze. Prosimy o pomoc w ujęciu sprawczyni, która w każdej chwili może uderzyć ponownie. Ma szesnaście lat, wzrost metr siedemdziesiąt i rozmiar miseczki C. Podaje¬my numer telefonu...

Mhm, jak przyjemnie - marzenia napełniły Ellen poczuciem satysfakcji i ukojenia.

Ellen siedziała w pokoju, cicho i spokojnie, ale jej gniew, przepełniony żądzą zemsty, zaczynał powoli wydostawać się spod kontroli.

Rozdział dwunasty

li rudno się dziwić, że EUen nie mogła się doczekać ponie¬działku w szkole. Nie czuła się tak jak kiedyś, przed katastrofą, kiedy wstawała na tyle wcześnie, żeby jeszcze przed lekcjami pogadać z Jackiem, Julianem i Melishą. Ale tym razem chciała się z nimi zobaczyć w zupełnie innym celu. A w dodatku prze¬stała się już przejmować szeptami, spojrzeniami i dyskretnym pokazywaniem na nią palcem. (Prawdę mówiąc, plotki na te¬mat Ellen trochę się zestarzały. W świecie nastoletnich plotka¬rek huczało teraz od wieści na temat dwóch cheerleaderek, które okazały się nieletnimi tancerkami egzotycznymi). Ellen nie zamierzała się też przejmować, nawet gdyby Jack i Melisha obcałowywali się na widoku całej szkoły. Myślała wyłącznie o swojej misji. I to przysparzało jej obłędnej, niemal zmysło¬wej satysfakcji.

Zdecydowała, że na pierwszy ogień pójdzie Melisha. Pierwsza część planu miała polegać na zwędzeniu tabletek antykoncepcyjnych. Serce Ellen mocniej zabiło z podniece¬nia na samą myśl o tym, co by się stało z życiem Melishy. W wyobraźni zobaczyła już eks-naj lepszą przyjaciółkę przy pralce, z różowymi papilotami we włosach i tłustym, roz-wrzeszczanym dzieckiem na ręku. Wizja ta była tak nieod-parcie śmieszna, że Ellen już na pierwszej lekcji poprosiła o pozwolenie na wyjście z klasy, po czym skierowała się wprost do szafki Melishy - tam, gdzie przyszła młoda mat¬ka trzymała torebkę z pigułkami. Z każdym krokiem w umy¬śle Ellen narastał strach i podniecenie. Niepokój pogłębił się, kiedy zaczęła gmerać przy zamku. Niespodziewanie dopadły ją refleksje -pomysł wydawał jej się o wiele za¬bawniejszy, dopóki tylko go spisywała. Zanim jeszcze

78

drzwiczki ustąpiły, wypluwając na zewnątrz torebkę Meli-shy, Ellen już zdecydowała, że niczego nie tknie. I wtedy...

- Co ty robisz, młoda damo? To nie jest twoja szafka.

- Ja tylko szukałam.. - Ellen naprawdę była bliska paniki.

Rozpaczliwie zmyślając setki usprawiedliwień zerknęła

w górę. Oczywiście. Ze wszystkich ludzi na całym świecie,

to właśnie pan Cruz musiał ją przyłapać na gorącym uczyn¬

ku. Ellen zapomniała, że planowała kradzież i chciała do¬

prowadzić do tego, by Melisha zaszła w ciążę. W tej chwili

to nie miało żadnego znaczenia. Właśnie znowu stanęła twa¬

rzą w twarz z tym żałosnym facetem.

- Och, proszę pana, czy naprawdę pan nie pamięta, że

to szafka mojej najlepszej przyjaciółki? Raanyy.

- Z tego co słyszałem, już się nie przyjaźnicie - odparł

chłodno Cruz.

- Hm. Ciekawe, kto mógł to panu powiedzieć? - Niena¬

wiść to zbyt małe słowo by opisać to, co Ellen czuła wobec

tego człowieka. Ale i tak żałowała, że pozwoliła sobie na tę

ciętą uwagę. Cruz mógł donieść Heather, że Ellen coś podej¬

rzewa. O nie, Ellen chciała sama doprowadzić do konfronta¬

cji z matką.

Cruz milczał. Po chwili w zakłopotaniu podrapał się w głowę.

- Ellen, lepiej uważaj na to, co mówisz. Ostatnio twoje

zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Jesteś nastawio¬

na antyspołecznie i popadasz wręcz w socj opatię.

Skąd się wziął ten facet? Żeby taki żałosny typek mówił mi o moich problemach osobistych? Ellen cała trzę-sła się z furii. Wstając, chciała powiedzieć, żeby się od niej odczepił (do jasnej cholery), ale Cruz zamilkł. Wobec tego ograniczyła się do miażdżącego spojrzenia.

79

Guy po chwili wyparował. Ellen otarła pot z czoła, po czym wrzuciła torebkę Melishy z powrotem do szafki. Ale klapa.

Przez resztę dnia Ełlen paliła szlugi w ukryciu, kaszląc jakby chciała się pozbyć płuc i myśląc intensywnie aż do bólu. Zemsta na Melishy spaliła na panewce, więc Ellen postanowiła się sku¬pić na rujnowaniu rajskiego życia Eve. Po chwili jednak porzuci¬ła te rozważania, widząc, że korytarzem nadchodzi Julian. Wy¬raźnie kierował się w jej stronę. Miał na sobie za dużą, niebieską bluzę i dopasowane dżinsy. Idąc, lekko się przechylał, dzięki cze¬mu jego wysokie, giętkie ciało wyglądało naprawdę nieźle i,hmmm, seksownie. Ellen patrzyła, jak Julian powoli sięzbliża.

O mój Boże, a ja właśnie go skreśliłam. Niech mnie ktoś zastrzeli...

Ale nagle Ellen zauważyła, że Julian się nie uśmiecha. A zatem to nie miała być przyjacielska pogawędka w cztery oczy.

- Czego chcesz? - spytała, usiłując zdobyć się na chłód,

żeby zrównoważyć ciepłe, smętne spojrzenie, które niechcący

mu posłała.

- Nie tym tonem, Ellen - odparł Julian. - Słyszałem, że

dobrałaś się dzisiaj do szafki Melishy.

Ellen zamilkła, zaskoczona, że ktokolwiek o tym wie.

- Co cię to obchodzi. Nie mam obowiązku ci się tłuma¬

czyć. Zresztą i tak nie stanąłbyś po mojej stronie.

- To nieważne. Przy lunchu słyszałem, jak Melisha się chwali,

że nadal zna twój szyfr. Chciałem, żebyś wiedziała, zanim za¬

czniesz jakąś aferę, której będziesz później żałowała. Melisha

potrafi być wredna.

- Co takiego? Będziesz mi przekazywał pogróżki od Me¬

lishy? Uu, ale się boję. W każdym razie założę się, że to ona

kazała ci mnie postraszyć.

-Nie, nic podobnego. Wiesz co? Jesteś nie do wytrzymania -powiedział JuHan-Sam nie rozumiem, po co sięztobązadawałem.

Patrząc jak odchodzi, Ellen była coraz bardziej zdenerwo-wana. Nie chciała go wkurzać. Po namyśle doszła do wniosku, że nie musiała prowadzić tej rozmowy tak agresywnie. Może Julian naprawdę chciał ją tylko ostrzec. Jeśli tak, to ona rze-czywiście zachowała się nie na miejscu, jak kompletna kretyn-ka. Ellen poczuła nagły przypływ rozczarowania. A jednak za nim tęskniła.

Niezależnie od tego, czy Julian wzbudził w niej raczej wście¬kłość czy żal, nagle uderzyła jaj edna, przerażająca myśl: Meli-sha naprawdę potrafiła zachować się podle. Ellen widziała na własne oczy niektóre z koszmarnych rzeczy, które jej eks-przy-jaciółka robiła swoim eks-chłopakom. Ledwo sobie to uświa¬domiła, pognała do szafki, żeby sprawdzić, czy Melisha nie zło¬żyła tam przypadkiem małej wizyty. Ellen rzuciła się do zamka tak gwałtownie, że za pierwszym razem pomyliła szyfr. Po chwili otworzyła drzwiczki i w panice zaczęła przeszukiwać zawartość. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. Już chcia¬ła westchnąć z ulgą, kiedy poczuła kolejny dreszcz. Postanowiła na wszelki wypadek zajrzeć jeszcze do czerwonego plecaka i sprawdzić, czy wszystkie ważne rzeczy nadal w nim są.

Jasne, teczki do matmy i biologii zginęły bez śladu. A wraz z nimi gotowe prace domowe do oddania na dzisiaj.

SUKA! Kradnie mi chłopaka i do tego teczki?

Jeszcze mi za to zapłaci.

Ellen może i porzuciła plan zmuszenia Melishy do ogranicze¬nia kontroli urodzeń, ale nie zamierzała rezygnować z innych obiek-

tów destrukcji. Szczególnie teraz. Melisha musiała dostać to, na co sobie zasłużyła. Natychmiast. Ellen była gotowa uciec się do najbardziej drastycznych środków-nawet gdyby oznaczało to konieczność zapisania się do kółka teatralnego. W tym celu po szkole zajrzała na próbę przedstawienia, po czym podeszła pro¬sto do prowadzącej nauczycielki, wysokiej, chudej kobiety, która nałogowo pożerała Starbucks i nosiła peruki.

- Dzień dobry, pani Jenni. Podobno nadal potrzebuje pani

kogoś do pomocy za kulisami.

-No, to prawda. Jakaś pomoc by się przydała. No, nawet bardzo. Spektakl jest w przyszłym tygodniu! Może byś tak poszła i zajrzała... zaczekaj chwileczkę... -Jenni zaczęła drzeć się w stronę sceny, wypluwając przy tym obśliniony, kawowy cukierek. - Musisz włożyć w to więcej uczucia, Thomas. No, zamknij oczy i wyobraź sobie cały ten ból i cierpienie, których doznaje twój bohater.

- Thomas właśnie wyszedł, proszę pani! - odkrzyknął ja¬

kiś uczeń.

Pani Jenni ruszyła w stronę sceny, pozostawiając Ellen samą sobie. Na szczęście nigdzie na widoku nie było Melishy - Ellen bała się, że mogłaby stracić panowanie nad sobą. A to zrujno¬wałoby cały plan.

Ellen poszła za kulisy zaoferować swoje usługi. I wtedy los uśmiechnął się do niej po raz pierwszy od rana. Tuż przed sobą zobaczyła bowiem Meg, która właśnie malowała podpórkę od balkonu.

Do dzieła.

-Hej -powiedziała, usiłując zwrócić jej uwagę. -Meg?

Przypatrując się z bliska, zobaczyła, że Meg jest pochło-nięta przepisywaniem na własne dżinsy wiersza Ani DiFranco za pomocą niezmywalnego markera. Po chwili podniosła gło¬wę i także nie mogła uwierzyć własnym oczom.

82

- Hej, moj a dobra kobieto! Chyba naprawdę rozpaczliwie

potrzebujesz fajki, skoro chciało ci się szukać mnie aż tutaj.

- Taa, to rzeczywiście brzmi nieźle. Ale tak serio to przy¬

szłam tu pomagać przy dekoracjach.

- W samą porę. To koszmar malować te wszystkie tylne

podpórki i oczywiście nikt mi w tym nie pomaga. Ale muszę cię

uprzedzić, że jest tu nudniej niż na koncercie Barry'ego Mani-

lowa.

- O, ja już zadbam o to, żebyśmy się nie nudziły.

Meg wymieniła z Ellen porozumiewawcze spojrzenia. Do¬brze rozumiała, że Ellen miała swoje powody dla wstąpienia do kółka i że należało do nich malowania zasłon.

- Może byś mi tak powiedziała, co naprawdę jest grane?

- zasugerowała Meg.

- W tej szkole jest paru ludzi, którzy powinni się czegoś

nauczyć. I ja zamierzam im dać lekcję. Miesiąc temu byłam

naiwną gęsią, ale teraz dużo się dowiedziałam i trochę mnie to

wszystko wkurzyło. Jeszcze pożałują, że ze mną zadarli.

- Dzięki Bogu, mała! Już myślałam, że do końca życia bę¬

dziesz chlipać po kątach.

- O nie, tak by zrobiła stara, żałosna Ellen. Teraz mam wielkie

plany. Jeżeli jesteś zainteresowana, to znalazłabym tam miejsce

dla ciebie.

- Mhm, rozumiem, co do mnie mówisz. I jeżeli nie we¬

źmiesz mnie pod uwagę, to się obrażę. - Meg z całąpewnością

lubiła brać udział w zadymach. W skupieniu wysłuchała gorą¬

cej opowieści Ellen o Heather i panu Cruzie. Ellen uznała, że

Cruz dobrze się nadaje na pierwszy cel. Zwłaszcza, że ostatnio

czepiał siej ej jak muchy krowich placków.

- No to już po nim, bez wątpienia, mała. - Meg pomyślała,

że nareszcie będzie miała okazję wykorzystać swoje talenty do

złośliwości.

Rozdział trzynasty

- V iViStarprzytelefonie-powiedziałgłoswsłuchawce.

- Cześć, tu mówi Ellen Hopkins. - Ellen wykręciła ten nu¬

mer ledwo tylko przestąpiła próg domu. Parę miesięcy wcze¬

śniej ViVi zakochała się w Ellen. W ramach wyjaśnienia nale¬

żałoby dodać, że ViVi, reporterka lokalnej stacji telewizyjnej

o ekspansywnej osobowości, zrobiła z Ellen wywiad na temat

pokolenia Y i zyskała fenomenalną oglądalność. Po tym suk¬

cesie ViVi dała Ellen prawo dzwonienia do siebie o każdej po¬

rze dnia i nocy.

Ellen uznała, że nadszedł moment, by to wykorzystać.

- Och, Ellen? Co słychać?

Po wymianie plastikowych uprzejmości, Ellen dobrała się do żywego mięsa.

- Wiesz, nie zajmę ci wiele czasu, ale mam ekstrapomysł

na segment twojego programu informacyjnego.

-Serio? Wal.

Ellen zdążyła już zapomnieć, że ViVijest kompletnie stuknię¬ta. Wjej ustach wszystko miało brzmieć ekscytująco, nawet gdyby mówiła właśnie na temat hodowli świń na farmach wokół Shitville.

- Słyszałaś o mojej siostrze, Eve? W zeszły weekend wy¬

grała konkurs o tytuł Miss Corncob i wybiera się na zawody

Miss Indiana. Jest niesamowicie zdolna i ma fascynującą oso¬

bowość.

- Taak?

- Myślę, że wspaniale nadawałaby się do poprowadzenia

dwuminutowych uczniowskich debat w twoim programie, tak

raz na jakieś dwa tygodnie.

- Ach, Ellen! To urhhhocze! Właśnie planowaliśmy rozpo¬

cząć taki cykl.

- Widziałam, że Program 7 robi coś takiego, więc mia¬

łam nadzieją, że mogłabyś wykorzystać moją siostrę, gdy¬

byś zaczynała coś własnego. Zobaczysz, że oszalejesz na

punkcie Eve. Jest błyskotliwa, wygadana, piękna i oblatana

we wszystkim co interesuje współczesnych nastolatków.

- Och, ja ją znam! To prawda, Eve po prostu rzuca na

kolana. Wyślij mi jakąś kasetę z tego konkursu i może jesz¬

cze napisz, jakbyś sobie wyobrażała taki program. Cudowny

pomysł! - ViVi oczyma wyobraźni widziała się już w gabi¬

necie szefostwa, gdzie właśnie przyjmowała awans w na¬

grodę za ten cudowny pomysł.

- Dostarczę ci wszystko do środy.

Ellen odłożyła słuchawkę, weszła do pokoju i usiadła do pracy. Napisała projekt programu na dziesięć stron i dołą-czyła do niego zapasową kasetę z konkursu Eve. Etap pierw¬szy został zakończony.

Później, około czwartej nad ranem, Ellen nagle naszła podniecająca myśl. Postanowiła zrobić siostrze mały, wred¬ny kawał, tak tylko, dla zaostrzenia apetytu. Właśnie obej¬rzała „Koszmar z ulicy Wiązów" i uznała, że mogłaby wziąć czerwoną szminkę i napisać nią „Miss Coracob musi umrzeć" na lustrze w sypialni Eve. Ciekawe, jak bardzo przeraziłoby to najbardziej dziewczyńską dziewczynę świata? Ellen uśmiechnęła się na samą myśl. W końcu Eve miewała kosz-mary po filmach ze Scooby-Doo. Odrobina horroru na co dzień wystarczyłaby, żeby królowa piękności zstąpiła odro-binę z wyżyn swego majestatu. I spędziła kilka bezsennych nocy.

