Mój Gillian Middleton

Mój – część pierwsza

Gillian Middleton


Link: http://www.fanfiction.net/s/1963825/1/
Ostrzeżenia: K (czyli wg fanfiction.net dozwolone od 5 lat), AU, severitius
tłumaczenie: eveandlisa
Długość: 2 części, razem 9 rozdziałów, są jeszcze 3 sequele (Snape’s Vocation, The Owl and the Puppydog, The Absence of Unhappy)

Prolog

- Ma twoje oczy, moja droga.

Lily uśmiechnęła się z dumą.
- Wiem. Ale całą resztę ma po Jamesie.

Albus Dumbledore spojrzał na nią miło.
- Tak by się mogło wydawać.

Lily mrugnęła. Czy ta niedbale rzucona uwaga miała jakieś ukryte znaczenie? Niezwykle trudno było odkryć, co się dzieje w umyśle starego, potężnego czarodzieja.
- Eee, James wkrótce wróci. Chciałby pan na niego zaczekać?

Dumbledore oderwał wzrok od twarzy ziewającego Harry’ego.
- Obawiam się, że nie ma czasu na czekanie – powiedział ze smutkiem. – Widzisz, istnieje pewna przepowiednia.

Lily poczuła jak krew krzepnie jej w żyłach i kurczowo zacisnęła palce na trzymanych w ręku malutkich skarpetkach, opadając na miękką, starą sofę.
- Przepowiednia – powtórzyła w odrętwieniu.

- Obawiam się, że tak – Dumbledore wyciągnął długi palec i uśmiechnął się, gdy Harry uchwycił go, machając piąstką i próbował włożyć go sobie do buzi. – I wiesz dobrze, że to nigdy nie wróży nic dobrego.

- Ona mówi o Harrym, tak?

Dumbledore ponownie uniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Przytaknął.
- Z tego powodu znam prawdę o jego ojcu – kontynuował ze spokojem.- Widzisz, dwoje dzieci pasowało do przepowiedni. Dwoje nowonarodzonych. Ale gdy rzuciłem Zaklęcie Paternitus i okazało się, że ojcem Harry’ego jest…

- Po co w ogóle rzucał pan to zaklęcie? – wykrztusiła Lily bez tchu.

- Musisz mi zaufać, Lily – odparł łagodnie Albus. – Nie mogę wyjawić ci szczegółów przepowiedni.

Lily przytaknęła, desperacko pragnąc, żeby był przy niej James.
- Ale ktoś wie, tak?

Dumbledore ponownie potaknął, a oczy mu posmutniały. Harry zagruchał radośnie i oboje odwrócili się w jego stronę, patrząc na jego kochaną, drobną, różową twarzyczkę. Lily podeszła do niego i stary czarodziej delikatnie przekazał dziecko w ramiona matki.

- I jego pochodzenie ma z tym coś wspólnego? – Lily przytuliła swojego małego syna, przymykając oczy, gdy Dyrektor przytaknął jeszcze raz. – O, nie – powiedziała drżącym głosem. – Wtedy wszystko wydawało się takie proste, takie jasne. James nie mógł dać mi dziecka i wspomniałam o mugolskiej metodzie zapłodnienia, jaką stosuje się w takich okolicznościach. – Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo do Dyrektora. – Wie pan, jaki on jest, gdy wpadnie na jakiś pomysł. Nie zaznał spokoju dopóki nie wymyślił nowego zaklęcia.
Nazwał je Zastępczością.

- I dlaczego właściwie to nowe zaklęcie zostało rzucone na Severusa?

Lily potrząsnęła głową.
- Nie, Profesorze – wyznała. – To Severus rzucił zaklęcie na Jamesa. W ten sposób przetransportował swoje żywe nasienie do ciała Jamesa. – Pocałowała z miłością głowę niczego nieświadomego Harry’ego. – Mój mąż dał mi Harry’ego. Z całą swoją miłością.

Dumbledore zwęził oczy, przyjmując do wiadomości informacje i przetwarzając je w swoim bystrym umyśle.
- Do tak potężnego zaklęcia mogło być potrzebne wsparcie pokrewieństwa krwi – cicho wysunął przypuszczenie. – A Severus i James to kuzyni, są spokrewnieni w podobny sposób jak wiele innych starych rodzin czystej krwi. – Przyglądał się obrazkowi jaki tworzyła Lily i drzemiące na jej ramieniu dziecko. – Teraz wiem czemu on wyglądem bardziej przypomina przybranego ojca niż tego prawdziwego.

Lily przekrzywiła głowę w zaciekawieniu. Sama bardzo często się nad tym zastanawiała.

Dumbledore pogładził się po długiej, białej brodzie, a oczy mu błyszczały.
- Miłość ma potężną moc, moja droga.

Rozdział pierwszy

Pięć lat później.

- Przepowiednia – powtórzył w odrętwieniu Severus Snape. – Więc dlatego, Czarny Pan ich poszukiwał.

- I dlatego tamtego dnia, po usłyszeniu twojego ostrzeżenia, które nadeszło w samą porę, udałem się do Lily i Jamesa. Aby szybko ich ukryć.

- I tak nie na wiele to się zdało – odpowiedział Severus, utrzymując suchy ton głosu. Stare rany już nie były w stanie zadać mu więcej bólu. Albo tylko mu się tak zdawało, do chwili gdy Dumbledore wypowiedział następne słowa.

- Wiem, że gdy powiedziałeś mi, iż Voldemort szuka Potterów twój syn był w niebezpieczeństwie.

Severus miał wrażenie, że serce mu stanęło.
- Co?

Dumbledore złączył palce i popatrzył na niego z miłym wyrazem twarzy.
- Nie mam do ciebie żadnych pretensji, Severusie. Miałem tylko nadzieję, że przyjdziesz do mnie wcześniej z tym problemem.

- Nie ma żadnego problemu – powiedział Snape, wstając ze zbyt miękkiego fotela. Ze ścian byli dyrektorzy i dyrektorki wpatrywali się w niego z ciekawością. Zawsze nienawidził gabinetu Dumbledore’a z powodu tych wszystkich ciekawskich oczu.

- Dałem ci pięć lat – kontynuował nieubłagalnie Dumbledore. – Pięć lat na zaleczenie ran i odbudowanie na nowo życia. Ale czas płynie, a ty stoisz w miejscu, wciąż nie masz swojego miejsca na ziemi, wciąż sam siebie skazujesz na wygnanie.

- Jak śmiesz – wydyszał Snape, okrywając się godnością niczym płaszczem. – Nasz niegdysiejszy związek pana i jego szpiega nie daje ci prawa do prawienia mi kazań na temat mojego życia!

- A moja rola opiekuna twojego syna?

- Nie nazywaj go moim synem! – Snape niemal wykrzyczał te słowa, ale powstrzymał się, przygryzając usta, aby zapobiec wydostaniu się reszty jadowitych uwag. – Nie nazywaj go moim synem – wyszeptał zachrypniętym głosem.

- Zaprzeczasz, że urodził się on z twojego nasienia?

Snape potrzasnął głową , ale nie z powodu słów, tylko wspomnień jakie one wywołały. Lily, z wielki oczami i wyciągniętą ręką. James, opalony i małomówny, opierający się o drzwi w ten swój niedbały sposób, z oczami zasnutymi cieniem. Ile musiało go kosztować takie błaganie o nasienie znienawidzonego kuzyna.

- Nie zaprzeczam, że wyświadczyłem im tę przysługę – Snape zdołał powiedzieć przez zaciśnięte zęby.

- Może któregoś dnia wyjawisz mi, dlaczego to zrobiłeś – odparł łagodnie Dumbledore. – Ale jak na razie muszę nazywać małego Harry’ego twoim synem, bo nim jest. Ty natomiast jesteś wszystkim, co mu pozostało.

- W takim razie nie ma nic – zabrzmiała nieugięta odpowiedź Snape’a. – Powiedziałem im to, co teraz mówię tobie. Nie chcę i nie potrzebuję żadnego dziecka. Moja rola zakończyła się w chwili wypowiedzenia zaklęcia. Jedyne, co mnie obchodziło, to żeby już nigdy w życiu nie widzieć na oczy żadnego z nich.

- Zrozumiałem, że nie przyszedłeś do mnie po śmierci Jamesa i Lily, aby nie narazić chłopca na niebezpieczeństwo. Ale teraz, gdy obaj znamy prawdę, możesz mnie zapytać. Możesz mnie zapytać o Harry’ego.

- Harry nic mnie nie obchodzi – odrzekł Snape, pozwalając, aby szczera prawda zmierzyła się ze złudzeniami starego czarodzieja. Odwrócił się na pięcie z zamiarem strząśnięcia ze stop kurzu tego starego, znienawidzonego przez niego zamku. Miał jedynie kilka dobrych wspomnień z tego miejsca.

- On mieszka z Mugolami – powiedział bez ogródek Dumbledore i Snape wbrew swojej woli zatrzymał się w pół kroku. – Widzisz, Lily miała siostrę, która poślubiła Mugola i wiedzie mugolskie życie.

- Mugole – powtórzył Snape, próbując to zaakceptować. Potem zmarszczył czoło i wzruszył ramionami z irytacją. – No i co z tego? – rzucił przez ramię. – To nie moja sprawa.

- Jeśli to nie twoja sprawa, to niby czyja? – spytał stojący tuz obok niego Dumbledore i Snape odwrócił się, trzymając rękę na swoim dziko walącym sercu. Zawsze nienawidził, gdy stary czarodziej tak robił.

- Nie muszę już dłużej słuchać twoich rozkazów – przypomniał mu Snape.

- Rozkazów? – zapytał stary czarodziej, wznosząc brwi w komicznym zdziwieniu. – Mój drogi, ależ oczywiście, że nie. Jakbym mógł ci rozkazywać! To bardziej prośba. Przysługa, jeśli wolisz.

- Przysługa? – powtórzył młodszy mężczyzna podejrzliwie.

- Bardzo niewielka – prędko podchwycił Dumbledore. – Maleńka. Właściwie mikroskopijna.

Snape parsknął niecierpliwie.
- Czy jestem ci winien jakąś przysługę?

- Zawsze wydawałeś mi się honorowym mężczyzną, Severusie. Na swój własny sposób – Dumbledore przeszedł na drugą stronę pokoju, wkładając rękę do kieszeni i wyjmując z niej jakiś smakołyk dla swojego absurdalnie kolorowego ptaka. – Jak uważasz?

Snape nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Na swoje nieszczęście zdawał sobie sprawę, że jest winny Dumbledore’owi wiele przysług. Nie potrzebował, żeby stary szaleniec mu o tym przypominał i to w dodatku tak dobitnie.

- Więc co to za przysługa? – w końcu zapytał z niechęcią.

- Chłopiec przebywa w bezpiecznym ukryciu, starożytna magia chroni go, jeśli nazywa domem miejsce, gdzie żyje krew jego matki. – Ostre spojrzenie zatrzymało Snape’a na miejscu. – Zdajesz sobie sprawę z potęgi tego typu krwi.

Mężczyzna krótko przytaknął, z nienawiścią stwierdzając, że czuje się jak nastolatek wezwany do tego dziwacznego gabinetu za jakiś głupi wybryk.

- Ja nie mam takiej ochrony i jestem nieustannie uważnie obserwowany. Ty z kolei możesz się swobodnie włóczyć i wybacz mi te słowa, ale nikogo nie obchodzi, gdzie się udajesz.

- Ciężko pracowałem na taki stan rzeczy – odgryzł się Snape, po czym przeklął się w duchu za połknięcie przynęty.

Dumbledore uśmiechał się przyjaźnie, prawdopodobnie rozradowany z powodu ponownego sprowokowania go do jakiejś reakcji. Naprawdę, pomyślał Snape, stary drań czasami zachowywał się jak typowy Ślizgon.

- Czy możesz przejść do rzeczy? – zapytał ostro.

- Otrzymuję niepokojące wieści od obserwujących go osób. Mugole traktują go coraz gorzej, w miarę jak robi się coraz starszy. Ostatni raport był tak poważny, że mnie zaniepokoił.

- Traktują? – powtórzył Snape, zaciekawiony wbrew sobie. – Zdawało mi się, ze powiedziałeś, że ta … rodzina go wychowuje.

- Miałem nadzieję, że on znajdzie tam rodzinę – odpowiedział ostrożnie Dumbledore, spuszczając wzrok. Snape zmarszczył brwi, to było bardziej niepokojące niż jakiekolwiek słowa. Co takiego zrobił ten stary dureń, że nawet nie patrzy mu teraz w oczy?

- Ale tak się nie stało?

Dumbledore westchnął i wzruszył ramionami, wpatrując się w swoje długie palce, głaszczące obity zieloną skórą blat biurka.
- Rozumiesz chyba, dlaczego chcę, żebyś tam poszedł, zobaczył tych ludzi, ten dom. Żebyś się upewnił, że jest dobrze traktowany.

Wzbudził się w nim instynktowny protest. Zobaczyć chłopca? To była ostatnia rzecz, jakiej pragnął.

- Na pewno możesz zaufać komuś innemu i … - zaczął, ale dyrektor potrząsnął głową.

- Tylko Hagrid i Profesor McGonagall wiedzą, gdzie on mieszka.

Snape wydął wąskie usta. Mógł zrozumieć, czemu nie Hagrid, olbrzymi niedołęga zbyt zwracałby za siebie uwagę.
- Czemu więc nie McGonagall?

- Profesor McGonagall – Dumbledore poprawił go dobitnie, jakby był zuchwałym pierwszorocznym. – Obawiam się, że Minerwa jest lekko… niechętna temu tematowi. Od początku nie chciała, abym zostawiał go z tymi Mugolami.

- Może powinieneś jej posłuchać – wymruczał Snape.

- To musi być ktoś, komu ufam bez zastrzeżeń, ze wzglądów bezpieczeństwa – powiedział ostrożnie Dumbledore. – Jak sam dobrze wiesz wszędzie wałęsają się bezkarni Śmierciożercy…

Kolejny cios, tym razem raniący do krwi. Kolejne subtelne przypomnienie co i komu zawdzięcza.

- A poza tym – kontynuował Dumbledore, bawiąc się piórem i kałamarzem – jak sam stwierdziłeś, chłopiec nic dla ciebie nie znaczy. Co złego może się więc stać, jeśli sprawdzisz jak mu się wiedzie?

- W istocie – zgodził się Snape. Spojrzał przez okno na padający śnieg. – W tej chwili? – zapytał sucho. – W Wigilię?
Niewinne oczy rozszerzyły się.
- Przepraszam. Masz inne plany?

- Jakbym miał jakiekolwiek – wymamrotał Snape. Domyślił się w co dyrektor chce go wmanewrować. Spójrz na pełną ciepła rodzinę, nawet mugolską. Daj się porwać domowym przyjemnościom i zabierz dzieciaka, aby zbudować z nim własny dom.

Żałosne.

Dumbledore zbliżał się do niego z różdżką w dłoni.
- Musze umieścić to miejsce w twojej głowie. – Uniósł różdżkę i uśmiechnął się. – I Severusie? Wesołych świąt.


Rozdział drugi

Aportacja do umieszczonego mu w głowie miejsca była najłatwiejszą częścią zadania. Zmierzch nadchodził szybko o tej porze roku i obserwacja domu z wygodnego ukrycia w cieniu nie nastręczała żadnych trudności, pomimo konieczności mrużenia oczu w marznącym deszczu. Snape potrząsnął głową z niesmakiem. Zadawał sobie sprawę, że jest ich wiele, ale bez przesady! Czy koniecznie muszą tak mieszkać? Domy leżały w rzędzie jak grobowce, jeden identyczny z drugim. Maleńkie trawniczki miały wyznaczone co do cala położenie, wszelkie przejawy życia i spontaniczności brutalnie wycięto w pień.

- Mugole – wyszeptał, odczuwając współczucie do jakiegokolwiek magicznego dziecka, które zmuszono do życia w takiej sterylności. Magia do przetrwania potrzebowała nieporządku i chaosu, przypomniał sobie Snape, ignorując fakt, że była to jedna z rzeczy, jakich nienawidził w swoim świecie. To właśnie popchnęło go do eliksirów, gdzie liczyła się dokładność i precyzja, nawet u czarodzieja.

Z lekkim szarpnięciem wyciągnął z kieszeni delikatny materiał peleryny niewidki, ktorą pożyczył mu Dumbledore.

- Przechowuję ją dla przyjaciela – powiedział dyrektor z błyskiem w oku. – Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko użyciu jej w dobrej sprawie.

Snape narzucił ją na siebie po czym z różdżką w dłoni otworzył drzwi i wszedł do pudełkowego domu. Najpierw poczuł gorąco, sztucznie wytworzone i nieprzyjemnie oblepiające skórę, co w niewygodny sposób przypomniało mu o jego ciężkim, grubym płaszczu. Wyrzucił z myśli tę drobną niewygodę i ruszył w stronę korytarza i schodów. Na ścianie wisiały fotografie i poczuł jak głęboko w środku coś mu się ściska.

A więc. Oto on.

Zdjęcia na ścianach ukazywały przebieg jego krótkiego życia, najpierw okrągły dzieciaczek w dzierganych śpioszkach, potem berbeć o gniewnym spojrzeniu, pucołowatej twarzy i delikatnych, jasnych włosach. Pierwszy dzień w szkole, tornister na plecach, miękkie blond włosy bezwzględnie przygładzone żelem, a wciąż okrągła twarz ponura i zmarszczona w gniewnym grymasie.

Jasne włosy?

Snape zmarszczył brwi wpatrując się w zawieszone w rządku fotografie, pragnąc, żeby Mugole umieli zmusić te cholerstwa do choć odrobiny ruchu. Ciężką sprawę stanowiło wyczytanie czegokolwiek z twarzy, gdy były one takie woskowe i nieruchome Nikt inny nie został uwieczniony na tych ścianach, podobnie jak w innym pokoju, który można by uznać za rodzaj salonu. Wszędzie okrągła twarz, jasne włosy, blade, niebieskie oczy.

Oczekiwałem oczu Lily, pomyślał Snape. Czemu oczekiwałem oczu Lily?

I wtedy sobie coś uświadomił. Blizna, sławna w całym czarodziejskim świecie. W kształcie błyskawicy, czy jak tam ją głupio określano. A ten blond budyń, którego zdjęcia walały się całymi tabunami w tym zagraconym domu, nie miał takiego znaku.

Więc to nie Harry.

Poczuł niemal ulgę, gdy wtem otworzyły się za nim drzwi i kiedy się odwrócił dostrzegł to wszystko, czego oczekiwał, stojące przed nim.

Oczy Lily. Blada, czerwona blizna. I… coś w brzuchu Snape’a znów się ścisnęło. Włosy tak czarne jak jego własne układające się w miękkie, nieporządne fale.

Chłopiec rozejrzał się ostrożnie i wyszedł z czegoś, co jak uprzytomnił sobie Snape było komórką pod schodami. Wciągając głęboko powietrze dziecko szybko przebiegło drobnymi kroczkami pokój i stanęło dokładnie naprzeciw Snape’a, wpatrując się w górę przez swoje wielkie okulary. Z mocno bijącym sercem czarodziej zastanawiał się jak do diabła chłopiec dojrzał go poprzez potężną magię peleryny, po czym uświadomił sobie, że uwaga dziecka koncentrowała się na czymś za nim, a nie na nim. Odsunął się i lekko odwrócił zdając sobie sprawę, że przedmiotem tak uważnej obserwacji było jasno oświetlona choinka.

Piętrzyły się pod nią prezenty, opakowane w lśniący papier udekorowane kokardami i wstążkami. Harry wyciągnął rękę i z podziwem dotknął lśniącego, czerwonego obiektu, najwyraźniej jakiegoś mugolskiego środka transportu.

Chudziutka rączka pogłaskała błyszczący metal i natychmiast cofnęła się, gdy coś zadudniło na schodach i z głuchym odgłosem przewaliło się przez korytarz.

- Lepiej, żebyś nie dotykał mojego roweru, Harry – wydarło się blond tornado. Była to gwiazda uwieczniona każdym zdjęciu w tym domu, a jego nieprzyjemny grymas znajdował się na swoim miejscu.

- Tylko patrzyłem – odpowiedział buntowniczo Harry, trzymając ręce za plecami.

- Lepiej dla ciebie, żeby tak było –powiedział chłopak z nutą groźby. Chwilę potem Snape podskoczył, gdy dzieciak otworzył usta i zawrzeszczał jeszcze głośniej niż przedtem, choć czarodziej mógłby przysiąc jeszcze przed momentem, że to niemożliwe.

- Mamo! Czy mogę już otworzyć prezenty?

- Och, Dudziaczku. – Z innego pokoju wyłoniła się kobieta, wycierając ręce w fartuch, który potem zawiesiła sobie na chudych biodrach. – Wiesz, że tatuś lubi, kiedy otwierasz je wszystkie w świąteczny poranek.

- Ale tylko mój rower, proszę, mamo – skamlał chłopak. Snape czuł jak swędzi go ręka z przemożnej ochoty zdzielenia dzieciaka w ucho. Tłusty chłopak rzucił Harremu jadowite spojrzenie. – Boję się, że Harry będzie próbował jeździć na nim w nocy i nie chcę, żeby mi go zepsuł.

- Wcale nie chcę jeździć na twoim głupim rowerze – wymamrotał Harry, a ciemnowłosa kobieta gniewnie na niego spojrzała.

- Lepiej, żeby tak było – powiedziała ostro. – Och, dobrze, moje ty słodkości. Ale tylko tam i z powrotem po korytarzu. Wkrótce przyjdzie tatuś i zjemy sobie pyszną wigilijną kolację.

- Dlaczego Harry nie otworzy jednego ze swoich? – zapytał chłopiec złośliwie. Po czym rozszerzył swoje świńskie oczka. – Och, racja! On nie dostanie żadnych prezentów. Nie ma mamusi ani tatusia, którzy by mu je kupili.

- Oczywiście, że on dostanie prezent – powiedziała z irytacją kobieta.

Harry spojrzał w górę z zaskoczeniem malującym się na jego małej, szczupłej buzi. Zbyt wielkie okulary zsunęły mu się z nosa i musiał włożyć je z powrotem.
– Dostanę prezent? – zapytał bez tchu.

