Ingulstad Frid Saga Wiatr nadziei 17 Podrzutek

Frid Ingulstad

PODRZUTEK

Saga Wiatr Nadziei

część 17

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ringstad, wrzesień 1907 roku

Elise zasłoniła usta dłonią i wstrzymała oddech. Zapadła ci­sza, Peder przestał krzyczeć. Biegła dalej, choć nogi ciążyły jej jak ołów i z trudem je za sobą ciągnęła. Przed oczami wirowały jej przerażające obrazy; Peder, leżący w kałuży krwi na zboczu, a nad nim wściekły byk, który stoi z pochylonym łbem i grzebie kopytem w ziemi, przygotowując się do ataku.

Wydawało jej się, że to ona krwawi gdzieś w środku i że tak już zostanie do końca życia. Nie mogła znieść myśli o tym, co spotkało Pedera. Na pewno długo wołał o pomoc, a nikt nic nie widział i nie słyszał. Został całkiem sam, śmiertelnie przerażony, patrząc, jak niebezpieczne zwierzę zbliża się coraz bardziej.

Miły, serdeczny Peder o gołębim sercu. Peder, który zawsze wszystkich potrafił rozśmieszyć nawet wtedy, gdy byli w najgor­szym nastroju. Peder, który miał tyle zabawnych refleksji i uwag. Peder, który miał tak miękkie serce, że nie zdeptałby nawet mrówki. Bez niego życie nigdy już nie będzie takie samo. Nic nie będzie jak przedtem, jeśli Pedera zabraknie. Elise do końca swe­go życia nie zazna już radości.

Emanuel i pan Ringstad dotarli już do ogrodzenia. Emanuel przeskoczył na drugą stronę i zaczął biec na oślep. Pedera nigdzie nie było widać.

Elise z trudem złapała oddech, gdy zatrzymała się koło teścia.

- Widzisz go?

Mówiła głosem piskliwym, płaczliwym, nie do poznania. Pan Ringstad pokręcił głową.

- Pastwisko jest rozległe.

- Ale musimy tam wejść i go poszukać!

Ringstad nie odpowiedział, Elise nie mogła się oprzeć wra­żeniu, że i on jest przerażony. Jak można trzymać aż tak niebez­pieczne zwierzę?

W tej samej chwili spostrzegła ciemne, ogromne zwierzę przy drugim końcu ogrodzenia.

- Tam jest! Widzę go! - Wdrapała się na ogrodzenie i zawo­łała pełnym głosem: - Uważaj, Emanuel! On się zbliża!

Zauważyła, że Emanuel kiwa głową, i zrozumiała, że o to mu właśnie chodziło. Emanuel zdjął marynarkę i wymachi­wał nią. Byk chyba go właśnie dostrzegł, bo zmienił kierunek i ruszył ku niemu. Elise patrzyła z narastającym przerażeniem, jak byk zbliża się do Emanuela, podczas gdy Ringstad pobiegł wzdłuż ogrodzenia w drugą stronę. Domyśliła się, dlaczego. Teraz, gdy byk zajął się Emanuelem, łatwiej im będzie odna­leźć Pedera. Pobiegła za nim z nadzieją, że Emanuel zdąży w porę przeskoczyć przez płot. Trzeba przede wszystkim od­szukać Pedera.

Nie mogła złapać tchu, gdy dobiegli do końca żywopłotu. Ringstad zatrzymał się i zajrzał na pastwisko, spodziewając się, że Peder gdzieś tam leży, ale chłopca nigdzie nie było.

Elise nastawiła uszu. Usłyszała jakiś dźwięk, cichutkie jęknię­cie, gdzieś w pobliżu. lej spojrzenie zatrzymało się na wielkim zbiorniku na wodę, utworzonym z kamieni. I od razu zauważyła, że coś się tam rusza.

- Peder! - wykrzyknęła z wielką ulgą. - Widzę go! Schował się za zbiornikiem na wodę!

Ringstad obrócił głowę i też zawołał chłopca. Po chwili byli już przy nim.

Peder wypełzł ze swej kryjówki, pomogli mu przedostać się przez ogrodzenie. Jego niedzielne ubranie było doszczętnie prze­moczone i ubłocone, kolana miał podrapane, twarz spuchniętą od płaczu, a czapkę gdzieś zgubił. Ale był cały i zdrowy!

Elise przytuliła go z całej siły, płacząc i śmiejąc się na przemian.

- Chyba nigdy w życiu się tak nie bałam!

- Jak mogłeś zrobić coś tak niemądrego! - zdenerwował się Ringstad. - Rozumu ci brak, chłopcze? Nie słyszałeś, jak mówili­śmy, że nie wolno wam wchodzić za ogrodzenie?

Zawstydzony Peder pochylił głowę.

Wtedy rozległ się głos Emanuela, który przybiegł przez niko­go niezauważony.

- Coś mu się stało?

- Nie, na szczęście nie. - Elise uniosła głowę z uśmiechem. - Tyl­ko się wstydzi.

- I ma powody! - W głosie Emanuela słychać było wzbu­rzenie. Chwycił Pedera za ramię i potrząsnął nim. - Jak mogłeś wpaść na coś takiego?

Peder nie miał odwagi podnieść wzroku. Pociągał tylko nosem.

- Zgubiłem czapkę - powiedział cieniutkim głosem.

- Jakim cudem mogłeś zgubić czapkę na pastwisku? - Ema­nuel był wciąż wściekły.

Peder znów pociągnął nosem.

- Było mi tak wesoło. Podskakiwałem, tańczyłem sobie i pod­rzucałem czapkę. No i nagle wpadła za ogrodzenie.

- I stwierdziłeś, że czapka jest ważniejsza niż twoje życie?

- Nie mam innej. Elise by się gniewała. Nie ma pieniędzy na nową.

Elise znów go przytuliła.

- Emanuel się zdenerwował, bo bał się o ciebie. Pan Ringstad też. Jeśli ładnie wszystkich przeprosisz, pobiegniemy z powro­tem do dworu, żeby uspokoić panią Ringstad.

Peder wyciągnął brudną dłoń, ukłonił się uroczyście i wydukał:

- Przepraszam, panie Ringstad. Nie chciałem być nieposłusz­ny. - Podniósł zapłakaną i zatroskaną twarz. - Teraz pewnie nie będę mógł zostać stajennym.

Elise zauważyła, że panu Ringstadowi zalśniły oczy. Rozczo­chrał Pederowi niesforną grzywkę i powiedział z pewnym wzru­szeniem:

- Myślę, że jednak potrzebuję chłopca stajennego. No i nie będę się musiał martwić, że on zbliży się do naszego groźnego byka. W każdym razie na początku.

W tej samej chwili z drugiej strony nadbiegli Evert i Kristian. Pomylili zapewne kierunki, wydawało im się, że pastwisko jest po drugiej stronie. Zatrzymali się przy nich prawie bez tchu.

Kristian spojrzał na brata z rezygnacją.

- Czemu byłeś taki głupi?

Elise wyjaśniła, co się wydarzyło.

Kristian otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

- Jak ci się udało przed nim uciec?

- Przelazłem przez kamienie na brzeg zbiornika na wodę, ale gdy on zaczął węszyć tuż koło mojej głowy, przestraszyłem się i przeszedłem przez wodę na drugą stronę. Tam nie mógł się już dostać.

Elise obawiała się reakcji pani Ringstad. Skoro tak łatwo traci panowanie nad sobą, to pewnie zruga Pedera. Ale ku zdumieniu Elise pani Ringstad nie powiedziała ani słowa. Gdy Emanuel wy­jaśnił jej, co się zdarzyło, spojrzała na Pedera znacząco, ale repry­mendę skierowała do swego męża.

- Zrozumiałeś chyba wreszcie, że musimy się pozbyć tego byka.

Przed wyjazdem Elise udało się zostać na chwilę sam na sam z teściem, podczas gdy teściowa z Emanuelem poszli na strych szukać starych zabawek. Elise dostała parę dni temu kilka eg­zemplarzy swojej książki i teraz podała jeden z nich panu Ring - stadowi.

- Ty podsunąłeś mi pomysł, bym zaczęła pisać. Pomyślałam więc, że się pewnie ucieszysz, gdy się dowiesz, że wydałam swoją pierwszą książkę.

Zauważyła, że go to poruszyło.

- Peder mówił mi o tym, ale nie byłem całkiem pewien, czy nie fantazjuje. Naprawdę udało ci się wydać książkę?

- Ale nie w Norwegii, tylko w Danii. Spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Co cię skłoniło, żeby tam posłać rękopis?

- Nie przyjęło go norweskie wydawnictwo. Przyjaciel rodzi­ny poradził mi spróbować szczęścia w Kopenhadze. Wybierał się tam właśnie i zaproponował, że zabierze moją książkę.

- I opublikowali ją! No nieźle! Moje gratulacje, Elise! Na­prawdę sobie na to zasłużyłaś. Muszę powiedzieć, że mi zaimpo­nowałaś. Wiedziałem, że jesteś utalentowana, ale nie przypusz­czałem, że uda ci się wydać książkę. Gdy podsunąłem ci myśl, żebyś spisała wszystkie swoje bolesne przeżycia, chodziło mi przede wszystkim o to, że to ci pomoże. A teraz naprawdę mogę to przeczytać? - zapytał z uśmiechem.

- To dla ciebie. Dostałam kilka autorskich egzemplarzy. Mu­szę jednak dodać, że to nie jest książka o mnie, ale o ludziach, których znam albo których kiedyś spotkałam. Chciałam przede wszystkim opisać, co to znaczy być młodą, samotną i bezrobot­ną kobietą w Kristianii. I co to znaczy być samotną matką, która pracuje w fabryce. Jest takich wiele. Jest też wiele domów, w któ­rych ojciec rodziny ciągle pije. To smutne, ale prawdziwe histo­rie. Emanuel uważa, że nie będziesz chciał czytać takich ponu­rych opowiadań, ale ja jestem innego zdania.

- Ma się rozumieć, że chętnie przeczytam to, co napisałaś, nie rozumiem, jak Emanuel mógł w to powątpiewać. Zdaję sobie sprawę, że w stolicy jest wiele nędzy, o której elity nie chcą nawet słyszeć. Dlatego doceniam to, że postanowiłaś spróbować zwrócić uwagę na te bolesne sprawy. Musisz się jednak liczyć z oporem.

Pokiwała głową.

- Jestem tego świadoma, już zresztą tego doświadczyłam. Na szczęście pisałam pod pseudonimem. Mój szef przeczytał re­cenzję, opartą na recenzji z duńskiej gazety. Krytyk ocenił książ­kę, choć jej nie czytał. A mój szef mówił z oburzeniem o norwe­skim autorze, który pisze o czymś, o czym nie ma pojęcia. Choć sam jest majstrem w przędzalni, niewiele wie o swoich robot­nicach. Emanuel także się obawiał, że spotka mnie tyle krytyki, że odbierze mi to wiarę w siebie.

Ringstad poklepał ją delikatnie po ramieniu.

- Nie przejmuj się krytykami, Elise! Duńskie wydawnictwo nie wydałoby książki, gdyby uznało, że jest nic niewarta. Jeśli spotkają cię szyderstwa i kpiny, powiedz sobie, że tak reagują lu­dzie, którzy nie mają o tym pojęcia, albo ci, którym doskwierają wyrzuty sumienia. A to znaczy, że coś osiągnęłaś.

- Będę o tym pamiętać - odparła z uśmiechem.

- Dziękuję ci za książkę i za zaufanie. Bardzo się cieszę na tę lekturę.

W pociągu Elise myślała o tym, co usłyszała do teścia. Cie­szyła się, że podarowała mu książkę. Uśmiechnęła się do Emanuela.

- Pomimo tej strasznej przygody Pedera to były naprawdę miłe dni. Tak się cieszę, że zaprzyjaźniliśmy się z twoimi rodzi­cami.

ROZDZIAŁ DRUGI

Gdy następnego dnia przyszła do domku nad rzeką, w drzwiach spotkała się z Hildą. Elise od razu się zorientowała, że siostra ma jej coś do powiedzenia.

- Fatalnie się stało, że nie było cię tu w piątek. - W głosie Hil­dy zabrzmiała nuta oskarżenia.

Elise spojrzała na nią zaskoczona.

- Mówiłam ci przecież, że nie zdążę tu przyjść w czasie prze­rwy obiadowej.

- Zjawił się ktoś, kto miał nadzieję, że cię spotka. Elise poczuła rumieniec na twarzy.

- Johan?

Hilda pokiwała głową.

- Był tu wczoraj i zostawił dla ciebie list. Wyjechał dziś rano. Elise szeroko otworzyła oczy.

- Wyjechał? Do Paryża?

Hilda znów pokiwała głową i rzuciła siostrze wyzywające spojrzenie.

- Wiedziałaś przecież, że prędzej czy później wyjedzie. Wo­lałaś zostać z Emanuelem.

- Powiedział coś? To znaczy... - Rozczarowanie okazało się wielkim ciosem.

- Nie wiedziałam, że tu zaglądał w piątek, musiał się zjawić, gdy gdzieś wyszłam. Gdybym wiedziała, powiedziałabym ci, gdy zabie­rałaś Hugo. Gdy wczoraj wieczorem przyniósł list, mówił, że pukał tu bezskutecznie. W sobotę zdobył się na odwagę i wybrał się na Hammergaten, ale zastał pusty dom. Wybrał się tam jeszcze tego samego wieczoru i zaniepokoił się trochę, gdy znów nikogo nie za­stał. Tacy ludzie jak my rzadko przecież wyjeżdżają na weekend. Gdy mu powiedziałam, że pojechaliście do Ringstad, trochę się zdziwił. Wydawało mu się, że twoi teściowie nie chcą mieć z wami do czynienia. Kazał mi cię pozdrowić i powiedzieć, że napisze, gdy tylko znajdzie trochę czasu. Zaproponowałam, żeby przysyłał listy tutaj, i obiecałam, że to zostanie między nami. Chociaż to i tak nic nie pomoże, miałaś już okazję i z niej nie skorzystałaś. Nie możesz więc oczekiwać, że taka okazja się powtórzy.

Elise pokiwała głową. Prawda zaczęła do niej stopniowo do­cierać. Hilda miała rację, zaprzepaściła to, co w jej życiu było najważniejsze.

- Nie wiedziałam, że wyjedzie tak szybko... - Głos się jej za­łamał.

Hilda otworzyła drzwi.

- Wejdź i zjedz trochę kaszy. Musisz się wzmocnić. Jak było we dworze? Traktowali cię równie lekceważąco jak przedtem?

Elise pokręciła głową.

- Nie, byli bardzo mili. - Sama zauważyła, że zaczął łamać jej się głos, nie mogła się pogodzić z tym, że Johan wyjechał, nim zdążyli się porządnie pożegnać. - Czy Johan mówił, kiedy wróci do domu?

- Tego nie wiedział. Może zostanie tam tylko rok, a może pięć lat.

- Pięć? - Elise spojrzała na siostrę z przerażeniem.

- Nie wiem, jak to się odbywa. Możesz się dowiedzieć, jakie były losy innych rzeźbiarzy. Gustav Vigeland wyjechał do Pary­ża, gdy miał dwadzieścia cztery lata i był równie biedny jak Jo­han. Miał tylko list polecający od profesora, podobnie jak Johan. I znalazł sobie atelier, pracował na własną rękę.

Elise spojrzała na nią ze zdumieniem.

- Skąd to wszystko wiesz?

- Johan mi mówił. Siedział tu trochę wczoraj wieczorem, chyba chciał z kimś porozmawiać. Wcześniej był u Anny i Torkilda. Anna płakała, nie chciała, żeby jechał, ale Torkild go zachęcał i mówił, że nie wolno odrzucać takiej możliwości.

- Co jeszcze mówił o pobycie Gustava Vigelanda w Paryżu? Długo to trwało?

- Tego nie wiem. Johan mówił tylko, że Vigeland stworzył tam wiele swoich rzeźb. Na motywach zaczerpniętych z Biblii. Johan przypuszcza, że liczył na jakieś zamówienie z Kościoła. Ale mówił też, że podczas takiego wyjazdu i dla Vigelanda, i dla niego samego najważniejsza jest możliwość oglądania rzeźb znanych artystów.

- Gdzie jest list? - Elise poczuła, że powiedziała to całkiem bezbarwnym głosem.

Hilda weszła do sypialni, a po chwili wróciła z białą kopertą. Na kopercie widniały duże, wyraźne litery, charakterystyczne dla pisma Johana: „Dla Elise”.

Elise usiadła na najbliższym kuchennym stołku i otworzyła list drżącymi rękami.

Moja ukochana!

Ufam Hildzie, więc piszę prosto z serca. Gdy się dowiedziałem, że dostałem stypendium, miałem wątpliwości, czy powinienem wy­jeżdżać. Czułem, że to będzie nasze ostateczne pożegnanie, a nie chcę porzucić wiary w to, że kiedyś będziemy razem. Zrozumiałem jednak, że nie masz serca zabierać ojca Jensine, i nie chciałem na Ciebie nacis­kać. Dopóki wierzyłem, że Lars jest moim synem, sam nie chciałem go zawieść. Mieszkać tu i nie móc Cię widywać - to nie do zniesie­nia. Nie mógłbym jednak bez końca spotykać się z Tobą potajemnie w domu Hildy. Prędzej czy później ktoś by to odkrył, a poza tym nie sądzę, byśmy się zadowolili pogawędką w kuchni przy kawie...

Jest mi dziś bardzo źle, Elise. Tak źle, że nie potrafię znaleźć słów pocieszenia dla kobiety, którą kocham. W tej chwili przeklinam wszystkich i wszystko, co sprawiło, że musimy żyć z dala od siebie.

Nawet profesora, który każe mi wierzyć, że mam talent, i wysyła mnie do Paryża. Było mi znacznie lepiej w tkalni płótna żaglowego i w matczynej kuchni w Andersengarden. Bo wtedy byłaś moja.

Dziś wszystko inne wydaje mi się nieważne.

Nie potrafię, nie chcę uwierzyć, że straciłem Cię na zawsze. Po­zwól, bym przynajmniej pisywał do Ciebie. Każdy list od Ciebie złagodzi choć na chwilę mój ból. Na razie żyć będziesz w moich myślach, będziesz przy mnie za dnia i w nocy. Słyszę Twój głos, widzę twój jasny uśmiech, ciepłe spojrzenie. Dla mnie nie istnieją żadne inne kobiety. Zostałem stworzony po to, by Cię kochać, dla Ciebie tylko żyję i nigdy o Tobie nie zapomnę.

Twój Johan

Elise upuściła list na swe kolana, a z jej oczu popłynęły łzy. Słowa Johana poruszyły ją i wprawiły w rozpacz. Tęsknota tra­wiła jej ciało, zarazem jednak czuła ten sam gniew, który towa­rzyszył zapewne Johanowi: bunt przeciwko tym, którzy ich roz­dzielili. Johan miał rację: zostali stworzeni dla siebie nawzajem, żadne z nich nie powinno dzielić małżeńskiego łoża z nikim in­nym. Bez względu na to, co się zdarzy, będą związani ze sobą do końca życia. Nie z powodu przysięgi, której ktoś od nich zażądał, ale dlatego, że należą do siebie nawzajem.

Hilda pozwoliła siostrze przeczytać list w spokoju, dopiero teraz weszła do kuchni. Spojrzenie jej złagodniało, gdy zobaczyła zapłakaną twarz Elise.

- Jeszcze jest nadzieja, Elise. Jeśli dopisze wam szczęście, będziecie żyć długo. Nie musisz przecież poświęcać wszystkich tych lat Emanuelowi.

Elise nie odpowiedziała. Oczyściła nos, otarła oczy, złożyła list i schowała go do koperty.

- Czy mogę go u ciebie zostawić?

- Oczywiście. Kupiłam papier listowy i znaczki. Wiem, ile kosztuje list do Francji.

- Jaka jesteś dobra, Hildo - wzruszyła się Elise. Hilda nalała owsianki do głębokiego talerza.

- Jedz, póki ciepła! Jak się najesz, ujrzysz wszystko w jaśniej­szych barwach! Zrozumiesz wtedy, że ten list miał być miłosnym wyznaniem, a nie przysporzyć ci zgryzot. Choć nie czytałam li­stu, wiem dobrze, co Johan czuje wobec ciebie.

- To był list miłosny - pokiwała głową Elise. - Płaczę i ze wzru­szenia, i z rozpaczy. Tak bardzo bym chciała przeżyć raz jeszcze dwa ostatnie lata, od tego dnia, gdy wybrałam się z Agnes do miasta. Nie poszłabym z nią, zostałabym w domu, żeby napisać list do Jo­hana. A gdyby napisał, że zrywa zaręczyny, nie uwierzyłabym mu. W gruncie rzeczy wiedziałam przecież, że on mnie nadal kocha.

- To nie takie proste. Żyjemy tylko raz i rzadko się zdarza, by los nam po raz drugi stwarzał możliwości, które zaprzepaści­liśmy. Myślę jednak, że wam przydarzy się wyjątek. Taka wielka miłość musi w końcu zwyciężyć.

Elise podniosła łyżkę z owsianką do ust i spojrzała na siostrę.

- Zmieniłaś się, Hildo. Wydoroślałaś. Kiedyś wydawało mi się, że zazdrościsz mnie i Johanowi tego, co nas łączy, a teraz in­teresujesz się bardziej naszym szczęściem niż swoim własnym.

Hilda uśmiechnęła się tajemniczo.

- Może dlatego, że jestem szczęśliwa?

- Sama? Jako samotna matka tu w domku nad rzeką?

- Nie jestem ani sama, ani samotna. Mam przecież Isaca, Paulsen tu ciągle przychodzi, a Olaf dotrzymuje mi towarzystwa do późnej nocy.

Elise spojrzała na siostrę pytająco.

- Chyba nie ma nic między tobą a Olafem?

- Nie, wielki Boże! - roześmiała się Hilda. - To ostatnia rzecz, jaka mogłaby mi przyjść do głowy. Z takim dzieciakiem?

- No tak, ty wolisz trochę starszych.

- Nie trochę, dużo starszych.

Elise podniosła do ust kolejną łyżkę.

- Czy to znaczy, że kochasz ojca Isaca?

- Tak. Nie tak jak ty Johana, ale w sposób, jaki mi odpowiada. Czuję się przy nim bezpiecznie, on mi ciągle prawi komplemen­ty, ubóstwia mnie i robi wszystko, o co go poproszę. Nie muszę się bać, że znajdzie sobie inną i zostawi mnie samą z dzieckiem, tak jak Emanuel ciebie. Daje mi pieniądze, gdy tylko go o to po­proszę. Czy można jeszcze czegoś chcieć?

- Myślę, że już kiedyś coś takiego słyszałam. Niczego ci nie brakuje?

Hilda gwałtownie pokręciła głową.

- Nie zależy mi na szalonej miłości, chcę być bezpieczna i za­dbana.

- Szkoda, że nie jestem do ciebie podobna.

Gdy tego wieczoru wróciła do domu, w drzwiach natknęła się na rozradowanego Pedera.

- Wiesz co, Elise? Dziś przeczytałem całe pół strony bez jed­nego błędu!

Za jego plecami pojawił się Evert.

- I wtedy Peder zaczął klepać się po udach i śmiać się głośno. Nauczyciel spytał go, czemu się śmieje, a jak się dowiedział, że to z radości, to powiedział, że Peder może się klepać, po czym tylko chce, byle tylko dobrze czytał.

Obaj chłopcy wybuchnęli śmiechem. Elise im zawtórowała. Jeden kamień spadł jej z serca.

Tego samego wieczoru wybrała się w odwiedziny do Anny i Torkilda. Dawno u nich nie była, ale nie to było przyczyną wi­zyty. Chciała się dowiedzieć czegoś na temat Johana.

Emanuel miał zamiar tym razem zostać w domu. Schwencke miał bóle w krzyżu, nie mógł więc chodzić na spacery.

- W takim razie nic się nie stanie, jeśli zajrzę na chwilę do Anny i Torkilda? Tak dawno ich nie widziałam.

- Ale wracaj szybko, bardzo proszę. Chciałbym się wcześniej położyć, źle dzisiaj spałem.

Anna i Torkild jak zwykle sprawiali wrażenie pary zgodnej i szczęśliwej. Zastała ich siedzących przy kuchennym stole, tak jak podczas poprzedniej wizyty. On czytał jej na głos, na stole stał bukiecik polnych kwiatków w słoiku. Elise nie miała wątpli­wości, że Torkild przyniósł te kwiatki, żeby sprawić radość żonie. Anna wciąż miała kłopoty ze schylaniem się i musiała wspierać się na kuli. Niełatwo jej było samodzielnie zrywać kwiatki.

W kuchni pachniało szarym mydłem, okna lśniły, zasłonki były świeżo wyprasowane. Anna nie mogła wprawdzie zarabiać na życie, potrafiła jednak utrzymywać dom w czystości i porząd­ku. Elise zauważyła także, że Anna umie przygotowywać smacz­ne jedzenie z tanich i niewyszukanych surowców.

- Jak miło, że do nas zajrzałaś, Elise! - Anna szczerze się ucie­szyła się na widok przyjaciółki. - Byłam dziś w rozpaczy, bo Johan wyjechał, ale Torkild jest doprawdy aniołem. Najpierw nazbierał dla mnie kwiatków, a teraz pożyczył od pastorowej wszystkie nu­mery „Husmoderen”, które wyszły w tym roku. Czytamy właś­nie artykuł przedrukowany z londyńskiej gazety „The Daily Ex­press”, z którego wynika, że robotnicze rodziny mogą wydawać na utrzymanie znacznie mniej, niż im się wydaje. Podają tu ceny na osobę, w przeliczeniu na norweskie korony. Posłuchaj tylko: „Śniadanie: owsianka, ciasteczka owsiane, cukier, masło roś­linne: 40 ore. Obiad: soczewica, pudding chlebowy z masłem roślinnym, cukier, rodzynki: 59 ore. Podwieczorek: chleb, dżem, kakao: 29 ore. Kolacja: ryż, cebula, masło roślinne: 60 ore. W su­mie: 1 korona i 56 ore”. Według redakcji to bardzo tanie wyży­wienie, ale my z Torkildem policzyliśmy właśnie, że taką rodzinę jak twoja nie tak dawno - sześcioosobową - kosztowałoby to 9 koron i 36 ore dziennie. A zarabiałaś siedem i pół korony tygo­dniowo! Angielscy robotnicy są chyba znacznie lepiej sytuowani niż norwescy!

Elise słuchała tylko jednym uchem, nie mogła się doczekać, kiedy się dowie czegoś na temat Johana.

- Nie wiedziałam, że Johan już wyjechał. Hilda mówiła mi, że odwiedził ją i pytał o mnie, ale my byliśmy z wizytą u rodzi­ców Emanuela w Ringstad.

Anna rzuciła jej smutne spojrzenie.

- Nie mógł już dłużej wytrzymać w domu. Po tym, co się stało. Elise nie była pewna, czy Anna ma na myśli Agnes i Larsa, czy ją.

- To była wyjątkowa szansa - zaprotestował Torkild. - Nie tak wielu rzeźbiarzy dostaje państwowe stypendium i może poje­chać do Paryża na studia artystyczne. Powinnaś traktować to jak zaszczyt i wyróżnienie, a nie jak tragedię.

- Jestem z niego dumna i cieszę się, że dostał stypendium, ale tak bardzo mi go żal. Stracił wszystko. Najpierw Elise, potem syna. Obawiam się, że teraz nic go nie wiąże z Norwegią. Jeśli ktoś zwróci na niego uwagę w Paryżu i będą się go tam starali zatrzymać, to pewnie nie wróci do kraju. Nie mogę znieść tej myśli. Wiem, że to egoizm z mojej strony, że powinnam się cie­szyć, ale znam go dobrze. Dla niego ani bogactwo, ani sława nie są najważniejsze.

Torkild podniósł się z miejsca.

- Masz ochotę na kakao, Elise? Zaszaleliśmy dziś i przygoto­waliśmy kakao na kolację. Pod wpływem artykułu z „The Daily Express”.

- Bardzo chętnie, ale nie mogę zbyt długo zostać. Emanuel jest zmęczony i chce się wcześniej położyć.

- Może się chyba położyć, nawet jeśli cię nie ma w do­mu. - Anna powiedziała to wyjątkowo ostrym głosem.

Elise nie odpowiedziała, usiadła na taborecie, który podsunął jej Torkild, i zerknęła na leżącą na stole gazetę.

- Minęło sto lat od urodzin Welhavena - powiedziała i za­częła czytać na głos: - „Jego gwiazdą przewodnią była żałoba; najpierw nieokreślony smutek i żal, potem głęboka żałoba, której doświadczył, gdy zmarła jego ukochana. Dla Welhavena żałoba nie była jednak ołowianą chmurą, ale jasną gwiazdą, która nie zniknęła z pierwszym podmuchem wiatru, ale została na zawsze, by rozświetlać jego życie”.

Elise podniosła wzrok znad gazety.

- Dziwne. Jak żałoba może stać się jasną gwiazdą? I rozświet­lać życie człowieka?

Tokild spojrzał na nią z powagą.

- Gdybyś mogła sama zdecydować, czy wolałabyś nigdy nie spotkać Johana, czy też doświadczyć jego miłości, a potem bólu rozstania, co byś wybrała?

Elise nie musiała się zastanawiać.

- To drugie, oczywiście.

- No właśnie. Niedługo okaże się, że żal po Johanie nie jest ołowianą chmurą, ale jasną gwiazdą. Masz wspomnienia. I nikt ci ich nie odbierze. Będą już zawsze rozświetlać twoje życie.

W oczach Anny zalśniły łzy.

- Nie podoba mi się to, co mówisz, Torkildzie. To brzmi tak, jakby Johan miał już nigdy nie wrócić.

- Nie to miałem na myśli. Johan wróci do domu, ale nie wró­ci do Elise. Elise jest mężatką, ma dziecko z Emanuelem i przy­sięgała, że będzie go kochać i nie opuści aż do śmierci. Nie moż­na tego zmienić.

Żadna z kobiet się nie odezwała. Elise czuła, że Anna myśli to samo co ona. Żadna nie chciała na razie pogodzić się z prawdą. Tylko Torkild to zrobił. Był najbardziej uczciwy z nich wszystkich.

Anna oczyściła nos.

- Nie moglibyśmy porozmawiać o czymś innym? Elise zaczęła znów przeglądać gazetę.

- Czytaliście artykuł zatytułowany Mamo, co ja mam robić? Anna pokiwała głową.

- Tak, i od razu zrozumieliśmy, że należymy do innego świata. Matka narzeka, że jej dzieci, ośmio - i dziewięcioletnie, nie mają czym się zająć popołudniami, gdy siedzą „w świetle lamp i w cieple kominka”. Nudzą się, bo wcześnie kończą odra­bianie lekcji, a ze swoich zabawek już wyrośli. Matka prosi inne matki o radę. Od razu pomyślałam o Pederze, Kristianie i Evercie, którzy muszą bardzo szybko odrabiać lekcje po pracy, żeby zdążyć przed snem.

- Zawsze twierdziłam, że wszystkie gazety i czasopisma są przeznaczone dla mieszczaństwa, nie dla nas. Tutaj jest arty­kuł o wizycie w pierwszym w Norwegii zakładzie leczenia si­łami natury. „Na najwyższym piętrze wieży zostaną urządzone sale kąpielowe, całkowicie przeszklone, by nie uronić ani jedne­go słonecznego promienia, ale by w czasie zimowych miesięcy chroniły przed chłodem i wiatrem. To będzie wspaniałe miejsce, z którego warto skorzystać zarówno dla zdrowia, jak i dla przy­jemności”. - Elise westchnęła. - Zastanawiam się, kogo stać na wypoczynek w takim miejscu.

- O tym właśnie ludzie chcą czytać. Nie o ulicznicy Othilie, nie o Mathilde, która skoczyła do wodospadu, ani o prządce, któ­ra musiała oddać swoje dziecko. Twoja książka jest wyjątkowa, ale tylko my tu nad rzeką ją naprawdę rozumiemy. Nie podobało mi się tylko ostatnie z twoich opowiadań.

Elise spojrzała na nią ze zdumieniem.

- Nie wiedziałam, że czytaliście moją książkę.

- Emanuel pożyczył ją Torkildowi.

- Naprawdę? - Usłyszała nutę wielkiego zdziwienia we włas­nym głosie. Emanuel nawet jej o tym nie wspomniał.

- Nie mówił ci o tym? Myślałam, że masz więcej egzemplarzy.

- Dostałam je dopiero w ubiegłym tygodniu. Pierwszego nie chciałam nikomu oddawać. Teraz miałam zamiar przynieść wam jedną z książek, ale zapomniałam. Taka byłam zrozpaczona wy­jazdem Johana.

- W takim razie Emanuel wziął książkę, nie pytając cię o po­zwolenie. Pożyczyliśmy ją tylko na jeden dzień i oddaliśmy za­raz po przeczytaniu. Torkild czytał mi ją na głos do późnej nocy. Dawno już tak nie płakałam, choć przecież znałam już wszystkie opowiadania. Udało ci się przekazać ból. Tak bardzo wczułam się w losy bohaterów, że śniło mi się, jak stoję na Lakkegata, żeby się sprzedać jakiemuś pijakowi czy włóczędze. - Anna się roześmia­ła. - To był najstraszniejszy sen w moim życiu. - Spoważniała po chwili. - Ale w tym nie ma nic śmiesznego.

Torkild pokiwał głową.

- Rzeczywiście, w tym nie ma nic śmiesznego. Spotykam ta­kich ludzi codziennie. - Zwrócił się do Elise. - Napisz jeszcze jedną książkę, Elise. Ale nie opowiadaj w niej kilku historii. Na­pisz całą książkę o jednej bohaterce! Wyobraź sobie, że nią jesteś. Postaraj się wczuć w jej los.

- Chyba nie radzisz mi, żebym napisała książkę o swoim własnym życiu?

- To byłoby najlepsze rozwiązanie, ale nie sądzę, żebyś mia­ła dość odwagi. Musiałabyś być całkiem szczera, opisać gwałt, wyrazić jakoś rozpacz, która cię ogarnęła, gdy się dowiedziałaś, że jesteś w ciąży. Musiałabyś opisać miłość między tobą a Joha­nem i pomóc czytelnikom zrozumieć, dlaczego wyszłaś za Ema­nuela. Ludzie, którzy nie wiedzą, co znaczy głód i przejmują­cy chłód w bezsenne noce, nie zrozumieją, dlaczego przyjęłaś oświadczyny człowieka, którego nie kochałaś, i zostałaś z nim, mimo iż cię zdradził. W niektórych kręgach rozwody stają się modne, w oczach tych ludzi twoja ofiara byłaby nie tylko po­zbawiona sensu, ale i śmieszna. Oni szydzą nawet z matczynej miłości i chrześcijańskiej moralności. Gdybyś miała napisać taką książkę, nie mogłabyś się przejmować cudzymi opiniami, mu­siałabyś pisać to, co ci leży na sercu, to, co przeżyłaś, co czujesz i myślisz. Tylko wówczas książka byłaby prawdziwa.

- Ale krytykowano by ją tak samo jak Zranione skrzydło.

- Tak, z tym się musisz liczyć. Trzeba dużo odwagi i siły, żeby wystawiać głowę z piasku. Przemyśl to dobrze, nim się zabierzesz do dzieła, choć ja nie wątpię, że podołałabyś temu.

Elise wypiła swoje kakao i podniosła się z miejsca.

- Dziękuję wam bardzo. Daliście mi sporo do myślenia. Anno, czy zechciałabyś zapytać pastorową, czy będę mogła po­życzyć te czasopisma po tobie?

Anna pokiwała głową.

- Na pewno będziesz mogła. Pozdrów rodzinę i powiedz chłopcom, żeby do mnie zajrzeli. Tak dawno ich nie widzia­łam.

Elise biegła przez całą drogę do domu. Serce jej biło mocno z pod­niecenia. Napisze książkę o swoim własnym życiu. Pod pseudoni­mem, oczywiście, ze zmienionymi imionami. Może nawet umie­ści akcję w innym mieście. Ale to będzie jej własna historia.

Tylko co na to powie Emanuel? Nie będzie przecież w sta­nie napisać tej książki, nie ujawniając swojej miłości do Johana. To się nie uda...

Chociaż czy Emanuel musi o tym wiedzieć...?

ROZDZIAŁ TRZECI

Emanuel jeszcze się nie położył. Siedział w bujanym fotelu, przy niewielkiej świecy, i patrzył w przestrzeń.

Elise się zaniepokoiła. Czyżby coś zauważył? Że Elise była sam na sam z Johanem w domku nad rzeką?

Emanuel obrócił ku niej twarz.

- Co słychać u Anny i Torkilda?

- Wszystko dobrze. U nich jest zawsze tak miło. Poczęstowa­li mnie ciepłym kakao. Przeczytali właśnie artykuł z „Husmoderen” o tym, jak robotnicze rodziny mogą obniżyć koszta swego utrzymania. Propozycja była oparta na eksperymencie przepro­wadzonym w Londynie, ale ceny przeliczono na norweskie koro­ny. Myślałam, że angielskim robotnikom żyje się jeszcze trudniej niż norweskim, ale się myliłam. Oni piją kakao na podwieczorek!

Złapała się na tym, że mówi szybko i nerwowo, zaniepokoiła się, widząc, jak Emanuel siedzi i patrzy w przestrzeń, to było do niego niepodobne.

- O czym jeszcze rozmawialiście?

- O sąsiadach, których kiedyś znałam, i o tym, co się dzieje w Andersengarden. O tego rodzaju sprawach.

Emanuel pokiwał głową. Nagle przetarł oczy, a na jego twarzy pojawił się wyraz niepokoju. Nie usłyszał chyba, co powiedziała.

- Coś się stało?

- Nie, zobaczyłem tylko coś dziwnego. Zaczęło mi się dwoić w oczach.

- Mówiłeś, że jesteś zmęczony, powinieneś się położyć.

- Nie mogłem się położyć przed twoim przyjściem. Jensine była niespokojna.

- Pójdę do niej. Myślę, że powinieneś się położyć, Emanuelu. Nawet w tym oświetleniu widzę, że jesteś blady. Już wcześniej to zauważyłam. Może masz anemię.

Emanuel wstał z bujanego fotela.

- Przyniosłem drwa i wodę i podzelowałem buty Pederowi. Spojrzała na niego bardzo zaskoczona.

- Naprawdę? To wspaniale! Dziękuję ci bardzo!

- Dlaczego mi dziękujesz? Czy to nie oczywiste, że troszczę się o swoją rodzinę?

Zmieszała się i uśmiechnęła nieco zawstydzona.

- Ależ tak, oczywiście. Czy słyszałeś, że Peder zdołał prze­czytać w szkole całe pół strony bez błędu?

- Nie, nic mi o tym nie mówił.

- Był z siebie taki dumny, że zaczął klepać się po udach i śmiać na głos. Gdy nowy nauczyciel zapytał, i czego się śmieje, i Peder mu wytłumaczył, nauczyciel powiedział, że Peder może klepać się, po czym tylko zechce, byleby nauczył się dobrze czy­tać - roześmiała się Elise.

Emanuel ruszył w stronę drzwi.

- Słyszałaś coś na temat Johana? Czy dostał stypendium? - po­wiedział obojętnym tonem, ale nie zdołał ukryć, że z niepokojem czeka odpowiedzi.

- Tak, wczoraj rano wyjechał do Paryża. Emanuel obrócił się ku niej gwałtownie.

- Naprawdę dostał to stypendium? Nie wierzyłem w to.

- Anna była zmartwiona. Podejrzewa, że Johan nigdy nie wróci do domu.

- Rozumiem ją. - Powiedział to ze współczuciem w głosie, ale Eli­se zauważyła, że przez jego twarz przemknął wyraz zadowolenia.

Gdy weszła na górę z podgrzanym mlekiem dla Jensine, Ema­nuel leżał już w łóżku. Zerknęła na niego z niepokojem.

- Czujesz się lepiej?

- Tak, dziękuję. Cieszę się, że już jestem w łóżku.

Zmarszczyła brwi. Może rozkłada go przeziębienie. We wrześ­niu często pojawia się jedna choroba za drugą. Elise co roku się temu dziwiła, bo przecież można było przypuścić, że wszyscy na­brali sił dzięki słońcu i ciepłym dniom.

Następnego ranka obudziła się niespokojna, ale zauważyła, że Emanuel już wstaje.

- Jak się czujesz? Nie masz gorączki?

- Nie, czuję się całkiem dobrze. Nie widzę podwójnie i nie łamie mnie w kościach jak wczoraj wieczorem.

- Bardzo się cieszę, bo już się obawiałam, że rozkłada cię poważne przeziębienie. To się często zdarza o tej porze roku. Ale pewnie byłeś po prostu zmęczony. - Zawahała się przez chwilę, ale postanowiła, że będzie z nim szczera. - Nie powie­działam ci, że podarowałam swoją książkę twemu ojcu.

Spodziewała się, że zmarszczy czoło i powie, że wcale mu się to nie podoba, ale on uśmiechnął się przekornie.

- Sądziłaś, że się tego nie domyśle? Uśmiechał się przecież od ucha do ucha po rozmowie z tobą, a gdy wyjeżdżaliśmy, życzył ci powodzenia.

Elise uśmiechnęła się zawstydzona.

- Mówiłeś, że nie sądzisz, by twój ojciec miał ochotę na taką lekturę, ale zaryzykowałam. To przecież dzięki niemu zaczęłam pisać i chciałam mu o tym powiedzieć. Opowiedziałam, o czym napisałam, a on stwierdził, że to dobrze, iż staram się zwrócić uwagę ludzi na całą niesprawiedliwość.

- Skoro wyznajesz mi swój grzech, ja wyznam ci mój. Poży­czyłem Annie i Torkildowi twój pierwszy autorski egzemplarz, ale pewnie ci o tym już powiedzieli.

- Tak, zdziwiłam się, ale i ucieszyłam. To znaczy, że jesteś ze mnie dumny, choć boisz się ludzkich reakcji. - Po chwili waha­nia postanowiła powiedzieć mu także o sugestii Torkilda. Prze­myślała to przed zaśnięciem i doszła do wniosku, że nie zdoła napisać całej książki w tajemnicy przed mężem. - Torkild zasu­gerował, żebym napisała książkę, w której opowiem o życiu jed­nego człowieka, a nie o wielu różnych losach. Twierdził, że czy­telnikowi dużo łatwiej wczuć się w czyjś los, jeśli pozna więcej szczegółów.

- To nie będzie proste. O kim, u licha, miałabyś napisać?

- Na przykład o tobie. - Powiedziała to nieco prowokacyj­nym tonem. - O człowieku, który wychowuje się w wielkim dworze z wieloma pokojami i całą armią służących. Ma ogród, w którym można zabłądzić, i stajnię z wieloma końmi. A potem żeni się z ubogą wdową, która ma dużo dzieci. I przeprowadza się do ciasnego domku w robotniczej dzielnicy, przyjmuje kiep­sko płatną posadę w kantorze i zmaga się z ubóstwem, ciasnotą i krzykiem dzieci. Jak on to wszystko zniesie?

- Może będzie cierpiał na migreny i widział podwój­nie - uśmiechnął się. - Ale właściwe rozwiązanie tej zagadki to miłość. Gdyby nie kochał tej ubogiej wdowy, na pewno by nie wytrzymał. Ona musiała mieć w sobie coś, musiała być całkiem wyjątkowa. - Udał, że się zastanawia. - Może była niezwykle piękna i dobra jak anioł, a może miała nad nim jakąś tajemną władzę. Przywiązała go do siebie jak księżniczka z bajki albo miała moc, dzięki której ludzie spełniali jej życzenia.

- Czy w ten sposób na mnie patrzysz? - roześmiała się Elise.

- Kto powiedział, że mam ciebie na myśli? Pomagam ci tyl­ko znaleźć pomysł na następną książkę. - Jego oczy rozświetlił figlarny błysk.

Napisała do Johana długi miłosny list, ale nie przyznała się, że żałuje swojej decyzji. Nie zdradziła mu także, że Hilda i Anna skrytykowały ją za to, że wybrała dobro dzieci i Emanuela, a nie szczęście dla siebie i Johana. Po pierwsze, na pewno o tym do­brze wiedział, a po drugie, i tak by to im nic nie pomogło. Naj­ważniejsze, by Johan zrozumiał, że Elise go kocha i nigdy kochać nie przestanie, ale nie może zmienić tego, co się stało. On o tym wiedział, ona o tym wiedziała, a mimo to oboje dali się skusić marzeniom. To nie mogło się udać. Im dłużej o tym myślała, tym głębiej była przekonana, że podjęła słuszną decyzję.

Teraz cieszyła się, że Johan wyjechał. Skoro nie miała dość siły, by oprzeć się pokusie, lepiej, że pokusa zniknęła. Emanu­el jest dobrym człowiekiem, na pewno z czasem będzie jej co­raz więcej pomagał, tylko musi się tego najpierw nauczyć. To nie jego wina, że jest rozpieszczony. I nie męczy jej już tak po no­cach. Elise nie bardzo rozumiała, gdzie się podziało jego szalone pożądanie. Przyjęła to wprawdzie z ulgą, ale ciągle się zastana­wiała nad przyczyną tej odmiany. Może jest dla niego za chuda? Signe miała obfite kształty, krągłe uda i piersi. Mężczyźni wolą chyba takie kobiety. Niekiedy podejrzewała, że znalazł sobie inną, ale zawsze odsuwała od siebie tę myśl. Nie zrobiłby tego po raz drugi. Nie po tym, co go spotkało. Wydawało jej się, że nie zniósłby więcej takich duchowych katuszy, poczucia winy i żalu i zażartej walki, by ją zdobyć na nowo. Poza tym pokazał prze­cież, że naprawdę ją kocha i że za nic w świecie nie chciałby jej stracić. Szalał z rozpaczy, gdy chorowała. Nie, musi być jakaś inna przyczyna braku pożądania. Może jest zbyt zmęczony.

