Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Wybrani (roz 1 10)

Wybrani









Rozdział 1



Stało się to na przyjęciu urodzinowym Rashel, w dniu, w którym skończyła pięć lat.

To były ostatnie słowa matki, jakie Rashel usłyszała. Zresztą mama nie musiała jej tego powtarzać. Rashel i tak zawsze uważała na Timmy'ego. Był od niej młodszy o cały miesiąc i nawet nie chodził jeszcze do przedszkola. Miał jedwabiste czarne włosy, błękitne, oczy i bardzo słodki uśmiech. Włosy Rashel także były ciemne, ale oczy zielone, Mama zawsze po­wtarzała, że są zielone jak szmaragdy. Zielone jak oczy kota.

Czołgając się przez tunele, Rashel co chwila odwracała się, by zerknąć na chłopca. Gdy dotarli do wysokich wyłożonych winylem schodów- tak śliskich, że łatwo można było z nich spaść - chwyciła go za rękę. Timmy rozpromienił się, a w jego zmrużonych błękitnych oczach zalśniło uwielbienie. Rashel pomogła chłopcu wspiąć się na górę, po czym puściła jego dłoń. Kierowała się teraz w stronę wielkiej pajęczyny, całej sali zbudowanej wyłącznie z sieci i sznura. Co jakiś czas wyglądała przez wypukłe, okrągłe okienko w jednym z tuneli, by spojrzeć na mamę, która machała do niej z dołu. Po chwili mamę Rashel zaczepiła jednak jakaś inna mama, wiec dziewczynka przestała wyglądać. Rodzice nigdy nie potrafią rozmawiać i machać jednocześnie.

Rashel skoncentrowała się na przejściu przez labirynt tuneli, które śmierdziały jak plastik i stare skarpetki. Udawała, że jest królikiem przekradającym się przez podziemne korytarze. I nie spuszczała Timmy'ego z oka - aż dotarli do podstawy wielkiej pajęczyny. Znaleźli się z tyłu całej konstrukcji. Nie kręciły się tam inne dzieci, było zupełnie cicho. Nad Rashel wisiała długa biała lina z rozmieszczonymi w tej samej odległości od siebie supłami. Prowadziła wysoko w górę, aż do samej pajęczyny.

Timmy wciąż miał niepewną minę.

I to były ostatnie słowa, które Rashel usłyszała od niego

Zaczęła się wspinać po sznurze. Okazało się to trudniejsze, niż przewidywała, ale wysiłek bardzo się opłacił. Cały świat przemienił się w falującą, drżącą masę sznurków. Musiała przy­trzymywać się obiema rękami, by nie stracić równowagi, i usiłowała opierać stopy na szorstkich, trzęsących się linach. Czuła świeże powietrze i promienie słońca. Roześmiała się ze szczęścia, kołysząc się w sieci. Wokół rozpościerał się labirynt kolorowych plastikowych tuneli.

Gdy zerknęła w dół, zobaczyła, że Timmy'ego tam nie ma.

Poczuła skurcz w żołądku. Chłopiec musiał tam stać. Obiecał czekać.

Ale go nie było. Z góry Rashel widziała cale pomieszczenie. Zupełnie puste. W porządku, zatem musiał wrócić do tuneli. Rashel błyskawicznie ruszyła w drogę, huśtając się i łapiąc za kolejne uchwyty. Wreszcie dotarła do liny i błyskawicznie zsunęła się w dół. Zajrzała w wylot tunelu, mrugając w ciemnościach.

Żołądek podszedł Rashel do gardła. W głowie wciąż słyszała słowa matki: „Uważaj na Timmy'ego". Nie uważała na niego. A teraz mógł być wszędzie, zagubiony w ogromnej konstrukcji, może płakał, może dopadły go duże dzieci. Może nawet poleciał na skargę do jej matki.

I wtedy Rashel zauważyła szczelinę w wyściełanej ścianie.

Była na tyle szeroka, że zdołałby się przez nią przecisnąć czterolatek albo bardzo szczupła pięciolatka. Prześwit między dwiema obitymi ścianami prowadził na zewnątrz. Rashel od ra­zu wiedziała, że to tam poszedł Timmy. Wybieranie najkrótszej drogi do celu bardzo do niego pasowało. Prawdopodobnie właśnie biegł do jej mamy

Rashel była bardzo szczupłą pięciolatką. Prześliznęła się przez szczelinę niemal bez trudu i stanęła po drugiej stronie, bez tchu, w dusznym cieniu.

Właśnie miała ruszyć w stronę wejścia do pajęczyny, gdy zauważyła, że na wietrze trzepocze fragment ściany pobliskiego namiotu. Namiot wykonany był z winylowych płytek pomalowanych w jaskrawe czerwone i żółte paski, znacznie bardziej jaskrawe niż kolory tuneli. Klapa unosiła się na wietrze. Rashel zobaczyła, że niemal każdy mógłby ją podnieść i dostać się do środka.

Przecież Timmy na pewno by tam nie wszedł, pomyślała. To zupełnie do niego niepodobne. A jednak dręczyło ją dziwne przeczucie.

Wbiła wzrok w klapę. Przez chwilę wahała się, wdychając powietrze gęste od kurzu i aromatu prażonej kukurydzy. Jestem dzielna, powiedziała sobie w końcu, po czym ruszyła naprzód. Odepchnęła nieco poluzowaną klapę, by poszerzyć otwór, i zajrzała do wnętrza. Było zbyt ciemno, by mogła cokolwiek zobaczyć, ale woń kukurydzy wydawała się intensywniejsza. Rashel powoli przesuwała się do przodu, aż w końcu znalazła się w środku. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, zorientowała się, że nie jest sama. W namiocie stał wysoki mężczyzna. Miał na sobie długi, jasny płaszcz, chociaż na zewnątrz było ciepło. Nie zauważył Rashel, bo jego uwagę przyciągało coś, co trzymał w ramionach. Mężczyzna miał pochyloną głowę i coś z tą rzeczą robił.

Nagle Rasheł zobaczyła co. Dorośli kłamali, mówiąc, że ogry, potwory i inne istoty z bajek i legend nie istnieją naprawdę. Bo mężczyzna trzymał Timmy'ego i powoli go pożerał...




Rozdział 2



Pożerał albo rozdzierał. Wsysał. Wydawał takie sarnę dźwięki jak Pal, gdy zjadał psią karmę.

Przez chwilę Rashel stała jak sparaliżowana. Cały świat nagle się zatrzymał. Wydawało jej się, że śni. Usłyszała, że ktoś krzyczy, poczuła ból w gardle i zorientowała się, że to właśnie ona.

I wtedy wysoki mężczyzna na nią spojrzał.

Podniósł głowę i spojrzał. A ona wiedziała, że widok jego twarzy będzie ją prześladował w koszmarach do końca życia.

Nie był wcale brzydki. Miał tylko dziwne czerwone włosy jak krew i oczy lśniące złotawym blaskiem jak oczy zwierzęcia. Błyszczało w nich takie światło, jakiego jeszcze nigdy nie widziała.

Zerwała się do biegu - Nie powinna była porzucać Timmy'ego, ale za bardzo się bała. Czuła, że zachowuje się jak tchórz, jak małe dziecko, ale nie mogła nic na to poradzić. Wciąż krzycząc, odwróciła się i wybiegła jak strzała przez szczelinę w pokrywie namiotu. To znaczy prawie wybiegła. Zdążyła wychylić tylko głowę i ramiona, zobaczyła czerwone plastikowe tunele wznoszące się przed jej oczami i wtedy właśnie czyjaś ręka zacisnęła się na jej koszulce z Gymboree. Wielka, silna dłoń zatrzymała ją w pół kroku. W porównaniu z nią Rashel była bezsilna jak kociak.

W chwili gdy ręka wciągała ją z powrotem do namiotu, zobaczyła coś jeszcze. Matkę. Jej własną matkę, która właśnie minęła sieć do wspinania. Pewnie usłyszała krzyk Rashel. Matka miała szeroko otwarte oczy i usta, chyba biegła. Przybywała Rashel na ratunek. - Mamuuuuusiuuuuuuuuu! - krzyknęła Rashel i w tej samej sekundzie znalazła się z powrotem w namiocie.

Mężczyzna cisnął nią o ziemię daleko od szczeliny - dzieci w przedszkolu rzucały tak kulkami papieru. Rashel wylądowała twardo, czując ból w nodze. Normalnie rozpłakałaby się , ale w tej chwili ledwo go poczuła. Wpatrywała się w Timmi'ego, który leżał na ziemi, tuż obok.

Timmy wyglądał dziwnie, jak szmacian lalka z rozrzuconymi rękami i nogami. Był bardzo blady i wpatrywał się w sufit namiotu.

Na szyi miał dwie wielkie dziury, z których sączyła się krew. Rashel zawyła. Była zbyt przestraszona by krzyczeć. Ale dokładnie w tym momencie zobaczyła białe światło dnia i jakąś postać w szczelinie namiotu. To mama odsłoniła płachtę -weszła do środka, szukając Rashel.

I wtedy stało się to, co najgorsze. Najgorsze i najdziwniejsze. Coś, co Rashel usiłowała potem opowiedzieć policji, ale nikt jej nie uwierzył.

Rashel zobaczyła, jak matka otwiera usta i patrzy na nią jak gdyby chciała coś powiedzieć. I

nagle usłyszała glos. To nie był głos mamy.

I nie był normalny. Rozbrzmiewał gdzieś w jej głowie.

Zaczekaj! Wszystko jest w porządku. Nie ruszaj się, tylko się nie ruszaj. Stój spokojnie, bardzo spokojnie.

Rashel spojrzała na wysokiego mężczyznę. Jego usta się nie poruszały, ale głos należał do niego. Mama także na niego patrzyła. Stopniowo zmieniał się wyraz jej twarzy, początkowo na mniej spięty, potem na... lekko zamglony. Mamusia stała bardzo, bardzo spokojnie. I wtedy wysoki mężczyzna uderzył ją w kark, przewracając na ziemię. Upadla z głową wykrzywioną w nienaturalny sposób, jak u zepsutej lalki. Jej włosy brudziły się od ziemi. Gdy Rashel to ujrzała, poczuła się, jakby śniła. Mama nie żyła. Timmy nie żył. A mężczyzna patrzył prosto na nią.

Nie jesteś zdenerwowana, rozległ się głos w jej głowie. Nie jesteś przerażona. Chcesz podejść bliżej, tu do mnie.

Glos zaczął ją przyciągać, coraz bliżej i bliżej. Uspokajał ją, koił jej strach, tłumił pamięć o tym, co się stało z jej mamą. Ale wtedy spojrzała w złote oczy wysokiego mężczyzny. Był w nich głód. I nagle przypomniała sobie, co chciał jej zrobić. Nie, nie ja!

Odskoczyła od głosu i znów rzuciła się ku odsuniętej płachcie namiotu. Tym razem wydostała się na zewnątrz. Natychmiast wcisnęła się w szczelinę wiodącą do labiryntu tuneli. Jeszcze nigdy nie myślała w taki sposób jak teraz. Rashel, która patrzyła, jak mama pada na ziemie, była zamknięta w małym pokoiku i płakała. Nowa Rashel desperacko przedzierała się

poprzez obitą ścianę - nowa, sprytna Rashel, która wiedziała, że płacz nie ma sensu, bo nikt

go nie wysłucha. Mama nie mogła jej ocalić, więc musiała uratować się sama.

Poczuła, że palce mężczyzny zaciskają się na jej kostce z miażdżącą siłą. Potwór zaczął

szarpać Rashel, by wciągnąć ją z powrotem do szczeliny. Wierzgnęła najmocniej, jak

potrafiła, i wyrwała stopę tak gwałtownie, że została mu w ręku tylko skarpetka. W końcu

znalazła się w sali zabaw.

Wracaj tu! Musisz tu natychmiast wrócić!

Tym razem przemówił głosem nauczyciela. Trudno było nie posłuchać polecenia, ale Rashel przedzierała się już przez pierwszy z plastikowych tuneli. Odpychając się bosą stopą, po­ruszała się tak szybko, że pozdzierała kolana. Gdy dotarła do pierwszego okienka, zobaczyła w nim twarz.

Była to twarz mężczyzny. Patrzył na nią. Walił rękami w plastikowe ściany tunelu, którym uciekała.

Strach ścisnął ją za gardło jak skórzany pas. Czołgała się coraz szybciej, ale odgłosy uderzeń towarzyszyły każdemu jej ruchowi.

Mężczyzna był teraz dokładnie pod Rashel, gonił ją po zewnętrznej stronie tunelu. Dziewczynka wyjrzała przez kolejne okno. Widziała, jak jego włosy połyskują w słońcu. I bladą twarz. Nie spuszczał z niej wzroku. I zobaczyła jego oczy.

Zejdź tu do mnie, powiedział głos, tym razem już nie surowy, tylko pełen słodyczy. Zejdź tu do mnie, zabiorę cię na lody. Jaki smak lubisz najbardziej?

Rashel wiedziała, że właśnie w ten sposób mężczyzna zwabił Timmy'ego do namiotu. Nie zatrzymała się nawet na chwilę.

Ale nie mogła od niego uciec. Podążał za nią, oddzielony tylko plastikową ścianą tunelu; czekał, aż Rashel wydostanie się na zewnątrz albo dotrze do takiego miejsca, do którego mógłby się wedrzeć i ją wyciągnąć. Wyżej! Muszę wejść wyżej, pomyślała.

Poruszała się instynktownie, szósty zmysł podpowiadał jej, dokąd zmierzać, ilekroć stawała przed wyborem. Przemierzyła plątaninę tuneli, przebyła proste rury, wreszcie dotarła do trasy zrobionej już nie z plastiku, a ze splątanych sznurków, i znalazła się w miejscu, skąd nie mogła wspiąć się wyżej.

Było to kwadratowe pomieszczenie z wyściełaną podłogą i ścianami z sieci. Rashel miała teraz przed sobą całą trasę wspinaczkową. Widziała rodziców, którzy stali lub siedzieli w małych grupkach. Czuła powiew wiatru.

Dokładnie pod nią stał wysoki mężczyzna. Wciąż patrzył prosto na nią.

A może masz ochotę na brownie? Miętową czekoladkę? Gumę do żucia?

Głos wkładał jej w umysł obrazy i smaki. Rashel rozejrzała się w panice.

Wokół panował zbyt duży hałas - wszystkie wspinające się dzieci bez przerwy krzyczały.

Nikt nawet by nie usłyszał, gdyby Rashel zaczęła wzywać pomocy. Pomyśleliby, że się

wygłupia.

Po prostu zejdź tu do mnie. Przecież wiesz, że w końcu będziesz musiała zejść.

Rashel spojrzała na zwróconą ku niej bladą twarz mężczyzny. Jego oczy wyglądały jak czarne

dziury. Widać w nich było głód. Cierpliwość. I spokój.

Był pewny, że w końcu ją dorwie.

Musiał wygrać. Nie miała jak się przed nim obronić.

I wtedy nagle coś w niej pękło. Wykorzystała jedyną broń, jaką pięciolatka może walczyć z dorosłym.

Gwałtownie wcisnęła dłoń między szorstkie sznury siatki, ocierając sobie skórę. W końcu udało jej się wyciągnąć rękę na zewnątrz.

Wrzeszcząc tak przeraźliwie, jak jeszcze nigdy wżyciu, wskazała palcem na wysokiego mężczyznę. Jej przenikliwy pisk zagłuszy! radosne okrzyki pozostałych dzieci. Tak właśnie

pani Bruce z przedszkola kazała jej krzyczeć, gdyby jakaś obca osoba chciała zrobić jej krzywdę.

- Pomoooooey! Pomoooooooocy! Ten pan chciał mnie dotknąć! Wrzeszczała tak długo, aż ludzie wreszcie zwrócili na nią uwagę.

Ale niczego nie zrobili. Po prostu zaczęli jej się przyglądać. Rashel zobaczyła mnóstwo twarzy. Tylko że nikt nawet nie drgnął.

W pewnym sensie to było najgorsze ze wszystkiego, co się stało. Wszyscy ją słyszeli, ale nikt

nie zamierzał jej pomóc.

Aż nagle zobaczyła, że ktoś jednak się ruszył.

To był chłopiec, ale jeszcze nie dorosły mężczyzna. Miał na sobie mundur podobny do tego, który nosił tata Rashel, zanim umarł.

Chłopak podszedl do wysokiego mężczyzny z bardzo zagniewaną miną. Pozostali ludzie też się poruszyli, jak gdyby chłopiec dał im jakiś znak, którego potrzebowali. Do intruza zaczęło się zbliżać kilku ojców i kobieta z telefonem komórkowym. Mężczyzna odwrócił się na pięcie i uciekł.

