Shari Anton
Tajemniczy minstrel
Analogia
Najpiękniejsza Pora Roku02
Tę opowieść dedykuję wszystkim, co śpiewają o miłości, a zwłaszcza średniowiecznym trubadurom, którzy użyczyli mi swoich strof.
Wesołych Świąt!
Choć należało to do jej obowiązków, Grace Brewer nie cierpiała rąbania drzewa na opał, ale w taki mróz wolała pomachać siekierą, niż trząść się z zimna.
Zamaszystym ruchem zdjęła wełnianą opończę i cisnęła na sąg, aż srebrne płatki śniegu zawirowały w powietrzu, i z westchnieniem ujęła długie stylisko.
Minęły już dwa lata od dnia, kiedy siwowłosy ojciec wręczył jej siekierę, położył kłodę na pieńku i przezornie odsunął się na bezpieczną odległość. Ciągle daleko jej było do wprawy starych rębaczy i nieposłuszne drwa fruwały na wszystkie strony.
Wcale nie wymigiwała się ani od rąbania, ani od innych obowiązków, jakie nastręczało prowadzenie gospody „Pod Wytrwałym Wędrowcem”. Gdy gospoda zostanie sprzedana, Grace będzie brakowało tego domostwa, w którym się wychowała. Jej starzy rodzice, Watt i Nelda Brewerowie, kochali ten dom. Kupili go zaraz po ślubie. Niestety ich jedyne dziecko nie przejawiało ani zapału, ani talentu do prowadzenia interesu. Grace nie miała odwagi oznajmić im, że muszą sprzedać dorobek swojego życia. Uznała, że zasługują na ostatnie, spokojnie święta w ukochanej gospodzie. Dopiero potem powie im, że stary świat będzie musiał odejść w przeszłość.
Ostrze wbiło się krzywo i koślawe bierwiono wystrzeliło wprost pod nogi starszego mężczyzny. Podniósł je zdrową ręką i cisnął do kosza.
– Matka już rozpaliła w piecach? – zapytał.
Grace zerknęła na ojca z wdzięcznością. Chwała Bogu, rzadko komentował jej spartoloną robotę.
– Jeszcze nie. Na razie zagniata ciasto na chleb.
– Dobrze. – Skinął głową z aprobatą. – Będziemy potrzebowali jadła i opału na wieczór. Idzie śnieg, a kiedy zasypie drogi, do gospody zwalą się goście. Myślę, że będą zajęte wszystkie posłania na poddaszu.
– Może – przytaknęła Grace, choć nie wierzyła w taki cud. Za to nie wątpiła, że sypnie śniegiem, bo chore kolano Watta Brewera przepowiadało pogodę z zadziwiającą akuratnością. Była jednak gotowa się założyć, że co najmniej połowa miejsc będzie stała pusta. Niewielu podróżnych zjeżdżało z drogi, żeby spróbować strawy naszykowanej przez Neldę Brewer, wypić mocne piwo i złożyć zmęczone kości na przykrytych siennikami niskich wyrach z desek.
Grace uważała, że urodziła się pod niewłaściwą gwiazdą. Rodzice oczekiwali syna, który przejąłby interes i zadbałby o nich na starość. Zamiast tego niebo zesłało im córkę – ale nie łagodną, słodką pannę, biegłą w kobiecych zajęciach, taką co to szybko znajdzie sobie dobrego, bogatego męża, który pomnoży majątek teściów.
Była już nawet zaręczona. Rob, młodszy syn kowala, zapowiadał się na niezłą partię, dopóki nie okazało się, że najbardziej lubi spędzać czas przy szpuncie od beczki, co i rusz utaczając sobie piwa. Kiedy powiedziała mu, żeby wziął się do roboty, zerwał zaręczyny i zakręcił się koło córki młynarza.
Odłożyła na chwilę siekierę, aby otrzeć pot z czoła i wyprostować obolałe ramiona. Od strony wiejskiego gościńca niosły się radosne pokrzykiwania dzieciarni. Gniewny krzyk gęsi w obejściu rzeźnika przypomniał jej, że w tym roku nie kupi od niego tłustej sztuki na świąteczny stół.
Za pięć dni czekają ich smutne, chude święta. Pójdą we trójkę na mszę, odwiedzą sąsiadów, a potem zasiądą do skromnej wieczerzy, takiej samej jak co dzień, i będą w milczeniu maczać chleb w sosie, zagryzając żółtym serem. Potem trzeba będzie jak zwykle wydoić kozę i nakarmić muła.
Kiedy ojciec znów schylił się po drewno, Grace usłyszała niemiły dźwięk prującego się sukna starych portek. Tym razem nie skończy się na zszyciu szwu, tylko trzeba będzie naszyć łatę na stare łaty.
– Musisz wreszcie założyć nowe spodnie, tato – powiedziała z westchnieniem.
– A niech to szlag! – zaklął, macając dziurę. – Trzymam je na prawdziwe mrozy.
– Jest już wystarczająco zimno. Idź się przebrać.
Stary zebrał naręcze drew i mamrocząc gniewnie pod nosem, pokuśtykał do gospody. Grace przerwała rąbanie i odstawiła siekierę, zmęczonym gestem ocierając pot z czoła.
Boże jedyny, kochała swoich staruszków i harowała ponad siły, aby im pomóc, lecz niewiele z tego wychodziło. Najlepiej byłoby sprzedać gospodę i umieścić rodziców w przytułku w opactwie Glaxton. Już łam mnisi zadbaliby o nich jak trzeba.
Sama jakoś by sobie poradziła. Może nowy właściciel gospody zgodzi się, aby została i obsługiwała gości w zamian za jadło i garść słomy w komórce? A jeśli nie, spróbuje się zatrudnić w innej gospodzie, najlepiej gdzieś w pobliżu.
– Witaj, młoda damo! Czy masz ciepły kąt i strawę dla głodnego, zdrożonego wędrowca?
Drgnęła, słysząc głęboki, dźwięczny głos. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego, przystojnego mężczyznę, który kroczył przez podwórzec, prowadząc za uzdę piękną, białą klacz, najwyraźniej okulała w drodze. Może ten świetny pan zechce kupić gospodę? – przemknęło jej przez głowę.
Podróżny był ubrany w długą pelerynę z bobrowego futra i wysokie buty, a na rękach miał czarne, skórzane rękawice. Zarówno ubiór, jak i wierzchowiec wskazywały, że jest człowiekiem niebiednym. Jednak nie rycerzem, gdyż nie nosił miecza ni kolczugi, ani też panem na włościach, bo nie podróżował z orszakiem.
Nieznajomy zsunął z głowy kaptur. Miał długie do ramion jasne włosy i oczy w ciepłym odcieniu bursztynu, skrzące się wesołymi iskierkami spod ciemnych brwi. Pięknie wykrojone usta rozciągnęły się w rozkosznym uśmiechu. Prawdziwy uwodziciel!
Niespodziewana fala gorąca przeniknęła skryte miejsca jej ciała. Grace zmarszczyła brwi. Od dawna miała do czynienia z zalotnikami i skutecznie odpierała ich zapędy. Jak dotąd udawało jej się obronić, niestety ojciec nie miał tyle szczęścia. Za każdym razem, kiedy patrzyła na jego niewładną rękę, wracało poczucie winy.
A może niesprawiedliwie oceniała tego mężczyznę? Z pewnością miał dworne maniery i pełną kiesę, do której szczodrze sięgał. Nie powinna się z góry uprzedzać do szlachetnego gościa. Może dzięki niemu Brewerowie będą mogli kupić na święta tłustą gęś?
– Posłanie i posiłek kosztują dwa pensy. I jeszcze miedziaka za stajnię i obrok – dodała, wskazując gestem klacz.
Nieznajomy zatrzymał się o krok przed nią. Olśniewający uśmiech przygasł.
– Ot, i w tym kłopot – westchnął. – Nie mam pieniędzy. Nie stać jej było na dobroczynny gest.
– O dwie mile stąd na wschód leży opactwo Glaxton – poinformowała sucho. – Mnisi z pewnością udzielą wam gościny, panie.
– Zaraz bym tam ruszył, lecz moja Izolda nie ujdzie już ani kroku. – Schylił się z troską i rozmasował obrzmiałą pęcinę klaczy. – Może ugodzimy się na inną zapłatę?
– Na przykład jaką?
Uśmiech powrócił jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Jestem Alaine, minstrel. Może już o mnie słyszeliście?
– Nie. – Minstrel nie minstrel, obchodziło ją tylko to, że nie miał grosza przy duszy. Tacy jak on śpiewacy wędrowali od zamku do zamku, zabawiając panów i damy za strawę i nocleg. Czasem ktoś, urzeczony ich pieśniami, rzucił im brzęczącą monetę. Doprawdy beztroski i niepewny był to żywot. Lecz Alaine musiał być biegły w swej sztuce, bo biała klacz była wiele warta.
– Może nie słyszałaś o mnie, pani, lecz z pewnością słyszałaś moje ballady – ciągnął z nadzieją. – Inni minstrełe często je grają.
– Inni minstrełe i szlachetni panowie rzadko do nas zaglądają. Nie miał kto objawić nam prawdy o twojej sławie.
Młodzieniec postąpił jeszcze krok i pochylił się ku niej blisko, o wiele za blisko. Znów przeszedł ją zdradliwy dreszcz. Wielki Boże, jakie on ma oczy! Usidlające spojrzeniem bursztynowe klejnoty, nęcące słodką obietnicą...
– Więc dzisiaj możesz poznać moją sztukę – powiedział niskim głosem. – W zamian za kąt i miskę będziesz mogła, pani, wysłuchać czarodziejskich opowieści o dzielnych rycerzach i pięknych damach, o pocałunkach kradzionych w blasku księżyca i słodyczy miłości. Nie kłamię, wielcem biegły w układaniu pieśni.
Więc chce jej zaśpiewać, a potem ukraść całusa, a może i jeszcze coś? Nic z tego! Potrzebowała brzęczącego grosza, a nie brzęku strun.
– Jeśli wasza pieśń potrafi zwabić tłustą gęś do mojej miski, zgodzę się.
Znów posmutniał.
– A zatem odmawiasz, panienko.
– Nie stać mnie na dobroczynność – rzekła twardo, choć serce ją bolało, gdy musiała wypowiedzieć te słowa. Najważniejsze było dobro rodziców, a nie jakiegoś wędrownego grajka, jakkolwiek przed Bożym Narodzeniem Kościół nakazywał czynić miłosierdzie.
Alaine poklepał wierzchowca po szyi.
– Może chociaż zlitujesz się nad Izoldą? Obiecuję, że wrócę po nią po Trzech Królach, tym razem z zapłatą w ręku.
Grace już miała odmówić, lecz w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Ojciec potrafi zadbać o konia, obrok zaś nie kosztuje wiele. A jeśli Alaine w wyznaczonym terminie nie wróci po swoje, będzie można sprzedać klacz za dobrą cenę.
– Zgoda, niech zostanie. Zaprowadźcie ją do stajni.
Powiódł konia do wrót i z niezadowoleniem dostrzegł wyłamaną zasuwę. Krytycznym spojrzeniem ogarnął cały podwórzec.
– Dach jest cały i ściany nie mają szpar – pospieszyła z zapewnieniem. – A zasuwę zaraz naprawię. Izolda będzie u nas bezpieczna.
Nie wyglądał na przekonanego, ale nie miał wyjścia.
– Może sam to naprawię, nim stąd pójdę.
– Jak sobie życzycie – burknęła, chwytając wiadro, aby napełnić je obrokiem.
Alaine wprowadził klacz do stajni i zaczął ją rozkulbaczać. Grace zauważyła, że w jukach miał tylko jeden tobołek z ubraniem i drugi pakunek, większy, o dziwnym kształcie.
Minstrel, widząc ciekawość w jej wzroku, rozwiązał worek i wyjął inkrustowaną lutnię, najpiękniejszą, jaką dotąd widziała.
– Czy mogę ci coś zagrać?
Och, z jaką chęcią posłuchałaby słodkich dźwięków! Lecz nie było czasu na płoche rozrywki.
– Dziękuję, ale nie. Czeka na mnie stos drewna do porąbania.
Rozpiął opończę, odsłaniając szerokie ramiona przybrane w szafirową, wełnianą tunikę, ściągniętą w talii złotym łańcuchem. Zgrabny i wysoki był z niego chłop.
Grace wolała sienie zastanawiać, ile warte jest każde ogniwko jego pasa. Czyżby dar od wysoko urodzonej pani serca? Słyszała, że minstrele specjalnie układali pieśni dla bogatych dam, choćby były brzydkie jak noc, w nadziei uzyskania cennego daru. Ale jak piękna musiała być pieśń, aby śpiewak zasłużył na taką nagrodę?
– Kilka chwil nas nie zbawi – oświadczył z uśmiechem, ściągając rękawice. Dłonie miał silne, o smukłych palcach, jakby stworzone do trącania strun. Ujął lutnię i zaczął ją stroić. – Jedna ballada, dobrze?
Kilka słodkich dźwięków, gdy przebiegł palcami struny, skruszyło jej opór.
– Tylko krótko proszę.
– Według życzenia, pani – odparł dwornie.
Dźwięki lutni wypełniły stajnię i lekka, radosna melodia rozjaśniła smutne myśli. A potem Alaine zaśpiewał głębokim, czystym głosem, przyjemnie kontrastującym z miękkimi tonami instrumentu.
Nie rozumiała słów, gdyż śpiewał po francusku, w języku zamków, dworów i rycerskich turniejów. Grace znała tylko parę francuskich zdań, potrzebnych przy obsłudze gości w zajeździe. Lecz ballada brzmiała tak pięknie, że w rozmarzeniu przymknęła oczy, poddając się czarowi śpiewanej poezji.
Kiedy ostatnia nuta ucichła pod stajennym stropem z krzywych belek, Alaine powiedział:
– Chyba na nic się nie zda taka zapłata.
Czar prysnął. Grace nie miała ochoty znów słyszeć próśb o darmowe usługi.
– Znalazłeś może jakieś grosze w torbach?
– Nie, ale zaproponuję ci inną umowę. – Gestem wskazał na wrota – Zreperuję to zamknięcie, a także przybiję parę desek, bo widzę, że taka jest potrzeba. Zresztą z pewnością niejedno znajdzie się u was do roboty, więc będę mógł odpracować swój pobyt.
Nie liczyła na taką pomoc. Jeśli ten szlachetny bard naprawdę zabierze się do ciężkiej pracy, warto będzie rozwodnić dzisiejszy gulasz dla jeszcze jednej gęby przy stole.
– Najpilniejsze to porąbać drwa. Zawahał się na moment, ale kiwnął głową.
– Dobrze – skwitował krótko.
Troskliwie owinął lutnię, odłożył ją pod ścianę i wyszedł za Grace na podwórzec. Zakasał rękawy, ujął siekierę i przez chwilę ważył ją w ręku, jak rycerz swój miecz przed ciosem w turniejowy manekin. A potem ostrze poszło w ruch. Kłody rozpadały się gładko na równe kawałki pod silnymi, dobrze wymierzonymi uderzeniami.
– Masz wprawę – oceniła, nie kryjąc uśmiechu. Zachichotał.
– Przyznaję, znam tę robotę, choć dawno nie miałem siekiery w ręku. Ale takich rzeczy się nie zapomina.
Grace, słysząc tęskną nutę w jego głosie, zaczęła się zastanawiać, jakież to czułe wspomnienia wywołała w nim owa zwykła czynność. Wolała jednak nie pytać, aby nie pomyślał, iż zbytnio się spoufala. Zarzuciła na ramiona opończę i zgarnęła naręcze szczap.
– Ojciec przyjdzie, to pomoże ułożyć je w sagi – powiedziała, ruszając w stronę gospody. Alaine bez słowa położył kolejną kłodę na pieńku.
W izbie uderzyła ją mdła woń przesiąkniętych piwem drewnianych blatów. Zagarniając spódnicami śmiecie z podłogi, przesunęła się między stołami ku kominkowi, gdzie ojciec właśnie podrzucał do ognia. Gdy podeszła, przerwał, chwilę nasłuchując z przechyloną głową.
– Słyszę rąbanie.
Grace z łomotem wrzuciła polana do skrzyni.
– Mamy gościa bez pieniędzy. Porąbie drzewo, naprawi drzwi w stajni i co jeszcze trzeba w zamian za kwaterę i wikt. Klacz mu okulała, więc zostawi ją w u nas do Trzech Króli, a gdy wróci, zapłaci za obrok.
– Dobry interes.
– Też tak myślę. Powiedziałam mu, że przyjdziesz i pomożesz ułożyć drzewo. – Otrzepała ręce z kory. – Nazywa się Alaine i mówi, że jest znanym minstrelem. Zagrał mi jedną pieśń i zaiste, ładnie mu to wychodzi.
Ojciec gwałtownie uniósł głowę.
– Kazałaś lutniście rąbać drzewo? Do licha, a co będzie, jak pokaleczy sobie dłonie – Zerwał się i zanim zdążyła się obejrzeć, zniknął za drzwiami.
Grace wzruszyła ramionami. Alaine słowem nie wspomniał, że szkoda mu jego pańskich rączek. Przeszła do kuchni, gdzie Nelda Brewer wyrabiała ciasto na chleb. Smużka mąki bieliła jej szczupły policzek. Matka Grace była drobna i krucha, ale robota paliła się jej w rękach i nikt w okolicy nie potrafił wypiekać tak dobrego chleba jak ona i warzyć tak zacnego piwa.
– Idę do studni, mamo – powiedziała Grace, chwytając wiadra i nosidło. – Przynieść ci coś?
– Nie, kochanie. Może tylko, jak wrócisz, ozdobiłabyś izbę ostrokrzewem? Tak tu ponuro, a idą święta.
– Dobrze, jak tylko wsadzimy chleb do pieca.
Grace szybkim krokiem wyszła z domu, zerknęła na podwórzec – i natychmiast tego pożałowała.
Alaine i jej ojciec śmiali się i gadali jak starzy kumple. Rozgrzany robotą minstrel ściągnął tunikę i pozostał tylko w rozpiętej koszuli. A przy pieńku stała grupka dzieciaków i panien, które zwabiła wieść, że w oberży piękny minstrel rąbie drzewo.