- W torbie – odparła kobieta wskazując na papierową torbę leżącą za choinką. – Och! Moje ziemniaki! – Wybiegła z pokoju, a Snape ze zmrużonymi oczami obserwował jak Harry sięga trzęsącymi się rękoma po torbę. A więc o to chodziło Dumbledore’owi. Ci absurdalni Mugole faworyzowali swojego nędznego potomka względem podrzuconej im sieroty. Naprawdę go to nie zaskoczyło.

Dudley zaśmiewał się, podczas gdy Harremu drżały lekko wargi, dopóki ich nie przygryzł.

- Stare ubrania – większy chłopak piał ze śmiechu. – Moje stare ubrania! I tak by ci je dała.

- Zamknij się – powiedział Harry bezsilnie, ze zwieszonymi wąskimi ramionami.

Dudley odwiązał kokardę ze swojego roweru i pogładził skórzane siodełko.
- Jeśli będziesz dla mnie niegrzeczny, to nie pozwolę ci się przejechać na moim rowerze – powiedział ze złośliwym uśmiechem.

- Kto by tam chciał jeździć na twoim głupim rowerze! – krzyknął Harry. – Dostanę lepszy prezent, zobaczysz! Jutro, w Boże Narodzenie.

- Taaa, taaa – Dudley znowu złośliwie się uśmiechnął, przekładając nogę nad ramą trzykołowego rowerka i siadając na siodełku. – To samo mówiłeś w zeszłym roku. Tylko, że wtedy jak jakiś głupi dzieciuch wierzyłeś, że pojawi się Mikołaj. Niby który, durniu? Ten ze sklepu na High Street, czy ten, który żebra o datki na rogu? – Z tymi słowami nacisnął na pedały swoimi małymi, tłustymi nóżkami i pomknął w dół korytarza przeraźliwie dzwoniąc lśniącym dzwonkiem.

Harry ponownie spoglądał na choinkę, ale tym razem na jego twarzy nie było już śladu poprzedniego zachwytu. Snape zmusił się do oderwania od tego widoku i ruszył w ślad za rozwydrzonym bachorem w korytarzu. Krótkie spojrzenie potwierdziło jego podejrzenia, nierówny, stary materac na podłodze i pudełko znoszonych ubrań wskazywało, ze w tym miejscu chłopiec śpi. Westchnął i potrząsnął głową. Dlaczego ludzie zastanawiali się nad powodem, dla którego torturował Mugoli dla sportu? Te odrażające stworzenia nie potrafiły się zdobyć na odrobinę przyzwoitości wobec osieroconego dziecka, które mają pod opieką.

No, cóż, powiedział do siebie wychodząc z przegrzanego domu i wdychając z wdzięcznością zimne, wilgotne powietrze na zewnątrz. Chłopiec nie jest bity ani głodzony. Ma ciepłe miejsce do spania i jedzenie na stole. Jedyne, czego potrzeba tym głupim Mugolom, to niewielkie przypomnienie, kogo mają pod opieką i jakie są w związku z tym ich obowiązki.

W końcu to, że on sam nie chce tego chłopaka nie daje nikomu innemu prawa do znęcania się nad nim.

***



Sklep z zabawkami na ulicy Pokątnej był otwarty w Wigilię do późna i robił na tym świetny interes. Snape minął lalki – wróżki o uśmiechające się idiotycznie i śpiewające denerwująco wysokimi głosikami (akcesoria sprzedawane oddzielnie) oraz małe, makabryczne figurki, które wyły nieludzko z bólu, przemieniając się w wilkołaki (w komplecie z ociekającymi śliną kłami).

- Ekstra – powiedział bez tchu jakiś dzieciak, któremu z przyklejonego do szyby wystawowej nosa ciekły smarki. Za nim sprzedawca załatwiał interesy z napastliwą klientką.

- Nie, madam, nie mamy już na składzie samobębniących bębenków. Z powodu klątw rodziców dzieci, które je otrzymały, madam. W zeszłym roku większość stycznia spędziłem z pałeczkami od bębenka w uszach.

- Przepraszam – powiedział Snape tak uprzejmie jak się dało w poprzez to całe śpiewanie i krzyki. - Potrzebuję zabawki.

Sprzedawca rzucił mu spojrzenie jakiego nie powstydziłby się bazyliszek i z widoczną trudnością przełknął jakąś nieuprzejmą uwagę
- Dla chłopca czy dziewczynki?

- Dla chłopca. Ale nie chcę magicznej.

Sprzedawca otworzył usta, po czym znowu je zamknął.
- Co? – wydusił w końcu.

Snape rozejrzał się wokół z irytacją.
- Wszystko tutaj wydaje się coś robić. Ja chce zabawkę, która nic nie robi.

- Zabawkę, która nic nie robi – powtórzył sprzedawca w średnim wieku. – To dla mnie coś nowego. Ktoś mógłby spytać sir, dlaczego on chce zabawki, która nic nie robi?

- Ktoś mógłby spytać – odparł Snape, po czym zamknął usta i wpatrywał się w mężczyznę, jawnie nie zamierzając mówić nic więcej

Sprzedawczyni, która z zainteresowaniem przysłuchiwała się tej wymianie zdań, oparła się o kontuar.
- Czy to prezent dla dziecka z mugolskiej rodziny? – zapytała pomocnie, po czym trąciła łokciem drugiego sprzedawcę. – Wiesz, Bingley, czasami ludziska chcą kupić zabawki dla maleństw, które mieszkają z Mugolami.

- W takim wypadku powinni je kupować w mugolskich sklepach - wymamrotał mężczyzna. – Widzi pan, przykro mi, ale zabawki, które nic nie robią nie są obecnie popularne. – Machnął ręką na sklep, gdzie maluchy podskakiwały na koniach na biegunach, które rzucały głowami i rżały przekonująco, a klocki same układały się w imponujące budowle i chowały do pudełka, chichocząc dziko. – Jeśli coś nie lata, nie śpiewa, ani się nie przemienia, to dzieciaki po prostu nie są tym zainteresowane.

Snape przełknął ze złością przekleństwo, przeklinając się w duchu za ten szalony pomysł. Wtedy zmienił się wyraz twarzy sprzedawcy i przygryzł on palec w zamyśleniu.
- Wpadło mi coś do głowy – powiedział niepewnie. Przepchnął się przez tłum, aż na drugi koniec sklepu, a Snape ruszył za nim, mówiąc sobie, że musi być na to jakiś łatwiejszy sposób.

- To musi tu być tak długo jak ja tu pracuję – powiedział mężczyzna, zdejmując stare, wyblakłe pudełko z górnej półki. Jego powierzchnia musiała być kiedyś pokryta zdobieniami, ale teraz zblakła pod wpływem wieku, wyszukanych ślimacznic i zawijasów niemal nie dało się dostrzec pod kurzem. Zdmuchnąwszy go mężczyzna podniósł pokrywę i Snape sięgnął do środka, wyjmując zabawkę.

- Lalka? – powiedział powątpiewająco, ale jego palce już głaskały bogaty aksamit i złote hafty.

- Figurka! – poprawił oburzony sprzedawca. – To jest Merlin, ot co.

W istocie był to Merlin, ubrany w mieniącą się czarną pelerynę ze złotymi gwiazdami. Trzymał różdżkę zakończoną przezroczystym kryształem, a jego spiczasty kapelusz miał na czubku srebrny półksiężyc.

- Nie jestem pewny, co on kiedyś robił – przyznał sprzedawca. – Zaklęcia już dawno się zużyły. Ale jest on bardzo pięknie wykonany. Niech pan tylko spojrzy…

- Wezmę go – zadecydował Snape. Nie miał pojęcia, czy chłopiec w wieku pięciu i pół roku doceni taki prezent, ale był pewny, że nic lepszego tu nie znajdzie. Poza tym, ta lalka coś w sobie miała, coś było w tej białej, spokojnej, mądrej, porcelanowej twarzy, białych włosach i miękkiej jak piórko brodzie.

To się nada.

Sprzedawca był tak szczęśliwy, że pozbywa się kłopotliwego klienta i zalegającego w magazynie rupiecia, że na szczęście już nic nie mówił, nie dodając hałasu do i tak denerwujących dźwięków w sklepie. Nawet dał gratis grubą, białą kartkę do podpisania prezentu i kokardę.

***



Harry obudził się, gdy Dudley z rumorem zbiegł po schodach, ale pozostał w swojej komórce przez kolejne półtorej godziny, z tępym bólem w piersi wysłuchując głośnych okrzyków radości, jakie wydawał drugi chłopak nad swoimi zdobyczami. Przeplatały się one z taką samą ilością narzekań na kolor, rozmiar i nie wiadomo co jeszcze, do czego Harry już przywykł. On nie dostał nic i oczekiwano od niego, że będzie z tego powodu zadowolony. Dudley miał wszystko, ale nikt nie wydawał się zaskoczony, że wciąż mu było mało. Tak było od zawsze, ale w takich chwilach jak te Harry zastanawiał się nad tego przyczyną.

Zanim po raz pierwszy poszedł do szkoły kilka miesięcy temu, wydawało mu się, że wszyscy żyją w ten sposób. Że byli dobrzy ludzie, którzy dostawali wszystko na co tylko mieli ochotę i źli ludzie, którzy nie dostawali nic. Po szkolnych doświadczeniach doszedł do wniosku, że dobrych ludzi było o wiele więcej niż tych złych, może po prostu poszli oni do innej szkoły, myślał, takiej, gdzie wszyscy noszą znoszone, niedopasowane ubrania i wciąż się o coś potykają, bo nie mają okularów.

Ale potem zrozumiał, że tak naprawdę i w tym przypadku przyczyną jego nieszczęścia było jego przeznaczenie. Każdy miał kogoś, kto go kochał, tylko on nie.

Śniadanie pięknie pachniało, więc Harry wstał i ubrał się, wiedząc, że ciotka Petunia nie zostawi nic dla niego, jeśli się spóźni. No i z całą pewnością Dudley pochłonie cały bekon i grzanki.

Zadzwonił dzwonek i głos wuja Vernona rozniósł się po korytarzu.
- Otwórz drzwi, chłopcze! Kto może się dobijać o tej porze w bożonarodzeniowy poranek?

Modląc się, żeby nie okazało się, że to ciotka Marge, która postanowiła przybyć sześć godzin wcześniej, Harry poprawił okulary i zaczął biedzić się z otwieraniem zamków na olbrzymich drzwiach. Gdy w końcu mu się to udało, zauważył, ze za drzwiami leży jedynie pudełko z dziwną, purpurową kokardą, umocowaną chwiejnie na górze.

Harry podniósł je z westchnieniem. Świetnie, następny prezent dla Dudleya.

- Prezent – zakwiczał Dudley, gdy Harry położył pudełko na pustym krześle, zupełnie, jakby przed kilkoma minutami nie otworzył dwudziestu innych prezentów. – Od kogo on może być? Auuu!

Odskoczył od pudełka ssąc palce.
- To mnie ugryzło! – poskarżył się, wskazując na paczkę płacząc krokodylimi łzami.

- Uszczypnęło cię w paluszki, Dudziaczku? – wuj Vernon zachichotał przysunął się bliżej i dotknął wieczka. – Do diabła!

- Język, Vernonie – ciotka Petunia automatycznie zwróciła mu uwagę. Sięgnęła po białą, kwadratową karteczkę, przyczepioną do nierównej kokardy. – Co się stało?

- To cholerstwo musi mieć ostry brzeg, jak mi się wydaje – wymamrotał niewyraźnie Vernon, ssąc palce. – To pewnie jakiś z tych japońskich śmieci, ludzie powinni przestać kupować ten zagraniczny chłam…

- Vernon – głos ciotki Petunii był głuchy, jej oczy zdawały się pochłaniać całą twarz. – Spójrz na to.

Vernon rzucił na nią okiem i wziął z niezwykłą ostrożnością kartkę. W jednej chwili jego czerwona twarz zbladła. – Wyrzuć to! – wyskrzeczał. – Wywal to całe świństwo.

- Co tam jest napisane? – zapytał zaciekawiony Harry, cofając się o krok pod wpływem wściekłego spojrzenia wuja.

- To wszystko twoja wina, ty mały, wynaturzony żebraku. Ja…

- Vernonie! – Petunia zacisnęła kurczowo dłonie. – Pamiętaj, co tam jest napisane – wysyczała. – Oni nas obserwują.

Dwoje dorosłych popatrzyło na siebie, po czym rozejrzało się po pokoju z wytrzeszczonymi oczami. Harry zerknął na Dudleya, który wzruszył ramionami i również zaczął się rozglądać, wodząc oczami po każdym zakamarku czystej do bólu kuchni.

- Echem, no cóż – powiedział Vernon, przebierając palcami z irytacją, zupełnie, jakby chciał zacisnąć je na szyi Harry’ego. – Myślę Petunio, że eeee… lepiej będzie pozwolić mu to zatrzymać.

- Co zatrzymać? – spytał Harry, po czym zamrugał. – Masz na myśli prezent? On jest dla mnie?

- Ale mamo! – zawył Dudley. Matka go uciszyła.

- Na kartce jest napisane… - jej głos drżał. – Eee… nie rozumiem tego do końca, ale tam jest napisane, że to od twojego ojca.

Harry stracił oddech i intensywnie wpatrzył się w pudełko, nie ukrywając zdziwienia.
- Powiedzieliście, ze mój ojciec nie żyje – wyszeptał.

- Bo tak jest! – głośno oznajmił Vernon.

- Ja, ja myślę, że musiał komuś polecić wysłanie ci tego – powiedziała Petunia z obrzydliwie wymuszonym uśmiechem. – Zanim umarł. No dalej, eee… otwórz go.

- Mam nadzieję, że cię pogryzie – powiedział Dudley obrażonym tonem, wydymając usta. Nie był przyzwyczajony, żeby matka go uciszała.

Ale Harry wiedział, że on go nie ugryzie, nie prezent od jego ojca, od jego taty. Z łatwością uniósł pokrywę, docierając do masy pożółkłej krepiny. Odsunął ją i wstrzymał oddech na widok gładkiej, białej twarzy.

- Lalka – pogardliwie parsknął Dudley, ale Harry ledwo co go słyszał. Nigdy w życiu nie widział takiej lalki, ubranej w bogatszy strój niż kiedykolwiek zobaczył na prawdziwej osobie, z taką gładką, czarną peleryną na ramionach i z takim niezwykłym, szpiczastym kapeluszem na głowie.

- To jest czarodziej – wydyszał w zachwycie Harry, a ciotka Petunia zapiszczała ze strachu.

- Zabierz to na górę, chłopcze – powiedział ostro Vernon. – W tej chwili. Nigdy więcej nie chcę widzieć tego cholerstwa.

- Na górę! – powtórzył Harry z przerażeniem, tuląc mocno do piersi ubraną w miękkie rzeczy lalkę. – Ale to jest moje! Chcę to zabrać ze sobą do komórki pod schodami!

- Do komórki pod schodami? – odpowiedział głośno Vernon, udając zdziwienie. – Do jakiej komórki pod schodami? Od teraz śpisz w drugiej sypialni Dudleya.

- Mamo! – zawył znowu Dudley, ale Harry czuł jak na jego własnej twarzy pojawia się uśmiech, którego nie rozwiała nawet perspektywa gniewu większego on niego kuzyna. Prezentem od jego taty okazał się być czarodziej, może nawet magiczny! Dopiero co go dostał, a już nie musi spać w komórce z pająkami. Pobiegł do komórki, wyciągnął pudełko z ubraniami i zabrał je na górę razem ze swoim czarodziejem, zanim jego wuj zdążył zmienić zdanie.

Na zakurzonym łóżku w drugiej sypialni Dudleya Harry tulił do siebie czarodzieja i wdychał głęboko zapach starego materiału. Nawet pachniał magią.

- Dziękuje ci, tatusiu – wymruczał.

***



- Czy jesteś usatysfakcjonowany opieką nad nim? – wysondował Dumbledore.

- Namacalnie – odparł Snape wpatrując się w widok za oknem. Było późne popołudnie, światło słoneczne odbijało się od śniegu, a zasnute chmurami niebo wróżyło więcej opadów przed nocą.

- A ci Mugole? Troszczą się o niego?

Snape zaśmiał się powątpiewająco.
- Czy Mugole w ogóle są zdolni do troski? – zapytał gorzko. – Kochają swoje dziecko, ale nie mają żadnych uczuć dla mo… Dla jakiegokolwiek innego.

- A pomimo tego mówisz, że nie dzieje mu się tam krzywda.

- Żyje – odpowiedział z brutalną szczerością Snape. – Przetrwa. Przeciwności losu czynią nas silniejszymi.

- Naprawdę tak uważasz? – zapytał z ciekawością Dumbledore. – Czynią nas twardszymi, być może. Ale silniejszymi?

Snape zmarszczył brwi i rzucił mu ukradkowe spojrzenie.

- Z mojego doświadczenia wynika raczej, że dziecko niedoceniane za młodu będzie poszukiwało aprobaty w dorosłym życiu. To aż za bardzo ułatwia sprowadzenie takiego dziecka na złą drogę, kiedy będzie poszukiwało miłości, której mu tak brakowało, gdy najbardziej jej potrzebował.

- To ty go tam umieściłeś – odpalił Snape, zdeterminowany, aby nie poddać się gniewowi, który zagnieździł się w jego brzuchu od wizyty w tym okropnym domu.

Dumbledore westchnął.
- Miałem nadzieję- powiedział cicho - że otworzą serca dla osieroconego dziecka.

- I jak długo zajęło ci uświadomienie sobie, że tak się nie stało? – spytał Snape z okrucieństwem. – Pozwoliłeś mu tam dorastać, Profesorze, podczas gdy co najmniej setka czarodziejskich rodzin chętnie by go przyjęła.

- Już ci mówiłem o magii krwi, która go ochrania…

- Phi – parsknął Snape. – Są inne sposoby ochrony.

- Tak też kiedyś myślałem. Kiedy Frank i Alice Longbottom przyszli do mnie i poprosili o zgodę na wychowywanie dziecka ich przyjaciół.

Snape zamarł po usłyszeniu tych imion.

- Długo się zastanawiałem nad ich prośbą. Byli oni potężnymi Aurorami, którzy stawili czoło samemu Voldemortowi i wyszli z tego cało. Mieli też synka w wieku Harry’ego, mogli oni dorastać jak bracia, co uzmysłowiła mi sama Alice, patrząc na mnie pełnymi miłości oczami, gdy mówiła o swoim synu, zupełnie jak Lily, gdy widziałem ją po raz ostatni…

Snape przełknął ciężko ślinę i odwrócił się od okna, spoglądając niewidzącymi oczami na znajomy widok.

- Co by się stało, gdybym posłuchał mojego serca zamiast głowy, Severusie? Co by było gdybym oddał im Harry’ego na wychowanie…

- A więc on zostaje z Mugolami – powiedział sucho Snape. – Tak jak się spodziewałem.

- Istnieją na świecie tylko dwa miejsca, w których ten chłopiec byłby bezpieczny. Albo ze swoją ciotką, albo tu, w Hogwarcie. A nie może tu mieszkać bez rodzica, który by się nim zajął.

Snape wyjął z kieszeni pelerynę i rzucił ją na parapet, gdzie leżała przez chwilę, po czym zsunęła się na ziemię.
- Nienawidzę tego miejsca – wyszeptał bez tchu i ruszył w stronę drzwi, nie patrząc, gdzie idzie.


Rozdział trzeci

- Nie jestem w stanie wystarczająco się panu za to odwdzięczyć – powiedział młody ojciec, trzymając w ręku fiolkę ze srebrnawą substancją.

- Pana złoto to wystarczające podziękowanie – odparł Snape z celową nieuprzejmością. Nie mógł uniknąć spotkań z klientami, którzy zamawiali specjalne eliksiry, ale nie musiał się z nimi spoufalać. Zażyłość z przyjacielskimi czarodziejami i czarownicami, którzy pragnęli się z nim zaprzyjaźnić była ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.

Młody czarodziej go nie usłyszał, trzymał fiolkę pod światło, podziwiając ocieranie się eliksiru o grube, brązowe szkło.
- Patrzenie na jej transformację jest wystarczająco trudne – wymruczał. – Ale obserwowanie jej jako warczącej bestii było zbyt ciężkie dla jej matki. Ten eliksir bardzo to zmieni.

Snape przeliczył monety i wrzucił je pełnym irytacji gestem do zamykanego na klucz pudełka. Czemu ci ludzie myślą, że on ma ochotę wysłuchiwać historii o ich życiu?

- Tak ciężko jest patrzeć na cierpienie swojego dziecka – wyszeptał mężczyzna. Potem otrząsnął się i wyprostował. – Pomoc dla niej jest warta każdej ceny.

Snape poczuł jak na te słowa coś ściska go w piersi i po raz pierwszy dostrzegł wystrzępione brzegi szaty młodego czarodzieja. Eliksir, który wynalazł dla wilkołaków był najdroższy ze wszystkich, a nigdy przedtem nie zdał sobie sprawy jak ciężko musiało być tak młodej parze zdobyć na niego pieniądze.

Pod wpływem impulsu wyciągnął jeszcze dwie fiolki.
- Ich termin ważności upływa już za trzy miesiące – powiedział beztrosko. – Z zasady nie trzymam na składzie eliksirów, które psują się tak szybko. Wyrzucam je razem z resztą partii. – Wepchnął je w ręce czarodzieja zanim zdążył zmienić zdanie.

Młodszy mężczyzna wpatrywał się w niego zszokowany.
- Dz-dziękuję panu – wyjąkał. – Bardzo panu dziękuję.

- Nie musi mi pan dziękować – odparł Snape, nakazując milczenie spojrzeniem. Wygonił mężczyznę ze swoich pokoi i zamknął za nim drzwi, umieszczając gniewnym ruchem osłony na ich wyznaczonym miejscu. Rzut oka za okno pokazał mu, że tej nocy będzie pełnia.

Wtedy na niebie nad tym grobowcem w Surrey wisiał pełen księżyc.

A więc minął miesiąc od czasu, gdy po raz pierwszy ujrzał chłopca.

A oto jak on się zachowuje, snuje się jak jakiś lunatyk, jest miły na miłość Belenos! Rezygnuje z zysku bez powodu!

