Mój – część pierwsza
Gillian Middleton
Link:
http://www.fanfiction.net/s/1963825/1/
Ostrzeżenia:
K (czyli wg fanfiction.net dozwolone od 5 lat), AU, severitius
tłumaczenie:
eveandlisa
Długość:
2 części, razem 9 rozdziałów, są jeszcze 3 sequele (Snape’s
Vocation, The Owl and the Puppydog, The Absence of Unhappy)
Prolog
-
Ma twoje oczy, moja droga.
Lily
uśmiechnęła się z dumą.
-
Wiem. Ale całą resztę ma po Jamesie.
Albus
Dumbledore spojrzał na nią miło.
-
Tak by się mogło wydawać.
Lily
mrugnęła. Czy ta niedbale rzucona uwaga miała jakieś ukryte
znaczenie? Niezwykle trudno było odkryć, co się dzieje w umyśle
starego, potężnego czarodzieja.
-
Eee, James wkrótce wróci. Chciałby pan na niego zaczekać?
Dumbledore
oderwał wzrok od twarzy ziewającego Harry’ego.
-
Obawiam się, że nie ma czasu na czekanie – powiedział ze
smutkiem. – Widzisz, istnieje pewna przepowiednia.
Lily
poczuła jak krew krzepnie jej w żyłach i kurczowo zacisnęła
palce na trzymanych w ręku malutkich skarpetkach, opadając na
miękką, starą sofę.
-
Przepowiednia – powtórzyła w odrętwieniu.
-
Obawiam się, że tak – Dumbledore wyciągnął długi palec i
uśmiechnął się, gdy Harry uchwycił go, machając piąstką i
próbował włożyć go sobie do buzi. – I wiesz dobrze, że to
nigdy nie wróży nic dobrego.
-
Ona mówi o Harrym, tak?
Dumbledore
ponownie uniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Przytaknął.
-
Z tego powodu znam prawdę o jego ojcu – kontynuował ze spokojem.-
Widzisz, dwoje dzieci pasowało do przepowiedni. Dwoje
nowonarodzonych. Ale gdy rzuciłem Zaklęcie Paternitus i okazało
się, że ojcem Harry’ego jest…
-
Po co w ogóle rzucał pan to zaklęcie? – wykrztusiła Lily bez
tchu.
-
Musisz mi zaufać, Lily – odparł łagodnie Albus. – Nie mogę
wyjawić ci szczegółów przepowiedni.
Lily
przytaknęła, desperacko pragnąc, żeby był przy niej James.
-
Ale ktoś wie, tak?
Dumbledore
ponownie potaknął, a oczy mu posmutniały. Harry zagruchał
radośnie i oboje odwrócili się w jego stronę, patrząc na jego
kochaną, drobną, różową twarzyczkę. Lily podeszła do niego i
stary czarodziej delikatnie przekazał dziecko w ramiona matki.
-
I jego pochodzenie ma z tym coś wspólnego? – Lily przytuliła
swojego małego syna, przymykając oczy, gdy Dyrektor przytaknął
jeszcze raz. – O, nie – powiedziała drżącym głosem. – Wtedy
wszystko wydawało się takie proste, takie jasne. James nie mógł
dać mi dziecka i wspomniałam o mugolskiej metodzie zapłodnienia,
jaką stosuje się w takich okolicznościach. – Otworzyła oczy i
uśmiechnęła się słabo do Dyrektora. – Wie pan, jaki on jest,
gdy wpadnie na jakiś pomysł. Nie zaznał spokoju dopóki nie
wymyślił nowego zaklęcia.
Nazwał
je Zastępczością.
-
I dlaczego właściwie to nowe zaklęcie zostało rzucone na
Severusa?
Lily
potrząsnęła głową.
-
Nie, Profesorze – wyznała. – To Severus rzucił zaklęcie na
Jamesa. W ten sposób przetransportował swoje żywe nasienie do
ciała Jamesa. – Pocałowała z miłością głowę niczego
nieświadomego Harry’ego. – Mój mąż dał mi Harry’ego. Z
całą swoją miłością.
Dumbledore
zwęził oczy, przyjmując do wiadomości informacje i przetwarzając
je w swoim bystrym umyśle.
-
Do tak potężnego zaklęcia mogło być potrzebne wsparcie
pokrewieństwa krwi – cicho wysunął przypuszczenie. – A Severus
i James to kuzyni, są spokrewnieni w podobny sposób jak wiele
innych starych rodzin czystej krwi. – Przyglądał się obrazkowi
jaki tworzyła Lily i drzemiące na jej ramieniu dziecko. – Teraz
wiem czemu on wyglądem bardziej przypomina przybranego ojca niż
tego prawdziwego.
Lily
przekrzywiła głowę w zaciekawieniu. Sama bardzo często się nad
tym zastanawiała.
Dumbledore
pogładził się po długiej, białej brodzie, a oczy mu błyszczały.
-
Miłość ma potężną moc, moja droga.
Rozdział
pierwszy
Pięć
lat później.
-
Przepowiednia – powtórzył w odrętwieniu Severus Snape. – Więc
dlatego, Czarny Pan ich poszukiwał.
-
I dlatego tamtego dnia, po usłyszeniu twojego ostrzeżenia, które
nadeszło w samą porę, udałem się do Lily i Jamesa. Aby szybko
ich ukryć.
-
I tak nie na wiele to się zdało – odpowiedział Severus,
utrzymując suchy ton głosu. Stare rany już nie były w stanie
zadać mu więcej bólu. Albo tylko mu się tak zdawało, do chwili
gdy Dumbledore wypowiedział następne słowa.
-
Wiem, że gdy powiedziałeś mi, iż Voldemort szuka Potterów twój
syn był w niebezpieczeństwie.
Severus
miał wrażenie, że serce mu stanęło.
-
Co?
Dumbledore
złączył palce i popatrzył na niego z miłym wyrazem twarzy.
-
Nie mam do ciebie żadnych pretensji, Severusie. Miałem tylko
nadzieję, że przyjdziesz do mnie wcześniej z tym problemem.
-
Nie ma żadnego problemu – powiedział Snape, wstając ze zbyt
miękkiego fotela. Ze ścian byli dyrektorzy i dyrektorki wpatrywali
się w niego z ciekawością. Zawsze nienawidził gabinetu
Dumbledore’a z powodu tych wszystkich ciekawskich oczu.
-
Dałem ci pięć lat – kontynuował nieubłagalnie Dumbledore. –
Pięć lat na zaleczenie ran i odbudowanie na nowo życia. Ale czas
płynie, a ty stoisz w miejscu, wciąż nie masz swojego miejsca na
ziemi, wciąż sam siebie skazujesz na wygnanie.
-
Jak śmiesz – wydyszał Snape, okrywając się godnością niczym
płaszczem. – Nasz niegdysiejszy związek pana i jego szpiega nie
daje ci prawa do prawienia mi kazań na temat mojego życia!
-
A moja rola opiekuna twojego syna?
-
Nie nazywaj go moim synem! – Snape niemal wykrzyczał te słowa,
ale powstrzymał się, przygryzając usta, aby zapobiec wydostaniu
się reszty jadowitych uwag. – Nie nazywaj go moim synem –
wyszeptał zachrypniętym głosem.
-
Zaprzeczasz, że urodził się on z twojego nasienia?
Snape
potrzasnął głową , ale nie z powodu słów, tylko wspomnień
jakie one wywołały. Lily, z wielki oczami i wyciągniętą ręką.
James, opalony i małomówny, opierający się o drzwi w ten swój
niedbały sposób, z oczami zasnutymi cieniem. Ile musiało go
kosztować takie błaganie o nasienie znienawidzonego kuzyna.
-
Nie zaprzeczam, że wyświadczyłem im tę przysługę – Snape
zdołał powiedzieć przez zaciśnięte zęby.
-
Może któregoś dnia wyjawisz mi, dlaczego to zrobiłeś – odparł
łagodnie Dumbledore. – Ale jak na razie muszę nazywać małego
Harry’ego twoim synem, bo nim jest. Ty natomiast jesteś wszystkim,
co mu pozostało.
-
W takim razie nie ma nic – zabrzmiała nieugięta odpowiedź
Snape’a. – Powiedziałem im to, co teraz mówię tobie. Nie chcę
i nie potrzebuję żadnego dziecka. Moja rola zakończyła się w
chwili wypowiedzenia zaklęcia. Jedyne, co mnie obchodziło, to żeby
już nigdy w życiu nie widzieć na oczy żadnego z nich.
-
Zrozumiałem, że nie przyszedłeś do mnie po śmierci Jamesa i
Lily, aby nie narazić chłopca na niebezpieczeństwo. Ale teraz, gdy
obaj znamy prawdę, możesz mnie zapytać. Możesz mnie zapytać o
Harry’ego.
-
Harry nic mnie nie obchodzi – odrzekł Snape, pozwalając, aby
szczera prawda zmierzyła się ze złudzeniami starego czarodzieja.
Odwrócił się na pięcie z zamiarem strząśnięcia ze stop kurzu
tego starego, znienawidzonego przez niego zamku. Miał jedynie kilka
dobrych wspomnień z tego miejsca.
-
On mieszka z Mugolami – powiedział bez ogródek Dumbledore i Snape
wbrew swojej woli zatrzymał się w pół kroku. – Widzisz, Lily
miała siostrę, która poślubiła Mugola i wiedzie mugolskie życie.
-
Mugole – powtórzył Snape, próbując to zaakceptować. Potem
zmarszczył czoło i wzruszył ramionami z irytacją. – No i co z
tego? – rzucił przez ramię. – To nie moja sprawa.
-
Jeśli to nie twoja sprawa, to niby czyja? – spytał stojący tuz
obok niego Dumbledore i Snape odwrócił się, trzymając rękę na
swoim dziko walącym sercu. Zawsze nienawidził, gdy stary czarodziej
tak robił.
-
Nie muszę już dłużej słuchać twoich rozkazów – przypomniał
mu Snape.
-
Rozkazów? – zapytał stary czarodziej, wznosząc brwi w komicznym
zdziwieniu. – Mój drogi, ależ oczywiście, że nie. Jakbym mógł
ci rozkazywać! To bardziej prośba. Przysługa, jeśli wolisz.
-
Przysługa? – powtórzył młodszy mężczyzna podejrzliwie.
-
Bardzo niewielka – prędko podchwycił Dumbledore. – Maleńka.
Właściwie mikroskopijna.
Snape
parsknął niecierpliwie.
-
Czy jestem ci winien jakąś przysługę?
-
Zawsze wydawałeś mi się honorowym mężczyzną, Severusie. Na swój
własny sposób – Dumbledore przeszedł na drugą stronę pokoju,
wkładając rękę do kieszeni i wyjmując z niej jakiś smakołyk
dla swojego absurdalnie kolorowego ptaka. – Jak uważasz?
Snape
nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Na swoje nieszczęście zdawał
sobie sprawę, że jest winny Dumbledore’owi wiele przysług. Nie
potrzebował, żeby stary szaleniec mu o tym przypominał i to w
dodatku tak dobitnie.
-
Więc co to za przysługa? – w końcu zapytał z niechęcią.
-
Chłopiec przebywa w bezpiecznym ukryciu, starożytna magia chroni
go, jeśli nazywa domem miejsce, gdzie żyje krew jego matki. –
Ostre spojrzenie zatrzymało Snape’a na miejscu. – Zdajesz sobie
sprawę z potęgi tego typu krwi.
Mężczyzna
krótko przytaknął, z nienawiścią stwierdzając, że czuje się
jak nastolatek wezwany do tego dziwacznego gabinetu za jakiś głupi
wybryk.
-
Ja nie mam takiej ochrony i jestem nieustannie uważnie obserwowany.
Ty z kolei możesz się swobodnie włóczyć i wybacz mi te słowa,
ale nikogo nie obchodzi, gdzie się udajesz.
-
Ciężko pracowałem na taki stan rzeczy – odgryzł się Snape, po
czym przeklął się w duchu za połknięcie przynęty.
Dumbledore
uśmiechał się przyjaźnie, prawdopodobnie rozradowany z powodu
ponownego sprowokowania go do jakiejś reakcji. Naprawdę, pomyślał
Snape, stary drań czasami zachowywał się jak typowy Ślizgon.
-
Czy możesz przejść do rzeczy? – zapytał ostro.
-
Otrzymuję niepokojące wieści od obserwujących go osób. Mugole
traktują go coraz gorzej, w miarę jak robi się coraz starszy.
Ostatni raport był tak poważny, że mnie zaniepokoił.
-
Traktują? – powtórzył Snape, zaciekawiony wbrew sobie. –
Zdawało mi się, ze powiedziałeś, że ta … rodzina go wychowuje.
-
Miałem nadzieję, że on znajdzie tam rodzinę – odpowiedział
ostrożnie Dumbledore, spuszczając wzrok. Snape zmarszczył brwi, to
było bardziej niepokojące niż jakiekolwiek słowa. Co takiego
zrobił ten stary dureń, że nawet nie patrzy mu teraz w oczy?
-
Ale tak się nie stało?
Dumbledore
westchnął i wzruszył ramionami, wpatrując się w swoje długie
palce, głaszczące obity zieloną skórą blat biurka.
-
Rozumiesz chyba, dlaczego chcę, żebyś tam poszedł, zobaczył tych
ludzi, ten dom. Żebyś się upewnił, że jest dobrze traktowany.
Wzbudził
się w nim instynktowny protest. Zobaczyć chłopca? To była
ostatnia rzecz, jakiej pragnął.
-
Na pewno możesz zaufać komuś innemu i … - zaczął, ale dyrektor
potrząsnął głową.
-
Tylko Hagrid i Profesor McGonagall wiedzą, gdzie on mieszka.
Snape
wydął wąskie usta. Mógł zrozumieć, czemu nie Hagrid, olbrzymi
niedołęga zbyt zwracałby za siebie uwagę.
-
Czemu więc nie McGonagall?
-
Profesor McGonagall – Dumbledore poprawił go dobitnie, jakby był
zuchwałym pierwszorocznym. – Obawiam się, że Minerwa jest lekko…
niechętna temu tematowi. Od początku nie chciała, abym zostawiał
go z tymi Mugolami.
-
Może powinieneś jej posłuchać – wymruczał Snape.
-
To musi być ktoś, komu ufam bez zastrzeżeń, ze wzglądów
bezpieczeństwa – powiedział ostrożnie Dumbledore. – Jak sam
dobrze wiesz wszędzie wałęsają się bezkarni Śmierciożercy…
Kolejny
cios, tym razem raniący do krwi. Kolejne subtelne przypomnienie co i
komu zawdzięcza.
-
A poza tym – kontynuował Dumbledore, bawiąc się piórem i
kałamarzem – jak sam stwierdziłeś, chłopiec nic dla ciebie nie
znaczy. Co złego może się więc stać, jeśli sprawdzisz jak mu
się wiedzie?
-
W istocie – zgodził się Snape. Spojrzał przez okno na padający
śnieg. – W tej chwili? – zapytał sucho. – W Wigilię?
Niewinne
oczy rozszerzyły się.
-
Przepraszam. Masz inne plany?
-
Jakbym miał jakiekolwiek – wymamrotał Snape. Domyślił się w co
dyrektor chce go wmanewrować. Spójrz na pełną ciepła rodzinę,
nawet mugolską. Daj się porwać domowym przyjemnościom i zabierz
dzieciaka, aby zbudować z nim własny dom.
Żałosne.
Dumbledore
zbliżał się do niego z różdżką w dłoni.
-
Musze umieścić to miejsce w twojej głowie. – Uniósł różdżkę
i uśmiechnął się. – I Severusie? Wesołych świąt.
Rozdział
drugi
Aportacja
do umieszczonego mu w głowie miejsca była najłatwiejszą częścią
zadania. Zmierzch nadchodził szybko o tej porze roku i obserwacja
domu z wygodnego ukrycia w cieniu nie nastręczała żadnych
trudności, pomimo konieczności mrużenia oczu w marznącym deszczu.
Snape potrząsnął głową z niesmakiem. Zadawał sobie sprawę, że
jest ich wiele, ale bez przesady! Czy koniecznie muszą tak mieszkać?
Domy leżały w rzędzie jak grobowce, jeden identyczny z drugim.
Maleńkie trawniczki miały wyznaczone co do cala położenie,
wszelkie przejawy życia i spontaniczności brutalnie wycięto w
pień.
-
Mugole – wyszeptał, odczuwając współczucie do jakiegokolwiek
magicznego dziecka, które zmuszono do życia w takiej sterylności.
Magia do przetrwania potrzebowała nieporządku i chaosu, przypomniał
sobie Snape, ignorując fakt, że była to jedna z rzeczy, jakich
nienawidził w swoim świecie. To właśnie popchnęło go do
eliksirów, gdzie liczyła się dokładność i precyzja, nawet u
czarodzieja.
Z
lekkim szarpnięciem wyciągnął z kieszeni delikatny materiał
peleryny niewidki, ktorą pożyczył mu Dumbledore.
-
Przechowuję ją dla przyjaciela – powiedział dyrektor z błyskiem
w oku. – Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko użyciu jej w
dobrej sprawie.
Snape
narzucił ją na siebie po czym z różdżką w dłoni otworzył
drzwi i wszedł do pudełkowego domu. Najpierw poczuł gorąco,
sztucznie wytworzone i nieprzyjemnie oblepiające skórę, co w
niewygodny sposób przypomniało mu o jego ciężkim, grubym
płaszczu. Wyrzucił z myśli tę drobną niewygodę i ruszył w
stronę korytarza i schodów. Na ścianie wisiały fotografie i
poczuł jak głęboko w środku coś mu się ściska.
A
więc. Oto on.
Zdjęcia
na ścianach ukazywały przebieg jego krótkiego życia, najpierw
okrągły dzieciaczek w dzierganych śpioszkach, potem berbeć o
gniewnym spojrzeniu, pucołowatej twarzy i delikatnych, jasnych
włosach. Pierwszy dzień w szkole, tornister na plecach, miękkie
blond włosy bezwzględnie przygładzone żelem, a wciąż okrągła
twarz ponura i zmarszczona w gniewnym grymasie.
Jasne
włosy?
Snape
zmarszczył brwi wpatrując się w zawieszone w rządku fotografie,
pragnąc, żeby Mugole umieli zmusić te cholerstwa do choć odrobiny
ruchu. Ciężką sprawę stanowiło wyczytanie czegokolwiek z twarzy,
gdy były one takie woskowe i nieruchome Nikt inny nie został
uwieczniony na tych ścianach, podobnie jak w innym pokoju, który
można by uznać za rodzaj salonu. Wszędzie okrągła twarz, jasne
włosy, blade, niebieskie oczy.
Oczekiwałem
oczu Lily, pomyślał Snape. Czemu oczekiwałem oczu Lily?
I
wtedy sobie coś uświadomił. Blizna, sławna w całym
czarodziejskim świecie. W kształcie błyskawicy, czy jak tam ją
głupio określano. A ten blond budyń, którego zdjęcia walały się
całymi tabunami w tym zagraconym domu, nie miał takiego znaku.
Więc
to nie Harry.
Poczuł
niemal ulgę, gdy wtem otworzyły się za nim drzwi i kiedy się
odwrócił dostrzegł to wszystko, czego oczekiwał, stojące przed
nim.
Oczy
Lily. Blada, czerwona blizna. I… coś w brzuchu Snape’a znów się
ścisnęło. Włosy tak czarne jak jego własne układające się w
miękkie, nieporządne fale.
Chłopiec
rozejrzał się ostrożnie i wyszedł z czegoś, co jak uprzytomnił
sobie Snape było komórką pod schodami. Wciągając głęboko
powietrze dziecko szybko przebiegło drobnymi kroczkami pokój i
stanęło dokładnie naprzeciw Snape’a, wpatrując się w górę
przez swoje wielkie okulary. Z mocno bijącym sercem czarodziej
zastanawiał się jak do diabła chłopiec dojrzał go poprzez
potężną magię peleryny, po czym uświadomił sobie, że uwaga
dziecka koncentrowała się na czymś za nim, a nie na nim. Odsunął
się i lekko odwrócił zdając sobie sprawę, że przedmiotem tak
uważnej obserwacji było jasno oświetlona choinka.
Piętrzyły
się pod nią prezenty, opakowane w lśniący papier udekorowane
kokardami i wstążkami. Harry wyciągnął rękę i z podziwem
dotknął lśniącego, czerwonego obiektu, najwyraźniej jakiegoś
mugolskiego środka transportu.
Chudziutka
rączka pogłaskała błyszczący metal i natychmiast cofnęła się,
gdy coś zadudniło na schodach i z głuchym odgłosem przewaliło
się przez korytarz.
-
Lepiej, żebyś nie dotykał mojego roweru, Harry – wydarło się
blond tornado. Była to gwiazda uwieczniona każdym zdjęciu w tym
domu, a jego nieprzyjemny grymas znajdował się na swoim miejscu.
-
Tylko patrzyłem – odpowiedział buntowniczo Harry, trzymając ręce
za plecami.
-
Lepiej dla ciebie, żeby tak było –powiedział chłopak z nutą
groźby. Chwilę potem Snape podskoczył, gdy dzieciak otworzył usta
i zawrzeszczał jeszcze głośniej niż przedtem, choć czarodziej
mógłby przysiąc jeszcze przed momentem, że to niemożliwe.
-
Mamo! Czy mogę już otworzyć prezenty?
-
Och, Dudziaczku. – Z innego pokoju wyłoniła się kobieta,
wycierając ręce w fartuch, który potem zawiesiła sobie na chudych
biodrach. – Wiesz, że tatuś lubi, kiedy otwierasz je wszystkie w
świąteczny poranek.
-
Ale tylko mój rower, proszę, mamo – skamlał chłopak. Snape czuł
jak swędzi go ręka z przemożnej ochoty zdzielenia dzieciaka w
ucho. Tłusty chłopak rzucił Harremu jadowite spojrzenie. – Boję
się, że Harry będzie próbował jeździć na nim w nocy i nie
chcę, żeby mi go zepsuł.
-
Wcale nie chcę jeździć na twoim głupim rowerze – wymamrotał
Harry, a ciemnowłosa kobieta gniewnie na niego spojrzała.
-
Lepiej, żeby tak było – powiedziała ostro. – Och, dobrze, moje
ty słodkości. Ale tylko tam i z powrotem po korytarzu. Wkrótce
przyjdzie tatuś i zjemy sobie pyszną wigilijną kolację.
-
Dlaczego Harry nie otworzy jednego ze swoich? – zapytał chłopiec
złośliwie. Po czym rozszerzył swoje świńskie oczka. – Och,
racja! On nie dostanie żadnych prezentów. Nie ma mamusi ani
tatusia, którzy by mu je kupili.
-
Oczywiście, że on dostanie prezent – powiedziała z irytacją
kobieta.
Harry
spojrzał w górę z zaskoczeniem malującym się na jego małej,
szczupłej buzi. Zbyt wielkie okulary zsunęły mu się z nosa i
musiał włożyć je z powrotem.
