Dalton Margot Niewinne klamstwa

Margot Dalton





Niewinne kłamstwa





Rozdział 1


Oho! Chyba zanosi się na romans! Najwyraźniej widzę tu jakiegoś przystojnego, wysokiego, młodego człowieka. Tak, tak... Śmieje się i trzyma cię za rękę. Niesamowicie przystojny! I bogaty! – Ciocia Grace podniosła oczy znad talii kart i żarliwie pochyliła się ku siostrzenicy. Popatrzyła na nią znacząco. – Nie dość, że jest wysokim, młodym blondynem, to w dodatku naprawdę wygląda mi na bardzo bogatego.

Jeśli rzeczywiście jest taki bogaty – roześmiała się Molly – to może być brzydki jak ropucha, to już naprawdę nieistotne.

Grace ściągnęła jaskrawo umalowane usta, mocniej otuliła szalem pulchne ramiona i z wyrzutem popatrzyła na siedzącą na wprost niej dziewczynę.

To zupełnie nie na tym polega – wyrzekła po chwili milczenia. – Kiedy w grę wchodzi miłość, pieniądze przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.

Czyżby? – zadrwiła Molly, ale na widok zgaszonej miny ciotki natychmiast uśmiechnęła się przepraszająco.

Nie znoszę herbaty na śniadanie – wtrąciła Helen, krzywiąc się z niesmakiem.

Molly wymownie popatrzyła na siostrę.

Zakupy były na twojej głowie – stwierdziła spokojnie. – Wiedziałaś, że kawa się skończyła. Nie byłaś wczoraj w sklepie, więc chyba tylko do siebie możesz mieć pretensje.

Ładna buzia Helen zmieniła się w jednej chwili.

To nie moja wina, że nie poszłam! – oburzyła się.

Co mogłam zrobić, skoro ten okropny facet znów się tutaj kręcił? Przecież wiesz, że ciągle dybie na mnie i tylko czeka, żeby mu się nawinęła jakaś sposobność.

Molly westchnęła tylko i nalała sobie kolejną filiżankę ledwie ciepłej herbaty, a Grace wstała i, kołysząc się, podeszła do kuchenki, na której gotowały się jajka.

Helen – łagodnym tonem zaczęła Molly, starając się zachować spokój. – Dobrze wiesz, że...

Wczoraj rano znów go widziałam! – gwałtownie przerwała siostra, a w jej brązowych oczach zamigotał lęk.

Stanął tuż przy oknie i udawał, że czyta gazetę. Obserwował nasz dom.

To na pewno był ktoś mieszkający gdzieś w pobliżu. Może czekał na autobus – Grace odwróciła się od kuchenki.

Molly upiła kolejny łyk i znów westchnęła, a Helen z niedowierzaniem i urazą popatrzyła na ciotkę.

Cztery lata młodsza od siostry, ciemnowłosa Helen skończyła trzydzieści dwa lata. Zawsze była drobna i delikatna. Po skończeniu college'u zaczęła pracować w bibliotece. Szło jej świetnie, szybko awansowała na kierowniczkę działu. I nagle, bez żadnego powodu, ubzdurała sobie, że czyha na nią jakiś brodaty mężczyzna, śledzi ją i tylko czeka na okazję, żeby ją dopaść.

Jego obraz prześladował dziewczynę wszędzie – widziała go czającego się w sklepiku na rogu, w supermarkecie. Każdy napotkany mężczyzna z brodą podsycał jej lęk. Rzuciła pracę i niemal przestała wychodzić z domu, bo tylko tu czuła się bezpieczna. Świat oglądała przez osłonięte firanką okno. Trwało to już kilka lat.

Z wyjątkiem tej dziwnej obsesji Helen była normalną, inteligentną, uśmiechniętą dziewczyną z dużym poczuciem humoru. Molly darzyła siostrę głęboką miłością, chociaż czasami traciła do niej cierpliwość. Nie tylko z powodu manii, której nie była w stanie zaradzić. Wstydziła się tego przed sobą, ale zdawała sobie sprawę, że u podstaw jej irytacji kryje się fakt, że Helen jest dodatkową osobą, którą musi wyżywić. Zasiłek dla bezrobotnych już dawno przestał jej przysługiwać. Od tej pory była na utrzymaniu siostry.

Molly uśmiechnęła się do siebie, w zamyśleniu oddając się marzeniom o tym młodym, bogatym mężczyźnie, którego wywróżyła jej ciotka. Gdyby tak ujrzał ją na ulicy i natychmiast się w niej zakochał... A potem długą, czarną limuzyną uwiózł w świat luksusu, gdzie miałaby swoją własną pracownię i mogłaby malować od świtu do nocy, ani przez moment nie zaprzątając sobie głowy cieknącym dachem, od dawna wymagającym naprawy.

Z tych rozkosznych marzeń wyrwał ją synek, który z impetem wbiegł boso do kuchni.

Charlie, bój się Boga! – zawołała Molly. – Natychmiast ubieraj się i szykuj do szkoły. Zaraz ucieknie ci autobus.

Dziadkowi i mnie potrzebne jest wiadro – radośnie oznajmił chłopiec i, zupełnie nie zwracając uwagi na mamę, ruszył w stronę cioci Grace.

Twarz kobiety rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. Zawsze była umalowana, nawet do śniadania, a ufarbowane na czarno włosy upinała w kok. Uwielbiała jedwabne suknie w żywych kolorach, szale z frędzelkami, paciorki i pobrzękujące bransoletki. Zbliżała się do sześćdziesiątki i ważyła z pięćdziesiąt kilo za dużo, ale ciągle było w niej coś, co przyciągało do niej ludzi i nie skończony korowód gości, również panów, stale kłębił się na dole ich dużego, starego domu, ciągle jeszcze chlubiącego się resztkami dawnej świetności.

W przeciwieństwie do pozostałych członków rodziny, Molly to zupełnie nie przeszkadzało, zwłaszcza że przepowiadanie przyszłości sprawiało ciotce przyjemność, a wygórowane opłaty, jakie pobierała za tę usługę, stanowiły pokaźną część rodzinnego budżetu. Właściwie cała rodzina utrzymywała się tylko z pensji Molly i dochodów ciotki. Grace pochyliła się i gorąco uścisnęła dziesięciolatka.

Mój kochany chłopczyk – zamruczała z czułością, przygładzając mu kogucika na głowie. Odbite światło za migotało na jej pierścionkach. – Wiesz, co wywróżyłam twojej mamie? Spotka kogoś.

Chłopiec oparł się o szafkę i przyglądał ciotce, szykującej grzanki na śniadanie.

Kogo?

Bogatego, przystojnego mężczyznę.

Poważnie? – niespodziewanie ożywił się Charlie. – I on jest bogaty?

Tak – z tajemniczym uśmiechem potwierdziła ciotka. Chłopiec rozjaśnił się z radości i podbiegł do matki.

Mamo, a jak już zaczniesz z nim chodzić, to czy on mi kupi nową deskorolkę? Chciałbym mieć taką...

Idź się umyć – przerwała mu Molly, patrząc na syna z miłością. – Przygotuj wszystko do szkoły.

Dopiero kiedy znikał z kuchni, przypomniała sobie, po co tu przyszedł.

Charlie!

Tak? – zatrzymał się na progu i stanął na jednej nodze, kuląc palce, by uniknąć dotyku zimnej podłogi.

Do czego potrzebne wam wiadro?

Sufit w moim pokoju zaczął przeciekać w nowym miejscu. Na samym środku.

O, do diabła! – jęknęła Molly.

Zgnębiona, ukryła twarz w dłoniach, a ciotka i siostra popatrzyły na nią z bezradnym współczuciem.

Wymagający natychmiastowego remontu dach już od dawna był przyczyną jej nieustającej zgryzoty. Pamięć o nim dręczyła nawet po nocach, ciągle prześladował ją koszmarny sen, w którym ciężki dach powoli osuwał się w dół i przygniatał wszystkich swą zwalistą, bezwładną masą.

Stary, nadgryziony zębem czasu dom liczył sobie już prawie wiek. Molly mieszkała tu całe życie, z wyjątkiem tych kilku lat, które, będąc mężatką, spędziła w Portland. Jej były mąż nadal tam przebywał, zarabiając na skromne życie sprzedażą oprogramowania komputerowego.

Po rozwodzie nie ułożyło mu się najlepiej. Ożenił się ze swoją sekretarką, od której w ogóle wszystko się zaczęło. Miał z nią trójkę dzieci, w tym bliźnięta, które przyszły na świat w ubiegłym roku. Charlie był już dobrze po czterdziestce i Molly usiłowała stłumić w sobie mściwą satysfakcję na myśl o nim niańczącym bobasy, ale w końcu była tylko człowiekiem.

W sumie jednak Molly żałowała, że tak marnie mu idzie. Gdyby finansowo wiodło mu się lepiej, to, kto wie, może czasem wsparłby ją jakąś sumą. Ostatni raz, kiedy wysłał jej coś na dzieci, zdarzył się ponad trzy lata temu. Teraz Andrea ma już prawie trzynaście lat i wyrosła ze wszystkiego. A jej ściska się serce, kiedy mały Charlie mówi o swojej wymarzonej nowej deskorolce, na którą chyba nigdy nie będzie jej stać...

Może Walterowi uda się coś poradzić na ten nowy przeciek – bez przekonania pocieszyła ją ciotka.

O tak, z pewnością – z przekąsem stwierdziła Molly, spoglądając na jajko przyniesione jej przez Grace. – Znasz go – zaraz zacznie obmyślać sposób, by skierować tę wodę do piwnicy i wykorzystać jej przepływ do wytworzenia energii, która zasili lampy. Dzięki temu będzie mógł uprawiać tam pomidory.

Do kuchni wkroczyła Andrea, ubrana w sprane dżinsy i gruby podkoszulek z odrywającym się ściągaczem.

Cześć, Helen! Cześć, ciociu! – pochyliła się, całując je na powitanie, po czym usadowiła się obok matki. – Mamo, babci znów potrzeba papieru maszynowego.

Molly popatrzyła na dziewczynkę z niedowierzaniem.

Papieru maszynowego? – powtórzyła powątpiewająco. – Znowu? Przecież dopiero co kupiłam jej całą ryzę. Nie dalej niż dwa tygodnie temu.

Powiedziała, że ostatnio ma natchnienie – wyjaśniła Andrea. – Poza tym pracowała przez cała noc i teraz chce, żeby jej przynieść śniadanie do łóżka – dodała, zwracając się w stronę Grace, której komentarz ograniczył się do złośliwego parsknięcia.

Minęło już niemal trzydzieści lat, odkąd Grace zamieszkała w domu swojego brata, a obie kobiety wciąż nie znalazły wspólnego języka i stale, z większą lub mniejszą zajadłością, toczyły ze sobą walki podjazdowe.

Skoro Selma ma ochotę na śniadanie w łóżku – zaczęła Grace, zaciskając usta z wrogością – to niech...

Dziecko, chyba nie masz zamiaru iść w tym do szkoły! – przerwała jej wypowiedź Molly. – Popatrz tylko na siebie. Na litość boską! Przecież ta bluzka nawet nie jest czysta.

Jest całkiem dobra – spokojnie oświadczyła Andrea. – Zresztą, rano będziemy robić doświadczenia, więc to nie ma znaczenia. A w pokoju Charliego zrobił się nowy przeciek – dodała, sięgając po grzankę. – Wygląda naprawdę niesamowicie, mamo. Zupełnie jak Niagara!

Czy dziadek próbuje coś z tym zrobić? – znużonym głosem zapytała Molly.

Dziewczynka z powagą pokiwała głową.

Właśnie zastanawialiśmy się nad tym. Zrobiliśmy oględziny i zamierzamy rurką poprowadzić wodę do grzejnika, żeby ściekała do piwnicy.

Molly potoczyła znaczącym wzrokiem po Grace i Helen.

A nie mówiłam?

Helen zachichotała, ale szybko zapanowała nad sobą, uśmiechnęła się przepraszająco do siostry i zajęła się jedzeniem.

Molly z nagłym przestrachem popatrzyła na zegarek.

Ojej! Zaraz się spóźnię! Andy, proszę cię, dopilnuj, żeby Charlie się ubrał i zdążył na autobus. I przebierz się w jakąś inną bluzkę, kochanie – , dodała, całując dziewczynkę. – Dobrze?

Spokojnie, mamo. Nie denerwuj się. Wszystko będzie w porządku.

Molly chwyciła w biegu płaszcz i parasolkę.

Helen – poprosiła, podnosząc kołnierz i owijając szyję wełnianym szalem – mogłabyś potem zerknąć, co z tym nowym przeciekiem? Trzeba coś podstawić, inaczej woda zacznie przeciekać na pierwsze piętro. Jeśli dziura jest na środku, to znów zacznie kapać prosto do sypialni mamy.

Nie martw się – uspokoiła ją siostra. – Na pewno się tym zajmę – obiecała. – Miłego dnia.

Miłego dnia – mruknęła Molly, wpatrując się w uderzające o szybę strugi zacinającego deszczu. – Dzięki, Helen. Do zobaczenia – uśmiechnęła się do siedzących przy stole i wybiegła na pogrążoną w mroku ulicę.



Autobus zatrzymał się przy okrążonym zwałami brudnego śniegu krawężniku. Molly przecisnęła się do wyjścia. Zadrżała, kiedy owionął ją zimny podmuch wiatru. Mocniej otuliła się szalem i szybko, niemal biegnąc, podążyła w stronę domu towarowego, w którym pracowała.

Zima była wyjątkowo mroźna i śnieżna. W Seattle, leżącym blisko łagodzącego klimat oceanu, było to rzadkością. Ale w tym roku styczeń był ponury i wydawało się, że już nie ma nadziei na jakąś poprawę. Zupełnie jak moje życie, pomyślała z niepodobnym do niej przygnębieniem, ciągle jeszcze nie mogąc zapomnieć o przeciekającym dachu.

Przerobiony ze strychu pokój Charliego mieścił się na drugim piętrze. W pomieszczeniu oblepionym niesamowitymi plakatami i zastawionym starym sprzętem sportowym i różnorodnymi akcesoriami, pozostałymi po przeprowadzanych doświadczeniach naukowych, w wielu miejscach stały plastikowe naczynia, do których kapała woda z wcześniejszych przecieków. Nie miała innego wyjścia, więc przyzwyczaiła się do tego. Ale wiadomość o nowym uszkodzeniu przeraziła ją, wydawała się zapowiedzią nadchodzącej, nieuniknionej katastrofy.

Z westchnieniem przyspieszyła kroku. Ogromne szyby Donovan's Department Store zalśniły w mroku. Popatrzyła na swoje odbicie. Wysoka, szczupła postać o bladej, delikatnej buzi, rozświetlonej dużymi niebieskimi oczami. Od wilgoci i wiatru krótkie, kasztanowe włosy poskręcały się w masę drobnych loków.

Molly zmarszczyła brwi na widok swojej zafrasowanej, zmęczonej twarzy. Ten stary płaszcz wygląda naprawdę okropnie, już dawno powinna kupić sobie nowy. Wyświechtane mankiety, obwisły dół. W porównaniu z tymi na wystawie, prezentował się koszmarnie. Ale w tym roku tyle wydała na święta, że zostało jej zaledwie siedemset dolarów, a z naprawą dachu nie można już dłużej czekać.

Pogrążona w ponurych myślach, pchnęła wejściowe drzwi, szybko minęła dział ubiorów dla dzieci i po schodach zbiegła na dół, gdzie mieścił się jej pokój. „M. Clarke Kierownik Artystyczny", przeczytała wywieszkę na drewnianych drzwiach i, jak zwykle, uśmiechnęła się do siebie.

Kiedy dziewięć lat temu dostała tę pracę, wyobrażała sobie, że elegancko ubrana będzie obchodzić kolejne działy i formułować uwagi na temat artystycznej aranżacji wystaw sklepowych i kampanii reklamowych. Rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna. Dni mijały jej na ubieraniu i rozbieraniu manekinów, rozsypywaniu i uprzątaniu sztucznego śniegu, ustawianiu chwiejnych piramid z pudełek z piłkami tenisowymi i malowaniu plakatów, zachęcających do kupowania pasty do zębów po okazyjnej cenie.