Tak ciężko jest patrzeć na cierpienie swojego dziecka.

O tak. Za to jest dużo łatwiej, gdy możesz po prostu odejść i nie patrzeć. Snape uśmiechnął się pogardliwie na swój sentymentalizm.

Miesiąc.

Zamartwiał się każdej nocy przez cały ten czas. Czy Harry wciąż przebywał w tamtym pokoju, czy też ci Mugole odważyli się zmusić go do ponownej przeprowadzki do komórki pod schodami? Czy działało jeszcze to nowe zaklęcie na lalce? Czy kuzyn Harry’ego doznaje wstrząsu za każdym razem, gdy próbuje jej dotknąć?

- To nie twoja sprawa – powiedział z mocą sam do siebie. – To nie była twoja sprawa pięć lat temu i nic się od tego czasu nie zmieniło.

Jak się miewał Harry?

Snape pragnął mieć tę cholerną pelerynę niewidkę na choć trochę dłużej. Po prostu, żeby móc co jakiś czas kontrolować jak się rzeczy mają. Nienawidził zostawiać niedokończonej roboty, ta cecha robiła z niego doskonałego Mistrza Eliksirów.

Nagle rozległo się drapanie w szybę i pohukiwanie zirytowanej sowy, która pukała dziobem w okno. Niosła ona paczkę i Snape, rzuciwszy sowie mysz, rozpakował ją ciekawością. Otrzymywał zamówienia pocztą, ale nie przychodziły do niego paczki. Chwilę później przeklinał pod nosem, gdy gładki materiał spłynął mu po rękach na biurko.

Pomyślałem, że będziesz tego potrzebował, gdy nadejdzie odpowiedni czas i zachcesz ponownie odwiedzić małego Harry’ego – głosiła notka napisana szpiczastym pismem Dumbledore’a. – To dla niego ją przechowuję.

- Stary, wtrącający się głupiec – wymruczał pod nosem Snape.

Ale i tak wsunął pelerynę do kieszeni.

***




Znowu był wieczór, paliły się światła wzdłuż ulicy, z pobliskich domów dochodziły słabe zapachy potraw, samochody jeździły po ulicy, a Mugole spacerowali po chodnikach. Nie spadł tu śnieg tak jak w Hogwarcie i ulice lśniły od zimnego deszczu, a powietrze przesycał przenikliwy chłód.

Snape tym razem wszedł prosto po schodach, skradając się po drewnianych stopniach cicho niczym kot, nasłuchując z podestu dziecinnych głosików.

- Mój tatuś powiedział, że ci to spali – Dudley uśmiechał się złośliwie, założywszy ręce na biodra. Harry stał w drzwiach, tuląc lalkę ciasno do piersi.

- Gdyby mógł jej dotknąć już dawno by to zrobił – odparował Harry. – To magia Merlina, Dudley. Nikt poza mną nie może go dotknąć. Tak już jest.

- Poskarżę się na ciebie mamie – powiedział Dudley, wrogość rozsadzała mu pierś. – Powiedziała, że wyszoruje ci usta mydłem, jeśli jeszcze raz powiesz słowo magia.

Szczeka Harry’ego zadrżała lekko, ale obstawał przy swoim.
- Nie zrobi tego – odparł drżącym głosem. – Bo wie, że mój tata ją obserwuje. On nie pozwoli mnie skrzywdzić i wkrótce po mnie przyjdzie i mnie stąd zabierze.

Snape przełknął przekleństwo. A więc taki był rezultat jego wtrącania się. Dał chłopcu fałszywą nadzieję, dał mu marzenia o dawno zmarłym ojcu.

Dudley wydawał nieprzyzwoite odgłosy wydętymi wargami.
- Lepiej skończ wierzyć w świętego Mikołaja – powiedział z okrucieństwem. – Twój martwy ojciec sam się zabił w wypadku samochodowym, tak powiedział mój tatuś. On już nie wróci. Jesteśmy skazani na ciebie. Idę naskarżyć mamie!

Mówiąc to zbiegł po schodach, wołając matkę tym swoim piskliwym, denerwującym dyszkantem.

Harry pociągnął nosem i zanurzył twarz w miękkim kapeluszu lalki.
- Wszystko w porządku, Merlinie – wyszeptał. – Ona nie może ciebie skrzywdzić, mój tata się o to postarał. I niedługo przyjdzie i zabierze stąd nas obu, zobaczysz.

- Musiałeś tu wrócić, czyż nie, Severusie? – wymamrotał Severus do siebie, podczas gdy mały chłopiec ciężkim krokiem wszedł do ciemnego pokoju i wspiął się na nierówne łóżko, a zbyt wielka koszulka zsuwała mu się z ramienia. – Czemu po prostu stąd nie wyjdziesz? Będziesz tak tu stał i patrzył jak ta koścista mugolską suka podnosi rękę na obdarzone magicznie dziecko? Na jakiekolwiek obdarzone magicznie dziecko?

Snape kopnął framugę i przeklął wazę z kwiatami, zamieniając je niemal bez namysłu w śmierdzące badyle. Kogo zamierzał oszukać? Bez względu na to, jak słaba łączyła go więź z tym chłopcem, nie zamierzał po prostu bezczynnie stać, podczas gdy Mugol karał magicznie obdarzone dziecko za jedynie wypowiedzenie słowa magia.

Wpatrując się w spuszczone ze smutkiem ramionka czuł, jak plan zaczyna mu się formułować w głowie, a jego zły humor się poprawia. Dumbledore powiedział, że dwa miejsca na świecie były bezpieczne dla bohatera, Harry’ego Pottera. Jeśli nie mógł on dłużej pozostawać tutaj pozostawało tylko jedno miejsce.

Hogwart.

Dumbledore będzie musiał zrobić to, co powinien zrobić pięć lat temu, czyli sam zająć się dzieckiem.

- Pozwolić, żeby Mugole położyli na nim łapy – wyszeptał zdegustowany Severus i wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi zaklęciem. Zamek kliknął i Harry obejrzał się przez ramię, mrużąc oczy w półmroku.

Zwalniając uścisk na pelerynie Snape pozwolił, żeby ześlizgnęła mu się z głowy i opadła do stóp.

Harry nie krzyknął, ale oczy mu się rozszerzyły, a usta bezgłośnie rozchyliły.

- Merlin? – wyszeptał.

- Nawet nie blisko – odpowiedział Snape, rozjarzając koniec różdżki i rozświetlając trochę pokój. Harry podszedł bliżej i przyjrzał mu się uważnie w białym świetle.

- Jesteś czarodziejem – wydyszał.

- Tak – odparł krótko Snape, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. – I ty także.

Zastanawiał się, czy chłopiec w ogóle go usłyszał, jego oczy wydawały się ogromne za okularami, a usta były rozchylone.

- Czy jesteś moim ojcem? – wydyszał, a Snape otworzył usta, aby zaprzeczyć. Oczywiście, że nie był jego ojcem, nie w sposób, jaki się naprawdę liczył. Dostarczenie nasienia, wypowiedzenie zaklęcia i odejście swoją drogą nie czyni nikogo ojcem. James Potter, pomimo wszystkich swoich grzechów, był ojcem tego dziecka, a teraz nie żył.

- Wiedziałem, że przyjdziesz – wyszeptał Harry, a jego twarz rozświetliła się w świetle różdżki, zielone oczy rozbłysły, zbyt blada skóra pokryła się rumieńcem radości. – Wiedziałem, że przyjdziesz i mnie stąd zabierzesz!

I w końcu łatwiej było mu przytaknąć, zachowując na później wyjaśnienia, zabrać chłopca z tej szczurzej nory, oddać Dumbledore’owi i po prostu odejść ponownie, zajmując się swoim życiem.

- Tak – po raz pierwszy przyznał to na głos. – Jestem twoim ojcem.

- Czy… - zaczął Harry z nadzieją w oczach. – Czy przyszedłeś mnie stąd zabrać?

- A chcesz stąd odejść? – zapytał ostrożnie Snape. W końcu ci Mugole wychowali chłopca, byli jedynymi rodzicami, jakich znał…

- Tak – odpowiedział Harry zanim Snape zdążył do końca sformułować pytanie. Zeskoczył z łóżka i podszedł bliżej, unosząc głowę do góry. – Tak, proszę – powiedział z pośpiechem.

Snape pochylił głowę, bardziej niż kiedykolwiek pewny, że popełni poważny błąd, ale świadomy, że to zaszło już za daleko, żeby się wycofać. Poza tym chciał zobaczyć wyraz twarzy Dumbledore’a, gdy wmaszeruje do jego gabinetu i zrzuci mu dziecko na biurko. Harry wciąż stał przed nim wyczekująco i Snape westchnął. Bez wątpienia chłopiec oczekiwał teraz uczucia, trzymania za ręce, uścisków i tak dalej. Najlepiej było od razu rozwiać wątpliwości w tej kwestii.

- Posłuchaj – zaczął, gestykulując jedną ręką.

Harry odskoczył i Snape zmarszczył brwi. Jedną sprawą było utrzymanie dystansu, ale wzbudzanie w dziecku strachu to zupełnie co innego. Spokojnie pozwolił opaść jednej ręce, po czym uniósł drugą.

- Harry – powiedział cicho, dając tym jasny komunikat, że chłopiec może podejść bliżej.

Harry zawahał się przez moment, mocno zaciskając lewą dłoń na lalce, a następnie, jakby zmieniając zdanie, podszedł bliżej i uniósł przyzwalająco ramiona.

Snape podniósł go, zdziwiony jego lekkością i zmieszany, gdy zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Nagle uświadomił sobie, że nigdy przedtem nie trzymał na rękach dziecka i ze nie ma bladego pojęcia jak to robić. Harry zdawał się równie niedoświadczony w tej materii i wisiał w ramionach ojca sztywno jak kukiełka.

A potem chudziutkie ramionka otoczyły jego szyję i chłopiec instynktownie się przytulił, obejmując nogami biodra ojca i układając się.

To było najdziwniejsze uczucie.

To było jak… magia.

To dziwne uczucie promieniujące z każdego miejsca, gdzie stykały się ich ciała. To, jak coś w małym, kruchym ciężarze siedzącym mu na biodrze sięgało mu prosto do piersi, docierając do serca i ściskając je.

Wydawało się, że Harry też to czuje, wnioskując z jego westchnienia, gdy, zupełnie, jak kukiełka, której odcięto sznurki, położył głowę na ramieniu ojca.

- Tatusiu – wymruczał, jego ciepły oddech musnął skórę na szyi Snape’a.

Ramiona zacisnęły się, to tajemnicze zaklęcie przemieściło się w nim jak krew w żyłach, jak coś żywego. Severus głęboko wciągnął zapach dziecka i jedno słowo zaczęło pulsować w jego mózgu.

Mój.

***



Snape nawet nie zapytał chłopca, czy pragnie on zabrać ze sobą coś z tego miejsca. Oczywistym było, że dla dziecka nie liczyło się nic, oprócz kurczowo tulonej do piersi zabawki, prezentu od ojca.

Prezent ode mnie, pomyślał z dumą Snape.

Jedynym jego pragnieniem było opuszczenie tej nory z gwarancją, że już nigdy nie będzie musiał tu powrócić. Pomyśleć tylko, że Dumbledore skazał to dziecko na życie tutaj! To wprost oburzające. Pomyśleć, że coś należącego do niego, jego nasienie zostało tak niedbale rzucone, aby dorastało w kupie gnoju.

To wszystko wina Jamesa Pottera, pomyślał gwałtownie. Powierzyłem ci w zaufaniu moje nasienie, w chwili swojej niepoczytalności. I tylko spójrz, jak się nim zaopiekowałeś.

Rozległo się walenie do drzwi, ale Snape nie musiał nawet machnąć różdżką, aby je uciszyć. Rzadko używał bezróżdżkowej magii, objawiała się ona u niego tylko w czasie wyjątkowo intensywnej pracy nad eliksirami, kiedy jego esencja wnikała w warzone płyny, naturalna magia promieniowała z niego, przesycając powietrze wokół niego.

Ale wydawało się, że tej nocy czerpał z jakiegoś jeszcze głębszego źródła magii. Drzwi otworzyły się przed nim i przeszedł niewzruszenie obok Mugoli, którzy skamienieli w bezruchu, a na ich nudnych, pozbawionych inteligencji twarzach pojawiło się przerażenie. Ledwo rzucił na nich okiem, zadowolony, że Harry wciąż ukrywa twarz w jego ramieniu.

Zastanawiał się, czy wujostwo w ogóle się tym zmartwi, kiedy minie im odrętwienie. Czy może po prostu ucieszą się, że zniknął ciężar, który musieli dźwigać tak długo.

Snape zacisnął mocniej ramiona wokół swojego ciężaru, wdychając słodki zapach dziecka.

Mój, pomyślał ponownie, gdy wyszli z przeładowanego domu, po czym rozejrzał się wkoło, jakby obudził się ze snu.

Uświadomił sobie, ze nie może aportować się razem z Harrym. Nie miał też bladego pojęcia, gdzie znajduje się najbliższy kominek połączony do sieci Fiuu i nigdy nie posiadł sztuki tworzenia Świstoklików.

Byli uziemieni.

Schował pelerynę niewidkę i wyciągnął różdżkę, aby przywołać do siebie najbardziej niegodny środek transportu znany człowiekowi. I w jednej chwili pojawił się Błędny Rycerz, hamując gwałtownie przed nimi jak jakaś niezgrabna bestia i w końcu zatrzymując się z sapnięciem. Harry uniósł głowę i wpatrzył się w niego z zaciekawieniem.

- Dobry wieczór, witam w Błędnym Rycerzu – powiedział niewyraźnie jakiś głos. Rozległo się trzaśnięcie pękającego balona z gumy do żucia i w zasięgu wzroku ukazała się głowa pokryta jadowicie różowymi kosmykami, która pochyliła się, gdy jej właścicielka zaczęła czytać z pogniecionej kartki. – Nadzwyczajnym środku transportu… dla… zagubionych… - Głos konduktorki słabł, gdy dostrzegła ona skierowane w jej stronę najlepsze Śmierciożercze spojrzenie Snape’a.

- Umm… - wyjąkała z trudem. – Dokąd, sir?

- Hogsmeade – odpowiedział krótko Snape, podając jej galeona. – Resztę odbiorę przy wyjściu – rzucił przez ramie, wspinając się po schodach. Na górnym podeście przymocował łóżko do jednej ze ścian, po czym usiadł na nim, umieszczając Harry’ego na swoich kolanach.

- Nigdy dotąd nie widziałem purpurowego autobusu – wyznał chłopiec.

- Mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczysz – Snape poczuł jak dreszcz przebiegł chude ciałko dziecka i ciaśniej owinął je swoją peleryną. Autobus ruszył z pyknięciem i mocnym szarpnięciem, a Harry przytulił się z wdzięcznością do jego piersi.

- Zostawiłem wszystkie moje swetry - wymruczał sennie.

- Nie będziesz ich potrzebował – zapewnił go Snape. Gdyby tylko mógł, kazałby chłopcu zostawić wszystko, nawet te stare szmaty, które dziecko teraz nosiło. Nie chciał, żeby cokolwiek pochodzącego od tych Mugoli znajdowało się blisko jego syna, nigdy więcej.


- Gdzie jedziemy? – Harry ziewnął, a Snape nie odpowiedział, sam się nad tym zastanawiając. Do Hogwartu, oczywiście. Gdzie Harry będzie bezpieczny. Ale co potem? Zostawić go z Dumbledorem? Teraz, gdy wszystko się zmieniło?

A jaki ma inny wybór?

- Dlaczego ciotka Petunia mówiła, że mamusia i tatuś nie żyją? – wymamrotał Harry w jego koszulę.

- Miała na myśli twojego adopcyjnego ojca. – Niesamowicie, jak łatwo przyszło mu powiedzenie tego.

Mały paluszek przesunął się po linii guzików.
- Czyli mamusia wciąż nie żyje?

To już było trudniejsze.
- Tak.

- Och – zapadła na chwilę cisza, w międzyczasie autobus gwałtownie się zatrzymał i dosiadł następny pasażer. – Chciałbym, żeby żyła – odpowiedział cichutko chłopiec.

Miękkie, czarne włoski były blisko i Snape poddał się przemożnej ochocie przytulenia do nich policzka i potarcia pocieszająco.
- Teraz masz mnie – wyszeptał, uznając to za prawdę całym swoim jeszcze żywym jestestwem. Chłopiec zasługiwał na coś lepszego, ale prawdą było to, co powiedział Dumbledore.

Snape był wszystkim, co Harry miał.

Zabawne, że dopiero teraz uświadomił sobie, że Harry był wszystkim, co on miał.

***



Harry spał, gdy autobus zatrzymał się przy Trzech Miotłach, a Snape schodząc po schodach i wychodząc na świeże powietrze błogosławił swój wytrzymały organizm warzyciela eliksirów.

Zapłacił za pokój resztą z autobusu i zamówił skromną kolację. Harry wciąż się nie obudził, więc położył go na szerokim łóżku i usiadł koło niego, w zdziwieniu obserwując szczupłą postać.

Jak mógł kiedykolwiek sądzić, że może po prostu zostawić to za sobą?

I co on ma teraz zrobić?


Rozdział czwarty

- Nie mogę uwierzyć, że w ogóle mnie o to prosicie – powiedział w niedowierzaniu Severus, rzucając spojrzenia na męża i żonę.

- Nie wybrałbym ciebie, gdybym nie musiał – wymamrotał Potter, wzbudzając tym pogardliwe prychnięcie Snape’a.

- Mógłbym się założyć, że to prawda. Czy ty to w ogóle przemyślałeś? Zdajesz sobie sprawę, że twoja żona będzie nosić moje dziecko? Jak możesz chcieć czegoś takiego? I jak do cholery możesz myśleć, że ja bym chciał czegoś takiego?

- Wybraliśmy cię właśnie dlatego, że tego nie chcesz – odparła cicho Lily i Severus zmarszczył brwi.

- Gadasz bez sensu jak zawsze, Evans – parsknął z pogardą.

- Aby Zastępczość podziałała potrzebujemy osoby złączonej z Jamesem pokrewieństwem krwi – kontynuowała niezrażona Lily.

- I teraz, po dziesięciu latach wzajemnej wrogości przypomnieliście sobie, że jestem jego kuzynem? – spytał gorzko Severus. – Typowa egoistyczna arogancja. Czemu nie wybierzecie kogoś innego, macie spory wybór?

- Inni pragną mieć któregoś dnia swoje dzieci – odparowała Lily. – Inni nie chcieliby oddać nam swojego dziecka na wychowanie.

- To dziecko będzie całkowicie nasze – James przełamał długą ciszę. – On lub ona nigdy cię nie pozna, ani się o tobie nie dowie. Nie zobaczysz nas więcej, żadnego z nas.

- To wygląda na wygodną dla mnie sytuację – powiedział powoli Severus. – Ale przypomnijcie mi, czemu, do jasnej cholery, miałbym się w coś takiego pakować? Na pewno nie dla złota, bo zarabiam z moich eliksirów tyle samo, co wy z tych waszych wspaniałych zaklęć. I z całą pewnością nie z miłości, bo czuję większą więź uczuciową z ghulem na strychu mojej matki niż z którymkolwiek z was. – Rzucił okiem na Lily, siedzącą na krześle naprzeciw niego. – Także nie z powodu pożądania, jako, że według waszych słów nie będę miał udziału w akcie prokreacji.

- Chyba, że policzysz masturbację – warknął z sarkazmem James. – Jestem pewien, że masz w tym dużo wprawy.

Snape wydał usta i przybrał zamyślony wyraz twarzy.
- Zobaczmy – wypowiedział na głos wyniki przemyśleń. – Moja własna ręka, czy dotyk brudnej szlamy? Hmm, co za trudny wybór.

James klnąc odepchnął się od ściany.
- Powiedziałem ci, że to zły pomysł – sarknął gwałtownie. – Chodźmy stąd.

- Zaczekaj na mnie na zewnątrz, James – odparła Lily, nie spuszczając wzroku z Snape’a.

- Tak, James – podrażnił się z nim Severus. – Bądź grzecznym chłopcem i zaczekaj na zewnątrz.

- Jesteś pewna?

Lily przytaknęła i oboje odczekali, aż w korytarzu umilkną dźwięki kroków oddalającego się Pottera.

- No więc? – zapytał Snape krzyżując ramiona i opierając się wygodniej. – Jakie zaklęcie zamierzasz na mnie rzucić, żeby wymusić na mnie zgodę na twoją niedorzeczną prośbę?

- Żadne – brzmiała odpowiedź Lily, a ona sama wstała, podeszła do okna i wyjrzała na ulicę. – I tak by nie podziałało. To jedna z tych rzeczy, które muszą być dane z własnej woli. – Skierowała na niego zielone oczy. – Znasz ten typ.

- Znam twój typ – odpowiedział Snape złośliwie. – To wszystko z daleka pachnie mi czarną magią, a tacy jak ty dla własnej korzyści nadają temu nową nazwę i pozytywny wydźwięk. Nasienie obcego mężczyzny wewnątrz ciebie? Żadna czarownica o czystej krwi by o tym nie pomyślała.

- Nasienie obcego mężczyzny – powiedziała w zamyśleniu. – Twoje nasienie. Żona Jamesa Pottera zaokrąglona i nosząca dziecko Severusa Snape’a. – Jej słowa brzmiały łagodnie i pomimo obiecanego braku magii coś w ich brzmieniu wywołało u niego dreszcz wzdłuż kręgosłupa. – Wyobraź sobie, co to będzie znaczyło dla niego – kontynuowała kobieta, niemal rozmarzonym głosem. – Do samej śmierci będzie żył ze świadomością, że nie mógł nawet spłodzić własnego dziecka. Że musiał o to prosić ciebie, ze wszystkich mężczyzn.

Severus otrząsnął się z uroku rzuconego przez jej słowa i spojrzał na nią z czymś podobnym do podziwu.
- Jesteś pewna, że Tiara Przydziału umieściła cię w dobrym Domu? Świetnie byś sobie poradziła w Slytherinie.

Lily zachichotała, potrząsając głową.

