Meg Cabot
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 1
Czasem wydaje mi się, że bez przerwy kłamię. Mama uważa, że tłumię swoje uczucia. Mówię jej:
- Nie, mamo, skąd. Wszystko w porządku. Cieszę się razem z tobą.
A mama na to:
- Chyba nie jesteś ze mną szczera.
I daje mi ten notes. Chce, żebym zapisywała w nim swoje odczucia, skoro, jak twierdzi, najwyraźniej nie ufam jej i nie chcę o nich mówić otwarcie. Chce, żebym zapisywała swoje odczucia? Proszę bardzo, już zapisuję:
W GŁOWIE MI SIĘ NIE MIEŚCI, ŻE ONA MI TO ROBI!
Jakby wszyscy i tak nie uważali mnie za dziwadło. I to największe dziwadło w całej szkole. No, bo spójrzmy prawdzie w oczy: mam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, jestem płaska jak deska i chodzę do pierwszej klasy liceum. Czy można być jeszcze większym dziwadłem? Jeśli ludzie w szkole coś odkryją, przepadłam. Przepadłam jak nic.
Boże, jeżeli naprawdę istniejesz, proszę, nie pozwól im się o niczym dowiedzieć.
Na Manhattanie mieszkają cztery miliony ludzi, prawda? Co znaczy, że około dwóch milionów z nich to faceci. I spośród dwóch milionów facetów, ona musi umawiać się akurat z panem Gianinim. Nie może spotykać się z jakimś gościem, którego bym nie znała. Nie może chodzić z facetem poznanym w delikatesach czy gdziekolwiek indziej. O nie, skąd.
Musi umawiać się z moim nauczycielem algebry. Dzięki, mamo. Naprawdę, wielkie dzięki.
Lilly na to:
- Pan Gianini to luzak.
Tak, i co jeszcze? Dla Lilly Moscovitz może to i luzak.
To luzak dla kogoś, kto radzi sobie z algebrą, jak Lilly. Ale wcale nie jest luzakiem, jeśli zawala się algebrę, jak ja. Nie jest luzakiem, kiedy zostawia cię po szkole między 2. 30 a 3. 30 każdego bez wyjątku dnia i każe rozwiązywać zadania na skrócone mnożenie, zamiast pozwolić, żebyś łaziła gdzieś z przyjaciółmi. Nie jest wcale takim luzakiem, kiedy dzwoni do twojej matki, rozmawia z nią o tym, jak zawalasz algebrę, a potem ZAPRASZA JĄ NA RANDKĘ.
A już zupełnie przestaje być luzakiem, kiedy wiesz, że całuje twoją matkę z języczkiem. Nie, nie przyłapałam ich. Zresztą nawet jeszcze nie byli na randce. I nie sądzę, żeby mama pozwoliła jakiemukolwiek facetowi całować się z języczkiem na pierwszej randce.
Przynajmniej taką mam nadzieję. W zeszłym tygodniu patrzyłam, jak Josh Richter całował się z języczkiem z Laną Weinberger. Miałam pełne zbliżenie, bo opierali się na korytarzu o szafkę Josha, a ona jest tuż obok mojej. Zrobiło mi się trochę niedobrze.
Co nie znaczy, że protestowałabym, gdyby Josh mnie pocałował w taki sposób. Któregoś dnia poszłyśmy z Lilly do Bigelows po krem z alfahydroksykwasami dla jej mamy i zauważyłam Josha, który czekał w kolejce do kasy. Zobaczył mnie, prawie się uśmiechnął i powiedział:
- Cześć.
Kupował Drakkar Noir, męską wodę kolońską. Wzięłam potem od ekspedientki darmową próbkę. Teraz, kiedy tylko zechcę, mogę sobie powąchać Josha w zaciszu własnego domu.
Lilly mówi, że Joshowi tego dnia prawdopodobnie szwankowały synapsy; musiał dostać udaru słonecznego czy czegoś takiego. Powiedziała, że pewnie wydałam mu się znajoma, ale z dala od betonowych ścian Liceum Alberta Einsteina w żaden sposób nie umiał skojarzyć mojej twarzy. Bo niby czemu, spytała mnie, najpopularniejszy chłopak z ostatniej klasy miałby mówić „cześć” mnie, Mii Thermopolis, marnemu pierwszakowi?
Ale ja wiem, że to nie udar. Z daleka od Lany i swoich przyjaciół pakersów Josh to zupełnie inny człowiek. Człowiek, który nie zwraca uwagi, czy dziewczyna ma płaski biust albo czy nosi buty rozmiar czterdzieści jeden. Człowiek, który umie pominąć takie detale i zajrzeć w głąb duszy. Jestem tego pewna, bo kiedy popatrzyłam mu w oczy w Bigelows, zobaczyłam w nich bardzo wrażliwą osobowość, która pragnie, by ktoś ją dostrzegł.
Lilly mówi, że mam wybujałą wyobraźnię i patologiczną potrzebę wprowadzenia w swoje życie elementów dramatycznych. Twierdzi, że moje zdenerwowanie mamą i panem G. jest tego klasycznym przykładem.
- Jeżeli tak się bardzo przejmujesz, po prostu powiedz o tym mamie.
Powiedz jej: nie chcę, żebyś się z nim spotykała. Nie rozumiem cię, Mia. Zawsze i wszędzie kłamiesz; ukrywasz, co czujesz. Dlaczego nie zachowujesz się asertywnie? Twoje uczucia też się liczą. O tak, jasne.
Nie potrafiłabym tak mamie dokopać. Ona się tak niesamowicie cieszy na myśl o randce, że od samego patrzenia chce mi się rzygać. Bez przerwy coś gotuje. Wczoraj wieczorem po raz pierwszy od miesięcy ugotowała makaron z sosem. Nie żartuję. Zdążyłam otworzyć menu dań na wynos z Suzie's Chinese, a ona mówi:
- O nie. Kotku, wybij to sobie z głowy kluski z sezamem na zimno.
Zrobiłam makaron po włosku. Makaron! Mama zrobiła makaron!
Uszanowała nawet moje prawa wegetarianki i nie włożyła do sosu klopsików.
Nic z tego nie rozumiem.
NIE ZAPOMNIEĆ
1. Kupić żwirek dla kota.
2. Skończyć przykłady na skrócone mnożenie dla pana G.
3. Przestać mówić Lilly o wszystkim.
4. Iść do Pearl Paint: kupić miękkie ołówki, klej w sprayu i blejtramy (dla mamy).
5. Wypracowanie o Islandii na historię cywilizacji (5 stron, podwójny odstęp).
6. Przestać tyle myśleć o Joshu Richterze.
7. Odnieść bieliznę do pralni.
8. Czynsz za październik (sprawdzić, czy mama zrealizowała czek od taty! ).
9. Być bardziej asertywna.
10. Mierzyć się w biuście.
Dzisiaj na algebrze mogłam myśleć tylko o tym, że jutro wieczorem pan Gianini może wsadzić mojej mamie język w usta. Po prostu siedziałam i gapiłam się na niego. Zadał mi naprawdę łatwe pytanie - przysięgam, wszystkie proste pytania rezerwuje dla mnie, jakby nie chciał, żebym czuła się pominięta, czy co - a ja go w ogóle nie usłyszałam. Wyrwało mi się tylko jakieś:
- Co?
Wtedy Lana Weinberger, jak zwykle, parsknęła i przechyliła się w moją stronę tak, że całą blond grzywą zamiotła mi ławkę. W nos uderzyła mnie potężna fala perfum, a potem Lana wysyczała naprawdę paskudnym tonem:
- Idiotka.
Wymówiła to słowo tak, jakby miało więcej niż trzy sylaby. Jakby pisało się je: ID - I - JOT - KA.
Jak to się dzieje, że mili ludzie, tacy jak księżna Diana, giną w wypadkach samochodowych, a wredni, jak Lana, nie? Nie rozumiem, co Josh Richter w niej widzi. To znaczy, jasne, jest ładna. Ale jest taka podła. Czy on tego nie widzi?
Chociaż Lana chyba jest dla Josha miła. Ja na pewno byłabym miła dla niego. To najprzystojniejszy chłopak w całym Liceum imienia Alberta Einsteina. Wielu chłopaków wygląda jak ostatnie debile w naszym szkolnym stroju; muszą nosić szare spodnie, białą koszulę i czarny sweter z długim rękawem albo kamizelkę. Ale nie Josh. On w tym mundurku wygląda jak model.
Nie żartuję.
Nieważne. Dzisiaj zauważyłam, że pan Gianini ma OKROPNIE szerokie dziurki w nosie. Dlaczego ktoś chciałby się umawiać z facetem, któremu tak sterczy nos? Zapytałam o to Lilly podczas lunchu, a ona powiedziała:
- Nie zwróciłam uwagi na jego nos. Będzie jeszcze jadła te knedelki?
Lilly mówi, że powinnam pozbyć się tej obsesji. Jej zdaniem boję się, bo dopiero pierwszy miesiąc uczymy się w liceum, a już mam z czegoś jedynkę i żeby o tym zapomnieć, przejmuję się panem Gianinim i mamą. Mówi, że to się nazywa przeniesienie.
To naprawdę ciężki niefart, kiedy rodzice twojej najbliższej przyjaciółki są psychoanalitykami.
Dzisiaj po szkole pani doktor Moscovitz i pan doktor Moscovitz bez przerwy próbowali poddać mnie analizie. Lilly i ja siedziałyśmy sobie i grałyśmy w Boggle. I co pięć minut zaczynało się:
- Dziewczyny, chcecie napić się trochę Snapple'a? Dziewczyny, na Discovery jest szalenie interesujący dokument o kałamarnicach. A przy okazji, Mia, jak się czujesz z tym, że twoja mama zaczyna się umawiać z waszym nauczycielem algebry?
- Nie mam nic przeciwko temu - mówiłam. Dlaczego nie umiem być bardziej asertywna?
Ale co by było, gdyby rodzice Lilly wpadli na moją mamę, robiąc zakupy na Jefferson Market albo przy innej okazji? Jeśli im powiem prawdę, na pewno jej powtórzą. Nie chcę, żeby mama wiedziała, jak głupio się czuję, zwłaszcza że ona tak się cieszy.
Najgorsze jednak, że całą rozmowę usłyszał Michael, starszy brat Lilly.
Natychmiast zaczął się śmiać do rozpuku, chociaż ja sama nie widzę w tym nic śmiesznego.
- Twoja mama umawia się z Frankiem Gianinim? Ha, ha, ha! - zaczął. Świetnie. Teraz brat Lilly, Michael, już wie.
Musiałam zacząć go błagać, żeby nic nikomu nie mówił. Na piątej lekcji chodzi razem ze mną i Lilly na rozwój zainteresowań. To raczej zawracanie głowy, a nie normalna lekcja, bo pani Hill, która prowadzi RZ w liceum Alberta Einsteina w ogóle nie zwraca na nas uwagi, jeśli tylko za bardzo nie hałasujemy. Nie cierpi wychodzić z pokoju nauczycielskiego, który jest naprzeciw klasy, gdzie mamy RZ, żeby na nas nawrzeszczeć.
W każdym razie, Michael w ramach tej piątej lekcji powinien pracować nad swoim webzinem „Crackhead”. Ja mam w tym czasie nadrabiać zaległości w algebrze.
Tak czy owak, pani Hill nigdy nie sprawdza, co robimy podczas RZ, i to chyba lepiej, bo głównie usiłujemy wymyślić, jak zamknąć w szafie na materiały biurowe tego nowego Rosjanina, który podobno jest muzycznym geniuszem, byle tylko nie słuchać, jak rzępoli na swoich głupich skrzypcach Strawińskiego.
Mimo wszystko, Michael nie będzie siedział cicho tylko dlatego, że zgodnie tępimy Borisa Pelkowskiego i jego skrzypce. Coś komuś wygada. Michael tymczasem wciąż powtarzał:
- No, co dla mnie zrobisz, Thermopolis? Co dla mnie zrobisz?
Nic nie mogę zrobić dla Michaela Moscovitza. Nie zaproponuję, że będę za niego odrabiać prace domowe, ani nic takiego. Michael jest w ostatniej klasie (tak jak Josh Richter). Michael przez całe życie miał same szóstki (tak jak Josh Richter). Michael pewnie w przyszłym roku zacznie studia na uniwersytecie Yale albo Harvarda (tak jak Josh Richter).
Co ja mogłabym zrobić dla kogoś takiego?
To nie znaczy, że Michael to jakiś ideał. W przeciwieństwie do Josha Richtera, Michael nie gra w drużynie szkolnej. Nawet nie jest członkiem klubu dyskusyjnego. Nie wierzy w sporty zespołowe, w zbiorowe modlitwy, ani w gruncie rzeczy w nic, co się robi w grupie. Większość czasu spędza sam w swoim pokoju. Kiedyś zapytałam Lilly, co on tam robi, na co odparła, że i ona, i jej rodzice stosują wobec Michaela strategię: „nie pytaj, nie rozkazuj”.
Założę się, że konstruuje bombę. Może w ramach szkolnych figli wysadzi w powietrze Liceum imienia Alberta Einsteina.
Czasami wynurza się ze swojego pokoju i robi sarkastyczne uwagi. Zdarza się, że chodzi wtedy bez koszuli. Zauważyłam, że chociaż nie wierzy w sporty zespołowe, ma naprawdę ładny tors. A zwłaszcza świetnie zarysowane mięśnie brzucha.
Nigdy nie wspomniałam o tym Lilly.
W każdym razie, Michael chyba się znudził moimi propozycjami, że wyprowadzę jego owczarka szetlandzkiego, Pawłowa, albo odniosę puste puszki po napoju Tab jego mamy do Gristedes, żeby odebrać kaucję, co jest jego cotygodniowym obowiązkiem. Bo w końcu powiedział z niesmakiem:
- Daj sobie spokój, Thermopolis, dobra?
I poszedł z powrotem do siebie.
Zapytałam Lilly, o co się wścieka. Ona mi na to, że Michael mnie molestował seksualnie, a ja niczego nie zauważyłam.
Ale wstyd! Przypuśćmy, że Josh Richter zacznie mnie molestować seksualnie któregoś dnia (chciałabym), a ja tego nie zauważę? Boże, jestem czasem taka głupia.
Lilly powiedziała, żebym się nie przejmowała. Michael nie powie kumplom ze szkoły, że moja mama spotyka się z panem G. , bo nie ma żadnych kumpli. A potem chciała się dowiedzieć, czemu tak bardzo przeszkadzają mi szerokie dziurki w nosie pana Gianiniego, skoro nie ja muszę na nie patrzeć, tylko moja mama.
A ja powiedziałam:
- Wybacz, dzień w dzień muszę na nie patrzeć od 9. 55 do 10. 55 i od 2. 30 do 3. 30, z wyjątkiem sobót i niedziel, świąt państwowych i letnich wakacji. To znaczy, o ile nie będę miała poprawki i nie będę musiała chodzić na kurs wakacyjny.
A jeśli się pobiorą, wtedy będę musiała oglądać jego nos CODZIENNIE, SIEDEM DNI W TYGODNIU, WŁĄCZAJĄC ŚWIĘTA.
Zdefiniuj zbiór: zespół obiektów, każdy element czy przedmiot należy do jakiegoś zbioru
A = {Gilligan, Szyper, Mary Ann}
Reguła, która opisuje każdy element
A = {x/x jest jednym z rozbitków na Wyspie Gilligana}
LISTA NAJSEKSOWNIEJSZYCH FACETÓW LILLY MOSCOVITZ
(opracowana podczas historii cywilizacji,
z komentarzami Mii Thermopolis)
1. JOSH RICHTER (zgadzam się, metr osiemdziesiąt czystego seksu. Blond włosy, które często opadają na błękitne oczy i ten słodki, leniwy uśmiech. Jedyna wada: ma fatalny gust; chodzi z Laną Weinberger).
2. BORIS PELKOWSKI (nie zgadzam się zupełnie. Tylko dlatego, że zagrał na swoich idiotycznych skrzypcach w Carnegie Hall, kiedy miał dwanaście lat, nie znaczy jeszcze, że jest seksowny. W dodatku chowa szkolny sweter w spodnie, zamiast wypuścić go na wierzch, jak normalny człowiek).
3. PIERCE BROSNAN, najlepszy ze wszystkich Bondów (nie zgadzam się - bardziej podobał mi się Timothy Dalton).
4. DANIEL DAY LEWIS w Ostatnim Mohikaninie (popieram - „Musisz żyć, bez względu na to, co się stanie! ”).
5. Brytyjski KSIĄŻĘ WILLIAM (aha).
6. LEONARDO w Titanicu (daj spokój! Styl 1998 roku... to już przeszłość).
7. Pan WHEETON, trener szkolnej drużyny (seksowny, ale zajęty. Widziałam, jak otwierał drzwi pokoju nauczycielskiego przed panną Klein).
8. Ten facet w dżinsach na wielkim billboardzie na Times Square (absolutna zgoda. KTO to jest? Powinni mu dać własny serial w TV).
9. Chłopak doktor Quinn (gdzie on się podział? Był naprawdę sexy! ).
10. JOSHUA BELL, skrzypek (zgadzam się totalnie. Fajnie byłoby umawiać się z muzykiem - tylko nie z Borisem Pelkowskim).
Mierzyłam sobie biust i w ogóle nie myślałam o tym, że mama ma randkę z moim nauczycielem algebry, kiedy zadzwonił tata . Nie wiem czemu, ale skłamałam, że mama jest w swojej pracowni. Zupełnie bez sensu, bo przecież tata wie, że mama umawia się na randki. Jednak jakoś nie mogłam mu powiedzieć o panu Gianinim.
Dziś po południu, w czasie obowiązkowej powtórki z panem Gianinim, siedziałam i ćwiczyłam wzory skróconego mnożenia (kwadrat sumy, kwadrat różnicy, różnica kwadratów - o Boże, czy ja kiedykolwiek będę musiała używać tych wzorów w prawdziwym życiu? KIEDY??? ), aż tu nagle pan Gianini powiedział:
- Mia, mam nadzieję, że... no cóż, że nie masz nic przeciwko moim spotkaniom z twoją matką na stopie towarzyskiej.
A ja przesłyszałam się i w pierwszej chwili myślałam, że powiedział coś o SEKSIE, a nie towarzyskich spotkaniach. Nagle poczułam, że się całkowicie czerwienię. No, że SPALĘ się ze wstydu. Wykrztusiłam:
- Nie, proszę pana, to mi wcale nie przeszkadza.
A pan Gianini odparł:
- Bo jeśli coś ci się nie podoba, możemy o tym pomówić. Chyba musiał się zorientować, że ściemniam, skoro miałam taką czerwoną twarz.
Ale dodałam tylko:
- Dla mnie to żaden problem. To znaczy, TROSZKĘ się przejmuję, ale naprawdę, wszystko jest w porządku. No wie pan, to tylko randka, prawda? Dlaczego mam się denerwować z powodu jednej głupiej randki?
Pan Gianini powiedział na to:
- No cóż, Mia, nie wiem, czy to będzie jedna głupia randka. Bardzo lubię twoją matkę.
I wtedy, zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale nagle usłyszałam własne słowa:
- Mam nadzieję. Bo jeśli ona zacznie przez pana płakać, skopię panu tyłek.
O mój Boże! Sama nie wierzę, że użyłam słowa „tyłek” do nauczyciela! Potem jeszcze bardziej się zaczerwieniłam, o ile to w ogóle możliwe. Dlaczego jestem szczera tylko wtedy, kiedy gwarantuje mi to kłopoty?
Ale z drugiej strony, rzeczywiście czuję się trochę niezręcznie z tym wszystkim. Może rodzice Lilly mieli rację.
Pan Gianini zachował się jednak jak luzak. Uśmiechnął się swoim zabawnym uśmiechem i powiedział:
- Nie zamierzam doprowadzić twojej matki do płaczu, ale jeśli tak się kiedykolwiek stanie, oficjalnie cię upoważniam, żebyś skopała mi tyłek.
Mimo wszystko zachował się w porządku.
No nic. Tata miał przez telefon naprawdę dziwny głos.
Ale on zawsze ma taki głos. Transatlantyckie połączenia telefoniczne są beznadziejne; słyszę, jak ocean szumi w tle, i denerwuję się, bo mi się wydaje, że podsłuchują nas ryby, czy coś takiego. Poza tym, tata nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Chciał mówić z mamą. Pewnie ktoś umarł i on chce, żeby mama zawiadomiła mnie o tym oględnie.
Może umarła Grandmére, jego matka. Hm...
Od ostatniego lata moje piersi urosły dokładnie zero. Mama kompletnie się myliła. Wcale nie zaczęłam gwałtownie rosnąć, skończywszy czternaście lat, jak ona kiedyś. Pewnie nigdy nie zacznę gwałtownie rosnąć, przynajmniej w klatce piersiowej. Rosnę zrywami tylko WZWYŻ, nigdy WSZERZ. Jestem w tej chwili najwyższą dziewczyną w klasie.
No tak, jeśli ktoś mnie zaprosi na szkolne Tańce z Różnych Stron Świata (jasne, już to widzę... ) nie będę mogła założyć sukienki bez ramiączek, bo na klatce piersiowej nie mam nic, na czym mogłaby się utrzymać.
Spałam już, kiedy mama wróciła wczoraj wieczorem do domu ze swojej randki (ociągałam się z zaśnięciem, bo chciałam się dowiedzieć jak było, ale chyba to mierzenie biustu mnie wykończyło), więc nie udało mi się zapytać jej, jak poszło, aż do dzisiejszego ranka, kiedy poszłam do kuchni nakarmić Grubego Louie. Mama już wstała, co mnie zaskoczyło, bo zazwyczaj śpi dłużej niż ja, chociaż przecież to ja jestem nastolatką i to ja powinnam bez przerwy spać.
Z drugiej strony, mama miała depresję, odkąd odkryła, że jej ostatni chłopak był republikaninem.
Była w kuchni, podśpiewywała sobie wesoło i smażyła naleśniki. Myślałam, że padnę trupem na ten widok: mama robi jedzenie tak wcześnie rano i to w dodatku wegetariańskie.
Oczywiście, wczoraj bawiła się świetnie. Poszli na obiad do Monte's (plus za brak skąpstwa, panie G.! ), a potem wybrali się na spacer wkoło West Village, wstąpili do jakiegoś baru i siedzieli w ogródku na tyłach do drugiej w nocy, po prostu gadając. Próbowałam ją delikatnie wybadać, czy się całowali, a zwłaszcza z języczkiem, ale mama tylko się uśmiechnęła i jakby nieco zawstydziła. Niech będzie, że nie. Okropne.
W tym tygodniu znów mają się umówić.
Nie będę się czepiać, skoro ona się cieszy.
Dzisiaj Lilly kręci parodię Blair Witch Project do swojego programu telewizyjnego „Lilly nazywa rzeczy po imieniu”. Blair Witch Project to film o jakichś dzieciakach, które wybrały się do lasu szukać czarownicy.
W końcu wszyscy giną i zostaje po nich wyłącznie taśma filmowa i parę kupek chrustu. Tylko, że zamiast Blair Witch Project, wersja Lilly nazywa się Green Witch Project. Lilly zamierza wziąć ręczną kamerę do parku Washington Square i filmować turystów, którzy podchodzą do ludzi i pytają, jak dostać się do Green Witch Village. (Tak naprawdę, chodzi im o Greenwich Village - „w” W Greenwich się nie wymawia, ale ludzie spoza miasta zawsze przekręcają tę nazwę).
Tak czy owak, kiedy turyści będą podchodzić i pytać nas o Green Witch Village, mamy wrzeszczeć i uciekać w panice. A na koniec, mówi Lilly, zostanie po nas tylko kupka biletów do metra. Lilly twierdzi, że kiedy program pójdzie na antenę, nikt już nie spojrzy na bilety do metra tak jak przedtem. Żałowałam, że nie znamy jakiejś prawdziwej czarownicy. Myślałam nawet, czy nie namówić Lany Weinberger, żeby ją zagrała, ale Lilly stwierdziła, że nie chce obsadzać w tej roli aktorki charakterystycznej.
Poza tym, musiałybyśmy znosić Lanę przez cały dzień, a tego nikt nie wytrzyma. Zresztą i tak by nie przyszła, bo uważa nas za najmniej popularne dziewczyny w całej szkole. Prawdopodobnie nie chciałaby zepsuć sobie reputacji, pokazując się z nami.
Z drugiej strony, jest taka próżna, że pewnie podskoczyłaby z radości zyskując szansę występu w telewizji, nawet jeśli to tylko lokalna kablówka ogólnego dostępu.
Kiedy skończyłyśmy filmowanie, zobaczyłyśmy jak Ślepiec przechodzi przez Bleecker. Znalazła kolejną ofiarę, kompletnie niewinną niemiecką turystkę. Nie miała pojęcia, że ten miły, niewidomy człowiek, którego przeprowadza przez jezdnię, zacznie ją obmacywać, jak tylko dojdą na drugą stronę, a potem uda, że nie zrobił tego specjalnie.
Całe moje szczęście; jedyny facet, który mnie kiedykolwiek obmacywał (swoją drogą, nie ma czego macać), to niewidomy.
Lilly mówi, że doniesie na Ślepca do Szóstego Komisariatu. Już widzę, jak się tym przejmą. Mają większe zmartwienia. Na przykład chwytanie morderców.
NIE ZAPOMNIEĆ
1. Kupić żwirek dla kota.
2. Upewnić się, czy mama wysłała czek za czynsz.
3. Przestać kłamać.
4. Wybrać temat pracy semestralnej z angielskiego.
5. Odebrać pranie.
6. Przestać myśleć o Joshu Richterze.
Tata znów dzisiaj zadzwonił, ale tym razem mama faktycznie była w swojej pracowni, więc już nie czułam się tak fatalnie jak wczoraj, kiedy go okłamałam i nie powiedziałam mu o panu Gianinim. Znów przez telefon głos taty brzmiał strasznie dziwnie, więc w końcu spytałam:
- Tato, czy Grandmére umarła? A jego zatkało. Potem odparł:
- Nie, Mia, skąd ci to przyszło do głowy?
No więc wyjaśniłam, że to przez ten dziwny głos przez telefon. Tata mi na to:
- Mówię normalnie.
Wierutne łgarstwo. Naprawdę mówił nieswoim tonem. Zdecydowałam się jednak nie czepiać. Opowiedziałam mu za to o Islandii, bo na historii cywilizacji uczyliśmy się o niej ostatnio. Islandia ma najwyższy na świecie wskaźnik czytelnictwa; oni nie mają tam nic innego do roboty, więc czytają książki. Mają też naturalne gorące źródła i wszyscy chodzą się w nich kąpać. Kiedyś na występy przyjechała do Islandii opera. Wyprzedano bilety na wszystkie spektakle i przedstawienia obejrzało 98 procent populacji. Wszyscy nauczyli się libretta na pamięć i całymi dniami je sobie podśpiewywali.
Chciałabym kiedyś zamieszkać na Islandii. Wydaje mi się, że to fajne miejsce. O wiele fajniejsze niż Manhattan, gdzie ludzie czasem plują na siebie bez powodu.
Ale tacie Islandia chyba nie zaimponowała. Możliwe, że w porównaniu z Islandią każde państwo wygląda beznadziejnie. A przecież państwo, w którym mieszka tata, też jest dość małe. Gdyby pojechała tam opera, moim zdaniem około 80 procent populacji przyszłoby na przedstawienia, a to już całkiem niezły powód do dumy.
Podzieliłam się z nim tymi informacjami tylko dlatego, że tata jest politykiem. Pomyślałam sobie, że przyda mu się parę pomysłów ulepszeń dla Genowii, w której mieszka. Widocznie jednak, zdaniem taty, Genowii nie potrzebne są ulepszenia. Genowia importuje przede wszystkim turystów; wiem o tym, bo w siódmej klasie musiałam zrobić krótki opis każdego państwa w Europie i odkryłam, że jeśli chodzi o wpływy z turystyki, Genowia może się równać z Disneylandem. Prawdopodobnie dlatego obywatele Genowii nie muszą płacić podatków. Rząd i tak ma już dość pieniędzy. Ustrój Genowi to księstwo. Oprócz niej, księstwem jest jeszcze tylko Monako. Tata mówi, że mamy w Monako mnóstwo krewnych, ale na razie żadnych nie poznałam, nawet u Grandmére.
Zaproponowałam tacie, żebyśmy w przyszłym roku, zamiast spędzać lato z Grandmére w jej francuskim chateau w Miragnac, pojechali na Islandię. Oczywiście, babcię musielibyśmy zostawić w zamku Miragnac.
Islandia nie spodobałaby się jej. Babcia nienawidzi miejsc, gdzie nie potrafią podać porządnego sidecara. To jej ulubiony drink i popija go dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Tata na to wszystko powiedział tylko:
- Porozmawiamy o tym kiedy indziej. - i odwiesił słuchawkę. Mama naprawdę ma rację co do niego.
Wartość bezwzględna: odległość danej liczby od zera na osi liczbowej... zawsze wyrażona liczbą dodatnią.
Dzisiaj bardzo uważnie przyglądałam się panu Gianiniemu. Szukałam oznak, że bawił się na randce z moją mamą gorzej niż ona. On jednak miał naprawdę świetny humor. Podczas lekcji, kiedy siedzieliśmy nad równaniami kwadratowymi (a gdzie wzory skróconego mnożenia? Właśnie zaczynałam łapać, o co chodzi, a tu, ni stąd ni zowąd, znów zaczynamy robić coś NOWEGO; nic dziwnego, że zawalam algebrę); spytał, czy ktoś z nas starał się o jakąś rolę w My Fair Lady, musicalu, który szkoła ma wystawić jesienią.
Później dodał, tonem, jakim zawsze mówi, kiedy się do czegoś zapali:
- Wiecie, kto byłby dobrą Elizą Doolittle? Moim, zdaniem, Mia.
Myślałam, że totalnie padnę. Wiem, że pan Gianini starał się być tylko miły - to znaczy, w końcu chodzi z moją matką - ale to był kompletny niewypał; bo po pierwsze, już dawno jest po przesłuchaniach, a zresztą nawet gdybym mogła wziąć w nich udział (co odpadało, bo mam jedynkę z algebry, halo, panie Gianini, pamięta pan? ), NIGDY nie dostałabym ŻADNEJ roli a co dopiero GŁÓWNEJ. Nie umiem śpiewać. Ja przecież ledwie umiem mówić.
Nawet Lana Weinberger, która pod koniec podstawówki zawsze dostawała główne role, tej nie dostała. Dali ją jakiejś dziewczynie z najstarszej klasy. Lana gra pokojówkę, widza na wyścigach w Ascot i londyńską prostytutkę z biednej dzielnicy. Lilly jest inspicjentką. Ma zapalać i gasić światła podczas antraktów.
Tak mnie wcięło po tej uwadze pana Gianiniego, że nie mogłam się słowem odezwać. Siedziałam jak oniemiała i czułam, że robię się cała czerwona. Może dlatego później, kiedy Lilly i ja w przerwie na lunch podeszłyśmy do mojej szafki, Lana która czekała tam na Josha, odezwała się tym obrzydliwym nosowym głosem:
- Och, cześć Amelio.
A przecież nikt nie nazywa mnie Amelią (poza Grandmére) od przedszkola, kiedy zaczęłam prosić , żeby przestali.
Potem, kiedy się pochyliłam, żeby wyjąć pieniądze z plecaka, Lana musiała zajrzeć głęboko za dekolt mojej bluzki, bo nagle powiedziała:
- Och, uroczy widok. Stanik wciąż ci spada? Czemu chociaż nie przylepisz sobie plastrów z opatrunkiem?
Chyba rzuciłabym się na Lanę i trzepnęła ją - choć może jednak nie: państwo Moscovitz twierdzą, że mam problemy, kiedy potrzebna jest konfrontacja - gdyby Josh Richter nie podszedł DOKŁADNIE W TYM MOMENCIE. Wiedziałam, że totalnie wszystko słyszał, ale on tylko powiedział do Lilly, która zasłaniała mu szafkę:
- Możesz mnie przepuścić?
Miałam zamiar wymknąć się na dół do stołówki i zapomnieć o całej sprawie - Boże, tylko tego mi trzeba, żeby brak biustu wypominano mi przed samym nosem Josha Richtera! - ale Lilly nie puszcza takich rzeczy płazem. Strasznie się zaczerwieniła i powiedziała do Lany:
- Wiesz co, Lana? Zrób nam wszystkim przysługę; zaszyj się w jakimś kącie i zdechnij.
No cóż, nikt bezkarnie nie mówi Lanie Weinberger, żeby się gdzieś zaszyła i zdechła. Po prostu nikt. Chyba, że chce, by jej nazwisko znalazło się na wszystkich ścianach łazienki dla dziewczyn. Nie, żeby to była aż taka hańba - ostatecznie, żaden chłopak nie zobaczy co jest wypisane w naszej toalecie - ale ja tam wolę, żeby moje nazwisko w ogóle nie pojawiało się na ścianach.
Lilly jednak nie przejmuje się takimi rzeczami. Jest niska, raczej okrągła i trochę przypomina mopsa, ale ma swój wygląd totalnie gdzieś.
Bo tak: Lilly prowadzi własny program w telewizji, faceci ciągle wydzwaniają do niej na antenę i mówią, że ich zdaniem jest bardzo brzydka, a zaraz potem proszą ją, żeby podniosła koszulkę (ona już nie jest płaska; nosi miseczki C), na co Lilly zwyczajnie śmieje im się w twarz.
Lilly nie boi się niczego.
Więc kiedy Lana rzuciła jej się do oczu za to, że Lilly kazała jej zaszyć się gdzieś i zdechnąć, moja przyjaciółka po prostu mrugnęła do niej i powiedziała:
- Pocałuj mnie gdzieś.
Skończyłoby się jedną wielką damską bójką - Lilly obejrzała wszystkie odcinki „Xeny - wojowniczej księżniczki” i zna kick boxing jak nikt - gdyby Josh Richter nie trzasnął drzwiczkami szafki i nie powiedział z obrzydzeniem:
- Wynoszę się stąd.
I wtedy Lana od razu zapomniała o całym świecie i poleciała za nim, wołając:
- Josh, poczekaj. Poczekaj na mnie, Josh!
Lilly i ja stałyśmy obie jak wryte i patrzyłyśmy na siebie, nie wierząc własnym oczom. Ja dalej nie mogę uwierzyć. Kim są ci ludzie i czemu jestem na nich co dzień skazana?!
PRACA DOMOWA
Algebra: zadania 1 - 12, str. 79
Angielski: propozycja tematu
Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 4.
RZ (rozwój zainteresowań): nic
Francuski: użycie „avoir” w zdaniach przeczących, przeczytać lekcje od jeden do trzy, poza tym nic - pas de plus
Biologia: nic
B= {x\x jest liczbą całkowitą}
D= {2, 3, 4}
4 ED
5 ED
E= {x\x jest liczbą całkowitą większą niż4, ale mniejszą niż258}
Ale numer! Wróciłam ze szkoły i zastałam mamę w domu (w tygodniu zwykle przez cały dzień siedzi w pracowni). Miała mocno dziwną minę i powiedziała:
- Musimy pogadać.
Już nie podśpiewywała, ani niczego nie ugotowała, więc wyczułam, że to coś poważnego.
Trochę właściwie liczyłam, że Grandmére umarła, ale zrozumiałam, że chodzi o coś znacznie gorszego. Wystraszyłam się, że Grubemu Louie stała się krzywda. Może połknął kolejną skarpetkę. Ostatnim razem, kiedy to zrobił, weterynarz wziął od nas tysiąc dolarów za usunięcie jej z jelita cienkiego, a potem łaził przez miesiąc z głupim wyrazem pyska.
To znaczy, Gruby Louie łaził. Nie weterynarz.
Nie chodziło jednak o kota, tylko o tatę. Tata wydzwaniał, żeby nam powiedzieć co niedawno odkrył; przez swój nowotwór nie może mieć więcej dzieci.
Rak to straszna rzecz. Na szczęście , rak taty dobrze poddał się leczeniu. Musieli mu tylko wyciąć zrakowaciałą część, potem miał chemioterapię i po roku, jak na razie, rak nie wrócił.
Niestety, musieli mu wyciąć... Ugh, nie wiem, jak to napisać. Jedno jądro.
OBRZYDLIWE!
Okazuje się, że kiedy ci wycinają jedno jądro, a potem poddają cię chemioterapii, masz spore szanse na bezpłodność. I to właśnie przytrafiło się tacie.
Mama mówi, że jest naprawdę podłamany. Mówi, że teraz musimy być dla niego bardzo wyrozumiałe, bo mężczyźni mają swoje potrzeby, a jedną z nich jest pewność własnej prokreacyjnej wszechmocy.
Ja tylko nie bardzo rozumiem, w czym problem? Po co mu inne dzieci? Ma już mnie! Fakt, widuję go tylko latem i na gwiazdkę, ale to chyba wystarczy? Przecież jest bardzo zajęty rządzeniem Genowią. To nie żarty sprawnie kierować całym państwem, nawet kiedy ma tylko kilka mil kwadratowych, jak Genowia. Tata ma czas wyłącznie dla mnie i jeszcze swoich dziewczyn. Zawsze kręcą się przy nim jakieś nowe panny. Zabiera je ze sobą, kiedy latem jeździmy do domu Grandmére we Francji, a one zawsze ślinią się na widok basenów, stajni, wodospadu, dwudziestu siedmiu pokoi, sali balowej, winnic, farmy i małego lotniska. Tydzień później tata je rzuca.
Nie miałam pojęcia, że chce ożenić się z którąś z nich i mieć dzieci.
Bo z mamą się nie ożenił. Dlatego, mówi mama, że ona w tamtych czasach odrzuciła burżuazyjne przesądy społeczeństwa, które nie chciało nawet zaakceptować równości kobiet i mężczyzn, ani przyznać jej prawa do niezależności.
Prawdę mówiąc, zawsze myślałam, że tata po prostu nigdy jej się nie oświadczył.
W każdym razie mama mówi, że tata jutro przylatuje do Nowego Jorku, pomówić ze mną. Naprawdę nie wiem po co. Co to ma ze mną wspólnego?
Ale kiedy powiedziałam mamie:
- Czemu tata przylatuje z drugiego końca świata rozmawiać ze mną o tym, że nie może mieć dzieci? - spojrzała na mnie dziwnie i chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała.
Potem dodała tylko:
- Będziesz musiała zapytać ojca.
Nie jest dobrze. Mama mówi „zapytaj ojca” wtedy, kiedy pytam ją o coś, czego sama nie chce mi powiedzieć, jak na przykład, czemu ludzie czasem zabijają własne dzieci i jak to się dzieje, że Amerykanie jedzą aż tyle czerwonego mięsa i czytają o tyle mniej niż Islandczycy.
PAMIĘTAĆ
Sprawdzić w słowniku słowa „prokreacyjna wszechmoc” i „burżuazyjny przesąd”.
Prawo rozdzielności
5x + 5y - 5
5(x+ y - 1)
Rozdzielności CZEGO??? DOWIEDZIEĆ SIĘ PRZED TESTEM!!!
Tata już jest. Nie u nas na strychu, tylko w hotelu Plaza, gdzie zatrzymał się jak zwykle. Mam go jutro odwiedzić, kiedy „odpocznie”.
Teraz, kiedy wyleczył się z raka, bardzo dużo odpoczywa. Przestał grać w polo, ale myślę, że to przez konia, który go kiedyś poturbował.
Ja w każdym razie nie cierpię hotelu Plaza. Kiedy tata zatrzymał się tam ostatnio, nie chcieli mnie wpuścić do niego na górę, bo miałam na sobie szorty. Powiedzieli, że w Plaza jest akurat właścicielka, a ona nie przepada za widokiem ludzi w dżinsach z obciętymi nogawkami w holu swojego szpanerskiego hotelu. Musiałam zadzwonić do taty z recepcji i poprosić, żeby zniósł mi na dół parę spodni. Tata kazał mi tylko dać mu do telefonu konsjerżkę i za chwileczkę wszyscy mnie przepraszali jak wariaci. Dali mi wielki koszyk owoców i czekoladek. Fajny gest. Nie miałam jednak ochoty na owoce, więc w drodze powrotnej do Village dałam je bezdomnemu, którego zobaczyłam w metrze. Bezdomny też chyba nie miał ochoty na owoce, bo wyrzucił je na tory i zatrzymał sam koszyk, który włożył sobie na głowę jak kapelusz.
Powtórzyłam Lilly, co tata mówił, że nie może mieć dzieci, a ona powiedziała, że to bardzo charakterystyczne. To świadczy, powiedziała, że tata ma wciąż nierozwiązany problem ze swoimi rodzicami, a ja stwierdziłam:
- No cóż, fakt. Grandmére jest potwornie upierdliwa.
Lilly powiedziała, że nie może potwierdzić tej opinii, bo nigdy nie spotkała mojej babci. Od lat pytam, czy mogę zaprosić Lilly do Miragnac, ale Grandmére zawsze odmawia. Twierdzi, że młodzi ludzie przyprawiają ją o migreny.
Lilly mówi, że mój tata boi się pewnie utraty młodości, co wielu mężczyzn utożsamia z utratą męskości. Naprawdę uważam, że powinni przesunąć Lilly o rok wyżej, ale ona mówi, że podoba jej się w pierwszej klasie. W ten sposób ma całe cztery lata na badanie nastolatków w post - zimnowojennej Ameryce.
OD DZISIAJ
1. Będę miła dla wszystkich, czy kogoś lubię, czy nie.
2. Przestanę cały czas kłamać i ukrywać uczucia.
3. Przestanę zapominać zeszytu do algebry.
4. Będę zachowywać swoje uwagi dla siebie.
5. Przestanę robić notatki z algebry w pamiętniku.
Trzecią potęgę x nazywa się sześcianem x - liczby ujemne nie mają pierwiastka kw.
NOTATKI NA RZ
Lilly, ja nie wyrobię. Czy ona wreszcie sobie pójdzie do pokoju nauczycielskiego?
Chyba nie. Słyszałam, że dziś piorą wykładzinę. Boże, on jest taki SŁODKI.
Kto jest słodki?
BORIS!
Nie jest słodki. Jest beznadziejny. Zobacz, co znów zrobił z tym swetrem. Czemu on to robi?
Jesteś strasznie ograniczona.
NIE JESTEM ograniczona. Ktoś jednak powinien mu powiedzieć, że w Ameryce nie wsadza się swetra w spodnie.
No cóż, może w Rosji wsadzają.
Nie jesteśmy w Rosji. I ktoś mu powinien powiedzieć, żeby się nauczył jakiejś nowej piosenki. Jeśli jeszcze raz usłyszę to requiem dla jakiegoś zmarłego króla...
Jesteś zwyczajnie zazdrosna, bo Boris to geniusz muzyczny a ty zawalasz algebrę.
Lilly, to że zawalam algebrę, nie znaczy, że jestem głupia.
No dobra, dobra. Co się z tobą dzisiaj dzieje?
NIC!!!!!
Współczynnik kątowy: współczynnik kątowy prostej oznaczony m wyraża się wzorem
m= y2 - y1/x2 - x1
Znaleźć równanie prostej o współczynniku kątowym=2
Znaleźć współczynnik kątowy nosa pana G.
No tak.
Chyba zaczynam rozumieć, czemu tata tak się martwi, że nie może mieć więcej dzieci.
DLATEGO, ŻE JEST KSIĘCIEM!!!
Jezuuu! Jak długo zamierzali coś takiego przede mną ukrywać? Chociaż faktycznie, udawało im się to dość długo.
Przecież byłam w Genowii. Miragnac, gdzie spędzam każde lato i większość gwiazdek, to rezydencja mojej babci we Francji. Miragnac jest właściwie tuż przy granicy z Genowią, która leży między Francją a Włochami. Od urodzenia tam jeżdżę. Chociaż nie z mamą, tylko z tatą. Mama i tata nigdy razem nie mieszkali. Wiele dzieciaków, które znam, siedzi i marudzi, że chcą, by ich rodzice zeszli się z powrotem po rozwodzie, ale w przeciwieństwie do nich ja jestem bardzo zadowolona z naszego układu. Rodzice rozstali się, zanim się jeszcze urodziłam, chociaż pozostali przyjaciółmi. Oprócz tych chwil, kiedy tata ma humory, albo mama dostaje głupawki, co jej się czasem zdarza.
Myślę, że gdyby mieszkali razem, kiepsko by im się układało.
Tak czy owak, pod koniec każdych wakacji, kiedy ma już dosyć widoku moich ogrodniczek, babcia zabiera mnie na zakupy ubraniowe właśnie do Genowii. I nikt tam nawet słowem nie wspomniał, że mój ojciec jest KSIĘCIEM.
Jak się zastanowić, to dwa lata temu, robiąc tamten krótki opis Genowii, zapisałam sobie nazwisko rodziny panującej, czyli Renaldo. Ale nawet wtedy nie skojarzyłam go z moim tatą. Wiem, że nazywa się Filip
Renaldo tymczasem nazwisko księcia Genowii wymienione w mojej encyklopedii to Artur Krzysztof Filip Gerard Grimaldi Renaldo.
No i tamto zdjęcie musiało być strasznie stare. Tata wyłysiał, zanim się jeszcze urodziłam (więc kiedy przeszedł chemioterapię, nie było żadnej różnicy; bo już i tak był praktycznie łysy). Zdjęcie księcia Genowii przedstawiało mężczyznę z mnóstwem włosów, baczkami i wąsami na dodatek.
Chyba rozumiem teraz, czemu mama mogła na niego polecieć jeszcze jako studentka. Trochę przypominał któregoś z klanu Baldwinów.
Ale KSIĄŻĘ? Całego PAŃSTWA? Wiedziałam, że zajmuje się polityką i, oczywiście, wiedziałam, że ma pieniądze (ile dzieciaków z mojej szkoły ma letnie domy we Francji? W Martha's Vineyard już prędzej, ale nie we Francji). Ale żeby zaraz KSIĄŻĘ?
Chciałabym wiedzieć jedno - jeśli mam tatę księcia, dlaczego muszę uczyć się algebry?
Pytam serio.
