Żeglarze daremnie wypatrywali wiatru. Gałęzie drzew sterczały nieruchomo. Liście z rzadka poruszało chwilowe tchnienie powietrza przesuwającego się znad wody w stronę łąk, bardziej nagrzanych. Taflę wody marszczyła wtedy drobna fala, od której maszty łodzi przycumowanych do pomostu kreśliły małe kółeczka i ósemki na tle przymglonego nieba. Tylko kajaki i rowery wodne snuły się leniwie po jeziorze.
Kilkoro młodych ludzi siedziało z kartami w rękach wokół koca rozłożonego na trawie. Piotr grał z Pawłem przeciwko Agacie i Andrzejowi. Filomena pauzowała; kibicowała Andrzejowi, swojemu mężowi.
Mamo! Mamo! — rozległo się wołanie od strony brzegu. — Mamo, chodź tu prędko!
Wszyscy spojrzeli z niepokojem w kierunku wody, lecz powrócili do kart, widząc, że dziewczynka stoi bezpiecznie na brzegu i tylko wyciąga rękę w stronę kilku łabędzi.
Filomena z zadowoleniem skorzystała z okazji, aby oderwać się od grających i żwawo ruszyła w stronę córki.
Co się stało?
Popatrz, popatrz! Ten łabądź ma złamaną nogę!
Łabędź, Bea, zapamiętaj wreszcie, łabędź! Nie: łabądź!
Dobrze, dobrze, ale popatrz na jego nogę! Aż zawinęła mu się na plecy!
Nie martw się! Łabędzie tak często pływają, zwłaszcza młode. Popatrz dobrze, on sobie spokojnie jedną nogą wiosłuje, a drugą trzyma na plecach.
Ale dlaczego?
Bo ja wiem... Może wygrzewa ją do słońca? Cały dzień trzyma nogi w zimnej wodzie... Ty pewnie też byś zmarzła!
Żartujesz!
Tak, Beatko, żartuję! Ale ja naprawdę nie wiem. Chodź, zapytamy naszych. Może ktoś wie — Filomena wzięła Beatkę za rękę.
Sześcioletnia dziewczynka, w samych majteczkach, była ładnie, równo opalona. Proste włosy, z jaśniejszymi pasemkami, były u czubka głowy związane w długi koński ogon. Zwracała do matki buzię o dziecięcych, ale zadziwiająco regularnych pięknych rysach i ciemnoniebieskich oczach w oprawie z długich rzęs i wyraźnych ciemnych łuków brwi.
Filomena była zgrabną, dobrze zbudowaną młodą kobietą, o jasnej karnacji. Niebieskie oczy były osadzone w twarzy o wyraźnych rysach i wydatnych miękkich ustach. Mogła z powodzeniem uchodzić za starszą siostrę Beaty.
Kiedy zbliżyły się do brydżystów, ci skończyli właśnie robra. Podnieśli się, aby rozprostować kości.
Kto wygrał? — zapytała Filomena.
Któżby! Piotr i Paweł — odpowiedział Andrzej.
Nie trudno zgadnąć, kto pomaga parze o takich imionach! — dodała Agata.
Ciągnijcie. Najmłodsza odpada — rzekł Paweł rozsypując karty na kocu. — Ty już odpoczywałaś i teraz grasz bez losowania — zwrócił się do Filomeny.
Po odkryciu kart okazało się, że najmłodszą ma Paweł.
Idę wykąpać się w Kociołku. Może zdążę wrócić na następnego robra — powiedział Paweł. — Ale nie czekajcie na mnie!
Odszedł w stronę swego namiotu. Wahał się krótką chwilę przy butlach aparatu do nurkowania. Obejrzał się w stronę towarzystwa i spotkał się ze spojrzeniem Filomeny. W końcu wziął tylko duży ręcznik kąpielowy i poszedł w stronę lasu.
Pozostali rozlosowali skład par do kolejnej gry. Andrzej grał z żoną, a Piotr z Agatą. Byli zadowoleni; lubili grać razem i chociaż nie byli mistrzami w brydżu, rozumieli się dobrze w licytacji i w rozgrywce.
Mamo! Zapomniałaś?! — upomniała się Beatka, która niecierpliwie czekała na zakończenie karcianego rytuału losowania par.
Już, kochanie! Nie zapomniałam — odpowiedziała Filomena. — Ale spytaj sama.
Dlaczego łabą... łabędź pływa z nogą na plecach? — spytała dziewczynka; wodziła wzrokiem kolejno po obecnych.
Ci spojrzeli po sobie z zakłopotaniem.
Z nogą na plecach? — zdziwił się Andrzej. — Może chory? Może złamał nogę?... Kto daje karty? — próbował zmienić temat.
Też to zaobserwowałam, ale nie wiem, Beatko — przyznała Agata i zerknęła w stronę Piotra.
Nic na ten temat nie czytałem ani nie słyszałem — powiedział Piotr. — W naturze mało rzeczy dzieje się bez sensu. Może i w tym wypadku jest jakieś logiczne wytłumaczenie.
Mama myśli, że on sobie grzeje nogę do słońca, bo mu w wodzie zimno — podpowiedziała Beata.
O! W tym coś może być! Może, na przykład, próbuje pozbyć się jakichś pasożytów, które żyją tylko w wodzie? — zastanawiał się Piotr.
Aga popatrzyła na niego z uznaniem. Tłumaczyli małej, co to takiego pasożyty, kiedy rozległo się donośne bębnienie w patelnię.
To pan Zbigniew. Posłuchajmy, co nam dziś zaproponuje! — rzekła Filomena.
Pan Zbigniew, dla przyciągnięcia uwagi przybrany w duży damski słomkowy kapelusz, stał w środku pola namiotowego. Otaczała go gromadka dzieciaków.
Proszę szanownej publiczności! — wołał pan Zbigniew. — Dziś po zachodzie słońca rozpalamy wielkie ognisko zapoznawczo-pożegnalne! Żegnamy z łezką tych, którzy już muszą odjechać. Powitamy nowo przybyłych! Zapewniamy wspaniałą zabawę i tyczki do pieczenia kiełbasek! Kiełbaski, trunki, zakąski i sprzęt do siedzenia – we własnym zakresie! Prosimy przynieść koniecznie latarki elektryczne; będą bardzo potrzebne! Zapraszamy, proszę niezawodnej frekwencji! — zakończył swój apel znanym powiedzonkiem telewizyjnych komików Friko i Koko.
Z różnych zakątków biwaku rozległy się oklaski i akceptujące okrzyki.
I co? Pójdziemy? Co na to nasze panie? — zapytał Piotr.
Jasne! Idziemy! — zawołała najmłodsza z pań, uprzedzając i wykluczając z góry ewentualne pomysły pozostawienia jej w namiocie.
Dlaczego nie? Możemy pójść, prawda? Co myślisz, Andrzeju? — zwróciła się Filomena do męża.
Hałas taki będzie, że i tak spać się nie da — zgodził się Andrzej bez entuzjazmu.
Piotr patrzył pytająco na Agatę, która z kolei jemu zajrzała głęboko w oczy.
Może posiedzimy trochę. Ale nie za długo, bo mamy na jutro plany i musimy się wyspać — rzekła, a oczy Piotra powiedziały jej, że jest zachwycony jej deklaracją.
Filomenie przyszło coś widocznie na myśl, bo odezwała się, zanim zasiedli do kart:
Bea, pograsz trochę za mnie z tatą? Muszę rozejrzeć się w naszym prowiancie!
Jasne! — powtórzyła Beatka z zapałem swój okrzyk.
Ty grasz już w brydża? — zdziwił się Piotr.
I to jak! — ożywił się Andrzej z widoczną dumą. — Rozgrywa i impasuje jak w jasnowidzeniu! A i szlemika wylicytuje przez dwa trefelki jak z nut!
Istotnie, Beatka zaraz w pierwszym rozdaniu zrobiła partię czterema pikami z nad-róbką. Filomena powróciła z namiotu z zafrasowaną miną.
Nie mamy już świeżej wędliny; same konserwy — powiedziała. — Z butelek też się nie przelewa! – dodała patrząc na Andrzeja.
Ja nie zostaję! Mowy nie ma! — zawołała rezolutnie Beata, która w lot pojęła, co się święci.
To co? Może ją weźmiesz ze sobą? W trójkę kajakiem nie popłyniemy, patrole kręcą się po jeziorze... — Filomena wyczekująco wpatrywała się w Andrzeja.
Dobrze, możemy jechać — zgodził się Andrzej.
Płyniemy, płyniemy! — dziewczynka już podskakiwała uradowana.
Kupić coś dla was? — zapytał Andrzej Piotra i Agatę.
Mamy już tylko skrawek myśliwskiej. Może kilogram suchej krakowskiej albo jałowcowej? — Aga spojrzała na Piotra.
I ze dwie butelki wina — powiedział. — Czerwone, półsłodkie, jakieś południowe... Może będzie kadarka? Zresztą – według twego uznania! — dodał.
I dziękujemy! — dopowiedziała Aga. — Jak będzie wiatr dla naszej Mewy, to się zrewanżujemy!
Tu macie siatki i pieniądze. Bea, ubierz dres; na wodzie zawsze ciągnie! Dla ciebie bluza jest w siatce — zwróciła się Filomena do męża. — Ja tymczasem przejdę się do lasu na jagody!
Jak chcesz. Chodź, Bea! — Andrzej zachmurzył się i ruszył w stronę brzegu.
Najbliższy wiejski sklep spożywczy był w Jerzwałdzie, na przeciwległym brzegu Jeziora Płaskiego. Można tam było dotrzeć drogą wiodącą przez las i pola wokół jeziora, ale mieszkańcy namiotów – żeglarze i wioślarze – wybierali zwykle krótszą i przyjemniejszą drogę wodną.
Beatka wzięła ojca za rękę. Dreptała przy nim drobnym kroczkiem i o czymś żywo opowiadała zachodząc go czasem od przodu i z podniesioną głową zaglądając mu w oczy. Na brzegu zobaczyli małego pieska.
Patrz, tata! Proszek! Weźmiemy go, co?
Mały terierek, o długiej siwej sierści i sterczących uszkach, był maskotką biwaku. Musiał mieć w pobliżu swoich państwa, bo zawsze był czysty i nie żebrał o jedzenie, choć nie odmawiał przyjmowania łakoci. Prowadził jednak samodzielny żywot i większość dnia spędzał na przystani. Przepadał za pływaniem na łodziach i od wszystkich dopraszał się zabierania na jezioro. Z tego powodu, a również z powodu miniaturowego wzrostu i popielatego koloru przezwano go Proszkiem. Także i teraz zaczął biegać od Pawła i Beatki do kajaka i z powrotem, obskakiwał ich i łasił się.
Dobrze, niech płynie z nami. Kapok, Betka!
Dziewczynka spojrzała na ojca wzrokiem błagającym o litość, ale zrezygnowała z oporu, w tej sprawie zupełnie daremnego.
Piotr patrzył za nimi z miękkim uśmiechem.
Hej! Mój chłopiec wypatruje sobie oczy za obcymi babami! Protestuję! Tu jest twoja kobieta; na nią masz patrzeć i świata poza nią nie widzieć!
Aga podeszła do Piotra, trąciła go zaczepnie biodrem, objęła wpół i zwróciła jego twarz ku sobie. Nie pominęła okazji do krótkiego pocałunku.
Gdybyś mi przyrzekła... — zaczął Piotr.
Najmilszy mój! — wpadła mu w słowo dziewczyna. — Nie mogłabym ci nawet przyrzec, że to byłaby dziewczynka! Co, jak zresztą wiesz, zależy wyłącznie od twojego wkładu... genetycznego; od twoich chromosomów, tych różnych X-ów i Y-ów. Jakże więc mogłabym obiecać ci stworzenie tak mądre i śliczne jak to dziecko!
Gdyby była podobna do ciebie, a to przecież bardzo możliwe... Beatka jest zadziwiająco do ciebie podobna!
Dziękuję ci! Przyjmuję to jako bardzo subtelny komplement. Porównałeś mnie z niezwykle urodziwą, przepiękną młodą kobietą, o którą na szczęście nie potrzebuję być zazdrosna. Na razie przynajmniej! Ale nie wiem, czy zgodzę się przyjechać z tobą nad to jezioro za – powiedzmy – 10 lat!
Słuchaj no! A może ty już teraz widzisz w tej małej... kobietę?! — zawołała nagle z niepokojem nie do końca udawanym. — Nie wiem nic o twoich skłonnościach!
Aga! Dokąd ty myślisz!... Moje skłonności znasz znakomicie! Przyznaję jednak, że w tej dziewczynce dostrzegam nie tylko szmaragdowe oczy...
Oho! Zauważyłeś nawet kolor jej oczu! A tak dla ścisłości: one są szafirowe, a nie szmaragdowe!
... Nie tylko jej niebieskie oczy, ale i jakiś przedziwny czar, urok! — ciągnął Piotr nieubłaganie, ale patrzył teraz z uśmiechem w oczy swojej dziewczyny. — Skąd ja znam ten urok?...
Mała sprytna kokietka i tyle! Ale skoro ci się podoba, bo jest podobna do mnie – niech jej będzie! Może i jesteśmy odrobinę podobne, ale ty, jak prawdziwy mężczyzna, zobaczyłeś nas obie uczesane w koński ogon i już widzisz wielkie podobieństwo!... A wiesz... — mówiła ciszej Aga — gdyby ta dziewczynka, ta nasza... miała główkę podobną do mojej z wierzchu, ale do twojej w środku, to kto wie, czy nie byłaby jeszcze... jeszcze wspanialsza od Beatki?...
Teraz ja ci dziękuję za komplement! To jak z tą inną dziewczynką? Idziemy do namiotu? Trzeba się wprawiać!
Niezbyt romantycznie zabrzmiało mi to miłosne zaproszenie, ale bezbłędnie odczytałeś pragnienie... mego serca! Pójdź mój miły! — Aga żartobliwie popchnęła Piotra w stronę namiotu, ale natychmiast wyhamowała.
A może przedtem popływalibyśmy w Kociołku, co o tym myślisz? — znacząco spojrzała mu w oczy.
I czyja głowa tu mądrzejsza! Kto z nas roztropniej myśli do przodu! — westchnął Piotr. — Chodź moja czyścioszko! Umyjemy dziewczynę! Dla mnie ją umyjemy! Ha, ha! — Piotr nawiązał do tekstu wspaniałej piosenki niezrównanych Dwóch Starszych Panów, Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego.
I chłopca też umyjemy! Zgadnij dla kogo!— szepnęła mu prosto do ucha Agata, a on zrozumiał, co mu właśnie przyobiecała.
Karty i inne drobiazgi zebrane z koców schowali w namiocie, przebrali się w stroje kąpielowe i ruszyli w stronę lasu.
Jezioro Płaskie - odnoga wielkiego Jezioraka – rozległe, o nagich nie zalesionych brzegach, dobrze nadawało się do żeglowania, ale gliniaste dno i zielona woda nie zachęcały do kąpieli. Za to w pobliskim lesie znajdował się istny cud natury: małe jeziorko o średnicy około dwustu metrów, okrągłe, jakby je ktoś cyrklem zakreślił. Zwano je Kociołkiem. Kryształowa głęboka woda ukazywała jak w soczewce czyste piaszczyste dno i nieliczne dziwaczne rybki z ostrymi kolcami. Drewniany pomost, rzucony od brzegu, ułatwiał zejście do wody. Opowiadano sobie, że jezioro jest zasilane ze źródła wodą o składzie niesprzyjającym żywym organizmom i doradzano umiarkowanie w korzystaniu z kąpieli. Może dzięki tej plotce Kociołek nie był zbyt tłumnie nawiedzany i kąpiel w nim była prawdziwą przyjemnością.
Agata i Piotr doszli do rozwidlenia ścieżki wijącej się przez las, między wybujałymi kępami laskowego orzecha o drobnych jeszcze, zielonych owocach. Po prawej stronie sosny rozrzedzały się i widać było jasność bijącą od tafli wody. Dziewczyna powstrzymała Piotra.
Pójdziemy na chwilę w jagody? Może trafimy na poziomki? Wiesz, że po kąpieli będziemy mokrzy i nie będzie nam się chciało!
Tym bardziej, że po kąpieli mamy inne plany, prawda? — przypomniał Piotr.
Ale, ale! Jakie to nasze plany na jutro miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś, że musimy się wyspać? Ja sobie nie przypominam żadnych.
Agata przysunęła się do Piotra i ze skruszoną niby to miną opuściła głowę.
Żadnych konkretnych. Ale byłam pewna, że mój pan i władca jakoweś wymyśli. I nie pomyliłam się. Wymyślił nawet wcześniej, niż się spodziewałam i właśnie przed chwilą o nich wspomniał!
Moja jasnowidząca wróżka! Ale czy jesteś pewna, że to mój plan?
A kto zaproponował wprawki w namiocie?... Ja, skromna dziewczyna, dotychczas jeszcze się nie domyślam, co się za tym kryje!
A kto wpadł na pomysł z wielkim myciem... i w jakim celu? Pojęcia nie mam!
Piotr przygarnął do siebie dziewczynę. Weszła w jego objęcia i, jak zawsze, przylgnęła do niego całym ciałem, teraz ledwie osłoniętym kostiumem kąpielowym.
Piotruś, mój słodki! — szepnęła mu do ucha, kiedy uścisk mężczyzny przedłużał się, a jego ręce zaczęły błądzić po jej plecach i biodrach. — Chcesz mnie? Tu? Teraz? Wiesz, że gotowa jestem z tobą zawsze i wszędzie! Na śródmiejskim rynku, jeśli zechcesz. Ale może wykonamy twój plan? Nasz plan? Za godzinkę – taką malutką, krótką godzinkę – w zacisznym namiocie?
Masz rację. Nawet mi to na rękę, bo mam teraz wielką ochotę na kąpiel raczej!
Piotr zapanował nad przypływem pożądania. Żartem rozładował nastrój i uwolnił Agatę z objęć.
A przed kąpielą – na jagódki! — postawiła Aga na swoim, ciągnąc Piotra w lewe odgałęzienie ścieżki, biegnące w stronę gęstego młodnika.
Po chwili zeszli z drogi i zaczęli w ciszy skubać drobne fioletowe owoce. Posuwali się wolno między krzewami, brodząc w wysokiej trawie. W pewnym momencie Aga posłyszała jakieś nieokreślone odgłosy - jakby westchnienia, szepty, jęki... Zatrzymała się i z palcem na ustach przywołała gestem Piotra. Za gęstym krzakiem leszczyny zobaczyli małą polankę. Na kolorowym rozłożonym na trawie ręczniku leżała naga kobieta. Między jej szeroko rozrzuconymi uniesionymi kolanami poruszały się miarowo jaśniejsze, nieopalone męskie pośladki. Kobieta przyciskała ramionami mężczyznę do piersi. W leżącej bokiem twarzy o przymkniętych oczach rozpoznali zmienione namiętnością rysy Filomeny. Twarzy mężczyzny nie widzieli, ale czarne faliste włosy mogły należeć tylko do Pawła. Podobnie, jak odrzucone na bok ciemnozielone wełniane kąpielówki.
Piotr i Agata wycofali się po cichu, niezauważeni przez zajętych sobą kochanków. Milczeli zażenowani tym, że wkroczyli w obcą sferę intymności. Przyszło im na myśl, że przecież oni sami dziesiątki, setki razy kochali się w podobnej leśnej albo nawet parkowej scenerii. Czy ich też ktoś podglądał?
Ich myśli prędko przeniosły się na osoby Filomeny, Andrzeja i jego rodzonego brata, Pawła. Ogarnął ich dziwny żal nad dramatem tych trojga, czworga – jeśli uwzględnić nieświadomą rzeczy dziewczynkę, Beatkę. Ale czy inteligentne i wrażliwe dziecko rzeczywiście niczego nie dostrzegało, nie odczuwało przynajmniej?
Piotr i Agata instynktownie czuli, że powinni zachować spokój i trzymać się swego planu. Poszli w stronę Kociołka. Byli prawie sami. Tylko na przeciwległym brzegu kilkoro dzieciaków brodziło w wodzie. Z rozbiegu skoczyli z klekoczącego deskami pomostu. Górą woda była ciepła, nagrzana. Pływali płasko, żabką, unikając zetknięcia z głębszymi, chłodnymi warstwami.
Wrócili do pomostu. Woda była bardzo głęboka i musieli podpłynąć zupełnie blisko brzegu, aby stanąć na dnie. Piotr rozejrzał się dokoła i stanął za Agatą zanurzoną po szyję i trzymającą się rękami pomostu.
Pora na mycie!— odezwał się cicho i począł gładzić pod wodą ciało dziewczyny.
Nie broniła się. Uniosła nawet posłusznie łokcie, aby mógł sięgnąć do jej piersi pod utrudniającym dostęp jednoczęściowym kostiumem. Przywarła do niego plecami i biodrami.
Tym razem jednak pieszczotliwe figle nie wywoływały przyjemnych emocji i Piotr powoli wycofał się. Aga obróciła się w jego stronę, w jej twarzy wyczytał coś w rodzaju wdzięczności, którą podkreśliła i tym jeszcze, że przytuliła się do niego przelotnie i pocałowała w mokre usta. Wyszli z wody i drżąc z zimna ułożyli się na deskach rozgrzanych popołudniowym słońcem.
Po powrocie do namiotu zrzucili wilgotne rzeczy i wsunęli się do śpiwora. Aga wtuliła się w Piotra plecami. Podniecenie jakoś nie nadchodziło.
Wiesz co, Aga? Jeżeli nie porozmawiamy o sprawie, to będziemy się męczyli.
Masz rację. Wprawdzie ona nas nie dotyczy bezpośrednio, ale jednak rzuca cień na samopoczucie. Trzeba się z tym uporać, choć nie bardzo wiem jak, a nawet z czym właściwie mamy się uporać.
Po kolei. Zgodzisz się chyba ze mną, że nie powinniśmy się wtrącać. Są dorośli, nawet wyraźnie starsi od nas, są rodziną we wszystkie strony. Czy w ogóle możemy im pomóc?
Nie możemy. I nie powinniśmy próbować. Czasem takie rzeczy przemijają same, jak letnia burza. Może to przelotne oszołomienie, żywiołowy poryw zmysłów?
A może Andrzej o wszystkim wie, oni wiedzą, że on wie i tak wszyscy razem próbują jakoś z tym żyć dalej?
Może i tak być, ale wątpię. W każdym razie Filomena uważa, że Andrzej niczego się nie domyśla. Zauważyłam, że bardzo starannie maskuje się przed mężem. Te manewry z wędliną na przykład – po to, aby Andrzeja razem z Beatką wyprawić na zakupy i pobiec do lasu, na polankę.
Andrzej chyba wiele się domyśla. Jest pochmurny, oschły wobec Filomeny. Do brata w ogóle nie odezwał się ani razu...
Tak rozmawiając po cichu analizowali sytuację urlopowych sąsiadów i poszukiwali odpowiedzi na pytanie, jak oni sami powinni się w niej znaleźć i zachować. W pewnej chwili usłyszeli kroki, które ustały przy ich namiocie. Zaszeleścił papier.
Aga! Piotr! — usłyszeli wołanie Beatki.
Cicho bądź, Bea! Może śpią, nie wolno ich budzić! — Andrzej upomniał półgłosem córeczkę. — Zostawimy im ich zakupy tu, koło namiotu.
Andrzej i Beatka oddalili się od namiotu i usiedli na kocach rozłożonych do kart. Mówili cicho, ale Piotr i Agata słyszeli ich głosy, szczególnie cienki i mniej starannie tłumiony głosik Beatki.
Tata! A może ich nie ma?
Wtedy nie ma sensu ich wołać!
A może są i nie śpią? — nalegała mała.
Wtedy już by się odezwali, chyba że... odpoczywają i nie chcą, aby im przeszkadzać. Pamiętaj Bea: na biwaku nigdy nie należy wołać nikogo przez ściany namiotu. Niech ci się wydaje, że to jest mur, przez który i tak cię nie usłyszą!
Nigdy?
Nigdy! No... chyba, że dzieje się coś bardzo ważnego – pożar, napad złodziei albo inna katastrofa.
A może oni się kochają! — powiedziała nagle głośniej Beatka.
Kochają?! Bea! Co ty wygadujesz? Co to znaczy kochają?
No... kochają, jak w rodzinie.
Nie rozumiem. Możesz mi to wytłumaczyć?
Mama mi powiedziała. Wczoraj zajrzałam do namiotu wuja Pawła. Przewracali się na materacu. Myślałam, że się mocują jak ty i ja czasem w łóżku. Ale oni się całowali i mama powiedziała, że ludzie w rodzinie się kochają, czasem się całują. I że absolutnie nie wolno do nich wtedy zaglądać i absolutnie, ale to absolutnie nikomu opowiadać... Tata! Tata! — połapała się nagle Beatka.— Ale tobie mogłam przecież opowiedzieć, prawda? My wszyscy jesteśmy rodziną i wszyscy się kochamy! No powiedz, powiedz!