Słodki Boże, ale był z niego urodziwy i silny chłop! A do tego ten czarujący uśmiech i rozmarzone spojrzenie... Wystarczyło, aby usidlić każdą pannę i mężatkę. Grace chciała chwycić miotłę i spuścić ją na karki wielbicielek, by przybiegli ich ojcowie i zabrali je do domu. Ale wcześniej może wstąpią na piwo do starego Watta, a to byłoby dobre.
Grace ruszyła do studni. Po drodze tęsknie spojrzała na tłustą gęś, syczącą zza płotu rzeźnika. Miała nadzieję, że minstrel zabawi u nich trochę dłużej niż jedną noc.
Córka karczmarza miała na imię Grace.
Słuchając jednym uchem gadaniny starego Warta, który przepraszał za pyskatą latorośl, Alaine obserwował, jak Grace rozkosznie kołysze biodrami, spiesząc z kubłami po wodę. Musiał przyznać, że ta dziewczyna urodą biła na głowę księżniczki, a był znawcą w tej materii. Ponętne kształty, oczy jak dwa szafiry i złote włosy – takie kobiety opiewają minstrele w miłosnych balladach.
Piękna, ale i twarda, a raczej za taką chciała uchodzić. Lecz jego nie zwiodła. Od razu wyczul, że była dziewczyną łagodną, choć światu prezentowała inne oblicze.
Kiedy dla niej śpiewał, na moment uleciała w krainę beztroski. Twarda linia ust złagodniała i Grace przemieniła się w czyste piękno i słodycz.
Gdy jednak wybrzmiała ostatnia nuta, znów pojawiła się interesowna karczmarzówna i zaraz posłała go do roboty. Nie rąbał drzewa od czasu, gdy służył jako giermek na zamku wuja. Lecz tam zajęcie to służyło ćwiczeniu mięśni i wyrabianiu dyscypliny, a nie było zapłatą za nocleg i strawę.
– Macie, panie, jaki szlachetny dom, gdzie będziecie zabawiać ludzi w święta? – zapytał Watt.
Alaine otarł pot z czoła i znów ujął siekierę, pragnąc narąbać taki stos, aby Grace pochwaliła go, gdy wróci z wodą.
– Mam – odparł. – Zamek Darby, dwa dni drogi na północ.
Piechotą, bo widzę, że raczej nie pojadę. – Izolda była wspaniałym zwierzęciem i zrobiłaby wszystko dla swego pana, ale nie chciał jej forsować. – Macie jakąś maść, aby zrobić z niej okład na nadwerężoną nogę mojej klaczy?
– Ja nie, ale kowal ma na pewno. – Watt skinął na jednego z wyrostków. – Ej, Thomas, goń migiem po kowala!
Chłopak o pszenicznych włosach skinął głową i pognał wyboistą drogą, która tak zaszkodziła biednej Izoldzie. Gdyby nie ten nieszczęsny traf, Alaine zdążałby już do zamku Darby, ciesząc się perspektywą spędzonych u wuja świąt. Zamiast tego musiał zboczyć do skromnej gospody „Pod Wytrwałym Wędrowcem”, aby ciężko harować za gliniasty kawałek chleba i jakieś wyrko z resztkami słomy.
Zręcznym uderzeniem rozszczepił kłodę.
– Teraz pewnie będę odrabiać swoje u kowala. Zafrasowany Watt podrapał się w głowę.
– Może i nie. Znajdą się u nas jakieś miedziaki, żeby zapłacić za maść.
– Nie chciałbym wam przyczyniać wydatków.
– Chłopie, tym rąbaniem zarobiłeś sobie na więcej. – Karczmarz z zadowoleniem spojrzał na rosnący sąg bierwion. – Powiedz mi lepiej, jak to się żyje bez pieniążków? Chyba nieźle, patrząc na twój przyodziewek. A ten złoty łańcuszek jest pewno wart tyle, co rycerski ekwipunek.
Watt przecenił wartość tego cacka. Na rycerski ekwipunek składała się kolczuga, hełm, miecz, tarcza i oczywiście rumak, co warte było majątek. Alaine miał to wszystko i nieraz dostawał w darze, gdy jeszcze występował w turniejach. Przecież gdyby nie rycerskie zajęcia, nie dosiadałby Izoldy.
– Pas otrzymałem od księżnej, której gości zabawiałem w zeszłą Wielkanoc. – Alaine westchnął. – Przeliczyłem się, wyjeżdżając z Londynu. Myślałem, że na prowincji nie trzeba mi będzie pieniędzy, więc zostawiłem swoją sakiewkę... zaufanemu przyjacielowi.
W samą porę ugryzł się w język. Watt nie powinien wiedzieć, że zostawił pieniądze u królewskiego skarbnika, człowieka, którego znal od dziecka. Ludzie niższego stanu, nawet niebiedni, jak karczmarze, zwykle rozdziawiali szeroko gęby, kiedy dowiadywali się, z jak wysokiego wywodził się rodu. Alaine wolał w dyskrecji zachować swoje szlachectwo.
Watt wzruszył ramionami, ale drgnęło tylko lewe. Prawe pozostało bezwładne. Musiał mieć jakiś ciężki wypadek, przez co został ułomnym, pomyślał Alaine. I pewnie nie miał syna, który mógłby go zastąpić. To dlatego Grace rąbała drzewo i wykonywała inne męskie roboty.
– Mężczyzna powinien mieć kilka monet w mieszku – stwierdził Watt. – Chociażby po to, by napić się piwa w przydrożnej gospodzie.
– Mówisz jak prawdziwy karczmarz – zaśmiał się minstrel.
– Bo jestem nim od lat. O, idzie nasz kowal.
Watt postąpił parę kroków, aby powitać krępego, silnego mężczyznę, który z uśmiechem gładził po głowach napotkane dzieciaki. Alaine spostrzegł, że zgromadziło się ich jeszcze więcej, w tym i dziewcząt, ale za młodych i zbyt chudych jak na jego gust. Wolał kobiety starsze i bardziej dojrzałe, o krągłych, pokuśliwych kształtach, jak ta śliczna córka karczmarza.
Ile jeszcze drzewa będę musiał porąbać? – zastanawiał się, ani na chwilę nie wypadając z rytmu. Palą w kominku, w sali i w kuchni, ale czy jeszcze ogrzewają górę? Miał nadzieję, że nie będzie się trząsł z zimna w nocy.
W zamku Darby miał swoją komnatę z szerokim łożem i piecykiem, gdzie żarzyły się węgle. Nie musiał się bać zimna ani pluskiew w sienniku. Tam spędzał dni z ludźmi, których kochał, a wieczorami stroił lutnię, aby zaśpiewać ich gościom.
Zaproszenie od wuja było czymś więcej niż zaszczytem. Choć gościł już w wielu angielskich i francuskich zamkach, po raz pierwszy zdarzyło się, że człowiek, który był dla niego jak ojciec, zaprosił go do Darby na Boże Narodzenie, aby uświetnił je swoimi występami.
Matthew, pan na Darby, nie był zachwycony, kiedy Alaine odłożył miecz i sięgnął po lutnię. Liczył, że w czasie tej wizyty wuj wreszcie uzna jego wybór. Bo czy inaczej zaprosiłby go, aby grał i śpiewał przed tyloma szlachetnymi gośćmi w te świąteczne dni?
Zaczęły go boleć mięśnie ramion i pleców. Dawno nie harował tak ciężko jak dzisiaj. Nawet kiedy ćwiczył walkę na miecze z rycerzami, nie spływał takim potem. Ech, dobrze byłoby znów być wśród starych przyjaciół i napić się z nimi wina.
Tymczasem czekała go noc we wsi, której nazwy nie znał, w gospodzie „Pod Wytrwałym Wędrowcem” oraz towarzystwo poczciwego karczmarza i jego ślicznej córki. Dziś lutnia będzie wabiła miejscowych piwoszy do izby. Piwo popłynie strumieniem, a do rąk roznoszącej kufle Grace wpadnie wiele miedziaków. Może wtedy zrozumie, że pieśni są warte więcej niż stos porąbanego drewna.
Był pewien, że dziewczynie spodobało się jego śpiewanie, choć rozumiała niewiele słów. Mało znał stosownych ballad po angielsku, głównie same rubaszne przyśpiewki. Tkliwe pieśni miłosne najpiękniej brzmiały po francusku.
Może „Życzenie Aucassina”? Po cichu zanucił pierwszą zwrotkę, szybko przekładając ją z francuskiego na angielski. Tak się zagłębił w tłumaczeniu, że kolejną zaśpiewał głośno:
– O, mój Panie, cóż robiłbym w raju? I tak nie wejdę do jego bram.
Daj mi tylko moją Nicolettą, Słodkie dziewczę, które kocham tak.
Całkiem nieźle, pochwalił się w myśli.
Jego uwagę zwróciła nagła cisza. Alaine opuścił siekierę i rozejrzał się po podwórcu. Kobiety, mężczyźni i dzieci tłoczyli się wokół niego, słuchając w skupieniu.
Grace też słuchała. Stała w cieniu ganku, opuściwszy kubły na ziemię. Czy była już dla kogoś słodką przyjaciółką, jak Nicolettą dla Aucassina?
Z irytacją odsunął od siebie obraz Grace w czyichś objęciach. Czy idzie z każdym, kto jej godziwie zapłaci, jak wiele córek karczmarzy? Nie, to zupełnie do niej nie pasowało. Miała w sobie zbyt wiele szlachetności i dumy. Już prędzej wyobrażał sobie swoje usta na jej karminowych wargach, dotyk aksamitnej skóry, krągłe kształty pod dłońmi i...
Kołysząc biodrami, Grace ruszyła ku niemu, i dzikie fantazje rozpaliły mózg Alaine’a do tego stopnia, że spodnie nagle wydały mu się za ciasne.
Jej źrenice się rozszerzyły, a policzki oblał rumieniec. Nie był pewien, czy podobało się jej to, co zobaczyła. Chyba tak, bo zmysłowo zwilżyła usta czubkiem języka, doprowadzając go niemal do szału.
– Śpiewałeś to dla mnie wcześniej po francusku, tak? – zapytała miękko.
– Tak – wyjąkał, nie mogąc wydobyć z siebie więcej słów. W odpowiedzi obdarzyła go ciepłym, szerokim uśmiechem.
– Narąbałeś o wiele więcej drzewa, niż się spodziewałam. Może teraz wejdziesz do izby, żeby ochłonąć i odpocząć.
Rzeczywiście, w pewnej chwili tak zapamiętał się w układaniu słów pieśni, że bez udziału świadomości pracował jak furiat, machając siekierą w rytm melodii. Rzadko zdarzała mu się aż taka wena.
– Chętnie sobie odsapnę, skoro uważasz, że z nawiązką odrobiłem swoje zadanie.
– Jak najbardziej.
Postawił siekierę przy ścianie i sięgnął po tunikę. Jakieś dziewczę westchnęło z żalem, wywołując w tłumie wybuch śmiechu.
– Zrobiłeś na nich wrażenie – zauważyła z rozbawieniem Grace.
– Nie miałem takiego zamiaru, zwłaszcza jeśli chodzi o dzierlatki. – Wreszcie miał okazję sprawdzić jej uczucia. – Lecz jeśli ty miałabyś równie smętnie wzdychać jak one, mogę się nie ubierać – dodał z błyskiem w oku.
Na ślicznej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
– Ja nie wzdycham.
– Nigdy? Do nikogo?
– Jeszcze nie spotkałam mężczyzny, który byłby wart moich westchnień – powiedziała, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła ku domowi.
Grace pod kierunkiem matki dekorowała salę gałązkami ostrokrzewu. Czerwone owoce wyglądały ślicznie na tle ciemnej zieleni liści. Wieczór zapowiadał się lepiej niż myślała. Kilku sąsiadów przyszło pogwarzyć sobie z jej ojcem i przy okazji uraczyć się piwem.
Alaine nie spoufalił się z nikim. Zaniósł swoje rzeczy na górę i zszedł, przebrany tym razem w skromną, brązową tunikę. Po posiłku rozłożył na stole pergamin, wyjął pióro, inkaust i zagłębił się w pisaniu.
Grace miała wielką ochotę zajrzeć mu przez ramię, aby zobaczyć, co pisze. Nie śmiała jednak podejść ani tym bardziej pytać. I tak już wpatrywała się w niego zbyt zachłannie. Nie wzdychała jawnie, lecz jej myśli stały się bezwstydne i zdrożne.
Znała męskie pożądanie, odkąd z dziewczynki zmieniła się w kobietę. Mężczyźni wyraźnie ożywiali się na jej widok, prawili miłe słówka. Kilku próbowało nawet uzyskać coś siłą, gdy odrzucała ich awanse. A od czasu, kiedy ostatni z takich zalotników, nachalny łotr, ciężko zranił jej ojca, który stanął w obronie czci córki, zaczęła się brzydzić popędliwą, męską naturą i lękać brutalności. Lecz żadnego z tych uczuć nie doznawała w obecności Ałaine’a, choć pragnął dokładnie tego samego co inni – zabawić się z nią na posłaniu.
Przeciwnie, jej ciało odpowiadało z ochotą na znaki wysyłane przez niego, a chęć zbliżenia stawała się coraz bardziej przemożna. Dotąd nie przypuszczała, że żądza może pomieszać umysł i poplątać język. Dopiero kiedy zobaczyła Alaine’a, poczuła, że niemal spala się w pragnieniu.
Źle się z nią działo!
Może uległa czarowi, bo jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak pięknego ciała i twarzy, tak oszałamiającego uśmiechu, nie słyszała tak uwodzicielskiego głosu.
– Grace, pomóż mi powiesić gałązki! – usłyszała głos matki. Kiedy mijała minstrela, na chwilę uniósł głowę znad papieru i zaczął się rozglądać, jakby szukając jej wzrokiem. Wyglądał jak ktoś, kogo poniósł twórczy zapał albo kim zawładnęły marzenia. Bardzo chciała, aby ten niezwykły blask w jego oczach nie przygasł, cokolwiek go wywołało. Miała ochotę patrzeć w nie bez końca, zatopić się w tym bursztynowym morzu...
– Skończyłem – powiedział głębokim, uwodzicielskim głosem. – Chcesz posłuchać?
Napisał balladę!
– No jasne.
– Pójdę po lutnię.
Wstał i szybko wyszedł z izby. Grace roztargnionym ruchem wzięła pęk gałązek z ręki matki i splotła je w wieniec. Aby powiesić go na belce, musiała przysunąć sobie ławę, na której jeszcze przed chwilą siedział Alaine. Mogła teraz podejrzeć, co napisał, ale powstrzymała się. Wolała usłyszeć, jak sam wyśpiewa słowa.
Ława chwiała się, ale inne były jeszcze bardziej koślawe. Grace zawiesiła sobie wieniec na szyi, weszła na ławę i ostrożnie sięgnęła do belki, szukając wbitego tam gwoździa.
Usłyszała szybkie kroki Alaine’a na schodach. Wpadł do izby i zatrzymał się jak wryty, wtapiając wzrok w Grace. Nagle poczuła się, jakby była całkiem naga pośród tych wszystkich ludzi, którzy wypełniali gospodę.
– Czy coś się stało? – wyjąkała.
Minstrel podszedł do stołu i delikatnie położył instrument na blacie.
– To wielki przywilej dla mężczyzny oglądać piękną pannę, która dekoruje izbę zielenią. Wyglądasz jak ustrojony w liście i jagody posąg leśnej boginki. »
Oszołomiona wykwintnym komplementem, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Za to Nelda nie straciła rezonu.
– Ach, cóż za galanteria, panie Alainie! Nic dziwnego, skoro układasz tak dworne ballady.
Minstrel uśmiechnął się.
– Rycerski kawaler zawsze gotów jest prawić komplementy pięknym damom i ofiarować im pomocną dłoń w potrzebie.
Grace poczuła nagle, jak silne dłonie obejmują ją w pasie i podtrzymują. Gdyby zachwiała się w przód, jego usta dotknęłyby jej piersi. Zadrżała i wiedziała, że to wyczuł.
– Powieś ten wieniec i zejdź – powiedział.
– Dobrze, ale poradzę sobie bez pomocy. Nie jestem damą w niebezpieczeństwie.
Prawdę mówiąc, była w niebezpieczeństwie, dopóki czuła na sobie jego dłonie.
Alaine zajrzał jej głęboko w oczy.
– Może i nie jesteś, ale i tak będę cię trzymał – oświadczył, po czym zniżył głos do szeptu: – Nie mógłbym patrzeć, jak spadasz, a krew plami moje dzieło.
Boże, dlaczego tak na nią działał? Co takiego zobaczyła w beztroskim grajku, który włóczył się od zamku do zamku, żyjąc z łaski możnych panów i dam, uwiedzionych jego śpiewem? Dlaczego nie marzyła o robotnym, poczciwym mężu, który zadbałby o obejście, zarobił grosz i obdarzył ją gromadką dzieciaków?
Pospiesznie zawiesiła wieniec na gwoździu.
– Możesz już mnie puścić.
– Oprzyj ręce na moich ramionach. Zawahała się.
– Nie bój się, Grace. Nie pozwolę, żebyś upadła.
Nie miała siły dłużej się opierać. Położyła dłonie na szerokich barach Alaine’a. Oczy mu pociemniały, kiedy uniósł ją, jakby była piórkiem, i postawił na ziemi. Z ociąganiem puścił jej talię.
Grace z trudem wciągnęła powietrze. Napięcie, jakie powstało między nimi, było nie do zniesienia.
– Teraz mi zagraj.
Skinął głową i sięgnął po lutnię. Przyjął pozycję, opierając stopę na ławie, i przebiegł palcami po strunach.
Grace z matką usiadły w drugim końcu stołu. Mężczyźni odstawili kufle i ucichli w oczekiwaniu.
Alaine grał melodię, którą już znała, ale tym razem słowa ballady przemówiły do niej z całą siłą. Śpiewał o rycerzu, który marzył, by połączyć się ze swoją wybranką, o ojcach, którym nie podobała się ich miłość, o wspólnej ucieczce zakochanych, o długim rozstaniu. Aż wreszcie popłynęły strofy o tym, jak Aucassin i Nicoletta powrócili do domu, aby nareszcie otrzymać ojcowskie błogosławieństwo i odtąd pozostali już na zawsze razem, ciesząc się swoją miłością.