Tata powiedział mi, że jest księciem, w Palmiarni Hotelu Plaza. Wydaje mi się, że to nie był dobry pomysł. Po pierwsze omal nie przytrafiła nam się powtórka incydentu z szortami. Portier najpierw w ogóle nie chciał mnie wpuścić. Powiedział:
- Nieletnich bez opieki dorosłych nie wpuszczamy.
No to cały film „Kevin sam w Nowym Jorku” nie ma sensu prawda? Ja na to:
- Ale mam się tu spotkać z tatą...
- Nieletnim wstęp wzbroniony - powtórzył portier. - Chyba że w towarzystwie dorosłej osoby.
To takie niesprawiedliwe. Przecież nawet nie nosiłam szortów. Byłam ubrana w szkolny strój z Liceum imienia Alberta Einsteina, to znaczy plisowaną spódnicę, podkolanówki, no wszystko. Dobra, miałam na nogach martensy, ale zlitujcie się! Wyglądałam identycznie jak mała Eloise, która podobno trzęsła całym hotelem Plaza.
Kiedy tak stałam tam już z pół godziny, powtarzając „Ale mój tata... , ale mój tata... , ale mój tata... ”, podeszła recepcjonistka i spytała:
- Kim jest twój tata, młoda damo?
Jak tylko wymieniłam jego nazwisko, wpuścili mnie do środka. Teraz rozumiem. Nawet ONI wiedzieli, że jest księciem. Ale jego córka, jego własna córka, nie wie nic!
Tata czekał na mnie przy stoliku. Popołudniowa herbatka w hotelu Plaza to podobno wielkie halo. Warto zobaczyć te stada niemieckich turystów, którzy robią sobie zdjęcia nad muflinkami z wiórkami czekolady. Mnie to też robiło frajdę, kiedy byłam małą dziewczynką, ale ponieważ do taty nie dociera, że czternaście lat to zupełnie inna sprawa, wciąż się tam spotykamy, kiedy jest w mieście. Och, odwiedzamy też inne miejsca. Na przykład zawsze chodzimy na „Piękną i bestię”, mój ukochany musical na Broadwayu. Nie obchodzi mnie, co Lilly mówi o Walcie Disneyu i mizoginistycznych podtekstach jego bajek. Obejrzałam „Piękną i bestię” siedem razy.
I tata też. Jego ulubiony fragment to ten, kiedy na scenę wychodzą tańczące widelce.
Siedzieliśmy w Palmiarni i piliśmy herbatę, a on bardzo poważnym tonem mówi mi nagle, że jest księciem Genowii. Wtedy stało się coś okropnego.
Dostałam czkawki.
To się zdarza, ile razy napiję się czegoś ciepłego, a potem zjem kawałek pieczywa. Nie mam pojęcia, dlaczego. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się to w hotelu Plaza, ale tata nagle zaczął:
- Mia, chcę ci powiedzieć prawdę. Uważam, że jesteś już dość duża.
Teraz, kiedy wiadomo, że już nie mogę mieć dzieci, znacząco wpłynie to na twoje życie i należą ci się wyjaśnienia. Jestem księciem Genowii.
A ja na to:
- Naprawdę? - i czknęłam.
- Twoja mama zawsze stanowczo twierdziła, że nie należy ci o tym mówić, a ja się z nią zgadzałem. Sam miałem bardzo... no cóż, nieudane dzieciństwo...
Nie przesadzał. Życie z Grandmére to nie piknik (ona mówi picque - nicque). Czknięcie.
- Zgodziliśmy się z twoją matką, że pałac to nie miejsce dla dziecka.
Potem zaczął coś mruczeć pod nosem. Robi to zawsze, kiedy mu mówię, że jestem wegetarianką albo gdy rozmowa schodzi na temat mamy.
- Oczywiście, nie miałem wtedy pojęcia, że zamierzała wychowywać cię w atmosferze artystycznej bohemy na strychu w Greenwich Village, ale przyznaję, że jednak ci to nie zaszkodziło. Uważam właściwie, że dorastanie w Nowym Jorku wpoiło ci zdrowy sceptycyzm co do ludzkiej natury...
Czknięcie. A on nawet jeszcze nie widział Lany Weinberger.
- ... czego ja nauczyłem się dopiero na studiach i moim zdaniem po części właśnie dlatego wciąż mam kłopoty w nawiązywaniu bliskich związków z kobietami...
Czknięcie.
- Próbuję ci wyjaśnić, że twoja matka i ja uważaliśmy, że milcząc, robimy ci przysługę. Co prawda, nigdy nie przewidzieliśmy okoliczności, w których mogłabyś odziedziczyć tron. Miałem zaledwie dwadzieścia pięć lat, kiedy się urodziłaś. Byłem pewny, że spotkam inną kobietę, ożenię się i będę miał więcej dzieci. Teraz niestety, to już niemożliwe. No i, koniec końców, zostałaś następczynią tronu Genowii, Mia.
Znów czknęłam. Zaczynało mnie to żenować. Wcale nie czkałam dyskretnie, jak damie przystoi. Czkawka trzęsła mną potężnie i cała podskakiwałam na krześle jak gigantyczna żaba. I czkałam głośno. Naprawdę głośno. Niemieccy turyści bez przerwy się oglądali, chichotali i tak dalej. Wiedziałam, że tata mówił właśnie coś super poważnego, ale nic nie mogłam poradzić, ciągle czkałam! Spróbowałam wstrzymać oddech i policzyć do trzydziestu - doszłam tylko do dziecięciu i znów czknęłam. Włożyłam do ust kostkę cukru i pozwoliłam jej się rozpuścić na języku. Nic z tego. Spróbowałam nawet przestraszyć się, myśląc o francuskich pocałunkach mamy i pana Gianiniego - nawet to nie pomogło.
Wreszcie tata nie wytrzymał:
- Mia? Mia, czy ty mnie słuchasz? Dotarło do ciebie choć jedno słowo?
- Tato, czy mogę cię przeprosić na minutę? - odparłam.
Spojrzał takim zbolałym wzrokiem, jakby dokuczał mu brzuch i odchylił się z rezygnacją na oparcie krzesła, ale powiedział:
- Idź, proszę. - I dał mi pięć dolarów dla obsługi w łazience. Pieniądze, naturalnie, schowałam do kieszeni. Pięć dolców dla obsługi w łazience! Jezu, całej tygodniówki mam dziesięć dolców!
Nie wiem, czy kiedykolwiek byliście w damskiej łazience w hotelu Plaza. Jest chyba najładniejsza na całym Manhattanie. Cała w różowym kolorze, pełna luster, wszędzie stoją małe sofy, w razie gdybyś na widok swojego odbicia chciała zemdleć z zachwytu. Tak czy owak, wpadłam tam, czkając jak kretynka, a wszystkie kobiety w tych wymyślnych fryzurach spojrzały na mnie ze złością, że im przeszkadzam. Chyba przeze mnie musiały sobie porozmazywać szminkę. W każdej kabinie oprócz ubikacji jest osobna umywalka z wielkim lustrem i toaletka, przed którą można usiąść na stołeczku ozdobionym frędzlami. Spróbowałam się skoncentrować i zapomnieć o czkawce. Spróbowałam przypomnieć sobie, co właśnie powiedział tata. Jest księciem Genowii.
Nagle wiele rzeczy zaczęło nabierać sensu. Na przykład to, że lecąc do taty po prostu przechodzę na pokład samolotu z terminala, ale kiedy lądujemy we Francji, eskorta wyprowadza mnie z samolotu przed wszystkimi pasażerami, a potem limuzyna zabiera mnie na spotkanie z tatą w Miragnac.
Zawsze myślałam, że tata ma po prostu przywileje stałego klienta linii lotniczych.
Teraz domyślam się, że chodzi o jego książęcy tytuł.
Jest jeszcze i to, że ile razy Grandmére zabiera mnie na zakupy do Genowii, zawsze robimy je albo przed otwarciem sklepów, albo już po ich zamknięciu. Babcia dzwoni, upewnia się że nas wpuszczą, i nikt nam jeszcze nigdy nie odmówił. Na Manhattanie, gdyby mama spróbowała zrobić coś takiego, ekspedienci w Gap zabiliby ją śmiechem.
A kiedy jesteś w Miragnac, nigdy nie jeździmy do restauracji. Zawsze jemy w domu, albo w sąsiednim chateau, Mirabeau. Jego właściciele to beznadziejni Anglicy z mnóstwem snobistycznych dzieciaków, które wiecznie mówią do siebie: „ale siara! ” albo „ty palancie”. Jedna z młodszych dziewczyn, Nicole, była moją jakby przyjaciółką, ale jednego wieczoru opowiedziała mi, że zrobiła loda jakiemuś chłopakowi, a ja nie miałam pojęcia, co to znaczy zrobić loda. Miałam tylko jedenaście lat, choć to żadne wymówka, bo ona miała tyle samo. Sądziłam, że zrobić loda to coś typowo brytyjskiego, jak kiełbaska w cieście naleśnikowym albo naloty bombowe, czy coś takiego. No więc, wspomniałam o tym podczas obiadu przy rodzicach Nicole i potem wszystkie te dzieciaki przestały się do mnie w ogóle odzywać.
Zastanawiam się, czy te Angole wiedzą, że tata to książę Genowii. Założę się, że tak. Boże, musieli myśleć, że jestem umysłowo niedorozwinięta, albo co.
Większość ludzi nigdy nie słyszała o Genowii. Wiem, bo kiedy musieliśmy przygotować te nasze opracowania, nikt o niej nic nie wiedział. Mama mówi, że zanim poznała tatę, też nic nie wiedziała o Genowii. Nie urodził się tam nikt sławny. Nikt z jej obywateli niczego nie wynalazł, niczego nie napisał, ani nie został gwiazdą filmową. Mnóstwo Genowiańczyków, jak mój dziadek, walczyło z nazistami w czasie drugiej wojny światowej, ale po za tym niczym nie zasłynęli.
Mimo to, ludzie, którzy znają Genowię, lubią tam jeździć, bo jest taka piękna. Przez cały czas jest tam mnóstwo słońca, w tle widać ośnieżone szczyty Alp, a z przodu kryształowo niebieskie Morze Śródziemne. W Genowii jest mnóstwo wzgórz, często tak stromych jak San Francisco i porośniętych gajami oliwnymi. Pamiętam to z mojego opracowania, że Genowia eksportuje sporo oliwy i to bardzo drogiej, takiej jakiej mama używa tylko do doprawiania sałaty.
No i ten pałac książęcy. Jest dość znany, bo kręcono w nim kiedyś zdjęcia do filmu o trzech muszkieterach. Nigdy nie byłam w środku, ale z Grandmére często przejeżdżałyśmy obok. Pałac ma mnóstwo wieżyczek, łuków przyporowych i innych cudów.
Dziwne; Grandmére nigdy nie wspomniała, że tam mieszka, choć tyle razy go mijałyśmy.
Przeszła mi czkawka. Chyba mogę już bezpiecznie wracać do Palmiarni. Dam dziewczynie z obsługi dolara, chociaż wcale mnie nie obsłużyła.
Hej, stać mnie na to - mój tata jest księciem!
Jestem tak wściekła, że ledwie mogę pisać, w dodatku co chwila ktoś mnie trąca w łokieć i trochę tu za ciemno, ale trudno. Muszę wszystko dokładnie zapisać, inaczej jutro, kiedy się obudzę, pomyślę, że miałam tylko koszmarny sen.
To wcale nie sen. To koszmarna RZECZYWISTOŚĆ.
Nikomu o tym nie powiem, nawet Lilly. Nie zrozumiałaby. NIKT by nie zrozumiał. Nie znam nikogo, kto znalazłby się kiedyś w takiej sytuacji. Kto położył się do łóżka jako jedna osoba i wstał następnego ranka, by odkryć, że jest kimś zupełnie innym.
Kiedy skończyłam czkać w damskiej toalecie hotelu „Plaza” i wróciłam do stolika, zobaczyłam, że niemieckich turystów zastąpili Japończycy; zdecydowany postęp. Zachowywali się znacznie spokojniej. Tata rozmawiał przez komórkę. Rozmawiał z mamą, zorientowałam się od razu. Miał ten wyraz twarzy, który przybiera tylko wtedy, kiedy z nią rozmawia. Mówił właśnie:
- Tak, powiedziałem jej. Nie, nie zdenerwowała się. - Popatrzył na mnie. - Jesteś zdenerwowana, Mia?
- Nie - odparłam, bo wtedy byłam jeszcze spokojna. Wtedy powiedział do telefonu:
- Mówi, że nie jest zdenerwowana. - Przez chwilę słuchał a potem popatrzył na mnie znowu. - Chcesz, żeby twoja matka przyszła tu i pomogła mi wszystko wyjaśnić?
Potrząsnęłam głową przecząco.
- Nie. Mama musi skończyć ten multimedialny kawałek dla Kelly Tate Gallery. Chcą go mieć na przyszły wtorek.
Tata powtórzył to mamie. Usłyszałam, jak odburknęła coś w odpowiedzi. Zawsze marudzi, kiedy jej przypominam, że musi skończyć obraz w określonym terminie. Mama lubi pracować, kiedy muzy ją natchną. Zazwyczaj to nie problem, bo tata płaci większość naszych rachunków, ale dojrzała osoba, nawet jeśli jest artystką, powinna być bardziej odpowiedzialna. Przysięgam, gdybym kiedykolwiek dorwała te muzy mojej mamy, skopałabym je tak równo, że pogubiłyby sandały.
Tata wreszcie wyłączył telefon i spojrzał na mnie:
- Lepiej? - zapytał.
Więc jednak zauważył, że miałam czkawkę.
- Lepiej - odparłam.
- Na pewno rozumiesz, co do ciebie mówię, Mia? Pokiwałam głową.
- Jesteś księciem Genowii.
- Tak... - urwał, jakby było coś jeszcze.
Nie wiedziałam, co dodać. No, to spytałam:
- Grandpére też był kiedyś księciem Genowii?
- Tak... - odparł.
- Więc... kim jest teraz Grandmére?
- Księżną wdową.
Skrzywiłam się. To już rozumiem, czemu jest taka.
Tata zorientował się, że zabił mi klina. Popatrzył na mnie z miną pełną nadziei. Spróbowałam uśmiechać się do niego niewinnie, ale chyba nie o to mu chodziło, więc w końcu zwiesiłam ramiona i spytałam:
- Okay. Co jeszcze?
Chyba go rozczarowałam.
- Mia, jeszcze nie rozumiesz?
Położyłam głowę na stole. W hotelu Plaza nie powinno się tak zachowywać, ale nie zauważyłam, żeby obserwowała nas Ivana Trump.
- Nie... - powiedziałam. - Nie rozumiem. O co chodzi?
- Nie jesteś już Mią Thermopolis, kotku.
Ponieważ jestem nieślubnym dzieckiem, a mama, jak mówi nie wierzy w patriarchat, zamiast nazwiska ojca dała mi własne. Słysząc słowa taty, podniosłam głowę.
- Nie jestem? - powtórzyłam i zamrugałam oczyma ze zdziwienia. - Jak to?
I wtedy tata powiedział trochę smutno:
- Nazywasz się Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo. Jesteś księżniczką Genowii.
No dobrze.
CO? KSIĘŻNICZKA?? JA???
Tak, i co jeszcze?
NIE JESTEM księżniczką. Do tego stopnia nie jestem księżniczką, że kiedy tata zaczął mi o tym mówić, okropnie się rozpłakałam. Widziałam swoje odbicie w wielkim złoconym lustrze po drugiej stronie sali. Na całej twarzy dostałam plam, jak na wuefie, kiedy gramy w zbijaka i piłka mnie uderzy. Patrzyłam na swoje odbicie w tym wielkim lustrze i myślałam: „To ma być twarz księżniczki? ”.
Trzeba zobaczyć, jak wyglądam. Nigdy nie widzieliście kogoś, kto MNIEJ niż ja przypomina księżniczkę. To znaczy, mam naprawdę okropne włosy, ani kręcone, ani proste; strasznie mi sterczą, więc muszę je obcinać dość krótko, inaczej wyglądałabym jak znak drogi podporządkowanej. Nie są ani jasne, ani ciemne, tylko w jakimś pośrednim kolorze, na który mówi się mysi brąz albo blond w odcieniu wody po myciu naczyń. Urocze, nie? I mam naprawdę szerokie usta, i zero biustu, i stopy jak kajaki. Lilly mówi, że moja jedyna atrakcyjna cecha to szare oczy, ale w tej chwili były całkiem czerwone, a od powstrzymywania płaczu dostałam zeza.
No bo przecież księżniczki ni płaczą, prawda?
Wtedy tata wyciągnął rękę i zaczął mnie poklepywać po dłoni. Kocham tatę, ale on pewnych rzeczy nie łapie. Powtarzał, jak bardzo mu przykro.
Ja nic nie mogłam odpowiedzieć, bo bałam się, że jeśli zacznę mówić, rozryczę się jeszcze bardziej. Mówił ciągle, że to nie tragedia, że spodoba mi się wspólne życie z nim w pałacu w Genowii, i że będę mogła tu przyjeżdżać w odwiedziny do moich małych przyjaciółek tak często, jak zechcę.
I wtedy szlag mnie trafił.
Nie dość, że jestem księżniczką, to jeszcze mam stąd WYJECHAĆ??? Niemal natychmiast odechciało mi się płakać, bo się wściekłam.
Potwornie wściekłam. Wcale się często nie wściekam, przez ten strach przed konfrontacjami i tak dalej, ale jak już się wścieknę, radzę uważać.
- NIE PRZENIOSĘ SIĘ do Genowii - powiedziałam naprawdę głośno.
Wiem, że powiedziałam to głośno, bo wszyscy Japońscy turyści odwrócili się i spojrzeli na mnie, a potem zaczęli cicho szeptać między sobą.
Chyba tatę zaszokowałam. Ostatni raz krzyknęłam na niego całe lata temu, kiedy zgodził się z Grandmére, że powinnam zjeść trochę pasztetu z gęsich wątróbek. Nic mnie nie obchodzi, że we Francji to przysmak, nie mam zamiaru jeść niczego, co kiedyś chodziło sobie po świecie i gęgało.
- Ależ, Mia - powiedział tata tym swoim tonem: „pomówmy - teraz - rozsądnie” - sądziłem, że zrozumiałaś...
- Rozumiem tylko - przerwałam - że przez całe życie mnie okłamywałeś. Czemu miałabym chcieć mieszkać z tobą?
Zdaję sobie sprawę, że to wyglądało jak fragment „Ich pięciorga” i przykro mi się przyznać, ale potem dalej zachowałam się jak bohaterka tego serialu. Zerwałam się z miejsca, przewracając ciężkie, złocone krzesło i wybiegłam stamtąd, omal nie wywracając nadętego portiera.
Tata próbował mnie dogonić, ale kiedy chcę, potrafię biegać szybko. Pan Wheeton ciągle usiłuje namówić mnie na treningi na bieżni, ale mnie to nie bawi, bo nie cierpię biegać bez celu. Jeśli o mnie chodzi, kurtka drużyny szkolnej z numerem startowym to jeszcze nie powód, żeby biegać.
Pobiegłam przed siebie ulicą. Minęłam głupie dorożki dla turystów, wielką fontannę ze złoconymi posągami, tłum ludzi przed F. A. O. Schwarz i wpadłam do Central Parku, gdzie zaczynało się robić ciemno, zimno i jakoś tak niesamowicie, ale było mi wszystko jedno. Nikt by mnie nie zaatakował. W końcu mam metr siedemdziesiąt pięć i biegłam w ciężkich butach z dużym plecakiem. Mam na nim naklejki z różnymi napisami, na przykład: POPIERAJ GREENPEACE I HAMUJĘ DLA ZWIERZĄT. Nikt nie zaczepi dziewczyny w wojskowych butach, a już zwłaszcza wegetarianki.
Po jakimś czasie zmęczyłam się biegiem i spróbowałam się zastanowić, dokąd pójść, bo nie chciałam jeszcze wracać do domu. Wiedziałam, że nie mogę iść do Lilly. Ona jest stanowczo przeciwna każdej innej formie rządów niż demokracja bezpośrednia lub przedstawicielska. Zawsze mówiła, że kiedy najwyższa władza przypada jednostce, której rządy są dziedziczne, bezpowrotnie zanika zasada równości i szacunek dla obywatela w ramach społeczeństwa. To dlatego w obecnych czasach prawdziwa władza przeszła z rąk królów w ręce zgromadzeń konstytucyjnych, a monarchowie tacy jak królowa Elżbieta stali się zaledwie symbolami narodowej jedności.
Przynajmniej tak powiedziała parę dni temu w czasie ustnej odpowiedzi na historii cywilizacji.
Właściwie zgadzam się z Lilly, zwłaszcza co do księcia Karola - naprawdę traktował Dianę paskudnie - ale mój tata nie jest taki jak on. Dobra, gra w polo i tak dalej, ale nigdy nie spróbowałby nikogo obciążyć podatkiem, nie dając mu pewnych przywilejów.
W Genowii nie ma wprawdzie podatków, ale Lilly nie zrobi to żadnej różnicy.
Wiedziałam, że tata zadzwoni do mamy, a ona się strasznie zdenerwuje. Nie cierpię martwić mamy. Czasem bywa bardzo nieodpowiedzialna, ale dotyczy to tylko takich rzeczy, jak rachunki czy zakupy spożywcze.
Nigdy nie jest nieodpowiedzialna w stosunku do mnie. Mam na przykład znajomych, którym rodzice czasem zapominają dać pieniądze na bilet do metra. Mam znajomych , którzy mówią rodzicom, że idą do kumpla, a zamiast tego idą na miasto i piją, a ci rodzice nic nie wiedzą, bo nigdy nie próbowali się skontaktować z rodzicami tego kumpla. Moja mama nie jest taka. ZAWSZE sprawdza.
Wiedziałam więc, że jestem nie w porządku - uciekłam i narobiłam jej zmartwienia. Tatą nie przejmowałam się tak bardzo. W tej chwili raczej go nie lubiłam. Musiałam jednak chociaż przez chwilę pobyć sama.
Człowiek potrzebuje trochę czasu, zanim przyzwyczai się do myśli, że jest księżniczką. Niektórym dziewczynom to by się pewnie podobało, ale nie mnie. Nigdy nie znałam się na babskich sprawach, no wiecie, makijaż, cienkie rajstopy i inne takie. Mogę się do tego zmusić, jeśli trzeba, ale na ogół wolę nie.
Naprawdę wolę nie.
W końcu nogi same mnie zaniosły do zoo w Central Parku. Lubiłam je zawsze, od dziecka. Jest o wiele fajniejsze, niż zoo w Bronksie, naprawdę małe i przytulne. Uwielbiam misie polarne. W zoo w Central Parku mają takiego jednego misa, który przez cały dzień pływa stylem grzbietowym. Przysięgam! Kiedyś pokazali go w wiadomościach, bo pewien psycholog zwierzęcy martwił się, że ten miś ma za dużo stresu.
Musi czuć się okropnie, kiedy ludzie przez cały dzień się na niego gapią. Ale potem kupili mu trochę zabawek i doszedł do siebie. Czasem tylko chowa się w swoim zakątku - w zoo w Central Parku nie ma klatek, tylko zakątki dla zwierząt - i sprawdza czy go obserwujesz. Trzyma przy tym w łapach piłkę. Uwielbiam tego miśka.
Więc kiedy wygrzebałam dwa dolary na wstęp - jeszcze jedna zaleta; to zoo jest tanie - złożyłam wizytę misiowi polarnemu. Jest chyba w dobrej formie. O wiele lepszej niż ja. Widać jego tata nie powiedział mu, że jest następcą jakiegoś tronu. Zastanawiałam się, skąd pochodzi ten miś. Mam nadzieję, że z Islandii.
Po chwili przy wybiegu misia polarnego zrobiło się za tłoczno, więc poszłam do domku pingwinów. Trochę tu w środku śmierdzi, ale jest fajnie. Są tu takie okienka pod poziomem wody w basenie, przez które widać, jak pingwiny nurkują, ześlizgują się ze ścian i mają wielką pingwinią frajdę. Małe dzieci kładą ręce na szybach, a kiedy podpływa do nich pingwin, wrzeszczą. To mi strasznie działa na nerwy. Jest też ławeczka, na której można sobie usiąść i właśnie teraz siedzę i piszę. Po chwili można przywyknąć do smrodku. Pewnie do wszystkiego można się przyzwyczaić.
O mój Boże, sama nie wierzę, że to przed chwilą napisałam. NIGDY nie przyzwyczaję się, że jestem księżniczką Amelią Renaldo! Nawet nie wiem, kto to jest! To brzmi jak nazwa jakiejś głupiej linii kosmetyków czy imię postaci z filmu Disneya, która zaginęła i dopiero odzyskuje pamięć. , czy coś takiego.
Co ja mam zrobić? NIE MOGĘ przenieść się do Genowii po prostu NIE MOGĘ!! Kto zajmie się Grubym Loiue? Przecież nie mama. Zapomina nakarmić siebie, a co dopiero KOTA.
Jestem pewna że w pałacu nie pozwolą mi trzymać kota. A już na pewno nie takiego jak Gruby Louie, który waży dwanaście kilo i zjada skarpetki.
Przepłoszyłby wszystkie damy dworu. O Boże. Co ja teraz zrobię?
Jeśli Lana Weinberger dowie się o tym, mam przechlapane.
Oczywiście, nie mogłam ukryć się w domku pingwinów na zawsze. W końcu przyszli zgasić światła i powiedzieli, że zamykają zoo. Schowałam pamiętnik i z innymi poszłam do wyjścia. Złapałam autobus w stronę śródmieścia i pojechałam do domu, gdzie, byłam pewna, czekał mnie od mamy NIEZŁY OCHRZAN.
Nie spodziewałam się tylko, że dostanę od OBOJGA rodziców naraz. To mnie zaskoczyło.
- Gdzie byłaś, młoda damo? - chciała wiedzieć mama. Siedziała z tatą przy kuchennym stole, a między nimi leżał telefon. Tata dokładnie w tej samej chwili odezwał się:
- Przecież my się tu zamartwiamy!
Myślałam, że czeka mnie opieprz mojego życia, ale oni tylko chcieli się upewnić, że nic mi się nie stało. Zapewniłam ich, że nie. Po prostu musiałam pobyć trochę sama, wyjaśniłam.
Naprawdę bałam się, że zaraz dobiorą mi się do skóry, ale oni totalnie dali mi spokój. Mama próbowała mnie nawet namówić na gotowe danie Ramena, ale ja nie chciałam, bo miało bekonowy smak. Potem tata zaproponował, że pośle swojego szofera do Nobu po pieczonego okonia, ale ja powiedziałam tylko:
- Naprawdę tato, ja się chcę już położyć.
Wtedy mama zaczęła sprawdzać czy nie mam gorącego czoła i tak dalej.
Pewnie myślała że jestem chora. O mało znów się nie rozpłakałam. Tata musiał chyba rozpoznać tę minę z hotelu Plaza, bo nagle zaczął mówić:
- Helen, daj jej spokój.
Ku mojemu zdziwieniu, dała spokój. Poszłam więc do łazienki, zamknęłam drzwi i wzięłam długą, gorącą kąpiel. Potem założyłam moją ulubioną piżamę, taką fajną, z czerwonej flaneli, znalazłam Grubego Louie, który usiłował ukryć się pod kanapą (nie przepada za tatą) i poszłam do łóżka.
Zanim zasnęłam, długo jeszcze słyszałam, jak tata rozmawia z mamą w kuchni. Miał niski głos, jak grzmot. Przypominał mi trochę głos kapitana Picarda ze „Star Trek: Następne Pokolenie”.
Tata ma w gruncie rzeczy dużo wspólnego z kapitanem Picardem. Jest blady, łysy i musi rządzić niedużą grupą pospólstwa.
Tyle tylko, że dzięki kapitanowi Picardowi pod koniec odcinka zawsze wszystko dobrze się kończy, a ja poważnie wątpię czy to wszystko dobrze się skończy dla mnie.
Dzisiaj, kiedy się obudziłam. gołębie, które mieszkają na schodkach przeciwpożarowych za moim oknem, gruchały głośno (Gruby Louie siedział na parapecie - to znaczy, siedziało tyle z niego, ile na parapecie udało się zmieścić - i patrzył na nie), słońce świeciło, nie obudziłam się ani trochę za późno i nie przyciskałam guzika „drzemka” na budziku siedem tysięcy razy. Wzięłam prysznic i nie zacięłam się, goląc nogi, znalazłam prawie niepogniecioną bluzkę na dnie szafy i udało mi się uczesać włosy tak , że wyglądały niemal znośnie. Byłam w dobrym humorze. W końcu był piątek. Piątek to mój ulubiony dzień tygodnia, poza sobotą i niedzielą. Piątek zawsze oznacza, że czekają mnie dwa dni - dwa CUDOWNE , spokojne dni - BEZ algebry.
Potem poszłam do kuchni. Ze świetlika w suficie wpadało różowawe światło i oświetlało mamę. Miała na sobie swoje najlepsze kimono i robiła francuskie grzanki, używając substytutu zamiast prawdziwych jajek, chociaż ja przecież przestałam być ovo - lakto - wegetarianką, odkąd zdałam sobie sprawę, że jajka nie są zapładniane, więc i tak nie wykluwają się z nich żółte puchate kurczaki.
Chciałam jej podziękować, że o mnie pomyślała, ale nagle usłyszałam szelest.
W aneksie jadalnym (no, cóż to tylko sam stół, prawdziwej jadalni nie mamy) siedział TATA. Miał na sobie garnitur i czytał „New York Timesa”.
Garnitur. O siódmej rano.
O mój Boże. Diabli wzięli całą nadzieję na wspaniały dzień. Kiedy tylko mnie zobaczył, zaczął:
- Mia, posłuchaj.
Wiedziałam co mnie czeka. Tata mówił „Mia, posłuchaj”, tylko wtedy, kiedy zamierza wygłosić długie kazanie.
Złożył starannie gazetę i położył na stole. Tata zawsze starannie składa gazety i wyrównuje brzegi stron. Mama nigdy tego nie robi. Zazwyczaj zwija je byle jak i rzuca na kanapę albo obok toalety. Tatę doprowadza to do szału. Prawdopodobnie właśnie dlatego nigdy się nie pobrali.
Zobaczyłam, że mama zastawiła stół swoimi najlepszymi talerzami w niebieskie paski od Kmarta i zielonymi plastikowymi szklankami do margerity w kształcie kaktusów, które kupiłyśmy w Ikei.
Na środku stołu postawiła nawet bukiet sztucznych słoneczników w żółtym wazonie. Zrobiła to wszystko, żeby mi poprawić humor, ja wiem, i pewnie musiała bardzo wcześnie wstać, żeby zdążyć. Ale zamiast się rozchmurzyć, tylko jeszcze bardziej się zasmuciłam.
Bo dam głowę, że w pałacu w Genowii nie używają przy śniadaniu zielonych plastikowych szklanek do margerity , w kształcie kaktusików.
- Mia, musimy porozmawiać - powiedział tata. Tak zaczynają się jego najgorsze kazania. Ale tym razem tata spojrzał na mnie trochę dziwnie i spytał:
- Coś ty zrobiła z włosami? Podniosłam rękę do głowy.
- Bo co?
Myślałam, że raz w życiu udało mi się porządnie uczesać.
- Filipie, nic nie zrobiła. Wygląda normalnie. - powiedziała mama, Zazwyczaj stara się zapobiec kazaniom taty, o ile może.
- Chodź i siadaj Mia. Zjedz śniadanie. Podgrzałam ci syrop do grzanek tak jak lubisz.
Doceniłam ten gest. Naprawdę. Ale nie chciałam usiąść do dyskusji o mojej przyszłości w Genowii. Naprawdę, to bez sensu. Więc powiedziałam:
- Chciałabym , ale muszę już lecieć. Mam dzisiaj test z historii cywilizacji. Obiecałam Lilly, że spotkamy się wcześniej i razem przejrzymy notatki...
- Siadaj.
O kurczę, tata naprawdę potrafi mówić jak kapitan statku ze „Star Trek”, jeśli chce. Usiadłam. Mama nałożyła mi kilka grzanek na talerz. Polałam je syropem i zjadłam kawałek z czystej grzeczności. Smakowały jak tektura.
- Mia - zaczęła mama. Jeszcze starała się odwlec kazanie taty. - Wiem , jak strasznie się tym wszystkim przejęłaś. Ale nie przesadzaj, to naprawdę nie wygląda tak źle.
Akurat. Ni stąd ni zowąd mówicie mi, że jestem księżniczką, i jeszcze mam skakać z radości?
- Chodzi mi o to - ciągnęła mama - że większość dziewczyn ogromnie by ucieszyła wiadomość, że ich ojciec jest księciem! Żadnej z tych, które znam. No, niezupełnie. Lana Weinberger na pewno bardzo chciałaby być księżniczką. W gruncie rzeczy, ona już się uważa za księżniczkę.
- Pomyśl tylko o tych świetnych rzeczach, które mogłabyś mieć w Genowii. - Twarz mamy rozjaśniła się, kiedy zaczęła wymieniać świetne rzeczy, które mogłabym mieć, mieszkając w Genowii, ale jej głos brzmiał sztucznie, jakby tylko grała mamę w jakimś telewizyjnym serialu. - Na przykład samochód! Wiesz, jakie to niepraktyczne - samochód tu, w mieście. Ale w Genowii, kiedy skończysz szesnaście lat, jestem pewna, że tata kupi ci...
Zauważyłam głośno, że w Europie jest wystarczająco dużo problemów z zatruciem środowiska i ja nie muszę się do tego dokładać. Wyziewy z silników Diesla to jeden z ważniejszych czynników niszczących warstwę ozonową.
- Ale zawsze chciałaś mieć konia, prawda? No to w Genowii mogłabyś go mieć. Ładnego szarego konia z plamkami na grzbiecie...
Zabolało mnie to.
- Mamo - powiedziałam, a oczy wypełniły mi się łzami, których zupełnie nie mogłam powstrzymać. Nagle znów zaczęłam się mazać - Co ty robisz? Chcesz, żebym zamieszkałą z tatą? O to ci chodzi? Zmęczyłaś się mną, czy co? Chcesz, żebym przeniosła się do taty, bo wtedy ty i pan Gianini będziecie mogli... będziecie mogli...
Nie mogłam dokończyć, bo okropnie się rozpłakałam. Ale wtedy mama też już płakała. Poderwała się z krzesła, obeszła stół i zaczęła mnie ściskać:
- Kochanie nic podobnego! Jak mogłaś tak pomyśleć? - przestała przypominać mamę z telewizyjnego serialu. - Ja tylko chcę dla ciebie jak najlepiej!
- Tak jak ja - dodał tata, z rozłoszczoną miną. Założył ramiona na piersi i rozparł się na krześle, patrząc na nas poirytowanym wzrokiem.
- Dla mnie najlepiej będzie zostać tutaj i skończyć szkołę - powiedziałam.
- Potem wstąpię do Greenpeace i będę ratować wieloryby.
Wtedy tata zirytował się jeszcze bardziej.
- Nie wstąpisz do Greenpeace. - warknął.
- Wstąpię - powiedziałam.
Ciężko mi było mówić, taka byłam zapłakana, ale dodałam jeszcze:
- Pojadę na Islandię i będę ratować małe foki.
- Nie zrobisz tego, nie ma mowy. - Tata już nie był rozłoszczony, ale wręcz wściekły. - Pójdziesz na studia na Vassar. Ewentualnie do Sarah Lawrence College.
Wtedy zaczęłam płakać jeszcze głośniej.
Zanim jednak zdążyłam się odezwać, mama podniosła dłoń i przerwała ojcu.
- Filipie, przestań. Niczego w ten sposób nie osiągniemy. Tak czy inaczej. Mia musi pójść do szkoły. Już się spóźniła.
Tata prychnął głośno, co czasem mu się zdarza. To taki typowo francuski odruch, przypomina coś między parsknięciem i westchnieniem. Brzmi jak: „pfech”. Potem dodał:
- Lars cię odwiezie.
Powiedziałam tacie, że to niepotrzebne, bo spotykam się z Lilly codziennie na Astor Place i stamtąd razem łapiemy szóstą linię metra do centrum.
- Lars może podwieźć także twoją małą przyjaciółkę.
Spojrzałam na mamę. Ona patrzyła na tatę. Lars to szofer taty. Jeździ z nim po całym świecie. Odkąd pamiętam - no dobra, przez całe moje życie - tata zawsze miał kierowcę, zwykle jakiegoś mięśniaka, który przedtem pracował dla prezydenta Izraela czy kogoś takiego.
Oczywiście, jak się teraz zastanowić, ci faceci to wcale nie szoferzy, tylko ochroniarze.
Rany, tylko tego mi trzeba, żeby ochroniarz taty odwoził mnie do szkoły.
Jak ja to wyjaśnię Lilly? „Lilly nie zwracaj na niego uwagi. To tylko szofer taty. ” Tak jasne. Jedyna osoba w liceum imienia Alberta Einsteina, którą do szkoły podrzuca szofer, to nieprzytomnie bogata dziewczyna z Arabii Saudyjskiej. Jej ojciec jest właścicielem jakiegoś koncernu naftowego. Wszyscy się z niej śmieją, bo jej rodzicie strasznie się boja, że może zostać porwana między rogiem Siedemdziesiątej Piątej i Madison, gdzie jest nasza szkoła, a rogiem Siedemdziesiątej Piątej i Piątej Alei, gdzie mieszka. Ma nawet ochroniarza, który chodzi z nią od klasy do klasy i gada przez walkie - talkie z szoferem. Jeśli o mnie chodzi, to już lekkie przegięcie.
Tata jednak totalnie uparł się z tym szoferem. Tak jakby teraz, kiedy oficjalnie uznano mnie za księżniczkę, trzeba było zacząć dbać o moje bezpieczeństwo. Wczoraj, kiedy byłam Mią Thermopolis, mogłam zupełnie spokojnie jeździć sobie metrem. Dzisiaj, jako księżniczka Amelia, mogę to sobie wybić z głowy.
Co tam , nieważne. Nie chciało mi się kłócić. Mam teraz znacznie większe problemy.
Na przykład, w jakim kraju będę mieszkać w najbliższej przyszłości. Kiedy wychodziłam - tata prosił Larsa, żeby wszedł na górę na strych i odprowadził mnie do samochodu, co mnie okropnie zażenowało - podsłuchałam, jak tata mówił do mamy:
- No dobrze, Helen. Kto to jest ten cały Gianini, o którym mówiła Mia?
Uuups.
ab=a+a rozwiązać dla b
ab - b=a
b(a - 1)=ab=a/a - 1
Lilly od razu się połapała, że coś się dzieje. Przełknęła tę historyjkę o Larsie. Powiedziałam jej:
- Wiesz, tata jest w mieście. Ma ze sobą szofera i sama rozumiesz...
Ale nie mogłam powiedzieć jej o tym numerze z księżniczką. Cały czas pamiętam, jakim zdegustowanym tonem Lilly mówiła podczas swojej ustnej odpowiedzi, kiedy doszła do monarchów chrześcijańskich, którzy uznali się za namaszczonych przedstawicieli woli boskiej i nie odpowiadali przed ludźmi, którymi rządzili, ale wyłącznie przed Bogiem.
A przecież tata bardzo rzadko chodzi do kościoła, nawet kiedy Grandmére go zmusza.
Lilly uwierzyła mi co do Larsa, ale nie dała mi spokoju, bo widziała, że płakałam:
- Dlaczego masz takie czerwone i zapuchnięte oczy? Płakałaś. Dlaczego płakałaś? Co się stało? Dostałaś następną jedynkę, czy co?
Wzruszyłam tylko ramionami i wyjrzałam przez okno na nieciekawe domy w East Village, obok których musieliśmy przejechać.
- Nic się nie dzieje - powiedziałam. - Mam okres.
- Nie. Miałaś okres w zeszłym tygodniu. Pamiętam, bo pożyczyłaś ode mnie podpaskę po gimnastyce, a potem zjadłaś dwie paczki Yodles na lunch. - Czasem wolałabym, żeby Lilly miała nieco gorszą pamięć. - Więc nie ściemniaj. Louie zżarł kolejną skarpetkę?
Po pierwsze czułam się strasznie głupio, omawiając swój cykl menstruacyjny przy ochroniarzu taty. On naprawdę wygląda jak jeden z braci Baldwin. Nie odrywał oczu od drogi, ale nie jestem pewna, czy z przedniego siedzenia nie słyszał, o czym rozmawiamy. Tak czy inaczej, czułam się głupio.
- Nieważne. - szepnęłam. - To przez tatę. Sama rozumiesz.
- Och - powiedziała Lilly normalnym tonem. Wspomniałam już, że normalny ton Lilly jest raczej donośny? - Chodzi o tę bezpłodność? Dalej tak się nakręca? Boże, ależ temu facetowi brak samoświadomości!
Potem Lilly zaczęła opisywać coś, co nazwała jungowskim drzewem samoświadomości. Mówiła, że tata wciąż tkwi na jego niższych gałęziach i nigdy nie zdoła dotrzeć do szczytu, jeżeli nie zaakceptuje siebie takiego, jakim jest i nie przestanie obsesyjnie rozmyślać, że nie może już spłodzić kolejnego potomstwa.
Mnie też chyba brak samoświadomości. Tkwię przy pniu tego drzewa. A praktycznie gdzieś wśród korzeni.
No nic, teraz siedzę na algebrze i nie wygląda to tak źle, naprawdę. Myślałam o tym przez całą godzinę wychowawczą i wreszcie doszłam do paru wniosków:
Nie mogą na siłę zrobić ze mnie księżniczki.
Naprawdę nie mogą. W końcu to jest Ameryka, na litość boską. Tutaj można być tym, kim się chce. Przynajmniej tak zawsze mówiła nam pani Holland, kiedy w zeszłym roku uczyliśmy się historii Stanów. Skoro więc mogę być tym, kim zechcę, to mogę nie być księżniczką. Nikt nie może mnie zmusić bym była księżniczką, nawet tata, jeżeli ja sama nie zechcę.
Prawda?
No więc, kiedy dziś wrócę do domu, po prostu powiem tacie, dziękuje, ale nie, dziękuję. Na razie pobędę sobie zwykłą Mią.
Jezu. Pan Gianini właśnie mnie wywołał, a ja nie miałam pojęcia o czym on mówi, bo oczywiście pisałam w pamiętniku zamiast uważać. Twarz mi po prostu płonie, a Lana, oczywiście, tarza się ze śmiechu. Jest taką wredną małpą.
Swoją drogą, dlaczego on się mnie uczepił? Do tej pory powinien już wiedzieć, że nie potrafię odróżnić równania kwadratowego od kreciej dziury. Czepia się przez moją mamę. Chce, by się wydawało, że traktuje mnie tak samo, jak wszystkich innych w klasie.
No cóż. Nie jestem taka sama jak wszyscy w klasie.
W ogóle po co mi ta cała algebra? W Greenpeace nikomu nie jest potrzebna.
A już na pewno nie potrzeba jest księżniczkom. Tak więc z każdej strony jestem kryta.
Ekstra.
Rozwiązać x=a+aby dla y
x - a=aby
x - a/ab=aby/ab
x - a/ab=y
Dobra, przyznaję, po szkole zerwałam się z powtórki z panem Gianinim. Wiem , że źle zrobiłam. Słowo, Lilly nieźle mi za to nawtykała. Wiem, że on prowadzi powtórki tylko dla tych, którzy jak ja zawalają algebrę. Wiem, że poświęca na to swój wolny czas i nikt mu nie płaci za nadgodziny, i tak dalej. Skoro jednak w możliwej do przewidzenia przyszłości algebra do niczego mi się nie przyda, po co mam na to chodzić?
Spytałam Lilly, czy mogę dziś przenocować u niej w domu, a ona powiedziała że owszem, pod jednym warunkiem. Musiałam jej obiecać, że przestanę się zachowywać jak kompletna idiotka.
Obiecałam, chociaż wcale nie uważam, że zachowuję się jak idiotka.
Ale kiedy zadzwoniłam do mamy z budki w szkolnym holu i spytałam, czy mogę przenocować u Moscovitzów, powiedziała:
- Wiesz, Mia, w sumie liczyliśmy z ojcem, że po twoim powrocie jeszcze wieczorem pogadamy.
No pięknie.
Powiedzałam mamie, że naprawdę bardzo chętnie jeszcze bym z nimi pogadała, ale strasznie martwię się o Lilly, bo jej prześladowcę właśnie wypuszczono z Bellevue. Jak tylko Lilly wystartowała ze swoim programem w kablówce, na antenę zaczął wydzwaniać ten facet, Norman. Ciągle ją prosił, żeby zdjęła buty. Państwo Moscovitz twierdzą , że Norman to fetyszysta. Ma fiksację na punkcie stóp - a konkretnie stóp Lilly. Wysyła jej do telewizji prezenty: kompakty, pluszowe zwierzątka, inne rzeczy i pisał, że Lilly dostanie więcej prezentów z tego samego źródła, jeżeli tylko na antenie zdejmie buty. No więc Lilly owszem, zdjęła buty, ale potem narzuciła na nogi koc, wymachiwała pod nim stopami i powiedziała:
- Popatrz, Norman ty zboczeńcu! Zdjęłam buty! Dzięki za kompakty frajerze!
Norman tak się rozłościł, że zaczął chodzić po Village i szukać Lilly. Wszyscy wiedzą, że Lilly mieszka w Village, bo sfilmowałyśmy tam kiedyś świetny odcinek programu, w którym Lilly pożyczyła sobie metkownicę z Grand Union i stojąc na rogu Bleecker i La Guardia, wmawiała wszystkim kręcącym się po NoHo turystom z Europy, że mając na czole metkę z ceną z Grand Union, będą mogli za darmo napić się kawy z mlekiem w Dean & DeLuca (zadziwiająco wielu uwierzyło).