Wprawdzie miała pewien udział w projektowaniu sezonowych zmian wystroju sklepowych wystaw, podobnie jak inne osoby wykonujące podobną pracę w sześciu innych sklepach Donovana w tej części Stanów, jednak ograniczone środki nie pozwalały na zbytnią fantazję i w efekcie ograniczano się do odświeżania starych rekwizytów i wymieniania ich między sklepami.

Wieszała właśnie płaszcz na wieszaku, kiedy w uchylonych drzwiach pokazała się jakaś jasna czupryna.

Cześć, Darcie! – uśmiechnęła się Molly, strząsając z włosów krople wody. – Jak udała się randka?

Ładna buzia skrzywiła się z niesmakiem.

Było okropnie. Po prostu okropnie. Przez cały czas wycierał nos i opowiadał o swojej matce.

To chyba kiepsko rokuje, co?

Pewnie, że tak. Molly, powiedz mi, masz zrobioną trwałą, czy to naturalne loki?

Same się tak kręcą. – Molly zerknęła w powieszone obok wieszaka lusterko. – Kiedyś tego nie znosiłam, ale teraz nawet się cieszę. Nie muszę niczego z nimi robić. Podcinam tylko i już.

Darcie z westchnieniem musnęła swoje platynowe włosy – efekt wielu czasochłonnych zabiegów oraz regularnych wizyt u fryzjera, które pochłaniały znaczącą część niewysokiej pensji.

Darcie, czy magazyn jest otwarty?

Zaraz otworzę. A dlaczego pytasz?

Znów muszę kupić do domu ryzę papieru maszynowego – odrzekła Molly, popatrując na swoje notatki.

Dziewczyna zatrzymała się na progu.

Molly, posłuchaj... – zaczęła niepewnie.

Tak? – z trudem oderwała wzrok od notesu. Darcie zakołysała się na wysokich obcasach.

Przecież nikt inny nie płaci za takie... drobiazgi, sama wiesz. Można je sobie brać...

Molly popatrzyła na nią ze zdumieniem.

Darcie, przecież to ty odpowiadasz za magazyn. Czyżbyś namawiała mnie do kradzieży? Nie mogę w to uwierzyć!

To nie w tym rzecz – zarumieniła się dziewczyna. – Zawsze, jeśli tylko złapię kogoś na zabieraniu czegoś z magazynu, każę mu za to zapłacić. Ale ty jesteś uczciwa aż do bólu. A przecież masz tyle osób na utrzymaniu... sześć?

Ze mną siedem.

No właśnie. To chyba nie jest w porządku?

Zwłaszcza teraz – ponuro potwierdziła Molly.

Coś się stało? – Darcie usiadła na krawędzi biurka i popatrzyła na nią współczująco.

Nie... tylko znów mamy przeciek w dachu. Właściwie już mnie to nie zaskakuje. Chyba nie jestem dziś w najlepszym nastroju.

Koleżanka ściągnęła jaskrawo umalowane usta.

Czy naprawdę nikt nie mógłby ci choć trochę po móc? Rozumiem, że masz dzieci, ale pozostali są dorośli i nie mają problemów ze zdrowiem, prawda? Dlaczego nie spróbują poszukać sobie jakiejś pracy?

Molly zamyśliła się, zastanawiając nad odpowiednimi słowami. Jak wyjaśnić tę złożoną sytuację osobie z zewnątrz?

No więc – zaczęła powoli – tata dostaje wojskową rentę, ale to nie jest dużo. Ja jednak nie potrafię wyobrazić go sobie w jakiejś normalnej pracy. Cały wolny czas spędza w warsztacie na obmyślaniu wynalazków.

Opatentował coś?

Ależ skąd! – roześmiała się Molly. – To nie są rzeczy nadające się do opatentowania. Tato wymyśla na przykład automatyczną maszynkę do produkcji makaronu, kukiełki podłączone do zapalniczki samochodowej, które zabawiają dzieci podczas jazdy, różne rodzaje perpetuum mobile...

A twoja mama? Przecież skończyła college, prawda?

Tak, ale ona też nie nadaje się do pracy na etat. Pracuje nad książką. Prawdę mówiąc, zajmuje się tym od piętnastu lat. To dlatego potrzebuję tyle papieru.

Darcie wbiła w koleżankę zdumione spojrzenie.

Pisze książkę? O czym?

Tytuł brzmi: „Ogólna historia Wysp Brytyjskich" – odrzekła Molly. – Mama całe dnie spędza w swoim pokoju, pisze na maszynie, robi notatki, pali papierosy i prowadzi badania naukowe. I ciągle chodzi w szlafroku. Przez ostatni rok w normalnym stroju widziałam ją może ze dwa razy.

O Boże! – westchnęła Darcie. – A twoja siostra? Ciągle prześladuje ją ten facet?

Molly ze zniechęceniem skinęła głową.

Ostatnio miałam nadzieję, że już jest lepiej. Ale wczoraj znów go zobaczyła, więc pewnie minie kilka tygodni, nim odważy się wyjść z domu.

A ciocia? Ta, co przepowiada przyszłość?

Ciocia Grace... – uśmiechnęła się Molly. – Ona jest w porządku. Całkiem dobrze wychodzi na wróżeniu z kart i fusów po herbacie. Prawie wszystko daje mi na dom, ale to i tak jest mało, zwłaszcza teraz, kiedy dach już całkiem się rozpada...

Darcie popatrzyła na nią bezradnie.

No cóż – odrzekła wreszcie, unosząc się z biurka i kierując do wyjścia. – Dzisiaj jest czwarty lutego, losowanie. Zobaczymy, kto nam przypadnie. Może to poprawi ci humor.

Losowanie? – z roztargnieniem powtórzyła Molly. – Jakie losowanie?

Darcie popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

Niemożliwe! Czyżbyś zapomniała?

O czym? – zapytała Molly, zerkając do kalendarza.

Akcja z okazji Dnia Zakochanych. Dziś rano odbędzie się losowanie. Będą wybierać pary. Przecież zapowiedziano to już wcześniej, od kilku tygodni ogłoszenie wisi na tablicy.

Nic o tym nie wiem – Molly zaprzeczyła ruchem głowy. – Chyba nie miałam czasu, żeby przeczytać ogłoszenia.

Koleżanka znów usadowiła się na biurku.

To był mój pomysł – wyznała. – Namówiłam na to naszą radę zakładową. Wszyscy są przekonani, że to świetnie wpłynie na stosunki miedzy personelem i kierownictwem.

Jak to? Na czym to ma polegać?

To bardzo proste – wyjaśniła Darcie. – Wypisano nazwiska wszystkich pracowników naszego sklepu i kierownictwa stąd i z trzech innych sklepów. Teraz będą losować pary.

Pary? W jaki sposób?

Zwyczajnie – cierpliwie tłumaczyła dziewczyna. – Małżeństwa z małżeństwami, a osoby samotne z samotnymi. Oczywiście innej płci – roześmiała się. – W końcu to ma być randka!

Naprawdę nic z tego nie rozumiem...

Wyciągną twoje nazwisko – z westchnieniem ciągnęła Darcie – a potem nazwisko kogoś samotnego z kierownictwa. I on zaprosi cię gdzieś, w dodatku na swój koszt! – dodała triumfująco. – No i powiedz, czy to nie jest superpomysł?

Molly popatrzyła na nią z przerażeniem.

Czy to znaczy, że jakiś biedny facet zostanie zmuszony do zabrania mnie na randkę? Tylko dlatego, że będziemy wylosowani jako para?

Jak to zmuszony? – Darcie wyglądała na urażoną. – Wśród naszego kierownictwa niejeden chciałby się z tobą umówić.

Tak? Ciekawe kto?

Na przykład Phil Randall, z księgowości. To daleki krewny Sarah, tej, która pracuje na męskim dziale. Już nie raz mówił jej, że chciałby się z tobą spotkać. Molly z powątpiewaniem potrząsnęła głową.

Od rozwodu nie byłam na żadnej randce. To już ponad dziewięć lat.

Sarah tak właśnie mu powiedziała.

Phil Randall – w zamyśleniu powtórzyła Molly. – Czy to ten podobny do królika?

Nie, to Steve Caufield. Zresztą, poza nim jest jeszcze wielu, którzy chętnie by się z tobą umówili, i z naszego sklepu, i z biura w centrum miasta. A wiesz co? – Darcie pochyliła się ku niej, szeroko otwierając fachowo umalowane oczy.

Co takiego?

Nawet Kevin Donovan zgodził się wziąć udział w losowaniu.

Molly popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

Niemożliwe! Chyba żartujesz?

Mówię prawdę. Rachel Kinsey zadzwoniła do niego i przekonała, że to świetnie wpłynie na cały zespół. Możesz w to uwierzyć? – zachłysnęła się Darcie. – Rachel jest naprawdę niesamowita, ma żelazne nerwy.

Molly aż zaniemówiła. Dla wszystkich pracowników Kevin Donovan był postacią legendarną, mimo iż większość z nich, tak jak Molly, nigdy go nie widziała. Jego biura mieściły się w śródmieściu, a on sam mało zajmował się prowadzeniem interesów. Za to jego prywatne życie było przedmiotem nie kończących się plotek.

Był jedynym dzieckiem osiemdziesięcioletniego Seamusa Donovana, założyciela całej sieci sklepów. Ostatnio przeniósł się ze Wschodniego Wybrzeża do Seattle, by bardziej zaangażować się w prowadzenie firmy. Mówiono, że jest wysokim blondynem po trzydziestce, bardzo przystojnym i czarującym. Jeździł srebrnym porsche, kilka lat wcześniej zakwalifikował się do narciarskiej reprezentacji kraju, a ostatnio widywano go w czasie uroczystych okazji w towarzystwie gwiazd filmowych.

Molly aż się wstrząsnęła na myśl o jakiejś skromnej dziewczynie, której przyjdzie pójść z nim na randkę. Naraz zachichotała.

Może przypadnie mu Annie – zaśmiała się.

Darcie wybuchnęła śmiechem, wyobrażając sobie Kevina i zasuszoną, wiecznie skwaszoną kobietę, która żelazną ręką kierowała podwładnymi.

Uhm. I niech tylko sięgnie po niewłaściwy widelec! Od razu przejedzie mu po palcach nożem do masła! Śmiały się jeszcze, kiedy drzwi się otworzyły i na progu stanęła rudowłosa dziewczyna.

Cześć, Rachel! – Darcie ześlizgnęła się z biurka. – Co się stało?

Losowanie już się odbyło – oznajmiła dziewczyna podniesionym z podniecenia głosem.

I co? Kogo mi wylosowali?

To nieważne – Rachel prześlizgnęła się wzrokiem po Darcie i utkwiła spojrzenie w Molly. – Zgadnij, kto jej przypadł!

Molly poczuła, że serce jej zamiera, a krew odpływa z twarzy. Przepełniło ją nagłe przerażenie. Resztką sił zmusiła się, by spojrzeć na stojącą na progu dziewczynę.

Kto? – zapytała, oblizując spieczone wargi. – Kogo wylosowałam?

Kevina Donovana! – z uniesieniem oświadczyła Rachel. – Molly, wylosowałaś Donovana!

Naraz wszystkie jej problemy – cieknący dach, stary płaszcz, dotkliwy zimowy chłód, ogromne rachunki za ogrzewanie i chwiejący się ząb Charliego – wszystko to przestało się liczyć, zbladło i straciło znaczenie w obliczu nowej, nieuniknionej katastrofy.

Jeszcze przez chwilę błędnym wzrokiem wpatrywała się w Darcie i Rachel, po czym jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.




Rozdział 2


Cały ranek Molly pracowicie wycinała różowe storczyki i serduszka do świątecznej dekoracji wystaw. Ciągle jeszcze nie mogła otrząsnąć się z przeżytego szoku.

Jej myśli nadal krążyły wokół tej nieszczęsnej historii. Po lunchu, obładowana pudłami różowych i białych serpentyn i resztą rekwizytów, zabrała się za urządzanie wystawy. Była tak pochłonięta roztrząsaniem tej nieoczekiwanej sytuacji, w jakiej się znalazła, że nawet nie zauważała ciekawych spojrzeń przechodniów. Rozpaczliwie usiłowała znaleźć jakieś wyjście, jakikolwiek pretekst, który pozwoliłby jej się wycofać.

Może po prostu powiedzieć, że źle się czuje? Nie, to nie przejdzie, przecież do Dnia Zakochanych zostało jeszcze dziesięć dni. A gdyby wykręcić się mówiąc, że musi wyjechać z miasta w związku z wiosenną zmianą dekoracji w innych sklepach firmy?

Lekki przebłysk nadziei zgasł niemal natychmiast. Przecież wszyscy wiedzą, że sezonowa aranżacja witryn zacznie się nie wcześniej, niż dopiero pod koniec miesiąca.

A w dodatku Kevin Donovan, który osobiście nadzorował całą tę akcję, w każdej chwili miał wgląd w jej plan pracy.

A gdyby poczuł się urażony unikiem...

Nogi ugięły się pod nią na samą myśl, że mogłaby stracić pracę. Wprawdzie ta posada nie była szczytem jej marzeń, ale przynajmniej wystarczało najedzenie i ubranie dla dzieci. No, może nie do końca, poprawiła się w duchu, przypominając sobie dzisiejszy strój córki.

Uśmiechnęła się blado do dwóch starszych pań, które zatrzymały się przed szybą i z zainteresowaniem patrzyły, jak Molly starannie umieszcza na środku tłustego amorka. Pracowała w skupieniu, chociaż przez cały czas zadręczały ją niespokojne myśli. W co ma się ubrać na tę absurdalną „randkę"?

Jedyny odpowiedni strój, jaki przychodził jej do głowy, to zielona wełniana sukienka, którą sześć lat temu kupiła sobie na solowy popis fortepianowy Andrei w czasie szkolnego koncertu z okazji Bożego Narodzenia. Właściwie ta sukienka nie była taka zła, ale jej czas już dawno przeminął...

Zgnębiona, przypomniała sobie naraz, że w czasie noworocznego obiadu ojciec niechcący oblał ją kieliszkiem wina i choć Helen dokładała starań, by usunąć plamę, ciemnego śladu na przodzie niczym nie udało się wywabić.

Nie stać mnie na nową sukienkę, wyszeptała do siebie Molly, a stojące za szybą kobiety pomachały do niej przyjaźnie.

Odpowiedziała im tym samym i ruszyła po papierowe kwiaty.

A może Rachel zgodzi się z nią zamienić?

Rachel przypadł Harry Condon, korpulentny kadrowiec, który zwykł zwracać się do Molly „dziewczynko" i co piątek przynosił czekoladki maszynistkom. Wieczór spędzony z nim nie niósł żadnych zagrożeń. Śmiało mogłaby włożyć tę sukienkę z plamą. A Rachel powinna być zachwycona perspektywą spotkania z Donovanem.

Pozostaje jej tylko obmyślić jakiś wiarygodny pretekst...

Ożywiona niespodziewanie rozbudzoną nadzieją, zaczęła rozważać możliwe warianty. Tak ją to pochłonęło, że dopiero za drugim razem dotarło do niej, że wzywają ją przez głośnik, by podeszła do wewnętrznego telefonu. Przebiegła dział damski i chwyciła słuchawkę.

Halo! – odezwała się zdyszanym głosem.

Pani Clarke?

Tak.

Mówi Kevin Donovan. Zdaje się, że czeka nas wspólna randka w Dniu Zakochanych?

Serce zabiło jej gwałtownie, poczuła, że blednie.

... tak – wyszeptała ledwie słyszalnie – chyba tak...

Jestem tym zachwycony – ciągnął Donovan. – Rzadko kiedy los się do mnie aż tak uśmiecha.

Skrzywiła się lekko, słysząc ten komplement. Sądząc po głosie, plotki na temat Donovana niewiele odbiegały od prawdy. Nawet nie widząc go, od razu wiedziała, że ma do czynienia z kimś przekonanym o własnej wartości i potrafiącym tego dowieść. Już sam głos był czarujący... Jeszcze mocniej zacisnęła palce na słuchawce. Zupełnie nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Milczała.

Zarezerwowałem stolik na kolację w Breakers – po informował ją. – Czy nie ma pani nic przeciwko temu? Lubi pani frutti di mare?

Bardzo często jadam tuńczyka, odpowiedziała w duchu Molly, ale zaraz wzięła się w garść.

Tak, bardzo lubię – potwierdziła. – To mi odpowiada, panie Donovan.