Przecisnął się pod torem wspinaczkowym i ruszył w stronę namiotu, w którym została matka Rashel. Biegł znacznie szybciej niż ktokolwiek z tłumu. Zanim zniknął, przekazał jeszcze Rashel dwa słowa. Do zobaczenia.

Kiedy poszedł sobie na dobre, Rashel przecisnęła się przez siatkę, raniąc policzek o sznur. Ludzie krzyczeli do niej z dołu, a dzieci bawiące się tuż obok szeptały coś między sobą. To wszystko nie miało żadnego znaczenia.

Teraz mogła już sobie pozwolić na płacz, ale łzy nie chciały płynąć.

Policja była beznadziejna. Zjawiło się dwoje oficerów, mężczyzna i kobieta. Kobieta jej nie

dowierzała. Ilekroć Rashel wydawało się, że policjantka jej wierzy, tamta kręciła głową.

- Ale co ten pan robił Timmy'emu? - pytała. - Wiem, że to okropne, kochanie, ale postaraj sobie coś przypomnieć.

Mężczyzna nie wierzył jej wcale. Rashel wolałaby dostać zwykłego żołnierza do ochrony.

Policjanci znaleźli w namiocie tylko ciało jej mamy z przetrąconym karkiem. Ani śladu po

Timmym. Rashel była prawie pewna, że mężczyzna gdzieś go zabrał.

Nie chciała nawet się zastanawiać, po co. W końcu policjanci odwieźli Rashel do ciotki

Corinne, jej jedynej krewnej. Rashel bolało, gdy ciocia obejmowała ją kościstymi dłońmi i

płakała.

Sypialnia Rashel była pełna dziwnych zapachów. Ciotka usiłowała dać dziewczynce jakieś lekarstwo na sen. Smakowało jak syrop na kaszel i drętwiał od niego język. Rashel zaczekała, aż ciotka wyjdzie, po czym wypluła lekarstwo na dłoń i wytarła je w tę część prześcieradła, którą zawijało się o krawędź łóżka. Potem usiadła, obejmując rękami kolana, i wpatrzyła się w ciemność.

Była zbyt mała, zbyt bezradna. Na tym polegał problem. Gdyby wrócił, nie miałaby szans. A on, oczywiście, wróci.

Wiedziała, kogo spotkała, chociaż dorośli jej nie uwierzyli. Mężczyzna był wampirem, takim, jakie pokazywali w telewizji, potworem pijącym ludzką krew. I wiedział, że ona wie. Właśnie dlatego obiecał, że jeszcze się zobaczą.

Gdy w domu ciotki Corinne nareszcie zapadła cisza, Rashel podeszła na paluszkach do szafy i otworzyła drzwi. Wspięła się po wieszaku na buty i wśliznęła na najwyższą półkę, nad ubra­niami. Była dość wąska, ale wystarczająco duża, by Rashel mogła się na niej zmieścić - to jedyna dobra rzecz w byciu bardzo małą dziewczynką.

Rashel musiała wykorzystać wszystkie swoje atuty. Palcem u nogi zatrzasnęła drzwi, po czym okryła się swetrami i innymi złożonymi ubraniami, zasłaniając także głowę. Na koniec

zwinęła się na drewnianej półce i zamknęła oczy. W nocy nagle poczuła dym. Zeszła, a

właściwie bardziej spadła na ziemię i zobaczyła, że w sypialni jest pożar.

Nigdy nie wiedziała, jak właściwie udało jej się przedostać przez płonący pokój i wybiec z

domu. Cała ta noc zapisała się w jej pamięci jak długi, niezrozumiały koszmar.

Ciocia Corinne nie zdołała uciec, a kiedy nadjechały wozy straży pożarnej z syrenami i

migającymi światłami, było już za późno.

Chociaż Rashel wiedziała, że dom podpalił on, wampir, który chciał ją zabić, policja jej nie uwierzyła. Nie rozumieli, czemu musiał się jej pozbyć.

Rano zawieźli ją do domu dziecka, pierwszego z wielu. Opiekunowie byli dla niej bardzo mili, ale nie dawała się ani przytulać, ani pocieszać. Wiedziała, co powinna zrobić.

Żeby przetrwać, musiała być twarda i silna. Nie mogła troszczyć się o nikogo innego, nie mogła ufać ani polegać na żadnej osobie. Nikt nie zdołałby jej obronić. Nawet mamie się nie udało. Rashel musiała ochronić się sama. I nauczyć się walczyć.



Rozdział 3


Rany, ależ to śmierdziało.

Rashel Jordan widziała w swoim siedemnastoletnim życiu wiele legowisk wampirów, ale żadne jeszcze nie było tak obrzydliwe. Wstrzymała oddech i czubkiem buta dotknęła kawałka poszarpanego materiału. Historia tej zaśmieconej nory była tak łatwa do odczytania, jak gdyby właściciel złożył szczegółowe zeznania, podpisał je i powiesił na ścianie, Jeden wampir. Wyrzutek żyjący na granicy zarówno świata ludzi, jak i świata nocy. Najprawdopodobniej co kilka tygodni przenosił się do innego miasta, by uniknąć zdemaskowania. Niewątpliwie wyglądał jak zwykły bezdomny, tyle że żaden bezdomny człowiek nie włóczyłby się po bostońskich dokach we wtorkową noc na początku marca. Pewnie sprowadza tu swoje ofiary, pomyślała Rashel. Nabrzeże jest opuszczone, nikt się tu nie pęta, może bawić się nimi do woli. I oczywiście nie powstrzymałby się przed zostawie­niem sobie czegoś na pamiątkę.

Pogrzebała delikatnie nogą w trofeach wampira. Był tam ręcznie dziergany różowo-niebieski kaftanik dla dziecka, naszywka z mundurka szkolnego, tenisówka ze Spidermanem. Poplamione krwią. I bardzo małe.

W ostatnim czasie zaginęło kilkoro dzieci. Bostońska policja nigdy nie odkryłaby, co się z nimi stało, ale Rashel już to wiedziała. Odsłoniła zęby w grymasie, który naprawdę nie był uśmiechem.

Była świadoma każdego szczegółu otoczenia: słyszała cichy plusk wody uderzającej o drewniany pomost, czuła stęchły, miedziany odór, tak intensywny, jakby go smakowała, Widziała, jak wąski księżyc rozświetla mrok nocy. Zdawała sobie nawet sprawę z tego, że chłodny wiatr pozostawia na jej skórze cieniutką warstwę wilgoci. Ale żadna z tych rzeczy nie zajmowała jej uwagi. Gdy usłyszała za sobą cichutki szczęk, zareagowała natychmiast, poruszając się tak płynnie, jak gdyby wykonywała krok w tańcu. Odwróciła się na lewej stopie, jednocześnie wyciągając bokhen, i w tym samym, płynnym ruchu dźgnęła wampira prosto w serce. Zadała cios z biodra, wkładając w niego całą siłę. Gdy ostrze sięgnęło celu, wypuściła powietrze z sykiem. - Za wolny jesteś - powiedziała.

Wampir, przeszyty na wylot jak bułka do hot doga, zamachnął się i zachwiał. Miał na sobie brudne szmaty, a jego włosy wyglądały jak jeden wielki supeł. W oczach, lśniących srebrnym

blaskiem jak ślepia nocnego zwierzęcia, widać było zaskoczenie i nienawiść. Kły wampira przypominały ciosy słonia; w pełni rozwinięte sięgały mu niemal do brody.

- Wiem, naprawdę chciałeś mnie zabić - ciągnęła Rashel. -Ale życie jest ciężkie. Wampir wydał z siebie jeszcze jedno warknięcie, ale po chwili srebrny blask w jego oczach zgasł i pozostało tylko wielkie zdziwienie. Jego ciało zesztywniało, przewróciło się i leżało na ziemi bez ruchu.

Rashel skrzywiła się, wyciągając drewniany miecz z jego klatki piersiowej. Zaczęła wycierać ostrze o spodnie wampira, ale gdy przyjrzała się im bliżej, zmieniła zdanie. Tak, to z całą pewnością były jakieś wijące się stworzonka. Koce wydawały się również ruszać. No cóż. Użyje własnych dżinsów. To nie będzie pierwszy raz.

Uważnie oczyściła cały bokhen. Jej miecz miał prawie osiemdziesiąt centymetrów, był lekko

zakrzywiony i miał wąski, ostry czubek. Został zaprojektowany tak, by mógł z największą

łatwością przeszyć każde ciało, o ile ciało to dało się zaatakować drewnem.

Miecz z szelestem powrócił do pochwy. Rashel raz jeszcze zerknęła na wampira.

Proces mumifikacji już się rozpoczął. Skóra pana wampira pożółkła i stwardniała, rozwarte

oczy wyschły, wargi skurczyły się, a kły zanikły.

Rashel pochyliła się nad ciałem, sięgając do tylnej kieszeni. Po chwili wyciągnęła coś, co wyglądało jak odcięta końcówka bambusowej skrobaczki do pleców - i dokładnie tym było. Rashel używała tego przedmiotu od lat.

Precyzyjnym ruchem przeciągnęła pięcioma lakierowanymi palcami skrobaczki po czole wampira. Na żółtej skórze pojawiło się pięć brązowych szram jak po pazurach kota, Skóra wampirów daje się oznaczyć bardzo łatwo tuż po śmierci.

- Ten kotek ma pazurki - wymamrotała. Była to jej rytualna kwestia, którą powtarzała za każdym razem, gdy zabiła wampira, odkąd dokonała tego po raz pierwszy w wieku dwunastu lat. Mama zawsze nazywała ją kotkiem. Ale w wieku pięciu lat na zawsze utraciła niewinność. Już nigdy nie będzie bezradnym kotkiem.

Uważała to zresztą za swój mały żart. Wampiry to nietoperze. Ona - kot. Ludzie wychowani na Batmanie i Kobiecie-Kocie nie mogli nie zrozumieć dowcipu.

No tak. Wszystko gotowe. Rashel, cicho pogwizdując, przetoczyła stopą ciało wampira w stronę końca pomostu. Nie miała ochoty wieźć mumii aż na moczary, gdzie zazwyczaj porzucano zwłoki w Bostonie. Przepraszając w myślach wszystkie osoby zajmujące się sprzątaniem portu, kopnęła ciało po raz ostatni, żeby zepchnąć je do wody. Zaczekała na plusk.

Wracając na brzeg, wciąż pogwizdywała. „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło..." Miała znakomity humor.

Czuła tylko zwykłe rozczarowanie, że to nie był ten wampir, ten, którego szukała, odkąd skończyła pięć lat. Zabiła kolejnego zwyrodnialca, zdeprawowanego potwora, który mordował dzieci i z głupoty trzymał się zbyt blisko ludzkich osad. Ale nie zabiła jego. Rasheł na zawsze zapamiętała tamtą twarz. I wiedziała, że pewnego razu znów ją zobaczy. Tymczasem nie pozostało jej nic innego, jak nadziewać na rożen tyle pasożytów, ile tylko się da.

Idąc, przyglądała się uważnie ulicy, wypatrując jakichkolwiek oznak obecności ludzi nocy. Widziała tylko ciemne, ceglane budynki i latarnie rzucające blade, złote światło. Szkoda. Czuła, że jest tej nocy w znakomitej formie. Była najgorszym wrogiem każdej pijawki. Mogła załatwić sześcioro pasożytów jeszcze przed śniadaniem, a potem zjawić się w pełni sił na lekcji chemii w liceum Wassaguscus.

Rashel nagle się zatrzymała. Bezwiednie schowała się w cieniu na widok policyjnego wozu, który bezszelestnie patrolował najbliższe skrzyżowanie. Już wiem, co zrobię, pomyślała. Pójdę zobaczyć, co porabiają Lansjerzy. Oni na pewno wiedzą, gdzie są wampiry.

Ruszyła w stronę North End. Pół godziny później stała już przed apartamentowcem z brązowej cegły. Zadzwoniła do drzwi.

Rashel wspięta się na ciemne, wąskie schody i dotarta do odrapanych drewnianych drzwi. Ustawiła się tak, by można było ją zobaczyć przez wizjer, po czym ściągnęła z głowy czarny, jedwabisty i bardzo długi szal, który jak woal osłaniał całą jej twarz z wyjątkiem oczu. Ale oczy też pozostawały zawsze w cieniu.

Potrząsnęła włosami i wyobraziła sobie, co zobaczy osoba, która podejdzie do drzwi: wysoką dziewczynę ubraną na czarno jak ninja, z czarnymi rozpuszczonymi włosami do ramion i lśniącymi zielonymi oczami. Niewiele się zmieniła, odkąd skończyła pięć lat - może tylko trochę urosła. Wykrzywiła się do wizjera jak barbarzyńca i usłyszała śmiech po drugiej stro­nie. Po chwili ktoś przesunął zasuwy.

Elliot poprawił okulary z rozbawionym wyrazem twarzy.

Vicky gwałtownie podniosła głowę.

- Tej Kocicy? Tej, której boją się wszyscy ludzie nocy. Tej, za którą wyznaczono nagrodę? Tej, która zostawia po sobie znak...

Rashel rzuciła Elliotowi ostrzegawcze spojrzenie.

- Nieważne - powiedziała.

Nie była pewna, czy może ufać tym nowym znajomym. Vicky miała racje: nigdy dość ostrożności.

Chociaż Vicky jej się nie spodobała, nie potrafiła nie wykorzystać tak znakomitej okazji do dobrego polowania. Tej nocy musiała wykorzystać wspaniałą formę.

- Pójdę z wami... Jeśli się zgodzicie.

Vicky przez chwilę świdrowała Rashel wzrokiem, po czyni pokiwała głową.

Steve był blondynem o umięśnionych ramionach i spokojnym wyrazie twarzy. Nyala miała skórę barwy czekolady i nieobecne spojrzenie, jak gdyby lunatykowała

- Nyala jest nowa, miesiąc temu straciła siostrę - wyjaśnił Elliot ściszonym głosem. Nie musiał już dodawać, w jaki sposób.

Rashel skinęła dziewczynie głową ze współczuciem. Odkrycie, że istnieje świat nocy, że wampiry, czarownice i wilkołaki żyją naprawdę i są wszędzie, zjednoczone w jednej, ogromnej tajnej organizacji, było przeżyciem nieporównywalnym z niczym. Nagle okazywało się, że każda napotkana osoba może być potworem i nigdy się nie wie, z kim ma się do czynienia, dopóki nie jest za późno.

Vicky skierowała się w stronę granatowego samochodu, którego tablice rejestracyjne zostały strategicznie pokryte błotem.

Rashel poczuła ulgę. Umiała poruszać się po mieście niezauważona - to istotna umiejętność, gdy niesie się spory i dość trudny do ukrycia miecz - ale wątpiła, czy pozostała trójka poradziłaby sobie równie dobrze. Niektóre rzeczy wymagały praktyki. Po drodze nikt się nie odzywał, nie licząc Steve'a, który od czasu do czasu podpowiadał Vicky szeptem, dokąd jechać. Minęli eleganckie osiedla i stateczne dzielnice pełne imponujących starych budynków. W końcu przejechali ulicę, za którą krajobraz drastycznie się zmienił, jak gdyby nagle przekroczyli jakąś niewidzialną granicę. Rynsztoki zaczęły być pełne przemoczonych śmieci, a płoty wieńczyły druty kolczaste. Oprócz domów wybudowanych przez rząd, mrocznych magazynów i podejrzanych I ni rów nie było tam żadnych budynków.

Vicky zjechała na parking i zatrzymała samochód z dala od świateł ochrony, po czym przeprowadziła ich przez wysokie do kolan chwasty na pozbawioną świateł i bardzo cichą ulicę.

- To jest stanowisko obserwacyjne - szepnęła, gdy dotarli do opuszczonego ceglanego budynku, jednego z powstałych w ramach rządowego programu.

Ruszyli za nią, przedzierając się przez odpadki i metal, aż doszli do bocznych drzwi. Klatka schodowa pokryta graffiti, rozświetlona wyłącznie ich latarkami, zaprowadziła ich na trzecie piętro.

U wylotu widzieliśmy faceta, który bardzo przypominał wampira. Wiecie, co mam na myśli. Nyala otworzyła usta, jak gdyby chciała zaprzeczyć, ale Rashel weszła jej w słowo.

Vicky nie odpowiedziała. Wraz ze Steve'em odepchnęła kilka nadgryzionych przez szczury materaców i zaczęła rozpakowywać plecaki.

Rashel nie spodobał się ton Vicky. Zaniepokoił ją także ostatni przedmiot, który dziewczyna wyciągnęła ze swojego plecaka. Wyglądał jak małe wagoniki. Składał się z dwóch drewnianych desek na zawiasach, które można było zacisnąć na nadgarstkach i zatrzasnąć zamek.