Ellen podeszła na paluszkach do łazienki, żeby znaleźć najlepszą pomadkę. Kosmetyki Eve zajmowały trzy całe szuflady, więc poszukiwania zabrały sporo czasu.

85

To jest to. Ellen wyszła z łazienki ściskając w garści tubkę z napisem „Tętnica".

Następne kroki skierowała do sypialni Eve. Ellen wślizgnęła się do środka i przez mniej więcej trzy minuty stała w bezruchu, czekając, aż jej oczy przyzwyczają się do ciemności. Potem ruszyła w stronę lustra. Otworzyła szminkę, słysząc w głowie piosenkę Roba Zombie pod tytułem „Dragula". Rysując krwi¬ste „C" wielkości własnej dłoni Ellen czuła sięjuż jak profesjo¬nalna czarownica. Sucha szminka wydawała z siebie cichutkie, skrzypiące odgłosy.

-POGIĘŁO CIĘ!

Słowa przeszyły pokój, a Ellen odskoczyła dwa metry do tyłu. W tej samej chwili ktoś powalił jąna ziemię. Serce biło jej tak szybko, jakby zaraz miało eksplodować. Ellen pomy-ślała, że Freddy Krueger jednak istnieje - i że właśnie usiłuje ją zabić.

Ale to była tylko Eve. Ellen leżała na plecach z łokciem siostry wbijającym siej ej w delikatne miejsce pod szyją.

- Złaź ze mnie - powiedziała Ellen cichym głosem, od któ¬

rego krew w żyłach ścinała się w lód.

- Wiem, że mnie nienawidzisz, ale teraz chyba już straciłaś

ostatnie strzępki mózgu. Zawsze byłaś dziwna. Teraz udowod¬

niłaś, że jesteś kompletnym świrem.

-Złaź. Ze. Mnie!

- W porządku.

Następne posunięcie Eve naprawdę zadziwiło Ellen. Sio-stra spojrzała jej prosto w oczy, po czym odwinęła się i ude-rzyłająw twarz z całą mocą swojego pięćdziesięciokilogramo-wego ciała. Potem powoli wdrapała się z powrotem do łóżka.

Co dziwne, Ellen została na podłodze i leżała z uśmiechem na ustach. Była oszołomiona faktem, że Eve wolała poradzić sobie sama i nie wezwała na pomoc mamuni i tatunia. (Ellen

86

czuła też pewną ulgę - gdyby Heather i Ed dowiedzieli się o najnowszym wyskoku swej wyrodnej córki, z całą pewno-ścią zamknęlibyjąw jakimś zakładzie). Podnosząc się, doszła do wniosku, że wcale nie zależało jej na udanej zemście. Wy¬starczało tylko samo doprowadzanie Eve do wściekłości.

- Wynoś się z mojej sypialni. Przerażasz mnie.

- Och, daruj sobie. To ty jesteś groźna - odparła Ellen.

- Kto podłożył rodzicom mój dziennik, przez co mam potwor¬

ne kłopoty? Kto uwiódł mi najlepszego przyjaciela?

- Zrobiłam to dopiero po tym, jak się zorientowałam, że

mnie tak potwornie nienawidzisz - odparła Eve. - A co do

Juliana, to ty sama go odtrąciłaś. Ja po prostu byłam dla niego

miła po tym, jak złamałaś mu serce. I, hm, po prostu odkryli¬

śmy, że razem miło spędza się nam czas. Ty nie masz pojęcia,

jak to się robi.

- Jesteś marną imitacj ą siostry - powiedziała Ellen, po czym

wstała, wyszła z sypialni Eve i wdrapała się na łóżko. Nie mo¬

gła tam siedzieć i dyskutować z siostrą na temat Juliana - na¬

słuchałaby się tylko kolejnych obelg. Ellen nagle poczuła wście¬

kłość, że Julian dał się wciągnąć w związek z jej największą

rywalką i upiorną siostrą zarazem.

A niech go, pomyślała w końcu. Eve mogła sobie mówić, co tylko chciała. W końcu miała zapłacić za wszystkie swoje winy.

Rozdział czternasty

Leg i Ellen opracowały mistrzowski plan. Malując na ścianach pałace, ogrody i łóżka samobójców, precyzyjnie za-planowały całą akcję. Och, tak, wredny nauczyciel angielskie-go nawet nie wiedział, co go czeka.

- Aha, czyli weźmiemy roślinkę od twojego kumpla, Pear-

la - powiedziała Ellen.

- Ta, on i jego tata mają ich do spółki z dziesięć, więc no

problemo. No i Pearl naprawdę nie znosi Cruza. Któregoś dnia

ten dupek powiedział przy całej klasie, że kolczyki to brutalne

zbezczeszczenie świątyni naszych ciał. Obrzydliwe. Oczywi¬

ście następnie Guy wywołał Pearla na środek i kazał mu poka¬

zać język, brwi i sutki wszystkim tym sztywniakom z grupy AP.

Praktycznie go zamordował. Nie żartuję. Od tamtego czasu

żaden z tych typów nie chce już kupować u Pearla prac seme¬

stralnych, a on tak lubił je pisać. Zarabiał kupę szmalu.

- Cruz jest żałosny i żałośnie skończy. Zakradniemy się do

jego garażu. Mama na pewno ma klucz i nie widzę kłopotu, żeby

buchnąć jej torebkę na parę godzin. Potem podkładamy roślin¬

kę gdzieś na widoku i spadamy. I wielki finał: dzwonimy na policj ę.

- Powiedzmy, że sprzedawał gandzię wszystkim uczniom!

Mogę zeznać, że byłam jedną z klientek!

- Meg, nigdy nie paliłaś niczego mocniejszego niż czerwo¬

ne marlboro, po którym zresztą natychmiast puściłaś pawia.

-Ale mogę udawać, że jestem najbardziej zdeprawowa¬ną, wywrotową dziewuchą w całym liceum, nie?

- Po co udawać? Jesteśmy zakałą Shitville!

- W porządku, Ellen, Demonie Zemsty. Musimy jeszcze

załatwić twojego eks. Melisha i Cruz nie wystarczą, Jack także

nie może umknąć naszym szponom.

-Nie umknie. Po prostu nie wymyśliłam jeszcze nic odpo¬wiednio podłego - odparła Ellen. -Aleja owszem.

Meg podeszła do Jacka na drugiej przerwie, kiedy akurat grzebał w szafce. Jack nawet nie zauważył, jak się zbliża, a kiedy stanęła tuż obok, nie przyszło mu do głowy, że chciałaby z nim porozmawiać. Meg była dziwna i należała do jakiejś pogiętej paczki Alternatywnych świrów, więc nie cieszyła się popularno¬ścią. Nosiła mnóstwo czarnych szmat i buty na kilometrowych platformach. A co gorsza, zmieniała kolor włosów równie czę¬sto, jak bieliznę. Ona i Jack nie mieli ze sobą nic wspólnego.

- Hej - powiedziała Meg.

- Eee, hej? - mruknął, nawet na nianie patrząc.

- Słyszałam dzisiaj coś, co może cię zainteresować.

- Z całą pewnością nie może. A teraz wybacz, ale zakłó¬

casz mi pozytywne wibracje. - Jack zdobył się na najokrut-

niejszy sarkazm, jaki przyszedł mu do głowy. Miał nadzieję, że

po takim ciosie, i to wymierzonym przez kogoś tak wspaniałe¬

go jak on, Meg ucieknie z płaczem. Ale ona nawet nie drgnęła.

Co więcej, nic jej nie obchodziły przytyki ze strony takiego

palanta. W jej oczach Jack udowodnił tylko, że jest obrzydli¬

wą, męską, szowinistyczną świnią. Tym więcej zabawy mogła

jej przysporzyć solidna zemsta.

- Któregoś dnia spotkałam twoją mamę.

Tym razem zamilkł.

- Tak, wpadła do sklepu, gdzie pracuję. Pokazała mi two¬

je zdjęcie.

Ból widoczny na twarzy Jacka był satysfakcjonujący, więc Meg odeszła pośpiesznym krokiem. Miała rozkoszną pewność,

89

że jej wredne kłamstwo pozbawi Jacka snu przez całą noc. Oczywiście Jack chciał pognać za nią, ale się powstrzymał. Nie mógł zaryzykować reputacji dla rozmowy z kimś takim jak Meg - bez względu na to, j ak bardzo rozpaczliwie by tego nie pra¬gnął. A on naprawdę dałby wszystko, żeby pogadać z Meg.

Tymczasem Julian przeżywał sen na jawie. Siedząc na lek¬cji hiszpańskiego wyobrażał sobie siebie w towarzystwie pięk¬nej dziewczyny, która rozproszyłaby el boredemo. Spacero¬wali ulicą, trzymając się za ręce. Co chwila się całowali.

Julian przeczesał palcami jej piękne włosy. Popatrzył na jej twarz i... Cholera. To Ellen. Niech jąszlag.

Czemu nie zobaczyłem Eve?

Rozdział piętnasty

deja chcę trenować całowanie się na scenie z moim chłopakiem! - wrzasnęła Melisha, ignorując cierpienia kole-gów zkółka teatralnego. Wykorzystywała swojąpozycję-jako prezesa klubu i reżysera sztuki - i zgrywała kapryśną gwiazdę. Za kulisami mówiło się, że Melisha zaczęła przeginać odkąd nawiązała romans z Jackiem. Teraz chciała, żeby to on poma¬gał jej na scenie rozwijać technikę całowania, chociaż to Tho-mas naprawdę grał Romea.

Meg odciągnęła Ellen od wymęczonej pracy z angielskiego.

- Musisz to zobaczyć.

- Ale to najlepszy wiersz, j aki napisałam w życiu - zapro¬

testowała Ellen.

Meg szarpnęła jąza ramię i zaprowadziła pod scenę akurat w chwili, kiedy Melisha zaczynała szaleć. Meg zamarła w oszo¬łomieniu, a Ellen nie mogła wydać z siebie słowa. Jedyne, co czuła, to obrzydzenie - potworne obrzydzenie. Melisha wyka¬zywała się właśnie wyjątkowo podłym egoizmem, a Jack ma¬rzył, by zostać „facetem, który wie jak całować". Blee. Ellen cieszyła się, że jej eks-przyjaciele są teraz razem: oboje zasłu¬giwali na baty. Jak dobrze, że mogą na to popatrzeć z dy¬stansu - pomyślała, i to z całą szczerością.

-No, taka postawa, ehm (głośne chrząknięcie), nie przy-niesie nam niczego dobrego - stwierdziła odkrywczo pani Jenni.

Pani Jenni znalazła się na granicy wyczerpania nerwowego i zamierzała właśnie wykopać Melishę z przedstawienia. Nie¬stety, Melisha była za dobra.

-Muszę zobaczyć, jak całujesz sięzThomasem. No, wiesz, to on gra Romea!

91

- Ale j a tego nie zniosę! Chcę próbować z moim facetem,

już on na pewno wprowadzi mnie w odpowiednio romantycz¬

ny nastrój i będę potrafiła cmoknąć Thomasa tak, jak pani chce.

- Oooo, no, potrzebuję kubek latte. Pięć minut przerwy

- ogłosiła pani Jenni, sięgając po pusty styropianowy kubek do

kawy. - Proponuję, żebyś wykorzystała ten czas na próby

z twoim chłopakiem, Melisha. Potem nie chcęjuż słyszeć ani

słowa na ten temat. No. - Ręce nauczycielki wyraźnie się trzę¬

sły, kiedy wychodziła z budynku.

Tymczasem Jack wtargnął na scenę i odruchowym, uprzej¬mym gestem objął Melishę w talii.

- Pocałuj mnie szczerze! -wrzasnęła Melisha. - To ty je¬

steś moim prawdziwym Romeem!

Jack natychmiast namiętnie wpił się w jej usta.

Ellen aż się wzdrygnęła. Wszyscy wokół odwrócili wzrok. To było gorsze niż zjeść dwie torebki słodziku.

Po chwili, nie przerywając pocałunku, Jack przesunął rękę w kierunku pupy Melishy.

- Frajerzy - burknęła Meg, wracając na swoje stanowisko

obok farb. Zajmowała się malowaniem niebieskich pasemek

w swoich fioletowych włosach, nucąc sobie przy tym piosenkę

Britney Spears. Tak, Meg rzeczywiście czasem zachowywała

się dziwnie.

Ellen stała za kulisami i patrzyła, starając się zapanować nad emocjami. Ale brakowało jej takich pocałunków. Po chwili ogarnęłają furia-zauważyła, że Melisha zerknęła w jej stronę, po czym jeszcze głębiej wessała się w usta Jacka. Melisha pod¬jęła wszelkie starania, żeby unikać Ellen, i nieźle jej to wycho¬dziło. Ale teraz pozwoliła sobie na tani numer.

- Meg, podejdź tu na sekundkę.

Meg zbliżyła się, śpiewając dla odmiany piosenkę Limp Bizkit.

-Czego? -Oni są obleśni. -Zgadzam się. - Dajmy im popalić.

92

W drodze do centrum handlowego Meg i Ellen dyskuto-wały na temat wszelkich przykrych i oryginalnych sposobów torturowania Jacka i Melishy. Po scenie miłosnej na próbie nie wydarzyło sięjuż nic ciekawego. Meg zdołała jednak jakimiś czarodziejskimi metodami poprawić Ellen humor i zarazem zmienić temat. Znała superkawały i opowiedziała Ellen o odlo¬towym koncercie Ani DiFranco, który już niebawem miał się odbyć w mieście. Meg bardzo chciała, żeby Ellen z nią poszła.

W ciągu dwudziestu minut rozmowa nieźle się rozkręciła, więc podjeżdżając pod centrum obie żałowały, że sąjuż na miejscu. Ellen pozamykała okna, zgasiła papierosa, odkaszlnę-ła, po czym wyłączyła radio. Po chwili wolno i spokojnie wyru¬szyły w stronę wejścia j ak dwie gangsterki.

- Potrzebujemy dużą doniczkę i trochę ziemi, gdzie je znaj¬

dziemy? - zapytała Meg pryszczatego chłopca w sklepowym

mundurku. Chłopiec wskazał im właściwe stoisko, gdzie wybrały

najstarszą na oko doniczkę, po czym zapłaciły w kasie i wyszły.

- Podwędziłaś już mamie klucz do garażu Cruza, tak?

-Tak jest.

-Pearl ma roślinkę. .

- My mamy ziemię.

- No to w drogę!

Podjechały do Pearla po roślinę. Chłopak ukazał się w drzwiach mieszkania z krótszym niż zwykle irokezem. Meg powiedziała mu, że wygląda beznadziejnie.

93

- Dzięki, stara - odparł Pearl. - A teraz dokopmy temu

rąbniętemu belfrowi.

Przesadziły metrowy krzak marihuany na tylnym balkonie mieszkanie Pearla. Tata Pearla właśnie delektował się szpryco-wanymi ciasteczkami. Ellen czuła sporąpokusę ich skosztowa¬nia, ale wiedziała, że musi zachować świeżą głowę, by popełnić swoje pierwsze przestępstwo: włamanie na cudzą posesję.

Meg i Ellen wcześniej były niezwykle podniecone, ale teraz ucichły i w milczeniu dojechały pod sam dom pana Cruza. Na¬gle cała zabawa przestała się im wydawać tak szampańska jak przedtem. Obie potwornie się denerwowały, chociaż za żadne skarby świata nie zamierzały się do tego przyznać.

Zaparkowały na podjeździe i zajrzały przez dziurkę od klu¬cza, żeby sprawdzić, czy Cruzjest w domu. Droga wydawała się wolna.

-1 co? - spytała Ellen, sięgaj ąc po klucz.

- Przyniosę roślinkę - odparła Meg. Krzak wraz z donicz¬

ką ważył dobre dziesięć kilo, ale dla niej to była fraszka. Meg,

pomimo niepozornej figury, miała niesamowitą krzepę i upra¬

wiała kick boxing.

- W porządku.

Wysiadły z samochodu, po czym poszły na tył garażu. Po chwili otworzyły drzwi, postawiły doniczkę na podłodze, po¬patrzyły po sobie, ukrywając strach, zmusiły się do uśmiechu i uznały, że czas się zmywać.

Błyskawicznie wskoczyły do samochodu i odjechały, za-trzymując się dopiero przed następnym rzędem domów. Meg wyjęła komórkę, żeby wykonać miażdżący dla Cruza telefon na policję.

