Aga! Aga! Chodź, pozwól na chwilę!
Widzisz, że nie mam teraz czasu. O co chodzi?
Chodź! Coś ci powiem.
Była duża przerwa. Chłopcy z młodszych klas ślizgali się w kapciach po gładkiej podłodze korytarza. Dziewczynki, posklejane w grupki, z pochylonymi do siebie głowami, paplały wszystkie na raz i chichotały. Kilka starszych dziewcząt z 8A przechadzało się i, żywo gestykulując, coś sobie opowiadało. Aga oderwała się od nich i podeszła do Piotra opartego o parapet okienny.
Prosiłam, żebyś mnie nie zagadywał przy dziewczynach. Nie dadzą mi spokoju!
Czego chcą? Śmieją się z ciebie? Z nas? U chłopaków takie sprawy są tabu!
To nie to. Nie prześmiewają się, ale chcą wszystko wiedzieć! A co się stało? Co mi chcesz powiedzieć?
Schodzisz mi z drogi od paru dni. Musimy pogadać! Pójdziemy po południu na sanki?
Dziewczyna zawahała się. Przesunęła ręką po brzuchu.
Dzisiaj nie mogę. Mam wieczorem muzykę w ognisku i muszę jeszcze ćwiczyć. Ale jutro, dobrze?
Jak chcesz!... Nie kręcisz coś?
Nie, Piotr, nie! Wszystko w porządku. Wierz mi. Do jutra!
Niech ci będzie. Wstąpić po ciebie?
Nie... Lepiej nie. Wiesz, starzy...Spotkajmy się na kopcu.
Dobrze! O trzeciej? Cześć!
Dziewczyna podbiegła z powrotem do koleżanek, ale odwróciła się jeszcze i popatrzyła chłopcu wymownie w oczy. Wrócił do klasy uspokojony. Rodzice obydwojga młodych nie sprzyjali tej przyjaźni. Wydawało im się – pewnie nie bez racji – że koleżeństwo nabiera cech młodzieńczego romansu, który dzieciom utrudni naukę, a w przyszłości może im skomplikować życie, kiedy przyjdzie na przykład do wyboru drogi dalszej nauki. Piotr niepokoił się, czy Agata nie ulega presji rodziców i z tego powodu trochę ostatnio od niego nie stroni.
...
Ciągnąc sanki, Agatka minęła kiosk przy pętli tramwajowej i zeszła na ścieżkę wzdłuż strumienia. Był częściowo zamarznięty. Czapy świeżego śniegu leżały na jęzorach lodu i tylko w środku koryta połyskiwały drobne fale ciemnej wody. Ścieżka rozwidlała się. W stronę zagajnika, który kiedyś był cmentarzem, a teraz pełnił rolę parku, wiodły nieliczne ślady butów i nart. Mocno wydeptane było natomiast odgałęzienie prowadzące w stronę wysokiego kopca, usypanego z gruzu zwiezionego z pobliskich dzielnic miasta zburzonych w czasie wojny.
Jak na porę zimową było już dość późne popołudnie i sporo młodszej dzieciarni, za-rumienionej od lekkiego przymrozku i od ruchu, wracało domów. Aga podchodziła skrajem łagodnie pochylonego nasypu w stronę szczytu kopca. Minęły ją szybko jadące sanki Piotra. Wbił piętę w śnieg; sanki obróciły się z poślizgiem i zatrzymały za Agą.
Długo już tu jesteś? — zapytała. — Jaki śnieg?
Niezły. Dość dobrze niesie. Fajnie, że przyszłaś. Starzy nie grymasili?
Nie, skąd. Nie wiedzieli zresztą, że spotkam się z tobą. Wiesz, oni mnie nie zatrzymują w domu, nie krępują. Tylko nie bardzo lubią, kiedy jesteśmy razem.
Moi też. Tłumaczą mi, że jeszcze czas, że szkoła... takie tam gadanie.
Wspięli się na górkę, nieco zasapani. Zjechali kilka razy obok siebie, każde na swoich sankach. Słońce chowało się już za chmurki na horyzoncie. Coraz mniej młodzieży uwijało się po torze saneczkowym.
Pojeździmy razem? — zapytał Piotr.
Jak chcesz. Możemy. Lepiej na moich; trochę większe.
Na szczycie kopca mały, może dziesięcioletni chłopak przytupywał nogami i chuchał w zmarznięte ręce.
Gabryś! A ty dlaczego nie jeździsz, co? — zagadnął go Piotr.
