pocałunek wampira 2 15 maszkarada






Pocałunki wampira 02


Miłość po grób





Schreiber Ellen











W serii Pocałunki Wampira


POCZĄTEK


MIŁOŚĆ PO GRÓB


W przygotowaniu:


MIASTO WAMPIRÓW














































Mojemu ojcu. Gary’emu Schreiberowi.


z wyrazami miłości od jego upiorka


















Wypijmy świeżą krew.


Jagger Maxwell










1. Krwawiące serce





To było jak ostatni gwóźdź do trumny.


Rozłożyłyśmy się z Becky w mojej zacienionej sypialni, pochłonięte kultowym

horrorem z lat osiemdziesiątych Miłość po grób. Jenny, nastoletnia femme fatale,

niedożywiona blondynka ubrana w białą bawełnianą suknię w rozmiarze XXXS.

biegła rozpaczliwie krętą, skalistą ścieżką w stronę opuszczonej, nawiedzonej

posiadłości. Świetliste żyły błyskawic strzelały na niebie w ulewnym deszczu.


Nie dalej jak poprzedniej nocy Jenny odkryła prawdziwą tożsamość swojego

narzeczonego, kiedy natknęła się na jego sekretny loch i zastała go

wychodzącego z trumny. Natchniony Vladimir Livingston. znany angielski

profesor, w rzeczywistości nie był zwykłym śmiertelnikiem, lecz wiecznie

żywym krwiopijcą. Słysząc mrożący krew w żyłach wrzask Jenny, profesor

Livingston z miejsca przysłonił kły czarną peleryną, znad której wyzierały tylko

czerwone oczy, wpatrzone w nią tęsknym wzrokiem.


- Nie wolno ci oglądać mnie w takim stanie - powiedziałam razem z

wampirem.


Jenny nie uciekła, lecz wyciągnęła do narzeczonego dłoń. Jej ukochany

zamruczał coś, niechętnie cofnął się w cień i zniknął.


Ten film grozy zyskał miano kultowego wśród gotów, co Irwa po dziś dzień.

Widzowie zbierają się w kinach w stylu retro, przebrani w kompletne kostiumy

wykrzykują jednogłośnie kwestie i odgrywają przed ekranem poszczególne role.

Mimo że dziesiątki razy widziałam Miłość po grób w domu na DVD i znam

wszystkie dialogi na pamięć, to nigdy nie było mi dane wziąć udziału w seansie

kinowym.




Moja przyjaciółka oglądała to po raz pierwszy. Siedziałyśmy u mnie w pokoju

wgapione w ekran, podczas gdy Jenny postanowiła wrócić do posiadłości

profesora, by stanąć twarzą w twarz ze swym nieśmiertelnym ukochanym. Becky

wpiła mi w ramię swoje poobgryzane, pomalowane na krwistoczerwony kolor

paznokcie, gdy Jenny powoli otworzyła drzwi do lochu - drewniane, skrzypiące,

zwieńczone lukiem. Młode, naiwne dziewczę ostrożnie zeszło po krętych,

masywnych schodach do mrocznej piwnicy Vladimira. gdzie na oblepionych

pajęczynami betonowych ścianach wisiały pochodnie. Pośrodku stała prosta

czarna trumna, pod którą widać było rozsypaną ziemię. Jenny zbliżyła się

ostrożnie i z całej siły dźwignęła pokrywę.


Pisk skrzypiec oznajmił moment kulminacyjny. Jenny zajrzała do środka.

Trumna okazała się pusta.


Becky wydała stłumiony krzyk.


- Zniknął!


Oczy zaszły mi łzami. Zupełnie jakbym na ekranie widziała siebie. Mój

ukochany. Alexander Sterling, też zniknął w mroku nocy przed dwoma dniami,

krótko po tym. jak odkryłam, że jest wampirem.


Jenny pochyliła się nad pustą trumną. Szlochała tak melodramatycznie. jak

tylko potrafi aktorka filmu klasy B.


Łza zawisła mi na rzęsach. Otarłam ją wierzchem dłoni, zanim Becky zdążyła

zauważyć. Wcisnęłam na pilocie „stop" i ekran zrobił się czarny.


- Czemu wyłączyłaś? - spytała Becky. W blasku świeczek porozstawianych po

pokoju słabo widziałam jej niezadowoloną minę. W spływającej po jej policzku

Izie odbił się płomień.-Właśnie zanosiło się na najlepsze.

- Widziałam to ze sto razy - odparłam, podnosząc się z miejsca, i wysunęłam

płytę z odtwarzacza.

- A ja nie! - jęknęła. - Co będzie dalej?

- Dokończymy kiedy indziej - zapewniłam ją i schowałam płytę do szafki.





- Gdyby Matt był wampirem - powiedziała, mając na myśli swojego chłopaka

w ciuchach khaki - to dałabym mu się ugryźć w każdej chwili.



Przez tę niewinnie rzuconą uwagę omal się nie wygadałam, ale

powstrzymałam się w ostatniej chwili. Największymi sekretami nie mogłam się

podzielić nawet z najlepszą przyjaciółką.


- Wierz mi. nie możesz wiedzieć, jak byś się zachowała. -Tylko tyle zdołałam

z siebie wydusić.


- Pozwoliłabym mu się ugryźć - powtórzyła rzeczowym tonem.

- Robi się późno - zauważyłam, zapalając światło.



Nie spalam już dwie noce od zniknięcia Alexandra. Skórę pod oczami miałam

ciemniejszą niż cienie na powiekach.


- Aha. Przed dziewiątą mam zadzwonić do Mana - rzuciła, zerkając na mój

budzik z motywem z Miasteczka Halloween. -Może pójdziecie jutro z nami do

kina? Ty i Alexander? - spytała i zdjęła dżinsową kurtkę z oparcia mojego

komputerowego fotela.

- Hmm... nie damy rady - zwodziłam ją, zdmuchując świeczki. - Może w

przyszłym tygodniu.



-W przyszłym tygodniu? Nie widziałam go od szkolnej imprezy.


- Mówiłam ci. że uczy się do egzaminów.

- No, daję głowę, że pójdzie mu świetnie - skwitowała. - Skoro zakuwa dniami

i nocami.



Oczywiście nie mogłam powiedzieć nikomu, nawet Becky, dlaczego

Alexander zniknął. Sama zresztą nie bardzo wiedziałam, jaki byt tego powód.


Przede wszystkim jednak nie umiałam przyznać przed samą sobą. że odszedł.

Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. „Odszedł" - to słowo przyprawiało mnie o

ucisk w żołądku i gardle. Już sama myśl o tym. że miałabym tłumaczyć




rodzicom, dlaczego Alexander opuścił Grajdot, wyciskała mi z oczu łzy Nie

mogłam znieść prawdy, nie mówiąc już o jej wyznaniu komukolwiek.


Poza tym nie chciałam, żeby ludzie w Grajdole znowu mieli o czym gadać.

Gdyby się rozeszło, że Alexander wyprowadził się tak nagle, kto wie, jakie

pochopne wnioski wysnuliby z tego plotkarze.


W tym momencie chciałam utrzymać status quo. stwarzać pozory, aby CBŚR -

Centralne Biuro Śledcze Raven - miało jeszcze parę dni na obmyślenie planu.


- Wkrótce umówimy się na podwójną randkę - obiecałam, kiedy

odprowadzałam Becky do jej wozu.

- Umieram z ciekawości... - westchnęła i wsiadła do furgonetki. - Co się stanie

z Jenny?



- Hmm... będzie próbowała odszukać Vladimira. Becky zamknęła drzwi i

opuściła szybę.


- Gdybym odkryła, że Matt jest wampirem, a on by zniknął, też bym go

szukała - stwierdziła stanowczo. -1 wiem. że ty zrobiłabyś to samo w przypadku

Alexandra.


Zapaliła silnik i wycofała wóz.


Uwaga najlepszej przyjaciółki podziałała na mój mózg jak pękający z hukiem

balon. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej?! Przez ostatnie parę dni

zamartwiałam się, jak długo jeszcze zdołam wymyślać powody nieobecności

Alexandra, ale przecież nie jestem skazana na wieczne oczekiwanie w Grajdole i

zastanawianie się, czy on kiedykolwiek wróci! Nie muszę się zrywać przy

każdym dzwonku telefonu (zwłaszcza że chwilę potem okazuje się, że to moja

mama).


Pomachałam do odjeżdżającej Becky.


- Święta racja - powiedziałam do siebie. - Muszę go odszukać!




- Idę do Alexandra! Niedługo wrócę! - zawołałam do mamy pochłoniętej

katalogiem J. Jill w pokoju dziennym. Przez żyły, w których zastygła krew,

odkąd odszedł mój Got, przebiegła iskra.


Chwyciłam kurtkę i pobiegłam do dworu szukać wskazówek odnośnie do

aktualnego miejsca pobytu Alexandra. Nie mogłam pozwolić, aby miłość mojego

życia zniknęła bez śladu; CBŚR musiało sporządzić pełny raport - byłam jak

Nancy Drew*1 w czerni.


1 *Nancy Drew - dziewczyna detektyw z popularnej serii powieści kryminalnych dla młodzieży Carolyn

Keene




Zawsze marzyłam o tym. żeby stać się wampirzycą, ale kiedy zyskałam ku

temu okazję, nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Zresztą Alexander

dokonał już tego. co każdy rasowy wampir - mojej przemiany. Ciągle pragnęłam,

aby byl przy mnie. Usychałam z tęsknoty za jego uśmiechem i dotykiem. Czy

naprawdę trzeba przemienić się w mroczną diwę. żeby móc zostać ze swoim

chłopakiem wampirem? Czy rzeczywiście chciałam żyć w jeszcze większym

odosobnieniu niż teraz, jako odrzucona gotka? Tak czy inaczej musiałam mu

wyznać, że go kocham, bez względu na to, kim - lub czym - był.


Całe życie spędziłam jako zakochana w nocy. ubrana w „czerń na czerni"

zbuntowana outsiderka. pozostająca poza elitarnym kręgiem konserwatywnych

mieszkańców Grajdołu o perłowo białych uśmiechach. Przez cały czas jestem

obiektem docinków i gróźb snobistycznego futbolisty Trevora Mitchella. W

mieście i w szkole wszyscy patrzą na mnie jak na dziwoląga z cyrku. Jedyną

moją przyjaciółką jest Becky, chociaż jeśli chodzi o muzykę i modę, mamy

zupełnie inne gusty, a nasze charaktery diametralnie się różnią. Kiedy do dworu

na szczycie wzgórza Benson wprowadził się Alexander Sterling, po raz pierwszy

w życiu zrozumiałam, że nie jestem sama. Poczułam do niego sympatię, jeszcze

zanim go poznałam - kiedy ujrzałam go na ciemnej szosie, a blask reflektorów

auta Becky oświetlił jego bladą cerę i zmysłowe rysy twarzy. Na jego widok

zaparło mi dech. Później, gdy przyłapał mnie. jak zakradłam się do jego dworu,

znów miałam okazję na niego spojrzeć i ogarnęło mnie nieznane dotąd uczucie.

Wiedziałam, źe musimy być razem.




Kiedy zaczęliśmy się spotykać, okazało się, że oprócz tego, że ma bladą skórę,

nosi glany i jest gotem jak ja, słucha też tej samej muzyki - Bauhausa. Korna i

Marilyna Mansona. A. co ważniejsze, łączą nas wspólne pragnienia i marzenia.

Alexander rozumie, co to samotność, odmienność i odosobnienie. Z własnego

doświadczenia wie. jak to jest być ocenianym po ubiorze i wyglądzie,

potępianym za nauczanie domowe i realizowanie siebie w malarstwie zamiast w

futbolu.


Przy nim poczułam, że wreszcie znalazłam swoje miejsce. Nie byłam

osądzana, nękana ani wyszydzana za swój ubiór, lecz akceptowana, a wręcz

podziwiana za to. kim naprawdę jestem.


Teraz, gdy Alexander odszedł nie wiadomo dokąd, samotność doskwierała mi

jeszcze bardziej niż przedtem, zanim go poznałam.


Wysunęłam cegłę blokującą otwarte okno z wybitą szybą i wślizgnęłam się do

piwnicy dworu. Księżyc w pełni oświetlał wymięte białe płachty okrywające

lustra, niedbale porozstawiane kartony i stolik w kształcie trumny. Serce mi

zamarło, gdy znów dotarło do mnie, że skrzynie z ziemią zniknęły.


Kiedy ostatnio zajrzałam tu z nieproszoną wizytą, bałam się, że dokonam

jakichś mrożących krew w żyłach odkryć. Natknęłam się wtedy na skrzynie z

napisem ZIEMIA, opatrzone rumuńskimi pieczęciami celnymi, i stary rysunek

drzewa genealogicznego z imieniem Alexandra na samym dole, bez dat urodzeń i

śmierci. Teraz z kolei bałam się. że nie znajdę n i c.


Zniknęły portrety, które wisiały na ścianach na piętrze. Skierowałam się do

kuchni i otworzyłam lodówkę. Były w niej tylko resztki jedzenia. W szafkach

wciąż stały rzędy porcelanowych naczyń i metalowych kielichów. Na czarnym

granitowym blacie dostrzegłam niedopaloną świecę i pudełko zapałek.


Przy blasku świecy przechadzałam się po pustych korytarzach. Drewniane

deski skrzypiały pod moimi stopami i zdawało się. że opuszczony dwór płacze.


Do salonu przez szpary między czerwonymi aksamitnymi zasłonami wlewało

się światło księżyca. Meble znów byty przykryte białymi płachtami.

Zrezygnowana ruszyłam na główne schody.




Zamiast muzyki The Smiths, zwykle dudniącej na poddaszu, słyszałam tylko

trzaskający okiennicami wiatr.


Upiorny dwór przyprawiał mnie o dreszcz, tym razem nie emocji, lecz chłodu i

samotności. Weszłam na poddasze i zakradłam się do pokoju Alexandra, gdzie

jeszcze niedawno mój nocny rycerz witał mnie z bukiecikiem świeżo zerwanych

stokrotek. Teraz była to tylko jeszcze jedna opuszczona biblioteka - z książkami

pokrytymi kurzem, bez śladu czytelników.


Pokój lokaja wyglądał jeszcze skromniej: stały tam idealnie zaścielone łóżko i

szafa, z której zniknęły wszystkie ubrania, buty i peleryny Jamesona.


W głównej sypialni znajdowało się łoże z baldachimem, okryte czarną

koronkową tkaniną opadającą wzdłuż gotyckich kolumn. Spojrzałam na

pozbawioną lustra toaletkę. Male grzebyki, szczotki i lakiery do paznokci w

odcieniach czerni, szarości i brązu, które należały do matki Alexandra, także

zniknęły.


Nigdy nie miałam okazji poznać jego rodziców. Nie byłam nawet pewna, czy

naprawdę istnieją.


Zrozpaczona zeszłam z poddasza i zatrzymałam się przy schodach.

Zastanawiałam się. co czul, wyjeżdżając tak nagle po tym, jak większość

miejscowych uznała go za swojego.


Wróciłam na górę i zdmuchnęłam świecę, z której spływał wosk. Weszłam do

sypialni, w której gościłam zaledwie przed dwoma dniami. Podwójny materac

leżał niezaścielony na podłodze. Typowy widok w pokoju każdego nastolatka,

bez względu na to, czy jest wampirem, czy nie.


Sztaluga w kącie stała pusta. Popatrzyłam na zachlapaną farbą podłogę.

Zniknęły wszystkie obrazy Alexandra, nawet mój portret w stroju ze Śnieżnego

Balu. z koszyczkiem w kształcie dyni, snickersem i pierścieniem z pająkiem oraz

sztucznymi wampirzymi kłami.


Pod sztalugą zauważyłam puszkę farby koloru krwi. a na niej długą czarną

kopertę. Podsunęłam ją pod światło księżyca. Widniały na niej adres Alexandra i

rumuński znaczek z nieczytelnym stemplem. Żadnego adresu nadawcy. Koperta

okazała się otwarta.




Z nieodpartą ciekawością wyjęłam ze środka czerwoną kartkę, na której

czarnym atramentem napisane było:




Alexandrze. ON PRZYBYWA!




Niestety, oddarto resztę kartki. Nie miałam pojęcia, od kogo przyszedł list ani

co oznaczał. Byłam ciekawa, co ważnego zawierał - może ściśle tajne namiary

jakiegoś miejsca. To tak. jakby oglądać film i nie zobaczyć końca. No i kim jest

ten o n?


Podeszłam do okna - tego samego, w którym podobno widywano ducha babci

Alexandra - i popatrzyłam na księżyc. Poczułam więź z baronową. Ona też

straciła miłość swojego życia i została sama ze swoją tajemnicą. Zastanawiałam

się. czy i mnie czeka taki los.


Dokąd wyjechał Alexander? Czy wrócił do Rumunii? Byłam gotowa kupić

bilet do Europy. Pukałabym do drzwi wszystkich dworów, dopóki bym go nie

znalazła.


Ciekawe, co by byto, gdyby Alexander został. Gdy tylko miejscowi odkryliby

jego prawdziwą tożsamość, pewnie zaczęliby go nękać, potraktowali jako obiekt

badań naukowych albo dodatkową atrakcję lokalnych imprez. Wyobrażałam

sobie, co stałoby się ze mną. Pewnie byłabym przesłuchiwana przez FBI. ścigana

przez brukowce lub też zmuszona do życia w odosobnieniu, a miano Łowczyni

Wampirów przylgnęłoby do mnie na zawsze.


Wychodząc z pokoju, dostrzegłam małą książeczkę wystającą spod materaca.

Wzięłam ją i wróciłam do okna, żeby się jej lepiej przyjrzeć.


Czyżby Alexander zapomniał paszportu? W miejscu wydartego zdjęcia

widniała pusta ramka. Dotknęłam jej, zastanawiając się. po co wampirowi

paszportowe zdjęcie.


Przewertowałam strony. Były tam stemple z Anglii. Irlandii. Włoch. Francji i

Stanów Zjednoczonych.




Nie mógł wyjechać do Rumunii, skoro trzymałam w ręce jego paszport.

Przecież nikt nie przekroczy granicy bez paszportu.


Nareszcie miałam coś. czego ostatnio mi brakowało.


Nadzieję.




- Wolnego! - zawołała mama. kiedy wparowałam do kuchni. - Wszędzie

naniosłaś mi błota.


- Później sprzątnę... - rzuciłam pośpiesznie.



- Chciałabym w tym tygodniu zaprosić Alexandra na kolację - oznajmiła,

chwytając mnie za ramię. - Nie widzieliśmy go od szkolnego balu. Trzymasz go

tylko dla siebie.


- Jasne - mruknęłam. - Potem pogadamy. Idę się pouczyć.

- Pouczyć się? Od szkolnego balu nic. tylko się uczysz. Alexander ma na ciebie

dobry wpływ - zauważyła mama.



Gdyby tylko wiedziała, że zaszywam się w pokoju, bezskutecznie wyczekując

maili, telefonów i listów!


Mały Billy i tato oglądali akurat mecz koszykówki.


- Kiedy wpadnie do nas Alexander? - spytał Billy, gdy przechodziłam obok.


Co miałam mu powiedzieć? Że chyba już nigdy?


- Na razie jeszcze nie - odparłam szybko. - Wolę, żeby nie pokazywał się zbyt

często na przedmieściach. Jeszcze zechce grywać w golfa.

- Zdaje się, że usidliłaś go na dobre - pochlebił mi tato.





- Dzięki, tatusiu - rzuciłam i zatrzymałam się na chwilę, myśląc o rodzinnych

piknikach, świętach i wakacjach, których nie będzie mi dane spędzić z

Alexandrem. - Proszę mi nie przeszkadzać - nakazałam, kierując się do swojej

jaskini nietoperza".

- Ona na serio idzie odrabiać lekcje? - zwrócił się do taty zdziwiony Billy.



-Muszę napisać reportaż! - zawołałam w odpowiedzi. -O wampirach!


- Na pewno dostaniesz piątkę - podsumował tato.




Zabarykadowałam się w sypialni, włączyłam internet i rozpoczęłam

gorączkowe poszukiwanie informacji o miejscach spotkań wampirów, do których

mógł się udać Alexander. Nowy Orlean? Nowy Jork? Biegun północny, gdzie

pól roku trwa noc polarna? Czy wampiry ukrywają się wśród śmiertelników, czy

wolą trzymać się razem?


Zirytowana walnęłam się w butach na łóżko i popatrzyłam na półki z

powieściami Brama Stokera. plakaty z filmów Straceni chłopcy i Drakula 2000, i

na moje figurki Hello Batty na komodzie. Ale nic jakoś nie naprowadziło mnie

na ślad Alexandra.


Sięgnęłam, by zgasić lampę z motywem z filmu Edward Nożycoręki i nagle na

stoliku nocnym dostrzegłam coś, od czego przecież zaczęło się całe to

zamieszanie: puderniczkę Ruby!


Dlaczego wcześniej o niej nie pomyślałam? Przecież na imprezie we dworze

Jameson zaprosił ją na randkę.


A Ruby nikt nie wystawia do wiatru - nawet żywy trup!








2.Noc Kwiatów








Następnego ranka popędziłam jak szalona do biura Armstrong Travel.

Dotarłam tam jeszcze przed otwarciem.


Za plecami usłyszałam brzęk kluczy i stukot obcasów. To była Janice

Armstrong, właścicielka.


- Gdzie Ruby? -wysapalam.


-We wtorki przychodzi dopiero po południu - odparła, otwierając drzwi.


- Po południu? - jęknęłam.

- A przy okazji... - Podeszła bliżej. - Wiesz coś może o tym lokaju Alexandra?

- Chodzi ci o Człowieka Straszydło? - spytałam. - To znaczy o Jamesona?



-Ruby umówiła się z nim na randkę - wyznała. Zapaliła światła i włączyła

kaloryfer.


- No i jak poszło? - dociekałam niewinnie.


Janice odłożyła torebkę na komodę, uruchomiła komputer i popatrzyła na

mnie.


- To ty nic nie wiesz? Wcale się nie pokazał! - oznajmiła. - Zamiast się

cieszyć, że taka ślicznotka jak Ruby w ogóle zechciała na niego spojrzeć!




- Wytłumaczy! się? - nie dawałam za wygraną.

- Nie. Myślałam, że wiesz coś od Alexandra - odparła.

- Niestety. Pokręciła głową.



-Tak trudno o porządnego mężczyznę, sama rozumiesz. No. ale ty masz

przecież Alexandra.


Przygryzłam wargę umalowaną czarną szminką.


- Ej, nie spóźnisz się do szkoły? - Zerknęła na biurowy zegar.

- Zawsze się spóźniam! Janice, podasz mi adres Ruby?

- A może wpadłabyś po lekcjach?

- Chodzi o to, że mam jej puderniczkę...

- To zostaw ją tutaj - zaproponowała Janice. Drzwi frontowe otworzyły się i

weszła Ruby



Oczami wyobraźni widziałam ją zaniedbaną, z papierosem i piwem w dłoni,

ale Ruby trzymała fason nawet po tym. jak facet wystawił ją do wiatru. Miała

perfekcyjny makijaż, biały sweter i białe obcisłe spodnie.


- Wcześnie dziś przyszłaś - zauważyła Janice.


- Mam sporo do nadrobienia - westchnęła Ruby. - A ty co tu robisz? - zdziwiła

się na mój widok.


- Mam coś. co do ciebie należy.


- Jeśli przysłał cię tu Jameson - powiedziała chłodno - to przekaż mu, że

przykro mi, że musiałam odwołać naszą randkę.




-Ty musiałaś? Przecież to on... -zaczęłam. Ruby usadowiła się przy biurku i

włączyła komputer, mimowolnie trącając pojemnik z długopisami.


- A niech to! - krzyknęła rozdrażniona, próbując pochwycić spadające

długopisy.


Pomogłyśmy jej wszystko pozbierać.


- Pierwszy raz mi się to zdarzyło! - rzuciła gniewnie. - Teraz wszyscy się

dowiedzą.


- Ja też ciągle coś przewracam - pocieszyłam ją.


- Nie, jej chodzi o Jamesona - szepnęła do mnie Janice. -Sama dostałam kosza

od niejednego faceta, zanim poznałam mojego Joego. Ale przyznam szczerze, że

dziwię się temu lokajowi. To nieładnie z jego strony, tym bardziej że wzięliśmy

udział w imprezie na cześć rodziny Sterlingów. - Janice zgromiła mnie

wzrokiem, jakby winiła mnie za to. że Jameson nie pojawił się na randce z Ruby.

- Też czuję się wystawiona do wiatru.

- Właściwie to nic wielkiego się nie stało - skwitowała Ruby. - A zresztą on

jest, że tak powiem... jeszcze bardziej ekscentryczny niż ja.



- To palant - rzuciła Janice.


- Naprawdę mnie to dziwi. Taki dżentelmen! - żaliła się Ruby. -I ten akcent.

To chyba najbardziej mnie w nim ujęło.


- Ty też mu się podobasz - powiedziałam. - Tylko że... Obie spojrzały na mnie,

jakbym miała im wyjawić coś ściśle tajnego.


- Tylko że co? - dociekała Janice.


- No... powinien być zadzwonić.

- Kurczę, żebyś wiedziała! Mam nadzieję, że nikomu o tym nie wspomniałaś -

zaniepokoiła się Ruby. - W takim małym mieście mogłoby to narazić na szwank

moje dobre imię.





- Ty chyba coś wiesz. Raven - drążyła Janice.

- No właśnie, czy Alexander o niczym nie napomknął? - dopytywała się Ruby.



Musiałam pocieszyć byłą szefową. W końcu to przeze mnie Jameson nie zjawił

się na randce. Nie mogłam dopuścić, żeby Ruby wzięta to do siebie.


- Tu nie chodzi o ciebie - odparłam wymijająco.

- Na pewno ma dziewczynę - spekulowała Janice. - Czytałam w ,,Cosmo", że...

- No coś ty?! - Wybuchnęłam śmiechem. - A teraz wy mi powiedzcie: czy

Jameson planował jakiś wyjazd?

- Czyżbyś wiedziała coś, o czym ja nie wiem?

- Może kupował bilety lotnicze? Albo pytał o jakieś mapy? -zasugerowałam.

- Czego nie chcesz nam powiedzieć?



Ruby i Janice utkwiły we mnie wzrok. Nie mogłam przecież wyjawić im

prawdy - że Alexander nie miał odbicia w lusterku!


