Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 08 Księżniczka w rozpaczy

Meg Cabot

KSIĘŻNICZKA W ROZPACZY

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 8

Tytuł oryginału

THE PRINCESS DIARIES 8 PRINCESS ON THE BRINK



































Abby, z miłością i podziękowaniem










- Zapewne - powiedziała do Sary

- znów sobie wyobrażasz, że jesteś księżniczką.

- Zawsze próbowałam nią być - odparła Sara cicho.

- Nawet kiedy było mi zimno i byłam bardzo głodna.

Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka

Przekład Wacława Komarnicka


JA, KSIĘŻNICZKĄ???? TAA, I CO JESZCZE?

Sztuka

Mii Thermopolis

(pierwsza wersja)


Scena 12


DZIEŃ. Palmiarnia hotelu Plaza w Nowym Jorku. Dziew­czyna o płaskiej klatce piersiowej i fryzurze w kształcie znaku drogi podporządkowanej (czternastoletnia MIA THERMOPO­LIS) siedzi przy ślicznie nakrytym stoliku naprzeciw łysego mężczyzny (jej ojciec, KSIĄŻĘ PHILLIPE). Z miny MII widać, że ojciec właśnie mówi coś, co ją wytrąca z równowagi.


KSIĄŻĘ PHILLIPE

Już nie nazywasz się Mia Thermopolis, kochanie.


MIA

(mrugając oczami z zaskoczenia)

Nie? No to jak się nazywam?


KSIĄŻĘ PHILLIPE

Nazywasz się Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo, księżniczka Genowii.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA,
WSTĘP DO TWÓRCZEGO PISANIA

Nie no, ona sobie NA PEWNO żartuje. Opisać pokój? To ma być nasza pierwsza praca? OPISAĆ POKÓJ? Czy ona ma chociaż odrobinę zielonego pojęcia, od jak dawna twórczo opi­suję pokoje? No bo przecież ja już opisywałam pokoje w KOS­MOSIE - na przykład w swoim fanfiction Battlestar Galactica o tym, jak Starbuck i Apollo wreszcie To Zrobili.

Wiecie, co mi się w głowie nie mieści? W głowie mi się nie mieści, że ona mnie wcisnęła na te zajęcia ze wstępu do twórczego pisania. Powinnam trafić co najmniej na twórcze pi­sanie dla średnio zaawansowanych. Bo przy moich wynikach z próbnych testów SAT - i dobra, z matematyki były marne, ale ze zdolności werbalnych ŚWIETNE - powinnam się na nie kwalifikować.

I niech będzie, że testy SAT nie mierzą zdolności twórczych (chyba że uwierzymy, że ludzie, którzy oceniają część z wypra­cowaniem, rzeczywiście te wypracowania czytają).

Ale już sam mój wynik ze zdolności werbalnych powinien dowodzić, że jestem w stanie opisać POKÓJ. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że ja już przeszłam od opisywania pokojów - a na­wet pisania powieści - do tworzenia całych scenariuszy?

Lilly totalnie ma rację, w żaden inny sposób nie będę mieć pewności, że na srebrny ekran trafi prawdziwa wersja historii mojego życia, jeśli jej sama nie napiszę. A Lilly nie wyreżyse­ruje. Ja wiem, że ciężko będzie znaleźć do tego projektu produ­centa, i tak dalej, ale J.P. powiedział, że nam pomoże. A on zna MNÓSTWO ludzi w Hollywood. Zaledwie parę dni temu z ro­dzicami jadł obiad z jakimś kuzynem Stevena Spielberga.

Dlaczego pani Martinez nie może zrozumieć, że kierując mnie na zajęcia z twórczego pisania do grupy dla początkują­cych zamiast średnio zaawansowanych, tłamsi mój rozwój jako artystki? Jakim cudem kwiat mojej twórczości ma kiedykolwiek zakwitnąć, jeśli nikt go nie PODLEWA?

Opisz jakiś pokój. No to, proszę bardzo, pani Martinez, ma pani swój opis pokoju:


Cztery kamienne ściany napierają na niewielką przestrzeń pomiędzy nimi, połyskując od wilgoci spły­wającej z niskiego sklepienia. Odrobina światła prze­sącza się zza pojedynczego zakratowanego okienka tuż pod sufitem. Jedyne sprzęty to wąska prycza z cienkim materacem pokrytym pasiastą powłoką i wiadro. Prze­znaczenie wiadra staje się oczywiste, kiedy zaczynamy czuć unoszący się wokół niego odór. Czy właśnie on przyciąga szczury, które kryją się w mrocznych kątach, węsząc drżącymi, różowymi nosami?

4 -

Mia, kiedy poprosiłam, żebyś opisała pokój, mia­łam na myśli opis wnętrza, które dobrze znasz. Chociaż jestem pewna, że takie lochy jak ten, który opisałaś, rzeczywiście istnieją w genowiańskim pałacu, bardzo wątpię, żebyś spędziła w nich wiele czasu. Poza tym jako członek Amnesty International wiesz, że Genowia nie znajduje się na liście państw nieludzko traktujących więźniów, co każe mi zadać kolejne pyta­nie: kiedy te lochy w waszym pałacu były po raz ostatni wykorzystywane? Sądzę też, że człowiek myślący tak nowocześnie jak twój ojciec do tej pory na pewno zain­stalował już w pałacu odpowiedni system kanalizacji, więc wiadra na ludzkie odchody stają się przedmiotem anachronicznym.

C. Martinez

WTOREK, 7 WRZEŚNIA, ANGIELSKI

MIA!!!! Nie CIESZYSZ SIĘ? ? ? ? Zaczął się nowy rok szkolny! A my jesteśmy w TRZECIEJ KLASIE!!! JUŻ ZA ROK BĘDZIEMY RZĄDZIĆ W TEJ SZKOLE!!!! Aha, przy okazji, masz świetną fryzurę. - T.


Naprawdę tak sądzisz, Tina? To znaczy, że mam fajne włosy? Mama i ja zabrałyśmy wczoraj Rocky'ego do Astor Place Hairstylists na pierwsze strzyżenie, bo to był jedyny czynny fryzjer, wczoraj było przecież Święto Pracy. Ani na moment nie przestawał się drzeć jak zarzynany, więc zaproponowałam, że najpierw sama dam im się ostrzyc, żeby mógł się przekonać, że nic mu się nie stanie. Muszę przyznać, że byłam trochę zaskoczona, kiedy wyjęli ma­szynkę do strzyżenia!


Moim zdaniem wyglądasz bombowo. Zupełnie jak Audrey Hepburn w Rzymskich wakacjach. A co powiedział Michael o nowej fryzurze?


Odkąd wróciłam z Genowii, jeszcze go nie widziałam. Ale mamy się spotkać dziś wieczorem w Number One Noodle Son. Nie mogę się już DOCZEKAĆ!!! Mówi, że ma mi do powiedzenia coś BARDZO WAŻNEGO, czego nie może mi powiedzieć przez telefon ani na IM.


Jak sądzisz, o co mu chodzi???? I to w Number One Nood­le Son? To trochę daleko od okolicy, w której bywa, nieprawdaż? Nie wprowadził się jeszcze do akademika?


Nie, jeszcze nie. Coś wspominał o mieszkaniu. Myślę, że o tym chce ze mną rozmawiać. Może ma zamiar wynająć własne mieszkanie, czy coś.


O MÓJ BOŻE!!! Wyobrażasz sobie, jak by to było, gdyby on miał swoje mieszkanie???? Żadnych współlokatorów, którzy mogliby wam przeszkadzać. I własna kuchnia!!! Mógłby gotować dla ciebie romantyczne kolacje!!!!!


NIE WIEM, czy to właśnie o to chodzi. Przez telefon wyra­żał się bardzo niejasno.


Powinien wynająć własne mieszkanie. Co on sobie wyobraża, że będziecie się wiecznie całować w domu jego rodziców, przy Lilly... Nie wspominając już o jego MA­MIE????


Ha. Ale mama Michaela pewnie nawet by nie zauważyła, spędza teraz tyle czasu w mieszkaniu, które sobie wynajął tata Michaela.


Państwo doktorostwo Moscovitzowie znów się schodzą???


Mam nadzieję! Michael mówi, że zaczęli się „umawiać na randki”. Ze sobą!


No cóż, to chyba lepiej niż gdyby mieli się umawiać z innymi ludźmi. Ale w takim razie mogliby po prostu znów się zejść. Oszczędzić na czynszu. Boże, jestem taka szczęśliwa, że moi rodzice się po prostu ignorują, jak wszystkie normalne małżeństwa.


Totalnie. A skoro mowa o włosach, co sądzisz o pasemkach Lilly?


Ona mówi, że J.P. woli blondynki. Nigdy nie sądziłam, że LILLY zmieni sobie fryzurę dla jakiegoś FACETA. J.P. musi być prawdziwą maszyną seksu.


TINA!!!! Oni jeszcze Tego Nie Zrobili!!!!!


Och. Zakładałam, że tak.


O MÓJ BOŻE. ALE DLACZEGO????


No cóż, przecież POJECHAŁ do jej domu w Albany na tamten weekend.


Nieważne, zrobił to dlatego, że jego rodzice chcieli zoba­czyć parę letnich przedstawień w północnej części stanu. Gdyby To Zrobili, ona by nam powiedziała. A co, myślisz, że by nam nie powiedziała?


Może tobie by powiedziała. MNIE nigdy by nie powiedzia­ła. Lilly uważa, że jestem straszną cnotką.


Nieprawda!!!!


Owszem, ona tak uważa. Ale nie ma sprawy. Ja JESTEM straszną cnotką. Bo nawet nie chcę zobaczyć, jak TO wygląda. A co dopiero dotknąć. Możesz sobie wyobrazić, że człowiek czegoś takiego dotyka? Ja bym chyba umarła. Myślisz, że Lilly dotknęła J.P. ?


WYKLUCZONE!!!! Powiedziałaby mi. Chociaż jej jeszcze nie widziałam, odkąd wróciłam z wakacji w Genowii... Ale i tak. Na pewno by mi powiedziała, gdyby... No wiesz. A przynajmniej tak mi się wydaje.


Borysa dotknęła.


CO????? A poza tym BBBBBŁŁŁŁEEEEEE!!!!! PO CO MI TO POWIEDZIAŁAŚ?????


Ja też nie chciałam tego wiedzieć!!!! Ale Borys mi powie­dział!!!!


ALE PO CO ON CI TO POWIEDZIAŁ????


To przez tę książkę, którą dostałam od ciotki - no wiesz, Twój najcenniejszy dar.


Racja. O tym, że dziewictwo to najcenniejszy dar, jaki po­winnaś zachować wyłącznie dla tego, za którego wyjdziesz za mąż, bo możesz je komuś podarować tylko raz i nie chcesz, żeby to był ktoś, kto tego daru nie doceni.


Taa. Tylko że ta książka nie mówi, co robić, jeśli wyjdziesz za mąż i odkryjesz, że człowiek, którego poślubiłaś, jest gejem. Jak się o tym przekonać, zanim zdążysz wydać kupę kasy na ślub. Ale nieważne. Borys zobaczył tę książkę u mnie na regale i zaniepokoił się, że będzie mi przykro, że Lilly dotykała go przede mną. Chociaż on nadal jest, no wiesz. Prawiczkiem. To było tylko dotykanie.


Ale dotknęła go PRZEZ spodnie czy POD spodniami?


Pod.


Przepraszam, Tina. Wiem, że Borys to twój chłopak. Ale naprawdę, chyba zaraz zwymiotuję.


Ja wiem. Mia, lepiej spójrzmy prawdzie w oczy. Ty i ja będziemy Ostatnimi Dziewicami w Liceum imienia Alberta Einsteina.


Wow. To brzmi jak tytuł książki.


Totalnie powinnaś ją napisać!!!! OSTATNIE DZIEWICE.


Dwie dziewczyny, obarczone przeszkolonymi w Izraelu ochroniarzami, opłacanymi przez ich ojców, żeby strzegli ich najcenniejszego daru... ryzykując własne życie!


Żaden mężczyzna ich nie pozna - AŻ DO NOCY PO BALU MATURALNYM!!!!


Ups, Sperry patrzy w tę stronę. Chyba powinnyśmy uwa­żać. Masz w ogóle pojęcie, o czym ona mówi?


A kogo to obchodzi? Nasza rozmowa jest o wiele ciekawsza.


Totalnie. A więc... Naprawdę myślisz, że J.P. też dotknęła?


Już ci mówiłam! Moim zdaniem oni To Zrobili do końca!


Powiedziałaby mi. Nie sądzisz, że by mi powiedziała?


To ty ją znasz od podstawówki, czy jakoś tak. Tylko ty możesz odpowiedzieć na to pytanie. Ale ona teraz JEST blondynką.


Hej! Ja też jestem blondynką! A nadal nie oddałam swojego Najcenniejszego Daru!


Och, racja. Przepraszam. Zapomniałam.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA,
FRANCUSKI

Nie mogę uwierzyć, że zdaniem Tiny Lilly i J.P. Zrobili To w czasie wakacji. To po prostu śmieszne. Lilly TOTALNIE by mi powiedziała, gdyby oddała komuś swój Bezcenny Dar.

Prawda?

A poza tym J.P. nadal nawet nie powiedział jej słowa na „k”. Czy Lilly naprawdę zdecydowałaby się uprawiać seks po raz pierwszy z kimś, kto nawet jej nie wyznał miłości? Bo ona mu mówiła, że go kocha, już z jakieś dziewięć milionów razy, a on jej na to tylko odpowiada: „dziękuję”. A czasami mówi: „wiem”.

Ale Lilly uważa, że on w ten sposób tylko składa hołd Ha­nowi Solo.

To rzecz oczywista, że J.P. ma problemy z życiem intym­nym. Przecież on i Lilly chodzą już ze sobą pół roku. A on na­dal nie mówi o niej: „moja dziewczyna”. Nazywa ją po prostu: „Moscovitz”.

Michael też kiedyś mówił do mnie: Thermopolis. Ale to było, ZANIM zaczęliśmy ze sobą chodzić.

Czy Lilly zgodziłaby się uprawiać seks z kimś, kto zwraca się do niej per Moscovitz i przedstawia ją ludziom jako swoją „przyjaciółkę”, a nie jako swoją „dziewczynę”?

Nie ma mowy. Nie Lilly.

Chociaż faktycznie zrobiła się na blondynkę. MÓWI, że to dlatego, iż producenci, którzy wykupili opcję na jej program te­lewizyjny, powiedzieli jej, że jasne pasemka wokół twarzy od­wrócą uwagę od nieregularnych rysów.

Ale to żaden sekret, że J.P. lubi blondynki. Keira Knightley jest przecież dziewczyną jego marzeń. To jedyny znany mi facet, który obejrzał Dumą i uprzedzenie tyle samo razy co Lilly, Tina i ja. Myślałam najpierw, że spodobała mu się ta filmowa adap­tacja, ale potem przyznał się, że podoba mu się pewna wysoka, szczupła blondynka (co trochę mnie dziwi, bo Keira w tym fil­mie nie miała jasnych włosów).

Biedna Lilly. Może schudnąć i ufarbować się na blond, ale nigdy się nie ROZCIĄGNIE. A przynajmniej nie do metra sie­demdziesięciu, czyli wzrostu Keiry.

Hej, ciekawe, czy to nie o tym chce ze mną przy obiedzie pogadać dziś wieczorem Michael... Że odkrył, że Lilly i J.P. To Zrobili!

Boże, LEPIEJ, żeby nie o to chodziło. Bo jeśli Lilly To Zro­biła i powiedziała o tym Michaelowi, to on mi już teraz nie da spokoju.

O, super. Mamy teraz décrire un soir amusant avec les amis w dwustu słowach.

Kolejny niepokojący wieczór, moi towarzysze i ja usiedliśmy przed telewizorem. Wybór był ogromny, kanałów bez liku. Dzięki kablówce wszystko jest moż­liwe. Co oglądaliśmy? Kanał informacyjny? Sportowy? Kanał z teledyskami rockowymi? Nie - kanał 12. Tak! Śmieszny kanał religijny...

Mam sześćdziesiąt jeden słów, zostało sto trzydzieści dzie­więć.


Na korytarzu, w drodze na francuski, minęłam Lanę. Nie zmieniła się ani trochę w czasie wakacji, tyle że jeszcze bardziej zadziera nosa, o ile to w ogóle możliwe.

Aha, i zdaje się, dorobiła się własnego klona, jakiejś kandy­datki na kolejną Lanę, która wygląda dokładnie jak ona, tylko jest trochę niższa.

W każdym razie kiedy przechodziłam, Lana zerknęła na moją głowę, szturchnęła łokciem tego klona i zaczęła się śmiać.

- Patrzcie, jaki Piotruś Pan! - wrzasnęła tak głośno, żeby cały korytarz usłyszał.


Ale to dobrze wiedzieć, że niezależnie od tego, w jaki sposób Lana spędziła wakacje, udało jej się zachować wdzięk i poczu­cie humoru, z których słynie w całym Liceum imienia Alberta Einsteina.


Czy ja naprawdę w tej fryzurze wyglądam jak Piotruś Pan?


Czy w tej fryzurze naprawdę jestem podobna do Piotrusia Pana?

WTOREK 7 WRZEŚNIA,
LUNCH

Dopadłam Lilly przy bufecie z taco i zapytałam ją, czy ona i J.P. Zrobili To w wakacje.

Oto jej bardzo niezadowalająca odpowiedź:

- Czy ty naprawdę uważasz, że gdybym to zrobiła, pierw­sza byś się o tym dowiedziała, Paplo Wszech Czasów?

Muszę przyznać, to mnie zabolało. Dotrzymałam przecież wszystkich sekretów, jakie mi kiedykolwiek powierzyła. Nigdy nie wygadałam, jak w piątej klasie wyniosła z domu należący do swojej matki egzemplarz Szczęśliwej dziwki i odczytała nam na przerwie wszystkie sceny erotyczne, prawda?

Albo kiedy powiedziała Normanowi, facetowi, który ją prześladował, że jak jej załatwi bilety na Avenue Q, to prześle mu swoje klapki na platformie Steve Madden. Norman jej te bi­lety załatwił, ale ona mu tych klapków nie wysłała, bo nigdy nie miała pary klapków na platformie Steve Madden.

I nigdy nikomu nie powtórzyłam, że Lilly wrzuciła moją lal­kę Truskawkowa Babeczka na dach wiejskiego domku swoich rodziców, i że zobaczyłam tę lalkę dopiero następnego lata, kie­dy Michael czyścił rynny i zrzucił ją na podwórko. Oczy bied­nej Truskawkowej Babeczki wyjadły wiewiórki, włosy miała zapleśniałe i buzia jej się stopiła do słońca i zastygła w wyra­zie milczącego krzyku. Chociaż od tego widoku doznałam psy­chicznych ran, które będę nosić do końca życia. Ja naprawdę kochałam tamtą lalkę.

Ale nie chciałam pokazać Lilly, jak bardzo zabolała mnie jej uwaga, więc powiedziałam:

- Nieważne. I tak wiem, że dotykałaś Borysa sama wiesz gdzie. Tina mi powiedziała.

Ale Lilly, zamiast zareagować osłupieniem, jak nakazuje wszelka przyzwoitość, wzniosła tylko oczy do nieba i oświad­czyła:

- Jesteś strasznie dziecinna.

- Poważnie, Lilly. - Nie chciałam wyrazić tonem głosu ani odrobiny urazy, ale mi się nie udało. - W głowie mi się nie mie­ści, że mi nie powiedziałaś.

- Bo nie było o czym opowiadać - odparła Lilly.

- Nie było o czym? Ty go DOTKNĘŁAŚ.

- Czy my naprawdę musimy dyskutować na ten temat na środku stołówki? - chciała wiedzieć Lilly.

- A gdzie mamy o tym dyskutować? Przy stole, w obecno­ści twojego CHŁOPAKA?

- No dobra. Lilly zawróciła do baru z taco. - No więc, do­tknęłam go. Co chciałabyś na ten temat wiedzieć?

W głowie mi się nie mieściło, że prowadzimy tę rozmowę przy pojemnikach z kwaśną śmietaną i tartym cheddarem. Ale to wina Lilly. Skoro nie poruszyła tego tematu w czasie jednej z na­szych imprez piżamowych, jak każda normalna dziewczyna. Ale to nie w stylu Lilly. Ona musiała to trzymać w wielkim sekrecie, póki BORYS nie puścił farby.

Problem w tym, że chociaż temat był totalnie żenujący i obrzydliwy, i w ogóle... Ja naprawdę chciałam się dowie­dzieć.

Ja wiem. To chore. Ale chciałam.

- Na początek, jakie to jest w dotyku? - spytałam. Na szczęście nikogo innego w pobliżu nie było, bo chyba wszyscy woleli dziś danie z woka.

Lilly tylko wzruszyła ramionami.

- Jak skóra.

Zagapiłam się na nią.

- To wszystko? Po prostu... skóra?

- No, w sumie to jest z tego zrobione - wyjaśniła Lilly. - A ty co myślałaś?

- Nie wiem. - Trochę trudno jest oceniać takie rzeczy przez warstwę dżinsu. Zwłaszcza jeśli rozporek jest zapinany na gu­ziki. Co oznacza mnóstwo nitów. - W romansach Tiny zawsze piszą, że jest w dotyku jak stalowy pręt pożądania obciągnięty najdelikatniejszą satyną.

Lilly się nad tym zastanowiła. Potem znów wzruszyła ra­mionami:

- To też.

- Okay. Oficjalnie cię zawiadamiam, że zwymiotuję.

- Nie rzygaj tylko w guacamole. Teraz już dasz mi spo­kój?

- Nie - zaprzeczyłam. - O czym chce ze mną porozmawiać Michael w Number One Noodle Son?

- Prawdopodobnie o tym, że chce, żebyś go dotknęła.

Kiedy wzięłam łyżkę do nakładania kwaśnej śmietany i za­mierzyłam się na nią, wrzasnęła i dodała ze śmiechem:

- Poważnie, nie mam pojęcia. Prawie go nie widywałam tego lata, ciągle ślęczał nad tym swoim głupim projektem z in­żynierii elektronicznej.

Odłożyłam łyżkę. Wiedziałam, że mówi prawdę. Michael był zaprzątnięty swoim kursem dotyczącym teorii kontroli, któ­ra, jak mi wyjaśnił, kiedy zapytałam, co to w ogóle, do diabła, znaczy, dotyczy robotów. Jego końcowy projekt na te zajęcia to było zautomatyzowane ramię, które można by wykorzystywać do operacji chirurgicznych w obrębie klatki piersiowej, na ży­wym sercu, czyli „szczytowe osiągnięcie” - jak mówił Michael - „na polu zautomatyzowanej chirurgii”.

Tak. Mam chłopaka, który buduje roboty. To TAKIE ŚWIET­NE!!!!!

Kiedy Lilly i ja wróciłyśmy do stolika, naprawdę trudno mi było spojrzeć Borysowi w twarz - chociaż teraz zrobiła się dużo atrakcyjniejsza, odkąd nie nosił aparatu na zębach, zaczął odwie­dzać dermatologa i zrobił sobie laserową korektę wzroku, i tak dalej.

Ale i tak, kiedy na niego patrzę, widzę wyłącznie dłoń Lilly w jego spodniach. Razem z tym jego swetrem.

- O mój Boże, Mia! - zawołała Ling Su, kiedy usiadłam. - Co się stało z twoimi włosami?

To naprawdę nie jest to, co chcesz usłyszeć po wizycie u fry­zjera.

- Astor Place Hairstylists - powiedziałam. - A dlaczego? Nie podoba ci się?

- Nie skąd, podoba się - bąknęła Ling Su. Ale widziałam, jak wymienia spojrzenia z Perin, która nosi jeszcze krótszą fry­zurę niż ja. A moja i tak jest dość krótka.

- Moim zdaniem Mia wygląda świetnie - powiedział J.P. Siedział przy drugim krańcu stołu, naprzeciw Lilly. Sam też nie wyglądał źle. Potargane jasne włosy miał miejscami jeszcze jaśniejsze od słońca - jego rodzice mają posiadłość w Martha's Vineyard, gdzie spędził większość lata, szlifując umiejętności surferskie.

I to się opłaciło. To znaczy, o ile fantastyczna opalenizna i całkiem nieźle wyrobione mięśnie przedramion na coś się przy­dają.

Nie żebym mu się jakoś przyglądała. Bo już mam swo­jego chłopaka, który posiada świetnie wyrobione przedramio­na.

I dobra, Michael pewnie tego lata w ogóle się nie opalił, bo za bardzo zajęty był tym końcowym projektem na letnim kursie robotyki.

Ale i tak jest seksowniejszy niż J.P.

Który, poza wszystkim innym, jest chłopakiem Lilly.

Czy coś.

- Bardzo chłopięca - powiedział J.P., wskazując moją ostrzyżoną głowę.

- Wiem, o co ci chodzi - rzuciła Tina z ożywieniem. - Zu­pełnie jak Audrey Hepburn w Rzymskich wakacjach!

- Myślałem raczej o Keirze Knightley w Dominie - powie­dział J.P. - Ale tamto też.

Fajnie mieć takich życzliwych przyjaciół.

No cóż, choć PARU życzliwych przyjaciół, w każdym razie. W głowie mi się nie mieści, że Lilly nie chce mi powiedzieć, czy Zrobiła To z J.P. Bo jeśli tak, to po nich tego nie widać. No bo jeśli podarowali sobie nawzajem swój Najcenniejszy Dar, to przynajmniej pod stołem powinna odchodzić jakaś zabawa sto­pami.

Ale najintymniejsza sytuacja, na jakiej ich złapałam, mia­ła miejsce wtedy, kiedy J.P. dał Lilly ugryźć swojego yodela. A przecież ja sama dawałam jej ugryźć swojego yodela.

Co wcale nie oznacza, że mam zamiar jej podarować swój Najcenniejszy Dar.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA,
ROZWÓJ ZAINTERESOWAŃ

Dobra, to już naprawdę nie fair, że poza tym że mnie wcis­nęli na wstęp do twórczego pisania, a nie na twórcze pisanie dla średnio zaawansowanych, mam jeszcze beznadziejny plan popo­łudniowych lekcji. No sami tylko POPATRZCIE:

Lekcja 1 godzina wychowawcza

Lekcja 2 wstęp do twórczego pisania

Lekcja 3 angielski

Lekcja 4 francuski

Lunch

Lekcja 5 RZ

Lekcja 6 WF

Lekcja 7 chemia

Lekcja 8 wstęp do rachunku różniczkowego

Wychowanie fizyczne, a potem CHEMIA, a potem RACHU­NEK RÓŻNICZKOWY??? Czy to zbyt wiele, mieć po południu JEDNĄ PRZYJEMNĄ LEKCJĘ? JEDNĄ RZECZ, KTÓREJ MOŻNA WYCZEKIWAĆ Z RADOŚCIĄ???

Ale widać nie. Począwszy od .45 po południu, to musi być niczym niezmącona PADAKA.

Poważnie. To jest po prostu skandal.

I co oni sobie wyobrażają, kierując mnie na zaawansowaną algebrę? MNIE?

Nieważne. Może, biorąc pod uwagę, jak kiepskie miałam wyniki z matematyki na egzaminach SAT, może uda mi się na­mówić tatę, żeby pozwolił mi w tym roku nie chodzić na lekcje etykiety i zamiast tego brać korepetycje z matematyki.

A MOIM KOREPETYTOREM MÓGŁBY BYĆ MI­CHAEL!!!!

Hej, to się może udać. Przecież pomagał mi cały czas z al­gebry i z geometrii. I oba przedmioty zdałam. Dlaczego tata nie miałby zatrudnić go jako mojego korepetytora z rachunku róż­niczkowego?

A poza tym z chemii też mógłby mnie podciągnąć. Bo sły­szałam, że te zajęcia to poważna sprawa.

I jeszcze coś. Lilly chce ze mną rozmawiać o wyborach do szkolnego samorządu. Mówi, że ma zamiar wysunąć moją kan­dydaturę dzisiaj w czasie apelu.

Poważnie. Ja sama nie wiem. Przygotowała nasz program wyborczy i tak dalej. A ja mam tylko zgodzić się kandydować.

Ale ja naprawdę w zeszłym roku prawie nie miałam jednej wolnej minuty dla siebie! A jeśli chcę zostać powieściopisarką - albo autorką scenariuszy, a nawet OPOWIADAŃ - MUSZĘ mieć nieco czasu dla siebie, żeby W OGÓLE COŚ PISAĆ. To znaczy, poza moim pamiętnikiem i fanfiction na temat Battlestar Galactica.

No i jest jeszcze Michael. W zeszłym roku prawie go nie wi­dywałam, oboje tak byliśmy zajęci nauką. A na dodatek miałam jeszcze obowiązki jako księżniczka, nie wspominając już o moim nowym młodszym bracie. W tym roku coś musi odpaść.

I coś mi się zdaje, że to będzie szkolny samorząd.

Dlaczego LILLY nie może kandydować na przewodniczą­cą? Ja wiem, że ona jest przekonana, że wszyscy jej nie cierpią, ale to nieprawda. Jestem pewna, że wszyscy już zapomnieli, jak próbowała przekonać zarząd szkoły, żeby nam wydłużyli zajęcia o jedną lekcję dziennie, żeby w planie mogła się zmieścić obo­wiązkowa łacina.

Ale jak mam jej powiedzieć, że nie chcę kandydować? Zwłaszcza że już dała do nadrukowania napis „Głosujcie na Mię” na siedemdziesięciu pięciu koszulkach i kombinuje, jak wynająć dach szkoły dystrybutorom masztów sieci telefonii ko­mórkowej, żeby za tę kasę podarować laptopy uczniom, którzy pobierają stypendium?

O ludzie. Odpowiedzialność cholernie ciąży.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA,
CHEMIA

Wow. Kenny Showalter też jest na tej lekcji. Czy to jest moż­liwe, żebym miała w tej szkole jakiś przedmiot ścisły i NIE mu­siała mieć w klasie Kenny'ego Showaltera?

Najwyraźniej nie.

W jakiś sposób w ciągu lata zrobił się jeszcze WYŻSZY. Jest teraz wzrostu Larsa.

Ale pechowo dla siebie, chyba nadal waży mniej niż ja.

Właśnie usiadł obok mnie. Ciekawe, czy znów będzie chciał, żebyśmy zostali partnerami na ćwiczeniach w labora­torium. To nie byłoby nawet takie tragiczne, bo gdybyśmy nie byli partnerami w zeszłym roku na nauce o ziemi, tobym ją zawaliła. A przynajmniej dostała coś znacznie gorszego niż czwórka.

Hej! Przed chwilą do środka wszedł J.P.! Też będzie chodził na chemię!

Dzięki Bogu. Chociaż JEDNA normalna osoba, którą mogę zapytać, o co chodzi. No bo Kenny jest świetny i tak dalej, ale sami wiecie. Zawsze wisi między nami jakieś NAPIĘCIE, przez to, że on mnie rzucił, bo uważał, że ja się kocham w Borysie Pelkowskim. Boże, jak dawno temu to już było! Można by po­myśleć, że do tej pory będziemy już mieli tę sprawę za sobą, ale nadal się za nami wlecze, takie małe napięcie, które się pojawia, kiedy on odrabia za mnie prace domowe.

Właśnie pomachałam ręką J.P., żeby usiadł po mojej drugiej stronie, a on zachował się bardzo miło i tak zrobił. Boże, on jest taki fajny. BARDZO się cieszę, że Lilly z nim chodzi. Muszę przyznać, przez jakiś czas miałam wątpliwości dotyczące jej gu­stu co do facetów po tym całym Jangbu i Franco, i tak dalej. Ale naprawdę zrehabilitowała się tym...

Wow. Kenny właśnie podsunął mi karteczkę.


Mia - nie wiedziałem, że w tym roku robisz chemię. Chcesz znów być moją parą w laboratorium? No bo po co zrywać z tradycją?

DLACZEGO KENNY ZNÓW CHCE BYĆ MOIM PART­NEREM W LABORATORIUM???? Bo poza tym, że cha­rakter pisma mam ładniejszy niż on, nie ma żadnych korzyści z partnerowania mi w laboratorium. Co prawda, on nie wie, jak kiepskie miałam wyniki z matematyki na próbnych testach SAT.

Ale WIE, że z przedmiotów ścisłych jestem beznadziejna. Mogę tylko osłabiać takie grupowe działania!

Hej, Mia. Nie wiedziałem, że w tym semestrze masz chemię z Hipskinem. Podobno jest niezły. Chcesz być moją parą w laboratorium? Pewnie właśnie o to samo spytał cię Showalter w tej kartce, którą ci podsunął. Olej go, on cię tylko będzie ograniczał tymi swoimi wyznaniami l'amour. To ze mną chcesz być w parze.

To jest zabawne, bo... Ojej. Co mam teraz zrobić? CHCĘ być partnerką w laboratorium J.P, bo ja J.P. naprawdę lubię. Jest szalenie zabawny, a poza tym zbiera same szóstki - poza zeszło­rocznym angielskim, bo on TEŻ miał zajęcia z panią Martinez (tylko na innej godzinie lekcyjnej niż ja), a ona dała mu piątkę, ponieważ - uznaliśmy zgodnie - zwyczajnie nie lubi naszego stylu pisarskiego.

Ale Kenny poprosił pierwszy. A Kenny i ja ZAWSZE byliśmy partnerami. On ma rację, nie powinniśmy zrywać z tradycją.

DLACZEGO ZAWSZE MNIE SIĘ PRZYTRAFIAJĄ TA­KIE RZECZY????

Zaraz, mogę to jakoś rozwiązać. Przecież nie na darmo mam za sobą DWA LATA szkolenia w zakresie dyplomacji.

Wiecie co? Bądźmy partnerami wszyscy TROJE. Okay?

- Mia.


Na co Kenny odpisał:


Świetnie! A przy okazji, podoba mi się twoja nowa fryzura. Wyglądasz zupełnie jak Anakin Skywalker w Mrocznym widmie. Wiesz, w tamtej scenie z wyścigów ścigaczy?


Świetnie. Wyglądam jak dziewięcioletni chłopiec. J.P. właśnie odpisał:


Całkiem zgrabnie, pasikoniku. Widzę, że twój sensei nieźle cię wytrenował.


Sensei! Po raz pierwszy słyszę, żeby ktoś moją babkę okre­ślił TAKIM słowem.


Obraziłaby się, gdyby wiedziała?


Żartujesz sobie? Totalnie ją widzę w jednym z takich stro­jów do karate, z wielkim kijem, jak mówi mi, że: „Niektó­rych lekcji nie można się nauczyć. Trzeba je przeżyć na własnej skórze, żeby je zrozumieć”.


Zupełnie jak Terence Stamp w Elektrze. Niezłe. Tylko że to się nazywa gi.


Co takiego?


Strój do karate. Nie znasz się na sztukach wałki?


Niestety. Ale wiem, jak podawać uroczystą herbatę.


Fajnie się rozmawia z J.P. Zupełnie jak z dziewczyną, tylko jeszcze lepiej, bo to facet. Ale bez seksualnego napięcia, bo prze­cież wiem, że jemu podoba się Lilly.

Może się jeszcze okazać, że nie będzie tak źle. To znaczy, pomijając tę całą chemię.


Materia

Substancje czyste

Mieszaniny


Cząstki

Związki

Homogeniczny

Heterogeniczny


Substancja czysta - stały skład

Cząsteczka - zawiera pojedynczy atom

Związek - dwóch lub więcej cząsteczek w określonej pro­porcji

Mieszanina - połączenie różnych substancji czystych


Tylko sześć godzin do spotkania z Michaelem. Proszę, Boże, nie pozwól, żebym wcześniej umarła z nudów.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA, WSTĘP DO RACHUNKU RÓŻNICZKOWEGO

Różniczkowanie - znajdowanie pochodnej

Pochodna = krzywa

Pochodna też ma stopień


Całkowanie


Szereg nieskończony

Szereg rozbieżny

Szereg zbieżny


Zaraz.

Dobra.

Co?


Oni NIE MOGĄ tak na poważnie.


Tylko pięć godzin do spotkania z Michaelem.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA,
APEL

Okay, dobra, to BYŁO idiotyczne. Tylko jedna osoba została zgłoszona na przewodniczącego samorządu szkolnego:

Ja.

Najwyraźniej będę kandydować, nie mając konkurencji.

Dyrektor Gupta jest nami ogromnie rozczarowana. To wi­dać.

Ja chyba też jestem rozczarowana. No bo wiedziałam, że lu­dzie w szkole są apatyczni i tak dalej. Patrzcie tylko, jak wszyscy rzucili się kupować nowy album Diddy'ego, chociaż WIEDZĄ, że ukrywa przed policją Los Angeles informacje na temat zabój­stwa Biggiego Smalla.

Ale to już jest po prostu śmieszne.

Lilly o mało się nie rozpłakała. Pewnie, to żadne zwycię­stwo, kiedy nie ma się kogo pokonać. Próbowałam jej tłuma­czyć, że to ze względu na tę świetną robotę, jaką odwaliłyśmy w zeszłym roku. Pewnie ludzie doszli do wniosku, że nie ma sensu startować przeciwko nam, bo i tak wygramy.

Ale wtedy Lilly mi wytknęła, że przez cały apel wszyscy tyl­ko pisali sobie nawzajem SMS - y o tym, co będą robić po szkole, w ogóle nie zwracali uwagi na to, co się działo, więc prawdopo­dobnie nawet nie mają pojęcia, O CO chodzi. Pewnie myśleli, że chodzi o kolejną pogadankę na temat zapobiegania handlowi narkotykami.


Praca domowa

Godzina wychowawcza: brak

Wstęp do twórczego pisania: Opisz scenę widoczną z twojego okna.

Angielski: Franny i Zooey

Francuski: Skończyć décrire un soir conusant avec les amis.

RZ: Przygotować dla pani Hill podsumowanie tego, co chcesz osiągnąć na RZ w tym semestrze.

WF: Uprać spodenki gimnastyczne.

Chemia: Zapytać Kenny'ego/J.P.

Rachunek różniczkowy: No nie, bez takich. Ten przedmiot to NA PEWNO jakiś głupi dowcip.


JA, KSIĘŻNICZKĄ???? TAA, I CO JESZCZE?

Sztuka

Mii Thermopolis

(pierwsza wersja)

Scena 13


DZIEŃ. Palmiarnia hotelu Plaza w Nowym Jorku. Zbliżenie twarzy MII, która usiłuje przetrawić to, co przed chwilą usłysza­ła od ojca, KSIĘCIA PHILLIPE'A.


MIA

(walcząc ze łzami i z czkawką)

Ja się NIE PRZENIOSĘ do Genowii.


KSIĄŻĘ PHILLIPE

(swoim głosem typu: „ bądź rozsądna, moja droga „)

Ależ, Mia. Myślałem, że rozumiesz, że...


MIA

Rozumiem tylko to, że przez całe życie mnie okłamywałeś. Dlaczego miałabym teraz z tobą zamieszkać?

(MIA zrywa się od stolika, przewracając krzesło, a potem wybiega z restauracji, po drodze o mało nie obalając snobistycz­nego odźwiernego).

WTOREK, 7 WRZEŚNIA,
HOTEL W

Plazę przekształcają w apartamentowiec z mieszkaniami własnościowymi i na wynajem. A Grandmère już wykupiła apar­tament na ostatnim piętrze.

Ale jeszcze ciągle go odnawiają. Grandmère nie może mieszkać w tym całym pyle ze względu na chore zatoki. Nie wspominając o waleniu młotami, które zaczyna się punktualnie o siódmej trzydzieści rano.

Więc zamieszkała tymczasowo w hotelu W.

I chyba niespecjalnie jej się tam podoba.

- To jest - mówiła Grandmère, kiedy weszłam do jej apar­tamentu (który, chciałabym przy okazji zauważyć, jest naprawdę strasznie przyjemny. To znaczy, niezupełnie w jej stylu - raczej nowoczesny niż pełen falbanek; paski i skóra zamiast kwieci­stych kretonów i koronek - ale ma widok na obie strony wy­spy Manhattan i jest tu mnóstwo mebli z polerowanego drewna) - absolutnie nie do przyjęcia.

Zwracała się tak do facecika w garniturze i z malutką złotą plakietką identyfikacyjną z imieniem Robert.

Robert miał taką minę, jakby chciał popełnić samobójstwo.

Współczułam mu. Wiem, jaka potrafi być Grandmère, kiedy zaczyna kogoś strofować.

- Gerbery? - Głos Grandmère zabarwił się lodowatymi nutka­mi. - Czy personel w tym przybytku doprawdy uważa, że to odpo­wiednie kwiaty do ozdoby pokojów księżnej wdowy z Genowii?

- Bardzo szanowną panią przepraszam - powiedział Robert. Widziałam, że rzuca mi szybkie spojrzenie, kiedy się rozsiada­łam na świetnej białej kanapie przed panoramicznym telewizo­rem, który - tak! - pojawia się jakby znikąd, za naciśnięciem jednego guzika, tak jak Joey zawsze marzył w Przyjaciołach.

Widać było, że Robert totalnie szuka wsparcia w tej potycz­ce z Wielką Grandmère.

Ale ja nie miałam zamiaru w żaden sposób dać się w to wkrę­cić. Pochyliłam się nad moim scenariuszem, pisząc zawzięcie. J.P. mówi, że jak go skończę, to on zna takiego jednego producenta, który na pewno z wielką chęcią go przeczyta. Z wielką chęcią! To oznacza, że właściwie już sprzedałam prawa autorskie.

- Umieszczamy gerbery we wszystkich naszych pokojach - ciągnął Robert, widząc, że z mojej strony pomocy się nie do­czeka. - Nikt nigdy wcześniej na to nie narzekał.

Grandmère popatrzyła na niego, jakby właśnie oświadczył, że nikt nigdy jeszcze nie wyciągnął noża i na jego oczach nie popełnił harakiri.

- A czy kiedykolwiek przedtem w tym hotelu zatrzymała się jakaś KSIĘŻNA? - spytała ostrym tonem.

- Właśnie w zeszłym tygodniu mieszkała u nas pewna taj­landzka księżniczka, zanim nie przeprowadziła się do swojego akademika na Uniwersytecie Nowojorskim - zaczął Robert.

Skrzywiłam się. Zła odpowiedź, Robercie! Wielka szkoda. Dzięki za wzięcie udziału w quizie.

- TAJLANDZKA? - Grandmère spiorunowała go wzro­kiem. - Czy pan ma chociaż pojęcie, ILE JEST NA ŚWIECIE TAJLANDZKICH KSIĘŻNICZEK?

Robert miał panikę w oczach. Wiedział, że się wkopał. Nie wiedział tylko, jak to się stało. Biedaczyna.

- Hm... nie...

- Dziesiątki. Można by wręcz powiedzieć, że setki. A wie pan, ile jest na świecie księżnych wdów z Genowii, młody czło­wieku?

- Hm. - Robert wyglądał, jakby miał ochotę wyskoczyć z okna. Naprawdę, wcale mu się nie dziwię. - Jedna?

- Jedna. Tak właśnie - stwierdziła Grandmère. - Nie uważa pan, że jeśli JEDNA JEDYNA KSIĘŻNA WDOWA Z GENOWII domaga się róż w swoim pokoju: różowych i białych róż, NIE pomarańczowych gerber, które są może obecnie chwilowo mod­nym kwiatem, ale RÓŻE za to z mody nigdy nie wychodzą... to powinni je państwo JEJ DOSTARCZYĆ? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że pies księżnej ma uczulenie na trawnikowe rośliny?

Wszyscy powędrowali wzrokiem w stronę Rommla, który bynajmniej nie wyglądał, jakby cierpiał z powodu jakiejkolwiek alergicznej reakcji na cokolwiek i chrapał smacznie w swoim złoconym psim koszyku, lekko podrygując przez sen, bo wi­docznie śnił jakieś swoje psie sny - w przypadku Rommla cho­dzi niewątpliwie o udaną ucieczkę przed jego właścicielką.

- Jakby nie wystarczyło - dodała Grandmère - że w wa­szym holu hotelowym ROŚNIE SOBIE prawdziwa trawa.

Auć. Zauważyłam to, wchodząc. To bardzo nowoczesne, taki trawnik rosnący w holu hotelowym. To znaczy, przynajmniej jak na gust Grandmère. Ona woli miętowki w kryształowych pu­charkach.

- Rozumiem panią. - Robert zdobył się na lekki ukłon. - Ja... Zaraz się zajmę tym, żeby natychmiast dostarczono pani różowe i białe róże. Nie wiem nawet, jak przepraszać za to kary­godne niedopatrzenie...

- Proszę nawet nie próbować - powiedziała Grandmère, unosząc jedną dorysowaną brew.

Robert, z trudem przełykając ślinę, zawrócił i wypadł z apar­tamentu. Grandmère odczekała, aż zniknie nam z oczu i dopiero wtedy padła na jeden z foteli z chromowanego metalu i skóry, naprzeciw mojej kanapy.

Chociaż, oczywiście, to nie jest jeden z takich foteli, na które wygodnie i z łatwością się opada. Bo ta skóra jest dość śliska.

- Amelio! - zawołała Grandmère, osuwając się po śliskim siedzeniu. - To już jest przesada!

- Mnie się podoba - stwierdziłam. Bo tak jest. Moim zda­niem hotel W jest fajny. Wszystko tu bardzo błyszczy.

- Jesteś szalona - powiedziała Grandmère. - Czy ty so­bie wyobrażasz, że zamówiłam sidecara, a oni mi go przynieśli w szklaneczce do whisky?

- No i co? Więcej do picia.

- Sidecara nigdy nie podaje się w SZKLANECZCE DO WHISKY, Amelio. W szklaneczce podaje się WHISKY. Sidecara serwuje się wyłącznie w kieliszku koktajlowym na smukłej nóżce. MÓJ BOŻE, COŚ TY ZROBIŁA Z WŁOSAMI???