Taka sytuacja ze wszech miar jej odpowiadała. Skoro ona go nie pożądała, lepiej dla nich obojga, że i on jej nie pragnie. Małżeństwo i wspólne życie to przecież coś więcej niż płodzenie dzieci. Dzieci mają już dość, Elise nie chciała, by było ich więcej, a bliskość mogą przeżywać na wiele innych sposobów. Najważ­niejsze, by troszczyli się o siebie nawzajem i starali się ułatwiać życie sobie i całej rodzinie.

Miłość może poczekać.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Gdy pewnego dnia Elise wracała z kantoru, przy furtce czekała na nią pani Jonsen. W pierwszej chwili Elise przeraziła się, że coś złe­go przytrafiło się Jensine, bo pani Jonsen nigdy na nią w ten spo­sób nie czekała. Gdy podeszła nieco bliżej, stwierdziła, że przemi­ła sąsiadka ma twarz rozpromienioną, a nie przerażoną.

- Był tu jakiś pan i pytał o was, pani Ringstad! Mówił w ja­kimś innym języku, więc słowa nie zrozumiałam. I ubrany był jakoś tak nie po norwesku, musiał być z zagranicy.

Elise wpatrywała się w nią ze zdumieniem. Czy to może mieć coś wspólnego z Emanuelem?

- Nie zorientowała się pani, co to był za język? Może fran­cuski?

Pani Jonsen spojrzała na nią z urazą.

- Skąd mam wiedzieć, czy to był francuski, czy chiński, skoro nigdy w życiu nie byłam poza Kristiania?

Dał może do zrozumienia, że jeszcze tu przyjdzie?

- Wymachiwał ramionami i gadał bez przerwy. Dorożka na niego czekała. A ja stałam z rozdziawioną buzią, kręciłam głową i pokazywałam mu dziecko, żeby zrozumiał, że ja tu tylko po­magam.

Elise starała się ukryć rozczarowanie.

- Jeśli to coś ważnego, to pewnie wróci.

Wzięła na ręce Jensine i obeszła dom, żeby wejść od kuchni. Jaka szkoda, że chłopców nie było w domu, może by się domyśli­li, w jakim języku mówił ten człowiek.

A jeśli to ktoś, kto ma coś wspólnego z Johanem? Byłoby nie­dobrze, gdyby Emanuel się o tym dowiedział.

Czy to mógł być jakiś Amerykanin? Ktoś, kto przywiózł po­zdrowienia od wuja Kristiana? To nie mógł być żaden z wujów, oni znają przecież norweski. A w każdym razie jakąś mieszaninę norweskiego i angielskiego.

Elise pokręciła głową. Pan, który mówił w obcym, niezrozu­miałym języku i chciał z nią rozmawiać? Skąd zresztą pani Jon - sen wie, że chciał z nią rozmawiać, skoro nie zrozumiała ani sło­wa? Może szukał Emanuela?

Wciąż wracała do niej myśl o Johanie. A jeśli coś mu się przy­darzyło? Może miał wypadek? Albo popełnił samobójstwo... Był załamany, gdy wyjeżdżał, w Paryżu nie znał żywej duszy...

A może ten obcy przywiózł jej list? List podobny w tonie do poprzedniego. „Nie chcę porzucić wiary w to, że kiedyś będziemy razem...” Jeśli Emanuel przeczyta coś podobnego, dostanie szału.

Elise starała się rzucić w wir domowych obowiązków, ale myśl o tajemniczym nieznajomym wciąż ją prześladowała. Hugo i Jen­sine marudzili, oboje byli zmęczeni i głodni. Jensine miała mo­krą i brudną pieluchę, Hugo marzł, bo był za lekko ubrany. Po­goda się nagle zmieniła, temperatura spadła chyba o kilka stopni, przez całe przedpołudnie padał deszcz.

Elise pośpiesznie przyszykowała kaszę dla obojga, zmieni­ła pieluchę Jensine, włożyła Hugo ciepłe skarpetki. Okazały się za duże, ale nic na to nie mogła poradzić. W końcu otuliła go szalem i posadziła na stołku pod ścianą, stawiając po obu stro­nach inne stołki, żeby nie spadł. Wzięła Jensine na jedno ramię, pozwalając, by mała sama trzymała butelkę, drugą ręką karmiła synka. Wreszcie zrobiło się cicho.

Usłyszała, jak chłopcy otwierają furtkę, nie przestając gadać. Zerknęła na zegar, wiszący na ścianie. Był to zegar z kukułką, który dostali od Emanuela. Hugo był zachwycony za każdym ra­zem, gdy ptaszek wyskakiwał, by wykukać kolejną godzinę i po­łowę godziny, nawet Peder i Evert podzielali jego zachwyt. Elise stwierdziła, że wkrótce będzie wpół do ósmej. Skończyła pracę już półtorej godziny temu, a gdy zabierała Hugo od Hildy, siostra była dziwnie osowiała. Elise niczego się od niej nie dowiedzia­ła, ale nie mogła się oprzeć poczuciu, że nastrój Hildy ma coś wspólnego z majstrem Paulsenem.

Peder i Evert zrzucili swoje książki przewiązane rzemieniem na kuchenny stół i od razu opadli na swoje stołki. Widać było, jak bar­dzo są zmęczeni, a przecież jeszcze się nie zabrali do lekcji. Lekcji mieli znacznie więcej niż w ubiegłym roku, z norweskiego, z ra­chunków, z historii, geografii, przyrody i religii. Peder wciąż nie najlepiej radził sobie z czytaniem, Elise musiała więc czytać mu na głos dłuższe teksty, inaczej by nie zdążył. Starała się namówić Ever­ta, żeby czytał głośno, bo Peder mógłby się w ten sposób uczyć, ale nic z tego nie wyszło. Peder narzekał, że Evert czyta za szybko i za cicho, a Evert denerwował się, gdy Peder mu przerywał.

- Mam dla was ciepłą kaszę. Najpierw zjecie, a potem sią­dziecie do lekcji. Ciepła kolacja dobrze robi na zmęczenie.

- Pingelen mówi, że kasza na wodzie to żadne jedzenie, on dostaje słodkie bułeczki na kolację. - Peder rzucił jej oskarżające spojrzenie.

Elise była zbyt zmęczona, by obrócić to w żart.

- Wcale w to nie wierzę. Oni nie mają więcej pieniędzy niż inni.

- A właśnie że mają. Jego ojciec wygrał. Teraz jedzą mięso na obiad, bułki na śniadanie i słodkie bułeczki na podwieczorek i na kolację.

Elise nie miała siły się z nim spierać. Gdy wpadał w ten na­strój, nigdy się nie poddawał. W gruncie rzeczy sam dobrze wie­dział, że to nieprawda.

Na dworze rozległy się czyjeś kroki i do kuchni wszedł Ema­nuel.

- A więc tu się zebrała cała rodzina - powiedział weso­ło. - Spotkałem panią Jonsen. Opowiadała coś o jakimś obcym jegomościu, który się tu dzisiaj pojawił. Z Chin czy jakiegoś in­nego dalekiego kraju, w którym mówią całkiem niezrozumiałym językiem. - Uśmiechnął się, kręcąc głową, jakby nie dowierzał pani Jonsen.

Peder podniósł głowę.

- Czy to był Hotentot?

- Hotentot, też coś - roześmiał się Kristian.

- Nie ma się z czego śmiać - obraził się Peder. - Hotentoci istnieją, mają czarne twarze i jedzą ludzkie mięso. W gazecie o tym pisali. Niektórzy nazywają ich Murzynami.

Elise postawiła talerz przed Emanuelem i czym prędzej zmie­niła temat, żeby wszyscy zainteresowali się czymś innym.

- Hilda była dziś w złym nastroju, nie mogłam od niej wyjść bez pogawędki.

- Coś się stało?

- Nie dowiedziałam się, o co chodzi. Peder nie zapomniał jednak o Hotentocie.

- Po co tu przyszedł ten, co je ludzkie mięso?

- Peder, przestań! - Elise spojrzała na brata z rezygnacją. - To nie był ani Hotentot, ani Murzyn, ani kanibal. Pani Jonsen powie­działa, że był tu jakiś obcokrajowiec, który o nas pytał. W pierw­szej chwili pomyślałam, że może to ma jakiś związek z wujem Kristianem. Że to jakiś jego przyjaciel, który się wybrał do Norwegii.

Twarz Pedera się rozjaśniła.

- A może to jeden z naszych wujów? Z wielkimi paczkami pod pachą i kieszeniami wypchanymi pieniędzmi?

- Wiesz przecież, że nasi wujowie znają norweski - prychnął Kristian.

Emanuel się zamyślił.

- Czy to może mieć jakiś związek z Johanem? Może ten czło­wiek mówił po francusku?

Elise nie zdołała mu spojrzeć w oczy, pośpieszyła, by nalać mu kaszy.

- Po co zjawiałby się tu jakiś Francuz? Gdyby chodziło o Jo­hana, pytałby przecież o Annę.

Chłopcy słuchali z zainteresowaniem. Jak zwykle pierwszy odezwał się Peder.

- Może Johana zabił jakiś tygrys?

- W Paryżu nie ma tygrysów, ty baranie. - Tym razem Evert się roześmiał.

- Może jakiś francuski bandyta strzelił mu w łeb. Elise spojrzała na nich surowo.

- Przestańcie już, chłopcy! Nie wolno w ten sposób żartować. Emanuel podmuchał w talerz, nim nabrał kaszy na łyżkę.

- Jeśli to coś ważnego, na pewno tu wróci.

W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.

Wszyscy podnieśli wzrok. W oczach Pedera i Everta pojawił się strach pomieszany z radością. Najwyraźniej nie otrząsnęli się jeszcze z myśli o Hotentotach i kanibalach.

Emanuel poszedł otworzyć. Usłyszeli jakiś obcy męski głos. Elise od razu się zorientowała, że nieznajomy mówi po duńsku. Rumieniec wstąpił jej na policzki. Czyżby przyjechał do niej duński redaktor? Johan mówił, że zapowiadał swój przyjazd na koniec lata, ale skoro do tej pory się nie pojawił, Elise uznała, że nic z tego nie będzie.

Wstała i podeszła do drzwi.

Emanuel obrócił się do niej z uśmiechem.

- To do ciebie, Elise. Redaktor twojej książki. Obawiam się, że nasza droga sąsiadka nie rozumie duńskiego, choć jest taki podobny do norweskiego. - Zwrócił się znów do gościa: - Pro­szę bardzo. Jemy właśnie kolację, ale zapraszamy do salonu. Ma pan ochotę na filiżankę kawy?

- Bardzo chętnie - odparł mężczyzna po duńsku i wszedł do środka.

Wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat, miał czarny wąsik, ciemne włosy i gęste brwi. Miał na sobie ciemne ubranie z kami­zelką, zegarek z dewizką, koszulę z białym kołnierzykiem i lśnią­ce buty. Przywitał się z nią serdecznie, przedstawił się - nazywał się Waldemar Rolfsen - i wykrzyknął ze zdumieniem, że sądził, iż Elise jest dużo starsza, skoro ma pięcioro dzieci.

- Tylko dwójka najmłodszych to nasze dzieci - roześmiała się Elise. - Trzej starsi to moi bracia.

Peder jak zwykle nie potrafił utrzymać języka za zębami.

- Ale Evert jest naszym bratem tylko na niby. Dostaliśmy go od gminy.

Na twarzy pana Rolfsena zagościł wyraz pewnej konsternacji, bo najprawdopodobniej nie zrozumiał ani słowa z tego, co po­wiedział Peder.

Emanuel rzucił chłopcu surowe spojrzenie, Elise poprosiła Kristiana, żeby zajął się maluchami, i dorośli weszli do salonu. Elise usłyszała tylko, jak Kristian mruczy pod nosem, że nie od­robił jeszcze lekcji, ale puściła to mimo uszu.

Emanuel prowadził rozmowę. Elise zauważyła, że duński re­daktor patrzy na niego z rosnącym szacunkiem. Emanuel potrafił przemawiać, zdał przecież maturę, chodził do szkoły handlowej i przywykł obracać się wśród ludzi z wyższym wykształceniem. Panu Rolfsenowi znacznie łatwiej było zwracać się do niego niż do niej, zapewne dlatego, że obaj byli mężczyznami i pochodzili z tej samej sfery. Elise doszła do wniosku, że redaktora zdumiał nie tylko jej wiek, ale też fakt, że nie była elegancką damą. Zasta­nawiała się, co mu powiedział Johan. Może udawał, że Elise po­chodzi z kręgów mieszczańskich?

Nie rozumiała niektórych słów. Język duński w piśmie był bardzo podobny do norweskiego, ale pod Względem wymowy bardzo się różnił. Zrozumiała jednak, że wydawnictwo sprzeda­ło już znacznie więcej egzemplarzy książki, niż się spodziewano, i że wypłaci jej honorarium pod koniec października. Redaktor wybierał się następnego dnia na spotkanie z norweskim wydaw­cą, żeby powiedzieć mu, jak dobrze idzie sprzedaż w Danii. Może więc zmienią zdanie? Elise poczuła dumę i zdenerwowanie za­razem. Jeśli książka ukaże się w Norwegii, nie będzie końca spe­kulacjom, kto się kryje za pseudonimem. Emanuel miał rację, twierdząc, że Elise zmartwi się bardzo, gdy recenzenci okażą się bezlitośni. Może nawet nie będzie miała później odwagi patrzeć ludziom w oczy?

Przygotowała kawę, nakryła do stołu i posłała Kristiana do pani Jonsen, żeby zapytał, czy nie ma w domu czegoś, co można by podać duńskiemu gościowi. Ulżyło jej, gdy brat wrócił z pacz­ką ciasteczek. Pani Jonsen kupiła je właśnie tego dnia, by zabrać nazajutrz na spotkanie towarzystwa misyjnego. Elise posłała więc czym prędzej Everta z wiadomością, że postara się odkupić ciasteczka w porę, by sąsiadka zdążyła je zanieść na spotkanie.

Emanuel dobrze się czuł w towarzystwie Duńczyka. Gdy Eli­se wyszła do kuchni, żeby zrobić więcej kawy, zauważyła z prze­rażeniem, że jest już kwadrans po dziewiątej. A ona nie pomogła Pederowi w lekcjach. Chłopiec siedział ze łzami w oczach nad ra­chunkami i nawet nie zajrzał jeszcze do innych książek. Evert był już prawie gotowy, podobnie jak Kristian, choć przecież Kristian musiał zajmować się maluchami i biegać do pani Jonsen.

- Kristian, bardzo cię proszę, pomóż Pederowi w rachun­kach! Rozumiesz chyba, że to bardzo ważna wizyta. To jest re­daktor wydawnictwa, które opublikowało moją książkę, i Ema­nuel właśnie pertraktuje na temat mojego honorarium.

Peder spojrzał na nią zapłakanymi oczami.

- Co to jest humorarium? Czy to ma coś wspólnego z hu­morem?

Elise wrzuciła więcej kawy do młynka, zmełła ją i zrobiła sil­niejszy napar niż zwykle.

- Ty głuptasku. Honorarium to suma pieniędzy, którą dosta­nę za każdą sprzedaną książkę.

Peder otarł oczy rękawem.

- Nic nie szkodzi, że nie radzę sobie z rachunkami. Teraz bę­dziesz bogata i nic się nie stanie, jeśli nie skończę szkoły. Poza tym zostanę przecież głównym stajennym w Ringstad.

- Głównym stajennym, też coś! - prychnął Kristian.

- A tak. Nie wierzysz? To się spytaj ojca Emanuela.

Położyli się dopiero o wpół do jedenastej, po wyjściu gościa. Kri­stian pomógł Pederowi, który wreszcie skończył odrabiać lekcje i też mógł się położyć. Światła już wszędzie pogasły, za siedem i pół godziny miały zawyć fabryczne syreny w zakładach Myren i Lilleborg.

Emanuel był w świetnym humorze.

- Przemiły człowiek. Całe szczęście, że byłem na miejscu, Elise. Gdyby nie ja, zaproponowałby ci na pewno znacznie gor­sze warunki. Żadna kobieta nie zrobi kariery bez wsparcia męż­czyzny.

- Dowiedziałeś się, jakie honorarium dostanę?

- Tak. Znacznie wyższe, niż się spodziewałem. Sądzę, że cze­ka cię miła niespodzianka pod koniec października.

Spojrzała na niego w napięciu.

- Nie możesz mi powiedzieć?

- Nie, będzie zabawniej, jeśli cię to zaskoczy. - Westchnął z zadowoleniem. - Może będzie mnie wreszcie stać, żeby kupić sobie stolik na fajki.

Elise popatrzyła na męża, ale nic nie powiedziała.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Następnego dnia znów się przejaśniło. Liściaste drzewa nad rze­ką przystroiły się w kolory wczesnej jesieni, złotawe listki odbi­jały się w tafli wody. Przędzalnie w Hjula wpuszczały do rzeki resztki jasnozielonego barwnika. Odbicie czerwonych liści klo­nu wygląda w tej wodzie jeszcze ładniej, pomyślała Elise, pchając wózek z Hugo od domku nad rzeką w stronę mostu.

Hilda była dziś w lepszym nastroju. Elise dowiedziała się wreszcie, na czym polegał wczorajszy problem. Paulsen zarzucił Hildzie lenistwo. Uważał, że ona także mogłaby pójść do pracy, skoro ma tylko jedno dziecko i żadnego męża, o którego musia­łaby się troszczyć. Hilda prychnęła. Po co jej taki ojciec dziecka, który nie potrafi ich utrzymać? Elise pokręciła głową. Nigdy nie rozumiała Hildy. Innych ludzi niekiedy trudno zrozumieć, skoro zdarza się, że nawet własne decyzje i uczucia pozostają dla nas zagadką.

Elise opowiedziała siostrze o wizycie duńskiego redaktora i o świetnych danych na temat sprzedaży książki. To poprawi­ło humor Hildzie. Elise obawiała się tylko, że siostra nie będzie umiała dochować tajemnicy. Jeśli książka ma się naprawdę uka­zać w Norwegii, trzeba dołożyć wszelkich starań, żeby nikt nie skojarzył z tym jej nazwiska.

Emanuel wrócił do domu przed nią i odebrał już Jensine. Stał w kuchni, trzymając córeczkę na jednym ramieniu, a drugą ręką starał się nastawić kaszę.

- Teraz, gdy mam sławną żonę, będę chyba jej musiał poma­gać w pracach domowych - powiedział wesoło.

- Myślałam, że to zajęcie poniżej twej godności - roześmiała się Elise.

- Bo tak właśnie było, ale czasy się zmieniają. W kantorze słyszałem o mężczyźnie, który starał się o miejsce w szkole ga­stronomicznej, ale raczej się tam nie dostanie. A co u ciebie? Zmęczona po wczorajszym wieczorze?

- Trochę. Głowa mi jakoś ciąży.

- Mnie też. Moglibyśmy się trochę przejść, jeśli Kristian albo pani Jonsen popilnują maluchów. Zapłacimy pani Jonsen trochę więcej - dodał szybko. - Teraz nas na to stać.

Elise zdrętwiała. Niemożliwe, by zarobiła na tej książce tyle, żeby starczyło i na stół na fajki, i na dodatkową pomoc. Zwłaszcza że nie widywała zarobków Emanuela, który szły niemal w całości na papierosy, gazety i jego ubrania. Emanu­el zapłacił wprawdzie za ostatni worek drew i za parę wiader węgla, ale to ona opłacała czynsz i kupowała jedzenie, od kie­dy wróciła do pracy. Wszyscy chłopcy potrzebują nowych skarpet, Kristian powinien dostać koszulę, spodnie i swe­ter. Peder i Evert na przemian dziedziczyli po nim ubrania, ale z reguły wszystko było już tak zdarte i przetarte, że trzeba było naszywać łatę na łatę. Elise nie wiedziała, jak sobie z tym wszystkim poradzi, ale ilekroć podejmowała ten temat, Ema­nuel prosił ją o cierpliwość i obiecywał, że gdy tylko dostanie kolejną wypłatę, na pewno jej pomoże.

Poszli w stronę Arendalsgaten. Gdy przechodzili koło domu Kukułki, Elise celowo odwróciła głowę w inną stronę. Nie miała ochoty na ponowne spotkanie z Kukułką, a zresztą on na pewno też nie chciałby jej spotkać.

- Czy to nie Schwencke tam idzie? Emanuel pokiwał głową z uśmiechem.

- Mówiłem mu, że wybierzemy się dziś na spacer, i miałem nadzieję, że go spotkamy.

- Wydawało mi się, że on nie mieszka w tej okolicy. Raczej gdzieś na Ullevalsveien, prawda?

- Właśnie się przeprowadził. Wynajmuje jeden z tych drew­nianych domków przy Maridalsveien.

- Na pewno ma wielu lokatorów. Wszyscy na Maridalsveien wynajmują pokoje.

- Na razie nie - pokręcił głową Emanuel. - Ale z czasem pewnie zacznie coś wynajmować. Chyba dobrze mu się wiedzie, choć rzadko widuję klientów w jego sklepie. Ciągle coś kupuje, a gdy się z nim ostatnio widziałem, wspomniał coś o ulokowaniu pieniędzy w banku.

Elise spojrzała na męża ze zdumieniem.

- Zazdrość mnie ogarnia. Haruję od ósmej do osiemnastej za osiem koron tygodniowo, a on obija się całymi dniami, a ma wię­cej pieniędzy, niż kiedykolwiek widziałem - ciągnął Emanuel.

- Zapytaj go, jak to robi. Może potrzebuje kogoś, kto stanął­by za ladą? Nie musisz przecież harować w kantorze do końca życia, skoro za tym nie przepadasz.

- Nie wiem, co rodzice by na to powiedzieli... Wprawdzie praca biurowa jest kiepsko płatna, ale uważa się, że to szlachetne zajęcie. A być handlarz... - urwał.

Schwencke ich zauważył i przeszedł przez ulicę.

- Tu jesteście. Może chcecie obejrzeć mój nowy raj? To nie­daleko.

- Wyszliśmy w zasadzie, żeby zaczerpnąć świeżego powie­trza, ale możemy wpaść na chwilę. - Emanuel westchnął. - Nę­kają mnie ostatnio ciągle bóle głowy, to chyba z powodu kiep­skiej wentylacji w kantorze.

- Musisz znaleźć sobie coś innego - uśmiechnął się Schwencke. Elise zauważyła, że przeszli na ty. W kręgach, w których obracał się Emanuel, rzadko się to zdarzało po tak krótkiej znajomości.

Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy dom. Nie chodziło jej w zasadzie o dom, bo wszystkie były do siebie podobne. W tej oko­licy pełno było parterowych drewnianych domków z sypialnią na poddaszu. Tak właśnie budowali swoje domy wiejscy wyrobnicy, którzy przyjeżdżali do stolicy w poszukiwaniu pracy. Nie, Elise miała ochotę zobaczyć meble Schwenckego. W jaki sposób handlarz, który ma niewielu klientów, jest w stanie zarobić tyle, by lokować pieniądze w banku? Emanuel mówił, że to sklep z towarami żelaznymi, ale Eli­se przypuszczała, że Schwencke sprzedaje wszystko. Co się da.

Dom nie miał kamiennego fundamentu, więc okna były nie­mal na poziomie ulicy. Koło podwójnych drzwi rosła jarzębina, uginająca się pod owocami.

- Zimą będzie mnóstwo śniegu - stwierdziła, spoglądając na drzewo.

- To zasypie mi dom - roześmiał się Schwencke.

Weszli do najbardziej przytulnego saloniku, jaki kiedykol­wiek widziała. Schwencke napalił w piecu, choć był dopiero wrzesień. Uderzyła więc w nich fala przyjemnego ciepła. Pokój był umeblowany mniej więcej tak jak salon u Carlsenów, tyle że był znacznie mniejszy. W oknach wisiały wykrochmalone nowe zasłony, na kredensie stały jakieś srebrne naczynia i przedmioty, a pod ścianą przeszklona półka z książkami. I - wprost nie do wiary - było w niej pełno książek!

Elise szeroko otworzyła oczy. Nie znała nikogo w tej okolicy, kto posiadałby coś więcej niż Biblię. Emanuel miał trzy czy czte­ry książki, ale on był wyjątkiem. A tu na każdej półce stał rząd książek, a gdy zajrzała za szybę, odkryła, że są wśród nich dzieła Ibsena, Wergelanda, Jonasa Lie, tak, wszystkich wielkich pisarzy. To musi być warte fortunę!

Zdumiona odeszła od półki z książkami i podeszła do kre­densu, na którym stały nie tylko srebra, ale i piękne porcelano­we figurki, na samym środku zaś podłużny posrebrzany wazon, pełen czerwonych jedwabnych kwiatów. Na mahoniowym stoli­ku stała wielka miedziana donica z paprotką, na podłodze leżał wielki, gruby dywan!

Elise zerknęła na Emanuela, który był równie oszołomiony jak ona, ale oboje byli zbyt dobrze wychowani, by to okazać. Elise pochwaliła dobry gust gospodarza, nie zdradzając wszakże swe­go zdumienia, podobnie zachował się Emanuel. Schwencke wyjął trzy kryształowe kieliszki i nalał do nich mocnego wina agresto­wego. Gdy Elise wypiła pół kieliszka, podłoga zaczęła jej wiro­wać przed oczami. Gdy opróżnili kieliszki, Emanuel usprawied­liwił się bólem głowy i powiedział, że muszą wracać do domu, jeśli w ogóle mają jutro wstać.

Gdy wyszli na ulicę i Schwencke nie mógł już ich usłyszeć, Emanuel wykrzyknął:

- Jakim cudem go na to stać?! Wiedziałem, że dobrze mu się wiedzie, ale żeby aż tak! Widziałaś jego półkę z książkami? Pełną drogich książek? Srebra, porcelana, kryształy, dywan... I nawet nie ma zamiaru wynajmować mansardy, chce mieć dom dla sie­bie! Gdyby należał do tej samej sfery co Carlsenowie, wcale bym się nie dziwił, ale on jest przecież zwykłym handlarzem!

- Pewnie ma bogatą rodzinę. I pracuje tylko dla zabicia czasu.

- Chyba tak - pokiwał głową Emanuel.

Nagle zachwiał się, jakby miał się zaraz przewrócić.

- Ależ Emanuelu! - roześmiała się. - Myślałam, że jesteś przyzwyczajony do wina.

On też się roześmiał, ale był zmieszany.

- Też tak myślałem, ale chyba wyszedłem z wprawy.

- Najlepiej będzie, jak już pójdziemy do domu i położymy się spać. Wczorajszy wieczór był wyjątkowo długi.

Następnego dnia Torkild przyniósł cały stos egzemplarzy „Husmoderen”.

- Mam cię pozdrowić od pastorowej i powiedzieć, że możesz to trzymać, ile tylko chcesz. Ona już wszystko przeczytała.

- Jak to miło z twojej strony, Torkildzie. Bardzo dziękuję. Jak się dziś czuje Anna?

Wyciągnął szyję, żeby sprawdzić, czy nie widać gdzieś Ema­nuela, i dodał nieco ciszej:

- Anna wciąż rozpacza z powodu wyjazdu Johana. Tłumaczę jej, że wyjechał tylko na chwile, ale nie potrafię jej pocieszyć. Zu­pełnie jakby sobie wmówiła, że już nigdy go nie zobaczy. Elise spojrzała na niego zatroskana.

- Może wiąże to ze zniknięciem ojca. Anna przez wiele lat myślała, że on się wkrótce pojawi, ale on nie dał nawet znaku życia.

Torkild pokiwał głową.

- Też mi to przyszło do głowy. Mogłabyś zajrzeć do nas któ­regoś wieczoru, żeby z nią porozmawiać. Twoje towarzystwo za­wsze poprawia jej humor.

- Mam wrażenie, że teraz mój widok wprawia ją w smutek. Rozczarowałam ją - dodała cicho, żeby jej Emanuel nie usły­szał. - Wejdziesz na chwilę? - zaproponowała głośniej. - Ema­nuel siedzi w salonie.

- Dzięki, ale skorzystam z zaproszenia innym razem. Mamy teraz bardzo wiele obowiązków w Armii. A oprócz tego, jak wiesz, pracuję w sklepie. Anna i tak za często zostaje sama.

- Postaram się odwiedzić ją któregoś wieczoru.

- Dziękuję, Elise. Mam nadzieję, że będziesz miała jakieś wieści od niego i opowiesz nam, jak sobie radzi.

Elise obejrzała się i szepnęła:

- Powiedział, że przyśle list do domku nad rzeką. Hilda nic nikomu nie powie. - Uśmiechnęła się nieco zawstydzona w po­czuciu, że robi coś złego. To też była forma zdrady.

Następnego dnia była sobota. Pogoda w dalszym ciągu dopisy­wała, było zaskakująco ciepło. Elise cieszyła się, że wróci wcześ­niej do domu, zrobi wszystko, co trzeba, i będzie miała wolną całą niedzielę. Postanowili, że wybiorą się do matki i Asbjorna, a w drodze powrotnej nazbierają trochę chrustu na opał. Ema­nuel zdobył kilka worków z juty, a chłopcy pożyczyli wózek. Do­brze by było, gdyby każdy z nich zebrał worek. Wówczas mogliby sobie pozwolić na to, by palić w piecu w salonie, gdy tylko zrobi się zimno.

Furtka była otwarta. Elise starała się wpoić chłopcom, by zawsze ją zamykali. Mogłoby się przecież zdarzyć, że zapo­mną o tym, gdy Hugo będzie w ogrodzie, i mały wyjdzie na ulicę. Niewiele trzeba, by któryś z pędzących w stronę miasta wozów przejechał takiego szkraba. Najmłodszy dzieciak rodziny, która mieszkała na rogu, zginął podobno w ten sposób w ubiegłym roku. Elise zdrętwiała z przerażenia.

Ogarnął ją jeszcze większy niepokój, gdy obeszła dom i zoba­czyła, że drzwi kuchenne stoją otworem. Jak można być tak bez­myślnym? Na razie palili tylko w piecu kuchennym, gdy przygo­towywali jedzenie, i należało dbać o to, by ciepło nie uciekało.

Zostawiła małego w wózku i wpadła do kuchni, żeby prze­mówić chłopcom do rozsądku.

I wtedy gwałtownie się zatrzymała. Z salonu docierał hi­steryczny kobiecy głos, płacz i krzyk. Elise zamarła bez ruchu, wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać.

- Nie obchodzi mnie, ile dzieciaków jest w tym domu! Nie moja sprawa, czy masz dość pieniędzy na czynsz i opał. Mó­wię ci, że go nie chcę! Teraz twoja kolej, ty cholerny uwodzicie­lu! Mam go dosyć! Od wielu tygodni nie przespałam ani jednej nocy. Chcę mieć wreszcie spokój! Chcę żyć jak inne dziewczęta, chodzić na tańce, stroić się, chodzić na randki, do kinematogra­fu, do tivoli i do cyrku! Nie mam zamiaru piastować twojego ba­chora, zestarzeć się i osiwieć przed czasem! Chcę żyć! Teraz się dowiesz, jak to jest. Ty, który zwyczajnie zwiałeś. Nie myśl sobie, że się z tego wywiniesz!

Rozległ się przeciągły krzyk dziecka, stukot wysokich obca­sów i po chwili z salonu wybiegła młoda kobieta w zwiewnych, białych szatach. Policzki miała rozpalone wściekłością, oczy roz­iskrzone gniewem, drżące usta, ale Elise od razu ją rozpoznała.

Signe...

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sparaliżowana zdumieniem Elise odprowadziła Signe wzrokiem. Nigdy w życiu nie widziała człowieka ogarniętego taką wściek­łością. Oczy Signe ciskały pioruny, usta były wykrzywione, wy­glądała jak szalona. Nie zauważyła nawet Elise, przebiegła przez kuchnię, szarpnęła drzwi i zatrzasnęła je z hukiem tak, że szyby zadzwoniły, a drzwi się zatrzęsły.

Elise ze ściśniętym żołądkiem zdołała się w końcu odwrócić w stronę drzwi prowadzących do salonu. Drzwi były otwarte na oścież, więc ujrzała Emanuela, który stał bezradny i niemy na samym środku pokoju z wierzgającym i wrzeszczącym dzieckiem na ręku. Chłopczyk był śmiertelnie przerażony, kopał i wyrywał się, prężył nóżki i rzucał głową w tył, a buzię miał rozpłomienioną jak ogień.

Emanuel spojrzał na nią z konsternacją. Jakby był w szoku i nie wiedział, co powiedzieć i co począć, jakby nie potrafił nawet zebrać myśli. Najwyraźniej zapomniał nawet o śmiertelnie prze­rażonym dziecku, stał taki bezradny i niezręczny, że aż żal było na niego patrzeć.

Jego bezradne spojrzenie podziałało na Elise. Wzięła głębo­ki oddech, weszła do salonu, zabrała dziecko z ramion Emanu­ela, przytuliła i zaczęła masować maleńkie plecki spokojnymi, ale zdecydowanymi ruchami.

- Wygląda na to, że coś go boli, pewnie dostał kolki.

Emaneul wpatrywał się w nią, jakby była egzotycznym zwie­rzęciem. Potem zachwiał się na nogach, chwycił się oparcia najbliższego krzesła, opadł na nie i zakrył twarz dłońmi.

- Nie trzeba się tym tak przejmować. - Wydawało jej się, że jej własny głos dobiega gdzieś z oddali. - Żadna matka nie zo­stawi swego dziecka. Gdy się uspokoi, wróci tu po niego.

Własne słowa fałszywie zadźwięczały w jej uszach. Hilda zo­stawiła swoje dziecko. Mathilde skoczyła do wodospadu i osiero­ciła swoje córeczki. Agnes ucieszyła się, gdy pozbyła się pierw­szego dziecka, którego się spodziewała. Nie wszystkie kobiety zostały stworzone, by być matkami.

Usłyszała szloch Emanuela. Chłopiec natomiast się uspokoił. Podeszła więc do męża i pogłaskała go po głowie.

- Nie przejmuj się tak, Emanuelu. Signe wściekła się z jakie­goś powodu, na pewno jej przejdzie. Postarajmy się raczej zapła­cić tyle, ile żąda jej ojciec.

Emanuel pokręcił głową, nie podnosząc wzroku. Lodowaty dreszcz przeszył jej ciało.

- Chyba nie sądzisz, że mówiła poważnie? Że chce się pozbyć własnego dziecka?

Ku jej przerażeniu Emanuel pokiwał głową.

- Owszem. Signe mówiła poważnie. Myślę, że już nie wróci.

- Ale rodzice nie pozwolą jej chyba oddać chłopca? Jest prze­cież dziedzicem dworu.

- Nie będą mieli nic do powiedzenia. Signe jest podobna do mojej matki, robi tylko to, co jej odpowiada.

Elise nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.

- Jesteś zmęczony i widzisz wszystko w czarnych barwach. Jutro na pewno znajdziemy rozwiązanie. Poza tym wcale się z tobą nie zgadzam. Signe na pewno wróci.

Elise wyszła do kuchni i trzymając rocznego chłopca na ra­mieniu, próbowała nastawić mleko. W tej samej chwili roz­legło się pukanie do drzwi i pani Jonsen wetknęła głowę do środka.

- O rety, masz jeszcze jedno dziecko?! - wykrzyknęła oszo­łomiona.

- Musimy się nim zająć do jutra. Przepraszam, że nie zabrałam jeszcze Jensine, pani Jonsen. To wszystko mnie trochę zaskoczyło.

- Hugo siedzi w wózku i płacze.

- Zaraz zabiorę go do domu. Czy mogłaby pani popilnować jeszcze Jensine? Mój mąż się źle czuje.

Chłopiec przykleił się do niej. Elise zdała sobie sprawę, że nie ma sensu próbować go od siebie odrywać. Trzymając więc syna Signe na ręku, poszła po Hugo.

Pani Jonsen usiadła przy stole z Jensine na kolanach.

- Jak ty sobie z tym wszystkim poradzisz, Elise? Sąsiadka okazywała jej coraz więcej macierzyńskich uczuć i nawet zaczęła jej ostatnio mówić po imieniu.

- Do końca swoich dni musisz być silny, mówił pastor. To znaczy, że siła przyjdzie, gdy będzie potrzebna. W tej chwili nie mam żadnego wyboru.

W tej chwili nie mam żadnego wyboru”, powtórzyła w du­chu. Czy zawsze już tak miało być w jej życiu?

- Ale jak sobie poradzisz z trójką naraz? - Pani Jonsen nie zamierzała się poddać.

- Skoro będę musiała, to sobie poradzę. - Elise zauważy­ła, że oczy sąsiadki płoną z ciekawości i uznała, że najlepiej jej wszystko wyjaśnić. Może zresztą słyszała całą awanturę? - Jego matka ma jakieś problemy i nie może się nim zająć tej nocy. Jest z nami spokrewniona.

Do kuchni wszedł Emanuel. Zmusił twarz do uśmiechu.

- A więc tu siedzi nasz anioł, pani Jonsen. Bardzo dziękuje­my za pomoc. Wezmę już Jensine od pani.

Kobieta podniosła się z wyraźną niechęcią.

- A dobrze się czuje pan Ringstad? Mogę tu zostać, póki dzieciaki nie pójdą spać.

- Dziękujemy bardzo, ale to nie jest konieczne. Miałem mi­grenę, gdy wróciłem z kantoru, ale teraz czuję się lepiej. Tam jest takie kiepskie powietrze, wprost nie do wytrzymania.

Nalał mleka do butelki, wziął Jensine na ręce i usiadł.

Pani Jonsen pokręciła głową i ruszyła do drzwi. Gdy je za sobą zamykała, Elise usłyszała, jak mruczy pod nosem, że to przecież nie uchodzi, żeby pan zajmował się niemowlęciem.

- I co on w ogóle robi w kuchni - dodała z oburzeniem w głosie.

W kuchni zapanowała cisza, gdy Jensine dostała swoje mle­ko, Hugo usiadł na stołku w kąciku ze swoją kaszą, a Sebastian wciąż tulił się do ramienia Elise. Gdy tylko próbowała się od niego uwolnić, buzia wykrzywiała mu się w podkówkę, a ciałko sztywniało.

- Chłopczyka coś boli - wyjaśniła synkowi, który wpatrywał się w obce dziecko po trosze z życzliwością, po trosze z zazdroś­cią. Najwyraźniej chętnie by się z nim pobawił, ale nie podobało mu się, że jakieś obce dziecko zajęło jego miejsce na kolanach mamy.

- Nic nie mówisz - zaczął Emanuel ostrożnie.

- A co mam powiedzieć? Nie wystawimy go przecież na ulicę, tak jak to ludzie robili w dawnych czasach. A zresztą to przecież twój syn. I nie ma szczęśliwego dzieciństwa. Nie rozu­miem, co to za ludzie ci rodzice Signe. Na własne oczy widzia­łam, że ona jest prawdziwym trollem, ale myślałam, że jej rodzice są ulepieni z innej gliny.

Emanuel milczał.

- Nie potrafię teraz zająć żadnego stanowiska, Emanuelu. Prześpijmy się z tą myślą. Może jutro znajdziemy jakieś rozwią­zanie.

Emanuel nadal nic nie mówił.

- Nie jestem zła, jeśli o to mnie podejrzewasz. Żal mi cie­bie i dziecka, ale to nie upraszcza sytuacji. Pani Jonsen ma rację, nie poradzę sobie z trzema maluchami naraz, o ile będę musiała nadal pracować w kantorze. A przecież bez mojej pensji nie zdo­łamy się utrzymać. Nie dostanę w październiku aż tak wysokie­go honorarium! Nie sądzę też, by Hilda miała ochotę zajmować się jeszcze jednym dzieckiem. Nie jestem zresztą pewna, czy ty wytrzymasz jeszcze jedno krzyczące niemowlę w domu. Z tego, co mówiła Signe, on nie należy do najspokojniejszych dzieci.

- Nie mówisz nic o sobie - powiedział wreszcie. - Co sobie pomyślałaś, gdy ją usłyszałaś po powrocie do domu?

- Nie zdążyłam za wiele pomyśleć, ale oczywiście byłam przerażona. Chyba nigdy nie widziałam człowieka w takiej hi­sterii.

- Los ci wiele oszczędził. Zerknęła na niego badawczo.

- Myślisz o swojej matce czy o Signe?

- O obu.

- Zdaje się, że ubóstwo nie jest jednak najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka.

- Nie wiem, czy to można porównać. To raczej dwie różne próby, na jakie los wystawia ludzi, obie bolesne, każda na swój sposób.

- Cieszę się, że jestem tym, kim jestem, i miałam takich ro­dziców, jakich miałam. Ojciec się rozpił, ale dopiero pod koniec, i wcale nie był złym człowiekiem. Tylko wtedy, gdy nie wiedział, co robi. - Podała jedną łyżkę kaszy Hugo, a drugą Sebastianowi. O dziwo chłopiec zjadł, pewnie był głodny. - Jak myślisz, co się stało Signe? Czemu była w takim stanie?

Emanuel wzruszył ramionami.

- Myślę, że się zakochała, a jej wybranek nie chce dziewczyny z dzieckiem. Jeśli Signe zależy na jakimś mężczyźnie, nie prze­biera w środkach. Sam tego doświadczyłem.

- Doskonale rozumiem - powiedziała nieco sarkastycznym tonem.

Rzucił jej pełne zawstydzenia spojrzenie. Elise westchnęła z rezygnacją.

- Nie miałam zamiaru dolewać oliwy do ognia. Nie rozpa­miętuję przeszłości, ale powinniśmy zachować rozsądek. Jedno wiemy na pewno: Signe nie wróci dziś wieczorem. Skoro była taka wściekła, musi minąć trochę czasu, nim się uspokoi. Jutro jest niedziela, mamy więc przed sobą cały dzień na myślenie.

Musimy się zastanowić, co zrobimy z chłopcem w poniedziałek, jeśli ona, jego matka, nie pojawi się do tego czasu. Ja muszę iść do kantoru, ty także. Musimy zapytać panią Jonsen albo zabiorę go do Hildy z nadzieją, że zgodzi się zająć trójką przez jeden dzień. Prędzej czy później będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie.

Spostrzegła, że Emanuel chwycił się za czoło i że jest bardzo blady.

- Nie przejmuj się tak bardzo, Emanuelu! Znajdziemy jakiś sposób. Gdybyś wiedział, ile razy los mi się odwdzięczył, gdy zro­biłam coś dobrego dla innych. Gdy oddawałam ostatnią kromkę chleba komuś, kto był w jeszcze gorszej sytuacji niż my, natych­miast doświadczałam cudzej pomocy. Czasem dostawałam do­datkową koronę za szycie, czasem torbę pełną kości z mięsem od rzeźnika, czasem worek drew od woźnicy. Zdarzyło się to tyle razy, przestałam się dziwić. - Dała chłopcom po łyżce kaszy i mówiła dalej: - Nie martwmy się na zapas, jak to mówią. Zresz­tą nie mamy wyboru. Musimy robić dobrą minę do złej gry.

W tej samej chwili usłyszeli pełne ożywienia chłopięce gło­sy i do kuchni wpadli z impetem Peder, Kristian i Evert, zgrzani i zdyszani, bo przebiegli całą drogę do domu.

Wszyscy trzej stanęli jak wryci i patrzyli na Sebastiana z nie­dowierzaniem.

Głos Pedera zdradzał wielkie przerażenie.

- Dlaczego masz obce dziecko na kolanach, Elise? Znalazłaś je? Elise pokręciła głową i zmusiła się do uśmiechu.

- To jest synek Signe. Ma na imię Sebastian. Zauważyła, że Kristianowi twarz pociemniała i że chłopak rzucił Emanuelowi pogardliwe spojrzenie. Tylko Kristian się od razu domyślił, że ten chłopiec musi być także synem Emanuela.

- Co on tu robi? - zapytał z nieskrywaną niechęcią.

- Signe szukała kogoś, kto się nim zajmie przez dzień albo dwa.

Na twarzach Pedera i Everta odmalowała się ulga, obawiali się zapewne, że to obce dziecko zostanie u nich na dobre. Kristian natomiast nie dał się tak łatwo przekonać.

- Skąd wiesz, że ona wróci? Co będzie, jeśli chce się go po­zbyć?

- Pozbyć się go? - rozgniewała się Elise. - Czy myślisz, że matka może chcieć się pozbyć swojego dziecka?

- Nie pamiętasz tamtej Signe? Tej, co wrzuciła dziecko do wody?

- To całkiem co innego. Ona nie miała z czego żyć i nie wi­działa innego wyjścia. Signe ma bogatych rodziców, którzy jej pomagają, jak tylko mogą. Miała po prostu coś do załatwienia i nie mogła zająć się synkiem w tę niedzielę.

Nie odważyła się spojrzeć na Emanuela. Siedział w milcze­niu, trzymając Jensine w ramionach. Butelka była prawie pusta. Obawiała się, że Emanuel sprostuje jej słowa i powie chłopcom, że Signe najprawdopodobniej już się nie pojawi. To by ich wzbu­rzyło. A przecież jeszcze tyle się mogło zdarzyć. Nie trzeba ich niepokoić zawczasu.

- Zrobiłam zupę dziś rano przed wyjściem do pracy. Mógł­byś ją podgrzać, Kristian?

Kristian spełnił jej prośbę, ale sprawiał wrażenie zbuntowa­nego i ruszał się bardzo powoli.

On wszystko rozumie”, pomyślała. „Zobaczył na naszych twarzach konsternację i nie wie, dlaczego się na to zgadzamy”.

Peder i Evert usiedli do stołu.

- Pójdziemy pograć w piłkę. - Evert starał się powiedzieć to jak najweselej, jakby chciał przywrócić wszystkim humor.

To podziałało. Peder zapomniał o swoim przerażeniu.

- Wiesz, jak się mówi na sobotę? Mówi się „pański wieczór”. I dlatego nie zadają nam lekcji. Ale nie rozumiem, co ma do tego państwo?

- Nie państwo, ty głupku, tylko Pan, to znaczy Bóg.

- Bóg? Ten, co siedzi tam w niebie? Czy on powiedział na­uczycielowi, żeby nam nic nie zadawał?