W każdym razie, któregoś dnia parę tygodniu temu, Norman Fetyszysta Stóp znalazł nas w parku i zaczął gonić, wymachując banknotami dwudziestodolarowymi i prosząc, żebyśmy zdjęły buty. Bawiłyśmy się świetnie i wcale nas nie przestraszył, zwłaszcza że poleciałyśmy prosto na policję na rogu Washington Square South i Thompson Street, gdzie parkuje wielka przyczepa samochodowa Szóstego Komisariatu, a gliny z ukrycia szpiegują dealerów narkotyków. Powiedziałyśmy policji, że zboczeniec próbował nas napaść. Trzeba to było widzieć: ze dwudziestu tajniaków (nawet ten śpiący na ławce staruszek, którego brałam za bezdomnego) rzuciło się na Normana i zaciągnęło go, chociaż wrzeszczał, do domu wariatów!
Z Lilly zawsze świetnie się bawimy.
Teraz rodzice powiedzieli Lilly, że Norman właśnie wyszedł z Bellevue i jeśli go gdzieś zobaczy, ma się nad nim więcej nie znęcać, bo to jest biedny człowiek z obsesyjno - konwulsyjnym zaburzeniem osobowości, prawdopodobnie też chory na lekką schizofrenię.
Lilly poświęca jutrzejszy program stopom. Ma zamiar zaprezentować na nogach każdą swoją parę butów, ale ani razu nie pokaże gołych stóp. Ma nadzieję, że doprowadzi Normana do ostateczności i facet zrobi coś jeszcze bardziej niesamowitego, na przykład zdobędzie broń i zacznie do nas strzelać.
I tak się nie boję. Norman nosi grube okulary i założę się, że nie umiałby w nic trafić nawet z karabinu maszynowego. W naszym kraju taki szaleniec jak on może sobie kupić karabin dzięki zupełnie nieograniczonemu prawu posiadania broni, które w końcu musi przynieść zgubę naszej demokracji - tak mówi w swoim webzinie Michael Moscovitz.
Mama jednak tego nie przełknęła. Powiedziała:
- Mia, rozumiem, że chcesz pomóc koleżance zagrożonej prześladowaniem przez maniaka, ale moim zdaniem, w domu masz obecnie pilniejsze obowiązki.
Ja na to:
- Jakie obowiązki? - Bo myślałam, że mówi o kociej kuwecie, którą idealnie wyczyściłam dwa dni temu.
Mama odparła:
- Obowiązki wobec twojego ojca i mnie.
Od razu szlag mnie trafił. Obowiązki? Ona opowiada mnie o obowiązkach? Kiedy to ostatni raz pomyślała, żeby oddać bieliznę do pralni, nie mówiąc już o odebraniu jej z powrotem? Kiedy po raz ostatni pamiętała, że trzeba kupić patyczki do uszu albo papier toaletowy, albo mleko?
A czy przez czternaście lat chociaż raz przyszło jej do głowy wspomnieć mi, że któregoś dnia mogę skończyć jako księżniczka Genowii???
I ona uważa, że może mnie przypominać o obowiązkach?
HA!!!!!!!
O mało nie walnęłam słuchawką, ale Lilly stała tak niedaleko i trenowała rolę inspicjenta, włączała i wyłączała światło w szkolnym holu. Obiecałam jej, że nie będę się zachowywać jak idiotka, a rzucanie słuchawką w trakcie rozmowy z własną matką na pewno zaklasyfikowałoby mnie do tej kategorii, więc powiedziałam naprawdę cierpliwym tonem:
- Nie martw się, mamo. Pamiętam, że mam wstąpić jutro rano do Genovese i kupić zapas worków do odkurzacza.
I wtedy odwiesiłam słuchawkę.
PRACA DOMOWA
Algebra: zadania 1 - 12, str. 119
Angielski: propozycja tematu
Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 4.
RZ: nic
Francuski: użycie „avoir” w zdaniach przeczących. Przeczytać lekcje od jeden do trzy, nic więcej - pas de plus
Biologia: nic
Czemu zawsze tak dobrze się bawię, kiedy nocuję u Lilly? Bo przecież nie o to chodzi, że oni mają coś, czego nie miałabym w domu. W gruncie rzeczy mama i ja mamy fajniejsze rzeczy. Moscovitzowie odbierają tylko dwa kanały filmowe, a ponieważ skorzystałam z ostatniej promocji Time Warner Cable, my mamy wszystkie: Cinemax, HBO, Showtime, za niską, niziutką miesięczną opłatę 19, 99 dolarów.
Poza tym z naszych okien można podglądać znacznie ciekawszych ludzi, na przykład Ronnie. Kiedyś nazywała się Ronald, a teraz zmieniła imię ma Ronette i często robi naprawdę niesamowite imprezy. Albo małżeństwo chudych Niemców, którzy zawsze ubierają się na czarno, nawet latem, i nigdy nie zaciągają żaluzji. Na Piątej Alei, gdzie mieszkają Moscovitzowie nie ma na kim oka zaczepić; sami bogaci psychoanalitycy i ich dzieci. Słowo honoru, za ich oknami nie dzieje się nic ciekawego.
Jednak za każdym razem, kiedy tu nocuję, nawet jeśli nic nie robimy, tylko siedzimy z Lilly w kuchni i wyjadamy makaroniki, które zostały po święcie Rosz Haszana, bawię się po prostu świetnie. Może dlatego, że Maya, gosposia Moscovitzów z Dominikany, nigdy nie zapomina kupić soku pomarańczowego i zawsze pamięta, że nie lubię tego z cząstkami owoców. Czasem, jeśli wie, że będę u nich nocowała, kupuje w Balducci's, specjalnie dla mnie, wegetariańską lasagne zamiast mięsnej, tak jak wczoraj wieczorem.
A może dlatego, że w lodówce Moscovitzów nigdy nie znajduję zapleśniałych pojemników z jedzeniem. Maya wyrzuca wszystko, co jest chociaż o dzień przeterminowane. Nawet kwaśną śmietanę, która wciąż ma nienaruszony plastik wokół pokrywki. Nawet puszki Taba.
No i państwo Moscovitz nigdy nie zapominają zapłacić za prąd. Con Ed jeszcze nigdy nie wyłączyło im prądu w połowie maratonu filmów Star Trek. A z mamą Lilly można pogadać o normalnych rzeczach, na przykład, że bardzo tanio kupiła w Bergdost's rajstopy Calvina Kleina.
Nie, żebym nie kochała mojej mamy. Totalnie ją kocham. Chciałabym tylko, żeby była bardziej mamą, a mniej artystką.
I chciałabym, żeby tata bardziej przypominał tatę Lilly, który zawsze proponuje, że mi usmaży omlet, bo uważa, że jestem za chuda i chodzi po domu w starym dresie swojego uniwerku, jeśli tylko nie musi iść do swojego gabinetu kogoś przeanalizować.
Doktor Moscovitz nigdy nie założyłby garnituru o siódmej rano.
Nie, żebym nie kochała taty. Myślę, że go kocham. Tylko nie rozumiem, jak mógł dopuścić do czegoś podobnego. Zwykle jest taki zorganizowany. Jak mógł pozwolić, żeby zrobili z niego księcia?
Nie rozumiem.
Chyba najbardziej lubię to, że u Lilly w ogóle nie muszę myśleć, że zawalam algebrę lub że jestem następczynią tronu małego europejskiego księstwa. Mogę się po prostu odprężyć, wcinać prawdziwe, domowej roboty bułeczki z cynamonem i patrzeć jak Pawłow, owczarek Michaela, usiłuje zagonić Maye do stada, to znaczy do kuchni, za każdym razem, kiedy ona usiłuje z niej wyjść.
Wczoraj miałyśmy totalny ubaw. Państwa Moscovitz nie było w domu - musieli pójść do Puck Building na koncert charytatywny na rzecz homoseksualnych dzieci ofiar holocaustu - więc Lilly i ja zrobiłyśmy sobie olbrzymią michę popcornu z mnóstwem masła, wlazłyśmy na wielkie łóżko z baldachimem w sypialni jej rodziców i oglądałyśmy wszystkie Bondy po kolei. Udało nam się ostatecznie ustalić, że Pierce Brosnan był najszczuplejszym Bondem, Sean Connery najbardziej owłosionym, a Roger Moore najbardziej opalonym. Żaden z Bondów nie chodził bez koszuli dość długo, żebyśmy mogły zdecydować, który ma najlepszy tors, ale moim zdaniem chyba Timothy Dalton.
Lubię owłosione torsy. Tak, myślę.
Jak na ironię, właśnie kiedy się zastanawiałam nad torsami, brat Lilly wszedł do sypialni. Niestety, miał na sobie koszulkę. Był trochę zły. Powiedział, że dzwoni mój tata i jest potwornie wściekły, bo godzinami próbował się połączyć. Michael siedział na sieci i odpowiadał na maile, które fani wysyłają do webzinu Crackhead, więc tata ciągle trafiał na zajęty telefon.
Na pewno wyglądałam, jakby zbierało mi się na rzyganie, bo Michael po chwili powiedział:
- Okay, nie przejmuj się, Thermopolis. Powiem mu, że obie z Lilly poszłyście już spać.
Mama nigdy by w to kłamstwo nie uwierzyła, ale tata musiał je kupić od razu, bo Michael wrócił i zameldował, że tata przeprosił za telefon o tak późnej porze (była dopiero jedenasta) i kazał powtórzyć, że pogada ze mną rano.
Super. Nie mogę się już doczekać. , Chyba wciąż wyglądałam, jakby mi się chciało rzygać, bo Michael zawołał swojego psa i kazał mu wskoczyć na łóżko, chociaż u Moscovitzów zwierzęta nie mogą wchodzić do sypialni, Pawłow wlazł mi na kolana i zaczął mnie lizać po twarzy, co robi tylko wtedy, kiedy komuś naprawdę ufa. Potem Michael usiadł, żeby oglądać filmy razem z nami i Lilly spytała go, tak z naukowej ciekawości, jakie dziewczyny Bonda podobają mu się bardziej: blondynki, które James Bond zawsze musi ratować z opresji, czy brunetki, które wiecznie do niego strzelają. Michael odpowiedział, że nie umiałby się oprzeć uzbrojonej dziewczynie, przez co zeszłyśmy na temat jego dwóch ulubionych seriali telewizyjnych:
„Xeny - wojowniczej księżniczki” i „Buffy - postrachu wampirów”.
I wtedy, nie tyle z naukowej ciekawości, co ze zwykłego wścibstwa, spytałam Michaela - gdyby przyszedł koniec świata, a on musiał na nowo zaludnić planetę, ale mógłby wybrać tylko jedną towarzyszkę życia, kogo by wybrał, Xenę czy Buffy?
Jestem strasznie dziwna, powiedział najpierw Michael, skoro coś takiego przyszło mi do głowy. Potem zdecydował się na Buffy. Wtedy Lilly zapytała mnie, kogo bym wolała, gdybym musiała wybierać między George'm Clooneyem a Harrisonem Fordem, a ja powiedziałam , że Harrisona Forda, chociaż jest taki stary, ale tego z Indiany Jonesa, a nie z Gwiezdnych Wojen, na co Lilly powiedziała, że ona wolałaby Harrisona Forda jako Jacka Ryana z filmów według powieści Toma Clancy’ego, potem Michael spytał:
- Kogo byście wolały, Harrisona Forda czy Leonardo di Caprio?
Obie zdecydowałyśmy się na Harrisona Forda, bo Leonadro di Caprio jest już taki niemodny, a wtedy znów zapytał:
- Kogo byście wolały, Harrisona Forda czy Josha Richtera?
I Lilly powiedziała, że Harrisona Forda, bo on kiedyś był stolarzem i jeśli przyszedłby koniec świata, umiałby zbudować dla niej dom, a ja powiedziałam, że Josha Richtera, bo żyłby dłużej - Harrison ma chyba sześćdziesiątkę - i mógłby więcej pomóc przy dzieciach.
Wtedy Michael zaczął wygadywać jakieś totalnie niesprawiedliwe rzeczy na Josha Richtera; na przykład, że w obliczu nuklearnej zagłady wyszedłby z niego tchórz, na co Lilly odparła, że lęk przed nieznanym jest nie najlepszą miarą potencjału czyjegoś rozwoju, z czym się zgodziłam. Wtedy Michael powiedział, że obie jesteśmy idiotki, jeśli sądzimy, że Josh Richter kiedyś zrobi coś dla nas poza tym, że odpowie na pytanie o godzinę, bo on lubi tylko takie dziewczyny, które się puszczają, jak Lana Weinberger, na co Lilly odparła, że sama by się z Joshem puściła, gdyby spełnił pewne warunki, to znaczy wykąpał się w płynie antybakteryjnym i przed stosunkiem założył trzy prezerwatywy pokryte żelem plemnikobójczym (w razie gdyby jedna miała pęknąć, a druga się zsunąć).
Potem Michael mnie spytał, czy sama puściłabym się z Joshem Richterem i musiałam się chwilę zastanowić. Utrata dziewictwa to naprawdę ważny krok i trzeba to zrobić z właściwą osobą, inaczej spieprzy ci się całe życie, jak kobietom, które przychodzą co drugi wtorek do doktora Moscovitza na grupę terapeutyczną „Po czterdziestce i wciąż sama”. No więc, po zastanowieniu powiedziałam, że puściłabym się z Joshem Richterem, ale tylko pod trzema warunkami:
1. Spotykalibyśmy się od roku.
2. Wyznałby mi dozgonną miłość.
3. Zabrałby mnie na Broadway na „Piękną i Bestię” i nie kpiłby z przestawienia.
Michael powiedział, że pierwsze dwa warunki są do przyjęcia, ale jeżeli trzeci ma świadczyć, na jakiego chłopaka czekam, zostanę dziewicą jeszcze bardzo, bardzo długo. Powiedział, że nie zna nikogo z choćby odrobiną testosteronu, kto mógłby obejrzeć „Piękną i Bestię” na Broadway bez chlustających wymiotów. Michael nie ma racji, bo tata zdecydowanie ma sporo testosteronu - przynajmniej jedno pełne jądro - i nigdy nie dostał chlustających wymiotów na Pięknej i Bestii.
Potem Lilly zapytała Michaela, kogo by wolał, gdyby musiał wybierać między mną i Laną Weinberger, a on powiedział:
- Mię, oczywiście.
Ale na pewno powiedział tak tylko dlatego, że byłam w tym samym pokoju i nie chciał sprzedawać mi disa prosto w oczy.
Ona jednak ciągnęła to dalej i chciała się dowiedzieć, czy wolałby mnie czy Madonnę, albo mnie czy Buffy - postrach wampirów (wolał mnie niż Madonnę, ale Buffy pobiła mnie na głowę).
Wtedy Lilly zapytała, kogo ja bym wolała; Michaela czy Josha Richtera, a ja udałam, że się nad tym poważnie zastanawiam i nagle, ku mojej totalnej uldze, państwo Moscovitz wrócili do domu i zaczęli na nas wrzeszczeć, bo wpuściliśmy Pawłowa do ich sypialni i jedliśmy popcorn na ich łóżku.
Potem, kiedy Lilly i ja posprzątałyśmy cały popcorn i wróciłyśmy do jej pokoju, znów mnie zapytała, kogo bym wolała; Josha Richtera czy jej brata. Musiałam powiedzieć, że Josha Richtera, bo to najseksowniejszy chłopak w całej szkole, a może nawet na całym świecie, a ja kompletnie i totalnie się w nim kocham i to nie tylko ze względu na jasne włosy, które opadają mu czasami na twarz, kiedy się pochyla i szuka czegoś w swojej szafce, ale również dlatego, że pod tą jego pozą pakersa ukrywa się wrażliwa, głęboka i życzliwa dusza. Wiem to ze sposobu w jaki powiedział mi „cześć” w Bigelows jakiś czas temu.
Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że gdyby naprawdę przyszedł koniec świata, lepiej byłoby mi z Michaelem nawet jeśli nie jest tak seksowny, bo on mnie przynajmniej rozśmiesza. Myślę, że podczas końca świata poczucie humoru mogłoby bardzo się przydać.
Poza tym, Michael bez koszulki faktycznie wygląda bardzo dobrze.
I jeśli rzeczywiście przyszedłby koniec świata, Lilly by zginęła więc nie dowiedziałaby się, że jej brat i ja się rozmnażamy!
Nie chcę, żeby Lilly kiedykolwiek dowiedziała się, co myślę o jej bracie. Pomyślałaby, że to idiotyzm.
Jeszcze większy idiotyzm niż to, że okazałam się księżniczką Genowii.
Przez całą powrotną drogę z domu Lilly martwiłam się, co mama i tata powiedzą na mój widok. Nigdy przedtem nie byłam nieposłuszna. Naprawdę, nigdy.
No dobra, raz kiedyś z Lilly, Shameeką i Ling Su poszłyśmy zobaczyć film z Christianem Slaterem, a zamiast tego trafiłyśmy na Rocky Horror Picture Show. Zapomniałam uprzedzić mamę i zadzwoniłam do niej dopiero po seansie, który skończył się gdzieś o 2. 30 w nocy, a my byłyśmy na Times Square i żadna z nas nie miała dość kasy, żeby razem starczyło choćby na jedną taksówkę. Ale to było tylko raz! I potem miałam totalną nauczkę, mama nie musiała mi nawet dawać szlabanu. Nie, żeby kiedykolwiek to robiła - to znaczy dała mi szlaban. Kto poszedłby do bankomatu po kasę na jedzenie na wynos, gdybym miała szlaban?
Ale tata to zupełnie inna historia. W sprawach dyscypliny jest totalnie sztywny. Mama mówi, że to przez Grandmére, bo kiedy był małym chłopcem, za karę zamykała go w takim naprawdę strasznym pokoju u nich w domu.
Teraz tak sobie myślę, że tata pewnie wychował się w jakimś zamku i ten straszny pokój to były prawdopodobnie lochy.
Jeeezu, nie dziwię się, że robi wszystko, co mu każe Grandmére.
No więc, kiedy tata wścieka się na mnie, wścieka się nie na żarty. Jak wtedy, kiedy nie chciałam pójść z Grandmére do kościoła. Nie będę się modlić do boga, który pozwala niszczyć lasy tropikalne, by można było zająć więcej miejsca na pastwiska dla krów, które potem przerabia się na hamburgery dla ciemnych mas, czczących ten symbol wszelkiego zła, znak McDonald'a. Tata zagroził, że jeśli nie pójdę do kościoła, przetrzepie mi tyłek, a na dodatek powiedział, że już nigdy nie pozwoli mi czytać webzinu Michaela! Do końca wakacji nie dał mi wejść na sieć. Rozwalił mi modem półtoralitrową butelką Chateauneuf du Pape.
No więc, strasznie się bałam, co zrobi kiedy wrócę od Lilly.
Próbowałam siedzieć u Moscovitzów jak najdłużej. Wyręczyłam Mayę i załadowałam zmywarkę do naczyń, bo ona zajęła się pisaniem listu do swojego kongresmana z prośbą, żeby zrobił coś dla jej syna, Manuela, którego niewinnie uwięziono dziesięć lat temu za popieranie rewolucji u nich w kraju, zabrałam Pawłowa na spacer, bo Michael musiał pójść na wykład z astrofizyki na Columbię i nawet odetkałam dysze w jacuzzi państwa Moscovitz - kurczę tata Lilly traci strasznie dużo włosów.
No i właśnie wtedy Lilly musiała wejść i oświadczyć, że pora nakręcić specjalny jednogodzinny odcinek programu, poświęcony jej stopom. Okazało się, że państwo Moscovitz wcale jeszcze nie wyszli na swoją sesję rolfingu, jak nam się wydawało. Wszystko usłyszeli i kazali mi wracać do domu, bo oni muszą poddać Lilly analizie i odkryć, czemu chce się znęcać nad prześladującym ją maniakiem seksualnym.
Na ogół jestem bardzo dobrą córką. Naprawdę. Nie palę, nie biorę narkotyków. Nie urodziłam dziecka w trakcie balu na zakończenie ósmej klasy. Jestem absolutnie godna zaufania i zazwyczaj odrabiam lekcje. Oprócz jednej żałosnej pały z przedmiotu, który nigdy w życiu do niczego mi się nie przyda, radzę sobie całkiem nieźle.
A oni nagle musieli mi zrobić ten numer z księżniczką.
W drodze do domu zdecydowałam, że jeśli tata spróbuje mnie ukarać, zadzwonię do sędzi Judy. Tata mocno by żałował, gdyby przez to musiał stanąć przed sędzią Judy. Dałaby mu popalić, bez dwóch zdań. Próba zmuszenia kogoś, żeby wbrew własnej woli był księżniczką? Sędzia Judy nie toleruje takich rzeczy.
Oczywiście, kiedy dotarłam do domu, okazało się, że wcale nie będę musiała dzwonić do sędzi Judy.
Mama nie poszła do pracowni, chociaż chodzi tam w każdą sobotę bez wyjątku. Siedziała i czekała na mój powrót, czytając stare numery „Seventeen”. Zaprenumerowała go dla mnie, zanim się zorientowała, że mam zbyt płaską klatkę piersiową, by mnie ktokolwiek zaprosił na randkę, przez co wszystkie informacje podawane w tym akurat magazynie są dla mnie kompletnie bezużyteczne.
No i był tam tata, który siedział dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj, kiedy wychodziłam z domu. Na odmianę czytał niedzielnego „Timesa”, chociaż jest jeszcze sobota, a mama i ja wyznajemy zasadę, że nie otwiera się niedzielnego dodatku przed niedzielą. Zdziwiłam się, bo nie nosił garnituru. Dzisiaj miał na sobie kaszmirowy sweter, na pewno prezent od którejś z tych jego dziewczyn, i sztruksy.
Kiedy weszłam, bardzo starannie poskładał gazetę, odłożył ją i rzucił mi długie, znaczące spojrzenie, jak kapitan Picard, zanim zacznie marudzić Rykerowi na temat Pierwszej Dyrektywy. Potem odezwał się:
- Musimy porozmawiać.
Natychmiast wtrąciłam się, że przecież powiedziałam, dokąd idę. Że po prostu potrzebowałam trochę czasu dla siebie i chciałam sobie pewne sprawy przemyśleć, i że byłam podwójnie ostrożna, nie jechałam metrem, ani nic, ale tata przerwał mi jednym słowem.
- Wiem.
Tylko tyle: „wiem”. Poddał się kompletnie bez walki. Mój tata.
Spojrzałam na mamę, chcąc zorientować się, czy zauważyła, że zwariował. I wtedy ona zrobił coś jeszcze bardziej niesamowitego. Odłożyła magazyn, uściskała mnie i powiedziała:
- Słonko, strasznie cię przepraszamy.
Halo? To moi rodzicie? A może w czasie mojej nieobecności byli tu łowcy ciał i podmienili ich na roboty? Bo tylko w ten sposób mogłam wytłumaczyć to, że okazali tyle rozsądku. A potem tata powiedział:
- Mia, rozumiemy, że znalazłaś się w ogromnym stresie. Chcemy, żebyś wiedziała, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ta zmiana jak najmniej się na tobie odbiła.
Potem tata zapytał mnie, czy wiem, co to jest ugoda. Powiedziałam, że wiem, przecież nie jestem już w trzeciej klasie, a on wziął kartkę papieru i na nim spisaliśmy wspólnie coś, co mama nazywa Ugodą Thermopolis - Renaldo. Idzie to tak:
Ja niżej podpisany Artur Krzysztof Filip Gerard Grimaldi Renaldo, wyrażam zgodę, aby moja jedyna córka i spadkobierczyni, Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo, bez przeszkód ukończyła edukację na poziomie szkoły średniej w Męskim Liceum imienia Alberta Einsteina (szkole koedukacyjnej od circa 1975 roku), wyłączając Święta Bożego Narodzenia oraz letnie wakacje, które bez zastrzeżeń będzie spędzać w pałacu Genowii.
Zapytałam, czy to oznacza koniec wakacji w Miragnac, a on potwierdził.
Aż trudno mi było uwierzyć. Gwiazdki i wakacje bez Grandmére? To tak, jakby iść do dentysty, ale zamiast plombowania zębów poczytać sobie tylko „Teen People” i łyknąć mnóstwo gazu rozweselającego! Byłam taka szczęśliwa, że z miejsca tatę uściskałam. Niestety, okazało się, że ugoda ma jeszcze jeden paragraf:
Ja, niżej podpisana Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo, będę wypełniać obowiązki spadkobierczyni Artura Krzysztofa Gerarda Grimaldi Renaldo, księcia Genowii i wyrażam zgodę na wszystko, co obejmuje rola spadkobierczyni, włącznie, ale nie wyłącznie, z objęciem tronu po śmierci wyżej wymienionego i udziałem w oficjalnych uroczystościach, podczas których obecność wyżej wymienionej następczyni tronu uznaje się za konieczną.
Wszystko to brzmiało dla mnie całkiem nieźle, poza ostatnią częścią. Oficjalne uroczystości? O co tu chodzi?
Tata nagle zaczął się strasznie wykręcać:
- Och, wiesz. Uczestnictwo w pogrzebach światowych przywódców, otwieranie balów, tego typu sprawy.
Pogrzeby? Bale? A gdzie się podziało rozbijanie butelek szampana o burty transatlantyków, uczęszczanie na hollywoodzkie premiery i tak dalej?
- No cóż - powiedział tata. - Hollywoodzkie premiery są mocno przereklamowane. flesze strzelają ci w twarz i tyle. Okropnie niemiłe.
No dobra, ale pogrzeby? Bale? Nawet nie wiem, jak używać konturówki do ust, a co dopiero składać dworski ukłon...
- O, to nie problem - powiedział tata, zakładając skuwkę na pióro. - Grandmére się tym zajmie.
Tak, akurat! Co ona ma tu do gadania? Jest we Francji! Ha, ha, ha!
Sama ledwie potrafię uwierzyć, że taki ze mnie nieudacznik. Sobota wieczór, a ja siedzę sama z tatą!
Właściwie próbował mnie namówić, żebyśmy poszli na Piękną i Bestię. chyba było mu mnie żal, że nie mam żadnej randki!
Wreszcie musiałam powiedzieć:
- Słuchaj tato. Nie jestem już dzieckiem. Nawet książę Genowii nie dostanie w sobotę biletów na Broadway na minutę przed przedstawieniem.
Tata po prostu czuł się pominięty, bo mama wybrała się na kolejną randkę z panem Gianinim. Chciała ją odwołać ze względu na wstrząs, który w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin obrócił mi życie do góry nogami, ale ja się totalnie uparłam, żeby poszła. Widziałam, jak w towarzystwie taty z każdą chwilą coraz mocniej zaciska usta. Mama zaciska usta tylko wtedy, kiedy próbuje czegoś nie powiedzieć i myślę, że chciała powiedzieć tacie coś w rodzaju” „Wynoś się! Wracaj do hotelu! Płacisz sześćset dolarów za noc za swój apartament! Dlaczego tam nie posiedzisz? ”.
Tata doprowadza mamę do szału, bo zawsze szpera po kątach, wyławia wycinki bankowe z wielkiej misy do sałaty, do której mama wrzuca całą nasza pocztę i próbuje jej tłumaczyć, ile odsetek oszczędziłaby, gdyby tylko przeniosła pieniądze z rachunku oszczędnościowego na konto Indywidualnego Planu Emerytalnego Rotha.
Więc chociaż mama uważała, że powinna zostać w domu, wiedziałam, że jeśli zostanie, po prostu wybuchnie. Powiedziałam więc: idź, idź koniecznie, a my z tatą podyskutujemy sobie o rządzeniu małym księstwem w dzisiejszych warunkach ekonomicznych. Ale kiedy mama pokazała się nam w wyjściowym stroju, to znaczy w totalnie seksownej czarnej minisukience z Victoria's Secret (mama nienawidzi zakupów, więc wszystkie ubrania wybiera z katalogów, kiedy moczy się w wannie po całym dniu malowania), tata zakrztusił się kostką lodu. Podejrzewam, że nigdy przedtem nie widział mamy w mini - kiedy chodzili ze sobą na studiach, wiecznie nosiła ogrodniczki, jak ja - bo dopił szkocką z wodą sodową jednym haustem, a potem powiedział:
- Masz zamiar w tym wyjść? Na co mama spytała:
- A coś nie tak?
I niespokojnie przejrzała się w lustrze.
Wyglądała naprawdę fantastycznie; w gruncie rzeczy znacznie lepiej niż zwykle i pewnie właśnie o to mu chodziło. No bo, może to dziwnie zabrzmi, ale mama, kiedy już zechce, potrafi się zrobić na totalną laskę. Mogę tylko pomarzyć sobie, że kiedyś będę taka ładna jak ona. Ona nie ma fryzury w kształcie znaku drogi podporządkowanej ani płaskiej klatki piersiowej czy stóp w rozmiarze czterdzieści jeden. Jest naprawdę świetna, tak świetna, jak tylko może być czyjaś matka.
Potem odezwał się brzęczyk domofonu i mama wybiegła, bo nie chciała, żeby pan Gianini wszedł na górę i natknął się na jej byłego, księcia Genowii. Zrozumiałe, bo tata wciąż jeszcze kaszlał i wyglądał trochę śmiesznie; łysy facet o czerwonej twarzy, w kaszmirowym swetrze, który próbuje wypluć własne płuca. W każdym razie ja na jej miejscu, gdybym musiała przyznać, że kiedykolwiek uprawiałam z nim seks, poczułabym się głupio.
No i dla mnie też lepiej, że nie wpuściła pana Gianiniego na górę, bo nie chciałam, żeby przy rodzicach spytał mnie, czemu w piątek nie przyszłam do niego na powtórkę.
Kiedy już poszli, próbowałam pokazać tacie, że o wiele lepiej nadaję się do życia w Manhattanie niż w Genowii; zamówiłam dla nas naprawdę super jedzenie. Wzięłam sałatkę caprese, ravioli z grzybami i pizzę margherita, wszystko razem poniżej dwudziestu dolarów, ale słowo daję, w ogóle tacie nie zaimponowałam. Nalał sobie tylko jeszcze jedną szkocką z wodą sodową i włączył telewizor. . Nawet nie zauważył, kiedy Gruby Louie usiadł obok niego. Zaczął go głaskać jakby nigdy nic. I tata twierdzi, że ma uczulenie na koty.
Na domiar wszystkiego, wcale nie chciał rozmawiać o Genowii, tylko oglądał sport. Mówię serio. Sport. Mamy siedemdziesiąt siedem kanałów, a on chciał oglądać tylko te, na których mężczyźni w jednakowych koszulkach uganiali się za małą piłką.
Zapomnijcie o maratonie filmów o Brudnym Harrym. Zapomnijcie o wideokomiksach. Włączył kanał sportowy i wpatrzył się w ekran, a kiedy powiedziałam, że mama i ja w sobotę wieczór zwykle oglądamy to, co akurat leci na HBO, tylko przygłośnił telewizor!
Niepoważny człowiek.
Myślicie że to wszystko? Trzeba go było zobaczyć, kiedy przyjechało jedzenie. Kazał Larsowi obszukać dostawcę, zanim go wpuści na górę!
Nie do wiary! Musiałam dać Antonio całego dolara górką, żeby mu wynagrodzić tę zniewagę. Potem tata usiadł i jadł bez słowa, a po kolejnej szkockiej z wodą sodową zasnął sobie na kanapie z Grubym Louie na kolanach!
Zdaje się, że kiedy ma tytuł księcia i raka jądra, naprawdę zaczyna myśleć, że należą mu się szczególne względy. Bo jeszcze, nie daj Boże, z rozpędu poświęciłby trochę uwagi swojej jedynej córce i następczyni tronu.
Więc znów siedzę sama w domu w sobotni wieczór. Prawdę mówiąc, właściwie zawsze jestem w domu w sobotni wieczór, chyba że idę do Lilly. Czemu jestem tak mało lubiana? Wiem przecież, że wyglądam jak dziwadło i tak dalej, ale naprawdę staram się być miła. Serio.
Wyobrażam sobie, że ludzie będą mnie po prostu cenić jako człowieka i zapraszać na imprezy dlatego, że lubią moje towarzystwo! To nie moja wina, że mi włosy tak dziwnie sterczą; ani trochę bardziej niż Lilly jest winna że ma taką rozklapciałą twarz.
Z milion razy próbowałam dodzwonić się do Lilly, ale jej numer był zajęty, co znaczy, że Michael prawdopodobnie siedział w domu i pracował nad swoim webzinem. Państwo Moscovitz starają się o drugą linię, żeby ludzie, którzy do nich dzwonią mogli się od czasu do czasu połączyć, ale firma telekomunikacyjna powiedziała, im, że nie mają już wolnych numerów zaczynających się od 212. Mama Lilly mówi, że nie życzy sobie dwóch linii o różnych kodach dzielnicowych w jednym mieszkaniu, i że jeżeli jej nie dadzą numeru 212, kupi sobie pager.
Poza tym przyszłej jesieni Michael wyjedzie na uniwersytet i problem sam się rozwiąże.
Naprawdę chciałam pogadać z Lilly. Nic jej nie mówiłam, że jestem księżniczką i nigdy jej tego nie zamierzam mówić, ale czasami, nawet jeśli nie tłumaczę, co mi właściwie doskwiera, po rozmowie z nią czuję się lepiej. Może po prostu wystarczy wiedzieć, że jakaś moja rówieśniczka też tkwi w domu w sobotni wieczór. Bo większość dziewczyn z naszej klasy umawia się już na randki. Nawet Shameeka zaczęła na nie chodzić. Jest teraz dość popularna, bo przez lato urósł jej biust. Co prawda o dziesiątej ma godzinę policyjną, nawet w weekendy i musi przedstawiać rodzicom chłopaka, z którym się umówiła, a ten chłopak musi przedstawić dokładny plan: dokąd idą i co będą robić.
I jeszcze dostarczyć dokumenty tożsamości ze zdjęciem, z których pan Taylor robi kserokopię, zanim pozwoli Shameece wyjść z tym chłopakiem z domu.
Mimo wszystko, wychodzi na randki. Ktoś się z nią umawia. Ze mną nikt nigdy się nie umówił.
Strasznie się nudziłam, patrząc jak tata chrapie, chociaż trochę to było śmieszne, bo Gruby Louie spoglądał na niego z wyraźną złością za każdym razem, kiedy tata brał oddech. Obejrzałam już wszystkie filmy o Brudnym Harrym i nie miałam co więcej oglądać. Zdecydowałam się poszukać Michaela w Internecie i powiedzieć mu, że naprawdę muszę pogadać z Lilly, więc żeby łaskawie zwolnił linię i dał mi się do niej odezwać.
CracKing: CZEGO CHCESZ, THERMOPOLIS?
GrLouie: CHCĘ POGADAĆ Z LILLY. PROSZĘ, WYJDŹ Z SIECI, ŻEBYM MOGŁA SIĘ DODZWONIĆ.
CracKing: O CZYM CHCESZ Z NIĄ GADAĆ?
GrLouie: NIE TWOJA SPRAWA, TYLKO ZWOLNIJ LINIĘ, PROSZĘ. NIE MOŻESZ KŁAŚĆ ŁAPY NA WSZYSTKICH ŚRODKACH ŁĄCZNOŚCI Z WASZYM DOMEM. TO NIE FAIR.
CracKing: NIKT NIE OBIECYWAŁ, ŻE ŻYCIE BĘDZIE FAIR, THERMOPOLIS. A TAK W OGÓLE, DLACZEGO SIEDZISZ W DOMU? CO SIĘ STAŁO? KRÓLEWICZ Z BAJKI NIE ZADZWONIŁ?
GrLouie: JAKI KRÓLEWICZ?
CracKing: NO WIESZ, TEN TWÓJ WYBRANEK NA CAŁE ŻYCIE NA WYPADEK NUKLEARNEJ ZAGŁADY, JOSH RICHTER.
Lilly mu powiedziała! Nie mogę uwierzyć, że to zrobiła! Zabiję ją.
GrLouie: MÓGŁBYŚ WRESZCIE WYLEŹĆ Z SIECI I DAĆ MI SIĘ DODZWONIĆ DO LILLY????
CracKing: CO CI JEST THERMOPOLIS? DOTKNAŁEM CZUŁEJ STRUNY?
Wylogowałam się. On czasem jest okropnym dupkiem.
No i jakieś pięć minut potem telefon się odezwał. Dzwoniła Lilly. Więc chociaż Michael to dupek, kiedy chce, potrafi zachować się jak całkiem miły dupek.
Lilly bardzo narzekała, że rodzice odbierają jej wolność słowa, którą gwarantuje Pierwsza Poprawka, bo nie pozwalają jej nakręcić odcinka na temat stóp. Ma zamiar zadzwonić do biura rzecznika praw obywatelskich, jak tylko w poniedziałek rano je otworzą. Bez finansowej pomocy rodziców, obecnie wycofanej, „Lilly nazywa rzeczy po imieniu” zejdzie z anteny. Program kosztuje ją około dwustu dolarów za odcinek, jeśli policzyć koszt kaset video i całą resztę. Kablówka ogólnego dostępu dostępna jest tylko dla ludzi z kasą. Lilly była bardzo przygnębiona. Odechciało mi się wrzeszczeć na nią za to, że powiedziała Michaelowi, że wolę Josha. Zresztą, jak się nad tym teraz zastanawiam, chyba dobrze się stało.
Moje życie jest poplątaną siecią kłamstw.
Wręcz nie chce mi się wierzyć, że pan Gianini jej powiedział. Nie chce mi się wierzyć, że powiedział mojej matce, że zerwałam się w piątek z tej jego głupiej powtórki!!!!
Czy ja tu nie mam żadnych praw? Nie mogę zerwać się z jednej powtórki, żeby chłopak mamy od razu na mnie nie doniósł?
Czy moje życie nie jest już wystarczająco paskudne? Jestem brzydka, a na dodatek mam zostać księżniczką. Czy do tego wszystkiego mój nauczyciel algebry musi meldować o moich ruchach?
Serdecznie dziękuję, panie Gianini. Dzięki panu całą niedzielę musiałam siedzieć z obłąkanym ojcem, który wbijał mi do głowy wzór równania kwadratowego, wciąż tarł łysinę i wrzeszczał z rozpaczy, kiedy odkrył, że nie wiem , jak mnożyć ułamki.
Chciałabym uprzejmie przypomnieć, że sobotę i niedzielę mam mieć wolne od szkoły!
Do tego, pan Gianini musiał się wyrwać i powiedzieć mamie, że jutro będzie niezapowiedziany test. Bo kurczę, rozumiem - postąpił ładnie, i tak dalej, dał mi fory, ale przecież o to właśnie chodzi, że przed testem nie powinno się uczyć. Cała rzecz w sprawdzeniu, ile naprawdę zapamiętałaś.
Z drugiej strony, skoro najwyraźniej z matematyki nie zapamiętałam nic od drugiej klasy podstawówki, chyba nie mogę winić taty, że tak się wściekał. Powiedział, że jeśli nie zaliczę algebry, zmusi mnie, żebym poszła na kurs wakacyjny. Wtedy powiedziałam, że kurs wakacyjny mnie nie dotyczy, skoro i tak już się zgodziłam spędzić całe lato w Genowii.
Na co on odparł, że będę musiała chodzić na kurs wakacyjny w Genowii!!
No nie wiem. To znaczy - znam dzieciaki, które chodziły do szkoły w Genowii i nie wiedziały nawet, co to jest oś liczbowa. W dodatku oni mierzą wszystko w kilogramach i centymetrach. Przecież system metryczny to totalny przeżytek!
Na wszelki wypadek nie będę ryzykować. Cały wzór równania kwadratowego zapisałam na białej podeszwie adidasa. Tam gdzie guma zachodzi na bok buta, między piętą a palcami. Jutro je założę, skrzyżuję nogi i zerknę sobie, jeżeli utknę.
Nie spałam całą noc i martwiłam się, że mnie złapią na ściąganiu. Co będzie jeśli ktoś zobaczy, że wzory równania kwadratowego napisałam na bucie? Wyrzucą mnie ze szkoły? Nie chcę, żeby mnie wyrzucili! Bo chociaż w liceum imienia Alberta Einsteina wszyscy uważają mnie za dziwadło, chyba zaczęłam się do tego przyzwyczajać. Nie chcę zaczynać wszystkiego od nowa w nowej szkole. Do końca swojej licealnej kariery musiałabym chodzić z piętnem oszustki!
A co ze studiami? Jeśli w moich papierach napiszą, że ściągałam, mogę nie dostać się na studia.
Nie to, żebym chciała iść na studia. Ale co z Greenpeace? Jestem pewna, że do Greenpeace nie biorą oszustów. O Boże co ja teraz zrobię???
Próbowałam zmyć wzór równania z adidasa, ale nie chce zejść! Napisałam go niezmywalnym atramentem, czy co? Co będzie, jeśli tata się dowie?
Czy ludziom w Genowii wciąż ucina się głowy?
Zdecydowałam się założyć martensy i po drodze do szkoły wyrzucić adidasy - a potem pękło mi sznurowadło! Nie mam innych butów, bo wszystkie mają rozmiar czterdzieści, a moje stopy urosły w zeszłym miesiącu o cały numer! Mokasyny ledwie mogę wcisnąć na nogi, a z chodaków wystają mi pięty. Nie mam wyboru, muszę założyć adidasy!
Na pewno mnie złapią. Po prostu to czuję
W samochodzie, w drodze do szkoły, zdałam sobie sprawę że mogłam wyciągnąć sznurowadła z adidasów i przełożyć do martensów. Jestem okropnie głupia.
Lilly chce wiedzieć, jak długo jeszcze mój tata zostanie w mieście. Nie lubi podwożenia do szkoły. Woli jeździć metrem, bo twierdzi, że może wtedy podciągnąć się w hiszpańskim, czytając afisze o higienie dla latynoskich imigrantów. Powiedziałam, że nie wiem, jak długo tata zostanie w mieście, ale mam przeczucie, że już nigdy nie pozwolą mi jeździć samej metrem.
Lilly stwierdziła, że mój tata, przejęty swoją bezpłodnością posuwa się za daleko. To, że już żadna kobieta nie stanie się przez niego embarrazada, jeszcze nie usprawiedliwia nadopiekuńczości. Zauważyłam, że Lars za kierownicą chyba śmiał się do siebie. Mam nadzieję, że nie mówi po hiszpańsku. Zawstydziłam się.
W każdym razie, ciągnęła Lilly, powinnam zająć stanowisko w tej sprawie, zanim zrobi się gorzej, bo ona widzi, że już zaczyna się na mnie odbijać; jestem apatyczna i oczy mam podkrążone.
Jasne, że jestem apatyczna! Od trzeciej rano nie spałam i myłam buty! Poszłam do łazienki dla dziewczyn i znów próbowałam je domyć. Lana Weinberger weszła, kiedy byłam w środku. Zobaczyła, że czyszczę buty i przewróciła oczami. Potem zaczęła czesać te swoje blond włosy i gapić się na siebie w lustrze. Nieomal spodziewałam się, że podejdzie i pocałuje własne odbicie, taka jest w sobie zakochana.
Wzór równania na moim adidasie jest zamazany, ale wciąż da się odczytać. Nie spojrzę na niego w czasie testu, przysięgam.
Przyznaję się. Spojrzałam.
Na niewiele mi się to zdało. Po zebraniu kartek, pan Gianini rozwiązał zadania na tablicy. Wszystkie bez wyjątku zrobiłam źle.
NAWET NIE UMIEM PORZĄDNIE OSZUKIWAĆ!!!
Jestem chyba najbardziej żałosną istotą ludzką na tej planecie.
Wielomiany wartość: zmienne pomnożone przez współczynnik stopień wielomianu= stopień wykładnika o najwyższym stopniu
Kogo to obchodzi??? Naprawdę, kogo właściwie obchodzą wielomiany? To znaczy, oprócz takich ludzi jak Michael Moscovitz i pan Gianini. Czy jest taki ktoś? Chociaż jedna osoba?
Kiedy w końcu zadzwonił dzwonek, pan Gianini powiedział:
- Mia, czy dzisiaj będę miał przyjemność zobaczyć cię po południu na powtórce?
Potwierdziłam, ale tak cicho, że tylko on usłyszał. Dlaczego właściwie ja? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Jakbym nie miała dość zmartwień.
Zawalam algebrę, mama umawia się z nauczycielem i jestem księżniczką Genowii.
Z czegoś po prostu muszę zrezygnować.
ODA DO ALGEBRY
Zagonieni do tej obskurnej klasy
umieramy jak ślepe ćmy
zamknięci w pustce
świetlówek i metalowych biurek.
Dziesięć minut do dzwonka.
Jaki jest pożytek z wzoru równania kwadratowego w naszej codzienności?
Czy pomoże nam odkryć sekrety serc naszych ukochanych?
Pięć minut do dzwonka. Srogi nauczycielu algebry, kiedy nas wypuścisz?
PRACA DOMOWA
Algebra: zadania 17 - 30 z rozdanego zestawu
Angielski: propozycja tematu
Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 7
RZ: nic
Francuski: wyrażenia z huit, ćw. A str. 31
Biologia: zestaw pytań
Nie.
Ona tu jest.
Nie dosłownie tutaj, ale w tym kraju. W tym mieście. Prawdę mówiąc, zaledwie jakieś pięćdziesiąt siedem przecznic stąd. Zatrzymała się w Plaza, z tatą. Dzięki Bogu. W ten sposób będę musiała ją widywać tylko po szkole i w weekendy. Gdyby mieszkała u nas, chyba bym nie wyrobiła.
Okropnie wygląda z samego rana. Na noc zakłada przedziwne, wymyślne negliże, z dużymi wstawkami z koronki, przez które wszystko widać. No, wiecie co. Rzeczy, których wolałoby się nie oglądać. Poza tym, chociaż zmywa na noc makijaż, kreski na powiekach zostają, bo w latach osiemdziesiątych, kiedy dostała lekkiego bzika po śmierci księżnej Grace (tak mówi mama), dała je sobie wytatuować. Z samego rana wygląda to dość niesamowicie: mała starsza pani w koronkowej nocnej koszuli, z szerokimi czarnymi kreskami wokół oczu.
Można się przerazić, bardziej niż Freddiego Krugera i Jasona razem wziętych.
Nic dziwnego, że Grandpére umarł na zawał we własnym łóżku. Pewnie któregoś ranka obrócił się na drugi bok i dobrze przyjrzał własnej żonie.