Grandmère nagle wyprostowała się jak struna na swoim ślis­kim skórzanym fotelu.

- Uspokój się. Trochę je podstrzygłam...

- TROCHĘ PODSTRZYGŁAŚ??? Wyglądasz jak patyczek do czyszczenia uszu.

- Odrosną - rzuciłam głupio. Bo, prawdę mówiąc, wcale nie zamierzam ich zapuszczać. Naprawdę fajnie jest mieć takie krótkie włosy. Nie trzeba z nimi NIC robić. A kiedy patrzy się w lustro, zawsze wygląda się tak samo. Jest w tym coś uspoka­jającego. Bo to MĘCZĄCE zaglądać do lustra za każdym razem i widzieć, jak na głowie tworzy się jakaś nowa katastrofa.

- I jak ty zamierzasz utrzymać na głowie diadem, skoro nie ma go do czego przypiąć? - chciała wiedzieć Grandmère.

To dobre pytanie. Ale nie przyszłoby ono do głowy komu­kolwiek w Astor Place Hairstylists. Zresztą nawet mama powiedziała tylko, że moje krótkie włosy przypominają jej Demi Moore w G.I. Jane; potraktowałam to jako komplement.

- Za pomocą taśmy samoprzylepnej? - rzuciłam ostrożnie.

Ale Grandmère mój dowcip nie rozbawił.

- Nawet nie ma sensu wzywać Paola - stwierdziła. - Bo nie zostało ci na głowie już nic, z czym mógłby popracować.

- Nie są AŻ TAK krótkie - zaprotestowałam, unosząc dłoń do włosów i czując najeżone końcówki. No cóż, po zastanowie­niu, może jednak są. Och, co zrobić. - Nieważne. To tylko WŁO­SY. Odrosną. Nie masz poważniejszych zmartwień, Grandmère? Na przykład w Iranie sądy pełne religijnych fanatyków nadal skazują kobiety na śmierć przez zakopanie w piasek po szyję i ukamienowanie za cudzołóstwo. Teraz! Takie rzeczy dzieją się W OBECNEJ CHWILI!!!! A ty się przejmujesz moimi WŁO­SAMI???

Grandmère tylko pokręciła głową. Nigdy nie można jej zbić z tropu za pomocą bieżących wydarzeń. Jeśli coś nie ma bezpo­średniego związku z rodami panującymi, dla niej po prostu nie istnieje.

- To się nie mogło stać w gorszej chwili - ciągnęła, ignoru­jąc to, co powiedziałam. - „Vogue” właśnie zatrudnił człowieka, który pisze o rodzinach królewskich, żeby zrobił dla nich wy­wiad ze zdjęciami do zimowego numeru świątecznego. Artykuł ma setkom kobiet, które szukają jakiegoś ciepłego miejsca na zimowe wakacje, zwrócić uwagę na Genowię. Nie wspominając już o tym, że twój ojciec przyjechał do miasta na sesję Zgroma­dzenia Ogólnego ONZ.

- I dobrze! - wrzasnęłam. - Może będzie mógł tam po­ruszyć kwestię Iranu! Czy ty wiesz, że oni tam zakazali też słuchania zachodniej muzyki? I chociaż twierdzą, że inwestują w rozwój techniki nuklearnej dla celów pokojowych (energety­ka), a nie militarnych, to naprawdę przez całe dwadzieścia lat ukrywali przed Międzynarodową Agencją Energii Atomowej ba­dania, które wskazują na coś wręcz przeciwnego? Kogo obcho­dzą świąteczne wydania magazynów, kiedy wszystko to może lada chwila wylecieć w powietrze?

- Właściwie można by ci załatwić wizytę u perukarza - myś­lała głośno Grandmère. - Ale jak zdołamy znaleźć taką, która przypominałaby twoją poprzednią fryzurę, pojęcia nie mam. Nie robi się peruk w kształcie jachtów żaglowych. Jeśli jednak znaj­dziemy jakąś dłuższą, a Paolo ją potem ostrzyże...

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - ryknęłam. - Dzieją się teraz na świecie rzeczy o wiele poważniejsze niż moja fryzura. Zdajesz sobie sprawę, w jakich tarapatach się znajdziemy, je­śli Iran dostanie w swoje łapy broń atomową? Oni ZAKOPUJĄ KOBIETY W PIASEK PO SZYJĘ I KAMIENUJĄ JE ZA TO, ŻE SIĘ PRZESPAŁY Z FACETEM, KTÓRY NIE JEST ICH MĘŻEM. Jak sądzisz, czy długo się będą zastanawiać, kiedy przyjdzie im decydować, kto zasługuje na to, żeby mu na głowę spuścić bombę atomową?

- A może - zastanawiała się Grandmère - moglibyśmy ufarbować cię na rudo. Och, nie, to i tak nic nie pomoże. Z tymi włosami wyglądasz zupełnie jak ten chłopak na okładce komik­sów Mad, którymi twój ojciec się zaczytywał, kiedy był nasto­latkiem.

To strata czasu, próbować z nią rozmawiać. Czy ja sobie naprawdę wyobrażałam, że kobieta tak dziwnie uprzedzona do gerber mnie wysłucha?

Czasami sama mam ochotę zakopać JĄ po szyję w piasek, a potem ciskać jej kamieniami w głowę.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA, 19.00,
PODDASZE

Michael tu jest!!! Żeby mnie zabrać na kolację do Number One Noodle Son. W tej chwili gawędzi sobie z mamą i panem G., a ja się „szykuję”. Jeszcze mnie nie widział.

Ani mojej fryzury.

Wiem, że zachowuję się teraz jak małe dziecko. Wiem, że wyglądam dobrze. Mama cały czas mi powtarza, że wyglądam dobrze. Nawet pan G., kiedy go o to zapytałam, powiedział, że jego zdaniem wcale nie wyglądam jak Piotruś Pan ANI jak Anakin Skywalker.

Co ja zrobię, jeśli Michaelowi się nie spodoba? W magazy­nie „Sixteen” zawsze rozpisują się o tym, że chłopom podobają się u dziewczyn długie włosy. A przynajmniej, ile razy robią te wywiady z „facetami z ulicy”. Pokazują zdjęcia Keiry Knightley z krótkimi włosami i Keiry Knightley z długimi włosami róż­nym przypadkowo wybranym chłopakom w wieku licealnym, sterczącym przed lokalnymi sklepami spożywczymi i pytają ich, które wolą.

I dziewięć razy na dziesięć wybierają Keirę z długimi wło­sami.

Oczywiście, żaden z tych chłopaków nie umywa się do Mi­chaela, ale zawsze.

No cóż, nieważne. Michael będzie musiał jakoś się z tym uporać.

No dobra, może jeszcze odrobina pianki...

Słyszę, że teraz rozmawia z Rockym. Nie żeby można było zrozumieć choć słowo z tego, co mówi Rocky, pomijając „wóz” i „kicia”, i „ciastko”, i „więcej” i „nie”, i „MOJE”, co stanowi pełen zestaw słownictwa mojego brata. Podobno to normalne u dziecka w tym wieku i Rocky wcale nie cierpi na jakiś zespół rozwojowego upośledzenia.

Ale i tak niełatwo z nim rozmawiać. Mnie się to, oczywiście, wydaje niesłychanie fascynujące. Ale to w końcu MÓJ brat.

Posłuchajcie, jaki ten Michael jest cierpliwy! Rocky właśnie powtarza w kółko: „wóz”, a Michael mówi: „Tak, to bardzo ład­ny wóz”, takim słodkim tonem. Byłby z niego wspaniały ojciec! Nie żebym miała zamiar sprawić sobie dzieci, zanim nie skończę studiów i nie dołączę do Korpusu Pokoju, i nie położę kresu glo­balnemu ociepleniu, oczywiście.

Ale i tak dobrze wiedzieć, że kiedy będę już gotowa, Michael nada się do tego zadania.

Och! Właśnie zerknęłam na niego ukradkiem! Wygląda świetnie, i jest taki wysoki, i przystojny, i ma ciemne włosy, i szerokie ramiona, i och! Chyba niedawno się ogolił, i w gło­wie mi się nie mieści, że to już cały MIESIĄC, odkąd go po raz ostatni widziałam, i...

O mój Boże. Ja mam krótsze włosy niż on.

MAM KRÓTSZE WŁOSY NIŻ MÓJ WŁASNY CHŁOPAK.

Co ja narobiłam?

WTOREK, 7 WRZEŚNIA,
W KUCHNI NUMBER ONE NOODLE SON

Okay.

Okay, spróbuję jakoś to zrozumieć.

Dlatego spytałam Kevina Yanga, czy mogę sobie przez parę minut posiedzieć tu, w kuchni. Po prostu potrzebuję chwili dla siebie, żeby jakoś to zrozumieć. A w damskiej łazience ktoś jest. Ktoś, kto najwyraźniej nie ma pojęcia, że są na świecie dziew­czyny, którym życie wali się w gruzy, i które muszą udać, że idą umyć ręce, żeby zastanowić się, co z tym wszystkim zrobić.

Trochę tu na zapleczu ruchliwie i gorąco, i tłoczno, bo u Ke­vina pracuje jego dziewięćdziesięciu kuzynów, a właśnie jest obiadowa godzina szczytu, i chyba wszyscy pozamawiali kaczkę po pekińsku. Więc gdzie się nie obrócę, uśmiechają się do mnie martwe kacze głowy.

Ale przynajmniej przez moment będę mogła złapać oddech i spróbować zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

Ja tego po prostu nie czuję.

Och, nie chodzi o reakcję Michaela na moje włosy. To zna­czy był zaskoczony, widząc, że są aż tak krótkie.

Ale to nie tak, że mu się nie podobało. Powiedział, że wyglą­dam słodko - jak Natalie Portman, kiedy zaczęła zapuszczać włosy po ogoleniu się na łyso do roli Evey Hammond w V jak vendetta.

A potem mocno mnie uściskał i pocałował. A potem JESZ­CZE MOCNIEJ mnie uściskał i pocałował, kiedy wyszliśmy na korytarz, gdzie nie było mamy i pana G., a Lars ciągle jeszcze mocował broń. Udało mi się powąchać szyję Michaela i przysię­gam, każda synapsa w moim mózgu musiała trysnąć megadawką serotoniny przez te jego feromony, bo poczułam się potem niesa­mowicie odprężona i uszczęśliwiona.

I widziałam, że on tak samo zareagował na mnie. Trzymał mnie za rękę przez całą drogę do restauracji i rozmawialiśmy o wszystkim, co się działo, odkąd się po raz ostatni widzieliśmy - o tym, że Grandmère musiała się wynieść z Plaza, i że Lilly zrobiła się na blond (nie pytałam go, czy uważa, że ona i J.P Zro­bili To, kiedy J.P. pojechał do ich letniego domku na weekend, bo próbuję unikać rozmów związanych z seksem. Mam wrażenie, że w ten sposób tylko przypominam Michaelowi, że my seksu nie uprawiamy, co rozbudza w nim płomień pożądania), i o sprawno­ści Rocky'ego w zabawie z ciężarówką, i o państwu doktorostwu Moscovitzach i o tym, że wydaje się, że się ze sobą godzą.

A kiedy weszliśmy do restauracji, Rosey, hostessa, posadziła nas przy naszym zwykłym stoliku przy oknie, a Larsa zaprosiła, żeby sobie usiadł przy barze, skąd może obserwować jednocześ­nie i mnie, i mecz baseballowy.

I zamówiliśmy moje ulubione kluski z sezamem na zimno i ulubione Michaela żeberka z grilla, i na spółkę wzięliśmy zupę ostro - kwaśną, a Michael wziął jeszcze kurczaka kung pao, a ja smażoną zieloną fasolkę, a potem powiedziałam:

- No więc, kiedy się przeprowadzasz do akademika? Czy zajęcia jeszcze się nie zaczęły?

Na co Michael odparł:

- Miałem zamiar o tym z tobą porozmawiać. Dlatego chcia­łem, żebyśmy pogadali w cztery oczy.

A ja powiedziałam:

- Ach, tak?

Bo myślałam, że on powie mi, na przykład, że wynajmuje własne mieszkanie, bo jest zmęczony dzieleniem pokoju z ja­kimś obcym facetem, albo że wprowadza się do taty, bo pan dok­tor Moscovitz czuje się taki samotny. W sumie, tak bardzo byłam przekonana, że cokolwiek mi powie Michael, to nie będzie nic specjalnie wstrząsającego, że wzięłam do ust potężny kęs klusek na zimno z sezamem, zanim usłyszałam:

- Pamiętasz ten projekt, nad którym pracowałem latem? To zautomatyzowane ramię?

- To, za którego pomocą lekarze będą mogli przeprowadzać operacje serca bez otwierania klatki piersiowej? - wykrztusiłam przez kluski. - Uhm.

- Mam naprawdę dobrą wiadomość: ono działa - ciągnął Michael. - A przynajmniej działa prototyp. Mój profesor był pod takim wrażeniem, że opowiedział o tym swojemu koledze, który pracuje w japońskiej firmie: firmie zajmującej się robotyzacją chirurgii, dzięki której można przeprowadzać zabiegi bez obec­ności lekarza, i ten jego kolega chce, żebym pojechał do Japonii i sprawdził, czy uda nam się skonstruować rzeczywiście dzia­łający model, który będzie się nadawał do zastosowania na sali operacyjnej.

- Wow - wykrztusiłam, przełykając kluski i nabierając kolejny wielki kęs. No bo byłam strasznie głodna. Po sałatce z trzech odmian fasoli na lunch nic już nie jadłam. A, i poza paroma kę­sami tego świetnego prażonego zielonego groszku w otoczce z chrzanu wasabi w apartamencie hotelowym Grandmère. (Ona też ich spróbowała i dostała świra. „A GDZIE KANDYZOWA­NE MIGDAŁY?!” - darła się na tego całego Roberta, biedaczy­nę). - No więc, kiedy byś jechał? W któryś weekend, czy coś?

- Nie rozumiesz. - Michael pokręcił głową. - Tutaj week­end by nie wystarczył. To potrwa do ukończenia projektu. Profesor załatwi mi zaliczenie zajęć i znaczne stypendium, kiedy tam będę.

- No więc? - Rany, jakie te kluski były dobre. - Tak z ty­dzień?

- Mia. Sam prototyp pochłonął mi całe lato. Skonstruowa­nie autentycznego, sprawnego modelu, łącznie z konsolą zawie­rającą system MRI działający w czasie rzeczywistym, skaner CT działający w czasie rzeczywistym i rentgen działający w czasie rzeczywistym może zająć około roku. Albo więcej. Ale to jest niesamowita szansa, taka, której nie można odrzucić. Coś, co sam zaprojektowałem, mogłoby potencjalnie uratować tysiące ludzkich istnień. Ja muszę przy tym być i zadbać, żeby to rzeczy­wiście zbudowano.

Zaraz. Rok? Albo WIĘCEJ?

Oczywiście, zaczęłam się krztusić swoimi kluskami na zim­no, a Michael musiał sięgnąć przez stół i klepnąć mnie w plecy, a ja musiałam wypić i swoją wodę z lodem, i jego colę, zanim znów złapałam oddech.

A kiedy już mogłam oddychać, udało mi się powtarzać tylko jedno i to samo:

- Co? CO?

I chociaż Michael usiłował mi tłumaczyć - tak cierpliwie, jakbym była Rockym wciąż od nowa demonstrującym mu swo­ją ciężarówkę - ja w głowie cały czas słyszałam tylko jedno: „Rok. Albo więcej. Ale to jest niesamowita szansa, taka, której nie można odrzucić”.

Michael przenosi się do Japonii. Na rok. Albo dłużej.

Wyjeżdża w piątek.

Chyba rozumiecie, czemu musiałam na chwilę wyjść. Bo w jakim wszechświecie coś takiego wyda się komuś sensowne? Może we wszechświecie cudaków. Ale nie w MOIM. Nie w tym wszechświecie, który razem z Michaelem zamieszkujemy.

Czy też, wydawało mi się kiedyś, że go zamieszkujemy razem.

Te słowa wciąż jeszcze tłukły mi się po głowie - że to może potrwać rok. Albo dłużej. Ale to taka fantastyczna szansa - taka, której odrzucić nie można. I powiedziałam:

- Wow, Michael. To naprawdę niesamowite. Jestem z ciebie bardzo dumna.

Ale cały czas w mojej głowie brzęczało:

Czy to przeze mnie?

A potem w jakiś sposób ten głos wydostał się NA ZE­WNĄTRZ i zanim udało mi się je zdusić, te słowa wydarły mi się głośno:

- Czy to przeze MNIE?

- Co takiego? - Michael zamrugał oczami.

To był jakiś koszmar. Bo chociaż w głowie powtarzałam so­bie: „zamknij się, zamknij się, zamknij się”, moje usta dorobiły się własnej woli. I chwilę potem, zanim zdołałam je powstrzy­mać, powiedziały:

- Czy to przeze mnie? Przenosisz się do Japonii, bo coś zro­biłam? Albo czegoś... NIE zrobiłam?

Miałam ochotę wcisnąć sobie w usta wszystkie kluski z seza­mem na zimno tego świata, żeby tylko wreszcie się przymknąć. Ale Michael już kręcił głową.

- Nie, oczywiście, że nie. Mia, nie rozumiesz? To jest taka niewiarygodna szansa. Ta firma już poleciła swoim inżynierom od mechaniki zacząć prace nad szkicami mojego projektu. MO­JEGO projektu. Coś, co zrobiłem sam, może zupełnie zmienić współczesną chirurgię. Oczywiście, że muszę przy tym być.

- Ale czy oni muszą to robić w Japonii? - zapytały moje usta. - Czy na Manhattanie nie ma żadnych inżynierów od elek­tromechaniki? Jestem prawie pewna, że są. Mam wrażenie, że tata Ling Su jest takim inżynierem!

- Mia - wyjaśniał Michael - to jest najbardziej innowacyjna, światowa czołówka w dziedzinie badań nad robotyką. Mieszczą się w Tsukuba, które w zasadzie stanowi taką Krzemową Dolinę Ja­ponii. To tam mieszczą się ich laboratoria, ich instytuty badawcze. Tam mają cały sprzęt... Wszystko, czego potrzebuję, żeby z mojego prototypu powstał działający model. Ja muszę tam jechać.

- Ale będziesz wracał? - spytałam. Mój mózg powoli znów zaczynał odzyskiwać kontrolę nad ustami. - Na przykład, na Świę­to Dziękczynienia i na Gwiazdkę, i na ferie wiosenne, i tak dalej.

Bo te kółeczka w mojej głowie nadal się obracały i myślałam: No dobra, okay, to nie musi być wcale taka straszna katastrofa. Jasne, mój chłopak pojedzie do Japonii, ale nadal będę go widy­wała w czasie wakacji. To się wcale nie będzie TAK BARDZO różnić od normalnego roku szkolnego. A w ten sposób będę miała więcej czasu, żeby naprawdę wziąć się w karby i może spróbować zrozumieć, o czym pan Hipskin opowiada na chemii, i o co, do diabła, chodzi w tym całym rachunku różniczkowym, i może na­wet pouczyć się, żeby mieć lepsze wyniki z matematyki w testach SAT. I może, u diabła, nawet zajmę się tym samorządem studen­ckim, i uda mi się dokończyć scenariusz, i może nawet powieść...

Wtedy Michael ujął moją dłoń ponad stołem i powiedział:

- Mia, ten projekt ma bardzo napięty harmonogram. Jeśli model ma trafić na rynek najwcześniej jak się da, nie będziemy mogli robić sobie przerw. A więc... Nie, nie będę w domu na Święto Dziękczynienia ani na Gwiazdkę. Prawdopodobnie do domu przy­jadę dopiero w przyszłe lato, bo do tego czasu powinniśmy już mieć coś do zademonstrowania na prawdziwej sali operacyjnej.

Słyszałam, jak te słowa wychodziły z jego ust. Wiedziałam, że mówi do mnie po angielsku. Ale zupełnie jak z panem Hipskinem na chemii, słowa Michaela nie łączyły się w żadną sensow­ną całość. Przyszłe lato, to za rok od teraz. Michael mówił mi, że wyjeżdża na rok - i że przez ten czas się nie zobaczymy.

I okay, dobra, mogłabym polecieć do Japonii, odwiedzić go. To znaczy, chyba we śnie. Bo NIE MA MOWY, żeby udało mi się namówić tatę, by mi pozwolił zabrać książęcy genowiański odrzutowiec do Japonii.

I absolutnie nie pozwolą mi polecieć jakimś lotem rejso­wym. Żadne służby ochrony lotów powietrznych nie przekonają Grandmère - a tym bardziej mojego taty - że loty rejsowe są bezpieczne dla koronowanych głów.

I to wtedy na chwilę go przeprosiłam. To dlatego siedzę te­raz tutaj. Bo nic z tego wszystkiego nie rozumiem.

Nie obchodzi mnie, że to taka niesamowita szansa.

Nie obchodzi mnie, ile pieniędzy mógłby na tym wszystkim zarobić ani ile istnień ludzkich w ten sposób uratować.

Dlaczego jakiś facet, który kocha swoją dziewczynę tak bardzo, jak Michael twierdzi, że kocha mnie, miałby chcieć spędzić ROK z dala od niej?

A Kevin Yang wcale nie okazuje się w tej kwestii pomocny. Wzruszył tylko ramionami, kiedy go zapytałam, i powiedział:

- Nie rozumiałem Michaela od dnia, kiedy przyszedł tu po raz pierwszy w wieku dziesięciu lat. Poprosił o ostry olej z chili do mo­ich pierożków. Jakby jeszcze nie były wystarczająco pikantne!

A Lars, który minutę temu wsadził głowę przez drzwi, żeby sprawdzić, czemu znikłam, rzekł:

- No cóż, sama wiesz. Czasami facet musi zrobić coś takie­go i sam siebie sprawdzić.

PRZED KIM? Czy to nie JA jestem tą jedyną osobą, która powinna się dla niego liczyć? A JA nie chcę, żeby Michael jechał na rok do Japonii.

Wybaczcie mi, ale przecież to nie tak, że on jedzie na pusty­nię Gobi, żeby robić pompki i strzelać do kartonowych sylwetek terrorystów, jak to zrobił Lars, kiedy uznał, że musi się jakoś sprawdzić. On po prostu jedzie do jakiegoś laboratorium elek­tronicznego w Japonii!

I owszem, rozumiem, że ten jego zautomatyzowany gadżet może uratować życie tysiącom ludzi.

ALE CO Z MOIM WŁASNYM ŻYCIEM?

Okay, to mi totalnie nie pomaga.

A już sam widok wszystkich tych kaczych łebków naprawdę zakłóca mi psychiczną równowagę.

Ale nie tak bardzo jak fakt, że mój chłopak najwyraźniej przeprowadza się na rok do Japonii.

Ale prawie.

Wracam tam. Mam zamiar okazać mu wsparcie. Będę się cieszyła szczęściem Michaela. Nie wspomnę ani słowem o tym, że gdyby mnie naprawdę kochał, toby tam nie jechał. Nie mogę być samolubna. Miałam Michaela dla siebie już całe dwa lata.

Nie mogę wisieć na nim bez przerwy, odgradzając go od całego świata, który naprawdę potrzebuje jego i jego geniuszu. Ale...

ALE CO JA POCZNĘ, JEŚLI NIE BĘDĘ NAWET MOGŁA POWĄCHAĆ JEGO SZYI?

Równie dobrze mogłabym umrzeć.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA, 22.00,
PODDASZE

Nie powinnam była tego robić.

Wiem, że nie powinnam była tego robić.

Nie wiem, dlaczego nie udało mi się trzymać buzi na kłódkę. Nie wiem, dlaczego nie udało mi się zmusić ust, żeby wypo­wiadały to, co chciałam, czyli: „Michael, jestem z ciebie taka dumna” i „To jest naprawdę niesamowita szansa”.

To znaczy, ja mu to powiedziałam, te rzeczy. Naprawdę powiedziałam.

Ale potem - kiedy szliśmy tą ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Hudson (Lars z trudem za nami nadążał, tak szybko gnaliśmy... Cóż, głównie dlatego, że pisał SMS - y do znajomych na swoim sidekicku. No, nieważne), bo to był taki ładny wieczór, a ja jesz­cze nie chciałam wracać do domu, bo miałam ochotę wykorzy­stać maksymalnie każdą minutę czasu z tych paru dni, które mi jeszcze zostały, Michael opowiadał mi, jak bardzo cieszy się z tej przeprowadzki do Japonii, i że oni na śniadanie jadają makaron, i że pierożki shumai, które kupuje się tam na ulicy, są jeszcze lepsze niż shumai na Sapporo East, kiedy w jakiś sposób wyrwa­ły mi się, zanim zdążyłam je zdusić, słowa:

- Ale, Michael... co będzie z NAMI?

To była najgłupsza, najidiotyczniejsza, najbardziej w sty­lu Lany Weinberger odzywka, na jaką mogłaby się zdobyć dziewczyna w moim położeniu. Poważnie. Niedługo sama za­cznę szarpać się z zapinką stanika na plecach i dogadywać sobie: „Po co ty w ogóle nosisz stanik, Mia? Przecież go wcale nie potrzebujesz”.

Ale Michael nawet się nie zawahał. Odparł:

- Moim zdaniem wszystko będzie dobrze. Oczywiście, będę za tobą tęsknił. Ale muszę przyznać, że o wiele łatwiej będzie za tobą tęsknić niż być blisko ciebie, tak jak ostatnio.

A ja stanęłam jak wryta na środku tej ścieżki rowerowej i spytałam:

- CO?

Bo przecież wiedziałam. Wiedziałam to. Pytałam go, czy nie wyjeżdża częściowo przeze mnie.

I teraz się okazało, że miałam rację.

- Tylko to - odparł - że czasami nie jestem pewien, jak dłu­go jeszcze wytrzymam.

- Wytrzymasz CO? - spytałam.

Bo nie miałam ZIELONEGO POJĘCIA, o czym on mówi.

- Przebywanie z tobą cały czas - powiedział - i nie... No, wiesz.

A ja NADAL nie rozumiałam (tak, wiem, jednak to ja cierpię na zaburzenia rozwojowe, nie Rocky).

- Przebywanie ze mną cały czas i nie CO? - spytałam.

Michael wreszcie musiał mi powiedzieć:

- Nieuprawianie seksu.

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Tak właśnie. Mój chłopak najwyraźniej niespecjalnie mar­twi się wyjazdem na rok do Japonii, bo to łatwiejsze niż być ze mną i nie uprawiać seksu.

Chyba powinnam uważać, że mam fart, bo z tego wyraźnie wynika, że mój chłopak to maniak seksualny i całe szczęście, że się go wreszcie pozbywam.

Ale, oczywiście, to mi wtedy nie przyszło do głowy. Wtedy byłam tylko tak bardzo zaszokowana tym, co usłyszałam, że aż musiałam usiąść.

A najbliższa rzecz do siedzenia to była huśtawka na placu zabaw Hudson River Park.

Więc usiadłam sobie na huśtawce i gapiłam się na własne kolana, podczas gdy Michael mówił:

- Powiedziałem ci w zeszłym roku, że jestem gotowy po­czekać. - Usiadł na sąsiedniej huśtawce. - I nadal jestem gotowy czekać, Mia. Chociaż, prawdę mówiąc, nie jestem pewien, co zrobić z tym całym balem maturalnym, bo przecież mnie nie bę­dzie na twoim balu maturalnym, bo ja już jestem po maturze i dla mnie chodzenie na bale maturalne się skończyło, a to poza tym totalny obciach, żeby dziewczyna zabierała na bal maturalny swojego chłopaka studenta. Ale nieważne. Faktem jest, że twój bal maturalny będzie dopiero za dwa lata. A dwa lata to dość dłu­go, żebyśmy - no cóż, dalej nic nie robili. Naprawdę zaczynam mieć już dosyć tych ciągłych zimnych pryszniców.

Po czymś takim nie mogłam mu spojrzeć w oczy. Czułam, że twarz oblewa mi jasnoczerwony rumieniec. Na szczęście już się robiło ciemno, więc chyba tego nie zauważył. Dopiero zaczynały się zapalać uliczne latarnie. Na tych huśtawkach nikogo poza nami nie było, więc nie baliśmy się, że ktoś nas podsłucha. Lars, kilka­dziesiąt metrów dalej, udawał, że szalenie go interesuje widok na rzekę - ale tak naprawdę przyglądał się wszystkim ładnym dziew­czynom jeżdżącym wzdłuż nabrzeża na rolkach - więc też mało prawdopodobne, żeby coś z naszej rozmowy do niego dotarło.

Ale i tak czułam się totalnie zażenowana.

Bo chyba zrozumiałam, o co chodzi Michaelowi. Zawsze się zastanawiałam, co on robi, no wiecie, po jakiejś wyjątkowo ostrej sesji całowania z tym... No z tym w spodniach.

A teraz już chyba wiem.

- Tylko widzisz - ciągnął Michael, a tymczasem dzieciaki w piaskownicy obrzucały się piaskiem, a ich matki siedzące na pobliskiej ławeczce plotkowały ze sobą - to nie jest łatwe, Mia. To znaczy, mam wrażenie, że dla ciebie jest...

- To nie jest dla mnie łatwe - przerwałam. Bo NIE JEST. Bardzo często zdarza mi się myśleć, jak świetnie byłoby po prostu zedrzeć z niego te ciuchy i mieć to już za sobą. Doszłam nawet do etapu, na którym myśl o tym, że pozwolę jemu zedrzeć ciuchy z SIEBIE, też zaczyna mieć swój urok, podczas gdy kiedyś na samą myśl, że miałby mnie zobaczyć nagą, zasychało mi w ustach.

Tylko że... Gdzie to zdzieranie z siebie ciuchów miałoby na­stąpić? W moim pokoju, kiedy za ścianą jest mama? W JEGO pokoju, kiedy za ścianą jest JEGO mama? W jego pokoju w aka­demiku, kiedy na korytarzu czeka mój ochroniarz, a w każdej chwili do środka może wpaść jego współlokator?

I co z antykoncepcją? I co z tym, że kiedy już raz się To Zro­bi, nie ma się ochoty w czasie spotkań na nic innego? To znaczy, żegnajcie maratony oglądania Gwiezdnych Wojen. Witaj, jadalna farbko do ciała.

Czytuję „Cosmo”. Wiem, co jest grane.

- Jasne - rzekł Michael. - W każdym razie, biorąc to wszyst­ko pod uwagę, wydaje mi się, że mój wyjazd na cały rok nie jest wcale takim złym rozwiązaniem.

W głowie mi się nie mieściło, że musiało do tego dojść. Po­ważnie. Nagle już... No cóż, nie mogłam się powstrzymać. Roz­płakałam się.

Co było z mojej strony wręcz OKROPNE, bo OCZYWIŚCIE jego wyjazd to DOBRY POMYSŁ. Jeśli to zautomatyzowane ramię rzeczywiście potrafi to wszystko, czego ci ludzie po nim oczekują - jeśli Uniwersytet Columbia gotów jest wysłać go do Japonii i pozwolić mu pracować dla jakiejś firmy, a jednocześnie zaliczyć rok studiów - to cóż, płacz nie był chyba z mojej strony reakcją szczególnie godną księżniczki, prawda?

Ale nigdy przecież nie twierdziłam, że ja się w roli księż­niczki sprawdzam.

Michael zeskoczył ze swojej huśtawki i klękając przede mną na piachu, wziął mnie za obie ręce. Trochę się jakby śmiał. Ja bym się chyba też śmiała, gdyby przy mnie jakaś dziewczyna tak się zanosiła płaczem. Poważnie. Zupełnie jakbym była takim dzieciakiem z piaskownicy, który przewrócił się i otarł sobie kolano. Mamy siedzące na ławce nawet spojrzały w moją stronę, sądząc, że może to któreś z ich dzieci tak płacze. Kiedy zobaczy­ły, że to tylko ja, zaczęły między sobą szeptać - pewnie dlatego, że mnie rozpoznały ze zdjęcia w „Inside Edition”. („W życiu uczuciowym genowiańskiej księżniczki Mii nastąpił kolejny kryzys, kiedy jej chłopak, student Uniwersytetu Columbia, Mi­chael Moscovitz, oświadczył, że przeprowadza się do Japonii, na co księżniczka zareagowała wybuchem płaczu na huśtawce”).

- To dobrze, Mia - powiedział Michael. - Nie tylko dla mnie, ale dla nas. Mam szansę, żeby dowieść twojej babce i wszystkim tym ludziom, którzy uważają, że ze mnie takie wielkie nic i nie jestem dla ciebie dość dobry, że naprawdę jestem kimś, i może nawet któregoś dnia stanę się ciebie wart.

- Jesteś mnie wart! - zawyłam. Prawdę mówiąc, oczywiście, to ja nie jestem warta jego. Ale nie powiedziałam tego głośno.

- Mnóstwo osób jest innego zdania - stwierdził Michael.

Nie bardzo mogłam powiedzieć, że to nieprawda, bo on ma rację: chyba co drugi tydzień „US Weekly” drukuje jakiś ar­tykuł o tym, z kim się powinnam spotykać zamiast Michaela. W zeszłym tygodniu wysokie miejsce na tej liście miał książę William, ale zwykle co miesiąc pojawia się też na okrasę Wilmer Valderrama. Pokazują zdjęcie Michaela wychodzącego z jakichś zajęć, a obok zdjęcie Jamesa Franco, czy coś, a potem nad zdję­ciem Michaela piszą „dwa procent”, co ma wskazywać, że tylko dwa procent czytelników uważa, że powinnam być z Michaelem, a „dziewięćdziesiąt osiem”, że z Jamesem Franco. Ich zdaniem powinnam być z facetem, który przez całe życie nie robił nic, tylko stawał przed kamerą i wypowiadał parę słów napisanych przez kogoś innego, a potem może odbywał jeszcze walkę na miecze, do której ktoś inny ułożył mu choreografię.

No i, oczywiście, opinia mojej babki na ten temat jest tak dobrze znana, że przeszła już niemal do legendy.

- Pozostaje faktem, Mia - powiedział Michael, zaglądając mi ciemnymi oczami bardzo głęboko w moje własne, nie tak bardzo ciemne oczy - że nie możesz nie pamiętać, że jesteś księżnicz­ką. Któregoś dnia będziesz rządziła całym państwem. Już wiesz, co jest twoim przeznaczeniem. Wszystko masz zaplanowane. Ja nie. Muszę odkryć, kim jestem i w jaki sposób zamierzam zazna­czyć swoją obecność na tym świecie. A jeśli mam być z tobą, to będę ją musiał zaznaczyć bardzo dobitnie, bo wszyscy uważają, że facet powinien się naprawdę wyróżniać, żeby być z księżnicz­ką. Ja tylko usiłuję spełnić ich oczekiwania.

- Powinny się dla ciebie liczyć tylko moje oczekiwania - oświadczyłam.

- One liczą się dla mnie najbardziej - rzekł Michael, ściska­jąc moje dłonie. - Mia, ty wiesz, że ja nigdy nie byłbym szczęśli­wy wyłącznie w roli twojego księcia małżonka: zawsze trzyma­jąc się za tobą o pół kroku z tyłu. I wiesz, że ty też nie byłabyś z tego zadowolona.

Skrzywiłam się na samo wspomnienie tych obrzydliwych za­rządzeń genowiańskiego parlamentu dotyczących mojego tak zwa­nego księcia małżonka, który będzie musiał wstawać, jeśli ja się podniosę z krzesła, nie będzie mu wolno sięgnąć po widelec, jeśli ja jeszcze swojego nie wzięłam do ręki, ani podejmować żadnych działań związanych z narażaniem życia (takich jak wyścigi, czy to samochodowe, czy to łodzi motorowych, wspinaczki wysokogór­skiej, skakania ze spadochronem i tym podobnych), dopóki nie uro­dzi się następca tronu. Będzie musiał zrzec się, w razie anulowania małżeństwa lub rozwodu, swojego prawa do opieki nad wszystki­mi dziećmi zrodzonymi z tego małżeństwa... A także zrezygnować z obywatelstwa własnego kraju na rzecz obywatelstwa Genowii.

- To nie tak, że ja bym się na to wszystko nie zgodził - ciąg­nął Michael. - Mnie by to nie przeszkadzało, gdybym wiedział, że... No cóż, że też coś w swoim życiu osiągnąłem... Może nie władzę nad jakimś krajem. Ale coś takiego... No cóż, coś takiego jak ta okazja, która mi się teraz nadarza. Żeby zmienić świat. Tak jak ty będziesz go któregoś dnia zmieniała.

Zamrugałam powiekami, przyglądając mu się. Nie chodzi o to, że nie zrozumiałam. Bo zrozumiałam. Michael miał rację. On nie jest tego typu facetem, który będzie szczęśliwy, idąc o pół kroku za mną przez całe swoje życie - chyba że będzie miał jakieś własne osiągnięcia. Jakiekolwiek by były.

Ja tylko nie rozumiem, czemu on po te własne osiągnięcia musi jechać aż do JAPONII.

- Posłuchaj - powiedział Michael, znów ściskając mnie za ręce. - Lepiej przestań płakać. Lars ma taką minę, jakby chciał podejść.

- To jego praca - zauważyłam, pociągając nosem. - On po­winien chronić mnie przed... przed... przed krzywdą.

I zdając sobie sprawę, że to taki rodzaj krzywdy, przed którą nawet facet mający metr dziewięćdziesiąt trzy i uzbrojony mnie nie obroni, szlochałam jeszcze głośniej.

A co jeszcze bardziej wkurzające, Michael się roześmiał.

- To nie jest śmieszne - wyjąkałam przez łzy.

- Trochę jest - stwierdził Michael. - No bo, sama przyznaj. Żałosna z nas para.

- Powiem ci, co jest żałosne. Ty pojedziesz do tej całej Ja­ponii i poznasz tam jakąś gejszę i zupełnie o mnie zapomnisz. To jest żałosne.

- A po co mi jakaś gejsza - zapytał Michael - skoro mam ciebie?

- Gejsza uprawiałaby z tobą seks zawsze, kiedy byś tyl­ko chciał - zauważyłam między jednym pociągnięciem nosem a drugim. - Ja wiem, widziałam tamten film.

- Skoro już o tym mówisz, taka gejsza to nie byłoby takie złe rozwiązanie.

No więc wtedy już musiałam go walnąć. Chociaż nadal nie widziałam w tej sytuacji nic zabawnego.

I nadal nie dostrzegam. To jest po prostu okropna, paskudna, wręcz tragiczna sytuacja.

Och, jasne, przestałam płakać. A kiedy Lars podszedł i zapy­tał, czy wszystko porządku, powiedziałam mu, że tak.

Ale nie było w porządku.

I nie jest. Nic już nigdy nie będzie w porządku.

Ale zachowywałam się tak, jakbym się z tym pogodziła. Bo przecież musiałam, prawda? Pozwoliłam Michaelowi odprowa­dzić się do domu i nawet przez całą drogę trzymałam go za rękę. A przy drzwiach poddasza pozwoliłam mu się pocałować, kiedy Lars grzecznie przystanął na półpiętrze i udawał, że musi sobie za­wiązać buty. I dobrze, bo trochę się tam działo w okolicy stanika.

Ale tak delikatnie jak w tej scenie, w której Jennifer Beals i Michael Nouri są w tej pustej fabryce we Flashdance.

A wtedy Michael szepnął:

- Zgoda między nami?

A ja odpowiedziałam:

- Tak, zgoda.

Chociaż wcale nie wierzę, że jesteśmy pogodzeni. Ja przy­najmniej nie jestem.

- Zadzwonię do ciebie jutro - rzekł Michael.

- Zadzwoń koniecznie - powiedziałam.

A potem udałam się prosto do lodówki, wyciągnęłam pojem­nik lodów z kawałkami orzechów makadamia, złapałam łyżkę, poszłam do swojego pokoju i zjadłam je całe.

Ale nadał nie czuję się lepiej.

Chyba już nigdy się lepiej nie poczuję.

WTOREK, 7 WRZEŚNIA, 23.00

Mama właśnie zapukała do moich drzwi i spytała:

- Mia? Jesteś tam?

Powiedziałam, że tak, i otworzyłam jej drzwi.

- Nawet nie słyszałam, jak wchodziłaś - stwierdziła. - Miło spędziłaś wieczór z...?

Umilkła w połowie pytania, bo zobaczyła pusty pojemnik po lodach. I wyraz mojej twarzy.

- Kochanie - rzekła, siadając obok mnie na łóżku. - Co się stało?

A ja nagle znów się rozpłakałam, jakbym nie ryczała niecałą godzinę temu. Nie miałam nawet pojęcia, że ludzie ZDOLNI są produkować łzy w takim tempie.

- On jedzie do Japonii. - Tylko tyle udało mi się wykrztu­sić. I rzuciłam się mamie w ramiona.

Chciałam jej opowiedzieć o wiele więcej. Chciałam jej opo­wiedzieć, że to wszystko moja wina, bo się z nim nie przespa­łam. To tym bardziej moja wina, bo jestem księżniczką - choler­ną KSIĘŻNICZKĄ - a JAKI facet może się z CZYMŚ TAKIM zmierzyć? Pomijając książąt.

A najgorsze, że jestem księżniczką nie dlatego, że coś sama ZROBIŁAM. No bo, to nie tak, że uratowałam prezydenta przed zamachem jak Samantha Madison, ani nie udało mi się odnaleźć żadnych zaginionych dzieciaków dzięki mocom parapsychicz­nym jak Jessice Mastriani, ani uratować setek turystów przed zatonięciem jak dziesięcioletniej Tilly Smith, która była na tej plaży w Tajlandii i zauważyła, że nadchodzi tsunami, bo uczyła się o takich falach w szkole, i wrzasnęła do tych wszystkich lu­dzi na plaży: „UCIEKAJCIE!”

Ja się tylko i wyłącznie urodziłam.

A to przecież robią WSZYSCY.

Ale nie mogłam nic z tych rzeczy mamie powiedzieć. Bo już przedtem omawiałyśmy całą tę kwestię z byciem księżnicz­ką. To tak, jak powiedział Michael: jestem księżniczką. Będę nią już zawsze. Nie ma sensu na to narzekać. Tak po prostu JEST.

Więc zamiast tego tylko płakałam.

Chyba poczułam się od tego trochę lepiej. Bo zawsze jest miło dać się uściskać mamie, nieważne, ile ma się lat. Mamy nie wydzielają feromonów - w każdym razie wydaje mi się, że nie - ale pachną naprawdę miło. A przynajmniej moja miło pachnie. Mydełkiem Dove, terpentyną i kawą. Co w takim połączeniu jest drugim najlepszym zapachem na świecie.

Pierwsze miejsce zajmuje zapach szyi Michaela, oczywi­ście.

Mama mówiła te wszystkie zwykłe mamusiowate rzeczy, na przykład: „Och, kotku, wszystko będzie dobrze” i „Zobaczysz, rok minie ani się obejrzysz”, i „Jeśli Phillipe kupi ci tego nowe­go PowerBooka z wbudowaną kamerą, to z Michaelem będzie­cie sobie mogli robić wideokonferencje i to będzie zupełnie tak, jakby siedział obok ciebie w jednym pokoju”.

Ale to nie to samo. Bo ja nie będę mogła go powąchać.

Ale kiedy pan G wszedł zobaczyć, skąd ten cały hałas, wreszcie udało mi się jakoś pozbierać i powiedziałam, że już mi lepiej i żeby się o mnie nie martwili. Próbowałam uśmiechać się bardzo dzielnie, a mama pogłaskała mnie po głowie i powie­działa, że jeśli przetrwałam, spędzając tyle czasu z Grandmère, to coś takiego przeżyję z łatwością.

Ale ona się myli. Spędzanie czasu z Grandmère to jak zje­dzenie całego pojemnika lodów z kawałkami orzechów makadamia w porównaniu z tym, co będzie oznaczał cały rok bez Mi­chaela.

Jak nie dłużej.


JA, KSIĘŻNICZKĄ???? TAA, I CO JESZCZE?

Sztuka

Mii Thermopolis

(pierwsza wersja)


Scena 14


NOC. Domek dla pingwinów w zoo w Central Parku. W nie­bieskiej poświacie z podświetlonego basenu, młoda dziewczyna (Mia) gorączkowo coś pisze w swoim dzienniku.


MIA

(głos zza kadru)

Nie wiem, dokąd iść ani do kogo się zwrócić. Nie mogę iść do Lilly. Ona jest stanowczo przeciwna każdej formie rządów innej niż demokracja bezpośrednia lub przedstawicielska. Zawsze mó­wiła, że kiedy najwyższa władza przypada jednostce, której rządy są dziedziczne, bezpowrotnie zanika zasada społecznej równości i szacunek dla obywatela w ramach społeczeństwa. To dlatego w obecnych czasach prawdziwa władza przeszła z rąk królów w ręce zgromadzeń konstytucyjnych, a monarchowie tacy jak królowa Elżbieta stali się zaledwie symbolem narodowej jedności.

Najwyraźniej, poza Genowią.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
GODZINA WYCHOWAWCZA

Michael powiedział Lilly. Wiem, że jej powiedział, bo kie­dy przystanęliśmy dziś rano pod kamienicą, w której mieszkają Moscovitzowie, żeby ją zabrać do szkoły, stał z nią na dworze i trzymał dla mnie wielki kubek czekolady na gorąco (z bitą śmietaną) ze Starbucks. Kiedy limuzyna przystanęła, a Hans ot­worzył drzwi, Michael zajrzał do środka i powiedział:

- Dzień dobry. To dla ciebie. Powiedz, że przez noc nie zmieniłaś zdania i mnie nie znienawidziłaś.

Jakbym ja kiedykolwiek mogła znienawidzić Michaela! Zwłaszcza kiedy wstaje słońce, jasne i świeże, a jego promie­nie padają na świeżo ogolone policzki Michaela, i kiedy ja się pochylam, żeby wziąć od niego czekoladę i dając mu buziaka na dzień dobry, wdycham jego zapach, który zawsze sprawia, że wydaje mi się, iż wszystko będzie się dobrze układało.

