40 herbat i 40 dni
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
HERBATA
ODDANIA
Harry
Potter nie mógł się nadziwić własnej głupocie. Co go podkusiło,
aby zgodzić się na testowanie najnowszych produktów Freda i
George’a? Wolał sobie nie wyobrażać, co go czeka, ale wiedział
jedno – przez czterdzieści kolejnych dni będzie zdany na łaskę
i niełaskę dwóch pozbawionych skrupułów czarodziejów, którzy
słowo „litość” znali jedynie ze słownika.
-
No dobra, od początku – powiedział z irytacją, przyglądając
się sceptycznie podanemu mu przez Freda pucharkowi napełnionemu
musującym, pomarańczowym płynem. – Jakie będzie działanie tego
waszego wynalazku?
-
To genialna rzecz. Stworzyliśmy kolekcję herbat, a każda powoduje
zmianę w zachowaniu osoby, która ją wypije. Super, że zgodziłeś
się je dla nas przetestować.
Harry
niechętnie uniósł pucharek i przyjrzał się jego zawartości.
-
Nic mi się po tym nie stanie, prawda?
-
No co ty? Skąd ci to przyszło do głowy? Mielibyśmy skrzywdzić
naszego wielkiego i wspaniałego Harry’ego Pottera?
-
Aha, czyli sami nie wiecie – skwitował Harry. Raz kozie śmierć.
Przechylił pucharek i wypił wszystko duszkiem, po czym odstawił
naczynie na stół i spojrzał na bliźniaków.
-
I jak smakowało? – spytał George. Fred wyjął notes i
samonapełniające się pióro, gotów do robienia notatek.
Harry
w zadumie oblizał wargi.
-
Jak lekko osłodzony, świeży sok pomarańczowy.
-
Czyli smak się zgadza – mruknął Fred, zapisując odpowiedź.
-
Teraz trzeba jeszcze sprawdzić działanie – wyszczerzył zęby
George.
Bliźniacy
wyciągnęli Harry’ego zza stołu i pociągnęli go w kierunku
portretu Grubej Damy. Niespodziewanie Harry zatrzymał się w pół
kroku, wbił wzrok w Neville’a Longbottoma, po czym do niego
podszedł, pozostawiając Freda i George’a przy obrazie.
-
Neville, chcę, abyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Jesteś świetnym przyjacielem i wspaniałym człowiekiem. Nie
przejmuj się tym, co inni o tobie mówią. Ja wierzę w twoje
zdolności i wiem, że jesteś w stanie osiągnąć wszystko, o czym
marzysz i stać się tym, kim pragniesz. – Harry chwycił kolegę
za ramię. – Gdybyś kiedykolwiek był w potrzebie - a jak mówię
„kiedykolwiek”, to znaczy „w każdej chwili”, choćby w
środku nocy – po prostu daj mi znać. Nawet wtedy, gdybyś chciał
tylko pogadać.
Neville
wybałuszył oczy.
-
Eee… dzię… dzięki, Harry – wymamrotał w osłupieniu.
Harry
radośnie skinął mu głową. Wraz z bliźniakami wyszedł na
korytarz i cała trójka ruszyła na śniadanie. Tuż przed schodami
Harry spojrzał na braci Weasley poważnym wzrokiem.
-
Gdybyście kiedyś potrzebowali mojej pomocy, możecie na mnie
liczyć. Wiecie, że rodzice pozostawili mi sporo pieniędzy, więc
gdyby było wam niezbędne wsparcie finansowe przy realizowaniu
nowych projektów, walcie do mnie jak w dym. A jeśli chodzi o
testowanie tych herbat, zrobię to najlepiej, jak potrafię. W końcu
od czego są przyjaciele?
Zmienia
pijącego w modelowego Gryfona z lekką domieszką puchoństwa,
zanotował Fred.
Weszli
do Wielkiej Sali. Na widok Dracona Malfoya Harry wyrwał do przodu,
podbiegł do niego i chwycił Ślizgona za ramiona.
-
Co ty wyrabiasz, Potter? Zabieraj łapy! – Draco zagotował się ze
złości, gdy Harry zaczął go ściskać.
-
Malfoy, wiedz, że zawsze będziesz moim wrogiem – najlepszym,
jakiego mógłby mieć czarodziej. Nie mogę się już doczekać
naszych dalszych pojedynków, złośliwych dowcipów, pyskówek i
bójek. Od pięciu lat jesteś dla mnie jak wrzód na tyłku i chcę,
byś wiedział, jak bardzo to sobie cenię. Gdy jestem szczęśliwy,
sprowadzasz mnie do parteru. Gdy zdarza mi się coś wspaniałego,
psujesz to. Gdy wraz z przyjaciółmi próbujemy ratować szkołę,
robisz wszystko, co w twojej mocy, aby pokrzyżować nam plany i przy
okazji wysłać nas do szpitala z licznymi obrażeniami. Gdy widzisz
nas na korytarzu, strzelasz w nas klątwami i urokami. Dziękuję ci
za to, że jesteś moim wrogiem i liczę, że w przyszłości
będziemy mieli jeszcze wiele okazji, by skoczyć sobie do
gardeł.
Skończywszy
przemowę, Harry spokojnie usiadł przy stole Gryffindoru,
pozostawiając w kompletnym osłupieniu sporą grupę świadków tej
sceny.
Fred
wyszczerzył zęby w uśmiechu i schował notes do torby.
-
Działa! A co więcej, wywołuje uczucie szczerego oddania wobec
każdej napotkanej osoby, nawet tej nielubianej.
Bliźniacy
zaczęli sobie gratulować.
-
Dobra robota, Gred.
-
Dobra robota, Forge.
Draco
Malfoy wzdrygnął się. Co do jasnej…? Potter chyba dostał
świra.
ROZDZIAŁ
DRUGI
HERBATA
ABSOLUTNEJ PEWNOŚCI
Drugi
dzień testowania zaczął się podobnie, jak poprzedni – do
czasu.
-
Malfoy! Dotknąłem Malfoya! – krzyczał Harry do Freda i George’a.
– Nie, więcej, ja go ściskałem! A wszystko przez waszą cholerną
herbatkę!
-
No no, Harry, spokojnie, nic wielkiego się nie stało – zaczęli
go uspokajać bliźniacy.
-
Nic wielkiego? Nic wielkiego? – wrzaski przybrały na sile. –
Wieszałem się na nim na środku Wielkiej Sali, wszyscy to widzieli!
Co oni sobie pomyślą? Co sobie pomyśli Malfoy?
Fred
i George wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
-
Daj spokój, kto by o tym pamiętał…
Harry
przeszył ich wzrokiem.
-
Dobra, może nie jestem wzorem inteligencji, ale głupkiem też nie.
O wszystkim, co robię, gada się tygodniami. A Harry Potter, który
ściska Malfoya i ogłasza go swoim wrogiem na wieki, to młyn na
wodę dla plotkarzy.
Bliźniacy
lekko się zaczerwienili i wzruszyli ramionami, jakby chcieli
powiedzieć: „A to nasza wina, że wszyscy się tobą interesują i
że dostałeś napadu wylewności na oczach całej szkoły?”. Obaj
mieli spore doświadczenie w udawaniu niewiniątek, nawet, gdy w
rzeczywistości byli sprawcami zamieszania.
Harry
otworzył usta, aby kontynuować przemowę. Wykorzystał to Fred,
chwytając pucharek napełniony białym płynem i wlewając mu
wszystko do gardła. Harry przełknął i zamrugał. Na jego twarzy
pojawił się wyraz ogromnej ulgi.
-
Chwała Bogu – mruknął. – Głowę bym dał, że wczoraj
wyznawałem Malfoyowi, jak bardzo cieszy mnie nasza obopólna
wrogość. Jakie szczęście, że tego nie zrobiłem.
Ron
wszedł do pokoju wspólnego akurat w momencie, gdy Harry wypowiadał
te słowa.
-
Owszem, zrobiłeś to – zauważył.
-
Nieprawda – zaprzeczył Harry.
-
Prawda.
-
Wcale nie.
-
Właśnie, że tak – upierał się Ron.
-
Słuchaj, nie wiem, o co ci chodzi, ale jestem absolutnie pewien, że
niczego takiego nie mówiłem Malfoyowi.
-
Ale wszyscy mówią, że…
-
Wszyscy się mylą – zadrwił Harry. – Do cholery, chyba wiem
najlepiej, co zrobiłem, a czego nie. Na pewno nie dotknąłem
Malfoya!
Fred
błyskawicznie robił notatki.
Pijący
jest całkowicie przekonany, że wszelakie przyjemne złudzenia są
rzeczywiste. Nie słucha przy tym racjonalnych argumentów,
odrzucając wszelkie fakty i dowody.
W
tym momencie pojawiła się Hermiona.
-
Harry, jeszcze jesteś nieubrany? Pospiesz się, zaraz będzie
śniadanie, a potem lekcje.
Harry
spojrzał na nią, jakby zwariowała.
-
Hermiono, dzisiaj jest sobota. O jakich lekcjach mówisz?
-
Harry, dziś jest środa, nie sobota. Oczywiście, że mamy lekcje.
-
Przykro mi, ale coś ci się pomyliło. Jestem pewien, że mamy
sobotę, a skoro tak, powłóczę się jeszcze w piżamie i zejdę na
śniadanie trochę później.
-
Harry! – warknęła Hermiona. – Wiem, co mówię! Ubieraj się i
chodź! Najpierw coś zjemy, a potem będziemy mogli pouczyć się do
jutrzejszego testu z eliksirów.
Harry
przewrócił oczami i położył się na kanapie, przeciągając się
przy tym beztrosko.
-
Oszalałaś chyba – rzucił. - Jeśli dziś mamy sobotę, to jutro
jest niedziela. Nawet Snape nie ma prawa robić nam testów w
weekend.
-
Co cię opętało? – fuknęła Hermiona. – Jeśli się nie
pospieszysz, to uprzedzam, nie zamierzam ci pomagać w nauce do
jutrzejszego testu.
-
I co z tego? O jejku Maciejku, Hermiona nie pomoże mi w nauce do
niby-testu! Ludzie, ratujcie! Nie zaliczę testu, moja przyszłość
zaczyna się jawić w czarnych barwach! O, nędzny mój losie! –
wykrzyknął Harry, wywołując tym atak chichotu u
bliźniaków.
Wzmaga
sarkazm, obniżając jednocześnie poziom inteligencji, zapisał
Fred.
-
No to się doigrasz! – rozwścieczona Hermiona wyszła z pokoju
wspólnego, ciągnąc za sobą Rona.
-
Środa… - zakpił Harry. – Co za brednie.
W
tym momencie pojawił się Neville, który wyszedł właśnie z
dormitorium i dostrzegł leżącego na kanapie Harry’ego.
-
Hej, Harry. Nie schodzisz na śniadanie?
-
Na razie nie, chcę sobie trochę poleniuchować.
Neville
rzucił zaklęcie Tempus i zorientował się, że do końca śniadania
została jeszcze ponad godzina.
-
Dobra, to na razie – rzucił i nerwowym krokiem skierował się w
stronę wyjścia.
-
Neville, zaczekaj. Coś nie tak? Jesteś jakiś podenerwowany –
zawołał za nim Harry.
-
Wiesz, ten jutrzejszy test z eliksirów… Wiem, że obleję. Snape
zacznie się na mnie wydzierać, obśmieje mnie, dostanę szlaban i
wszyscy będą się ze mnie nabijać… - wymamrotał Neville.
Harry
uśmiechnął się szeroko.
-
Przecież jutro nie ma żadnego testu! – powiedział.
-
Naprawdę? – w oczach Neville’a zajaśniała nadzieja.
-
Naprawdę – potwierdził Harry.
-
Pewien jesteś?
-
Na sto procent.
-
Kurczę, dzięki! To chyba najlepsza wiadomość w tym tygodniu! –
ucieszył się Neville.
-
Nie ma za co! – odpowiedział Harry, a Neville poszedł na
śniadanie, wielce uradowany.
Wzmaga
umiejętność kłamania jak z nut, sprawiając, że każe słowo
brzmi całkowicie przekonująco.
-
Kolejny sukces! – bliźniacy wyszczerzyli do siebie zęby.
ROZDZIAŁ
TRZECI
HERBATA
BŁYSKOTLIWOŚCI
Twarz
Freda Weasleya przybrała kolor ni to siny, ni to purpurowy. Być
może dlatego, że dłonie Harry’ego Pottera zaciskały się na
jego gardle, ale to tylko jedna z możliwych teorii.
-
Okłamałem Neville’a! – wysyczał Harry, wzmacniając uścisk. –
Powiedziałem mu, że dziś nie ma żadnego testu, a to przecież
nieprawda. Jak mogliście mi to zrobić?
George
chwycił Harry’ego za dłonie, próbując go odciągnąć od
brata.
-
Harry, uspokój się, my…
-
Uspokój się? Uspokój się? Snape mnie zamorduje, a Neville jeszcze
po nim poprawi! Wybaczcie, ale jakoś mnie to nie uspokaja! –
wrzasnął Harry.
-
Napra… wimy… to – wycharczał Fred.
-
Jak? – uścisk na jego gardle lekko zelżał.
-
Dzi… siej…szą her…ba…tą…
-
Pewien jesteś? – spojrzenie Harry’ego przeszywało Freda na
wylot.
-
Słowo honoru – pospiesznie zapewnił George.
-
No dobra. – Harry puścił Freda, a jego gniew jakby nieco opadł.
Wskazał palcem na pucharek, napełniony jasnobrązowym płynem. –
Jeśli to nie pomoże, to gwarantuję, że będziecie tego żałować
przez bardzo długi czas.
Ton
głosu Harry’ego sprawił, że bliźniacy zadrżeli.
-
Na pewno pomoże – zapewnili chórem.
Harry
spojrzał na nich z niedowierzaniem, ale i nadzieją, po czym chwycił
pucharek i wypił jego zawartość. Nie zauważył jednak żadnej
zmiany – czuł się zupełnie normalnie. Zirytowany wzruszył
ramionami i zszedł na śniadanie wraz z bliźniakami. Lepiej niech
zadziała, bo jak nie…
Usiadł
pomiędzy Ronem a Nevillem, naprzeciwko Hermiony, wzdrygając się na
widok spojrzenia, jakie mu posłała. Przepraszanie Hermiony zawsze
było ciężkim zadaniem, ponieważ była bardzo pamiętliwa, a co
gorsza, Harry obśmiał się z jej inteligencji. Uzyskanie jej
wybaczenia mogło zająć wieki, a właśnie teraz Harry nie miał
zbyt wiele czasu.
Pospiesznie
zjadł śniadanie, próbując nie myśleć o reakcji Neville’a, gdy
ten dowie się o wszystkim, po czym razem z pozostałymi Gryfonami z
klasy zszedł do lochów. Bliźniacy, którzy rzucili na siebie
Zaklęcie Niewidzialności, podążyli za nim – w końcu ktoś
musiał robić notatki.
-
Co jest, Potter? – zaszydził Draco, który po wydarzeniach sprzed
dwóch dni nadal czuł wściekłość, ale i zmieszanie, co bardzo go
gniewało. – Strach cię obleciał przed dzisiejszym testem?
-
Testem? – pisnął Neville.
Harry
odwrócił się i spojrzał mu prosto w oczy.
-
Tak, Neville. Mamy dziś sprawdzian z eliksirów.
-
A więc mnie okłamałeś? – w cichym głosie Neville brzmiało
tyle bólu, że Harry aż się wzdrygnął.
-
Tak. Widzisz, Neville, twoim problemem jest to, że bardzo się
wszystkim denerwujesz. Przed każdym sprawdzianem panikujesz tak, że
popełniasz głupie błędy, których normalnie byś nie zrobił. A
ja wiem, że jeśli przestaniesz się stresować, uspokoisz się i
zaczniesz pracować według instrukcji, poradzisz sobie bez
problemu.
Neville
zamrugał. A więc Harry skłamał, aby mu pomóc! Wierzył w niego!
Na pyzatej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-
No, skoro tak mówisz, Harry… to cię nie zawiodę!
-
I o to chodzi! – ucieszył się Harry.
W
tym momencie otworzyły się drzwi pracowni eliksirów i stanął w
nich Snape, obrzucając uczniów niechętnym spojrzeniem.
-
Wejść – rzucił.
Uczniowie
weszli do sali i zaczęli zajmować miejsca. Partnerem Harry’ego
został tym razem Neville. Chłopcy usiedli w jednej z ławek po
prawej stronie klasy i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Harry
spojrzał na tablicę i doznał szoku – rozumiał, co tam było
napisane!
Snape
omiatał klasę spojrzeniem spod zmrużonych powiek.