Trzeba ostrzec prezydenta, że przyjechała. Mówię serio, powinien to wiedzieć. Bo jeśli ktoś rozpocznie trzecią wojnę światową to na pewno będzie to moja babcia, Kiedy ostatnim razem widziałam Grandmére, wydawała przyjęcie i podała pasztet z gęsich wątróbek wszystkim gościom oprócz jednej kobiety. Kazała Marie, swojej kucharce, żeby na przystawkę podano tej pani pusty talerz. Spróbowałam oddać jej swoją porcję, bo myślałam, że po prostu nie starczyło dla wszystkich - a poza tym, nie jem niczego, co kiedyś żyło - i wtedy babcia rzuciła:
- Amelio!
Powiedziała to tak głośno, że się przestraszyłam i upuściłam plaster pasztetu na podłogę. Ten okropny miniaturowy pudel babci porwał go z parkietu, zanim zdążyłam się ruszyć.
Dopiero później, kiedy goście wyszli i zapytałam, czemu nie chciała podać tamtej pani pasztetu z gęsich wątróbek, Grandmére wyjaśniła, że ona ma nieślubne dziecko.
Grandmére, chciałabym zauważyć, że twój własny syn ma nieślubne dziecko! To znaczy mnie Mię, twoją wnuczkę!
Ale kiedy to powiedziałam, Grandmére tylko krzyknęła na służącą, żeby podała jej jeszcze jednego drinka. Widocznie nie ma nic złego w tym, że książę ma nieślubne dziecko, ale jeśli jesteś zwyczajnym człowiekiem, nie licz na pasztet z gęsich wątróbek.
O, nie! Co będzie, jeśli Grandmére przyjdzie na nasz strych? Nigdy go jeszcze nie widziała. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek zapuściła się poniżej Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy. Nie spodoba jej się w Village, wiem to z góry. W naszej okolicy ludzie tej samej płci całują się na ulicy i trzymają za ręce. Co zrobi w czasie gejowskiej parady, kiedy wszyscy się całują, trzymają za ręce i krzyczą: „Jesteśmy tutaj! Jesteśmy pedałami!
Przełam uprzedzenia! ”? Grandmére nie przełamie uprzedzeń. Prędzej dostanie ataku serca. Ona nie toleruje przekłutych uszu, a co dopiero innych części ciała.
Poza tym, tutaj w restauracjach nie wolno palić, A Grandmére pali przez cały czas, nawet w łóżku. To dlatego Grandpére zainstalował w każdym pokoju w Miragnac te dziwne przenośne maski tlenowe, a pod chateau kazał wykopać tunel, którym moglibyśmy uciec, gdyby Grandmére zasnęła z papierosem w ustach u wywołała pożar.
W dodatku Grandmére nienawidzi kotów. Twierdzi, że skaczą na śpiące dzieci i wysysają im oddech. , Co powie, kiedy zobaczy Grubego Louie?
On zawsze ze mną śpi. Jeśli kiedyś skoczyłby mi na twarz, zabiłby mnie. Waży ponad dwanaście kilo i to przed zjedzeniem porannej Fancy Feast.
A możecie sobie wyobrazić co powie, kiedy zobaczy kolekcję drewnianych posążków bogiń płodności mojej mamy?
Dlaczego przyjechała akurat teraz? Wszystko mi zepsuje. W żaden sposób nie dam rady utrzymać tajemnicy, kiedy ona będzie w pobliżu.
Dlaczego? Dlaczego?? DLACZEGO???
Już wiem, dlaczego.
Ma mnie nauczyć, jak być księżniczką.
Jestem w takim szoku, że nie mogę pisać. Reszta potem.
Lekcje etykiety.
Serio. Mam codziennie po powtórce z algebry chodzić do babci do hotelu Plaza i uczyć się, jak być księżniczką.
Jeśli Bóg istnieje, jak mógł do tego dopuścić?
Ludzie przecież zawsze powtarzają, że Bóg nie doświadczy cię ponad twoją wytrzymałość, a mówiąc wprost - ja więcej po prostu nie zniosę. To za dużo! Nie dam rady codziennie po powtórce z algebry chodzić na lekcje etykiety. Nie do Grandmére. Poważnie rozważam ucieczkę z domu.
Tata mówi, że nie mam wyboru. Wczoraj kiedy wyszłam z apartamentu Grandmére w Plaza, poszłam do niego. Zapukałam do drzwi, a kiedy otworzył, wparowałam do środka i powiedziałam, że w to nie wchodzę.
Nie ma mowy. Nikt mnie nie uprzedzał o szkoleniu na księżniczkę.
A co on na to? Powiedział, że podpisałam ugodę, więc sama się do tego zobowiązałam, bo szkolenie na księżniczkę mieści się w zakresie obowiązków jego spadkobierczyni.
Wtedy powiedziałam, że po prostu trzeba wprowadzić poprawki do ugody, bo żadna siła mnie nie zmusi, żebym codziennie po szkole chodziła do Grandmére na to szkolenie.
Tata nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Powiedział, że jest spóźniony i wolałby wrócić do tej sprawy kiedy indziej. I kiedy tak stałam, tłumacząc mu, że to niesprawiedliwe, do środka weszła taka jedna reporterka z sieci ABC. Pewnie umówiła się z nim na wywiad, chociaż dziwna rzecz, widziałam już jej programy i zazwyczaj nie wkłada czarnej koktajlowej sukienki bez rękawów, kiedy przeprowadza wywiad z prezydentem czy kimś takim.
Dziś wieczorem będę musiała przyjrzeć się dobrze naszej ugodzie. Nie przypominam sobie, żeby było w niej coś o lekcjach etykiety.
A oto jak poszła mi pierwsza „lekcja”, wczoraj po szkole:
Najpierw portier w ogóle nie chciał mnie wpuścić (jak zwykle). Potem zauważył Larsa, który ma ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waży chyba ze sto pięćdziesiąt kilo. Poza tym Larsowi na wysokości kieszeni tworzy się jakieś takie wybrzuszenie. Dopiero teraz zorientowałam się, że ma tam rewolwer, a nie jak kiedyś sądziłam kikut trzeciej ręki. Za bardzo się krepowałam, żeby go wcześniej o to wypytywać. Nie chciałam mu przypominać, że kiedy dorastał w Amsterdamie, czy skąd tam pochodzi, na pewno strasznie mu dokuczano. Dobrze wiem, co to znaczy być dziwadłem; takich wspomnień lepiej nie wywlekać na światło dzienne.
To jest jednak rewolwer. Portier strasznie się zdenerwował i zadzwonił po konsjerża. Dzięki Bogu konsjerż poznał Larsa, który przecież mieszka w jednym z pokoi apartamentu taty. Konsjerż sam mnie zaprowadził na górę do apartamentu Grandmére na ostatnim piętrze. Opowiem wam o tym apartamencie - jest bardzo luksusowy. A ja uważałam, że nic się nie może równać z damską toaletą w Plaza... Gdzie tamtej toalecie do apartamentu na ostatnim piętrze!
Po pierwsze, jest cały różowy. Różowe ściany, różowy dywan, różowe zasłony, różowe meble. Wszędzie pełno było różowych róż, z portretów na ścianach zaglądały pasterki o różowych policzkach i tak dalej.
Kiedy już myślałam, że zniknę wśród tych wszystkich różowości, weszła Grandmére, ubrana w purpurę, od jedwabnego turbanu w dół do pantofli z klamerkami ze sztucznych diamentów.
Przynajmniej wydawało mi się, że to sztuczne diamenty.
Grandmére zawsze ubiera się na purpurowo. Lilly mówi, że ludzie, którzy noszą purpurę, zazwyczaj cierpią na zaburzenia osobowości, ponieważ mają złudzenia wielkości Tradycyjnie, purpurę zawsze nosiła tylko arystokracja, bo przez setki lat pospólstwu nie wolno było farbować ubrań w indygo, więc nie mogli niczego zabarwić na fioletowo.
Oczywiście, Lilly nie wie, że moja babcia JEST arystokratką. Choć więc Grandmére wyraźnie cierpi na złudzenia, to nie dlatego, że w WYOBRAŹNI jest arystokratką, ale dlatego że FAKTYCZNIE nią jest.
Grandmére weszła z tarasu do środka i natychmiast zapytała:
- Co masz napisane na bucie?
Nie musiałam się jednak obawiać , że Grandmére przyłapie mnie na oszustwie, bo od razu przeszła do reszty zastrzeżeń.
- Dlaczego nosisz sportowe buty do spódnicy? To mają być czyste rajstopy? Dlaczego się garbisz? Coś ty zrobiła z włosami? Znów obgryzałaś paznokcie, Amelio? Przecież się umówiłyśmy że zarzucisz ten paskudny zwyczaj. Mój Boże, czy ty nigdy nie przestaniesz rosnąć?
Uparłaś się przerosnąć ojca?
Tylko brzmiało to jeszcze gorzej, bo mówiła po francusku.
I wtedy, jakbym już nie miała dosyć, dodała głosem ochrypłym od papierosów:
- Nie pocałujesz swojej Grandmére na powitanie?
No więc podeszłam do niej, pochyliłam się (babcia jest chyba z trzydzieści centymetrów niższa ode mnie), pocałowałam ją w policzek (bardzo gładki, bo co wieczór, zanim pójdzie do łóżka, naciera twarz wazeliną) i już się zaczęłam odsuwać, ale złapała mnie i mówi:
- Pfeh! Zapomniałaś, czego cię uczyłam?
I zmusiła, żebym ją pocałowała także w drugi policzek, bo w Europie ( i w SoHo) tak się trzeba witać z ludźmi.
Kiedy pochyliłam się i pocałowałam Grandmére w drugi policzek, zauważyłam, że zza spódnicy wygląda Rommel.
Rommel to piętnastoletni miniaturowy pudel Grandmére. Rozumem i wyglądem przypomina iguanę, ale nie jest taki mądry. Cały czas się trzęsie i musi nosić wełniany żakiecik w tym samym kolorze, co suknia
Grandmére. Rommel nikomu poza Grandmére nie pozwala się dotykać, ale nawet kiedy ona go głaszcze, też przewraca oczami, jakby był na torturach.
Gdyby Noe kiedyś w przeszłości zobaczył Rommla, na pewno zmieniłby zdanie i nie zabrałby na arkę po parze wszystkich bożych stworzeń.
- No dobrze - powiedziała Grandmére, kiedy uznała, że już wystarczająco czule się przywitałyśmy. - Wyjaśnimy coś sobie od razu. Ojciec powiedział ci, że jesteś księżniczką Genowii, a ty zaraz w płacz. Dlaczego?
Nagle poczułam się strasznie zmęczona. Musiałam usiąść na jednym z różowych, miękkich foteli, zanim upadnę. - Grandmére - jęknęłam po angielsku. - Nie chcę być księżniczką. Chcę być sobą. po prostu Mią.
Grandmére odparła:
- Nie mów do mnie po angielsku. To wulgarne. Kiedy ze mną rozmawiasz, mów po francusku. Usiądź prosto w fotelu. Nie przewieszaj nóg przez oparcie. I nie nazywasz się Mia. Nazywasz się Amelia. A dokładniej, Amelia Mignonette Grimaldi Renaldo.
- Zapomniałaś o Thermopolis - stwierdziłam, a babcia rzuciła mi gniewne spojrzenie. W tym ma wprawę.
- Nie. - odparła. - Nie zapomniałam.
Potem usiadła na drugim miękkim fotelu i dodała:
- Chcesz mi powiedzieć, że nie zamierzasz objąć należnego ci miejsca na tronie?
Boże, miałam totalnie dość.
- Grandmére, wiesz równie dobrze jak ja, że nie nadaję się na księżniczkę, prawda? Więc po co marnujemy czas?
Grandmére spojrzała na mnie spod swoich identycznych tatuaży na powiekach. Widziałam, że ma ochotę mnie zabić i tylko nie wie, jak ustrzec się krwawych plam na różowym dywanie.
- Jesteś następczynią tronu Genowii. - powiedziała okropnie poważnym tonem. - I wstąpisz na tron po śmierci mojego syna. To wszystko. Nie ma innego wyjścia. o, kurczę.
- Dobra, wszystko mi jedno, babciu. , Posłuchaj, mam dużo zadane do domu. Dużo czasu nam zajmie ta etykieta?
Grandmére przyjrzała mi się.
- Tyle, ile trzeba. - powiedziała. - Nie zawaham się poświęcić własnego czasu. - ani siebie samej - dla dobra mojego kraju.
Rany! Zaczęła uderzać w strasznie patriotyczną nutę.
- Hm - powiedziałam. - Dobrze.
Przez chwilę gapiłam się na Grandmére, a ona gapiła się na mnie. Rommel położył się na dywanie między naszymi fotelami; zrobił to bardzo powoli, jakby jego łapki mogły się załamać pod ciężarem całego kilograma. Grandmére przerwała milczenie słowami:
- Zaczniemy jutro. Będziesz przychodziła do mnie prosto ze szkoły.
- Hm, babciu. Ni mogę przychodzić prosto ze szkoły, bo zawaliłam algebrę. Codziennie po lekcjach muszę chodzić na powtórkę.
- No to po powtórce. Żadnych wykrętów. Przyniesiesz ze sobą listę dziesięciu kobiet, które podziwiasz najbardziej, z uzasadnieniem. To wszystko.
Szczęka mi opadła. Praca domowa? Będzie mi zadawała prace domowe? Nikt mnie o tym nie uprzedzał!
- I zamknij usta - warknęła. - To brak kultury trzymać szeroko otwarte usta.
Zamknęłam. Praca domowa??
- Jutro założysz nylonowe pończochy. Nie grube rajstopy. Nie podkolanówki. Jesteś już za duża na grube rajstopy, na podkolanówki też. Masz włożyć szkolne buty, a nie tenisówki. Uczeszesz się przyzwoicie, pomalujesz usta szminką i polakierujesz paznokcie - w każdym razie to, co z nich zostało.
Grandmére wstała. Nawet nie musiała opierać się o poręcz fotela, żeby się podnieść. Jak na swój wiek, jest dość zwinna.
- Muszę się teraz przebrać do obiadu z szachem. Do widzenia.
Siedziałam jak skamieniała. Oszalała? Kompletnie ją pogięło? Czy ona w ogóle ma zielone pojęcie, o co mnie prosi? Chyba miała, bo po chwili Lars stał obok mnie, a Grandmére i Rommla już nie było. Jeeezu! Praca domowa!!! Nikt mi nie mówił, że będę musiała odrabiać prace domowe. A to jeszcze wcale nie jest najgorsze. Cienkie rajstopy? Do szkoły?
Przecież w cienkich rajstopach chodzą do szkoły tylko takie panny, jak Lana Weinberger, albo dziewczyny z ostatniej klasy. No wiecie. Laski. Żadna z moich przyjaciółek nie nosi cienkich rajstop.
Poza tym, chciałabym dodać, żadna z moich przyjaciółek nie używa szminki ani lakieru do paznokci, ani nie czesze się na szczotkę. Przynajmniej nie do szkoły.
Ale nie miałam wyboru. Babcia totalnie mnie zastraszyła tym spojrzeniem spod wytatuowaych powiek i całą resztą... Po prostu NIE MOGŁAM nie wykonać jej poleceń.
Poradziłam sobie tak: wzięłam od mamy parę cienkich rajstop. Mama nosi cienkie rajstopy na wernisaże - i na randki z panem Gianinim jak zauważyłam. Zaniosłam tę parę rajstop do szkoły w plecaku. Nie miałam czego malować lakierem do paznokci - zdaniem Lilly jestem ukierunkowana oralnie; jeśli coś zmieści mi się do ust, na pewno tam trafi - ale pożyczyłam sobie jedną z maminych szminek. I na włosy nałożyłam trochę pianki, którą znalazłam w apteczce. Chyba było widać, bo kiedy Lilly dziś rano wsiadła do samochodu, powiedziała:
- Jejku. Gdzie zerwałeś tę laskę z Jersey, Lars?
Co pewnie miało znaczyć, że włosy bardzo mi się napuszyły; tak czeszą się dziewczyny z New Jersey, kiedy przyjeżdżają ze swoimi chłopakami na Manhattan na romantyczne kolacje w Little Italy.
Po ostatniej lekcji i powtórce z panem Gianinim poszłam do łazienki i włożyłam cienkie rajstopy, umalowałam szminką usta i wcisnęłam mokasyny, które są na mnie o numer za małe i strasznie mnie piją w palcach. Kiedy obejrzałam się w lustrze, stwierdziłam, że nie wyglądam źle. Grandmére nie powinna mieć żadnych zastrzeżeń.
Myślałam, że byłam bardzo sprytna, przebierając się po szkole. Wymyśliłam, że w piątek po południu nikt się tam nie będzie kręcił. Komu się chce w piątek po południu siedzieć w szkole?
Zapomniałam oczywiście, o Klubie Komputerowym. Wszyscy zapominają o Klubie Komputerowym, nawet ludzie, którzy do niego należą. Nie mają żadnych przyjaciół, oprócz siebie i nigdy nie chodzą na randki - tyle, że w przeciwieństwie do mnie, robią to z wyboru; nikt w Liceum imienia Alberta Einsteina nie jest dość dobry, z wyjątkiem oczywiście ich samych.
W każdym razie, kiedy wyszłam z łazienki dla dziewczyn wpadłam prosto na brata Lilly, Michaela. Michael jest skarbnikiem Klubu Komputerowego. Jest dość bystry, żeby zostać prezesem, ale mówi, że nie zależy mu na zaszczytach.
- Chryste, Thermopolis - powiedział, kiedy przykucnęłam i próbowałam pozbierać wszystko, co mi wyleciało z plecaka: adidasy, skarpetki i całą resztę. - Co ci się stało?
Myślałam, że pyta o to, czemu jestem w szkole po godzinach.
- Przecież wiesz. Muszę spotykać się z panem Gianinim po lekcjach, bo zawalam algeb..
- To wiem. - Michael podniósł szminkę, która też wysunęła mi się z plecaka. - Chodzi o twoje barwy wojenne.
Odebrałam mu szminkę.
- Nieważne. Nie mów Lilly.
- Czego mam jej nie mówić?
Wstałam i wtedy zauważył, że mam na sobie cienkie rajstopy. - Jezus, Thermopolis, dokąd ty idziesz?
- Donikąd.
Czy już zawsze będę musiała kłamać? Naprawdę chciałam, żeby wreszcie sobie poszedł. Cała banda jego kumpli od komputerów stała obok i gapiła się na mnie, jakbym była nowym rodzajem piksela, czy czymś takim. Zaczynałam czuć się naprawdę niezręcznie.
- Kiedy się tak wygląda, nie idzie się donikąd. - Michael przełożył laptopa przez drugie ramię, a potem spojrzał na mnie dziwnie. - Thermopolis, wybierasz się na randkę?
- Co? Nie, nie wybieram się na randkę! - sam pomysł zwalił mnie z nóg. Na randkę? Ja? Co jeszcze! - Muszę się spotkać z babcią.
Michael wyglądał, jakby mi nie uwierzył.
- Zawsze na spotkania z babcią malujesz się i wkładasz cienkie rajstopy? Usłyszałam jakieś dyskretne pokasływanie i rozejrzałam się po hollu.
Lars stał przy drzwiach i czekał na mnie.
Mogłam pewnie tkwić tam dalej i wyjaśniać, że babcia zagroziła mi rękoczynami (no, prawie), jeżeli na spotkanie z nią nie umaluję się i nie założę cienkich rajstop. Ale wydawało mi się , że i tak mi nie uwierzy. Więc powiedziałam:
- Słuchaj, nie mówi nic Lilly. Dobra? I uciekłam.
Wiedziałam, że już po mnie. Nie da rady, Michael wygada siostrze, że zobaczył mnie, jak wychodziłam z łazienki dla dziewczyn ze szminką na ustach i w cienkich rajstopach. Mam to jak w banku.
A u Grandmére było OKROPNIE. Powiedziała, że z tą szminką wyglądam jak poulet. Przynajmniej tak ją zrozumiałam i nie mogłam się nadziwić, czemu uważa, że wyglądam jak kurczak. Teraz sprawdziłam słowo poulet w moim francusko - angielskim słowniku i okazuje się, że może także oznaczać prostytutkę!! Moja rodzona babcia nazwała mnie dziwką!
Jeeezu!! Gdzie się podziały miłe babcie, co pieką dla ciebie ciasteczka i mówią ci, jaka jesteś słodka? Takie już moje szczęście, że dostała mi się babcia, która wytatuowała sobie kreski na powiekach i mówi mi, że to ja wyglądam jak dziwka.
I jeszcze powiedziała, że cienkie rajstopy, które włożyłam, mają niedobry kolor. Jak to niedobry kolor? Są w kolorze cienkich rajstop! Potem przez dwie godziny kazała mi ćwiczyć siadanie w taki sposób, żebym nie rozkraczała nóg i nie pokazywała bielizny!
Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Amnesty International. To musi podpadać pod definicję tortur.
A kiedy dałam jej swój esej o dziesięciu kobietach, które podziwiam najbardziej, przeczytała go i podarła na strzępki. Słowo daję!
Nie wytrzymałam i wrzasnęłam:
- Grandmére, czemu to zrobiłaś? Babcia odpowiedziała spokojnie:
- To nie są kobiety, które powinnaś podziwiać. Powinnaś podziwiać prawdziwe kobiety.
Spytałam Grandmére, co ma na myśli, mówiąc „prawdziwe kobiety”, bo wszystkie z mojej listy są prawdziwe. To znaczy Madonna miała jakieś operacje plastyczne, ale jeszcze nie jest cała sztuczna.
Grandmére twierdzi, że prawdziwe kobiety to na przykład księżna Grace albo Coco Chanel. Wytknęłam jej, że na mojej liście jest księżna Diana i wiecie co powiedziała? Powiedziała, że jej zdaniem Diana to niunia! Tak ją nazwała. Niunia.
Tyle że wymówiła to: niuNIA. Jeeezu!
Po godzinie ćwiczeń siadania, Grandmére powiedziała, że musi się wykapać, bo wieczorem idzie na kolację z jakimś premierem. Dodała, że jutro mam być w Plaza nie później niż o dziesiątej, O DZIESIĄTEJ RANO!!
- Grandmére - powiedziałam. - Jutro jest sobota.
- Wiem.
- Ale w soboty pomagam mojej przyjaciółce Lilly kręcić program telewizyjny.
Na to zapytała mnie, co jest ważniejsze, program telewizyjny Lilly czy dobro ludu Genowii (której populacja, w razie gdyby ktoś nie wiedział, jest rzędu pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców).
Jasne, że 50 tysięcy obywateli jest ważniejsze niż jeden odcinek programu Lilly nazywa rzeczy po imieniu. Niestety, ciężko mi będzie wyjaśnić Lilly, dlaczego nie mogę trzymać kamery, kiedy ona prowadzi konfrontację z państwem Ho, właścicielami delikatesów Ho, po przeciwnej stronie liceum imienia Alberta Einsteina, w związku z niesprawiedliwą polityką cenową ich sklepu. Lilly odkryła, że państwo Ho dają wysokie zniżki uczniom pochodzenia azjatyckiego, a nie dają ich białym, Amerykanom, Afrykanerom czy Arabom. Odkryła to wczoraj, po próbie przedstawienia, kiedy poszła po prażynki z gingko biloba, a Ling Su, która stanęła przed nią w kolejce, kupowała to samo. Pani Ho policzyła jej (Lilly) ten sam towar całe pięć centów więcej niż Ling Su.
I kiedy Lilly zaprotestowała, pani Ho udała, że nie rozumie po angielsku, chociaż musi trochę rozumieć, w przeciwnym razie po co na kontuarze stał mini - telewizorek, zawsze nastawiony na Sędzię Judy?
Lilly postanowiła sfilmować z ukrycia państwo Ho i zebrać w ten sposób dowody indywidualnego preferowania Amerykanów pochodzenia azjatyckiego. Zamierza zorganizować Ogólnoszkolny bojkot Delikatesów Ho.
W gruncie rzeczy myślę, że Lilly niepotrzebnie robi burzę w szklance wody o te pięć centów, ale Lilly mówi, że chodzi jej o zasadę, i że jeśli ludzie zrobiliby wielką aferę wtedy, kiedy naziści rozwalali wystawy żydowskich sklepów w Noc Kryształową, to może nie udałoby się im potem wsadzić tylu ludzi do pieców.
No, nie wiem. Państwo Ho to niezupełnie naziści. Są bardzo dobrzy dla kotka, którego przygarnęli, kiedy był jeszcze malutki, żeby odganiał szczury od kurzych skrzydełek w gablocie z sałatkami.
W gruncie rzeczy, wcale tak bardzo nie żałuję, że jutro ominie mnie filmowanie.
Ale za to bardzo żałuję, że Grandmére podarła moją listę dziesięciu kobiet, które najbardziej podziwiam. Uważam, że jest niezła. Kiedy wróciłam do domu, jeszcze raz wydrukowałam ją sobie, bo strasznie się wściekłam, że babcia mi ją zniszczyła. Kopię wkładam do pamiętnika.
Po starannej lekturze Ugody Renaldo - Thermopolis widzę, że nie ma w niej ani słowa o lekcjach etykiety. Coś z tym trzeba zrobić. Przez cały wieczór zostawiałam tacie wiadomości na sekretarce, ale nie oddzwonił.
Gdzie on się podziewa?
Lilly też nie ma w domu. Maya, mówi, że Moscovitzowie poszli na wspólny obiad do Great Shanghai, aby mogli lepiej zrozumieć siebie jako jednostki.
Chciałabym, żeby Lilly szybko wróciła do domu i odezwała się do mnie.
Nie chcę, żeby myślała, że potępiam jej przełomowe śledztwo w sprawie Delikatesów Ho, chcę tylko powiedzieć, że prawdziwy powód, dla którego nie mogę z nią pójść, to przymus spędzenia całego dnia z babcią. Nienawidzę swojego życia.
DZIESIĘĆ KOBIET, KTÓRE PODZIWIAM
NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE
Napisała Mia Thermopolis
Madonna. Madonna Ciccone zrewolucjonizowała świat obrazoburczym wyczuciem stylu, czasem obraźliwym dla ludzi, którzy nie mają zbyt szerokich horyzontów - na przykład kolczykami ze sztucznych brylantów w kształcie krzyży, przez które wiele ugrupowań chrześcijańskich zakazało słuchania jej kompaktów - albo ludzi bez poczucia humoru, jak firma Pepsi, której się nie spodobało, że tańczyła wśród płonących krzyży. Właśnie dlatego, że nie obawiała się rozwścieczyć takich osób jak Papież, Madonna została jedną z najbogatszych kobiet świata, przecierając szlaki kobietom - artystkom na całym świecie i pokazując im, że można być seksowną na scenie i mądrą poza sceną.
Księżna Diana. Chociaż już nie żyje, księżna Diana jest jedną z moich ulubionych kobiet wszech czasów. Ona też zrewolucjonizowała modę, kiedy nie zgodziła się nosić brzydkich kapeluszy, które kazała jej zakładać teściowa, a zamiast tego ubierała się u Halstona i Billa Blassa.
No i odwiedzała wielu bardzo chorych ludzi, chociaż nikt jej nie kazał, a niektórzy jak jej mąż, jeszcze się z niej wyśmiewali. W noc, kiedy zginęła Diana, wyciągnęłam wtyczkę telewizora z kontaktu i powiedziałam, że już nigdy nie będę oglądać telewizji, skoro media ją zabiły. Ale potem, następnego ranka, żałowałam tego, bo nie mogłam obejrzeć japońskich kreskówek na Sci - Fi, ponieważ wyrwanie wtyczki z kontaktu rozregulowało nam dekoder kablówki.
Hillary Rodham Clinton. Hillary Rodham Clinton zrozumiała wreszcie, że jej grube kostki u nóg psują jej wizerunek, jako poważnego polityka i zaczęła nosić spodnie. Poza tym, mimo że wszyscy przez cały czas mówili o niej źle, bo nie odeszła od męża, który za jej plecami wiecznie uprawiał seks z kimś innym, udawała, że nic się nie dzieje i spokojnie rządziła krajem, jak każdy prezydent powinien.
Picabo Street. Zdobyła mnóstwo złotych medali w narciarstwie, wszystko dlatego, że trenowała jak szalona i nigdy się nie poddała, nawet kiedy rozwalała się o płoty i inne przeszkody. A poza tym, sama zdecydowała, jak będzie się nazywać i to jest właśnie fajne.
Leola Mae Harmon. Widziałam na Lifetimie film o niej. Leola była pielęgniarką w szpitalu lotniczym i miała kiedyś wypadek samochodowy, w którym pokiereszowała sobie cały dół twarzy, jednak Armand Assante, który gra chirurga plastycznego, powiedział, że może jej pomóc. Leola musiała znieść długie godziny operacji plastycznych, w których rekonstruowano jej twarz, a mąż w tym czasie ją opuścił, bo w ogóle straciła usta (pewnie dlatego film nosi tytuł Dlaczego ja? ). Armand Assante powiedział, że zrobi jej nowe wargi, ale innym lekarzom z sił zbrojnych nie podobało się, że chciał do tego wykorzystać skórę z jej pochwy. Mimo to i tak zrobił operację, a potem on i Leola pobrali się i razem pracowali, by wielu innym ofiarom wypadków sprezentować pochwowe wargi. A cały film okazał się oparty na prawdziwej historii.
Joanna d'Arc. Joanna d'Arc - albo Jeanne d'Arc, jak mówią we Francji - żyła mniej więcej w dwunastym stuleciu i pewnego dnia, kiedy była w moim wieku, usłyszała głos anioła, który kazał jej chwycić za broń i pomóc francuskiej armii pokonać Anglików (Francuzi zawsze walczyli z Anglikami, aż do chwili, kiedy zaatakowali ich naziści, a wtedy od razu zaczęli wołać „allo, allo! Możecie nam pomóc? ”, i Anglicy musieli wtrącić się i uratować im leniwe tyłki, za co Francuzi nigdy nie odwdzięczyli się jak należy, czego ewidentnym przykładem jest beznadziejny stan ich dróg; patrz śmierć księżnej Diany powyżej). No więc, Joanna d'Arc obcięła włosy, zorganizowała sobie zbroję, jak księżniczka Mulan w filmie Disney'a, poprowadziła armię francuską przez szereg bitew do zwycięstwa. Potem jednak, jak to w polityce, rząd francuski zdecydował, że Joanna stała się zbyt wpływową osobą, więc oskarżyli ją o czary i spalili na śmierć na stosie. W przeciwieństwie do Lilly, NIE WIERZĘ, że Joanna cierpiała na schizofrenię wieku młodzieńczego. Uważam, że anioły NAPRAWDĘ do niej przemówiły. Żadnemu ze schizofreników w naszej szkole anielskie głosy nigdy nie kazały zrobić czegoś tak fajnego, jak prowadzenie własnego kraju do boju. Głosy Brandona Hertzenbauma kazały mu tylko iść do toalety dla chłopców i wyciąć kątomierzem słowo „szatan” w drzwiach kabiny. Więc sami widzicie.
Christy. Christy to nie jest prawdziwa osoba. To fikcyjna bohaterka mojej najukochańszej książki, pod tytułem Christy, autorstwa Catherine Marshall. Christy to młoda dziewczyna, która na początku dwudziestego wieku jedzie do Smokey Mountains uczyć w szkole, bo uważa, że może w ten sposób zrobić dla ludzi coś dobrego. Wszyscy ci strasznie seksowni faceci zakochują się w niej, a ona dowiaduje się wiele o Bogu, tyfusie i innych rzeczach. Tylko nie mogę się przyznać nikomu, nawet Lilly, że to moja ulubiona książka, bo jest taka sentymentalna i religijna, no i nie ma w niej żadnych statków kosmicznym ani seryjnych morderców.
Policjantka, którą kiedyś widziałam, wlepiła mandat kierowcy ciężarówki za trąbienie na kobietę, która przechodziła właśnie przez ulicę (w dość krótkiej sukience). Policjantka powiedziała kierowcy, że to jest strefa ciszy, a kiedy zaczął się z nią wykłócać, wlepiła mu kolejny mandat za dyskutowanie z przedstawicielką prawa.
Lilly Moscovitz. Lilly Moscovitz nie jest jeszcze dorosłą kobietą, ale i tak bardzo ją podziwiam. Jest szalenie bystra, ale w przeciwieństwie do innych bystrych ludzi, nie daje mi bez przerwy odczuć, że jest o tyle ode mnie mądrzejsza. Ale przynajmniej rzadko. Lilly wymyśla świetne rzeczy, które możemy wspólnie robić, na przykład pójść do Barnes & Noble i sfilmować z ukrycia, jak pytam doktor Laurę (akurat podpisywała tam swoje poradniki), jak to się stało, że się rozwiodła, skoro wszystko wie. Potem pokazała to w swoim programie telewizyjnym (to znaczy, Lilly pokazała), włącznie z chwilą, kiedy wyrzucono nas za drzwi z Barnes & Noble na Union Square i zabroniono kiedykolwiek tam wracać. Lilly to moja najlepsza przyjaciółka i mówię jej o wszystkim, oprócz tego, że jestem księżniczką. Chyba nie zrozumiałaby.
Helen Thermopolis. Helen Thermopolis, poza tym, że jest moją matką, jest szalenie utalentowaną artystką, której prace, jako jednej z najciekawszych malarek stulecia, opisywano ostatnio w magazynie „Art in America”. Jej obraz Kobieta czekająca na paragon w Grand Union zdobył ważną krajową nagrodę i został sprzedany za 140 tysięcy dolarów, z których tylko cześć udało się mamie zatrzymać, bo 15 procent poszło dla galerii, a połowę z tego co zostało, zjadł podatek. To, moim zdaniem, rozbój. Mimo że jest tak znaną artystką, mama jednak zawsze ma dla mnie czas. Szanuję ją także ze względu na niezłomne zasady: mówi, że nigdy nie przyszłoby jej do głowy narzucać swoich poglądów innym ludziom i byłaby wdzięczna, gdyby odpłacali jej tym samym.
Dacie wiarę, że Grandmére to podarła? Ja twierdzę, że mój esej mógłby rzucić ten kraj na kolana.
Jednak miałam rację: Lilly naprawdę myśli, że nie biorę dzisiaj udziału w kręceniu, bo jestem przeciwna jej bojkotowi państwa Ho.
Mówiłam jej, że to nieprawda, ; że muszę iść do babci. Ale wiecie co? Nie wierzy mi. Jeden, jedyny raz mówię prawdę, a ona mi nie wierzy!
Lilly twierdzi, że gdybym naprawdę chciała wykręcić się od spotkania z babcią, zrobiłabym to, ale jestem zbyt zależna i za mało asertywna i nie potrafię nikomu odmówić. Co właściwie nie trzyma się kupy, bo jak widać, odmawiam jej. Ale kiedy jej to wytknęłam, wkurzyła się jeszcze bardziej. Nie mogę niczego odmówić mojej babce, bo ma co najmniej sześćdziesiąt pięć lat i niedługo umrze, jeśli jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie.
Poza tym, nie znasz mojej babki, powiedziałam. Mojej babce się nie odmawia.
A Lilly na to:
- Rzeczywiście, Mia, nie znam twojej babki. Dziwne, zważywszy, że znasz całą moją rodzinę, wszystkich dziadków - państwo Moscovitz co roku zapraszają mnie na Paschę - a ja nie znam twoich!
Powody dla mnie są jasne - rodzice mojej mamy to farmerzy, mieszkają w Indiana, w dziurze o nazwie Versailles, i nawet nie potrafią tego porządnie wymówić, mówią „Ver - sales”. Boją się Nowego Jorku, bo tyle tu cudzoziemców, a wszystko, co nie jest stuprocentowo amerykańskie, budzi w nich paniczny strach. Między innymi dlatego mama wyprowadziła się z domu, kiedy miała osiemnaście lat i od tego czasu pojechała tam tylko dwa razy, ze mną. Mówię wam, Versaille jest naprawdę, ale to naprawdę małe. Tak małe, że na drzwiach banku jest wywieszka PO GODZINACH PRACY PROSZĘ WSUNĄĆ KOPERTĘ Z PIENIĘDZMI POD DRZWI. Nie kłamię, naprawdę. Zrobiłam zdjęcie, bo wiedziałam, że nikt mi nie uwierzy.
W każdym razie dziadkowie Thermopolis rzadko kiedy ruszają się z Indiany.
Nie mogłam też przedstawić Lilly Grandmére Renaldo z prostego powodu. Grandmére Renaldo nienawidzi dzieci. A teraz nie mogę przedstawić jej Lilly, bo wtedy Lilly dowie się, że jestem księżniczką Genowii, a to już będzie koszmar. Pewnie będzie chciała przeprowadzić ze mną wywiad do programu. Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby moja twarz pojawiała się na ekranie wszystkich odbiorców Manhattan Public Access.
Tłumaczyłam Lilly to wszystko - jak muszę się spotykać z babką, a nie - że jestem księżniczką, ma się rozumieć. Przez cały czas słyszałam, jak głośno dyszy w słuchawkę, a to u niej oznaka wściekłości. W końcu burknęła tylko:
- W takim razie przyjdź wieczorem i pomóż mi przy montażu - i cisnęła słuchawką.
Jezu.
No, dobrze chociaż, że Michael nie powiedział jej o szmince i rajstopach. To dopiero by ją wkurzyło. Nie uwierzyłaby, że taka odstawiona idę do babki. O nie.
Dochodziło wpół do dziesiątej i szykowałam się do Grandmére.
Powiedziała, że dzisiaj nie muszę mieć szminki ani rajstop. Mogę założyć, co chcę. I tak zrobiłam, włożyłam ogrodniczki. Nie znosi ich, wiem, o tym, ale kurczę, powiedziała: co chcę. Hi, hi, hi.
Ojej, muszę lecieć. Lars zatrzymuje się przed hotelem Plaza. Jesteśmy na miejscu.
Nigdy więcej nie pójdę do szkoły. Nigdzie nie pójdę, nigdy nie wyjdę z mieszkania, nigdy, przenigdy.
Nie uwierzycie co mi zrobiła. Ja sama nie mogę w to uwierzyć. I nie mieści mi się w głowie, że ojciec jej na to pozwolił.
Cóż, zapłaci mi za to. Zapłaci słono, naprawdę słono. Ledwie wróciłam do domu (zaraz po tym, jak mama przywitała mnie pytaniem: Cześć, Rosemary, gdzie twoje dziecko? - co miało być żartem na temat mojej nowej fryzury, ale nie było ani trochę zabawne) podeszłam do niego i oznajmiłam:
- Zapłacisz mi za to. I to słono.
I kto mówi, że obawiam się konfrontacji? Starał się wykręcić, powtarzał:
- O co ci chodzi, Mia? Moim zdaniem wyglądasz bardzo ładnie. Podoba mi się twoja fryzura. Taka... krótka.
Kurczę, ciekawe dlaczego? Może dlatego, że jego matka czekała już w holu, gdy weszliśmy z Larsem do hotelu. Wskazała drzwi. Tak po prostu wskazała drzwi i powiedziała:
- On y va - co po francusku znaczy „Idziemy”.
- Idziemy dokąd? - zapytałam niewinnie (to było rano, pamiętajcie, wtedy jeszcze byłam niewinna).
- Chez Paolo - odparła Grandmére. Chez Paolo oznacza „u Paula”.
Myślałam, że idziemy do jej znajomego, na, bo ja wiem, kawę czy lunch. I jeszcze przemknęło mi przez głowę: super, wyprawa w teren. Może jednak te lekcje nie są takie złe.
Ale kiedy tam przyjechaliśmy, przekonałam się że Chez Paolo to wcale nie dom. Na początku nie wiedziałam, co to jest. Wyglądało to jak miniaturowy drogi szpital - matowe szkło i japońskie drogie drzewka.
Ledwie weszłyśmy do środka, otoczyli nas chudzi młodzi ludzie, wszyscy bez wyjątku ubrani na czarno. Bardzo się ucieszyli na widok babki i zaprowadzili nas do małego pomieszczenia. Było tam pełno kanap i miesięczników. Wtedy się domyśliłam, że pewnie Grandmére przyszła tu na zabieg chirurgii plastycznej. Co prawda generalnie jestem przeciwna chirurgii plastycznej, ale teraz pomyślałam: „No, dobrze, chociaż na chwilę się ode mnie odczepi”.
Jezu, ale się myliłam! Paolo to nie lekarz. Wątpię nawet, czy cokolwiek studiował! Paolo to stylista. Co gorsza, zajmuje się stylizacją ludzi! Mówię poważnie. Z niemodnych, brzydkich, osób jak ja robi ludzi ładnych i modnych. I to za pieniądze. A Grandmére nasłała go na mnie!
Na mnie! Wystarczy, że nie mam piersi. Musi to jeszcze mówić facetowi o imieniu Paolo?
Zresztą, co to za imię, Paolo? Jesteśmy w Ameryce, na miłość boską! Masz na imię Paul, kolego!
Chciałam mu wykrzyczeć to w twarz, ale oczywiście nie mogłam. To nie jego wina, że babka mnie tu przyciągnęła. I co skwapliwie nam wypomniał, znalazł dla mnie czas i przyjął w tak szybkim terminie, bo Grandmére powiedziała mu, że to wyjątkowo nagły przypadek.
Boże drogi. Taki wstyd. Jestem nagłym przypadkiem.
W każdym razie byłam strasznie wkurzona na Grandmére, ale nie mogłam na nią nawrzeszczeć przy tym Paolo. Doskonale o tym wiedziała. Siedziała sobie spokojnie na kanapie obitej aksamitem, popijała sidecara, który ktoś jej zrobił, głaskała Rommla - siedział jej na kolanach ze skrzyżowanymi łapkami (nauczyła nawet psa siadać jak dama, a przecież to samiec, nie suka) i czytała gazety.
Tymczasem Paolo wziął moje włosy w garść, spojrzał w lustro i zawyrokował smutno:
- Trzeba ściąć, wszystko trzeba ściąć...
I ściął. Wszystko. No, może nie wszystko, zostało trochę cienkich kosmyków po bokach i jakieś małe resztki z tyłu.
Wspominałam, że już nie jestem ciemną blondynką? Nie, teraz jestem zwykłą blondynką.
Ale na tym Paolo nie poprzestał. Teraz mam paznokcie. Nie żartuję. Po raz pierwszy w życiu mam paznokcie. Oczywiście sztuczne, ale mam. I wygląda na to, że będę je miała jeszcze przez pewien czas: chciałam jeden zerwać, ale strasznie bolało. Jakiego kleju użyła ta manikiurzystka?
Pewnie się zastanawiacie czemu , skoro nie chciałam, żeby ścinali mi włosy i przyklejali sztuczne paznokcie, czemu zgodziłam się na to wszystko. Zdaję sobie sprawę, że obawiam się konfrontacji. Przecież nie mogłam cisnąć szklanką z lemoniadą i powiedzieć:
- Dobra, zostawcie mnie w spokoju! ale to już , w tej chwili!
Zrozumcie, dali mi lemoniadę! Wyobrażacie to sobie? W International House of Hair, gdzie zazwyczaj strzyżemy się z mamą, nie dają nikomu lemoniady. No, ale tam za strzyżenie i czesanie płacimy 9. 99.
Poza tym, kiedy piękni, modnie ubrani ludzie powtarzają ci, że w tym będzie ci świetnie, że to podkreśli twoje kości policzkowe, niełatwo jest pamiętać, że jest się feministką i obrończynią środowiska naturalnego, i że potępiasz kosmetyki i chemikalia, które mogą zaszkodzić naturze.
Nie chciałam sprawić im przykrości, nie chciałam robić awantury ani nic takiego.
I w kółko powtarzałam sobie: robi to, bo cię kocha. To znaczy babka. Nie sądzę, żeby robiła to akurat z tego powodu - moim zdaniem Grandmére kocha mnie mniej więcej tak bardzo jak ja ją - ale i tak sobie to powtarzam.
Powtarzałam to sobie także później, gdy wyszłyśmy od Paola i poszłyśmy do Bergdorfa Goodmana. Tam Grandmére kupiła mi cztery pary butów, które kosztowały prawie tyle samo, co wyjęcie skarpetki z wnętrzności Grubego Louie. Powtarzałam to sobie, kiedy kupiła mi stertę ciuchów, których w życiu nie założę, powiedziałam jej nawet, że nie będę tego nosić, ale tylko machnęła na mnie ręką, jakby mówiła: dalej, dalej, bardzo mnie bawisz.
Cóż, dłużej na to nie pozwolę. Nie ma na moim ciele skrawka, który nie byłby szczypany, przycinany, masowany, piłowany, malowany, suszony czy nawilżany. Nawet mam paznokcie.
Ale nie jestem szczęśliwa. Ani odrobinę. Grandmére tak. Grandmére nie posiada się z radości, że teraz wyglądam tak, jak wyglądam. A to dlatego, że w niczym nie przypominam Mii Thermopolis. Mia Thermopolis nie miała paznokci. Mia Thermopolis nie miała blond pasemek. Mia Thermopolis nie malowała się i nie nosiła butów od Gucciego, spódnic od Chanel czy staników od Diora, których przy okazji nawet nie produkują w moim rozmiarze, czyli 32A. Nie wiem, kim jestem, na pewno nie Mią Thermopolis.
Stara się mnie zmienić w kogoś innego.
Więc stanęłam przed ojcem w nowej fryzurze i wygarnęłam mu co o tym myślę.
Najpierw zadaje mi pracę domową, potem drze ją na strzępy. Uczy mnie siadać. Każe ufarbować mi włosy na nowy kolor i ściąć prawie wszystkie, chce, żeby przykleili mi do paznokci miniaturowe deski do windsurfingu, kupuje buty warte tyle, co operacja mojego kota i ciuchy, w których wyglądam jak Vicky, córka kapitana, w takim serialu z lat siedemdziesiątych, Statek miłości.
- Niestety tatusiu, bardzo mi przykro, nie jestem Vicky i nie będę, choćby Grandmére nie wiem jak się starała i kupowała mi takie ciuchy.
Nie będę kujonem, nie będę się ciągle śmiała i podrywała pasażerów na pokładzie!