Nie widzisz? Florek cały czas zjeżdża na śledzia i nie puszcza mnie na sanie.
Masz tu moje. I pilnuj ich! ― Piotrek odciągnął malca na bok.
Jakby mnie dłużej nie było, to bierz sanie do domu. Jutro mi oddasz. I dziób na suwak, rozumiesz?! — dodał ściszonym głosem.
Sie wie! Spoko! — odkrzyknął Gabryś już w biegu, rozpędzając sanki.
Co wy tam knuliście? — spytała podejrzliwie Agata.
Nic, nic. Kazałem mu pilnować dobrze sanek. Kręcą się tu różni...
Pod podwójnym ciężarem sanki jechały wolniej, ryjąc płozami w śniegu.
Zjedziemy stromizną, chcesz?
Nie potłuczemy się? Kamienie mogą być pod śniegiem. Nieprzetarte; nikt tam nie zjeżdżał.
Nie bój się. Siadaj! Trzymaj się dobrze i nogi do góry, ja kieruję!
Piotr ustawił sanki po drugiej stronie wysokiego kopca. Usiadł za dziewczyną, chwycił za sobą pręty sanek i odepchnął się nogami. Spadali chyżo po stromym zboczu. Podrzuciło ich na skraju ścieżki opasującej spiralą kopiec. Pagórek przechodził na dole w łagodnie pochyloną łąkę, z rzadka porośniętą kępami krzewów i młodych drzew. Pęd niósł ich jeszcze chwilę. W pewnym momencie Piotr przyhamował energicznie jedną nogą tak, że sanki skręciły i znaleźli się za ścianą z grupy świerków, brzózek i młodych modrzewi.
Uf! To był zjazd! — zawołała Aga i zabrała się do wstawania z sanek.
Poczekaj! Odpoczniemy chwilkę! — Piotr objął ją w pół przytrzymując przed sobą.
Piotr! Daj spokój! Zobaczy nas ktoś! — powiedziała cicho, domyślając się, że chłopak do czegoś zmierza.
Nikogo stąd nie widać, to i nas nikt nie widzi.
Nie broniła się, kiedy Piotr obrócił ją lekko ku sobie i zaczął całować. Ale zmarznięte nosy i buzie sprawiły, że pocałunki nie przynosiły im przyjemności. Innych pieszczot jeszcze nie znali dotąd. Piotr zdjął rękawiczki.
Usiądź na nich, nie będzie ci zimno.
Chodźmy już lepiej. Po co tu będziemy marzli? — odpowiedziała, ale uniosła się, a Piotr podsunął jej rękawiczki.
Przez grube narciarskie spodnie, opięte ciasno na biodrach, poczuł na rękach ciepło jej ciała. Serce zaczęło mu bić szybciej. Włożył ręce pod pikowaną kurtkę dziewczyny i gładził jej kibić przez długi sweter. Drgnęła, kiedy dotknął piersi.
Piotr, Piotr! Co ty robisz?! Daj spokój!
Aga! Aginko! To takie miłe! Jeszcze troszkę! — przymilał się.
Aga nie odpowiedziała, wtuliła się w chłopca plecami. Coraz odważniej pieścił drobne strome pagóreczki. Nie protestowała już, kiedy wsunął dłonie pod luźny sweter, później pod krótką koszulkę a nawet wtedy, kiedy przesunął do góry wąski dziewczęcy staniczek i dotykał malinek sutków. Zauważył, że te stają się coraz wyższe w miarę, jak je gładził i delikatnie ściskał twarde piersiątka. Dziewczyna oddychała teraz szybciej. Położyła swoje ręce na kurtce, na rękach Piotra i przyciskała je do siebie trochę powstrzymując, a trochę potęgując pieszczoty.
Dobrze mi tak, Piotr. Tak mi dziwnie dobrze!
Mnie też, Aguś! O! Jak dobrze! Cudownie mi z tobą! — Sączył jej w ucho gorącym szeptem
Dłoń chłopca zsunęła się w dół i zatrzymała w talii, pod paskiem obcisłych spodni. Przesunął rękę w stronę biodra, gdzie, jak wcześniej zauważył, był zamek błyskawiczny. Zsunął suwak, ale spodnie nieznacznie tylko się rozluźniły; w pasie pozostały ciasne. Nie mógł widzieć, jak Aga mimo woli uśmiechnęła się, dostrzegając jego bezradność w konfrontacji z damską garderobą. Zdjęła rękawiczki i chowając je w kieszeniach kurtki niby przypadkiem dotknęła i zwolniła guziczki spinające spodnie.