Chyba nawet nie znała nikogo, kto kiedykolwiek przestąpił próg tej ekskluzywnej, położonej nad oceanem restauracji. Podobno za samo nakrycie liczyli tam sobie ponad pięćdziesiąt dolarów, choć może było w tym nieco przesady. Tak czy inaczej, z pewnością nie było to miejsce, w którym mogłaby wystąpić w tej swojej poplamionej sukience...

... swój adres? – dotarł do niej koniec pytania.

Słucham?

Pytałem, o której mógłbym po panią przyjechać i pod jaki adres.

Przeraziła się nie na żarty. Od razu wyobraziła sobie legendarnego Kevina Donovana, zatrzymującego swoje srebrne porsche przed ich zapuszczonym domem z przekrzywioną werandą. Przypomniała sobie opony zawieszone na dębie przy parkanie i skonstruowany ze starych rur „domek" Charliego.

Miałam zamiar zostać dłużej w pracy – skłamała pospiesznie, zaplatając mocno palce. – To będzie w czwartek, a chciałabym przygotować weekendowe akcje promocyjne. A może... – zawiesiła głos i przełknęła ślinę. Po chwili zmusiła się, by dokończyć – może mógłby mnie pan zabrać ze sklepu?

Oczywiście – zgodził się Donovan. – Powiedzmy o siódmej?

Doskonale – szepnęła Molly.

Z niecierpliwością czekam na nasze spotkanie, pani Clarke – zapewnił ją z przekonaniem swoim uwodzicielskim głosem.

Ja również – wyszeptała Molly.

Molly usadowiła się przy oknie i oparła plecami o zblakłą tapetę. Krople deszczu dudniły o szyby, niebo pociemniało. Nadchodziła noc. Uśmiechnęła się do siedzącej przy maszynie do pisania, odzianej w szlafrok matki. Selma zdusiła papierosa.

Mamo, kolacja już prawie gotowa – rzekła Molly. – Zejdziesz na dół?

Zatopiona w swoich myślach, Selma z roztargnieniem potrząsnęła głową. Po chwili podniosła wzrok na córkę. Twarz jej złagodniała.

Kochanie, nie przejmuj się mną – poprosiła. – Zjadłam niedawno talerz zupy i kilka plasterków sera, a Walter ma mi przynieść parę grzanek.

W tej samej chwili, jak na zawołanie, na progu stanął ojciec Molly. Jego okrągła twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Ostrożnie postawił na stole talerzyk z grzankami i dżemem, z czułością pocałował Selmę, lekko poklepał po ramieniu córkę i cicho wysunął się z pokoju.

Walter pracuje teraz nad modelem turbiny wodnej – z dumą poinformowała matka. – To dopiero będzie wynalazek!

Molly skinęła głową. W milczeniu patrzyła, jak Selma, nie odrywając oczu od tworzonej książki, jedną ręką sięga po grzankę, drugą nie przestając stukać w klawisze.

Mamo, ostatnio tyle pracujesz – odezwała się wreszcie. – Powinnaś trochę zwolnić tempo, odpocząć.

Świetnie mi idzie – zaoponowała Selma. – Nie mogę teraz przerywać.

Rozumiem, ale... – urwała i bezradnym spojrzeniem omiotła piętrzące się wokół sterty książek i papierów, zaścielających całe wnętrze.

Cóż właściwie mogła jej powiedzieć? Że według niej matka marnuje czas? Książka liczyła już ponad półtora tysiąca stron, a przecież nikt tego nie wyda. A zresztą, gdyby rzeczywiście komuś było potrzebne nowe, opasłe dzieło historyczne...

Czy coś się stało, kochanie? – Selma zdjęła okulary i przyjrzała się córce z niepokojem.

Molly zarumieniła się, zaprzeczyła ruchem głowy i zeskoczyła z okna.

Nie, mamusiu, nic się nie stało. Po prostu martwię się o ciebie. Tyle pracujesz i tak dużo palisz. I nawet nie wyjdziesz na dwór, żeby choć zaczerpnąć świeżego powietrza...

Ale właśnie tak jest mi najlepiej! – Selma uśmiechnęła się do córki. – Robię to, co najbardziej lubię. Kocham swoją pracę i na nic bym jej nie zamieniła. Chyba niewiele osób może tak o sobie powiedzieć?

Przyznała jej rację, uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia.

Na pewno nie chcesz, żebym ci coś przyniosła? Selma, na powrót zaprzątnięta książką, z roztargnieniem potrząsnęła głową. Molly wycofała się cicho. Po drodze zerknęła na wiszące w garderobie suknie matki. Były uszyte z doskonałych materiałów, ale wszystkie już dawno przestały być modne.

Mamo... – zaczęła.

Tak? – pochłonięta własnymi myślami Selma pogryzała grzankę, nie odrywając oczu od zapisywanej strony.

Nie, nic...

Cicho wyszła na schody. Z kuchni dobiegły ją odgłosy awantury. Dzieci spierały się o stary komplet narzędzi, którym ojciec już przestał się posługiwać, a każde z nich uważało, że to właśnie jemu powinien teraz przypaść. Kłótnia chyba trwała już jakiś czas.



Grace, w fioletowym jedwabiu, omotana czarnym ażurowym szalem, mieszała coś w garnku i podburzała walczące strony.

Molly westchnęła, schodząc na dół. Dręczące ją wyobrażenia wytwornych restauracji i eleganckich strojów rozwiały się w jednej chwili.

Judy, jaka jest ostateczna cena? Najniższa z możliwych? Sprzedawczyni uważnie przestudiowała metkę, dołączoną do trzymanej przez Molly brązowej sukienki z jedwabiu.

Osiemdziesiąt dolarów – wydusiła wreszcie. – Już ze zniżką dla pracowników. Ale Alison musi to zatwierdzić.

Osiemdziesiąt dolarów! – z niedowierzaniem wykrzyknęła Molly, z żalem spoglądając na klasycznie uszytą suknię, która mogła posłużyć jej na wszystkie inne okazje: zakończenie szkoły, ślub Andrei, chrzest kolejnych wnucząt...

A co powiesz na to? – Judy zniknęła za rzędem wieszaków. – Dostaliśmy to dopiero wczoraj. To jest coś dla ciebie, Molly. Powinno ci być w tym świetnie. Zobacz.

Och! – zaparło jej dech w gardle. – Nie, to chyba nie w moim stylu.

Co ci szkodzi zmierzyć? – nie zrażała się koleżanka. – No, spróbuj. Co masz do stracenia?

Nowy dach – ponuro stwierdziła Molly, z trudem przełykając ślinę i nie mogąc oderwać oczu od sukni.

Była cudowna. W kolorze głębokiej czerwieni, nieodparcie przywołującej wspomnienie zachodzącego słońca, barwnych piórek kolibra, płatków maków. Skąpa i powiewna, na cieniutkich, ozdobnych ramiączkach, mieniła się delikatnym kwiatowym deseniem. Była tak zachwycająca i prowokująca, a jednocześnie tak nieodpowiednia! Ale jeszcze nigdy w życiu Molly nie zdarzyło się zapragnąć czegoś z taką siłą.

Nieśmiało musnęła zwiewne ramiączko i, jakby podjąwszy naraz jakąś decyzję, potrząsnęła głową, ścisnęła mocniej brązową suknię i ruszyła do przebieralni.

Molly, poczekaj! – zawołała za nią Judy. – Przynajmniej włóż ją na siebie, proszę. Jeszcze nikt jej nie przymierzał, a chciałabym zobaczyć, jak wygląda. Chociaż na chwilę, dobrze?

Patrząc na Judy z wyrzutem, zabrała od niej czerwoną sukienkę i zniknęła za zasłoną.

Suknia leżała tak, jakby właśnie dla niej została uszyta. Szkarłatna, obcisła góra podkreślała zgrabną figurę, cudownie kontrastowała z marmurową bladością ramion, a powiewny dół zwracał uwagę na kształtne nogi. Delikatna, jasna cera nabrała ciepłego blasku, zalśniły kasztanowe loki. Nie mogła poznać samej siebie – wyglądała tak powabnie i kusząco, wprost fascynująco; znów poczuła się młoda i pełna radości życia.

Och! – jęknęła z zachwytem Judy, kiedy Molly wynurzyła się z przebieralni.

Uhm – potwierdziła Molly, przypatrując się swemu odbiciu i nie mogąc wyjść ze zdumienia.

Musisz ją kupić – kategorycznie stwierdziła ekspedientka. – Po prostu musisz. To byłby grzech, gdybyś tego nie zrobiła.

Uśmiech, jaki rozjaśniał twarz Molly, naraz zgasł. Przecież trzeba naprawić cieknący dach. Albo to, albo ta cudowna, zupełnie niepraktyczna sukienka. Zresztą, na niej by się nie skończyło. Do czegoś takiego musiałaby mieć nowe pantofelki, całkiem inny płaszcz, jakąś biżuterię... Chociaż nie, biżuterię mogłaby sobie darować. Grace z pewnością pożyczy jej coś odpowiedniego ze swoich zasobów – jakiś naszyjnik, może wyjściowe kolczyki z perłami i rubinami...

Judy w milczeniu przyglądała się zmiennym uczuciom, przebiegającym po twarzy koleżanki.

Musiałabym też kupić nowe buty – znękanym tonem powiedziała Molly. – I pewnie nowy płaszcz. Przecież nie włożę starego do takiej sukienki.

No tak – Judy ze zrozumieniem pokiwała głową.

Wiesz, spójrz na te złote sandałki, są idealne do takiej kreacji. I jeszcze ten kremowy płaszcz z moherowej wełny... Molly, popatrz tylko. To by doskonale pasowało.

Czy sprawił to delikatny dotyk leciutkich złotych sandałków, niemal pieszczących jej stopy, czy też cudowne, odurzające uczucie, jakie przepełniło ją, kiedy otuliła się doskonale skrojonym, długim płaszczem w tak nieprawdopodobnie niepraktycznym kolorze, nawet tego nie dociekała. Jej rozsądne argumenty rozwiały się w jednej chwili.

Judy, biorę to wszystko – oznajmiła gorączkowo.

Powiedz mi, ile to razem będzie. Tylko szybko, nim zdążę się opamiętać.

Z bijącym sercem czekała na Judy, która poszła wynegocjować dla niej najlepszą cenę. Nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia, że okazała się zdolna do czegoś takiego. Jeszcze nigdy w życiu nie zachowała się w taki sposób. Nigdy!

Drżącymi dłońmi przerzucała kartki swojej książeczki czekowej. Przez ostatnie miesiące stan konta niemal stał w miejscu. Cyfry tańczyły jej przed oczami. Nerwowo potrząsnęła głową, starając się zebrać myśli i znaleźć wytłumaczenie swojego zdumiewającego czynu.

Czyżby w głębi duszy łudziła się, że ubrana w taki sposób zainteresuje sobą Kevina Donovana, albo że z ich „randki" może coś wyniknąć?

Nie, to było absolutnie wykluczone. Mężczyźni tacy jak Donovan i ich styl życia należeli do innego świata niż ona i jej rodzina. Nie zazdrościła mu, choć nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby mogła wypisywać sobie czeki na własne zachcianki. Nie, to jej zdumiewające zachowanie musiało mieć inne źródła.

Może sprawiła to perspektywa czegoś zupełnie wyjątkowego, romantycznego i ekscytującego? Przez całe lata nie spotkało jej nic podobnego. I z pewnością więcej się nie powtórzy. Ten jeden jedyny wieczór, tak nieprawdopodobny, kiedy przez mgnienie będzie żyć innym życiem, znajdzie się w innym świecie, stanie się cudownym wspomnieniem, do którego będzie potem powracać, by oderwać się od szarej codzienności.

Teraz, kiedy już nie było odwrotu, niech ten wieczór zamieni się w porywającą przygodę, niech jej życie zajaśnieje pełnym blaskiem. Zrobi wszystko, by nic z niego nie stracić i przeżyć go do ostatniej sekundy.

Jej oddech wreszcie się uspokoił, dłonie przestały drżeć, ale twarz nadal była blada. Judy pojawiła się ze zgnębioną miną.

Razem trzysta dwadzieścia dolarów – wykrztusiła z wahaniem, patrząc na Molly ze współczuciem. – Już mniej nie może być. Sam płaszcz normalnie kosztuje prawie trzysta, a sukienka...

W porządku – przerwała jej Molly i wzięła głęboki oddech. – Biorę wszystko.

To na randkę z Donovanem? – z nabożeństwem zapytała Judy.

Molly potwierdziła skinieniem głowy, nie odrywając oczu od pakowanej do pudełka sukienki.

Ale nie tylko – dodała z wymuszoną swobodą.

Znajdą się pewnie jeszcze jakieś inne odpowiednie okazje, żeby ją włożyć. Na przykład wywiadówki, pokazy filmów w bibliotece, zabawa w klubie sportowym Charliego i inne im podobne – zakończyła, puszczając oko do koleżanki.

Przez chwilę obie chichotały. Wreszcie uspokoiły się.

To już tylko dwa dni – wyszeptała Judy. – Ale ty masz szczęście!

Molly przełknęła ślinę i uśmiechnęła się blado.

Uhm, z pewnością. Dzięki ci, Judy.

Zebrała pokaźne pakunki. W głowie jej wirowało i ciągle jeszcze nie mogła dojść do siebie. Ruszyła do wyjścia.




Rozdział 3


Ostrożnie obciągnęła sukienkę, wygładzając nie istniejące zmarszczki, nerwowym gestem poprawiła włosy i jeszcze raz podeszła do lustra w pokoju dla personelu.

Błękitne oczy rozświetlające jej pobladłą twarz lśniły niespokojnym ożywieniem. Przymrużyła je lekko, krytycznym spojrzeniem obrzuciła przypudrowane piegi na nosie, drżącymi palcami poprawiła pasmo wijących się włosów.

Chciałabym umrzeć, pomyślała z rozpaczą. Zemdleć i już się nigdy nie obudzić, nie mieć tego przed sobą. Chciałabym...

Pani Clarke? – dobiegło ją od progu ciche pytanie. Przerażona, jeszcze szerzej otworzyła oczy, serce załomotało jej w piersi. Zaczerpnęła tchu i powoli odwróciła się w stronę stojącego przy wysłużonej kanapce mężczyzny.

Nie wiadomo dlaczego, Kevin Donovan okazał się inny, niż go sobie wyobrażała. Wprawdzie, zgodnie z tym, co o nim opowiadano, był przystojnym, wysokim, dobrze zbudowanym blondynem o sportowej sylwetce. Był ubrany w eleganckie spodnie z szarej flaneli i stylowy granatowy blezer. Ale mimo to nie pasował do obrazu niebieskookiego playboya, jakiego spodziewała się zobaczyć.

W gruncie rzeczy nawet oczy miał inne – ciemnobrązowe, uderzająco kontrastujące ze złotymi włosami i opaloną cerą. Miał nieodparte spojrzenie i pełne usta, które wygiął w chłopięcym uśmiechu, gdy spostrzegł, że Molly stoi przed lustrem.

Dzień dobry, panie Donovan – wyszeptała nieśmiało i uśmiechnęła się blado.

Mów do mnie Kevin. Ty masz na imię Molly, prawda?

Tak.

Podszedł do niej bliżej, oczy mu złagodniały.

Pięknie wyglądasz, Molly – powiedział cicho. – Jestem szczęśliwy, że mogę towarzyszyć dziś takiej kobiecie – dodał z przekonaniem.

Jego słowa i ciepły ton poruszyły ją, choć przecież dobrze wiedziała, że to tylko grzeczność i wyuczone od dziecka dobre maniery. Tacy mężczyźni jak on doskonale wiedzieli, co powiedzieć, żeby kobieta poczuła się jak księżniczka. Ale i tak oblała się rumieńcem. Aż do tej chwili ten cały wieczór był czymś nierzeczywistym, istniał jedynie w świecie marzeń i fantazji, pomagającej przetrwać ponure zimowe godziny. I oto teraz stał przed nią, tak blisko, że widziała nawet złociste włoski na jego rękach, czuła delikatny zapach męskiej wody toaletowej. Dopiero teraz z przerażeniem uświadomiła sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Stała nieruchomo, w napięciu patrząc, jak Donovan rozpakowuje z folii pudełeczko i wyjmuje z niego bukiecik drobniutkich białych różyczek. Wokół roztoczył się ich intensywny zapach.

Czy będą pasowały?