-
Dzisiaj przygotujecie, a w niektórych przypadkach spróbujecie
przygotować – spojrzenie powędrowało w kierunku Harry’ego i
Neville’a – Wywar Żywej Śmierci. – Uśmiechnął się
szyderczo, gdy twarze niektórych uczniów pobladły. – Składniki
są w szafce, macie dwie godziny. Zaczynać.
-
Neville, damy radę! – Harry chwycił kolegę za ramiona, próbując
go uspokoić. – Idź i weź wszystkie składniki.
Neville
skinął głową i wykonał polecenie. Gdy wrócił, dostrzegł, że
Harry rozpalił już ogień pod kociołkiem, a potem machnął
różdżką, mamrocząc cicho jakieś zaklęcie.
-
Zaklęcie Bariery – wyjaśnił Harry na widok miny kolegi. – Na
wszelki wypadek, żeby nam nikt niczego do kociołka nie wrzucił.
-
Ekstra – wymamrotał Neville.
Harry
rzucił okiem na przyniesione przez kolegę składniki i pokiwał
głową, dając znać, że wszystko jest jak należy.
-
No to do dzieła!
Harry
chwycił nóż i zabrał się za korzenie waleriany, krojąc je w
równe, dwucentymetrowe kawałki. Gdy wszystko było gotowe, wrzucił
je do kociołka, prosząc, aby Neville zamieszał siedemnaście i
jedną czwartą raza w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Nie
spuszczając oczu z kolegi, wziął się za piołun. Mocno trzymając
miskę lewą ręką, prawą ucierał piołun na proszek. Skończywszy,
dodał składnik do kociołka, wsypując go w małych dawkach i w
odpowiednich odstępach czasu, po czym kazał Neville’owi zamieszać
jedenaście razy ruchem przeciwnym do wskazówek zegara.
Uśmiechnął
się z satysfakcją, widząc, że preparat przybrał barwę czarnej
porzeczki. Położył fasolkę sopophorusa na desce, sięgnął po
srebrny nożyk i zaczął ją rozgniatać płaską częścią noża.
Nie było to łatwe, gdyż cała operacja wymagała czasu i precyzji,
ale w końcu mu się udało. Ostrożnie przelał uzyskany sok do
małej, szklanej fiolki.
Obaj
chłopcy pracowali tak pilnie, że zdawali się być pogrążeni we
własnym świecie. Nie zauważyli, że stali się obiektem
zainteresowania całej klasy, na czele z profesorem.
Fred
i George robili gorączkowo notatki.
W
widoczny sposób zwiększa inteligencję oraz pozwala dogłębnie
zrozumieć temat, którym pijący akurat się zajmuje.
O
kurczę, zapowiadał się bestseller!
Harry
wziął korzeń asfodelusa, wrzucił go do miski i zaczął ucierać
na proszek. Gdy skończył, z zadowoleniem stwierdził, że do tak
precyzyjnego wykonania nawet Snape nie mógłby się przyczepić.
Wsypał proszek do kociołka, a następnie dodał sok z sopophorusa,
wlewając go w taki sposób, jakby chciał udekorować eliksir niczym
tort – na kształt gwiazdy.
-
Dobra, Neville, teraz zamieszaj siedem razy ruchem przeciwnym do
wskazówek zegara, a potem jeden raz w drugą stronę.
Eliksir
przybrał barwę jasnego fioletu.
Oczy
Snape’a rozszerzyły się, słyszał bowiem komendy wydawane przez
Pottera i widział Longbottoma, wykonującego polecenia całkowicie
poprawnie. Eliksir w kociołku chłopców stał się przezroczysty –
taki, jaki powinien być.
-
Udało się – w głosie Neville’a brzmiało niedowierzanie.
-
Ano! – zgodził się uradowany Harry.
Snape
rzucił się do ich kociołka. Wnikliwa inspekcja wykazała, że
chłopcy przyrządzili eliksir absolutnie bezbłędnie. Profesor wbił
wzrok w Harry’ego i Neville’a i zapytał:
-
Kim jesteście?
-
Nie rozumiem, sir – odezwał się Harry.
-
Potter i Longbottom to głąby w sztuce warzenia eliksirów. Wiem
doskonale, że jesteście uczniami starszego roku, którzy dzięki
Eliksirowi Wielosokowemu postanowili pomóc kolegom.
Neville
zbladł i cofnął się o krok. Harry poczuł wzbierającą w nim
falę irytacji.
-
Ja naprawdę jestem Harry, a to naprawdę jest Neville.
-
Nie opowiadaj mi tu bzdur! – warknął Snape. Cała klasa w
osłupieniu przyglądała się tej wymianie zdań. – Potter i
Longbottom nie są w stanie uwarzyć nawet Wywaru Spokoju, który
jest w programie pierwszej klasy!
Teraz
Harry był już naprawdę rozgniewany.
-
My to my. Być może pan to nie pan – zaszydził. – Snape może
być tłustowłosym dupkiem i wrednym skurczybykiem, ale nie jest
idiotą.
Twarz
Mistrza Eliksirów wykrzywiła się z gniewu.
-
No to może sprawdzimy – kontynuował Harry. - Proszę mi
powiedzieć, szanowna profesorska imitacjo, gdzie powinienem szukać
bezoaru?
Malfoyowi
opadła szczęka. Z niedowierzaniem przyglądał się konfrontacji
pomiędzy Snapem a jego własnym, samozwańczym rywalem wszechczasów.
Co, do cholery, działo się z Potterem?
-
Gryffindor traci dwadzieścia punktów. – Snape dygotał z furii. –
A ty masz jutro szlaban, Potter.
-
Oczywiście, szanowny profesorze-imitatorze – zadrwił Harry.
Fred
i George wymienili porozumiewawcze uśmiechy i wyślizgnęli się z
klasy równo z dzwonkiem na przerwę. Do ich uszu doleciało kolejne:
„Gryffindor traci…”. Bez dwóch zdań, herbatka zadziałała
rewelacyjnie. A co więcej, tym razem to nie ich należało winić za
utratę punktów.
W
końcu to Harry Potter narozrabiał.
ęROZDZIAŁ
CZWARTY
HERBATA
MĘCZENNIKA
Harry
z jękiem zakrył twarz poduszką, starając się wmówić sobie, że
dzwoniący budzik to tylko zły sen. Przetarł oczy i wolno podniósł
się do pozycji siedzącej, wciąż zaspany. To wszystko ich wina,
niech ich szlag. To przez nich zmuszony był wstawać o upiornej
godzinie (piątej rano), aby odbyć szlaban u Snape’a. Niechętnie
zwlókł się z łóżka i poczłapał do łazienki, po czym zszedł
do pokoju wspólnego.
Jak
się spodziewał, dwie rudowłose zmory już tam na niego czekały.
Harry posłał im takie spojrzenie, że bliźniacy aż zadrżeli i,
co rzadko im się zdarzało, nie odezwali się ani słowem.
Gdyby
Harry miał w sobie nieco mniej z Gryfona, uciekłby na samą myśl o
testowaniu kolejnej Niech-To-Cholera-Strzeli-Herbatki. Niestety, był
Gryfonem przez bardzo duże „G”. Wyciągnął bladą dłoń z
obgryzionymi paznokciami i chwycił stojący na stoliku pucharek.
Wolno wypił gorzkawy, jasnoróżowy płyn i bez słowa opuścił
pokój wspólny, a za nim podążyli bliźniacy, którzy uprzednio
rzucili na siebie Zaklęcie Niewidzialności.
Harry
wszedł do klasy eliksirów i klapnął na krzesło. Za chwilę
pojawi się Snape, który bez wątpienia wymyśli coś wyjątkowo
paskudnego i bolesnego na miły początek dnia.
O,
właśnie przyszedł, a raczej wpadł jak burza.
-
Potter.
-
Tak, panie profesorze? – odpowiedział Harry głosem pełnym
szacunku.
Dłoń
Snape’a, nosząca ślady kontaktu z silnymi eliksirami, wskazała
złożoną w kącie stertę kociołków.
-
Wyczyść je. Nie chcę na nich widzieć nawet najmniejszej plamki.
-
Tak, panie profesorze. – Harry pospiesznie podszedł do stosu
kociołków, wyglądających jak jedno wielkie, zasyfione złomowisko.
Wyciągnął różdżkę, chcąc zacząć jak najszybciej i nie
tracić czasu, gdy dłoń Snape’a opadła mu na ramię.
-
Bez użycia magii, Potter – odezwał się złośliwie profesor.
-
Przepraszam! Zrobiłem coś nie tak? Tak mi przykro, tak strasznie
przykro! Chyba się zabiję! Rzucę się z Wieży Astronomicznej! –
jęknął Harry i pognał w kierunku drzwi.
-
Wracaj tu natychmiast, Potter! – wrzasnął Snape, pewien, że
smarkacz próbuje się wymigać od szlabanu.
-
Tak, panie profesorze! – Harry jednym susem znalazł się znów
koło Mistrza Eliksirów.
-
Wracaj do pracy – burknął Snape.
-
Profesor Snape daje mi drugą szansę? Zaiste, profesor Snape to
wspaniały czarodziej! – oświadczył Harry. Rzucił się do
czyszczenia kociołków z takim zapałem, że aż szmatka furkotała.
Był tak zaaferowany pracą, że nie dostrzegł wyrazu twarzy Mistrza
Eliksirów, na której malowało się zdumienie połączone z lekkim
szokiem.
Harry
czyścił kociołki, a Snape usiadł za biurkiem i zaczął sprawdzać
wypracowania. Przez nieuwagę rozlał czerwony atrament na pergaminy,
co naturalnie wprawiło go w jeszcze gorszy humor.
-
Skończyłem, panie profesorze – oświadczył Harry.
Snape
uniósł brwi w wyrazie niedowierzania, wstał i podszedł do
kociołków. Rezultaty inspekcji zaskoczyły go, gdyż chłopak
wykonał kawał dobrej roboty – co musiał niechętnie przyznać.
Aha! Bystre oczy wypatrzyły mały, metalowy kociołek, którego
smarkacz nawet nie ruszył.
-
O czymś chyba zapomniałeś – zadrwił.
Zielone
oczy napełniły się łzami.
-
O Boże, przepraszam, po stokroć przepraszam! Harry Potter jest
kompletną porażką natury! Pozwoli pan, że przyniosę panu nóż?
Będzie pan mógł mnie pokroić i być może zrobię coś
pożytecznego, oddając swoje ciało na składniki eliksirów!
-
Nie bądź głupi, Potter – burknął Snape. – Żadna z części
twojego ciała nie jest warta tyle, aby mieć zaszczyt wylądować w
moim eliksirze.
Z
oczu chłopca trysnęła fontanna łez.
-
Jestem do niczego! Nie nadaję się nawet na składnik eliksiru! –
w głosie Harry’ego pobrzmiewała histeria. Zrozpaczony upadł na
ziemię i wyrżnął głową o jeden z kociołków, krzycząc: –
Zły Potter! Zły Potter!
Snape
zadrżał lekko, a następnie chwycił chłopca za ubranie, jednym
szarpnięciem stawiając go na nogi.
-
Co ty wyrabiasz, bałwanie? – ryknął. I choć nie przyznałby się
do tego nawet pod groźbą zjedzenia paczki cytrynowych dropsów,
sprawiał wrażenie zaniepokojonego zachowaniem smarkacza.
Zielone
oczy, tak podobne do oczu matki, zajaśniały oddaniem
-
Pan profesor pyta, czy z Harrym Potterem wszystko w porządku? Pan
profesor Snape to zaiste wielki i wspaniały czarodziej!
Snape
wyglądał na równie zaniepokojonego, co zdezorientowanego. Nieco
drżącą ręką wskazał odległy kąt sali.
-
Umyj podłogę – rozkazał.
-
Kolejne zadanie? Wykonam je z rozkoszą! – Harry pospiesznie wziął
płyn do mycia podłóg, po czym na klęczkach zaczął wykonywać
polecenie.
Pracował
z uśmiechem na twarzy. Podłoga w klasie była taka ładna – nie
drewniana, jak u Dursleyów, ale składająca się z małych,
gładkich kamyków w kształcie prostokąta. Nucąc pod nosem, Harry
pracował wytrwale, przesuwając się powoli w kierunku biurka
nauczycielskiego. Wymył podłogę wokół biurka i czujnym wzrokiem
zaczął przyglądać się efektom swojej pracy. I w tym momencie
dostrzegł, że buty tego sympatycznego profesora były zabrudzone. O
nie, to się nie godziło! Harry wczołgał się więc pod biurko i
zabrał do polerowania obuwia Mistrza Eliksirów. Po chwili pogrążony
w sprawdzaniu wypracowań Snape doznał uczucia, że coś tu jest nie
tak. A gdy zorientował się, co jest nie tak, zerwał się na równe
nogi i odskoczył do tyłu, omal nie rozpłaszczając się na
tablicy.
Nieco
zdziwiony Harry podniósł głowę i spojrzał na Mistrza Eliksirów.
Na twarzy mężczyzny malowało się coś, co można było określić
mianem skondensowanej grozy. Harry nie pojmował, co mogło tak
przerazić tego miłego profesora.
-
Wynoś się – wycharczał nauczyciel.
Harry
był w szoku.
-
Czy Harry Potter zrobił coś nie tak? – spytał.
-
WYNOCHA! – zaryczał Snape. – I przestań się tak na mnie gapić
jej oczami! WON!
Harry
uciekł, dławiąc się łzami, zdecydowany rzucić się na pożarcie
Wielkiej Kałamarnicy. I gdyby nie bliźniacy, zapewne by to
zrobił.
Herbata
Męczennika – ogólne podsumowanie:
-
wywołuje tendencje do samokarania się za popełnione błędy (na
wzór skrzatów domowych)
-
reakcje są wyjątkowo gwałtowne (trzeba nieco zmienić
formułę)
ZASKAKUJĄCY
BONUS: Przeraża nawet profesora Severusa Snape’a.
ROZDZIAŁ
PIĄTY
HERBATA
PRYSZCZULCA
W
piękny, sobotni poranek Harry Potter leżał zwinięty w kłębek na
łóżku i snuł szczwane plany. Nie był obrażalski ani pamiętliwy,
co to, to nie. Ale wszystko ma swoje granice, a limit wstydu, jakiego
się ostatnio najadł, był już wyczerpany. Tak więc leżał i
dumał, a w głowie roiły mu się najróżniejsze plany odpłacenia
bliźniakom pięknym za nadobne.
Przewrócił
się na bok i dostrzegł stojący na nocnym stoliku pucharek. Aha, a
więc bracia Weasley woleli nie stawać z nim twarzą w twarz i
podrzucili mu herbatę, kiedy spał! Cóż, słowo się rzekło, nie
mógł złamać obietnicy. Wypił więc napój o smaku wiśni,
odrzucił kołdrę i wstał.
Ciekawe,
co go dzisiaj czeka?
Wchodząc
do łazienki, minął Rona, który właśnie z niej wychodził i
niechcący otarł się o niego. Nie przywiązując wagi do tego mało
istotnego drobiazgu, poszedł pod prysznic.
Dean
Thomas przebudził się na moment i spojrzawszy nieprzytomnym
wzrokiem na Rona, wymamrotał:
-
Coś takiego. Nie wiedziałem, że Ron też jest czarnoskóry.
Po
czym przewrócił się na drugi bok i znowu zasnął.
Ron
nie zauważył niczego dziwnego do chwili, gdy trójka przyjaciół
spotkała się przed portretem Grubej Damy, aby wspólnie zejść na
śniadanie.
-
Ron, co ci się stało? – zdumiała się Hermiona.
-
Nie rozumiem – odparł zapytany.
-
Twoja skóra jest brązowa.
W
tym momencie również Harry przyjrzał się przyjacielowi.
-
Kurczę, ona ma rację! – powiedział, sprawiając Hermionie
ogromną przyjemność, gdyż poparł jej zdanie.
Ron
zaczął się oglądać od stóp do głów.
-
A niech to szlag! – wybuchnął. Jego blada, pokryta licznymi
piegami skóra miała teraz odcień głębokiego brązu. Niebieskie
oczy rozszerzyły się z szoku. – Jak to się mogło
stać?
Przysłuchując
się potokowi dobrych rad i przypuszczeń ze strony Hermiony, Harry
nagle przypomniał sobie moment, kiedy w łazience wpadł na Rona. Na
jego usta wypłynął lekki uśmiech. O tak, wiedział doskonale, jak
to się stało, ale na razie nie miał zamiaru się do tego
przyznawać.
Idąc
w kierunku Wielkiej Sali, omal nie wpadł na Cho Chang i musiał
uskoczyć w bok, aby się z nią nie zderzyć. Podczas tego manewru
musnął koniuszkiem palca dłoń dziewczyny, na której twarzy
natychmiast wykwitła efektowna kolekcja pryszczy.