Mama akurat wychodziła z sypialni i kończyła się szykować na randkę, gdy to wszystko wykrzyczałam. Miała na sobie nowe ciuchy. Spódniczka w hiszpańskim stylu, falbany i różne kolory, wiecie i bluzka bez ramion.
Rozpuściła włosy i wyglądała naprawdę super. Mój ojciec, kiedy ją zobaczył, podszedł do barku.
- Mia - mama wpięła sobie kolczyk w ucho - Nikt nie oczekuje, żebyś się stała Vicky, córką kapitana.
- Grandmére tak!
- Babka chce cię tylko przygotować.
- Przygotować? Przecież nie mogę iść tak do szkoły! - wrzasnęłam. Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
- Czemu nie?
O Boże. Dlaczego to spotyka właśnie mnie?
- Bo - odparłam z całą cierpliwością, na jaką mnie jeszcze było stać - nie chcę, żeby ktokolwiek w szkole się dowiedział, że jestem księżniczką Genowii!
Mama pokręciła głową.
- Kochanie, przecież dowiedzą się prędzej czy później.
- A jak? Wszystko sobie przemyślałam: będę księżniczką tylko w Genowii, a szanse, że ktoś z mojej szkoły tam pojedzie, są praktycznie zerowe, więc nikt się nie dowie i nikt nie uzna mnie za dziwadło, jak Tinę Hakim Baba. No, w każdym razie nie za takie dziwadło, które ma ochroniarza i przyjeżdża limuzyną do szkoły.
- Może - rzuciła sceptycznie mama, kiedy to wszystko powiedziałam. - A jeśli to trafi do gazet?
- A dlaczego miałoby trafić do gazet?
Mama spojrzała na ojca. Ojciec odwrócił wzrok i napił się drinka.
Nie uwierzycie co później zrobił. Postawił szklankę, sięgnął do kieszeni, wyjął skórzany portfel od Prady otworzył go i zapytał:
- Ile?
Byłam wstrząśnięta. Mama też.
- Ależ Filipie! - zaczęła, ale ojciec patrzył na mnie.
- Mówię poważnie, Helen - odparł. - Widzę, że kompromis do niczego nie doprowadzi. W takich sprawach jedynym wyjściem jest żywa gotówka.
No ile mam ci płacić, żebyś pozwoliła babci zrobić z siebie księżniczkę?
- A robi to? - wrzasnęłam jeszcze głośniej niż przedtem - Przecież wszystko schrzaniła! W życiu nie widziałam księżniczki z takimi krótkimi włosami, wielkimi stopami i płaskim biustem!
Ojciec zerknął na zegarek. Pewnie się śpieszy. Założę się, że ma następny wywiad z blondynką z ABC News.
- Potraktuj to jako pracę - zaproponował. - Całe to uczenie się, jak być księżniczką. Będę ci wypłacał pensję. Więc ile?
No, to zaczęłam krzyczeć jeszcze głośniej, tym razem na temat prawa do własnego zdania, że nie sprzedam duszy za pieniądze i tak dalej. Teksty ze starych płyt mamy. Chyba je rozpoznała, bo odsunęła się dyskretnie i dalej szykowała się na randkę z panem G. Ojciec łypnął na nią groźnie - jest w tym niemal tak dobry jak Grandmére - westchnął i zaproponował:
- Mia, będę wypłacał sto dolarów dziennie, w twoim imieniu na konto... jak to się nazywa? Ach, Greenpeace, niech ratują wszystkie wieloryby, jakie tylko zapragną, ale proszę, zgódź się uszczęśliwić moją matkę i uczyć się, jak być księżniczką.
No cóż.
To zupełnie inna sprawa. Co innego, gdyby płacić mi za zgodę na to, żeby przefarbowali mi włosy. Ale sto dolarów dziennie dla Greenpeace?
Przecież to trzysta sześćdziesiąt pięć tysięcy rocznie! Ode mnie! Kiedy skończę studia, nie będą mieli wyjścia, będą musieli mnie zatrudnić. Do tego czasu za moją sprawą dostaną może milion dolarów!
Zaraz, zaraz, może to tylko trzydzieści sześć pięćset rocznie. Gdzie mój kalkulator?
Nie wiem, za kogo Lilly Moscovitz się uważa, ale wiem na pewno, za kogo się już nie może uważać - za moją przyjaciółkę. Przyjaciółka nie zachowałaby się tak, jak Lilly dzisiaj. I to wszystko z powodu włosów!
Chyba łatwiej zrozumiałabym, gdyby Lilly wkurzyła się z istotnego powodu. Na przykład o to, że nie brałam udziału w nagraniach odcinka o NoHo. W końcu jestem głównym operatorem w jej programie. I gromadzę rekwizyty. Kiedy mnie nie ma, Shameeka musi mnie zastąpić, a przecież jest producentką i scenografem.
Więc chyba zrozumiałabym, gdyby Lilly się wściekła, że dzisiaj mnie nie było. Według niej, Ho - Gate, bo tak nazywa tę sprawę, to najpoważniejszy materiał jaki do tej pory zrealizowała. Moim zdaniem, to głupota. Kogo obchodzi marne pięć centów? Ale Lilly upiera się, że „Musimy przerwać zaklęty krąg rasizmu, który rozpętał się w sklepach w pięciu dzielnicach”.
Nie ważne. Wiem jedno. Kiedy dzisiaj wieczorem weszłam do mieszkania Moscovitzów, Lilly spojrzała na moje włosy i jęknęła.
- O Boże, co się z tobą stało?
Jakbym miała co najmniej odmrożenia na twarzy, a nos mi poczerniał i odpadł, jak himalaistom, którzy weszli na Mount Everest.
No dobra, przyznaję, wiedziałam, że ludzie będą się dziwić, kiedy zobaczą moją fryzurę. Zaraz po powrocie do domu umyłam włosy, wypłukałam całą piankę i lakier. I zmyłam makijaż z twarzy, założyłam ogrodniczki i buty za kostkę (już prawie nie widać wzorów). Naprawdę mi się wydawało, że wyglądam normalnie, jeśli nie liczyć włosów, ma się rozumieć. Szczerze mówiąc, wydawało mi się nawet, że wyglądam nieźle - jak na mnie, oczywiście.
Ale Lilly jest chyba innego zdania.
Chciałam to zbagatelizować, udać, że to nic takiego. Bo to w sumie, prawda. Przecież nie powiększyłam sobie piersi ani nic.
- Tak - powiedziałam, zdejmując kurtkę. - Babka zabrała mnie do takiego gościa, ma na imię Paolo, i...
Ale Lilly nie dała mi dokończyć. Była w szoku. Nagle stwierdziła:
- Masz włosy tego samego koloru co Lana Weinberger.
- No... wiem. - odparłam.
- A twoje paznokcie? Sztuczne? Lana też takie ma! - Gapiła się na mnie szeroko otwartymi oczami. - Na Boga, Mia. Zamieniasz się w Lanę Weinberger!
To już mnie wkurzyło. Po pierwsze, wcale się nie zamieniam w Lanę Weinberger. Po drugie, nawet jeśli tak, to Lilly w kółko powtarza, że ludzie są głupi, jeśli nie pojmuję, że nieważne jest, jak ktoś wygląda, tylko co ma w środku.
Sterczałam w przedpokoju Moscovitzów, wyłożonym czarnym marmurem, Pawłow skakał na mnie, zadowolony, że przyszłam, i tłumaczyłam się:
- Ja nie chciałam. Moja babka... Musiałam...
- Jak to, musiałaś? - Lilly skrzywiła się złośliwie. Zawsze się tak krzywi, kiedy nauczycielka gimnastyki każe nam biegać dookoła stawu w Central Parku. Lilly w ogóle nie lubi biegać, a już zwłaszcza wokół stawu w Central Parku (jest naprawdę wielki).
- Co z tobą? Osobowość całkowicie pasywna? Jesteś niemową, czy co? Nie umiesz powiedzieć nie? Wiesz, Mia, musimy popracować nad twoją asertywnością. Masz chyba poważny problem z babką. Bo przecież nie miałaś żadnych oporów, żeby odmówić mnie. Dzisiaj, przy kręceniu Ho - Gate, bardzo przydałaby mi się twoja pomoc, ale zostawiłaś mnie samą. Wypięłaś się na mnie. Za to bez słowa pozwalasz, żeby babka ścięła ci włosy i resztki ufarbowała na żółto...
Dobra, zanim powiem coś więcej, pamiętajcie, że przez cały czas wysłuchiwałam, jak fatalnie wyglądam, przynajmniej dopóki Paolo się do mnie nie dorwał i nie zrobił ze mnie drugiej Lany Weinberger. A teraz jeszcze dowiaduję się, że z moją osobowością coś jest nie tak.
Nie wytrzymałam.
- Zamknij, się Lilly. - warknęłam.
Nigdy dotąd nie kazałam Lilly się zamknąć. Nigdy, przenigdy. Chyba nie powiedziałam tego nikomu. Po prostu nie mówię takich rzeczy. Nie wiem co się stało. Może to przez te paznokcie. dotychczas nigdy nie miałam długich paznokci.
Chyba czerpię z nich siłę. No, bo dlaczego Lilly w kółko mnie poucza, jak mam postępować?
Niestety, właśnie w tej chwili, gdy powiedziałam Lilly, że ma się zamknąć, wszedł Michael z talerzem po płatkach owsianych i bez koszuli.
- Ho, ho - powiedział i cofnął się o krok. Nie jestem pewna czy powiedział „ho, ho” i cofnął się o krok przez to co mówiłam, czy przez to jak wyglądam.
- Co? - zdziwiła się Lilly. - Coś ty powiedziała?
Bardziej niż zwykle przypominała małego prosiaczka.
Najchętniej obróciłabym to wszystko w żart, ale nie zrobiłam tego. Bo Lilly ma rację: naprawdę jestem za mało asertywna.
Więc powiedziałam:
- Mam dość tego, że ciągle mnie krytykujesz. Dzień w dzień rodzice, nauczyciele i babka mówią mi, co mam robić. Nie chcę, żeby przyjaciele też się mnie czepiali.
- Ho, ho - powtórzył Michael. Tym razem byłam pewna, że to z powodu tego, co mówię.
- O co ci chodzi? Masz problem? - Lilly zmrużyła oczy w wąskie szparki. Nie dałam się.
- Nie, nie mam problemu. Ja nie. Ty tak. I to chyba duży problem. Ze mną. A wiesz co? Rozwiążę go dla ciebie. Wychodzę. I tak nie chciałam ci pomagać przy tej głupiej aferze Ho - Gate. Ludzie z Ho są porządni.
Nie zrobili nic złego. Nie rozumiem, dlaczego im dokuczasz. A moje włosy - rzuciłam od progu - nie są żółte.
I wyszłam. I na dodatek trzasnęłam drzwiami.
Kiedy czekałam na windę, myślałam, że Lilly wybiegnie i przeprosi mnie. Nie zrobiła tego.
Pojechałam prosto do domu, wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka z Grubym Louie i pilotem do telewizora. Chyba tylko mój kot, lubi mnie taką, jaką jestem. Myślałam, że Lilly zadzwoni, żeby przeprosić, ale jak na razie telefon milczy.
Cóż, nie przeproszę pierwsza. I wiecie co? Przed chwilą zajrzałam do lustra. Moje włosy wcale nie są takie złe.
Nadal nie zadzwoniła.
O Boże, tak mi wstyd. Szkoda, że umiem rozpłynąć się w powietrzu. Nie uwierzycie, co się przed chwilą stało.
Wyszłam z pokoju na śniadanie, a przy stole w kuchni siedzą mama i pan Gianini i zajadają naleśniki!
A pan Gianini ma na sobie bokserki i podkoszulek! A mama szlafrok! Na mój widok zakrztusiła się sokiem pomarańczowym. A potem zaczęła:
- Mia, co ty tu robisz? Myślałam, że nocujesz u Lilly.
Szkoda, że tego nie zrobiłam. Szkoda, że akurat wczoraj wieczorem zdobyłam się na asertywność. Gdyby nie to, nocowałabym w Moscovitzów i nie oglądała pana Gianini w bokserkach. Byłabym o wiele szczęśliwsza, gdyby los oszczędził mi tego widoku. Że już nie wspomnę o tym, że on widział mnie w czerwonej, flanelowej koszuli nocnej.
Jak mam iść na powtórkę z algebry?
To straszne. Najchętniej zadzwoniłabym do Lilly, ale chyba ciągle się gniewamy.
No, dobra, w porządku. Mama dopiero co weszła do mnie do pokoju. Twierdzi, że pan Gianini nocował u nas na kanapie tylko dlatego, że była awaria metra i nie miał jak wrócić do siebie, na Brooklyn, więc powiedziała, że może przenocować u nas.
Gdybym nadal przyjaźniła się z Lilly, pewnie powiedziałaby, że mama kłamie, chcąc złagodzić traumatyczne przeżycie, jakim bez wątpienia był dla mnie widok matki w roli innej niż macierzyńska, a więc aseksualna. Przynajmniej zawsze to powtarza, gdy u czyjejś mamy nocuje facet.
Ja jednak wolę wierzyć mamie. Tylko dzięki temu zdam z algebry. nie wiem, jak mogłabym skupić się na wielomianach, wiedząc, że facet przy tablicy nie tylko wsadzał mojej mamie język do ust, ale też widział ją nago, najprawdopodobniej.
Dlaczego to wszystko zdarza się akurat mnie? Chyba najwyższy czas, żeby dla odmiany spotkało mnie coś przyjemnego.
Kiedy mama okłamała mnie i wyszła, ubrałam się i poszłam do kuchni na śniadanie. Musiałam, bo mama odmówiła, gdy poprosiłam, żeby podała mi śniadanie do łóżka. Ba, powiedziała nawet:
- Za kogo ty się uważasz? Za księżniczkę Genowii? Co jej zdaniem , jest pewnie szalenie zabawne.
Pan Gianini zdążył się ubrać, zanim weszłam do kuchni. Starał się obrócić wszystko w żart. To chyba jedyny sposób.
Na początek nie było mi do śmiechu, dopóki pan G. nie zaczął wymyślać, jak wyglądaliby niektórzy ludzie z Liceum Alberta Einsteina w piżamach.
Na przykład dyrektor Gupta. Pan G. twierdzi, że śpi w koszulce futbolowej i dresach swojego męża. Rozbawiła mnie wizja dyrektor Gupty w dresach. Zasugerowałam, że pani Hill nosi negliże, takie z koronkami i piórkami, ale pan G. zaprzeczył, Jego zdaniem, pani Hill gustuje raczej w barchanach niż w piórkach. Ciekawe, skąd to wie. Czy z panią Hill też się spotykał? Jak na nudziara z długopisami w kieszeni nieźle sobie radzi.
Po śniadaniu mama i pan Gianini namawiali mnie, żebym się z nimi wybrała do Central Parku, bo jest taka ładna pogoda i w ogóle, ale się wykręciłam, mówiąc, że mam dużo pracy domowej. Nawet tak bardzo nie skłamałam. Naprawdę mam pracę domową, pan G. chyba coś wie na ten temat, ale nie tak dużo. Po prostu nie mam ochoty iść gdzieś z zakochaną parą. To tak jak wtedy, kiedy Shameeka zaczęła się umawiać z Aaronem Ben - Simonem w siódmej klasie i musiałyśmy wszędzie z nimi chodzić, bo jej ojciec nie pozwalał jej iść nigdzie samej z chłopcem (nawet tak niegroźnym jak Aaron Ben - Simon, który ma kark cieńszy niż moje ramię). A kiedy gdzieś razem byliśmy, nie zwracała na nas uwagi, i w tym chyba problem. Przez te dwa tygodnie, kiedy się spotykali, w ogóle nie można było z nią porozmawiać, bo opowiadała tylko o Aaronie.
Moja mama nie gada cały czas o panu Gianinim. Wcale taka nie jest. Ale miałam przeczucie, że gdybym poszła do Central Parku, zobaczyłabym jak się całują. Nie żebym miała coś przeciwko całowaniu, na przykład w telewizji. Ale kiedy twoja mama i nauczyciel matematyki...
Wiecie o co chodzi , nie?
DLACZEGO POWINNAM POGODZIĆ SIĘ Z LILLY
1. Przyjaźnimy się od przedszkola.
2. Jedna z nas musi okazać wielkoduszność i wyciągnąć rękę do zgody.
3. Bawi mnie.
4. Z kim zjem lunch?
5. Brakuje mi jej.
DLACZEGO NIE POWINNAM POGODZIĆ SIĘ Z LILLY
1. Zawsze mi mówi, co mam robić.
2. Wydaje jej się, że zjadła wszystkie rozumy.
3. To Lilly zaczęła i ona powinna przeprosić.
4. Nigdy nie nauczę się asertywności, jeśli będę działała wbrew swoim przekonaniom.
5. Co będzie, jeśli przeproszę, a ona nadal będzie na mnie zła???
Włączyłam komputer, żeby poszukać w Internecie czegoś o Afganistanie (mam napisać referat o jakimś aktualnym wydarzeniu), kiedy zobaczyłam, że ktoś wysłał mi maila. Mało kto do mnie pisze, więc bardzo się ucieszyłam.
A potem zobaczyłam kto to: CracKing. Michael Moscovitz? Czego chce?
Oto co napisał:
CracKing: EJ, THERMOPOLIS, CO CI SIĘ WCZORAJ STAŁO? ZWARIOWAŁAŚ, CZY CO?
Ja? Zwariowałam?
GrLouie: GWOLI ŚCISŁOŚCI, NIE ZWARIOWAŁAM. PO PROSTU MAM DOSYĆ WYSŁUCHIWANIA UWAG TWOJEJ SIOSTRY. W KÓŁKO MÓWI MI, CO MAM ROBIĆ. ALE TO NIE TWOJA SPRAWA.
CracKing: CZEMU ZARAZ SIĘ UNOSISZ? OCZYWIŚCIE, ŻE TO MOJA SPRAWA. MIESZKAM Z NIĄ, NO NIE?
GrLouie: A CO? MÓWI COŚ O MNIE? CracKing: MOŻNA TO TAK NAZWAĆ.
Nie do wiary, że o mnie mówi. Na pewno nie powiedziała ani jednego dobrego słowa.
GrLouie: CO MÓWI?
CracKing: ZDAWAŁO MI SIĘ, ŻE TO NIE MOJA SPRAWA.
Jezu, jak to dobrze, że nie mam brata.
GrLouie: BO NIE. WIĘC CO O MNIE MÓWI?
CracKing: ŻE NIE MA POJĘCIA, CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE. PODOBNO OD PRZYJAZDU TWOJEGO TATY ZACHOWUJESZ SIĘ JAK WARIATKA.
GrLouie: JA? A ONA? W KÓŁKO MNIE KRYTYKUJE. MAM TEGO DOSYĆ! JEŚLI JEST MOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ, CZEMU NIE AKCEPTUJE MNIE TAKĄ, JAKA JESTEM???
CracKing: NIE MUSISZ WRZESZCZEĆ.
GrLouie: NIE WRZESZCZĘ!!!
CracKing: UŻYWASZ WIELU ZNAKÓW ZAPYTANIA I WYKRZYKNIKÓW, A W NETYKIECIE TO OZNACZA KRZYK. ZRESZTĄ NIE TYLKO ONA KRYTYKUJE, PODOBNO NIE POPIERASZ JEJ BOJKOTU HO.
GrLouie: NO, TAK. NIE POPIERAM. TO GŁUPOTA, NIE UWAŻASZ? CracKing: PEWNIE, ŻE TAK. NADAL MASZ KŁOPOTY Z ALGEBRĄ?
Tego się nie spodziewałam.
GrLouie: CHYBA TAK, ALE BIORĄC POD UWAGĘ, ŻE PAN G. U NAS NOCOWAŁ, CHYBA DA MI DWÓJĘ. CZEMU PYTASZ?
CracKing: NOCOWAŁ? U WAS? I CO TY NA TO?
Dlaczego mu to powiedziałam? Jutro rano będzie wiedziała cała szkoła. Może nawet wywalą pana G.! Nie wiem, czy nauczycielom wolno się umawiać z matkami uczennic. Właściwie dlaczego powiedziałam to Michaelowi?
GrLouie: BYŁAM ZŁA, ALE POTEM ON OBRÓCIŁ TO W ŻART I JUŻ NIE BYŁO TAK ŹLE. SAMA NIE WIEM. CHYBA POWINNAM BYĆ WŚCIEKŁA, ALE MAMA JEST SZCZĘŚLIWA.
CracKing: TWOJA MAMA MOGŁA TRAFIĆ O WIELE GORZEJ. POMYŚL, CO BY BYŁO, GDYBY UMÓWIŁA SIĘ Z PANEM STUARTEM.
Pan Stuart uczy higieny. Wydaje mu się, że jest darem bożym dla wszystkich kobiet. Nie znam go, bo higienę ma się dopiero w starszych klasach, ale nawet ja wiem, że nie można podchodzić do jego biurka.
Jeśli to zrobisz, obmacuje ci plecy, jakby je masował, ale wszyscy twierdzą, że tak naprawdę chce sprawdzić, czy masz stanik.
Gdyby mama umówiła się z panem Stuartem, emigruję do Afganistanu.
GrLouie: HA, HA, HA, DLACZEGO PYTASZ O ALGEBRĘ?
CracKing: BO JUŻ PRZYGOTOWAŁEM NAJNOWSZE WYDARZENIE CRACKHEAD I POMYŚLAŁEM SOBIE, ŻE JEŚLI CHCESZ, MOGĘ CI POMÓC.
Michael Moscovitz chce coś dla mnie zrobić? Nie do wiary. Prawie spadłam z krzesła.
GrLouie: BYŁOBY SUPER! DZIĘKI!
CracKing: NIE MA SPRAWY. TRZYMAJ SIĘ, THERMOPOLIS.
I wylogował się.
Wyobrażacie sobie? Miły, prawda? Zastanawiam się, co go ugryzło. Zdecydowanie powinnam częściej kłócić się z Lilly.
Już myślałam, że wszystko zaczyna się układać, kiedy zadzwonił ojciec. Powiedział, że wysyła po mnie Larsa, który zabierze mnie na kolację do hotelu Plaza, z ojcem i Grandmére.
Zauważcie , że zaproszenie nie dotyczyło mamy.
Ale to chyba nic takiego, bo mama i tak nie chciała nigdzie iść. Kiedy jej powiedziałam, że wychodzę, nawet się ucieszyła.
- Nie ma sprawy - zapewniła. - Zamówię sobie chińszczyznę na wynos i pooglądam telewizję. Jest w dobrym humorze, odkąd wróciła z Central Parku. Opowiadała, że przejechali się z panem G. dorożką. Byłam w szoku. Przecież dorożkarze wcale nie dbają o konie. Zawsze mam wrażenie, że jakaś stara szkapa runie jak długa z wyczerpania. Przysięgłam sobie, że nigdy nie przejadę się dorożką, przynajmniej dopóki koniom nie przyznają określonych praw, i myślałam, że mama mnie popiera.
Miłość robi z ludźmi dziwne rzeczy.
Hotel Plaza tym razem nie był taki zły. Chyba powoli się do tego przyzwyczajam. Portierzy wiedzą, kim jestem, w każdym razie znają Larsa, więc nie robią mi trudności przy wejściu. Grandmére i ojciec byli w paskudnych humorach. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że nikt im nie płaci za spędzanie czasu w swoim towarzystwie, jak mnie.
Kolacja była strasznie nudna. Grandmére ciągle tłumaczyła, kiedy używamy jakiego widelca i dlaczego. Podali nam bardzo dużo dań, głównie mięsnych. Na szczęście była ryba, więc ją zjadłam, i deser, ogromna wieża z czekolady. Grandmére przekonywała mnie, że kiedy reprezentuję Genowię na oficjalnych przyjęciach, muszę jeść wszystko, co mi podadzą, jeśli nie chcę spowodować konfliktu międzynarodowego, ale powiedziałam jej, że mój personel będzie uprzedzać, że nie jadam mięsa, żeby mi go nie podawali.
Grandmére chyba się zdenerwowała. Pewnie nawet przez myśl jej nie przeszło, że oglądałam w telewizji film o księżnej Dianie. Wiem doskonale, jak wymigać się od jedzenia na oficjalnych bankietach i jak zwrócić wszystko, co jednak zjadłam (chociaż nigdy bym tego nie zrobiła).
Cały czas ojciec zadawał mi dziwne pytania o mamę. Na przykład, czy przeszkadza mi jej związek z panem Gianinim, i czy chcę, żeby z nią o tym porozmawiał. Moim zdaniem, chciał ze mnie wyciągnąć, czy to coś poważnego. To znaczy, pan G. i mama.
A to coś bardzo poważnego, skoro został na noc. Mama pozwala nocować tylko facetom, którzy jej się naprawdę, ale to naprawdę podobają. Do tej pory, łącznie z panem G. , było ich trzech w ciągu ostatnich czternastu lat: Wolfang, który okazał się gejem, Tim, który okazał się republikaninem, i teraz mój nauczyciel matematyki. To niewielu, prawda? Jeden facet na cztery lata.
Czy coś koło tego.
Ale oczywiście nie powiedziałam tacie, że pan G. u nas nocował, dostałby ataku. Jest strasznym męskim szowinistą. Jego przyjaciółki przyjeżdżają do Miragnac każdego lata, czasami zmieniają się co dwa tygodnie, ale oczekuje, że mama będzie czysta jak lilia.
Gdyby Lilly ze mną rozmawiała, wiem na pewno, że powiedziałaby: mężczyźni to hipokryci.
Jakaś cząstka mnie chce powiedzieć o panu G. , tylko dlatego, żeby przestał się tak uśmiechać. Ale nie chciałam podsuwać babce amunicji przeciwko mamie - Grandmére uważa ją za osobę „niepoważną”, więc udawałam, że nic takiego nie było.
Grandmére oznajmiła, że od jutra zaczniemy pracować nad moim słownictwem. Podobno mój francuski jest okropny, a angielski jeszcze gorszy. Zapowiedziała, że jeśli jeszcze raz powiem „w porządku”, umyje mi buzię mydłem.
Powiedziałam: W porządku, Grandmére - posłała mi mordercze spojrzenie. Ale wcale nie chciałam się mądrzyć, po prostu zapomniałam.
Jak na razie zarobiłam na rzecz Greenpeace dwieście dolarów.
Prawdopodobnie przejdę do historii jako dziewczyna, która ocaliła wszystkie wieloryby.
W domu zauważyłam, że w pojemniku na śmieci są dwa opakowania po chińszczyźnie. I dwa komplety plastikowych pałeczek i dwie puszki po piwie heineken. Zapytałam mamę czy pan G. był na kolacji - Jezu, przecież spędziła z nim cały dzień! - ale odparła:
- Nie, skarbie, po prostu byłam bardzo głodna.
To już drugie kłamstwo jednego dnia. To coś naprawdę poważnego z panem G.
Lilly nadal nie dzwoni. Zaczynam się wahać - może to ja powinnam zadzwonić? Ale co powiem? Przecież nic nie zrobiłam. To znaczy kazałam jej się zamknąć, ale tylko dlatego, że powiedziała, że zamieniam się w Lanę Weinberger. Miałam prawo.
A może nie? Może nikt nie ma prawa mówić takich rzeczy. Może właśnie od tego zaczynają się wojny, że ktoś każe się komuś zamknąć. a potem nikt nie wyciąga ręki na zgodę.
Jeśli to potrwa dłużej, z kim zjem jutro lunch?
Lars zatrzymał się przed domem Lilly, ale portier powiedział, że już wyszła. I kto tu mówi o chowaniu urazy. To nasza najdłuższa kłótnia.
Ledwie weszłam do szkoły, ktoś wcisnął mi w rękę petycję.
Bojkotujcie sklepy Ho!
Podpisz się i walcz z rasizmem.
Powiedziałam, że nie podpiszę, a Boris, bo to on wręczył mi petycję, stwierdził, że jestem niewdzięcznicą, w jego kraju rząd latami tłumił wszelkie głosy protestu i mam szczęście, że żyję w państwie, gdzie mogę podpisywać petycje bez obawy, że tajna policja po mnie przyjedzie.
A ja mu powiedziałam, że w Ameryce nie wpychamy swetrów w spodnie. Jedno trzeba Lilly przyznać: działa szybko. W całej szkole wiszą plakaty nawołujące do bojkotu.
I jeszcze jedno trzeba przyznać: kiedy Lilly się gniewa, to na dobre. W ogóle się do mnie nie odzywa.
Szkoda, że pan Gianini się ode mnie nie odczepi. Kogo obchodzą ułamki?
Działania na liczbach. Liczby mniejsze lub większe od zera, położone w tej samej odległości od zera na osi, nazywamy liczbami dodatnimi i ujemnymi.
JAK PRZETRWAĆ LEKCJĘ MATEMATYKI
Ach, co robić na matmie!
Możliwości krąg niemały:
Można ziewać i rysować,
Bzdur zapisać zeszyt cały.
Można drzemać, można marzyć,
W wizjach błogich się zagubić,
Można mruczeć, można nucić,
Można się zanudzić.
Można patrzeć na zegarek,
I pisać dzienniczek,
Cóż, wszystkiego spróbowałam...
I skończyłam na niczym...!
Nawet gdybym się nie pokłóciła z Lilly, nie mogłabym z nią dzisiaj usiąść przy lunchu. Jest gwiazdą, walczy o sprawę. Przy naszym stoliku, gdzie zazwyczaj zajadamy pierożki z Shameeką i Ling Su, zebrał się spory tłum. A na moim miejscu usiadł Boris Pelkowski!
Lilly na pewno jest w siódmym niebie. Zawsze chciała być muzą wielkiego artysty.
Stałam tak jak idiotka, z głupią tacą z głupią sałatką, jedynym wegetariańskim daniem, jakie dzisiaj mieli, bo spóźniłam się na fasolkę, i zastanawiałam się, z kim mam usiąść? W naszej stołówce jest tylko dziesięć stołów, bo jemy lunch w różnym czasie. Jest stół nasz, z Lilly, stół sportowców, cheerleaderek, bogaczy, hip - hopowców, narkomanów, miłośników teatru, kujonów, cudzoziemców i stolik przy którym zazwyczaj siada Tina Hakim Baba i jej ochroniarz.
Nie mogłam usiąść ze sportowcami ani z cheerleaderkami, bo nie jestem ani jednym, ani drugim. Nie mogłam usiąść z bogaczami, bo nie mam komórki ani własnego maklera. Nie lubię hip - hopu, nie popieram narkotyków, nie dostałam roli w szkolnym przedstawieniu, a moją pałą z algebry nie mam czego szukać u kujonów, nie rozumiem ani słowa z tego co mówią cudzoziemcy, bo nie ma wśród nich Francuzów.
Spojrzałam na Tinę Hakim Baba. Jadła sałatkę, tak jak ja. Tina je sałatkę, bo ma problemy z figurą, a nie dlatego, że jest wegetarianką. Czytała romans. Na okładce nastolatek obejmował nastolatkę.
Dziewczyna miała długie jasne włosy i bardo duże piersi jak na kogoś z tak chudymi nogami. Wyglądała wypisz - wymaluj, tak jak mnie sobie wyobraża Grandmére.
Podeszłam do stolika i postawiłam tacę.
- Mogę? - zapytałam.
Tina podniosła wzrok znad książki. Sądząc po minie, była w szoku. spojrzała na mnie, potem na ochroniarza. był to wysoki smagły mężczyzna w czarnym garniturze. Miał okulary przeciwsłoneczne, chociaż byliśmy w budynku. Wydaje mi się, że gdyby doszło co do czego, Lars pokonałby go bez trudu.
Kiedy Tina spojrzała na niego, on popatrzył na mnie - tak mi się przynajmniej wydawało, przez ciemne okulary nic nie widać, i kiwnął głową.
Tina uśmiechnęła się szeroko.
- Proszę bardzo - powiedziała i odłożyła książkę. - Siadaj.
Usiadłam. Było mi głupio, że się tak serdecznie uśmiechnęła. Może powinnam wcześniej się do niej dosiąść. Ale uważałam ją za dziwaczkę, bo jeździ do szkoły limuzyną i ma ochroniarza. Teraz wcale nie uważam tego za dziwactwo.
Jadłyśmy swoje sałatki i narzekałyśmy na szkolną kuchnię, opowiadała mi o swojej diecie. Mama ją dla niej ułożyła. Tina chce zrzucić dziesięć kilo do Balu Wielu Kultur. Tyle, że ten bal jest już w sobotę i nie wiem, czy jej się to uda. Zapytałam, czy ma partnera, i okazało się, że tak. Idzie z chłopakiem z Trinity, to inna prywatna szkoła na Manhattanie. Nazywa się Dave Farouq El - Abar.
To niesprawiedliwe. Nawet Tina Hakim Baba, której ojciec nie pozwala przejść dwóch przecznic na piechotę z obawy, że ją porwą, ma z kim iść na bal.
No, ale ona ma piersi. To pewnie dlatego.
Tina jest bardzo miła. Kiedy poszła do kolejki po jeszcze jeden napój, ochroniarz poszedł z nią. Boże, gdyby Lars tak za mną łaził, chyba bym się zabiła. Zerknęłam na okładkę jej książki. Tytuł brzmi Chyba nazywam się Amanda . Jest to opowieść o dziewczynie, która ocknęła się ze śpiączki i nie wie, kim jest. W szpitalu odwiedza ją bardzo przystojny chłopak i twierdzi, że ma na imię Amanda i jest jego dziewczyną.
Bohaterka do końca książki stara się dowiedzieć, czy mówi prawdę.
Paradne! Jeśli przystojny chłopak przekonuje cię, że jesteś jego dziewczyną, czemu mu nie uwierzyć? Niektóre dziewczyny same nie wiedzą czego chcą.
Przeczytałam streszczenie na okładce i zamyśliłam się, nagle zobaczyłam cień nad sobą. Podniosłam głowę. Lana Weinberger. Chyba nasza drużyna dzisiaj grała, bo była w kostiumie cheerleaderki. Miała na sobie zielono - białą spódniczkę i obcisły biały sweter z wielkim A na środku.
Podejrzewam, że poza boiskiem wpycha sobie pompony do stanika; jak inaczej wytłumaczyć rozmiary jej piersi?
- Ale włosy, Amelio - zaczęła pogardliwie. - Za kogo ty się uważasz? Ominęłam ją wzrokiem. Josh Richter i jego głupkowaci koledzy stali niedaleko. Nie zwracali na nas uwagi, wspominali imprezę, na której byli w sobotę. Wszyscy mieli kaca po piwie. Ciekawe, czy trener o tym wie.
- Swoją droga, ciekawe, jaki to odcień - Lana nie dawała mi spokoju. - Blond moczowy?
Tina Hakim Baba i jej ochroniarz wrócili do stolika. Tina kupiła sobie lemoniadę, a dla mnie loda w rożku. To bardzo miło z jej strony, zwłaszcza że do dzisiaj właściwie się do niej nie odzywałam.
Ale Lana zrozumiała to inaczej. Zapytała niewinnie:
- Kupiła lody dla Amelii? Co, tatuś dał ci dodatkową stówkę, żebyś sobie kupiła przyjaciółkę?
Ciemne oczy Tiny wypełniły się łzami. Ochroniarz już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
I wtedy stało się coś dziwnego. Przez chwilę siedziałam spokojnie, patrząc w smutne oczy Tiny Hakim Baba, a potem, zanim się zorientowałam, porwałam swojego loda i z całej siły walnęłam nim w sam środek swetra Lany.
Lana gapiła się na lody waniliowe, polewę czekoladową i orzeszki ziemne na białym sweterku. Josh Richter i jego koledzy przestali gadać i też gapili się na sweterek Lany. Nagle w stołówce zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Wydawało mi się, że słyszę, jak Boris oddycha przez swój inhalator.
Lana zaczęła wrzeszczeć.
- Ty... ty.. - chyba nic wystarczająco obraźliwego nie przychodziło jej do głowy. - ty... ty... Popatrz, co narobiłaś! Popatrz, co mi zrobiłaś!
Wstałam i zabrałam tacę.
- Chodź, Tino - mruknęłam. - Poszukamy spokojniejszego stolika.
Tina, ze wzrokiem utkwionym w wafelku na piersi Lany, wstała i poszła za mną, a za nią ochroniarz. Daję sobie rękę uciąć, że się uśmiechał.
Kiedy mijałyśmy mój stary stolik, widziałam, że Lilly gapi się na mnie z szeroko otwartą buzią. Najwyraźniej wszystko widziała.
Cóż, musi zweryfikować swoją diagnozę; nie brak mi asertywności. Kiedy chcę, jestem asertywna.
Nie wiem na pewno, ale wydaje mi się, że kiedy wychodziliśmy we trójkę, Tina, jej ochroniarz, i ja, przy stoliku kujonów rozległy się oklaski.
Zdaje się, że samorealizacja jest tuż - tuż.
O Boże. Mam kłopoty. Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy. Siedzę w gabinecie dyrektorki!
Tak jest. Zostałam wezwana za dźgnięcie Lany Weinberger rożkiem waniliowo - orzechowym.
Powinnam się domyślić, że na mnie naskarży. Jest okropna.
Boję się. Nigdy nie złamałam przepisów szkolnych. Zawsze byłam grzeczna. Kiedy dyżurny przyszedł na zajęcia z wezwaniem do dyrektorki, nawet przez myśl mi nie przeszło, że chodzi o mnie. Siedziałam sobie z Michaelem Moscovitzem. Tłumaczył mi, że źle zabieram się do odejmowania. Twierdzi, że nieustannie zapisuję cyfry przy pożyczaniu. I że nie notuję systematycznie i piszę gdzie popadnie.
Jego zdaniem, wszystkie notatki z matematyki powinnam zapisywać w jednym zeszycie.
I podobno mam kłopoty z koncentracją.
Ale tak naprawdę nie mogłam się skoncentrować dlatego, że jeszcze nigdy nie siedziałam tak blisko chłopaka! Wiem, że to tylko Michael Moscovitz, często go widuję, zresztą i tak mu się nie spodobam, bo jest starszy o trzy lata, i na dodatek jestem najlepszą przyjaciółką jego siostry. To znaczy, byłam.
Ale to i tak nie zmienia faktu, że jest chłopcem i to przystojnym, mimo, że jest bratem Lilly. Naprawdę trudno było mi się skupić na odejmowaniu, kiedy czułam jego zapach. Na dodatek, co jakiś czas wyjmował mi ołówek z ręki i mówił:
- Nie tak, Mia.
Miałam kłopoty z koncentracją tylko dlatego, że odniosłam wrażenie, iż Lilly nas obserwuje. To tylko złudzenie, ma się rozumieć. Teraz, gdy zwalcza mroczne siły rasizmu naszej dzielnicy, nie ma czasu dla takich nieważnych ludzi jak ja. Siedziała przy największym stole z grupką zwolenników i omawiała następny etap Ofensywy Ho. Pozwoliła nawet Borisowi wyjść ze schowka i włączyć się do dyskusji.
Czy mogę zauważyć, że się do niej kleił? Nie pojmuję, jak zniosła jego chude pająkowate ramię skrzypka na oparciu krzesła. Co więcej, nadal nie wyciągnął swetra ze spodni.
Więc niepotrzebnie się martwiłam, że zwróci uwagę na mnie i na Michaela. Przecież nie położył ręki na oparciu mojego krzesła. Ale raz, pod stołem, dotknęły się nasze kolana. Mało nie umarłam, takie to było przyjemne.
A potem to głupie wezwanie. Dla mnie.
Ciekawe, czy mnie wyrzucą. Może wtedy pójdę do innej szkoły, gdzie nikt nie będzie wiedział, że to nie mój naturalny kolor włosów i nie moje paznokcie. Byłoby całkiem fajnie.
OD TEJ PORY BĘDĘ
1. Myśleć najpierw, robić później.
2. Starać się być grzeczna i opanowana.
3. Mówić prawdę, chyba że to zraniłoby uczucia innych.
4. Trzymać się jak najdalej od Lany Weinberger. Ojej! Dyrektor Gupta prosi mnie do gabinetu.
Sama nie wiem, co mam teraz zrobić. Na tydzień jestem zawieszona w prawach ucznia, do tego lekcje powtórzeniowe z panem G. i lekcje z Grandmére.
Wróciłam do domu dopiero o dziewiątej. Coś się musi zmienić.
Ojciec jest wściekły. Odgraża się, że zaskarży szkołę. Twierdzi, że nikt nie ma prawa zawieszać w prawach ucznia za obronę słabszych.
Wytłumaczyłam mu, że dyrektor Gupta może. Ona może wszystko. Jest dyrektorką.
Wcale jej nie obwiniam. To oznaczy, nie przeprosiłam ani nic takiego. Ale dyrektor Gupta jest w porządku, nie miała wyjścia. Przyznałam się do wszystkiego. Powiedziała. że mam przeprosić Lanę i zapłacić za pralnię.
Zgodziłam się na pralnię, ale powiedziałam, że nie przeproszę. Dyrektor Gupta spojrzała na mnie znad okularów i spytała:
- Słucham, Mia?
Powtórzyłam , że nie przeproszę. Serce biło mi jak szalone. Nie chciałam nikogo denerwować, zwłaszcza dyrektor Gupty, która, jeśli chce, potrafi być bardzo groźna. Usiłowałam ją sobie wyobrazić w dresach męża, ale nic z tego, nadal się bałam.
Mimo to nie przeproszę Lany. Nie i już.
Dyrektor Gupta wcale nie była zła. Wydawała się zatroskana. Tak chyba powinni wyglądać nauczyciele. No, wiecie. Zmartwieni. Tobą. Zaczęła:
- Mia, muszę przyznać, że kiedy Lana opowiedziała mi o tym incydencie, byłam bardzo zaskoczona. Zazwyczaj wzywam na dywanik Lilly Moscovitz. Nie spodziewałam się, że przyjdzie kolej na ciebie. I to z przyczyn dyscyplinarnych, jeśli chodzi o naukę, owszem. O ile wiem, nie najlepiej sobie radzisz z matematyką. Ale nie przypuszczałam, że sprawisz nam takie kłopoty wychowawcze. Muszę cię o to zapytać, Mia: czy wszystko w porządku?
Gapiłam się na nią w milczeniu. Czy wszystko w porządku? W porządku? Chwileczkę, niech się zastanowię... moja mama romansuje z moim nauczycielem matematyki, z którego to przedmiotu jestem zagrożona, tak przy okazji. Najlepsza przyjaciółka mnie nienawidzi, mam czternaście lat i jeszcze ani razu nie byłam na randce, nie mam biustu, i , ach, drobiazg, właśnie się dowiedziałam, że jestem księżniczką Genowii.
- Pewnie - mówię na głos. - Wszystko w porządku.
- Na pewno? Bo nie mogę się pozbyć wrażenia, że gryzą cię jakieś problemy... Kłopoty w domu?
Za kogo właściwie mnie uważa? Za Lanę Weinberger? Co ona sobie myśli, że będę tu siedziała i zwierzała się z problemów? Jasne, pani dyrektor. Jakby było mi jeszcze mało, w mieście jest moja babka, uczy mnie, jak być księżniczką, a ojciec płaci za to sto dolarów dziennie. A, i jeszcze jedno, w niedzielę spotkałam pana Gianini w naszej kuchni, był w bokserkach, jakieś pytania?
- Mia, musisz uwierzyć, że jesteś wyjątkową dziewczyną i masz wiele zalet. Nie musisz się obawiać konkurencji Lany Weinberger. Ani trochę.
Jasne, pani dyrektor. Nie szkodzi, ze jest najładniejszą, najseksowniejszą dziewczyną w klasie, nie szkodzi, że chodzi z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Ma pani rację, pani dyrektor. Nie muszę się obawiać konkurencji. Zwłaszcza że Lana nie przepuści żadnej okazji, żeby mnie publicznie poniżyć i upokorzyć. Ja? Zagrożona?
Skądże znowu.
- Wiesz, Mia - ciągnie dyrektor Gupta - gdybyś zadała sobie trochę trudu i poznała Lanę lepiej, przekonałabyś się, że to bardzo miła dziewczyna. Taka jak ty.
Pewnie, identyczna.
Byłam taka zła, że opowiedziałam o wszystkim Grandmére na lekcji słownictwa. O dziwo, okazała mi współczucie.
- Kiedy byłam w twoim wieku - powiedziała - w mojej szkole była dziewczyna taka jak Lana. Nazywała się Genevieve. Siedziała za mną na geografii. W kółko maczała koniec mojego warkocza w kałamarzu; kiedy wstawałam, , plamiłam sobie całą sukienkę. Ale nauczyciele nigdy nie wierzyli, że robiła to celowo.
- Naprawdę? - byłam pod wrażeniem. Ta cała Genevieve miała niezły charakterek. Nie wyobrażam sobie, by ktoś odważył się dokuczyć babce.
- I co zrobiłaś?
Grandmére roześmiała się złowrogo...
- Och, nic.
Nie uwierzę. Nie, kiedy powiedziała to z takim śmiechem. Ale chociaż starałam się jak mogłam, nie udało mi się wyciągnąć z Grandmére, co jej zrobiła. Podejrzewam, że chyba zabiła.
A co? To możliwe.
Ale chyba przesadziłam z tymi pytaniami, bo żeby mnie uciszyć, Grandmére dała mi test! Nie żartuję!
Był naprawdę trudny. Wkleję go tu, do pamiętnika, bo mi dobrze poszedł. Grandmére twierdzi, że dużo się nauczyłam, odkąd rozpoczęłyśmy lekcje.
TEST GRANDMÉRE
Co zrobisz z serwetką w restauracji, gdy wychodzisz do toalety?
W restauracji czterogwiazdkowej podajesz ją kelnerowi, który spieszy do ciebie, żeby odsunąć krzesło. W restauracji niższej kategorii zostaw na swoim krześle.
W jakich okolicznościach można publicznie malować usta?
W żadnych.
Czym charakteryzuje się kapitalizm?
Środki produkcji i dystrybucji w rękach prywatnych właścicieli, wymiana towarów na wolnym rynku.
Co odpowiedzieć mężczyźnie, gdy wyznaje ci miłość?
Dziękuję. to bardzo miło z twojej strony.