–
Dostanę prezent? – zapytał bez tchu.
-
W torbie – odparła kobieta wskazując na papierową torbę leżącą
za choinką. – Och! Moje ziemniaki! – Wybiegła z pokoju, a Snape
ze zmrużonymi oczami obserwował jak Harry sięga trzęsącymi się
rękoma po torbę. A więc o to chodziło Dumbledore’owi. Ci
absurdalni Mugole faworyzowali swojego nędznego potomka względem
podrzuconej im sieroty. Naprawdę go to nie zaskoczyło.
Dudley
zaśmiewał się, podczas gdy Harremu drżały lekko wargi, dopóki
ich nie przygryzł.
-
Stare ubrania – większy chłopak piał ze śmiechu. – Moje stare
ubrania! I tak by ci je dała.
-
Zamknij się – powiedział Harry bezsilnie, ze zwieszonymi wąskimi
ramionami.
Dudley
odwiązał kokardę ze swojego roweru i pogładził skórzane
siodełko.
-
Jeśli będziesz dla mnie niegrzeczny, to nie pozwolę ci się
przejechać na moim rowerze – powiedział ze złośliwym uśmiechem.
-
Kto by tam chciał jeździć na twoim głupim rowerze! – krzyknął
Harry. – Dostanę lepszy prezent, zobaczysz! Jutro, w Boże
Narodzenie.
-
Taaa, taaa – Dudley znowu złośliwie się uśmiechnął,
przekładając nogę nad ramą trzykołowego rowerka i siadając na
siodełku. – To samo mówiłeś w zeszłym roku. Tylko, że wtedy
jak jakiś głupi dzieciuch wierzyłeś, że pojawi się Mikołaj.
Niby który, durniu? Ten ze sklepu na High Street, czy ten, który
żebra o datki na rogu? – Z tymi słowami nacisnął na pedały
swoimi małymi, tłustymi nóżkami i pomknął w dół korytarza
przeraźliwie dzwoniąc lśniącym dzwonkiem.
Harry
ponownie spoglądał na choinkę, ale tym razem na jego twarzy nie
było już śladu poprzedniego zachwytu. Snape zmusił się do
oderwania od tego widoku i ruszył w ślad za rozwydrzonym bachorem w
korytarzu. Krótkie spojrzenie potwierdziło jego podejrzenia,
nierówny, stary materac na podłodze i pudełko znoszonych ubrań
wskazywało, ze w tym miejscu chłopiec śpi. Westchnął i
potrząsnął głową. Dlaczego ludzie zastanawiali się nad powodem,
dla którego torturował Mugoli dla sportu? Te odrażające
stworzenia nie potrafiły się zdobyć na odrobinę przyzwoitości
wobec osieroconego dziecka, które mają pod opieką.
No,
cóż, powiedział do siebie wychodząc z przegrzanego domu i
wdychając z wdzięcznością zimne, wilgotne powietrze na zewnątrz.
Chłopiec nie jest bity ani głodzony. Ma ciepłe miejsce do spania i
jedzenie na stole. Jedyne, czego potrzeba tym głupim Mugolom, to
niewielkie przypomnienie, kogo mają pod opieką i jakie są w
związku z tym ich obowiązki.
W
końcu to, że on sam nie chce tego chłopaka nie daje nikomu innemu
prawa do znęcania się nad nim.
***
Sklep
z zabawkami na ulicy Pokątnej był otwarty w Wigilię do późna i
robił na tym świetny interes. Snape minął lalki – wróżki o
uśmiechające się idiotycznie i śpiewające denerwująco wysokimi
głosikami (akcesoria sprzedawane oddzielnie) oraz małe, makabryczne
figurki, które wyły nieludzko z bólu, przemieniając się w
wilkołaki (w komplecie z ociekającymi śliną kłami).
-
Ekstra – powiedział bez tchu jakiś dzieciak, któremu z
przyklejonego do szyby wystawowej nosa ciekły smarki. Za nim
sprzedawca załatwiał interesy z napastliwą klientką.
-
Nie, madam, nie mamy już na składzie samobębniących bębenków. Z
powodu klątw rodziców dzieci, które je otrzymały, madam. W
zeszłym roku większość stycznia spędziłem z pałeczkami od
bębenka w uszach.
-
Przepraszam – powiedział Snape tak uprzejmie jak się dało w
poprzez to całe śpiewanie i krzyki. - Potrzebuję zabawki.
Sprzedawca
rzucił mu spojrzenie jakiego nie powstydziłby się bazyliszek i z
widoczną trudnością przełknął jakąś nieuprzejmą uwagę
-
Dla chłopca czy dziewczynki?
-
Dla chłopca. Ale nie chcę magicznej.
Sprzedawca
otworzył usta, po czym znowu je zamknął.
-
Co? – wydusił w końcu.
Snape
rozejrzał się wokół z irytacją.
-
Wszystko tutaj wydaje się coś robić. Ja chce zabawkę, która nic
nie robi.
-
Zabawkę, która nic nie robi – powtórzył sprzedawca w średnim
wieku. – To dla mnie coś nowego. Ktoś mógłby spytać sir,
dlaczego on chce zabawki, która nic nie robi?
-
Ktoś mógłby spytać – odparł Snape, po czym zamknął usta i
wpatrywał się w mężczyznę, jawnie nie zamierzając mówić nic
więcej
Sprzedawczyni,
która z zainteresowaniem przysłuchiwała się tej wymianie zdań,
oparła się o kontuar.
-
Czy to prezent dla dziecka z mugolskiej rodziny? – zapytała
pomocnie, po czym trąciła łokciem drugiego sprzedawcę. – Wiesz,
Bingley, czasami ludziska chcą kupić zabawki dla maleństw, które
mieszkają z Mugolami.
-
W takim wypadku powinni je kupować w mugolskich sklepach -
wymamrotał mężczyzna. – Widzi pan, przykro mi, ale zabawki,
które nic nie robią nie są obecnie popularne. – Machnął ręką
na sklep, gdzie maluchy podskakiwały na koniach na biegunach, które
rzucały głowami i rżały przekonująco, a klocki same układały
się w imponujące budowle i chowały do pudełka, chichocząc dziko.
– Jeśli coś nie lata, nie śpiewa, ani się nie przemienia, to
dzieciaki po prostu nie są tym zainteresowane.
Snape
przełknął ze złością przekleństwo, przeklinając się w duchu
za ten szalony pomysł. Wtedy zmienił się wyraz twarzy sprzedawcy i
przygryzł on palec w zamyśleniu.
-
Wpadło mi coś do głowy – powiedział niepewnie. Przepchnął się
przez tłum, aż na drugi koniec sklepu, a Snape ruszył za nim,
mówiąc sobie, że musi być na to jakiś łatwiejszy sposób.
-
To musi tu być tak długo jak ja tu pracuję – powiedział
mężczyzna, zdejmując stare, wyblakłe pudełko z górnej półki.
Jego powierzchnia musiała być kiedyś pokryta zdobieniami, ale
teraz zblakła pod wpływem wieku, wyszukanych ślimacznic i
zawijasów niemal nie dało się dostrzec pod kurzem. Zdmuchnąwszy
go mężczyzna podniósł pokrywę i Snape sięgnął do środka,
wyjmując zabawkę.
-
Lalka? – powiedział powątpiewająco, ale jego palce już głaskały
bogaty aksamit i złote hafty.
-
Figurka! – poprawił oburzony sprzedawca. – To jest Merlin, ot
co.
W
istocie był to Merlin, ubrany w mieniącą się czarną pelerynę ze
złotymi gwiazdami. Trzymał różdżkę zakończoną przezroczystym
kryształem, a jego spiczasty kapelusz miał na czubku srebrny
półksiężyc.
-
Nie jestem pewny, co on kiedyś robił – przyznał sprzedawca. –
Zaklęcia już dawno się zużyły. Ale jest on bardzo pięknie
wykonany. Niech pan tylko spojrzy…
-
Wezmę go – zadecydował Snape. Nie miał pojęcia, czy chłopiec w
wieku pięciu i pół roku doceni taki prezent, ale był pewny, że
nic lepszego tu nie znajdzie. Poza tym, ta lalka coś w sobie miała,
coś było w tej białej, spokojnej, mądrej, porcelanowej twarzy,
białych włosach i miękkiej jak piórko brodzie.
To
się nada.
Sprzedawca
był tak szczęśliwy, że pozbywa się kłopotliwego klienta i
zalegającego w magazynie rupiecia, że na szczęście już nic nie
mówił, nie dodając hałasu do i tak denerwujących dźwięków w
sklepie. Nawet dał gratis grubą, białą kartkę do podpisania
prezentu i kokardę.
***
Harry
obudził się, gdy Dudley z rumorem zbiegł po schodach, ale pozostał
w swojej komórce przez kolejne półtorej godziny, z tępym bólem w
piersi wysłuchując głośnych okrzyków radości, jakie wydawał
drugi chłopak nad swoimi zdobyczami. Przeplatały się one z taką
samą ilością narzekań na kolor, rozmiar i nie wiadomo co jeszcze,
do czego Harry już przywykł. On nie dostał nic i oczekiwano od
niego, że będzie z tego powodu zadowolony. Dudley miał wszystko,
ale nikt nie wydawał się zaskoczony, że wciąż mu było mało.
Tak było od zawsze, ale w takich chwilach jak te Harry zastanawiał
się nad tego przyczyną.
Zanim
po raz pierwszy poszedł do szkoły kilka miesięcy temu, wydawało
mu się, że wszyscy żyją w ten sposób. Że byli dobrzy ludzie,
którzy dostawali wszystko na co tylko mieli ochotę i źli ludzie,
którzy nie dostawali nic. Po szkolnych doświadczeniach doszedł do
wniosku, że dobrych ludzi było o wiele więcej niż tych złych,
może po prostu poszli oni do innej szkoły, myślał, takiej, gdzie
wszyscy noszą znoszone, niedopasowane ubrania i wciąż się o coś
potykają, bo nie mają okularów.
Ale
potem zrozumiał, że tak naprawdę i w tym przypadku przyczyną jego
nieszczęścia było jego przeznaczenie. Każdy miał kogoś, kto go
kochał, tylko on nie.
Śniadanie
pięknie pachniało, więc Harry wstał i ubrał się, wiedząc, że
ciotka Petunia nie zostawi nic dla niego, jeśli się spóźni. No i
z całą pewnością Dudley pochłonie cały bekon i grzanki.
Zadzwonił
dzwonek i głos wuja Vernona rozniósł się po korytarzu.
-
Otwórz drzwi, chłopcze! Kto może się dobijać o tej porze w
bożonarodzeniowy poranek?
Modląc
się, żeby nie okazało się, że to ciotka Marge, która
postanowiła przybyć sześć godzin wcześniej, Harry poprawił
okulary i zaczął biedzić się z otwieraniem zamków na olbrzymich
drzwiach. Gdy w końcu mu się to udało, zauważył, ze za drzwiami
leży jedynie pudełko z dziwną, purpurową kokardą, umocowaną
chwiejnie na górze.
Harry
podniósł je z westchnieniem. Świetnie, następny prezent dla
Dudleya.
-
Prezent – zakwiczał Dudley, gdy Harry położył pudełko na
pustym krześle, zupełnie, jakby przed kilkoma minutami nie otworzył
dwudziestu innych prezentów. – Od kogo on może być? Auuu!
Odskoczył
od pudełka ssąc palce.
-
To mnie ugryzło! – poskarżył się, wskazując na paczkę płacząc
krokodylimi łzami.
-
Uszczypnęło cię w paluszki, Dudziaczku? – wuj Vernon zachichotał
przysunął się bliżej i dotknął wieczka. – Do diabła!
-
Język, Vernonie – ciotka Petunia automatycznie zwróciła mu
uwagę. Sięgnęła po białą, kwadratową karteczkę, przyczepioną
do nierównej kokardy. – Co się stało?
-
To cholerstwo musi mieć ostry brzeg, jak mi się wydaje –
wymamrotał niewyraźnie Vernon, ssąc palce. – To pewnie jakiś z
tych japońskich śmieci, ludzie powinni przestać kupować ten
zagraniczny chłam…
-
Vernon – głos ciotki Petunii był głuchy, jej oczy zdawały się
pochłaniać całą twarz. – Spójrz na to.
Vernon
rzucił na nią okiem i wziął z niezwykłą ostrożnością kartkę.
W jednej chwili jego czerwona twarz zbladła. – Wyrzuć to! –
wyskrzeczał. – Wywal to całe świństwo.
-
Co tam jest napisane? – zapytał zaciekawiony Harry, cofając się
o krok pod wpływem wściekłego spojrzenia wuja.
-
To wszystko twoja wina, ty mały, wynaturzony żebraku. Ja…
-
Vernonie! – Petunia zacisnęła kurczowo dłonie. – Pamiętaj, co
tam jest napisane – wysyczała. – Oni nas obserwują.
Dwoje
dorosłych popatrzyło na siebie, po czym rozejrzało się po pokoju
z wytrzeszczonymi oczami. Harry zerknął na Dudleya, który wzruszył
ramionami i również zaczął się rozglądać, wodząc oczami po
każdym zakamarku czystej do bólu kuchni.
-
Echem, no cóż – powiedział Vernon, przebierając palcami z
irytacją, zupełnie, jakby chciał zacisnąć je na szyi Harry’ego.
– Myślę Petunio, że eeee… lepiej będzie pozwolić mu to
zatrzymać.
-
Co zatrzymać? – spytał Harry, po czym zamrugał. – Masz na
myśli prezent? On jest dla mnie?
-
Ale mamo! – zawył Dudley. Matka go uciszyła.
-
Na kartce jest napisane… - jej głos drżał. – Eee… nie
rozumiem tego do końca, ale tam jest napisane, że to od twojego
ojca.
Harry
stracił oddech i intensywnie wpatrzył się w pudełko, nie
ukrywając zdziwienia.
-
Powiedzieliście, ze mój ojciec nie żyje – wyszeptał.
-
Bo tak jest! – głośno oznajmił Vernon.
-
Ja, ja myślę, że musiał komuś polecić wysłanie ci tego –
powiedziała Petunia z obrzydliwie wymuszonym uśmiechem. – Zanim
umarł. No dalej, eee… otwórz go.
-
Mam nadzieję, że cię pogryzie – powiedział Dudley obrażonym
tonem, wydymając usta. Nie był przyzwyczajony, żeby matka go
uciszała.
Ale
Harry wiedział, że on go nie ugryzie, nie prezent od jego ojca, od
jego taty. Z łatwością uniósł pokrywę, docierając do masy
pożółkłej krepiny. Odsunął ją i wstrzymał oddech na widok
gładkiej, białej twarzy.
-
Lalka – pogardliwie parsknął Dudley, ale Harry ledwo co go
słyszał. Nigdy w życiu nie widział takiej lalki, ubranej w
bogatszy strój niż kiedykolwiek zobaczył na prawdziwej osobie, z
taką gładką, czarną peleryną na ramionach i z takim niezwykłym,
szpiczastym kapeluszem na głowie.
-
To jest czarodziej – wydyszał w zachwycie Harry, a ciotka Petunia
zapiszczała ze strachu.
-
Zabierz to na górę, chłopcze – powiedział ostro Vernon. – W
tej chwili. Nigdy więcej nie chcę widzieć tego cholerstwa.
-
Na górę! – powtórzył Harry z przerażeniem, tuląc mocno do
piersi ubraną w miękkie rzeczy lalkę. – Ale to jest moje! Chcę
to zabrać ze sobą do komórki pod schodami!
-
Do komórki pod schodami? – odpowiedział głośno Vernon, udając
zdziwienie. – Do jakiej komórki pod schodami? Od teraz śpisz w
drugiej sypialni Dudleya.
-
Mamo! – zawył znowu Dudley, ale Harry czuł jak na jego własnej
twarzy pojawia się uśmiech, którego nie rozwiała nawet
perspektywa gniewu większego on niego kuzyna. Prezentem od jego taty
okazał się być czarodziej, może nawet magiczny! Dopiero co go
dostał, a już nie musi spać w komórce z pająkami. Pobiegł do
komórki, wyciągnął pudełko z ubraniami i zabrał je na górę
razem ze swoim czarodziejem, zanim jego wuj zdążył zmienić
zdanie.
Na
zakurzonym łóżku w drugiej sypialni Dudleya Harry tulił do siebie
czarodzieja i wdychał głęboko zapach starego materiału. Nawet
pachniał magią.
-
Dziękuje ci, tatusiu – wymruczał.
***
-
Czy jesteś usatysfakcjonowany opieką nad nim? – wysondował
Dumbledore.
-
Namacalnie – odparł Snape wpatrując się w widok za oknem. Było
późne popołudnie, światło słoneczne odbijało się od śniegu,
a zasnute chmurami niebo wróżyło więcej opadów przed nocą.
-
A ci Mugole? Troszczą się o niego?
Snape
zaśmiał się powątpiewająco.
-
Czy Mugole w ogóle są zdolni do troski? – zapytał gorzko. –
Kochają swoje dziecko, ale nie mają żadnych uczuć dla mo… Dla
jakiegokolwiek innego.
-
A pomimo tego mówisz, że nie dzieje mu się tam krzywda.
-
Żyje – odpowiedział z brutalną szczerością Snape. –
Przetrwa. Przeciwności losu czynią nas silniejszymi.
-
Naprawdę tak uważasz? – zapytał z ciekawością Dumbledore. –
Czynią nas twardszymi, być może. Ale silniejszymi?
Snape
zmarszczył brwi i rzucił mu ukradkowe spojrzenie.
-
Z mojego doświadczenia wynika raczej, że dziecko niedoceniane za
młodu będzie poszukiwało aprobaty w dorosłym życiu. To aż za
bardzo ułatwia sprowadzenie takiego dziecka na złą drogę, kiedy
będzie poszukiwało miłości, której mu tak brakowało, gdy
najbardziej jej potrzebował.
-
To ty go tam umieściłeś – odpalił Snape, zdeterminowany, aby
nie poddać się gniewowi, który zagnieździł się w jego brzuchu
od wizyty w tym okropnym domu.
Dumbledore
westchnął.
-
Miałem nadzieję- powiedział cicho - że otworzą serca dla
osieroconego dziecka.
-
I jak długo zajęło ci uświadomienie sobie, że tak się nie
stało? – spytał Snape z okrucieństwem. – Pozwoliłeś mu tam
dorastać, Profesorze, podczas gdy co najmniej setka czarodziejskich
rodzin chętnie by go przyjęła.
-
Już ci mówiłem o magii krwi, która go ochrania…
-
Phi – parsknął Snape. – Są inne sposoby ochrony.
-
Tak też kiedyś myślałem. Kiedy Frank i Alice Longbottom przyszli
do mnie i poprosili o zgodę na wychowywanie dziecka ich przyjaciół.
Snape
zamarł po usłyszeniu tych imion.
-
Długo się zastanawiałem nad ich prośbą. Byli oni potężnymi
Aurorami, którzy stawili czoło samemu Voldemortowi i wyszli z tego
cało. Mieli też synka w wieku Harry’ego, mogli oni dorastać jak
bracia, co uzmysłowiła mi sama Alice, patrząc na mnie pełnymi
miłości oczami, gdy mówiła o swoim synu, zupełnie jak Lily, gdy
widziałem ją po raz ostatni…
Snape
przełknął ciężko ślinę i odwrócił się od okna, spoglądając
niewidzącymi oczami na znajomy widok.
-
Co by się stało, gdybym posłuchał mojego serca zamiast głowy,
Severusie? Co by było gdybym oddał im Harry’ego na wychowanie…
-
A więc on zostaje z Mugolami – powiedział sucho Snape. – Tak
jak się spodziewałem.
-
Istnieją na świecie tylko dwa miejsca, w których ten chłopiec
byłby bezpieczny. Albo ze swoją ciotką, albo tu, w Hogwarcie. A
nie może tu mieszkać bez rodzica, który by się nim zajął.
Snape
wyjął z kieszeni pelerynę i rzucił ją na parapet, gdzie leżała
przez chwilę, po czym zsunęła się na ziemię.
-
Nienawidzę tego miejsca – wyszeptał bez tchu i ruszył w stronę
drzwi, nie patrząc, gdzie idzie.
Rozdział
trzeci
-
Nie jestem w stanie wystarczająco się panu za to odwdzięczyć –
powiedział młody ojciec, trzymając w ręku fiolkę ze srebrnawą
substancją.
-
Pana złoto to wystarczające podziękowanie – odparł Snape z
celową nieuprzejmością. Nie mógł uniknąć spotkań z klientami,
którzy zamawiali specjalne eliksiry, ale nie musiał się z nimi
spoufalać. Zażyłość z przyjacielskimi czarodziejami i
czarownicami, którzy pragnęli się z nim zaprzyjaźnić była
ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.
Młody
czarodziej go nie usłyszał, trzymał fiolkę pod światło,
podziwiając ocieranie się eliksiru o grube, brązowe szkło.
-
Patrzenie na jej transformację jest wystarczająco trudne –
wymruczał. – Ale obserwowanie jej jako warczącej bestii było
zbyt ciężkie dla jej matki. Ten eliksir bardzo to zmieni.
Snape
przeliczył monety i wrzucił je pełnym irytacji gestem do
zamykanego na klucz pudełka. Czemu ci ludzie myślą, że on ma
ochotę wysłuchiwać historii o ich życiu?
-
Tak ciężko jest patrzeć na cierpienie swojego dziecka –
wyszeptał mężczyzna. Potem otrząsnął się i wyprostował. –
Pomoc dla niej jest warta każdej ceny.
Snape
poczuł jak na te słowa coś ściska go w piersi i po raz pierwszy
dostrzegł wystrzępione brzegi szaty młodego czarodzieja. Eliksir,
który wynalazł dla wilkołaków był najdroższy ze wszystkich, a
nigdy przedtem nie zdał sobie sprawy jak ciężko musiało być tak
młodej parze zdobyć na niego pieniądze.
Pod
wpływem impulsu wyciągnął jeszcze dwie fiolki.
-
Ich termin ważności upływa już za trzy miesiące – powiedział
beztrosko. – Z zasady nie trzymam na składzie eliksirów, które
psują się tak szybko. Wyrzucam je razem z resztą partii. –
Wepchnął je w ręce czarodzieja zanim zdążył zmienić zdanie.
Młodszy
mężczyzna wpatrywał się w niego zszokowany.
-
Dz-dziękuję panu – wyjąkał. – Bardzo panu dziękuję.
-
Nie musi mi pan dziękować – odparł Snape, nakazując milczenie
spojrzeniem. Wygonił mężczyznę ze swoich pokoi i zamknął za nim
drzwi, umieszczając gniewnym ruchem osłony na ich wyznaczonym
miejscu. Rzut oka za okno pokazał mu, że tej nocy będzie pełnia.
Wtedy
na niebie nad tym grobowcem w Surrey wisiał pełen księżyc.
A
więc minął miesiąc od czasu, gdy po raz pierwszy ujrzał chłopca.