Puderniczka Ruby! Byłabym zapomniała.


Kiedy sięgałam po nią do torebki, do biura wszedł jakiś mężczyzna w

drelichowych spodniach i czerwonej koszulce polo. z wielkim bukietem

kwiatów. W roztargnieniu schowałam puderniczkę z powrotem do torebki i

zasunęłam zamek.


- Ruby White? - spytał mężczyzna.


- To ja - odezwała się i pomachała ręką. jakby właśnie wygrała w bingo.



Mężczyzna wręczył Ruby wiązankę białych róż. Przyjmując ją, zarumieniła

się.


Kwiaty dla Ruby? Pewnie od któregoś z miejscowych wielbicieli.




- Co jest napisane na bileciku? - dopytywała się przejęta Ja-nice. - Ciekawe,

czy to od tego golfisty Kyle'a.

- „Przepraszam, że nie mogłem sam Ci ich wręczyć - przeczytała Ruby.

Zdziwiona podniosła wzrok. - Z wyrazami czułości, Jameson".

- Jameson? - powtórzyłam, robiąc wielkie oczy.

- Jak miło! - zawołała Janice i nalała do wazonu wody z automatu. - Zawsze ci

mówiłam, że jest cudowny.

- Dacie wiarę? - rzuciła głośno Ruby, przyciskając bukiet do siebie.

- Co jeszcze napisał? - spytałam.

- Uważasz, że to za mało? - zdziwiła się Janice. Powąchała kwiaty i wstawiła je

do wazonu. - Są piękne.



- Żadnej informacji, gdzie je zamówiono? - drążyłam. Ruby pokręciła głową

zafrapowana.


- Przecież musi coś być... - szepnęłam. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam, jak

doręczyciel wsiada do białej furgonetki z napisem „Moc Kwiatów" z liter w

kształcie stokrotek.


Wystrzeliłam na ulicę, ale furgonetka ruszyła.


- Chwileczkę.! - zawołałam, człapiąc ciężko w glanach. -Czegoś pan

zapomniał!


Ale było za późno. Furgonetka już skręciła za róg.


Zadyszana i zrozpaczona skierowałam się z powrotem do biura. Otwierając

drzwi, zauważyłam na chodniku jakąś karteczkę. Było to zamówienie dla

kwiaciarni wysyłkowej Moc Kwiatów. Widocznie wypadło doręczycielowi.

Chwyciłam je szybko i sprawdziłam, czy nie zawiera jakiejś ważnej informacji.

Jako adresat widniało biuro podróży. Ale pole nadawcy było puste. Żadnego

nazwiska. Ani adresu e-mail. Nic.




Nagle w prawym rogu dostrzegłam dziesięciocyfrowy numer.


- Czy mogę skorzystać z twojego telefonu. Ruby? - spytałam, gdy wbiegłam do

środka. - Tylko na chwilkę.

- Oczywiście - rzuciła, układając róże. Mogłam dzwonić nawet do Afryki; teraz

i tak było jej wszystko jedno.



Numer kierunkowy wydawał się dziwnie znajomy. Wytężyłam mózg. Był to

numer miasta położonego o kilkaset mil stąd. gdzie mieszkała moja ciocia Libby.


Wykręciłam go. Czy usłyszę na powitanie głos Alexandra? Dryń. Albo

Człowieka Straszydło? Dryń. A może wcale nie ma takiego numeru? Dryń.


- Tu Klub Trumna - odezwał się wreszcie upiorny głos. - Działamy co noc od

zmierzchu do świtu. Zostaw wiadomość - jeśli się odważysz!


Upuściłam słuchawkę. Ruby wciąż układała swoje kwiaty.


- A niech mnie czosnek! - szepnęłam. - Klub Trumna!






3.Przed odjazdem






W szkole zyskałam niespotykaną dotąd popularność. Nie byłam wprawdzie

gwiazdą, ale ci, którzy przedtem nawet nie raczyli na mnie spojrzeć, wołali teraz:

Co słychać, Raven?!".


Jednak nie licząc tych powitalnych gestów, nic się nie zmieniło. Nikt poza

Mattem i Becky nie zapraszał mnie na lunch, nie proponował podwiezienia do

domu ani nie pytał, czy przyłączę się do nauki w grupie. Nikt w klasie nie

podsyłał mi skrycie żadnych liścików, nie dzielił się ze mną gumą do żucia. Na

szczęście byłam zbyt zajęta innymi sprawami, by zaprzątać sobie głowę swoim

szkolnym statusem i po południu ślęczałam do bólu w bibliotece przy

komputerze, szukając w internecie informacji o Klubie Trumna.


- Chciałabym pojechać do cioci Libby - oznajmiłam rodzicom tego samego

wieczoru przy kolacji.

- Do cioci Libby? - powtórzył ze zdziwieniem tato. - Nie widzieliśmy się z nią

od wieków.

- Właśnie. I chyba najwyższy czas. W środę zaczyna się przerwa wielkanocna.

Chciałabym ruszyć jutro po południu.

- Nie wyobrażam sobie twojego rozstania z Alexandrem choćby na minutę, a

co dopiero na kilka dni - zauważyła zaskoczona mama.

- Jasne, że będę umierać z tęsknoty za Alexandrem! - wykrzyknęłam,

przewracając oczami. Czułam na sobie wzrok całej rodziny. Wszyscy

wyczekiwali mojej reakcji. - Ale on ma teraz domową sesję egzaminacyjną,

pomyślałam więc, że skorzystam z okazji i odwiedzę ciocię Libby.



Rodzice spojrzeli po sobie.




- Czy ty przypadkiem nie wybierasz się na koncert Wicked Wiccas?

- Tato! Ten zespół nie istnieje od pięciu lat.

- No cóż, ciocia nie jest wzorem do naśladowania - odrzekł z wahaniem. - Kto

wie. czy znów nie zadaje się z jakimś psychopatą.

- Jest podobna do ciebie, i to bardziej, niż ci się wydaje, tato. Tyle że ty nie

jeździsz już hipisowskim wozem.

- Pamiętam, jak za młodu pojechałam w odwiedziny do swojej cioci -

powiedziała mama. - Zabrała mnie na musical Hair.

- No widzisz... Ja też potrzebuję tego typu doświadczeń, aby ukształtować

swoje życie.

- Libby zawsze się cieszyła na widok Raven - przyznała mama. spoglądając na

tatę. - Ta wizyta dobrze jej zrobi.



- Niech ci będzie - odparł niechętnie tato. - Dziś wieczorem do niej zadzwonię.

Ale Raven, jeśli się okaże, że ona nadal wyznaje voodoo, to nie jedziesz.




Po kolacji spotkałam się z Becky w parku Evans.


- Muszę z tobą pogadać, i to natychmiast - zaczęłam.


- Ja z tobą też! Życie jest piękne. Dasz wiarę, że każda z nas ma chłopaka?


Wydawało się to nierealne, i to wcale nie dlatego, że Alexander jest

wampirem. Tyle lat czułyśmy się wyrzutkami, że nie sądziłyśmy, że

kiedykolwiek zaakceptuje nas ktoś z zewnątrz.


- Chciałabym, żebyś wybrała się ze mną na małą wycieczkę -oznajmiłam

Becky.


- Na wycieczkę?




- Jadę w odwiedziny do cioci Libby i chcę cię zabrać ze sobą! - wykrzyknęłam

podekscytowana.


- W ten weekend? Muszę spytać rodziców.

- Nie, wyjeżdżam jutro po południu.

- Jutro po szkole idę z Mattem na mecz.

- Przecież chodzicie ze sobą dopiero od niedawna! - perswadowałam.

- Myślałam, że cieszysz się moim szczęściem. Zresztą ciebie też chciałam

zabrać na ten mecz.



Już sama myśl o oglądaniu meczu wywołała u mnie odruch wymiotny, ale na

widok uradowanej Becky uświadomiłam sobie, że zachowuję się jak egoistka.


- Jasne, że cieszę się twoim szczęściem, ale...

- Nie mogłabyś przełożyć tej wizyty? - błagała. - W święta będziemy miały tyle

wolnego czasu, żeby pochodzić gdzieś z Mattem i Alexandrem!



Dalsze przekonywanie nie miało sensu. Becky uparta się. że pójdzie jutro na

mecz Matta, a ja musiałam odszukać Alexandra. Żadne błagalne prośby nie

skłoniłyby nas do zmiany planów. Odkąd Matt przestał spędzać czas ze swym

najlepszym przyjacielem, a moim wrogiem i utrapieniem - Trevorem. ciągle

przebywał z Becky. A ja zazdrościłam jej. że ma chłopaka, który nie znika nocą.


- Czemu ten wyjazd jest dla ciebie taki ważny? - spytała.

- To ściśle tajne.

- Co jest ściśle tajne? - zagadnął Matt, który pojawił się tuż za nami.



-A ty co tu robisz? - zdziwiłam się. - To prywatne spotkanie.


- Idę z Becky do salonu gier Ace'a. Prosiła, żebym po nią przyszedł.




Nie dość, że Alexander zniknął w krainie cieni, to jeszcze moja najlepsza

przyjaciółka porzuca mnie dla automatów do gier. i to w chwili, kiedy jej

najbardziej potrzebuję!


- To ja spadam - rzuciłam, odwracając się.

- Co to za ściśle tajna sprawa? - dopytywał się Matt. - Fajnie by było choć raz

posłuchać czegoś innego niż zmyślone bajki Trevora.



Popatrzyłam na tych dwoje szczęśliwych ludzi świeżo ugodzonych strzałą

Amora.


-Trevor miał rację. Sterlingowie naprawdę są wampirami-wygadałam

nieopatrznie.


Spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a po chwili wybuchnęli śmiechem.


Zawtórowałam im i odeszłam.




Spakowałam do walizki całą masę czarnych ciuchów, nie bardzo wiedząc, co

mnie czeka u celu podróży. Na wszelki wypadek zabrałam też plastikowy

pojemnik z czosnkiem, puderniczkę Ruby i gaz pieprzowy w sprayu.


Aby ukoić nerwy, otworzyłam swój dziennik i wypisałam listę plusów

chodzenia z wampirem:


1.Wampir żyje wiecznie.

2.Wampir lata za darmo.

3.Zaoszczędzę sporo pieniędzy na zdjęciach ślubnych.

4.Nie trzeba polerować luster.

5.Jego oddech nigdy nie będzie cuchnął czosnkiem.







Zamknęłam dziennik. Została mi do spakowania jeszcze jedna rzecz.




Otworzyłam drzwi pokoju brata. Billy stukał w klawiaturę chudymi

paluszkami.


- Czego chcesz? - fuknął, kiedy zajrzałam do środka.

- No wiesz? Spójrz lepiej, co ci przyniosłam. Zobaczyłam to w Software City

w drodze ze szkoły. Powiedzieli, że to ostatnia sztuka.



Pokazałam mu grę Maniacy Wrestlingu 3.


- Ukradłaś?


- Ależ skąd! Może i jestem dziwaczką, ale nie złodziejką! Sięgnął po grę.

jednak nie wypuściłam jej z rąk.

- Muszę dostać coś w zamian. Przewrócił oczami. -Wiedziałem!

- Mam jedną maleńką prośbę.

- Chodzi o odpowiedzi do testu? - rzucił domyślnie.

- Nie tym razem.

- Mam ci napisać pracę?

- Jeszcze nie.

- No więc co?

- Potrzebny mi fałszywy dowód osobisty - odparłam szeptem.





- Przecież ciocia Libby i tak nie zabierze cię do pubu! -Jasne, że nie. Po prostu

muszę mieć jakiś dokument tożsamości, a prawo jazdy zrobię dopiero za kilka

miesięcy.


- To weź szkolną legitymację.

- Muszę być pełnoletnia! - wybuchnęłam. lecz po chwili wzięłam głęboki

oddech. - Wybieram się na zjazd naukowy i muszę mieć osiemnaście lat. żeby

zyskać dostęp do książek.



- Jasne! Rodzice cię ukatrupią! Jesteś za młoda, żeby pić.


- Nie mam zamiaru pić. Chcę się tylko tam trochę pokręcić.

- A co powie Alexander, jeśli się dowie, że włóczysz się gdzieś bez niego?



- Liczę na to, że on też tam będzie - szepnęłam.


-Wiedziałem! Tak naprawdę masz w nosie kochaną ciocię Libby! - rzucił

udawanym dziewczęcym głosikiem.


- A jeśli cię ładnie poproszę? - drążyłam, machając mu grą przed oczami

zmęczonymi od komputera.

- No wiesz...

- Zrobisz to dla mnie?

- Nie, ale znam kogoś, kto załatwia takie rzeczy.





Pierwszy raz w życiu poszłam z bratem do szkoły - do miejscowej

podstawówki. Ceglany budynek, trawnik i boisko wydawały się, o dziwo,

mniejsze niż przed paru laty, gdy tam uczęszczałam.


- Kiedyś, jak uciekałam z lekcji, tam była moja kryjówka. -Wskazałam na mały

magazyn ze sprzętem sportowym.





- Wiem - odparł. - Z boku jest wydrapany napis: „Raven tu była".

- Widać zostały tu po mnie nie tylko wspomnienia - zauważyłam z uśmiechem.



Idąc przez trawnik, czułam się jak gotycki gigant górujący nad dziewczynkami

w koszulkach z Bratz, z zeszytami z Truskawkowym Ciastkiem, i nad chłopcami

z przeładowanymi plecakami z pokemonami.


Myślałam, że idziemy na spotkanie ze skorumpowanym nauczycielem

plastyki, ale przy wejściu przywitał nas rudowłosy jedenastolatek - cudowne

dziecko o imieniu Henry.


- Po co taki chłopak jak ty wyrabia fałszywe dokumenty? -zagadnęłam go. -

Żeby wpuścili was do Bajkolandii po godzinach?


Kolega brata zagapił się na mnie, jakby jeszcze nigdy nie widział z bliska

prawdziwej dziewczyny


- Zrób mi zdjęcie, a będziesz mógł się gapić do woli - zażartowałam.


- Chodźcie za mną - powiedział.


W korytarzu zatrzymała nas pani Hanley, moja dawna nauczycielka

matematyki.


- Raven Madison! Ależ ty urosłaś!


Pewnie myślała, że skończę w poprawczaku albo w rygorystycznej szkole z

internatem. Spojrzała na mnie i na brata, najwyraźniej zachodząc w głowę, jak to

możliwe, że dwoje tak różnych od siebie dzieci ma tych samych rodziców.


- Nie wiedziałam, że Billy to twój brat - przyznała.

- Domyślam się - szepnęłam. - Mnie też to dziwi.



- Widzę, że pewne rzeczy się nie zmieniły - podsumowała. Odchodząc, parę

razy oglądała się. jakby zobaczyła zjawę. Wiedziałam już, kto dzisiaj będzie

tematem plotek w pokoju nauczycielskim podczas długiej przerwy.




Zatrzymaliśmy się przy szafce Henryego. jedynej z zamkiem szyfrowym

podłączonym do napędu z bramy garażowej. Henry wcisnął przełącznik sterujący

i zamek automatycznie się odblokował. W środku, na półkach, jak w

miniaturowym multimedialnym sklepiku, leżały gry komputerowe, sprzęt

elektroniczny i instrukcje programowania. Wyjął cyfrowy aparat.


- No to chodźmy.


Ruszyłam za nimi do pracowni komputerowej mieszczącej się za rogiem.

Niestety, była zamknięta. Serce mi zamarło.


- Nie do wiary! Jeśli trzeba, wybij szybę - rzuciłam pół żartem, pół serio.


Dwa małe kujony popatrzyły na mnie, jakbym urwała się z choinki.


Henry sięgnął do kieszeni spodni i wyjął sfatygowany, brązowy skórzany

portfel. Wydobył z niego kartę kredytową, wsunął ją w szparę, poruszył nią

lekko i po chwili drzwi się uchyliły.


- Podoba mi się twoje podejście - przyznałam z uśmiechem.




Dwadzieścia minut później trzymałam w ręce dowód osobisty

osiemnastoletniej Raven.


- Nieźle wyglądam jak na swój wiek - skwitowałam, puszczając do siebie oko.

i udałam się do domu.








4. Kultowo






- Mamo, przecież nie jadę na Syberię. Wracam za dwa dni.


Siedziałyśmy na dworcu, przed lodziarnią U Shirley. Zaczęła obsypywać mnie

całusami, gdy tylko autobus z piskiem hamulców zatrzymał się przy krawężniku,

tuż przed innymi młodymi grajdołowiczami wyruszającymi o wczesnej porze na

ferie świąteczne.


Autobus ruszył, pomachałam mamie na pożegnanie z tylnego siedzenia i nagle

poczułam ucisk w żołądku. To był mój pierwszy samotny wyjazd z Grajdołu.

Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy w ogóle jeszcze tu wrócę.




Oparłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Rozmyślałam, co by było. gdybym

została wampirzycą Alexandra.


Wyobrażałam sobie, jak Alexander wita mnie na dworcu w Kultowie, w

deszczu, ubrany w obcisłe czarne dżinsy i fosforyzującą koszulkę z Dyniowym

Królem, a w ręku trzyma bukiecik czarnych róż. Na mój widok jego blada twarz

poróżowiała-by. dodając mu życia. Wziąłby moją dłoń, pochylił się i obdarzył

mnie długim pocałunkiem. A potem odjechalibyśmy jego odnowionym

zabytkowym karawanem z wymalowanymi pajęczynami, a z głośników

dudniłaby muzyka zespołu Slipknot.


Zaparkowalibyśmy przed opuszczonym zamczyskiem i wspięlibyśmy się

skrzypiącymi, krętymi schodami na samotną wieżę. Wiekowe ściany zamczyska

byłyby obite czarnym koronkowym materiałem. a drewnianą podłogę z

rustykalnych desek pokrywałyby płatki róż. W komnacie migotałyby tysiące

świec, a wąskie, średniowieczne okna ledwo przepuszczałyby blask księżyca.




- Nie mogę już bez ciebie żyć - powiedziałby Alexander. Pochyliłby się i

przywarł wargami do mojej szyi. Poczułabym lekkie ukłucie. Byłabym

zamroczona, ale bardziej pełna życia niż kiedykolwiek - głowa opadłaby mi do

tyłu. a moje ciało osunęłoby się bezwładnie w jego ramiona. Serce pulsowałoby

mi bez wytchnienia, jakby bito za nas oboje. Kątem oka dostrzegłabym

Alexandra z dumnie uniesioną głową.


Położyłby mnie delikatnie. Oszołomiona, podniosłabym się chwiejnie,

trzymając dłoń na splamionej czerwienią szyi. a po ramieniu spływałaby mi

krew.


Czubkiem języka wyczułabym w ustach dwa spiczaste kły.


A wtedy on otworzyłby okno na wieży, ukazując uśpione miasto.

Zobaczyłabym coś, czego nigdy przedtem nie widziałam - na przykład

roześmiane duchy unoszące się nad domami.


Alexander wziąłby mnie za rękę i odlecielibyśmy w nocny mrok, pomiędzy

błyskającymi światłami miasta a migającymi gwiazdami, jak dwa gotyckie elfy.


Przerwał mi dźwięk dzwonka. Nie oznajmiał on bynajmniej przybycia do

krainy cieni, lecz ostrzegał o zbliżającym się pociągu i położył kres moim

wybujałym fantazjom. Autobus zatrzymał się przed przejazdem kolejowym.

Jakiś przejęty brzdąc po drugiej stronie autobusu zamachał rączką na widok

zbliżającej się czarnej lokomotywy.


-Ciuch-ciuch-ciuch-ciuch! - wolał. - Chcę być konduktorem - oznajmił swojej

mamie.


Ja także popatrzyłam na konduktora, który pomachał niebieską czapką, kiedy

mijał nas pociąg. Nie był to szybki, nowoczesny towarowiec, lecz wlokący się

sznur rozklekotanych, po-bazgranych wagonów. Dzieciak obok mnie

najwyraźniej marzył o wspaniałej karierze na kolei - zbyt naiwny, by dostrzec

związany z nią trud, długie godziny pracy i niskie zarobki - ja zaś zastanawiałam

się. czy marzenie, by zostać wampirzycą, nie okaże się przesadnie romantyczne

w zderzeniu z rzeczywistością.


Wkraczałam w nieznany świat, pewna tylko jednego: muszę odszukać

Alexandra.






Napis na powitalnej tablicy miejscowości, w której mieszka ciocia Libby.

powinien oficjalnie głosić: „Witamy w Kultowie -uprasza się mieszkańców o

pozostawienie strojów do golfa przy wjeździe do miasta". Roi się tu od modnych

kawiarenek w różnym stylu, ekskluzywnych sklepów z artykułami używanymi i

niezależnych kin, które odwiedzają rozmaici odlotowi ludzie - ekolodzy, artyści,

goci i fanatycy mody. Tu każdy jest mile widziany.


Zrozumiałam, co mogło przyciągnąć Alexandra i Jamesona do takiego miejsca.

Nie musieli daleko wyjeżdżać, by wpasować się w kolorową mieszankę

cudacznych indywiduów.


Wyobrażałam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym dorastata w

mieście, w którym nie byłabym bojkotowana, tylko akceptowana. Pewnie jako

pierwsza znalazłabym się na liście gości piątkowych imprez w „nawiedzonych"

domach, zostałabym wybrana Królową Halloween i dostawała same szóstki z hi-

storii starych grobowców.


W latach sześćdziesiątych tato i ciocia Libby byli hipisami. Potem tato stał się

japiszonem, a ciocia pozostała wierna swoim ideałom. Przeprowadziła się do

Kultowa, ukończyła studia teatralne i rozpoczęła pracę w wegańskiej restauracji,

żeby dorobić. Ciągle grywała w awangardowych sztukach czy przedstawieniach

typu performance w garażu jakiegoś reżysera. Kiedy miałam jedenaście lat,

oglądaliśmy całą rodziną, jak godzinami stoi na scenie przebrana za gigantyczny

strąk groszku i opowiada urywanymi zdaniami, jak się wyrasta z łodygi.


W Kultowie nie czekał na mnie Alexander, co nie było wielką niespodzianką.

Zaskoczyła mnie za to nieobecność cioci. „Mam nadzieję, że publiczność

pozwoli jej wreszcie zejść ze sceny" - pomyślałam, gdy stanęłam z walizką w

upalnym słońcu na dworcu autobusowym. W końcu dostrzegłam jej

zdezelowanego, klasycznego, żółtego garbusa, który z turkotem wtoczył się na

parking.


- Ależ ty urosłaś! - wykrzyknęła, wysiadłszy z auta, i mocno mnie uściskała. -

Za to nie zmieniłaś stylu. 1 tu mnie nie zawiodłaś.


Młodzieńczą twarz cioci Libby zdobiły błyszczący, fioletowy cień do powiek i

różowa szminka. Z jej uszu na tle kasztanowych włosów zwisały czerwone




kryształowe kolczyki. Miała na sobie błękitną sukienkę bez pleców, usianą

białymi koralikami, i beżowe sandały z cienkich pasków skóry


Udzieliła mi się jej serdeczność. Mimo odmiennych gustów od razu

zbliżyłyśmy się do siebie jak siostry i zaczęłyśmy rozmawiać o modzie, muzyce i

filmach.


- Miłość po grób? - powtórzyła, kiedy powiedziałam jej, co ostatnio widziałam.

- To pewnie coś w stylu Rocky Horror Picture Show. Pamiętam, jak chodziłam

na seanse o północy i tańczyłam na sali kinowej. Niech znów zatrzyma się czas! -

zaśpiewała ciocia Libby. Przechodnie rzucali nam dziwne spojrzenia.

- Hm, Miłość po grób to nie musical - przerwałam, chcąc uchronić ciocię przed

mandatem za zakłócanie spokoju.

- A to szkoda. Wiesz, zabiorę cię w pewne świetne miejsce - oznajmiła

entuzjastycznie i zaprowadziła mnie do sklepu Gotycka Moda mieszczącego się

za rogiem.

- Rany! - zawołałam, wskazując na czarne kozaczki z lakierowanej skóry i

czarny, popruty sweter z siatki. - Widziałam takie w inter necie.



Znalazłam się w gotyckim raju i było tam pięknie! Koszulki z Wicked Wiccas,

komiksy z Hello Batty i zmywalne tatuaże!




Podeszła do mnie ekspedientka o włosach koloru fuksji i okolczykowanej

twarzy, w czarnych legginsach pod czarnymi szortami, butach Mary Jane na

ośmiocentymetrowych obcasach i szarej roboczej koszulce z napisem Bob. Taki

styl ubioru znano w Grajdole tylko z telewizji satelitarnej. 1, wbrew mojemu

przekonaniu, źe zostanę zlekceważona lub uznana za potencjalną złodziejkę, jak

to zwykle bywało w sklepach, przywitała mnie niczym gwiazdę filmową w

butiku w Beverly Hills.


- W czym mogę pomóc? Mamy wielką wyprzedaż towaru. Ochoczo chodziłam

za nią po sklepie, dopóki nie zmęczyło


mnie przeglądanie wieszaków z gotyckimi ciuchami.




- Śmiało pytaj, jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebowała -rzuciła

ekspedientka.


Ręce miałam zajęte kabaretkami, czarnymi wysokimi kozaczkami i torebką.


Ciocia Libby właśnie przymierzała czarną koszulkę z napisem „Wampiry i

świry".


Poczułam w sercu ukłucie i ucisk w gardle.


- Kupię ci ją - nalegała w drodze do kasy.


Normalnie wrzeszczałabym z radości na widok takiego prezentu. Ale teraz

koszulka ta przypominała mi o zniknięciu Alexandra.


- Nie trzeba.


- No coś ty. Jesteś moją bratanicą. Weźmiemy tę. - Podała ekspedientce

koszulkę oraz kartę kredytową.


Zgarnęłam swoje gotyckie dodatki. Wszystko kojarzyło mi się z Alexandrem.


- Pójdę je odłożyć - powiedziałam. Jednak natychmiast wyobraziłam sobie, jak

seksownie zaprezentuję mu się w kabaret-kach i kozaczkach, kiedy tylko go

odnajdę.

- To też bierzemy - oznajmiła ciocia, jakby czytała w moich myślach, i podała

towar ekspedientce.