Nelda co i raz wzdychała, mężczyźni wybijali rytm nogami i kuflami. Jeden z nich rzucił minstrelowi miedziaka. Śpiewak pochwycił go zręcznie i skłonił się w podzięce.
A rozmarzona Grace wyobrażała sobie, że jest Nicoletta, ma swojego ukochanego Aucassina i miłość tak wielką, jak miłość tamtych dwojga.
Alaine siedział przy stole i słuchał, jak miejscowi narzekają na pańszczyznę, podatki i rządy swojego pana. Nie odzywał się, tylko od czasu do czasu leciutko przebiegał palcami po strunach lutni.
Dobrze wiedział, jak działa ta feudalna machina. Właścicielem wsi był lord Thorpe, który miał w pobliżu swoją siedzibę. Od chwili rozpoczęcia prac polowych aż do zbiorów mieszkańcy przez dwa dni w tygodniu musieli odrabiać pańszczyznę. Sam nieraz wysłuchiwał utyskiwań wuja na leniwych chłopów, którzy byle jak odwalają robotę na pańskich polach. Teraz po raz pierwszy miał okazję posłuchać drugiej strony.
Kowal pochylił się ku jednemu z gospodarzy.
– John, prawda jest taka, że gdybyś porządnie naostrzył lemiesz u pługa, twoje woły pociągnęłyby go raźniej, a ty oszczędziłbyś ze sześć pensów na rok, obrabiając więcej pola.
– Ostrzę lemiesz każdej zimy! – wrzasnął John, waląc kuflem w stół.
– Widać nie tak jak trzeba.
Pomruk poniósł się przy stołach. Kowal zamachał rękami, rezygnując z dalszych perswazji. Alaine uśmiechnął się. Wszyscy wiedzieli, że kowal umiał lepiej szykować pługi niż chłopi, ale kazałby sobie słono za tę usługę zapłacić.
Watt serdecznie klepnął Johna po ramieniu.
– Coś mi się widzi, że piwo uderzyło ci do głowy.
– Możebnie. Nelda warzy najmocniejsze w okolicy.
– Słodki całus i kufel piwa, czujesz, żeś w niebie, choć głowa się kiwa! – zanucił Alaine.
Nie słuchał rubasznego śmiechu, który wywołał, tylko uparcie zerkał w stronę kuchni, gdzie znikła panna, na cześć której wyśpiewał swoją balladę.
Nie powiedziała słowa, po prostu wstała i opuściła izbę, jakby słowa piosenki uraziły jej uczucia. Ale jakie? Doprawdy, dziwne stworzenia z tych niewiast, rozmyślał. Kiedy mężczyzna cieszy się, że sprawił im przyjemność, okazuje się, że jest na odwrót. Zarazem Grace była zupełnie różna od kobiet, które znał – a znał ich bardzo wiele. Dłonie miała smukłe, lecz spracowane, i chadzała w grubych, prostych sukniach jak chłopka.
Co mogłoby ucieszyć kobietę, która całymi dniami harowała jak mężczyzna? Porąbał już dla niej drzewo i naprawił zasuwę w stajni. Co jeszcze miałby zrobić? Wszak jest minstrelem, a nie drwalem czy ślusarzem. Jeśli dzisiaj nie ucieszy jej pieśnią, nie będzie godny miana minstrela.
– Powiedz mi, kowalu, czy pojadę jutro, czy pójdę piechotą?
– Pójdziesz piechotą. Klacz musiałbyś prowadzić za sobą. Lepiej nie obciążać jej nogi przez najbliższy tydzień.
– W takim razie zostawię Izoldę w gospodzie, żeby wydobrzała.
– Słusznie, zwłaszcza że niezawodne kolano Watta przepowiada śniegi.
– Tak, moje kolano nigdy nie kłamie – podkreślił z dumą ojciec Grace. – Lecz skoro masz iść taki kawał na własnych nogach, zaopatrzymy cię w prowiant. Powiem Grace, żeby poświęciła jakąś starą kurę i upiekła ci ją na drogę.
Kowal z ożywieniem popatrzył na Watta.
– To skarb mieć taką córkę jak twoja. Gdyby mój Rob był mądrzej...
Karczmarz przerwał mu ostrzegawczym gestem.
– Daj spokój. Nie sądzę, by Grace szybko wybaczyła twojemu synowi.
– Ani ja, wierz mi. Cale szczęście, że twoja córka jest zbyt mądra, by sądzić ojca po jego durnym synu. – Ciężko podniósł się z ławy. – No, ale na mnie pora. Jak się dzisiaj sprawię w kuźni, może moja dobra kobita puści mnie tu jeszcze, abym posłuchał pięknych pieśni przy kufelku. Strój swoją lutnię, minstrelu. Nie masz lepszej rozrywki na długie, zimowe wieczory.
Pozostali mężczyźni poszli za jego przykładem. Zaszurały odsuwane ławy. Alaine zapewnił wszystkich, że zaśpiewa po wieczerzy. Miał wielką ochotę dowiedzieć się, o co chodziło w tajemniczej historii Grace i kowalowego syna. Czy nosiła w sercu miłosną ranę? Od dawna? I jak głęboką?
Zaledwie gospodarz zamknął drzwi za gośćmi, Nelda wbiegła z krzykiem do izby.
– Szczury! – zapiszczała, unosząc spódnice i w panicznym strachu gramoląc się na ławę. – Och, Watt, w kuchni są szczury!
– Babo, złaź stąd! – rozkazał, uważnie nasłuchując odgłosów z kuchni.
Alaine odłożył instrument.
– Zajmijcie się żoną, a ja zobaczę, co się tam dzieje.
Uzbrojona w miotłę Grace stała przy kuchennym stole, a kiedy spod stołka wyprysnęła przerażona mysz, miotła śmignęła i ją przygwoździła. Grace popatrzyła na Alaine’a z dumną miną zwycięskiego łowcy.
– Widzę, że masz wprawę w takich polowaniach – zauważył z uśmiechem.
– Urządzam je z musu – odparła speszona. Uniosła miotłę. Mysz nie poruszyła się. – Ledwie pozbędę się jednych, już złażą się drugie.
Schylił się i chwycił mysz za ogon.
– Wiesz, którędy wchodzą? – zapytał rzeczowo.
– Tak, przez spiżarnię. Myślą, że worki z kaszą są dla nich. Alaine uchylił drzwi i z rozmachem cisnął zdechłe zwierzę na, kupę śmieci, po czym przemył ręce garścią śniegu. Kiedy wrócił, Grace skubała już kurę.
– Wielkie dzięki – powiedziała z ulgą. – Łatwiej mi zabić mysz niż się jej pozbyć.
– Może poszukamy dziury, przez którą wchodzą, i zatkamy ją?
– Dobry pomysł, ale najpierw muszę sprawić kurę. Ma być gotowa na kolację.
– W takim razie pokaż mi to miejsce. Sam się tym zajmę. Ruchy zręcznych palców, wyrywających pióra, stały się jeszcze szybsze.
– Alainie, jesteś naszym gościem i już zarobiłeś na swój wikt i kwaterę rąbaniem drzewa. Nie musisz więcej się starać.
Święta racja. Dlaczego w takim razie zatkanie mysiej dziury stało się dla niego najważniejsze na świecie?
– Muszę jeszcze odpracować pobyt Izoldy w waszej stajni. Grace wzruszyła ramionami i zerknęła w stronę izby.
– Ojciec nie był zachwycony układem, który z tobą zawarłam. Kiedy usłyszał, że obracasz siekierą, zmartwił się o twoje delikatne dłonie grajka. Lepiej więc nie plam ich więcej robotą.
Co za uparta kobieta! Alaine podszedł do Grace i położył jej dłonie na ramionach. Delikatne ciepło zdawało się przenikać do jego żył. Walczył z sobą, aby nie odwzajemnić drżenia ciała i żaru, jaki pojawił się w spojrzeniu zielonych oczu.
– Nie prosiłaś mnie o usługę, sam się zaofiarowałem. Moim dłoniom nic się nie stanie.
Przymknęła oczy i mimowolnie oblizała wargi czubkiem języka. Te usta błagały o pocałunek i Alaine z najwyższym trudem powstrzymał się, by nie spełnić ich prośby. Grace powoii rozwarła powieki, świadoma, jak nikła odległość dzieli ich ciała.
– Dobrze, jeśli nalegasz, pokażę ci to miejsce – powiedziała zduszonym głosem.
Wysunęła się spod jego dłoni i poprowadziła go do małej komórki. Przy wejściu stała beczka, z której unosiła się woń solonych śledzi, były też sterty skrzynek i worki.
– O, tutaj – pokazała ciemny kąt. – Tylko odsunę siennik. Chwyciła pękaty lniany wór wypełniony słomą i przesunęła na środek pomieszczenia.
Alaine rozglądał się po zagraconej klitce. A więc tu, na tym prostym sienniku, Grace kładła się, zmęczona po całym dniu harówki, tu rozplatała gruby, jasny warkocz i rozbierała się do koszuli, aby zasnąć wśród woni śledzi.
A przecież tak piękna kobieta powinna mieć pokojówkę, kąpać się w pachnących ziołach, namaszczać białe ręce olejkami i spać na miękkim łożu. Grace nie miała nic z tego. Jedyne, co mógł dla niej zrobić, to zatkać mysią dziurę, choć wątpił, aby uwolniło ich to od plagi gryzoni. Wziął się do pracy, co i rusz zerkając na siennik i wyobrażając sobie, że leży na nim z Grace.
Po zmroku zaczął padać śnieg przepowiedziany przez niezawodne kolano Watta. Grace przekonała się o tym na widok gości, którzy otrząsali białe płatki z ubrań i tupali butami na progu.
Nie miała czasu popatrzeć, jak wirują białe płatki, pokrywając świat miękkim całunem, bo ledwie nadążała z napełnianiem kufli. Takiego najazdu gospoda nie widziała od miesięcy. Większość zjawiła się po to, by posłuchać śpiewu minstrela.
Alaine siedział na stole pośrodku izby i właśnie wyśpiewywał frywolną balladę o miłosnych przygodach pastereczki. Do czarki, ustawionej na podłodze pod jego stopami, co chwila z brzękiem wpadały miedziaki. Kasa gospody również znacznie się wzbogaciła, bo piwo lało się strumieniami.
Grace sama już nie wiedziała, co ma myśleć o tym dziwnym człowieku, który przez godzinę trudził się, aby zatkać mysią dziurę i pałaszował proste potrawy, twierdząc, że są smaczniejsze niż frykasy, które jadał na pańskich dworach. Nawet jeśli jego pochwały były wynikiem czystej galanterii, wywarły na niej ogromne wrażenie. Nikt z podróżnych odwiedzających gospodę nie zdobył się na takie uprzejmości.
Dobrze byłoby mieć w rodzinie tak silnego i chętnego do pracy mężczyznę, który na dodatek potrafiłby zwabić do oberży tłumy. A przy tym patrzyłby na nią, jakby była gotowym do zerwania, dojrzałym owocem, budząc zdrożne, słodkie, jakże rozkoszne myśli...
Garbarz uniósł pusty kufel. Grace chwyciła dzban i pospieszyła, aby obsłużyć gościa. Tymczasem pastereczka z ballady na pachnącym wrzosowisku dała swojemu kawalerowi to, co miała najsłodszego, i obiecali sobie dozgonną miłość. Lecz pieśń skończyła się smutno, gdyż kawaler odjechał w siną dal na pięknym rumaku, za pierwszym zakrętem drogi zapominając o pannie i obietnicy. Słuchacze, zagrzani pieśnią, chórem podśpiewywali refren, wybijając rytm kuflami. Grace zastanawiała się zgryźliwie, czy tak samo by się cieszyli, gdyby to ich córki stały się ofiarami niehonorowego kawalera.
Napełniła kufel garbarzowi.
– Miło, że przyszedłeś, Hugh. Dobrze idzie do głowy nasze piwo?
– Jeszcze jak! Zwłaszcza gdy nalewa je najpiękniejsza panna w okolicy.
Słyszała to zdanie wiele razy, bo prawie każdy mężczyzna we wsi liczył, że pochlebstwami zarobi u niej na darmowy kufelek.
– Jeśli piwo nalane moją ręką smakuje tak dobrze, nie żałuj na nie grosza – kusiła ze śmiechem.
Hugh łypnął na nią z zachwytem.
– Och, Grace, powiadam ci, że któregoś dnia przybędzie tu gość, który przyjmie twoją cenę i wypłaci ci się z nawiązką. Pomnisz moje słowa.
Grace już otworzyła usta, aby zapytać, co ma na myśli, gdy Alaine po raz kolejny skupił uwagę gości, rozpoczynając następną balladę. Tym razem nikt nie rozumiał słów, ale też nikomu to nie przeszkadzało.
Grace przysiadła w pobliżu beczki, aby choć przez chwilę odpocząć. Żałowała, że nie rozumie tekstu. A może to i lepiej? Z jakim bólem słuchałaby znów o szlachetnym rycerzu i pani jego serca, o kradzionych w świetle księżyca pocałunkach, a potem o smutnym rozstaniu, gdy kochanek odjeżdża, aby nigdy już nie zobaczyć się z tą, której tyle mówił o miłości.
Przybędzie tu gość, który przyjmie twoją cenę...
Czy nie wywindowała jej za wysoko? Czy będzie to człowiek, który zechce dzielić z nią codzienne trudy? Człowiek prawy i uczciwy, który pracowałby i śmiałby się z nią w ciągu dnia, a radował miłosnymi uniesieniami w nocy? Czy żądała zbyt wiele?
Kiedy Alaine śpiewał swoje ballady, spojrzeniem szukał Grace. W końcu przestało jej to pochlebiać. Była wszak jedyną kobietą w tej izbie, nie licząc podstarzałej matki, a rzecz oczywista, że minstrele śpiewają dla kobiet. Tak stanowił obyczaj i nie było w tym nic dziwnego.
Grace usłyszała, jak otwierają się drzwi gospody. Weszło dwóch mężczyzn, jeden dojrzały, a drugi młodzieniaszek. Zdjęli ciężkie, wełniane okrycia i wraz z czapkami otrzepali je ze śniegu, pozostając w zielonych tunikach. Szlachetni panowie, oceniła. Miała dla nich miłą obsługę, a na noc wygodne spanie. Byle dobrze zapłacili.
– Piwa? A może gorącego jabłecznika? – zapytała z uśmiechem.
Starszy popatrzył na nią z zachwytem, jakby ofiarowała mu boski nektar ze złotej flaszy.
– Jabłecznika. I coś do jedzenia. Moi czterej ludzie zajmują się teraz końmi, ale też są głodni. – Rozejrzał się po pełnej gości sali, aż jego spojrzenie zatrzymało się na Alainie. – Wystarczy miejsc do spania dla wszystkich?
– Wystarczy – zapewniła. – Zaraz przyniosę wam jabłecznika i zadbam o resztę.
Po drodze do kuchni powiedziała ojcu, by poszedł do stajni i rozlokował sługi. Po niedługiej chwili miała już dzban jabłecznika i podgrzany mięsny placek dla panów. Dla służby pyrkotała w kociołku zupa.
Kiedy wróciła do izby z tacą pełną jedzenia i picia, Alaine siedział przy stole przyjezdnych. Młodzian kiwał się nad stołem, ciężkie powieki opadały mu na oczy. Grace zaczęła się obawiać, że zaśnie, zanim zdąży zjeść.
Jego starszy towarzysz zaśmiał się głośno z czegoś, co powiedział Alaine, i sięgnął po napitek.
– Cny minstrelu, też jadałem przy stole lorda Shrewsbury’ego. Lepszego jadła nie znajdziesz nigdzie.
Alaine pokazał na dymiące danie, które właśnie pojawiło się na stole.
– Ten mięsny placek sprawi, że zmienisz zdanie. Grace, od razu zacznij grzać następną porcję. Założę się, że jego lordowska mość poprosi o dokładkę, jak i ja.
Aż się zarumieniła, słysząc taką pochwałę.
– Jak sobie lordowska mość będzie życzył.
– Po takiej pochwale z ust znawcy z pewnością wezmę drugą porcję – roześmiał się lord. – Przerwaliśmy podróż, bo zaraz rozszaleje się zamieć. Dobrze, że jedziemy na południe, a nie na północ.
– Głęboki śnieg? – zainteresował się Alaine.
– Tak, miejscami są już spore zaspy. Daje się przejechać, ale ciężko i szkoda koni.
Miejscowi, słysząc, co dzieje się z pogodą, zaczęli w pospiechu wysączać swoje kufle i zbierać się do wyjścia. Panowie skończyli jeść i wstali, aby udać się na górę. Starszy wręczył Grace dwie sztuki srebra.
– Masz tu, piękna gosposiu, za dobrą opiekę i wspaniałe jadło – powiedział z uśmiechem.
Wkrótce goście wrócili do domów albo rozeszli się do swoich kwater. Został tylko Alaine. Siedział, w zamyśleniu, trącając struny i nucąc coś pod nosem, podczas gdy Grace krzątała się, porządkując izbę. Zmęczenie opuściło ją w jednej chwili. Tłusta, świąteczna gęś znalazła się nagle w zasięgu ręki. Już miała za co ją kupić.
Nalała sobie resztę piwa z dzbana i przysiadła obok Alaine’a. Sam musiał wypić sporo i zyskać twórczą wenę, gdyż rozbawieni goście stawiali mu raz po raz. Zerknęła do miski, do której goście wrzucali miedziaki. Sporo się nazbierało jak na jeden wieczór, pomyślała z podziwem.
– Nieźle ci poszło – pochwaliła.
– Wystarczy, aby opłacić postój Izoldy do Trzech Króli. Cale dwa tygodnie, dodała w myślach, sadowiąc się wygodniej.
– Pewnie wystarczy, ale lepiej zabierz swój zarobek. Przy takiej pogodzie będziesz musiał jutro zatrzymać się na nocleg.