A
oto jak on się zachowuje, snuje się jak jakiś lunatyk, jest miły
na miłość Belenos! Rezygnuje z zysku bez powodu!
Tak
ciężko jest patrzeć na cierpienie swojego dziecka.
O
tak. Za to jest dużo łatwiej, gdy możesz po prostu odejść i nie
patrzeć. Snape uśmiechnął się pogardliwie na swój
sentymentalizm.
Miesiąc.
Zamartwiał
się każdej nocy przez cały ten czas. Czy Harry wciąż przebywał
w tamtym pokoju, czy też ci Mugole odważyli się zmusić go do
ponownej przeprowadzki do komórki pod schodami? Czy działało
jeszcze to nowe zaklęcie na lalce? Czy kuzyn Harry’ego doznaje
wstrząsu za każdym razem, gdy próbuje jej dotknąć?
-
To nie twoja sprawa – powiedział z mocą sam do siebie. – To nie
była twoja sprawa pięć lat temu i nic się od tego czasu nie
zmieniło.
Jak
się miewał Harry?
Snape
pragnął mieć tę cholerną pelerynę niewidkę na choć trochę
dłużej. Po prostu, żeby móc co jakiś czas kontrolować jak się
rzeczy mają. Nienawidził zostawiać niedokończonej roboty, ta
cecha robiła z niego doskonałego Mistrza Eliksirów.
Nagle
rozległo się drapanie w szybę i pohukiwanie zirytowanej sowy,
która pukała dziobem w okno. Niosła ona paczkę i Snape, rzuciwszy
sowie mysz, rozpakował ją ciekawością. Otrzymywał zamówienia
pocztą, ale nie przychodziły do niego paczki. Chwilę później
przeklinał pod nosem, gdy gładki materiał spłynął mu po rękach
na biurko.
Pomyślałem,
że będziesz tego potrzebował, gdy nadejdzie odpowiedni czas i
zachcesz ponownie odwiedzić małego Harry’ego –
głosiła notka napisana szpiczastym pismem Dumbledore’a. – To
dla niego ją przechowuję.
-
Stary, wtrącający się głupiec – wymruczał pod nosem Snape.
Ale
i tak wsunął pelerynę do kieszeni.
***
Znowu
był wieczór, paliły się światła wzdłuż ulicy, z pobliskich
domów dochodziły słabe zapachy potraw, samochody jeździły po
ulicy, a Mugole spacerowali po chodnikach. Nie spadł tu śnieg tak
jak w Hogwarcie i ulice lśniły od zimnego deszczu, a powietrze
przesycał przenikliwy chłód.
Snape
tym razem wszedł prosto po schodach, skradając się po drewnianych
stopniach cicho niczym kot, nasłuchując z podestu dziecinnych
głosików.
-
Mój tatuś powiedział, że ci to spali – Dudley uśmiechał się
złośliwie, założywszy ręce na biodra. Harry stał w drzwiach,
tuląc lalkę ciasno do piersi.
-
Gdyby mógł jej dotknąć już dawno by to zrobił – odparował
Harry. – To magia Merlina, Dudley. Nikt poza mną nie może go
dotknąć. Tak już jest.
-
Poskarżę się na ciebie mamie – powiedział Dudley, wrogość
rozsadzała mu pierś. – Powiedziała, że wyszoruje ci usta
mydłem, jeśli jeszcze raz powiesz słowo magia.
Szczeka
Harry’ego zadrżała lekko, ale obstawał przy swoim.
-
Nie zrobi tego – odparł drżącym głosem. – Bo wie, że mój
tata ją obserwuje. On nie pozwoli mnie skrzywdzić i wkrótce po
mnie przyjdzie i mnie stąd zabierze.
Snape
przełknął przekleństwo. A więc taki był rezultat jego wtrącania
się. Dał chłopcu fałszywą nadzieję, dał mu marzenia o dawno
zmarłym ojcu.
Dudley
wydawał nieprzyzwoite odgłosy wydętymi wargami.
-
Lepiej skończ wierzyć w świętego Mikołaja – powiedział z
okrucieństwem. – Twój martwy ojciec sam się zabił w wypadku
samochodowym, tak powiedział mój tatuś. On już nie wróci.
Jesteśmy skazani na ciebie. Idę naskarżyć mamie!
Mówiąc
to zbiegł po schodach, wołając matkę tym swoim piskliwym,
denerwującym dyszkantem.
Harry
pociągnął nosem i zanurzył twarz w miękkim kapeluszu lalki.
-
Wszystko w porządku, Merlinie – wyszeptał. – Ona nie może
ciebie
skrzywdzić, mój tata się o to postarał. I niedługo przyjdzie i
zabierze stąd nas obu, zobaczysz.
-
Musiałeś tu wrócić, czyż nie, Severusie? – wymamrotał Severus
do siebie, podczas gdy mały chłopiec ciężkim krokiem wszedł do
ciemnego pokoju i wspiął się na nierówne łóżko, a zbyt wielka
koszulka zsuwała mu się z ramienia. – Czemu po prostu stąd nie
wyjdziesz? Będziesz tak tu stał i patrzył jak ta koścista
mugolską suka podnosi rękę na obdarzone magicznie dziecko? Na
jakiekolwiek obdarzone magicznie dziecko?
Snape
kopnął framugę i przeklął wazę z kwiatami, zamieniając je
niemal bez namysłu w śmierdzące badyle. Kogo zamierzał oszukać?
Bez względu na to, jak słaba łączyła go więź z tym chłopcem,
nie zamierzał po prostu bezczynnie stać, podczas gdy Mugol karał
magicznie obdarzone dziecko za jedynie wypowiedzenie słowa magia.
Wpatrując
się w spuszczone ze smutkiem ramionka czuł, jak plan zaczyna mu się
formułować w głowie, a jego zły humor się poprawia. Dumbledore
powiedział, że dwa miejsca na świecie były bezpieczne dla
bohatera, Harry’ego Pottera. Jeśli nie mógł on dłużej
pozostawać tutaj pozostawało tylko jedno miejsce.
Hogwart.
Dumbledore
będzie musiał zrobić to, co powinien zrobić pięć lat temu,
czyli sam zająć się dzieckiem.
-
Pozwolić, żeby Mugole położyli na nim łapy – wyszeptał
zdegustowany Severus i wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi
zaklęciem. Zamek kliknął i Harry obejrzał się przez ramię,
mrużąc oczy w półmroku.
Zwalniając
uścisk na pelerynie Snape pozwolił, żeby ześlizgnęła mu się z
głowy i opadła do stóp.
Harry
nie krzyknął, ale oczy mu się rozszerzyły, a usta bezgłośnie
rozchyliły.
-
Merlin? – wyszeptał.
-
Nawet nie blisko – odpowiedział Snape, rozjarzając koniec różdżki
i rozświetlając trochę pokój. Harry podszedł bliżej i przyjrzał
mu się uważnie w białym świetle.
-
Jesteś czarodziejem – wydyszał.
-
Tak – odparł krótko Snape, chcąc mieć to jak najszybciej za
sobą. – I ty także.
Zastanawiał
się, czy chłopiec w ogóle go usłyszał, jego oczy wydawały się
ogromne za okularami, a usta były rozchylone.
-
Czy jesteś moim ojcem? – wydyszał, a Snape otworzył usta, aby
zaprzeczyć. Oczywiście, że nie był jego ojcem, nie w sposób,
jaki się naprawdę liczył. Dostarczenie nasienia, wypowiedzenie
zaklęcia i odejście swoją drogą nie czyni nikogo ojcem. James
Potter, pomimo wszystkich swoich grzechów, był ojcem tego dziecka,
a teraz nie żył.
-
Wiedziałem, że przyjdziesz – wyszeptał Harry, a jego twarz
rozświetliła się w świetle różdżki, zielone oczy rozbłysły,
zbyt blada skóra pokryła się rumieńcem radości. – Wiedziałem,
że przyjdziesz i mnie stąd zabierzesz!
I
w końcu łatwiej było mu przytaknąć, zachowując na później
wyjaśnienia, zabrać chłopca z tej szczurzej nory, oddać
Dumbledore’owi i po prostu odejść ponownie, zajmując się swoim
życiem.
-
Tak – po raz pierwszy przyznał to na głos. – Jestem twoim
ojcem.
-
Czy… - zaczął Harry z nadzieją w oczach. – Czy przyszedłeś
mnie stąd zabrać?
-
A chcesz stąd odejść? – zapytał ostrożnie Snape. W końcu ci
Mugole wychowali chłopca, byli jedynymi rodzicami, jakich znał…
-
Tak – odpowiedział Harry zanim Snape zdążył do końca
sformułować pytanie. Zeskoczył z łóżka i podszedł bliżej,
unosząc głowę do góry. – Tak, proszę – powiedział z
pośpiechem.
Snape
pochylił głowę, bardziej niż kiedykolwiek pewny, że popełni
poważny błąd, ale świadomy, że to zaszło już za daleko, żeby
się wycofać. Poza tym chciał zobaczyć wyraz twarzy Dumbledore’a,
gdy wmaszeruje do jego gabinetu i zrzuci mu dziecko na biurko. Harry
wciąż stał przed nim wyczekująco i Snape westchnął. Bez
wątpienia chłopiec oczekiwał teraz uczucia, trzymania za ręce,
uścisków i tak dalej. Najlepiej było od razu rozwiać wątpliwości
w tej kwestii.
-
Posłuchaj – zaczął, gestykulując jedną ręką.
Harry
odskoczył i Snape zmarszczył brwi. Jedną sprawą było utrzymanie
dystansu, ale wzbudzanie w dziecku strachu to zupełnie co innego.
Spokojnie pozwolił opaść jednej ręce, po czym uniósł drugą.
-
Harry – powiedział cicho, dając tym jasny komunikat, że chłopiec
może podejść bliżej.
Harry
zawahał się przez moment, mocno zaciskając lewą dłoń na lalce,
a następnie, jakby zmieniając zdanie, podszedł bliżej i uniósł
przyzwalająco ramiona.
Snape
podniósł go, zdziwiony jego lekkością i zmieszany, gdy
zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Nagle uświadomił sobie, że
nigdy przedtem nie trzymał na rękach dziecka i ze nie ma bladego
pojęcia jak to robić. Harry zdawał się równie niedoświadczony w
tej materii i wisiał w ramionach ojca sztywno jak kukiełka.
A
potem chudziutkie ramionka otoczyły jego szyję i chłopiec
instynktownie się przytulił, obejmując nogami biodra ojca i
układając się.
To
było najdziwniejsze uczucie.
To
było jak… magia.
To
dziwne uczucie promieniujące z każdego miejsca, gdzie stykały się
ich ciała. To, jak coś w małym, kruchym ciężarze siedzącym mu
na biodrze sięgało mu prosto do piersi, docierając do serca i
ściskając je.
Wydawało
się, że Harry też to czuje, wnioskując z jego westchnienia, gdy,
zupełnie, jak kukiełka, której odcięto sznurki, położył głowę
na ramieniu ojca.
-
Tatusiu – wymruczał, jego ciepły oddech musnął skórę na szyi
Snape’a.
Ramiona
zacisnęły się, to tajemnicze zaklęcie przemieściło się w nim
jak krew w żyłach, jak coś żywego. Severus głęboko wciągnął
zapach dziecka i jedno słowo zaczęło pulsować w jego mózgu.
Mój.
***
Snape
nawet nie zapytał chłopca, czy pragnie on zabrać ze sobą coś z
tego miejsca. Oczywistym było, że dla dziecka nie liczyło się
nic, oprócz kurczowo tulonej do piersi zabawki, prezentu od ojca.
Prezent
ode mnie, pomyślał z dumą Snape.
Jedynym
jego pragnieniem było opuszczenie tej nory z gwarancją, że już
nigdy nie będzie musiał tu powrócić. Pomyśleć tylko, że
Dumbledore skazał to dziecko na życie tutaj! To wprost oburzające.
Pomyśleć, że coś należącego do niego, jego nasienie zostało
tak niedbale rzucone, aby dorastało w kupie gnoju.
To
wszystko wina Jamesa Pottera, pomyślał gwałtownie. Powierzyłem
ci w zaufaniu moje nasienie, w chwili swojej niepoczytalności. I
tylko spójrz, jak się nim zaopiekowałeś.
Rozległo
się walenie do drzwi, ale Snape nie musiał nawet machnąć różdżką,
aby je uciszyć. Rzadko używał bezróżdżkowej magii, objawiała
się ona u niego tylko w czasie wyjątkowo intensywnej pracy nad
eliksirami, kiedy jego esencja wnikała w warzone płyny, naturalna
magia promieniowała z niego, przesycając powietrze wokół niego.
Ale
wydawało się, że tej nocy czerpał z jakiegoś jeszcze głębszego
źródła magii. Drzwi otworzyły się przed nim i przeszedł
niewzruszenie obok Mugoli, którzy skamienieli w bezruchu, a na ich
nudnych, pozbawionych inteligencji twarzach pojawiło się
przerażenie. Ledwo rzucił na nich okiem, zadowolony, że Harry
wciąż ukrywa twarz w jego ramieniu.
Zastanawiał
się, czy wujostwo w ogóle się tym zmartwi, kiedy minie im
odrętwienie. Czy może po prostu ucieszą się, że zniknął
ciężar, który musieli dźwigać tak długo.
Snape
zacisnął mocniej ramiona wokół swojego ciężaru, wdychając
słodki zapach dziecka.
Mój,
pomyślał ponownie, gdy wyszli z przeładowanego domu, po czym
rozejrzał się wkoło, jakby obudził się ze snu.
Uświadomił
sobie, ze nie może aportować się razem z Harrym. Nie miał też
bladego pojęcia, gdzie znajduje się najbliższy kominek połączony
do sieci Fiuu i nigdy nie posiadł sztuki tworzenia Świstoklików.
Byli
uziemieni.
Schował
pelerynę niewidkę i wyciągnął różdżkę, aby przywołać do
siebie najbardziej niegodny środek transportu znany człowiekowi. I
w jednej chwili pojawił się Błędny Rycerz, hamując gwałtownie
przed nimi jak jakaś niezgrabna bestia i w końcu zatrzymując się
z sapnięciem. Harry uniósł głowę i wpatrzył się w niego z
zaciekawieniem.
-
Dobry wieczór, witam w Błędnym Rycerzu – powiedział niewyraźnie
jakiś głos. Rozległo się trzaśnięcie pękającego balona z gumy
do żucia i w zasięgu wzroku ukazała się głowa pokryta jadowicie
różowymi kosmykami, która pochyliła się, gdy jej właścicielka
zaczęła czytać z pogniecionej kartki. – Nadzwyczajnym środku
transportu… dla… zagubionych… - Głos konduktorki słabł, gdy
dostrzegła ona skierowane w jej stronę najlepsze Śmierciożercze
spojrzenie Snape’a.
-
Umm… - wyjąkała z trudem. – Dokąd, sir?
-
Hogsmeade – odpowiedział krótko Snape, podając jej galeona. –
Resztę odbiorę przy wyjściu – rzucił przez ramie, wspinając
się po schodach. Na górnym podeście przymocował łóżko do
jednej ze ścian, po czym usiadł na nim, umieszczając Harry’ego
na swoich kolanach.
-
Nigdy dotąd nie widziałem purpurowego autobusu – wyznał
chłopiec.
-
Mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczysz – Snape poczuł jak
dreszcz przebiegł chude ciałko dziecka i ciaśniej owinął je
swoją peleryną. Autobus ruszył z pyknięciem i mocnym
szarpnięciem, a Harry przytulił się z wdzięcznością do jego
piersi.
-
Zostawiłem wszystkie moje swetry - wymruczał sennie.
-
Nie będziesz ich potrzebował – zapewnił go Snape. Gdyby tylko
mógł, kazałby chłopcu zostawić wszystko, nawet te stare szmaty,
które dziecko teraz nosiło. Nie chciał, żeby cokolwiek
pochodzącego od tych Mugoli znajdowało się blisko jego syna, nigdy
więcej.
-
Gdzie jedziemy? – Harry ziewnął, a Snape nie odpowiedział, sam
się nad tym zastanawiając. Do Hogwartu, oczywiście. Gdzie Harry
będzie bezpieczny. Ale co potem? Zostawić go z Dumbledorem? Teraz,
gdy wszystko się zmieniło?
A
jaki ma inny wybór?
-
Dlaczego ciotka Petunia mówiła, że mamusia i tatuś nie żyją? –
wymamrotał Harry w jego koszulę.
-
Miała na myśli twojego adopcyjnego ojca. – Niesamowicie, jak
łatwo przyszło mu powiedzenie tego.
Mały
paluszek przesunął się po linii guzików.
-
Czyli mamusia wciąż nie żyje?
To
już było trudniejsze.
-
Tak.
-
Och – zapadła na chwilę cisza, w międzyczasie autobus gwałtownie
się zatrzymał i dosiadł następny pasażer. – Chciałbym, żeby
żyła – odpowiedział cichutko chłopiec.
Miękkie,
czarne włoski były blisko i Snape poddał się przemożnej ochocie
przytulenia do nich policzka i potarcia pocieszająco.
-
Teraz masz mnie – wyszeptał, uznając to za prawdę całym swoim
jeszcze żywym jestestwem. Chłopiec zasługiwał na coś lepszego,
ale prawdą było to, co powiedział Dumbledore.
Snape
był wszystkim, co Harry miał.
Zabawne,
że dopiero teraz uświadomił sobie, że Harry był wszystkim, co on
miał.
***
Harry
spał, gdy autobus zatrzymał się przy Trzech Miotłach, a Snape
schodząc po schodach i wychodząc na świeże powietrze błogosławił
swój wytrzymały organizm warzyciela eliksirów.
Zapłacił
za pokój resztą z autobusu i zamówił skromną kolację. Harry
wciąż się nie obudził, więc położył go na szerokim łóżku i
usiadł koło niego, w zdziwieniu obserwując szczupłą postać.
Jak
mógł kiedykolwiek sądzić, że może po prostu zostawić to za
sobą?
I
co on ma teraz zrobić?
Rozdział
czwarty
-
Nie mogę uwierzyć, że w ogóle mnie o to prosicie – powiedział
w niedowierzaniu Severus, rzucając spojrzenia na męża i żonę.
-
Nie wybrałbym ciebie, gdybym nie musiał – wymamrotał Potter,
wzbudzając tym pogardliwe prychnięcie Snape’a.
-
Mógłbym się założyć, że to prawda. Czy ty to w ogóle
przemyślałeś? Zdajesz sobie sprawę, że twoja żona będzie nosić
moje dziecko? Jak możesz chcieć czegoś takiego? I jak do cholery
możesz myśleć, że ja bym chciał czegoś takiego?
-
Wybraliśmy cię właśnie dlatego, że tego nie chcesz – odparła
cicho Lily i Severus zmarszczył brwi.
-
Gadasz bez sensu jak zawsze, Evans – parsknął z pogardą.
-
Aby Zastępczość podziałała potrzebujemy osoby złączonej z
Jamesem pokrewieństwem krwi – kontynuowała niezrażona Lily.
-
I teraz, po dziesięciu latach wzajemnej wrogości przypomnieliście
sobie, że jestem jego kuzynem? – spytał gorzko Severus. –
Typowa egoistyczna arogancja. Czemu nie wybierzecie kogoś innego,
macie spory wybór?
-
Inni pragną mieć któregoś dnia swoje dzieci – odparowała Lily.
– Inni nie chcieliby oddać nam swojego dziecka na wychowanie.
-
To dziecko będzie całkowicie nasze – James przełamał długą
ciszę. – On lub ona nigdy cię nie pozna, ani się o tobie nie
dowie. Nie zobaczysz nas więcej, żadnego z nas.
-
To wygląda na wygodną dla mnie sytuację – powiedział powoli
Severus. – Ale przypomnijcie mi, czemu, do jasnej cholery, miałbym
się w coś takiego pakować? Na pewno nie dla złota, bo zarabiam z
moich eliksirów tyle samo, co wy z tych waszych wspaniałych zaklęć.
I z całą pewnością nie z miłości, bo czuję większą więź
uczuciową z ghulem na strychu mojej matki niż z którymkolwiek z
was. – Rzucił okiem na Lily, siedzącą na krześle naprzeciw
niego. – Także nie z powodu pożądania, jako, że według waszych
słów nie będę miał udziału w akcie prokreacji.
-
Chyba, że policzysz masturbację – warknął z sarkazmem James. –
Jestem pewien, że masz w tym dużo wprawy.
Snape
wydał usta i przybrał zamyślony wyraz twarzy.
-
Zobaczmy – wypowiedział na głos wyniki przemyśleń. – Moja
własna ręka, czy dotyk brudnej szlamy? Hmm, co za trudny wybór.
James
klnąc odepchnął się od ściany.
-
Powiedziałem ci, że to zły pomysł – sarknął gwałtownie. –
Chodźmy stąd.
-
Zaczekaj na mnie na zewnątrz, James – odparła Lily, nie
spuszczając wzroku z Snape’a.
-
Tak, James – podrażnił się z nim Severus. – Bądź grzecznym
chłopcem i zaczekaj na zewnątrz.
-
Jesteś pewna?
Lily
przytaknęła i oboje odczekali, aż w korytarzu umilkną dźwięki
kroków oddalającego się Pottera.
-
No więc? – zapytał Snape krzyżując ramiona i opierając się
wygodniej. – Jakie zaklęcie zamierzasz na mnie rzucić, żeby
wymusić na mnie zgodę na twoją niedorzeczną prośbę?
-
Żadne – brzmiała odpowiedź Lily, a ona sama wstała, podeszła
do okna i wyjrzała na ulicę. – I tak by nie podziałało. To
jedna z tych rzeczy, które muszą być dane z własnej woli. –
Skierowała na niego zielone oczy. – Znasz ten typ.
-
Znam twój typ – odpowiedział Snape złośliwie. – To wszystko z
daleka pachnie mi czarną magią, a tacy jak ty dla własnej korzyści
nadają temu nową nazwę i pozytywny wydźwięk. Nasienie obcego
mężczyzny wewnątrz ciebie? Żadna czarownica o czystej krwi by o
tym nie pomyślała.
-
Nasienie obcego mężczyzny – powiedziała w zamyśleniu. – Twoje
nasienie. Żona Jamesa Pottera zaokrąglona i nosząca dziecko
Severusa Snape’a. – Jej słowa brzmiały łagodnie i pomimo
obiecanego braku magii coś w ich brzmieniu wywołało u niego
dreszcz wzdłuż kręgosłupa. – Wyobraź sobie, co to będzie
znaczyło dla niego – kontynuowała kobieta, niemal rozmarzonym
głosem. – Do samej śmierci będzie żył ze świadomością, że
nie mógł nawet spłodzić własnego dziecka. Że musiał o to
prosić ciebie, ze wszystkich mężczyzn.
Severus
otrząsnął się z uroku rzuconego przez jej słowa i spojrzał na
nią z czymś podobnym do podziwu.
-
Jesteś pewna, że Tiara Przydziału umieściła cię w dobrym Domu?
