ęIm
bliżej, tym lepiej
—
Draco, jesteś stanowczo za daleko. Nie podoba mi się to. —
Rozdrażnienie w głosie Harry’ego powędrowało przez metry bogato
wyszywanego obrusa, minęło surowe kandelabry z kutego żelaza,
przeleciało ponad lśniącymi oparciami rzeźbionych fantazyjnie
krzeseł, usadawiając się w końcu pośród labiryntu tworzonego
przez nakrycie Draco.
Blondyn
spiorunował go wzrokiem zza błyszczących kolumn kielichów.
—
Za chwilę będziesz uczestniczyć w tradycyjnej uczcie Malfoyów,
zarezerwowanej włącznie dla tych, którzy zostali uznani za godnych
tego przywileju przez nasz wewnętrzny krąg. Wymaga ona jak
największej powagi i doceniłbym, jeśli potraktowałbyś to z
odpowiednią wdzięcznością.
Draco
siedział sztywno i w milczeniu na swoim tronie z drzewa wiśniowego.
Rzeźbione w skomplikowane wzory oparcie górowało nad nim, a długie
palce miał mocno zaciśnięte na poręczach. Wyraz jego twarzy nie
mógłby być bardziej królewski i oficjalny.
Harry
wydął wargi.
—
Ale siedzisz kilometr ode mnie. Ledwo mogę cię słyszeć! I już na
pewno nie jestem w stanie cię widzieć, przez te cholerne świece na
środku stołu. Jak niby mamy rozmawiać podczas tych dwudziestu
jeden dań? — Rozdrażnienie brzdęknęło tym razem o jeden z
kieliszków po drugiej stronie stołu.
Draco
zmarszczył brwi.
—
Ignorancie. To będą dwadzieścia cztery dania. Każde z nich
perfekcyjnie przygotowane z myślą o bardziej wysublimowanych
podniebieniach niż twoje. A bezmyślne paplanie jest w najwyższym
stopniu niestosowne podczas tej uroczystości.
—
Nie do końca to miałem na myśli — marudził Harry, gdy
artystycznie złożona serwetka sfrunęła z jego talerza i
zamaszyście rozprostowała skomplikowane fałdy, moszcząc się na
jego kolanach. — Romantyczna kolacja, a niech mnie.
—
Słyszałem to. — Draco popatrzył na niego surowo. Pomimo
dzielącej ich odległości Harry mógł dostrzec w oczach Draco
błysk sztyletów inkrustowanych rodowym herbem Malfoyów.
—
Nie mam pojęcia jak, nawet echo nie dociera tak daleko —
wymamrotał Harry pod nosem, nie mogąc się powstrzymać i poprawił
serwetkę na kolanach.
Draco
usłyszał także ten komentarz, ale powstrzymał się od zjadliwej
riposty, ponieważ właśnie pojawiły się przed nimi dwa skrzaty
domowe, po jednym przy dwóch przeciwległych końcach stołu.
Wyglądały nienagannie i w ciszy zaczęły napełniać kielichy obu
czarodziejów.
Draco
wzniósł swój srebrny kieliszek.
—
Za twoje dziedzictwo, pochodzenie i za twoje zdrowie. Niech one
wszystkie będą trwałe i potężne, tak jak ty sam — powiedział
uroczyście, czystym, dźwięcznym głosem.
Harry
uniósł niepewnie swój własny kieliszek, nie wiedząc do końca,
co powinien powiedzieć.
—
Uh, za twoją… niezmąconą czystość krwi… eee.. i niech trwa w
swej czystości na wieki.
Brwi
Draco złączyły się w cienką linię przebiegającą w poprzek
czoła. Spuścił wzrok na stół, z ponurym niezadowoleniem.
—
Nie, Harry. Ty odpowiadasz „ I za twoje” — westchnął, upił
mały łyk i ciągnął dalej. — Przypuszczam, że to tylko i
wyłącznie moja wina, że zrobiłem z tej uczty niespodziankę. —
Wzniósł oczy do góry, wyrażając bezsilną rezygnację.