Inteligentna dziewczynka musiała zrozumieć swój błąd, a może dostrzegła zmianę w twarzy ojca, bo w jej głosie Piotr i Aga dosłyszeli nutki płaczu. Im samym zrobiło się niesłychanie głupio, ale nie mieli już innego wyjścia, jak tylko milczeć.
Muszę cię zmartwić, córeńko. Tacie też nie powinnaś była tego opowiadać — ochrypły głos Andrzeja załamywał się. — Ale zapomnij o tym. I przede wszystkim nie mów mamie, że się wygadałaś. Bardzo by się zmartwiła, że jej nie posłuchałaś. A ty już o tym nie myśl. Zapomnij, dziecko... Chodźmy stąd, zdaje się, że zostawiłem w kajaku portmonetkę. Zobaczymy, czy Proszek znalazł następnego przewoźnika.
Oddalili się w stronę brzegu, a Piotr i Agata jeszcze długo leżeli jak sparaliżowani. Później wymknęli się z namiotu na spacer i wrócili – otwarcie już – od strony lasu i Kociołka.
Piotr! Piotr! — odezwała się cicho Agata. — Ja tego nie wytrzymam! Wyjedziemy stąd jutro, dobrze? W co my się wplątaliśmy!
Nie wiedzieli jednak, że to był zaledwie początek dramatu.
...
Na dużej łące, w połowie drogi do lasu, Pan Zbigniew i zmobilizowani przez niego młodsi i starsi pomocnicy zbudowali stos ogniska. Miało to być ognisko ogromne, niezwykłe! Oś stosu stanowił wkopany w ziemię suchy, może ośmiometrowy świerk. Obłożyli go mniejszymi, suchymi drzewkami i konarami. Wnętrze wypełniał drobniejszy chrust. Mieszkańcy biwaku oglądali stos z podziwem, kręcili głowami. Dzieciarnia biegała wokół podniecona i dokładała wciąż nowe gałęzie.
Czarownice na stos! Łapać wiedźmy! — wołały większe chłopaczyska uganiając za piszczącymi dziewczętami.
Panowie zbierali się w grupki. Niektórzy dyskretnie sięgali do kieszeni. Szkło płaskich butelek błyskało w promieniach wiszącego nisko nad horyzontem, wielkiego, złotego słońca. Zabawa zaczynała się, chociaż do zmierzchu jeszcze było daleko. Przerwały ją jednak mamy i żony nawołujące swoje pociechy do kolacji.
Niebo ściemniało zupełnie, połową twarzy świecił księżyc zza mglistej aureoli, a nawet gdzieniegdzie mrugały już blado gwiazdy, kiedy pan Zbigniew donośnie zakołatał w swoją patelnię. Mieszkańcy biwaku, podekscytowani przygotowaniami, tłumnie wylegli na polanę. Ciągnęli ze sobą siatki i kosze z prowiantem, koce, foteliki, leżaki, nawet stoliki. Lokowali się ostrożnie, w znacznej odległości od przyszłego ogniska. Śledząc dym z papierosów próbowali określić w którą stronę może powiać wiatr. Ale wiatru nie było. Zwolna formował się krąg uczestników przyszłej zabawy.
Pan Zbigniew rozlał na obrzeżu stosu butelkę denaturatu i z paczką zapałek w podniesionej ręce zawołał:
Drodzy wodniacy, żeglarki, żeglarze i wy szczury lądowe! Otwieramy nasz wieczorek rozpaleniem ogniska. Komu powierzycie ten zaszczyt? Czy są kandydatury?
Zbyszek! Zbyszek! Zbyszek!...
Rozległy się rzęsiste brawa. Skandowane jak na komendę zabrzmiało imię pana Zbigniewa, który istotnie zasłużył sobie na to wyróżnienie, będąc inicjatorem i głównym wykonawcą przygotowań do imprezy. Był motorem i duszą przedsięwzięcia. Mieszkańcy biwaku znali się zresztą zbyt słabo, aby sensownie podawać inne kandydatury. No i wszystkim było pilno do rozpalenia ogromnego ogniska i do zabawy.
Zgoda, zgoda! Przyjmuję i dziękuję! Proszę odstąpić daleko od ogniska! Nikt z nas nie wie, jak silny będzie płomień!
Pan Zbigniew pokazał wszystkim zapaloną zapałkę potem przytknął ją w kilku miejscach do zwilżonego spirytusem igliwia. Błękitne płomyczki obiegły szybko stos. Suchy chrust zajął się żółtym płomieniem, który z łoskotem buchnął w niebo.
Susz niemal eksplodował i stanął cały w ogniu. Poleciały w górę palące się gałązki. Suche liście, źdźbła – ze wszystkich stron frunęły nad ziemią w stronę ogniska. Zebrani poczuli na plecach chłodny wiatr. Kobiety chwyciły suknie i spódnice unoszone nieoczekiwanym przeciągiem. Zaległa cisza i tylko było słychać trzask płonących gałązek i lekki szum powietrza.
Nagle stos zaczął od dołu ciemnieć i wielki płomień... zgasł! Tliły się już tylko najwyższe gałęzie. Chłodny powiew, jak nagle wstał, tak teraz ustał. Po chwili rozległ się gwar. Ludzie próbowali wytłumaczyć sobie niezwykłe zjawisko, gestykulowali żywo. Onieśmielone dzieci przycichły.
Proszę państwa! Kochani! — wołał niezmordowany pan Zbigniew. – Proszę was!
Tym razem nie potrafił sobie zjednać posłuchu. Po krótkiej naradzie najbliżsi pomocnicy z jego świty zaczęli znosić do gasnącego ogniska drobny chrust. Układali go niewielkimi kupkami, z różnych stron. W ten sposób powstało kilka mniejszych ognisk, które stopniowo zaczęły trawić grubsze gałęzie. Ognisko stopiło się w jedną całość, spotężniało, ale już nie eksplodowało. Płonęło równo i spokojnie hucząc i promieniując miłym ciepłem. Zapachniało żywicą. Ponownie rozległy się oklaski. Pan Zbigniew teatralnym gestem wskazał na swoich kolegów, skłonił się i uniósł ręce. Resztki gwaru uciszył swoją niezawodną patelnią.
Proszę pań i panów! Młodzieży, jeśli jeszcze jesteś z nami i nie poznikałaś w leśnych chaszczach!
Jesteśmy! Jeszcze jesteśmy!— odpowiedziały mu śmiechy i kilka młodych głosów.
Niedługo już, niedługo... — zaintonował ktoś dowcipnie acz fałszywie.
Zebrani mieli wyraźną chęć do zabawy i nie trzeba było ich namawiać do aktywnego udziału. Pan Zbigniew brzdąknął w patelnię.
Byliśmy świadkami czegoś dziwnego. Z pewnością mają państwo liczne uwagi na ten temat, pomysły na wyjaśnienie zjawiska. Ogłaszam konkurs! Za najtrafniejszy komentarz, najbardziej przekonujące wytłumaczenie – butelka! Pełna ma się rozumieć! I to nie byle czego! Za najdowcipniejszą wypowiedź – całus od dowolnie wybranej damy! Albo od pana – dla zwycięskiej damy. Czy są panie, które uchylają się od wypłacenia nagrody? Nie widzę, nie słyszę! Panów w ogóle nie pytam. Otwieram konkurs!
Czarownice wystartowały na Łysą Górę! — odważył się ktoś jako pierwszy.
Teściowa poszła do nieba!
A w niebie przeciąg! — kontynuował myśl inny kandydat do atrakcyjnych nagród.
Gwar wzmógł się. Ludzie zgłaszali kolejne pomysły, często we własnym mniejszym gronie. Konkurs rozsypywał się na drobne.
Trzymaj za mnie kciuki! — powiedział naraz Piotr cicho do Agaty. Ścisnął jej rękę i ruszył w stronę ogniska.
Piotr, coś ty?! — zawołała za nim Aga i rzeczywiście obie piąstki z zaciśniętymi kciukami podniosła do oczu szeroko otwartych ze zdziwienia i z lęku o chłopca.
Piotr szedł wolnym, ale coraz pewniejszym krokiem. Zbliżył się do pana Zbigniewa i podał mu rękę. Podniósł następnie obie ręce w górę zwrócony twarzą do zebranych, którzy w tymczasem poprzesiadali się tak, że zamiast kręgu wokół ogniska utworzyli podkowę, widownię, w której ognisko było jak gdyby sceną. Musiało być w postawie młodego mężczyzny coś przekonującego, bo obecni uciszyli się i z życzliwym oczekiwaniem patrzyli na Piotra.
Proszę państwa! — zaczął. — Najpierw kilka słów najzupełniej poważnie. Jak w szkole, przy tablicy!
Szkoła – fuj! Niech żyją wakacje! — odezwał się jakiś młodociany głos, rozległo się kilka braw i śmiechów.
Cicho! Cicho! Niech mówi! — odezwali się inni.
Pierwszy ogień był bardzo silny. Masa nagrzanego powietrza na raz uniosła się górę. W to miejsce ze wszystkich stron dołem napłynęło zimne powietrze. To był ten powiew, który poczuliśmy, a był tak mocny, że zdmuchnął ognisko jak świecę!
Po krótkiej chwilce oczywistość i prostota tego wyjaśnienia trafiły ludziom do przekonania. Rozległy się liczne oklaski!
Brawo! Tak było! Dać mu piątkę! — rozległy się liczne okrzyki.
Piotr uniósł rękę i natychmiast zrobiło się ciszej. Wyczuwało się, że młody człowiek potrafi skupić na sobie uwagę i zapanować nad nastrojem gromady. Aga patrzyła w niego jak w tęczę.
Czytaliśmy i słyszeliśmy wszyscy o tym, jak to w dalekich krajach tubylcy na bosaka biegają po gorących kamieniach. Albo nie bardzo wierzyliśmy, albo szukaliśmy racjonalnego wytłumaczenia. Myślę, że nasze ognisko podpowiada jedno z możliwych rozwiązań zagadki.
Piotr zawiesił głos i zrobiło się jeszcze ciszej.
Mów, mów! Co z tymi kamieniami! — odezwały się pojedyncze niecierpliwe głosy zaciekawionych.
Przede wszystkim wyjaśnijmy sobie, że tam - w ciepłych krajach, ludzie całe życie biegają na bosaka i mają bardzo grube i odporne stopy. Dalej... Świadkowie opowiadają, że kamienie nagrzewa się rozłożonym na nich ogniskiem. A pod ogniskiem nie jest aż tak gorąco jak w samym ognisku. Pomyślmy o pieczeniu ziemniaków. A więc kamienie pewnie nie są rozpalone aż tak bardzo, jak to sobie wyobrażamy, do czerwoności. A teraz sedno rozwiązania! — i znów Piotr zawiesił głos; zaległa cisza jak makiem zasiał.
Czarownicy zgarniają żar z ogromnego ogniska do środka, żeby odsłonić rozłożone w piachu kamienie. Nad mniejszym, ale wciąż potężnym ogniskiem, powstaje podobny ciąg kominowy jak nad naszym. Chłodne wieczorne powietrze ze wszystkich stron płynie nad kamieniami i schładza błyskawicznie ich powierzchnię...
Jasne! Tak musi być! Butelka! Butelka dla Piotra! — rozległy się liczne wołania wśród rzęsistego aplauzu.
Dobrze mówi! Dać mu wódki! — ktoś wykrzyknął znane porzekadło i oklaski jeszcze się wzmogły.
Piotr jeszcze raz uniósł ręce i znów zjednał sobie pełny posłuch.
To było na serio. A teraz mniej poważnie, chociaż nie całkiem śmiesznie!
Mów, mów!
Myślę, że to duchy z Kociołka chcą spać i zdmuchnęły nasze ognisko jak świecę!
Rozległo się kilka niepewnych braw, ale zafascynowani ludzie wyczuli, że to dowcipne zdanie nie było jeszcze puentą, ostatecznym akcentem. Tym bardziej, że Piotr stał jeszcze z uniesioną nieco dłonią, jak dyrygent przed orkiestrą. Odszukał wzrokiem Filomenę i mówił dalej patrząc prosto w jej oczy.
Leśne i wodne duchy widują różne rzeczy na leśnych polankach... — kilka chichotów potwierdziło, że ludzie w lot pojęli o czym mowa.
... I postanowiły na przykładzie naszego ogniska pokazać, jak wybuchowa i nietrwała bywa często wczasowa, urlopowa miłość! Może czasem lepiej schłodzić nadmiernie rozpalone namiętności, aby się nie sparzyć?— zakończył Piotr wciąż patrząc na Filomenę.
Agata zauważyła to spojrzenie. Zrozumiała intencję Piotra i zerknęła na Filomenę. Kobieta była zmieszana. Pojęła przejrzyste przesłanie o sile i krótkotrwałości letniego romansu, ale nie rozumiała, dlaczego Piotr akurat do niej tak wyraźnie je zaadresował. Pomyślała o popołudniowym spotkaniu leśnym z Pawłem. Czyżby Piotr coś wiedział?... Coś widział?... Rzuciła okiem w stronę Agaty i spotkała się z jej chłodnym badawczym spojrzeniem.
Po chwilce zastanowienia zebrani uchwycili sens wypowiedzi Piotra.
Butelka dla Piotra! Całus dla Piotra! Panie do raportu! — wołali wśród oklasków.
Z woli ludu wręczam ci pierwszą co do kolejności nagrodę, Piotrze! Drugą, ale ważniejszą i na pewno jeszcze milszą musisz i możesz wybrać sobie sam! Miłe panie! Na start! Której uda się uszczęśliwić zwycięzcę?!
Pan Zbigniew wręczył Piotrowi pękatą butelkę ze złocistym płynem i szerokim gestem wskazał zebranych jako tych, którzy mu nagrodę przyznali i od których winien teraz ją odebrać. Piotr grał dalej rolę, którą sobie wyznaczył. Ruszył w stronę publiczności i obchodził podkowę, jak gdyby szukając wybranki.
Tu! Tu jestem! Do mnie Piotr, do mnie! — wołały rozbawione kobiety; wyciągały do niego ramiona i wydawały jęk zawodu, kiedy je mijał z miłym uśmiechem.
Zatrzymał się przed Agatą. Zanim jednak, dumna z wyboru, zdążyła podać mu usta do pocałunku, pochylił się do jej rąk. Ucałował je z demonstracyjną czcią, wetknął w nie butelkę z koniakiem i... ruszył dalej. Ludzie – ci zwłaszcza, którzy wiedzieli, kim Piotr i Agata są dla siebie, byli zachwyceni sceną i w napięciu śledzili rozwój sytuacji.
Piotr zatrzymał się przed Filomeną. Trzymała na kolanach Beatkę i powolnymi pieszczotliwymi ruchami czesała jej długie rozpuszczone włosy. Szklane koraliki wprawione w duży bursztynowy grzebień rzucały kolorowe błyski w świetle ogniska.
Zaskoczona Filomena, wskazując na siebie niedowierzającym gestem, zdawała się pytać:
Co? Ja?!
Postawiła na ziemi Beatkę. Oddała grzebień w ręce siedzącego obok męża i już sposobiła się do powstania z fotelika, aby dopełnić reguł zabawy, kiedy Piotr nieoczekiwanie przyklęknął przed małą dziewczynką. Ujął jej rączki w swoje dłonie i ucałował z równym namaszczeniem, jak przed chwilą ręce Agaty.
Dostanę buziaczka? — zapytał ją szeptem podnosząc powoli głowę do jej twarzyczki.
Beatka przymknęła oczka i wyciągnęła w jego stronę buzię złożoną w ciup. Zbliżył zamknięte wargi do usteczek dziewczynki pozorując długi czuły pocałunek. Ludzie szaleli z zachwytu. Żywiołowe oklaski nie miały końca.
Gorzko! Gorzko! — wołali jak na weselu.
Beatka po dziecinnemu, jak pchła, wskoczyła na Piotra. Objęła go nóżkami i ramionami. Obdarowała go prawdziwym, nie udawanym, głośnym, mokrym buziakiem w policzek i wtuliła się w niego. Piotr oddał dziewczynkę matce i wrócił do Agaty.
Piotr jestem dumna z ciebie! Pojęcia nie miałam, że potrafisz tak wspaniale bawić ludzi i tak zawładnąć ich uczuciami i nastrojem! Myślałam, że tylko nade mną masz absolutną władzę. I teraz nie wiem, czy mam się cieszyć czy martwić...
Martwić? Czym? Aha! Ty może myślisz, że nie jesteś we mnie wcale zakochana, że tylko ulegasz moim kuglarskim sztuczkom?
Tak właśnie myślę! Może ty mnie nie tyle oczarowałeś, co zaczarowałeś? Może ty mnie hipnotyzujesz i niecnie wykorzystujesz bezwolną dziewczynę? Muszę zrewidować nasze stosunki!— mówiła zagłębiając się w żartobliwy ton.
Ale ja – nieszczęsne i naiwne dziewczę – w dodatku uwielbiam, kiedy mnie wykorzystujesz! — szepnęła mu do ucha. — I jest mi z tym bardzo, bardzo dobrze!
Ale poważnie! Zauważyłam twoje aluzje wobec Filomeny. Może zrozumiała, że mówisz do niej, że podpowiadasz jej ostudzenie żywiołu rozpłomienionych zmysłów?
Obawiam się, że przede wszystkim zaniepokoiła się, że my coś wiemy albo podejrzewamy! — sceptycznie rzekł Piotr.
Wskazał oczami Filomenę i Pawła, którzy nie mogli powstrzymać się od posyłania sobie znaczących spojrzeń. Nie uszły one uwadze także Andrzeja. Siedział chmurny, milczący i często sięgał po szklaneczkę.
Szumiał gwar głosów, brzęczało szkło kieliszków i butelek. Dzieci hasały wokół ogniska, piekły kiełbaski zatknięte na długie tyczki. Zabawa trwała w najlepsze, kiedy na tle ogniska pojawił się pan Zbigniew i znów odezwała się jego patelnia. Rozmowy przycichły.
Drodzy państwo! — przemówił.— Mam teraz propozycję dla odważnych pań i panów. Jest to zabawa, którą nazwijmy polowaniem na świetliki. Reguły są bardzo proste, ale emocje obiecuję niezwykłe. Czy mam mówić dalej?
Słuchamy!... Mów!... Ciszej, dajcie mu mówić!... — odezwało się kilka głosów i zebrani uciszyli się.
Bardzo odważne panie udadzą się do lasu i pochowają się w zaroślach. Będą uzbrojone w latarki, i będą nimi mrugały, aby dać panom szansę.
Panowie myśliwi wyruszą za nimi, także z latarkami. Złowione świetliki będą przyprowadzali tu, do ogniska. To jest główny zarys zabawy, a teraz kilka reguł i szczegółów...
Przede wszystkim sprawy bhp! Panie nie wejdą do lasu głębiej niż na sto kroków po ścieżkach i nie dalej niż na 10 kroków w bok od ścieżek. Panie kucają cichutko za krzaczkami i mrugają latarkami. Także we własnym interesie, bo panowie są po kilku piwkach i... — rozległy się domyślne chichoty.
Uwaga! Jeżeli ktoś straci orientację albo poważnie czegoś się przestraszy – na przykład duchów z Kociołka – nie ucieka, pozostaje tam, gdzie jest; wymachuje latarką i woła o pomoc. Dlatego obowiązuje absolutna cisza. Bawimy się przez pół godziny. Koniec zabawy ogłosi patelnia. Gdyby ktoś się nie zjawił, natychmiast wyruszamy na poszukiwania.
A nagrody? Kto wygrywa? — dopytywali się liczni amatorzy, którym udzielał się już dreszczyk emocji.
Zwycięskich myśliwych będzie dwóch. Drugie miejsce, czyli srebrny medal dla tego, który przyprowadzi najwięcej świetlików. Nagrodą dla niego będzie ta oto butelka żubrówki! Złotym medalistą i zwycięzcą będzie ten, kto znajdzie... uwaga, uwaga! Ten kto znajdzie Kwiat Paproci!
Jaki kwiat paproci? Co to jest?
Kwiatem Paproci będzie pani, która ode mnie dostanie na drogę ten tu wianuszek na głowę! — tu pan Zbigniew pokazał spory wianek upleciony z białych wstążek i błyszczącej lamety. — Pani Kwiat Paproci dostanie też w depozyt to oto ogromne pudło czekoladek. Kto znajdzie Kwiat Paproci, ma do wyboru całusa albo czekoladki! I to jest jego nagroda!
A nagrody dla świetlików? Co dla świetlików? — dopytywały się damskie głosy.
Pamiętamy o świetlikach! Za odwagę dostaną wszystkie w nagrodę po wspaniałej czekoladzie z orzechami! — pan Zbigniew pokazał dużą czekoladę w efektownym opakowaniu z celofanowym okienkiem. Świetliki i myśliwi mogą oczywiście, jeśli zechcą, nagradzać się wzajemnie w dowolny sposób. Żaden zakaz ich od tego i tak nie powstrzyma! Przypominam tylko o limicie czasowym: pół godziny od startu! Czy wszystko jasne?
Jasne, jasne!
A co z nagrodą pocieszenia? — zapytał jakiś męski głos.
Pocieszenia? — zdziwił się pan Zbigniew. — Za co?
Ano, jak ktoś znajdzie w lesie teściową, własną teściową!
Śmiechy nagrodziły wesołka. Pan Zbigniew stropił się, ale na krótko.
Ten szczęściarz otrzyma dodatkowo nagrodę specjalną: rower wodny bezpłatnie na cały dzień, aby mógł wybrać się ze swoim świetlikiem w daleki rejs! A wszystkie nasze drogie teściowe proszę o cierpliwość i wyrozumiałość! Pewnie znacie państwo stary dowcip abstrakcyjny: “Sala była tak niska, że można było jeść tylko naleśniki!” Obyśmy po powrocie z tych wakacji nie opowiadali nowego: Mieszkaliśmy nad Jeziorem tak Płaskim, że krążyły nad nim tylko płaskie dowcipy o teściowej.
Liczne brawa podkreślone kobiecymi okrzykami aprobaty nagrodziły pana Zbigniewa.
A teraz – uwaga, uwaga! — kontynuował pan Zbigniew. —Wieniec Kwiatu Paproci na drogę otrzymuje... pani Agata! Wybranka serca pana Piotra!
Rytmiczne brawa towarzyszyły panu Zbigniewowi, który z wieńcem w jednej i pudłem czekoladek w drugiej ręce szedł w stronę Agi – widocznie zmieszanej i onieśmielonej nagłym wyróżnieniem.
Pani Agato! Przyjmie pani wianuszek? Bardzo proszę!
Dziewczyna spojrzała na Piotra.
Trudno, musisz się zgodzić! — bez entuzjazmu odpowiedział na pytanie zawarte w jej spojrzeniu.
A panu szczerze życzę, aby to właśnie pan odnalazł swój Kwiat Paproci! Ja też nie chciałbym, aby mi go zerwał jakiś intruz!— powiedział pan Zbigniew do Piotra.
Aga! Powiedz mi chociaż, gdzie się schowasz! — prosił Piotr cicho.
O nie, mój drogi! Gramy fair! —odpowiedziała rezolutnie. — Ale od czego są szare komórki? — dodała widząc jego zmartwienie.
...
Piotr posuwał się przez las tą samą ścieżką, którą szli z Agą po południu. Widział mrugające gdzie niegdzie latarki świetlików, ale omijał je. Postanowił za wszelką cenę odnaleźć Agę, a ona z pewnością nie schowała się za jakimś przypadkowym krzewem. Zatrzymał się przy rozwidleniu ścieżek.
Poszła w stronę jeziorka czy jagodziska?— zastanawiał się, kiedy usłyszał głuchy odgłos uderzenia i siarczyste męskie przekleństwo.
Skierował snop światła w tę stronę. Był to Paweł, z ręką przy głowie. Piotr podszedł do niego.
Co się stało?
Świeciłem pod nogi i grzmotnąłem się w drzewo! — wskazał na grubą gałąź dębu.
Pokaż!
Piotr obejrzał czerwony placek na czole Pawła. Z drobnego zadrapania wystąpiło kilka kropelek krwi.
Może być z tego spory siniak — powiedział. — Ale nie wygląda groźnie. Odprowadzić cię do namiotu?
Nie! Nie, dziękuję! Zrobię sobie tylko zimny kompres! Nie przeszkadzaj sobie w zabawie!
Paweł wszedł na ścieżkę w stronę jeziorka. Piotr nie upierał się; pilno mu było do przerwanych poszukiwań Kwiatu Paproci.
Jeżeli poszła w stronę Kociołka, to Paweł ją odnajdzie. Lepiej już on niż jakiś podochocony wodniak — pomyślał. — Swoją drogą ciekawe, czy wybrałby całusa od Agaty czy czekoladki dla swojej Filomeny?