– To prawda – pociągną! tyk piwa. – Nie bardzo mam ochotę brnąć przez zaspy, ale do jutra jeszcze szmat czasu. Zimowe noce są długie. Chcesz jeszcze czegoś posłuchać?
– Dobrze, ale nie o mleczarce ani pastereczce.
– Jak sobie życzysz, pani – odparł dwornie.
Grace przysunęła się do stołu i oparła brodę na ręku. Znała tę melodię, bo Alaine grał ją kilka razy tego wieczoru. Tylko tym razem nikt nie odciągał jej od słuchania, unosząc wymownie kufel. Nikt nie wchodził, tupiąc, do izby, nikt nie psuł magicznego nastroju.
Teraz nie musiała odrywać spojrzenia od twarzy pięknego grajka. Zdawało się jej, że cały sens miłosnej treści mieścił się w jego oczach. Czarowny głos i uwodzicielski urok unosiły ją w krainę słodkiej fantazji, gdzie stała się ukochaną pięknego rycerza. Po raz pierwszy pomyślała ciepło o swojej klitce, małej, lecz skrytej przed wzrokiem domowników. Gdyby zaprowadziła tam Alaine’a i dała mu, czego pragnął, nikt by się o tym nie dowiedział.
Takie myśli są niebezpieczne. Mącą umysł, nie pozwalają pilnować interesów.
Alaine wyśpiewał ostatnią zwrotkę i poczuł, że Grace oddaliła się od niego myślami. Rozmarzony wzrok stał się znów bystry i czujny. Wyprostowała się przy stole, jakby szykowała się do nowej pracy.
Wyczuwał, co się z nią dzieje. Ta ballada poruszała serca wielu kobiet i czasami doprowadzała do tego, że wyrażały zgodę na wspólną noc. Grace nie rozumiała słów, ale z pewnością pojęła jego intencje. I odrzuciła je.
Ta córka karczmarza była zrodzona ze szlachetniejszego kruszcu, niż mu się z początku wydawało. Dziwne, ale im bardziej była niedostępna, tym mocniej jej pożądał, bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety.
Jej uroda mogła iść w zawody w każdą pięknością, ponadto miała w sobie łagodny urok, którego zwykle brakowało kobietom jej stanu. Swoje obowiązki wypełniała szybko, sprawnie, niemal niedostrzegalnie, nie żądając uznania i czerwieniąc się, kiedy została pochwalona.
Pomimo obfitości miedziaków w miseczce, nie miał poczucia dobrze wykonanej pracy. Nie zarobił na uśmiech pięknej karczmarzówny.
Wybrzmiał końcowy akord. Grace wstała zza stołu, przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiała, a potem sięgnęła do sakiewki pod fartuchem.
– Piękna pieśń – pochwaliła, zwracając się ku niemu. – Wszyscy cię nagrodzili, tylko nie ja. – Dorzuciła srebrną monetę do jego miedziaków. – Życzę ci, abyś milej niż tutaj spędził czas w zamku Darby.
To jego ostatnia szansa!
– Do rana jeszcze wiele czasu. Moglibyśmy...
– Nie, minstrelu.
Grace jadła chleb z serem, nie włączając się do sporu. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, po czyjej stanąć stronie.
Alaine szykował się do wymarszu do zamku Darby, jej rodzice zaś nalegali, aby odczekał jeszcze jeden dzień, tłumacząc, że do tego czasu inni podróżni udepczą zasypany śniegiem gościniec.
– Macie rację, ale już jestem spóźniony – oponował. Ojciec Grace sapnął niecierpliwie.
– Wyruszaj więc, panie, i brnij przez zaspy, a nie dotrzesz do zamku w ogóle. Ludzie mówią, że śnieg miejscami sięga koniom po brzuchy. To nie jest pogoda na piesze wędrówki.
Szlachcic i jego syn wyruszyli bladym świtem, kierując się na południe, ale tam drogi były lepsze. Grace nie widziała jeszcze, aby jej ojciec kiedykolwiek tak przejmował się losem swojego gościa.
– Sami mówicie, że zaspy są tylko miejscami. – Minstrel uparcie obstawał przy swoim – Wystarczy, żeby pójść na manowce. Człowieku, jeśli śnieg zawiał szlak, zgubisz drogę i zamarzniesz w pustkowiu! Po co tak głupio narażać życie?
Wszystko, co mówił stary Watt, było rozsądne, lecz po tym, co zdarzyło się wczoraj, Grace wolałaby, aby Alaine jak najszybciej zniknął.
Do tego zupełnie siebie nie rozumiała. Czemu tak szczodrze nagrodziła go srebrną monetą, kiedy miedziak w zupełności by wystarczył? Długo nie mogła zasnąć, gryząc się z powodu głupiej hojności. Lecz przede wszystkim myślała o samym Alainie.
W jednej, szalonej chwili, przewracając się na posłaniu, zapragnęła iść do niego na górę i powiedzieć, że zmieniła zdanie. Gdyby nie świadomość, że w tej samej izdebce spał szlachcic z synem, chyba nie zdołałaby zdusić w sobie nieznośnego pożądania, które popychało ją ku temu pięknisiowi. Co by było, gdyby dotknęła w ciemnościach innego mężczyzny?
Niech więc lepiej odjedzie i pozwoli jej zapomnieć o swoim zmysłowym ciele i czarodziejskim głosie. Niech odejdzie, zanim znów zacznie ją kusić swoją bliskością, a paląca ciekawość i zdradzieckie cielesne popędy nie zaćmią do reszty rozumu.
Alaine zakołysał napitkiem w kubku, wpatrując się w klarowny jabłecznik, bursztynowy jak jego oczy.
– Może i masz rację... Dzień czy dwa mnie nie zbawią.
– Nareszcie mądra decyzja! Nelda też wyraziła swoją aprobatę.
– Minstrelu, zagrasz nam dzisiaj wieczorem, prawda? Alaine błysnął zębami w uśmiechu.
– Jak mnie ładnie poprosicie...
Gospodyni serdecznym gestem położyła mu rękę na ramieniu.
– Czy będę mogła cię poprosić, abyś zaśpiewał po angielsku jedną z tych ballad, która brzmi... o, tak. – Zanuciła melodię.
Grace przymknęła oczy, wstrzymując na moment oddech. Ballada, którą śpiewał dla niej, która uwiodła ją jak zmysłowa pieszczota...
– Mamo, nie powinnaś żądać tak wiele.
– Czyż to wiele? – zaoponował Alaine. – Jeśli potrafię dobrać właściwe słowa do melodii, z przyjemnością zaśpiewam.
Nelda zachichotała jak młoda dziewczyna.
– Jak to miło z twojej strony, szlachetny kawalerze! Alaine nisko skłonił głowę na znak szacunku. Grace miała już dosyć atencji, jaką darzyła go jej matka. Zebrała ze stołu kubek i cynowy talerz, ale nie wstała, gdyż ojciec pochylił się ku niej.
– Grace, jak się nazywa córka garbarza?
Ta młódka, która wzdychała najgłośniej spośród wszystkich dzierlatek, które podziwiały Alaine’a rąbiącego drzewo!
– Marie, a co?
– Chcę ją nająć na dzisiaj do pomocy, jeśli rodzice się zgodzą. Grace z trudem się opanowała, by nie okazać złości. Czyżby ojciec nagle uznał ją za jakąś niezdarę? Nigdy wcześniej nie najmował pomocy. A w dodatku taki wybór! Będzie musiała patrzeć, jak Marie cielęcym wzrokiem gapi się na pięknego minstrela!
– Wczoraj daliśmy sobie radę we trójkę. Czemu dzisiaj miałoby być inaczej?
– Bo przyjdą gospodarze z całymi rodzinami. Grace wybałuszyła oczy.
– Kobiety nigdy tu nie przychodziły, nie mówiąc już o dzieciach.
– Ale dzisiaj przyjdą. Przygotuj się.
Alaine pracował nad przekładem, który przyrzekł Neldzie, ale rozkojarzony umysł stale podsuwał mu inne słowa. Burza uczuć, wybuchowa mieszanka gniewu i radości, gwałtownie domagała się ujścia.
Wiedział aż za dobrze, komu zawdzięcza ten przypływ natchnienia. Grace, której nie widział od rana. Podejrzewał, że unikała go od czasu, gdy za namową jej ojca postanowił zostać. Wolałaby pewnie, aby spakował swoją lutnię i wyniósł się z gospody. Gdyby trwał przy swojej decyzji, już dawno byłby w drodze. Ale wtedy nie miałby szansy wywołać upragnionego uśmiechu na twarzy dziewczyny.
Było jeszcze coś, co nurtowało jego myśli – siła, z jaką jej pożądał. Marzył, aby dotykać i smakować słodkość kobiety o zielonych oczach, która skrycie pragnęła tego samego.
Gdzie więc się podziewała owa wdzięczna boginka, na której cześć pragnął bez końca śpiewać o miłości? Alaine poczuł, że musi natychmiast zobaczyć swoją muzę.
Znalazł Grace w stajni, gdzie chwacko machała widłami. Na jego widok zasznurowała usta i jeszcze ostrzej zabrała się do roboty. Przy Izoldzie stał kowal, głośno wychwalając zalety klaczy.
– Jak się ma moja piękna? – zagadnął Alaine. Kowal wyprostował się i wytarł dłonie pękiem słomy.
– Opuchlizna się zmniejsza. Trzeba jej kilku dni odpoczynku. Pięknego i dzielnego macie konia. Musiał was niemało kosztować.
– Owszem, niemało, ale dałbym każdą cenę. Sam mogę nie jeść, ale Izolda musi mieć pełny żłób.
Kowal zaśmiał się rubasznie.
– Ach, czegóż to nie zrobią mężczyźni, aby dogodzić damom! Kobieta czy klacz, jeśli jest źle traktowana, zmienia się w potwora.
Grace poklepała lśniący zad Izoldy.
– Święta prawda – przytaknęła, patrząc wymownie na kowala. – Z tego wniosek, że jeśii kobieta stanie się potworem, będzie to wina mężczyzny.
Izolda pokiwała łbem i parsknęła, jakby całkowicie zgadzała się z tym zdaniem.
Kowal spoważniał.
– Wybacz, Grace, nie chciałem przywoływać niemiłych wspomnień.
Zaskoczyła ją ta uwaga.
– Dajcie spokój, kowalu, widzę, że przejęliście się tą sprawą bardziej niż ja.
– Może i tak – powiedział z westchnieniem. – Nie myślałem, że mam takiego głupiego syna.
– Macie jakieś wieści od Roba?
– Nie, od kilku miesięcy ani słowa. Moja żona, jak to matka, coraz bardziej się tym gryzie.
– Wcale się nie dziwię. Pozdrówcie ją ode mnie – rzuciła Grace. I jakby chciała podkreślić, że sprawa jest dawno skończona, odwróciła się i wyszła ze stajni.
Mogła zwieść kowala, ale nie Alaine’a. Jakąkolwiek krzywdę wyrządził jej ten młodzian, na pewno o niej nie zapomniała.
Daj spokój, nie wtrącaj się w cudze sprawy, upomniał się w myśli.
Kowal rzucił mu smętne spojrzenie.
– Przez jakiś czas tych dwoje chodziło ze sobą – powiedział tonem wyjaśnienia. – Już się cieszyłem, że mój Rob wydoroślał, bo oświadczył się Grace. Aż pewnego dnia przyszedł do domu wściekły jak truteń, któremu nie dano skosztować nektaru, i powiedział, że nie ożeni się z Grace, chyba że zapłacę mu majątek. Za nic nie chciał powiedzieć, co się stało, a w dwa dni później zniknął z córką młynarza.
Alaine z trudem nie pokazał po sobie radości.
– A więc wasz Rob złamał narzeczeńską przysięgę i uciekł z inną.
– Powiedziałbym raczej, że to Grace rzuciła Roba, a on poszukał pocieszenia u Bess. – Kowal wzruszył ramionami. – Nikt nie wie, co naprawdę między nimi zaszło.
Ałaine poczuł, że musi wyładować gniew, więc chwycił siekierę i znów zabrał się do rąbania. Kolejna sterta wyrosła na podwórcu, a mimo to wątpił, czy gdyby Rob pojawił się teraz w gospodzie, nie udusiłby go gołymi rękami.
Nabrał, naręcze drew i poniósł do gospody, aby dorzucić do kominka. Kiedy płomień rozbłysnął, odgłos siekania zwabił go do kuchni. Może matka Grace wyjawi mu prawdę o tej niemiłej sprawie? Jednak Neldy nie było. Przy blacie stała Grace i kroiła kalarepę, aby wrzucić ją do gara z zupą, Dopiero teraz uświadomił sobie, że od rana nie widział jej rodziców. Ulotnili się, kiedy tylko zobaczyli, jak znów w natchnieniu sunie piórem po pergaminie.
Chwycił kawałek kalarepy spod noża i zjadł, za co natychmiast został skarcony spojrzeniem pięknych, zielonych oczu, czasami tak bardzo spokojnych, czasami gniewnych, a prawie zawsze zmęczonych.
– Zupa już gotowa? – zagadnął.
– Prawie. Muszę jeszcze dołożyć marchwi.
– Zaraz ci przyniosę. – Nie czekając na odpowiedź, ruszył do komórki. Marchew powinna być w jednej ze skrzynek, które widział wczoraj. Niestety stały puste. W ogóle zapasy tu zgromadzone były nad wyraz skromne. Pół worka kaszy, napoczęta beczka śledzi, gomółka sera, skrzynka jabłek, trochę marchwi i kilka kalarepek.
Mój Boże, zima dopiero się rozpoczęła, a jedzenia nie starczy nawet dla myszy! Teraz dopiero zrozumiał, jakim poświęceniem było dla nich zarżnięcie kury na wczorajszą wieczerzę czy ofiarowanie mu przez Grace srebrnej monety.
Wrócił do kuchni i wręczył jej garść marchewek.
– Niewiele macie zapasów. Nie wystarczy nawet dla myszy – wypowiedział głośno swoje myśli.
– Dzięki tobie nie zjedzą i tego – odpowiedziała z niewesołym uśmiechem.
– Niedługo nie będziecie mieli co jeść, nie mówiąc już o gościach.
Grace zaczęła skrobać marchewki.
– Ma to nam wystarczyć tylko na parę tygodni po świętach. Dzięki groszowi, który zarobiliśmy za twoją sprawą, dokupimy kaszy i sera. Nie zginiemy z głodu.
– A potem?
Grace zerknęła na drzwi i zniżyła głos do szeptu.
– Potem już nas tu nie będzie. Z bożą pomocą sprzedamy gospodę, więc będę mogła umieścić moich rodziców na dożywotnim wikcie u braci z opactwa Glaxton.
Sprzedać gospodę? Alaine, który zdążył już poznać Watta i Neldę Brewerów, nie potrafił sobie ich wyobrazić nigdzie indziej niż w tej gospodzie, serdecznie goszczących swoich gości.
– Sądzę, że dla nich to będzie ciężka decyzja. Smutno skinęła głową.
– Jeszcze z nimi o tym nie rozmawiałam i proszę cię, żebyś nie zdradził im przedwcześnie moich zamiarów. Chcę, żeby spokojnie spędzili ostatnią Gwiazdkę w swoim domu.
Alaine wątpił, aby Watt pogodził się z decyzją córki. Dla tych dwojga ludzi gospoda była całym życiem i obawiał się, że gdyby jej zabrakło, umarliby jak stare drzewa przesadzone w nowe miejsce.
– Dlaczego chcesz sprzedać gospodę? Grace przerwała krojenie.
– Bo sama nie dam rady dłużej pociągnąć tej roboty. Moi staruszkowie są kochani i pomagają mi, jak mogą, ale coraz bardziej brakuje im sił, a do tego ojciec jest kaleką.
– Moglibyście kogoś nająć.
– Owszem, gdybyśmy mieli pieniądze, ale na to się nie zanosi. Ludzie z osady pomagają nam, lecz najpierw muszą obrobić swoje obejścia. Nie możemy ciągle prosić ich o przysługi. Zrozum, naprawdę nie mam innego wyboru.
Zawsze jest wybór. Braciszkowie każą sobie słono płacić za opiekę na starość. Alaine wątpił, czy suma uzyskana ze sprzedaży gospody wystarczy na dożywotnią rentę dla dwojga ludzi.
– A co z tobą? – zapytał z troską. Wzruszyła ramionami i znów chwyciła za nóż.
– Nie wiem, jeszcze o tym nie myślałam. Na razie martwię się, jak zapewnić godną starość rodzicom. Au!
Krzywiąc się, oblizała krwawiący palec. Na ostrzu noża rozmazała się krew.
Alaine pochwycił skaleczoną dłoń.
– Pokaż.
– Daj spokój, ileż to razy zacięłam się w czasie robót w kuchni! Zaraz przestanie krwawić.
Nie puścił jej ręki. Grace Brewer jak zwykle musiała być dzielna niczym rycerz. Smukłe, długie palce były poznaczone wieloma drobnymi bliznami i odciskami, skóra szorstka i spękana. Nie oszczędzała rąk, jak to czynią dobrze urodzone damy.
Z nabożeństwem ucałował spracowaną dłoń, która wydała mu się najpiękniejsza w świecie.
Grace gwałtownie zacisnęła palce, zmagając się z pokusą, by wtulić się w opiekuńcze ramiona i pokazać, że jest słabą, bezbronną istotą, która wymaga wsparcia męskiego ramienia. Jeszcze chwilę się opierała, aż uległa. Pozwoliła, by Alaine przytulił ją do siebie i nie sprzeciwiała się, kiedy rozpalony jej bliskością, zaczął ją namiętnie całować.
Jeszcze nie zaznała takich pocałunków, ale okazała się pojętną uczennicą. Zarzuciła mu ramiona na szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. Teraz poczuli, jak bardzo się pragną.
Alaine nie pamiętał, aby kiedykolwiek pożądał kobiety tak bardzo jak Grace. Gotów był posiąść ją wszędzie, jeśli nie na sienniku, to tu, na kuchennym stole.
Czy odwzajemniała jego uczucia? Nie był pewien, podobnie jak nie potrafił ocenić siły jej pragnień. Gdyby miał pewność, że nie zajrzy tu któreś z rodziców, że nie wejdzie spragniony piwa gość...