Droga stała otworem. Piotr wsunął rękę pod spodnie w dół aż po uda dziewczyny i powtórzył ten ruch, już pod bawełnianymi figami. Agata znów poruszyła się gwałtownie, kiedy sięgnął łona. Odruchowo chciała zewrzeć uda, ale sanki nie pozwalały.
Piotr! Piotr! Tak nie można! Co ty robisz?!
Aga moja! Aginka! Daj, daj mi... to! — szeptał rozgorączkowany chłopiec.
Pokonując jej słaby opór wcisnął całą dłoń między uda i rozkoszował się dotykaniem delikatnych włosów i ciepłej skóry. Drugą ręką wodził pod swetrem po piersiach. Aga poddawała się rosnącemu pożądaniu. Rozchyliła szerzej uda i przesunęła się nieco do przodu. Teraz na wpół leżała w jego uścisku tak, że jego dłoń miała swobodny do-stęp do niej. Dziwił się, czując jak powoli, pod jego dotykiem, miękkie fałdy u wejścia do jej ciała obrzmiewają, rozwierają się i wilgotnieją... Kiedy zwróciła twarz w jego stronę, poczuł w jej oddechu przedziwny, nieznany mu jeszcze, podniecający gorzko-słonawy zapach kobiety bliskiej szczytu podniecenia.
Piotr! Piotruś! Jeszcze! Pieść jeszcze! Paluszkiem! Troszkę wyżej!... O, tak! Tam, właśnie tam! Jak cudownie! Jeszcze, Jeszcze!
Aaa! Aaa! ― zakrzyknęła nagle na głos, wstrząśnięta przemożną obezwładniającą rozkoszą.
Piotr tylko z grubsza orientował się w doznaniach dziewczyny. Nie wiedział, co począć, kiedy zatrzymała jego rękę i zdecydowanie broniła się przed dalszymi pieszczotami. Nie wiedział, jak bardzo urażało ją w tej chwili lekkie nawet dotknięcie najczulszych, intymnych miejsc. Sam był skrajnie podniecony, odczuwał gwałtowną potrzebę spełnienia, ale nie wiedział, jak to osiągnąć. Błądził rękami po piersiach dziewczyny, przed czym się nie broniła.
Aga! Aginka! — szeptał podniecony i speszony.
Agata, ochłonąwszy nieco, zdała sobie sprawę ze stanu w jakim był jej chłopiec. Chciała koniecznie mu pomóc, ale i ona nie wiedziała, jak to zrobić. Wstała, odwróciła się i usiadła przodem do chłopca nie zapinając i nie poprawiając na sobie ubrania. Objęła go i położyła głowę na jego ramieniu.
Piotruś! Kochany mój! Ja wiem, czego ty byś teraz chciał. Piotruś! Powiedz mi, jak to zrobić? Wiesz, ja jeszcze nigdy... ja nigdy... z chłopcem. Powiedz, jak chcesz?
Szepcąc mu wprost do ucha dotykała nerwowo jego spodni, w końcu rozpięła je i sięgnęła w głąb. Nieznany jej dotyk ciała pobudzonego mężczyzny podniecił ją ponownie i obudził pożądanie.
Piotr! Chcesz... chcesz mnie? Ja wiem, że chcesz! Chodź, weź!... — szeptała z przejęciem...
Aga, Aguś! I jak chcę! Jak bardzo!
Sanki były za krótkie, aby mógł na nich położyć dziewczynę. Wstali i rozejrzeli się bezradnie.
— Tu, Piotr, chodź! — Aga podeszła do drzewa i oparła się oburącz o pieniek brzozy.
Zrozumiał, co mu proponuje. Zsunął z niej spodnie razem z majteczkami. Pochyliła się głęboko. Ukazała się prześliczna biała pupa, poniżej ciemniejsze miejsce między rozwartymi udami. Pierwszy raz w życiu jego oczom w całej okazałości ukazały się najbardziej skrywane regiony kobiecego ciała: dziewczęce jeszcze, prawie dziecinnie pulchne wałeczki okalające szczelinę wiodącą do wnętrza i ledwie wychylające się z niej świeże, różane płatki....
Piotr był oszołomiony widokiem. Przez tło rozbieganych myśli przemknęło pytanie: jak to się dzieje, że grube tomy poezji i romansów zapisano zachwytami nad kobiecymi oczami, uszkami, nogami, a tak niewiele uwagi poświęcono powabom, które miał przed sobą? A przecież w końcu o to, właśnie o to w tej literaturze chodzi!