- Ehm, Meg - powiedziała Ellen. Meg nie przestała rado¬

śnie naciskać klawiszy. -Meg... MEG!!!

- Co, Ellen? Co takiego? Nie widzisz, że jestem zajęta?

94

- Meg, popatrz przed siebie.

Meg urwała, usiłując zobaczyć, o czym Ellen tam ględziła.

- O cholera!

Pan Cruz właśnie w najlepsze przystrzygał swoje krzaczki w ogródku przylegającym do domu numer 137 przy ulicy Re-gan. A one właśnie zmarnowały swoją roślinkę, porzucając ją przy posesji numer 127... gdzie akurat podjeżdżała jakaś cię-żarówka.

- Niech to szlag, tylko nie mów Pearlowi - powiedziała

Meg, kiedy Ellen wyprowadziła samochód na drogę.

-Wiem, że zawsze was zachęcałem, abyście byli otwarci na wszelkie rodzaje tekstów, z którymi przyjdzie wam się zmie¬rzyć -powiedział pan Cruz w czasie jednej ze swoich specjal¬nych lekcji angielskiego, poświęconej mieszaniu wszystkich z błotem. - A jednak nawet ja muszę skapitulować w obliczu tego, przepraszam najmocniej za wyrażenie, gówna, które od¬dała mi jedna z waszych koleżanek.

Ellen tylko podniosła głowę, czując, że jego oczy wypalają jej dziurę na czole. Długim, hippisowskim włosom Cruza przy-dałaby się wizyta u fryzjera, a jego czerwone szelki wyglądały po prostu idiotycznie.

-Zacznijmy od pierwszej linijki wiersza...

Pan Cruz kontynuował na głos szczegółową, miażdżącą kry¬tykę utworu Ellen - tego, nad którym tak się męczyła. Ale ubaw! Cruz trafił akurat na moment, kiedy wyj ątkowo czuła się na fali: nie dalej jak poprzedniego wieczoru rodzice powiedzieli, że wiersz jest fantastyczny. Czemu chciał, żeby aż tak go znienawidziła?

- Nie życzę sobie więcej czytać tak kiepskich metafor, po-równań i rymów. Teraz, kiedy już omówiłem z wami przykład,

95

dostaniecie wiersze z powrotem. Chcę, żeby każdy z was tro¬chę nad swoim popracował, zanim oddacie mi poprawioną wersję. Aha, Ellen, ty możesz już sobie darować. Stawiam ci najniższą możliwą ocenę, F.

- Co takiego? Wszyscy mogą poprawiać pracę- zaprote¬

stowała Ellen, widząc, jak reszta klasy rozkoszuje się jej po¬

rażką.

- Owszem. Rozważę możliwość postawienia ci oceny po¬

zytywnej, jeśli napiszesz mi cztery strony eseju na temat, jak na¬

leży pisać wiersze. Życzę sobie przeczytać tę pracę za dwa dni.

-A ja życzę sobie porozmawiać z adwokatem. Czy to ma być sprawiedliwe traktowanie uczniów?

- Moja droga, życie nie jest sprawiedliwe.

Ellen zapragnęła nagle zacząć krzyczeć, ale nie chciała ry¬zykować wizyty u dyrekcji.

Jednak jej nagłe milczenie nie oznaczało, że powiedziała już swoje ostatnie słowo. Sprawy zaszły za daleko - Ellen wy¬bierała się prosto do Heather. Dlaczego ja mam cierpieć, bo moja matka sypia z panem od angielskiego? Nie zamie¬rzam tego dłużej znosić. To ona potrafi sobie z nim radzić. I nie będzie zadowolona, kiedy się dowie, że niesprawiedli¬wie ocenił mojąpracę. Przysięgam, że namówię ją, aby rzu-ciła tego padalca. I zrobi to - bo zagrożę, że inaczej po-wiem tacie... albo wyprowadzę się z domu... albo sama nie wiem.

TO nauczy GUYA, że ze mną nie należy zadzierać.

Rozdział szesnasty

E,

/Hen wróciła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Była gotowa przedstawić matce wszystkie nieubłagane, obiektywne fakty. Myślała o tym cały dzień i zaplanowała całą wypowiedź. Po pierwsze, dopadnie mamę, kiedy będzie sama w kuchni. Zaczną się pogaduszki, aż w którymś momencie Ellen powie po prostu: „Musimy pogadać". Ellen nie potrafiła przewidzieć, co się stanie potem. I właśnie to najbardziej jąstresowało.

- Mamo, musimy pogadać - oświadczyła, wchodząc do

kuchni.

- O czym? - odparł głos, który nie należał do jej matki,

tylko do ojca.



- Och, o niczym ważnym, tato. Wiesz, gdzie jest mama? Rany.

Zaraz wraca. Jesteś gotowa do kolacji?

- Tak. Tylko jeszcze skoczę na górę.

Gdzie do cholery była Heather? Jeżeli u Guya, to Ellen wo¬lałaby raczej umrzeć. No i czemu Ed nie siedział o tej porze w pracy albo na zajęciach z jakąś klasą? Jeszcze nigdy nie cze¬kał w domu, kiedy Ellen wracała ze szkoły. Tak więc tego dnia musiała przecierpieć rodzinny posiłek z mamą, tatą, a nawet Eve. Przez cały czas rozmyślała o tym, co powinna powiedzieć i, co ważniej sze, j ak to zrobić, żeby znaleźć się z matką sam na sam.

Sytuacja miała jednak swoje dobre strony - napięcie w domu wyraźnie zmalało. Heather i Ed, którzy wcześniej ci¬skali gromy, teraz najwidoczniej jej wybaczyli. A matka nie za¬chowywała się już w taki zdystansowany i obojętny sposób. Może nie przypominała jeszcze mamuśki z opery mydlanej, ale nie wyglądała już jak bohaterka „Z archiwum X". Przez jakiś czas w domu naprawdę działy się dziwne rzeczy. Teraz wy¬dawało się, że wszystko wraca do normy. Eve jak zwykle pisz-

97

czała i szczebiotała, ale Heather i Ed przestali oglądać tyle kaset od jogi. Jakoś lepiej się dogadywali i nawet od czasu do czasu pozwalali sobie na piwo. Dzięki temu zawieszeniu broni na fron¬cie domowym rozmowa z matką wydawała się Ellen chociaż odrobinę łatwiejsza. Szczególnie, że Eve poszła do Sary, a Ed wyjechał swoim ukochanym del solem kupić rozpuszczalnąkawę. Nareszcie Ellen miała Heather tylko dla siebie.

- Musimy porozmawiać. - Ellen postanowiła pominąć grę

wstępnąi przejść od razu do ataku. Bała się, że ojciec szybko

wróci do domu, a nie potrafiłaby wytrzymać choć jednego dnia

więcej z rozszalałym panem Gruzem.

- Zgadzam się z tobą- odparła Heather głosem, który przy¬

pominał Ellen dawną rozumiejącąi przyjacielską mamę...

-Okej, może wtakim razie... po prostu... powiem tyle... -za¬częła Ellen, przerażona tym, co musiało nastąpić w wyniku j ej słów.

- Co takiego, kochanie?

- Wiem o tobie i panu Cruzie.

Heather zamilkła. Wydawała się zszokowana. -1 co? - spytała Ellen.

- Co co?

-Nie okłamuj mnie! Słyszałam twoje rozmowy telefoniczne. Pamiętasz? Miałam szlaban... Siedziałam w domu i nie przycho¬dziło mi do głowy nic lepszego jak tkwić przy słuchawce dwadzie¬ścia cztery na dwadzieścia cztery godziny i siedem na siedem dni.

Heather nadal milczała, co przyprawiało Ellen o obłęd. Oczekiwała od matki przeprosin. A przynajmniej wyjaśnienia.

Minęła długa, nieznośna minuta ciszy. Ellen umierała z nie-cierpliwości, bo chciała zakończyć sprawę, zanim Ed wróci z paczką swój ej kawusi.

- No już dobrze, dobrze, to prawda. - Heather była bliska

łez. W Ellen wzbierała wściekłość.

- Wiem, że to prawda. Jak mogłaś?!

98

- Popełniłam błąd.

- Błąd, tak? - Ellen wyrzuciła z siebie wszystko, co dusiła

do tej pory. Wszystko. Nie prezentowała punkt po punkcie

mowy, którą sobie zaplanowała. Pozwoliła, by emocje przeję¬

ły nad nią kontrolę. -Wiesz, że twój „błąd" zrujnował mi ostat¬

ni miesiąc życia? Wiesz, że wzdragałam się za każdym razem,

kiedy przytulałaś tatę i mnie? I jakim prawem obrzucałaś mnie

błotem z powodu jakiejś zmyślonej afery z moim chłopakiem,

chociaż w tym samym czasie TY SAMA zdradzałaś tatę?

Heather usiłowała powstrzymać płacz, ale nie potrafiła. Ta scena przysparzała jej zbyt dużo bólu i upokorzenia.

- Masz rację, Ellen. To wszystko prawda. Mówiłam już,

że popełniłam błąd.

Ellen także zaczęła się łamać. Nadal czuła złość, ale napływ emocji całkiem ją wyczerpał. Nawet nie zdawała sobie spra¬wy, że sama płacze.

- Czy ktoś jeszcze wie o twoim romansie?

- Tak - odparła Heather. - Twój ojciec.

- Och, nie. Powiedziałaś tacie?

- Owszem. Teraz wspólnie usiłujemy to naprawić, skarbie.

Bardziej martwię się o ciebie.

- Jasne, tak się martwisz, że opowiadasz Cruzowi o moich

najbardziej osobistych sprawach.

- Tylko troszkę. To się działo akurat wtedy, kiedy cię uzie¬

miłam. Wybrałaś sobie fatalny moment, ja sama miałam wtedy

kłopoty.

- Twoje kłopoty sprawiły, że teraz Cruz torturuje mnie

w szkole - powiedziała Ellen, czując nowy napływ gniewu.

- Dostaję od niego F, chociaż zasługuję na A. Zaczepia mnie

na korytarzach i karci za rzeczy, których nie zrobiłam.

- Żartujesz! - Heather była szczerze zaskoczona. - Czy te

rzeczy zdarzyły się ostatnio?

99

-Dzisiaj. Pamiętasz ten mój wiersz? Dał mi najniższą ocenę!

- Niech mnie, Ellen, przecież zerwałam z nim na dobre w ze¬

szłym tygodniu. Nie wierzę, że tak się wobec ciebie zachowuje.

-A jednak. Nie rozumiem, co ty widziałaś w tym frajerze. -Ja tylko... nieważne. Tłumaczyłam tojuż twojemu ojcu. Popełniłam błąd.

- O tak, nawet spory - odparła Ellen.

- Tobie też się to zdarzało.



- Ale przynajmniej nigdy nie spałam z Jackiem.

-Właściwie jakoś się tego domyśliłam...

-Słucham?

- Znam cię, Ellen. Po prostu cię znam.

- Ja już nie wiem, czy znam ciebie.



- Trochę to potrwa zanim odzyskasz do mnie dawne za¬

ufanie . - Głos Heather nagle zabrzmiał bardzo staro. - Ale j a

ufam tobie i kocham cię. Mam nadzieję, że już niedługo ty zre¬

wanżujesz mi się tym samym.

- Ja również - odparła Ellen.

Ohoho. Ciężkie sprawy... Ellen nie chciała znowu się roz¬płakać, więc wstała od stołu. Żałowała, że nie może obgadać tego wszystkiego z Julianem - tylko on mógłby to zrozumieć. Ale przyjaźń z Julianem należała już do przeszłości i z każdą chwilą myśl ta pogrążała ją coraz bardziej.

Heather także się podniosła, po czym sięgnęła zarazem po chu-steczkę i po swojącórkę. Przez chwilę ściskały się niezręcznie.

- Nie będziesz już miała więcej problemów z nauczycie¬

lem. Przynajmniej to mogę ci zagwarantować.

-Jak?

- Poproszę oj ca, żeby z nim porozmawiał.

- O, kurczę!

- Mówiłam już, że nie sądzę, żeby pan Cruz jeszcze przy¬

sparzał ci kłopotów.

Rozdział siedemnasty

E,

ive była jak pijane dziecko we mgle. Wparowała do domu dwie godziny później i nawet się nie zorientowała, że Heather j est przygnębiona. Po prostu zaczęła zamęczać wszyst¬kich opowieścią o najbliższym konkursie piękności - chociaż miał się odbyć dopiero za pół roku. EUen pomyślała, że rodzina Hopkinsów tego nie przeżyje, chyba że zbiorowo wpadnie w jakieś uzależnienie. Jednak zdusiła w sobie sarkazm i weszła do kuchni.

- Mam dobre wiadomości - ogłosiła, przerywając zebra¬

nym pogawędkę.

- Co takiego? Twoi rąbnięci Alternatywni wpadną dziś na

kolację? - zapytała Eve.

- Wiesz, Eve, zrobiłam dla ciebie coś naprawdę miłego,

a ty j ak zawsze zachowuj esz się j ak wiedźma.

- Spokój, dziewczyny - powiedziała matka. - Eve, daj

Ellen skończyć.

- Przepraszam. - Eve nadaremnie udawała skruchę.

- Pamiętacie, j ak w zeszłym roku wystąpiłam w telewizj i?

I ViVi Star zrobiła ze mną wywiad?

Wszyscy przytaknęli.

- Zadzwoniłam do ViVi i zapytałam, czy Eve nie mogłaby

poprowadzić uczniowskiej debaty w wiadomościach raz na j akiś

czas. Zdaje się, że już szukali kogoś odpowiedniego, więc wy¬

słałam im kasetę z ostatniego konkursu Eve. I wiecie co? We-

zmąją!

- Żartujesz? Jak to ładnie z twojej strony, Ellen! - powie¬

działa Heather, uśmiechając się po raz pierwszy tego wieczora.

Miała nadzieję, że jej córki nareszcie przestaną skakać sobie

do gardeł.

101

Na początku Eve tylko się zarumieniła i uśmiechnęła z pod-ekscytowania. Ale potem zdała sobie sprawę, że siostra mu-siała coś knuć. Czemu Ellen, ta sama Ellen, która straszyła ją po nocach, miałaby nagle zachować się jak człowiek? Eve z całą pewnością nie starała się poprawić siostrzanych stosun¬ków. Postawiła sobie nawet za punkt honoru, żeby jej szczęśli¬wy związek z Julianem rozwijał się tuż pod okiem Ellen.

- Ellen, o co ci tak naprawdę chodzi? - spytała Eve, bu¬

dząc spore zdziwienie rodziców. Chyba sądzili, że posika się

z radości.

- Eve! Powinnaś podziękować siostrze. To naprawdę duża

sprawa - powiedział ojciec.

Eve nadal w to nie wierzyła, ale musiała podjąć rękawicę.

- Macie rację- odparła. -Naprawdę jestem zachwyco¬

na, tylko trochę się dziwię.

- Niepotrzebnie. To taki prezent ode mnie z okazji twoje¬

go sukcesu. - Ellen dodała ostatnie pociągnięcia pędzla do ide¬

alnego obrazu. Scena potoczyła się dokładnie tak, jak sobie

zaplanowała. -Naprawdę.

Ellen chwyciła czarną gumkę i owinęła ją sobie wokół nad¬garstka, po czym wybiegła do szkoły. Meg czekała na podjeź¬dzie, przeczesując palcami włosy, które chwilowo przybrały na powrót kolor blond. Co chwila trąbiła klaksonem swojego pinto rodem prosto z lat osiemdziesiątych - osobiście pomalowała go na różowo.

- Hej, Ellen! Wyglądasz dzisiaj jak gwiazda, stara." Co się

stało, do cholery?

- Mówiłam ci, że jestem jak nowo narodzona. - Ellen na¬

dal nosiła czarną bluzkę i spodnie khaki. Nie zamierzała zmie-

102





niać stylu, ale błysk w oku sprawiał, że wyglądała piękniej niż kiedykolwiek. Nareszcie wszystko toczyło się po jej myśli.

- Nie da się zaprzeczyć - odparła Meg, częstując Ellen

papierosem. - Gotowa do dzisiejszych zajęć?

-Nie mogę się doczekać.

Dojechały do szkoły na godzinę przed innymi. Poszły pro¬sto do redakcji gazetki, gdzie mogły za darmo korzystać z kse¬ro i zrobiły pięć kopii najbardziej soczystej notatki, którą Me-lisha kiedykolwiek napisała do Ellen. Tego dnia prywatny liścik miał zostać upubliczniony.