Niechętnie przerwał pocałunek, ale nie wypuszczał Grace z objęć. Czując aksamitny dotyk jej policzka, doznał nowego przypływu natchnienia. Ostatnia zwrotka ballady stanie się wyznaniem miłości.
Czy to nie dziwne? Śpiewał miłosne pieśni dla najznamienitszych kobiet Anglii i Francji, ale dopiero teraz doświadczył tego wspaniałego uczucia. Zwiastowało je bicie serca i pragnienie bliskości ukochanej osoby, opiekuńcza czułość i chęć dawania szczęścia.
Dzisiaj na pewno sprawi, że Grace się uśmiechnie.
Grace uwijała się jak jeszcze nigdy dotąd, ale też była jak nigdy szczęśliwa.
Ojciec miał rację, przewidując, że zwali się tłum gości. Mężczyźni, kobiety i dzieci szczelnie wypełniali izbę i z braku miejsca siedzieli nawet na podłodze.
Watt wynajął Marie, która pracowała z wielkim zapałem, rozlewając piwo i podając jedzenie. Gdyby jeszcze nie robiła słodkich oczu do Alaine’a! Cóż, nie była wyjątkiem. Wszystkie kobiety, nawet mężatki, wpatrywały się w niego rozmarzonym wzrokiem, a już szczególnie wdowa Tucker. Grace miała ochotę wygnać je wszystkie miotłą z izby.
Mężczyźni byli grzeczni i spokojni jak nigdy. Siedząc pod bokiem małżonek, miarkowali się w piciu. Nawet rzeźnik, znany ochlapus, pociągał swoje piwo małymi łykami, wsłuchując siew śpiew minstrela. Co więcej, obiecał Grace, że podaruje jej tłustą gęś w zamian za taniec.
Gęś na święta i pełny mieszek, za który kupi się zapasy, i jest jeszcze mnóstwo narąbanego drewna. A wszystko przez to, że klacz okulała na wyboistej drodze i los zagnał minstrela do gospody „Pod Wytrwałym Wędrowcem”.
A potem do jej kuchni i w jej ramiona.
Słodki Jezu, jak cudownie było się z nim całować, sycić się jego czułym pożądaniem. Spodziewała się, że pocałunek będzie przyjemny, ale nie przewidziała słabości w kolanach ani szalonych uczuć, które nią owładnęły. Gdyby nie miał dość silnej woli, by się od niej oderwać, sama pociągnęłaby go na siennik, żądając więcej. Tego domagało się rozedrgane z pożądania ciało.
I gdyby tylko zechciała, Alaine dałby jej coś więcej niż pocałunki, dałby jej spełnienie miłości.
Teraz śpiewał balladę, o którą prosiła jej matka.
„Słuchałem słodkich słowiczych treli” – tak zaczynała się pieśń, opowiadająca historię dziewczyny o płochym sercu i zakochanego chłopaka, który cierpiał przez nią. Zakończenie nie podobało się Grace, gdyż panna nie ustatkowała swego serca, a pogrążony w smutku kawaler odszedł.
Kiedy przebrzmiały oklaski, jakaś kobieta zawołała z głębi sali:
– Dalej, minstrelu, chcemy jeszcze tańczyć! Alaine uśmiechnął się wyrozumiale.
– Zagrałem już wszystkie tańce, jakie znacie. Ale jest jeszcze jeden, którego nauczyłem się we Francji, mało znany u nas. To wdzięczny, dworski taniec, a kroki są łatwe. Chcecie się nauczyć?
Odpowiedział mu pomruk aprobaty.
Alaine odłożył lutnię i zapraszająco wyciągnął dłoń.
– Grace, czy mogę cię prosić?
Serce załomotało jej w piersi. Nie powinna się zgodzić, bo ludzie mogą się łacno domyślić, co czuje do tego pięknego minstrela, lecz zarazem nie wyobrażała sobie, by inna kobieta znalazła się zamiast niej u jego boku.
Przećwiczyli kilka figur, czasem trzymając się za ręce, czasem nie. Ich ciała zbliżały się do siebie i oddalały. Kilka szybkich kroków, kilka wolnych, rozejście się i ukłon. Przez cały czas patrzyli sobie w oczy, aż zapomnieli, gdzie są.
Alaine zaczął śpiewać, łącząc kroki i melodię.
Grace sunęła po podłodze, to wpadając w ramiona partnera, to wysuwając się z nich. Nawet nie zauważyła, że inne pary wyszły na środek izby, naśladując ich ruchy. Mogłaby tak tańczyć przez całą wieczność, trwać przez resztę życia w cudownym oszołomieniu. Tańczyć z Alaine’em.
Kochać Alaine’a.
Tak się zamyśliła, że o mało nie zgubiła kroku. Zdrowy rozsądek ostrzegał, aby wycofać się w porę, lecz zdradliwe serce kazało zostać.
Przez resztę wieczoru walczyła z nawałą myśli. Czy można zakochać się tak błyskawicznie w mężczyźnie, którego dopiero co się poznało? A może jest tak samo zaczarowana, jak wszystkie inne kobiety w tej gospodzie?
Dotąd męskie pożądanie nie działało na nią. Alaine pragnął jej, lecz poza tym pomagał jej, i to z własnej woli, a nie z konieczności. I z nikim tak dobrze się jej nie rozmawiało.
Czemu nie miałaby się oddać mu z miłości, skoro tyle zamężnych kobiet oddawało się swoim mężom z obowiązku? Czy jest czymś nagannym pragnienie spędzenia nocy z jedynym mężczyzną, który potrafił obudzić w niej zmysły i uczucia?
Wreszcie dzieciakom zaczęły się kleić oczy i rodzice z ociąganiem podnieśli się zza stołów, aby wrócić do domów. Trzeba było się wziąć za porządki. Grace z westchnieniem sięgnęła po ścierkę. Kiedy wyjdzie ostatni gość, będzie musiała podjąć decyzję, czy na jedną noc wcieli się w rolę ukochanej pięknego rycerza Alaine’a. Wiedziała, że miłosna przygoda z wędrownym minstrelem może się okazać największym błędem jej życia, lecz była pewna, że gdyby się wycofała, żałowałaby tego do końca swoich dni.
Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim gościem i zmęczeni rodzice podreptali na górę do swojej izby, Grace zamknęła drzwi wejściowe na zasuwę i postanowiła działać.
Nie miała wprawy w miłosnych podchodach, bo dotychczas musiała się ćwiczyć jedynie w odpieraniu męskich zalotów.
Niepewnie podeszła do stołu, gdzie siedział minstrel, i wyciągnęła do niego rękę. Teraz albo nigdy, powtarzała sobie w myśli.
– Alainie, będziesz mi towarzyszył jeszcze raz? Ochoczo powstał i ujął podaną dłoń. Na razie wszystko szło jak po maśle.
– Spodobał ci się nowy taniec?
– Bardzo, ale teraz nie myślę o tańcu. Chodzi o... potrzebuję ciebie w innej sprawie – zająknęła się.
– W innej sprawie? – powtórzył i nagle oczy mu rozbłysły. – Och, takiej propozycji nie odmówi żaden mężczyzna. Ale wiedz, że wycofam się, jeśli tylko będziesz miała najmniejsze wątpliwości. Nie chcę, abyś rankiem żałowała tego, co stało się w nocy.
To było uczciwe postawienie sprawy. Żadnych żalów, żadnych zobowiązań. Córka oberżysty może spędzić miłosną noc z wędrownym minstrelem, lecz nie ma co liczyć na więcej.
– Nie będę żałować, Alainie – wyszeptała i przymknąwszy oczy, podstawiła twarz do pocałunku, który miał przypieczętować jej los.
Spełnił pocałunek tym chętniej, że niósł w sobie obietnicę dalszej rozkoszy.
Czuła, że Alaine trzyma swoją namiętność na wodzy. Bez słowa ujął Grace za rękę i poprowadził w stronę komórki.
– Czy masz świeczkę? – zapytał zniżonym głosem.
– Tak, powinnam mieć. – Drżącymi rękami wygrzebała z szafki ogarek. – Wystarczy?
– Tak – odparł. Wziął od niej świeczkę i wyszedł z kuchni. I co dalej? Jej kobiecość wręcz boleśnie domagała się spełnienia. Ten rozkoszny głód mógł nasycić tylko on, nikt inny.
Boże, czemu tak długo go nie ma? Ł trudem powstrzymała chęć, by sama zapalić świeczkę.
Musi przygotować się na jego przyjście. Damy, o których śpiewał, czasem szykowały się na przyjęcie swoich kochanków, ale pieśń nie wyjaśniała, jak to robiły. Zresztą czy któraś z nich oczekiwała ukochanego w ciemnej norze z siennikiem?
Grace zabrała się za jedyną czynność, którą wykonywała każdego wieczoru, czyli zaczęła rozplatać warkocze. Drgnęła z radości, kiedy wysoka sylwetka ukazała się w drzwiach. Płomień świeczki zalśnił w oczach Alaine’a, gdy zachwyconym spojrzeniem ogarnął jej postać.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo kobietą.
Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości, uciął je szczęk zasuwy.
Alaine ustawił świeczkę na beczce. Grace wyciągnęła ku niemu ramiona. Skwapliwie skorzystał z zachęty i przypadł do niej, przyklękając i wtulając twarz w jej łono. Gorący oddech zdawał się palić jej ciało, drżące w napiętym oczekiwaniu.
– Będę traktował cię najdelikatniej jak można, Grace – szepnął, wtulając usta w rowek między jej piersiami. – Obiecuję.
– Tak jak dworny kawaler traktuje damę swego serca – powiedziała bez tchu.
– Tak właśnie, kochana.
– Więc będę szczęśliwa, jak i one.
– Bardziej niż szczęśliwa, moja pani.
– Jak to? – Ciekawość dosłownie ją paliła.
Wyprostował się, nie wypuszczając jej z ramion. Teraz poczuła jego gotową do czynu męskość. Nerwowo sięgnęła do tasiemek ubrania i zaczęła je w pośpiechu rozwiązywać.
– Nie, czekaj. – Chwycił ją za przeguby i odciągnął ręce do tylu. – Miłosna gra, której chcę cię nauczyć, zaczyna się od powolnego uwalniania kochanki z ubrania. Będę odsłaniał twe ciało powoli i smakował każdą jego część.
Grace z najwyższym wysiłkiem utrzymywała w ryzach rozpaloną wyobraźnię, która po każdym słowie podsuwała jej szalone, zmysłowe wizje. Alaine schylił się do pocałunku.
Zacisnęła w garści fałdy jego tuniki, jakby bała się, że w zachwycie uleci wysoko, niczym ptak, zostawiając na ziemi wszystkie wahania i troski. Nagle cały świat skurczył się do tej maleńkiej przestrzeni oświetlonej blaskiem świeczki, która mieściła ich dwoje i nikogo więcej.
Niewinność Grace była podniecająca.
Dziewczynie brakowało doświadczenia, ale nie miłosnego zapału. Chciwie smakowała usta Alaine’a, łaknąc więcej i więcej. Na moment zawahała się, gdy dotknął językiem jej języka, ale natychmiast ochoczo podjęła nową pieszczotę.
Zręczne palce Alaine’a zaczęły rozsupływać tasiemki jej ubrania. Grace nie pozostała dłużna i rozpięła mu pas, a potem jej dłonie zbłądziły pod tunikę i zsunęły się w dół po nagim brzuchu, zatrzymując się na wiązaniu spodni.
Alaine gwałtownie wciągnął brzuch, aby mogła uporać się ostatnią przeszkodą. Jednak zawahała się, co upewniło go ostatecznie, że nie była jeszcze z żadnym mężczyzną. Czy widok jego męskości ośmieli ją, czy przestraszy? Nie wyobrażał sobie, by mógł teraz odstąpić od niej, ale wiedział, że na jedno jej słowo będzie musiał poskromić żądze. Z ociąganiem oderwał usta od ust Grace i popatrzył jej głęboko w oczy. Nie znalazł tam lęku, jedynie niepohamowaną ciekawość.
– Ty pierwsza – powiedział.
Posłusznie uniosła w górę ramiona i za moment stanęła przed nim tylko w cienkiej spodniej koszulce, która więcej odsłaniała niż ukrywała. Widok piersi przeświecających pod płócienkiem rozpalił go do białości. W ułamku sekundy tunika i koszula opadły na podłogę, a ciało przylgnęło do ciała.
Kiedy Alaine delikatnie popchnął Grace na siennik i przygarnął do siebie, zrozumiała, co znaczy naprawdę pożądać kogoś.
Usiłowała leżeć spokojnie, sycąc się dotykiem jego dłoni i ust muskających zagłębienie jej szyi, ale już nie panowała nad swoim ciałem. Dłonie same rwały się, by gładzić szerokie, silne barki, badać twardą rzeźbę okrytych gładką skórą mięśni. To nie był wiotki grajek, nawykły tylko do trzymania lutni. Miał ciało rycerza zaprawionego w turniejowych bojach. Alaine był zagadką, której nie potrafiła rozwikłać.
Oparł się na łokciu i musnął ustami pierś Grace. Przeniknął ją dreszcz rozkoszy. Wolną ręką sięgnął między jej uda, gdzie skupiało się największe, bolesne pragnienie, domagające się natychmiastowej ulgi.
– Alaine, proszę....
Poruszył dłonią, wciskając ją głębiej między białe uda, które zaraz się rozstąpiły.
Przyspieszony oddech Grace powiedział mu wszystko. Czy może posiąść ją, nie sprawiając bólu? Niestety nie. Będzie więc musiał zrobić to szybko i zdecydowanie.
Odwrócił się na plecy, aby ściągnąć spodnie, ale został dosłownie przygwożdżony do siennika.
Grace nie bawiła się w subtelności. Chciała obdarzyć go tym samym, czym on obdarzył ją – deszczem drobnych, zmysłowych pocałunków, zraszających całe ciało. Alaine zacisnął powieki w słodkiej udręce, gdy poczuł gorący język w pępku.
– Grace, miej litość – jęknął.
Uniosła głowę i popatrzyła na niego z łobuzerskim uśmiechem.
– Czy cierpisz męki tak jak i ja?
– Najsłodsze męki, jakie można sobie wyobrazić.
Śmiało położyła dłoń na wybrzuszeniu spodni, a potem niespiesznie rozwiązała tasiemkę i obnażyła to, co tak bardzo chciała zobaczyć.
Widok musiał ją porazić, gdyż oczy rozszerzyły się jej nagle i nabrały dzikiego wyrazu.
– Jesteś większy, niż myślałam – wyszeptała.
Mimo pożądania i męskiej dumy, zdołał wychwycić w jej głosie niespokojną nutę.
– Myślałaś? – zagadnął podstępnie. Zdradziecki rumieniec zabarwił jej policzki.
– Czasami, kiedy chłopy sobie podchmielą, zaczynają gadać... o tym.
Dobrze znał te rubaszne gadki przy kuflu i domyślał się, co mogła usłyszeć. Doprawdy, była to bardzo przyziemna edukacja!
– Czy to, co mówili, przerażało cię?
– Nie, raczej ciekawiło.
– I co, zaspokoiłaś swoją ciekawość?
– Nie całkiem.
Szarpnęła spodnie w dół. Uniósł biodra, wtedy zsunęła je razem z butami, dotykając przy tym jego ud – ale omijała miejsce, gdzie najbardziej pragnął obecności jej dłoni.
– Masz teraz okazję, aby ją zaspokoić...
Uczyniła to, nie zwlekając. Dotyk chłodnych palców palił. Alaine nadludzkim wysiłkiem zmusił się, by leżeć nieruchomo, i pozwolił Grace, aby zajmowała się nim, dopóki nie poczuł, że już dłużej nie będzie w stanie wytrzymać. Wtedy chwycił ją za ramiona i wciągnął na siebie.
Żadna z licznych kobiet, z którymi sypiał, nie pasowała do niego tak cudownie swoimi krągłymi kształtami, żadna nie poddawała się tak namiętnie jego dotykowi. I żadna nie była na tyle śmiała, aby dotykać jego męskości.
Od lat zażywał miłości z kobietami, wysoko i nisko urodzonymi, i nieodmiennie sprawiało mu to wielką radość. Dawał rozkosz i brał ją, za jedyny cel mając zaspokojenie własnych żądzy.
Dzisiaj pragnął czegoś więcej. A sprawiła to Grace.
Nie miał prawa marzyć, aby związać ją ze sobą całkowicie, by już nigdy nie zbliżyła się z żadnym mężczyzną. Nie miał prawa do jej serca, ale pragnął jej miłości.
Żadnej kobiecie nie należy życzyć, aby los związał ją z wędrownym minstrelem, który nieustannie przebiega całe królestwo, z człowiekiem, którego mogłaby widzieć najwyżej kilka . razy w roku. Taka dziewczyna jak Grace powinna wyjść za mąż za porządnego i robotnego chłopaka, a nie cierpieć w przymusowym celibacie, wyglądając kochanka włóczykija.
Nie odpowiadałoby jej takie życie.
Takie myśli przelatywały mu przez głowę, gdy układał Grace na sienniku pod sobą, podziwiając cud jej ciała i sposobiąc się do odwiecznego rytuału, starszego niż czas i świeższego niż wiosna.
Grace zadawało się, że jest w niebie. Jej duch nigdy jeszcze nie szybował tak upojnie i beztrosko.
Świeczka zamigotała i zaczęła kopcić. Grace pomyślała z troską, że za chwilę zabraknie światła, a nie chciała uronić żadnego szczegółu z pięknej przygody, którą miała przeżyć.
– Alainie, świeca zaraz zgaśnie.
– Masz drugą?
– Nie tutaj.
Rozwarł szeroko jej uda i ukląkł między nimi.
– Może trochę zaboleć, ale tylko przez chwilę.
– Więc zrób to szybko – wyszeptała resztką tchu.
Przytrzymał Grace za biodra i wszedł w nią jednym, płynnym, mocnym ruchem, powodując krótki, ostry ból, który zaraz minął, zastąpiony zupełnie nowym dla niej poczuciem całkowitego zjednoczenia ciał.