Co według Marksa jest największą sprzecznością kapitalizmu?
Wartość każdego towaru determinuje ilość pracy potrzebnej do jego wyprodukowania. Odmawiając robotnikom prawa do wartości tego, co sami wyprodukowali, kapitaliści podważają własny system gospodarczy.
Białych butów nie nosi się...
Na pogrzebach, po Święcie Pracy, przed Dniem Pamięci, w pobliżu koni.
Wyjaśnij pojęcie oligarchii.
Mała grupa skupia władzę. Korupcja.
Przepis na sidecar.
1/3 soku z cytryny, 1/3 Cointreau, 1/3 brandy, dobrze wstrząsnąć z lodem, przecedzić przed podaniem.
Pomyliłam się tylko przy pytaniu, co odpowiedzieć mężczyźnie, gdy wyzna Ci miłość. Okazało się, że wcale nie trzeba mu dziękować.
Nie żeby to miało mi się kiedykolwiek przydać, ma się rozumieć. Ale Grandmére twierdzi, że jeszcze się zdziwię.
Zobaczymy!
Lilly znów na mnie nie czekała. Nie żebym się tego spodziewała, ale na wszelki wypadek kazałam Larsowi zatrzymać się przed jej domem, myślałam, że może chce się przeprosić. Przecież widziała, jaka byłam asertywna wobec Lany i przyzna, że postawiła błędną diagnozę.
Chyba jednak nie.
Śmieszne, kiedy samochód zatrzymał się przed szkołą, podjechała też limuzyna Tiny Hakim Baba. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i razem weszłyśmy do szkoły, jej goryl szedł za nami. Tina dziękowała mi za to, co wczoraj zrobiłam. Opowiedziała o mnie rodzicom i zaprosili mnie na piątek na kolację.
- A jeśli chcesz - dodała Tina nieśmiało - mogłabyś później przenocować.
Zgodziłam się, głównie dlatego, że mi szkoda Tiny. Nie ma innych przyjaciół, wszyscy uważają ją za dziwaczkę, przez ochroniarza i w ogóle. Poza tym słyszałam, że mają w domu fontannę jak Donald Trump, i chciałam się przekonać na własne oczy, czy to prawda.
I właściwie ją lubię. Jest miła. Przynajmniej dla mnie. Fajnie, kiedy ktoś jest dla ciebie miły.
MUSZĘ
1. Przestać czekać na telefon (Lilly nie zadzwoni, Josh Richter też nie)
2. Znaleźć sobie nowych przyjaciół.
3. Mieć więcej pewności siebie.
4. Przestać obgryzać sztuczne paznokcie.
5. Być bardziej:
A. odpowiedzialna
B. dojrzała
C. dorosła
6. Być szczęśliwsza
7. Zrealizować się.
8. Kupić:
A. worki na śmieci
B. serwetki
C. odżywkę do włosów
D. tuńczyka
E. papier toaletowy!!!
O Boże, nie mogę w to uwierzyć, ale to prawda, Shameeka właśnie mi powiedziała.
Lilly ma partnera na Bal Wielu Kultur w ten weekend.
Lilly ma partnera. Nawet Lilly ma partnera. Myślałam, że wszyscy chłopcy w naszej szkole się jej boją.
Jeden najwyraźniej nie: Boris Pelkowski. JEZUUUUUU!!
Nikt nigdy się ze mną nie umówi. Wszyscy, dosłownie wszyscy, mają z kim iść na bal: Shameeka, Lilly, Ling Su, Tina Hakim Baba. Tylko ja nie pójdę. TYLKO JA!
Dlaczego urodziłam się pod pechową gwiazdą? Dlaczego akurat mnie spotyka tyle nieszczęść? Dlaczego? DLACZEGO?
Oddałabym wszystko, byle zamiast wysoką księżniczką, płaską jak deska, być normalną dziewczyną średniego wzrostu, za to z biustem.
Wszystko.
Satyra - użycie humoru dla wzmocnienia perswazyjności. Ironia - przeciwwaga do oczekiwań.
Parodia - naśladownictwo, które przerysowuje śmieszne lub negatywne cechy.
Dzisiaj Michael Moscovitz uczył mnie pożyczać przy odejmowaniu i mimochodem pogratulował mi zachowania podczas, jak to określił, Incydentu Weinberger. Zdziwiłam się, że w ogóle o tym słyszał.
Powiedział, że wie o tym cała szkoła, wszyscy słyszeli, że upokorzyłam Lanę przy Joshu. Zapytał:
- Masz szafkę obok Josha, prawda? Potwierdziłam.
- Pewnie ci ciężko - domyślił się.
Zaprzeczyłam, bo Josh właściwie nigdy się do mnie nie odezwał, tylko czasem prosi, żebym się posunęła.
Zapytałam, czy Lilly nadal mówi o mnie straszne rzeczy, a wtedy bardzo się zdziwił.
- Nigdy nie powiedziała na ciebie złego słowa. Po prostu nie mieści jej się w głowie, że tak na nią naskoczyłaś.
- Michael, ona ciągle mnie gasi! Nie wytrzymam. Zresztą mam wystarczająco dużo problemów, żeby jeszcze najlepsza przyjaciółka mnie dobijała.
Roześmiał się.
- Co ty wiesz o problemach?
Jakbym była za młoda, żeby mieć kłopoty, albo coś w tym stylu.
No, to mu wygarnęłam. Oczywiście, nie powiedziałam nic o księżniczce Genowii i braku biustu, ale przypomniałam mu, że chyba nie zdam z algebry, że zostałam na tydzień zawieszona w prawach ucznia, że w niedzielny poranek zastałam pana Gianini w bokserkach.
Wtedy przyznał, że rzeczywiście mogę mieć problemy.
Cały czas, kiedy rozmawialiśmy, Lilly obserwowała nas ukradkiem, znad plakatów dotyczących Ho - Gate, wypisywała je Magicznym Flamastrem.
Pewnie jej zdaniem nie wolno mi się przyjaźnić z jej bratem, skoro się pokłóciłyśmy.
A może się denerwuje, bo jej bojkot sklepu Ho wywołał w szkole niemiłe zamieszanie. Po pierwsze, wszyscy Azjaci robią zakupy tylko i wyłącznie tam. Zresztą czemu nie? Z kampanii Lilly dowiedzieli się, że mają tam zniżkę pięciu pensów praktycznie na wszystko. Co więcej, to jedyny sklep w tej okolicy. A to doprowadziło do poważnego rozłamu w szeregach protestujących. Niepalący są za dalszym bojkotem, natomiast palacze proponują wystosować list z upomnieniem do sklepu Ho i na tym zakończyć sprawę. A ponieważ najbardziej znani i lubiani uczniowie palą, nie zwracają uwagi na bojkot. Jak dawniej chodzą do Ho po camele lighty.
Kiedy nie przeciągniesz na swoją stronę najpopularniejszych uczniów, sprawa jest z góry przegrana. Bez gwiazdy nic się nie uda. Kto by się przejmował amazońską dżunglą, gdyby nie Sting?
Michael zadał mi dziwne pytanie:
- Masz areszt domowy? Spojrzałam na niego z ukosa.
- Za to, że mnie zawiesili? Co ty. Mama popiera mnie w stu procentach, a ojciec chce zaskarżyć szkołę.
- Aha. Bo wiesz, zastanawiałem się... jeśli masz czas w sobotę, może... Ale potem przyszła pani Hill i kazała nam wypełniać ankietę na temat przestępczości młodocianych w centrum miasta, chociaż Lilly głośno zauważyła, że jedyna przestępczość młodocianych, z jaką do tej pory mieliśmy do czynienia, to było rozpieranie się łokciami podczas wyprzedaży w Gap na Madison Avenue.
Potem był dzwonek i zaraz wybiegłam z klasy. Zrozumcie, wiedziałam, co Michael chce powiedzieć. Chciał zaproponować, żebyśmy razem powtórzyli dzielenie pisemne, bo jego zdaniem w ogóle tego nie rozumiem. A tego bym już nie zniosła. Algebra? W weekend? Po całym tygodniu?
Nie, wielkie dzięki.
Ale nie chciałam okazać się nieuprzejma, więc wyszłam zanim zapytał. Czy to takie straszne?
Doprawdy, są pewne granice krytyki zdolności matematycznych.
Ma mon Tes
Ta ton Tes
Sa son Ses
Notre notre Nos
Votre votre Vos
Leur leur Leurs
PRACA DOMOWA
Algebra: str. 121, zad. 1. 57
Angielski:??? zapytać Shameekę
Historia cywilizacji: pytania po rozdziale 9
RZ: nic
Francuski: pour demain, une vignette culturelle
Biologia: nic
Zdaniem Grandmére, Tina Hakim Baba wydaje się odpowiedniejszą przyjaciółką niż Lilly Moscovitz. Moim zdaniem twierdzi tak tylko dlatego, że rodzice Lilly to psychoanalitycy, a ojciec Tiny jest, jak się dowiedziałam, arabskim szejkiem, a jej mama krewną króla Szwecji, więc bardziej się nadają na znajomych dziedziczki tronu Genowii.
Co więcej, państwo Hakim Baba są podobno szalenie bogaci. Mają coś koło miliarda odwiertów ropy naftowej. Grandmére powiedziała, że kiedy w piątek do nich pójdę, mam włożyć mokasyny od Gucciego i zanieść prezent. Zapytałam, jaki prezent, a ona na to: śniadanie! Zamówi je w Balducci's i każe przysłać w sobotę rano.
Niełatwo jest być księżniczką.
Właśnie sobie przypomniałam: dzisiaj przy lunchu Tina miała nową książkę. Okładka była taka sama jak poprzedniej, tylko że teraz bohaterka była brunetką. Książka nazywa się Moja sekretna miłość i opowiada o dziewczynie z ubogiej dzielnicy. Zakochała się w bogatym chłopaku, ale w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Potem jej wujek porwał tego chłopaka dla okupu, a ona obmywała mu rany, pomogła mu uciec i w ogóle, a on się oczywiście w niej zakochał na zabój. Tina już zajrzała na koniec. Wujek tej dziewczyny pójdzie do więzienia, a ona zamieszka z rodzicami tego bogatego chłopaka.
Dlaczego mnie takie rzeczy nigdy się nie zdarzają?
Znowu nie było Lilly. Lars zauważył, że chyba wygodniej od razu jechać do szkoły, zamiast stawać pod jej domem. Chyba ma rację.
Kiedy zatrzymaliśmy się przed szkołą, stało się coś dziwnego. Wszyscy, którzy zazwyczaj stoją grupkami i palą albo siedzą na Joe, kamiennym lwie, teraz na coś się gapili. Pewnie czyjegoś ojca znowu oskarżono o pranie brudnych pieniędzy. Rodzice są strasznie samolubni: zanim popełnią przestępstwo, mogliby się przez chwilę zastanowić, jak to odbije się na dzieciach, jeśli zostaną przyłapani.
Na miejscu Chelsea Clinton zmieniłabym nazwisko i wyjechała do Islandii. Minęłam ich bez słowa, żeby zaznaczyć, że nie zniżam się do plotek.
Wszyscy gapili się na mnie. Michael miał rację, rzeczywiście historia z Laną Weinberger rozeszła się po całej szkole. Albo to, że włosy mi jakoś dziwnie sterczą. Ale przed chwilą sprawdzałam w łazience i wszystko było w porządku.
Grupa dziewcząt wybiegła z łazienki ze śmiechem, ledwie tam weszłam. Czasami żałuję, że nie mieszkam na bezludnej wyspie. Naprawdę. Bez żadnych ludzi w promieniu setek kilometrów. Tylko ocean, plaża, kokosy i ja.
I może jeszcze wysokiej klasy 37 - calowy telewizor i konsola Sony PlayStation, kiedy się znudzę.
CZY WIECIE, ŻE
1. Najczęściej zadawanym pytaniem w szkole średniej im. Alberta Einsteina jest: „Masz gumę? ”
2. Byki i pszczoły reagują na kolor czerwony.
3. Sprawdzenie listy obecności na godzinie wychowawczej czasami zajmuje pół godziny.
4. Brakuje mi Lilly Moscovitz
Stało się coś bardzo, ale to bardzo dziwnego. Josh Richter podszedł do swojej szafki, odkładał podręcznik do trygonometrii, akurat kiedy wyjmowałam moją algebrę.
- Jak leci? - zapytał. Przysięgam na Boga, nie zmyślam.
Była w takim szoku, że upuściłabym plecak. Nie wiem, co mu odpowiedziałam. Mam nadzieję, że: „W porządku. ” Oby „w porządku”.
Dlaczego Josh Richter się do mnie odzywa?
Pewnie znów chwila przebłysku, jak wtedy w Bigelows.
Potem zatrzasnął szafkę, zajrzał mi w oczy - jest bardzo wysoki - i powiedział:
- Zobaczymy się później
I odszedł.
Pięć minut trwało, zanim zaczęłam normalnie oddychać.
Jego oczy są takie niebieskie, że aż boli, jak się w nie patrzy.
To koniec. Nie żyję.
Już po wszystkim.
Teraz wiem, czemu gapili się na mnie przed wejściem. Wiem, czemu szeptali i chichotali, wiem czemu tamte dziewczyny wybiegły z łazienki. Wiem, czemu Josh Richter się do mnie odezwał.
Moje zdjęcie jest na okładce „New York Post”. Codziennie czytają tę gazetę miliony nowojorczyków.
Niestety. Nie żyję.
Zdjęcie jest właściwie całkiem niezłe. Zrobili je chyba wczoraj wieczorem, kiedy wychodziłam z hotelu Plaza, po kolacji z ojcem i Grandmére. Schodzę po schodach, uśmiecham się lekko, ale nie do kamery. Nie pamiętam żadnego fotografa, ale musiał tam być, skoro zrobił zdjęcie.
Nad zdjęciem jest wielki napis „Księżniczka Amelia”, a niżej, mniejszymi literami: „nowojorska arystokratka”.
Świetnie. Po prostu świetnie.
Pan Gianini pierwszy załapał. Mówi, że szedł na stację metra, kiedy zobaczył gazetę w kiosku. Zadzwonił do mamy, ale akurat brała prysznic i nie słyszała telefonu. Pan G. Nagrał się na sekretarce, ale mama nigdy rano nie sprawdza wiadomości, bo wszyscy wiedzą, że jest sową i nikt nie dzwoni przed południem. Kiedy zadzwonił po raz drugi, już jej nie było, poszła do atelier, a tam nigdy nie odbiera, bo ma słuchawki w uszach. Kiedy maluje, słucha Howarda Sterna. I tak pan G. nie miał wyboru, musiał zadzwonić do ojca, do hotelu Plaza. Właściwie, jakby się nad tym zastanowić, musiało go to sporo kosztować. Podobno ojciec wpadł w szał. Powiedział panu G, że póki się tam nie zjawi, mam siedzieć w gabinecie dyrektora, bo tam będzie „najbezpieczniej”.
Od razu widać, że ojciec nie zna dyrektor Gupty.
Chociaż właściwie nie powinnam tak mówić. Wcale nie jest taka zła. Pokazała mi gazetę i zapytała złośliwie, ale z uśmiechem:
- Wiesz, Mia, mogłaś mi o tym powiedzieć, kiedy pytałam czy wszystko w porządku.
Zaczerwieniłam się.
- Myślałam, że nikt mi nie uwierzy.
- Rzeczywiście - zgodziła się - trudno w to uwierzyć.
Podobnego zdania był także „Post”, jak to ujęła niejaka pani Carol Fernandez. Jakbym wygrała w totolotka czy coś takiego. Jakbym miała powody do radości.
Pani Carol Fernandez rozpisywała się o mamie „czarnowłosej malarce awangardowej, Helen Thermopolis”, i ojcu, „przystojnym księciu Filipie z Genowii”, który „zwycięsko wyszedł z walki z rakiem jąder. wielkie dzięki, Carol Fernandez, teraz już cały Nowy Jork będzie wiedział, że mój ojciec ma tylko jedno, no, wiadomo co.
Potem opisywała mnie i to jako „posagową piękność, owoc szalonego studenckiego romansu Helen i Filipa”. CAROL FERNANDEZ, NAĆPAŁA SIĘ PANI?
Nie jestem posągową pięknością. Owszem, jestem wysoka. Nawet bardzo wysoka. Ale nie jestem pięknością. Ciekawe, czego Carol Fernandez się napaliła, skoro uznała mnie za piękność.
Nic dziwnego, że wszyscy się ze mnie śmieją. To upokarzające. Naprawdę.
O, idzie ojciec. Jezu, ale jest wściekły..
To nie w porządku.
Absolutnie, całkowicie nie w porządku.
Przecież każdy inny ojciec pozwoliłby dziecku iść do domu. Każdy inny ojciec, gdyby zdjęcie jego dziecka znalazło się na pierwszej stronie „Post”, powiedziałby: ”Kochanie, może nie chodź do szkoły przez najbliższe dni, póki sytuacja się nie uspokoi”.
Każdy inny ojciec zaproponowałby: „Może zmienisz szkołę. Co powiesz na Iowa? Chcesz iść do szkoły w Iowa? ”.
Ale co to, to nie. Nie mój tata. Jest księciem. I twierdzi, że członkowie rodziny królewskiej Genowii nie „idą do domu” w sytuacji kryzysowej.
Nie, zostają na polu bitwy i walczą do końca.
Walczą do końca. Zdaje się, że tata ma coś wspólnego z Carol Fernandez. Oboje są naćpani.
Potem przypomniał mi, że jakby nie było, płaci mi za to. Akurat! Marne sto dolców! Sto dolców dziennie za upokorzenie i poniżenie!
Niech no tylko wieloryby nie okażą mi wdzięczności, już ja im pokażę. Więc siedzę teraz na angielskim, wszyscy pokazują mnie palcami i szepczą za plecami, jakbym była ofiarą porwania przez UFO czy coś takiego, a tata spodziewa się, że będę siedziała i znosiła to spokojnie, bo jestem księżniczką, a księżniczki właśnie tak postępują.
Tylko że dzieciaki są okrutne. Usiłowałam mu to wytłumaczyć.
- Tato, nie rozumiesz. Wszyscy się ze mnie śmieją. A on na to:
- Przykro mi, kochanie. Musisz przez to przejść i już. Wiedziałaś, że prędzej czy później do tego dojdzie. Miałem nadzieję, że upłynie jeszcze trochę czasu, ale może to i dobrze, że będziesz miała to już za sobą....
Nie wiedziałam, że to się zdarzy prędzej czy później. Miałam nadzieję, że się uda utrzymać w tajemnicy tę całą akcję z byciem księżniczką.
Mój wspaniały plan bycia księżniczką tylko w Genowii bierze w łeb, teraz będę księżniczką także na Manhattanie, a wierzcie mi, to niełatwa sprawa.
Byłam taka wściekła na ojca, że zanim wróciłam na lekcję, zarzuciłam mu, że to on sypnął mnie Carol Fernandez.
Bardzo się oburzył.
- Ja? Nie znam żadnej Carol Fernandez! - Zerknął spode łba na pana Gianini, który stał przy oknie z rękami w kieszeniach. wydawał się bardzo przejęty.
- Co? - pan G. szybko z przejętego zrobił się wkurzony. - Ja? do dzisiaj nawet nie słyszałem o Genowii.
Ojciec nie wydawał się przekonany.
- Cóż, ktoś rozmawiał z prasą... - Wiecie, powiedział to tak złośliwie, jakby sugerował, że to był pan G. Ale to nie był pan Gianini. wiem na pewno, bo Carol Fernandez pisała o rzeczach, których pan Gianini za nic nie mógł wiedzieć, nawet mama tego nie wie. Na przykład, że w Miragnac jest pas startowy. Nigdy jej o tym nie mówiłam.
Powiedziałam to tacie, ale nadal patrzył podejrzliwie na pana G.
- W takim razie - mruknął - zadzwonię do tej Carol Fernandez i dowiem się, skąd miała takie informacje.
Ojciec się tym zajął, a ja dostałam Larsa. Nie żartuję. Jestem jak Tina Hakim Baba, ochroniarz chodzi za mną po całej szkole. Jeszcze tego brakowało.
Mam uzbrojonego goryla. Usiłowałam się wymigać.
- Tato, ja naprawdę sama sobie poradzę - tłumaczyłam, ale ojciec się uparł.
Powiedział, że Genowia jest krajem co prawda małym, ale bardzo bogatym, i nie będzie ryzykował, że mnie porwą dla okupu. Jak tego chłopca w Mojej sekretnej miłości , tylko że tego ojciec już nie powiedział, pewnie nie czytał Mojej sekretnej miłości.
- Tato, nikt mnie nie porwie. To szkoła, na litość boską, ale mnie nie słuchał. Zapytał dyrektor Gupta, czy ma coś przeciwko obecności Larsa, a ona na to:
- Skądże znowu, Wasza Wysokość.
Wasza Wysokość! Dyrektor Gupta zwróciła się do mojego ojca per „Wasza Wysokość! ”. W innej sytuacji chyba zsikałabym się ze śmiechu.
Z całego zamieszania wynikła jedna dobra rzecz - dyrektor Gupta darowała mi resztę kary, twierdząc, że zdjęcie na pierwszej stronie „Post” jest wystarczającą karą.
Tak naprawdę zrobiła to dlatego, że ojciec ją zauroczył. Znowu zachowywał się jak Jean - Luc Picard, był niewiarygodny, zwracał się do niej per „pani dyrektor” i przepraszał za całe to zamieszanie. Już myślałam, że pocałuje ją w rękę, tak z nią flirtował. A dyrektor Gupta jest mężatką od miliona lat i ma czarne znamię koło nosa! I dała się nabrać! Łykała to wszystko!
Ciekawe, czy Tina Hakim Baba usiądzie ze mną przy lunchu. Jeśli tak, nasi goryle będą przynajmniej mieli coś do roboty, będą porównywali taktyki i style samoobrony.
Chyba powinnam częściej pozować dla „Post”. Nagle stałam się bardzo lubiana.
Weszłam do stołówki (kazałam Larsowi iść pięć kroków za mną, cały czas deptał mi po piętach) i Lana Weinberger, właśnie ona, podeszła do mnie, kiedy stanęłam w kolejce, i zaproponowała:
- Cześć Mia. Dosiądziesz się do nas?
Nie żartuję. Ta hipokrytka chce się ze mną zaprzyjaźnić, bo jestem księżniczką.
Tina stała za mną (to znaczy, za mną stał Lars, Tina za Larsem, a za Tiną jej ochroniarz). Czy Lana zaprosiła ją do stolika? Skądże. „New York Post” nie nazywał Tiny „posągową pięknością”. Niskie pulchne dziewczyny, nawet córki arabskich szejków, nie zasługują na miejsce koło Lany. O nie. Koło Lany mogą siadać wyłącznie księżniczki czystej krwi.
O mało nie zwymiotowałam na moją tacę z lunchem.
- Dzięki, Lana, mam gdzie siedzieć - odparłam.
Szkoda, że nie widzieliście jej miny. Ostatnio taki wyraz twarzy widziałam u niej, kiedy między piersiami sterczał jej wafel z lodami.
Później, kiedy usiadłyśmy, widziałam, że Tina tylko skubie sałatkę. Nie wspominała ani słowem o całej tej aferze z księżniczką. Tymczasem wszyscy, cała stołówka, nawet kujony, które zazwyczaj niczego nie widzą, wszyscy gapili się na nasz stolik. Jedno wam powiem, to bardzo nieprzyjemne. Czułam na sobie wzrok Lilly. Nie odezwała się do mnie ani słowem, ale chyba już wie. Niewiele da się przed nią ukryć.
W każdym razie, po pewnym czasie miałam już tego dosyć. Odłożyłam widelec i zapytałam.
- Słuchaj Tina, jeśli nie chcesz ze mną dłużej siedzieć, zrozumiem to.
W jej dużych oczach pojawiły się łzy. Naprawdę. Energicznie pokręciła głową, aż spadł jej warkocz z ramienia.
- Dlaczego? - spytała. - Nie lubisz mnie już? Teraz przyszła na mnie kolej się dziwić.
- Co? Pewnie, że cię lubię. Myślałam, że może ty mnie nie lubisz. No wiesz, wszyscy się na mnie gapią. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz ze mną siedzieć.
Tina uśmiechnęła się smutno.
- Na mnie ciągle się gapią. Wiesz, przez Wahima.
Wahim to jej ochroniarz. Siedzieli z Larsem obok nas i kłócili się, który pistolet ma większą siłę rażenia, magnum 357 Wahima czy glock 9 mm Larsa. Temat był przerażający, ale obaj byli bardzo zadowoleni. Już myślałam, że lada chwila zaczną się siłować.
- Widzisz - ciągnęła Tina. - przyzwyczaiłam się, że wszyscy uważają mnie za dziwadło. Szkoda mi ciebie, Mia. Mogłabyś usiąść z każdym, a siedzisz ze mną. Nie musisz być dla mnie miła tylko dlatego, że nikt inny nie jest.
Wtedy naprawdę się wkurzyłam. Nie na Tinę, tylko na innych uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina. Przecież Tina Hakim Baba jest naprawdę, ale to naprawdę bardzo fajna, ale nikt o tym nie wie, bo nikt z nią nie rozmawia, tylko dlatego, że jest trochę pulchna, nieśmiała i ma ochroniarza. Ludzie robią raban o takie głupstwo, że w sklepie niektórzy przepłacają po pięć centów, a po naszej szkole chodzą nieszczęśnicy, do których nikt się nigdy nie odzywa.
A potem ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, bo jeszcze tydzień temu byłam taka sama. Zawsze mi się wydawało, że Tina Hakim Baba to dziwaczka. I nie chciałam, żeby ktokolwiek się dowiedział, że jestem księżniczką, właściwie z jednego powodu - obawiałam się, że będą mnie traktować jak Tinę Hakim Baba. A teraz, kiedy trochę poznałam Tinę, widzę, jak bardzo się myliłam, mając o niej złe zdanie.
Więc powiedziałam Tinie, że nie chcę siedzieć z nikim innym tylko z nią. Powiedziałam, że musimy trzymać się razem i to nie tylko z oczywistych powodów (Wahim i Lars), ale także dlatego, że wszyscy inni w tej głupiej szkole to banda świrów.
Tina zaraz się rozpogodziła i powiedziała mi o książce, którą akurat czyta, pod tytułem „Pokochać raz”. Jest o dziewczynie, która zakochała się w śmiertelnie chorym chłopaku. Stwierdziłam, że to trochę deprymująca lektura, ale Tina mnie pocieszyła: zajrzała na koniec i okazało się, że ten chłopak wyzdrowiał. Więc wszystko kończy się dobrze.
Kiedy oddawałyśmy naczynia, zobaczyłam, że Lilly na nas patrzy. Sądząc po jej minie, nie miała zamiaru mnie przeprosić. więc nie zdziwiłam się, kiedy później, podczas zajęć, nadal się na mnie gapiła. Boris coś do niej mówił, ale wcale go nie słuchała. W końcu dał sobie spokój, zabrał skrzypce i powędrował do schowka, gdzie jego miejsce. Tymczasem jak wyglądała moja sesja naukowa z bratem Lilly:
Ja: - Cześć, Michael. Rozwiązałam wszystkie zadania, które mi dałeś. Ale nadal nie pojmuję, dlaczego nie możesz sprawdzić w rozkładzie, o której pociąg z Salt Lake City, jadący z prędkością 67 mil na godzinę, będzie w Fargo, w Północnej Dakocie.
Michael:
- Hm. Księżniczka Genowii, tak? Czy miałaś zamiar uchylić kiedyś rąbka tajemnicy, czy mieliśmy się sami domyślić?
Ja:
- Właściwie miałam nadzieję, że nikt się nie dowie.
Michael:
- To jasne. Ale dlaczego? Przecież to nic złego.
Ja:
- Żartujesz? To okropne!
Michael:
- Thermopolis, czy ty czytałaś artykuł w dzisiejszym „Post”?
Ja:
- Nie, i nie mam zamiaru. Nie wiem, za kogo się uważa ta cała Carol Fernandez, ale...
Wtedy włączyła się Lilly. Chyba nie mogła dłużej wytrzymać.
Lilly:
- Więc nie zdajesz sobie sprawy, że książę Genowii, czyli twój ojciec, ma majątek rzędu, jeśli dodać pałac, kolekcję dzieł sztuki i inne antyki, około trzystu milionów dolarów?
Jak z tego wynika, Lilly czytała artykuł w dzisiejszym „Post”.
Ja:
- Hmm... Słucham? Trzysta milionów dolarów? A mnie płaci marne sto dziennie?
Lilly:
- Zastanawiam się, jaką część tego majątku zdobył dzięki wyzyskowi innych ludzi.
Michael:
- Zważywszy, że mieszkańcy Genowii nigdy nie płacili podatku dochodowego, chyba żadną. Co cię ugryzło, Lilly?
Lilly:
- Cóż, Michael, jeśli akceptujesz ekscesy monarchów, proszę bardzo, Michael. Ale moim zdaniem, to straszne, żeby w dzisiejszych czasach, przy stanie współczesnej gospodarki, jednostka miała majątek wartości trzystu milionów dolarów... zwłaszcza, że nie przepracował ani dnia!
Michael:
- Mylisz się, Lilly. O ile wiem, ojciec Mii ciężko pracuje na rzecz swojego kraju. Wojska Mussoliniego zajęły Genowię w 1939 roku. Po wyzwoleniu dziadek Mii podpisał traktat, na mocy którego Genowia będzie ściśle współpracowała z sąsiednią Francją w kwestiach politycznych i gospodarczych, w zamian za ochronę wojsk francuskich na wypadek wojny. Taki traktat związałby ręce politykowi mniejszego formatu, ale ojcu Mii udaje się go omijać. Dzięki jego wysiłkom Genowia ma najmniejszy odsetek analfabetyzmu w Europie, jeden z najlepszych uniwersytetów, najniższą śmiertelność noworodków, inflację i bezrobocie na całej kuli ziemskiej.
Gapiłam się na Michaela z otwartą buzią. Rany. Dlaczego na lekcjach z Grandmére nie uczę się takich rzeczy? Przecież to przydatne. Nie muszę wiedzieć, w którą stronę przechylać talerz po zupie. Ważniejsze, żebym wiedziała, jak odpierać ataki zagorzałych przeciwników monarchii, jak moja była przyjaciółka Lilly.
Lilly (do Michaela):
- Zamknij się, Michael. Do mnie:
- Widzę, że jak dobra córeczka już zaczęłaś akcję propagandową.
Ja:
- Ja? Przecież to Michael...
Michael:
- Oj, Lilly, jesteś zazdrosna i tyle.
Lilly:
- Nieprawda!
Michael:
- Prawda, prawda. Jesteś zazdrosna i wściekła, bo ścięła włosy, nie pytając cię o zdanie. I zazdrosna, bo kiedy się na nią obraziłaś, znalazła sobie nową przyjaciółkę. I przez cały czas nie podzieliła się z tobą tajemnicą.
Lilly:
- Michael, zamknij się!
Boris (wychylił się ze schowka):
- Lilly? Mówiłaś coś?
Lilly:
- Nie do ciebie Boris!
Boris:
- A, to przepraszam - (chowa się do schowka).
Lilly (wściekła):
- Jezu, Michael, co się stało, ze nagle tak gorąco bronisz Mii? Zastanawiam się, czy przyszło ci do głowy, że być może twoje argumenty, choć pozornie logiczne, mają w rzeczywistości korzenie nie w intelekcie, lecz w libido?
Michael (nagle czerwony, nie wiadomo dlaczego):
- Tak? A co powiesz na twoją nagonkę na Ho? Czy to ma korzenie w intelekcie, czy też może przejaw nadmiernej próżności?
Lilly:
- To argument demagogiczny.
Michael:
- Empiryczny.
Jezu. Lilly i Michael są tacy mądrzy. Grandmére ma rację. Muszę popracować nad zasobem słów.
Michael (do mnie):
- Więc ten facet - wskazuje na Larsa - będzie wszędzie z tobą chodził?
Ja:
- Tak.
Michael:
- Naprawdę? Wszędzie?
Ja:
- No, za wyjątkiem toalety. Czeka na zewnątrz.
Michael:
- A gdybyś szła na randkę? Na przykład na bal Wielu Kultów w ten weekend?
Ja:
- To akurat nie jest problem, bo nikt mnie nie zaprosił. Boris (wychyla się ze schowka):
- Przepraszam bardzo, niechcący przewróciłem smyczkiem worek z gipsem i coraz trudniej tu oddychać. Mogę wyjść?
Wszyscy w sali:
- Nie!
Pani Hill (zagląda z korytarza):
- Co to za hałasy? Nie słyszymy się w pokoju nauczycielskim. Boris, co ty robisz w schowku? Wychodź natychmiast! Wszyscy zabierają się do pracy!
Muszę przeczytać ten artykuł w „Post”. Trzysta milionów dolarów? To tyle, ile Ophrah Winfrey zarobiła w zeszłym roku!
Skoro jesteśmy tacy bogaci, dlaczego mam w pokoju czarno - biały telewizor?
UWAGA
Sprawdzić w słowniku znaczenie słowa „empiryczny” i „libido”
Nic dziwnego, że ojciec tak się wkurzył artykułem Carol Fernandez!
Kiedy wychodziłam z Larsem ze szkoły, wszędzie byli dziennikarze. Nie żartuję, zupełnie jakbym była morderczynią, kimś sławnym albo coś takiego.
Pan Gianini, który wyszedł z nami, powiedział, że reporterzy przyjeżdżali cały dzień. Widzieliśmy wozy transmisyjne CNN, Fox News, New York One, Entertainment Tonight - czego dusza zapragnie. Chcieli porozmawiać z uczniami Liceum imienia Alberta Einsteina, pytali, czy mnie znają (przynajmniej jedna korzyść, że się nie jest popularną - nie sądzę, żeby znaleźli choć jedną osobę, która mnie skojarzy, w każdym razie mnie z nową - trójkątną fryzurą. Pan G. opowiadał, że dyrektor Gupta w końcu wezwała policję, bo Liceum imienia Alberta Einsteina to teren prywatny, a reporterzy wchodzili bez pozwolenia, rzucali niedopałki na schody i blokowali wejście do szkoły.
Co, jak się zastanowić, jest zachowaniem typowym dla najbardziej lubianych uczniów, ale dyrektor Gupta nigdy nie nasłała na nich policji... z drugiej strony, ich rodzice płacą czesne...
Chyba wiem, jak się czuła księżniczka Diana. Kiedy wyszliśmy we trójkę, z Larsem i panem G. , reporterzy się rzucili, wymachiwali mikrofonami i krzyczeli głupoty:
- Amelio, uśmiechnij się!
- Amelio, jak to jest, położyć się spać jako dziecko z niepełnej rodziny i obudzić się jako księżniczka z majątkiem ponad trzystu milionów dolarów?
Byłam przerażona. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym odpowiadać na ich pytania, bo nie wiedziałabym, do którego mikrofonu mówić. Poza tym oślepiały mnie dziesiątki fleszy.
A potem Lars wkroczył do akcji. Szkoda, że tego nie widzieliście. Po pierwsze, powiedział, że mam milczeć. Potem objął mnie ramieniem i polecił, żeby pan G. objął mnie z drugiej strony. A potem sama nie wiem, pochyliliśmy głowy, uderzyliśmy w tłum dziennikarzy, i następne, co pamiętam, to że wepchnął mnie na tylne siedzenie samochodu taty i sam wskoczył za mną.
Jezu! Chyba opłacało się to szkolenie w armii izraelskiej (Podsłuchałam, jak rozmawiał z Wahimem i mówił, że właśnie tam nauczył się posługiwać karabinem uzi. Okazało się, że mają z Wahimem wspólnych znajomych. Pewnie wszyscy ochroniarze kończą te same kursy gdzieś na pustyni Gobi). W każdym razie, ledwie zatrzasnął drzwi, wrzasnął do faceta za kierownicą:
- Gazu! - i odjechaliśmy. Nie poznałam go, ale na miejscu pasażera siedział tata. Kiedy ruszyliśmy z piskiem opon, w świetle błyskających fleszy, odezwał się jakby nigdy nic:
- Jak minął dzień, Mia? Jezu!
Zignorowałam go. Odwróciłam się, żeby pomachać panu G. , ale pochłonęło go morze mikrofonów! Nie chciał z nimi rozmawiać, odpędzał się jak mógł i przebijał w stronę stacji metra.
Zrobiło mi się szkoda biedaka. Fakt, prawdopodobnie wsadzał mamie język do ust, ale w sumie jest w porządku i nie zasłużył na ataki dziennikarzy.
Powiedziałam ojcu, że powinniśmy byli zabrać pana G, ale zaraz się nadął i zaczął majstrować przy pasie bezpieczeństwa. Mruknął:
- Nie znoszę tego, duszę się.
Zapytałam, dokąd będę teraz chodzić do szkoły. Popatrzył na mnie jakbym zwariowała i wrzasnął:
- Mówiłaś, że chcesz zostać w Liceum imienia Alberta Einsteina!
- No tak, ale to było zanim Carol Fernandez mnie zadeklarowała.
Zapytał, co chcę przez to powiedzieć, i wytłumaczyłam mu, że tak jest kiedy ktoś sławny się deklaruje, mówi, że jest gejem, w telewizji albo gazecie ogólnokrajowej. A Carol Fernandez zdradziła mój status członka rodziny królewskiej.
Wtedy odparł, że nie zmienię szkoły tylko dlatego, że wyszło na jaw, że jestem księżniczką. Powiedział, że muszę chodzić do Liceum imienia Alberta Einsteina i że Lars będzie chodził ze mną na lekcje i bronił przed dziennikarzami.
Zapytałam, kto będzie go woził i wskazał tego nowego, Hansa. Nowy kiwnął głową i mruknął:
- Cześć. Upewniłam się:
- Lars będzie ze mną wszędzie chodził? - No, bo gdybym chciała wpaść do Lilly? To znaczy, gdybyśmy się nadal przyjaźniły. Do czego pewnie już nie dojdzie.
A ojciec na to:
- Wszędzie.
Mówiąc krótko, już nigdzie nie pójdę sama.
To mnie naprawdę wkurzyło. Siedziałam w samochodzie na czerwonym świetle, które migało mi prosto w oczy i oznajmiłam:
- Mam tego dosyć. Nie chcę być księżniczką. Zachowaj sobie swoje sto dolarów dziennie i odeślij Grandmére do Francji. Rzucam tę robotę.
A ojciec odparł zmęczonym głosem:
- Nie możesz, Mia. Dzisiejszy artykuł przypieczętował sprawę. Jutro twoja twarz będzie w każdej gazecie w Ameryce, a może i na świecie. Wszyscy się dowiedzą, że jesteś księżniczką Amelią z Genowii. Tego nie możesz rzucić.
Chyba nie zachowałam się jak księżniczka, ale płakałam przez całą drogę do hotelu Plaza. Lars dał mi swoją chusteczkę. To bardzo miło z jego strony.
Mama uważa, że to Grandmére dała cynk Carol Fernandez.
Nie mogę uwierzyć, że mogłaby zrobić coś takiego. No wiecie, nasłać na mnie „Post”. Zwłaszcza, że jeszcze niewiele wiem o byciu księżniczką. Właściwie teraz już jest jasne, że muszę się zachowywać jak księżniczka, naprawdę, a Grandmére nadal nie przeszła do naprawdę ważnych rzeczy, na przykład jak dyskutować z zaciekłymi antyrojalistami typu Lilly. Na razie nauczyła mnie tylko jak siadać, jak używać noża do ryb, jak się zwracać do służby, jak dziękować i odmawiać w siedmiu językach, jak robić sidecara i jeszcze podstaw marksizmu.
Na co mi to wszystko?
Ale mama upiera się przy swoim i żadne argumenty do niej nie trafiają. Ojciec się na nią zdenerwował, ale nie uległa. Jej zdaniem to Grandmére dała cynk Carol Fernandez. Niech ojciec ją zapyta, to się przyzna.
No i zapytał. Nie Grandmére, tylko mamę. Zapytał, czy nie przyszło jej do głowy, że to jej przyjaciel mógł na mnie nasłać Carol Fernandez.
Chyba pożałował w tej samej chwili, kiedy to powiedział. Mama zmrużyła oczy, jak wtedy, kiedy jest wściekła - i to naprawdę wściekła, jak na przykład wtedy, kiedy opowiedziałam jej o tym facecie w Washington Park, który pokazał Lilly i mnie, no wiecie co, kiedy kręciłyśmy program.
Zmrużyła oczy, aż zostały tylko wąskie szparki. A potem włożyła płaszcz i powiedziała, że idzie skopać komuś tyłek.
Tym razem nie włożyła płaszcza. Za to zmrużyła oczy jeszcze bardziej, zacisnęła usta w wąską linię i wycedziła głosem, który pasował raczej do ducha z filmu Amityville.
- Wynoś się.
Ale ojciec się nie wyniósł, chociaż formalnie mieszkanie jest mamy (dzięki Bogu, Carol Fernandez nie podała naszego adresu. I dzięki Bogu, że mama panicznie boi się ingerencji CIA w prace społecznie zaangażowanych artystów i mamy zastrzeżony telefon. Dziennikarze jeszcze nie odkryli naszego mieszkania i możemy zamówić chińszczyznę bez obaw, że jutro przeczytamy, że księżniczka Amelia przepada za makaronem sojowym z warzywami). Ojciec stwierdził:
- Doprawdy, Helen, niechęć do mojej matki cię zaślepia i nie widzisz prawdziwej prawdy.
- Prawdziwej prawdy? - wrzasnęła mama. - Prawdziwa prawda jest taka, Filipie, że twoja matka...
W tym momencie uznałam, że najlepiej będzie wycofać się do mojego pokoju. Założyłam słuchawki, żeby nie słuchać ich kłótni. Nauczyłam się tej sztuczki z filmów telewizyjnych o nastolatkach, których rodzice się rozwodzą. Teraz najchętniej słucham ostatniej płyty Britney Spears, wiem, że to głupie i za nic nie powiedziałabym tego Lilly, ale w głębi ducha chciałabym być Britney. Kiedyś mi się nawet śniło, że nią jestem i występuję w auli Liceum Alberta Einsteina. Miałam na sobie krótką różową sukienkę i przed samym występem Josh Richter powiedział mi komplement.
Wstyd się do tego przyznać, prawda? Najzabawniejsze, że gdybym powiedziała o tym Lilly, zaraz zaczęłaby mnie analizować i dowodzić, że różowa sukienka to symbol falliczny, a bycie Britney to dowód niskiej samooceny czy coś takiego. A gdybym powiedziała Tinie Hakim Baba, zapytałaby tylko, czy Josh miał skórzane spodnie.
Nie wiem, czy już o tym wspominałam, ale ciężko się pisze ze sztucznymi paznokciami.
Im więcej o tym myślę, tym bardziej przychylam się do wersji, że to Grandmére dała cynk Carol Fernandez. Dzisiaj na lekcji ciągle płakałam, a Grandmére wcale mi nie współczuła. Zapytała:
- Te łzy to z powodu...
A kiedy jej powiedziałam, podniosła namalowane brwi - wyskubuje swoje i codziennie maluje sobie nowe, co moim zdaniem przeczy jedno drugiemu, ale to jej sprawa - i stwierdziła C'est la vie co po francusku znaczy „Takie jest życie”.
Tylko, że w prawdziwym życiu nieczęsto się zdarza, żeby twoja twarz zdobiła pierwszą stronę „Post”, chyba że wygrałaś w totolotka, kochałaś się z prezydentem albo coś takiego. Ale ja się tylko urodziłam. Nie uważam, że takie jest życie. Moim zdaniem, to wszystko jest do kitu.
Potem opowiadała, jak to cały dzień wydzwaniali do niej przedstawiciele różnych gazet i programów i wszyscy chcą zrobić ze mną wywiady, Leeza Gibbons, Barbara Walters i inni, i że już rozmawiała z dyrektorem hotelu Plaza i przygotują nam specjalne pomieszczenie i w ogóle. Nie wierzyłam własnym uszom!!
- Grandmére! Nie chcę rozmawiać z Barbarą Walters! Boże! Niech nie wtyka nosa w nie swoje sprawy!
A Grandmére na to, naburmuszona:
- Cóż, jeśli nie chcesz współpracować z mediami, znajdą inne źródła. Czyli będą sterczeć przed szkołą, nachodzić twoich przyjaciół, sklep, gdzie robisz zakupy i wypożyczalnię, z której bierzesz filmy video, które tak bardzo lubisz.
Grandmére jest przeciwniczką magnetowidów. Twierdzi, że gdyby Bóg chciał, żebyśmy oglądali filmy w domu, stworzyłby nam kino w domu.
Potem dopytywała się, gdzie moje poczucie obowiązku. Gdybym wystąpiła w programie Dateline , na pewno zwiększyłoby to zainteresowanie Genowią.
Naprawdę chcę jak najlepiej dla Genowii, naprawdę. Ale chcę też jak najlepiej dla Mii Thermopolis. A występ w Dateline to nie jest dobry pomysł.
Grandmére ma chyba bzika na punkcie prowincji Genowii. Zaczęłam się zastanawiać, czy mama przypadkiem nie ma racji. Może rzeczywiście Grandmére rozmawiała z Carol Fernandez.
Jak mogła mi to zrobić? No cóż.
Zdjęłam na chwilę słuchawki. Nadal się kłócą. Zapowiada się długa noc.
Dzisiaj rano moja twarz widniała na okładkach „Daily News” i „New York Newsday”, a także w „New York Times”. Było to szkolne zdjęcie i mama się wkurzyła, bo to oznacza, że albo dał je ktoś z rodziny, bo wysłała to zdjęcie krewnym, a to źle wróży Grandmére, albo ktoś ze szkoły, co z kolei źle wróży panu Gianiniemu. Ja też byłam zła, bo zdjęcie zrobiono, zanim Paolo zrobił porządek z moimi włosami. Wyglądam na nim jak jedna z tych dziewczyn, które opowiadają w telewizji o dramatycznych przeżyciach w sekcie, o brutalnym mężu czy coś takiego.