Kristian znów westchnął z rezygnacją, ale tym razem nic nie powiedział.

Elise nie potrafiła myśleć o niczym oprócz Sebastiana, obce­go dziecka, które trzymała na kolanach i które otwierało buzię, by przyjąć od niej następną łyżkę kaszy, jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Chłopiec odprężył się nawet tro­chę i zaczął się do niej ufnie przytulać.

Wielki Boże, co ona z nim zrobi? To przecież nie jest cał­kiem obce dziecko, to syn Emanuela, bez względu na to, czy jej się to podoba. Gdy się pobierali, Emanuel wziął na siebie odpo­wiedzialność za dziecko, którego się spodziewała, choć wiedział, że kto inny jest jego ojcem. Jak Elise mogłaby teraz odepchnąć jego dziecko, skoro on przyjął jej synka? A jeśli odmówi, co się stanie z tym chłopcem? W sierocińcu Armii Zbawienia podobno nie ma miejsc. Nikt nie wie, gdzie szukać Signe, a z tego, co mówi Emanuel, jej rodzice nie zajmą się wnukiem. Nie będą mieli od­wagi, skoro Signe im tego zabroniła. Signe tam o wszystkim de­cyduje. Signe jest taka jak pani Ringstad, ściślej rzecz biorąc, taka jaka była pani Ringstad, nim się okazało, że jest poważnie chora. Jej słowo jest święte i biada temu, kto się jej nie podporządkuje.

Podskoczyła, gdy Peder roześmiał się niespodziewanie na głos, i spojrzała na niego ze zdumieniem. Siedział i patrzył na Sebastiana.

- Patrzcie tylko na niego! - zaśmiał się ponownie. - Jak robię miny, to uśmiecha się od ucha do ucha!

Elise zerknęła na Emanuela. Miała nadzieję, że uwaga Pedera złagodzi jego wyraz twarzy, ale Emanuel był nadal ponury. Jeśli nawet usłyszał słowa Pedera, to na pewno nie dotarły do jego świadomości.

- Zupa gotowa - oznajmił Kristian, nakładając kaszkiet na głowę w drodze do drzwi.

- Chyba nie wyjdziesz bez jedzenia? - zdumiała się Elise.

- Nie jestem głodny.

I zniknął, trzaskając drzwiami.

Powinna krzyknąć za nim, że nie wolno mu trzaskać drzwia­mi ani wychodzić bez jedzenia, ale nie zrobiła tego. Kristian prze­żywa ciężkie chwile. Koledzy będą mieli kolejny powód, by mu dokuczać.

Peder i Evert jedli, aż im się uszy trzęsły, a gdy tylko skończy­li, spojrzeli na nią błagalnie.

- Możecie iść - skinęła głową. - Ale musicie wrócić do domu przed zmrokiem.

Zapomnieli podziękować za jedzenie i wybiegli tak szybko, że stołek Pedera się przewrócił. Elise spodziewała się reprymen­dy ze strony Emanuela, ale on się nie odezwał.

Rozumie na pewno, że to było niechcący, że chłopcy chcą jak najszybciej być na łąkach”, pomyślała, ale w głębi ducha wie­działa, że przyczyna jest całkiem inna. Spojrzała na męża ukrad­kiem. Pobladł jeszcze bardziej niż zwykle, a na jego czole perlił się pot.

- Coś się stało?

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- I ty się o to pytasz?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Obudziła się równie wcześnie jak zwykłe, choć była niedziela. Organizm przyzwyczaił się do tego, budziła się o tej samej po­rze od czternastego roku życia, kiedy zaczęła pracę w przędzalni. Na długo przed sygnałem fabrycznych syren była rześka i przy­tomna i nie potrafiła ponownie zasnąć.

Wszyscy inni spali, nawet Sebastian. Popłakiwał trochę, gdy położyła go w łóżeczku razem z Hugo, ale najprawdopodobniej był już tak zmęczony, że szybko przestał. I spał całą noc.

Elise zapaliła świecę i zeszła boso, trzęsąc się z zimna, na dół. Nagle zrobiło się zimno jak jesienią, niewykluczone, że tej nocy rozpoczęły się przymrozki. Oddech jej zamarzał, stopy miała niemal lodowate.

Zanim weszła do kuchni, by rozpalić w piecu, pobiegła do salonu, żeby wyjrzeć przez jedyne okno i sprawdzić, czy Signe nie stoi już pod gazową latarnią przed furtką, ale nikt tam nie stał, nie widać było żadnej mamy pełnej poczucia winy i żalu. Elise pośpieszyła do kuchni, zmięła jakieś stare gazety i wcisnę­ła je do kuchennego pieca. Potem dołożyła sporo szczap, kilka drew i wrzuciła zapałkę. Wkrótce podniosły się płomienie, su­che gałązki zaczęły trzaskać, a w głąb komina uniosła się chmura iskier.

Zostawiła drzwiczki pieca otwarte, póki ogień nie zajął na dobre drew, a potem nalała zimnej wody do miednicy, zrzuciła znoszoną, cieniutką koszulę nocną i umyła się pośpiesznie, by po chwili włożyć niedzielne ubranie. Przygotowała sobie wszystko poprzedniego wieczoru, żeby nikogo nie obudzić. Wełniane skar­pety były już tak przetarte, że niemal przezroczyste, zawiązała je pod kolanami niebieskimi podwiązkami. Gorset odziedziczyła po matce. Było w nim znacznie więcej haftek niż w gorsetach, które się teraz produkuje, tak przynajmniej wynikało z obrazków, które widywała w gazetach. Gdyby miała w sobie odrobinę próżności, poprosiłaby kogoś, żeby pomógł jej zasznurować gorset, tak by miała właściwą, podobną do klepsydry figurę, ale Elise nie mia­ła czasu na takie głupstwa i źle się czuła w ciasnej bieliźnie. Po­cieszała się, że lekarze ostatnimi czasy twierdzili, że im ciaśniej kobieta ściska swój gorset - klepsydrę, tym szybciej piasek życia się w niej przesypuje. Na wierzch włożyła zwykły stanik. Czytała gdzieś, że od niedawna sprzedaje się jakiś całkiem nowy model, ale nie miała pojęcia, co to takiego. Było jej to zresztą całkiem obojętne, bo i tak nie miała pieniędzy na nowe rzeczy. Na końcu włożyła niedzielną suknię, którą wielokrotnie już łatała i cerowa­ła, ale suknia ładnie leżała i Elise ładnie w niej wyglądała.

Różne myśli kłębiły się w jej głowie. Raz wydawało jej się, że nie zdoła wychować jeszcze jednego dziecka, po chwili dochodziła do wniosku, że nie może chłopca odesłać do całkiem obcych ludzi albo do sierocińca, w którym nikt nie będzie się nim zajmował, jak należy, nikt nie będzie go kochał, gdzie położą go w wielkiej sali wśród tłumu innych dzieci. Biedne maleństwo. Nie zrobił przecież nic złego, to jego rodzice powinni zostać ukarani, a nie on.

Nachodziły ją dziwne myśli. Zadawała sobie pytanie, jak by na to zareagowała, gdyby naprawdę kochała Emanuela. Czy by­łoby jej łatwiej? A może znacznie trudniej, bo wówczas byłaby naprawdę zazdrosna?

A gdyby chodziło o Johana i o jego syna? Na to pytanie od­powiedziała sobie bez chwili wahania. Wówczas pokochałaby to dziecko jak swoje własne!

Skończyła właśnie sznurować trzewiki, gdy usłyszała roz­paczliwy płacz na górze. To na pewno Sebastian, Hugo nie pła­cze w ten sposób. Biedactwo, przestraszył się na pewno, gdy się obudził w obcym łóżku, pewnie nie pamięta, co się zdarzyło po­przedniego wieczoru. Elise wzięła świecę i pobiegła na górę.

Siedział na łóżku z wielkimi, pełnymi przerażenia oczami, łzy spływały mu po policzkach. Hugo się nie obudził, zamachał tyl­ko rączką, jakby chciał odegnać te dźwięki, ale spał dalej.

Gdy Sebastian ją zobaczył, wyciągnął rączki i załkał:

- Bassen do domu!

Po raz pierwszy coś powiedział, sądziła nawet, że nie zaczął jeszcze mówić. Podniosła go i przytuliła.

- Sebastian zaraz wróci do domu, ale najpierw coś zjemy. Miała zamiar dodać „gdy się tata obudzi”, ale w porę ugryzła się w język. Sebastian nie poznał Emanuela i trudno było tego oczekiwać, skoro był taki malutki, gdy ojciec go opuścił.

Trzymając dziecko na ramieniu i świecę w drugiej ręce, ze­szła ostrożnie na dół po stromych schodach. Mały przestał pła­kać. Można było przypuścić, że będzie się bał obcego, mrocznego domu, ale nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie, okazy­wał Elise bardzo dużo zaufania. Może przyzwyczaił się do tego, że zajmują się nim coraz to inne obce kobiety. Dziwne, że prze­spał spokojnie całą noc, skoro Signe twierdziła, że od wielu tygo­dni nie może się wyspać.

Elise zapaliła lampę naftową nad kuchennym stołem. Zazwy­czaj nie zapalała jej o poranku, ale była niedziela, a poza tym mieli przecież gościa. Wkrótce zaświta dzień, za oknem już zro­biło się szaro.

Jesień. Zadrżała z zimna. Niedługo nadejdzie zima, z długi­mi, mrocznymi dniami, z zacinającym śniegiem, który wdziera się pod ubranie, ze śnieżną breją, która potrafi znaleźć drogę do wnętrza zdartych trzewików, ze sztywnymi palcami i pękającymi paznokciami. Jakże Elise nie cierpiała zimy!

A w domu jeszcze jedno dziecko! Jeszcze jedna gęba do wy­żywienia, ktoś, kto będzie potrzebował ciepłych ubrań, będzie miał katar, chore gardło i gorączkę, będzie płakał i budził ich po nocy.

Elise otrząsnęła się z tych myśli. Cóż to za bzdury? Przecież Sebastian tu nie zostanie. Zabawi u nich najwyżej kilka dni, może Signe już dziś po niego przyjdzie. Jest jego matką, jest młoda i nie ma żadnych innych obowiązków. Poza tym jej rodzice mają wiel­ki dwór i codziennie najadają się do syta, mają mnóstwo miejsca i na pewno każą codziennie palić w piecach, gdy nastają chłody. Gdy Signe przemyśli sprawę i dojdzie do wniosku, że Emanu­el nie może wychowywać chłopca w tym domu, w którym i tak nie brakuje dzieci, przyjdzie tu, w dalszym ciągu wściekła i zła, ale z innymi planami na temat przyszłości Sebastiana.

Z innymi planami na temat przyszłości Sebastiana... Elise po­sadziła chłopca na krześle i znalazła mu skórkę od chleba, którą mógł sobie żuć, póki kasza nie będzie gotowa.

- Teraz dołożymy do pieca, żeby w kuchni było ciepło i miło - powiedziała pogodnie, tak jak się mówi do maluchów, „głosem Jensine”, jak to nazywał Kristian.

- Ciepło i milo - powtórzył zadowolony Sebastian. Zerknęła na niego ze zdumieniem. Bardzo dobrze mówił jak na takiego malucha.

Gdy kasza się zagotowała, Elise znalazła czystą pieluchę po­śród rzeczy, które zdjęła wczoraj ze sznurka i których jeszcze nie zdążyła poskładać. Na szczęście były tam też jakieś ubranka Hugo, trzeba w to ubrać Sebastiana, póki nie wypierze jego włas­nych. Signe nie przyniosła mu nawet ubranek, a to, co miał na sobie wczoraj, było mokre.

Zaskrzypiały schody, ktoś stawiał ciężkie kroki, pewnie Ema­nuel się obudził. Wsunął głowę do kuchni.

- Już wstałaś?

- Znasz mnie przecież, zawsze się budzę o tej samej porze.

- Ale przecież nie musisz od razu wstawać! O rany, ale zim­no się zrobiło!

- Wejdź i zamknij za sobą drzwi, tutaj w kuchni zaraz będzie ciepło.

Emanuel rzucił Sebastianowi dziwne spojrzenie, zanim usiadł przy stole. Na koszulę nocną narzucił stary, zniszczony szlafrok, miał zmierzwione włosy i nieogoloną brodę. Był blady, jak niemal codziennie ostatnimi czasy, oczy miał podkrążone. Zmarszczyła brwi, spoglądając na niego. Niewiele w nim zostało z tego zadbanego, energicznego oficera Armii Zbawienia, które­go wówczas spotkała w Świątyni. Co się z nim stało? Czyżby dwa ostatnie lata tak na niego podziałały?

- Jak się czujesz?

Spojrzał na nią z rezygnacją.

- Dlaczego ciągle mnie o to pytasz?

- Bo wyglądasz niezdrowo, uważam, że powinieneś wybrać się do lekarza.

Machnął lekceważąco ręką.

- Czy jest coś dziwnego w tym, że niezdrowo wyglądam? Mówiłem ci przecież, że w kantorze jest fatalne powietrze. Mortensen pali przez cały dzień, a mnie nie wolno nawet okna otwo­rzyć. - Zamilkł, a po chwili dodał ostrożnie: - Nie widziałaś jej jeszcze?

- Chodzi ci o Signe? Nie, wyjrzałam przez okno, gdy tylko się obudziłam, i miałam nadzieję, że zobaczę ją przy furtce, pełną poczucia winy i żalu, ale nikogo tam nie było.

- Pełną poczucia winy i żalu - prychnął i westchnął głębo­ko. - Nie znasz się na ludziach, Elise. Żyjesz w swoim świecie i myślisz, że wszyscy są tacy jak ty.

Na końcu języka miała ciętą ripostę, ale nic nie powiedziała. To nie był najlepszy moment na kłótnię, ale jego słowa głęboko ją ubodły. Napisała książkę dlatego, że sporo już w życiu widziała. Jeśli nawet nie znała się na ludziach z „tamtej strony”, to wiedzia­ła bardzo dużo o dziewczętach z fabryki i ich rodzinach.

- Myślisz, że ona nie wróci?

- Nie, myślę, że ona nie wróci. - W jego głosie było tyle zde­cydowania, że Elise przystanęła i spojrzała na niego. - Pozbyła się problemu i jeśli myślisz, że ma wyrzuty sumienia, to musisz zmienić zdanie.

- Ale przecież na pewno kocha swoje dziecko! Roześmiał się szyderczo.

- Są tacy, którzy potrafią kochać tylko siebie.

Elise pokręciła głową z niedowierzaniem. Spojrzała w stronę Sebastiana, który siedział sobie spokojnie i gryzł suchą skórkę od chleba, jakby nigdy w życiu nie miał w buzi czegoś tak smakowi­tego. Był ślicznym, słodkim i zdrowym chłopczykiem.

- Signe twierdziła, że nie przespała nocy od wielu tygodni, ale Sebastian nie zapłakał tej nocy ani razu.

- No widzisz. Nie należy się po niej spodziewać niczego poza kłamstwami i przekleństwami. - Znów ciężko westchnął. - Mu­simy znaleźć inne rozwiązanie, Elise.

Obróciła się znowu w stronę męża.

- Żal mi tego chłopca.

Rzucił jej dziwne spojrzenie, a potem popatrzył na synka.

- Uważasz, że to moja wina?

- Oboje jesteście winni. A w każdym razie dziecko nie jest niczemu winne i nie powinno cierpieć za to, co zrobili rodzice.

Spojrzał na nią ponownie, jakby nic nie rozumiał.

- O co ci właściwie chodzi?

- Chodzi mi o to, że nie da się tak po prostu „pozbyć prob­lemu”, jak to określiłeś. Jeśli się płodzi dzieci, trzeba wziąć za nie odpowiedzialność. Czy on zrobił coś złego, że żadne z rodziców się o niego nie troszczy? Wiele bezdzietnych par nie posiadałoby się ze szczęścia, mając takiego ślicznego synka.

Emanuel przetarł oczy i podparł głowę dłońmi.

- Nie mów tak, Elise! Czy nie rozumiesz, że jestem w roz­paczy?

Znowu ogarnął ją niepokój, podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.

- Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Już świta, chyba będzie ład­na pogoda i piękny dzień. Może Hugo i Sebastian mogliby usiąść razem na desce na wózku Jensine? Chłopcy pomogą pchać. Jeśli się nie uda, to posadzimy ich w wózku na chrust. I tak musimy go ze sobą zabrać.

- Nie wiem, czy dam radę, Elise. Niech chłopcy sami nazbie­rają chrustu, ja mam zawroty i bóle głowy.

- Czy nie mógłbyś wreszcie przyznać, że coś ci dolega?

- Nie dolega mi nic poza bezradnością.

- Nie jest aż tak źle, żeby się całkiem poddawać. Oboje mamy pracę, chłopcy dokładają to, co zarobią po szkole. Poza tym po­magają nam pani Jonsen i Hilda. Wiele rodzin jest w o wiele gor­szej sytuacji.

- Nie rozumiem, jak możesz patrzeć na wszystko tak opty­mistycznie, Elise. Ja się czuję tak, jakbym tonął w bagnie i nie miał żadnych szans, by się z niego wydostać.

- Tylko dlatego, że masz inne przyzwyczajenia. Myślałam o tym podczas naszej ostatniej wizyty w Ringstad. Nic dziwne­go, że się źle czujesz w tych maleńkich pomieszczeniach i małym ogródku, skoro przywykłeś do salonów w Ringstad i do ogrodu, w którym można zabłądzić. Gdy przypomnę sobie stół śniada­niowy, uginający się pod świeżutkimi bułeczkami, masłem, wiel­kimi serami i mięsiwem, i pomyślę sobie o naszych skromnych posiłkach składających się z kaszy na wodzie albo suchego chleba z topionym chudym serkiem, nietrudno mi zrozumieć, że była to dla ciebie wielka odmiana. A jednak postanowiłeś do nas wrócić. Musisz zadać sobie pytanie, dlaczego tak postanowiłeś, i przypo­mnieć sobie, co cię tu ciągnęło.

Uniósł głowę i rzucił jej bolesne spojrzenie.

- Wróciłem tu dla ciebie, Elise. Nie chcę żadnej innej. Ale cała reszta... - Machnął ręką.

Elise poczuła bolesne ukłucie w piersi.

- Chodzi ci o dzieci...

Pokiwał głową, nie zdając sobie sprawy, że sprawia jej ból.

- Tak. O te wszystkie dzieci. Ty lubisz dzieci, mogłabyś zaj­mować się całą czeredą, nie myślisz jednak o tym, że nie wszyscy są tacy jak ty. Mnie boli głowa od tego hałasu, od pokrzykiwań chłopców, od nocnego płaczu maluchów, od trzaskania drzwia­mi, od szurania krzesłami po podłodze. Wczoraj Peder przewrócił stołek, gdy wybiegał z domu, a ty nawet nie zwróciłaś mu uwagi.

- Ty też nic nie powiedziałeś.

- Nie miałem siły. Bolała mnie głowa, miałem mdłości. Cho­ry jestem od tego bałaganu, od hałasu, od prania, które ciąg­le wszędzie wisi mi nad głową. Ale najgorsze jest to, że widzę, jaka jesteś blada, jak schudłaś. Niedługo będziesz taka sama jak wszystkie kobiety tu nad rzeką, zgarbiona, postarzała przed cza­sem. A byłaś taką piękną dziewczyną, gdy cię spotkałem.

Jego słowa dotknęły Elise.

- Nie czuję się ani stara, ani zgarbiona. Lubię pracować i uwa­żam, że dobrze mi się wiedzie. Czułam się jak w niebie, gdy prze­prowadziliśmy się do domku nad rzeką po wszystkich latach, które spędziłam w Andersengarden. A tu mamy jeszcze lepsze warunki. Ile rodzin ma własny domek z ogródkiem, w którym rośnie jabłoń i porzeczki? Jemy wprawdzie niewyszukane potra­wy, ale najczęściej do syta i mamy co dokładać do pieca.

Emanuel nie odpowiedział. Podniósł się z miejsca i powlókł do drzwi.

- Idę na górę, żeby się ubrać.

- Nie chcesz się umyć? W garnku na kuchni jest ciepła woda.

- Nie mam siły.

Powiodła za nim wzrokiem, czując, że znów - wzbiera w niej niepokój. To nie jest tylko kiepski nastrój i poczucie bezradności z powodu Sebastiana, to coś innego. „Jeśli Emanuel nie pójdzie do doktora, sama się do niego wybiorę”, pomyślała, zaczynając nakrywać do śniadania.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Elise znów podeszła do okna, nie wiedziała już, ile razy to zro­biła w ciągu dnia. Tymczasem zaczęło się ściemniać, a Signe się nie pojawiła.

Chłopcy wyruszyli sami. Mieli odwiedzić matkę i Asbjorna i nazbierać chrustu w lesie w Grefsen. Wzięli ze sobą sześć jutowych worków. Elise obiecała, że jeśli uda im się napełnić wszystkie, każ­dy dostanie dwie dziesięcioorówki. To dużo pieniędzy. Elise miała wyrzuty sumienia, obiecując im aż tyle, ale inni chłopcy wybierali się w tym czasie na łąkę zagrać w piłkę. Dlatego wszyscy trzej mieli smutne miny, ruszając w drogę. Elise uznała, że dobrze będzie, jeśli wyjdą na pewien czas z domu i pomyślą o czymś innym. Zwłaszcza Kristian, który tak źle znosił obecność synka Signe w domu.

Chłopców nie powinno być w domu, gdy zjawi się Signe i za­cznie zachowywać się tak jak poprzedniego dnia. Co za potwor­na kobieta! Jak Emanuel mógł jej ulec? I jeszcze zabrać ją do Ringstad i traktować jak własną żonę?

Jensine była już w łóżku, Hugo i Sebastian siedzieli na pod­łodze i bawili się zabawkami, które dostali od Hildy, bo Isac miał ich za dużo, i zabawkami, które dostali od pani Ringstad, a które pochodziły z dzieciństwa Emanuela. Od czasu do czasu Seba­stian popatrywał na nią pytająco.

- Mama?

- Mama przyjdzie jutro. A niedługo będzie kolacja. Emanuel zerknął na nich znad gazety, którą czytał, siedząc w bujanym fotelu i paląc fajkę. Ostatnimi czasy nie palił papiero­sów, Elise nie bardzo rozumiała dlaczego.

- Myślisz, że należy go okłamywać?

- Przecież nie wiemy, co się wydarzy, Emanuelu. Ona w końcu kiedyś się zjawi. Choćby po to, żeby mu przynieść jakieś ubranka.

- Wiesz, jakie jest moje zdanie. Nie przyjdzie.

- Myślisz, że w ogóle nie da znaku życia?

- Myślę, że ani nie przyjdzie, ani się nie odezwie. Leży za­pewne w czyimś łóżku i myśli tylko o zaspokojeniu swojej żądzy. Mogę cię zapewnić, że nie jest to proste.

Elise zerknęła na niego z wyrzutem. Czy musiał jej przypomi­nać, że dzielił z nią małżeńskie łoże? Elise rozumiała doskonale, że Signe lubi mężczyzn, i mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób zwabiła Emanuela na siano czy też w inne miejsce, w którym upra­wiali miłość. Uniosła pewnie spódnicę albo rozpięła suknię, żeby pokazać mu to, co miała do zaoferowania, a to nie było byle co.

- W tej sytuacji zabiorę Sebastiana jutro do Hildy i poproszę, by się nim zajęła przez jeden dzień.

- A co zrobisz pojutrze?

- Mówisz tak, jakby to był tylko mój problem.

- To ty chcesz, żeby tu został.

- A co mamy zrobić twoim zdaniem? Odłożył gazetę i pokręcił głową.

- Nie wiem, Elise. Jestem równie zrozpaczony jak ty, tylko nie mam siły o tym myśleć.

- Ciekawa jestem, czy chłopcy powiedzieli o wszystkim matce.

- Mogę sobie wyobrazić, jak by zareagowała.

- Ja też. Hilda też pomyśli swoje, ale ma dobre serce i nie od­mówi, jeśli go od razu przyprowadzę.

Emanuel podniósł się ociężale z fotela.

- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Chyba pójdę na spacer.

- Idź, a ja tymczasem przygotuję kolację. Jeśli Signe się mimo wszystko pojawi, postaram się panować nad sobą, choć miała­bym ochotę nią porządnie potrząsnąć.

Emanuel uśmiechnął się po raz pierwszy od dawna.

- Już sobie to wyobrażam. Elise musiała się roześmiać.

- Ja też. Musimy patrzeć na to z humorem, Emanuelu, co nam innego pozostało.

Emanuel obrócił się na pięcie i wyszedł.

Gdy Elise stanęła przy oknie, żeby odprowadzić go wzro­kiem, spostrzegła, że oparł się przez chwilę o słup, nim ruszył dalej. Wziął ze sobą laskę spacerową. Nie tylko dlatego, że dżen­telmeni zazwyczaj spacerowali z laską, ale po to, by naprawdę mieć się na czym wesprzeć, pomyślała. Jutro wybiorę się do dok­tora podczas przerwy obiadowej.

Na ulicy rozległ się straszny hałas, a po chwili pojawili się chłopcy, ciągnęli za sobą nie tylko taczki pełne worków z chru­stem, ale też wózek, równie pełen. Ciekawe, skąd go wzięli?

Elise pośpieszyła im na spotkanie.

- Ale z was zuchy! - Klasnęła w dłonie na widok pełnych worków.

- Asbjorn nam pomógł. Worki na wózku są pełne prawdzi­wych drew. - Peder był tak zdyszany, że prawie nie mógł mówić.

- Dostali to od Myszy - dodał równie zdyszany Evert.

Nawet po ciemku można było zauważyć, że Kristian jest tro­chę bardziej pogodny niż wtedy, gdy wychodzili. Uśmiechnął się do siostry.

- Matka i Asbjorn zajrzą tu jutro wieczorem. Matka mówiła, że musi ci coś powiedzieć.

Domyślam się, co chce mi powiedzieć”, przemknęło Elise przez myśl.

- Jak to miło. Całe wieki nas nie odwiedzali.

- Ostatnio byli wtedy, jak mało nie umarłaś w szpitalu - przy­pomniał sobie Peder.

- Jedliście coś?

Kristian pokiwał głową.

- I przed wyjściem do lasu i po.

- Baraninę w kapuście - rozpromienił się Evert. - Z praw­dziwymi klopsikami baranimi!

Ślinka napłynęła Elise do ust.

- Cieszę się. Obawiałam się, że matka źle się czuje i że Asbjorn was nie wpuści.

- Asbjorn?! - wykrzyknął Ebert z niedowierzaniem. - Asbjorn to swój chłop. Pożyczył nam wózek i worki, a potem oddał nam swoje własne drwa.

- Wspomnieliście im o Sebastianie? - Elise starała się, by jej pytanie zabrzmiało całkiem niewinnie.

Peder się roześmiał.

- Tak, szkoda, że nie widziałaś miny matki! Oczy miała jak talerze i zapytała, co Emanuel zrobił tej Signe. Ja powiedziałem, że Signe jutro po niego przyjdzie, a Kristian powiedział, że to wcale nie takie pewne. I matka zrobiła taką samą minę jak wtedy, gdy ja coś zbroiłem.

Elise poczuła na sobie pełne napięcia spojrzenie Kristiana, więc odwróciła się ku niemu.

- Nic więcej nie wiemy, Kristian. Signe się nie pojawiła, jutro będę musiała poprosić Hildę o pomoc. A potem znajdziemy ja­kieś rozwiązanie.

Peder spojrzał na siostrę z nieskrywanym zdumieniem.

- Dlaczego on nie mógłby tu zostać? Przecież Hugo na razie nie ma się z kim bawić, póki Jensine nie urośnie. Ja miałem Ever­ta. On był moim kolegą od urodzenia.

- On się wprowadził do nas dopiero dwa lata temu - zapro­testował Kristian. - Jak byłeś mały, miałeś tylko mnie.

Peder nie odpowiedział od razu, wyglądał na skonfundowa­nego. Po chwili twarz mu się rozjaśniła.

- Ale Evert i tak był moim kolegą. A teraz jest moim bra­tem - dodał z dumą.

Elise tknęła nagła myśl. Czy to możliwe, by Evert porówny­wał się teraz do Sebastiana? Spojrzała na obu chłopców.

- Tak, teraz Evert należy do rodziny i bardzo się z tego cieszę. Pomyśl tylko, jak nudno ci było bez niego, Peder. A ja miałabym parę silnych rąk mniej do noszenia wody i drew na opał.

Evert uśmiechnął się i wyprostował z dumą.

Emanuel nie wracał, choć dzieci poszły już spać i w domu zro­biło się cicho.

Elise ciągle biegała do okna i wyglądała na dwór. Nie potrafi­ła się niczym zająć, jej myśli krążyły wciąż wokół Emanuela, Sig­ne, Sebastiana i całego tego nieszczęścia.

Emanuel nie jest chyba aż takim tchórzem, żeby uciec po raz kolejny? Pokręciła głową, oburzona na samą siebie. On na pewno nie uciekł. Od kiedy wrócił, zachowywał się przyzwoicie. Nie zo­stawiłby jej w takiej sytuacji. Na pewno poszedł do Schwenckego, może nawet mu się zwierzył ze wszystkich problemów. Ko­bietom znacznie łatwiej przychodzi dzielenie się zmartwieniami z innymi, mężczyźni wszystko tłamszą w sobie. A rozmowa za­wsze pomaga, Elise po wielekroć tego doświadczyła. Emanuel lu­bił Schwenckego, a Schwencke sprawiał wrażenie człowieka mą­drego i rozsądnego, na pewno więc mu pomoże i udzieli rady.

Elise wyjęła papier i ołówek, i pomyślała, że mogłaby zacząć pisać historię o kobiecie, która jest w takiej samej życiowej sytu­acji jak ona. Oraz o podziale pracy w domu. Między kartkami znalazła pełne fantazji rysunki Pedera i rozpoczęty list do wuja Kristiana z Ameryki. Peder zdążył napisać zaledwie nagłówek i słowa: „to jest dom matki”. Zapewne przedsięwzięcie okazało się za trudne i dał sobie spokój.

Elise zerknęła na rysunek. Widniał na nim najdziwniejszy dom, jaki kiedykolwiek widziała, ze schodami ze wszystkich stron i z wielkim kominkiem, który wyglądał jak komin fabrycz­ny. Dom miał trzy piętra, a na każdym dziesięć okien, każde mniej lub bardziej krzywe, a z każdego okna wyglądała uśmiech­nięta twarz. Pod rysunkiem Peder napisał: „willa almsdorf”. Eli­se nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pederowi bardzo zależa­ło, żeby wuj wiedział, jak pięknie mieszka matka, ale dom, który narysował, przypominał bardziej budynek fabryczny niż willę w szwajcarskim stylu.

Wsunęła rysunek między kartki, Peder na pewno nie miał zamiaru jej go na razie pokazywać.

Czy na dworze słychać jakieś kroki? Zerwała się z miejsca i podbiegła do okna, ale nikogo nie było widać. Poczuła, jak na­pinają się jej mięśnie szyi, zapewne wkrótce rozboli ją głowa. Gdy usiadła ponownie, nie potrafiła się skupić na swojej opo­wieści. Może Emanuel zasłabł w ciemnościach i teraz leży bez­radny w nieznanym miejscu? Niewiele osób spaceruje po ulicach w niedzielny wieczór, zwłaszcza tu, tak daleko od miasta. Wiele czasu upłynie, nim ktoś go znajdzie. A jeśli będzie przejeżdżał jakiś powóz, ani woźnica, ani pasażerowie nie zauważą go zapewne w ciemnościach, bo w tej okolicy jest tak niewiele gazo­wych latarni.

Elise znów wstała i zaczęła krążyć po pokoju, załamując ręce w poczuciu bezradności. Może powinna poprosić panią Jonsen, żeby posiedziała przy dzieciach, i pójść poszukać Emanuela?

Gdy wreszcie usłyszała skrzypnięcie furtki, od razu podbieg­ła do okna. To był Emanuel! Z ulgą ruszyła do kuchni, żeby wyjść mu na spotkanie.

- Tak długo cię nie było!

Zdjął kapelusz i powiesił go na kołku.

- Przepraszam. Zaszedłem do Schwenckego, a on poczęsto­wał mnie winem. Od razu humor mi się poprawił.

- Niepokoiłam się o ciebie.

- Nie zaczynaj od nowa, bardzo cię proszę. Nic mi nie dole­ga, znam drogę do domu - uśmiechnął się, żeby załagodzić swoje słowa. - Paul Georg otrzymał właśnie nową dostawę. Kosztowne i wspaniałe przedmioty dekoracyjne ze srebra i porcelany. Gdy­bym był bogaty, kupiłbym wszystkie od razu.

- Czy domyślasz się, skąd on bierze pieniądze na tak drogie towary?

Emanuel pokręcił głową.

- Nie, to dla mnie zagadka. Próbowałem zadać mu to py­tanie, ale od razu zmienił temat. Musi mieć żyłkę do handlu. Do tego potrzebny jest talent. Jedni go mają, inni nie. Wolałbym się zajmować czymś takim, zamiast siedzieć w tym przeklętym kantorze.

- Nie mogłeś go zapytać, czy nie potrzebuje kogoś, kto by stanął za ladą?

Emanuel pokręcił głową.

- Wiele bym nie zarobił. Trzeba być handlarzem i właścicie­lem takiego sklepu, żeby były z tego porządne pieniądze.

- Może to właśnie on pomógł Mimmi Tynaes, skoro ma takie piękne mieszkanie.

- Też o tym pomyślałem. To by znaczyło, że doskonale zara­bia! A co tu się działo? - Wskazał poddasze ruchem głowy.

- Wszyscy śpią. Chłopcy świetnie się spisali. Przywieźli do domu nie tylko taczki, ale i wózek pełen worków z chrustem i drwami. Wózek pożyczyli od Asbjorna. Dostali od niego na­wet trochę drew. Kristian mówił, że matka i Asbjorn wybierają się do nas jutro po południu. Matka chce ze mną o czymś po­rozmawiać.

Twarz mu pociemniała.

- Domyślam się, o co chodzi. Chłopcy powiedzieli na pewno o Signe i Sebastianie.

- Odniosłam wrażenie, że chodzi o coś innego. W każdym razie powinniśmy ich ładnie przyjąć, nie odwiedzali nas od cza­su, gdy leżałam w szpitalu.

- Co zrobimy z małym? Nie może go tu przecież być, gdy przyjdzie twoja matka.

- Oczywiście, że może. Nie zrobiliśmy przecież nic złego.

- Ona na pewno powie, że to szaleństwo z naszej strony, że­śmy go przyjęli.

Elise poczuła, że za chwilę wybuchnie.

- Myślę, że pora skończyć mówić o Sebastianie tak, jakby był jakąś rzeczą, której chcemy się pozbyć! To małe dziecko, które potrzebuje troski i miłości, dziecko, któremu brakuje matki i ojca i które zostało w skandaliczny sposób potraktowane! Nie oddam go nikomu, póki nie będę pewna, że trafi do porządnych ludzi, którzy potrafią mu dać to, czego potrzebuje.

Emanuel przystanął i spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Nie zamierzasz go chyba zatrzymać?

- Gdybyś pomagał mi więcej w domu, mogłabym to roz­ważyć. Ale w takiej sytuacji, w jakiej teraz, jesteśmy, nie wiem, czy temu podołam.

Zauważyła, jak Emanuel zapada się w siebie, bezradny i zre­zygnowany.

- Oczekujesz, że będę szorował podłogi i robił pranie? Pokręciła głową w poczuciu rezygnacji.

- Nie, ja niczego nie oczekuję, dawno zrozumiałam, że ko­biety i mężczyźni patrzą na to zupełnie inaczej. Może jest jakieś prawo, które stanowi, że kobiety mają pracować dwa razy dłużej niż mężczyźni. W każdym razie kobiety tu, nad rzeką Aker.

Wiedziała, że jej słowa są pełne sarkazmu i nieprzyjemne, ale nie mogła się powstrzymać. Dobrze wiedziała, że Emanuel nie jest niczemu winien i że większość mężczyzn z jego warstwy społecznej wyznaje podobne poglądy, ale boleśnie odczuwała tę niesprawiedliwość. Potrzeba całkiem innego podejścia, by cokol­wiek mogło się zmienić na lepsze. Mężczyźni nie mogą uważać, że hańbi ich udział w domowych obowiązkach, powinni uznać, że to zupełnie naturalne. Niektórym mogłoby się nawet spodo­bać gotowanie albo zajmowanie się dziećmi.

Emanuel westchnął ciężko i usiadł w fotelu bujanym, zapalił fajkę i sięgnął po gazetę.

- Pewnie znów masz te kobiece sprawy, skoro jesteś taka zła. Cisnęła mu surowe spojrzenie, ale nie odpowiedziała. Wzięła przybornik krawiecki, znalazła stertę dziurawych skarpet i usiad­ła przy lampie parafinowej.

W jej myślach pojawił się Johan. Wkrótce dostanie jej list. Wtedy zrozumie, jak ją rozczarował, wyjeżdżając bez pożegna­nia. Zrozumie także, że jej ciepłe uczucia wobec niego nie wy­gasły i nigdy nie wygasną, ale Elise nie może zniszczyć swojego domu. I tak by nie dostała rozwodu. Nikomu w tej części miasta się to jeszcze nie udało, pewnie tylko niektórym z tamtej strony rzeki. W ostatnim numerze „Husmoderen” przeczytała, że w cią­gu ostatniego roku w Kristianii nie było ani jednego rozwodu. Z tego wynika, że niełatwo rozwód uzyskać.

Zastanawiała się, w jaki sposób urządza sobie życie bohema. Ci wyznawcy „wolnej miłości” przecież też muszą mieć dzieci. Co z nimi robią? Kto je utrzymuje?

Może mają bogatych rodziców i służbę, nianie i guwernant­ki, które się nimi zajmują. Ale przecież te dzieci gdzieś muszą mieszkać, a to chyba wstyd mieć wnuka urodzonego poza mał­żeństwem?

Johan... Elise westchnęła. Jakże mu się wiedzie? Sam w wiel­kim mieście, bez rodziny, bez przyjaciół, pewnie w spartańsko urządzonej kawalerce w ciemnej bocznej uliczce, po której krą­żą podejrzane indywidua szukające cienia. No a język? Czy jest ktoś, kto go rozumie, ktoś, z kim mógłby porozmawiać? Zmar­twiona zmarszczyła czoło. Stypendium nie jest wysokie, a Pa­ryż to podobno drogie miasto. Johan nie jest rozrzutny i zapew­ne woli mieszkać najtaniej, jak się da. Nie zdziwiłaby się, gdyby wciąż miał nadzieję, że Elise przyjedzie kiedyś do niego z dzieć­mi, a wówczas powinien mieć jakieś oszczędności.

Emanuel odłożył gazetę.

- Jestem zmęczony, chyba się położę.

- Już? - rzuciła mu badawcze spojrzenie.

- To był długi dzień. Nieskończenie długi dzień - dodał, z naciskiem na „nieskończenie”. - Jutro muszę być wcześniej w kantorze. Mam trochę spraw, których wczoraj nie zdążyłem załatwić.

- Wolałabym skończyć cerowanie tych skarpet.

- Ależ oczywiście. Nie musisz się przecież jeszcze kłaść. Zabrzmiało to tak, jakby wolał, żeby się jeszcze nie kładła.

- W takim razie jeszcze trochę posiedzę. Dobranoc, Emanuelu.

- Dobranoc, Elise. - Podszedł do niej i pocałował w poli­czek. Ukłuła ją szczecina jego zarostu.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Temperatura znów wzrosła. Na szczęście. Październik się ledwo zaczął, nie powinno być jeszcze tak zimno.

Elise zwolniła, zbliżając się do Beierbrua. Wózek terkotał, jedno kółko się przekrzywiło. Już dawno temu powinna zapy­tać Wang - Olafsena, czy nie chcieliby już odzyskać wózka, ale za każdym razem odsuwała od siebie tę myśl. Gdyby potrzebowali wózka, sami by się zgłosili.

Hugo i Sebastian wyglądali uroczo, siedząc blisko siebie, pod jednym kocykiem. Hugo zaakceptował lokatora w swoim łóżku i towarzysza zabaw, śmiał się i wygłupiał, prowokując Sebastiana do śmiechu. Elise ciepło się robiło na sercu, gdy na nich patrzyła. Peder miał rację, Hugo potrzebował kogoś, z kim mógłby się ba­wić, gdy nie przebywał u Hildy i Isaca. Jensine była za mała, do­piero gdy nauczy się chodzić i mówić, zaczną się cieszyć swoim towarzystwem. Na razie ma dopiero dziewięć miesięcy i minie pewnie cała zima, nim to się stanie.

Elise uniosła wzrok i zerknęła w stronę domku nad rzeką. Z komina unosił się dym, wodospad huczał głośniej niż przed­tem. Z okienka w sieni sączyło się słabe światło, podobnie zresztą jak z okna w salonie. Hilda nie oszczędzała ani drew, ani parafi­ny. Niedługo zrobi się jasno, a ona jeszcze nie zgasiła lamp.

Elise zasępiła się. Hilda ma wprawdzie dobre serce i bardzo wydoroślała, ale jak się zdenerwuje, to strzela na oślep i nie boi się mówić, co myśli. Wpadnie w szał, gdy się dowie, co zrobiła Signe, może nawet tak się zdenerwuje, że nie zechce przyjąć Se­bastiana. I co wtedy? Elise musi przecież iść do pracy.

Hugo ożywiał się zawsze, gdy zbliżali się do domku nad rze­ką, dobrze się tam czuł i lubił Isaca. Próbował wyjść z wózka, za­nim dotarła do drzwi.

- Zaczekaj, Hugo. Sebastian pójdzie z tobą.

Wyjęła obu chłopców z wózka, zapukała i otworzyła drzwi. Uderzyła w nich przyjemna fala ciepła. Ogień trzaskał w piecu kuchennym i w piecu w salonie.

- Witajcie! - Głos Hildy dobiegł z sypialni. - Zaraz będę go­towa. Zaspaliśmy.

Zaspali? Jak można zaspać, skoro fabryczne syreny wyją o szóstej.

- Przyprowadziłam gościa! - zawołała Elise. - Rocznego chłopczyka, który chciałby dziś u ciebie zostać.

Hilda wysunęła głowę z sypialni.

- Rocznego chłopczyka? Kto to taki?

- Syn Emanuela.

Zapadła cisza. Twarz Hildy zamieniła się w znak zapytania.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że to jest syn Signe? - wy­krztusiła wreszcie z niedowierzaniem.

- Owszem. Wpadła do nas jak burza w sobotę, zostawiła go i wyszła, zanim zdążyliśmy zareagować. Od tej pory jej nie wi­dzieliśmy.

Hilda wyszła do kuchni. Miała na sobie nową suknię i wyglą­dała tak, jakby się wybierała na przyjęcie. Elise zdziwiła się tak bardzo, że zapomniała, o czym rozmawiały.

- Wybierasz się gdzieś?

- Nie, czekam na kogoś.

- Na kogo?

- Muszę ci się ze wszystkiego zwierzać? - Uśmiechnęła się tajemniczo i spojrzała na Sebastiana. - A więc to jest ten bękart.

- Cicho! - Elise spiorunowała siostrę wzrokiem. - Jak mo­żesz mówić przy nim takie rzeczy?

- Jest jeszcze za mały, żeby zrozumieć, co to znaczy.

- Ale kiedyś zrozumie i to go zaboli.

Hilda nic nie powiedziała, stała w milczeniu i przyglądała się Sebastianowi, który zdążył już chwycić jeden z samochodzików Isaca i usiadł na podłodze, żeby mu się przyjrzeć.

- Zamierzasz go wziąć pod swój dach? - Spojrzała na siostrę badawczo.

- Oczywiście, że nie. Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie miałam jednak pomysłu, co z nim dziś zrobić.

Hilda skrzyżowała ramiona na piersiach i oparła się o fra­mugę.

- Co się z tobą dzieje? Najpierw litujesz się nad tym draniem, a teraz chcesz pomóc jego bękartowi! Nie masz za grosz godno­ści? Twoje zachowanie oznacza, że akceptujesz fakt, że Emanuel cię zdradził, wziął do łóżka żonę numer dwa i próbował ode­brać Hugo jego schedę. To trochę za dużo, moim zdaniem. A po­tem dajesz kosza najwspanialszemu chłopakowi w całej dzielnicy i odrzucasz szczęście, które niewielu ludziom się przytrafia. Ni­gdy cię nie zrozumiem!

Elise westchnęła ciężko.

- W głębi duszy dobrze wiesz, że to nie takie proste. Ty też byś nie umiała odwrócić się od tego niewinnego maleństwa i za­nieść go na policję albo do sióstr miłosierdzia, którym i tak nie brakuje sierot. Jeśli zaś chodzi o Emanuela, to już ci tłumaczy­łam, dlaczego nie widziałam innego wyjścia. Słyszałaś o kimś tu nad rzeką, kto opuścił męża i swoje dzieci? Mówisz tak, jakbym była córką hurtownika i mogła zostawić rozwiązanie wszystkich problemów bogatemu ojcu, który ma wpływowego adwokata, który potrafi fałszować dokumenty i kupować wszelkie pozwole­nia. Wzrusza mnie twoja troska, ale nie udawaj, że wszystko jest prostsze niż w rzeczywistości. Ja znam życie.

Hilda opuściła ręce i podeszła do pieca.

- Napijesz się kawy przed wyjściem?

- Nie, dziękuję, nie mam czasu. - Zawahała się. - Czy to zna­czy, że mogę go zostawić?

- Chyba nie sądzisz, że odwrócę się od niewinnego maleń­stwa i zaniosę je na policję albo do sióstr miłosierdzia, którym i tak nie brakuje sierot? - uśmiechnęła się Hilda.

Elise musiała się roześmiać.

- Wiedziałam, że mogę liczyć na ciebie. Dobra z ciebie sio­stra, Hildo. - Elise ruszyła w stronę drzwi, ale po chwili się za­trzymała. - Ale co z twoim gościem? Możesz się zająć trójką dzieci, chociaż się spodziewasz wizyty?