Kiedy już ochłonęła, położył dłonie płasko na sienniku i pokazał Grace, jak naprawdę wygląda kochanie. Szybko podchwyciła rytm, jakby robili to z sobą od lat. Zaiste, pasowali do siebie idealnie! A kiedy znalazł się na krawędzi spełnienia, w duchu modlił się, aby Grace została nagrodzona najwyższą rozkoszą, taką samą, jakiej on dozna za chwilę.
I tak się stało. W spazmie rozkoszy odrzuciła głowę do tyłu, a twarz jej stężała w zachwycie. Alaine szarpnął się jak rumak spięty ostrogą i skoczył w słodką otchłań.
Czy którakolwiek z kobiet, jakie znał, miała w sobie tyle szaleństwa co Grace? Żadna. Czy kiedykolwiek przedkładał rozkosz kobiety, z którą się kochał, nad własną rozkosz? Nigdy.
Kiedy wreszcie ochłonął po tym najwspanialszym kochaniu, przypomniał sobie, że musi niedługo wracać na górę. Stary Watt wstawał o świcie, a jego małżonka niewiele później.
Grace czułym gestem pogładziła go po policzku.
– Teraz rozumiem, dlaczego damy z twoich pieśni gotowe są iść wszędzie za swoimi kochankami, nawet dopiekła – szepnęła rozmarzonym głosem.
Kochankowie. Tak, zostali kochankami, choć to słowo, brzmiące tak pospolicie i mało wzniosie, zupełnie nie oddawało tego, co przed chwilą przeżyli. Wcale nie pragnął porównywać się do rycerzy, którzy baraszkowali w łożu ze swoimi damami, aby potem zostawić je na całe miesiące, albo i na zawsze. Tak, ale czy on sam za chwilę tego nie zrobi? Jeszcze tego ranka opuści gospodę „Pod Wytrwałym Wędrowcem” i zostawi kochankę aż do święta Trzech Króli.
A potem, co potem? Dokąd pójdzie Grace, kiedy sprzeda gospodę?
Alaine przygarnął dziewczynę mocniej do siebie, nasłuchując jej oddechu. Nie wyobrażał jej sobie w innym miejscu niż ten dom.
– Powiedz mi, co by musiało się stać, żebyś zatrzymała gospodę? – zagadnął z powagą.
– Tylko cud – odparła z westchnieniem. Nie wierzył w cuda.
– Pomógłbym ci, gdybym tylko zdołał.
Jasna głowa poruszyła się na jego ramieniu. Grace leciutko pocałowała go w policzek.
– Już mi pomogłeś, mój miły. Teraz mam dość pieniędzy, żeby kupić gęś na święta, zrobić zapasy i wynająć chłopaka do porąbania reszty drewna. Do czasu, kiedy znajdziemy kupca, będziemy mieli co jeść i czym się przegrzać, nawet po Trzech Królach. Rozruszałeś nam interes, panie minstrelu, i jestem ci za to niezmiernie wdzięczna.
Czy aż tak wdzięczna, aby oddać mu się na tę jedną noc? Nie zniósłby myśli, że kochała się z nim, pragnąc w ten sposób oszczędzić grosze.
Nie, każda inna pewnie by tak zrobiła, ale nie Grace. Przecież dała mu srebrnika za śpiew! Wszystko, co zaszło miedzy nimi, wywołał głód ich ciał. Pragnęła się z nim kochać tak samo namiętnie jak on.
– Czy nie starczy ci grosza, aby zapewnić rodzicom opiekę w klasztorze do końca ich życia?
– Nie, by mogli tam dożyć swych dni, muszę sprzedać gospodę. Ale czy musimy mówić o smutnych sprawach?
Miała rację, choć pragnął dalej drążyć temat. Lecz teraz powinni kochać się jeszcze raz, a nie gadać. Rano zdąży się dowiedzieć, ile pieniędzy trzeba na zabezpieczenie bytu starym. I zwróci jej srebrnika, którego mu dała, bo za taki pieniądz rodzina Brewerów może przeżyć jeszcze tydzień w swoim ukochanym miejscu.
Ciepła, smukła dłoń zabłądziła na jego brzuch. Alaine poczuł, jak od nowa budzi się w nim pożądanie.
Tym razem nie potrzebowali świeczki, która zdążyła się dawno wypalić. Już znali swoje ciała i zakarbowali sobie w pamięci każdy ich szczegół. Rozpoznawali się dotykiem, w ciemnościach odgadywali uśmiechy.
Grace obudziła się samotnie z pierwszym promieniem brzasku. Z powrotem zamknęła oczy i przez chwilę leżała nieruchomo, rozpamiętując każdy rozkoszny szczegół minionej nocy.
Alaine potrafił tak samo pięknie kochać jak śpiewać. Ciągle jeszcze czuła dotyk jego dłoni, a w uszach brzmiały jej szeptane w ciemnościach miłosne zaklęcia. Wiedziała, że jej usta nie smakują jak miód ani skóra nie jest delikatna i wonna jak różane płatki, a włosy nie mają gładkości i połysku jedwabiu. Nie była krucha, lecz Alaine tak pięknie porównał ją do porcelanowej czary, z którą trzeba się obchodzić jak najdelikatniej.
Gdyby jeszcze ten najwspanialszy z kochanków nie musiał dzisiaj odjechać!
Przełknęła gorzkie łzy. Przecież wiedziała, że jej minstrel musi pilnie podążać do zamku Darby, aby spędzić tam świąteczny czas.
Mój minstrel... Jakim prawem chce go sobie zawłaszczyć? Alaine to wolny duch, który nie należy do nikogo i słucha tylko siebie – i swojej muzyki, największej miłości jego życia, tajemnego głosu duszy.
Obiecała mu, że nie będzie niczego żałować – i zaiste, nie miała zamiaru wyrzucać sobie tej miłosnej nocy. Wolałaby tylko nie widzieć, jak dzisiaj będzie opuszczał gospodę.
Energicznym ruchem odrzuciła okrycie i skrzywiła się.
Na Boga, wszystko ją bolało i piekło po tych miłosnych wyczynach! Lniane pokrycie siennika plamiła zaschnięta krew – jawny dowód, że tej nocy straciła dziewictwo. Ale nie żałowała niczego. I jeśli po powrocie, na Trzech Króli, będzie jeszcze ją chciał, pójdzie z nim bez wahania drugi raz.
Świadomość, że jeszcze kiedyś zobaczy Alaine’a, pomogła powstrzymać łzy. Takie było życie minstrela – ciągła wędrówka od zamku do zamku z wierną lutnią u boku i zabawianie śpiewem możnych państwa. Był w tym dobry i nie musiał się martwić o byt. Czy kiedyś nadejdzie chwila, że postanowi gdzieś osiąść i założyć rodzinę? Wziąć sobie żonę z wysokiego rodu, która urodzi mu gromadkę dzieci?
Grace z westchnieniem pokiwała głową, ganiąc się za głupie myśli. Poza swoim ciałem nie miała mu nic do zaofiarowania. Ani urodzenia, ani posagu. Niedługo straci nawet gospodę – ale takie miejsce mogło przyciągnąć do niej tylko zwykłego człowieka, przyzwyczajonego do żmudnej, codziennej harówki. Nie była sobie w stanie wyobrazić, by ktoś pokroju Alaine’a mógł porzucić beztroski, barwny żywot dla rąbania drzewa i zatykania mysich dziur.
Nie łudź się, naiwna dziewczyno...
A może jednak? Machał siekierą z wprawą drwala i nie narzekał. Jego dłonie nie zajmowały się tylko trzymaniem lutni i trącaniem strun. Ależ to tak, jakby szlachetnego rumaka zaprząc do pługa!
Rozbawiona tą myślą, rozwarła drzwi komórki i weszła do kuchni.
– Dzień dobry, Grace! – Matka stała przy kuchennym blacie zarzuconym pożywieniem. – Już miałam cię budzić. Mamy mnóstwo gości!
– O tak wczesnej porze?
– Już prawie południe, córuchno. Bardzo długo dziś spałaś. Południe? Nigdy tak późno nie wstawała! Nic dziwnego, po takiej nocy... Mogła mieć tylko nadzieję, że mama się niczego nie domyśli.
Z drżącym sercem zerknęła na drzwi.
– Czy Alaine już wyjechał?
– Jeszcze nie. Rozmawia z gośćmi, a ja szykuję mu jedzenie na drogę.
– Skąd są ci goście?
– Zdaje się, że z Londynu. Alaine ich zna.
W takim razie pewnie ruszą na północ, w tym samym kierunku co on. Dobrze by było, gdyby odbył podróż w miłej kompanii. I bezpieczniej.
– Dziwne, że akurat tu spotkał swoich znajomków.
– To nie są zwykli znajomkowie, tylko jakiś wielki pan ze swoją świtą. Popatrz tylko, czym podróżuje jego lordowska mość. W życiu nie widziałam takiego paradnego wozu.
Zaciekawiona Grace otuliła się opończą i wyjrzała na podwórzec. Zaiste, takiego orszaku tu jeszcze nie widziano. Lord i jego ludzie podróżowali na wielkich wozach zaprzęgniętych w woły w asyście konnej gwardii. Po drogich szatach i błysku złota na upierścienionych palcach od razu go rozpoznała. Stał obok furgonu na wysokich kołach, na którego pałąki naciągnięto czerwony plusz z ciężką, ozdobną kotarą. W środku na pewno było ciepło i zacisznie.
Grace rozejrzała się za minstrelem i zobaczyła, jak Alaine wychodzi ze stajni, wiodąc za sobą Izoldę. Ku jej zdziwieniu poprowadził klacz do wozu, przy którym stal lord.
Jeśli zabiera z sobą konia, to znaczy, że już tu nie wróci!
Alaine uwiązał klacz z tyłu furgonu.
– Dzięki ci, Henry. Jesteś pewien, że nie spowolni waszej marszruty?
Strojny pan po przyjacielsku poklepał go po ramieniu.
– Nie bardziej niż ten piekielny śnieg, a ja będę mieć pewność, że ty i koń dotarliście bezpiecznie do domu.
Więc Alaine miał dom? Nie wspomniał o nim słowem. Czyżby chodziło o zamek Darby?
– Wujaszek nigdy nie skąpi niczego gościom i ich koniom. Będzie nam u niego dobrze. Dziękuję ci za pomoc.
– Dziękuj wujowi, że zaprosił nas do Darby. To ci dopiero będą huczne święta!
Grace słuchała z rosnącym niedowierzaniem. Alaine jechał do zamku Darby, gdzie panem był jego rodzony wuj. A zatem w jego żyłach płynęła szlachetna krew.
W szparze kotary ukazała się smukła, biała rączka i rozsunęła ją nieznacznie.
– Ojcze, czy zaraz ruszamy dalej?
– Tak, kochanie, niedługo.
Kotara rozsunęła się szerzej, ukazując ładną, młodą kobietę, która uśmiechnęła się promiennie do minstrela.
– Tylko nie zapomnij o swojej lutni, Alainie.
– Witam, lady Constance. – Skłonił się dwornie. – Skoro byłaś tak uprzejma, by podarować mi miejsce w swoim wozie, będę się starał uprzyjemnić ci podróż jak tylko potrafię.
– A ja i moje dworki tylko marzymy, aby cię oklaskiwać! Z głębi wozu dobiegł chórek dźwięcznych, kobiecych śmieszków.
Zdruzgotana Grace miała ochotę wrócić pędem do komórki, paść na siennik i zarzucić sobie koc na głowę, by nie widzieć i nie słyszeć tego wszystkiego. Tymczasem trwała w miejscu jak zaczarowana.
Po raz pierwszy widziała prawdziwego Alaine’a – szlachcica bawiącego się w minstrela, a nie wędrownego grajka, którego pokochała.
A przecież, patrząc. na rasową klacz, od razu powinna była odgadnąć jego stan. Zwykłemu człowiekowi nie wypadało dosiadać rumaka godnego rycerza czy króla.
On już nie wróci.
Ta myśl kołatała się w jej głowie, zagłuszając wszystkie inne. Jakby z wielkiej dali usłyszała nagle swoje imię. To Alaine ją wołał.
Patrzyła na człowieka, z którym tej nocy dzieliła swoje skromne posłanie i z którym chciałaby spędzić resztę życia. Lecz szlachetni panowie nie żenią się z karczmarzównami. Wybierają kobiety swojego stanu, posażne, o białych rękach, roztaczające wokół siebie słodką woń pachnideł.
Boże, jakaż była głupia!
Miała ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że podle ją oszukał... Lecz przecież to nie on rozpoczął miłosną grę. Mało tego, mówił, że uszanuje odmowę Grace, gdyby tylko się zawahała.
Złudzenia rozsypały się w pył, lecz życie musi iść naprzód. Grace przywołała resztki dumy i godnie wyprostowana, ruszyła ku niemu, zmagając się ze łzami. Alaine nie może zobaczyć, jak bardzo ją zranił.
Jak przystało kobiecie niskiego stanu, złożyła głęboki dyg przed lordem.
– Henry, poznaj Grace Brewer, córkę gospodarza – przedstawił ją Alaine. – Pomaga rodzicom prowadzić tę gospodę.
Henry zerknął na nią obojętnie, zdawkowo skinąwszy głową.
Grace, której wyraźnie dano do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce, usiłowała przynajmniej pokazać się w roli współwłaścicielki gospody.
– Witam waszą lordowska mość w naszych progach – wymamrotała, po czym zwróciła się do Alaine’a, mając nadzieję, że nie drży jej głos. – Mama szykuje dla ciebie jedzenie na drogę, panie. Zaraz wszystko będzie gotowe. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś na wyjazd?
Alaine popatrzył na nią spod zmrużonych powiek. Najwyraźniej chciała mu pokazać, że to, co stało się w nocy, już się nie liczy. Czeka tylko, aż wreszcie odjedzie, a jej życie potoczy się dalej, jakby w ogóle go nie znała.
– Nie, dziękuję, mam wszystko, co trzeba.
– W takim razie życzę dobrej drogi.
Grace z ulgą odwróciła się na pięcie i ruszyła do gospody, ale zaledwie uszła kilka kroków, Alaine zastąpił jej drogę. Zatrzymała się niechętnie.
– Niezbyt serdeczne pożegnanie – powiedział niemile zaskoczony.
A czego oczekiwał? Ze rzuci mu się na szyję i zacznie czule całować? Po jednej, upojnej nocy nie stali się kochankami, tylko kobietą i mężczyzną, którzy dzielili ze sobą posłanie. Za chwilę zniknie z jej życia, tak jak znikał z życia setek innych kobiet, z którymi się przespał. Nie miała mu już nic do powiedzenia.
– Przepraszam, panie, jeśli byłam nieuprzejma. Czy na pewno niczego nie potrzebujesz?
Uczynił gest, jakby chciał jej dotknąć, ale pospiesznie odstąpiła do tyłu, wiedząc, że nie zniesie żadnej pieszczoty. Alaine przygryzł wargi i opuścił rękę. Jeśli nawet w jego oczach błysnął żal, zaraz przygasł.
– Nie byłaś nieuprzejma. Przeciwnie, miło będę wspominał pobyt pod twoim dachem. Z przyjemnością polecę waszą gospodę innym podróżnym spragnionym dobrego piwa i miękkiego spania.
Ogarnął ją ból i wściekłość zarazem.
– Doceniam twoją dobrą wolę. Świetnie, zachwalaj nas, zwłaszcza u wędrownych minstreli, bo ci będą witani szczególnie ciepło. Przekonałam się, że dzięki nim interesy idą o wiele lepiej.
Dzień Bożego Narodzenia wstał pochmurny i szary, ale nic nie było w stanie zmącić upojnego nastroju gości bawiących się w wielkiej sali zamku Darby. Pito, jedzono i weselono się na potęgę. Alaine, siedząc przy długim stole, popijał wino z pucharka i w zamyśleniu obserwował grupkę chłopców, nieudolnie usiłujących małpować wyczyny akrobatów, którzy występowali poprzedniego wieczoru.
Festony z ostrokrzewu i wstęgi kolorowej materii ozdabiały salę. W kominku strzelały płomieniem potężne polana.
Goście przywdziali paradne stroje z aksamitów naszywane drogimi kamieniami. Złote pierścienie i łańcuchy lśniły w blasku ognia.
Sir Matthew, acz niechętnie, musiał w końcu przyznać, iż jego siostrzeniec uczynił słusznie, zamieniając miecz na lutnię.
Tak długo wyczekiwana aprobata ukochanego wuja była dla Alaine’a najlepszym świątecznym prezentem.
Goście patrzyli na niego wyczekująco, więc sięgnął po instrument, aby zaśpiewać tradycyjne kolędy, a potem tę jedną, , najważniejszą balladę, którą komponował przez całą noc i skończył nad ranem.
Byłaby to piękna Gwiazdka, gdyby nie podły humor, którego nic nie było w stanie rozwiać.
Dzięki minstrelom interesy idą lepiej...
Grace przyznała się tym samym, że zapłaciła mu swoim ciałem za rozrywkę, jaką zapewnił gościom gospody, nabijając jej kiesę. Jeśli w progach „Wytrwałego Wędrowca” zjawi się kolejny minstrel, obsłuży go zapewne z równą ochotą.
Spodziewał się czułego pożegnania, a tymczasem został odprawiony chłodno, wręcz szorstko. Od tamtej chwili ciągle o tym rozmyślał, usiłując zrozumieć, jak kobieta tak miła i ciepła mogła stać się nagle wroga i niedostępna.
Czy żałowała swojego postępku? Możliwe. A może nieświadomie powiedział lub zrobił coś, co ją uraziło?
A on sam? Czemu dręczył się i popadał w melancholię z powodu kobiety, której i tak już nie zobaczy? Bo czyż jest sens, aby wracał do tej, która jego wartość przelicza wyłącznie na brzęczącą monetę?
I dlaczego tu, w gwarnym, radosnym tłumie, czuje się tak osamotniony?
– Alaine? Gdzie jesteś? – Ciotka Faye położyła dłoń na jego dłoni. – Siedzisz koło mnie, ale myślami bujasz gdzieś daleko.