A przynajmniej dopóki on nie znajdzie się na tyle daleko ode mnie, że nie będę już mogła go wąchać.

Co nastąpi, kiedy Michael pojedzie do Japonii.

- Nie znienawidziłam cię - oświadczyłam.

- To dobrze - odparł. - A co robisz dziś wieczorem?

- Coś razem z tobą?

- Dobra odpowiedź. Przyjadę po ciebie o siódmej.

A potem pocałował mnie i odsunął się, żeby Lilly mogła wsiąść do samochodu. Co zrobiła, pomrukując do swojego brata:

- Boże, ruszże ten tyłek!

Bo Lilly z rana nie miewa dobrego humoru.

- Bawcie się ładnie z innymi dziećmi, dziewczynki - po­wiedział Michael i zatrzasnął drzwi. A Lilly obróciła się do mnie i stwierdziła:

- On jest strasznym dupkiem.

- Totalnie się odsunął, kiedy go o to poprosiłaś - zauwa­żyłam.

- Nie o tym mówię - warknęła Lilly. - Mówię o tej durnej Japonii.

- Jeśli ten jego model będzie działał, Michael w efekcie uratuje życie tysiącom ludzi i zarobi miliony dolarów - powie­działam. Moja czekolada na gorąco była jeszcze za gorąca do picia, więc zaczęłam na nią dmuchać. Tyle że bita śmietana sta­wała na drodze.

Lilly spojrzała na mnie wielkimi oczami.

- O mój Boże! Ty masz zamiar zachowywać się w tej spra­wie rozsądnie?

- Nie mam wyboru - odparłam. - Prawda?

- Założę się, że gdybyś zrobiła odpowiednio dziką awantu­rę, to on by nie pojechał.

- Już zrobiłam - zapewniłam ją. - Z płaczem, zasmarka­nym nosem, ze wszystkim. Nie zmienił zdania.

Lilly, słysząc to, tylko odchrząknęła.

- Problem w tym, że... - urwałam, bo zastanawiałam się nad tym wszystkim dość długo. Tak mniej więcej przez całą noc. - On musi pojechać. Ja nie chcę, żeby on jechał, ale to jest jakiś jego bzik. On uważa, że musi sam siebie sprawdzić, żeby „US Weekly” przestało dowodzić, że zamiast z nim, powinnam się spotykać z Jamesem Franco. Co jest bzdurą, ale co ja mogę na to poradzić?

- James Franco! - wybuchła Lilly. - No cóż. Nieważne. James Franco jest słodziutki.

- Ale nie tak jak Michael - odparłam.

- Uch - powiedziała Lilly, ale tylko dlatego, że z zasady mówi „uch”, kiedy wspominam, że jej brat jest seksowny.

A potem, ponieważ tak bardzo mi współczuła i tak dalej, uznałam, że mogłabym sytuację wykorzystać. Więc spytałam:

- No i przespaliście się z J.P. tego lata, czy jak?

- Zręczna próba, KG. - Lilly tylko się roześmiała. - Ale AŻ TAK nie jest mi ciebie żal.

Choroba.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
WSTĘP DO TWÓRCZEGO PISANIA

Opisz widok ze swojego okna:

Młoda dziewczyna siedzi na huśtawce, serce jej pęka, w oczach ma pełno łez. Świat, jaki znała, roz­padł się na kawałki. Już na zawsze zapomni, jak to jest śmiać się z dziecięcą beztroską, bo dzieciństwo właśnie pozostawiła za sobą. Zawiedzione nadzieje i niespeł­nione marzenia będą jej stałymi towarzyszami, odkąd miłość jej życia uleciała. Unosi oczy, żeby spojrzeć na samolot przecinający oślepiająco jasne niebo, i spoglą­da w kierunku zachodzącego słońca. Czy to ten samolot zabiera jej ukochanego? Prawdopodobnie. Samolot znika w szkarłatnym świetle zachodu.


1 -

Mia, kiedy poleciłam ci opisać widok z twojego okna, chciałam, żebyś opisała coś, co rzeczywiście ze swojego okna widzisz, na przykład śmietnik albo skle­pik spożywczy. Nie chciałam, żebyś wymyślała jakąś scenką. A wiem, że ją wymyśliłaś, bo w żaden sposób nie mogłabyś wiedzieć, co myślała ta dziewczyna na huśtawce (gdybyś nawet ze swojego okna widziała ja­kieś huśtawki, w co wątpią, bo tak się składa, że wiem, że mieszkasz w NoHo, gdzie raczej nie ma żadnych huśtawek), chyba że ta dziewczyna to ty, w którym to przypadku nie mogłabyś jej widzieć, bo nie możesz wi­dzieć samej siebie - chyba że w lustrze. Proszę, napisz to ponownie, tym razem ściśle na zadany temat. Zadaję wam określone prace nie bez powodu i oczekuję, że będziecie je pisali zgodnie z poleceniami.

C. Martinez

ŚRODA. 8 WRZEŚNIA,
ANGIELSKI

MIA!!! Słyszałam. Wszystko w porządku????


Szczerze, T., sama nie wiem.


Ale zdajesz sobie sprawą, że to DOBRA rzecz. To znaczy, dla Michaela.


Wiem.


Zawsze możesz go przecież odwiedzać! Bo masz przecież własny odrzutowiec!!!


Taa, jasne. Akurat mi pozwolą.


Zaraz - to była ironia?


Tak, to była ironia. Mój tata nigdy mi nie pozwoli polecieć do Japonii, Tina. Nie po to, żeby odwiedzić Michaela.


To go zmuś, żeby ci pozwolił odwiedzić tę japońską księż­niczką - przecież się przyjaźnicie, prawda? Ty naprawdę lubisz tę jej córeczkę. A kiedy już tam pojedziesz, będziesz mogła zobaczyć się z Michaelem.


Dzięki, Tina. Tego się raczej nie da zrobić, ale nieważne. Bo ile razy mamy ferie, muszę jeździć do Genowii, pa­miętasz? Zresztą nawet gdybym pojechała do Japonii, nie jestem taka pewna, czy Michael chciałby mnie tam widzieć.


Co? Oczywiście, że chciałby! Co ty wygadujesz?


On nie jedzie tam TYLKO przez to całe swoje zautomaty­zowane ramię. On tam jedzie, żeby przede mną uciec.


Co? To jakiś absurd! SKĄD ci to w ogóle przyszło do głowy?


Bo mi to POWIEDZIAŁ. Powiedział, że naprawdę bardzo mu ciężko być przy mnie i nie... No, sama wiesz.


O. Mój. Boże. To najromantyczniejsza rzecz, jaką słyszałam w życiu!!!!!!!!!!!!


TINA!!! To nie jest romantyczne!!!!


On cię KOOOOOOOOCHA! Powinnaś się CIESZYĆ!!!


Cieszyć się z tego, że mój chłopak przeprowadza się do innego kraju, bo zmęczyło go branie tylu zimnych pryszniców? Taa. Jasne.


Teraz znów jesteś ironiczna, prawda?


Tak.


Mia, czy ty nie rozumiesz? To wszystko jest TAAAAAKIE romantyczne. Michael jest zupełnie jak Aragorn z Władcy Pierścieni. Pamiętasz, jak Aragorn strasznie kochał się w Arwenie, ale nie czuł się jej wart, bo ona była elficką księżniczką, i jej tata nie chciał jej pozwolić za niego wyjść, dopóki on nie odzyskał tronu i nie do­wiódł, że jest kimś więcej niż tylko zwykłym śmiertelnikiem ?


Hm. Owszem.


MICHAEL W TEN SPOSÓB ODZYSKUJE TRON, ŻEBY DOWIEŚĆ, ŻE JEST CIEBIE WART!!!! ZUPEŁNIE JAK ARAGORN. I dobra, robi to, wynajdując urządzenie, którego działania nikt poza nim nie rozumie. Ale to nieważne. On to ROBI DLA CIEBIE.


I tysięcy ludzi, którym może w ten sposób uratować życie. I milionów dolarów, które potencjalnie może zarobić, jeśli ten projekt się uda.


Ale czy ty nie rozumiesz? Wszystko to jest tylko częścią czegoś, co robi DLA CIEBIE.


Ale mnie to wszystko nic nie obchodzi, Tina. To znaczy, chcę, żeby był szczęśliwy i tak dalej. Ale ja byłabym szczęśliwsza, gdyby on po prostu został tutaj, żebym co­dziennie mogła wąchać jego szyję!!!!


No cóż, być może będziesz musiała poświęcić to wąchanie szyi na jakiś czas, żeby Michael mógł się samorealizować. No bo na dłuższą metę, to, co on robi teraz, zagwarantuje ci stałe wąchanie jego szyi na przyszłość. To znaczy, jeśli on zostanie milionerem, czy coś, NIE MA MOWY, żeby twoja babka czy ktokolwiek inny mógł stanąć na drodze waszemu szczęściu, bo będziesz mogła po prostu z nim uciec, nawet jeśli odcięta zostaniesz od swojej genowiańskiej fortuny, albo jeśli twój tata zmusi cię, żeby zrezygnowała z korony, czy coś. Rozumiesz?


Chyba tak. Ja tylko nie rozumiem, czemu on nie może się samorealizować w AMERYCE.



Ja też tego nie rozumiem. Ale wiem, że Michael cię kocha, i tylko to się liczy!!!!!!!

W Tinalandii wszystko jest takie proste. Tak bardzo chciała­bym tam mieszkać, a nie tutaj, w tym okrutnym, zimnym real­nym świecie.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
FRANCUSKI

Chodzi o to, że w głębi duszy ja wiem, że Tina ma rację. Ale nie jestem w stanie zdobyć się na jej entuzjazm w tej sprawie. Może dlatego, że Aragorn, chociaż był wierny Arwenie, kiedy poszukiwał własnego przeznaczenia, i tak dalej, to jednak trafiła mu się ta historia z Eowiną. Cokolwiek to było.

I co powstrzyma Michaela przed przeżyciem podobnej hi­storii z jakąś błyskotliwą japońską gejszą albo panią inżynier od robotyki?

Prezenterka z kanału 12 powiedziała: „A teraz, wierzące, krótki film: pierwszy odcinek z sześcioczęściowej serii. Drogie panie, oto film, na który czekałyście od tygodni. Film niezwy­kły, który zmienił życie moje i innych kobiet na świecie. Tak, niezwykła zaleta kobiety”.


61 + 55 = 116


Mijałam Lanę na korytarzu w drodze na francuski, a ona spytała:

- Hej, Piotrusiu! Jak tam w Nibylandii?

Na co ten jej nowy klon oraz wredna popleczniczka Trish roześmiały się tak serdecznie, że cola light poszła im no­sami.

Nie jestem pewna, bo nigdy nie udało mi się obejrzeć od po­czątku do końca Władcy Pierścieni, a to dlatego, że nie ma tam prawie żadnych kobiecych ról (więc musiałam sama przed sobą udawać, że Merry był hobbitem dziewczynką), ale jestem prawie pewna, że coś takiego nigdy się nie zdarzyło Arwenie.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
LUNCH

No więc siedziałam tam sobie i spokojnie jadłam falafela z tahini, kiedy Ling Su usiadła naprzeciwko i spytała, spogląda­jąc na mnie ze współczuciem:

- Mia, jak leci?

A potem Perin usiadła obok mnie i dodała:

- Mia, słyszałyśmy. Jak sobie radzisz?

Boże. Szybko roznoszą się wieści w tej szkole.

- Nic mi nie jest - powiedziałam, próbując się dzielnie uśmiechać. Co wcale nie jest takie proste, kiedy ma się wielki kawał falafela w ustach.

- W głowie mi się to nie mieści - oświadczyła Shameeka. Ona zwykle NIE JADA przy naszym stoliku, bo za bardzo jest zajęta szpiegowaniem dla nas przy stoliku mięśniaków i czirliderek. Ale teraz nagle ustawiła swoją tacę obok tacy Perin. - Czy on naprawdę przenosi się do JAPONII?

- Na to mi wygląda - odparłam. To zabawne, ale ilekroć słyszę teraz słowo „Japonia”, coś mnie jakoś tak dziwnie ścis­ka za serce. Podobnie jak kiedyś, ile razy słyszałam imię Buffy, kiedy kończył się w telewizji serial Buffy - postrach wampi­rów.

- Powinnaś go rzucić - powiedział Borys, przysiadając się do nas.

- BORYS! - Tina była zaskoczona. - Mia, ignoruj go. On nie wie, co mówi.

- Ależ wiem - sprzeciwił się Borys. - Dokładnie wiem, o czym mówię. W orkiestrach to się co i rusz zdarza. Dwoje mu­zyków się zakochuje, potem jedno dostaje lepiej płatną pracę w innej konkurencyjnej orkiestrze w innym mieście, albo na­wet w innym kraju. Zawsze usiłują jakoś to pogodzić: utrzymać taki związek na odległość, ale to się nigdy nie udaje. Prędzej czy później jedno z nich zakochuje się w klarnecistce i już po wszystkim. Związki na odległość nie zdają egzaminu. Powinnaś go rzucić teraz, żeby to było czyste, szybkie zerwanie, i pójść w swoją stronę. Koniec historii.

Tina z osłupieniem spoglądała na swojego chłopaka.

- Borys! Co ty za potworne rzeczy wygadujesz! Jak mogłeś powiedzieć coś tak okropnego?

Ale Borys tego nie rozumiał. Wzruszył tylko ramionami i powiedział:

- Co? Taka jest prawda. Wszyscy to wiedzą.

- Mój brat nie zakocha się w kimś innym - powiedziała Lil­ly znudzonym tonem, ze swojego miejsca u krańca stolika, gdzie siedziała naprzeciw J.P. - Rozumiecie? On kompletnie stracił głowę dla Mii.

- Widzisz? - rzuciła Tina, trącając Borysa swoją słomką do picia.

- Ja tylko mówię, jak to wygląda z mojego doświadczenia - oznajmił Borys. - Może Michael nie zakocha się w klarnecistce. Ale Mia owszem.

- BORYS! - Tina miała oburzoną minę. - Co U LICHA podkusiło cię, żeby to powiedzieć?

- Taa, Borys - mruknęła Lilly, przyglądając mu się, jakby był robakiem, którego właśnie znalazła w swoim hummusie.

- Czy ty masz jakieś szczególne upodobanie do klarnecistek? Sądziłam, że uważasz instrumenty dęte za coś poniżej swojej godności.

- Ja tylko stwierdzam fakty - rzekł Borys, głośno odkła­dając widelec dla podkreślenia powagi własnych słów. - Mia ma tylko szesnaście lat. I oni nie są małżeństwem. Michael nie powinien uważać, że może ot tak pojechać sobie do innego kra­ju, a ona ma na niego czekać. To nie w porządku wobec Mii. Powinna móc prowadzić własne życie, spotykać się z innymi ludźmi i dobrze się bawić, a nie siedzieć w swoim pokoju w każ­dy sobotni wieczór przez cały rok, póki on nie wróci.

Widziałam, że Shameeka i Ling Su wymieniają spojrzenia. Ling Su zrobiła nawet minę w rodzaju: „On może mieć trochę racji”.

Ale Tina nie uważała, żeby Borys miał rację.

- Chcesz mi powiedzieć, że gdybyś dostał pracę jako pierw­sze skrzypce w Londyńskiej Filharmonii, to nie chciałbyś, że­bym na ciebie czekała? - zapytała swojego chłopaka.

- Oczywiście, że chciałbym, żebyś czekała - wyjaśnił Bo­rys. - Ale NIE PROSIŁBYM cię o to. Bo to nie byłoby w po­rządku. Ale ja wiem, że ty byś POCZEKAŁA, bo jesteś taką dziewczyną.

- Mia też jest taką dziewczyną! - oświadczyła stanowczo Tina.

- Nie - zaprzeczył Borys, ze śmiertelną powagą kręcąc gło­wą. - Nie sądzę.

- Nie ma sprawy, Borys - powiedziałam szybko, zanim Tina zdążyła eksplodować. - Ja CHCĘ siedzieć w swoim pokoju w każdy sobotni wieczór, póki Michael nie wróci.

Borys spojrzał na mnie jak na wariatkę.

- CHCESZ?

- Tak, chcę. Bo kocham Michaela i jeśli nie mogę być z nim, to nie mam ochoty być z żadnym innym chłopakiem.

Borys tylko pokręcił głową ze smutkiem.

- Właśnie coś takiego powtarzają ludzie w tej mojej orkiestrze. A koniec końców któreś z nich zaczyna mieć dosyć siedze­nia samemu w pokoju. I zanim się ktokolwiek zorientuje, uma­wiają się z klarnecistką. Zawsze jest jakaś klarnecistka.

To było bardzo denerwujące. Siedziałam tam i czułam, że wpadam w tę samą panikę, która mnie ogarniała, ile razy myślałam o wyjeździe Michaela - już za trzy dni! Tylko trzy dni zostały do jego wyjazdu - kiedy przypadkiem zauważyłam, że przygląda mi się J.P.

A kiedy napotkałam jego spojrzenie, uśmiechnął się do mnie. I przewrócił oczami. Jakby mówił: „Posłuchaj tylko tego szalonego rosyjskiego skrzypka! Czy to nie głuptas?”

I nagle panika znikła, a ja znów się lepiej poczułam.

Odpowiedziałam uśmiechem i sięgając po falafela, powiedziałam:

- Borys, moim zdaniem Michaelowi i mnie nic nie grozi.

- Oczywiście, że nic! - poparła mnie Tina.

A wtedy Borys zaskomlał z bólu. Najwyraźniej Tina kopnęła go pod stołem w kostkę.

Mam nadzieję, że nabiła mu siniaka.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
RZ

A więc, Lilly nie dała mi nawet dwudziestu czterech godzin na dojście do siebie po ciosie, jaki mi zadał jej brat. Nie, na RZ zaczęła przynudzać mi na temat kampanii wyborczej do samo­rządu szkolnego.

- Słuchaj, KG - powiedziała. - Wiem, że jako jedyna kan­dydujesz na przewodniczącą samorządu szkolnego, ale nie mo­żesz wygrać, jeśli przynajmniej pięćdziesiąt procent ludzi nie zagłosuje na ciebie.

- A na kogo innego mają głosować? - spytałam. - Skoro nikt inny nie startuje?

- Na kandydatów dopisanych w ostatniej chwili - stwier­dziła Lilly. - Na samych siebie. Kto wie? Może się skończyć na tym, że pokona cię taka Lana, chociaż technicznie rzecz biorąc, nie startuje. Wiesz, że jej młodsza siostra właśnie zaczęła pierw­szą klasę, prawda?

Ta informacja nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Bo głowę mam całkowicie zaabsorbowaną tym, że MÓJ CHŁO­PAK PRZENOSI SIĘ DO JAPONII NA ROK (albo dłużej).

- Czy ty mnie słuchasz, Mia? - Lilly spoglądała na mnie z troską znad swojego segregatora ze sprawami związanymi z samorządem szkolnym. - Gretchen Weinberger jest dokładnie taka sama jak jej starsza siostrzyczka... Tyle że ma jeszcze więk­sze kompleksy. Pomyśl tylko o tym dokumencie, który ogląda­łyśmy na MTV, Prawdziwe życie, tym o paranoidalnej złości, a będziesz wiedziała, o co mi chodzi. Gretchen na pewno nasta­wi przeciwko tobie cały pierwszy rocznik, jeśli będzie miała na to ochotę. A jeśli chociaż raz rzucisz na nich okiem, przekonasz się, że ten pierwszy rocznik jest najbardziej apatyczną bandą nieudaczników, jaka chodziła kiedykolwiek po tej ziemi. Serio, słyszałam, jak jeden z nich gadał, że globalne ocieplenie to mit, bo Michael Crichton twierdzi tak w tej swojej ostatniej żałosnej książczynie.

Nadal patrzyłam na nią bez słowa. Czyżby Gretchen Wein­berger była tym klonem - tą nieco mniejszą wersją Lany, która zaśmiewała się na korytarzu z żarciku starszej panny Weinberger odnośnie do mojej fryzury i Nibylandii? Być może. Założyłam wtedy, że to kolejna kandydatka na Lanę. Całkiem możliwe, że to jej siostra.

- Ale ta idiotyczna uwaga o antynaukowym kretynie, Crichtonie, nasunęła mi pewien pomysł - ciągnęła Lilly. - To pokolenie w dużym stopniu zostało wychowane w strachu: w obawie przed feminizmem, który, jak wiadomo, ma zniszczyć wartości rodzinne - cha, cha - w strachu przed terroryzmem, w strachu przez kiepskimi wynikami testów SAT i przed niedostaniem się do Yale albo Princeton. A zatem przed losem nieudacz­ników, którzy będą musieli iść na jakieś nieco gorsze uczelnie, po których - ach, ach! - będą musieli zadowolić się pierwszą lepszą posadą, z uposażeniem stu tysięcy dolarów rocznie zamiast stu pięciu tysięcy dolarów rocznie. Uważam, że powinnyśmy zagrać na tych obawach i wykorzystać je dla swoich celów.

- Jak mamy to zrobić? - spytałam. Nie żeby mnie to obcho­dziło. - Poza tym, technicznie rzecz biorąc, należymy do tego samego pokolenia, co siostra Lany Weinberger. To znaczy jeste­śmy od niej starsze. Ale to nadal nasza generacja.

- Nieprawda - powiedziała Lilly z błyskiem w oku, bły­skiem, który nigdy nie budzi mojego zaufania. - Ona się urodzi­ła na tyle późno, że może nie być świadoma istnienia serialu Ich pięcioro, i to właśnie dzieli nasze pokolenia. I wydaje mi się, że DOKŁADNIE wiem, jakie są ich słabe punkty. Pracuję nad tym. Do jutra powinnam mieć wszystko gotowe. Nie martw się, KG. Do czasu, kiedy z nimi skończę, będą cię błagać, żebyś została przewodniczącą szkolnego samorządu.

- Wow! No cóż, dzięki. Ale widzisz, Lilly, problem w tym, że ja... Ja chyba nie chcę kandydować w tym roku na przewod­niczącą samorządu szkolnego.

- Co? - Lilly popatrzyła na mnie, zaskoczona.

Wzięłam głęboki oddech. Nie zapowiadało się na łatwą roz­mowę.

- Bo wiesz... No cóż, zdajesz sobie sprawę, jakie miałam wyniki z matematyki na próbnym teście SAT. A w tym roku robię też rachunek różniczkowy, I DO TEGO chemię. Przysięgam na Boga, minął tylko jeden dzień, a ja już nie mam pojęcia, o czym ci ludzie na tych lekcjach mówią. Naprawdę uważam, że w tym roku muszę skupić się na nauce. Nie wydaje mi się, żebym miała czas na zajęcie się samorządem. Nie przy tych wszystkich ksią­żęcych obowiązkach, przede wszystkim.

Lilly uniosła jedną brew. Nie cierpię, kiedy to robi. Bo ona wie jak, a ja nie wiem.

- To przez mojego brata, nieprawdaż? - To było pytanie re­toryczne.

- Oczywiście, że nie.

- Przecież teraz, kiedy on wyjeżdża, raczej będziesz miała WIĘCEJ wolnego czasu. Nie mniej.

- Tak - zgodziłam się, choć nie do końca. - Ale teraz, kie­dy on wyjeżdża, nikt inny nie będzie mi pomagać w pracach domowych z rachunku różniczkowego i chemii. Będę musiała wziąć jakieś korepetycje. A korepetytorzy w przeciwieństwie do Michaela niespecjalnie mają ochotę wpadać do mnie do domu i pomagać mi rozwiązywać zadania o dziesiątej wieczo­rem, we środę, po tym, jak odwaliłam już spotkanie samorządu szkolnego, a potem jakiś oficjalny obiad w ambasadzie Geno­wii.

Lilly nie miała specjalnie współczującej miny.

- Nie mogę uwierzyć, że mi to robisz - oświadczyła. - Pre­zentujesz bardziej obojętną postawę niż cała reszta szkoły. Jesteś gorsza niż te pierwszaki!

- Lilly, ja uważam, że wygrałabyś bez mojej pomocy. No bo, po pierwsze, zastanów się: startowałabyś jako jedyny kan­dydat.

- Wiesz, że nie zebrałabym pięćdziesięciu procent głosów - stwierdziła Lilly, nadal zgrzytając zębami. - Dlaczego nie mo­żesz po prostu kandydować i wycofać się, tak jak MIAŁAŚ zro­bić w zeszłym roku?

- Bo mój chłopak wyjeżdża z tego kraju na cały rok za TRZY DNI! - prawie wrzasnęłam, sprawiając, że pani Hill zerknęła na mnie znad swojego katalogu Isabelli Bird. Ściszy­łam głos. - A póki nie wyjedzie, chcę z nim spędzić jak najwię­cej czasu. Co oznacza, że NIE CHCĘ poświęcać wieczorów na pisanie przemówień i malowanie plakatów typu „Mia na prze­wodniczącą”.

- Sama przygotuję plakaty. Ty tylko zrób to, co miałaś zro­bić w zeszłym roku i wycofaj się, jak wtedy obiecałaś.

- DOBRA - powiedziałam, żeby tylko się już ode mnie od­czepiła.

- W porządku - odpaliła Lilly.

A potem przyszło mi do głowy, że pozwalam idealnej okazji wymknąć mi się z rąk, więc dodałam:

- POD JEDNYM WARUNKIEM.

- Jakim? - spytała.

- Musisz mi powiedzieć, czy ty i J.P. Zrobiliście To latem. Lilly tylko przez moment piorunowała mnie wzrokiem.

A potem, jakby to było jakieś wielkie poświęcenie, powiedziała:

- Dobrze, powiem ci. PO wyborach.

Jak dla mnie, nie ma sprawy. Może być po wyborach.

Nie wiem sama, czemu mnie to tak interesuje. Ale jeśli moja najlepsza przyjaciółka uprawiała seks, to chyba powinnam coś o tym usłyszeć. Zwłaszcza że w nadchodzącym roku nawet nie będę mogła POWĄCHAĆ szyi mojego chłopaka i będę musiała żyć życiem innych, włączając w to romans Lilly.

Chociaż ona mi powiedziała, że sama nie obwąchuje bez przerwy szyi J.P. i uważa, że to bardzo dziwaczne, że ja bez prze­rwy wącham szyję Michaela.

To bardzo prawdopodobne, że narząd nosowo - lemieszowy Lilly - czyli jej pomocniczy węchowy organ - uległ regresji podczas okresu dojrzewania, jak to się dzieje u większości ludzi. U mnie najwyraźniej nie uległ.

Co jest kolejnym dowodem na to, że jestem biologicznym mutantem.

Pani Hill właśnie mnie zapytała, co zamierzam robić na za­jęciach w tym roku. Więc zmuszona byłam powiedzieć jej, jakie miałam wyniki z matematycznej części próbnego testu SAT.

Teraz kazała mi rozwiązywać zadania z Oficjalnego pod­ręcznika do testów SAT.

Moim zdaniem to, razem z resztą wydarzeń, jakie nastąpiły w moim życiu w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, znakomicie dowodzi, że Boga nie ma.

Albo że jeśli On istnieje, to moje cierpienie jest Mu najzu­pełniej obojętne.

Jill kupiła pięć jabłek w sklepie. Zapłaciła bankno­tem pięciodolarowym i dostała trzy dwudziestopięciocentówki reszty. Jill zorientowała się, że wydano jej za dużo pieniędzy i oddała jedną dwudziestopięciocentówkę. Ile kosztowały jabłka?


A CO MNIE TO... Od tego są karty kredytowe. Dobra, je­dziemy dalej.


Jaki jest najmniejszy wspólny mianownik dla liczb 2, 3, 4 i 5?


No jasne. Jakbym to miała wiedzieć. Okay, następne:


Waga ciasteczek w pudełku zawierającym 100 sztuk wynosi 22,4 dag. Ile ważą w gramach trzy ciasteczka?


A PO CO JA MAM NIBY TO WSZYSTKO WIEDZIEĆ, SKORO JEDYNE, CO MAM ROBIĆ KTÓREGOŚ DNIA, TO RZĄDZIĆ PEWNYM KRAJEM, I BĘDĘ MIAŁA DO POMO­CY SWOICH WŁASNYCH KSIĄŻĘCYCH KSIĘGOWYCH? PO CO, PO CO, PO CO???? TO JEST NIESPRAWIEDLI­WE!!!!!!!!!!!!

ŚRODA. 8 WRZEŚNIA,
CHEMIA

Mia - to prawda? Że Michael wyjeżdża na rok do Tsukuby, żeby tam pracować nad jakimś zautomatyzowanym sprzę­tem, który może położyć kres operacji na otwartym sercu?


Och, Boże! Znów się zaczyna. Tina twierdzi, że Kenny na­dal się we mnie kocha, ale ja jej zawsze powtarzam, że znów jej się mylą romanse Harlequina z prawdziwym życiem.

Ale może byłam dla niej za ostra. Może ona ma RACJĘ? Bo w przeciwnym razie, czemu tak bardzo miałby się interesować moim życiem uczuciowym????


Tak, Kenny, to prawda. Ale nie zrywamy ze sobą!!!


To jest SUPERSPRAWA. Jak sądzisz, wziąłby pod uwagą zatrudnienie mnie - no wiesz, kiedy już wróci - jako prak­tykanta? Bo mnie zawsze fas cynowała robotyka, i już się trochę bawiłem takim jednym modelem orbitalnego wirnika do automatycznego skalpela. Myślisz, że mógłbym się mu do czegoś przydać? Zakładam, że będzie zatrudniał przyja­ciół.


Och! A więc jednak to nie mnie pragnie... Co za ulga!


Kenny, ty się ZNASZ na tej całej zrobotyzowanej chirurgii?


Oczywiście. I to nie jest „ ta cała „ zrobotyzowana chirur­gia. To zupełnie nowe obszary nauki o robotach. Zauto­matyzowane systemy do przeprowadzania operacji chirur­gicznych już się instaluje w szpitalach na całym świecie. Najważniejszym celem w dziedzinie robotyki jest zaprojek­towanie takiego systemu, który będzie robił dokładnie to, co robi prototyp zbudowany przez Michaela. Jeśli uda mu się skonstruować model, który rzeczywiście będzie prawid­łowo działał na sali operacyjnej... No cóż, powiedzmy sobie tylko, że byłoby to równie wielkim przełomem w nauce jak wtedy, kiedy Lucy sklonowała owcę. Michael zostanie obwołany geniuszem... Nie, więcej niż geniuszem. Może nawet ZBAWCĄ MEDYCYNY.


Aha. Dzięki za wyjaśnienie. Na pewno szepnę dobre słowo na twój temat Michaelowi.


Super. Dzięki!


Mia - Nic ci nie jest? Prawie nie tknęłaś dziś na lunchu swojego falafela.


Boże, ten J.P. jest taki słodki! W głowie mi się nie mieści, że zauważył.


Nie, chyba nic mi nie jest.


Jakoś mi się nie wydaje, żeby ci specjalnie pomogły wynu­rzenia Borysa na temat flirtów w zespołach muzycznych.


Taa, niespecjalnie. Tylko że... Czemu taki wielki zbawca medycyny miałby chcieć mieć do czynienia ZE MNĄ? Przecież jestem tylko KSIĘŻNICZKĄ. Księżniczką może zostać każdy. Wystarczy tylko trafić na właściwych rodzi­ców. Na litość boską, to równie łatwe, jak zostać taką Paris Hilton.


Zakładam, że ty przynajmniej pamiętasz, żeby rano wkładać bieliznę.


I to ma mi pomóc?


Przepraszam. Uznałem, że sytuacja wymaga odrobiny hu­moru. Pomyłka w ocenie z mojej strony. Mia, sama w sobie jesteś wspaniałą osobą. Wiesz o tym. Jesteś o wiele więcej niż tylko księżniczką. Powiedziałbym nawet, że to akurat najmniej ważna część ciebie, coś co cię NIE OKREŚLA.


Ale ja nic nie ZROBIŁAM. To znaczy, nic takiego wielkie­go, żeby ludzie mieli mnie z tego powodu zapamiętać. Poza tym, że jestem księżniczką co jak już wspominałam, nie jest żadną moją ŚWIADOMĄ zasługą, po prostu taka się już urodziłam.


Masz tylko szesnaście lat. Daj sobie nieco czasu.


Ale Michael ma tylko dziewiętnaście, a być może już w przyszłym roku uratuje tysiące ludzkich istnień. Jeśli mam któregoś dnia coś wielkiego osiągnąć, to powinnam zacząć już TERAZ.


Myślałem, że masz zamiar napisać scenariusz oparty na swoim życiu, który Lilly potem wyreżyseruje.


Tak, ale co ja takiego zrobiłam w swoim ŻYCIU, że ten scenariusz miałby być wart zapamiętania? Na przykład, ani nie uratowałam setek Żydów przed zagładą z rąk nazistów, ani mimo ślepoty nie skomponowałam żadnej pięknej muzyki.


Moim zdaniem ocenianie samej siebie za pomocą standar­dów ustalonych przez Oskara Schindlera i Stevie Wondera jest mało realistyczne.


Czy ty nie rozumiesz? To MICHAEL ustala mi takie stan­dardy.


Ale Michael cię kocha dokładnie taką, jaka jesteś! Więc czym się martwisz? Możesz być wspaniałym człowiekiem bo na przykład, jesteś świetną przyjaciółką, albo znakomitą pisarką, albo osobą, w której towarzystwie z wielką przy­jemnością się przebywa, wiesz.


Pewnie masz rację. Tylko że on prawdopodobnie pozna w Japonii mnóstwo bystrych, pięknych dziewczyn, i skąd ja mam wiedzieć, czy nie zakocha się w jednej Z NICH?


Na Columbii też na pewno poznał mnóstwo bystrych, pięknych dziewczyn, a nie zakochał się w żadnej z nich, prawda?


No cóż, prawda. Ale to tylko dlatego, że chociaż wszystkie są bystre, wyglądają zupełnie jak Judith Gershner.


Kto to jest Judith Gershner?


To taka dziewczyna, która kiedyś chodziła do tej szkoły, i umiała klonować muszki owocówki, i wyobrażała sobie, że Michael ją... A zresztą, wiesz co? Nieważne. Masz rację. Jestem śmieszna.


Wcale nie mówiłem, że jesteś śmieszna. Powiedziałem, że jesteś dla siebie za mało wyrozumiała. Uważam cię za fan­tastyczną osobę i w mało prawdopodobnym przypadku, że Michael kiedykolwiek stwierdzi coś innego, podejmuję się osobiście skopać mu tyłek w twoim imieniu.


Ha. Dzięki. Ale od tego mam Larsa.


Mia, nie chciałbym być natrętny, ale jeśli masz zaliczyć chemię, to lepiej przestań przesyłać sobie karteczki z J.P. i zacznij uważać. Wiem, że jesteśmy partnerami w labora­torium, ale nie zamierzam nadstawiać za ciebie karku, jeśli zaczniesz zostawać z tyłu.


Okay, Kenny. Przepraszam. Masz rację.


Ale wpadliśmy!!!!

Zamknij się, rozśmieszasz mnie!!!!!!!!!!!! Teraz zamierzam uważać.


Prawo Archimedesa: objętość ciała stałego jest równa obję­tości wody przez nie wypartej.

Gęstość popularnych ciał stałych i płynów w g/ml

Substancja

Gęstość

Benzyna

0,68

Lód

0,92

Woda

1,00

Sól

2,16

Żelazo

7,86

Ołów

11,38

Rtęć

13,55

Złoto

19,3


Ja rozumiem, że chemia jest ważna w naszym codziennym życiu, i tak dalej. Ale serio... Na co przyszłej władczyni Genowii przyda się informacja o tym, jaką gęstość ma benzyna?

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
RACHUNEK RÓŻNICZKOWY

Funkcja złożona = połączenie dwóch funkcji

F(g(x)) NIg(f(x))

Relacja jest jakimkolwiek zbiorem punktów na osi współ­rzędnych xy.


Funkcja stała = linia pozioma

Linia pozioma ma kąt nachylenia 0


O.

Mój.

Boże.

Jakie.

To.

Jest.

Potwornie.

Nudne.


Praca domowa

Godzina wychowawcza: brak

Wstęp do twórczego pisania Opisz znaną ci osobę.

Angielski: Franny i Zooey

Francuski: Kontynuować décrire un soir amusant avec les amis.

Lunch:

RZ: brak

WF: brak

Chemia: Cokolwiek Kenny powie, że trzeba.

Rachunek różniczkowy: ??????

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA, W LIMUZYNIE,
W DRODZE DO DOMU Z HOTELU RITZ - CARLTON

Kiedy dzisiaj weszłam do apartamentu Grandmère w Ritzu (hotel W najwyraźniej był tak kiepski, że wytrzymała tam tylko jedną noc), kompletnie mnie zaskoczył widok siedzącego w po­koju ojca.

Zapomniałam już, że miał przyjechać do miasta na sesję Zgromadzenia Ogólnego ONZ.

A on najwyraźniej też zapomniał, że to nie jest dobry pomysł wpadać do Grandmère przed porą koktajlową (lekarz powiedział jej, że nie może już sobie pozwalać na trzy sidecary do lunchu, jeśli nie chce, żeby uaktywniła jej się dusznica bolesna), bo jest wtedy wyjątkowo zrzędliwa.

- No popatrz tylko na to! - mówiła, potrząsając jakąś po­duszką tuż przed twarzą mojego ojca. - Tylko trzysta pięćdzie­siąt nitek na centymetr kwadratowy! To skandal! Nic dziwnego, że Rommel dostał wysypki!

- Rommel zawsze ma jakąś wysypkę - powiedział zmęczo­nym tonem tata. A potem zauważył, że weszłam, i dodał: - Cześć, kotku. Długo się nie widzie... Coś ty zrobiła z włosami?

Nawet nie próbowałam się na to obrażać. Kiedy twój chło­pak oświadcza, że się przenosi do Japonii, pomaga ci to dość sensownie ustalić priorytety.

- Obcięłam je - odparłam. - Nic mnie nie obchodzi, czy ci się podoba. Nie muszę się już męczyć czesaniem i tylko to się liczy. Przynajmniej dla mnie.

- Są hm. Urocze - powiedział tata. - Co się stało?

- Bo co? Nic.

- Coś się stało, Mia. Przecież widzę.

- Naprawdę nic takiego - zapewniłam go. Świadomość, że obojgu rodzicom wystarcza zerknąć na moją twarz i od razu wiedzą, że dzieje się coś złego, uzmysłowiła mi, jak bardzo w gruncie rzeczy musiała mnie zranić ta cała sprawa z Michaelem. Bo ja to PRÓBUJĘ ukrywać. Ze względu na Michaela. Bo wiem, że powinnam się jego osiągnięciem cieszyć i być z niego dumna.

No i cieszę się, i JESTEM dumna.

Tyle tylko, że ciągle płaczę. Tak w środku.

- Czy ty mnie słuchasz, Phillipe? - spytała ostro Grandmère. - Wiesz, że Rommel musi mieć pościel z bawełny o co najmniej czterystu nitkach na centymetr kwadratowy.

Tata westchnął.

- Każę ci wysłać trochę pościeli z półtysiącem nitek na cen­tymetr kwadratowy z Bergdorfa, dobrze? Mia, widzę, że coś się stało. Co tym razem narobiła twoja matka? Dała się aresztować za udział w kolejnym proteście antywojennym? Mówiłem jej, żeby przestała przykuwać się łańcuchami do różnych rzeczy.

- To nie przez mamę. - Rzuciłam się na kryty brokatem szezlong. - Od lat do niczego się nie przykuwa łańcuchami.

- Ale to bardzo... nieprzewidywalna kobieta - rzekł tata. Tak określa w jak najoględniejszych słowach, że mama jest w wielu sprawach lekkomyślna i nieodpowiedzialna. W przeciwieństwie do swoich dzieci. - Ale masz rację. Nie powinienem wyciągać takich pochopnych wniosków. Ale to nic związanego z Franco, prawda? Dogadują się jakoś we dwójkę, tak? Małe dziecko w do­mu to bardzo stresująca sprawa. Tak przynajmniej słyszałem.

Przewróciłam oczami. Tata zawsze usiłuje dopytywać się, jak mamie się układa z panem Gianinim. Co jest dość zabawne, bo między nimi zawsze wszystko gra. Pomijając kłótnie o to, co oglądać przy śniadaniu, CNN (pan G.) czy MTV (mama). Mama nie cierpi słuchać o polityce z samego rana. Woli Panic! At the Disco.

- Tu nie chodzi tylko o pościel, Phillipe - ciągnęła Grandmère. - Czy ty sobie zdajesz sprawę, że telewizory w po­kojach w tym hotelu mają zaledwie dwadzieścia siedem cali?

- I tak twierdzisz, że amerykańska telewizja pokazuje wy­łącznie zepsucie moralne i przemoc - stwierdził tata, spogląda­jąc ze zdumieniem na własną matkę.

- No cóż, owszem - przyznała Grandmère. - Tak jest. Po­mijając Sędzią Judy.

- Chodzi... w sumie o wszystko - powiedziałam, ignorując Grandmère. Bo tata teraz też ją zaczął ignorować. - Minęły tylko dwa dni, a ja już wiem, że to najgorszy semestr, jaki kiedykol­wiek przeżywałam. Pani Martinez wcisnęła mnie na zajęcia ze wstępu do twórczego pisania. Ze wstępu, czyli dla POCZĄT­KUJĄCYCH. Ja nie jestem początkująca, jeśli chodzi o twórcze pisanie. Przecież ja jem, śpię i oddycham po to, żeby twórczo pisać. I nawet nie próbuj mnie pytać o rachunek różniczkowy i chemię. Ale najgorsze ze wszystkiego to... Michael.

Tata nie wydawał się zdziwiony, słysząc coś takiego. W su­mie wydawał się zadowolony.

- No cóż, Mia, mówię ci to z wyjątkową przykrością, ale... Podejrzewałem, że coś takiego może się zdarzyć. Michael jest teraz na studiach, a ty jesteś nadal w szkole średniej, a w dodatku musisz dużo swojego czasu poświęcać obowiązkom książęcym i jeździć do Genowii. Nie możesz oczekiwać, że młody człowiek w kwiecie wieku będzie po prostu siedział i na ciebie czekał. To zupełnie naturalne, że Michael może się zacząć interesować jakąś młodą damą w wieku bardziej zbliżonym do jego włas­nego, która ma czas, żeby robić to, co zwykle robią dzieciaki na studiach; to, co nie jest właściwym zajęciem dla nastoletniej księżniczki ze szkoły średniej.

- Tato. - Popatrzyłam na niego. - Michael ze mną nie ze­rwał. Przynajmniej, jeśli o to ci chodziło w tej mówce, którą właśnie mi palnąłeś.

- Nie zerwał? - Tata przestał mieć taką zadowoloną minę. - No to co on takiego zrobił?

- On... No cóż, pamiętasz, jak leciałeś ze mną z powrotem do Genowii i w czasie lotu oglądaliśmy sobie Władcę Pierścieni?

- Tak. - Tata uniósł brwi. - Chcesz mi powiedzieć, że Mi­chael wszedł w posiadanie Jedynego Pierścienia?

- Nie. - W głowie mi się nie mieściło, że on próbuje sobie z tego żartować. - Ale usiłuje dowieść w oczach króla elfów, że jest coś wart, jak Aragorn.

- A kto jest tym królem elfów? - zapytał tata, jakby napraw­dę nie miał pojęcia.

- Tato. TO TY jesteś królem elfów.

- Doprawdy? - Tata poprawił sobie krawat, znów robiąc zadowoloną minę. A potem znieruchomiał. - Zaraz... Moje uszy nie są szpiczaste. Prawda?

- Ja mówię METAFORYCZNIE, tato. - Przewróciłam ocza­mi. - Michael uważa, że musi dowieść własnej wartości, żeby móc być z twoją córką. Zupełnie jak Aragorn, który uważał, że musi się sprawdzić, żeby zdobyć uznanie króla i móc być z Arweną.

- Nie widzę w tym nic złego - rzekł tata. - Tylko jak on to zamierza osiągnąć? To znaczy, zdobyć moje uznanie? Bo bardzo mi przykro, ale poprowadzenie Armii Umarłych, żeby pokonać orków, nie zaimponuje mi jakoś szczególnie.

- Michael nie ma zamiaru prowadzić Armii Umarłych doni­kąd. Zaprojektował zautomatyzowane ramię do operacji chirur­gicznych, które pozwoli lekarzom przeprowadzać operacje serca bez otwierania klatki piersiowej - powiedziałam.

To stwierdzenie zmiotło z twarzy taty złośliwy uśmieszek.

- Naprawdę? - spytał zupełnie innym tonem. - Michael coś takiego wynalazł?

- No cóż, zaprojektował prototyp czegoś takiego - wyjaś­niłam. - A jakaś japońska firma chce, żeby poleciał do Japonii i pomógł im skonstruować rzeczywiście działający model. Czy coś. Problem w tym, że on wyjeżdża NA ROK! Michael będzie w Tsukubie ROK! Albo dłużej!

- Rok - powtórzył tata. - Albo dłużej. No cóż. To bardzo dużo czasu.

- Tak, to bardzo dużo czasu - powtórzyłam bardzo drama­tycznym tonem. - A kiedy on tysiące kilometrów stąd będzie wy­najdywał różne fajne urządzenia, ja będę tkwiła na tym durnym wstępie do twórczego pisania i na chemii, którą już przestałam rozumieć, nie wspominając nawet o rachunku różniczkowym, którego mam się uczyć zupełnie nie wiadomo po co, skoro prze­cież mamy wszystkich tych księgowych...

- Zaraz, zaraz - rzekł tata. - Wszyscy, którzy chcą być gruntownie wykształconymi ludźmi, powinni się uczyć rachun­ku różniczkowego.