Meg i Ellen przykleiły kartki do szafek Melishy i Jacka, tablicy w hallu, gdzie wszyscy czekali na zajęcia, drzwi klasy pani Jenni i w jadalni. Już niebawem całe liceum miało się do¬wiedzieć, że Melisha pałała namiętnym, pożądliwym uczuciem do pana od historii i że planowała go uwieść, by dostać naj¬wyższą ocenę z egzaminu. Charakter pisma i imię podpisane na dole bez wątpienia wskazywały na autorstwo Melishy. (Na szczęście nigdzie nie pojawiło się żadne „Ellen" ani „E".).

Następnie Meg i Ellen usiadły w hallu i patrzyły, j ak ucznio¬wie czytająich ogłoszenie przed wejściem do klas. W końcu jakiś nauczyciel zdjął notatki, ale dzieło zniszczenia zostało już dokonane. Plotkarska machina poszła w ruch i obracała się z furkotem.

- Już nie odważy się buchnąć mojej pracy domowej z szaf¬

ki -powiedziała Ellen.

- Nie wspominając o chłopaku! - odparła Meg.

r i >

ii

Meg pobiegła na zajęcia w fenomenalnym humorze. Za-wsze umiała wyciągać ludzi z bagna, ale jeszcze nigdy nie spotka-

103

ła kogoś takiego jak Ellen. Ellen naprawdę wpadła po uszy w błoto. Meg cieszyła się na myśl, że pomaga jej wrócić zza grobu.

Dzwonek zastał jąprzy szafce. Znowu się spóźnię, po-myślała. Przestała się spieszyć. Co mi tam, i tak już po ptakach. Właśnie poprawiała sobie tusz na rzęsach, ko-rzystając z lusterka umieszczonego na drzwiach szafki, kie¬dy usłyszała głośne „PSSST".

Meg błyskawicznie odwróciła głowę, ale nikogo nie zo-baczyła.

-PSST. Tutaj jestem. .

Głos dochodził z pobliskiej męskiej łazienki. Meg uśmiechnęła się, sądząc, że to wygłupy Pearla. Weszła do środka, żeby z nim pogadać, ale to wcale nie był Pearl - tylko Jack.

- Cześć, eee, Meg. - Miał spuszczoną głowę i trzymał

ręce w kieszeni. Co jakiś czas rozglądał się nerwowo. Nie

chciał, żeby ktoś go zobaczył w towarzystwie Alternatywnej.

- Czego chcesz?

- Ja, wiesz... naprawdę chciałbym wiedzieć, gdzie wi¬

działaś moją matkę. Znaczy, mogę ci zapłacić albo zrobić,

co tylko będziesz chciała.

- Co tylko będę chciała?

- O, tak, skarbie. - Jack był niepoprawnym podrywa¬

czem. Mógł się dobierać do każdej, nawet najbardziej świr¬

niętej laski, oczywiście dopóki nikt by o tym nie wiedział.

- Nie wiem jeszcze, czego będę chciała w zamian za

informację. Muszę to przemyśleć.

- Nie wygłupiaj się.

Meg popatrzyła na niego wrednym wzrokiem, po czym wyszła. Ledwo odwróciła się do niego plecami, na twarz wypłynął jej złośliwy uśmiech. Rany, jaki żałosny typek.

104

Próba przedstawienia napełniła Ellen poczuciem całkowi¬tej satysfakcji. Melisha przez większość czasu tonęła we łzach -towarzystwo było bezwzględne i okrutne. Co więcej, mówi¬ło się, że Melisha została także wezwana do wychowawcy na „rozmowę" na temat jej uczuć.

HAHAHAHAHAHAHAHAHAHA! Ellen nie mogła być szczęśliwsza.

Dopóki cały dobry nastrój nie prysł jeszcze tego samego dnia po południu.

Ellen właśnie rozkoszowała się ciszą w domu, kiedy telefon wytrącił jąz zamyślenia.

- Halo - powiedziała, spodziewaj ąc się, że zaraz ktoś będzie

chciałjej sprzedać płyn chwastobójczy albo coś w tym stylu.

- Och, cześć skarbie, myślałem, że jesteś u Sary. - Głos

niewątpliwie należał do Juliana. Eve rzeczywiście była u Sary,

ale Julian uważał, że właśnie z nią rozmawia, a Ellen nie zamie¬

rzała wyprowadzać go z błędu.

- Och, nie, Sara uznała, że jednak nie ma ochoty iść

- powiedziała sprytnie Ellen.

- Liczyłem, że uda mi się ciebie złapać.

-Udało się. Co słychać?

- Właśnie myślałem o twojej siostrze. Skończyłem pisać

aplikacj ę do koledżu i...

- O mojej siostrze? Dlaczego?

- Wiem, że uwielbiasz się wyzłośliwiać na jej temat i że nie

lubisz, jak o niej mówię... ale jestem zszokowany tym, co zro¬

biła dzisiaj Melishy. Jeszcze pamiętam, jak Melisha napisała tę

notatkę... Cała sprawa mocno mnie obeszła.

Ta rozmowa zdziwiła Ellen z dwóch powodów: po pierw¬sze, nie podejrzewała Eve o to, że traci swój cenny czas na



1.05

rozmowy o niej. Po drugie, czemu Julian miałby się intereso-wać czymkolwiek, co ona, Ellen, robi? Przecież nawet nie zadawał sobie trudu, żeby się do niej odezwać.

- Mhm, rzeczywiście, ale z niej wredna hiena.

- Owszem. Wiem, że ostatnio miała trudny okres, ale to

już nie jest ta dziewczyna, z którą kiedyś tak bardzo się przy¬

jaźniłem. Rozumiesz? Bez względu na to, co zrobiła Melisha,

moja Ellen nigdy by jej tak nie potraktowała.

- Och, nie bądź taki pewny. - Ellen starała się odpowie¬

dzieć tak chłodnym tonem, jak zrobiłaby to Eve.

- Obiecaj, że nie będziesz się na mnie złościć, ale okrop¬

nie za nią tęsknię. Za tą starą Ellen.

- Ja też tęsknię za... - Ellen ugryzła się w język w ostat¬

niej chwili. Była tak szczęśliwa, że Julian to powiedział. Już

myślała, że o niej zapomniał, a tu proszę: tęsknił. Cudowne!

-Słucham?

-Nic, tylko mówiłam coś do mamy... W każdym razie, wpadnij tu, to będziesz jej miał tyle, ile tylko potrafisz znieść. - Ellen nie miała pojęcia, co Eve mogłaby naprawdę powie¬dzieć w tej sytuacji. Nie rozmawiały ze sobą szczególnie często.

- Taa. Ellen doprowadziła się do ruiny. Chyba już nigdy

się do niej nie odezwę. Wiesz, ona... j akby oszalała. Jest podła,

nienormalna, okrutna... Nie wierzyłem, że kiedykolwiek mógł-

bymjąznienawidzić.

Co?!!! Jeszcze przed chwilą mówił, że za mną tęskni!

- Przecież tak naprawdę jej nie nienawidzisz. - Ellen wo¬

lałaby raczej przeżyć wszystkie ostatnie katastrofy po trzy razy

niż usłyszeć, że Julian szczerze jej nienawidzi. Ale fakt, że

wyznał to Eve, doprowadził ją do furii. Ja doprowadzam się

do ruiny? To ty romansujesz z Eve! To jest dopiero ruina.

-Mam nadzieję.

106

Ellen skończyła rozmowę, wymyślając jakąś głupią wymów¬kę. Jego szczere, mocne słowa głęboko ją zraniły - głębiej niż chciałaby to przyznać. Była bliska uświadomienia sobie, że chy¬ba mówił prawdę. Ale była zbyt wściekła, żeby uczciwie prze¬analizować swoje uczucia. Po prostu chciała go dorwać. Cało¬wał się z Eve i wyrzekał na Ellen. Julian nigdy by się nie domy¬ślił, jak bardzo dopiekł swojej Elle. A ona widziała tylko jedno wyjście: zemstę.

Następnego dnia wstała bardzo wcześnie i natychmiast za¬dzwoniła do Meg.

- Oszalałaś, Ellen? Która godzina?

- Koło szóstej. Wpadnij po mnie, okej?

- Nie zamierzam nigdzie wychodzić przed wschodem słońca.

-Nie pożałujesz.

- Ellen Demon Zemsty, tak? Będę za jakąś godzinkę.

Ellen, zadowolona, wskoczyła pod prysznic i przygotowa¬ła się do nowego dnia w szkole. Musiała tylko najpierw jeszcze gdzieś podjechać. Kiedy Meg w końcu się zjawiła, Ellen wszyst¬ko jej wytłumaczyła. Meg zgodziła się, ale bez entuzjazmu.

- Po prostu nie wiem, o co w tym biega - powiedziała,

grzebiąc w płytach Boba Dylana. - Może raczej powinnyśmy

zachować siły przed niedzielną premierą?

- Eee, to zajmie tylko chwilkę.

Meg podjechała pod dom Juliana z energią półprzytomne¬go pijaka. Nie zaproponowała Ellen papierosa, twierdząc, że rzuciła fajki na rzecz pastylek odświeżających oddech. Nie włączyła nawet muzyki, tylko wolno podjechała pod skrzynkę pocztową. Ellen nie zaszczyciła jej spojrzeniem, tylko otwo-rzyła skrzynkę i sięgnęła do środka, po czym wyciągnęła łup, którego szukała - aplikację Juliana do Harvardu. Ledwo ją chwyciła, Meg natychmiast ruszyła z miejsca.

107

Ellen podarła kopertę na tysiące malutkich strzępków i wy¬rzuciła je przez okno samochodu. Meg nadal milczała. Nagle Ellen poczuła dziwny ciężar w sercu, jak małe dziecko, które coś zbroiło. Jak wtedy, kiedy w wieku pięciu lat zjadła kawa¬łek tortu urodzinowego Eve, zanim zaczęło się przyj ecie.

Może to nie było fajne z mojej strony, pomyślała, ale przynajmniej wykonałam plan zemsty.

I tylko to się liczyło.

- Ellen, to nie było fajne z twojej strony. - Meg musiała to powiedzieć na głos. I Ellen poczuła się winna. Bardzo, bardzo winna.

Rozdział osiemnasty

y dzień okazał się kompletną porażką. Po pierw-sze, szafka Ellen świeciła pustkami. Ktoś wszystko zabrał i musiała to być Melisha. Tylko ona zniżyłaby się do czegoś tak żałosnego i nieoryginalnego jak powtórzenie tego same¬go numeru. Ellen trochę się zirytowała - Melisha zerwała jej odlotowe plakaty, ukradła superlusterko „Hallo Kity", za-brała wszystkie książki i płyty Barenaked Ladies. Ellen była wkurzona - ale nie zaskoczona. Już dawno przełożyła tecz¬ki i prace domowe do szafki Meg i zamierzała zabrać resztę rzeczy w najbliższym czasie. Melisha zdążyła w ostatniej chwili.

Widok Juliana, który z wymiętą, zmęczoną twarzą snuł się po korytarzach, także nie przysporzył Ellen radości. Pew-nie przez całą noc siedział nad tą aplikacją. Ellen marzyła, żeby podbiec do niego i błagać o wybaczenie, ale nie mogła tego zrobić. Julian znienawidziłby ją do końca życia. Ale Ellen sama czuła, że zasłużyła sobie na męki piekielne. Cze-mu ja to zrobiłam? Co we mnie wstąpiło?

Humor Ellen poprawił się nieco po południu, kiedy Meg przyniosłajej trochę najświeższych wiadomości.

- Melisha ma konkurencj ę - oświadczyła.

-Nienawidzę jej.

- Posłuchaj mnie przez chwilę. Myślałam, że Jackmnie śle¬

dzi, kiedy szłam tam, gdzie czasem palimy...

- Co takiego?

- Jack ciągle usiłuje mnie zmusić, żebym mu powiedziała,

co wiem o jego matce. Oczywiście nie wiem nic, ale...

-Jasne. iasne-Drzerwałaiei Ellen.-Icodalei?

i i

109

- Okazało się, że wcale nie szedł za mną. Na miejscu cze¬

kała na niego jakaś dziewczyna. Jedna z tych nowych. I na¬

tychmiast zaczęli się do siebie mizdrzyć.

-Nie gadaj!

-Gadam, gadam, mała. Nie żartuję!

- Rany, on jest walnięty. Cieszę się, że nie złapałam od

niego jakiegoś syfa.

- Wiesz co? - spytała Meg. - Chyba powinnyśmy uknuć

jakiś megaspisek przeciwko Jackowi. Ta akcja z matką to za¬

wracanie głowy.

- Zgadzam się, dziewczyno!

Ellen z radością poszła na próbę spektaklu. Nie dlatego, że mogła przyglądać sięMelishy, wiedząc coś, o czym jej eks nie miała pojęcia. Dzięki temu mogła wykonać nowy plan zemsty. Do spółki z Meg zamierzała udoskonalić nieco dekoracje, nad którymi tak ciężko pracowały. Meg uznała, że byłoby to dość zabawne, gdyby na murach pałacu widniało raperskie graffiti. Albo gdyby sypialnia Julii rozbłysła fluorescencyjną zielenią. Za¬tem w piątkowy wieczór, po próbie generalnej, Meg i Ellen zostały, żeby zaczekać, aż wszyscy sobie pójdą (czyli całą wiecz¬ność). W końcu mogły się zabrać do roboty.

Meg przyniosła zieloną, fioletową, pomarańczową i żółtą farbę i dowodziła akcją- Ellen tylko wykonywała polecenia. W końcu to Meg była artystką. Z puszką sprayu w każdej ręce Meg stanęła przed ścianą zamku, nad którą ślęczała przez ostat¬nie dwa miesiące. Po chwili napisała pomarańczowe litery DMX, ale nagle zamarła. Odstawiła puszki na ziemię, usiadła i zaczęła się przyglądać swojemu zamkowi.

- Dobra, co się tu dzieje? Czy nie miałyśmy przeprowadzić

masowej destrukcji? - spytała Ellen.

- Nie mogę. Po prostu nie mogę.

1.0

- Cholera, Meg.

- Te dekoracje to mój bilet do dobrej szkoły artystycznej

w przyszłym roku. Muszę je zachować na trochę, sfotografo¬

wać i umieścić w portfolio. Przyjrzyj się, cholera, muszę sama

przyznać, że naprawdę dałam czadu.

EUen nie mogła zaprzeczyć. Szkoła jeszcze nigdy nie miała tak genialnych dekoracji. Kiedy Ellen poświęciła chwilę, żeby przyjrzeć się detalom stolików, komnat, balkonu i murów pała¬cu, była naprawdę pod wrażeniem.

- Racja, Meg. Są fantastyczne. Wracamy do domu.

Jednak rozczarowanie mocno zaciążyło na ich myślach. Za¬równo Meg jak i Ellen z rozkosząpatrzyłyby, jak Melisha wije się z rozpaczy z powodu klęski sztuki.

Ale nic nie wskazywało na taki obrót sprawy.

***

Ellen przez całąnoc łamała sobie głowę nad wszelkimi możli¬wymi sposobami dokopania Melishy. Po ostatnim numerze z szaf-kąnależały siej ej baty. Ellen raz jeszcze udała się do łazienki. Ostat¬nia sztuczka - machinacj e przy kremie na pryszcze Eve - zdziałała cuda. Cera siostruni pogarszała się z dnia na dzień. Ellen usiło¬wała zatem wymyślić jakiś numer związany z medykamentami.

Po chwili w ręce wpadły jej żelowe tabletki na przeczysz¬czenie Ex-Lax. „Gwarantujemy ulgę w kłopocie po godzinie od zażycia" - głosiła etykieta. Och, wyobraźmy sobie tylko, co by się stało, gdyby Melisha „przez przypadek" zażyła kilka pastylek w czasie przyjęcia przed jutrzejszą premie-rą... Na jakieś trzy kwadranse przed debiutem w roli Julii... Blask Juliji oblicza gwiazdy zaćmić zdoła'... Wspaniałe...

Domowy zapas nie był nawet odpakowany - pozostawało całe dwadzieścia kapsułek lekarstwa do wyłącznej dyspozycji Ellen. A ona już się zaofiarowała, że zaniesie poczęstunek na jutrzejsze spotkanie przedpremierowe.