-
Oj, przepraszam – mruknął Harry, starając się nie okazywać
uciechy. Może to i było świńskie z jego strony, ale potraktował
to jako rewanż za plotki, które Cho o nim rozpuszczała. Że zabił
Cedrika, co za głupota… Może jednak odpuści bliźniakom, skoro
dzisiejszy dzień zapowiadał się tak wesoło? Rozejrzał się, ale
nie dostrzegł ani George’a, ani Freda ze swoim nieodłącznym
notesem.
-
To miało zwalczać problemy skórne, a nie wywoływać – zauważył
Fred.
-
I co z tego? Jaja jak berety, ubaw po pachy – odparł George.
W
chwilę później zobaczyli, jak idący korytarzem Draco Malfoy
zderza się z Harrym.
-
Patrz, jak leziesz – warknął Draco.
Harry
spojrzał na Malfoya i nie wytrzymał. W jednej sekundzie dostał
takiego takiego ataku śmiechu, że nie mógł się uspokoić. Rżał,
wył i chichotał, wiedząc, że zachowa ten obraz we wdzięcznej
pamięci do końca życia.
-
I z czego tak ryjesz, Potter? – warknął młody Malfoy.
-
Drakusiu! – krzyk Pansy odbił się echem od ścian korytarza. –
Co ci się stało?
Zdezorientowany
Draco spojrzał na swoją dłoń, która – o zgrozo! – była
piegowata! Szybko znalazł lusterko, przejrzał się w nim i
skamieniał z przerażęnia. Jego zawsze gładka, jednolita cera
pokryta była ohydnymi, brązowymi plamami.
-
Wyglądam jak… Weasley – wycharczał.
Słysząc
to, Harry zaczął się śmiać jeszcze głośniej, aż twarz mu
poczerwieniała. Draco wbił w niego wściekłe spojrzenie.
-
Co ty mi zrobiłeś, do cholery? – ciało Malfoya stężało z
gniewu. – Masz to natychmiast usunąć!
-
Nie wiem, o czym mówisz – wykrztusił Harry.
W
tym momencie na arenę wkroczył Severus Snape, idący wprost z
lochów. Widok łaciatego niczym krowa Malfoya niemal wbił go w
ziemię.
-
Potter, zrób coś z tym! Już! – pienił się Draco.
Czarne
oczy zwęziły się niebezpiecznie. Łopocząc szatami, Mistrz
Eliksirów podszedł do Harry’ego i chwycił go za ramię.
-
Panie Potter, proszę natychmiast przywrócić pana Malfoya do
normalnego wyglądu.
Harry
już miał wyjaśnić, że nie ma zielonego pojęcia, jak to zrobić.
Spojrzał na profesora i słowa zamarły mu na ustach. Na czubku
ogromnego, haczykowatego nosa Snape’a widniała monstrualnych
rozmiarów brodawka, z której wyrastały trzy długie włosy.
Zdławiony dźwięk wyrwał się z gardła Harry’ego i już nie
było odwrotu. Dziki śmiech wypełnił korytarz. Ogarnęła go taka
głupawka, że nawet głos Snape’a, który miał właściwości
zbliżone do gazu paraliżującego, nie był w stanie go uspokoić.
-
Przestań się chichrać, Potter! – zaryczał Draco. A ponieważ
ten wciąż śmiał się jak szalony, rozwścieczony Ślizgon skoczył
do przodu i szarpnął Harry’ego. Na nieszczęście zrobił to tak
mocno, że obaj stracili równowagę i wyłożyli się jak dłudzy na
korytarzu.
Severus
Snape przyglądał się leżącym uczniom. Harry leżał na plecach,
a na nim Draco – usta w usta.
Chłopcy
poderwali się niemal natychmiast, patrząc na siebie z
przerażeniem.
Pocałowałem
Malfoya, przemknęło Harry’emu przez głowę. Pocałowałem go, a
on znowu wygląda jak zawsze!
I
wtedy uświadomił sobie coś znacznie gorszego.
A
jeśli Snape zażąda, abym i jemu przywrócił normalny wygląd?
Będę go musiał… POCAŁOWAĆ?
Czegoś
takiego nie była w stanie zdzierżyć nawet gryfońska odwaga. Harry
rzucił się do ucieczki, mijając bliźniaków i nawet ich nie
zauważając. Jak oszalały wpadł do dormitorium, skoczył na łóżko
i naciągnął na siebie kołdrę.
Całowałem
Malfoya. Całowałem Malfoya. Ja go CAŁOWAŁEM!
A
co się stało, to się nie odstanie, choćby nie wiem, ile razy temu
zaprzeczał.
Wiedział
jedno. Zemsta nie ominie bliźniaków.
Wbrew
pozorom, bliźniakom nie było do śmiechu. Fred dygotał tak, że aż
wypuścił z ręki notatnik, który uderzył o podłogę i otworzył
się na stronie, zawierającej informacje o króliku
doświadczalnym:
Harry
Potter. Wiek: 15 lat. Wzrost: 171 cm. Waga: 63,5 kg.* Włosy: czarne.
Oczy: zielone, odcień zmienia się w zależności od
humoru.
Dodatkowe
informacje: Syn Huncwota – Rogacza. Syn chrzestny Huncwota –
Łapy. Przybrany bratanek Huncwota – Lunatyka.
Chłopcy
znowu zadrżeli. Mieli wrażenie, że notatnik przewiduje
przyszłość.
ROZDZIAŁ
SZÓSTY
HERBATA ŚWIRUSA
(tu małe wyjaśnienie. Tytuł jest grą słowną,
której nie da rady przetłumaczyć. Bat-Tea – batty
oznacza ekscentryczny, zwariowany, pomylony. Bat–
to nietoperz. Innymi słowy można to tłumaczyć jako Herbata
Świrusa albo Herbata Nietoperza.)
Harry zszedł do pokoju wspólnego tak cicho i
ostrożnie, aby nie obudzić śpiących jeszcze współlokatorów.
Bliźniacy czekali na niego na kanapie, nie wiedząc nawet, co ich
wkrótce czeka. Oj,
dam ja wam dzisiaj popalić,
obiecał w duchu Harry.
- No dobra, co my tutaj mamy? – spytał, przyglądając
się przezroczystej substancji w trzymanym przez Freda pucharku.
- Herbatę Świrusa – odparł George.
- Aż strach się bać – mruknął Harry, jednak nie
mógł się wycofać.
- Spokojnie, to nic groźnego. Zrobisz się po niej
nieco zwariowany, jak Luna Lovegood – wyjaśnił pospiesznie
Fred.
Harry z trudem powstrzymał się od zademonstrowania
paskudnego, mściwego uśmieszku. O tak, tego mu było trzeba. Da
dowcipnisiom do wiwatu. Na samą myśl o tym niemal zrobiło mu się
ich żal. Ale tylko niemal. Wziął pucharek i uniósł go do ust,
szepcząc pod nosem zaklęcie, które zamieniło jego zawartość na
wodę, uprzednio przygotowaną i trzymaną w szklance na stoliku przy
łóżku. Następnie wymamrotał drugie zaklęcie i jakby nigdy nic,
wypił duszkiem „herbatę” i otworzył oczy. Wszystko wyglądało
jak zwykle, z jednym małym wyjątkiem – oczy Harry’ego były
zupełnie białe.
- Ja nic nie widzę! Nie widzę! Straciłem wzrok! –
zaczął krzyczeć i miotać się w pokoju w udawanej panice.
- Na gacie Merlina! – bliźniacy osłupieli z
przerażenia.
- Boże, Boże, ja nie widzę! Jestem ślepy jak
nietoperz! Oślepiliście mnie! – ryczał Harry. W chwilę później
do pokoju wspólnego zaczęli wpadać wyrwani ze snu Gryfoni.
Hermiona natychmiast podbiegła do przyjaciela, pytając, co się
stało.
Harry odwrócił się w jej kierunku, starając się nie
patrzeć prosto na nią. Na widok jego oczu Hermiona wydała z siebie
zduszony jęk.
- Oni mnie oślepili! – jęknął.
- To był przypadek! – zaczęli się bronić
bliźniacy.
- Przypadek? Jak można kogoś niechcący oślepić? –
pisnęła Hermiona.
- Harry, chodź, zabiorę cię do pani Pomfrey. Może
coś na to poradzi. – Neville przepchnął się przez tłum i
chwycił Harry’ego za ramię, po czym ostrożnie wyprowadził go z
pokoju wspólnego.
W chwilę po wyjściu obu chłopców do pokoju wspólnego
wpadła profesor McGonagall i aż ją zamurowało na widok Hermiony
Granger, mierzącej z różdżki do braci Weasley.
- Wy kretyni, jak mogliście go oślepić? Na łby
poupadaliście? – wrzeszczała Hermiona.
- Jak to? Kto kogo oślepił? Panno Granger, co się tu
dzieje? - opiekunka domu wreszcie odzyskała rezon.
- Te bałwany oślepiły Harry’ego. – Widać było,
że Hermiona z trudem trzyma emocje na wodzy.
- CO zrobili? – Minerwa była pewna, że się
przesłyszała.
- Oślepili go, pani profesor. Nie wiem dokładnie jak,
ale teraz Harry nie widzi.
- Czy to prawda? – usta wicedyrektorki zacisnęły się
w wąską linię.
Fred i George byli bladzi jak śmierć.
- To był przypadek, przysięgamy! Musi nam pani
uwierzyć! Nigdy, ale to przenigdy nie skrzywdzilibyśmy Harry’ego!
- Nie interesuje mnie, czy to był przypadek, czy nie! –
McGonagall ryczała tak, że lwy z godła Gryffindoru mogłyby się
przy niej schować. – Co wyście zrobili? Oślepiliście chłopca,
w którego rękach spoczywa los czarodziejskiego świata! –
Bliźniacy pobledli jeszcze bardziej. – Szlaban u pana Filcha, w
każdy weekend aż do Bożego Narodzenia!!!
Fred i George odsunęli się do tyłu, przerażeni takim
atakiem furii u zazwyczaj opanowanej, dystyngowanej profesorki. Ta
zaś, wykrzyczawszy, co miała do powiedzenia, rozejrzała się i
patrząc na swoją najlepszą uczennicę, zapytała:
- A gdzie właściwie jest pan Potter?
- Neville zabrał go do pani Pomfrey – odszepnęła
Hermiona.
Neville i Harry szli do skrzydła szpitalnego. Harry,
który wciąż udawał niewidomego, dawał się prowadzić koledze
bez oporu.
- Ciekaw jestem, czym oni ci się tak narazili –
odezwał się nagle Neville.
- Słucham? – zaskoczony Harry aż zamrugał. Czyżby
się czymś zdradził? Owszem, Neville był dość spostrzegawczy,
znacznie bardziej, niż Ron, ale nie sądził, że aż do tego
stopnia.
- Daj spokój, nie jestem głupi. Bliźniacy w życiu
nie zrobiliby ci krzywdy. Dać ci coś na wymioty, zmienić kolor
skóry czy włosów, to tak, ale oślepić? Nigdy w to nie uwierzę.
– Chłopcy spojrzeli sobie prosto w oczy. – Robisz sobie z nich
jaja, prawda? A twoim oczom nic nie dolega?
- No dobra, zgadłeś. – Harry pokiwał głową, wciąż
nie mogąc się nadziwić przenikliwości Neville’a. – Powiem ci,
o co chodzi. Pamiętasz, że ostatnio zachowywałem się dość
dziwacznie? To wszystko przez nich. Zgodziłem się testować ich
najnowszy wynalazek – zestaw herbat o różnym działaniu - i sam
wiesz, jakie były tego efekty. Uznałem więc, że za to, co przez
nich przeżyłem, należy mi się mała satysfakcja.
- Czyli ta scena z Malfoyem… - Neville zawiesił
głos.
- Tak, obie sceny. I to przez bliźniaków dostałem
szlaban – mruknął Harry. – Wprawdzie udało nam się uwarzyć
idealnie eliksir dzięki jednej z herbat, przyznaję, ale dzięki
innej nagadałem ci głupot o tym teście u Snape’a.
- Aha, czyli dlatego tak mnie wtedy okłamałeś?
- Właśnie dlatego. Te ich herbatki są naprawdę
świetne, ale wolałbym, aby testował je ktoś inny. – Harry
uśmiechnął się marzycielsko.
- Zaczekaj chwilkę, muszę do kibla – powiedział
Neville i wszedł do łazienki.
Harry opadł się plecami o ścianę i patrzył przed
siebie błędnym wzrokiem, wciąż udając niewidomego. Mijający go
uczniowie robili przerażone miny, widząc, w jakim stanie znajduje
się słynny Harry Potter. W pewnym momencie pojawiła się również
Cho Chang. Na widok Harry’ego na jej ustach pojawił się
diaboliczny uśmieszek i bez wahania zbliżyła się do niego.
Neville wyszedł z łazienki i jego oczom ukazał się
dość dziwny widok: Harry, kiwający się na wszystkie strony i
usiłujący uniknąć pocałunku ze strony panny Chang.
- O nie! Aż tak ślepy to ja nie jestem! –
zdenerwował się i machnięciem różdżki zdjął czar ze swoich
oczu, przywracając im normalny wygląd.
- Harry, to cud! Odzyskałeś wzrok! – zawołał
Neville z udawaną radością.
- Jasność widzę, jasność! – zawył Harry i obaj
chłopcy, pękając ze śmiechu, popędzili z powrotem do wieży
Gryffindoru, pozostawiając na korytarzu osłupiałą i obrażoną
Cho. Weszli do pokoju wspólnego, starając się nie roześmiać na
widok ulgi, jaka odmalowała się na twarzach zebranych.
- Harry! – Hermiona z krzykiem rzuciła mu się na
szyję. – Wszystko w porządku? Co powiedziała pani Pomfrey?
- Już nic mi nie jest. Odzyskałem wzrok – zapewnił
ją Harry ze śmiertelną powagą.
- Tak się cieszę! – Hermiona zaczęła go ściskać
jak szalona. – Była tu profesor McGonagall, powiedziałam jej o
wszystkim. Dała tym bałwanom szlaban z Filchem do końca roku. I
bardzo im tak dobrze!
- Och, to był czysty przypadek – zapewnił ją Harry
i spojrzał wymownie na bliźniaków. – Poza tym znów widzę
normalnie.
Oczy braci Weasley zwęziły się, gdyż zrozumieli, że
padli ofiarą dowcipu, czyli własnej herbaty. Koncept był przedni,
to musieli przyznać, aczkolwiek z lekką niechęcią. Wiadomo
bowiem, że najzabawniejsze dowcipy to takie, których jest się
autorem, zaś bycie ofiarą
żartu jest już w nieco gorszym guście. Zwłaszcza, że wisienką
na torcie były tygodnie szlabanu z Filchem.
- Chyba pójdę się położyć – oświadczył Harry i
wrócił do dormitorium. Wszedł akurat w chwili, gdy Ron przechylał
do ust stojącą na nocnym stoliku szklankę. Harry nie zdążył go
ostrzec. W osłupieniu patrzył na dwa ogromne, nietoperze skrzydła,
które wyrosły nagle na plecach przyjaciela.
- W mordę jeża! – zaklął. Chciał dać popalić
bliźniakom, nie Ronowi. W zakłopotaniu potarł kark. I co teraz?
ROZDZIAŁ
SIÓDMY
HERBATA
TURYSTY
Nadszedł
poniedziałek, a bracia Weasley truchleli coraz bardziej. Nie mieli
najmniejszej ochoty ponownie zadzierać z Harrym, dlatego tym razem
wybrali herbatę, której działanie nie powinno być zbyt
ośmieszające ani upokarzające.
Gdy
Harry zszedł do pokoju wspólnego, nie mógł się powstrzymać od
uśmiechu na widok min Freda i George'a. Wygląda na to, że dałem
im popalić, pomyślał z satysfakcją. Bez wahania wypił kolejną
herbatkę – jasnozielony, przezroczysty płyn.
-
Smakuje arbuzem – stwierdził. Przeciągnął się leniwie i
podszedł do okna, wyglądając na zewnątrz.
-
Czy ja jestem w zamku? - spytał z niedowierzaniem, przyciskając
twarz do szyby.
-
No... tak.
-
Ale ekstra! - ucieszył się Gryfon, wyrzucając w geście radości
pięść w górę.
W
tym momencie do pokoju wspólnego wszedł Colin Creevey. Na jego
widok Harry niemal rzucił się na niego.
-
Czy to Polaroid?
-
Tak – odparł Colin, lekko zdziwiony zachowaniem kolegi.
-
Mógłbym go od ciebie pożyczyć?
-
Pożyczyć? Ależ oczywiście, proszę bardzo! - rozpromieniony Colin
zdjął aparat z szyi i podał go Harry'emu.