Ach tak. Serce Rashel zabiło głośniej, po czym zamarło. Odwróciła wzrok, żeby opanować

emocje. Teraz już rozumiała, co Vicky ma na myśli.

Tortury.

Steve milczał, ale Rashel znała go na tyle, że nie była zdziwiona. Steve rzadko się odzywał. Tym razem nie zaprotestował.

Rashel poczuła się dziwnie, jak gdyby nagle zobaczyła w lustrze swoje najgorsze oblicze. I to ją... zawstydziło. Była wstrząśnięta.

Ale jakie mam prawo, żeby ich osądzać? - zapytała się w myślach. Pasożyty są złe, wszystkie. Te pijawki trzeba usunąć z powierzchni ziemi. Vicky ma rację, dlaczego miałyby umierać szybko i bez bólu, skoro nie tak wygląda śmierć ich ofiar? Nyala ma prawo się zemścić za siostrę.

- Chyba, że masz coś przeciwko? - zapytała ostro Vicky, a Rashel poczuła na sobie spojrzenie jej błękitnych oczu. -Może jesteś jakimś obrońcą wampirów albo przeklętą Poszukiwaczką Świtu?

Rashel mogłaby się roześmiać, ale nie była w odpowiednim humorze. Zaczerpnęła głęboko powietrza.

Rozdział 4



Quinnowi było zimno. Naturalnie nie w sensie fizycznym - ten go nie dotyczył. Lodowate marcowe powietrze nie robiło na nim wrażenia. Jego ciała nie imały się takie drobiazgi jak pogoda. Nie, to zimno płynęło z wnętrza.

Spoglądał na zatokę i tętniące życiem miasto po drugiej stronie. Boston w świetle gwiazd. Długo zwlekał, nim powrócił tu po... przemianie.

Kiedyś już tu mieszkał, w czasach, gdy byt jeszcze człowiekiem. Ale wówczas Boston składał się z trzech wzgórz, latarni morskiej i garści domków krytych strzechą. Tam, gdzie właśnie stał Quinn, kiedyś była plaża otoczona kopalniami soli i lasem. Kiedyś, czyli w roku 1639.

Boston znacznie się rozrósł od tamtego czasu, ale Quinn wcale się nie zmienił. Wciąż miał osiemnaście lat, byt dokładnie tym samym chłopcem, który bardzo kochał słoneczne łąki i błękitne dzikie wody. Żył prosto, cieszył się, ilekroć na matczynym stole było dość jedzenia na kolację, i marzył, by pewnego dnia mieć własny szkuner rybacki i poślubić piękną Dove Redfern.

I tak to się właśnie zaczęto, od Dove. Ślicznej Dove o miękkich, kasztanowych włosach... słodkiej Dove, kryjącej w sobie taką tajemnicę, jakiej prosty chłopak nie mógł się nawet do­myślać.

Cóż. Quinn poczuł, że wargi mu drżą. To była przeszłość. Dove nie żyła już od setek lat i tylko Quinn wiedział, że jej krzyk wciąż dręczył go w snach.

Może i nie postarzał się od czasów kolonialnych, ale nauczył się wielu sztuczek. Na przykład tej, jak skuć serce lodem, Ink by nic na świecie nie mogło go zranić. I jak wlać ten lód w spojrzenie, żeby każdy, kto popatrzy w jego czarne oczy, zobaczył tylko nieskończoną, mroźną ciemność. Nauczył się tego znakomicie. Zdarzało się nawet, że ludzie, którzy napotykali jego wzrok, bledli i cofali się o kilka kroków.

Już od lat skutecznie wykorzystywał te sztuczki, dzięki czemu nie tylko przetrwał jako wampir, ale nawet odniósł znaczący sukces. Stał się tym Quinnem, bezlitosnym jak wąż, o

krwi lodowatej jak woda z przerębli i cichym głosie, który niósł zagładę każdemu, kto go usłyszał. Quinn, istota ciemności, napawał lękiem serca ludzi i istot nocy. Jednak akurat w tej chwili czuł się zmęczony.

Zmęczony i zmarznięty. Czuł chłód i pustkę, tak jak gdyby zima nigdy nie miała zmienić się w wiosnę.

Nie wiedział, co robić. Przyszło mu do głowy, że gdyby wskoczył do zatoki, skrył głowę w jej ciemnych wodach i został na dnie przez parę dni, nie szukając pożywienia... Wtedy wszystkie problemy rozwiązałyby się same.

Ale ta myśl wydała mu się absurdalna. Przecież był Quinnem. Nic nie mogło go dotknąć. Uczucie lodowatej pustki także musiało w końcu minąć.

Ocknął się z zamyślenia i odwrócił od lśniącej czerni wód zatoki. Może powinien wybrać się do magazynu na Mission Hill i sprawdzić, co porabiają jego mieszkańcy. Potrzebował pracy, czegoś, co powstrzymałoby go od myślenia.

Uśmiechnął się, wiedząc, że takim uśmiechem mógłby straszyć dzieci. I wyruszył do Bostonu.


Rashel usiadła przy oknie, ale nie w zwyczajnej pozycji. Klęczała, opierając ciężar ciała na lewej nodze. Prawą zgięła w kolanie i wysunęła do przodu. W każdej chwili mogła wykonać szybki ruch w dowolnym kierunku. Przy niej spoczywał bokhen gotowy do walki w ułamku sekundy.

Opuszczony budynek wydawał się bardzo spokojny. Steve i Vicky zostali na zewnątrz i patrolowali ulicę. Nyala była pochłonięta swoimi myślami. Nagle wyciągnęła rękę i dotknęła pochwy miecza.

Nyala wciągnęła gwałtownie powietrze i delikatnie dotknęła elegancko zakrzywionego ostrza.

- Po prostu nie miałaś dość czasu.

Nie. Myślę, że tu trzeba być kimś specjalnym. Ale teraz nie wiem, jak walczyć z wampirami. I zamierzam to robić. Głos Nyali był nieco roztrzęsiony i napięty, więc Rashel spojrzała na nią przenikliwie. W tej dziewczynie było coś niezrównoważonego.

Rashel nasłuchiwała w napięciu, po czym wyskoczyła w górę jak sprężyna i wystawiła głowę przez okno. Jeszcze przez chwilę słuchała odgłosów z ulicy, po czym podniosła szalik i wprawnym gestem osłoniła twarz.

Rashel zauważyła, że akurat o masce nie musiała wspominać. Była to pierwsza rzecz, jakiej dowiadywał się każdy łowca wampirów. Jeśli zostałeś rozpoznany, a wampirowi udało się uciec... No cóż, wtedy było już po tobie. Ludzie nocy ścigali kogoś takiego aż do skutku i atakowali w najmniej spodziewanym momencie.

Rashel zbiegła lekko ze schodów prosto na ulicę, a Nyala posłusznie podążyła za nią. Odgłosy dochodziły z ciemnego zakątka przy jednym z magazynów oddalonym od najbliższej latarni. Gdy Rashel dotarła na miejsce, wypatrzyła postaci Steve'a i Vicky. Oboje mieli maski i dzierżyli w rękach pałki. Walczyli z kimś.

Na Boga! - pomyślała Rashel, zamierając w bezruchu. Dwoje na jednego. Para łowców, uzbrojonych po zęby, atakująca z zaskoczenia, nie mogła sobie poradzić z jednym małym wampirem? Sądząc z odgłosów, Rashel myślała raczej, że dali się zaskoczyć całej armii pasożytów.

Wampir radził sobie całkiem nieźle, a nawet wygrywał walkę. Rzucał napastnikami z nadnaturalną siłą, jak gdyby byli zwykłymi ludźmi, a nie wytrenowanymi pogromcami wampirów. W dodatku świetnie się przy tym bawił.

Nie było to wcale takie łatwe. Rashel bez trudu podeszła wampira od tyłu, zajętego walką i zbyt aroganckiego, by uważać na to, co się dzieje. Jednak potem pojawił się problem. Jej bokhen, szlachetna broń wojowniczki, mógł być użyty wyłącznie w jednym celu: wymierzenia pojedynczego, śmiertelnego ciosu. Rashel nie mogła się zdobyć na to, by ogłuszyć nim wamipira.

Naturalnie nie była to jej jedyna broń - miała mnóstwo innych narzędzi, tyle że w domu, w Marblehead. Dysponowała całym arsenałem wojownika ninja, a także paroma przedmiotami,

0 których żaden ninja nigdy nawet nie słyszał. Znała też sporo wyjątkowo paskudnych sposobów prowadzenia walki, potrafiła łamać kości i miażdżyć ścięgna. Umiała gołymi rękami wyrwać wrogowi z szyi tętnicę i wbić mu stopą żebra w płuco.

Ale to były środki, po które wolno sięgać wyłącznie w akcie najwyższej desperacji, w obliczu zagrożenia życia i wobec przeważającej siły przeciwnika. Rashel po prostu nie umiała zniżyć się do takich chwytów wobec jednego wampira, którego w dodatku atakowała z zaskoczenia.

1 wtedy właśnie ten wampir cisnął Steve'em o ścianę, tak że chłopiec odbił się od niej z głuchym uderzeniem. Rashel zrobiło się go żal, a wątpliwości natychmiast się rozwiały. Chwyciła dębową pałkę Steve'a, która potoczyła się ku niej po betonie, zgrabnie wycofała się, gdy wampir odwrócił głowę, by stanąć z nią twarzą w twarz. W tej samej chwili do walki przyłączyła się Nyala, odwracając uwagę wroga. Rashel mogła nareszcie wykonać plan.

Palnęła wampira w tył czaszki, używając pałki jak bejsbolista, który szykuje się do wybicia piłki w trybuny. Zamachnęła się i uderzyła z ogromną siłą. Wampir krzyknął, po czym osunął się na ziemię.

Rashei ponownie zamierzyła się pałką, przypatrując się leżącemu. Po chwili jednak opuściła broń i spojrzała na Steve'a i Vicky.

- Wszystko w porządku?

Vicky sztywno przytaknęła. Usiłowała odzyskać oddech.

- Zaskoczył nas - wyjaśniła.

Rashel milczała. Poczuła się nagle bardzo nieszczęśliwa. Jej znakomita forma gdzieś się

ulotniła. Już dawno nie widziała takiej nie fair walki, a poza tym...

Poza tym krzyk wampira dziwnie nią wstrząsnął. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego.

- Nie miał prawa nas zaskoczyć - stwierdził Steve, podnosząc się. - To nasza wina.

Rashel spojrzała na niego. Steve powiedział prawdę. W tej grze albo w każdej chwili było się gotowym na zaskoczenie, albo... było się martwym.

- Po prostu jest niezły - podsumowała krótko Vicky. -Chodź już, lepiej zabierzmy go stąd, zanim ktoś nas zobaczy. Pod tym drugim budynkiem mieści się piwnica.

Rashel chwyciła wampira za nogi, a Steve za ramiona. Był niezbyt wysoki, mniej więcej wzrostu Rashel, i dość szczupły. Wyglądał młodo, mógł mieć tyle lat co Rashel. Co oczywiście o niczym nie świadczyło, powiedziała sobie dziewczyna. Taki pasożyt często wyglądał młodo, chociaż żył już od tysiąca lat. Wampiry życie czerpały z ludzkiej krwi. Z pomocą Steve'a zniosła wampira po schodach do dużego, ciemnego pokoju cuchnącego zgnilizną i pleśnią. Upuścili ciało na chłodną, betonową podłogę. Rashel wyprostowała się, by dać odpocząć karkowi.

- W porządku. Teraz zobaczmy, jak wygląda - powiedziała Yicky, oświetlając wampira latarką.

Był blady, a jego czarne włosy wydawały się jeszcze czarniejsze w kontraście z białą twarzą. Na policzkach czerniały długie rzęsy. Z tyłu głowy kosmyki lśniących włosów sklejała matowa krew.

- To chyba nie jest ten sam, którego widziałam tu wczoraj z Elliotem. Tamten wydawał się większy - stwierdziła Vicky.

Nyala podeszła bliżej, by obejrzeć swojego pierwszego schwytanego wampira.

- A co to za różnica? W końcu to też pasożyt, jeden z nich, prawda? Zwykły człowiek nie dałby rady tak rzucić Steve'em. Kto wie, może to właśnie ten, który zabił moją siostrę. A teraz jest nasz. - Nyala uśmiechnęła się nieomal jak zakochana kobieta do nieprzytomnego chłopca leżącego na podłodze. - Jest: nasz. Już my sobie z tobą pogadamy.

Steve zaczął masować obolałe miej sce na ramieniu, którym uderzył o ścianę.

Steve przytaknął, a Nyala słuchała z uwagą. Rashel już chciała powiedzieć, że z tego, co zdążyła zauważyć, żaden z pozostałych łowców nie zdołałby znaleźć wampira, choćby miało od tego zależeć czyjeś życie, ale nagle zmieniła zdanie.

Nie wiedziała, co robi ani dlaczego właściwie odesłała Nyalę. Wiedziała tylko, że chce zostać sama... I że czuje się paskudnie.

Nie chodziło o to, że nie czulą gniewu. Momentami wściekała się na świat tak bardzo, że nieomal słyszała w sobie cichy głos mówiący: „zabij, zabij, zabij!" Chwilami chciała uderzać mieczem na ślepo, nic dbając o to, kogo zrani.

Jednak w tej chwili glos milczał, a Rashel czulą obrzydzenie. Chcąc zająć się czymkolwiek,

związała nogi wampira sznurem wykonanym z wewnętrznych warstw kory. Nadawał się do

unieruchomienia wampira równie dobrze jak idiotyczne kajdanki Vicky.

Gdy skończyła, znów oświetliła go latarką. Był bardzo przystojny. Miał wyraziste rysy,

stanowcze, ale jednocześnie delikatne. Usta w tej chwili wydawały się dość niewinne, ale gdy

przebudzi się, mogły być bardzo zmysłowe. Ciało było szczupłe i muskularne, choć

niewysokie.

Na Rashel wszystko to nie wywarło najmniejszego wrażenia. Nieraz widywała już atrakcyjne wampiry. Wyjątkowo wiele pasożytów obdarzonych było wielką urodą. To nic nie znaczyło. Stanowiło tylko wielki kontrast z paskudnym wnętrzem.

Wysoki mężczyzna, który zabił jej matkę, także byt przystojny. Rashel nie mogła zapomnieć jego twarzy i złotych oczu. Obrzydliwe pasożyty. Szumowiny ze świata nocy. Nie zasługiwały na miano ludzi. Potwory.

Wciąż jednak czuły ból tak sarno jak ludzkie istoty. Ten naprawdę cierpiał, gdy go uderzyła. Rashel podskoczyła i zaczęła przechadzać się po piwnicy.

W porządku. Wampir zasługiwał na śmierć. Jak każdy inny. Ale to nie znaczyło, że musiała czekać, aż wróci Vicky i zacznie go dźgać zaostrzonymi patykami.

Rashel nagle zrozumiała, dlaczego odesłała Nyalę. Po to, by zadać wampirowi godną śmierć. Być może na nią nie zasługiwał, ale ona nie mogłaby stać i patrzeć, jak Vicky go torturuje. Zatrzymała się i podeszła do nieprzytomnego chłopca.

Latarka na podłodze wciąż oświetlała jego twarz. Miał na sobie lekką, czarną koszulę -żadnego swetra czy płaszcza. Wampiry nie potrzebowały ochrony przed zimnem. Rashel rozpięła koszulę, odsłaniając klatkę piersiową. Chociaż zakrzywione ostrze miecza mogło przebić warstwę ubrań, łatwiej było wbić je bezpośrednio w ciało wampira, bez żadnych dodatkowych przeszkód.

Rashel stanęła w rozkroku nad wampirem i ujęła swój ciężki i drewniany miecz. Uniosła go obiema rękami. Jedną trzymała za gardę, drugą za guz na końcu rękojeści. Wymierzyła ostrze precyzyjnie w serce wampira.

- Ten kociak ma pazury - szepnęła, niemal nieświadoma tego, że coś mówi.

A potem wzięła głęboki oddech, nie otwierając oczu. Z wielkim trudem zdobywała się na koncentrację, bo jeszcze nigdy czegoś podobnego nie zrobiła. Wampiry, które zabijała, przeważnie były w ruchu - i wszystkie walczyły aż do końca. Rashel jeszcze nigdy nie zadźgała nieprzytomnej ofiary.

Skup się! - zdyscyplinowała się w myślach. Potrzebujesz osiagnąć zanshin, stan nieskończonego umysłu, świadomość wszystkiego, co się dzieje, bez skupiania uwagi na czymkolwiek.