Kapsułki Ex-Lax zostały otwarte, a ich zawartość w po-staci kilku łyżek proszku powędrowała do małej plastikowej torebki. Ellen znalazła przepis na przepyszny lodowy poncz - produkty mleczne i węglowodany mogły wpłynąć korzystnie na przyswajanie Ex-Laxu przez układ trawienny Melishy.

Ellen podzieliła płyn na dwie części -jedna zawierała do-datek małej torebki proszku. Przy drugiej nie majstrowała, w końcu z niektórymi osobami grającymi w przedstawieniu trochę się zaprzyjaźniła i nie chciała, żeby one też dostały bie¬gunki.

Zakręciła oba pojemniki z ponczem, wsiadła do samocho¬du i ruszyła do szkoły. Trochę się spóźniła, więc była pewna, że wszyscy będą na nią czekać.

Pierwsza zauważyła j ą Meg.

- O, jestem spragniona jak rfba na pustyni. Daj mi trochę

tego apetycznego czegoś. Czy zaprawiłaś może część wódką,

w słusznym przekonaniu, że nie odmówię małego drinka?

Ellen nie mówiła Meg o swoim planie z bardzo prostego powodu - wpadła na niego dopiero w środku nocy!

- Uhm, zaczekaj, j a ci nalej ę. Ale nie licz na wódkę. - Ellen

chwyciła szklankę i nalała Meg pełną porcj ę ponczu bez Ex-

-Laxu.

- Oferma. - Meg chwyciła szklankę, po czym ruszyła na

scenę. Miała kłopot z ustawieniem balkonu. - Dzięki, stara.

Ellen zaczęła się denerwować na myśl o kataklizmie, który właśnie zamierzała wywołać. Plan był ekscytujący, ale trochę wariacki. No i gdyby została złapana, musiałaby chyba, rany,

112

zmienić szkołę czy coś takiego. Albo może rodzice wysłaliby jąjednak do zakładu psychiatrycznego. Nagle przyszła jej do głowy Meg. Meg po raz pierwszy w życiu uczestniczyła w czymś, co naprawdę ją bawiło. Ełlen bardzo nie chciała niszczyć jej pracy.

Zmiana zdania nie wymagała ingerencji neurochirurgicz¬nej - Ellen w końcu niechętnie zdecydowała, że poda tylko niezaprawiony poncz. Poszła do łazienki, po czym opróżniła drugi pojemnik do klozetu. Zajęło jej to najwyżej parę se-kund, ale kiedy wróciła, poncz z pozostawionego pojemnika już zniknął. Obok stała sama Melisha, trzymając w rękach dwie pełne szklanki.

Ellen, pobita, sięgnęła po pusty pojemnik, żeby zanieść go do toalety i wyszorować. I wtedy zobaczyła dziwny, biały nalot wokół zakrętki. Jej serce na chwilę przestało bić.

Uuuuuuuuuups. No, no, to jednak będzie interesujący wieczór.

Prawdziwy dramat zaczął się dopiero pół godziny po roz¬poczęciu przedstawienia. Właśnie wtedy, gdy Romeo, alias Tho-mas Buttorf, recytował przepiękne, miłosne strofy adresowane do Julii, alias Melishy Potwór, na scenę wkroczył Ex-Lax.

- „Kto rany nie odebrał, żartuje z żelazem" - obwieścił

Romeo.

- „Lecz stójmy, co to w oknie błysnęło zarazem?

To wschód słońca, a słońcem są Juliiji lica" - ciągnął po chwili.

Ellen, wyglądająca zza kulis, nie spuszczała wzroku z Me¬lishy. Jej oblicze stopniowo zieleniało, aż przybrało delikatny odcień ropuchy. Tymczasem Thomas twardo recytował:

113

- „Wnijdź, o prześliczne słońce, na zgubę księżyca!

Już ta bogini zbladłe odwracaj agody. (...)

Nimfy Dyjany chodząw zielonej żałobie: Zieloność barwa głupców (...)".

Ellen nie wytrzymała i parsknęła głośnym śmiechem. Pozo¬stali pomocnicy zebrani za sceną popatrzyli na niąjak na wa¬riatkę.

Thomas wyglądał krzepko i najwyraźniej uniknął zgubnego kontaktu z ponczem.

- „To ona! Moja pani! O kochanie moje!

Gdyby ona wiedziała, że jąkocham tyle!

Mówi, ale nie usty; zaczekajmy chwilę (...)"2.

W tej samej chwili Ellen - oraz czterystu widzów na sali - usłyszała ssący, wilgotny dźwięk dobiegający z mikrofonu Melishy. Brzmiało to zupełnie jak soczyste pierdnięcie.

Ale kto wie? Czasem sprzęt wyprawia dziwne sztuczki. Tak więc przedstawienie toczyło się dalej jeszcze przez parę minut. Ale Merkucjo miał podobny, słyszalny problem z mikrofonem, a co więcej, ze sceny zaczęły dolatywać nieprzyjemne wonie. Kilka chwil później dwie postaci, które miały zaraz wyjść na scenę, popędziły do toalety z przerażeniem w oczach. Już nie wróciły.

Melisha była w gorszej sytuacji. Nadal stała przed widow¬nią pełną najpopularniejszych uczniów z całej szkoły i ich ro¬dziców. Uznała, że musi stanąć na wysokości zadania. Zaci¬snęła zwieracze i chciała mówić dalej. Ale nie mogła wstrzy-

i

.1

mać pędu historii -jej usta zamilkły i oddały głos pozostałym

częściom ciała. Spod wykwintnej, czerwonej sukni Julii wycie¬

kło wolno coś gęstego i brązowego, po czym wylądowało na

scenie. Publiczność z pierwszych rzędów zatrzęsła się z obrzy- ;

dzenia. Melisha uciekła ze kulisy we łzach i pognała do łazienki. i

Otyły chłopiec, który grał Merkucja, podążył za nią- on s i

także odczuwał gwałtowną potrzebę wizyty w toalecie. <

Na sali zapadła cisza. Kilka sekund później w ostatnich ; j

rzędach rozległy się chichoty. Tam siedziała paczka Alterna- . ]

tywnych i innych kumpli Meg.

Pani Jenni wrzasnęła na Ellen, żeby natychmiast spuściła i

kurtynę. Tego wieczora spektakl odwołano.

Melisha spędziła w łazience godzinę zegarową. Kiedy w końcu wyszła, cały tył jej kostiumu pokrywały brązowe plamy.

Ellen, przepełniona złośliwą energią, zrobiła tej nocy jeszcze jeden przykry kawał. Zaprawiła butelkę z szamponem siostry filiżankąutleniacza. Spalone włosy znakomicie pasowałyby do nowej, pomidorowej karnacji Eve - szczególnie, że ViVi chciała nagrać nowy program Eve już w najbliższy poniedziałek.

Rozdział dziewiętnasty

JL o weekendzie liceum w Shitville wrzało od tak jędr¬nych i ekscytujących plotek, jakich nie było jeszcze nigdy do¬tąd. Gęby nie zamykały się na temat szkolnego przedstawienia, które zostało gwałtownie przerwane, bo główni bohaterowie dostali sraczki w połowie spektaklu. Nikogo nie zdziwił fakt, że Melisha nie zjawiła się w szkole pod pretekstem przewle¬kłej, śmiertelnej niemal choroby żołądka, która, jak Ellen do¬brze wiedziała, była czystym wymysłem. Jack także nie przy¬szedł - nadwrażliwość na publiczne kompromitacj e nie pozwo¬liłaby mu znieść nawet blamażu jego dziewczyny.

Ellen uznała się za geniusza. Gdzieś pomiędzy chwilą, kiedy rozpowszechniła notatkę o erotycznych marzeniach Melishy związanych z nauczycielem historii, a ingerencją w układ tra¬wienny artystów scenicznych (choćby niezamierzoną), udało jej się kompletnie zniszczyć reputację Melishy. Zniszczyć tak grun¬townie, że nie nadawała się już do naprawy. Ellen z dużą przy¬jemnością myślała o tym, że teraz przynajmniej Melisha do¬kładnie wiedziała, jak to jest.

O tak, to był wielki dzień dla Ellen. Po pierwsze, Meg za¬chowała się super i nawet nie wspomniała o tragicznych losach „Romea i Julii". Ale pomimo wszystkich oparów licznych farb do włosów, które musiała wchłonąć, Meg nie stępiała jeszcze do tego stopnia, żeby sienie domyślić, że to Ellen stała za całą sprawą. Nowa przyjaciółka budziła w niej jednak wzrastające uwielbienie. Meg jeszcze nigdy nie kolegowała się tak blisko z kimś, kto nie był fanem Barfing Spaghetti.

Po drugie, pan Cruz przyznał Ellen Złotą Gwiazdę Apro-baty za ostatnią pracę. Nawet się nie odezwał ani nie spojrzał w jej kierunku, ale i tak dobra ocena przysporzyła Ellen takiej

116

satysfakcji jak... hm... kieliszek mocnegu ponczu. Kilka dni

wcześniej stanęła z Cruzem twarzą w twarz na korytarzu.

Uśmiechnęła się i zapytała co u niego słychać najbardziej sar¬

kastycznym tonem, na j aki potrafiła się zdobyć, ale Cruz tylko

spuścił głowę i odszedł. Zanim zdążył się oddalić, Ellen nazwa-

ła go głośnym szeptem „oślizgłym mięczakiem". Zamierzała za-

chować się podle - i nieźle jej to wychodziło. Ale bez względu

na prywatne porachunki, Ellen znowu dostawała świetne stop-

nie. Heather - albo Ed - chyba naprawdę postawili go do

pionu. Nie obchodzi mnie jak, ale cieszę się, że zrobili to za \

mnie. Mam już dosyć podkładania ludziom Ex-Laxu. Zry-wam z tym fachem. No, już niedługo.

Po szkole Ellen, Meg i świta nowej królowej piękności udały się do audytorium. Tym razem czekało tam na nie inne przed¬stawienie. Eve, Miss Corncob, miała nagrać pierwszy odcinek swojego show dla telewizji. Ellen wypatrzyła w tłumie Juliana - siedział obok Sary z zakłopotanąminą. Ellen znów pomyślała o jego zniszczonej aplikacji. Już dawno zamierzała z nim poga¬dać i przyznać się do wszystkiego - w końcu nie chciała mu rujnować życia. Uff. Musiała jakoś to załatwić. Później. W tej chwili miała inne rzeczy do roboty.

Plan egzekucji Eve jak na razie był realizowany zgodnie z harmonogramem - Ellen słyszała już szepty wytapetowanych panienek, że Eve Hopkins wygląda obleśnie.

- Ale kretyńska fryzura! No i ta cera! - powiedziała jedna tonem, w którym złośliwa przyj emność mieszała się z zazdro¬ścią. Prawdziwa zabawa dopiero się zaczynała. ViVi Star sie¬działa obok Eve, udzielając jej ostatnich rad, jak być idealną gospodyniąprogramu telewizyjnego. Eve pałała chęcią wyson¬dowania nastoletnich gości w kwestii ich poglądów na seks w nowym tysiącleciu. Miała zapytać paru uczniów, czy i jak

\1

często to robią- telewizja dbała w ten sposób o wskaźniki oglądalności. Eve była wyraźnie zdenerwowana. Do tej pory występowała zazwyczaj wyłącznie w roli seksownej lali, ale cieszyła się, że pokażąją w telewizji. Ostatnio często powta-rzała, że gdyby „Forum Nastolatków" wypaliło, miałaby już gwarantowaną przyszłość gwiazdy - prezenterki MTV.

Nadeszła wielka chwila - ViVi i kamera uciszyły publicz¬ność, po czym rozpoczęła się landrynkowata prezentacja li¬ceum oraz gospodyni.

- A teraz oddajemy głos Eve Hopkins, naszej szesnasto¬

letniej przewodniczącej „ForumNastolatków"-powiedziała

VM.

-Dziękuję, ViVi. Odwiedziliśmy dzisiaj lokalne liceum, żeby porozmawiać o tym, co wszyscy lubią najbardziej: o seksie. Wprawdzie w skali kraju spada współczynnik ciąż nastolatek, ale to jeszcze nie znaczy, że przestaliśmy uprawiać seks.

Jak dotąd szło jej całkiem nieźle.

- Zapytam paru młodych ludzi o ich osobiste doświadcze¬

nia. To, co usłyszycie, może was zaskoczyć. Po pierwsze, jak

wielu z was uprawia seks? - zapytała Eve, a kamera przeczesała

publiczność. Jedna trzecia uczniów podniosła ręce. Nagle ktoś

z tylnego rzędu wrzasnął: „Ja robię to tylko z tobą, laseczko!"

Eve roześmiała się nerwowo, ale ciągnęła swoje.

- Teraz zaproszę do nas Randalla Jillsona i...

- Eve bierze do ust! -ryknął jakiś krzykacz.

Eve zdołała zrobić dziesięciosekundowy wywiad z Ran-dallem, ale wtedy Vi Vi przejęła stery i zaczęła pośpiesznie zmie¬rzać do końca programu. I w tej samej sekundzie Pearl wbiegł na scenę ubrany tylko w zielone stringi. Jego irokez był także zielony i bardziej spiczasty niż zwykle, a na brzuchu Pearla wid¬niał napis „Zjedz mnie, królowo piękności!". Pearl stanął przed

118

kamerą na wystarczająco długo, żeby zdążyła go nakręcić, po czym wybiegł przez drzwi za kulisami zanim ktokolwiek zdołał go zatrzymać.

I na tym przedstawienie się skończyło.

Ellen zrywała boki ze śmiechu. Resztki tuszu Meg wraz zjedna sztuczną rzęsą spływałyjej po policzkach. To Meg wła¬śnie wręczyła dwudziestodolarowe łapówki dwóm chłopakom, którzy przyczynili się do klęski programu Eve.

Tymczasem gospodyni programu uśmiechała się i jak zwykle nie okazywała zdenerwowania, ale Ellen dobrze widziała, że jest przerażona. ViVi i ekipa telewizyjna wyszli. Nikt nie zbliżył się, żeby jej pogratulować występu, więc Eve powoli ruszyła do drzwi.

Ellen od razu się domyśliła, skąd dobiega zawodzenie. Sły¬szała je zanim jeszcze przestąpiła próg domu. Najwyraźniej Eve nie była zadowolona ze swojego debiutu w telewizji.

Z tego, co Ellen zdołała zrozumieć, ViVi zadzwoniła i po¬dziękowała Eve za usługi. Telewizja już jej nie potrzebowała. Poszukiwała prowadzącej, która miałaby „lepszy kontakt" z publicznością.

- Wyglądałaś świetnie i zdobyłaś nowe, niezwykłe doświad¬

czenie. Przecież tylko to się liczy, prawda? - powiedziała He-

ather, ściskając córkę.

- Te dzieciaki były nawet zabawne, Eve - dodał ojciec.

- Przynajmniej udało ci się doprowadzić całą szkołę do śmiechu.

- Ed, nie pomagasz - mruknęła Heather.

- Ale mamo - zaszlochała Eve. - Oni już nigdy nie wezmą

mnie do programu. Moja kariera legła w gruzach... I teraz na

pewno nie zostanę gwiazdą MTV! A co, jeśli zobaczą mnie

jurorzy następnego konkursu? Och, to okropne!

119

Ojciec wyszedł z pokoju, bo nie potrafił już dłużej powstrzy¬mać się od śmiechu.

Płacz Eve stopniowo ucichł i przerodził się w stłumiony skowyt.

Heather zerknęła na Ellen z wymuszonym uśmiechem. Ona tymczasem podeszła do siostry i położyła j ej dłoń na ramieniu.

- Tak bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało, Eve

-powiedziała.

W odpowiedzi siostra zdobyła się tylko na żałosne, płacz¬liwe „dzięki", po czym zwiesiła głowę i pognała do Sary po pocieszenie.

O rany. Jestem kanalią, pomyślała Ellen. Zdecydowanie przekroczyłam już wszelkie rozsądne granice. Chyba posu¬nęłam się za daleko! W końcu to moja siostra, nawet jeśli jej nienawidzę. Może powinnam jej powiedzieć, że telewi¬zja nie wyemituje tego programu, jak poinformowała mnie ViVi.

Ellen podniosła słuchawkę po pierwszym dzwonku, sądząc, że to telefonuje Meg, która chce sięjeszcze pośmiać z ich naj¬nowszego numeru.

- Cześć. - Nie, to jednak nie Meg. Głos w słuchawce

brzmiał tak znajomo jak stara, miękka poduszka. Szkoda tyl¬

ko, że wywołał w Ellen falę napięcia i paniki.