Z wymuszonym uśmiechem odwrócił się do kobiety, która była mu bliska jak matka i robiła wszystko, aby uprzyjemnić mu pobyt w zamku.
– Nie tak daleko, abym cię nie słyszał.
– Znam cię od małego, Alainie. Zwykle nie bywasz taki cichy i zamyślony. No, rozchmurz się!
Przypomniał sobie dzień, kiedy przybył do Darby, popłakując z żalu za rodzicami, którzy zmarli od gorączki. Bał się, jak zostanie przyjęty, lecz Matthew i Faye, jego jedyni żyjący krewi ni, stworzyli mu prawdziwy, ciepły dom. Ileż razy jako dziecko wypłakiwał się na ramieniu ukochanej ciotki! Ale teraz, jako dorosły mężczyzna, nie chciał w tak radosny dzień obciążać jej brzemieniem swych smutków.
– Może z wiekiem staję się bardziej stateczny.
– A może uważasz, że ja z wiekiem tępieję? – prychnęła.
– W żadnym wypadku, cioteczko. – Ucałował ją w policzek. – Po prostu potrzebowałem wyłączyć się na chwilę z tego gwaru.
– Hm... Oczywiście masz prawo zachować swoje uczucia dla siebie, ale i tak dowiem się prawdy. A teraz z innej beczki: czy zaśpiewasz nam dzisiaj tę nową pieśń, którą układałeś w nocy?
Skąd wiedziała? Przecież nie mówił o tym nikomu!
– Czemu sądzisz, że ułożyłem nową pieśń? Faye uśmiechnęła się.
– Kiedy dziś w nocy mijałam drzwi twojej komnaty, słyszałam dźwięki strun. Nie znałam tej melodii, więc uznałam, że tworzysz nową. Czy nie mam racji?
Alaine westchnął w duchu. Przed kochaną cioteczką nic się nie ukryje.
– Masz rację, jak zwykle.
Z zadowoleniem skinęła głową.
– Czy owa ballada cię martwi? Nie wyszła tak dobrze, jak chciałeś?
To była najpiękniejsza rzecz, jaką dotychczas stworzył.
– Wyszła całkiem nieźle, ale najlepiej ocenisz ją sama.
– Nie mogę się doczekać.
Ciotka wróciła do swojego posiłku. Alaine rozejrzał się po sali, szukając wzrokiem kilku osób, z którymi chciał porozmawiać na temat kupna gospody „Pod Wytrwałym Wędrowcem”. Ci ludzie mieli majątek, a tacy zawsze patrzą, jak pomnożyć swoją fortunę. Wystarczyło jedynie przekonać któregoś z nich, aby kupił gospodę i wydzierżawił ją Brewerom. Jak spędza święta Grace z rodzicami? Czy kupiła od rzeźnika tłustą gęś? Czy zauważyła, że wrzucił srebrnika, którego dostał od niej, z powrotem do szkatułki z miedziakami?
Wuj Matthew powstał z krzesła, dając znać gościom, że uczta się skończyła i nastała pora na rozkosze ducha. Alaine sięgnął po lutnię i ustawił przed sobą srebrną miseczkę na datki.
Po chwili pod wysokim łukowym sklepieniem rozbrzmiały kolędy. Wino i piwo lały się do pucharów, wznoszonych w niezliczonych toastach na cześć Matthew i Faye. Złote i srebrne monety z brzękiem wpadały do miseczki minstrela, wypełniając ją po wręby.
Wreszcie Alaine, naglony wyczekującym spojrzeniem Faye, zagrał mocny akord, który przyciągnął uwagę gości, a potem, w szmerze cichnących głosów, wywiódł pierwsze tony ballady o pięknej pani i rycerzu, który ją kochał. Skomponował ją w stylu alby, pieśni o nieuchronnie nadchodzącym świcie, który rozdzieli kochanków. Każdą z pięciu zwrotek kończył refren, na zmianę będący pochwałą ukochanej i złorzeczeniem na przeklęte światło brzasku.
Pierwszą zwrotkę zaśpiewał po francusku, aby piękny język romansów nastroił jego uczucia.
Śpiewał o Grace, o jej czułych dłoniach błądzących po ciele kochanka, o uśmiechu szczęścia kwitnącym na jej wargach. Nie udało mu się tylko opisać chochlikowatych iskierek w jej oczach i zapachu, jakiego nie spotkał u żadnej innej kobiety.
Jak wiatrem słodkim z kwietnych lak Mojej miłej sycą się tchnieniem. Lecz gdy ześlesz, Panie, okrutny świt Pozostanie mi tylko wspomnienie!
Niech pieśń o nim i o Grace jeszcze się nie kończy. Musi wrócić do gospody i tam zaśpiewać od nowa.
Ostatnie tony rozbrzmiały w milczącej sali. Alaine odłożył lutnię. Serce miał ciężkie i czuł się pusty, jakby jakiś gwałtowny wir wyssał z niego wszystkie uczucia. Kobiecy szloch zmącił ciszę. Niejedna z dam ocierała oczy chusteczką.
Wreszcie sala wybuchła gwałtowną wrzawą okrzyków i oklasków, łomotem pucharów i tupaniem stóp. Alaine powstał i schyliwszy głowę przed słuchaczami, przyjmował hołd dla swojej sztuki. Pusty hołd, gdyż wśród tych ludzi zabrakło kobiety, dla której uszu przeznaczył swą pieśń. Faye podeszła do niego, ocierając łzy.
– Teraz już wiem, czemu jesteś taki ponury. Kochasz i cierpisz z tęsknoty za ukochaną.
Te słowa uderzyły go jak cios. Tęsknić za Grace? Cierpieć? Z miłości do niej?
Czy to właśnie miłość spada na umysł niczym zasłona, gdy spotykasz kobietę o urodzie tak rzadkiej, że tylko ty zdajesz się ją dostrzegać? Czy to właśnie miłość sprawia, że twoje serce tęskni za jej dotknięciem, uśmiechem, czułym słowem? Czy to właśnie miłość każe ci gnać do domu nie dlatego, że stęskniłeś się za rodziną, lecz po to, by znaleźć kupca na gospodę?
Od lat śpiewał o miłości, ale dopiero teraz dane mu było przeżywać uczucia, które ze sobą niosła.
– Pewnie masz rację – przyznał i nagle dziwny, niemal błogi spokój ogarnął jego duszę.
– Dlaczego w takim razie nie przywiodłeś jej tu z sobą? Czy Grace zgodziłaby się przyjechać do Darby, gdyby ją o to poprosił? Poważnie w to wątpił. Miała przecież obowiązki w gospodzie, a poza tym nie zostawiłaby Neldy i Watta w Boże Narodzenie. Zresztą, biorąc pod uwagę podły nastrój, z jakim go żegnała, odmówiłaby mu z całą pewnością.
– Ona już mnie pewnie nie chce.
– Głupia jest!
Uśmiechnął się, słysząc w głosie ciotki żal i troskę.
– Grace nie jest głupia.
– Ładne imię. – Faye bystro spojrzała mu w oczy. – Alainie, czy wyznałeś jej miłość?
Pokręcił głową ze ściśniętym gardłem. Nie zdobyłby się na takie wyznanie z obawy, że Grace nie uwierzy mu albo, co gorsza, zlekceważy jego uczucia.
– Dureń z ciebie!
Faye energicznie zgarnęła suknię i odeszła, mrucząc coś do siebie o niemądrych grajkach. Kompletnie ogłupiały, stał z lutnią i miską pieniędzy. Odruchowo przesiał przez palce lśniące krążki.
Czy wystarczy na wykupienie gospody?
Wysypał monety na stół, próbując oszacować ich wartość. Co się stanie, jeśli przejmie „Wytrwałego Wędrowca”? Grace i jej rodzice będą mogli nająć robotników, aby odnowili gospodę. Kupi się wapno do pobielenia ścian, deski i gwoździe, naprawi ogrodzenie, do reszty wytępi myszy.
A Grace? Jeśli zdoła tak bardzo ulżyć jej w pracy, czy uśmiechnie się do niego raz jeszcze? A może nawet go pokocha i zechce wyjść za niego?
Czy nie żąda zbyt wielu cudów naraz?
Znów sypało śniegiem, lecz w stajni wuja były dzielne konie, które podołałyby drodze. Wuj nie będzie zachwycony, że tak szybko wyjedzie z zamku, gdyż obiecał, iż zostanie do Trzech Króli, ale ciotka zrozumie potrzebę jego serca. I kto wie, może uda mu się przywieźć Grace ze sobą?
Alaine w pospiechu zebrał swój skarb i pobiegł szukać wuja. Postanowił wyjechać pierwszego ranka, kiedy tylko ucichnie zadymka.
Grace położyła Wattowi na talerz ostatni kawałek pasztetu z gęsi. Ale nawet rozpływająca się w ustach, wspaniale przygotowana przez Neldę świąteczna potrawa, którą tak lubił, nie poprawiła mu humoru.
Milczał od rana, od czasu, kiedy usłyszawszy o sprzedaniu gospody i przeniesieniu się na garnuszek do mnichów, wygłosił do córki ostrą, gwałtowną tyradę. Grace pomyślała ze zgrozą, że jeśli ojciec dalej będzie tak milczał, dzień stanie się koszmarem i udręką. Nelda, choć nie należała do osób zbyt rozmownych, nie zacięła się tak jak on we wściekłym milczeniu. Grace wiedziała, że jeśli tylko uda się jej przekonać Watta, matka podporządkuje się jego decyzji.
Z trudem zmusiła się, by uszczknąć kawałek potrawy. Pasztet smakował jak wióry. Z wysiłkiem przełknęła kęs, który natychmiast zaległ jej w żołądku jak kamień. Zniechęcona odsunęła talerz.
– Nie możesz milczeć bez końca, tato, i udawać, że nie ma żadnej sprawy – powiedziała. – Prędzej czy później trzeba będzie podjąć decyzję, bo nie podołamy prowadzeniu gospody. Wiem, że nie podoba ci się mój pomysł, ale nie poddałeś mi lepszego.
– Gospoda jest naszym domem i nie oddam jej obcym – mruknął gniewnie.
Dokładnie to samo powtarzał rano, zanim wyszedł z izby, trzasnąwszy drzwiami. Nie zmienił zdania, ale przynajmniej już się tak nie wściekał.
– Wiem, że boli cię myśl, że trzeba będzie stąd odejść.
– A więc wiesz, że nie odejdę.
– Tato, nie damy rady! Nelda postanowiła zabrać głos.
– Bóg nie da nam zginąć. Przecież zesłał Alaine’a, prawda?
Wędrowny minstrel, ich błogosławieństwo czy przekleństwo? Gdyby los nie zrządził, że jego klacz okulała na drodze przed gospodą, czy mieliby teraz pasztet na świątecznym stole? Czy pusta szkatułka napełniłaby się groszem?
Rodzice całe życie poświęcili na prowadzenie gospody, ale dobrze wiedzieli, że nigdy nie zarobią tyle, aby odłożyć na starość. Podobnie ona wiedziała, że krótka noc z Alaine’em nie jest obietnicą przyszłych, szczęśliwych lat.
Zdążyła się już pogodzić z dzielącą ich różnicą stanów i majętności. Zrozumiała też, iż jedyną prawdziwą miłością minstrela jest muzyka. Żałowała, że pożegnała go tak chłodno i z ukrytą pretensją. Niepotrzebnie żądliła go ostrym językiem. Musiał uznać ją za prawdziwą jędzę, ale nie będzie już miała okazji przeprosić i pokazać, jak bardzo potrafi być słodka.
– Wizyta Alaine’a pomogła napełnić nam szkatułkę, ale pod koniec zimy znowu będzie pusta – powiedziała, patrząc rodzicom w oczy. – I wątpię, by Pan Bóg w swojej łaskawości zesłał nam następnego minstrela, gdy znów znajdziemy się w potrzebie. Dlatego właśnie – ciągnęła z rosnącym ożywieniem – ustaliłam już wstępnie sprawy z opatem, aby przyjął was, dopóki jeszcze mamy trochę grosza.
Wart odstawił talerzyk i otarł usta.
– Lepiej wydać te pieniądze na wapno i gwoździe.
– A kto pobieli chałupę i zreperuje płot?
– Pomożemy ci z mamą.
Grace zacisnęła pięści pod stołem, aby nie wybuchnąć. Czy on nie widzi, że każde z osobna, a nawet wszyscy troje razem wzięci, nie mają sił do takich robót?
– Dobrze – zaczęła cierpliwie – powiedzmy, że pobielimy ściany i przybijemy parę sztachet. Co to zmieni? Od dwóch lat... od czasu twojego wypadku, interes idzie coraz słabiej. Jakim cudem w tym roku miałby ruszyć z miejsca? – Westchnęła ciężko. – Wiem, że ruina tego domu i brak klientów wynika z mojej winy, ale...
– To nie twoja wina!
Zdumiała ją gwałtowność ojca. Nie patrzył na nią, tylko na swoje ramię, która pozostało bezwładne od czasu, gdy obronił córkę przed napastnikiem.
– Winny jest ten podły pan, niech będzie przeklęty cały jego ród! Mało mu było mojej krwi, to jeszcze zagroził, że nas zniszczy, i zrobił to. Zaczął rozpuszczać plotki na prawo i lewo, że trujemy gości podłym piwem, każemy im spać na zapluskwionych siennikach i traktujemy ich po grubiańsku.
– Wierutne łgarstwo! – wykrzyknęła Grace.
– To prawda, ale ten drań uważał, że został źle obsłużony, bo nie dano mu pójść z tobą, kiedy miał na to ochotę. Uważał, jak wielu możnych panów, że gospodarska córka należy do jadłospisu gospody, więc powinienem cię nakłonić, abyś z nim poszła. Kiedy mu odmówiono, zaczął grozić zemstą.
Grace poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Wybiegłaś z izby z płaczem, dlatego nie chciałem przyczyniając ci dalszej zgryzoty. Po tym wydarzeniu spodziewaliśmy się, że interes podupadnie. Byliśmy na to przygotowani.
– Ale nie byłeś przygotowany na wiadomość, że twoja ręka już nie odzyska dawnej sprawności.
– Byłem, bo ciężko mnie zranił. Ale ty tak sprawnie przejęłaś moje obowiązki, więc pomyślałem, iż jakoś przetrzymamy najgorszy czas i wreszcie wyjdziemy na swoje. I nadal w to wierzę.
– Tata ma rację, córuchno – wtrąciła matka, – A teraz, kiedy pojawił się Alaine i mamy w nim sojusznika, zaświtała w nas nowa nadzieja.
Grace zerknęła na nią ze zdumieniem.
– Przecież on odjechał.
– Owszem, ale pomoże nam odzyskać utraconą reputację. Miło mieszkało mu się u nas, sam mi to mówił. Jeżeli będzie polecał nas swoim przyjaciołom, a zwłaszcza wędrownym minstrelom oraz innym panom, odbijemy sobie straty na wiosnę.
Grace obawiała się, że rodzice wiążą zbyt wielką nadzieję z pochlebnymi słowami, które Alaine wypowiedział z czystej uprzejmości, uniesiony radością po upojnej nocy. Biedni staruszkowie nie wiedzieli, jak chłodno go pożegnała.
To prawda, nie czynił niepotrzebnych obietnic i upewniał się do ostatniej chwili, czy nie będzie żałować. I nie żałowała, dopóki nie zrozumiała, że jej miły jest człowiekiem wysoko urodzonym, co wynosiło go na niedosiężne dla niej poziomy.
Co się stało, już się nie odstanie, jak mówi znane porzekadło. Piękny kochanek wrócił do swojego świata – świata przywilejów i wygód, gdzie rozbrzmiewa radosny śpiew. Niczego już nie powinna od niego oczekiwać, podobnie jak jej rodzice.
– Nadzieja, z którą mamy związać naszą przyszłość, jest krucha – powiedziała z powagą. – Zemrzemy z głodu, zanim Alaine zdąży wspomnieć o naszej gospodzie swoim przyjaciołom, a potem upłynie jeszcze sporo czasu, zanim los zagna ich w nasze strony.
– Co więc mamy robić? – zapytał z westchnieniem Watt. – Pozwolić, aby ten diabelski pomiot zrujnował nas do reszty? Nie, Grace. Nie po to walczyliśmy tyle czasu o przetrwanie, aby teraz się poddać.
Duma ojca ucierpiała tak mocno, że Grace nie miała śmiałości przeciągać struny. A jednak nie mogła pozwolić, by rozmowa rozpłynęła się w jałowych sporach.
– Kto tak naprawdę będzie górą, jeśli dach zwali nam się na głowy i wszyscy pójdziemy do grobu? – zaatakowała z nową energią. – Mama zapewne odejdzie pierwsza, a potem ty, o ile ja wcześniej nie padnę z wyczerpania. Czy o to ci chodzi, ojcze?
Watt zacisnął pięści.
– Szybko pchasz nas do grobu, Grace. Ale powiedzmy, że masz rację. Tylko czy naprawdę myślisz, że tak łatwo będzie znaleźć kupca? Jest środek zimy, domostwo przedstawia opłakany widok, a gości zjawia się jak na lekarstwo. Kto kupi gospodę i jeszcze wyłoży pieniądze na remont?
Wolałaby, aby nie zadał tego pytania.
– Wiem o tym i dlatego pomyślałam, że pójdę do opata. Jeśli nawet sam nie kupi karczmy, niech podsunie nam innego kupca. A może nawet uda mi się go przekonać, aby przejął interes w zamian za waszą rentę.
Watt z namysłem podrapał się w głowę.
– A co z tobą, Grace? – zapytała Nelda. – Nic nie usłyszeliśmy o twoich planach.
– Po prostu liczę na to, że nowy właściciel pozwoli mi zostać i pracować tu, choćby nawet za wikt i opierunek. Jeśli nie, ruszę w drogę i poszukam innej roboty. Na Boga, przecież potrafię prowadzić gospodę, nie tylko podawać piwo!
Rodzice wymienili spojrzenia, z których odczytała troskę ojej los.
– Nie musicie się o mnie martwić – powiedziała stanowczym tonem. – Jestem młoda i mam wiele sił. Na pewno dam sobie radę. Nie potrafię tylko zapewnić swoją pracą godnej starości dwojgu ludziom, których najbardziej kocham. Lecz jeśli będę wiedziała, że macie kąt i strawę w niedalekim klasztorze, moje serce będzie spokojne.