Świetnie byś sobie poradziła w Slytherinie.
Lily
zachichotała, potrząsając głową.
-
Nie wierzysz w ani jedno słowo z tego, co powiedziałaś, prawda?
Wzruszyła
ramionami.
-
Nie – przyznała. – Ale liczy się to, w co ty wierzysz. Jak ty
zapatrujesz się na tę sprawę.
-
Mogą istnieć pewne plusy – odparł Severus w zamyśleniu. – Ale
chyba nie myślisz, że ta mała przemowa mnie przekona, co?
Lily
po prostu ponownie się uśmiechnęła.
***
Kolacja
została podana, ale Harry spał tak głęboko, że Snape nie miał
serca go budzić. Poza tym nie miał pojęcia, co powiedzieć
chłopcu. Decyzja o uznaniu praw do czegoś, do czego zrzekł się
ich dawno temu nie czyni go automatycznie ojcem. Nie oznacza też
automatycznie miłości.
Nie
był pewny, czy jest zdolny w ogóle kogoś pokochać.
Ale
z całą pewnością czuł coś do chłopca, nawet jeśli to tylko
zaborczość i żądza posiadania.
Harry
lekko się poruszył i przytulił mocniej swojego Merlina. Snape
ponownie przy nim usiadł, zdjął mu małe, zniszczone buciki i
rzucił je za siebie. Skarpetki także były stare, w dodatku wytarte
na pięcie i Severus cisnął je na podłogę, pragnąc rzucić
zaklęcie i spalić je jednym słowem na popiół.
Podciągnął
mu wyżej ciepłą kołdrę i przez dłuższą chwilę wpatrywał się
w śpiące dziecko, podczas, gdy jego zupa stygła. Potem zdjął
kilka ubrań, położył się obok syna i zasnął.
***
Mały
paluszek wędrował po jego nosie. Należał do ludzi, którzy po
przebudzeniu są natychmiast świadomi swojego otoczenia, więc po
otwarciu oczu nie zaskoczył go widok Harry’ego.
-
Czy wyglądamy podobnie? – zapytał Harry, jakby kontynuowali
rozmowę.
-
Mamy taki sam kolor włosów – wskazał Snape.
Harry
próbował zerknąć na swoje włosy, ale w końcu zrezygnował i
dotknął palcem kosmyków ojca.
-
Coś na nich jest – zauważył, pocierając o siebie palec
wskazujący i kciuk.
-
Nakładam coś na nie – przyznał Snape, ziewając i przeciągając
się. – Inaczej odstają we wszystkie strony.
-
Zupełnie jak moje! – powiedział Harry w zachwycie. – Ciotka
Petunia nienawidziła tego. – Jego oczy zaokrągliły się, jakby
cos sobie uświadomił. – To właśnie wtedy zrobiłem magię,
tatusiu! Pamiętam to!
Snape
bezlitośnie wypchnął ze świadomości drgnienie serca na słowo,
jakim określił go Harry.
-
Jaką magię?
-
W wieczór przed pójściem do dużej szkoły – powiedział
chłopiec z podekscytowaniem. – Ciotka Petunia obcięła mi
wszystkie włosy, bo powiedziała, że są nieporządne. – Usta
wykrzywiły mu się w podkówkę. – To wyglądało okropnie i
bardzo bym płakał, gdybym nie był takim dużym chłopcem –
zakończył pośpiesznie.
Snape
kiwnął głową na znak, że zrozumiał to wtrącenie.
-
Ale kiedy się obudziłem następnego dnia wszystko mi odrosło,
tatusiu. Zupełnie jak było – Harry uśmiechnął się z
zadowoleniem. – To była magia, tak?
-
Naturalna magia – zgodził się Snape.
Harry
odwrócił się na plecy i rozejrzał się po pokoju.
-
Tutaj mieszkamy?
-
Nie, to tylko pokój na tę noc. – Snape wstał i ponownie się
przeciągnął. Spał zadziwiająco dobrze, biorąc pod uwagę, że
jego życie stanowiło jeden wielki bajzel i na szyi, niczym kamień
młyński, wisiało mu nowe zobowiązanie. Wspomniane zobowiązanie
podskakiwało na łóżku, ale nagle przestało.
-
Umm, muszę siku – powiedział chłopiec, zaciskając ręce
pomiędzy nogami.
-
Za parawanem – Snape wskazał zdobiony parawan i sięgnął pod
łóżko. – Harry?
Chłopiec
wyglądał w zmieszaniu za parawanu.
-
Tu nie ma toalety.
Snape
wyciągnął stary, nadpęknięty nocnik, w który Harry wpatrywał
się przez moment, podsuwając w górę okulary.
-
Nie jesteś teraz w świecie Mugoli, Harry – wytłumaczył
cierpliwie Snape, podając chłopcu naczynie i kierując go za
parawan.
Zajął
się usuwaniem zagnieceń z płaszcza za pomocą zaklęć i
ubieraniem go, podczas gdy dziecko dokonywało ablucji.
-
Co teraz ? – zawołał Harry.
-
Teraz patrz – powiedział Snape cierpliwie i w chwilę później
Harry wybiegł zza parawanu, podbiegł do nóg ojca i objął je.
-
Zniknęło! – wykrzyknął, w jego oczach widać było częściowo
strach, częściowo ekscytację. – Nawet bez spłukiwania!
-
Magia to nie tylko machanie różdżkami i wyczarowywanie iskier,
Harry. W większości to ułatwienia w codziennym życiu. A teraz
umyj ręce.
Harry
musiał przyklęknąć na krześle, żeby dosięgnąć porcelanowej
miski i Snape był zmuszony sam go umyć za pomocą flanelowej
szmatki i mydła.
-
Co to jest Mugol? – spytał chłopiec, podczas gdy ojciec pocierał
myjką jego szyję i uszy.
-
Niemagiczny człowiek – wyjaśnił Snape, wypłukując szmatkę i
wykręcając ją. – Wiesz chyba, że jesteś wystarczająco duży,
żeby robić to samemu?
-
Dałbym sobie radę, gdyby był tu zlew i kran – zaprotestował
gorąco Harry. – Zawsze sam się myję.
-
Mogłem się tego domyślić – odparł sarkastycznie mężczyzna. –
Za twoimi uszami można było sadzić mandragory. – Wrzucił myjkę
do miski i potrząsnął głową. – Niech mi Belenos, dopomoże!
Zamieniam się w moją matkę.
Harry
uśmiechnął się. Jego skóra była wilgotna i zaróżowiona.
-
Jesteś zabawny.
-
Jesteś jedyną osobą, która tak uważa – odpowiedział sucho
jego ojciec. – Skoro jesteś taki niezależny, to ubierz skarpetki
i buty, podczas gdy ja zajmę się sobą. – Podniósł dłoń, gdy
Harry otworzył buzię. – Zrób, co ci kazałem i nie zadawaj
pytań.
Harry
wzruszył ramionami i opadł na pupę, po czym przeczołgał się
przez pokój i zaczął ubierać pierwszą znalezioną skarpetkę.
Snape potrząsnął głową. Już teraz widział, że nie został
stworzony do takiego zadania.
Zanim
opuścił pokój przyjrzał się chłopcu uważnie, dochodząc do
wniosku, że musi kupić mu stosowne stroje tak szybko, jak to tylko
możliwe. Jego ubrania były nie tylko nieodpowiednie na tę porę
roku, ale także o wiele za wielkie na jego chudziutkie ciałko. I te
jego włosy…
-
Chwileczkę – Snape machnął różdżką i włosy dziecka trochę
opadły, sięgając brwi i przykrywając bliznę. Spojrzał w dół
na szeroko rozchylone oczy chłopca i za pomocą jednego, krótkiego
zaklęcia zmniejszył jego za duże okulary. Co dziwne zmieniły też
one kształt i owalne, brązowe, plastikowe oprawki stały się
czarne i okrągłe.
Zupełnie
jak te Jamesa Pottera.
Harry
mrugnął i ponownie się uśmiechnął.
-
Czy ja też mogę dostać taki patyk?
-
To nazywa się różdżka – odpowiedział z roztargnieniem jego
ojciec. Zastanawiał się nad ponowną zmianą kształtu okularów,
ale w końcu wzruszył ramionami. Co to za różnica? Chłopiec
przypomina Jamesa w takim samym stopniu, w jakim jest podobny do
niego i Lily. No i właściwie, czemu nie miałoby tak być? W pewnym
sensie wszyscy troje byli jego rodzicami.
-
Gdzie idziemy? - zapytał ufnie Harry, gdy schodzili po wydeptanych,
drewnianych schodach.
-
Najpierw na śniadanie, a potem przejdziemy się do zamku.
-
Zamku? – wykrzyknął podekscytowany chłopiec, wdrapując się na
siedzenie i opierając się łokciami o stół. – Prawdziwego
zamku?
Snape
przytaknął i zamówił dla nich śniadanie przy barze, po czym
dołączył do niego przy stole.
-
Łokcie ze stołu – rozkazał i Harry wyprostował się na krześle,
a na jego twarzy gościł wyraz szczerego zachwytu.
-
Prawdziwy zamek. Dudley nigdy mi nie uwierzy.
-
Nie będzie miał ku temu powodów – odparł krótko Snape.
Harry
zmarszczył brwi w zakłopotaniu.
-
Co?
-
Mówi się „słucham”, a nie „co”.
-
Słucham – posłusznie powtórzył Harry.
-
Teraz dużo lepiej. Miałem na myśli to, że twój kuzyn nigdy nie
usłyszy od ciebie o tym zamku. Już nigdy nie zobaczysz ani jego,
ani żadnego z tych Mugoli.
Harry
przetrawiał usłyszane słowa, a w międzyczasie Madam Rosmerta
przyniosła mu kufel i potargała przyjaźnie po włosach. Objął go
dwiema małymi rączkami i powąchał zawartość. Potem upił łyk i
uśmiechnął się.
-
Smakuje nieźle.
Snape
popił ze swojego kubka i skinął głową na znak zgody.
-
Więc już nigdy nie będę musiał widzieć się z wujem Vernonem i
ciotką Petunią?
-
Nie.
-
A co z moją szkołą? Powinienem tam wrócić w poniedziałek.
-
Znajdziemy dla ciebie alternatywna edukację. - Albo Dumbledore
znajdzie. Stary, niepoprawnie ciekawski czarodziej będzie teraz nie
do zniesienia, jako że znowu udało mu się postawić na swoim.
Jedynie myśl, że stary drań będzie musiał się sam zając tymi
kwestiami trochę pocieszała Snape’a.
-
Więc do szkoły też nie muszę wracać? Cool.
Snape
uniósł brew.
-
Nie lubisz szkoły? – Czyżby była to ich kolejna wspólna cecha?
Harry
zmarszczył brwi; nad górną wargą zrobiły mu się wąsy z
dyniowego soku.
-
Lubię tę część z uczeniem – wyznał. – Pani Taylor
powiedziała, że dobrze czytam, szczególnie od kiedy mam okulary i
porządnie widzę. Ale nie miałem żadnych przyjaciół, czy coś.
A
więc obaj mają czarne wspomnienia związane z tym tematem. Oczy
Harry’ego zasnuły cienie i Snape siłą woli powstrzymał się
przed pocieszającym dotknięciem jego ręki. Nie był wylewnym
mężczyzną i chłopiec musi się tego nauczyć. Nie sądził, żeby
były z tym jakieś problemy, gdyż dziecko zdecydowanie nie
przywykło do czułości.
Co
Dumbledore sobie myślał? Potter i Evans muszą teraz przewracać
się w grobach na samą myśl, że mężczyzna taki jak on będzie
wychowywać ich ukochane dziecko. Był zimnym mężczyzną. Kiedyś
był też złym człowiekiem. A teraz jest pustą skorupą, z trudem
dającą radę przeżyć kolejny dzień.
I
był też wszystkim, co Harry miał.
Pojawiło
się śniadanie i Harry rzucił się na nie błyskawicznie, nabił na
widelec kilka kiełbasek i pochłonął je wygłodniale. Snape nie
skomentował jego okropnych manier przy stole, w końcu chłopca
wychowywali dotąd Mugole, czego innego miał się spodziewać?
Istnieją
na świecie tylko dwa miejsca, w których ten chłopiec byłby
bezpieczny. Albo ze swoją ciotką, albo tu, w Hogwarcie.
***
Na
zewnątrzSnape znowu musiał go nieść , na ziemi leżał śnieg i
cienki buciki dziecka od razu by przemokły. Wciąż też nie miał
płaszcza, więc wstąpili po drodze do Sklepu z Wizytowymi Strojami
i kupili mu okrycie. Harry posłusznie stał nieruchomo, trzymając
pod pachą lalkę, gdy krawcowa mierzyła go od stóp do głów.
-
Czy mogę mieć na nim gwiazdy i księżyce? – wyszeptał cicho do
ojca, kiedy krawcowa przebierała w materiałach. – Jak Merlin?
-
Nie dzisiaj – odpowiedział stanowczo Snape, licząc monety w
sakiewce. Zauważył, że zaopatrzenie wciąż rosnącego dziecka w
ubrania to poważna inwestycja.
-
Dlaczego?
-
Bo ja tak powiedziałem.
Harry
zastanowił się nad tym przez chwilę.
-
Dobra.
Snape
zanotował to sobie na przyszłość.
Następne
były buty i okazały się one łatwiejsze do dopasowania.
Doświadczony szewc bez trudu rozciągał i kurczył skórę butów
wokół małych stópek, aby dobrze je do nich dopasować. Harry
chichotał i ukrywał twarz w miękkim kapeluszu lalki, podczas gdy
delikatne, skórzane buty układały mu się do małych nóg.
-
To łaskocze – protestował i srebrnowłosy szewc roześmiał się,
po czym poklepał czule skórę.
-
Aye, rzeczywiście – zgodził się. – Ale twój tatuś będzie
zadowolony, bo te buty będą rosły razem z tobą przez cały
najbliższy rok. Są dobrej jakości.
-
Lepiej, żeby tak było – odparł kwaśno Snape, podając sztukę
złota i licząc kilka nędznych monet, które otrzymał jako resztę.
-
Czy chce pan to zabrać? – zapytał z szewc, z pogardą trzymając
za poprzecierane sznurowadła stare, zniszczone buty Harry’ego na
odległość ramienia.
Snape
beznamiętnie przypatrywał się obrzydliwym przedmiotom.
-
Niech pan je spali – rozkazał i szewc przytaknął gorąco.
-
Właściwie jestem już czarodziejem – powiedział Harry, gdy
wyszli na ulicę. Obrócił się i płaszcz okręcił się wraz z
nim. – Czy mogę dostać też szpiczasty kapelusz?
-
Nie teraz – powiedział Snape, zerkając na słońce. – Czas iść
do zamku. Czeka tam na ciebie ktoś, kto chce cię poznać.
-
Och – Harry przebierał szybko nóżkami, idąc obok niego.
Opuścili wioskę i szli noszącą ślady częstego używania drogą
do zamku. – Czy ich polubię?
-
Jego. Prawdopodobnie tak. Ludzie zazwyczaj go lubią.
Okrążyli
wzgórze i przed nimi pojawił się Hogwart, Szkoła Magii i
Czarodziejstwa w całej swojej okazałości. Wysokie wieże,
ekscentryczne mosty i łączniki, rzędy starych, lśniących okien,
szpiczaste dachy połyskujące złotem i srebrem.
-
Łał – powiedział Harry, zatrzymując się. – Prawdziwy zamek.
– Wpatrywał się w niego intensywnie przez długą chwilę. –
Jest taki duży – oznajmił cichym głosem.
-
Chodź, Harry – ponaglił niecierpliwie Snape.
Chłopiec
patrzał na niego szeroko rozwartymi oczami i zrobił krok w jego
stronę.
-
Wygląda trochę przerażająco – wyznał, sięgając małą rączką
do skraju peleryny Snape’a. Paluszki zacisnęły się mocno i Harry
spojrzał w górę przerażonymi oczami. – Czy nie, tatusiu?
Snape
przypatrzył się wznoszącej się przed nimi budowli i zgodził się.
-
Trochę tak. – Po raz pierwszy przyklęknął i spojrzał synowi
prosto w oczy. – Ale nie masz się czego obawiać, Harry. Jesteś
czarodziejem, a ten zamek to dom czarodziejów. Powita cię z
radością i będzie dla ciebie bezpiecznym schronieniem.
Małe
paluszki ciągle trzymały jego pelerynę.
-
Ale ty też tu będziesz, tak, tatusiu?
Przytaknął,
zanim zdążył nawet zastanowić się, co robi. Wstał i wyciągnął
rękę do Harry’ego, który przyjął ją z wdzięcznością i
mocno ścisnął.
-
Jak się nazywa ten zamek?
-
Hogwart – odpowiedział mu ojciec.
-
Jaka śmieszna nazwa.
-
Przezabawna.
***
Dumbledore
czekał na nich u stóp kręconych schodów. Rozjaśnił się na
widok chłopca.
-
Witaj Harry – powitał go radośnie. – Jestem Profesor
Dumbledore.
-
Perfesor – spróbował Harry.
-
Wystarczająco blisko – Dumbledore puścił do niego oko, a Harry
ciągnął ojca za rękę, dopóki ten nie zrozumiał, że ma się
pochylić.
-
Czy on jest Merlinem? – wyszeptał głośno chłopiec.
Dumbledore
zachichotał.
-
Och nie, Harry! Wyglądam dużo lepiej od niego. – Nachylił się i
wyszeptał konfidencjonalnie. – Jestem też od niego wyższy.
Harry
uśmiechnął się i zachichotał w kapelusz lalki.
-
Muszę przyznać, że naprawdę podoba mi się twój Merlin, Harry –
stary czarodziej wskazał na lalkę, którą chłopiec wciąż
kurczowo trzymał w ramionach. – Gwiazdkowy prezent? –
Otrzymawszy entuzjastyczne przytaknięcie, mrugnął znacząco do
Severusa, który zachowywał kamienną twarz. – A teraz powiedz mi,
mały zuchu, jakie są twoje ulubione słodycze? Co smakuje najlepiej
na świecie?
Harry
zmarszczył brwi.
-
Jadłem raz watę cukrową – wyjawił. – Na szkolnym festynie.
Moja nauczycielka mi ją kupiła.
-
Czy była różowa? – zapytał w zachwycie Dumbledore.
Harry
przytaknął.
Dumbledore
wskazał ponad swoim ramieniem na wykrzywionego gargulca, który
strzegł wejścia do jego gabinetu.
-
Powiedz mojemu kamiennemu przyjacielowi, jakie są twoje ulubione
słodycze. Dobrze, Harry?
Harry
zerknął na ojca pytająco, a ten skinął głową.
-
Wata cukrowa! – krzyknął odważnie Harry i statua obróciła się
ze zgrzytnięciem, ukazując ukryte dotąd schody.
-
Dobra robota, Harry! – zawołał Dumbledore. Złapał chłopca za
wolną rękę i skinął w kierunku stopni. – Wskakujmy na nie,
takiej jazdy nigdy nie mam dosyć!
Harry
zaśmiał się i wszedł na schody, trzymając ręce obu mężczyzn,
podczas gdy schody drgnęły i ruszyły do góry.
-
To też jest magia – powiedział bez tchu.
-
Witaj, młody człowieku! – zawołała czarownica z obrazu, a gdy
weszli do gabinetu powitał ich cały chór głosów.
-
Witajcie – odpowiedział Harry. – Tatusiu, obrazki do mnie mówią!
-
Więc bądź dla nich uprzejmy – odparł Snape.
-
Spójrz tutaj, Harry – zwrócił się do niego Dumbledore. –
Założę się, że nigdy dotąd nie widziałeś takich klocków. –
Na niskim stoliczku leżała w bezruchu sterta intensywnie kolorowych
klocków, połyskując w porannym słońcu.
-
W moim przedszkolu były klocki – wyjawił Harry, puszczając rękę
ojca i podchodząc bliżej. Z cichym pyknięciem jeden klocek skoczył
na drugi, oba razem dołączyły do trzeciego. Nagle klockom wyrósł
komin i koła i zamieniły się w pociąg, który natychmiast zaczął
jeździć wokół stolika. – Te w przedszkolu tak nie robiły! –
wykrzyknął podekscytowany.
Dumbledore
usiadł za biurkiem i uśmiechnął się do chłopca, który z
szacunkiem dotykał różnokolorowych klocków.
-
Jaki odważny chłopiec – zauważył dyrektor, a portrety za nim
przytaknęły. Dumbledore zwrócił swoją uwagę na Snape’a. – A
więc zmieniłeś zdanie w kwestii zostawienia go tam?
-
Nie jesteś zadowolony? – zapytał oskarżycielsko Snape. – Czy
nie tego chciałeś?
-
Naprawdę, Severusie, nigdy nie zrozumiem, dlaczego robisz ze mnie
jakiegoś Machiavellego! Tym bardziej, że bez wątpienia Harremu
było lepiej z krewną matki, przynajmniej pod względem fizycznym.
Twój postępek dał początek wielu problemom.
-
Wiedziałeś, że go zabiorę, czyż nie?
-
Masz na myśli pomimo twoich stanowczych zapewnień, że to dziecko
nic dla ciebie nie znaczy? – oczy Dumbledore’a irytująco
rozbłysły. – Tak, przyznaję, miałem nadzieję, że to zrobisz.
Nagle
zmęczony, Severus zatonął w miękkim fotelu.
-
Dlaczego? – zapytał słabo.
-
Bo był już na to czas. Zostawienie go z takimi nieczułymi ludźmi
nie sprawiło mi przyjemności, Severusie. – Dumbledore westchnął,
a jego oczy straciły blask, gdy spojrzał na Harry’ego,
szczęśliwie bawiącego się drewnianymi kształtami. – Muchomory,
para skaczących żab – wymamrotał niesłyszalnie.
-
To czemu to zrobiłeś? – domagał się ojciec chłopca. – Wiem,
że jesteś zajętym człowiekiem, bardzo ważnym, ale dlaczego sam
się nim nie zająłeś? Obojętnie jakie życie byś mu zapewnił,
to i tak byłoby ono lepsze od tego, które miał tam.
Dumbledore
znowu westchnął i zabębnił szczupłymi, długimi palcami w blat
biurka.
-
Czy nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego to ja miałem kontrolę
nad chłopcem przez te kilka godzin po śmierci jego rodziców?
Severus
zmarszczył brwi. Nigdy się nad tym nie zastanawiał.
-
No cóż, jego ojciec chrzestny był podejrzany o zbrodnię, wciąż
wszędzie kręcili się Śmierciożercy… Kto inny mógłby to
zrobić?
Dumbledore
zaśmiał się krótko.
-
Okazuje się, ze wielu ludzi. Nawet ty, jako kuzyn Jamesa, miałeś
większe prawa do chłopca niż ja. Będąc przy tym zagadnieniu,
pomyśl o innych kuzynach Jamesa.
Snape
skrzywił się, dostrzegając minus szeroko rozgałęzionych rodzin
czarodziejów.