- Wiesz, co by mi pozwoliło zostać gruntownie wykształ­conym człowiekiem, a tobie szanowaną osobistością, być może nawet nominowaną na Człowieka Roku tygodnika „Time”? To ja ci powiem: gdybyś zbudował własne laboratorium z dziedziny robotyki tu, w Nowym Jorku, żeby Michael mógł w nim skon­struować to swoje zautomatyzowane ramię!

Tata nieźle się z tego uśmiał.

No i bardzo miło. Tylko że ja mówiłam to serio.

- Ja mówię poważnie, tato - wyjaśniłam. - No bo dlaczego nie? Przecież to nie tak, że nie masz pieniędzy.

- Mia - odezwał się tata, poważniejąc. - Ja nie mam zielo­nego pojęcia o laboratoriach robotycznyeh.

- Ale Michael ma. Mógłby ci powiedzieć, czego potrzebuje. A wtedy ty, no wiesz, mógłbyś za to zapłacić. A totalnie przy­pisano by ci zasługę, gdyby Michaelowi udało się skonstruować to zautomatyzowane ramię jak trzeba. Założę się, że trafiłbyś do programu Larry'ego Kinga. Kto by się przejmował „Vogue”...? Pomyśl sobie, jak popularna stałaby się wówczas Genowia. To by zdziałało CUDA dla naszego przemysłu turystycznego. A przy­znasz, że odkąd dolar traci na wartości, turystyka podupada.

- Mia. - Tata pokręcił głową. - To wykluczone. Bardzo się cieszę ze względu na Michaela, zawsze uważałem, że ten chło­pak ma potencjał. Ale nie wydam milionów dolarów na zbudo­wanie laboratorium z dziedziny robotyki, żebyś ty mogła trwo­nić czas w trzeciej klasie na obcałowywanie się z Michaelem, zamiast uczyć się rachunku różniczkowego.

Spiorunowałam go wzrokiem.

- Nikt tego już nie nazywa obcałowywaniem się, tato.

Coś powiedzieć musiałam. A poza tym... „trwonić czas”?

- Bardzo przepraszam. - Grandmère zamaszystym krokiem wyszła na środek pokoju, bo stamtąd mogła spiorunować wzro­kiem nas oboje. - Ogromnie mi przykro, że przerywam wam tę niezwykle istotną dyskusję o TYM CHŁOPAKU. Ale chcia­łabym, żebyście mi powiedzieli, czy nie zauważyliście czegoś w związku z tym wnętrzem. Czy nie wydaje wam się, że czegoś tu w oczywisty sposób BRAKUJE?

Rozejrzeliśmy się z tatą po wynajętym przez Grandmère apartamencie na ostatnim piętrze hotelu, o powierzchni stu pięćdziesięciu metrów kwadratowych, z dwiema sypialniami, dwiema łazienkami (z których każda szczyci się marmurową wanną i osobną kabiną prysznicową), z dwoma dwunastocalowymi płaskoekranowymi telewizorkami (a chodzi wyłącz­nie o telewizory umieszczone w tych łazienkach), kosmety­kami do kąpieli z ekskluzywnej serii Frederic Fekkai i Coté Bastide, zestawem do golenia Floris i świecami Frette, z salo­nem, z jadalnią ze stołem dla ośmiu osób, z osobną spiżarnią, z biblioteką pełną książek, z odtwarzaczem DVD, sprzętem stereo, kolekcją filmów na DVD i kompaktów z muzyką, bez­przewodowym telefonem na wiele linii telefonicznych z pocztą głosową i dostępem do różnych baz danych, z szybkim Inter­netem, i z teleskopem na stojaku, żeby sobie mogła popatrzeć na gwiazdy albo zajrzeć do apartamentu Woody'ego Allena po drugiej stronie parku.

W apartamencie Grandmère niczego nie brakuje. NICZE­GO.

- POPIELNICZKI! - krzyknęła Grandmère. - TO JEST APARTAMENT DLA NIEPALĄCYCH!!!

Tata uniósł oczy do sufitu. Potem westchnął. Następnie po­wiedział:

- Mia, jeśli, jak mówisz, Michael chce mi dowieść, że jest ciebie wart, to i tak nie przyjąłby mojej pomocy. Przykro mi, że nie będziecie się widzieć przez rok, ale moim zdaniem wzięcie się w garść i skoncentrowanie wyłącznie na nauce nie byłoby dla ciebie takim złym wyjściem. Mamo - spojrzał na Grandmère - jesteś niemożliwa. Ale wynajmę ci apartament w jakimś in­nym hotelu. Pozwól, że załatwię parę telefonów. - I poszedł do jadalni dzwonić.

Grandmère, z bardzo usatysfakcjonowaną miną, otworzyła torebkę, wyciągnęła z niej kartę magnetyczną do drzwi aparta­mentu i położyła ją na stoliku do kawy przede mną.

- No cóż - powiedziała. - Jaka szkoda. Wygląda na to, że będę się przeprowadzała. Znowu.

- Grandmère... - odezwałam się. OKROPNIE doprowa­dzała mnie do szału. - Czy ty wiesz, że ludzie nadal mieszkają w NAMIOTACH i PRZYCZEPACH KEMPINGOWYCH przez te wszystkie huragany, fale tsunami i trzęsienia ziemi, które wy­stąpiły ostatnio w różnych częściach świata? A ty się skarżysz, że nie możesz PALIĆ w swoim pokoju hotelowym? Ten apar­tament jest absolutnie w porządku. Jest totalnie piękny. Jest tak samo przyjemny jak twój dawny apartament w Plaza. Po prostu wydziwiasz, bo nie lubisz zmian.

- Pewnie masz rację - powiedziała Grandmère z westchnie­niem i usiadła na jednym z krytych brokatem foteli naprzeciwko kanapy, na której siedziałam ja. - Ale uważam, że możesz sko­rzystać na moim dziwactwie.

- Och? - Prawie jej nie słuchałam. Nie mogłam jeszcze uwierzyć w to, jak szybko mój tata zbił ten pomysł z budową la­boratorium. Naprawdę sądziłam, że dobrze to sobie obmyśliłam. To znaczy, ja wiem, że wpadłam na to wyłącznie pod wpływem chwili, ale wydawało mi się, że to coś, na co on mógłby pójść. W Genowii zawsze buduje jakieś skrzydła szpitali, a potem na­zywa je własnym imieniem. Uznałam, że Laboratorium Syste­mów Zautomatyzowanej Chirurgii imienia Księcia Phillipe'a Renaldo całkiem ładnie brzmi.

- Ten apartament jest opłacony do końca tygodnia - powie­działa Grandmère, pochylając się, żeby postukać w kartę mag­netyczną, którą położyła na stoliku. - Oczywiście, ja tu już nie zostanę. Ale możesz z niego skorzystać, jeśli będziesz miała na to ochotę.

- Po co mi apartament w hotelu Ritz, Grandmère? - spyta­łam niecierpliwie. - Może umknęło to twojej uwagi, bo jesteś tak bardzo zajęta swoim własnym, w cudzysłowie, cierpieniem, ale ja raczej w tym tygodniu nie planuję żadnych imprez piżamowych. Przeżywam poważny życiowy kryzys.

Grandmère spojrzała na mnie twardo.

- Czasami - powiedziała - trudno mi uwierzyć, że ciebie i mnie łączą jakieś więzy krwi.

- Witaj w klubie - rzuciłam.

- No cóż, te pokoje są teraz twoje. - Grandmère przysunęła kartę bliżej mnie. - I możesz z nich korzystać, jak sobie chcesz. Osobiście, gdybym nadal mieszkała z rodzicami, a mój ukocha­ny wyjeżdżałby na roczną wyprawę w celu dowiedzenia swojej wartości w oczach MOJEGO ojca, to ja bym skorzystała z tego apartamentu, żeby w nim zaaranżować bardzo osobiste i roman­tyczne pożegnanie. Ale widać, to tylko ja. Zawsze jednak byłam kobietą namiętną, świadomą własnych głębokich emocji. Często miewałam wrażenie, że...

Ple, ple, ple. Grandmère gadała i gadała. I gadała. Tata wró­cił do pokoju i powiedział, że załatwił jej apartament w hotelu Four Seasons, wtedy zadzwoniła po swoją pokojówkę i kazała jej zacząć pakowanie po raz zaledwie trzeci w tym tygodniu.

I tak się skończyła moja lekcja dworskiej etykiety na ten dzień.

Dobrze chociaż, że ja za te lekcje nie płacę, bo z całą pew­nością zaczęły tracić na jakości.

Mam wrażenie, że dostaję już halucynacji z odwodnienia albo coś. Mam wszystkie symptomy:

niezwykle pragnienie,

suchość w ustach i brak śliny,

suchość oczu, żadnych łez,

zmniejszona ilość wydalanego moczu albo wydalanie moczu trzy razy lub mniej na dobę,

ramiona i nogi chłodne w dotyku,

uczucie wielkiego znużenia, niepokój lub irytacja,

zawroty głowy, które mijają po zmianie pozycji na leżącą.

Oczywiście, zazwyczaj miewam wszystkie te symptomy, kiedy spędzę choć trochę czasu w towarzystwie Grandmère.


A teraz siedzę w limuzynie i piję wodę z butelki, ot tak, na wszelki wypadek.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
PODDASZE

Michael chce zrobić całą masę rzeczy w Nowym Jorku przed swoim wyjazdem w piątek. Dzisiaj jemy w miejscu, gdzie dają jego ulubione hamburgery, Corner Bistro w West Village. Twier­dzi, że tam robią najlepsze hamburgery w tym mieście - pomi­jając Johnny Rockets.

Tyle że Michael nie chce chodzić do Johnny Rockets, bo nie uznaje sieci gastronomicznych, twierdząc, że przyczyniają się do homogenizacji Ameryki i że takie sieci wypychają z biznesu miejscowe, rodzinne restauracje i sklepy, przez co społeczności lokalne tracą wszystko to, co je kiedyś czyniło niepowtarzal­nymi miejscami, a z Ameryki robi się jedno wielkie centrum handlowe, każde składające się wyłącznie z WalMartów, McDonaldsów, Jiffy Lube i Applebee's, i zamiast być tyglem narodów, Ameryka zmienia się w zwykły majonez.

Dobrze wiem jednak, że Michaelowi zdarza się wymknąć po cichu od czasu do czasu do KFC.

Oczywiście jako wegetarianka nie mogę mu towarzyszyć w tej wyprawie na Ostatniego Porządnego Hamburgera przed jego wyjazdem na Daleki Wschód. Wezmę tylko jakąś sałatkę. I może frytki.

Mama nie ma nic przeciwko temu, że wychodzę z Michaelem w powszedni wieczór, bo wie, że to ostatni tydzień Michaela na tej samej półkuli, na której mieszkam ja. Pan G. próbował coś mówić o mojej pracy domowej z rachunku różniczkowego - wi­docznie on i pani Hong rozmawiali o tym w pokoju nauczyciel­skim - ale mama tylko rzuciła mu To Spojrzenie, a on się przy­mknął. Całe szczęście, że mam takich wyluzowanych rodziców.

No cóż, poza tatą. W głowie mi się nie mieści, że odmó­wił realizacji mojego genialnego pomysłu zbudowania włas­nego laboratorium robotycznego. Myślę, że to jego strata. Nie powiem o tym Michaelowi. To znaczy, że faktycznie spytałam. Nie jestem pewna, gdyby nawet tata ZGODZIŁ się zbudować własne laboratorium robotyki medycznej, czy Michael w ogóle zechciałby w nim pracować, ze względu na to, że przecież chce przede mną uciec, bo ja nie chcę z nim uprawiać seksu.

No i DEFINITYWNIE nie powiem mu o kluczu hotelowym, który mi zostawiła Grandmère. Gdyby Michael dowiedział się, że mam do swojej dyspozycji cały apartament hotelowy, to to­talnie chciałby...

O.

MÓJ.

BOŻE.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA,
CORNER BISTRO

Muszę pisać szybko. Michael podszedł tylko do kontuaru po dodatkowe serwetki. Nie wiem, gdzie się podziała nasza kelner­ka. To miejsce to istne zoo. Ktoś musiał w jakimś przewodniku puścić farbę o tych hamburgerach. Właśnie podjechał pod drzwi dwupoziomowy autokar trasy turystycznej Big Apple i mniej więcej ze stu turystów wpakowało się do restauracji.

W każdym razie, jak tylko Michael po mnie przyjechał, coś mnie uderzyło. To, co NAPRAWDĘ miała na myśli Grandmère, kiedy powiedziała: „zaaranżować bardzo osobiste i romantyczne pożegnanie”. Grandmère MUSIAŁA mieć na myśli to, co mnie się wydaje, że miała na myśli.

Grandmère dała mi klucz do swojego apartamentu w Ritzu, żebym mogła uprawiać

SEKS!!!!

Serio! Grandmère udostępniła mi swój apartament w Ritzu, żebym mogła w nim „pożegnać się” z Michaelem. W atmosferze prywatności, jakiej by nam się nie udało znaleźć nigdzie indziej, skoro żadne z nas nie dysponuje własnym mieszkaniem.

Innymi słowy, moja babka dała mi swoją własną wersję Naj­cenniejszego Daru: NAJCENNIEJSZĄ rzecz, o jakiej mogłaby zamarzyć każda nastolatka:

MOJA BABKA ZAPEWNIŁA MI MOJE WŁASNE MIEJ­SCE DO UPRAWIANIA SEKSU!!!!!!

Wiem, że to się wydaje niewiarygodne. Ale to prawda. Nie da się tego wyjaśnić inaczej. Grandmère chce, żebym uprawiała seks ze swoim chłopakiem w wieczór przed jego wyjazdem do Japonii.

Ale dlaczego moja własna babka miałaby mnie zachęcać do tego, żebym oddała swój Najcenniejszy Dar, będąc jeszcze nastolatką? Przecież babki powinny być staroświeckie i chcieć, żeby ich wnuczki czekały do ślubu, zanim skonsumują swoje związki. Babki nie wierzą w przymierzanie pary spodni przed zakupem. Wszystkie babki powtarzają jedno: „On nie kupi ca­łej krowy, jeśli mleko może dostać za darmo”. Babki powinny chcieć jak najlepiej dla dzieci swoich własnych dzieci.

I czy to naprawdę możliwe, że Grandmère uznała, że NAJ­LEPIEJ dla mnie będzie, kiedy prześpię się na pożegnanie ze swoim facetem w porzuconym przez nią apartamencie w Ritzu?

Chyba że...

O MÓJ BOŻE! Właśnie to do mnie dotarło. Czyżby Grandmère usiłowała mi pomagać w powstrzy­maniu Michaela od wyjazdu do Japonii????

Poważnie. Bo jaki facet, mając wybór pomiędzy seksem a brakiem seksu, wybierze brak seksu? Przecież Michael prze­prowadza się do tej Japonii ze względu na ten cały brak seksu.

Pomijając kwestię ratowania tysięcy istnień ludzkich i zaro­bienia milionów dolarów po to, żeby coś dowieść mojej rodzinie i „US Weekly”.

Ale gdyby wiedział, że ma szansę na seks, to czy by nie... został?

Ja wiem. To SZALEŃSTWO.

To takie szaleństwo, które mogłoby zadziałać.

Nie. NIE!!!! Nie mogę uwierzyć, że to napisałam!!!! Tak nie można!!!! No bo, wykorzystywać seks, żeby kimś manipulo­wać? To się kłóci z moimi feministycznymi zasadami. Boże. Co ta Grandmère sobie WYOBRAŻA?

Pomijając, oczywiście, że Grandmère nie kieruje się ŻAD­NYMI feministycznymi zasadami. To znaczy, no cóż, kieruje się nimi, tylko za takie ich nie uważa.

No i jeszcze została ta cała kwestia z czekaniem do nocy po balu maturalnym. Przecież obiecałam Tinie. PRZYSIĘGŁY­ŚMY sobie, że nie rozstaniemy się ze swoim Najcenniejszym Darem aż do tego wieczoru.

Tina na pewno zrozumie...

Zaraz. Ja to naprawdę biorę pod uwagę? Nie! Nie, to jest niewłaściwe! To jest okropne! Ja bym nigdy nie mogła cze­goś takiego zrobić! Obrabowałabym w ten sposób cały świat z tego robotycznego manipulatora Michaela! Ja nie mogę cze­goś takiego zrobić. Na litość boską, jestem przecież KSIĘŻ­NICZKĄ.

Ale co jeśli - hipotetycznie oczywiście - Michael i ja będzie­my uprawiali seks w porzuconym przez Grandmère apartamen­cie w Ritzu, a jemu się to tak spodoba, że zdecyduje się mimo wszystko nie jechać? Czy to nie byłoby WARTE poświęcenia moich feministycznych zasad? Czy to jednak nie byłoby jesz­cze bardziej FEMINISTYCZNE, bo w ten sposób zatrzymaw­szy Michaela przy sobie, mogłabym nadal wąchać jego szyję, a zatem uwalniać sobie serotoninę do mózgu, co mnie uspokaja i pozwala mi się stawać bardziej gruntownie wykształconą oso­bą i lepszą przewodnicząca szkolnego samorządu oraz wzorem postępowania dla wszystkich młodych dziewczyn na całym świecie?

AAAAAAACH! Michael wraca z serwetkami. Więcej póź­niej.

ŚRODA, 8 WRZEŚNIA, 23.00,
PODDASZE

No cóż. Było bardzo miło. Zjedliśmy uroczą kolację, a po­tem poszliśmy na kruche babeczki do Magnolia Bakery (tak, tej z Leniwej niedzieli na Saturday Night Life).

A potem bardzo czule się całowaliśmy przez jakieś pół go­dziny w westybulu, podczas gdy Lars udawał, że wkłada monety do parkometru, chociaż limuzyna ma rejestrację dyplomatyczną i nigdy nie dostajemy mandatów.

Naprawdę nie wydaje mi się, żeby winna była ta niesamo­wicie wysoka dawka serotoniny, która mi w tej chwili krąży po mózgu ze względu na to, że tak długo sobie wąchałam szyję Michaela (nie wspominając już o oksytocynie, hormonie, który wydziela się do mózgu w chwilach intensywnej przyjemności seksualnej. Ostrzegano nas na lekcjach zdrowia i higieny, żeby nie uprawiać seksu z nikim, kogo nie znamy zbyt dobrze, bo oksytocyna potrafi zmącić nasz osąd i sprawić, że masz wraże­nie, że jesteś w kimś zakochana, a tak naprawdę wy dwoje nie macie ze sobą nic wspólnego, nawet wcale specjalnie za sobą nie przepadacie. To zresztą wyjaśnia, czemu Grandèpre ożenił się z Grandmère).

Nie. Naprawdę uważam, że to coś więcej niż serotonina. Jestem gotowa. Jestem gotowa oddać mój Najcenniejszy Dar. Gotowa na słowo przez duże S.

I to dlatego powiedziałam Michaelowi, kiedy już zbierał się do odejścia:

- Nie rób żadnych planów na jutrzejszy wieczór. Mam dla ciebie niespodziankę.

A Michael na to:

- Naprawdę? A co takiego?

Ale ja odparłam:

- Gdybym ci powiedziała, to już nie byłaby żadna niespo­dzianka, prawda?

A Michael tylko się uśmiechnął i powiedział:

- Okay.

A potem pocałował mnie jeszcze raz i powiedział „dobra­noc”.

I poszedł.

Och, będzie miał niespodziankę, to na pewno.

Przecież wiem, że będziemy się z Michaelem kochać niele­galnie, bo mając szesnaście lat, powinnam czekać jeszcze rok do momentu, kiedy w stanie Nowy Jork dopuszcza się współżycie seksualne.

Zdaję też sobie sprawę, że decydowanie się na współżycie z moim chłopakiem dwa lata przed zaplanowanym terminem tylko dlatego, że nie chcę, żeby się przenosił do Japonii, i uwa­żam, że istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że tam nie pojedzie, jeżeli będzie wiedział, że może liczyć na seks ze mną, to będzie antyfeministyczna manipulacja.

Ale NIC MNIE TO NIE OBCHODZI.

NIE MOGĘ pozwolić, żeby on się przeniósł do Japo­nii. Po prostu NIE MOGĘ. Bardzo mi przykro ze względu na wszystkich tych chorych, którym grozi operacja na otwartym sercu, którzy może ucierpią z powodu mojej szalenie samolub­nej decyzji.

Ale czasami dziewczyna musi zrobić coś takiego, żeby za­chować normalność w tym szalonym świecie, gdzie w jednej minucie spokojnie jesz kluski z sezamem na zimno, a w drugiej twój chłopak wyjeżdża do Japonii.

Po prostu tak być musi.

O mój Boże, sama nie wierzę, że to robię. Czy powinnam to zrobić? CZY POWINNAM TO ZROBIĆ?

Jak zwykle, zadawanie pytań mojemu pamiętnikowi w ni­czym mi nie pomaga. Nawet nie wiem, po co zawracam tym sobie głowę.


JA, KSIĘŻNICZKĄ???? TAA, I CO JESZCZE?

Sztuka

Mii Thermopolis

(pierwsza wersja)


Scena 16


DZIEŃ. Apartament na ostatnim piętrze hotelu Plaza. Prze­rażająca stara kobieta z eyelinerem wytatuowanym dokoła oczu (CLARISSE, KSIĘŻNA WDOWA) piorunuje wzrokiem MIĘ, która kuli się na krześle naprzeciw niej. Łysy miniaturowy pudel (ROMMEL) trzęsie się w kąciku niedaleko.


CLARISSE, KSIĘŻNA WDOWA

A teraz sprawdźmy, czy ja to dobrze zrozumiałam. Twój ojciec mówi ci, że jesteś księżniczką Genowii, a ty wybuchasz płaczem. Dlaczegóż to?


MIA

Nie chcę być żadną księżniczką. Chcę być tylko sobą, Mią.


CLARISSE, KSIĘŻNA WDOWA

Usiądź prosto na tym krześle. Nie przekładaj nóg przez oparcie. I nie nazywasz się Mia, tylko Amelia. Chcesz mi po­wiedzieć, że nie pragniesz zająć należnego ci miejsca na tronie?


MIA

Grandmère, wiesz równie dobrze jak ja, że nie nadaję się na księżniczkę. No więc po co w ogóle tracisz swój czas?


CLARISSE, KSIĘŻNA WDOWA

Jesteś następczynią tronu Genowii. I zajmiesz miejsce na tronie po śmierci mojego syna. Tak to wygląda. Nie ma innego wyjścia.


MIA

Taa, jasne, Grandmère. Słuchaj, mam mnóstwo zadane do domu. Czy lekcja tej jakiejś etykiety długo potrwa?

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
GODZINA WYCHOWAWCZA

Mam zamiar to zrobić. To znaczy, Zrobić To. Dziś wieczo­rem. Całą noc nad tym myślałam i już wiem - nic innego mi nie pozostaje.

Zdaję sobie sprawę, że to egoizm. Wiem, że odbiorę promyk nadziei tym wszystkim pacjentom sercowcom, którym Michael mógłby pomóc swoim wynalazkiem.

Ale to tym gorzej dla nich. Mnóstwo osób przechodzi opera­cje na otwartym sercu i żyją. Patrzcie tylko na Davida Lettermana. I Billa Clintona. Ludzie będą musieli się z tym jakoś uporać. Może gdyby jedli mniej mięsa, NIE POTRZEBOWALIBY tylu operacji serca. Czy ktokolwiek kiedyś o tym pomyślał?

O Boże. Czy ja to naprawdę przed chwilą napisałam? W gło­wie mi się nie mieści, że ja to przed chwilą napisałam. CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE? Staję się jedną z wojowniczych wegetaria­nek, tych, co uważają, że Heifer Project, akcja, w której ramach daje się biednym wdowom krowy i kozy, żeby miały jakiś do­chód ze sprzedaży mleka, i mogły za to kupować jedzenie dla swoich dzieci, jest niewłaściwa, bo prowadzi do robienia ze zwierząt niewolników człowieka?

Nie wiem, co się ze mną dzieje. To zupełnie tak, jakbym zwariowała. Nawet sprawdziłam, czy mam jeszcze te prezerwa­tywy, które mi zostały po tym, jak zmuszono nas, żebyśmy poszli i je kupili w ramach projektu Bezpieczny Seks na lekcji zdrowia i higieny. Oczywiście, swoje wybrałam ze względu na kolor. No bo było ich tam STRASZNIE dużo do wyboru. Wiedziałam, że powinnam była kupić duane reade a nie condomania. Mam teraz w plecaku prezerwatywy o smaku truskawkowym i piña colada (nawet nie zdawałam sobie sprawy, że one są SMAKOWE, do­póki nie sprawdziłam dziś rano, czy nie skończył im się okres przydatności. Dzięki Bogu, jeszcze są dobre).

Mam zamiar poświęcić swoje dziewictwo, żeby zatrzymać swojego ukochanego na tej samej półkuli, na której mieszkam.

Ale właśnie sobie zdałam sprawę, rozmyślając o tym wszyst­kim, że być może będę musiała nawet Tego Dotknąć.

Ale po raz pierwszy ta wizja nie sprawia, że mam ochotę powiedzieć, albo chociaż pomyśleć: uh.

Najwyraźniej dorośleję.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
WSTĘP 00 TWÓRCZEGO PISANIA

Opisz znaną ci osobę:

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że on ma zwy­czajnie ciemne włosy, ale kiedy przyjrzeć się z bliska, widać w nich liczne pasma kasztanowe, złote i czarne. Te włosy są dość długie jak na faceta, ale nie dlatego, że tak jest modnie, tylko dlatego, że ma o wiele za dużo zajęć i zainteresowań, żeby pamiętać o regularnych wi­zytach u fryzjera. Na pierwszy rzut oka wydaje się też, że jego oczy są ciemne, ale tak naprawdę ich tęczówki to kalejdoskop odcieni rdzawego brązu i mahoniu, tu i tam nakrapianych drobinkami purpury i złota, zupeł­nie jak dwa bliźniacze jeziora w porze babiego lata, w które miałoby się ochotę zanurkować i tak pływać w nich bez końca. Nos: wydatny. Usta: nieodparcie za­chęcające do pocałunków. Kark: pachnący - oszałamia­jącą mieszanką płynu do płukania tkanin Tide od strony kołnierzyka koszuli, pianki do golenia Gillette i mydła Ivory, czyli wszystko razem biorąc: mój chłopak.


5 -

Lepiej. Wolałabym tylko, żebyś nieco dokładniej opisała, co sprawia, że jego usta tak nieodparcie zachęcają do pocałunków.

C. Martinez

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
ANGIELSKI

Teraz zasadnicze pytanie brzmi: czy mam powiedzieć Tinie?

Bo Lilly powiedzieć nie mogę. Ona od razu przejrzy mój plan i zorientuje się, co mam zamiar zrobić. Że wcale mi nie cho­dzi o wyrażenie wielkiej miłości i oddania jej bratu, ale próbuję go kontrolować.

Za pomocą seksu.

Bardzo wątpię, żeby to poparła.

Poza tym gotowa mnie oskarżyć o to, że sprzeniewierzam się kodeksowi prawdziwej feministki, wykorzystując, żeby do­stać to, czego chcę, kobiece sztuczki zamiast swojej mózgow­nicy.

Ale przecież czy nie to zrobiła Gwen Stefani, kiedy przeobra­ziła się w seksownego kociaka, żeby ujawnić, jak słabo zarabiają i jak długo pracują Króliczki Playboya, żeby pomóc polepszyć ich warunki zatrudnienia w Grotto? Ja przecież robię dokładnie to samo. Poświęcam swoje dziewictwo, żeby powstrzymać war­tościowego członka naszej społeczności przed wyjazdem w od­ległe strony. Na dłuższą metę, jeśli prześpię się z Michaelem, gospodarka Stanów Zjednoczonych tylko na tym zyska.

Można by wręcz powiedzieć, że moim obywatelskim obo­wiązkiem jest Zrobić To.

Ale z drugiej strony, jeśli Lilly i J.P. rzeczywiście skonsu­mowali swój związek w czasie wakacji (chociaż przyglądałam się im obojgu uważnie w czasie lunchu, jedynej godziny, jaką w szkole spędzamy razem, i poza wspólnym pojadaniem yodela nie zauważyłam żadnych przesadnych demonstracji intymności. Oni nawet nie trzymają się za ręce na korytarzu ani nie całują się rano na powitanie. Co może też oznaczać, że czułości zostawiają sobie na chwile, kiedy są sami. ALBO że jeszcze się nie posunę­li tak daleko w kwestiach intymnych, jak mówi plotka), to ona totalnie powinna zrozumieć.

Bo te hormony to są STRASZNIE SILNE substancje. Nie­łatwo z nimi walczyć. Na pewno akurat Lilly będzie mogła się z tym zgodzić.

Pomijając, oczywiście, te sytuacje, kiedy przestajesz z nimi walczyć z Niewłaściwych Powodów.


Mia - co się z tobą dzieje? Robisz notatki? Myślałam, że już czytałaś Franny i Zooey!


Nie, Tina, nie robię notatek. Piszę w swoim dzienniku. Tina, muszę cię o coś zapytać. Ale boję się, że mnie potem znienawidzisz.


Nigdy bym nie mogła ciebie znienawidzić! Poza tym wszystko jest lepsze od słuchania, jak ona się rozwodzi o fuzji judeochrześcijaństwa i religii Wschodu u Salingera.


No cóż, jest taka sprawa: po dzisiejszym wieczorze już chyba nie będę na liście Ostatnich Dziewic z LiAE.


CO??? TY I MICHAEL TO ZROBICIE!!!! OCH, MIA!!!! KIEDY SIĘ NA TO ZDECYDOWALIŚCIE????


MY na nic się nie decydowaliśmy. JA zdecydowałam. Nie miej do mnie żalu, dobrze? Ale Grandmère dała mi klucz do apartamentu hotelowego w Ritzu, z którego nie korzy­sta, i mam zamiar zabrać tam dzisiaj wieczorem Michaela i zrobić mu niespodziankę.


Chcesz powiedzieć, że będziesz się z nim kochać czule i słodko, żeby mógł zabrać ze sobą piękne wspomnienie, kiedy ruszy na drugi kraniec świata, żeby dowieść, że jest ciebie wart? Mia, to jest TAKIE ROMANTYCZNE!!!!!!!


Hm, naprawdę zamierzam kochać się z nim tak czule i słodko, żeby zmienił zdanie i został w Nowym Jorku. Bo jaki facet będzie chciał się przenieść do Japonii, skoro bę­dzie mógł regularnie zażywać seksu we własnej dzielnicy?


Och! No cóż. To chyba też dobry powód.


Poważnie? Nie uważasz, że jestem zła, bo usiłuję nim ma­nipulować? Za pomocą mojego Najcenniejszego Daru?


Cóż, rozumiem, dlaczego masz zamiar to zrobić. Przecież go kochasz i to naturalne, że nie chcesz go stracić. A wiem, że Borys wczoraj w czasie lunchu nie pomógł ci specjalnie, kiedy opowiadał te cuda o klarnecistkach. Chociaż, prawdę mówiąc, Mia, bardzo wątpię, żeby Michael miał spotkać w Japonii jakieś klarnecistki.


I tak nie jestem pewna, czy zaryzykować, Tina. Ale muszę COŚ zrobić. Muszę SPRÓBOWAĆ.


Właśnie. Ale czy jesteś NAPRAWDĘ gotowa iść na całość? No wiesz, sama ćwiczę z rączką od prysznica; nauczyłyśmy się po obejrzeniu Czterdziestoletniej dziewicy na płatnej kablówce.


Jasne. Tamten film był TAAAAAKI pouczający.


Właśnie. I wiesz, tak jak w tamtym filmie, cała rzecz powin­na potrwać zaledwie z minutę, biorąc pod uwagę, że dla Michaela to też będzie pierwszy raz.


Tak, ale zgodnie z tamtym filmem drugi raz może potrwać DWIE GODZINY.


Mnie to zajęło właśnie tyle czasu z rączką od prysznica za pierwszym razem. Ale to chyba dlatego, że myślałam o niewłaściwej osobie. Myślałam o Borysie, ale później przekonałam się, że znacznie lepiej mi idzie, jeśli myślę o Cole'u z Czarodziejek.


Mnie też! To znaczy, co do tych dwóch godzin. Ale na mnie działa James Franco z Tristana i Izoldy, nie Cole.


Uważasz, że to się uda w prawdziwym życiu? To znaczy, bez wody?


Nie wiem, Tina. Ale chętnie podejmę takie ryzyko, jeśli to będzie oznaczało, że Michael zostanie przy mnie.


Totalnie cię rozumiem. I popieram cię na sto procent. Masz prezerwatywy?


Oczywiście. I zatrzymam się w Duane Reade po szkole, żeby kupić jakieś gąbki antykoncepcyjne. Bo wiesz, że prezerwatywy dają tylko dziewięćdziesiąt pięć procent zabezpieczenia przed niechcianą ciążą, nawet jeśli stosowa­ne są prawidłowo. Nie mogę ryzykować tych dodatkowych pięciu procent.


Ale co powie Lars, jak zobaczy, że kupujesz środki antykon­cepcyjne? Będzie wiedział, że to nie do szkoły, jak tamte pre­zerwatywy. Przecież chodzi na te same lekcje co ty - nawet jeśli niespecjalnie na nich uważa (no ale... ty też nie)!


Mam zamiar powiedzieć Larsowi, że robimy ci taki pre­zent, dla żartu. Więc udawaj, że tak było, dobrze?


Cha. Cha. Cha. Żartobliwy prezent dla mnie. Naprawdę zabawne.


Nie mogę powiedzieć, że to prezent dla żartu dla Lilly, bo co, jeśli Lars ją zapyta????


Chyba nie powiesz o tym Lilly?


Tina, jak mogłabym? Wiesz, co ona na to powie.


Że jeśli Michael nie pojedzie do Japonii, to jego automaty­zowane ramię nigdy nie zostanie zrobione, i umrą tysiące ludzi, którzy być może nie umarliby, gdybyś pozwoliła mu tam jechać?


Auć, Tina. To naprawdę zabolało.


No wiesz, ja tylko mówię, co powiedziałaby LILLY. Ja wca­le w to nie WIERZĘ. A przynajmniej, nie do końca. Michael jest bardzo pomysłowym człowiekiem. Jestem pewna, że znajdzie jakiś sposób, żeby skonstruować to swoje zautoma­tyzowane ramię tutaj. Tylko że... Czy ja ci mówiłam, że tata od jakiegoś czasu przyjmuje leki na nadciśnienie i wysoki poziom cholesterolu, a jego lekarz mówi, że jeśli nie ograniczy spożycia czerwonego mięsa, to zostanie pew­nym kandydatem na operację wszczepienia bypassów?


Powiedz mamie, żeby nie pozwalała mu zamawiać tyle wołowiny w pomarańczach z Wu Liang Ye.


Tak zrobię. Ach, Mia! To taka wspaniała perspektywa! Będziesz pierwsza z naszej grupki, która odda swój Naj­cenniejszy Dar! Pomijając Lilly, oczywiście, o ile ona i J.P. faktycznie To Zrobili w czasie wakacji.


Ale ty jesteś pewna, że mnie za to nie znienawidzisz? To znaczy, że nie zaczekam do nocy po naszym balu matural­nym, tak jak uzgadniałyśmy?


Och, Mia, oczywiście, że nie. Rozumiem, że zachodzą tu okoliczności łagodzące. No bo gdyby Borysowi zaoferowa­no pierwsze skrzypce w jakiejś orkiestrze w Australii i gdy­by serio brał pod uwagę wyjazd, zrobiłabym dokładnie to samo. Tyle że, naturalnie, Borys, grając pierwsze skrzypce w filharmonii w Sydney, nie ratowałby nikomu życia, a co dopiero mówić o udowadnianiu swojej wartości jakiemuś narodowi, którym ja bym mogła pewnego dnia rządzić.


Dzięki, Tina. Naprawdę jestem ci wdzięczna. Twoje wspar­cie bardzo wiele dla mnie znaczy.


Przecież od tego jestem!


Czy mogłabym mieć lepszą przyjaciółkę niż Tina Hakim Baba? Nie wydaje mi się.


Dobra, a zatem:


LISTA RZECZY DO ZAŁATWIENIA PRZED UPRAWIA­NIEM SEKSU

1. Kupić środki antykoncepcyjne.

2. Ogolić nogi/pachy.

3. Ogolić okolice bikini????

4. Znaleźć ładną bieliznę (Czy ja MAM jakąś ładną bieli­znę? Okay, jest ta lawendowa jedwabna koszulka i maj­teczki La Perla, które kupiła mi na urodziny Grandmère. Nadal mają metki. Mam nadzieję, że nie dostanę wysyp­ki, jeśli je włożę bez uprzedniego wyprania).

5. Dezodorant.

6. Sprawdzić, czy nie mam jakichś brzydkich wągrów.

7. Pozbyć się Larsa. (Drobiazg. Powiem mu, że jadę spę­dzić wieczór u Michaela w domu, więc może tam wpaść po mnie o jedenastej. A my z Michaelem wymkniemy się po schodach i wyjdziemy z kamienicy wyjściem przez piwnicę. Potem możemy złapać taksówkę do Ritza. Mi­chael może nabrać jakichś podejrzeń, ale powiem mu, że to wszystko część niespodzianki).

8. ZROBIĆ PEELING!

9. Usunąć woskiem wąsik.

10. Nakarmić Grubego Louie.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
LUNCH

Dzisiaj, wchodząc do stołówki, przekonałam się, że ktoś na każdym bez wyjątku stoliku porozstawiał takie małe trójkątne podstawki z kartkami. Na kartkach były wypisane ostrzeżenia. Na przykład na kartce na naszym stole stało:


OSTRZEŻENIE

Czy wiecie, że najbardziej prawdopodobnym kryzysem, jaki czeka obecnie Amerykanów, jest pandemia? Kiedy terroryzm biologiczny stanowi realne zagrożenie, a podróże lotnicze są tak popularne jak teraz, śmiertelne choroby, takie jak ptasia grypa czy ospa wietrzna mogą ogarnąć naszą populację w KAŻDEJ chwili. Czy wiesz, co trzeba zrobić w przypadku ataku bioterrorystycznego?

KSIĘŻNICZKA MIA Z GENOWII WIE.

Głosuj na prawdziwego LIDERA.

Głosuj MĄDRZE.

Głosuj na Mię.


A na pobliskim stoliku:

OSTRZEŻENIE

Czy wiecie, że jeśli brudna bomba (taki materiał wybucho­wy, który w środku zawiera substancje radioaktywne) zostanie zdetonowana na Times Square w czasie godzin lekcyjnych, to nawet leciutka bryza może przywiać w naszą stronę brudne po­wietrze w ciągu paru minut, powodując skażenie radioaktywne, które może prowadzić do powstania nowotworów i/lub zgonu? Czy wiesz, co zrobić w przypadku wybuchu takiej bomby? KSIĘŻNICZKA MIA Z GENOWII WIE. Głosuj na prawdziwego LIDERA. Głosuj MĄDRZE. Głosuj na Mię.


A obok jeszcze coś takiego:

OSTRZEŻENIE

Czy wiecie, że w roku 1737, a potem znów w 1884 w No­wym Jorku miało miejsce trzęsienie ziemi o sile około pięciu stopni? To WIĘCEJ niż prawdopodobne, że to miasto czeka ko­lejne trzęsienie. Biorąc pod uwagę, że większość Dolnego Man­hattanu postawiono na materiale usuniętym z pola budowy pod­czas konstrukcji dawnego World Trade Center, i że większość budynków na Upper East Side została wzniesiona, zanim weszły w życie jakiekolwiek zarządzenia budowlane dotyczące mini­malizacji skutków trzęsień ziemi, jakie mamy szanse na prze­życie, gdyby trzęsienie ziemi o sile pięciu stopni miało miejsce w czasie godzin lekcyjnych? Czy wiesz, co zrobić w przypadku takiej katastrofy?

KSIĘŻNICZKA MIA Z GENOWII WIE.

Głosuj na prawdziwego LIDERA.

Głosuj MĄDRZE.

Głosuj na Mię.


Naprawdę nie trzeba być żadnym PRAWDZIWYM LIDE­REM, żeby zgadnąć, skąd się wzięły te uspokajające małe kar­teczki. W tej samej chwili, w której zobaczyłam, że Lilly pod­chodzi do naszego stolika z tacą zastawioną sałatą i kurczakiem bez skóry (ostatnio usiłuje odżywiać się zdrowo. Już schudła pięć kilo i o wiele mniej przypomina mopsika niż kiedyś. Prawie można dostrzec zarys jej kości policzkowych), powiedziałam, wskazując te karteczki:

- Co ty w ogóle wyprawiasz?

- Fajne, nie? - odparła. - J.P. powielił mi teksty na kopiarce w biurze ojca.

- Nie - oświadczyłam. - Niefajne. Lilly, co ty usiłujesz osiągnąć? ZASTRASZYĆ ludzi, żeby na mnie głosowali?

- Właśnie - stwierdziła Lilly, siadając. - To jedyne, co do tych szczeniaków dociera. Oni wychowali się na Fox News i dziennikarstwie sensacyjnym. Nie mieliby pojęcia o czymś ta­kim jak realne zagrożenie, nawet gdyby postawiono im je przed samym nosem. Oni rozumieją wyłącznie strach. I w ten sposób zdobędziemy ich głosy.

- Lilly, ja NIE CHCĘ, żeby ludzie na mnie głosowali dlate­go, że boją się, że nie będą mieli pojęcia, co robić w przypadku zrzucenia brudnej bomby, jeśli na mnie nie zagłosują. Ja chcę, żeby ludzie na mnie głosowali dlatego, że zgadzają się z moimi poglądami i stanowiskiem w różnych kwestiach.

- Ależ ty nie masz stanowiska w żadnych kwestiach - powiedziała Lilly rozsądnie. - A i tak musisz jakoś się pokazać, jeśli chcesz wygrać. Więc co ci zależy?

- Niemniej jednak... - Pokręciłam głową. - Sama nie wiem. W jakiś sposób wydaje mi się, że to niewłaściwe.

- Wszyscy to robią w polityce i mediach - powiedziała Lil­ly. - To czemu my nie możemy?

- To żadne wytłumaczenie.

- Hej. - J.P. postawił swoją tacę naprzeciw Lilly. - A wy wie­cie, co by się stało, gdyby huragan o sile trzy lub wyższej uderzył w Nowy Jork? Nie śmiejcie się, to się już kiedyś stało. W 1893 malutka dwójeczka zniszczyła Hog Island, ten kurort na wyspie przy Rockaways w Queens. Całą WYSPĘ z hotelami i wszystkim szlag trafił w jedną noc. Pomyślcie o tym, co mógłby zdziałać silniejszy huragan. Wiedziałybyście, co zrobić w przypadku takiej katastrofy? - Wyciągnął z kieszeni kolejną kartkę. - No cóż, nie martwcie się. Księżniczka Mia z Genowii wie.

- Bardzo śmieszne - skwitowałam. - Lilly, poważnie...

- Mia, poważnie - przerwała mi Lilly. - Martw się o to, co zrobić, żeby powstrzymać mojego brata przed wyjazdem do Ja­ponii, a zmartwienie o twoją kampanię wyborczą do samorządu szkolnego zostaw mnie.

Popatrzyłam na nią, mrugając oczami. Zaraz. Lilly WIE??? SKĄD ONA WIE?????

Musiała dostrzec moje zdumienie, bo przewróciła oczami i powiedziała:

- Och, przestań, KG. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółka­mi od przedszkola. Uważasz, że jeszcze się nie zorientowałam, w jaki sposób działa twój umysł? Jestem pewna, że cokolwiek planujesz, okaże się to totalnie rozrywkowe, nawet jeśli zupełnie nieefektywne. Ten chłopak nie zmieni zdania. Równie dobrze możesz się rozstać z fantazjami.

- Mia! - Ling Su podbiegła do naszego stolika ze spaniko­waną miną. - Czy to prawda, że w Kaerny, w stanie New Jersey jest fabryka produkująca chlor, z której w razie terrorystycznego ataku mogłaby się wydostać i dolecieć na Manhattan toksyczna chmura, która by nas natychmiast pozabijała?

- A co z wybuchem w nuklearnej elektrowni w Indian Point? - chciała wiedzieć Perin. - Czy chmura radioaktywna naprawdę mogłaby się przesunąć w stronę miasta i skazić nasze zasoby wody pitnej, zabijając tysiące i sprawiając, że Nowy Jork przez całe dziesięciolecia nie nadawałby się do zamieszkania?

Spiorunowałam wzrokiem Lilly.

- Widzisz, co narobiłaś?! - krzyknęłam. - Wszystkich przera­ziłaś tymi opowieściami o czymś, co się może nigdy nie zdarzyć!

- Co masz na myśli, mówiąc: „opowieści o czymś, co się może nigdy nie zdarzyć”? - spytała ostro Lilly. - A co z przerwa­mi w dostawach energii elektrycznej? Cała lata wmawiano nam, że to się nigdy więcej nie powtórzy, ale się POWTÓRZYŁO. Mieliśmy szczęście, że w miarę szybko znów włączono prąd, bo niedługo ludzie zaczęliby plądrować sklepy i zabijać się, żeby zdobyć pieluszki dla niemowląt.

- Naprawdę wiesz, co robić w razie wybuchu epidemii ospy wietrznej? - spytała mnie Ling Su. - Bo w Stanach Zjednoczo­nych zapasy szczepionki wynoszą tylko trzy miliony ampułek, i jeśli nie jesteś jedną z pierwszych osób, które się ustawią w ko­lejce do apteki, to prawdopodobnie umrzesz w tej kolejce, zanim cię zdążą zaszczepić. Czy ty masz dostęp do jakichś tajnych re­zerw szczepionek ze względu na to, że jesteś księżniczką, czy coś? Nie mogłabyś po prostu już teraz załatwić nam szczepienia, żeby nic nam nie groziło, kiedy jutro czy kiedy tam terroryści wypuszczą w atmosferę wirusa tej ospy?