Ciocia Libby mieszka przy małej, wysadzanej drzewami uliczce, gdzie stoją

wąskie szeregowce z lat czterdziestych - co silnie kontrastuje z nowoczesną

podmiejską dzielnicą Grajdołu, w której stoi nasz dom. Jej kawalerka jest ciasna,

ale przytulna i utrzymana w artystycznym klimacie - są tam kwieciste dywaniki,

poduszki i wiklinowe krzesła, a w pokoju unosi się zapach lawendowego

potpourri. Ściany zdobią weneckie maski, z sufitu zwisają lampiony.


- Tu możesz spać. - Ciocia Libby wskazała na rozkładaną kanapę.





- Dzięki! - rzuciłam podekscytowana nowym miejscem. -Fajnie, że zgodziłaś

się na moje odwiedziny



- Tak się cieszę, że przyjechałaś! - odparta.


Postawiłam walizkę przy kanapie i zerknęłam na zegar Pink Floyd nad

zabytkowym kominkiem „tylko na pokaz", w którym stało pełno zgaszonych

świec. Do zmierzchu brakowało zaledwie paru godzin.


Rozpakowałam się, a ciocia nalała mi soku z marchwi.


- Pewnie jesteś głodna! - zawołała z maleńkiej kuchenki w stylu art déco. -

Chcesz kanapkę z awokado?

- Jasne - stwierdziłam i usiadłam przy starym, wyblakłym, żółtym stole z

obluzowaną nogą. Stał na nim wysadzany koralikami serwetnik. - Założę się. że

masz dzisiaj gorącą randkę - zagaiłam, gdy ciocia posypywała mi kanapkę

kiełkami. - Ale nie szkodzi. Dam sobie radę sama.



- Tato nic ci nie mówił? Pewnie chciał ci zrobić niespodziankę. -Jaką

niespodziankę? - dociekałam, oczami wyobraźni


widząc, jak ciocia wręcza mi wejściówki dla VlP-ów do Klubu Trumna.


- Dziś wieczorem gramy sztukę.


Sztukę? Nie po to jechałam do Kultowa, żeby spędzić kilka godzin na jakiejś

sztuce!


- Gramy w centrum - oznajmiła dumnie. - To prywatne przedstawienie dla

emerytów. Niestety, oprócz ciebie będą tam same siwe głowy. Ale jestem pewna,

że ci się spodoba.


Zdjęta z lodówki przyczepioną na magnes kopertę. Otworzyła ją, wyjęła bilet i

podała mi.








VILLAGE PLAYERS PRZEDSTAWIAJĄ


Drakula




Village Players występowali w budynku dawnej szkoły podstawowej.

Garderoba dla aktorów mieściła się w klasie, gdzie wciąż cuchnęło mokrymi

gąbkami, a wielkie okna były przysłonięte grubymi roletami. Na miejscu tablicy

wisiały lustra, zamiast biurka nauczycielskiego stała podłużna toaletka, a na niej

kosmetyki, kwiaty i kartki z gratulacjami.


Ciocia Libby nakładała makijaż i wciskała się w białą wiktoriańską suknię, a ja

kręciłam zapomnianym globusem w kącie, póki mój pomalowany czarnym

lakierem paznokieć nie spoczął na Rumunii.


Oczywiście, w każdych innych okolicznościach chętnie obejrzałabym sztukę

Drakula. Chodziłabym na nią co wieczór, głównie po to, by zobaczyć ciocię w

roli Lucy - wprawdzie trochę podstarzałej, jednak z pewnością przekonującej.

Wykupiłabym miejsca w pierwszym rzędzie. Ale po co oglądać kogoś, kto tylko

udaje Drakulę, skoro mogłam zobaczyć prawdziwego wampira sączącego

Krwawą Mary w Klubie Trumna?


- Pięć minut! - zawołał z korytarza kierownik sceny.


Uściskałam ciocię, życząc jej połamania nóg. Liczyłam na to, że nie zauważy

ze sceny mojego pustego miejsca, ale nie było czasu się tym zamartwiać.

Popędziłam korytarzem na zaplecze.


Wzięłam na stronę woźnego, starszego pana, który sam mógłby zagrać żywego

trupa. - Którędy do Klubu Trumna?


Niektórzy szukają bratniej duszy przez całe życie. Ja miałam na to tylko

półtorej godziny.








5.Klub Trumna






Za rogiem ulicy zobaczyłam coś, czego jeszcze nigdy nie widziałam: ponad

tuzin młodych gotów w kolejce, z nastroszonymi czarno-białymi włosami i

sięgającymi ziemi fioletowymi treskami, w marszczonych pelerynach, wysokich

czarnych kozaczkach i sukniach w stylu Morticii. Z poprzekłuwanych warg,

policzków, języków i czół zwisały metalowe łańcuszki, a ramiona, torsy, plecy i

w niektórych przypadkach całe ciała pokrywały tatuaże przedstawiające

nietoperze, kolczaste druty oraz różne tajemnicze symbole.


Na budynku z czarnej cegły, ponad głowami upiornych gotów, dostrzegłam

dwa czerwone neony w kształcie trumien.


Niecierpliwość należy do moich zalet, więc wślizgnęłam się przed dziewczynę,

która właśnie zacieśniała swój średniowieczny gorset.


Sobowtór Marilyna Mansona odwrócił się i popatrzył na mnie. -Ty tutejsza?


- Chyba nikt z nas nie jest tutejszy, jeśli wiesz, co mam na myśli - odparłam

wyniośle.






-Jestem Primus - odparł, wyciągając dłoń. Paznokcie miał dłuższe od moich.


- A ja Raven - odpowiedziałam.

- A ja Poison - burknęła dziewczyna w obcisłej sukni ze sztucznego jedwabiu

w czarno-czerwone pasy i chwyciła Primusa za rękę.



Tłum powoli przesuwał się do wejścia. Primus i Poison okazali swoje

legitymacje i zniknęli w środku.


Mężczyzna w koszulce z Nosferatu mierzył mnie wzrokiem, blokując czarne

drewniane drzwi w kształcie trumny.


Wyjęłam z dumą swój dokument, ale gdy demoniczny bramkarz uważnie go

obejrzał, straciłam rezon i serce mi zamarło.


- Wygląda na wydrukowany wczoraj.

- Myli się pan - odparłam z zadziornym uśmieszkiem. - Nie wczoraj, ale

dzisiaj.



Rozchmurzył się i wybuchnął śmiechem. - Pierwszy raz cię tu widzę.


- Nie pamięta mnie pan z ostatniej imprezy? Byłam w czerni.


Znowu się roześmiał. Przyłożył mi na ręce stempel z nietoperzem i owinął mi

lewy nadgarstek plastikową bransoletką w kształcie drutu kolczastego.


- Przyszłaś sama? - zagadnął.

- Mam się spotkać ze znajomym. Taki starszy, łysy facet w szarej pelerynie.

Był tutaj niedawno. Może go widziałeś?



Bramkarz wzruszył ramionami.


- Pamiętam tylko dziewczyny - odparł z uśmiechem. - Ale gdyby twój znajomy

się nie zjawił, to o świcie kończę pracę -dodał, przepuszczając mnie przez

trumienne drzwi.




Weszłam do mrocznego, zatłoczonego, zadymionego i roztańczonego Świata

Cieni. Musiałam przystanąć, żeby przyzwyczaić wzrok.


Nad zgromadzonymi, niczym chmara małych duszków, unosiła się sztuczna

mgła. Na pomalowanych czarnym sprayem cementowych ścianach błyskały

neonowe grobowce. Z sufitu zwisały blade manekiny z wielkimi nietoperzymi

skrzydłami. Jedne ubrane były w skórę, inne w stroje wiktoriańskie i

średniowieczne. Drzwi łazienek przypominały kształtem masywne nagrobki; na

jednych widniał napis „POTWORY", na drugich „ZJAWY". Pajęczyny oplatały

butelki z napojami w barze, a tabliczka pod zepsutym zegarem głosiła:

WNOSZENIE CZOSNKU ZABRONIONE". Przy parkiecie do tańca, na

rozkładanych stołach, utworzono miniaturowy gotycki pchli targ. gdzie

miłośnicy wampirów mogli kupić wszystko - od sztucznych kłów po zmywalne

tatuaże i wróżby tarota. Spiralne schody prowadziły na balkon. Ludzie z

amuletami z krwią na szyi uśmiechali się, odsłaniając wampirze kły. Stanowili

mieszankę nieszkodliwych gotyckich wyrzutków, wśród których pewnie było

także paru szaleńców. Głowę bym dała, że gdzieś, wtopione w tłum, są tu także

prawdziwe wampiry.


Z głośników płynęły ostre rytmy muzyki zespołu Nightshade. Wchodząc,

czułam na sobie spojrzenia, ale nie takie, które zwykle musiałam znosić na

szkolnych korytarzach czy na ulicach Grajdołu, kiedy mijałam bywalczynie

salonów Prądy. Tym razem czułam się zażenowana z całkiem innego powodu -

wszyscy pożerali mnie wzrokiem. Gotyckie ciacha i laski, a nawet sztywniacy

gapili się na mnie jak na gotycką Paris Hilton na Średniowiecznym wybiegu.

Panny wystrojone w przykuse koszulki z napisem „GRZESZNICA", które

prowokująco odsłaniały ich wklęsłe brzuchy i kolczyki w pępkach,

przypatrywały mi się. gotowe bronić swego rewiru, jakby widok nowej

dziewczyny w obcisłej czarnej sukni, z powiekami pomalowanymi czarnym

cieniem, budził w nich lęk. Nerwowo przeczesałam palcami kruczoczarne włosy.

Starałam się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Może to prawdziwe

wampiry, które wyczuły zapach Smiertelniczki? Czy raczej goci spodziewający

się ujrzeć upiora?


Przepchnęłam się do baru gdzie długowłosy mężczyzna o umalowanych ustach

i powiekach nalewał czerwony płyn do kieliszka do martini.


- Co podać? - spytał. - Krwawe Piwo czy Egzekucję?




- Poproszę Egzekucję, ale bez alkoholu - odparłam stanowczo. - Prowadzę

samochód. A raczej miotłę.


Ponurak się rozchmurzył. Zdjął z półki dwie metalowe butelki i wlał ich

zawartość do szklanki w kształcie żelaznej dziewicy*2.


2 * średniowieczne narzędzie tortur




- Dziewięć dolarów.


- Czy mogę zatrzymać szklankę? - spytałam, bardziej tonem podekscytowanej

dziewczynki w parku rozrywki niż nastolatki udającej dorosłą w pubie.


Podałam mu dziesięciodolarowy banknot.


- Reszty nie trzeba - rzuciłam dumnie. Nie byłam wprawdzie pewna, czy daję

odpowiednio wysoki napiwek, ale setki razy widziałam, jak robił tak mój tato.


Upiłam łyk gęstego czerwonego płynu, który smakiem przypominał sok

pomidorowy.


- Czy wczoraj był tu łysy facet w ciemnej pelerynie?! - zagadnęłam,

przekrzykując dudniącą muzykę. - Podobno korzystał z telefonu w waszym

klubie.


- Przychodzi tu co wieczór. Uśmiechnęłam się przejęta.

- Serio?



- Razem z pięćdziesięcioma innymi w identycznym stroju - dorzucił głośno.


Odwróciłam się. Racja. W klubie było równie wiele łysych głów jak tych o

nastroszonych włosach.


- Ma dziwaczne oczy i mówi z rumuńskim akcentem - dodałam.





- A, to pewnie tamten? - Wskazał na szczupłego, łysego mężczyznę w szarej

pelerynie, który stał w kącie i właśnie rozmawiał z dziewczyną przebraną za

Wednesday Addams.

- Dzięki!



Szybko przecisnęłam się przez tłum.


- Jameson! - krzyknęłam i stuknęłam go w ramię. - To ja! Odwrócił się. Wcale

nie był w wieku Jamesona - był tylko odpowiednio ucharakteryzowany.

Zwiałam, zanim zdążył mnie poprosić, abym zechciała połączyć się z nim na

wieczność.


Szybko przemknęłam obok gotyckiego targu. Nie miałam czasu na kupno

metalowego, kryształowego czy srebrnego amuletu ani na tarota.


Ale gdy mijałam ostatnie stoisko, wróżka złapała mnie za rękę.


- Szukasz miłości - stwierdziła.


Samotna dziewczyna w klubie szuka miłości? Niby co w tym dziwnego?


- No dobra, gdzie ją znajdę?! - spytałam, przekrzykując głośną muzykę.


- Jest bliżej, niż ci się wydaje - odparta tajemniczo. Rozejrzałam się po

zatłoczonym wnętrzu.

- Gdzie?! - zawołałam. Wróżka nie odpowiedziała. Wsunęłam jej do ręki parę

dolarów.

- W którym kierunku?! - spytałam donośnym głosem. Spojrzała mi w oczy.

- Na wschód.

- Przy barze?

- Trzeba poszukać tutaj. - Wskazała drugą dłonią na serce.





- Nie potrzebuję frazesów, tylko konkretów! - ofuknęłam ją i znowu ruszyłam

w tłum.


Zatrzymałam się przy konsolecie.


- Nie widziałeś tu ostatnio łysego faceta? - spytałam didżeja w białym kitlu

poplamionym sztuczną krwią.

- Kogo?

- Łysego faceta - powtórzyłam. - W zeszły weekend. Wzruszył ramionami.

- Mógł być w szarej pelerynie.



-Kto?


- No, ten facet właśnie! - Muzyka grata tak głośno, że nie słyszałam swojego

głosu.

- Zapytaj Romea za barem! - krzyknął w odpowiedzi.

- Już to zrobiłam! - jęknęłam.



Wtedy zauważyłam ciemnowłosego chłopaka w dżinsach i grafitowej

koszulce. Stał na parkiecie, oparty o koryncką kolumnę.


Z walącym na maksa sercem przepchnęłam się przez tłum.


- Alexander?


Ale z bliska okazało się, że to jakiś facet po dwudziestce. Na koszulce miał

napisane „Ugryź mnie" i cuchnął alkoholem. Niepocieszona ruszyłam z

powrotem do baru.


- To nie on - rzuciłam do Romea. - Ten, którego szukam, podobno korzystał z

waszego telefonu.




Romeo zwrócił się do koleżanki. Przypominała Elvirę i właśnie chowała w

biustonoszu napiwek.


- Słuchaj, ta mała szuka jakiegoś łysego faceta, który niedawno był w klubie -

oznajmił. - Podobno korzystał tu z telefonu.

- A tak. coś sobie przypominam - odparła.

- Naprawdę? - ożywiłam się.

- Pamiętam, że pytał, czy może zadzwonić. Nikt już tego nie robi. Wszyscy

mają komórki.

- Czy ktoś mu towarzyszył? - dociekałam spragniona wieści o Alexandrze.

- Był z nim chyba jakiś chłopak w pelerynie Drakuli.

- Alexander? - zapytałam podniecona. - Czy nazywał się Alexander Sterling?



Romeo spojrzał na mnie, jakby zabrzmiało mu to znajomo, po czym odwrócił

się i zaczął wycierać blat.


- Nie miałam czasu się z nim zapoznać - odrzekł sobowtór Elviry i odwrócił

się, by obsłużyć chłopaka w skórze wymachującego dwudziestodolarowym

banknotem.


A więc Jameson tu był! Prawdopodobnie towarzyszył mu Alexander, w tej

samej pelerynie, w której widziałam go po raz ostatni.


Rozglądałam się po klubie, wypatrując znaków, które mogłyby mnie do niego

zaprowadzić. A może Alexander uznał to miejsce za zbyt pretensjonalne? Czy

ten klub odwiedzali tylko odrzuceni przez społeczeństwo goci jak ja, czy są tu

także prawdziwe wampiry? Wtedy przypomniałam sobie, że aby rozpoznać

wampira, czasem lepiej go nie widzieć.


Sięgnęłam do torebki i wyjęłam puderniczkę Ruby. Wszyscy stojący obok

mnie odbijali się w lusterku. Musiałam obmyślić inny plan. Schowałam

puderniczkę i skierowałam się do wyjścia.




Nagle poczułam na ramieniu dotyk zimnej dłoni.


Odwróciłam się.


- Chyba wiem, kogo szukasz - rzekł Romeo.



-Tak?


- Chodź.



Ruszyłam za moim gotyckim przewodnikiem, ożywiona, a zarazem

przerażona.


Zaprowadził mnie spiralnymi schodami na balkon. Na kanapie w kształcie

trumny siedziała jakaś mroczna postać, przed którą na okrągłym stoliku stały

wielki kielich i kandelabr.


Tajemniczy osobnik podniósł na mnie wzrok. Niespodziewanie przeszył mnie

dreszcz. Ledwo zdołałam wyszeptać:


- Alexandrze...


Samotna postać uniosła kandelabr i oświetliła swoją twarz. To nie był

Alexander.


Ujrzałam przed sobą osobliwego nastolatka, którego pobladłe, lecz atrakcyjne

oblicze niemal całkiem przysłaniały białe włosy o końcówkach ufarbowanych na

czerwono, jakby zanurzonych we krwi. Jego brew zdobiły trzy srebrne kółka, a z

lewego ucha zwisał metalowy kościotrup. Oczy - jedno szarozielone, a drugie

bladoniebieskie - przeszywały mnie uwodzicielskim wzrokiem. Na

przekrwionych białkach dostrzegłam pajęczynki cieniutkich żyłek, jak gdyby

chłopak miał za sobą kilka nieprzespanych nocy. Jego cera była śmiertelnie

blada, paznokcie pomalowane na czarno, tak jak moje, a na ramieniu widniał

wytatuowany napis „ŻĄDZA".


Z najwyższym wysiłkiem wyrwałam się z mocy zniewalającego spojrzenia.

Musiałam niemal zdjąć z siebie jakiś nieziemski urok.




-Wyglądasz na zawiedzioną - zauważył aksamitnym głosem, ponownie

przyciągając mój wzrok. - Spodziewałaś się kogoś innego?


-Tak. To znaczy... nie.


- Szukasz kogoś na całą wieczność? Kogoś, kto od ciebie nie ucieknie?

- Wszyscy szukamy kogoś takiego, nie? - fuknęłam w odpowiedzi.

- No cóż, może jestem właściwą osobą.

- Zdaje się, że Romeo źle mnie zrozumiał - odparłam. - Szukam kogoś, kto

niedawno stąd dzwonił. Starszy, łysy facet.

- Naprawdę? Nie sądzę, żeby był w twoim typie.

- Najwyraźniej się pomyliłam...

- Twoja pomyłka może się okazać moim przeznaczeniem. Jestem Jagger -

powiedział, przeszywając mnie spojrzeniem, od którego wzburzyła mi się krew

w żyłach. Wstał i podał mi bladą dłoń.



-A ja Raven, ale...


- Szukasz kogoś, kto pomoże ci spełnić twoje najbardziej mroczne pragnienia.

- Nie, ja tylko... - zaczęłam naiwnie.

- Tak? - Jagger uśmiechnął się podstępnie.



Coś tu było nie w porządku. Czy Romeo nie powiedział mu, kogo szukam?

Miałam złe przeczucia, a Jagger wyraźnie czekał, żebym wymieniła kogoś z

imienia.


- Naprawdę muszę już iść - oznajmiłam, przyciskając do siebie torebkę niczym

tarczę.





- Proszę, przysiądź się do mnie. - Chwycił mnie za ramię i pchnął na kanapę. -

Myślę, że łączy nas bardzo wiele.



-Może innym razem... Na serio muszę spadać...


- Romeo, przynieś tej damie drinka - nakazał Jagger. - Co powiesz na Wyrok

Śmierci? To specjalność lokalu.


Powoli przysunął się do mnie i delikatnie odgarnął mi włosy z ramion.


- Jesteś bardzo piękna - powiedział.


Unikając jego wzroku, ściskałam na kolanach torebkę, a on nie przestawał mi

się przyglądać. Czułam, że ten przystojny, czarujący got ma ze mną równie

niewiele wspólnego co Trevor.


- Słuchaj, miły jesteś, ale... - zaczęłam, próbując wstać. Wtedy zjawił się

Romeo z dwoma kielichami.


- Wypijmy za świeżą krew - rzucił Jagger ze śmiechem. Bez przekonania

stuknęłam się z nim kielichem. Upił duży łyk i czekał, aż zrobię to samo. ale aż

za dobrze umiałam sobie wyobrazić, czym taki niegodziwiec jak on mógł

zaprawić mojego drinka.


- Muszę lecieć - oznajmiłam i podniosłam się z miejsca.

- On nie jest taki, jak myślisz - powiedział. Niemal zastygłam w bezruchu.

- Nie wiem, o kim mówisz - odparłam i skierowałam się do wyjścia.

- Odnajdziemy go razem - obiecał, wstał z kanapy i zastąpił mi drogę.



Puścił do mnie oko i błysnął w uśmiechu ostrymi kłami, które zalśniły w

blasku świec. Cofnęłam się. ale zaraz przypomniałam sobie, że w Klubie Trumna

wszyscy takie noszą.


Był tylko jeden sposób, by się przekonać, kim lub czym jest Jagger.




- W porządku, dam ci swój numer - rzuciłam, odwracając się od niego.

Sięgnęłam do torebki i wyjęłam puderniczkę, ściskając ją w dłoni tak, żeby nie

widział. - Poszukam tylko długopisu.


Palce mi drżały, gdy ukradkiem kierowałam lusterko ku niemu. Zamknęłam

oczy i się zawahałam. Potem wzięłam głęboki oddech i spojrzałam.


Ale Jaggera już nie było.










6. Wskazówka od Drakuli








Wróciłam do teatru, akurat gdy wywoływano aktorów na scenę. Popędziłam za

kulisy, gdzie w przebieralni przywitała mnie zaniepokojona ..Lucy".


- Nie widziałam cię na widowni! - oznajmiła ciocia Libby tonem mojej mamy.

- Nie powinnaś była raczej skupić się na przedstawieniu?

- Jak miałam się skupić, skoro twoje miejsce było puste? -fuknęła.

- Pani. która siedziała obok. ciągle zasypiała i pokładała się na mnie –

nabujałam. - No i przesiadłam się do ostatniego rzędu. W każdym razie byłaś

cudowna!

- A więc widziałaś sztukę - odparta z ulgą.

- No jasne! - Uściskałam ją mocno. - Nie odwiodłyby mnie od tego nawet

najstraszniejsze wampiry.



Wyszła do holu spotkać się z kilkoma fanami. Nie mogłam przestać myśleć o

moim spotkaniu z Jaggerem. Czy właśnie poznałam kolejnego Drakulę? A może

Jagger to tylko wytatuowany młokos, który chce poderwać dziewczynę?


- Musisz koniecznie poznać Marshalla! - zawołała ciocia Libby, gdy weszła do

garderoby




Przez szparę w zasłonie dostrzegłam za oknem samotną postać, która kręciła

się w cienistej alejce, przy kontenerze na śmieci.


- Raven! - krzyknęła ciocia.


Odwróciłam się i ujrzałam odtwórcę roli Drakuli - wychudzonego, przesadnie

upudrowanego mężczyznę w średnim wieku, o siwych, nażelowanych, ulizanych

do tyłu włosach, intensywnie czerwonych wargach jak u klauna i za dużych

samoprzylepnych paznokciach. Miał na sobie klasyczną satynową pelerynę.


Jak to możliwe, żeby taki stary, pozbawiony charyzmy facet grał seksownego,

uwodzicielskiego Drakulę? Musiał być dobrym aktorem.


- Chciałabym ci przedstawić twoją największą wielbicielkę -oznajmiła mu

ciocia Libby.


Moje myśli wciąż krążyły wokół postaci za oknem.


- Ciociu, naprawdę musimy już... - zaczęłam.

- Przybyłem wypić twoją krew! - rzekł Drakula upiornym głosem i rzucił się w

moją stronę.



Siłą woli powstrzymałam się, by nie przewrócić oczami.


Jeszcze do niedawna spotkanie z odtwórcą roli Drakuli w profesjonalnym

teatrze byłoby superważnym wydarzeniem w moim życiu. Zachowywałabym się

jak rozhisteryzowana fanka, a jego oprawiony w ramkę autograf stałby u mnie na

półce. Teraz jednak czułam się raczej jak na spotkaniu z Wielkanocnym Królicz-

kiem w domu towarowym.


- Libby tyle mi o tobie opowiadała... - ciągnął Drakula.

- Miło pana poznać - rzuciłam. - Właśnie miałyśmy...

- Rozgość się - zaproponowała ciocia, podsuwając upiornemu aktorowi

składane krzesło.





- Twoja ciocia mówiła, że masz obsesję na punkcie wampirów - powiedział,

rozłożył pelerynę na oparciu krzesła i usiadł.



Nawet spotykam się z jednym" - chciałam dodać.


- Byłaś już w Klubie Trumna? - zagadnął.

- Ona jest jeszcze za młoda - wtrąciła ciocia Libby. która usiadła przy toaletce i

zaczęła zmywać makijaż.

- A pan był? - spytałam przejęta.

- Tak. Ale tylko w celach poznawczych.



-I widział pan tam coś niezwykłego? - dociekałam niczym gotycka Nancy

Drew.


- Tam wszystko jest niezwykłe - zaśmiał się. - Dzieciaki paradują w

średniowiecznych strojach, z wampirzymi kłami, brwi i usta mają poprzekłuwane

metalowymi kolczykami, a na szyi noszą amulety z krwią. Byłem tam chyba

jedynym gościem po trzydziestce. Nie licząc pewnego faceta.

- Był ktoś starszy od pana?

- Raczej bardziej ekscentryczny, jeśli możesz to sobie wyobrazić.



-Nie chciałam...


- Rozumiem. On też się wyróżniał, ale w innym sensie niż ja. Pasowałby do

roli Reinfielda*3.


3 * fikcyjna postać w powieści Drakula Brama Slokera




- Człowiek Straszydło? - wyrwało mi się. - To znaczy, pewnie wyglądał jak

straszydło?





- No cóż, chyba tak.



Pech chciał, że to nie Alexandra, ale pewnie tego podrzędnego Drakulę

widziała Elvira z baru w towarzystwie Jamesona.


- Był jakiś dziwny - kontynuował. - Pytał, czy nie znam tu w okolicy jakichś

opuszczonych dworów. Ciemnych, ustronnych, z poddaszem, najlepiej w pobliżu

cmentarza.

- A są tu takie? Uwielbiam stare dwory.