Kiedy Hans zatrzymał się rano przed szkołą, było jeszcze więcej dziennikarzy niż wczoraj. We wszystkich porannych programach telewizyjnych wymyślili sobie, że muszą pokazać coś na żywo. Zazwyczaj wystarczy im przewrócona ciężarówka na autostradzie albo świr, który grozi, że zabije dzieciaki i żonę. A dzisiaj przyszła kolej na mnie.
Właściwie spodziewałam się, że tak może być, i byłam lepiej przygotowana niż wczoraj. I tak, łamiąc wszelkie zakazy Grandmére co do stroju, włożyłam glany (żebym mogła dokopać zbyt nachalnym dziennikarzom) i przypięłam do kurtki wszystkie moje znaczki
Greenpeace, niech z mojego statusu gwiazdy wyniknie chociaż coś dobrego.
Wszystko było jak wczoraj. Lars wziął mnie pod rękę i sprintem pognaliśmy do szkoły. Cały czas padały pytania:
- Amelio, czy pójdziesz śladem księżniczki Diany i zostaniesz królową ludzkich serc?
- Amelio, kto ci się bardziej podoba, Leonardo di Caprio czy książę William?
- Amelio, jaki jest twój stosunek do przemysłu mięsnego?
To mnie wzięło, już się odwracałam, żeby coś powiedzieć, ale Lars pociągnął mnie do szkoły.
MUSZĘ
1. Wymyślić coś, żeby Lilly znów się do mnie odzywała.
2. Nie być takim mięczakiem.
3. Przestać kłamać i/lub wymyślać lepsze kłamstwa.
4. Być bardziej: A. samodzielna
B. samowystarczalna
C. dojrzała
6. Przestać myśleć o Joshu Richterze
7. Przestać myśleć o Michaelu Moscovitzu.
8. Lepiej się uczyć.
9. Pomyśleć o samorealizacji.
Dzisiaj na algebrze nikt nie słuchał pana Gianiniego, a to przez wozy transmisyjne przed szkołą. Co chwila ktoś zrywał się z miejsca, biegł do okna i wołał do dziennikarzy:
- Zabiliście księżnę Dianę! Oddajcie nam Dianę!
Pan Gianini starał się przywrócić spokój, ale to było niemożliwe, Lilly była wściekła, bo wszyscy złościli się na reporterów, a nikt nie chciał stanąć pod sklepem i skandować „Rasizm Ho - samo zło! ”
Nie wiem dlaczego, ale wszyscy woleli krzyczeć „Zabiliście Dianę! ”.
Więc pan Gianini zaczął z nami rozmawiać, czy to naprawdę media zabiły Dianę, a nie na przykład pijany kierowca. Ktoś się sprzeciwił i wysnuł teorię, że kierowca wcale nie był pijany, tylko otruty i że to wszystko zaplanował brytyjski wywiad, ale pan Gianini go skarcił i kazał wracać na ziemię.
Potem Lana Weinberger zapytała, od jak dawna wiem, że jestem księżniczką. Nie mieściło mi się w głowie, że pyta mnie o coś bez złośliwości. Nie wiem, powiedziałam, że od kilku tygodniu, coś koło tego.
A ona na to, że gdyby się dowiedziała, że jest księżniczką, to zaraz pojechałabym do Disneylandu. A ja, że nie, nieprawda, bo nie chciałabym opuścić treningu cheerleaderek. wtedy stwierdziła, że tym bardziej nie rozumie, czemu nie pojechałam, przecież nie mam tylu zajęć pozalekcyjnych. Wtedy włączyła się Lilly i zaczęła wywody na temat disneifikacji Ameryki i że Walt Disney był faszystą, i wtedy wszyscy zaczęli głośno rozważać, czy naprawdę dał się zamrozić pod zamkiem w Anaheim, a wtedy pan Gianini przerwał nam i kazał wracać do algebry. , Jakby się nad tym zastanowić, jest bezpieczniejszym tematem niż te, które z takim zapałem omawialiśmy.
Jadłam sobie lunch z Tiną Hakim Baba, Larsem i Wahimem, i Tina opowiadała, jak to w Arabii Saudyjskiej (jej tata stamtąd pochodzi) kobiety muszą nosić coś, co się nazywa czador, czyli taki wielki koc, który je zasłania od stóp do głów i ma takie wielkie wycięcie na oczy. Ma je chronić przed pożądliwym wzrokiem mężczyzn, ale Tina mówi, że jej kuzynki noszą pod tym jeansy od Gapa i jeśli w pobliżu nie ma dorosłych, zdejmują te narzuty i tak jak my flirtują z chłopcami.
To znaczy, gdyby jacyś chłopcy chcieli z nami flirtować.
Nie, cofam to. Zapomniałam, że Tina kogoś ma, przecież na bal Wielu Kultur przyjdzie z nią ten Dave Farouq El - Abar.
Jezu. Co takiego jest we mnie, że nie podobam się żadnemu chłopakowi?
No więc Tina opowiadała nam o czadorze, a tu nagle Lana Weinberger postawiła tacę na naszym stoliku.
Nie żartuję. Lana Weinberger.
Oczywiście spodziewałam się, że zaraz rzuci mi przed nos rachunek z pralni, poleje nam sałatki sosem tabasco albo coś takiego, a ona tylko zapytała grzecznie:
- Chłopcy, możemy się do was dosiąść?
Wtedy zobaczyłam tacę, która pojawiła się koło mojej. Były na niej: dwa podwójne cheeseburgery, duże frytki, dwa koktajle mleczne, duża porcja chili, paczka chipsów, sałatka, batonik, jabłko i duża cola. Zainteresowało mnie, kto pochłania takie ilości nasyconych kwasów tłuszczowych, podniosłam głowę i zobaczyłam Josha Richtera.
Nie żartuję. Josha Richtera.
Mruknął do mnie: „cześć” i zabrał się do jedzenia.
Spojrzałam na Tinę, Tina na mnie, obie spojrzałyśmy na naszych ochroniarzy. Ale byli całkowicie pochłonięci dyskusją, czy podczas zamieszek gumowe kule są lepsze od armatek wodnych, czy może nie.
Znów spojrzałyśmy na Lanę i Josha.
Naprawdę piękni ludzie, tacy jak Lana czy Josh, nigdzie nie chodzą sami.
Zawsze towarzyszy im świta. Świta Lany to grupa dziewcząt, cheerleaderek, tak jak ona. Wszystkie są bardzo ładne, mają długie włosy i duże piersi, jak Lana.
Świta Josha to jego koledzy z drużyny. Wszyscy są wysocy i silni i wszyscy zjadali duże ilości produktów zwierzęcych, jak Josh.
Świta Josha usiadła koło Josha. Świta Lany - koło Lany. I nagle przy naszym stoliku, przy którym do tej pory siedziały dwie nijakie dziewczyny i ich ochroniarze, znaleźli się najpiękniejsi uczniowie Liceum imienia Alberta Einsteina, a może i na całym Manhattanie.
Zerknęłam ukradkiem na Lilly. Wytrzeszczyła oczy, jak zawsze, kiedy widzi coś, co jej zdaniem nadaje się do jej programu.
- Jakie masz plany na weekend, Mia? - Lana grzebała widelcem w swojej sałatce, bez sosu, a do picia miała tylko wodę. - Wybierasz się na bal Wielu Kultur?
Po raz pierwszy powiedziała do mnie Mia, nie Amelia.
- No... - zaczęłam. - Poczekaj, niech pomyślę...
- Bo wiesz, rodzice Josha wyjeżdżają i organizujemy u niego imprezę po balu. Wpadniesz?
- Eee - mruknęłam. - Sama nie wiem...
- Musi wpaść, prawda, Josh? - Lana dźgnęła pomidora koktajlowego widelcem.
Josh zajadał chili i dopychał chipsami.
- Pewnie - wybełkotał z pełnymi ustami. - Musi wpaść.
- Będzie super. - zapewniła Lana. - Josh ma super mieszkanie. Na Park Avenue. Mają sześć sypialni. A w pokoju jego rodziców jest jacuzzi. Prawda, Josh?
- Pewnie. - mruknął.
Pierce, dwumetrowy członek świty Josha, włączył się do rozmowy.
- Ej, Richter, pamiętasz jak po ostatnim balu Bonham - Allen straciła przytomność w jacuzzi twojej mamy? Ale numer!
Lana zachichotała.
- O Boże! Wypiła całą butelkę Bailey's Irish Cream! Pamiętasz, Josh? Wypiła sama calutką butelkę, co za świnia, a potem ciągle rzygała.
- Bez przerwy - zgodził się Pierce.
- Miała płukanie żołądka - wyjaśniła Lana mnie i Tinie. - Sanitariusz powiedział, że gdyby Josh ich nie wezwał, to nie wiadomo, chyba mogłaby umrzeć.
Wszyscy spojrzeliśmy na Josha. Mruknął skromnie:
- To było idiotyczne.
Lana przestała chichotać.
- Rzeczywiście. - Była śmiertelnie poważna, skoro Josh uznał, że tamten incydent był idiotyczny.
Nie wiedziałam jak zareagować, więc tylko bąknęłam:
- Jezu.
Lana ugryzła listek sałaty i popiła wodą.
- Więc jak? Wpadniesz czy nie?
- Przykro mi. - zaczęłam. - Ale nie mogę.
Przyjaciółki Lany, które do tej pory gadały między sobą, umilkły i wbiły we mnie wzrok. Natomiast przyjaciele Josha jedli nadal.
- Nie możesz? - powtórzyła Lana ze zdumieniem.
- Nie mogę.
- Jak to, nie możesz?
Zastanawiałam się, czy nie skłamać. Mogłam coś wymyślić, na przykład:
„Nie, Lano, nie mogę, bo już się umówiłam na kolację z ministrem Islandii”, albo powiedzieć, że muszę ochrzcić jakiś statek. Mogłam się tak wykręcić, ale ja, po raz pierwszy w moim głupim życiu, zebrałam się na odwagę i powiedziałam prawdę:
- Nie mogę - wyjaśniłam. - Bo mama mnie nie puści na taką imprezę.
Boże drogi. Czemu to powiedziałam? Czemu? Trzeba było skłamać. Bo na kogo wyszłam? Na totalne dziwadło. Gorzej. Na kujona. Lizusa.
Nie wiem, skąd to umiłowanie prawdy. Zwłaszcza, że to wcale nie była prawda. to znaczy, prawda, mama za żadne skarby nie puściłaby mnie na imprezę do chłopaka, którego rodzice wyjechali. Nawet z ochroniarzem. Ale prawdziwa prawda jest taka, że nie wiedziałabym, jak się na takiej imprezie zachować. W końcu słyszałam co nieco i wiem, co się dzieje na takich prywatkach. Są osobne pokoje, w których można się... no wiecie. Tak, tak. Całowanie z języczkiem. Może nawet coś więcej. Może nawet dotykanie powyżej talii. A może i poniżej. Nie jestem pewna, bo żadna z moich przyjaciółek nigdy nie była na takiej imprezie, nikt z moich znajomych nie jest dość popularny, żeby być zaproszony.
A do tego wszyscy piją. Ale ja nie piję i nie mam chłopaka, z którym mogłabym się całować. Więc po co miałabym tam iść?
Lana spojrzała na mnie, spojrzała na swoje przyjaciółki i parsknęła śmiechem. Głośnym. NAPRAWDĘ głośnym.
Właściwie jej się nie dziwię.
- O Boże - stwierdziła, kiedy już się trochę uspokoiła. - Nie mówisz poważnie.
I wtedy zrozumiałam: znalazła kolejny temat do żartów na mój temat. Właściwie wcale mnie to nie obchodziło, było mi tylko szkoda Tiny Hakim Baba, która do tej pory miała spokój, a nagle, przeze mnie, znalazła się w centrum uwagi.
- Boże - powtórzyła Lana. - Żartujesz, tak?
- No nie.
- Przecież nie musisz mówić jej prawdy - poradziła ze zwykłą nutą wyższości w głosie.
Nie wiedziałam o co jej chodzi.
- No, mamie. Nikt nie mówi całej prawdy. Powiesz jej, że nocujesz u koleżanki, kapujesz?
Okłamać. Moją mamę. Od razu widać, że Lana jej nie zna. Nikt nie okłamuje mojej mamy. Nie da rady, nie w takiej sprawie. Za żadne skarby.
Zaczęłam się tłumaczyć:
- Doceniam to, że mnie zapraszacie, ale naprawdę nie mogę. Poza tym, nie piję...
No ładnie, kolejny błąd.
Lana spojrzała na mnie, jakbym powiedziała, że nigdy nie oglądałam Przyjaciół czy coś takiego. I powtórzyła:
- Nie pijesz?
Tylko na nią spojrzałam. Prawdę mówiąc w Miragnac pije się co wieczór wino do kolacji. We Francji tak się robi. Pije się, bo to pasuje do jedzenia. Podobno dzięki temu pasztet z foie gras smakuje lepiej. Nie wiem, bo nie jadłam foie gras , ale wiem z doświadczenia, że kozi ser lepiej wchodzi z winem niż oranżadą.
Ale z pewnością nie wypiłabym sama całej butelki, nawet gdybym się założyła. Nawet gdyby Josh Richter mnie poprosił.
Więc tylko wzruszyłam ramionami i stwierdziłam:
- Staram się szanować moje ciało i nie faszerować go toksynami.
Lana tylko prychnęła, ale naprzeciwko jej, a obok mnie Josh Richter przełknął kęs cheeseburgera i stwierdził:
- Tak, rozumiem to.
Lanie opadła szczęka. Wstyd się przyznać, ale mnie również. Josh Richter rozumie coś, co powiedziałam? Czy to żarty?
Ale wydawał się śmiertelnie poważny, ba, popatrzył na mnie jak wtedy w Bigelows, jakby jego błękitne oczy przemknęły do dna mojej duszy.
Lana chyba nie zauważyła, że jej chłopak zagląda do mojej duszy, bo powiedziała:
- Jezu , Josh, przecież pijesz więcej niż ktokolwiek w tej głupiej szkole. Przechylił głowę i spojrzał na nią tymi hipnotycznymi oczami. Mruknął bez uśmiechu:
- Więc może powinienem przestać. Lana parsknęła śmiechem.
- Akurat! Już to widzę!
Ale Josh się nie roześmiał, cały czas się jej przyglądał.
Wtedy poczułam się nieswojo. Josh cały czas się na nią gapił. Dobrze, że nie na mnie; z tymi błękitnymi oczami nie ma żartów.
Szybko wstałam i zabrałam tacę. Tina zrobiła to samo.
- Cześć - mruknęłam.
Kiedy szłyśmy do drzwi, Tina chciała się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Powiedziałam, że nie wiem, bo tak naprawdę tylko jedno wiem na pewno:
Wyjątkowo cieszę się, że nie jestem Laną Weinberger.
Kiedy po lunchu podeszłam do szafki po książki do francuskiego Josh już tam był. Opierał się o swoją szafkę i rozglądał dookoła. Na mój widok rozprostował się i powiedział:
- Cześć.
I uśmiechnął się. Szeroko, tak że widać było jego białe zęby, jego doskonale równe zęby. Musiałam odwrócić wzrok, jego zęby są tak idealne i tak oślepiająco białe. Też powiedziałam:
- Cześć.
Właściwie było mi głupio, zaledwie kilka minut temu widziałam, jak pokłócił się z Laną. Pewnie na nią czeka, zaraz się pogodzą i będą się całować przez pół lekcji. Mocowałam się z zamkiem, chciałam zabrać książki i odejść jak najszybciej, żeby na to nie patrzeć.
Ale Josh powiedział:
- Naprawdę uważam, że masz rację, no wiesz, z tym, co powiedziałaś. Że trzeba szanować swoje ciało i w ogóle. Podoba mi się taki stosunek.
Czułam, że płoną mi policzki. I to żywym ogniem. Skupiłam się na tym, żeby niczego nie upuścić, kiedy buszowałam w szafce. Szkoda, że mam takie krótkie włosy. Nie mogłam przed nim ukryć tego rumieńca.
- Mhm. - mruknęłam inteligentnie.
- Więc jak? - zapytał. - Idziesz z kimś na bal czy nie?
Upuściłam podręcznik do matematyki. Pochyliłam się, żeby go podnieść.
- Hm. - mruknęłam w odpowiedzi.
Na kolanach zbierałam stare notatki i ćwiczenia, które wysypały się z podręcznika, i nagle zobaczyłam, że nogi w szarych flanelowych spodniach uginają się w kolanach. A potem twarz Josha znalazła się na wysokości mojej.
- Proszę - podał mi mój ulubiony ołówek, ten z piórkiem.
- Dziękuję - mruknęłam. I popełniłam błąd - spojrzałam w te jego błękitne oczy.
- Nie - powiedziałam słabo, bo pod jego wzrokiem zrobiło mi się słabo. - Z nikim nie idę na bal.
Wtedy zadzwonił dzwonek.
- Na razie - mruknął i odszedł.
Nadal jestem w szoku.
Josh Richter ze mną rozmawiał. Rozmawiał. I to dwukrotnie.
Po raz pierwszy od miesiąca nie martwię się, że obleję algebrę. Mam to w nosie, że mama spotyka się z moim nauczycielem. Nie obchodzi mnie, że jestem następczynią tronu Genowii. Nie obchodzi mnie nawet to, że nie odzywa się do mnie najlepsza przyjaciółka.
Chyba się podobam Joshowi Richterowi.
PRACA DOMOWA
Algebra:??? Nie pamiętam!!!
Angielski:??? zapytać Shameekę
Historia cywilizacji:??? Zapytać Lilly. Zapomniałam. Nie mogę zapytać Lilly. Nie odzywa się do mnie.
RZ: nic.
Francuski:???
Biologia:??
Boże, kompletnie tracę głowę tylko dlatego, że być może podobam się chłopakowi. Brzydzę się sobą.
Grandmére powtarza:
- Oczywiście, że mu się podobasz. A dlaczego nie? Robisz się coraz ładniejsza, a to za sprawą moją i Paola.
Jezu, Grandmére, wielkie dzięki. Jakbym nie mogła się nikomu podobać jako ja, jakby do tego była potrzebna fryzura za dwieście dolarów.
Chyba jej nienawidzę.
Mówię poważnie. Wiem, że to niedobrze, ale naprawdę chyba nienawidzę własnej babki. A przynajmniej bardzo jej nie lubię. Nie dość, że jest strasznie próżna i myśli tylko o sobie, na dodatek jest wredna.
Jak dzisiaj, na przykład. Zdecydowała, że dzisiaj w ramach lekcji pójdziemy na kolację i przynajmniej nauczę się radzić sobie z prasą. Ale kiedy wyszłyśmy z hotelu, nie było żadnych dziennikarzy, tylko jakiś jeden zabłąkany frajer z „Tiger Beat” czy czegoś takiego. Pewnie wszyscy prawdziwi dziennikarze poszli na kolację. (Poza tym, to dla nich żadna frajda ścigać kogoś, kto się ich spodziewa. Pojawiają się tylko wtedy, kiedy nie jesteś na to przygotowana. To ich kręci, moim zdaniem).
W każdym razie, byłam bardzo zdenerwowana. Bo po co komu prasa, ciągłe pytania i błyski fleszy prosto w oczy? Ja w każdym razie mam wtedy cały czas przed oczami fioletowe plamy.
Akurat wsiadłam do samochodu z Hansem za kierownicą, kiedy Grandmére poprosiła, żebyśmy chwilę poczekali i wróciła do hotelu. Myślałam, że czegoś zapomniała, naszyjnika czy diamentu, ale po powrocie wyglądała zupełnie tak samo.
Tylko że kiedy zatrzymaliśmy się przed restauracją, a były to Cztery Pory Roku, czekało na nas stado dziennikarzy! Początkowo myślałam, że w środku jest naprawdę ktoś znany, jak Shaquille O'Neal albo Madonna, ale nagle zaczęli mi robić zdjęcia i wrzeszczeć:
- Księżniczko Amelio, jak to jest dorastać w niepełnej rodzinie i w końcu dowiedzieć się, że ojciec ma trzysta milionów dolarów? Księżniczko, jakie buty do biegania zakładasz najczęściej?
Zapomniałam, że boję się konfrontacji. Byłam wściekła. Odwróciłam się w samochodzie do Grandmére i zapytałam:
- Skąd wiedzieli że tu przyjedziemy?
Grandmére jakby nigdy nic szukała papierosów w torebce.
- Co ja zrobiłam z tą zapalniczką? - zapytała.
- Zadzwoniłaś do nich, prawda? - Ze złości prawie nic nie widziałam na oczy. - Zadzwoniłaś do nich i powiedziałaś, że tu będziemy.
- Nie wygłupiaj się. - mruknęła - Nie zdążyłabym obdzwonić tylu osób.
- Nie musiałaś. Wystarczy zawiadomić jednego, inni pójdą za nim. Dlaczego, Grandmére?
Zapaliła papierosa. Nie znoszę, kiedy pali w samochodzie.
- To ważna część życia rodziny królewskiej, Amelio - powiedziała między jednym a drugim zaciągnięciem się. - Musisz się nauczyć radzić sobie z mediami. Dlaczego tak bardzo się denerwujesz?
- To ty opowiedziałaś wszystko Carol Fernandez - stwierdziłam z lodowatym spokojem.
- Oczywiście - przyznała, wzruszając ramionami, jakby chciała dodać: „I co z tego? ”.
- Babciu, jak mogłaś? - krzyknęłam. Spojrzała na mnie ze zdumieniem.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie babcią. - syknęła.
- Coś takiego! - krzyczałam. - A tata myśli, że to pan Gianini! Pokłócił się o to z mamą! Mama wiedziała, że to ty, ale on nie mógł w to uwierzyć!
Grandmére wypuściła dym nosem.
- Filip zawsze był naiwny - zauważyła.
- No to powiem mu prawdę. Machnęła tylko rękę.
- Naprawdę powiem - zapewniałam. - Będzie na ciebie wściekły, Grandmére.
- Nie będzie. Praktyka czyni mistrza, kochanie. Artykuł w „Post” to dopiero początek. Niedługo będziesz na okładce „Voque” a potem...
- Grandmére! - wrzasnęłam. - NIE CHCĘ BYĆ NA NASTĘPNEJ OKŁADCE „VOGUE”, ZROZUM! CHCĘ ZDAĆ DO NASTĘPNEJ KLASY TO WSZYSTKO!!!
Grandmére wydawała się nieco zdziwiona.
- Dobrze, już dobrze, kochanie, nie musisz tak krzyczeć.
Nie wiem, ile z tego do niej dotarło, ale kiedy wyszłyśmy po kolacji, dziennikarzy już nie było. Może jednak coś usłyszała.
W domu był pan Gianini. znowu. Poszłam do siebie i zadzwoniłam do taty.
- Tato, to Grandmére, a nie pan Gianini. To ona powiedziała wszystko Carol Fernandez. A on na to:
- Wiem - bardzo smutnym głosem.
Wierzcie, nie mieściło mi się to w głowie. - Wiesz i nic nie mówiłeś?
- Mia, moje stosunki z babką są bardzo skomplikowane.
To znaczy, że się jej boi. Właściwie się mu nie dziwię, zwłaszcza, że zamykała go w lochu i w ogóle.
- No tak - mruknęłam. - Ale powinieneś przeprosić mamę za to, co mówiłeś o panu Gianinim.
Nadal miał smutny głos.
- Wiem.
- Więc zrobisz to? A on tylko:
- Mia... - Taki znużony. Uznałam, że dosyć dobrych uczynków jak na jeden dzień i odłożyłam słuchawkę.
Później siedziałam sobie, a pan Gianini pomagał mi w pracy domowej.
Byłam zbyt rozkojarzona tym, że Josh Richter rozmawiał ze mną, żeby zwrócić uwagę na to, że Michael też próbuje mi pomóc.
Właściwie chyba rozumiem, czemu pan G. podoba się mamie. Jest w porządku, wiecie, na przykład przy telewizji. nie zabiera mi pilota, jak inni faceci mamy, i wcale się nie upiera przy oglądaniu sportu.
Pół godziny przed tym, zanim położyłam się spać, zadzwonił ojciec, chciał rozmawiać z mamą. Poszła do pokoju, a kiedy skończyła, miała bardzo zadowoloną minę, jakby chciała powiedzieć: „A nie mówiłam? ”.
Chciałabym powiedzieć Lilly o Joshu Richterze.
BOŻE DROGI!!
JOSH ZERWAŁ Z LANĄ!!!
Wcale nie żartuję. Cała szkoła o tym mówi. Zerwał z nią wczoraj, po treningu. Poszli do Hard Rock Cafe i tam poprosił ją o zwrot jego sygnetu! Lana przeżyła najgorsze upokorzenie swojego życia pod spiczastym stanikiem, który Jean Paul Gaultier zaprojektował dla Madonny!
Nie życzyłabym tego najgorszemu wrogowi.
Dzisiaj rano nie sterczała, jak zwykle, przy szafce Josha. Widziałam ją na algebrze. Miała czerwone, zapuchnięte oczy, włosy chyba nieuczesane, a może i niemyte, i rajstopy z oczkiem! Nigdy nie przypuszczałam, że zobaczę Lanę Weinberger w takim stanie! Przed lekcją dzwoniła z komórki do Bergdorfa, starała się ich przekonać, żeby przyjęli jej suknię, którą kupiła na bal, chociaż już oderwała metkę. A później, podczas lekcji, cały czas wykreślała ze wszystkich książek swój podpis - Lana Richter.
To straszne. Przez nią nie mogłam się skupić na ułamkach.
CHCIAŁABYM
1. Nosić stanik rozmiar D.
2. Być dobra z matmy.
3. Należeć do supergrupy rockowej.
4. Przyjaźnić się dalej z Lilly Moscovitz.
5. Być nową dziewczyną Josha Richtera
Nie uwierzycie... co się przed chwilą stało. Właśnie chowałam książkę do algebry do szafki, a Josh Richter wyjmował swoje notatki z trygonometrii, kiedy nagle powiedział, zupełnie jakby nigdy nic:
- Cześć, Mia! Z kim idziesz jutro na bal?
Chyba nie muszę mówić, że mało nie zemdlałam z wrażenia, że w ogóle się do mnie odezwał. A na dodatek, to co powiedział zabrzmiało jak... no, jak wstęp do tego, żeby mnie zaprosić na ten bal... Zrobiło mi się niedobrze. Naprawdę, ale tak... pozytywnie niedobrze.
Chyba.
W każdym razie, jakoś udało mi się wystękać:
- No, z nikim. - A on na to, wcale nie żartuję:
- To może pójdziemy razem?
BOŻE!!! JOSH RICHTER ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!
Z wrażenia przez minutę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Myślałam, że dostanę spazmów, jak wtedy, kiedy obejrzałam film dokumentalny o tym, jak krowy stają się hamburgerami. Mogłam tylko stać i się na niego gapić (jest taki wysoki!!! ).
A potem stało się coś dziwnego. Jakaś cząsteczka mojego mózgu, taka malutka, która nie zgłupiała, po tym jak mnie zaprosił szepnęła: „Umawia się z tobą tylko dlatego, że jesteś księżniczką Genowii”. Naprawdę. Coś takiego przeszło mi przez myśl, ale tylko przez moment. Bo druga część mojego umysłu, dużo większa, odparła: „I co z tego??? ”.
Przecież niewykluczone, że zaprosił mnie na bal, bo szanuje mnie jako człowieka i chce mnie bliżej poznać, i może, tylko może, trochę mu się podobam.
To możliwe.
Nie wiem, jakim cudem odpowiedziałam nonszalancko:
- W porządku, może być fajnie.
Potem Josh mówił jeszcze dużo innych rzeczy, że po mnie przyjedzie, że najpierw pójdziemy gdzieś na kolację, ale prawie go nie słyszałam, bo cały czas powtarzałam sobie w myślach:
Josh Richter mnie zaprosił, Josh Richter MNIE zaprosił, JOSH RICHTER MNIE ZAPROSIŁ! Wydawało mi się, że umarłam i poszłam do nieba. To się w końcu stało. Josh Richter zajrzał w głąb mojej duszy i zobaczył mnie taką, jaką jestem naprawdę, mimo płaskiego biustu. I MNIE ZAPROSIŁ.
A potem zadzwonił dzwonek, Josh odszedł, a ja stałam i stałam, dopóki Lars nie trącił mnie w ramię.
Nie wiem, o co mu chodzi. Przecież nie jest moim sekretarzem.
Ale z drugiej strony dobrze, że tam był, bo inaczej nie wiedziałabym, że Josh przyjedzie po mnie jutro o siódmej. Muszę przestać tak reagować, bo inaczej nigdy nie poradzę sobie z randkami.
CO MUSZĘ ZROBIĆ (CHYBA, BO NIDY NIE BYŁAM NA RANDCE I NIE BARDZO WIEM, CO TRZEBA ROBIĆ)
1. Kupić sukienkę.
2. Iść do fryzjera.
3. Iść do manikiurzystki (i przestać obgryzać sztuczne paznokcie).
Jezu, już nie wiem, za kogo Lilly Moscovitz się uważa. Najpierw się do mnie nie odzywa. A potem, kiedy w końcu zniża się do rozmowy ze mną, to tylko po to, żeby mnie dalej krytykować. Jakim prawem, pytam się, krytykuje mojego partnera na Balu Wielu Kultur? Przecież sama idzie z Borisem Pelkowskim. Owszem, może to jest geniusz muzyczny, ale przecież to tylko Boris Pelkowski.
Lilly:
- Cóż, przynajmniej Boris nie umawia się z dwoma dziewczynami jednocześnie.
Przepraszam bardzo, Josh Richter też nie. Zerwał z Laną całe szesnaście godzin przed tym, jak mnie zaprosił.
Lilly:
- Poza tym, Boris nie ćpa.
Doprawdy, jak na osobę tak inteligentną, Lilly za bardzo wierzy plotkom. Zapytałam, czy kiedykolwiek widziała, żeby Josh ćpał, ale tylko spojrzała na mnie z politowaniem.
Ale naprawdę, jak się o tym pomyśli, nie ma żadnych dowodów na to, że Josh ćpa. Owszem, przyjaźni się z ludźmi, którzy biorą, ale chwila moment, Tina Hakim Baba przyjaźni się ze mną i co? Czy przez to też jest księżniczką?
Ten argument nie spodobał się Lilly. Stwierdziła:
- Przesadzasz. Jesteś zbyt logiczna. Ilekroć jesteś taka logiczna, wiem, że się martwisz.
Nieprawda, wcale się nie martwię. wybieram się na najważniejszy bal w semestrze jesiennym z najprzystojniejszym, najbardziej wrażliwym chłopcem w całej szkole i nic mnie nie zmartwi.
Tylko mi trochę głupio, kiedy widzę smutną Lanę, a Josh zachowuje się jak gdyby nic. Dzisiaj przy lunchu Josh i jego świta usiedli ze mną i Tiną, a Lana i inne cheerleaderki przy drugim stoliku.
To było bardzo dziwne, zwłaszcza, że ani Josh, ani jego koledzy nie odzywali się do Tiny ani do mnie. Tinie to wcale nie przeszkadzało, a mnie tak. A biedna Lana robiła wszystko, żeby nie patrzeć na nasz stolik.
Tina nie powiedziała złego słowa na temat Josha, kiedy ją zawiadomiłam, że mnie zaprosił na bal. Bardzo się ucieszyła i stwierdziła, że wieczorem u niej możemy wypróbować różne fryzury, żeby wiedzieć, w której nam najlepiej. Ja właściwie nie mam na czym eksperymentować, ale możemy ćwiczyć na jej włosach. Właściwie Tina cieszy się prawie tak bardzo jak ja. Była o wiele sympatyczniejsza niż Lilly, która, kiedy się o tym dowiedziała, rzuciła złośliwie:
- A gdzie idziecie na kolację? Do Hard Rock Cafe?
Pewnie artystyczna dusza Boris zabierze ją gdzieś do Village.
A Michael, który jak na niego był bardzo milczący, spojrzał na Larsa i zapytał:
- Ty też idziesz? A Lars na to:
- Pewnie. - I wymienili takie wkurzające spojrzenia, jak faceci, którzy coś przed sobą ukrywają. W szóstej klasie dziewczynki mają osobne zajęcia i oglądają wideo o tamponach i tak dalej, a chłopcy chyba oglądają wideo, jak wymieniać takie znaczące spojrzenia. Albo plansze czy coś takiego. Ale kiedy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że Josh jednak nieładnie zachował się wobec Lany. Nie powinien umawiać się z inną dziewczyną zaraz po zerwaniu, a przynajmniej nie na imprezę, na którą wybierał się z Laną. Rozumiecie, o co mi chodzi? Mam wyrzuty sumienia.
Ale nie na tyle, żeby nie pójść.
OD TEJ PORY
1. Będę milsza dla wszystkich, nawet dla Lany Weinberger.
2. Przestanę obgryzać paznokcie, nawet sztuczne.
3. Będę codziennie pisała pamiętnik.
4. Przestanę w kółko oglądać stare odcinki Niebezpiecznej zatoki i zacznę rozsądnie wykorzystywać czas, na przykład będę uczyła się algebry, chroniła środowisko czy coś takiego.
Dzisiaj krótsza lekcja z Grandmére, bo wybieram się do Tiny. Tak jak się spodziewałam, całkowicie pochłonęło ją planowanie, co mam jutro założyć. Zaraz złapała za telefon, zadzwoniła do salonu Chanel i umówiła nas na jutro. Wybierzemy coś w pośpiechu i zapłacimy majątek, ale powiedziała, że to bez znaczenia. Po raz pierwszy będę reprezentowała Genowię na oficjalnej imprezie i muszę „błyszczeć” ( to jej słowa, nie moje).
Zwróciłam jej uwagę, że to tylko szkolna potańcówka, nie bal debiutantek czy coś takiego, nawet nie bal maturalny, tylko zwykła szkolna impreza, żeby uczcić kulturową różnorodność uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, ale Grandmére upierała się przy swoim i zamartwiała, że nie zdążą ufarbować pantofelków, żeby pasowały do sukienki.
O tylu rzeczach nie miałam pojęcia. Na przykład o tym, że pantofelki muszą pasować do sukni. Nie wiedziałam, że to takie ważne.
Za to Tina Hakim Baba wie na pewno. Szkoda, że nie widzieliście jej pokoju. Ma chyba wszystkie pisma dla kobiet. Stoją na półkach w jej pokoju, wielkim i różowym. Jej rodzice zajmują najwyższe piętro ogromnego budynku, wciska się w windzie guzik PH i drzwi otwierają się w holu państwa Hakim Baba. Naprawdę mają fontannę, tylko nie można wrzucać do niej monet.
I dużo, dużo pokoi. Mają pokojówkę, kucharza, nianię i kierowcę i oni wszyscy mieszkają u nich. Wyobrażacie sobie teraz ile mają pokoi? Do tego Tina ma trzy młodsze siostry i małego braciszka i oni wszyscy mają osobne pokoje.
W pokoju Tiny jest 37 - calowy telewizor i Sony PlayStation. W porównaniu z Tiną wiodłam życie w mnisim ubóstwie. Niektórzy to mają szczęście.
Tina w domu jest zupełnie inna niż w szkole. Tutaj cały czas papla i żartuje. Jej rodzice też są bardzo mili. Pan Hakim Baba jest bardzo zabawny. W zeszłym roku miał zawał serca i wolno mu jeść tylko ryż i warzywa. Musi schudnąć jeszcze dziesięć kilo. Co chwila szczypał mnie w ramię i pytał:
- Jakim cudem jesteś taka chuda?
Powiedziałam mu, że przestrzegam diety wegeteriańskiej, na co on wzdrygnął się z obrzydzeniem. Kucharz państwa Hakim Baba ma przykazane, że wolno mu szykować tylko dania wegetariańskie, co bardzo mnie ucieszyło. Na kolację jedliśmy gulasz wegeteriański i kuskus. Pyszne.
Pani Hakim Baba jest piękna, ale w innym typie niż mama. Pani Hakim Baba jest Angielką i blondynką. Chyba się jej nudzi, mieszka tu w Stanach i nic nie robi. Kiedyś była modelką, ale dała sobie z tym spokój po ślubie. Teraz już nie widuje tylu sławnych ludzi jak wtedy. Kiedyś nocowała w tym samym hotelu co książę Karol i księżna Diana. Twierdzi, że spali w osobnych sypialniach. I to w czasie miesiąca miodowego! Nic dziwnego, że im się nie układało.
Pani Hakim Baba jest mniej więcej mojego wzrostu, czyli wyższa od pana Hakim Baba o dobre dziesięć centymetrów. Jemu to chyba nie przeszkadza.
Młodsze rodzeństwo Tiny to urocze dzieciaki. Wyszukiwałyśmy fryzury w gazetach i próbowałyśmy na siostrach Tiny. Zabawnie wyglądały.
Potem wpięłyśmy spinki jej małemu braciszkowi i zrobiłyśmy mu manicure. Bardzo się ucieszył, założył kostium Batmana i biegał po całym mieszkaniu z krzykiem. Nas to bawiło, ale państwa Hakim Baba nie.
Kazali niani zabrać małego Bobby ’ego do łóżka zaraz po kolacji.
Potem Tina pokazała mi swoją kreację na jutro. Jest śliczna. Jak z morskiej piany. Tina o wiele lepiej nadaje się na księżniczkę niż ja.
Później nadeszła pora na program Lilly, wyświetlają go w piątki o dziewiątej. Był to odcinek poświęcony przejawom rasizmu w sklepach Ho. Materiał nakręcono, zanim Lilly odwołała bojkot z braku zainteresowania. Był to kawał dobrej dziennikarskiej roboty, i mówię to nie chwaląc się, przecież nie współpracowałam z nią przy tym odcinku.
Gdyby program Lilly był w prawdziwej telewizji, pobiłby rekordy popularności.
Pod koniec pojawiła się Lilly na łóżku w swoim pokoju. Pewnie nakręciła to sama, ze statywu, wczoraj wieczorem. Siedziała na łóżku i dowodziła, że rasizm to zło, które musimy wspólnie zwalczać. Chociaż niektórym z nas wydaje się, że pięć centów na torebce chipsów to żadna różnica, ofiary prawdziwego rasizmu: Bośniacy, Ormianie czy mieszkańcy Rwany, wiedzieliby, że te pięć centów to pierwszy krok na drogę do ludobójstwa. Lilly zakończyła stwierdzeniem, że dzięki tej reakcji przeciwko państwu Ho jesteśmy bliżej sprawiedliwości.
Nic nie wiem na ten temat, ale zatęskniłam za nią, gdy tak siedziała na łóżku i machała nogami w pluszowych kapciach (specjalnie dla Normana).
Tina jest fajna i w ogóle, ale z Lilly znamy się od przedszkola. Trudno to zapomnieć.
Nie kładłyśmy się z Tiną do późna, czytałyśmy romanse dla nastolatek. Przysięgam, w żadnym, ale to w żadnym, chłopak nie zerwał z zarozumiałą dziewczyną i nie umówił się z główną bohaterką tak od razu. Zazwyczaj czekał na odpowiedni czas, różnie, czasami całe lata, czasami tylko weekend, zanim się z nią umówił. Ci, którzy zaraz na początku zapraszali bohaterkę na randkę, tylko ją wykorzystywali, chcieli się zemścić albo coś takiego.
Tina uspokoiła mnie, że co prawda lubi te książki, ale nie traktuje ich jako poradników. Nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Bo ile razy zdarza się komuś amnezja? Albo kiedy porwą nas przystojni europejscy terroryści? A gdyby nas już porwali, na pewno nie byłoby akurat tego dnia, kiedy masz na sobie najgorszą bieliznę z dziurami i niedobrany stanik, a nie jedwabny komplecik, jak bohaterka książki. Ma rację.
Tina gasi światło, bo jest zmęczona. Cieszę się. to był długi dzień.
Pierwsze, co zrobiłam, po powrocie do domu, to sprawdziłam, czy Josh nie dzwonił, żeby odwołać randkę.
Nie dzwonił.
Pan Gianini znów u nas siedział (jak zwykle). Tym razem był w spodniach, dzięki Bogu. Kiedy usłyszał, że pytam mamę, czy nie dzwonił do mnie jakiś Josh, zapytał:
- Chyba nie Josh Richter?
Trochę się wkurzyłam, bo wydawał się... Sama nie wiem. Zdumiony czy co?
- Owszem, właśnie Josh Richter - odparłam. - Idę z nim na bal Wielu Kultur.
Pan Gianini uniósł brwi.
- A co z tą Weinberger?
To okropne, kiedy mama spotyka się z nauczycielem z twojej szkoły.
- Zerwali ze sobą - burknęłam.
Mama obserwowała nas uważnie, co do niej niepodobne, bo o tej porze jest zazwyczaj w swoim świecie.
- Kto to jest Josh Richter? - zapytała.
Ja na to:
- Najprzystojniejszy, najbardziej wrażliwy chłopiec w naszej szkole. Pan Gianini prychnął:
- W każdym razie, najbardziej popularny.
A na to mama z wielkim zdziwieniem w głosie:
- I zaprosił Mię na bal?
Dzięki, nie ma co. Kiedy własna matka dziwi się, że najprzystojniejszy, najpopularniejszy uczeń w szkole zaprosił cię na tańce, wiadomo, że jest sytuacja kiepska.
- Tak - powiedziałam niepewnie.
- Nie podoba mi się to - mruknął pan Gianini. Mama zapytała, dlaczego , a on odparł:
- Bo znam Josha Richtera. Mama:
- Ojej. Coraz mniej mi się to podoba.
Nie zdążyłam wstawić się za Joshem, kiedy pan Gianini znów się odezwał.
- Chłopak gna sto na godzinę. - Zupełnie bez sensu.
To znaczy, wydawało się bez sensu, póki mama nie zauważyła, że skoro ja jadę pięć na godzinę (PIĘĆ!!! ), musi porozmawiać z ojcem „na ten temat”.
Słucham? Na jaki temat? Czy ja jestem zepsutym samochodem czy co? Co to za bzdury, te pięć na godzinę?
- On jest szybki, Mia. - wyjaśnił pan Gianini.
Szybki? Szybki? Co to jest, lata pięćdziesiąte, czy co? A Josh Richter to buntownik bez powodu?
Mama złapała za słuchawkę i zadzwoniła do taty, do hotelu Plaza:
- Jesteś w pierwszej klasie. Nie powinnaś się umawiać z uczniami z najstarszej klasy.
No nie, jeszcze tego brakowało! W końcu ktoś się ze mną umawia, a moi rodzice co? Nie, dosyć tego!
Stałam tam i słuchałam, jak tata i mama zapewniają się wzajemnie przez telefon, że jestem za młoda na randki, że jeszcze na to za wcześnie, zwłaszcza teraz, gdy mam za sobą ciężkie chwile, cała ta afera z księżniczką i w ogóle. Zaplanowali też resztę (żadnych randek do osiemnastego roku życia, żeński akademik na studiach i tak dalej), kiedy rozległ się dzwonek do drzwi i pan Gianini podniósł domofon i zapytał, kto tam. A wtedy rozległ się aż za dobrze mi znany głos:
- Clarisse Marie Grimaldi Renaldo. A tam kto?
Mało brakowało, a mama upuściłaby słuchawkę. Grandmére. Grandmére przyjechała do nas!
W życiu się nie spodziewałam, że będę jej za coś wdzięczna. Nie przypuszczałam, że ucieszę się na jej widok. Ale kiedy przyjechała, żeby mnie zabrać na zakupy, miałam ochotę ją pocałować. I to w oba policzki.
Bo ledwie stanęła w drzwiach, wrzasnęłam:
- Grandmére, nie pozwalają mi iść!
Zapomniałam, że nigdy u nas nie była. Zapomniałam, że jest tu pan Gianini. Myślałam tylko o jednym: rodzice nie chcą mnie puścić na randkę z Joshem. Grandmére to załatwi, byłam tego pewna.
I załatwiła, a jakże.
Wpadła do środka, posłała panu Gianiniemu pogardliwe spojrzenie:
- To on? - burknęła, a kiedy potwierdziłam, żachnęła się i weszła do środka. Usłyszała tatę przez interkom.
- Daj mi słuchawkę! - krzyknęła do mamy, która miała minę jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
- Mamo? - głos taty przez interkom. Słychać było, że jest równie zszokowany jak moja mama. - To ty? Co tam robisz? Jak na osobę, która zaklina się, że nowoczesne wynalazki nie są jej do niczego potrzebne, Grandmére doskonale sobie poradziła z interkomem. Wyrwała mamie słuchawkę i zaczęła:
- Posłuchaj, Filipie. Twoja córka idzie na bal z wielbicielem. Przejechałam pięćdziesiąt siedem przecznic, żeby ją zabrać na zakupy i jeśli myślisz, że nie zatańczy w nowej sukni, jesteś w grubym błędzie i możesz swoje opory...
Tu Grandmére użyła bardzo mocnych argumentów, ale mówiła po francusku, więc rozumieliśmy ją tylko tata i ja. Mama i pan Gianini stali w milczeniu. Mama była chyba wściekła, pan Gianini zdenerwowany.
Kiedy Grandmére skończyła tłumaczyć ojcu, gdzie ma sobie wsadzić swoje opory, cisnęła słuchawkę na widełki i rozejrzała się po strychu. Ujmę to tak: Grandmére nigdy nie owijała niczego w bawełnę, więc nie zdziwiłam się, kiedy powiedziała:
- Więc tutaj dorasta księżniczka Genowii? W tym... tym magazynie? No, nie wiem, czym mogłaby bardziej rozjuszyć mamę.
- Posłuchaj, Clarisse - zaczęła, tupiąc nogą. - Nie waż się pouczać mnie, jak mam wychować własne dziecko! Filip i ja zdecydowaliśmy - nie pójdzie z tym chłopcem. Nie możesz tu wpadać i ...
- Amelio - zwróciła się do mnie babka. - Idź po płaszcz.
Poszłam. Kiedy wróciłam, mama była czerwona na twarzy, a pan Gianini gapił się w podłogę. Milczeli, kiedy wychodziliśmy z mieszkania.
Byłam taka podekscytowana, że nie mogłam się opanować.