Wchodząc w jej ciepłe śliskie wnętrze, natrafił na miękki opór.
Aga! Ty... ty, jeszcze...
Tak, to dla ciebie! Bierz, kochany, bierz! Nie bój się, wejdź we mnie śmiało!
Jęknęła cichutko kiedy nacisnął mocniej. Poczuł, jak opór ustępuje. Brzeg poszerzającego się otworu w błonie strzegącej dziewictwa dziewczęcia przesunął się po nim z jednorazową, niepowtarzalną pieszczotą. Wahadłowe ruchy Piotra, nieśmiałe początkowo, nabierały mocy, stawały się coraz intensywniejsze.
Tak, tak... Jeszcze! — zachęcała go Aga. — Chodź! Zrób to we mnie! Nic się nie stanie! — dodała przytomnie.
Był bardzo pobudzony i wkrótce osiągnął szczyt po raz pierwszy. Po raz pierwszy we wnętrzu ciała dziewczyny, młodej kobiety. Zastygł w piekącej rozkoszy. Po chwili wznowił wahadłowy ruch bioder – już spokojniej, mocniej, w jednostajnym upajającym rytmie. Oburącz przytrzymywał biodra dziewczyny. Zerkał lubieżnie w dół, w miejsce, gdzie ich ciała składały się, przenikały jedno w drugie... głęboko, jedno w drugie... głębiej, głębiej... do oporu!
Aga, wytrącona z równowagi głębokim przeżyciem i krótkim bólem ranionego ciała, pod wpływem miarowego ruchu powracała do siebie. Zaczęła zdawać sobie sprawę z własnych odczuć i wrażeń. Poczuła nieznaną dotąd przyjemność posiadania w sobie wypełniającego i rozpierającego jej ciasne, dziewczęce ciało – ciała bliskiego mężczyzny. Poznawała smak głębokich uderzeń. Podchwyciła rytm i zaczęła wychodzić biodrami na przeciw ruchom bioder chłopca. Odkrywała, jak wspaniałym instrumentem jest jej kobiecość, intymne sfery jej własnego ciała. Uczyła się najczulsze, najwrażliwsze jego struny wystawiać na rozkosznie łechczące spotkania...
Piotr szczytował jeszcze kilkakrotnie. Aż wreszcie udziałem Agatki stało się to, co rzadko udaje się kobietom po raz pierwszy obcującym cieleśnie z mężczyzną: z kolejnym uniesieniem Piotra połączyła także swoje – wspaniałe, pierwsze w życiu wyczarowane przez goszczącego w jej wnętrzu mężczyznę!
...
Aga porządkowała na sobie odzież. Milczeli zmęczeni, drżący, szczęśliwi, dziwnie zakłopotani. Piotr przygarnął Agatę do siebie i całował z czułością.
Piotr, uważaj w domu na swoje ubranie. Mogą być plamy. Różowe plamy też! Wiesz, co się stało...
Wiem i... dziękuję ci za ten skarb! – przytulił ją do siebie jeszcze mocniej. — A ty nie martwisz się... o te plamy?
Dziewczęta same piorą swoje fatałaszki, a do tego... ja jeszcze wczoraj miałam...
Nawet bardzo śmiałej, bezpruderyjnej dziewczynie niełatwo przychodzi mówić o prozaicznych fizjologicznych kobiecych sprawach. Chciała go jednak przestrzec przed ewentualnymi kłopotami w domu, przed domysłami rodziców Piotra, które siłą rzeczy i ją by objęły. Chciała też lojalnie jeszcze raz dać mu do zrozumienia, że nie potrzebuje obawiać się niepożądanych konsekwencji, bo ona jest w swoich niepłodnych dniach i... – także i ta myśl się w niej zatliła – że jeszcze przez kilka takich dni będą mogli kochać się swobodnie.
Rozumiem, rozumiem — przerwał jej chłopak — nie męcz się!
To było coś cudownego! — mówił po chwili — Moja ty słodka. Nie żałujesz?