- Powiedziałem mu, że gram w Drakuli - oznajmił z dumą. -Odwiedziłem też

Towarzystwo Miłośników Historii odnośnie do starych dworów i cmentarzysk.

Wyjaśniłem mu, że tam dowie się więcej niż w biurze nieruchomości. - Drakula

wstał z miejsca. -Miło było cię poznać.



Postać ciągle snuła się za oknem. Popatrzyłam na ciocię Lib-by, która

dziękowała Marshallowi za wizytę. W podłużnym lustrze ujrzałam ich odbicia

oraz widok za oknem. Alejka wydawała się pusta, ale gdy znów wyjrzałam na

zewnątrz, postać nadal tam była.


Alexander?


Szybko ruszyłam do drzwi, przeciskając się obok Drakuli, który właśnie

wychodził.


- Raven! - zbeształa mnie ciocia Libby.

- Przepraszam - zaczęłam. - Zdawało mi się, że widzę za oknem któregoś z

twoich wielbicieli. Pójdę i spytam, czy nie chciałby cię poznać!



Wybiegłam na zewnątrz, minęłam cuchnący kubeł na śmieci, kilka starych,

połamanych krzeseł i dekoracji scenicznych. Z dachu zwisały drabiny pożarowe.


Zanim dotarłam pod okno garderoby, postać zdążyła zniknąć.


Zawiedziona rozejrzałam się, szukając jakichś znaków. W alejce nie było

nikogo. Mój wzrok przykuł błyszczący przedmiot na spękanym asfalcie.




Podeszłam bliżej i ujrzałam przy kałuży metalowy kolczyk z kościotrupem.

Przypomniałam sobie, że chyba gdzieś już taki widziałam. Tyle że Alexander

nosił wkręty. Wtedy do mnie dotarto - ten musiał należeć do Jaggera.


Rozejrzałam się wokół, czy nikt nie patrzy, podniosłam kolczyk, schowałam

do torebki i biegiem wróciłam do budynku.




Wyszłam z teatru z ciocią Libby i kilkoma innymi aktorami. Udałyśmy się do

jej samochodu. Na każdym kroku towarzyszyło mi nieodparte uczucie, że ktoś

mnie obserwuje.


Podniosłam wzrok i ujrzałam mały ciemny punkcik na linii wysokiego

napięcia.


- To nietoperz? - spytałam, kiedy ciocia otwierała mi drzwi auta.


- Nic nie widzę - odparta.


-Tam - wskazałam.


Ciocia Libby spojrzała w górę spod przymrużonych powiek.


- To na pewno ptak - odparła.

- Ptaki nie wiszą głowami w dół - zauważyłam.



- Przerażasz mnie! - wykrzyknęła, szybkim krokiem podeszła do drzwi od

strony kierowcy i wsiadła.


Czy to mógł być Alexander, czy raczej sprawdziły się moje podejrzenia wobec

Jaggera?


Kiedy ciocia włączyła silnik, obróciłam się, by zerknąć w górę, ale drut

wysokiego napięcia był pusty






- Co ty wyprawiasz? - spytała ciocia Libby. gdy wróciłyśmy do jej kawalerki i

zapaliłam wszystkie światła. - Chcesz w tym miesiącu zapłacić mój rachunek za

prąd?


Zgasiła je po kolei.


- Muszą być zapalone - oświadczyłam.

- Wszystkie?

- Tato ci nie mówił? Boję się ciemności. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

- A podobno nocowałaś na cmentarzu.



Miała rację, ale nie mogłam przecież wyznać jej swoich najgłębszych

sekretów.


- Ta wasza sztuka mnie nastraszyła - wyjaśniłam. - Byliście tak przekonujący,

że boję się, że lada chwila ugryzie mnie wampir.


- Uważasz, że tak dobrze grałam? - spytała zdziwiona. Pokiwałam energicznie

głową.


-I tak lubię świece - stwierdziła ugodowo, zapaliła kilka i porozstawiała je po

pokoju. W mieszkaniu zapachniało różami, po ścianach przemykały cienie

weneckich masek.






Czy naprawdę poznałam kolejnego nastoletniego wampira? Może Jagger

przestraszył się, że nie ujrzę w lusterku jego odbicia? Najpierw śledzi! mnie z

alejki, a potem obserwował z linii wysokiego napięcia. Wzięłam głęboki oddech,

gdy uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem lepsza od tego plotkarza i baje-

ranta Trevora Mitchella. Powinnam raczej realizować swój plan odszukania

Alexandra, a nie kwestionować śmiertelną naturę jakiegoś białowłosego gota.

Zresztą Jagger mógł zgubić kolczyk w drodze powrotnej z klubu, a snująca się

przy śmietniku postać to pewnie imprezowicz, który wyszedł się przewietrzyć po

wypiciu zbyt wielu drinków.


Wzięłam telefon cioci Libby i zadzwoniłam do domu.


- Halo - odezwał się Mały Billy.

- To ja. Rodzice w domu?

- Wyszli do sąsiadów. Jenkinsom urodziło się dziecko - odparł.



-I zostawili cię samego? - nabijałam się.


- Daj spokój.

- Tylko wara od mojego pokoju! Żebyś mi tam niczego nie ruszał - ostrzegłam,

nawijając sobie kabel telefoniczny na palce.

- Przeczytałem już jeden z twoich pamiętników.

- Chyba nie mówisz poważnie!

- ,,Alexander mnie pocałował!" - przedrzeźniał dziewczęcy głos. Słyszałam,

jak wertuje kartki.



-Ani się waż...


- ,,Trevor miał rację - ciągnął. - Alexander naprawdę jest wampirem".


Zamarłam. Jakim cudem Maty Billy dorwał się do moich pamiętników?!




- Odłóż go natychmiast! - krzyknęłam. - To nie pamiętnik, tylko szkolne

wypracowanie!

- No to nasoliłaś sporo byków.

- Ale już, Nudziarzu! Zostaw to. bo inaczej zaraz przyjadę i spalę ci wszystkie

gry!

- Uspokój się. zołzo. Siedzę w swoim pokoju i przeglądam książkę o NASA -

przyznał się. - Myślisz, że chciałbym pakować się w ten twój bałagan? Pewnie

zawieruszyłbym się tam na ładnych parę dni!

- Wiedziałam - westchnęłam z ulgą. - No dobra, przekaż mamie, że dzwoniłam.

- Byłam zdumiona, że Mały Billy tak trafnie odgadł treść mojego pamiętnika.

Może powinien zająć się wróżeniem ze szklanej kuli w Klubie Trumna.

- Aha, ktoś do ciebie dzwonił - przypomniało mu się.

- Becky?

- Nie, jakiś chłopak. Wstrzymałam oddech.

- Alexander?

- Nie przedstawił się. Powiedziałem, że cię nie ma. i od razu odłożył

słuchawkę.

- A numer sprawdziłeś?



Czekanie na jego odpowiedź zdawało się trwać cale wieki.


- Nie wyświetlił się - odparł wreszcie.

- Gdyby znowu dzwonił, poproś go. żeby się przedstawił -nakazałam. -I od

razu daj mi znać!





Ciocia Libby siedziała na podłodze na sztruksowej, fioletowej poduszce i

chrupała marchewkę umoczoną w humusie. Ja jednak byłam zbyt przejęta, żeby

coś zjeść.


- Opowiedz mi o swoim chłopaku - poprosiła, jakby czytała w moich myślach.

- No cóż. jest gotem jak ja - odparłam, zaczynając od tego, co nie było

tajemnicą. -1 jest wspaniały!

- A jak wygląda?

- Czarująco! Ma długie ciemne włosy i głębokie, rozmarzone oczy. Jest wyższy

ode mnie, mniej więcej twojego wzrostu. Szczupły, ale nie chudy, no i nie tak

napakowany jak niektórzy, co spędzają w siłowni dwadzieścia cztery godziny na

dobę. Nie wierzę, że wyjechał - dodałam na wspomnienie pożegnalnej kartki.

- Zostawił cię?

- Nie, to znaczy wyjechał na święta - plątałam się, próbując wybrnąć z sytuacji.

- Do rodziny.

- Cieszę się. że spotkałaś kogoś wyjątkowego, kto do ciebie pasuje. Pewnie

niełatwo jest dorastać w waszym mieście.



Ucieszyłam się, że ciocia rozumie, co to znaczy być odmieńcem. Ale skoro

ona zadomowiła się w Kultowie na dobre, to może i Alexander znalazł sobie

miejsce, w którym czuje się swobodnie?


- Ciociu Libby, czy mogę ci zadać osobiste pytanie?

- Oczywiście.

- Wierzysz w wampiry? Zaśmiała się.

- A już myślałam, że zapytasz o seks. Ale mnie nie było do śmiechu.

- Wierzysz czy nie?







- Jeden facet, z którym kiedyś chodziłam, nosił na szyi fiolkę z czerwonym

płynem. Twierdził, że to krew. jednak pachniało sokiem truskawkowym.

- Bałaś się go?

- Właściwie to bardziej bałam się tych. którzy twierdzili, że wampirami nie są -

droczyła się. - Powinnyśmy się przespać. Obie mamy za sobą długi dzień -

powiedziała, zdmuchnęła świece i odłożyła marchewkę. - Tak się cieszę, że tu

jesteś. - Uściskała mnie.



-Ja też.


Gdy tylko ciocia Libby się położyła, przeszłam na palcach po mieszkaniu i na

wszelki wypadek zapaliłam kilka świateł. Potem wgramoliłam się na swoją

kanapę, nakryłam kołdrą i zamknęłam oczy.


Nagle poczułam nad sobą czyjąś obecność. Zacisnęłam powieki. Wyobraziłam

sobie, że to Alexander stoi przy mnie z bukietem kwiatów i prosi, abym

wybaczyła mu nagłe zniknięcie. Wtedy jednak przyszło mi do głowy, że może to

Jagger właśnie szykuje się do wbicia kłów w moją szyję.


Powoli otworzyłam oczy.


- Ciociu Libby! - zawołałam z ulgą.


- Jeszcze się boisz? - spytała, stając przy mnie. - Możesz zostawić włączoną

jedną lampkę.


Zgasiła pozostałe i wróciła do łóżka nieświadoma, że próbuję ją uchronić przed

pewnym wytatuowanym, mrocznym młodzieńcem. Ponownie nakryłam głowę

kołdrą, jednak wciąż zdawało mi się, że ktoś patrzy. Starałam się uspokoić,

rozmyślając o Alexandre. Przypomniałam sobie, jak leżeliśmy razem na trawie

przy dworze, patrzyliśmy na gwiazdy, a nasze palce się splatały.


Wtedy z kuchni dobiegł mnie jakiś chrobot. Ze wszystkich dziewczyn na

świecie pewnie jako jedyna miałam nadzieję, że to mysz. Wyobrażałam sobie, że

znów jestem we dworze, ciemne niebo nad nami jaśnieje od świetlistych chmur,




w powietrzu unosi się zapach wody kolońskiej Drakkar, a Alexander mnie całuje.

Lecz zamiast jego szeptu słyszałam tylko ten chrobot.


Postanowiłam stawić temu czoła i w czarnych skarpetkach pomaszerowałam

do kuchni. Biała mysz sunąca po mojej stopie byłaby teraz najmniejszym

problemem.


Zapaliłam światło. Odgłos zdawał się dobiegać z zewnątrz.


Odchyliłam zasłonę nad zlewem, myśląc, że ujrzę za oknem trupio bladą twarz

Jaggera. Okazało się jednak, że to tylko poruszana wiatrem gałąź skrobie o

framugę.


Na wszelki wypadek otworzyłam plastikowy pojemnik, wyjęłam czosnek i

położyłam go na parapecie nad moją kanapą.








7. Towarzystwo Miłośników Historii







Następnego ranka ze snu wyrwała mnie muzyka The Doors. Wlewające się

przez otwarte okno jaskrawe promienie słońca przyprawiały mnie o silny ból

gtowy. Byłam wyczerpana podróżą autobusem do Kultowa, poszukiwaniem

Alexandra i nocną wizytą w Klubie Trumna. Kiedy wyjrzałam za okno, doczesny

świat wciąż wyglądał tak samo. Dżipy staty równo zaparkowane. Miejscowe

mamy spacerowały, pchając modne wózki. Ptaki siedziały na drutach

telefonicznych.


Jednak w świetle porannego słońca wydarzenia poprzedniego dnia nabrały

nowego znaczenia. Być może moja wizyta w Klubie Trumna była tylko snem. a

Jagger tworem mojej nocnej wyobraźni?


Wstałam z kanapy, śmiejąc się cicho ze swoich wybujałych sennych wizji, a

wtedy na drewnianej szafce cioci Libby. tuż obok moich bransolet, spostrzegłam

coś metalowego.


Kolczyk Jaggera w kształcie kościotrupa. A więc to nie był sen.


Wzięłam go do ręki. Szkielet patrzył prosto na mnie. Jeśli Jagger jest

wampirem, to ciekawe, ile wystraszonych twarzy widział ten mały kościotrup,

zwisając z jego ucha. Czy był świadkiem tego. jak Jagger wbijał swoje kły w

szyje nieświadomych niebezpieczeństwa dziewcząt? Czy ten maleńki, metalowy,

kościsty stworek widział Alexandra?


Uprzytomniłam sobie, że traktuję Jaggera podobnie jak Trevor Alexandra.

Trevor zaczął rozpuszczać plotki o wampirach nie dlatego, że wiedział, kim

naprawdę jest rodzina Sterlingów. ale z czystej chęci rozpętania w mieście

skandalu. Ja także bezpodstawnie rzucałam oskarżenia i wyciągałam pochopne




wnioski co do Jaggera, zamiast poświęcić się temu, co sprowadziło mnie do

Kultowa - odszukaniu prawdziwego wampira, a nie jego kiepskiego naśladowcy.


Wróciłam pamięcią do rozmowy z aktorem grającym Draku-lę. Musiałam jak

najszybciej odwiedzić Towarzystwo Miłośników Historii.


W kuchni zastałam ciocię Libby, która właśnie gotowała jajka.


- Dzień dobry, skarbie - powiedziała. - Dobrze spałaś?


-Jak suseł...


- Aż trudno uwierzyć - przerwała mi. - Bo w pokoju jakoś dziwnie cuchnie -

dodała, wyłączając gaz i odstawiając patelnię.

- Mama zapakowała mi jedzenie na drogę - wyjaśniłam i ruszyłam za nią do

pokoju. - Widocznie coś się zepsuło.



- Zdaje się, że to stamtąd. - Wskazała na okno nad kanapą. Szybkim ruchem

odsunęła zerwaną roletę, zanim zdążyłam ją powstrzymać.


- Znalazłam to wczoraj na podłodze, kiedy szlam do łazienki - kombinowałam.

- Myślałam, że to muszelka.


Zamilkłam w oczekiwaniu na jej reakcję. Spojrzała na mnie z

niedowierzaniem.


- Po waszym wczorajszym występie nie mogłam zasnąć - dorzuciłam.

- Sądziłam, że lubisz wampiry.

- Owszem, ale nie za swoim oknem.

- Zupełnie jak twój ojciec, kiedy dorastał. Uwielbiał straszne filmy, a sypiał

przy zapalonym świetle aż do studenckich lat.

- Widać mam to w genach - odparłam, zabrałam z parapetu czosnek i

schowałam z powrotem do plastikowego pojemnika.





- Jeśli chcesz, wyrzucę go. - Wyciągnęła ku mnie dłoń.

- Chyba jednak go zatrzymam - stwierdziłam, chowając pojemnik do torebki. -

Do studenckich lat.



Ciocia Libby zaśmiała się i wróciłyśmy do kuchni.


- Zrobiłam listę miejsc do odwiedzenia - oznajmiła, gdy zasiadtyśmy do

śniadania. - Może zaczęłybyśmy od muzeum sztuki. Organizują wystawę o

Edwardzie Goreyu, może ci się spodoba. Na lunch możemy pójść do restauracji

Lata Pięćdziesiąte. Mają tam świetne cheeseburgery z bekonem. Wprawdzie

nigdy ich nie jadłam, ale tak słyszałam. Potem pójdziemy obejrzeć antyki w

okolicy, a wieczorem mam przedstawienie. Tym razem lepiej zostań za kulisami.

Boję się. że znowu się przestraszysz - dokuczała mi. - No i jak. pasuje ci?


- Chciałabym odwiedzić Towarzystwo Miłośników Historii -poprosiłam.

- Pewnie po wczorajszej rozmowie z Marshallem o starych dworach? -

domyśliła się.

- Może napiszę o którymś wypracowanie na historię.

- W czasie przerwy świątecznej? Sądziłam, że wolałabyś piknik na cmentarzu -

odparta, odstawiając kawę.

- Świetny pomysł! Zróbmy to zaraz potem.

- Tylko żartowałam - rzuciła.



Zanim ciocia Libby wyszykowała się do wyjścia, a ja zdążyłam wziąć prysznic

i się ubrać, nastało późne przedpołudnie. Ciocia stanowi całkowite

przeciwieństwo taty - on jest sztywnym, chorym z ambicji neurotykiem, ona

luzacką leserką. On zjawia się w kinie kwadrans przed seansem, a ona ledwo

zdąża na napisy końcowe.


Nie zdołałam namówić cioci Libby na cmentarny piknik z tor-tillami z tofu, ale

za to udało mi się zamienić muzeum sztuki na Towarzystwo Miłośników

Historii. Wyjęłam z walizki swój dziennik, schowałam do plecaka i wreszcie

ruszyłyśmy w drogę.






W Grajdole Towarzystwo Miłośników Historii mieści się w

nienawiedzonym" kościele z drugiej polowy dziewiętnastego wieku. Byłam tam

tylko raz z wycieczką szkolną i prawie cały czas spędziłam, penetrując trzy

nagrobki na cmentarzu, aż przyłapała mnie nauczycielka i zagroziła, że wezwie

rodziców.


Towarzystwo Miłośników Historii w Kultowie okazało się dużo ciekawszym

miejscem, usytuowanym na starej stacji kolejowej w dwóch wagonach.


Wskoczyłam do środka jednego z nich i zaczęłam grzebać wśród zdjęć

wiktoriańskich domów, oryginalnych menu dawnych restauracji oraz listów

pierwszych osadników. Wtedy z drugiego wagonu wyszła kobieta w

jaskrawozielonym spodniumie, dopasowanych sandałach i rudej fryzurze na

Kleopatrę.


- W czym mogę pomóc? - zagaiła.

- Bratanica przyjechała w odwiedziny i chciałaby napisać wypracowanie o

starych dworach - odparła ciocia Libby. zerkając na wiszące obok hamulca

bezpieczeństwa czarno-białe fotografie tramwajów.

- No to dobrze trafiłyście - rzekła kobieta i sięgnęła na półkę po jakąś książkę.

- Interesują mnie stare opuszczone posiadłości przy cmentarzach.



Popatrzyła na mnie jak na zjawę.


- Dziwna sprawa. Niedawno był tu pewien mężczyzna i pytał dokładnie o to

samo!

- Serio? - zdziwiłam się obłudnie.

- Pewnie Marshall Kenner? - zagadnęła ciocia Libby. - Gra tytułową rolę w

Drakuli.

- Nie, Marshall był tu na początku miesiąca. Ten człowiek to ktoś całkiem

nowy.





Wytężyłam słuch.


Kobieta wyjęła jeszcze kilka książek i zaczęła je wertować. Ciocia Libby

ruszyła na obchód wystawy.


- Mamy tu dwór Landford - oznajmiła kobieta. - To w północnej części miasta,

a we wschodniej stoi posiadłość Kensley.


Obejrzałam fotografie, próbując zgadnąć, który dwór wybrałby Jameson.

Żaden ani trochę nie przypominał dworu na wzgórzu Benson.


- A który zainteresował tego człowieka? - spytałam szeptem. Spojrzała na mnie

dziwnie.

- Powinnaś napisać o tym, co interesuje ciebie. Popatrzyłam na zdjęcia kilku

dworów - każdy kolejny był bardziej okazały od poprzedniego. Zapisałam ich

nazwy i adresy na odwrocie ulotki, zdając sobie sprawę, że przerwa świąteczna

to za krótki czas na odwiedzenie ich wszystkich.



Już miałam zamknąć książkę, gdy zauważyłam, że spomiędzy ostatnich stron

wystaje brzeg zakładki. Otworzyłam na zaznaczonej stronie i dech mi zaparło.

Ujrzałam czarno-białą fotografię wielkiego, mrocznego, dziewiętnastowiecznego

dworu. Majestatyczna budowla otoczona była żelaznym płotem, a na samym

szczycie widniało maleńkie okno poddasza. Wyobraziłam sobie kryjące się za

zasłonami duchy, zbyt płochliwe, by pozować do zdjęcia.


Napis pod fotografią głosił: rezydencja Coswell.


- A ten? - spytałam kobietę, która właśnie ustawiała książki na półce.


Zerknęła na fotografię.


- Uznałam, że nie warto o nim wspominać, bo leży na peryferiach miasta. Od

lat stoi pusty.

- Jest idealny - zauważyłam.

- Dziwna rzecz. Dokładnie to samo powiedział tamten człowiek.





Kobieta spisała adres na kartce i mi ją podała.


- Dwór stoi na wzgórzu Lennox, na samym końcu drogi. Przed wyjściem

wrzuciłam datek do puszki Fundacji Przyjaznej Pomocy.


- To miło z twojej strony - zauważyła ciocia w drodze do restauracji Lata

Pięćdziesiąte.

- Gdybym mogła, oddałabym jej fundusz na edukację.







8.Gdzie wampir mówił dobranoc






Kiedy ciocia Libby pakowała swoje rzeczy do teatru, a stonce wreszcie zaszto,

usiadłam po turecku na kanapie i zaczęłam notować w dzienniku.


Moje poszukiwania prawie dobiegły końca. Już za kilka godzin miałam

ponownie spotkać się z Alexandrem. Dowie się. że kocham go bez względu na

to. kim lub czym jest. a wtedy wrócimy do Grajdolu i będziemy razem.


Po chwili zaczęłam się zastanawiać, co to właściwie oznacza. Czy Alexander

chce, żebym stalą się dokładnie taka jak on? Czy gdybym miała wybór,

naprawdę zdecydowałabym się na życie, o którym zawsze marzyłam?


Aby uspokoić myśli, zaczęłam pisać:




Zalety bycia wampirzycą:


1.Oszczędzam na rachunkach za prąd.


2.Mogę się długo - a nawet bardzo długo - wysypiać.


3.Nie muszę się martwić o dietę.




- Na pewno chcesz zostać sama? - spytała ciocia Libby z kosmetyczką w ręce.

- Mam szesnaście lat.



-I rodzice zostawiają cię samą?




- Już jako dwunastolatka mogłabym być opiekunką do dzieci, gdyby tylko ktoś

w Grajdole chciał mnie wynająć.

- No dobrze, w lodówce jest sporo jedzenia - poinformowała, kierując się do

drzwi. - Zadzwonię w czasie przerwy, aby sprawdzić, jak sobie radzisz.



Może i ciocia Libby swobodnie podchodziła do własnego życia, ale odkąd

zjawiłam się pod jej dachem, zachowywała się całkiem jak mój tato. Myślę, że

gdyby sama miała dzieci, już dawno zapomniałaby o hipisowskich czasach,

podobnie jak mój ojciec.


Szybko przebrałam się w ciuchy z Gotyckiej Mody - czarno--białe rajstopy i

czarną, postrzępioną sukienkę mini. odsłaniającą krwistoczerwoną halkę. Jak

zwykle użyłam czarnej szminki i ciemnego cienia do powiek. Pośpiesznie

nakleiłam na szyję tatuaż z czerwoną różą.


Dla pewności sprawdziłam, czy pojemnik z czosnkiem jest szczelnie

zamknięty, gdyż nie chciałam narażać Alexandra na kontakt z tym drobnym

warzywkiem. którego miałam użyć jako broni przeciw innym zaczajonym

wampirom. Chyba milion razy szczotkowałam włosy i poprawiałam czerwone

treski, zanim wybiegłam z domu na przystanek i zaczęłam czekać na autobus

numer siedem.




Przy każdej mijającej mnie jedenastce i szesnastce kręciłam się niespokojnie

po chodniku. Zastanawiałam się, czy nie wrócić do mieszkania cioci i nie

wezwać taksówki, ale wtedy właśnie spostrzegłam wyjeżdżającą zza rogu

siódemkę, która z wolna sunęła w moją stronę. Zaniepokojona wsiadłam do

zatłoczonego autobusu, pełnego japiszonów i amatorów zdrowej żywności,

skasowałam bilet i chwyciłam się śliskiej aluminiowej poręczy. Trzymałam się z

całej siły. aby nie stracić równowagi i nie wpaść na innych pasażerów, kiedy

autobus zrywał się. przyspieszając. Kiedy tylko siódemka osiągała maksymalną

dozwoloną prędkość, od razu zaczynała zwalniać. Zatrzymywała się na każdym

przystanku w mieście. Zerknęłam na zegarek. Szybciej dotarłabym piechotą.


Po drodze kilkunastu pasażerów opuściło autobus, paru innych wsiadło i

wreszcie kierowca skręcił za rogiem, mijając cel mojej podróży - ulicę Lennox

Hill.




Pobiegłam na przód autobusu.


- Przegapił pan Lennox Hill! - zawołałam w panice, podczas gdy kierowca

dodał gazu.


-Tam nie ma przystanku - rzucił do mnie. zerkając we wsteczne lusterko.


- Muszę tam wysiąść! - oświadczyłam gniewnie.

- Zatrzymuję się tylko na przystankach - powiedział i pojechał dalej.

- Jeśli przejazd autobusem kosztuje dolara pięćdziesiąt, to ile dopłacam za

przystanek na żądanie?



Za plecami usłyszałam śmiech kilku pasażerów.


- Pociągnij za hamulec - poradziła jakaś kobieta i pokazała mi białą linkę nad

oknem.


Sięgnęłam nad jej głową i mocno szarpnęłam za linkę hamulca

bezpieczeństwa.


Po chwili kierowca zwolnił i zatrzymał autobus.


- Widzisz? - Wskazał na kwadratowy znak z numerem siedem umieszczony na

słupie przy krawężniku. - Tu jest przystanek.


