TRINE ANGELSEN
SAGA CÓRKA MORZA X
Elizabeth nagle poczuła szum w uszach i musiała chwycić oparcie krzesła, by nie upaść. Czy dobrze usłyszała? Czy rzeczywiście Helene przed chwilą powiedziała, że Pål powrócił i że się pobiorą? Nie, to nie mogła być prawda. Niemożliwe!
- Słyszałaś, co powiedziałam? - zapytała Helene. Głos miała dziwnie matowy.
- Tak słyszałam, że ty… że Pål wrócił - wyjąkała Elizabeth. Serc waliło jej tak mocno, że najpewniej sukienka nie mogła tego ukryć. A więc to była prawda: on wrócił. Ale jak to możliwe? Gdzie był? Czy wyjaśnił Helene, dlaczego wyjechał? Nie, tego nie mógł zrobić, pomyślała z ulgą, bo przecież by się zdradził.
- Zaskoczona? - spytała Helene. Jej niebieskie oczy błyszczały.
Elizabeth pomyślała, że musi bardzo uważać na słowa.
- Owszem. Gdzie był? - Zmusiła się do podniesienia oczu na Helene.
- U krewnego w Helgoland.
- A czemu wyjechał? - Elizabeth czuła, że drży, choć głos miała spokojny.
- Jeszcze pytasz! - Helene wykrzywiła twarz w ponurym grymasie i podeszła bliżej. - jak możesz tak stać i udawać, że nic nie wiesz, Elizabeth? Czemu nie przyznasz się, że to przez ciebie?
Elizabeth spuściła wzrok i głęboko odetchnęła.
- Niczego się nie wypiera - powiedziała w końcu i spojrzała na Helene. - To ja zmusiłam go do wyjazdu. Czy Pål powiedział, ci dlaczego?
- Oczywiście! Żeby nas rozdzieli. Najpierw próbowałaś go przekupić, chciałaś mu dać pieniądze na podróż. Ale jak nie chciał wziąć, zagroziłaś mu, że…
- Co ty wygadujesz?! - wykrzyknęła Elizabeth. - Ja… ja chciałam mu dać pieniądze? Boże mój, w życiu bym… - Tu przerwała, żeby nie powiedzieć za dużo. Zwilżyła językiem wargi. - Więc jaki niby dałam mu wybór? - spytała.
- Zagroziłaś mu, że jeżeli się nie wyniesie, rozpowiesz o nim różne straszne rzeczy. Nie chciałaś, żebym się wyprowadziła z Dalsrud, bo potrzebna ci byłam jako służąca. Potrzebowałaś kogoś, kim w tym nowym życiu mogłabyś do woli pomiatać.
- Czy ty słyszysz, co wygadujesz? - Elizabeth była zdruzgotana. - Gdybym potrzebowała kogoś do pomiatania, to bym sobie znalazła. Dlaczego miałabym używać do tego ciebie, moją najlepszą przyjaciółkę?
Twarz Helene przybrała niepewny wyraz, ale po chwili jej wzrok znów stał się zimny.
- Miałaś swoje powody - powiedziała ostro.
- Czy Pål powiedział ci, jakie niby rzeczy miałabym o nim rozpowiadać? - zapytała Elizabeth.
Helene wzruszyła ramionami i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Pewnie coś tam o jego babie i co tam jeszcze mogłaś wymyślić…
- Ale skoro był niewinny, dlaczego miałby się przejmować moim groźbami? - Elizabeth była zaskoczona tym, że potrafi zachować zimną krew, mimo, że wszyscy się w niej burzyło. Miała ochotę potrząsnąć Helene, by przyjaciółka wreszcie pojęła prawdę.
- Bo masz pieniądze i władzę, bo masz odpowiednie znajomości. Pål to biedny mężczyzna, nikt by mu nie uwierzył!
Elizabeth puściła oparcie krzesła. Czuła, że ma spocone ręce, schowała je więc za plecy.
- A dlaczego wrócił? - zapytała wreszcie.
- Bo mnie kocha. Tak bardzo, że gotów jest narazić się na wszelką niegodziwość z twojej strony.
- Kiedy więc się pobieracie? - Elizabeth starała się nadać głosowi spokojne brzmienie.
Helene spuściła wzrok i zagryzła wargę, ale zaraz podniosła wzrok na przyjaciółkę.
- Jeszcze mi się nie oświadczył, ale wiem, że niedługo to zrobi. Już rozmawialiśmy o małżeństwie…
Elizabeth westchnęła cichuteńko. Musiała wziąć się mocno w garść by nie okazać, jak jej ulżyło. Podeszła do Helene i próbowała ująć ją za rękę, ale ta się cofnęła.
- Nie dotykaj mnie - syknęła.
Zabolało. Elizabeth cofnęła rękę.
- Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia, Helene.
Tego wieczora, kiedy Pål wyjechał z Dalsrud, była tu jedna z dziewcząt od Bergette, z wełną do farbowania. Ma tyle lat co Maria. Kiedy miała już wracać, Pål zwabił ją do szopki i próbował wziąć siłą. Na szczęście przyszłam ja…
- Nie chcę tego słuchać! - krzyknęła Helene, zasłaniając uszy.
- Skończ z tą dziecinadą! - wypaliła Elizabeth, chwytając ją za ręce i odsłaniając jej uszy. Mocno trzymając dziewczynę za przeguby, ciągnęła: - Jeśli mi nie wierzysz, wystarczy ją spytać, a jak wytłumaczysz te siniaki na plecach i ręce?
- Potknęłam się o próg obory i upadłam - odparła szybko Helene. - Już przecież mówiłam.
- Ale wtedy mówiłaś, że to było w środku, w oborze. Ci co kłamią, często sobie przeczą.
- A więc nazywasz mnie kłamczuchą? - Helene zamrugała, a potem wybuchnęła płaczem.
Elizabeth poczuła, jak serce jej się kraje. Miała ochotę przycisnąć Helene do piersi, pogłaskać po głowie, otrzeć jej łzy i obiecać, że wszystko dobrze się skończy. A wtedy otwarły się drzwi i ukazała się w nich głowa Liny:
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym pożyczyć klucz od spichlerza…
- Wynoś się! - krzyknęła Helene i drzwi natychmiast się zamknęły.
Zaczęła chodzić w tę i z powrotem po izbie, a po policzkach płynęły jej łzy. Z warkocza wysunęło się pasmo kasztanowych włosów. Elizabeth podała jej chusteczkę, ale Helene nie zwróciła na to uwagi.
- Kochanie - zaczęła Elizabeth, ale wtedy Helene obróciła się ku niej i krzyknęła:
- Miałam kiedyś przyjaciółkę, byłaś nią ty. A teraz robisz mi coś takiego… Dlaczego, Elizabeth? Możesz mi to wytłumaczyć?
- Dlatego, że mi na tobie zależy i że się o ciebie boję. Leonard wziął mnie i ciebie gwałtem, i próbowała tego samego z Amanda. Ale gdybyśmy o tym komuś opowiedziały, nie uwierzono by nam. Teraz ty tak samo patrzysz na Påla. Nie chcesz zobaczyć go takim, jakim jest naprawdę. - Elizabeth nagle zamilkła.
Helene spojrzała na nią ponurym wzrokiem:
- Porównujesz mojego ukochanego z tą bestią, twoi teściem?
- Helene, posłuchaj mnie - powiedziała Elizabeth, czując, że kończy jej się cierpliwość. - I mów ciszej, bo cały dom słyszy, o czym tu rozmawiamy.
- Mam to w nosie - wychlipała Helene. - Ciekawe, co byś powiedziała, gdybym to ja oskarżyła Kristiana o to samo, o co ty oskarżasz Påla?
- Żądam, żebyś przeprosiła Påla - już stanowczym głosem ciągnęła Helene.
Elizabeth spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Chyba nie mówisz tego serio - powiedziała śmiertelnie poważna. - Nigdy! Możesz sobie żądać, ale ja nigdy nie przeproszę go za tę niegodziwość, którą wyrządził!
- Nienawidzę cię, Elizabeth, nienawidzę! - krzyknęła Helene, wybiegając z izby. Po chwili trzasnęły drzwi wejściowe.
Elizabeth opadła na najbliższe krzesło. Siedziała na nim długo, patrząc przed siebie. W końcu uległa emocjom i dała ujście łzom, które w niej wezbrały. Jakaś część rwała się, by pobiec za Helene i prosić ją o wybaczenie, ale inna część mówiła jej, że nie powinna. Nie mogła prosić o przebaczenie, bo ryzykowałaby utratę przyjaciółki na zawsze. Choć może właśnie to już się stało…
Jej płacz przeszedł w pochlipywanie, w końcu uspokoiła się. Spojrzała na wieli stojący zegar: była za piętnaście pierwsza. Wkrótce czas na obiad.
Z sieni słychać było głosy Marii i Ane, idących na strych. Elizabeth zwilżyła chusteczkę wodą z karafki i przetarła twarz. Na pewno musiała tłumaczyć się niczego służącym, choć w kuchni z pewnością już plotkowano. Pogładziła włosy i spódnicę, wyprostowała plecy i wyszła z salonu.
- Co się stało? - zapytała przerażona Amanda, patrząc na Elizabeth.
- Nic, tylko dym dostał mi się do oczu, kiedy rozpalała, w piecu - powiedziała szybko Elizabeth; i znowu kłamstwo przyszło jej tak łatwo.
- Amando, idź po chleb - poprosiła Lina, wbijając widelec w ziemniaki. - Obiad będzie zaraz gotowy.
- Ja tez miałam kłopoty z tym piecem - zauważyła Amanda, idąc do spiżarni.
Elizabeth uśmiechnęła się do Liny z wdzięcznością. Dziewczyna nie była z tych, które lubią plotkować.
- Ja tam wolę kominek, w nim zawsze się szybko rozpala. - Amanda wróciła z chlebem. - To co, pokój jest pełen dymu?
- Nie było tak źle - powiedziała szybko Elizabeth. - Amando, możesz wyjść i zadzwonić na obiad?
Nieczęsto używano dzwonu, bo na ogół wszyscy byli w pobliżu. Dziś jednak Ole i Kristian budowali gdzieś w polu kamienne ogrodzenie, gdyż zeszłego lata krowy nieustannie właziły im w szkodę.
- Mam nadzieje, że zatrzymasz przy sobie to, co widziałaś i słyszałaś w salonie - zwróciła się Elizabeth do Liny, kiedy zostały same.
- Nic nie słyszałam, ani nie widziałam - odparła roztropnie Lina i postawiła na blacie garnek z ziemniakami.
Zanim Elizabeth zdążyła jej podziękować, weszły Maria i Ane.
- Pusia zniknął - skarżyła się Ane. - Nie widziałam go od trzech dni. Może porwał go lis? - Odgarnęła z twarzy pasemka jasnych włosów.
Elizabeth pozwoliła jej zapuścić długą grzywkę, tak, by mogła spleść włosy w dwa warkocze. Miała świadomość, że są bardzo do siebie podobne: takie same jasne włosy i orzechowe oczy. Ale dziewczynka miała też cechy po Kristianie: cechy, które, jak Elizabeth miała nadzieję, tylko ona dostrzegała.
- Nie - powiedziała lekkim tonem - Pusia tak łatwo by się nie dał. Koty często znikają, ale zawsze wracają.
- Czemu znikają?
- Szukają sobie narzeczonej - wyjaśniła Maria i pomogła Linie nakryć do stołu.
- Ty też się o niego martwisz? - nagle spytała Ane, patrząc niespokojnie na matkę. - Masz takie czerwone oczy…
- Nie, to tylko dym z pieca. No, siadaj już do stołu.
Do kuchni weszła Amanda, a za nią Ole i Kristian. Mężczyźni obmyli się przy kuchni, rozmawiając o pracy, którą wykonali i o tym, co jeszcze było do zrobienia, a potem zasiedli na swoich miejscach. Na stole postawiono wielki półmisek z dymiącym karmazynem.
Obecni nałożyli sobie dużo ziemniaków, ryb, masła i chrupkiego pieczywa. Elizabeth pomogła Ane wyjąć duże ości i zdjąć różową skórę.
- A gdzie Helene? - spytała zaskoczona Lina. Rozmowa ustała i wszyscy rozejrzeli się dokoła siebie.
- Ma pewną sprawę do załatwienia - powiedziała Elizabeth i zaczęła obierać córce ziemniaka, mimo że Ane już radziła sobie z tym sama.
- Poza domem? - spytał Kristian. - Tak jej się spieszyło, że nie mogła najpierw zjeść?
- To babskie sprawy - wtrąciła się Lina. - Dostane jeść, jak wróci.
Kristian umilkł, Ole też nic nie powiedział.
Tylko Amanda zerkała to na jedną, to na drugą osobę przy stole. Elizabeth musiała się opanować, by nie wybuchnąć śmiechem. Te babskie sprawy, powiedziała do siebie. A co to niby takiego?
- Słyszeliście, że lensman będzie sobie budował pawilon w ogrodzie? Przecież ma gdzie mieszkać - zauważyła Amanda.
Ole wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To malutki domek, niewiele większy niż wygódka, tyle że ma dużo okien.
Amanda spojrzała na niego z ukosa.
- Kpisz sobie ze mnie?
- Nie, to prawda. Wielkie państwo ma takie domki. Przesiadują w nich, jak jest za zimno, żeby siedzieć na dworze.
Elizabeth przestała ich słuchać. Jej myśli pobiegły do Helene. Gdzie ona jest? Czy poszła do Påla, żeby mu się zwierzyć, że ukryła się gdzieś na terenie gospodarstwa, by pobyć sama ze swoimi myślami?
Nienawidzę cię, Elizabeth! Te słowa sprawiły jej ból, choć przyjaciółka wypowiedziała je w gniewie. Na pewno nie chciała tego powiedzieć, nie była przecież taka. Przynajmniej taka nie była ta Helene, która Elizabeth znała. Ale Pål całkiem ją odmienił…
- Długo tej Helene nie ma - zauważyła nagle Amanda. - Co to niby miała do załatwienia?
By zyskać na czasie, Elizabeth udała, że nie słyszy pytania.
- Dokąd ona poszła? - spytała Amanda niecierpliwie.
- O, tam jest! - krzyknęła Ane tak niespodziewanie, że wszyscy podskoczyli.
- Kto? - Amanda wyciągnęła szyję, by wyjrzeć przez okno.
- Pusia. Wrócił! Więc lis go jednak nie pożarł. Pójdę po niego.
- Ane, siedź spokojnie, dopóki nie skończysz jeść - oświadczyła Elizabeth zdecydowanym tonem, przytrzymując córkę.
- Już się najadłam! Pusia może dostać resztę.
- Niech idzie po tego kota - mruknął Kristian, a Elizabeth puściła dziewczynkę.
- Rozpuszczasz ją - oświadczyła. - To nieładnie odchodzić od stołu w środku jedzenia.
- Wiem, ale ma dopiero siedem lat i bardzo się o tę kocinę martwiła. - Uśmiechnął się krzywo i mrugnął do niej.
Elizabeth musiała odwrócić wzrok. Wystarczyło zaledwie jego spojrzenie, a już cała miękła.
- Pusia… - zachichotał Ole. Jeszcze mu nie wymyśliła lepszego imienia?
Rozmowa potoczyła się dalej i nikt już nie wspomniał o Helene.
Wszyscy skończyli jeść, więc Elizabeth wysłała Marię razem z dziewczynkami do obory i wreszcie została w kuchni sama. Sprzątając ze stołu, ukradkiem zerkała przez okno. Co będzie, jeśli Helene nie wróci? Na samą myśl o tym ściskał się jej żołądek. Ciężko westchnąwszy, wzięła dwa wiadra i nosidło, po czym poszła nad rzekę po wodę do zmywania.
Kiedy wróciła, na środku podwórza zobaczyła Helene. Najpierw wzdrygnęła się, potem zalała ją fala radości przemieszanej z niepokojem. Przez kilkanaście sekund stały naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Helene pierwsza przerwała ciszę.
- Wezmę wiadra.
Zanim Elizabeth zdążyła zaprotestować, przyjaciółka odebrała od niej wiadra. W ten sposób przepraszała - gestem, który wskazywał, że jest jej przykro, do duma nie pozwoliła Helene na słowne przeprosiny. Elizabeth odetchnęła z ulgą i czując, jak jej się robi ciepło na sercu, ruszyła za nią do domu. Nie musiała pytać, bo Helene zdradziły źdźbła słomy we włosach.
Gdy pozmywały i Helene w oczy i powiedziała dobitnie:
- Cofam większość z tego, co powiedziałam, ale nie to, że wyjdę za Påla; zrobię to, jak tylko i się oświadczy.
Elizabeth skinęła głową. Nie chciała pytać, które to słowo Helene cofa. Cieszyła się, że zostało jeszcze trochę z dawnej Helene i dało jej to odrobinę nadziei. Może uda się ją całkiem odzyskać, zanim będzie za późno…
Elizabeth leżała, wpatrzona w mrok sypialni. Leżała tak na tyle długo, że zaczynała już widzieć kontury toaletki i stojącego przed nią krzesła. Zastanawiała się, czy Helene śpi. Jeżeli także czuwa, ciekawe, o czym myśli? Czy wspomina czasy, gdy leżały na zimnym stryszku, zwierzające się sobie z najskrytszych tajemnic? Czy pamięta, jak ostrzegała Elizabeth przed Kristianem? Jak jej mówiła, że przyjaciółka w nim się zakocha, a potem będzie cierpieć. Elizabeth wiedziała, że Helene mówi to z dobrego serca. Mieli z Kristianem różne pochodzenie i nic na to nie można poradzić, ale było im razem dobrze, bo Kristian był dobrym człowiekiem.
Pål natomiast był zły. Niewykluczone, że był mordercą i że znęcał się nad żoną, co do tego ostatniego nie miała wątpliwości. Na własne oczy też widziała siniaki na plecach i ramionach Helene. Kochana, dobra Helene, dlaczego musiała zadać się z kimś takim?
- Nie możesz spać? - zapytał Kristian, przytulając ją do siebie. Jego ciało było ciepłe, silne i emanowało bezpieczeństwem.
- Nie, myślę o Helene.
- Pokłóciłaś się z nią?
Jak on mnie dobrze zna, pomyślała.
- Pål wrócił i rozmawiali o małżeństwie.
- Coś słyszałem o jego powrocie. Nie chciałabyś utracić Helene, prawda? - Pogłaskał ją delikatnie po włosach.
Elizabeth odsunęła się trochę, próbując pochwycić w półmroku jego spojrzenie.
- Gdyby to było takie proste - westchnęła. - Pål ją bił, ma siniaki na plecach.
Słyszała, jak mąż wstrzymał na chwilę oddech.
- Jesteś pewna?
- Widziałam je na własne oczy.
Nie wspomniała o tłumaczeniu Helene, że upadła w oborze; Kristian mógłby w to uwierzyć.
- Pewna jestem, że miał coś wspólnego ze śmiercią swojej baby. Ale nie mogę tego udowodnić - dodała ponuro. - Nie jest dobry dla Helene. Ona ostatnio często płacze. Nie jest sobą. Normalnie jest dzielna i silna, a kiedy są trudności, nigdy się nie poddaje… Teraz jest zupełnie, zupełnie inna.
- Kocięta otwierają oczy dopiero po ośmiu dziewięciu dniach, a niektóre kobiety nigdy - powiedział sucho Kristian. - Próbowałaś jej przemówić do rozumu?
- Czy próbowałam? - powtórzyła Elizabeth. - Oczywiście, że tak. Ale ona nie słucha. - Nabrała powietrza w płuca i ciągnęła: - To ja wygnała stąd Påla.
- Co? - Kristian zaśmiał się cicho. - To do ciebie podobne. Jak to ci się udało?
- Pamiętasz, że był tu zaproszony w czasie pobytu Bertine i Simona? Nakryłam go wtedy w szopce na torf próbował wziąć gwałtem służącą Bergette.
- A ona co tu robiła? - Kristian oparł się na łokciu i spojrzał na nią. Twarz miał poważną.
- Przyszła z wełną do farbowania. Tak czy owak, udało mi się go wtedy powstrzymać. Postraszyłam go wtedy lensmanem, wyrokiem śmierci i ciężkimi robotami, o ile się jeszcze tej samej nocy nie wyniesie.
Kristian roześmiał się tak głośno, że Elizabeth musiała go uspokoić.
- Cicho! Dzieci śpią - uciszała go. - Wyjechał, a ja udawałam, że nic nie wiem. A teraz wrócił i naopowiadał jej różnych rzeczy. Mówi, że łżę i tak dalej. Helene wierzy jemu, nie mnie.
- Oj, niedobrze. - Kristian położył się z powrotem. - I co teraz?
- Skąd mam wiedzieć? Pomóż mi, Kristianie.
Przez dłuższą chwilę patrzył w sufit.
- Przykro mi, Elizabeth - odezwał się po chwili. - Nic nie możemy zrobić. Helene jest dorosła i sama o sobie decyduje, a poza tym nie wiemy, czy Pål zrobił coś podlegającego karze.
Elizabeth wiedziała, że on ma rację, czy jej się o podobało, czy nie. Nie mogła jednak dopuścić do tego, żeby Helene spotkał taki sam los, jak żonę Påla. Panie Boże, daj mi jakiś znak, modliła się w duchu. Powiedz, jak mam uratować Helene.
Kristian pogłaskał ją po plecach i delikatnie zwichrzył jej włosy.
- Możesz tylko czekać i zobaczyć, co się zdarzy - dodał. - Najpewniej Helene pójdzie po rozum do głowy i zrozumie, że Pål nie jest dla niej.
- Możesz mu zabronić tu bywać.
- To nic nie da. Helene pójdzie do niego i nic na to nie poradzimy.
I znowu miał rację. Niewiele można było zrobić, skoro nie udało się jej w żaden sposób przemówić do rozumu.
Elizabeth ziewnęła. Nie chciała już o tym wszystkim myśleć. Odwróciła się do Krystiana. Dotyk jego reki przyprawił ją o fale gorąca. Nagle mocnym i zdecydowanym chwytem przyciągnął ją do siebie.
- Nie, nie teraz - szepnęła bez przekonania, nie stawiając większego oporu. - Dzieci usłyszą - szepnęła, wyginając ciało ku niemu.
- Dzieci, też mi… - powiedział i spojrzał na nią, a w oczach miał wesołe błyski. - Śpią, wiesz przecież. A drzwi są zamknięte.
Zaczęła oddychać szybciej, bo zdjął z niej nocną koszule. Teraz ujął jej piersi w dłonie, a potem zaczął je muskać językiem. Pieścił ją, aż zaczęła mruczeć z rozkoszy.
- Weź mnie - poprosiła, podnosząc ku niemu biodra.
- Ależ jesteś niecierpliwa - wymruczał ochryple i przejechał palcem po jej udach, a ona westchnęła.
- Jeszcze raz!
Głaskał teraz jej brzuch, uda, piersi, jego ręce i usta były wszędzie naraz. Przechodził przez nią dreszcze błogości, jak ciepłe morskie fale. W końcu opasła go nogami wokół bioder i zmusiła, by się na niej położył.
Wiedziała, że jest od niej silniejszy i że może stawić opór, ale nie zrobił tego. Po prostu oparł się na łokciach i powoli w nią wszedł. Elizabeth poczuła, jak ją wypełnia, dotykając ram, gdzie jej ciało lubiło to najbardziej. Kiedy był już w środku, zastygł tam i obsypał pocałunkami jej czoło i policzki. Bawił się płatkami uszu, całował jej szyję tak długo, aż poczuła, jak ogarnia ją wściekłe pożądanie. W końcu nie mogła już dłużej wytrzymać i, mimo że Kristian nawet się nie poruszył, nagle poddała się wszechogarniającej fali rozkoszy.
Poczekał, aż się uspokoiła, po czym zaczął ją znów pieścić.
- Nie mam siły na więcej -westchnęła, ale wiedziała, że to nieprawda. Poczuła, że on na nowo zapanował nad jej ciałem i wygięła się w łuk, wychodząc u naprzeciw.
Elizabeth przeciągnęła się w pościeli o pomyślała o tym, co Kristian powiedział w nocy. Helene musi sama odkryć, jaki Pål jest naprawdę. Tylko jak miała to zrobić? Tego Elizabeth nie wiedziała, bo przyjaciółka wydawała się ślepa i głucha. Zerwała się z łóżka. Przecież czekał na nią nowy dzień.
Nieco później tego ranka Elizabeth postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Wpadła do kuchni, a wtedy Amanda, zawstydzona, zeskoczyła z kolan Olego.
- Ojejku. Przeszkodziła, w czymś? - Elizabeth ze śmiechem pogłaskała Amandę po pokraśniałym policzku.
- Siedzieliśmy sobie i… rozmawialiśmy o imieniu dla maleństwa - wyjąkała Amanda, energicznie jeżdżąc ścierką po kuchennym blacie.
- I co ustaliliście?
- Trochę o tym gadaliśmy, ale dziecko urodzi się dopiero na zimę, mamy jeszcze dużo czasu - powiedział Ole.
Elizabeth znalazła w szufladzie przybory do pisania.
- Czas szybko leci - rzekła w roztargnieniu i siadła przy stole - Potrzebuję paru rzeczy do domu. Ole, przejdziesz się do składu?
Chłopak gorliwie przytaknął.
- Zrób listę, a ja się tym zajmę.
Elizabeth wymieniła kawę i przyprawy. Uznała, że potrzebuje też cukru. Spojrzała z uwagą na Amandę.
- Trzeba cię trochę ozdobić, Helene i Linę też - stwierdziła. - Co byś powiedziała na koronkę?
Amanda aż klasnęła w ręce.
- Cudowna jesteś, Elizabeth. Koronka! Przyszyję ją maleństwu do ubranka. Już je zaczęłam robić. Ale zużyłam tylko tę wełnę, co mi dałaś.
- Kochanie, znajdzie się dla ciebie i wełna i płótno - uśmiechnęła się Elizabeth i zanotowała, że trzeba kupić łokieć koronki dla każdej ze służących. Już nie pierwszy raz dostawały od niej takie prezenty. Zawsze im coś dawała po okresach wytężonej pracy.
- Znajdź też coś dla siebie - powiedziała do Olego.
- Żebyś mi tylko nie wrócił z tytoniem do żucia - rzucił ostrzegawczo Amanda. - Cóż to za paskudne świństwo!
- Na coś takiego nie marnuję pieniędzy. Myślałem raczej o nowych haczykach do wędki. Dzięki, Elizabeth - Ole wziął od niej karteluszek i pieniądze, które włożyła do skórzanego woreczka. - Pojadę od razu - oświadczył.
- Poczekaj chwilę, podwieziesz mnie kawałek. Muszę lensmanowej podrzucić trochę wełny - powiedziała Elizabeth.
Nie była to cała prawda. Swego czasu żona lensmana podziwiała żółtą barwę, która Elizabeth udało się uzyskać a wełnie i gospodyni obiecała jej przy okazji kłębek. Całkiem jednak o tym zapomniała. Do dzisiaj, kiedy nagle pomyślała, że będzie miała okazję porozmawiać z lensmanem. Może on wie coś więcej o Pålu?
Na podwórzu podbiegła do niej Ane w towarzystwie drugiej dziewczynek. Elizabeth rozpoznała w niej córkę jednego z parobków.
- Wybieram się do lensmanowej z wełną - poinformowała córkę. - Ole jedzie do składu, więc jak będziecie grzeczne, może dostaniecie po kawałku cukru.
- Będziemy grzeczne - zapewniła ją Ane.
Na podwórzu zjawiła się teraz Lina i Elizabeth powiedziała jej o swoich planach.
- Popilnuj dzieci - rzuciła przez ramie, wsiadając na wóz.
- A jak chcesz wrócić? - spytał Ole, kiedy stanęli przed domem lensmama.
- To długo nie potrwa, ruszę więc powoli w stronę domu i zabierzesz mnie z drogi, jak będziesz wracał. Spacer dobrze mi zrobi.
Kiedy odjechał, Elizabeth stała przez chwilę przyglądając się domostwu lensmana. Było ono pomalowane na biało, a zabudowania wokół niego na żółto. Pomyślała, że tylko bardzo bogaci ludzie mogą sobie pozwolić na taki drogi kolor. Zazwyczaj budynki gospodarcze malowano na ciemnoczerwono, tanią farbą, rozcieńczają bydlęcą krwią. Niektórzy nie mieli nawet takiej i używali smoły, co było najtańsze.
Poniżej domostwa było już morze, na falach widziała białe grzywy. Na ciągnących się wzdłuż ścian domu kwiatowych grządkach położono gałązkami jałowca, ścieżki między zabudowaniami wysypane były piaskiem z tłuczonymi muszelkami. Trzeba było przyznać, że obejście było pięknie utrzymane.
Zauważyła lensmana. Stał na środku podwórza na szeroko rozstawionych nogach i wydawał się z satysfakcją przyglądać swojemu dostatkowi. Kiedy zobaczył Elizabeth, natychmiast do niej przyszedł.
- Witam, witam - pozdrowił ją, wyciągając swoją wielką łapę.
- Dzień dobry. Stoicie tak i cieszycie się dobrą pogodą? - zagaiła.
- Tak, wcale się nie chce wchodzić do domu.
No i trzeba doglądać robót - dodał, gładząc się po wielkiej brodzie.
Elizabeth podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła dwóch mężczyzn, którzy budowali coś w ogrodzie.
- A co tam stawiacie?
Lensman włożył kciuk do kieszeni kamizelki, by lepiej był widoczny zloty łańcuszek.
- Pawilon - oznajmił dumnie.
Elizabeth przypomniała sobie, że była o tym mowa poprzedniego dnia przy obiedzie.
- Aha. Pewnie dobrze cos takiego mieć.
- Są ostatnio bardzo modne, takie pawilony - wyjaśnił lensman. - Lato tu na północy jest często chłodne, więc jak się chce korzystać z ogrodu, nie ma się wyboru.
Elizabeth nie bardzo pojmowała sens posiadania takiej nowy budowli. Czy naprawdę lepiej było siedzieć w małym domku niż w dużym domu? I tu, i tam jest dach i ściany. Postanowiła jednak trzymać język za zębami i uśmiechała się, gdy lensman opowiadał o swoim nowym osiągnięciu? Na koniec wyciągnął rękę i z uwaga spojrzał na Elizabeth.
- Ja tu gadu - gadu, a wy pewnie chcecie rozmawiać z moją zoną? Chyba że macie inną sprawę.
- Mam dla niej wełnę - zaczęła Elizabeth nieco niepewnie. - Ale chciałabym też zamienić parę słów z wami.
- Ach tak? Wejdziemy do środka?
- Nie, to krótka sprawa, możemy ją załatwić tutaj. Jest tak, że jedna z moich dziewcząt, Helene, właściwie moja przyjaciółka… - Tu zawahała się na chwilę. - Zeszła się z Pålem Persą, a on, jak dobrze wiecie, zamieszany jest w nieciekawą historię… Wiecie, że ja plotek nie słucham. Ale ta sprawa… - Zamilkła.
- Wiem, do czego zmierzacie i znam was na tyle długo, że wiem, że nie jesteście plotkarą.
- Proszę mi mówić po imieniu - powiedziała Elizabeth.
- Taaak… O czym to mówiliśmy? Aha, Pål Persa. Słyszałem, że wyjechał. Czyżby wrócił?
- Tak, a Helene mówi, że się pobiorą. Na własne oczy widziałam u niej ślady po biciu… Nie wiem, jak je opisać, ale wyglądały paskudnie. Przypomniałam sobie też, że próbował kiedyś wziąć jedną służącą gwałtem…
Lensman uniósł krzaczaste brwi.
- Coś podobnego… - Zamknął na chwilę oczy, a potem zapatrzył się w morze. Stał tak długo, aż Elizabeth pomyślała, że całkowicie zapomniał o jej obecności.
- Co chcesz, żebym w tej sprawie zrobił? - spytał w końcu.
- Nie wiem - wyznała szczerze Elizabeth i poczuła się głupio. Może przybycie tu było pochopne? Ale co innego mogła zrobić?
- Niewiele mogę zdziałać - powiedział lensman, westchnąwszy ciężko. - Ktoś musi się do mnie zgłosić, albo Helene, albo tamta służąca.
- A to, co zrobił z żoną? - spytała Elizabeth zdesperowana.
- Nie mamy żadnych dowodów - odparł spokojnie. - To tylko słowo przeciw słowu.
- Rozumiem. - Elizabeth pokiwała głowa, czując, jak uchodzi z niej powietrze. Ostatnia iskierka nadziei zgasła. - Cóż, dziękuje - powiedziała zgnębiona i wyjęła kłębek wełny, który zabrała ze sobą z domu. - Dajcie to żonie, powiedziała kiedyś, że to ładny kolor. Jeśli chce, mogę ufarbować więcej.
- Naprawdę nie chcesz wejść do środka?
- Dziękuje, ale zaraz po mnie przyjadą. Może innym razem. - Odwróciła się, by odejść.
Wtedy powiedział szybko i cicho:
- Jeśli zdobędziesz zeznanie tej służącej, będziemy coś na niego mieli wtedy będę mógł coś zdziałać.
Elizabeth spojrzała na niego i skinęła głową.
- Jeszcze raz dziękuję, zobaczę, co się da zrobić. - Wskazała ręką na pawilon. - Ładny będzie - rzekła na koniec o zobaczyła, jak twarz lensmana się rozpromienia.
Wracała do domu z ciężkim sercem. Nad jej głową przeleciało stado ptaków, kierując się do ciepłych krajów. Elizabeth stanęła i spojrzała w niebo: jakież te małe stworzenia były beztroskie i wolne! Złożyła dłonie w krótkiej bezgłośnej modlitwie. Panie Boże, daj mi siły, bym zdołała pomóc Helene. Amen.