- Przyzwyczaił się już do Isaca i do Hugo, jeden mniej, jeden więcej nie gra żadnej roli.

Elise postawiła dwa kroki i znów się zatrzymała.

- Czy mogłabym dziś nie przychodzić tu w czasie przerwy obiadowej? Mam ważną sprawę do załatwienia.

Hilda spojrzała na siostrę pytająco.

- Coś się stało?

- Dlaczego pytasz?

- Zazwyczaj załatwiasz sprawy dopiero w drodze powrotnej do domu. A poza tym coś mi mówi, że wcale nie wybierasz się do sklepu.

- Jesteś jasnowidzem? Ale masz rację. Wybieram się do leka­rza, żeby go o coś zapytać. Nie chodzi o mnie, tylko o Emanuela. Tak często cierpi na bóle głowy i robi mu się słabo.

- A jest w tym coś dziwnego? Też by mnie bolała głowa, gdy­bym była na jego miejscu.

Elise postanowiła nie zwracać uwagi na pogardę w jej tonie.

- Rozumiem, że człowieka może boleć głowa od ciężkiego, pełnego dymu powietrza w kantorze i od zmartwień, ale od tego chyba nie robi się nikomu słabo?

- Może to wyrzuty sumienia.

Elise czuła ściskanie w dołku, gdy zbliżała się do gabinetu dok­tora.

Jak zwykle w poczekalni było mnóstwo pacjentów, ale gdy tylko weszła, ktoś został wezwany do gabinetu, więc Elise zmę­czona opadła na zwolnione miejsce.

Ożyły w niej od razu wspomnienia, przypomniała sobie, gdy przyszła tu, żeby upewnić się, że naprawdę jest w ciąży, a z gabi­netu wyszedł człowiek o kulach, z zabandażowaną głową. Upuś­cił jedną z kul na podłogę, więc Elise pośpieszyła mu z pomocą. Nigdy w życiu nie widziała równie przerażonej twarzy jak twarz tego człowieka w chwili, gdy ją rozpoznał.

Dziś nietrudno zrozumieć jego reakcję. Musiał się przerazić, gdy stanął nagle twarzą w twarz z dziewczyną, którą zgwałcił, a na dodatek stwierdził, że ona jest w ciąży.

Jakie to dziwne, że jej ukochany Hugo był przyczyną takiego gniewu i takiej rozpaczy.

A teraz Sebastian stał się przyczyną wojny między swoimi ro­dzicami i nieporozumień między nią a Emanuelem. Jeszcze jed­no dziecko, które nie prosiło się na świat i było niewinną ofiarą dorosłych.

Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Ile zła ludzie wyrzą­dzają sobie samym i innym!

Doktor uśmiechnął się na jej widok, nie zapomniał pewnie, że wzięła Everta pod swój dach. Powiedział jej wtedy, że pani Berg, która przedtem zajmowała się Evertem, była jego pacjent­ką przez czterdzieści lat. Lekarz ucieszył się, gdy się dowiedział, że Evert jest najlepszym uczniem w klasie i że chce zostać dok­torem. „Żeby pomóc tym, którzy chorują na suchoty i którym doktor nie potrafi pomóc”, powiedział wówczas Evert. Elise przypomniała sobie, jak się przestraszyła, że doktor się obrazi, ale on rozpoczął poważną rozmowę z Evertem o tym, jak trudno wyleczyć suchoty.

- Dzień dobry, pani Ringstad. Chyba nie zaszła pani znowu w ciążę?

Elise zarumieniła się i pokręciła głową.

- Nie, przyszłam ze względu na mojego męża. Twierdzi, że nic mu nie jest, ale ja się o niego martwię.

Lekarz zdjął okulary, usiadł wygodniej i czekał na ciąg dalszy jej opowieści.

- Często boli go głowa i łatwo traci równowagę. Wydaje mi się, że jest bardzo blady i ma znacznie mniej siły. Wygląda na to, że musi się bardzo wysilać, żeby podnieść coś ciężkie­go, na przykład wiadro z wodą. Nawet wiązka drew wydaje mu się cięższa niż przedtem, ale nie chce przyznać, że coś mu dolega. Kilka razy podczas wieczornych spacerów zachwiał się na nogach. Pierwszy raz zauważyłam to, gdy wypiliśmy po kieliszku wina, zażartowałam nawet z niego, bo sądziłam, że to właśnie od tego. Ale zdarzyło się to jeszcze kilka razy, więc się zaniepokoiłam. Zupełnie jakby nogi go nagle zawo­dziły.

Lekarz pokiwał głową i popatrzył na nią w zamyśleniu.

- Zauważyła pani może, że pogorszył mu się wzrok?

- Nie, nie wiem - odparła po chwili zastanowienia. - Nic o tym nie wspominał.

- A czy ma jakieś problemy z oddawaniem moczu?

- O tym też nie słyszałam, ale na pewno nic by mi o tym nie powiedział, nawet gdyby tak było.

- I nie wie pani, czy nie bolą go ręce i ramiona, mniej więcej jak wówczas, gdy mówimy, że ręka nam zdrętwiała?

Elise ponownie pokręciła głową.

- Czy pan doktor ma coś szczególnego na myśli?

- Nie, nie. Próbuję tylko zgadnąć, co to może być. Musiał­bym pobrać próbkę moczu, żeby postawić diagnozę, a i wtedy byłoby to trudne. Wiele chorób daje podobne objawy, a poza tym każdy może to przechodzić na swój własny sposób. Jeśli miałbym mu pomóc, musiałby tu przyjść sam.

Elise podniosła się.

- Postaram się go przekonać, ale nie wiem, czy mi się uda.

- Jeśli poczuje się naprawdę kiepsko, na pewno sam przyj­dzie. - W jego głosie pojawiła się nuta sarkazmu.

Elise zapłaciła, podziękowała za poradę i wyszła, równie bez­radna jak przedtem.

Z pewnym napięciem szła po Hugo i Sebastiana po pracy. Jeśli Signe się nie pojawi, trzeba będzie znaleźć inne wyjście. Mogłaby spróbować umieścić go w żłobku i odbierać po południu, jak kie­dyś Hugo. To mogłoby się udać, może Sebastian czułby się tam lepiej niż Hugo. Najtrudniej by było zapewne po powrocie do domu. Jeśli dolegliwości Emanuela mają związek z dziecięcymi krzykami i ciasnotą, to na pewno jego zdrowie się nie poprawi, gdy w domu przybędzie jeszcze jedno dziecko. A jeśli to jakaś poważna choroba, to może z tego wyniknąć prawdziwa katastro­fa. Nie zdołałaby utrzymać rodziny ze swojej pensji, nie mogliby dalej mieszkać na Hammergaten, no i nie miałaby czasu na pi­sanie.

Hilda czekała na nią w drzwiach.

- Wyglądasz, jakbyś była bardzo zmęczona, Elise. - W gło­sie Hildy zabrzmiała nuta współczucia. - Jeśli Signe po niego nie przyjdzie, będziecie musieli pojechać do Kongsvinger, żeby za­wieźć go do dziadków. Jest wprawdzie uroczy, ale trzech chłop­ców w podobnym wieku to dla mnie trochę za dużo. Paulsen jest tego samego zdania.

Hilda przestała mówić „pan Paulsen”, ale nie przeszli jeszcze na ty. Elise pomyślała wprawdzie rano, że Hilda spodziewa się majstra, ale mimo wszystko była zaskoczona.

- Wygląda na to, że zostaliście przyjaciółmi. Hilda uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona.

- Przecież tego nie kryłam. Opowiedziałam Paulsenowi całą tę historię. Był wstrząśnięty zachowaniem Signe. Ale obawia się, że to dla mnie za dużo. Nie odzyskałam jeszcze sił po ostatnim porodzie, a on chciałby, żebym była zdrowa. Mogę nadal zajmo­wać się Hugo. Gdy chłopcy się bawią, mogę się na chwilę poło­żyć albo usiąść i poczytać. Ale gdy bawią się we trójkę, zaczynają często krzyczeć i przepychać się.

- Rozumiem, Hildo. Nie wiem tylko, co zrobić. Pomyślałam, że zapytam w żłobku, ale obawiam się, że nie mają więcej miejsc. Poza tym mogą odmówić, gdy się dowiedzą, że to dziecko, które w zasadzie nie pochodzi z tej dzielnicy.

- Nie słyszałaś, co powiedziałam? Musicie go zawieźć do jego dziadków.

- Nie odważą się go przyjąć. Signe postanowiła, że Emanuel ma się zająć swoim synem, i rodzice się jej nie sprzeciwią. To bar­dzo uparta i zepsuta osoba. Emanuel twierdzi, że jest podobna do jego matki, obie są równie trudne. Mówi, że nie znam się na ludziach i że los mi wiele oszczędził, skoro nie potrafię zrozu­mieć takiego zachowania.

- Mówi, że ty nie znasz się na ludziach? - prychnęła Hil­da. - Wiesz o ludziach znacznie więcej niż on.

- Ja też tak uważam, ale mówimy o zupełnie różnych śro­dowiskach. Powiedziałam mu, że cieszę się, że wychowałam się tam, gdzie się wychowałam, chociaż ojciec tyle pił pod koniec życia. Wolę być biedna niż żyć wśród takich ludzi jak Signe czy pani Ringstad. Muszę przyznać, że matka Emanuela była bardzo miła podczas naszej ostatniej wizyty, ale widzę wyraźnie, że coś się w niej tli. Nie chciałabym przebywać w jej towarzystwie na co dzień.

Hilda wzdrygnęła się.

- Zgadzam się z tobą. Ja też bym wolała zostać w Andersengarden i żyć w nędzy. Czy to nie dziwne? Już prawie zapomniałam, jak ojciec się zachowywał, gdy był pijany, ale cza­sem mi się śni i to są zawsze nieprzyjemne sny. Ojciec przeklina i wrzeszczy, wywraca krzesła i jest niedobry dla matki. Budzę się cała zapłakana.

Elise spojrzała na siostrę. Rzadko o tym rozmawiały. Elise wiele już zapomniała, a w każdym razie starała się odsuwać od siebie te wspomnienia. Ale teraz ujrzała w duszy straszny obraz. Obraz pijanego ojca, stojącego z siekierą w ręku. Peder i Kristian bawili się w pokoju, a matka była w fabryce. Elise i Hilda tak się przestraszyły, że zbiegły na dół i ukryły się za zaspą na podwó­rzu. Gdy tam siedziały, trzęsąc się z zimna i ze strachu, zaczę­ły wyobrażać sobie, co może zrobić ojciec, i wreszcie niepokój o chłopców przeważył nad strachem i obie weszły na palcach na górę. Zastały ojca śpiącego na kuchennej podłodze.

Elise otrząsnęła się z tego wspomnienia i poszła za Hildą do salonu.

W salonie było bardzo ciepło. Na podłodze siedzieli Hugo, Isac i Sebastian i bawili się zgodnie. To znaczy każdy bawił się swoją zabawką, ale siedzieli bardzo blisko siebie.

Hugo podniósł wzrok i zobaczył, kto przyszedł. Wstał i ra­dośnie wybiegł na spotkanie matce. Elise wzięła go na ręce, a on wtulił się w jej szyję.

Gdy Sebastian zobaczył, co robi Hugo, postanowił zrobić to samo. Elise wzięła go na drugie ramię. Wtedy Hugo się zdener­wował, uderzył i popchnął Sebastiana. Sebastian rozkrzyczał się okropnie. Elise posadziła obu chłopców na podłodze i skarciła synka.

- Sama widzisz! - Hilda zawołała ostro. - Nic dziwnego, że Hugo jest zazdrosny, nie przywykł do tego, że musi cię z kimś dzielić.

- Na pewno mu to nie zaszkodzi. Hilda westchnęła z rezygnacją.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że zamierzasz go zatrzymać?

- A co ty byś zrobiła?

- Przeszukałabym całe miasto i znalazła tę jego przeklętą matkę, potrząsnęłabym nią porządnie, powiedziałabym jej parę słów prawdy i postraszyłabym ją policją. Jestem pewna, że są ja­kieś kary dla tych, co uciekają od własnych dzieci.

- Ona od niego nie uciekła, ona go zostawiła ojcu.

- To jest na pewno też karalne! - Hilda skrzyżowała ramiona na piersiach i spojrzała na siostrę gniewnie.

Elise musiała się uśmiechnąć.

- Masz swoje własne zasady, Hildo. Dzięki za pomoc. Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiała cię o to błagać.

Hilda wzięła na ręce Isaca i zaniosła go do kuchni.

- Jeśli nie znajdziesz żadnego innego rozwiązania, przypro­wadź ich też jutro. Mam tu kurtkę, z której Isac już wyrósł, mo­żesz ją wziąć dla Sebastiana.

Wzruszona Elise ubrała chłopców i posadziła ich w wózku.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Emanuel wrócił do domu wcześniej i zabrał już Jensine od pani Jonsen. Przywitał Elise dziwnym, pytającym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Czyżby domyślił się, że była u doktora, czy raczej był ciekaw, co powiedziała Hilda, gdy zobaczyła Sebastiana?

- Hilda uważa, że powinniśmy postarać się znaleźć Signe, ale gdy wychodziłam, dodała, że mogę go jutro przyprowadzić, jeśli nie znajdziemy żadnego innego rozwiązania.

Zauważyła, że na jego twarzy odmalowała się ulga.

- To miło z jej strony.

- Przyszło mi do głowy, że możemy zapytać Carlsenów. Ka­rolinę i Signe dobrze się ze sobą czuły, pamiętasz?

- Ja też o tym pomyślałem. Jeśli nawet nie zamieszkała u nich, to mogą wiedzieć, gdzie jej szukać. - Emanuel zamyślił się. - Ale wcale nie jestem pewien, czy Karolinę nam to zdradzi. Jest na mnie wściekła, podobnie jak jej rodzice.

- W takim razie najlepiej będzie, jeśli pójdę tam sama. Zro­bię to od razu, zanim przyjdą matka i Asbjorn.

- Nie jesteś zmęczona?

- Jestem, ale dam radę. Trzeba to zrobić jak najszybciej, żeby Signe zrozumiała, że nie możemy go zatrzymać. Szkoda, że wczo­raj o tym nie pomyśleliśmy.

Emanuel pokiwał głową.

Zerknęła na niego, niepewna, co sobie myśli. Czyżby zmienił zdanie? Może jednak chce zatrzymać Sebastiana?

- Byłam u lekarza podczas przerwy obiadowej. Ale powie­dział, że musi cię zobaczyć.

- Mówiłem ci przecież, że nic mi nie dolega. Udała, że nie słyszy.

- Pytał, czy masz problemy z oddawaniem moczu i czy masz bóle w ramionach i nogach.

Tym razem zareagował.

- Jakie bóle?

- Drętwienie rąk i nóg. Pytał jeszcze, czy wzrok ci się pogor­szył.

Emanuel odwrócił się do niej plecami.

- Jak poszło z dziećmi? Ładnie się bawiły?

Zrozumiała, że wolałby zmienić temat, ale Elise nie zamie­rzała się poddać i podjęła wątek.

- Odniosłam wrażenie, że doktor ma jakieś podejrzenia, ale nie chce mi tego powiedzieć. Może jakieś lekarstwo szybko by ci pomogło, ale jeśli nic nie zrobisz, twoje zdrowie może się pogorszyć.

- Moja matka mówiła zawsze, że co szybko przychodzi, rów­nie szybko znika. Większość chorób przechodzi sama z siebie.

- Wydaje mi się, że sporo czasu już upłynęło, od kiedy po raz pierwszy zrobiło ci się słabo. A przez całe lato byłeś dziwnie blady.

Emanuel westchnął ze zniecierpliwieniem.

- Czy nie mogłabyś zostawić mnie w spokoju? Mamy chyba dość problemów, nie musimy tworzyć sobie kolejnych.

Elise umilkła.

Gdy tylko zdjęła chłopcom kurtki i czapki i dała im jakieś za­bawki, odwróciła się w stronę wyjścia.

Emanuel stał w milczeniu i patrzył na żonę. Wyglądał tak, jak­by chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się na to zdobyć. W końcu się odezwał.

- Mówiłaś, że wspominał coś o pogorszeniu wzroku. Czy mó­wił coś o drganiu mięśni w oku?

Elise zastanowiła się.

- Nie przypominam sobie. Wydaje mi się, że wspomniał tyl­ko o pogorszeniu wzroku.

Emanuel zamilkł, a Elise postanowiła już o nic nie pytać. Emanuel pewnie zacznie mówić, jeśli Elise przestanie go nękać.

Próbowała przypomnieć sobie, kiedy ostatnio była u Carlsenów, i doszła do wniosku, że to było wtedy, gdy Emanuel nagle znik­nął, bo wezwano go do łóżka chorej Signe. Karolinę była równie niemiła jak zwykle i twierdziła, że nie ma pojęcia, gdzie jest Ema­nuel. Wtedy pojawił się pan Carlsen i gdy dowiedział się, o co chodzi, przeprosił ją za zachowanie Karolinę.

Elise zadrżała, wolałaby nie mieć nic wspólnego z tą rodzi­ną, ale wiedziała, że nie ma żadnego innego wyjścia. Tylko od Carlsenów mogła się dowiedzieć, czy Signe ma innych znajo­mych w Kristianii. Bardzo możliwe, że ich odwiedziła, a może nawet zamieszkała u nich. Elise pokręciła głową. Carlsenowie nie przyjęliby pod swój dach młodej matki, która opuściła swoje dziecko, i to wnuka ich bliskich przyjaciół, Ringstadów.

Bez trudu zeszła z góry, ale gdy zaczęła się wspinać na wzgó­rze Aker, poczuła, jak bardzo jest zmęczona. W kantorze mia­ła dziś bardzo dużo pracy. Podczas przerwy obiadowej pobiegła do lekarza, a zaraz po pracy odebrała chłopców i pchała ciężki wózek pod górę do domu na Hammergaten. Wczoraj wieczorem późno się położyła, źle spała i znów obudziła się przed świtem. Teraz poczuła, że bolą ją plecy i kark.

W końcu dotarła na górę. Spojrzała w stronę domu Paulsena juniora i zaczęła się zastanawiać, jak mu się żyje z nową uko­chaną. Dziwne, że oddał Isaca, jakby nie stanowiło to dla niego żadnej różnicy. Czy mężczyźni tak bardzo różnią się od kobiet? Gdyby ona miała oddać Hugo albo Jensine, zamartwiłaby się na śmierć.

Po chwili jej spojrzenie powędrowało na drugą stronę ulicy, tam gdzie mieszkał majster. Wszystkie okna były jasne, majster nie szczędził widać parafiny. Jeśli naprawdę kocha Hildę, to cze­mu się z nią nie ożeni? Czy dlatego, że nie jest dla niego odpo­wiednią żoną, czy dlatego, że jest za młoda? Czy spojrzy kiedyś na to inaczej? Hildzie byłoby równie trudno dostać rozwód jak każdej innej kobiecie, ale taki człowiek jak Paulsen mógłby to chyba załatwić. Skoro Reidar wyjechał do Kopenhagi, zamierzał zostać tam parę lat i nie chciał zabrać ze sobą Hildy, sprawa mog­łaby być trochę łatwiejsza.

Elise zwolniła kroku. Nie z powodu zmęczenia, ale dlatego, że bała się tej wizyty. Miała nadzieję, że Karolinę nie będzie sama w domu, bo wówczas niczego by się nie dowiedziała.

Brama była kuta w żelazie w piękny, fantazyjny wzór, zwień­czona na górze kulami. Z otwartego okna dochodziły dźwięki pianina. Jak mogą otwierać okno w taki ziąb? Zupełnie jakby pa­lili w piecu dla kruków!

Wzięła głęboki oddech i zastukała mosiężną kołatką.

Otworzyła jej ta sama służąca co ostatnio.

- Dzień dobry, czy zastałam pana Carlsena?

- Kogo mam zameldować? Dziwne, że służąca jej nie rozpoznała.

- Elise Ringstad.

- Chwileczkę, zaraz zapytam.

Służąca zniknęła, a Elise stała w półotwartych drzwiach, nasłuchując uważnie. Po dłuższej chwili usłyszała skrzyp­nięcie jakichś drzwi, czyjeś ciężkie kroki i zobaczyła pana Carlsena.

- Pani Ringstad? Miło panią widzieć. Proszę wejść.

- Nie muszę wchodzić, chciałam tylko o coś zapytać.

- Nie śpieszy się pani chyba aż tak bardzo, by nie zamienić ze mną paru słów? - Carlsen odwrócił się i ruszył w głąb korytarza, uznając, że ona z pewnością pójdzie za nim.

Służąca wzięła od niej szal i powiesiła go na wieszaku, ob­rzucając Elise lekceważącym spojrzeniem. Rzadko się zdarzało, by ten dom odwiedzały panie, które nie miały płaszcza i kapelu­sza. Elise pożałowała, że nie pożyczyła kapelusza od Hildy.

Carlsen zaprowadził ją do biblioteki. Nie było tam nikogo więcej.

- Moja żona poszła do teatru, ale ja jestem trochę przeziębio­ny, więc zostałem w domu. - Zakasłał i wyjął wielką wypraso­waną chustkę, by oczyścić nos. - Co słychać na Hammergaten? Dobrze się tam państwo czują?

- Owszem, dziękuję. Bardzo dobrze.

- Emanuel także? - W jego głosie pojawiła się nuta zdu­mienia.

Elise zawahała się. Miała ochotę powiedzieć, że tak, ale to by­łoby kłamstwo.

- Nie da się ukryć, że to dla niego wielka odmiana. To zna­czy... te wielkie salony w Ringstad... - Elise rozłożyła bezradnie ręce. - Ale to był jego wybór - dodała czym prędzej.

Pan Carlsen pokiwał głową, wskazał jej głęboki fotel z zielo­nego pluszu, a sam usiadł w sąsiednim.

- Tak, to był jego wybór. Myślę, że nie czuł się najlepiej w domu. Nie znajduje wspólnego języka ze swoją matką. - Zapa­lił cygaro i ciągnął: - To, co się zdarzyło, to była prawdziwa trage­dia, ale cieszę się, że udało mu się przynajmniej z tego wyplątać. Do tej pory nie rozumiem, co w niego wstąpiło. Uważałem go za­wsze za rozsądnego, porządnego młodzieńca z charakterem. Był przecież oficerem w Armii Zbawienia i zrobił dużo dobrego dla ubogich. Nie widzę żadnego innego wyjaśnienia poza tym, że źle na niego wpłynęła służba graniczna, zagrożenie wybuchem woj­ny, niepokój o rodzinę, izolacja - i pewnie jeszcze fatalne morale wśród żołnierzy. Wydawało mi się, że jest ostatnim młodzień­cem, który mógłby się wplątać w taką sytuację.

- Mnie się też tak wydawało - pokiwała głową Elise. - Podzi­wiałam go bardzo za wszystko, co zrobił w Armii Zbawienia.

Spojrzał na nią spod binokli.

- A ja podziwiam panią, pani Ringstad. Nie każdy potrafiłby wybaczyć coś takiego. Może to, co się zdarzyło w obozie, ale na pewno nie to, że zabrał ją ze sobą do Ringstad, stwarzając wraże­nie, że to jego żona.

Elise poczuła, że się czerwieni.

- Emanuel nie jest niestety silny. Obawiam się trochę o nie­go. Tak często miewa bóle głowy i zaburzenia równowagi. Nie­rzadko musi szukać podparcia, żeby się nie przewrócić.

Pan Carlsen zmarszczył brwi.

- Nic o tym nie słyszałem.

Elise ucieszyła się, że rozmowa zeszła na inny tor.

- Nie, on nie chce o tym rozmawiać, nie chce nawet pójść do lekarza. Dziś sama się wybrałam do gabinetu, żeby zapytać dok­tora o radę, ale powiedział, że nic nie może zrobić, jeśli Emanuel sam nie przyjdzie po pomoc.

Pan Carlsen odłożył cygaro do popielniczki, jakby stracił na nie ochotę.

- Ciekaw jestem, czy Marie i Hugo coś o tym wiedzą. Elise pokręciła głową.

- Nie sądzę. Byliśmy u nich niedawno i nie słyszałam, by Emanuel coś o tym wspominał.

- A co pani o tym sądzi, pani Ringstad? Wygląda na to, że się pani martwi, ma pani jakieś podejrzenia, co to może być?

Znów pokręciła głową.

- Doktor zadawał mi wiele dziwnych pytań. Czy Emanuel odczuwa jakieś bóle w ramionach i nogach, czy pogorszył mu się wzrok, czy ma problemy z oddawaniem moczu. Niewiele mi to dało. Niewiele się dowiedziałam.

- Doktor nie może nic powiedzieć, póki nie postawi diagno­zy. Musi zrobić badania, żeby się czegoś dowiedzieć.

Elise pokiwała głową.

Pan Carlsen spojrzał na nią badawczo.

- Czy po to pani przyszła, czy też chodzi o moją córkę?

- Ani o to, ani o to. Nie sądzę, by panna Carlsen chciała ze mną rozmawiać. Przyszłam, ponieważ...

- Karolinę nie ma w domu - przerwał jej gospodarz. - Wyje­chała. Mam wobec pani dług wdzięczności, pani Ringstad. Gdy­by nie zwróciła mi pani uwagi na to, jakim człowiekiem stała się moja córka, niczego bym nie zauważył. Muszę przyznać, że je­stem zbyt pochłonięty pracą, by zajmować się należycie swoją ro­dziną. Byłem wstrząśnięty, gdy się dowiedziałem, co zrobiła Ka­rolinę. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, by naprawić błędy, które popełniła, i zaradzić jej wadom.

Elise nie wiedziała, co powiedzieć, współczuła panu Carlsenowi i żałowała, że nie ma do powiedzenia nic, co by ukazało sy­tuację w nieco lepszym świetle.

- Przyszłam tu, bo się zastanawiam, gdzie jest Signe - powie­działa pośpiesznie.

- Signe? Chodzi pani o Signe Stangerud? - Pan Carlsen był zaskoczony.

- Tak. Pojawiła się u nas niespodziewanie w sobotę i zażą­dała, by mój mąż przejął opiekę nad chłopcem. Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyliśmy zareagować. A teraz jesteśmy w rozpaczy. Oboje z Emanuelem pracujemy całymi dniami. Na­szej maleńkiej córki pilnuje miła sąsiadka, a Hugo zostaje z moją siostrą, gdy ja jestem w kantorze. Poza tym mieszkają z nami moi bracia i osierocony chłopiec, którego przygarnęliśmy. Jeśli Ema­nuel jest poważnie chory... - Elise zagryzła wargę i umilkła.

Nietrudno było zauważyć, że pan Carlsen jest wstrząśnięty.

- Przyszła i zostawiła własne dziecko? Elise pokiwała głową.

- Czy pani nie była poważnie chora całkiem niedawno? Wy­daje mi się, że słyszałem, iż leżała pani w szpitalu bez przytom­ności przez parę tygodni.

- Owszem, ale już się dobrze czuję. Żal mi tego chłopczy­ka, jest miły i grzeczny, no i jest przecież synem Emanuela. Bez mojej pensji na pewno sobie nie poradzimy. A jeśli nie przyjmą go do żłobka, nie mamy nikogo, kto mógłby się nim zająć, gdy jesteśmy w pracy.

Pan Carlsen kręcił głową z niedowierzaniem.

- Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego. Co za człowiek z tej Signe? Ona nie może być całkiem normalna.

Elise zrozumiała, że pan Carlsen nie miał pojęcia o tym, co się stało, i nie wiedział, gdzie się podziała Signe. Szkoda, że Elise zapomniała, że Karolinę miała wyjechać, niepotrzebnie tu przy­szła. Podniosła się z miejsca.

- Muszę wracać do domu. Chłopcy powinni odrobić lekcje, a ja ledwie zajrzałam do domu po powrocie z pracy.

Pan Carlsen kichnął i znów wyjął chustkę do nosa.

- Coraz bardziej mi pani imponuje, pani Ringstad. Pomyśleć, że dostała pani pracę w kantorze majstra Paulsena, choć nie skoń­czyła pani szkoły handlowej. To wprost nie do wiary, zwłaszcza te­raz, gdy jest takie bezrobocie. Umie pani pisać na maszynie?

- Nauczyłam się, gdy zaczęłam pracę w kantorze.

- A więc potrafi pani czytać i pisać? Elise zarumieniła się ze wstydu.

- Skończyłam szkołę powszechną, panie Carlsen.

- Nie chciałem pani urazić, ale wielu robotników z trudem się podpisuje. W Danii wyszła właśnie książka norweskiego au­tora. Opisuje w niej sytuację ludzi mieszkających nad rzeką Aker. To podobno wstrząsająca lektura. W życiu nie powtórzyłbym tego, co robią te kobiety wedle Eliasa Aasa. Słyszałem właśnie, że jakieś norweskie wydawnictwo rozważa wydanie tej książki. Mam nadzieję, że nie myślą o tym poważnie. Proszę sobie tylko wyobrazić, że pani córki sięgnęłyby po taką książkę. To mogłoby wypaczyć dusze młodych dziewcząt.

Elise poczuła, jak przeszywają ją zimne i gorące dreszcze na przemian. Mruknęła coś pod nosem, obróciła się i ruszyła w stronę drzwi.

- Przepraszam, że zakłóciłam panu spokój, panie Carlsen. Proszę pozdrowić ode mnie małżonkę.

Carlsen wstał i ruszył za nią.

- Czy nie mogłaby pani zajrzeć kiedyś do nas razem z Ema­nuelem? Dawno go nie widzieliśmy, a traktowaliśmy go niemal jak syna, gdy u nas mieszkał.

- Powiem mu o tym, ale trudno nam wychodzić z domu, zo­stawiając dzieci.

- A może ta miła sąsiadka zechciałaby z nimi zostać któregoś wieczoru. Moja żona bardzo by się ucieszyła z państwa wizyty, jestem o tym przekonany.

Elise wcale nie była tego taka pewna, ale podziękowała grzecznie i pożegnała się.

Gdy zeszła po schodach, na dworze było całkiem ciemno i znacznie chłodniej niż przedtem. Zadrżała i otuliła się mocniej szalem, a w uszach wciąż jej dźwięczały słowa Carlsena. Czy nie mógłby przeczytać książki, zamiast słuchać ludzi, którzy wybie­rają z niej tylko to, co im pasuje? Zamiast współczuć biednym dziewczętom, które musiały wyjść na ulicę, żeby przeżyć, potę­piają ich niemoralne życie. Nikt nie wspomina o mężczyznach, którzy wykorzystują trudną sytuację tych dziewcząt, nikt nie mówi o skandalicznych warunkach, w jakich mieszkają robot­nicy nad rzeką.

To mogłoby wypaczyć dusze młodych dziewcząt”. Łzy na­płynęły jej do oczu. A co z duszami Oline, Othilie i Mathilde? Czy ktoś zadał sobie pytanie, co się z nimi stało?

Pocieszające było tylko to, że Carlsen nie miał wątpliwości, że autorem książki jest mężczyzna. Elise z niecierpliwością cze­kała na ukazanie się książki w Norwegii, choć obawiała się kry­tycznych recenzji. Napisała tę książkę, żeby ją czytano, powinna więc mieć nadzieję, że będą i tacy, którzy zrozumieją tragedie, które stanowią jej osnowę, będą wstrząśnięci tym, co się stało, i zapragną coś z tym zrobić. A przynajmniej zdobędą się na od­wagę, by szczerze powiedzieć, co myślą.

Oby tylko ani majster, ani panna Johannessen nie domyślili się, kim w rzeczywistości jest Elias Aas! Panna Johannessen na pewno nie chciałaby z nią wówczas pracować, więc Paulsen był­by zmuszony wręczyć jej wypowiedzenie.

Elise westchnęła ciężko. Trudności zaczynały się piętrzyć wo­kół niej.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Gdy skręciła w Hammergaten, zorientowała się, że matka i Asbjorn już przyszli. Z komina leciało więcej dymu niż zwykle, a rozświetlone okna wskazywały na to, że Emanuel zapalił obie parafinowe lampy w salonie, a może i kilka świec. Cieszyła się, że zobaczy matkę, ale też trochę się niepokoiła. Trudno przewi­dzieć reakcję matki. Od kiedy zapadła na suchoty, o wiele szyb­ciej się denerwowała albo wybuchała płaczem. W kuchennych drzwiach czekał na nią Kristian.

- Gdzie byłaś?

- U Carlsenów. Matka i Asbjern już przyszli? Chłopiec przytaknął.

- Pytałaś o Signe?

- Tak, ale oni nic o niej nie wiedzą. Karolinę wyjechała, pan Carlsen był sam w domu.

- Wyjechała? Co masz na myśli?

- Carlsen się zdenerwował, gdy odkrył jej kłamstwa, i posta­nowił wysłać ją gdzieś, gdzie ktoś ją wychowa. Nie mówił dokąd. Może do internatu dla panien, w którym ktoś ich ciągle pilnuje.

Kristian spojrzał ze zdumieniem na siostrę.

- To coś w rodzaju poprawczaka? Elise się uśmiechnęła.

- Nie sądzę, by ktoś kazał im tam pracować. To raczej dom dla panien z dobrych domów, miejsce, w którym uczą się kon­wersacji i dobrych manier.

Powiesiła szal na kołku w kuchni i weszła do salonu. Mat­ka, Asbjorn i Emanuel siedzieli przy stole. Dzieci nie było widać.

Elise przywitała się z matką i jej mężem, po czym zapytała Emanuela:

- Gdzie dzieci?

- Posłałem je do sypialni. Peder i Evert ich pilnują.

- Zjedli coś? Emanuel pokręcił głową.

- Goście przyszli.

- Ależ Elise! - roześmiała się matka. - Chyba nie oczekujesz, że twój mąż będzie gotował dzieciom?

Elise uśmiechnęła się.

- Przepraszam, że przyszłam tak późno. Kristian uprzedził nas, że dziś przyjdziecie, ale musiałam wybrać się do Carlsenów, żeby się dowiedzieć, gdzie jest Signe. - Spojrzała na Emanue­la. - Niepotrzebnie tam poszłam. Karolinę wyjechała, Carlsen był sam w domu. I nic nie wiedział.

- Słyszeliśmy już tę straszną nowinę - wtrącił Asbjorn. - Uwa­żam, że powinniście pójść na policję. Nie może być tak, że matka zostawia dziecko i znika. Znajdzie się zapewne jakiś sierociniec, który go przyjmie. Rodzice Signe powinni łożyć na jego utrzy­manie. Skoro wychowali córkę na lekkomyślną i nieodpowie­dzialną kobietę, to powinni ponieść konsekwencje.

Elise spostrzegła, że matka zrobiła dziwną minę, spuści­ła wzrok i milczała. Elise zdziwiła się, bo spodziewała się, że to przede wszystkim ona będzie miała coś do powiedzenia.

Zamiast odpowiedzieć, zwróciła się do Emanuela.

- Mógłbyś nastawić kawę, a ja przygotuję kolację dla dzieci?

Zauważyła, że na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz, Ema­nuel był blady i sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zmęczonego niż zwykle, może miał jeden z gorszych dni.

- Nie ma pośpiechu z tą kawą - zareagował Asbjorn. - Mo­żemy tu posiedzieć i porozmawiać z Emanuelem, póki nie bę­dziesz gotowa.

Matka pokiwała głową.

- Nie śpiesz się. Mamy czas. Pani Muus została z Anne Sofie i mają położyć do łóżka.

Emanuel uśmiechnął się z wdzięcznością i nie ruszył się z miejsca. Najwyraźniej nie czuł się najlepiej.

Minęło trochę czasu, nim Elise ugotowała kaszę, zmieniła pielu­chy całej trójce, nakarmiła ich i położyła do łóżka. Hugo już daw­no powinien nauczyć się korzystać z nocnika, ale ani Hilda, ani siostry ze żłobka mu w tym nie pomogły. Kristian zaproponował, że pomoże Pederowi w lekcjach. Evert poradził sobie sam.

Poczuła się zmęczona, gdy się wreszcie ze wszystkim uporała. Miała zamiar usmażyć placki z okazji wizyty matki i Asbjorna, ale wszystko się tak opóźniło, że nie była pewna, czy posiedzą wystarczająco długo.

W tej samej chwili usłyszała czyjeś kroki w salonie i ze zdu­mieniem zobaczyła, że do kuchni wchodzi matka.

- Pomyślałam, że mogłabym ci w czymś pomóc.

Elise zdziwiła się. Już dawno nie słyszała takich słów z ust matki. Szkoda, że nie zaproponowała tego wcześniej.

- Macie czas, żeby zostać na placki, które właśnie chcę usmażyć?

- Asbjorn zamówił woźnicę Karlsena na dziewiątą, ale jeśli ci pomogę, powinniśmy zdążyć. Wezmę kubki i nakryję do stołu, podczas gdy ty będziesz smażyć.

Elise postawiła czym prędzej patelnię na ogniu.

- Elise...? - W głosie matki pojawiła się nuta niepewności. Elise spojrzała na nią.

- Coś się stało?

- Chciałam tu przyjść dziś z pewnego powodu, ale... ale wszystko się inaczej ułożyło... - Była dziwnie onieśmielo­na. - Bardzo rzadko ze sobą rozmawiamy.

Elise pokiwała głową.

- Oboje z Emanuelem wybieraliśmy się wczoraj z chłopcami do Kjelsas, ale Emanuel gorzej się poczuł. Nie starcza nam czasu na wszystko, co muszę zrobić od rana do wieczora, więc w nie­dziele nadrabiam zaległości. Od czasu, gdy wyszłam ze szpitala, wychodziliśmy z Emanuelem codziennie na krótki spacer, że­bym ćwiczyła nogi, ale nigdy nie zaszliśmy aż tak daleko.

Matka machnęła ręką.

- Nie krytykuję ciebie, to ja powinnam coś zrobić. Ani razu nie odwiedziłam cię w szpitalu, gdy byłaś chora. Naprawdę nie miałam siły. - Zawahała się trochę, nim zaczęła mówić da­lej. - W ciągu ostatnich miesięcy sporo myślałam. Strasznie prze­żyłam utratę dziecka, długo nie mogłam dojść do siebie. - Znów umilkła, jakby szukała właściwego słowa. - Pewnie nie będę już mogła mieć dzieci i może tak będzie najlepiej. Doktor powie­dział, że dzieci starych matek często rodzą się chore.

Elise pokiwała głową, też o tym słyszała.

- Masz przecież nas, mamo. I Anne Sofie. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, by widzieć, jak dorasta czwórka ich dzieci.

- O tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać. Teraz rozu­miem, jaką byłam egoistką. Gdy poznałam Asbjorna, zawiod­łam was. Nie wiem, co się ze mną stało, to chyba była reakcja na to, że śmierć mi zajrzała w oczy, i na wszystkie problemy z two­im ojcem. Gdy spotkałam Asbjorna, poczułam się znów młodo, los znów się do mnie uśmiechnął, wszystkie troski prysły. Sama nie wiem, dlaczego musiałam was od siebie odsunąć, żeby za­znać szczęścia, ale sądzę, że wiązało się to z suchotami, biedą i pijaństwem ojca. Wasza obecność przypominała mi o piekle, przez które przeszłam. A nie miałam siły o tym myśleć, musia­łam przed tym uciec. - Zamilkła i zaczęła krążyć po kuchni, podczas gdy Elise wlała ciasto na patelnię. - Gdy się wczoraj dowiedziałam o Signe, ogarnęła mnie wściekłość ze względu na ciebie i na Emanuela. Ale po chwili się zawstydziłam. Prze­cież ja zrobiłam to samo! Zostawiłam ci chłopców, nie pyta­jąc, czy tego chcesz i czy temu podołasz, i poszłam w swoją stronę. Jak mogę potępiać kogoś, skoro sama nie byłam lepsza? Nagle spojrzałam na siebie cudzymi oczami i nie pokrzepiło mnie wcale to, co zobaczyłam. Całą noc nie spałam, nękana tymi myślami. Jaką ja byłam matką, skoro opuściłam własne dzieci? Ty i Hilda byłyście już dorosłe i potrafiłyście radzić so­bie same, ale Peder i Kristian - nie. Zwłaszcza Peder, który miał w dodatku kłopoty w szkole. Wprawdzie gdy zwróciłaś mi uwa­gę, że chłopcy mnie potrzebują, zaczęłam pomagać Pederowi w czytaniu, ale zrobiłam to po to, by uniknąć krytyki, wcale nie rozumiejąc, jak bardzo was zawiodłam. Dziś w nocy my­ślałam o tym, co przeszłaś. Najpierw zostałaś zgwałcona, po­tem okazało się, że jesteś w ciąży, a jeszcze później spotkał cię zawód ze strony Emanuela i jego rodziców. Przez cały czas ha­rowałaś, żeby związać koniec z końcem, a ja zrzuciłam na cie­bie ciężar utrzymania braci. I nigdy nie narzekałaś, nigdy nie powiedziałaś, że chciałabyś uciec od tego wszystkiego. Wzięłaś na siebie odpowiedzialność, którą ja powinnam dźwigać. Może nawet wyszłaś za mąż... - urwała. - Chciałam powiedzieć... je­steś taka odpowiedzialna i masz tyle osób, którymi musisz się opiekować. Mam nadzieję, że nie będziesz musiała zajmować się jeszcze synem tej Signe.

- On nie jest tylko synem Signe, jest także synem Emanuela. Elise nie zdobyła się na to, by podziękować za te wyznania, ale ucieszyła się, że matka wreszcie przejrzała. Dopowiedzia­ła także w duchu zdanie, którego matka nie dokończyła. „Może nawet wyszłaś za mąż z powodu trudnej sytuacji, w jakiej się znalazłaś”. Czyżby matka wreszcie zrozumiała?

Ale co to da? Przysięgała wierność Emanuelowi i choć on wiedział doskonale, że Elise nie kocha go w taki sposób, w jaki on kocha ją, przysięga będzie ją obowiązywać do końca życia.

- Filiżanki znajdziesz w szafce w salonie. Placki będą zaraz gotowe.

Matka spojrzała na córkę.

- Czy potrafisz mi wybaczyć? Elise popatrzyła jej w oczy.

- Już ci wybaczyłam, mamo. Byłaś poważnie chora, los nie szczędził ci przeciwności. Zasłużyłaś na trochę dobrych dni.

Oczy matki się zaszkliły.

- Dziękuję ci, Elise.

Odwróciła się i wróciła do salonu znacznie lżejszym krokiem.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Signe się nie pojawiła.

Elise miała naprawdę nadzieję, że nagle ujrzy ją w drzwiach, ale najwyraźniej Emanuel znał ją lepiej.

Trudno pojąć, że można podrzucić komuś swoje dziecko, jakby to była paczka. Gdyby zrobiła to z nędzy, można by to ja­koś zrozumieć, ale Signe odepchnęła go, bo się zakochała i wola­ła mężczyznę od swojego dziecka.

Elise przytuliła Sebastiana i pogłaskała go po główce. Opusz­czony przez matkę, syn ojca, który też wolałby nic o nim nie wie­dzieć. Niechciane dziecko.

- Dlaczego pieścisz Sebastiana?

Nie zauważyła, że Peder się im przygląda.

- Bo mi go żal. Pomyśl, że rodzona matka go opuściła.

- Moja też mnie opuściła.

Elise zdrętwiała. Czy Peder słyszał jej rozmowę z matką?

- Owszem, ale ty miałeś mnie. Poza tym matka była chora i nie miała siły się wami zajmować. No i byłeś dużo starszy niż Sebastian.

Peder nic nie powiedział.

Elise posadziła małego na podłodze i dała mu jakąś zabawkę.

- Wiesz co, Peder? Gdy matka była tu w poniedziałek, pro­siła, żebym jej wybaczyła, że tak nas zawiodła. Była tak wycień­czona po chorobie i po tych wszystkich trudnych latach z ojcem, że nie miała już więcej siły. Wiedziała, że ja się wami zajmę, i do­szła do wniosku, że zrobię to lepiej niż ona. Dopiero teraz zrozu­miała, że źle postąpiła. I bardzo jej z tym ciężko. Peder spojrzał na siostrę wielkimi oczami.

- Mówiła, że żałuje? Elise pokiwała głową.

- Ale nie powiedziała chyba, że się mamy do niej przepro­wadzić?

- Nie, sądzę, że nie miałaby na to siły. Chłopiec odetchnął z ulgą.

- To dobrze.

I zaraz zrozumiał, że może nie powinien tego mówić.

- Nie mów jej tego, ale wiesz, ona jest taka, no, stara i nie śmieje się tak jak ty. I pewnie nie umie robić takich dobrych placków.

Elise uścisnęła brata.

- Nic dziwnego, że tak to odczuwasz, Peder. Matkowałam ci, od kiedy mama zapadła na suchoty, zdążyłeś już prawie zapo­mnieć, że kiedyś była twoją matką.

Pokiwał głową z uroczystą miną.

- No widzisz. Właśnie tak jest.

- Proponuję więc, żeby wszystko zostało po staremu. Ja będę na niby twoją mamą, a gdy odwiedzisz matkę w Kjelsás, ona bę­dzie twoją mamą. I nie będziemy myśleć o tym, że nas opuściła. Rozumiemy, dlaczego to zrobiła. To zupełnie coś innego niż to, co uczyniła Signe. Sebastian ma dużo gorzej niż my.

Peder znów przytaknął.

- Będę się starał pomagać. Jak tylko przyniosę drew, to go nakarmię tak, żebyś mogła pisać tę swoją nową książkę.

W tej samej chwili do kuchni weszli Evert i Kristian. Peder obrócił się w ich stronę.

- Powiedziałem właśnie, że Elise będzie mogła popracować sobie w spokoju - oświadczył uroczyście, jakby był dorosły. - Ja się zajmę Sebastianem, Evert - Hugo, a Kristian - Jensine. Na­karmimy ich, a jeśli któreś narobiło w majtki, to też sobie pora­dzimy.

Chwycił wiadro i pobiegł do drzwi.