- Eee, cześć. - Ellen rozmawiała z nikim innym, jak samą

Potworną Melishą, dziewczyną, która zrobiła kupę w majtki

na scenie i wstydziła się po tym wrócić do szkoły. Przynajmniej

tym razem Ellen rozkoszowała się czymś na kształt satysfakcji

płynącej z pokonania PM. Ale to nie znaczyło jeszcze, że czuła

się komfortowo. Była trochę zdenerwowana, bo Melisha z całą

pewnością miała ochotę rozerwać ją na strzępy. Ellen wrzała

z furii, że ta bezczelna wiedźma po tym wszystkim odważyła się

jeszcze do niej zadzwonić. Była tak wściekła na Melishę za to,

20

co się stało, że na jej rozpalonej skórze dałoby sięugrillować pierś z kurczaka.

Ellen nie wiedziała, co robić, bo nienawidząc Melishy, do¬brze pamiętała, jak bardzo ją kiedyś kochała.

- Jesteś szajbniętąjędzą- stwierdziła Melisha. Ellen od¬

czuła przypływ ulgi. Przynajmniej będzie mogła się skupić na

gniewie i obronie. Zdecydowanie wolała się miotać z wście¬

kłości niż okazywać wrażliwość i żal wywołany zranieniem.

-1 kto to mówi. Czy to nie ty miałaś być kiedyś mojąnaj-lepsząprzyjaciółką? -rzuciła Ellen, wpadając w prawdziwy gniew. Puściła wszelkie hamulce, nadając słowom moc ostrych zębów. - Wiesz, wtedy, zanim jeszcze przespałaś się z moim chłopakiem?

- Ja przynajmniej nie otrułam jakimś świństwem gwiazd

szkolnego przedstawienia!

- Ja również nie. - Ellen skłamała bez zmrużenia oka. Me¬

lisha na wszystko sobie zasłużyła. Tysiąc razy.

- Och, daruj sobie. Tak samo, jak nie porozklejałaś po

całej szkole moich prywatnych notatek.

- Jesteś wrednązdzirą. Należało ci się to. - Ellen przyznała

się do winy, ale bez cienia skruchy. W tym nastroju mogła się

zniżyć do niewiarygodnego poziomu, byle tylko dokopać Me¬

lishy. Chociażby słowami.

- Pogięło cię. Zawsze byłaś świrem.

- Nie ja, ale ty - odparła Ellen. Teraz, kiedy w końcu za¬

częły rozmawiać, Ellen zamierzała jąwykończyć. Wiedziała, że

jej eks nie znosiła, kiedy ktoś ją stawiał pod murem. Dlatego

właśnie to zamierzała uczynić. - Skoro tak się przyjaźniłyśmy,

to jak mogłaś mi zrobić to wszystko, co zrobiłaś?

- Co mam ci odpowiedzieć? Stało się i już. - Typowa,

niezobowiązuj ąca riposta w stylu PM. To właśnie takie riposty

zwykle doprowadzały Ellen na krawędź obłędu.

12]

- Dobra, w takim razie dowiedz się, że jesteś suką. - Ellen

zorientowała się, że przegrywa w tym starciu. Była wściekła do

granic możliwości i furia powykręcała jej najsprytniejsze ko¬

mórki mózgowe.

- Okej, niech będzie, że obie jesteśmy, Ellen. - Melisha

usiłowała sprowadzić rozmowę na właściwy temat, żeby móc

wreszcie odłożyć słuchawkę.

- Nie, j a tylko oddałam ci sprawiedliwość. - Ellen pod¬

jęła wyzwanie. Niezależnie od złości, nie mogła się powstrzy¬

mać od myśli, że to bardzo dziwne tak traktować eks-najlep-

szą przyjaciółkę. Gdyby jakieś medium poinformowało ją

miesiąc wcześniej, jak potoczą siej ej losy, nigdy by w to nie

uwierzyła. Ale oto proszę, tak się zdarzyło i Ellen nie była

zachwycona sytuacją.

-Zamknij się na sekundę. Nie dzwonię dla przyjemności.

- Szkoda, że w ogóle dzwonisz.

- Posłuchaj mnie, to się musi skończyć - powiedziała Me¬

lisha.

- Sama zaczęłaś. To chyba ty powinnaś zdecydować

o ostatnim kroku.

Wtedy właśnie nadeszło nieuniknione. Melisha zaczęła na¬gle mówić takim głosem, jakby zaraz miała wybuchnąć pła¬czem, a Ellen, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, zawsze ulegała jej łzom. Nie, żeby pod wpływem płaczu Melishy jej serce topniało jak ciepłe masło, ale nie mogła nic poradzić na to, że emocje eks-przyjaciółki natychmiast jej się udzielały. Zbyt wiele lat ze sobą spędziły, by Ellen mogła się na nie uodpornić.

- Proszę, powiedz, że to już koniec. Dłużej tego nie zniosę.

Mam dość zmartwień. Wszystko idzie nie tak. - Teraz Melisha

płakała już z całą pewnością. W głowie Ellen zajarzyła nagle

ostrzegawcza żarówka: telefon Melishy mógł mieć jakiś zwią-

zek z czymś, co stało się między nią a Jackiem. Przynajmniej na to liczyła Ellen.

- Nie obchodzi mnie co zniesiesz, a czego nie. Robi mi się

niedobrze na samą myśl o tobie. -Ellen powiedziała to ze szcze¬

rego serca, usiłując ignorować szlochy Melishy. Płacz ustał

w ciągu minuty, po czym Melisha postanowiła zagrać inaczej.

- Ellen, jeżeli nie dasz mi spokoju, to ja nie dam spokoju

tobie. Czy nie możemy po prostu się nienawidzić i tyle?

To były naj inteligentniej sze słowa, j akie wyszły z ust Meli¬shy od wielu miesięcy. Ellen nie chciała spędzać dni na wymy¬ślaniu nowych podłości wobec eks-przyjaciółki. Nie chciała w ogóle o niej myśleć.

- Dobrze, pod jednym warunkiem - odparła po chwili.

-Jakim?

- Musisz mi w czymś pomóc.

Rozdział dwudziesty

JT róby do sztuki już się skończyły, więc ostatnio Meg i Ellen nie miały co robić po szkole. Meg uznała, że Ellen po¬winna się odezwać do starej przyjaciółki, Melishy.

-Hej, tu Ellen.

- Cześć.

- Zauważyłam, że nie było cię dziś w szkole.

-1 nie będzie do końca tygodnia. Czy ty byś przyszła, gdy¬byś zesrała się w majtki na oczach czterystu ludzi i gdyby cała szkoła uważała cię za zdzirę, która podwalała się do pana od historii? Chyba nie. Więc nie dam się zjeść żywcem i zostaję w domu. Niech mnie rozszarpują teraz, kiedy siedzę u siebie i oglądam Jerry'ego Springera-wyjaśniłaMelisha.

- Posłuchaj, wiem, że nie jesteś taka chora, więc wpadnij

do mnie.

- Jakoś nie mam ochoty.

- Zgadnij, co trzymam w ręku? Notatkę, w której wyzna¬

jesz, że chcesz się przespać z Bumpem.

- Rany, Ellen! Chyba zaraz u ciebie będę.

Podjeżdżając pod dom Ellen, Melisha zobaczyła dawną

przyjaciółkę w towarzystwie Meg. Wyglądały przez okno i paliły papierosy. Jak za dawnych, dobrych czasów, Ellen trzymała w wolnej ręce puszkę Glade.

Po wymianie chłodnych powitań, Ellen przystąpiła do rzeczy.

- Musisz mi pomóc dopaść Jacka - powiedziała.

-Ja...

-Nic mnie nie obchodzi, co masz do powiedzenia, Meli-sha. Jesteś mi sporo winna i po tym, jak mnie wysłuchasz...

-Wiem, do czego zmierzasz. Chodzi ci o to, że Jackmnie zdradza, prawda?

124

- Z tą nową cheerleaderką.

- Suka.

- O czym ty mówisz? - wrzasnęła Ellen. - Ona cię nawet

nie zna. Ty przyjaźniłaś się ze mną przez szesnaście lat. Nawet

sobie nie wyobrażasz, jak się poczułam.

- Czy chcesz, żebym cię przeprosiła, Ellen? To coś zmieni?

Dobra, przepraszam. Wybrałam sobie Jacka i najwyraźniej to

był kiepski wybór. Co jeszcze mogę ci powiedzieć?

- Ja chciałam, żebyś mnie przeprosiła dawno temu, a nie

wykłuwała mi oczy swoim romansem. I nie zostawiała mnie

samej, kiedy wszyscy przyjaciele mnie opuścili.

-No, teraz to janie mam przyjaciół-zauważyła płaczliwie Melisha.

Ellen zgrzytnęła zębami. Nic jej to nie obchodziło.

- Możecie przestać? - wtrąciła się Meg. - Nienawidźcie

się ile dusza zapragnie, ale pomóżcie sobie dorwać Jacka.

- Zgoda.

- Zgoda.

Ellen przedstawiła Melishy genialny plan, który obmyśliła do spółki z Meg. Było w nim mnóstwo seksu, kłamstw i uwo-dzenia. Te trzy dziewczyny to kochały.

Tej nocy Ellen przepełniało przyjemne podniecenie i wyrzuty sumienia. Dlatego dwukrotnie zadzwoniła do Juliana- i odłożyła słuchawkę, zanim odebrał. Ale ku jej sporemu zdziwieniu Julian oddzwonił. Zdziwienie płynęło stąd, że kiedyjeszcze się przyjaźni¬li, Julian nigdy nie posiadał identyfikatora numeru dzwoniącego.

- Eve, wiem, że to ty.

Ellen błyskawicznie przemyślała sprawę i postanowiła raz jeszcze udawać siostrę.

1.25

-Tak, Julian?

- Sądziłem, że już to obgadaliśmy...

- Och, czyżby? - Idzie mi to tak gładko, jak gdyby ktoś

mnie naoliwił VO5, pomyślała Ellen.

- Owszem, tak. I postanowiliśmy, że przez jakiś czas nie

będziemy ze sobą rozmawiać. -Zerwali? Co takiego? Nie¬

możliwe! Eve nigdy by do tego nie dopuściła.

- Wiem, ale... tak za tobą tęsknię - powiedziała Ellen alias

Eve.

- Mam nadzieję, że nadal nie czujesz się bardzo źle

z tego powodu. Strasznie mi przykro, że cię zraniłem.

Evezraniona? To mi dopiero nowość, pomyślała Ellen.

- Już ci tłumaczyłem - ciągnął Julian - że starałem się j ak

mogłem, ale wciąż myślę o Ellen. Nie mogę sobie jej wybić

z głowy. Jest taka cholernie uparta i wyjątkowa. Ma w sobie

coś takiego, że muszęjej dać ostatnią szansę.

Ellen wsłuchała się w słowa ze swoich marzeń. Może to dziwne, ale ostatnio zaobserwowała, że jest dziwnie zauroczo¬na Julianem. Bez przerwy jej się śnił. Przypominała sobie ich rozmowy i pierwszy pocałunek. I miała ochotę się kopnąć za to, że nie wykorzystała wspaniałego czasu, kiedy jeszcze był przy niej.

Ellen nie mogła wykrztusić z siebie żadnego dźwięku. Po prostu odłożyła słuchawkę, a serce tłukło się w niej tak mocno, jak mrożone truskawki o ścianki miksera. Czyżby Julianowi ciągle jeszcze na niej zależało? A niech mnie! Ellen poczuła się bardziej podekscytowana niż wtedy, kiedy zaczęła się uma¬wiać z Jackiem.

Ale nagle przypomniała sobie o czymś, co omal nie zmusiło jej do płaczu. Kilka dni wcześniej bezwzględnie i z rozmysłem zniszczyła aplikację Juliana do Harvardu. Po raz pierwszy od¬kąd przeżyła moment odrodzenia na szkolnym parkiecie - kie-

126

dy pocałowała tego palanta, chłopaka Sary - pomyślała, że ze¬msta to bagno. Na początku dawała jej frajdę, szczególnie kiedy zacierały się granice między dobrem a złem. Ale teraz, kiedy opary mściwości powoli opadały, Ellen wróciła do siebie. Granica tego, co przyzwoite, nagle stała się znów bardzo wyraźna. Wiedziała, że kilkakrotnie jąprzekroczyła, ale to, co zrobiła Julianowi, było wręcz niewybaczalne. Chociażmożejednak... Ellen mimo wszyst¬ko miała nadzieję, że Julian jej wybaczy.

Po długim dniu w szkole wypełnionym męką oczekiwania, Ellen w końcu zmusiła się, żeby pójść do Juliana. Zrobiła to także dlatego, że Meg bez przerwy ją molestowała, żebyprzy-znała się do całej afery z aplikacją. A w dodatku ta Dziwna Rozmowa Telefoniczna. W umyśle Ellen kłębiło się tyle sprzecz¬nych uczuć! Tylko jedno wiedziała na pewno: musiała powie¬dzieć Julianowi prawdę - przynajmniej na temat aplikacji. A co do reszty? Na razie wolała zatrzymać to dla siebie.

Ellen stanęła przed drzwiami. Wyglądała lepiej niż olśnie¬wająco - miała na sobie obcisłą szarą bluzkę i czarną bluzę zapinaną na suwak. Jej lśniące włosy ostatnio urosły i opadały teraz na jej przepiękną, kobiecą sylwetkę. Julian był nieprzy¬tomny z emocji na sam widok swojej Elle.

- Hej - powiedziała.

- O, cześć, Elle.

Ellen zadrżała, słysząc, jak Julian to mówi.

- Możemy pogadać? - spytała.

- Bardzo bym tego chciał - odparł. Miał ochotę jąudusić

za to, jak podle się zachowała, ale uczucia wzięły górę. Poza

tym szczerze wierzył, że usłyszy coś, co choć trochę podniesie

jąwjego oczach.

Wydawało się, że minęło chyba ze sto lat, odkąd niegdy-siejsza para najlepszych przyjaciół odbyła ostatnią rozmowę. W rzeczywistości milczenie trwało tylko kilka tygodni. Ale Ju-

127

lian opowiedział Ellen wszystko o swoim zerwanym związku z Eve, a Ellen - o sojuszu z Meg. Po godzinie wybrali się razem na obiad. Przekraczając próg knajpy „Phish Food", Julian lek¬ko dotknął j ej pleców. Ellen wciąż myślała o tym, j ak pięknie wyglądały jego błękitne oczy tego dnia.

Ellen długo - dłuugo - wyskrobywała resztki lodów z salaterki, zanim w końcu przemówiła.

- Julian, muszę ci coś powiedzieć.

Jego oczy rozszerzyły się, a usta uśmiechnęły.

- Ja też.

- Może lepiej ja zacznę. - Ellen zamilkła na całe pięć se¬

kund. - Chodzi o twoją aplikację do Harvardu.

- Skąd wiesz?

- Eee, od, mhm, siostry - powiedziała Ellen. - Ale nie to

jest ważne. Ja, yyy, znalazłam jąi wyrzuciłam.

Julian tylko wbił wzrok w topniejące resztki lodów. Nie odzywał się. Nawet nie z powodu Harvardu - ale dlatego, że ta dziewczyna, którą zawsze stawiał na piedestale, nagle spa-dła, przygniatając go swoim upadkiem.

- Chciałam się przyznać i wszystko ci wytłumaczyć. Ja... sza¬

lałam z zazdrości o ciebie i Eve. A Eve wykłuwała mi rym oczy,

ilekroć miała do tego okazję. I ja, wiesz, po prostu coś mi odbiło.

-Rzeczywiście ci odbiło.

- Julian, tak mi przykro - szepnęła Ellen, sięgając po jego

dłoń.

Julian cofnął rękę i błyskawicznie schował między kolana¬mi. Wyglądał jak człowiek pobity i załamany.

Wszyscy święci, co ja narobiłam? Kim ja się stałam?

- Ellen, postaram się zachować spokój - powiedział Ju¬

lian, myśląc o konsekwencjach tego, co zrobiła jego najlepsza

przyjaciółka. Powoli budziła się w nim wściekłość. Ta aplika¬

cja naprawdę była dla niego ważna.

128

Dobrze... dobrze, że przynajmniej się odezwał..., pomy¬ślała Ellen.

-Ale...ja...-Julian urwał.

- Pomogę ci wysłać drugą. Nawet nie wiesz, jak paskud¬

nie się czuję.