Ole nadjechał mniej więcej po godzinie. Palił się, by zrelacjonować, co usłyszał w składzie, ale Elizabeth była zamyślona i nieobecna duchem; wpuszczała więc jego słowo jednym uchem i wypuszczała drugim. Ole opowiadał o ostrej wymianie słów, którą podsłuchał.
- I wtedy Merandus z Vagen mówi tak: - Stul pysk, szkielecie. Gdyby nie ten brud, co go masz na sobie, twoje ubranie nie miałoby się na czym trzymać. Nie kąpałeś się chyba od konfirmacji!
Śmiał się tak, że omal nie spadł z wozu. Elizabeth uśmiechnęła się w roztargnieniu. Kiedy wróci do domu, mus posiedzieć chwil sama w salonie, żeby zebrać myśli i postanowić co dalej.
Kiedy wóz wjechał na podwórze, z domu wyszła Lina.
- O, już jesteście z powrotem? - Rozejrzała się po podwórzu. - A gdzie Ane? Znów gdzieś poszła? Poszukam jej, bo zaraz będzie obiad.
- Ane została przecież w domu.
Elizabeth zobaczyła, jak Lina blednie, cofa się o krok i potrząsa głową.
- Myślałam, że pojechała z wami… Nie widziałam jej od waszego wyjazdu.
Strach i złość spowodowały, że Elizabeth podniosła głos:
- Na miłość boską, kobieto. Wyjeżdżam na pół dnia, a ty nie zauważasz, że nie ma dziecka? A ta dziewczynka, co z nią była?
- Nie wiem… Miałyśmy tyle roboty, że… - Lina przerwała, w oczach miała lęk.
Elizabeth machnęła na nią ręką, wbiegła do domu i padła do kuchni.
- Dzieciaki zginęły. Czy ktoś je widział? - spytała Amandę i Helene.
Obie pokręciły głowami i wymieniły znaczące spojrzenia.
- Myślałam, że pojechały…
- Już to słyszałam. Były tu przez cały czas, a teraz zniknęły. Musimy je znaleźć. - Głos się jej załamał, musiała na chwilę wstrzymać oddech, by się uspokoić. - A gdzie jest Maria? Też zniknęła? - zapytała nagle.
- Nie, siedzi na strychu i tka - odpowiedziała szybko Amanda i wybiegła.
Do izby wpadł Kristian, a Elizabeth podbiegła do niego.
- Ane i ta dziewczynka, z która była, gdzieś zginęły. Nie ma ich od rana.
- Co ty mówisz? - Kristian chwycił ją za ramię i ściągnął ciemne brwi.
- Słyszałeś. Nikt ich nie pilnował. Mogą być wszędzie. Muszę znaleźć Marię.
- Odnajdę Ane - zapewnił Kristian. - Obiecuję ci to, Elizabeth. Odzyskasz ją.
Elizabeth nie odpowiedziała, przez głowę przeleciała jej myśl: Chcę ją odzyskać żywą. Potrafisz to zrobić?
Poprzestała na kiwnięciu głową, wyrwała mu się i pobiegła do Marii.
Rozpoczęło się wielkie szukanie. Ole zawiadomił sąsiadów, a ci rzucili robotę i zebrali się na podwórzu w Dalsrud.
- Czy ktoś w ogóle widział dzisiaj te dzieci? - zapytał Kristian, spoglądając na zgromadzonych.
Pokręcili głowami. Niektórzy patrzyli w ziemię, grzebiąc w niej podeszwami zniszczonych butów. Zupełnie jakby się czegoś wstydzili i nie chcieli spojrzeć mu w oczy, pomyślała Elizabeth. Wiedziała, że nie może nikogo obwiniać za to, co się stało, ale w tym momencie lęk wziął w górę nad rozsądkiem. Z całych sił powstrzymywała się od wybuchnięcia płaczem i poddania się panice.
- Wy dwaj pójdziecie w tę stronę - ciągnął Kristian, wskazując na torfowiska. Jeżeli dziecinki poszły w tamtym kierunku mogły wpaść w któreś z bagnistych jeziorek.
Mimo że Elizabeth wiele razy prosiła córkę, by nigdy, przenigdy tam nie chodziła, mogło się zdarzyć, że to zrobiła. Bagna były bardzo zdradliwe: jeden fałszywy krok i znikało się na zawsze. Czując nagle ostre jesienne powietrze, otuliła się ciaśniej szalem. Dokąd one poszły? Czy nie marzną gdzieś tam? O czym Ane teraz myśli? Może płacze i się boi… A niech sobie płacze, bo to znaczy przynajmniej, że żyje.
Elizabeth zerknęła na matkę drugiej dziewczynki. Kobieta płakała cicho, kryjąc twarz w dłoniach. Elizabeth podeszła do niej.
- Znajdziemy je - odezwała się pewnym głosem, czując, że głośne wypowiedzenie tych słów dobrze robi jej samej.
Kobieta otarła twarz brudnym rękawem i podniosła wzrok.
- Wybaczcie, że okazuję słabość. Ale rozumiecie, że choć mam dziewięcioro dzieci, żadne nie jest zbyteczne, wszystkie są mi równie drogie. A co dopiero pani Elizabeth, która ma tylko jedno! - Potrząsnęła głową i wbiła wzrok w ziemię.
- Znajdziemy je! - powtórzyła Elizabeth.
Kobieta ostrożnie podniosła wzrok.
- Słyszałam, że… widzicie różne rzeczy. A jeśli tak, powiedzcie, gdzie one są?
Elizabeth osłupiała. A więc ludzie już gadali o jej zdolnościach. Kto ją wydał? Czy Helene powiedziała coś Pålowi? Ludzie plotkowali i wyrabiali sobie opinie, zwłaszcza o rzeczach, których nie mieli pojęcia - na przykład o tym, że ona potrafi przewidzieć wydarzenia, zanim one w rzeczywistości nastąpią.
- Nie słucha tego, co ludzie mówią - próbowała ją zbyć. - Umiem farbować wełnę i robić z roślin lekarstwa; wiele kobiet to potrafi. Ale widzieć zaginionych ludzi? Bez przesady.
Tamta nic nie powiedziała, ale pod jej badawczym spojrzeniem Elizabeth czuła się tak, jakby była całkowicie obnażona.
Kristian tymczasem podzielił sąsiadów na grupy i kilka z nich już opuściło podwórze. Elizabeth widziała, jak podążają w różnych kierunkach: ku bagnom, w stronę lasu i nad morze.
- Wracajcie do swoich zajęć - rzuciła do Amandy.
Helene stała i patrzyła na przyjaciółkę w milczeniu. Ciszę przerwała w końcu Elizabeth.
- Ty też wracaj do domu. Ja pójdę szukać z nimi. Tak bardzo się martwię.
- Teraz wiesz, jak czułam się ja, kiedy zniknął Pål - powiedziała Helene, odwróciła się na pięcie i odeszła.
Elizabeth przez chwilę nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Zagotowało się w niej, pobiegła za przyjaciółką i mocno chwyciła ją za ramię.
- Czy rozumiesz, co mówisz Helene? Zaginęło moje siedmioletnie dziecko, a ty porównujesz ją z tym… tym… - Nie znalazła słowa, które oddałoby to, co myślała o Pålu Persie. - Gdybyś sama była matką, wiedziałabyś, że dla swojego dziecka zrobi się wszystko… Nie istnieje nic cenniejszego.
- Jak wiesz, nie mogę zostać matką - warknęła Helene, wyrywając się jej. Szybkim krokiem przemierzyła podwórze i weszła do domu.
Elizabeth stała i patrzyła za przyjaciółką. Pokręciła głową i postanowiła rozmówić się z nią później. Teraz chodziło wyłącznie o Ane.
Zwinęła dłonie w trąbkę i zaczęła wołać, a jej głos nałożył się na basowe okrzyki dochodzące z lasu.
- Ane-Elise! Ane-Elise! - wolała Elizabeth, aż zaschło jej w gardle i zabrakło sił.
Kristian kazał jej trzymać się blisko domu, na wypadek, gdyby dziewczynki wróciły. Tak czy owak, ktoś powinien na nie czekać, ale Elizabeth nie mogła ustać spokojnie. O wiele bardziej wolałaby ruszyć na poszukiwanie.
- Nie ma małej łódki! - znad wody wrzasnął jeden mężczyzn.
Elizabeth zesztywniała: wróciły dawne wspomnienia. Przypomniała sobie, jak Maria i Indianne wzięły łódkę i wypłynęły ma fiord. Przyszła burza, a one straciły wiosła. Elizabeth nigdy nie zapomniała lodowatej trwogi, którą czuła, kiedy ich szukano. Był środek zimy i we wsi zostały same kobiety, bo mężczyźni łowili na morzu. Jakimś cudem dzieci wydostały się na wystającą z wody skałkę i ukryły się pod odwróconą łódką. Drugim cudem było to, że je znalazła.
Ze wspomnień wyrwał ją okrzyk Kristiana:
- Są! Widzę je!
Gdy pojawił się na podwórzu, Elizabeth pobiegła mu na spotkanie.
- Gdzie moje dziecko? - jęknęła, chwytając go za kołnierz kurty.
- Na fiordzie, wzięły małą łódkę i znosi je na morze! - Wyszarpnął się, by biec do wody. Elizabeth wczepiła się weń z całych sił.
- Płynę z tobą.
- Nie, zabiorę ze sobą jakiegoś chłopa. Zostań tu i daj znać ludziom, by przestali szukać.
- Spróbuj mnie zatrzymać! - Elizabeth popatrzyła nań twardo. - Ten tu może zostać i przekazać wiadomość dalej. - Wskazała na jedno z sąsiadów, który właśnie nadbiegł. - Ja popłynę po moje dziecko.
Mężczyźni wymieniali spojrzenia i Kristian skinął głową.
Silnymi ramionami spychając łódź na wodę, rzucił do niej:
- No to, w imię Boże, wsiadaj. Ale nie narzekaj, że ci zimno. Ubrałaś się, jakby było lato. - Sam miał na sobie ceratowe rybackie ubranie i gumowce. Ściągnął z siebie kurtkę.
- Bierz - nakazał. - I włóż.
Chwycili każde za swoje wiosło. Wiatr od morza był lodowato zimny. Elizabeth pożałowała, że nie pobiegła po rękawice, bo jej palce już były czerwone z zimna.
Spojrzała przez ramię i upewniła się, że zbliżają się do dziewczynek. Wiatr zmienił kierunek i spychał ich łódkę w stronę lądu. Teraz, kiedy już wiedziała, że dzieci wkrótce będą bezpieczne, strach Elizabeth zmienił się w gniew. Ane nie była małym dzieckiem i powinna już wiedzieć, czym grozi zabawa na wodzie.
Naparła mocniej na wiosło, zanurzając je głębiej i wiosłowała jak wściekła, aż poczuła w ustach ołowiany smak. Kristian rzucał jej rozbawione i pełne podziwu spojrzenia. Elizabeth udawała, że tego nie widzi.
W momencie, kiedy Kristian chwycił za burtę łódki dziewczynek, dała upust swojej złości:
- Czyś ty zupełnie zwariowała, Ane? Coś ty najlepszego zrobiła? Ile razy ci mówiłam, że nie wolno ruszać łódki?
Podczas gdy dziewczynki wdrapywały się do ich łodzi, Elizabeth zasypała je pytaniami i oskarżeniami. Zupełnie nie przejmowała się łzami dzieci.
Kristian przywiązał łódkę i znów chwycili za wiosła. Dziewczynki siedziały na ławce, ciasno do siebie przytulone. Elizabeth widziała, że palce mają czerwone z zimna i poczuła wyrzuty sumienia, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Coście zrobiły z tym starym żaglem? - spytał Kristian.
Dopiero wtedy Elizabeth zauważyła, że na dnie małej łódki coś leży.
- Bawiłyśmy się, że mamy jacht… Taki jak mają Berine i Simon w Bergen - wymamrotała Ane. - Ale wiatr nas porał, a potem żagiel się przewrócił i… - Głos jej się załamał niezgrabnym ruchem otarła oczy.
Jej koleżanka cały czas siedziała ze spuszczonym wzrokiem i Elizabeth widziała, jak jej drży dolna warga.
Dno łodzi wreszcie zaszurała o piach i Kristian wyskoczył na brzeg. Silnymi ramionami wystawił dziewczynki na ląd, a Elizabeth ujęła każdą za rękę i poprowadziła w górę. Na podwórzu stali sąsiedzi. Milczeli, a Elizabeth nagle pojęła, że czekają na jej reakcję.
- Bardzo wam dziękuję za pomoc - powiedziała głośno, patrząc im po kolei w oczy. - Wielkie dzięki. Zapraszam do kuchni, trzeba się rozgrzać i posilić.
Zaczęli chrząkać, tupać zziębniętymi nogami i wymieniać ciche uwagi. Elizabeth nie słyszała słów, ale wiedziała, że komentują jej zachowanie. Klęła jak chłop, wiosłowała jak chłop i w ogóle złamała wszelkie reguły, obowiązujące gospodynie w dużym majątku.
- Zajmijcie się nią - zwróciła się do rodziców dziewczynki. - Jest zmarznięta i wystraszona, ale nic jej nie będzie.
Matka przycisnęła córkę mocno do siebie. Po dłuższej chwili podniosła oczy na Elizabeth.
- Nie wiem, jak wam dziękować - powiedziała wzruszona.
- Nic się nie stało. Najważniejsze, że dzieci są uratowane.
Elizabeth ścisnęła rękę Ane, szczęśliwa, że odzyskała córkę w dobrym zdrowiu. Będzie musiała z nią poważnie porozmawiać. Teraz jednak trzeba było zapewni jakąś przekąskę wszystkim, którzy brali udział w poszukiwaniach. Szczerze sobie na to zasłużyli.
- Nie wierzę własnym oczom, to naprawdę ty?! - wykrzyknęła Bergette, kiedy Elizabeth parę dni później pojawiła się na jej podwórzu. - Nie słyszałam ani konia, ani wozu - ciągnęła, rozglądając się wokół.
- Bo przyszłam pieszo - wyjaśniła Elizabeth. - Pogoda taka piękna, że miałam ochotę się przejść. Nie przeszkadzam w pracy? - dodała, wskazując głową na kosz suchej bielizny, który Bergette trzymała w rękach.
- Ależ skąd! Wchodź. Jesteś zawsze pożądanym gościem.
Elizabeth powiesiła okrycie w sieni i weszła za Bergette do izby. Tapety i meble utrzymane były tutaj w miłych dla oka zielonych odcieniach.
- Poproszę służącą, żeby zrobiła nam kawę i coś do przegryzienia - zagadała Bergette, wychodząc do kuchni.
Elizabeth usiadła i czekała, mnąc w palcach chustkę. Lensman powiedział, że do wszczęcia postępowania, potrzebuje dowodów albo przynajmniej jednego zeznania. Służąca Bergette była więc jej jedyną szansą.
Przyjaciółka wróciła z uśmiechem na twarzy.
- Opowiadaj, co nowego, Elizabeth. Ja ostatnio prawie nie wychodzę z domu.
- To zupełnie jak ja odparła z uśmiechem Elizabeth. - Teraz jest tak, że ludzie zbierają się na pogaduszki wyłącznie z okazji pogrzebów. Nagle zasłoniła usta, czując jak twarz zalewa jej rumieniec. Miał to być żart, ale tutaj był zupełnie nie na miejscu: niespełna rok wcześniej Bergette straciła syna. - Wybacz, Bergette - powiedziała cicho.
- Rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. - Bergette pogłaskała ją po ręce, ale Elizabeth wiedziała, że jej słowa sprawiły jej przykrość.
Do izby weszła służąca, niosąc tacę z kawą. Elizabeth poznała ją od razu i serce mocniej jej zabiło: była to ta sama dziewczyna, którą Pål próbował zniewolić.
Służąca dygnęła i odezwała się niepewnie:
- Chciałam tylko powiedzieć, że Karen -Louise płacze i nie chce przestać. Może by pani do niej poszła?
Bergette natychmiast wstała.
- Jest przeziębiona i nie może spać - wyjaśniła. - Dolej kawy Elizabeth - rzekła do służącej. - Ja zaraz wrócę.
Służąca zrobiła, co jej kazano i już miała wyjść, kiedy Elizabeth schwyciła ją za nadgarstek i spytała cicho: - Opowiedziałaś komuś, co ci zrobił Pål Persa?
Dziewczyna pokręciła głową i próbowała wyszarpnąć rękę.
- Czekaj! - poprosiła Elizabeth. - Powinnaś donieść o tym lensmanowi. Powiedz mu, że Pål próbował cię wziąć gwałtem. Opowiedz, co cię wtedy spotkało.
Dziewczyna wbiła w podłogę i zagryza wargę.
- Co ci jest? - zapytała Elizabeth. - Boisz się? Mogę iść z tobą. Lensmanowi nie wolno o takich rzeczach rozpowiadać, więc nich zostanie to między nami.
- Przecież do niczego nie doszło, wic nie rozumiem, na co to komu…
Elizabeth nasłuchiwała kroków Bergette. Musiała przekonać służącą, zanim ktoś im przeszkodzi: druga taka sposobność mogła się nie zdarzyć.
- Wszystko ci później wytłumaczę, tylko to zrób. Proszę cię - dodała. - Obiecuję, że nie będziesz przez to miała kłopotów.
Służąca pokręciła głową, wzrok miała nadal wbity w podłogę.
- Kochanie - prosiła Elizabeth. - Jeśli pójdziesz do lensmana, pomożesz innej dziewczynie. Więcej ci teraz nie mogę zdradzić. Nie masz nic do stracenia, naprawdę.
- Przepraszam, ale nic nie mogę nikomu powiedzieć, bo nic się nie wydarzyło…
- Jak to: nie wydarzyło? - powtórzyła Elizabeth. - Przecież sama widziałam!
Nagle coś ją tknęło.
- Czy to Pål zabronił ci o tym mówić?
Służąca pokręciła głową, ale zawahała się na moment.
- Groził ci… - stwierdziła.
- Muszę już iść - żachnęła się dziewczyna, wyrwała rękę i wybiegła z izby.
Elizabeth osunęła się na krzesło. Nic więcej nie mogła już zrobić. Nawet gdyby dziewka opowiedziała wszystko lensmanowi, nie wystarczyłoby to do ukarania Påla. Poza tym byłoby to słowo przeciwko słowu. Być może lensman dałby więcej wiary Pålowi, dorosłemu mężczyźnie, niż dziewczynie, która nawet jeszcze nie była konfirmowana..
W izbie panowała cisza. Z pięterka dobiegał płacz dziecka i głos Bergette, nucącej starą kołysankę.
Mogłabym poprosić służącą, żeby opowiedziała o tym wszystkim Helene, pomyślała, ale porzuciła ten pomysł: przyjaciółka i tak byłej nie uwierzyła.
Siedziała pogrążona w myślach i aż podskoczyła, kiedy do izby nagle wszedł Sigvard.
- Coś taka nerwowa? - zapytał?
Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, po prostu mnie zaskoczyłeś - powiedziała spokojnie, chociaż dostała gęsiej skórki na jego widok.
Sigvard usiadł na krześle Bergette i założył nogę na nogę.
- Gdzie twoje dziecko? - Przez chwilę przyglądał się własnym paznokciom, a potem przeszył ją wzrokiem.
- W domu.
- Ile ma lat?
- Siedem.
Kiwnął głową w zamyśleniu. Elizabeth przyglądała mu się ukradkiem. Jasne włosy ułożone miał w piękne fale, do białej koszuli nosił kamizelkę jego spodnie były elegancko odprasowane, a buty wyczyszczone do połysku.
- Gdyby nie ty, mój syn Emil w styczniu skończyłby rok - rzekł Sigvard.
- Sigvard, wiesz doskonale, że bliźnięta urodziły się o miesiąc za wcześnie, i że Emil był zbyt słaby, by przeżyć. A zadecydował o tym Pan Bóg, nie ja. Jeśli zaś chodzi o Bergette, to myślę, że…
- Gówno mnie obchodzi, co myślisz - odparł Sigvard, zrywając się z krzesła. - Obiecałem sobie i tobie, że nie ujdzie ci to na sucho. I mam zamiar dotrzymać tej obietnicy.
Elizabeth patrzyła na niego zaskoczona, myśląc, że zwariował.
Sigvard mówił dalej, teraz już spokojnie, ale ton miał zjadliwy:
- Ane urodziła się w czerwcu, więc zaciążyłaś we wrześniu, tak?
- A co to ma do rzeczy?
- Mogłaś zajść w ciążę w Dalsrud. To wtedy tam się znalazłaś.
Elizabeth wstała i zacisnęła ręce w pieści tak mocno, że paznokcie wbiły się jej w skórę.
- Co sugerujesz? Chcesz przez to powiedzieć, że Kristian jest ojcem mojej córki? Uzębienie Ane odziedziczyła po mojej matce, jakbyś nie wiedział.
Sigvard roześmiał się sztucznie.
- Myślisz, że ludzie w to wierzą?
- Mam tego dosyć. Kristian dowie się, co ty wygadujesz. - Energicznie chwyciła szal i zabrała się do odejścia.
- Nie powiesz Kristianowi ani słowa - rzucił kpiąco Sigvard. - Bo się zdradzisz. Żyjesz w kłamstwie, Elizabeth. Kłamstwie, które nie może się wydać.
Elizabeth czuła, jak krew gwałtownie odpływa jej z twarzy.
- Jak śmiesz coś takiego mówić?
Sigvard podniósł jedną brew.
- Widzę po tobie, że mam rację. Prawd i tak zawsze wyjdzie na jaw!
Elizabeth ciężko oddychała, a po jej ciele rozpełzał się strach. Poczuła, ja miękną jej kolana, a kiedy się odezwała, własny głos zabrzmiał obco w jej uszach:
- Dosyć!
Więcej nie udało jej się powiedzieć. W głowie miała chaos.
Kiedy wypadła do sieni, z góry schodził Bergette z Karen-Louise na rekach.
- Idziesz już? - zapytała, a w głowie miała żal.
- Nie chce spać. Przepraszam, że to trwało tak długo.
Kiedy Elizabeth głaskała dziecko po okrągłych, miękkich policzkach, czuła, że ręka jej drży. Mała wyglądała już nieco lepiej, przytyła i miała więcej włosków.
- To nie dlatego - wyjaśniła Elizabeth. - Musze już iść. Mam pilne zamówienie na farbowanie wełny. Musisz wziąć kiedyś Karen-Lousie i odwiedzić nas w Dalsrud - mówiła szybko, jednocześnie ubierając się. Dziękuję za kawę - dodała pospiesznie.
Bergette uśmiechnęła się.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Zajrzę do was któregoś dnia. Dzięki za odwiedziny, chociaż żeby sobie nie pogadały.
- Nadrobimy następnym razem - rzuciła Elizabeth, wychodząc.
Szłapak lunatyczka, a w uszach dzwoniły jej ostatnie słowa Sigvarda: Prawda i tak zawsze wyjdzie na jaw.
Skąd mu to wszystko przyszło do głowy? Czy to tylko niegodziwość podsunęłam te słowa? Nie mogła pojąć, jak można coś takiego powiedzieć, ale nasłuchała się tylu wiejskich plotek, że nic jej już nie dziwiło.
Wzdrygnęła się, kiedy uświadomiła sobie nagle, że nie idzie już sama. Obok niej kroczył Pål Persa.
- Gadałaś z Sigvardem? - spytał.
Elizabeth nie odpowiedziała. W jej umyśle zakiełkowało straszne podejrzenie.
- Może wspomniał o pokrewieństwie między Ane i Kristianie? - ciągnął Pål.
- To twoja sprawka? - zapytała Elizabeth ochrypłym głosem.
Pål się roześmiał. W jego wzroku pojawiło się coś dzikiego, a Elizabeth na ten widok poczuła, że brakuje jej powietrza.
- Jak to wymyśliłeś? I czego ode mnie chcesz?
- Chcę cię zniszczyć! - wycedził przez zęby, podchodząc bliżej. - Myślałaś, że masz władzę, bo mnie stąd wygnałaś, ale się pomyliłaś. Może Helene wie coś o twojej przeszłości? Jeśli tak, wydobędę to od niej. Nikt bezkarnie nie igra z Pålem Persą, zapamiętaj to sobie!
I z tymi słowami zostawił ją na drodze, a Elizabeth poczuła falę mdłości. Zgięła się w pół i zwymiotowała.
Może nie doceniła Påla. Może był silniejszy niż myślała. Nie miała już wątpliwości, że był niebezpieczny.
- Do otwarcia prezentów jeszcze pewnie z tysiąc godzin - westchnęła Ane, siedząc przy kuchennym stole.
Elizabeth przetarła ścierką blat i spojrzała na córeczkę.
- No, nie aż tyle. Za cztery godziny wieczora, potem kawa, ciasto i już będzie wieczór.
- Mamo, już nie mogę wytrzymać… Na drutach też nie mogę robić, bo przecież dziś święto…
- Tak jakbyś się strasznie do tego paliła - mruknęła pod nosem Elizabeth. Głośno zaś powiedziała: - Idź do innych, do salonu, i weź sobie ciasteczko z choinki.
Ane zeskoczyła z krzesła i wybiegła z kuchni.
- To ja już idę - odezwała się Helene, zdejmując fartuszek.
- A dokąd to? - spytała Elizabeth.
- Do Påla, mam dla niego prezent. Mam teraz wolne, prawda? Chyba że to dotyczy wszystkich poza mną?
- Nie, oczywiście, ale w wieczór wigilijny…
- I co z tego? W inne dni nie było czasu.
Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Była taka pewna, że przynajmniej w Wigilię nie będzie mowy o Pålu…
Weszła Amanda. Brzuszek się jej wyraźnie zaokrąglił, ale ruszyła się lekko i nigdy nie narzekała na swój stan.
- No, to mogę już iść do mamy i taty.
Założyła wełnianą kamizelkę i zaczęła ją zapinać. Elizabeth zauważyła, że to kamizelka Olego; swojej własnej już by nie dopięła.
- Pewna jesteś, że masz siłę tak daleko iść?
- A czemu by nie? Do porodu zostało mi przecież dwa miesiące; poza tym Ole pójdzie ze mną i pociągnie sanki.
- No cóż, jeśli tego chcecie… - Elizabeth poszła do spiżarni i przyniosła skrzynkę, która przygotowała już wcześniej.
Podarki dla służby i parobków stały się doroczną tradycją. Elizabeth wciąż pamiętała wigilie, kiedy siedziała bezczynnie w domu, ponieważ nie miała co włożyć do garnka. Stopniowo przyjęło się, że rodzina Amandy dostawała więcej niż inni i Elizabeth miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Przez okno widziała powrót Olego, który roznosił podarki dla parobków.
Pozdrów swoich i życz im wesołych świąt - rzuciła Helene, zbierając się do wyjścia.
- Dziękuję, pozdrowię - odrzekła zadowolona Amanda.
Elizabeth wzdrygnęła się na widok rozżalonego spojrzenia, które Helene rzuciła jej na odchodnym. Westchnęła, widocznie z ich przyjaźni niewiele już zostało.
Elizabeth pomachała Amandzie i Olemu i weszła do salonu. Kristian, który siedział i czytał książkę, na chwilę podniósł wzrok. Miał na sobie czarne ubranie i śnieżnobiałą koszulę. Elizabeth poczuła, że serce zabiło jej żywiej.
- A Lina gdzie? - spytała.
- Na górze, pisze list do narzeczonego - odparła Maria, przebierając palcami po klawiszach klawikordu.
- Uważam, że powinnaś uczyć się grać.
- To nie dla mnie. - Maria wstała i odwróciła się do instrumentu plecami, a potem podeszła do małego stolika i sięgnęła po leżącą na nim fotografię. Byli na niej Bertine i Simon z Bergen. Podpis brzmiał: Wesołych Świąt. Elizabeth wciąż dziwiło, że można robić takie obrazki bez pomocy farb czy węgla. Na wspomnienie siostry Kristiana i jej męża nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Brakowało jej obojga, ponieważ nieśli ze sobą tyle radości, a po historii z Helene była stale przygnębiona.
Odgoniła od siebie smutne myśli. Wigilia to nie czas na smętne dumania.
- Zjadłam tylko jedno ciasteczko i trochę cukru - powiedziała Ane.
- A czy pozwoliłam ci jeść cukier? - spytała łagodnym głosem Elizabeth, pociągając córkę za warkocz.
- Tatuś mówi, że wigilia jest tylko raz w roku. Prawda, tatusiu?
Kristian odłożył książkę i uśmiechnął się do niej rozbawiony.
- Tak, to prawda.
Ane rzuciła się na kanapę obok niego i spojrzała błagalnie na matkę.
- Mamusiu, opowiedz nam, jak byłaś taka biedna, że nie miałaś ani jedzenia, ani choinki, ani prezentów, ani nic!
Elizabeth zaśmiała się.
- Tak źle nie było choinkę mieliśmy.
- Tak, kołek z powtykanymi gałązkami - wtrąciła się Maria. - Myślisz, że nie pamiętam? Wyglądał okropnie.
- Mnie się podobała - powiedziała Elizabeth. - W każdym razie wtedy. Trochę jedzenia też było chociaż nie tyle co teraz, naturalnie. No i prezenty też nie były takie piękne jak te, które wy dostajecie…
- Ale wtedy spotkałaś Kristiana i wszystko się odmieniło - podsumowała Ane.
Elizabeth skinęła głową, napotykając spojrzenie męża.
- Naprawdę miałam szczęście!
Pomyślała, że z Jensem też była szczęśliwa. Ich choinka wydawała im się najpiękniejsza ze wszystkich a drzewko w Dalsrud uważali wręcz za przeładowane. Kiedy dzieci dorosną, może im o tym opowie. Opowie im o wszystkim…
- Mamusiu, co chciałabyś pod choinkę?
- Grzeczne dzieci i wspaniałego.
Ane przewróciła oczyma.
- To przecież już masz! Mów poważnie.
Podczas gdy Elizabeth zastanawiała się, Ane ciągnęła niecierpliwie:
- Ja bym chciała lalkę, a Maria mi mówi, że chce materiał na sukienkę. A ty, tatusiu?
- Coś, co mama sama zrobiła - odparł, mrugając do niej.
I tak sobie gawędzili, a w piecu trzaskał ogień, w izbie pachniało ciasteczkami, kadzidłem i mydłem. Taka właśnie powinna być wigilia: radosna i beztroska.
Na stole postawiono najlepszy serwis. Srebra lśniły, kryształowe kieliszki błyszczały, a śnieżnobiały adamaszkowy obrus był świeżo wykrochmalony.
Złowiony przez Kristiana halibut smakował wspaniale. Ane stwierdziła, że jest Rawie tak dobry jak dorsz; jadła, aż jej się uszy trzęsły.
Jak zwykle służba siadła do wieczerzy razem z nimi - również Amanda i Ole, którzy tymczasem wrócili od rodziców dziewczyny. Lina była zaróżowiona i podniecona, Helene zaś milcząco dłubała widelcem w jedzeniu.
- Przekazuję podziękowania od mamy i taty. No i życzą wszystkim wesołych świąt - powiedziała Amanda. - Mama mówiła, że w tym roku znów uratowaliście jej Święta i Nowy Rok.
- Cała przyjemność po naszej stronie - odparł Kristian i nałożył sobie jeszcze jedną dużą porcję ryby.
- Uważam, że powinniśmy wznieść toast za Amandę i jej rodzinę - oświadczyła Elizabeth, wznosząc kieliszek. - To porządni i pracowici ludzie którzy nieraz nam tu w Dalsrud pomogli.
Amanda pokraśniała z zakłopotania i wypiła malutki łyczek ze swojego kieliszka.
Helene odchrząknęła i przez chwilę bawiła się serwetką, a potem przemówiła:
- Mam dla was wieści - zaczęła ostrożnie, a potem wbiła wzrok w Elizabeth, odetchnęła głęboko i powiedziała: - Pål mi się oświadczył, a ja przyjęłam oświadczyny.
Elizabeth zachłysnęła się winem. Kaszlała przez chwilę, a serce waliło jej jak młotem. Spojrzała Helene w oczy.
- To chyba… dobre wieści. Moje gratulacje.
Pozostali też jej pogratulowali.
- Kiedy ślub? - zapytała Amanda.
- Za rok, między Świętami a Nowym Rokiem.
- A gdzie będziecie mieszkać? - chciała wiedzieć Elizabeth. - To znaczy… mamy tu miejsce, gdybyście chcieli…
- Nie! - Zabrzmiało to jak wystrzał, ale zaraz Helene wzięła się w garść i ciągnęła już spokojniej: - Jakoś sobie poradzimy. Pål pożyczy gdzieś pieniądze i coś wynajmiemy. Nie martw się o nas, Elizabeth.
- Wcale mi się nie podoba, że wychodzisz za mąż - powiedziała cichutko Ane.
- Ależ Ane! - krzyknęła Elizabeth. - Co ty wygadujesz?
- Będzie smutno, jak się stąd wyprowadzi… - zmartwiła się Ane.
Gruchnął śmiech i zebranym od razu poprawił się nastrój. Elizabeth przywołała na usta uśmiech i miała nadzieję, że nie jest zbytni sztuczny. Musiała robić dobrą minę do złej gry i nie martwić się na zapas.