- Nie wierzysz w ani jedno słowo z tego, co powiedziałaś, prawda?

Wzruszyła ramionami.
- Nie – przyznała. – Ale liczy się to, w co ty wierzysz. Jak ty zapatrujesz się na tę sprawę.

- Mogą istnieć pewne plusy – odparł Severus w zamyśleniu. – Ale chyba nie myślisz, że ta mała przemowa mnie przekona, co?

Lily po prostu ponownie się uśmiechnęła.

***



Kolacja została podana, ale Harry spał tak głęboko, że Snape nie miał serca go budzić. Poza tym nie miał pojęcia, co powiedzieć chłopcu. Decyzja o uznaniu praw do czegoś, do czego zrzekł się ich dawno temu nie czyni go automatycznie ojcem. Nie oznacza też automatycznie miłości.

Nie był pewny, czy jest zdolny w ogóle kogoś pokochać.

Ale z całą pewnością czuł coś do chłopca, nawet jeśli to tylko zaborczość i żądza posiadania.

Harry lekko się poruszył i przytulił mocniej swojego Merlina. Snape ponownie przy nim usiadł, zdjął mu małe, zniszczone buciki i rzucił je za siebie. Skarpetki także były stare, w dodatku wytarte na pięcie i Severus cisnął je na podłogę, pragnąc rzucić zaklęcie i spalić je jednym słowem na popiół.

Podciągnął mu wyżej ciepłą kołdrę i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w śpiące dziecko, podczas, gdy jego zupa stygła. Potem zdjął kilka ubrań, położył się obok syna i zasnął.

***



Mały paluszek wędrował po jego nosie. Należał do ludzi, którzy po przebudzeniu są natychmiast świadomi swojego otoczenia, więc po otwarciu oczu nie zaskoczył go widok Harry’ego.

- Czy wyglądamy podobnie? – zapytał Harry, jakby kontynuowali rozmowę.

- Mamy taki sam kolor włosów – wskazał Snape.

Harry próbował zerknąć na swoje włosy, ale w końcu zrezygnował i dotknął palcem kosmyków ojca.
- Coś na nich jest – zauważył, pocierając o siebie palec wskazujący i kciuk.

- Nakładam coś na nie – przyznał Snape, ziewając i przeciągając się. – Inaczej odstają we wszystkie strony.

- Zupełnie jak moje! – powiedział Harry w zachwycie. – Ciotka Petunia nienawidziła tego. – Jego oczy zaokrągliły się, jakby cos sobie uświadomił. – To właśnie wtedy zrobiłem magię, tatusiu! Pamiętam to!

Snape bezlitośnie wypchnął ze świadomości drgnienie serca na słowo, jakim określił go Harry.
- Jaką magię?

- W wieczór przed pójściem do dużej szkoły – powiedział chłopiec z podekscytowaniem. – Ciotka Petunia obcięła mi wszystkie włosy, bo powiedziała, że są nieporządne. – Usta wykrzywiły mu się w podkówkę. – To wyglądało okropnie i bardzo bym płakał, gdybym nie był takim dużym chłopcem – zakończył pośpiesznie.

Snape kiwnął głową na znak, że zrozumiał to wtrącenie.

- Ale kiedy się obudziłem następnego dnia wszystko mi odrosło, tatusiu. Zupełnie jak było – Harry uśmiechnął się z zadowoleniem. – To była magia, tak?

- Naturalna magia – zgodził się Snape.

Harry odwrócił się na plecy i rozejrzał się po pokoju.
- Tutaj mieszkamy?

- Nie, to tylko pokój na tę noc. – Snape wstał i ponownie się przeciągnął. Spał zadziwiająco dobrze, biorąc pod uwagę, że jego życie stanowiło jeden wielki bajzel i na szyi, niczym kamień młyński, wisiało mu nowe zobowiązanie. Wspomniane zobowiązanie podskakiwało na łóżku, ale nagle przestało.

- Umm, muszę siku – powiedział chłopiec, zaciskając ręce pomiędzy nogami.

- Za parawanem – Snape wskazał zdobiony parawan i sięgnął pod łóżko. – Harry?

Chłopiec wyglądał w zmieszaniu za parawanu.
- Tu nie ma toalety.

Snape wyciągnął stary, nadpęknięty nocnik, w który Harry wpatrywał się przez moment, podsuwając w górę okulary.

- Nie jesteś teraz w świecie Mugoli, Harry – wytłumaczył cierpliwie Snape, podając chłopcu naczynie i kierując go za parawan.

Zajął się usuwaniem zagnieceń z płaszcza za pomocą zaklęć i ubieraniem go, podczas gdy dziecko dokonywało ablucji.

- Co teraz ? – zawołał Harry.

- Teraz patrz – powiedział Snape cierpliwie i w chwilę później Harry wybiegł zza parawanu, podbiegł do nóg ojca i objął je.

- Zniknęło! – wykrzyknął, w jego oczach widać było częściowo strach, częściowo ekscytację. – Nawet bez spłukiwania!

- Magia to nie tylko machanie różdżkami i wyczarowywanie iskier, Harry. W większości to ułatwienia w codziennym życiu. A teraz umyj ręce.

Harry musiał przyklęknąć na krześle, żeby dosięgnąć porcelanowej miski i Snape był zmuszony sam go umyć za pomocą flanelowej szmatki i mydła.

- Co to jest Mugol? – spytał chłopiec, podczas gdy ojciec pocierał myjką jego szyję i uszy.

- Niemagiczny człowiek – wyjaśnił Snape, wypłukując szmatkę i wykręcając ją. – Wiesz chyba, że jesteś wystarczająco duży, żeby robić to samemu?

- Dałbym sobie radę, gdyby był tu zlew i kran – zaprotestował gorąco Harry. – Zawsze sam się myję.

- Mogłem się tego domyślić – odparł sarkastycznie mężczyzna. – Za twoimi uszami można było sadzić mandragory. – Wrzucił myjkę do miski i potrząsnął głową. – Niech mi Belenos, dopomoże! Zamieniam się w moją matkę.

Harry uśmiechnął się. Jego skóra była wilgotna i zaróżowiona.
- Jesteś zabawny.

- Jesteś jedyną osobą, która tak uważa – odpowiedział sucho jego ojciec. – Skoro jesteś taki niezależny, to ubierz skarpetki i buty, podczas gdy ja zajmę się sobą. – Podniósł dłoń, gdy Harry otworzył buzię. – Zrób, co ci kazałem i nie zadawaj pytań.

Harry wzruszył ramionami i opadł na pupę, po czym przeczołgał się przez pokój i zaczął ubierać pierwszą znalezioną skarpetkę. Snape potrząsnął głową. Już teraz widział, że nie został stworzony do takiego zadania.

Zanim opuścił pokój przyjrzał się chłopcu uważnie, dochodząc do wniosku, że musi kupić mu stosowne stroje tak szybko, jak to tylko możliwe. Jego ubrania były nie tylko nieodpowiednie na tę porę roku, ale także o wiele za wielkie na jego chudziutkie ciałko. I te jego włosy…

- Chwileczkę – Snape machnął różdżką i włosy dziecka trochę opadły, sięgając brwi i przykrywając bliznę. Spojrzał w dół na szeroko rozchylone oczy chłopca i za pomocą jednego, krótkiego zaklęcia zmniejszył jego za duże okulary. Co dziwne zmieniły też one kształt i owalne, brązowe, plastikowe oprawki stały się czarne i okrągłe.

Zupełnie jak te Jamesa Pottera.

Harry mrugnął i ponownie się uśmiechnął.
- Czy ja też mogę dostać taki patyk?

- To nazywa się różdżka – odpowiedział z roztargnieniem jego ojciec. Zastanawiał się nad ponowną zmianą kształtu okularów, ale w końcu wzruszył ramionami. Co to za różnica? Chłopiec przypomina Jamesa w takim samym stopniu, w jakim jest podobny do niego i Lily. No i właściwie, czemu nie miałoby tak być? W pewnym sensie wszyscy troje byli jego rodzicami.

- Gdzie idziemy? - zapytał ufnie Harry, gdy schodzili po wydeptanych, drewnianych schodach.

- Najpierw na śniadanie, a potem przejdziemy się do zamku.

- Zamku? – wykrzyknął podekscytowany chłopiec, wdrapując się na siedzenie i opierając się łokciami o stół. – Prawdziwego zamku?

Snape przytaknął i zamówił dla nich śniadanie przy barze, po czym dołączył do niego przy stole.
- Łokcie ze stołu – rozkazał i Harry wyprostował się na krześle, a na jego twarzy gościł wyraz szczerego zachwytu.

- Prawdziwy zamek. Dudley nigdy mi nie uwierzy.

- Nie będzie miał ku temu powodów – odparł krótko Snape.

Harry zmarszczył brwi w zakłopotaniu.
- Co?

- Mówi się „słucham”, a nie „co”.

- Słucham – posłusznie powtórzył Harry.

- Teraz dużo lepiej. Miałem na myśli to, że twój kuzyn nigdy nie usłyszy od ciebie o tym zamku. Już nigdy nie zobaczysz ani jego, ani żadnego z tych Mugoli.

Harry przetrawiał usłyszane słowa, a w międzyczasie Madam Rosmerta przyniosła mu kufel i potargała przyjaźnie po włosach. Objął go dwiema małymi rączkami i powąchał zawartość. Potem upił łyk i uśmiechnął się.
- Smakuje nieźle.

Snape popił ze swojego kubka i skinął głową na znak zgody.

- Więc już nigdy nie będę musiał widzieć się z wujem Vernonem i ciotką Petunią?

- Nie.

- A co z moją szkołą? Powinienem tam wrócić w poniedziałek.

- Znajdziemy dla ciebie alternatywna edukację. - Albo Dumbledore znajdzie. Stary, niepoprawnie ciekawski czarodziej będzie teraz nie do zniesienia, jako że znowu udało mu się postawić na swoim. Jedynie myśl, że stary drań będzie musiał się sam zając tymi kwestiami trochę pocieszała Snape’a.

- Więc do szkoły też nie muszę wracać? Cool.

Snape uniósł brew.
- Nie lubisz szkoły? – Czyżby była to ich kolejna wspólna cecha?

Harry zmarszczył brwi; nad górną wargą zrobiły mu się wąsy z dyniowego soku.
- Lubię tę część z uczeniem – wyznał. – Pani Taylor powiedziała, że dobrze czytam, szczególnie od kiedy mam okulary i porządnie widzę. Ale nie miałem żadnych przyjaciół, czy coś.

A więc obaj mają czarne wspomnienia związane z tym tematem. Oczy Harry’ego zasnuły cienie i Snape siłą woli powstrzymał się przed pocieszającym dotknięciem jego ręki. Nie był wylewnym mężczyzną i chłopiec musi się tego nauczyć. Nie sądził, żeby były z tym jakieś problemy, gdyż dziecko zdecydowanie nie przywykło do czułości.

Co Dumbledore sobie myślał? Potter i Evans muszą teraz przewracać się w grobach na samą myśl, że mężczyzna taki jak on będzie wychowywać ich ukochane dziecko. Był zimnym mężczyzną. Kiedyś był też złym człowiekiem. A teraz jest pustą skorupą, z trudem dającą radę przeżyć kolejny dzień.

I był też wszystkim, co Harry miał.

Pojawiło się śniadanie i Harry rzucił się na nie błyskawicznie, nabił na widelec kilka kiełbasek i pochłonął je wygłodniale. Snape nie skomentował jego okropnych manier przy stole, w końcu chłopca wychowywali dotąd Mugole, czego innego miał się spodziewać?

Istnieją na świecie tylko dwa miejsca, w których ten chłopiec byłby bezpieczny. Albo ze swoją ciotką, albo tu, w Hogwarcie.

***




Na zewnątrzSnape znowu musiał go nieść , na ziemi leżał śnieg i cienki buciki dziecka od razu by przemokły. Wciąż też nie miał płaszcza, więc wstąpili po drodze do Sklepu z Wizytowymi Strojami i kupili mu okrycie. Harry posłusznie stał nieruchomo, trzymając pod pachą lalkę, gdy krawcowa mierzyła go od stóp do głów.

- Czy mogę mieć na nim gwiazdy i księżyce? – wyszeptał cicho do ojca, kiedy krawcowa przebierała w materiałach. – Jak Merlin?

- Nie dzisiaj – odpowiedział stanowczo Snape, licząc monety w sakiewce. Zauważył, że zaopatrzenie wciąż rosnącego dziecka w ubrania to poważna inwestycja.

- Dlaczego?

- Bo ja tak powiedziałem.

Harry zastanowił się nad tym przez chwilę.
- Dobra.

Snape zanotował to sobie na przyszłość.

Następne były buty i okazały się one łatwiejsze do dopasowania. Doświadczony szewc bez trudu rozciągał i kurczył skórę butów wokół małych stópek, aby dobrze je do nich dopasować. Harry chichotał i ukrywał twarz w miękkim kapeluszu lalki, podczas gdy delikatne, skórzane buty układały mu się do małych nóg.

- To łaskocze – protestował i srebrnowłosy szewc roześmiał się, po czym poklepał czule skórę.

- Aye, rzeczywiście – zgodził się. – Ale twój tatuś będzie zadowolony, bo te buty będą rosły razem z tobą przez cały najbliższy rok. Są dobrej jakości.

- Lepiej, żeby tak było – odparł kwaśno Snape, podając sztukę złota i licząc kilka nędznych monet, które otrzymał jako resztę.

- Czy chce pan to zabrać? – zapytał z szewc, z pogardą trzymając za poprzecierane sznurowadła stare, zniszczone buty Harry’ego na odległość ramienia.

Snape beznamiętnie przypatrywał się obrzydliwym przedmiotom.
- Niech pan je spali – rozkazał i szewc przytaknął gorąco.

- Właściwie jestem już czarodziejem – powiedział Harry, gdy wyszli na ulicę. Obrócił się i płaszcz okręcił się wraz z nim. – Czy mogę dostać też szpiczasty kapelusz?

- Nie teraz – powiedział Snape, zerkając na słońce. – Czas iść do zamku. Czeka tam na ciebie ktoś, kto chce cię poznać.

- Och – Harry przebierał szybko nóżkami, idąc obok niego. Opuścili wioskę i szli noszącą ślady częstego używania drogą do zamku. – Czy ich polubię?

- Jego. Prawdopodobnie tak. Ludzie zazwyczaj go lubią.

Okrążyli wzgórze i przed nimi pojawił się Hogwart, Szkoła Magii i Czarodziejstwa w całej swojej okazałości. Wysokie wieże, ekscentryczne mosty i łączniki, rzędy starych, lśniących okien, szpiczaste dachy połyskujące złotem i srebrem.

- Łał – powiedział Harry, zatrzymując się. – Prawdziwy zamek. – Wpatrywał się w niego intensywnie przez długą chwilę. – Jest taki duży – oznajmił cichym głosem.

- Chodź, Harry – ponaglił niecierpliwie Snape.

Chłopiec patrzał na niego szeroko rozwartymi oczami i zrobił krok w jego stronę.
- Wygląda trochę przerażająco – wyznał, sięgając małą rączką do skraju peleryny Snape’a. Paluszki zacisnęły się mocno i Harry spojrzał w górę przerażonymi oczami. – Czy nie, tatusiu?

Snape przypatrzył się wznoszącej się przed nimi budowli i zgodził się.
- Trochę tak. – Po raz pierwszy przyklęknął i spojrzał synowi prosto w oczy. – Ale nie masz się czego obawiać, Harry. Jesteś czarodziejem, a ten zamek to dom czarodziejów. Powita cię z radością i będzie dla ciebie bezpiecznym schronieniem.

Małe paluszki ciągle trzymały jego pelerynę.
- Ale ty też tu będziesz, tak, tatusiu?

Przytaknął, zanim zdążył nawet zastanowić się, co robi. Wstał i wyciągnął rękę do Harry’ego, który przyjął ją z wdzięcznością i mocno ścisnął.

- Jak się nazywa ten zamek?

- Hogwart – odpowiedział mu ojciec.

- Jaka śmieszna nazwa.

- Przezabawna.

***




Dumbledore czekał na nich u stóp kręconych schodów. Rozjaśnił się na widok chłopca.
- Witaj Harry – powitał go radośnie. – Jestem Profesor Dumbledore.

- Perfesor – spróbował Harry.

- Wystarczająco blisko – Dumbledore puścił do niego oko, a Harry ciągnął ojca za rękę, dopóki ten nie zrozumiał, że ma się pochylić.

- Czy on jest Merlinem? – wyszeptał głośno chłopiec.

Dumbledore zachichotał.
- Och nie, Harry! Wyglądam dużo lepiej od niego. – Nachylił się i wyszeptał konfidencjonalnie. – Jestem też od niego wyższy.

Harry uśmiechnął się i zachichotał w kapelusz lalki.

- Muszę przyznać, że naprawdę podoba mi się twój Merlin, Harry – stary czarodziej wskazał na lalkę, którą chłopiec wciąż kurczowo trzymał w ramionach. – Gwiazdkowy prezent? – Otrzymawszy entuzjastyczne przytaknięcie, mrugnął znacząco do Severusa, który zachowywał kamienną twarz. – A teraz powiedz mi, mały zuchu, jakie są twoje ulubione słodycze? Co smakuje najlepiej na świecie?

Harry zmarszczył brwi.
- Jadłem raz watę cukrową – wyjawił. – Na szkolnym festynie. Moja nauczycielka mi ją kupiła.

- Czy była różowa? – zapytał w zachwycie Dumbledore.

Harry przytaknął.

Dumbledore wskazał ponad swoim ramieniem na wykrzywionego gargulca, który strzegł wejścia do jego gabinetu.
- Powiedz mojemu kamiennemu przyjacielowi, jakie są twoje ulubione słodycze. Dobrze, Harry?

Harry zerknął na ojca pytająco, a ten skinął głową.

- Wata cukrowa! – krzyknął odważnie Harry i statua obróciła się ze zgrzytnięciem, ukazując ukryte dotąd schody.

- Dobra robota, Harry! – zawołał Dumbledore. Złapał chłopca za wolną rękę i skinął w kierunku stopni. – Wskakujmy na nie, takiej jazdy nigdy nie mam dosyć!

Harry zaśmiał się i wszedł na schody, trzymając ręce obu mężczyzn, podczas gdy schody drgnęły i ruszyły do góry.

- To też jest magia – powiedział bez tchu.

- Witaj, młody człowieku! – zawołała czarownica z obrazu, a gdy weszli do gabinetu powitał ich cały chór głosów.

- Witajcie – odpowiedział Harry. – Tatusiu, obrazki do mnie mówią!

- Więc bądź dla nich uprzejmy – odparł Snape.

- Spójrz tutaj, Harry – zwrócił się do niego Dumbledore. – Założę się, że nigdy dotąd nie widziałeś takich klocków. – Na niskim stoliczku leżała w bezruchu sterta intensywnie kolorowych klocków, połyskując w porannym słońcu.

- W moim przedszkolu były klocki – wyjawił Harry, puszczając rękę ojca i podchodząc bliżej. Z cichym pyknięciem jeden klocek skoczył na drugi, oba razem dołączyły do trzeciego. Nagle klockom wyrósł komin i koła i zamieniły się w pociąg, który natychmiast zaczął jeździć wokół stolika. – Te w przedszkolu tak nie robiły! – wykrzyknął podekscytowany.

Dumbledore usiadł za biurkiem i uśmiechnął się do chłopca, który z szacunkiem dotykał różnokolorowych klocków.
- Jaki odważny chłopiec – zauważył dyrektor, a portrety za nim przytaknęły. Dumbledore zwrócił swoją uwagę na Snape’a. – A więc zmieniłeś zdanie w kwestii zostawienia go tam?

- Nie jesteś zadowolony? – zapytał oskarżycielsko Snape. – Czy nie tego chciałeś?

- Naprawdę, Severusie, nigdy nie zrozumiem, dlaczego robisz ze mnie jakiegoś Machiavellego! Tym bardziej, że bez wątpienia Harremu było lepiej z krewną matki, przynajmniej pod względem fizycznym. Twój postępek dał początek wielu problemom.

- Wiedziałeś, że go zabiorę, czyż nie?

- Masz na myśli pomimo twoich stanowczych zapewnień, że to dziecko nic dla ciebie nie znaczy? – oczy Dumbledore’a irytująco rozbłysły. – Tak, przyznaję, miałem nadzieję, że to zrobisz.

Nagle zmęczony, Severus zatonął w miękkim fotelu.
- Dlaczego? – zapytał słabo.

- Bo był już na to czas. Zostawienie go z takimi nieczułymi ludźmi nie sprawiło mi przyjemności, Severusie. – Dumbledore westchnął, a jego oczy straciły blask, gdy spojrzał na Harry’ego, szczęśliwie bawiącego się drewnianymi kształtami. – Muchomory, para skaczących żab – wymamrotał niesłyszalnie.

- To czemu to zrobiłeś? – domagał się ojciec chłopca. – Wiem, że jesteś zajętym człowiekiem, bardzo ważnym, ale dlaczego sam się nim nie zająłeś? Obojętnie jakie życie byś mu zapewnił, to i tak byłoby ono lepsze od tego, które miał tam.

Dumbledore znowu westchnął i zabębnił szczupłymi, długimi palcami w blat biurka.
- Czy nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego to ja miałem kontrolę nad chłopcem przez te kilka godzin po śmierci jego rodziców?

Severus zmarszczył brwi. Nigdy się nad tym nie zastanawiał.
- No cóż, jego ojciec chrzestny był podejrzany o zbrodnię, wciąż wszędzie kręcili się Śmierciożercy… Kto inny mógłby to zrobić?

Dumbledore zaśmiał się krótko.
- Okazuje się, ze wielu ludzi. Nawet ty, jako kuzyn Jamesa, miałeś większe prawa do chłopca niż ja. Będąc przy tym zagadnieniu, pomyśl o innych kuzynach Jamesa.

Snape skrzywił się, dostrzegając minus szeroko rozgałęzionych rodzin czarodziejów.

- A pomimo wszystko to ja go wziąłem na te kilka godzin potwornego zamieszania. Rzuciłem najbardziej skomplikowane zaklęcie w całym moim życiu, bazujące na miłości matki i starożytnej magii krwi. I ukryłem chłopca przed wzrokiem wszystkich na pięć lat. – Stary czarodziej spojrzał młodszemu prosto w oczy. – Czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że chowałem go nie tylko przed Śmierciożercami?