Spojrzałam na niego spode łba i wyskoczyłam z autobusu, przemykając obok

pary wsiadających staruszków. Biegiem cofnęłam się i skręciłam w ulicę Lennox

Hill. Po kolei mijałam gigantyczne posiadłości w nienaruszonym stanie,

otoczone bujną zielenią i żółto-fioletowymi kwiatami, aż ujrzałam nieużytek

pełen chwastów. Na końcu zimnej, złowieszczej ślepej uliczki stał niszczejący

dom. Wyglądał mrocznie, jakby spowity ciemną chmurą. Wreszcie dotarłam do

majestatycznego gotyckiego dworu.


Na szczycie wyszczerbionej żelaznej bramy znajdowały się gargulce. Od

frontu ciągnął się szereg zapuszczonych krzewów. Wyschnięta trawa chrzęściła

pod nogami. Pośrodku trawnika stało połamane poidełko dla ptaków. Dach




porośnięty był mchem i bluszczem niczym gotycki Chia Pet*4. Ruszyłam w

podskokach spękaną kamienną ścieżką prowadzącą do łukowatych, drewnianych

drzwi frontowych.


4 * tradycyjne meksykańskie gliniane figurki w kształcie ludzi i zwierzaj, porośnięte szałwia,

kolumbijska, której liście imitują, włosy lub futro




Chwyciłam kołatkę w kształcie smoka, która odpadła i została mi w dłoni.

Zażenowana szybko ukryłam ją pod krzakiem.


Zastukałam do drzwi. Zastanawiałam się, czy po drugiej stronie czeka

Alexander, by przywitać mnie gorącym pocałunkiem. Ale nikt nie odpowiadał.

Waliłam pięścią, aź rozbolała mnie ręka.


Nacisnęłam zardzewiałą klamkę i pchnęłam drewniane drzwi - niestety,

zamknięte na klucz.


Zakradłam się za szereg suchych krzewów. Okna zabito deskami, ale

dostrzegłam wąską szparę. Pokoje okazały się bardzo wysokie, dziwiłam się, że

pod krokwiami nie unoszą się chmury - mnóstwo miejsca dla duchów.

Zauważyłam też nagie ściany w pustym salonie.


Zrezygnowana obeszłam dwór z drugiej strony i natknęłam się na wejście dla

służby. Przekręciłam żelazną gałkę w wąskich, solidnych drzwiach, ale też były

zaryglowane.


Z walącym sercem pobiegłam na tyły budynku. Odkryłam tam zrujnowane

schody prowadzące do samotnego okienka. Nie było zabite deskami, więc czym

prędzej przywarłam twarzą do szyby.


Nic nadzwyczajnego. Zobaczyłam kilka kartonów, zakurzoną półkę na

narzędzia i starą maszynę do szycia.


Próbowałam otworzyć okno, jednak okazało się zablokowane. Zbiegłam na dół

i zatrzymałam się na trawniku.




- Halo?! - zawołałam. - Jamesonie?! Alexandrze?!


Ale odpowiedziało mi tylko ujadanie psa z sąsiedztwa.


Zadarłam głowę i spojrzałam na okno na poddaszu. Koło domu rosło

ogołocone z liści drzewo, a jedna z gałęzi sięgała do parapetu. Byt to potężny,

chyba kilkusetletni dąb - pień miał wielki jak gmach, a korzenie wczepione w

ziemię niczym nogi pająka. Wspinanie się, czy to na bramę dworu, czy na

jabłonie w sadzie Becky, nigdy nie stanowiło dla mnie problemu, ale to drzewo

przypominało pogrążony w mroku Mount Everest, a ja byłam ubrana w glany i

minisukienkę. Mimo to stanęłam na najniższej gałęzi i się podciągnęłam.

Stopniowo wspinałam się coraz wyżej, zwalniając tylko po to, aby złapać oddech

albo wymacać oparcie dla stóp niewidoczne w świetle księżyca. Zmęczona, lecz

nieugięta przemknęłam po grubym konarze, który sięgał aż do okna na poddaszu.


Ciemna kotara przesłaniała prawie całe pomieszczenie, ale udało mi się zajrzeć

do środka. Dostrzegłam pustą skrzynię i drewniane krzesło. Po chwili moim

oczom ukazał się zdumiewający widok - w kącie pokoju stał namalowany przez

Alexandra mój portret w balowym stroju, z koszykiem w kształcie dyni.

Dwuwymiarowa Raven uśmiechała się, ukazując sztuczne wampirze kły.


- Alexandrze! - zawołałam znowu. Usłyszałam ujadanie psa. Przybrało na sile.

- Alexandrze! Jamesonie! - krzyczałam z całych sił.



W tej samej chwili w sąsiednim domu otworzyły się drzwi i na werandę

wyszedł jakiś mężczyzna zbudowany jak zawodowy zapaśnik.


- Ej! Znowu się tam kręcicie, smarkacze?! - wrzasnął.

- Co się dzieje, Hal? - spytała filigranowa kobietka, która wyszła za nim.

- Mówiłem ci już. Jakieś dzieciaki urządzają sobie zabawy w sąsiednim domu -

rzucił. - Dzwonię na policję! - ryknął i wyjął z kieszeni komórkę.



Szybko ruszyłam na dół, by uniknąć podwójnego nelsona lub, co gorsza,

zakucia w kajdanki. A poza tym nie chciałam, żeby Alexander i Jameson zostali




aresztowani czy też zmuszeni poszukać sobie innego domu - niewykluczone, że

tym razem w Rumunii.


Gdy stanęłam na najniższej gałęzi, kątem oka dostrzegłam, że ciemna zasłona

w oknie na poddaszu lekko się poruszyła. Szybko weszłam trochę wyżej, żeby

lepiej widzieć. Ale zasłona wisiała nieruchomo.


Nagle z sąsiedniego domu wyskoczył czekoladowej maści doberman, zbiegł

schodami z werandy i zaczął drapać pazurami o brązowy płot odgradzający

posesję od dworu.


W obawie, że bestia przeciśnie się między sztachetami i potraktuje mnie jak

psią karmę, uciekłam drugą stroną i pognałam na przystanek.




Wsiadłam do jadącej w przeciwnym kierunku siódemki i zajęłam miejsce za

parą studentów. Byłam podekscytowana tym. że Alexander naprawdę jest w

Kultowie. Oczami wyobraźni widziałam, jak maluje na strasznym cmentarzu lub

myszkuje po nawiedzonych domach w poszukiwaniu mebli do swojego pokoju

na poddaszu. Albo może udał się na nocny lot.


Wciąż jednak nie bardzo rozumiałam, dlaczego Alexander wybrał właśnie to

małe miasteczko. Co Kultowo miało do zaoferowania wampirowi? To znaczy co

prócz tego, że było pełne upiornych, opuszczonych dworów, gotów i artystów,

wśród których można się ukryć?


Siedząca przede mną para zaczęła się namiętnie całować, nie zważając na to.

że inni na nich patrzą.


Zobaczyłam ich odbicia w szybie autobusu. Zastanawiałam się, czy zdają sobie

sprawę, jakie mają szczęście. Dwoje ludzi, którzy mogą spędzać wspólnie noce i

dnie. Robić zdjęcia. Siedzieć w słońcu. Wtedy zrozumiałam, że zdobędę się na

drobne poświęcenia, byleby tylko znów być z Alexandrem.


Autobus dojechał do teatru i wysiadłam wraz z kilkoma innymi pasażerami.

Ruszyłam samotnie alejką w stronę zaplecza, wymyślając preteksty dla cioci

Libby i rodziców, aby móc przez kolejnych kilka nocy obserwować dwór. dopóki




nie natknę się na Alexandra. Za kubłem na śmieci zauważyłam przyczajoną

postać.


- Liczyłem na to. że cię tu znajdę - rozległ się tuż przede mną niski glos.


Zamarłam. To byl Jagger. Mocno ścisnęłam torebkę, w której miałam gaz

pieprzowy i. co chyba ważniejsze, czosnek.


- Posiadam pewne informacje, które być może cię zainteresują.


- Informacje? - powtórzyłam z niedowierzaniem.


- O Stertingu. - Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. - To ten. którego

szukasz, prawda?


Zaskoczona cofnęłam się powoli. Znałam już miejsce zamieszkania Alexandra,

ale nie wiedziałam, gdzie się podziewa. Nadzieja na nowe wskazówki odnośnie

do miejsca pobytu Alexandra przyprawiła mnie o gwałtowne kołatanie serca.

Poza tym wciąż dręczyła mnie ciekawość, kim jest Jagger. Po prostu musiałam

się dowiedzieć, jak ci dwaj się spotkali.


- Mogę ci pomóc. Znam go od wieków. - Jagger uśmiechnął się szeroko.


Zerknęłam na budynek teatru. Tam. w środku, miałabym pewność, że

bezpiecznie spędzę wieczór w towarzystwie nieprawdziwych wampirów.

Mogłam też wrócić do dworu i zaczekać na Alexandra - o ile na mój widok nie

wyjedzie z Jamesonem z miasta. Wtedy na pewno już nigdy nie zobaczę mojego

Gotyckiego Przyjaciela.


- Lepiej mów wszystko, co wiesz- odparłam, ściskając torebkę pod pachą. - Bo

inaczej...

- Możesz odejść, kiedy tylko zechcesz - uspokoił mnie.



Stałam bez ruchu, a Jagger ruszył alejką. Ciekawość mnie zżerała, więc

postanowiłam iść za nim. Poszłam ulicą w stronę Klubu Trumna.




Zaprowadził mnie do magazynu, a potem ciemnym korytarzem do pustej

windy towarowej. Rozklekotane drzwi zapiszczały, jakby jęcząc z bólu, kiedy je

zamykał. Zamiast guzika piętra, gdzie mieścił się Klub Trumny, wybrał przycisk

P.


Winda powoli zjechała do piwnicy, skrzypiąc niczym trumna osuwająca się do

piekia.


- Myślałam, że idziemy do klubu.


Winda stanęła. Jagger uprzejmie otworzył drzwi i puścił mnie przodem.


Trzymał się tak blisko mnie. że czułam na karku jego ciepły oddech.

Ruszyliśmy wąskim korytarzem. Na ścianach widniało wymalowane graffiti, na

cementowej podłodze leżały rozrzucone krzesła i kartony. Nad nami dudniła

muzyka. Kiedy dotarliśmy do szerokiego wejścia przypominającego bramę

garażu, usłyszałam, jak winda powoli rusza w górę. do ludzkiego świata. Jagger

dźwignął metalowe drzwi i moim oczom ukazało się duże. pozbawione okien

pomieszczenie.


Weszłam do środka.


- Witam w moim lochu - powiedział.


Przestrzenne lokum wypełniały tuziny średniowiecznych kandelabrów.


Wtedy coś dostrzegłam. W oddali, w rogu. stała otwarta trumna ozdobiona

naklejkami gotyckich zespołów jak deskorolka nastolatka. Trumnę pokrywała

potężna warstwa kurzu.


Szeroko otworzyłam oczy.


- A więc jesteś... - zaczęłam, choć ledwo mogłam mówić.


- Och, ta trumna - rzucił. - Super, co? Kupiłem w sklepie z antykami.


- Razem z tym kurzem?





- To pomysł z pisma o wampirach. Ohyda, nie?



Nie wiedziałam, co myśleć. Nawet Alexander sypiał na materacu.


-Jest bardzo wygodna. Chcesz się przekonać? - Obrzucił mnie płomiennym

spojrzeniem.


- Nie jestem zmęczona.

- Nie musisz być.



Jagger wprawiał mnie w zakłopotanie. Nijak nie mogłam się zorientować, czy

to przebiegły wampir, czy tylko nastolatek z obsesją na punkcie gotyku tak jak

ja.


Rozejrzałam się w poszukiwaniu innych niezwykłych znaków - ale tu

wszystko wydawało się niezwykłe. Na podłodze leżały rozłożone mapy. Ściany z

gołego betonu były ozdobione napisami nagrobkowymi.


Przy kaloryferze stało akwarium pełne kamieni.


Blaty kuchenne i zlew sprawiały wrażenie nietkniętych. Przy metalowych

szafkach brakowało drzwi. Bałam się myśleć, co -a raczej kto - kryje się w

lodówce Jaggera.


-Jesteś pierwszą dziewczyną, którą tu przyprowadziłem -wyznał.


- A to dziwne. W klubie na pewno spotykasz ich cale mnóstwo.


-Właściwie to niedawno tu przyjechałem. Tak jak ty W odwiedziny.


Poczułam, że jeżą mi się włosy na karku.


- Skąd wiesz, że przyjechałam w odwiedziny?


- Nie trzeba być jasnowidzem. Taka gotka jak ty byłaby w klubie stałym

gościem. A Romeo nigdy przedtem cię nie widział.





- Hm... Chyba masz rację.

- Napijesz się czegoś?

- Nie, dziękuję - odparłam. - Chciałabym tylko wiedzieć, czy...



Jagger podszedł do akwarium. Włożył rękę do środka i wyjął ogromną

tarantulę.


- Dopiero co go kupiłem. Chcesz pogłaskać? - spytał i pogładził jadowitego

pająka jak śpiącego kota.


W normalnych okolicznościach bardzo chciałabym to zrobić, ale nie byłam

pewna pobudek Jaggera.


- Gdzie masz telewizor z wielkim ekranem? - zagadnęłam, nie spostrzegłszy

żadnych odbiorników ani komputerów.

- Moim zdaniem są odrażające.

- To znaczy, że nie oglądasz filmów? Nie widziałeś oryginalnej wersji DrakulU

- zdziwiłam się. - A Nosferatu? Albo Miłość po grób? Taki got jak ty powinien

znać je na pamięć.



- Wolę prawdziwe przeżycia od doznań wzrokowych. Odłożył pająka do

akwarium. Poszperałam w torebce.


- Zgubiłeś to. - Podałam Jaggerowi kolczyk w kształcie kościotrupa.

Uśmiechnął się promiennie, jakby spotkał dawno niewidzianego przyjaciela.


Kiedy zabierał kolczyk, jego palce przytrzymały moją dłoń. co zmroziło mi

krew w żytach. Cofnęłam rękę. choć wymagało to pewnej siły woli.


- Dostaję go od ciebie, więc teraz będzie dla mnie jeszcze cenniejszy - rzekt i

przyczepił sobie kolczyk do ucha. - Czy mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - spytał.

- Opowiedz mi o Alexandrze.





-Mam ci opowiedzieć? Czy po prostu pokazać? - drążył, zbliżając się do mnie.


- Opowiedz - rzuciłam bezczelnie. - To twój przyjaciel?

- Może tak. - Uśmiechnął się kusząco. - A może nie - dodał i wykrzywił twarz

w złośliwym grymasie.

- Nieważne, spadam stąd.

- Poznałem go w Rumunii - odparł szybko.

- A widziałeś go tutaj?



Pokręcił głową. Białe włosy opadły mu na oczy.


- Wiesz, gdzie on jest? - dociekałam.

- A jeśli tak? He to dla ciebie warte? - spytał i oblizał wargi.

- Pewnie nic nie wiesz, co? - rzuciłam wyzywająco. Odsunęłam się od niego i

stanęłam na mapie.



- Za to ty wiesz całkiem sporo - stwierdził. Mocno ścisnęłam torebkę.


- Wiedziałaś o moim znajomym z Rumunii i przyszłaś wypytywać o niego w

Klubie Trumna - dodał, podchodząc bliżej.


-Ja nic nie wiem...


- To po co go szukasz? - odezwał się cicho i delikatnie odgarnął mi włosy z

ramienia.


-Chyba się pomyliłam... - Odwróciłam od niego wzrok. Chciałam wybiec, ale

nie mogłam ruszyć się miejsca.


- Naprawdę? - szepnął. - Sprawił, że jego oddech stał się twoim oddechem -

powiedział, gdy zaszedł mnie z tylu. Jego słowa muskały mnie po karku.





- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - skłamałam. Serce tłukło mi się w piersi.

- Wasze ciała stały się jednym - dodał. delikatnie pieszcząc wargami moją

skórę.



Ledwo mogłam mówić, brakowało mi tchu. mapa szeleściła pod podeszwą

buła.


Jagger stanął naprzeciw mnie. przeszył mnie wzrokiem i delikatnie dotknął

mojego naszyjnika z onyksem.


Pochylił się i pocałował mnie w szyję.


- Wystarczy jeden pocałunek, by związać się z nim na wieczność-wyszeptał.


Z trudem łapałam oddech. Serce biło mi mocno, kiedy Jagger objął mnie

ramionami.


- Odejdź! - krzyknęłam i odepchnęłam go.


Mapa się rozdarta. Jagger próbował przewiercić mnie spojrzeniem, ale

spuściłam wzrok na podłogę. Słałam na mapie Kultowa. Cmentarze były

zaznaczone na żółto, kilka przekreślono czarnym pisakiem.


Parę metrów dalej na podłodze dostrzegłam inne mapy - miast w okolicach

Kultowa i Grajdołu. Na nich także podobnie oznakowano cmentarze.


Zerknęłam na Jaggera. który próbował pochwycić moje spojrzenie. Delikatnie

wziął mnie za rękę jak wtedy w klubie. Przypomniałam sobie, jak powiedział:

Możemy razem go odszukać".


Wtedy przyszła mi na myśl kartka w pokoju Alexandra


,,ON PRZYBYWA!".


Odsunęłam się od Jaggera i sięgnęłam do torebki. Warto spróbować. Palce mi

drżały, gdy usiłowałam otworzyć pojemnik z czosnkiem.




Pokrywa tkwiła mocno, jakby przyklejona na superglue. Zmagałam się z nią. a

Jagger był coraz bliżej.


Rzuciłam się do drzwi, pognałam korytarzem, wcisnęłam przycisk przy

windzie i się obejrzałam. Jagger wyszedł za mną i puścił się biegiem po

korytarzu. Usłyszałam gdzieś nad głową zgrzyt windy, która wciąż nie

nadjeżdżała. Spojrzałam w górę. Kolejno zapalały się numery 2.1.0.


- Szybciej! Szybciej! - szepnęłam, raz po raz przyciskając guzik.


Słyszałam zbliżające się kroki Jaggera. Wreszcie podświetliła się literka P i

winda stanęła przede mną. Szarpnęłam rozklekotane harmonijkowe drzwi,

wskoczyłam do środka, po czym z całej siły pociągnęłam je, by się zamknęły. W

tej samej chwili pojawił się rozwścieczony Jagger.


Odskoczyłam od drzwi, kiedy namierzył mnie wzrokiem. Widząc, że nie

nacisnęłam jeszcze guzika, chwycił za klamkę. Szybko wybrałam parter.


Kiedy winda ruszyła w górę, oparłam się o ścianę, byle jak najdalej od

chłopaka.






- Mam nadzieję, że go odnajdziesz - usłyszałam glos Jaggera. - Zanim ja to

zrobię.

- A ty co tu robisz? - spytała ciocia Libby, gdy po występie przyszła do swojej

garderoby i zastała mnie zerkającą zza rolet na zewnątrz. - Dzwoniłam do ciebie

w czasie antraktu, ale nie odbierałaś.

- Pewnie brałam prysznic - palnęłam. - Chciałam cię zobaczyć.

- Naprawdę? To takie miłe! - rzuciła i zaczęła zmywać makijaż.

- Świetnie się tu bawię, ale muszę ci coś powiedzieć.

- -Tak?

- Jutro wracam do domu.

- Tak szybko? - zdziwiła się i odłożyła wacik.

- Wiem! - jęknęłam. - Wolałabym zostać, ale mam mnóstwo prac domowych.

- Za moich czasów na przerwę świąteczną nic nie zadawali.

- Poza tym muszę wyjechać wcześnie. Jeszcze przed świtem.

- Nadal boisz się wampirów? - droczyła się.



Prawdę mówiąc, sama miałam wątpliwości - nie wiedziałam, kim (albo czymj

jest Jagger. Jednego tylko byłam pewna: podążał w ślad za Alexandrem.


Dopiero co cudem wyrwałam się z kryjówki Jaggera. Gdybym spróbowała

ustalić cel jego działań, naraziłabym siebie - a przede wszystkim Alexandra - na

niebezpieczeństwo.


Jagget mnie śledzi! - wczoraj przed teatrem i dziś w alejce. Wiedziałam, że

jeśli wrócę do dworu na wzgórzu Lennox czy też udam się gdziekolwiek w




poszukiwaniu Alexandra, zaprowadzę Jaggera prosto do niego. I chociaż serce

mi się krajało, nie miałam wyboru. Musiałam wyjechać z Kultowa.










9. Smutek rozstania






Siedziałam z ciocią Libby na drewnianej ławce przed dworcem autobusowym i

czekałam, aż nadejdzie godzina dwudziesta. Codziennie z Kultowa wyruszał

tylko jeden autobus, i to właśnie o zachodzie słońca.


Nie mogłam się doczekać powrotu do Grajdotu. gdzie - mimo wszystko -

miałam nadzieję zobaczyć się z Alexandrem. ale smutno było odjeżdżać od cioci

Libby. Podobało mi się u niej i byłam naprawdę pełna podziwu. Spełniła swoje

marzenie o aktorstwie, a przy tym zachowała niezależność. Miała swój gust. styl

i poglądy na życie. Uznawała mnie nie za dziwoląga, lecz za kogoś wyjątkowego

i oryginalnego. A przede wszystkim traktowała mnie jak normalnego człowieka.


Wiedziałam też, że będzie mi brakowało tutejszej atmosfery i miejsc takich jak

Klub Trumna, gdzie goci mogą się spotkać i potańczyć, czy sklep Gotycka Moda

oferujący świetne ciuchy, biżuterię z kolcami i zmywalne tatuaże.


Kiedy nadjechał autobus, ciocia objęta mnie, a ja oparłam głowę na jej

ramieniu.


- Będę bardzo za robą tęsknić, ciociu Libby - powiedziałam. Uściskałam ją z

całych sit i wsiadłam do autobusu.


Od razu otworzyłam puderniczkę i zaczęłam oglądać w lusterku pasażerów.

Jak tylko okazało się. że wszyscy, łącznie z gotycką parą obściskującą się na

tylnym siedzeniu, mają swoje odbicia, zajęłam miejsce przy oknie. Ciocia Libby

machała do mnie przez cały czas, mimo że autobus jeszcze nie ruszył. W jej

oczach widziałam, że będzie za mną tęsknić równie mocno jak ja za nią. W




chwili odjazdu wciąż do mnie machała, ale gdy tylko dworzec zniknął w oddali,

odetchnęłam z ulgą. Nikczemny, tajemniczy, zadziorny, skandaliczny Jagger był

już przeszłością. Teraz, przy odrobinie szczęścia, wymyślę nowy plan

odszukania mojego pięknego Gotyckiego Księcia - Alexandra.




Podróż powrotna do Grajdolu dłużyła się niemiłosiernie. Zadzwoniłam z

komórki do Becky, która akurat była z Mattem w kinie. Zanotowałam w

dzienniku parę szczegółów dotyczących spotkania z Jaggerem. ale od pisania

dostałam mdłości. Domyślałam się, dlaczego Jagger poszukuje Alexandra -

pewnie ich rodziny toczą spór o dwór baronowej. Myśli te budziły we mnie

ogromny niepokój. Marzyłam o ponownym spotkaniu z Alexandrem, a

jednocześnie nie mogłam zapomnieć o mapach, które widziałam u Jaggera na

podłodze.


Minęła chyba cała wieczność, zanim autobus wreszcie zatrzymał się na dworcu

w Grajdole. Mimo wszystko łudziłam się, że jakimś cudem zastanę tu

czekającego na mnie Alexandra, ale przywitali mnie tylko rodzice. Mały Billy i

jego kolega kujon. Henry.


- Już wychodzisz? - spytał tato po powrocie do domu, zobaczywszy że

wybiegam ze swojego pokoju, gdzie zostawiłam walizkę. - Lepiej

opowiedziałabyś nam, jak było u cioci.


Nie miałam czasu wysłuchiwać pełnych najlepszych intencji pytań rodziców.

Jak tam ciocia Libby? Jak ci się podobał jej występ w Drakuli Jak ci smakowały

kanapki z tofu?".


Pragnęłam znaleźć się tam, gdzie myślenie szło mi najlepiej.


- Muszę się zobaczyć z Alexandrem! - zawołałam i zamknęłam za sobą drzwi.


Popędziłam do dworu, gdzie zastałam uchyloną bramę. Zdyszana pognałam

długim, krętym podjazdem i zauważyłam coś dziwnego - drzwi frontowe też były

uchylone.


Może Alexander widział mnie we dworze na wzgórzu Lennox z okna na

poddaszu i przybył za mną do Grajdołu?




- Alexandrze?! - zawołałam, gdy weszłam do środka.


Hol, salon i jadalnia wyglądały tak jak podczas mojej ostatniej wizyty - meble

przykryte płachtami, ściany ogołocone z obrazów.


- Alexandrze? - powtórzyłam i wspięłam się na główne schody. Serce bito mi

coraz mocniej z każdym krokiem.


Przemknęłam przez piętro i ruszyłam na poddasze. Dotarłam do sypialni.

Ledwo łapiąc oddech, zapukałam do drzwi.


- Alexandrze. to ja. Raven.


Nikt nie odpowiedział.


Przekręciłam gałkę i otworzyłam drzwi. Tu też nic się nie zmieniło. Pokój był

opustoszały, nie licząc paru zapomnianych przedmiotów. Tylko na rozrzuconej

pościeli leżał plecak. A więc on wrócił!


Podniosłam czarny plecak i go przytuliłam. Wiedziałam, że nie wypada w nim

grzebać, zwłaszcza że Alexander mógł niespodziewanie wejść do pokoju, jednak

nie potrafiłam się powstrzymać.


Usiadłam na materacu i zaczęłam rozpinać zamek, ale wtedy doszły mnie

jakieś odgłosy z zewnątrz.


Wyjrzałam przez okno i na dole w altanie dostrzegłam migocący plomiefi

świecy. Nad zadaszeniem fruwał nietoperz.


Zerwałam się na równe nogi. wybiegłam z pokoju i pomknęłam na dół

schodami, które zdawały się nie mieć końca.


Wypadłam przez frontowe drzwi i popędziłam przez trawnik.


- Alexandrze! - wołałam, gnając w stronę mrocznej altany. Po ciemku nie

widziałam jego twarzy.




W jednej chwili płomień świecy zamigotał. Najpierw ujrzałam oczy, jedno

zielone, drugie niebieskie, a potem w blasku księżyca ukazała się cała postać.


Próbowałam się zatrzymać, ale było już za późno. Od wzroku Jaggera

zakręciło mi się w głowie.