- Grandmére! - wrzasnęłam. - Co im powiedziałaś? Czym ich przekonałaś? Ale ona tylko roześmiała się złowieszczo i mruknęła:
- Mam swoje sposoby.
Cóż, wtedy jej nie nienawidziłam.
No i tak: siedzę w mojej nowej sukience, nowych pantofelkach, nowych rajstopach, z nowymi paznokciami, ze świeżo wywoskowanymi nogami i pachami, ze świeżo ułożoną fryzurą i profesjonalnym makijażem, jest siódma, a Josha ani śladu. Zastanawiam się, czy to nie jakiś kawał, jak w Carrie . Jest dla mnie za straszny, nie mogę go oglądać, ale Michael Moscovitz kiedyś go wypożyczył, obejrzał i opowiedział Lilly i mnie. W tamtym filmie najpopularniejszy chłopiec w szkole zaprosił brzydulę na bal tylko po to, żeby on i jego koledzy mogli zrobić jej kawał i oblać świńską krwią. tylko nie wiedział, że Carrie ma siły parapsychologiczne i że w ciągu nocy wymorduje całe miasteczko w tym pierwszą żonę Stevena Spielberga i mamę z Ósemka wystarczy.
Problem w tym, że ja nie mam sił parapsychologicznych, więc jeżeli Josh i jego koledzy obleją mnie świńską krwią, nie zdołam ich zabić. Chyba że wezwę gwardię narodową Genowii czy coś takiego. Ale to nie takie proste, Genowia nie ma marynarki wojennej ani sił powietrznych, więc jakby się tu dostali? Musieliby lecieć zwykłymi liniami, a takie loty last minute są bardzo drogie. wątpię, żeby ojciec poparł takie wydatki z budżetu państwa, zwłaszcza na coś tak banalnego, jego zdaniem.
Ale zapewniam was, że jeśli Josh Richter wystawi mnie do wiatru, nie ujdzie mu to na sucho. Dla niego wywoskowałam sobie nogi. Jasne? Myślicie, że to nie boli? Wywoskowałam sobie także pachy dla niego, rozumiecie? Boli. Jak diabli. Miałam łzy w oczach, tak bolało. Więc nie mówcie mi, że nie mogę ściągnąć tu gwardii narodowej, jeśli mnie wystawi.
Oczywiście ojciec jest przekonany, że Josh mnie wystawił. Siedzi przy stole w kuchni i udaje, że czyta gazetę, ale widzę, że nigdy nie nosi zegarka, więc zerka na zegar ścienny.
Lars też tu jest, ale on nie patrzy na zegarek. Co chwila sprawdza magazynek. Pewnie tata kazał mu zastrzelić Josha, gdyby zaczął się do mnie przystawiać.
Tata zgodził się, żebym wyszła z Joshem, ale pod warunkiem, że Lars będzie nam towarzyszył. Żaden problem, od początku podejrzewałam, że Lars pojedzie z nami, ale udawałam, że jestem wściekła, żeby sobie nie pomyślał, że tak łatwo mu poszło. Ale i tak mam nieźle przechlapane u Grandmére. Kiedy mierzyłam sukienkę, powiedziała, że tata nie wierzy w trwałe związki i nie chce, żebym spotykała się z Joshem, bo obawia się, że Josh mnie rzuci, tak jak on rzuca niezliczone modelki na całym świecie.
Boże! Myślimy zawsze o najgorszym, co, tatusiu?
Josh nie może mnie rzucić, jeszcze nawet ze sobą nie chodzimy.
A jeśli zaraz nie przyjedzie, to cóż, jego strata. Wyglądam dzisiaj ładniej niż kiedykolwiek. Stara dobra Coco Chanel przeszła samą siebie.
Moja sukienka jest SUPER. Z bardzo, ale to bardzo jasnego jedwabiu, marszczonego na górze jak akordeon, tak że nawet nie widać, że nie mam biustu, a u dołu wąska i prosta, do samej ziemi, do dobranych pantofelków na wysokich obcasach. Mam wrażenie, że to obowiązujący styl w nowym tysiącleciu.
Jedyny problem to Gruby Louie, nie mogę go głaskać, bo cała będę w rudej sierści. Siedzi koło mnie na kanapie, smutny i zły, bo go nie głaszczę.
Na wszelki wypadek pozbierałam wszystkie skarpetki, a nuż zechce mnie ukarać i znowu coś połknie?
Ojciec znowu spojrzał na zegarek.
- Hm. Kwadrans po siódmej, Cóż, punktualny nie jest. Starałam się zachować spokój.
- Na pewno są straszne korki - rzuciłam najbardziej władczym tonem, na jaki mnie stać.
- Na pewno - zgodził się ojciec. Ale nie wydawał się smutny z tego powodu. - Wiesz, Mia, jeszcze zdążymy na Piękną i Bestię, jeśli masz ochotę. Na pewno uda mi się...
- Tato! - Byłam przerażona. - Nie pójdę z tobą na Piękną i Bestię, nie dzisiaj!
Teraz naprawdę posmutniał.
- Ale przecież kiedyś lubiłaś...
Dzięki Bogu w tej chwili zadzwonił domofon. To on. Mama już go wpuściła
Drugi warunek, żebym mogła pójść, oprócz zabrania Larsa, to przedstawienie Josha rodzicom.
Muszę zostawić pamiętnik w domu, nie zmieści się w mojej miniaturowej torebeczce.
O Boże, strasznie mi się pocą ręce! Trzeba było posłuchać Grandmére i zdecydować się na rękawiczki do łokcia...
No dobra, skłamałam, zabrałam pamiętnik ze sobą. Poprosiłam Larsa, żeby go schował do swojej aktówki. Wiem, jest pełna granatów, naboi i innych rzeczy, ale wiedziałam, że taki mały pamiętnik się jeszcze zmieści.
I miałam rację.
Więc siedzę w łazience w Tavern on the Green. Tutejsza damska toaleta nie jest taka fajna jak w hotelu Plaza. W kabinie nie ma tu małego stołeczka, więc siedzę na muszli klozetowej z opuszczoną klapą. Przez szparę pod drzwiami widzę grube, kobiece stopy. Pewnie przyszły na wesele dziewczyny o bardzo włoskiej urodzie (swoją drogą, przydałoby się jej woskowanie) i rudego chudzielca imieniem Fergus. Fergus puścił do mnie oko, kiedy tylko weszłam na salę. Nie żartuję! Mój pierwszy żonaty mężczyzna. Nieważne, że wygląda na mojego rówieśnika i jest żonaty od mniej więcej godziny! Ta suknia czyni cuda!
Ale kolacja okazała się nie taka, jak się spodziewałam. To znaczy, Grandmére nauczyła mnie, którego widelca do czego używać i jak przechylać talerz z zupą, więc nie o to chodzi. Tylko o Josha.
Nie zrozum mnie źle. Super wygląda we fraku. Powiedział, że to jego własny. W zeszłym roku poszedł w nim na bal debiutantek ze swoją ówczesną dziewczyną, jeszcze przed Laną. Ojciec tamtej dziewczyny wymyślił plastikowe worki, w które pakują warzywa w supermarkecie. Jego były wyjątkowe, był na nich napis TU OTWIERAĆ, więc wiedziało się, za który koniec pociągnąć. Dzięki tym dwóm słowom zarobił pół miliarda, opowiadał Josh.
Właściwie nie wiem, czemu mi to opowiadał. Czy mam się zachwycać czymś, co wymyślił ojciec jego byłej dziewczyny? Szczerze mówiąc, Josh jest chyba mało wrażliwy.
Za to doskonale sobie poradził z moimi rodzicami. Wszedł, dał mi bukiecik kwiatów (drobniutkie białe róże związane jasnoróżową wstążką - śliczny, kosztował go co najmniej dziesięć dolarów! Ale nie mogłam oprzeć się myśli, że zamawiał go, mając na myśli inną dziewczynę, w sukience innego koloru) i podał ojcu rękę.
- To dla mnie zaszczyt pana poznać, Wasza Wysokość.
W tej chwili mama roześmiała się na całe gardło. Czasami jest nie do zniesienia.
Wtedy zwrócił się do niej.
- Pani jest mamą Mii? Och, myślałem, że to jej starsza siostra! - Straszna bzdura, ale mama chyba się na to złapała, zarumieniła się, kiedy podał jej rękę . Nie jestem widać jedyną kobietą o nazwisku Thermopolis, na której zrobiły wrażenie błękitne oczy Josha Richtera.
Potem ojciec odchrząknął i zasypał Josha pytaniami: jaki ma samochód (BMW jego ojca), dokąd się wybieramy (jakby nie wiedział) , o której wrócimy (na śniadanie, odparł Josh) . Ojcu to się nie spodobało, więc
Josh zapytał:
- A o której mam ją odwieźć, sir?
SIR! Josh Richter zwraca się do mojego ojca SIR! Tata spojrzał na Larsa i powiedział:
- Najpóźniej o pierwszej. - Co moim zdaniem było bardzo fajne z jego strony, bo zazwyczaj w weekendy muszę być w domu o jedenastej. Oczywiście, w obecności Larsa i tak nic złego mnie nie spotka, więc nie ma znaczenia, o której wrócę, ale Grandmére mówiła, że księżniczka musi umieć iść na kompromis, więc nic nie powiedziałam.
Tata dalej zadawał Joshowi pytania, na przykład gdzie chce studiować ( jeszcze się nie zdecydował, ale ubiega się o miejsce we wszystkich uniwersytetach Ivy League) i co chce studiować (biznes). Wtedy wtrąciła się mama i zapytała, co ma przeciwko wykształceniu humanistycznemu, a Josh na to, że zależy mu na wykształceniu, które zagwarantuje mu roczny dochód w wysokości co najmniej osiemdziesięciu tysięcy dolarów, na co mama, że są rzeczy ważniejsze od pieniędzy. W tym momencie ja się wtrąciłam:
- Jezu, jak już późno - Złapałam Josha za ramię i wybiegłam. We trójkę z Larsem zeszliśmy na dół. Josh przytrzymał mi drzwi od strony pasażera i wtedy Lars zaproponował, że on poprowadzi, a my możemy usiąść z tyłu i swobodnie porozmawiać. Uznałam, że to bardzo miło z jego strony, ale kiedy usiedliśmy z tyłu, nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. To znaczy, Josh mruknął:
- Ładnie ci w tej sukience.
A ja pochwaliłam jego frak i podziękowałam za kwiaty. Później milczeliśmy chyba przez dwadzieścia przecznic.
Wcale nie żartuję. Było mi strasznie wstyd! Co prawda, niewiele mam do czynienia z chłopcami, ale nigdy nie miałam kłopotów z tymi, z którymi miałam do czynienia. Na przykład Michael Moscovitz gada właściwie bez przerwy. Nie mogłam zrozumieć, czemu Josh milczy. Zastanawiam się, czy go nie zapytać, z kim chciałby spędzić wieczność po wybuchu atomowym, z Winoną Ryder czy Nicole Kidman, ale doszłam do wniosku, że za mało go znam...
W końcu Josh przerwał milczenie i zapytał, czy to prawda, że moja mama spotyka się z panem Gianinim. Cóż, mogłam się spodziewać, że to się rozejdzie. I rzeczywiście, ludzie się o tym dowiedzieli, co prawda nie tak szybko jak o tym, że jestem księżniczką, ale zawsze.
Więc potwierdziłam, a wtedy zapytał, jak to jest.
Nie wiadomo dlaczego nie mogłam mu powiedzieć, że widziałam pana Gianini w bieliźnie, u nas w kuchni. Po prostu wydawało się to... Sama nie wiem. Nie mogłam mu powiedzieć i już. Zabawne, prawda? Michaelowi Moscovitzowi powiedziałam niepytana. Ale Joshowi nie mogłam, chociaż zajrzał w głąb mojej duszy i w ogóle. Dziwne, co? Potem, kiedy przejechaliśmy chyba milion przecznic w milczeniu, Lars wjechał na parking przed restauracją, rzucił kluczyki parkingowemu i weszliśmy do środka. (Lars obiecał, że nie usiądzie z nami, będzie stał przy drzwiach i rozglądał się groźnie, jak Arnold Schwarzenegger). Okazało się, że jest tam cała świta Josha. Nie wiem dlaczego, ale bardzo mnie to ucieszyło. Obawiałam się kolejnej godziny w milczeniu...
Ale dzięki Bogu, cała drużyna siedziała przy długim stole, a z nimi ich dziewczyny - cheerleaderki. U szczytu stołu były dwa wolne miejsca, dla Josha i dla mnie.
Muszę przyznać, że wszyscy byli mili. Dziewczyny zachwycały się moją sukienką i pytały, jak to jest być księżniczką, obudzić się pewnego ranka i zobaczyć swoje zdjęcie na pierwszej stronie „Post”. Pytały, czy noszę koronę i takie inne bzdury. Wszystkie są ode mnie starsze i bardzo dojrzałe, ale nie robiły żadnych złośliwych uwag na temat tego, że nie mam biustu, choć Lana na pewno skorzystałaby z okazji.
Tylko że gdyby tu była Lana, nie byłoby mnie.
Najbardziej mnie zdziwiło, że Josh zamówił szampana i nikt nie zakwestionował jego dowodu tożsamości, który już na pierwszy rzut oka jest fałszywy. Przy naszym stoliku już wypili trzy butelki, a Josh ciągle zamawiał następne, ojciec dał mu na dzisiaj platynową kartę American Express. Nie rozumiem. Czy kelnerzy nie widzą, że ma dopiero osiemnaście lat, a większość jego gości jeszcze mniej?
I jak on może tyle pić? A gdyby nie było Larsa? Jechałby BMW ojca po alkoholu. Co za brak odpowiedzialności! Potem, nie pytając nikogo o zdanie, zamówił kolację dla wszystkich - stek z polędwicy. Owszem, to miło z jego strony, ale nie wezmę mięsa do ust. , nawet dla najwrażliwszego chłopca na świecie.
Nawet nie zauważył, że nie tknęłam jedzenia! Musiałam się zapchać sałatką i bułką, żeby mi nie burczało w brzuchu.
Może uda mi się wymknąć ukradkiem i poproszę Larsa, żeby skoczył po jakąś wegetariańską przekąskę do Emerald Planet.
Najzabawniejsze, że im więcej Josh pije, tym częściej mnie dotyka. Na przykład co chwila kładzie mi rękę na udzie pod stołem. Najpierw myślałam, że to przez przypadek, ale zrobił to już cztery razy. A ostatnio ścisnął mnie za kolano!
Chyba nie jest pijany, ale zdecydowanie bardziej przystępny niż podczas jazdy. Może czuje się swobodniej, kiedy Larsa nie ma w pobliżu.
Chyba muszę wracać do stołu. Szkoda, że Josh mnie nie uprzedził, że będą jego przyjaciele. Wtedy zaprosiłabym Tinę Hakim Baba i jej towarzysza, a może nawet Lilly i Borisa. Przynajmniej miałabym z kim pogadać.
No, trudno.
Dlaczego?
Dlaczego??
Dlaczego???
Nie mieści mi się w głowie, że to się dziej naprawdę. Nie wierzę, że to się dziej akurat mnie.
Dlaczego? Dlaczego coś takiego zawsze spotyka właśnie mnie? Usiłuję sobie przypomnieć, co Grandmére mówiła na temat zachowania w stresie, bo że jestem w stresie, co do tego nie ma wątpliwości. Staram się oddychać spokojnie i głęboko, wciągam powietrze nosem, wypuszczam ustami, wciągam nosem, wypuszczam ustami, wciągam nosem, wypuszczam...
JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ Jak???
Najchętniej dałabym mu w twarz. Mówię poważnie. Za kogo on się uważa, do licha? Wiecie co zrobił? Nie? Zaraz wam opowiem.
Po DZIEWIĘCIU butelkach szampana - to prawie butelka na głowę, tylko że ja właściwie nie piłam, więc ktoś wypił i moją - Josh i jego świta uznali, że czas iść na bal. Nieważne, że impreza zaczęła się GODZINĘ wcześniej.
Więc wyszliśmy i czekaliśmy, aż parkingowy przyprowadzi nasz samochód i już mi się wydawało, że wszystko będzie dobrze. Josh objął mnie ramieniem, i dobrze, bo było mi zimno, a moja pelerynka to takie przezroczyste cudo, które w ogóle nie grzeje. Kiedy mnie objął, było mi miło. Ma fajne ramiona, takie umięśnione, nic dziwnego, po tylu treningach. Tylko że Josh nieładnie pachniał, nie jak Michael Moscovitz, który zawsze pachnie mydłem. Nie, wydaje mi się, że Josh wykąpał się w Drakkar Noir, co w dużych ilościach, szczerze mówiąc, śmierdzi. Nie mogłam oddychać, ale trudno. Mimo wszystko byłam pełna nadziei. Fakt, nie uszanował moich praw wegetarianki, ale co tam, każdy popełnia błędy. Pójdziemy na bal, znowu zajrzy w głąb mojej duszy tymi błękitnymi oczyma i wszystko będzie dobrze. Ależ byłam głupia.
O pierwsze, nie mogliśmy podjechać pod szkołę, tyle było samochodów.
Początkowo nie mogłam tego zrozumieć. Owszem, jest sobotni wieczór, ale żeby aż TYLE samochodów przed Liceum imienia Alberta Einsteina?
Przecież to tylko szkolna potańcówka. Większość dzieciaków w Nowym Jorku nie ma samochodów. Pewnie tylko nieliczni oprócz nas przyjechali tu samochodami.
I wtedy do mnie dotarło, dlaczego jest taki korek. Wszędzie stały wozy transmisyjne. Reflektory oświetlały wejście i schody. Dziennikarze snuli się przed szkołą, rozmawiali przez telefony komórkowe, palili i czekali.
Czekali? Na co?
Na mnie, jak się okazało.
Ledwie Lars zobaczył reflektory, zaklął głośno. To znaczy, sądzę, że klął, bo to nie było ani po angielsku ani po francusku. Pochyliłam się do przodu:
- Skąd wiedzieli? Czy to możliwe, że Grandmére znowu dała im cynk? Ale wiecie co? Nie wierzę, żeby to była Grandmére, nie po naszej wczorajszej rozmowie. Postawiłam sprawę jasno, byłam zdecydowana jak nowojorski gliniarz wobec graczy w trzy karty. Jestem przekonana, że Grandmére już nigdy, przenigdy, nie naśle na mnie mediów bez mojej zgody. Jednak są tutaj, czyli ktoś dał im znać. A jeśli nie Grandmére, to kto?
Josh wcale się nie przejął. Zdziwił się:
- No i co z tego? Chyba już do tego przywykłaś?
Przywykłam, a jakże. Na myśl, że mam wysiąść z samochodu na ich oczach, zaczęłam się poważnie obawiać, że zwymiotuję całą sałatkę i bułki, które zjadłam w restauracji. I nieważne, że towarzyszy mi najprzystojniejszy chłopiec w szkole.
- Mam pomysł - odezwał się Josh. - Pobiegniemy do drzwi, a Lars odstawi samochód.
Larsowi nie spodobał się ten pomysł. I powiedział to.
- Nie, ty zaparkujesz samochód, a ja pobiegnę z księżniczką do drzwi. Ale Josh już otwierał drzwi. Trzymał mnie za rękę.
- Żyje się tylko raz - mruknął i pociągnął mnie na zewnątrz.
A ja, głupia idiotka, pozwoliłam na to.
Tak jest. Dałam się wyciągnąć z samochodu. Miał taką miłą dłoń, dużą i ciepłą, i opiekuńczą, że pomyślałam: „Co się może stać? Najwyżej oślepią nas flesze. I co z tego? Pobiegniemy do drzwi i wszystko będzie dobrze. ”
I to powiedziałam Larsowi:
- Wszystko będzie dobrze. Zaparkuj samochód, Josh i ja wchodzimy.
- Nie, księżniczko, proszę..
Były to ostatnie słowa, które usłyszałam z jego ust. , przynajmniej na jakiś czas, bo Josh już mnie wyciągnął i zatrzasnął drzwiczki.
Dziennikarze natychmiast się na nas rzucili, w pośpiechu gasili niedopałki, zdejmowali osłony z obiektywów i wrzeszczeli:
- To ona! To ona!
Josh ciągnął mnie po schodach. Zachciało mi się śmiać, bo po raz pierwszy to było właściwie zabawne. Wszędzie błyskają flesze, oślepiają mnie, tak że widziałam tylko schody. Skupiłam się na tym, żeby nie potknąć się o suknię, i całkowicie polegałam na Joshu, że mnie poprowadzi, bo miałam kompletną pustkę w głowie.
Kiedy nagle się zatrzymał, myślałam, że jesteśmy już przy drzwiach. Myślałam, że zatrzymaliśmy się, bo Josh otwiera przede mną drzwi. Wiem, to głupie, ale właśnie tak myślałam. Widziałam te drzwi, staliśmy tuż przy nich. Poniżej, na schodach, dziennikarze pstrykali zdjęcia i coś wrzeszczeli. Jakiś kretyn darł się:
- Pocałuj ją! Pocałuj! - Co, chyba nie muszę tego mówić, było strasznie krępujące.
I nagle, nie wiem jakim cudem, Josh objął mnie mocno, przyciągnął do siebie i przycisnął usta do mich.
Naprawdę, tak to odebrałam. Przycisnął usta do moich i rozbłysły światła, ale nie jak w romansach Tiny, gdzie chłopak całuje bohaterkę, a ona widzi błyskawice i tak dalej. To znaczy, owszem, widziałam błyskawice, tylko że to były flesze. Wszyscy robili zdjęcie pierwszego pocałunku Księżniczki Mii.
Nie żartuję. Jakby nie dość, że to naprawdę był mój pierwszy pocałunek. Mój pierwszy pocałunek i robią mi zdjęcie do „Teen People”. I jeszcze jedno a’ propos tych romansów Tiny. W tych książkach , kiedy dziewczyna całuje się po raz pierwszy, ogarnia ją przyjemne ciepło. Ma wrażenie, że chłopak dotyka jej duszy. Ja nie czułam nic takiego, ani odrobinę. Było mi tylko wstyd. Wcale nie było mi przyjemnie, że całuje mnie Josh Richter. Dziwnie się czułam, kiedy zmiażdżył mi usta. Przecież mogłam się spodziewać, że COŚ poczuję, kiedy mnie pocałuje, w końcu od dawna uważam go za najwspanialszego faceta na ziemi.
A czułam tylko zażenowanie.
I czekałam, kiedy to się skończy, jak jazda do restauracji. Myślałam o jednym: kiedy w końcu przestanie? I czy to dobrze robię? W filmach bardzo kręcą głowami. Może też powinnam poruszyć głową? Co robić, jeśli zechce mi wsadzić język w usta, jak Lanie? Nie mogę pozwolić, żeby robiono mi zdjęcie z językiem Josha w ustach, tata mnie zabije.
Nagle, kiedy myślałam, że nie wytrzymam tego ani chwili dłużej i umrę ze wstydu na schodach Liceum imienia Alberta Einsteina, Josh podniósł głowę, pomachał dziennikarzom, otworzył drzwi i wepchnął mnie do budynku.
Gdzie, przysięgam na Boga, stali wszyscy moi znajomi i przyglądali się nam.
Nie żartuję. Była tam Tina i Dave, jej chłopak z Trinity i patrzyli na mnie ze zdumieniem. Była też Lilly i Boris, i po raz pierwszy odkąd go znam, Boris miał wszystko w porządku. Ba, był prawie przystojny, jak na geniusza muzycznego. I Lilly, w pięknej białej sukni, z kwiatami we włosach. I jeszcze Shameeka i Ling Su, i ich chłopcy, i wiele innych, których nie poznałam bez szkolnego mundurka. Wszyscy patrzyli na mnie z takim samym wyrazem twarzy jak Tina, czyli z bezbrzeżnym zdumieniem.
A przy stoliku z biletami stał pan Gianini i wydawał się jeszcze bardziej zdumiony niż pozostali.
Oprócz mnie. Ze wszystkich zebranych chyba ja przeżyłam największy szok. Dlaczego? Przecież przed chwilą JOSH RICHTER mnie pocałował. POCAŁOWAŁ mnie Josh Richter. MNIE pocałował Josh Richter.
Czy mówiłam już, że pocałował mnie W USTA?
I że zrobił to na oczach reporterów z „Teen People”?
Stałam w holu, wszyscy na mnie patrzyli, słyszałam krzyki dziennikarzy na zewnątrz i dudnienie hip - hopu z kafeterii, gdzie odbywają się tańce, na cześć uczniów latynoskich i nagle wszystko stało się jasne. Wykorzystał cię.
Umówił się z tobą tylko dlatego, że chciał być w gazetach. To on ściągnął dziennikarzy.
Prawdopodobnie zerwał z Laną tylko po to, żeby opowiadać na prawo i lewo, że chodzi z dziewczyną, której ojciec ma trzysta milionów dolarów. Dopóki twoje zdjęcie nie znalazło się w „Post”, nawet cię nie zauważył. Lilly miała rację: wtedy w Bigelows uśmiechnął się do ciebie przez pomyłkę. Pewnie wydaje mu się, że ma większe szanse dostać się na Uniwersytet Harvarda, jeśli jest chłopakiem księżniczki Genowii.
A ja, jak idiotka, poleciałam na to. Świetnie, po prostu świetnie.
Lilly uważa, że jestem za mało asertywna. Jej rodzice twierdzą , że mam tendencję do tłumienia wszystkiego w sobie i obawiam się konfrontacji.
Mama też tak sądzi. Dlatego dała mi ten pamiętnik, w nadziei, że zapiszę to , czego jej nie powiem, czyli w jakimś sensie wyrzucę to z siebie.
Gdyby się nie okazało, że jestem księżniczką, może dalej byłabym taka sama, to znaczy mało asertywna, nieśmiała, bałabym się konfrontacji i tak dalej. Prawdopodobnie nie zrobiłabym tego, co zrobiłam.
A mianowicie odwróciłam się do Josha i zapytałam:
- Dlaczego to zrobiłeś?
Nerwowo szukał biletów po kieszeniach.
- Co zrobiłem?
- Dlaczego pocałowałeś mnie na oczach wszystkich? Znalazł bilety w portfelu.
- Nie słyszałaś? Wrzeszczeli, że mam cię pocałować, więc to zrobiłem. A co?
- Nie podobało mi się.
- Nie podobało ci się? - Nie wierzył własnym uszom. - Nie było ci przyjemnie?
- Nie - odparłam. Nie było mi przyjemnie. Ani odrobinę. Bo wiedziałam, że nie pocałowałeś mnie dlatego, że ci się podobam. Pocałowałeś mnie dlatego, bo jestem księżniczką Genowii. Patrzył na mnie, jakbym zwariowała.
- To głupota - stwierdził. - Bardzo mi się podobasz.
- Wcale ci się nie podobam - odparłam. - W ogóle mnie nie znasz. Myślałam, że dlatego się ze mną umówiłeś. Żeby mnie lepiej poznać. Chciałeś tylko, żeby twoje zdjęcie było w gazecie.
Roześmiał się w tym momencie, ale nie patrzył mi w oczy.
- Jak to? Nie znam cię? Pewnie, że cię znam.
- Nie, nie znasz. Gdybyś mnie znał, nie zamówiłbyś mi steku na kolację. Wśród moich przyjaciół rozległy się szepty. Zdawali sobie sprawę z rozmiarów pomyłki Josha, choć do niego to jeszcze nie dotarło. On także usłyszał szepty, więc kiedy się odezwał, mówił także do nich.
- Zamówiłem jej stek - stwierdził, szeroko rozkładając ramiona. - Czy to przestępstwo? Stek z polędwicy, na rany boskie.
Lilly odpowiedziała głosem ociekającym jadem:
- Ona jest wegetarianką, ty socjopato.
Ta wiadomość chyba nie zrobiła na Joshu dużego wrażenia. Wzruszył tylko ramionami i mruknął:
- No to się pomyliłem.
Zwrócił się do mnie i zapytał:
- Gotowa na bal?
Nie, nie gotowa, w każdym razie nie na bal z Joshem. Nie mieściło mi się w głowie, że po tym, co mu powiedziałam, myślał, że nadal chcę z nim iść.
To prawdziwy socjopata. Jak mogłam sądzić, że zajrzał w głąb mojej duszy?
Pełna niesmaku, zrobiłam jedyną rzecz, jaką dziewczyna może zrobić w tej sytuacji. Odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go.
Niestety, nie mogłam wyjść na zewnątrz, nie chciałam, żeby w „Teen People” było też zdjęcie, jak płaczę, więc skierowałam się do damskiej toalety.
Do Josha w końcu dotarło, że go zostawiłam. Akurat w tym momencie weszli jego koledzy. Wściekły powiedział na głos”
- Jezu! To był tylko pocałunek! Odwróciłam się energicznie.
- Nie, to nie był tylko pocałunek. - Byłam już naprawdę wściekła. - Chciałeś, żeby to tak wyglądało, ale oboje wiemy, że chodziło o coś więcej. To było wydarzenie medialne. Planowałeś je, odkąd zobaczyłeś mnie na okładce „Post”. Dzięki, Josh, sama dam sobie radę z prasą. Nie musisz mi w tym pomagać.
Potem wyciągnęłam rękę do Larsa, wzięłam pamiętnik i pobiegłam do damskiej toalety. I teraz tu siedzę i wszystko piszę.
Boże! Nie do wiary! Mój pierwszy pocałunek w życiu za tydzień będzie we wszystkich magazynach dla nastolatek. Pewnie nawet w kilku czasopismach zagranicznych, typu „ Majesty „, opisują tam życie młodych arystokratów i następców tronu w Anglii i Monaco. Kiedyś był wielki artykuł o Sophie, żonie księcia Edwarda. Ocenili jej suknie w skali 1 - 10. Pewnie niedługo zaczną śledzić mnie i oceniać moje kreacje - i chłopców. Ciekawe, jaki podpis dadzą pod zdjęciem z Joshem. ”Zakochana księżniczka”?
Co za kicz.
A najdziwniejsze, że wcale nie jestem zakochana w Joshu Richterze. To znaczy, fajnie, naprawdę fajnie byłoby mieć chłopaka. Czasami się obawiam, że coś ze mną nie tak, skoro go nie mam.
Ale wolę nie mieć chłopaka niż mieć takiego, który jest ze mną tylko dla pieniędzy, albo dlatego, że mój ojciec jest księciem, a nie dlatego, że mu się podobam.
Oczywiście teraz wszyscy wiedzą, że jestem księżniczką i trudno będzie ocenić, kto lubi mnie, a kto mój tytuł. Ale na Joshu poznałam się stosunkowo szybko.
Jak mógł mi się kiedykolwiek podobać? To pasożyt. Wykorzystał mnie! Celowo skrzywdził Lanę, a teraz usiłował wykorzystać mnie. A ja jak idiotka dałam się w to wciągnąć.
Co robić? Kiedy tata zobaczy te zdjęcia, dostanie szału. Nie przekonam go, że to nie moja wina. Może gdybym walnęła Josha w żołądek na oczach dziennikarzy, tata uwierzyłby, że nie miałam z tym nic wspólnego.
A może i nie.
Już nigdy, do końca życia, nie wypuszczą mnie na randkę. Ojej. Buty pod drzwiami mojej kabiny. Ktoś do mnie mówi. Tina. Pyta, czy się dobrze czuję. I jeszcze ktoś.
Jezu! Poznaję te stopy! To Lilly! Lilly i Tina razem pytają, jak się czuję!
Lilly znowu się do mnie odzywa. I nie krytykuje mojego zachowania. Mówi do mnie jak do przyjaciółki! Przeprasza, że śmiała się z mojej fryzury i przyznaje, że ma tendencję do nadmiernej kontroli nad otoczeniem, obiecuje też, że postara się nie mówić wszystkim, a zwłaszcza mnie, co mają robić.
Jezu! Lilly przyznaje się do błędu! Nie do wiary! NIE DO WIARY!!!
Ona i Tina chcą, żebym wyszła i usiadła z nimi. Nie, mówię, to bez sensu, one są z chłopcami, a ja będę sama jak idiotka.
Na co Lilly:
- Och, tym się nie przejmuj, jest Michael. Cały czas sterczy sam jak idiota.
Michael Moscovitz przyszedł na szkolną potańcówkę? Nie do wiary! Przecież on nigdzie nie chodzi, tylko na wykłady z fizyki kwantowej i tak dalej!
Muszę to zobaczyć na własne oczy. Wychodzę. Więcej później.
Właśnie miałam bardzo dziwny sen.
Śniło mi się, że Lilly i ja znowu się przyjaźnimy, ona i Tina też. Boris Pelkowski okazał się fajny, jeśli się go oderwie od skrzypiec, pan Gianini zmienił mi ocenę z F na D, tańczyłam wolne tańce z Michaelem Moscovitzem, a Iran zaatakował Afganistan i w gazetach nie ma ani słowa o tym, że Josh mnie pocałował.
Tylko że to nie sen! To wszystko wydarzyło się naprawdę!
Rano, kiedy się obudziłam, poczułam coś mokrego na twarzy. Otworzyłam oczy i okazało się, że leżę u Lilly w pokoju, a pies jej brata liże mnie po twarzy.
I wcale mi to nie przeszkadza! Pawłow może mnie obśliniać, jeśli ma ochotę! Odzyskałam najlepszą przyjaciółkę! Tata mnie nie zabije za pocałunek z Joshem Richterem! Nie obleję algebry!
I chyba się podobam Michaelowi Moscovitzowi! Nie mogę pisać, tak się cieszę.
Kiedy wczoraj wieczorem wychodziłam z damskiej toalety z Lilly i Tiną, nie miałam pojęcia, że czeka mnie tyle szczęścia.
Byłam w depresji, prawdziwej depresji, przez Josha.
Ale kiedy wyszłam z toalety, Josha już nie było. Lilly powiedziała mi później, że kiedy upokorzyłam go publicznie i poszłam do łazienki, wszedł na salę balową i udawał, że nic go to nie obchodzi. Lilly nie wie, co się później działo, bo pan Gianini wysłał ją i Tinę, żeby zobaczyły, czy ze mną wszystko w porządku ( to miło z jego strony, prawda? ). Podejrzewam, że Lars potraktował Josha takim specjalnym paralizatorem, bo kiedy zobaczyłam go później, to znaczy Josha, nie Larsa, leżał na stoliku Wysp Pacyfiku, z głową opartą o wulkan Krakatau, i nie ruszał się przez cały wieczór. Ale może to tylko ten szampan.
W każdym razie, Lilly, Tina i ja dosiadłyśmy się do stolika, gdzie siedzieli: Boris i Dave, który jest całkiem fajny, chociaż chodzi do Trinity, Shameeka i jej chłopak, Allan, Ling Su i jej partner Clifford. Był to stolik pakistański, więc mieliśmy makietę pola ryżowego. Przesunęliśmy pole na bok, żeby mieć więcej miejsca.
A potem nie wiadomo skąd pojawił się Michael Moscovitz w smokingu, który mama mu sprawiła na barmicwę kuzyna Stevena. Michael naprawdę nie miał z kim siedzieć, bo dyrektor Gupta uznała, że Internet to nie kultura, wobec czego Klub Komputerowy zbojkotował zabawę.
Ale Michael się nie przejmuje decyzjami Klubu Komputerowego, chociaż jest skarbnikiem! Usiadł koło mnie i zapytał, jak się czuję, a później żartowaliśmy, że o wielokulturowości cheerleaderki chyba nie słyszały, skoro prawie wszystkie miały identyczne sukienki, czarne kreacje Donny Karan. Potem ktoś zaczął się zastanawiać, czy w replikatorze kawy w Star Trek: Deep Space Nine jest kofeina. Michael się upierał, że w replikatorze wszystko powstaje z odpadów, czyli jak zamówisz, powiedzmy, lody, może się okazać, że są zrobione z uryny, tyle że bez bakterii i toksyn. Uznaliśmy, że to niesmaczne, ale akurat wtedy zmieniła się muzyka i wszyscy poszli tańczyć, bo to była wolna piosenka.
Wszyscy oprócz mnie i Michaela. Siedzieliśmy sobie przy polu ryżowym.
To nie takie złe, bo zawsze mamy tematy do rozmowy, nie jak z Joshem. Dyskutowaliśmy o replikatorze, a potem kłóciliśmy się, kto jest lepszym kapitanem - Kirk czy Picard. Potem podszedł do nas pan Gianini.
Zapytał, czy dobrze się czuję i powiedziałam , że tak. Wtedy mnie poinformował, że przeanalizował moje ostatnie prace z matematyki i wobec widocznych postępów stawia mi D. Pogratulował mi i kazał dalej pilnie się uczyć.
Powiedziałam, że gratulacje należą się Michaelowi, bo dzięki niemu przestałam notować algebrę w pamiętniku, zaczęłam wykreślać przy odejmowaniu i starannie zapisywać słupki. Michael się zawstydził i stwierdził, że nie miał z tym nic wspólnego, ale pan Gianini go nie słyszał, musiał interweniować, bo grupa uczniów szykowała się do demonstracji - dyrektor Gupta nie pozwoliła im przygotować stołu czcicieli Szatana.
Kiedy zaczęła się szybka piosenka, wszyscy wrócili do stolika i rozmawialiśmy o programie Lilly, którego producentką będzie od teraz Tina Hakim Baba. Dostaje 50 dolarów tygodniówki! ( Postanowiła pożyczać romanse z biblioteki, a wszystkie pieniądze przeznaczać na program). Lilly zapytała, czy zgodzę się wystąpić w następnym programie, zatytułowanym: „Nowa monarchia: Im zależy”. Dałam Lilly wyłączność do mojego pierwszego wywiadu telewizyjnego, pod warunkiem, że zapyta mnie o mój stosunek do przemysłu mięsnego.
Potem znowu była wolna piosenka i wszyscy poszli tańczyć. Michael i ja znowu zostaliśmy sami wśród ryżu. Już miałam go zapytać, z kim wolałby spędzić wieczność, z Buffy - postrachem wampirów czy z Sabriną - nastoletnią czarownicą, kiedy poprosił mnie do tańca! Byłam taka zdziwiona, że zgodziłam się bez namysłu. I ledwie się obejrzałam, po raz pierwszy w życiu tańczyłam z mężczyzną innym niż mój tata!
I to wolny taniec!
Wolne tańce są dziwne. Właściwie to nie taniec, raczej stoisz w miejscu, obejmujesz partnera i kołyszesz się z boku na bok. I chyba nie powinno się mówić, w każdym razie, dokoła nas wszyscy milczeli. Chyba wiem dlaczego, doświadczasz tylu uczuć, że trudno się skupić. Michael tak ładnie pachniał - mydłem Ivory, i był taki ciepły - moja suknia jest co prawda piękna, ale zimna. Właściwie rozmowa była niemożliwa.
Michael chyba czuł to samo, bo chociaż przy stoliku usta się nam nie zamykały, na parkiecie milczeliśmy.
Po piosence Michael zaraz mnie zapytał, czy mam ochotę na coś do picia, a może jestem głodna? Jak na kogoś, kto rzadko bywa na szkolnych imprezach, jeśli nie liczyć posiedzeń Klubu Komputerowego, wykazuje zadziwiający entuzjazm.
I tak było do końca: gadaliśmy podczas szybkich i tańczyliśmy podczas wolnych piosenek.
Szczerze mówiąc, nie wiem, co mi się bardziej podobało.
I jedno, i drugie było przyjemne i ... ciekawe. W różny sposób, oczywiście.
Po balu wszyscy wpakowaliśmy się do limuzyny, którą państwo Hakim Baba przysłali po Tinę i Dave’a. Wozy transmisyjne dawno odjechały, bo dowiedzieli się o bombardowaniu. Pewnie teraz czyhają pod ambasadą Iranu. Zadzwoniłam do mamy z limuzyny, powiedziałam, gdzie jedziemy i zapytałam, czy mogę przenocować u Lilly. Zgodziła się bez żadnych pytań, więc domyślam się, że pan Gianini już jej wszystko opowiedział.
Ciekawe, czy powiedział też, że postawił mi D.
Właściwie mógł mi dać D z plusem. Przez cały czas popierałam jego związek z mamą. Za taką lojalność należy mi się jakaś nagroda.
Państwo Moscovitz byli zdziwieni, kiedy wszyscy - dwanaście osób, licząc Wahima i Larsa - zjawili się u nich w domu. Zwłaszcza zdziwili się na widok Michaela, nie wiedzieli, że wychodził. Ale pozwolili nam siedzieć w salonie. Graliśmy w różne gry, aż doktor Moscovitz przyszedł w piżamie i powiedział, że wszyscy mają jechać do domu, bo on musi rano wstać na zajęcia tai chi.
Wszyscy się pożegnali i wpakowali do windy, zostaliśmy we trójkę - Lilly, Michael i ja. Nawet Lars wrócił do hotelu Plaza - kiedy jestem zabezpieczona na noc, jest wolny. Kazałam mu obiecać, że nie powie tacie o pocałunku. Obiecał, ale z facetami nigdy nie wiadomo, mają własny kodeks honorowy. Przypomniało mi się to, kiedy zobaczyłam, że przed wyjściem przybija piątkę z Michaelem.
Najdziwniejsze miało dopiero nadejść. Dowiedziałam się w końcu, co Michael robi w swoim pokoju. Pokazał mi, ale kazał przysiąc, że nie powiem nikomu, nawet Lilly. Właściwie nie powinnam tego tu zapisywać, a nuż ktoś znajdzie ten pamiętnik? Powiem tylko tyle: Lilly marnuje czas, zachwycając się Borisem Pelkowskim, a ma w rodzinie większego geniusza.
Pomyśleć, nie wziął ani jednej lekcji! Sam nauczył się grać na gitarze i pisze piosenki! Zagrał mi jedną, nazywa się Wysoka szklanka wody i opowiada o bardzo wysokiej, ładnej dziewczynie, która nie wie, że chłopak się w niej kocha. Moim zdaniem kiedyś dojdzie do pierwszego miejsca listy pisma: Billboard”. A Michael Moscovitz będzie bardziej znany niż Puff Daddy.
Kiedy wszyscy wyszli, zdałam sobie sprawę, jaka jestem zmęczona. Miała za sobą długi dzień. Zerwałam z chłopcem, z którym właściwie nie zaczęłam nawet chodzić. To bardzo wyczerpujące emocjonalnie.
Mimo to obudziłam się, jak zawsze, kiedy nocuję u Lilly. Leżałam z Pawłowem w ramionach i słuchałam odgłosów Piątej Alei, choć niewiele było słychać, bo państwo Moscovitz mają dźwiękoszczelne okna. Leżałam tam i rozmyślałam, i doszłam do wniosku, że właściwie jestem szczęściarą. Przez pewien czas wszystko wyglądało fatalnie. Ale koniec końców dobrze się skończyło.
Słyszę hałasy w kuchni. Maya pewnie szykuje śniadanie, nalewa nam sok farfocli. Pójdę zobaczyć, czy nie trzeba jej pomóc.
Nie wiem dlaczego, ale jestem taka szczęśliwa! Niewiele mi potrzeba, co?
Grandmére zjawiła się u nas z tatą. Był ciekaw, jak było na balu. Lars mu nie powiedział! Jezu, kocham mojego ochroniarza! A Grandmére chciała mnie zawiadomić, że wyjeżdża na tydzień, więc będzie przerwa w lekcjach. Powiedziała, że musi zajrzeć do Baden - Baden. To jakiś jej znajomy, pewnie przyjaźni się tym drugim, Grandmére też go zna, Boutros - Boutros Coś - tam Coś - tam.
Nawet moja babka ma faceta.
W każdym razie, ona i ojciec zjawili się nieoczekiwanie. Żałujcie, że nie widzieliście miny mojej mamy. Myślałam, że pęknie ze złości, zwłaszcza kiedy Grandmére zauważyła, że wszędzie jest brudno ( ostatnio nie miała czasu sprzątać).
Chcąc odwrócić uwagę Grandmére, zaproponowałam, że ją odprowadzę do limuzyny. Po drodze opowiedziałam jej o Joshu, bo w tej historii było wszystko, co lubi: przystojny chłopak, dziennikarze, złamane serce i tak dalej.
W każdym razie, kiedy tak stałyśmy na rogu i żegnałyśmy się na tydzień (Bingo! Żadnych lekcji przez cały tydzień! Strzał w dziesiątkę, proszę państwa! ), pojawił się Ślepiec. Zatrzymał się na rogu i czekał na następną ofiarę, która przeprowadzi go przez jezdnię. Grandmére dała się złapać. Zaraz poleciła:
- Amelio, idź przeprowadź tego biedaka. Ale ja go znam, więc się sprzeciwiłam.
- O nie.
- Amelio - Grandmére była oburzona. - Jedną z najważniejszych cech księżniczki jest dobroć. Idź i pomóż mu przejść przez jezdnię.
- Nie ma mowy, Grandmére. Jeśli uważasz, że potrzebuje pomocy, sama go przeprowadź.
Więc Grandmére zaparła się, żeby mi udowodnić, jaka jest dobra, podeszła do Ślepca i zapytała fałszywie słodkim głosikiem:
- Pan pozwoli, że mu pomogę...?
Ślepiec złapał ją za ramię. Chyba spodobało mu się to, co poczuł, bo zaraz jej podziękował i we dwoje weszli na jezdnię.
Nie przypuszczałam, że Ślepiec będzie obmacywał babkę. Naprawdę nie, gdybym się tego spodziewała, nie pozwoliłabym jej mu pomagać. Ale Grandmére już nie jest młoda, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi. Nie sądziłam, że ktokolwiek, nawet Ślepiec, zechce ją obmacywać.
Ale nim się spostrzegłam, Grandmére darła się na całe gardło i jej szofer i nasz sąsiad, który kiedyś był kobietą, spieszyli jej na ratunek.
Tylko że Grandmére nie potrzebowała pomocy. Z całej siły walnęła Ślepca torebką w twarz, aż mu spadły okulary. I wtedy wszystko stało się jasne: Ślepiec widzi!
Jedno wam powiem. Nie sądzę, żeby w najbliższej przyszłości pokazał się na naszej ulicy.
Po tylu przeżyciach niemal z ulgą zabrałam się za pracę domową z algebry. Cisza i spokój dobrze mi zrobią.