Poczuła, że jej stopy stają się częścią chłodnego betonu, a mięśnie i kości to tylko wypustki ziemi. Siła uderzenia miała wychodzić z samego wnętrza planety.

Była gotowa na dokonanie zabójstwa. Otworzyła oczy, by jeszcze dokładniej wymierzyć cios. I wtedy zobaczyła, że wampir jest przytomny. A jego otwarte oczy spoglądają prosto na nią.



Rozdział 5



zamarła, wciąż trzymając miecz w górze, z ostrzem skierowanym w serce wampira.

- I na co czekasz? - zapytał spokojnie wampir. - No dalej, zrób to.

Rashel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wampir mógł zablokować jej cios drewnianymi kajdankami, ale tego nie zrobił. Coś mówiło Rashel, że nawet nie zamierza się bronić. Po prostu leżał bez ruchu, patrząc na nią oczami, które były czarne i puste jak kosmiczna próżnia.

W porządku, pomyślała Rashel. Zrób to. Nawet pasożyt się zgodził. Zrób to szybko. Teraz.

A jednak po chwili, niemal wbrew swojej woli, odstąpiła od niego i cofnęła się parę kroków.

- Przykro mi, nie przyjmuję poleceń od pasożytów - oznajmiła głośno.

Trzymała miecz w pogotowiu na wypadek, gdyby wampir wykonał gwałtowny ruch. On jednak spojrzał tylko na drewniane kajdanki, poruszył nadgarstkami i z powrotem położył głowę na ziemi.

- Ach tak - powiedział z dziwnym uśmiechem. - Czyli tym razem będą tortury, tak? No cóż, niewątpliwie będziecie się świetnie bawić.

Dźgnij go, idiotko, powiedział cichy głos w głowie Rashel. Nie rozmawiaj z nim. Niebezpiecznie jest wdawać się w podobne konwersacje.

Ale Rashel nie potrafiła znowu się skupić. Za chwilę, powiedziała sama do siebie. Najpierw muszę odzyskać panowanie nad sobą.

Przyjęła pozycję gotowa do walki i podniosła latarkę. Zaświeciła wampirowi w twarz. Zamrugał i odwrócił wzrok.

Nareszcie. Teraz ona mogła widzieć jego, ale on był oślepiony. Oczy wampirów są wrażliwe na światło. A nawet gdyby zdołał na nią spojrzeć, miała na sobie ochronny szalik. Miała przewagę, dzięki czemu czuła się panią sytuacji.

Robota Vicky, pomyślała Rashel. Wolałaby, żeby on wreszcie przestał się uśmiechać. To był wyjątkowo niepokojący uśmiech, piękny, ale trochę szalony.

Na Boga, dźgnij go! - pomyślała Rashel. Teraz! Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W porządku, na swój dziwny sposób ten wampir był czarujący. Jednak poznała już wielu pochlebców, którzy słodkimi słówkami usiłowali wymigać się od kołka. Niektórzy nawet ją uwodzili.

Niemal wszyscy próbowali przejąć kontrolę nad jej umysłem. Rashel zawdzięczała życie silnej woli, dlatego opierała się telepatii.

Ale ten wampir nie zachowywał się normalnie. A jego śmiech przyprawił ją o dziwne bicie serca. Uśmiech zmienił jego twarz, jak gdyby nagle zapłonęło w niej światło. Dziewczyno, masz problem. Zabij go szybko.

- Posłuchaj - powiedziała, odkrywając, ku swemu zdumieniu, że trochę trzęsie jej się głos. -To nic osobistego. Pewnie nie robi ci to różnicy, ale to nie ja zamierzałam cię torturować. Tu chodzi o interesy. Muszę spełnić obowiązek. - Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po miecz, który dyndał jej u kolan.

Wampir odwrócił twarz ku światłu. Już się nie uśmiechał.

- Rozumiem - odparł tym razem bez rozbawienia. - Kwestia.. . honoru. Masz rację - dodał, wbijając wzrok w sufit. - Tak zawsze musi się skończyć spotkanie dwóch ras. Albo zabijesz, albo zostaniesz zabita. To prawo natury.

Przemawiał do niej jak wojownik do wojowniczki. Rashel nagle poczuła coś, czego nie wzbudził w niej jeszcze żaden wampir. Szacunek. Dziwny żal, że w tej wojnie znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Że muszą być śmiertelnymi wrogami. To ktoś, z kim mogłabym rozmawiać, pomyślała. Ogarnęło ją uczucie dziwnej samotności. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że potrzebuje kogoś do rozmowy.

- Czy chcesz, żeby kogoś zawiadomić? - zapytała niezręcznie i niemal wbrew swojej woli. -Masz może jakąś rodzinę? Mogłabym zadbać o to, by się dowiedzieli, co się z tobą stało. Nie oczekiwała, że poda jej jakiekolwiek imiona, to byłby szalony pomysł. W tej grze wiedza stanowiła o sile. Każda ze stron usiłowała ustalić, kto gra w przeciwnej drużynie. Jeśli już wiedziało się, że ktoś jest wampirem, wiadomo było, kogo trzeba zabić.

Batman i Kobieta-Kot. Najważniejsze to zachować w tajemnicy prawdziwą tożsamość. Ten wampir był najwyraźniej kompletnym szaleńcem.

- Hm, mogłabyś wysłać jakąś wiadomość do mojego przyszywanego ojca, Huntera Redferna, Przykro mi, że nie mogę podać adresu. Powinien mieszkać gdzieś na wschodzie. - Kolejny uśmiech. - Ach, zapomniałem ci się przedstawić. Jestem Quinn.

Rashel poczuła się tak, jak gdyby to ją uderzono pałką w głowę. Quinn. Żaden z najgroźniejszych wampirów świata nocy. Może nawet najgroźniejszy ze wszystkich „nowych" wampirów tych, które niegdyś były ludźmi. Znała jego reputację, jak każdy łowca. Uważano go za śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika, błyskotliwego stratega, pomysłowego wojownika... Słynął z lodowatego chłodu. Gardził ludźmi. Chciał, by świat nocy wymazał ludzką rasę, z wyjątkiem paru osobników niezbędnych jako pokarm. Myliłam się, pomyślała Rashel zamroczona. Powinnam była pozwolić Vicky go torturować. On akurat na pewno na to zasłużył. Bóg jeden wie, co ma na sumieniu.

Quinn znów odwrócił się w jej stronę, patrząc prosto w światło latarki, chociaż musiało sprawiać mu ból.

- Sama widzisz, że lepiej mnie jak najszybciej zabić - powiedział głosem cichym jak szelest padającego śniegu. - Ja nie zawacham się zabić ciebie, kiedy się uwolnię.

Rashel zaśmiała się z wysiłkiem.

Nie chodziło o strach. Naprawdę, zupełnie się go nie bała. Przeszkadzało jej raczej dziwne niezdecydowanie. Powinna przebić go kołkiem, a nie oddawać się pogaduszkom. Nie rozu­miała, czemu tak postępuje.

Usprawiedliwiało ją tylko to, że wampir był jeszcze bardziej zdezorientowany i wściekły.

- Chyba jednak nie słyszałaś o mnie wszystkiego - wycedził, odsłaniając zęby. - Jestem twoim najgorszym koszmarem. Nawet inne wampiry boją się mnie. A stary Hunter... Trzyma się pewnych zasad. Na przykład kogo i jak wypada zabijać. Gdyby wiedział o paru historiach z mojego życia, chyba sam by umarł z wrażenia.

Poczciwy stary Hunter, pomyślała Rashel. Strażnik moralności i patriarcha rodu Redfernów, mentalnie uwięziony w XVII wieku. Może i był wampirem, ale przede wszystkim reprezento­wał purytańskie wartości pierwszych kolonistów w Ameryce.

- W takim razie może powinnam go o tych historiach poinformować - powiedziała z udanym namysłem.

Quinn obdarzył ją kolejnym chłodnym spojrzeniem, tym razem jednak w jego oczach dostrzegła przebłysk szacunku.

Wampir zamrugał.

John Quinn. Takie zwykłe bostońskie imię. Imię kogoś rzeczywistego. Rashel nagle zaczęła myśleć o wampirze jak o prawdziwej osobie, nie tylko o Tym Strasznym Quinnie.

- Powiedz mi - Rashel zdecydowała się wypowiedzieć pytanie, którego nie zadała dotąd żadnej istocie należącej do świata nocy - czy chciałeś, żeby Hunter Redfern przemienił cię w wampira?

Zapadła długa cisza.

Sama czułabym się podobnie, pomyślała Rashel. Nie planowała zadawania więcej pytań, ale zanim zdążyła się powstrzymać już postawiła kolejne.

Wydawał się równie zdziwiony jak Rashel, że pozwolił sobie na zwierzenia. Mówił właściwie sam do siebie.

Rashel otworzyła usta, a po chwili znów je zamknęła. Nic potrafiła sobie nawet wyobrazić czegoś tak strasznego.

- Nie wątpię - wydusiła w końcu.

Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Rashel jeszcze nigdy nie czuła takiej... bliskości między sobą a wampirem. Zamaist nienawiści i obrzydzenia przepełniała ją litość.

Rashel przekrzywiła głowę i spojrzała na niego bez emocji.

Quinn wyglądał teraz zupełnie dziko - Rashel czuła się podobnie, gdy traciła nad sobą panowanie, i wymierzała ciosy na oślep, nie dbając, kogo dosięgną.

Nie bała się. Była dziwnie spokojna, taki spokój przynosiły mi ćwiczenia oddechowe, w czasie których czuła jedność z ziemią i pewność, że obrała właściwą drogę.

Rashel w zdziwieniu spojrzała na kajdanki Vicky. Były wygięte. Deski się nie wykrzywiły, ale metalowe zawiasy powoli puszczały. Wampir już wkrótce mógł mieć dość miejsca, by wyswobodzić nadgarstki.

Nawet jak na wampira wydawał się wyjątkowo silny.

Rashel, nie tracąc tego dziwnego spokoju, uświadomiła sobie, co musi zrobić.

Rashel wstała i sięgnęła po nóż, by przeciąć mu pęta na nogach.

- Jesteś wolny.

Quinn na chwilę przestał manewrować kajdankami.

- Oszalałaś - stwierdził, jak gdyby dopiero teraz to odkrył.

Wampir pokręcił głową z niedowierzaniem.

Rashel miała niepokojące przeczucie, że wampir mówi prawdę.

- Jestem szybszy od jakiegokolwiek człowieka- ciągnął Quinn. - I silniejszy. Lepiej widzę w ciemnościach i potrafię być naprawdę nieprzyjemny.

Rashel wpadła w panikę.

Uwierzyła w każde jego słowo. Nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, poczuła ucisk w żołądku. Nic nie pozostało z jej dawnego opanowania.

On ma rację, a ty naprawdę jesteś idiotką, westchnęła z wysiłkiem. Mogłaś go powstrzymać bez trudu \

zmarnowałaś szansę. I to dlaczego? Bo zrobiło ci się go żal? Żal nikczemnego, zwariowanego potwora,

który teraz rozerwie cię na strzępy? Ktoś takgłupi jakty po prostu zasługuje na śmierć.

Rashel poczuła, że stacza się w otchłań, nie mogła uchwycić się żadnego punktu oparcia...

Ale nagle coś jednak wpadło jej w ręce. Przytrzymała się tej myśli z całą desperacją, starając

się oprzeć lękowi, który wciągał ją w ciemność.

Nie mogłaś postąpić inaczej.

To znów odezwał się cichy głos w jej umyśle. Rashel wiedziała, ku swojemu zdumieniu, że głos ma rację. Naprawdę nie mogła zabić Quinna, gdy leżał przed nią związany i bezbronny. Gdyby to zrobiła, sama stałaby się potworem. A po wysłuchaniu jego historii nie potrafiła mu nie współczuć.

Prawdopodobnie zaraz zginę, pomyślała. I wciąż się boję. Ale postąpiłabym taksamo. Zrobiłam to, co powinnam.

Rashel uchwyciła się tej myśli, by dzielnie znieść ostatnie minuty swojego życia. Straciła szansę, by przebić wampira mieczem, gdy jeszcze miał skrępowane dłonie. Wiedziała, że czas już się wypełnia, i wiedziała, że wampir także to czuje.

- Jaka szkoda. Będę musiał rozerwać ci tętnicę - powiedział. Rashel nie drgnęła.

Quinn wykręcił kajdanki po raz ostatni, tym razem wyrywając zawiasy Drewniane części upadły ze szczękiem na betonową posadzkę. Wstał wolny. Rashel nie widziała już jego twarzy, bo znalazła się poza zasięgiem światła latarki.

Rashel czekała na mimowolne drgnienie ciała, które zdradziłoby jej, w którą stronę Quinn się rzuci. Ale z takim wrogiem jeszcze nigdy nie walczyła. Napięcie skrywał głęboko w środku, gotów uwolnić wszystkie siły w chwili, kiedy będzie ich potrzebował. Wydawał się doskonale opanowany.

To jego zanshin, pomyślała.

Rashel właśnie zaczynała mówić: „Jeszcze zobaczymy", gdy Quinn ruszył do ataku. Musiała zareagować w ułamku sekundy. Niemal niewidoczny ruch nogi podpowiedział jej, że wampir rzuci się w prawo, a w jej lewą stronę. Zareagowała zupełnie automatycznie, płynnym ruchem... I dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie użyła miecza. Wyszła o krok do przodu, odpierając atak lustrzanym blokiem. Uderzyła lewą ręką w wewnętrzną stronę jego prawego ramienia. Celowała w nerwy, żeby unieruchomić rękę. Ale nie chciała go zranić. Z przerażeniem, od którego zakręciło jej się w głowie, zdała sobie sprawę, że nie chciała przeszyć wampira mieczem.

- Zginiesz - wysyczał.

Przez chwilę nie była nawet pewna czy to on, czy też cichy głos w jej głowie to powiedział.
Usiłowała go odepchnąć. Wiedziała tylko, że potrzebuje czasu by odzyskać instynkt
samozachowawczy. Zamierzyła się na niego

i wtedy jej dłoń dotknęła jego dłoni. Stało się coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy

w życiu.



Rozdział 6



Wstrząs poczuła we wnętrzu dłoni, ale prąd pomknął w górę ramienia jak piorun.

Łaskotało ją w ciele. Jednak prawdziwy szok przeżyła, gdy sięgnął jej głowy. Umysł Rashel eksplodował - inaczej nie umiała tego opisać. Była to bezgłośna eksplozja, która rozbiła ją w drobny mak. W jednej sekundzie straciła grunt pod nogami - oparcie znalazła w ramionach Quinna.

Nic zdawała sobie sprawy z istnienia czegokolwiek wokół. Unosiła się na fali białego światła, a Quinn był jedynym punktem którego mogła się uchwycić. Podobnie jak wcześniej, gdy ratowała się przed otchłanią lęku... Ale tym razem nie czuła strachu. Przeciwnie, choć wydawało się to niemożliwe, ogarnęła ją dziwna ekstaza.

Mocny uścisk Quinna sprawiał jej ból. Ale jeszcze wyraźniej niż dotyk jego ramion czuła kontakt z jego umysłem. Pomiędzy nimi otworzyło się bezpośrednie połączenie. Doznawała jego zdumienia, zaskoczenia, niedowierzania. I wiedziała, że on ma taki sam dostęp do jej emocji.

To telepatia, powiedziała jakaś część Rashel, rozpaczliwie walcząc o odzyskanie kontroli nad sytuacją. Jakaś wampirza sztuczka.

Ale Rashel wiedziała, że to nie jest tylko sztuczka. Quinn był równie zszokowany, jak ona -czuła to doskonale. Może nawet to on wyszedł na tym gorzej. Oddychał płytko i szybko, a jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.

Rashel nie dawała się wypuścić z rąk, pochłonięta przez szalone myśli. Chciała go pocieszyć. Wyczuwała, prawdopodobnie lepiej niż on sam, że za maską okrucieństwa skrywa przerażają­co kruche wnętrze.

Tak samo jak ja, pomyślała niepewnie Rashel. I nagle zdała sobie sprawę, że on dostrzega jej słabą stronę tak samo wyraźnie. Strach wezbrał w niej gwałtownie, wywołując falę paniki. Rashel usiłowała jakoś odciąć się od wampira, oprzeć mu się, tak jak potrafiła opierać się pró­bom kontrolowania jej umysłu. Wiedziała jednak, że to na nic. Quinn przedarł się przez wszelkie zasieki. Był w samym jej wnętrzu.

- Już dobrze - powiedział, a ona nagle zorientowała się, że Quinna przeszyły dreszcze. Mówił beznamiętnym głosem, choć zarazem był obezwładniająco delikatny. Rashel czuła, że posta­nowił opanować sytuację poprzez całkowite poddanie się szaleństwu.