-
Dzięki! - chłopak ruszył pędem w kierunku portretu Grubej Damy, a
bliźniacy za nim. Harry zatrzymał się przy wyjściu z wieży i
wybałuszył oczy.
-
Jejku, gadające portrety! - wykrzyknął. - Pani mówi!
-
A co, mam miauczeć? Oczywiście, że mówię! - odpaliła urażona
Gruba Dama.
-
Chłopaki, wyście to widzieli? Gadający obraz! - Harry uśmiechał
się szeroko do bliźniaków. Wybiegł pędem z pokoju wspólnego,
jak szalony pstrykając zdjęcia wszystkiego, co znajdowało się
wokół niego. Na końcu korytarza czekało go kolejne zaskoczenie.
-
Ruszające się schody! - uszczęśliwiony Harry zaczął wymachiwać
rękami, imitując ich poziomy ruch. Fred i George wymienili
porozumiewawcze spojrzenia, robiąc notatki. Harry wskoczył na
schody i zaczął po nich biegać, dopóki jeden ze schodków nie
zniknął mu nagle z oczu.
-
Ale ekstra! Chłopaki, to byłby świetny dowcip, wpuścić kogoś na
te schody i patrzeć, jak mu się nagle noga zapada!
Nowa
atrakcja szybko się znudziła. Zmęczony bieganiem Harry wrócił na
korytarz i nadział się wprost na Irytka.
-
Jesteś duchem? - zapytał z niedowierzaniem.
-
No a czym? - obraził się Irytek. Po chwili dodał: - No, tak jakby
duchem. Wszyscy mówią, że jestem poltergeistem.
-
Nie wierzę! - zaczął go podpuszczać Harry. - Udowodnij!
Irytek
uśmiechnął się drwiąco i jednym ruchem przezroczystej ręki
przebił nią Harry'ego na wylot, jakby chciał mu wyrwać serce.
-
No i co, niedowiarku?
-
O ja cię kręcę! - wrzasnął Harry. - Ale z ciebie ekstra gość!
-
Ja? A, ja! No jasne, że ja! Ekstra jestem gość! - uradował się
Irytek.
-
Ekstra to mało powiedziane! Jesteś najbardziej zajefajnym duchem,
jakiego w życiu spotkałem! Chciałbym być taki super, jak ty –
wyznał Harry i pognał korytarzem wprost w ramiona kolejnej
przygody, nieświadom, że właśnie podbił serce Irytka i zyskał w
nim dozgonnego przyjaciela. Zatrzymał się na moment przy
poruszających się zbrojach. Kolejna atrakcja!
-
Rany, co za wspaniałe miejsce – sapnął z zachwytem. - Czuję
się, jak Alicja w Krainie Czarów!
-
Bo w niej jesteś. A dokładnie znajdujesz się w Szkole Magii i
Czarodziejstwa Hogwart – uściślili bliźniacy.
-
No co wy? To magia naprawdę istnieje? - w oczach Harry'ego malowała
się iście dziecięca radość.
-
Istnieje, istnieje.
-
Kurka wodna! - Harry chwycił aparat, szalejąc przy zbrojach niczym
rasowy paparazzo. Teraz był już niemal w amoku. Gdy doszedł do
drzwi wyjściowych i wyjrzał przez nie, zobaczył coś, czego
wcześniej w życiu nie widział. Ludzie na miotłach! Przyglądał
się im w niemym zachwycie, póki grupka ubranych na zielono chłopców
nie wylądowała.
-
O mój Boże! - Harry podbiegł do Malfoya. - Ty latałeś! Naprawdę
latałeś!
Arystokratyczna
brew uniosła się w wyrazie ironii.
-
Owszem, Potter, latałem. To dość powszechny zwyczaj podczas
treningów Quidditcha – zaszydził Draco. - Niektórzy nas rodzą
się z pewnymi umiejętnościami, podczas, gdy inni zmuszeni są
oszukiwać, aby dostać się do drużyny.
Aluzja
spłynęła po Harrym jak woda po kaczce.
-
Latałeś na miotle! - powtórzył.
-
Jak każdy czarodziej. - Draco spojrzał na Harry'ego jak na
idiotę.
-
To ty jesteś czarodziejem?
-
A co? Coś ci się nie podoba? - Draco sięgnął po różdżkę.
-
Cudownie! - rozemocjonowany Harry wcisnął George'owi aparat do
ręki. - Zrób nam razem zdjęcie!
Draco
był w takim szoku, że nawet nie zareagował, gdy Harry Potter
chwycił go za rękę i przyciągnął do siebie. Flesz aparatu
błysnął dwa razy, a dziwne, przyjemne ciepło zniknęło, gdy
Harry rzucił się oglądać zdjęcia. Mimo protestów bliźniaków,
że będą potrzebować ich do dokumentacji, Harry zabrał obie
fotografie i wręczył jedną Draconowi.
-
Dzięki! - powiedział z uczuciem i udał się na śniadanie, nie
odrywając oczu od trzymanego w dłoniach zdjęcia.
Ale
gratka! Nikt nie uwierzy, dopóki tego nie zobaczy.
On
i prawdziwy czarodziej na wspólnej fotografii – najlepsza pamiątka
z wycieczki!
ROZDZIAŁ
ÓSMY
HERBATA
PRZEDRZEŹNIACZA
Harry
przyglądał się trzymanej w dłoniach fotografii, na której
obejmował zaszokowanego Dracona Malfoya, śmiejąc się przy tym od
ucha do ucha. Już miał podrzeć to nieszczęsne zdjęcie, kiedy
nagle zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie tego zrobić.
Dlaczego? Przecież nie zamierzał zachować sobie takiej pamiątki,
prawda? Zirytowany własnymi myślami, wrzucił fotografię do
szuflady i poszedł pod prysznic.
Dziwne,
ale cieszyło go to, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Ostatnio
jego życie było dość zwyczajne i aż nazbyt normalne, zaś dzięki
Fredowi i George’owi zaczął postrzegać znane mu otoczenie w
zupełnie innym świetle. Pomyślał o wszystkim, co tak kochał w
Hogwarcie i nie mógł się nie uśmiechnąć. Już od dłuższego
czasu nie bawił się tak dobrze, jak wczoraj.
Po
prysznicu ubrał się i zszedł do pokoju wspólnego.
-
Dzieńdoberek! – zawołał.
-
Cześć, Harry! – odpowiedzieli bliźniacy, dostrzegając z ulgą,
że kolega jest w wyjątkowo dobrym humorze.
Dzisiejsza
herbatka smakowała cytryną. Harry wypił ją ze smakiem.
-
Pychota – oświadczył.
-
No to git – stwierdził Fred.
-
No to git – zgodził się Harry.
-
To idziemy na śniadanie – zaproponował George.
-
To idziemy na śniadanie – przytaknął Harry i wraz z bliźniakami
opuścił pokój wspólny. Na korytarzu odpowiadał „cześć”
każdemu, kto go witał. W pewnym momencie zderzył się niechcący z
Malfoyem i obaj zatrzymali się jak wryci. W zachowaniu Dracona dało
się wyczuć pewne napięcie, spowodowane dziwnymi wypadkami z
ostatnich dni.
-
Zejdź mi z drogi, ty palancie półkrwi – warknął Ślizgon.
-
Zejdź mi z drogi, ty palancie półkrwi. – Oczy Harry’ego
zwęziły się z gniewu.
-
Nie jestem półkrwi! – krzyknął Draco.
-
Nie jestem półkrwi! – zaprotestował Harry.
-
Owszem, jesteś – warknął Draco.
-
Owszem, jesteś – powtórzył Harry.
-
Nie jestem!
-
Nie jestem!
-
Wszyscy wiedzą, że jestem czystokrwisty! – zadrwił Draco.
-
Wszyscy wiedzą, że jestem czystokrwisty! – odpalił Harry.
Młody
Malfoy zadygotał z gniewu. Ten gryfoński wypierdek ośmielił się
poddać w wątpliwość jego pochodzenie? Jak on śmiał?
-
Twoja matka to cholerna, brudna szlama – syknął.
-
Twoja matka to cholerna, brudna szlama. – W oczach Harry’ego
zapłonęła nienawiść.
Z
gardła Dracona wydobył się dziwny charkot, a jego pięść
wystrzeliła do przodu, trafiając Harry’ego prosto w twarz. Głowa
Gryfona odskoczyła do tyłu, ale Draco nie zdążył się długo
nacieszyć swoim triumfem, bo w sekundę później zarobił taki
cios, że runął na podłogę. W tym momencie puściły wszelkie
hamulce. Obaj chłopcy zaczęli się bić jak szaleni, tarzając się
po ziemi jak w amoku, kopiąc, waląc pięściami, plując i szarpiąc
przeciwnika za włosy.
Ten
gnojek obraził moją matkę! Już ja mu pokażę! myślał Draco,
tłukąc Harry’ego, ile wlezie. Obaj chłopcy byli już mocno
zakrwawieni, gdyż w tej chwili walczyli tak, jakby mieli zamiar się
pozabijać.
-
Przepuśćcie mnie! Dosyć tego! – Profesor Snape przepchnął się
przez tłum kibiców i stanął jak wryty na widok rozszalałego
kłębowiska rąk i nóg. – Co wy wyprawiacie?
Harry
już otwierał usta, aby powtórzyć słowa Mistrza Eliksirów, ale
dostał z łokcia od Malfoya i na moment odebrało mu oddech.
-
On nazwał moją matkę szlamą! – krzyknął Draco.
Nauczyciel
spojrzał na Harry’ego, który wskazał na Malfoya.
-
On nazwał moją matkę szlamą – oświadczył.
Ciało
profesora stężało z gniewu, a zgromadzeni wokół uczniowie
zaczęli się wycofywać w popłochu. Choć Severus Snape potrafił
wzbudzać strach, to nigdy jeszcze nie wyglądał na tak
rozgniewanego, jak w tej chwili.
-
Panie Potter, panie Malfoy – wycedził. – Jutro rano macie u mnie
szlaban. Radzę się porządnie wyspać, bo odrobina snu bardzo się
wam przyda. – Odwrócił się i odszedł, wywołując u uczniów
wrażenie, że właśnie przechodzi koło nich burza z piorunami.
Jak
Malfoy śmiał nazwać Lily Evans szlamą? Jak śmiał? Severus był
tak wściekły, że można było już współczuć tym, którzy będą
mieli z nim dzisiaj lekcje.
-
Nie wierzę, że dał mi szlaban – wymamrotał Draco, nadal w
szoku.
-
Nie wierzę, że dał mi szlaban – pożalił się Harry.
Draco
podniósł się i pospiesznie udał do skrzydła szpitalnego, nadal
niczego nie rozumiejąc. Opiekun jego domu dał mu szlaban? Za co?
Przecież zachowywał się tak, jak go zawsze uczono. Dlaczego więc
Snape był z niego niezadowolony?
ROZDZIAŁ
DZIEWIĄTY
HERBATA
AROGANTA
Harry gapił się tępo na baldachim nad łóżkiem i
rozmyślał. Powinien przeprosić Malfoya. Nie, żeby miał ochotę,
ale tak chyba wypadało. Wiedział przecież doskonale, jak to boli,
gdy ktoś wyśmiewa się z naszych bliskich i dlatego sam tego nigdy
nie robił. Ale czy faktycznie powinien przepraszać? W gruncie
rzeczy Malfoyowi należała się mała nauczka.
Wstał z niechęcią, decydując się odpuścić poranny
prysznic. Podejrzewał, że kąpiel może być mu potrzebna po
odbyciu szlabanu. Zszedł do pokoju wspólnego, bez słowa wypił
podany mu przez bliźniaków napój o błękitnej barwie i udał się
do klasy eliksirów.
Powinien być zły na Freda i George’a, ale nie był,
czuł bowiem, że wybrali wczorajszą herbatę tak, aby nie narazić
go na żadne nieprzyjemności. Nie ich wina, że wyszło, jak wyszło.
Jęknął i w desperacji przeczesał palcami nastroszone włosy.
Gdy wszedł do klasy eliksirów, zorientował się, że
przyszedł pierwszy. Najwyraźniej Snape się spóźni. Przewrócił
oczami z irytacją i oparł się o ścianę, nieświadom, że
niewidzialni bliźniacy czają się tuż obok. Snape i Draco pojawili
się razem, dokładnie dwie sekundy przed godziną zero.
- Spóźnione słowiki – wymamrotał Harry pod
nosem.
- Coś ty powiedział, Potter? – odezwał się
profesor.
- Nic, sir – odparł Harry znudzonym tonem. – Nie
rzekłem ani słowa.
Snape spojrzał groźnie na stojącego przed nim
Gryfona, a oczy zwęziły mu się w szparki. Ten szczeniak nabijał
się z niego, czuł to każdą komórką swego ciała. Jak on
nienawidził tego wyrazu jej
oczu. Chłód, ironia, wyniosłość – nie, w jej
oczach powinna się odbijać miłość, troska i śmiech.
- Macie wysprzątać schowek na eliksiry oraz poukładać
znajdujące się w nim składniki – powiedział lodowatym tonem. –
I nie wyjdziecie stamtąd, dopóki nie skończycie, choćbyście
mieli nie pójść na śniadanie. Zrozumiano?
- Tak, panie profesorze – odparli chłopcy.
- No to zaczynajcie – warknął profesor, obserwując
uważnie sylwetki Harry’ego i Dracona, niknące w czeluści
schowka.
Draco nie spuszczał oczu z Harry’ego. Wyglądało na
to, że Złotemu Chłopcu zaczyna odbijać palma. Te jego maniery,
ton głosu – zupełnie, jakby miał przed sobą drugiego Malfoya:
aroganckiego, przekonanego o swojej wartości i wyższości. Ślizgon
zmarszczył czoło w głębokiej zadumie. Zastanawiające. Czyżby
zachowanie Pottera odzwierciedlało jego własne? Czy gdy rozmawiał
z ludźmi, dawał im odczuć, że są oni niewarci ziemi, po której
stąpa?
Potrząsnął głową, usiłując odegnać dziwne myśli.
Co
za głupoty!
- Bierz dupę w troki i do roboty, Potter – warknął.
Harry nie odpowiedział i wydawało się, że nie
dostrzega, iż nie jest sam. Bez słowa zabrał się do pracy,
starannie i metodycznie pozbywając się pajęczyn oraz kłębów
kurzu, zalegających wszystkie kąty. Gdy wnętrze lśniło
czystością, zaczął segregować składniki, układając je w
alfabetycznej kolejności.
Draco przyglądał się temu w osłupieniu, ze złości
zaciskając dłonie w pięści. Jak Potter śmiał go ignorować?
Jego? Dracona Malfoya?
- Potter!
Zero odpowiedzi.
- Potter!
Cisza.
- Do jasnej cholery, przestań mnie ignorować!
Harry odwrócił się i spojrzał Malfoyowi prosto w
twarz.
- Mówiłeś coś, czy mi się zdawało? – zadrwił.
Draco poczuł, że oblewa się rumieńcem. A więc to
tak czuje się ktoś, kogo ignorują i na kogo patrzą z góry? Nie
znał wcześniej tego uczucia, ale… to było okropne.
- Czemu mnie olewasz? – zapytał.
- A czemu nie? – odparował Harry.
- Bo ja jestem Draco Malfoy – wycedził Ślizgon.
- Wielkie mi mecyje! A ja jestem Harry Potter, zbawca
czarodziejskiego świata. Takich nadętych, aroganckich,
czystokrwistych gnojków jak ty jest na pęczki. A Harry Potter jest
tylko jeden – odparł Harry drwiącym tonem.
Draco zamarł. To nie był Potter. To nie
mógł
być on! To, co przed chwilą usłyszał… nie, to nie pasowało do
Pottera. Choć było mu ciężko, musiał przyznać uczciwie sam
przed sobą – Potter był… no dobra, miły.
Grzeczny aż do bólu, odważny do przesady i zbyt głupi, aby miało
mu to wyjść na zdrowie. A więc tak o nim myślał! Nadęty,
arogancki gnojek? To było… przykre.
Poczuł coś dziwnego, czego nie czuł od bardzo dawna,
a może nigdy wcześniej. To zabolało. Czy inni właśnie tak czuli
się w jego obecności? Czy jego drwiny były aż tak bolesne? Czy
to, co mówił, mogło utkwić komuś w pamięci i nie dać się
stamtąd wyrugować, powracając niczym ból nieustannie drażnionego
zęba?
Jak otępiały zabrał się do pracy, porządkując
składniki i snując się od jednej półki do drugiej.
Coś było nie tak. I to bardzo nie tak.