- Lilly! - Byłam wprost nie do opisania zniesmaczona. - Musisz z tym skończyć! Widzisz, co narobiłaś? Przez ciebie ludziom się wydaje, że ja mam dostęp do jakichś sekretnych za­sobów szczepionki przeciwko wietrznej ospie i że jeśli na mnie zagłosują, to im odpalę po ampułce! A to nieprawda!

Ling Su i Perin zrobiły rozczarowane miny, słysząc, że nie dysponuję na każde swoje zawołanie szczepionką na ospę wietrzną. Borys się tymczasem zaśmiewał.

- Co cię tak bawi? - spytałam ostro.

- No to, że... - Zerknął na Tinę, która rzuciła mu złe spoj­rzenie, więc przestał rechotać. - Nic.

- Posłuchaj, KG - powiedziała Lilly. - Zdaję sobie sprawę, że równamy tu do najniższego wspólnego mianownika, ale ro­zejrzyj się wokół siebie.

Rozejrzałam się po stołówce. Gdziekolwiek spojrzałam, ludzie podnosili poustawiane na stołach ulotki i gadali o nich - rzucając w moją stronę nerwowe spojrzenia.

- Widzisz? - Lilly wzruszyła ramionami. - To działa. Lu­dzie się na to nabierają. Będą na ciebie głosować, bo myślą że znasz wszystkie odpowiedzi. A poważnie, gdyby w Indian Point DOSZŁO do eksplozji, co byś zrobiła?

- Zadbałabym, żeby wszyscy w ciągu paru godzin od kon­taktu ze skażeniem wzięli tabletki z jodkiem potasu, żeby za­bezpieczyć ich organizmy przed dalszym absorbowaniem ra­diacji. Zapewniłabym wszystkim dostawę wody pitnej, jedzenia w puszkach i leków na recepty na co najmniej kilka tygodni, żeby mogli nie wychodzić z domów i odczekać, przy wyłączo­nej wentylacji, aż wszystko wróci do normy - odpowiedziałam odruchowo.

- A w przypadku trzęsienia ziemi?

- Schronić się w otworze drzwiowym albo pod wytrzyma­łym meblem. Po pierwszym wstrząsie zakręcić wszystkie zawo­ry wody, elektryczności i gazu.

- A gdyby wybuchła epidemia grypy?

- No cóż, oczywiście, wszyscy natychmiast powinni zacząć zażywać tamifl, a poza tym myć ręce i nosić jednorazowe ma­seczki chirurgiczne oraz nie wchodzić do budek telefonicznych, nie łapać za poręcze przy schodach i unikać zatłoczonych miejsc, takich jak wyprzedaże w Macy's i metro w godzinach szczytu.

Lilly spojrzała triumfalnie.

- Widzisz? Wcale sobie tego nie wymyśliłam. Ty FAK­TYCZNIE wiesz, co robić w przypadku każdej potencjalnej ka­tastrofy czy zagrożenia. Bo ty, Mia, jesteś pesymistką a co za tym idzie, prawdopodobnie jedną z osób najlepiej przygotowa­nych na wypadek jakiejś katastrofy na Manhattanie. Nie próbuj zaprzeczać. Właśnie przed chwilą nam to udowodniłaś.

Po tym czymś na dobre straciłam mowę. Bo chociaż nie da się zaprzeczyć, że wszystko, co właśnie powiedziała Lilly, to prawda, i tak w jakiś sposób wydawało mi się niewłaściwe. To znaczy, straszenie pierwszaków. Zanim lunch dobiegł koń­ca, troje z nich podeszło do mnie z pytaniem, co bym zrobiła w przypadku jakiegoś ataku brudną bombą (poleciłabym wszyst­kim zostać w budynku, a potem, kiedy już wolno by nam było opuścić ten teren, kazała im zdjąć, schować do toreb i wyrzucić ubrania przed wejściem do domu, a potem natychmiast się umyć mydłem i wodą) lub huraganu (ewakuować się. Nie zapominając o kocie).

Ale może Lilly NAPRAWDĘ ma rację. W tych niepewnych czasach możliwe, że ludzie faktycznie szukają lidera, który już pomyślał i zatroszczył się o takie sprawy, żeby sami nie musieli się nimi martwić i mogli bezproblemowo zażywać rozrywek.

Może to po to znalazłam się na tej planecie - nie żeby być księżniczką Genowii, ale żebym mogła troszczyć się o wszyst­ko, czym ludzie nie mają ochoty zawracać sobie głowy.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
RZ

Lilly właśnie pokazała mi pożegnalny prezent, jaki kupiła dla brata: kasetkę Magic: The Gathering, żeby mógł zabrać ze sobą do Japonii wszystkie swoje karty i żeby mu się przy tym nie pomieszały.

Nie miałam serca informować jej, że:

a) Michael już nie gra w Magic, a poza tym:

b) nie pojedzie do Japonii, ponieważ planuję dostarczyć mu bardzo, bardzo ważnego powodu, żeby chciało mu się zostać tu, na Manhattanie.

Naprawdę wcale nie chodziło o to, że nie miałam serca jej o tym informować. Nie powiedziałam jej, bo nie chciałam, żeby mi skopała tyłek. Ostatnio ćwiczy (co też się przyczynia do utra­ty wagi) w Crunch, gdzie chodzi na rowerek i z mamą na ajurwedę. Jeśli ktoś gotów jest pozwolić zupełnie obcej osobie nacierać swoje nagie ciało olejkiem różanym, to NIE JEST to ktoś, komu chciałabym się czymś narażać.

A skoro już o tym mowa, to muszę pamiętać, żeby przed dzisiejszym wieczorem zrobić sobie peeling całego ciała.

To dziwne, że nie jestem jakoś bardzo zdenerwowana ani nic. Ale to chyba oznacza, że dobrze się czuję z podjętą decyzją. Ona się po prostu wydaje... właściwa.


W menu restauracyjnym są cztery przekąski, cztery dania główne i trzy desery. Ile różnych zestawów można zamówić tam na obiad, składający się z jednej przystawki, jednego dania głównego i jednego deseru?


A co z napojami? Czy NAD TYM nikt się nie zastanawia? Co, goście restauracji mają umrzeć z odwodnienia? Kto w ogóle NAPISAŁ ten zbiór zadań?


Od zeszłego roku cena dżinsów wzrosła o 30 procent. Jeśli w zeszłym roku ta cena wynosiła x, to ile x wynosi cena tego­roczna?


A kogo to OBCHODZI?


Przeciętny wzrost (średnia arytmetyczna) 4 członkiń 6 - osobowej drużyny czirliderek wynosi 175 centymetrów. Ile wzro­stu w centymetrach muszą mieć pozostałe dwie czirliderki, jeśli średnia wzrostu całej drużyny wynosi 180 centymetrów?


CZIRLIDERKI???? NA TESTACH SAT?????


Jejku, kogo ja usiłuję nabrać? Ja tego nie mogę zrobić. JA NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ!!!! Ja nie mogę uprawiać SEKSU. Jestem KSIĘŻNICZKĄ, na litość boską.

O Boże, chyba mam jakiś atak serca.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
GABINET PIELĘGNIARKI

Okay. No dobra, nie żeby to było w ogóle żenujące, że na lekcji WF - u zaczęłam hiperwentylować w czasie biegania doko­ła zbiornika z wodą na dachu.

Kazali mi oddychać do papierowej torby i siedzieć z głową między kolanami. Ale ja to już robiłam i to wcale nie pomaga. No cóż, teraz już mogę oddychać. Ale nadal DOSTAJĘ ŚWI­RA. W głowie mi się nie mieści, że ja naprawdę zamierzam TO ZROBIĆ.

A co, jeśli coś się nie uda, a mama i tata jakoś się o tym do­wiedzą? Na przykład, jeśli okaże się, że nadal mam błonę dzie­wiczą (chociaż przecież na zdrowiu i higienie mówili nam w ze­szłym roku, że większość dziewczyn traci swoje dziewictwo, uprawiając zwykłe zajęcia fizyczne, takie jak jazda na rowerze czy jazda konna)? I zacznę krwawić, a Michael będzie musiał błyskawicznie odwieźć mnie do Cabrini, gdzie jakiś lekarz w ty­pie doktora Kovaca będzie musiał mnie cewnikować, po czym zapadnę w śpiączkę zupełnie jak w Ostrym dyżurze!

I WSZYSCY SIĘ DOWIEDZĄ, ŻE ODDAŁAM SWÓJ NAJCENNIEJSZY DAR.

I okay, naprawdę jeszcze nie słyszałam, żeby coś takiego przytrafiło się jakiejś dziewczynie, ale w historycznych roman­sach Tiny czasem zdarza się, że bohaterka krwawi - chociaż zda­je się, że nigdy jej to specjalnie nie przeszkadza w osiągnięciu orgazmu, od którego ziemia się porusza.

Wydaje mi się jednak, że ja jeszcze nie mam takiej wprawy, żeby doznać orgazmu w obecnych, szczególnych okolicznoś­ciach. Zwłaszcza kiedy w pokoju przebywa jeszcze jedna osoba. To znaczy ktoś inny niż James Franco w pełnej zbroi.

Och nie, pielęgniarka tu idzie...

Okay, no cóż, siostra Lloyd właśnie mi powiedziała, że to bardzo mało prawdopodobne, żeby w wypadku przerwania bło­ny dziewiczej ktoś krwawił tak mocno, że aż go trzeba zabrać do szpitala, chyba że jest się hemofilitykiem. Stwierdziła też, że u większości kobiet hymen i tak ma w środku dziurkę. Inaczej nie mogłyby mieć menstruacji.

A więc cała ta gadanina o Najcenniejszym Darze i tak jest naciągana.

Powiedziała też, że romanse historyczne raczej nie stanowią najbardziej godnego zaufania źródła informacji, i dała mi taką jedną broszurkę pod tytułem: Więc uważasz, że jesteś gotowa uprawiać seks? Broszurka ma na okładce rysunek pary o nieco zdez­orientowanych minach i mówi o tym, że trzeba się zabezpieczać. Nie było w niej nic o tym, że dziewictwo to Najcenniejszy Dar, który trzeba zachować dla osoby, za którą się wyjdzie za mąż. Ale napisano, że trzeba poczekać z seksem, dopóki się naprawdę nie pozna tego kogoś i nie nabierze pewności, że się go kocha - co już przecież i tak wiem, bo mówi mi to ta cała oksytocyna.

A potem było tam jeszcze trochę o wieku, od którego do­zwolone jest uprawianie seksu. (Nieważne. Przecież mój tata nie myślałby o wytoczeniu sprawy sądowej. Nie chciałby, żeby cały świat się dowiedział, że jego córka uprawiała seks przedmałżeń­ski). I o tym, że nie wolno tego robić pod czyjąś presją.

A potem był jeszcze fragment o abstynencji płciowej, i że to całkiem okay, jeśli ktoś nie chce Tego Robić. Jakby to dla mnie miała być jakaś nowina. Doskonale wiem, że można Tego Nie Robić. Inne dziewczyny mogą sobie Tego Nie Robić.

Ale chłopcy tych innych dziewczyn nie projektują zrobotyzowanych ramion do przeprowadzania operacji serca i nie prze­noszą się jutro do Japonii na cały rok.

Nic z tego nie powiedziałam siostrze Lloyd. To znaczy nic na temat seksu. Ale opowiedziałam jej o Michaelu, i o tym, że on wyjeżdża i że ja się tego strasznie boję, i że nie przeżyję tego jego wyjazdu.

Na co siostra Lloyd powiedziała mi:

- Mój brat miał w zeszłym roku wstawione trzy bypassy po zawale serca. Musieli mu rozciąć klatkę piersiową. Powiedział, że jeszcze nigdy w życiu nic go aż tak bardzo nie bolało i że przez sześć tygodni po operacji wręcz marzył, żeby umrzeć.

Bardzo mi przykro ze względu na brata siostry Lloyd, ale w żaden sposób nie pomaga mi to rozwiązać MOJEGO problemu.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA, CHEMIA

Mia, nic ci nie jest? Słyszałem, że WF spędziłaś w gabine­cie pielęgniarki.


Boże, ależ wszystko się szybko roznosi w tej szkole. Nic mi nie jest, dzięki, J.P. Po prostu trochę się zmęczyłam bieganiem wokół zbiornika z wodą.


Rozumiem. Cieszę się, że wszystko gra. Miałem wrażenie, że jesteś nieco blada.


Chyba mam mnóstwo spraw na głowie.


No właśnie! Michael jutro wyjeżdża, tak?


Taa. Podobno.


Jak to, podobno? Myślałem, że to już ustalone.


Być może. Zobaczymy.


To by była straszna szkoda, gdyby nie pojechał. To taka niesamowita okazja.


Wiem. Dla niego. Ale co ze MNĄ? To ja jestem tą osobą, która tu zostanie z niczym.


Jak to, z niczym? Przecież masz MNIE!


Cha, cha. Wiesz, co mam na myśli.


Zastanawiałem się trochę nad tym, co wczoraj przy lunchu powiedział Borys. Wiem, że się na niego wkurzyłaś, ale on w pewnym sensie miał rację... MASZ ZAMIAR spotykać się z innymi facetami, kiedy Michaela nie będzie? No wiesz, czy wy dwoje rozmawialiście o tym ze sobą? Bo to by było z jego strony trochę nie fair, gdyby oczekiwał, że przez cały czas jego pobytu w Japonii nie będziesz się z nikim umawiała. To znaczy z innymi facetami. To znaczy gdybyś miała ochotę.


Ale ja nie mam ochoty!!!! To znaczy kocham Michaela.


Oczywiście, że go kochasz. Ale masz tylko szesnaście łat. Naprawdę zamierzasz siedzieć w domu w każdą sobotę aż do jego powrotu?


Nie muszę siedzieć w domu co sobota. Mam przecież wszystkie moje przyjaciółki. Całą paczkę. Kumpele na całe życie.


Ale wy wszystkie, dziewczyny, macie swoich facetów. Ja nie mówię, że one nie będą chciały spędzać z tobą czasu, ale będziesz się czuła po prostu trochę osamotniona, kiedy one wszystkie będą gdzieś z nimi wychodziły, a ty będziesz siedziała sama.


To prawda. Ale będę miała szansę popracować nad swoją powieścią. I nad scenariuszem! A potem - jeśli Michael rzeczywiście wyjedzie - udałoby mi się może skończyć obie rzeczy przed jego powrotem. Wtedy ja też miałabym jakieś swoje osiągnięcia! Może nie tak imponujące jak JEGO dokonania. Ale wiesz. TROCHĘ więcej niż tylko tytuł księżniczki.


Myślałem, że wczoraj ustaliliśmy, że wystarczającym osiąg­nięciem jest to, że jesteś sobą.


Tak, ale ty po prostu byłeś tylko dla mnie miły. KAŻDY może być sobą. A ja chcę osiągnąć coś naprawdę wybit­nego.


Mia, jeśli nie będziesz uważała na tych lekcjach, to ja nie wiem, jak zaliczysz chemię. Nie oczekuj, że w tym roku też będę za ciebie harował. Mam inne rzeczy do roboty - Kenny.


Ten facet naprawdę działa mi na nerwy.


Ale on ma rację. Powinniśmy przestać. Tak nie można.


Ale to takie przyjemne!


J.P.! Przestań! Znów mnie rozśmieszasz!


I dobrze. Moim zdaniem potrzeba ci trochę śmiechu.


J.P. jest taki miły!!!! Lilly to naprawdę szczęściara, że udało jej się znaleźć takiego genialnego faceta.

Dobra, wracamy do chemii.

Zaraz... ILE jest tych chemicznych związków? I my mamy znać je WSZYSTKIE???????

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
RACHUNEK RÓŻNICZKOWY

POWODY, ŻEBY TO DZISIAJ ZROBIĆ

KONTRA

CZEKANIE DO NOCY PO BALU MATURALNYM


Za:

To by go mogło przekonać, żeby nie jechał do Japonii; to uratuje mnie przed załamaniem nerwowym z braku możliwości wąchania jego szyi.


Przeciw:

Jeśli nie pojedzie do Japonii, to pozbawi świat wynalazku, który potencjalnie mógłby uratować życie wielu ludziom, a moją babkę pretekstu do uporczywych prób umawiania mnie z jakimiś innymi facetami, którzy jej zdaniem są „bardziej wartościowi” (czytaj: bogatsi) niż Michael.


Za:

Michael mówi, że i tak już nigdy nie pójdzie na żaden bal maturalny, więc równie dobrze mogę mieć to z głowy od razu.


Przeciw:

Ale może kiedy mój bal maturalny zacznie się zbliżać, on tak desperacko będzie już pragnął seksu, że mimo wszystko zgo­dzi się pójść!


Za:

To będzie dla nas obojga szansa, żeby wyrazić swoją miłość fizycznie w sposób, który naprawdę uczyni z nas jedno serce, jeden umysł i jedną duszę.


Przeciw:

A co, jeśli nie zdołam powstrzymać gazów? Przecież czło­wiek jest wtedy GOŁY i on się totalnie zorientuje, że to ja.


Za:

Skoro już mowa o nagości, wreszcie mogłabym go zobaczyć nagiego.


Przeciw:

On zobaczy MNIE bez ubrania.


Za:

Uprawiając seks dzisiaj i nie czekając do nocy po balu matu­ralnym, unikniemy banału (patrz pary z filmów dla nastolatek).


Przeciw:

Fakt, że nie skończyłam jeszcze osiemnastu lat, mógłby mieć dla Michaela konsekwencje prawne. Chociaż jestem pewna, że tata nie chciałby, żeby brukowce dowiedziały się o czymś takim.


Za:

Lilly już To Zrobiła. A przynajmniej, tak mi się wydaje. I wcale nie uważam, żeby to jakoś jej i J.P. zaszkodziło.


Przeciw:

Wcale nie wiem tego na pewno.


Za:

Oddając sobie nawzajem swój Najcenniejszy Dar dziewic­twa, zacieśnimy łączące nas emocjonalne i duchowe więzy. Ta­kich więzów już nigdy z nikim nie zadzierzgniemy, nawet jeśli miałoby zdarzyć się to, co jest nie do pomyślenia, i któregoś dnia czekałoby nas rozstanie.


Przeciw:

Nic na „przeciw” nie przychodzi mi do głowy.


Och, nieważne. Robimy To i już.

Zaraz puszczę pawia i już.


Praca domowa

Godzina wychowawcza: brak

Wstęp do twórczego pisania: Jakiś idiotyzm, który mi wypadł z głowy.

Angielski: 1000 słów na temat Wyżej podnieście strop, cieśle.

Francuski: Jeszcze trochę décrire un soir amusant avec les amis.

RZ: brak

WF: brak

Chemia: Kto wie?

Rachunek różniczkowy: A kogo to obchodzi?

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
HOTEL FOUR SEASONS

Coraz trudniej jest złapać w tych dniach Grandmère, żeby odbyć z nią lekcję etykiety. Wreszcie udało nam się znaleźć ją w apartamencie na ostatnim piętrze Four Seasons, ale kiedy we­szłam do środka, znów zastałam ją w bojowym nastroju.

- Te zasłony są nie do przyjęcia - mówiła Grandmère do faceta w urzędowym garniturze, ze złotą plakietką z nazwiskiem Jonathan Greer.

- Każę je natychmiast wymienić, szanowna pani - rzekł Jo­nathan Greer.

Grandmère jakby się nieco zdziwiła, że Greer nie próbuje się z nią kłócić. Potem dodała:

- W kwiatowy wzór. ŻADNYCH pasków.

- Absolutnie, proszę pani - zgodził się Jonathan Greer. - Natychmiast zostaną wymienione na zasłony w kwiatowy wzór.

Grandmère rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. Najwyraźniej przywykła do większego oporu ze strony hotelowego personelu, z którym miewała do czynienia ostatnio.

- Nie znoszę również mebli krytych skórą - dodała, wska­zując bardzo przyjemny fotel klubowy w kącie. - Są zbyt śliskie i Rommlowi to nie odpowiada. Zapach skóry wytrąca go z rów­nowagi. Kiedyś kopnęła go w łepek krowa.

- Od razu każę zmienić pokrycie fotela, szanowna pani - powiedział Greer. Zerknął w moją stronę i uprzejmie skłonił głowę. Ale zaraz potem znów zwrócił się do Grandmère. - Może na ten sam materiał, co zasłony?

Grandmère była coraz bardziej zbita z tropu.

- Ależ... No tak, tak, to będzie do przyjęcia.

- Czy mógłbym zamówić teraz dla Waszej Wysokości her­batę? - spytał Jonathan Greer. - Skoro widzę, że przyjechała wnuczka Waszej Wysokości? Herbata dla dwóch osób pojawi się w mgnieniu oka. Małe kanapeczki czy babeczki na gorąco, czy i jedno, i drugie?

Grandmère wyglądała, jakby miała lada moment zemdleć z wrażenia.

- I jedno, i drugie, naturalnie - odparła. - I herbata Earl Grey.

- Oczywiście - zgodził się Jonathan Greer, jakby żadne inne gatunki nie istniały. - A może dla Waszej Wysokości jakiś koktajl? Jak rozumiem, preferuje pani sidecara, w kieliszku kok­tajlowym na wysokiej nóżce, bez cukrowej obwódki?

Grandmère musiała sobie usiąść. Zrobiła to z wdziękiem - no cóż, pomijając fakt, że o mało nie usiadła na Rommlu. Ale wydostał się spod niej momentalnie. Ma przecież mnóstwo wprawy.

- Byłoby bardzo miło - powiedziała słabym głosem.

- Wasza Wysokość, wszystko, byle tylko uczynić pani po­byt w Four Seasons przyjemnym - rzekł Jonathan Greer z ukło­nem. - Wystarczy jeden telefon.

I z tymi słowami wyszedł z pokoju na korytarz - gdzie zo­baczyłam mojego ojca, który poza zasięgiem wzroku Grandmère wcisnął facetowi złożony banknot i wymamrotał jakieś podzię­kowania.

Wow. Tata potrafi czasem wykazać się sprytem.

- A więc - zwrócił się do Grandmère, wchodząc z powrotem do pokoju. - Jak sądzisz? Czy to miejsce zyska twoją aprobatę?

- Ale ten apartament nazywa się Królewski - powiedziała Grandmère, nadal słabym głosem.

- Faktycznie - potwierdził tata. - Trzy luksusowe sypialnie dla ciebie, Rommla i twojej pokojówki. Mam nadzieję, że ci się podoba. Popatrz... jest nawet popielniczka.

Grandmère zamrugała oczami, spoglądając na kryształową popielniczkę, którą uniósł w dłoni.

- Są róże - zauważyła. - Różowe i białe. W wazonach, wszędzie.

- No proszę - przytaknął tata. - Rzeczywiście są. Myślisz, że uda ci się tu wytrzymać, dopóki twój apartament w Plaza nie zostanie odnowiony?

Grandmère nieco do siebie doszła.

- Myślę, że jakoś wytrzymam - oświadczyła. - Chociaż przywykłam do czegoś lepszego.

- Oczywiście - zgodził się tata. - Ale czasem w życiu trze­ba trochę pocierpieć. Mia? Jak się masz?

Odskoczyłam od okna, przez które wyglądałam. Byliśmy na trzydziestym drugim piętrze i muszę przyznać, że chociaż widok był piękny, nie najlepiej mi robił na te lekkie mdłości, które usi­łowałam opanować.

I nie tylko mdłości mi dokuczały. W żołądku mi coś pod­skakiwało. Zupełnie jakbym miała tam w środku uwięzionego jakiegoś kolibra, takiego jak te, które czasami zawisają w powie­trzu za moim oknem w Genowii.

Jestem pewna, że to tylko nerwowe wyczekiwanie ekstazy, ja­kiej niewątpliwie zaznam dziś wieczorem w ramionach Michaela.

- Wszystko w porządku - powiedziałam do taty. Ale chyba za szybko, bo rzucił mi dziwne spojrzenie.

- Na pewno? - spytał. - Wyglądasz jakoś tak... blado.

- Nic mi nie jest. Tylko, hm, czekam właśnie na dzisiejszą lekcję etykiety!

Tata rzucił mi jeszcze DZIWNIEJSZE spojrzenie. Bo ja jeszcze NIGDY nie wyrażałam gotowości do odbycia lekcji ety­kiety.

- Och, Amelio! - jęknęła Grandmère ze swojej kanapy. - Ja dziś nie mam na to ani czasu, ani cierpliwości. Jeanne i mnie czeka tyle rozpakowywania (co należy sobie przetłumaczyć na: „Moja pokojówka, Jeanne, będzie rozpakowywała rzeczy, a ja, księżna wdowa, będę rozstawiała ją po kątach”). Muszę się tu zadomowić, zanim będę mogła pomyśleć o tym, czego cię jesz­cze nauczyć. Te ciągłe przeprowadzki SZALENIE mnie znuży­ły. I nie tylko mnie, Rommla również.

Wszyscy obejrzeliśmy się na Rommla, który zwinął się w kulkę na drugim krańcu kanapy i zawzięcie pochrapywał, śniąc o tym, że znalazł się bardzo, bardzo daleko od Grandmère.

- No cóż, mamo - powiedział tata. - Teraz, kiedy będzie się tobą opiekował pan Greer, czuję, że chyba mogę cię na trochę zostawić samą...

Grandmère tylko parsknęła.

- Której to modelce z katalogu Victoria's Secret poszczęści się dziś wieczorem, Phillipe? - zapytała. A potem, zanim zdą­żył się odezwać, dodała: - Amelio, całe to bieganie po mieście fatalnie mi podziałało na cerę. Wybieram się do kosmetyczki. Dzisiejsza lekcja etykiety jest odwołana.

- Okay, Grandmère.

Trudno mi było ukryć ulgę. Czeka mnie dzisiaj MNÓSTWO golenia.

Hm... Ciekawe, czy ona to wie i właśnie DLATEGO pozwa­la mi wcześniej wrócić do domu?

Ale nie, to przecież niemożliwe. Nawet GRANDMÈRE nie mogłaby rzeczywiście CHCIEĆ, żebym uprawiała seks przed­małżeński.

Czy to w ogóle możliwe? Bo czemu niby miałaby mi da­wać...

Nie. Nawet Grandmère nie mogłaby być tak wyrachowana.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA,
APARTAMENT MOSCOVITZÓW, 19.00

Okay, no więc jestem tutaj. Ogolona, po peelingu, natarta balsamem i ze środkami antykoncepcyjnymi schowanymi bez­piecznie w moim plecaku; uważam zatem, że jestem gotowa.

To znaczy, pomijając to uczucie mdłości, które wcale mnie nie opuściło.

Tutaj panuje istne szaleństwo. Michael pakuje się na wyjazd, a jego mama chyba sądzi, że w Japonii nie mają takich rzeczy, jak szampon i papier toaletowy. Wciąż usiłuje je wpychać do waliz­ki Michaela. Ona i Maya, gosposia Moscovitzów, pojechały do Sam's Club w New Jersey i zrobiły tam roczne zapasy wielkich opakowań takich rzeczy, jak tums, żeby mógł je ze sobą zabrać.

Michael powtarza:

- Mamo, jestem pewien, że oni tam w Japonii mają tums. Albo coś podobnego. Mnie nie jest potrzebne to wielkie pudło. Ani ten wielki pojemnik płynu do płukania ust.

Ale pani doktor Moscovitz wcale go nie słucha, wciska tylko pojemniki z powrotem do tej walizki, ile razy Michael je wyjmie.

Trochę to smutne. To znaczy ja wiem, jak pani doktor Mo­scovitz się czuje. Ona po prostu usiłuje zachować poczucie, że ma JAKĄKOLWIEK kontrolę nad światem, który nagle pogrą­żył się w chaosie. A najwyraźniej poczucie, że zadbała, żeby jej syn miał zapas środków zobojętniających kwasy, który mu wy­starczy na najbliższe tysiąclecie, pomaga matce Michaela mieć wrażenie, że tę odrobinę kontroli nad światem jednak posiada.

Szkoda, że nie mogę jej powiedzieć, że nie musi się niczym przejmować, bo Michael jednak do Japonii nie pojedzie. Ale nie mogę wtajemniczyć JEJ w swój plan, zanim nie wtajemniczę w ten plan MICHAELA.

W każdym razie już mu powiedziałam, że się stąd wymknie­my. Nie jest z tego zadowolony - on się zawsze boi, że się narazi mojemu ojcu, co jest zrozumiałe dla każdego, skoro mój ojciec ma do swojej dyspozycji spory oddział sił specjalnych - ale wi­dzę, że jest też zaintrygowany. Powiedział coś w rodzaju:

- Okay, wezmę tylko kurtkę. Wiem, że jest w moim poko­ju... gdzieś pod tym wszystkim.

On jeszcze nie ma pojęcia, że kurtka wcale nie będzie mu potrzebna.

Lilly właśnie wyszła ze swojego pokoju z kamerą wideo w ręku i powiedziała:

- Och, KG. Cieszę się, że tu jesteś. Szybko: jakie są sposo­by zredukowania ocieplenia klimatu, żebyśmy nie musieli do­świadczyć podobnej katastrofy klimatycznej jak te przedstawio­ne w Pojutrze i Kategorii 61 To znaczy, gdybyś rządziła całym światem, nie tylko Genowią.

- Lilly. W tej chwili nie mam nastroju na występ w twoim programie.

- To nie dla Lilly mówi prosto z mostu, to na cele kampanii. No już, mów. Udawaj, że zwracasz się do parlamentu Genowii.

Westchnęłam.

- Dobrze. No cóż, zamiast wydawać rocznie trzy miliardy dolarów na wydobywanie i ekstrahowanie paliw kopalnych, na­mawiałabym światowych liderów do wykorzystywania alterna­tywnych, czystych źródeł energii, na przykład energii słonecz­nej, energii wiatru lub biopaliw.

- Dobrze - stwierdziła Lilly. - Co jeszcze?

- Czy to część twojego planu zastraszania pierwszaków, żeby na mnie głosowali? - zapytałam. - Bo jestem taką panikarą, że już zbadałam, co trzeba robić w przypadku prawie każde­go kataklizmu.

- Po prostu odpowiedz na pytanie.

- Pomagałabym też krajom rozwijającym się, tym, które powodują największe zatrucie środowiska, przestawiać się na czyste źródła energii. I zmusiłabym producentów samochodów do konstruowania wyłącznie pojazdów na gaz albo elektrycz­ność, wykupiła wszystkie obecne na rynku samochody typu SUV i zapewniła ulgi podatkowe tym konsumentom i biznesme­nom, którzy przestawią się z korzystania z paliw kopalnych na energię wiatru lub słoneczną.

- Super. Ale dlaczego masz taką dziwną minę?

Uniosłam dłoń do twarzy. Umalowałam się wyjątkowo de­likatnie, wiedząc, że Michael będzie mi się przyglądał z bardzo bliska. Nie chciałam, żeby się zorientował, że mam makijaż. Chłopcy wolą naturalny wygląd. No cóż, przynajmniej tacy chłopcy jak Michael.

- O co ci chodzi? - spytałam. - Jak to, dziwną?

Czyżby robił mi się jakiś pryszcz? To by było właśnie moje typowe szczęście.

- No wiesz. Jakbyś była bardzo zdenerwowana. Jakby ci się zbierało na mdłości.

- Och! - Dzięki Bogu, że to nie żaden pryszcz. - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

- KG. - Lilly opuściła kamerę i przyjrzała mi się z zacieka­wieniem. - Co się dzieje? Co ty kombinujesz? A w ogóle, dokąd się dziś z Michaelem wybieracie? Powiedział, że masz dla niego jakąś niespodziankę.

Całe szczęście, że akurat w tej chwili Michael wrócił ze swojego pokoju, niosąc w ręku dżinsową kurtkę.

- Przepraszam, już jestem gotowy - oświadczył.

Chciałabym móc powiedzieć o sobie to samo.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA, 20.00,
HOTEL RITZ

Muszę pisać szybko - Michael właśnie daje napiwek boyo­wi hotelowemu. Wszystko idzie jak z płatka... Wydostaliśmy się z kamienicy Michaela, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Mi­chael uważa, że czeka nas tylko romantyczna kolacja dla dwojga w porzuconym przez moją babkę apartamencie hotelowym (któ­ry, dzięki Bogu, został posprzątany, kiedy się wyprowadziła. Nie sądzę, żebym dała sobie radę z tym wszystkim, gdyby nadal tu cuchnęło Chanel numer 5, jak w większości pomieszczeń, które nawiedza moja babka). Nie podejrzewa, że mam zamiar obda­rzyć go swoim Najcenniejszym Darem.

Oooch, on wraca. Bombę rzucę po kolacji... To znaczy sek­sualną bombę.

Hej, czy to nie brzmi jak tytuł piosenki?

CZWARTEK 9 WRZEŚNIA, 22.00,
W TAKSÓWCE PO DOMU Z HOTELU RITZ

W głowie mi się nie mieści, że on...

O mój Boże, jak ja to w ogóle zdołam opisać? Ja nawet MYŚLEĆ o tym nie mogę, a co dopiero to OPISYWAĆ!!!!! Naprawdę, to nawet NIE WIDZĘ tego, co miałabym pisać, bo we wnętrzu taksówki jest tak ciemno. Kartkę widzę tylko wtedy, kiedy zatrzymujemy się na światłach pod jakąś latarnią uliczną.

Ale ponieważ Ephraim Kleinschmidt - tak się nazywa mój taksówkarz, zgodnie z informacją na jego certyfikacie wiszącym na kuloodpornej szybie, która mnie od niego oddziela - zdecy­dował się jechać Piątą Aleją, a nie, jak prosiłam, Park Avenue, zatrzymujemy się na światłach BARDZO CZĘSTO.

I nie ma sprawy. To nawet LEPIEJ. Bo to chyba znaczy, że zdołam się jakoś wypłakać, zanim dotrę na poddasze, więc może uda mi się uniknąć wielkiego przesłuchania przez mamę i pana G., kiedy wejdę tam, wyglądając jak Kirsten Dunst po scenie w jacuzzi w Pięknej i szalonej. No wiecie. Histerycznie zapła­kana i tak dalej.

Ten płacz naprawdę działa na nerwy Ephraimowi Kleinschmidtowi. Chyba jeszcze nigdy nie wiózł swoją taksówką roz­szlochanej szesnastoletniej księżniczki. Cały czas zerka na mnie we wstecznym lusterku i próbuje mi wręczać kleeneksy z pudeł­ka na swojej desce rozdzielczej.

Jakby jakieś kleeneksy mogły pomóc!!!!!

Jedyne, co mi pomoże, to opisać to wszystko w jakiś w mia­rę klarowny, uporządkowany sposób. Bo to się nijak kupy nie trzyma. To się w ogóle NIE MOŻE dziać. To NIEMOŻLIWE.

Ale, niestety, tak jest.

Tylko nie rozumiem, jak on mógł nigdy mi tego nie POWIE­DZIEĆ. Bo naprawdę sądziłam, że nasz związek jest idealny.

Okay, może nie IDEALNY, bo żaden związek IDEALNY nie jest. Przyznam, że te różne historie komputerowe strasznie, ale to strasznie mnie nudziły.

Ale przynajmniej on o tym WIEDZIAŁ i nie zanudzał mnie nimi. Chociaż tyle.

Wiem, że jego też naprawdę nudziły opowieści o moich lek­cjach etykiety. To znaczy, o tym jak należy wykonywać dworski ukłon i przed kim, i inne takie. Dlatego starałam mu się tego oszczędzać.

Ale poza tym, myślałam, że nasz związek jest dobry. OTWAR­TY związek. Związek, w którym można POWIEDZIEĆ drugiej stronie różne rzeczy i nie mieć przed sobą żadnych sekretów.

Nie miałam pojęcia, że Michael coś takiego przede mną ukrywał przez ten CAŁY CZAS, kiedy ze sobą chodziliśmy.

A ta jego wymówka - że ja nigdy nie pytałam - jest ŻAŁOS­NA. Bardzo mi przykro, ale jest po prostu... - O MÓJ BOŻE, PANIE EPHRAIMIE KLEINSCHMIDT, NIE, NIE CHCĘ ŻADNYCH WIĘCEJ CHUSTECZEK - ...głupia. Nie wolno NIE POWIEDZIEĆ czegoś takiego swojej dziewczynie, nawet jeśli nigdy o to nie spytała, bo ZAKŁADAŁA, że...

Chociaż powinnam się była domyślić. No bo, co ja sobie WY­OBRAŻAŁAM???? Michael jest za bardzo seksowny, żeby nie...

Dobra. To jakieś szaleństwo. Serio.

A wszystko szło tak dobrze. Przynajmniej WYDAWAŁO mi się, że idzie dobrze. Nawet mdłości mi przeszły. To fakt, niewie­le jadłam - zamówiłam tuńczyka z sałatką z karczochów, fasolki i szalotek posypaną parmezanem, a dla Michaela kurczaka à la moutarde, zielony groszek, cebulki cipollini, małe marchewki i sos z groszkiem „cappuccino”, i na spółkę dla nas obojga mus czekola­dowy na deser. Trochę się martwiłam tymi szalotkami, ale miałam ze sobą malutki pojemniczek odświeżacza do ust w torebce - bo tak bardzo denerwowałam się tym, co wiedziałam, że potem zrobię.

Ale samo PRZEBYWANIE w bliskości Michaela i jego szyi, a więc jego feromonów, uspokoiło mnie na tyle, że do czasu, kie­dy zabraliśmy się do musu, miałam wrażenie, że poradzę sobie z tym wszystkim.

Więc zebrałam się na całą odwagę i powiedziałam:

- Michael, pamiętasz, jak kiedyś moja mama i pan G. po­jechali do Indiany, a ja musiałam zostać w tym apartamencie w Plaza, i zaprosiłam na wieczór Lilly i Tinę, i resztę dziewczyn, a nie ciebie, i ty się na mnie tak strasznie wściekłeś?

- Nie wściekłem się - zaprotestował Michael.

- Taa, ale byłeś zawiedziony, że zamiast nich nie zaprosi­łam na tamten wieczór CIEBIE.

- To prawda - przyznał Michael.

- A więc teraz mam ten apartament hotelowy do dyspozycji. I zaprosiłam ciebie, a nie Lilly i dziewczyny.

- A wiesz - powiedział Michael z uśmiechem - nawet to zauważyłem. Ale nie chciałem nic mówić, w razie gdyby dziew­czyny miały wpaść zaraz po kolacji.

- Ale dlaczego miałyby wpaść po kolacji?

- To był taki żart. Naprawdę domyśliłem się, że nie wpadną. Ale z tobą czasem trudno coś przewidywać na pewno.

- Och. No cóż, chodzi o to, że... - I było mi tak STRAAAASZNIE trudno to powiedzieć, ale MUSIAŁAM to zrobić. Bo wiecie, ja CHCIAŁAM to zrobić. To znaczy, szczerze i głęboko czułam, że jestem gotowa To Zrobić. - Wiem, że mówiłam, że chcę zaczekać z seksem do czasu mojego balu maturalnego. Ale dużo się nad tym zastanawiałam i naprawdę sądzę, że jestem gotowa już teraz. Dzisiaj.

Michael nie zdziwił się aż tak bardzo, jak przewidywałam. Jak sądzę, głównie dlatego, że już siedzieliśmy sami i jedliśmy kolację w hotelowym pokoju. Teraz, kiedy o tym myślę, mam wrażenie, że to wszystko jednak zdradzało moje intencje.

A potem powiedział coś, od czego kompletnie zgłupiałam (nawet nie wiedziałam, że to dopiero PIERWSZA z WIELU rzeczy, które Michael powie mi tego wieczoru, a od których ja kompletnie zgłupieję):

- Mia - odezwał się - czy jesteś tego pewna? Bo wcześniej dość stanowczo upierałaś się przy tej całej nocy po balu ma­turalnym, i ja nie chcę, żebyś zmieniała zdanie w tej sprawie tylko dlatego, że ja na trochę wyjeżdżam, a ty się obawiasz, że ja może, hm, poderwę jakąś gejszę, jak już wspominałaś.

!!!!!!!!!!

Na co ja, oczywiście, wykrztusiłam:

- Hm... CO?

Bo powiedzmy sobie prawdę, w ciągu minionego roku Mi­chael dość wyraźnie demonstrował swoje pożądanie do, no cóż - mnie. I fakt, że w ogóle KWESTIONOWAŁ moją propozycję, mocno mną wstrząsnął.

Nie wspominając nawet o tym, że jeszcze mnie nie rzucił na łóżko, deklarując jednocześnie, że do żadnej Japonii teraz już definitywnie nie pojedzie.

- Ja rozumiem - powiedział z taką miną, jakby coś go au­tentycznie, fizycznie bolało. - Tylko że, widzisz... Ja nie chcę, żeby to się stało z niewłaściwych powodów. Na przykład dlate­go, że sobie pomyślałaś, że jak to zrobimy, to ja zmienię zdanie w sprawie wyjazdu.

No więc wtedy usiadłam tam, mrugając oczami, bo... No cóż, bo nie mogłam uwierzyć, że to się w ogóle dzieje!!!! To znaczy, że on byłby absolutnie gotów To Zrobić, a potem i tak wyjechać!!!!!! Widać było wyraźnie, że on wierzył, tak jak po­czątkowo Tina, że ja chcę z nim się słodko kochać tylko po to, żeby on mógł, wyjeżdżając na drugi kraniec świata, zabrać ze sobą piękne wspomnienie.

O czymś takim, wybaczcie - NIE MA MOWY.

- Hm - mruknęłam. Bo tak byłam zbita z tropu. - Nie. Ja wcale nie dlatego zmieniłam zdanie w sprawie wieczoru po balu maturalnym. ZUPEŁNIE nie dlatego.

- Naprawdę? - Michael TOTALNIE wyglądał, jakby mi nie uwierzył. - Więc jeśli dziś wieczorem będziemy się kochali, to nie wściekniesz się, kiedy jutro wyjadę do Japonii?

- Nie - odparłam. Byłam pewna, że skrzydełka nosa latały mi jak głupie, skoro tak strasznie zełgałam. Ale miałam nadzie­ję, że światło jest na tyle słabe, że on tego nie dostrzeże. - Ale wiesz... Muszę chyba powiedzieć, że trochę się dziwię, że nadal CHCIAŁBYŚ jechać. Biorąc pod uwagę, no wiesz. Że chodzi o seks. Ze mną. Co mogłoby mieć miejsce regularnie.

- Mia, ja ci cały czas powtarzam: jadę tam częściowo ze względu na NAS. Żeby ludzie tacy jak twoja babka przesta­li wypytywać: „Dlaczego ona jest akurat Z NIM? Przecież to księżniczka, a on to tylko jakiś przypadkowy chłoptaś, z którym chodziła do jednej szkoły”.

- Rozumiem - oświadczyłam. Usiłowałam zachowywać się bardzo dojrzale, ale muszę przyznać, że zbierało mi się na płacz. I nie chodzi tylko o to, że przed chwilą powiedział, że i tak by pojechał do Japonii, nawet gdybyśmy To Zrobili. Tylko że... No cóż, miałam wrażenie, że jednak mimo wszystko teraz już Tego Nie Zrobimy, bo prawdę mówiąc, nastrój się zepsuł, a ja poczu­łam się wręcz rozczarowana.

Chyba jednak miałam na to ochotę. Pomijając te mdłości.

- Ja wiem, że ty uważasz, że powinieneś dowieść, że je­steś mnie wart i tak dalej - ciągnęłam, niezupełnie wiedząc, co mówię, tak bardzo starałam się po prostu uratować sytuację. Bo myślałam, że MOŻE jest jeszcze jakaś szansa, że jeśli zbierzemy się i To Zrobimy, to on potem zmieni zdanie. Jeśli on po prostu nie wie, z czego rezygnuje? - Ja wiem, że to twoje zrobotyzowane ramię jest ważne. Ale moim zdaniem MY jesteśmy ważniejsi. NASZA MIŁOŚĆ jest ważniejsza. I uważam, że najpełniejszym wyrazem tej naszej miłości byłoby, gdybyśmy sobie nawzajem złożyli Najcenniejszy Dar naszego dziewictwa.

A Michael na to:

- Najcenniejsze CO?

No i tak to właśnie jest z facetami. Oni niczego nie ROZUMIE­JĄ. No bo, znają się na htmlu, i robotycznych ramionach do opera­cji chirurgicznych, ale na ważnych sprawach? Niekoniecznie.

- Najcenniejszy Dar naszego dziewictwa - powtórzyłam. - Uważam, że powinniśmy się nim nawzajem obdarzyć. Teraz. Dzisiaj.

Na co Michael powiedział coś, od czego KOMPLETNIE i TOTALNIE ześwirowałam. Tamto poprzednie - że planuje ju­tro jechać do Japonii niezależnie od tego, czy będziemy upra­wiali seks, czy nie - to NIC w porównaniu z tym, co Michael powiedział teraz. A mianowicie:

- Mia... - I spojrzał na mnie jak na wariatkę. - Ja już swój... Zaraz, jak ty to nazywasz? Aha, tak. Najcenniejszy Dar. Odda­łem go już dawno temu.

!!!!!!!!!!!!!!!!

!!!!!!!!!!!!!!!!

!!!!!!!!!!!!!!!!

W pierwszej chwili uznałam, że go po prostu źle zrozumiałam. No bo ŚMIAŁ się, kiedy to mówił, jakby to był drobiazg. Przecież nikt nie mógłby się ŚMIAĆ, mówiąc o tym, że oddał komuś swój Najcenniejszy Dar. Nikt, kto to traktuje POWAŻNIE.

Ale kiedy ja na niego popatrzyłam, Michael przestał się śmiać i dodał:

- Zaraz. Co jest? Czemu tak na mnie patrzysz?

A mnie zaczęło ogarniać to straszliwe przeczucie.