Elise wzięła ich za słowo. Nie przypuszczała wprawdzie, że uda jej się skoncentrować, ale propozycja chłopców tak ją wzruszy­ła, że postanowiła spróbować. Poza tym Peder powiedział coś bardzo ważnego. Jeśli ma poradzić sobie ze wszystkimi dziećmi, pracą biurową i pisaniem, powinni jej pomagać więcej niż przed­tem. Może Peder nie powinien jednak pracować po szkole. Za­rabiał niewiele, a odrabianie lekcji zabierało mu znacznie więcej czasu niż Kristianowi i Evertowi. Gdyby chłopcy kładli maluchy spać, Elise mogłaby pisać po parę stron dziennie.

Postanowiła, że postara się napisać całą książkę, a nie krótkie opowiadania. Główna bohaterka miała mieć na imię Thomasine, tak samo brzmiał na razie tytuł książki. Książka miała być po­święcona losom małżeństwa, w którym żona jest robotnicą w fa­bryce, a mąż pracuje w kantorze. Przypomniała sobie artykuł, który widziała w jednym z nielicznych numerów „Husmoderen”, które zdołała przeczytać. Nawet tego artykułu nie dokończyła. Nosił tytuł Damy jako robotnice w fabryce i dotyczył kłopotów, na jakie niezamężne kobiety napotykają, gdy szukają pracy. Wy­kształcono tyle nauczycielek, że zabrakło dla nich miejsc pracy, tyle kobiet starało się o posadę w kantorze czy w sklepie, że pen­sje dramatycznie spadły. Niektórym proponowano pięć koron miesięcznie za pilnowanie kantoru od ósmej rano - do siódmej wieczorem! Elise nie bardzo wiedziała, co oznacza „pilnowanie kantoru”. W każdym razie te kobiety musiały co rano szorować podłogi. Gdzie indziej można było dostać piętnaście koron mie­sięcznie za posadę w kantorze, ale tylko wtedy, gdy się skończyło gimnazjum handlowe! Zdarzało się, że ktoś dostawał aż trzydzie­ści koron miesięcznie po wielu latach pracy, ale wówczas musiał harować od ósmej rano do dziesiątej wieczór. Powodem tak ni­skich płac było to, że tak wiele dziewcząt uważało, iż to wstyd być służącą, i kończyło kursy rachunkowe oraz maszynopisania, a potem przyjmowało nisko płatną pracę w nadziei, że pensja wzrośnie. Ale pracodawcy dochodzili najczęściej do wniosku, że nie stać ich na wyższe płace, wystawiali dziewczętom piękne referencje i musiały szukać szczęścia gdzie indziej. Wiele z nich szukało pracy całymi latami! Jeśli kobieta nie ma żadnych zna­jomości, nie ma szans na dobrą posadę, nawet jeśli jest dobrze wykształcona. Z mężczyznami jest oczywiście zupełnie inaczej. A poza tym lepiej zarabiają.

Podczas lektury tego artykułu Elise uświadomiła sobie, że szczęście jej dopisało, gdy zatrudnił ją majster Paulsen. Prawdopo­dobnie nic by z tego nie wyszło, gdyby nie była siostrą Hildy.

W artykule opisany został także los dziewczyny, która godziła się na głodową pensję i ciągle musiała szukać nowej pracy, coraz bardziej zrozpaczona. Nosiła coraz bardziej zniszczone ubrania i nie mogła sobie pozwolić na nowe. I albo zachorowała z niedo­żywienia, albo w nieco mniej godziwy sposób skorzystała z po­mocy, która pozwoliła jej przetrwać. Elise zastanawiała się, co to za „mniej godziwy” sposób.

Autor artykułu twierdził, że te dziewczęta powinny raczej zostać robotnicami w fabryce. Żałować trzeba nie robotnic, ale tych młodych pracujących w kantorach dam, które nie mają swoich domów. Autor dodał tylko, że nie poleca wielkich fabryk, ale nieduże, te, które produkują torby, trykoty, pudełka. W takich fabrykach kobiety zajmują nawet kierownicze stanowiska, choć to się rzadko zdarza. Zdaniem autora jednak za pięćdziesiąt lat będzie mnóstwo kierowniczek i inspektorek, które zaczęły pracę jako zwykłe robotnice.

Elise ucieszyła się, że nie naruszy reguł prawdopodobieństwa, jeśli uczyni robotnicę główną bohaterką swojej książki i żoną kancelisty. Torkild mówił, że powinna pisać o czymś, co zna z au­topsji, wówczas jej historia będzie bardziej wiarygodna.

Elise znalazła właściwą gazetę, żeby przeczytać artykuł, nim zabierze się do pisania. Anonimowy czytelnik pytał, dlaczego wykształcone kobiety mają odbierać chleb tym, które tego naj­bardziej potrzebują, i dowiedział się, że, o dziwo, brakuje zdol­nych robotnic i trzeba je sprowadzać aż ze Szwecji. Jest znacz­nie więcej bezrobotnych mężczyzn niż kobiet. „Poza tym żyjemy w czasach, w których obowiązuje konkurencja, i w walce o prze­trwanie musimy sięgać po te możliwości, dzięki którym można zarobić tak, by przeżyć”, przeczytała na koniec Elise.

Postanowiła, że w swojej książce opowie o nierównym po­dziale pracy w domu podobnym do jej własnego. Wiedziała, że Emanuel nie jest temu winien, że jest po prostu dzieckiem swoich czasów i swojego środowiska. Wszelkie kobiece zajęcia traktował jak hańbę, plamę na honorze. Ludzie pokroju Ema­nuela przyzwyczaili się do służących, kucharzy, nianiek i uważa­li za całkiem naturalne, że ktoś im czyści buty, podaje jedzenie, krochmali i prasuje koszule i kołnierzyki. Ale mając pracującą poza domem żonę i za mało pieniędzy, żeby wynająć kogoś do pomocy, znalazł się w całkiem innej sytuacji. Problem w tym, by to dotarło do tego rodzaju mężczyzn. Emanuel nie był złym człowiekiem, kochał ją i wcale nie chciał, by się zapracowywała na śmierć, ale nie umiał znaleźć żadnego rozwiązania. Nie przy­szło mu do głowy, że sam się musi zmienić, żeby wszystko się jakoś ułożyło.

Pisanie szło jej znacznie lepiej, niż przypuszczała. Gdy chłop­cy zeszli do salonu, żeby powiedzieć jej dobranoc, miała już trzy strony. Emanuel poszedł do Schwenckego. Elise miała więc cały salon dla siebie, nikt jej nie przeszkadzał.

- Tu są moje anioły! - Uśmiechnęła się do chłopców. - Trud­no było uspokoić maluchy?

Wszyscy pokręcili głowami.

- Peder i ja odmówiliśmy wieczorny pacierz, ale Kristian nie chciał - oświadczył z dumą Evert. - Peder się trochę pomylił, ale maluchy chyba tego nie zauważyły. Czy to nie jest tak, Elise: „Już zamykam swoje oczy, mój ojcze niebieski, zachowaj mnie od grzechu, od bólu i od niebezpieczeństw, niech strzeże mnie mój anioł stróż, który dziś mi towarzyszył. Amen”.

Elise pokiwała głową.

- Doskonale, Evert. A co ty powiedziałeś, Peder?

- „Już zamyka ojciec oczy”, bo wyobraziłem sobie, że on leży w rajskim łóżku nad niebem pełnym gwiazd. I chrapie tak, że anioły podskakują.

Wybuchnęła śmiechem, ale szybko się opanowała.

- Nie powinniśmy żartować w ten sposób. Peder się obraził.

- Wcale nie żartowałem. Zawsze tak mówię i robi mi się wte­dy weselej. Myślę, że on taki jest. Poczekaj tylko, Elise, sama zo­baczysz.

Wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Przełknęła ślinę i uśmiech­nęła się do wszystkich.

- Bardzo wam dziękuję za pomoc. Gdybyście codziennie kładli maluchy spać, mogłabym pisać i może zarobiłabym tyle, że Peder nie musiałby pracować po szkole. Wiecie przecież, że on potrzebuje więcej czasu na odrabianie lekcji niż wy.

Kristian pokiwał głową.

- Myślę, że powinien od razu przestać. Nauczyciel powie­dział, że jeśli nie zacznie się więcej uczyć, to zostanie na drugi rok.

Elise spojrzała na Pedera z przerażeniem.

- Nic mi nie mówiłeś. Myślałam, że czytanie idzie ci coraz lepiej, Peder.

- Bo idzie. Tylko ten nauczyciel nie wie, jak czytałem w tam­tym roku. Ale wymyśliłem coś, co mi pomoże. Odkryłem coś dziwnego. Któregoś dnia byłem taki zmęczony, że podparłem głowę jedną ręką. I zauważyłem, że znacznie gorzej widzę, bo za­słoniłem sobie jedno oko. To znaczy, że jedno oko mi się zepsuło albo od początku było zepsute. Jeśli będę tak robił codziennie, to to głupie oko będzie musiało się skoncentrować. Więc chyba nie długo zacznę czytać tak szybko jak Evert.

Elise spojrzała na brata ze zdziwieniem.

- To brzmi całkiem rozsądnie. Popróbuj przez parę dni, czy to ci jakoś pomaga. Jestem pewna, że coś jest nie tak z twoi­mi oczami, a nie z twoją głową. Zupełnie nie rozumiem, dlacze­go okulista nie odkrył, że widzisz gorzej na jedno oko. Ale teraz musicie już iść spać. Jutro wcześnie wstajecie.

Następnego dnia, gdy Elise wróciła z kantoru, czekał na nią list. Na kopercie zauważyła pieczątkę „Grondahl & Son”. Czy to nie jest nazwa wydawnictwa? Serce jej mocniej zabiło. Nie wysyłała rękopisu do tego wydawnictwa, mogli go co najwyżej dostać od Waldemara Rolfsena, duńskiego redaktora. Posadziła Hugo i Se­bastiana na podłodze w kuchni - ani chłopców, ani Emanuela nie było jeszcze w domu - i pobiegła do salonu, żeby mieć chwilę spokoju, gdy będzie otwierać list.

Dłonie jej drżały, gdy rozerwała kopertę i zaczęła czytać.

Droga Pani,

dostałem od mego duńskiego przyjaciela i kolegi po fachu, pana Waldemara Rolfsena, duńskie wydanie Pani książki, zaty­tułowanej „Zranione skrzydło”. Po norweska będzie nosiła tytuł „Podcięte skrzydła”. Ktoś, komu podcięto skrzydła, nie radzi sobie w życiu. To obraz, który pasuje do smutnych losów, o których opo­wiada Pani książka.

Jak Pani zapewne wiadomo, nasze wydawnictwo ma dłu­gą tradycję. Zostało założone już w 1811 roku przez Christophera Gnndahla, przyjaciela Hansa Nielsena Hauge. Christopher Grendahl drukował dokumenty dla zgromadzenia parlamentar­nego w Eidsvoll w 1814 roku, a później wydawał Biblię i pisma religijne. Ma także wyłączność na druk ustaw i innych oficjalnych dokumentów. Jak Pani widzi, jesteśmy renomowanym wydawni­ctwem. Christopher Grendahl jako pierwszy zastosował maszynę parową w drukarni.

Zbiór opowiadań, które Pani napisała, prawdziwie mną wstrząsnął. Miałem wątpliwości, czy powinniśmy wydać go w Kristianii, gdzie niewątpliwie wywoła skandal. Rozważywszy jednak sprawę gruntownie, doszedłem do wniosku, że książka niesie tak ważne przesłanie, że nie powinniśmy brać pod u agę tego rodzaju przeciwwskazań. Wierzę, że pisze pani prawdę. Jeśli ktoś kiedykol­wiek ma zrobić coś dobrego dla tych nieszczęsnych ludzi, którzy żyją w takiej nędzy fizycznej i duchowej, ludzie muszą wreszcie poznać tę prawdę. Dlatego zwracam się do Pani o pozwolenie na wydanie książki w Norwegii. Jeśli znajdzie Pani czas, by zajrzeć w dogodnym dla Pani terminie do mojego biura, omówimy wyso­kość honorarium i inne praktyczne sprawy.

Z poważaniem Benedict Guldberg

Z kuchni dobiegał przeraźliwy wrzask, prawdopodobnie dzieci krzyczały już od dawna, ale nikt ich nie usłyszał. Elise wbiegła do kuchni i znalazła Sebastiana leżącego pod taboretem, który zapewne na siebie przewrócił. Hugo siedział obok i krzy­czał równie głośno. Podniosła pośpiesznie taboret i wzięła Se­bastiana na ręce. Nie miał na ciele żadnych śladów, pewnie się tylko przestraszył. Podmuchała mu w czoło i powiedziała parę ciepłych słów. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do kuchni wszedł Emanuel z Jensine na rękach.

- Co się stało? - zaniepokoił się.

Hugo przestał już płakać i powrócił do zabawy.

- Upadł i uderzył się, ale nie widzę żadnych śladów. A jak ty się czujesz?

Rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie.

- Nic mi nie dolega. Zdarzyło się coś nowego? Domyśliła się, że chodzi mu o Signe, więc pokręciła głową.

- Nic poza tym, że moja książka została przyjęta do druku. Starała się powiedzieć to całkiem zwyczajnie, wiedziała, że Emanuel i tak zareaguje. Otworzył szeroko oczy.

- Tu, w Norwegii?

- W wydawnictwie Grondahl & Son. List leży na stole w sa­lonie.

Pobiegł do salonu z Jensine na rękach. Elise nie spodziewała się, że nowina aż tak go ożywi.

Posadziła Sebastiana na podłodze i rozpaliła w piecu kuchen­nym. Dopiero teraz zauważyła, że w domu zrobiło się strasznie zimno. Szukając płatków owsianych i rondla na mleko, żeby przy­gotować kolację, nasłuchiwała odgłosów dochodzących z salonu. Wcale nie była pewna, że Emanuela ucieszy ta wiadomość. Choć ucieszył się z honorarium, które miała dostać pod koniec paź­dziernika, i wspomniał nawet o tym, że mógłby kupić sobie sto­lik na fajki, obawiał się krytyki i skandalu. Podejrzewał, że Elise nie ma dość siły, by znieść krytyczne recenzje i oburzenie czytel­ników. A może bał się, że krytyka jego także dosięgnie.

Usłyszała, że wraca do kuchni. Stanęła tyłem i udawała, że jest bardzo zajęta gotowaniem. Dlaczego on nic nie mówi? Może jest zły?

- Moje gratulacje, Elise. Jestem pełen podziwu. Obróciła się do niego bokiem.

- Naprawdę? Bałam się, że nie będziesz zadowolony. Ze spo­dziewanej krytyki i tego, co teraz nastąpi.

- O ile tylko zadbasz, by nikt nie wiedział, kto się kryje za pseudonimem, nie mamy żadnych powodów do obaw. Będziesz musiała znieść oburzenie recenzentów, może nawet jakieś szy­derstwa i kpiny, ale możesz albo przestać czytać recenzje, albo uznać, że źródłem takiej reakcji jest niewiedza. To oni nic nie ro­zumieją i cierpią na krótkowzroczność, nie ty. Musisz tylko prze­konać Pedera, że sam sobie zaszkodzi, jeśli komuś powie, że ty jesteś Eliasem Aas. Ten chłopak nie potrafi trzymać języka za zę­bami.

Elise pokiwała głową.

- Porozmawiam z nim poważnie. Sytuacja będzie całkiem inna, jeśli książka ukaże się w Norwegii.

Dreszczyk podniecenia przeszedł jej po plecach. Pomyśleć, że jej książka ukaże się także w Norwegii! Że zobaczy ją w księ­garniach, obok książek wielkich autorów! To nie do wiary!

Emanuel się uśmiechnął.

- Musimy to uczcić! Pójdę do Paula Georga i kupię butelkę wina agrestowego. Ona zna pewną panią w Asker, która właś­nie dostała nagrodę za najlepsze wino agrestowe. Ona robi także wino z białych porzeczek. Paul Georg kupuje od niej całą skrzyn­kę tego trunku i bierze za butelkę dwa razy tyle.

- Czy to jest legalne?

- Nie wiem. On się chyba o to w ogóle nie martwi. Elise zmarszczyła brwi.

- Myślałam, że Schwencke jest uczciwym człowiekiem.

- Bo jest. Działa w dobrej wierze, ale jest w gorącej wodzie kąpany i nie ma czasu sprawdzać, co jest dozwolone.

- Uważaj, żebyś nie wpadł w tarapaty. Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.

- Nie zamierzam jeszcze zaczynać działalności handlowej. Najpierw muszę otworzyć jakiś sklepik.

Poczekali, aż wszystkie dzieci będą w łóżkach. Wtedy Emanuel otworzył butelkę wina i napełnił dwa kieliszki. Podał jej jeden, uniósł drugi i powiedział uroczyście:

- Za zdrowie naszej nowej, wielkiej pisarki. Elise się roześmiała.

- Mógłbyś pominąć słowo „wielkiej”, ale bardzo się cieszę, że chcesz to uczcić razem ze mną.

- Jakżebym mógł nie chcieć. Jestem z ciebie dumny, Elise. Kto by przypuścił, że zajdziesz aż tak daleko? Nie zrozum mnie źle. Nigdy nie miałem wątpliwości, że jesteś utalentowana, ale nie miałaś najlepszych warunków.

- Jestem ogromnie wdzięczna twemu ojcu, bo to on pod­sunął mi tę myśl. A także wam wszystkim, bo mnie wspierali­ście i pomagaliście uwierzyć, że dam sobie radę. - Elise nie była wcale pewna, że Emanuel tak bardzo ją wspierał, ale cieszyła się, że może to powiedzieć. Emanuel także potrzebuje pochwał. Wie­działa, że życzy jej jak najlepiej, ale jest znacznie ostrożniejszy niż inni.

Podniosła kieliszek do ust, wino było słodkie i dobre.

- Mmm. Nic lepszego nie miałam nigdy w ustach.

- Powinnaś spróbować jego wina z białych porzeczek, jest jeszcze lepsze, ale nie miał już niestety ani jednej butelki. Jutro wybierze się do Asker, żeby kupić cały zapas, jaki ma ta pani. Nie mam pojęcia, w jaki sposób przywiezie to wszystko do domu. Nie może przecież pożyczyć konia i wozu na cały dzień.

Emanuel opróżnił swój kieliszek i dolał sobie wina. Elise są­czyła kosztowny trunek powoli, delektując się każdym łykiem. Emanuel usiadł po drugiej stronie stołu.

- Kupił złoty pierścionek pannie Tynaes, podejrzewam, że szykują się do ślubu. - Spojrzał na Elise. - Może nas zapro­szą? - Ta myśl wyraźnie podniosła go na duchu. - Byłoby miło pójść na prawdziwe przyjęcie, wieki całe nigdzie nie byliśmy.

Elise pomyślała z nadzieją, że nie zostaną zaproszeni, bo w co miałaby się ubrać?

Gdy Emanuel wypił drugi kieliszek i nalał sobie następny, Eli­se otworzyła usta, by zaprotestować. Byłoby miło, gdyby schowali resztę wina i poczęstowali nim matkę i Asbjorna podczas następ­nej wizyty. Albo Annę i Torkilda. A może pewnego dnia pojawi się u nich nagle redaktor z wydawnictwa Grondahl & Son, jak kiedyś duński redaktor. Ale nic nie powiedziała. Cieszyła się, że widzi go znów w dobrym humorze, nie chciała psuć mu nastroju.

- Słyszałaś o Angielce, która nazywa się Josephine But­ler? - Emanuel zrobił się bardzo wymowny. Inaczej niż zwykle. Przeważnie siedział z gazetą i wypowiadał zaledwie kilka słów każdego wieczoru. - Interesowało ją to samo co ciebie, chciała zwrócić uwagę ludzi na los najbardziej nieszczęśliwych kobiet, prostytutek. Czytałem w gazecie, że napisała list do wpływowych mężczyzn, do arystokratów, duchownych, dziennikarzy, parla­mentarzystów i innych. Z trzystu mężczyzn, do których skiero­wała swój list, tylko sześciu ją wsparło, pozostali odpowiedzieli zdawkowo, że to nie jest stosowny temat. „Jakby sama o tym nie wiedziała”, napisał autor artykułu. „Jej serce omal nie pękło z po­wodu tego ciężaru”.

- Mówisz o niej w czasie przeszłym. Czy ona już nie żyje?

- Zmarła w ubiegłym roku.

W tej samej chwili spostrzegł jeden z numerów „Husmoderen” na stole i chwycił go skwapliwie.

- Chyba tutaj to czytałem. - Zaczął przerzucać strony. - Jest! Ona napisała jeszcze kilka książek: Wołanie na pustyni, Godzi­na przed świtem, Wspomnienia z wielkiej wyprawy krzyżowej. Posłuchaj tylko, co pisała: „Nasz główny obowiązek to znieść cały szereg niesprawiedliwych, stronniczych, uciskających ludzi praw, które kują niewolnicze kajdany niemoralności. Najważ­niejsze jednak to wpłynąć na morale mężczyzn, żądając od nich takiej samej czystości, jakiej się oczekuje od kobiet”.

Elise zerknęła na niego ukradkiem. Wszystko wskazywało na to, że całkowicie zgadza się z angielską pisarką, nie widzi tylko, że to jego własna postawa życiowa musi się zmienić.

Emanuel odłożył gazetę.

- Wydaje mi się, że ona założyła narodowe stowarzyszenie kobiet, które postawiło sobie za cel walkę z prostytucją. Z cza­sem do tego ruchu przyłączyło się wielu mężczyzn, między inny­mi znane osobistości i parlamentarzyści, jak choćby James Stu­art. Naraziła się jednak na prześladowania i jej życie wiele razy znajdowało się w niebezpieczeństwie. Mimo to kontynuowała działalność niczym niezrażona. Chciała zlikwidować prostytucję w całej Europie.

Elise nie posiadała się ze zdumienia. Emanuel w tak ciepłych słowach mówił o tej angielskiej pisarce i podziwiał jej działalność. Dlaczego zatem tak chłodno odnosił się do jej książki, w któ­rej pisała przecież o tym samym? Wprawdzie ona podjęła ten sam temat w całkiem inny sposób. Próbowała wczuć się w myśli ulicznic i opisać, jak one doświadczają upodlenia, podczas gdy tamta Angielka wygłaszała mowy na spotkaniach i w stowarzy­szeniach, a także działała na rzecz objęcia prostytucji prawnym zakazem. Były to dwie strony tej samej sprawy. Dopiero gdy lu­dzie zrozumieją, co się naprawdę dzieje z tymi nieszczęsnymi dziewczętami, zrodzi się nadzieja, że będzie można im pomóc.

- W czasopismach, które pożyczyłaś od pastorowej, jest wiele ciekawych artykułów - ciągnął Emanuel, nalewając sobie czwar­ty kieliszek wina. - Powinnaś więcej czytać, Elise. Wiedza to bar­dzo ważna sprawa. W „Husmoderen” znajdziesz artykuł o sztuce przemawiania i o sztuce słuchania. Jeśli człowiek chce przema­wiać mądrze i rozsądnie, powinien mieć zmysł obserwacji, znać literaturę i ludzką naturę. Jesteś zbyt zajęta przyziemnymi spra­wami, by nauczyć się sztuki konwersacji. Jeśli staniesz się znana, może nawet sławna, będą cię pytać o zdanie w różnych sprawach, a wtedy powinnaś umieć znaleźć mądrą odpowiedź. Elise nie mogła się nie roześmiać.

- Skoro tak bardzo się boisz, że ktoś się dowie, kim jest Elias Aas, jak możesz mówić o mojej przyszłej sławie? Poza tym kiedy mam czytać, skoro nie nadążam nawet z cerowaniem skarpet?

Uśmiechnął się zwycięsko.

- Kiedy zacznę działalność handlową, wszystko się zmie­ni. Będziesz mogła rzucić pracę w kantorze i zająć się pisaniem. Z czasem ty staniesz się sławna, a ja zacznę dużo zarabiać.

Elise uradowała się na tę myśl. Gdyby tak mogła przez cały dzień siedzieć i pisać!

- Myślisz poważnie o tym, by zająć się handlem? Przytaknął z uśmiechem.

- Nie musiałbym wcale sprzedawać artykułów gospodarstwa domowego, mógłbym sprzedawać wszystko. Kiedy odłożę tro­chę pieniędzy, przeprowadzę się do większego lokalu. Zobaczysz, że kiedyś zostanę poważnym przedsiębiorcą. Paul Georg zaczął już szukać lokalu w śródmieściu.

- On musi być bardzo utalentowany.

- Jest utalentowany. I nauczy mnie różnych chwytów. Po­czekaj, Elise! Za rok albo dwa nie będziemy siedzieli tu, w tym miniaturowym domku, będziemy mieszkać na Oscarsgate albo w willi na Ljan, tam gdzie mieszkają hurtownicy.

Dała się porwać jego marzeniom i uśmiechnęła się radośnie.

- I zatrudnimy służącą, a ty będziesz miał swój własny pokój, w którym będziesz w ciszy, z dala od dzieci palił swoje cygara.

- A ty będziesz miała swój gabinecik. To nie musi pozostać marzeniem, to może się stać rzeczywistością, Elise. Za parę ty­godni dostaniesz honorarium z Danii, a za parę dni jakąś za­liczkę z norweskiego wydawnictwa. Książka wywoła skandal, więc ludzie będą ją kupować. Wiesz przecież, że ludzie uwiel­biają skandale. Będą ją kupować tylko dlatego, że w gazetach napiszą, że jest nieprzyzwoita i niemoralna. Na pewno wiele osób postara się kupić tę książkę potajemnie, będą na przy­kład prosić kogoś o to, by poszedł do księgarni, ale założę się, że co drugi pan domu w najlepszych dzielnicach będzie miał tę książkę w szufladzie biurka i będzie ją wyjmował, gdy jego żona wybierze się do teatru albo na popołudniową herbatkę. Rozczarują się może trochę, gdy się zorientują, że nie opisałaś ze szczegółami tego, co się dzieje w mrocznych zaułkach Lakkegata, ale myślę, że napisałaś wystarczająco dużo, by podsycić ich ciekawość.

Elise poczuła, jak uśmiech gaśnie jej na ustach.

- W takim razie nie zrozumieją tego, co chciałam przekazać.

- Oj, tak. Jestem pewien, że z czasem dotrze do nich twoje przesłanie. Na zdrowie, Elise! Za twój sukces i naszą przyszłość!

Uniósł kieliszek i opróżnił go. Potem pochylił się nad stołem. Oczy miał zamglone.

- Jesteś najpiękniejszą, najsłodszą, najcudowniejszą kobietą na świecie. Tak się cieszę, że cię mam. - Spojrzał na nią z pożą­daniem we wzroku. - Czy nie pora kłaść się do łóżka?

Opróżnił kieliszek i podniósł się z miejsca.

- Muszę najpierw posprzątać w kuchni. Chłopcy dzielnie się spisali, ale sprzątać nie potrafią. A rano nie będzie na to czasu.

Gdy weszła na górę, leżał już w łóżku przy zapalonej świecy, któ­rą postawił na krześle. Elise spostrzegła, że nie włożył swojej ko­szuli nocnej.

Rzadko piła alkohol i nawet ten niewielki kieliszek uderzył jej do głowy. W gruncie rzeczy te lekkie zawroty głowy były cał­kiem przyjemne, w każdym razie w tej sytuacji, gdy czekało ją coś, czego nie lubiła.

Biedny Emanuel, ma taką zimną żonę. Elise bardzo się stara­ła ukrywać, że ją od niego odrzuca. Zdjęła szybko ubranie i nie włożyła koszuli nocnej. Z nieśmiałym uśmiechem wskoczyła szybko do łóżka, źle się czuła, gdy patrzył na jej chude ciało.

Jęknął z pożądania i objął ją ramionami.

- Wielki Boże, jak mi cię brakowało! Jesteś ciągle taka zajęta, siedzisz, cerujesz i szyjesz po nocach. Myślę, że muszę kupić jesz­cze kilka butelek tego wina od Paula Georga, nie należy żyć tak wstrzemięźliwie. I nie należy być aż tak obowiązkowym - dorzu­cił przekornie i pocałował ją.

Odwzajemniła pocałunek i zauważyła, że przyszło jej to ła­twiej, niż sądziła. Za chwilę będzie po wszystkim. I zapewne Emanuel nie będzie od niej oczekiwał nic więcej przez parę ko­lejnych dni. Zamknęła oczy, gdy ją pieścił, a potem musnęła dło­nią dół jego pleców, bo bardzo to lubił.

Emanuel znów jęknął z rozkoszy.

- Jesteś taka cudowna - powiedział schrypniętym gło­sem. - Nigdy mi się nie znudzisz w łóżku.

Elise zauważyła, że jego sztywne dotąd przyrodzenie nagle zwiotczało. Wydał cichy okrzyk, pełen rozczarowania, i zaczął wykonywać bardziej gwałtowne i nerwowe ruchy.

- Chyba musisz mi trochę pomóc - zaśmiał się nieco za­wstydzony. - Zdaje się, że wypiłem kieliszek za dużo. To się nie opłaca.

Ujął jej dłoń i naprowadził tam, gdzie chciał.

- Chwyć mocniej!

Zrobiła to, o co prosił, zdumiona, że jego członek stał się nag­le taki mały. Starała się robić to, czego sobie życzył, mając na­dzieję, że wszystko się uda i że zaraz będzie po wszystkim. Ale jej wysiłki spełzły na niczym.

W końcu Emanuel się poddał, odsunął jej dłoń i odwrócił się do niej plecami. Był zirytowany, ale nie na nią, tylko na siebie.

- Przepraszam, Elise. Następnym razem poprzestanę na dwóch kieliszkach - mruknął.

Elise włożyła koszulę nocną i szybko wślizgnęła się pod pie­rzynę. Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po głowie, ale natych­miast strząsnął jej dłoń.

Obudziła się z zimna. Za oknem było ciemno, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że to ranek. Leżała przez chwilę w milczeniu, nasłuchując, ale panowała cisza. Żaden z pozostałych mieszkań­ców tej uliczki nie pracował w fabryce, nikt się nie musiał śpie­szyć, słysząc wycie fabrycznych syren.

Stopy miała tak zziębnięte, że i tak by już nie zasnęła, nawet gdyby mogła sobie na to pozwolić. Po cichutku, drżąc z zimna, podniosła się z łóżka i zeszła boso, na palcach na dół. Znalazła po omacku kuchenny stół, na którym leżały zapałki, zapaliła świecę i spostrzegła, że zegar z kukułką wskazuje piątą trzydzieści pięć. Prawdopodobnie przed pięcioma minutami obudziła ją kukułka pojedynczym kuknięciem.

Na szczęście chłopcy nie zapomnieli przynieść drew i szczap na podpałkę. Położyli nawet na wierzchu starą gazetę. Elise się wzruszyła. Jak to ładnie z ich strony, że nawet na to znaleźli czas, choć musieli położyć maluchy, nim siedli do lekcji!

Wkrótce ogień trzaskał w piecu kuchennym, a widok żółtoczerwonych płomieni w otwartych drzwiczkach wystarczył, by poczuła, że w kuchni zrobiło się cieplej. Umyła się bardzo szybko i włożyła czarną niedzielną suknię. W czasie przerwy obiadowej miała zamiar wybrać się do wydawnictwa.

Nagle usłyszała jakiś huk na piętrze. Czyżby któreś z dzieci spadło z łóżka? Zamknęła drzwiczki od pieca, wzięła zapaloną świecę i pobiegła na górę.

Gdy poświeciła w stronę sypialni, zauważyła z przerażeniem, że to Emanuel się przewrócił.

Odstawiła świecę i rzuciła się ku niemu.

- Co się stało?

Rzucił jej mroczne spojrzenie, próbując się pozbierać.

- Nogi mi nagle odmówiły posłuszeństwa. Nie ma się czym przejmować.

Chciała mu pomóc, ale ją odepchnął.

- Idź lepiej na dół i napal w piecu. Straszny ziąb w domu.

- Już napaliłam. Jesteś pewien, że nie chcesz, żebym ci po­mogła?

Pokręcił głową, a wyraz jego twarzy zdradzał, że chciał­by przede wszystkim, żeby sobie poszła. Był zakłopotany, choć w gruncie rzeczy powinni się z tego śmiać. To przecież strasznie śmieszne, gdy dorosły mężczyzna się przewraca, wstając z łóżka. Zwłaszcza gdy jest trzeźwy.

Dopiero schodząc po schodach, uświadomiła sobie, że to może mieć coś wspólnego z innymi przypadkami, gdy robiło mu się słabo i nogi zaczynały go zawodzić.

Mijały dni i tygodnie, podczas których nic takiego się nie działo, ale w końcu przytrafiało mu się dokładnie to samo. Po­czuła, jakby jakaś lodowata dłoń ścisnęła jej serce. On musi być naprawdę chory!

Kończyła właśnie gotować kaszę i nakrywać do stołu, gdy usłyszała chłopców, zbiegających po schodach.

Pierwszy pojawił się Evert. Omiótł ją pełnym zdumienia spojrzeniem.

- Dlaczego się tak ubrałaś?

- Idę na spotkanie z wielkimi panami w mieście.

Oboje z Emanuelem postanowili, że nie powiedzą na razie chłopcom o propozycji norweskiego wydawnictwa, choć Elise miała na to wielką ochotę. Kristian na pewno potrafiłby docho­wać tajemnicy, ale na Pedera i Everta nie mogli liczyć. Byli zbyt impulsywni i łatwo mogli się wygadać.

Peder przybiegł tuż za Evertem.

Jak wielcy są ci panowie?

- Wielcy aż do sufitu - rzucił Kristian. Peder się rozzłościł.

- Nie jestem tak głupi, jak myślisz. Pytałem, żeby się dowie­dzieć, czy to prewier, czy derektor.

Na piętrze rozległy się dziecięce krzyki. Kristian odwrócił się na pięcie i pobiegł na górę.

- Pomóżcie Kristianowi! - przykazała dwóm pozosta­łym. - Każdy może zająć się jednym dzieckiem.

Jeśli Emanuel źle się czuje, lepiej, żeby nie znosił Jensine po schodach. Chłopcy pomogli jej zmienić pieluchy całej trójce i nakarmić maluchy kaszą. Kristian zaproponował nawet, że za­niesie Jensine do pani Jonsen. Gdy Hugo i Sebastian mieli już na sobie kurtki i czapki i Elise była gotowa do wyjścia, Emanuel nie zszedł jeszcze z góry.

- Kristian, czy mógłbyś pobiec na górę i sprawdzić, czy Ema­nuel nie zaspał? Wkrótce powinien wyjść do pracy.

Elise wolała nie iść do sypialni, żeby sprawdzić, jak się czuje jej mąż. Emanuel nie byłby zadowolony, gdyby wbiegła na górę, zdradzając swój niepokój. Podczas gdy Hugo i Sebastian siedzieli w wózku, popłakując z zimna, Elise powoli i starannie sznurowa­ła trzewiki i zakładała szal. Miała zamiar poprosić Hildę, by po­życzyła jej kapelusz.

Wreszcie usłyszała, jak Kristian i Emanuel schodzą po scho­dach, rozmawiali spokojnie, więc chyba wszystko było w porząd­ku. Elise krzyknęła więc „do zobaczenia” i wybiegła.

Hilda czekała na nich na schodkach.

- Podejrzewałam, że dziś też przyprowadzisz obu.

- Czy to problem?

- Poradzę sobie jeszcze przez parę dni, ale nie mogę zajmo­wać się trójką na stałe.

- Skoro Carlsen nie wie, gdzie szukać Signe, nie mamy wyj­ścia i musimy zawieźć ich do Kongsvinger, ale oboje to odkłada­my. Rodzice Signe na pewno zwymyślają Emanuela i nie przyjmą Sebastiana.

- Miałaś chyba zapytać o miejsce w żłobku?

Elise posłała siostrze pełne zdumienia spojrzenie. A więc Hil­da nie wykluczała wcale, że jednak zatrzymają Sebastiana.

- Jeszcze nie zdążyłam. Biegam jak szalona od rana do wie­czora.

- Dlaczego włożyłaś niedzielną suknię?

- Muszę coś załatwić podczas przerwy obiadowej.

- Chyba nie wybierasz się znów do doktora? Elise pokręciła głową z uśmiechem.

- Norweskie wydawnictwo przyjęło moją książkę.

Hilda szeroko otworzyła oczy, a uśmiech rozjaśnił jej twarz.

- Naprawdę? - Zarzuciła siostrze ramiona na szyję. - Gratu­luję ci, Elise! Byłam pewna, że w końcu się uda. Jestem z ciebie taka dumna.

- Musisz przyrzec, że nikomu nie powiesz. Jeśli panna Johannessen dowie się, że to ja jestem Eliasem Aas, zacznie tak się skarżyć majstrowi, że będzie musiał mnie zwolnić. Jemu zresztą też się to nie spodoba.

Hilda pokręciła głową.

- Też tak myślę. Przyrzekam, że nic nie powiem. Póki nie bę­dziesz sławna.

Wypuściła siostrę z objęć i zmierzyła krytycznym spojrze­niem jej podniszczoną czarną suknię niedzielną.

- Nie możesz się pojawić w wydawnictwie w takim stroju. Wyglądasz jak sprzątaczka.

- Nie mam nic innego.

- Nie powinnaś być taka skromna. Emanuel nie chodzi ubra­ny jak robotnik! Wnoś dzieciaki do środka, a ja poszukam cze­goś, co ci mogę pożyczyć.

Wkrótce przyszła do kuchni z nową suknią, którą miała na sobie, gdy się spodziewała wizyty Paulsena. Elise zaprotestowała.

- Nie mogę jej włożyć, Hildo. Jest przecież całkiem nowa.

- Oczywiście, że możesz - prychnęła Hilda. - Chyba nie za­mierzasz w niej szorować podłogi? Na deszcz też się nie zanosi. Wkładaj! Myślę, że będzie pasować, choć jesteś znacznie szczup­lejsza ode mnie. Jesteśmy tego samego wzrostu, nic nie szkodzi, że będzie trochę luźniejsza w pasie. Czy nie jest piękny ten nie­bieski kolor? Mam też pelerynę, którą możesz na nią zarzucić, i musisz jeszcze pożyczyć mój kapelusz.

Elise zaczęła się rozbierać z pewnym ociąganiem. Zastana­wiała się, co powiedzą panna Johannessen, majster i Samson, gdy ją zobaczą. Zresztą sama się będzie czuła niezręcznie w tym pięk­nym stroju.

- Widzę, że nosisz wciąż tę samą bieliznę - stwierdziła Hil­da krytycznie. - Gorset, który odziedziczyłaś po matce, i stanik, którego używałaś, gdy mieszkaliśmy w Andersengárden. To nie do pomyślenia! I to teraz, gdy zostałaś słynną pisarką.

Elise nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

- Daj spokój! Jestem skromną, nic nieznaczącą autorką i jesz­cze nie dostałam żadnych pieniędzy za książkę. Za co mam kupić sobie nową bieliznę i suknię?

- Zapytaj swojego męża, który pochodzi z takiej bogatej ro­dziny.

- Proszę cię, Hildo, nie zaczynaj od nowa.

Hilda zasznurowała usta i w milczeniu pomogła siostrze za­piąć suknię. Elise wyglądała wspaniale, więc Hilda odzyskała hu­mor.

- Wyglądasz lepiej niż ja. Teraz mogłabyś pójść prosto do Grand Café i udawać, że pochodzisz z Homannsbyen.

Elise roześmiała się i poczuła przyjemny dreszczyk podnie­cenia.

- Ciekawa jestem, co powie panna Johannessen.

- Najpierw zemdleje, potem zrobi się podejrzliwa i zacznie się zastanawiać, skąd ją masz, a po chwili pobiegnie do Paulsena i poprosi o podwyżkę, przekonana, że ty ją dostałaś. Trochę bar­dziej się niepokoję o reakcję twojego wielbiciela, pana Sigvarta Samsona. Jeśli się jeszcze w tobie nie zakochał, zrobi to dzisiaj. A to na dłuższą metę może być męczące.

- Co ty opowiadasz! On wcale nie jest we mnie zakochany, to po prostu dobry kolega.

Hilda zastanowiła się przez chwilę.

- Jest miły i uprzejmy, ale chyba trochę dziwny. Dlaczego ty zawsze trafiasz na dziwnych mężczyzn?

- Uważasz, że Johan i Emanuel są dziwni?

- Johan nie. Nie określiłabym tak również Emanuela, ale mu­sisz już iść, Elise, bo się spóźnisz do pracy.

- Jesteś pewna, że dasz sobie radę z chłopcami?

- Nie denerwuj się. Jeśli nie wytrzymam, przyprowadzę ich wszystkich do fabryki i podrzucę pannie Johannessen.

Elise ze śmiechem wybiegła na dwór.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Spocona ze zdenerwowania weszła do kantoru. Panna Johannessen siedziała na swoim miejscu i jak zwykle spojrzała na wielki zegar wiszący na ścianie, gdy usłyszała, że wchodzi Elise. W następnej chwili szeroko otworzyła oczy. Elise spostrzegła jej wielkie zdumie­nie, choć panna Johannnessen była zbyt nadąsana, by je okazać.

- Spóźniła się pani dwie minuty, pani Ringstad.

- Przepraszam.

Pobiegła prosto do swojego biurka. W tej samej chwili usły­szała gwizdnięcie Samsona. Poczuła, że się czerwieni, i zerknęła w jego stronę z przerażeniem.

Podniósł oczy do nieba i złożył ręce jak do modlitwy. Wy­straszona Elise usiadła, lękając się spojrzeć w stronę panny Jo­hannessen.

Wkrótce otworzyły się drzwi i do kantoru wszedł zasapany pan Paulsen.

- Dzień dobry państwu. Uff, ale zimno się zrobiło, zupełnie jakby już był grudzień.

- Dzień dobry, panie Paulsen - odpowiedzieli chórem jak zwykle.

Odstawił swoją laskę spacerową do kąta i zdjął kalosze. Płaszcz i kapelusz wieszał zazwyczaj dopiero w gabinecie.

Gdy szedł przez pokój, Elise poczuła na sobie jego spojrzenie. Zmieszała się.

- Znowu tak ładnie się pani ubrała, pani Ringstad? Do twa­rzy pani w niebieskim - powiedział i poszedł do siebie.

Elise zrobiło się gorąco. Na pewno poznał suknię, tylko zapo­mniał, że miała ją na sobie Hilda. Może zaraz sobie przypomni. Całkiem możliwe, że to on za nią zapłacił.

Pracy nie brakowało, więc czas do przerwy obiadowej mi­nął szybko. Elise nie miała czasu na jedzenie. Trudno jej będzie dotrzeć do miasta, odbyć rozmowę w wydawnictwie i wrócić do kantoru przed końcem przerwy.

Usłyszała za sobą kroki Samsona, gdy tylko wyszła z pracy.

- Pani Ringstad? Czy dziś także wybiera się pani do siostry? Obróciła ku niemu głowę.

- Nie, muszę coś załatwić w mieście.

- Ja też, więc możemy pójść razem.

Przypuszczała, że właśnie wymyślił tę swoją sprawę do zała­twienia, ale nie wiedziała, jak się wykręcić. Co będzie, jeśli od­prowadzi ją aż do wydawnictwa i zacznie się zastanawiać, po co ona tam idzie? Nie można do tego dopuścić!

Obróciła się do niego.

- Dokąd się pan wybiera? - wiedziała, że to niezbyt stosowne pytanie, ale nie mogła dopuścić do tego, że pójdzie za nią.

- Ja... ja muszę wpaść do Christiania Glasmagasin, żeby ku­pić bożonarodzeniowy prezent dla matki.

- Prezent bożonarodzeniowy - roześmiała się Elise. - Już teraz?

- Zawsze robię to wcześniej - odparł niemal urażonym gło­sem. - A pani?

Powinna była przewidzieć, że zada jej takie samo pytanie.

- Idę do kupca Simonsena, żeby kupić ser dla mojego męża.

Wyrwało jej się to, zanim zdążyła się zastanowić. Nie mog­ła sobie przypomnieć żadnego innego sklepu, rzadko prze­cież bywała w mieście. Ale kupca Simonsena wszyscy dobrze znali.

- W takim razie idziemy niemal w to samo miejsce. Pośpie­szę się ze swoimi zakupami i przyjdę po panią do Simonsena, wrócimy razem do kantoru.

Elise zmusiła się do uśmiechu.

- Tak szybko nie zdoła pan chyba wybrać gwiazdkowego prezentu.

- U Simonsena też nie załatwi pani sprawunków od razu, tam jest zawsze mnóstwo klientów.

Przez chwilę szli w milczeniu. Elise starała się maszerować jak najszybciej, ale bała się, że się potknie i zniszczy piękną suknię.

- Bardzo się pani śpieszy. Mamy sporo czasu. - Wyglądało na to, że Samson nie może za nią nadążyć.

- Chciałabym załatwić parę spraw, gdy już będę w mieście. Może więc raczej umówimy się w jakimś miejscu, gdy już wszyst­ko załatwię? Na przykład pod kościołem Naszego Zbawiciela, tam gdzie przekupki sprzedają ciastka i owoce? Chętnie zajrzę jeszcze na targ warzywny.

Samson spojrzał na nią z uśmiechem.

- Wybiera się pani do magazynu z sukniami? Pięknie pani wygląda w tej niebieskiej sukni, to musi być dzieło dobrego krawca.

Elise się zaczerwieniła.

- Dziękuję, ale nie mam tak wysokiej pensji, bym mogła so­bie kupować modne ubrania.

Chciała powiedzieć, że pożyczyła suknię od siostry, ale wów­czas Samson zacząłby się pewnie zastanawiać, dlaczego pożyczy­ła ją właśnie dzisiaj.

Nagle Samson się zatrzymał. Z naprzeciwka szedł jakiś młody człowiek, który chyba znał Samsona, bo uchylił ka­pelusza.

Samson przywitał się z nim z wyraźnym zakłopotaniem. Czyżby się jej wstydził nawet teraz, gdy miała na sobie tę piękną suknię?