- Masz na myśli mnie? – zapytał Snape w odrętwieniu. – Wciąż mnie podejrzewasz?

Dumbledore zamachał ręką w zaprzeczeniu.
- Ani razu, mój chłopcze, od chwili, gdy przyszedłeś do mnie. Ani razu.

Ciężar w piersi zniknął i Snape wypuścił oddech z ulgą. Jak widać opinia starego mężczyzny o nim wciąż się dla niego pomimo wszystko liczyła.
- A wiec kto…? – zaczął, potem potrzasnął głową. – Ależ oczywiście. Masz na myśli Ministerstwo.

Dyrektor skinął głową.
- Dopiero po wielu dniach zorientowali się, co się stało i wtedy zarzucili mnie sowami z żądaniami wydania im chłopca.

- Ale z jakiego powodu był im potrzebny?

- Z najgorszego z możliwych powodów – odpowiedział z mocą Dumbledore. – Polityka. Pamiętasz tamte dni. Chaos i terror przez wiele lat i nagłe wybawienie! Ministerstwo musiało wiele odbudować, nawet po oczyszczeniu własnego podwórka, nawet po rozpoczęciu aresztowań i procesów. Potrzebowali symbolu, marionetki. Bohatera.

Snape wzdrygnął się na myśl o małym dziecku pod opieką tych nieczułych biurokratów. No i oczywiście nie można zapominać o tym, że w tym czasie wielu z nich ledwo co odwróciło się od Czarnego Pana i prosiło o przyjęcie z powrotem. Jak bezpieczny byłby tam Harry?

- Zabiliby go w ciągu kilku tygodni – powiedział twardo Dumbledore.

- A więc trzymałeś ich wtedy z dala od niego. Presja musiała być ogromna – Snape zmarszczył brwi. – Ale co się zmieniło? Co powstrzyma ich przed odebraniem go teraz?

- Nic, jeśli byłby on wciąż pod moją opieką. Ale teraz ma ciebie i wystarczy najprostsze zaklęcie Paternitus, aby wykazać twoje prawo do niego.

Snape opadł na krzesło, nagle wszystko pojmując.
- Myślę, że jesteś jak pająk – powiedział w zamyśleniu – siedzący na pajęczynie, której wzór znasz tylko ty jeden, patrzący, jak my, zwykli śmiertelnicy miotamy się w twoich sieciach.

Dumbledore uśmiechnął się radośnie.
- Raczej lubię pająki – wyznał. – A teraz przejdźmy do twojej przyszłości.

- Wszystko zaplanowałeś, czyż nie? – spytał kwaśno, czując jak oplatają go klejące nici pajęczej sieci.

- Mam pewne propozycje. Pamiętasz Madam Bright?

- Mam ją żywo w pamięci. Moja miłość do eliksirów rozwinęła się raczej na przekór niej niż dzięki niej.

- Jakoś dziwnie jest słyszeć, jak przyznajesz, że kochasz cokolwiek, Severusie.

Snape uśmiechnął się z sarkazmem.

- Nieważne. W każdym razie od kilku lat pragnie ona przejść na emeryturę, ale przekonywałem ją, żeby zaczekała.

Podejrzliwość uniosła swój brzydki łeb.
- Zaczekała na co?

- Na lepszego kandydata na zastępcę.

Snape potrząsnął głową w szoku.
- Chcesz, żebym został Mistrzem Eliksirów w Hogwarcie.

Dumbledore uśmiechnął się radośnie.

- Czy ty sobie żarty stroisz? Nienawidziłem tej szkoły! Te siedem lat, jakie tu spędziłem, no cóż, nie były może najgorsze, miałem jeszcze gorsze chwile w życiu, ale też z całą pewnością nie były najszczęśliwsze!

- Byłeś wtedy dzieckiem, mój chłopcze. Pomyśl jakie to wszystko będzie inne, gdy wrócisz tu jako profesor.

- Ale ja nie mam pojęcia o nauczaniu – protestował Snape. – Ja nawet nie lubię dzieci. – Machnął ręką w kierunku dziecka, które w chwili obecnej leżało na brzuchu na dywanie i bawiło się samochodem z klocków, przesuwając go tam i z powrotem – Ja nawet nie lubię mojego własnego dziecka!

Dumbledore roześmiał się, jakby Snape powiedział coś niesłychanie zabawnego i młodszy czarodziej wyprostował się zirytowany.

- Masz czas do końca tego roku szkolnego, aby poobserwować metody nauczania Madam Bright. Jestem pewien, że odda ci też ona swoje scenariusze lekcji i program nauczania, których będziesz mógł używać dopóki nie opracujesz własnych.

- Ale moja praca – uparcie bronił się Snape. – Moje eliksiry są bardzo wymagające i zajmują cały mój czas.

- Słyszałem o twoim sukcesie z eliksirem nasennym dla wilkołaków – powiedział z aprobatą Dumbledore. Snape bezlitośnie zdusił przyjemność wywołaną dumą starego mężczyzny. Jego osiągnięcia należały tylko do niego i nikt nie miał prawa czerpać z nich czegokolwiek.

- Udało mi się to przez przypadek – wymamrotał Snape.

- To nie ma znaczenia, masz rację, to bardzo ważne zadanie. Z całą pewnością powinieneś kontynuować pracę i badania. Tylko pomyśl – powiedział przebiegle stary czarodziej – Hogwart ma najlepsze warunki na świecie. Dostęp do sprzętu i materiałów…

Snape zamyślił się nad tym, podczas gdy Dumbledore urwał, wpatrując się w sufit przez te swoje idiotyczne okulary.

- Jestem pewien, że da się załatwić dla ciebie dostęp do laboratoriów – miękko powiedział dyrektor i Severus po raz pierwszy poczuł pokusę. Dobrze pamiętał jakie dobre są warunki w Hogwarcie, najszczęśliwsze wspomnienia związane ze szkołą dotyczyły godzin, jakie spędził w ostatniej klasie nad pracą badawczą w udostępnionym mu na ten czas laboratorium. Otrzymał najwyższą ocenę z OWTMów, jakiej nie dostał żaden uczeń Hogwartu od 300 lat.

Dumbledore dorzucił jeszcze do pakietu.
- Mam już przygotowane kilka wspaniałych pokoi dla was dwóch. Skrzaty będą wykonywać prace domowe, będziesz miał niewiele obowiązków, szczególnie przez najbliższe pół roku i całe lochy do dyspozycji.

- A Harry? – spytał Severus, zdając sobie sprawę, że został przekonany, ale nie zamierzając okazać tego tak łatwo i pozwalając dyrektorowi jeszcze trochę się ponamawiać. – Musi chodzić do szkoły, a nie sądzę, żeby był bezpieczny w jakiejś czarodziejskiej wiejskiej szkółce, gdzie uczyłby się dopóki nie będzie dość duży na naukę tutaj.

- Severusie, jedna rzecz na raz.

Harry podbiegł do niego i oparł się o jego kolano, a Severus automatycznie wyprostował znoszoną koszulkę na jego biodrach.

Dumbledore zatarł ręce z zadowoleniem.
- Wszystko świetnie się ułożyło!


Rozdział piąty

Pokoje rzeczywiście były niezłe. Mieściły się w wieży znajdującej się dokładnie nad lochami, w miejscu, w którym Snape nigdy nie był. Dumbledore wyjaśnił, że poprzednio używała jej jedenastoosobowa rodzina ostatniego Mistrza Eliksirów, ale Madam Bright wolała mieszkać w lochach, bliżej laboratoriów.

Na półpiętrze znajdował się rząd pokojów z lekko zaokrąglonymi ścianami i ciepłymi, wełnianymi kobiercami. Były tam trzy sypialnie, kuchnia, wygodna łazienka oraz toaleta. Widok na Zakazany Las wydawał się raczej ponury, ale wielkie, wąskie okna były zabezpieczone kratami i wpuszczały mnóstwo światła.

Harry myszkował dookoła, a Snape dumał nad przewrotnością losu, który doprowadził go do tego miejsca, podczas gdy Dumbledore kołysał się na piętach, zakładając ręce za plecami i cicho pogwizdując.

- Myślę, że powinienem się obawiać, kiedy ty jesteś taki radosny – powiedział kwaśno Snape i Dumbledore znowu zachichotał.

- Czemu mam się nie cieszyć? Udało mi się zatrudnić najlepszego warzyciela eliksirów w Anglii jako nauczyciela na następne… - policzył na palcach – sześć lat. Harry ma dom, w którym będzie szczęśliwy. I wiele innych problemów wkrótce także się rozwiąże. Oczywiście, że się cieszę!

- Jakich innych problemów? – zapytał Snape, nagle zaniepokojony, ale w tym momencie wbiegł Harry.

- Tatusiu! Tam jest obrazek z konikami i one galopują i jeden konik się do mnie uśmiechnął!

- Ach, tak myślałam, że ci się spodoba! – wykrzyknął Dumbledore, rozradowany jak dziecko. – Przyjrzałeś się już meblom? Nie? – Wyciągnął rękę. – Chodź i sam zobacz, no, dalej! Są świetne, z wyżłobionymi sowami i jeżami i innymi stworzonkami. Chciałem zatrzymać to łóżko dla siebie, ale niestety nogi mi z niego wystają.

- Jest pan bardzo wysoki – zauważył Harry, kiedy wmaszerowali ramię w ramię do sypialni.

Snape zakrył twarz dłońmi i jęknął.
- Może jeszcze nie jest za późno na ucieczkę.

***



Snape podczas obiadu snuł plany, a Harry paplał radośnie o swoim łóżku, konikach i nowych zabawkach.

- Dwa prezenty – westchnął radośnie, wpychając do ust ostatnią łyżkę rabarbaru i potrawki. Wyskrobał resztki z miski, a na końcu wylizał ją przez co na jego buzi znalazło się więcej jedzenia niż w niej. – O wiele lepsze niż jakiś tam głupi trójkołowy rower.

Po raz kolejny postanawiając nauczyć chłopca dobrych manier przy stole, Snape podał mu serwetkę i dalej snuł w myślach plany.

- Muszę wypowiedzieć wynajem mieszkania i zabrać jutro stamtąd moje rzeczy – powiedział Harry’emu, rezygnując z deseru na rzecz kubka gorącej herbaty. – Profesor Dumbledore oprowadzi cię po zamku podczas mojej nieobecności.

Umazana buzia Harry’ego posmutniała.
- Nie mogę iść z tobą? Mogę pomóc w pakowaniu.

- Gdyby chodziło tylko o pakowanie wziąłbym cię ze sobą – odpowiedział Snape z całą szczerością na jaką mógł się zdobyć. – Wysłałem już skrzata domowego, żeby to zrobił. Muszę jeszcze zapakować moje przyrządy do warzenia eliksirów, a to bardzo delikatna robota.

Harry zmarszczył czoło, próbując to przemyśleć.
- Czy nie mógłbym poczekać w samochodzie? – zaproponował.

Snape potarł grzbiet nosa. Z każdą chwilą stawało się coraz jaśniejsze, że on i Harry nie mówią tym samym językiem. Dziecko było za małe, żeby zrozumieć jak bardzo świat mugolski i czarodziejski różnią się od siebie.

- Będzie ci się podobało, Harry, obiecuję. Profesor Dumbledore pokaże ci tajemny tunel i przedstawi ci duchy…

- Duchy! – wykrzyknął Harry.

Snape ugryzł się w język.
- Przyjazne duchy – pospiesznie wyjaśnił, mając nadzieję, że Krwawy Baron będzie jutro zajęty gdzieś indziej.

- Okay – powiedział bez przekonania Harry. – Mogę pooglądać TV?

Snape zastygł z kubkiem z herbatą w połowie drogi do ust.
- T- co?

***



W końcu pozostali przy kąpieli w wannie i Snape odetchnął z ulgą, gdy rozczarowanie Harry’ego z powodu braku jakiejś niezwykle istotnej mugolskiej rozrywki zostało zastąpione zachwytem nad olbrzymią wpuszczaną w podłogę wanną. Klasnął w ręce, gdy z największego kranu zaczęły wypływać góry jasnopurpurowej piany i cudownie ciepłej wody.

Chłopiec nie mógł wyplątać się z ubrań wystarczająco szybko i Snape musiał siłą przytrzymać go za rękę, aby nie wskoczył do wanny tak, jak stał.

- Cicho i spokojnie, Harry – ostrzegł prowadząc go do stopni i umieszczając bezpiecznie w płytkiej wodzie. – Albo zaraz stąd wyjdziesz.

Harry przytaknął gorąco, nabrał pełną dłoń piany i zdmuchnął ją.

Snape podał mu myjkę i kostkę mydła.
- I umyj się!

Mężczyzna przestawił fotel, tak, aby mieć na oku łazienkę i usiadł na nich z westchnieniem czystej rozkoszy. Przez ten cały dzień jednocześnie pilnował chłopca i swoich spraw. Harry był całkiem nieźle wychowany, pomimo beznadziejnego pochodzenia i okropnych manier przy stole, ale i tak trzeba go było nieustannie obserwować w tym nowym i dziwnym dla niego otoczeniu.

Sącząc herbatę myślał o tym, jak w ciągu zaledwie dwudziestu czterech godzin może się zmienić życie mężczyzny. A jednak pomimo tych wszystkich problemów, wydatków i nowych obowiązków nie mógł powiedzieć, że żałuje swojej impulsywnie podjętej decyzji. W każdym razie jeszcze nie. Odebranie magicznie obdarzonego dziecka Mugolom było właściwe, bez względu na to, czyje ono jest. Snape nie mógł powiedzieć o sobie, że był przyjacielem świętej pamięci Potterów, ale z całą pewnością znał ich wystarczająco dobrze, żeby stwierdzić, iż nie byliby oni szczęśliwi widząc w jakich warunkach wychowywało się ich dziecko. Snape miał przeczucie, że nawet gdyby Harry nie był z nim spokrewniony, to i tak by go zabrał.

Ale oczywiście były między nimi więzy krwi.

Rzucić zaklęcie, włożyć w nie część siebie. Jakie to powszechne dla czarodzieja, a zwłaszcza takiego jak on, którego życie obracało się wokół eliksirów.

Ale rzucić zaklęcie i oddać cześć siebie… To było dużo rzadsze i nie bez powodu. Posiadanie części ciebie dawało innym władzę nad tobą, to wynikało ze starożytnej magii. Jak mógł o tym zapomnieć kiedy sześć lat temu James i Lily przyszli do niego ze swoją prośbą? Teraz to się na nim odbiło i skutki jego głupoty wróciły do niego i ugryzły go prosto w tyłek.

***



Harry nie miał żadnego stroju nocnego i musiał ubrać do snu t-shirt i majtki.

- Jutro wyślę skrzata domowego, żeby kupił ci niezbędne rzeczy – obiecał Snape, ale Harry go nie słuchał. Jego oczy szybko przesuwały się po zacienionych kątach pokoju.

- To bardzo duży pokój, prawda? – powiedział nerwowo.

Snape rozejrzał się. Rzeczywiście pokój musiał wydawać się przerażająco ogromny komuś, kto przez całe życie spał w komórce pod schodami.

- Zostawię otwarte drzwi – zaoferował. – Mój pokój jest zaraz naprzeciwko.

Harry przytaknął, ale nie wyglądał na przekonanego. Mocniej przycisnął do siebie lalkę i wślizgnął się pod kołdrę.
- Ty… Ty nie pójdziesz sobie nigdzie, gdy będę spał, prawda?

Snape wygładził kołdrę, pragnąc wiedzieć, co zrobić lub powiedzieć, żeby uspokoić dziecko. Dotychczas zachowywał się, jakby Harry był małym dorosłym, który dzieli z nim przestrzeń, pomagając mu jedynie w zadaniach utrudnionych przez niewielki rozmiar. Ale teraz, gdy jego okulary leżały na szafce nocnej, a czarne włosy leżały płasko na głowie, wciąż mokre po kąpieli, Harry wyglądał dużo młodziej i bardziej krucho.

Po raz pierwszy Snape poczuł ukłucie bólu na myśl o tych wszystkich nocach, kiedy chłopiec musiał czuć się samotny i nie było nikogo, kto by go pocieszył. Nie żeby on sam był dobry w tych sprawach. Nie mógł nawet się zmusić, aby zaoferować uścisk.

Na stoliku stał stary, szklany przycisk do papieru. Snape wyciągnął różdżkę i przetrasnsfigurował go w pustą w środku kulę, wyglądającą jak mała, kryształowa kula. Potem rzucił lekkie zaklęcie rozświetlające i rozjaśnił ją od środka jasnym światłem, które otoczyło łóżko.

- Jeśli będziesz chciał ją zgasić po prostu zdmuchnij ją jak świecę – poinformował go Snape, pozwalając sobie na dotknięcie delikatnego policzka przed wstaniem i życzeniem chłopcu dobrej nocy.

Kilka godzin później nagle przebudziło go rżenie z pokoju Harry’ego. Odrzucił kołdrę i pospieszył do drzwi, zastanawiając się czy chłopiec nie śpi i zachęca malowane konie do sztuczek. Zamiast tego zszokowany stwierdził, że łóżko jest puste, a świecąca kula zniknęła.

Konik nieopodal potrząsnął znacząco głową i Snape podążył za jego spojrzeniem, dostrzegając teraz błysk światła wydobywający się z szafy. Z bijącym sercem podbiegł do niej i powoli otworzył drzwi, powstrzymując przekleństwo na widok, jaki mu się ukazał.

Harry leżał na dnie szafy, ułożony na poduszce i owinięty w nową pelerynę, tuląc jednym ramieniem swojego czarodzieja i ściskając w ręku kulę. Spał głęboko.

- Och, dziecko – wyszeptał Snape, bez trudu zgarniając w ramiona mały pakunek i siadając w nogach łóżka. – Co ja mam z tobą zrobić?

Teraz uścisk nie sprawiał trudności, kiedy Harry leżał w jego ramionach taki miękki i śpiący, z rozluźnionymi, chudziutkimi kończynami i ciężką głową opartą o jego ramię.

Snape siedział tak przez długi czas, po prostu trzymając swojego chłopca blisko siebie.

***



Następnego ranka Harry, który wydawał się zupełnie nie pamiętać nocnych wydarzeń, minął w biegu Snape’a, rozkoszującego się filiżanką herbaty i porannym wydaniem Proroka Codziennego.

Dobrze, że przynajmniej tym razem chłopiec rozpoznawał urządzenia. Snape słyszał odgłosy wydawane przez stare rury, gdy Harry mył ręce.

- Moje łóżko jest suche – oznajmiło dumnie dziecko, stojąc w drzwiach łazienki i Snape przytaknął, uznając, że to dobrze.

- Ubierz się, zanim usiądziesz do stołu – rozkazał, gdy Harry podszedł bliżej i wpatrzył się w tosty i marmoladę. – Obiecuję, że będziesz miał czyste ubrania na zmianę, kiedy dziś będziesz kładł się do łóżka – kontynuował z poczuciem winy, kiedy Harry wyszedł z sypialni przydeptując za duże spodnie.

Chłopiec wzruszył ramionami i wdrapał się na krzesło.
- Sok?

- Czy mogę dostać trochę soku, ojcze? – z naciskiem powiedział Snape i Harry skinął głową i powtórzył frazę, chichocząc przy słowie „ojcze”. – Twoje maniery przy stole wymagają dużo pracy, chłopcze.

Harry wzruszył ramionami i nabrał marmolady ze słoiczka, przy okazji rozchlapując kropelki na obrus i przód koszulki.
- Uuups - uniósł bluzkę i zlizał krople, a jego ojciec przewrócił oczami. – Ciotka Petunia nie lubiła, kiedy siadałem przy stole – wyjaśnił. – Powiedziała, że uczenie mnie manier to strata czasu, bo i tak nigdy nie będę jadł z przyzwoitymi ludźmi. – Harry zerknął na niego ciekawie. – Czy ty jesteś przyzwoitym człowiekiem?

- Według twojej ciotki? Z całą pewnością nie – odpowiedział z dumą Snape. – I chcę, żebyś zapamiętał, że wszystko, co powiedzieli ci tamci ludzie, to jedna wielka bzdura. Kłamstwa – sprecyzował, widząc, że chłopiec nie rozumie.

- Och – Harry zastanawiał się nad tym, skubiąc tosta i sącząc mleko. – A więc nie byłeś w więzieniu?

Jego herbata wleciała nie w tę dziurkę i Snape krztusił się nią przez chwilę, zakrywając usta serwetką
- Słucham? – zdołał wykrztusić.

Harry obserwował przedstawienie z zainteresowaniem w oczach.
- Wuj Vernon powiedział, że gdyby mój ojciec nie zginął w wypadku samochodowym, to trafiłby do więzienia. Byłeś więc w więzieniu?

- Nie, nie byłem – powiedział zszokowany Snape. – Tak samo twój…eee…James Potter. Twój adopcyjny ojciec.

- Och – Harry przetrawiał to przez chwilę, nienawiść Snape’a do tych odrażających Mugoli jeszcze wzrosła. Och, być znowu Śmierciożercą, choćby na pięć minut…

- A więc gdzie byłeś?

- Hmm?

Harry wpatrzył się w niego swoimi skośnymi, zielonymi oczami.
- Gdzie byłeś, kiedy ja z nimi mieszkałem?

Złapany przez kompletne zaskoczenie, zastanawiając się, jak mógł nie dostrzec, że to pytanie nadchodzi, Snape gorączkowo szukał odpowiednich słów.
- To…eee…to trudno wyjaśnić – wykrztusił słabo.

Harry przesunął palcem po marmoladzie.
- Więc mnie nie chciałeś? – powiedział ze spuszczonymi oczami.

Ponieważ naprawdę go nie chciał, Snape znowu nie miał pojęcia, co powiedzieć. Jak wytłumaczyć pięciolatkowi, że jego ojciec jest tylko jego ojcem ze względu na więzy krwi i nic więcej? Że ani miłość, ani nawet pożądanie nie grało roli w tej części zapłodnienia, w jakiej uczestniczył Snape, że jedyni ludzie, jacy go kochali, nie żyli i nie była to ich wina.