- Chrzanić spokój! - wykrzyknął Julian. Im dłużej myślał,

tym bardziej ogarniała go furia. - Jak mogłaś to zrobić komu¬

kolwiek? A szczególnie mnie? Czyś ty kompletnie zwariowa¬

ła? Co się, do cholery, z tobą dzieje?

- Przepraszam - powiedziała, wyciągaj ąc rękę, by dotknąć

jego ramienia. Odstąpił o krok. - Właśnie dlatego ci to tłuma¬

czę. Nie umiem wyrazić, jak bardzo mi głupio.

- Chyba już wcale cię nie znam - rzucił Julian. - Za bardzo

się zmieniłaś. - Nie wiedział, czy te słowa bardziej ranią Ellen,

czyjego samego, ale nie zamierzał jej tego okazywać.

Ellen czuła, że Julian zaraz wykopie ją na ulicę.

- Posłuchaj, Julian, porozmawiajmy...

- Ja już skończyłem. Nie mogę w tej chwili na ciebie patrzeć.

Ellen wstała i pobiegła do drzwi. Nie chciała, żeby widział,

j ak bardzo j est wstrząśnięta.

Julian kochał jąbardziej niż samego siebie i dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Nie miało znaczenia, co mu zrobiła. Ale tak bardzo chciał, żeby wreszcie przestała go rozczarowywać. Potrząsnął głową, otarł łzy i usiadł na miejsce. Ona już zawsze będzie łamać mi serce. Julian nie mógł wstać przez prawie godzinę.

W końcu poszedł do domu, a znalazłszy się w swoim po-koju, włączył płytę Barenaked Ladies. Nastawił piosenkę „Old Apartment" i wydrukował jeszcze raz całą aplikację. Przynaj¬mniej miał jeszcze sporo czasu, żeby ponownie ją wysłać. Ale nie zamierzał tego mówić Ellen.

Rozdział dwudziesty pierwszy

Mel

slisha bawiła się automatyczną sekretarką i postano¬wiła zadzwonić do Ellen, żeby przetestować urządzenie.

- Powiedz coś, Ellen.

-Coś.

-No już, nie wygłupiaj się, skarbeńku.

- Melisha, nie zawracaj mi głowy, wolałabym raczej wsa¬

dzić cycki do wrzątku niż z tobą rozmawiać.

- Super! Dzięki. Zaczekaj chwilę. - Ellen usłyszała stłu¬

mione odgłosy manewrowania przyj akimś urządzeniu. Po chwili

rozległ się jej własny głos. - Działa! - ogłosiła Melisha.

-Ekstra. Mogę już się wyłączyć?

- Tia! - Jak dla Ellen, Melisha była aż nazbyt radosna.

Ale Melisha miała ważniejsze rzeczy do roboty niż z nią

gadać. Zadzwoniła tylko po to, żeby sprawdzić, czy uda jej się nagrać fragment rozmowy na automatyczną sekretarkę.

Następnie wykręciła numer Jacka.

-Hej, mała-powiedział, słysząc jej głos. Musiał szybko wyłączyć płytę z Barrym White' em.

- Cześć, króliczku. - Melishy miała mdłości, czuląc się do

tego fagasa, ale dzielnie odegrała swoją rolę. Bez względu na

to, co się o niej mówiło, Melisha naprawdę potrafiła grać.

W każdym razie umiała się podlizać Jackowi tak, żeby podbu¬

dować jego męskie ego.

Wszystko w słusznej sprawie.

- Mam! - wykrzyknęła Melisha, wkraczając do pokoju Ellen z kasetą w ręku. Meg zaczęła wymachiwać rękami,

130

usiłując rozproszyć trochę dym papierosowy, ale bezsku-tecznie.

- Ostra? - zapytała w końcu, obracając kolczyk u nosa

między kciukiem a palcem wskazującym. Była trochę przygnę¬

biona, bo właśnie dowiedziała się od Ellen, jak stoją sprawy

z Julianem. Meg potrzebowała jakichś dobrych wiadomości

- nawet gdyby miały pochodzić od PM.

- Lepsza niż sobie wyobrażasz. W piątek musimy sobie

zrobić przyjęcie. U mnie. Mam na myśli naprawdę dużą impre¬

zę - odparła Melisha.

- Słuchaj, ja wypadam - przerwała jej Ellen. - Mam już

dosyć tego cuchnącego bajora. - Po tym, co się wydarzyło

między nią a Julianem, nie chciała już mieć nic wspólnego

z jakąkolwiek zemstą.

- Och nie, nie zrobisz tego, stara! - zaprotestowała Meg.

Melisha milczała, licząc, że Meg przemówi Ellen do rozsądku.

Nagle zauważyła, że Meg przypięła sobie rząd agrafek wzdłuż szwów na nogawkach dżinsów.

- Wyglądasz jak pies w kolczatce - skomentowała głośno.

- Zamknij się - odparły Ellen i Meg unisono.

- W każdym razie, nie możesz się wycofać, Ellen - stwier¬

dziła Meg, widząc, że Melisha, wystrojona w supermodny, lam¬

parci bezrękawnik, nie zamierza się odzywać.

- Słuchaj, zemsta nie załatwiajeszcze wszystkiego. Ja ci to

mówię, a j estem ekspertem w tym temacie - powiedziała Ellen.

- Nie pozwól, żeby drobna awantura z Julianem tak cię

zmiażdżyła. Jack naprawdę zasługuje na to, co go czeka - do¬

dała Meg.

- Z Julianem? Oho, chyba rzeczywiście ostatnio wypadłam

z gry - westchnęła Melisha. - W każdym razie, czy ty już zapo¬

mniałaś, jak Jack cię potraktował? Kiedy ostatni raz tu byłam,

właśnie snułaś plany, j ak by tu się z nim przespać. A potem...



131

- No właśnie, powiedz mi, co potem, Melisha - mruknęła

zgryźliwie Ellen. - Suka- syknęła przez zaciśnięte zęby.

- Mniejsza z tym. Musisz dorwać mu się do tyłka z naszą

pomocą- powiedziała Melisha. - Kiedy z nim skończymy, nie

będzie czego zbierać.

- Pewnie tak - odparła Ellen, czując przypływ inspiracji.

- Chyba nie mogę wam oddać wszystkich zasług. - W środku

ciągle nie mogła dojść do siebie po tym, jak Julian ją odrzucił,

ale plan zemsty na Jacku stopniowo wlewał w niąnowe życie.

To nie był fajny gość. Najwyższy czas nauczyć faceta, że nie

wolno się tak bawić z dziewczynami. Powinien zacząć płacić

za to, co wyprawia. Na szczęście po tym, co miało go spotkać,

z pewnością zastanowiłby się dwa razy przed następnym głu¬

pim wyskokiem.

- A zatem wszystko ustalone: mój dom, moja impreza, na¬

sza noc. Nie zapomnijcie! I powiedzcie wszystkim w szkole.

Ja nie zjawię się tam do końca tygodnia. No, to muszę lecieć.

Buziaczki, dziewuszki! - Melisha wybiegła w podskokach.

- Bleee -jęknęła Meg, kiedy Melisha zatrzasnęła za sobą

drzwi.

- Wiem, wiem, irytująca baba, co? Ale ma swoje zalety.

Rozdział dwudziesty drugi

Me

Lelisha nuciła pod nosem melodie z „Rent", jednocze¬śnie rozstawiając dekoracje. Kupiła nawet stroboskop i kilka reflektorów na wyprzedaży el cheapo. Zamierzała zor¬ganizować imprezę sezonu i zarazem wrócić na należne sobie miejsce w hierarchii towarzyskiej. Nie wspominając oczywi¬ście, że przy okazji chciała, aby Jack zajął właściwe jemu miej¬sce na skali zniesławienia. Jeszcze żaden chłopak nie umknął z jej szponów bez nauczki. A kiedy Jack zaczął jej wciskać ten sam odwieczny kit, nawet sobie nie zdawał sprawy, że nie ma do czynienia z Ellen. Ellen mogła siedzieć i czekać latami na zemstę. Melisha dobrze wiedziała, że ma zadatki na wiedźmę i lubiła wykorzystywać wrodzone zdolności. Jack-superpodry-wacz już niebawem musiał przejść do historii.

Ellen i Meg przyjechały wcześniej pomóc w przygotowaniach. Przywiozły ze sobąskrzynkę wódki zorganizowanej przez Pearla. Mama Melishy obiecała, że zniknie na cały wieczór, co bardzo ułatwiało kwestię nielegalnego spożywania alkoholu przez nielet¬nich. Poza tym dziewczyny wzięły ze sobąnajgorętsze przeboje.

Ellen zaprezentowała swoją kolekcję płyt.

- Jeżeli zdamy się na Melishę, to przez całą noc będziemy

słuchać „Upiora z opery".

- No, w każdym razie nie zamierzam puszczać jakichś ob¬

leśnych Barfing Spaghetti - mruknęła Melisha.

- Nie umiesz się poznać na tym, co dobre, choćby ci to

ktoś podstawił pod nos - warknęła Meg.

- Och, wybacz, znowu jakaś infekcja wokół kolczyka?

-Zamknij się, landryna.

- Kazałam Eve sprosić wszystkich na siódmą. Rozmawiała

z całą elitą-przerwała im Ellen.

:33

- A ja powiedziałam Jackowi, żeby zjawił się o dziewiątej

- dodała Melisha.

- W takim razie my wpadniemy za pięć - zakończyła Meg.

Impreza była w pełnym rozkwicie, kiedy Meg i Ellen pod¬jechały pod dom Melishy różowym pinto. Z daleka słyszały łomot muzyki Biggie.

Meg niespecjalnie się cieszyła na myśl o swojej pierwszej niealternatywnej imprezie.

- Jeżeli jest tak beznadziejnie, jak przypuszczam, to zmy¬

wam się o wpół.

- Och, będzie beznadziejnie -potwierdziła Ellen.

Otworzyły drzwi i zeszły po schodach, żeby dołączyć do

towarzystwa. Wszyscy zamarli, gapiąc się na włosy Meg, pa¬sujące kolorem do jej auta. Następnie przenieśli wzrok na El¬len, bo sądzili, że ona i Melisha się nienawidzą. Ale kiedy go¬spodyni natychmiast podbiegła, żeby z nią porozmawiać, więk¬szość zebranych spokojnie zaczęła pić dalej.

Meg miała przerażoną minę, patrząc, jak gwiazdy futbolu rozgniatają sobie puszki po piwie na czole. Usiłowali zmusić do tego jakąś pijaną pierwszaczkę, która uległa, ale po chwili upa¬dła na plecy i straciła przytomność. Meg przeskoczyła ponad leżącym ciałem i poszła do dawnego pokoju dziecinnego Meli¬shy, skąd dochodził ryk odtwarzacza. Po chwili ona i Ellen wyszły, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.

- Ci ludzie urwali się prosto z „Folwarku zwierzęcego"

- stwierdziła Meg.

- Gorzej. Wyobraź sobie zwierzaki z ilorazem inteligencji

równym zero i na kwasie. Mniej więcej w takim samym stop¬

niu przypominająnormalnych ludzi.

Meg zgodziła się i poczęstowała Ellen papierosem. Po¬tem pobiegły do środka, bo dochodziła dziewiąta. Zajęły miej¬sca, skulone za głośnikiem. Nie chciały, żeby Jack zauważył je wchodząc.

Tymczasem tłum pęczniał. Pijane cheerleaderki darły się wniebogłosy, a jedna zaczęła pokaz tańca erotycznego, za-chęcana rykami futbolistów. Kilka par obmacywało się na par¬kiecie.

W tej chwili przybył Jack. Wszyscy rzucili się, żeby go ści¬skać i całować w rytm dudniącej muzyki. Jack uśmiechał się, głaszcząc dziewczyny po pupach. Dla niego ten image super-popularnego przystojniaka był absolutnie wszystkim.

- On stanowi obrazę dla ludzkości, szczególnie dla jej żeń¬

skiej części - zauważyła Meg.

-Palant.

Jack nie zwrócił na nie uwagi, natomiast podszedł do Me-lishy i zaczął jącałować najbardziej namiętnie, jak potrafił. Robił to głównie na pokaz dla kumpli, którzy zresztą natychmiast za¬częli klaskać. Wtedy Jack podszedł do beczki, napił się parę łyków piwa prosto z kranu i ruszył na parkiet.

Właśnie zaczynał tańczyć, kiedy piosenkę zagłuszył jakiś męski głos.

Wszyscy nagle się zatrzymali i zaczęli chichotać. Głos nale¬żał do Jacka-towarzystwo uznało, że to po prostujakiś żart, bardzo w jego stylu. Ale czekała ich niespodzianka.

- Taa, wiem, że mój kumpel Bump j est spoko, ale ma obrzy¬

dliwie gruby tyłek i nie potrafi grać w futbol.

Nagle zapadła cisza. Słychać było już tylko monolog Jacka i wkurzone pomruki Bumpa. Melisha sprytnie wycięła ślady po swoim udziale w konwersacji.

- Mówisz, że lubiłaś Brandona? Auua! Widziałem go w prze¬

bieralni. Co za żałosna sikawka. Aha, Lukę myśli, że strasznie

i 35

się kumplujemy, ale moim zdaniem to dupek. Nawet nie stać go na McDonalda. Pewnie dlatego chodzi do White Castle.

Ellen, Meg i Melisha uśmiechały się od ucha do ucha.

Nagranie ciągnęło się bez końca. Melisha wyciągnęła z Jac¬ka świństwa na temat wszystkich gwiazdorów Shirville. Jack w końcu rzucił się do odtwarzacza, ale na drodze stanęła mu Meg, która podstawiła mu pod nos dwie twarde pięści. Kiedy zawahał się, czy przyjąć wyzwanie dziewczyny wzrostu metr sześćdziesiąt, z tyłu uderzył na niego Bump.

- Więc mam gruby tyłek, tak, ty cholerny popaprańcu?

-ryknął Bump, po czym z całej siły walnął go w twarz. Jack

osunął się na ziemię. Brandon i Lukę już czekali na swojąkolej.

Wykorzystuj ąc panuj ący chaos, Ellen i Meg wyślizgnęły się na

dwór, a Melisha śmiała się do rozpuku.

Jack doczołgał się w końcu do schodów i ruszył biegiem na dół. Wściekła pogoń deptała mu po piętach, kiedy przedzierał się przez tłum.

- To nieprawda, że spotkałam twój ą mamę - powiedziała

Meg, kiedy jąmijał. - Po prostu chciałam sprawdzić, czy ode¬

zwiesz się do kogoś z Alternatywnych, jeśli będziesz miał do¬

bry powód. Nie zrobiłeś tego. Tak jak myślałam, jesteś ego¬

istycznym, zapatrzonym w siebie, pogiętym draniem.

- Co takiego? - wrzasnął Jack. - To niemożliwe!!! Nie

zrobiłaś mi czegoś takiego!

Obiegł swój samochód, rozpaczliwie poszukując kluczy-ków. W końcu j e znalazł, ale nie mógł wsiąść - tuż przy drzwiach koło fotela kierowcy stała Ellen.

- Idź do diabła, Ellen - powiedział.

- Już z tobą zerwałam, więc nie bywam w piekle - odpar¬

ła, po czym zeszła mu z drogi.

Jack usiadł za kierownicą czarnego garbusa i zapalił silnik. Podniósł wzrok. Na przedniej szybie ktoś napisał wielkimi lite-

36

rami „DUPEK". Na masce leżała sterta rozbitych jajek. Jack zaklął, po czym wrzucił bieg. Ale nie mógł nigdzie pojechać.

Po drugiej stronie auta stała Eve ze scyzorykiem w ręku. Dobrze znała plany Ellen i Meg - specjalnie ich nie ukrywały.

- To za moją siostrę - wrzasnęła, po czym odwróciła się

na pięcie i ruszyła na przyjęcie. Z czterema przekłutymi opo¬

nami Jack nie mógł nigdzie się wybrać. Wyskoczył z samo¬

chodu i pobiegł wzdłuż ulicy. Banda futbolistów ścigała go aż

do wylotu.

Ellen i Meg przybiły piątkę.

- Dobra robota, stara!

- Uwierzyłabyś, że to Eve? Niezły występ! Szkoda, że same

nie wpadłyśmy na ten numer! - dodał Ellen.

Ellen i Meg wsiadły do pinta i odjechały w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Rozdział dwudziesty trzeci

Leg i Ellen nie czułyby się lepiej nawet wtedy, gdyby siedziały właśnie w chevrolecie z 1967 roku i mknęły prosto w stronę zachodzącego słońca.