- To pani Ringstad, która pracuje w tym samym kantorze co ja - wyjaśnił.

Nieznajomy podał jej rękę, ukłonił się i mruknął pod nosem jakieś nazwisko, którego nie usłyszała. Panowie zamienili kilka słów i Samson ruszył dalej.

Elise spodziewała się, że wyjaśni jej, kim był ten nieznajomy, ale nic nie powiedział. Zachowywał się tak, jakby chciał się czym prędzej od niego oddalić, może miał wobec niego dług albo za nim nie przepadał.

Elise odetchnęła z ulgą, gdy dotarli do Stortorvet i Samson wszedł do Christiania Glasmagasin. Gdy tylko zniknął we wnę­trzu, Elise pobiegła dalej i po chwili skręciła w lewo w nadziei, że Samson nie patrzy na nią przez okno.

Zgrzana i zdyszana stanęła wreszcie przed drzwiami z szyl­dem Grondahl & Son. Z sercem w gardle zapukała i weszła do środka. Uniosła brodę i starała się wyglądać pewnie, ale czuła, że nie za bardzo jej to wychodzi.

Za wielkim biurkiem siedziała sekretarka w bluzce ze stójką i marszczonym karczkiem. Elise z pewnym wahaniem podeszła do niej.

- Przepraszam bardzo. Nazywam się Elise Ringstad i chciała­bym rozmawiać z panem Benedictem Guldbergiem.

- Jest pani umówiona?

- Prosił, żebym przyszła, gdy będę miała taką możliwość.

- Chwileczkę, zaraz sprawdzę, czy jest w gabinecie.

Zniknęła za jakimiś drzwiami, a Elise rozejrzała się dokoła. Po­kój, w którym się znalazła, był bardzo piękny, stały w nim masyw­ne, wspaniałe meble, w oknach wisiały ciężkie zasłony ze złotawe­go brokatu, a na stoliczku stał srebrny wazon pełen róż. Dziwne, że róże się jeszcze trzymają, skoro zaczęły się nocne przymrozki.

Wkrótce drzwi się otworzyły i sekretarka wróciła.

- Proszę za mną.

Poprowadziła Elise wzdłuż długiego korytarza i zatrzymała się przed ostatnimi drzwiami. Zapukała i wpuściła gościa.

- Proszę bardzo.

Elise podziękowała i weszła. Na jej spotkanie wyszedł stosun­kowo młody mężczyzna, wysoki i barczysty, z ciemnymi, gładko zaczesanymi włosami z przedziałkiem pośrodku i z niewielkim wąsikiem. Przypominał jej kogoś, kogo widziała na zdjęciu w ga­zecie, nie pamiętała tylko, w jakiej.

Wyciągnął dłoń na powitanie i pozdrowił ją serdecznie.

- A więc to jest Elias Aas - uśmiechnął się wesoło, zmierzył ją spojrzeniem i popatrzył prosto w oczy. - Witamy panią, pani Ringstad. Tak się cieszę, że mogła pani przyjść tak szybko.

- Pracuję w kantorze majstra Paulsena w przędzalni Nedre Voien i skorzystałam z przerwy obiadowej.

- I pewnie nie chciała pani przyznać się szefowi, dlaczego wybiera się pani do miasta - roześmiał się. Pokręciła głową z uśmiechem.

- Zdradziłam to tylko najbliższym. Spodziewam się krytyki i oburzenia.

Redaktor spoważniał.

- Dobrze, że jest pani na to przygotowana. Obawiam się, że zarówno panią, jak i wydawnictwo czeka sporo szumu. W związku z tym dam pani pewną radę: proszę nie zapominać, że recenzenci działają przede wszystkim we własnym interesie. Boją się powiedzieć lub napisać coś, co mogłoby zepsuć ich re­nomę albo wzbudzić wątpliwości co do ich literackiego smaku. Proszę się nie przejmować tym, co piszą! Najlepiej by było, gdy­by w ogóle nie czytała pani recenzji. W każdym razie do czasu, aż emocje opadną. Zdajemy sobie sprawę z tego, że książka wy­woła skandal. Podejmuje delikatny temat, niektórzy powiedzą, że jest niestosowna, wulgarna, bezwstydna, nie wiem, co jeszcze. Wszyscy wiedzą, że prostytucja istnieje, ale nikt nie mówi o tym głośno. A pani zdobyła się na odwagę, by zapisać dla nas myśli ulicznicy, tak że możemy się wczuć w jej nieszczęśliwy los. Tego jeszcze nie było! Matki będą się martwić, że ich córki przeczytają tę książkę, ojcowie będą się denerwować, że ich żony dowiadują się o takich rzeczach. Przynajmniej ci, którzy mają coś na sumie­niu i wiedzą, gdzie szukać ulicznic. - Uśmiechnął się i znacząco pokiwał głową. - Proszę wybaczyć, pani Ringstad, tak się rozen­tuzjazmowałem, że zapomniałem podać pani krzesło.

Wskazał jej masywne skórzane krzesło naprzeciwko biurka. Usiadła na brzeżku.

- Napisałam nie tylko o ulicznicach, proszę pana. Chciałam ukazać niesprawiedliwości społeczne, przede wszystkim nędzę i fatalne warunki, w jakich mieszkają robotnicy, beznadziejną sytuację młodych, niezamężnych matek, które tracą pracę, bez­silność wdów i alkoholizm, którego źródłem są fatalne warunki życiowe.

Pokiwał głową, choć chyba nie słuchał jej uważnie.

- Scena, w której ta młoda matka rzuca się do wodospadu, żeby nie skończyć na ulicy, jest naprawdę świetnie napisana. Musi mieć pani bujną wyobraźnię i szczególny talent, który po­maga pani wczuć się w psychikę innych ludzi.

Elise nic nie powiedziała. Gdyby ten człowiek wiedział, że to ona we własnej osobie stała na moście i próbowała przekonać Mathilde, by nie skakała do wodospadu!

- Albo ta scena, w której opisuje pani matkę czworga dzieci, która siedzi otępiała na brzegu łóżka po tym, jak sprzedała swoje ciało, a jej dzieci brudne, głodne i zaniedbane pełzają po podło­dze. Czytelnikowi wydaje się, że pani tam była i widziała to na własne oczy.

Elise dalej milczała. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu prawdy, ale postanowiła, że jeszcze z tym poczeka.

- To nie może być pani pierwsze dzieło, taki talent nie obja­wia się nagle i niespodziewanie. Muszę przyznać, że nie słysza­łem jeszcze pani nazwiska. Czy wydała pani już coś, czy też cho­wała na razie wszystko do szuflady?

- Przyjęto do druku kilka moich opowiadań, ale Zranione skrzydło to moja pierwsza książka. Lubiłam pisać wypracowania w szkole, nauczycielka zawsze je chwaliła, ale na tym się skończyło.

- Na pewno ma pani wystarczające wykształcenie. Chyba nie skończyła pani jeszcze dwudziestu jeden lat. Cieszę się, że mój duński kolega przyniósł nam tę książkę i będziemy pierwszym norweskim wydawnictwem, które opublikuje pani utwór. Jestem przekonany, że to nie będzie ostatnie pani dzieło.

Elise milczała, modląc się w duchu, żeby nie zapytał, czy skoń­czyła gimnazjum lub szkołę handlową. Na szczęście nie zapytał.

- Planuje pani następną książkę?

Pytanie tak ją zaskoczyło, że nie zdążyła się zastanowić. Po­czuła, że się rumieni, i wyjąkała nieśmiało:

- Nie, to znaczy... mam pewien pomysł, ale... Uśmiechnął się zachęcająco.

- Proszę powiedzieć!

- Chciałabym napisać książkę o małżeństwie, które jest me­zaliansem ze strony męża. I o problemach, które wynikają z tego, że małżonkowie pochodzą z różnych środowisk.

Pokiwał głową z aprobatą.

- To brzmi interesująco. O ile potrafi pani wczuć się w taką sytuację. Na pewno nie będzie łatwo przewidzieć, jak tacy ludzie reagują w różnych chwilach, jeśli jednak potrafiła pani zapisać myśli i uczucia ulicznicy i robotnicy, z tym także pani sobie na pewno poradzi. Już się cieszę na tę lekturę.

Elise rozpromieniła się z radości.

- Czym się zajmuje pani małżonek, pani Ringstad? Czy on także jest literatem?

Pokręciła głową.

- Pracuje w kantorze w zakładach Myren. Przedtem był księ­gowym w tkalni płótna żaglowego. W zasadzie jest dziedzicem wielkiego dworu w okolicy Eidsvoll, ale kocha miasto i na razie nie ma zamiaru wracać na wieś.

Redaktor roześmiał się, wyraźnie zaskoczony.

- To dziwne, że trafił do jednego z fabrycznych kantorów nad rzeką Aker. Nigdy tam nie byłem, ale słyszałem, że to nie­zbyt przyjemna okolica, zwłaszcza wieczorami. Słyszałem tak­że, że od rzeki bardzo cuchnie, zupełnie nie rozumiem, jak tam można mieszkać.

- Starałam się to opisać w swojej książce. Coś trzeba zro­bić dla tysięcy robotników, którzy tam mieszkają. Przyjeżdżają do Kristianii w nadziei na znalezienie pracy, nie mając pojęcia, że tak trudno znaleźć jakiś kąt. Ci, którzy mają najwięcej szczęś­cia i talentu, budują sobie niewielkie drewniane domki na Maridalsveien i na Sandakerveien, ale wszyscy pozostali osiedla­ją się w czynszówkach i często w dwupokojowym mieszkaniu żyje dwanaście czy czternaście osób. W jednej z czynszówek na Grunerlokka mieszka tysiąc osób. Żyją nie tylko w strasznej ciasnocie, ale i w fatalnych warunkach. Mieszkania są w kiep­skim stanie, niedogrzane, pełne przeciągów i smrodu z ubikacji, umieszczonych w korytarzach.

Elise bardzo się zapaliła i nagle przyszło jej do głowy, że po­wiedziała za dużo. Zwłaszcza o tych ubikacjach.

Pan Guldberg siedział z brodą opartą na dłoniach i przyglą­dał się jej z zainteresowaniem.

- Gdyby była pani mężczyzną, powinna pani zostać polity­kiem - uśmiechnął się nieco przekornie. - Przemawia pani w fa­scynujący sposób.

Poczuła, że oblewa ją rumieniec.

- Kiedy będzie gotowa pani następna książka? Przerażona Elise pokręciła głową.

- To może długo potrwać. Mam wiele innej pracy.

- Nie może pani rzucić pracy w kantorze, skoro została pani pisarką? Powinna pani poświęcić się pisaniu.

- Mam dużo dzieci pod opieką, a mój mąż nie jest całkiem zdrowy.

Guldberg wzniósł oczy do nieba.

- Dużo dzieci? W takim wieku?

Znów się zarumieniła w poczuciu, że się ośmieszyła.

- Tylko dwójka to moje własne. Jednego z chłopców przygar­nęliśmy, bo jest sierotą, a dwaj to moi bracia. Moja matka zacho­rowała i nie może się nimi zajmować. A ojciec nie żyje.

Redaktor spoważniał.

- Rozumiem. Nie ma pani łatwego życia, pani Ringstad. Mam nadzieję, że pani mąż nie jest poważnie chory?

- Nie wiemy, co mu dolega. Lekarz nie postawił jeszcze diag­nozy.

Nie mogła powiedzieć, że Emanuel nie chce iść do lekarza.

Nie mogła też powiedzieć, że ma pod opieką sześcioro, a nie pię­cioro dzieci, a to szóste jest nieślubnym synem jej męża.

- I do tego wszystkiego przygarnęła pani sierotę. Coraz bar­dziej mi pani imponuje. Dlaczego to pani zrobiła? Czy to dziecko jest z państwem spokrewnione?

Pokręciła głową, czując, że oblewa ją zimny pot.

- To najlepszy przyjaciel mojego najmłodszego brata i nie ma żadnej rodziny.

- Istnieją dzieci, które nie mają żadnej rodziny? Musi mieć przecież jakiegoś wuja albo jakąś ciotkę ze strony matki czy ojca?

Pokręciła głową i spuściła wzrok. Co by powiedział, gdyby zdradziła mu, że matka Everta była ulicznicą i złapała „to świń­stwo”, a ojca nikt nie zna? I że ona sama wychowała się w dwupokojowym robotniczym mieszkaniu, a jej ojciec był alkoholikiem? Że gdy jej matka zapadła na suchoty, musieli żyć tylko z tego, co ona zarobiła w fabryce, i z tych paru groszy, które przynosiła Hilda? I że pieniądze znikały, gdy w domu pojawiał się pijany oj­ciec z kolejną ulicznicą?

- Przepraszam, pani Ringstad, nie chciałem się wtrącać, po­myślałem tylko, że to wielka szkoda, że musi pani zajmować się tyloma dziećmi, skoro ma pani taki talent. Ale z pewnością ma pani dobrą służącą i nianię.

Elise udała, że koniecznie musi sprawdzić godzinę, i obróciła się w stronę wielkiego zegara, który wisiał na ścianie.

- Muszę wkrótce wyjść. Niedługo skończy się przerwa obia­dowa.

- Pani szef nie może być aż tak surowy - uśmiechnął się. - Nie może mu pani powiedzieć, że napisała pani książkę, nie zdradza­jąc tytułu?

Pokręciła głową.

- Nie poddałby się, póki by się nie dowiedział, co to za książka.

- Domyślam się, że byłby bardzo zainteresowany - roześmiał się redaktor. - Zaraz znajdę umowę. Czy wystarczy pięćdziesiąt koron zaliczki?

Ucieszyła się ogromnie. Pięćdziesiąt koron! Niemal dwumie­sięczna pensja! A to tylko zaliczka!

- Tak, bardzo dziękuję. - Chciała wstać i wyjść, ale podał jej dokument.

- Musi pani podpisać umowę.

Gdy czytała umowę, zorientowała się, że on się jej ciągle przygląda. To było nieprzyjemne i utrudniało jej koncentrację. Jeszcze zanim skończyła czytanie, wzięła pióro, które jej podał, i podpisała się starannymi literami.

I wreszcie mogła wyjść!

- Niech pani nie zapomni pieniędzy! - roześmiał się ponow­nie i podał jej kopertę, pokazując zawartość. - Musi pani pamię­tać, co powiedziałem. Ma pani talent i ważne przesłanie, niech pani nie pochłoną bez reszty codzienne obowiązki.

Uśmiechnęła się, podała mu dłoń i wyprostowała się. Chciała opuścić ten gabinet z godnością.

Dopiero gdy stanęła na chodniku, odetchnęła z ulgą. Służąca i niania! Pokręciła głową z rezygnacją. Czy on naprawdę nie ma pojęcia, ile się zarabia w kantorze? Pochodzi pewnie z zamoż­nej rodziny i odziedziczył zarówno dom, jak i okrągłą sumkę w banku.

Poczuła, że znów ogarnia ją radość. Pięćdziesiąt koron! I może będzie tego więcej! Emanuel się ucieszy. Może zechce jej wiece/ pomagać w domu, gdy się dowie, że redaktor zachęcał ją, by dalej pisała. Uśmiechnęła się do siebie i przyśpieszyła kroku.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Nie dostrzegła nigdzie Samsona, gdy podeszła do przekupek, siedzących przed kościołem Naszego Zbawiciela. Może znudziło mu się czekanie i sam wrócił do kantoru. Zerknęła na zegar na wieży kościelnej i przeraziła się. Nic dziwnego, że stracił cierp­liwość, sama ledwo zdąży z powrotem do kantoru. Postanowiła jednak zajrzeć na Kirkeristen na wypadek, gdyby postanowił po­kręcić się po bazarze, czekając na nią.

Pod kościelnym murem stała gromadka gazeciarzy, który pa­lili tu potajemnie. Nie byli starsi od Pedera i Everta, a niektórzy nawet jeszcze młodsi. Biedacy, sprowadzają sobie na głowę taki kłopot w tak młodym wieku! Taki drogi nałóg.

Nagle spostrzegła dwóch mężczyzn stojących za słupem. Wyda­wało jej się, że jeden z nich przypomina Samsona, więc ruszyła w ich stronę i nagle zwolniła kroku. Było w nim coś takiego, co kazało jej się zatrzymać. Patrzyła przez chwilę w stronę tej dwójki, zastanawia­jąc się, czy go zawołać, gdy nagle dostrzegła, w jaki sposób Samson patrzy na tamtego mężczyznę. Oszołomiło ją to całkowicie, zatrzy­mała się i rozejrzała dokoła, przerażona, że ktoś jeszcze ich zobaczy. Ludzie mogliby to źle zrozumieć i pomyśleć, że Samson jest...

Elise obróciła się na pięcie i zaczęła iść szybko w przeciwnym kierunku.

Chwilę później usłyszała, jak ją woła, i domyśliła się, że bieg­nie za nią.

- Pani Ringstad? - Tchu mu brakło. - Tak długo pani nie było, nie wiedziałem, gdzie się pani podziała.

Na pewno nie domyślił się, że ich widziała. Rumieniec za­żenowania oblał jej twarz. Czy coś się jej przywidziało? Żaden mężczyzna nie patrzy w ten sposób na drugiego mężczyznę, o ile nie jest...

Nie, to niemożliwe.

- Ja... nigdzie pana nie widziałam i... i pomyślałam, że prze­straszył się pan, iż jest już tak późno.

Spojrzał na nią. Musiał zauważyć płonące policzki i niepew­ne spojrzenie. Wyraz jego twarzy się zmienił, oblał ją delikatny rumieniec.

Domyślił się, że ich widziałam”, pomyślała. „Odgadł to po moim zachowaniu”.

- Ja... myślałem, że mieliśmy się spotkać koło przekupek pod kościołem.

- Owszem, ale nie widziałam tam pana i przyszło mi do głowy, że spaceruje pan po Krikeristen. Mamy bardzo mało czasu - doda­ła, mając nadzieję, że w ten sposób zakończy niezręczną rozmowę.

- Tak, lepiej się pośpieszmy - przytaknął.

Przez dłuższy czas pędzili, nie mówiąc ani słowa. Elise czu­ła, że coś stanęło między nimi, coś wstydliwego, o czym się nie rozmawia. On się pewnie zastanawia, co Elise widziała, czy do­strzegła go w towarzystwie tamtego mężczyzny, ale wie doskona­le, że nie może o to zapytać.

Elise nadal była w szoku. Czy to możliwe? Że też on zdobył się na odwagę, by stać tak blisko innego mężczyzny, i to na ulicy. Schowali się wprawdzie za słupem, mieli pewnie nadzieję, że nikt ich nie zauważy, ale jednak...

Czy on jest taki?

A Hilda myślała, że się zakochał w Elise. Ona sama się tego obawiała. A tymczasem niewykluczone, że on interesuje się męż­czyznami, a nie kobietami.

Jakie to dziwne. W jaki sposób do tego doszło? Czy nie może z tym walczyć, czy nie może się zakochać w jakiejś dziewczynie? Chyba nikt się taki nie rodzi?

Czy Elise zdoła zachowywać się przy nim naturalnie po tym, co widziała? Nie zapomni przecież tego spojrzenia, które zdra­dzało, o czym Samson myśli.

Elise była zawiedziona. Jeśli on naprawdę ma tego rodzaju pragnienia, powinien z nimi walczyć, a w każdym razie ukrywać je przed innymi. Jeśli policja poweźmie jakieś podejrzenia, bę­dzie awantura. I Samson na pewno straci pracę.

A może się pomyliła? Może źle to zrozumiała. Niewykluczo­ne, że ten mężczyzna był po prostu jego bliskim krewnym albo przyjacielem. Kimś, kto jest mu bardzo drogi i kto był na przy­kład długo chory albo wrócił z dalekiej podróży.

- Kupiła pani ser dla męża?

Pytanie padło tak nagle, że Elise się wzdrygnęła.

- Tak. Nie... to znaczy... nie było tego sera.

- Jaka szkoda, że szła pani tak daleko całkiem na próżno.

- A pan? Kupił pan prezent gwiazdkowy dla swojej matki?

- Nie, nie mogłem się zdecydować. Muszę chyba zapytać, co chciałaby dostać. Ma pani jakąś propozycję, pani Ringstad?

Pokręciła głową.

- Nie przywykłam do prezentów gwiazdkowych. Spojrzał na nią zaskoczony, jakby zapomniał o fatalnym spot­kaniu.

- Naprawdę? Dlaczego? Wzruszyła ramionami.

- Nie stać nas było na prezenty. Rodzice uważali, że to nie­potrzebne.

- Miała pani chyba smutne dzieciństwo. Nie dostawała pani prezentów na urodziny?

- Nigdy nie obchodziliśmy urodzin. W naszej okolicy nie było takiego zwyczaju. Ale też nie zostaliśmy zepsuci - dodała pośpiesznie. - Pamiętam, jak mój brat wygrał kiedyś misia na lo­terii w Tivoli. Nigdy nie zapomnę jego roziskrzonych oczu.

To go najwyraźniej poruszyło.

- Nie obchodziliście urodzin? Nie było w tym dniu nawet uroczystego posiłku?

- Raczej nie. Choć mogłam zapomnieć.

- Chyba tak - roześmiał się. - Na pewno dostawała pani go­rącą czekoladę z bitą śmietaną i tort. - Umilkł, a potem zapytał dziwnym głosem: - Widziałem, że wiozła pani do siostry dwójkę dzieci. Czy pani siostra zajmuje się teraz także państwa najmłod­szą pociechą?

Elise była zakłopotana, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie mogła przecież wyjaśnić, że to syn Emanuela, bo rozniosły­by się plotki, nie mogła też utrzymywać, że to Jensine, bo mógłby odkryć, że skłamała. Zwłaszcza jeśli wciąż miał zamiar przecho­dzić przez most podczas przerwy obiadowej.

- Nie, drugie dziecko nie jest moje. Jest u nas z wizytą.

- Z wizytą? - roześmiał się. - Czy nie sądzi pani, że ma pani dość dzieci, pani Ringstad?

Udało jej się roześmiać.

- Może powinnam.

Znów poczuła na sobie jego spojrzenie.

- Podziwiam panią. Nie wszystkie kobiety tak się troszczą o dzie­ci jak pani. Moim zdaniem to bardzo smutne, że matki nie mają cza­su dla swoich pociech. Małe dziecko potrzebuje matczynej miłości i troski. Nie chciałbym pani urazić, ale uważam, że kobiety nie po­winny pracować poza domem. Dopóki ich dzieci nie dorosną.

- Kobieta nie zawsze ma wybór, panie Samson.

Poczuła, że zabrzmiało to dość opryskliwie, ale dotknęła ją jego uwaga. Ile kobiet znad rzeki może zostać ze swymi dziećmi w domu? Nie sposób utrzymać rodziny z jednej pensji, a poza tym jest tu wiele wdów i samotnych matek. One nie mają żad­nego wyboru.

- Chyba się pani myli, pani Ringstad. Większość ma wybór, ale chce mieć więcej pieniędzy.

- A co z wdowami i samotnymi matkami, czy one też mają wybór?

- Ich jest jednak znacznie mniej. Większość wdów ma zresz­tą jakiś spadek po mężu i może mieszkać u rodziny.

Elise poczuła, że ogarnia ją wielki gniew.

- Myślę, że niedużo pan wie o życiu tych ludzi. Wiele ro­botniczych rodzin niemal głoduje. Nikt nie może zakazać ludziom mieć dzieci, są tacy, którzy mają ich dwanaścioro lub czternaścioro. Jak mogą wyżyć z pensji ojca, który do­staje siedem czy osiem koron tygodniowo? Połowa idzie na czynsz, węgiel i parafina też kosztują. Niewiele zostaje na je­dzenie.

Zapadła cisza. A potem Samson powiedział:

- Jest pani bardzo zainteresowana warunkami, w jakich żyją robotnicy, pani Ringstad. I dużo pani o tym wie.

- Interesuję się tym, co się dzieje dookoła mnie. Wszyscy po­winni się tym zainteresować.

Wiedziała, że rozsądek nakazuje zachować ostrożność, ale nie mogła się powstrzymać.

- Zna pani autora, który nazywa się Elias Aas?

Pokręciła energicznie głową, zła na siebie. Powinna była po­myśleć, że on zacznie mówić o książce, skoro tak bardzo chciał się dowiedzieć, kim jest jej autor.

- Nie, ale słyszałam o nim. Myślę, że pisze prawdę. Poczuła na sobie jego spojrzenie.

- Czytała pani tę książkę?

Zagryzła wargę i znów pokręciła głową.

- Nie, ale jeśli ukaże się w Norwegii, chętnie ją przeczytam.

- Dlaczego pani sądzi, że ukaże się w Norwegii? Oblała ją fala gorąca.

- Słyszałam, jak ktoś mówił, że na pewno się ukaże. Skoro pi­szą o niej w norweskich gazetach i autor jest Norwegiem.

- Słyszała pani od kogoś, kim on może być? - Nie.

- Jedno jest pewne. On mieszka w Kristianii i wie, jak wyglą­da życie nad rzeką Aker. Zapewne wychował się tutaj, może jest synem robotnika?

- Czy to nie jest mało prawdopodobne? Czy syna robotnika stać by było na pisanie książek?

- No i czy miałby wystarczające zdolności, chce pani pewnie dodać? Słyszałem, że oni z trudem się podpisują.

- Myśli pan, że dzieci robotników mają mniejsze zdolności niż inne?

- To oczywiste. Jeśli nikt im nie pomaga w lekcjach i nie wspiera w inny sposób, muszą być mniej inteligentne. Słyszałem, że są dzieci, które chodząc do piątej klasy, nie potrafią jeszcze czytać.

To był cios prosto w serce, Elise chciała zaprotestować, ale zdołała się opanować. Samson mówi to z niewiedzy, na nic się zda jej gniew.

- Po szkole powszechnej nie chcą się dalej uczyć, wolą zara­biać łatwe pieniądze w fabrykach. Nic dziwnego, że kończą jako analfabeci.

Tego było już za wiele dla Elise. Gniew się w niej gotował.

- Nie słyszałam nic równie głupiego. Inteligencja nie ma nic wspólnego z wychowaniem, jest wrodzona. Wśród robotników jest tyle samo mądrych i utalentowanych ludzi, co w innych śro­dowiskach. Znam robotnika, który dostał rządowe stypendium i wyjechał do Paryża, żeby tam studiować rzeźbę. Miał sparali­żowaną siostrę, jego ojciec był marynarzem, a matka pracowała w fabryce. Zgodnie z pańskimi poglądami powinien być głupi, niedorozwinięty i nieoświecony, ale mogę pana zapewnić, że jest mądrzejszy niż my oboje razem wzięci.

Zapadła cisza. Elise zdążyła pożałować swego wybuchu i za­stanawiała się, co Samson sobie pomyślał.

Gdy się w końcu odezwał, powiedział coś, czego się zupełnie nie spodziewała.

- Znała pani tę młodą matkę, która skoczyła do wodospadu, pani Ringstad?

- Już mnie pan o to pytał, mówiłam, że nie. Dowiedziałam się o tym później.

- A może znała pani ulicznicę z Lakkegata?

Obróciła się ku niemu z płonącymi policzkami. - Skąd miałabym ją znać? Dlaczego zadaje mi pan te dziwne pytania?

Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Elise westchnęła ciężko w głębi duszy. Dlaczego była tak głu­pia, by dać się sprowokować?

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Była wciąż poruszona i przygnębiona, gdy tego samego popołu­dnia szła do domku nad rzeką po dzieci.

Hilda siedziała przy stole kuchennym i piła kawę, a chłop­cy bawili się w salonie. W obu pomieszczeniach ogień trzaskał w piecach.

- Jak poszło? - Hilda z zaciekawieniem uniosła głowę znad gazety, którą czytała.

- Dobrze.

- To czemu wyglądasz jak gradowa chmura?

- Bo byłam taka głupia.

Szybko opowiedziała siostrze o swojej rozmowie z Samsonem po drodze z miasta.

Hilda spojrzała na nią z niedowierzaniem.

- Pozwoliłaś mu się odprowadzić do wydawnictwa?

- Nie, on też się wybierał do miasta i zaproponował, żebyśmy poszli razem. Znalazłam wymówkę, żeby się go pozbyć. Nie są­dzę, by się domyślił, dokąd się wybieram, ale po tym, co się wy­darzyło w drodze powrotnej, powziął chyba jakieś podejrzenia. Że też byłam taka głupia! Może podejrzewał, że to ja napisałam tę książkę, i prowadził rozmowę tak, żebym się zdradziła.

- Ty zazwyczaj nie tracisz panowania nad sobą.

- Myślę, że to było związane z czymś, co się zdarzyło, gdy mieliśmy wyruszyć z powrotem do kantoru.

Spojrzała na Hildę niepewnie, wahając się, czyjej o tym opo­wiedzieć, ale chciała z kimś porozmawiać, a nikomu innemu zdradzić tego nie mogła.

Hilda zmarszczyła brwi.

- Dlaczego nic nie mówisz? Skoro powiedziałaś „a”, powin­naś powiedzieć „b”.

- Nie od razu znalazłam Samsona. Mieliśmy się spotkać koło przekupek handlujących na Torvet. Przyszło mi do głowy, że może on poszedł na bazar na Kirkeristen, i ruszyłam w tamtą stronę. I nagle go spostrzegłam.

- No i co?

Elise poczuła, że rumieni się ze wstydu w imieniu Samsona.

- Stał razem z innym mężczyzną.

- Co w tym złego?

- Stali bardzo blisko siebie i on patrzył na tamtego, jak­by... - Nie zdołała dokończyć zdania.

Hilda otworzyła szeroko oczy.

- Chcesz powiedzieć, że... Elise pokiwała głową.

- Może. Nigdy bym tego o nim nie pomyślała. Hilda zrobiła dziwną minę.

- Naprawdę?

Elise znów przytaknęła.

- Zorientował się, że go widziałaś?

- Nie wiem. Nie umiałam zachować się naturalnie. Zauwa­żyłam, że miał się na baczności. I w drodze do domu zaczął za­dawać te wszystkie pytania. Zdenerwowałam się i straciłam pa­nowanie nad sobą.

- Pewnie dlatego, że byłaś taka poruszona.

- Nie wiem, jak mam teraz się wobec niego zachowywać. Nie mogę przestać myśleć, że on może być...

Hilda zastanowiła się przez chwilę.

- Chyba nic nie może na to poradzić. Jeśli jest taki.

- Uważasz, że można się takim urodzić?

- Niektórzy tak twierdzą. Inni uważają, że oni tego po prostu chcą i gdyby tylko się opanowali, byliby tacy sami jak my.

Elise spojrzała na siostrę ze zdumieniem.

- Czytałaś albo słyszałaś coś o tym?

- Paulsen mi kiedyś o tym opowiadał, ale to nie jest coś, o czym się mówi głośno.

Elise pokiwała głową.

- Ciekawa jestem, co by powiedziała panna Johannessen, gdyby się o tym dowiedziała.

- Na pewno doniosłaby Paulsenowi i Samson by dostał wy­mówienie.

- Mam nadzieję, że panna Johannessen się nie dowie. Lubię Samsona i byłoby mi go żal, gdyby został zwolniony. Mam w nim oparcie. Dobrze mieć sprzymierzeńca, gdy panna Johannessen daje się nam we znaki.

- Gdybyś znów coś takiego zauważyła, powinnaś chyba go uprzedzić.

- On chyba sam rozumie, że gdyby ktoś odkrył jego skłon­ności, byłoby to brzemienne w skutki. Nie mów tylko nic Paul­senowi.

- No nie. A może on się przestraszył, że na niego doniesiesz? Elise zastanowiła się przez chwilę.

- Myślę, że on ma do mnie zaufanie, ale na pewno czuje się niezręcznie, przypuszczając, że mogę o tym wiedzieć.

- A jak poszło w wydawnictwie? Mili byli?

- Tak. Redaktor był dość młody i szarmancki. Przypominał mi mężczyznę z fotografii, którą kiedyś widziałam pod kine­matografem na Stortingsgaten. Ale nie miał zielonego pojęcia, jak żyją ludzie z niższych warstw społecznych. Mówił, że nie ro­zumie, jak ktoś może chcieć mieszkać nad rzeką Aker. Słyszał, że rzeka cuchnie - dodała i roześmiała się.

- Co za okropny facet! Udało ci się utrzymać maskę?

- Chyba tak. Opowiadałam mu o moim pomyśle na następną książkę, a on zaczął się zastanawiać, czy będę umiała się wczuć w sytuację kobiety, która pochodzi z ubogiej rodziny. Ale skoro potrafiłam wczuć się w sytuację ulicznicy i robotnicy, to chyba i tym razem mi się uda - znów się roześmiała.

- Niezła jesteś. Ja bym się chyba nie opanowała.

- Musiałam. Emanuel nie chciał, bym za dużo mówiła o swo­im życiu. Nawet Johan udawał, że jestem kimś innym, gdy po­kazywał mój rękopis w duńskim wydawnictwie. Obawiał się, że w przeciwnym razie nie przyjęliby książki do druku.

- Czy dlatego Emanuel nie chciał, żebyś mówiła, kim je­steś? - W głosie Hildy pojawiła się nuta pogardy.

- Dlatego wydaję książkę pod pseudonimem, Hildo. I najle­piej, żeby wydawnictwo też za wiele o mnie nie wiedziało. Jesz­cze nie teraz. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeśli wydadzą moją następną książkę, zdradzę wszystkim, kim jestem. Nie panią Ringstad, synową właściciela wielkiego dworu Hugo Ringstada i żoną pana Emanuela Ringstada, ale Elise Lovlien, robotnicą z przędzalni Graaha, córką robotniczej pary, Jensine i Mathiasa Lovlien, z Andersengarden koło Beierbrua. I wyjawię to z wiel­ką dumą.

Hilda milczała.

Elise spojrzała na nią. Hilda chyba też nie chciała, by ktoś rozszyfrował tożsamość siostry. Teraz, gdy udało się jej podźwignąć, gdy miała szansę zostać z czasem żoną majstra. „Kto wie?”, pomyślała Elise. „Może Hilda kiedyś naprawdę będzie panią w willi na wzgórzu Aker? I będzie miała służącą, kucharkę i po­kojówkę”.

- Jak poszło z dziećmi?

- Dobrze. Słyszysz chyba, jak ładnie i spokojnie się bawią. Pytałaś w żłobku?

- Kiedy miałam zapytać?

- A Emanuel nie może tego zrobić?

- Daj spokój, Hilda - westchnęła Elise z rezygnacją.

- Skoro to odkładacie, to chyba nie chcecie zatrzymać Seba­stiana.

- Signe może się przecież jeszcze pojawić.

- Sama w to nie wierzysz, mówisz tak tylko, żeby odsunąć od siebie decyzję.

- Może masz rację. Ani Emanuel, ani ja nie chcemy go odsy­łać. W każdym razie nie do obcych ludzi. Hugo go polubił, Peder nie rozumie, dlaczego nie mielibyśmy go zatrzymać. Dzięki tobie na razie wszystko idzie dobrze, ale wiem, że na dłuższą metę się nie uda. Masz rację, mówiąc, że odsuwamy od siebie problem, bo nie wiemy, co zrobić.

- Musisz być twardsza. Sebastian jest za mały, żeby cokol­wiek rozumieć, a poza tym małe dzieci bez trudu się dostosowu­ją. Popatrz tylko, jak szybko się tutaj zadomowił. Równie łatwo zadomowi się gdzie indziej.

- Uważasz, że powinniśmy znaleźć rodzinę, która zechce go wziąć?

Hilda wzruszyła ramionami.

- Dlaczego nie? Matka go nie chce, dziadkowie też nie, a oj­ciec nie może. Czy widzisz inne wyjście?

Elise zaczęła zdejmować piękną suknię.

- Dzięki, że mi ją pożyczyłaś, Hildo. Twoja suknia i twój ka­pelusz mnie uratowały.

- Powiedz tylko, gdy znów się będziesz wybierała do miasta. Elise się roześmiała.

- Chyba nieprędko. Nie lubię zresztą stroić się w cudze piór­ka, ale jeszcze gorzej się czułam w swojej starej sukni niedzielnej.

- Wtedy redaktor na pewno domyśliłby się, kim jesteś. Co powiedziała panna Johannessen na twój widok?

- Otworzyła usta ze zdziwienia. W głębi duszy. Bo za nic w świecie nie chciała okazać zdumienia - dodała ze śmie­chem. - Nie wiem, czy poszła do Paulsena prosić o podwyżkę.

- Może zapytała, jakim cudem stać cię na taką piękną suk­nię, więc Paulsen przyszedł, żeby na ciebie popatrzeć. Ciekawa jestem, czy poznał tę suknię.

Elise roześmiała się razem z siostrą.

- Kiedy przechodził koło mnie dziś rano, zawołał: „Znowu tak ładnie się pani ubrała, pani Ringstad? Do twarzy pani w nie­bieskim”. Skoro powiedział „znowu”, to chyba mu się coś pokrę­ciło. Pomyślał pewnie, że to mnie w niej widział poprzednim ra­zem.

Hildę rozbawiło to jeszcze bardziej.

- To do niego całkiem podobne! Prawdziwy z niego Profesor Zapominalski. Może później to do niego dotrze.

- Też tak pomyślałam. Mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że mi ją pożyczyłaś.

- Nie sądzę. On jest naprawdę bardzo dobry.

- Już się zorientowałam. Dziwię się tylko, że patrzysz teraz na niego całkiem inaczej niż przedtem. Pamiętasz, jak się tu prze­prowadziłaś, żeby od niego uciec?

- To dlatego, że się bałam, że odbierze mi dziecko. Od kiedy oddał mi Isacą, jesteśmy coraz lepszymi przyjaciółmi. Teraz na­prawdę go kocham.

- Może kiedyś będziesz panią domu w jego willi? Hilda uśmiechnęła się tajemniczo.

- Kto wie? Ale najpierw muszę przeprowadzić ten nieprzy­jemny rozwód.

Elise pokręciła głową. Hilda jako majstrowa Paulsen? Która wydaje polecenia pokojówkom, decyduje o obiadowym menu i wysyła służące po zakupy? Co matka na to powie? Nie wspo­minając już o pani Evertsen, pani Albertsen i wszystkich innych mieszkańcach Andersengarden.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Za długo siedziała u Hildy i późno przyszła do domu. Emanuel zdążył napalić w piecu w salonie i w kuchni, położył Jensine na szmacianym dywaniku na podłodze i gotował właśnie ziemniaki.

Elise zdjęła zabłocone buciki chłopcom, ściągnęła im czapki i kurtki i spojrzała na męża ze zdumieniem.

- Ziemniaki? Chyba wszyscy są po obiedzie.

Emanuel był tak pełen zapału, że nawet się do niej nie odwrócił.

- Robię pudding ziemniaczany.

- Pudding ziemniaczany?

- Z masłem, cukrem i cynamonem smakuje całkiem nieźle i jest bardziej pożywny niż kasza na wodzie. Uważam, że chłop­cy zasłużyli na dobrą kolację. Odebrali Jensine, przynieśli wodę, Kristian narąbał drew. A teraz poszli do Węglarza, żeby nazbie­rać trochę odłamków węgla na jego działce.

- Już są po pracy? Emanuel pokiwał głową.

- Kristian i Evert już skończyli na dzisiaj. A Peder przestał pracować, tak jak ustaliliśmy.

Hugo i Sebastian zajęli się od razu swoimi zabawkami w ką­ciku, a Elise przyklękła koło Jensine, pochyliła się, uściskała ją i szepnęła jej do ucha:

- Moje kochane słoneczko. Dobrze ci było u pani Jonsen? Jensine uśmiechnęła się od ucha do ucha i roześmiała się tak, że jej białe ząbki zalśniły jak sznur pereł. Zamiast odpowiedzi wydała z siebie mnóstwo niezrozumiałych dźwięków i energicz­nie zamachała rączkami. Była pogodnym i spokojnym dzieckiem, nigdzie się nie śpieszyła, nie próbowała na razie ani mówić, ani raczkować. Przekręciła się teraz na brzuszek i próbowała posu­nąć się jakoś do przodu, ale bez rezultatu. Bardzo dobrze, że na razie leży spokojnie, pomyślała Elise, przynajmniej wiadomo, gdzie jej szukać.

Podniosła się z cichym westchnieniem. Chętnie pobawiłaby się z córeczką, ale miała tyle rzeczy do zrobienia.

- Hugo i Sebastian, możecie się trochę pobawić z Jensine? Usiądźcie koło niej, żeby mogła na was patrzeć.

Przeniosła ich zabawki na dywanik, więc chłopcy ochoczo ruszyli za nią.

Dopiero teraz Emanuel przypomniał sobie, gdzie Elise miała się wybrać tego dnia. Obrócił się gwałtownie.

- Jak poszło w wydawnictwie?

- Dobrze. Redaktor pytał, czy mam już pomysł na następną książkę.

Zauważyła, że się zdziwił.

- Naprawdę? I co powiedziałaś?

- Powiedziałam, że zamierzam napisać książkę o rodzinie, w której mąż popełnił mezalians. Uznał, że to dobry pomysł, ale miał wątpliwości, czy potrafię sobie wyobrazić taką sytuację. Po chwili zastanowienia uznał, że chyba potrafię, skoro umiałam wczuć się w sytuację robotnicy znad rzeki Aker.

Emanuel się roześmiał.

- Brawo, Elise! On wcale nie podejrzewa, skąd pochodzisz. Chciała powiedzieć, że miała zamiar mu to zdradzić, ale się powstrzymała. Lepiej, żeby Emanuel dowiadywał się prawdy stopniowo, i tak musiał już przecież przełknąć dumę wiele razy.

- Dostałaś zaliczkę?

- Pięćdziesiąt koron - powiedziała.

Emanuel zagwizdał przeciągle.

- To prawie tyle, ile ja zarabiam w ciągu dwóch miesięcy. A przecież zarobisz jeszcze więcej, jeśli książka się będzie dobrze sprzedawać.

- Nie zapominaj, że długo ją pisałam.

- Ale to nie jest taka praca jak w kantorze - uśmiechnął się. - Gratuluję ci, Elise. Teraz stać nas na to i owo. Jeśli nadal będziesz mieć takie dochody, będę mógł się zwolnić z kantoru i spróbować szczęścia w handlu. Byłoby miło zarabiać tyle ile Paul Georg. Wybieram się do niego dziś wieczorem. Wypytam go trochę przy okazji.

- Nie możesz się zwolnić z kantoru, póki nie będziemy mie­li pewności, że wszystko się dobrze układa. Na razie napisałam tylko kilka stron nowej książki. Nie wiemy też, czy Zranione skrzydło albo Podcięte skrzydła, bo pod takim tytułem wydadzą ją w Norwegii, będzie się dobrze sprzedawać.

- Oczywiście, że będzie się dobrze sprzedawać! Poczekaj tyl­ko na wielkie tytuły w gazetach! Ludzie nie będą mówić o ni­czym innym.

Elise zdrętwiała.

- Domyślam się, co będą mówić.

- Tym się nie powinnaś przejmować. Nikt nie wie, że ty ją napisałaś. Możesz udawać, że jesteś równie wstrząśnięta jak inni. Poza tym ludzi w tej okolicy nie stać na kupowanie ksią­żek. Zareagują przede wszystkim ci, którzy mieszkają niedaleko zamku.

Pokiwała głową.

- Tym się pocieszam.

Emanuel odłożył to, co trzymał w rękach, podszedł do żony i ją uściskał.

- Jestem z ciebie dumny. Kiedy wrócę do domu od Paula Georga, uczcimy to.

- Znowu? - roześmiała się Elise.

- Ostatnio uczciliśmy to, że przyjęto twoją książkę do dru­ku, teraz uczcimy to, że dostałaś pierwszą zaliczkę od norweskie­go wydawnictwa. - Rzucił jej powłóczyste spojrzenie i dodał ci­cho: - Ale tym razem poprzestanę na dwóch kieliszkach.

Uśmiechnęła się, spuściła wzrok i wymknęła się z jego objęć.

- Muszę przebrać maluchy. Wszystkie mają chyba brudne pieluchy.

Kończyła właśnie przebierać dzieci, gdy usłyszała czyjeś kro­ki w ogrodzie, a po chwili ktoś zapukał i drzwi się otworzyły. Na progu stali Anna i Torkild.

Elise ucieszyła się ogromnie na ich widok.

- Jak miło was widzieć! Przeszliście piechotą całą drogę?

- Ależ Elise! - roześmiała się Anna. - Przecież ty chodzisz tą samą drogą codziennie.

- Ale ja nie mam kłopotów z nogami i nie muszę używać kuli.

- Zapomniałaś, że zaledwie parę miesięcy temu leżałaś spa­raliżowana i bezradna w łóżku?

- No tak, już prawie o tym zapomniałam. Nie mam czasu o tym myśleć.

Spojrzenie Anny spoczęło na dzieciach.

- Czy do Hugo przyszedł jakiś kolega w odwiedziny?

Elise i Emanuel wymienili spojrzenia. Na szczęście pierwszy odezwał się Emanuel.

- Pozwólcie, że wam przedstawię: Sebastian Ringstad, mój syn.

Elise spostrzegła, jak goście się zmieszali. Przez chwilę stali w milczeniu zakłopotani, niewiele rozumiejąc, po czym Torkild chrząknął i zapytał:

- Syn, którego masz z Signe? Emauel pokiwał głową.

- Zjawiła się tu niespodziewanie w ostatnią sobotę, wcisnęła mi dziecko na ręce, zwymyślała mnie i zniknęła. Od tej pory jej nie widzieliśmy.

- Nigdy nie słyszałam nic równie okropnego - żachnęła się Anna.

Elise uznała, że pora utemperować to przerażenie.

- Na pewno wróci, gdy się uspokoi. Żadna matka nie porzu­ca swego dziecka.

Anna spojrzała na przyjaciółkę.

- Jesteś pewna? Mnie się tak nie wydaje. Elise pokiwała głową i zacisnęła usta.

- Jestem tego pewna. Ona ma tylko jedno dziecko, a to jest bardzo słodki i miły chłopczyk. Na pewno wkrótce za nim za­tęskni.