—
Oh. — Harry uśmiechnął się z zakłopotaniem. — Wybacz. —
Pociągnął łyk za swojego kieliszka i zamrugał. — Ty, co to
jest? Smakuje niesamowicie! — Uniósł ponownie kieliszek i
pociągnął spory łyk.
—
To tonik zrobiony z starannie wydestylowanego syropu z jagód, które
były… Nie pij tego tak łapczywie, to nadzwyczaj rzadki trunek! —
Draco porzucił swój mentorski ton, zdenerwowany. Gdy ręka
Harry’ego znieruchomiała w połowie drogi do ust, Draco
kontynuował wykład z wyższością, która zdążyła już wrócić
na miejsce. — Jego zadaniem jest wzmożenie apetytu przed tego typu
ucztami. Ten szczególny smak został stworzony wyłącznie na uczty
Malfoyów i nie został zmieniony od setek lat.
Harry
zmarszczył nos i odstawił wąski kieliszek, kierując myśli w
kierunku posiłku, który właśnie się rozpoczynał.
***
Harry
przerwał ciszę niezbyt cichym brzdękiem widelca o srebra rodowe.
—
Mogę się przysunąć bliżej?
Draco
podniósł wzrok znad wytwornie konsumowanego posiłku.
—
Nie. Jedz.
Harry
opuścił posępnie wzrok na beżową bryłę leżącą na jego
talerzu, uformowaną w cienkie, półkoliście ułożone fałdki.
Zdecydowanie nie wyglądała apetycznie. Uniósł rękę i zawahał
się, widząc szeroki wachlarz sztućców, przeznaczenia których w
większości nawet nie był pewien.
Podniósł
wzrok i zezując zza cholernych świeczników, zgadł, że Draco
wybrał czwarty nóż z prawej i trzeci widelec od góry. Ujął
swoje sztućce i niechętnie zagłębił je w drżącej
masie.
***
—
Pozwól mi przysiąść się bliżej — powiedział Harry znad
swojego skrzydełka dodo w galarecie, starając się, żeby
zabrzmiało to wyjątkowo błagalnie i mając nadzieję, że roztopi
to nieco zewnętrzną skorupę.
Draco
nawet się nie poruszył.
—
Nie. Jedz.
***
—
Przesiadam się do ciebie — ogłosił Harry kategorycznie. Czas na
nową taktykę. Zaczął podnosić się z krzesła, ściskając swój
talerz i kielich.
Draco
zaledwie uniósł brew i milczał. Potem kontynuował posiłek, a
Harry opadł na krzesło, pokonany. Gdy jego talerz brzdęknął o
stół, dosięgło go pełne dezaprobaty spojrzenie Draco.
Wynagrodził mu to, wybierając odpowiedni widelec do ryby i
zabierając się za filet z konika morskiego.
***
—
Draco, proszę, mogę przesiąść się chociaż odrobinę bliżej?
Chociaż do połowy stołu? — błagał Harry, otwierając oczy tak
szeroko, jak tylko mógł.
—
Harry. — Draco odłożył sztućce. — Powiedziałeś, że mogę
zaplanować naszą następną randkę. To właśnie zaplanowałem.
Czy naprawdę muszę ci przypominać — po raz siedemdziesiąty
trzeci — że to odwieczna tradycja, a ty musisz zostać tam, po
swojej stronie, a ja tutaj, po mojej stronie? Powinieneś być
porażo… nie, oniemiały z powodu honoru, jaki cię spotkał.
Zdajesz sobie sprawę, jak niewielu dostąpiło tego zaszczytu?
Głowa
bruneta opadła, jak gdyby ze wstydem.
—
W porządku — wymamrotał. — Po prostu nie lubię jeść w
całkowitej ciszy i na dodatek samotnie. Szczególnie, kiedy mam do
zjedzenia całe zoo — chciał dodać, ale zachował to dla
siebie.