Ze strychu przyniesiono prezenty: był tam materiał na sukienkę dla Marii, lalka dla Ane i sweter dla Kristiana, czyli to, co wszyscy chcieli dostać. Prezenty rozdzielono w radosnym nastroju i wigilia potoczyła się dalej tak, jak wszyscy się tego spodziewali. Wszyscy prócz Elizabeth i przypuszczalnie Helene. Przyjaciółka nic już nie powiedziała, a potem wyszła z resztą służby, by gospodarze nacieszyli się wigilią w rodzinnym gronie.
Kiedy wychodziła, Elizabeth wbiła wzrok w jej wąskie plecy. Jak się to wszystko skończy? Ale do jej ślubu był jeszcze rok, a ok. To dość czasu, by Helene przejrzała na oczy i pojęła, jaki z Påla Persa jest drań…
Helene nie rozmawiała z Elizabeth o swoim ślubie, ale za to z innymi służącymi owszem. Niełatwo było się z tym pogodzić. Chociaż, z drugiej strony, skoro gospodyni miała nadzieje, że do ślubu nie dojdzie, więc może lepiej się stało, że nie uczestniczyła w tych rozmowach?
Nowy rok zaczął się w radosnym nastroju.
- Ciekawa jestem, kiedy przyjedzie kowal kuć nasze konie - zastanawiała się Ane kiwając się na krześle. -Jak myślicie, czy konie to boli, jak wbijają im gwoździe w kopyta?
- Nie masz nic do roboty? - zapytała Helene ostrym głosem. Szybkimi ruchami ugniatała ciasto.
- Mam, mam, ale jak tak na coś czekam, to się nie mogę na niczym skupić - powiedziała Ane. - Ale mogę ci pomóc piec chleb.
- Jeszcze by tego brakowało. Nie mogę się doczekać, aż pójdziesz znowu do szkoły.
Ane pokazała jej język i zsunęła się z krzesła.
- Siądź i prób trochę na drutach - poleciła Elizabeth, wskazując głową leżącą na krześle robótkę.
- Ale to takie trudne…
- Musisz nabrać wprawy. No, dalejże!
Ane posłuchała bez szemrania.
Elizabeth zerknęła na Helene pomyślała, że łatwo ją ostatnio wyprowadzić z równowagi. Często popłakiwała. Odsuwając os siebie złe myśli, spojrzała na Ane, która biedziła się nad robótką. Przypuszczalnie trzeba będzie to wszystko spruć i zrobić od nowa, ale przecież dziewczynka musiała się wprawić. Kiedy Maria miała tyle lat co ona, umiała już zrobić skarpety i rękawice.
Przez małe szybki okna widziała przechodzącą przez podwórze Amandę, która pomimo wielkiego brzucha wiąz poruszała się z wdziękiem. Elizabeth pomyślała, że będzie to dla dziewczyny ciężka zima. Zarówno jej ojciec jak i Ole wybierali się na połów, będzie się więc martwić o wielu bliskich. A na dokładkę oczekuje dziecka. Elizabeth pomyślała nagle, że siedemnaście lat…
Ane odłożyła robótkę i zaczęła bawić się z ulubionym kotem.
- A jak będziesz kiedyś miała męża? Przecież będzie potrzebował rękawic i skarpet! - powiedziała Lina, spoglądając na nią znad cerowania.
- Ja tam nie wyjdę za mąż - palnęła Ane bez zastanowienia. - Zostanę taką panią, co się opiekuje chorymi. I będę mieszkała w domu razem z mama, Kristianem i wami wszystkimi.
W tej samej chwili otwarły się kuchenne drzwi i do środka wpadła z impetem Maria.
- Ktoś do nas płynie! - wydyszała.
- No i co z tego? - osadziła ją Helene. - Nie jesteś już aby za duża, żeby wpadać do domu z takim hukiem?
Maria udała, że nie słyszy i mówiła dalej, zwracając się do Elizabeth:
- Zdaje się, że to ten dziwak z Wyspy Topielca. Zaraz tu będzie!
I zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
- Do obiadu jeszcze chwila, ale możemy nakryć i dla niego - zdecydowała Elizabeth, składając robótkę. - Lino, pomóż. Nils Wędrowiec jest pewnie głodny.
- Ciekawa jestem, jak mu się żyje z tą Laviną - powiedziała w zamyśleniu Helene. - Z niej też niezła dziwaczka, zawsze jej się trochę bałam… Ale Nils szpetny nie jest - dodała.
Elizabeth ucieszyła się: przez chwilę była to jej dawna Helene. Och, żeby tak przyjaciółka mogła taka być zawsze!
Nils zastukał do drzwi trzy razy, a potem je otworzył.
- Dzień dobry, piękne dziewice - przywitał je dwornie, nisko się kłaniając. - Czy mogę przestąp pić progi tego prześwietnego domu?
- Ależ proszę bardzo. - Ane z trudem stłumiła chichot.
Elizabeth doskonale rozumiała zarówno dzieci, jak i służące. Ich dni od świtu po zmierzch wypełniała praca i nieczęsto działo się coś niezwykłego, a Nils Wędrowiec był kimś bardzo szczególnym, zarówno jeśli chodzi o sposób bycia, jak i mówienia. No i Helene miała rację, był przystojny… Jego palące spojrzenie, szeroki uśmiech, białe żeby i dość długie ciemne włosy w jakiś niezrozumiały dla Elizabeth sposób przydawały mu męskości.
- Wezmę twoją kurtkę i rękawice - zaofiarowała się Maria i powiesiła je koło pieca.
- Proszę, siadaj - Elizabeth wskazała mu krzesło.
Nils nie dał się prosił i rozsiadł się wygodnie.
- A gdzie masz Lavinę? - zapytała Elizabeth.
- Jest w domu - odparł krótko, po czym odchrząknął i przeszedł do rzeczy: - Przyszedłem, bo mnie ząb boli.; próbowałem wszystkiego, od obkładania kaszą po rozpalony gwóźdź, ale ból jest dalej nie do wytrzymania.
- Pokaż no go - poprosiła Elizabeth. - Otwórz szeroko usta.
Nils zacisnął wargi i rozejrzał się szybko dookoła.
- Nie wiem, czy chcę, żeby piękna pani zaglądała mi w gębę - wymamrotał.
- Nie wygłupiaj się. No, dalej!
Z wahaniem otworzył usta i wskazał ząb.
- Nie obejdzie się bez rwania - zdecydowała Elizabeth bez ogródek. - Akurat czekamy na kowala, może to od razu załatwić.
- O Boże - westchnęła Ane, zakrywając dłonią usta. - Biedaczysko - dodała, patrząc na Niasa ze współczuciem.
- Niech aniołek nie wzywa imienia Bożego nadaremno - upomniał ją Nils. - I niech się nie martwi. Jestem silny i nie takie bóle znosiłem.
- Jeśli baba może wydać na świat dziesięcioro czy piętnaścioro dzieci, to ty przeżyjesz rwanie zęba - stwierdziła Lina, nalewając mu kawę.
W tym momencie weszła Amanda. Przywitała się z gościem, strzepując ze spódnic śnieg.
- Co widzą moje oczy? Piękna dziewica w ciąży - zauważył Nils.
Amanda pokraśniała z zakłopotania.
- Od czasu, kiedy tu byłeś ostatnio, wyszłam za Olego - powiedziała cicho.
Nils wypił łyk kawy i nagle się skrzywił.
- Ten ząb cię tak zabolał? - spytała Ane otwierając ze zdumienia oczy.
Gość poprzestał na skinieniu głową i chwycił się dłonią za policzek.
Elizabeth ogarnęła fala współczucia dla cierpiącego nieboraka.
- Dam ci gorzałki - rzekła. - A po rwaniu ziołowej herbatki na uśmierzenie bólu. Wszystko będzie dobrze, nie bój się.
Wlała mu do kawy sporą porcję wódki i, aby odwrócić jego uwagę od zęba, zapytała:
- U Laviny wszystko dobrze?
Skinął głową, ale wzrok miał rozbiegany.
- Te przybory kuchenne, które ona robi z drewna i sprzedaje, są bardzo piękne - pochwaliła Elizabeth.
Nils spojrzał na nią i zmarszczył brwi.
- Nic o tym nie wiem.
- Może już z tym skończyła?
- Moje oczy widzą gościa - powiedział nagle, nie zwracając uwagi na jej pytanie.
- To kowal! - wykrzyknęła Ane. - Zaraz wyrwie ci ząb!
- No to dziękuję za gorące powitanie i poczęstunek - Nils ukłonił się Elizabeth i wycofał tyłem do drzwi. Zanim wyszedł, gospodyni podała mu jeszcze małą manierkę wódki.
- Zajrzyj przed wyjazdem, to ci coś dam na drogę - krzyknęła za nim.
Przez okno widziała, jak Kristian i Nils rozmawiają z kowalem, po czym wszyscy wchodzą do służbówki, gdzie najwyraźniej miało nastąpić rwanie zęba.
- Biedaczysko - westchnęła Ane.
- Nie będzie tak źle. Pomóż mi nakryć do stołu, niedługo wszyscy zejdą się na obiad.
Przy stole żywo rozprawiano. Rwanie zęba omawiano z coraz to nowymi szczegółami, a opis stawał się coraz bardziej dramatyczny. Elizabeth znalazła czystą szmatkę, którą nasączyła wywarem z ziół i gorzałką, a następnie kazała Nilowi wepchnąć na parę godzin w dziurę zębie. Przygotowała też węzełek z żywnością, który miał ze sobą zabrać na Wyspę Topielca.
- Płyniesz na zimowy połów? - Kristian zerknął na Niasa.
- Nie, nie musze. Jakoś sobie radze. Wolę życie na gościńcach niż na morzu.
- Ale teraz bliżej ci do morza niż do gościńców - rzekł Kristian, smarując sobie nową kromkę i posypując ją odrobiną cukru. - Przecież mieszkasz na wyspie.
Często sobie płynę na ląd - odparł gość i wydobył z kieszeni owinięty w skórę przedmiot. - Piękny nóż, pozwolę sobie zauważyć - Podał przedmiot Kristianowi. - Może chcielibyście zostać właścicielem takiego noża? Tanio sprzedam.
Elizabeth wyciągnęła szyję i zanim Kristian znów zawinął go w skórę, zdążyła zauważyć wyryte na rękojeści jakieś litery.
- Wezmę go! - zdecydował gospodarz. - Płacę od razu, chodźmy do kantorka.
Elizabeth zdołała zauważyć na rękojeści dwie litery: jedną było „J”, drugiej nie zdążyła rozpoznać. Czyżby nóż był kradziony? Nie, Kristian by czegoś takiego nie kupił. Ale w jego zachowaniu było coś osobliwego, tak jakby nie chciał, żeby inni widzieli ten nóż. Czyżby coś ukrywał? Musi go o to spytać na osobności.
Po południu Nils wyruszył w drogę.
- Dziwnie się zachował, nie uważasz, Elizabeth? - zapytała Lina.
- Może i tak - odpowiedziała gospodyni wymijająco.
- Za każdym razem, kiedy wspominałaś o Lavinie, zmieniał temat albo opowiadał tal lub nie. Coś mi się tu nie podoba. Może ona nie żyje? Może ją zabił?
Zanim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Helene:
- Weź się w garść. Czy wszystkich dookoła musicie oskarżać o morderstwo? Może nie miał ochoty o niej mówić, bo cierpiał?
Odtąd nikt już nie wspomniał o Nilsie, ale słowa Liny zapłodniły wyobraźnię Elizabeth.
- Nie sądzisz, że Nils był trochę dziwny? - spytała, zanim położyli się z Kristianem spać.
- Dziwny? Co masz na myśli? - Ziewając szeroko, Kristian wczołgał się pod pierzynę.
- Nie chciał rozmawiać o Lavinie.
- A co w tym dziwnego?
Elizabeth przytuliła się do męża.
- Jak się tu spotkali, wyglądali na takich zakochanych, a potem przeprowadził się do niej na wyspę. Teraz wyglądał, jakby coś go męczyło… Nie podoba mi się to.
- Za dużo myślisz - wymruczał Kristian, pociągając za tasiemki, którymi jej nocna koszula związana była pod szyją.
Udawała, że tego nie zauważa - dopóki nie chwycił ją za pierś. Wtedy westchnęła z zadowolenia i przylgnęła do niego jeszcze mocniej.
- A może byś to z siebie zdjęła i spała nago? - zaproponował.
- Możemy spróbować i zobaczyć, jak to będzie - droczyła się z nim. - Ale najpierw musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie.
- Jakie? - Spojrzał na nią mętnym wzrokiem. Źrenice jego oczu były tak duże, że prawie zlewały się z piwnymi tęczówkami.
- Czemu Nils Wędrowiec jest takim dziwakiem? - Z trudem powstrzymywała wybuch śmiechu.
- Gdzieś mam Niasa - zachichotał Kristian i nim się obejrzała, ściągnął z niej koszule.
Stało się to tak szybko, że zakryła się rękoma i chciała naciągnąć na siebie pierzynę.
- Daj popatrzeć - prosił ochrypłym głosem i odchylił jej ręce.
Poddała się niechętnie. Kristian ukląkł i przesunął ręką po jej piersiach. Patrzył, jakby pierwszy raz widział ją nagą.
- Piękna jesteś, Elizabeth. Jak z obrazka.
Ukradkiem spojrzała po sobie. Piersi miała krągłe i twarde, brodawki ciemne. Brzuch zaś płaski i nie widać po nim było śladów porodu.
Poczuła na brzuchu oddech Kristiana i zamknęła oczy. Mężowski język igrał teraz jej pępkiem i nie mogła normalnie myśleć. Czuła, jak ogarnia ją pożądanie, a ciało domagało się, by przesunął rękę niżej.
Zdecydowanym ruchem rozchylił jej uda. Nagle Elizabeth zdała sobie sprawę, że Kristian dalej klęczy i patrzy na nią, a teraz widzi jej najtajniejsze miejsce. W pierwszym odruchu chciała je przykryć, ale pełne oczekiwania podniecenie wkrótce pokonało wstyd.
Znów zamknęła oczy i poddała się przyjemności. Poczuła, jak palec dotyka jej obrzmiałego sromu i musiała zagryźć wargi, by nie jęknąć. Oddychała coraz szybciej i poczuła, jak coś w niej narasta, kiedy on nagle znieruchomiał.
- Weź mnie, Kristian - stęknęła, obróciła się na brzuch i podniosła na czworaki.
Zawahał się na moment, a potem wszedł w nią.
Trafił w najczulszy punkt, a przez nią przeszła gorąca fala i po chwili wszystko się dla nich skończyło.
- Ty dzika kocico - powiedział do niej później, odgarniając z twarzy Elizabeth kilka przyklejonych włosów.
Elizabeth nie odpowiedziała. Wstydziła się swojego zachowania i nie chciała o tym rozmawiać. Nagle pomyślała o nożu.
- Kristian, ten nóż, który odkupiłeś od Niasa. Co to za litery były wyryte na rękojeści?
Mogłaby przysiąc, że na chwilę zesztywniał a jego głos był dziwnie cienki, kiedy powiedział:
- Nie było tam żadnych liter. Skąd ten dziwny pomysł?
- Widziałam je. Było tam „J” i jeszcze jedna litera. Może nóż jest kradziony?
- Źle widziałaś. Nie ma tam żadnych liter. Przecież kradzionego bym nie kupił.
- A czemu go kupiłeś? Masz dość noży.
- Nilowi potrzebne były pieniądze.
- Będę go mogła zobaczyć? - poprosiła Elizabeth.
- No pewnie. Skoro to dla ciebie tyle znaczy. - Wyszedł nagi z łóżka i zdjął z krzesła wiszące tam spodnie.
Elizabeth patrzyła na jego szerokie ramiona, wąskie biodra i muskularne uda. Był bezsprzecznie pięknym mężczyzną i wiele kobiet się za nim oglądało.
Poszukał w kieszeniach spojrzał na podłogę i pokręcił głową.
- Musiał mi wypaść - stwierdził zmartwionym głosem. - Może leży na dole? Na pewno miałem w kieszeni. Mam zejść na dół i poszukać?
- Ależ nie, daj spokój. Chodź tu do mnie, bo się przeziębisz. Podniosła zachęcająco pierzynę o zrobiła mu miejsce. - Pewnie masz rację - powiedziała, kiedy ją pocałował. - Za dużo myślę i ciągle wyobrażam sobie różne dziwne rzeczy.
- Pewnie najbardziej martwisz się o Helene? - Głaskał jej biodro.
- No.
- Jakoś to będzie, Elizabeth. Wszystko się dobrze skończy - wymruczał jej w ucho.
Elizabeth poczuła lube drżenie i objęła go mocno za szyje. Miała nadzieję, że mąż ma siły na więcej.
- Jak mój fartuch? Wystarczająco wykrochmalony i czysty?
Elizabeth odwróciła się i rzuciła szybkie spojrzenie na Linę.
- No. -Skinęła głową. - Wygląda dobrze.
Ponownie spojrzała przez okno na podwórze. Śnieg padał całą noc, teraz w końcu przestał. Do obory i innych budynków gospodarskich prowadziły wąskie, wydeptane w śniegu ścieżynki. Odkąd mężczyźni wypłynęli na połów, musiały sobie jakoś dawać radę same, a pracochłonne odśnieżanie przy tym nawale pracy uważały za zbędny luksus. Teraz jednak napadało tyle śniegu, że rade nierade, będą musiały się wziąć za ciężką szufladę i poodgarniać.
Za jej plecami Lina cały czas trajkotała:
- Nie mogę się doczekać tego podawania do stołu u takich eleganckich państwa jak rodzice Bergette. Uroczystość rodzinna! - Najwyraźniej delektowała się ostatnimi słowami.
Maria prychnęła.
- Eleganckich państwa? - A my niby co, gorsi? U nas ni podawałaś?
- To nie to samo. Wy to jak rodzina, a tamtych nigdy dotąd nie widziałam.
Matka Bergette poprosiła o wypożyczenie dwóch służących z Dalsrud na duże rodzinne spotkanie. Miała naturalne swoje własne, ale one musiały stać przy kuchni.
Elizabeth zgodziła się od razu, a Linie i Helene ten pomysł bardzo się podobał, bo mieszkanki Dalsrud nieczęsto miały okazję spotykać innych ludzi. Mając to na względzie, Elizabeth postanowiła sama pojechać do Dorte.
Odwróciła się od okna:
- Lina i Maria, pomóżcie mi zaprząc do sań, bo na tym śniegu ciężko. Helene, przygotuj fartuszki i co tam jeszcze macie zabrać, a ty, Ane, ubieraj się i bądź gotowa, kiedy wrócimy.
Wysadzając z sań Helene i Linę, Elizabeth cieszyła się na wizytę u Dorte. Przyjemnie będzie chociaż przez parę godzin myśleć o czymś zupełnie innym.
Kiedy znów zobaczyła swoją rodzinna wieś, spłynął na nią dziwny spokój.
Dom, pomyślała. Co prawda mówiła tak teraz o Dalsrud, ale ta wieś także na zawsze będzie jej domem.
Dorte zauważyła je wcześniej z okna kuchni i kiedy wjeżdżały na podwórze, stała już na schodach domu. Policzki miała równie czerwone jak włosy; szeroki szal szczelnie otulał je wielki biust.
- Witajcie, witajcie! - wykrzyknęła radośnie, idąc im na spotkanie.
- Całkiem zwariowałaś, kobieto? - uśmiechnęła się Elizabeth, czując, jak robi jej się ciepło na sercu. - Żeby tak wychodzić na mróz?
- Jak was widzę, od razu Mo gorąco - roześmiała się Dorte, wyciągając ramiona do Ane i Marii i pomagając im zsiąść z sań. - Ale żeście urosły! - Klasnęła w dłonie. - Maro, ciekawe, co by Olav powiedział na twój widok…
Maria spłonęła rumieńcem i tylko lekceważąco prychnęła.
- Wchodźcie do domu, a ja zajmę się koniem - rzekła Dorte.
Elizabeth jej pomogła. Koń był spocony po podróży; dostał siana, wody i miejsce w stajni. Potem gospodyni uważnie przyjrzała się swojemu gościowi.
- Co za zbieg okoliczności! Nie dalej wieczorem myślałam o tobie zapragnęłam się z tobą jak najszybciej zobaczyć. Kto wie, może Ktoś tam, na górze mnie wysłuchał?
- Kto wie, kto wie - zaśmiała się wesoło Elizabeth, wchodząc za Dorte do domu.
Elizabeth ukradkiem spojrzała na Indianne. Dziewczynka wyrosła na piękną młodą damę o gładkiej cerze - szczupłą i gibką, która zgrabnie poruszała się między kuchnią a izbą. Przeniosła wzrok na Marię: jak one były różne! Maria nie była tak piękna jak przyjaciółka, ale był w niej spokój, także ważna cecha.
- Pewnie nie możesz się doczekać konfirmacji? - zapytała Elizabeth.
Indianne nalała wszystkim kawy.
- No… Sukienka już prawie gotowa. Dorte tylko trochę mi pomogła.
Elizabeth usłyszała dumę w jej głosie, więc spytała:
- Mogę zobaczyć?
Indianne ochoczo pobiegła na strych. Elizabeth z podziwem przyjrzała się równiutkim ściegom; wszystko uszyte było ręcznie.
- Dorte mówi, że dobra szwaczka musi najpierw nauczyć się szyć wszystko ręką. Maszyna do szycia do szachrajstwo.
Indianne wyrzekła te słowa z uśmiechem, a Elizabeth spojrzała na Dorte.
- Jakob kupił mi taką maszynę, a i tak prawie wszystko szyję ręcznie.
- Masz pełne prawo być z siebie dumna - powiedziała Elizabeth, podnosząc wzrok na Indianne zadowoloną z pochwały.
- Pod szyją i na rękawach będzie koronka. Ale z tym Dorte też musi mi trochę pomóc.
Po pewnym czasie Maria i Indianne przeszły do kuchni, by pobawić się z młodszymi dziećmi, a Elizabeth rzekła:
- Ona świata poza tobą nie widzi.
- Nigdy nie zastąpię im matki, ale kocham je, jakby były moje - wyznała z uśmiechem Dorte.
Z kuchni dobiegały śmiechy i odgłosy rozmowy. Elizabeth spróbowała kawy: była świeżo parzona i akurat tak mocna, jak trzeba.
- Nie bądź taka skromna - powiedziała. - Miałaś dla nich tyle cierpliwości, że inni mogliby tylko o czymś takim marzyć. Pamiętasz Mathilde, jak przyszła tu jako mamka dla Fredrika? Była taka zalękniona, że bała się głośniej odetchnąć… a ty dałaś jej tyle pewności siebie, że teraz mieszka sobie sama i wychowuje dziecko. To prawie cud! Chyba zgodzisz się ze mną?
- O Mathilde trzeba było tylko trochę zadbać. Nie jest taka głupia, jak się ludziom wydawało.
- Pewnie, że nie - odparła Elizabeth. W głębi duszy uważała, że Mathilde nie należy do zbyt bystrych, ale przezornie zatrzymała tę opinię dla siebie.
- Poczęstuj się ciastem - zapraszała Dorte, która najwidoczniej chciała uciąć ten temat.
Przez chwilę jadły w milczeniu, które w końcu przerwała Elizabeth.
- Nie jest wam tu trochę samotnie i ciężko, odkąd Olav i Jakob wypłynęli na połów?
- Samotnie? - Dorte zaśmiała się. - Gdzie tam! Nie zapominaj, że w Neset latami mieszkałam sama, a teraz mam dom pełen dzieci.
Elizabeth jadła przez chwilę w milczeniu.
- Miałam na myśli, że chyba brak ci do rozmowy kogoś dorosłego. To znaczy oprócz Mathilde - dodała szybko.
- Przecież szyję dla ludzi, więc stale ktoś tu przychodzi. Albo ja idę do nich. - Dorte zerknęła na Elizabeth i odłożyła resztkę ciasta na talerzyk.
- Coś cię martwi? - spytała nagle.
Elizabeth usłyszała z kuchni głośny śmiech Indianne i szczebiot Ane.
- Nie, skąd. Tyle że… Pomyślałam sobie…
- Opowiedz mi - poprosiła Dorte.
W jej glosie było coś, co skłaniało do zwierzeń.
- Helene i ja już się nie przyjaźnimy - przyznała się cicho. - Utraciłam ją.
- A dokąd pojechała?
Elizabeth uśmiechnęła się blado.
- Nie, nie o to chodzi… To stało się wtedy, kiedy zadała się z takim jednym, Pålem Persą…
Kiedy już raz czaiła o tym mówić, musiała to z siebie wyrzucić. Dorte była znakomitą słuchaczką: cały czas patrzyła na gościa, od czasu do czasu kiwając głową. Zadała tylko kilka pytań.
- W końcu roku biorą ślub, a ja nie mogę na to nic poradzić - zakończyła Elizabeth.
Dorte przez chwilę w zamyśleniu patrzyła na stół, a potem powiedziała spokojnie:
- Nie utraciłaś Helene. Stracisz ją dopiero, jak się od nie odwrócisz.
- Co masz na myśli?
- Może ją przekonasz, a może nie; czas pokaże. Ale za wszelką cenę musisz ją przy sobie utrzymać. Jak zrezygnujesz, to ją stracisz.
- Ale co mogę zrobić? Przecież nie mogę siedzieć z założonymi rekami i przyglądać się temu, co się dzieje?
- Daj jej do zrozumienia, że zawsze staniesz po jej stronie, bez względu na to, co jej się w życiu przydarzy, może zawsze do ciebie przyjść. Powinna mieć tego świadomość.
Elizabeth wysłuchała uważnie słów Dorte, starając się dokładnie je zrozumieć.
- Ona mnie doprowadza do rozpaczy. Czasami zastanawiam się, co się z nią stało. Dlaczego trzyma się człowieka, który ją bije? Dlaczego? Nie mogę tego pojąć.
- Kocha go - stwierdziła spokojnie Dorte.
- Jak może czuć coś do takiej kreatury?
- Tak jest i koniec. Nie wszystko da się przecież zrozumieć.
Kiedy Dorte podniosła dzbanek, gość skinął głową i gospodyni nalała jej kawy.
- Skąd ty tyle wiesz, Dorte? - zapytała Elizabeth. - Skąd wiesz, że musze pozostać jej przyjaciółką?
- Mam jednak swoje lata - odparła Dorte, przygładzając włosy.
Elizabeth zauważyła, że skóra na jej dłoniach jest cieńsza niż kiedyś, i że pojawiły się na niej maleńkie zmarszczki.
- Lata mnie sporo nauczyły - ciągnęła. - Wiele widziałam i wiele się nauczyłam. W szkole życia, jak to nazywają. - Tu przerwała, ale nie na długo. - W Biblii jest zapisane, że mamy surowo traktować tych, których kochamy. I że mężczyzna jest panem kobiety. Mam tylko nadzieję, że nasz Ojciec mi wybaczy, bo nie wie wszystkim się z Nim zgadzam.
Elizabeth zamyśliła się. Uczono ich, by postępować według tego, co jest w Piśmie Świętym, a skoro tak, nic dziwnego, że Helene tak się zachowywała. Ale przecież i ona, Elizabeth, miała te same wątpliwości co Dorte. No cóż, niech Pan Bóg pokarze ją za to tak, jak uzna za stosowne.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos otwieranych drzwi wejściowych, a po chwili w sieni dały się słyszeć głosy. Z kuchni wyszły dzieci.
- To Mathilde i Sofie. Mam dla nich nakryć? - zapytała Indianne.
- Tak, możesz to zrobić - powiedziała Dorte.
- Dzień dobry - Elizabeth przywitała Mathilde i podała jej rękę. - Miło cię znów zobaczyć. - Wypchnęła do przodu Sofie, a dziewczynka dygnęła pulchną rączką.
Elizabeth uśmiechnęła się.
- Jaka grzeczna moda panna - pochwaliła dziewczynkę. - Ile to już masz lat?
- Niedługo będę miała sześć - odparła Sofie.
- Coś podobnego! No to w przyszłym roku pójdziesz do szkoły! Cieszysz się?
- Tak, bo Daniel obiecał mnie bronić. On jest już duży.
Elizabeth pogłaskała ją po policzku.
- To dobrze, że masz Daniela, ale sama też być sobie dała radę. Wyglądasz mi na silną i odważną dziewczynkę.
Sofie skinęła głową i uśmiechnęła się dumnie.
Elizabeth miała jeszcze coś powiedzieć, ale nagle przeszedł ją lodowaty dreszcz. Serce zaczęło jej łomotać i musiała chwycić za brzeg stołu, by nie upaść.
- Źle się czujesz? - spytała przestraszona Dorte patrząc na przyjaciółkę.
- Nie czuła się źle, tylko była śmiertelnie przerażona. Coś strasznego albo właśnie się zdarzyło, albo miało się za chwilę zdarzyć. Nie miała pojęcia stąd ta pewność ani też nie byłaby w stanie nikomu tego wytłumaczyć.
- Jesteś biała jak ściana - stwierdziła gospodyni. - Indianne, przynieś gościowi szklankę wody. Coś się boli?
Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, to nic takiego. Zakręciło mi się w głowie i tyle.
- Nie jesteś chyba w ciąży? - szepnęła jej Dorte do ucha.
- Nie! - Elizabeth otarła twarz drżącą ręką. - Ale musimy już wracać do domu.
- Już? - zapytała Mara, zawiedzona. - Mamy sobie z Indianne tyle do opowiedzenia…
Elizabeth wstała i spojrzała surowo na siostrzyczkę.
- Już dobrze - mruknęła Maria i podała Dorte rękę. - Dzięki za poczęstunek.
- Kochanie, zaglądaj tu tak często jak chcesz - zapraszała Dorte, biorąc jej dłoń w swoje ręce. - To dotyczy was wszystkich; za rzadko się widujemy. Elizabeth, pewna jesteś, że nie chcesz zostać trochę dłużej? Nie wyglądasz za dobrze.
- Dziękuję, Dorte, ale na nas już czas.
Popchnęła Ane ku wyjściu: skądś wiedziała, że mają coraz mniej czasu. Strach narastał.
Załadowanie się do sań trwało całą wieczność, ale w końcu ruszyły ku Dalsrud, a Elizabeth ostro popędziła konia: nie mogła się doczekać powrotu do domu.
- Czemu tak się spieszymy? - spytała Ane.
- Byłyśmy w gościach wystarczająco długo.
Niegrzecznie jest przesiadywać za długo, a w domu mamy sporo do roboty.
Elizabeth poczuła na sobie spojrzenia dziewczynek, ale o nic nie zapytały. Próbowała dociec, co ją tak przeraziło. Miała tylko przeczucie, że dotyczy to Helene. Czy Pål jej coś zrobił? jeśli dziewczęta skończyły pracę u rodziców Bergette i wracały do domu, mogły się z Liną na niego natknąć. Poczuła gniew, ale przypomniała sobie, co powiedziała jej Dorte: że bez względu na to, co się stanie, powinna pozostać przyjaciółką Helene. Nie zawsze było to łatwe, bo często miewała ochotę zdrowo nią potrząsnąć.
Nagle przyszła jej do głowy nowa myśl: może łódź Kristiana i Olego poszła na dno? Odepchnęła od siebie tę myśl. Sztormu nie było, więc dlaczego niby miał się zdarzyć wypadek?
- Nikoline, Nikoline - zaśpiewała Ane.
Elizabeth odwróciła się do niej.
- Skąd ci ona przyszła do głowy? - spytała.
Ane wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Mario, popatrz! - Pokazała ręką dwie mewy goniące srokę.
Elizabeth zadrżała; musiała się powstrzymać, by bardziej nie pogonić konia. Wspomnienie Nikoline i pożaru przyprawiło ją o zimny dreszcz. Pod osłoną przykrywającego ją futra złożyła ręce i pomodliła się bezgłośnie: Panie Boże, niech Dalsrud nie spłonie. Nie znalazła więcej słów, ale uznała, że te wystarczą.
Na stromych podjazdach zeskakiwała z sań, by ulżyć koniowi, na zajazdach ledwo ściągała lejce. Zaraz będzie zakręt, za którym zobaczą obejście. Gdyby tam się paliło, już dawni widziałabym dym. A gdyby zapaliła się obora, czy wyprowadzono by zwierzęta na czas? Czy zjawiliby się sąsiedzi?
Wreszcie wyjechali na płaski teren i zobaczyła gospodarstwo. Dalsrud było takie jak zawsze: piękne obejście z białym domostwem. Obora, spichlerz, służbówka, pralnia - wszystkie budynki wyglądały tak, jak je zostawiła.
Elizabeth odetchnęła z ulga. Dzięki Ci, Panie Boże, powiedziała do siebie. Cały czas słyszała jednak wewnętrzny głos, który mówił jej, że coś jest nie tak.
Maria pomogła jej wyprząc konia. Elizabeth przywykła do oporządzenia tych zwierząt i robiła to już bardzo sprawnie, ale teraz czuła, że przy rozpinaniu szorów drżą jej ręce. Strach wciąż nie znikał. Może powinna pójść do Helene i sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku? Tylko czy to był mądry pomysł? Odepchnęła tę myśl od siebie; postanowiła poczekać i się przekonać.
W sieni zdjęły z siebie okrycia i weszły do kuchni. Było tu zimno.
- Mario, rozpal w piecu - poleciła Elizabeth siostrze. - Amanda siedzi pewnie na górze i tka, pójdę do niej.
Dopiero w połowie schodów pojęła, co jest nie tak: nawet idąc na pięterko Amanda nie dopuściwszy do tego, by zgasło pod kuchnia. Od czasu do czasu schodziłaby, by dołożyć do pieca, tak, żeby w domu było ciepło, kiedy one wrócą z podróży.
Za gardło chwycił ją strach. Poczuła, że jej ręka na poręczy wilgotnieje od zimnego potu.