-
A pomimo wszystko to ja go wziąłem na te kilka godzin potwornego
zamieszania. Rzuciłem najbardziej skomplikowane zaklęcie w całym
moim życiu, bazujące na miłości matki i starożytnej magii krwi.
I ukryłem chłopca przed wzrokiem wszystkich na pięć lat. –
Stary czarodziej spojrzał młodszemu prosto w oczy. – Czy nigdy
nie przyszło ci na myśl, że chowałem go nie tylko przed
Śmierciożercami?
-
Masz na myśli mnie? – zapytał Snape w odrętwieniu. – Wciąż
mnie podejrzewasz?
Dumbledore
zamachał ręką w zaprzeczeniu.
-
Ani razu, mój chłopcze, od chwili, gdy przyszedłeś do mnie. Ani
razu.
Ciężar
w piersi zniknął i Snape wypuścił oddech z ulgą. Jak widać
opinia starego mężczyzny o nim wciąż się dla niego pomimo
wszystko liczyła.
-
A wiec kto…? – zaczął, potem potrzasnął głową. – Ależ
oczywiście. Masz na myśli Ministerstwo.
Dyrektor
skinął głową.
-
Dopiero po wielu dniach zorientowali się, co się stało i wtedy
zarzucili mnie sowami z żądaniami wydania im chłopca.
-
Ale z jakiego powodu był im potrzebny?
-
Z najgorszego z możliwych powodów – odpowiedział z mocą
Dumbledore. – Polityka. Pamiętasz tamte dni. Chaos i terror przez
wiele lat i nagłe wybawienie! Ministerstwo musiało wiele odbudować,
nawet po oczyszczeniu własnego podwórka, nawet po rozpoczęciu
aresztowań i procesów. Potrzebowali symbolu, marionetki. Bohatera.
Snape
wzdrygnął się na myśl o małym dziecku pod opieką tych
nieczułych biurokratów. No i oczywiście nie można zapominać o
tym, że w tym czasie wielu z nich ledwo co odwróciło się od
Czarnego Pana i prosiło o przyjęcie z powrotem. Jak bezpieczny
byłby tam Harry?
-
Zabiliby go w ciągu kilku tygodni – powiedział twardo Dumbledore.
-
A więc trzymałeś ich wtedy z dala od niego. Presja musiała być
ogromna – Snape zmarszczył brwi. – Ale co się zmieniło? Co
powstrzyma ich przed odebraniem go teraz?
-
Nic, jeśli byłby on wciąż pod moją opieką. Ale teraz ma ciebie
i wystarczy najprostsze zaklęcie Paternitus,
aby wykazać twoje prawo do niego.
Snape
opadł na krzesło, nagle wszystko pojmując.
-
Myślę, że jesteś jak pająk – powiedział w zamyśleniu –
siedzący na pajęczynie, której wzór znasz tylko ty jeden,
patrzący, jak my, zwykli śmiertelnicy miotamy się w twoich
sieciach.
Dumbledore
uśmiechnął się radośnie.
-
Raczej lubię pająki – wyznał. – A teraz przejdźmy do twojej
przyszłości.
-
Wszystko zaplanowałeś, czyż nie? – spytał kwaśno, czując jak
oplatają go klejące nici pajęczej sieci.
-
Mam pewne propozycje. Pamiętasz Madam Bright?
-
Mam ją żywo w pamięci. Moja miłość do eliksirów rozwinęła
się raczej na przekór niej niż dzięki niej.
-
Jakoś dziwnie jest słyszeć, jak przyznajesz, że kochasz
cokolwiek, Severusie.
Snape
uśmiechnął się z sarkazmem.
-
Nieważne. W każdym razie od kilku lat pragnie ona przejść na
emeryturę, ale przekonywałem ją, żeby zaczekała.
Podejrzliwość
uniosła swój brzydki łeb.
-
Zaczekała na co?
-
Na lepszego kandydata na zastępcę.
Snape
potrząsnął głową w szoku.
-
Chcesz, żebym został Mistrzem Eliksirów w Hogwarcie.
Dumbledore
uśmiechnął się radośnie.
-
Czy ty sobie żarty stroisz? Nienawidziłem tej szkoły! Te siedem
lat, jakie tu spędziłem, no cóż, nie były może najgorsze,
miałem jeszcze gorsze chwile w życiu, ale też z całą pewnością
nie były najszczęśliwsze!
-
Byłeś wtedy dzieckiem, mój chłopcze. Pomyśl jakie to wszystko
będzie inne, gdy wrócisz tu jako profesor.
-
Ale ja nie mam pojęcia o nauczaniu – protestował Snape. – Ja
nawet nie lubię dzieci. – Machnął ręką w kierunku dziecka,
które w chwili obecnej leżało na brzuchu na dywanie i bawiło się
samochodem z klocków, przesuwając go tam i z powrotem – Ja nawet
nie lubię mojego własnego dziecka!
Dumbledore
roześmiał się, jakby Snape powiedział coś niesłychanie
zabawnego i młodszy czarodziej wyprostował się zirytowany.
-
Masz czas do końca tego roku szkolnego, aby poobserwować metody
nauczania Madam Bright. Jestem pewien, że odda ci też ona swoje
scenariusze lekcji i program nauczania, których będziesz mógł
używać dopóki nie opracujesz własnych.
-
Ale moja praca – uparcie bronił się Snape. – Moje eliksiry są
bardzo wymagające i zajmują cały mój czas.
-
Słyszałem o twoim sukcesie z eliksirem nasennym dla wilkołaków –
powiedział z aprobatą Dumbledore. Snape bezlitośnie zdusił
przyjemność wywołaną dumą starego mężczyzny. Jego osiągnięcia
należały tylko do niego i nikt nie miał prawa czerpać z nich
czegokolwiek.
-
Udało mi się to przez przypadek – wymamrotał Snape.
-
To nie ma znaczenia, masz rację, to bardzo ważne zadanie. Z całą
pewnością powinieneś kontynuować pracę i badania. Tylko pomyśl
– powiedział przebiegle stary czarodziej – Hogwart ma najlepsze
warunki na świecie. Dostęp do sprzętu i materiałów…
Snape
zamyślił się nad tym, podczas gdy Dumbledore urwał, wpatrując
się w sufit przez te swoje idiotyczne okulary.
-
Jestem pewien, że da się załatwić dla ciebie dostęp do
laboratoriów – miękko powiedział dyrektor i Severus po raz
pierwszy poczuł pokusę. Dobrze pamiętał jakie dobre są warunki w
Hogwarcie, najszczęśliwsze wspomnienia związane ze szkołą
dotyczyły godzin, jakie spędził w ostatniej klasie nad pracą
badawczą w udostępnionym mu na ten czas laboratorium. Otrzymał
najwyższą ocenę z OWTMów, jakiej nie dostał żaden uczeń
Hogwartu od 300 lat.
Dumbledore
dorzucił jeszcze do pakietu.
-
Mam już przygotowane kilka wspaniałych pokoi dla was dwóch.
Skrzaty będą wykonywać prace domowe, będziesz miał niewiele
obowiązków, szczególnie przez najbliższe pół roku i całe lochy
do dyspozycji.
-
A Harry? – spytał Severus, zdając sobie sprawę, że został
przekonany, ale nie zamierzając okazać tego tak łatwo i pozwalając
dyrektorowi jeszcze trochę się ponamawiać. – Musi chodzić do
szkoły, a nie sądzę, żeby był bezpieczny w jakiejś
czarodziejskiej wiejskiej szkółce, gdzie uczyłby się dopóki nie
będzie dość duży na naukę tutaj.
-
Severusie, jedna rzecz na raz.
Harry
podbiegł do niego i oparł się o jego kolano, a Severus
automatycznie wyprostował znoszoną koszulkę na jego biodrach.
Dumbledore
zatarł ręce z zadowoleniem.
-
Wszystko świetnie się ułożyło!
Rozdział
piąty
Pokoje
rzeczywiście były niezłe. Mieściły się w wieży znajdującej
się dokładnie nad lochami, w miejscu, w którym Snape nigdy nie
był. Dumbledore wyjaśnił, że poprzednio używała jej
jedenastoosobowa rodzina ostatniego Mistrza Eliksirów, ale Madam
Bright wolała mieszkać w lochach, bliżej laboratoriów.
Na
półpiętrze znajdował się rząd pokojów z lekko zaokrąglonymi
ścianami i ciepłymi, wełnianymi kobiercami. Były tam trzy
sypialnie, kuchnia, wygodna łazienka oraz toaleta. Widok na Zakazany
Las wydawał się raczej ponury, ale wielkie, wąskie okna były
zabezpieczone kratami i wpuszczały mnóstwo światła.
Harry
myszkował dookoła, a Snape dumał nad przewrotnością losu, który
doprowadził go do tego miejsca, podczas gdy Dumbledore kołysał się
na piętach, zakładając ręce za plecami i cicho pogwizdując.
-
Myślę, że powinienem się obawiać, kiedy ty jesteś taki radosny
– powiedział kwaśno Snape i Dumbledore znowu zachichotał.
-
Czemu mam się nie cieszyć? Udało mi się zatrudnić najlepszego
warzyciela eliksirów w Anglii jako nauczyciela na następne… -
policzył na palcach – sześć lat. Harry ma dom, w którym będzie
szczęśliwy. I wiele innych problemów wkrótce także się
rozwiąże. Oczywiście, że się cieszę!
-
Jakich innych problemów? – zapytał Snape, nagle zaniepokojony,
ale w tym momencie wbiegł Harry.
-
Tatusiu! Tam jest obrazek z konikami i one galopują i jeden konik
się do mnie uśmiechnął!
-
Ach, tak myślałam, że ci się spodoba! – wykrzyknął
Dumbledore, rozradowany jak dziecko. – Przyjrzałeś się już
meblom? Nie? – Wyciągnął rękę. – Chodź i sam zobacz, no,
dalej! Są świetne, z wyżłobionymi sowami i jeżami i innymi
stworzonkami. Chciałem zatrzymać to łóżko dla siebie, ale
niestety nogi mi z niego wystają.
-
Jest pan bardzo wysoki – zauważył Harry, kiedy wmaszerowali ramię
w ramię do sypialni.
Snape
zakrył twarz dłońmi i jęknął.
-
Może jeszcze nie jest za późno na ucieczkę.
***
Snape
podczas obiadu snuł plany, a Harry paplał radośnie o swoim łóżku,
konikach i nowych zabawkach.
-
Dwa prezenty – westchnął radośnie, wpychając do ust ostatnią
łyżkę rabarbaru i potrawki. Wyskrobał resztki z miski, a na końcu
wylizał ją przez co na jego buzi znalazło się więcej jedzenia
niż w niej. – O wiele lepsze niż jakiś tam głupi trójkołowy
rower.
Po
raz kolejny postanawiając nauczyć chłopca dobrych manier przy
stole, Snape podał mu serwetkę i dalej snuł w myślach plany.
-
Muszę wypowiedzieć wynajem mieszkania i zabrać jutro stamtąd moje
rzeczy – powiedział Harry’emu, rezygnując z deseru na rzecz
kubka gorącej herbaty. – Profesor Dumbledore oprowadzi cię po
zamku podczas mojej nieobecności.
Umazana
buzia Harry’ego posmutniała.
-
Nie mogę iść z tobą? Mogę pomóc w pakowaniu.
-
Gdyby chodziło tylko o pakowanie wziąłbym cię ze sobą –
odpowiedział Snape z całą szczerością na jaką mógł się
zdobyć. – Wysłałem już skrzata domowego, żeby to zrobił.
Muszę jeszcze zapakować moje przyrządy do warzenia eliksirów, a
to bardzo delikatna robota.
Harry
zmarszczył czoło, próbując to przemyśleć.
-
Czy nie mógłbym poczekać w samochodzie? – zaproponował.
Snape
potarł grzbiet nosa. Z każdą chwilą stawało się coraz
jaśniejsze, że on i Harry nie mówią tym samym językiem. Dziecko
było za małe, żeby zrozumieć jak bardzo świat mugolski i
czarodziejski różnią się od siebie.
-
Będzie ci się podobało, Harry, obiecuję. Profesor Dumbledore
pokaże ci tajemny tunel i przedstawi ci duchy…
-
Duchy! – wykrzyknął Harry.
Snape
ugryzł się w język.
-
Przyjazne duchy – pospiesznie wyjaśnił, mając nadzieję, że
Krwawy Baron będzie jutro zajęty gdzieś indziej.
-
Okay – powiedział bez przekonania Harry. – Mogę pooglądać TV?
Snape
zastygł z kubkiem z herbatą w połowie drogi do ust.
-
T- co?
***
W
końcu pozostali przy kąpieli w wannie i Snape odetchnął z ulgą,
gdy rozczarowanie Harry’ego z powodu braku jakiejś niezwykle
istotnej mugolskiej rozrywki zostało zastąpione zachwytem nad
olbrzymią wpuszczaną w podłogę wanną. Klasnął w ręce, gdy z
największego kranu zaczęły wypływać góry jasnopurpurowej piany
i cudownie ciepłej wody.
Chłopiec
nie mógł wyplątać się z ubrań wystarczająco szybko i Snape
musiał siłą przytrzymać go za rękę, aby nie wskoczył do wanny
tak, jak stał.
-
Cicho i spokojnie, Harry – ostrzegł prowadząc go do stopni i
umieszczając bezpiecznie w płytkiej wodzie. – Albo zaraz stąd
wyjdziesz.
Harry
przytaknął gorąco, nabrał pełną dłoń piany i zdmuchnął ją.
Snape
podał mu myjkę i kostkę mydła.
-
I umyj się!
Mężczyzna
przestawił fotel, tak, aby mieć na oku łazienkę i usiadł na nich
z westchnieniem czystej rozkoszy. Przez ten cały dzień jednocześnie
pilnował chłopca i swoich spraw. Harry był całkiem nieźle
wychowany, pomimo beznadziejnego pochodzenia i okropnych manier przy
stole, ale i tak trzeba go było nieustannie obserwować w tym nowym
i dziwnym dla niego otoczeniu.
Sącząc
herbatę myślał o tym, jak w ciągu zaledwie dwudziestu czterech
godzin może się zmienić życie mężczyzny. A jednak pomimo tych
wszystkich problemów, wydatków i nowych obowiązków nie mógł
powiedzieć, że żałuje swojej impulsywnie podjętej decyzji. W
każdym razie jeszcze nie. Odebranie magicznie obdarzonego dziecka
Mugolom było właściwe, bez względu na to, czyje ono jest. Snape
nie mógł powiedzieć o sobie, że był przyjacielem świętej
pamięci Potterów, ale z całą pewnością znał ich wystarczająco
dobrze, żeby stwierdzić, iż nie byliby oni szczęśliwi widząc w
jakich warunkach wychowywało się ich dziecko. Snape miał
przeczucie, że nawet gdyby Harry nie był z nim spokrewniony, to i
tak by go zabrał.
Ale
oczywiście były między nimi więzy krwi.
Rzucić
zaklęcie, włożyć w nie część siebie. Jakie to powszechne dla
czarodzieja, a zwłaszcza takiego jak on, którego życie obracało
się wokół eliksirów.
Ale
rzucić zaklęcie i oddać cześć siebie… To było dużo rzadsze i
nie bez powodu. Posiadanie części ciebie dawało innym władzę nad
tobą, to wynikało ze starożytnej magii. Jak mógł o tym zapomnieć
kiedy sześć lat temu James i Lily przyszli do niego ze swoją
prośbą? Teraz to się na nim odbiło i skutki jego głupoty wróciły
do niego i ugryzły go prosto w tyłek.
***
Harry
nie miał żadnego stroju nocnego i musiał ubrać do snu t-shirt i
majtki.
-
Jutro wyślę skrzata domowego, żeby kupił ci niezbędne rzeczy –
obiecał Snape, ale Harry go nie słuchał. Jego oczy szybko
przesuwały się po zacienionych kątach pokoju.
-
To bardzo duży pokój, prawda? – powiedział nerwowo.
Snape
rozejrzał się. Rzeczywiście pokój musiał wydawać się
przerażająco ogromny komuś, kto przez całe życie spał w komórce
pod schodami.
-
Zostawię otwarte drzwi – zaoferował. – Mój pokój jest zaraz
naprzeciwko.
Harry
przytaknął, ale nie wyglądał na przekonanego. Mocniej przycisnął
do siebie lalkę i wślizgnął się pod kołdrę.
-
Ty… Ty nie pójdziesz sobie nigdzie, gdy będę spał, prawda?
Snape
wygładził kołdrę, pragnąc wiedzieć, co zrobić lub powiedzieć,
żeby uspokoić dziecko. Dotychczas zachowywał się, jakby Harry był
małym dorosłym, który dzieli z nim przestrzeń, pomagając mu
jedynie w zadaniach utrudnionych przez niewielki rozmiar. Ale teraz,
gdy jego okulary leżały na szafce nocnej, a czarne włosy leżały
płasko na głowie, wciąż mokre po kąpieli, Harry wyglądał dużo
młodziej i bardziej krucho.
Po
raz pierwszy Snape poczuł ukłucie bólu na myśl o tych wszystkich
nocach, kiedy chłopiec musiał czuć się samotny i nie było
nikogo, kto by go pocieszył. Nie żeby on sam był dobry w tych
sprawach. Nie mógł nawet się zmusić, aby zaoferować uścisk.
Na
stoliku stał stary, szklany przycisk do papieru. Snape wyciągnął
różdżkę i przetrasnsfigurował go w pustą w środku kulę,
wyglądającą jak mała, kryształowa kula. Potem rzucił lekkie
zaklęcie rozświetlające i rozjaśnił ją od środka jasnym
światłem, które otoczyło łóżko.
-
Jeśli będziesz chciał ją zgasić po prostu zdmuchnij ją jak
świecę – poinformował go Snape, pozwalając sobie na dotknięcie
delikatnego policzka przed wstaniem i życzeniem chłopcu dobrej
nocy.
Kilka
godzin później nagle przebudziło go rżenie z pokoju Harry’ego.
Odrzucił kołdrę i pospieszył do drzwi, zastanawiając się czy
chłopiec nie śpi i zachęca malowane konie do sztuczek. Zamiast
tego zszokowany stwierdził, że łóżko jest puste, a świecąca
kula zniknęła.
Konik
nieopodal potrząsnął znacząco głową i Snape podążył za jego
spojrzeniem, dostrzegając teraz błysk światła wydobywający się
z szafy. Z bijącym sercem podbiegł do niej i powoli otworzył
drzwi, powstrzymując przekleństwo na widok, jaki mu się ukazał.
Harry
leżał na dnie szafy, ułożony na poduszce i owinięty w nową
pelerynę, tuląc jednym ramieniem swojego czarodzieja i ściskając
w ręku kulę. Spał głęboko.
-
Och, dziecko – wyszeptał Snape, bez trudu zgarniając w ramiona
mały pakunek i siadając w nogach łóżka. – Co ja mam z tobą
zrobić?
Teraz
uścisk nie sprawiał trudności, kiedy Harry leżał w jego
ramionach taki miękki i śpiący, z rozluźnionymi, chudziutkimi
kończynami i ciężką głową opartą o jego ramię.
Snape
siedział tak przez długi czas, po prostu trzymając swojego chłopca
blisko siebie.
***
Następnego
ranka Harry, który wydawał się zupełnie nie pamiętać nocnych
wydarzeń, minął w biegu Snape’a, rozkoszującego się filiżanką
herbaty i porannym wydaniem Proroka Codziennego.
Dobrze,
że przynajmniej tym razem chłopiec rozpoznawał urządzenia. Snape
słyszał odgłosy wydawane przez stare rury, gdy Harry mył ręce.
-
Moje łóżko jest suche – oznajmiło dumnie dziecko, stojąc w
drzwiach łazienki i Snape przytaknął, uznając, że to dobrze.
-
Ubierz się, zanim usiądziesz do stołu – rozkazał, gdy Harry
podszedł bliżej i wpatrzył się w tosty i marmoladę. –
Obiecuję, że będziesz miał czyste ubrania na zmianę, kiedy dziś
będziesz kładł się do łóżka – kontynuował z poczuciem winy,
kiedy Harry wyszedł z sypialni przydeptując za duże spodnie.
Chłopiec
wzruszył ramionami i wdrapał się na krzesło.
-
Sok?
-
Czy mogę dostać trochę soku, ojcze? – z naciskiem powiedział
Snape i Harry skinął głową i powtórzył frazę, chichocząc przy
słowie „ojcze”. – Twoje maniery przy stole wymagają dużo
pracy, chłopcze.
Harry
wzruszył ramionami i nabrał marmolady ze słoiczka, przy okazji
rozchlapując kropelki na obrus i przód koszulki.
-
Uuups - uniósł bluzkę i zlizał krople, a jego ojciec przewrócił
oczami. – Ciotka Petunia nie lubiła, kiedy siadałem przy stole –
wyjaśnił. – Powiedziała, że uczenie mnie manier to strata
czasu, bo i tak nigdy nie będę jadł z przyzwoitymi ludźmi. –
Harry zerknął na niego ciekawie. – Czy ty jesteś przyzwoitym
człowiekiem?
-
Według twojej ciotki? Z całą pewnością nie – odpowiedział z
dumą Snape. – I chcę, żebyś zapamiętał, że wszystko, co
powiedzieli ci tamci ludzie, to jedna wielka bzdura. Kłamstwa –
sprecyzował, widząc, że chłopiec nie rozumie.
-
Och – Harry zastanawiał się nad tym, skubiąc tosta i sącząc
mleko. – A więc nie byłeś w więzieniu?
Jego
herbata wleciała nie w tę dziurkę i Snape krztusił się nią
przez chwilę, zakrywając usta serwetką
-
Słucham? – zdołał wykrztusić.
Harry
obserwował przedstawienie z zainteresowaniem w oczach.
-
Wuj Vernon powiedział, że gdyby mój ojciec nie zginął w wypadku
samochodowym, to trafiłby do więzienia. Byłeś więc w więzieniu?
-
Nie, nie byłem – powiedział zszokowany Snape. – Tak samo
twój…eee…James Potter. Twój adopcyjny ojciec.
-
Och – Harry przetrawiał to przez chwilę, nienawiść Snape’a do
tych odrażających Mugoli jeszcze wzrosła. Och, być znowu
Śmierciożercą, choćby na pięć minut…
-
A więc gdzie byłeś?
-
Hmm?
Harry
wpatrzył się w niego swoimi skośnymi, zielonymi oczami.
-
Gdzie byłeś, kiedy ja z nimi mieszkałem?
Złapany
przez kompletne zaskoczenie, zastanawiając się, jak mógł nie
dostrzec, że to pytanie nadchodzi, Snape gorączkowo szukał
odpowiednich słów.
-
To…eee…to trudno wyjaśnić – wykrztusił słabo.
Harry
przesunął palcem po marmoladzie.
-
Więc mnie nie chciałeś? – powiedział ze spuszczonymi oczami.