Przecież to nie miało sensu. Zachowywał się tak, jak
go zawsze uczono. Od dziecka wpajano mu, że Malfoyowie są lepsi od
innych. A właściwie czemu? Czysta krew, to oczywiste, chociaż…
Draco poczuł, że ten argument łatwo dałoby się obalić. Choćby
taka Grangerówna. Zero czarodziejskiej krwi w żyłach, a biła go
na głowę na każdych zajęciach. No i Potter. Półkrwi, a jednak
wygrywał z nim każdy mecz. Dlaczego więc właściwie Malfoyowie
mieli być lepsi? I w czym? Aha, pieniądze. No tak, byli bogaci,
zdecydowanie bogatsi od takich choćby Weasleyów. A jednak cała ta
rudowłosa hałastra wydawała się być zawsze taka radosna i
pogodna. A on? Przecież nie zawsze był szczęśliwy. Czyżby więc
powiedzenie, „pieniądze szczęścia nie dają” było prawdą?
Bił się z myślami, dopóki nie skończyli porządkować
schowka.
- No i jak? – spytał Harry z lekkim uśmieszkiem.
- Co jak? – nie zrozumiał Draco.
- Pytam, jak to jest, kiedy ktoś nazywa twoją matkę
szlamą. Miło? - W głosie Harry’ego nie było już złośliwości,
tylko zaciekawienie.
- To nieprawda! Moja matka nie jest szlamą! –
wybuchnął Draco.
- Wiem. Ale ja pytam, jakie to uczucie, gdy ktoś tak o
niej mówi – odparł Harry.
Draco wbił wzrok w ziemię, nie wiedząc, co
powiedzieć. Czuł się dotkliwie upokorzony. Jakie to uczucie?
Okropne, musiał przyznać. I bardzo bolesne. Nagle poczuł, że coś
zrozumiał. Spojrzał na Harry’ego, który tylko uśmiechnął się
w duchu.
A
więc coś do niego dotarło,
pomyślał.
Odwrócił się i opuścił schowek, nawet nie czekając
na pozwolenie ze strony Snape’a. Robota była skończona, więc z
czystym sumieniem mógł pójść na śniadanie.
Z
notatek Freda Weasleya:
Herbata
Aroganta zmienia pijącego w zarozumiałego snoba. O dziwo, zwiększa
również empatię oraz poziom taktu.
Podsumowanie:
sukces!
ROZDZIAŁ
DZIESIĄTY
HERBATA
JAJECZNA
W
czwartkowy poranek Harry Potter był w wyjątkowo dobrym humorze.
Nieważne, że poprzedniego dnia zachowywał się jak kompletny
obłąkaniec – istotne było to, że do Malfoya wreszcie coś
dotarło. Dupek zorientował się, że jest dupkiem. Może wreszcie
przestanie się tak zachowywać?
Poszedł
wziąć prysznic. Wcierając szampon we włosy, zaczął się
zastanawiać, czyje jeszcze życie stanie na głowie dzięki
genialnym umysłom braci Weasley. Ludzie zdecydowanie nie doceniali
sprytu bliźniaków, a to był duży błąd. Zresztą Fred i George
sami się o to prosili, pozując na wesołych błaznów. Tylko ten,
kto ich dobrze znał, wiedział, że pod warstwą beztroskich
dowcipów kryją się naprawdę tęgie umysły.
Harry
wszedł do pokoju wspólnego tanecznym krokiem, tryskając optymizmem
i dobrym humorem. Dziś będzie bardzo dobry dzień. Czuł to w
kościach.
-
Cześć wszystkim! – zawołał.
-
Cześć, Harry – odpowiedzieli bliźniacy.
-
Jaką mamy dzisiaj herbatkę?
-
A taką. – George wręczył Harry’emu pucharek napełniony
brązowym, bulgoczącym płynem o zapachu cynamonu. Harry wdychał
głęboko przyjemny aromat, popijając małymi łykami, bowiem
herbata była dość gorąca. Gdy upewnił się, że nie poparzy
sobie języka, wypił resztę duszkiem.
-
Pyszna – oświadczył.
-
Czyli smak się zgadza. – Fred zapisał to w notesie.
W
pokoju wspólnym pojawili się Ron i Neville. Ten ostatni zerknął
na Harry’ego z ciekawością, zastanawiając się, jaką herbatę
dzisiaj pił.
-
Hej, Harry – rzucił.
-
Witaj, Neville! – odparł radośnie Harry. – To jak, idziemy na
śniadanko?
-
Idziemy.
-
Umieram z głodu – mruknął Ron, przecierając zaspane jeszcze
oczy. – Czemu musimy zaczynać zajęcia tak wcześnie rano? Daliby
ludziom pospać…
Harry
i Neville wymienili rozbawione spojrzenia i wraz z Ronem opuścili
wieżę Gryffindoru, świadomi tego, że Fred i George niemal depczą
im po piętach. Byli już piętro niżej, kiedy Harry nagle zatrzymał
się i zaczął dygotać. Całe jego ciało opanowało niepohamowane
pragnienie. Pragnął, pożądał… och, jak bardzo! Nie, nie
wytrzyma. Musi mieć to teraz, natychmiast, inaczej oszaleje!
Znienacka wsunął dłoń do kieszeni Neville’a. Ten popatrzył na
niego lekko przerażony.
-
Eee… Harry, co ty wyprawiasz?
-
Jaja na miękko – wymamrotał Harry, a jego dłoń kontynuowała
wędrówkę. – Masz tam jaja na miękko. – Gdy poszukiwania
okazały się bezowocne, przerzucił się na drugą kieszeń kolegi.
– Gdzie je schowałeś? Muszę je mieć, muszę.
-
Harry, ale ja nie noszę przy sobie jajek na miękko. Ani na twardo.
Żadnych – wyszeptał Neville.
-
O! A to czemu? – spytał Harry.
Neville
byłby się roześmiał na tak absurdalne pytanie, ale wiedział, że
kolega mówi zupełnie serio i zdawał sobie sprawę, że to wpływ
kolejnej herbaty.
-
No… po prostu nie noszę. Ale na śniadanie dają zawsze mnóstwo
jajek. Będziesz mógł się najeść.
-
No to super – stwierdził Harry.
Wytrzymał
we względnym spokoju dwie minuty, po czym rzucił się na
bliźniaków, rewidując im torby i kieszenie.
-
Jaja sadzone – mamrotał. – Jaja sadzone. Uch, zabiłbym za
choćby jedno…
-
Naprawdę mógłbyś kogoś zabić dla sadzonych jajek? – spytał
Fred z ciekawością.
Oczy
Harry’ego błysnęły zielenią Avada Kedavry.
-
A co? Masz przy sobie i mi sępisz?
-
Nieeee… - pisnął Fred. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy Harry
przeniósł swoje poszukiwania na inną osobę. Mało brakowało.
Następnym razem trzeba będzie trzymać język za zębami. Wyciągnął
notes i zapisał:
Herbata
wywołuje mordercze zapędy. Trzeba to koniecznie poprawić.
Tymczasem
Harry dopadł Rona, obmacując jego kieszenie i ubranie. Robił to z
takim zapałem, że przyjaciel aż kwiknął.
-
Cooo…. Co ty… hi hi, przestań... robisz?
-
Jajecznica na boczku. Jajecznica. Na. Boczku. – Harry mamrotał
nową mantrę.
Fred
i George zagryzali wargi, obserwując, jak Harry rzuca się na
wszystkich w pobliżu, obmacując ich w poszukiwaniu jajek.
Wystraszył przy tym panicznie jednego drugoroczniaka z Hufflepuffu,
grożąc rozebraniem do naga, jeśli nie odda mu ukrytego w odzieży
kogla-mogla. Gdy dotarli do Wielkiej Sali, Harry zachowywał się już
jak narkoman na głodzie.
Na
nieszczęście właśnie ten moment wybrał Draco Malfoy, aby wejść
do sali na śniadanie. Na jego widok oczy Harry’ego zapłonęły, a
on sam rzucił się na Malfoya, zwalając go z nóg i przewracając
na ziemię.
-
Co do cholery… Potter! – Draco był przerażony. Sądził, że po
wczorajszym dniu nic gorszego nie może go już spotkać.
Najwidoczniej się pomylił.
-
Jaja. Muszę mieć jaja – mamrotał Harry.
-
Jaja? – Draco zamrugał, niepewny, czy aby się nie przesłyszał.
-
Tak, jaja. Malfoy, masz jaja?
-
Czy ja mam… jasne, że mam. – Draco uśmiechnął się szyderczo.
– Jak każdy Malfoy. Zazdrościsz?
-
Miałbym na nie ochotę – wyznał Harry.
Twarz
Dracona oblała się rumieńcem.
-
C… CO?! – ryknął.
-
Dasz mi spróbować? – poprosił Harry.
-
Nie! Co ty wygadu… NAWET SIĘ NIE WAŻ!!!
-
Ale ja chcę! – upierał się Harry.
-
Mam gdzieś, czego ty chcesz! – Draco umierał z zażenowania.
Wszystkiego mógłby się spodziewać po Potterze, ale nie czegoś
takiego.
-
Proszę! Tak bardzo chciałbym poczuć ich smak! – zawył Harry.
-
Poczuć… ich… - głos Draco uwiązł mu w gardle. Nie, to nie
może się dziać naprawdę.
Zdesperowany
Harry zaczął obmacywać ubranie i ciało leżącego Ślizgona.
Gdzie on schował te jaja? Na miękko, na twardo, sadzone, jajecznicę
– obojętnie jakie.
-
POTTER! – Draco nawet nie zapiszczał, kiedy dłonie Harry’ego
przesunęły mu się po żebrach. Malfoyowie nie mają w zwyczaju
piszczeć. No i nie miewają łaskotek.
-
Gdzie one są? – załkał Harry.
-
Może chowa je przed tobą w gaciach – podsunął usłużnie
George.
-
Racja! Tam jeszcze nie szukałem! – Harry cały się rozpromienił,
a jego wzrok powędrował w kierunku, gdzie powinny się znajdować
bokserki Draco.
Ślizgon
zamarł z przerażenia. Bokserki. Nie, chyba Potter nie zamierza tego
zrobić? Przecież nie wsadzi mu łapy w… Zanim zdążył się
zorientować, czy to, co właśnie odczuwa, to panika, obrzydzenie
czy (o dziwo) zaintrygowanie, Potter runął jak długi na podłogę,
trafiony Drętwotą przez Neville’a Longbottoma.
-
Kolega źle się poczuł – wyjaśnił spokojnie Neville,
machnięciem różdżki unosząc Harry’ego w powietrze. – Lepiej
zabiorę go do pani Pomfrey.
-
Cholercia – skomentował Fred. – Tak chciałem zobaczyć, jak
daleko sięgnie jego desperacja.
Draco,
do którego dotarła ostatnia część tej wypowiedzi, spojrzał na
Freda z urazą.
-
Że co? Twierdzisz, że Potter musiałby być naprawdę zdesperowany,
aby mnie dotknąć? – warknął. Nie, żeby go to obchodziło w
najmniejszym stopniu. Naprawdę. Zaraz, zaraz, dlaczego więc
dlaczego poczuł się obrażony?
-
Ależ skąd – odparł wymijająco Fred.
Draco
podniósł się z ziemi i z płonącymi policzkami uciekł do stołu
Ślizgonów. Co do cholery chodziło po głowie Potterowi? Zamierzał
go obmacać? Fu, ohydne. Nie życzył sobie być dotykanym przez tego
gryfońskiego głąba, nawet palcem. Nie, nie, jeszcze raz nie. Nawet
odrobinę.
No
dobrze, dobrze, może ewentualnie… odrobinę?
ROZDZIAŁ
JEDENASTY
HERBATA
NAPALEŃCA
Harry
leżał zwinięty w kłębek na łóżku, zakrywając się kocem.
Czuł, że płonie ze wstydu na wspomnienie swoich ostatnich
wyczynów. Obmacywał Malfoya! To, że molestował i macał
przynajmniej kilkanaście innych osób, jakoś umknęło jego uwadze.
Jedyne, co pamiętał, to zarumieniony, leżący pod nim
Malfoy.
Odruchowo
odwrócił głowę w kierunku szafki nocnej, gdzie spoczywała ukryta
ich wspólna fotografia. Wciąż nie pojmował, dlaczego jeszcze jej
nie zniszczył, ale nawet teraz czuł, że nie byłby w stanie tego
zrobić.
Dlaczego
takie rzeczy muszą się przytrafiać właśnie jemu? A, racja.
Wszystko zaczęło się od dnia, w którym zawarł pakt z diabłem (a
dokładnie mówiąc, jego dwoma rudowłosymi apostołami). Niedawno
miał szczery zamiar wybaczyć wszystko bliźniakom, ale teraz, po
tym, co zdarzyło się wczoraj... NIE! Obmacywał przecież Malfoya,
a taka zniewaga krwi wymaga!
Do
jego uszu dotarł cichy dźwięk, zupełnie, jakby ktoś się
skradał. Wystawił głowę spod koca i spojrzał prosto w twarz
pochylającemu się nad nim Fredowi. Już otworzył usta, aby
zwymyślać bliźniaków tak, by im w pięty poszło, gdy
niespodziewanie wlano mu do gardła kolejną herbatę. Wzięty z
zaskoczenia, musiał ją przełknąć. Poczuł, że dzisiejszy
specyfik ma wyjątkowo przyjemny, słodki smak.
-
Mało brakowało – mruknął George.
-
Na szczęście nie zorientował się zbyt szybko i połknął,
zamiast wypluć – dorzucił Fred.
Harry
zamruczał rozkosznie i przeciągnął się zmysłowym ruchem. Jego
spojrzenie omiotło niespiesznie sylwetki obu braci.
-
Skoro już tu jesteście, to co powiecie na mały trójkącik? -
zaproponował.
Widok
czarnowłosej i zielonookiej seks-maszyny wbił bliźniaków w
ziemię. Harry był dla nich jak brat, ale sposób, w jaki się do
nich odezwał, nie wywoływał w nich braterskich ani tym bardziej
tylko przyjacielskich uczuć. Przerażeni własnymi myślami bracia
Weasley uciekli z dormitorium, aż się kurzyło, myśląc w duchu,
że spotkają się z Harrym znacznie później. I może nie na
osobności.
No
trudno. Harry udał się pod prysznic, a jego ruchy były tak lekkie
i zwinne, jakby tańczył. Zwłaszcza biodra poruszały się w
uwodzicielskim, wziętym żywcem z latynoamerykańskiego tańca
ruchu. Zrzucił ubranie i wszedł do kabiny, mrucząc z zadowoleniem,
kiedy krople gorącej wody uderzyły o jego skórę.
Po
chwili zorientował się, że nie jest już sam. Do sąsiedniej
kabiny wszedł Neville Longbottom.
-
Hej ho – zamruczał Harry. - Może umyć ci plecki?
Szok
wytrącił Neville'owi mydło z ręki, a instynkt samozachowawczy
zabronił mu się po nie schylać. Czy Harry właśnie zaproponował
mu – o, do licha, kolejna herbata.
-
Nie, dzięki. Poradzę sobie.
-
Pewien jesteś? Gwarantuję, że to ci się spodoba – kusił dalej
Harry. Na dźwięk jego głosu Neville zadygotał, ale bynajmniej nie
z podniecenia, a ze strachu.
-
Tak, tak, jestem pewien – wykrztusił.
-
Nie, to nie. - Harry wyszedł spod prysznica, ubrał się i opuścił
dormitorium, schodząc do pokoju wspólnego. Pierwszą osobą, na
którą się natknął, był Colin Creevey. Oddany wielbiciel Złotego
Chłopca rozpromienił się na widok starszego kolegi.
-
O, Harry...
-
Tak, koteńku? - padła odpowiedź.
Colin
spurpurowiał jak burak i padł zemdlony, zanim zdążył zapytać
Harry'ego o to, o co miał go spytać.
-
Cóż za niewinna owieczka – wymamrotał Harry, oblizując
wargi.
Fred
i George obserwowali wszystko uważnie, choć z bezpiecznej
odległości.
Herbata
wzmaga naturalny seksapil i powoduje zmiany barwy głosu na coś, co
można by butelkować i sprzedawać jako płynny seks.
Harry
rzucił im prowokujące spojrzenie.
-
Mały trójkącik, hę? Może jednak...
-
Nie, nie, na pewno nie. - Bliźniacy patrzyli na Harry'ego z
zainteresowaniem, gdyż wylewający się z kolegi seksapil trudno
było zignorować.
-
No to bez łaski – rzucił Harry i opuścił wieżę Gryffindoru.
Dwa piętra niżej natknął się na Terry'ego Boota. Ha! Właśnie
nadarza się okazja! Podszedł do Krukona i niedbale oparł się o
ścianę.
-
Hej, Terry – rzucił.
-
Cześć – odparł zagadnięty, któremu zrobiło się
nadspodziewanie miło, że ktoś taki jak Harry Potter zwrócił na
niego uwagę.