Może zacząć od tego.

- Twoja matka i ojciec – zaczął powoli Snape – twoja matka i twój adopcyjny ojciec… - przerwał, a natępne słowa przyszły dużo łatwiej. – Oni nie zginęli w wypadku samochodowym, Harry.

Oczy dziecka rozszerzyły się.
- Nie?

- Nie. Powiedziałem ci, że twój wuj i twoja ciotka to kłamcy, prawda?

Chłopiec przytaknął.

- A więc kłamali w kwestii wypadku samochodowego. Twoi rodzice zostali zabici przez… bardzo złego człowieka, Harry. Złego czarodzieja.

Harry uniósł wyżej lalkę, przytulając podbródek do miękkiej tiary.

- I pomimo, że on już nie żyje, ty byłeś wciąż w niebezpieczeństwie, kiedy byłeś dzieckiem.

- On już nie żyje? – Harry spytał cicho.

Odsuwając na bok swoje obawy związane z tym tematem, Snape przytaknął.
- Ale musieliśmy zapewnić ci bezpieczeństwo, a nie byłbyś ze mną bezpieczny. – Tym razem to Snape spuścił wzrok, przygryzając wargę. – Widzisz, ja walczyłem z tym złym mężczyzną.

Harry powoli skinął głową.

- Więc wysłaliśmy cię do wuja i ciotki, myśląc, że będziesz tam chroniony. I byłeś, przynajmniej przed złymi ludźmi.

Harry myślał intensywnie, a Snape obserwował go, zastanawiając się, czy nie powiedział za dużo. Na te wąskie ramionka został już złożony wystarczająco duży ciężar.

- A więc zabiłeś złego człowieka i przyszedłeś i zabrałeś mnie? – spytał Harry z zaciekawieniem.

Snape potrząsnął głową, ale Harry już przytakiwał swoją rozwichrzoną główką, krzyżując chude ramionka i marszcząc brwi w zamyśleniu.
- Wiedziałem, że to musi być coś w tym rodzaju – oznajmił chłopczyk i podniósł pokrywkę, odsłaniając talerz. – Bekon! – wykrzyknął radośnie, częstując się.

Nazywając siebie tchórzem, Snape schował się za gazetą, pozwalając, żeby kłamstwo pozostało bez odpowiedzi. Obiecał sobie, że kiedy Harry będzie starszy usłyszy całą prawdę, teraz wystarczą tylko jej fragmenty.

Fakt, że te fragmenty czyniły go w oczach syna bohaterem zamiast czarnym charakterem jest nieistotny, powiedział sobie.


Rozdział szósty

Spakowanie swoich rzeczy było najłatwiejszą częścią zadania, pakowanie zawartości laboratorium zajęło mu większą część dnia i było już późne popołudnie, gdy Snape wreszcie wybrał się na Ulicę Pokątną, aby zorganizować transport kruchych i delikatnych rzeczy. Po załatwieniu godnego zaufania przewoźnika przechadzał się przez chwilę przed oknami wystawowymi, patrząc na zakurzone ubrania na wystawie i próbując wyobrazić sobie Harry’ego w czarnym, aksamitnym garniturze z białym, haftowanym, marszczonym kołnierzykiem. Snape prawie się uśmiechnął na myśl o wyrazie twarzy Harry’ego, zmuszonego wystąpić gdzieś w takim stroju.

- Robisz zakupy dla rodziny, Severusie?

Usuwając z twarzy wszelkie ślady jakichkolwiek emocji, Snape odwrócił się do właściciela jedwabistego głosu.

- Lucjusz – powiedział uprzejmie. – Dawno się nie widzieliśmy.

- Rzeczywiście – odpowiedział powoli Lucjusz Malfoy, przeciągając samogłoski. - Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że unikasz starych znajomych, mój drogi druhu.

Snape wzruszył ramionami.
- Znasz mnie, Lucjuszu. Ile to już razy oskarżałeś mnie o bycie nietowarzyskim?

Malfoy dotknął ust czubkiem swojej laski z kości słoniowej.
- Bardzo wiele razy. – Jego oczy skierowały się na wystawę sklepową za Severusem i uniósł perfekcyjnie ukształtowaną brew. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Severusie. Robisz zakupy dla najnowszego członka rodziny Snape’ów?

Twarz Snape’a już dawno temu została wyszkolona, aby nie wyrażać niczego, ten talent rozwinął u siebie na długo przed dostaniem się na podstępne pole walki w Hogwarcie. Zastanawiał się nad zaprzeczeniem wszystkiemu, ale natychmiast odrzucił tę myśl. Prawda szybko przedostanie się do publicznej wiadomości, pewnych rzeczy po prostu nie da się ukryć.
- Jak zawsze masz znakomite źródła informacji, Lucjuszu.

Samozadowolenie aż promieniowało z delikatnej, jasnej skóry Malfoya
- A więc to prawda! Severusie, drogi druhu, nieustannie mnie zadziwiasz. Harry Potter? A może powinienem powiedzieć Harry Snape? – zachichotał złośliwie, z uczuciem pocierając gładką kość słoniową o policzki, które uniosły się w uśmiechu. – Naprawdę, Severusie, myślałem, że masz lepszy gust. Szlama!

Snape skrzyżował ramiona i oparł się swobodnie o okno.
- Wiesz, co się mówi, Lucjuszu. W nocy wszystkie koty są czarne.

- A niebo ma ten sam kolor, gdziekolwiek byś poszedł – dodał Malfoy z uśmieszkiem. – Ale naprawdę, drogi przyjacielu. Przypuszczam, że nie mogłeś się powstrzymać, żeby nie przyprawić rogów temu kochającemu Mugoli idiocie, Jamesowi Potterowi. Dawniej wciąż denerwująco zanudzałeś tymi psotami, które ci płatał.

- Mam długą pamięć – powiedział Snape jedwabiście.

- I głębie, których istnienia nigdy bym nie zgadł – wymruczał w odpowiedzi Malfoy. – Wystarczy wyobrazić sobie tylko, że kryłeś taki sekret przez tyle lat! Nawet wtedy, kiedy wiedziałeś, że Czarny Pan szukał Potterów, żeby ich zabić.

Snape zdołał wykrzywić się pogardliwie. Przyszło mu to zadziwiająco łatwo.
- Żona Pottera nie powiedziała mi, że nosi mojego bachora – skłamał bez trudu. – Stary, drogi Dumbledore dopiero niedawno uznał za stosowne poinformować mnie o tym.

Brew znowu się uniosła.
- I pospieszyłeś, aby zabrać go z… miejsca, gdzie ukrywał się cały ten czas?

Snape wzruszył ramionami.
- Stary głupiec nigdy mi go nie wyjawił. Ale oczywiście zgodziłem się go przyjąć. – Teraz porzucił swoją swobodną pozę i wyprostował się, patrząc Malfoyowi prosto w oczy. – Półkrwi czy nie, to wciąż moja krew. A to dla mnie coś znaczy.

- To coś znaczy też dla wszystkich naszych przyjaciół, Severusie – wymruczał Malfoy. – Zrozum, to tylko przyjacielskie ostrzeżenie. Ale to Harry Potter, klęska Czarnego Pana! No cóż, to wzbudzi wielkie zainteresowanie, szczególnie w pewnych kręgach.

- A co tam u twojego syna, Lucjuszu? – zapytał znienacka Snape. – Twój jedynak. Interesująco byłoby poznać go osobiście.

Lucjusz prychnął.
- Czemu sądzisz, że kiedykolwiek poznasz go osobiście, Severusie?

Severus uśmiechnął się, jego oczy były zimne jak lód.
- Tego wymaga sprawiedliwość, Lucjuszu – wyszeptał. – Jeśli ty poświęcisz swój czas i zadasz sobie trud szukania mojego syna… - zawiesił głos, widząc błysk zrozumienia w jasnych oczach. – No cóż, wówczas ja będę musiał znaleźć czas, żeby odwiedzić twojego. Aby złożyć mu moje najszczersze życzenia, oczywiście.

Lucjusz zacisnął szczękę, twarz wykrzywiła mu się w brzydkim grymasie. Potem znowu się uśmiechnął ze swoją zwykłą nieszczerością.
- A więc, Severusie – jego głos był miękki, ale jednocześnie ostry jak brzytwa. – Wierzę, że się nawzajem zrozumieliśmy.

Snape skłonił głowę, nie spuszczając wzroku z białogłowej żmii przed sobą.
- Życzę ci miłego dnia, Lucjuszu.

Malfoy obrócił się na pięcie, powiewając peleryną i odszedł.

***



Najbliższy kominek podłączony do sieci Fiu znajdował się w Dziurawym Kotle i Snape zapłacił za garść proszku, który odesłał go z powrotem do jego pokoju w Hogwarcie. Z bijącym sercem nasłuchiwał ciszy panującej w pokoju. Na korytarzu chwycił mijającego go Ślizgona za szatę i potrząsnął nim.
- Widziałeś dyrektora, chłopcze?

- Na błoniach, sir, chwilę temu – poinformował go zszokowany piątoroczny.

Snape puścił go i pobiegł przez korytarz, bez trudu przywołując w pamięci położenie tego miejsca. Lekko poślizgnął się na stopniu i uświadomił sobie, że jego buty wciąż są ubrudzone błotem i śniegiem z ulicy Pokątnej. Wspomnienie chwil spędzonych z Malfoyem, skoncentrowanej złośliwości w jego jasnych oczach, oczywistej groźby w glosie, która tak go wyprowadziła z równowagi i obecnej paniki z powodu nie znalezienia Harry’ego również dołożyło się do jego aktualnej irytacji.

Poczuł coś więcej niż ulgę, kiedy zobaczył Harry’ego i Dumbledore’a idących ręka w rękę ścieżką prowadzącą do chatki gajowego.

- Harry! – zawołał, z ulgi aż zrobiło mu się słabo i musiał oprzeć się o wielki kamień, znaczący początek ścieżki. Chłopiec odwrócił się i zobaczył go, puścił rękę Dumbledore’a i rzucił się biegiem z powrotem w górę dróżki.

- Tatuś!

Snape przyklęknął, a Harry podskoczył i chwilę później mocno przyciskał chłopca do piersi, jego gwałtownie bijące serce wreszcie powoli zwalniało, a blokujący oddech ucisk w klatce piersiowej popuścił.

- Tęskniłem za tobą – Harry krzyczał, ale jego ojciec ledwo go słyszał, zajęty pochłanianiem wzrokiem chudziutkich kończyn, rozczochranych, czarnych włosów, zielonych, skośnych i rozświetlonych radością oczu. Dziecko było bezpieczne.

Na razie.

- Severusie? – Dumbledore stał przy nim, jego inteligentne oczy wyrażały zaniepokojenie.

- Spotkałem Malfoya w Londynie – zdołał powiedzieć Snape, wdzięczny kiedy starszy czarodziej jedynie skinął głową na znak zrozumienia.

- Mam ochotę na filiżankę herbaty – oznajmił dyrektor. – Harry, nie jesteś spragniony po naszej wycieczce?

Harry przytaknął, odsunął się nieco i wpatrzył się uważnie w twarz ojca.
- Też chce ci się pić, tatusiu?

- Jestem wyschnięty na wiór.

***



- Nie chciałem, aby ktokolwiek wiedział, dyrektorze – powiedział cicho Snape, gdy Harry rozkoszował się swoją szklanką zimnego dyniowego soku. Chłopiec wciąż siedział na kolanach ojca, ponieważ, ku swemu zawstydzeniu, Snape nie był w stanie pozwolić mu się oddalić.

Dumbledore zerknął na niego z zaciekawieniem znad zdobionego brzeżka filiżanki z herbatą.

- O zaklęciu Zastępczości. Wiem, że Li… Wiem, że ona pochodziła z mugolskiej rodziny i nie zdawała sobie sprawy z pewnych rzeczy, ale fakty są takie, że to dziecko będzie musiało żyć z tym piętnem.

- Lepsze jest więc piętno Jamesa jako małżonka zdradzanego przez żonę z tobą? – spytał z delikatnością Dumbledore.

Snape wzruszył ramionami.
- Tak sądzę. Oni nie żyją i żadne plotki nie mogą im już zaszkodzić.

Harry spojrzał w górę, zlizując wąsy z soku dyniowego, a jego oczy były zaciekawione i rozszerzone. Wiedział, że jest przedmiotem dyskusji, nieważne jak ostrożnie formułowano zdania.

Oczywiście, że on wie, pomyślał Snape. W końcu jest moim synem.

Mój.

Później

Harry radośnie bawił się w wannie, kiedy obok Snape’a z pyknięciem pojawił się skrzat domowy. Skłonił się nisko.
- Jestem Pikiel, sir – powiedział wysokim głosikiem. – Będę miał zaszczyt zajmować się sprzątaniem pokoi i przygotowywaniem posiłków.

Snape przytaknął, zauważając idealnie czystą serwetkę i kępki posiwiałych włosów za nietoperzowymi uszami. Jak się okazało będzie się nimi opiekował stary i doświadczony skrzat.

Skrzat ponownie się ukłonił i chrząknął przepraszająco.
- Jeśli sir ma chwilę czasu – powiedział delikatnie – Pikiel napotkał na niewielki problem…

Snape rzucił okiem do łazienki, gdzie Harry popychał po powierzchni wody swoją łódeczkę przy akompaniamencie rozmaitych trąbiących i gwiżdżących odgłosów. Krótko skinął głową.

- Tędy, sir – wskazał skrzat, podchodząc do drzwi pokoju Harry’ego i kiwając w kierunku wnętrza pokoju. – W dolnej szufladzie małego panicza, sir. – Otworzył szufladę i wyciągnął pełną dłoń małych kiełbasek i gotowane jajko.

- Co do… - Snape ugryzł się w język. – Skąd tam się wzięło jedzenie?

- To jest z zeszłej kolacji, sir – odpowiedział Pikiel, wskazując na kiełbaski. Podniósł jajko. – A to jest ze śniadania.

Snape przytaknął i odprawił skrzata, obiecując, że zajmie się tą sprawą. Skrzat ukłonił się i ponownie zniknął, a Snape usiadł na brzegu łóżka Harry’ego, wpatrując się z niesmakiem w żałosny mały magazyn. Sprawa stawała się coraz poważniejsza. Domyślenie się, dlaczego chłopiec wolał niewielkie przestrzenie po tylu latach życia w komórce pod schodami nie nastręczało specjalnych trudności, ale to było już trudniejsze do zrozumienia.

Harry na pewno zdawał sobie sprawę, że już nigdy nie zostanie zamknięty bez jedzenia?

- Tatusiu! Potrzebuję mojego ręcznika! – zawołał Harry i Snape gwałtownie wrzucił jedzenie z powrotem do szuflady i zasunął ją. Musiał zastanowić się chwilę, aby zadecydować, co powiedzieć dziecku.

Harry cierpliwie czekał w wodzie, gdyż zabroniono mu gramolić się samemu po śliskich brzegach olbrzymiej wanny. Snape ogrzał ręcznik szybkim zaklęciem i pomógł chłopcu wyjść z pustej już wanny, po czym opatulił go w miękkie fałdy materiału i popchnął w kierunku sypialni lekkim klepnięciem w pupę.

Harry błyskawicznie przedreptał przez pokój dzienny, zostawiając drobne ślady mokrych stopek na dywanie. Z oczami utkwionymi z te małe ślady Snape usiadł na krześle. Nie po raz pierwszy wątpił w swoje umiejętności w zakresie wychowywania dziecka. Tego dziecka. Harry'ego wychowywali przez Mugole i był on w ciągłym zagrożeniu ze strony Śmierciożerców. Dodać do tego jeszcze rany spowodowane przez jego dzieciństwo i otrzyma się coś więcej niż trudne do kontrolowania dziecko, otrzyma się cholerne powołanie.

- Możesz rozczesać mi włosy?

Praca jego życia pojawiła się przy jego prawym ramieniu i Snape rozchylił nogi, pozwalając dziecku stanąć między nimi i oprzeć się ufnie o jego udo.

Przywołał grzebień ze swojej własnej toaletki.
- A więc strój nocny pasuje? – spytał niepotrzebnie. Było oczywiste, że pasował, podobnie jak ciemnozielony, kraciasty szlafrok, przewiązany w pasie i miękkie, małe kapcie na nogach. Skrzaty domowe przeszły same siebie.

Harry przytaknął.
- Ale nie mam ani szczotki, ani grzebienia. – Zamknął oczy w zachwycie, kiedy ojciec przeciągnął po jego nieporządnych lokach starym grzebieniem ze skorupy żółwia. – Czy mogę zapuścić włosy jak ty?

Nie chciej być taki jak ja, dziecko, pomyślał z bólem Snape. Nie pragnij naśladować swojego złego ojca, głupiego adoptowanego ojca ani ślepej, mugolskiej matki. Bądź sobą, Harry. Wyrośnij na dobrego człowieka.

Dorośnij.

- Jak będziesz w moim wieku – zdołał odpowiedzieć Snape ze ściśniętym gardłem.

Harry otworzył ufne, zielone oczy i uśmiechnął się bez trudu.
- Cieszę się, że jesteś moim tatą – wyznał.

Góry kłopotów zniknęły mu sprzed oczu jak śnieg na słońcu.

- Ja też – powiedział Snape, jak zawsze szczery na swój własny sposób.

Koniec części pierwszej.



Część druga

Rozdział pierwszy

- Młody pan Snape, czyż nie? – Madam Bright skinęła mu głową, pokazując tym samym, że nie może podać mu ręki. Patrząc na żabie flaki, w których miała zanurzone ręce aż po same łokcie, Snape odczuł ulgę na myśl o tym, że nie próbowała tego zrobić. – Albus oznajmił mi, że wreszcie znalazł dla mnie następcę. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem zadowolona, że to mój dawny uczeń.

- To wydaje się odpowiednie – zgodził się Snape, przesuwając dłonią po zniszczonym drewnianym blacie starego stołu do pracy. Setki składników plamiły jego powierzchnię, wliczając w to krwawą jatkę w rękach Madam Bright, którą kobieta podniosła, zważyła na małej wadze i wpakowała do słoika.

Madam Bright * nie pasowała do swojego nazwiska, brąz nadawał by się dużo lepiej. Wydawała się być cała wyrzeźbiona z drewna, od bogatej bursztynowej barwy oczu, aż po podejrzanie ciemne włosy, nie naznaczone ani jednym pasmem siwych włosów pomimo jej zaawansowanego wieku. Na starej, poplamionej szacie roboczej nosiła fartuch ze smoczej skóry. Miała też nasuniętą na czoło parę gogli, która odcisnęła na jej mlecznej skórze czerwone linie.

Po warzycielach, zadumał się Snape, zazwyczaj widać efekty spędzania wielu godzin w lochach, warząc najrozmaitsze magiczne mieszanki. Ci naprawdę oddani tej sztuce, jak on i Madam Bright, zdecydowanie wyróżniają się z tłumu.

- Zadziwiła mnie wieść, że wynalazłeś ten słynny eliksir nasenny dla wilkołaków – powiedziała, zerkając na niego kątem oka znad swojego zajęcia. – Kawał świetnej roboty.

Snape przytaknął skinięciem głowy, nie lubiąc fałszywej skromności. W końcu to był kawał świetnej roboty.

- Jak się domyślam wpadłeś na to przypadkiem, co? – powiedziała złośliwie chichocząc. – Uważnie przyjrzałam się sposobowi przyrządzania, jak tylko uzyskałeś za to licencję.

Snape wzruszył ramionami. To była prawda.
- Szczęśliwy przypadek.

- Raczej cholerne ślepe szczęście – Madam Bright ponownie się roześmiała. – Najlepszy przyjaciel warzyciela, co?

- Każdemu mógł zdarzyć się taki wypadek – zgodził się Snape, zdejmując z rękawa nitkę i zrzucając ją na ziemię. – Jednak odkrycie, czym jest wynik tego wypadku, to prawdziwy talent.

Madam Bright parsknęła z rozbawieniem.
- Albus powiedział mi, że będziesz wychowywał tu chłopca – kontynuowała, precyzyjnie ważąc i odmierzając żabie flaki, bez zastanawiania się nad tym.

- To nie będzie przeszkadzało mi w wypełnianiu obowiązków – zapewnił ją Snape.

- Dobrze to słyszeć – Madam Bright znowu wybuchnęła swoim krótkim, niemiłym śmiechem. – Ostatnią rzeczą jakiej potrzebuję jest kolejny, wiecznie przeszkadzający bękart w moich lochach. I tak muszę oglądać wszędzie wokół wystarczającą ilość tych małych bachorów.

Snape poczuł przypływ ciepłych uczuć do niej.

- W każdym razie Albus zapewnił mnie, że w ciągu dwóch tygodni znajdzie guwernera dla chłopaka.

- Doprawdy? – wymruczał Snape.

- Kiedy już to załatwi możesz przyjść do mnie. Wtedy będziesz mógł przyglądać się zajęciom i zorientować się jak to mniej więcej wygląda.

- Doceniam to, że poświęca mi pani czas, Madam Bright.

- Dolly – poprawiła go nauczycielka wyszczerzając przy tym zęby w uśmiechu. Severusowi przemknęło przez myśl, że kiedy kobieta pokazuje zęby wygląda zupełnie jak brązowy krokodyl.

- Severus – odpowiedział, raczej dlatego, że tak wypadało, niż dlatego, że chciał. „Dolly” wyglądała na tak samo zdegustowaną jak on tą uprzejmą rozmową i zdawało się, że odetchnęła z ulgą kiedy pożegnał się i wyślizgnął z lochów, aby odebrać Harry’ego z gabinetu dyrektora.

- Laseczki Lukrecjowe – wymruczał, a posąg odsunął się, ukazując klatkę schodową.

- Co tam u drogiej Dolly? – spytał Dumbledore znad swojej kolorowanki. Harry zerknął w górę i uśmiechnął się do niego, ale zaraz potem powrotem przeniósł swoją uwagę na rysunek.

- Tradycyjnie, uważam się za szczęśliwca, bo udało mi się wydostać z klasy Madam Bright bez dostania po łapach jej różdżką – odparł gładko Snape, siadając po drugiej stronie wielkiego biurka i zakładając nogę na nogę.