Ponieważ
naprawdę
go nie chciał, Snape znowu nie miał pojęcia, co powiedzieć. Jak
wytłumaczyć pięciolatkowi, że jego ojciec jest tylko jego ojcem
ze względu na więzy krwi i nic więcej? Że ani miłość, ani
nawet pożądanie nie grało roli w tej części zapłodnienia, w
jakiej uczestniczył Snape, że jedyni ludzie, jacy go kochali, nie
żyli i nie była to ich wina.
Może
zacząć od tego.
-
Twoja matka i ojciec – zaczął powoli Snape – twoja matka i twój
adopcyjny ojciec… - przerwał, a natępne słowa przyszły dużo
łatwiej. – Oni nie zginęli w wypadku samochodowym, Harry.
Oczy
dziecka rozszerzyły się.
-
Nie?
-
Nie. Powiedziałem ci, że twój wuj i twoja ciotka to kłamcy,
prawda?
Chłopiec
przytaknął.
-
A więc kłamali w kwestii wypadku samochodowego. Twoi rodzice
zostali zabici przez… bardzo złego człowieka, Harry. Złego
czarodzieja.
Harry
uniósł wyżej lalkę, przytulając podbródek do miękkiej tiary.
-
I pomimo, że on już nie żyje, ty byłeś wciąż w
niebezpieczeństwie, kiedy byłeś dzieckiem.
-
On już nie żyje? – Harry spytał cicho.
Odsuwając
na bok swoje obawy związane z tym tematem, Snape przytaknął.
-
Ale musieliśmy zapewnić ci bezpieczeństwo, a nie byłbyś ze mną
bezpieczny. – Tym razem to Snape spuścił wzrok, przygryzając
wargę. – Widzisz, ja walczyłem z tym złym mężczyzną.
Harry
powoli skinął głową.
-
Więc wysłaliśmy cię do wuja i ciotki, myśląc, że będziesz tam
chroniony. I byłeś, przynajmniej przed złymi ludźmi.
Harry
myślał intensywnie, a Snape obserwował go, zastanawiając się,
czy nie powiedział za dużo. Na te wąskie ramionka został już
złożony wystarczająco duży ciężar.
-
A więc zabiłeś złego człowieka i przyszedłeś i zabrałeś
mnie? – spytał Harry z zaciekawieniem.
Snape
potrząsnął głową, ale Harry już przytakiwał swoją
rozwichrzoną główką, krzyżując chude ramionka i marszcząc brwi
w zamyśleniu.
-
Wiedziałem, że to musi być coś w tym rodzaju – oznajmił
chłopczyk i podniósł pokrywkę, odsłaniając talerz. – Bekon! –
wykrzyknął radośnie, częstując się.
Nazywając
siebie tchórzem, Snape schował się za gazetą, pozwalając, żeby
kłamstwo pozostało bez odpowiedzi. Obiecał sobie, że kiedy Harry
będzie starszy usłyszy całą prawdę, teraz wystarczą tylko jej
fragmenty.
Fakt,
że te fragmenty czyniły go w oczach syna bohaterem zamiast czarnym
charakterem jest nieistotny, powiedział sobie.
Rozdział
szósty
Spakowanie
swoich rzeczy było najłatwiejszą częścią zadania, pakowanie
zawartości laboratorium zajęło mu większą część dnia i było
już późne popołudnie, gdy Snape wreszcie wybrał się na Ulicę
Pokątną, aby zorganizować transport kruchych i delikatnych rzeczy.
Po załatwieniu godnego zaufania przewoźnika przechadzał się przez
chwilę przed oknami wystawowymi, patrząc na zakurzone ubrania na
wystawie i próbując wyobrazić sobie Harry’ego w czarnym,
aksamitnym garniturze z białym, haftowanym, marszczonym
kołnierzykiem. Snape prawie się uśmiechnął na myśl o wyrazie
twarzy Harry’ego, zmuszonego wystąpić gdzieś w takim stroju.
-
Robisz zakupy dla rodziny, Severusie?
Usuwając
z twarzy wszelkie ślady jakichkolwiek emocji, Snape odwrócił się
do właściciela jedwabistego głosu.
-
Lucjusz – powiedział uprzejmie. – Dawno się nie widzieliśmy.
-
Rzeczywiście – odpowiedział powoli Lucjusz Malfoy, przeciągając
samogłoski. - Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że unikasz starych
znajomych, mój drogi druhu.
Snape
wzruszył ramionami.
-
Znasz mnie, Lucjuszu. Ile to już razy oskarżałeś mnie o bycie
nietowarzyskim?
Malfoy
dotknął ust czubkiem swojej laski z kości słoniowej.
-
Bardzo wiele razy. – Jego oczy skierowały się na wystawę
sklepową za Severusem i uniósł perfekcyjnie ukształtowaną brew.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Severusie. Robisz zakupy
dla najnowszego członka rodziny Snape’ów?
Twarz
Snape’a już dawno temu została wyszkolona, aby nie wyrażać
niczego, ten talent rozwinął u siebie na długo przed dostaniem się
na podstępne pole walki w Hogwarcie. Zastanawiał się nad
zaprzeczeniem wszystkiemu, ale natychmiast odrzucił tę myśl.
Prawda szybko przedostanie się do publicznej wiadomości, pewnych
rzeczy po prostu nie da się ukryć.
-
Jak zawsze masz znakomite źródła informacji, Lucjuszu.
Samozadowolenie
aż promieniowało z delikatnej, jasnej skóry Malfoya
-
A więc to prawda! Severusie, drogi druhu, nieustannie mnie
zadziwiasz. Harry Potter? A może powinienem powiedzieć Harry Snape?
– zachichotał złośliwie, z uczuciem pocierając gładką kość
słoniową o policzki, które uniosły się w uśmiechu. –
Naprawdę, Severusie, myślałem, że masz lepszy gust. Szlama!
Snape
skrzyżował ramiona i oparł się swobodnie o okno.
-
Wiesz, co się mówi, Lucjuszu. W nocy wszystkie koty są czarne.
-
A niebo ma ten sam kolor, gdziekolwiek byś poszedł – dodał
Malfoy z uśmieszkiem. – Ale naprawdę, drogi przyjacielu.
Przypuszczam, że nie mogłeś się powstrzymać, żeby nie
przyprawić rogów temu kochającemu Mugoli idiocie, Jamesowi
Potterowi. Dawniej wciąż denerwująco zanudzałeś tymi psotami,
które ci płatał.
-
Mam długą pamięć – powiedział Snape jedwabiście.
-
I głębie, których istnienia nigdy bym nie zgadł – wymruczał w
odpowiedzi Malfoy. – Wystarczy wyobrazić sobie tylko, że kryłeś
taki sekret przez tyle lat! Nawet wtedy, kiedy wiedziałeś, że
Czarny Pan szukał Potterów, żeby ich zabić.
Snape
zdołał wykrzywić się pogardliwie. Przyszło mu to zadziwiająco
łatwo.
-
Żona Pottera nie powiedziała mi, że nosi mojego bachora –
skłamał bez trudu. – Stary, drogi Dumbledore dopiero niedawno
uznał za stosowne poinformować mnie o tym.
Brew
znowu się uniosła.
-
I pospieszyłeś, aby zabrać go z… miejsca, gdzie ukrywał się
cały ten czas?
Snape
wzruszył ramionami.
-
Stary głupiec nigdy mi go nie wyjawił. Ale oczywiście zgodziłem
się go przyjąć. – Teraz porzucił swoją swobodną pozę i
wyprostował się, patrząc Malfoyowi prosto w oczy. – Półkrwi
czy nie, to wciąż moja
krew. A to dla mnie coś znaczy.
-
To coś znaczy też dla wszystkich naszych przyjaciół, Severusie –
wymruczał Malfoy. – Zrozum, to tylko przyjacielskie ostrzeżenie.
Ale to Harry Potter, klęska Czarnego Pana! No cóż, to wzbudzi
wielkie zainteresowanie, szczególnie w pewnych kręgach.
-
A co tam u twojego syna, Lucjuszu? – zapytał znienacka Snape. –
Twój jedynak. Interesująco byłoby poznać go osobiście.
Lucjusz
prychnął.
-
Czemu sądzisz, że kiedykolwiek poznasz go osobiście, Severusie?
Severus
uśmiechnął się, jego oczy były zimne jak lód.
-
Tego wymaga sprawiedliwość, Lucjuszu – wyszeptał. – Jeśli ty
poświęcisz swój czas i zadasz sobie trud szukania mojego
syna…
- zawiesił głos, widząc błysk zrozumienia w jasnych oczach. –
No cóż, wówczas ja będę
musiał znaleźć
czas, żeby odwiedzić twojego. Aby złożyć mu moje najszczersze
życzenia, oczywiście.
Lucjusz
zacisnął szczękę, twarz wykrzywiła mu się w brzydkim grymasie.
Potem znowu się uśmiechnął ze swoją zwykłą nieszczerością.
-
A więc, Severusie – jego głos był miękki, ale jednocześnie
ostry jak brzytwa. – Wierzę, że się nawzajem zrozumieliśmy.
Snape
skłonił głowę, nie spuszczając wzroku z białogłowej żmii
przed sobą.
-
Życzę ci miłego dnia, Lucjuszu.
Malfoy
obrócił się na pięcie, powiewając peleryną i odszedł.
***
Najbliższy
kominek podłączony do sieci Fiu znajdował się w Dziurawym Kotle i
Snape zapłacił za garść proszku, który odesłał go z powrotem
do jego pokoju w Hogwarcie. Z bijącym sercem nasłuchiwał ciszy
panującej w pokoju. Na korytarzu chwycił mijającego go Ślizgona
za szatę i potrząsnął nim.
-
Widziałeś dyrektora, chłopcze?
-
Na błoniach, sir, chwilę temu – poinformował go zszokowany
piątoroczny.
Snape
puścił go i pobiegł przez korytarz, bez trudu przywołując w
pamięci położenie tego miejsca. Lekko poślizgnął się na
stopniu i uświadomił sobie, że jego buty wciąż są ubrudzone
błotem i śniegiem z ulicy Pokątnej. Wspomnienie chwil spędzonych
z Malfoyem, skoncentrowanej złośliwości w jego jasnych oczach,
oczywistej groźby w glosie, która tak go wyprowadziła z równowagi
i obecnej paniki z powodu nie znalezienia Harry’ego również
dołożyło się do jego aktualnej irytacji.
Poczuł
coś więcej niż ulgę, kiedy zobaczył Harry’ego i Dumbledore’a
idących ręka w rękę ścieżką prowadzącą do chatki gajowego.
-
Harry! – zawołał, z ulgi aż zrobiło mu się słabo i musiał
oprzeć się o wielki kamień, znaczący początek ścieżki.
Chłopiec odwrócił się i zobaczył go, puścił rękę
Dumbledore’a i rzucił się biegiem z powrotem w górę dróżki.
-
Tatuś!
Snape
przyklęknął, a Harry podskoczył i chwilę później mocno
przyciskał chłopca do piersi, jego gwałtownie bijące serce
wreszcie powoli zwalniało, a blokujący oddech ucisk w klatce
piersiowej popuścił.
-
Tęskniłem za tobą – Harry krzyczał, ale jego ojciec ledwo go
słyszał, zajęty pochłanianiem wzrokiem chudziutkich kończyn,
rozczochranych, czarnych włosów, zielonych, skośnych i
rozświetlonych radością oczu. Dziecko było bezpieczne.
Na
razie.
-
Severusie? – Dumbledore stał przy nim, jego inteligentne oczy
wyrażały zaniepokojenie.
-
Spotkałem Malfoya w Londynie – zdołał powiedzieć Snape,
wdzięczny kiedy starszy czarodziej jedynie skinął głową na znak
zrozumienia.
-
Mam ochotę na filiżankę herbaty – oznajmił dyrektor. – Harry,
nie jesteś spragniony po naszej wycieczce?
Harry
przytaknął, odsunął się nieco i wpatrzył się uważnie w twarz
ojca.
-
Też chce ci się pić, tatusiu?
-
Jestem wyschnięty na wiór.
***
-
Nie chciałem, aby ktokolwiek wiedział, dyrektorze – powiedział
cicho Snape, gdy Harry rozkoszował się swoją szklanką zimnego
dyniowego soku. Chłopiec wciąż siedział na kolanach ojca,
ponieważ, ku swemu zawstydzeniu, Snape nie był w stanie pozwolić
mu się oddalić.
Dumbledore
zerknął na niego z zaciekawieniem znad zdobionego brzeżka
filiżanki z herbatą.
-
O zaklęciu Zastępczości.
Wiem, że Li… Wiem, że ona pochodziła z mugolskiej rodziny i nie
zdawała sobie sprawy z pewnych rzeczy, ale fakty są takie, że to
dziecko będzie musiało żyć z tym piętnem.
-
Lepsze jest więc piętno Jamesa jako małżonka zdradzanego przez
żonę z tobą? – spytał z delikatnością Dumbledore.
Snape
wzruszył ramionami.
-
Tak sądzę. Oni nie żyją i żadne plotki nie mogą im już
zaszkodzić.
Harry
spojrzał w górę, zlizując wąsy z soku dyniowego, a jego oczy
były zaciekawione i rozszerzone. Wiedział, że jest przedmiotem
dyskusji, nieważne jak ostrożnie formułowano zdania.
Oczywiście,
że on wie,
pomyślał Snape. W
końcu jest moim synem.
Mój.
Później
Harry
radośnie bawił się w wannie, kiedy obok Snape’a z pyknięciem
pojawił się skrzat domowy. Skłonił się nisko.
-
Jestem Pikiel, sir – powiedział wysokim głosikiem. – Będę
miał zaszczyt zajmować się sprzątaniem pokoi i przygotowywaniem
posiłków.
Snape
przytaknął, zauważając idealnie czystą serwetkę i kępki
posiwiałych włosów za nietoperzowymi uszami. Jak się okazało
będzie się nimi opiekował stary i doświadczony skrzat.
Skrzat
ponownie się ukłonił i chrząknął przepraszająco.
-
Jeśli sir ma chwilę czasu – powiedział delikatnie – Pikiel
napotkał na niewielki problem…
Snape
rzucił okiem do łazienki, gdzie Harry popychał po powierzchni wody
swoją łódeczkę przy akompaniamencie rozmaitych trąbiących i
gwiżdżących odgłosów. Krótko skinął głową.
-
Tędy, sir – wskazał skrzat, podchodząc do drzwi pokoju Harry’ego
i kiwając w kierunku wnętrza pokoju. – W dolnej szufladzie małego
panicza, sir. – Otworzył szufladę i wyciągnął pełną dłoń
małych kiełbasek i gotowane jajko.
-
Co do… - Snape ugryzł się w język. – Skąd tam się wzięło
jedzenie?
-
To jest z zeszłej kolacji, sir – odpowiedział Pikiel, wskazując
na kiełbaski. Podniósł jajko. – A to jest ze śniadania.
Snape
przytaknął i odprawił skrzata, obiecując, że zajmie się tą
sprawą. Skrzat ukłonił się i ponownie zniknął, a Snape usiadł
na brzegu łóżka Harry’ego, wpatrując się z niesmakiem w
żałosny mały magazyn. Sprawa stawała się coraz poważniejsza.
Domyślenie się, dlaczego chłopiec wolał niewielkie przestrzenie
po tylu latach życia w komórce pod schodami nie nastręczało
specjalnych trudności, ale to było już trudniejsze do zrozumienia.
Harry
na pewno zdawał sobie sprawę, że już nigdy nie zostanie zamknięty
bez jedzenia?
-
Tatusiu! Potrzebuję mojego ręcznika! – zawołał Harry i Snape
gwałtownie wrzucił jedzenie z powrotem do szuflady i zasunął ją.
Musiał zastanowić się chwilę, aby zadecydować, co powiedzieć
dziecku.
Harry
cierpliwie czekał w wodzie, gdyż zabroniono mu gramolić się
samemu po śliskich brzegach olbrzymiej wanny. Snape ogrzał ręcznik
szybkim zaklęciem i pomógł chłopcu wyjść z pustej już wanny,
po czym opatulił go w miękkie fałdy materiału i popchnął w
kierunku sypialni lekkim klepnięciem w pupę.
Harry
błyskawicznie przedreptał przez pokój dzienny, zostawiając drobne
ślady mokrych stopek na dywanie. Z oczami utkwionymi z te małe
ślady Snape usiadł na krześle. Nie po raz pierwszy wątpił w
swoje umiejętności w zakresie wychowywania dziecka. Tego dziecka.
Harry'ego wychowywali przez Mugole i był on w ciągłym zagrożeniu
ze strony Śmierciożerców. Dodać do tego jeszcze rany spowodowane
przez jego dzieciństwo i otrzyma się coś więcej niż trudne do
kontrolowania dziecko, otrzyma się cholerne powołanie.
-
Możesz rozczesać mi włosy?
Praca
jego życia pojawiła się przy jego prawym ramieniu i Snape
rozchylił nogi, pozwalając dziecku stanąć między nimi i oprzeć
się ufnie o jego udo.
Przywołał
grzebień ze swojej własnej toaletki.
-
A więc strój nocny pasuje? – spytał niepotrzebnie. Było
oczywiste, że pasował, podobnie jak ciemnozielony, kraciasty
szlafrok, przewiązany w pasie i miękkie, małe kapcie na nogach.
Skrzaty domowe przeszły same siebie.
Harry
przytaknął.
-
Ale nie mam ani szczotki, ani grzebienia. – Zamknął oczy w
zachwycie, kiedy ojciec przeciągnął po jego nieporządnych lokach
starym grzebieniem ze skorupy żółwia. – Czy mogę zapuścić
włosy jak ty?
Nie
chciej być taki jak ja, dziecko,
pomyślał z bólem Snape. Nie
pragnij naśladować swojego złego ojca, głupiego adoptowanego ojca
ani ślepej, mugolskiej matki. Bądź sobą, Harry. Wyrośnij na
dobrego człowieka.
Dorośnij.
-
Jak będziesz w moim wieku – zdołał odpowiedzieć Snape ze
ściśniętym gardłem.
Harry
otworzył ufne, zielone oczy i uśmiechnął się bez trudu.
-
Cieszę się, że jesteś moim tatą – wyznał.
Góry
kłopotów zniknęły mu sprzed oczu jak śnieg na słońcu.
-
Ja też – powiedział Snape, jak zawsze szczery na swój własny
sposób.
Koniec
części pierwszej.
Część
druga
Rozdział
pierwszy
-
Młody pan Snape, czyż nie? – Madam Bright skinęła mu głową,
pokazując tym samym, że nie może podać mu ręki. Patrząc na
żabie flaki, w których miała zanurzone ręce aż po same łokcie,
Snape odczuł ulgę na myśl o tym, że nie próbowała tego zrobić.
– Albus oznajmił mi, że wreszcie znalazł dla mnie następcę.
Nie mogę powiedzieć, że nie jestem zadowolona, że to mój dawny
uczeń.
-
To wydaje się odpowiednie – zgodził się Snape, przesuwając
dłonią po zniszczonym drewnianym blacie starego stołu do pracy.
Setki składników plamiły jego powierzchnię, wliczając w to
krwawą jatkę w rękach Madam Bright, którą kobieta podniosła,
zważyła na małej wadze i wpakowała do słoika.
Madam
Bright * nie pasowała do swojego nazwiska, brąz nadawał by się
dużo lepiej. Wydawała się być cała wyrzeźbiona z drewna, od
bogatej bursztynowej barwy oczu, aż po podejrzanie ciemne włosy,
nie naznaczone ani jednym pasmem siwych włosów pomimo jej
zaawansowanego wieku. Na starej, poplamionej szacie roboczej nosiła
fartuch ze smoczej skóry. Miała też nasuniętą na czoło parę
gogli, która odcisnęła na jej mlecznej skórze czerwone linie.
Po
warzycielach, zadumał się Snape, zazwyczaj widać efekty spędzania
wielu godzin w lochach, warząc najrozmaitsze magiczne mieszanki. Ci
naprawdę oddani tej sztuce, jak on i Madam Bright, zdecydowanie
wyróżniają się z tłumu.
-
Zadziwiła mnie wieść, że wynalazłeś ten słynny eliksir nasenny
dla wilkołaków – powiedziała, zerkając na niego kątem oka znad
swojego zajęcia. – Kawał świetnej roboty.
Snape
przytaknął skinięciem głowy, nie lubiąc fałszywej skromności.
W końcu to był kawał świetnej roboty.
-
Jak się domyślam wpadłeś na to przypadkiem, co? – powiedziała
złośliwie chichocząc. – Uważnie przyjrzałam się sposobowi
przyrządzania, jak tylko uzyskałeś za to licencję.
Snape
wzruszył ramionami. To była prawda.
-
Szczęśliwy przypadek.
-
Raczej cholerne ślepe szczęście – Madam Bright ponownie się
roześmiała. – Najlepszy przyjaciel warzyciela, co?
-
Każdemu mógł zdarzyć się taki wypadek – zgodził się Snape,
zdejmując z rękawa nitkę i zrzucając ją na ziemię. – Jednak
odkrycie, czym jest wynik tego wypadku, to prawdziwy
talent.
Madam
Bright parsknęła z rozbawieniem.
-
Albus powiedział mi, że będziesz wychowywał tu chłopca –
kontynuowała, precyzyjnie ważąc i odmierzając żabie flaki, bez
zastanawiania się nad tym.
-
To nie będzie przeszkadzało mi w wypełnianiu obowiązków –
zapewnił ją Snape.
-
Dobrze to słyszeć – Madam Bright znowu wybuchnęła swoim
krótkim, niemiłym śmiechem. – Ostatnią rzeczą jakiej
potrzebuję jest kolejny, wiecznie przeszkadzający bękart w moich
lochach. I tak muszę oglądać wszędzie wokół wystarczającą
ilość tych małych bachorów.
Snape
poczuł przypływ ciepłych uczuć do niej.
-
W każdym razie Albus zapewnił mnie, że w ciągu dwóch tygodni
znajdzie guwernera dla chłopaka.
-
Doprawdy? – wymruczał Snape.
-
Kiedy już to załatwi możesz przyjść do mnie. Wtedy będziesz
mógł przyglądać się zajęciom i zorientować się jak to mniej
więcej wygląda.
-
Doceniam to, że poświęca mi pani czas, Madam Bright.
-
Dolly – poprawiła go nauczycielka wyszczerzając przy tym zęby w
uśmiechu. Severusowi przemknęło przez myśl, że kiedy kobieta
pokazuje zęby wygląda zupełnie jak brązowy krokodyl.
-
Severus – odpowiedział, raczej dlatego, że tak wypadało, niż
dlatego, że chciał. „Dolly” wyglądała na tak samo
zdegustowaną jak on tą uprzejmą rozmową i zdawało się, że
odetchnęła z ulgą kiedy pożegnał się i wyślizgnął z lochów,
aby odebrać Harry’ego z gabinetu dyrektora.
-
Laseczki Lukrecjowe – wymruczał, a posąg odsunął się, ukazując
klatkę schodową.