Co najdziwniejsze, jego słowa rzeczywiście podziałały kojąco.

Pod lodem, który go skuwał, krył się ogień. Rashel czuła to doskonale. Obezwładniała ją myśl, że prawdopodobnie nikt przed nią tego nie odkrył.

W jakiś sposób znaleźli się na podłodze i teraz siedzieli na krawędzi pola światła rzucanego przez latarkę. Quinn obejmował ją mocno, a Rashel była zdumiona reakcją na jego uścisk. Dotyk wampira odebrał jej dech i zupełnie zniewolił.

W tej samej chwili Quinn - ruchem przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach - ujął ko­niec jej szalika i zaczął go odwijać

Był delikatny i spokojny. Rashel nawet nie usiłowała go powstrzymać. Wampir właśnie od­słaniał jej twarz, a ona nie zamierzała nic z tym zrobić.

Chciała, żeby ją zobaczył. Mimo przerażenia pragnęła, żeby zobaczył jej twarz, dowiedział się, kim jest. Marzyła, by spotkać się z nim twarzą w twarz w tym dziwnym świetle, które ogrzewało ich umysły. To, co stanie się potem, nie ma znaczenia.

- John - wyszeptała.

Odwinął kolejną warstwę szala, tak skoncentrowany, jak gdyby dokonywał ważnego arche­ologicznego odkrycia.

- Nie znam twojego imienia. - To zabrzmiało jak stwierdzenie faktu. Do niczego jej nie zmu­szał.

Gdyby Rashel mu je podała, wydałaby na siebie wyrok śmierci. Quinn mógł ujawniać lu­dziom swoją tożsamość, ale on w każdej chwili mógł się zapaść pod ziemię, zniknąć w jakiejś zapomnianej wampirzej norze, gdzie nie sięgało ludzkie oko. Wiedział, że jest łowczynią. Gdyby poznał jej imię i twarz, mógłby ją zniszczyć w każdej chwili. A najbardziej przerażają­ce było to, że jakaś część Rashel wcale się tym nie przejmowała.

Quinn pozbył się już przedostatniej warstwy. Za chwilę twarz Rashel będzie wystawiona na chłodne nocne powietrze... i ukarze się oczom wampira, który widział w ciemnościach. Jestem Rashel, pomyślała. Nie potrafiła zmusić się, by wypowiedzieć słowa głośno. Odetchnęła głęboko. I w tej samej chwili oślepiło ją światło. Nic przytłumiony błysk jej umysłu. Prawdzi­we światło płynące z kilku latarek, ostre i straszliwie jaskrawe. Snopy przeszyły mrok piwni­cy, zatapiając Rashel i Quinna w powodzi blasku.

Rahel struchlała. Jedną ręką instynktownie przytrzymała szalik na twarzy. Poczuła się tak, jak gdyby ktoś przyłapał j ą nago.

Przeraziło ją to, że nie słyszała, by ktokolwiek wchodził do piwnicy. Jej uwaga była całkowicie pochłonięta czym innym, cały Świat zewnętrzny zniknął. Co się stało z jej wytrenowanymi umiejętnościami łowczyni? Co się stało z nią?

Nie widziała nic poza światłem. Pomyślała, że to na pewno wampiry przychodzące z pomocą Quinnowi. On także tak sądził. Stanął ramię w ramię z nią, a nawet usiłował ją zasłonić. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że teraz może się tyłko domyślać, co dzieje się w jego głowie. Połączenie zostało gwałtownie przerwane. Zza oślepiającego światła dobiegł stanowczy i pełen oburzenia krzyk:

- Jak on się uwolnił? Co wy wyprawiacie?

Vicky. Ja chyba zwariowałam, pomyślała Rashel. Kompletnie zapomniałam, że oni tu wrócą. Że w ogó­le istnieją. Na schodach lśniły jednak więcej niż trzy latarki.

- E. przysłał nam wsparcie - powiedziała Vicky, a Rashel ogarnął lęk. Naliczyła pięć snopów świateł i zauważyła zarysy wojowniczych sylwetek. To przybywali Lansjerzy.

Rashel desperacko usiłowała zebrać myśli. Przynajmniej wiedziała, co trzeba zrobić. Szturch­nęła Quinna w bok.

- Wynoś się stąd - szepnęła. - Po drugiej stronie jest wyjście na inne schody. Bie­gnij, ja ich zatrzymam. - Mówiła tak cicho, że dźwięk jej słów mogły wychwycić tylko wampirze uszy Dzięki szalikowi na twarzy miała zasłonięte usta.

Ale Quinn nigdzie się nie wybierał. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś właśnie wybudził go ze snu wiadrem lodowatej wody Był wstrząśnięty, wściekły i nieco oszołomiony. Stał bez ruchu, wpatrując się w blask latarek jak osaczone zwierzę.

Tymczasem światła się zbliżały. Rasheł rozpoznawała postać Vicky na czele pochodu. Szyko­wała się walka, w której ktoś musiał zginąć.

Kashel jeszcze mocniej pchnęła Quinna.

- No już.

Tylko na nią popatrzył.

- Nie rozumiesz, co oni chcą z tobą zrobić? - syknęła.

Quinn odwrócił się tak, by nadchodzący łowcy nie mogli zobaczyć jego twarzy.

Wydawało się, że Quinn pała ku niej taką samą nienawiścią, jak w stosunku do pozostałych łowców. Rashel zrozumiała nagle, że on nie chce jej pomocy. Nie przywykł do prezentów od losu. Teraz był do tego zmuszony, i to doprowadzało go do furii. Ale nie miał innego wyboru. I w końcu musiał to sobie i uswiadomić. Popatrzył na nią po raz ostatni, po czym zerwał się do biegu i zniknął w ciemnościach.

Snopy świateł splątały się w zamieszaniu. Rashel szczęśliwa wreszcie może się poruszyć, ze­rwała się na równe nogi i wskoczyła pomiędzy łowców a wampira. Nastąpiła kotłowanina, lu­dzie potrącali się nawzajem, przeklinali i wrzeszczeli. Rashel z przyjemnością rozładowała napięcie. Wpadała wszystkim pod nogi tak długo, aż bardzo szybki wampir oddalił się wy­starczająco daleko. Potem jednak musiała się zmierzyć z pozostałymi. Oświetliło ja pięć lata­rek. Siedmioro rozzłoszczonych ludzi wbiło w nią badawczy wzrok. Rashel wstała i się otrze­pała. Czas ponieść konsekwencje. Wyprostowała głowę, nie spuszczając oczu.

- Co się stało? - spytał Steve. - Czy on cię zahipnotyzował?

Poczciwy Steve. Rashel poczuła przypływ ciepła. Ale nie mogła skorzystać z ratunku, który jej proponował.

- Nie wiem, co się stało - przyznała.

I to była prawda. Nawet nie usiłowała się tłumaczyć, co wydarzyło się między nią a wampi­rem. Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszała.

- Myślę, że celowo pozwoliłaś mu uciec - powiedziała Vicky.

Rashel nie mogła w ciemnościach dostrzec jej jasnych oczu, ale wyczuwała, że wyglądają jak lśniące kamienie.

Rashel poczuła się bardzo zmęczona. Nyala była delikatna i trochę niezrównoważona. W do­datku zdążyła już zrobić z Rashel bohaterkę. Teraz ten obraz został zburzony.

Z uwagi na Nyalę Rashel niemal żałowała, że nie może skłamać. Ale to w końcu i tak by się wydało.

- Tak, zrobiłam to celowo - odparła.

Nyala skuliła się, jak gdyby Rashel wymierzyła jej policzek Nie winie cię, pomyślała Rashel. Ja też sądzę, że chyba oszalałam.

Prawda była taka, że im dalej znajdowała się od Quinna, tym mniej rozumiała własne zacho­wanie. Wydawało jej się teraz, że to wszystko był sen, i to niezbyt składny.

Nyala wreszcie wybuchła.

Miała rację. Nyala także. Skąd Rashel wiedziała, że to nie Quinn zabił jej siostrę?

- Sympatyzujesz z wampirami. Nie wiem, może należysz do tych cholernych Po-kojowców, którzy chcą, żebyśmy wszyscy żyli w zgodzie,. Ale nie jesteś po naszej stronie.

Kilkoro Lansjerów zaczęło protestować, ale przerwał im krzyk Nyali.

- Jesteś po ich stronie? - przenosiła wzrok z Vicky na Rashel i z powrotem, zesztywnia­ła z emocji. - Poczekaj tylko. Poczekaj, aż powiem wszystkim, że Rashel to Kobieta-Kot. I że naprawdę działa dla świata nocy. Poczekaj tylko!

Rashel zdała sobie sprawę, że dziewczyna dostała histerii. Vicky wydawała się zdziwiona, jak gdyby trochę zaniepokoiło ją to, co sama rozpętała.

- Nyala, posłuchaj - zaczęła Rashel.

Ale Nyala wpadła w taką furię, że nic do niej nie docierało.

- Powiem wszystkim w Bostonie! Zobaczysz! - odwróciła się na pięcie i wybiegła na schody, jak gdyby zamierzała od razu zrealizować groźby.

Rashel obejrzała się za Nyala.

- Lepiej wyślij kogoś za nią - powiedziała do Vicky. - Nie jest bezpieczna w tej oko­licy.

Vicky popatrzyła na Rashel wzrokiem, w którym krył się zarazem gniew i zdumienie.

- Jasne. Dobra. Wszyscy oprócz Steve'a biegnijcie za Nyalą. Zabierzcie ją do domu.

Wyszli, obrzucając Rashel oburzonymi spojrzeniami.

Rashel nic nie mówiła. Nyala wyglądała tak, jak gdyby zamierzała zrobić dokładnie to, co za­powiedziała. A gdyby rzeczywiście tak postąpiła...

No cóż. Wówczas można by było postawić pytanie: Kto zabije Rashel pierwszy. Wampiry czy łowcy wampirów.


Środowy poranek był szary, lodowaty i deszczowy. Rashel pogrążona w myślach wlokła się z zajęć na zajęcia w Wassaguscus High. Jej obecna rodzina zastępcza zostawiła ją w spokoju, przyzwyczaiła się już, że Rashel chadza własnymi drogami Dziewczyna usiadła w małej sy­pialni przy przygaszonych światłach i pogrążyła się w refleksjach.

Wciąż nie rozumiała, co się stało, a z każdą godziną wspomnienia stawały się mniej wyraźne. Wszystko to było zbyt dziwaczne, by mogło być częścią rzeczywistości i coraz bardzie] przy­pominało sen. Jeden z tych snów, w których człowiek zachowuje się zupełnie inaczej niż za­zwyczaj i rano bardzo się tego wstydzi.

Ciepło, bliskość... Czy naprawdę poczuła coś podobnego w obecności wampira? Zelektryzo­wał ją dotyk pasożyta. Chciała pocieszyć pijawkę?

I to nie byle jaką pijawkę. Samego Quinna. Legendarnego wroga ludzi. Jak mogła pozwolić mu uciec? Ilu ludzi ucierpi z powodu jej niepoczytalnego zachowania? Kto wie, pomyślała w końcu, może rzeczywiście jej umysł został poddany kontroli. Inaczej nie umiała tego wyjaśnić.

W czwartek Rashel wiedziała jedno. Vicky miała rację co do konsekwencji jej działań. Mu­siała to naprawić. Musiała sama znaleźć porwane dziewczyny - o ile rzeczywiście ktoś je po­rywał. W „Globe" nie znalazła żadnego artykułu na podobny temat. Ale jeśli rzeczywiście do­chodziło do porwań, Rashel musiała to rozwikłać. I ukrócić ten proceder. O ile tylko mogła. W porządku. A zatem dziś wieczorem wróci do Mission Hill i rozpocznie śledztwo. Ponownie sprawdzi magazyn. Tym razem po swojemu.

Rashel zrozumiała jeszcze jedną rzecz, gdy tylko uświadomiła sobie, jakie ma priorytety. Mu­siała zrobić jeszcze coś, nie dla Nyali, Vicky czy Lansjerów. Tylko dla siebie. W obronie wła­snego honoru i dobra wszystkich istot, które cieszyły się dziennym światłem. Następnym razem musiała zabić Quinna.

Rashel bezszelestnie poruszała się po opuszczonych ulicach. Trzymała się cieni. Nie było to łatwe, gdy ziemię pokrywało bloto i odłamki rozbitych szyb. Nie było chodników, trawników, żadnych roślin, z wyjątkiem zeschniętych chwastów w opuszczonych domostwach. Wszędzie leżały tylko mokre śmieci i potłuczone butelki.

Ponure miejsce. Pasowało do nastroju Rashel, w chwili gdy przedzierała się w stronę nieza-mieszkanego bloku, do którego we wtorek zaprowadziła ich Vicky. Stojąc w drzwiach wejściowych, sprawdziła resztę ulicy.

Wszędzie były magazyny. Niektóre z nich chroniły wysokie płoty zwieńczone gęstym drutem kolczastym. Wszystkie miały zakratowane okna lub nagie ściany i metalowe drzwi. Rashel nie martwiła się jednak o podobne zabezpieczenia. Umiała przecinać siatkę i otwierać zamki. Niepokoiło ją to, że nie wiedziała, od czego zacząć.

Ludzie nocy mogli wykorzystywać każdy z tych magazynów. Nie pomogło jej nawet to, że wiedziała, w którym miejscu Steve i Vicky walczyli z Quinnem, bo to on ich zaskoczył Do­strzegł intruzów ze swojego legowiska i ruszył do ataku. Oznaczało to, że właściwym celem Rashel mógł być każdy z budynków. Albo żaden z nich.

W porządku. Należało zachować cierpliwość. Musiała po prostu od czegoś zacząć. Nagle Ra-shel uskoczyła w mrok, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, dlaczego to robi. Jej uszy pochwy­ciły jakiś dźwięk - cichy szelest dochodzący z drugiej strony ulicy.

Przywarła plecami do ceglanego muru. Nawet nie drgnęła Przeskakiwała wzrokiem z budyn­ku na budynek, wstrzymując oddech, by lepiej widzieć.

To tam. Dźwięk dochodził z tamtego magazynu, na końcu ulicy. Teraz Rashel mogła już go zidentyfikować. Był to dźwięk silnika.

Zobaczyła, że w jednym z magazynów unoszą się metalowe drzwi. Za nimi ukazały się świa­tła jakiegoś samochodu. Po chwili na ulicę wyjechała ciężarówka.

Nie była to duża ciężarówka. U-Haul. Wyjechała na zewnątrz, po czym przystanęła. Jakaś po­stać zasunęła metalową bramę i po chwili wspięła się do kabiny kierowcy. Rashel wytężyła wzrok, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek oznaki wampiryzmu. Wydawało jej się, że ruchy postaci są po podejrzanie płynne, ale z takiej odległości nie można było uzyskać pewności. Nic poza tym nie pozwalało odgadnąć, co się dzieje.

To może być człowiek, pomyślała. Jakiś właściciel magazynu wracający do domu po nocy spędzonej nad księgowaniem rachunków.

Ale instynkt podpowiadał Rashel co innego. Zjeżyły jej się włoski na karku.

l wtedy, gdy ciężarówka zaczęła już ruszać, stało się coś, co utwierdziło ją w podejrzeniach i

skłoniło do wyskoczenia na ulicę.

Tylne drzwi ciężarówki otworzyły się i wypadła z niej dziewczyna. Była bardzo szczupła, a światło latarni ukazało jej blond włosy. Wylądowała na pokrytej gruzem drodze i przez chwilę leżała bez ruchu, jak gdyby oślepiona. Potem podskoczyłą i rozejrzała się dziko wokół siebie i zaczęła biec w stronę Rashel.




Rozdział 7



W chwili gdy Rashel przechwyciła dziewczynę, ciężarówka już hamowała, by zawrócić.

Z bliska widziała, że dziewczyna jest niska, a włosy bezładnie opadają jej na czoło. Ciężko oddychała. Nie wydawała się wdzięczna, raczej wystraszona. Przez chwilę wpatrywała się w Rashel, po czym usiłowała uciec. Rashel złapała ją.

- Jestem po twojej stronie! Chodź! Musimy uciekać tam, gdzie ciężarówka za nami nie wjedzie.

Samochód właśnie zakręcał. Światła reflektorów omiotły dziewczyny. Rashel objęła ucieki­nierkę w pasie i razem zerwały się do dobiegu. Dziewczyna dała się ponieść. Jęczała, ale się nie zatrzymywała.

Rashel kierowała się między dwa magazyny. Wiedziała, że jeśli w ciężarówce naprawdę są wampiry, to jedyną szansą na ocalenie uciekinierki był jej samochód. Wampiry potrafiły biec szybciej niż jakikolwiek człowiek.