Kiedy się ocknęłam, leżałam na plecach na zimnej mokrej trawie, a krople

deszczu całowały moją twarz, budząc mnie ze snu jak Śpiącą Królewnę. Na

srebrzystym niebie jasno lśnił księżyc. Nade mną majaczył pająkowaty kształt

drzewa. Chude nagie gałęzie sięgały w moją stronę niczym palce czarownicy.


Usiadłam i poczułam ból głowy. Wtedy coś zobaczyłam. Nagrobek. A potem

kolejny i to niejeden, ale chyba ze sto. Ujrzałam grób baronowej. Znalazłam się

na cmentarzu w Grajdole.


Kiedy wstawałam, zakręciło mi się w głowie. Dla równowagi chwyciłam się

cmentarnej tablicy. Zwykle szukałam w nekropoliach ukojenia, lecz tym razem

nie miałam pojęcia, skąd się tu wzięłam, i chciałam wydostać się stąd jak

najszybciej, żeby nie wylądować w jakimś świeżo wykopanym grobie.


Przede mną stal Jagger w czarnych workowatych spodniach z czerwonymi

szwami i białej koszulce ozdobionej napisem „PUNISHER".


- Skąd się tu wziąłeś? Śledziłeś mój autobus? - spytałam zdezorientowana.


- Jeszcze parę minut i będzie po wszystkim.

- Co? Że niby umrę? Daj spokój. Spadam stąd!

- Nie tak szybko. - Jagger chwycił mnie za rękę i pociągnął w głąb cmentarza.

Próbowałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie mocno, a sztuczki, za pomocą

których mnie tu sprowadził, sprawiły, że opadłam z sit.



Nieraz zakradałam się na miejscowy cmentarz i zawsze dozorca, stary Jim,

oraz jego dog niemiecki Luke mnie stamtąd wyganiali. Tym razem jednak, kiedy

zależało od tego moje życie, nigdzie w pobliżu ich nie było.




-Myślałam, że szukasz Alexandra - powiedziałam, ale Jagger puścił to mimo

uszu. Wreszcie zatrzymaliśmy się przy betonowej ławie, na której stała

zamknięta trumna. Z jednego z grobów dobiegła mnie dziwna muzyka, coś jakby

jęk skrzypiec podszyty dźwiękiem klawesynu. Na trumnie płonął kandelabr,

wosk spływał po metalowej nóżce. Tuż obok stał średniowieczny kielich.


Przypominało to scenę z gotyckiego ślubu.


- A to co? - spytałam. Mgła. która spowijała mój umysł, powoli zaczynała się

rozrzedzać.

- Ceremonia zaślubin.



-A gdzie goście? Nie przyniosłam prezentu - odparłam. W głowie mi

zawirowało od otępienia.


- Panna młoda nie musi.

- Panna młoda? Nie dałam jeszcze na zapowiedzi!



Jagger nie uśmiechnął się. tylko zapalił świecę, którą zagasił deszcz.


Kilka metrów dalej, przy pustym grobie, spostrzegłam lśniącą w świetle

księżyca łopatę. Cofałam się powoli i ostrożnie, aż butem natrafiłam na narzędzie

cmentarnego dozorcy


Serce waliło mi tak mocno, iż bałam się. że Jagger usłyszy Wzięłam głęboki

oddech i kiedy chłopak przesuwał kandelabr na trumnie, schyliłam się i

sięgnęłam po łopatę. lecz gdy tylko złapałam za uchwyt. Jagger przycisnął ją

butem do ziemi. Stał nade mną. a ja na próżno usiłowałam wyrwać narzędzie.

Szarpiąc się, strząsnęłam z nowiusieńkiej. lśniącej szufli grudy błota i w zagięciu

jak w łyżce ujrzałam swoje odbicie dołem do góry. Nie widziałam jednak

stojącego za mną Jaggera. Obróciłam się i spojrzałam na niego. Uśmiechał się

złośliwie. Spiesznie wytarłam szuflę rękawem i przechyliłam pod kątem,

wpatrując się w błyszczącą metalową powierzchnię. Ujrzałam tylko usiane

gwiazdami niebo, mimo że Jagger wciąż stal przy mnie, przyciskając butem

uchwyt łopaty


Wydałam stłumiony okrzyk.




- Coś się nie zgadza? - rzucił złośliwie.


Szybko zrobiłam krok w tył.


-Ty... - zaczęłam z zapartym tchem.


Rzuciłam się do ucieczki, ale Jagger ruszył za mną i chwycił mnie za ramię.

Błysnął kłami i oblizał wargi.


Rzeczywistość wymknęła mi się spod kontroli. Stanęłam twarzą w twarz z

prawdziwym wampirem. I nie był to Alexander. Jagger okazał się typem

wampira znanym mi z książek i filmów - takim, który chciał mnie porwać od

rodziny i przyjaciół i żywić się moją krwią. Miałam oddać swoje życie

nieznajomemu na całą wieczność. Wszystkie marzenia, jakie kiedykolwiek

narodziły się w głowie ciekawskiej gotki. właśnie miały się spełnić!


Nie o tym jednak marzyłam, lecz o wiecznej miłości, zaufaniu i akceptacji. Nie

o zagrożeniu, kłamstwie i podłości. Odkąd zjawił się tu Alexander, w Grajdole

przestało być nudno. Gdy tylko go poznałam, dotarto do mnie. że tak naprawdę

zawsze pragnęłam mieszkać wśród żywych - oglądać filmy, chodzić na koncerty

i kochać - a nie stać się nieśmiertelnym trupem. Chciałam zasypiać w ramionach

Alexandra, nie samotnie w trumnie. 1 zamienić się w gotycką piękność, a nie we

wstrętnego nietoperza. Poza tym. co najważniejsze, jeśli już zdecydowałabym się

na przemianę, to zrobiłabym to tylko dla Alexandra.


- Rodzice na mnie czekają. Zaraz wyślą oddział antyterrorystyczny.


Trzymał mnie za rękę z siłą. jakiej nigdy przedtem nie doświadczyłam.

Rozglądałam się dokoła, wypatrując pomocy.


Jagger zaprowadził mnie przed trumnę. Wziął kielich, uniósł go do księżyca,

wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa i upił duży łyk.


- Teraz ty. - Uśmiechnął się nikczemnie i podał mi kielich.

- Wybij to sobie z głowy! - Wolną ręką odepchnęłam naczynie.

- Czyż nie tego pragnęłaś przez całe życie? Po co więc wyjechałaś za

Alexandrem?





- Bo go kocham! - odparłam, usiłując mu się wyrwać. - A ciebie nie pokocham

nigdy!



- Wcale nie musisz. - Przysunął kielich do moich ust. Gęste, słodkie krople

spłynęły mi po wargach. Wyplułam płyn.


- Nigdy nie będę taka jak ty, kimkolwiek lub czymkolwiek jesteś!


Twarz Jaggera przybrała dziwny wyraz, jakby moje słowa ubodły go niczym

srebrny szpikulec wbiły w serce.


- A właśnie, że będziesz! - Jego oczy, jedno niebieskie, drugie zielone,

popatrzyły prosto w moje. jakby chciał rzucić na mnie urok. - Tym pocałunkiem

poślubiam cię na wieki.


Uśmiechnął się szeroko, jego białe kły błysnęły w świetle księżyca. Pochylił

się nade mną.


- Ja też umiem gryźć! - krzyknęłam ostrzegawczo i zazgrzytałam zębami.


Nagle błysk pioruna oświetlił niebo i cały cmentarz.


Z całej siły zatopiłam zęby w ramieniu Jaggera i wbiłam paznokcie w jego

kościstą dłoń. Natychmiast rozluźnił swój zabójczy chwyt. Rzuciłam się do

ucieczki, ale zaraz wpadłam na coś - a raczej na kogoś.


- Stary Jim?! - zawołałam oszołomiona.


Ale gdy podniosłam wzrok i popatrzyłam w dwoje ciemnych oczu, dotarło do

mnie, że to nie cmentarny dozorca.


Przede mną. niczym nocny rycerz, stał Gotycki Chłopak. Ciemne, sięgające

ramion włosy opadały mu na twarz. Blada skóra lśniła w świetle księżyca. Miał

na sobie czarną koszulkę i dżinsy. Na jego palcu widniał plastikowy pierścień z

pająkiem, prezent ode mnie. Spojrzenie jego oczu było głębokie, smutne,

zachwycająco inteligentne, jak wtedy gdy ujrzałam go po raz pierwszy.


- Alexandrze! - wykrzyknęłam i rzuciłam mu się w ramiona.




- Tak myślałem! - oznajmił radośnie Jagger, jakby trafił szóstkę w totolotka. -

Wiedziałem, że ona zaprowadzi mnie do ciebie!


Alexander przytulił mnie bardzo mocno, lecz po chwili mnie odepchnął.


- Musisz stąd odejść - nakazał.


- Oszalałeś? Nie mogę cię zostawić! - Ścisnęłam jego dłoń. - Już myślałam, że

cię nigdy nie zobaczę!


Popatrzył mi w oczy i powtórzył ostrzegawczo:


- Musisz stąd odejść.


Ale ja...


- Nie powinieneś był jej w to wciągać! - rzucił do Jaggera gniewnym tonem,

którego nigdy przedtem nie słyszałam.

- Sama mnie znalazła. Zresztą dziwię się, że tak szybko ją odprawiasz, po tym

jak dla ciebie przejechała taki szmat drogi, aż do Klubu Trumna...



- Nie mieszaj w to Raven! - krzyknął Alexander.


-To najlepsza zemsta, jaką mogłem sobie obmyślić. Zniszczyć ciebie i zdobyć

partnerkę na całą wierność za jednym ukąszeniem.


-Tylko spróbuj... - ostrzegł Alexander.


- Wiedziałem, że ona zaprowadzi mnie do ciebie. Sterling. Myślisz, że nie

jesteś jednym z nas. ale prawda wygląda inaczej - stwierdził Jagger.

- Co on wygaduje? - spytałam.

- Nie teraz - odparł Alexander.





- Jak myślisz, dlaczego Sterling wyjechał z Rumunii? - zwrócił się do mnie

Jagger. - Sądzisz, że przypadkowo wybrał małą mieścinę w Ameryce, gdzie nikt

nawet nie słyszał o wampirach?



Tak naprawdę to nic nie przychodziło mi do głowy.


- Ale odszukałem cię. Sterling - przechwalał się Jagger. -I znalazłem też Raven.

- Ona nie ma z tym nic wspólnego - odrzekł Alexander i wysunął się, aby

zasłonić mnie przed Jaggerem.



-Z czym nie mam nic wspólnego? - dociekałam zafrapowana.


- Nie łudź się. Raven, on nigdy nie dotrzymuje obietnic. Prawda, Sterling? -

rzucił Jagger.


Alexander zacisnął pięści.


- Jakich obietnic? Co to za zemsta? O co mu chodzi? - pytałam

zdezorientowana, zastanawiając się, jakich zobowiązań nie dotrzymał Alexander.

- No cóż, ja nie zamierzam jej opuścić! Będę przy niej całą wieczność! -

oznajmił Jagger.



Błysnął kłami, wykrzywiając wargi w podłym uśmiechu, i pochylił się, by

wgryźć się w moją szyję.








11. Koszmarne pożegnanie










Znów leżałam na plecach na mokrej trawie. Krople deszczu kapały mi na

twarz. Z niepokojem dotknęłam szyi, by wymacać na niej ranę.


Alexander pochylił się nade mną. Jego oczy były pełne troski.


- Nic ci nie jest? - spytał smutno. - Weszłaś nam w drogę.


-Czyja jestem... - Nie chciałam nawet kończyć zdania. Zaprzeczył ruchem

głowy i pomógł mi wstać.


- Musisz stąd odejść! - nakazał ponownie. - Nie powinnaś tu być... Grozi ci

niebezpieczeństwo.


Odwróciłam się. szukając wzrokiem Jaggera. ale nie zobaczyłam nic prócz

nagrobków.


-I może już nigdy cię nie zobaczę - jęknęłam błagalnie.


- Musisz natychmiast stąd odejść - nalegał.


Po raz kolejny Alexander złamał mi serce. Czułam, że jeśli odejdę, będzie to

nasze ostatnie pożegnanie. Jaką miałam pewność, że Jagger go nie skrzywdzi?

Alexander mógł na zawsze zniknąć w mroku. Jednak gdybym go nie posłuchała,

pokrzyżowałabym mu plany i pewnie tylko mu w czymś przeszkodziła.




Przy grobowcu baronowej dostrzegłam Jaggera. Chwiał się na nogach,

ocierając wargi. Jego dwubarwne oczy nabiegły krwią. Mięśnie na szczupłym

ciele były napięte. Wyszczerzył do mnie kły w uśmiechu i oblizał wargi jak

wściekle zwierzę gotowe rozszarpać ofiarę.


Nie miałam nawet czasu pocałować mojego Gotyckiego Przyjaciela na

pożegnanie. Biegłam przed siebie, nie oglądając się. Deszcz i łzy spływały mi po

twarzy, błotnista cmentarna ziemia chlupotała pod stopami, serce biło

gwałtownie. Nieopodal piorun trafił w drzewo i grzmot zdawał się odbijać echem

o nagrobki.


Dotarłam do cmentarnej bramy i przegramoliłam się przez płot.


Kiedy się obejrzałam, nie zobaczyłam już ani Jaggera. ani Alexandra.








12. Ryzykowne spotkanie










Szlochając, pędziłam przed siebie co sii w nogach. Niewiele widziałam przez

Izy. W ulewnym deszczu biegłam przez centrum miasta, a kierowcy saabów,

mercedesów i dżipów zerkali podejrzliwie na żałosną, przemokniętą do suchej

nitki gotkę.


Na głównej ulicy musiałam się przedrzeć przez tłum przechodniów z

parasolami. Potrącałam wychodzące z kina pary i z trudem wymijałam ludzi

uciekających przed deszczem do restauracji.


Na każdy trzepot ptasich skrzydeł czy dźwięk klaksonu wzdrygałam się ze

strachu, że goni mnie Jagger. Pędziłam dalej przed siebie.


Nie chciałam wracać do domu. Wolałam zostać sama. Nie miałam ochoty z

nikim rozmawiać - nawet Becky nie zrozumiałaby, co przeżyłam. Musiałam się

ukryć i poszukać ukojenia w jedynym miejscu, w którym zawsze czułam się jak

u siebie.


Ruszyłam spiesznie przez otwartą bramę dworu. Nogi miałam odrętwiałe, w

stopach czułam mrowienie. Pobiegłam długą, krętą drogą podjazdową na tylny

dziedziniec, zerknęłam w stronę altany, czy nic obserwuje mnie stamtąd dwoje

różnobarwnych oczu, ale nic nie zauważyłam. Wgramoliłam się przez otwarte

piwniczne okno i udałam w głąb opuszczonego budynku. Moje łzy kapały na

drewnianą podłogę, której skrzypienie zlewało się z piskiem butów. U stóp

głównych schodów otarłam oczy i ruszyłam na poddasze, do pokoju Alexandra.




Dotknęłam pustej sztalugi. Spojrzałam na jego materac, zmięty, bo spal tu

przed paroma dniami. Wzięłam do rąk czarny wełniany sweter porzucony na

zniszczonym fotelu.


Podeszłam do okna i popatrzyłam na samotny księżyc. Ulewny deszcz ustał.

Wyczerpana i samotna, czułam się tak, jakbym doznała ostatecznej porażki.

Gdybym nie wyjechała z Grajdołu. Alexander na pewno wróciłby tu po mnie.

Tymczasem przez swoją niecierpliwość naraziłam nas oboje na

niebezpieczeństwo. Alexander ukrył się bezpiecznie przed krwawą zemstą, a ja

wystawiłam go na cel. Zdawało mi się. że jestem sprytna, a tymczasem stałam się

pionkiem w podłych gierkach Jaggera.


Za plecami usłyszałam trzask podłogi. Powoli obejrzałam się: w drzwiach stała

ledwo widoczna w mroku ciemna postać.


-Jagger... - wykrztusiłam.


Deski znowu zaskrzypiały, gdy postać zrobiła krok w moją stronę.


- Wynoś się! - krzyknęłam, cofając się. Nie miałam dokąd uciec. Zostałam

odcięta od drzwi i jedynym wyjściem było wąskie okno poddasza.


Odsunęłam się jeszcze trochę, gotowa podjąć ryzyko.


- Wezwę policję! - ostrzegłam.


Postać się zbliżyła. Postanowiłam wyminąć ją i prysnąć. Nabrałam powietrza i

zaczęłam odliczać. Jeden. Dwa. Trzy.


Wystrzeliłam jak z procy i już prawie dotarłam do drzwi, gdy postać chwyciła

mnie za nadgarstek.


- Puszczaj! - krzyczałam, wyrywając się. lecz gdy blask księżyca oświetlił

nasze dłonie, ujrzałam czarny plastikowy pierścień z pająkiem.


Zatkało mnie. Od razu przestałam się szamotać.


- Alexander?




Wtedy ukazał się cały w blasku księżyca. Stał przede mną jak marzenie.

Wrócił. Piękny, choć wyraźnie zmęczony.


- Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę! - zawołałam. Po moim zdrętwiałym

ze strachu ciele rozlało się przyjemne ciepło, kiedy objęłam Alexandra. Przytulił

mnie tak mocno, że niemal czułam własną piersią bicie jego serca.

- Już nigdy cię nie puszczę! - śmiałam się, ściskając go jeszcze mocniej. - Już

nigdy!

- Nie powinienem był... - zaczął cicho. Podniosłam wzrok, jakbym patrzyła na

zjawę.

- Nie wierzę, że tu jesteś!



Uniósł moje dłonie do ust i zaczął je namiętnie całować, co przyprawiło mnie o

dreszcze. Po chwili popatrzył mi w oczy i się uśmiechnął.


Wtedy zrobił coś, czego od dawna pragnęłam. Pocałował mnie. Jego pełne

wargi dotknęły moich, powoli, miękko, kusząco, jakbyśmy nie widzieli się przez

całą wieczność.


Całowaliśmy się namiętnie, najpierw w usta, a potem po całej twarzy, jakby

sycąc się nawzajem swoimi ciałami. Gładził delikatnie moje włosy, po czym

zaczął muskać mnie wargami po uchu. Zachichotałam, a wtedy on osunął się na

fotel i wziął mnie na kolana. Patrząc mu w oczy, dziwiłam się, jak zdołałam tyle

bez niego wytrzymać.


Przeczesałam palcami jego zmierzwione hebanowe loki.


Odgarnął mi włosy z szyi. Gorącymi wargami całował moje ramię,

przesuwając się coraz wyżej. Czułam, jak jego zęby namiętnie dotykają mojej

skóry. Muskały ją. ocierały się o nią. skubały mnie i figlarnie kąsały, aż wreszcie

delikatnie zacisnęły się na moim karku.


Nagle Alexander odsunął się z przerażeniem w oczach.


- Nie mogę. - Zawstydzony odwrócił wzrok.





- Coś nie tak? - spytałam zdziwiona tą niespodziewaną zmianą.



Pomógł mi wstać i podniósł się z fotela. Nerwowo przesunął dłonią po włosach

i zaczął chodzić po pokoju.


- Wszystko gra - zapewniłam, kiedy oboje stanęliśmy przy sztaludze.

- Myślałem, że nie jestem taki jak Jagger. - Przysiadł na krawędzi materaca. -

Ale... chyba się myliłem.

- W niczym go nie przypominasz - odparłam. - Tak naprawdę jesteś jego

przeciwieństwem.

- Chcę tylko, żebyś była bezpieczna. Zawsze - dodał i spojrzał na mnie smutno.

- Tak jak teraz, przy tobie. - Pogładziłam jego dłoń.

- Naprawdę nie rozumiesz? - spytał poważnie. - Mój świat nie jest bezpieczny.

- No cóż, to tak jak mój. Nie oglądasz wiadomości?



Jego ponura twarz rozchmurzyła się i wybuchnął śmiechem.


- Chyba masz rację.

- No widzisz? Chodzenie do szkoły z Trevorem to dla mnie większe ryzyko niż

całowanie się z wampirem.



-Jeszcze nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty. - Odwrócił się do mnie. -I

nigdy przedtem nie czułem tego. co czuję do ciebie.


- Tak się cieszę, że po mnie wróciłeś. - Objęłam go w pół.

- Te problemy się więcej nie powtórzą - zapewnił.

- Skąd ta pewność? Zdaje się. że Jagger się na ciebie uparł -zagadnęłam,

przysiadając obok niego.





- Ale mu się nie udało.

- O, a więc pokazałeś mu, kto tu rządzi? Całkiem jak w szkolnej bójce.

- Chyba tak... tyle że nie w szkole, lecz na cmentarzu.

- Czy on zniknął?

- Ma rodzinę w Rumunii. Nic tu po nim. Niech wraca, skąd przyszedł, i powie

wszystkim, że mnie odszukał.



Przesunęłam palcami po naszyjniku.


- A co to za obietnica, której nie dotrzymałeś?

- To nie tak. Niczego mu nie obiecywałem... Ale teraz mamy to już z głowy -

dodał znużony.

- A po co te świece na cmentarzu? - drążyłam.

- Wampir może zaatakować gdziekolwiek, ale jeśli zrobi to na cmentarzu lub w

innym poświęconym miejscu, wtedy ofiara będzie do niego należeć całą

wieczność.

- Jak to dobrze, że się zjawiłeś na czas! - Uścisnęłam Alexandra z całej sity. -

Wybacz, że doprowadziłam do ciebie Jaggera.

- To ja powinienem prosić o wybaczenie. Do głowy mi nie przyszło, że

spróbujesz mnie odnaleźć - powiedział zapatrzony w księżyc, po czym znów

zwrócił się do mnie. - A jednak chyba mogłem się domyślić. Przecież właśnie za

to cię kocham.

- A teraz wszystko mi opowiedz! - wykrzyknęłam gwałtownie.- Jak to jest

być...

- A jak to jest być człowiekiem? - przerwał mi.

- Nuda.





- Jak możesz tak mówić? - spytał i mocno mnie przytulił. -Budzisz się o świcie,

chodzisz do szkoły, no i widzisz w lustrze swoje odbicie.

- Wolałabym być taka jak ty.

- Przecież już jesteś. - Uśmiechnął się.

- Urodziłeś się wampirem?

- Tak. A ty urodziłaś się człowiekiem? - droczył się.

- Tak. Czy na świecie są was miliony?



Skinął głową.


- Ale mimo wszystko jesteśmy mniejszością, dlatego wolimy trzymać się

razem. Wiadomo, w grupie bezpieczniej. Nie wolno nam się zdradzić, aby nie

narazić się na prześladowania.


- To musi być strasznie trudne tak się ukrywać.


- Czuję się bardzo samotny jak wyrzutek. Jakby zaproszono mnie na bal

przebierańców, na którym tylko ja noszę maskę.

- Zostawiłeś w Rumunii wielu przyjaciół wampirów? Pewnie za nimi tęsknisz.

- Mój ojciec prowadzi galerie w kilku krajach i skupuje do nich dzieła sztuki.

Dlatego sporo podróżowaliśmy Zanim zdążyłem nawiązać przyjaźnie, ruszaliśmy

w dalszą drogę.

- Nawet wśród ludzi mojego pokroju? - spytałam, wtulając się w niego.

- Nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty, ani wśród ludzi, ani wśród

wampirów. - Uśmiechnął się ciepło. - Trudno jest nawiązać znajomość z ludźmi,

kiedy nie chodzi się do szkoły, a jeszcze trudniej utrzymać z nimi kontakt, bo

gdy zasiadają do kolacji, ja dopiero wstaję z łóżka.



-Czy twoi rodzice nie wściekają się, że masz śmiertelną dziewczynę?




- Nie. Gdyby cię poznali, natychmiast pokochaliby cię tak jak ja - odparł i

pogładził mnie po włosach.

- Bardzo chciałabym podróżować, prowadzić nocny tryb życia i spać w ciągu

dnia. Twój świat wydaje się taki romantyczny.



Można związać się z kimś na całą wieczność, polecieć gdzieś razem nocą, nie

pragnąć nikogo więcej prócz drugiej osoby.


- Dla mnie to twój świat jest romantyczny.

- No cóż, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, ale i dla nas w końcu zaświeci

słońce, czy raczej księżyc.

- Kiedy jestem przy tobie - zaczął - nie obchodzi mnie. w którym ze światów

jesteśmy, bylebyśmy tylko byli razem.







13. Obietnica




- Obudź się - szepnął mi do ucha Alexander. Otworzyłam oczy. Leżałam na

kanapie w jego salonie, a on gładził mnie po włosach. Na ogromnym płaskim

ekranie leciał film Miłość po grób.


Zdesperowana Jenny udała się na uniwersytet i weszła do gabinetu profesora

Livingstone'a.


- Wiedziałam, że cię tu znajdę! - wykrzyknęła na widok Vla-dimira siedzącego

przy biurku z głową pochyloną nad książką.

- Miałaś nie przychodzić - rzucił, nie patrząc na dziewczynę



- ani do mojego domu. ani do gabinetu. Narażasz się na niebezpieczeństwo.


W oddali dało się słyszeć upiorne wycie.


- Dlaczego pozwoliłeś mi zasnąć? - zapytałam, unosząc głowę z ramienia

Alexandra. - Rzuciłeś na mnie urok?

- Sama zaproponowałaś, żebyśmy obejrzeli ten film - odparł.



- A potem odpłynęłaś, gdy tylko go włączyłem. Zresztą jest już późno i sporo

dziś przeszłaś.


- Późno? - powtórzyłam i wyciągnęłam ramiona. - Dla ciebie to przecież jak

środek dnia.


Jenny zerknęła w stronę okna.


- Idą po mnie - rzuciła nerwowo do Vladimira. - Chcą, żebym stata się jedną...

z was.




Vladimir spokojnie przewraca! stronice, nie odrywając wzroku od książki. Z

dala znów dobiegły upiorne dźwięki.


- Odprowadzę cię do domu - zaproponował Alexander, kiedy już wstaliśmy.

Uprzejmie podał mi swoją czarną skórzaną kurtkę.

- Chcę tu zostać! - jęknęłam.

- Nie możesz. Rodzice będą się niepokoić.

- Powiem im, że opiekuję się dzieckiem.



- Starszym od ciebie? Zarzucił mi kurtkę na ramiona.