Chciała krzyknąć: Amando! Jednak z jej ust wydobył się tylko ochrypły szept. Gardło miała zupełnie wysuszone z przerażenie i przełykanie śliny nic a nic nie pomagało.
Czy Amanda zasnęła? Nie, to było niemożliwe. Nie było jeszcze późno. Nadstawiała uszu, ale jedynymi dźwiękami, które słyszała, były dochodzące z dołu głosy Marii i Ane.
Doszła Dos szczytu schodów i zajrzała do pokoju z krosnami. Kosz z kłębami wełny był przewrócony, nieopodal na podłodze leżało czółenko.
- O Boże! - szepnęła zduszonym głosem i pobiegła w głąb stryszku, do pokoju Amandy i Olego. Jednym ruchem otworzyła drzwi i stanęła w progu jak skamieniała.
Amanda leżała na łóżku z burzą włosów wokół twarzy. Pościel była czerwona od krwi, na ziemi zaś Elizabeth zobaczyła coś… coś zakrwawionego. Poczuła, że zaraz zwymiotuje. Nagle jej spojrzenie padło na maleństwo, leżące w zagłębieniu ramienia Amandy.
- Mam synka - odezwała się dziewczyna ledwo słyszalnym głosem.
Elizabeth z wahaniem zrobiła krok do przodu. A potem jeszcze jeden i weszła do izdebki. Dziecko wyciągnęło w jej stronę zaciśnięta piąstkę, machnęło nią i zaczęło krzyczeć.
- Chyba jest głodny - zauważyła Elizabeth, śmiejąc się przez łzy. Przełknęła ślinę i otarła oczy. - Amand, urodziłaś sama?
- Nie było tak źle… - powiedziała Amanda o wprawnym ruchem przystawiła sobie dziecko do piersi, jakby robiła to już wiele razy.
Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Ależ kochanie…
Amanda spojrzała na nią trochę zawstydzona.
- Rano czułam skurcze, ale nie chciałam Cu zawracać głowy. Kiedy siadłam przy krosnach. Nagle odeszły wody, a potem… poszło już szybko. Trzask, pras i już był na świecie. - Zamilkła na chwilę, uśmiechnęła się blado i dodała: - Ale myślałam wiele o tobie… I nagle nie mogłam się ciebie doczekać.
Elizabeth stała i patrzyła na nią. Nie mogła się nadziwić, że ta drobna kobieta znalazła w sobie tyle siły. Po raz pierwszy pomyślała o niej jako kobiecie. Dla niej nie stała się kobietą, kiedy zaszła w ciążę, ani kiedy poszła do ołtarza, ale teraz, kiedy bez pomocy wydała na świat dziecko.
- Dobrze się czujesz? - zapytała.
- Nie jest źle. Nawet chyba już nie krwawię. Ale nie umyłam jeszcze ani siebie, ani Jonasa…
- To już masz dla niego imię?
- Uhm. Ole powiedział przed wypłynięciem, że jak będzie chłopak, mam dać Jonas. Wiesz to z Biblii…
Elizabeth delikatnie pogłaskała chłopczyka po główce. Wyglądał na zdrowego, policzki miał zaokrąglone. Ostrożnie odchyliła prześcieradło, żeby mu się dobrze przyjrzeć.
- Spory jest - orzekła. - Kawał dzieciaka. Wyży pewnie z dziesięć funtów.
- Mnie się wydaje mały. Pisklę… - Amanda czule pocałowała maleństwo w główkę.
Elizabeth zaśmiała się cicho.
- Zejdę i nagrzeję dla was wody. No i muszę zanieść wieści Marii i Ane. - Omal nie opowiedziała Amandzie o swoich wcześniejszych obawach i przeczuciach, ale ugryzła się w język.
- Jak się oporządzę, napiszę do Olego - powiedziała Amanda, przystawiając małego do drugiej piersi.
Elizabeth obrzuciła ich długim spojrzeniem. Jonas, powiedziała do siebie. Tak, chłopiec zasługiwał na biblijne imię. Cud prawdziwy, że poród tak dobrze poszedł. Westchnęła i wyszła na palcach z izdebki.
Gdy była w połowie schodów, musiała się chwycić poręczy, by nie usiąść: z oddali usłyszała bicie dzwonków! Dochodziło z bardzo daleka, ale słychać je było wyraźnie. Elizabeth zrozumiała, co to oznacza: Bóg dał im nowego człowieka, a teraz zabierał innego. Już to kiedyś przeżyła i wiedziała, że może tylko cierpliwie czekać.
- Cóż to, płaczesz? - zapytała Elizabeth i podeszła do Liny, która siedziała przy kuchennym stole. Górną połowę ciała opierała o blat a twarz ukryła w zagięciu ramienia.
Lina wyprostowała się szybko, otarła twarz wierzchem dłoni i odchrząknęła.
- Nie, ja tylko… To nic takiego… Przepraszam.
- Mów zaraz, co się stało - zachęcała Elizabeth miękko, głaszcząc ja po plecach. A kiedy Lina zawahała się, dodała: - No powiedz, na wszystko znajdzie się jakaś rada. Uwierz mi, dobrze wiem, co mówię.
Lina otarła łzy rąbkiem fartucha.
- Wstyd mi, że ci zawracam tym głowę, ale…
- Nie wygłupiaj się i mów, o co chodzi.
- Musze powiedzieć, że mi tu w Dalsrud bardzo dobrze - stwierdziła Lina poważnie. - Dużo tu dobrego jedzenia i wszyscy są tacy mili… Naprawdę nie mam na co narzekać, uwierz mi, Elizabeth. Ale strasznie tęsknię za mamą i rodzeństwem… I za Andreasem, moim narzeczonym… - Zmusiła się do uśmiechu i dodała: - Wiem, że to bardzo dziecinne z mojej strony… Dorośli nie tęsknią za mamusia, a ja przecież mam już dwadzieścia dwa lata!
Elizabeth spojrzała na nią poważnie.
- Lino, zawsze będziesz tęsknić za rodziną i tymi, których kochasz, wszystko jedno czy będą w pobliżu, czy daleko od ciebie. Mnie stale brakuje tych moich bliskich, których tu nie ma. Służysz w Dalsrud już prawie dwa lata i przez cały ten czas nie widziałaś się z rodziną. Uważam, że powinnaś pojechać do Kabelvaag i ich odwiedzić.
Lina spojrzała na nią zaskoczona, upewniając się, czy Elizabeth mówi poważnie.
- Przecież nie mogę zostawić roboty i wyjechać, ot tak sobie… - szepnęła.
Elizabeth poklepała ją po plecach.
- Może nie dzisiaj, ale na wiosnę będziesz mogła, przed zbiorem albo po zbiorze torfu. Na pewno ktoś będzie jechał w tamtą stronę i cię podwiezie. Nazbierało ci się już tyle wolnych dni, że najwyższy czas je wykorzystać!
Lina klasnęła w ręce rozjaśniła twarz w szerokim uśmiechu.
- Jesteś najmilszą gospodynią na świecie, Elizabeth! Tak się cieszę, że chyba zaraz do nich wszystkich napiszę. Nie, lepiej nie. Andreas nie może wiedzieć, to będzie dla niego niespodzianka. Dam znać tylko mamie.
Zaczęła tańczyć po kuchni z błyszczącymi z radości oczyma. W tej chwili weszła Helene.
- Co się stało? - Popatrzyła to na jedną, to na drugą.
- Jadę do domu! - zaćwierkała Lina. - Albo przed zbiorem torfu, albo po. Zobaczę się z narzeczonym!
Elizabeth zauważyła, że twarz Helene pociemniała, powiedziała więc szybko:
- Idź od razu i pisz ten list, Lino, bo niedługo bierzemy się za obiad.
W szybkich ruchach Helene, sprzątającej z blatu, dało się wyczuć rozdrażnienie.
- Czemu tu zawsze taki bałagan - warknęła, przedstawiając kubek. - Patrz, gdzie postawiły jedzenie! - Poprawiła stopą dywaniki.
- Co cię tak rozeźliło? - zapytała Elizabeth.
- Wcale nie jestem zła!
- Jesteś, jesteś. Widzę to po tobie.
- A co cię to obchodzi? Myślisz tylko o Linie i jej narzeczonym.
- A więc o to chodzi… Że ona sobie pojedzie do Kabelvaag… Uważasz, że na to nie zasługuje?
- Nie.
- Nie bądź małoduszna, Helene, bo ci z tym nie do twarzy. Nigdy nie myślałaś o sobie, a teraz nagle ci się nie podoba podróż Liny. Biedna dziewczyna siedziała tu i płakała z tęsknoty. Ty przecież widujesz narzeczonego co tydzień!
- Akurat - warknęła Helene. Nie możesz go znieść, więc tu się spotykać nie możemy. Nie gadaj mi o miłości bliźniego! Wbiła wzrok w Elizabeth i ciągnęła: - Wygląda mi na to, że nie tylko ja się zmieniłam. Nie myśl, że zapomniałam, coś zrobiła Pålowi. Linę za to hołubisz! A ja myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami…
Elizabeth skoczyła na równe nogi. Złość i rozpacz ściskały ją za gardło, z którego wbrew jej woli wydobył się krzyk:
- Liny do tego nie mieszaj! Owszem, przyjaźniłyśmy się wiele lat, ale zachowujesz się ostatnio tak, że cię nie poznaję! Jak ci tu nie pasuję ja albo służąca, możesz sobie pójść z Dalsrud, nie będę cię zatrzymywać!
Od razu pożałowała tych słów. Stała teraz, z trudem łapiąc oddech i patrząc na Helene, w której oczach widziała szok i niedowierzanie. Nagle Helene obróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z kuchni, a po chwili Elizabeth usłyszała, jak idzie na górę, na stryszek.
Elizabeth z trudem powstrzymywał łzy. Nie wolno jej się teraz rozpłakać. Rzuciła się do drzwi, i piersi. Wypadła z domu, okrążyła spichlerz i poszła zaśnieżonymi polami ku wodzie. Na twarzy poczuła wiatr od morza, który zwichrzył niesfornie wysuwające się spod szala kosmyki włosów.
Zaczęła biec i poczuła, że dobrze jej to robi. Na bieg zużyła wszystkie swoje siły, powstrzymując dzięki temu płacz.
W końcu usiadła na kale, podciągnęła kolana pod brodę, objęła ramionami nogi i schowała twarz w spódnice. Dopóki się nie ruszyła, nawet specjalnie nie marzła. Powoli uspokoił się jej oddech. Nie chciała myśleć o Helene i słowach, które między nimi padły, ale na swoje myśli nie miała wpływu. Próbowała się przekonać, że mogło być gorzej, ale wiedziała, że to nieprawda. Mogła naturalnie spróbować pogodzi się z przyjaciółką, ale obawiała się, że Helene nie zechce jej wysłuchać. Pewne słowa zostały wypowiedziane i nie da się ich cofnąć.
Dawno tu nie była. Przypomniała sobie czasy, kiedy pracowała w Dalsrud jako służąca: pierwszego wieczoru Helene ugotowała dla niej kawę i wlała do niej mnóstwo mleka, bo Elizabeth nie była do kawy przyzwyczajona. Pogadały sobie wtedy i Elizabeth spytała, dokąd ma iść, żeby zobaczyć morze. Helene opisała drogę i od tamtego dnia było to jej miejsce. Znajdowała tu ukojenie i spokój, kiedy życie dawało jej się we znaki.
Podniosła głowę i spojrzała w kierunku morza. W oddali zauważyła łódź i człowieka, który wiosłował jak wściekły. Przyjrzała mu się uważnie: sylwetka przypominała jej Niasa Wędrowca. Tak, to musiał być on; żaden inny znany jej mężczyzna Noe nosił tak długich włosów. Wstała i wytężyła wzrok. Nagle po plecach przebiegł jej zimny dreszcz i owinęła się ciaśniej szalem: na dnie łodzi leżała jakaś postać.
- Lavina - szepnęła, przypominając sobie dawne podejrzenia. Co się stało? czyżby nie żyła?
Zebrała przed sobą spódnicę i szybkim krokiem ruszyła pod górę, do obejścia. Nie zwracała uwagi na to, że zapada się w grząski grunt, a trzewiki nabierają wody. Kiedy na podwórzu wpadła na Kristiana, ledwo zipała.
- Biegłaś, jakby cię jakiś pies gonił - zauważył, chwytając ją za ramiona. - Co się stało?
- Płynie tu Nils, a Lavina leży w łodzi. Chyba martwa!
- Co ty mówisz? - Kristian popatrzył na nią przerażony.
Elizabeth postanowiła nie wspomnieć o kościelnych dzwonach.
- Musimy wyjść mu naprzeciw! Chodź!
Zbiegli na brzeg i stali tam, czekając a Niasa. Wędrowiec wyskoczył z łodzi za wcześnie i woda chlupnęła mu do butów. Wglądało na to, że nawet tego nie zauważył: rozpaczliwymi szarpnięciami wyciągnął łódź na brzeg. Kristian podbiegł, żeby mu pomóc.
- Co się stało? - Elizabeth patrzyła na leżący nieruchomo na dnie łodzi, przykryty derką kształt.
- Lavina umiera, a ja nie wiem, co jej jest - odparł Nils, podnosząc bezwładne ciało.
Elizabeth usłyszała słabe jęki.
- Weźcie ją na górę, na stryszek - poleciła, biegnąc przodem.
- Od dawna choruje? - spytał Kristian. - Gdzie ją boli?
- W brzuchu, ale jest uparta nie chciała jechać do doktora. Dopiero teraz, kiedy się nie może ruszyć i nie ma innego wyjścia… - Nils spojrzał na nią z troska. - To zaczęło się gdzieś tydzień temu. Moja biedna ptaszyna!
Szli szybko, a Elizabeth podziwiała Niasa, który, dźwigając Lavinę, jednocześnie gadał i wcale nie wyglądał na zmordowanego.
Kiedy byli już na pięterku, Elizabeth ruchem ręki odesłała mężczyznom.
- Nilsie, zaraz służąca znajdzie ci jakąś suchą odzież. Tristanie, wyślij Olego po doktora.
- Więc boli w brzuchu? - zapytała Elizabeth Lavinę, kiedy zostały same.
Kobieta nie odpowiedziała, ale jęknęła i zwinęła się w kłębek.
- Musisz mi trochę pomóc - ciągnęła Elizabeth, dotykając jej czoła. - W każdym razie gorączki nie masz. Może zjadłaś ostatnio coś szczególnego?
Nie otwierając oczu, Lavina pokręciła głową.
- Wymiotowałaś? Biegasz do ustępu?
Przez twarz cierpiącej przebiegł cień uśmiechu; skinęła głową.
- Trudno zgadnąć, co to może być. Boję się dać ci cokolwiek, zanim nie zbada cię doktor.
- Boże, kobieto - jęknęła Lavina, skręcając się z bólu. - Daj mi cos, bo nie wytrzymam. Boli jak diabli!
- Niedługo będzie pomoc - pocieszała ją Elizabeth, głaszcząc jednocześnie po policzku. - Ole pojechał po doktora i zaraz dostaniesz jakieś lekarstwo. Wytrzymaj jeszcze trochę, to wszystko będzie dobrze.
Elizabeth miała nadzieję, że jej słowa brzmią przekonująco, bo sama czuła się bardzo niepewnie. Przecież nie miała pojęcia, co jest Lavinie. Ból brzucha mógł oznaczać róże rzeczy. Gdyby miała gorączkę, chodziłoby po prostu o ostrą biegunkę, ale najwyraźniej było to coś innego, a wiedza Elizabeth tak daleko nie sięgała. Poważnie martwiła się o Lavinę. Oby tylko doktor był w domu! Podanie chorej ziół na ślepo mogło być niebezpiecznie.
- Daj mi coś! - jęknęła znowu Lavina. - Nie karz mnie w taki sposób!
- Kochanie, nikt cię nie chce za nic karać, uwierz mi. Jesteś chora i musimy poczekać na pomoc. Tymczasem posiedzę tu przy tobie. Nie martw się, będzie dobrze.
Elizabeth otulała ją ciaśniej pierzyna, przemawiając do niej łagodnie jak do dziecka. Zastanawiała się jednocześnie, o co Lavinie chodziło z tym karaniem?
- Chce ci się pić? - zapytała.
- Nie. - Lavina pokręciła głową, chwytając się jednocześnie za gardło z bolesnym grymasem.
- Co się dzieje?
- Chce mi się wymiotować, ale pochodzą mi do gardła tylko kwasy - odparła Lavina.
Zgaga, pomyślała Elizabeth. Nic innego. Ale potwierdzić to mogła tylko wizyta doktora.
Głośno powiedziała.
- To nic groźnego, Lavino, ale wiem, że boli. Staraj się oddychać spokojnie, od razu poczujesz się lepiej.
Lavina rzuciła jej spojrzenie, które trudno było rozszyfrować.
Doktora wciąż nie było. Między napadami bólu Lavina uspokajała się, a nawet kilka razy się zdrzemnęła. Elizabeth nie mogła się uspokoić i nerwowo chodziła po izbie. Nie opuszczała jej myśl o tym, że dzwony zwiastowały zgon. Ale jeśli nie Laviny, to czyj?
Zaraz, zaraz, a może ona cierpi na jakąś zakaźną chorobę?
W takich przypadkach jak ten jej przeczucia mogły być przekleństwem. Nie podobało jej się, że istnieją ludzie obdarzeni takimi zdolnościami; tylko Pan Bóg powinien wiedzieć, kiedy ktoś ma odejść. Ale dlaczego On dał jej ten dar? A może rację mieli ci, co twierdzili, że opanowały ją jakiś złe moce?
Zadrżała. W tej samej chwili otworzyły się drzwi.
- Doktor przyjechał - zameldowała Lina.
- Dziękuję, poproś go tutaj - poleciła Elizabeth i dodała: - Napisałaś już do matki?
- Tak, Ole nada list, jak pojedzie do sklepu. - Dziewczyna wyciągnęła szyję i spojrzała gospodyni przez ramie. - Wyjdzie z tego?
Elizabeth nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy wszedł doktor. Lina wymknęła się, a Elizabeth powiedziała mu, co wie, a było tego niewiele.
- Narzekała na zgagę - dodała na koniec.
- Zobaczymy, co się dla ciebie da zrobić - rzekł doktor do Laviny swoim duńskim akcentem.
- Zostawię was samych - zdecydowała Elizabeth i wyszła z izdebki.
Służące zebrały się wokół stołu i kiedy Elizabeth weszła do kuchni, podniosły się na nią pełne niepokoju twarze. Zobaczyła, że Nils ma na sobie pożyczone od Kristiana suche spodnie i skarpety. Jego morka odzież suszyła się przy piecu.
- Co z nią?
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- To chyba nic groźnego, ale poczekajmy, co powie doktor.
- O Boże, jak się o nią boję - biadolił Nils.
- Paskudna sprawa z takim bólem brzucha - stwierdziła Lina. - Nigdy nie wiadomo, co on może oznaczać.
W tym momencie wszedł Kristian.
- Napijmy się wzmocnionej kawy - zaproponował, stawiając na stole flaszkę gorzałki. - I tak nie mamy nic lepszego do roboty.
- W środku dnia! - Helene była wzburzona.
Nawet jeżeli Kristian to usłyszał, nie przejął się wcale, a Elizabeth rozlała alkohol, nie patrząc na przyjaciółkę. Po tej koszmarnej kłótni nerwy obie miały na wierzchu i musiały bardzo uważać. Ona i Lina też wypiły odrobinę, tylko Helene i Amanda podziękowały.
- To dla zdrowia - wyjaśnił poważnie Kristian.
Pozostali kiwnęli głowami i przełknęli, krzywiąc się nieco. Kawa przyjemnie grzała gardło i rozluźniała.
Po opróżnieniu trzech kubków Nils wyraźnie poweselał, a Kristian schował flaszkę.
- A gdzie twoje dwa aniołeczki? - Gość popatrzył na Elizabeth.
- W szkole - odparła. - Niedługo wrócą.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. To był doktor.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział. - Ale muszę porozmawiać z państwem na osobności.
Kristian, Elizabeth i Nils Wędrowiec wstali jednocześnie i wyszli z doktorem do sieni. Tam medyk przygładził wypomadowane włosy, poprawił kołnierzyk i przemówił:
- Wygląda na to, że tej damy spowodowane są wadliwym żywieniem. Musze zalecić białe pieczywo, wyłącznie tłustych sosów i ostrych potraw. Tutaj jest lekarstwo, które na pewno złagodzi jej bóle.
- Białe pieczywo? - spytał Nils.
Elizabeth kiwnęła głową, biorąc od doktora buteleczkę z lekiem.
- Poza tym dama cierpi na melancholie. Najlepszym lekarstwem będzie spokój i dużo odpoczynku.
- Co? - Nils spojrzał na medyka zupełnie zbity z tropu. - Co blady młodzieniec powiedział o mojej pięknej pannie? - zapytał w typowy dla siebie sposób.
Na takie zuchwalstwo doktor cały zesztywniał, ale kiedy Kristian podał mu kilka monet, jakoś przyszedł do siebie.
- Ona zmaga się z ciężkimi myślami - wyjaśnił po chwili.
- Aha - Nils pokiwał głową. - Od raz trzeba było tak gadać.
Elizabeth podziękowała doktorowi i odprowadziła go do drzwi. Postała jeszcze chwilę sama w sieni, bijąc się z myślami. Chwała Bogu, to nie Lavina miała od nich odejść… Wciąż nie widziała, kto by to miał być. Poczuła zimny dreszcz…
Elizabeth przysunęła do łóżka Laviny krzesło, a tacę z jedzeniem postawiła na nocnym stoliku.
- No i jak, lepiej? Lekarstwo od doktora pomaga? - zapytała, siadając.
Chora niechętnie kiwnęła głowa.
Gospodyni przyglądała jej się ukradkiem. Lavina miała bardzo puszyste włosy i Elizabeth pomyślała, że mężczyznom się zapewne podobają. Od czasu kiedy widziała ją po raz ostatni, Lavina bardzo schudła. Kości policzkowe kości obojczyka wyraźnie się odznaczały, ale wciąż była atrakcyjna.
- Białe pieczywo i cukier - powiedziała Elizabeth. - Spróbuj trochę zjeść, dobrze ci to zrobi.
- Nie chcę… Od jedzenia robi mi się nie dobrze.
- Bo ci się żołądek odzwyczaił od pokarmu, Lavino. Zjedz chociaż trochę, to nie będę więcej marudzić.
Lavina zerknęła na nią podejrzliwie, ale wzięła kromkę chleba odgryzła kawałek.
- Popij herbatką - dodała szybko i podała jej kubek. - To ziółka, które sama zaparzyłam. Uśmierzają ból, ale człowiek robi się od nich trochę senny.
- To twój pomysł z tym białym pieczywem? - Lavina zlizała cukier z palców.
- Nie, doktor kazał.
Lavina prychnęła.
- Powiedział, że zmagam się z ciężkimi myślami, ale nigdy nie słyszałam, żeby to mogło pomóc białe pieczywo! - Nagle skrzywiła się i zgięła wpół.
- Zabolało?
- No… Jakbym miała żar tu, wysoko w brzuchu - pokazała ręką.
Elizabeth poczekała, Az bóle ustąpiły.
- Doktor uważa, że boli od tego, o czym myślisz. Ale jeść musisz, więc lekkie potrawy będą najlepsze.
Lavina nie odpowiedziała, ale jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że takie tłumaczenie nie przypadło jej do gustu.
- Ja też tak mam - ciągnęła Elizabeth. - Jak za dużo myślę, boli mnie brzuch.
- A o czym niby tak myślisz? - spytała Lavina kpiąco, ale w jej głosie Elizabeth usłyszała także zaciekawienie.
Udawała, że nie widzi, jak chora zjada cała kromkę.
- Wiesz, że mój mąż utonął. Zanim się tu przeprowadziłam, byłam wdową z córką i siostrą na głowie.
- Ale potem złapałaś Kristiana i żyjesz sobie teraz beztrosko w jego majątku - z przekąsem zauważyła Lavina.
Elizabeth spojrzała na nią.
- Nie, to nie takie proste. Co prawda nigdy nie chodzimy spać głodne, ale wszyscy mamy swoje zmartwienia. Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy.
- A jakie zmartwienia na przykład?
Elizabeth myślała gorączkowo. Co odważy się jej powiedzieć? W każdym razie nie o Helene i Pålu. Ale jeżeli jej się zwierzy, może i ta druga się otworzy i wyrzuci z siebie, co ją gnębi?
- Plotki - powiedziała. - Ludzie wciąż o mnie gadają.
- Mają tylko jeden powód - rzekła Lavina. - Zazdrość. Była biedna, a jesteś bogata. Nie rozumiesz tego?
Elizabeth podążyła za wzrokiem Laviny, błądzącym po izbie. Na ścianach była jasnoszara tapeta z cienkim granatowo-białym szlaczkiem. Listwy przy podłodze, zasłony i dywaniki także były granatowe. Był to panieński pokój matki Kristiana.
- Nie miałabym nic przeciwko mieszkaniu w takim domu - ciągnęła Lavina. Nagle jęknęła cicho i skuliła się, szukając wygodniejszej pozycji. - A jaki był twój pierwszy mąż? Podobny do Kristiana?
- Nie. Jens miał jasne włosy i niebieskie oczy. Właściwie granatowe, jak morze.
- Przystojny był?
- Tak, ale miał na policzku bliznę. Pamiątkę po bójce.
Mówiąc to Elizabeth spojrzała na Lavinę. Czy wydawało jej się, czy chora w tym momencie się zaczerwieniła?
- Znałaś Jensa? - zapytała.
- Nie! - szybko odparła Lavina.
Przez chwilę panowała cisza, a potem chora powiedział nagle:
- A gdyby się okazało, że nie utonął, to co byś zrobiła?
Elizabeth zmartwiła. Nagle zakręciło się jej w głowie. Bo czepiała się tej myśli przez długi czas, nie chciała uwierzyć, że Jensa nie ma i że nigdy nie wróci. Później, podczas konfirmacji Olava, wspomniał o tym także Kristian. Powiedział wtedy: Pewna jesteś, że on nie żyje? Elizabeth zareagowała gniewem. Nie powinien był tego mówić! Naruszył delikatny mur, który wzniosła wokół swojej żałoby. Nie miała siły dalej o tym myśleć, nie chciała, by świeża rana zaczęła znowu krwawić.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Wbiła w nią wzrok.
Lavina odwróciła oczy i przez chwile nic nie mówiła, jakby szukając dobrego wytłumaczenia. A potem rzekła z wahaniem:
- Bo tak myślałam, jak utonął mój ojciec…
Elizabeth poczuła, jak nagle rozluźniają się jej mięśnie ramion naturalnie. Dlaczego to ją tak poruszyło? Skąd pomysł, że Lavina coś może wiedzieć o Jensie?
- To twój ojciec utonął?
- Tak! - Wahanie w jej głosie gdzieś zniknęło, był teraz dźwięczny i zdecydowany. - Ale wcale mi go nie było żal. To był wcielony diabeł!
W jej słowach brzmiała nienawiść, a Elizabeth przypomniała sobie, co mówiono we wsi: że ojciec miał do córki stosunek inny niż ojcowski. Potrząsnęła głową. Czy istotnie niewolił własną córkę?
- Nigdy nie byłam szczęśliwa niż tego dnia, kiedy przepadł - dodała Lavina i zaśmiała się ochryple.
- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytała ostrożnie Elizabeth.
- Chcę pogadać z pastorem. Możesz go wezwać? Potrzebuję rozgrzeszenia.
Elizabeth wstała.
- Powie, Olemu, żeby po niego pojechał. Tymczasem spróbuj pospać. Jakby co, daj mi szybko znać! - Wskazała na stojący na nocnym stoliku dzwonek.
Kiedy szła ku drzwiom, na plecach poczuła przeszywający wzrok Laviny.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - powiedziała nagle chora.
- Jakie?
- Co byś zrobiła, gdyby Jens nagle wrócił.
W odpowiedzi z ust Elizabeth wydobył się szept:
- Nie wiem, co bym zrobiła…
Kiedy zeszła na dół, w kuchni oprócz służących zastała jedynie Niasa.
- A gdzie Ole i Kristian?
- Mieli coś ważnego do roboty - odparła cicho Helene.
- Co z Laviną?- zapytał Nils.
Elizabeth zagryzła wargi, niepewna, ile może im powiedzieć.
- Chce gadać z pastorem.
Nils zbladł i skoczył na równe nogi.
- Jest aż tak źle?
- Nie, nie, po prostu musi z kimś pogadać.
- Po prostu pogadać? - powtórzyła Amanda, kołysząc w ramionach Jonasa.
- Nie o wszystkim można mówić z nami, Amando. Pastor to uczony i mądry człowiek i ni w tym dziwnego, że ludzie chcą się mu zwierzać.
Nikt tego nie skomentował. Służące robiły dalej swoje, a Nils opadł z powrotem na krzesło.
- To co robimy?
- Skoro nie ma Olego, pojedziesz ty. Zabierzesz list, który napiszę i w którym wszystko dokładnie wyjaśnię.
Nic więcej nie mówiąc, układa się do kantorka i zaczęła pisać. Wyjaśniła, że przyjaciel Laviny, Nils, przywiózł ją do Dalsrud, ponieważ była bardzo chora. Doktor orzekł, że jej bóle wzięły się między innymi z ciężkich i smutnych myśli. Teraz Lavina zapragnęła zrzucić ten ciężar z serca i prosić o odpuszczenie grzechów. Czy pastor nie zechciałby zatem przyjechać do Dalsrud?
Na wszelki wypadek zapieczętowała list, tak, by nikt inny nie mógł go odczytać.
Koń był zaprzężony, a Nils zapewnił ją, że da sobie radę z powożeniem.
- Pamiętaj, jak pastor spyta, masz się przyznać, że żyjesz z Laviną - powiedziała Elizabeth, gdyby był już gotów do drogi.
- Tak zrobię - powiedział krótko i uderzył konia lejcami.
Kiedy odjechał, Elizabeth weszła na pięterko. Lavina leżała z zamkniętymi oczyma, a jej równy oddech świadczył o tym, że śpi. Elizabeth pomyślała, że to dobrze, bo potrzeba jej dużo wypoczynku.
Przez chwilę kręciła się po pokoju, po czym przystanęła przed toaletką. Przypomniała sobie, jak przyszła do Dalsrud, by odwiedzić Helene; było to sześć lat temu, a wydawało się jej, że upłynęły wieki. Zerwała się wtedy nagła burza, a ona musiała zostać tu na noc i spała w tej izbie. A właściwie miała spać, bo skończyło się na miłosnej nocy z Kristianem na dole, w salonie…
Wzięła do ręki szczotkę i grzebień oprawny w srebro. Tamtego dnia nie śmiała nawet ich dotknąć, a teraz sama miała taki komplet - prezent gwiazdkowy od Kristiana. Poprawiła serwetkę, która należała do jego matki. Wszystko tu było tak, jak za jej życia i Elizabeth nie widziała powodu, by cokolwiek zmieniać.
- Sprawdzasz, czy czegoś nie ukradłam? - usłyszała nagle głos Laviny.
Elizabeth pomyślała, że ona może tylko udawała śpiąca, bo nie wyglądała jak ktoś, kto się dopiero co obudził.
- Nie, ciebie bym o coś takiego nie podejrzewała. Stała sobie tu tylko i wspominałam.
- Wspominałaś? Co takiego?
- Pierwszy raz, kiedy byłam w tej izbie. Wszystko tu było wtedy takie eleganckie.
- A teraz taka jesteś zwyczajna bogactwa, że nie robi już na tobie wrażenia?
Elizabeth udała, że nie słyszy sarkazmu w jej głosie.
- Nie, nigdy się do tego całkiem nie przyzwyczaję. Nawet do tego, że nie kładę się już, tak jak kiedyś, głodna spać.
O dziwo wyglądało na to, że Lavina jej wierzy: ze zrozumieniem skinęła głową.
- Zjesz coś jeszcze? - zapytała Elizabeth. - Białego chleba z cukrem?
- Chętnie. Wydaje mi się, że to pomaga na bóle. Jak pogadam z pastorem, pojadę do domu.
- A dlaczego? Nie uważasz, że powinnaś tu parę dni zostać, poczekać, aż poczujesz się lepiej?
- Eeee, nie, nie pasuję do tej puchowej pościeli. Poza tym czuję się już dużo lepiej.
- Jak sobie chcesz - mruknęła Elizabeth, która wiedziała, że nie ma sensu z nią dyskutować. - Zaraz ci przyniosę jedzenie. I więcej herbaty.
Elizabeth pochyliła się, by ponieść pustą tacę, gdy nagle Lavina chwyciła ją mocno za nadgarstek i powiedziała chrapliwym, ale przenikliwym głosem:
- Jens jest dla ciebie ważniejszy niż Kristian.
Elizabeth zesztywniała. Słowa Laviny odbiły się echem w jej głowie, a palący wzrok zderzył się z jej spojrzeniem. Ona ma rację, powiedział Elizabeth wewnętrzny głos. Jens więcej dla mnie znaczył niż Kristian.
Jens był dla niej jedynym i najlepszym przyjacielem w dzieciństwie i w młodości, był jej pierwszą miłością i pierwszym mężem. Więzi między nimi nie mogła zastąpić żadna inna więź. Ale przecież Kristiana też kochała. Wziął ją szturmem, wywołał w niej uczucia, o których istnieniu nie miała pojęcia…
- Kocham ich obu - powiedziała. - Każdego na swój sposób.