Są śliczne – Molly delikatnie dotknęła kwiatów. – I tak pięknie pachną – dodała nieśmiało, spoglądając niepewnie na Kevina.

Przestał oglądać ozdobioną perełką spinkę, umocowaną do bukiecika, i popatrzył na nią tak, że Molly aż zadrżała.

Miał ciemne, przenikliwe oczy i pięknie wykrojone usta – doskonałe w kształcie, leciutko wygięte uśmiechem.

Pozwól, że ci je przypnę... – powiedział cicho, przykładając bukiecik do jej sukni.

Zadrżała, czując ciepły dotyk jego ręki, uśmiechnęła się z przymusem i z dziecinną układnością czekała, aż skończy przypinać kwiaty. W końcu dla niego to nie jest nic nowego, pewnie robił to już wiele razy wcześniej, pomyślała z nagłym, niezrozumiałym ukłuciem w sercu. Zresztą...

Możemy już iść? – beztroskim głosem przerwał jej rozmyślania. Wyciągnął ku niej ramię. – Molly, to twój płaszcz?

Nerwowo skinęła głową i w milczeniu patrzyła, jak sięga po jej biały moherowy płaszcz i przytrzymuje do włożenia. Niespodziewanie poczuła, że znów przepełniają wcześniejsze radosne podniecenie. Teraz cieszyła się, że kupiła tę szaloną czerwoną sukienkę i złote sandałki, że nie musi nakładać starego brązowego płaszcza. Mniejsza o wydatki! Ta zapierająca dech chwila naprawdę była tego warta!

I bez względu na to, na jakie poświęcenia będzie musiała się zdobyć, by nadrobić to, co tak lekkomyślnie przepuściła, niech ten nadchodzący wieczór stanie się jej najcudowniejszym, najbardziej romantycznym przeżyciem. A ona nie uroni z niego ani jednej sekundy!

Dyskretne światła przeświecały przez zielone liście roślin, wydobywały z cienia różnobarwne kwiaty, rzucały delikatny blask zza ogromnego, zajmującego całą ścianę akwarium. W ciemności, pobłyskując tajemniczo, zalśnił przepływający rekin, majestatycznie poruszając zwiewnymi welonami bezgłośnie przesuwały się złote rybki.

Molly nie mogła oderwać od nich zachwyconych oczu. Tańczyli na parkiecie, znajdującym się tuż przy akwarium. Orkiestra grała „Strangers in the night".

Dobrze się bawisz? – szeptem zapytał Kevin.

Był tak blisko, że na policzku czuła ciepło jego oddechu. Skinęła lekko głową i przez jego ramię uśmiechnęła się do wysokiej kobiety w czarnej sukni i brylantach, tańczącej z niewielkim, okrągłym mężczyzną w białej wieczorowej marynarce.

Smakował ci kawior? – pytał dalej.

Prawdę mówiąc, próbowała go dzisiaj po raz pierwszy i to doświadczenie nie było zbyt zachęcające, ale powtórnie skinęła głową, zdecydowana do końca uchodzić za znawcę, potrafiącego docenić wyszukany smak.

Tak, był naprawdę niezły.

Kevin odchylił nieco głowę i uśmiechnął się.

Ja też tak uważam. Tu zawsze jest doskonały. Bezwiednie odwzajemniła jego uśmiech, zastanawiając się w duchu, jak często bywa w tym lokalu. Próbowała wyobrazić sobie, jak to jest być kimś takim jak Donovan, dla którego dzisiejszy wieczór był czymś zwyczajnym, a nie przygodą, która może zdarzyć się najwyżej raz w życiu. Teraz już nie miała najmniejszych wątpliwości, że dobrze zrobiła, kupując sobie nowe stroje. Dzięki temu, w tłumie elegancko ubranych osób czuła się naprawdę dobrze i nic nie mogło popsuć jej nastroju. Poza tym pasowała do partnera, a jego pełne podziwu spojrzenia i komplementy, jakich jej nie szczędził, świadczyły jednoznacznie, że ma podobne przekonanie.

A więc, Molly – Kevin z wprawą doskonałego tancerza obrócił ją wokół oplecionej bluszczem kolumny i znów spowolnił rytm – opowiedz mi coś o sobie. Mieszkasz z rodziną?

Przed oczami stanął jej obraz kłócących się dzieci, Grace mieszająca w garnku sos do spaghetti, warsztat ojca, zawalony nikomu niepotrzebnymi wynalazkami, zapełniona książkami i papierami sypialnia matki, Helen i jej niezrozumiała obsesja.

Nie – odrzekła zdecydowanym głosem, bez chwili wahania odsuwając od siebie to wspomnienie. – Nie mam tu rodziny. Mieszkam sama.

Nie wyszłaś za mąż?

Kiedyś, owszem. Ale – dodała, tym razem zgodnie z prawdą – teraz wydaje mi się, że to było strasznie dawno temu.

A ty?

Kevin potrząsnął jasną czupryną.

Parę razy byłem już bardzo blisko, ale zawsze w ostatniej chwili nic z tego nie wychodziło. Mój ojciec twierdzi, że sam nie wiem, czego chcę, ale chyba nie ma racji. Wcale nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto byłby nie tylko żoną, ale również przyjacielem.

Pożałowała go. Jasne, że to nie takie proste, skoro ciągle prześladują cię wątpliwości, czy przypadkiem nie chodzi wyłącznie o pieniądze. Przypomniała sobie jego wybity kosztowną skórą samochód z deską rozdzielczą z wypolerowanego drewna i elegancką mosiężną tablicą z jego imieniem.

Nie, pomyślała, wpatrując się w przepływającą obok, mieniącą się jaskrawymi barwami rybę. Nie ma powodu, żeby się nad nim użalać. Prawdopodobnie sam ten wóz był więcej wart niż dom, w którym mieszkała cała jej rodzina, a koszt tablicy z pewnością wystarczyłby na naprawę dachu...

Masz jakieś hobby?

Malarstwo. Uwielbiam malować. Niczego więcej mi nie potrzeba. W college'u studiowałam sztuki piękne – dodała zgodnie z prawdą.

Naprawdę? A co malujesz?

Studia z natury. Zwykle rośliny i zwierzęta.

Olejem czy akwarelą?

Olejem, oczywiście – żachnęła się Molly. – Daje znacznie większe możliwości.

Aż ścisnęło się jej serce na samo wspomnienie dawnej pasji. Tak bardzo brakowało jej zapachu terpentyny i farb, cudownego uczucia, kiedy stawała z pędzlem w dłoni przed białym, dziewiczym płótnem...

O Boże! Jak bardzo bym chciała, żeby to była prawda! Tak marzę o tym, by znów malować. Minęło już prawie dziesięć lat od chwili, kiedy ostatni raz trzymałam pędzel i nie ma dnia, bym za tym nie tęskniła...

Udaje ci się znaleźć czas na malowanie? Przecież pracujesz...

Nie mam z tym problemu – odrzekła Molly, nie zastanawiając się ani chwili. – Prawdę mówiąc, nie muszę pracować, ale zależy mi na kontakcie z ludźmi. Chociaż malowanie jest dla mnie najważniejsze. Gdyby nie praca, to pewnie siedziałabym w pracowni po dwanaście czy czternaście godzin na dobę, zapominając o jedzeniu i spaniu.

Gdzie masz pracownię?

Przy mieszkaniu – zdumiewało ją, że tak gładko przychodzą jej kolejne kłamstwa. – Mam apartament na szczycie wieżowca. Pracownia jest olbrzymia, z oknami w dachu. Doskonale się tam maluje.

Dziwne, ale wcale nie miała poczucia winy. W jakiś sposób wydawało się jej, że to wszystko jest szczerą prawdą. Oczami duszy widziała tę wyimaginowaną pracownię, łagodne światło oświetlające wnętrze, porozstawiane płótna, ułożone na półkach tubki z farbą i pędzle.

To wspaniale – ciepło powiedział Kevin. – Może zechcesz pokazać mi kilka swoich prac, kiedy odwiozę cię do domu?

Zamarła. W jednej chwili, z poczuciem absolutnej katastrofy, wróciła na ziemię. Odwiezie ją do domu!

Ani przez moment nie przyszło jej to do głowy. W ogóle nie zastanawiała się, że przecież kiedyś ten wieczór się skończy, a ona wróci do swojego świata. Wydawało się jej, że będą tańczyć, rozmawiać, jeść, popijać szampana i uśmiechać się do siebie. Reszta nie istniała.

Ale przecież musi być ciąg dalszy. Kevin już wspomniał o odwiezieniu jej do domu. I było pewne, że jego doskonałe wychowanie każe mu odprowadzić ją aż pod drzwi mieszkania. Nie ma co liczyć, że zgodzi się odwieźć ją do sklepu i pozwoli, by sama wróciła do domu. Naopowiadała mu tyle bzdur i teraz wpadła w pułapkę.

Sprzeczne myśli nie przestawały kłębić się jej w głowie. Kevin znów przyciągnął ją do siebie i poprowadził w powolnym rytmie melodii „Love me tender".

Z niepokojem obserwowała mijane ulice, rozpaczliwie szukając wzrokiem czegoś charakterystycznego, co pozwoliłoby jej rozpoznać drogę. Już tak dawno tu nie była... Chyba ostatni raz kiedy Rachel urządziła przyjęcie z racji swojego awansu.

Boże, proszę, modliła się w duchu, chociaż jakiś jeden marny szczegół. Czy to naprawdę tak dużo?

Tutaj! – wykrzyknęła nieoczekiwanie. Kevin aż podskoczył za kierownicą. – Za tymi delikatesami. Skręć za nimi.

W lewo czy w prawo?

Hmm... w prawo – odetchnęła z ulgą, kiedy przed nimi wyłonił się budynek, w którym mieszkała Darcie. – To tutaj – uśmiechnęła się promiennie, niemal nie posiadając się z radości. – Tutaj mieszkam.

Donovan zatrzymał się na poboczu i popatrzył na nią dziwnie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jej zachowanie musiało go zaskoczyć.

Wiesz, to był naprawdę długi dzień. Wydaje mi się, że minęło mnóstwo czasu, od kiedy stąd wyszłam – powiedziała zgodnie z prawdą. – Całe miesiące. Ale ten wieczór był naprawdę cudowny, Kevin. Zupełnie jak sen.

Uśmiechnął się do niej, lekko muskając jej ramię.

To prawda. Tak właśnie było. – Naraz zmarszczył brwi i wyjrzał przez okno. – Jednak to zabawne – powiedział.

Molly z całej siły zacisnęła palce na pasku jedwabnej torebki, pożyczonej od Grace.

Co masz na myśli?

Przez moment wyglądał na zakłopotanego, wreszcie uśmiechnął się.

Wiesz, szefowie mają pewne prawa – wyjaśnił. – Kiedy dowiedziałem się o tej randce, przejrzałem twoje dane. Chciałem po prostu wiedzieć, czego się spodziewać. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie.

Wrażenie? – szepnęła Molly.

Twoje oceny z college'u, osiągnięcia i nagrody na polu sztuki, doskonała opinia przełożonych, nawet twoje wyniki w naszych testach. Piękna i mądra. Nie mogłem się doczekać, kiedy cię wreszcie zobaczę – dodał ciepło.

Odetchnęła z ulgą. Miło było jej to słyszeć, zwłaszcza że nic nie mijało się z prawdą.

Ale – ciągnął Kevin – byłem przekonany, że mieszkasz w zupełnie innej części miasta, nie w centrum, ale w rejonie Bellevue.

Wzięła głęboki oddech.

Mieszkałam tam na początku, kiedy przeniosłam się do Seattle. U mojej dalekiej rodziny. Podawałam ich adres do korespondencji. Najwidoczniej nikt potem tego nie zmienił.

Nie ma sprawy – mężczyzna machnął ręką. – Ale w takim razie... – sięgnął po notes i zapisał adres budynku.

Molly przyglądała się temu w napiętym milczeniu. To już zaczynało być absurdalne.

Chętnie zerknąłbym na twoje prace – odezwał się Kevin. Pospiesznie potrząsnęła głową.

Wiesz, nigdy bym nie przypuszczała, że zechcesz je zobaczyć. Z przyjemnością bym ci je pokazała, ale to był taki męczący dzień, a jutro, z samego rana, mam umówione ważne spotkania...

Ależ oczywiście – popatrzył na nią przepraszająco i sięgnął do klamki. – Zachowałem się nietaktownie, prawda? Przepraszam cię, Molly.

I teraz nadszedł moment, którego tak bardzo się obawiała. Jęknęła głucho i bezradnie zwróciła na niego szeroko rozwarte oczy.

Molly? Czy coś się stało?

Słuchaj, właśnie zobaczyłam, że zrobiłam coś tak beznadziejnego!

O co chodzi?

Przebierałam się w pracy, zamieniłam torbę na tę torebkę i...

I zapomniałaś zabrać klucze – uśmiechnął się do niej. – Zgadłem?

Żałośnie skinęła głową, mając tylko nadzieję, że jej skruszona mina wygląda naturalnie.

To żaden problem – oświadczył Kevin, wkładając kluczyk do stacyjki. – Prawdę mówiąc, to nawet lepiej. Jeszcze przez chwilę będę cię mieć przy sobie.

Poczekaj – przeraziła się nie na żarty. – Co chcesz zrobić?

Wrzucił bieg i przez ramię zerknął w tył, chcąc włączyć się do ruchu.

Pojedziemy do sklepu i weźmiesz klucze.

Ale przecież... przecież wszystko jest zamknięte...

Znam strażników. Molly, nie zapominaj, że jestem szefem.

Nie! – wykrzyknęła, a kiedy popatrzył na nią niespokojnie, zmusiła się do bladego uśmiechu. – Kevin, proszę cię, nie jedźmy tam – powiedziała błagalnie. – Nie chcę robić dodatkowego kłopotu. Zadzwonię domofonem do koleżanki, która też tu mieszka. Ona mnie wpuści.

I, do diabła, Darcie, żebyś tylko była w domu! Inaczej przysięgam, że...

Ale w jaki sposób wejdziesz do mieszkania?

Ona ma zapasowe klucze. Czasem wpada pod moją nieobecność, kiedy... zabraknie jej masła czy czegoś takiego.

Aha, no dobrze. W takim razie... chyba przyszła pora, by się pożegnać? – pomógł jej wysiąść i z uśmiechem odprowadził do oświetlonego wejścia.

W szarym tweedowym płaszczu, jaki zarzucił na ramiona, wyglądał wspaniale. Promieniował siłą i pewnością siebie. Był taki pociągający, tak bardzo jej się podobał.

Jak by to było, gdyby mogła być z nim nie tylko przez jeden wieczór, ale przez całe życie? W słońcu i w deszczu. Razem znosić burze i przeciwności losu, być u jego boku przez mijające miesiące i lata, uwielbiana i kochana przez kogoś tak cudownego...

Nagle przepełniła ją złość. Bezradna złość na beznadziejne, jałowe życie, puste dni, z których jeden był podobny do drugiego i nie było w nich miejsca na szaleństwo, romantyczną miłość, której tak pragnęła i dlatego teraz tak zabrnęła...

Kevin – odwróciła się do niego – muszę ci coś powiedzieć.

Nic nie mów – szepnął i przyciągnął ją do siebie tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło i upojny zapach jego wody. – Wiem, co zamierzasz powiedzieć, znam każde słowo.

Naprawdę?

Tak. Chcesz mi przypomnieć, że to jest nasze pierwsze spotkanie, w dodatku zupełnie przypadkowe, że wcale nie miałaś na to żadnego wpływu. Ale, Molly...

Gwałtownie zaczerpnęła powietrza i popatrzyła na niego z napięciem. Przytulił ją mocniej.

Molly – wyszeptał – dla mnie to jest cudowna, czarodziejska noc. Niesamowita noc, jedna z tych, kiedy nawet na pierwszym spotkaniu księżniczki godzą się pocałować ropuchę – pochylił się ku niej i delikatnie dotknął jej ust.

Zapomniała o tym, co miała mu wyznać. W jednej chwili stopniała w jego objęciach, zatraciła się w jego pocałunku.

Dręczyła ją tylko jedna myśl – czy przypadkiem Kevin nie dosłyszy jej rozmowy przez domofon.