W lesie było cicho. Czasem rozlegał się triumfalny męski okrzyk. Sygnały przypominające alfabet Morsa wskazywały, że niektóre świetliki starały się pomóc w poszukiwaniach ściśle wybranym łowcom, a szepty i chichoty świadczyły, że szczęśliwi znalazcy spotykali się z natychmiastową i hojną nagrodą.
Piotr skierował się teraz zdecydowanie w stronę wiadomej polanki i nie pomylił się! Już po chwili trzymał w ramionach swoją dziewczynę.
Piotr! Daj spokój! Straszny tu tłok teraz! A za dziesięć minut będą nas szukać jako zaginionych! Powiedz mi lepiej, jak mnie znalazłeś? Skąd wiedziałeś, że tu się schowam?
Nie wiedziałem. Przypuszczałem, że schowasz się albo nad Kociołkiem albo w pobliżu tej polanki, gdzie Paweł i Filomena...
Wiemy, wiemy, co tu robili — przerwała mu. — A dlaczego zdecydowałeś się na polankę?
Pomyślałem, że nie zechcesz iść nad jeziorko, gdzie można spodziewać się licznych poszukiwaczy świetlików.
Widzę, że rozumowałeś logicznie, jak Sherlock Holmes. Ale skąd byłeś taki pewien, że tylko przez ciebie Kwiat Paproci chce być zerwany? Nie grzeszysz skromnością! — zażartowała.
A skąd ta pewność, że poszukiwałem akurat Kwiatu Paproci, co? Niejeden świetlik mrugał do mnie zachęcająco po drodze! — odparował Piotr.
No, no! Remis! Zgoda?
Niech ci będzie remis. Nie byłem jednak całkiem pewny, czy zdecydujesz się na polankę. Mogła tu przyjść Filomena na spotkanie z Pawłem.
Pomyślałam o tym. Ale nie stałoby się przez to nic złego i moglibyśmy ich nawet powstrzymać od kolejnego głupstwa. Byłam jednak prawie pewna, że Filomena tu nie przyjdzie!
Skąd ta pewność?
Kobieca intuicja i odrobina pomyślunku. Myślę, że Filomena nie chciała, aby Paweł ją odnalazł przy tej zabawie! — zawiesiła głos i z satysfakcją przyjęła zaskoczone spojrzenie Piotra
Nie chciała się z nim spotkać sam na sam? W nocy? W lesie?
Zaniepokoiłeś ją swoim przemówieniem od ogniska. Mógł ich też nakryć przypadkowo Andrzej. On też brał udział w zabawie i kręcił się po lesie. No i mieliby dla siebie mało czasu, kilkanaście minut. To dla zakochanej kobiety za mało!
Ileż to sprytu i przebiegłości w takiej delikatnej kobiecej główce! Kto by pomyślał!
Cóż chcesz! To dziesiątki tysięcy lat ewolucji! Od zawsze mężczyźni wymyślali bomby atomowe i odkrywali Ameryki, a my musiałyśmy główkować, jak ich, razem ze zdobycznymi worami złota, zwabić z powrotem do domu i uważać przy tym, aby nas, osamotnione, nie przyłapali na gorącym uczynku naszych małych grzeszków.
Grzeszków! Dobre sobie! Filomena w ramionach Pawła, to drobny grzeszek?
Zastosuj waszą męską teorię względności! Czy wobec postępku Pawła cudzołożącego z żoną własnego brata jej przewinienie nie kurczy się trochę w twoich oczach?! I uwzględnij jeszcze przy tym, że kobiety mają inną skalę wartości. Inny kodeks moralny!
Chcesz powiedzieć, że w ogóle nie mają moralności?
Tak surowo bym tego nie sformułowała. Ale z pewnością takie pojęcia jak honor, skrupuły, lojalność, słowność - zaliczają do arsenału męskich cech, a nawet wad!
Wad?!...
W oczach kobiet męskie poczucie przyzwoitości prowadzi często do obniżenia stopy życiowej. Zbyt uczciwi mężczyźni nie robią karier, wychodzą w życiu na ofermy i fajtłapy! Dla kobiety słuszne i sprawiedliwe jest tylko to, co służy jej rodzinie, jej dzieciom i jej samej! Czy nie widzisz, jak walczą o podział majątku, o alimenty? Czy to ma cokolwiek wspólnego z męskim poczuciem sprawiedliwości?
Aga! Przerażasz mnie!
Wszystko to wiesz przecież. Przeraża cię tylko, że wyznaje ci to kobieta, twoja kobieta! I może robi błąd, może nie powinna demaskować swoich sióstr i... siebie!
Tylko nie siebie! O sobie przecież nie mówisz, prawda?
Jedyny mój! — mówiła teraz poważniej Agata.— Nie wiem, jak bym się zachowała, gdyby poróżnił nas ostry konflikt. W końcu jestem też kobietą i tylko dlatego do siebie należymy, że jestem kobietą. Ale mam nadzieję, jestem nawet pewna, że jednak byłabym inna – nie tak drapieżna i bezwzględna.
Pocieszasz mnie? Ja wiem, że jesteś inna! Nie ma po prostu na świecie drugiej istoty tak doskonałej! Ale dlaczego ty sama widzisz siebie inaczej?
Piotrze mój! To twoja zasługa! Naprawdę! Wziąłeś mnie jako młodziutką dziewczynkę. Wyrosłam z tobą, koło ciebie, z twoimi myślami. Nic o tym nie wiedząc, wychowałeś mnie – trochę na chłopca, na mężczyznę w pewnym sensie. Dlatego na przykład uważam, że im wcześniej dziewczyna znajdzie się w rękach, no i w sercu oczywiście, mądrego chłopca, tym wspanialej się rozwinie! Pod każdym względem, a przede wszystkim pod względem charakteru. Piotr! Gdybyś ty wiedział, jakich podłych rzeczy, jakich niskich babskich sztuczek uczą niektóre matki swoje córy!...
?
Pouczają je na przykład, że we własnym małżeńskim łożu czasem powinny pozorować... swoje szczęście i że mają prawo w razie potrzeby szukać go w obcym. Tłumaczą, jak potężną bronią kobiety w poskramianiu mężczyzny, w zakuwaniu go w kajdany, może być... dziecko, które ma w nim obudzić ojcowskie przywiązanie i paniczny lęk przed alimentami. Uczą, jak zajść w ciążę za sprawą mężczyzny, choć wbrew jego woli i wspólnym rzekomo planom.
To straszne, co mówisz! Skąd w kobietach taka nienawiść do mężczyzn? Do swego wybranego mężczyzny?!
To nie jest w pełni świadoma nienawiść! To są te tysiąclecia ewolucji, o których mówiłam półżartem. To jest genetyczny instynkt przetrwania stada. Ale jest to także zemsta kobiety na mężczyźnie.
Za co?
Za życiowe rozczarowanie. Za to, że nie każdy Kopciuszek znajduje swego księcia z marzeń, że popychana przez matkę i własny strach przed ubogą samotną starością, dziewczyna bierze pierwszego z brzegu, który wydaje się kandydatem do zaakceptowania.
Filomena też mści się na Andrzeju? Zdradzając go z jego własnym bratem?
Podświadomie – może i tak. Najgłębiej w jej duszy ukryte demony może nawet podpowiadają jej, że w razie czego, w razie wykrycia afery, byłby to dla niego, dla męża, cios szczególnie bolesny.
Tymczasem ona nie wie, że ten cios już go dosięgnął. A on jest jak porażony; nie wie, jak zareagować.
Myślę, że ona w tej chwili nie chciałaby mu sprawić bólu. Ona przede wszystkim jest zafascynowana Pawłem!
Nic w nim fascynującego nie widzę... — powiedział Piotr machinalnie; a Agata roześmiała się.
Całe szczęście, mój chłopcze! To znaczy, że jesteś normalnym mężczyzną!
Ty patrzysz na niego kobiecymi oczami? Podoba ci się? — uniósł się Piotr zazdrością – niezupełnie udawaną.
Kobieta nie potrzebuje patrzeć, aby widzieć! I Filomena widzi: jego, Pawła, zgrabne ciało, smoliste falujące włosy, marzycielskie spojrzenia, kawalerską swobodę, no i... ten wspaniały, zagraniczny samochód, symbol męskiej zaradności!
Ja, w naszym fiacie, muszę wobec tego wyglądać przy nim istotnie jak oferma!
Agata zatrzymała się. Stanęła przed Piotrem, objęła go, przytuliła się do niego mocno, całym ciałem i wyszeptała mu prosto do ucha, jak zawsze, kiedy miało to być coś szczególnie osobistego.
Piotr! Unikam tego słowa, bo to słowo bardzo odświętne dla nas! Piotr! Ja ciebie kocham! Kocham bez miary, bez granic! Kochałam cię, kiedy jeździliśmy na sankach, kocham cię w naszym autku, w namiocie... Kochałabym cię w luksusowej kabinie statku płynącego przez pustynię, gdyby taki cud się zdarzył. Zawsze tak samo, tyle że... coraz więcej, i więcej, i więcej!...
Spokojne błogiego uczucie przepełniło Piotra, a także Agatę, której jej własne gorące wyznanie raz jeszcze uświadomiło, jak nieskończenie wielkie szczęście jest ich udziałem. Szli jakiś czas w milczeniu.
Właśnie wkraczali w krąg światła ogniska - Agata wciąż jeszcze w wianku na głowie - kiedy jeden z asystentów w zastępstwie nieobecnego pana Zbigniewa zaczął walić w patelnię ogłaszając koniec zabawy. Obecni uznali to za powitanie zwycięskiej pary i przyłączyli się oklaskami i okrzykami. Gromadka złowionych świetlików była niewielka. Od strony lasu wracało pojedynczo kilka osób - pań zawiedzionych tym, że nikt ich nie znalazł i mężczyzn rozczarowanych nieudanym polowaniem. Jako ostatnie nadciągały liczne pary, którym najwidoczniej dopiero dzwonienie patelni przerwało nagradzanie się we własnym zakresie.
Filomena, którą odkrył w lesie i przyprowadził przygodny uczestnik zabawy, zajęła się zaraz Beatką pozostawioną przy ognisku z innymi dzieciakami. Andrzej powrócił sam, jako jeden z ostatnich. Poruszał się nieco chwiejnie, był blady, jego włosy były wilgotne, a na dresie widniały mokre plamy.
Pawła nie było.
Piotr opowiedział Filomenie i Andrzejowi o wypadku Pawła. Andrzej starał się zapanować nad oszołomieniem od zbyt dużej porcji alkoholu. Poprosił Piotra o pomoc. Nie zwlekając dłużej, powiadomili o sprawie pana Zbigniewa, który tymczasem znalazł się już przy ognisku i we dwóch ruszyli z latarkami w stronę Kociołka. Wkrótce jeszcze kilku mężczyzn skrzyknęło się i podążyło za nimi do lasu.
Andrzej i Piotr dotarli do brzegu śródleśnego jeziorka.
Rozdzielmy się — powiedział Andrzej. — Obejdziemy wodę z dwóch stron i spotkamy się przy pomoście.
Piotr poszedł w prawo. Miał do pomostu bliżej, dotarł tam pierwszy i od razu spostrzegł Pawła. Leżał twarzą w dół w płytkiej wodzie, tuż przy brzegu. Piotr bez wahania wszedł do wody. Z trudem wyciągnął nieruchome ciało na brzeg i ułożył je na plecach. Nadbiegł Andrzej; pochylili się nad Pawłem. Twarz była blado-sina, na czole ciemniała duża krwawa plama. Nieruchome źrenice nie reagowały na światło latarki.
Paweł nie żył.
Nadeszli inni mężczyźni. Był z nimi także pan Zbigniew, ale nie próbował przejąć inicjatywy w obliczu tragedii. Bezradnie obeszli miejsce wypadku. Naradzali się chwilę, co należy zrobić w tej sytuacji. Ktoś zwrócił uwagę na ranę na czole Pawła i radził do przybycia policji pozostawić wszystko jak jest. Piotr w zamyśleniu patrzył na Andrzeja, który siedział nieruchomo na krawędzi pomostu z twarzą ukrytą w dłoniach.
Był mglisty ranek, kiedy nadjechała karetka sanitarna i samochód policyjny. Pojazdy zatrzymały się na skraju lasu. Lekarz jako pierwszy obejrzał pobieżnie zwłoki, ale była to już tylko formalność.
Policjant w mundurze popatrzył z bezradnym powątpiewaniem na niezliczoną ilość starych i świeżych śladów na piaszczystym gruncie i na trzymającą się na uboczu coraz liczniejszą grupę cicho rozmawiających ludzi. Spisał nazwiska osób, które jako pierwsze odkryły zwłoki.
Proszę niczego nie dotykać, nie zabierać i nie pozostawiać na miejscu wypadku. Proszę powrócić do biwaku i nie opuszczać go na razie! To znaczy nie odjeżdżać bez zgody policji. Nie można wykluczyć, że miało miejsce przestępstwo i władze wojewódzkie zdecydują o dalszym postępowaniu!
Sanitariusze ułożyli trupa na noszach i ponieśli do karetki. Andrzej szedł za nimi wstrząsany łkaniem. Ludzie odeszli z wolna w stronę namiotów.
Piotr towarzyszył przez cały czas Andrzejowi przy zwłokach brata. Filomena, sama roztrzęsiona do granic wytrzymałości, musiała troszczyć się o dziecko. Agata spędziła resztę nocy sama w namiocie i nawet nie próbowała usnąć. Rankiem razem z innymi udała się do lasu i teraz wracała z przemarzniętym, zmęczonym Piotrem.
Przyszedł do siebie po gorącej kawie. Położyli się na posłaniu w ubraniach z zamiarem porozmawiania o zajściu w lesie, ale nie spostrzegli się nawet, kiedy usnęli znużeni nieprzespaną nocą, w cieple namiotu ogrzewanego przez słońce, które zdołało już rozproszyć poranną mgłę.
Przebudzili się koło południa. W namiocie tymczasem zrobiło się upalnie i pierwsze, o czym zamarzyli, to była kąpiel. Wprawdzie myśl o zanurzenie się w wodzie, z której wydobyto ciało Pawła przyprawiła ich o lekki dreszcz, lecz szybko uporali się z nierozsądnym odruchem. Przebrali się w stroje kąpielowe i, uzbrojeni w ręczniki, powędrowali nad jeziorko. Pozdrowili się ruchem ręki z napotkanym po drodze, panem Zbigniewem. Nad Kociołkiem nie było nikogo i nic nie świadczyło o nocnej tragedii.
Weszli na pomost, aż na jego koniec. Zwlekali z zanurzeniem się w wodzie. Aga przyklękła, aby zaczerpnąć dłonią wody i zwilżyć się przed skokiem w chłodną toń.
Popatrz, Piotr! — zawołała nagle wskazując na wodę.
Na piaszczystym dnie widoczny był duży, bursztynowy grzebień. Odbłyski słońca od ozdobnych szkiełek upewniły Agatę, że był to grzebień Filomeny.
Nie namyślając się długo, Agata skoczyła, głową do przodu. Pod wodą otworzyła oczy i próbowała zbliżyć się do grzebienia. Ale ten pozostawał wciąż poza jej zasięgiem. Ucisk w uszach i potrzeba zaczerpnięcia powietrza zmusiły ją do powrotu na powierzchnię. Piotr śledził czujnie ruchy dziewczyny pod wodą; teraz pomógł jej wspiąć się na pomost.
Nie dałam rady. Tu jest o wiele głębiej niż by się zdawało!
Ja spróbuję!
Piotr cofnął się nieco. Wykonał dwa kroki rozbiegu, wyskoczył wysoko w powietrze, zgiął się raptownie wpół i z dużą szybkością wbił się w wodę z wyciągniętymi do przodu rękami. Zaczerpnął przed skokiem dużą porcję powietrza, które go teraz wypychało ku górze. Energicznymi ruchami ramion wcinał się jednak w głąb. W uszach czuł już mocny ból, kiedy wreszcie wyciągniętą ręką udało mu się sięgnąć zdobyczy.
Dlaczego ci tak na nim zależy? — spytał dysząc ciężko po wyjściu na pomost i podał dziewczynie grzebień, który okazał się w rzeczywistości mniejszy niż im się wydawało, kiedy widzieli go przez warstwę wody działającą jak lupa.
Powiedziała mu, że jest na pewno własnością Filomeny i że wieczorem Filomena czesała nim Beatkę.
Ale jak mógł się tu znaleźć? Czyżby Filomena była w nocy na pomoście?
Nie! To nie Filomena! — powiedziała Agata. — Kiedy do niej podszedłeś w sprawie całusa, to ona oddała grzebień Andrzejowi do potrzymania, a on go schował do kieszeni dresu!
Tak, masz rację. Teraz też coś sobie przypominam. Ale w takim razie!... — Piotr zamilkł i patrzył w oczy Agaty.
Od dawna nieznośna myśl kołatała im się obojgu po głowach. Nie wypowiadali jej jednak dotąd na głos.
Myślisz, że on mógł to zrobić? — spytała Agata. — Jak on się zachowywał, kiedy odnaleźliście Pawła?
Trudno powiedzieć. On był dość mocno podpity. Ale wydawało mi się, że śmierć brata wstrząsnęła nim. Płakał nawet...
A więc wypadek? Czy to mógł być wypadek? Może wstrząs mózgu od tego zderzenia z dębem? Może poślizgnął się, stracił równowagę, spadł z pomostu i utonął?
To jest najprostsze wyjaśnienie. Ale ta głęboka rana na głowie?! Od uderzenia o gałąź pozostało tylko draśnięcie! A gdyby utonął, to płuca wypełniłaby mu woda i poszedłby na dno. On chyba jednak już nie żył, kiedy znalazł się w wodzie.
Co zrobimy teraz z tym grzebieniem?
Oddamy im jakby nigdy nic. Zobaczymy, jak zareagują.
...
Beata siedziała na kocu koło namiotu i wybierała łyżeczką miód ze szklaneczki.
Aga, Piotr! — zawołała na widok nadchodzących. — Byliśmy wczoraj z tatą u pana psz... pszczelarza! Pycha! A wiesz, Aga, jak się zmywa słoiki po miodzie?
Myślę, że zwyczajnie - ciepłą wodą.
Można. Ale szkoda miodu! Pan pszczelarz pokazał nam! Zaniósł słoik do ogrodu i zaraz zleciały się pszczoły! Wylizały wszystko i zaniosły do ula!
To rzeczywiście świetny sposób! Pszczoły miały radość z łatwego zbioru, a pan pszczelarz odzyskał resztki swego miodu! Sprytnie!
O! Nasz grzebień! — zawołała dziewczynka. — To nasz, prawda?
Tak się nam wydaje. Znaleźliśmy — odrzekł Piotr.
Podał go Filomenie, ale zerkał na Andrzeja. Ten zachował całkowitą obojętność.
Dałam ci go do schowania wczoraj, przy ognisku. Pamiętasz?
Co? Musiał mi wypaść z dresu. Kieszeń jest bardzo płytka.
Gdzie znaleźliście? — spytał machinalnie. — Przy ognisku?
W jeziorze. Przy pomoście! — powiedziała Agata. — Piotr nurkował po niego. Bardzo tam głęboko.
Oczy Filomeny zaokrągliły się od przerażającej myśli. Utkwiła je w Andrzeju. On jednak nie zwrócił na to uwagi.
A tak! Możliwe! Byłem tam w czasie tej zabawy w świetliki. Schyliłem się, żeby zaczerpnąć wody. W głowie mi szumiało. Musiałem go wtedy zgubić. Niepotrzebnie ryzykowałeś, Piotr. To w końcu drobiazg. Ale dziękujemy!
Błahy temat grzebienia nie robił wrażenia na Andrzeju zajętym znacznie poważniejszymi myślami. Jego obojętność uspokoiła tak Filomenę, jak też Piotra i Agatę. Wydawało się oczywiste, że Andrzejowi nawet przez myśl nie przeszło, iż jego nocną obecność nad jeziorem można było kojarzyć ze śmiercią brata.
...
Oficer prowadzący dochodzenie nie wzywał mieszkańców biwaku na rozmowę, lecz odwiedzał ich kolejno w namiotach. Na tym tle czuli się swobodniej, a on mógł lepiej ocenić wiarygodność i wartość uzyskanych od nich informacji. Nie wykluczał też, że przez przypadek może zauważyć jakiś przedmiot, szczegół istotny dla sprawy domniemanego zabójstwa, może morderstwa nawet.
Kiedy przyszła ich kolej, Piotr i Aga przyjęli go przy stoliku w przedsionku namiotu. Oficer przedstawił im się jako kapitan Bartosik z wojewódzkiej komendy policji w Olsztynie. Był to szczupły mężczyzna, koło czterdziestki, z początkami łysiny. Był w ubraniu cywilnym, ale z charakterystycznym, trudno uchwytnym akcentem mundurowym w postaci gabardynowych spodni, czarnych półbutów z noskami... Po kilku formalnych pytaniach dotyczących danych osobowych przystąpił do sedna sprawy.
Co państwu wiadomo o możliwej przyczynie śmierci Pawła Czerskiego? Interesuje mnie także państwa pogląd. Proszę opowiadać, a ja będę zadawał pytania pomocnicze. Uprzedzam, że najprawdopodobniej mamy do czynienia z zabójstwem i że na razie musimy podejrzewać wiele osób. Między innymi wszystkie osoby, które w czasie wiadomej zabawy w świetliki nie znajdowały się przy ognisku. Siłą rzeczy także i was, moi państwo!
My – podejrzani?! — Agata była zaskoczona takim postawieniem sprawy.
Braliście udział w zabawie w świetliki? A może macie alibi? Może pozostaliście przy ognisku?
Nie, nie mamy raczej. Byliśmy w lesie — powiedział Piotr. — Nie denerwuj się Aga. Lepiej, że kapitan stawia sprawę jasno, zamiast stawiać podchwytliwe pytania.
Nie przyrzekam, że i takich nie postawię. Czy byliście w lesie cały czas razem, we dwoje?
Nie. Wie pan przecież, na czym polegała ta zabawa w chowanego.
Tak. Ale wiem też, że niektóre pary wykorzystały zabawę, jako okazję do miłego sam na sam, spotkały się tuż u wejścia do lasu i były później razem. Alibi partnera nie jest mocne, ale zawsze lepsze niż nic. Były też damy, które prędko pozwoliły się znaleźć i odprowadzić do ogniska, aby ich kawalerowie mieli więcej czasu na dalsze polowanie i większą szansę na nagrodę.
To niesłychane! To nie fair! — oburzył się zrazu Piotr, ale przycichł. — Wiesz przecież, że mnie nie chodziło o nagrodę... to znaczy o tę żubrówkę! — dodał, kiedy spotkał wymowne, nieco złośliwe spojrzenie Agi.
Kapitan uśmiechnął się do nich wyrozumiale. Był wyraźnie zadowolony z przyjętej metody przesłuchania. Zainteresowało go bardzo opowiadanie Piotra o spotkaniu z Pawłem, po tym jak ten zranił się, uderzając czołem o konar dębu.
Jakie były ślady tego uderzenia? Co pan widział i zapamiętał?
Wiem, o co panu chodzi. Paweł miał czerwony placek na czole. Zrobiłby się z tego guz i spory siniak, ale krwi nie było, kilka drobnych kropelek najwyżej. Kiedy wyciągnąłem go z wody, miał dużą ranę, zmiażdżoną albo rozciętą skórę!
Czy widział pan kogoś? Albo słyszał coś?
Widziałem tylko błyski latarek. Szmery i głosy normalne w tej sytuacji. Nie poznałem nikogo. Andrzeja też nie widziałem.
Andrzeja? Mówi pan o bracie Pawła Czerskiego? Dlaczego jego właśnie pan wymienił?
Piotr zmieszał się.
Chodzi panu o romans jego żony z Pawłem, prawda? — kapitan przyszedł Piotrowi z pomocą. — Rozumiem, że nie chcecie rzucać pochopnych podejrzeń. Ale zapewniam was, że mimo tego motywu Andrzej Czerski nie jest bardziej podejrzany od innych. Powiedzcie jednak wszystko, co wiecie – dla dobra sprawy, jak to się mówi. No i we własnym interesie; rozumiecie mnie, prawda?
Opowiedzieli o miłosnej scence na polance leśnej, wspomnieli, że na koniec zabawy Andrzej powrócił z lasu sam.
A jak to było z tym grzebieniem? —zapytał kapitan Bartosik.
To też pan wie? — zdziwiła się Agata
Władza wszystko wie! — zażartował kapitan. — Opowiedział nam to sam podejrzany, Andrzej Czerski. Interesuje mnie jednak, jak on zareagował, kiedy przyszliście do nich z tym grzebieniem.
Bez żadnej emocji. W pierwszej chwili nie wiedział nawet, o co chodzi. Zdziwił się, że znaleźliśmy go – ten grzebień – w jeziorze.