-
Jesteś Krukonem, więc pewnie uwielbiasz czytać – drążył dalej
Harry.
-
No... owszem.
-
A czytałeś już „Kamasutrę dla Homoseksualnych Czarodziejów”?
- spytał Harry i oblizał blade usta koniuszkiem różowego
języka.
-
C... co? - pisnął Terry. Harry przysunął się nieco bliżej, na
co spanikowany Krukon odskoczył do tyłu tak pechowo, że wyrżnął
głową o ścianę i stracił przytomność.
-
No nie – jęknął Harry. - I znowu zero! A nawet gorzej...
Jego
wzrok powędrował ku stojącym nieopodal bliźniakom.
-
A my wciąż niezainteresowani. - George uprzedził nieuchronne
pytanie.
Cóż
było robić? Harry ruszył korytarzami w poszukiwaniu kolejnej
ofiary. Dziwnym trafem udało mu się wpaść na Malfoya, który
szedł sobie spokojnie, nie wadząc nikomu. Harry dopadł go w dwóch
susach i spojrzał mu prosto w oczy.
-
Potter – wykrztusił Draco, czując, że na twarz wypływa mu
rumieniec zażenowania. Wciąż pamiętał, co zdarzyło się
poprzedniego dnia. To było coś dziwnego, co w nocy zmusiło go do
przyglądania się pewnej fotografii.
-
Draco...
Że
co? Potter odezwał się do niego po imieniu? Cholera, normalnie by
go za to natrzaskał! Dlaczego więc miał ochotę usłyszeć swoje
imię wypowiedziane raz jeszcze, dokładnie tym samym tonem głosu,
co przed chwilą?
-
Czy zastanawiałeś się kiedyś – ciągnął Harry – co by się
mogło zdarzyć, gdybyśmy w jakiś niewytłumaczalny sposób
znaleźli się razem w łazience prefektów? Tylko ty, ja i głęboka
wanna...
-
Co? - Draco czuł, że głupawe „co” zdominowało ostatnio jego
konwersacje z Potterem.
-
Gorące strumienie wilgotnej wody, spływające po bladej skórze.
Dotykanie, nacieranie się, pieszczoty... co ty na to? - zamruczał
Harry, czując ogarniającą go falę pożądania.
Słowa
Pottera były tak sugestywne, że wbrew sobie Draco poczuł, że robi
mu się gorąco. Zaczął się niespokojnie wiercić w miejscu i już
miał odpowiedzieć, kiedy na scenę wkroczyła Luna Lovegood i
zwyczajnie pociągnęła Pottera za sobą. Oboje odeszli,
odprowadzani spojrzeniem Ślizgona.
-
O, miła moja, czemuś mnie tu przywiodła? - Harry niemal zanucił.
-
Przyszłam ci na ratunek – odparła spokojnie Krukonka. - Wiesz,
nargle i te ich feromony...
-
Dziękuję ci, mój ty promyczku księżycowy – odparł Harry.
Luna
odeszła, a na jej twarzy malował się nieco dziwny uśmieszek. W
końcu to nie będzie jej wina, że zaraz stanie się coś,
co...
Ciężka
dłoń opadła Harry'emu na ramię. Chłopak odwrócił się i stanął
oko w oko z bladym mężczyzną o chudej, zapadniętej twarzy i
niechlujnych włosach do ramion. Obdarte ubranie wydawało z siebie
nieprzyjemny zapach i trudno było uwierzyć, że jakieś trzydzieści
lat temu mogło to być zupełnie przyzwoite wdzianko.
-
Filch! - z gardła Harry'ego wyrwał się iście koci pomruk. - Pan
Mioteł i Władca Wszystkich Schowków! - Wyciągnął palec i zaczął
nim muskać klatkę piersiową woźnego. - Wiem z pewnych źródeł,
że zna pan każdy schowek i zakamarek tego zamku jak własną
kieszeń. Może byśmy udali się na małe zwiedzanko? Pokaże mi pan
swoją kolekcję mioteł...
Tego
już było za wiele. Fred i George błyskawicznie dopadli Harry'ego,
zatkali mu usta i chwyciwszy go wpół, zaczęli z nim uciekać.
O,
Merlinie. Są już martwi. Powinni spisać testament.
Mamusiu,
ratuj...!
ROZDZIAŁ
DWUNASTY
HERBATA
CZUBKA
W
noc z piątku na sobotę Harry nawet nie zmrużył oka. Gdy bardzo
wczesnym rankiem ucichły wreszcie wszystkie hałasy i w dormitoriach
zapadła kompletna cisza, wstał z łóżka i ostrożnym krokiem
ruszył w kierunku sypialni bliźniaków.
Wyszeptał
zaklęcie, zapobiegające skrzypieniu drzwi i wsunął się do
środka, rozglądając na wszystkie strony. Gdy wreszcie wypatrzył
rude czupryny uśpionych bliźniaków, uśmiechnął się pod nosem.
Na palcach podkradł się do nocnego stolika, na którym leżał
notes. Otworzył go i zaczął przeglądać listę herbat, opatrzoną
notatkami dotyczącymi ich przewidywalnego działania. Teraz
przynajmniej będzie wiedział, czego może się spodziewać.
Herbaciane niespodzianki zaczęły mu się już bowiem wylewać
uszami.
Gdy
dotarł do ósmej herbaty od końca, na jego twarzy pojawił się
złośliwy uśmieszek. Idealnie. Zemsta będzie słodka...
Zamknął
notes, odkładając go dokładnie tak, jak leżał i cichaczem
wymknął się z dormitorium siódmoklasistów. Kładąc się do
łóżka, rozkoszował się myślą o tym, co czeka braci Weasley za
kilka godzin. Odkrył bowiem pewien mały sekret, dotyczący szkła,
z jakiego wykonany był pucharek, w którym serwowano mu herbaty. Tak
więc nie będzie problemów z dokonaniem małej zamiany.
Skubańcy
przekonają się na własnej skórze, że niektóre żarty bywają
mało śmieszne.
Gdy
w trzy godziny później Harry pojawił się w pokoju wspólnym,
bliźniacy przyglądali mu się czujnie i ze strachem w oczach. Harry
musiał się domyślić, że jego wczorajsze szaleństwa, zakończone
molestowaniem seksualnym woźnego, to ich sprawka. Takich rzeczy nie
można było puścić płazem i bliźniacy daliby sobie głowy uciąć,
że nie ominie ich sroga zemsta.
Uprzejmy
uśmiech na twarzy Harry’ego wystraszył ich jeszcze bardziej.
Bliźniacy w milczeniu przyglądali się, jak Harry podchodzi do
stołu i sięga po przygotowany już pucharek.
-
Herbata Czubka – wyszeptał Harry tak cicho, aby nikt go nie
usłyszał. Z zadowoleniem dostrzegł, że żółty płyn przybiera
odcień głębokiej czerni. Bez wahania wypił zawartość pucharka,
nie mogąc się jednak powstrzymać od grymasu, gdyż oleisty płyn
był wyjątkowo niesmaczny.
-
O fu – mruknął. – Lukrecja.
Upuścił
pucharek, wyjął różdżkę i jednym machnięciem wyczarował
ostry, połyskujący skalpel. Osunął się na podłogę, wbił wzrok
w metalowe ostrze i zaczął je delikatnie muskać palcami,
sprawiając wrażenie absolutnie zafascynowanego.
W
chwilę potem do pokoju wspólnego zeszła Hermiona. Jej oczom ukazał
się Harry, którego wzrok błądził teraz od ostrza skalpela do
własnego nadgarstka i z powrotem.
-
Co do licha…? – jęknęła dziewczyna.
W
mgnieniu oka znalazła się przy Harrym, klęcząc obok i
przemawiając do niego łagodnie, jak do dziecka.
-
Harry, oddaj mi skalpel.
-
Nie oddam – odparł Harry. – Jest taki… fascynujący.
Hermiona
wzdrygnęła się, gdyż głos Harry’ego brzmiał tępo i martwo,
zupełnie, jakby był zahipnotyzowany.
-
Harry, skąd go masz? – spytała, siląc się na spokój.
-
Fred i George – odmruknął Harry półgębkiem.
Hermiona
wbiła morderczy wzrok w bliźniaków.
-
Daliście mu skalpel? Nie widzicie, w jakim on jest stanie? Jak
mogliście…?
-
Nie daliśmy mu niczego! Sam go sobie wyczarował! – zaczęli się
bronić bracia Weasley.
Ramiona
Hermiony zadrżały od wstrzymywanego płaczu. Co z niej za
przyjaciółka? Dlaczego niczego nie zauważyła? Czyżby zawiodła
Harry’ego do tego stopnia, że nie miał odwagi zwierzyć się jej
z dręczących go problemów? Przestał jej ufać?
-
Harry, proszę – wyszeptała. – Oddaj mi skalpel.
Gryfon
wzruszył ramionami, ale posłusznie spełnił prośbę. Jednak w
chwilę później sięgnął po różdżkę i transmutował poduszkę
w nóż. To było jeszcze lepsze niż skalpel, ponieważ mógł się
w nim przejrzeć. Powierzchnia noża połyskiwała srebrno i
kusząco.
Hermiona
była w szoku.
-
Ciekawe, czy jest dobrze naostrzony – zastanawiał się
Harry.
Przyjaciółka
chwyciła go za rękę, odsuwając na bok dłoń uzbrojoną w nóż.
-
Harry, czemu to robisz?
-
To przez Freda i George’a – odparł Harry.
Bliźniacy
byli przerażeni. Co się stało? Dzisiejsza herbata miała być
zupełnie nieszkodliwa, a to, co się właśnie działo, przekraczało
ludzkie pojęcie. Merlinie, a może to nie herbata? Może swoimi
żartami doprowadzili Harry’ego do załamania nerwowego i biedak
postanowił popełnić samobójstwo? O nie, nie, tylko nie to! Nie
chcieli skrzywdzić przyjaciela!
-
Może mi to łaskawie wyjaśnicie? – warknęła Hermiona, nadal
przytrzymując rękę Harry’ego.
-
To miał być żart – wymamrotał Fred.
-
Nie wiedzieliśmy, że tak to się skończy! – dodał pospiesznie
George.
-
Żart? – sapnęła Hermiona z oczami pełnymi łez. – Mój
przyjaciel chce popełnić samobójstwo, to ma być śmieszne? CO MU
ZROBILIŚCIE?!
-
Wczoraj zaproponował Filchowi seks w schowku na miotły –
wymamrotali bliźniacy.
-
Słucham? – Hermiona zdębiała. – A więc to nie były głupie
plotki?
-
Nie, on to naprawdę zrobił, widzieliśmy na własne oczy. Cholera,
skąd mogliśmy wiedzieć? To miał być żart! – zaczęli się
przekrzykiwać obaj chłopcy.
W
tym momencie pojawił się nieco zaspany Neville, który zszedł do
pokoju wspólnego zwabiony dochodzącym stąd hałasem. Jego oczom
ukazał się bardzo dziwny widok – Harry na podłodze z nożem w
ręku, zapłakana Hermiona ze skalpelem i bladzi jak trup bliźniacy
Weasley.
Neville
natychmiast oprzytomniał. Zbliżył się do Harry’ego, uklęknął
przy nim i pochylił, aby mogli swobodnie porozmawiać.
-
Harry? – spytał, patrząc przyjacielowi prosto w oczy.
-
Neville – odparł obojętnie Harry.
Pytanie,
jakie padło, było zadane zupełnie serio.
-
Ty chyba nie chcesz popełnić samobójstwa?
-
Nie, skąd? – Harry zamrugał ze zdziwienia.
-
To czemu trzymasz nóż, a Hermiona szlocha ze skalpelem w ręku? –
indagował Neville łagodnie.
-
Bo to wspaniałe. Widzisz, jakie piękne czubki? Ostre, błyszczące.
Dzisiaj jestem w nastroju do podziwiania czubków – odparł
Harry.
W
tym momencie Fred i George zrozumieli, co się stało. Jakimś cudem
podali Harry’emu nie tę herbatę, co trzeba. Ale do licha, Herbata
Czubka miała zmienić pijącego w wesołego świrusa, a nie
potencjalnego samobójcę, przyglądającemu się nożowi z miną
połykacza mieczy! W oczach braci pojawiły się łzy. Przed chwilą
przeżyli największy koszmar w życiu, ale należało im się. To
była ich kara za to, przez co ich przyjaciel musiał przejść w
ciągu ostatnich dni.
-
Rozumiem – odpowiedział Neville, który faktycznie rozumiał o
wiele więcej, niż Hermiona czy nawet bracia Weasley. Zmarszczył
brwi i wyszeptał cicho łacińską inkantację. Nóż w dłoni
Harry’ego zmienił się w duże, białe pióro, zakończone nieco
stępionym czubkiem. – Skoro tak, to co powiesz na to?
Harry
rozpromienił się.
-
Neville, to jest ekstra! Dzięki. Jesteś królem czubków!
-
Bardzo mi miło – odparł z powagą Neville. Dostrzegł, że
Hermiona wyraźnie się odprężyła, wiedząc już, że rzekome
skłonności samobójcze Harry’ego to zwykłe
nieporozumienie.
Wszyscy
czworo myśleli to samo: Zrobię
wszystko, aby Harry był bezpieczny
ROZDZIAŁ
TRZYNASTY
HERBATA
TOSTOWA
W
niedzielny poranek, gdy minęło już działanie Herbaty Czubka,
Harry podszedł do Neville’a i mocno go uściskał.
—
Dzięki — wyszeptał. — To nie miało tak wyglądać. Chciałem
tylko nastraszyć bliźniaków i odpłacić im pięknym za nadobne.
Nie sądziłem, że Hermiona zobaczy mnie w takim stanie.
—
Ja też się przeraziłem — przyznał Neville, oddając uścisk.
—
Wiem — odpowiedział Harry. — Przepraszam.
—
No trudno, ale żeby mi to było po raz ostatni! — przykazał
Neville.
—
Słowo honoru — obiecał Harry.
Odetchnął
z ulgą, wyczuwając, że Neville się odprężył. Było mu głupio,
bo naprawdę nie przewidział, że ktoś (oprócz Freda i George’a)
może zobaczyć go w takim stanie. Obaj chłopcy w znacznie lepszych
humorach udali się do łazienki i rozpoczęli poranne ablucje.
Gdy
weszli do pokoju wspólnego, Fred i George zerwali się na równe
nogi i podbiegli do Harry’ego, ściskając go tak, że omal nie
urwali mu głowy.
—
Harry! — krzyczeli jeden przez drugiego. — Harry, przepraszamy!
Tak nam przykro! Dosyć tego testowania, koniec! Znajdziemy jakiś
inny sposób, ale nie będziemy cię więcej narażać!
—
Nie, nie, wszystko w porządku — zapewnił Harry. — Nie
zrezygnuję z testów.
—
Nie ma mowy!
—
Obiecałem, prawda? A ja zawsze dotrzymuję danego słowa.
—
Ale Harry, nie chcemy, aby coś ci się…
—
Wszystko będzie dobrze — powiedział Harry tonem, który wykluczał
jakakolwiek dyskusję.
—
Skoro tak mówisz… — mruknął George. Fred z wahaniem sięgnął
po pucharek, napełnił go i podał królikowi doświadczalnego
dzisiejszą herbatkę. Harry bez wahania wypił płyn o srebrnej
barwie i oblizał usta w zadumie.
—
To w ogóle nie ma smaku — zauważył.
—
Ciesz się, mogło być znacznie gorzej — zauważył rozsądnie
Neville.
—
No tak, masz rację.
W
tym momencie w pokoju wspólnym pojawiła się Hermiona. Na jej widok
Harry wyciągnął ramiona i uśmiechnął się. Hermiona rzuciła mu
się w objęcia z takim impetem, że niemal zbiła go z nóg.
—
Harry! — krzyknęła. — Tak się martwiłam!
—
Wiem. Przepraszam — wyszeptał Harry.
—
Wiesz przecież, że jeśli masz jakiś problem, zawsze jestem obok.
Możesz mi powiedzieć o wszystkim…
—
Obiecuję, że jeśli będę musiał z kimś porozmawiać, zwrócę
się do ciebie. W końcu od czego ma się przyjaciół? A ty jesteś
jedną z najbliższych mi osób.
—
I wzajemnie. — Hermiona uśmiechnęła się blado.
Piątka
Gryfonów opuściła wieżę, nie czekając na Rona, który, jak
wszyscy wiedzieli, lubił sobie dłużej pospać w weekendy. W drodze
na śniadanie wesoło sobie rozmawiali. Harry przez cały czas
obejmował ramieniem Hermionę. Wszyscy usiedli przy stole
Gryffindoru, nie dostrzegając dziwnego spojrzenia szarych oczu,
które podejrzliwie prześlizgnęły się po ramieniu Harry’ego.