Rozdział 4


Kiedy rano wysiadła z autobusu i z daleka zalśniły przed nią szyby sklepu, niemal nie wierzyła własnym oczom. Podświadomie spodziewała się, że zobaczy przed sobą coś zupełnie innego – średniowieczną twierdzę, okrążoną fosą pełną pływających łabędzi, albo może supernowoczesną srebrną konstrukcję, oplecioną zwieszającą się zewsząd nieziemską roślinnością.

Ale boczne drzwi powitały ją znajomym skrzypieniem, a prowadzące na dół schody były, jak zwykle, brudne i pełne kurzu. Puste kartony, zastawiające od niepamiętnych czasów korytarz, nadal utrudniały przejście.

Rzuciła okiem na swój stół, pełen walentynkowych serduszek i amorków, przemieszanych z wielkanocnymi zajączkami i żonkilami. Roztargnionym gestem powiesiła stary brązowy płaszcz i spojrzała na swoje odbicie w lustrze.

Ona też wyglądała tak samo jak zawsze – duże niebieskie oczy, nieśmiały uśmiech, blada cera ożywiona kilkoma piegami, masa niesfornych loków. Nic nie świadczyło o tym, że...

Drzwi otworzyły się raptownie, a powietrze natychmiast przesycił intensywny zapach perfum.

No i jak było? – padło zdyszane pytanie. – Molly, mów! Już nie możemy się doczekać!

Odwróciła się. Oczy Darcie i Rachel płonęły z ciekawości. Przez chwilę zastanawiała się, co mogłaby im powiedzieć.

No mów, dobrze się bawiłaś? – niecierpliwiła się Rachel. – Jaki on jest? Dokąd cię zabrał?

Był bardzo miły – zaczęła, mając świeżo w pamięci uprzejme zachowanie Donovana, poczucie humoru i ujmujący sposób, w jaki przyjmował jej nieśmiałe żarty, wyraźnie nią oczarowany. – Byliśmy w Breakers.

Och! – jęknęła z zachwytem koleżanka, przysiadając aa biurku i zakładając nogę na nogę. – I co zamówiłaś?

Homara, a Kevin pieczonego miecznika.

Kevin jadł pieczonego miecznika! – Rachel szturchnęła łokciem Darcie. – Już przeszli na ty. Zabrał cię potem do siebie?

Molly oblała się rumieńcem.

Ależ skądże! Co ci przyszło do głowy! – wykrzyknęli pospiesznie, udając jednocześnie ogromne zainteresowanie wielkanocnym jajkiem z niespodzianką.

Pocałował cię przynajmniej na dobranoc?

Czuła, że płoną jej policzki. Pamiętała każdą ulotną sekundę, każdy szczegół tej chwili pod rozgwieżdżonym niebem, kiedy jego chłodne wargi odnalazły jej usta, rozpalając ogarniający ją, nieprzytomny ogień, kiedy noc nasilę rozbłysła tysiącami różnobarwnych świateł...

No, odezwij się wreszcie, Molly – popędzała ją Rachel. – Chyba to powinnaś pamiętać.

Daj jej spokój – po raz pierwszy wtrąciła się Darcie. – Jak na razie nie usłyszałyśmy jeszcze ani słowa na temat twojej randki. Jak było? Czy w końcu wylądowaliście u Harry'ego i poznaliście się lepiej? Ciekawe, jak poczciwy Harry wygląda po wyjściu z sauny?

Rachel posłała jej jadowite spojrzenie.

Skoro tak cię to interesuje – odcięła się – to wiedz, że spędziliśmy bardzo przyjemny wieczór. Ostatnio jest sam.

I z tego co wiem, nieźle mu się wiedzie – odparowała z uśmiechem Darcie. – Pomyśl o tym, Rachel. Masz już za sobą pierwszy krok, więc nie strać szansy.

Rachel popatrzyła na nie, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu odkręciła się na pięcie i wyszła.

Darcie upewniła się, że drzwi są dobrze zamknięte i ze znaczącym spojrzeniem odwróciła się do koleżanki.

No, dobra. Teraz mów. Co naprawdę zaszło wczoraj wieczorem?

Och, Darcie – bezradnie westchnęła Molly, opadając na krzesło i ukrywając twarz w dłoniach. – Proszę, nie pytaj mnie...

Dochodziła północ i już prawie zasypiałam – zaczęła dziewczyna, patrząc na nią bezlitośnie – i nagle zadzwonił domofon. „Darcie!", rozległ się pełen przerażenia szept, zupełnie jak kogoś uciekającego przed policją...

Słuchaj, on stał zaledwie kilka metrów ode mnie! Nie mogłam...

– „Darcie, proszę, wpuść mnie do środka. Jutro ci wszystko wyjaśnię". A kiedy zaczęłam dopytywać się, co się stało i o co chodzi, jeszcze raz usłyszałam, że dowiem się rano. Kto tak jęczał „proszę cię, błagam"? – dopytywała się Darcie, naśladując ton Molly. Ta była coraz bardziej zakłopotana.

To jak? – Darcie zaczęła zwijać leżące na biurku serpentyny. – Powiesz mi wreszcie? Chyba mi się to należy? Dobrze wiesz, że mogą wymówić mi mieszkanie za to, że wpuściłam cię do budynku.

Ale... nie wiem, jak ci to powiedzieć.

Zacznij od początku – Darcie była nieubłagana. – Już i tak straciłam mnóstwo czasu. W dodatku dzisiaj jest piątek. Jeśli się pospieszysz, to nie będę musiała siedzieć w pracy po godzinach.

To był cudowny wieczór – ze łzami w oczach poddała się Molly. – Czułam się bosko w tej nowej sukni i pantofelkach. Po jakimś czasie przestałam się denerwować i nawet zaczęło mi się to podobać.

Jest sympatyczny?

W tym właśnie problem. Jest bardzo sympatyczny, za bardzo. Nie jest ani trochę zarozumiały czy arogancki, jest po prostu uroczy. Okazało się, że czytamy te same książki, lubimy tę samą muzykę, śmieszą nas te same rzeczy. Aż trudno uwierzyć, jak dobrze czułam się w jego towarzystwie.

Więc jaki masz problem? Dlaczego wyglądasz tak żałośnie jak zgubiony szczeniaczek, jak by powiedział mój mały bratanek?

Darcie... – zawahała się Molly. – Zrobiłam coś okropnego, coś strasznie głupiego – ukryła twarz w dłoniach.

Koleżanka podeszła bliżej i dotknęła jej ramienia.

Molly, każdy czasem zachowuje się bez sensu. Zwłaszcza kiedy w grę wchodzi mężczyzna. Co takiego zrobiłaś?

Okłamałam go – popatrzyła na nią bezradnie. – Wiesz, on jest taki inny, bogaty i wyrafinowany, te jego kosztowne stroje, samochód... nie mogłam się zdobyć żeby powiedzieć mu o moim beznadziejnym życiu i puściłam wodze fantazji...

Och! – Darcie popatrzyła na nią z niekłamanym podziwem. – Wiesz, nigdy nie przypuszczałam, że jesteś do tego zdolna. Gdzie się podziała lojalna pracownica, która co do grosza płaci za każdą kartkę papieru?

Molly niemal spaliła się ze wstydu.

Wiem – wyszeptała słabo. – To okropne. Po prostu okropne.

I co było dalej? Dlaczego tak bardzo zależało ci, żeby wejść do mojego domu?

Molly zaczerwieniła się jeszcze mocniej.

Nie powiedziałam mu wcale o mojej rodzinie. Skłamałam, że jestem sama i mieszkam w twoim budynku. Że wynajmuję apartament na ostatnim piętrze – dodała z gorzkim uśmiechem. – Naopowiadałam mu, że mam ogromną pracownię z oknami w dachu i cały wolny czas spędzam na malowaniu.

Ten apartament wynajmuje bogaty Arab – roześmiała się koleżanka. – Bez przerwy urządza tam przyjęcia Podobno miesięcznie płaci około trzech tysięcy.

Trzy tysiące miesięcznie! – przeraziła się Molly.

Uhm. Myślę, że twój Kevin orientuje się w cenach Nie zdziwił się, dlaczego pracujesz w sklepie i wieszasz amorki na wystawach, skoro stać cię na takie mieszkanie?

Powiedziałam mu, że potrzebuję kontaktu z ludźmi że czerpię z tego inspirację. Gdyby nie ta zewnętrzna dyscyplina, to malowanie tak by mnie pochłonęło, że zapomniałabym o bożym świecie.

To się trzyma kupy – zgodziła się Darcie. – I kiedy przyszedł czas, żeby cię odwieźć do domu...

Wpadłam w panikę – wyznała Molly. – Umówiłam się z nim wcześniej, że zabierze mnie z pracy, bo nie chciałam, żeby zobaczył, jak mieszkam, ale sama nie wiem, dlaczego zupełnie nie pomyślałam o powrocie.

Pewnie miałaś nadzieję, że ten wieczór nigdy się nie skończy – uśmiechnęła się Darcie.

Chyba masz rację. W końcu skłamałam, że zostawiłam klucze w pracy, więc zadzwonię do ciebie, żebyś mnie wpuściła.

Dziwne, że się nie uparł, żeby odprowadzić cię aż do drzwi. Tego bym się po nim spodziewała.

Chciał, ale wyjaśniłam mu, że muszę wejść do ciebie po zapasowe klucze, a ty byłabyś skrępowana jego obecnością. Powiedziałam mu, że jesteś bardzo skromna i nieśmiała.

Darcie uśmiechnęła się z niedowierzaniem.

I kiedy już wpuściłaś mnie do środka, weszłam do windy, przejechałam się kilka razy w górę i w dół, aż nabrałam pewności, że już odjechał. Wtedy zadzwoniłam po taksówkę i wróciłam do domu. Zapłaciłam dziewiętnaście dolarów – dodała z goryczą. – Teraz przez tydzień nie będę mieć na lunch.

Ale chyba to było tego warte, co?

Molly zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią, machinalnie bawiąc się pasemkiem włosów.

Wiesz, Darcie, w pierwszej chwili też tak myślałam. To było coś naprawdę cudownego. Ale teraz, kiedy przypominam sobie te wszystkie kłamstwa, jakie mu naopowiadałam, czuję się okropnie. Wstydzę się.

Oj, przestań już – Darcie z uśmiechem ześlizgnęła się z biurka i ruszyła do drzwi. – Zabawiłaś się, kupiłaś sobie kilka świetnych ciuchów, jakie dawno ci się należały i nikt na tym nie ucierpiał. Nie masz powodu, żeby tak się tym przejmować.

Ale te kłamstwa, które mu opowiedziałam...

Daj sobie z tym spokój – przerwała koleżanka. – Zapomnij o tym, przecież już go więcej nie zobaczysz, prawda?

Tak – uśmiechnęła się z żalem Molly. – Mam nadzieję, że nie.

Ale kiedy już została sama, z rozpaczą uświadomiła sobie, że to też było kłamstwo. Największe ze wszystkich.



Kichając od wzbijających się w powietrze kłębów kurzu, Molly wyciągała z ogromnej szafy pudła z dekoracjami. Potrzebowała jeszcze więcej plastikowych żonkili. Z trudem odcyfrowywała wyblakłe napisy na kartonach.

Może w tym... – wymruczała z nadzieją, wyciągając kolejne. – Nie, to coś o pastach do zębów...

Na dźwięk telefonu poderwała się gwałtownie. Otrząsnęła kurz i pajęczyny, chwyciła słuchawkę.

Molly? To ty? – Naraz zabrakło jej powietrza, a serce zabiło jak oszalałe. Powoli starła resztkę kurzu z rękawa.

Molly? Mówi Kevin. Chciałem powiedzieć ci dzień dobry.

Dzień dobry – wyszeptała.

Jeszcze nie rozpoczęłaś tych ważnych spotkań, co?

Nie, jeszcze nie. – Znów strzepnęła kurz ze swetra.

Wiesz, wydaje mi się, że dzisiaj jest taki dzień, że słońce wzejdzie później...

Ale ze mnie idiotka, przeraziła się w duchu. Chyba zwariowałam...

A ja mam wrażenie, że dla mnie słońce zaczęło świecić wczoraj wieczorem – w jego głosie było tyle ciepła, że kolana ugięły się pod nią. Opadła na krzesło.

Uhm... – wyszeptała, nie będąc w stanie zdobyć się na nic więcej.

Jak dotarłaś do mieszkania? Nie było problemów? Dostałaś klucze?

Tak, wszystko się dobrze ułożyło.

To świetny pomysł z tym zostawieniem zapasowych kluczy. W razie czego nie ma kłopotu. Wiesz, nadal chciałbym zobaczyć twoje prace.

Może kiedy indziej – wyszeptała Molly, obrzucając rozpaczliwym spojrzeniem swój zawalony niepotrzebnymi już walentynkowymi dekoracjami pokój, wiszący w kącie brązowy płaszcz...

W porządku. Może jutro?

Od szaleńczo kłębiących się myśli aż wirowało jej w głowie. Poczuła, że blednie.

Jutro?

Czemu nie? W końcu to sobota i nawet najbardziej zapracowanym artystom należy się chwila oddechu. Zrób sobie wolne popołudnie, spotkajmy się. Przecież sama powiedziałaś, że wkrótce zaświeci słońce.

Ale... z trudem zbierała myśli. – Jutro po południu muszę iść na zakupy. Wszystko nam... mi się skończyło – poprawiła się pospiesznie.

To była szczera prawda. Helen ciągle jeszcze była zbyt przerażona, by opuścić dom, a Grace przy tej pogodzie też nie wychodziła na ulicę. Do jedzenia zostało tylko masło orzechowe i zupy w puszkach.

Dobrze. Spotkajmy się na targu Pikę Place. Zrobisz zakupy w egzotycznym miejscu. Co ty na to?

Milczała, coraz bardziej przerażona.

No, Molly, nie daj się prosić – namawiał Kevin. – Zobaczysz, że nie pożałujesz. Świetnie mi idzie robienie zakupów. Potargujemy się o ryby, wypróbujemy melony, wyszukamy miejsce, gdzie mają najlepszą brukselkę. Spodoba ci się.

Niemal widziała przed sobą jego twarz, iskierki pobłyskujące w ciemnych brązowych oczach, kuszące usta, prowokujący, swobodny sposób bycia...

Tak bardzo chciałaby być teraz przy nim, iść obok, rozmawiać i śmiać się razem z nim, przeżyć wspólnie to popołudnie, dotknąć go, znów poczuć smak jego ust...

Ale przecież to było niemożliwe! Gdyby chociaż nie naopowiadała mu tych wszystkich kłamstw! Teraz pozostało jej tylko ciągnąć to dalej, na co nie miała sił, albo wyznać prawdę, czym zasłużyłaby sobie jedynie na jego potępienie. O Boże, pomyślała ze znużeniem, ale wpadłam...

Molly?

Muszę już kończyć. Mam dużo rzeczy do zrobienia.

A co z jutrzejszym dniem? Spotkamy się na nabrzeżu? Powiedzmy koło akwarium, o pierwszej?

Zgoda – wyszeptała z poczuciem całkowitej bezradności. – Dobrze, będę o pierwszej.




Rozdział 5


W sobotni poranek Molly siedziała z Charliem przy śniadaniu. Chłopiec, jeszcze nie uczesany i ubrany w rozciągniętą piżamę, hałaśliwie zajadał płatki z mlekiem, od czasu do czasu podsuwając talerz do klatki z grubiutkim, brązowym chomikiem.

Molly upiła kolejny łyk kawy i współczująco spojrzała w czarne, błyszczące ślepki zwierzątka. Jego los był nie do pozazdroszczenia, skoro miał takiego właściciela.

Andrea swojego chomika traktowała zupełnie inaczej – opiekowała się nim troskliwie i dbała o niego. Nie to, co Charlie.

Mamo, zobacz – chłopiec zwrócił się do niej z buzią pełną jedzenia i podał jej katalog, brudnym paluszkiem wskazując model deskorolki. – Ta jest super! Niesamowita! Ma specjalnie wyprofilowany deck, wyjątkowo mocne uchwyty i kółka najlepsze z możliwych. Sama goła deska kosztuje ponad sto dolarów.

A ile kosztuje całość?

Charlie zmarszczył brwi, wbił oczy w kolorowe zdjęcie.

Trzysta dwadzieścia – wyrzekł wreszcie, a Molly ponurym uśmiechem skwitowała tę ironię losu: za sumę, jaką roztrwoniła na siebie, marzenia chłopca mogły się ziścić.

Charlie... – zaczęła powoli.