. Torkild spojrzał na Emanuela.

- A jakie jest twoje zdanie? Ty ją znasz. Emanuel poruszył się niespokojnie.

- Ja nie jestem niestety taki pewien jak Elise. Na razie żyjemy z dnia na dzień. Hilda jest taka miła, że zajmuje się codziennie Sebastianem i Hugo, ale nie ma ochoty robić tego w nieskończo­ność.

- Tego by tylko brakowało! - Anna była prawdziwie poru­szona. - Jakbyście nie mieli dość kłopotów. Oboje pracujecie i macie na utrzymaniu piątkę dzieci.

- Kristian, Evert i Peder nie są już tacy mali. Zarabiają i po­magają w domu.

Elise ucieszyła się, słysząc, jak Emanuel ich broni.

- Ale i tak jest dość pracy przy Jensine i Hugo. Elise nie wra­ca do domu przed szóstą trzydzieści. Nie ma czasu na nic poza przebieraniem dzieci i przygotowywaniem jedzenia. A przy tym Elise pisze przecież książkę.

Poczuła, że musi się wtrącić.

- Emanuel przygotowuje właśnie pudding ziemniaczany na kolację. Codziennie odbiera Jensine i zajmuje się nią, dopóki nie wrócę do domu.

Pomyśleć, że staję w obronie Emanuela, choć zazwyczaj go krytykuję za to, że tak mało pomaga w domu”.

- Wejdźcie i usiądźcie. Wkrótce będziemy jeść kolację. Ema­nuel na pewno ugotował tyle puddingu, że starczy i dla was.

Torkild miał na sobie mundur. Powiesił swoją czapkę na koł­ku, a potem wziął szal od Anny, żeby powiesić go obok.

- Nie mogę zostać długo. Jak widzicie, jestem na służbie. Odstawił kulę Anny do kąta i usiadł koło niej przy kuchen­nym stole.

- Co się dzieje z twoją książką? Jesteśmy tacy ciekawi.

- Została przyjęta do druku przez norweskie wydawnictwo. Goście szeroko otworzyli oczy, oboje szczerze uradowani.

- Gratulacje! Opowiadaj!

Elise opowiedziała szybko o liście od wydawnictwa i o spot­kaniu z redaktorem.

- Pożyczyłam suknię i kapelusz od Hildy i udawałam, że je­stem z całkiem innej sfery. Był pewien podziwu, że potrafiłam się wczuć w sytuację robotnicy - dokończyła z uśmiechem.

Torkild pokiwał głową i spoważniał.

- Myślę, że słusznie postąpiłaś. Przynajmniej na początek. Prawdę wyjawisz, gdy będziesz już uznaną pisarką i będziesz miała wielu czytelników, którzy cię pokochają i będą ci wdzięcz­ni za podjęcie tych problemów. Wówczas prawda wywrze właś­ciwe wrażenie.

Emanuel zmarszczył czoło.

- Jesteś tego pewien? Nie sądzisz, że ludzie mogą ją wówczas potępić i patrzeć na nią z góry? Ludzie z wyższych sfer nie będą zachwyceni tym, że była robotnica pisze książki, wobec których oni muszą zająć jakieś stanowisko.

- Moim zdaniem tak zareagowaliby teraz. Ale gdy będzie już sławna, wyjawienie prawdy przyniesie inne skutki. Zwłaszcza je­śli Elise napisze coś jeszcze. - Zwrócił się do Elise. - Czy nie za­mierzasz napisać książki na całkiem inny temat?

- Owszem. O całkiem zwyczajnej rodzinie, w której pan domu jest lepiej urodzony niż jego żona. O kłopotach, które ich z tego powodu spotykają.

Anna się uśmiechnęła.

- Nietrudno rozszyfrować ten pomysł. Elise się roześmiała.

- Będę się starała ukazać sytuację z perspektywy obojga, nie tylko kobiety. Redaktorowi spodobał się mój pomysł.

Torkild pokiwał głową z aprobatą.

- Imponujesz mi, Elise. Niewiele jest osób, które tyle osiągnę­ły, skończywszy zaledwie szkołę powszechną. Choćby to, że do­stałaś posadę w kantorze, choć nie skończyłaś kursu maszynopi­sania, świadczy o twoich zdolnościach.

- Nie dostałabym tej posady, gdyby nie związek majstra z Hildą.

Torkild pokręcił głową.

- Skromność to cnota, ale nie sądzę, by majster zatrudnił cię, gdyby nie uważał, że doskonale poradzisz sobie z zadaniami w kantorze.

Anna spojrzała na przyjaciółkę w napięciu.

- Jak się układa między Hildą a panem Paulsenem? Powie­działaś, że on ją kocha. A Hilda?

- Hilda jest nadal żoną Reidara, ale nie sądzę, by żywiła wo­bec niego ciepłe uczucia. Rumieni się za to i uśmiecha uroczo, gdy Paulsen ma przyjść w odwiedziny.

Anna wzniosła oczy do nieba.

- Ten staruszek?

Rysy Torkilda się ściągnęły.

- Musisz jej przemówić do rozsądku, Elise. Ona nie może przyjmować odwiedzin pana Paulsena, dopóki jest żoną Rei­dara.

- Nie miałabym serca. Hilda wiele przeszła i wreszcie jest za­dowolona i szczęśliwa. Myślę, że wyjdzie za mąż, gdy tylko do­stanie rozwód.

- Co takiego? - roześmiała się Anna. - Chcesz powiedzieć, że Hilda zostanie panią Paulsen?

- Nie mówcie tego nikomu, ale myślę, że Hilda ma na to na­dzieję. A skoro on tak często ją odwiedza, to musi mieć ciepłe uczucia wobec niej i wobec Isaca.

- Prządka i majster? To nie może się dobrze skończyć. Elise uśmiechnęła się do Emanuela.

- To mniej więcej tak jak prządka i dziedzic wielkiego dwo­ru, prawda? To byłby świetny materiał na moją kolejną powieść, nie wiem tylko, jak namówić pana Paulsena, by opowiedział mi, jak on to przeżywa.

Emanuel się uśmiechnął, Anna roześmiała w głos, ale twarz Torkilda wcale się nie rozpogodziła.

Anna musiała to zauważyć, bo szybko zmieniła temat.

- Przynoszę pozdrowienia od Johana. Dostaliśmy wczoraj list od niego.

Elise podeszła do pieca kuchennego, udając, że sprawdza, czy pudding jest gotowy. Serce waliło jej jak młotem.

- Co u niego słychać?

- Biedny Johan, to była dla niego wielka i trudna zmiana. Obcy i całkiem sam w nieznanym wielkim mieście! Nie zna na­wet języka. Miał kartkę z nazwiskiem, które podał mu profe­sor, i nic poza tym. Na szczęście profesor znał trochę norweski i okazał się miłym człowiekiem. Znalazł Johanowi klitkę w bocz­nej uliczce, bo na nic innego Johana nie było stać, i powiedział, do których muzeów, bibliotek i galerii Johan powinien się wy­brać. Potem zostawił go samemu sobie. Johan pisze, że bardzo tęskni za domem.

- Ą co słychać u Agnes?

Elise zauważyła wielkie napięcie w głosie Emanuela, który zadał to pytanie.

- Johan nie wspomniał o niej nawet słowem, ale spotkałam kiedyś siostrę Magnusa Hansena. Agnes i Magnus są razem i pla­nują wyjazd do Ameryki.

Torkild pokręcił głową.

- Nie rozumiem, co się dzieje z ludźmi. Hilda chce się roz­wieść z Reidarem, a Agnes z Johanem. Świat jakby oszalał. Czyżby zapomnieli, że przysięgali sobie miłość i wierność aż do śmierci? Nie jestem wcale pewien, że któreś z nich dostanie rozwód. Koś­ciół powinien tego zabronić. W każdym razie nie mogą wziąć ślubu po raz drugi, bo popełnią wówczas grzech.

Nikt się nie odezwał. Anna pragnęła przecież, żeby Elise roz­wiodła się z Emanuelem, Emanuel chciał kiedyś rozwieść się z Elise, a Elise marzyła o tym, by Johan rozstał się z Agnes. Słowa Torkilda dotknęły ich wszystkich. Elise czym prędzej zmieniła temat rozmowy.

- Tak się cieszę, że pożyczyłam „Husmoderen” od pastoro­wej, Anno. Znalazłam tam wiele interesujących artykułów. Ema­nuel też to czytał i któregoś wieczoru rozmawialiśmy o tej An­gielce, pani Josephine Butler, która walczyła o zakaz prostytucji we wszystkich europejskich krajach.

Torkild się wreszcie odezwał.

- Tak, wprost niewiarygodne, ile udało jej się osiągnąć, prawda? Nawet James Stuart przyłączył się do jej ruchu. Podziwiam ludzi, któ­rzy lekceważą niebezpieczeństwa, gdy się do czegoś zapalą. Próbowa­no ją zastraszyć zarówno prześladowaniami, jak i napadami.

- Ja też ją podziwiam - pokiwała głową Elise. - Jaka ona była odważna!

- Myślę, że tobie też nie brak odwagi, skoro wydałaś tę książ­kę, a teraz chcesz, by się ukazała w Norwegii - uśmiechnął się Torkild. - To dwie strony tej samej sprawy. Pani Josephine Butler założyła różne stowarzyszenia, ale dzięki tobie w naszym kraju rozpocznie się dyskusja.

Uśmiechnęła się i poczuła, że ogarnia ją radość.

- Dziękuję ci, Torkildzie.

Wyjęła talerze, łyżeczki, cukier i cynamon i ustawiła wszyst­ko na stole.

- Nie zapomnij o maśle! - zawołał wesoło Emanuel. Pochwa­ła Torkilda na niego też dobrze podziałała. Elise podeszła do spi­żarki, żeby wyjąć prawdziwe masło.

- Jak sobie radzi Peder? - Anna spojrzała na przyjaciółkę z troską.

- Coraz lepiej. Pozwoliliśmy, by przestał pracować i miał więcej czasu na odrabiane lekcji. Sam się zorientował, że gorzej widzi na jedno oko. Codziennie ćwiczy słabsze oko, przesłania­jąc to, które lepiej widzi. Podziwiam go za entuzjazm i inicjaty­wę, energię i starania.

- Oby tylko to coś pomogło - westchnęła Anna. - Bo co by było, gdyby jego starania poszły na marne?

- Wtedy zostanie stajennym u ojca Emanuela. Anna spojrzała ze zdumieniem na Emanuela.

- Czy twój ojciec naprawdę tak powiedział?

- Tak. Nie powinniśmy się martwić o Pedera. Poradzi sobie. Jest bystry, pełen energii i humoru. Z tym można zajść całkiem daleko.

Anna pokręciła głową z powątpiewaniem.

- Nikt nie dostaje pracy dzięki temu, że ma poczucie humoru.

- Nie mów tak.

Elise zerknęła ukradkiem na męża. Emanuel naprawdę się starał. Przypomniała sobie, że miał się wybrać w odwiedziny do Paula Georga Schwenckego po kolacji. A potem mieli uczcić to, że dostała zaliczkę. Na pewno miał zamiar znów kupić butelkę wina, ale w tej sytuacji nic z tego nie będzie. Gdy przypomnia­ła sobie żenujące zakończenie poprzedniego wieczoru, poczuła ulgę.

Na dworze rozległ się tupot nóg i radosne głosy chłopców i po chwili wszyscy trzej weszli do kuchni. Stanęli jak wryci na progu.

- Czy to jest przyjęcie? - Peder węszył chwilę w powietrzu i rozpoznał zapewne woń cynamonu. Ogarnął stół łakomym spojrzeniem.

- Wejdźcie i usiądźcie. Emanuel zrobił pudding ziemniacza­ny, starczy dla wszystkich.

Pośpiesznie zdjęli czapki i usiedli do stołu.

- Nie, nie, chwileczkę, od razu widać, że zbieraliście wę­giel - roześmiała się Elise. - Najpierw umyjcie ręce.

Woda była przygotowana w miednicy. Ręcznik zrobił się cał­kiem czarny, gdy już umyli ręce, ale Elise nie miała serca im tego wypominać. Po chwili wszyscy już siedzieli i jedli w milczeniu. Pud­ding był bardzo dobry, ugotowany na mleku, podany z masłem, cu­krem i cynamonem, smakował jak pudding bożonarodzeniowy.

Potem chłopcy musieli usiąść do lekcji, a maluchy trzeba było położyć spać. Anna i Torkild zaczęli zbierać się do wyjścia, a Elise poprosiła, by wkrótce znów ich odwiedzili.

Potem zostali sami, ona i Emanuel. Emanuel opadł na fotel bujany, wyglądał na zmęczonego.

- Mam nadzieję, że nie będziemy mieli gości każdego wie­czoru.

- Bardzo miło było ich znowu zobaczyć.

- Nie mam nic przeciwko Annie i Torkildowi, wręcz prze­ciwnie, ale siedem osób przy stole, a do tego trzy maluchy, to za wiele szczęścia.

- Chyba się nigdzie nie wybierasz o tej porze? Pokręcił głową.

- Nie, może kiedy indziej.

Elise zaczęła oglądać spodnie chłopców, żeby sprawdzić, czy nie ma w nich jakichś nowych dziur.

- Mógłbyś poczytać mi na głos, gdy będę szyła? To takie przyjemne.

- Czego byś chciała posłuchać?

- Przeczytaj coś z „Husmoderen” albo ze „Svaerta”. Rzadko mam czas na lekturę.

Emanuel wyjął jeden z numerów „Husmoderen” i zaczął szu­kać czegoś interesującego.

- Tu jest artykuł o konkursie piękności - powiedział rozba­wiony.

Elise podniosła wzrok znad robótki.

- O czym?

- Artykuł nosi tytuł Żart?, ze znakiem zapytania. „Miejmy nadzieję, że żywo dyskutowane zaproszenie do konkursu na naj­piękniejszą twarz nie ma całkiem poważnego charakteru. Nie­możliwe, by kobiety, tak dziś postępowe, chciały wrócić do cza­sów, gdy utrzymywano, że nie mają duszy. Jeśli zaś chodzi o próby organizowania wystaw dzieci, to przecież nie można traktować ludzi jak zwierząt rozpłodowych, które się wystawia, żeby uzy­skać jak najlepszą rasę. Dar piękności jest święty. I taki powinien pozostać!” Podpisano - redakcja.

Elise spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Organizują konkurs, kto jest najpiękniejszy?

- Na to wygląda.

- Przeczytaj coś ciekawszego. Tego rodzaju konkursy na pewno się nie przyjmą.

- Czy ja wiem. Co wolisz: artykuł ,,Jak należy prać letnie suk­nie i bluzki? czy coś o debacie na temat języka?” Anonimowy czy­telnik denerwuje się strasznie na narzucone oficjalnie w lutym ubiegłego roku zasady ortograficzne. Twierdzi, że w ten sposób nasz język jest niszczony i że dzieci przestaną rozumieć, co piszą, jeśli będą musiały ciągle zaglądać do słownika.

- Jestem już tym zmęczona. Nie ma tam czegoś podnoszące­go na duchu?

- Słyszałaś zapewne, że Edvard Grieg zmarł miesiąc temu. Tutaj jest wiersz, który napisał Rolf Pandę:

Już go wśród nas nie ma, panuje cisza, śmiertelna cisza, słychać tylko dźwięk dzwonów, co nas do płaczu zmusza. Umilkł gwar, ucichł śmiech, płyną łzy, bo boleje każda du­sza.”

- Prosiłam, żebyś przeczytał coś podnoszącego na duchu.

- Mogę przeczytać recenzję książki Clary Tschudis Ostatnie dni Ludwika II. Marie Michelet kończy swą recenzję tak: „Czy każdy ma los, który został mu przeznaczony i którego nie może odmienić?” To interesujące pytanie. Co ty o tym sądzisz?

Spojrzała na niego z wahaniem.

- Myślę, że wszystko ma jakiś sens. Również to, że los poda­rował nam Sebastiana.

- Jaki sens może się w tym kryć?

- Żebyśmy się czegoś dzięki temu nauczyli. Wzruszył ramionami i zaczął dalej przeglądać gazetę.

- Jest jeszcze artykuł o kobiecie, która została szewcem. Czytałem go parę dni temu. Nazywa się Maren Guldbrandsen i mieszka w niewielkim domku na Solheimsgaten. Żeby ocalić siebie i dziewiątkę swoich dzieci od śmierci głodowej, nauczy­ła się męskiego rzemiosła. Mąż oddawał jej niewiele pieniędzy, pewnie pił, a ona przez trzydzieści lat małżeństwa była gospody­nią domową. Mieszkała razem z dziećmi w niewielkim wynaję­tym domku i żeby utrzymać swoją gromadkę, nauczyła się szyć buty, żelować je i naprawiać. Teraz ma warsztat szewski.

- Dzielna kobieta. Emanuel przytaknął.

- Inny artykuł, który mnie zainteresował, dotyczy handlu niewolnikami.

Elise przecięła nitkę, kończąc zaszywanie nowej dziury, i pod­niosła wzrok.

- Co to takiego?

- Przeczytam ci, to się dowiesz. „W ubiegłym roku rodzina pewnego hurtownika z Kopenhagi spędzała wakacje w Hornbcek razem ze swoją jedynaczką, śliczną dziewczyną. Dziewczyna za­warła znajomość z młodą niemiecką damą, która przebywała tam ze swoimi «rodzicami». Niemiecka rodzina sprawiała bar­dzo miłe wrażenie, zwłaszcza dziewczęta się ogromnie polubi­ły. Jesienią młoda Dunka została zaproszona w odwiedziny do swej niemieckiej przyjaciółki i z radością przyjęła zaproszenie. Przez dwa miesiące nie dawała znaku życia, a gdy zrozpaczeni rodzice rozpoczęli poszukiwania, okazało się, że nie istnieje ro­dzina o podanym nazwisku. Nie ulega więc wątpliwości, że mło­da dama stała się ofiarą podstępnych handlarz) białymi niewol­nikami, którzy rozpanoszyli się w całej Europie”.

Elise przerwała pracę i spojrzała na męża z przerażeniem.

- I nie znaleźli jej?

- Na to wygląda.

- To straszne! Co oni mogli jej zrobić?

- Albo zmusili ją do ciężkiej, niewolniczej pracy, albo do prostytucji.

Elise wzdrygnęła się.

- To coś znacznie gorszego niż to, co spotkało Oline. Ta Dun­ka została podstępnie zabrana od rodziców i zapewne nie mogła się z nimi skontaktować. Może już nigdy nie wróci do domu.

- Mężczyźni, którzy robią takie rzeczy, powinni zawisnąć na szubienicy - stwierdził Emanuel, kręcąc głową.

Elise znów się wzdrygnęła.

- Przeczytaj coś, przyjemniejszego! Nie zdołam zasnąć, jeśli będę o niej myślała.

Emanuel wyjął zegarek z kieszonki kamizelki i sprawdził go­dzinę.

- Późno się zrobiło. Powinniśmy się wkrótce położyć.

- Nie mógłbyś poczytać mi jeszcze trochę? Póki nie zaceruję dziury w skarpetce Everta.

Emanuel westchnął i znów zaczął przeglądać gazetę.

- „Dyrektor szkoły w Sagene zorganizował trzy pracow­nie dla uczniów, dwie dla chłopców i jedną dla dziewcząt. Pra­cownia szewska dla chłopców leży przy Maridalsveien 78, w Biermannsgàrden. Druga pracownia, stolarska, mieści się w szkole. Pracownia dla dziewcząt została zorganizowana w loka­lu Effata. Wszystkie działają już pełną parą, a czas spędza w nich w sumie stu dwudziestu uczniów”.

Emanuel podniósł wzrok znad gazety.

- To mogłaby być propozycja dla Kristiana, Everta i Pedera. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby się nauczyli trochę szewskiego rzemiosła i sami żelowali sobie buty?

- Kiedy mieliby chodzić do pracowni, skoro mają za mało czasu na odrabianie lekcji?

Emanuel wstał, nie odpowiadając na jej pytanie, odłożył ga­zetę i pocałował żonę w policzek.

- Idę się położyć. Przyjdziesz zaraz?

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Elise odłożyła przybory krawieckie, zgasiła lampę i poszła do kuchni sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zabawki były posprzątane, garnek wyszorowany, wiadro pełne wody. Skrzy­nia na drwa też była wypełniona po brzegi. Chłopcy nakryli nawet do śniadania. Na miejscu noży leżały widelce, na środ­ku stołu - wielka chochla. Chyba coś im się pokręciło, bo usta­wili też filiżanki Emanuela zamiast zwykłych cynowych kub­ków, ale mieli najlepsze zamiary. Wspaniali chłopcy! Ciepło się jej zrobiło na sercu. Czy każdy z nich nie zasłużył sobie na dziesięcioorówkę?

Z lekkim sercem zdmuchnęła świecę i po omacku szukała schodów.

Czy on leży tam i czeka na nią? W jego spojrzeniu było coś, co kazało jej to podejrzewać. Bardzo żałowała, że Emanuel nie budzi w niej pożądania. Cieszyła się, że zaczął więcej pomagać w domu, i chciałaby okazać mu wdzięczność. Mogłaby czyścić mu buty, prasować koszule i pozwalać czytać gazety, byle tylko nie musiała udawać uczuć, których w niej nie było! Zarazem nie mogła jednak odmawiać mu małżeńskich praw, a on nie był za­dowolony, gdy mu w tym nie towarzyszyła.

Nie zgasił świecy, tak jak się obawiała. Całkiem przytomny leżał na wznak, z rękami pod głową, i mierzył ją zachłannym spojrzeniem.

- Jesteś nareszcie!

- To była tylko chwilka. Musiałam zgasić lampy w salonie i w kuchni. Chłopcy świetnie się spisali. Przynieśli wodę i drwa, posprzątali i nakryli do śniadania. Choć w trochę dziwny spo­sób - dodała ze śmiechem. - Jestem pewna, że to Peder położył chochlę na samym środku stołu. Bywa niekiedy tak roztargnio­ny, że nie wie, co robi. Hilda nazywa pana Paulsena Profesorem Zapominalskim. Myślę, że Pedera można by nazywać tak samo.

Zauważyła, że mówi za szybko i że Emanuel wcale jej nie słucha.

- Miło ze strony Anny i Torkilda, że nas odwiedzili, prawda? Dawno u nas nie byli.

- Byłoby jeszcze milej, gdybym zdążył kupić butelkę wina od Paula Georga i gdybyśmy mogli we dwoje uczcić ten wielki dzień.

- Możemy to zrobić jutro.

- Ale to dziś dostałaś swoją pierwszą zaliczkę od norweskie­go wydawnictwa - uśmiechnął się, jakby chciał ukryć rozczaro­wanie. - Nic nie szkodzi, Elise. Nigdy nie potrzebowaliśmy wina, żeby wprawić się w odpowiedni nastrój.

Zaśmiała się cicho, ale ten śmiech zabrzmiał sztucznie.

- No nie, nie byłoby nas przecież na to stać.

Jak zwykle czuła się niezręcznie, rozbierając się, podczas gdy on leżał i na nią patrzył. Na pewno zaraz skomentuje jej sta­ry gorset i sfatygowany stanik, tak samo jak Hilda. No i dziury w skarpetach.

- Jesteś taka piękna - powiedział cicho i łagodnie. Uśmiechnęła się zażenowana.

- Nie wiem, jak możesz mówić takie rzeczy.

- Masz stanowczo zbyt niskie mniemanie o sobie. Sama sły­szałaś, że Torkild też cię podziwia. Mam nadzieję, że nie w ten sam sposób co ja - zaśmiał się cicho.

Zdjęła pośpiesznie dziurawą skarpetkę w nadziei, że Emanu­el nie zauważy dziury. Miała tylko tę jedną parę i zawsze brako­wało jej czasu, by ją zacerować.

- Myślę, że powinnaś sobie sprawić nowy gorset. Teraz cię na to stać.

Nic nie powiedziała. Mieli zaległości w płaceniu czynszu, wszyscy chłopcy potrzebowali nowych trzewików. Jeśli Sebastian z nimi zostanie, trzeba będzie kupić mu trochę ubrań. Chłopcy mieli już bardzo przetarte kurtki, z połatanymi rękawami, a prze­cież zbliżała się zima.

Pięćdziesiąt koron to wprawdzie dużo pieniędzy, ale zima bę­dzie długa i jej pensja na pewno nie wystarczy wówczas na utrzy­manie. A Emanuel miał ciągle nowe potrzeby. Nie może prze­cież chodzić do kantoru ubrany jak łachudra, zwykł mawiać i nie mógł zrozumieć, że ona całą pensję wydaje na jedzenie, bo prze­cież jedzenie nie jest aż tak drogie. Nie chciał wierzyć, że dora­stający chłopcy muszą jeść tyle samo co dorośli.

Elise zdjęła szybko stanik, żeby nie usłyszeć, że ten też po­winna wymienić, i chciała wślizgnąć się do łóżka. Było zimno.

- Zaczekaj - powiedział schrypniętym nieco głosem. - Chciałbym najpierw na ciebie popatrzeć.

- Jest zimno, marznę okropnie.

- Tylko chwileczkę, Elise - szepnął błagalnie. - Czy mogła­byś się trochę obrócić, żebym zobaczył cię też z boku i od tyłu?

Niechęć zaczęła w niej wzbierać. Przypomniała sobie pierw­szy okres swojego małżeństwa, gdy zastanawiała się, czy z nim wszystko w porządku. Był taki namiętny, taki nienasycony. Nie wiedziała, że mężczyźni bywają tacy.

- Zimno mi, Emanuelu.

- Zaraz cię zagrzeję. Będziesz taka gorąca jak nigdy przedtem. Nagle przybliżył się i usiadł na krawędzi łóżka. Zmierzyła go spojrzeniem. Wszystko wskazywało na to, że dziś wieczorem nie ma żadnych problemów.

- Usiądź teraz na mnie. - Przyciągnął ją blisko i posadził so­bie okrakiem na kolanach. Jęknął, gdy się w niej zanurzył. Spra­wił jej ból, bo była całkiem nieprzygotowana i szczękała zębami z zimna. - Musisz mi trochę pomóc - szepnął z twarzą czerwo­ną z wysiłku.

Dobry Boże, obym tylko nie zaszła w ciążę!” - błagała w du­chu. Już dwa tygodnie minęły od ostatniej miesiączki.

- Och, Elise, jesteś taka cudowna! - Oddech mu się rwał, czoło błyszczało od potu. - Położę się na plecach, a ty nadal bę­dziesz na mnie siedziała.

Elise poczuła nagły przypływ pożądania, ale gdy Emanuel się położył, jego przyrodzenie nagle całkiem zwiotczało.

Zaklął siarczyście, choć nigdy tego nie robił. Głowa mu opadła na poduszkę, zamknął oczy i zrobił taką minę, jakby miał bóle.

Położyła się obok niego, naciągnęła pierzynę i nie widziała, czy próbować go pocieszyć, czy nie. Poprzednim razem nie spo­dobało mu się to, odwrócił się do niej plecami. Prawdopodobnie traktował to jako porażkę, hańbę, i nie chciał jej współczucia. Na pewno nie powinna zdradzić, że to dla niej ulga. Żal jej go było, ale nie mogła znieść nawet myśli o tym, by mieć z nim jesz­cze jedno dziecko.

Ta myśl wywołała u niej poczucie winy. Jej mężem był prze­cież Emanuel, nie wolno jej marzyć o Johanie. Musiała jednak przyznać, że wszelkie ciepłe uczucia, jakie kiedykolwiek żywiła wobec Emanuela, zniknęły na zawsze. Choć był ostatnio dużo milszy i starał się z całego serca więcej pomagać, nie czuła już nic do niego. Coś się skończyło, na zawsze. Nie wiedziała, czy win­na była temu jego zdrada, czy też w każdym przypadku byłoby tak samo.

To na pewno nie jej wina, że Emanuel ma tego rodzaju kło­poty. Nie okazała mu przecież niechęci, wręcz przeciwnie, robi­ła wszystko, żeby mu pomóc. Czy to może mieć coś wspólnego z jego niedomaganiem? Zdobyła się na odwagę.

- Myślę, że powinieneś pójść do lekarza.

Parsknął z oburzeniem i odwrócił się do niej plecami.

- Nic mi nie dolega, jestem po prostu zmęczony. Czy to dziw­ne? Zdmuchnij świeczkę, z łaski swojej.

Zrobiła to, o co prosił, i leżała w milczeniu. Stopy miała tak lodowate, że nie było mowy o zaśnięciu.

Co zrobić, żeby poszedł wreszcie do lekarza?

Może mogłaby zwierzyć się Paulowi Georgowi Schwenckemu? Stał się bez wątpienia najlepszym przyjacielem Emanuela, więc na pewno zechce mu pomóc. A jeśli rada będzie pochodzić od niego, Emanuel pewnie z niej skorzysta.

Znajdę jakiś pretekst i wybiorę się do niego jutro rano”, po­stanowiła, ziewnęła ze zmęczenia i zaczęła rozcierać sobie stopę o stopę.

Jej myśli powędrowały do Johana. Biedactwo, sam w obcym kraju. W jakiejś klitce w bocznej ulicy... Oby tylko nic mu się nie stało! Tyle może się wydarzyć w wielkim mieście, zwłaszcza w najuboższych dzielnicach. Złożyła ręce i zmówiła wieczorny pacierz i modlitwę w intencji Johana. Niepokój zaczął dławić jej gardło. Nagły lęk, jakby przeczucie, że nigdy go już nie zobaczy. Starała się przezwyciężyć ten strach, ale na próżno.

Tuż obok rozlegał się ciężki, miarowy oddech Emanuela. Za­snął zatem. O co on ją dziś pytał? Czy wierzy w przeznaczenie, czy wierzy w to, że wszystko jest już gdzieś postanowione?

Może ktoś postanowił, że ona i Johan będą żyli z dala od sie­bie i że to z Emanuelem zostanie do końca, „na dobre i na złe”.

Pastor powiedział kiedyś, że życie to rodzaj szkoły. Egzaminy z niektórych przedmiotów na pewno oblała, a z innych - z roli matki dzieci własnych i cudzych - miała całkiem zadowalające oceny.

Wsunęła ostrożnie stopy pod cieple nogi Emanuela. To po­mogło.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Minęło dziesięć dni, a Signe się nie pokazała. Elise zaczęła rozu­mieć, że Emanuel miał rację; Signe nie zamierzała wrócić po syna.

Elise nie zdążyła pójść do Schwenckego, postanowiła, że zro­bi to któregoś wieczoru, gdy nie będzie taka zmęczona.

Hilda zaczęła się niecierpliwić. Zapewne Olaf, jej lokator, tro­chę ją podburzył. Elise dawno go nie widziała. Gdy przyprowa­dzała rano dzieci, spał jeszcze, podczas przerwy obiadowej ćwi­czył razem z orkiestrą, a po południu grał w teatrze. Ale Hilda często o nim mówiła. Pomagał jej to w tym, to w owym, a w za­mian dostawał od czasu do czasu ciepły posiłek.

- Jest miły, ale trudno go rozgryźć - powiedziała pewnego dnia Hilda, gdy siedziały w jej kuchni i jadły zupę. Przyjemnie było posiedzieć w tej przytulnej kuchni w czasie przerwy obia­dowej i jeszcze dostawać tu coś do zjedzenia.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Pamiętasz, jak matka i Asbjorn zareagowali, gdy usłyszeli jego nazwisko? Zastanawiałam się dlaczego i próbowałam go nawet wy­pytać o rodzinę i przeszłość, ale niełatwo coś z niego wydobyć.

- To przecież nic nie znaczy, dopóki jest miły i uczynny. Poza tym kochasz przecież muzykę, więc chyba z przyjemnością słu­chasz dźwięków skrzypiec dochodzących z poddasza.

Hilda pokiwała głową w zamyśleniu.

- Ale chętnie bym się dowiedziała, dlaczego matka i Asbjorn mieli wtedy takie dziwne miny.

- Nie możesz ich zapytać?

- Nigdy ich przecież nie widuję! - W jej tonie była nuta go­ryczy.

- Mogłabyś przecież wybrać się do Kjelsas w którąś niedzielę.

- Miałabym iść aż tak daleko?

- Możesz pojechać pociągiem. Na pewno cię na to stać.

- Paulsen przychodzi tu w niedzielę. W powszednie dni boi się zawsze, że ktoś mógłby go zobaczyć.

- Wstydzi się ciebie?

- Daj spokój! Ale przecież jestem w dalszym ciągu żoną Reidara. Wiadomo, że ludzie zaczęliby plotkować i gadać za jego plecami. Uważam, że matka i Asbjorn mogliby mnie odwiedzić. Byli przecież u ciebie.

- Matka nie odwiedzała nas od czasu, gdy leżałam w szpita­lu. Poza tym nie możesz zapominać, że Peder i Kristian są jednak jej synami.

- A ja jestem jej córką.

- Mówiłam ci, że prosiła o wybaczenie.

- Mnie nie prosiła o wybaczenie.

- Zachowujesz się jak dziecko, Hildo. Matka straciła przecież na wiosnę dziecko, które urodziła i...

- Zapominasz, że ja też straciłam dziecko - przerwała jej Hilda. - Ale nie zamierzam się o nią kłócić. Jest moją matką tyl­ko z nazwy. Mam dla ciebie niespodziankę, ale chciałam z tym zaczekać, aż zjesz. Musisz dużo jeść, strasznie schudłaś.

Elise podniosła wzrok.

- List od Johana? Hilda pokiwała głową.

- Przyszedł wczoraj.

- I dopiero teraz mi to mówisz? Pokaż! Hilda podniosła się od stołu i zniknęła w sypialni. Gdy wróciła, miała w ręku białą kopertę z wieloma zagranicznymi znaczkami.

Elise rozerwała kopertę na oczach siostry.

Moja ukochana!

Dostałem wczoraj list od Anny, ale nie było w nim ani sło­wa od Ciebie. Chyba nie stało się nic złego? Myślę o Tobie dniami i nocami, te myśli odbierają mi sen, nie mogę się skoncentrować na pracy. Nie rozumiem, dlaczego Anna nie wspomniała o tym, co najważniejsze, wie dobrze, co czuję. Teraz wyobrażam sobie, że zdarzyło się coś, czym nie chce mnie martwić. Wiem, że powi­nienem odpowiedzieć na Twój list, i zaczynałem już co najmniej pięć razy, ale wszystkie podarłem. Nie było w nich za wiele pogody, a nie chciałem Cię zasmucić. Powinienem być szczęśliwy z powodu Twojego listu, Twoje słowa były takie miłe i ciepłe, ale było w nich coś, co zepsuło mi nastrój. Pisałaś, że mnie kochasz, ale dałaś do zrozumienia, że nie można zmienić tego, co się stało. Miałem po­czucie, że się cieszysz z mojego wyjazdu. Rozumiem Cię, Elise, ja też uważałem, że nie mogę opuścić Larsa, dopóki wydawało mi się, że jest moim synem. Ale zrozumieć to nie to samo co zaakcep­tować. Za wiele nas łączyło, byśmy mogli to tak łatwo przekreślić. Wierzę w przeznaczenie i sądzę, że zostaliśmy stworzeni dla siebie. Może to brzmi banalnie, ale za wiele już w życiu widziałem, żeby wierzyć, że wszystko jest tylko zbiegiem okoliczności. Przemyśl wszystko jeszcze raz. Dzieci dorosną i opuszczą gniazdo. Jeśli do­pisze Ci szczęście, będziesz miała przed sobą jeszcze parę lat życia, gdy to nastąpi. Już mówiłem, że Emanuel nie zasługuje na Twoje względy. Zdradził Cię i opuścił, dopuścił się jeszcze gorszych rze­czy. Na pewno zdaje sobie sprawę, że zasłużył na karę, jak wszyscy, którzy popełniają zło. To, co robisz dla niego, i to, co robisz sobie, to źle pojmowana dobroć. To nie służy nawet Twoim dzieciom. Wiem, że moje słowa brzmią surowo i że nie przywykłaś, bym tak do Ciebie mówił, ale wydaje mi się, że z dystansu widzę sprawy dużo jaśniej. Proszę Cię, Elise, przemyśl to. Czy postępujesz właści­wie? Ze mną, ze swoimi dziećmi, z sobą? Czy dzieciom służy życie w domu bez miłości? Kogo powinnaś mieć przede wszystkim na względzie?

Wiem, że sprawiam Ci ból, i wcale tego nie chcę, ale obawiam się, że łudzisz się tylko, myśląc, że podjęłaś najwłaściwszą decyzję. Dlatego czuję, że powinienem Tobą trochę wstrząsnąć. Bez wzglę­du na wszystko kocham Cię bardzo teraz i zawsze.

Twój Johan

Elise zorientowała się, że wstrzymała oddech podczas lektury. Dopiero teraz nabrała powietrza i ze szlochem położyła się na stole. Hilda podeszła do siostry.

- Elise, kochana, co się stało? Znalazł sobie inną? Elise pokręciła głową, podsuwając jej list.

- Możesz przeczytać, jeśli chcesz - powiedziała głosem dła­wionym płaczem.

Zrobiło się cicho, gdy Hilda zaczęła czytać. Chłopcy bawili się spokojnie w salonie, nie do wiary, jak dobrze się dogadywali. Elise czuła się całkiem rozbita. Nie spodziewała się takiego listu od Johana. W jego tonie pojawiło się coś nowego, jakieś zdecy­dowanie, żądanie, by potraktowała go poważnie. Między słowami pobrzmiewało coś w rodzaju krytyki. Pisał, że ją rozumie, ale że podjęła niewłaściwą decyzję. I jeśli Elise nie zmieni zdania, Johan może nawet przestać do niej pisać. Nie dlatego, że przestanie ją ko­chać, ale dlatego, że to niczemu nie służy i sprawia ból im obojgu.

Myśl o tym, że mogłaby stracić Johana, była nie do zniesienia. Pocieszała się, że Johan należy do niej bez względu na to, gdzie się znajduje, ale może wcale tak nie jest. Prosił, by jeszcze raz się zastanowiła, i na pewno miał nadzieję, że Elise zmieni decyzję.

Hilda skończyła czytać. Złożyła powoli list, nic nie mówiąc.

Elise uniosła głowę i popatrzyła na nią, nie wstydząc się łez.

- Dlaczego nic nie mówisz?

- Wiesz, co myślę.

- Zgadzasz się z Johanem, ale nie powiedziałaś jeszcze, co mam zrobić z szóstką dzieci.

- Chłopcy mogą się przeprowadzić do mnie, Hugo i Jensine za­bierzesz ze sobą, a Sebastian nie jest twój, tylko Signe i Emanuela.

- Johan nie zdołałby nas utrzymać, skoro z trudem sam się utrzymuje. Anna mówiła, że ledwo sobie radzi. Chcesz powie­dzieć, że powinnam do niego pojechać, zanim dostanę rozwód?

- W Paryżu nikt nie będzie pytał, czy jesteście małżeń­stwem.

- Myślę, że nie byłoby to takie proste. Musiałabym mieć pasz­port, a w paszporcie pewnie jest napisane nazwisko małżonka.

Hilda wzruszyła ramionami.

- To możesz poczekać, aż wszystko załatwisz, ale podjąć tymczasem decyzję.

Elise westchnęła ciężko. - Chciałabym być taka jak ty. Hilda się obróciła.

- Mam przynieść papeterię i znaczek? Elise się przeraziła.

- Uważasz, że powinnam odpowiedzieć od razu?

- Jeśli nie potrafisz sama podjąć decyzji, ja muszę to zrobić za ciebie.

- Wielki Boże, Hildo! Nie można tak podchodzić do poważ­nego problemu! Muszę mieć czas przynajmniej do jutra, żeby to przemyśleć.

Hilda opadła na kuchenny stołek.

- Dlaczego się wahasz? Kochasz Johana, on kocha ciebie. Pa­sujecie do siebie jak dwie krople wody. Agnes zdradziła Johana, Emanuel zdradził ciebie. Jeśli ktoś uważa, że nie macie prawa się wreszcie związać ze sobą, musi mieć źle w głowie. Widzisz sama, że Johan nie zamierza czekać w nieskończoność. Nie możesz trzymać go na pasku, aż będzie ci pasowało zerwać z Emanue­lem. Johan jest zbyt wiele wart. Nie bądź głupia, Elise! - dodała z pewną natarczywością. - Jeśli przepuścisz tę okazję, będziesz żałowała do końca życia. Do tej pory Johan był samotny i obcy w nieznanym wielkim mieście i zapewne nie miał wielu okazji, by kogoś poznać, ale to tylko kwestia czasu, aż ktoś go zauważy. Taki wspaniały i sympatyczny chłopak nie zazna spokoju, gdy Francuzki zaczną się za nim oglądać. A jeśli otoczą go piękne dziewczęta, trudno mu będzie się oprzeć.

- Jesteś okropna. - Coś ścisnęło Elise za gardło.

- Nie, wręcz przeciwnie, mówię to po to, żeby ci pomóc, bo cię kocham. Nie wiesz, co dla ciebie najlepsze. Być może Emanuel jest teraz milszy i więcej ci pomaga, ale w żaden spo­sób nie można usprawiedliwić tego, co ci zrobił. Doskonale ro­zumiem, że teraz się lęka, że cię straci, na pewno nigdzie nie znajdzie lepszej, a poza tym wie już, co znaczy żyć z kobietą trollem.

- Nie widziałaś, jaki był przejęty, gdy leżałam w szpitalu.

- Spróbowałby nie być! Ale bardzo się musi starać, jeśli ma kiedykolwiek naprawić całe zło, które uczynił.

- Nie lubisz go, dlatego jesteś taka surowa.

- Kiedyś go lubiłam, ale nie po tym, co ci zrobił. Mogłabym mu wybaczyć, że nie był ci wierny, bo służba graniczna wiązała się z wielką niepewnością i niebezpieczeństwami, ale nigdy nie wybaczę, że zabrał Signe do Ringstad i żył z nią jak z żoną i że zgodził się, by adwokat ojca zapewnił jej synowi prawo do dzie­dziczenia. I wszystko uszło mu płazem, wcale sobie nie zasłużył na twoją dobroć.

- Co się z nim stanie, jeśli odejdę? Nie stać go na wynaję­cie gospodyni, a sam sobie nie poradzi. Nie zdoła nawet zapła­cić czynszu, a taki człowiek jak on nie może mieszkać w pokoju z kuchnią w zatłoczonej czynszówce z ubikacjami na korytarzach i ze szczurami biegającymi po ścianach.

- Nie słyszałam nic równie głupiego! Jeśli sobie nie poradzi, wróci po prostu do domu i zostanie gospodarzem w rodzinnym dworze albo znów zgłosi się do Armii.

Jeden z chłopców zaczął krzyczeć, w salonie powstał jakiś rwetes. Sebastian uderzył Isaca w policzek, tak że małemu buzia się aż zaczerwieniła.

Hilda porwała Isaca w ramiona i przytuliła go. Obróciła się w stronę siostry.

- Sama widzisz! Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Nie chcę widzieć tego łobuza w swoim domu, nie można mu zaufać, po­dobnie jak jego ojcu.

Sebastian i Hugo też się rozkrzyczeli pod wpływem płaczu Isaca. Elise skarciła Sebastiana i miała ochotę zabrać od razu obu chłopców, ale musiała wrócić do kantoru.

- Wstąpię do żłobka w drodze do domu! - zawołała, nim wybiegła. ^

Hildzie było przykro, gdy Elise przyszła po południu po dzieci.

- Przepraszam cię, Elise. Nie chciałam tego powiedzieć. Nieładnie się zachowałam. Sebastian jest słodkim i spokojnych chłopcem. Nie musisz iść dziś do żłobka.

- Pójdę, nie tylko ze względu na ciebie. Oboje z Emanu­elem musimy podjąć jakąś decyzję. Albo go zatrzymamy, albo znajdziemy inne rozwiązanie. Nie powinniśmy tego odkładać. Chłopcy pokochali Sebastiana, my także. Im dłużej będziemy czekać, tym trudniej będzie mu się wyprowadzić.

- Teraz, gdy zarobiłaś tyle pieniędzy na książce, nie jesteście już na pewno w takiej trudnej sytuacji.

Elise westchnęła.

- Nie powinniśmy. Gdyby ktoś mi powiedział trzy lata temu, że będę miała tyle pieniędzy, nie uwierzyłabym. Nie wiem, jaki błąd popełniamy, ale pieniądze przeciekają nam między palcami.

- Przepraszam, że się wtrącam, ale czy Emanuel płaci swoją część rachunków?

- On przecież pali, ale... No a poza tym jest przyzwyczajony do lepszych ubrań niż ja.

Hilda nic nie powiedziała, ale Elise domyślała się, jakie jest jej zdanie. Poczuła, że powinna wystąpić w obronie męża.

- Martwię się o niego, Hildo. Obawiam się, że nie jest zdrów.

Hilda w dalszym ciągu milczała, czekając na ciąg dalszy.

- Nie chce iść do lekarza, twierdzi, że nic mu nie dolega, ale to nie jest normalne, by mężczyzna w jego wieku musiał szu­kać podparcia z powodu zawrotów głowy, by nogi mu odmawia­ły posłuszeństwa i by nagle gorzej widział na jedno oko.

- Nie wydaje ci się, że wymyśla to wszystko, żeby cię przy so­bie zatrzymać?

Elise spojrzała na siostrę z przerażeniem.

- Jak możesz mówić coś takiego?

- Jeśli naprawdę nogi odmawiają mu posłuszeństwa, to musi być chory. Nie jest chyba głupi. Gdyby podejrzewał, że dolega mu coś poważnego, od razu by poszedł do lekarza. Skoro nie chce, to pewnie tylko udaje chorego.

Elise poczuła, że serce jej mocniej zabiło i rumieńce wystą­piły na policzki.

- Nie mam aż tak niskiego mniemania na jego temat.

Ale w drodze do domu w uszach dźwięczały jej słowa siostry. Nie, to niemożliwe!

On nie jest taki nikczemny. Jak Hilda może go oskarżać o coś takiego.