—
Umieram z głodu — wyznał Harry. Chwycił tosta, posmarował go
masłem i dżemem borówkowym, czując, że zaczyna lecieć mu
ślinka. Para szarych oczu śledziła każdy jego ruch, podczas, gdy
nieświadomy niczego Gryfon zajadał się tostem. Po chwili sięgnął
po bekon. Starannie pokroił duży plaster na kilka mniejszych
kawałeczków i sięgnął po jeden z nich.
W
tym momencie kawałek bekonu zmienił się w tosta.
—
Co to? — Harry w osłupieniu przyglądał się swojemu talerzowi.
Chwycił kolejny kawałek bekonu. Znów to samo! Trzeci kawałek… i
znowu tost!
Zirytowany
chwycił pucharek i przechylił go do ust, chcąc się napić
dyniowego soku. Niemal się udusił, gdy zawartość pucharka
zmieniła się w kawałek chrupiącego tosta dokładnie w momencie,
gdy sok dotknął jego warg.
—
Co się dzieje? — zapytał Neville.
—
Coś, co bardzo mi się nie podoba — odparł Harry. — Wszystko,
czego się dotknę, zamienia się w tosta! Szlag by to, chciałem
zjeść trochę bekonu…
Neville
wzruszył ramionami, sięgnął po kawałek mięsa leżący na
talerzu kolegi i podniósł go do ust Harry’ego.
—
No to zamknij oczy, otwórz buzię — zaproponował.
Harry
przewrócił oczami, ale dostrzegł, że Neville manewruje bekonem
tak ostrożnie, aby nie dotknąć jego warg. Udało się!
—
Pyszne — powiedział i szybko znów otworzył usta, czekając na
kolejną porcję. W obserwujących go szarych oczach rozpalił się
gniew.
—
I jak? — spytał Neville.
—
Nie masz na co narzekać, w końcu jem ci z ręki — zażartował
Harry.
Neville
zachichotał, nie przerywając karmienia. Po bekonie nadszedł czas
na borówkowe mufinki, co spowodowało wytrzeszcz pewnej pary szarych
oczu.
Co
ten Longbottom wyrabia? Tylko on, Draco Malfoy, miał prawo tak
karmić Harry’ego. A jedyną rzeczą, jaka miała prawo znajdować
się w ustach Pottera, był jego malfoyowski język!
Draco
zamarł z przerażenia. Skąd, u licha, wzięły się te
myśli?
Odpowiedź
przyszła niemal natychmiast. Tamtego dnia, na korytarzu, gdy
usłyszał swoje imię wypowiadane tym głębokim, niemal
pieszczotliwym tonem…
To
właśnie wtedy się zaczęło. Potter stał się jego Potterem.
Oczy
Dracona błysnęły drapieżnie.
Skoro
tak… to czas rozpocząć grę.
ROZDZIAŁ
CZTERNASTY
HERBATA
MIĘTOWA
W
poniedziałek Harry wstał z łóżka we wspaniałym humorze. Nie
pamiętał, kiedy ostatnio tak dobrze mu się spało. Żadnych
koszmarów, złych wspomnień, wizji. Być może dlatego, że — do
czego Harry absolutnie się nie przyznawał, skądże znowu! —
przed pójściem spać przyglądał się fotografii Dracona, życząc
mu w duchu słodkich snów?
Po
porannym prysznicu Harry wyjrzał na moment przez okno, radując się
na widok zielonej trawy u podnóża zamku. Cóż za piękny dzień!
Z
uśmiechem na ustach i radością w sercu zbiegł do pokoju
wspólnego, gdzie już czekali na niego Fred i George.
—
Witam! — zawołał wesoło.
—
Cześć! — odpowiedzieli bliźniacy, lekko zaskoczeni wspaniałym
humorem kolegi.
—
Dziś będzie wspaniały dzień. Czuję to w kościach — oznajmił
pogodnie Harry. — Jest tak pięknie i słonecznie, powietrze wręcz
orzeźwia…
—
O tak — zarechotali bliźniacy. — My również mamy przeczucie,
że będziesz dziś bardzo orzeźwiony.
—
No to co dzisiaj dla mnie macie?
—
Herbatę Miętową. — George wręczył Harry’emu pucharek.
Harry
wypił herbatę, nie mogąc się powstrzymać od komentarza:
—
Ale to smakuje jak serowe chrupki!
—
Naprawdę? — Zdumiony Fred zapisał uwagę Harry’ego w notesie.
—
Naprawdę. Dziwne, myślałem, że miętowa herbata powinna smakować
miętą…
—
No bo powinna… dziwne, dziwne.
We
trójkę usiedli i pogrążyli się w dyskusji na temat poprzednich
herbat i ich działania, czekając na pozostałych kolegów. Gdy
dołączyli do nich Neville, Ron i Hermiona, cała szóstka udała
się wspólnie na śniadanie.
—
Mam nadzieję, że dzisiaj nie będziesz już fiksował —
zażartował Neville.
—
Oj nie, dzisiaj chyba będę w miarę normalny. — Harry wyszczerzył
zęby w uśmiechu i sięgnął po bekon, rozkoszując się jego
smakiem i tym, że nie musi już być karmiony. Smak mięsa pomógł
zabić smak serowych chrupek.
O
dziwo, miętowa herbata wydawała się nie wywoływać żadnych
efektów. I tak też było, ale tylko do czasu, kiedy do Wielkiej
Sali wkroczył Severus Snape. W chwili, gdy minął siedzącego przy
stole Harry’ego, ten wbił w niego wzrok, śledząc każdy ruch
profesora.
Po
drugiej stronie sali Draco Malfoy gapił się na czarnowłosego
Gryfona.
Nastąpiła
dosyć ciekawa reakcja łańcuszkowa. Ślizgoni przyglądali się
Draconowi, ten patrzył na Harry’ego, a ten z kolei nie spuszczał
wzroku z Mistrza Eliksirów. Napięcie rosło. Przyglądający się
spożywali śniadanie, nie patrząc na to, co wkładają do ust i
macając dłońmi po stole w poszukiwaniu jedzenia.
Gdy
Snape skończył posiłek i odstawił pucharek, Harry wziął głęboki
oddech. Profesor wstał i opuścił Wielką Salę. Harry natychmiast
podążył za nim, rzucając przyjaciołom jakąś wymówkę. Nie
wiedział, że podąża za nim wiedziony ciekawością Draco. Harry
przemykał się korytarzami niczym rasowy szpieg, jak przystało na
kogoś, kto miał na koncie pięć lat bezkarnego wałęsania się po
ciszy nocnej.
Snape
stanął przed drzwiami klasy eliksirów i sięgnął dłonią do
klamki. W tym momencie Harry wyciągnął różdżkę i mruknął:
—
Drętwota!
Trafiony
celnym „strzałem” Mistrz Eliksirów runął na ziemię jak worek
ziemniaków. Harry, cały w skowronkach, szybko schował różdżkę
do kieszeni, chwycił Snape’a za nogę i zaciągnął go do klasy,
zapominając zupełnie o zaryglowaniu drzwi.
Ponownie
wyciągnął różdżkę i chwytając leżące na biurku pióro oraz
kawałek pergaminu, szybko transmutował je w niezbędne mu
akcesoria. Znakomicie. Miał już wszystko, czego potrzebował.
Odłożył różdżkę na bok i trzymając w lewej dłoni nowiusieńką
szczoteczkę do zębów, wycisnął na nią odpowiednią ilość
miętowej pasty do zębów.
Teraz
był gotów przystąpić do działania. Otworzył usta leżącemu bez
ruchu mężczyźnie i rozpoczął atak. Szuru-buru. Szast-prast.
Lewa-prawa. A potem ruchy okrężne. Harry pracował w pocie czoła,
dbając, aby każdy skrawek profesorskiego uzębienia został
należycie dopieszczony. I w końcu się doczekał. Zęby Mistrza
Eliksirów zalśniły oszałamiająco.
Wprawdzie
był to bardziej połysk wyglancowanego żółtego sera niż perełek,
ale dobre i to. Zęby lśniły, a z otworu gębowego wydobywał się
przyjemny zapach mięty. Harry starannie przepłukał profesorowi
usta, pilnując, aby pacjent nie nałykał się pasty.
Gdy
skończył, wyrzucił zużytą szczoteczkę w kąt,
usatysfakcjonowany dobrze wykonaną robotą. Prawdę mówiąc
przyszło mu do głowy również nitkowanie w opcji full wypas, ale
to byłoby zdecydowanie zbyt czasochłonne. Poza tym bolały go ręce
od pieczołowitego usuwania pozostałości po posiłkach z ostatnich
trzech lat.
Zadowolony
z siebie Harry opuścił klasę w podskokach, nie zdając sobie
sprawy, że Draco, Fred i George byli świadkami całej
akcji.
Herbata
Miętowa wzbudza zapędy mugolskiego zębisty, skrupulatnie zanotował
Fred.
Draco
przyglądał się całej sytuacji w osłupieniu. Gdy wreszcie wrócił
do swego dormitorium, zamknął się w nim na cztery spusty i
świadom, że jest zupełnie sam, zaczął ryczeć ze śmiechu.
Harry
Potter właśnie spenetrował najintymniejsze zakątki boskiego ciała
profesora Severusa Snape’a.
Cóż,
że ze szczoteczką do zębów.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
HERBATA ZDZIECINNIENIA
Harry wiedział, że powinien być przerażony tym, co zrobił, ale to było stanowczo zbyt zabawne. Nie dość, że oszołomił i zgwałcił doustnie Snape’a, ale jeszcze uszło mu to na sucho. Syriusz byłby z niego cholernie dumny. Gdyby tylko umiał wysyłać zakodowane listy, na pewno by mu się pochwalił.
Rozbawiony Gryfon bez oporów wypił dzisiejszą herbatę.
W chwilę potem zdarzyło się coś dziwnego — poczuł lekki ból, rozprzestrzeniający się po całym ciele. Wrażenie było tak nieprzyjemne i niespodziewane, że sapnął z zaskoczenia. Nagle błysnęło jasne światło i na miejscu piętnastoletniego Harry’ego Pottera stał on sam — tyle, że w wieku pięciu lat.
Na szczęście ubranie skurczyło się wraz z nim, ale to była jedyna dobra wiadomość. Zła była taka, że nie rozpoznawał stojących przed nim bliźniaków.
Oczy dziecka rozszerzyły się ze strachu na widok wysokiego, nieznanego mu człowieka o rudych włosach. Zaczął się powoli cofać, szukając drogi ucieczki. W tym momencie do pokoju wspólnego wszedł jeden z uczniów. Harry błyskawicznie prysnął w panice na korytarz, korzystając z uchylonego portretu Grubej Damy. Zmykał tak szybko, że bliźniacy nie mieli szans go złapać.
— Cholera, szybki jak Błyskawica! — mruknął George.
Bracia Weasley rzucili się w pościg korytarzami Hogwartu. Wprawdzie wiedzieli, że w zamku nic złego nie mogło się chłopcu przydarzyć, ale dziecko nie wiedziało przecież, gdzie jest i musiało być śmiertelnie przerażone.
— Jak mogliśmy tak skrewić? — wysapał Fred, biegnąc tak szybko jak mógł.
— A żebym ja to wiedział. Miał zdziecinnieć, ale umysłowo — odparł George.
Harry przemierzał pędem nieznane mu korytarze, uciekając jak mógł najdalej od dwóch rudowłosych potworów. Zbiegł ze schodów i wtedy zrozumiał, że jest już bezpieczny. Drobiąc nóżkami, podbiegł do Draco Malfoya i chwycił go za rękę.
— Na rączki! — zażądał.
Draco był w takim szoku na widok pięcioletniego Harry’ego Pottera, że odruchowo usłuchał. Pochylił się i poczuł, jak ręce dziecka obejmują jego kark, a nóżki owijają się wokół pasa.
— Co się stało, malutki? — spytał Draco, gładząc malca po plecach.
— Gonią mnie potwory o czerwonych włosach — pożalił się Harry. — Musisz mnie przed nimi bronić.
— Potwory? Jakie potwory? — Nie zrozumiał Draco.
W tym momencie dobiegli do nich Fred i George.
— Malfoy, natychmiast oddaj nam Harry’ego — powiedzieli stanowczo.
— Nie pozwól im mnie zabrać! — błagał Harry.
— Nie pozwolę — obiecał Draco, nadal gładząc malca po plecach uspokajającym gestem. Spojrzał ostro na bliźniaków. — Obawiam się, że muszę odmówić.
— Sam widzisz, co się stało. To nasza wina i musimy przywrócić Harry’ego do normalnego stanu. Po prostu nam go oddaj.
— Nie! — jęknął Harry, chowając twarz w zagłębieniu ramienia Dracona.
— Harry, na Merlina, dlaczego tak się uparłeś, aby uczepić się właśnie jego? — Fred kręcił z niedowierzaniem głową.
— Bo on jest wężem — wymamrotał Harry. — A węże nigdy nie robią mi krzywdy.
Draco poczuł, że tężeje na dźwięk tych słów. Czy to znaczy, że ktoś krzywdził jego Harry’ego? W oczach błysnęła mu wściekłość, ale dłonie wciąż pozostały łagodne i delikatne.
— Możecie się wypchać — parsknął w kierunku bliźniaków i odmaszerował korytarzem w kierunku Wielkiej Sali, trzymając w objęciach trzęsącego się ze strachu malca. Zajął swoje miejsce przy stole z taką swobodą, jakby codziennie siadał do śniadania z pięciolatkiem na kolanach.
Dziecko patrzyło na piętrzące się na stole sterty jedzenia, ale po nic nie sięgnęło. Ściągnęło to zaciekawione spojrzenia ze strony siedzących nieopodal uczniów. W końcu Pansy nie wytrzymała i spytała łagodnie:
— Harry, czemu nie jesz? Nie jesteś głodny?
— A wolno mi jeść? — Harry popatrzył na nią z dziecinną nadzieją.
Żałosny ton głosu dziecka poruszył serca nawet najtwardszych Ślizgonów. Czyżby ktoś go głodził?
— Oczywiście, że ci wolno — powiedział Draco. — Na co masz ochotę?
Harry przygryzł wargę i spojrzał poważnie w twarz swojemu wybawcy.
— Mogę naleśniczka? Zawsze chciałem spróbować choć jednego…
Pansy błyskawicznie sięgnęła po naleśnik, posmarowała go masłem, pokropiła obficie słodkim syropem i podała chłopcu.
— Bardzo proszę, Harry — wyszeptała.
— Dziękuję! — Buzia dziecka rozpromieniła się jak słoneczko. Chłopiec nabił naleśnik na widelec i jadł małymi kęsami, rozkoszując się każdym przełykanym kawałeczkiem. — Ale dobre!
— Słuchaj, ty nas naprawdę nie pamiętasz? — spytał Draco.
— Ja was znam? — zdumiał się Harry.
— Owszem, już się spotkaliśmy. Jestem Draco.
— Fajnie. A ja jestem Harry.
— Wiem, maleńki. — Na twarzy Dracona pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
— Więc jesteśmy przyjaciółmi — stwierdził Harry pewnym siebie głosem.
— Dlaczego tak myślisz? — zaciekawiła się Pansy.
— Bo jesteście wężami — odparło dziecko tonem, który zdradzał, że odpowiedź jest oczywista i absolutnie zrozumiała.
— Tak? — Draco uniósł lekko jedną brew.
— No. Wszyscy moim przyjaciele w domu to węże. Pilnują, abym był bezpieczny i nigdy nie zostawiają mnie samego. Cały czas z nimi rozmawiam. Ludzie się ich boją, bo ich nie rozumieją, a ja rozumiem wszystko! Węże są fajniejsze od innych zwierzaków. Jak kogoś kochają, to już na zawsze. I mnie chronią — wyjaśnił Harry.
Ramiona Draco mocniej objęły chłopca. O tak, węże są bardzo stałe w uczuciach…
Po jakimś czasie w zachowaniu Harry’ego dało się zauważyć pewną nerwowość. Draco dostrzegł, że ramiona chłopca zaczynają drżeć.
— Coś się stało? — zapytał.
Dziecko upuściło widelec i przylgnęło do Dracona całym ciałem, chwytając go za szatę na piersi.
— Mogę cię sobie zatrzymać?
— Zatrzymać? — Na twarzy Ślizgona odbiło się zmieszanie, połączone z niedowierzaniem.
— Tak, zatrzymać. Uratowałeś mnie przed potworami, pozwoliłeś mi jeść, no i jesteś taki ko… ko… kochany — wyjąkał Harry.
To był jeden z nielicznych momentów, kiedy Draco uśmiechnął się szczerze i przyjaźnie.
— Możesz mnie zatrzymać, jeśli chcesz — odszepnął.
— Naprawdę mogę?!