I jak to wytłumaczył? Zastanawiał się? Kluczył?
Nie... Ani trochę! Przypomniał sobie, że dostał go przy ognisku od Filomeny i że musiał go zgubić, kiedy z pomostu sięgał ręką po wodę, aby się spryskać.
No widzicie! To znacznie zmniejsza wagę tej poszlaki.
A co jeszcze? Panie kapitanie, powiedział pan, że Andrzej nie jest bardziej podejrzany od innych.
No dobrze. Odstąpię od tajemnicy śledztwa. Na obu przegubach rąk zmarłego znaleźliśmy ślady ucisku, otarcia naskórka, a na szyi drobne ranki, nakłucia.
Ależ to zupełnie zmienia postać rzeczy! — zawołał Piotr. — To znaczy, że on z kimś walczył!
Powiedzmy raczej, że ktoś go przytrzymywał za ręce i kłuł, nożem na przykład, w szyję.
Rabusie? Chcieli od niego pieniędzy? — domyślała się Agata.
Prawdopodobnie rabusie, ale nie w tym znaczeniu, o którym pani myśli. Przypuszczamy, że napastnicy chcieli uzyskać od niego jakieś informacje.
Zaczynam rozumieć! Uważacie, że Paweł był w coś zamieszany. Dlatego badaliście jego samochód. Ale licznik Geigera?... Promieniowanie?...
Zauważył pan?
To ona! — Piotr wskazał na Agatę. — Studiuje fizykę.
A tak, prawda! W takim razie dodam jeszcze, że może chodzić o transport i przemyt materiałów rozczepialnych. Więcej na razie nie mogę wam powiedzieć. Czy z tego punktu widzenia nasuwają wam się jakieś spostrzeżenia? Ktoś odwiedzał Pawła? Rozmawiał z obcymi?
Spojrzeli na siebie.
Nie. Nic takiego nie zauważyliśmy — powiedział Piotr, a dziewczyna potwierdziła to ruchem głowy.
W najbliższych dniach zobaczymy się jeszcze nieraz. Nie macie chyba zamiaru odjechać, co?
Młodzi ponownie popatrzyli na siebie.
Mieliśmy taki zamiar wczoraj. Nie chcieliśmy dłużej wikłać się w problemy małżeńskie państwa Czerskich. Ale teraz... Zostaniemy jeszcze, prawda, Piotr?
Tak. Przy całym tragizmie sprawy ciekawi nas jednak jej finał, rozwiązanie zagadki ― rzekł chłopiec.
Trzymajcie oczy otwarte, a buzie zamknięte. I nie próbujcie bawić się w detektywów! Mamy do czynienia z przestępczą organizacją, która nie zna żartów ani litości!
Po odejściu kapitana Bartosika młodzi zadumali się.
Jak na policjanta prowadzącego śledztwo, kapitan był bardzo rozmowny. Chociaż z drugiej strony...
... Z drugiej strony nie zdradził nam niczego istotnego — podchwyciła Agata. — Ale przynajmniej dowiedzieliśmy się, że dla policji Andrzej nie jest głównym podejrzanym. To mi sprawiło wielką ulgę!
Gdybyśmy byli czynnie zamieszani w morderstwo, nic by nam jego informacje nie pomogły. Za to od nas dowiedział się kilku ważnych szczegółów. O romansie Pawła, o jego ostatnich minutach przed śmiercią...
Piotr! Co teraz zrobimy? Pomożemy mu?
Komu? Kapitanowi?
Kapitanowi. A tym samym Andrzejowi. Uwolni się ostatecznie od strasznego podejrzenia o bratobójstwo dopiero, kiedy prawdziwi sprawcy zostaną wykryci!
Aga! Błagam cię! Ci przestępcy nie czyhają na nas i nasze portmonetki. Oni są w konflikcie z władzą. Ale nie cofną się przed niczym w obronie swoich interesów! Nie rób żadnych głupstw! Pamiętaj, co Bartosik powiedział!
Piotr przemawiał do Agaty z niezwykłą stanowczością, surowością prawie. Nie przywykła do takiego tonu, spojrzała na niego ze zdziwieniem, gotowa do protestu. Ujrzała jednak w jego oczach poważne zatroskanie i uświadomiła sobie, że mówi do niej mądry i kochający ją człowiek.
Dobrze, Piotr! Żadnych głupstw! — przytuliła się do niego w geście pokory. — I ty nic nierozważnego nie zrobisz, prawda? Albo nic, albo razem – dobrze? Przyrzekasz?
Piotr rozchmurzył się, uśmiechnął nawet. Jak zawsze, dziewczyna, ulegając mu, i tak w końcu postawiła na swoim: zapewniła sobie zarówno udział w ich ewentualnych poczynaniach detektywistycznych, jak i możliwość czuwania nad nim, nad Piotrem.
Piotr! Powiedziałeś, że ci przestępcy nie czyhają na nas, tylko są w konflikcie z władzą. Czy to nie to samo?
Widzisz, ja mam na to swój punkt widzenia. Nie chciałbym ci go narzucać. Dałaś mi niedawno do zrozumienia, wczoraj w lesie, że mam pewien wpływ na ciebie, mówiłaś nawet o wychowaniu. Nie chciałbym tego wpływu nadużyć, w każdym razie w sprawach niejednoznacznych, światopoglądowych – że tak powiem.
Pamiętam, co powiedziałam, miły mój! I niczego nie odwołuję. Jesteś dla mnie ogromnym autorytetem. Ale ja mam takie, wiesz... sitka, filtry na wejściu. I nawet od ciebie nie przyjmuję wszystkiego bezkrytycznie. Mów śmiało!
Jestem krytyczny i podejrzliwy wobec wszelkiej władzy! W zasadzie społeczeństwo organizuje się w państwo, czyli powołuje władzę, we własnym, wspólnym interesie...
...Ale władza prędko o tym zapomina i zaczyna troszczyć się przede wszystkim o siebie! To masz na myśli?
Dokładnie to! Ludzie, zwykli obywatele, chcieliby, aby organa państwowe chroniły ich przede wszystkim przed kryminalistami: złodziejami kieszonkowymi, rabusiami na drogach, gwałcicielami i tak dalej. Władza to robi, owszem, ale tak jakoś półgębkiem. Ci, którzy ją naprawdę interesują, to przeciwnicy polityczni oraz ci, którzy uszczuplają wpływy do kasy, do skarbu państwa.
Na przykład przemytnicy!
Właśnie! Weźmy za przykład kogoś, kto przez granicę szmugluje tuzin butelek wina! Swojego własnego, legalnie, za własne pieniądze kupionego wina! Co państwu i władzy do tego, po której stronie granicy on to wino wypije?!
Przykład bardzo sugestywny! Ale państwo twierdzi, że działa tu w interesie zbiorowym, chroni rodzimych producentów przed konkurencją, ratuje miejsca pracy...
Nie przeczę, że tak po części jest. Ale chroni przede wszystkim siebie od utraty kolosalnych podatków nakładanych na alkohol. A grupkę producentów i handlarzy chroni kosztem rzeszy konsumentów. Osłania ich, tę grupkę, przed konkurencją i pozbawia motywacji do podwyższania jakości, wydajności, do obniżania cen i tak dalej!
Pogląd, który tu przedstawiasz, to jest – o ile wiem – tak zwany liberalizm. Czy można go rozszerzyć na narkotyki, broń, materiały rozczepialne ?
Ja go nawet nie chcę bronić w stosunku do papierosów i wina! Chodzi mi tylko o kolosalną dysproporcję między rzeczywistą wolą ludu, że się tak górnolotnie wyrażę, a tym co władza robi rzeczywiście – dla siebie!
Czy podobnych poglądów nie głoszą anarchiści? Przeciwnicy wszelkiego porządku społecznego?
A czy rewolucjonistów francuskich albo amerykańskich bojowników o zniesienie niewolnictwa nie piętnowano jako anarchistów, używając może innego słowa tylko?
My tu gadu-gadu, a popatrz, co tam się dzieje na niebie! — przerwała Agata socjologiczne rozważania.
Było późne popołudnie. Wielkie jezioro ściemniało. Listowie drzew poszarzało. Tuż nad ziemią powietrze jeszcze stało nieruchomo. Ale czubki drzew już od czasu do czasu uginały się pod krótkimi podmuchami, a na niebie kłębiły się czarne i białe, wysoko wypiętrzone chmurzyska.
To wygląda groźnie. Będzie burza! Co robimy?
Powbijam mocniej śledzie. Pozbieraj to, co nie powinno zamoknąć. Schowamy do bagażnika!
Przygotuję płaszcze deszczowe, gumowce i zrobię porządek w samochodzie. Może będziemy musieli tam się schować, gdyby namiot nie wytrzymał. Ale mam nadzieję, że tak źle nie będzie!
Także inni mieszkańcy biwaku krzątali się wokół namiotów. Stukali młotkami w śledzie, napinali linki. Chowali w pośpiechu rzeczy w plastikowych workach, w bagażnikach samochodów. Agata pochowała naprędce do podróżnych toreb prowiant, część ubrań, aparat fotograficzny, papiery...
Schować radio? — spytała; Piotr zastanowił się.
Nie. Zostaw w namiocie. Może posłuchamy prognozy pogody.
Z pakunkami w rękach poszli w stronę biwakowego parkingu. Po drodze mijali kilka drewnianych domków kempingowych. W jednym z nich mieszkał pan Zbigniew Moczarek. Przez uchylone okno doleciał ich urywek rozmowy.
To przez te głupie amory. Gdyby nie to, nie grzebaliby tak głęboko w całej sprawie!
I co? Powiedział?...
Na tym rozmowa się urwała. Ktoś podszedł do okna i zamknął je. Dopiero po chwili dotarło do nich możliwe znaczenie usłyszanych słów. Zatrzymali się równocześnie jak wryci.
Piotr! Piotr! Słyszałeś?
Słyszałem! Chodź dalej! Nie możemy im dać ani cienia powodu do przypuszczeń, że coś wiemy albo podejrzewamy! Nie ma żartów!
Agata na wszelki wypadek demonstracyjnie wysypała rzekomy kamyk z gumowego buta i podeszli do swego fiata. Bez pośpiechu układali w bagażniku przyniesione torby i rzeczy pozbierane w kabinie samochodu.
Co możemy teraz zrobić? — zastanawiał się na głos Piotr. — Rozpoznałaś głosy?
Nie. Może to obcy?
Prawdopodobnie. I prawdopodobnie przyjechali samochodem. Jest tu ze dwadzieścia aut, nie sposób zorientować się, które nie należą do biwaku.
Spiszmy wszystkie. Kapitan potrafi już zidentyfikować właścicieli!
Świetna myśl! — Piotr z dumą i z uznaniem spojrzał na swoją dziewczynę.
Połóż w bagażniku kartkę i pisak. Pokręcimy się trochę i zniesiemy te numery.
Tak też zrobili. Kilka innych osób kręciło się również przy swoich wozach. Piotr i Agata byli spokojni, że nikt nie zwrócił uwagi na ich dziwne zachowanie. Był to jednak złudny spokój.
Dzień dobry! Podoba się państwu mój wozik? — usłyszeli nagle głos za plecami, kiedy zatrzymali się przy hondzie-civic pana Zbigniewa, usiłując zapamiętać jej numer rejestracyjny.
Oo! Tak! Oczywiście! — zaskoczony znienacka, Piotr zająknął się. — Sylwetka nie jest... nie narzuca się pięknymi liniami, ale w środku pewnie tkwi mnóstwo techniki! — Piotr odzyskiwał równowagę. — Jaką moc ma silnik?
Wystarczającą – jak odpowiedziałby panu właściciel Rolls-Royce’a. A konkretnie – 125 koni. Gdyby były u nas autostrady, można by wyciągnąć łatwo 160, 180 kilometrów na godzinę.
Burza idzie. Znosimy trochę rzeczy do samochodu. Pan też o tym pomyślał? — wtrąciła się Agata chcąc przyjść Piotrowi z pomocą, a równocześnie zasugerować rozmówcy, że nie wiedzą, iż mieszka on w solidnym domku kempingowym.
Niee... — pan Zbigniew spojrzał uważnie w twarz dziewczyny. — Ja tylko po zapasy z bagażnika. Mam gości, rozumiecie państwo...
Uśmiechnął się znacząco. Otworzył bagażnik i wyjął z niego kilka butelek z kolorowymi etykietami.
Miłej zabawy! Musimy wracać do roboty! — Piotr zakończył kłopotliwe spotkanie.
Jak myślisz? Czy on podejrzewa, że my jego podejrzewamy? — zastanawiał się na głos Piotr.
Myślę, że zauważyli nas przez okno, a on wyszedł, żeby wziąć nas na spytki, zorientować się, czy ich podsłuchaliśmy.
To było przecież tylko kilka słów, wprawdzie bardzo podejrzanych, ale niejednoznacznych.
To wiemy my. Oni nie wiedzą, czy i co słyszeliśmy.
Rozumujesz precyzyjnie jak komputer! — powiedział Piotr z uznaniem. — Czy udało nam się uśpić jego obawy?
Jeśli ja jestem komputerem, to ty jesteś tym, który go programuje! Przyznaj, że masz sam gotowe odpowiedzi na pytania, które mi stawiasz. Czy to elegancko?
Agutko, nie gniewaj się! Masz, jak zawsze, dużo racji. Ale tu chodzi o niezmiernie ważną i niebezpieczną sprawę. Chcę porównać nasze wrażenia, to prawda. Ale przede wszystkim liczę na twoją wielką intuicję i psychologiczne zdolności!
Już dobrze! Domyśliłam się, o co ci chodzi. I chciałam ci tylko pokazać, że się domyśliłam. Niestety, nie wydaje mi się, abyśmy go całkowicie uspokoili!
I ja tego się obawiam. On jest nieprzeciętnie inteligentny!
I zauważył, zdaje się, że chcę go zmylić. Popatrzył na mnie bardzo czujnie, kiedy się odezwałam. Moja wina!
Aga! Nie ma mowy o winie! Pomogłaś mi w tej niezręcznej rozmowie!
A on spostrzegł nasze zaskoczenie i zakłopotanie. Pewnie nawet nas prowokował! Musimy uważać!
Agata dopisała ostatnie numery samochodów i schowała kartkę do kieszeni. Obeszli samochód, sprawdzając czy są pozamykane szyby i domknięte drzwi. Robiło się coraz ciemniej. Niebo było czarne od chmur. Ludzie chowali się po namiotach. Niektórzy od razu zdecydowali się na przetrwanie burzy w samochodach. Młodzi wrócili do namiotu i usiedli na materacu. Piotr włączył tranzystor, aby bodaj muzyką rozproszyć ciężki nastrój.
Piotr! Czy to dobrze włączać radio w czasie burzy? Nie ściągnie na nas jakiegoś piorunu? — zapytała bezradnie, z tym szczególnym kobiecym lękiem przed żywiołem grzmotów i błyskawic..
Przytuliła się do jego boku. Piotr okrył dziewczynę kocem i otoczył ramieniem. Zorientował się, że dobrze byłoby odwrócić jej uwagę od podwójnego zagrożenia – ze strony niebios i ludzi.
Czy moja pani magister fizyki naprawdę myśli, że włączone radio przyciąga błyskawice? — spytał zaczepnie.
Pani magister na razie zdała na drugi rok i nie studiowała jeszcze teorii pola elektromagnetycznego, tylko o wahadłach i równiach pochyłych! O tym radiu i piorunach słyszałam w domu chyba, tak się mówiło. Czy pan o mało co magister elektryk wie lepiej? — Agata od razu dała się wciągnąć w grę.
O burzach wiemy zadziwiająco niewiele, jak na takie potężne i częste zjawisko. Może dlatego właśnie, że takie potężne i że są kłopoty z eksperymentowaniem w skali laboratoryjnej. A co do radia... Te obawy miały kiedyś zupełnie racjonalne przesłanki.
Kiedy? W czasach, kiedy radia były inne?
Tak! Radiostacje były słabe. Radioodbiorniki mało czułe. Rozwieszano długie anteny wysoko na dachach albo między budynkami i takie anteny rzeczywiście były bardzo narażone na uderzenie błyskawicy. Zakładano nawet specjalne przełączniki, które na czas burzy uziemiały antenę. Wtedy też rozpowszechniła się popularna zasada, aby nie włączać radia, a najostrożniejsi zalecali nawet w ogóle odłączać je od anteny i od sieci. W gruncie rzeczy chodziło o to, aby nie być blisko anteny, a także o zabezpieczenie drogiego radia przed zniszczeniem.
Czyli, że coś w tym wszystkim jednak jest i lepiej o dziesięć środków ostrożności za dużo niż o jeden za mało! Wyłącz to trzeszczące pudło i wyrzuć do przedsionka! — powiedziała z żartobliwym triumfem Agata.
Już się robi!
Piotr wyłączył radio i wystawił je, za drzwi namiotowej sypialni. Dokuczliwe trzaski od dalekich wyładowań atmosferycznych i tak uniemożliwiały spokojny odbiór.
Nieraz już dopatrzyliśmy się głębszego sensu w utartych powiedzeniach i poglądach. Czasem jest to jeszcze sens żywy i aktualny, a czasem już tylko tradycyjny przekaz, rodzaj legendy albo przesądu — podjęła temat Agata. — Czy wysyłano cię na przykład z domu do piekarza po świeży chleb?
Oczywiście! I nawet bardzo to lubiłem!
A nie przykazywała ci matka na drogę: “Nie wyjadaj ciepłego chleba, bo dostaniesz skrętu kiszek!?”
Tak! Zdarzało się! Do dziś powstrzymuję się od tego, chociaż już niezbyt wierzę w ten skręt kiszek od ciepłego chleba akurat.
No widzisz! Na tym przykładzie można by chyba doktorat zrobić! Z socjologii, nie z medycyny!
Co masz na myśli?
Zacznijmy od początku! Przypuśćmy, że rzeczywiste zagrożenie skrętem kiszek jest znikome. Dlaczego więc matki powtarzały ten zakaz swoim pociechom?
Przede wszystkim nie wiedziały, jak to jest naprawdę i na wszelki wypadek starały się ustrzec dzieci przed ewentualnym niebezpieczeństwem, o którym wcześniej słyszały od swoich mam.
Jako praktycznie myśląca kobieta dołożę następny powód. Jest nim po prostu chleb! Chodziło o to, aby znalazł się w domu w całości, dla wszystkich!
Wobec tego po co to straszenie skrętem kiszek zamiast prostego zakazu: “Nie nadgryzaj chleba, bo dostaniesz lanie!”?
Pedagogika plus psychologia! Chodzi o motywację logiczną, zamiast ślepego posłuszeństwa i straszenia karą. A jeżeli już kara, to nie z ręki dobrych rodziców tylko jakichś sił zewnętrznych jak choroba albo... piekło za grzechy.
Tyle zachodu! Nie prościej, aby matka sama kupiła ten chleb?
...I zwykle to robi, obok tuzina innych zakupów. Ale czasem nie ma już sił do dźwigania dodatkowych dwóch kilogramów albo po prostu zapomni. Może oczywiście wybrać się po chleb osobno. Jednak dla kobiety to nie jest takie proste, jak dla mężczyzny albo dla dziecka.
Jak to? Nie rozumiem?
Widzę, że wciąż jeszcze nie znasz tajników kobiecej duszy. Będę musiała intensywniej nad tobą popracować! Kobieta nie może ot tak, zwyczajnie, chwycić siatkę na zakupy, portmonetkę i wyskoczyć na chwilę do piekarni. Kobieta musi się ubrać!
Mężczyzna też nago nie wybiegnie...
Święta męska naiwności! Kobieta musi się ubrać jak na bal sylwestrowy. Nie w te same rzeczy oczywiście, ale z równą starannością. Nawet pozorne zaniedbanie jest przemyślane i służy określonemu celowi: podkreśleniu swojej pracowitości. Zakupy to jest ważne wydarzenie towarzyskie. Kobieta będzie poddana badawczym oględzinom sąsiadek i sama też będzie je wnikliwie oglądać. Z drobnych szczegółów będą wysnuwane daleko idące wnioski co do cech charakteru, stanu majątkowego oraz zgodności pożycia małżeńskiego. Szanująca się kobieta musi od czasu do czasu wydelegować do łatwiejszych zakupów swego mężczyznę i dzieci, aby sąsiadki wiedziały, że to ona w domu rządzi, sprawuje władzę, kontroluje swoją rodzinę.
To niesłychane, co ty opowiadasz!
Przesadzam oczywiście, abyś lepiej zrozumiał, co kobieta ma na myśli, nawet kiedy nie myśli, bo wszystko to odbywa się w znacznej mierze poza jej świadomością. Jest w tym przykładowym wysyłaniu po chleb ważny i pozytywny aspekt wychowawczy. Dziecko ma znaleźć się między ludźmi, ma nauczyć obchodzić się z pieniędzmi, ma poczuć się członkiem rodzinnej wspólnoty, współodpowiedzialnym za jej wyżywienie, za chleb, który sam w sobie jest symbolem i był długo przedmiotem kultu. Pracowało się na chleb. Dzieliło ostatnim kęsem chleba. Chleba nie wolno było wyrzucać...
Pamiętam, że u babci należało ucałować kromkę chleba, jeśli wypadła komuś z rąk na ziemię...
No widzisz!...
Naprowadziłaś mnie na jeszcze jeden przykład. Znasz takie powiedzenie do dzieci: “Nie baw się zapałkami, bo się w nocy posiusiasz do łóżka!?”
Niee... Nie słyszałam.
Bo jako dziewczyna pewnie się nimi nie bawiłaś. Stosując twoje rozumowanie, można by dopatrzyć się w tym przesądzie wielu podtekstów i mądrości. Nawet takiej myśli, że dla dziecka groźba pożaru, którego nie widziało nigdy, jest abstrakcyjna, mniej straszna i przekonująca od zawstydzenia zmoczeniem pościeli.
Takie różnorodne niemiłe konsekwencje, jak nasiusianie do łóżka czy skręt kiszek, młody człowiek zapamiętuje sobie na całe życie i do towarzyszących im zakazów stosuje się nawet wtedy, kiedy już nie wierzy w opłakane skutki ich naruszenia...
... Jak w to, że włączony tranzystor ściąga pioruny!
Piotr! Dziękuję ci! — Aga pocałowała Piotra w policzek. — Zagadałeś mnie i ja sama zagadałam swój strach! Jesteś dla mnie, jak mądry sternik... — urwała nagle.
Mewa!... Mewa! — zakrzyknęli obydwoje prawie równocześnie.
Zapomnieli zupełnie o łodzi. Przycumowana słabo, mogła się zerwać albo, miotana wiatrem, ulec poważnym uszkodzeniom uderzając o pomost i inne łodzie.
Zerwali się, wskoczyli w welingtony – gumowe buty z cholewami, obuwie idealne na biwaku - chwycili po drodze okrycia od deszczu, latarki i pobiegli w stronę brzegu. Lada moment mogła zerwać się ulewa i wichura, którą już zwiastowały coraz silniejsze podmuchy.
Proszek! Co ty tu robisz! Uciekaj do domu! — zawołała Agata na widok psiny zniewolonej wodniackim nałogiem.
Piesek powitał ich zwyczajowym obskakiwaniem, nie napraszał się jednak do łodzi i wkrótce pobiegł w stronę namiotów. Oglądał się za nimi, jakby namawiając, aby też poszukali odpowiedniego schronienia.
Agata i Piotr wyciągnęli łódkę z wody i położyli na miękkiej trawie. Zrezygnowali ze zdemontowania masztu i położenia łodzi dnem do góry.
Czysta deszczówka dobrze jej zrobi! — pocieszał Piotr. — Dawno nie była myta od środka. A żagle wyschną jutro do słońca. Na pewno będzie fantastyczna pogoda, jak to po burzy!
Ułożyli większy żagiel grot na bomie i obwiązali szotem. Foka przywiązali do sztagu, aby nie podarł się łopocząc. Aga wetknęła wiosła głęboko pod pokład dziobowy, między kapoki. Piotr brał się właśnie do wyciągania miecza, aby położyć go na trawie w bezpiecznej odległości od gumowej powłoki składanej łodzi, kiedy Agata chwyciła go kurczowo za łokieć i, nic nie mówiąc, pokazała ręką w stronę namiotu.
Na żółtej tkaninie, tańczyły kręgi światła. W ich namiocie musiało być kilku ludzi z latarkami. Przez moment widać było pochylony cień jednego z nich, z jakimś długim przedmiotem w ręce.
Piotr! Piotr! Musimy uciekać. Masz kluczyki od samochodu?
Wiszą w namiocie w zwykłym miejscu. Aga! Nie możemy wracać do biwaku! Ich nic nie powstrzyma! Musimy spróbować łódką! Do drugiego brzegu nie jest daleko, a w Jerzwałdzie jest posterunek policji.