Jednak w rzeczywistości wyjeżdżały właśnie z podmiejskiej dzielnicy Melishy, opuszczając zasłony woknachpinta. Kierowały siew stronę pobliskiego wodospadu na rzece Ohio. Większość ludzi jeździła tam, żeby się kochać, ale to miejsce sprzyjało też długim rozmowom o życiu. Meg zaparkowała na samym brzegu, po czym włączyła kasetę Ani DiFranco i wysiadła z wozu. Ellen dołączyła do niej i po chwili usiadły na masce, żując pastylki.

- Wiesz co? - spytała Ellen, przerywając milczenie. - Mia¬

łam naprawdę ciężki semestr.

- Każdy semestr jest ciężki. Nie mogę się doczekać, kiedy

pójdę do koledżu. Jedyny problem to ten, że będę za tobą

tęskniła... no i może j eszcze za Pearlem.

- Byłaś naprawdę fantastyczną przyjaciółką. Chciałam ci to

powiedzieć, bo... W końcu cały mój świat stanął na głowie, a ty...

- Po prostu pomogłam ci postawić go z powrotem na nogi,

to wszystko - odparła Meg.

- Właśnie, dokładnie tak.

- Ellen? - spytała Meg, kładąc się na masce. - Czy widzia¬

łaś kiedyś taki superhorror pod tytułem „Psy z piekieł"?

Ellen wybuchnęła śmiechem.

- Ja mówię poważnie - przerwała jej Meg.

- Nie - odparła Ellen.

- Tam na początku jest taka słodka banda szczeniaków.

One potem wyrastają na krwiożercze bestie, które mszczą się

na każdym, kto kiedykolwiek skrzywdził jakieś zwierzę.

-A ty mi to mówisz, bo...?

138

- Bo one w końcu zrywaj ąz gryzieniem i pożeraniem ludzi żyw¬

cem. Woląbyć grzeczne, dostawać Purinę i leżeć obok państwa na

kanapie. Po prostu chcązostać... normalnymi psami domowymi.

Meg nie była mistrzynią świata w zrozumiałym wyrażaniu myśli, ale Ellen zaczynało już świtać, o co chodzi.

- Ja też już planuję zerwać z tym całym mszczeniem się

-powiedziała.

- To dobrze, stara. Jestem już cholernie zmęczona knu-

ciem wrednych planów.

Ellen też miała dość. Nie lubiła obrywać, a potem oddawać ciosów. Musiała zaczekać, aż rany od uderzeń zacznąj ąpalić na wylot, zanim zdecydowała się uderzyć sama. Fakt, że przestała w milczeniu przyjmować od wszystkich kopniaki, bardzo jąwe-wnętrznie podbudował. Jej działania przyniosły zamierzone efekty

- Ellen nie była już kimś, kogo można bezkarnie podeptać. Ale

to nie znaczyło, że chciała być mściwą wiedźmą do końca życia.

Po pierwsze, okropnie jąto wyczerpało. Po drugie - kompletnie

nie pasowało do prawdziwej Ellen. Jasne, w przyszłości mogła

się odgryźć każdemu, kto by ją zaczepił. Ale na razie czuła się

zupełnie usatysfakcjonowana. Może poza j ednym...

-Nie zrobiłyśmy jeszcze wszystkiego, co do nas należało

- stwierdziła Ellen.

-Och nie...

- Ale to będzie łatwiejsze.

- Aaaa, już rozumiem.

- Julian - powiedziały j ednocześnie.

I

Meg zawiozła Ellen pod dom Juliana i stanęła kawałek da¬lej. Chciała ją zmusić, żeby zapukała, ale Ellen odmówiła. To-yota Juliana nie stała nigdzie na widoku.

139

- Pewnie jest na przyjęciu Melishy - powiedziała Meg.

- Niee, nie poszedłby na taki zlot szpanerów. Może ma

randkę, czy coś w tym stylu.

- Tylko nie wyciągaj pochopnych wniosków. Nie zamie¬

rzam załatwiać jakiejś kolejnej laski, która dobiera się do two¬

jego faceta.

- To nie jest mój facet... Po prostu chcę, żebyśmy znów

zostali przyjaciółmi. Na pewno byś go polubiła. W każdym ra¬

zie postaram się z nim pogadać później. Wracajmy.

- Popracujemy nad tym jutro.

Ellen była już gotowa odpoczywać w pokoju do rana. Po przybyciu do domu rodzinnego położyła się w stanie komplet¬nego wyczerpania, ale też spokoju ducha, jakiego nie zaznała od miesięcy.

Nie myślała ani o Jacku, ani o Melishy, ani nawet o Eve. Nie snuła żadnych planów zemsty i zniszczenia.

Ale dopadł jąwilczy głód.

Wyczołgała się z łóżka po jakąś przekąskę. Niestety, aku¬rat w chwili, kiedy siedziała w kuchni, delektując się słodką, czekoladową mgiełką, nadeszła Eve. Siostra wyraźnie sporo tego dnia wypiła.

-Rany, cuchnieszjak zdechły indyk-powiedziała Ellen.

-Daruj sobie. Słuchaj, zrobiłam to dzisiaj, żeby ci pokazać...

- Eve, nie musisz mi niczego tłumaczyć.

- Tylko mnie posłuchaj - wybełkotała. - Zrobiłam to dzi¬

siaj, żeby ci pokazać, że wcale cię nie nienawidzę. I mam na¬

dzieję, że ty mnie także nie.

- A nie czytałaś ostatnio moj ego dziennika?

- Nie - skłamała Eve.

- Gdybyś to zrobiła, wiedziałabyś, że przykro mi z powo¬

du tego, co ci się przytrafiło w związku z programem i w ogóle

140

- wyjaśniła Ellen.—Oni nie zamierzają wyemitować tej taśmy, Eve. Było, minęło.

- Serio? To dopiero dobra wiadomość.

- Wiesz, tak naprawdę, ja też ciebie nie nienawidzę, po¬

ważnie.

- Ale jeśli jeszcze raz zakradniesz się do mnie w środku

nocy, uderzę cię mocniej.

- Obiecuję trzymać się z daleka od twojego pokoju - po¬

wiedziała Ellen. / od twojej kosmetyczki i butelki z szampo¬

nem. Zdaniem Ellen, ona i Eve wyrównały rachunki. Nie za¬

mierzała już nigdy więcej terroryzować siostry... przynajmniej

o ile siostra nie będzie terroryzowała jej.

Eve chwyciła paczkę ciastek ryżowych i poszła do siebie. Po drodze zatrzymała się, żeby spojrzeć na Ellen.

- Wiesz, jesteś świrem, takim jak Julian - oświadczyła,

przyglądając jej się szklanym wzrokiem. -Właśnie ze mną ze¬

rwał. Wiedziałaś o tym, prawda?

- Chyba tak.

- Nie sądź, że po nim płaczę, siostro. Pracuję już nad no¬

wym facetem. Julian jest twój.

- Zupełnie, jakbym potrzebowała twojego pozwolenia.

Eve zamrugała, po czym podeszła bliżej do Ellen i włado-

wała się na krzesło obok.

- Ja ci nie daję żadnego pozwolenia. Po prostu mówię, że

gdybyś jeszcze kiedyś chciała mieć nowego chłopaka, Julian

jest stworzony dla ciebie - powiedziała Eve, po czym wgra-

moliła się na schody.

Ellen została sama ze swoimi myślami.

Rozdział dwudziesty czwarty

J ulian właśnie śnił wspaniały sen. Grał rolę Brada Pitta w „Thelmie i Louise" i właśnie miał się kochać z Telmą, która wyglądała zupełnie jak...

Wtem zadzwonił telefon, rujnując całą magię. Tak jak wte-dy, kiedy ogląda się jakiś film z wypożyczalni i trzeba go od-dać, zanim dojdzie się do końca. Julian miał już dość rozczaro-wań. Otrząsając się ze snu, popatrzył na zegarek. Czemu ten telefon dzwonił w niedzielę o ósmej rano?

-Halo.

- Ehm, cześć - powiedziała dziewczyna na drugim końcu linii.

- Kto mówi? - spytał Julian. Na początku sądził, że nadal

śni. Jednak po chwili rozległo się kilka sapnięć i chrząknięcie.

Julian doszedł do wniosku, że jego marzenie nigdy sienie spełni.

- Eve - odparła dziewczyna. Brzmiała tak jakoś podobnie do

Ellen, ale Ellen nigdy nie jęczała. Eve z kolei nigdy nie przestawała.

- Masz dziwny głos. Płakałaś? - Mimo wszystko trochę

się o nią martwił.

- Rodzice potwornie się awanturują. Nie mogę sobie z tym

poradzić.

- Co się stało? Dobrze się czujesz?

-Nie. Przyjedziesz do Denny'ego za pół godziny? Nie mam z kim porozmawiać.

- Eee, j asne... Zaraz tam będę.

Julian niechętnie włożył ubranie. Nie wiedział, co może wynik¬nąć z takiego spotkania. Ale zachował się jak dobry eks-chłopak, szybko dokończył ubieranie, umył zęby i wyruszył w drogę.

Ellen przyj echała do Denny'ego w obawie, że Meg wpadła w jakieś kłopoty. Jednak na miejscu doszła do wniosku, że

142

cierpi na halucynacje. W środku zastała tylko Juliana, siedzą-cego samotnie przy stoliku. Podeszła do niego, ale nawet jej nie zauważył.

- Hej -powiedziała.

Julian także wydawał się zdziwiony jej widokiem.

- Była tu Meg? - spytała Ellen.

- Nie. Właściwie czekam na twoją siostrę. Czy miałyście

dzisiaj j akąś dużą awanturę w domu?

-Nie, ale właśnie dzwoniła do mnie Meg, kompletnie spła¬kana, i powiedziała, że u niej jest od rana piekło. Popatrzyli na siebie z zaskoczeniem.

- Julian, czy to na pewno była Eve dzisiaj rano? Jeszcze

spała, kiedy wychodziłam.

- Teraz sobie przypominam, że mówiła dziwnym głosem.

Sądzisz, że twoja przyjaciółka Meg coś knuje?

-Tak myślę.

- W takim razie może usiądziesz? - zaproponował Julian.

-Nie, nie, powinnam już iść.

- Spokojnie, zostań.

Ellen zupełnie nie wiedziała, co mówić. Miała mu do po-wiedzenia tak wiele i zarazem tak mało.

- Ciągle jesteś na mnie wściekły z powodu tej aplikacji?

- Owszem.

- Czy to pomoże, jeżeli jeszcze raz powtórzę, że bardzo mi

przykro?

-Nie wiem - skłamał Julian, chociaż każde jej zdanie lało miód na jego serce.

- Przepraszam. Bardzo, bardzo przepraszam - dodała.

-1 jeszcze raz przepraszam.

Nie odpowiedział. W dodatku ukrył ulgę, jakiej doznał na dźwięk tych słów. Julian zamierzał zmusić Ellen do solidnej po¬kuty.

143

- Posłuchaj, naprawdę chciałabym, żebyśmy znów zostali

przyjaciółmi. Myślisz, że moglibyśmy jeszcze kiedyś skoczyć

gdzieś razem w porze lunchu?

Cisza. Julian niemal wyczuwał jej frustracją. Lubił, kiedy była sfrustrowana, tak słodko wtedy wyglądała.

- Eee, powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz?

- Ellen, naprawdę chciałbym, żebyś sobie darowała te bzdu¬

ry. W co ty ze mną grasz?

Graj ze mną dalej, graj - szepnęło coś w jego umyśle.

Na początku Ellen poczuła się urażona terminem „bzdury", ale nagle zrozumiała, o co mu chodziło. Julian chciał usłyszeć uczciwy monolog na temat jej uczuć. Znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, kiedy mówi poważnie. Skoro Julian twierdzi, że ma dosyć gry w kotka i myszkę, to znaczy, że ma. I właśnie wtedy Ellen zaczęła się pocić. Skrucha i wyznawanie win nie były jej najmocniejszą stroną.

- Tęskniłam za tobą przez ten miesiąc - wymamrotała.

- Czyżby? - odparł z mimowolnym cieniem uśmiechu na

twarzy.

- Przekonałam się, że bez ciebie jest mi naprawdę trudno.

-Mów do mnie jeszcze...

- Hm, myślałam, że umrę z zazdrości, kiedy zacząłeś się

spotykać z Eve.

- Okej. -Julian bawił się coraz lepiej.

- Posłuchaj - powiedziała w końcu błagalnie. - Nie chcia¬

łam cię skrzywdzić. Naprawdę. Ja chyba... chyba... to zna¬

czy... przysięgam, że nie wiedziałam, co robię. Dostałam takie¬

go kręćka na punkcie zemsty, że stałam sięjakąś inną osobą.

Myślałam tylko o tym, żeby być podłą dla ludzi, którzy byli

podli dla mnie. Potem kompletnie straciłam głowę i zrobiłam

się wredna także dla ciebie. Ty nigdy nie zachowałeś się okrut¬

nie wobec mnie, zgoda, ale po prostu bardzo mnie zraniłeś.

144

Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo. Nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego i w dodatku zacząłeś romansować z moją siostrą. A ja wymyślałam te wszystkie świństwa, bo to dawało mi jakieś chore poczucie władzy. Ale nie chcę już taka być. Nie chcą, żeby ludzie się mnie bali. Nie chcę być dziewczyną, która potrafi wyrównywać rachunki. Marzę tylko, żeby odzy¬skać moje spokojne, ciche życie, pełne bliskich związków z ludźmi. Marzę, żeby odzyskać twojąprzyjaźń... I coś więcej. -1 dokąd to nas zaprowadziło?

- Och, nie każ mi mówić dalej. - Ellen mogła ciągnąć ten

wątek, ale wolała się zatrzymać.

- Ellen, nie baw się ze mną- powiedział Julian. - Zależy mi

na tobie. I nie wiem, czy podzielasz moje uczucia.

Ellen podniosła się ze stołka i nachyliła nad stołem. Pocało¬wała go delikatnie i namiętnie zarazem.

- Czy teraz już wiesz? - zapytała. Sama nie wierzyła w to, co

właśnie zrobiła. Zareagowała odruchowo, jak staw kolanowy.

Julian był zaskoczony i zachwycony takim dowodem uczuć. Bezwiednym ruchem rzucił na stół trzy dolary, po czym wstał, by ruszyć do drzwi.

Ellen popatrzyła za nim błędnym wzrokiem. Oto ona zdo¬była się na ten przerażający, ogromny i zapewne groźny krok, by go pocałować, a on po prostu wychodzi? Poczuła się tak, jakby jej płuca przerobiły już ostatnie cząsteczki tlenu i zamarły na zawsze. Wszystkie mięśnie zdrętwiały w oczekiwaniu. Pro¬szą, nie każ mi cierpieć.

Julian odczytał myśli Ellen, po czym z uśmiechem chwycił jąza rękę. Jej ciało w końcu się rozluźniło - czuł to, bo stała bardzo blisko niego. Razem wyszli do Denny 'ego, stanęli przy samochodzie i znowu się pocałowali. Julian zamierzał pokazać Ellen, co traciła przez ten cały czas kiedy się w niej kochał.

Uznał, że to będzie jego najsłodsza zemsta.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4 Co jeszcze zobaczyć
4 Co jeszcze zobaczyć
Digiscoping zobaczyć jeszcze więcej
Chciałabym cię zobaczyć raz jeszcze - Halina Poświatowska, poezja
7 Zobaczmy co jeszcze dziwnego kryje las i A gdyby tak namalować nasze marzenia
e przyjaciele zobacz co media spolecznosciowe moga zrobic dla twojej firmy eprzyj
różne smakołyki, ROZNE (Zobacz), PRZEPISY KULINARNE
Miliardy na zabijanie, Polska dla Polaków, Co by tu jeszcze spieprzyć
hej mam bardzo fajna zagadke dla ciebie jak bedziesz miał chwile to sobie zobacz, ■RÓŻNOŚCI, MOŻNA S
Kupuj jeszcze taniej przez Internet, pliki zamawiane, edukacja
jeszcze jeden świt
utwory(2), 05. Teatr, Kabaret Jeszcze Starszych Panów
Raz jeszcze o gwarze uczniowskiej wilno, Notatki, Filologia polska i specjalizacja nauczycielska, Ku
eKolokwium z Biologii molekularnej NR 1 jeszcze cieplutkie
Jeszcze jedna zagadka Palmiry
Jak nisko już upadła cywilizacja Jak daleko jeszcze do kompletnego dna NewWorldOrder com pl
dlaczego jeszcze nie masz dziewczyny

więcej podobnych podstron