Dzień dobry! – do kuchni wkroczyła Selma w szlafroku i z papierosem w zębach. – Czy już była poczta?

Mamo, dzisiaj jest sobota – odrzekła Molly. – Poczta nie pracuje.

Selma zrobiła rozczarowaną minę. Z roztargnieniem pogładziła wnuka po głowie, zerknęła do lodówki, zamknęła drzwi i omiotła spojrzeniem zastawiony blat.

Nie ma nic do jedzenia – stwierdziła ponuro.

Ależ co ty opowiadasz! – Grace, szykująca farsz do gołąbków, odwróciła się ku niej. – Wczoraj wieczorem Molly była na zakupach. Przyniosła mnóstwo rzeczy. Na co masz ochotę?

Selma tylko potrząsnęła głową i wyszła bez słowa. Molly patrzyła za nią z niepokojem.

Pewnie teraz będzie pracować cały dzień bez jedzenia. Powinnam była kupić coś dla niej. Jakiś serek kremowy czy coś takiego.

Prawdę mówiąc, zostawiła sobie na dzisiaj jeszcze kilka bardziej wyszukanych rzeczy, by uwiarygodnić swoje wykręty. Wczoraj zrobiła podstawowe zakupy. Wolała, żeby Kevin nie widział tych gotowych dań w familijnych opakowaniach, wielkich słoików masła orzechowego, całych toreb dmuchanego ryżu.

Och, jak bym chciał mieć taką deskę! – rozmarzył się Charlie. – Chyba umrę!

Manipulując wytrwale, wreszcie przepchnął przez druty klatki łyżkę pełną płatków. Chomik odskoczył do tyłu i podejrzliwie spoglądał najedzenie.

Charlie... – znów odezwała się Molly.

Tak?

Charlie, powiedz mi, czy zdarzyło ci się kiedyś zrobić coś naprawdę złego, a potem tego żałować? To znaczy, chodzi mi o to, czy... – urwała naraz i zarumieniła się. – Czy, na przykład, okłamałeś kogoś, a potem nie wiedziałeś, co robić dalej?

Syn popatrzył na nią uważnie i odwrócił wzrok.

Co masz na myśli? – zapytał ostrożnie. Molly popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

Taką sytuację, kiedy naopowiadałeś komuś o sobie różne nieprawdziwe historie, ten ktoś ci uwierzył i zaczęły się dla ciebie kłopoty.

Twarz chłopca pociemniała.

Zabiję tę Andy! – wykrzyknął gwałtownie. – Obiecała mi, że się nie wygada!

Andy? – Molly nie posiadała się ze zdumienia. – A co ona ma z tym wspólnego?

Chłopiec powoli się uspokoił i uśmiechnął niewinnie.

Nic... Muszę już iść, mamo – dodał szybko. – Będziemy z Jasonem bawić się w Marsjan – złapał klatkę z chomikiem i zniknął z kuchni.

Zastanawiała się chwilę nad jego zachowaniem. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła utkwione w sobie badawcze spojrzenie Grace.

Molly, czy coś cię gnębi? – zaniepokoiła się ciotka.

Masz jakieś problemy?

Przez moment poczuła się nieswojo. Prawdę mówiąc, do końca nie wiedziała, jak to jest z Grace. Może rzeczywiście potrafi widzieć więcej niż zwykli ludzie? Wiele razy miała wrażenie, że tak właśnie jest.

Tak chętnie rzuciłaby się w jej ramiona, z płaczem wyznała swoje zmartwienia. Ale wstyd nie pozwalał jej na to. Przez okamgnienie zamajaczył przed nią obraz Donovana, iskierki w jego oczach...

Nie, ciociu – opanowała się. – Nic się nie stało. Wychodzę dziś po południu – dodała z wymuszoną swobodą.

Kupię jeszcze parę rzeczy.

Weźmiesz samochód?

Boję się, że tata jeszcze go nie uruchomił. Miał naprawić gaźnik, ale było za zimno. Zrobię zakupy i wrócę autobusem.

Dopiła resztkę kawy i, ciągle czując na sobie zaniepokojone spojrzenie ciotki, wyszła z kuchni.

Jak często bywało, kapryśna pogoda zmieniła się zupełnie. Ucichł gwałtowny, niosący lodowate podmuchy wiatr, zza chmur zaświeciło słońce. W jego promieniach spokojna toń oceanu jaśniała błękitem. Targ Pike Market tętnił życiem.

Zwabieni słoneczną pogodą spacerowicze krążyli wśród niezliczonych budek i straganów, kolorowy tłum kłębił się w wąskich przejściach między sklepikami i wystawionymi na zewnątrz kramami.

Niczego nie brakowało, każdy mógł znaleźć tu wszystko, czego tylko zapragnął – od batików do wyszywanych koralikami mokasynów. Zewsząd niosły się dźwięki muzyki i śpiew ulicznych grajków. W pobliżu młody Koreańczyk grał poloneza Chopina. Molly przystanęła zafascynowana, zasłuchała się w ton jego skrzypiec. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Kevin zatrzymał się i otoczył ją ramieniem. W drugiej ręce trzymał do połowy opróżnioną torebkę z prażoną kukurydzą.

Zerknęła na niego ukradkiem. Nawet w zwyczajnych dżinsach, wiatrówce i kaszmirowym swetrze wyglądał imponująco. Jego płowa czupryna górowała nad tłumem, a promieniująca od niego pewność i wiara w siebie wyróżniała go spośród innych mężczyzn.

Molly uśmiechnęła się do muzyka, rzuciła garść monet do leżącego na ziemi futerału i ruszyła do przodu. Kevin dogonił ją w jednej chwili, opasał ręką w talii. Naraz zwolnił i pociągnął ją w bok, ku niewielkiemu sklepikowi złotnika. Zdobiona turkusami biżuteria kusiła przechodniów.

Spójrz tylko, Molly – Kevin ujął w palce kolczyki w kształcie księżyca. – Są koloru twoich oczu. Pozwól, że ci je ofiaruję.

Kątem oka dostrzegła cenę, pobladła.

Ależ nie – zaprotestowała pospiesznie. – Naprawdę, proszę cię, nie mogę...

Popatrz – przyciągnął ją bliżej i odwrócił tak, by mogła widzieć swoje odbicie w lusterku. Przyłożył jej do ucha jeden kolczyk. Poczuła na policzku ciepły dotyk jego dłoni. – Jak robione dla ciebie. Biorę je – rzucił w stronę sprzedawcy, nie odrywając oczu od jej spojrzenia w lustrze.

Zadrżała pod jego wzrokiem, zabrakło jej tchu. Kevin odwrócił ją ku sobie.

Molly... – wyszeptał, pochylając się lekko. – Och, Molly... – urwał i dotknął wargami jej ust, słodko, upojnie, jak ciepły dotyk słońca na skórze, jak dobiegająca i oddali muzyka skrzypiec...

Zapomniała o wszystkim. Z żarem oddała mu pocałunek, pragnąc zatrzymać tę chwilę, przedłużyć ją w nieskończoność...

Stali spleceni uściskiem, niepomni na mijający ich tłum. Wreszcie Molly, szepcząc coś z zakłopotaniem, wyzwoliła się z jego ramion, a Kevin podał kilka banknotów uśmiechającemu się sprzedawcy.

Aż nie chce mi się wierzyć, że naprawdę przyszłaś tu na piechotę – Kevin z uśmiechem objął ją ramieniem.

Dzisiaj jest tak ładnie – odrzekła Molly, unikając jego wzroku. – Zresztą to tylko jakieś osiem czy dziesięć ulic. Z przyjemnością się przeszłam.

A gdybym nie przyszedł? – ruchem głowy wskazał na jej torby z zakupami, leżące na tylnym siedzeniu. – Zamęczyłabyś się, zanim byś to doniosła do domu.

Byłam pewna, że przyjdziesz – wyznała. – Wydaje mi się, że jesteś bardzo solidny.

Tak mnie oceniasz? – uśmiechnął się i delikatnie dotknął kolczyka kołyszącego się u jej ucha. – Cieszę się, że tak myślisz, Molly.

Znów niespokojnie odwróciła się do okna. Stali przed domem Darcie. Szklane tafle wejściowych drzwi lśniły $R popołudniowym świetle. To nieprawdopodobne, zdumiała się w duchu, jak łatwo człowiek przyzwyczaja się do kłamstwa i wchodzi w rolę. Tym razem już zawczasu postarała się o zapasowe klucze.

A więc – Kevin przerwał napiętą ciszę – czy dziś szczęście się do mnie uśmiechnie? Uda mi się w końcu zobaczyć twoje prace?

Cały czas przygotowywała się na ten moment, ale mimo to poczuła skurcz w żołądku.

Wiesz, chyba jeszcze nie dzisiaj – powiedziała z udaną swobodą.

Naprawdę? Ale dlaczego?

Jest u mnie moja ciocia. Wczoraj przyleciała... z Utah. Ostatnio nie czuła się dobrze – mają jej zrobić badania w szpitalu. Pewnie teraz śpi, nie chciałabym jej budzić.

Kevin zmieszał się.

Och, Molly, przepraszam cię – powiedział ciepło i lekko dotknął jej ramienia. – Nie powinienem wyciągać cię z domu na całe popołudnie.

Nic się nie stało. Na pewno spała przez cały czas. Te badania... są bardzo wyczerpujące.

To coś poważnego?

Poruszyła się niespokojnie, nienawidząc samej siebie za te kolejne kłamstwa.

Mam nadzieję, że nie – odrzekła szybko. – Kevin...

Długo będzie u ciebie?

Chce wrócić do domu, kiedy tylko skończą się badania. Przypuszczam, że na początku tygodnia.

Aha. – Zawahał się, po chwili odwrócił ku niej. – Molly, bardzo bym chciał znów cię zobaczyć.

Nie wiem, czy...

Molly – powiedział z żarem. – Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Jesteś taka dobra. Będąc z tobą, czuję się naprawdę szczęśliwy.

Aż zastygła ze wstydu. Gdyby wiedział, jaka jest dobra...

Wczoraj rano – ciągnął Kevin – po rozmowie z tobą, kiedy już wiedziałem, że dziś cię zobaczę, czułem się jak dziecko, wybierające się na piknik – pochylił się ku niej, oczy mu złagodniały. – Jeszcze nigdy nie przeżyłem czegoś takiego.

Popatrzyła na niego niespokojnie. Teraz nadszedł czas, by mu powiedzieć. Już teraz, nim sprawy posuną się za daleko. Musi wyznać mu prawdę.

Powiedzieć: Kevin, przez cały czas cię okłamywałam. Nie wynajmuję apartamentu, nie mam żadnej pracowni. Mieszkam w starym, rozsypującym się domu, z dwójką dzieci, niepracującymi rodzicami, stukniętą ciotką, siostrą i parą chomików. Nie mam pieniędzy ani widoków na nie. Od dziesięciu lat nie tknęłam pędzla. To wszystko jest okropną mistyfikacją i wiem, że znienawidzisz mnie za to, co zrobiłam, ale...

Molly – wyszeptał Kevin. – Pomóż mi rozeznać się w sytuacji. Czy jestem zbyt niecierpliwy? A może robię z siebie głupca? Jeśli ty czujesz inaczej...

Niestety, pomyślała z rozpaczą, z nią jest dokładnie tak samo jak z nim. I to było najgorsze. Kiedy mówił, że na spotkanie z nią cieszył się jak dziecko jadące na piknik, doskonale wiedziała, co to znaczy. Ona też po raz pierwszy w życiu doświadczyła czegoś podobnego – świadomość, że wkrótce go zobaczy, przepełniała ją radosnym oczekiwaniem i obezwładniającym poczuciem bezsensownego szczęścia.

Właściwie kto potrafi dociec przeznaczenia?

Być może Kevin, mimo swojego oszałamiającego wyglądu, statusu społecznego i bogactwa, był jej drugą, utraconą w momencie przyjścia na świat, połówką, której do lej pory bezskutecznie poszukiwała. I kiedy wreszcie go odnalazła, przez swoją własną głupotę wybudowała między nimi mur nie do przebycia.

Molly, może to wszystko dzieje się dla ciebie za szybko? Powiedz, czy mogę mieć jakąś nadzieję? Proszę, powiedz chociaż, że potrzeba ci więcej czasu.

Uhm – wykrztusiła Molly – chyba tak. Jeśli dasz mi...

Nie musisz mówić nic więcej – przerwał jej łagodnie.

Wszystko rozumiem. Posłuchaj – zabębnił palcami o kierownicę. – Jutro jadę służbowo do Kalifornii. Wracam w środę po południu. Może wybierzemy się wtedy na kolację?

Dobrze... – odrzekła ledwie słyszalnie, nerwowo mnąc leżące na kolanach rękawiczki.

To świetnie. Wpadnę po ciebie koło siódmej, zgoda?

Tak – wyszeptała. Ale z niej beznadziejny tchórz...

No cóż – uśmiechnął się Kevin i sięgnął po jej torby – chyba odprowadzę cię, żebyś zdążyła, nim ciocia się obudzi.

Och, tak! – przytaknęła pospiesznie i złapała za klamkę. – Już na mnie czas.

Stał tuż obok niej i przyglądał się, jak otwiera zamek w drzwiach wejściowych. Poszedł za nią aż do windy.

Molly odwróciła się do niego z uśmiechem, wyciągając ręce po torby.

Dzięki za cudowne popołudnie. I za kolczyki – dodała. – Dalej już sama sobie poradzę.

O, nie. Nie tym razem – wszedł za nią do windy. – Odprowadzę cię przynajmniej do drzwi mieszkania.

Była na to przygotowana. Wzięła głęboki oddech.

Przepraszam cię, Kevin, ale muszę jeszcze po drodze wpaść do koleżanki. Jest przeziębiona, więc przy okazji kupiłam jej kilka rzeczy.

W porządku. Na którym piętrze mieszka?

Na szóstym.

Donovan nacisnął przycisk i odstawił torby na podłogę. Winda ruszyła. Przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie przestawał jej całować.

Wiesz – wyszeptał wreszcie – może to nawet dobrze, że nie możesz mnie do siebie zaprosić. Potrzebujesz czasu, i ja już nie wiem, czy mógłbym ręczyć za siebie.

Przytuliła się do niego jeszcze mocniej, rozkoszując się dotykiem mocnego ciała, bijącym od niego ciepłem. Kiedy winda stanęła, odprowadził Molly do mieszkania Darcie. .. – To tutaj?

Tak – potwierdziła z wahaniem. – Wiesz, ona naprawdę nie jest w odpowiedniej formie, by przyjmować gości. To okropny katar, źle się czuje. Nie daruje mi, jeśli zobaczysz ją w takim stanie.

W porządku, nie musisz mi tłumaczyć. Zniknę, nim mnie zobaczy. Do zobaczenia w środę, Molly – pochylił się i pocałował ją przeciągle. – I następnym razem – szepnął, ujmując w obie dłonie jej twarz i zaglądając w oczy pokażesz mi swoje prace, kochanie.

Zadrżała pod jego spojrzeniem. Powoli skinęła głową i w bezsilnym milczeniu patrzyła, jak z uśmiechem odchodzi w głąb korytarza.




Rozdział 6


W sobotni wieczór rozległy dom nadal tętnił życiem. Minęła dziesiąta i dzieci były w swoich pokojach, ale dobiegające odgłosy świadczyły, że wcale nie szykują się do snu. Rozległo się kolejne uderzenie w sufit i zaraz potem kilka lżejszych. Molly podniosła głowę i odłożyła na bok igłę. To Charlie w swoim pokoju trenował koszykówkę. Powinna pójść i zagonić go do łóżka, ale nie miała sił na szarpanie sobie nerwów. Znów powróciła do przyszywania urwanego kołnierzyka przy bluzce córki.

W pokoju obok Andrea zawzięcie grała na flecie. Molly już nie raz przychodziło do głowy, że byłoby znacznie lepiej, gdyby w szkole zlikwidowano lekcje muzyki. Dziewczynka zaparła się, że pokona instrument i ćwiczyła z determinacją, nie zważając na cierpienia reszty domowników.

Z korytarza niósł się stukot maszyny do pisania, a z dołu dobiegał śpiewny głos Grace, stawiającej karty swoim zagorzałym wielbicielom.