Agata nie dyskutowała. Zepchnęli łódź na wodę, dziobem w stronę jeziora, i włożyli wiosła w dulki.
Może dalej od brzegu postawimy żagle i wykorzystamy podmuchy! — powiedział Piotr. — Siadaj przy sterze i pomagaj wiosełkiem!
Dziewczyna usiadła w kącie przy sterze, a Piotr pchnął łódź i wskoczył przez rufę. O mało nie zgubił przy tym w wodzie gumowców. Przeszedł na kolanach do ławeczki w środku łodzi i zaczął energicznie wiosłować. Szło mu bardzo kiepsko, bo przeszkadzał ciężki bom z żaglem, uwiązany szotem do podłogi. Przez ramię Agaty zobaczył, że ludzie z latarkami wyszli z namiotu. Rozbiegli się, a jedna z latarek zbliżyła się do brzegu i błysnęła w ich stronę. Piotr nie wiedział, czy obcy dostrzegł ich łódź na wodzie. Było jednak do przewidzenia, że prędzej czy później zbiry zauważą jej brak przy pomoście.
Po kilku minutach przestał wiosłować.
Aga! Tak nie możemy płynąć. Coś musimy z tym bomem zrobić. Możemy postawić żagle. Ryzykujemy wtedy, że jakiś szkwał nas przewróci. Możemy bom zdjąć i wiosłować. Ryzyko wywrotki od przypadkowego podmuchu będzie mniejsze, ale możemy nie zdążyć przed wichurą, która z nami zrobi co zechce. Od tego, co postanowimy w tej chwili może zależeć bardzo dużo. Wszystko! — umilkł i patrzył na dziewczynę.
W przeciągu sekund, jak w świetle błyskawicy, ogarnęła całość sytuacji i problemu. Zrozumiała, że jej mężczyzna nie boi się decyzji, nie przerzuca na nią odpowiedzialności. On nie chce, aby poczuła się przy nim czymś słabym, bezwolnym.
Cokolwiek by wybrała, on to przyjmie i... w każdym wypadku zaciąży to na przyszłości. Chyba, że zginą oboje w odmętach jeziora. Jeżeli wyjdą cało, chłopiec pozostanie z gorzkim uczuciem, że jego dziewczyna widzi w nim słabeusza, którego w krytycznej chwili musiała wyręczyć w decyzji. Gdyby przeżyło jedno z nich, nigdy by sobie nie darowało, że jest winne śmierci drugiego.
Agata przesunęła się do przodu i ujęła rękę Piotra.
Jedyny mój! Ja nie oddaję się w twoje ręce. Ty i ja to jedno. Ty wiesz, co dla nas jest najlepsze. Zrób to po prostu!
Trzymaj kurs na wiatr! Stawiam foka!— zakomenderował Piotr zdecydowanie.
W chwilę później podniósł także grota na całą wysokość, bez refowania. Łódź chwiała się niepewnie w krótkich podmuchach, stopniowo jednak nabrała szybkości. Agata pozostała przy sterze, czujnie wpatrywała się w wimpel majaczący na topie masztu i natychmiast reagowała na każdą zmianę kierunku wiatru. Piotr przykląkł na jednym kolanie w środku łodzi, gotów w każdej chwili rzutem ciała na burtę równoważyć nagłe uderzenia nieobliczalnych podmuchów. Mimo zapadającej ciemności widzieli jeszcze zarys brzegu. Po jakimś czasie zaczęły ich prowadzić nikłe światełka wiejskich okien w Jerzwałdzie.
Dobili do wiejskiej przystani. Wyciągnęli łódź na błotnisty brzeg, zwykle okupowany przez gęsi i kaczki. Opuścili żagle i udali się w kierunku budynku posterunku policji. Szansa, że ktoś będzie tam dyżurował o tej porze, była znikoma. Z ulgą jednak zobaczyli za zakrętem drogi jasno oświetlone okno w niewielkim budyneczku. Wtem z przeciwnej strony szybko zbliżył się jakiś samochód i gwałtownie zahamował przed posterunkiem.
Poznali hondę Zbigniewa Moczarka i to on wysiadł z auta i szybko zniknął za drzwiami budynku. Młodzi zamarli w bezruchu. Nie mogli zrazu zorientować się i pojąć, o co tu chodzi! Musieli niestety przyjąć najbardziej logiczną, najgorszą możliwość: przestępcy byli w zmowie z posterunkowym! Jeśli tak, to niewątpliwie zaraz Moczarek i policjant pobiegną w stronę przystani, słusznie zakładając, że uciekinierzy będą tu właśnie szukali pomocy.
Piotrowi zaświtał karkołomny pomysł. Podbiegł chyłkiem do samochodu. Drzwi nie były zamknięte, ale kluczyków w stacyjce niestety nie było. Wrócił do dziewczyny i rzucili się pędem w stronę łodzi. Nie miało sensu chowanie się we wsi, gdzie posterunkowy był z pewnością panem i władcą, jak szeryf. Z pomocą mieszkańców odnalazłby ich rychło na przykład jako rzekomych podpalaczy, przez ludzi na wsi szczególnie znienawidzonych.
Pospiesznie odbili od brzegu i dopiero na wodzie zaczęli zastanawiać się, dokąd płynąć. Usiłowali przypomnieć sobie mapę i to, co zapamiętali z wcześniejszych rejsów po jeziorze. Wieś Jerzwałd i ich biwak były jedynymi zamieszkałymi miejscami nad Jeziorem Płaskim.
Wieje na razie głównie z północy. Popłyniemy fordewindem do przesmyku do Jezioraka, w południowym kącie jeziora — zdecydował Piotr.
Aj aj, kapitanie! — dzielnie próbowała żartować Aga.
Jądro burzy wciąż jeszcze ich nie dosięgło. Zresztą od pospiesznego opuszczenia biwaku upłynęło najwyżej pół godziny. Coraz głośniejsze dudnienie grzmotów i coraz jaśniejsze rozbłyski na niebie nie pozwalały żywić złudzeń, że burza przejdzie bokiem. Ostatnie względnie spokojne minuty wykorzystali na zrefowanie grota, to znaczy na zmniejszenie powierzchni żagla poprzez owinięcie jego dolnej części wokół bomu. Redukowało to wprawdzie szybkość łodzi, ale zmniejszało także wydatnie niebezpieczeństwo wywrotki.
Trzymaj szota przy bloczku na dole i w razie czego wybieraj z całej siły! — przypomniał Piotr Agacie na wszelki wypadek.
Płynęli fordewindem, inaczej pełnym wiatrem od strony rufy, wiejącym prosto w żagiel wypuszczony daleko za burtę. Łódź jak gdyby uciekała przed wiatrem i dlatego wydawało się, że jest on dużo słabszy. Spokój był jednak pozorny. Głośne bicie wody o dziób uświadamiało żeglarzom, z jaką szybkością mkną teraz. Byle zawirowanie, skręt podmuchu albo nieostrożny ruch sterem mógł spowodować nagłe przerzucenie żagla na przeciwległą burtę. Gdyby bom przy tym wyskoczył do góry nie przytrzymany linką, przy rosnącej wciąż sile wiatru doprowadziłoby to niechybnie do wywrotki.
Aga wiedziała o tym i trzymała kurs z największym skupieniem. Nie miała jednak wpływu na kaprysy powiewów i stało się to, z czym musieli się liczyć. Wiatr nagle ucichł na oka mgnienie i dmuchnął potężnie w lewą burtę, tam gdzie był grot-żagiel. Agata przytrzymała ster wyrywający się jej z ręki, zamaszystym ruchem wybrała linkę szota i bom przeleciał płynnie na prawą stronę tuż nad pokładem, tak jak gdyby sternik wykonał zamierzony poprawny zwrot przez rufę. Uratowało to wprawdzie łódkę przed wywróceniem, ale Piotrowi przydarzyło się to, co w żeglarskich prześmiewkach zwykle przypisuje się nowicjuszom: nie zdążył się pochylić i bom zawadził o jego głowę. Zobaczył przysłowiowe gwiazdy i omal nie stracił przytomności.
Piotr! Przepraszam! — z trudem dławiąc śmiech zawołała przerażona dziewczyna, jak gdyby to była wina jej, jako sternika odpowiedzialnego za wszystko.
Nic mi nie jest! Ale pamiętaj! Nigdy nikomu ani słowa!— próbował zbagatelizować zdarzenie.
Trwał jednak chwilę skulony z bólu, trzymając się za głowę. Zaczerpnął ręką wody i zmoczył skroń, aby ograniczyć rozmiary siniaka. Guz wyskoczył natychmiast i Piotr mógł się pocieszać tylko tym, że znaczną jego część zakrywały włosy.
Przykra przygoda miała jednak ten pozytywny skutek, że – paradoksalnie – nieco zmniejszyła napięcie nerwowe. Wiatr jeszcze się wzmógł, ale teraz przynajmniej wiał równo. Poruszali się z dużą szybkością i wkrótce wpłynęli na Jeziorak, którego Jezioro Płaskie było odnogą. Akwen przypominał kształtem szeroką krętą rzekę z licznymi rozlewiskami, zatokami i kilkoma sporymi wyspami. Chcąc trzymać się bliżej prawego brzegu, na którym, tyle że już daleko za nimi, musiał być ich biwak, musieli często zmieniać kurs względem wiatru i przestawiać żagle. Niestety, brzeg widzieli tylko od czasu do czasu w świetle błyskawic i rychło stracili orientację.
W pewnym momencie Piotr odniósł wrażenie, że tę samą kępę drzew już niedawno widział.
Aga! Agata! Wiesz co? My pływamy dookoła jakiejś wyspy!
Na ciemność spowodowaną chmurami burzowymi nałożyły się już ciemności nocne. Zaczynało padać, dalsze błąkanie się po jeziorze nie miało sensu, a wyspa kusiła poczuciem bezpieczeństwa. Daremnie jednak wypatrywali odkrytego kawałka brzegu, gdzie mogliby dobić. Wszędzie światło błyskawic ukazywało zwartą ścianę trzcin i sitowia.
Zdecydowali się na ryzykowny manewr. Wybrali miejsce, gdzie wiatr wiał prosto w stronę brzegu, rozpędzili łódkę na pełnym wietrze i wbili się rozpędem głęboko w przybrzeżne zarośla. Szczęściem nie natrafili na żadną twardą przeszkodę i łódź miękko wyhamowała w poduszce z wysokich trzcin. Opuścili żagle.
Teraz jeszcze czekała ich nieprzyjemna przeprawa do brzegu i konieczność przetrwania nocy w niewiadomych warunkach. Aby uratować bodaj część ubioru przed przemoczeniem, zdjęli z siebie wszystko. Piotr musiał uciec się do energicznych słów i argumentów, a biedna dziewczyna sięgnąć do najgłębszych pokładów własnego rozsądku i odwagi, a by przemóc się i wejść nago do czarnej, chłodnej wody, w ciemnościach nocy, między oślizgłymi, butwiejącymi pędami trzcin.
W samych tylko gumowych butach, które poświęcili, aby nie pokaleczyć stóp, z wysoko uniesionymi tobołkami, jak na przygodowych filmach z dżungli, zanurzyli się w wodzie, która sięgnęła im wyżej pasa. Agata czym prędzej schowała się za plecami chłopca, który parł w stronę brzegu, rozgarniając sitowie i pomagając sobie oszczędnymi błyśnięciami latarki. Aga wolną ręką sięgała na zmianę raz w stronę Piotra szukając oparcia, to znów pod wodę osłaniając odruchowo te części ciała, które nie były przyzwyczajone do bezpośredniego kontaktu z zimną, groźną wodą.
Po wyjściu na brzeg, zgarnęli z siebie na wzajem wodę rękami na ile się dało. Drżąc z zimna, ubrali się we względnie suchą bieliznę i dresy. Czym prędzej okryli się cienkimi płaszczami, po których spływał gęstniejący deszcz, coraz bardziej dokuczliwy. Liczyli się z tym, że w końcu przemokną, chodziło jednak o to, aby nastąpiło to jak najpóźniej, z jak najmniejszą utratą ciepła w ciągu nocy.
Ledwie widoczna, rzadko używana ścieżka wiła się wzdłuż brzegu, prawdopodobnie dookoła całej wyspy. W miejscu, w którym zdawała się zbiegać z inną, skręcili w głąb rzadkiego lasu.
Wyspa widziana z wody nęciła ich przytulnym bezpieczeństwem, z bliska nie okazywała jednak na razie gościnności. Nie widzieli innego wyjścia, jak wędrować wzdłuż bardziej domniemanych niż rzeczywistych ścieżek, z nadzieją na jakieś schronienie, a przynajmniej po to, aby pozostać w ruchu i nie ulec przejmującemu mokremu zimnu. Bijące wciąż pioruny i jaskrawe błyskawice nie poprawiały bynajmniej nastroju.
Wychylili się na skraj małej polanki. Zastanawiali się, czy jednak nie przycupnąć pod krzakiem leszczyny, kiedy coś zasyczało w koronie dużego drzewa na przeciwległym końcu polany. Oślepiający błysk oświetlił konary. Rozległ się potworny huk i trzask, jakby ktoś strzelił z ogromnego bata. Młodzi zamarli z przerażenia. Przez długą chwilę ich oślepione oczy nie widziały nic. Agata poszukała rękami Piotra i kurczowo uchwyciła się jego ramienia. Dotarła do nich słaba woń ozonu.
Piotr! — odezwała się po chwili cicho Agata.
Nie bój się! Nie uderzy drugi raz w to samo miejsce!
Aby uspokoić dziewczynę, Piotr powtórzył rozpowszechnione mniemanie, równie fałszywe jak to, że armatni pocisk nie trafi drugi raz w ten sam lej.
Piotr, kochany jesteś. Chcesz mnie podnieść na duchu bajeczką. Piotr, ja przed chwilą coś zobaczyłam.
Strach ma wielkie oczy. Co widziałaś? Opowiedz własnymi słowami! — próbował żartować.
Uwierzysz mi, jeśli powiem, że widziałam... szopkę? Taką betlejemską stajenkę!
...I teraz myślisz, że to znak, iż zaraz pójdziesz do nieba? Zapewniam cię, że by cię tam teraz nie wpuścili i pewnie domyślasz się dlaczego!
Dobrze! Żartuj sobie. Wiem, że przez ciebie pójdę do piekła. Byle z tobą, mój miły! Ale chodź, pójdziemy na razie w tamtą stronę. Przecież to wszystko jedno, dokąd idziemy, prawda?
Co racja, to racja! Gdzie to było?
Tam, za tym drzewem, w które...
Przeszli obok starego buka. Z jasnej bruzdy wydartej wzdłuż pnia unosiły się jeszcze mgliste obłoczki.
Czy to dym? Nie! To nieprawdopodobne. To musi być para wodna — Agata próbowała sama odpowiedzieć na swoje pytanie. — Może to jest tak, że ten piorun tak bardzo nagrzewa wodę w pniu, że ona w jednej chwili zamienia się w parę i eksploduje, odłupując korę i drzazgi drewna?
To wyjaśnienie wydaje mi się znakomite! Sama na to... Przepraszam!
Sama, sama! Masz szczęście, że się powstrzymałeś i przeprosiłeś. Już miałam ci dać w kostkę!... A teraz patrz i przepraszaj jeszcze raz! Kajaj się! — zawołała dziewczyna radośnie.
W świetle jej latarki ukazała się nie tyle malownicza szopka czy stajenka, co zwyczajna stara szopa! Odszukali wejście z krzywymi drzwiami. W ścianach było sporo dziur, ale dach szczęśliwym zbiegiem okoliczności był w niezłym stanie i wewnątrz było zupełnie sucho, a nawet przytulnie dzięki ciepłu nagromadzonemu w ciągu ostatnich upalnych dni. Na podłodze z próchniejących desek walały się kupki siana i słomy.
Młodzi poczuli się chwilowo bezpieczni tak od swoich prześladowców, jak i potęgującej się z każdą chwilą nawałnicy. Było oczywiste, że spędzą tu noc. Pomagając sobie błyskami latarek, spenetrowali szybko niewielkie wnętrze szopy. Nie znaleźli nic, co mogłoby im być przydatne. Przemarznięci, pomyśleli o ognisku, ale nie mieli zapałek. Pocieszyli się tym, że i tak byłoby niebezpieczne rozniecanie ognia w suchej szopie, a niemożliwe na zewnątrz, w deszczu. Postanowili jednak na przyszłość nosić przy sobie zapalniczki gazowe zawsze, jak chusteczki do nosa.
Ortaliony nie wytrzymały rzęsistego deszczu, ale ochroniły ich przynajmniej o tyle, że nawilgły tylko dresy, które zaraz z siebie zdjęli, pozostając w jako tako suchej bieliźnie. Usłali posłanie z siana i słomy. Rozwiesili wilgotne ubiory, aby choć trochę przeschły.
Stulili się ciasno i odwracali od czasu do czasu ostrożnie, tak aby wzajemnie ogrzać sobie plecy. Stopniowo powracało uczucie ciepła. Aga miała na sobie gładką koszulkę z jedwabnego milanezu i takież majteczki.
Coraz trudniej było znaleźć w sklepach taką bieliznę. Piotr nie cierpiał na niej efektownych fatałaszków ze sztucznych włókien i nie przepadał też za bawełną. Tłumaczenie dziewczyny, że i tak zdejmuje z niej wszystko, kiedy przyjdzie co do czego, nie trafiało mu do przekonania. Aga przeglądała więc uważnie, z igłą w ręku, swoje nienajnowsze już halki i majtki i likwidowała w zarodku pojawiające się usterki.
Agata korzystała właśnie ze swojej kolejności i leżała wtulona plecami w ciepłe objęcia Piotra, kiedy poczuła, że ręka, spoczywająca dotąd grzecznie na jej talii, ożywa. Powędrowała zwolna w górę aż do piersi i poczęła gładzić je przez delikatną dzianinę koszuli. Wkrótce przesunęła się w dół, w okolice brzucha, ale zaraz odbyła drogę powrotną w górę. Tym razem już pod koszulką. Dotarła znów do piersi i poczęła je ściskać i głaskać – to jedną, to drugą, na zmianę, jakby nie mogła zdecydować się, przy której pozostać. Najwidoczniej Piotr zapamiętał sobie jej wyrażone kiedyś życzenie, aby obie sprawiedliwie obdzielał swoimi względami.
Aga ujęła niesforną dłoń i bardzo powoli zsunęła ją na powrót do pasa. Piotrowi zrobiło się przykro, bo nie pamiętał, aby kiedykolwiek jego inicjatywa spotkała się z odmową. Byli zawsze głodni siebie i jeśli kładli się razem, to po to, aby się kochać. A jeśli zdarzało się, jak tym razem, że znaleźli się blisko siebie z innego powodu, to i tak niezmiennie kończyło się to miłosnymi pieszczotami i tylko bukiety tych pieszczot były wciąż inne, jak różne mogą być wiązanki z podobnych kwiatów.
Bywało, że nastrój Agaty nie usposabiał jej chwilowo do zbliżeń miłosnych. Potrafiła mu to jednak zawsze w porę taktownie zasygnalizować. Oczywiście, z miesięczną regularnością występowały okresy, w których Agata nie zachęcała Piotra do zbliżeń. Wtedy bezzwłocznie i jednoznacznie dawała mu znać o swojej niedyspozycji po to, aby był spokojny i wiedział, że nie zdarzyło się nic, czego by sobie nie życzyli, i także po to, aby na kilka dni przestawił, przestroił swój stosunek do niej. Nie byliby sobą, gdyby i w tym okresie ochronnym nie eksperymentowali. Jednak Piotr szybko spostrzegł, że dla kobiety fanatycznie rozmiłowanej w czystości swego ciała były to bardzo ciężkie próby. Agata traktowała jego pieszczoty jako dowód, że jest mu zawsze bliska i apetyczna, ale z cichą wdzięcznością przyjęła to, że ich z czasem zaniechał. Wynagradzała mu to wymyślnymi pieszczotami rąk i ust, kiedy w jego oczach dostrzegała tęskną mgiełkę pragnienia i pożądania.
Serce zabiło mu mocniej, kiedy Piotr spostrzegł, że ręka jego nie zatrzymuje się i kobieta prowadzi ją dalej w dół, pod majteczkami, hen, aż do słodkiej przystani między gościnnie rozchylonymi udami. Począł ją pieścić, zrazu delikatnie, ale z każdą chwilą gwałtowniej. Brał łapczywie w usta jej piersi, które mu podawała jedną ręką podczas, gdy drugą poszukała jego ciała i ugniatała je pulsującymi ruchami dłoni. Rozrzuciła szeroko uda i wkrótce poczuł, jak jego dłoń staje się śliska i wilgotna.
Kobieta wiła się w jego ramionach. Ogarnęła ich gwałtowna fala dzikiego pożądania.
Piotr! Chodź! Wejdź, wejdź! — wołała Agata. — Kochaj mnie mocno, najmocniej jak możesz!... O tak... tak!... Bij, bij! Jeszcze, mój słodki! Jeszcze!
I Piotr uderzał w dziewczynę całą mocą ciała! Do samego jej dna. Odpowiadała mu, wychodziła na przeciw, energicznymi rzutami bioder.
Być może ogromne napięcie nerwowe, które mieli za sobą, szukało teraz ujścia w szale namiętności. Kochali się długo, zapamiętale, do bólu niemal...
Żywiołowe, nie hamowane krzyki dziewczyny pławiącej się w apogeach rozkoszy mieszały się z poszumem ulewy i grzmotami piorunów letniej burzy.
...
Zbudzili się, kiedy słońce już ze sporej wysokości przebijało się promieniami przez korony drzew i długimi świetlistymi smugami przez szpary i otwory po sękach zaglądało do szopy.
Pierwszym doznaniem młodych był głód. Tym razem był to zwykły, fizyczny głód. Nie jedli nic od skromnego obiadu, przyrządzonego naprędce i zjedzonego bez apetytu. Ale i teraz głód ustąpił na dalszy plan, kiedy przypomnieli sobie, gdzie są i dlaczego tu się znaleźli.
Byli na wyspie. Było więc obojętne, w którą stronę pójdą. Idąc prosto, w każdym wypadku musieli dojść do brzegu, a później ścieżka okrążająca wyspę musiała zaprowadzić ich do miejsca, gdzie pozostawili łódź. Wybrali kierunek na północ, bo dobili do brzegu gnani wiatrem wiejącym najprawdopodobniej właśnie od północy.
Towarzyszył im świergot drobnego ptactwa, poświstywanie kosów. Z poszycia poderwało się stadko szpaków, od których nieoczekiwanie czasem dochodziło kwakanie podsłuchane i zapożyczone u kaczek.
Skubiąc po drodze jagody i poziomki, po kilku minutach dotarli nad wodę i szli dalej brzegiem, wpatrując się uważnie w szuwary. Wkrótce zobaczyli wystający maszt Mewy. Martwo wisząca, wyblakła, czerwona niegdyś, wstążka wimpla uświadomiła im, że panuje całkowita flauta i na żagle nie mogą liczyć.
Piotr rozebrał się do naga, aby nie zmoczyć nawet spodenek i wszedł do wody. Udało mu się zepchnąć łódź na pełną wodę i podprowadzić ją w innym miejscu do samego brzegu. Widok chłopca pluskającego się w wodzie sprawił, że Aga nie mogła oprzeć się pokusie odświeżenia się. Rozglądnęła się, zrzuciła z siebie dres i bieliznę, upięła wysoko włosy.
Kąpiel nago dostarczała niecodziennych wrażeń – teraz oczywiście bez porównania przyjemniejszych niż przymusowa przeprawa w nocy przez mokre zarośla. Chłodna woda opłukiwała i łaskotała miejsca ciała nieprzywykłe do tego, zwykle osłonięte kostiumem kąpielowym. Aga odpłynęła od brzegu, zaczerpnęła do ust wody i palcem próbowała zastąpić szczoteczkę do zębów. Dopełniwszy w podobny sposób zastępczej toalety pozostałych spragnionych czystości regionów ciała wynurzyła się do połowy z wody obok Piotra, aby mu pomóc w klarowaniu łodzi. Chłopak spojrzał na prześliczne piersi nagiego dziewczęcia...
Aga zauważyła, jak zamgliły się jego oczy. Znów obejrzała się wokół. Było pusto. Podeszła do chłopca i zarzuciła mu ramiona na szyję.
Mój chłopiec mnie chce! Widzę to. Czuję. — szeptała mu do ucha, prowokująco ocierając się o niego. — Chodź, mój słodki. Weź mnie sobie, weź! Nie dotrzymam ci kroku, ale chodź! Weź mnie tak, jak lubisz!
Opuściła jedną rękę pod wodę wzdłuż jego ciała... Kiedy po chwili poczuła, że jej ręka wypełniła się, obróciła się łagodnie w objęciach mężczyzny i pochyliła opierając się rękami o burtę. Rozstawiła uda szeroko, aby ułatwić mu wejście między ściągnięte chłodem fałdy, nie namaszczone teraz wydzieliną, którą w innych okolicznościach reaguje ciało pobudzone pożądaniem...