-
Co tam u drogiej Dolly? – spytał Dumbledore znad swojej
kolorowanki. Harry zerknął w górę i uśmiechnął się do niego,
ale zaraz potem powrotem przeniósł swoją uwagę na rysunek.
-
Tradycyjnie, uważam się za szczęśliwca, bo udało mi się
wydostać z klasy Madam Bright bez dostania po łapach jej różdżką
– odparł gładko Snape, siadając po drugiej stronie wielkiego
biurka i zakładając nogę na nogę.
-
A więc poszło dobrze – zgadł Dumbledore. – Doskonale,
doskonale. Moje życie byłoby nic nie warte, gdyby ona cię nie
polubiła.
-
Mogę sobie wyobrazić, że i moje stało by się dużo trudniejsze.
-
Perfesorze – odezwał się grzecznie Harry. – Czy mogę prosić o
różową kredkę?
Dyrektor
podał mu ją i obaj przez chwilę patrzyli jak Harry pochyla się
nad swoim wielkim kwadratem z papieru, wysuwając koniuszek języka i
pracowicie bazgrząc.
-
Jak rozumiem Harry dostanie guwernera? – spytał bez emocji Snape.
-
To wydaje się być najlepszym rozwiązaniem – uśmiechnął się
Dumbledore. – Mam już na oku młodego człowieka idealnie
nadającego się do tej pracy, Severusie.
-
Czy mam w tej sprawie coś do powiedzenia? – starał się usunąć
z głosu gorycz.
Twarz
Dumbledore’a złagodniała i odłożył kredkę.
-
Wybacz, że nie wspomniałem o tym wcześniej, Severusie –
powiedział cicho. – Miałem na głowie sporo spraw do załatwienia.
Nie powinienem wspominać o tym komukolwiek, zanim nie porozmawiałem
z tobą.
-
To nie tak, że mam cos przeciwko guwernerowi dla Harry’ego –
odparł Snape, trochę ułagodzony. – Po prostu nie jestem pewny,
czy mnie na to stać.
-
Ach i tutaj właśnie wchodzę ja – pewnie powiedział dyrektor. –
Guwerner zostanie zatrudniony bezpośrednio przeze mnie.
Severus
potrząsnął głową.
-
Zapewnienie chłopcu edukacji należy do moich obowiązków –
zaczął.
-
Zgadzam się. Ale ponieważ każdy zatrudniony guwerner będzie
mieszkał w Hogwarcie, który z kolei należy do moich obowiązków…
- Dumbledore urwał, aby dać mu czas na załapanie w czym rzecz. –
To nie może być ktokolwiek, Severusie. To musi być ktoś, komu
będziemy mogli całkowicie zaufać, nie tylko w kwestii dostępu do
szkoły, ale też przy Harrym. I nie wierzę, że masz takie kontakty
jak ja w kwestii znalezienia i zatrudnienia kogoś odpowiedniego.
Snape
przyznał sam przed sobą, że nie miałby zielonego pojęcia, gdzie
szukać takiej osoby.
-
No, a poza tym chcę tę młodą osobę obarczyć jeszcze innymi
obowiązkami, więc wydaje się sprawiedliwe, żebym to ja ją
zatrudnił. W porządku?
Snape
przytaknął, widząc sens w takim postawieniu sprawy.
-
Ale będę mógł go poznać?
-
Ależ oczywiście, oczywiście! – wykrzyknął jowialnie
Dumbledore. – A skoro już jesteśmy przy sprawach finansowych…
Powinienem wspomnieć o skrytce Lily i Jamesa…
-
Nie – powiedział Snape.
-
W końcu Harry jest ich legalnym spadkobiercą…
-
Nie - powtórzył Snape.
-
Severusie, rozumiem twoje uczucia w tym względzie, ale wychowywanie
i edukacja dziecka może być finansową…
-
Nie – powiedział jeszcze raz Snape, tym razem pewnie patrząc
dyrektorowi w oczy. – Mogę sobie pozwolić na zapewnienie opieki
mojemu synowi. Kiedy Harry osiągnie dojrzałość będzie mógł
zrobić co mu się podoba z zawartością skrytki rodziców.
Zrozumiano?
Dumbledore
skinął głową, ponownie podnosząc kredkę.
-
Zrozumiano.
Harry
odłożył swoją kredkę z zadowolonym westchnieniem.
-
Skończyłem – oznajmił z satysfakcją. Wygramolił się z
krzesła, na którym klęczał i położył kartkę przed ojcem. –
Widzisz, tatusiu?
Severus
spojrzał, natychmiast zdając sobie sprawę, że Harry odziedziczył
po nim talent artystyczny, który był, niestety, zerowy.
-
Widzę – powiedział niezobowiązująco.
-
To jestem ja – chłopiec wskazał na małą postać z odstającymi
kreskami czarnych włosów dookoła bardzo okrągłej głowy.
-
Bez wątpienia – zgodził się jego ojciec.
-
A to jesteś ty – była to dużo wyższa postać z dłuższymi
czarnymi włosami zwisającymi po obu stronach wąskiej twarzy.
-
Dlaczego mam sześć palców? – poczuł się w obowiązku zapytać,
czując, że dokładność w odwzorowaniu jest w rysowaniu tak samo
ważna jak artystyczne wyczucie.
-
To twoja różdżka – Harry zmarszczył brwi. – Mogłem zrobić
ją dłuższą.
-
To mogłoby być pomocne. – Snape uważnie przypatrywał się
obrazkowi. Hogwart stanowił tło, razem z wieżyczkami, proporcami i
całą resztą. Dało się też poznać Dumbledore’a, chociaż był
bardzo mały i dawało się go odróżnić od lalki Merlina tylko
tym, że nie miał na szacie słońc i księżyców. – A kto to? –
zapytał wskazując na figurkę po drugiej stronie Harry’ego,
trzymającą go za rękę.
Harry
zerknął na kartkę.
-
To jest pani Taylor – wyjaśnił. – Ona uczyła mnie w
przedszkolu. Była dla mnie miła.
-
Wszyscy wyglądają na szczęśliwych – powiedział Snape,
studiując szerokie, namalowane uśmiechy postaci. Wskazał na
wyjątek swoim długim palcem. – Oprócz mnie.
-
Ty też jesteś szczęśliwy – odparł poważnie Harry. – Ale ty
się nie uśmiechasz buzią tak jak wszyscy.
Unikając
spojrzenia Dumbledore’a Snape wbijał wzrok w jasno pokolorowany
obrazek.
-
Skąd więc wiesz, że jestem szczęśliwy?
Dziecko
wskazało na różowy kleks na namalowanej figurce, którego Snape
przedtem nie zauważył.
-
Uśmiechasz się w sercu, tatusiu.
-
Jakiego masz spostrzegawczego syna, Severusie – powiedział miękko
Dumbledore.
***
Snape
zgodził się na prośbę Harry’ego, żeby obrazek wisiał na
ścianie w małej kuchni.
-
Bo ciotka Petunia zawsze zawieszała obrazki Dudleya na lodówce –
wyjaśnił chłopiec, podziwiając swoje arcydzieło z satysfakcją.
Rozumiejąc
uczucia, nawet jeśli nie pojmując szczegółów, Snape stał i
patrzył na twarz swojego syna. Czy Harry naprawdę widział w nim
serce? Czy może po prostu małe dziecko wymyślało wymówki na
emocjonalny chłód ojca?
-
Chciałbym, żeby pani Taylor mogła to zobaczyć – powiedział
Harry. – Zawsze mówiła, że dobrze rysuję.
-
I czytasz także – przypomniał Snape, zagotowując wodę
skinięciem ręki i wlewając ją do dzbanka z kilkoma łyżkami
herbaty.
-
Aha – zgodził się Harry. – Była najlepszą nauczycielką na
świecie.
Zadowolony
z tego, że chociaż jeden Mugol okazał chłopcu trochę dobroci,
Snape dodał trochę mleka do swojej filiżanki i nalał szklankę
mleka dla Harry’ego.
-
Kiedy pierwszy raz przyszedłem do szkoły inne dzieci myślały, że
jestem głupi – wyjawił Harry, idąc za ojcem do salonu i biorąc
szklankę. – Ale pani Taylor wiedziała, że to dlatego, że
potrzebowałem okularów. Powiedziała szkolnej pielęgniarce, żeby
napisała receptę i wuj Vernon musiał mi je kupić. – Harry
wzdrygnął się na jakieś nieprzyjemne wspomnienie. – Był
wściekły.
-
Wygląda na to, że mamy wobec twojej dawnej nauczycielki dług
wdzięczności – powiedział Snape z taką lekkością na jaką
potrafił się zdobyć. Coraz trudniej mu było słuchać o tych
wszystkich codziennych objawach okrucieństwa Mugoli wobec jego syna.
Jak mógł kiedyś wyobrażać sobie, że Harry przetrwa dzieciństwo
pełne takich zaniedbań? Bo jego ojciec musiał?
Snape
potrząsnął głową nad swoją własną głupotą. Nic dziwnego, że
Dumbledore tak powątpiewał w jego uparte zapewnienia. Cierpienia
czynią cię silniejszym, ale to ten rodzaj kruchy rodzaj siły,
który sprawia, ze jesteś podatny na właściwy rodzaj nacisku. Robi
z ciebie łatwą zdobycz dla wszystkich drapieżników.
Harry
dokończył mleko i oblizał usta.
-
Co to jest gwerner?
Snape
parsknął.
-
Guwerner – poprawił.
-
Tak właśnie powiedziałem. Powiedziałeś, że będę miał
gwernera. Co to jest?
-
To nauczyciel – wyjaśnił Snape. – Tylko, że będziesz jedynym
uczniem w klasie.
Harry
zastanowił się nad tym przez chwilę.
-
Ale co z moimi przyjaciółmi?
-
Myślałem, że nie masz żadnych przyjaciół?
-
Tylko dlatego, bo Dudley bił każdego, kto ze mną rozmawiał –
powiedział z urazą Harry. – Myślałem, że będę miał
przyjaciół w nowej szkole… - urwał. – Nieważne – dodał
szybko. – Nie obchodzi mnie to. Nie chcę wracać do mojej starej
szkoły! Nie chcę wracać na Privet Drive!
-
Harry – Snape przerwał paplaninę chłopca. Sięgnął i mocno
chwycił dłonie dziecka, przyciągając je do siebie. Harry unikał
jego wzroku, ale Snape chwycił jego spiczasty podbródek pomiędzy
kciuk i palec wskazujący i celowo spojrzał mu w oczy. – Posłuchaj
mnie, Harry – powiedział z mocą – nie wrócisz do ciotki i
wuja, słyszysz mnie? Ani teraz, ani nigdy. Bez względu na to, co
się stanie.
-
A co jeśli będę niedobry? – spytał słabo Harry.
Snape
delikatnie potrząsnął jego podbródkiem.
-
Nawet gdybyś był najgorszym chłopcem na całym świecie – odparł
pewnie, pragnąc, żeby dziecko mu uwierzyło. Czy pięciolatek
potrafi coś z tego zrozumieć?
-
Jesteś pewny – wyszeptał Harry. Błagalnie.
-
Jestem pewny. Bo jesteś moim
chłopcem, Harry. Przepraszam, że nie było mnie przy tobie
wcześniej, ale teraz już jestem, jasne? I już nigdy cię nie
zostawię.
Harry
wpatrywał się w jego twarz i musiał dostrzec w niej coś bardziej
przekonującego niż słabe słowa ojca, bo rozluźnił napięte
ramionka i przytaknął najsłabszym skinięciem głowy.
-
W porządku – powiedział cichutko.
***
Kolacja
upłynęła w ciszy, Harry kiwał się sennie nad galaretką, więc
Snape położył go do łóżka nawet bez kąpieli. Pragnął
wspomnieć o szafie i małej kupce jedzenia, ale chłopcu zamykały
się oczy i w końcu zdecydował, że mieli dosyć emocji na ten
wieczór.
Oczywistym
było, że Harry wciąż ma pewne obawy, których nie rozwieją same
słowa. Kiedy Snape zajrzał do niego przed pójściem spać znowu
znalazł go zwiniętego na dnie szafy z lalką i świecącą kulą.
***
-
Zdrowy jak rybka! – ogłosiła Madam Pomfrey. – Możemy jednak
przepisać ci tonik, Harry – dodała po chwili. – Żebyś nabrał
trochę mięśni na tych ramionkach. – Ruszyła w stronę swoich
zapasów w szafce, ale Snape powstrzymał ją.
-
Nie ma potrzeby używania któregokolwiek z pani toników, Madam
Pomfrey – powiedział uprzejmie. – Jestem w stanie uwarzyć
wszystko, co pani by sugerowała dla Harry’ego.
-
Mam tutaj już gotowy – zaprotestowała uzdrowicielka.
-
Harry będzie zażywał tylko te eliksiry, które osobiście dla
niego uwarzę - odparł stanowczo, a Poppy uniosła brew.
-
Oczywiście – zgodziła się, uśmiechając się uspokajająco.
Podeszła do innej szafki i wyciągnęła słoik. Oczy Harry’ego
rozbłysły na widok znajdujących się w nim kolorowych słodyczy. –
Za to, że byłeś takim grzecznym chłopcem – powiedziała,
zerkając na Snape’a. – Jeśli twój ojciec nie ma nic przeciwko.
Snape
skinął głową i Harry przyjął lizaka w intensywnie błękitnym
kolorze i w kształcie chochlika.
Madam
Pomfrey wyjęła następnego lizaka i skinęła dłonią na łóżko,
na którym leżał mocno obandażowany uczeń, wpatrzony w sufit.
-
Widzisz tego młodego człowieka, Harry?
Chłopiec
przytaknął, mając buzię zajętą słodyczem.
-
Ma na imię Charlie. Postanowił pozbyć się piegów i w rezultacie
oprócz nich pozbył się też połowy skóry.
Harry
zmarszczył nos i rozszerzyły mu się oczy.
-
Paskudnie.
-
Dokładnie – zgodziła się Madam Pomfrey. – Wszystko mu odrasta,
ale biedny głuptas trochę się nudzi, kiedy jego przyjaciele są na
lekcjach. Czy chciałbyś na chwilę dotrzymać mu towarzystwa? Z
pewnością spodoba mu się też Cukrowy Chochlik.
Harry
jak zawsze zerknął pytająco na ojca, a Snape kiwnął głową,
zadowolony, że będzie miał okazję porozmawiać przez chwilę z
uzdrowicielką w samotności.
-
Dumbledore wspomniał mi trochę o historii chłopca – powiedziała
kobieta, kiedy tylko Harry znalazł się poza zasięgiem słuchu.
Potrząsnęła głową z niesmakiem. – Wyobrazić sobie tylko, że
Harry Potter był wychowywany przez takich nieczułych Mugoli! Nic
tak mnie nie wzburza, jak okrucieństwo wobec dziecka.
-
Ale jest zdrowy? – upewnił się Snape. – Fizycznie?
-
Jest mały jak na swój wiek – odparła Madam, przygryzając wargę.
– Zdecydowanie niewyrośnięty. Sądząc po wyglądzie nadgarstków,
jest niedożywiony, co mnie trochę martwi. Ich małe mózgi
rozwijają się tak intensywnie w tym wieku!
Snape
przełknął z trudem ślinę, spoglądając na Harry’ego, który
rozmawiał z ożywieniem ze starszym chłopcem, mającym w ustach
Cukrowego Chochlika.
-
Ach, nie denerwuj się – poradziła Madam Pomfrey, co przyszło jej
z łatwością zaraz po wystraszeniu go na śmierć. – On jest
bardzo inteligentny, zwłaszcza biorąc pod uwagę zaniedbanie
jakiego był ofiarą. Tonik, który przepisałam wzmoże działanie
dobrego jedzenia i świeżego powietrza, które już teraz mu
pomagają. – Rzuciła mu groźne spojrzenie. – I pamiętaj!
Powiedziałam świeże powietrze, więc nie waż się trzymać go w
lochach dniem i nocą. Doskonale pamiętam jak mizernie ty wyglądałeś
jako dziecko!
Nie
po raz pierwszy Snape pomyślał, że uczenie w szkole, którą sam
opuścił zaledwie dziesięć lat temu nie będzie prostą sprawą.
Jego wspomnienia o Madam Pomfrey i jej obrzydliwych w smaku tonikach
oraz szorstkim obyciu wciąż były bardzo żywe. Oczywiście
pamiętał też, jak chłodne wydawały się jej ręce na jego
rozpalonym czole, kiedy miał gorączkę jako pierwszoroczny.
Siedziała wtedy przez całą noc przy jego łóżku, przypomniał
sobie, a jego własna rodzina nigdy by tego dla niego nie zrobiła.
To
wspomnienie go przekonało. Już wcześniej zastanawiał się nad
podzieleniem się swoimi obawami na temat wynikających ze strachu
nawyków Harry’ego ze starą czarownicą, a teraz mógł być na to
odpowiedni czas.
Madam
parzyła dla niego herbatę podczas słuchania jego opowieści, a
kiedy skończył, usiadła i skinęła głową, sącząc swój słodki
napój.
-
Biedny maluszek – powiedziała, a oczy jej złagodniały. –
Potrzebuje dużo wsparcia z twojej strony, Severusie.
-
Staram się najlepiej jak mogę – odparł Snape. – Ale z całą
pewnością jest coś, co jeszcze mógłbym zrobić?
-
Wydaje mi się, że robisz wszystko, co tylko jest możliwe. Jedynie
sugerowałabym ci, żebyś porozmawiał z nim na temat jego schowka.
Wyjaśnij mu, że żywność przechowywana w ten sposób zepsuje się
szybko bez odpowiednich zaklęć konserwujących. Zapewnij go, że
nie zrobił nic złego. Kup mu pudełko herbatników albo tabliczkę
czekolady z Miodowego Królestwa, coś, co może trzymać w
szufladzie. Spraw, żeby poczuł się lepiej.
-
I to wszystko?
Poppy
zachichotała.
-
A czego więcej oczekiwałeś? Jakiegoś eliksiru, który mógłbyś
uwarzyć i wlać mu do gardła? Nie, Severusie. Jedynie najstarszy
lek może mu pomóc. Czas.
Snape
potrząsnął głową, pragnąc móc wyznać swoje uczucia,
powiedzieć, jak bardzo jest niepewny, czy nadaje się na opiekuna
dla dziecka, jak bardzo się boi, że Harry w jakiś sposób wyczuwa,
że jego ojciec tak naprawdę nigdy go nie chciał i nawet, kiedy
odebrał go od tych Mugoli, chciał go znowu porzucić, tutaj, w
Hogwarcie. Ale nie potrafił ubrać w słowa tych czarnych myśli i w
końcu jego nawyk zachowywania wszystkiego dla siebie zwyciężył.
-
Wiem, że wydaje się, że to niewiele – powiedziała Poppy kiwając
głową ze zrozumieniem. – Ale spójrz, Severusie. Przyjrzyj się
przez chwilę Harry’emu.
Severus
spojrzał na Harry’ego, który przysłuchiwał się słowom ucznia,
kiwając głową. Patrzył, jak jego syn odwraca się i spogląda na
nich, a potem znowu zwraca się do młodego pacjenta.
-
Wychodzi z tego – cicho powiedziała Poppy. – Z każdą minutą
jest lepiej. Wątpię, żeby on sam zdawał sobie z tego sprawę.
-
Wciąż jest taki niepewny – odpowiedział pusto Snape.
-
Ma pięć lat – przypomniała mu Poppy. – Słowa otuchy są w
porządku i będzie je pamiętał. Ale potrzebuje dowodów, a te
możesz mu dostarczyć tylko ty i czas. Kiedy tylko się zadomowi i w
pełni uwierzy, że od niego nie odejdziesz, jego inne zachowania
przeminą. Jestem tego pewna.
Snape
podniósł filiżankę ze swoją stygnącą herbatą i wysączył ją,
czując się lepiej po raz pierwszy od tej nocy, podczas której
Harry tak się zdenerwował. Niedaleko Harry śmiał się i klaskał
w ręce, a jego wysoki głosik mieszał się z chichotem starszego
ucznia.
***
-
Charlie powiedział, że jego mama i tata zabrali go w miejsce, gdzie
były prawdziwe, żywe smoki, tatusiu! – powiedział podekscytowany
Harry, kiedy spacerowali w słońcu, zgodnie z zaleceniami Madam
Pomfrey. Śnieg wciąż pokrywał ziemię, obciążał gałęzie
drzew i piętrzył się na głazach. - Czy widziałeś kiedyś smoka?
-
Tak – Snape pochylił się i podniósł Harry’emu kaptur,
otulając go wokół twarzy chłopca i ciaśniej zapinając pelerynę
na jego piersi. – Może wybierzemy się gdzieś w czasie wakacji i
zobaczymy jakiegoś.
-
Ile razy do tego czasu będę szedł spać?
-
Nie mam pojęcia – przyznał Snape. – Ale nie martw się, czas
szybko płynie.
-
Możemy zrobić bałwana?
-
Nie dzisiaj, musisz mieć rękawiczki i szalik. Dzisiaj po prostu
przespacerujemy się nad jezioro i obejrzymy sobie wielką
kałamarnicę.
Harry
wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
-
Wielką kałamarnicę? – westchnął z przyjemności. – To dużo
lepsze niż TV – stwierdził.
Przysięgając
sobie, że dowie się, co to jest to „tiwi”, o którym Harry
wciąż wspomina, Snape skinął potwierdzająco głową.
*Dla
niezorientowanych: bright znaczy jasny.
Rozdział
drugi
Kiedy
wrócili znaleźli wetknięte w drzwi zaproszenie na popołudniową
herbatkę i ledwo zdążyli się oporządzić przed udaniem się do
gabinetu. Harry z entuzjazmem rzucił się na przywitanie, ale szybko
skrył się za nogami ojca, kiedy z siedzenia przy biurku podniosła
się nieznajoma osoba.
Zaskoczony
widokiem gościa Snape osobiście wolałby także się schować.
Starsza czarownica, ubrana w długą, zieloną suknię zmierzyła go
wzrokiem z góry na dół i ledwo powstrzymał impuls sprawdzenia czy
jego włosy wciąż są przyklepane. Na biurku Dumbledore’a leżała
wielka, czerwona torebka, ale uwagę Snape’a przykuł wypchany sęp,
który był przytwierdzony do czegoś, co wydawało się być
spiczastym kapeluszem.
-
Ach, Severus, Harry. Poznajcie Emerine Longbottom i jej wnuka
Neville’a.
Snape
rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu wnuka i wreszcie zauważył go
kryjącego się za odległym końcem biurka.
-
Harry, poznaj Neville’a – powiedział Dumbledore, delikatnie
popychając chłopca i wyciągając go z ukrycia.
Harry
zerknął na ojca w poszukiwaniu potwierdzenia i zrobił mały krok
naprzód. Dyrektor skinął w stronę małego, okrągłego stolika,
gdzie leżała plansza i półprzeźroczyste pionki.
-
Neville przyniósł swoją ulubioną grę i pragnie ci ją pokazać.