Troszkę mi smutno, że nie jestem już... ta sama. Widzisz... dziewczyna może dawać... — zawiesiła głos figlarnie — dawać siebie wiele razy nic nie tracąc, a nawet wiele otrzymując. Tak jak ja od ciebie dostałam dzisiaj coś niesamowicie wspaniałego. Ale to, co ty ode mnie dostałeś, ja mogłam dać tylko raz w życiu i dlatego mi smutnawo. Ale mi nie żal. Nie! Nie żałuję niczego. To, co ja straciłam – ty dostałeś, a więc właściwie... nie straciłam. Mamy to teraz razem. Tak długo, jak długo jesteśmy razem... Będziemy razem?...
Aga przerwała nagle swoje głośne rozmyślania, bo usłyszeli skrzypienie śniegu. Zza pobliskiej kępy krzewów na wąskich, lekkich nartach biegowych wyłoniła się kobieta, a za nią mężczyzna, obydwoje w średnim wieku. Agatka wtuliła się cała w objęcia Piotra chowając twarz w jego kołnierzu, w odruchu wstydu.
Dzień dobry! — pozdrowiła ich przyjaźnie kobieta.
Dzień dobry... — bąknął Piotr.
Nie poruszał się w nadziei, że obcy pójdą sobie dalej. Zatrzymali się jednak.
Nie bójcie się, nie krępujcie!. Zaraz sobie pójdziemy! — rzekł narciarz.
Chcąc nie chcąc słyszeliśmy, Agatko, co przed chwilą powiedziałaś swojemu chłopcu. Nie słyszałam jeszcze nigdy takich mądrych i pięknych słów! I to od dziecka prawie. Przepraszam! Nie jesteś już dzieckiem! I to nie dzisiaj, nie przy tym drzewku przestałaś nim być! Tak bogate myśli i uczucia musiały dojrzewać w tobie już od dawna. Jak myślisz? Od jak dawna?
Agata, wciąż w objęciach Piotra, już tymczasem zwróciła twarz w stronę przybyłych. Spojrzała w górę, w oczy chłopca.
To on. To za jego sprawą — powiedziała, choć sama nie rozumiała, dlaczego odpowiada na pytania jakże dziwne, a w ustach obcych ludzi – wręcz natrętne.
Piotrze! — odezwał się obcy — Czy zdajesz sobie sprawę, jaką nadzwyczajną, wspaniałą dziewczyną los cię obdarzył?! Wierz mi! Wiem, co mówię! — tu objął i przytulił do siebie swoją towarzyszkę.
Piotr od dłuższej chwili wpatrywał się w twarze obcych szeroko otwartymi oczami, z natężeniem i z coraz większym zadziwieniem.
Wiem! Ona jest... kochana... Ale wy... państwo... Czy to możliwe? Czy wy, to...
Tak Piotrze! My, to – wy, wy sami! Spotkaliśmy się tak, jak to sobie wymyśliłeś! Może nie dokładnie tak, bo zamiast łódką przybyliście na sankach, ale jednak.
Zostawmy ich w spokoju. Nie widzisz, jak są wytrąceni z równowagi? — powiedziała kobieta. — Piotr, chodźmy już! Żegnajcie, kochani!
Aha, Agatko! — zwróciła się jeszcze do dziewczyny — Nie obawiaj się! Jeszcze długo zostaniecie razem i będziecie niezwykle szczęśliwi, jakby powiedziała dobra wróżka. Wiem to; my to wiemy! — mówiąc to spojrzała na swojego Piotra. — A twój Piotrek pewnie spróbuje ci to wyjaśnić. Nie wiem tylko, czy mu się uda!
Mieliśmy już iść, Aga — odezwał się narciarz.— Chodź moja dobra wróżko!
Przybysze oddalili się. Jeszcze przez chwilę było słychać chrzęst nart. Agatka teraz dopiero uwolniła się z objęć chłopca i odezwała do niego z pretensją:
Kto to był? I te ich imiona, nasze imiona?! Co to wszystko miało znaczyć?! Czy my ich znamy? Ty ich znasz?
Nie, nie znam. To znaczy, właściwie... To bardzo skomplikowane i sam tego nie rozumiem...
Powiedz to, co wiesz!
Dobrze. Od początku! Kiedy braliśmy literaturę fantastyczno-naukową, ktoś z klasy powiedział, że autorom wyczerpały się już pomysły i zaczynają młócić w kółko tę samą słomę. Polonistka na to zaproponowała, abyśmy spróbowali sami wymyślić jakieś nowe sytuacje i opisać je w krótkich szkicach.
O ile cię znam, to twój szkic nie był najkrótszy. Poczułeś się na swoim podwórku!
Masz rację. Wyszło mi z tego całe opowiadanie.
I nie pokazałeś mi go! Dlaczego?!