Zdarzało im się już nieraz kochać się w wodzie, pod prysznicem, rzadziej w jeziorze. Piotr delektował się dziwnym smakiem tej miłości, zetknięciem z wnętrzem kobiety – mniej miękkim a bardziej szorstkim, na ten niecodzienny sposób jeszcze bardziej podniecającym...
Dziewczyna poczuła w sobie ciepłą śliskość, a Piotr znieruchomiał na chwilę. Delikatnie zsunęła się z niego, obróciła twarzą w jego stronę i otoczyła ramionami.
Mój, słodki mój! — Powiedz, że dobrze ci było we mnie, powiedz... — szeptała ulegając przez chwilę własnemu podnieceniu.
Wspaniale, Aginko... tak jakoś dziwnie i inaczej, ale cudownie! Ale ty...
Psst! Zgłoszę się do ciebie po swoje! To jest tylko pożyczka, bardzo krótkoterminowa! — żartowała, aby zapanować łatwiej nad sobą.
Nie lubię długów! Pamiętaj!
O tego rodzaju rozliczeniach, inaczej niż żartem, oczywiście między młodymi kochankami nigdy nie było mowy. Piotr uszczęśliwiał dziewczynę na różne sposoby bez porównania częściej niż ona mogła zrobić to dla niego – z prostej przyczyny bardziej ograniczonych fizjologicznych możliwości mężczyzny.
Spłacisz mi z lichwiarskimi procentami! A teraz do roboty, bo zimno! — zakończyła Aga uwalniając się z jego objęć, w których zwykle po chwilach spełnienia zatrzymywał ją, aby spokojnie wybrzmiało jej uniesienie.
Na srebrzystej gumowanej powłoce kadłuba pojawiło się kilka świeżych zadrapań, ale poza tym Mewa była w porządku. Łódź była do połowy wypełniona wodą od bryzgów fal i ulewy. Część udało się wylać przechylając kadłub, ale wybranie reszty małym czerpakiem zajęło im sporo czasu. Nie było nadziei na wiatr, uporządkowali więc opuszczone żagle i założyli wiosła. Mocno już przygrzewające słońce osuszyło ich i ogrzało.
Piotr z uwielbieniem podziwiał przepiękne kształty swojej dziewczyny. Agata, wciąż jeszcze naga, stała w płytkiej wodzie, tyłem do niego, głęboko pochylona; penetrowała schowek pod pokładem dziobowym w poszukiwaniu czegoś jadalnego. Łagodnie, miękko zaokrąglone łuki podkowy niezbyt szerokich, prawie chłopięcych bioder, proste, krągłe jak smukłe wrzeciona, długie nogi, przedłużone jeszcze ich lustrzanym odbiciem w spokojnej wodzie, bułeczki pośladków, tylko nieznacznie jaśniejszych od reszty ciała, opalanych pracowicie i ukradkiem, w ustronnych miejscach...
Chłopiec był dumny z niezwykłej, nietuzinkowej urody swojej dziewczyny. Nie gniewał go podziw, jaki dostrzegał w oczach innych mężczyzn. Jednak w kwestii letniej nagości okazał się małostkowym zazdrośnikiem. Jakkolwiek sam bez wstrętu zerkał na obce obnażone plażowe piękności, to jednak kategorycznie sprzeciwił się, aby jego Aga pokazywała światu więcej, niż wystawało spod kostiumu kąpielowego czy opalacza! Aga potraktowałaby może rzecz naturalniej i swobodniej, ale i jej samej nie zależało na prowokowaniu zbyt natrętnych obcych spojrzeń, a zaborcza zazdrość Piotra sprawiała jej więcej przyjemności i satysfakcji niż przykrości.
Piotrowi zrobiło się dziwnie żal, kiedy patrzył teraz na krzątającą się przy łodzi dziewczynę. Nie umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego. Przecież mógłby do niej podejść i znów wziąć ją w ramiona! Może by się zdziwiła że zatęsknił do niej tak prędko, tuż po łyku szczęścia który mu przed chwilą ofiarowała. Ale z pewnością by go nie odtrąciła. Przyjęłaby gest czułości jak zawsze, z niewyczerpaną, nigdy nie udawaną radością! Przylgnęłaby do niego cała i może wyszeptała do ucha jakieś słodkie tajemnice, wyznanie miłości serca... zaproszenie do miłości ciał...
Doznał zasmucenia, jakie czasem ogarnia kogoś spoglądającego na piękny kwiat. Żalu, który potrafi nagle, bez widocznego powodu, ścisnąć serce w środku największej radości. Piotr uświadamiał sobie powoli, że jest to żal i smutek wywołany ulotną myślą, że kiedyś, kiedyś ten kwiat zwiędnie, a radość wygaśnie. Patrzył rozkochanym wzrokiem na dziewczynę, której piękno chciałby podziwiać w całości z daleka, którą chciałby mieć tak blisko siebie, aby czuć tę bliskość każdym nerwem, którą chciałby całą wchłonąć w siebie jak muzykę, jak odurzający narkotyk. Wszystko to równocześnie, wszystko to – w nieskończoność, bez końca, na zawsze...
Patrz Piotr! — zawołała nagle radośnie Agata.
W wyciągniętej ręce trzymała puszkę z orzeszkami ziemnymi. Często zabierali ze sobą na pływanie coś do przegryzienia, jakieś napoje. Zawsze w szczelnych opakowaniach odpornych na ewentualne zalanie wodą.
Agata dostrzegła smutną zadumę w twarzy przyjaciela. Zbliżyła się do niego. Nagie ciała zwarły się w długim czułym uścisku, tym razem pozbawionym pożądania.
Piotr! Szczęście moje! Czy myślisz czasem o tym, jak bardzo się kochamy? Pamiętaj! Nic i nikt nie może nas rozdzielić! — mówiła, jak gdyby czytając w jego myślach i odpowiadając na nie.
Kiedy odbijali na wiosłach od brzegu, Agata siedząca przy sterze obejrzała się za siebie, na wyspę.
Pamiętasz na pewno swoje szkolne fantazyjne opowiadanie o tym, jak to spotkaliśmy samych siebie na mazurskiej wyspie. Wydaje mi się, że na tej wyspie też się w pewien sposób spotkaliśmy. Poznaliśmy się jeszcze raz, od jeszcze jednej nowej strony. Po raz pierwszy w życiu o to życie dosłownie walczyliśmy. Mogli nas dopaść ci ludzie, mogła przewrócić się nasza łódź w środku burzy, mógł piorun zastać nas pod drzewem...
Tak... Odkryliśmy naszą wyspę Robinsona. Będziemy tu przypływali teraz z kocem i koszem kanapek. To, co na niej przeżyliśmy, będzie nam się wydawało odległe, nierealne. Odwiedzimy naszą szopę...
Piotr!... Czy nie powinniśmy się zatrzymać przed nią? Przed tą szopą? Rozumiesz mnie, prawda? — spytała zaglądając mu w oczy.
Piotr zastanowił się. Wczuwał się w tok jej myśli, w emocje. Niezwykłą, bezpruderyjną śmiałość w sprawach miłości i seksu dziewczyna w urzekający sposób łączyła z subtelnym romantyzmem, pietyzmem dla wspomnień. Żartował czasem, że w jej torebce bezkonfliktowo spotykają się środki antykoncepcyjne i bukiecik zaschniętych fiołków z pierwszej randki.
Zgoda! Powstrzymamy się przed czymś, co mogłoby zmienić, rozmazać wspomnienia tej burzliwej i... cudownej nocy w starej szopie! Ale...
...Ale nie zamienimy całej wyspy w świątynię dziewiczej czystości! Zgoda! Obiecuję ci! I... sobie też! Czy to nie wspaniałe, że tak się rozumiemy i zgadzamy? — cieszyła się Agata.
A najwspanialej jest, kiedy ja zgadzam się z tobą, prawda?
Niedobry, zgryźliwy cynik! Czy mimo to zgodzisz się ze mną, że nie ustaliliśmy, w którą stronę płyniemy? Szukamy drogi z powrotem na Płaskie? — zmieniła temat.
Gdyby wiało, to tak, ale na wiosła to trochę za daleko. Musimy jak najprędzej dotrzeć do ludzi. Umieram z głodu! Orzeszki mi to uprzytomniły! Trzymaj prosto na zachód, to znaczy...
O tej porze dnia to znaczy tak, żeby mieć słońce lekko z tyłu, po lewej stronie. Słoneczny lewy baksztag, można powiedzieć!
Znamy się od stu lat, a ciągle mnie zadziwiasz!
A ty ciągle mnie nie doceniasz!
Jeżeli to jest ta wyspa, którą pamiętam z mapy, to powinniśmy wylądować w pobliżu wioski...
Siemiany! Stamtąd prowadzi droga prosto do naszego kempingu.
Już nic nie mówię! Zamieniam się cały w galernika i wiosłuję!
I słusznie! Kto w tym domu w końcu trzyma ster w ręce? — rezolutnie ucięła dyskusję Aga. — Patrz! Oglądnij się!
O kilkaset metrów dalej zobaczyli szarą łódź motorową. Płynęła wolno wzdłuż niezbyt szerokiego w tym miejscu jeziora.
To musi być policja! Wołamy ich? Co sternik rozkaże? — zapytał Piotr.
Wołajmy! I miejmy nadzieję, że to nie są wspólnicy pana Zbigniewa!
Agata obróciła Mewę burtą do motorówki, aby byli lepiej widoczni, a Piotr wstał i unosił w górę obie ręce na znak, że potrzebują pomocy. Łódź natychmiast zawróciła w ich stronę i przyspieszyła.
No wreszcie! Państwo Piotr Morwin i Agata Górska, prawda?— zawołał do nich młody policjant z kapralskimi belkami, z ogromną lornetką na piersiach; drugi siedział przy kierownicy motorówki.— Szukamy was od samego rana! Wasi sąsiedzi z biwaku zaalarmowali posterunek. Gdzie żeście się zaszyli?
Musieliśmy przenocować tam, na tej wyspie! — odpowiedział Piotr. — Widzę, że macie krótkofalówkę. Możecie nas połączyć z kapitanem Bartosikiem? Musimy mu powiedzieć coś ważnego! On jest w komendzie...
Wiemy, Możemy! Znamy kapitana! To coś ważnego? W sprawie śmierci Pawła Czerskiego może?
Tak! A macie może panowie coś do przegryzienia? Nie jedliśmy od wczoraj!
Policjant wyjął z torby grubą kanapkę owiniętą w papier. Piotr rozerwał ją w rękach, podał część Agacie. Jedli łapczywie, a tymczasem policjant organizował połączenie z komendą wojewódzką. Radio skrzeczało chwilę, zanim usłyszeli spłaszczony przez aparaturę głos kapitana. Piotr w krótkich słowach opowiedział o podsłuchanym urywku rozmowy i ucieczce przed Moczarkiem i jego wspólnikami. O zdarzeniu pod posterunkiem w Jerzwałdzie jednak nie wspomniał.
On i jeszcze dwaj mężczyźni z biwaku ulotnili się już. Prawdopodobnie razem z tymi gośćmi z zewnątrz. Uciekli samochodami — powiedział kapitan.
Agacie coś zaświtało. Sięgnęła do kieszeni dresu i wyjęła zmiętą kartkę. Zapisane długopisem dane samochodów były czytelne mimo przemoczenia papieru.
Czy zna pan numery tych samochodów? — włączyła się do radiowej rozmowy.
Dzień dobry pani Agato! Jak pani się czuje? — odezwał się do niej kapitan szarmancko. — Znamy numer hondy Zbigniewa Moczarka. Pozostałych – nie. Nie jesteśmy nawet pewni, iloma samochodami uciekają.
W takim razie mamy coś dla pana! — rzekła Agata nie bez dumy. Podam panu numery wszystkich samochodów, które wczoraj pod wieczór stały na parkingu. Jeżeli pan skreśli te, które stoją tam jeszcze dzisiaj...
To pozostaną te przez nas poszukiwane! Rozumiem! To był doskonały pomysł! A czyj, jeśli można wiedzieć
No... nasz! — odpowiedziała skromnie Agata.
Nie nasz, a jej panie kapitanie! Tylko jej! – wtrącił się Piotr.
Gratuluję! Dyktujcie, proszę! Każda chwila droga!
Agata przekazała kapitanowi numery, a także kolory i marki spisanych samochodów. Policjanci z motorówki patrzyli na młodych z szacunkiem, a na dziewczynę dodatkowo z całkiem nie służbowym podziwem.
Pomóżcie państwu w powrocie do biwaku, a gdybyście byli tam przede mną to zacznijcie już przeglądać te auta! Ja zaraz ruszam, ale to kawał drogi z Olsztyna!
Tak jest, panie kapitanie! — odpowiedział kapral.
Wzięli Mewę na hol i motorówka ruszyła w stronę przesmyku do Jeziora Płaskiego. Policjanci spieszyli się. Chcieli zdążyć przed kapitanem, aby włączyć się czynnie do ciekawej akcji i zasłużyć na pochwałę zwierzchników.
Kiedy motorówka z Mewą na holu zakreśliła szeroki łuk i podpłynęła do przystani, liczni mieszkańcy biwaku powitali ich brawami i przyjaznymi okrzykami. W ten sposób nawiązali do nastroju wieczornej zabawy przy ognisku. Kilka kajaków wypłynęło im nawet na przeciw.
Wśród witających był Andrzej z Filomeną i Beatką, która rzuciła się radośnie w ramiona Piotra. Kapral po cichu poprosił Agatę o kartkę z numerami aut i policjanci oddalili się w stronę parkingu. Dwóch sąsiadów wodniaków zajęło się Mewą.
Wieczorem, po burzy, zauważyliśmy, że nie ma was i waszej łódki. Nie mogliśmy zrozumieć, jak mogliście wypłynąć w taki sztorm! W dodatku nic nie mówiąc nikomu! Co się właściwie stało? Zachciało wam się przygody?— Filomena opowiadała pospiesznie.— Zaraz o świcie Andrzej pojechał na policję.
Do Iławy?— spytał Piotr.
Nie. Do Jerzwałdu, to przecież dużo bliżej, nad naszym jeziorem — rzekł Andrzej. Posterunkowego musiałem z łóżka wyciągnąć. Coś strasznie marudził. Mówił, że sam wypłynie na poszukiwanie, jeżeli nie wrócicie do południa.
Nic dziwnego! — mruknął Piotr i spojrzał porozumiewawczo na Agatę.
Zmusiłem go jednak, żeby dzwonił do Iławy. — ciągnął Andrzej.— Oni tam mają szybkie łodzie patrolowe, a ten we wsi tylko jakieś stare czółno z motorkiem.
Ale powiedzcie wreszcie, gdzie byliście? Nic wam się nie stało?
To długa i sensacyjna historia. Najkrócej mówiąc, musieliśmy uciekać i nocowaliśmy na bezludnej wyspie!— odpowiedziała Agata, ostatnie słowa kierując specjalnie do Beatki.
Na wyspie? Bezludnej? Musicie wszystko opowiedzieć! — Beatka aż piszczała z ciekawości.
Opowiemy! Wszystko po kolei — zapewniła Agata.
I po śniadaniu! — uzupełnił Piotr.
Mamy jeszcze wszystko na stole! Tylko wody na kawę nastawię! Chodźcie do nas! — zapraszała Filomena.
Żywiołowo poparła zaproszenie Beatka, która obiecywała sobie, że w ten sposób prędzej usłyszy opowieść o pobycie na bezludnej wyspie i w ogóle chciała być blisko swoich ulubionych starszych przyjaciół, a szczególnie Piotra, w którym po romantycznej scenie z pocałunkami przy ognisku zakochała się na zabój.
Nocni żeglarze zgodzili się chętnie. Teraz dopiero przychodziło prawdziwe odprężenie i poczuli, jak są wyczerpani.
Nie widziałem pana Zbigniewa. Nie ma go?— chciał upewnić się Piotr.
Nie widziałam go dziś. Zdaje się, że wyjechał jeszcze wczoraj wieczorem — rzekła Filomena. Macie do niego jakąś sprawę?
Nie, ale on miał do nas! I dlatego musieliśmy uciekać! — powiedziała Aga.
Przed panem Zbigniewem?— zdziwił się Andrzej.—To musi być jakaś niesamowita historia!... Czy to ma może coś wspólnego z... moim bratem? — Andrzej zasępił się na wspomnienie tragedii.
Dużo na to wskazuje — powiedziała poważnie Agata. — Zaraz przyjedzie tu kapitan Bartosik. Musimy z nim porozmawiać i potem spokojnie opowiemy wam wszystko, co wiemy.
A teraz opuścimy was na chwilę, prawda Piotrze? — Mówiła pogodniejszym tonem. — Musimy się choć trochę doprowadzić do porządku i przebrać. Kąpieli zażywaliśmy aż miło... — tu Aga zrobiła oko do Piotra, po czym dodała konfidencjonalnym szeptem do Filomeny i Beatki, — ale już drugi dzień mam na sobie te same majtki! To jest nie do wytrzymania!
Świetna myśl! Ogolę się prędziutko! A nuż jakaś piękna pani zechce mi dać buziaka! — podchwycił Piotr, figlarnie zaglądając w oczy Beatce.
Jasne! Przyjdźcie, jak będziecie gotowi! Zaparzę wtedy świeżą kawę — obiecała Filomena.
Wstąpili do namiotu po kluczyki do samochodu. Wisiały na swoim miejscu. Posłanie było zburzone, ale żadnych szkód nie zauważyli. Na parkingu zastali już kapitana rozmawiającego z młodymi policjantami.
Witam państwa. Porównaliśmy numery. Brakuje czterech samochodów, a za to mamy jeden dodatkowy, którego w pani spisie nie było: fiat...
To nasz! — odezwał się Piotr.— To był jedyny, którego nie wpisaliśmy. Nie wydawał nam się podejrzany — zażartował.
Jeszcze raz pani dziękuję, pani Agato, i gratuluję policyjnej smykałki, że tak powiem! Co pani studiuje? Fizykę, o ile pamiętam? Świetnie! Nowoczesna policja potrzebuje fizyków! Gdyby więc pani zdecydowała się... bylibyśmy bardzo radzi!
Dziękuję! Pomyślę, mam jeszcze dużo, dużo czasu! — odpowiedziała Agata szczerze uradowana komplementami, a Piotr chrząknął znacząco.
Dla elektryka może też coś się znajdzie — żartobliwie zwrócił się do niego kapitan.
To świetnie! Polecam się! Żarówki przepalone mogę wymieniać! A jak magisterium zaliczę i się bardzo sprężę, to i z bezpiecznikiem może sobie poradzę! — odpowiedział Piotr.
Zmęczeni jesteście. Nie będę was teraz męczył. Jedno tylko pytanie jeszcze. Dlaczego błąkaliście się wczoraj, w burzy, po jeziorach? Nie mogliście uciec do Jerzwałdu? To blisko i jest tam posterunek!
To było tak... — Piotr spojrzał w oczy kapitanowi i wymownie przeniósł wzrok na stojących opodal policjantów.
Aha! Zapomniałem! Idźcie do waszej łodzi i podajcie numery aut oficerowi dyżurnemu w mojej komendzie. Niech zaraz przekaże dalej! — kapitan zrozumiał sugestię Piotra i odprawił młodszych kolegów.
Opowiedzieli o nagłej wizycie Moczarka na posterunku w Jerzwałdzie i wynikających z tego faktu poważnych podejrzeniach wobec tamtejszego policjanta.
Do tych dwóch nic nie mamy! Ale nie wiemy, skąd są. Mogliby przez przypadek... — tłumaczyła Agata gest Piotra. — A teraz, jeśli panowie pozwolą, pójdę do nich. Myślę, że nie sprawi im przykrości, jeśli za pomoc na jeziorze podziękuje im młoda piękna kobieta.
Panie Piotrze! Pan nie wie, jakie szczęście pana spotkało w osobie tej młodej pięknej kobiety, jak sama siebie określiła przez skromność zapewne, bo nie przesadziłaby, gdyby powiedziała: wspaniała, przepiękna i genialna! — powiedział przy Agacie jeszcze kapitan, kiepsko udając żartobliwy ton, bo był naprawdę zachwycony śliczną i inteligentną dziewczyną.
Być może, że nie w pełni zdaję sobie sprawę z tego skarbu. Ona też mówi czasem, że jej nie doceniam. Może nikt nie jest w stanie ogarnąć wielkości własnego szczęścia?... — mówił Piotr z dumą, odprowadzając Agatę rozmarzonym wzrokiem.
Oni pracują w Iławie. — powrócił kapitan do tematu policjantów. — Nie znam ich bliżej. Ma pan rację, trzeba być ostrożnym. Ta sprawa zatacza szersze kręgi, niż myślałem! Złożę teraz niezapowiedzianą wizytę panu sierżantowi w Jerzwałdzie! Wypocznijcie tymczasem dobrze! Porozmawiamy dziś jeszcze.
No właśnie! Co do rozmów! Nasi sąsiedzi i znajomi są ciekawi naszych przygód i tego, co wiemy o sprawie Pawła Czerskiego...
Tajemnica służbowa obowiązuje nadal. Ale to, co państwo wiedzą, wiedzą sprawcy tym bardziej. Rozmawiajcie więc i kierujcie się własnym wyczuciem! Może sami dowiecie się czegoś istotnego. Dobrze będzie, jeżeli ja najpierw przekażę, niejako oficjalnie, państwu Czerskim kilka informacji o stanie dochodzenia w sprawie śmierci Pawła Czerskiego. Powiem im, że Zbigniew Moczarek jest podejrzany. Powinni potraktować to jako ostrzeżenie przed nim.
Tymczasem Agata rozmawiała na przystani z policjantami, którzy zdążyli już przekazać przez radio informacje o czterech samochodach zgodnie z poleceniem kapitana.
Panowie są z tych stron, czy może służba przygnała was z innego końca Polski?
Nie, my jesteśmy tu u siebie. Kolega pochodzi z Ostródy, a ja z Iławy.
Słyszałam trochę dziwnych opowieści o tym jeziorku w lesie, o Kociołku. Jedni opowiadają coś o trującej wodzie, inni o duchach... Skąd te legendy się wzięły?
To bardzo stare bajki. Zaczęły się po wojnie jeszcze.
Co tu się działo w czasie wojny? Niedaleko stąd był bunkier Hitlera przecież?
Nas jeszcze nie było wtedy na świecie. Wiem tyle, co ludzie opowiadają. Wojska pełno tu się kręciło. To miejsce, cały teren przy jeziorze, był zamknięty. Grzebali się w ziemi, coś tu robili. Pewnie jakieś bunkry, ale nic z tego nie zostało. Widać rozmyślili się i zasypali. Nawet taki cieniutki strumyk zasypali, którym woda z Kociołka schodziła do jeziora. Bo Kociołek jest trochę wyżej, wie pani.
Jeszcze raz dziękuję panom za pomoc! No i za pyszną kanapkę! Do widzenia!
Do widzenia! Może naprawdę do zobaczenia, jeżeli kiedyś pani by u nas pracowała, to znaczy w policji. Może będziemy kolegami; staramy dostać się do szkoły policyjnej w Szczytnie.
Kto wie, może! Życzę panom powodzenia i wielu gwiazdek!
Wszyscy trzej policjanci porozmawiali jeszcze ze sobą i rozjechali się – kapitan łazikiem, a młodsi swoją łodzią patrolową.
Moja dziewczyna musiała bardzo wylewnie dziękować tym dżentelmenom w błękitnych mundurkach! Długo jej nie było!
Cóż chcesz? Za mundurem panny sznurem! — odbiła piłeczkę Aga. — Chciałam ci dać czas na rozmowę z kapitanem. Przy okazji dowiedziałam się ciekawych rzeczy o tej okolicy — dodała poważniej.
Odświeżeni i przebrani Piotr i Agata zbliżyli się do Czerskich oczekujących ich przy stoliku ustawionym przed namiotem.
Jesteśmy! — zawołała Agata na powitanie. — Oho! Coś tu pysznie pachnie!
A tu mamy coś na deser! Poznajecie? — spytał Piotr, pokazując pudło z czekoladkami.
To nagroda ogniskowa! Agata dostała jako Kwiat Paproci! — zawołała Beatka.
... A ma ją w rękach Piotr! Czyżby wybrał czekoladki zamiast całusa od Kwiatu Paproci? Jak to było? — dopytywała się Filomena.
Tak właśnie było! Wybrał czekoladki i nawet przez chwilkę się nie wahał! — powiedziała Agata z pretensją w głosie.
Wybór nie był trudny! Tym bardziej, że całusów też nie straciłem! — rzekł Piotr.
Filomena wystąpiła ze świeżymi omletami. Do wyboru był do nich dżem i zielony groszek z puszki. Ale Beatka wpadła na inny pomysł i zażyczyła sobie miodu. Wkrótce wszyscy już oblizywali palce ociekające bursztynową słodkością.