Wybrała akurat te dwa magazyny, ponieważ nie ogradzała ich zbyt wysoka siatka ani drut kolczasty. Gdy dotarły na miej sce, Rashel popchnęła lekko dziewczynę.

Kątem oka Rashel zobaczyła światła ciężarówki w ulicy. Hamowała.

- Musisz! - krzyknęła. - Chyba, że chcesz wrócić do nich. -Rashel złączyła palce dłoni, układając je w siodełko. - Tu postaw nogę i chwyć się czegoś na górze. Podsadzę cię.

Dziewczyna była zbyt wystraszona, by nie spróbować. Postawiła nogę na dłoni Rashel. W tej samej chwili ciężarówka zgasiła światła.

Rashel tego się spodziewała. W ciemnościach wampiry miały przewagę - były obdarzone lep­szym wzrokiem niż ludzie. A zatem napastnicy zamierzali dopaść ofiarę, porzucając samo­chód.

Rashel wzięła głęboki oddech, po czym gwałtownie wypuściła powietrze, naprężając mięśnie. Dziewczyna z krzykiem wystrzeliła w górę, docierając na sam szczyt płotu. Sekundę później Rashel wspięła się za nią, chwyciła krawędź siatki i przerzuciła nogi na dru­gą stronę. Niemal bezgłos nie opadła na ziemię, po czym wyciągnęła ręce do dziewczyny,

- Puść się! Ja cię złapię.

Dziewczyna niezgrabnie gramoliła się właśnie na drugą stronę płotu.

Dziewczyna posłusznie zeskoczyła. Rashel pochwyciła ją r w połowie drogi, postawiła na nogach i złapała za przedramię.

- Spadamy stąd!

Biegnąc, Rashel przypatrywała się budynkom. Potrzebowała jakiejś wnęki w murze, miejsca, w którym mogłaby się ustawić plecami, chroniąc dziewczynę. To mogło się udać... o ile wam­pirów nie było więcej niż dwóch czy trzech.

Rashel uświadomiła sobie z rozpaczą, że popełniła błąd. Nie mogła wymagać od tej blond la­leczki, żeby ścigała się z wampirami. Ale gdyby zatrzymały się tu, na otwartej przestrzeni, zginęłaby natychmiast. Rashel desperacko rozejrzała się dokoła, l nagle zobaczyła szansę. Zgodnie z bostońską tradycją na uboczu stał porzucony samochód. W tym mieście niechciane auta po prostu zostawiano na nabrzeżu. Rashel pobłogosławiła w myślach nieznanego dobro­czyńcę. Gdyby tylko udało im się dostać do środka...

- Tędy! - Nawet nie czekała, aż dziewczyna zaprotestuje, tylko od razu pociągnęła ją za sobą. - No już, dasz radę! Jak dobiegniemy do samochodu, nie będziesz już mu­siała nigdzie biec...

Słowa zmotywowały dziewczynę do działania. Gdy dobiegły do samochodu, Rashel zauwa­żyła, że jedno z tylnych okien jest wybite.

- Do środka!

Dziewczyna była drobna, z łatwością więc wśliznęła się do wnętrza, a Rashel zanurkowała tuż za nią. Potem wepchnęła ją pod siedzenie.

- Ani mru-mru - syknęła.

Leżała w napięciu, nasłuchując. Nie zdążyła nawet odetchnąć po raz drugi, gdy usłyszała kro­ki. Ciche, ostrożne, jak stąpanie skradającego się tygrysa. Kroki wampira. Rashel wstrzymała oddech w oczekiwaniu.

Coraz bliżej i bliżej... Rashel czuła, że jej podopieczna sie trzęsie. Spoglądała na ciemny sufit

samochodu, usiłując zaplanować obronę na wypadek, gdyby zostały schwytane.

Kroki dobiegały teraz z bardzo bliska. Rashel słyszała zgrzytanie szkła trzy metry od drzwi

samochodu.

Tylko błagam, niech w tej paczce nie będzie wilkołaków, pomyślała. Wampiry widzą i słyszą lepiej niż ludzie, ale to wilkołakpotraf odnaleźć ofiarę węchem. Nie mógłby przegapić zapachu ludzi w samocho­dzie.

Kroki nagle ucichły. Rashel poczuła ścisk w sercu. Z otwartymi oczami, bezgłośnie, zacisnęła dłoń na mieczu.

I wtedy usłyszała szybki ruch - napastnicy się oddalali Rashel nie wydała żadnego dźwięku, dopóki ich kroki całkiem nie ucichły. Potem policzyła jeszcze do dwustu. Dopiero wówczas bardzo ostrożnie podniosła się i wyjrzała przez okno. Ani śladu wampirów.

Wyśliznęła się przez okno, nogami do przodu. Dziewczyna wystawiła głowę.

Rashel odetchnęła z ulgą, gdy dotarły do wąskiej, krętej alejki, przy której zaparkowała swo­jego Saturna. Nie były jeszcze bezpieczne. Musiała wydostać tę blondyneczkę z Mission Hill.

Dziewczyna odwróciła wzrok. Już wcześniej trzęsła się z zimna, teraz zadrżała jeszcze moc­niej.

Dziewczyna przeniosła spojrzenie z twarzy Rashel na miecz, który leżał pomiędzy nimi. Otworzyła usta ze zdziwienia.

Rashel skierowała się do restauracji na przedmieściach Bostonu. Wiedziała, że to bezpieczne miejsce, niezwiązane ze światem nocy. Okryła płaszczem kostium ninja i pożyczyła Daphne sweter, który trzymała w bagażniku. Potem weszły do środka i zamówiły paluszki z galaret­ką, a do picia czekoladę.

- A teraz opowiedz mi, co się stało - poprosiła Rashel, -Dlaczego wylądowałaś w tej ciężarówce?

Daphne objęła dłońmi kubek z czekoladą.

Rashel dźgnęła ją palcem. Daphne rozlała czekoladę.

Nielegalny klub pełny dzieciaków z ulicy, z których wiele zrobiłoby wszystko, żeby dostać działkę. Rashel poczuła mrowienie. Chyba odkryłam jakąś grubszą aferę.

bo dwa razy na mnie popatrzył. Więc przyłączyłam się do dziewczyn, które kręcą się wokół niego. Gadaliśmy o dziwnych rzeczach.

Rashel rozumiała doskonale. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że znakomicie potrafi się wczuć w sytuację Daphne. Te dzieciaki były wystraszone i przygnębione. Bały się przyszło­ści. Musiały robić coś, żeby zagłuszyć ból... Nawet jeśli oznaczało to jeszcze więcej bólu. Uciekały z jednej ciemności w inną.

Czyja nie zachowuję się taksamo? Moja obsesja na punkcie wampirów... To naprawdę nie jest zdrowe ani normalne. Całe życie spędzam na radzeniu sobie ze śmiercią.

Rany, co się ze mną dzieje? - pomyślała Rashel.

O tak, zabiję go, zabiję, pomyślała Rashel.

- No pewnie... Wystroiłam się...- Daphne zerknęła na swoją| sfatygowaną kreację... -Cóż, jeszcze wieczorem to wyglądało naprawdę fantastycznie. W każdym razie spotkałam się z nim i wsiadłam do jego samochodu. I wtedy powiedział, że mnie wybrał. Ucieszyłam się tak strasznie, że omal nie zemdlałam, myślałam, że wybrał mnie na swoją dziewczynę. Ale potem... - Daphne ściszyła głos i po raz pierwszy, odkąd rozpoczęła tę opowieść, przybrała naprawdę przerażony wyraz twarzy. - Potem zapytał

mnie, czy naprawdę chciałabym poddać się mocy ciemności. To zabrzmiało niesa­mowicie romantycznie.

- Nie wątpię - mruknęła Rashel, podpierając głowę dłonią. Teraz wiedziała już wszystko. Quinn sprawdzał dziewczyny Ustalał, której nie będą szukać, a potem porywał z parkingu. Nikt ich nie widział - nikt nawet nie łączył porwania z Kryptą. Kto zauważyłby, gdyby któraś z dziewcząt przestała się pojawiać w klubie? Coście bez przerwy pojawiają się i znikają.

W gazetach nie było żadnych doniesień, bo nikt nie wiedział, że porwano jakieś dziewczęta. Uprowadzał bez wałki - ofiary chciały być porywane.

Rashel podała jej chusteczkę, czuła się niezręcznie.

CzyCi oprócz Quinna w szajce jest co najmniej dwoje innych wampirów; pomyślała Rashel. A prawdopo­dobnie nawet więcej.

- Nie zrobili nam krzywdy, nie marzłyśmy i jedzenie było w porządku, ale tak strasznie się bałam...- powiedziała Daphne. - Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie wie­działam, gdzie jest Quinn, ani jak się tam dostałam, ani co z nami zrobią... - prze­łknęła ślinę.

Rashel też tego nie rozumiała. Co te wampiry wyprawiały z dziewczynami w magazynie? Ewidentnie nie zamierzały ich zabić.


Rozdział 8


Co chcieli ze mną zrobić? - spytała Daphne.

- Chyba trafiłaś na handlarzy niewolników.

Miałam rację, pomyślała Rashel. To gruba afera. Prawa świata nocy zakazywały handCu niewolnikami od czasów średniowiecza, o ile Rashel dobrze pamiętała. Rada uznała, że porywanie i sprzedawanie łudzi w zamian za jedzenie tub rozrywki jest po prostu zbyt niebezpieczne. Ale zdaje się, że Quinn wrócił do starej tradycji, prawdopodobnie bez zgody Rady. Jakże śmiałe przedsięwzięcie.

Miałam rację, trzeba go zabić, pomyślała Rashel. Teraz już nie ma wyboru. Jest dokładnie takim potwo­rem, za jakiego go uważałam. A może jeszcze gorszym. Daphne wytrzeszczyła oczy.

Usta Daphne bezgłośnie powtórzyły słowo „wilkołakom". Ale Rashel podjęła wątek, zanim dziewczyna zdążyła o cokolwiek zapytać.

Enklawa wampirów. Porwane dziewczęta były zabierane do jednej z ukrytych kryjówek wampirów, sekretnych twierdz, do których nie dotarł nigdy żaden łowca. Ludzie jeszcze nig­dy nie odkryli żadnej z nich.

Cdybym tyCkp się tam dostała... Cdybym tyCkp mogła przeniknąć do środka...

Dowiedziałaby się dość, by zniszczyć cale wampirze miasto. Zmieść enklawę pijawek z po­wierzchni ziemi. Tego była pewna.

Daphne wbiła w nią oszołomiony wzrok.

Daphne powoli pokręciła głową.

Nie, nie sama. Mogę zabrać ze sobą innych łowców. A co się tyczy policji... - Ra-shel urwała na chwilę, po czym westchnęła. - W porządku. Chyba powinnam ci wyjaśnić pare spraw, żebyś mnie lepiej zrozumiała. - Podniosła wzrok i wbiła go w Daphne. - Po pierwsze, muszę ci opowiedzieć o świecie nocy. Przypomnij sobie, zanim jeszcze poznałaś te wampiry, czy nigdy nie miałaś wrażenia, że z naszym światem jest coś nie tak? Że obok zwyczajnych spraw dzieją się jakieś mroczne rzeczy, do któ­rych nie mamy dostępu?

Starała się mówić najprościej, jak potrafiła, i cierpliwie odpowiadała na pytania. W końcu Da-phne wyprostowała się, przerażona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Daphne otworzyła usta i znów je zamknęła.

Było piątkowe popołudnie, Rashel stała w budce telefonicznej w pobliżu szkoły.

Rashel ścisnęła słuchawkę w dłoni.

- Co sugerujesz?

- Wycieczka do enklawy wampirów to niezwykle niebezpieczne przedsięwzięcie. Trzeba bardzo ufać osobie, od której czerpiemy informacje. Trzeba być absolut­nie pewnym, że to nie pułapka,

Rashel wbiła wzrok w tarczę telefonu, starając się zapanować nad oddechem.

Świetnie, pomyślała Rashel. Udało mi się ją przekonać, że przeszłam na stronę wampirów.

Cudownie. Super. Rashel odwiesiła słuchawkę, zastanawiając się, czy nie miała czekać na tele­fon Elliota, czy na to aż Vicky w ogóle przekaże mu wiadomość.

Jedno było jasne: na Lansjerów nie mogła liczyć. Na innych łowców również nie. Nyala pew­nie rozgłaszała najróżniejsze plotki, a Rashel nawet nie śmiała odezwać się do innych grup. Nie miała wyboru. Musiała zrobić to sama.


Tego wieczoru pojechała do domu Daphne.

Dnphne musiała wygonić młodszą siostrę z pokoju, by Rashel mogła usiąść.

Rashel zerknęła na swój sweter i dżinsy.

Rashel wbiła wzrok w buteleczki perfum stojące na toaletce.

- Nie mam przyjaciół - odparła twardo Rashel. - Przyjaciele to ludzie, o których trzeba się troszczyć. Balast. Nie potrzebuję balastu.

Daphne zamrugała zdziwiona.

Rashel podążyła za jej wrakiem. Szkło było niemal całkowicie pokryte zdjęcia: Daphne z chłopakami. Daphne z dziewczynami. Liczba przyjaciól Daphne szła w tuziny. - Nie czu­jesz się samotna?

- Nie - odparła Rashel przez zęby. Nagle poczuła się niezręcznie z małą koronkową podu-szeczką na kolanach. - Lubię być samodzielna. Czy możemy skończyć ten wywiad?

Daphne przytaknęła z urażoną miną.

To brzmiało interesująco. Rashel od początku wiedziała, że Quinn sprawi jej największy pro­blem. Pozostałe wampiry nigdy jej nie widziały. Pewnie nawet nie zorientowały się, że Daph-ne uciekła z łowczynią wampirów. Ale Quinn z nią rozmawiał. Bardzo blisko... blisko. Co jednakmógł właściwie zobaczyć w tamtej piwnicy, nawet wyostrzonym wampirzym wzrokiem? Prze­cież nie odsłoniła twarzy. Nie odsłoniła nawet włosów. Kostium ninja okrywał całe jej ciało, od szyi przez nadgarstki po kostki. Mógł tylko zauważyć, że jest wysoka. Gdyby zmieniła ton głosu i nie patrzyła mu w oczy, nie miał prawa jej rozpoznać.

Mimo wszystko byłoby łatwiej, gdyby nie musiała się z nim zmierzyć, a raczej spróbować swoich sił z Ivanem.

- No właśnie - podjęła wątek. - Ivan i tamta dziewczyna... Czy ich fani także ekscy­tują się śmiercią?

Daphne przytaknęła.

- Jak wszyscy tam. To tego typu miejsce.

Innymi słowy idealne miejsce dła wampirów. Rashel zastanowiła się przez chwilę, czy to wampiry były właścicielami tego klubu, czy też to ludzie stworzyli im tak idealne warunki. Musiała to sprawdzić.

- Mam dla ciebie wierszyk - powiedziała nieśmiało Daphne - Pomyślałam, że mogłabyś udać, że to twój własny, i udowodnić, że pasjonuje cię to samo co inne dziewczyny.

Rashel wzięła od niej zapisaną kartkę.


I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila, Wśród nocy światło roziskrza drogi cień, Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla. A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień. Rashel zerknęła uważnie na Daphne.

- Napisałaś to, zanim dowiedziałaś się o świecie nocy.

Daphne przytaknęła.

- Quinnowi podobały się takie rzeczy. Mawiał, że to on jest ciemnością i ciszą, i tym podobne.

Rashel żałowała, że Quinn nie stoi w tej chwili przed nią, a ona nie trzyma w dłoni dużego kołka. Te dziewczyny krążyły wokół niego jak ćmy wokół płomieni. Nawet nie udawał, że jest nieszkodliwy. Zachęcał je, by pokochały to, co miało je zniszczyć. I myślały, że same to sobie wymarzyły.

- A teraz kwestia twoich ubrań - ciągnęła Daphne. - Moja przyjaciółka Marnie nosi mniej więcej twój rozmiar. Pożyczyła mi trochę ciuchów. Przymierz, zobaczymy, czy dobrze na tobie leżą.

Rashel rozwinęła ubrania i przyjrzała im się pełna wątpliwości. Kilka minut później z jeszcze większą niepewnością przyglądała się własnemu odbiciu.

Ubrana była w aksamitny czarny kostium, który przylegał do niej jak druga skóra. Z przodu miał głęboki dekolt w kształcie litery V, ale gotyckie mankiety sięgały niemal do środkowego palca. Czarny skórzany kołnierz wyglądał na jej szyi jak obroża.

Daphne miała rację, ale Rashel nie umiała nic na to poradzić.