Watt bez przekonania pokręcił głową.
– Nie chcesz wreszcie odpocząć po tylu trudach, tato? – zapytała, żarliwie pochylając się ku niemu. – Nie obrzydła ci wieczna harówka i wstawanie o świcie?
– Robiłem to przez całe życie, Grace, i mogę robić jeszcze długo. Jak mam żyć, nie mając nic do roboty przez cały dzień?
Myśli Grace rozpaczliwie przyspieszyły biegu.
– W klasztorze też jest mnóstwo pracy. Jestem pewna, że mnisi chętnie zgodzą się, abyś służył im swoim doświadczeniem, bo i w klasztorze są goście. A mama mogłaby pomóc w robocie kuchennej i warzeniu piwa. Nikt nie każe wam pogrążyć się w nieróbstwie. Chodzi tylko o to, abyście nie harowali ponad siły.
Oboje zamilkli i trwali tak przez czas dłuższy, rozważając jej słowa. Wreszcie matka odezwała się cichym głosem:
– Jeśli opat zechce kupić gospodę, czy zgodzi się zachować nas jako zarządców?
Grace nie miała pojęcia, jakich decyzji może spodziewać się po dumnym i wyniosłym mnichu.
– Nie wiem, tak się chyba nie robi... – powiedziała, z udręką śledząc wyraz głębokiego rozczarowania na twarzy Neldy. – Ale oczywiście mogę go o to zapytać – dodała szybko. – Ojcze, co powiesz? Mogę zaraz wyruszyć do Glaxton i jeszcze pod wieczór wrócić z wieściami.
Watt zerknął na Neldę, a potem na córkę.
– Idź i zapytaj – powiedział wreszcie z ciężkim westchnieniem.
Nikt nie powitał go na podwórcu gospody. Alaine zsiadł z bojowego ogiera, zahaczył wodze o płot i skierował swe kroki do izby.
Watt i Nelda siedzieli przy stole najbliższym kominka, jakby chcieli się ogrzać, choć ogień właściwie już zgasł. Powitali go milczącym spojrzeniem. Matka Grace miała czerwone oczy, a usta jej drżały. Musiało się stać coś strasznego. Serce załomotało mu dziko w piersi.
– Gdzie jest Grace? Watt odchrząknął.
– Kilka godzin temu wyruszyła do opactwa Głaxton, aby porozmawiać z opatem.
Omal nie krzyknął głośno z ulgi na wiadomość, że jest cała i zdrowa. Kiedy ochłonął, uświadomił sobie, że musiała się tam wybrać w sprawie sprzedaży gospody i renty dla rodziców. Tak szybko?! Kiedy on właśnie przybył tu z sakiewką pieniędzy i z propozycją małżeństwa?
Alaine, z trudem opanowując wzburzone uczucia, przysiadł na ławie naprzeciw Neldy. Uśmiechnęła się do niego blado.
– Co sprowadziło cię znów tak szybko w nasze progi, panie minstrelu? – zagadnął Watt.
Miłość do Grace. I naiwna wiara w cud.
– Chciałbym kupić waszą gospodę.
Stary rzucił mu uważne spojrzenie spod zmrużonych powiek.
– Grace opowiadała ci o swoich planach? Alaine dobrze rozumiał jego irytację.
– Rzuciła mimochodem kilka słów, boją naciskałem. Komu chce sprzedać interes?
– Jeszcze się wstrzymuje. Ma rozmawiać z opatem na temat dzierżawy.
Alaine poczuł skurcz w żołądku. W następnej chwili zerwał się z ławy, pchany nadzieją, że da się odwrócić bieg spraw. Może jeszcze nie dotarła do opactwa? Czy zdąży dogonić ją, zanim będzie za późno?
– Watt, zaopiekuj się moją lutnią – rzucił i wypadł na dwór, aby rozjuczyć konia. Ojciec Grace podążył za nim, ciężko szurając stopami. Zanim zdążył dojść do drzwi, Alaine wcisnął mu w ręce instrument i woreczek z pieniędzmi, a sam pobiegł z jukami do izby.
– Hej, co masz zamiar zrobić? – zawołał za nim Brewer.
– Jadę po Grace. Muszę ją zawrócić, zanim sprzeda czy wydzierżawi gospodę. – Rzucił swoje bagaże w kąt. – Módlcie się, aby z umowy z opatem nic nie wyszło.
– Po co minstrelowi gospoda?
– Chcę waszej córki. Gospoda jest tylko dodatkiem. Nareszcie zobaczył uśmiech na twarzy Neldy.
– Powodzenia, Alainie! Watt zmarszczył brwi.
– Grace miała zawsze dobrą głowę do interesów.
– W takim razie muszę się spieszyć. – Alaine zawrócił do drzwi, ale zatrzymał się w progu. – Czy ona ma glejt do występowania w waszym imieniu?
– Tak, wzięła ze sobą pismo, które sama napisała, a ja złożyłem pod nim swój podpis.
A niech to!
Gościniec do Glaxton był w nieco lepszym stanie niż ten, którym Alaine nadjechał. Przez dwie mile gnał konia najszybciej jak mógł po zlodowaciałym śniegu, mając przed oczami ślady stóp.
Ślady stóp Grace.
Widział, gdzie odpoczywała, a gdzie poślizgnęła się i upadła. Modlił się gorąco, żeby nie doznała żadnej szkody i aby nie śpieszyła się zbytnio.
A jeśli już jest w klasztorze? W świątecznej porze duchowni są bardzo zajęci, więc może opat nie zdąży udzielić jej posłuchania i każe czekać, najlepiej do jutra.
Wątpił, by szczęście sprzyjało mu aż tak bardzo.
Rasowy rumak dzielnie znosił trudy jazdy, choć nie zdążył odpocząć po poprzedniej. Gdy na horyzoncie ukazały się potężne, szare mury, Alaine ponaglił go do jeszcze szybszego biegu.
Otwarta brama zapraszała do wejścia. Kopyta załomotały na dziedzińcu. Na widok mnicha minstrel zsunął się z konia.
– Szukam młodej kobiety, która przyszła tu dziś, aby zobaczyć się z opatem. Gdzie mogę ją znaleźć?
– Pewnie w kancelarii. – Mnich wskazał oddalony koniec dziedzińca. – Wejdziesz tamtymi drzwiami na piętro. Tam znajdziesz sekretarza, który powie ci, co robić dalej.
‘ – Dzięki, braciszku.
– Niech radośnie upływa ci ten święty czas, synu. Radosny święty czas... Oby ten mnich miał rację, pomyślał Alaine, przywiązując konia. W kilku skokach znalazł się na górze.
W swoim wędrownym życiu odwiedził wiele klasztorów i bogactwo Kościoła nie oślepiało go swym blaskiem. Ledwie rzucił okiem na kapiące od złota ramy obrazów, przedstawiających biskupów i świętych. Obojętnie minął wyszywane arrasy na ścianach. Największym skarbem, jaki tam zobaczył, był pulchny mnich z wygoloną tonsurą, siedzący za stolikiem z ciemnego drzewa.
– Szukam Grace Brewer. Czy jest tutaj?
Braciszek uniósł się z krzesła i wskazał ręką ciężkie, rzeźbione drzwi po prawej stronie korytarza.
– Właśnie rozmawia z opatem. Jaką masz sprawę... ejże! Stój, nie wolno...
Alaine wpadł do komnaty, z łomotem zatrzaskując za sobą drzwi.
Grace stała przed największym biurkiem, jakie widział w życiu, bardziej przypominającym ołtarz niż mebel. W wyciągniętej dłoni trzymała skrawek pergaminu.
– Grace, zaczekaj, nie musisz sprzedawać gospody! – zawołał od progu.
Odwróciła się gwałtownie, jakby coś ją ukąsiło, i wpatrzyła się w niego szeroko otwartymi oczami.
– Alaine?
Zbliżył się do niej w dwóch krokach.
– Ja, we własnej osobie.
Potężnej postury opat ociężale podniósł się z rzeźbionego krzesła, podobnego do tronu.
– Kim jesteś, młody człowieku? – sapnął. – Jakim prawem zjawiłeś się tu nieproszony i niezapowiedziany?
Alaine złożył mu krótki ukłon.
– Jestem Alaine z Darby, wasza eminencjo. Proszę wybaczyć mi tak gwałtowne najście, ale musiałem pilnie porozmawiać z panną Brewer. – Wyszarpnął Grace pergamin z garści i ujął jej dłoń. – Gospoda „Pod Wytrwałym Wędrowcem” nie jest już na sprzedaż. Chodź, kochana, zabieram cię do domu.
Pociągnął ją za rękę, ale nie ruszyła się z miejsca. Powinien wiedzieć, że nie pójdzie mu z nią tak łatwo.
– Co to ma znaczyć, że już nie jest na sprzedaż?
Jak miał w przytomności opata wszystko jej tłumaczyć, a potem prosić o rękę?
– Twój ojciec zmienił zdanie. ~ Miał nadzieję, że Watt wybaczy mu to drobne łgarstwo. Miał w końcu dosyć grosza, aby kupić jego gospodę, a przynajmniej tak zapewniał go wuj Matthew.
Grace popatrzyła na niego niepewnie.
– Ale...
– Przeproś jego eminencję, że niepotrzebnie zajęłaś mu czas, i jedźmy szybko z powrotem. Wielmożny opat ma z pewnością ważniejsze obowiązki, niż kupowanie gospody.
Duchowny gniewnie zacisnął usta.
– Zostaw tę dziewczynę.
– Nie, ojcze – Alaine pociągnął Grace ku sobie.
– Powiedziałeś, że zwiesz się Alaine z Darby? – Głos opata brzmiał groźnie.
– Sir Alaine z Darby, siostrzeniec lorda Matthew, serdecznego przyjaciela lorda Johna z Gaunt.
Wzmianka o Johnie, co było do przewidzenia, natychmiast złagodziła atmosferę. Co prawda John nie upoważnił go do powoływania się na jego osobę, lecz Alaine był pewien, że stary druh wuja wybaczy mu to nadużycie. Tym razem Grace nie protestowała, kiedy pociągnął ją do wyjścia.
Grace, ciągle jeszcze zbyt oszołomiona, by myśleć rozsądnie, miała ochotę zadać Alaine’owi dziesiątki pytań, które cisnęły się jej na usta.
– Kto to jest John Gaunt? – wykrztusiła wreszcie.
– Skarbnik królewski.
– Królewski... – Zatrzymała się w pół kroku. – Przyjaźnisz się z królewskim skarbnikiem?
– Owszem. I jestem ulubionym partnerem króla do fechtunku, jak również jego ukochanym minstrelem. Czy możemy już iść?
– Nie, czekaj... – Za wszelką cenę usiłowała się pozbierać. Jeszcze przed chwilą rozmawiała z opatem w kancelarii, gdy zwariowany minstrel siłą ją stamtąd wyciągnął. Ale nie miała ochoty się wyrywać.
Tylko co Alaine tutaj robi? Przecież miał zabawić w zamku Darby aż do Trzech Króli. Było jednak oczywiste, że zdążył już wpaść do gospody i porozmawiać z rodzicami, bo inaczej skąd by wiedział, gdzie jej szukać? Jeszcze teraz prześladował ją smutny, zaszczuty wyraz ich twarzy.
– Czy tato zmienił zdanie?
Alaine uśmiechnął się wstydliwie, jak mały chłopiec przyłapany na kłamstwie.
– Jedźmy, wytłumaczę ci wszystko po drodze.
Przed wejściem stał potężny, groźnie wyglądający czarny ogier. Alaine zebrał wodze, wskoczył na siodło i wyciągnął rękę do Grace.
– Dasz radę wsiąść?
Popatrzyła w górę i z powątpiewaniem pokręciła głową. Alaine zachichotał i wyjął nogę ze strzemienia.
– W takim razie włóż tu stopę i chwyć mnie za ręce, to cię wciągnę.
Po chwili usadowiła się bokiem w siodle w bezpiecznym kręgu ramion Alaine’a. Byłoby jej całkiem dobrze, gdyby ziemia nie znajdowała się tak daleko w dole. Ale wielki koń miał niespodziewanie lekki i równy chód, więc szybko odprężyła się, ukołysana ciepłem objęć minstrela.
Nie miała ochoty zaburzać jednostajnego rytmu jazdy, ale pytania domagały się odpowiedzi.
– Obiecałeś, że wszystko mi wytłumaczysz.
Poczuła, jak głęboko nabrał powietrza i wypuścił je z piersi.
– Najpierw muszę ci wyjaśnić, że twój ojciec wcale nie zmienił zdania. Ale zmieni je, bo wspomniałem mu o kupcu.
– Więc skłamałeś opatowi? – żachnęła się. – Co to za kupiec?
– Ja – odparł po chwili milczenia.
Odchyliła głowę, aby popatrzeć mu w twarz, i zobaczyła zaciśniętą, twardą linię szczęki.
– Alainie, pierwszego dnia musiałeś rąbać drzewo, aby zapłacić za swój nocleg, – a teraz mówisz, że masz dosyć grosza, by kupić naszą gospodę?
– Mówię prawdę. Przekonasz się.
Czekał w napięciu na gniewną reprymendę, a tymczasem dostrzegł, jak po policzku Grace z wolna toczy się łza.
– Nie potrzebujemy dobroczyńcy, sir Alaine – wyszeptała udręczonym głosem. – Zsadź mnie i jedź w swoją stronę, a ja wrócę do opata i spróbuję ponownie przekonać go do kupna.
Sir Alaine? Gwałtownie ściągnął wodze.
– Nie kupuję twojej gospody w odruchu miłosierdzia. Robię to, ponieważ... bo...
Jezu, czy te słowa wreszcie przejdą mu przez gardło? Tyle razy układał sobie w myśli, co jej powie, a oto jedna łza wystarczyła, by język stanął mu kołkiem.
Żadne słowa nie wydały mu się teraz właściwe, nawet strofy ballady, którą dla niej napisał.
– Ponieważ chcę ciebie, Grace. Gospoda i los twoich rodziców są dla mnie ważne, ale nie aż tak.
– Mnie? – wyjąkała.
– Tak, jeśli tylko ty mnie zechcesz. Wyjdź za mnie, a wychowamy nowe pokolenie karczmarzy.
Jej gniew zelżał, ale ciągle była spięta.
– Mam zostać twoją żoną? Szlachetni kawalerowie nie żenią się z córkami karczmarzy.
– Mnie też mówiono, że nie zostanę minstrelem, a jednak nim jestem.
– Och, Alaine...
Objęła go za szyję. Byłby całkiem szczęśliwy, gdyby nie zgaszony ton jej głosu. Choć nie odpowiedziała mu na najważniejsze pytanie, przytulił ją mocno i dotknął nosem jej szyi, chłonąc cudowny zapach.
– Kocham cię, Grace, i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Pieniądze, które przywiozłem, są twoje i zrobisz z nimi, co zechcesz. Wyremontuj za nie „Wędrowca” albo kup gospodę w innej wsi, albo po prostu wrzuć je do rzeki, jeśli tak ci się spodoba. Lecz pozwól mi być z sobą, pozwól, bym budził się co rano w twoich ramionach.
Odsunęła się od niego, walcząc z napływającymi łzami. Miała przeraźliwie smutny uśmiech.
– Ja też cię kocham. Wyszłabym za ciebie natychmiast, gdybym wiedziała, że potem mnie nie znienawidzisz.
Już otwierał usta, żeby zaprotestować, lecz położyła mu palec na wargach.
– Alaine, a co z twoją muzyką? Przecież nie możesz bez niej żyć. Twoja dusza wyschnie jak kwiat bez wody, jeśli zamiast wędrować z lutnią, będziesz musiał rąbać drwa na opał i zatykać mysie dziury.
I co z tego, że nie będzie już włóczęgi, oklasków, fet i łatwego grosza? Muzyka będzie zawsze. Tylko jak ma jej to wytłumaczyć?
Delikatnie ucałował palec pieczętujący jego usta, a potem go odsunął.
– Muzyka nigdy mnie nie opuści, Grace. Nadal mogę dawać ludziom chwile szczęścia i wzruszeń. To mi wystarczy, bo odkąd jesteś w moim sercu, stałaś się też częścią mojej muzyki.
Nie wyglądała na przekonaną.
– Czy będziesz szczęśliwy, grając dla wędrowców i gości w naszej gospodzie?
– Kiedy zapragnę wielkiej fety i uznania możnych, pojedziemy do zamku Darby i tam pośpiewam sobie za wszystkie czasy – odparł pogodnie. – Wuj Matthew będzie zachwycony. Zresztą jeśli szybko cię tam nie zawiozę, ciotuchna nie będzie chciała mnie widzieć na oczy.
– Pewnie przesadzasz.
– Daję słowo, już mi groziła. – Czule trącił palcem jasne pasmo włosów, muskające policzek, na którym pozostał ślad wysychających łez. Dotknął warg, na których gościł teraz prawdziwy radosny uśmiech. – Przysięgam, moja miłości, że jeśli miałbym wybierać... po prostu będę najszczęśliwszy, mogąc co noc śpiewać ci miłosne ballady. Jesteś moim natchnieniem, wiesz?
– Naprawdę? Więc zaśpiewaj mi.
– Dzisiaj, zanim wstanie świt.
Grace z błogim westchnieniem wtuliła się w jego objęcia. Było pięknie, ale ciągle jeszcze nie dała mu odpowiedzi.
– Grace, powiedz, przecież chcesz wyjść za mnie? Popatrzyła na niego oczami, w których bezbrzeżna miłość zapłonęła ciepłym blaskiem, aby poznał odpowiedź, zanim wypowie ją głośno.
– Byłabym głupia, gdybym nie wyszła za ciebie – stwierdziła krótko. – Już ci mówiłam, że minstrele mają zbawienny wpływ na interesy.
Alaine zachichotał. Tym razem nie poczuł się urażony.
Z każdym krokiem czarnego ogiera w jego głowie rodziły się nowe słowa miłosnej pieśni. O minstrelu, córce karczmarza i cudach, które im się zdarzyły.