W zasadzie powinna pójść prosto do domu, ale obiecała so­bie, że wstąpi do żłobka. Hugo i Sebastian byli zmęczeni i ma­rudni i na pewno szybko się nie uspokoją, jeśli wybiorą jeszcze dłuższą drogę do domu.

Niektóre młode matki odbierały właśnie swoje dzieci. Elise miała wrażenie, że są tu setki dzieci, gdy weszła do środka. Hugo i Sebastian zostali w wózku na dworze. To zajmie tylko parę mi­nut, a zabieranie obu do środka byłoby bardzo męczące.

Gdy miała właśnie pójść na poszukiwanie kierowniczki, usły­szała głosy dobiegające ze środka.

- Przykro mi, ale naprawdę w tej chwili nie możemy przyjąć więcej dzieci. Jest przepełnienie, chyba pani widzi.

Chwilę później w sieni pojawiła się młoda robotnica. Elise chwyciła ją za ramię.

- Powiedziała, że nie ma miejsc? Kobieta pokiwała głową ze łzami w oczach.

- Nie wiem, co mam zrobić z dziećmi. Mój mąż uciekł, a ja muszę iść do fabryki.

Elise wyszła, o nic nie pytając.

Spotkała Emanuela na Hammergaten, gdy wychodził od pani Jonsen z małą Jensine na ręku. Pomachała mu, ale on jej nie po­machał, może nie miał wolnej ręki.

Hugo i Sebastian zasnęli w wózku. Próbowała temu zapobiec, ciągle ich zagadując, ale na próżno. Gdy ucinali sobie drzemkę o tej porze, trudno im było zasnąć wieczorem. I wtedy w domu było za dużo zamieszania. Jeśli Emanuel się zirytuje, zaproponu­je mu, żeby poszedł do Schwenckego.

Nagle zobaczyła, że Emanuel się chwieje i chwyta niskiego płotu. Elise puściła wózek, podbiegła do niego i chwyciła Jensine w ostatniej chwili, gdy Emanuel się przewracał.

Jensine zaczęła płakać, pewnie się przestraszyła. W tej samej chwili obudzili się chłopcy i obaj też się rozpłakali. Elise trzymała Jensine na ramieniu, a drugą ręką próbowała pomóc wstać mę­żowi. Był ciężki, nie mógł się podnieść ani o własnych siłach, ani z jej pomocą, ale wreszcie mu się udało, chwycił się płotu i stanął na nogach.

- Nie wiem, co się stało. Chyba się o coś potknąłem.

Nie odpowiedziała. Bez względu na to, czy wmawiał to sobie, czy był naprawdę chory, sytuacji nie wolno było dłużej lekcewa­żyć.

Dopiero gdy otwierała kuchenne drzwi, odwróciła się do niego.

- Mówiłam, że musisz iść do lekarza! Po raz pierwszy nie zaprotestował.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Nie poszedł do lekarza ani następnego dnia, ani dzień później. Elise znów zaczęła się zastanawiać, czy Hilda nie miała przypad­kiem racji. Czyżby naprawdę udawał chorego, żeby ją przy sobie zatrzymać? Nie dała mu przecież do zrozumienia, że chciałaby odejść, nigdy nie wspomniała o tym nawet słowem. Nie mógł wiedzieć, że koresponduje z Johanem, Hilda nigdy by tego nie zdradziła.

A może ktoś widział, jak Johan wchodził do domku nad rze­ką, gdy ona tam była? Podczas gdy Hilda załatwiała sprawunki. Czy to możliwe, że ktoś zajrzał przez okno i zobaczył ich na ka­napie w salonie? Gorąco się jej robiło na samą myśl o tym. Jeśli ktoś doniósł o tym Emanuelowi, Emanuel mógł przez cały czas, aż do wyjazdu Johana, żywić podejrzenia.

Wiedział, że jeśli uda chorego, Elise nie będzie miała serca go opuścić. Czy był naprawdę taki przebiegły?

Słowa Hildy znów zadźwięczały jej w uszach. Gdyby Emanu­el obawiał się, że dolega mu coś poważnego, poszedłby do leka­rza. Dlaczego tego nie robił? Czy dlatego, że wiedział, iż na pew­no nic mu nie dolega?

Postanowiła pójść wreszcie do Schwenckego. Maluchy były w łóżku, chłopcy siedzieli przy kuchennym stole i odrabiali lekcje.

- Pójdę do Anny i Torkilda oddać część pożyczonych ga­zet. - Starała się powiedzieć to w najbardziej naturalny sposób, ale zauważyła, że jej się to nie udało.

Spojrzał na nią znad gazety.

- Wydawało mi się, że pastorowa powiedziała, że możesz je trzymać, jak długo tylko zechcesz. Ona już je przeczytała.

- Oddam tylko cztery pierwsze numery. Nie lubię być odpo­wiedzialna za coś, co do mnie nie należy.

Nie przerwał lektury.

- Ale nie siedź długo, bardzo cię proszę. Nie potrafię uspoko­ić Jensine, gdy zaczyna marudzić.

- Ostatnio nie budziła się wieczorami, ale wrócę niedługo. Znalazła gazety, zapakowała je w szary papier i poszła do kuchni.

- Zadbaj o to, żeby chłopcy nie położyli się za późno. Ostat­nio nie sposób ich rano dobudzić.

Zamruczał coś w odpowiedzi.

Peder podniósł wzrok znad książki i przestraszył się, widząc, że Elise zakłada szal.

- Idziesz gdzieś?

- Muszę coś załatwić. - Nie chciała go okłamywać, ale tym ra­zem nie miała wyjścia. - Muszę oddać gazety, które pożyczyłam.

- Na dworze jest całkiem ciemno!

- Wy często jesteście poza domem, gdy robi się ciem­no - uśmiechnęła się. - To przecież nic strasznego.

- Ale ty jesteś dziewczyną. To jest niebezpieczne. Zmierzwiła mu czuprynę.

- Głuptasku. To nie Lakkegata, to Sagene. Poza tym nikt nie okrada biednych ludzi, no i nikt nie miałby chyba ochoty na siwą, chudą i zmęczoną matkę.

Peder nie wyglądał na przekonanego.

- Skoro Emanuel ma na ciebie ochotę, to inni też mogą, prawda?

Elise poczuła, że się rumieni.

- Nie opowiadaj głupot!

Czyżby coś słyszał albo widział? Może nie spał jeszcze tego wie­czoru, gdy odwiedzili ich Anna i Torkild i gdy Emanuel miał ocho­tę na seks, ale nic z tego nie wyszło. Co za niezręczna sytuacja.

Elise nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Emanuel stoi w ok­nie i patrzy za nią, ale nie obróciła się i nie pomachała mu. Bez względu na to, czy wybierała się do Andersengarden, czy do Schwenckego, musiała skręcić w lewo, w Maridalsveien. Emanu­el nie zobaczy, gdzie Elise skieruje się później.

Była zdenerwowana, gdy zbliżała się do celu.

Gdy doszła do Arendalsgaten, usłyszała nagle, że ktoś woła ją jasnym, dziewczęcym głosem. Obróciła się gwałtownie. W świet­le gazowej latarni spostrzegła biegnącą Jenny.

- Jenny? Jak miło cię widzieć! Nie widziałyśmy się, od kiedy wróciłam do domu ze szpitala.

Jenny uśmiechnęła się szeroko.

- Nie miałam czasu.

- Co u ciebie słychać? Dobrze ci u Tollefsenów?

Jenny pokiwała głową. Wyglądała na szczęśliwą i zadowoloną.

- Ona jest taka samą jak moja matka, tyle że nie leży chora w łóżku.

- A Hjalmar? Znaleźliście go?

- Marta znalazła go w mieście. Został chłopcem na posyłki. Elise się zdumiała.

- Nieźle! Bałam się, że będzie się włóczył po mieście i żebrał, żeby przeżyć.

- Marta też tak myślała, ale Hjalmar powiedział, że powinna dobrze wiedzieć, że on nie chce być taki jak ojciec.

W takim razie ma więcej rozumu, niż podejrzewałam.

- Gdzie mieszka?

Jenny wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, ale myślę, że sypia razem z innymi chłopcami na posyłki. Poszłyśmy kiedyś z Martą do miasta, żeby go zobaczyć, i prawie go nie poznałam. Żebyś ty wiedziała, jak ładnie wyglą­dał! Z czerwoną apaszką na szyi i w szerokich spodniach! - ro­ześmiała się.

Elise też się uśmiechnęła.

- Szkoda, że nie mogłaś nadal pomagać pchać mi wózka, Jenny, ale rozumiem, że pani Tollefsen uznała, że powinnaś po­święcać więcej czasu nauce. Poza tym miałabyś daleko.

- A co z Hugo i z tą małą laleczką?

- Nazywasz Jensine „laleczką”? - zaśmiała się Elise. Jenny pokiwała głową.

- Wygląda jak laleczka. Jest taka śliczna.

- Dobrze się miewa. Nasza sąsiadka, pani Jonsen, zajmuje się nią, gdy ja jestem w pracy, a Hugo u mojej siostry. Czy pani Tol­lefsen widuje czasem Anne Sofie?

Jenny przytaknęła.

- Nie za często, ale widuje. Mówi, że cieszy się, że ma mnie, bo inaczej byłoby jej smutno. A ja wtedy mówię, że mnie by było jeszcze smutniej, gdybym jej nie miała.

Elise uśmiechnęła się, a wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Bogu dzięki, że Jenny trafiła do babki Anne Sofie. Przypomniała sobie, jak odprowadzała Jenny do jej mieszkania w domu „U Bla­charza”, a dziewczynka trzęsła się ze strachu, że ojciec znów bę­dzie pijany. Przypomniała sobie ten nieprzyjemny zapach, który docierał z sypialni, w której leżała jej chora matka. Było prawie ciemno, nie mieli pieniędzy na parafinę. Siostry z Armii nie mia­łyby odwagi tam zaglądać, bo bały się gróźb ojca, a matka płaka­ła, bo skończyło jej się lekarstwo. Elise wciąż miała w uszach jej rozpaczliwą skargę: „Pytam Boga, co ja takiego zrobiłam, że wie­dzie się nam jeszcze gorzej niż innym”.

Odsunęła od siebie to bolesne wspomnienie.

- Tak się cieszę, że dobrze ci się układa, Jenny. Jenny pokiwała głową.

- Mama pewnie też, nie sądzisz?

- O tak, jestem tego pewna.

- Ona nas widzi z nieba, prawda?

- Tak sądzę.

- Myślisz, że Bóg jest kobietą czy mężczyzną?

- Tego nie wiem, ale mówimy „On”.

- Myślę, że jest raczej kobietą - powiedziała Jenny stanow­czym głosem. - Muszę już biec, Elise. Miałam być w domu o ós­mej. Do zobaczenia. - I już jej nie było.

Elise stała i patrzyła za nią, póki Jenny nie zniknęła za rogiem. Niektóre historie dobrze się kończą, ale nie jest ich wiele.

W oknach Schwenckego paliły się światła, a więc był w domu. Na pewno zrobi zdziwioną minę, gdy zobaczy ją na progu bez Emanuela.

Zastukała mosiężną kołatką i spodziewała się, że usłyszy za chwilę jego kroki. Czekała długo, ale nic się nie działo. Chyba nie wyszedł z domu, zostawiwszy zapalone lampy?

Wreszcie w sieni rozległy się kroki. Drzwi powoli się uchyliły i Schwencke wystawił głowę. Gdy zobaczył, kto przyszedł, otwo­rzył drzwi na oścież i uśmiechnął się.

- Pani Ringstad? Co za niespodzianka!

- Chciałabym zamienić z panem parę słów. To dotyczy mo­jego męża.

Zauważyła, że zmarszczył brwi.

- Chyba nic złego się nie stało?

- Mam nadzieję, że nie.

Zaprosił ją do salonu. Na samym środku stało mnóstwo skrzynek, a na stole - wiele przedmiotów z kryształu, srebra i porcelany.

- Przepraszam za ten nieład, ale pakuję właśnie towary, które sprzedaję w swoim sklepiku. - Roześmiał się. - Ludzie ciągle ku­pują ozdoby i bibeloty, myślę, że byłbym w stanie sprzedać dwa razy tyle, ile sprzedaję.

- Mój mąż pana bardzo podziwia, panie Schwencke. Źle się czuje w kantorze i też chciałby się zająć handlem.

- Wystarczy zacząć. Proponowałem mu, że na początku może pracować ze mną, a kiedy odłoży trochę grosza, usamo­dzielni się.

- Chyba nie wszyscy mają smykałkę do handlu - uśmiech­nęła się Elise.

- Poradzi sobie na pewno. Zechce pani usiąść, pani Ringstad? Mogę zaproponować pani kieliszek wina z białych porzeczek?

- To brzmi bardzo zachęcająco, ale mój mąż nie wie, że tu przyszłam. Powiedziałam, że idę oddać te gazety, które pożyczy­łam od pastorowej za pośrednictwem mojej przyjaciółki, Anny Abrahamsen.

- W takim razie nie powinna pani wrócić z nimi do domu.

- Miałam zamiar powiedzieć, że nikogo nie zastałam.

- Mogę je oddać pastorowej, jeśli pani chce. Wybieram się tam jutro z towarem.

Uśmiechnęła się zaskoczona.

- Co za dziwny zbieg okoliczności. Naprawdę zechciałby pan? To bardzo miło z pana strony.

- Ale co to ma wspólnego z winem? Zaśmiała się trochę zażenowana.

- Obawiam się, że Emanuel zauważy, że coś wypiłam.

- Nic pani chyba nie będzie od małego kieliszka domowego wina porzeczkowego.

- Mam nadzieję, że nie.

Podszedł do kredensu i wyjął dwa kieliszki, a potem przy­niósł butelkę z kuchni.

- Nie jest mocne, choć takie się wydaje. To rezultat tego, że zostało zrobione z białych porzeczek, które mają intensyw­niejszy smak niż czerwone.

Elise też uważała, że wino wydaje się bardzo mocne, bo paliło ją w gardle. Delektowała się tym ciepłem. Na dworze było zimno, stopy jej zlodowaciały, gdy tylko wyszła z kantoru. Nie zdąży­ła jeszcze podzelować swoich trzewików, a rano było tak zimno, że na kałużach utworzyła się cienka warstewka lodu.

- Czyż nie jest wyśmienite? - uśmiechnął się, wychylając kie­liszek. - Następnym razem dostanie pani butelkę do domu.

Chciała zaprotestować, powiedzieć, że nie ma na to pienię­dzy, ale on znacząco uniósł ramię.

- Grosza za to nie wezmę. Mam aż nadto wina porzeczkowe­go i agrestowego. Ludzie w tej okolicy nie są przyzwyczajeni do tak szlachetnych trunków, wolą piwo albo zwyczajne, sztucznie barwione wino. Takie wino jest tanie i mocne, ale niebezpieczne. Gdyby nie sprzedawano takiego taniego alkoholu tu nad rzeką Aker, nie byłoby tylu pijaków.

Zawahał się chwilę i rzucił jej ciepłe spojrzenie.

- Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe, że. o tym wspo­minam, ale Emanuel mówił mi, że pani ojciec był jedną z ofiar. To musiało być bardzo bolesne.

Elise poczuła, że się oblewa rumieńcem. Spuściła wzrok, nie była przyzwyczajona mówić o tym w tak bezpośredni sposób.

- To był wielki cios dla matki. Zapadła na suchoty.

- O tym też mi mówił. Musiała pani utrzymywać całą rodzi­nę, podczas gdy matka leżała chora w sypialni, a ojciec włóczył się po Lakkegata. To musiały być trudne czasy.

- Wiele rodzin się z tym boryka, niektóre mają jeszcze gor­szą sytuację. My obie, ja i moja młodsza siostra, Hilda, miałyśmy pracę.

Zapadła cisza. Schwencke dolał wina.

- Kieliszki są niewielkie. Może pani śmiało wypić. Chciała mnie pani o coś zapytać? Chciałaby pani, żebym pomógł Ema­nuelowi zacząć karierę w handlu?

Pokręciła głową.

- Nie, chodzi o coś zupełnie innego. Martwię się o niego. Tak często robi mu się słabo i cierpi na migreny. Czasami nogi od­mawiają mu posłuszeństwa, czasami nagle widzi gorzej na jedno oko. Próbowałam go przekonać, żeby poszedł do doktora, ale on twierdzi, że nic mu nie dolega. Pewnego dnia sama się wybrałam do lekarza po poradę. - I opowiedziała szybko, czego się dowie­działa.

Schwencke długo na nią patrzył. Poczuła się nieswojo.

- Wie pani, co ja myślę, pani Ringstad? Myślę, że Emanu­el nie jest szczęśliwy. Nie jest chory w takim sensie, w jakim się pani tego obawia, ale dźwiga ciężar, który go przytłacza. Jestem teraz brutalnie szczery wobec pani, ale czuję, że powinienem, je­śli mam pomóc wam obojgu.

Zamilkł, podczas gdy Elise wiła się z zażenowania. Co mu po­wiedział Emanuel, skoro ten człowiek odniósł takie wrażenie?

Schwencke chrząknął i kontynuował.

- Była pani w domu jego ojca i wie pani, do jakich warunków przywykł. Dobrze go rozumiem, bo sam pochodzę z zamożnego domu. Niewielu jest takich, którzy byliby w stanie przeprowadzić się z wielkiego dworu do okropnego robotniczego mieszkania, w którym, na domiar złego, roi się od dzieciaków. Ja bym raczej nie potrafił. Być jedynym synem bogatego właściciela dworu, mieć do dyspozycji służbę, siadać zawsze do suto zastawionego stołu, a potem żyć w takich warunkach, w jakich żyje teraz Ema­nuel, to wielka odmiana, której pani nie może zrozumieć. Pani jest przecież przyzwyczajona do takiego życia.

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymał ją ru­chem ręki.

- Proszę mnie źle nie zrozumieć, niczego pani nie zarzucam. Emanuel wiedział, co robi, żeniąc się z panią, nie mógł jednak przewidzieć, jaka przyszłość czeka waszą rodzinę. Może był zbyt zakochany - uśmiechnął się Schwencke. - Może naiwny. My­ślę, że teraz to zrozumiał, ale jest już za późno. Wiem, że robi wszystko, żeby jakoś się udało, i podziwiam go za jego dobrą wolę i odwagę, ale między wami jest zbyt wielka przepaść. Pro­szę dać mu trochę więcej swobody! Proszę pozwolić mu czasem wyrwać się z domu, żeby mógł odetchnąć pełną piersią. Niech mu pani nie każe pilnować dzieci, to naprawdę nie wypada czło­wiekowi o takiej pozycji. A przede wszystkim niech go pani nie zmusza do prac domowych, to jest naprawdę poniżej jego god­ności. Wiem, że są robotnicy, którzy zakasują rękawy po powro­cie z pracy, bo wiedzą, że ich żony równie długo stały przy swoim stanowisku w fabryce i mają tyle roboty z dziećmi, że ledwo się trzymają na nogach. Ale przecież pani pracuje w kantorze, ma pani sąsiadkę, która zajmuje się najmłodszym dzieckiem, i trzech prawie dorosłych chłopców do pomocy. Nie wolno pani odbie­rać Emanuelowi szacunku do samego siebie! Wtedy naprawdę zachoruje.

Rozgrzała go ta przemowa, wychylił jeszcze jeden kieliszek i wyglądał, jakby był zadowolony z siebie.

Elise zaś mina całkiem zrzedła. Schwencke był kawalerem i nie miał pojęcia, co to znaczy pracować od ósmej do szóstej, odbierać potem małe dzieci, pchać wózek pod te wszystkie górki i wracać do domu, w którym czeka dziewięciomiesięczne maleń­stwo i trzej wygłodniali chłopcy. Chłopcy wcale nie mają czasu, żeby pomagać w domu, bo po lekcjach muszą pracować, żeby dorzucić parę koron do rodzinnego budżetu. Schwencke nie wie­dział, co znaczy padać ze zmęczenia na najbliższe krzesło, gdy wszystkie dzieci są już w łóżkach, i zabierać się do cerowania i ła­tania całego koszyka skarpet i spodni, a potem do prania pieluch i ubrań oraz do sprzątania. I na pewno nie miał pojęcia, co czuje ktoś, kto właśnie się dowiedział, że ukaże się jego pierwsza książ­ka, i pomimo gorących zachęt, by pisać dalej, nie miał na to cza­su. Tacy mężczyźni jak Schwencke uważają zapewne, że do tego wszystkiego Elise powinna czyścić Emanuelowi buty, usługiwać mu, uśmiechać się i zabawiać, podawać pantofle i gazetę oraz ca­łować w policzek. A także rodzić dziecko co roku.

W jednym z numerów „Husmoderen” przeczytała o spot­kaniu w stowarzyszeniu „Ognisko Domowe”. Temat „Najlepsza żona i matka” przyciągnął tylu słuchaczy, że zabrakło dla nich miejsca. Wykładowczyni, pani Olaug Loken, mówiła o nowym typie pani domu. O kobiecie, która nie służy mężowi jak niewol­nica, ale jest jego „przyjaciółką, uczciwą doradczynią, zaufanym kompanem i ukochaną pomocnicą”. Dobra żona dba o porządek w domu i świetnie wszystkim zarządza. Roztacza wokół siebie ;,moc i poczucie godności”, przypomniała sobie Elise.

Ani Olaug Loken, ani Schwencke nie mieli pojęcia, co zna­czy być pracującą żoną i matką, która nie ma żadnej pomocy w domu. Żadne z nich nie postawiło zapewne nogi w jedno­czy dwupokojowym mieszkaniu robotniczym nad rzeką Aker, w którym roi się od dzieci, a śmiertelnie zmęczona matka wraca z fabryki o szóstej po dwunastu albo czternastu godzinach przy maszynie. Skąd ma czerpać siły, by być „przyjaciółką, doradczy­nią i ukochaną pomocnicą swego męża”?

- Nic pani nie mówi, czyżbym panią uraził? - rzucił jej figlar­ne spojrzenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z powagi wszystkie­go, o czym mówił.

Pokręciła głową.

- Rozumiem to, co pan mówi na temat sytuacji Emanuela, ale nie sądzę, by próbował pan spojrzeć na to z mojego punktu widzenia. Wracam do domu równie późno jak robotnice z fa­bryki, panie Schwencke. Po pracy odbieram dwa maluchy, więc w domu jestem nie wcześniej niż o siódmej. Wszystkim obo­wiązkom, które służącej zajmują cały dzień, muszę podołać po tym, jak położę dzieci spać. Uważa pan, że mam zajmować się wszystkim sama, podczas gdy mój mąż będzie sobie spacerował, odwiedzał przyjaciół albo siedział w bujanym fotelu z gazetą?

Zauważyła, że się trochę zmieszał, chyba o tym nie pomyślał.

- Powinna pani przyjąć służącą, pani Ringstad. To nie musi dużo kosztować, potrzebny jest tylko jakiś kąt do spania i wyży­wienie.

- Służąca musi mieć własny pokój. Jest nas w domu ośmioro i ledwo starcza łóżek dla domowników. Poza tym nie stać nas, by wyżywić jeszcze jedną dorosłą osobę.

- Myślę, że teraz odmalowuje pani sytuację w zbyt czarnych barwach, pani Ringstad. - W jego głosie zabrzmiała nuta oskar­żenia. - Czy nie dostała pani właśnie zaliczki za książkę i czy niedługo nie nadejdzie pani honorarium z Danii? Jako pisar­ka powinna pani zwolnić się z kantoru i poświęcić się dla męża i dzieci. Zgadzam się, że Emanuel kiepsko zarabia, dlatego uwa­żam, że powinien przymierzyć się do działalności handlowej. Coś musicie przedsięwziąć, jeśli chcecie uratować małżeństwo. Takie życie, jakie dziś prowadzicie, jest dla niego udręką i w koń­cu pani obawy mogą się ziścić.

Elise wstała, nie mogła go już dłużej słuchać.

- Bardzo dziękuję za wino, panie Schwencke. Miałam nadzie­ję, że pan przekona mego męża, by poszedł do lekarza, ale rozu­miem, że pan całkiem inaczej ocenia sytuację.

On także się podniósł.

- Tak, moim zdaniem potrzeba tu całkiem innego lekarstwa. Rozumiem, że ma pani wiele obowiązków, ale przecież zdrowie i dobre samopoczucie męża powinno najbardziej leżeć żonie na sercu.

Elise poczuła, że wszystko się w niej gotuje. Jednocześnie zro­dziła się w jej głowie jeszcze jedna myśl. A może Emanuel opo­wiedział temu człowiekowi także o Johanie. I dlatego Schwencke jest taki krytyczny?

- Na pewno zaniosę gazety pastorowej - dodał, odprowa­dzając ją do drzwi. - I proszę przemyśleć to, co powiedziałem, Emanuel może zacząć u mnie choćby jutro.

Podziękowała i wyszła czym prędzej.

Za płotem wpadła na młodego człowieka w meloniku i eleganc­kim ubraniu. Wyglądał, jakby czegoś szukał. W smudze światła gazowej latarni spostrzegła konia i powóz, czekający nieopodal.

- Przepraszam, czy zna pani tę okolicę? - zapytał przyjem­nym głosem.

- Nie za bardzo. Kogo pan szuka?

- Szukam handlarza, który się nazywa Orvar Olstad. Wedle informacji, jakie otrzymałem, powinien mieszkać tutaj, ale na drzwiach jest inne nazwisko. Pomyślałem, że może to nazwisko poprzedniego właściciela.

- Człowiek, który tu mieszka, jest rzeczywiście handlarzem, ale nazywa się Paul Georg Schwencke.

Mężczyzna był cokolwiek skonfundowany. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i Schwencke znów wy­stawił głowę.

- Pan Ole Westerlund?

Twarz nieznajomego się rozjaśniła.

- Tak, to ja.

- Proszę wejść. Czekałem na pana.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Elise nie mogła wyjść ze zdumienia przez całą drogę do domu. Jak to się stało, że ten człowiek podał niewłaściwe nazwisko? Przecież Schwencke na niego czekał.

Starała się o tym zapomnieć, ale jakoś się jej to nie udawa­ło. Nawet Emanuel dziwił się, w jaki sposób Schwencke zarabia tyle pieniędzy. Sklep miał niewielki, klienci rzadko tam zaglą­dali z tego, co mówił Emanuel. Czyżby Schwencke zajmował się czymś nielegalnym?

Odsunęła od siebie tę myśl od razu. Kulturalny człowiek z za­możnej rodziny nigdy nie zająłby się jakąś pokątną działalnością. Najprawdopodobniej zdobywał klientów w jakiś inny sposób. Nie sprzedawał swoich towarów w sklepie, ale w domu. Może wszystkie te skrzynki i przedmioty, które stały na stole, przygo­tował właśnie dla tego nieznajomego?

Jaka szkoda, że nie będzie mogła przedyskutować tego z Ema­nuelem, ale nie mogła mu przecież powiedzieć, gdzie była.

Słowa Schwenckego ciągle dźwięczały jej w uszach. „Myślę, że Emanuel nie jest szczęśliwy. Nie jest chory, ale cierpi, dźwi­gając ciężar, który go przytłacza”. A potem: „Myślę, że teraz to rozumie, ale jest już za późno. Przepaść, jaka was dzieli, jest za wielka”.

Po chwili przypomniała sobie to, co napisał Johan: „To, co ro­bisz dla niego, i to, co robisz sobie samej, to źle pojmowana do­broć. To nie służy nawet twoim dzieciom”.

I Hilda, która ją zaatakowała: „Jeśli przepuścisz tę szansę, bę­dziesz żałowała do końca życia”.

Johan zaczął tracić cierpliwość, oczekiwał odpowiedzi. Nie za rok czy dwa, ale teraz. Nie zaakceptował jej decyzji, uważał, że źle postąpiła.

Jeśli prawdą jest to, co mówił Schwencke, że Emanuelowi szkodzi życie z nią i z dziećmi, to nie sposób się nie zgodzić, że okazała źle pojmowaną dobroć, zostając z nim. Wszystkim będzie lepiej, jeśli ona i Emanuel się rozstaną. Sebastian będzie musiał pójść do sierocińca, nie ma innego wyjścia. Peder, Evert i Kristian zamieszkają z Hildą, póki nie będą w stanie sobie pora­dzić, a ona zabierze Hugo i Jensine i pojedzie do Johana.

Poczuła, że serce jej mocniej zabiło. Pojedzie do Johana... Ogarnęła ją fala gorąca.

Może powinna podjąć ten temat już dziś wieczorem? Może przez cały czas się myliła, może Emanuel wcale się nie zmartwi, ale odetchnie z ulgą? Byłby wtedy wolny od wszelkich zobowią­zań, jak Schwencke, mógłby zająć się handlem i zarabiać mnó­stwo pieniędzy. Może będzie mu przykro rozstawać się z Jensine, ale to nie musi trwać długo, a poza tym często powtarzał, że lubi dzieci dopiero, gdy są dość duże, by można było z nimi poroz­mawiać. Gdy oboje z Johanem wrócą z Paryża, Elise zadba o to, by Emanuel widywał córkę, gdy tylko zechce. Nie należy jednak zapominać, że Emanuel nie okazywał szczególnego zaintereso­wania Sebastianowi, choć to przecież był jego własny syn. Gdyby nie ona, Sebastian nie mieszkałby na Hammergaten, ale trafiłby gdzie indziej, może do rodziców Signe do Kongsvinger, a może do jakiegoś sierocińca.

Ogarniał ją coraz większy zapał, w miarę jak o tym myślała. Skoro oboje z Emanuelem będą się czuć lepiej, wiodąc całkiem inne życie, to nie powinni przecież mieszkać razem. Nawet je­śli Kościół potępia rozwody, to przecież można rozwód dostać.

Słyszała o pisarce, której się to udało, i o aktorce. Jej małżeń­stwo z Emanuelem było pomyłką od samego początku, nigdy nie powinni się pobierać. On zrobił to, by ją uratować przed hań­bą i dlatego że ją kochał, ona powiedziała „tak”, by wydostać się z beznadziejnej sytuacji.

Teraz on już jej nie kocha, a nawet przeciwnie, jest chory, bo musi z nią żyć, a ona ma innego ojca dla Hugo. Poza tym za­robiła na książce i nie jest już taka bezradna jak dwa i pół roku temu.

Najtrudniej będzie powiedzieć prawdę chłopcom. Peder się załamie, choć ubóstwia Johana. Trzeba będzie go pocieszyć, mówiąc, że gdy oboje wrócą już z Paryża, zamieszkają wszy­scy razem i Johan zostanie jego ojcem, ojcem, o którym zawsze marzył.

Nie można mieć pewności, że Johan będzie mógł już ich przyjąć. Może nie to miał na myśli, nie wspomniał przecież ani słowem, że miałaby do niego przyjechać. Chciał tylko, żeby pod­jęła decyzję, zerwała z Emanuelem i przygotowała się na wspólne z nim życie. Całkiem możliwe, że miało to nastąpić po jego po­wrocie do domu, a to może się zdarzyć za rok albo dwa.

Może Hilda pozwoli jej zamieszkać w domku nad rzeką, do­póki sprawy się nie wyjaśnią? Niewykluczone przecież, że mog­łaby razem z Isakiem przenieść się do majstra Paulsena, gdyby uznała, że zrobiło się za ciasno. Czynsz za domek nad rzeką był niższy niż na Hammergaten, a poza tym Olaf płacił przecież za wynajem poddasza.

Im więcej o tym myślała, tym bardziej podnosiło ją to na du­chu. Palec Boży był chyba w tym, że Schwencke opowiedział jej o zwierzeniach Emanuela tego samego dnia, w którym dostała list od Johana. Jaka głupia była do tej pory!

Jacy niemądrzy byli oboje. Zamiast porozmawiać o tym, co im doskwierało, cierpieli w milczeniu. Emanuel nie odważył się powiedzieć jej, że nie jest szczęśliwy i że to życie wpędza go w chorobę, ona nie miała odwagi, by powiedzieć mu o swej mi­łości do Johana.

Biegła ostatni kawałek, choć było bardzo ślisko. Na ziemi le­żała gruba warstwa liści klonu, a gdzieniegdzie także warstewka lodu, która powstała poprzedniej nocy. Elise poślizgnęła się kil­kakrotnie, tracąc równowagę, ale na szczęście udało jej się utrzy­mać na nogach.

Gdy zbliżała się do Hammergaten, czuła mrowienie w okoli­cy żołądka, nie miała ochoty na tę rozmowę, ale zarazem pragnę­ła mieć ją jak najszybciej za sobą. Gdy już wiedziała, co napraw­dę dolega Emanuelowi, poczuła ulgę. Nawiedzające go zawroty głowy i migreny nie zmniejszyły się przez to, ale byłoby znacznie gorzej, gdyby były to objawy poważnej choroby.

Postanowiła powiedzieć mu o wizycie u Schwenckego. Może rozgniewa się na nią za kłamstwo, ale gdy zrozumie, że zrobiła to dla niego, wybaczy jej. Potem opowie, co usłyszała od Schwen­ckego, i wytłumaczy, że doskonale zdaje sobie sprawę, jak trud­no mu tu wytrzymać. Na koniec doda, że Emanuel nie musi się o nią martwić, bo nie jest wcale wykluczone, że ona zwiąże się na nowo z Johanem.

Wmówiła sobie, że Emanuel jest zazdrosny o Johana. Tak właśnie snuje się fantazje, gdy człowiek wbije sobie coś do gło­wy. Elise wierzyła jednak, że Emanuel ją kochał i że jego żal był szczery, gdy leżała całkiem bezradna w szpitalu. Emanuel sam określił swój dylemat; pragnął jej, ale nie dzieci. Gdyby pocho­dziła z innej sfery, gdyby na przykład była córką tak zamożnego ojca jak choćby pan Carlsen, byłby zapewne szczęśliwszy i nie pragnął stąd uciekać. Elise westchnęła głęboko, otworzyła furtkę i weszła do środka.

Chłopcy wciąż siedzieli nad lekcjami.

- Jeszcze się nie położyliście? - zapytała ostrym tonem. Kristian podniósł wzrok.

- A już jest tak późno?

- Przecież widzisz! Jak zamierzacie rano wstać, skoro kła­dziecie się tak późno? I nie posprzątaliście po maluchach.

Wiedziała, że jest niesprawiedliwa, nie miała pojęcia, co w nią wstąpiło.

- Emanuel nie kazał wam się kłaść?

- Nie ma go w domu - powiedział nadąsany Peder, nie pa­trząc na siostrę.

Wszyscy trzej zabrali się do składania książek i przyborów szkolnych.

- Nie ma go w domu? To gdzie jest? Kristian wzruszył ramionami.

- Powiedział, że boli go głowa i że musi zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Denerwował się nawet, gdy zwyczajnie rozmawialiśmy, i był wściekły jak... - Evert urwał i spojrzał na nią zawstydzony.

- To nie nasza wina, że go boli głowa - dodał Kristian z ura­zą w głosie.

Peder spojrzał na Elise.

- Pani Jonsen mówi, że on jest za wytworny, żeby z nami mieszkać.

Elise nie odpowiedziała. Gniew ją opuścił. Chłopcy utwier­dzili ją w podjętej decyzji, nawet o tym nie wiedząc.

- Sama posprzątam w kuchni. Jedliście coś? Evert pokiwał głową.

- Kristian zagrzał kaszę. Zostawiliśmy ci trochę.

- Dziękuję - uśmiechnęła się. - Pędźcie na górę, zaraz przyj­dę powiedzieć wam dobranoc.

Gdy chłopcy byli już w łóżkach, a Elise usiadła w salonie z ko­szykiem pełnym rzeczy do cerowania, Emanuela nadal nie było w domu. Może powinna zacząć pisać list do Johana? Gdy usły­szy, że Emanuel wchodzi, zdąży przecież przykryć czymś kartkę.

Wyjęła papier listowy. Nie taki piękny jak papeteria Hildy, ale tym razem wystarczy. Słowa przyszły same.

Drogi Johanie!

(Nie napisała „ukochany”, tak jak Johan, czuła, że to byłoby niewłaściwe).

Bardzo Ci dziękuję za list. Płakałam, gdy go czytałam, bo wy­dawało mi się, że nie zdołam podjąć innej decyzji niż ta, którą już przedtem podjęłam. Ale zdarzyło się coś, co można uznać za znak Boży. Emanuel wydawał mi się niezdrów ostatnimi czasy i bałam się, że to coś poważnego. Dziś wieczorem zwierzyłam się ze swoich obaw jego dobremu przyjacielowi. I dowiedziałam się od niego, że mojemu mężowi nie dolega nic poza tym, że nie jest szczęśliwy. Najprawdopodobniej sam Emanuel mu to wyznał. Z tego, co zro­zumiałam, Emanuel żałuje, że do mnie wrócił. To zmienia moją sytuację, postanowiłam więc, że z nim porozmawiam. Może doj­dziemy do porozumienia, unikając gniewu, bólu i goryczy.

Wiesz, czego pragnę, Johanie. Nigdy nie miałam najmniejszych wątpliwości, czego pragnę najbardziej na świecie, nie miałam tyl­ko sumienia, by to zrobić. Jeśli Emanuel pragnie tego samego co ja, wszystko będzie znacznie prostsze. Teraz mieszka u nas także syn Signe i Emanuela, ale to tylko tymczasowe rozwiązanie. Hilda za­proponowała, że zajmie się naszymi braćmi i Evertem, ale Hugo i Jensine muszę oczywiście zabrać ze sobą. Nie wiem także, co mia­łeś na myśli, zadając mi pytanie; czy chcesz, żebym przyjechała do Ciebie, czy wolisz, żebym tu czekała, aż wrócisz do domu? Nic nie szkodzi, że będziemy musieli jeszcze czekać, najważniejsze, że mamy siebie nawzajem i przyszłość przed sobą.

Nareszcie mam poczucie, że moje życie zmierza we właści­wym kierunku. Od dnia, w którym zerwałeś zaręczyny, czułam, że wszystko jest nie tak, jak trzeba. Nie powinnam była Cię słu­chać, wiedziałam przecież, że i tak mnie kochasz.

Ludzie mówią, że nie należy płakać nad rozlanym mlekiem, nie zmienimy tego, co się stało, ale możemy wpłynąć na naszą przy­szłość. Nie mam odwagi nawet pomyśleć, że może jednak będę dzielić z Tobą życie, czuję się tak, jakby serce miało mi pęknąć z radości.

Odpisz mi prędko!

Twoja Elise

Włożyła list do koperty, napisała na niej nazwisko i adres Johana i wsunęła między świeżo zapisane kartki nowej książki.

Emanuel nie zwykł grzebać w jej papierach. Jutro Elise weźmie list ze sobą do kantoru i pobiegnie na pocztę w czasie przerwy obiadowej.

Wyjęła znów rzeczy do cerowania i zabrała się do jednej ze skarpet Everta. Dziura była jednak zbyt duża. Westchnęła z rezyg­nacją. Nie warto już cerować tej przetartej skarpety, w której jest dziura na dziurze. Jutro trzeba kupić skarpety Evertowi i pozosta­łym chłopcom. Sweter Everta też już jest przetarty, naszyła mu już łaty na rękawach i zacerowała wielkie pęknięcie na plecach. Co oni, u licha, robią, że codziennie mają nowe dziury w ubraniach?

Za pięćdziesiąt koron będzie mogła kupić wiele swetrów i skarpet. Emanuel może jeszcze poczekać na swój stolik na fajki, a ona na nowy gorset. Niedługo przyjdzie pewnie honorarium z Danii, ciekawe, ile tego będzie.

Roześmiała się cicho sama z siebie. Emanuel musi sobie sam kupić stolik na fajki, skoro mają się rozstać, nie powinna przecież na to wydawać swoich pieniędzy.

Czy nie zaskrzypiały drzwi wejściowe? Uniosła głowę i nasłu­chiwała. Nie, było cicho, musiała się przesłyszeć.

Dziwne, że tak długo go nie ma. Ona już dość dawno wróciła do domu, a wydawało jej się, że Emanuel wyszedł zaraz po niej.

Czyżby ją śledził? Domyślił się, że skłamała i wcale nie wybie­rała się do Anrty i Torkilda?

Co by sobie pomyślał, gdyby zobaczył, że Elise wchodzi do Schwenckego i spędza tam tyle czasu? Zorientowałby się na pew­no, że chodzi o niego. Nie mógł pomyśleć nic innego.

Zmarszczyła czoło, mocno zaniepokojona. Zazwyczaj nie wraca tak późno. W każdym razie wtedy, gdy nie wybiera się ni­gdzie z wizytą.

A może poszedł do Anny i Torkilda, żeby jej towarzyszyć w drodze do domu? Co sobie pomyślał, gdy się dowiedział, że jej tam wcale nie było? Może przestraszył się, że coś się jej zdarzyło po drodze?

Odłożyła przybory krawieckie i podeszła do okna. Prawie nic nie było widać, mgły schodziły coraz niżej, rozścieliły się dy­wanem wokół samotnej latarni. Panowała cisza, nie słychać było żadnych głosów, żaden wóz nie turkotał w oddali po Maridalsveien, nie słychać było żadnych kroków na Hammergaten.

Wróciła do swojej pracy. Starała się myśleć o liście od Johana i cieszyć się decyzją, którą podjęła, ale jej się to nie udawało. Ciąg­le nawiedzały ją niepokojące myśli. Coś się musiało wydarzyć.

Nagle z poddasza dobiegł ją rozpaczliwy krzyk. To Jensine, coś się jej pewnie przyśniło i się przestraszyła. Elise pobiegła po schodach na górę.

Jensine odwróciła się główką w drugą stronę, rozkopała ko­cyk i była bardzo zmarznięta. Elise podniosła ją i przytuliła.

- No już, już, malutka - szepnęła jej do uszka, masując plecki. Owinęła ją starannie wełnianym kocykiem i położyła do łóż­ka, ale Jensine znów zaczęła płakać. Elise westchnęła i postano­wiła zabrać ją na dół i rozgrzać w salonie.

Paliła się tylko jedna lampa, ta wisząca nad stołem. Elise zmniejszyła knot, żeby było jeszcze mniej światła, i zaczęła krą­żyć po salonie w nadziei, że mała znów zaśnie.

Wreszcie Jensine się uspokoiła, a jej główka opadła ciężko na ramię matki. Elise wniosła ją ostrożnie po schodach i położyła w łóżeczku. Na szczęście tym razem mała się nie obudziła.

Przy okazji Elise przykryła staranniej Hugo i Sebastiana, żeby i oni się nie obudzili z zimna, a potem zeszła do ciepłego salonu.

Gdzie się podział Emanuel?

Pełna niepokoju znów podeszła do okna. Ale Emanuela nie było nigdzie widać. Przypomniała sobie, że nie posprzątała za­bawek Hugo i Sebastiana, ruszyła więc do kuchni, zostawiając uchylone drzwi do salonu, żeby trochę światła wpadało do kuch­ni. Obiecała chłopcom, że nie będą dziś musieli sprzątać, skoro mieli tyle lekcji, a sama była tak przejęta tym, co się stało, że cał­kiem o tym zapomniała. Zabawki wciąż leżały porozrzucane na podłodze, Emanuel by się zdenerwował, gdyby to zobaczył.

Zaczęła je czym prędzej zbierać. Przyjrzała się małemu ko­nikowi z urwanym ogonem, którym bawił się Emanuel w dzie­ciństwie, całej starcie klocków i szmacianej lalce o rysach chłop­ca, wypchanej czymś twardym. Chłopiec miał niebieską czapkę, skórzane buciki i fartuch z wielką kieszenią. Nigdy nie miała cza­su, by obejrzeć tę zabawkę uważniej. Teraz zapaliła świecę, żeby lepiej widzieć, zajrzała do kieszonki i znalazła maleńką chustecz­kę z mereżką i inicjałami. E.R. Emanuel Ringstad. Zastanawiała się, kto zrobił tę lalkę i czy Emanuel ją lubił. Dziwne, że dostał lalkę, choć miała chłopięce rysy.

Elise stanęła z lalką w ręku i zamyśliła się. Jak się zachowa Emanuel, gdy dowie się, jaką decyzję podjęła Elise? Poczuje ulgę i radość? Wciąż dziwiła ją ta myśl, tak długo była przekonana, że Emanuel jest od niej uzależniony.

Najprawdopodobniej zwolni się z kantoru i przyłączy do Schwenckego. Elise miała zamiar mu powtórzyć to, co usłyszała od Schwenckego, że Emanuel może zacząć pracę u niego choć­by od jutra. Skoro Schwenckemu tak dobrze się powodzi, to gdy Emanuel będzie dla niego pracować, też zacznie mu się dobrze wieść. Ta myśl przynosiła jej ulgę.

W tej samej chwili przypomniała sobie nieznajomego męż­czyznę, który stał przed furtką i szukał tabliczki z nazwiskiem Orvar Olstad. Elise postanowiła, że zapamięta to nazwisko. Zwłaszcza że drzwi otworzył mu Schwencke i przyjął nader ser­decznie. Dziwne!

Wrzuciła zabawki do pudła po margarynie i wróciła do salo­nu. Emanuel poszedł pewnie do kogoś z wizytą. Jeśli wybrał się do Anny i Torkilda, wróci zapewne zły.

Wówczas Elise usłyszała ciężkie kroki za oknem. Pobiegła do kuchni, by wyjść mu na spotkanie i wszystko wyjaśnić.

Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich zdyszany męż­czyzna w średnim wieku. W pierwszej chwili nie wiedziała, kto to taki, ale zaraz go rozpoznała. To był sąsiad, który mieszkał po drugiej stronie ulicy i który pomagał jej w domu.

- Musi pani wyjść, pani Ringstad! - Z trudem łapał od­dech. - Pani mąż leży na ulicy!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 17 Podrzutek
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 17 Podrzutek 2
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 17 Podrzutek
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 12 Bliźni
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 32 Jesień
Ingulstad Frid Saga Wiatr nadziei& Zemsta
Ingulstad Frid Saga Wiatr nadziei1 Grzesznicy w letnią noc
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 19 U Twego Boku
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 18 Kupiec
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 05 Zazdrość

więcej podobnych podstron