W pokoju po drugiej stronie Helen przepowiadała na głos bajki. Ciągle miała nadzieję, że jej prześladowca zostawi ją w spokoju i wtedy powróci do pracy w bibliotece i ulubionych zajęć z dziećmi. Na wszelki wypadek, by nie wyjść z wprawy, ćwiczyła się w opowiadaniu, za słuchaczy mając misie i lalki.

Głuche dźwięki dobywające się z grzejników świadczyły, że ojciec nadal pracuje nad ulepszanym od kilku dni ogrzewaniem.

Molly z westchnieniem odłożyła szycie i z nieszczęśliwą miną popatrzyła na wypłowiałą tapetę nad łóżkiem. Wreszcie przemogła się, podeszła do starego biurka. Usiadła i rozłożyła przed sobą czysty papier. Przez chwilę wpatrywała się w niego, niezdecydowanie gryząc koniec długopisu. W końcu zaczęła pisać.

Drogi Kevinie, Z ciężkim sercem zabieram się do tego listu, ale nie mam innego wyjścia. Przez cały czas oszukiwałam Cię , ale nadeszła pora, że muszę wyznać prawdę. Niestety, nie jestem wolna i jakikolwiek układ jest dla mnie niemożliwy. Zobowiązania, które mam, absolutnie to wykluczają. Nie mogę dłużej udawać, że jest inaczej.

Prawda jest taka, że w moim życiu już jest ktoś, na kim mi bardzo zależy. Nie powiedziałam Ci o tym. Poznałam Cię w chwili, kiedy z wielu względów czułam się bezradna i osaczona przez okoliczności. To dlatego pozwoliłam sobie zapomnieć o wszystkim i udawać, że jest inaczej, że jestem sama. Wiem, że zachowałam się okrutnie w stosunku do Ciebie i proszę Cię, uwierz, i szczerze tego żałuję.

Z gorzką satysfakcją przebiegła wzrokiem napisane zdania. Kevin zrozumie je dokładnie tak, jak chciała, choć ani słowem nie mijała się z prawdą.

Kłamstwo kryje się już w samej intencji wprowadzenia kogoś w błąd, powtarzała nie raz Selma, a Molly doskonale wiedziała, co to znaczy. Ale jeśli znów posunie się do kolejnych oszustw, to już chyba nigdy sobie nie wybaczy.

Zachmurzona, wróciła do przerwanego listu.

Wiem, że powinnam powiedzie Ci o tym wcześniej, ale nie potrafiłam odmówi sobie radości, jak dawało mi poznawanie Ciebie, bycie z Tobą. Gdybym była wolna, z całej duszy pragnęłabym, by nasza znajomość się pogłębiła. Ale tak, niestety, nie jest i już dłużej nie ma sensu się łudzi .

Łza pociekła jej po policzku. Otarła ją niecierpliwie, zmusiła się, by dokończyć list.

Okłamując Cię, postąpiłam okropnie. Wybacz mi, z całego serca Cię o to proszę. I błagam, nie dzwoń do mnie ani nie próbuj się ze mną skontaktować. To będzie tylko dodatkowy ból. Odsyłam Ci kolczyki. Jeszcze raz proszę, by zechciał mi przebaczyć.

Przeczytała ostatnie zdanie. Tak bardzo chciałaby jeszcze coś dopisać. Kocham cię, Kevin, wyszeptała tylko. Naprawdę cię kocham.

Nigdy się o tym nie dowie. Niestety. Ale jest jeszcze coś, co powinna mu powiedzieć. Zwłaszcza że to ostatnia sposobność, która już nigdy się nie powtórzy.

Bez względu na to, o co Cię proszę, chciałabym, żebyś wiedział, jak trudno było mi zdobyć się na napisanie tego listu. Jesteś cudownym człowiekiem, Kevin. Zupełnie wyjątkowym, w każdym sensie. Nigdy w życiu nie poznałam kogoś takiego jak Ty.

Wiedziała, że na tym powinna skończyć. Jeszcze chwila, a zupełnie się załamie. Pospiesznie podpisała się na dole, złożyła kartkę i zaadresowała kopertę na biuro Kevina. Ucałowała turkusowe kolczyki, spojrzała na nie ostatni raz i dołączyła do listu. Zakleiła brzeg koperty.



W poniedziałkowy ranek długo stała przed skrzynką pocztową, wiszącą na zewnątrz sklepu, niespokojnie ściskając w dłoni list. Ciągle nie mogła się zdecydować. Gdyby tylko istniał jakiś inny sposób...

Ale w głębi duszy świetnie wiedziała, że nie ma drogi odwrotu. Były tylko dwa wyjścia – albo wyśle list i ostatecznie przetnie całą historię, oszczędzając obojgu cierpień, albo pójdzie na tę kolację i sama wyzna mu prawdę. Wtedy będzie musiała powiedzieć wszystko i postawi go w nieprzyjemnej sytuacji, kiedy, ukrywając potępienie dla niej, będzie próbował delikatnie się wycofać.

W końcu zdecydowała się i wrzuciła kopertę do skrzynki, dławiąc w gardle szloch, kiedy znikała w ciemnej czeluści. Kevin znajdzie ten list na swoim biurku, kiedy wróci w środę do pracy. Pamiętała, jak kiedyś napomknął, że zwykle zaczyna od przeglądania poczty, więc przeczyta go zaraz po powrocie. Znając go, miała pewność, że dobre wychowanie powstrzyma go od dzwonienia do niej, by wydobyć jakieś szczegóły albo nakłonić ją do spotkania. Donovan był dżentelmenem. Uszanuje jej życzenie i wcześniejsze zobowiązania. Zostawi ją w spokoju. Zostawi ją...

Z trudem panowała nad ogarniającą ją rozpaczą. Uczucia, jakie przeżywała, były czymś nowym i zaskakującym, czymś zupełnie dotychczas nie przeczuwanym. Nie mogła przestać o nim myśleć, stale miała przed sobą jego brązowe oczy, usta układające się w uśmiech; zdawało się jej, że znów jest w jego ramionach, niemal słyszała cichy śmiech Kevina i wdychała zapach jego wody, przemieszany z wonią skóry...

Powiesiła płaszcz na wieszaku i zmusiła się do zajęcia pracą. Przed nią kolejny tydzień. A gdyby wyjechać do Oregonu, zająć się aranżacją wiosennego wystroju tamtejszych sklepów? Może to by jej dobrze zrobiło? W takim razie tata musiałby naprawić ich stary samochód.

Tak, to dobry pomysł. Omówi szczegóły i wyjedzie pod koniec tygodnia. Przy odrobinie szczęścia już w czwartek rano jej tu nie będzie. Nawet jeśli Kevin spróbuje ją złapać po przeczytaniu listu, to mu się nie uda.

Zgarnęła na kupkę niepotrzebne już walentynkowe serduszka. Przez chwilę wpatrywała się w nie z żalem, w końcu zdecydowanym ruchem schowała je do tekturowego pudła na przyszły rok.



Mijały kolejne dni. Nadeszła środa. Molly właśnie urządzała wystawę działu kosmetycznego, kiedy podekscytowana kierowniczka piętra wyrwała ją z ponurych rozmyślań.

Mówiłaś coś do mnie, Audrey? – zapytała, wyjmując z ust szpilki.

Coś ci powiem – wyszeptała z egzaltacją kierowniczka. – Zgadnij, kto jest w sklepie?

Molly wzruszyła lekko ramionami i wróciła do swojego zajęcia, zastanawiając się w duchu, czy do koszyczków z perfumami dołożyć wielkanocne zajączki.

Kevin Donovan! – z przejęciem poinformowała ją Audrey. – Harry oprowadza go po sklepie. Ach, ale jest boski!

Kevin Donovan? – niedowierzająco powtórzyła Molly. – Ale przecież on...

Widziałam go parę miesięcy temu na balu dobroczynnym, ale z bliska robi jeszcze większe wrażenie – szeptała Audrey, w podnieceniu zupełnie nie zauważając drżących rąk i nagle pobladłej twarzy Molly. Najwyraźniej zupełnie wyleciała jej z głowy walentynkowa randka koleżanki. – Popatrz! Idą tutaj! – wykrzyknęła zduszonym głosem i wyprostowała się, próbując przybrać obojętny wyraz twarzy. – Udawaj, że ich nie widzisz.

Ale Molly nie była w stanie zastosować się do jej rady. Jak skamieniała, z przerażeniem wpatrywała się w mijającego kolejne stoiska z mydłami i perfumami Harry'ego i towarzyszącego mu wysokiego blondyna. Byli coraz bliżej.

Kevin Donovan był ubrany w jasnobrązowe spodnie i kosztowną, kremową, sportową marynarkę, doskonale harmonizującą z jego płowymi włosami. Szedł z pewnością siebie, opalony i błękitnooki, z uśmiechem na twarzy. Tego człowieka Molly widziała po raz pierwszy w życiu.




Rozdział 7


Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od chwili, kiedy Harry przedstawił jej Donovana ani w jaki sposób dotarła do swojego pokoju. Z głową ukrytą w dłoniach, próbowała uciszyć myśli. Daremnie. Przed oczami ciągle miała ten koszmarny moment.

To Audrey Schick, kierowniczka piętra. Naszej Molly Clarke chyba nie muszę panu przedstawiać, panie Donovan, prawda? – jowialnie uśmiechnął się Harry. – Mieliście okazję się poznać.

Błękitne oczy popatrzyły na nią z zainteresowaniem i ciekawością, ale Donovan potrafił panować nad sobą. Pozostali z pewnością nawet nie spostrzegli jego leciutko uniesionych brwi i trwającego mgnienie taksującego spojrzenia. Z uśmiechem powiedział coś przyjemnego i oddalił się ze swoim przewodnikiem.

Przecież ty byłaś z nim na randce! – olśniło Audrey. – Molly, zupełnie o tym zapomniałam. Jaki on jest? Chyba jest wspaniały, co?

Nawet nie miała sił na odpowiedź. Marzyła tylko o tym, by schronić się u siebie. Skulona w fotelu, ciągle rozpamiętywała jego uważne spojrzenie. Czy ten człowiek już przeczytał jej list? Wysłała go w poniedziałek, teraz jest środa rano... Nie, chyba jednak jeszcze nie zdążył, stwierdziła ponuro. To dopiero przed nim.

Wyobraziła go sobie, siedzącego za biurkiem, w śnieżnobiałej koszuli i perfekcyjnie zawiązanym krawacie. W miarę czytania krzywi się z niesmakiem. Histeryczne bazgroły wyraźnie oczarowanej nim dziewczyny, która jednak odrzuca jego awanse, bo ma wcześniejsze zobowiązania.

Z trudem spróbuje ją sobie przypomnieć. A potem jeszcze te kolczyki...

Aż jęknęła, wyobrażając sobie tę chwilę. I co teraz powinna zrobić?

Może zadzwonić do jego sekretarki, wyjaśnić, że wysłała ten list przez pomyłkę i poprosić, by go dla niej odłożyła? Nie, na to już za późno, jest po dwunastej i poczta została otwarta i rozdzielona. A może pod jakimś pretekstem umówić się z Donovanem, a kiedy na chwilę wyjdzie z gabinetu, zabrać list z jego poczty?

Nie, to też odpadało. Poza tym za nic nie stanie z nim twarzą w twarz. Nie zniesie jego uśmiechu.

Nie miała wątpliwości, że mężczyzna ujrzany rano był prawdziwym Donovanem. Znał go Harry i inni z kierownictwa sklepu.

W takim razie kim był ten ciemnowłosy drań, który całował ją tak namiętnie? I gdzie się teraz podziewa? Może wyśmiewa się z niej, opowiadając kumplom, jak podszedł naiwną dekoratorkę?

Ale dlaczego to zrobił?

To pytanie dręczyło ją najbardziej.

Kiedy stanęła na progu mieszkania, powitały ją znajome dźwięki – stukot maszyny do pisania, dalekie odgłosy kroków, szum włączonego gdzieś telewizora, zawodzenie grzejników.

W zawalonej rupieciami piwnicy ojciec i Andrea próbowali odpowietrzyć kaloryfery. Byli tym tak pochłonięci, że nawet nie zauważyli jej przyjścia.

Andrea, dlaczego nie jesteś w szkole? – zaniepokoiła się Molly. – Dopiero druga.

Nauczyciele mają jakieś zebranie – dziewczynka starła pajęczynę z twarzy. – Spuszczamy wodę z grzejników, chyba się zapowietrzyły. A co się stało, że wróciłaś tak wcześnie?

Nie czuję się dziś najlepiej.

Walter zszedł z drabiny i z troską popatrzył na córkę.

Czy to coś poważnego?

Nie – pokręciła głową. – Po prostu ostatnio za dużo pracowałam i... – głos zaczął jej się łamać.

No to dobrze – uspokoił się ojciec. – Wiesz, chyba już wiemy, w czym jest problem. Do wieczora powinniśmy z tym skończyć.

Świetnie. Tato, czy...

Andrea, podaj mi ten klucz. Zaraz kończymy.

Teraz będziemy ulepszać perpetuum mobile – poinformowała matkę dziewczynka. – Ostatni nasz rekord to jedenaście godzin.

Ale już wiemy, co poprawić – z powagą oświadczył Walter. – Teraz powinno się udać. To będzie pierwszy model takiej maszyny w historii!

Tato, czy samochód nadaje się do jazdy?

W zasadzie tak. Trzeba będzie chyba wymienić skrzynię biegów, ale na razie możesz jechać. Tylko jeśli nie czujesz się dobrze, to może...

Nic mi nie będzie, tato. Zmiana otoczenia dobrze mi zrobi. Zaraz zbiorę rzeczy i ruszam.

Ojciec i Andrea znów wrócili do swojego zajęcia. Po chwili tak ich to wciągnęło, że nawet nie zauważyli jej wyjazdu.



Minęły już dwa dni, a ona wciąż nie mogła się otrząsnąć. Jej myśli stale krążyły wokół jednego tematu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że prawdziwy Donovan musiał maczać palce w całej sprawie – przecież użyczył swojego wozu i kart kredytowych. Czyżby chodziło o jakąś okrutną zabawę jej kosztem, a list dołączono do innych trofeów? Może w męskim gronie ze śmiechem opowiadano całą historię?

Nie mogła otrząsnąć się z tych rozmyślań i skupić na planach wiosennej kampanii, omawianych na zebraniu w sklepie w Portland. Wróciła do rzeczywistości, dopiero kiedy zapytano ją o zdanie. Jej propozycja, by do czarnobiałego schematu dodać czyste kolory, przypadła zebranym do gustu.

Znów pogrążyła się w swoich myślach, kiedy naraz poproszono ją do telefonu.

Dzwoni Kevin Donovan – z udaną obojętnością oznajmiła sekretarka, a oczy wszystkich zwróciły się na Molly z szacunkiem. – Może pani mówić stąd – dodała w sekretariacie – akurat wychodzę po kawę.

Przez chwilę w napięciu patrzyła na słuchawkę, zastanawiając się w duchu, który to Donovan jej poszukuje.

Halo? – wyszeptała wreszcie, czując się jak dziecko, wezwane do pokoju dyrektora za jakieś przewinienie.

Pani Clarke? Molly Clarke?

Z ulgą poznała głos prawdziwego, błękitnookiego playboya. Jego obawiała się znacznie mniej.

Słucham, panie Donovan.

Zaszło jakieś nieporozumienie. Czy wysłała pani do mnie list?

Hmm – z trudem przełknęła ślinę. – Chyba tak – wyszeptała, próbując wywołać wrażenie, że prowadzi bogatą korespondencję.

Czy to było coś ważnego? Ten list gdzieś się nam zapodział, możliwe, że przez pomyłkę został wyrzucony.

Och! To wspaniale! – wykrzyknęła z ulgą. – Dziękuję za wiadomość. Nie, to nie było nic istotnego – poprawiła się pospiesznie – coś w związku z ostatnią akcją promocyjna – W porządku. Pani Clarke, jeszcze coś... Proszę śmiało do mnie pisać, jeśli będzie mieć pani ochotę.

Dziękuję. – Mocniej ścisnęła słuchawkę. – Panie Donovan?

Tak?

Kim jest ten człowiek? Ten cudowny mężczyzna o brązowych włosach i słodkich ustach, który przewrócił mój świat do góry nogami? Proszę, powiedz mi, kto to jest? I dlaczego to zrobił?

Pani Clarke?

Nie, już nic. Przepraszam. Do widzenia, panie Donovan.