Chciałbyś zagrać?
Harry
przytaknął z zapałem i po lekkim popchnięciu Neville niezgrabnie
się przybliżył. Miał drobną, okrągłą twarz, a jego brązowe
oczy były szeroko rozchylone i wypełnione zdenerwowaniem.
-
To tylko Gargulki - wyszeptał.
-
Nie wiem, jak w to grać – odparł Harry.
Neville
wyglądał na zaskoczonego.
-
Mogę ci pokazać – zaofiarował się, a Harry przytaknął i
podbiegł truchtem do stolika. Neville ruszył za nim, potykając się
po drodze o brzeg dywanu i z niepokojem spoglądając przez ramię.
Jego
babka zacmokała z dezaprobatą.
-
Co za nerwowy chłopak – powiedziała na głos. – Nie potrafię
tego zrozumieć, jego ojciec z całą pewnością taki nie był.
NEVILLE! – wrzasnęła nagle i wszyscy w pokoju podskoczyli.
Neville omal nie spadł z małego krzesełka, na którym siedział. –
Usiądź prosto, chłopcze!
-
T-tak, babciu – wyjąkał.
-
Nie potrafię tego zrozumieć – wymamrotała stara czarownica i
Snape przewrócił oczami. Szybko zmienił wyraz twarzy, kiedy
kobieta wbiła w niego swoje przenikliwe spojrzenie. – Jak się
domyślam, znasz historię rodziny – powiedziała bez ogródek.
Snape
przytaknął, zastanawiając się, na ile ona zna jego
historię.
Ona
odkiwnęła mu głową.
-
Jestem zadowolona, że nie muszę tego wyjaśniać. Jestem z tego
dumna, rzecz jasna. Z tego, że Frank i Alice oddali życie dla
sprawy. No cóż, tak jakby oddali życie. Ale nie jest łatwo o tym
mówić. Moje jedyne dziecko, musisz to zrozumieć.
Snape
zaczynał rozumieć jej nerwowy sposób mówienia i przeskakiwanie z
tematu na temat, ale biorąc pod uwagę swoje krótkie doświadczenie
z Harrym, zachodził w głowę, jak pięcioletni Neville był w
stanie sobie z tym poradzić. Nic dziwnego, że to dziecko było
kłębkiem nerwów.
Emerine
odchrząknęła.
-
Domyślam się, że Albus powiedział ci o swojej propozycji? Muszę
przyznać, że to rozwiązuje sporo moich problemów.
Dumbledore
przerwał jej delikatnie.
-
Właściwie, Emerine, nie chciałem o tym wspominać, dopóki nie
omówiłem wszystkiego z tobą. – Poczekał na jej krótkie
przytaknięcie i zwrócił się do Snape’a. – Mały Neville
powinien pójść do szkoły w zeszłym roku, Severusie – rozpoczął
cicho. – Jest w tym samym wieku co Harry. Ale Emerine bała się
posłać go do szkoły.
-
Przypuszczam, że jestem trochę nadopiekuńcza – przyznała z
przypominającym szczekanie śmiechem. – Uczyłam go trochę w
domu, ale Albus uważa, że chłopcu przyda się towarzystwo. Może
to go trochę utemperuje.
Snape
zerknął na chłopca, którego mała, okrągła buzia pochylała się
nad stolikiem, kiedy pokazywał Harry’emu pionki. Jeden z nich
splunął mu na twarz i dziecko odskoczyło, wycierając ze śmiechem
śmierdzący płyn z nosa. Harry też chichotał, marszcząc swój
własny nosek. Nie wydawało się, żeby chłopiec potrzebował
jakiegokolwiek temperowania, wydawał się raczej miękki, okrągły
i delikatny.
-
Każde dziecko powinno mieć przyjaciela czy dwóch – powiedział z
naciskiem Dumbledore. – A Harry musi stawić czoło samotnym
lekcjom. Tak więc pomyślałem sobie, Severusie, że skoro i tak
zatrudniam dla niego guwernera i skoro są w tym samym wieku…
Snape
zmarszczył brwi. Nie miał żadnych zastrzeżeń co do lekcji
Harry’ego z innym dzieckiem, jako że sam chłopiec wyraził chęć
posiadania towarzystwa. Po prostu nie był pewny czy Neville
Longbottom jest właściwą osobą.
-
Będę czuła się lepiej wiedząc, że w ciągu tygodnia on jest
całkowicie bezpieczny w Hogwarcie – mówiła właśnie pani
Longbottom i Snape uniósł brew ponownie włączając się do
rozmowy.
-
W ciągu tygodnia?
-
Chłopiec jest trochę za młody na codzienne podróże w tę i z
powrotem za pomocą sieci Fiu – stwierdził Dumbledore. – Więc
będzie mieszkał tutaj i odwiedzał babcię w weekendy.
-
W większość weekendów – skorygowała pani Longbottom.
Podejrzenie
zaczynało podnosić swój paskudny łeb i Snape domyślał się, że
należało go słuchać, jako że miał przecież do czynienia z
Albusem Dumbledore.
-
A gdzie konkretnie chłopiec będzie mieszkał w ciągu tygodnia?
-
No cóż, masz przecież dodatkowy pokój w swoich kwaterach –
przypomniał mu dyrektor. – No, a poza tym, Severusie, o ile
trudniejsze jest zajęcie się dwoma chłopcami od zajmowania się
jednym?
-
Dwa razy trudniejsze? – zasugerował kąśliwie Snape. –
Naprawdę, dyrektorze, to jest niedorzeczny pomysł. – zwrócił
się do pani Longbottom. – Nie chcę być nieuprzejmy – dodał
nieszczerze – ale wciąż uczę się opieki nad jednym dzieckiem i
wątpię, żebym, poradził sobie tak szybko z drugim.
-
Och – powiedziała pani Longbottom.- Szkoda. – Spojrzała w
stronę chłopców i Snape z niechęcią podążył za jej
spojrzeniem. Harry obejmował ramieniem szyję Neville’a, obaj
przypatrywali się z satysfakcją planszy, a chłopiec o okrągłej
buzi uśmiechnął się radośnie i wskazał kolejny ruch.
-
Wydaje się, że świetnie się dogadują – powiedział Dumbledore.
– Pomyśl tylko, jak wspaniale by było dla Harry’ego, gdyby miał
koło siebie kogoś w tym samym wieku. Dokładnie tym samym wieku –
zakończył znacząco.
Pani
Longbottom przytaknęła.
-
W tym samym wieku – przyznała ze smutkiem. – Nawet urodziny mają
w tym samym dniu.
Snape
napotkał puste spojrzenie Dumbledore’a i usiadł prościej na
krześle.
Przepowiednia
mogła dotyczyć dwójki dzieci.
Przepowiednia.
Połączone
przeznaczenia.
Spojrzał
nowym wzrokiem na Neville’a, analizując go na równi ze swoim
synem. Ten sam wiek, ta sama data urodzin. Obaj stracili rodziców z
powodu Czarnego Pana. Dla czarodzieja to były potężne znaki. Twarz
dyrektora wciąż była podejrzanie pusta, ale Snape zdawał sobie
sprawę, że bitwa została już wygrana.
Tych
dwóch chłopców miało niezwykle podobną przeszłość, a teraz
wyszło na to, że i przyszłość będą dzielić razem.
-
Może to nie jest taki głupi pomysł – powiedział sztywno, a
Emerine zamrugała ze zdziwieniem.
-
To samo mówiłam. Jestem bardzo wdzięczna, wiesz. Jestem za stara
na wychowywanie dziecka.
Dumbledore
klasnął w ręce.
-
Wspaniale! – rozjaśnił się z radości. – Herbaty?
***
Harry
i Neville siedzieli ramię przy ramieniu i jedli ciasteczka,
popijając kakao. Zanim skończyli obaj dostali typowej głupawki.
Zaśmiewali się ze swoich wąsów z mleka i podjadali sobie nawzajem
kęsy ciasteczka. Snape czuł nadchodzący ból głowy na samą myśl
o nieskończonej liczbie wieczorów, jakie będzie musiał z nimi
spędzić, podczas gdy oni będą się wzajemnie jeszcze nakręcać.
Chociaż
Harry wyglądał na najszczęśliwszego od czasu, gdy go poznał i
jasnym było, że drugi chłopiec ma na niego dobry wpływ.
Wyglądając na zszokowanego głośnym siorbaniem Harry’ego,
Neville cierpliwie wyjaśnił, że w lepszym tonie jest sączenie po
cichu. Snape już dawno stracił rachubę w tym, ile razy on sam
zrobił podobną uwagę w czasie minionych dni, ale podczas gdy on
został całkowicie zignorowany, to słowa Neville’a zostały
wysłuchane z uwagą, a ponadto Harry naśladował każdy jego ruch.
-
Wychowany przez Mugoli – powiedział w odpowiedzi na pełen
dezaprobaty wzrok starej czarownicy. Pociągnęła nosem.
-
Tylko pomyśleć, że syn Jamesa i Lily został tak wychowany –
wymruczała, po czym dostrzegła wzrok Snape’a. – Eee, był synem
Jamesa przez długi czas, jak wiem – wyjaśniła, a Snape skinął
głową.
-
Był – przyznał uprzejmie. – Ale teraz jest mój.
Pani
Longbottom pewnie przytaknęła.
Harry
szalał z radości, kiedy dowiedział się, że będzie „gwernowany”
razem ze swoim najlepszym przyjacielem Nevillem i paplał całą
drogę do ich pokojów, ignorując zaciekawione spojrzenia mijających
ich uczniów.
-
On będzie spał w zapasowym pokoju, tatusiu – powiedział ojcu,
sięgając, aby złapać go za rękę.
-
Tak Harry, wiem – odpowiedział cierpliwie Snape. – Byłem tam,
pamiętasz?
-
Ale jego dom jest ciągle u babci i wujka, prawda?
-
Tak.
-
I ty ciągle jesteś tylko moim tatusiem, prawda?
Snape
delikatnie ścisnął małą rączkę.
-
Niczyim innym – obiecał.
Harry
w odpowiedzi uścisnął mu dłoń.
Epilog
Annalee
Taylor wyciągnęła papierosa trzęsącymi się rękoma. Dziesięć
lat udawało jej się powstrzymywać od palenia, a teraz znowu
wróciła do uzależnienia, zupełnie, jakby nigdy go nie zwalczyła.
Policjantka w końcu przestała rozmawiać przez swoją krótkofalówkę
i Annalee uniosła rękę w geście pożegnania, kiedy kobieta
włączyła silnik radiowozu i ruszyła po długim
podjeździe.
Czekała
na nią cała klasa pierwszaków, a dyrektorka nie była zadowolona z
tego, że znowu musiała ją zastępować, podczas gdy ona kolejny
raz rozmawiała z policją, ale Annalee wciąż była na na
podjeździe, siedząc na starej, poniszczonej ławce, na której
zazwyczaj siadali rodzice oczekujący na zakończenie zajęć swoich
dzieci.
Harry
Potter.
Nikt
nigdy nie czekał na tego małego chłopca. Wracał do domu z ciotką
i kuzynem, ale zawsze było widać z bolesną jasnością, że
Petunia Dursley oczekiwała tylko na swojego syna, a nie na
siostrzeńca.
Harry
Potter.
Nie
miało znaczenia, ile razy mówiła sobie, że zrobiła wszystko, co
tylko w jej mocy, bo i tak wciąż czuła, że mogła zrobić coś
więcej. Ale kiedy ma się w klasie trzydzieści pięć osób zawsze
jest tyle do zrobienia, tyle się dzieje. Przecież naciskała na
szkolną pielęgniarkę, czyż nie? Upewniła się, że chłopiec
dostał okulary od swojego skąpego wuja. Chwaliła go,
zachęcała.
Annalee
zamknęła oczy, przypominając sobie zaskoczenie widoczne w tych
zielonych, skośnych oczach za każdym razem, kiedy go za coś
chwaliła. Zupełnie jakby nie był przyzwyczajony do otrzymywania
choćby najmniejszych słów zachęty.
Napisała
standardowe pismo dotyczące zaniedbywania, nakłoniła dyrektorkę
do podpisania go, upewniła się, że zostało wysłane, otrzymała
od władz zapewnienie, że zajmą się sprawą.
Co
więcej mogła zrobić?
Teraz
pytali ją o to reporterzy. Czy
nie mogła pani zrobić czegoś więcej? Jak pięciolatek mógł
zniknąć zupełnie bez śladu? Czy wini pani Departament ds.
Dobrobytu Dziecka? Czemu tam nie zareagowano?
Ona
sama też miała kilka pytań. Na przykład: czemu teraz tak bardzo
was obchodzi chudziutki Harry Potter? Gdzie wy wszyscy byliście,
kiedy on jeszcze był tutaj i mogliście mu pomóc?
Teraz
również policja zadawała pytania, ale Dursleyowie uparcie
twierdzili, że ojciec chłopca przyszedł i go zabrał. Tyle tylko,
że nie znali nazwiska tego mężczyzny, nie potrafili go opisać,
nie umieli nawet powiedzieć, skąd ten człowiek wiedział, gdzie
przebywa Harry, a co dopiero wykazać, że w ogóle
istniał…
Najgorsze
z tego wszystkiego było to, że najprawdopodobniej wyjdą z tego
obronną ręką. Nie było żadnego dowodu wskazującego na to, iż
chłopcu stało się coś złego. Ledwo co można było znaleźć
dowód na to, że to dziecko w ogóle istniało. Kiedy policja
poprosiła o zdjęcie chłopca, jedynym jakie udało się zdobyć
była grupowa fotografia pierwszoklasistów zrobiona na miesiąc
przed świętami Bożego Narodzenia.
Zdaniem
Annalee ten jeden fakt mówił wszystko na temat Dursleyów.
-
Och, Harry – wyszeptała. – Tak mi przykro.
Zastanawiała
się, czy starczy jej czasu na wypalenie jeszcze jednego papierosa,
kiedy usłyszała jak ktoś woła jej imię, znajomym głosem, gdzieś
z bliska.
I
oto on stał przed nią, lekko dysząc po biegu.
-
H…Harry? – wyjąkała, a on uśmiechnął się do niej.
Pożerała
go wzrokiem, wciąż nie mogąc przemówić z niedowierzania. Nosił
grubą, czarną, aksamitną pelerynę z niewielkimi otworami na
dłonie, które były ubrane w ciepłe rękawiczki z delikatnej skóry
w kolorze lekko połyskującej, ciemnej zieleni. Spod peleryny
wystawały wypolerowane, małe, czarne buty, a na głowie miał
dziwny kapelusz, przypominający trochę szlafmycę zakończoną
przewieszonym przez ramię, grubym frędzlem.
-
Harry – wydyszała, a łzy przysłoniły jej wspaniały widok
zaginionego dziecka, wyglądającego na szczęśliwe i o lekko
zaokrąglonej twarzyczce.
-
Dzień dobry pani Taylor – powiedział, wydając się być nieco
onieśmielony. – Tęskniła pani za mną?
Nigdy
przedtem nie przytulała ucznia, Wydział Edukacji tego nie
pochwalał, ale teraz sięgnęła i objęła jego drobne ciałko,
dotykając jego jedwabistej, czarnej główki, czując pod palcami
delikatny aksamit czapki. Wdychała jego zapach, czysty, zdrowy, a
jednocześnie zaskakująco pikantny, zupełnie jak w jakimś
egzotycznym sklepie z przyprawami.
-
Harry – powtórzyła, odsuwając go od siebie, aby przyjrzeć się
jego zaskoczonej buzi. – Gdzie byłeś? Wszyscy się tak
martwili!
Harry
wyciągnął rękę i poklepał ją uspokajająco po policzku.
-
Wszystko w porządku, pani Taylor – powiedział uprzejmie. –
Perfesor mówił, że się pani o mnie strasznie martwiła. U mnie
wszystko dobrze, panie Taylor, naprawdę dobrze. Jestem z moim
tatusiem! – Swoim spiczastym podbródkiem wskazał na coś za sobą
i nagle kobieta zaczęła być świadoma otoczenia. Na końcu
podjazdu stała wysoka postać, a długa, czarna peleryna powiewała
wokół jej kostek poruszana wczesnolutowym wiatrem. Mężczyzna
także miał dziwny, spiczasty kapelusz, pod którym zwisały czarne
włosy, również poruszane wiatrem, przez co zakrywały większość
jego twarzy.
Nie
poruszał się, po prostu tam stał, obserwując ich, ale Annalee
nagle poczuła przenikający do kości chłód. Całe ciało jej
zesztywniało i wzdrygnęła się.
-
T…to jest twój ojciec?
-
Mój tatuś – oznajmił dumnie Harry, odsuwając się od niej i
uśmiechając się radośnie. – Przyszedł i zabrał mnie od ciotki
i wuja, pani Taylor. Myślał, że jestem z nimi bezpieczny, ale
kiedy dowiedział się, że jestem z nimi nieszczęśliwy, przyszedł
i mnie zabrał.
-
Ale…ale, Harry – powiedziała, podczas gdy miliony pytań
przemykały jej przez głowę, przez co język jej kołowaciał. –
Gdzie byłeś?
-
Powiedziałem pani – odparł cierpliwie, zupełnie, jakby to on był
dorosłym, a ona małym dzieckiem. – Jestem z moim tatusiem. Jest
mu strasznie przykro, że mnie zostawił, ale obiecał, że więcej
tego nie zrobi. Mam swój własny pokój, pani Taylor i moje własne
łóżko. I zabawki! I ubrania też, całkowicie moje!
Na
jego twarzy jasno malowało się szczęście i zadowolenie, tak ostro
kontrastując z obrazami potwornych, okrutnych, pełnych przemocy
wydarzeń, które mogły spotkać to dziecko, a które miała w
głowie przez ostatnie tygodnie, że nie mogła powstrzymać łez,
ponownie zasłaniających jej widok. Dotknęła jego twarzy,
głaszcząc jego gładką, zarumienioną skórę, żeby się upewnić,
że chłopiec żyje. Oto sprawa jednego z chłopców, nad którymi
się znęcano i których zaniedbywano, znalazła szczęśliwe
zakończenie.
-
I on jest dla ciebie dobry? – zapytała, chociaż i tak wyczytała
już odpowiedź z rozjaśnionych radością skośnych oczu i
szczęśliwego uśmiechu na ustach. – Nikt cię nie krzywdzi ani
nie zmusza do czegoś, czego nie chcesz robić?
Harry
potrząsnął głową.
-
Tak było u ciotki i wuja – przypomniał jej. – Mój tatuś się
mną opiekuje i chroni. Och! – Jego oczy się rozszerzyły i
sięgnął pod pelerynę, wyciągając kartkę. Podał jej ją
ponownie uśmiechając się nieśmiało. – Prawie bym zapomniał!
Namalowałem to dla pani.
Rozwinęła
ją trzęsącymi się rękoma, podświadomie notując w pamięci
gruby, bogaty papier, o delikatnych brzegach, który wyglądał jak
ręcznie robiony. Przywitał ją widok namalowanych postaci i
uśmiechnęła się przez łzy, od razu rozpoznając styl
Harry’ego
-
To ja, pani Taylor – oznajmił Harry, wskazując na małą postać
stojącą między dwoma większymi. – A to mój tata. – Długie,
czarne włosy i jasne, różowe serce na środku piersi. – A to
pani, widzi pani? Pani się do mnie uśmiecha, tak jak zawsze.
-
Och, Harry – wyszeptała. Czy zawsze się uśmiechała? Czy nie
powinna się więcej uśmiechać, więcej zrobić? Harry był tutaj,
cały i zdrowy, ale gdyby tak nie było? Co z następnym Harrym,
który będzie potrzebował pomocy?
-
Harry.
Mężczyzna
na końcu podjazdu musiał zawołać, ale jego głos brzmiał
łagodnie w jej uszach. Harry dał krok w tył, poza jej zasięg,
uśmiechnął się i skinął głową. – Muszę już iść, pani
Taylor. Mój tatuś mnie woła.
-
Ale Harry – powiedziała pospiesznie, sięgając w jego stronę. –
Nie możesz jeszcze iść. Policja, szkoła, twoja… - Chciała
powiedzieć „twoja rodzina”, ale nie mogła się na to zdobyć.
Jeśli Harry miał jakąkolwiek rodzinę, to był nią ten wysoki,
ciemnowłosy mężczyzna, który się o niego troszczył, karmił go,
ubierał, umieścił na jego twarzy ten uśmiech.
Pomimo
tego, formalności musiały być załatwione, więc jedną ręką
sięgnęła po Harry’ego, a drugą włożyła do kieszeni w
poszukiwaniu telefonu komórkowego. Harry zgrabnie odskoczył i
pobiegł w dół podjazdu, a zielony frędzel jego czapki powiewał
za nim.
Długie
ramiona wyciągnęły się, a Harry dotarł do nich i wpadł w ich
objęcia, otaczając chudziutkimi ramionkami szyję ojca, podczas gdy
mężczyzna wyprostował się. Harry uniósł jedną dłoń i
pomachał jej i przez chwilę po prostu tam stali, ojciec i syn, w
podmuchach wiatru szarpiących peleryny i czarne włosy. Ten widok
pozostanie z nią na zawsze. Na wieki wyrył jej się w pamięci
obraz wysokiego, ciemnego mężczyzny trzymającego dziecko na
biodrze, tych dwóch, zwróconych w jej stronę twarzy.
Harry
uśmiechnął się, a jego ojciec lekko skinął głową, po czym
odwrócił się na pięcie z imponującym machnięciem peleryny.
Ledwo zdążyła mrugnąć okiem, kiedy znaleźli się w dole ulicy.
***
Annalee
Taylor postąpiła jak należało. Zadzwoniła po policjantów
zajmujących się tą sprawą i pokazała im namalowany kredkami
rysunek. Sprawdziła film z kamer rejestrujących wydarzenia na
szkolnym podjeździe i zauważyła Harry’ego, ale nie dostrzegła
nigdzie ciemnowłosego nieznajomego, który był z nim.
Patrole
policyjne przeczesały okolicę, ale nie znaleziono nawet śladu
Harry’ego i jego ojca. Annalee siedziała pokoju pani oficer
policji, pijąc kolejne kubki gorącej, mocnej herbaty. Zabawne. Nie
czuła już najmniejszej ochoty na papierosa, w zupełności
wystarczała jej słodka herbata, a wkrótce skończą zadawać jej
pytania i będzie mogła wrócić do swojej klasy.
Zerknęła
na narysowany kredkami obrazek, leżący pomiędzy nią, a
policjantką. Ojciec Harry’ego nie wyglądał na tym rysunku
przerażająco, pomimo tego, że nie miał na twarzy namalowanego
szerokiego uśmiechu, który mieli ona i Harry. Może to przez to
absurdalne, różowe serduszko na jego piersi. Przechyliła głowę,
dopiero teraz dostrzegając, że miał sześć palców u prawej ręki,
a jeden był dłuższy od reszty. Zastanawiała się, czemu wygląda
to tak, jakby wychodziły z niego iskierki…
Koniec