- Michael - powiedziałam. Czułam się tak, jakby ktoś nagle skręcił klimatyzację w tym pokoju o jakieś dziesięć stopni. - Ty pierwszy raz masz za sobą?

A on odparł:

- Tak, oczywiście, że tak. Przecież wiesz.

!!!!!!!!!!!!!!!!

Na co ja, oczywiście, odparłam:

- NIE, NIE WIEDZIAŁAM TEGO.

A potem:

- CO TY WYGADUJESZ?

Michael zaczął mieć trochę przestraszoną minę. Pewnie dla­tego, że tak głośno się wydarłam. Ale mnie było już wszystko jedno. Bo...

!!!!!!!!!!!!!!!!

- Chyba nigdy o tym nie ROZMAWIALIŚMY, ale nie wy­dawało mi się, że to takie ważne... - stwierdził.

- TY JUŻ KIEDYŚ UPRAWIAŁEŚ SEKS I UZNAŁEŚ, ŻE TO NIE JEST WAŻNE??? NIE NA TYLE WAŻNE, ŻEBY POWIEDZIEĆ O TYM SWOJEJ DZIEWCZYNIE????

Ja wiem, że to głupio brzmi, ale zbierało mi się na płacz. No bo - jego Najcenniejszy Dar! I on go oddał komuś innemu! Nawet nie pomyślał, że to dość ważne, żeby mi o tym kiedyś wspomnieć!

- To było, zanim jeszcze zaczęliśmy ze sobą chodzić - rzekł Michael. Teraz miał już totalnie spanikowaną minę. Nie, żeby mnie to wzruszało. - Ja nie sądziłem... To znaczy, to było tak dawno temu...

- KTO?! - Nie mogłam przestać się drzeć. Chciałam się drzeć. Wiedziałam, że zachowuję się beznadziejnie. Jestem pew­na, że nie tak zachowała się Tina, kiedy Borys z lękiem wyznał jej, że Lilly go Tam Dotknęła.

Ale naprawdę nie byłam w stanie przestać.

- KTO TO BYŁ?!

- Ta osoba, z którą uprawiałem seks? - Michael wciąż mru­gał oczami. - Wolałbym ci tego nie mówić. Mogłabyś próbować ją zabić, czy coś. W tej chwili oczy tak jakoś dziwnie wychodzą ci z orbit.

- KTO TO BYŁ???????

- Boże. To była Judith, zadowolona? - Michael przestał mieć wystraszoną minę. Teraz robił się już zły. - Co się z tobą DZIEJE? To nic nie znaczyło, po prostu trochę razem ekspery­mentowaliśmy. To było, zanim w ogóle się dowiedziałem, że ci się podobam, więc co cię to obchodzi?

- Judith? - Tyle myśli kłębiło mi się naraz w głowie, że czułam się zupełnie tak, jakby cały mózg zamienił mi się w tor wyścigów samochodowych typu „demolka”. - Judith GERSH­NER??? TY UPRAWIAŁEŚ SEKS Z JUDITH GERSHNER???? MÓWIŁEŚ, ŻE JESTEŚCIE TYLKO PRZYJACIÓŁMI!!!!!!!

- Bo byliśmy! - Michael wstał. Ja też wstałam. Staliśmy po dwóch stronach pokoju i darliśmy się na siebie. A przynajmniej ja się darłam. Michael zwyczajnie mówił. - Ale byliśmy przyja­ciółmi, którzy trochę się wspólnie wygłupiali.

- Powiedziałeś mi, że z nią nie chodziłeś! Mówiłeś, że mia­ła chłopaka!

- Nie chodziłem - upierał się. - A ona miała chłopaka! Ale...

- Ale CO?

- Nic. - Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Po prostu trochę razem się wygłupialiśmy. MÓWIŁEM CI.

- Och, DOPRAWDY? - Nie mogłam w to wszystko uwie­rzyć. Nie mogłam uwierzyć, że Michael i Judith Gershner... Że oni... To znaczy, ja przecież czasem gdzieś CHODZIŁAM z Ju­dith Gershner. No cóż, niezupełnie CHODZIŁAM. Ale ROZ­MAWIAŁAM z nią.

I przez ten cały czas nie miałam zielonego pojęcia, że ONA utrzymywała z moim chłopakiem stosunki cielesne. Że ONA została obdarowana jego Najcenniejszym Darem. Nie ja. JUŻ NIGDY NIE JA.

Bo kiedy raz oddasz ten swój dar, nie możesz już go zabrać z powrotem i oddać go komuś innemu, kogo może mógłbyś po­lubić, a nawet pokochać bardziej. Nie. Tak właśnie jest napisane w książce Tiny. To już ZNIKA.

ZNIKA.

- Czy JUDITH traktowała to tak samo?! - Usłyszałam własny krzyk. - Czy JUDITH też uważała, że wy dwoje tylko się tak razem wygłupiacie?! A może ona się w tobie kochała? Czy ona wiedziała, że oddajesz jej swój Najcenniejszy Dar tyl­ko po to, żeby natomiast zmienić zdanie i zacząć się umawiać ze mną?!

- Po pierwsze - powiedział Michael - jeśli nie przestaniesz mówić Najcenniejszy Dar, to ja zwymiotuję. Po drugie, mówi­łem ci, my się tylko tak razem wygłupialiśmy. Judith się we mnie nie kochała ani ja nie kochałem się w niej. Ja nawet nie byłem jej pierwszym, na litość boską!

Poczułam, że blednę.

- O MÓJ BOŻE! Zabezpieczyliście się jakoś? A co, jeśli ONA CZYMŚ CIĘ ZARAZIŁA?

- Niczym mnie nie zaraziła! Oczywiście, że się zabezpie­czyliśmy! Nie rozumiem, o co w ogóle tyle zamieszania. Prze­cież to nie tak, że ja cię jakoś oszukałem. To było, zanim w ogó­le zaczęłaś mi przesyłać te anonimowe wiersze miłosne. Ja nie miałem nawet pojęcia, że ci się podobam. Gdybym wiedział...

- Gdybyś wiedział, to CO? - spytałam ostro. - Nie oddał­byś Judith swojego Najcenniejszego Daru?

- Prosiłem cię, żebyś tak tego nie nazywała. Ale rzeczywi­ście tak.

- Więc to jest teraz MOJA wina?! - wrzasnęłam. - To moja wina, że straciłeś dziewictwo z kimś innym niż ja, bo ja byłam nieśmiała????

- Tego nie powiedziałem.

- Wiesz, mogłeś mi powiedzieć, że ci się podobam, zamiast sypiać z JUDITH GERSHNER!

- A po co miałem ci to mówić? - spytał Michael. - Przecież, o ile pamiętam, chodziłaś wtedy z Kennym Showalterem.

Aż sapnęłam.

- ALE ON MI SIĘ WCALE NIE PODOBAŁ!

- A skąd ja to niby miałem wiedzieć? Twierdzisz też, że wca­le ci się nie podobał Josh Richter, a jednak wyglądało to inaczej.

Sapnęłam jeszcze głośniej. JOSH RICHTER? On miał czel­ność W MOJEJ OBECNOŚCI WYMAWIAĆ TO NAZWISKO?

- Z całą pewnością dość często się z Kennym pokazywa­łaś - ciągnął Michael. - To znaczy, jak na kogoś, kto ci się, jak twierdzisz, nie podobał. I nie ma sprawy, mnie to nie rusza, bo przecież w końcu oprzytomniałaś. Ale nie wściekaj się na mnie dlatego, że kiedy tobie się zupełnie nie spieszyło, żeby dać mi znać, że ci się podobam, ja nie czekałem na ciebie bezczynnie.

- A teraz spodziewasz się, że będę siedziała i czekała, kie­dy ty pojedziesz do Japonii dowodzić swojej wartości?! - krzyk­nęłam.

Michael zrobił totalnie zdezorientowaną minę.

- To nie ma nic wspólnego z moim wyjazdem do Japonii. O czym ty w ogóle mówisz?

- O KLARNECISTKACH! - Usłyszałam swój wrzask. Nie chciałam się tak drzeć. WCALE nie chciałam. Ale byłam już tak emocjonalnie roztrzęsiona po tym wszystkim, co usłyszałam, że nie mogłam się powstrzymać. Znów miałam wrażenie, że moje usta mówią, wcale nie konsultując się przedtem z mózgiem. - Jedziesz do Japonii i wydaje ci się, że ja będę po prostu siedziała sama co sobota w domu i czekała na twój powrót. A co, jeśli ja NIE CHCĘ siedzieć sama w domu i na ciebie czekać? Czy NAD TYM kiedykolwiek się zastanowiłeś?

- Mia... - Michael nagle zaczął mówić całkiem cicho. - Co ty mi próbujesz powiedzieć?

- Próbuję powiedzieć, że mam tylko szesnaście lat - wy­buchłam, zanim zdołałam się powstrzymać. - A ty wyjeżdżasz sobie na rok, JAK NIE DŁUŻEJ. I to nie fair z twojej strony, oczekiwać, że ja będę siedziała w domu jak jakaś cholerna zakonnica, kiedy ty się będziesz spotykał z jakąś japońską KLARNECISTKĄ!

- Mia. - Michael pokręcił głową. - Zastrzeliłaś mnie tą klarnecistką. Nie mam bladego pojęcia, o czym ty w ogóle mówisz. Ale co do tego, że oczekuję, że będziesz siedziała sama w domu jak jakaś cholerna zakonnica, nigdy cię o coś takiego nie prosiłem. Raczej sądziłem, że ty sama NIE BĘDZIESZ CHCIAŁA spotykać się z innymi facetami, kiedy mnie nie będzie; ja na pewno nie mam najmniejszego zamiaru spotykać się z innymi dziewczyna­mi, kiedy wyjadę, ale jeśli tego chcesz, to chyba nie bardzo mam prawo mieć do ciebie o to pretensje. Tyle że ja myślałem, że... - Ale cokolwiek chciał powiedzieć, chyba się rozmyślił. Pokręcił głową. - Nieważne. Posłuchaj, jeśli tego właśnie chcesz...

Tyle że to NIE BYŁO to, czego ja chcę!!!! To była OSTAT­NIA RZECZ, jakiej ja bym chciała.

Ale nie wyglądało na to, żebym miała dostać cokolwiek z tego, czego CHCIAŁAM. A CHCIAŁAM tego, żebyśmy z Michaelem nawzajem obdarowali się swoim Najcenniejszym Darem - przepraszam, poszli do łóżka - dziś wieczorem, i żeby on potem powiedział, że zmienił zdanie i jednak wcale jutro do Japonii nie wyjedzie.

Ale okazało się, że on NIE MA żadnego Najcenniejszego Daru do zaoferowania i że nie ma najmniejszego zamiaru zosta­wać w Ameryce, niezależnie od tego, czy ja się z nim prześpię, czy nie.

SPRZENIEWIERZYŁAM SIĘ SWOIM FEMINISTYCZ­NYM ZASADOM, PROPONUJĄC, ŻE SIĘ Z NIM PRZEŚPIĘ DZIŚ WIECZOREM ZAMIAST PO MOIM BALU MATU­RALNYM, JAK SIĘ PRZY TYM ZAWSZE UPIERAŁAM, A ON W ZASADZIE POWIEDZIAŁ MI NA TO: „DZIĘKUJĘ, ALE NIE, DZIĘKUJĘ”.

No cóż, mniej więcej.

Czy on naprawdę myślał, że ja mu to, ot tak, wezmę i WY­BACZĘ?

I pewnie właśnie dlatego spojrzałam na niego i powiedziałam:

- Tak, Michael. DOKŁADNIE tego chcę. Bo, prawdę mó­wiąc, jeśli przez cały czas ukrywałeś przede mną coś takiego, to ja się po prostu zaczynam zastanawiać, w jakim to związku ja tu niby jestem. Bo przecież nie byłeś ze mną nawet UCZCIWY...

- NIGDY MNIE, CHOLERA, O TO NIE PYTAŁAŚ! - teraz to on wrzeszczał. - Ja nawet nie wiedziałem, że to dla ciebie ważne! Nawet nie mam pojęcia, skąd ci się wziął ten cholerny Najcenniejszy Dar!

Ale już było za późno. O wiele za późno.

- A fakt, że tak ci pilno przeprowadzić się do INNEGO KRAJU - ciągnęłam - dość wyraźnie pokazuje, że ten związek i tak nigdy tak wiele dla ciebie nie znaczył.

- Mia. - Michael pokręcił głową. Tylko raz. Już nie krzy­czał. - Nie rób tego.

A co innego miałam zrobić? CO INNEGO???

Sięgnęłam ręką i odpięłam zameczek wiszącego na mojej szyi łańcuszka ze śnieżynką. Tą śnieżynką, która mi podarował na moje piętnaste urodziny. Wyciągnęłam ją do niego takim gestem, jakim Arwena oddała swój naszyjnik - Gwiazdę Wieczorną - Aragornowi, jako pożegnalny podarunek, żeby ją wspominał, kiedy będzie odzyskiwał swój tron i usiłował zdobyć aprobatę jej ojca.

Tylko że ja oddawałam swój wisiorek Michaelowi nie dlate­go, że chciałam, żeby mnie wspominał.

Ale dlatego, że ja już tego wisiorka nie chciałam.

Bo nagle ten wisiorek stał się dla mnie tylko wspomnieniem kogoś INNEGO, kto było obecny na tamtym balu - Judith Ger­shner.

I dobra, była tam w towarzystwie innego faceta. Trzeba przy­znać, dziewczyna miała bujne życie towarzyskie. Ale co tam.

Problem w tym, że dla Aragorna i Arweny to było zupełnie co innego. Bo Aragorn nigdy nie Zrobił Tego z dziewczyną, która wie, jak klonować muszki owocówki. I potem tego nie ukrywał.

I dobra, Michael po prostu o tym nie powiedział.

Nigdy mi NIE POWIEDZIAŁ. Czego JESZCZE mi nie powiedział???? JAK JA MU MAM ZAUFAĆ, SKORO WYJEŻ­DŻA DO JAPONII????

- Mia - rzekł Michael zupełnie innym tonem. Nie jakby coś go dławiło w krtani, jak wtedy Aragorna. Ale tak, jakby miał ochotę dać mi po twarzy. Oczywiście, wiedziałam, że on by tego nigdy nie zrobił. Ale i tak. Minę miał bardzo złą. - Nie. Rób. Tego.

- Żegnaj, Michael - powiedziałam przez łzy. Bo CO INNE­GO POZOSTAWAŁO DO POWIEDZENIA?

Upuściłam ten wisiorek na podłogę - bo nie chciał go ode mnie wziąć - i wybiegłam stamtąd, zanim się zdążyłam zakrztusić płaczem.

A teraz Ephraim Kleinschmidt przystanął już pod moją ka­mienicą i zażyczył sobie siedemnastu dolarów za kurs. Mam zamiar dać mu dwudziestkę i nie prosić o wydanie reszty. Na­leży mu się ten napiwek za te wszystkie chusteczki higienicz­ne; w końcu zaczęłam ich używać, bo nijak nie mogę przestać płakać. ŻADNYM SPOSOBEM nie zdołam teraz ukryć przed mamą co się stało. Zwłaszcza jeśli ona jeszcze nie będzie spała, kiedy wejdę na górę.

Jeżeli tak się czuje człowiek, który osiągnął samorealizację, to ja chciałabym powiedzieć tylko, że byłam o wiele szczęśliw­sza, kiedy do tej samorealizacji było mi jeszcze daleko.

CZWARTEK 9 WRZEŚNIA, 23.00,
PODDASZE

Mama jeszcze nie spała. Bo Lars, który nie znalazł mnie u Michaela, zadzwonił do niej. Właśnie rozmawiali, kiedy we­szłam do domu.

Jestem teraz już w łóżku, z zimnym kompresem na czole. To dlatego, że kiedy mama skończyła rozmowę z Larsem i zapytała mnie, gdzie byłam, musiałam pobiec do toalety, gdzie zwróciłam swojego tuńczyka z sałatką z karczochów, fasolką szalotkami i parmezanem. Nie wspominając już o musie czekoladowym.

Wymogłam na niej obietnicę, że nie zadzwoni do doktora Funga z prośbą o domową wizytę w nagłym wypadku. Jedyne, co mi dolega, to złamane serce.

I jestem całkiem pewna, że doktor Fung nie będzie mógł mi na to nic skutecznego przepisać.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA, 23.30,
PODDASZE

Mama mówi, że jej zdaniem to nic poważnego, że Michael nie powiedział mi, że stracił dziewictwo z Judith Gershner - a przynajmniej, że nie warto z tego powodu z nim zrywać. Kon­kretnie jej słowa brzmiały:

- Och, Mia. Przecież to tylko seks.

Łatwo jej mówić coś takiego. Ona straciła dziewictwo, kie­dy była jeszcze młodsza niż ja, i to z facetem, który teraz żonaty jest z byłą MISS STANÓW KUKURYDZY A POZA TYM jest szczęśliwą żoną kogoś innego. Oczywiście, że dla niej to TYL­KO seks. Dla mnie to całe moje ŻYCIE.

- Mamo, on mnie OKŁAMAŁ.

- No cóż, NIEZUPEŁNIE okłamał - powiedziała mama. - To znaczy, pytałaś go, czy on z nią chodził. A nie chodzili ze sobą.

- Mamo. CHODZENIE ZE SOBĄ implikuje, że ludzie ze sobą sypiają.

- A to od kiedy? - spytała mama. - Myślałam, że SPANIE ZE SOBĄ oznacza spanie ze sobą. A o to Michaela nie pytałaś. Pytałaś go, czy on z Judith Gershner CHODZIŁ.

A wiemy o tym obie dlatego, że przejrzałam swoje stare pa­miętniki, żeby sprawdzić, czy na pewno miałam rację.

I miałam.

- Jesteś pewna, że nie zrobiłaś Michaelowi tej awantury dlatego, że łatwiej ci się pogodzić z jego wyjazdem, kiedy jesteś na niego wściekła, niż gdybyś miała nadal być w nim zakochana i strasznie za nim tęsknić? - Tak brzmiało jej kolejne, rzucone nie wiadomo po co, pytanie.

Taa, jasne, mamo. Bo teraz czuję się O WIELE LEPIEJ, nie?

Nie powiedziałam jej, jak to się stało, że poruszyliśmy ten temat. To znaczy, o tym JAK dowiedziałam się o Michaelu i Judith. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to żeby mama dowie­działa się, co usiłowałam zrobić - no wiecie, za pomocą seksu przekonać Michaela, żeby nie jechał do Japonii. Byłaby mną ZA BARDZO rozczarowana, uznałaby, że żadna ze mnie feministka, skoro wykorzystuję seks, żeby kimś manipulować i tak dalej.

Właśnie zadzwonił telefon. Nawet nie sprawdzałam, jaki numer się wyświetla, bo wiedziałam, kto to. Któż inny dzwonił­by o tak późnej porze i ryzykował, że obudzi Rocky'ego (który przespałby marsz antywojenny... i faktycznie kiedyś przespał)?

A mama potwierdziła, że to Michael; przepraszał, że dzwoni tak późno, ale nie odbieram komórki, a on chciał sprawdzić, czy bezpiecznie dotarłam do domu.

Jakbym kiedykolwiek jeszcze miała się czuć bezpiecznie na tym świecie.

Mama spytała, czy chcę z nim porozmawiać, a ja tylko popa­trzyłam na nią, więc powiedziała do słuchawki:

- Hm, Michael, to chyba nie jest najlepszy moment.

A potem sobie poszła.

Mam takie dziwne uczucie w klatce piersiowej. Jakbym w środku była pusta i nic nie miała. Ciekawe czy to dlatego, że zwróciłam kolację, czy to też dlatego, że serce mi pękło na tak drobne kawałeczki, że w zasadzie całkiem znikło.

CZWARTEK, 9 WRZEŚNIA, 23.45,
PODDASZE

Michael właśnie przysłał mi maila:


SkinnerBx: Mia, nie rozumiem tego, co się właś­nie stało. Judith Gershner jest miłą osobą, ale nigdy nic dla mnie nie znaczyła i nie będzie znaczyła. Nie rozumiem, w jaki sposób fakt, że się z nią prze­spałem dwa lata temu, ZANIM TY I JA ZACZĘ­LIŚMY ZE SOBĄ CHODZIĆ, stał się dla ciebie uzasadnionym powodem, żeby ze mną zerwać. Czy to o to chodzi? Jak już mówiłem, nawet tego nie jestem teraz pewien, bo tak dziwnie zareagowałaś. A jeśli chodzi o to, że twoim zdaniem spodziewam się, że będziesz na mnie czekała, podczas gdy ja będę w Japonii... No cóż, taa, w sumie uważałem, że tak będzie, biorąc pod uwagę, że jadę tam, bo chcę zwiększyć szanse na to, że będziemy mieli przed sobą jakąś wspólną przyszłość. Może to za duże oczekiwania. Może nie mam prawa o coś takiego cię prosić. Może nie mam prawa tego oczekiwać. Nie wiem. Ja już nic z tego nie rozumiem. Czy mog­łabyś odpisać mi albo zadzwonić i jakoś mi to wy­jaśnić? Bo ja zupełnie nie mogę się w tym połapać. To wszystko wydaje mi się takie bez sensu.


Boże. Jakież to do niego podobne. Co w tym takiego głu­piego, że chcę mieć chłopaka, który rzeczywiście CENI sobie intymność i nie lekceważy swojego pierwszego seksualnego do­świadczenia jako „ot, eksperymentowania”?

I okay, ona najwyraźniej miała już wtedy swojego chłopaka. Co tylko pogarsza sprawę. Bo eksperymentował sobie z dziew­czyną, która eksperymentowała z nim ZA PLECAMI SWOJE­GO WŁASNEGO CHŁOPAKA.

A poza tym JUDITH GERSHNER???? Jak on mógł upra­wiać seks z JUDITH GERSHNER???? I nic mi nie POWIE­DZIEĆ???? Przecież jadałam LUNCH z Judith Gershner. CHO­DZIŁAM NA ŁYŻWY z Judith Gershner.

I okay, tylko raz. Ale I TAK. I NIE MIAŁAM POJĘCIA, że ona i mój chłopak... No wiecie.

A POWINNAM się była domyślić. Bo przecież pojawiały się te wszystkie znaki. Wtedy, kiedy ramieniem objęła oparcie jego krzesła. I podjadała mu pieczywo czosnkowe. W głowie mi się nie mieści, że byłam taka ślepa.

W głowie mi się nie mieści, że Michael zmarnował NA NIĄ swój Najcenniejszy Dar, kiedy nawet jej NIE KOCHAŁ.

DLACZEGO FACECI SĄ TACY PORĄBANI????

Oho, ktoś mi przysłał SMS. Dokładnie tego mi...

Och. To Tina.


Iluvromance: Mia, gdzie jesteś? Co się dzieje? Oddałaś mu swój Najcenniejszy Dar? On nadal chce jechać do Japonii? Odpisz!


MUSZĘ jej odpisać. MUSZĘ jej powiedzieć, co się stało.


GrLouie: Powiedział, że jedzie do Japonii nieza­leżnie, czy To Zrobimy, czy nie. A poza tym Mi­chael już oddał swój Najcenniejszy Dar Judith Gershner!!!! Iluvromance: !!!!!!!!!!!!!!!


Dzięki Bogu za Tinę. Tak bardzo ją kocham.


GrLouie: JA WIEM!!!!!!!

Iluvromance: ALE ON JEJ NIE KOCHAŁ!!!!!!!!!

GrLouie: Powiedział, że to nic dla niego nie zna­czyło, że oni tylko tak sobie „eksperymentowali”. Tina, co ja mam teraz zrobić????? Jak on mógł mi o tym nie powiedzieć?????

Iluvromance: Ale przecież POWIEDZIAŁ ci.

GrLouie: Trochę za późno!!!!!

Iluvromance: Ale ci POWIEDZIAŁ.

GrLouie: ON JEJ NAWET NIE KOCHAŁ!!!!!!!

Iluvromance: Wiele razy w romansach główny bohater uprawia seks bez zobowiązań z różnymi kobietami, zanim nie spotka swojej prawdziwej miłości.

GrLouie: ALE Z JUDITH GERSHNER?????

Iluvromance: No cóż, nie. Ale to sprawia, że kiedy on i jego prawdziwa wybranka wreszcie To Zrobią, to się staje JESZCZE ważniejsze. Bo seks jest o wie­le lepszy, jeśli się go uprawia z ukochaną osobą.

GrLouie: W GŁOWIE MI SIĘ NIE MIEŚCI, ŻE GO BRONISZ!!!! Powiedział mi, że pojedzie do Japonii, nawet jeśli TO ZROBIMY!!!!

Iluvromance: Myślę, że masz prawo być wściekła. Ale naprawdę z nim zerwałaś?????

GrLouie: Oddałam mu ten naszyjnik ze śnieżynką.

Iluvromance: MIA!!!!!!!!!!!!!!!!!! NIEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!

GrLouie: TINA, ON MNIE OKŁAMAŁ!!!!

Iluvromance: Nie, nieprawda! POWIEDZIAŁ CI. W końcu.

GrLouie: Nie o to chodzi. Chodzi o to, że JU­DITH GERSHNER DOTKNĘŁA GO PRZEDE MNĄ!!!!

Iluvromance: Lilly też dotknęła przede mną.

GrLouie: ALE ONA JEST TWOJĄ PRZYJA­CIÓŁKĄ! !!!! A poza tym, Borys i Lilly nigdy NIE POSZLI NA CAŁOŚĆ. Borys nie przeprowadza się do Japonii i nie zostawia cię samej na rok. ALBO WIĘCEJ!!!!

Iluvromance: Racja. Och, Mia. Tak strasznie mi przykro. Muszę kończyć, tata mówi, że już dawno wyczerpałam swój limit SMS - ów na ten miesiąc - do zobaczenia!


Tina jest taka kochana. Ryzykowała furię własnego ojca, żeby do mnie pisać SMS - y w tej godzinie próby. To wierna, prawdziwa przyjaciółka.

A skoro już o tym mowa... Jak ja mam teraz spojrzeć Lilly w twarz jutro rano? Nie dam rady.

Po prostu nie dam rady.


JA, KSIĘŻNICZKĄ???? TAA, I CO JESZCZE?

Sztuka

Mii Thermopolis

(pierwsza wersja)


Scena 24


WIECZÓR. Duży, wygodnie umeblowany apartament w kamienicy o regulowanym czynszu, przy nowojorskiej Piątej Ale w pobliżu Union Square. MIA THERMOPOLIS, która niedawno przeszła kompletną zmianę wizerunku, właśnie weszła do środka. Jej najlepsza przyjaciółka LILLY MOSCOVITZ, nie co przysadzista dziewczyna z twarzą przypominającą mopsika przygląda jej się z niedowierzaniem.


LILLY

O mój Boże. A tobie co się stało?


MIA

(zdejmuje kurtką i próbuje zachowywać się naturalnie)

Taa, no cóż, moja babka kazała mi iść do tego jednego faceta, Paola, a on...


LILLY

(w szoku)

Twoje włosy mają ten sam kolor co Lany Weinberger. A co ty masz na tych PALCACH? Czy to są tipsy? Lana też takie ma. O mój Boże, Mia. Zamieniasz się w Lane Weinberger!


MIA

(nie mogąc już tego dłużej znieść)

Lilly. Przymknij się.


MICHAEL

(stając w drzwiach, bez koszuli)

Wow.


LILLY

CO? COŚ ty przed chwilą do mnie powiedziała?


MIA

Wiesz co, Lilly? Jestem KSIĘŻNICZKĄ. Jestem księżnicz­ką Genowii. I ZAWSZE już będę księżniczką. Nie ucieknę przed tym. Nie mogę udawać, że to się nie stało. A jako księżnicz­ka, zawsze będę ceniła w innych ludziach książęce cechy, takie jak uczciwość i szacunek dla samych siebie, i Nierobienie Tego z Ludźmi, Których Się Nawet Nie Kocha. Do widzenia.


MICHAEL

Wow.

(Mia zamaszystym krokiem wychodzi z pokoju. LILLY i MI­CHAEL wymieniają zaskoczone spojrzenia)

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, 1.00 W NOCY,
PODDASZE

Tyle że, oczywiście, teraz już wiem, że przez cały czas - może nawet wtedy, kiedy ja dopiero zaczynałam się dowiady­wać, że jestem księżniczką - Michael sypiał z Judith Gershner.

A ja o tym nie wiedziałam.

Bo mi nigdy tego nie powiedział.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, 1.30 W NOCY,
PODDASZE

JAK JA MAM BEZ NIEGO ŻYĆ?????

PIĄTEK. 10 WRZEŚNIA, 2.15 W NOCY,
PODDASZE

Muszę być silna. MUSZĘ. On mnie OKŁAMAŁ. Powie­dział, że to może dobry pomysł, żebyśmy na jakiś czas DALI SOBIE SPOKÓJ.

Tylko nie mogę pozwolić, żeby uszło mu to na sucho.

Może mi pomoże, jeśli napiszę jakiś wiersz.


Zdziwiony, że wybrałam wiarę

W feministyczne ideały?

Choć wierzysz, że to twoją głowę

Powinnam ciągłe stroić w laury?


Mężczyzna - lepsza płeć. Jak mogłam

Wzgardzić twym pięknym garniturem?

Krawatem, wielką parą butów,

Klatą włochatą tak, z natury?


Przecież ty sam otwarłeś klatkę,

Bym mogła skrzydła rozprostować.

Myślałeś - szybko wrócę z płaczem.

Myślałeś, że będę żałować.


A jednak odnalazłszy wolność,

Zniknęłam z oczu, uleciałam.

Może milszego już nie znajdę,

Lecz ciebie już nie będę chciała.


Och, smutna była nasza miłość!

Płakałam po namiętnych sporach,

aż mnie puściłeś wolno.

Teraz, na życie singla przyszła pora.


Boże, jaka szkoda, że to nie jest prawda.

Michael! Mój ukochany wybawco!

PIĄTEK, JO WRZEŚNIA, 3.00 W NOCY,
PODDASZE

Kochany Michaelu.

Chciałam Ci tylko powiedzieć, że...


Kochany Michaelu,

Dlaczego mi nie powiedziałeś, że...


Kochany Michaelu,

DLACZEGO????

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, 4.00 W NOCY,
PODDASZE

Michael! Moja nadziejo! Moja miłości! Moje życie!

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
W LIMUZYNIE W DRODZE DO SZKOŁY

W głowie mi się nie mieści, że mama kazała mi dzisiaj iść do szkoły.

Mówiłam jej, że mam złamane serce. Mówiłam jej, że PRZEZ CAŁĄ NOC OKA NIE ZMRUŻYŁAM. Od wczoraj­szego wieczoru praktycznie nawet na moment nie przestałam płakać. Nie miałam pojęcia, że człowiek jest ZDOLNY wypro­dukować aż taką ilość łez.

Zupełnie jakbym mówiła do kamiennej ściany. Mama powiedziała tylko:

- To ty zerwałaś z Michaelem, Mia, a nie odwrotnie. Nie będziesz się teraz cały dzień mazać w łóżku.

To dziwne, ale... To prawie tak, jakby stawała po stronie MICHAELA, czy coś.

Ale to przecież niemożliwe, prawda? No bo to MOJA mama, nie JEGO.

Nawet kazała MI zadzwonić rano do Lilly i powiedzieć jej, żeby znalazła sobie dziś inny transport do szkoły. Nie zgodziła się zrobić tego za mnie, chociaż ją błagałam, bo bałam się, że Michael zobaczy na wyświetlaczu nasz numer i odbierze.

Źle się czuję, zostawiając Lilly na lodzie, bez samochodu, ale W ŻADEN SPOSÓB nie zdołam spojrzeć dziś rano na Mi­chaela. A wiem, że on TOTALNIE będzie na mnie czekał przed wejściem do ich apartamentowca, bo rano wysłał mi maila, w którym o tym pisze tak:


SkinnerBx: Nadal nie rozumiem, co złego zrobiłem. W jaki sposób to, że przespałem się z kimś, zanim w ogóle się dowiedziałem, że ci się podobam, czy­ni ze mnie aż takiego przestępcę? Nie kminię tego. Chyba rozumiem, czemu jesteś przygnębiona spra­wą Japonii, ale nie wiem, ile razy mam jeszcze wy­jaśniać, że robię to między innymi dla NAS, żebyś to wreszcie zrozumiała. Lilly wspomniała, że Borys mówił coś o klarnecistkach wczoraj na lunchu, więc pewnie stąd ci się one wzięły, ale nadal nie wiem, o co chodzi. Jeśli jednak chcesz spotykać się z innymi facetami, kiedy mnie nie będzie, to chyba nie mam nic przeciwko temu. Może tak by nawet było lepiej. Posłuchaj, musimy pogadać, okay? Będę czekał rano z Lilly pod domem. Może moglibyśmy wpaść gdzieś na kawę?


MUSIAŁAM zadzwonić do Lilly (na jej komórkę, żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo, że niechcący trafię na Mi­chaela) i powiedziałam:

- Lilly? Nie mogę dziś rano podwieźć cię do szkoły.

- KG? - Lilly brzmiała podejrzliwie. - Czy to ty?

- T - tak - powiedziałam.

- Zaraz... Ty PŁACZESZ?

- T - tak - przyznałam. Bo płakałam.

- CO się tu wyrabia? - spytała Lilly. - Coś ty zrobiła moje­mu bratu? W życiu go w takim stanie nie widziałam. Naprawdę go rzuciłaś? Bo on mówi, że tak.

- On... on...

Ale to nie miało sensu. Nie byłam w stanie mówić. Za bar­dzo płakałam.

- Jezus, Mia! - wykrzyknęła Lilly, pierwszy raz w życiu chyba naprawdę się o mnie martwiąc. - Brzmisz jeszcze gorzej niż on. CO TU SIĘ WYRABIA?

- N - nie mogę teraz o tym mówić - wykrztusiłam. Bo do­słownie nie mogłam mówić, tak byłam zapłakana.

- Dobra. Tylko Mia... Serio, nie wiem, o co tu chodzi, ale łamiesz mu serce. Nie jadę do ciebie, żeby skopać ci tyłek tylko dlatego, że widzę, że twoje serce też nie jest w najlep­szym stanie. Ale poważnie, musisz z nim pogadać. Chociaż z nim pogadać. Jestem pewna, że o cokolwiek poszło, może­cie to jakoś naprawić, jeśli chociaż ze sobą POGADACIE. Okay?

Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Tak strasznie płakałam.

Niemniej, gdybym tylko mogła odpowiedzieć, to powie­działabym:

- Za późno, Lilly. Nic już nie zostało do powiedzenia. Bo nie zostało.


Tak bardzo, bardzo za nim tęsknię. A on nawet jeszcze nie wyjechał.

PIĄTEK. 10 WRZEŚNIA,
WSTĘP DO TWÓRCZEGO PISANIA

JA, KSIĘŻNICZKĄ???? TAA, I CO JESZCZE?

Sztuka

Mii Thermopolis

(druga wersja)


Scena 12


DZIEŃ. Palmiarnia hotelu Plaza w Nowym Jorku. Dziew­czyna o płaskiej klatce piersiowej i fryzurze w kształcie znaku drogi podporządkowanej (czternastoletnia MIA THERMOPO­LIS) siedzi przy ślicznie nakrytym stoliku naprzeciw łysego mężczyzny (jej ojciec, KSIĄŻĘ PHILLIPE). Z miny MII widać, że ojciec właśnie mówi coś, co ją wytrąca z równowagi.


KSIĄŻĘ PHILLIPE

Już nie nazywasz się Mia Thermopolis, kochanie.


MIA

(mrugając oczami z zaskoczenia)

Nie? To jak się nazywam?


KSIĄŻĘ PHILLIPE

Nazywasz się Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo, księżniczka Genowii.


MIA

(zrywając się od stolika i błyskawicznym ruchem wyciągając uzi z plecaka)

Tato, uważaj!

(z sufitu na linach zaczynają zjeżdżać NINJA. MIA kop­niakiem przewraca stolik, w powietrze leci zastawa do herbaty. Potem zasypuje wnętrze gradem kul ze swojego uzi. TURY­ŚCI i KELNERZY chronią się, nurkując pod stoliki. Jej tata, przerażony, chowa się za palmą w doniczce. MA odrzuca uzi, któremu zaciął się zamek, i wysokimi kopniakami pokonuje NINJA, jednego po drugim, zupełnie jak River w filmie Sereni­ty. Wreszcie w Palmiarni zalega cisza, wszyscy NINJA leżą bez przytomności. Jeden po drugim, TURYŚCI i KELNERZY podno­szą się na nogi. Któryś z nich powoli zaczyna klaskać w dłonie. Dołączają do niego inni. Po chwili Mia dostaje owację na stoją­co za swoją odwagę. MIA podchodzi do PHILLIPE'A i wyciąga do niego prawą dłoń, żeby pomóc mu wstać. On ujmuje tę dłoń z wahaniem i wstaje, opierając się na niej).


KSIĄŻĘ PHILLIPE

(z wdzięcznością)

Mia, gdzie ty się nauczyłaś tak...


MIA

(lekkim tonem)

Tato, od lat pracuję dla Watykanu jako świetnie wyszkolona zabój czyni demonów. Nie wiedziałeś?


KSIĄŻĘ PHILLIPE

Nie wiedziałem. Myliłem się co do ciebie, Mia. Jesteś nie tylko księżniczką.


MIA

Tak, tato. Nie tylko.

1

Mia, mnóstwo w tym czymś wyobraźni, ale w żaden sposób nie jest to praca na temat, który brzmiał: „ Opisz swoje domowe zwierzątko”.

C. Martinez

PIĄTEK, JO WRZEŚNIA,
ANGIELSKI

Nic ci nie jest?


Chyba nic, Tina. Dzięki.


Wyglądasz jakoś... blado. I masz zaczerwienione oczy.


Taa. Cóż. Mało dzisiaj w nocy spałam.


Rozmawiałaś z nim już? To znaczy, z Michaelem?


Nie. Nie osobiście.


A dzwonił do ciebie? Albo napisał SMS - a?


Tak. Ale ja nie odpisałam. Jak mogłabym odpisać, Tina? Co tu jest jeszcze do POWIEDZENIA?


Prawda. Ale gdyby przeprosił, nie wybaczysz mu?


On nie przeprosi, Tina. On uważa, że nie zrobił nic złego!!!


Ale to nie może byt WSZYSTKO. To znaczy, to nie może być KONIEC między wami. Za bardzo się kochacie!!!!!


Michael sam powiedział - w jednym z maili, które mi wysłał - że może tak będzie lepiej. No wiesz, żebyśmy się spotykali z innymi ludźmi, kiedy jego nie będzie.


POWIEDZIAŁ COŚ TAKIEGO????


Nie mówił, że ON ma zamiar spotykać się z innymi dziewczynami, ale że nie ma nic przeciwko, jeśli ja chcę się z kimś spotykać.


Zaraz - on naprawdę tak POWIEDZIAŁ?


Tak. Tak zrobił. To znaczy, powiedział, że chyba tak MUSI być.


Och Mia! Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć, ale - nie wydaje ci się, że może ta książka Twój Najcenniejszy Dar się myli? Bo w moich ulubionych romansach - w Szejku i dziewiczej sekretarce oraz w Szejku i książęcej narzeczo­nej - żaden z szejków nie był prawiczkiem, a wszystko się potem dobrze kończyło i dla nich, i dla ich dziewczyn.


Wcale nie chciałam pisać tego, co napisałam potem. Na­prawdę, napisałam to z BÓLEM. Ale ktoś MUSIAŁ to napisać. Bo Tina przecież nie może mieszkać w tej swojej Tinalandii do końca życia. Po prostu nie może.


Tina. To są tylko KSIĄŻKI.


Ale Tina wcale nie chciała ustąpić.


Twój Najcenniejszy Dar to też KSIĄŻKA. Dlaczego ona ma mieć rację, a nie książki o szejkach?


Tina. Żaden z szejków z tych książek nie Zrobił Tego z Judith Gershner i nie KŁAMAŁ potem, żeby to ukryć. Jasne? Żaden z szejków z tych książek nie wynalazł zrobotyzowanego ramienia i nie wybierał się na rok do Japonii. Albo dłużej. Bo gdyby tak było, to taki szejk zabrałby swoją dziewiczą sekretarkę ZE SOBĄ.


Wiem. Po prostu myślałam, że może powinnaś dać Michaelowi jeszcze jedną szansę.


Ale jak mam to zrobić? Za każdym razem, kiedy teraz o tym myślę, przed oczami mam tylko obraz Judith Ger­shner z językiem w jego ustach. A to jeszcze NAJMNIEJ obrzydliwy obraz tego, co robili ze sobą ci dwoje.


Tak. Czułam to samo, kiedy dowiedziałam się o Lilly i Borysie. Ale to po jakimś czasie mija, Mia. Naprawdę. Za parę dni nie będziesz już widziała Judith Gershner, kie­dy będziesz myślała o Michaelu.


Dzięki, Tina. Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Naprawdę, rozumiem. Ale problem w tym, że za parę dni - nie, za parę GODZIN - Michael wyjedzie. Być może na zawsze!


Mia! O mój Boże, tak mi przykro! Nie chciałam cię dopro­wadzić do płaczu!


To nie ty, Tina. To przeze mnie. Ja po prostu... po prostu...


Mia, już dobrze. Nie musisz już nic więcej pisać. Już się zamykam.


Boże, jak do tego mogło dojść - do tego, że siedzę na angiel­skim i PŁACZĘ???

W jakiś sposób żałuję, że Michael NIE JEST takim szejkiem, a ja jego dziewiczą sekretarką albo książęcą narzeczoną. Wiem, że to mało feministyczny sposób myślenia.

Ale gdyby porwał mnie do swojego namiotu na pustyni, za­miast przenosić się do Japonii, to ja wtedy przynajmniej wie­działabym, że mu naprawdę zależy.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
FRANCUSKI

- Mia! To prawda?

- Tak, Perin. To prawda, że Michael przyznał, że uprawiał seks z Judith Gershner, i to prawda, że przenosi się do Japonii i że między nami koniec. Czuję się okropnie i nie chcę ryczeć na francuskim, więc proszę, rozmawiajmy o czymś innym.

- Hm, tak. Ale mnie chodziło o to, czy to prawda, że wiesz, co trzeba robić, gdyby na Nowy Jork uderzyło tsunami.

- Och. Tak, to też jest prawda.

- Bardzo mi przykro ze względu na ciebie i Michaela. Nie miałam pojęcia. Więc teraz jesteś znów singlem?

- Nigdy tak o tym nie myślałam. Ale chyba jestem singlem.

- Chcesz dziś u mnie zanocować?

- Och, dzięki za zaproszenie, Perin, ale ja chyba wrócę do domu i pójdę do łóżka. Mówiąc prawdę, nie radzę sobie z tym wszystkim zbyt dobrze.

- Okay. No to, żebyś się poczuła lepiej!

- Dzięki!

Pytacie, czym jest ta niezwykła zaleta kobiety? Zdaniem kanału 12 jest to zdolność karmienia dzieci. Kobieta robiąca karierę? To taka, która nie kocha swo­ich dzieci ani męża. To nie chrześcijanka! To służebni­ca diabła!


Spojrzeliśmy po sobie. Zmieniliśmy kanał. W samą porę!


116 + 75 = tylko 191!!!! Potrzeba mi jeszcze dziewięć słów!


Aha, zaraz, jeszcze tytuł. I MOJE NAZWISKO:


Audycja pełna akcji

realizacja

Amelia Mignonette Grimaldi Renaldo Thermopolis


TAK!!!!

Przynajmniej COŚ dzisiaj mi się udało.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
MIĘDZY FRANCUSKIM A LUNCHEM

Właśnie zabrzęczała moja komórka. Michael wysłał mi na­stępujący SMS:


SkinnerBx: Przynajmniej pozwól mi przyjść i spróbować to wyjaśnić. Chociaż to nie będzie ła­twe, bo ja nadal nie rozumiem, co właściwie zrobi­łem takiego strasznie złego.


O czym on mówi „przyjść i spróbować to wyjaśnić”? Jak on ma przyjść i coś próbować wyjaśniać? Przecież ja siedzę w SZKOLE.

I jak to możliwe, że on jeszcze nie wie, co złego zrobił?

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
LUNCH

Wiecie co? Wszystko mi jedno. A niech się na mnie GAPIĄ. W życiu nie jadłam w tej stołówce nic równie pysznego. Gdy­bym wiedziała, że cheeseburgery są takie dobre, to przysięgam, już dawno temu zaczęłabym je jeść.

I wiecie co jeszcze? Nic mnie to nie obchodzi. To znaczy, nadal żal mi zwierząt i tak dalej.

Ale problem w tym, że... No cóż, mają zwyczajnie pecha. Ten świat nie jest sprawiedliwy. Czasami jest się przednią szybą. A czasami robaczkiem.

To z piosenki, którą lubi moja mama.

Jeśli istnieje coś takiego jak reinkarnacja, to ja prawdopo­dobnie odrodzę się jako krowa i spędzę całe życie w maleńkiej zagrodzie, w której ledwie się będę mogła obrócić, a na koniec ktoś przyjdzie, da mi w łeb, a potem obedrze mnie ze skóry, którą przerobi się na skórzane minispódniczki, a z reszty mnie zrobią hamburgery i jakaś dziewczyna, której chłopak oddał swój Naj­cenniejszy Dar Judith Gershner, zje mnie, i na to właśnie sobie będę zasługiwała. Tak wygląda krąg życia i śmierci, moi mili.

Wow. Chyba teraz zostałam nihilistką.

Lilly, zdaje się, tak uważa. I chyba nie może w to uwierzyć.

- Burger? - Cały czas gapi mi się w talerz. - Ty jesz CHEESEBURGERA?

- Już nic mnie nie obchodzi - powiedziałam. Bo rzeczy­wiście tak jest. Nie obchodzi mnie. Nic. Skoro jestem nihilistką i tak dalej.