Wygłodzeni Piotr i Agata jedli z apetytem, dłużej od gospodarzy, którzy mieli już śniadanie za sobą. Beatka wierciła się niecierpliwie, ale i ona czekała, aż młodzi żeglarze zaspokoją głód i dopiero przy kawie wprosiła się Piotrowi na kolana. Chłopiec rzucił triumfalne spojrzenie w stronę Agaty i z przyjemnością przygarnął swoją małą uroczą wielbicielkę.
Było oczywiste, że z nocnej przygody muszą to przede wszystkim wyłuskać i opowiedzieć, co najbardziej interesowało dziewczynkę. Opowiadali zatem o zmaganiach z niesfornymi podmuchami burzowymi, o tym, jak płynąc po ciemku, stracili orientację i pływali wokół wyspy zamiast wzdłuż brzegu, jak na tę wyspę w końcu się dostali, brodząc nago przez oślizgłe oczerety...
Piotr, Piotr! A skąd masz tego guza? — zapytała Beata, delikatnie dotykając wydatnej śliwki wychylającej się z jego czupryny.
A wiesz... to było tak. Kiedy wydostaliśmy się już na tę wyspę, natknęliśmy się nagle na gromadę ludożerców. Siedzieli wokół kotła wiszącego nad ogniskiem i rozglądali się, kogo by tam włożyć. Zobaczyli moją Agatę i zaraz rzucili się w jej stronę. Broniłem jej bohatersko i jeden z dzikich dosięgnął mnie drewnianą maczugą...
A teraz powiedz Aga, jak to było naprawdę! — zawołała dziewczynka, która wysłuchała bajeczki Piotra z szeroko otwartymi oczami, nie wierząc oczywiście ani jednemu słowu.
W tym jest dużo prawdy, Beatko. Piotra rzeczywiście coś drewnianego uderzyło w głowę, ale to nie była maczuga ludożerców!
Piotr spojrzał na Agatę groźnie i chrząknął znacząco.
Ludożercy mieli już swojego Piętaszka przeznaczonego na kolację i przyjęli nas bardzo przyjaźnie. Zaprosili nas nawet do wspólnego tańca wokół ogniska!
I ty też?!... — gniewała się Beatka. — Coś się za tym kryje, kiedy mi takie bujdy opowiadacie! Jak to było naprawdę?!
No, może przywidziało mi się z tymi ludożercami i ogniskiem. A Piotr... uderzył się o bom. To jest taki drewniany drąg, do którego umocowany jest dolny brzeg...
Żagla grota!... Wiem! — wtrąciła Beatka, a Piotr znów skupił zabójcze spojrzenie na Adze.
To na żaglówkach też się znasz?! Z tym bomem, to było tak... — ciągnęła Agata z niezmąconym spokojem. —Płynęliśmy pełnym wiatrem, to znaczy wiejącym z tyłu, kiedy on, ten wiatr, nagle skręcił i uderzył nas z boku. To jest dla łodzi bardzo niebezpieczne! Piotr zerwał się i rzucił na burtę, aby swoim ciężarem przywrócić równowagę. W ten sposób uratował nas od niechybnej wywrotki. Ale było bardzo ciemno i Piotr zawadził głową o bom!
Agata teraz dopiero popatrzyła na Piotra z miną, która miała podkreślić jej szlachetną wielkoduszność. W końcu ocaliła jego żeglarski honor kosztem własnej zasługi w uratowaniu łodzi i jeszcze przydała mu bohaterskich laurów. A przy tym opowiadanie swoje złożyła z samych prawdziwych klocków. Tylko poukładała je w nieco innej kolejności, inaczej rozłożyła akcenty.
Piotr spojrzał na nią z ulgą i z uznaniem. Zrewanżował się, opowiadając, jak to Agata mężnie zniosła uderzenie piorunu w drzewo o kilka kroków od nich i nawet w świetle jego błyskawicy zdołała wypatrzyć zbawienną szopę. Temat noclegu w szopie nie bardzo był Agacie na rękę, także poranną kąpiel skwitowali kilkoma tylko słowami i szybko przeszli do tego miejsca opowiadania, w którym doszło do spotkania z łodzią policyjną.
Rzeczowo i poważnie opowiedzieli następnie o tym, co usłyszeli pod oknem pana Zbigniewa i o wszystkim, co z tego wynikło.
Filomena słuchała z zapartym tchem. Z widoczną ulgą spoglądała w stronę męża. Relacja Piotra i Agaty uwalniała Andrzeja ostatecznie od potwornego podejrzenia, że mógł – i to z jej powodu – przyczynić się do śmierci swego brata, jej kochanka.
Pozostaje do wyjaśnienia, co Paweł miał do czynienia z tymi bandziorami? Czego oni od niego chcieli? — zastanawiał się Andrzej.
Tego nie wiemy. Niestety, wygląda na to, że w coś był zamieszany, że miał do powiedzenia coś, co dla nich było bardzo ważne. Wskazuje na to jedno podsłuchane przez nas pytanie: “Powiedział?...”. Ale to jedno słowo jest bardzo wymowne.
Zamilkli i pogrążyli się w zadumie. Wkrótce Piotr i Agata pożegnali się. Poznosili z samochodu rzeczy schowane przed deszczem i krzątali się, przywracając porządek w namiocie, kiedy zjawił się kapitan Bartosik. Młodzi byli ciekawi, czego dowiedział się z rozmowy z sierżantem Bliziukiem w Jerzwałdzie.
Trudno wykluczyć, że świetnie udaje. Wydaje mi się jednak, że wie mniej o sprawie, niż myśleliśmy — rzekł kapitan. — Sierżant był chyba szczerze zdziwiony i zaskoczony, kiedy wspomniałem o bandzie przemytniczej.
Jak to? — zdziwił się Piotr. — To dlaczego Moczarek do niego pojechał? Czy nie po to, aby nas zatrzymać?
Prawdopodobnie. Sierżant mówi, że owszem, mimochodem zapytał, czy nie było was na posterunku. Ale Moczarek przyjechał, aby pozostawić pod jego opieką swoje rzeczy – radio, telewizor, sprzęt do nurkowania. Podobno zawsze tak robi, kiedy odjeżdża z biwaku. Mimo wszystko wydaje mi się, że on ma jakieś nieczyste interesy z Moczarkiem.
Czy wobec tego grozi nam coś z jego strony? — spytał Piotr w trosce o bezpieczeństwo swojej dziewczyny.
Myślę, że nie, Piotrze — wyręczyła kapitana Agata. — Nie przeceniajmy naszej roli. Panu Zbigniewowi nie udało się nas dopaść w porę. Teraz wie, że wszystko, co podsłuchaliśmy, powiedzieliśmy już policji. Ma ważniejsze kłopoty na głowie niż zajmowanie się nami.
Też tak uważam, pani Agato. Ale od sierżanta trzymajcie się z daleka. Lepiej róbcie zakupy w Iławie. Dla nas, dla policji, cała sprawa dopiero się zaczęła, natomiast wasz udział już raczej dobiegł końca. Zobaczymy się jeszcze, bo musimy obejrzeć sobie dokładnie domek kempingowy Moczarka. Wypoczywajcie spokojnie!
Nazajutrz kapitan zjawił się z małą ekipą techniczną. Zdjęli plomby z drzwi domku Zbigniewa Moczarka i przystąpili do rutynowych czynności. Kapitan wkrótce pozostawił techników w domku samych i udał się do namiotu Piotr i Agaty.
Przydały się nasze numery? Odnaleźliście już panowie te samochody?— spytał Piotr, kiedy rozmowa weszła na temat sprawy kryminalnej.
A tak, tak. Jeden z samochodów znaleźliśmy bardzo szybko w Iławie. Stoi teraz ot tam... — kapitan wskazał na parking.
Jak to? — zdziwiła się Agata.— Aa! Rozumiem! To po prostu jeden z naszych biwakowych sąsiadów był na zakupach, prawda?
Zgadza się. Drugi, honda-civic... — kapitan zawiesił głos dla wzmocnienia wrażenia — zgłosił się do nas sam!
Honda? Pan Zbigniew sam się zgłosił?!
Tak przynajmniej nam oświadczył. Jego samochód stał przed naszą komendą w Olsztynie, a Moczarek siedział wewnątrz. Powiedział, że zbierał myśli przed wejściem do naszego budynku.
To brzmi dość prawdopodobnie... — powiedziała z namysłem Agata.
...Ale mogło być i tak, że on rozumował w następujący sposób: — podjął myśl Agaty Piotr. — Jeżeli mnie tu nikt nie zatrzyma, to znaczy, że policja mnie jeszcze nie szuka i mogę spokojnie uciekać dalej. A jeżeli mnie szuka i zna numer mego auta, to i tak mnie złapie, bo do granicy za daleko. Więc będę udawał, że miałem właśnie zamiar sam się zgłosić!
Bardzo karkołomna kombinacja, panie Piotrze. Może i tak było. Do tego oczywiście się nie przyznał.
A do czego się przyznał? Z czym przyszedł? Zabił Pawła?
Nie zasypał nas informacjami o swoich przestępstwach, to zrozumiałe. Natomiast kategorycznie zaprzeczył swojemu czynnemu udziałowi w zabójstwie Pawła Czerskiego. Tę sprawę przedstawił szczegółowo i dość wiarygodnie, choć jest ona nieprawdopodobnie powikłana.
Według zeznań Zbigniewa Moczarka rzecz miała się następująco.
Biwak nad Jeziorem Płaskim był dla organizacji przemytniczej czymś w rodzaju dyżurki. Tutaj w lecie kurierzy wypoczywali, a równocześnie byli w każdej chwili do dyspozycji szefa o pseudonimie Pluto. Nie znali się między sobą. Moczarek pełnił wobec nich rolę recepcji hotelowej, znał ich, ale nie pośredniczył w przekazywaniu zadań i poleceń. Te każdy otrzymywał wprost od Pluta. Paweł Czerski był jednym z kurierów. Wiedziony chęcią większych i szybszych zysków, zaangażował się równocześnie w działalność innej grupy przestępczej, rozprowadzającej fałszywe banknoty różnych walut. Fałszerze zorientowali się, że Czerski przewozi duże ilości gotówki i podmienili bez jego wiedzy w jednym z transportów dużą część banknotów na fałszywe. Kasjer Pluta zauważył je i Pluto polecił dwom ludziom z biwaku, aby wydobyli od Pawła Czerskiego informacje o grupie fałszerzy.
Moczarek miał doprowadzić do spotkania. Kazał Pawłowi stawić się nad Kociołkiem w trakcie zabawy w świetliki. Nie wiedział, że ludzie Pluta będą Pawła przepytywali. Nie wiedział, że polecono im następnie Czerskiego zgładzić, co miało być dla innych członków organizacji przestrogą przed wdawaniem się w konszachty z konkurencją.
Bandyci spostrzegli na czole Pawła skutki zderzenia z dębem i po brutalnym przesłuchaniu postanowili ogłuszyć go uderzeniem w to samo miejsce i zainscenizować utonięcie. Plan zawiódł o tyle, że już samo uderzenie okazało się śmiertelne, Paweł nie poszedł na dno i został bardzo szybko odnaleziony. Mordercy nie mogli opuścić biwaku, nie ściągając natychmiast na siebie podejrzenia.
Następnego dnia, nie wiedząc o nieoczekiwanie dociekliwym dochodzeniu policyjnym, wysłannik Pluta przybył, aby od egzekutorów odebrać meldunek o wykonaniu polecenia i o tym, co im Paweł powiedział przed śmiercią. Zebrali się w domku Moczarka i tam zorientowali się, że zostali podsłuchani przez Piotra i Agatę. Kiedy zaimprowizowany pościg nie udał się, wszyscy uciekli i rozjechali się w różne strony.
Młodzi byli pod głębokim wrażeniem po wysłuchaniu relacji kapitana. Przesłonięty już trochę własnymi przeżyciami i przygodami obraz tragedii Pawła powrócił teraz, dodatkowo wyostrzony informacjami o cynicznej bezwzględności gangsterów.
Po obiedzie Piotr i Agata wybrali się nad jeziorko leśne. Rozłożyli koc na drewnianym pomoście i leżeli cicho. Ich psychika szukała równowagi, spokoju, powrotu do normalności.
Agata powracała uporczywie wspomnieniami do ostatnich zdarzeń. Pamięć podsuwała obrazy twarzy, dźwięk słów... Dziewczyna nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie wszystko jeszcze zostało powiedziane. Intuicja i bystry umysł podpowiadały, że cała sprawa może mieć jeszcze inną, nie odkrytą dotąd stronę, jakieś drugie dno...
Zwierzęta stadne układają się do snu tak, aby ich ciała dotykały się. Psiak kładzie się na stopach swego pana siedzącego w fotelu albo jedną nogą staje na buciku swojej pani, kiedy ta w czasie spaceru zatrzyma się na pogaduszkę ze znajomą. Zwierzęta w ten sposób nie tylko szukają ciepła. One instynktownie chronią się przed utratą kontaktu ze stadem. Najmniejszy ruch sąsiada budzi je i alarmuje; dzięki temu mogą uniknąć mimowolnego porzucenia.
Kiedy myśli leżącego na brzuchu Piotra zaczęły plątać się i rozłazić przed zapadnięciem w drzemkę, odruchowo położył rękę na kostiumie kąpielowym Agaty w okolicy jej bioder. Ostrożność nie była potrzebna, bo Agata nie miała zamiaru go porzucić, kiedy nagle podniosła się z koca. Piotr przebudzony jej ruchem uniósł głowę, zbierając rozkojarzone drzemką myśli.
Piotr! Muszę coś sprawdzić. Będę chwilę pod wodą, nie martw się o mnie! — powiedziała potrząsając go lekko za ramię, aby zwrócił na nią uwagę.
Dobrze, już dobrze. Też mi powód do zmartwień. Tylko mnie nie ochlap!
Piotr zabierał się do przerwanej drzemki, kiedy znaczenie słów wypowiedzianych przez Agę dotarło do jego świadomości dodatkowo rozbudzonej rozbryzgami wody, których nie oszczędziła mu dziewczyna w rewanżu za obojętność, jaką jej okazał.
Wskoczyła do wody, odpłynęła kilka metrów, zawróciła, podniosła rękę i upewniwszy się, że chłopiec śledzi jej ruchy, zniknęła pod pomostem, na którym leżał.
Piotr przeczołgał się do krawędzi pomostu i przechylił tak, żeby widzieć, co się dzieje z Agatą. Nie było jej jednak widać; łuska drobnej fali odbijała jaskrawe światło wpadające pod pomost. Liczył do piętnastu i już chciał wskoczyć do wody, kiedy Aga wynurzyła się.
Chodź Piotr! Wejdź do wody! Musisz to zobaczyć! — zawołała cicho, ale z takim przejęciem, że Piotr bez ociągania się wskoczył do jeziorka.
Nieprzyjemne wrażenie przy zetknięciu rozgrzanego słońcem ciała z chłodną wodą minęło po chwili i Piotr podpłynął do dziewczyny przytrzymującej się pomostu.
Piotr! Coś ci pokażę. Patrz dobrze w brzeg, tam pod pomostem! Jesteś gotów?
Zanurzyła się i popłynęła pod wodą w stronę brzegu odległego o kilka kroków. Piotr nurkował obok niej. Otworzył oczy i spojrzał wzdłuż wyciągniętego ramienia Agaty.
W stromym brzegu, może metr poniżej lustra wody, widoczne było ujście kanału w postaci szerokiej, blisko metrowej cementowej rury. Dno rury do jednej czwartej pokrywał piasek. Wnętrze nikło w ciemnościach. Wynurzyli głowy, aby zaczerpnąć powietrza.
Przytrzymaj mnie za nogę i wyciągnij, kiedy nią poruszę! — powiedział Piotr i zanurkował ponownie, zanim zdążyła zaprotestować.
Wpłynął powoli do kanału głową naprzód, a kiedy poczuł na kostce rękę dziewczyny, posunął się jeszcze w głąb na długość jej ramienia. W półmroku zauważył w piasku rozmyte ślady, jak gdyby ktoś odpychał się od dna rękami. Poruszył nogą, a Agata pociągnęła za nią tak energicznie, że Piotrowi aż woda uderzyła do nosa.
Wydostali się na pomost i usiedli na jego krawędzi. Agata nic nie mówiła. Zerkała z boku na Piotra, czekając na jego pytania i wyrazy podziwu dla jej odkrycia.
Wspaniała woda w tym Kociołku. Czysta, cieplutka... znacznie przyjemniejsza niż tam, koło wyspy! — powiedział z udaną obojętnością.
Ty nieznośny brzydalu! Nie udawaj, że nie zaintrygowała cię ta rura! Dlaczego nie pytasz, jak na to wpadłam?
Po co mam pytać! Sam sobie mogę odpowiedzieć. Otóż...
Nic z tego! To nie fair! Teraz, kiedy już wiesz, że ona jest, dużo ci łatwiej wszystko wymyślić! Musisz posłuchać moich wyjaśnień! I nie wpadaj mi w słowo!
Agutko moja! Pojęcia nie mam, jak do tego doszłaś! — Piotr przestał droczyć się z Agatą. — Umieram z ciekawości! Mów!
Nie dawało mi spokoju zachowanie Zbigniewa Moczarka, to dobrowolne oddanie się w ręce policji. Nie próbował ucieczki za granicę. Przyjmuję, że rzeczywiście nie brał czynnego udziału w morderstwie Pawła. On chciał zostać tu na miejscu, w Polsce, jako wolny, nie ścigany człowiek, choćby miał odsiedzieć jakiś wyrok – złagodzony dobrowolnym stawieniem się i zeznaniami, które pewnie jeszcze złoży i którymi swoich szefów pogrąży w więzieniu na dłużej. Zgadzasz się z takim wnioskiem?
Bardzo wnikliwe rozumowanie. Ma jednak sens tylko wtedy, jeżeli Moczarek rzeczywiście miał bardzo ważne powody, aby nie rozstawać się z Polską, nawet za cenę wyroku.
Dobrze. Teraz o tych powodach. Powiązałam w jedną całość następujące okoliczności.
Obydwaj, Paweł i pan Zbigniew, mieli sprzęt do nurkowania i często chodzili z nim do Kociołka. A małe jeziorko, przy tym pozbawione ciekawych okazów fauny i flory nie uzasadniało aż takiego zainteresowania.
Pan Zbigniew, był w zażyłych stosunkach z Bliziukiem, tym posterunkowym w Jerzwałdzie i mógł uzyskać od niego te same wiadomości o aktywności Niemców w tej okolicy, o których ci opowiadałam po pogawędce z naszymi dwoma policjantami z łodzi patrolowej. Zapewne dowiedział się nawet dużo więcej; tyle, że postanowił zbadać jeziorko i jego sąsiedztwo. Wykombinował mianowicie, że Niemcy coś tu schowali, jakiś skarb krótko mówiąc.
Pod ziemią nie ma mowy o trwałym zapewnieniu suchego powietrza bez intensywnej wentylacji. Dlatego ten skarb musi być całkowicie wodoodporny, a więc złoto, metale szlachetne, może nawet jakieś szlachetne kamienie... słowem rzeczy szczególnie atrakcyjne dla poszukiwaczy skarbów. W okolicy mieszkali bogaci niemieccy właściciele ziemscy, junkrzy. Może oni pochowali tu swoje cacka w obliczu zbliżającego się frontu?
Mówi się, że zasypali strumyczek, który kiedyś odprowadzał wodę z Kociołka do Płaskiego. Źródła biją nadal, a strumyczka nie ma. Może to oznaczać, że Niemcy skierowali go do swojej podziemnej budowli, albo w jej sąsiedztwo, aby uczynić grunt podmokłym, bagnistym i w ten sposób zniechęcić ciekawskich do grzebania w ziemi.
Obrzeże Kociołka znamy dobrze. Niczego podejrzanego, żadnego odpływu nie zauważyliśmy. Jeżeli taki widoczny odpływ istnieje i jeżeli Moczarek go odkrył, to musi on być ukryty pod pomostem. I jest, jak sam mogłeś się przekonać!— zakończyła Agata triumfalnie.
Piotr z niekłamanym podziwem spoglądał na dziewczynę i przytulił ją do siebie. Powtórzył sobie w myślach jej zaskakujące skojarzenia i precyzyjne rozumowanie.
Nie widzę jeszcze jasno roli Pawła w tej konstrukcji logicznej, wspaniałej konstrukcji, przyznaję!
Tak, to jest może nie tyle słaby punkt mojego wnioskowania, co sprawa na razie otwarta, która może mieć kilka rozwiązań. Mogło być na przykład tak, że to Paweł znalazł przypadkiem tę dziurę w brzegu jeziorka i podzielił się odkryciem z panem Zbigniewem. Zawiązali spółkę, a teraz...
A teraz pan Moczarek dzięki zbiegowi okoliczności stracił wspólnika i liczy na cały skarb! — dokończył Piotr.
Piotr! Co dalej? Powiemy o tym policji? To wszystko może okazać się fantazją bez pokrycia i ośmieszymy się tylko!
Nie mamy pojęcia, co oni – to znaczy Paweł i Moczarek – znaleźli dotychczas. Wiemy, że poszukiwali drogi do skarbu od strony jeziora, wzdłuż kanału.
Musimy i my tam zajrzeć! Pawła sprzęt do nurkowania jest w jego namiocie. Andrzej się na pewno zgodzi. Kapitan powierzył rzeczy Pawła ich opiece i tylko samochód zabrali do Olsztyna.
Nie wiem, Aga, czy to dobry pomysł. Może lepiej od razu powiadomić kapitana o naszym... o twoim odkryciu? — powiedział z wahaniem Piotr zatroskany parciem dziewczyny w stronę ryzykownej przygody.
I co mu powiemy? Że odkryliśmy kawałek cementowej rury w jeziorku i że coś nam przyszło do głowy? Nie bój się, mój miły! Wiem, że bardzo troszczysz się o nasze, o moje bezpieczeństwo. Przyrzekam, że będę ostrożna i całkowicie podporządkuję się poleceniom szefa, czyli twoim! Jak na Mewie w czasie burzy. Prawda, że byłam wzorowym majtkiem? Przyznaj sam! — ostatnie słowa wypowiedziała przymilnym tonem i otarła się o jego bok jak kotka.
Przyznaję, ale to jest nie fair! Używasz podstępnych argumentów, a do tego grasz ciałem! — zawołał Piotr.
To jest tylko body-check. “Bodiczek”, jak mówią sprawozdawcy hokejowi. Zagranie ciałem, ale dozwolone. A poza tym – czy masz coś przeciwko mojemu ciału? Jakoś dotychczas nie zauważyłam, żebyś go unikał, chociaż bywa, że obchodzisz się z nim dość... bezceremonialnie!
Piotr zgodził się z ciężkim sercem i nie bez podziwu dla sprytnej dziewczyny, która znów postawiła na swoim, nie narażając przy tym na szwank jego męskiej dumy.
Czas wracać do namiotu, nie uważasz?— zapytał.
No widzisz! Dopiero mój bodiczek naprowadził cię na jedynie słuszny pomysł!
Kiedy znaleźli się w namiocie, Piotr włączył radio. Nastawił je niezbyt cicho, po czym zasunęli za sobą zamek błyskawiczny namiotowej sypialni.
W jakiś czas później odwiedzili Andrzejów i opowiedzieli im o swoim odkryciu. Beatka była zachwycona perspektywą pysznej zabawy w poszukiwanie skarbów, a Andrzej zaofiarował swój udział i pomoc. Zaraz udali się do namiotu Pawła.
Agata zwróciła uwagę, że wśród sprzętu do nurkowania nie ma ani hermetycznej latarki do pracy pod wodą, ani nawet dłuższych lin.
Gdyby tu były, to świadczyłyby o tym, że Paweł penetrował tę rurę w Kociołku. A tak sprawa jest otwarta. Może reszta sprzętu była u Moczarka?... — dzieliła się swoimi wnioskami.
Jakieś oświetlenie musimy mieć! — powiedział Piotr. — Mam nawet pomysł!
Do jednej z ich zwykłych latarek Piotr założył świeże baterie. Następnie włożył ją do przezroczystej podłużnej torebki plastikowej. Nie owinął jej jednak wokół latarki, lecz ściągnął otwór sznurkiem i umocował do niego ciężką nakrętkę metalową.
Stara zasada z podręcznika dla wynalazców — objaśniał swój pomysł. — Tej torebki nie da się skutecznie uszczelnić. Wobec tego pozostawmy nieszczelność tam, gdzie nam nie zaszkodzi. Otwór torby będzie zawsze dużo niżej od latarki – po to ta ciężka nakrętka. Trochę wody wejdzie od dołu, ale poduszka powietrza nie dopuści jej do latarki.
Trochę jak w kesonie, w takim dzwonie do prac podwodnych! — dopowiedział Andrzej.