Odwiesiła słuchawkę i powoli weszła do sali konferencyjnej, nawet nie zauważając wlepionych w nią spojrzeń.




Rozdział 8


Późnym popołudniem wracała do Seattle, nie mogąc już doczekać się gorącej kąpieli i własnego łóżka. Kiedy zatrzymała się w końcu przed domem, wydał się jej jeszcze bardziej zapuszczony i ponury. Wyjmowała bagaże, gdy na dachu pojawiła się jakaś sylwetka, po chwili następna.

Hej, co robicie na moim dachu? – zawołała, zdumiona.

Demontujemy stare gonty – usłyszała w odpowiedzi. – Już się do niczego nie nadają.

Ale przecież... dlaczego... – zabrakło jej słów. Dopiero teraz dostrzegła zaparkowaną obok ciężarówkę z firmy budowlanej i leżące pod domem nowe gonty.

O Boże! – jęknęła i ruszyła do wejścia. – Co tu się dzieje?

Już na progu zatrzymała się jak wryta. Matka, ubrana w świetnie skrojony tweedowy kostium i perły, umalowana i z fryzurą prosto od fryzjera, siedziała na kanapce i nalewała herbatę do filiżanki, zatopiona w rozmowie z elegancką blondynką. Dwóch młodych ludzi w dżinsach obsługiwało kamerę telewizyjną.

Selma pomachała do niej dystyngowanie i wróciła do rozmowy. Tuż obok niej usiadła Grace ubrana w swoją najlepszą jedwabną kreację.

Skąd czerpie pani inspirację, pani Clarke? – zapytała blondynka.

Z dachu dobiegły głośne hałasy, odbijając się echem po domu.

Mamo – Molly zniżyła głos do rozpaczliwego szeptu. – Na dachu są jacyś ludzie! Co oni tam robią?

Naprawiają dach – spokojnie oznajmiła Selma. – Zrobił się przeciek, więc kazałam położyć nowe gonty.

Molly potoczyła wzrokiem po twarzach zgromadzonych.

A kto za to zapłaci? – zapytała z wymuszonym spokojem.

Ja – oświadczyła matka. – Kochanie, trzeba było to zrobić, zaczął przeciekać sufit w pokoju Charliego.

Ale przecież to kosztuje tysiące dolarów – szepnęła Molly, skrępowana obecnością obcych ludzi. – W jaki sposób...

Twoja mama sprzedała książkę – oznajmiła Grace, gorąco ściskając rękę bratowej.

Książkę? – powtórzyła Molly. – Nie rozumiem.

Na nas już czas – wtrąciła pospiesznie blondynka. – To, co nakręciliśmy, powinno wystarczyć, w razie czego wrócimy – dodała z uśmiechem. – Dziękujemy. – Skinęła na kamerzystów.

Molly patrzyła za nimi, potem odwróciła się do matki.

Zaproponowano mi napisanie powieści historycznej – Selma upiła łyk herbaty. – Wpadłam na taki pomysł wcześniej i wysłałam próbkę do wydawnictwa...

Jak to... – Córka popatrzyła na nią z niedowierzaniem. – I oni to kupili? Zapłacili ci?

Dziesięć tysięcy dolarów – spokojnie odrzekła Selma.

Dziesięć tysięcy dolarów?!

To dopiero zaliczka. Oprócz tego będą jeszcze dwie kolejne książki – dodała matka.

Molly zachwiała się z wrażenia i opadła na fotel.

Phil sądzi, że zaliczki dostanę wcześniej. Ma się jeszcze dokładniej dowiedzieć.

Kto to jest Phil? – Molly popatrzyła na matkę pytająco. Z dachu znów dobiegł jakiś hałas, a do pokoju wkroczył Charlie, ciągnąc za sobą wyładowaną torbę.

Dzisiaj są ulotki – oznajmił. – Już mam dość, umieram.. . – urwał i z nagle obudzonym zainteresowaniem popatrzył na talerzyk z ciasteczkami.

Dzień dobry, kochanie – uśmiechnęła się Molly.

Chodź, przywitaj się ze mną, tak dawno cię nie widziałam, prawie dziesięć dni.

Uhm – chłopiec przełknął resztę czekoladowego kremu, złapał kilka ciasteczek i wepchnął je do kieszeni.

Wyjechałaś, zanim jeszcze pojawił się Phil, prawda?

Kto to jest? – ponowiła pytanie Molly.

Nie, to było dzień później – sprostowała Selma. – Tego dnia dostałam list od wydawcy. Pamiętam, że pokazałam go Philowi.

Kto to jest Phil?! – zagrzmiała Molly.

Wszyscy popatrzyli na nią z zaskoczeniem. Charlie podszedł do niej i uśmiechnął się.

Phil załatwił mi roznoszenie gazet. Dostanę czterdzieści dolarów za dwa tygodnie pracy. Phil powiedział, że do końca roku uzbieram na deskorolkę.

Aleja nadal nie wiem.

Molly! – do pokoju wpadła rozpromieniona Helen.

Wydawało mi się, że słyszę twój głos!

Cześć! – Molly z niedowierzaniem popatrzyła na uszczęśliwioną siostrę. – Wspaniale wyglądasz. Co się stało?

Właśnie wracam z rozmowy w sprawie posady – zdyszanym głosem oznajmiła Helen. – Decyzja będzie za tydzień, ale w zaufaniu powiedziano mi, że na sto procent dostanę tę pracę! Wprawdzie muszę zacząć od początku, ale z moimi kwalifikacjami powinnam szybko awansować. I w dodatku – zawołała z zachwytem – od początku będę prowadzić zajęcia dla dzieci! Czy to nie wspaniale?

Molly aż wirowało w głowie.

Helen – zaczęła ostrożnie. – Co się stało, że zdecydowałaś się iść do pracy? Czy już nie boisz się...

Tego faceta? Z nim już koniec! – roześmiała się radośnie siostra. – Popatrz tylko – wyjęła z torebki gazetowy wycinek ze zdjęciem brodatego mężczyzny, skazanego za napady na dziewiętnaście lat, bez prawa warunkowego zwolnienia. – Phil przeczytał o tym w gazecie i przyniósł mi ten – wycinek. Ten człowiek już mi nic nie zrobi! Siedzi w więzieniu, a ja nareszcie jestem wolna!

Molly przez chwilę nie odrywała wzroku od zdjęcia. To było takie proste. Jak to się stało, że wcześniej nikt nie wpadł na ten pomysł? Podniosła wzrok na Helen.

Kto to jest Phil?

Właśnie do nas przyjechał! – z radością oznajmił od okna Charlie. – Już tu idzie!




Rozdział 9


Kiedy stanął na progu, Molly w jednej chwili zapomniała o wszystkim – sprzedanej książce, pracy Helen, nowym dachu. Jak oniemiała wpatrywała się w niego, nie mogąc wykrztusić słowa.

Cześć, Molly! – zrzucił marynarkę i zbliżył się ku niej. – Cieszę się, że cię widzę – dodał, uśmiechając się ciepło, a jego płowe włosy zabłysły w świetle zachodzącego słońca.

Cała rodzina obstąpiła go w jednej chwili, jedno przez drugiego chaotycznie opowiadając mu o swoich sprawach. Molly nie ruszała się z miejsca. Siedziała jak skamieniała, zaciskając ręce na poręczy fotela. Próbowała znaleźć jakieś słowa, ale nic odpowiedniego nie przychodziło jej na myśl. Ostatni raz, kiedy go widziała, znikał w głębi korytarza w domu Darcie. Teraz nie odrywał od niej błyszczących oczu.

Kocham cię, Molly – powiedział łagodnie.

Kim ty jesteś? – wyszeptała, nie zauważając nawet zdumionych twarzy domowników.

Chodźmy – podszedł i wyciągnął do niej rękę. – Musimy porozmawiać.

Posłusznie poszła za nim do kuchni. Zamknął drzwi i z westchnieniem przyciągnął ją do siebie.

Och, jak dobrze – wyszeptał tuż przy jej twarzy. – Ile czasu minęło od ostatniej takiej chwili! Chyba rok!

Wyrwała się, oszołomiona znajomym zapachem jego wody, ciepłem, dotykiem ramion.

Puść mnie! – cofnęła się gwałtownie i stanęła po drugiej stronie stołu. Nie patrzyła na niego. – Nawet nie wiem, kim jesteś – wyszeptała.

Jestem Phil Randall – odrzekł cicho. – Jestem kuzynem Sarah, tej z twojego sklepu – dodał wyjaśniająco, kiedy zmarszczyła brwi. – Pracuję w biurze w śródmieściu, jako księgowy.

Powoli zaczynała rozumieć.

I kiedy zrobili to losowanie... – zaczęła i oblała się rumieńcem.

Kiedy Kevin wylosował ciebie, poszedłem do niego i ubłagałem, żeby zgodził się na tę mistyfikację.

Ale dlaczego? – szepnęła.

Bo to był jedyny sposób, żeby cię poznać – powiedział spokojnie. – Już wcześniej, próbowałem się z tobą umówić, ale zawsze wykręcałaś się brakiem czasu.

Nawet tego nie pamiętam – odrzekła po chwili milczenia. – Zawsze tak się wymawiam.

Wiem – pogładził delikatnie jej policzek. – Sarah mi o tym mówiła. To była dla mnie jedyna szansa.

I Donovan wiedział o tym?

Jasne. Pożyczył mi nawet swój samochód i kartę kredytową, żebym zrobił na tobie wrażenie.

Wiesz, jak się czułam, kiedy zobaczyłam prawdziwego Donovana? – zduszonym głosem zapytała Molly. – Byłam pewna, że obaj wyśmiewacie się ze mnie za moimi plecami.

Jesteś w błędzie – Phil uśmiechnął się do niej. – Jeśli chcesz wiedzieć, to powiem ci, że kiedy Kevin cię poznał, pożałował, że się zgodził.

Zadzwonił do mnie, żeby poinformować o zagubieniu listu. To też było kłamstwo?

Kevin jest dżentelmenem – odrzekł Phil. – Oddał mi zaklejony list, a potem zadzwonił do ciebie, żeby cię uspokoić.

I ty masz ten list? – przeraziła się. Wskazał na kieszeń koszuli i uśmiechnął się.

Kiedy go przeczytałem, poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Ale przecież napisałam, że w moim życiu jest ktoś inny...

Phil tylko machnął ręką.

Wiedziałem, że tak nie jest. Co innego było ważne. Och, Molly, kochanie... – przyciągnął ją do siebie.

Proszę – szepnęła – nie rób tego. – Z oczami pełnymi łez podeszła do okna, a on stanął obok, nie dotykając jej. – Naopowiadałam ci tyle kłamstw – próbowała powstrzymać płacz – a ty pozwoliłeś mi na to. Teraz czuję się taka upokorzona.

Molly – chwycił ją w ramiona. – Przecież wiem, dlaczego to zrobiłaś, wiem, jakie masz życie. Przez to jeszcze bardziej cię kocham.

Co ty mówisz? – zapytała, patrząc na niego przez łzy. – Jak możesz kochać kogoś, kto cię oszukał?

To nie były prawdziwe kłamstwa, to był tylko twój sen, marzenia. Molly – dodał żarliwie – pokochałem cię od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem na ubiegłorocznym pikniku dla pracowników. Od tej pory interesowałem się tobą. Kiedy słuchałem twoich opowieści, zrozumiałem, z jak wielu rzeczy musiałaś zrezygnować. Przez to stałaś mi się jeszcze bliższa. W dodatku – przytulił ją mocniej – poczułem się pochlebiony, bo to znaczyło, że chciałaś zrobić na mnie wrażenie. Dlatego tak się z tobą droczyłem.

Kiedy planowałeś wyprowadzić mnie z błędu? – zapytała, sztywniejąc w jego ramionach. – Jak długo ty zamierzałeś kłamać?

Nie wiem – wyznał. – Nie chciałem cię stracić i czekałem na odpowiedni moment. Kiedy przeczytałem list, okazało się, że wyjechałaś. Czekałem na twój powrót.

I przez ten czas zaprzyjaźniłeś się z moją rodziną.

Powiedziałem, że mamy poważne zamiary, ale jesteś taka nieśmiała, że wolałem sam im się przedstawić – uśmiechnął się Phil.

I uwierzyli ci?

Bez zastrzeżeń. Przyjęli mnie do rodziny, a Grace stwierdziła, że już ci mnie przepowiedziała.

Dokonałeś cudów – Molly pokręciła głową. – Minęło zaledwie parę dni, a tyle się zmieniło. Nawet bym się nie zdziwiła, gdybym teraz zobaczyła Andreę w wyjściowym stroju.

W tym momencie dziewczynka weszła do kuchni. Miała na sobie poplamione dżinsy i sięgającą kolan koszulę dziadka. Popatrzyli na siebie porozumiewawczo i wybuchnęli śmiechem.

Cześć! Co was tak rozśmieszyło?

Nic – Phil opanował chichot. – Opowiadałem dowcip. Jaki jest wasz ostatni rekord? – zainteresował się.

Szesnaście godzin i jedenaście minut. Mężczyzna aż gwizdnął z podziwu.

Gdyby nie ten głupi chomik Charliego, który zatrzymał koło, byłoby jeszcze lepiej. Ale poradzimy sobie – odstawiła szklankę i wyszła.

Wiesz, lubię twój dom – uśmiechnął się Phil.

A ty gdzie mieszkasz? Przecież ja nic o tobie nie wiem.

Spokojnie, wiesz całkiem dużo – spojrzał na nią tak, że nogi się pod nią ugięły. Usiadł na wiekowym krześle i wziął ją na kolana. – Mieszkam niecałe dwa kilometry stąd, w domu bardzo podobnym do tego.

Naprawdę? – popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

Tak. W ogóle mamy ze sobą wiele wspólnego. Chodziliśmy do tej samej szkoły, ale jestem trochę starszy, więc się nie znaliśmy.

Masz rodzinę?

Nie. Mieszkam z rodziną Sarah. Jestem jedynakiem, moja mama zmarła dawno temu, a ojciec w zeszłym roku. Przyjechałem do Seattle, żeby się nim opiekować i już tu zostałem.

Dom jest taki jak ten?

No, może w trochę lepszym stanie, ale bardzo podobny. Też mam robotników na dachu – uśmiechnął się do niej.

Zmieniasz pokrycie?

Nie, zrobiłem to rok temu. – Phil pokręcił głową. – Instalują okna w dachu. Ze strychu powinno dać się zrobić całkiem niezłą pracownię.

Popatrzyła na niego rozszerzonymi oczami.

Phil... – wyszeptała tylko, a kiedy ją pocałował, dodała: – To wszystko dzieje się tak szybko...

Szybko?! – zawołał ze zdumieniem. – Dziewczyno, wydaje mi się, że czekałem na ciebie całe życie. Nie było chwili, bym nie marzył o tobie, nie pragnął cię...

Zadrżała w jego ramionach, przepełniło ją jakieś cudowne, oszałamiające uczucie. To szczęście, uświadomiła sobie z radosną pewnością.

Molly? – szepnął Phil.

Uhm?

Przebierz się. Włóż tę czerwoną sukienkę, dobrze? Pójdziemy gdzieś.

Dokąd?

Zarezerwowałem stolik w Breakers. Odchyliła się i uśmiechnęła do niego.

Z jakiej okazji?

Dziś jest Dzień Zakochanych – powiedział z żarem.

Ależ skąd! Już mamy marzec.

Przytulił ją mocniej i zanurzył twarz w jej lokach.

Możliwe. Ale dzisiaj, kochanie, będziesz moją Walentynką.

I wiedziała, że tym razem to była prawda.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dalton Margot Rodzinne podobienstwo
Dalton Margot Wspomnienia
Dalton Margot Super Romance 19 Trzy brzdące i tatuś
13 Southwick Teresa Niewinne kłamstwo
Niewinne kłamstwo
Dalton Margot Topolowy strumień
Williams Cathy Niewinne klamstwo
031 Robertson Patricia Niewinne kłamstwo
Dalton Margot Topolowy strumien
Dalton Margot Wspomnienia
Niewinne kłamstwo [M]
Dalton Margot Anioly w blasku
Dalton Margot Kryjowka
Dalton Margot Dwoje przeciw swiatu
Dalton Margot Metamorfoza
Southwick Teresa Niewinne klamstwo(1)
Dalton Margot Super Romance 76 Rodzinne podobieństwo
Dalton Margot Anioły w blasku

więcej podobnych podstron