- Kocham… - powtórzyła Lavina. - A więc kochasz Jena dalej, mimo że go już nie ma.
Elizabeth nie odpowiedziała, ale delikatnie oswobodziła rękę i cicho wyszła.
Na dole w korytarzu musiała na chwilę stanąć, by pozbierać myśli. Co siedzi w tej kobiecie? Czy ona potrafi przejrzeć innych? Czy czyta ich myśli? Elizabeth przeszedł dreszcz.
W tej samej chwili otwierały się drzwi wejściowe i weszły Maria i Ane.
- No, wreszcie - powiedziała Elizabeth sztucznie pogodnym głosem. - Głodne jesteście?
- W Marii kocha się dwóch chłopaków, ale ona ma ich w nosie - powiedziała Ane.
- Siedź cicho, nie znasz się na tym - ofuknęła ją Maria.
- Jak to się nie znam? Przecież widzę!
- Cicho, na górze mamy chorą. Lavina tu jest, ma bóle - poinformowała dziewczynki Elizabeth. - Nils pojechał po pastora. Idźcie do kuchni, zaraz wam zrobię coś do jedzenia. - Popchnęła je lekko ku drzwiom, a sama w komorze ukroiła kilka kromek dla Laviny i szybko pobiegła z nimi na górę.
Kiedy już dzieci usiadły do stołu, każde z własną kromką, przyjechał pastor. Elizabeth wyszła mu na spotkanie.
- Leży na pięterku - wyjaśniła po przywitaniu. - Dobrze, że pastor przyjechał tak szybko. Wiem, że zawracamy głowę, pastor taki zajęty…
- Nie mów tak - rzekł pastor. - Kiedy dusza ludzka potrzebuje pociechy, stawiam się natychmiast.
Elizabeth zostawiła go samego z Laviną o zeszła na dół. Pogawędziła z Ane i Marią, pytając, jak im poszło w szkle.
Ane gadała jak najęta, ale Elizabeth słuchała piąte przez dziesiąte. Jej myśli były przy chorej.
Helene dokładnie wyprasowała cały stos serwetek i poszewek.
- Sama zaniosę na górę - zaofiarowała się Elizabeth, a Helene specjalnie nie protestowała; gospodyni wyraźnie chciała się czymś zająć. Czas się jej dłużył.
Stojąc przed bieliźniarką, usłyszała głos Laviny. Grube ściany tłumiły go, ale i tak Elizabeth wszystko rozumiała.
- No i byłam na wyspie z jednym takim, chociaż miał żonę i dziecko…
Czyżby Nils był żonaty i dzieciaty? - zdziwiła się Elizabeth; nic jej nie było o tym wiadomo.
- Nie pozwoliłam, mu wrócić do siebie - ciągnęła Lavina. - Więziłam go, Az którejś nocy porwał łódź i uciekł.
Elizabeth skamieniała. Jens! - pomyślała. Czyżby to on był na wyspie z Laviną?
Serce waliło jej mocno w piersi,; musiała oprzeć się o szafę. Czy dlatego Lavina tak dużo o nim mówiła? Czy to on od niej uciekł?
Nie. Potrząsnęła głowa, a potem otarła drżącą ręką twarz. Ale była niemądra! Gdyby Jens jakimś cudem znalazł się na Wyspie Topielca, nie pozwoliłby się uwięzić. Odpłynąłby od razu i jakoś wróciłby do niej, do domu. I wszyscy by się o tym dowiedzieli. Wielki Boże, cała ta historia to jakiś wymysł. Lavina musiała być bardziej obłąkana, niż jej się początkowo wydawało.
Parę godzin późnie na brzegu Elizabeth pożegnała Lavinę i Niasa. Dostali oni na drogę mąkę, masło, ser, a także wiaderko świeżego powieko mleka. Elizabeth dołożyła też trochę ziół na boleści żołądkowe.
- Jakby wam czegoś brakowało, zaraz przyjeżdżajcie - powiedział im. Ze wstydem musiała się sama przed sobą do czegoś przyznać: miała mianowicie nadzieję, że nie nastąpi to szybko…
Kalendarz pokazał, że nadszedł miesiąc maj. W nisko położonych wsiach śnieg już stopniał, ale utrzymywał się grubą warstwą na stromych zboczach gór. Na niektórych szczytach leżał zresztą przez cały rok.
Na drzewach pojawiły się puchate bazie, a ponad ścianą domostwa wystawił pękate łebki podbiał.
Na torfowiskach widać było pochylone ludzkie sylwetki. Parobkowie cięli torf na cegiełki, a kobiety i dzieci rozkładały je do suszenia.
Elizabeth wyprostowała obolałe plecy. Praca była ciężka, ale jak mawiał Kristian, torf grzeje więcej niż raz. Zmęczona Elizabeth pomyślała, że to święta prawda.
Pogoda była piękna i cała wieś to wykorzystywała. Świeciło słońce, a na torfowiskach wiał lekki wiatr. Jeżeli pogoda się utrzyma, torf szybko wyschnie. Elizabeth zerknęła na Helene. Wiedziała, że przyjaciółka rzuca tęskne spojrzenia ku zachodowi, gdzie pracował Pål i ci, którzy go zatrudniali. Nagle zwróciła uwagę na córeczkę któregoś z parobków, dziewczynkę może dwuletnią, podążającą na tłustych nóżkach w stronę bagien. Elizabeth poczuła jednocześnie irytację i strach. Wyraźnie nakazała wyrobnicom uwiązywanie swoich dzieci. Jeziorka na moczarach były śmiertelnie niebezpieczne: gdyby jakieś dziecko tam wpadło, zostałoby natychmiast wciągnięte przez trzęsawisko.
Szybko spojrzała się dokoła, ale nie widząc nigdzie matki, sama podbiegła do dziecka.
- Hej, malutka - zawołała, porywając dziewczynkę w ramiona. -A dokąd to wędrowałaś?
- Tam! - Mała pokazała gdzieś w przestrzeń.
Elizabeth chwyciła bolesna tęsknota: bardzo pragnęła mieć z Kristianem dziecko. Ane rosła jak na drożdżach, a Elizabeth tęskniła do tego, aby być w ciąży. Wspomniała, jak rośnie brzuch, radość z pierwszego kopnięcia dziecka, całe to radosne oczekiwanie. Wyobrażała sobie długie wieczory w salonie spędzone na robieniu na drutach i szyciu dziecięcych ubranek. Wyglądało jednak na to, że nie będą już mieli razem dzieci. Na szczęście Kristian przestał o tym mówić, a i ona coraz rzadziej o tym myślała…
Dziewczynka miała czerwone policzki i uśmiechała się rządkiem małych, białych ząbków.
- Mniam, mniam - powiedziała, wypychając w usta Elizabeth źdźbło trawy.
Elizabeth wypluła je, i ku radości dziecka wykrzywiła twarz.
- Be? - spytała dziewczynka.
Elizabeth nie odpowiedziała. Zobaczyła jedną ze służących z gospodarstwa, w którym pracował Pål. Dziewka była wielka i krągła, włosy miała mysie, splecione w cienki warkocz na plecach. W ręku niosła wiadro - najwyraźniej szła po wodę do płynącego wyżej w parowie potoku.
- Musimy natychmiast znaleźć twoją mamę - zdecydowała Elizabeth, wracając do ludzi z dzieckiem na rękach.
Kiedy ją znalazły, wyrobnica zaczerwieniła się ze wstydu.
- Przepraszam… - wymamrotała, patrząc w ziemię. - Przywiązałam ją mocno, ale znów jej się udało jakoś rozwiązać… To się już nie powtórzy. Przykro mi, że mój dzieciak sprawił pani kłopot.
- Żaden kłopot - powiedziała Elizabeth łagodnie. - Bałam się tylko, że sobie coś zrobi. Musisz ją chyba inaczej wiązać. Niedługo będzie przerwa na jedzenie - dodała i odwróciła się, by iść z powrotem do pracy. W tym jednak momencie zauważyła jakiś ruch przy parowie. Czy to aby nie Pål się tam skrada? Zmrużyła oczy i spojrzała jeszcze raz. Tak, to był on. Szedł tą samą ścieżką co tęga służąca.
Jej pierwszą myślą było zwrócić na to uwagę obecnych, ale zrezygnowała. Rozejrzawszy się wokół uzyskała pewność, że nikt niczego nie zauważył; wszyscy byli zajęci pracą.
- Pójdę po wodę - rzuciła lekko, przechodząc obok Kristiana.
Skinął głową, nie spoglądając nawet na nią.
Elizabeth starała się przejść spokojnie koło wszystkich pracujących. Zmusiła się, by nie spojrzeć na Helene, choć ciekawa była, czy przyjaciółka coś zauważyła. Czego Pål chciał tam, w parowie? Nie powinno się oczywiście sądzić nikogo po pozorach, ale Elizabeth nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chodzi mu o służąca.
W końcu odeszła od pracujących na tyle daleko, by odważyć się na spojrzenie przez ramię. Nikt jej nie widział. Zebrała więc spódnicę i rzuciła się pędem do parowu, przedzierając się przez gąszcz i przeskakując przez kamienie i kępy trawy.
Żeby tylko zdążyć, pomyślała. Miała chęć porzucić blaszane wiadro, której jej ciążyło, ale dobrze było mieć coś do ewentualnej obrony przed Pålem. Poza tym musiała przecież w czymś przynieść z powrotem wodę.
Zatrzymała się, by zaczerpnąć oddechu; bieg pod górę w długich spódnicach nie był łatwy. Przez chwilę słyszała tylko swój własny wiszący oddech i łomotanie serca. Gdzież oni byli?
W koronach drzew świergotały ptaki i Elizabeth słuchała przez chwilę ich śpiewu. Wkrótce zrozumiała, że dotarła już do potoku i postawiła na ziemi wiadro. Nagle rozległ się jakiś hałas. Ruszyła w tamtą stronę, uważając, by nie nadepnąć na suchą gałązkę albo coś innego, co mogłoby ją zdradzić.
Nieco wyżej, za wysokimi krzakami, zobaczyła Påla i służącą. To, czym byli pochłonięci, okazało się jednak całkowicie dobrowolne. Dziewczyna stała oparta rękami o skałę, na sobie miała tylko bluzkę. Stękając, Pål Bral ją od tyłu, a dziewczyna jęczała, żebrząc o więcej.
Elizabeth ogarnął gniew. Jak on mógł robić Helen coś takiego! Zaklęła cicho. On tego jeszcze pożałuje!
Bezszelestnie podkradła się bliżej, czując łomot serca i narastanie szumu w uszach. Jeden fałszywy krok i wszystko na nic… Nie mogli jej zauważyć!
Gdyby ziemia była sucha, mogłaby skradać się na czworakach. Postanowiła trzymać się jak najbliżej skały. Na razie para była tak zajęta sobą, że nie widziała i nie słyszała niczego innego.
Najpierw udało jej się dopaść spódnic służącej. Była to piękna zdobycz, ale najważniejsze były spodnie Påla…
- Ty fałszywy czorcie - syknęła przez żeby. - Będziesz miał za swoje!
Nagle odsunął się od dziewki, a Elizabeth przylgnęła plecami do zimnej skały i wstrzymała oddech. Czyżby skończyli? No, jeszcze trochę, modliła się bezgłośne. Jeśli ją teraz odkryją, wszystko na nic.
Usłyszała, jak Pål mówi coś do służącej, która cicho się zaśmiała, a potem zaczęła znów jęczeć. Elizabeth ostrożnie odetchnęła. Skała była mokra i plecy jej sukienki całkiem przemokły. Na szczęście była czarna, więc nie będzie tego widać, kiedy wróci do pozostałych. Mocno ściskała znalezione spódnice. Skuliła się i przysunęła się jeszcze bliżej.
Para zmieniła tymczasem pozycję. Kobieta oparła się plecami o skałę i oplotła nogami jego biodra.
Na ten widok Elizabeth poczuła nowy przypływ wściekłości. Błyskawicznym ruchem chwyciła spodnie Påla i rzuciła się do tyłu, przypadła do skały i ostrożnie wycofała się tą samą droga. Kiedy oddaliła się od nich spory kawałek, puściła się biegiem. Dopadła do potoku, napełniła wiadro, założyła na nie pokrywę i ruszyła parowem w dół.
Dopiero na jego końcu stanęła i odetchnęła trochę. Uśmiechnęła się do siebie samej. Zwinęła rzeczy w kłębek i odrzuciła od siebie w jakieś krzaki. Nie mieli szans ich odnaleźć. Szkoda jej było dziewki, bo pewnie nie miała za dużo odzieży, ale pomyślała, że to będzie dla niej nauczka.
Kiedy wróciła do innych, jej krok i oddech były spokojne, choć serce waliło jak młotem i bała się, że będzie to widoczne.
- Woda! - krzyknęła i wyjęła czerpak. - Przerwa na jedzenie - dodała.
Ludzie rzucili robotę i zaczęli rozkładać płachty do siedzenia. Kobiety wydobyły żywność niektórzy mieli ze sobą kubełki z kaszą, inni chleb i suszone mięso.
Elizabeth usiadła tak, by mieć oko na skraj lasu. Nie zostawił im wyboru - Pål i służąca będą musieli zejść ścieżką i wyjść na otwartą przestrzeń. Ściany parowu stanowiła naga skała, nie mogli więc inaczej z niego wyjść. Gryzło ją sumienie, że tak ukarała służącą, ale odgoniła wątpliwości. Kobieta powinna wiedzieć, że Pål jest z Helene i że mają się pobrać. A jeżeli była z tych, co idą z każdym, dobrze jej tak. Jeśli Pål ma zostać ukarany, a Helene przejrzeć na oczy, nie było innego sposoby.
Przez pierwsze minuty rozmowy się nie kleiły. Ludzie zajęci byli zaspokojeniem głodu i odpoczynkiem. Nawet najmniejsze dzieci siedziały jak trusie, skubiąc jedzenie.
Elizabeth zaczęła się niepokoić. Ile to minęło czasu? Czyż już odkryli, że zniknęła ich odzież? Może jednak zdołali wyjść z parowu jakość inną drogą?
I wtedy usłyszała krzyk Marii:
- Patrzcie na tych dwoje, tam! Nie mogę, oni są goli!
- Mają gołe pupy! - dodała Ane.
Niektórzy wstali z miejsc. Dzieci śmiały się głośno, a matki próbowały je uciszyć. Dwoje bladych po zimie, półnagich ludzi, którzy niepostrzeżenie próbują się wymknąć, to była niezła gratka. Kilku mężczyzn zarechotało, wskazując ich palcami. Nikt nie miał wątpliwości, co ta dwójka robiła tam, w parowie!
Elizabeth zdało się, że jest tu jedyną osobą, która nie widzi w tej sytuacji nic śmiesznego. Zerknęła szybko dookoła siebie, najpierw na Kristiana, potem na Olego. Stali z poważnymi twarzami, patrząc na tamtych. Spojrzała dalej, na Linę i Amandę. One tajże się nie śmiały. Na koniec zerknęła na Helene i serce jej przepełniło współczucie. Przyjaciółka była biała jak ściana, oczy miała szeroko otwarte, usta rozchylone. Chwiała się lekko na nogach i Elizabeth przysunęła się bliżej, na wypadek, gdyby zemdlała.
To ty zadałaś jej ten ból, szepnął w niej jakiś głos. To twoja wina.
Przez moment Elizabeth żałowała, że nie może cofnąć czasu; drugi raz już by tego przyjaciółce nie zrobiła.
Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo oto Helene rzuciła się biegiem przez torfowisko.
- Poczekaj! - krzyknęła Elizabeth, biegnąc za nią. - Helene, muszę z tobą porozmawiać! - wysapała, kiedy wreszcie zdołała ją dogonić i przytrzymać.
Przyjaciółka wyszarpnęła rękę.
- Zostaw mnie! - parsknęła i chciała biec dalej.
Elizabeth znów ją przytrzymała.
- Helene, wysłuchaj mnie.
- A niby czemu? Czyż nie na coś takiego cały czas czekałaś? Zadowolona jesteś? Chcesz koniecznie zobaczyć, jak płaczę?
Jej słowa były jak ciosy w brzuch i Elizabeth aż się skuliła.
- Nie - powiedziała cicho. - Jest mi przykro. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie chcę, żeby ci było źle.
Helene spojrzała na nią z ukosa.
- Nawet nie próbuj, Elizabeth. Nigdy nie lubiłaś Påla, a teraz, jak coś takiego zrobił, pewnie się cieszysz. Czemu nie pójdziesz tam, do innych, żeby pośmiać się razem z nimi? Ja już jestem pośmiewiskiem całej wsi.
- Wcale nie jesteś - zaprotestowała Elizabeth.
Już miała powiedzieć, że to Pål i dziewka są pośmiewiskiem, ale ugryzła się w język. Musiała teraz ważyć każde słowo.
- Czy ja kiedykolwiek się z Cebie śmiałam? Patrz na mnie i odpowiedz szczerze: wyśmiewałam cię?
Helene niechętnie pokręciła głowa.
- Nie - szepnęła. Było tak, jakby nagle uszło z niej powietrze. Zapadła się w sobie, a jej ramiona zatrzęsły się od płaczu.
Elizabeth przyciągnęła ją do siebie.
- No, mała Helene, no… - pocieszała ją. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze, obiecuję ci.
Stopniowo Helene uspokoiła się, a jej płacz przeszedł w bolesne chlipnięcia. W końcu podniosła na przyjaciółkę umorusaną twarz powiedziała:
- Masz mokre plecy, Elizabeth…
Elizabeth zrobiło się zimno ze strachu. To ta mokła skała w parowie! Żeby tylko Helene nie zaczęła łączyć jednego z drugim…
- Przewróciłam się - skłamała. Było to kiepskie tłumaczenie, bo gdyby upadla, mokre by miała nie tylko plecy. Helene nie myślała jednak teraz o takich drobiazgach.
- Idź do domu i odpocznij - powiedziała Elizabeth. - Zrób sobie kawę z tych świeżych ziarenek i weź sobie kawałek ciasta ze spiżarni. Muszę teraz iść do innych, ale postaram się wrócić wcześniej i pogadamy w cztery oczy.
- Dziękuję - szepnęła Helene, wycierając twarz.
- W szufladzie mojej komody, na samej górze, leży pachnące mydełko. Możesz sobie je wziąć - dodała Elizabeth.
Helene kiwnęła głową i z pochyloną głowa poszła przez torfowisko.
Elizabeth trochę pożałowała wzmianki o mydełku. Helene mogła poczuć się urażona - nie raz mówiła, że nie chce jałmużny ani okruchów ze stołu bogaczy. Powinna chyba się jednak domyślić, że nie o to chodzi? W tym samym momencie pojęła, jak kiepską zaoferowała przyjaciółce pociechę - kawałek ciasta i pachnące mydełko… I to ma być zadośćuczynienie za ten ból, który jej zadałam? - pomyślała.
Kiedy Elizabeth dołączyła do pozostałych, wszyscy siedzieli już spokojnie, wypoczywając. Słyszała, jak rozmawiają o wydarzeniu. Z podniesioną głową weszła między nimi i stanęła pośrodku polanki. Mimo że nic nie powiedziała, wszyscy nagle ucichli.
- Na wypadek, gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości - zaczęła. - To widzieliście tam Påla, narzeczonego Helene. I owszem, był tam z inną.
Zamilkła, poczekała, aż jej słowa do wszystkich dotrą, po czym ciągnęła dalej:
- Swoje zdanie o tej sprawie zachowajcie dla siebie. Niech nikt już o tym nie wspomina. Helene jest z tym wystarczająco ciężko.
Wszyscy kiwnęli głowami. Elizabeth popatrzyła na wszystkich po kolei, a potem podeszła do Kristiana, kiedy siadła przy nim pogłaskał ją po plecach.
- Może i dobrze się stało - powiedział. - Helene dowiedziała się wreszcie, jaki jest, a ty przynajmniej nie miałaś z tym nic wspólnego.
Unikając jego spojrzenia, Elizabeth chwyciła za kosz z jedzeniem.
Kiedy przyszła do domu, zastała Helene przy robieniu kolacji.
- Nie miała aby wypoczywać? - spytała Elizabeth.
Helene wzruszyła ramionami i zaczęła dokładać do pieca.
- A co, miałam siedzieć i beczeć? - odparła gniewnie.
- Znalazłaś mydełko?
Helene wyjęła je z kieszeni fartucha. Elizabeth zauważyła, że nie zostało użyte i spojrzała na przyjaciółkę pytającym wzrokiem.
- Nie mam już dla kogo się starać - powiedziała Helene.
- Ależ tak, dla siebie samej! - Elizabeth podeszła do przyjaciółki. - Nie musisz starać się tylko dla mężczyzny, Helene. Jak się ładnie ubierzesz, albo wypachnisz, polepszy ci się humor. Wiesz, o czym mówię? Zrób to dla siebie!
Helene spojrzała na nią przeciągle, po czym schowała mydełko z powrotem do kieszeni.
- Rozumiem - odpowiedziała.
W jej głosie nie było niechęci, ale Elizabeth wyczuła nutkę goryczy. Helene potrzebowała czasu. Czasu, by uleczyć rozczarowanie, żal i ból. Czasu na powrót do tej dawnej siebie, jej przyjaciółki.
Już następnego dnia w Dalsrud pojawił się Pål Persa. Elizabeth zobaczyła go, gdy wyszła z ustępu.
- Stój! - krzyknęła rozkazująco.
Obrócił się powoli. Spojrzenie miał puste i Elizabeth nie mogła z niego nic wyczytać.
- Czego tu chcesz? - zapytała, krzyżując ręce na piersi. - Za mało ci jeszcze?
- Chcę rozmawiać z Helene.
- Nie dziwię się, ale tym razem daj sobie z tym spokój. Idź sobie stąd. Żadne z nas nie chce cię tu już więcej widzieć.
- To wszystko nieporozumienie - rzekł. - Wytłumaczył jej.
- Oszczędź sobie.
Pål przeniósł wzrok na cos za jej plecami i zanim Elizabeth zdążyła zareagować, wyminął ją.
- Helene, muszę z tobą mówić! To niebyło tak, hak myślisz!
Gospodyni obróciła się: Helene stała w drzwiach i patrzyła na niego. Lodowatym wzrokiem, pomyślała Elizabeth. Jej przyjaciółka wyglądała jak lunatyczka, która niczego nie widzi, niczego nie słyszy.
- Nie musisz tego wysłuchiwać. Chodź, wejdziemy do środka - powiedziała Elizabeth.
Przyjaciółka zatrzymała ją ruchem reki. Wzrok miała wbity w Påla.
- To ona za mną ganiała - wyjaśnił Pål. - Nie dała mi szansy… Gdyby ktoś nie ukradłam ubrań, nawet byś się o tym nie dowiedziała.
Helene potrząsnęła powoli głowa.
- Zejdź z moich oczu i nigdy mi się już nie pokazuj - syknęła przez zaciśnięte żeby.
- Wysłuchaj mnie, proszę - próbował dalej Pål.
- Nie słyszałeś? Zmiataj stąd.
Słowa Helene były jak ostre szczeknięcia. Elizabeth nigdy nie widziała jej takie rozjuszonej. Oczy ciskały błyskawice, a pięści miała zaciśnięte, jakby chciała się na niego zaraz rzucić.
Pål otworzył usta i zaraz je zamknął. Rzucił wściekłe spojrzenie na Elizabeth, odwrócił się na pięcie i opuścił podwórze.
Boże, niech to będzie ostatni raz, kiedy go widzę, poprosiła bezgłośnie Elizabeth.
W następnych dniach dyskretnie obserwowała przyjaciółkę. Przez pewien czas obawiała się, że Helene może zechce odebrać sobie życie. Wyglądała jak martwa, prawie nie jadła i nie mówiła. Najbardziej jednak przerażające było to, że nie płakała.
Była jak zamknięta w skorupie, przez którą nie sposób się przebić. Elizabeth robiła wszystko co w jej mocy, by chronić przyjaciółkę; znajdowała bez przerwy prace, niby niezbędne do wykonana w domu, by Helene nie musiała stawić się na torfowisku. Tego chciała jej za wszelką cenę oszczędzić.
Kiedy Lina gotowała się do wyjazdu do Kabelvaag, Helene wcisnęła jej do reki perfumowane mydełko.
- Tobie będzie bardziej potrzebne niż mnie.
Lina patrzyła to na mydełko, to na Helene.
- Dzięki - szepnęła. - Że też oddajesz coś takiego?
Helene nie odpowiedziała; odwróciła się do niej plecami i odeszła.
Do Kabelvaag, było już niedaleko. Lina w podnieceniu spoglądała na ląd, rozpamiętując jednocześnie wydarzenia z tego ranka, kiedy gotowała się do drogi.
Elizabeth weszła do jej izby ze stosem ciepłej odzieży.
- Masz tu - oznajmiła. - Ubierz się jak chłop, to nie zmarzniesz.
- Ale to grzech chodzić w spodniach - zaprotestowała wtedy Lina. - Jak włożę grube wełniane pończochy i drugi serdak, będzie dobrze.
- A dla kogo chcesz się tak na tym fiordzie stroić? - prychnęła Elizabeth. - Nasz Pan tam, na górze, chyba rozumie, że nie chciałaś nabawić się jakiej wstydliwej choroby. No, ubieraj się!
Lina posłuchała i naciągnęła grubą wełnianą koszulę, skórzane spodnie i grube buciory z drewnianymi podeszwami. W tym ubraniu z daleka wyglądała jak młody chłopak. Tylko wystające spod czapki długie rude warkocze zdradzały, że jest kobietą.
Środkiem lokomocji była typowa czwórka z ośmioma wiosłami, która cieszyła się na Północy największym zaufaniem; Lina też czuła się w takiej łodzie najpewniej. Była tu czymś w rodzaju chłopca pokładowego: siedziała z czerpakiem w pogotowiu i czekała na przelanie się wody do wnętrza łodzi. Cieszyła się, że może się na coś przydać.
To, że mężczyźni w ogóle ją zabrali, graniczyło z cudem. Kobieta na pokładzie przynosiła pecha i uważano, że może doprowadzić do zatonięcia. Kto wie, może Elizabeth wcisnęła im coś do kieszeni? To było do niej podobne. Lina uśmiechnęła się na myśl o tym, ale zaraz znów spoważniała. Zauważyła, że Kristian nie wydaje się szczególnie zadowolony, że ona wyjeżdża. Zastanawiała się dlaczego, ale odpędzała tę myśl od siebie. Nie chciała sobie tym teraz zaprzątać głowy, w końcu miała prawo do urlopu.
Chociaż była przyzwyczajona do pracy od świtu do zmierzchu, po kilku godzinach spędzonych w łodzi bolały ją ramiona. Wylewanie wody było pracą monotonną i o wiele cięższą, niż początkowo myślała. W brzuchu burczało jej z głodu, aż w końcu jeden z wioślarzy zarządził przerwę i przybili do niewielkiej wysepki. Lina miała ze sobą wielki drewniany pojemnik, który Elizabeth napełniła najróżniejszymi smakołykami. Zauważyła, że jedzenie wioślarzy jest kiepskie i na dodatek jest go mało.
- Proszę, częstujcie się - zachęcała, wystawiając swoje. - Starczy dla wszystkich. Placuszki, mięso, mało, ser… Bierzcie.
Mężczyźni wzbraniali się u musiała zachęcić ich kilka razy. W końcu jednak zmiękli i zaczęli z nią rozmawiać.
- To co, cieszysz się, że jedziesz do rodziny w Kabelvaag? - spytał jeden z nich o bladoniebieskich oczach i twarzy ogorzałej, pooranej głęboki bruzdami.
Lina pomyślała, że nie może być taki stary, na jakiego wygląda, bo nie dałby sobie rady z takim długim wiosłowaniem.
- Mam tam matkę i rodzeństwo - odpowiedziała. - Od dwóch lat nie byłam w domu; nawet nie wiecie, jaka jestem wam wdzięczna, żeście mnie zabrali. Gdyby nie wy, Bóg raczy wiedzieć, kiedy bym ich znów zobaczyła.
Mężczyźni spuścili oczy zażenowani, pokasłując. Lina nie chciała, by się czuli zakłopotani, dodała więc szybko:
- Ale przez cały ten czas wymienialiśmy listy. Z nimi i z moim chłopakiem.
- A więc masz też chłopaka? - zapytał najstarszy z nich. - Chyba niełatwo wam tak mieszkać z dala od siebie?
- Pewnie… Ale coś się na to poradzi. Wszystko w ręku Boga.
- Ano tak… - mruknął staruch, pogryzając placuszek.
- A ojciec gdzie? - spytał inny.
- Utonął na morzu parę lat temu - odparła smutno Lina.
- Nie on jeden - pokiwał głową trzeci.
Przez chwilę było cicho, a potem rozmowa zeszła na inne tematy. Lina śledziła wzrokiem jedną z mew. Ptak szybował przez dłuższą chwilę, potem bił kilka razy skrzydełkami, skrzeczał i znów bezszelestnie szybował. Czyżby też zmierzał do Kabelvaag? Dziewczyna zerwała kilka ździebeł trawy wyrastających z much na pobliskiej skałce i przeniosła wzrok na fale. Jak dotąd z pogodą mieli szczęście. Oby się utrzymała! Nie lekceważyła morza - wiedziała, że może być piękne i gładkie jak stół, a już po chwili może spienić się i rozszaleć. A wtedy biada znajdującym się na nim ludziom…
Przepłynęli obok kilku wysepek z nędznymi chatkami wyrobników. Para morświnów przeczepiła się do nich i towarzyszyła im przez dłuższą chwilę, jakby zapraszając do zabawy.
Po pewnym czasie znów wypłynęli na otwarte morze. Godziny mijały nieznośnie powoli, więc gdy stary zawołał: wiesz już gdzie jesteś, Lino? - twarz jej się rozjaśniła.
Rozejrzała się. Tam! Zobaczyła wreszcie ląd. Domy, łodzie, szopy na łodzie i sprzęt rybacki, sklepiki, pomosty i stojaki do suszenia dorsza. Lina wytężyła wzrok tak, że oczy ją rozbolały. O ile mogła stwierdzić, od jej wyjazdu nic tu się nie zmieniło.
Dom! Ależ do niego tęskniła! Ledwo mogła tera usiedzieć w spokoju. Czuła mrowienie w całym ciele, a głód, który doskwierał jej od kilku godzin, nagle znikł. W trakcie podróży mieli tylko jedną przerwę na posiłek, a dzień był długi.
Nie bardzo jej wypadało ponownie otworzyć pojemnik z jedzeniem, kiedy inni nic nie jedli.
- Schowaj włosy pod kurtą - odezwał się stary -jeśli chcesz w tym przebraniu zejść na ląd bez zwracania na siebie uwagi.
Lina zrobiła, jak kazał, a w chwilę później dno łodzi zaszurało o przybrzeżne kamienie. Wyskoczyła wraz z innymi i pomogła wyciągnąć łódź na brzeg.
Spojrzała w górę. Tam w szarym, wysmaganym wiatrami domku była jej matka i siostry. Od dawna nie miała od nich wiadomości. Nagle ogarnął ją niepokój. Czy byli zdrowi, czy dobrze im się powodziło? Spojrzała w kierunku chaty, gdzie mieszkał Andreas, choć i tak nie było jej stąd widać. Jutro pójdę do niego z wizytą. Poczuła radosne podniecenie. Opowie o Dalsrud, o tym wszystkim, czego niemiała nigdy czasu przelać na papie.
- Pomogę ci z kufrem - powiedział stary i chwycił za jeden z uchwytów. - Za ciężki nie był - zauważył, kiedy już wyszli na górę.
- Bo przyjechałam na krótko - odparła. -Ale nie miałam nic innego na rzeczy.
Pod drzwiami domu pożegnała się z nim.
- No, to do zobaczenia za trzy dni - pożegnała się, podając mu rękę. - Dzięki za podwiezienie, to bardzo miło z waszej strony.
- Nie ma za co dziękować - wymamrotał i poszedł do swoich.
Lina odprowadziła go wzrokiem. Stała tak jeszcze przez chwilę, wodząc wzorkiem wokół siebie. Z dachu pobliskiego domu zaskrzeczała mewa. Najwyraźniej nie spodobała się ptakowi, bo była tu obca i mogła być złodziejem jajek. Gdzieś nieopodal otwarto drzwi obory i usłyszała porykiwanie krów.
Obok niej przejechał z hurkotem wóz usłyszała, jak ktoś coś woła, ale nie zrozumiała słów. Z ulicy Koniakowej, gdzie urzędowały ladacznice, dobiegły ją śmiech i piosenka. Dziewczyny zaczynały dzień wieczorem i długo nie kładły się spać. O tej porze roku Ne było ich tu zbyt wiele, ale kiedy zaczynały się zimowe połowy, ściągały do miasteczka ze wszystkich stron, by zarobić ciałem.
Zostawiając kuferek tam, gdzie go postawili, Lina weszła na ganek i zastukała dwa razy.
- Proszę - usłyszała głos matki. Lina pomyślała, że obrządek w Obrze musiał się już zakończyć i otwarła drzwi.
Jej młodsze rodzeństwo cofnęło się, zawstydzone. Matka spojrzała na nią i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Dobry wieczór - odparła ostrożnie.
Twarz matki przybrała niepewny wyraz. W jej niebieskich oczach pojawiło się zaskoczenie pomieszane z nadzieję. Odgarnęła z twarzy pasemko rudych włosów.
Lina ściągnęła czapkę i wyciągnęła na wierzch warkocze. Zupełnie zapomniała, że wygląda jak chłopak!
- Mamo, to ja! Nie poznajesz mnie?