- Lepiej już pójdę... - zaczęta Jenny i wyjrzała przez okno gabinetu w mglistą

ciemność. - Głupio zrobiłam, że tu przyszłam.

- Zostaniesz sam w tym ogromnym dworze - zwróciłam się do Alexandra z

niepokojem, poprawiając pogniecioną suknię.



- Nic mi nie będzie. Posłałem po Jamesona.


- Wiesz, jak on się ślimaczy za kierownicą? W takim tempie dotrze tu za

ładnych parę lat. Zostanę, dopóki nie przyjedzie - oznajmiłam i usiadłam z

powrotem na materacu.

- Czekaj! - zawołał Vladimir. Wciąż nie podniósł głowy znad książki.



Jenny zatrzymała się przy drzwiach. Profesor wstał z miejsca i powoli zbliżył

się do niej.


- Odkąd cię poznałem, nie jestem sobą - wyznał. Wycie za oknem nie ustawało.

- No dalej, mała. - Alexander trącił mnie nagląco w ramię.



- Bałam się, że więcej cię nie zobaczę - powiedziała Jenny. - Jeśli odejdę, to

być może już cię nie odnajdę.




Spojrzałam na Jenny, jakby wypowiedziała na głos moje własne obawy.


- A jeśli już nigdy cię nie zobaczę? - zapylałam, wyciągając rękę do

Alexandra.


- Wytrzymasz do jutra po zmierzchu?


- Nie mogę odejść - oznajmiłam buntowniczo. - Wtedy po imprezie powitalnej

też mieliśmy się spotkać. Ale zniknąłeś.

- Zrobiłem to, żeby cię chronić, a nie ranić - odparł poważnym tonem i usiadł

przy mnie.

- Chronić? Przed czym?

- Przed Jaggerem. Przed sobą samym. Przed moim światem.

- Nie ma takiej potrzeby.

- Mój świat wcale nie jest taki romantyczny, jak ci się wydaje. Istnieje w nim

ryzyko.

- Jak wszędzie. Nie tylko u wampirów. Po prostu trzeba zachować ostrożność.

- Nie chcę, żeby groziło ci niebezpieczeństwo.

- Dlatego musimy być razem - przekonywałam.



- Nie chcę też, byś myślała, że musisz się zmienić, aby zostać ze mną - dodał

pełen powagi.


- Wiem o tym - zapewniłam go.


- Sam też nie chcę cię o to prosić.


-I dlatego zniknąłeś. - Uświadomiłam to sobie tak nagle, że musiałam

wypowiedzieć tę myśl. - Bałeś się, że będę chciała zostać wampirzycą.




- Tak. A tymczasem groziło ci coś gorszego. Ze strony pewnego białowłosego

wampira.


- Jaggera. Skinął głową.

- To dlaczego wyjechałeś do Kultowa?

- Do Kultowa? - powtórzył zdumiony.

- Tak nazywam to miasto - wyjaśniłam z uśmiechem.

- No jasne! - zaśmiał się. - Od rodziców dowiedziałem się, że Jagger wynajął w

Kultowie mieszkanie i przeszukuje wszystkie cmentarze w okolicy, żeby dotrzeć

do grobu mojej babci. W ten sposób chciał się dowiedzieć, gdzie dokładnie

mieszkam.

- A więc stąd ta wiadomość - przypomniałam sobie. - To było ostrzeżenie, że

Jagger ruszył twoim śladem i szuka zemsty.

- Jaka wiadomość? - zdziwił się.

- W twoim pokoju - wyjaśniłam.



- Zakradłaś się do dworu po moim wyjeździe? Postałam mu szeroki uśmiech.


- Mogłem się tego domyślić. - Odpowiedział mi uśmiechem, a po chwili jego

głos znów przybrał poważny ton. - Najgorsze, że Jagger mógł cię tam spotkać.


-I tak się stało, ale wyłącznie z mojej winy.


- Zamierzałem stanąć mu na drodze jeszcze przed jego wyjazdem do Grajdotu.

Chciałem stawić mu czoła, zanim mnie odnajdzie. Znaleźliśmy z Jamesonem

opuszczony dwór. gdzie mieliśmy obmyślić plan. Ale jednego nie

przewidziałem.

- Że zacznę cię szukać?





- Pewnego dnia zobaczyłem, jak pewna śliczna dziewczyna włazi na drzewo

rosnące pod moim oknem.



- A więc to ty chowałeś się za zasłoną?


-Tak.


-Jak to się stało, że...


- Miałem cię na oku. To było konieczne, prawda?

- Ale czemu Jagger tak się na ciebie uwziął?



Z telewizora popłynęło przeraźliwe wycie, które odwróciło uwagę Alexandra

od moich pytań.


- Musimy iść na cmentarz... na poświęconą ziemię - oświadczył Vladimir. Po

chwili przystojny profesor poprowadził dziewczynę przez ciemny, bagnisty las

spowity mgłą. Tulił ją do siebie, a wycie rozlegało się coraz bliżej.


Oboje z Alexandrem utkwiliśmy wzrok w ekranie.


- Czy możemy być razem - spytała Jenny - skoro nie jestem wampirzycą?


Nagle ekran zgasł, a Alexander odłożył pilot na stolik. Wstał i wyciągnął do

mnie rękę.


- Czy możemy być razem? - spytałam, podnosząc się.

- A czy widzisz inną możliwość? - Uspokoił mnie i wziął za rękę. Z

ociąganiem ruszyłam za nim. Opuściliśmy dwór i poszliśmy w stronę mojego

domu. Czułam się jak dziecko w parku rozrywki Walia Disneya na krótko przed

zamknięciem.



Nocne powietrze zdawało się bardziej rześkie niż kiedykolwiek, ciemne niebo

czystsze, wilgotna trawa świeższa.


- Dlaczego Jagger chce się zemścić? - spytałam.





- To długa historia - odparł Alexander, ziewając. Najwyraźniej chciał

zapomnieć o przeszłości. Szliśmy obok siebie, a nasze dłonie się splatały. Mimo

to czułam, że nie spocznę, póki się nie dowiem.



- Mam czas - całą noc, tak jak i ty.


- Racja - przyznał, gdy ruszyliśmy ulicą. - Poszło o obietnicę, której nigdy nie

złożyłem.


- O obietnicę? - powtórzyłam.

- Miałem się związać na wieki z pewną dziewczyną.

- Z jaką dziewczyną?

- Z Luną, bliźniaczą siostrą Jaggera.

- To on ma bliźniaczą siostrę? Skinął głową.

- Więc kto złożył tę obietnicę? - drążyłam.



- Moja rodzina. W roku, w którym wszyscy troje przyszliśmy na świat.


- Coś jak aranżowane małżeństwo?

- To więcej niż małżeństwo.



-Ale dlaczego z Luną?


- Podobno zaraz po urodzeniu nie reagowała na ciemność, za to doskonale

czuła się w świetle. Nie chciała pić nic oprócz mleka.


Zrozpaczeni rodzice zaprowadzili ją do doktora, który stwierdził, że Luna jest

istotą ludzką.


Zaśmiałam się, ale Alexandra najwyraźniej to nie bawiło.


- To wszystko wydaje mi się dziwne - wyjaśniłam, gdy skręciliśmy za róg.




-Cóż, Maxwellom wcale nie było do śmiechu. Załamali się. Luna budziła się

za dnia, podczas gdy jej rodzina zaczynała życie nocą. Między nią a Jaggerem

nie istniała nawet nić porozumienia. W chwili zawarcia ugody nasze rodziny

bardzo się przyjaźniły. Postanowiono, że gdy Luna skończy osiemnaście lat,

spotkamy się na ceremonii zaślubin i zwiążemy na wieczność, co zapewni jej

miejsce w świecie wampirów.


- No i co dalej? - dopytywałam się, gdy szliśmy po trawiastym podszyciu lasu

Oakley.

- W młodości często podróżowałem z rodzicami i nasze drogi się rozeszły.

Luna i ja żyliśmy w dwóch różnych światach i właściwie wcale jej nie znałem.

Widziałem ją tylko kilka razy. Nadszedł czas zaślubin, ale nie potrafiłem sobie

tego wyobrazić. Dlaczego chciała spędzić ze mną całą wieczność, skoro nawet

mnie nie znała?

- No cóż, jesteś dość przystojny - wtrąciłam niewinnie. -I co wtedy zrobiłeś?



-Miałem ją obdarzyć wiecznym pocałunkiem, a ja pocałowałem ją na

pożegnanie.


- Pewnie było ci ciężko, bo przecież jesteś wampirem i w ogóle - szepnęłam.


-Zrobiłem to dla nas obojga. Oczywiście. Maxwellowie widzieli to inaczej.

Uznali, że wzgardziłem Luną i znieważyłem tym czynem całą rodziną. Wściekli

się. Wtedy moi rodzice postanowili wysiać mnie z Jamesonem do dworu babci.


- Ojej. To musiało być strasznie trudne pójść za głosem serca i przeciwstawić

się innym wampirom - stwierdziłam. - A zwłaszcza opuścić z tego powodu

rodzinne strony.

- A potem w Halloween ujrzałem z okna piękność o kruczoczarnych włosach,

która zbierała słodycze, i zrozumiałem, że wolę czekać całe wieki, by znów ją

zobaczyć, niż być z kimś. kogo nie kocham.



W tej samej chwili dotarliśmy do drzwi mojego domu. Alexander obdarzył

mnie długim pocałunkiem na dobranoc.




- Do jutra po zachodzie słońca - przypomniałam mu. -I ani sekundy dłużej -

dodał.


Pomachał mi. kiedy otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i odwróciłam się.

by go pożegnać.


Ale on już zniknął, jak się tego zresztą spodziewałam.








14. Wyrzutek






-Już po północy - rzekł z wyrzutem tato, kiedy mijałam go na palcach. Oglądał

w telewizji program sportowy.


- Tato, mam szesnaście lat. A zresztą jest weekend.

- Ale to... - zaczął ostrym tonem.

- Twój dom, wiem. A ja jestem twoją córką i dopóki tu mieszkam, będę

przestrzegać twoich zasad.

- Przynajmniej słuchałaś, co mówię.

- Powtarzasz mi to od drugiego roku życia.

- Bo odkąd tylko nauczyłaś się chodzić, wymykasz się z domu.



- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy - odparłam. Wzięłam ze stolika

napój i podałam mu po czym uściskałam go na dobranoc.


- To miło. że podobało ci się u cioci Libby - powiedział. - Ale cieszę się, że już

wróciłaś.

- Ja też. tato. ja też.



Wyczerpana wślizgnęłam się do łóżka w przemoczonym ubraniu. Zgasiłam

lampkę z Edwardem Nożycorękim i oblizałam wargi. Wciąż czułam na ustach




pocałunek Alexandra. Przytulając pluszową Myszkę- Akyszkę. marzyłam, że to

Alexander. Wierciłam się i kręciłam. Nie mogłam się doczekać następnego

wieczoru.


Chwilę później poczułam czyjąś obecność. Rozejrzałam się. ale otaczały mnie

tylko cienie mebli. Zerknęłam pod łóżko, czy wśród upchanych tam przeze mnie

śmieci nie zaplątał się jakiś nietoperz. Otworzyłam szafę wnękową, ale na

wieszakach i na dnie odkryłam tylko swoje ubrania. Podeszłam na palcach do

okna. odsunęłam zasłonę i wyjrzałam na podwórze.


- Alexandrze?


Zobaczyłam ciemną sylwetkę oddalającą się w mrok.


- Dobranoc, ukochany - powiedziałam, przyciskając dłoń do szyby.


Wróciłam do łóżka i zasnęłam.




Następnego ranka zbudziłam się nagle z myślą, że to, co wydarzyło się

poprzedniego dnia, było tylko snem.


Ale gdy wstałam z łóżka w pomiętym ubraniu, dotarło do mnie. że wszystko

stało się naprawdę.


- Dlaczego włożyłaś ubranie z wczoraj? - zganiła mnie mama w kuchni. - Czy

w szkole nie uczą was higieny?


Przetarłam zmęczone oczy, chwiejnym krokiem skierowałam się do łazienki,

zdjęłam ciuchy i weszłam pod prysznic.


Ciepła woda spływała po mojej bladej skórze. Polakierowane na czarno

paznokcie wyglądały ponuro na tle czystej, białej wanny i jasnych ścian.


Wróciłam do Grajdołu i znalazłam we dworze Alexandra. Teraz mogliśmy

spędzić razem resztę życia. Ale mój chłopak był wampirem, a wróg zjawił się, by

go odszukać. Nigdy nie sądziłam, że w Grajdole może się tyle dziać!




Wszystko zmieniło się w ciągu zaledwie paru dni. Przez szesnaście lat

wiodłam nudne, monotonne życie. Moim największym problemem było trafić w

drogerii na czarny lakier do paznokci. A teraz martwiłam się. jak przetrwać

samotnie słoneczny dzień, podczas gdy Alexander spal sobie spokojnie we

dworze. Nie było nam dane wybrać się razem na popołudniową przejażdżkę

rowerową, spotkać się po lekcjach czy włóczyć się po mieście w weekendy.


Nie umiałam sobie wyobrazić, że nigdy nie posiedzimy razem w słońcu.

Zaczęły mnie dręczyć wątpliwości, czy wytrzymam w jego świecie.




- Było super! Kupiłam ci coś. - Podałam Becky paczuszkę. Siedziałyśmy na

huśtawkach w parku Evans.


Rozpakowała prezent i wyjęła zeszyt z motywem Hello Kitty.


- Ale fajny. Dzięki!

- Mają tam niesamowite sklepy! Poszłam też do Klubu Trumna i poznałam

pewnego dziwnego chłopaka.

- Serio? My byliśmy tylko w kinie.

- Gdybym wyznała ci w sekrecie coś superhiperfajnego, to nikomu nie

powiesz? Obiecaj!

- A Mattowi mogę? - spytała przejęta.



Matt. Matt. Matt - co mnie obchodził Matt, skoro nie mogłam się doczekać,

żeby opowiedzieć jej o spotkaniu z Jaggerem i o tym, kim naprawdę jest

Alexander!


- Mamy gadać o Matcie, kiedy chcę ci zdradzić największą sensację świata?

- Ty też ciągle mówisz o Alexandrze - odfuknęta. a jej porcelanowo białe

policzki się zarumieniły. - A ja bez przerwy cię wysłuchuję. Wyjechałaś z

Grajdołu i przeżyłaś ciekawe przygody, ale to wcale nie oznacza, że u mnie się

nic nie działo.





Zaskoczył mnie jej gniewny ton. Chodziła z Mattem zaledwie od paru dni. ale

jeśli choć w połowie darzyła go tym samym uczuciem co ja Alexandra, byłam

zmuszona zrozumieć jej uniesienie. Becky, zwykle szara myszka, poznała

chłopaka i od razu przybyło jej pewności siebie. Między nami tyle się zmieniło.

Jeszcze do niedawna nie miałyśmy nikogo oprócz siebie.


- W porządku - przyznałam niechętnie. - Masz rację. Cieszę się, że chodzisz z

Mattem. Taka obłędna dziewczyna jak ty zasługuje na dobrego chłopaka.


- Dzięki, Raven. No więc co chciałaś mi powiedzieć? Milczałam,

zastanawiając się, czy Becky zniesie te upiorne wieści.


- Czy Matt znów zamierza tu wparować? Skinęła głową.

- Właśnie za tobą stoi.



A więc wszystko było jasne.


*


- Jak tam twój szkaradny kawaler, panno Potwornicka?! - zawołał męski gtos,

kiedy wychodziłam z parku. Obejrzałam się i zobaczyłam Trevora w czerwono-

białym stroju futbolowym.

- Sądziłam, że jesteśmy kwita. Już nigdy nie dasz mi spokoju? - spytałam.

- Tylko jeśli przestaniesz nosić czarne ciuchy. Zrobiliście sobie małe bachorki-

potworki? - drążył.

- Nie, ale kiedy tylko się urodzą, to na pewno nazwę jednego twoim imieniem.



Odeszłam, ale Trevor ruszył za mną.


- Jak ty to robisz, że jednocześnie uprawiasz sport, przepuszczasz forsę tatusia i

wkurzasz ludzi? - zagadnęłam.

- Mógłbym cię wkurzać i nie tylko, jeślibyś mi na to pozwoliła - odparł,

wpatrując się we mnie niewinnie swymi zielonymi oczami.





- Ten tekst już nie działa na cheerleaderki?



Dawniej Trevor potrafił mnie nieźle rozwścieczyć, ale po tym, co ostatnio

przeszłam, znaczył nie więcej niż natrętny komar.


- Nadal uważam, że w tym dworze dzieją się dziwne rzeczy - nie ustępował.

- Daj już spokój.

- Nie sądzisz, że to dziwne, że Alexander nigdy nie pokazuje się za dnia?

- Chciałabym, żebyś i ty przestał. A poza tym Alexander uczy się prywatnie w

domu.

- Mama mówiła mi, że widziała w sklepie mięsnym lego lokaja dziwoląga.

- Aha. To podejrzane. Lokaj kupuje mięso. Kto by pomyślał?

- Podobno poprosił o najświeższy i najbardziej krwisty kawałek.

- Wolałbyś, żeby to twoją krew wypił? - zdziwiłam się obłudnie.



Popatrzył na mnie przerażony.


- Zrób coś z sobą - rzuciłam. - A twoja matka, zamiast plotkować, może

powinna poświęcać ci więcej uwagi.

- Zostaw moją matkę...

- Nie mam czasu gadać tu o tobie i twojej matce. Chyba najwyższa pora. żebyś

znalazł sobie nowego przyjaciela - dodałam na odchodnym.







15. Maszkara






Nie mogłam się doczekać, więc dotarłam na dwór jeszcze przed zachodem

słońca. Mercedes Jamesona znów stał na podjeździe.


Przysiadłam na wyszczerbionych frontowych schodach i zaczęłam wyrywać

spomiędzy spękanego cementu dmuchawce i inne chwasty. Drzwi zaskrzypiały

lekko.


Przywitał mnie Jameson.


- Tak się cieszę, że wróciłeś! - Objęłam jego kościste ramiona.

- Ja też, panno Raven. Stęskniłem się za dworem i naszym ulubionym gościem.



-I ja się za tobą stęskniłam. Wiem też. że pewna urocza dama była

niepocieszona po tym, jak zniknąłeś...


- Panna Ruby? - Oczy mu rozbłysły.

- Zadzwonisz do niej? - spytałam.

- Po tym. co zrobiłem? Nie mógłbym.



-A powinieneś! Przecież to nie twoja wina. Po prostu powiedz jej, że musiałeś

nagle wyjechać z miasta.


- Nigdy mi tego nie wybaczy. I słusznie.

- Ruby bardzo podobały się kwiaty. Poza tym w najbliższy weekend zaczyna

się festyn. Przyda jej się ktoś do towarzystwa. I tobie też.





Widziałam, jak Jameson się namyśla. Byt podekscytowany możliwością

ponownego spotkania z Ruby, niepewny, czy zdoła zebrać się na odwagę i do

niej zadzwonić.


Głównymi schodami zbiegi Alexander w czarnych dżinsach i czarnej koszulce

marki HIM. Przywitał mnie długim pocałunkiem.


- To milo, że wczoraj w nocy byłeś pod moim oknem - powiedziałam, gdy

wziął mnie w ramiona.

- Nie byłem - odparł zdziwiony.



- Nie? Ktoś kręcił się kolo mojego domu. Alexander wyraźnie się zaniepokoił.


- Głowę daję. że to Trevor - dodałam. - Spotkałam go po lekcjach. Zdaje się, że

ciągle obwinia mnie za drastyczny spadek swojej popularności.


- Jeśli chcesz, żebym z nim pogadał, zrobię to.


Zawsze musiałam sama bronić się przed Trevorem. Miło było wreszcie mieć

kogoś, kto chciał się za mną wstawić.


-Jesteś moim superbohaterem! - wykrzyknęłam i uściskałam go.


- Znalazłem jedno fajne miejsce.

- Fajne miejsce? W Grajdole?



Chwycił mnie za rękę. opuściliśmy dwór i ruszyliśmy ulicą.


-To niesamowite, że rozpuszczane przez Trevora plotki okazały się prawdą -

rzuciłam do mojego chłopaka wampira.


- Plotki o mnie czy o tobie? - droczył się.


- No wiesz, najpierw zdawało mi się, że jesteś wampirem... ale uznałam, że

jednak nie. A potem znowu zmieniłam zdanie. Aż w końcu wybiłam to sobie z

głowy i wtedy właśnie okazało się, że to jednak prawda.




- Teraz mnie skołowałaś. A więc tak czy nie?

- Oto jest pytanie - ścisnęłam go za ręką.

- Pamiętaj, że nie chcą cię stracić ani narażać na ryzyko.

- Uwielbiam ryzyko.



Gdy minęliśmy miejscowy cmentarz, zapytałam, dokąd właściwie idziemy.


- Jeszcze kawałek - uspokoił mnie.


U boku Alexandra mogłabym pójść pieszo nawet do Chin. Tyle pytań cisnęło

mi się na usta. że nie wiedziałam, od czego zacząć.


- Czy ty i Jagger dorastaliście razem?


- Nasze rodziny przyjaźniły się, kiedy przyszliśmy na świat. Myślę, że Jagger

zazdrościł Lunie. Dzięki niej zrozumiał, co go ominęło - szkoła, sport,

przyjaciele. Jest wątły, choć tak naprawdę wolałby chyba być mięśniakiem jak

Trevor. Trochę mi go żal. Nigdy nie cieszyło go nic poza zemstą. Potem moja

rodzina wyjechała. Rodzice są dość nietypowi. Nie pasowaliśmy do reszty.

Byliśmy, jak to mówią. ,,koszernymi" wampirami.


- Fajnie. A czym się żywicie? Pewnie macie chody w mięsnym? -

zażartowałam, nawiązując do tego, co mówił Trevor.

- Skąd wiesz? - spytał zdziwiony. - Masza rodzina ma też znajomości w

bankach krwi.

- Hm... mogłam się domyślić - odparłam. - Moi rodzice byli hipisami. Nie jedli

nic, co za życia miało oczy. Ale potem miejsce hipisowskich ciuchów i

koralików zajęły garnitury od Armaniego i aktówki. Dziś obojętnie mijają

protestujących obrońców zwierząt, kiedy jadą do pracy swoimi bmw.

- Wygląda na to, że nasi rodzice mogliby się zaprzyjaźnić.

- Tak jak my.





Alexander ścisnął moją dłoń.


- Czasami zastanawiam się. co by było. gdybyś mnie przemienił. Nie

spalibyśmy całymi nocami i latali nad miastem, połączeni na wieki.

- A ja wyobrażałem sobie, co by było. gdybym urodził się taki jak ty.

Chodzilibyśmy do jednej szkoły, wylegiwali się w słońcu, urządzali w parku

pikniki. Widziałbym nas oboje w lustrze. Obkleiłbym ściany naszymi zdjęciami z

plaży.

- Mamy podobne marzenia.

- Ty, istota ludzka, chcesz zostać wampirzycą, a ja, wampir, pragnę być

człowiekiem.



Popatrzyłam na Alexandra ze współczuciem. Nie miałam pojęcia, że czuje się

w swoim świecie równie samotnie jak ja w moim.


- To tam. - Wskazał na opuszczoną stodołą po drugiej stronie torów.


Stodoła swoje najlepsze czasy miała już za sobą. W szarym dachu i bocznej

Ścianie brakowało klepek, co przypominało szczerbaty uśmiech przedszkolaka.


Weszliśmy do środka. Nie było drzwi, ale podtrzymujące konstrukcją budynku

drewniane belki okazały się nietknięte. Po jednej stronie zobaczyłam opustoszałe

przegrody, a po drugiej wejście na strych z sianem. Alexander zdjął ze ściany

lampą gazową, zapalił ją, wziął mnie za ręką i zaprowadził w ciemny kąt.


- Idziemy na strych? - spytałam nieśmiało.

- Trzymaj się mnie - odparł. - Nie bój się. One nie gryzą - dodał ze śmiechem.

- One? To znaczy kto? - zdziwiłam się. Wyobraziłam sobie, że gdzieś tu

ukrywa się rodzina wampirów. Może to jacyś dawno niewidziani krewni

Alexandra?



Mocno trzymałam go za ręką. kiedy pociągnął mnie w głąb opuszczonej

stodoły. W kącie dostrzegłam parą wpatrzonych we mnie wielkich oczu. W




świetle księżyca ujrzałam mlecznobiałą kotką z młodymi - przypominały

śniegowe kulki, a wśród nich leżało samotnie jedno maleńkie czarne kociątko.


- Ono jest takie jak ja.! - wykrzyknęłam.

- Wiedziałem, że ci się spodoba.

- To najsłodsze stworzenie, jakie w życiu widziałam! Chcą je zabrać do domu -

powiedziałam błagalnym tonem. Przyklękłam i wpatrywałam się w kotka.

- Znalazłem je wczoraj wieczorem.

- Czy mogę jedno wziąć?



- Matka przestała karmić. Nie da rady zaopiekować się wszystkimi.


Usiedliśmy z boku i patrzyliśmy na mruczące kocięta i ich mamę, która

właśnie zasnęła.


- Dziwne, że na nas nie prycha - zauważyłam.

- Wyczuwa, że nie chcemy jej skrzywdzić, tylko pomóc.

- Taki z ciebie krwiożerczy doktor Dolittle? Skrzywił się na mój dowcip.

- Chcesz tego kociaka czy nie? Pokiwałam ochoczo głową.



Alexander podniósł maleńkie czarne kociątko. Wyglądało jak kłębuszek wełny

w jego pięknych dłoniach.


- Spokojnie - powiedział, podając mi je.


Trzymałam w rękach czarną kotkę, najmniejszą, jaką w życiu widziałam.

Maleństwo oblizało się, popatrzyło na mnie i jakby się uśmiechnęło.


- Czy mogę ją zatrzymać?

- Chciałem podarować ci coś, co będzie ci mnie przypominać.





- Jak to?

- Żeby było ci raźniej w ciągu dnia.

- To cudowny pomysł!



Spojrzałam na mój Gotycki Podarunek. Maleńkie jasnozielone oczka

wpatrywały się we mnie.


- Nazwę ją Maszkarka.






































16. Wampir w domu








- Skąd ją masz? - zdziwił się Mały Billy, kiedy przyniosłam Maszkarkę do

domu.