- Ty i mój brat pierwszy raz w życiu się kłócicie, ty z nim zrywasz i zaczynasz jeść mięso? On ma rację. Ty faktycznie ZWARIOWAŁAŚ.

W tym momencie już musiałam odłożyć hamburgera.

- On COŚ TAKIEGO powiedział? - spytałam ostro. Nic mnie nie obchodziło, że odbywamy tę rozmowę w obecności ca­łego lunchowego tłumu - J.P., Borysa, Ling Su, Tiny, Perin. Bo czemu mnie miało obchodzić? Mnie już nic w ogóle nie obcho­dzi. - Michael powiedział, że zwariowałam?

- W zasadzie tak - stwierdziła Lilly. - I dowodzi tego fakt, że siedzisz tu teraz i jesz cheeseburgera. Nie jadłaś mięsa, odkąd skończyłaś sześć lat!

- No cóż, może czas zacząć. Gdybym przez ten cały czas jadła więcej białka, może nie podjęłabym w swoim życiu tak wielu głupich decyzji.

- Które ze swoich licznych głupich decyzji masz teraz na myśli? - spytała lodowatym tonem Lilly.

- Hej, Lilly - wtrącił się J.P. cicho, ale stanowczo. - Prze­stań.

Lilly zrobiła zdziwioną minę. Nie przywykła, żeby J.P. wtrą­cał się do jej rozmów ze mną. Bo nigdy przedtem tego nie robił.

Ale było za późno. Bo oczy już miałam pełne łez. Znowu.

Chyba jednak wcale nie jestem nihilistką.

- Jeśli on uważa, że zwariowałam - powiedziałam do Lilly, z trudem powstrzymując szloch - to on NIC z tego nie rozumie. Ja NIE zwariowałam. Ja po prostu DŁUŻEJ już tego nie zniosę.

- Ale czego nie zniesiesz? - spytała Lilly. - Tego, że masz faceta, który kocha cię tak bardzo, że kiedy wyjechałaś na całe lato do Genowii, on wynalazł to cudowne urządzenie, które być może zmieni oblicze medycyny, po to tylko, żeby dowieść, iż jest wystarczająco wiele wart, żeby móc być z tobą, na co ty go walisz w twarz, kiedy on ci wyjaśnia, że aby cała rzecz wystar­towała z miejsca, on musi na jakiś czas wyjechać?

Spiorunowałam ją wzrokiem, chociaż przez łzy niewiele wi­działam na oczy.

- To nie tak - wykrztusiłam. - I ty to wiesz.

- Och, jasne, wiem. To dlatego, że przez wszystkie te mie­siące nie powiedział ci o czymś, bo wiedział, że tego NIE ZRO­ZUMIESZ i dostaniesz z tego powodu świra, bo taką masz już naturę, że dostajesz świra z powodu kompletnych drobiazgów, a on chciał ci tego oszczędzić?

- To, co zrobił - powiedziałam, z trudem znajdując słowa - to nie był żaden DROBIAZG...

- Och, daruj sobie - warknęła Lilly. - Tina opowiedziała mi o tej durnej książce, którą dostała od ciotki. Czy ty naprawdę jesteś aż taką ignorantką, że nie wiesz, że to całe zamieszanie z Najcenniejszym Darem zaczęło się dlatego, że mężczyźni szu­kali sposobu na kontrolowanie kobiet przez ograniczanie liczby ich seksualnych partnerów, żeby w ten sposób zyskać pewność, że ich dzieci są rzeczywiście ich dziećmi?

- Zaraz - powiedziałam, patrząc na nią badawczo. Co przy­chodziło mi z trudem, bo od łez kręciło mi w nosie. - Nie ma NIC złego w tym, że się czeka z seksem po to, żeby go uprawiać z kimś, kogo się pokocha.

- Oczywiście, że nie ma w tym nic złego - stwierdziła Lilly. - Masz prawo tak uważać. Ale POTĘPIAĆ kogoś, kto NIE PO­DZIELA takiego poglądu? To ani trochę nie jest lepsze od tego, co robią fundamentalistyczni sędziowie w Iranie, którzy skazują kobiety na zakopywanie w piasek po szyję i każą w nie rzucać kamieniami. Bo z którejkolwiek strony na to spojrzeć, właśnie TY karzesz teraz kogoś za to, że nie wyznaje TWOICH zasad moralnych.

Po tym już się zupełnie rozpłakałam. No bo porównywać MNIE z tymi wstrętnymi fundamentalistami?

Ale Lilly nie odpuściła.

- Dlaczego się nie przyznasz, czego NAPRAWDĘ dotyczy ta cała kłótnia z Michaelem, Mia? - warknęła. - Jesteś wściekła, bo Michael nie chce zrobić tego, co ty chcesz, żeby zrobił. Po­winien zostać w Nowym Jorku, żeby ci służyć za pieska kana­powego. Ale on ma własny umysł i chce go wykorzystać, żeby zbudować sobie jakieś WŁASNE życie. Tylko O TO tu chodzi. I NIE PRÓBUJ zaprzeczać.

W tym momencie J.P. wstał, złapał Lilly za ramię i powie­dział:

- Chodź. Idziemy na spacerek.

I wyciągnął ją ze stołówki.

Wtedy zaczęłam już na dobre płakać. Nie szlochać ani nic. Po prostu cicho płakać nad resztkami mojego cheeseburgera.

Tak. Jestem teraz żałosną, mięsożerną płaczką.

Borys poklepał mnie po ramieniu i powiedział:

- Nie płacz, Mia. Chyba robisz słusznie. Związki na od­ległość nigdy nie zdają egzaminu. Lepiej uciąć to szybko, jak teraz.

- Borys - upomniała go Tina.

- Nie - powiedziałam. - On ma rację.

Bo ma.

Ja tylko wolałabym, żeby jej nie miał.

No i wolałabym też już umrzeć.

Zamiast tego poszłam i wzięłam sobie trochę bekonu do tego cheeseburgera.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
RZ

O mało nie zerwałam się z tej lekcji. Częściowo dlatego, że robiło mi się trochę niedobrze po tym hamburgerze. Zdecydowa­nie nie powinnam była jeść bekonu.

Ale częściowo też dlatego, że nie chciałam znów oglądać Lilly na oczy. Zwłaszcza kiedy J.P. nie będzie mógł jej powstrzy­mywać.

Ale nie zerwałam się, bo doszłam do wniosku, że tylko sobie narobię kłopotów. A odwiedziny w gabinecie dyrektor Gupty to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję.

Poza tym pielęgniarka dała mi tums, co mi trochę pomogło.

Ucieszyłam się, że się nie zerwałam, kiedy już weszłam do klasy. Ucieszyłam się, bo kiedy weszłam do środka, zobaczyłam ZAPŁAKANĄ Lilly.

Nie o to chodzi, że cieszyłam się, że ona płacze. Cieszyłam się, bo widać było bardzo wyraźnie, że będzie mnie potrzebowa­ła. To znaczy, coś się stało. Coś DUŻEGO.

Borys stał obok niej ze spanikowaną miną. To chyba natu­ralne, że przyjęłam, że Lilly płakała ze względu na coś, co po­wiedział Borys, skoro rzucił mi to przerażone spojrzenie, kiedy weszłam do klasy.

- Co jej zrobiłeś? - zapytałam go, zaszokowana. Bo Bo­rys potrafi być czasem strasznym dupkiem. Ale on nie robi tego SPECJALNIE. A odkąd zaczęła z nim chodzić Tina, zrobił się nawet o wiele mniej dupkowaty.

- Kiedy tu wszedłem, już tak siedziała - zaprotestował Bo­rys. - To nie przeze mnie!

- Lilly. - Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, co się jej mog­ło stać. Na pewno nie miało to nic wspólnego ze mną i z Michaelem. To nigdy Lilly nie doprowadziłoby do płaczu. Bardzo niewiele rzeczy może doprowadzić Lilly do płaczu. Chyba że... Aż sapnęłam. - Lana Weinberger jednak zdecydowała się kan­dydować do samorządu szkolnego?

- Nie! - powiedziała Lilly pogardliwie między jednym po­ciągnięciem nosem a drugim. - Boże! Uważasz, że płakałabym przez coś takiego?

- No cóż. - Popatrzyłam na nią, nic nie rozumiejąc. - To o co chodzi?

- Nie chcę o tym rozmawiać - mruknęła Lilly.

Ale zauważyłam, że zerknęła przy tym na Borysa. Co waż­niejsze, Borys też to zauważył.

A potem - przywołując odrobinę taktu, którego z trudem na­uczyła go Tina - Borys powiedział:

- Chyba pójdę już sobie i trochę poćwiczę.

A potem poszedł i zamknął się w schowku na materiały piś­mienne.

Odezwałam się:

- Okay, już sobie poszedł. Teraz mi powiedz.

Lilly wzięła głęboki, drżący oddech. Potem rozejrzała się po klasie - a wszyscy natychmiast opuścili głowy, udając, że są pochłonięci pracą nad swoimi indywidualnymi projektami, coś, co NIGDY się nie zdarza, chyba że w klasie jest pani Hill, której przecież jak najbardziej tam wtedy nie było. A potem szepnęła:

- J.P. właśnie ze mną zerwał.

Zagapiłam się na nią kompletnie osłupiała.

- Co?

- Słyszałaś. - Lilly otarła łzy grzbietem nadgarstka, zosta­wiając na policzkach dwie smugi tuszu. - Rzucił mnie.

Zdążyłam przyciągnąć sobie krzesło do jej krzesła w samą porę, żeby klapnąć na nie, a nie na podłogę.

- Chyba żartujesz. - To była jedyna rzecz, która mi przy­chodziła do głowy.

Ale ze sposobu, w jaki łzy nadal płynęły jej z oczu, widać było boleśnie wyraźnie, że to nie są żarty.

- Ale dlaczego? - spytałam. - Kiedy?

- Przed chwilą. Na schodach przed wejściem, obok Joego. - Joe to ten kamienny lew, który stoi przy schodach prowadzą­cych do drzwi frontowych Liceum imienia Alberta Einsteina. - Powiedział, że paskudnie mu z tym, ale nie czuje do mnie tego samego, co ja czuję do niego. Powiedział, że ceni mnie sobie jako przyjaciółkę, ale że nigdy mnie nie ko - kochał!

Nie mogłam przestać się na nią gapić. W jakiś sposób, to było o wiele gorsze, niż to, co mi zrobił Michael. Bo Michael tylko przespał się z Judith Gershner i okłamał mnie w tej spra­wie, i tak dalej.

Ale nigdy mi nie powiedział, że mnie nie kocha.

- Och, Lilly! - westchnęłam. Zapomniałam od razu, że je­stem nihilistką. Mogłam myśleć tylko o tym, że Lilly tak bardzo cierpi. - Och, Lilly! Tak mi strasznie przykro.

- Mnie też - powiedziała Lilly, znów ocierając oczy. - Przy­kro mi, że byłam taką idiotką, że nie umiałam sama się przed sobą przyznać, że WIEM, co się dzieje.

Zamrugałam oczami, nie odrywając od niej spojrzenia.

- O co ci chodzi?

- Kiedy po raz pierwszy powiedziałam mu, że go kocham, a on mi na to odparł tylko: „dziękuję”? Już wtedy powinnam była odebrać to jako znak, że on nie czuje do mnie tego samego, co ja do niego, prawda?

- Ale wszyscy myśleliśmy, że to tylko dlatego, że on nie przywykł do tego, że się podoba dziewczynom. Pamiętasz, Tina mówiła...

- Jasne, że on jest jak Bestia z Pięknej i Bestii, że nie przy­wykł do ludzkiej miłości i nie jest pewien, jak ma na nią rea­gować. Wiesz co? Tina się myliła. Nie chodziło o to, że on nie wie, jak ma zareagować. On po prostu mnie nie kochał, ale nie chciał ranić moich uczuć, mówiąc mi to. Więc po prostu przez tyle miesięcy mnie zwodził.

Aż się zachłysnęłam powietrzem.

- Och, Lilly! Nie! To znaczy, on na pewno myślał, że...

- Że uda mu się mnie pokochać? - Lilly zdobyła się na gorzki uśmiech. - Taa, najwyraźniej mu się nie udało.

- Och, Lilly - powtórzyłam. W tym momencie mogłabym zabić J.P. Naprawdę. W głowie mi się nie mieściło, że musiała coś takiego przez niego przechodzić.

I żeby zrobić coś takiego w szkole! Ze wszystkich miejsc na ziemi! Dlaczego nie mógł zaczekać, aż znajdą się gdzieś sam na sam, na przykład w Ray's Pizza, i wtedy jej o tym powiedzieć, żeby mogła sobie przynajmniej popłakać samotnie? Co ci faceci mają w głowach?

Zabiję go. Jak Boga kocham, zabiję.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to na głos, dopóki Lilly nie wyciągnęła ręki i nie złapała mnie za nad­garstek ze słowami:

- Mia. Nie, nie rób tego.

Popatrzyłam na nią, zaskoczona.

- Czego mam nie robić?

- Nie rozmawiaj z nim na ten temat. Naprawdę. To moja wina. Ja... Ja w pewnym sensie wiedziałam przez cały ten czas, że on mnie nie kocha.

- Co?

Słyszałam już wcześniej o czymś takim. Kiedy ofiary wred­nych chłopaków obwiniają siebie za to, co zrobił im taki palant.

Ale nigdy nie sądziłam, że LILLY, ze wszystkich na świecie, stanie się jedną z nich.

- Co ty w ogóle mówisz, wiedziałaś? Oczywiście, że nie wiedziałaś, Lilly, w przeciwnym razie nie...

- Nie, to nieprawda - wykrztusiła Lilly głosem ochry­płym od łez. - Skoro nigdy mi nie powiedział, że mnie kocha, podejrzewałam, że coś jest nie tak. Ale ja... no cóż, tak jak po­wiedziałaś. Myślałam, że może on nauczy się mnie kochać. Więc zostałam z nim, zamiast zerwać, jak powinnam była. To nie jego wina. On próbował, Mia. On się naprawdę starał. W sumie to bardzo ładnie z jego strony, że nie pozwolił, żeby to zaszło za daleko. Naprawdę mógł wykorzystać okazję. Ale nie zrobił tego.

Nie mogłam się powstrzymać i powiedziałam:

- Czekaj, czy to znaczy, że wy dwoje nigdy...

Lilly zmrużyła oczy.

- Bardzo sprytnie, KG. Jestem przybita, ale jeszcze przytom­na. I wiesz, nadal mamy do zaplanowania kampanię wyborczą.

- Lilly. - Opuściłam głowę na blat stolika. - Ja nie mogę. Po prostu nie mogę. Nie widzisz, że jestem załamana?

- Ja też nie czuję się najlepiej - przyznała Lilly. - A nadal jestem w stanie FUNKCJONOWAĆ. Mężczyzna kobiecie jest potrzebny jak rybie rower.

Nie cierpię tego powiedzonka. Założę się, że ryby naprawdę chciałyby mieć rowery. Gdyby miały nogi.

A potem, łagodniejszym tonem, Lilly dodała:

- Słuchaj, KG. Co do ciebie i mojego brata, przepraszam.

- Dzięki. - I wszystkie te łzy, które, jak mi się wydawało, udało mi się zdusić, znów wróciły.

- Ale nadal nie rozumiem - stwierdziła Lilly.

- Oczywiście, że tego nie rozumiesz - mówiłam żałośnie, nie podnosząc głowy znad biurka. - Jesteś jego siostrą. Jesteś po jego stronie.

- Może i jestem jego siostrą. Ale jestem też twoją najlep­szą przyjaciółką. I mnie się wydaje, że to niepotrzebna strata. Wiem, że jesteś na niego wściekła, ale naprawdę... Co on takiego złego zrobił? Przespał się z Judith Gershner. Wielkie mi rzeczy. Przecież to nie tak, że robił to W CZASIE, kiedy ze sobą cho­dziliście.

- To JEST wielka rzecz - upierałam się. - Ja po prostu... Ja nigdy nie myślałam, że akurat Michael mógłby coś takiego zrobić. Przespać się z kimś, kogo nawet nie kochał. A potem mnie w tej sprawie OKŁAMAĆ. I ja WIEM, że twoim zdaniem rzutuję na niego swoje własne poglądy. Ale ja zawsze po prostu zakładałam, że on i ja mamy te same poglądy. A teraz okazuje się, że on jest bardziej podobny... no cóż, bardziej podobny do Josha Richtera niż do mnie!

- Do Josha Richtera? - Lilly przewróciła oczami. - Och, przestań. Jakim cudem mój brat miałby przypominać Josha Richtera?

- No bo spanie z dziewczyną której się nawet nie kocha... Tak robi Josh Richter.

- Styl Josha Richtera polega na tym, że on wykorzystuje dziewczyny, które się w nim kochają, i robi im w ten sposób krzywdę.

Uniosłam głowę, żeby na nią popatrzeć, i powiedziałam, sta­rając się, żeby wypadło to maksymalnie troskliwie:

- Chcesz powiedzieć, jak ty i J.P.?

Ale Lilly tylko spiorunowała mnie wzrokiem.

- Bardzo sprytnie, Mia - powtórzyła. - Ale nie dam się na to nabrać.

Choroba.

- Mia. Nie możesz dostawać małpiego rozumu dlatego, że Michael spotykał się z innymi dziewczynami, zanim poznał cie­bie. To GŁUPIE.

Teraz to ja spojrzałam na nią przez zmrużone powieki.

- Jak to, z DZIEWCZYNAMI?

- No cóż, z taką jedną z obozu języka hebrajskiego...

- Z JAKĄ DZIEWCZYNĄ Z OBOZU JĘZYKA HEBRAJ­SKIEGO?! - wrzasnęłam tak głośno, że Borys aż wyjrzał ze schowka na materiały piśmienne zobaczyć, co się stało.

- Uspokój się - rzekła Lilly z niesmakiem. - Oni się tyl­ko całowali. A Michael był wtedy chyba w pierwszej licealnej, czy coś.

- Była ładna? - dopytywałam się. - Jak się nazywała? Do której bazy doszli?

- Tobie potrzebna jest psychoterapia. A teraz, czy możemy pogadać przez moment o czymś innym niż te romantyczne pery­petie? Bo musimy popracować nad twoim przemówieniem.

Zamrugałam oczami.

- Moim czym?

- Twoim przemówieniem. Uważasz, że tylko dlatego, że zerwałyśmy z naszymi chłopakami, jesteśmy już niezdolne ko­rzystnie wpływać na szkolne otoczenie ani poprowadzić naszych rówieśników drogą do lepszego jutra?

- Nie - mruknęłam. - Ale...

- Dobrze. Bo wiesz, że powinnaś dziś na apelu wygłosić swoją mowę jako kandydatka na przewodniczącą samorządu, prawda?

- Lilly. - Przełknęłam ślinę. Z trudem. - To nie będzie moż­liwe.

- Nie masz innego wyjścia, KG - oświadczyła Lilly. - Da­łam ci trochę luzu w tym tygodniu ze względu na Michaela i tak dalej. Ale tej roli za ciebie odegrać nie mogę. Będziesz musiała wyjść na środek i przemówić. Stwierdziłam, że na pewno nic nie przygotujesz, więc pozwoliłam sobie sama coś napisać. - Podsu­nęła mi kartkę papieru zapisaną swoim typowym, bardzo drob­niutkim pismem. - To są w zasadzie odpowiedzi na pytania po­stawione na tych kartkach ze stołówki. Wiesz, co zrobić w razie huraganu czy ataku brudną bombą. Nic nowego. A przynajmniej nie dla ciebie. Powinno ci to pójść jak z płatka.

- Jeśli to zrobię - zagadnęłam, taka trochę oszołomiona (może jednak zaszkodził mi ten cały bekon?) - powiesz mi, prawda? Czy ty i J.P. Zrobiliście To latem?

- I to jest twoja jedyna motywacja do udziału w wyborach? - zapytała Lilly.

- Tak - odparłam.

- Boże, to jest takie żałosne. Ale, owszem, powiem ci. Ty nieudacznico.

Nie obraziłam się za to, bo miała rację. JESTEM nieudacz­nicą. Ona nawet nie wie, jak wielką.

Poza tym wiem, że pod brawurą Lilly skrywała prawdziwy ból. Jak mogłaby nie cierpieć? Kochała J.P. tak, jak nigdy przed­tem nie kochała żadnego faceta.

Poważnie, jak J.P. mógł jej zrobić coś takiego? Myślałam, że to jeden z tych przyzwoitych chłopaków. Naprawdę tak myślałam.

Ale teraz już zupełnie nie wiem, jak mam się z nim nadal przy­jaźnić. A co dopiero być jego partnerką w laboratorium na chemii.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
CHEMIA

J.P. zachowuje się, jakby nic się nie stało! Jakby uważał, że ja nic nie wiem o nim i o Lilly! Zapytał: „Jak się masz, Mia?”, kiedy siadał obok mnie, i wyglądał na bardzo o mnie zatroska­nego. O mnie! Kiedy sam właśnie złamał serce mojej najlepszej przyjaciółce!

Byłam tak zaszokowana, że odburknęłam tylko: „Dobrze”, zupełnie zapominając o tym, co sobie postanowiłam na koryta­rzu w drodze na lekcję - że nigdy więcej słowem się do J.P. nie odezwę.

I okay, to nie jego wina, że nie kocha Lilly. Ale mógł powie­dzieć jej wcześniej - na przykład w maju, kiedy po raz pierwszy po­wiedziała mu, że go kocha - i nie zwodzić jej przez ten cały czas.

Och... Kenny mi właśnie podsunął karteczkę:


Mia, dowiedziałem się, że zerwaliście z Michaelem, bardzo mi przykro. Jeśli mogę coś zrobić, żeby ci poprawić humor, proszę, powiedz mi od razu - Kenny.

Kenny jest taki miły. W głowie mi się nie mieści, że nie ma żadnej dziewczyny. Hej, a gdyby Lilly...

No cóż, dobra. Chyba nie. On raczej nie jest w jej typie, bio­rąc pod uwagę, że waży mniej niż ona.


Dzięki, Kenny. Pomoc w zrozumieniu, o co chodzi w tej całej chemii, to jedyne, co mi w tej chwili przychodzi do głowy. Naprawdę jestem ci wdzięczna za twoje wsparcie.


Nie ma sprawy, Mia! Zawsze chętnie ci we wszystkim pomogę. A może, jeśli nie masz dziś wieczorem żadnych planów, miałabyś ochotę wpaść do mnie, pomógłbym ci zrozumieć, o co chodzi w stałej Avogarda. Bo zauważyłem, że chyba tego nie chwytasz. Poza tym moja mama właś­nie była u rzeźnika, więc mamy w domu mnóstwo bekonu, a słyszę, że ostatnio jesz mięso.


Widzicie? To taki fajny facet. On TOTALNIE powinien mieć dziewczynę. Może wpadną sobie w oko z Perin???


Dzięki, Kenny, to bardzo miłe z twojej strony, ale dziś wie­czorem nie mogę. Naprawdę nie czuję się jeszcze gotowa do zgłębiania żadnych stałych.


No cóż, zaproszenie pozostaje aktualne! Naprawdę nie mu­sisz bać się chemii. To łatwe - o ile tylko będziesz uważać.


Dobrze wiedzieć! Dzięki raz jeszcze.


Zadziwiające.


O mój Boże. J.P. właśnie podsunął mi liścik. Jak on MOŻE? Przecież musi wiedzieć, jak wielkie mam do niego w tej chwili pretensje. Wie, że Lilly ma ze mną po lunchu RZ. Musi wie­dzieć, że ona mi wszystko wyznała. Jak on śmie podsuwać mi jakieś karteczki? Jak ŚMIE?

No cóż, nie mam zamiaru odpisywać. Nie i już. Nie odry­wam oczu od tablicy. Chemia jest ważna, wiecie. Nawet księż­niczki muszą się jej uczyć. Z jakiegoś powodu.

Ale... O co mu chodzi? Co jest takie zadziwiające?


Co jest zadziwiające?


W głowie mi się nie mieści, że to zrobiłam! W głowie mi się nie mieści, że odpisałam! Co się ze mną DZIEJE?


To, że jesteś wolna od niecałych dwudziestu czterech go­dzin. A wilki już się rzuciły w pościg.


!!!! CO???? Co on wypisuje? Och, zaraz, o KENNYM? Czy ten J.P. oszalał?


Kenny nie jest żadnym wilkiem! On po prostu stara się być miły.


Wmawiaj to sobie, jeśli tak ci wygodniej. Ale jak sobie radzisz, tak SERIO?


Ha! No cóż, sam się o to prosił.


Jak sobie radzę? Zaraz ci powiem, jak sobie radzę. Radzi­łam sobie o wiele lepiej, zanim nie zerwałeś z moją najlep­szą przyjaciółką!!!!


Ciekawe, jak z TYM sobie poradzi.


Powiedziała ci.


Oczywiście, że mi powiedziała!!!! A czego się spodziewa­łeś???? Lilly i ja mówimy sobie wszystko. No cóż, prawie wszystko. J.P., jak mogłeś jej to zrobić?


Przykro mi. Nie chciałem. Lubię Lilly, naprawdę. Tylko nie aż tak bardzo, jak ona lubi mnie.


Ona cię nie tylko LUBIŁA, ona cię KOCHAŁA. Powie­działa ci to jeszcze w maju. Skoro wiedziałeś, że jej nie kochasz, dlaczego jej tego wtedy nie powiedziałeś? Dlacze­go musiałeś ją aż tak długo zwodzić?


Szczerze, sam nie wiem. Chyba dlatego, że miałem nadzieją, że moje uczucia się zmienią. Ale się nie zmieniły. A dzisiaj, kiedy zobaczyłem, jak cię potraktowała - no cóż, zrozumia­łem, że nie zmienią się nigdy.


Zobaczyłeś, jak mnie potraktowała? O czym ty MÓWISZ?


Przy lunchu była wobec ciebie taka wredna. W sprawie tego, co zaszło między tobą a Michaelem.


Co???? Lilly nie była wobec mnie wredna!!!


Mia porównała twoje zerwanie z Michaelem z powodu, że cię okłamał, z tymi fundamentalistycznymi sędziami z Iranu, którzy skazują cudzołożne kobiety na karę śmierci przez ukamienowanie.


Och, TO. Ale przecież Lilly tylko... była SOBĄ. To znaczy, ona zawsze taka jest.


Nie jest to ktoś, z kim chciałbym być. Osoba, która wykazuje taki brak empatii; tego usprawiedliwić nie mogę.


Zaraz... Ty mi mówisz, że zerwałeś z Lilly PRZEZE MNIE???


Cóż... częściowo, tak.


No świetnie. Po prostu ŚWIETNIE. Jakbym już nie miała kłopotów. Teraz jeszcze muszę dźwigać na barkach świadomość, że jestem odpowiedzialna za złamane serce Lilly?


J.P., Lilly taka już jest. Ja do tego PRZYWYKŁAM. Nie mam do niej o to pretensji.


Ale POWINNAŚ mieć pretensje. Zasługujesz na to, żeby traktować cię lepiej. Uważam, że za często pozwalasz ludziom źle się traktować. Lekceważysz to, mówiąc, że „oni tacy już są”. Ale to nie usprawiedliwia ich zachowania, Mia. Dlatego uważam, iż to, że stawiłaś czoło Michaelowi po tym, jak cię potraktował, jest dla ciebie prawdziwym krokiem naprzód.


Co on WYGADUJE?


Wcale nie pozwalam ludziom źle się traktować! Kiedyś totalnie rozwaliłam telefon komórkowy Lany... No cóż, ciebie jeszcze tu nie było. Ale zrobiłam to.


Ja nie mówię, że NIGDY nie stajesz w swojej obronie. Ja tylko mówię, że wydaje mi się, że trzeba czegoś poważnego, żebyś wreszcie się postawiła. Zwykle myślisz o ludziach jak najlepiej - jak w przypadku Kenny'ego i jego jawnych prób zwabienia cię w sidła teraz, kiedy jesteś od niecałych dwudziestu czterech godzin wolna.


!

Mówiłam ci! Kenny uważa mnie wyłącznie za przyjaciółkę.


Jasne. Wmawiaj to sobie dalej. Ja się tylko cieszę, że wreszcie się postawiłaś Michaelowi. Lubię Michaela, ale nie miał prawa cię oszukiwać w sprawie swojego życia seksualnego. Uważam, że szczerość jest w związku kwestią najważniejszą. A skoro Michael nie umiał być z tobą szcze­ry w sprawie tak istotnej jak to, z kim był, zanim się z tobą związał, to jakie szanse mieliście wy dwoje na prawdziwy, stały związek?


Wow! WRESZCIE ktoś, kto to zrozumiał! Może J.P. nie jest jednak taki okropny. Jednak rzucił Lilly - i to w SZKOLE.


Ale wydaje się, że ma naprawdę dobrze poukładane w głowie.


Mam tylko nadzieję, że nadal będziemy mogli się przyjaź­nić. Nie chciałbym, żebyś miała mi za złe to, że zerwałem z Lilly. Bardzo by mi było źle, gdyby to wpłynęło na NASZĄ przyjaźń. Bo ja cię uważam za bliską przyjaciółkę, Mia... Jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek miałem.


O mój Boże! Jakie to miłe!


Dzięki, J.P.! Ja też uważam cię za przyjaciela. Nie umiem ci nawet powiedzieć, ile to dla mnie znaczy, że jesteś po mojej stronie w tej całej sprawie, a nie po stronie Michaela. Moim zdaniem WIĘKSZOŚĆ chłopaków wzięłaby jego stronę. Oni chyba nie rozumieją, że dziewictwo to najcen­niejszy dar, jaki możesz ofiarować swojej jedynej i praw­dziwej miłości. Że jeśli go zmarnujesz z kimś, kto cię nie obchodzi, to wtedy, kiedy przyjdzie czas, nie masz już nic do zaoferowania tej osobie, którą KOCHASZ.


Dokładnie. Dlatego swojego jeszcze nie oddałem. !!!! J.P. jest prawiczkiem!!!!!


Wow. Jego i mnie naprawdę WIELE łączy.

A poza tym... To znaczy, że Tina się myliła: on i Lilly nigdy Tego Nie Zrobili!!!!!!!!!!!!!

Ale nie powiem Lilly, że znam prawdę. Miała już dość roz­czarowań jak na jeden dzień. Pozwolę jej jeszcze trochę bawić się myślą, że trzyma mnie w niepewności. Chociaż tyle mogę zrobić, biorąc pod uwagę, że to MOJA wina, iż J.P. z nią ze­rwał.

Tylko mam nadzieję, że ona nigdy się o tym nie dowie.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
RACHUNEK RÓŻNICZKOWY

O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże. Czy właśnie się stało to, co się stało? Czy mnie się to wszystko tylko przywidziało?

To się NIE MOGŁO stać! Bo to jest po prostu za dziwne, żeby się mogło zdarzyć.

Ale... Ale to się chyba naprawdę stało!

Zwymiotuję. Normalnie, zwymiotuję. Dlaczego zeżarłam ten bekon i cheeseburgera na lunch?

Ręce mi się tak trzęsą, że ledwie mogę pisać... Ale muszę to jakoś zanotować... Dobra, było tak:

Teraz już wiem, co miał na myśli Michael, kiedy napisał, że przyjdzie i spróbuje to wyjaśnić. Miał na myśli, że przyjdzie do mnie, DO LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA.

I podejdzie pod drzwi pracowni chemicznej pod koniec siódmej lekcji, dokładnie wtedy, kiedy będę wychodziła z klasy razem z J.P. Tyle że ja go w pierwszej chwili nie zauważyłam. To znaczy Michaela.

J.P - który, jestem pewna, też Michaela nie dostrzegł - ode­zwał się do mnie:

- Przyjaźń?

Na co ja powiedziałam:

- Oczywiście!

A on wtedy powiedział:

- Misiaczka?

A ja powiedziałam:

- Czemu nie?

I go uściskałam. I byłam taka - no, sama nie wiem. PORUSZONA tym, że J.P. był smutny przez to, że zerwał z Lilly i tak dalej, że zanim się zorientowałam, POCAŁOWAŁAM go.

Zamierzałam tylko go cmoknąć w policzek. Ale on przesu­nął głowę. I skończyło się na tym, że go pocałowałam w usta.

Nie po francusku, oczywiście. I tylko przez sekundę.

Ale i tak. Pocałowałam go. W usta.

I nie byłoby z tego żadnej wielkiej sprawy - jestem pewna, że nie - gdyby nie to, że kiedy już przestałam go obejmować za szyję i obejrzałam się za siebie - bardzo zażenowana, bo WCA­LE nie zamierzałam go całować, a przynajmniej, niezupełnie za­mierzałam - zobaczyłam Michaela.

Stał za nami na środku zatłoczonego korytarza i miał zdzi­wioną minę.

Tyle rzeczy przeleciało mi przez głowę, kiedy się obejrza­łam i zobaczyłam Michaela. Najpierw ogarnęło mnie szczęście, bo ja zawsze jestem szczęśliwa na jego widok. Potem ból, bo przypomniałam sobie, co on mi zrobił i że ze sobą zerwaliśmy. A potem zdumienie, bo co on, u licha, robił w szkole, którą już ukończył?

A potem zrozumiałam, że przyszedł tu „spróbować to wyjaś­nić”, tak jak pisał w SMS - ie.

A wtedy zwróciłam uwagę na wyraz jego twarzy. Zoba­czyłam, jak przenosi spojrzenie ze mnie na J.P. - biednego J.P, który sterczał tam jak posąg, nadal trzymając w powietrzu rękę, którą objął mnie w talii, kiedy wspięłam się na palce, żeby go pocałować, zupełnie jakby zapomniał, jak się ruszać, czy coś! - a potem znów na mnie.

I DOKŁADNIE wiedziałam, co sobie wtedy pomyślał.

A potem już zupełnie mnie ogłupiło. Bo Michael musiał so­bie pomyśleć, że między mną a J.P. coś jest.

Co, oczywiście, nie jest prawdą.

- Michael - powiedziałam.

Ale było już za późno. Bo on już odwracał się i odchodził.

Odchodził, jakby nagle zrozumiał, że zrobił wielki, kolosal­ny błąd, w ogóle przychodząc, żeby się ze mną zobaczyć!

W głowie mi się to nie mieściło! Najwyraźniej niewiele dla niego znaczę, skoro nie został, żeby sobie ze mną to wszystko wyjaśnić! Nawet nie został na tyle długo, żeby dać w pysk J.P. za podrywanie jego dziewczyny!

To pewnie dlatego, że w zasadzie nie jestem już jego dziew­czyną.

Poza tym nie powinnam się chyba tak dziwić, że... To znaczy, kiedy Michael zobaczył, jak tańczyłam z J.P. na tamtej imprezie, którą zrobił w zeszłym roku, też przecież nic nie powiedział.

Ale nie zignorował mnie potem kompletnie, tak jak to zrobił teraz.

O Boże. Nie mogę o tym nawet myśleć. Wydawało mi się, że jak to opiszę, zrobi mi się lepiej, ale się nie zrobiło. Ręce NADAL mi się trzęsą, kiedy piszę te słowa. Co się ze mną dzieje? I żołądek mnie naprawdę rozbolał. To nie może być ten cheeseburger, przecież minęło już tyle godzin... Poza tym pielęg­niarka mi dała tamto lekarstwo...

DLACZEGO on NIC NIE POWIEDZIAŁ? CAŁOWAŁAM INNEGO FACETA. Można by pomyśleć, że przynajmniej COŚ powie, żeby to było choćby: „Żegnaj na zawsze”.

Żegnaj na zawsze. O Boże. On wyjedzie dziś wieczorem. Na zawsze.

A wyglądał tak ŚWIETNIE, kiedy tam stał, taki wysoki i silny, z tym świeżo ogolonym podbródkiem. (Chyba. Bo nie miałam okazji podejść i sama sprawdzić. Albo powąchać. O Bo­że! Jak ja tęsknię za zapachem szyi Michaela! Gdybym ją w tej chwili powąchała, to na pewno przestałabym dygotać, i przesta­łoby mi się wszystko przewracać w żołądku).

Miał minę tak zaszokowaną... Taką zbolałą...


O Boże, ja chyba naprawdę zwymiotuję.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, W LIMUZYNIE
W DRODZE DO HOTELU FOUR SEASONS

Zwymiotowałam w gabinecie pielęgniarki. Lars ledwie zdą­żył mnie tam odprowadzić.

Nie wiem, co się ze mną stało. Siedziałam na rachunku róż­niczkowym i pisałam w swoim pamiętniku, kiedy nagle znów zobaczyłam zszokowaną minę Michaela, po tym jak pocałowa­łam J.P., i cała się oblałam potem. A Lars, który siedział obok mnie, odezwał się przestraszonym tonem:

- Dobrze się czujesz?

A ja powiedziałam:

- Nie.

I zanim się zorientowałam, co się dzieje, Lars prowadził mnie pod ramię do drzwi klasy, a potem do zlewu w gabinecie pielęgniarki, gdzie zwróciłam chyba całego tego cheeseburgera z bekonem, którego pożarłam na lunch.

Siostra Lloyd zmierzyła mi temperaturę i powiedziała, że jest normalna, ale że krąży teraz grypa żołądkowa i ja ją praw­dopodobnie złapałam. Powiedziała, że nie powinnam zostawać w szkole, bo wszystkich pozarażam.

Więc zadzwoniła na nasze poddasze, ale nikogo nie było w domu. Sama mogłam jej to powiedzieć. W piątki w tym se­mestrze pan G. ma tylko pół dnia lekcji, więc wraca do domu wcześnie. On i mama pewnie skoczyli do New Jersey załapać się na jakikolwiek tani popołudniowy seans, a potem zajrzeć do Sam's Club i zrobić zapas pieluch dla Rocky'ego, co już się stało ich piątkową tradycją.

A więc Lars zdecydował, że zabierze mnie do Grandmère, bo uznał, że w moim stanie nie powinnam zostawać sama na tym poddaszu.

Najwyraźniej chorowanie w obecności Grandmère to coś lepszego niż chorowanie w moim własnym wygodnym łóżku. Nie rozumiem kryjącej się za tym logiki, ale byłam za słaba, żeby protestować.

Nie miałam serca mówić siostrze Lloyd, że wcale nie cier­pię na grypę żołądkową. To, co mi dolega, to obciążenie żo­łądka zbyt dużą ilością mięsa zjedzonego po wielu latach we­getariańskiej diety w reakcji na to, że mój chłopak oddał swój Najcenniejszy Dar komuś innemu, a dziś wieczorem wyjeżdża do Japonii.

Ale tak samo jak z grypą nie ma takiego lekarstwa, które można by wziąć i mieć to z głowy.

Zwłaszcza kiedy człowiekowi dokucza jeszcze zespół poca­łowania się przed chwilą z byłym chłopakiem swojej najlepszej przyjaciółki, a widział to mój były chłopak.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że pierwszą osobą, do której chciałam zadzwonić, kiedy zdałam sobie sprawę, że każą mi się wynosić ze szkoły pod pretekstem choroby, był... Michael. Bo nawet od samej rozmowy z Michaelem zawsze ro­biło mi się lepiej.

Ale nie mogę do niego zadzwonić. Bo co ja bym mu miała POWIEDZIEĆ po tym, co właśnie się stało?

Dobrze, że ta limuzyna wyposażona jest w specjalne torebki na wypadek choroby lokomocyjnej.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, 15.00,
HOTEL FOUR SEASONS

Grandmère to straszne towarzystwo, kiedy człowiek nie czuje się najlepiej. Sama oczywiście nigdy nie czuje się źle - a przynajmniej nie pamięta, jak to było, kiedy się źle czuła - i jest zupełnie pozbawiona współczucia dla kogokolwiek, kto ma gorszy dzień.

A ponadto bardzo była podekscytowana moim zerwaniem z Michaelem.

- Zawsze wiedziałam, że przez tego chłopaka będą jakieś kłopoty - oświadczyła wielce radośnie, kiedy wyjaśniłam jej, dlaczego pojawiam się nagle w jej apartamencie w środku popo­łudnia, podobno zarażona wysoce zakaźną chorobą.

Nie jestem chora, Grandmère, chciałam powiedzieć. Jestem tylko smutna.

Bo problem w tym, że nie przestałam kochać Michaela. Więc zamiast zgodzić się z nią, że to on jest źródłem kłopotów, powiedziałam tylko:

- Sama nie wiesz, co mówisz.

A potem usiadłam na kanapie i dla pociechy wzięłam sobie na kolana Rommla.

Tak. Aż tak nisko upadłam. Szukałam pociechy u ROM­MLA, miniaturowego pudla.

- Och, Michael nie jest ZŁY z natury - ciągnęła Grandmère. - Tyle że jest niskiego pochodzenia. Powiedz mi, co on takiego zrobił? Musiało to być coś szczególnie haniebnego, skoro nawet zdjęłaś ten naszyjnik.

Uniosłam dłoń do szyi. Mój naszyjnik! Nawet nie zdawa­łam sobie do tej chwili sprawy z tego, jak bardzo mi go braku­je - jak dziwnie się czuję, nie mając go na szyi. Naszyjnik od Michaela był zawsze czymś w rodzaju kości niezgody między mną a Grandmère. Ona zawsze chciała, żebym na bale i oficjalne okazje zakładała genowiańskie klejnoty koronne, ale ja nigdy nie godziłam się zdjąć naszyjnika od Michaela. A Grandmère nie jest zwolenniczką noszenia naszyjników jeden na drugim.

Zresztą srebrna śnieżynka na łańcuszku nie za bardzo pasuje do ciasnej obroży nabijanej brylantami i szafirami.

Stwierdziłam, że nie ma sensu ukrywać przed Grandmère prawdy, skoro i tak ją jakoś ze mnie wydobędzie. Więc powie­działam:

- Przespał się z Judith Gershner.

Grandmère zrobiła zachwyconą minę. No cóż, to ZUPEŁ­NIE w jej stylu.

- Zdradził cię! No cóż, nieważne. W tym morzu jest mnó­stwo ryb. A co z tym miłym młodzieńcem, który występował w moim musicalu? Z tym Reynoldsem - Abernathym? Byłby dla ciebie uroczym księciem małżonkiem. Taki miły młody czło­wiek. Taki wysoki, jasnowłosy i przystojny!

Ignorowałam ją po prostu. Bo co miałam odpowiedzieć? Czasami zastanawiam się, czy w naszej rodzinie nie ma jakiegoś dziedzicznego obciążenia szaleństwem.

Właśnie, WIEM, że jest.

Zamiast tego odezwałam się:

- Michael mnie nie zdradził. On się przespał z Judith Ger­shner, zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić.

- Czy to ta dziewczyna od końskich much? - zapytała Grandmère. - Nie dziwię się, że poczułaś się urażona. Te obrzyd­liwe czarne tenisówki!

- Grandmère. - Nie no, powaga. Co jej ODBIŁO? - Nie chodzi o jej WYGLĄD. Chodzi o to, że Michael mnie w tej spra­wie OKŁAMAŁ. Pytałam go, czy ze sobą chodzili, a on powie­dział, że nie. Poza tym, on jej nawet nie KOCHAŁ. Jak człowiek może oddać swój Najcenniejszy Dar komuś, kogo nawet NIE KOCHA?

Grandmère popatrzyła na mnie z lekko zdezorientowaną miną.

- Swoje najcenniejsze co?

- DAR. - Boże, ona bywa taka tępa. - JEGO NAJCEN­NIEJSZY DAR. Ma się taki tylko JEDEN. A on go dał JUDITH GERSHNER, dziewczynie, której nawet NIE KOCHAŁ. Mógł poczekać. Powinien był oddać go MNIE.

Nie wspominałam już o tym, że dopiero co przyłapał mnie na całowaniu się z innym chłopakiem. Bo uznałam, że to nie ma bezpośredniego związku z omawianym tematem.

Grandmère zrobiła jeszcze bardziej zagubioną minę.

- Czy ten dar to był jakiś rodzaj rodzinnego dziedzictwa? Bo zgodnie z zasadami etykiety, kiedy młody człowiek daje da­mie coś, co stanowi rodzinne dziedzictwo, to możesz to zatrzy­mać tylko na czas trwania waszego związku, a jeśli zaręczyny zostaną zerwane, należy to zwrócić.

- Jego Najcenniejszy Dar to nie jakiś PIERŚCIONEK, Grandmère - oświadczyłam, próbując nie tracić cierpliwości. - Jego Najcenniejszy Dar to jego DZIEWICTWO.

Grandmère popatrzyła na mnie i zamrugała oczami.

- Jego dziewictwo? Dziewictwo to żaden DAR. Tego się przecież nawet nie da ZAŁOŻYĆ!

- Grandmère! - zawyłam. Nie mogłam uwierzyć, że ona do tego stopnia nie nadąża za współczesnością. Cóż, trudno się dzi­wić, że nie ma pojęcia, o czym ja do niej mówię. Któregoś dnia słuchałam ze swojego iPoda Dance, Dance, a ona to podsłuchała i stwierdziła, że to „chwytliwy kawałek”, i zapytała mnie, kto to śpiewa, a kiedy jej powiedziałam że Fall Out Boy, oskarżyła mnie o kłamstwo i powiedziała, że nikt by nie dał zespołowi tak głupiej nazwy. Wyjaśniłam, że ta nazwa wzięła się od Barta z serialu Simpsonowie, na co ona walnęła:

- BART CO? Chyba miałaś na myśli WALLIS SIMPSON? Ale ona nie miała żadnego krewnego imieniem Bart. Tyle to ja wiem.

Widzicie? Nie ma dla niej nadziei.

- Twoje dziewictwo to twój Najcenniejszy Dar, który po­winnaś oddać tej osobie, którą pokochasz - wyjaśniłam powoli, żeby zrozumiała. - Tylko że Michael oddał swój Judith Gershner, dziewczynie, której nawet nie kochał i z którą, jak się wyraził, „tak się tylko wygłupiał”. Więc teraz dla mnie nie ma żadnego daru, bo go ZMARNOWAŁ na kogoś, kogo nawet nie kochał.