- A więc poszło dobrze – zgadł Dumbledore. – Doskonale, doskonale. Moje życie byłoby nic nie warte, gdyby ona cię nie polubiła.

- Mogę sobie wyobrazić, że i moje stało by się dużo trudniejsze.

- Perfesorze – odezwał się grzecznie Harry. – Czy mogę prosić o różową kredkę?

Dyrektor podał mu ją i obaj przez chwilę patrzyli jak Harry pochyla się nad swoim wielkim kwadratem z papieru, wysuwając koniuszek języka i pracowicie bazgrząc.

- Jak rozumiem Harry dostanie guwernera? – spytał bez emocji Snape.

- To wydaje się być najlepszym rozwiązaniem – uśmiechnął się Dumbledore. – Mam już na oku młodego człowieka idealnie nadającego się do tej pracy, Severusie.

- Czy mam w tej sprawie coś do powiedzenia? – starał się usunąć z głosu gorycz.

Twarz Dumbledore’a złagodniała i odłożył kredkę.
- Wybacz, że nie wspomniałem o tym wcześniej, Severusie – powiedział cicho. – Miałem na głowie sporo spraw do załatwienia. Nie powinienem wspominać o tym komukolwiek, zanim nie porozmawiałem z tobą.

- To nie tak, że mam cos przeciwko guwernerowi dla Harry’ego – odparł Snape, trochę ułagodzony. – Po prostu nie jestem pewny, czy mnie na to stać.

- Ach i tutaj właśnie wchodzę ja – pewnie powiedział dyrektor. – Guwerner zostanie zatrudniony bezpośrednio przeze mnie.

Severus potrząsnął głową.
- Zapewnienie chłopcu edukacji należy do moich obowiązków – zaczął.

- Zgadzam się. Ale ponieważ każdy zatrudniony guwerner będzie mieszkał w Hogwarcie, który z kolei należy do moich obowiązków… - Dumbledore urwał, aby dać mu czas na załapanie w czym rzecz. – To nie może być ktokolwiek, Severusie. To musi być ktoś, komu będziemy mogli całkowicie zaufać, nie tylko w kwestii dostępu do szkoły, ale też przy Harrym. I nie wierzę, że masz takie kontakty jak ja w kwestii znalezienia i zatrudnienia kogoś odpowiedniego.

Snape przyznał sam przed sobą, że nie miałby zielonego pojęcia, gdzie szukać takiej osoby.

- No, a poza tym chcę tę młodą osobę obarczyć jeszcze innymi obowiązkami, więc wydaje się sprawiedliwe, żebym to ja ją zatrudnił. W porządku?

Snape przytaknął, widząc sens w takim postawieniu sprawy.
- Ale będę mógł go poznać?

- Ależ oczywiście, oczywiście! – wykrzyknął jowialnie Dumbledore. – A skoro już jesteśmy przy sprawach finansowych… Powinienem wspomnieć o skrytce Lily i Jamesa…

- Nie – powiedział Snape.

- W końcu Harry jest ich legalnym spadkobiercą…

- Nie - powtórzył Snape.

- Severusie, rozumiem twoje uczucia w tym względzie, ale wychowywanie i edukacja dziecka może być finansową…

- Nie – powiedział jeszcze raz Snape, tym razem pewnie patrząc dyrektorowi w oczy. – Mogę sobie pozwolić na zapewnienie opieki mojemu synowi. Kiedy Harry osiągnie dojrzałość będzie mógł zrobić co mu się podoba z zawartością skrytki rodziców. Zrozumiano?

Dumbledore skinął głową, ponownie podnosząc kredkę.
- Zrozumiano.

Harry odłożył swoją kredkę z zadowolonym westchnieniem.
- Skończyłem – oznajmił z satysfakcją. Wygramolił się z krzesła, na którym klęczał i położył kartkę przed ojcem. – Widzisz, tatusiu?

Severus spojrzał, natychmiast zdając sobie sprawę, że Harry odziedziczył po nim talent artystyczny, który był, niestety, zerowy.
- Widzę – powiedział niezobowiązująco.

- To jestem ja – chłopiec wskazał na małą postać z odstającymi kreskami czarnych włosów dookoła bardzo okrągłej głowy.

- Bez wątpienia – zgodził się jego ojciec.

- A to jesteś ty – była to dużo wyższa postać z dłuższymi czarnymi włosami zwisającymi po obu stronach wąskiej twarzy.

- Dlaczego mam sześć palców? – poczuł się w obowiązku zapytać, czując, że dokładność w odwzorowaniu jest w rysowaniu tak samo ważna jak artystyczne wyczucie.

- To twoja różdżka – Harry zmarszczył brwi. – Mogłem zrobić ją dłuższą.

- To mogłoby być pomocne. – Snape uważnie przypatrywał się obrazkowi. Hogwart stanowił tło, razem z wieżyczkami, proporcami i całą resztą. Dało się też poznać Dumbledore’a, chociaż był bardzo mały i dawało się go odróżnić od lalki Merlina tylko tym, że nie miał na szacie słońc i księżyców. – A kto to? – zapytał wskazując na figurkę po drugiej stronie Harry’ego, trzymającą go za rękę.

Harry zerknął na kartkę.
- To jest pani Taylor – wyjaśnił. – Ona uczyła mnie w przedszkolu. Była dla mnie miła.

- Wszyscy wyglądają na szczęśliwych – powiedział Snape, studiując szerokie, namalowane uśmiechy postaci. Wskazał na wyjątek swoim długim palcem. – Oprócz mnie.

- Ty też jesteś szczęśliwy – odparł poważnie Harry. – Ale ty się nie uśmiechasz buzią tak jak wszyscy.

Unikając spojrzenia Dumbledore’a Snape wbijał wzrok w jasno pokolorowany obrazek.
- Skąd więc wiesz, że jestem szczęśliwy?

Dziecko wskazało na różowy kleks na namalowanej figurce, którego Snape przedtem nie zauważył.
- Uśmiechasz się w sercu, tatusiu.

- Jakiego masz spostrzegawczego syna, Severusie – powiedział miękko Dumbledore.


***



Snape zgodził się na prośbę Harry’ego, żeby obrazek wisiał na ścianie w małej kuchni.

- Bo ciotka Petunia zawsze zawieszała obrazki Dudleya na lodówce – wyjaśnił chłopiec, podziwiając swoje arcydzieło z satysfakcją.

Rozumiejąc uczucia, nawet jeśli nie pojmując szczegółów, Snape stał i patrzył na twarz swojego syna. Czy Harry naprawdę widział w nim serce? Czy może po prostu małe dziecko wymyślało wymówki na emocjonalny chłód ojca?

- Chciałbym, żeby pani Taylor mogła to zobaczyć – powiedział Harry. – Zawsze mówiła, że dobrze rysuję.

- I czytasz także – przypomniał Snape, zagotowując wodę skinięciem ręki i wlewając ją do dzbanka z kilkoma łyżkami herbaty.

- Aha – zgodził się Harry. – Była najlepszą nauczycielką na świecie.

Zadowolony z tego, że chociaż jeden Mugol okazał chłopcu trochę dobroci, Snape dodał trochę mleka do swojej filiżanki i nalał szklankę mleka dla Harry’ego.

- Kiedy pierwszy raz przyszedłem do szkoły inne dzieci myślały, że jestem głupi – wyjawił Harry, idąc za ojcem do salonu i biorąc szklankę. – Ale pani Taylor wiedziała, że to dlatego, że potrzebowałem okularów. Powiedziała szkolnej pielęgniarce, żeby napisała receptę i wuj Vernon musiał mi je kupić. – Harry wzdrygnął się na jakieś nieprzyjemne wspomnienie. – Był wściekły.

- Wygląda na to, że mamy wobec twojej dawnej nauczycielki dług wdzięczności – powiedział Snape z taką lekkością na jaką potrafił się zdobyć. Coraz trudniej mu było słuchać o tych wszystkich codziennych objawach okrucieństwa Mugoli wobec jego syna. Jak mógł kiedyś wyobrażać sobie, że Harry przetrwa dzieciństwo pełne takich zaniedbań? Bo jego ojciec musiał?

Snape potrząsnął głową nad swoją własną głupotą. Nic dziwnego, że Dumbledore tak powątpiewał w jego uparte zapewnienia. Cierpienia czynią cię silniejszym, ale to ten rodzaj kruchy rodzaj siły, który sprawia, ze jesteś podatny na właściwy rodzaj nacisku. Robi z ciebie łatwą zdobycz dla wszystkich drapieżników.

Harry dokończył mleko i oblizał usta.
- Co to jest gwerner?

Snape parsknął.
- Guwerner – poprawił.

- Tak właśnie powiedziałem. Powiedziałeś, że będę miał gwernera. Co to jest?

- To nauczyciel – wyjaśnił Snape. – Tylko, że będziesz jedynym uczniem w klasie.

Harry zastanowił się nad tym przez chwilę.
- Ale co z moimi przyjaciółmi?

- Myślałem, że nie masz żadnych przyjaciół?

- Tylko dlatego, bo Dudley bił każdego, kto ze mną rozmawiał – powiedział z urazą Harry. – Myślałem, że będę miał przyjaciół w nowej szkole… - urwał. – Nieważne – dodał szybko. – Nie obchodzi mnie to. Nie chcę wracać do mojej starej szkoły! Nie chcę wracać na Privet Drive!

- Harry – Snape przerwał paplaninę chłopca. Sięgnął i mocno chwycił dłonie dziecka, przyciągając je do siebie. Harry unikał jego wzroku, ale Snape chwycił jego spiczasty podbródek pomiędzy kciuk i palec wskazujący i celowo spojrzał mu w oczy. – Posłuchaj mnie, Harry – powiedział z mocą – nie wrócisz do ciotki i wuja, słyszysz mnie? Ani teraz, ani nigdy. Bez względu na to, co się stanie.

- A co jeśli będę niedobry? – spytał słabo Harry.

Snape delikatnie potrząsnął jego podbródkiem.
- Nawet gdybyś był najgorszym chłopcem na całym świecie – odparł pewnie, pragnąc, żeby dziecko mu uwierzyło. Czy pięciolatek potrafi coś z tego zrozumieć?

- Jesteś pewny – wyszeptał Harry. Błagalnie.

- Jestem pewny. Bo jesteś moim chłopcem, Harry. Przepraszam, że nie było mnie przy tobie wcześniej, ale teraz już jestem, jasne? I już nigdy cię nie zostawię.

Harry wpatrywał się w jego twarz i musiał dostrzec w niej coś bardziej przekonującego niż słabe słowa ojca, bo rozluźnił napięte ramionka i przytaknął najsłabszym skinięciem głowy.
- W porządku – powiedział cichutko.

***




Kolacja upłynęła w ciszy, Harry kiwał się sennie nad galaretką, więc Snape położył go do łóżka nawet bez kąpieli. Pragnął wspomnieć o szafie i małej kupce jedzenia, ale chłopcu zamykały się oczy i w końcu zdecydował, że mieli dosyć emocji na ten wieczór.

Oczywistym było, że Harry wciąż ma pewne obawy, których nie rozwieją same słowa. Kiedy Snape zajrzał do niego przed pójściem spać znowu znalazł go zwiniętego na dnie szafy z lalką i świecącą kulą.

***



- Zdrowy jak rybka! – ogłosiła Madam Pomfrey. – Możemy jednak przepisać ci tonik, Harry – dodała po chwili. – Żebyś nabrał trochę mięśni na tych ramionkach. – Ruszyła w stronę swoich zapasów w szafce, ale Snape powstrzymał ją.

- Nie ma potrzeby używania któregokolwiek z pani toników, Madam Pomfrey – powiedział uprzejmie. – Jestem w stanie uwarzyć wszystko, co pani by sugerowała dla Harry’ego.

- Mam tutaj już gotowy – zaprotestowała uzdrowicielka.

- Harry będzie zażywał tylko te eliksiry, które osobiście dla niego uwarzę - odparł stanowczo, a Poppy uniosła brew.

- Oczywiście – zgodziła się, uśmiechając się uspokajająco. Podeszła do innej szafki i wyciągnęła słoik. Oczy Harry’ego rozbłysły na widok znajdujących się w nim kolorowych słodyczy. – Za to, że byłeś takim grzecznym chłopcem – powiedziała, zerkając na Snape’a. – Jeśli twój ojciec nie ma nic przeciwko.

Snape skinął głową i Harry przyjął lizaka w intensywnie błękitnym kolorze i w kształcie chochlika.

Madam Pomfrey wyjęła następnego lizaka i skinęła dłonią na łóżko, na którym leżał mocno obandażowany uczeń, wpatrzony w sufit.
- Widzisz tego młodego człowieka, Harry?

Chłopiec przytaknął, mając buzię zajętą słodyczem.

- Ma na imię Charlie. Postanowił pozbyć się piegów i w rezultacie oprócz nich pozbył się też połowy skóry.

Harry zmarszczył nos i rozszerzyły mu się oczy.
- Paskudnie.

- Dokładnie – zgodziła się Madam Pomfrey. – Wszystko mu odrasta, ale biedny głuptas trochę się nudzi, kiedy jego przyjaciele są na lekcjach. Czy chciałbyś na chwilę dotrzymać mu towarzystwa? Z pewnością spodoba mu się też Cukrowy Chochlik.

Harry jak zawsze zerknął pytająco na ojca, a Snape kiwnął głową, zadowolony, że będzie miał okazję porozmawiać przez chwilę z uzdrowicielką w samotności.

- Dumbledore wspomniał mi trochę o historii chłopca – powiedziała kobieta, kiedy tylko Harry znalazł się poza zasięgiem słuchu. Potrząsnęła głową z niesmakiem. – Wyobrazić sobie tylko, że Harry Potter był wychowywany przez takich nieczułych Mugoli! Nic tak mnie nie wzburza, jak okrucieństwo wobec dziecka.

- Ale jest zdrowy? – upewnił się Snape. – Fizycznie?

- Jest mały jak na swój wiek – odparła Madam, przygryzając wargę. – Zdecydowanie niewyrośnięty. Sądząc po wyglądzie nadgarstków, jest niedożywiony, co mnie trochę martwi. Ich małe mózgi rozwijają się tak intensywnie w tym wieku!

Snape przełknął z trudem ślinę, spoglądając na Harry’ego, który rozmawiał z ożywieniem ze starszym chłopcem, mającym w ustach Cukrowego Chochlika.

- Ach, nie denerwuj się – poradziła Madam Pomfrey, co przyszło jej z łatwością zaraz po wystraszeniu go na śmierć. – On jest bardzo inteligentny, zwłaszcza biorąc pod uwagę zaniedbanie jakiego był ofiarą. Tonik, który przepisałam wzmoże działanie dobrego jedzenia i świeżego powietrza, które już teraz mu pomagają. – Rzuciła mu groźne spojrzenie. – I pamiętaj! Powiedziałam świeże powietrze, więc nie waż się trzymać go w lochach dniem i nocą. Doskonale pamiętam jak mizernie ty wyglądałeś jako dziecko!

Nie po raz pierwszy Snape pomyślał, że uczenie w szkole, którą sam opuścił zaledwie dziesięć lat temu nie będzie prostą sprawą. Jego wspomnienia o Madam Pomfrey i jej obrzydliwych w smaku tonikach oraz szorstkim obyciu wciąż były bardzo żywe. Oczywiście pamiętał też, jak chłodne wydawały się jej ręce na jego rozpalonym czole, kiedy miał gorączkę jako pierwszoroczny. Siedziała wtedy przez całą noc przy jego łóżku, przypomniał sobie, a jego własna rodzina nigdy by tego dla niego nie zrobiła.

To wspomnienie go przekonało. Już wcześniej zastanawiał się nad podzieleniem się swoimi obawami na temat wynikających ze strachu nawyków Harry’ego ze starą czarownicą, a teraz mógł być na to odpowiedni czas.

Madam parzyła dla niego herbatę podczas słuchania jego opowieści, a kiedy skończył, usiadła i skinęła głową, sącząc swój słodki napój.

- Biedny maluszek – powiedziała, a oczy jej złagodniały. – Potrzebuje dużo wsparcia z twojej strony, Severusie.

- Staram się najlepiej jak mogę – odparł Snape. – Ale z całą pewnością jest coś, co jeszcze mógłbym zrobić?

- Wydaje mi się, że robisz wszystko, co tylko jest możliwe. Jedynie sugerowałabym ci, żebyś porozmawiał z nim na temat jego schowka. Wyjaśnij mu, że żywność przechowywana w ten sposób zepsuje się szybko bez odpowiednich zaklęć konserwujących. Zapewnij go, że nie zrobił nic złego. Kup mu pudełko herbatników albo tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa, coś, co może trzymać w szufladzie. Spraw, żeby poczuł się lepiej.

- I to wszystko?

Poppy zachichotała.
- A czego więcej oczekiwałeś? Jakiegoś eliksiru, który mógłbyś uwarzyć i wlać mu do gardła? Nie, Severusie. Jedynie najstarszy lek może mu pomóc. Czas.

Snape potrząsnął głową, pragnąc móc wyznać swoje uczucia, powiedzieć, jak bardzo jest niepewny, czy nadaje się na opiekuna dla dziecka, jak bardzo się boi, że Harry w jakiś sposób wyczuwa, że jego ojciec tak naprawdę nigdy go nie chciał i nawet, kiedy odebrał go od tych Mugoli, chciał go znowu porzucić, tutaj, w Hogwarcie. Ale nie potrafił ubrać w słowa tych czarnych myśli i w końcu jego nawyk zachowywania wszystkiego dla siebie zwyciężył.

- Wiem, że wydaje się, że to niewiele – powiedziała Poppy kiwając głową ze zrozumieniem. – Ale spójrz, Severusie. Przyjrzyj się przez chwilę Harry’emu.

Severus spojrzał na Harry’ego, który przysłuchiwał się słowom ucznia, kiwając głową. Patrzył, jak jego syn odwraca się i spogląda na nich, a potem znowu zwraca się do młodego pacjenta.

- Wychodzi z tego – cicho powiedziała Poppy. – Z każdą minutą jest lepiej. Wątpię, żeby on sam zdawał sobie z tego sprawę.

- Wciąż jest taki niepewny – odpowiedział pusto Snape.

- Ma pięć lat – przypomniała mu Poppy. – Słowa otuchy są w porządku i będzie je pamiętał. Ale potrzebuje dowodów, a te możesz mu dostarczyć tylko ty i czas. Kiedy tylko się zadomowi i w pełni uwierzy, że od niego nie odejdziesz, jego inne zachowania przeminą. Jestem tego pewna.

Snape podniósł filiżankę ze swoją stygnącą herbatą i wysączył ją, czując się lepiej po raz pierwszy od tej nocy, podczas której Harry tak się zdenerwował. Niedaleko Harry śmiał się i klaskał w ręce, a jego wysoki głosik mieszał się z chichotem starszego ucznia.


***



- Charlie powiedział, że jego mama i tata zabrali go w miejsce, gdzie były prawdziwe, żywe smoki, tatusiu! – powiedział podekscytowany Harry, kiedy spacerowali w słońcu, zgodnie z zaleceniami Madam Pomfrey. Śnieg wciąż pokrywał ziemię, obciążał gałęzie drzew i piętrzył się na głazach. - Czy widziałeś kiedyś smoka?

- Tak – Snape pochylił się i podniósł Harry’emu kaptur, otulając go wokół twarzy chłopca i ciaśniej zapinając pelerynę na jego piersi. – Może wybierzemy się gdzieś w czasie wakacji i zobaczymy jakiegoś.

- Ile razy do tego czasu będę szedł spać?

- Nie mam pojęcia – przyznał Snape. – Ale nie martw się, czas szybko płynie.

- Możemy zrobić bałwana?

- Nie dzisiaj, musisz mieć rękawiczki i szalik. Dzisiaj po prostu przespacerujemy się nad jezioro i obejrzymy sobie wielką kałamarnicę.

Harry wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
- Wielką kałamarnicę? – westchnął z przyjemności. – To dużo lepsze niż TV – stwierdził.

Przysięgając sobie, że dowie się, co to jest to „tiwi”, o którym Harry wciąż wspomina, Snape skinął potwierdzająco głową.

*Dla niezorientowanych: bright znaczy jasny.



Rozdział drugi

Kiedy wrócili znaleźli wetknięte w drzwi zaproszenie na popołudniową herbatkę i ledwo zdążyli się oporządzić przed udaniem się do gabinetu. Harry z entuzjazmem rzucił się na przywitanie, ale szybko skrył się za nogami ojca, kiedy z siedzenia przy biurku podniosła się nieznajoma osoba.

Zaskoczony widokiem gościa Snape osobiście wolałby także się schować. Starsza czarownica, ubrana w długą, zieloną suknię zmierzyła go wzrokiem z góry na dół i ledwo powstrzymał impuls sprawdzenia czy jego włosy wciąż są przyklepane. Na biurku Dumbledore’a leżała wielka, czerwona torebka, ale uwagę Snape’a przykuł wypchany sęp, który był przytwierdzony do czegoś, co wydawało się być spiczastym kapeluszem.

- Ach, Severus, Harry. Poznajcie Emerine Longbottom i jej wnuka Neville’a.

Snape rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu wnuka i wreszcie zauważył go kryjącego się za odległym końcem biurka.

- Harry, poznaj Neville’a – powiedział Dumbledore, delikatnie popychając chłopca i wyciągając go z ukrycia.

Harry zerknął na ojca w poszukiwaniu potwierdzenia i zrobił mały krok naprzód. Dyrektor skinął w stronę małego, okrągłego stolika, gdzie leżała plansza i półprzeźroczyste pionki.

- Neville przyniósł swoją ulubioną grę i pragnie ci ją pokazać. Chciałbyś zagrać?

Harry przytaknął z zapałem i po lekkim popchnięciu Neville niezgrabnie się przybliżył. Miał drobną, okrągłą twarz, a jego brązowe oczy były szeroko rozchylone i wypełnione zdenerwowaniem.

- To tylko Gargulki - wyszeptał.

- Nie wiem, jak w to grać – odparł Harry.

Neville wyglądał na zaskoczonego.
- Mogę ci pokazać – zaofiarował się, a Harry przytaknął i podbiegł truchtem do stolika. Neville ruszył za nim, potykając się po drodze o brzeg dywanu i z niepokojem spoglądając przez ramię.