— Naprawdę — potwierdził Draco.
Drobne ramionka objęły jego kark, a coś miękkiego — usta dziecka — wycisnęło mu na policzku wilgotny pocałunek.
— Dziękuję! — zaszczebiotał Harry.
Draco pochylił się i zanurzywszy twarz w czarnych włosach malca, pocałował go delikatnie w czubek głowy. Taki obrót spraw bardzo go cieszył.
Teraz Harry naprawdę należał do niego. A nikomu jeszcze nie udało się wyzwolić spod władzy Malfoya.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
HERBATA ZMNIEJSZAJĄCA
W środę Harry obudził się w łóżku Dracona Malfoya. Przez chwilę przyglądał się śpiącemu smacznie Ślizgonowi, czując, że oblewa się rumieńcem na myśl o tym, gdzie się obecnie znajduje i jak Mal… Draco wczoraj się nim opiekował. Niemniej jednak wspomnienie poprzedniego dnia było przyjemne i wywołało lekki uśmiech na jego twarzy.
Miał wielką ochotę zostać tu, w łóżku, wiedział jednak, że gdy Draco się obudzi, sytuacja może się zrobić niezręczna. W końcu będzie miał koło siebie nastoletniego chłopaka, a nie słodkiego pięciolatka. Ostrożnie odsunął obejmujące go ramię i wstał, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na twarz uśpionego Dracona. Następnie bezszelestnie opuścił dormitorium Ślizgonów i wymknął się na korytarz, zamierzając udać się do wieży Gryffindoru.
Niestety, nie dane mu było powrócić do własnego łóżka, gdyż za zakrętem korytarza natknął się na opartych niedbale o ścianę Freda i George’a.
— I jak tam? — zagadnął go Fred ze złośliwym uśmieszkiem. — Miły miałeś wieczór?
— O tak — odparł Harry. — Dzięki.
Bliźniacy wyglądali na niezadowolonych, przekonawszy się, że Harry nie ma zamiaru raczyć ich opowieścią o tym, co działo się wczorajszego wieczoru w dormitorium Ślizgonów. Nadąsany George podał mu więc pucharek z kolejną herbatą. Harry zerknął do środka. Napój miał delikatną, białą barwę, niczym chmury. Harry wypił wszystko duszkiem.
— Smakuje jak czekoladowe mleko — powiedział.
— Czekoladowe mleko? Dziwne, coś nam nie wyszło, smak miał być nieco inny… — Fred skwapliwie zanotował informację w notesie.
Harry nagle się wzdrygnął. Poczuł dziwnie znajome uczucie, które pamiętał jeszcze z poprzedniego dnia. Zanim zdążył coś powiedzieć, znów zmienił się w pięciolatka.
— O w mordę! — krzyknął George. - Miał być mniejszy, a nie młodszy!
— Dobrze powiedziane — uzupełnił Fred. — Zduplikowaliśmy herbatę! Tylko smak jest inny…
Harry wycofał się raczkiem do pokoju wspólnego Ślizgonów, a potem puścił się pędem, umykając do dormitorium. Jednym susem wskoczył na łóżko Dracona, natychmiast go przy tym budząc.
— Harry? — wymamrotał Ślizgon, ostrożnie zdejmując z siebie rozdygotanego malca. — Co się stało?
— Czerwonowłose potwory. Znowu je widziałem — wyszeptało dziecko.
— Znowu? Przecież im powiedziałem, że mają cię zostawić w spokoju! — zirytował się Draco. Wstał z łóżka, trzymając chłopca w objęciach i obaj udali się do łazienki. Harry z ciekawością przyglądał się, jak jego opiekun przygotowuje kąpiel, wlewając do wody sporą ilość kolorowego płynu. Wanna natychmiast wypełniła się zabawnymi bąbelkami.
— To dla mnie? — spytało zdumione dziecko.
— Dla nas obojga. — Draco zrzucił piżamę i pomógł rozebrać się chłopcu.
— Te banieczki naprawdę są dla mnie? Możesz je marnować na takiego przygłupa, jak ja? — upewniał się Harry.
Draco zamarł. Po chwili wziął malca na ręce i mocno go do siebie przytulił.
— Nie jesteś żadnym przygłupem — wymruczał. — Jesteś po prostu… wyjątkowy.
— Wyjątkowy? — Oczy dziecka napełniły się łzami.
— Tak, wyjątkowy — zapewnił go Draco i wszedł do wody, trzymając cały czas chłopca w ramionach.
— Skoro tak mówisz, to na pewno jestem wyjątkowy! — skonkludował radośnie malec. Chyba nigdy w życiu nie było mu tak dobrze! Wyciągnął przed siebie ręce i z chichotem próbował chwytać różnokolorowe bańki z piany, zanosząc się od śmiechu, gdy wszystkie co do jednej rozpryskiwały mu się w dłoniach.
Draco ostrożnie umył Harry’ego, pilnując, aby rozdokazywany malec przypadkiem się nie podtopił. Po skończonej, pełnej śmiechu kąpieli obaj wyszli z wanny, a Draco starannie wytarł chłopca i pomógł mu się ubrać. Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu na widok Harry’ego Pottera w szatach w barwach Slytherinu, oczywiście uprzednio zmniejszonych. Z zadowoleniem stwierdził, że dziecko wygląda wyjątkowo dobrze w ślizgońskich kolorach. Potwierdziła to entuzjastyczna reakcja Pansy, która na widok małego „ślizgonka” aż pisnęła z zachwytu.
— Aleś ty śliczny! — zawołała.
— Cześć, Pansy! — rozpromienił się Harry.
— Cześć, Harry. — Dziewczyna nachyliła się i ucałowała malca w policzek.
Po chwili wszyscy szykowali się do zejścia na śniadanie. Harry był już na rękach Dracona, gdy niespodziewanie portret Salazara Slytherina zaczął na niego syczeć. Dziecko przechyliło głowę, uważnie wsłuchując się w każde syknięcie.
— Co on ci powiedział? — spytał Draco, gdy portret wreszcie umilkł.
— Pytał, czy zostałem wreszcie przydzielony do właściwego domu. Podobno tiara mu powiedziała, że powinienem tutaj być i że jestem wężem w lwiej skórze. Co to znaczy?
— To znaczy, że powinieneś być właśnie tutaj, w Slytherinie — odparł Draco, otrząsając się z lekkiego szoku, wywołanym słowami jednego z założycieli Hogwartu.
— A to ja nie jestem w Slytherinie? — zdumiało się dziecko.
— Niestety nie — odparła Pansy z nutką smutku w głosie.
— Ale to znaczy, że skoro jestem gdzie indziej, to tam gdzie indziej powinienem być — zaczął mędrkować Harry. — Ale jeśli węże miałyby mi zrobić coś złego, to muszę się od nich trzymać z daleka.
Draco skrzywił się lekko. Wiedział, że Harry dorastał wśród mugoli i nie miał pojęcia o istnieniu czarodziejskiego świata, póki do niego nie trafił. Prawdopodobnie ktoś mu powiedział, że Voldemort był Ślizgonem, a potem on, Draco, zachował się w pociągu jak idiota…
— Żaden wąż nigdy nie zrobi ci krzywdy — zapewnił poważnie.
— Wiem! — pisnął Harry. — Ponieważ ty jesteś mój, a jesteś szefem węży i one muszą cię we wszystkim słuchać!
— Święta racja. — Draco cmoknął malca w policzek. — No to jazda na śniadanie!
Tego dnia zajęcia upływały w wyjątkowo szybkim tempie. Harry towarzyszył Draconowi na każdym kroku, siedząc cichutko jak myszka i rysując coś na kawałku pergaminu, który dostał, aby mu się nie nudziło. Z całego dnia zapamiętał najlepiej mężczyznę o błękitnych oczach, które śmiały się do niego, choć nie wiedział czemu.
Gdy lekcje się skończyły, obaj wrócili do pokoju wspólnego Slytherinu, gdzie Harry szybciutko wdrapał się Draconowi na kolana.
— Draco… — wyszeptał cichutko.
— Tak, Harry?
— Jutro znowu będę duży, prawda?
— Owszem.
Harry ziewnął szeroko i ułożył wygodniej, opierając głowę o pierś Dracona. Uśmiechnął się, czując obejmujące go ramiona.
— Czy nadal będziesz mój, nawet, gdy będę już duży?
— Jasne — odparł Draco. — Ja jestem twój, a ty jesteś mój. Na zawsze.
— To fajnie. — Harry chwycił Dracona za rękę. — Mogę ci zdradzić pewien sekret?
Draco zamrugał.
— Jeśli chcesz…
— Nigdy tego nikomu nie mówiłem — powiedział poważnym tonem chłopczyk.
— A więc co to za sekret? — Po tonie głosu dziecka Draco wywnioskował, że to musi być coś bardzo ważnego.
— Kocham cię — wymamrotał Harry. Głowa zaczęła mu powoli opadać i po chwili już spał.
Draco odwrócił twarz w stronę ognia na kominku, aby nikt nie mógł dostrzec, że jego oczy zrobiły się nagle dziwnie wilgotne. Choć wiedział, że wypowiadając te słowa, Harry był dzieckiem, to wzruszył go sam fakt, że był pierwszym i jedynym, który to usłyszał.
— Ja też cię kocham — szepnął prosto do ucha śpiącego malca.
Harry nie usłyszał tych słów.
ROZDZIAŁ
SIEDEMNASTY
HERBATA
NIESKROMNOŚCI
Po
raz drugi z rzędu Harry obudził się w łóżku Malfoya. Gdy
przypomniał sobie ostatnie słowa, jakie wypowiedział wczoraj tuż
przez zaśnięciem, poczuł, że twarz zaczyna mu płonąć — i to
nie z zażenowania. Uśmiechnął się lekko, wspominając, jak
wyznał Draconowi, że go kocha i że chciałby go sobie zatrzymać.
Cóż z tego, że mówił to jako kilkulatek? Pewne słowa padły i
nie dało się ich odkręcić.
Niechętnie
wyślizgnął się z łóżka, wciąż czując na skórze dotyk
ciepłego ciała Dracona i wymknął się z dormitorium. Gdy stanął
w wychodzących na korytarz drzwiach pokoju wspólnego, poczuł się
niczym w dniu świstaka. Fred i George znów na niego czekali,
niedbale oparci o ścianę.
—
I jak było? — zapytali z lubieżnym błyskiem w oczach.
Harry
poczuł, że robi się czerwony na twarzy. Uniesione brwi bliźniaków
nie pozostawiały wątpliwości — stworzyli już sobie własną
wersję wydarzeń. Harry postanowił w duchu, że nic im nie powie.
Cokolwiek się zdarzyło, to nie był ich interes.
—
Dajcie już tę herbatę — burknął.
—
Ajajaj, ktoś tu się chyba bardzo zmieszał! — zaczęli podkpiwać
Weasleyowie. — Chłopie, spanie z kimś to całkiem normalna
rzecz!
Harry
posłał im mordercze spojrzenie, wyrwał pucharek i wypił do dna,
rzucając wpierw pobieżne spojrzenie na jego fioletową zawartość.
Przełknął, zamlaskał i powiedział zdecydowanie: — Czarna
porzeczka.
Fred
natychmiast to zapisał.
Harry
poczuł, że przez całe jego ciało przebiega impuls. Spojrzał w
dół i jęknął. Na Merlina, a na co mu tyle ciuchów? Pospiesznie
zaczął się rozbierać, ciskając piżamę za siebie, w głąb
pokoju wspólnego Ślizgonów. Gdy został w samych bokserkach,
pokiwał głową z zadowoleniem. O tak, teraz wyglądał jak
należy.
—
Harry? Gdzieś ty się podział?
Trójka
Gryfonów spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos. W
drzwiach pokoju wspólnego stanął Draco. Jego szare oczy
natychmiast utkwiły w rozebranym niemal do rosołu Harrym.
—
I co ty na to? — spytał zaczepnie Gryfon.
—
Jak na lato — odparł Draco bezwiednie.
Harry
wyrwał George’owi różdżkę i zaczął nią manewrować w
okolicy genitaliów. Dwóch Gryfonów i jeden Ślizgon przyglądali
się jego manewrom z zapartym tchem. Odetchnęli z ulgą dopiero, gdy
zobaczyli, że Harry po prostu zmienił sobie kolor bokserek z
czerwonego na zielony, z wzorkiem w wężyki.
—
O Merlinie! — Draco nie mógł się powstrzymać od jęku (ale
dystyngowanego. Malfoyowie nie jęczą, a jeśli już, to elegancko).
Harry wyglądał świetnie w czerwonych bokserkach i niczym więcej,
ale w zielonych… nie można było oderwać od niego oczu.
Gryfon
zbliżył się do Ślizgona, a na jego twarzy malował się drapieżny
wyraz.
—
Wiesz, że jestem Chłopcem, Który Przeżył? — zamruczał.
—
Wiem — odparł Draco, nie będąc w stanie oderwać oczu od ciała
Harry’ego.
—
A ty jesteś dziedzicem Malfoyów.
—
No tak. — Draco z trudem się powstrzymywał, aby nie wyciągnąć
dłoni i nie musnąć palcami tej jasnej skóry.
—
Więc chyba zgodzisz się ze mną, że najlepsi powinni trzymać się
razem? — Harry przysunął się tak blisko, że niemal dotykał
twarzą policzka Dracona.
—
O… tak! Absolutnie! — Sens tych słów dotarł do Malfoya dopiero
po dłuższej chwili, ale szybko otrząsnął się ze stuporu.
—
Jesteśmy bez wątpienia najbardziej interesującymi osobami w całej
szkole. Powinniśmy zatem trzymać sztamę.
—
I jesteśmy też wpływowi! — zgodził się Draco.
—
Razem stworzymy taką parę, że ludzie będą o nas opowieści pisać
— skonkludował Harry.
—
No to nie ma wyjścia, musimy się poświęcić dla dobra ogółu.
Nie odmówimy publice tej przyjemności. — Draco przysunął się
bliżej Harry’ego.
—
Jestem gotów na takie poświęcenie — stwierdził poważnie
Gryfon. — Będzie z nas świetna para.
—
Harry i Draco. Draco i Harry.
—
A w skrócie „drarry”.
Oboje
popatrzyli na siebie z uznaniem. A potem stało się to, co majaczyło
na horyzoncie już od jakiegoś czasu. Było zupełnie inaczej niż
poprzednim razem, gdy przypadkowo zetknęli się ustami. Nie byli
pewni, kto kogo objął jako pierwszy, liczyła się tylko bliskość
ich ciał i penetrujące wnętrza ust niecierpliwe, zachłanne
języki. Zatracili się we wzajemnych pieszczotach do tego stopnia,
że nie zwrócili nawet uwagi na świadków całej sceny —
bliźniaków, którzy pospiesznie robili notatki, mające tyle
wspólnego z testowaną dzisiaj herbatą, co Snape z uprzejmością.
—
Przepraszam bardzo! — Chrząkanie Pansy Parkinson natychmiast
przywróciło chłopcom zmysły. — Bardzo się cieszę, że tak wam
tu dobrze, ale za chwilę reszta domu będzie schodzić na śniadanie.
Nie musicie dawać pierwszorocznym lekcji poglądowej, jak należy
się lizać.
Radzi
nieradzi, chłopcy musieli przyznać Pansy rację. Oderwali się od
siebie niechętnie i Harry już miał podążyć za bliźniakami do
wieży Gryffindoru, gdy Draco niespodziewanie chwycił go za ramię i
wciągnął do pokoju wspólnego.
—
Ubieraj się! — rozkazał, podając Harry’emu piżamę i starając
się nie patrzeć na tę kuszącą, jasną skórę. — Nikt oprócz
mnie nie ma prawa oglądać cię w takim stanie!
—
A co ja poradzę, że jestem taki przystojny i ludzie pożerają mnie
wzrokiem? — Gryfon tylko wzruszył ramionami.
Draco
dotknął dłonią policzka Harry’ego i spojrzał mu głęboko w
oczy. Jego głos drżał z tłumionej pasji.
—
Jesteś cholernie atrakcyjny, ale jesteś mój, rozumiesz? Mój. Nie
będziesz pokazywał innym tego, co należy tylko do mnie.
—
Ale…
—
Zrozumiałeś, co powiedziałem?
—
Tak — odpowiedział Harry ugodowo.
—
I bardzo dobrze. — Draco musnął ustami wargi Harry’ego. —
Teraz wracaj do siebie, ubieraj się i idź na śniadanie.
Wyczuł,
że Gryfon zadrżał z rozkoszy pod wpływem jego dotyku. I bardzo
dobrze. Wreszcie wszystko było jasne.
Potter
był jego. I tak już zostanie, nikt bowiem nie odważyłby się
odebrać Malfoyowi czegoś, co do niego należy.