Daphne położyła ręce na biodrach i pokręciła głową. - No nie wiem, Rashel, chyba na­prawdę potrzebujesz, żeby ktoś poszedł tam z tobą i ci pomógł. - Daphne urwała i zmrużyła oczy. Przez chwilę wpatrywała się w lustro. - Tak, nie ma innego wyjścia -stwierdziła, wypuszczając powietrze i popatrzyła prosto w oczy Rashel.- Po prostu muszę iść tam z toba.

Rashel usiadła na łóżku.

Ale oni nie wiedzą, że ja wiem - odparła pogodnie Daphne- Wszystkim w szkole na­opowiadałam dziś, że nie pamiętam nic z tego, co się wydarzyło w niedzielę. Prze­cież jakoś musiałam to wytłumaczyć. Więc powiedziałam, że wcale nie spotkałam się z Quinnem, że nie wiem, co się stało, ale obudziłam się później sama na ulicy w Mission Hill.

Rashel zastanowiła się, czy jakikolwiek wampir mógłby uwierzyć w tę bajeczkę. Odpowiedź ją zdziwiła. Owszem, mógłby. Jeśliby Daphne wyzwoliła się spod kontroli umysłu w ciężarówce... Jeśliby wyskoczyłai zerwała się do biegu, a przytomność odzyskała dopiero potem...

Tak. To miało szansę zadziałać. Wampiry mogły myśleć, że Daphne miała amnezję albo przez cały ten czas była w transie.... To miało szansę.

-To jest zbyt niebezpieczne - westchnęła Rashel. - Nawet jeśli pozwolę ci iść ze sobą do klubu, absolutnie nie zgadzam się żebyś, znów została wybrana.

- Dlaczego nie? Sama powiedziałaś, że muszę być odporna na ich sztuczki, zga­dza się? - Chabrowe oczy Daphne lśniły energią, a na policzkach pojawiły się rumieńce. -W takim razie jestem idealna do tej roboty. Mogę ci pomóc.

Rashel poczuła się bezradna. Miała zabrać tę słodką blond dziewczynkę do wampirzej enkla­wy? Pozwolić, żeby ją sprzedano potworom wysysającym ludzką krew? Prosić, by walczył z bezlitosnymi pijawkami takimi jak Quinn?

Napotkała wzrok Rashel. W tej chwili nie wyglądała już jak puchaty króliczek, tylko jak mała, ale pewna siebie i inteligentna młoda kobieta.

- Poza tym to ja zostałam porwana - powiedziała Daphne wzruszając ramionami. - Nie sądzisz, że powinnam jakoś i odegrać?

Rashel przyłapała się na uśmiechu. Nie mogła nie lubić tej dziewczyny - nie mogła też ukryć przed sobą, ile ciepła wzbudziły w niej jej pochwały. Mimo wszystko... Ostrożnie zaczerpnęła powietrza, po czym przyjrzała się Daphne.

Prawidłowa odpowiedź. Rashel rozejrzała się po pokoju pełnym najróżniejszych babskich dro­biazgów.




Rozdział 9



Kiedy po raz ostatni utożsamił się z człowiekiem? Chyba w dniu, w którym sam przestał nim być. Nie w tej samej chwili. Początkowo cały gniew skierował na Huntera Redferna...

Przebudzenie się martwym to doświadczenie, którego się nie zapomina. Quinn ocknął się w

domu Redfernów przed kominkiem.

Otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzy piękne dziewczęta.

Garnet, z lśniącymi włosami koloru wina, Lily, brunetkę z oczami barwy topazu, i Dove, jego delikatną Dove, o kasztanowych włosach, z wyrazem pełnej niepokoju miłości na twarzy. Wtedy właśnie Hunter powiedział mu, że od trzech dni nie żyje.

- Powiedziałem twojemu ojcu, że pojechałeś do Playmouth, nie prostuj tego. I nie staraj się ruszać, jesteś jeszcze słaby. Wkrótce przyniesiemy ci coś na wzmocnienie. - Redfern stał za córkami obejmując je ramionami. Wszyscy patrzyli na Quinna. - Ciesz się. Jesteś teraz jednym z nas.

Ale Quinn czuł tylko przerażenie. I ból. Kiedy dotknął kciukami zębów, zrozumiał, gdzie tkwiło źródło bólu. Jego kły stały się tak długie jak u dzikiego kota i pulsowały bólem przy najmniejszym dotyku.

Był potworem. Nieludzką kreaturą, która potrzebowała krwi, by przetrwać. Hunter Redfern mówił mu prawdę o swojej rodzinie. Teraz przemienił Quinna w jednego z nich. Quinn, oszalały z wściekłości, podskoczył i usiłował chwycić Huntera za gardło. Ale Hunter się zaśmiał, z łatwością odpierając atak. Następne, co Quinn pamiętał, to to, jak biegł leśną ścieżką w stronę domu ojca. A właściwie przedzierał się przez las, potykając się co chwila. Z trudem znajdował siły, by iść. Nagle tuż za nim znała zła się Dove. Jego mała Dove, która biegła tak szybko jak wiatr Uspokoiła Quinna, podniosła i przekonała do powrotu.

Ale Quinn potrafił myśleć tylko o jednej rzeczy; musiał dostać się do ojca. Jego ojciec był

pastorem, wiedziałby, co zrobić, mógł pomóc.

I wtedy Dove zgodziła się iść z nim.

Później zdał sobie sprawę z błędu, który popełnił.

Dotarli do domu Quinna. W tym momencie Quinn najbardziej bał się, że jego ojciec nie uwierzy w historię o śmierci i pragnieniu krwi. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na nowe zęby Quinna, by go przekonać. Jak sam oświadczył, potrafił rozpoznać diabła z daleka.

I dobrze wiedział, co musi zrobić. Jak każdy purytanin, czuł się w obowiązku wykorzeniać zło i grzech, ilekroć się z nimi zetknął.

Chwycił kawał drewna z kominka - sosnową szczapę - i złapał Dove za włosy.

Dopiero wtedy rozległ się krzyk. Quinn nigdy go nie zapomni. Krucha Dove nie zdobyła się

na walkę. Quinn miał zbył mało sił, by ją ocalić.

Starał się. Rzucił się na nią, by osłonić jej ciało przed uderzeniem kołka. Na zawsze pozostała mu po tym blizna. Ale drewno, które tylko go drasnęło, przeszyło serce Dove. Umarła, patrząc mu w twarz, a on widział, jak gaśnie światło w jej oczach.

Nastało ogromne zamieszanie. Jego ojciec przeklinał go i płakał, wyrywając zakrwawiony kołek z ciała Dove. Wszystko skończyło się, gdy w drzwiach stanął Hunter Redfern w towarzystwie Lily i Garnet. Zabrali Quinna i Dove do domu. Ojciec Quinna pobiegł do sąsiadów po pomoc, Chciał spalić dom Redfernów.

I wtedy Hunter wypowiedział słowa, które przerwały wszelką więź, jaką Quinn wciąż jeszcze utrzymywał ze swoim starym światem.

- Była zbyt delikatna, by żyć w świecie ludzi - powiedział Redfern, patrząc na swoją martwą córkę. - Czy myślisz, że sobie poradzisz?

A Quinn, oszołomiony i wygłodzony, zbyt przerażony, by mówić, uznał, że owszem, on poradzi sobie lepiej. Ludzie byli wrogami. Nie zaakceptowaliby go niezależnie od tego, co by robił. Stał się czymś, co potrafili wyłącznie nienawidzić - zdecydował zatem, że stanie się zły.

- Nie masz już rodziny - stwierdził Hunter. - Z wyjątkiem Redfernów.

Od tamtej pory Quinn uważał się wyłącznie za wampira. Pokręcił głową, po raz pierwszy od wielu dni myśląc dosyć jasno.

Ta dziewczyna go zaniepokoiła. Ta dziewczyna z piwnicy. Której twarzy nigdy nie zobaczył. Przez te dwa dni, które upłynęły od ich spotkania, myślał wyłącznie o tym, by ją odnaleźć To, co stało się pomiędzy nimi... Wciąż nic nie rozumiał. Gdyby była czarownicą, uznałby, że rzuciła na niego urok. Ale byłą człowiekiem. I sprawiła, że zwątpił we wszystko, co myślał na temat ludzi.

Obudziła w nim uczucia, których nie zaznał, odkąd Dove umarłą w jego ramionach. Ale teraz... Może to i lepiej, że nie zdołał jej znaleźć. Dziewczyna z piwnicy była łowczynią wampirów. Tak jak jego ojciec. Jego ojciec, który z szaleństwem w oczach i szlochem na ustach przebił serce Dove.

Quinn jak zwykle na to wspomnienie poczuł, że jest bliski obłędu. Jaka szkoda, że musi zabić tamtą dziewczynę z piwnicy.

Nie mógł nic na to poradzić. Łowcy wampirów byli jeszcze gorsi niż zwykli głupi ludzie. Łowcy wampirów byli złem tego świata, które należało wykorzenić. A świat nocy to jedyne miejsce, w którym chce żyć.

W tym tygodniu ani razu nie poszedłem do klubu, pomyślał Quinn, odsłaniając zęby. Roześmiał się głośnym, chropowatym i dziwnym śmiechem. Może lepiej pójdę tam dziś.

Wszystko jest częścią wielkiego tańca, powiedział w myślach do dziewczyny z piwnicy, chociaż ona oczywiście nie mogła go usłyszeć. Tańca życia i śmierci. Tańca, który toczą się w każdej chwili na całym świecie, od afrykańskiej sawanny aż po arktyczne lodowce i krzaki w parku miejskim w Bostonie.

Zabijanie i jedzenie. Polowanie i umieranie. Pająk chwyta muchę, niedźwiedź polarny fokę. Kojot rzuca się na króliku i tak zawsze wyglądał świat. Ludzie także stanowili jego część, tyle że pozwalali, by część pracy odwalały za nich rzeźnie. A ofiary spożywali w postaci hamburgerów z McDonalda.

Wszystko działo się w pewnym porządku. Do tańca potrzeba było łowców i ofiar. Gdy pojawiały się dziewczyny, które pragnęły ofiarować się mocy ciemności, okrucieństwem było gdyby Quinn nie dostarczył im owej ciemności. Wszyscy odgrywali tylko swoje role.

Quinn ruszył w stronę klubu, śmiejąc się w taki sposób, że wystraszył nawet samego siebie.

Klub oddalony był zaledwie o kilka przecznic od magazynu zauważyła Rashel. Rozsądne rozwiązanie. Wszystko w tej operacji wydawało się niezwykle dopracowane. Rashel wyczuwała tu rękę Quinna.

Ciekawe, czy płacą mu za dostarczanie dziewczyn na sprzedaż, pomyślała. Słyszała, że Quinn lubi pieniądze.

W płaszczu Rashel miała nóż, schowany w szwie. Wykonany był z Lingum vi4tae,

najtwardszego drewna na ziemi. Pochwa kryła wiele interesujących schowków.

To był nóż wojownika ninja. Sensei, który uczył Rashel sztuk walki, na pewno nie byłby

zadowolony- podobnie jak nie zaakceptowałby faktu, że Rashel ubiera się w kostium

wojownika. Sensei pochodził z rodziny samurajów i uczył ją, by zawsze walczyć honorowo.

Ale Sensei nie znał się na wampirach... Aż było za późno. Dopadły go we śnie, szły po tropie

Rashel.

Czasem honor po prostu nie wystarcza, pomyślała Rashel, wchodząc do klubu. Z wielkim trudem utrzymywała równowagę na szpilkach. Czasem trzeba walczyć wszystkimi sposobami. Do Krypty można było wejść przez sfatygowane zielone drzwi z wąskim, zmatowiałym okienkiem. Budynek wyglądał, jak gdyby kiedyś mieściła się w nim niewielka fabryka. Na drzwiach wciąż wisiała zardzewiała tabliczka: „Osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony".

Rashel skrzywiła się lekko i zapukała do drzwi, tuż pod znakiem. Chwilę później odniosła wrażenie, że ktoś ją sprawdza albo ocenia. .Stanęła z rękami w kieszeniach płaszcza. Rozchyliła poły, by odsłonić aksamitny kostium. Usiłowała przybrać wyraz twarzy podobny do miny Daphne.

Po drugiej stronie okienka zapaliło się światło, ponure, fioletowo granatowe, lekko rozświetlane czerwoną smugą. Rashel zgrzytnęła zębami i czekała cierpliwie. W końcu drzwi się otworzyły.

- Hej, witaj. Skąd się o nas dowiedziałaś? - wymamrotał z wystudiowaną niedbałością blondyn, wyciągając dłoń. Chociaż był zgarbiony i sztucznie wyluzowany, w oczach błyszczało coś wyrazistego. Rashel musiała zapanować nad instynktem żeby natychmiast nie rzucić się do walki.

To był wampir.

Nie miała najmniejszej wątpliwości. Miał srebrzystobłękitne oczy mordercy.

Mam przyjemność z Iwanem Groźnym, pomyślała Rashel. Podała mu rękę, umyślnie rozluźniając

dłoń.

- Przyjaciółka mówiła mi, że to hiperfajne miejsce - powiedziała z uśmiechem. Użyła nowego głosu, który w zamierzeniu miał brzmieć melodyjnie i uwodzicielsko. Jak zauważyła z pewnym żalem, brzmiał raczej jak mruczenie głodnego kota przed pełną miską. - Po prostu

musiałam przyjść, żeby się przekonać. Chciałabym cię bliżej poznać. - Podeszła krok bliżej i znów się uśmiechnęła. Może powinna mrugnąć? Ivan był jednocześnie zainteresowany i zaniepokojony.

Iwan Groźny pokiwał głową i gestem zaprosił ją do środku

- Baw się dobrze. No i może spotkamy się później.

- Mam nadzieję - powiedziała Rashel i weszła. Przeszła pierwszy test. Nie wątpiła, że gdyby nie spodobała się Ivanowi, wylądowałaby na chodniku. Daphne też udało się wejść, co znaczyło, że wampiry uwierzyły w jej historyjkę.

Wnętrze przypominało piekło. Nawet nie przypominało. To po prostu było piekło. Hades. Podziemny świat. Światła lśniły jak piekielny ogień, rzucając wygięte fioletowe cienie. Muzyka, dziwaczna, pełna dysonansów, brzmiała, jak gdyby ktoś puszczał taśmy od tyłu. Rashel pochwyciła strzępki rozmów:

Wszyscy mieli jednak coś wspólnego: byli młodzi. Najstarszy z dzieciaków mógł skończyć

osiemnastkę. Najmłodsi... kilku dziewczynkom Rashel nie dałaby więcej niż dwanaście lat.

Chciała natychmiast zawrócić i wepchnąć w Ivana jakiś drewniany przedmiot.

Chłodna wściekłość, którą poczuła, gdy po raz pierwszy usłyszała o Krypcie, coraz bardziej

się w niej rozpalała na widok wszystkiego, co tu zobaczyła. To wielka pułapka, gigantyczne

wnyki, pomyślała, zdejmując płaszcz i kładąc go na stertę ubrań lżących na ziemi.

Ale jeśli chciała położyć temu kres, musiała opanować nerwy i trzymać się planu. Przystanęła

przy kolumnie z czystego żelaza i zlustrowała pokój, poszukując wampirów.

Na jego widok Rashel poczuła dziwne ukłucie. Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła.

Śmiał się i to właśnie przykuło jej uwagę. Na chwilę upiorne wnętrze rozświetliło się

kolorami tęczy. Ten śmiech promieniował.

Rashel z obrzydzeniem uświadomiła sobie, że ma rumieńce i bardzo szybko bije jej serce. Nienawidzę go, pomyślała. I naprawdę nienawidziła go za to co z nią robił. Usuwał jej grunt spod nóg. Czuła się bezbronna i zdezorientowana.

Rozumiała, dlaczego dziewczęta gromadzą się wokół niego, pragnąc oddać się ciemności jak stado dziewic poświęconych na ofiarę. Co innego można zrobić z takim facetem? - pomyślała. Zabić go. Rashel nie widziała innego rozwiązania, nawet gdyby Quinn nie był wampirem, co uświadomiła sobie w przypływie nagłej radości. Dłuższy kontakt z kimś o takim uśmiechu musiałby ją unicestwić.

Rashel mrugała szybko, usiłując się opanować. W porządku. Skup się na tym, co masz zrobić. W końcu go zabijesz, ale nie w tej chwili. Teraz musisz dać się wybrać. Ostrożnie stąpając na szpilkach, zbliżyła się do grupki Quinna

Początkowo nawet jej nie zauważył. Patrzył na Daphne i pozostałe dziewczyny, często się śmiejąc - zbyt często. Rashel wydał się dziki i trochę rozgorączkowany. Jak diabelski Szalony Kapelusznik na zwariowanej herbatce.