Draco
podniósł swoje sztućce i uniósł brew.
—
Raczej nie nazwałbym tego całkowitą ciszą. — Po czym włożył
do ust mały kawałek flaczków ze smoka. Dalej jedli już w
milczeniu.
***
Harry
spoglądał ku niemu poprzez kandelabry, ignorując ostatnie podane
danie oraz fakt, że była to właściwie jedyna rzecz, która mogła
mu smakować. Deser — mieniąca się owocami tarta, upieczona ze
złotym i srebrnym przybraniem. Spojrzał z nadzieją na Draco, nie
odważając się odezwać. Ostatnim razem blondyn nie zaszczycił go
nawet spojrzeniem.
Draco
na swoje nieszczęście wybrał akurat ten moment, żeby podnieść
wzrok i napotkał błagalne spojrzenie zielonych oczu Harry’ego.
Poczuł, jak rozluźniają się zaciśnięte dotychczas mięśnie
szczęki, jakby Harry pociągał za jakieś niewidzialne
sznureczki.
—
Ech — westchnął wcale nie elegancko.
—
No dobrze, Harry. Jeśli naprawdę nie możesz już wytrzymać
ostatniego dania.
***
Harry
rozpromienił się tak, że przyćmił zupełnie stojący przed nim
widowiskowy deser. Złapał talerz, odsunął krzesło i praktycznie
przefrunął odległość dzielącą go od Draco. Postawił talerz z
tartą, która przedstawiała teraz dość żałosny widok, wyciągnął
różdżkę i przywołał swoje krzesło.
—
Ostrożnie! Te meble są zabytkowe! — zaprotestował Draco, kiedy
Harry machnął w kierunku krzesła, które poszybowało szybko i
uderzyło o podłogę z głuchym trzaskiem. Draco skrzywił się, ale
Harry chyba tego nie zauważył. Usiadł i spojrzał na niego z
radością.
—
No, teraz jest dużo lepiej — stwierdził i pocałował Draco
prosto w usta.
—
Ach. — Draco udawał, że wcale nie zatracił się w pocałunku i
go nie odwzajemnił.
—
Parodia! Już i tak złamałem dla ciebie odwieczną tradycję…
Żadnego całowania! — Draco złapał swoją łyżeczkę. — Jedz
tartę — rozkazał z obrazą w głosie.
Harry
sięgnął po swoją łyżkę i zorientował, się, że zostawił ją
na drugim końcu stołu.
—
Na litość Merlina. Po prostu weź ten — warknął Draco,
wpychając mu w rękę pierwszy lepszy sztuciec. Harry uśmiechnął
się szeroko.
—
Też cię kocham, Draco. — Harry nie zauważył morderczego
spojrzenia, zajęty wbijaniem widelca w tartę. Konał z głodu.
—
To było przepyszne — westchnął Harry z zadowoleniem, ocierając
usta. W porównaniu z innymi daniami, porcja tarty była ogromna.
Odłożył serwetkę z powrotem na kolana.
—
Tak, cóż, byłoby lepiej, gdybyś nie ładował tego do ust jak
węgla do pieca… Następnym razem zastanowię się nad ostatnim
daniem. Ale cieszę się, że w końcu udało ci się docenić… —
Draco zesztywniał. — Harry. Zabierz. Rękę. Z. Mojego. Uda.
—
Draco — drażnił się Harry. — Dlaczego tak to jest z wami
Malfoyami? Odbieracie ludziom wszystkie przyjemności, nawet desery!
— Ścisnął udo Draco.
—
Portrety się z nas śmieją — syknął Draco, starając się nie
spoglądać w stronę niewinnie wyglądającego Harry’ego.
—
A ty nadal jesteś o wiele za daleko — mruknął Harry. Lekceważąc
doskonale już słyszalne rechotanie dochodzące z ciemnych ścian
dookoła, pochylił się i ostatecznie rozprawił się ze zbyt dużą
odległością i oburzeniem Draco.
koniec