- Boże mój, to ty, moje dziecko? - Głos matki załamał się. - Lina, moja córeczka! -Matka objęła ją i przytuliła do siebie mocno, jakby nie miała zamiaru już jej puścić.
Stały tak, obejmując się, przez dłuższą chwilę. W końcu matka wytarła twarz fartuchem i odsunęła Linę na wyciagnięcie ręki, żeby jej się dobrze przyjrzeć.
- Cud prawdziwy! Modliłam się co wieczór. Modliłam się o ciebie, żeby ci tam było dobrze i żebym cię mogła wkrótce zobaczyć. No i jesteś!
- Nie dostałaś mojego listu!
- Pewnie że dostałam, ale napisałaś tylko, że wiosną przyjedziesz. Nie napisałaś kiedy.
Przyjrzała się ubiorowi Liny.
- A czemu jesteś tak dziwnie ubrana?
- Przypłynęłam łodzią, Elizabeth kazała mi się ciepło ubrać, żebym nie przemarzła.
- Wiosłowałaś?
Lina zaniosła się radosnym śmiechem.
- Nie, zabrałam się z takimi jednymi. Mój kuferek stoi przy schodkach, mam nim prezenty dla was. Wnieśmy go, to wszystko wam dokładnie opowiem.
Wniesiono kuferek i umieszczono go na środku podłogi. Kiedy Lina otworzyła wieko, rodzeństwo nieco się ośmieliło.
- Tęskniłem za tobą, Liną - szepnął jeden z chłopczyków.
- A ja za tobą - odpowiedziała Lina, przyciskając go do siebie.
Z kuferka wydobyła masło, kawę i suszone mięso. Na stole wylądował też kawałek sera, nieco mąki i trochę starej odzieży. Z radością Lina otworzyła pojemnik z jedzeniem i wyłożyła wszystko, co w nim zostało.
- To do Elizabeth - wyjaśniła. - Ona jest taka dla mnie dobra. A to tutaj jest ode mnie - dodała, wręczając matce woreczek z monetami.
Matka schowała woreczek w mocno spracowanych dłoniach. Lina zauważyła, że skóra jej dłoni stała się cieńsza i że na wierzchu bardzo odznaczają się żyły.
- Wielkie dzięki. Lineczko, jesteś prawdziwym aniołem. Żebyś tylko wiedziała, ile dla nas znaczyły wszystkie te korony, co nam przysłałaś.
- W Dalsrud mam wszystko, czego mi potrzeba, więc nie muszę o sobie w ogóle myśleć - powiedziała Lina. -A ty masz tu tyle dzieci do wykarmienia.
Tej nocy Lina długo leżała przed zaśnięciem, wsłuchując się w oddechy rodziny. Rozpamiętywała smak kawy z mlekiem i chleba z cukrem. Kolację jedli bardzo świątecznym nastroju. Matka opowiadała nowiny z Kabelvaag: kto się zaręczył, kto się pobrał i ma dzieci, a kto dokonał żywota. Na szczęście pomarli tylko starzy, którzy i tak pragnęli już odpoczynku.
A potem była kolej na jej opowieść. Dzieci słuchały z szeroko otwartymi oczyma, kiedy opisywała Dalsrud: piękne izby, pokój gościnny z jedwabną tapetą, spichlerz pełen najróżniejszych zapasów. Opowiedziała im o Elizabeth, która klepała biedę, mając na utrzymaniu córeczkę i młodszą siostrę, i która spotkała Kristiana, wyszła za niego, a teraz żyła sobie dostatnio jak pączek w maśle.
W uszach dzieci zabrzmiało to jak bajka i głośno zastanawiały się, czy to wszystko prawda.
- Najprawdziwsza - potwierdziła Lina.
Wiedziała jednak, że dla Elizabeth życie nie było tylko bajką. Że ma ona swoje problemy, bo nieraz widziała na jej twarzy ślady łez, a w oczach bezgraniczny smutek. Ale to zatrzymała już dla siebie.
Kiedy Lina maszerowała ku dzielnicy Tyskhella, gdzie mieszkał Andreas, przygrzewało słońce, a w powietrzu czuć było kurz i piasek. Z rowów podbiał wychylał żółte, podobne do słoneczek, łebki. Lina powstrzymała się do zrywania, wiedząc, że szybko więdnie.
Matka powiedziała jej, że Andreas pracuje dla wujka Liny. Budowali tam szopę na łódź, ale musieli poczekać na nowe materiały, więc jej przyjaciel miał tego dnia wolne. Bardzo to Linie pasowało, bo mogła być pewna, że jest w domu.
Sprawdziła, czy ma czyste paznokcie i czy trzyma jej się fryzura. Chciała dobrze wyglądać, kiedy się spotkają.
Zrównała się z nią jakaś kobita.
- Tak właśnie myślała, że to ty, Lino. Wróciłaś do Kabelvaag?
Lina wiedziała, że to największa plotkara miasteczku.
- A co, nie podobało ci się na służbie? - ciągnęła kobieta. - A może jest jakiś inny powód? - Omiotła szybko spojrzeniem brzuch Liny.
- Nazbierało mi się trochę wolnych dni, a gospodarze uznali, że należy mi się wizyta w domu - odparła spokojnie Lina.
Kobieta podniosła jedną brew, patrząc na nią sceptycznie.
- Mogli sobie pozwolić na nieobecność służącej, o tak sobie?
- Ja na krótko. W piątek tam wracam.
- Aha. Matka w domu?
Lina skinęła głową, a kobieta poszła sobie, nie pożegnawszy się wcale. Lina pomyślała, że zajrzy teraz do nich po dalsze nowiny ucieszyła się, że w domu jest kawa i coś do przegryzienia.
Na Tyskhella szare tynki kryte torfem stały ciasno jedna przy drugiej. Lina zaraz wypatrzyła tę, w której mieszkał Andresa. Z komina tej chatki unosił się dym, więc przyspieszyła kroku. Kiedy stanęła przed drzwiami, serce waliło jej jak młotem.
Już miała zapukać, kiedy zdało jej się, że w środku słyszy jakieś głosy. Czyżby ktoś go odwiedził? Poczuła, że robi jej się na przemian to gorąco, to zimno, a ręka, która odgarnęła za ucho włosy, drżała jak liść osiki. Spojrzała po sobie. Wystroiła się w spódnicę po Elizabeth, która była nieco przyciasna i której nie dało się popuścić. Była to elegancka spódnica, czarna z ciemnoniebieską lamówką.
Zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna zawrócić, ale potem zmieniła zamiar i zapukała. Drzwi szybko otworzyły się i stanął w nich Andreas.
Popatrzyła na niego. Jest ładniejszy niż kiedyś, przemknęło jej przez myśl. Rękawy niebieskiej koszuli miał podwinięte i widać było silne przedramiona. Linie wydawał się jeszcze szerszy w ramionach i węższy w biodrach niż poprzednim razem.
Ich spojrzenie się spotkały. Andreas miał oczy ciemnoniebieskie i roześmiane; zęby zaś białe i równe. Mimo gęstego zarostu wciąć widać było bliznę na brodzie lina uważała, że z tą blizną mu do twarzy. Ale skąd ona właściwie się wzięła? Może nigdy jej o tym nie powiedział, a może była to jedna z tych rzeczy, których nie pamiętał. A szkoda, bo mogłoby to pomóc im w ustaleniu, kim on właściwie jest…
- Lina, to ty? Co za niespodzianka! Skąd się tu wzięłaś?
- Zabrałam się z takimi jednymi, co tu płynęli i… Nie zaprosisz mnie do środka?
- No pewnie… Strasznie mnie zaskoczyłaś… A więc ktoś płynął do Kabelvaag?
Lina weszła za nim do chatki. Czuła się tak, jakby w brzuchu miała wielki głaz. Nie tak wyobrażała sobie tę chwilę. Andreas miał ją objąć, ponieść do góry, zakręcić nią dookoła i pocałować. Tak to miało być. Zamiast tego jej chłopak zachował się, jakby była sąsiadką, która wstąpiła na chwilę.
Rozczarowanie było bolesne.
- No niech mnie kule biją, czy to aby nie Lina? Nie mogę! - huknął Enok-Dwa Szylingi, uderzając się po udach.
A więc to jego usłyszała, kiedy stała przed drzwiami… Rozczarowanie Liny zmieszało się z ulgą.
Staruch był równie zaniedbany i brudny jak zawsze, a jego siwe włosy zwisały w szarych strąkach na ramiona.
- Dzień dobry - przywitała się z nim Lina i siadła na pryczy Andreasa.
- Co cię tu przygnało, pewnie sprawy sercowe? - Enok wyszczerzył w uśmiechu prawie bezzębne dziąsła.
Lina uśmiechała się z zawstydzeniem. Wyglądało na to, że Andreas coś mu o nich powiedział.
- Wcale nie dlatego przyjechałam - powiedziała z wahaniem. - Po prostu ustalam trochę wolnego na zobaczenie się z rodziną… W piątek muszę wracać.
- Tak szybko? - spytał Andreas, opadając na wolne krzesło przy stole.
Zanim jednak Lina zdążyła coś powiedzieć, odezwał się znowu Enok:
- A co ty masz takiego? - Wskazał brudnym paluchem na paczuszkę, którą miała na podołku.
- To dla ciebie - wyjaśniła, podając ją Andreasowi. - Sama je zrobiłam…
- Zupełnie jak w wigilię! - Roześmiał się, wyjmując z paczuszki parę rękawic i parę grubych skarpet.
Po jego oczach widziała, że bardzo się ucieszył. Lina włożyła mnóstwo uczucia w każde oczko tych robótek w rękawice zaś, dla wzmocnienia wplotła swoje włosy.
- Przydadzą się zimą - rzekł Andreas. - Będę wtedy myślał o tej, co je zrobiła.
Te słowa zapadły jej głęboko w serce. Będzie je tam pieczołowicie przechowywać i wydobywać nocami, rozmyślając o nim.
- Dobrze ci tam w Dalsrud? - zapytał Enok.
- Tak, to bardzo mili ludzie - powiedziała krótko. Nie chciała mu niczego mówić, były to sprawy między nią a Andreasem.
Że też nie mogą siedzieć razem na łóżku, ale skoro było więcej gości, Andreas wolał siedzieć przy stole. Czy ten Enok nie mógłby pożegnać się i iść sobie?
- Znam Krystiana - ciągnął Enok. - Chociaż czy ja wiem? W każdym razie wiem kto to. Ale jego baby nigdy nie spotkałem. Ponoć piękność. Czy zgodzisz się ze mną?
Lina skinęła głową.
- Słyszałem, że ten Kristian przejął gospodarstwo jako młody chłopak, jeszcze z mlekiem pod nosem - ciągnął Enok, nie dając za wygraną.
- To źle słyszałeś - powiedziała ostro Lina. - Był dorosły, a jako gospodarz nie ma sobie równych w okolicy.
- Aha - mruknął Enok i zaczął wyglądać przez okno. Może zrozumiał, że Lina nie chce rozmawiać o Dalsrud.
- Nie bardzo mam czym was poczęstować - przyznał się z zakłopotaniem Andreas. - Jest tylko trochę kaszy i ryba z wczoraj.
- Dziękuję, jadłam przed wyjściem z domu - powiedziała Lina.
Enok zabębnił po stole, a potem zerknął z ukosa na Linę.
- Słyszałaś już o tym wielkim halibucie, com go złapał zimą?
Pokręciła głową, a Enok zaczął opowiadać. Jedna opowieść goniła drugą, a czas płynął. Niejeden raz Lina serdecznie się uśmiała, ale przykro jej było, że nie zostaje sam na sam z gospodarzem. W końcu musiała iść. Wstała i pożegnała się, a Andreas odprowadził ją na zewnątrz.
Dopiero kiedy stali przed chatką, skomentował jej wygląd.
- Jaja ty jesteś dziś elegancka, masz nową spódnicę…
Próbowała wyczytać coś z tonu jego głosu. Czy powiedział to jak przyjaciel, czy jak ukochany? Nie była pewna. Co się stało, że nagle zaczęła w niego wątpić? Czy dlatego, że nie przyjął jej tak, jak sobie to wymarzyła?
- Dziękuję. - Lina skinęła głową. Nie wyjaśniła, że to spódnica po Elizabeth, bo to popsułoby cały efekt. Matce powiedziała prawdę, bo dlaczego nie.
- Jutro muszę iść do roboty - oznajmił Andreas cicho. Lina pomyślała, że tłumaczy się przed nią. Czy to dobry znak? Cała ta niepewność przyprawiła ją o niepokój. Stała więc, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
- A jutro wieczorem? - spytała wreszcie.
- Może być. Fajnie było znów cię zobaczyć - Andreas pociągnął ją lekko za rudy warkocz.
- Ciebie też - powiedziała, czując, że nie są to puste słowa.
Lina zaproponowała spacer. Bała się, że jeśli zostaną w chatce, znów napatoczy się Enok.
Pośpiewujące coś drodze dziewczynki popatrzyły ciekawe, gdy Lina i Andreas je mijali. Jedna szepnęła coś do drugiej i obie zachichotały, zasłaniając usta dłońmi, a potem krzyknęły za nimi: narzeczeni!
- Andreas, muszę się do czegoś przyznać - zaczęła Lina. - Jak przyszłam wczoraj do ciebie, myślałam, że jest u ciebie jakaś panna, boś z kimś rozmawiał. Na szczęście to był tylko Enok.
Od razu pożałowała: przyznanie się do czegoś takiego nie było mądre.
Andreas odchrząknął.
- Słuchaj, Lino, to, co jest między nami… Jesteś fajną dziewczyną, ale…
- No nie, to wy! - Nagle stanął przed nimi Enok-Dwa Szylingi.
Lina usłyszała, jak Andreas cicho przeklina.
- Właśnie u ciebie byłem - ciągnął Enok, zwracając się ochryple i przez chwilę wodził wzrokiem od jednego do drugiego. - Ech, chciałbym być znowu młody! Opowiadałem już wam, jak…
- Mógłbyś poczekać z tą opowieścią do jutra? - przerwał mu Andreas. - Akurat teraz jesteśmy z Liną zajęci.
- Hę? No tak, naturalnie. - Mruknął do Andreasa. - Mam w domu trochę kawy, to przyniosę. Towar prima sort, gwarantuję. -Zaśmiał się znowu i ruszył drogą w swoich przydługich portkach i znoszonych butach.
Lina odprowadziła go wzrokiem.
- Biedny Enok. To miło z twojej strony, że się nim opiekujesz.
- Nic mnie to nie kosztuje. - Andreas wzruszył ramionami. -A gość dotrzymuje mi towarzystwa.
Przez chwilę szli w milczeniu, a potem Andreas stanął i spojrzał na budynek więzienia.
- Mam wspomnienie jakiegoś przestępstwa w przeszłości, ale to chyba nie ja je popełniłem, bo przecież by mnie ścigali.
- To pewnie coś, co zrobiło na tobie kiedyś duże wrażenie - skomentowała Lina.
Jej spojrzenie spoczęło na obejściu doktora. Pomalowane na biało domostwo miało piwnicę i pięterko, a po obu stronach wejścia znajdowały się po dwa oka, z sześcioma szybkami każde. Zauważyła, że dom ma dwa kominy. Był elegancki, ale nie tak jak domostwo w Dalsrud.
- Andreasie, opowiem ci o Dalsrud.
Kiwnął głową, po czym zawrócili i ruszyli z powrotem ku jego chatce.
- Pojęcia nie masz, jak tam w domu pięknie! W salonie mają klawikord, zbieramy się tam w każdą wigilie. Zapalają wtedy wszystkie świeczniki na choince; nawet sobie nie wyobrażasz, jakie na niej są ozdoby. Elizabeth powiedziała, że nie może się przyzwyczaić do takiej choinki. Ale najpierw jemy wspólnie wieczerzę w jadalni. Na stole jest wtedy adamaszkowy obrus i sztućce z czystego srebra. Andreasie, słuchasz mnie?
- Co…? Pewnie, że słucham. Tylko strasznie rozbolała mnie głowa. Zawsze tak jest, jak próbuję sobie cos przypomnieć z mojej przyszłości. - Westchnął ciężko. - jak mam to zrobić? I Czy kiedykolwiek mi się to uda?
A więc nie słyszał ani słowa z jej opowieści. Lina nic nie powiedział. Zamiast tego pogłaskała go po plecach.
- Andreasie, pewna jesteś, że sobie kiedyś przypomnisz. Ja ci pomogę. Potrzeba tylko czasu. Wszystko będzie dobrze, uwierz mi.
- Kochana jesteś - powiedział.
Kiedy stali przed jego chatką, odezwała się:
- Jutro spędzam cały dzień z mamą, a następnego dnia skoro świt jadę z powrotem do Dalsrud. - Przerwała na chwilę, a potem dodała: Musimy się więc pożegnać, Andreasie.
- Tylko na ten raz. Przecie znów się spotkamy, chociaż nie wiadomo kiedy.
Nie wiedziała, co powiedzieć, ale jego słowa stanowiły jakąś pociechę.
- Za dużo nie pogadaliśmy, ale i tak dobrze, że przyszłaś - ciągnął. Spracowaną dłonią pogłaskał ją po policzku. - Dobrze mieć taką przyjaciółkę jak ty, Lino.
Wyjeżdżała z Kabelvaag z mieszanymi uczuciami. Tamtego wieczora przez moment sądziła, że Andreas ją pocałuje. Patrzył na nią z natężeniem, ale akurat wtedy nadbiegła gromadka rozwrzeszczanych dzieciaków i cały nastrój diabli wzięli. Zastanawiała się, dlaczego nigdy jej nie pocałował? Miała nadzieję, że to dlatego, że brakowało okazji, że zbyt rzadko się widywali. Tak się przynajmniej pocieszała.
Siedzą cicho w łodzi patrzyła, jak w oddali znikają domy, drągi do suszenia ryb, uliczki i sklepiki. Kiedy znów zobaczy matkę i rodzeństwo? A co z Andreasem? Czy to uczucie wytrzyma próbę czasu? Może wręcz się do tego wzmocni? Kiwnęła głową: dokładnie tak powiązałaby Elizabeth. Postanowiła się tego trzymać.
Elizabeth oparła się o pień osiki. Okrągłe listki szeleściły nad głową, słońce grzało twarz, a lekki wiaterek pieścił luźne kosmyki włosów.
Myślami była przy Helene. Przyjaciółka nieco ostatnio złagodniała; gorycz i chłód zaczęły ją opuszczać, ale widać było, że nadal bardzo cierpi. Elizabeth na nią patrzyła, krajało jej się serce, ale mówiła sobie, że tak musi być, że czas wszystko uleczy.
Usłyszała, jak na podwórze zajeżdża wozem Ole, który właśnie wrócił ze składu, gdzie kupował jedzenie na chrzciny. Miały się dobyć jeszcze przed sianokosami, więc został im tylko tydzień na przygotowanie wszystkiego.
Na sznurze rozpiętym między drzewami wisiały świeżo wyprane obrusy, a obok nich poszewki i prześcieradła to zobaczą, będą miały o czym mówić: obok siebie wolno było wasz wieszak tylko podobne pranie, więc pościel nie miała czego szukać przy obrusach! Na myśl o tym Elizabeth uśmiechnęła się do siebie.
Na żwirowej ścieżce dały się słyszeć ciężkie kroki mężczyzny. Po chwili ucichły, bo idący wszedł na trawę, to zbliżał się Kristian.
- Nie widziałaś, że u lepszych państwa teraz w modzie jest biała skóra?
Elizabeth spojrzała na niego, zmrużywszy oczy. Przez czarne włosy Kristiana prześwitywało słońce i trochę raziło.
- Nigdy nie przejmowałam się tym, co myślą ludzie - rzekła spokojnie.
- To już zauważyliśmy.
Powiedział to z uśmiechem, ale i tak musiała spytać.
- Co masz na myśli?
- Cieszę się, że taka jesteś. Trzeba mieć w sobie sporo odwagi i siły, żeby nie krakać jak inne wrony.
Elizabeth wzruszyła ramionami i spojrzała w stronę morza.
- Dla mnie to zupełnie naturalne - wyjaśniła. - Odwaga… to robienie czegoś, co człowiek boi się robić.
Poczuła na sobie jego spojrzenie, ale nic więcej nie powiedziała. Widziała, jak nieopodal wiaterek zakołysał liliowymi kwiatkami wierzbówki. Może poprosić Ane o narwanie bukietu do kuchni? Słońce odbijało się w wodzie tysiącem błysków. Mewa załopotała skrzydełkami i zerwała się z dachu szopy na łodzie.
- Chodź! - nagle chwycił ją za rękę.
- Dokąd idziemy? - spytała, idąc za nim ku szopie.
- Tu - powiedział; przycisnął ją do rozgrzanej słońcem ściany i całował.
- Zwariowałeś, chłopie. A jak ktoś najedzie?
- To wejdziemy do środka - wymruczał, nie zwalniając uścisku.
Ażurowe ściany przepuszczały słońce, które kładło jasne smugi we wnętrzu szopy. Elizabeth poczuła zapach smoły, ryb i mułu. Z zewnątrz dobiegał plusk fal.
- Chodź tu, malutka - szepnął Kristian, przyciągnął ją do siebie delikatnie i przytulił do szerokiej piersi.
Myśl, że są poza domem i że koś może zaraz tu przyjść, szalenie ją podnieciła. Kristian przycisnął ją znowu do ściany i podciągnął jej spódnice do góry.
- Nie włożyłaś dzisiaj majtek? - zapytał.
- Nie, jest tak ciepło… - szepnęła i rozwarła uda, jednocześnie niecierpliwie rozpinając guziki jego spodni. Kiedy przejechała ręką po jego członku, poczuła, że jest gotowy: wielki i twardy. Jednocześnie jednak jej szorstkim rękom zdał się jedwabiście gładki.
Nagle podniósł ją do góry na siebie. Elizabeth oparła ręce o jego ramiona i jęknęła głośno.
- Boli? - spytał.
- Nie, nie przestawaj… - Pokręciła głową.
Zrobił, jak kazała. Podnosił ją powoli i opuszczał, a po pewnym czasie pociągnął na stos starych sieci. Słowa były zbędne, a kiedy usiadła na nim, stanowili jedność. Chwycił ją za pośladki, a ona kołysała się coraz mocniej. Na koniec odrzuciła głowę do tyłu i głośno jęknęła. Czas i miejsce gdzieś zniknęły.
Leżała z głową na jego piersi, nadsłuchując jego serce, które powoli się uspokajało, tak jak i jego oddech. Poczuła całą sobą, że go kocha; poczuła, że to właśnie jest szczęście.
Błogi spokój przerwał im głos Liny:
- Kristianie, Kristianie, gdzie jesteś?
- Ojejku - szepnął Kristian, wstali i poprawili na sobie ubrania, a ledwo skończyli, otworzyły się drzwi.
- Tu jest ten czerpak, którego szukałeś - powiedziała głośno Elizabeth, podając go Kristianowi. - te chłopy to niczego nie potrafią znaleźć!
Wyglądało na to, że Lina nie zorientowała się, co tu się przed chwilą działo.
- Dostałam list z domu i…
- Coś się zdarzyło?
- Nieszczęście! W Kabelvaag był wielki pożar! Dziewiętnaście domów i kilkanaście bud doszczętnie spłonęło.
Wyszli za nią z szopy. Elizabeth poczuła gęsią skórkę na ramionach. Kiedy słońce przysłoniła chmura, wiaterek nagle stał się lodowaty, zerknęła przelotnie na Kristiana. Był blady; bez słowa patrzył na Linę.
- A jak twoja rodzina? - zapytała Elizabeth. - I Andreas?
Lina nie odpowiedziała, tylko przebiegła wzrokiem po arkusikach listu, a jej wargi poruszały się bezgłośnie.
- Poszła z dymem cala ta dzielnica, gdzie mieszka Andreas, aż do ulicy Króla Oskara. Połowa Kabelvaag! - Skończywszy czytać, spojrzała na gospodynię.
- Ale co u nich? - powtórzyła Elizabeth niecierpliwie. - Stało im się coś?
- Nie, dom mamy dalej stoi, ale chata Andreasa spłonęła… Nikomu się nic nie stało - dodała. - To Andreas pisze, pozdrawia też od mamy.
Elizabeth potarła sobie ramiona, żeby rozgrzać ciało. Nigdy nie była w Kabelvaag, ale próbowała sobie wyobrazić, jak miasteczko może teraz wyglądać dziewiętnaście domów i ileś tam bud… To musiał być straszny pożar. Przypomniała sobie, jak Nikoline podpaliła kiedyś szopę.
- A może tam grasuje podpalacz? - szepnęła Lina, jakby odgadując jej myśli. - Sześć lat temu w Kabelvaag spalił się dom pastora - dodała.
- Nie myśl o tym - radziła Elizabeth. Jest lato, a latem pożary zdarzają się często. Nie ma to wcale związku z pożarem pastorówki.
- Pewnie masz rację. Te budy miały dachy z torfu, a domy w Kabelvaag stoją bardzo gęsto. Jak się jeden zapalił, ogień mógł się zaraz przerzucić na inne.
- Idź, odpisz Andreasowi - powiedziała Elizabeth, poklepując ją po ramieniu. -A gdzie on teraz mieszka?
- U mamy. Ciasno tam, ale jakoś sobie radzą.
Lina odwróciła się i poszła do domu, nadal przejęta treścią listu.
Elizabeth pomyślała, że to nie jest tylko problem Andreasa. Dziewiętnaście domów! Gdzie oni się wszyscy podziewają podczas odbudowy? Lina powiedziała, że spaliło się prawie całe Kabelvaag. Dzieci, starcy i chorzy - wszyscy zostały bez dachu nad głową. Parszywy lis. A gdyby to dotknęło z jej rodziny albo kogoś jej drogiego…
Zdała sobie sprawę, że Kristian stał się dziwnie milczący i zamyślony.
- Andreas… - mruknął do siebie. - Zimą na połowach spotkałem jednego Andreasa.
- No i? - Elizabeth czekała na dalszy ciąg.
- Dość dobrze się poznaliśmy, bo nocował w budzie obok naszej. Niedawno w składzie usłyszałem jego tragiczną historię. Pochodził z gór; mieszkał z rodziną w miejscy o nazwie Dybaasmark.
- A gdzie to jest? - zapytała Elizabeth.
- W Helgoland, niedaleko fiordu Vel. Tam rosną lasy liściaste, trudno się utrzymać ludziom i zwierzętom. W dolinie znajduje się dużo głębokie jezioro i Andreas mieszkał tam z kobietą i czwórką dzieci. Nie mogli wyżyć z tego, co mieli, więc Andreas co rok wypływał na zimowy połów. Do morza miał z dziesięć kilometrów, a najpierw musiał dostać się na drugą stronę jeziora. - Tu Kristian przerwał i odetchnął głęboko. - Jak mówiłem, spotkałem go tej zimy w Storvaagen…
Elizabeth podejrzewała, że historia skończy się utonięciem w morzu. Nie była pewna, czy chce wiedzieć, co było dalej, ale postanowiła jej wysłuchiwać.
- Ta jego kobieta, Elen, odprowadziła go do fiordu, bo niósł ze sobą taki duży lofocki kufer i nie dałby sobie sam rady.
- A dzieci jakie mieli? - zapytała Elizabeth.
- Cztery córki: dwunasto-, dziesięcio-, siedmio i czteroletnią. Zostały w domu. Gdy Elen wracała, miała do wyboru że zaczynało mocno mrozić. Była zmordowana, więc popłynęła. Ale z tym jeziorem było tak, że jak zaczęło zamierzać, to zamarzało piorunem.
Elizabeth spojrzała na Kristiana ze zdziwieniem. Ale skoro tak mówił, to pewnie tak było.
- Kiedy Elen dopłynęła do środka jeziora, wszystko zamarzło. Tłukła wiosłami, ale na nic się to zdało. Mogła zrobić tylko jedno: poczekać, aż lód będzie taki gruby, że da się po nim pójść. No to czekała. A że była spocona po tym długim spacerze, zaczęła marznąc. No i za grubo też nie była ubrana. Czas zaczął się jej dłużyć.
- Zamarzła? - szepnęła Elizabeth, ale mąż nie odpowiedział.
- Siedziała w łodzi chyba całą dobę. Myślała o dzieciach. Czy dadzą sobie radę, kiedy ona zamarznie? Czy przejdą przez lasy i dotrą do jakichś ludzi? A co z małą Jensine, ledwie dwuletnią?
Jensine, pomyślała Elizabeth. Tamtej nocy, kiedy urodziła się Ane, powiedziała Jensowi, że nazwie ją po nim właśnie tak.
- Kiedy nadeszła noc- opowiadał dalej Kristian - usłyszała wycie wilka i bardzo się przeraziła. Nie bała się o siebie, a o dzieci, które były same. Kiedy mogła wreszcie ruszyć do domu, palce miała sine, a w stopach nie było już czucia. Ostatni kawałek czołgała się, a gdy dotarła do domu, upadła w progu, bardziej martwa niż żywa. I strasznie się rozchorowała. Andreas wrócił wiosną do domu, ale ona już nie żyła.
- Naprawdę? - Elizabeth spojrzała na niego wielkimi oczyma. Bardzo się wczuła w tę historię, wyobrażając sobie, jak sama walczy tamtej zimowej nocy o życie, podczas gdy Maria i Ane siedzą same w domu.
- Naprawdę. Kiedy wrócił do domu, zastał tam przerażone dzieci i martwą żonę i matkę.
Elizabeth milczała przez dłuższą chwilę. Ileż tragedii naraz! Ale wiedziała przecież, że życie takie właśnie jest, ciężkie i bezlitosne.
- Kto ci to opowiedział?
- Taki jeden, z tamtych stron. - Kristian objął żonę ramieniem i pocałował w czoło. - Nie myśl już o tej tragedii. Idziemy do domu, zjemy coś i napijemy się kawy.
Elizabeth skinęła głową. Chmura gdzieś odpłynęła i znów zrobiło się ciepło. W koronie drzewa zaćwierkała jakaś ptaszyna, a po chwili odpowiedziała jej inna.
Po obiedzie porozmawiała ze służącymi o tym wszystkim, co trzeba zrobić przed chrzcinami. Umówili się z rodzicami Amandy, że poczęstunek wyprawią w Dalsrud; miała to być wielka biesiada, więc było sporo roboty z jej przygotowaniem.
Dzień chrzcin był ciepły i słoneczny, a woda na fiordzie gładka jak stół. Świeża trawa falowała od letniego wiatru, a ptaki uganiały się wesoło w tę i z powrotem, polując na jedzenie dla swoich piskląt.
Elizabeth przykryła ramiona szalem, który swego czasu dostała od Jensa. Pod nim miała samą sukienkę, przy tej pogodzie szal wystarczył. Bała się, że Krystian zaproponuje, ale nic nie powiedział, chociaż oczy mu pociemniały. Ten czarny jedwabny szal był rzadko w użyciu, chociaż pamiętała obietnice daną Jensowi wiele lat wcześniej, że będzie go używa w kościele albo przy specjalnych okazach.
Zazdrość o mężczyznę, który od lat nie żył, zdawała się dziecinadą, więc może włożyła go trochę na przekór?
Było tak wiele osób, że musieli zaprząc oba konie. Podwozili też rodzinę Amandy. Dzieci siedziały w powozach ciasno jedno obok drugiego, w świątecznym nastroju, ze świeżo uczesanymi, zmoczonymi uprzednio włoskami, odziane w soje najlepsze ubranka.
W mijanych obejściach panowała cisza i spokój; niedzielny spokój, pomyślała Elizabeth. Ale już za parę dni rozpoczną się sianokosy, a wtedy zacznie się praca bez wytchnienia. Plac przed kościołem pełen był ludzi, koni i wozów. Zewsząd dobiegały niewymuszone rozmowy: tyloma nowinami trzeba się było podzielić! Kilka osób podeszło, by się przywitać i pogratulować, między innymi Dorte. Towarzysko była o klasę wyżej niż oni, ale jej bezpośredniość od razu rozluźniła atmosferę.
- Zaraz, zaraz, czy to aby nie koszulka, co ją miał na sobie Daniel? - spytała, ujmując w dłoń skraj materii.
- Tak, jest w użyciu już czwarty raz, najpierw nosiłam ją ja, potem Maria, potem Daniel, a teraz Jonas - wyjaśniła Elizabeth. - I mam honor teraz też być matką chrzestną. A Kristian ojcem.
Dorte kiwnęła głową i uśmiechnęła się. Wiedziała o tym już wcześniej, z listu od Elizabeth.
- Jest jeszcze jedno dziecko, które będzie dziś chrzczone - oznajmiła. - Ale to dziewczynka, więc wy idziecie jako pierwsi.
Matka Amandy nerwowo skubała kołnierzyk sukni.
- To wstyd, żebyśmy szli jako pierwsi - wymamrotała.
- A czemu? - zdziwiła się Dorte. - Bądźcie dumni, że macie wnuka, ja tam wam trochę zazdroszczę. Mam nadzieję, że niedługo sama się doczekam. W końcu Olav jest najstarszy, niedługo będzie miał szesnaście lat.
- To by było trochę wcześnie - mruknął ojciec Amandy.
- No, może to i prawda, ale młodzi mają tę odwagę i siłę, której trzeba, by dać sobie radę z małymi dziećmi - rzekła Dorte pogodnie. - Mam nadzieję, że będę miała mnóstwo wnuków!
Elizabeth spojrzała nad jej ramieniem. Maria stała tam i rozmawiała z Olavem. Zaśmiała się z czegoś, co powiedział, a potem spuściła wzrok i zaczęła wiercić butem w ziemi. Elizabeth nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała Marię zawstydzoną. Czyżby jej siostra nadal podkochiwała się w Olavie?