- ...czułam się tak okropnie, że nie dotarłam na spotkanie...- mówiła właśnie Daphne.- Chciałabym przynajmniej wiedzieć, co się stało, bo kompletnie nic z tego nie rozumiem

Opowiada swoją bajeczkę, stwierdziła Rashel. Na szczęście żaden ze słuchaczy nie zdradzał nawet najmniejszej podejrzliwości.

- Nie widziałam cię tu wcześniej - powiedział głos za nią Należał do uderzająco pięknej dziewczyny o ciemnych włosach, bardzo bladej cerze i oczach jak bursztyny albo topazy Trochę jak oczy jastrzębia. Rashel zamarła, napinając każdy najdrobniejszy mięsień, by nie zmienić wyrazu twarzy.

Kolejny wampir.

Nie miała wątpliwości. Skóra koloru płatków kamelii, światło w oczach... To musiała być ta wampirzyca, która przynosiła Daphne jedzenie do magazynu.

Rashel z trudem zachowała równowagę. To Liły Redfern! - pomyślała, rozpaczliwie usiłując się

uśmiechać. Wiem, że to ona. Czy jakaś inna Lilly mogłaby pracować z Quinnem?

Stoi przede mną prawdziwy członekkfanu Redfernów. Córka Huntera Redferna!

Przez chwilę kusiło ją, by zwyczajnie sięgnąć po nóż. Zabiliście kogoś tak sławnego jak Lily

było niemalże warte porzucenia pomysłu dostania się do enklawy.

Ale z drugiej strony Hunter Redfern należał do umiarkowanego stronnictwa wampirów i

cieszył się wielkimi wpływami w radzie świata nocy. Pomagał trzymać w ryzach inne

wampiry. Atak na jego córkę mógłby go tylko rozwścieczyć i w efekcie skłonić do poparcia

tej części rady, która życzyła sobie masowych mordów na ludziach.

A Rashel straciłaby wszelką nadzieję na to, by dotrzeć do samego serca organizacji handlarzy niewolników, tam, gdzie kryły się prawdziwe szumowiny.

Nienawidzę polityki, pomyślała Rashel. Ale już uśmiechała się promiennie do Lily, szepcząc coś tak niewinnie, jak tylko potrafiła.

Dwa sprawdziany zdane. Został jeszcze jeden.

- I za to właśnie lubię Lily. Jest tak zupełnie zimna - powiedziała jakaś dziewczyna obok Rashel. Miała falujące kasztanowe włosy i nabrzmiałe wargi. - Cześć, nazywam się Huanita - dodała.

Ona mówi serio, pomyślała Rashel, przedstawiając się. Grupa Quinna nareszcie zwróciła na nią uwagę. Wszyscy podzielali zdanie Huanity. Fascynowała ich chłodna osobowość Lily i jej nieczułość. Uznawali to za silę.

Tak. Uczucia przynoszą ból. Może także powinnam podziwiać Lily, pomyślała Rashel. Czuła, że ma z tymi dziewczynami zbyt wiele wspólnego.

Ten głos wywarł na Rashel kolosalne wrażenie. Zesztywniał jej kark, a po nadgarstkach przebiegły iskry. Poczuła dławienie w gardle.

W porządku, sprawdzian numer trzy, pomyślała, wykorzystując całe zdyscyplinowanie, którego nauczyła się, gdy opanowywała sztuki walki. Nie trać zimnej krwi. Spokój, chłód i zdecydowanie. Dasz radę.

Odwróciła się, by spojrzeć Quinnowi w oczy.




Rozdział 10



A właściwie po to, by omieść wzrokiem jego twarz i zatrzymać spojrzenie na podbródku. Nie śmiała patrzeć mu w oczy zbyt długo.

- Może ona naprawdę pochodzi z innej planety - mówił właśnie Quinn. - Może nie jest człowiekiem. Może ja też nie jestem człowiekiem.

Świetnie, pomyślała Rashel. Baw się dobrze, mówiąc im prawdę, w którą i tak nigdy nie uwierzą.

Jednak Quinn sprawiał raczej takie wrażenie, jak gdyby wcale go nie obchodziło, czy dziewczyny się zorientują, że z nich.

- A może pochodzi z innego świata? - spytał. - Nigdy nie przyszło wam to do głowy?

Rashel znów się zdziwiła. Quinn najwyraźniej starał się o wyrok śmierci. Był o krok od zdradzenia dziewczynom tajemnicy świata nocy - a prawo tego świata karało takie przestępstwa śmiercią.

Naprawdę już nad sobą nie panujesz Quinn, pomyślała Rashel. Najpierw handel niewolnikami, a teraz to. Myślałam, że porządniejszy z ciebie obywatel

- Istnieją wymiary rzeczywistości dużo mroczniejsze, niż wam się wydawało -wyznał Quinn. - Ale wszystko to jest częścią wielkiego projektu życia. Więc nie należy się tego bać. Czy wiedziałaś, że pewien gatunek osy składa jaja wewnątrz gąsienicy ?- spytał, obejmując jedną z dziewczyn i drugą rękę wyciągając przed siebie, jak gdyby pokazywał jej linię horyzontu. - Wewnątrz żywych gąsienic. Taka gąsienica wciąż żyje, gdy z jaj wykluwają się larwy i powoli pożerają ją od środka. Kto coś takiego wymyślił, jak ci się wydaje?

Rashel zastanawiała się, czy wampiry mogą być pijane.

Ze zdziwieniem odkryła, że jest zirytowana. Quinn nie zwracał na nią uwagi. Naturalnie irytacja była usprawiedliwiona:

powodzenie jej planu zależało od tego, by nie tylko ją zauważył, ale i wybrał. Musiała jakoś go zainteresować.

I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,

Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,

Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla,

A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.

Quinn zamrugał, a potem uśmiechnął się i otaksował Rashel wzrokiem. Przyjrzał się uważnie twarzy i aksamitnemu kostiumowi... Ominął tylko oczy.

- Bardzo dobrze to uchwyciłaś - powiedział ze sztucznym podekscytowaniem. -Tej ciemności nie zabraknie dla nikogo

Rashel niesłusznie obawiała się, że wampir spojrzy jej zbyt głęboko w oczy. Quinn nie przyglądał się uważnie nikomu.

Myśl przemknęła jak błyskawica i została natychmiast wprowadzona w czyn przez mięśnie. Nie wiedząc, skąd to wie, ale była pewna, że gdyby Quinn jej dotknął, cała zabawa natychmiast by się skończyła. Kontakt cielesny poprzednim razem wywołał spięcie we wszystkich obwodach.

Odskoczyła tanecznym ruchem i uśmiechnęła się kusząco, czując oszałamiające bicie serca.

Bingo.

- Ale Quinn! - Daphne miała zrozpaczony wyraz twarzy. -Przecież umówiłeś się już ze mną. - Zadrżała jej broda.

Quinn wbił w nią wzrok i przez moment. Rashel bez trudu odczytywała jego myśli. Sądził, że ktoś tak potwornie głupi po prostu zasługiwał na karę.

- W takim razie przyjdźcie obie - oświadczył. - Czemu nie? Im nas więcej, tym weselej.

Odszedł, śmiejąc się.

Rashel z trudem powstrzymała się od pokręcenia głową. Udało się jej. Zdała ostatni sprawdzian i została wybrana. Tylko czemu wciąż biło jej serce? Zerknęła spod oka na Daphne.

Rashel już go nie potrzebowała, dostała zaproszenie.

- Już dużo chętniej zapoznałabym się z wszą - oświadczyła niezwykle słodkim głosikiem i nadepnęła mu mocno na stopę obcasem.

Czekała w samochodzie przez dwadzieścia minut, zanim Daphne do niej dołączyła.

- Jesteś pewna, że chcesz to ciągnąć?

Był niedzielny wieczór i zbliżały się do parkingu pod Kryptą.

Daphne przytaknęła. Zgodnie z sugestią Rashel ubrała się bardziej rozsądnie: w czarne spodnie dające trochę ciepła, ciepły sweter i buty, w których mogła biec. Rashel miała na sobie podobny strój, tylko uzupełniony wysokimi butami. W jednym z nich trzymała nóż.

- Ty idź pierwsza - powiedziała, parkując o przecznicę od klubu, - Dojdę do ciebie za parę minut.

Patrzyła, jak Daphne odchodzi w nadziei, że nie prowadzi tego blond pluszaka na pewną śmierć.

Sama stanowiła zagrożenie. Quinn zamierzał kontrolować ich umysły, by spokojnie

zaprowadzić je do magazynu. Rashel nie była pewna, co potem nastąpiło.

Tylko nie daj mu się dotknąć, powtarzała sobie. Nie możesz dopuścić, żeby cię dotknął.

Pięć minut później ruszyła w kierunku Krypty. Quinn stał na parkingu przy srebrzystoszarym

lexusie. Gdy Rashel dotarła do samochodu, zobaczyła w szybie bladą twarz Daphne.

Ilekroć się do niego odzywała, Quinn milczał przez chwilę, jak gdyby potrzebował czasu na skupienie. Albo jak gdyby usiłował coś zrozumieć, dodała w myślach ze zdenerwowaniem.

Quinn zajął miejsce za kierownicą, Po zamknięciu drzwi zapuścił silnik, żeby włączyć ogrzewanie. Okna natychmiast zaparowały.

Rashel weszła w stan maksymalnej koncentracji, gotowa na wszystko, co nastąpi.

Ale nieoczekiwane nie nadeszło. Nic w ogóle się nie zdarzyło. Quinn po prostu siedział. I patrzył na nią.

Rashel poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Było zbyt ciemno. To wszystko wyglądało zbyt podobnie. Znów siedzieli razem, w milczeniu, tak blisko siebie. Widzieli nawzajem tylko swoje sylwetki. Tak jak wtedy w piwnicy. Czuła, jak bardzo Quinn jest zdezorientowany i próbuje ustalić, co jest nie tak.

Rashel bała się odezwać. Najbardziej rozkoszny ton nie starczyłby, żeby zakamuflować jej tożsamość. Poczucie, że są połączeni, narastało w niej tak bardzo, jak gdyby tonęła pod jakąś ogromną zieloną falą. Jeszcze chwila, a woda opadnie i powie: „Ja cię znam". A potem włączy światło, by przyjrzeć się jej twarzy. Palce Rashel poszukały rękojeści noża. Wtedy usłyszała głos Daphne.

- Masz absolutnie fantastyczny samochód. Musi być okropnie szybki. To takie podniecające, tak się cieszę, że tym razem dotarłam na spotkanie.

Daphne bez wysiłku paplała dalej, a Rashel opadła siedzenie z ulgą. Połączenie między nią a Quinnem zostało przerwane. Wampir wpatrywał się teraz w deskę rozdzielczą, jak gdyby chciał uciec od szczebiotu Daphne. Tymczasem dziewczyna właśnie zwierzała mu się, że strasznie lubi jeździć po ciemku. Sprytnie, bardzo sprytnie.

Quinn wykonał taki gest, jak gdyby chciał ją błagać, żeby się zamknęła. Nie był brutalny, przypominał raczej zdesperowanego dyrygenta, który usiłował zapanować nad primadonną notorycznie wychodzącą poza kreskę taktową. Błagam, skończ tę frazę! Daphne umilkła.

Od tak. Jak gdyby przełączył w niej jakiś guzik. Rashel odwróciła się, by zerknąć na tylne siedzenie. Daphne osunęła się na bok i leżała bezwładnie, oddychając miarowo. O mój Boże, pomyślała Rashel. Przywykła już do tego, w jaki sposób wampiry usiłowały zapanować nad jej umysłem. Do szepczących głosów w głowie. Ale kiedy Quinn nie użył tej sztuczki w piwnicy, uznała, że jest słabym telepatą.

Teraz znała prawdę. Quinn miał moc jak zawodnik karate, który energię potrafi skierować w jeden cios, szybki, precyzyjny, śmiertelny.

Odwrócił się do niej. Rashel zobaczyła jego ciemną sylwetkę na tle jaśniejszej nocy. Spięła się.

- Reszta jest milczeniem - powiedział, wskazując ją ręką. Rashel zapadła się w pustkę.


Obudziła się, gdy ktoś niósł ją do magazynu. Była dość przytomna, by nie otworzyć oczu i nie dać po sobie poznać, że odzyskała świadomość. To Quinn ją niósł, co do tego nie miała wątpliwości nawet z zamkniętymi oczami.

Gdy cisnął ją na materac, umyślnie padła tak, by odwrócić głowę w drugą stronę i osłonić ją włosami.

Przez chwilę bała się, że przykuwając jej kostki łańcuchem, wampir odkryje nóż ukryty w bucie, ale na szczęście nawet ni podwinął jej nogawek. Wszystko robił jak najszybciej i nieuważnie.

Rashel usłyszała szczęk zamykanej kłódki. Nie drgnęła. Leżała, nasłuchując. Po chwili przynieśli Daphne i także przykuli ją do łóżka. Wokół Rashel rozległy się głosy i inne kroki.

Huk ciała padającego na materac. Oddalające się kroki. Metaliczny szczęk łańcuchów. Westchnienie Lily. Rashel nieomal widziała, jak prostuje się i rozgląda wokół z satysfakcją.

- Owszem. Ciekawe, co twój ojciec by na to wszystko powiedział? Jego córka sprzedaje ludzi za pieniądze. I to jeszcze takiemu klientowi, z takiego powodu...

Właśnie wtedy, gdy Rashel wsłuchiwała się rozpaczliwie w każde słowo, rozmowę zagłuszyły ciężkie kroki. Wrócił Ivan. Quinn urwał. W milczeniu patrzył razem z Lily, jak kolejne ciału ląduje na materacu.

Rashel zaklęła w myślach. Jaki klient? Jaki powód? Podejrzewała, że dziewczyny są sprzedawane jako niewolnice albo pokarm. Ale najwyraźniej chodziło o coś innego. I wtedy stało się coś, co wytrąciło ją z równowagi. Usłyszała kroki i zdała sobie sprawę, że ktoś się nad nią nachyla. Nie Quinn. Zapach się nie zgadzał. Ivan.

Szorstka ręka chwyciła ją za włosy i odciągnęła głowę do tyłu. Drugą ręka objął ją w pasie i podniosła.

Rashel wpadła w panikę. Zmusiła się, by pozostać bezwładna i nie otwierać oczu, nie usztywniać rąk.

Powinnam była się tego spodziewać, pomyślała.

Zdawała sobie sprawę, że jej rola mogła wymagać, by dała się ukąsić. Poczuć wampirze kły na szyi, pozwolić pijawce przelać własną krew.

Ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła i całą siłą woli musiała powstrzymywać się od walki. Bała się. Jej wykrzywiona w łuk szyja była teraz całkowicie odsłonięta i wystawiona na atak. Czuła gwałtowne pulsowanie krwi w żyłach.

Ivan wymamrotał coś ponuro i Rashel usłyszała oddalające się kroki. Leżała przez chwilę, przysłuchując się biciu własnemu sercu, które powoli się uspokajało.

- Idę się zdrzemnąć - powiedział Quinn głosem wypranym z emocji.

- Do zobaczenia we wtorek - odparła Lily.

We wtorek, pomyślała Rashel. Super. To będą bardzo długie dwa dni...


To były najnudniejsze dwa dni w jej życiu. Zapoznała się z każdym kątem niewielkiego pomieszczenia. Okna stanowiły problem, bo nigdy nie była pewna, czy nie stoi za nimi Lily albo Ivan. Uważnie nasłuchiwała pod drzwiami magazynu i zamierała, słysząc jakikolwiek podejrzany odgłos. Polegała na swoim szczęściu.

Daphne obudziła się w poniedziałek rano. Rashel właśnie leżała z wykręconą szyją i wpatrywała się w malutkie okienku wysoko na ścianie magazynu. Gdy tylko nastał świt, Daphiu wstała i krzyknęła.

Daphne wypuściła powietrze.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Pakt Dusz (rozdział 1)
Smith Lisa Jane Świat nocy 04 Wybrani
Smith Lisa Jane Świat nocy 06 Pakt Dusz
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Zaklinaczka
Smith Lisa Jane Świat nocy 07 Łowczyni
Smith Lisa Jane Świat nocy 05 Anioł Ciemności
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat Nocy Grubsze niż Woda
Smith Lisa Jane Świat nocy 09 Światło Nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 02 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 03 Zaklinaczka
Smith L J Świat nocy 02 Wybrani [Roz 9 10]
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 02 Wybrani [Roz 5 8]
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 2 Anioł CIemnośc(roz 1 7)
L J Smith Świat Nocy 02 Wybrani (całość)
L J Smith Świat Nocy 02 , Anioł Ciemności, [ Rozdz 1 7 ]

więcej podobnych podstron