Piotr i Agata spojrzeli na siebie.
To może być to! — powiedziała Agata. — Może ten skarbiec jest właśnie tak urządzony?
Butle ze sprężonym powietrzem trzeba było jeszcze dopełnić mało wydajną pompką bezolejową na pedały, co zajęło sporo czasu. Zrobił się wieczór. Postanowili podwodną wyprawę zorganizować nazajutrz, wczesnym rankiem, kiedy nad jeziorkiem nie będzie jeszcze nikogo. Przy wspólnej kolacji Agata, Piotr i Andrzej omawiali szczegóły techniczne przedsięwzięcia. Filomena przysłuchiwała się dyskusji z żywym zainteresowaniem, ale nie przyłączała się do niej. W planowanej akcji przyjęła na siebie rolę troskliwej matrony opiekującej się Beatką i koszem z prowiantem.
Wyruszyli wszyscy razem zaraz po wczesnym śniadaniu. Biwak był jeszcze pogrążony w ciszy. Grzybiarze wyruszyli w las już dużo wcześniej, a pozostali mieszkańcy wylegiwali się w namiotach, czekając aż słońce pokona poranny, wilgotny chłód. Nad jeziorkiem wisiała mgła. Deski pomostu dudniły głucho pod stopami. Byli sami.
Piotr założył na plecy butle. Zwyczajem płetwonurków popluł w okulary i przepłukał je wodą, aby nie zachodziły mgłą. Andrzej rozebrał się także; był w pogotowiu na wypadek potrzeby udzielenia pomocy nurkowi. Agata miała utrzymywać z Piotrem kontakt za pośrednictwem linki. Trudność zadania polegała na tym, że Piotr nie miał w rurze szansy odwrócić się i że w jej głębi oczekiwała go praca w ciemnościach.
Piotr uchwycił w zęby ustnik aparatu i z latarką w ręce zsunął się do wody. Wkrótce zniknął pod pomostem. Linka przesuwała się powoli przez ręce Agaty. Zatrzymała się mniej więcej po piętnastu metrach. Po upływie minuty dwa wyraźne szarpnięcia dały jej znać, że Piotr wraca. Taka była umowa. Pierwsze zanurzenie miało służyć tylko rozeznaniu przed ustaleniem dalszych planów.
Agata zaznaczyła na lince miejsce i zaczęła ją ostrożnie wybierać. W ten sposób pomagała płynącemu teraz wstecz Piotrowi wydostać się z kanału. Oczekiwali na niego z ogromną ciekawością, ale nie ponaglali go pytaniami.
No i co?! Co znalazłeś? Są skarby? — nie wytrzymała wreszcie Beatka.
Phi! Takie skarby! Tylko jedno wiadro ze złotymi monetami i kufer z jakimiś kolorowymi błyszczącymi koralami! Nie warto było się moczyć! — odpowiedział Piotr z całą powagą, na jaką mógł się zdobyć.
Dziewczynka popatrzyła na niego z niedowierzaniem, zanim zorientowała się, że znów sobie z niej żartuje. Obrażona wróciła na swoje krzesełko i owinęła się w koc.
Kanał idzie lekko w dół. Na końcu jest krata z prętów stalowych, trochę zardzewiałych...
I co? Co za nią? Mogłeś coś zobaczyć?! — nie wytrzymała teraz i Agata.
Coś w rodzaju komory. Na ziemi czy też na podłodze duże kamienie, może gruz...
I nic?...
Nie. Żadnych sztab złota ani kufrów z odchylonym wiekiem i skrzącymi się klejnotami. Kościotrupów z rozwartymi w uśmiechu szczękami też nie zauważyłem. Może czają się za rogiem podziemnej komnaty. Ale... — Piotr zawiesił głos, a wszyscy zawiśli szeroko otwartymi oczami na jego ustach.
...Ale napiłbym się gorącej kawy! — dokończył. — Masz tam coś Fila?
Filomena otworzyła termos i podała mu kubek parującego wonnego płynu.
A teraz poważnie... — rzekł po kilku łykach.
Czas najwyższy! — odpowiedziała Aga za wszystkich. — Co jeszcze widziałeś? I co dalej?
Większość prętów kraty jest przepiłowana. Świeżo! Przecięcia jeszcze nie zardzewiały! Jeszcze trzy, może cztery i kratę da się wyjąć.
Do tego nie mamy tutaj żadnych narzędzi — rzekł Andrzej. — może w narzędziach samochodowych znalazłby się jakiś pilnik.
Nie potrzeba! Wyobraźcie sobie, że tam, na miejscu, leży piłka do metalu i nawet kilka brzeszczotów! Myślę, że trzeba się wziąć do roboty. Ja jeszcze nie zmarzłem i zacznę. Później się zmienimy. Zgoda?
Piotr ponownie zanurzył się w wodzie. Wrócił po kwadransie i zaraz wyszedł na pomost. Teraz już drżał z zimna.
Zostały jeszcze dwa pręty. Kto następny? Beatko! Twoja kolej! — zwrócił się do dziewczynki.
Spojrzała na niego z błyskiem radości w oku, ale natychmiast się opanowała.
Do tej roboty wystarczą mężczyźni! — powiedziała. — My się włączymy, kiedy będzie coś trudniejszego i ważniejszego do zrobienia! Prawda, Aga?
Masz za swoje! Dobrze ci tak! — zawołała Agata do Piotra!
W takim razie kolej wypada na mnie! — rzekł Andrzej.
Przejął od Piotra aparat do nurkowania i latarkę. Powtórzyli z Agatą znaczenie poszczególnych sygnałów linką i Andrzej wszedł pod wodę. Powrócił dość szybko.
Droga wolna! — oznajmił.
I co jest w tej komorze? Mów?
Nie wchodziłem. To jest wasze odkrycie! — powiedział zwracając się do Agaty i Piotra.
Aga! Wiesz... — Piotr zawahał się. — Agatko! Ten krok należy się tobie!
Nie bój się! Będę ostrożna! Dziękuję ci!
Agata z poświęceniem przytuliła się całym ciałem do mokrego i zimnego chłopca. Andrzej zmienił w latarce baterie. Dopompowali do butli powietrza. Agata założyła na rękę zegarek wodoszczelny Piotra i dopasowała do swojej głowy pasek okularów.
Masz powietrza na dwadzieścia minut. W komorze prawdopodobnie będziesz mogła się odwrócić i wracać przodem. Nie będę cię ciągnął, chyba że dasz sygnał alarmowy. Linkę trzymaj cały czas w ręce, tak żeby nie zaplątała się i sprawdzaj, czy idzie prosto do kanału, w naszą stronę!
Piotr powoli i z całą powagą przypominał podnieconej dziewczynie najprostsze zasady. Słuchała go uważnie, bez cienia żartobliwego uśmiechu.
Linka cały czas sklarowana. Wracam za dziesięć minut. Co minutę pociągam linkę cztery razy lekko na znak, że wszystko w porządku. Trzy razy znaczy: wracam. Dwa razy ostro – ratunku! Jeden raz – idę dalej, poprawiam linkę. — wyrecytowała uzgodnione sygnały, spojrzała na zegarek i znikła im z oczu.
Piotr leżał na brzuchu przy krawędzi pomostu. Lina przesuwała się spokojnie przez jego ręce. Wkrótce jej ruch ustał. Regularnie co minutę przekazywany sygnał świadczył, że Agata jest w komorze. Dokładnie w dziesiątej minucie poczuł trzy wyraźne szarpnięcia; dziewczyna rozpoczęła drogę powrotną.
Piotr zaczął ostrożnie wybierać linkę. W jego rękach pojawił wpleciony w linę kawałeczek kolorowego sznurka znak, że Aga opuściła komorę i jest już w rurze. Wzmocnił nieco naciąg linki, aby pomóc dziewczynie w wydostaniu się z kanału. Nagle wyczuł pojedyncze szarpnięcie. Natychmiast przestał ciągnąć linę; ta cofnęła się o metr i zatrzymała się.
Piotr spojrzał zaniepokojony na Andrzeja. Ten śledził uważnie ruchy linki. Usiadł na krawędzi pomostu z inną liną uwiązaną do jego nogi. Zwilżył wodą mięśnie, aby zmniejszyć szok przy zetknięciu z zimną wodą.
Trzy wyraźne szarpnięcia linki uspokoiły mężczyzn. Po chwili ujrzeli wynurzające się z wody ramię z jakimś przedmiotem w dłoni. Andrzej przejął go, odłożył na bok i razem z Piotrem wciągnął Agatę na pomost.
Co się stało?! — niecierpliwie pytał Piotr. — Dlaczego zawróciłaś w drodze powrotnej?
Nic, nic! Trudno mi było utrzymać w rękach równocześnie latarkę, linę i to; popatrzcie... — wskazała na tajemniczy przedmiot.
Była to mała marmurowa figurka przedstawiająca siedzącego na kamieniu chłopca wydłubującego coś ze swojej stopy.
Coś mi to przypomina! — rzekł Piotr.
Pamiętam, jak się podobną rzeźbą Rodina zachwycałeś w Ermitażu. Dlatego ją wybrałam!
Wybrałaś? A więc jest ich tam więcej? Opowiadaj!
Musicie to sami zobaczyć! To coś wspaniałego! Komora jest prostokątna, cała wypełniona wodą. Tylko pod samym sufitem jest cienka poduszka powietrza. Przy ścianach stoją regały, półki, jak w piwnicy.
A na półkach?... Korale? — dopytywała się niecierpliwie Beatka, ale i starsi oczekiwali na dalszy ciąg relacji z szeroko otwartymi oczami.
Korali nie widziałam. Ani stosów złotych monet. Stoją tam sterty talerzy, półmiski, kryształowe wazony, figurki...
A więc rzeczy zrabowane na okupowanych terenach albo dobytek okolicznych bogatych mieszkańców, tak jak to przewidziałaś — rzekł Piotr. — Andrzej! Twoja kolej.
Moja? Dlaczego? Teraz ty!
Za Pawła niejako. On to w końcu chyba pierwszy odkrył.
Andrzej posmutniał. Spojrzał na żonę.
Idź, idź! Widzę, że masz ochotę! — powiedziała Filomena.
Po wyjściu na jaw romansu Filomeny z bratem Andrzeja stosunki między małżonkami były sztywne. Unikali ostrych starć z uwagi na córeczkę. Nic by też one nie przyniosły obojgu oprócz może rozładowania psychicznego dla każdego z nich z osobna. Filomena podchodziła do sprawy po kobiecemu.
Przed ujawnieniem flirtu zdradzanie męża traktowała jako wspaniałą romantyczną przygodę, która nie przeszkadzała jej w życiu rodzinnym i współżyciu seksualnym z mężem, któremu oddawała się bez zahamowań, a nawet z pełną przyjemnością.
Teraz nie przeczyła swojej winie, nie przepraszała Andrzeja. Po prostu nie mówiła nic na temat zdrady. Nie miała zamiaru niczego zmieniać w małżeństwie, tym bardziej po śmierci kochanka. Liczyła na to, że prędzej czy później pożądanie sprowadzi męża z powrotem do jej łóżka i w każdej chwili była gotowa na jego przyjęcie. Dyskretnie podkreślała swoją wspaniałą urodę i powaby ciała.
Filomena Instynktownie podsuwała mężowi Beatkę, aby zdawał sobie sprawę, co straciłby, gdyby zdecydował się na rozstanie. Mimo jej oczywistej winy, mąż nie miał najmniejszej szansy na to, aby polski sąd - sfeminizowany kadrowo i mentalnie - przyznał mu dziecko w razie rozwodu.
Andrzej w swoim wnętrzu zmagał się z podwójną tragedią. Niezwykły paradoks sprawiał, że jedno nieszczęście konkurowało z drugim i tłumiło jego ostrość. Przy tym żal po bracie mieszał się z podświadomą satysfakcją, że spotkała go kara, która dotknęła także niewierną żonę. Oczywiście myśl o natychmiastowym zerwaniu małżeństwa była pierwszą, jaka mu się nasunęła, ale oddalała się z upływem zdarzeń i czasu. Dostrzegał gesty Filomeny – zarówno jej pojednawcze sygnały erotyczne, jak i to, że zaprzestała chwilowo odwiecznej intrygi wszystkich żon i matek, które fizycznie i psychicznie izolują dzieci, a szczególnie córy, od ojców.
Piotr zauważył już wcześniej to zjawisko w rodzinach biwakowych sąsiadów, także w rodzinie Czerskich przed kryzysem. Rozmawiał na ten temat kiedyś z Agatą, bo chciał dowiedzieć się, czym kierują się kobiety w tej nieczystej grze.
Muszę się zastanowić. Nie mam żadnych własnych odczuć w tej sprawie. Spróbuję wstawić się w sytuację na przykład Filomeny — odpowiedziała Agata.
Trudno jej zarzucić, aby wprost buntowała Beatę przeciwko Andrzejowi... — zauważył Piotr.
Nie. Na to przyjdzie czas – zakładam najgorszą sytuację – kiedy dojdzie do ostrych konfliktów. Ale zacznijmy od pozytywnych motywacji.
Mogą być jakieś powody tego rodzaju?
Bardzo proste i prozaiczne. Matka dba o to, aby dzieci nie naprzykrzały się zmęczonemu pracą ojcu, nie nużyły go dodatkowo. Chce, aby ojciec kochał je z odcieniem pewnego niedosytu raczej... I to chyba wszystko; prawdę mówiąc, niczego więcej pozytywnego nie widzę.
Czyli dominuje strategia wojenna, budowanie wspólnego frontu przeciwko mężowi i ojcu?
Tak, niewątpliwie! Dzieci mają być nie tylko bronią w rękach kobiety, ale i sojusznikami. Przede wszystkim chodzi o pieniądze. W razie rozwodu dzieci mają murem stać przy matce i trzymać się jej, aby alimenty płynęły we właściwą stronę! To jest brutalna naga prawda! Kobieta szuka w małżeństwie przede wszystkim zabezpieczenia materialnego!
Jeżeli to prawda, to jest to prawda obezwładniająca! Gdzie jest miejsce na uczucia?
Uczucia istnieją! Na szczęście! Jednak stanowią one inną warstwę, inną stronę. Mówi się przecież nawet o stronie uczuciowej. Kobiety nauczyły się jednak w ciągu tysięcy lat oddzielać uczucia od kontraktu małżeńskiego. Nie, żeby tego chciały. Przeciwnie, są bardzo szczęśliwe, kiedy jedno z drugim idzie w zgodnej parze. Przyznają sobie jednak prawo do szukania osobno zabezpieczenia materialnego, a osobno miłości, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie inaczej jest z mężczyznami, jak sądzę.
Czy nie ma na to rady? Sposobu?
Jest! Nie niszczyć miłości więzami małżeńskimi, albo zawierając małżeństwo nie liczyć na pełnię szczęścia miłosnego. Myślę, że Andrzej zbliża się do tej drugiej metody, chociaż poniewczasie. Wytłumaczy sobie, że nie ma sensu łamać sobie serca dla kobiet, może poszuka pociechy u innej, a u swojej będzie przez pewien czas, niedługi zresztą, korzystał z zadośćuczynienia w postaci jej uległości.
...
Jeszcze kilkakrotnie dopełniali butle powietrzem. Schodzili wszyscy po kolei pod wodę i wracali z różnymi drobiazgami. Tylko Beatka była niepocieszona, dopóki Piotr, jako ostatni nurek, nie przyniósł jej pięknej kolorowej lalki z saskiej porcelany.
Całe przedsięwzięcie nie trwało dłużej niż dwie godziny i wciąż jeszcze nikt obcy nie przybył nad śródleśne jeziorko. Kiedy pełni wrażeń wrócili do biwaku, mieszkańcy dopiero wynurzali się z namiotów i zabierali do śniadania.
Piotr i Agata postanowili bezzwłocznie zawiadomić o swoim odkryciu kapitana i wybrali się w tym celu samochodem do Iławy, gdzie był telefon i sposobność do większych zakupów. Bartosik przyrzekł przybyć jeszcze w tym samym dniu. Przyjechał po południu w nadspodziewanie licznym towarzystwie. Był z nim policjant, młody człowiek z profesjonalnym sprzętem do nurkowania, i dwie osoby cywilne.
Zanim porozmawiamy, przedstawię wam tych oto państwa — powiedział kapitan do młodych poszukiwaczy skarbów.
To jest pani Ralska, nasz wojewódzki konserwator zabytków. Pani Ralska reprezentuje państwo polskie jako ustawowego właściciela wszystkiego, co zalicza się do znalezisk archeologicznych, czyli praktycznie wszystkiego, co znajdziemy pod powierzchnią ziemi. A to jest pan nadleśniczy Skiba, że tak powiem właściciel jeziorka wraz z instalacjami wodnymi i w ogóle całej okolicy.
Nasza rozmowa telefoniczna była bardzo zakłócona... — mówił dalej kapitan patrząc głęboko w oczy Agaty. — Dlatego nie wszystko dobrze dosłyszałem może. Rozumiem, że pływając i nurkując w pobliżu pomostu zauważyliście wlot do kanału. W środku znaleźliście kilka przedmiotów. Dopatrując się ewentualnego związku ze sprawą zabójstwa Pawła Czerskiego zawiadomiliście mnie. Czy tak mniej więcej było?
Tak... W dużym skrócie... — potwierdziła Agata, chociaż nie mogła sobie przypomnieć żadnych zakłóceń w trakcie ich obszernej rozmowy telefonicznej.
Te przedmioty... — zaczął Piotr.
...Pooglądamy sobie trochę później— przerwał mu kapitan. — Pani Ralska na pewno bardzo się nimi interesuje i coś ciekawego może nam o nich powie. Ale najpierw musimy udać się do Kociołka i zabezpieczyć teren przed ciekawskimi i kolekcjonerami pamiątek, którzy może już dowiedzieli się o waszych trofeach.
Kapitan i jego świta ruszyli w stronę jeziorka. Agata przytrzymała nieco Piotra i Andrzejów.
Kapitan wyraźnie nie chce, abyśmy się rozgadali. Myślę, że chce wcześniej porozmawiać z nami sam na sam — powiedziała cicho.
Może chodzi mu o tajemnice śledztwa? — zastanawiał się Andrzej.
Przypuszczam, że raczej chce nas ochronić przed kłopotami. W końcu włamaliśmy się do obiektu należącego do nadleśnictwa i zabraliśmy pamiątki, których właścicielką jest pani Ralska.
Tak, o to chyba chodzi! Trzymajmy się tego, co powiedział kapitan! — radziła Filomena.
Co z moją lalką? — zmartwiła się Beatka, która uważnie przysłuchiwała się rozmowie. — Muszę ją oddać?
Wszystko musimy oddać pani konserwator, Bea. To nie są nasze rzeczy.
Nie pomyśleliśmy wcześniej o stronie prawnej naszej wyprawy podwodnej — dodał Andrzej zwracając się do dorosłych. — Przypuszczam zresztą, że jest ona bardzo zagmatwana. Kto ma prawo własności do porcelanowej lalki na przykład? Pierwotny właściciel? Nadleśnictwo? Pani Ralska? A może jednak Beatka?
Grupa dotarła do jeziorka. Nurek policyjny zszedł pod wodę. Kiedy zebrani jak zahipnotyzowani wpatrywali się w lustro wody u nasady pomostu, Piotr podszedł do kapitana Bartosika.
Czy rozmawiał pan może z Moczarkiem o tym kanale?
Naturalnie. Był załamany, kiedy mu powiedziałem o waszym odkryciu.
Czy powiedział coś o roli Pawła Czerskiego?
Byli wspólnikami i wygląda na to, że nie próbowali się na wzajem oszukać czy tym bardziej wyeliminować. Przynajmniej nie w tej fazie jeszcze. Śmierć Pawła Czerskiego zaskoczyła Moczarka, ale zdał sobie oczywiście sprawę, że podwaja ona jego udział w zdobyczy. Moczarek zebrał w okolicy, z dużą pomocą sierżanta Bliziuka, bardzo obiecujące informacje o charakterze skarbu i jego wartości. Ludzie pamiętali o wzmożonym ruchu okolicznych właścicieli ziemskich w sąsiedztwie jeziora, kiedy wojsko niemieckie prowadziło tu roboty ziemne.
Ukazał się nurek z niewielkim naczyniem porcelanowym w ręce. Na stronie, po cichu, złożył krótką relację kapitanowi.
Rozumiem teraz, dlaczego od jakiegoś czasu pewna niemiecka firma uporczywie pertraktuje z nami o sprzedaż lub dzierżawę całego terenu wokół Kociołka na ośrodek wypoczynkowy! — powiedział nadleśniczy.
Po krótkich targach kapitan zgodził się na pozostawienie większej części jeziorka do dyspozycji mieszkańców biwaku. Wejście do kanału zabezpieczono.
...
Piotr i Agata żegnali się nazajutrz z Czerskimi. Obiecywali sobie, jak zwykle w takich okolicznościach i sami w to nie wierząc, utrzymanie kontaktu, wzajemne odwiedziny i wspólne urlopy w przyszłości. Beatka płakała łzami wielkimi jak groch, a i Piotrowi oczy zwilgotniały, kiedy żegnał się ze swoją uroczą małą przyjaciółką. Zdawał sobie sprawę, że najprawdopodobniej nie zobaczy jej już nigdy więcej, a nawet gdyby mieli się kiedyś spotkać, to Beatka będzie już inną osobą i osobowością.
Młodzi postanowili oderwać się od atmosfery zdarzeń kilku ostatnich dni i na koniec ferii przenieśli się nad Wigry.
...
Przed kioskiem przy końcowej pętli czwórki stał mężczyzna w zielonej wiatrówce i przeglądał tytuły czasopism rozłożonych na półce pod okienkiem.
Sprzedawczyni poznała fiacika z zielonymi parcianymi worami na dachu mieszczącymi poskładaną żaglówkę, a Piotr pozdrowił ją ręką przez otarte okno samochodu.
To ani chybi o nich pisały gazety niedawno. O tym, jak pomogli policji i jeszcze znaleźli przy tym jakieś skarby! — powiedziała do klienta.
Tak! To o nich! Wspaniali młodzi ludzie! A ta Agata - to prawdziwy skarb! — rzekł mężczyzna w wiatrówce.
To pan ich zna? Piotra i Agatę pan zna? — zdziwiła się kioskarka.
A tak. Spotkałem ich kiedyś, o tam, w tym parku za torem saneczkowym. Do widzenia!
Mężczyzna zdecydował się na pismo z dużym czerwonym ośmiokątem na stronie tytułowej i pożegnał kioskarkę, spoglądając z uśmiechem zadowolenia za oddalającym się fiatem.
...
W stercie poczty, która nagromadziła się w czasie wakacji, uwagę Agaty zwrócił zaadresowany do obojga urzędowy list ze stemplem zastępującym znaczek.
Minister spraw wewnętrznych dziękował młodym za pomoc w dochodzeniu policyjnym. Za odkrycie i zgłoszenie znacznego majątku ukrytego w podziemnych bunkrach minister przyznał Agacie i Piotrowi nagrodę o równowartości kilku tysięcy dolarów.
Spośród prospektów reklamowych Piotr wyłuskał jeden i podał go bez słowa Agacie. Z kolorowej okładki spoglądał w dal zadumany Sfinks z wyszczerbionym nosem. Za nim wznosiła się piramida z jaśniejszym, jak gdyby ośnieżonym wierzchołkiem, a w dali luksusowy biały statek sunął wśród piaszczystych pustynnych wydm błękitną wstęgą rzeki.
Nasz fiat będzie nam jeszcze musiał posłużyć kilka sezonów! — powiedziała Agata tuląc się do Piotra.
Może wrócimy jachtem z mercedesem na pokładzie, jeżeli moja dziewczyna równie pracowicie spędzi następne wakacje nad Nilem, co te nad Kociołkiem i odkryje jakiś nowy grobowiec faraona.
Tylko nie to! Dziewczyna marzy o nilowym statku z basenem na pokładzie i przytulną kabiną z prysznicem. I liczy raczej na pracowitość swojego chłopca!
Pojęcia nie mam, co masz na myśli!
Uwielbiam, kiedy stajesz się nagle tak niedomyślny i zmuszasz mnie, abym ja ci poglądowo wyjaśniała i pokazywała...
Gdyby Aga zdążyła dokończyć ostatnie zdanie, z pewnością zabrzmiałoby mniej frywolnie. Nie zdążyła. Długi pocałunek zamknął jej usta i nie pozostało jej nic innego, jak od razu przystąpić do zapowiedzianej lekcji poglądowej.
Uczeń był wprawdzie pojętny, uczył się szybko i chętnie, ale z pamięcią musiał mieć kłopoty, bo kazał sobie powtarzać materiał lekcyjny wielokrotnie, w różnych ujęciach.
Na szczęście ciało pedagogiczne wykazało się nieprzebranymi skarbami cierpliwości!
w lipcu 1998