Jego babka zacmokała z dezaprobatą.
- Co za nerwowy chłopak – powiedziała na głos. – Nie potrafię tego zrozumieć, jego ojciec z całą pewnością taki nie był. NEVILLE! – wrzasnęła nagle i wszyscy w pokoju podskoczyli. Neville omal nie spadł z małego krzesełka, na którym siedział. – Usiądź prosto, chłopcze!

- T-tak, babciu – wyjąkał.

- Nie potrafię tego zrozumieć – wymamrotała stara czarownica i Snape przewrócił oczami. Szybko zmienił wyraz twarzy, kiedy kobieta wbiła w niego swoje przenikliwe spojrzenie. – Jak się domyślam, znasz historię rodziny – powiedziała bez ogródek.

Snape przytaknął, zastanawiając się, na ile ona zna jego historię.

Ona odkiwnęła mu głową.
- Jestem zadowolona, że nie muszę tego wyjaśniać. Jestem z tego dumna, rzecz jasna. Z tego, że Frank i Alice oddali życie dla sprawy. No cóż, tak jakby oddali życie. Ale nie jest łatwo o tym mówić. Moje jedyne dziecko, musisz to zrozumieć.

Snape zaczynał rozumieć jej nerwowy sposób mówienia i przeskakiwanie z tematu na temat, ale biorąc pod uwagę swoje krótkie doświadczenie z Harrym, zachodził w głowę, jak pięcioletni Neville był w stanie sobie z tym poradzić. Nic dziwnego, że to dziecko było kłębkiem nerwów.

Emerine odchrząknęła.
- Domyślam się, że Albus powiedział ci o swojej propozycji? Muszę przyznać, że to rozwiązuje sporo moich problemów.

Dumbledore przerwał jej delikatnie.
- Właściwie, Emerine, nie chciałem o tym wspominać, dopóki nie omówiłem wszystkiego z tobą. – Poczekał na jej krótkie przytaknięcie i zwrócił się do Snape’a. – Mały Neville powinien pójść do szkoły w zeszłym roku, Severusie – rozpoczął cicho. – Jest w tym samym wieku co Harry. Ale Emerine bała się posłać go do szkoły.

- Przypuszczam, że jestem trochę nadopiekuńcza – przyznała z przypominającym szczekanie śmiechem. – Uczyłam go trochę w domu, ale Albus uważa, że chłopcu przyda się towarzystwo. Może to go trochę utemperuje.

Snape zerknął na chłopca, którego mała, okrągła buzia pochylała się nad stolikiem, kiedy pokazywał Harry’emu pionki. Jeden z nich splunął mu na twarz i dziecko odskoczyło, wycierając ze śmiechem śmierdzący płyn z nosa. Harry też chichotał, marszcząc swój własny nosek. Nie wydawało się, żeby chłopiec potrzebował jakiegokolwiek temperowania, wydawał się raczej miękki, okrągły i delikatny.

- Każde dziecko powinno mieć przyjaciela czy dwóch – powiedział z naciskiem Dumbledore. – A Harry musi stawić czoło samotnym lekcjom. Tak więc pomyślałem sobie, Severusie, że skoro i tak zatrudniam dla niego guwernera i skoro są w tym samym wieku…

Snape zmarszczył brwi. Nie miał żadnych zastrzeżeń co do lekcji Harry’ego z innym dzieckiem, jako że sam chłopiec wyraził chęć posiadania towarzystwa. Po prostu nie był pewny czy Neville Longbottom jest właściwą osobą.

- Będę czuła się lepiej wiedząc, że w ciągu tygodnia on jest całkowicie bezpieczny w Hogwarcie – mówiła właśnie pani Longbottom i Snape uniósł brew ponownie włączając się do rozmowy.

- W ciągu tygodnia?

- Chłopiec jest trochę za młody na codzienne podróże w tę i z powrotem za pomocą sieci Fiu – stwierdził Dumbledore. – Więc będzie mieszkał tutaj i odwiedzał babcię w weekendy.

- W większość weekendów – skorygowała pani Longbottom.

Podejrzenie zaczynało podnosić swój paskudny łeb i Snape domyślał się, że należało go słuchać, jako że miał przecież do czynienia z Albusem Dumbledore.

- A gdzie konkretnie chłopiec będzie mieszkał w ciągu tygodnia?

- No cóż, masz przecież dodatkowy pokój w swoich kwaterach – przypomniał mu dyrektor. – No, a poza tym, Severusie, o ile trudniejsze jest zajęcie się dwoma chłopcami od zajmowania się jednym?

- Dwa razy trudniejsze? – zasugerował kąśliwie Snape. – Naprawdę, dyrektorze, to jest niedorzeczny pomysł. – zwrócił się do pani Longbottom. – Nie chcę być nieuprzejmy – dodał nieszczerze – ale wciąż uczę się opieki nad jednym dzieckiem i wątpię, żebym, poradził sobie tak szybko z drugim.

- Och – powiedziała pani Longbottom.- Szkoda. – Spojrzała w stronę chłopców i Snape z niechęcią podążył za jej spojrzeniem. Harry obejmował ramieniem szyję Neville’a, obaj przypatrywali się z satysfakcją planszy, a chłopiec o okrągłej buzi uśmiechnął się radośnie i wskazał kolejny ruch.

- Wydaje się, że świetnie się dogadują – powiedział Dumbledore. – Pomyśl tylko, jak wspaniale by było dla Harry’ego, gdyby miał koło siebie kogoś w tym samym wieku. Dokładnie tym samym wieku – zakończył znacząco.

Pani Longbottom przytaknęła.
- W tym samym wieku – przyznała ze smutkiem. – Nawet urodziny mają w tym samym dniu.

Snape napotkał puste spojrzenie Dumbledore’a i usiadł prościej na krześle.

Przepowiednia mogła dotyczyć dwójki dzieci.

Przepowiednia.

Połączone przeznaczenia.

Spojrzał nowym wzrokiem na Neville’a, analizując go na równi ze swoim synem. Ten sam wiek, ta sama data urodzin. Obaj stracili rodziców z powodu Czarnego Pana. Dla czarodzieja to były potężne znaki. Twarz dyrektora wciąż była podejrzanie pusta, ale Snape zdawał sobie sprawę, że bitwa została już wygrana.

Tych dwóch chłopców miało niezwykle podobną przeszłość, a teraz wyszło na to, że i przyszłość będą dzielić razem.

- Może to nie jest taki głupi pomysł – powiedział sztywno, a Emerine zamrugała ze zdziwieniem.

- To samo mówiłam. Jestem bardzo wdzięczna, wiesz. Jestem za stara na wychowywanie dziecka.

Dumbledore klasnął w ręce.
- Wspaniale! – rozjaśnił się z radości. – Herbaty?


***



Harry i Neville siedzieli ramię przy ramieniu i jedli ciasteczka, popijając kakao. Zanim skończyli obaj dostali typowej głupawki. Zaśmiewali się ze swoich wąsów z mleka i podjadali sobie nawzajem kęsy ciasteczka. Snape czuł nadchodzący ból głowy na samą myśl o nieskończonej liczbie wieczorów, jakie będzie musiał z nimi spędzić, podczas gdy oni będą się wzajemnie jeszcze nakręcać.

Chociaż Harry wyglądał na najszczęśliwszego od czasu, gdy go poznał i jasnym było, że drugi chłopiec ma na niego dobry wpływ. Wyglądając na zszokowanego głośnym siorbaniem Harry’ego, Neville cierpliwie wyjaśnił, że w lepszym tonie jest sączenie po cichu. Snape już dawno stracił rachubę w tym, ile razy on sam zrobił podobną uwagę w czasie minionych dni, ale podczas gdy on został całkowicie zignorowany, to słowa Neville’a zostały wysłuchane z uwagą, a ponadto Harry naśladował każdy jego ruch.

- Wychowany przez Mugoli – powiedział w odpowiedzi na pełen dezaprobaty wzrok starej czarownicy. Pociągnęła nosem.

- Tylko pomyśleć, że syn Jamesa i Lily został tak wychowany – wymruczała, po czym dostrzegła wzrok Snape’a. – Eee, był synem Jamesa przez długi czas, jak wiem – wyjaśniła, a Snape skinął głową.

- Był – przyznał uprzejmie. – Ale teraz jest mój.

Pani Longbottom pewnie przytaknęła.

Harry szalał z radości, kiedy dowiedział się, że będzie „gwernowany” razem ze swoim najlepszym przyjacielem Nevillem i paplał całą drogę do ich pokojów, ignorując zaciekawione spojrzenia mijających ich uczniów.

- On będzie spał w zapasowym pokoju, tatusiu – powiedział ojcu, sięgając, aby złapać go za rękę.

- Tak Harry, wiem – odpowiedział cierpliwie Snape. – Byłem tam, pamiętasz?

- Ale jego dom jest ciągle u babci i wujka, prawda?

- Tak.

- I ty ciągle jesteś tylko moim tatusiem, prawda?

Snape delikatnie ścisnął małą rączkę.
- Niczyim innym – obiecał.

Harry w odpowiedzi uścisnął mu dłoń.


Epilog

Annalee Taylor wyciągnęła papierosa trzęsącymi się rękoma. Dziesięć lat udawało jej się powstrzymywać od palenia, a teraz znowu wróciła do uzależnienia, zupełnie, jakby nigdy go nie zwalczyła. Policjantka w końcu przestała rozmawiać przez swoją krótkofalówkę i Annalee uniosła rękę w geście pożegnania, kiedy kobieta włączyła silnik radiowozu i ruszyła po długim podjeździe.

Czekała na nią cała klasa pierwszaków, a dyrektorka nie była zadowolona z tego, że znowu musiała ją zastępować, podczas gdy ona kolejny raz rozmawiała z policją, ale Annalee wciąż była na na podjeździe, siedząc na starej, poniszczonej ławce, na której zazwyczaj siadali rodzice oczekujący na zakończenie zajęć swoich dzieci.

Harry Potter.

Nikt nigdy nie czekał na tego małego chłopca. Wracał do domu z ciotką i kuzynem, ale zawsze było widać z bolesną jasnością, że Petunia Dursley oczekiwała tylko na swojego syna, a nie na siostrzeńca.

Harry Potter.

Nie miało znaczenia, ile razy mówiła sobie, że zrobiła wszystko, co tylko w jej mocy, bo i tak wciąż czuła, że mogła zrobić coś więcej. Ale kiedy ma się w klasie trzydzieści pięć osób zawsze jest tyle do zrobienia, tyle się dzieje. Przecież naciskała na szkolną pielęgniarkę, czyż nie? Upewniła się, że chłopiec dostał okulary od swojego skąpego wuja. Chwaliła go, zachęcała.

Annalee zamknęła oczy, przypominając sobie zaskoczenie widoczne w tych zielonych, skośnych oczach za każdym razem, kiedy go za coś chwaliła. Zupełnie jakby nie był przyzwyczajony do otrzymywania choćby najmniejszych słów zachęty.

Napisała standardowe pismo dotyczące zaniedbywania, nakłoniła dyrektorkę do podpisania go, upewniła się, że zostało wysłane, otrzymała od władz zapewnienie, że zajmą się sprawą.

Co więcej mogła zrobić?

Teraz pytali ją o to reporterzy. Czy nie mogła pani zrobić czegoś więcej? Jak pięciolatek mógł zniknąć zupełnie bez śladu? Czy wini pani Departament ds. Dobrobytu Dziecka? Czemu tam nie zareagowano?

Ona sama też miała kilka pytań. Na przykład: czemu teraz tak bardzo was obchodzi chudziutki Harry Potter? Gdzie wy wszyscy byliście, kiedy on jeszcze był tutaj i mogliście mu pomóc?

Teraz również policja zadawała pytania, ale Dursleyowie uparcie twierdzili, że ojciec chłopca przyszedł i go zabrał. Tyle tylko, że nie znali nazwiska tego mężczyzny, nie potrafili go opisać, nie umieli nawet powiedzieć, skąd ten człowiek wiedział, gdzie przebywa Harry, a co dopiero wykazać, że w ogóle istniał…

Najgorsze z tego wszystkiego było to, że najprawdopodobniej wyjdą z tego obronną ręką. Nie było żadnego dowodu wskazującego na to, iż chłopcu stało się coś złego. Ledwo co można było znaleźć dowód na to, że to dziecko w ogóle istniało. Kiedy policja poprosiła o zdjęcie chłopca, jedynym jakie udało się zdobyć była grupowa fotografia pierwszoklasistów zrobiona na miesiąc przed świętami Bożego Narodzenia.

Zdaniem Annalee ten jeden fakt mówił wszystko na temat Dursleyów.

- Och, Harry – wyszeptała. – Tak mi przykro.

Zastanawiała się, czy starczy jej czasu na wypalenie jeszcze jednego papierosa, kiedy usłyszała jak ktoś woła jej imię, znajomym głosem, gdzieś z bliska.

I oto on stał przed nią, lekko dysząc po biegu.

- H…Harry? – wyjąkała, a on uśmiechnął się do niej.

Pożerała go wzrokiem, wciąż nie mogąc przemówić z niedowierzania. Nosił grubą, czarną, aksamitną pelerynę z niewielkimi otworami na dłonie, które były ubrane w ciepłe rękawiczki z delikatnej skóry w kolorze lekko połyskującej, ciemnej zieleni. Spod peleryny wystawały wypolerowane, małe, czarne buty, a na głowie miał dziwny kapelusz, przypominający trochę szlafmycę zakończoną przewieszonym przez ramię, grubym frędzlem.

- Harry – wydyszała, a łzy przysłoniły jej wspaniały widok zaginionego dziecka, wyglądającego na szczęśliwe i o lekko zaokrąglonej twarzyczce.

- Dzień dobry pani Taylor – powiedział, wydając się być nieco onieśmielony. – Tęskniła pani za mną?

Nigdy przedtem nie przytulała ucznia, Wydział Edukacji tego nie pochwalał, ale teraz sięgnęła i objęła jego drobne ciałko, dotykając jego jedwabistej, czarnej główki, czując pod palcami delikatny aksamit czapki. Wdychała jego zapach, czysty, zdrowy, a jednocześnie zaskakująco pikantny, zupełnie jak w jakimś egzotycznym sklepie z przyprawami.

- Harry – powtórzyła, odsuwając go od siebie, aby przyjrzeć się jego zaskoczonej buzi. – Gdzie byłeś? Wszyscy się tak martwili!

Harry wyciągnął rękę i poklepał ją uspokajająco po policzku.
- Wszystko w porządku, pani Taylor – powiedział uprzejmie. – Perfesor mówił, że się pani o mnie strasznie martwiła. U mnie wszystko dobrze, panie Taylor, naprawdę dobrze. Jestem z moim tatusiem! – Swoim spiczastym podbródkiem wskazał na coś za sobą i nagle kobieta zaczęła być świadoma otoczenia. Na końcu podjazdu stała wysoka postać, a długa, czarna peleryna powiewała wokół jej kostek poruszana wczesnolutowym wiatrem. Mężczyzna także miał dziwny, spiczasty kapelusz, pod którym zwisały czarne włosy, również poruszane wiatrem, przez co zakrywały większość jego twarzy.

Nie poruszał się, po prostu tam stał, obserwując ich, ale Annalee nagle poczuła przenikający do kości chłód. Całe ciało jej zesztywniało i wzdrygnęła się.

- T…to jest twój ojciec?

- Mój tatuś – oznajmił dumnie Harry, odsuwając się od niej i uśmiechając się radośnie. – Przyszedł i zabrał mnie od ciotki i wuja, pani Taylor. Myślał, że jestem z nimi bezpieczny, ale kiedy dowiedział się, że jestem z nimi nieszczęśliwy, przyszedł i mnie zabrał.

- Ale…ale, Harry – powiedziała, podczas gdy miliony pytań przemykały jej przez głowę, przez co język jej kołowaciał. – Gdzie byłeś?

- Powiedziałem pani – odparł cierpliwie, zupełnie, jakby to on był dorosłym, a ona małym dzieckiem. – Jestem z moim tatusiem. Jest mu strasznie przykro, że mnie zostawił, ale obiecał, że więcej tego nie zrobi. Mam swój własny pokój, pani Taylor i moje własne łóżko. I zabawki! I ubrania też, całkowicie moje!

Na jego twarzy jasno malowało się szczęście i zadowolenie, tak ostro kontrastując z obrazami potwornych, okrutnych, pełnych przemocy wydarzeń, które mogły spotkać to dziecko, a które miała w głowie przez ostatnie tygodnie, że nie mogła powstrzymać łez, ponownie zasłaniających jej widok. Dotknęła jego twarzy, głaszcząc jego gładką, zarumienioną skórę, żeby się upewnić, że chłopiec żyje. Oto sprawa jednego z chłopców, nad którymi się znęcano i których zaniedbywano, znalazła szczęśliwe zakończenie.

- I on jest dla ciebie dobry? – zapytała, chociaż i tak wyczytała już odpowiedź z rozjaśnionych radością skośnych oczu i szczęśliwego uśmiechu na ustach. – Nikt cię nie krzywdzi ani nie zmusza do czegoś, czego nie chcesz robić?

Harry potrząsnął głową.
- Tak było u ciotki i wuja – przypomniał jej. – Mój tatuś się mną opiekuje i chroni. Och! – Jego oczy się rozszerzyły i sięgnął pod pelerynę, wyciągając kartkę. Podał jej ją ponownie uśmiechając się nieśmiało. – Prawie bym zapomniał! Namalowałem to dla pani.

Rozwinęła ją trzęsącymi się rękoma, podświadomie notując w pamięci gruby, bogaty papier, o delikatnych brzegach, który wyglądał jak ręcznie robiony. Przywitał ją widok namalowanych postaci i uśmiechnęła się przez łzy, od razu rozpoznając styl Harry’ego

- To ja, pani Taylor – oznajmił Harry, wskazując na małą postać stojącą między dwoma większymi. – A to mój tata. – Długie, czarne włosy i jasne, różowe serce na środku piersi. – A to pani, widzi pani? Pani się do mnie uśmiecha, tak jak zawsze.

- Och, Harry – wyszeptała. Czy zawsze się uśmiechała? Czy nie powinna się więcej uśmiechać, więcej zrobić? Harry był tutaj, cały i zdrowy, ale gdyby tak nie było? Co z następnym Harrym, który będzie potrzebował pomocy?

- Harry.

Mężczyzna na końcu podjazdu musiał zawołać, ale jego głos brzmiał łagodnie w jej uszach. Harry dał krok w tył, poza jej zasięg, uśmiechnął się i skinął głową. – Muszę już iść, pani Taylor. Mój tatuś mnie woła.

- Ale Harry – powiedziała pospiesznie, sięgając w jego stronę. – Nie możesz jeszcze iść. Policja, szkoła, twoja… - Chciała powiedzieć „twoja rodzina”, ale nie mogła się na to zdobyć. Jeśli Harry miał jakąkolwiek rodzinę, to był nią ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, który się o niego troszczył, karmił go, ubierał, umieścił na jego twarzy ten uśmiech.

Pomimo tego, formalności musiały być załatwione, więc jedną ręką sięgnęła po Harry’ego, a drugą włożyła do kieszeni w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Harry zgrabnie odskoczył i pobiegł w dół podjazdu, a zielony frędzel jego czapki powiewał za nim.

Długie ramiona wyciągnęły się, a Harry dotarł do nich i wpadł w ich objęcia, otaczając chudziutkimi ramionkami szyję ojca, podczas gdy mężczyzna wyprostował się. Harry uniósł jedną dłoń i pomachał jej i przez chwilę po prostu tam stali, ojciec i syn, w podmuchach wiatru szarpiących peleryny i czarne włosy. Ten widok pozostanie z nią na zawsze. Na wieki wyrył jej się w pamięci obraz wysokiego, ciemnego mężczyzny trzymającego dziecko na biodrze, tych dwóch, zwróconych w jej stronę twarzy.

Harry uśmiechnął się, a jego ojciec lekko skinął głową, po czym odwrócił się na pięcie z imponującym machnięciem peleryny. Ledwo zdążyła mrugnąć okiem, kiedy znaleźli się w dole ulicy.


***




Annalee Taylor postąpiła jak należało. Zadzwoniła po policjantów zajmujących się tą sprawą i pokazała im namalowany kredkami rysunek. Sprawdziła film z kamer rejestrujących wydarzenia na szkolnym podjeździe i zauważyła Harry’ego, ale nie dostrzegła nigdzie ciemnowłosego nieznajomego, który był z nim.

Patrole policyjne przeczesały okolicę, ale nie znaleziono nawet śladu Harry’ego i jego ojca. Annalee siedziała pokoju pani oficer policji, pijąc kolejne kubki gorącej, mocnej herbaty. Zabawne. Nie czuła już najmniejszej ochoty na papierosa, w zupełności wystarczała jej słodka herbata, a wkrótce skończą zadawać jej pytania i będzie mogła wrócić do swojej klasy.

Zerknęła na narysowany kredkami obrazek, leżący pomiędzy nią, a policjantką. Ojciec Harry’ego nie wyglądał na tym rysunku przerażająco, pomimo tego, że nie miał na twarzy namalowanego szerokiego uśmiechu, który mieli ona i Harry. Może to przez to absurdalne, różowe serduszko na jego piersi. Przechyliła głowę, dopiero teraz dostrzegając, że miał sześć palców u prawej ręki, a jeden był dłuższy od reszty. Zastanawiała się, czemu wygląda to tak, jakby wychodziły z niego iskierki…

Koniec


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mój [Gillian Middleton]
cz 1, Matlab moj
Mój świat samochodów
82 Dzis moj zenit moc moja dzisiaj sie przesili przeslanie monologu Konrada
moj 2008 09
Mój region w średniowieczu
Dziś przychodzę Panie mój
Mój Mistrzu
Jezu, mój Jezu
Mój Jezus Królem królów jest
Mój skrypt 2011
bo mój skrypt zajebiaszczy
Gillian Shields 1 Nieśmiertelny
Mój samochód instrukcja wypełnienia arkusza
Moj portfel z 18 lipca 08 (nr 140)
projekt siła mój

więcej podobnych podstron