Potrząsnęła głową. Trzeba mieć nadzieję, że nie dozna zawodu…Olav jest od niej trzy lata starszy, a w tym wieku to dużo; najpewniej patrzył na Marię jak na dziecko, choć ona już dawno zaczęła nabierać kobiecych kształtów. Ale tak to już życiu jest: młodzi muszą czasem przeżyć niejeden zawód miłosny, nim znajdą tę właściwą osobę.
Elizabeth uchyliła okno w salonie. Lekki wiaterek zatrzepotał koronkową firanką. Zamknęła oczy, wyciągając w nozdrza zapach trawy, kwiatów i morza. Był to długi i obfitujący w zdarzenia dzień. Jeden z tych, które pamięta się wiele, wiele lat, może nawet przez całe życie. Chrzciny to wszak jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu.
Elizabeth miała wciąż w pamięci roziskrzony wzrok Amandy, kiedy pastor polał Jonasowi główkę wodą i uczynił na jego czole piersi znak krzyża. Tak oto chłopczyk został wybawiony od wiecznego potępienia, zapisany w księdze parafialnej i otrzymał imię. Elizabeth w duchu życzyła szczęścia całej rodzince. Spojrzała obejście: tu w każdym razie będą mogli mieszkać tak długo, jak zechcą. A potem się zobaczy, co przyniesie czas.
Za sobą usłyszała brzęk porcelany i wesołe rozmowy przerywane śmiechem. Dzień miał się ku końcowi i goście ruszą z powrotem do domów. Tymczasem trochę się ociągali: tak rzadko spotykali się w tak radosnych okolicznościach, w dobrych humorach, że nie chciało im się burzyć nastroju.
Elizabeth rzuciła okiem na stolik z prezentami. Ona i Kristian dali Jonasowi srebrną łyżeczkę - być może jedyną, jaką miał w życiu dostać. Helene i Lina uszyły mu koszulkę, spodenki i kaftanik, a ojciec Amandy zrobił drewniane łóżeczko. Poza tym nie było tam wiele więcej. W miseczce leżał o kilka monet od sąsiadów. Ole nie miał tu żadnych krewnych, więc sam kupił synkowi modlitewnik.
- Żeby się nauczył czytać, jak dorośnie - powiedział nieco zażenowany.
Elizabeth drgnęła, kiedy nagle podeszła do niej Helene.
- Stoisz i dumasz? - spytała.
- Tak, podziwiam prezenty, które dostał Jonas.
Helene odchrząknęła i spojrzała przez okno.
- Już dawno chciałam ci coś powiedzieć, ale jakoś nie było okazji - zaczęła, nie patrząc na nią.
Elizabeth przebiegł zimny dreszcz. Spodziewała się najgorszego.
- Jak to coś ważnego, to może poczekamy, aż goście sobie pójdą?
- Nie, to nie zajmie nam dużo czasu - oznajmiła szybko Helene. Nabrała powietrza i wyzywająco spojrzała przyjaciółce prosto w oczy. - Wychodzę za Påla!
Elizabeth czuła jak krew odpływa jej z twarzy. Kiedy w końcu była w stanie się odezwać, w ustach miała całkiem sucho.
- Wychodzisz za niego… Mimo wszystko… Po tym, jak… - Nie znalazła odpowiednich słów. To niemożliwe, musiała źle usłyszeć. Helene zaraz się roześmieje i powie, że to żart. Naturalnie, że nie może wychodzić za Påla! Bił ją, zdradzał, nie może jej na nim zależeć!
Ale twarz Helene była nadal poważna, więc to nie był żart.
- Ale dlaczego? - wyszeptała Elizabeth.
- Przeprosił mnie - wyjaśniła Helene. - Błagał na kolanach o wybaczenie i wybaczyłam mu. Jeśli Pan Bóg może nam odpuszczać nasze grzechy, mogę i ja.
- Tak, ale… - zaczęła Elizabeth, lecz Helene przerwała jej zdecydowanie:
- Obiecał, że to się już nie powtórzy. Ja mu wierzę.
Kiedy Helene odeszła, Elizabeth popadła w odrętwienie. Po chwili wyjrzała przez okno. Wieczorne słońce zabarwiło góry i niebo na czerwono. Pomyślała w roztargnieniu, że to bardzo piękny widok.
Elizabeth śniła, że idzie w kondukcie pogrzebowym. Czarna trumna i powozy przystrojone były gałązkami jałowca i papierowymi kwiatami, wokół niej było mnóstwo ludzi, ale nie widziała ich twarzy. Kiedy spojrzała na siebie, ku swojemu przerażeniu odkryła, że ma na sobie białą nocną koszulę i rybackie buty Kristiana. Rozejrzała się ukradkiem dookoła, ale nikt nie zwracał uwagi na jej strój. Nagle ktoś mocno trącił ją w ramię; poczuła ból i odwróciła się. Patrzył na nią wyzywająco jakiś obcy.
- To twoja wina - powiedział oskarżycielsko.
- Ale to ty mnie potrąciłeś- zaprotestowała.
- Twoją winią jest, że odbywa się ten pogrzeb - odparł mężczyzna.
- Jak to? Przecież ja nikogo nie zabiłam! - żachnęła się Elizabeth, cofając się z trudem, bo za duże buty utrudniały jej zrobienie kroku.
- Morderczyni, morderczyni - odezwał się wokół chór głosów. Powtarzający te okrutne słowa ludzie rytmicznie tupali nogami, zbliżając się do niej. Jedni mieli zaciśnięte, gotowe do uderzenia pięści, inni nieśli w rękach kije.
Oddychała z coraz większym trudem. Jej ciało pokryło się kropelkami potu i zaczęło drzeć tak, że ledwo trzymała się na nogach. Ludzie cisnęli się wokół niej, zaczęli rosnąc, zarówno kobiety jak i mężczyźni górowali już nad nią, spojrzenia mieli wyraźnie wrogie.
- Morderczyni, morderczyni!
Jedna z kobiet wzniosła trzymany w ręku kij. Elizabeth zasłoniła się, przygotowana na nadchodzący ból.
Obudziła się z dygotem i usiadła na łóżku. Koszula nocna lepiła się od potu, a ręka którą odgarnęła włosy z twarzy, drżała. W sypialni było ciemno, a na zewnątrz cicho i spokojnie. Nawet mewy spały - była wciąż noc.
Siedziała, dopóki nie poczuła, że mokra od potu koszula staje się zimna. Chlipiąc, wpełzła z powrotem pod pierzynę i przylgnęła do dużego, twardego ciała Kristiana. Objął ją ciepłym ramieniem.
- Czemu wstawałaś? - wymruczał sennie, całując jej włosy.
- Miałam zły sen.
- Opowiedz mi… To pomaga.
- Śniło mi się, że jestem na pogrzebie i tłum ludzi chce mnie pobić, bo uważają, że z mojej winy ktoś umarł.
- A kto był w trumnie? -zapytał Kristian, patrząc na nią z powagą.
- Nie wiem. - Przez chwilę milczała, a potem dodała: - Kristianie, to chyba… ostrzeżenie.
- Ostrzeżenie, że ktoś umrze? Skąd ten pomysł? Mnie też się śniły kiedyś śmierć i pogrzeb… i to nic nie znaczyło.
Elizabeth zagryzła wargi. Jak go przekonać?
- Niedawno słyszałam dzwony kościelne - zaczęła. - Zdarzyło mi się to wcześniej kilka razy… ktoś umrze, Kristianie.
Przytulił ją do siebie. Błogo było tak leżeć na jego piersi, czuć zapach jego skóry, czuć jego ciepło i słyszeć, jak mu bije serce.
Pogłaskał ją po włosach i szepnął:
- To pewnie jakiś dziadek ma dość życia i chce odejść. Nie ma co się na zapas martwić.
Elizabeth przymknęła oczy. Może on ma racje. Musiała mu Wierzyc, żeby nie zwariować.
- Wierzysz mi? - Chciała usłyszeć potwierdzenie męża.
- Pewnie, że tak - powiedział, ale w jego głosie wyczuwała wątpliwości.
Jens nigdy nie wątpił w moje słowa, pomyślała z bólem i poczuła wyrzuty sumienia.
- Muszę jakoś skierować twoje myśli w inną stronę - rzekł Kristian, przygniatając ją swoim ciałem.
Elizabeth zamknęła oczy, lepiej się poddać pożądaniu niż leżeć i dumać…
Kiedy się znów obudziła, w izbie nadal było ciemno, ale usłyszała krzyk mewy i odzew sroki. Przecież nastała już jesień, a wtedy nie robi się tu całkiem jasno. Przed nimi była długa, mroźna zima. Ciemna pora roku, pomyślała i wzdrygnęła się na myśl o zbliżającej się pogodzie.
Kristian poruszył się, ziewnął i pogłaskał ją po policzku.
- Dobrze spałaś?
Skinęła głowa.
- Ale jestem taka… wykończona.
Zastanawiała się, kiedy ostatnio się do tego przyznała. Takich rzeczy tu się nie mówiło. Nie roztkliwiano się nad sobą; żeby przeżyć, trzeba było pracować.
- Za dużo ostatnio miałaś na głowie - zauważył. - Musisz zwolnić, moja Elizabeth. Rób sobie przerwy, niech służące pracują za ciebie. A jeżeli nie dadzą rady, zatrudni się dodatkowe.
No tak. Tylko ze to nie praca jest dla nie za ciężka, ale myśli. A najgorsza była świadomość, że Helene wyjdzie zaraz po świętach za Påla. Uroczystość zbliżała się wielkimi krokami i Elizabeth co rano myślała: jeszcze jeden dzień bliżej wesela. I zarazem chwili, w której zobaczy przyjaciółkę po raz ostatni.
We wsi znowu gadano. Ostatnim razem, kiedy była w składzie, słyszała szepty po kątach i widziała posyłane w jej stronę spojrzenia. Co mówiono, nie słyszała, ale niewątpliwie chodziło o nią. Spotykani po drodze ludzie odwracali głowy, bo się z nią nie witać. Może była to tylko zawiść, ale kto to wie? Ludzie stale wynajdowali coś nowego do komentowania jakiś trafem zawsze chodziło o nią. Zrezygnowana uznała, że weszło im to w nawyk.
Elizabeth zaprzęgła kasztankę do powozu. Jesienne powietrze było czyste i rześkie. Słońce dopiero wzeszło i nie zdążyło jeszcze roztopić na kałużach cienkiej warstewki lodu. Ale na niektórych lód był popękany: to pewnie Ane i Maria w drodze do szkoły bawiły się w deptanie po zamarzniętych kałużach.
Elizabeth nie mogła się doczekać spotkania z Bergette. Kristian wspomniał, że Sigvard wyjechał na kilka dni i Elizabeth postanowiła wykorzystać jego nieobecność.
Bergette była mądra kobietą i rozmowa z nią zawsze dobrze nastrajała Elizabeth. Postanowiła. Że opowie jej o Helene. Nie uważała już, żeby było to obmawianie, ale jak będzie opowiadać o Pålu, powinna starannie ważyć słowa. Nie dlatego, że nie ufała przyjaciółce, ale dlatego, że Pål pracował u Sigvarda jako posłaniec. Gdyby Elizabeth za dużo wyjawiła, Bergette mogłaby znaleźć się w trudnej sytuacji.
Uznała, że opowie jej też o dziwnym zachowaniu mieszkańców wsi i spyta o przyczyny: może Bergette wie, dlaczego ludzie tak na nią reagują? Elizabeth wiedziała, że może liczyć na uczciwą odpowiedź.
Na podwórzu nikt nie wyszedł jej na spotkanie. Przez jakiś czas siedziała na koźle, rozglądając się niepewnie. W końcu zsiadła z wozu, przywiązała klacz do drzewa i podeszła do drzwi frontowych. Po chwili otworzyła jej jedna ze służących.
- Dzień dobry, pani w domu? - Spytała Elizabeth z nadzieją w głosie.
Dziewczyna dygnęła.
- Tak, jest w salonie, dam znać, że przyjechał do niej gość.
- To ty, Elizabeth? - Bergette nagle pojawiła się w drzwiach.
Przyjaciółka wyglądała na zaskoczoną, ale czy na zadowoloną? Elizabeth nie była pewna, ale postanowiła się nad tym nie zastanawiać.
- Pomyślałam, że wpadnę na chwilę, ale może jestem nie w porę? - zapytała.
- Wchodź! - Gospodyni przepuściła ją w drzwiach.
Zdejmując okrycie, Elizabeth usłyszała dobiegające z salonu głosy i śmiechy.
- Masz gości? - Elizabeth z trudem kryła rozczarowanie.
- Zajrzało parę osób…
Z ruchów Bergette Elizabeth wywnioskowała, że gospodyni jest zakłopotana. Poczuła, jak ściska ją w dołku.
Gdy weszła do izby, żadna z obecnych tam niewiast nie wstała. Elizabeth najpierw przywitała się z żoną lensmana, a potem z druga kobietą. Poczuła sztywność w ciele i przysiadła na brzegu krzesła, które wskazała jej Bergette. Kiedy zobaczyła, jak kobiety wymieniają spojrzenia, miała ochotę wstać i wyjść; tylko wstyd nie pozwolił jej na to.
Czy to Bergette je tu zaprosiła? Czy często tu bywały? Czy to o niej właśnie rozmawiały? Nie, nie może być taka podejrzliwa. Była absolutnie pewna, że Bergette nie wzięłaby udziału w obmawianiu jej.
Wszystkie kobiety miały ze sobą robótki. Jaka szkoda, że jej nie przyszło do głowy wziąć ze sobą druty i wełnę! Nagle nie wiedziała, co ma zrobić z rękami.
Weszła służąca, postawiła przed nią talerzyk i filiżankę, nalała kawy i wyszła.
- Jak to miło z waszej Stroby, że przyjdziecie na moje czterdzieste urodziny - odezwała się lensmanowa, patrząc na Bergette.
Elizabeth zerknęła na nią znad brzegu filiżanki i ich spojrzenia spotkały się. We wzroku żony lensmana wyczytała lodowatą kpinę.
- Będzie duże przyjęcie? - spytała Elizabeth na próbę.
Nikt na nią nie spojrzał; ponowiła więc próbę. - Dużo będzie gości?
Znów została zignorowana i dopiero wtedy pojęła, że robią to celowo, by ją upokorzyć.
Bergette sięgnęła głęboko do swojego koszyka z wełną.
- Musze przynieść więcej - oświadczyła i wstała. - Częstujcie się ciastem i kawą, ja za chwilę wracam.
Elizabeth szumiało w uszach. Dochodziły do niej tylko strzępki usłyszanej rozmowy. - Przychodzi cała wieś… Muszę zrobić dla wszystkich miejsce… Ale macie przecież taki duży dom… Przyjdą równi ważni ludzie…
Dlaczego Bergette tak nagle wyszła po wełnę?- głowiła się Elizabeth. Czy była w zmowie z tymi tutaj? Poczuła gniew; miała ochotę chwycić te baby i potrząsnąć nimi. Miała ochotę…
- Ponoć przyjaźnisz się z tą wariatką z wyspy - powiedziała nagle żona lensmana, wbijając wzrok w Elizabeth.
Elizabeth wyprostowała się i odchrząknęła.
- Jeśli ma pani na myśli Lavinę, to istotnie… przebywała u nas przez parę godzin. Była chora i potrzebowała doktora.
- I pastora - wypaliła lensmanowa.
Elizabeth miała ochotę spytać, skąd tamta ma takie informacje, ale wiedziała, że plotki rozchodzą się we wsi tak szybko, jak ogień w suchej trawie. Nie sposób było utrzymać dłużej niczego w tajemnicy.
Nic nie odrzekła. Pomyślała ze złością, że nie musi się przed nimi z niczego tłumaczyć.
- Słyszałam, że doktor nic nie mógł poradzić, bo choroba za daleko już zaszła - odezwała się chudsza z kobiet.
- To źle słyszałaś - odpowiedziała jej ostro Elizabeth.
- Czyli nie miałaś z tym nic wspólnego?
- A niby z czym? - spytała całkiem zaskoczona Elizabeth.
Kobiety wymieniły spojrzenia. Teraz Elizabeth zrozumiała, o co im chodzi: znów plotkowano o jej zdolnościach. Zastanawiała się, gdzie jest Bergette. Czy naprawdę musiała tak długo szukać tej wełny?
- Podobno jedna z twoich służących wychodzi za Påla Persa - odezwała się żona lensmana.
- Tak, zaraz po świętach - odparła krótko Elizabeth.
- Słyszałam, że to porządny człowiek - powiedziała druga kobieta.
Elizabeth poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Czy one sobie z niej kpią? Wszyscy przecież znają historię jego zmarłej żony i widzieli także, jak biegł goły przez torfowisko.
Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Bergette.
- Przepraszam, że to tak długo trwało. Jeszcze kawy? - Napełniła filiżanki, nie czekając na odpowiedź.
Elizabeth czuła, że płonie jej twarz.
- Znacie Påla Persę? - zapytała.
- Ja znam - odparła gospodyni.
Elizabeth patrzyła na nią przez dłuższą chwilę. I pomyśleć, że przyszła tu, by się zwierzyć Bergette! Poczuła, że coś ją dławi w gardle. Przede wszystkim jednak czuła gniew.
- Znalazłaś tę swoją wełnę? - zapytała.
Bergette zarumieniła się; łyknęła trochę kawy i, nic nie mówiąc. Odstawiła filiżankę na spodeczek. Ale spojrzenie, które wymieniła z pozostałymi kobietami, było wymowne.
- Dziękuję za poczęstunek. Musze już iść - oświadczyła Elizabeth nieswoim głosem, po czym wstała.
Bergette dogoniła ją w sieni.
- Naprawdę tak ci się spieszy?
- Tak cię to dziwi? Po tym, jak mnie tu potraktowano?
- A może sama jesteś temu winna?
- O co ci chodzi?
- Wszyscy wiedzą, że wygoniłaś Påla ze wsi, żeby nie stracić jednej ze swoich służących. Nie mogłaś znaleźć sobie innej? Tak ci władza i pieniądze uderzyły do głowy? I jeszcze oskarżyłaś go o pobicie Helene i o próbę zniewolenia jednej z moich dziewcząt. Wypytałam ją o to. Wszystkiego się wyparła.
Elizabeth potrząsnęła głową. Nie warto było nawet próbować przemówić jej do rozsądku.
- Jaka szkoda, że tak się kończy piękna przyjaźń - odezwała się cicho i wyszła.
Bergette nie próbowała jej zatrzymać.
Jadąc do domu, Elizabeth czuła odrętwienie w całym ciele. W głowie miała mętlik.
Na podwórzu wyszedł jej na spotkanie Ole, ale kiedy chciał wziąć od niej lejce, oddaliła go ruchem ręki.
- Sama to zrobię - powiedziała zdecydowany tonem.
- Ale…
- Żadnych ale. Nieraz już to robiłam. Wracaj do roboty.
W jego twarzy zobaczyła niepokój, ale nie przejęła się tym zbytnio. Nie bez trudności wypięła konia z dyszli, zaprowadziła do stajni i zdjęła uprzęż.
Teraz moja wyjściowa suknia będzie cuchnąc stajnią, pomyślała. Na koronkowych mankietach pojawiły się ciemne plamy, które zapewne nie dadzą się tak łatwo sprać. Napełniła wodą wiadro, postawiła przy koniu i wytarła mu szyję i grzbiet morką szmatą.
W nagrodę poczuła na policzku dotknięcie aksamitnych chrap. Wielkie czarne oczy wpatrywały się w nią, jakby klacz zastanawiała się, co jej pani sobie myśli i dlaczego jest jej smutno.
Elizabeth ściskało się serce, ale postanowiła za wszelką cenę się nie rozpłakać. Mimo to poczuła, że drży jej dolna warga, a oczy napełniają się łzami. W końcu poddała się i oparta o szeroką szyję klaczy, zatopiwszy palce w grzywie, zaczęła szlochać. Pomyślała sobie, że dojmujące uczucie osamotnienia za chwilę ją zdławi.
Nagle usłyszała czyjeś ciężki kroki.
- Coś się stało, Elizabeth?
Był to Kristian. Szybko otarła twarz i odchrząknęła.
- Nie, nie, nic takiego… Idź do domu, ja tam zaraz przyjdę.
Podszedł do niej blisko i na gwoździu nieopodal powiesił latarnie.
- Czemu płaczesz? - Objął ją potem mocno przytulił. Od razu poczuła się bezpiecznie i błogo.
- Ludzie plotkują i kłamią na mój temat - szepnęła i zrozumiała, że brzmi to bardzo dziecinnie. - Najpierw Helene… Zupełnie się zmieniła, kiedy zeszła się z Pålem… A teraz Bergette bierze jej stronę.
- Jesteś tego pewna? - spytał cicho.
Elizabeth aż się cofnęła.
- Oczywiście, że tak! Sama mi to powiedziała. - Znów przytuliła policzek do jego piersi i ciągnęła: - Nikt ze wsi mnie już nie pozdrawia.
- To z zawiści.
- No, dobrze wiem, ale ja mam już tego serdecznie dosyć.
Przyszedł jej do głowy sen zwiastujący śmierć. Nie chciała o nim przypominać Kristianowi; żałowała, że mu tym zawracała głowę. Okazywanie słabości w ten sposób nie miało najmniejszego sensu; on i tak nie mógł nic na to wszystko poradzić.
- Lensmanowa będzie obchodziła czterdzieste urodzony? - zapytała.
Potarł czoło i westchnął.
- Ze strachem o tym myślę. Parę godzin uprzejmej, sztucznej gadaniny i nudnych przemówień.
- Nie martw się na zapas. Nie jesteśmy zaproszeni. Była u Bergette i jasno dała mi do zrozumienia, że jesteśmy niepożądani. Właściwie to ja jestem niepożądana.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - zachichotał Kristian.
Elizabeth też musiała się roześmiać. Jak to dobrze, że Kristian się nie przejął. Dobry humor męża zawsze jej się udzielał.
Delikatnie wyswobodziła się z jego objęć.
- Chodźmy już do domu - zaproponowała z uśmiechem.
Wyszli, a na środku podwórza Kristian znów ją objął.
- Mogę ci wybudować altanę, taką samą, jaką ma lensman. Podobała ci się, prawda?
- Dziękuję, Kristianie - Elizabeth pokręciła głową. Kochany jesteś, ale daj sobie z tym spokój. Mam już miejsce, gdzie lubię siadywać. Patrzę tam sobie na morze, czuję jego zapach, wiatr na twarzy, słucham sobie szumu fal i krzyku ptaków; w altanie bym tego wszystkiego nie miała… Ale pomysł był dobry - dodała szybko.
Pocałował ją w czubek głowy.
- Trudno ci dogodzić, Elizabeth. Proponuję ci przytulną altanę, jaką mają eleganckie damy, a ty wolisz wiatr i zimno…
Nic nie odpowiedziała, a on po chwili zmienił temat:
- Skoro uważasz, że Bergette już nie jest taka jak kiedyś, to przecież masz mnie. Mnie i innych w Dalsrud; wszystkim nam na tobie zależy.
Elizabeth kiwnęła głową; jasne było, że Kristian jej nie rozumie. Był mężczyzną i nie pojmował, że kobiecie potrzebna jest przyjaciółka. Ktoś, z kim można było rozmawiać o babskich sprawach, komu można było się zwierzać na tematy, których mężczyźni nie pojmą. Helene była jej najlepszą przyjaciółką - dopóki Ne zeszła się z Pålem; Bergette też kiedyś była jej przyjaciółką. A teraz nie ma nikogo. Komu mogła zaufać, skoro ludzie tak nagle się zmieniali?
Spojrzała w stronę wsi. Nigdy nie czuła się bardziej samotna.
Elizabeth była pierwszą osobą, która zauważyła, że Jonas już raczkuje. Dotąd tylko podciągał się trzymany za rączkę, ale nagle jakby pojął, co trzeba zrobić, by ruszyć do przodu.
Gdy to się zdarzyło, była w salonie sama. Nie przypuszczała, że ten chłopczyk tyle będzie dla niej znaczył. Dumna, jakby dotyczyło to jej własnego dziecka, pobiegła do kuchni po Amandę.
- Popatrz na niego! Widzisz, co potrafi? Czy to nie wspaniałe? - krzyknęła podniecona, pokazując na raczkujące dziecko.
Amanda roześmiała się i poderwała chłopczyka w górę w momencie, kiedy dotarł do salonu i już miał chwycić za skraj obrusa.
- No, to będę miała teraz więcej roboty- stwierdziła. - W takim razie będę musiała mieć oczy dookoła głowy.
- Nie bój się, pomożemy ci.
Elizabeth nie wiedziała, czy z powodu tęsknoty za dziećmi, czy z pragnienia, by zapomnieć o ostatnich przykrościach, zwracała teraz więcej uwagi na to, co robią dzieci i służące, i brała częściej udział w ich rozmowach. Pomagało jej to znieść milczenie Bergette.
Któregoś dnia Elizabeth zauważyła, że Kristian zachowuje się dziwnie. Rankiem wziął konia i gdzieś pojechał, a kiedy wrócił na obiad, był milczący i zamyślony. Stale czuła na sobie jego spojrzenie, a kiedy się do niego zwracała, odpowiadał krótko i niechętnie. Próbowała sobie tłumaczyć, że jest zmęczony, ale wiedziała, że sama się oszukuje. Coś było nie tak.
- Co cię dręczy? - zagadnęła, kiedy się położyli. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi, nie mogła już znieść jego milczenia.
Popatrzył na nią. W świetle naftowej lamy jego oczy były jak dwie studnie bez dna, w których nie znalazła ani krzty ciepła. Elizabeth poczuła że coś ją ściska w żołądku.
- Jesteś pewna, że nie masz mi nic do powiedzenia? - spytał wreszcie.
- Tak, bo co?
- Dobrze się zastanów!
Próbowała się domyślić, o co może mu chodzić, ale bez powodzenia. W końcu straciła cierpliwość.
- Daj już spokój, Kristianie. Powiedz, o co ci chodzi.
- Pamiętasz przysięgę małżeńską, która sobie daliśmy? - zaczął. - Mieliśmy być sobie wierni, doki śmierć nas nie rozłączy.
Elizabeth poczuła lekki wyrzut sumienia. Czyżby słyszał to, co jej kiedyś mówiła Lavina, to że Jens jest dla niej ważniejszy niż Kirstian? Odpowiedziała jej wtedy, że kocha ich obu, każdego na swój sposób. Nie ma zamiaru się tego wypierać; nie ma chyba nic złego w tym, że się kocha zmarłego męża?
- Zdradziłaś mnie! - wypalił tak nagle, że Elizabeth aż się wzdrygnęła.
Chyba źle usłyszała.
- Coś ty powiedział? - spytała. - Że byłam z kimś innym?
- Do diabła, Elizabeth - zaklął i energicznie usiadł na łóżku.
Popatrzyła na jego szerokie, nagie plecy i klęknęła naprzeciwko niego.
Patrzył na nią wściekłym wzrokiem, a szczęki mu się zaciskały.
- No, powiedz! - krzyknęła. - Oskarżasz mnie o coś takiego, więc mi odpowiedz!
- Sigvard mi doniósł, że… byłaś z jednym z jego parobków. Powiedział, że złapał was na gorącym uczynku.
- Sigvard! - szepnęła przez zaciśnięte gardło. - A ty mu uwierzyłeś? - Opadła na łóżko. - jak mogłeś, Kristianie? Jak na miłość boską mogłeś wysłuchiwać takich bredni? Jestem twoją żoną! Twoją najlepszą przyjaciółką, sam tak powiedziałeś! Która zawsze cię będzie bronić i wspierać, bez względu na wszystko… A teraz siedzisz tu i mówisz, że Sigvard oskarżył mnie o wiarołomstwo… I ty mu uwierzyłeś?
- Zaprzeczasz? - spytał lodowatym tonem.
Przez chwilę miała ochotę go uderzyć, ale opanowała się. Wstała i powiedziała gniewnie.
- Tak, zaprzeczam. Mogę przysiąść na Pismo Święte, że nigdy, przenigdy cię nie zdradziła.
- A więc udowodnij - warknął. - Sigvarda znam od wielu lat. Dlaczego miałby mi skłamać?
- Najpierw spytaj o to samego siebie, a potem jego - odparła Elizabeth i ruszyła do drzwi.
- Dokąd to?
- Będę spać gdzie indziej, aż nie nabierzesz rozumu - oznajmiła, wychodząc z sypialni.
W izbie, używanej ostatnio przez Lavinę, wsunęła się pod pierzynę, trzęsąc się z wewnętrznego zimna. Zwinąwszy się w kłębek, oparła czoło na kolana; bardziej skulić się już nie mogła. Miała chęć zniknąć.
U Bergette poczuła się bardzo samotna, ale wiedziała, że ma jeszcze Kristiana; teraz nie miała już nikogo.
Walczyła z nudnościami. Gdyż jeszcze mogła zapłakać… Ale nie potrafiła. Nagle w jej głowie powstała pewna myśl. A gdyby tak wziąć dziewczynki i przeprowadzić się z powrotem do Dalen? Musiałaby żyć tam w biedzie, ale czy nie byłoby to lepsze niż chłód, którego doświadczyła? Ale z drugiej strony czy mogła zrobić to Ane i Marii?
Może żyła zbyt wieloma przemilczeniami i kłamstwami, i Pan Bóg nie chciał już wysłuchiwać jej modlitw? Musiała jednak spróbować. Złożyła ręce i wyszeptała:
- Panie Boże, okaż mi swoją łaskę. Ukarz mnie w dzień sądu, a teraz pozwól moim dzieciom żyć szczęśliwie, bo one Ne zrobiły niczego złego…
Ta noc była chyba najdłuższą nocą w jej życiu. Kiedy rano wstała, miała ciało jak z ołowiu. W domu panowała cisza, a wielki zegar w jadalni wybił piątą. Wkrótce służące będą na nogach.
Ubrała się i cicho posłała łóżko. Nie chciała zostawić żadnych śladów, by nikt nie mógł nabrać podejrzeń, że tu spała.
Amanda siedziała w kuchni i karmiła Jonasa. Siedzieli tuż przy piecu, gdzie było najcieplej. Widząc Elizabeth, chłopczyk puścił pierś matki i uśmiechnął się.
- Już wstałaś? - zdziwiła się Amanda. - Niepotrzebnie. Nawet jeszcze nie nakryłam do stołu…
- Siedź, nie ruszaj się. Dzisiaj ja mogę nakryć - powiedziała Elizabeth.
Musiała czymś się zająć, nie mogła usiedzieć w spokoju, bo wtedy zaczynały ją dręczyć myśli, złość i poczucie bezsilności.
- Nie mogłam spać - rzuciła przez ramię.
- Chyba nie przez Jonasa? Długo marudził.
- Nie, skądże.
Czy Amanda słyszała, że przeszła w nocy do innego pokoju? A może słyszała, o czym rozmawiała z Kristianem? Mówiła głośno, a tutaj - o czym wiele razy już się przekonała - ściany uszy…
Kristian zszedł na dół wyraźnie naburmuszony. Pozostali wstali wcześniej i nawet Ane i Maria siedziały już przy stole.
- Czemu nikt mnie nie obudził? - spytał zaczepnie.
- Nigdy tego nie robiliśmy - odparła Maria.
Spojrzał na nią ponurym wzrokiem, ale nic nie powiedział.
Elizabeth wstrzymała oddech. Wychowała Ane i Marię tak, by protestowały przeciw niesprawiedliwemu traktowaniu i mówiły wprost, jak się z czymś nie zgadzają. Na szczęście tym razem nie zwróciły uwagi na zaczepny ton Kristiana.
W chwilę później dziewczynki poszły do szkoły i w jadalni zapanowała dziwna cisza.
- Chyba będzie padać - zauważyła Helene, opierając się o parapet i spoglądając na szare, pochmurne niebo.
Elizabeth usłyszała, że Kristian wstaje i wychodzi. Skierował kroki do kantorka; na szczęście nie zatrzasnął za sobą drzwi. Jednak potrafił się opanować.
- Na dworze wisi pranie przypomniała Elizabeth. - Zdejmę je.
Zaczęło mżyć, więc przyspieszyła. Miała nadzieję, że pranie nie zdążyło zmoknąć. Zawsze można je było wysuszyć na strychu, ale chcąc na powietrzu, nabierało przyjemnego zapachu…
Kwiatu pod ścianą domu zwiędły już dawno temu. Lato się skończyło, przed nimi była długa zima. Powinna poprosić Olego, by naciął trochę jałowca i przykrył grządki dla ochrony przed mrozem.
Nagle zesztywniała. Krzyk uwiązł jej w gardle i przyszedł w cichy, gulgoczący pisk. Patrzyła i patrzyła, jakby wierząc, że ten widok zniknie, jeśli tylko poczeka wystarczająco długo; nie znikał jednak. Na sznurach wisiały strzępy odzieży.
Jak w transie podeszła bliżej, by przyjrzeć się zniszczeniom. Ubranka Jonasa były nietknięte. Podobnie odzież służących, Olego, Ane, Marii i Kristiana. Pocięto w strzępy tylko jej ubrania. Koronkowe bluzki, spódnice i suknie, uszyte ledwo widocznym ściegiem późnymi wieczorami, przy kiepskim świetle. Kiedy inni spali w nocy, ona siedziała nad szyciem aż do bólu oczu.
Czy to zrobiła kobieta? Ta myśl opanowała ją całkowicie. Któż inny wiedział, ile pracy kosztowała każda sztuka tej odzieży? Nie wszystko było uszyte z gotowych tkanin; część materiałów utkała sama. Dzień po dniu siedziała przy krosnach, robiąc materiał na swoje zapaski.