Nie wiem, bałem się, że może będziesz się śmiała. Albo będziesz zła, bo ten tekst... on jest o nas.
— O nas?! W szkolnym wypracowaniu opisałeś naszą... naszą znajomość?! Jak mogłeś?!
No widzisz, już się gniewasz. To jest o nas, ale nie dosłownie! Tylko ja wiedziałem, a ty byś się mogła domyślić.
To już lepiej. I o co chodzi w tym opowiadaniu?
Para młodych ludzi żegluje po Śniardwach. Nagle nadchodzi silny wiatr i muszą się schronić na bezludnej wyspie. Pamiętasz, tam jest taka mała wysepka po wschodniej stronie?
Pamiętam. Takie żeglarskie WC. Niezbyt romantycznie tam pachnie!
My też róż tam nie sadziliśmy. Ale od czego fantazja literacka? W moim opowiadaniu jest tam całkiem ciekawie, jak na wyspie Robinsona. A my, to znaczy moi żeglarze, nie spotykają ludożerców ani kosmitów, tylko...
Tylko siebie samych... — dopowiedziała Aga cicho w nagłej zadumie — Teraz rozumiem, wszystko rozumiem!
W takim razie rozumiesz więcej ode mnie! Opowiadanie to jedno, a to, co się tu przed chwilą działo, to coś innego! Czy potrafisz to wytłumaczyć?
Może znajomi polonistki przeczytali twój tekst i teraz zażartowali sobie z nas?... Nie! Oni nie udawali!... Masz rację. Nie wiem... Są rzeczy, które nie śniły się filozofom. A może nam się to wszystko tylko śni właśnie i jutro się zbudzimy. Albo...
Tak. Albo to jakieś igraszki z czwartym wymiarem, taka...
Pętla w czasie... dokończyła Agata.
...
Tymczasem para narciarzy sunęła bez pośpiechu po śniegu. Wjechali w zaciszną kępę tui i świerków. Kobieta zatrzymała się przy młodej brzóce i odwróciła do towarzysza.
Piotr!... — chciała coś powiedzieć i szukała słów.
Cicho! Wiem! — powiedział półgłosem Piotr.
Zbliżył się do niej od tyłu; pomiędzy jej narty wsunął jedną ze swoich. Wbił w śnieg kijki pozostawiając na nich rękawice. Włożył ręce pod kurtkę Agaty i ogrzewał je chwilę, zanim sięgnął pod sweter do jej piersi.
I ja też im pozazdrościłem! — szeptał jej do ucha — Ja też chcę mojej Agatki! Chcę ciebie!
Wysunęła lekko w jego stronę biodra; ocierali się o siebie. Wciągnęła brzuch, kiedy próbował wsunąć ręką pod spodnie. Było jednak za ciasno.
Przesunął rękę w stronę biodra, gdzie, gdzie był zamek błyskawiczny. Zsunął suwak, ale spodnie nieznacznie tylko się rozluźniły; w pasie pozostały ciasne. Nie mógł widzieć, jak Aga mimo woli uśmiechnęła się, dostrzegając jego bezradność.
Tyle lat... A ty wciąż masz trudności w konfrontacji z damską garderobą.
Czy to źle?
Nie... To takie urocze, chłopięce.
Chodź, chodź!... — powiedziała cicho po dłuższej chwili, zwracając twarz w jego stronę, a z jej oddechem dotarła znana woń – dziwna, słonawa, podniecająca...
...
Młodzi wracali zamyśleni. Ciągnęli sanki, trzymając się za ręce. Ominęli kopiec, z którego jakiś starszy mężczyzna w zielonym palcie, z plikiem papierów pod pachą, próbował niezgrabnie zjechać na butach wyślizganym torem saneczkowym.
Pani w kiosku dojrzała ich w świetle latarni walczącej z gęstniejącym mrokiem.
To chyba Piotrek i Agatka. Chodzą ze sobą już... chyba z rok będzie — mruczała do siebie, nie przerywając szydełkowania. Patrzyła za nimi ponad okularami doświadczonym, nieomylnym spojrzeniem — Tacy młodzi! No, no. I to w zimie? Na śniegu czy jak? Co za czasy!
A to co?! — zdumiała się na widok pary z nartami na ramionach. — Im się też zebrało na zimowe czułości?!
Nie miała co do tego wątpliwości widząc, jak idą powoli, trzymając się za ręce, trącają się bokami i co chwilę zaglądają sobie w oczy.
w lipcu 1998