Grandmère pokręciła głową.

- Ta cała panna Gershner oddała ci PRZYSŁUGĘ, mło­da damo. Powinnaś ją po nogach całować. Żadna kobieta nie potrzebuje niedoświadczonego kochanka. No cóż, poza tymi wszystkimi młodymi blond nauczycielkami, które widuję w wia­domościach, a które śpią ze swoimi czternastoletnimi uczniami. Ale muszę przyznać, one wszystkie wydają mi się niezrównowa­żone umysłowo. O czym, u diabła, one ROZMAWIAJĄ z takim czternastolatkiem? Bo przecież nie dlatego ci chłopcy zrzucają dla nich spodnie. Powiedz mi, Amelio, DLACZEGO to jest teraz takie modne? Co jest takiego interesującego w młodym chłopcu ze spodniami opuszczonymi do kostek?

Nie mogłam znaleźć na to żadnej odpowiedzi. Bo co można na takie pytanie w ogóle ODPOWIEDZIEĆ?

- W każdym razie - ciągnęła Grandmère, nawet nie zauwa­żając, że nic nie powiedziałam - czy Ten Chłopak i tak nie wy­jeżdża do Japonii?

- Owszem - powiedziałam. I jak zwykle, serce ścisnęło mi się na dźwięk słowa Japonia. Dowodząc, że:

a) jeszcze mam serce, oraz

b) nadal kocham Michaela, mimo że staram się przestać. No bo, jak mogłabym go nie kochać?

- W takim razie, co za różnica? - spytała pogodnie Grandmère. - Prawdopodobnie i tak już go nigdy nie zobaczysz.

To wtedy wybuchnęłam płaczem.

Grandmère dość mocno się wystraszyła takim rozwojem sy­tuacji. Bo ja siedziałam tam i po prostu wyłam. Nawet Rommel położył uszka po sobie i zaczął skomleć. Nie wiem, co by się jeszcze stało, gdyby nie wszedł na to wszystko tata.

- Mia! - powiedział na mój widok. - Co ty tu robisz tak wcześnie? I co się stało? Na litość boską, dlaczego płaczesz?

Ale ja tylko ze smutkiem pokręciłam głową. Bo nie mogłam przestać płakać.

- Zerwała z Tamtym Chłopakiem! - Grandmère musiała podnieść głos, żeby przekrzyczeć moje szlochy. - Nie wiem, dlaczego tak się teraz zachowuje. Mówiłam jej, że tak będzie najlepiej. O wiele lepiej będzie jej z tym chłopakiem Abernathy - Reynoldsów. Taki wysoki, przystojny młody człowiek! A jego ojciec jest taki bogaty!

Od tego rozpłakałam się jeszcze bardziej, wspominając, jak pocałowałam J.P. na korytarzu na oczach Michaela. Nie miałam takiego zamiaru, oczywiście - ale co z tego? Zło już się stało. Michael nigdy w życiu się więcej do mnie nie odezwie. Byłam tego pewna.

A fakt, że tak bardzo chciałam, żeby się odezwał, mimo tego, co między nami zaszło, sprawił, że rozpłakałam się naprawdę na całego.

- Chyba wiem, co jej dobrze zrobi - ciągnęła Grandmère, kiedy nadal szlochałam.

- Jej matka? - spytał tata z nadzieją.

Grandmère pokręciła głową.

- Burbon. To zawsze pomaga.

Tata zmarszczył brwi.

- Nie wydaje mi się. Ale może poproś swoją pokojówkę, żeby zamówiła herbatę. Może to pomoże.

Grandmère nie była przekonana do tego pomysłu, ale poszła po Jeanne, żeby kazać jej zadzwonić po herbatę, a tata stał nade mną i mi się przyglądał. Tata nie przywykł do widoku moich łez. To znaczy często przy nim płakałam - ostatni raz latem, kiedy byliśmy w pałacu na oficjalnej imprezie, a ja wpadłam na nisko zawieszoną belkę sufitową, mając na głowie diadem i te grzeby­ki wbiły mi się w głowę jak maleńkie noże.

Ale on nie przywykł do takich dramatycznych emocjonal­nych wybuchów. W ciągu ostatnich lat wszystko układało mi się raczej dobrze i jakoś dawałam sobie radę.

Aż do tej pory.

Dalej wyłam, sięgając po chusteczki do pudełka ustawione­go na stoliku przy kanapie. A między szlochami wszystko się jakoś tak ze mnie wylało, o Najcenniejszym Darze, i o Judith Gershner, i o naszyjniku ze śnieżynką, i o tym, że Michael przy­szedł do szkoły zobaczyć się ze mną, a zamiast tego zobaczył, jak całuję J.P.

Muszę przyznać, nieźle tatę zatkało. Zwykle raczej nie roz­mawiam z tatą o seksie, no bo wiecie, uch!

I wyraźnie widziałam, że ten Najcenniejszy Dar go ostatecz­nie dobił, bo osunął się na kraniec kanapy, jakby nie mógł już dłużej ustać na nogach. I siedział tam, słuchając mnie, aż wresz­cie się wygadałam do końca, i nie mogłam już mówić, i tylko siedziałam tam, wydmuchując nos, bo już najgorszy atak płaczu mi przeszedł.

Boże, nie miałam pojęcia, że ludzie są zdolni wylewać z sie­bie tyle łez.

Dopiero kiedy otarłam twarz, tata zdecydował się coś po­wiedzieć. A kiedy już się odezwał, NIE było to coś, czego się spodziewałam.

- Mia - rzekł tata ze śmiertelną powagą. - Moim zdaniem popełniasz błąd.

W głowie mi się to nie mieściło! Ja mu w zasadzie dałam do zrozumienia, że Michael to coś w rodzaju męskiej dziwki! Można by pomyśleć, że mój własny ojciec będzie chciał, żebym się trzymała z dala od męskich dziwek! O czym on MÓWIŁ, jaki błąd?

- Prawdziwa miłość wcale się nie zdarza tak znów czę­sto - ciągnął. - A kiedy się trafi, głupotą jest ją odrzucać tylko dlatego, że obiekt twoich uczuć popełnił jakieś głupstwo, zanim w ogóle jeszcze zaczęliście się spotykać.

Gapiłam się na niego w milczeniu. Chyba to nie tylko moja wyobraźnia sprawiła, że wyglądał zupełnie jak ten król elfów z Władcy Pierścieni.

To znaczy, o ile król elfów może być kompletnie łysy.

- A jeszcze większą głupotą jest pozwolić, żeby odszedł od ciebie ktoś, kogo tak bardzo kochasz; a przynajmniej pozwolić mu odejść bez walki. To coś, co sam kiedyś zrobiłem - ciągnął tata, odchrząknąwszy. - I zawsze tego żałowałem, bo prawda jest taka, że nigdy już nie spotkałem kogoś, kogo bym obdarzył podobnym uczuciem. Nie chcę patrzeć, jak powtarzasz ten sam błąd, Mia. Więc zastanów się, naprawdę się zastanów, nad tym, co robisz. Ja żałuję, że się nie zastanowiłem.

A potem wstał i wyszedł na swoje spotkanie w ONZ.

A ja siedziałam tam kompletnie osłupiała. W czym niby ta mówka miała mi POMÓC? Bo zupełnie nie pomogła.

Tata powinien był zwyczajnie kazać Larsowi mnie zastrze­lić. Tylko w ten sposób można by zakończyć moje męczarnie.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA,
HOTEL FOUR SEASONS

Herbatę już podano. Grandmère kazała mi nalewać. Rozwo­dzi się na temat jakiejś dyskusji, którą toczyła kiedyś z Elizabeth Taylor a propos tego, czy żakiet ze spodniami to odpowiedni strój dla kobiety na popołudniową herbatkę. Elizabeth Taylor uważa, że tak. Grandmère uważa, że nie (ale niespodzianka).

Coś mi nie daje spokoju. To znaczy, coś poza faktem, że mój chłopak i ja zerwaliśmy ze sobą, bo on się przespał z Judith Gershner, a jakąś godzinę temu przyłapał mnie na całowaniu się (no cóż, prawie) z byłym chłopakiem mojej najlepszej przyja­ciółki.

Nie mogę przestać myśleć o małej mówce taty. No wiecie, że on też bez walki pozwolił kiedyś odejść komuś, kogo kochał. I miał przy tych słowach minę taką... smutną.

A mój tata to przecież wcale nie jest typ smutnego faceta. Czy ktoś Z WAS smuciłby się, będąc księciem i mając prywatny numer komórki Gisele Bundchen?

To dlatego przerwałam Grandmère tę tyradę przeciwko żakietom ze spodniami, żeby zapytać, czy wie, o czym mówił tata.

- Ktoś, kto był dla niego ważny, a komu pozwolił odejść bez walki? - Grandmère się zamyśliła. - Hm. To mogła być tam­ta gospodyni domowa...

- Grandmère - powiedziałam. - Ten numer o tacie i je­go randkach z Evą Longorią w „US Weekly” to były tylko plotki.

- Och. W takim razie nie mam pojęcia. Jedyna kobieta, o której wspomniał w życiu więcej niż raz, to twoja matka. A to, oczywiście, dlatego, że jest twoją matką. Gdyby nie ty, już nigdy by się z nią nie spotkał po tym, jak odrzuciła jego oświadczyny. Co było największym błędem JEJ życia. Powiedzieć „nie” księ­ciu? Pfuit! Oczywiście, koniec końców to nawet lepiej. Twoja matka nigdy by się nie zadomowiła w pałacu. Podaj mi proszę słodzik, Amelio.

Boże. To takie dziwne. No to kto to mógł być? To znaczy, kto mógł być dla mojego taty taki ważny, a jednak pozwolił temu komuś odejść? Kto...

PIĄTEK, JO WRZEŚNIA,
NA SCHODACH PRZED HOTELEM FOUR SEASONS

Nie mogę w to uwierzyć. To znaczy, że byłam taka głupia.

Tata próbował mi powiedzieć. WSZYSCY próbowali mi to powiedzieć. Ale ja byłam ciągle taka GŁUPIA...

Ale mogę jakoś to naprawić. WIEM, że mogę. Będę tylko musiała złapać go, zanim wsiądzie do tego samolotu i powie­dzieć mu, że...

No cóż, nie wiem, co mu powiem. Ale coś wymyślę, kiedy go zobaczę. Gdybym tylko choć raz jeszcze mogła powąchać jego szyję, to wiem - WIEM - że wszystko skończyłoby się do­brze.

I że kiedy go zobaczę, to będę wiedziała, co powiedzieć.

JEŚLI uda mi się go złapać, zanim wsiądzie do samolotu. Bo jest środek popołudnia, a mój tata wziął limuzynę, jadąc do ONZ, co oznacza, że ja i Lars musimy złapać taksówkę, ale żadnej nie możemy znaleźć, bo wszystkie chyba zniknę­ły z miasta. Zdarza się to najczęściej, kiedy człowiekowi tak­sówka jest naprawdę potrzebna, i dlatego takie seriale jak Seks w wielkim mieście mogą być czasem dalekie od prawdy, bo tym dziewczynom ZAWSZE udaje się złapać taksówkę, a faktem jest, że ludzi potrzebujących taksówek jest o wiele więcej niż taksówek...

CO MAM MU POWIEDZIEĆ????

Boże, w głowie mi się nie mieści, że byłam taka głupia. Że byłam taka głupia i ślepa, i ciemna, i taka niesprawiedliwa, i CO TO WSZYSTKO MIAŁO ZA ZNACZENIE???? Poważnie, co z tego w ogóle się LICZY, poza tym, że go kocham, i nigdy już nie pokocham nikogo innego. I przecież to nie tak, że on mnie zdradził, i DLACZEGO TU NIE MA ŻADNYCH TAKSÓ­WEK????

Wybiegłam z apartamentu Grandmère, nawet się z nią nie żegnając. Wrzasnęłam tylko do Larsa:

- Wychodzimy!

I wypadłam za drzwi. Ruszył za mną z osłupiałą miną. Do­piero kiedy wbiegliśmy do holu, udało mi się dodzwonić na ko­mórkę Lilly, i wydarłam się do niej:

- JAKIMI LINIAMI LECI MICHAEL?

- Continental - odparła, zaskoczona. - Zaraz... Mia, gdzie ty jesteś? Mamy apel, masz wygłosić swoje przemówienie! Prze­mówienie kandydata na przewodniczącego samorządu!

- Nie mogę! - krzyknęłam. - To jest ważniejsze, Lilly. Mu­szę go zobaczyć...

Znów płakałam. Ale już się tym nie przejmowałam. Płaka­łam ostatnio tyle, że w zasadzie zrobił się z tego normalny stan rzeczy. Co oznacza, że może mimo wszystko nie jestem nihilistką.

- Lilly. Ja mu tylko chcę powiedzieć... Chcę tylko... - Tyle że ja oczywiście nadal nawet nie WIEM, co chcę mu powie­dzieć. - Powiedz mi, o której startuje jego samolot? Proszę?

Coś w moim głosie musiało ją przekonać, że mówię napraw­dę szczerze.

- O piątej - powiedziała Lilly, już nieco bardziej przyja­znym tonem. - Ale on już chyba pojechał na lotnisko. Trzeba się odprawić jakoś tak ze trzy godziny przed odlotem na liniach międzynarodowych. Coś, o czym osoba latająca wyłącznie pry­watnym genowiańskim odrzutowcem książęcym ma prawo nie wiedzieć.

A więc on już jest na lotnisku.

Ale to mnie nie powstrzymało. Rozłączyłam się, wybiegłam na dwór i kazałam Larsowi machać na taksówkę.

A potem zadzwoniłam do taty pod jego awaryjny numer.

- Mia? - szepnął, odbierając telefon. - O co chodzi? Co się stało?

- Nic się nie stało. Czy to chodziło o mamę?

- Nic się nie stało? Mia, to linia awaryjna; ja tu siedzę na sesji Zgromadzenia Ogólnego, komisja do spraw rozbrojenia i bezpieczeństwa międzynarodowego właśnie zdaje sprawozda­nie. Wiem, że przechodzisz teraz trudny okres, usiłując poradzić sobie ze stratą chłopaka, ale jeśli nie masz w tej chwili krwawią­cych ran, to ja odkładam słuchawkę.

- Tato, nie! Muszę to wiedzieć - nalegałam gorączkowo. - Osoba, którą kiedyś kochałeś, osoba, której pozwoliłeś odejść bez walki, czy to była mama?

- O czym ty mówisz?

- CZY TO BYŁA MAMA? Czy to mama była tą osobą, którą kochałeś i żałujesz, że pozwoliłeś jej odejść bez walki? To była ona, prawda? Bo ona powiedziała, że nigdy nie wyjdzie za mąż, a ty MUSIAŁEŚ się ożenić, żeby zapewnić następcę tronu. Nie wiedziałeś, że skończy się na tym, że dostaniesz raka, i że ja będę twoim jedynym dzieckiem. I nie wiedziałeś, że nigdy już nie spotkasz nikogo, kogo byś mógł pokochać tak jak ją. A więc pozwoliłeś jej odejść bez walki, prawda? To była ona. To zawsze była ONA.

Na moment po drugiej stronie linii zapadła cisza. A potem tata powiedział bardzo cicho:

- Nie mów jej.

- Nie powiem, tato - przyrzekłam. Bo przez łzy ledwie widziałam Larsa, który na chodniku, razem z odźwiernym z Four Seasons, gorączkowo wymachiwali rękoma na taksówki, z których wszystkie, jak się okazywało, miały na tylnym siedze­niu jakichś pasażerów. - Obiecuję. Tylko powiedz mi jeszcze jedno.

- Mia, ja już naprawdę muszę kończyć...

- Czy ty kiedykolwiek wąchałeś jej szyję?

- Co?

- Szyję mamy. Tato, ja to muszę wiedzieć... Czy ty kiedy­kolwiek wąchałeś jej szyję? Czy jej zapach naprawdę ci się po­dobał?

- Jak frezje - powiedział tata słabym głosem. - Skąd wie­działaś? Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem.

Szyja mamy wcale nie pachnie frezjami. Szyja mamy pach­nie mydełkiem Dove i terpentyną. Aha, i kawą bo ona tyle jej pije.

Ale nie dla taty. Tata wcale tych zapachów nie czuje. Bo dla niego mama była Tą Jedyną.

Zupełnie jak Michael dla mnie jest Tym Jedynym.

- Tato! Muszę spadać. Pa.

Rozłączyłam się i w tej samej chwili Lars wrzasnął:

- Księżniczko! Tutaj!

Taksówka! Nareszcie! Jestem uratowana!

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, W TAKSÓWCE,
W DRODZE MA MIĘDZYNARODOWE LOTNISKO
IM. JOHNA F. KENNEDYEGO

W głowie mi się to nie mieści. To się wręcz nie wydaje moż­liwe. Ale nie ma mowy o pomyłce: siedzimy w taksówce Ephraima Kleinschmidta.

Tak. Tego samego Ephraima Kleinschmidta, w którego tak­sówce wczoraj wieczorem tak strasznie płakałam.

Ephraim tylko rzucił na mnie okiem we wstecznym lusterku i zawołał:

- To TY!

A potem znów próbował wcisnąć mi kleeneksy.

- Żadnych kleeneksów! - ryknęłam. - Lotnisko JFK!!! Na JFK, ale piorunem!

- JFK? - zbuntował się Ephraim. - Ale ja miałem już zjeż­dżać do bazy.

Wtedy Lars pokazał mu swoją kaburę z bronią. Właściwie to sięgał tylko po portfel, mówiąc, że ma w nim gdzieś jakiś banknot dwudziestodolarowy na napiwek, w razie gdyby Ephraimowi udało się dowieźć nas na lotnisko w czasie poniżej dwu­dziestu minut.

Ale jestem pewna, że ten glock przemówił wyraźniej niż ta dwudziestka.

Ephraim się nie wahał. Wciskał gaz do dechy. Przynajmniej do pierwszych świateł.

To jest nie do zniesienia. Nie uda nam się zdążyć.

Ale przecież MUSIMY. Nie mogę pozwolić Michaelowi wyje­chać - nie bez walki. Nie mogę skończyć jak mój tata, który nie ma żadnej bliskiej osoby i spotyka się z jedną supermodelką za drugą, bo pozwolił kobiecie, którą naprawdę pokochał, żeby odeszła.

Możliwe, że kiedy dojadę na lotnisko, Michael powie mi: „Idź sobie”. Bo, spójrzmy prawdzie w oczy, zasłużyłam sobie na to. Miałam prawo czuć się urażona tym, co zrobił Michael. Ale powinnam była być bardziej wyrozumiała.

Wszyscy PRÓBOWALI mi o tym powiedzieć. Mama. Tina. Lilly. Tata.

Ale ja nie chciałam słuchać.

Dlaczego nie chciałam słuchać?

I PO CO pocałowałam J.P???? PO CO, PO CO, PO CO????

Teraz mogę tylko próbować to wyjaśnić. Że to nic nie zna­czyło, że J.P. jest dla mnie tylko przyjacielem. Że jestem okrop­ną, paskudną osobą i należy mi się za to kara.

Tylko nie taka, że Michael już się do mnie nigdy słowem nie odezwie. WSZYSTKO, tylko nie to.

A nawet jeśli Michael mi powie: „Idź sobie”, to przynaj­mniej może dziś wieczorem uda mi się usnąć. Bo będę wiedzia­ła, że próbowałam. Będę wiedziała, że usiłowałam to jakoś na­prawić.

I może wystarczy mi chociaż ta wiedza, że przynajmniej próbowałam.

Lars się odezwał:

- Księżniczko, chyba nie zdążymy.

To dlatego, że właśnie utkwiliśmy w korku na moście za ja­kąś ciężarówką z naczepą.

- Nie mów tak, Lars. Zdążmy. MUSIMY zdążyć.

- Może powinnaś do niego zadzwonić. Dać mu znać, że je­dziemy. Żeby nie przechodził jeszcze przez odprawę.

- Nie mogę do niego ZADZWONIĆ.

- Dlaczego nie?

- Bo on za nic nie odbierze, jeśli wyświetli mu się mój nu­mer. Po tym, co zobaczył pod pracownią chemiczną?

Lars uniósł brwi.

- Och! - westchnął. - Racja. Zapomniałem o tym. A co, je­śli on już przeszedł przez odprawę? - spytał. - Nie dostaniesz się do środka bez biletu.

- No to kupię bilet.

- Do JAPONII? Księżniczko, nie wydaje mi się...

- NIE POLECĘ do Japonii - uspokoiłam go. - Tylko przej­dę przez bramkę, żeby go znaleźć.

- Wiesz, że nie mogę cię tam puścić samej.

- Dla ciebie też kupię bilet.

Na szczęście miałam przy sobie swoją książęcą genowiańską czarną kartę American Express przeznaczoną wyłącznie na sytuacje awaryjne. Jeszcze nigdy z niej nie skorzystałam. Ale to właśnie PO TO tata mi ją dał: na sytuacje awaryjne.

A to jest jak najbardziej awaryjna sytuacja.

- Chyba powinnaś do niego zadzwonić - rzekł Lars. - Może do ciebie wyjdzie. Nigdy nic nie wiadomo.

Spojrzałam Larsowi prosto w oczy.

- A ty byś wyszedł? - spytałam. - Gdybyś był na jego miej­scu?

- Eee - bąknął Lars. - No cóż, nie. Chyba nie.

- Hej! - Ephraim Kleinschmidt spiorunował nas wzrokiem we wstecznym lusterku. Ephraim wydostał się już zza ciężarów­ki z naczepą i gnał teraz w niezłym tempie autostradą. - Nie będę zawracał. Już prawie jesteśmy na miejscu.

- Ja do niego nie zadzwonię. Chyba że będę zmuszona. No wiesz, Lars, Arwena nie zadzwoniłaby do Aragorna.

- Kto?

- Księżniczka Arwena. Ona by do Aragorna nie zadzwoni­ła. Coś takiego wymagałoby WIELKIEJ ZASŁUGI, Lars. A ja nie jestem Arweną. Nie uratowałam żadnych hobbitów przed zagładą ani nie umknęłam przed pogonią żadnych Upiorów Pierścienia. Mam za to na swoim koncie mnóstwo pomyłek: za­chowywałam się jak zasmarkana idiotka, pocałowałam innego faceta. Nie zrobiłam nic znaczącego na rzecz społeczeństwa... W przeciwieństwie do Michaela, który być może zrewolucjoni­zuje chirurgię serca za pomocą tego swojego zrobotyzowanego ramienia. A ja jestem tylko księżniczką.

- Czy Arwena nie była tylko księżniczką? - spytał Lars.

- Tak. Ale jej włosy nie wyglądały tak idiotycznie jak moje teraz.

Lars spojrzał na moją głowę.

- Fakt.

Nawet nie mogłam się obrazić. Bo kiedy człowiek znajdzie się na dnie, nic go już nie jest w stanie dotknąć.

- Poza tym - dodałam - Arwena nigdy nie usiłowała po­wstrzymać Aragorna przed wypełnieniem jego misji, tak jak ja usiłowałam powstrzymać Michaela. Arwena odegrała znaczącą rolę w zniszczeniu Jedynego Pierścienia. A co ja kiedykolwiek zrobiłam?

- Budowałaś domy dla bezdomnych - zauważył Lars.

- Taa. Michael też budował.

- Załatwiłaś, że w Genowii zainstalowano parkometry.

- Wielkie mi co.

- Uratowałaś Zatokę Genowiańską przed zabójczymi al­gami.

- Nikogo poza rybakami to nie obchodzi.

- Zainstalowałaś w całej szkole kosze do segregacji śmieci.

- I za jednym zamachem doprowadziłam samorząd szkolny do bankructwa. Lars, spójrzmy prawdzie w oczy: żadna ze mnie Melinda Gates. Ona przeznaczyła miliony dolarów na walkę z epidemią malarii, największą plagą zdrowotną dręczącą naszą planetę, powodującą śmierć ponad miliona dzieci rocznie tylko przez brak pieniędzy na moskitierę za trzy dolary. Naprawdę, jeśli mam zamiar być dalej z Michaelem, będę musiała postarać się o jakieś większe osiągnięcia. To znaczy, o ile on mnie w ogó­le po tym wszystkim z powrotem zechce.

- Moim zdaniem podobasz się Michaelowi taka, jaka je­steś - powiedział Lars, chwytając za uchwyt w drzwiach pa­sażera, żeby nie stracić równowagi i nie wpaść na mnie, bo Ephraim Kleinschmidt ostrym łukiem pokonał zjazd z auto­strady.

- PODOBAŁAM się. Zanim tego wszystkiego nie zepsu­łam, rzucając go. I całując się na jego oczach z byłym chłopa­kiem jego siostry.

- Fakt - potwierdził Lars.

I to jest jeden z powodów, dla których tak bardzo kocham Larsa. Nie trzeba się martwić, że będzie ci wmawiał coś tylko po to, żebyś poczuła się lepiej. On zawsze mówi prawdę. A przynaj­mniej, tak jak on ją widzi.

- Jakie to linie? - spytał Ephraim.

- Continental - odparłam. Musiałam przytrzymać się pasa przy siedzeniu, żeby mnie nie cisnęło z jednego krańca kabiny na drugi. - Odloty!

Ephraim docisnął gaz.

Nie mogę pisać dalej. Lękam się o swoje życie.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, MIĘDZYNARODOWE
LOTNISKO IM. JOHNA F. KENNEDYEGO,
POSTÓJ DLA LIMUZYN

No cóż. Nie wyszło tak, jak myślałam.

Naprawdę miałam nadzieję, że to się potoczy tak, że wpadnę na lotnisko i zobaczę, że Michael stoi gdzieś przy stanowisku odprawy. Ja bym głośnio zawołała jego imię, a on by się obejrzał i podszedł, a ja bym mu powiedziała, jak strasznie mi przykro, że byłam taką totalną kretynką, a on by mi z miejsca wybaczył i wziął mnie w ramiona, i pocałował, i powąchałabym jego szy­ję, a on by się tak tym wszystkim wzruszył, że zdecydowałby, że jednak zostanie w Nowym Jorku.

Cóż, na to ostatnie tak specjalnie nie liczyłam. To znaczy, oczywiście, LICZYŁAM. Ale wcale nie wierzyłam, że to się STANIE. Zadowoliłoby mnie, gdyby mi chociaż wybaczył.

Ale jak się okazało, nic z tego. Bo kiedy dotarliśmy do hali odpraw, samolot Michaela już startował.

Spóźniliśmy się.

Ja się spóźniłam.

A teraz Michaela nie ma. Jest w drodze do innego kraju - na inny KONTYNENT - na inną PÓŁKULĘ.

I ja go pewnie już nigdy w życiu nie zobaczę.

Oczywiście, zrobiłam jedyną rozsądną rzecz, którą mogłam zrobić w tych okolicznościach: usiadłam na posadzce hali odlo­tów i się rozpłakałam.

Lars musiał mnie na pół wyprowadzić, a na pół wynieść na stanowisko dla limuzyn, gdzie czekamy, aż Hans i tata po nas przyjadą. Bo Lars powiedział, że za żadne skarby już w życiu żadnej taksówki łapał nie będzie.

Przynajmniej znalazła się tu jakaś ławka, więc mogłam so­bie na niej usiąść i popłakać.

Nie rozumiem, jak do tego wszystkiego w ogóle doszło. Ty­dzień temu - pięć dni temu - byłam tak pełna nadziei i oczeki­wań. Nawet nie wiedziałam, czym jest ból. Prawdziwy ból.

Czuję się tak, jakby nagle cały świat usunął mi się spod nóg. I częściowo nie miałam na to wpływu - jak na tę decyzję Michae­la o wyjeździe do Japonii.

Ale spora część tego, co się wydarzyło, to moja wina.

I na co mi to było?

Jak ja mam dalej bez niego żyć? No, serio?

Limuzyna już podjechała.

Zobaczę, czy nie uda nam się zatrzymać w jakimś McDonaldzie dla zmotoryzowanych po drodze do domu. Bo wydaje mi się, że jedyna rzecz, która mogłaby mnie podtrzymać na duchu, to McRoyal.

Z serem.

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, 19.00,
PODDASZE

Kiedy dojechałam do domu, mama i pan G. właśnie zasta­nawiali się, co zamówić na obiad. Mama rzuciła mi tylko jedno spojrzenie i powiedziała:

- Do sypialni. Już.

Bo Rocky powyciągał z szafek w kuchni wszystkie garnki i patelnie, i właśnie w nie walił (niewątpliwie ten rys charakteru odziedziczył po ojcu, którego zestaw perkusyjny nadal zajmuje w naszym mieszkaniu dość eksponowane miejsce).

Powlokłam się więc do swojego pokoju i padłam na łóżko, strasząc Grubego Louie, który tak się zdziwił, kiedy na nim wy­lądowałam, że aż na mnie prychnął.

Ale mnie to było obojętne. Chyba mam dystymię albo chro­niczną depresję, bo mam wszystkie symptomy:

emocjonalne zobojętnienie,

stałą melancholię o niskim poziomie intensywności,

uczucie bezsensownego brnięcia przez codzienne życiowe obowiązki przy bardzo małym entuzjazmie czy zainteresowaniu nimi,

negatywne myślenie,

anhedonię (niemożność cieszenia się czymkolwiek, cheeseburgery pomijając).


- Twój ojciec powiedział mi, że zostałaś w połowie popo­łudniowych lekcji odesłana ze szkoły do domu - zakomuniko­wała mama, kiedy już zatrzasnęła drzwi, więc odgłos walenia w garnki przynajmniej częściowo ucichł. - A z tego, co powie­dział mi Lars, rozumiem, że pojechałaś na lotnisko pożegnać się z Michaelem.

- Taa - mruknęłam. Poważnie, ja mam zero jakiejkolwiek prywatności. NIC nie mogę zrobić, żeby cały świat nie dowie­dział się o tym. Nawet nie wiem, po co próbuję cokolwiek za­trzymać w sekrecie. - Pojechałam.

- Moim zdaniem postąpiłaś słusznie. Jestem z ciebie dumna.

Wytrzeszczyłam na nią oczy.

- Nie złapałam go. Jego samolot już zdążył odlecieć.

Mama się skrzywiła.

- No cóż. Możesz jeszcze do niego zadzwonić.

- Nie mogę do niego zadzwonić.

- Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że możesz.

- Mamo. Nie mogę zadzwonić. Pocałowałam J.P. i Michael mnie na tym przyłapał.

Teraz to mama wytrzeszczyła oczy na mnie.

- Pocałowałaś chłopaka swojej najlepszej przyjaciółki?

- Lilly i J.P. dzisiaj zerwali ze sobą. Więc to jest jej były chłopak. Ale owszem, tak.

- I zrobiłaś to przy Michaelu.

- Tak. - Nie jestem pewna, czy ten McRoyal z serem to był najlepszy pomysł. - Ale ja wcale nie chciałam. To się tylko jakoś tak... stało.

- Och, Mia! - westchnęła mama. - Co ja mam z tobą zrobić?

- Nie wiem - powiedziałam. W nosie łaskotały mnie łzy. - Kompletnie zniszczyłam to, co mnie z nim łączyło. On mi ni­gdy nie wybaczy. Pewnie się cieszy, że się mnie pozbył. Komu jest potrzebna nienormalna dziewczyna?

- Jesteś ciągle nienormalna, odkąd poznałaś Michaela - stwierdziła mama. - Więc to nie tak, że zwariowałaś jakoś nagle i ostatnio.

Ja wiem, że ona próbowała mnie jakoś rozbawić.

- Dzięki, mamo - powiedziałam przez łzy.

- Posłuchaj. Frank i ja zamawiamy sobie jedzenie z Num­ber One Noodle Son. Chcesz coś?

Zastanowiłam się nad tym. Ten McRoyal z serem jakoś prze­szkadzał mi w żołądku. Może potrzeba mi jeszcze trochę białka, żeby go tam utrzymać.

- To ja może poproszę kurczaka generała Tso - zdecydowa­łam. - I trochę wołowiny z pomarańczami. I może jakieś smażo­ne pierożki. A może jeszcze parę pieczonych żeberek? Zawsze wyglądacie, jakby bardzo wam smakowały.

Ale moja mama, zamiast ucieszyć się, że nie musi zamawiać wegetariańskich dań, których nie tknie nikt poza mną, zrobiła zatroskaną minę.

- Mia. Czy jesteś zupełnie pewna, że chcesz...

Ale chyba coś w wyrazie mojej twarzy skłoniło ją do zmiany zdania, bo przerwała, wzruszyła ramionami i powiedziała:

- Dobra. Jak sobie chcesz. Aha, i Lilly dzwoniła. Chce, że­byś do niej oddzwoniła. Powiedziała, że to coś ważnego.

- Okay. Dzięki.

Mama otworzyła drzwi mojej sypialni - TRACH! Chichocik. TRACH! TRACH! TRACH! - i wyszła. Przez jakiś czas gapiłam się w sufit. Na suficie w pokoju Michaela, w apartamen­cie u państwa Moscovitzów, są takie konstelacje gwiezdne fo­sforyzujące po ciemku. Ciekawe, czy takie same gwiazdozbiory ponakleja na suficie w swoim nowym pokoju. W Japonii.

Sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer Lilly. Odebrała pani doktor Moscovitz. Powiedziała niezbyt ciepłym głosem:

- Ach, witaj, Mia.

Tak. Matka mojego chłopaka teraz mnie znienawidziła.

No cóż, ma do tego prawo.

- Pani doktor Moscovitz - zaczęłam. - Strasznie przepra­szam za... No cóż, wszystko. Jestem okropną idiotką. Zrozu­miem, jeśli mnie pani teraz znienawidzi.

Głos pani doktor Moscovitz ocieplił się odrobinę, powie­działa:

- Och, Mia. Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić. Słu­chaj, takie rzeczy się zdarzają. Ja... No cóż, jakoś to sobie z Lilly przecież wyjaśnicie.

- Prawda - powiedziałam i od razu poczułam się lepiej. Może jednak nie cierpię na dystemię? To znaczy, skoro faktycz­nie mogłam coś jeszcze czuć. Poza odczuciami nieprzyjemnymi. - Dzięki.

Ale... Czy ona powiedziała: „z Lilly”? Musiało jej przecież chodzić o to, że „z Michaelem”.

- Pani doktor Moscovitz, czy Lilly jest w domu? Oddzwa­niam na jej telefon.

- Oczywiście, Mia - potwierdziła pani doktor Moscovitz. I zawołała do telefonu Lilly, która złapała słuchawkę i bez żad­nych wstępów spytała:

- CAŁOWAŁAŚ SIĘ Z MOIM CHŁOPAKIEM????

Gapiłam się na telefon, zupełnie zbita z tropu.

- Co?

- Kenny Showaiter powiedział, że widział, jak pocałowałaś J.P. pod pracownią chemiczną dzisiaj w szkole.

O. Boże. O. Mój. Boże.

McRoyal z serem podszedł mi do gardła. Ogarnęła mnie to­talna panika.

- Lilly - powiedziałam. - To nie... Słuchaj. To nie to, co myślał Kenny...

- A więc twierdzisz, że NIE pocałowałaś mojego chłopa­ka pod pracownią chemiczną dzisiaj w szkole? - spytała ostro Lilly.

- N - nie - zająknęłam się. - Nie twierdzę. Ja go pocałowa­łam. Ale tylko jako przyjaciela. A poza tym, technicznie rzecz biorąc, J.P. jest twoim BYŁYM chłopakiem.

- Chcesz powiedzieć, że technicznie rzecz biorąc, ty jesteś moją BYŁĄ najlepszą przyjaciółką?

Zrobiło mi się głupio.

- Lilly! Daj spokój! Mówiłam ci! J.P. i ja jesteśmy wyłącz­nie przyjaciółmi!

- Od kiedy to przyjaciele CAŁUJĄ się ze sobą? - spytała ostro Lilly. - W usta?

O mój Boże.

- Lilly, posłuchaj. Obie miałyśmy dzisiaj szczególnie trud­ny dzień. Nie wyżywajmy się na sobie nawzajem...

- Ja nie miałam dziś żadnego szczególnie złego dnia - rzu­ciła Lilly. - To znaczy, jasne, rzucił mnie chłopak. Ale poza tym zostałam wybrana na nową przewodniczącą samorządu szkolne­go Liceum imienia Alberta Einsteina.

Wyprostowałam się, słysząc te słowa.

- NAPRAWDĘ?

- Owszem - odrzekła Lilly tonem głębokiej satysfakcji. - Kiedy zerwałaś się ze szkoły, zasłaniając się bólem żołądka, dyrektor Gupta stwierdziła, że sama wyłączyłaś się z udziału w tym wyścigu.

- Och, Lilly! - westchnęłam. - Bardzo cię przepraszam.

- Nie musisz. Zapytałam dyrektor Guptę, co się stanie, je­śli nikt nie będzie kandydował, no wiesz, do samorządu. A ona powiedziała, że JEGO FUNKCJĘ BĘDZIE MUSIAŁA OBJĄĆ PANI HILL. Wiesz jak TO by wyglądało: od dzisiaj do ferii wio­sennych sprzedawalibyśmy świece. Więc zapytałam dyrektor Guptę, czy mogłabym kandydować zamiast ciebie, a ona stwier­dziła, że biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek innych kandydatów, nie widzi przeszkód. Więc wygłosiłam twoją mowę. No wiesz, tę o tym wszystkim, co powinno się robić w przypadku wystąpienia jakiejś katastrofy? Chyba ją trochę za bardzo ubar­wiłam. NIEPRZESADNIE. Tylko wiesz, trochę o wielkich wul­kanach i asteroidach... Nic specjalnego. Ludzie za bardzo się przerazili, żeby na mnie NIE zagłosować. Głosowanie odbyło się na ostatniej lekcji. I ja je wygrałam. Przynajmniej miałam ponad pięćdziesiąt procent głosów. WIEDZIAŁAM, że ten rocz­nik pierwszaków zareaguje na groźby i tylko na groźby. Mimo wszystko niczego innego w życiu nie zaznali.

- Wow. To super, Lilly.

- Dzięki. Chociaż nie wiem, po co ja opowiadam o tym TO­BIE, skoro w żaden sposób w tym mi nie pomogłaś. A przy oka­zji, nie jesteś moją zastępczynią. Została nią Perin. Nie potrze­buję jako zastępczyni osoby, która kradnie cudzych chłopaków. Jako przyjaciółki TEŻ nie.

- Ja NIE ukradłam twojego chłopaka, Lilly. Powiedziałam ci, ja go pocałowałam wyłącznie dlatego, że... No cóż, nie wiem, dlaczego go pocałowałam. Po prostu to zrobiłam. Ale...

- Wiesz co, Mia? - przerwała mi Lilly. - Nie mam ochoty tego słuchać. Może sobie to zostawisz dla kogoś, kogo to obcho­dzi? Na przykład dla J.P.

- J.P. wcale mnie nie lubi w taki sposób, Lilly. I ty o tym wiesz!

- Doprawdy? - spytała Lilly z cichym, złym śmieszkiem. - Cóż, to może ja jednak wiem coś, czego ty nie wiesz.

- O czym ty mówisz? - spytałam. - Daj spokój, Lilly, to jakaś głupota. Jesteśmy przyjaciółkami od tak dawna, że nie po­zwolimy, żeby między nami stanął jakiś FACET...

- Taa? Może faktycznie już wystarczająco długo byłyśmy tymi najlepszymi przyjaciółkami. Do widzenia, KG.

A potem coś kliknęło. Lilly rzuciła słuchawkę.

W głowie mi się to nie mieściło. Lilly w rozmowie ze mną rzuciła słuchawkę.

Siedziałam tam, nie mając bladego pojęcia, co robić. Prawdę mówiąc, z trudem mieściło mi się w głowie to wszystko, co się działo. W ciągu jednego tygodnia straciłam chłopaka i najlepszą przyjaciółkę. Czy takie rzeczy w ogóle są możliwe?

Nadal tam siedziałam, ściskając w dłoni telefon, kiedy ode­zwał się ponownie. Byłam taka pewna, że to Lilly dzwoni z prze­prosinami za to, że rzuciła słuchawkę, że odebrałam po pierw­szym dzwonku i powiedziałam:

- Słuchaj, Lilly, jest mi strasznie, strasznie przykro. Co mogę zrobić, żeby cię za to jakoś przeprosić? Zrobię WSZY­STKO.

Ale to nie była Lilly. Jakiś głęboki, męski głos powiedział:

- Mia?

A mnie serce zatrzepotało. To był Michael. MICHAEL DO MNIE DZWONIŁ! Nie wiedziałam, jakim cudem, przecież właśnie siedział w samolocie. Ale co mnie to mogło obchodzić? To był MICHAEL!

- Tak - odezwałam się, czując, jak kości z ulgi zamieniają mi się w galaretkę. To był MICHAEL! O mało nie wybuchłam płaczem - ale tym razem z powodu radości, nie smutku.

- To ja - powiedział ten głos. - J.P.

Galaretka w kościach mi skamieniała. Podfruwające serce spadło i trzasnęło o podłogę.

- Och! - jęknęłam rozpaczliwie, próbując sprawić, żeby moje rozczarowanie nie wydawało się za bardzo oczywiste. Bo księżniczka zawsze próbuje mile witać rozmówców, nawet jeśli wcale nie tych rozmówców oczekiwała. Albo z nadzieją wypa­trywała. - Cześć.

- Jak rozumiem, już rozmawiałaś z Lilly - rzekł J.P.

- Hm - mruknęłam. Jak mogłam pomyśleć, że to Michael? Michael siedział w samolocie i leciał na drugi koniec świata, żeby uciec przede mną. I dlaczego niby Michael w ogóle miał sobie zawracać głowę ponownym dzwonieniem do mnie, po tym co nawyrabiałam? - Taa. Tak, rozmawiałam.

- Zgaduję, że rozmowa udała wam się mniej więcej tak samo jak mnie przed chwilą - powiedział J.P.

- Taa. Czułam się taka otępiała. Czy otępienie jest jednym z symptomów dystymii? Nie takie emocjonalne otępienie, ale prawdziwe FIZYCZNE? - Lilly z całego serca mnie znienawi­dziła. I chyba ma do tego prawo. Nie wiem, co mnie wtedy na­padło pod tą pracownią chemiczną, J.P. Przepraszam cię.

- Nie musisz mnie przepraszać - roześmiał się J.P. - Bardzo mi się to podobało.

Miło, że tak rycersko podchodził do sprawy. Ale w jakiś spo­sób poczułam się jeszcze gorzej.

- Jestem taką straszną idiotką - mruknęłam żałośnie.

- Nie uważam, żebyś była idiotką - stwierdził J.P. - Tylko uważam, że miałaś naprawdę paskudny tydzień. Dlatego do cie­bie dzwonię. Uznałem, że trzeba cię jakoś pocieszyć i wpadłem na pomysł, że najlepiej ci zrobi pewien bilet. Dosłownie.

- Sama nie wiem, J.P. Wydaje mi się, że mam dystymię.

- Nie mam bladego pojęcia, co to w ogóle jest. Ale wiem, że w ręce trzymam w tej chwili dwa bilety do loży na dzisiejsze broadwayowskie przestawienie Pięknej i Bestii. Czy miałabyś ochotę się ze mną wybrać?

Nie mogłam powstrzymać okrzyku zaskoczenia. Loża na moje ukochane przedstawienie wszech czasów?

- J - jak? - wyjąkałam. - Skąd ty...?

- Łatwizna - oświadczył J.P. - Mój tata to producent, za­pomniałaś? No więc? Wchodzisz w to? Przedstawienie zaczyna się za godzinę.

Czy on sobie żartuje? Jak to zgadł? Skąd wiedział, że to jest DOKŁADNIE to, czego potrzebowałam, żeby oderwać się my­ślami od tego, że postąpiłam jak totalna i kompletna idiotka wo­bec dwóch najbliższych mi osób na świecie (pomijając Grubego Louie i Rocky'ego, oczywiście)?

- Wchodzę - powiedziałam. - Wchodzę w to.

- To ja czekam na ciebie pod teatrem za czterdzieści pięć minut - oznajmił J.P. - I, Mia?

- Co?

- Mam prośbę, nie rozmawiajmy dziś wieczór o żadnym z Moscovitzów, dobrze?

- Dobrze - powiedziałam, uśmiechając się chyba po raz pierwszy tego dnia. - Do zobaczenia za niedługo.

Odłożyłam słuchawkę.

A potem, zanim poszłam się przebrać ze szkolnego mundur­ka w coś ładnego na wieczór w teatrze, wstałam i podeszłam do komputera.

Sprawdziłam pocztę. Żadnych nowych maili.

Nic nie szkodzi. Nie oczekiwałam wiadomości. Na żadne przecież nie zasłużyłam.

Kliknęłam na ostatniego maila Michaela do mnie - tego, na który nie odpowiedziałam. A potem kliknęłam: ODPOWIEDZ.

Następnie przez chwilę się zastanawiałam.

I wreszcie wpisałam:


Michael, przepraszam.


I nacisnęłam: WYŚLIJ.



PODZIĘKOWANIA

Serdecznie dziękują Beth Ader, Jennifer Brown, Barbarze Cabot, Sarah Davies, Johnowi Henry'emu Dreyfussowi, Michele Jaffe, Laurze Langlie, Amandzie Maciel, Abigail McAden, a przede wszystkim Ben­jaminowi Egnatzowi.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 08 Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 08 Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 08 Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 08 Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 08 Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 8 Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka w rozpaczy
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Zakochana Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 5 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 7 Księżniczka imprezuje
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 7 i 1I2 Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki i pół Gwiazdkowy prezent
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 2 Księżniczka w świetle reflektoró‚w
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka na dworze
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 7 i 3I4 Walentynki

więcej podobnych podstron