Ten, kto to uczynił, musiał być oszalały ze złości lub z zawiści. I ten ktoś wiedział doskonale, które ubrania należały do niej.
- Czy to Bergette? Nie, bez względu na to, co myślała i co mówiła, nie zrobiłaby czegoś takiego. Ale we wsi były przecież inne kobiety. Chyba, że to mężczyzna… Czy mógł nim być Pål? Ale co by miał przez to osiągnąć?
Elizabeth zamknęła oczy. Nie płacz, powiedziała sobie, zaciskając pięści i zięby. Ten, kto to zrobił, odpowie za to. Nie ukryje te sprawy, nie przemilczy jej Nie zrobiła niczego, czego by się musiała wstydzić. Koniec z milczeniem.
Już miała się odwrócić i iść z powrotem do domu, kiedy jej wzrok przyciągnęło coś, co leżało w trawie. Iskrzyły się na tym czymś krople wody, a ona schyliła się i podniosła przedmiot.
Nóż. Widziała, że kosztowny: pochwa była wykonana z kości i miała jakąś niewielką srebrną ozdobę. Elizabeth starła z niej wodę i odczytała wygrawerowane tam imię: Sigvard.
Prędko zebrała ubrania w wielki kłąb, zarzuciła pozostałe na ramię i pospieszyła do domu.
- Uprasuj, jak będziesz miała chwilę czasu - powiedziała do Helene, usiłując nadać głosowi normalnie brzmienie. Następnie nabrała dużo powietrza w płuca i wkroczyła do kantorka.
Kiedy tak weszła bez pukania, na czole Kristiana pojawiła się głęboka bruzda.
- Proszę! - zawołała, rzucając kłąb odzieży na jego biurko. - Popatrz, co zrobił ten twój oddany przyjaciel. Ten, którego znasz od tylu lat, ten, który oskarżył mnie o niewierność, ten, któremu ufasz bardziej niż własnej żonie. Proszę bardzo. Obejrzyj to sobie dokładnie i powiedz mi, co o nim myślisz.
Kristian najpierw spojrzał na nią osłupiały, a potem popatrzył na kłąb odzieży na biurku. Oczy mu się zwęziły i groźnie zaiskrzyły. Wstał.
- Co to ma znaczyć, Elizabeth? Jak możesz oskarżać Sigvarda o coś takiego? Nie uważasz, że posunęłaś się za daleko?
- No to wytłumaczysz skąd wzięło się to, co leżało pod sznurami z bielizną - powiedziała, podając mu nóż. - Przeczytaj! Tu jest jego imię. Potrzebujesz jeszcze dowodów.?
Krew odeszła mu z twarzy, nagle cały zapadł się w sobie. Patrząc na nią z niedowierzaniem, głośno przełknął ślinę.
- Nie wierzę, żeby… - zaczął szeptem.
- Ależ oczywiście - prychnęła, porwała z biurka strzępy odzieży i nóż, po czym rzuciła się do drzwi.
- Dokąd idziesz? - usłyszała za sobą, ale nie zadała sobie trudu, by mi odpowiedzieć.
Na podwórzu Ole zaprzęgał do wozu karego ogiera. Miał listę towarów, które trzeba było kupić w składzie. Tego samego dnia miała też przyjść poczta i Lina nie mogła się doczekać wieści z domu.
- Weź klacz - powiedziała, wskazując na wóz. - Ja tego biorę.
Cmoknęła na konia, uderzyła go lejcami i ruszyła z miejsca ostrym kłusem. Wyjeżdżając z podwórza zobaczyła, jak na schodki wychodzi Kristian i usłyszała, że coś krzyczy, ale udała, że go nie widzi i nie słyszy. Popędziła konia jeszcze bardziej.
Nie potrafiła jasno myśleć; w jej głowie panował chaos, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyła.
Szybko dojechała do celu, przywiązała konia, przebiegła przez podwórze i gwałtownie otworzyła drzwi. W sieni natknęła się na Bergette z dzieckiem na ręku.
- Coś się stało? - spytała gospodyni, zerkając na kłąb ubrań pod pachą Elizabeth.
- A owszem, owszem. Gdzie Sigvard?
- A czego od niego chcesz? - Bergette odzyskała nieco pewności siebie, a w jej głosie zabrzmiała ostra nuta.
- Spytałam, gdzie on jest.
- Akurat teraz jest zajęty.
- Tu jestem - rozległ się spokojny głos Sigvarda, który wyszedł z salonu. - Czego ona chce?
Elizabeth spiorunowała go wzrokiem, a potem ponownie spojrzała na Bergette.
- Zaraz zobaczysz, co ten twój świętoszkowaty mężulek zrobił. Ten przyjaciel Påla Persy. - Słowa wylewały się z niej na jednym oddechu. - Oto moje pranie. Wszystko zniszczone. Tylko moje, bo inne zostały oszczędzone.
Na twarzy Bergette pojawiły się czerwone plamy, ale nic nie powiedziała. Zakołysała dzieckiem, które zaczęła chlipać. Elizabeth pomyślała, że pewnie przestraszyło się jej ostrego głosu i przez moment pożałowała swojego wybuchu.
- Jak śmiesz oskarżać mojego męża o cos takiego? - parsknęła nagle Bergette. - Nie wystarczy ci tych plotek, które rozpowiadałaś o Pålu i o innych? Ufałam ci, Elizabeth, ale okazuje się, że niesłusznie. Zrozumiała to po tym, co opowiedział mi Pål.
Elizabeth poczuła, jak zalewa ją wściekłość. Co to za człowiek, ten Pål? Skąd w nim taka podłość? Bez grosza, bez niczego, zwykły biedak!
- Uspokój się - zwrócił się do żony Sigvard z kpiącym uśmieszkiem. - ta baba jest stuknięta, pocięła swoje własne ubrania. Elizabeth, muszę cię prosić, być nas opuściła. - Zrobił gest ręki ku drzwiom, ale Elizabeth się nie poruszyła.
Wbił wzrok w Bergette. Jej głos zabrzmiał głucho.
- Jednej rzeczy nigdy sobie nie wybaczę. Bergette: tego, że ci zaufałam. Tu masz nóż, który znalazłam przy moim praniu. A tu masz to, co z tego prania zostało. Patrz i wstydź się.
Bergette wzięła od niej nóż, odzież, otworzyła usta i zamknęła je, a potem jeszcze raz, ale nie dobył się z nich żaden dźwięk.
Elizabeth odwróciła się i wyszła, cicho zamykając drzwi za sobą. Powiedziała swoje i zrobiła to, po co tu przyszła.
Może niepotrzebnie oddała Sigvardowi wszystkie dowody. W razie czego nie ma nic do pokazania lensmanowi, ale nie miało to znaczenia. Zarówno Kristian, jak Sigvard i Bergette dostali wyraźny sygnał. I to jej wystarczyło.
- Przecież już cię przepraszałem - żalił się Kristian, próbując ją znów objąć.
Elizabeth cofnęła się aż na brzeg łóżka. Minął już miesiąc, odkąd znalazła swoje pocięte na strzępy ubrania, a wciąż nie miała ochoty być przez niego dotykana.
- Ależ jesteś nieprzejednana - poskarżył się. - Ile razy mam błagać o przebaczenie? Odpuścisz mi dopiero, jak będę się czołgał u twoich stóp? Każdy może popełnić, błąd - ty też się myliłaś.
Elizabeth patrzyła miarowo w mrok. Nie,, pomyślała. Czołganie nic tu nie pomoże. Żadne przeprosiny i słodkie słówka nie naprawią tego, co się stało. Zranił ją dotkliwie w chwili, kiedy mogła się oprzeć tylko na nim. Nie miała rodziny przyjaciółki ją opuściły, nie miała komu zaufać. To, co jej zrobił, zadało jej głęboką ranę - ranę, którą zabliźnić mógł tylko czas.
Westchnęła i odwróciła się na drugi bok.
Któregoś dnia jedna ze służących Bergette przyszła do Dalsrud z listem. Początkowo Elizabeth chciała wyrzucić go bez czytania, ale zdołała się opanować. List zawierał wyrazy ubolewania ze strony Bergette nad tym, co się stało. Elizabeth musi zrozumieć, że Sigvard jest jej mężem, z którym ona zostanie do końca swojego życia; dlatego też do pewnego stopnia musi się z nim liczyć. Ma nadzieję, że pisała, że Elizabeth zajdzie do nich kiedyś, by mogły porządnie porozmawiać i wymazać z pamięci.
Elizabeth zmięła arkusik i wrzuciła je do pieca. Skoro Bergette nie miała dość odwagi, bu zjawić się u niej i wyznać jej to wszystko osobiście, trudno. Niczego to już nie zmieni.
Bergette już się do niej więcej nie odezwała.
Elizabeth wyprostowała się i przyjrzała uważnie pomieszczeniu. To niewiarygodne, ile kurzu zebrało się w pokoju z krosnami; trzeba tu porządne sprzątać, co najmniej dwa razy w roku. Wiedziała, że zbyt ciężko pracuje, ale był to jedyny sposób, by wieczorem zasnąć.
Jeszcze nie przebaczyła Kristianowi, ale już potrafiła z nim w miarę spokojnie rozmawiać. Widziała, jak mu jest przykro; wiedziała tez, że był u Sigvarda. Nie miała pojęcia, o czy mówili, ale przez dłuższy czas po tym Kristian był zasępiony i małomówny. Cieszyło ją, że rozmówił się z Sigvardem, bo uważała to za coś w rodzaju pokuty.
Przykryła wiadro ścierką i podeszła do wiszącej na ścianie sukni Helene. Był to jej strój ślubny i jednocześnie niedzielny, używany tylko do kościoła i na uroczystości. Pomyślała, że odkąd Helene poznała Påla, niewiele takich okazji było, bo dziewczyna prawie nie wychodziła z domu. A kiedy wychodziła, to tylko po to, by się z nim spotkać. Westchnęła i przejechała ręką po czarnej tkaninie. Zaproponowała Helene, że zwęzi suknię, jako że przyjaciółka ostatnio mocno schudła.
Przypomniała sobie teraz słowa Dorte: że nie wolno jej nigdy opuścić Helene, że ma być jej przyjaciółką bez względu na wszystko… Często bywało to bardzo trudne. Przejechała palcami po koronkowym obszyciu rękawów. To jej własny pomysł: Ozdobiła dla twojej sukni, Helene, w prezencie ode mnie!
Przyjaciółka z ciąganiem podziękowała i pozwoliła jej przyszyć koronkę.
Z innych pomieszczeń na stryszku słyszała głos Marii rozmawiającej z Liną, perlisty śmiech innych służących. Och, gdyby tak Helene była pogodna jak one, tak jak kiedyś… teraz stała się jedynym szarym cieniem siebie samej.
Elizabeth podeszła do okna i odchyliła nieco firankę. Widziała stąd większą część wsi. Daleko na zboczu doliny stary domek wyrobników, w którym miała zamieszkać Helene z Pålem. To on wynajął domek od gospodarzy, dla których pracował. Elizabeth skrzyżowała ramiona na piersiach. Jak przyjaciółce z nim będzie? Czy on jej nie skrzywdzi, jak będą sami, w dzień i w noc, tydzień po tygodniu.
Wzdrygnęła się, gdy nagle ktoś chrząknął za jej plecami.
- Ależ mnie przestraszyłaś, Helene! Tak się zamyśliłam…
- Widzę, ale na co tam patrzyłaś? - zapytała Helene i również wyjrzała przez okno. - Czy to nie jest nasz domek?
- Tak, a ja właśnie rozmyślałam, jak to będzie po twojej wyprowadzce. Tak długo już mieszkamy pod jednym dachem… Zostanie po tobie ogromna pustka!
- Zawsze znajdziesz sobie nową służącą - powiedziała sucho Helene.
- Ale nie zaufaną przyjaciółkę, która byłaby stale pod ręką.
Jakie to puste słowa. Mówiłam, jakby wszystko między nimi było w najzupełniejszym porządku, jakby nic między nimi się nie popsuło. Ale przecież nie mogła mówić inaczej, jeśli chciała ocalić chociaż cząstkę ich dawnej przyjaźni.
Helene spojrzała na nią podejrzliwie, a Elizabeth ciągnęła lekkim tonem:
- Nie jest to daleko, byśmy się nie mogły za dnia odwiedzać, prawda?
Helene odeszła od okna i stanęła odwrócona do niej plecami.
- Będę tam miała dość roboty. Tak to już jest. Nie znajdę za dużo czasu na odwiedziny i picie kawy.
Elizabeth musiała ugryźć się w język, by nie spytać wprost, czy nie powtarza słów Påla. Zamiast tego zaproponowała:
- Może ci będę mogła trochę pomóc? Oczywiście jeśli tego zechcesz… W czasie zimowych połowów Påla długo nie będzie, a wtedy smutno może ci być samej.
Helenie nie skomentowała tego, ale Elizabeth zobaczyła, że jej plecy nagle znieruchomiały. Po czym nagle obróciła się i przygwoździła Elizabeth spojrzeniem.
- Między tobą i Kristianem coś zaszło - powiedziała.
- Tak, zdarzyło się coś, co mnie bardzo zraniło - powiedziała cicho Elizabeth. - Ale już jest lepiej. W końcu obiecałam być z nim na dobre i na złe.
- Nie powinnaś mieć przed nim tajemnic - powiedziała Helene.
- Co masz na myśli? - Elizabeth poczuła nagle niepokój. A po plecach przebiegł jej lodowaty dreszcz.
- Ja przed Pålem nie mam żadnych tajemnic. - Helene wyprostowała się i wysunęła podbródek. - On wie, że ojcem Ane jest Leonard. Spytał mnie, a ja mu…
Nie skończyła, bo Elizabeth wymierzyła jej policzek. Nigdy przedtem nie podniosła na nikogo reki i nie przypuszczała, że kiedykolwiek podniesie. Uderzenie było tak silne, że ręka mocno ją zapiekła. Na lewym policzku Helene wykwitła szkarłatna plama i dziewczyna przykryła go dłonią.
- Uderzyłaś mnie? - spytała w osłupieniu.
Elizabeth oddychała szybko. W głowie się jej zakręciło i przez moment bała się, że zemdleje. Słowa Helene wciąż dźwięczały jej w uszach: on wie, że ojcem Ane jest Leonard.
Kiedy znów się odezwała, jej głos brzmiał obco dla niej samej:
- Zupełnie nie pojmujesz, coś zrobiła?
- Byłam uczciwa.
- Więc ciesz się tą swoją uczciwością, a mnie zostaw w spokoju! To była tajemnica, którą znałaś tylko ty! Dlaczego…
Nagle pojęła, że te słowa nie mają najmniejszego sensu: tamto już zostało powiedziane i nie da się cofnąć. Stało się i już. Bóg jeden wie, jak sto się wszystko skończy.
- Wynoś się - szepnęła. - Idź sobie, słyszysz?
Helene dumnie potrząsnęła głową i wyszła. Elizabeth opadła na stołek przy krosnach. Załamana, zastanawiała się, kiedy ten koszmar się skończy. Co ten Pål teraz wymyśli?
Nie wiedziała jak długo tak siedzi: odkryła tylko później, że czółenko, które ściskała w ręku, stało się całkiem mokre.
Musiała rozmówić się z Helene. Wstała ciężko i idąc do kuchni zastanawiała się, co jej powie. Kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła Påla, słowa uwięzły jej w gardle. Siedział przy kuchennym stole z zadowolonym uśmiechem na twarzy i bezczelnie patrzył jej w oczy.
- Dzień dobry, Elizabeth - przywitał ją. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam wam w pracach świątecznych?
Mówił sztucznie przyjaznym głosem, a Helene przewiercała ją spojrzeniem. Musi teraz uważać na słowa. Na policzku przyjaciółki wciąż widać było ślad po uderzeniu i Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia: Helene z pewnością nie wiedziała, co robi, nie była przecież z natury podła!
- Ależ skąd! - powiedziała Elizabeth z przeklejonym do twarzy uśmiechem. - Damy sobie radę, nie przejmuj się. Kawy?
W jego wzroku pojawił się dziwny płomyczek, a kącik lewego oka zaczął drgać. Elizabeth pojęła, że nie spodziewał się takiego powitania. Od panującego na dworze chłodu sina blizna na jego górnej wardze wyraźnie się odznaczała.
Elizabeth nalała mu kawy, wyjęła jakieś ciasteczka i postawiła przed nim na stole. Następnie przyniosła sobie robótkę i zaczęła robić na drutach.
- Sporo masz tej roboty z wełną, skoro musisz wyposażyć Kristiana i Olego na zimowe połowy - zagadnął Pål.
- Co? - Elizabeth aż opuściła robótkę na podołek. Serce zaczęło jej mocno bić, a ciało pokryło się gęsią skórką. To nie mogła być prawda. Drażnił się z nią tylko, kłamał, by zobaczyć jej reakcję. Tak się cieszyła na te miesiące, kiedy Helene będzie sama i miała nadzieję, że przyjaciółka wreszcie zrozumie, że najlepiej jej było z nimi w Dalsrud!
- Nie płyniesz z innymi? - spytała ochrypłym głosem. - A z czego będziecie żyli? Przecież macie wziąć w dzierżawę gospodarstwo i… - Nie znajdowała potrzebnych słów.
Odwróciła się do Helene, próbując złowić jej spojrzenie, ale przyjaciółka odwróciła głowę. Ugniatała ciasto i udawała, że nie słucha, o czym mówią. Elizabeth skierowała wzrok na Påla.
On wyciągnął nogi i oblizał górną wargę.
- Będę dalej parobkiem tam gdzie teraz. No i będę wykonywał róże prace dla Sigvarda.
Helene odwróciła się do nich i w końcu spojrzała na Elizabeth.
- Wszystkie zajęcia są równie dobre, a co, może nie?
Elizabeth mogła tylko przytaknąć:
- Oczywiście, że tak. Chciałam tylko powiedzieć, że jak połowy są dobre, zarabia się na nich więcej.
- To prawda, ale nie sposób przewidzieć pogody. Chyba, że ty to potrafisz?
Elizabeth przeszedł zimny dreszcz i zmusiła się, by wytrzymać jego wzrok.
- Naturalnie, że nie. Wszystko w ręku Boga.
- Mam coś do załatwienia - rzekła Helene o wyszła szybko z kuchni.
Elizabeth widziała przez okno, jak biegnie w stronę ustępu.
- Myślała, że spędzisz parę miesięcy z Helene, co? - zakpił Pål.
Elizabeth uchwyciła jego wzrok: było w nim coś złego i dzikiego.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Zostaw ją w spokoju! Cieszyłaś się na mój wyjazd, bo chciałaś z nią gadać o chłopach. Opowiadać jej o mnie kłamstwa i zbuntować ją przeciwko mnie.
- Może tak - syknęła Elizabeth, a jej oczy zwęziły się. - Ale ponieważ jesteś tchórzem, nie zostawisz jej samej. Czego się tak boi taki chojrak jak ty? Powiem ci, Pålu Persa, że ciebie boi się tylko Helene. Boi się, bo jesteś mężczyzną, a mężczyzna może zbić nieposłuszną kobietę. Ale ze mną tego nie próbuj, bo jestem od ciebie silniejsza, zarówno w słowach, jak i czynach. Dobrze to sobie zapamiętaj.
Pål zaśmiał się i rozparł wygodnie na krześle.
- Dobrze, że sama w to wierzysz. Bo ja mam w reku silniejsze karty. Twoją córka Ane, która, jak twierdzisz, jest córką Jensa, to dziecko Leonarda Dalsruda - o czym oboje wiemy. Owoc tak zwanego gwałtu. Ale kto w to uwierzy? Rozłożyłaś przed nim nogi dobrowolnie i tyle.
Elizabeth poczuła, że cała krew odpływa jej z twarzy.
- Myśl sobie, co chcesz, ale to Jens jest ojcem Ane - powiedziała zdecydowanie.
Chyba Bóg się teraz nad nią zlituje. Przecież razem z Jensem ustalili, że Ane to jego córka. Zawsze tak o niej mówiła: moja i Jensa.
Pål wstał.
- Tak sobie mój. Tylko nie wiadomo co powie Kristian, jak się dowie.
Elizabeth rzuciła się do przodu i chwyciła go za kołnierz kurtki tak gwałtownie, że z powrotem usiadł.
- Dostaniesz za swoje, obiecuję ci! - krzyknęła z wściekłością. - Jeszcze mnie nie znasz, ale wkrótce poznasz!
Puściła go, a wtedy otworzyły się drzwi kuchni.
- Co tu się dzieje? - zapytała Helene, patrząc badawczo to na jedno, to na drugie.
- Nic takiego - odparła z wysiłkiem Elizabeth. - Nakrywaj do obiadu, ja zawołam wszystkich.
- A ja już pójdę - powiedział Pål wstając i poprawiając demonstracyjnie kurtkę.
Elizabeth posłała mu mroczne spojrzenie, a potem kiwnęła głową i pożegnała go krótko. Następnie poszła na pięterko po pozostałych domowników.
Pål jeszcze nie raz zjawiał się w Dalsrud, ale Elizabeth bardzo uważała, żeby się na niego nie natknąć. Bała się, że zrobi coś nieprzyjemnego.
Był już siedemnasty grudnia. Od tygodnia na morzu szalał sztorm i nie dało się wypłynąć. Kristian bał się, że wigilia będzie bez ryby; lecz Elizabeth wcale się tym nie przejmowała.
- No to zjemy coś innego - powiedziała i uśmiechnęła się do męża.
Jak dobrze, że było między nimi jak dawniej.
Jednak wcale nie miała powodów do radości.
Strach, że Pål zdradzi w końcu jej sekret, tkwił w jej żołądku jak bolesna zdrada. Bez przerwy o tym myślała.
Szykowały się najgorsze święta w jej życiu, zbliżał się ślub Helene - mieli z Pålem się pobrać w pierwszą niedzielę po wigilii. Domek wyrobników, w którym planowali zamieszkać, był już gotowy, wysprzątany przez Helenę, która postanowiła, że obejdzie się bez weseliska.
- Mamy siebie i to nam wystarczy - orzekła.
Elizabeth słyszała już kiedyś te słowa; nie skomentowała ich.
W Kabelvaag wyszła nowa gazeta. Kristian ją zaprenumerował, ale poczta spóźniała się, więc wiadomości zestarzały się, zanim dotarły do Dalsrud. Kristian przeczytał osiem stroniczek jako pierwszy, potem gazeta trafiła do kuchni.
Pozmywano już po obiedzie, gazeta leżała na sile i Lina wzięła się za głośne czytanie.
- Wiadomości Lofockie - przeczytała, wodząc palcem od litery do litery. - Wychodzą w każdą sobotę. Cena za pół roku dwie korony.
- To możesz opuścić - westchnęła Amanda. - Czytaj wiadomości.
- Musze zaraz skoczyć do naszego domku - oznajmiła Helene, zerkając na Elizabeth.
Gospodyni kiwnęła głową na znak, że się zgadza na jej wyjście.
Lina odchrząknęła.
- Tu Pisza o największym płatniku podatku w Vaagen. Ale, ale… Właściciel całej ziemi w Storvaagen nie płaci nic! Jak to jest możliwe?
Nie czekając na odpowiedź, przewracała kartki.
- O, jest coś o pożarze w Kabelvaag! Słuchajcie: Odbudowa Kabelvaag. W swojej nowej postaci miejscowość zyska bardziej miejski wygląd. Drogi będą proste i szerokie, a wzniesione przy głównych ulicach budynki wysokie i nowoczesne, z solidnymi piwnicami, dużymi oknami i lokalami użytkowymi…
Nagle Elizabeth źle się poczuła. Spociła się i poczuła mdłości, jednocześnie ogarnęło ją jakieś zimno, które bardzo ją wystraszyło.
Pozostali, zajęci gazetą, nie zauważyli nawet, że wyszła. Stojąc na schodkach oparła się ścianę i przeciągnęła drżącą ręką po twarzy. Żeby tylko się nie rozchorować się tuż przed wigilią!
Wiatr ustał. Elizabeth rozejrzała się wokół. W górach leżał śnieg w wielkich zaspach. Otuliła się ciaśniej grubym swetrem, drżąc z zimna. Poczuła, jak marzną jej spocone plecy, ale ręce pociły się nadal.
Pomyślała, że to wszystko przez strach przed Pålem i tym, że posiadł jej tajemnice. Odszukała wzrokiem domek wysoko na zboczu. Jak im tam będzie, Pålowi i Helene? Zagryzła wargi i zamknęła oczy. Cóż, czas pokaże. Bez względu na dorywcze prace u siebie, kto wie? Elizabeth wiedziała jednak, że to tylko marzenie.
Z zamyślenia wyrwał ją nagle dźwięk podobny do grzmotu. Zaskoczona, spojrzała w kierunku, z którego dobiegł. W górach oderwał się ogromny śnieżny nawis; zjeżdżał teraz w dół po zboczu. Pchając przed sobą zwały śniegu w postaci wielkiej białej chmury. Odniosła wrażenie, że dzieje się to nieskończenie powoli, choć w rzeczywistości to ułamki sekund. Jak skamieniała patrzyła na to, co rozgrywa się przed ojej oczyma, na uwolnione, dzikie siły przyrody. W tej samej chwili z hukiem otworzyły się drzwi i obok niej stanęła Helene. Jej twarz była biała jak papier. Usta miała otwarte.
Biała masa tocząc się spadała coraz niżej i niżej, coraz szybciej i szybciej. Nagle Helene krzyknęła głośno. Wzrok miała utkwiony w niewielkie zabudowania na zboczu, które nagle zniknęły pod zwałami śniegu.
Wokół nich pojawili się inni, tłocząc się w drzwiach. Westchnęła, mamrotanie i okrzyki przerażenia utonęły w grzmocie spadającej lawiny. Lina uczyniła znak krzyża, Amanda zatkała sobie dłonią usta.
Elizabeth chwyciła Helene w objęcia i przycisnęła mocno do siebie.
- Nie martw się, będziecie mili inny dom…
Coś się poradzi, będzie dobrze.
Nie była pewna, czy mówi to szczerze, ale chciała pocieszyć Helene; nie mogła znieść rozpaczy przyjaciółki.
Helene wyrwała się z jej objęć i spojrzała na nią dzikim wzrokiem:
- Tam jest Pål!
Zapadła cisza. Elizabeth zachwiała się i oparła o coś. Było to ramię Kristiana. Wbiła mocno palce w jego rękaw, podczas gdy straszna prawda powoli przenikała do jej świadomości.
Cała wieś zebrała się, by przeszukać lawinę. Podszedł do nich któryś z chłopów.
- Lawina zabrała Påla Persę. Jak zeszła, był w domu; widziałem, jak do niego wchodził.
Elizabeth pragnęła z całego serca, by zostało to oszczędzone Helene, ale nic nie mogła dla niej zrobić.
Kilkunastu z obecnych rzuciło się do kopania, niektórzy łopatami, inni gołymi rękoma.
Elizabeth spojrzała na Helenę, dziewczyna wyglądała na śmiertelnie chora, twarz miała szarą jak popiół. Biegała tam i z powrotem po głębokim śniegu, rzucając szybie spojrzenia dookoła siebie, rozgarniając śnieg rękami na oślep to tu, to tam. Elizabeth miała ochotę ją powstrzymać, ale wiedziała, że to na nic by się nie zdało. Helene musiała coś robić, doki strach walczył w niej z nadzieją. Dokładnie tak, jak kiedyś w niej samej, gdy wypłynęła w czasie sztormu, by szukać zaginionych dziewczynek. Albo jak wtedy, gdy Maria znalazła się na lodowatym morzu na trawie.
Kilku mężczyzn przestało już szukać w śniegu.
- Jeszcze jest nadzieja! - krzyknął Kristian. - Kopmy dalej, Pål może jeszcze żyje! Niejeden przeżył pod lawiną!
Zaczęli znów kopać. Przyłączyły się do nich kobiety. Poluźniwszy szaliki, rozgarniali śnieg. Niektórzy mężczyźni, pokazując rękoma zastanawiali się głośno, jak daleko lawina zabrała domek i czy Pål w nim wtedy był. Przekopanie całego tego obszaru było niemożliwe, ale musieli działaś szybko.
Klęcząc na śniegu, Helene ściskała coś w ręce. Elizabeth podeszła bliżej i zobaczyła, że to szara rękawica z jednym palcem.
- Teraz mu zimno w palce - szepnęła Helene przez zaciśnięte gardło. - zrobiłam mu nowe rękawice, miał je dostać na gwiazdkę… Te tutaj dostał w zeszłym roku, bardzo pilnuje swoich rzeczy…
Elizabeth musiała coś powiedzieć.
- Pod śniegiem nie jest wcale zimno - odezwała się, zastanawiając się, czy jest tak rzeczywiście.
Helene nie słuchała jej. Nadal przyciskała do siebie rękawicę. Nagle upuściła ją, stała u ruszyła przed siebie lunatyczka. Nieco wyżej na stoku opadła na kolana i zaczęła kopać w śniegu. Elizabeth zauważyła, że przyjaciółka zgubiła swoje własne rękawice. Palce miała już sine. Oby tylko sobie ich nie odmroziła, pomyślała z niepokojem.
Schyliła się i podniosła rękawicę Påla, a potem ścisnęła ją w reku. Nagle jakby odniosła wrażenie, że ktoś szepnął jej coś do ucha.
- Tam! - krzyknęła, pokazując ręką na prawo od siebie. - On tam jest! Kopice tam!
Ci, którzy byli najbliżej, spojrzeli na nią, potem na siebie i zaczęli niepewnie przestępować z nogi na nogę.
- Widziałam, jak lawina tam schodziła! Są tam szczątki domu! - powiedziała w panice, żałując, że nie zaczęła sama kopać, zamiast namawiać na to innych.
- Pewna jesteś? - U jej boku natychmiast pojawił się Krystian.
- Tak, widzę go - szepnęła, czując jak załamuje jej się głos.
- Próbujemy tutaj! - zawołał Krystian, prowadząc ludzi ku miejscu, na które wskazała.
Może się pomyliła? Ale nie, on tam musi być! Dla Helene. I musi być żywy! Zerknęła na przyjaciółkę. Helene stała z boku, nie biorąc udziału w kopaniu. Na wszystko, co się działo, patrzyła pustym wzrokiem.
Czas dłużył się nieskończenie, ale w końcu Kristian wykrzyknął:
- Tu jest!
Elizabeth zobaczyła, jak wszyscy nagle opadają na kolana i gołymi rekami zaczynają rozgarniać śnieg. Łopaty leżały porzucone dookoła. Kiedy wyciągnęli go spod śniegu, przemogła się i podeszła bliżej.
Dopiero teraz zareagowała Helene. Z wahaniem zbliżyła się do leżącego i przyklęknęła przy nim. Sinymi palcami ostrożnie odgarnęła śnieg z tego twarzy. Kiedy zobaczyła otwarte oczy ukochanego, zaszlochała głośno. Oczy Påla patrzyły w wieczność.
- Prawdopodobnie zginął od razu - powiedziała cicho Elizabeth, właściwie do siebie.
Helene rzuciła się na martwe ciało Påla, przytuliła policzek do jego twarzy i rozpłakała się głośno.
- Bóg tak zadecydował - powiedziała Elizabeth, głaszcząc ją po plecach.
Helene spojrzała na nią dzikim wzrokiem.
- Szkoda, że nie byłam wtedy z nim - szepnęła. - teraz nie mam już po co żyć…
- Nie wolno ci tak mówić, to grzech! - krzyknęła Elizabeth, przerażona. Nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie, tak pogrążonej w rozpaczy i… nienawiści?
Helene zerwała się naraz na równe nogi i wskazała na Elizabeth trzęsącym się palce.
- To ona zrobiła! Wiedziała, gdzie on leży!
Nienawidziła Påla od samego początku i chciała się zemścić! Wszyscy wiedzą, ona potrafi.. Sama słyszałam, jak mu to powiedziała… I że ma się strzec!
Elizabeth rozejrzała się dookoła, szukając w spojrzeniach otaczających ją ludzi rozsądku i zrozumienia, szukając kogoś, kto zaprotestuje i powie, że to wszystko bzdura. Ale wszyscy patrzyli na nią w przerażeniu, jednocześnie obwiniając ją wzrokiem. Między nimi stał Sigvard, uśmiechając się jadowicie. Przez głowę przemknęła jej myśl: Pål musiał mu powiedzieć, że Ane to córka Leonarda.
Kabelvåg nie jeden raz padło łupem pożaru. Pierwszy z nich miał miejsce 28. czerwca 1879 roku i to jego opis Lina odczytuje w liście Jensa. Z dymem poszło wtedy dziewiętnaście domów i kilka szop rybackich. Ci, którzy stracili dachy nad głową, otrzymali jesienią na nowo wymierzone działki na pogorzelisku. O ile dobrze zrozumiałam, w pożarze nikt nie zginął.
Lina wspomina także, że w 1873 roku spalił się dom pastora, to także miało faktyczne miejsce. Niestety, w pożarze tym spaliły się najstarsze księgi parafialne i przepadły w ten sposób bezcenne źródła historyczne.
W rozdziale 10. Kristian opowiada dzieje Elen i Andresa z Dybaasmark. Jest to prawdziwa historia, ale miejsce nazywa się teraz Juvatnet. Pozwoliłam sobie napisać, że Krystian spotyka Andreasa w Storvaagen, w której z wiosek rzeczywiście tej zimy przebywał, nie udało mi się dociec, ale może naprawdę było to Storvaagen?
Trine Angelsen