- To prezent od Alexandra.

- Śliczna jest, ale będziesz musiała ukryć ją przed tatą. Wiesz, co myśli o

trzymaniu w domu zwierząt.

- Tak, ale tym razem to nie jaszczurka, tylko kociak.

- Skąd on się tu wziął? - zapytał podejrzliwie tato, który właśnie zjawił się na

schodach.

- Alexander mi go podarował.

- Nieważne, czy Alexander, czy sam prezydent. Ten kot musi zniknąć.



-Jest taka śliczna. Paul - zauważyła mama i pogłaskała Maszkarkę po łebku. -

A Raven dorosła już do opieki nad zwierzątkiem.


- Nie chodzi mi o jej wiek - rzucił.

- Tato, czy moja praca w biurze podróży nie jest wystarczającym dowodem?

Nie jestem już matą dziewczynką.





Zamilkł, kiedy podsunęłam mu Maszkarkę pod nos.


- No dobrze, ale niech siedzi w twoim pokoju. Nie chcę, żeby mi skakała w

kuchni po blatach i drapała kanapę.

- Dzięki, tato! - Uściskałam go mocno i pocałowałam w policzek.

- A teraz pokażę ci twój nowy dom - powiedziałam do Masz-karki i zaniosłam

ją do mojej sypialni.



Rozejrzałam się po pokoju, nie bardzo wiedząc, gdzie ją położyć.


- Mam w garażu stary karton z ciuchami jeszcze z liceum. Będzie dla niej

idealny - powiedziała mama, zaglądając przez próg. - Stoi nad narzędziami.

Przynieś mi go. to przepakuję rzeczy.

- Dzięki.



Już miałam wyjść i zamknąć za sobą drzwi, gdy Maszkarka ruszyła w krok za

mną.


- Zaraz wracam, skarbie. - Postawiłam ją na podłodze. - Tylko zrobię ci

legowisko.


Maszkarka nadstawiła uszu, spojrzała na okno, wskoczyła na moje krzesło, a

potem na biurko. Wyjrzała na zewnątrz i zaczęła syczeć. Wzięłam ją na ręce i

posadziłam na łóżku.


- Zaraz wracam. Pośpij tu sobie.


Ale gdy tylko dotarłam do drzwi. Maszkarka już stała przy moich nogach,

mrużąc do mnie swoje jasnozielone oczka. Zasyczała i pacnęła łapką mój but.


Podniosłam ją.


- Mamusia zaraz wróci.




Pocałowałam kociaka w nosek, postawiłam na podłodze i szybko zamknęłam

drzwi. Zbiegając po schodach, słyszałam za sobą drapanie.


Garaż stoi na końcu podjazdu. Wspięłam się na skrzynkę z narzędziami taty i

sięgnęłam po karton. Wokół słychać było cykanie świerszczy.


Nagle coś zaszeleściło w drzewie pod moim oknem. Zamarłam.


Znowu ten szelest. Może to wiewiórka. Albo Trevor po naszym wczorajszym

spotkaniu obkleja mi okno papierem toaletowym.


Zgasiłam światło w garażu i podeszłam na palcach do drzewa, ale szelest

ucichł. Żadnych ptaków. Ani wiewiórek. Ani futbolisty snoba.


Wróciłam do garażu i natknęłam się na Jaggera.


Wydałam stłumiony okrzyk.


- A ty co tu robisz?

- Chciałem cię zobaczyć.

- Myślałam, że jesteś już w Rumunii - powiedziałam, cofając się.

- Liczyłem na to, że wyjedziesz ze mną.

- Alexander zapewniał mnie, że to już koniec waszych porachunków i że

zniknąłeś na zawsze.

- Dlatego nie wspominaj mu o naszym spotkaniu - odparł. -Bo inaczej narazisz

na niebezpieczeństwo nie tylko siebie i Sterlinga, lecz także całe miasto.

- Jak to? - spytałam.



- Nie prowokuj mnie. - Oblizał wargi. - Lepiej, żebyś nie wiedziała, co się

stanie, kiedy mieszkańcy małego miasteczka odkryją, że wśród nich żyje

wampir, który spotyka się z jedną z nich.




Oniemiałam. Wciąż miałam w pamięci, jak chętnie słuchano plotek

rozpuszczonych przez Trevora, co doprowadziło do pomówień i obraźliwych

graffiti. Gdyby miejscowi mieli dowód na to, kim naprawdę jest Alexander, nie

wiadomo, do czego byliby zdolni się posunąć.


- W porządku, nie powiem mu. Ale musisz stąd zniknąć! Jagger podszedł

jeszcze bliżej.


- Nie pójdę z tobą na cmentarz! - zaprotestowałam i cofnęłam się. - Jeśli trzeba,

będę krzyczeć. Mam ojca prawnika. Jest teraz w domu.

- Obejdzie się. Po co masz siedzieć całe życie we dworze z wrażliwym artystą i

umierać z nudów, skoro możesz ze mną zwiedzać świat?



- Nigdzie się z tobą nie ruszę!


-Cóż, pewnie łatwo byś mnie przekonała, żebym został w mieście. Właściwie

to nawet zaczyna mi się tu podobać.


- Nie chcę być z tobą! Twój spór z Alexandrem dobiegł końca. Zabieraj się

stąd...

- Spór? Mam teraz na głowie inne sprawy. Alexander może się wypierać

swojej prawdziwej natury, ale nie ja.



Przeszyto mnie intensywne spojrzenie jego dwukolorowych oczu. Odwróciłam

się w obawie, że znów mnie zamroczy. Jagger przyparł mnie do ściany.


- Raven! - zawołał z domu Mały Billy


Mój brat zbiegi ze schodów z Maszkarką na rękach. Jagger czmychnął w

ciemny kąt.


- Billy! Wracaj do domu, natychmiast! - krzyknęłam i pobiegłam w jego stronę.

- Co tak długo? - zdziwił się. - Maszkarką dostała szału. Stała pod drzwiami

rwojego pokoju i skrobała futrynę.





Zaszłam bratu drogę i obejrzałam się rozpaczliwie, zasłaniając go własnym

ciałem.


Przed domem nikogo nie było. Jagger zniknął. Wciągnęłam Billy'ego do

środka i zamknęłam drzwi na klucz.


- Tak bardzo się cieszę, że cię widzę! - Uścisnęłam go mocno.

- Odbiło ci? - Odsunął się ode mnie jak od trędowatej.

- Zdawało mi się, że widzę zmorę.

- Oglądasz za dużo strasznych filmów - oznajmił przemądrzale.

- Czasem odnoszę wrażenie, że gram w jednym z nich - odparłam.











17. Upiór w szkole






Mimo że niezbyt chętnie szlam do szkoły po przerwie świątecznej,

wiedziałam, źe przynajmniej za dnia znajdę tam chwilę wytchnienia od Jaggera.


Wróciłam jeszcze bardziej odmieniona - jakby mało mi było tego, że jako

jedyna gotka w tym zaściankowym mieście i tak uchodziłam za odmieńca.

Świadomość, że zostałam wtajemniczona w sekretny świat wampirów, nie

pozwalała mi skupić się na lekcjach.


Koledzy z klasy nadal siedzieli z nosami w książkach, byle dotrwać do

następnego meczu pitki nożnej, a ja bazgrałam w swoim dzienniku, nie mogąc

się doczekać zachodu słońca.


Wciąż byłam wyrzutkiem, ale klasa odżyła po tym, jak król Trevor został

zdetronizowany. 1 choć koledzy nie przybijali ze mną piątek na szkolnym

korytarzu ani nie zapraszali mnie na imprezy, to przynajmniej puszczali mnie

pierwszą do źródełka z pitną wodą.


- Szkoda, że Alexander nie chodzi z nami do szkoły. Fajnie byłoby zjeść lunch

we czworo - powiedziała Becky na długiej przerwie, kiedy siedziałyśmy na

trybunach przy boisku baseballowym.


- Taa. byłoby super.

- Musimy umówić się wszyscy razem.





- Może wybierzemy się do kina samochodowego? - zagadnął Matt, który

właśnie zjawił się za moimi plecami. - Dziś grają Miłość po grób. W przebraniu

wjazd za pół ceny.

- Ale czad! Zawsze chciałam obejrzeć to na dużym ekranie. Alexander na

pewno chętnie pójdzie.

- A ja dowiem się wreszcie, co się stało z Jenny - oznajmiła przejęta Becky. -

Przebiorę się za miejscową wampirzycę i włożę pelerynę.



-I kły! - dodałam.


W tej samej chwili na boisko wszedł Trevor w otoczeniu swojej nieodłącznej

świty futbolistów snobów. Popatrzył na Matta. który właśnie usiadł obok Becky.


Mimo że Trevor tyle mi dokuczał i uważałam, że jest beznadziejny, trochę

zrobiło mi się go żal. Bez Matta stal się jeszcze bardziej żałosny. Przyglądałam

się. jak Matt częstuje Becky kanapką.


- Cieszę się, że przeszedłeś na naszą stronę - powiedziałam mu. a on zwinął

szarą torebkę i posłał mi ciepły uśmiech.




Po lekcjach szperałam z Becky w mojej szafie w poszukiwaniu odpowiedniego

kostiumu do kina.


- Rany, ile u ciebie czarnych ciuchów - zauważyła, gdy wysypałam na podłogę

tuziny spódnic i bluzek, żeby mogła coś sobie wybrać.


Becky przymierzyła czarne rajstopy, czarną mini i czarną koronkową bluzkę

na ramiączkach.


- Leży idealnie. Wyglądasz jak członkini gangu wampirów, który chciał

przemienić Jenny. Teraz wybiorę jeszcze coś dla siebie.


Usłyszałam, jak przed dom zajeżdża samochód mamy. Wybiegłyśmy jej na

spotkanie.




- Czy mogę dziś dostać część kieszonkowego? - spytałam pośpiesznie.

- Uspokój się - poradziła. - Nawet się ze mną nie przywitasz?

- Cześć - rzuciłam w odpowiedzi. - No więc mogę prosić o zaliczkę?

- Mam nadzieję, że nie licytujesz na e-Bayu kolejnego tostera Hello Batty.

Mówiliśmy ci przecież...

- Chcę ufarbować włosy na blond.

- Na blond? - powtórzyła zdziwiona. - Nie zamierzasz chyba niszczyć tych

ślicznych czarnych włosów?

- Blond pasowałby mi do kostiumu.

- Grasz w jakiejś sztuce?

- W pewnym sensie.

- To szkolne przedstawienie?

- Nie, ale potrzebuję twojej pomocy.

- W kartonie, który oddałam Maszkarce, trzymałam peruki z czasów

studenckich. Pamiętam, że miałam tam kasztanową. Może blond też się znajdzie.

- Pójdziemy zobaczyć? - spytałam błagalnie.



Mama niechętnie odłożyła torebkę na kuchenny stół i poszła do sypialni, a

Becky i ja za nią.


Poszperała w starej torbie od Harrodsa.


- Jest! - wykrzyknęła, jakby znalazła skarb zatopiony na dnie morza, i podała

mi zakurzoną blond perukę. - Nosiłam ją na studiach. Twój tato ją uwielbiał!


Przewróciłam oczami.




- Będzie mi jeszcze potrzebna biała suknia - wyznałam. Spojrzała na mnie z

radosną nadzieją, że może jej zbuntowana córka nareszcie zechce włożyć swój

sznur pereł.


-Zobaczę, co tu mam! - odparła wesoło. Wyjęła z kartonu parę dzwonów

wysadzanych kryształkami strasu. - Dacie wiarę, że kiedyś je nosiłam? -

Przyłożyła dżinsy do fałdowanej spódnicy od Ann Taylor. - Mam też białą

bluzkę - dodała.


- Aha. I białą ażurową spódnicę.

- Świetnie.



Mama wsunęła mi na głowę perukę blond, a ja przyłożyłam do siebie ubranie.


- Jakbym widziała siebie jako nastolatkę - zauważyła czule. Wrzuciłam bluzkę

i spódnicę do prania, po czym wróciłam z Becky do mojego pokoju.


- Ale damy czadu! - oznajmiłam. - Brakuje nam tylko jednej rzeczy.


Zaczęłam przekopywać szuflady, półki w szafie i kartony ukryte pod łóżkiem.


Od Halloween minęło parę miesięcy, a w Grajdole łatwiej o podróbkę Prądy

niż o sztuczne wampirze kły.


Zirytowana zaczęłam walić do drzwi pokoju Małego Bill/ego. Uchylił je lekko

i wytknął głowę, okrągłą jak u Charliego Browna*5. Przy klawiaturze komputera

kątem oka dojrzałam Henryego.


5 * bohater kultowego amerykańskiego komiksu Charlesa M. Schulza Fistdstki




- Nie brałeś moich wampirzych kłów? - spytałam oskarżycielsko.

- Miałbym dotykać twojej obrzydliwej śliny? - odparł i spróbował zamknąć mi

drzwi przed nosem.





- Nie mogę ich znaleźć, a potrzebuję na wieczór - upierałam się, przytrzymując

skrzydło.



Henry podbiegł do mnie.


- Ja mam kły - oznajmił. - Nieużywane.




Henry i Mały Billy wsiedli na rowery, a Becky i ja ruszyłyśmy za nimi na

moim. To musiał być niezły widok - dwie gotki i dwa kujony mknący ramię w

ramię na skraju lasu Oakley.


Postawiliśmy rowery na podjeździe Henryego i weszliśmy do domu. Był to

budynek w kolonialnym stylu, z pięcioma sypialniami. Przywitała nas

gospodyni, która właśnie składała pranie.


Wspięliśmy się po nieskazitelnie czystych, drewnianych schodach do pokoju

Henryego. „JAPISZONOM WSTĘP WZBRONIONY" - głosił napis na

drzwiach.


- To mi się podoba - oznajmiłam.


Na podłodze leżała czarna gąbczasta wycieraczka, a drzwi zamykały się chyba

na milion zasuwek.


- Co ty tam ukrywasz? Tajne przepisy na szkolne obiady? -dociekałam.


Odblokował zewnętrzne zasuwy i stanął na wycieraczce. Drzwi automatycznie

się otworzyły.


Henry miał piętrowe łóżko, na podłodze dostrzegłam szaro-niebieski

komputer. Na suficie widniały namalowane gwiazdy - dałabym głowę, że w

rozmieszczeniu zgodnym z atlasem nieba. Z sufitu zwisał model układu

słonecznego, a przy oknie stał teleskop.


Henry rozsunął drzwi garderoby i naszym oczom ukazały się starannie ułożone

w stos plastikowe pojemniki.




- Za pięć dolarów możesz dostać próbki - oznajmił, wskazując na nie.


Każdy pojemnik opatrzony był etykietą: BLIZNY. KREW. PRYSZCZE.

TRĄDZIK. WYMIOCINY.


- Na co komu jeszcze więcej pryszczy? - zdziwiłam się.


- Mam też smrody. Proszę - otworzył kubeczek i podsunął mi pod nos.

- Ohyda! - krzyknęłam z obrzydzeniem. - Śmierdzi jak w ubikacji po Małym

Billym.



- Przymknij się! - rzucił brat.


- Lubię czasem skropić tym krzesło pani Louis - oznajmił dumnie. - Popatrz.

Ułożyłem je alfabetycznie.


- Wcale mnie to nie dziwi.


Wręczyłam im pieniądze i razem z Becky zaczęłam upychać wszystkie te

obrzydlistwa do kieszeni.


Na koniec Henry podsunął mi jakiś pojemnik. Uniósł go jak Świętego Graala i

otworzył, ukazując dwie identyczne repliki zębów z wydłużonymi kłami.


- Razem z klejem będzie siedem dolarów. Przypomniało mi się. że w portfelu

mam tylko sześć.

- Pięć dolarów plus guma do żucia - zaproponowałam.

- Sześć i twoje zdjęcie - targował się. Zgromiłam go wzrokiem i popatrzyłam

na Becky.

- Przecież napisałaś mi na nim dedykację! - zauważyła.



- Proszę cię - rzuciłam błagalnie i zrobiłam do niej maślane oczy.




Otworzyła portfel i dała fotografię Henryemu. Wręczyłam cwaniakowi resztę

pieniędzy i wyszłam, zanim zdążył się rozmyślić.




Przed wyjściem na spotkanie z Alexandrem zastałam w kuchni rodziców nad

rachunkami.


- Wrócę dziś troszkę później - oznajmiłam.

- Przecież jutro masz szkołę - zauważyła mama.



-Wiem. ale jedziemy do kina samochodowego. - Uśmiechnęłam się.


- Nie możesz zaczekać do weekendu? - spytała mama.


- Tylko dziś dla przebierańców bilety są za pół ceny. Becky i Matt też jadą.


- Becky? - zdziwiła się mama.


- Tak, moja przyjaciółeczka Becky. Pierwszy raz jedziemy we czwórkę.

Zresztą lekcje już odrobiłam, a jutro na pierwszej godzinie mamy zastępstwo.


- Widzę, że wymówek ci nie brakuje - wtrącił tato.


- Będę zmywać naczynia przez cały tydzień - obiecałam mamie. - A tobie, tato.

umyję samochód.


- Po ostatnim razie cały był w naklejkach Wicked Wiccas.

- Sam przyznasz, że wyglądał czadowo.

- A przy zmywaniu stłukłaś dzbanek babci - przypomniała mi mama.

- W porządku, więc umówmy się tak - zaczęłam. - Pojadę do kina i oszczędzę

wam kłopotu, nie wyręczając was w obowiązkach.

- Jak ona na to wpadła? - zdziwił się tato. kiedy ruszyłam do drzwi. - Pamiętaj,

żeby po imprezie oddać mamie tę perukę. Jeszcze jej się przyda.







Zarzuciłam na ramię plecak z kostiumem i dodatkami i zabrałam z kuchni

pojemnik z granulowanym czosnkiem. W drodze do dworu ściskałam go w dłoni

jak gaz pieprzowy. Na wypadek gdyby nagle znikąd wyskoczył Jagger.


Gdy skręciłam za róg w ulicę prowadzącą na wzgórze Benson, poczułam

czyjąś obecność. Zauważyłam poruszające się krzaki i blond pasemka wśród

gałęzi. Wzięłam głęboki oddech, bezszelestnie otworzyłam pojemnik

granulowanego czosnku i precyzyjnie cisnęłam nim w zarośla.


- Au! - krzyknął chłopięcy głos.


Z krzaków wyskoczył Trevor. Trzymał się za czoło.


- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnęłam do niego.

- Zobaczyłem, że nadchodzisz, i chciałem cię nastraszyć -odparł, rozcierając

guza.

- Nie musisz się ukrywać. Z taką gębą wystraszyłbyś nawet Frankensteina.



Podniosłam pojemnik z chodnika i schowałam do torebki. Ruszyłam przed

siebie. Trevor szedł za mną aż do bramy dworu.


- Nie mam dla ciebie czasu - powiedziałam. - Jadę do kina. -Wślizgnęłam się

przez uchyloną bramę.

- Masz niezły rzut. Powinnaś wstąpić do drużyny bejsbolowej. I spytaj swojego

gota, czy też nie chciałby się zapisać! - zawołał. - Chłopakom przyda się łapacz

nietoperzy.





Zostawiłam Trevora i ruszyłam podjazdem do dworu. Nagle usłyszałam, że

Trevor rozmawia z kimś przed bramą. Obejrzałam się i zobaczyłam plecy

mojego wroga, a obok niego białowłosego chłopaka.




Zatrzymałam się. Jagger i Trevor? Niebezpieczny duet. Cofnęłam się

ukradkiem i zaszyłam za krzakiem przy bramie.


- Ej, uważaj, koleś.! - zawołał Trevor. Widocznie wpadł po ciemku na Jaggera.


Już sobie wyobrażałam jego zszokowaną minę na widok bladego,

wytatuowanego, okolczykowanego Jaggera, spacerującego samotnie ciemną

ulicą. Byłam ciekawa, czy Trevor mu przyłoży, czy weźmie nogi za pas.


- Przepraszam - rzucił spokojnie Jagger. - Nie zauważyłem cię. Strasznie tu

ciemno - ciągnął, przestępując z nogi na nogę.


- Taa, Sterlingowie chyba umyślnie rozbili latarnie. Jagger się zaśmiał.

- Ta laska, z którą szedłeś, to twoja dziewczyna? - zagadnął.

- Raven? To mój koszmar. Spotyka się z chłopakiem z dworu. A ciebie nigdy

tu nie widziałem. - Trevor podejrzliwie zmierzył Jaggera wzrokiem.

- Przyjechałem w odwiedziny. Jestem znajomym Sterlinga.

- Znajomym? Myślałem, że on nie ma znajomych. - Zaśmiał się. - No to

pośpiesz się, bo zaraz jadą do kina samochodowego.

- Do kina samochodowego? - zdziwił się Jagger.

- Taa. Wybudowano je na starym cmentarzysku - szepnął Trevor, jakby

wyjawiał jakąś tajemnicę. - Podobno późnym wieczorem można tam zobaczyć

duchy wcinające popcorn.

- Na starym cmentarzysku? - powtórzył Jagger. - Idealne miejsce.

- Niby dlaczego? - dopytywał się zdziwiony Trevor.

- No... na inicjację - plątał się Jagger. - Do pewnego ekskluzywnego klubu...

Może kiedyś się zapiszesz.





- Na razie dzięki. Cały wolny czas wypełnia mi piłka nożna. Zresztą Sterling

nie wygląda na kogoś, kto miałby ochotę zapisać się do klubu.

- Już się zapisał. Muszę jeszcze namówić Raven. Może zrobię im

niespodziankę - ciągnął Jagger. - Powiesz mi. jak dojść do tego kina?

- Chodź ze mną - odrzekł nowy sprzymierzeniec Jaggera. -To po drodze na

boisko.





Gdy tylko się oddalili, szczęka opadła mi z niedowierzania.


Jagger zaplanował na wieczór ceremonię zaślubin, a ja miałam być jego

wybranką!


Musiałam szybko opracować jakiś plan.


Wzięłam głęboki oddech i próbowałam się skupić. Gdybym odwołała randkę,

Jagger mógłby znów zjawić się pod moim oknem, narażając na

niebezpieczeństwo nie tylko mnie. lecz także moją rodzinę.


Nie miałam czasu wymyślać sposobów, jak spławić Jaggera raz na zawsze i

nie paść jego ofiarą. Czemu nie mogłam spokojnie jechać z Alexandrem do kina?

I to na taki film jak Miłość po grób, który najlepiej oddawał to, co wkrótce mnie

czekało – film o wampirze Vladimirze Livingstonie usiłującym ocalić Jenny, nie-

winną śmiertelniczkę. od porwania do mrocznej Krainy Cieni. I wtedy do mnie

dotarło.


Jagger planował przemienić mnie dziś wieczorem w kinie? Nic z tego.

Zwłaszcza jeśli ktoś inny zrobi to przed nim.








18. Miłość po grób


- Bez lustra jest trudno, sam rozumiesz - rzuciłam nerwowo, niezdarnie

próbując nakleić sobie na zęby sztuczne kły Byłam w pokoju Alexandra na

poddaszu. W tle rozbrzmiewała muzyka z filmu Miłość po grób. - Prosto leżą? -

Postałam swojemu chłopakowi uwodzicielski uśmiech wampirzycy.

- Och! - zawołał pełen podziwu. - Czy na pewno są z plastiku? - Dotknął kłów

opuszkami palców. - Wyglądają jak prawdziwe.

- Ostrożnie. Jeszcze nie wyschły - fuknęłam.

- Po co te nerwy? Przecież to tylko film.

- Nie w tym rzecz. Muszę ci coś powiedzieć. Tylko obiecaj, że nie będziesz się

na mnie wściekał.

- W porządku. Chodzi o innego chłopaka?

- Tak. ale to nie to, co myślisz. Jagger jest w Grajdole.

- Skąd wiesz? - zdziwił się.

- Właśnie go widziałam - przyznałam.

- Gdzie?

- Przed bramą, z Trevorem.



- Z Trevorem? Jeszcze tego brakowało.




- Niedawno kręcił się też koło mojego domu. Groził, że jeśli pisnę ci o tym

słówko, wyjawi wszystkim, kim jesteś.

- Był u ciebie?! - zawołał rozwścieczony Alexander. - Skrzywdził cię?!

- Nie - zapewniłam go. - Ale zamierza to zrobić dziś wieczorem w kinie.

Trevor powiedział mu, że kino samochodowe jest na starym cmentarzysku, i

Jagger namówił Trevora. by go tam zaprowadził. Najpierw uwziął się na mnie,

żeby wyrównać z tobą rachunki, ale teraz chyba naprawdę chce mnie mieć.

Trzeba go więc przekonać, że już należę do kogoś innego.



-Ale...


-Ty będziesz musiał go przekonać.


-To znaczy, że...


- Ocalisz mnie tak, jak Vladimir ocalił Jenny. To będzie niesamowicie

romantyczne.


- Nie wiem, czy dam radę.


- Musisz. Nie mamy innego wyjścia. - Pocałowałam go, aby dodać mu otuchy.

- Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.


Nastroszyłam włosy i okręciłam się, prezentując kostium.


- No i jak wyglądam?


- Podobasz mi się jako blondynka - przyznał z lekkim roztargnieniem.

- Jesteś podobny do Vladimira - pochwaliłam. Wygładziłam mu ciemny

garnitur i poprawiłam czarną pelerynę.



- A ty do Jenny - odparł.


- Muszę to zobaczyć.




Chwyciłam torebkę i wyszperałam w niej puderniczkę Ruby. Alexander złapał

się za brzuch.


- Coś kiepsko się czuję.

- To tylko nerwy. Daję słowo, że wszystko będzie dobrze. -Ja naprawdę nie...

- Chwileczkę - przerwałam, sięgając po miętowego cukierka.

- A to co? - Skrzywił się z odrazą, kiedy mu go podałam.



- Zwyczajna miętówka - odparłam. - Nie macie tego w Rumunii? Pomaga na

żołądek.


- Zabierz to ode mnie! - Rzucił cukierek i się cofnął. Wtedy poczułam z torebki

dziwny odór.


Wsunęłam nos do środka. Zapach unosił się spod portfela i grubego zwitka

papierowych chustek.


- O nie! To granulowany czosnek. - Pokazałam mu plastikowy pojemnik. Był

otwarty, pokrywka się zsunęła.

- Zabierz to! - krzyknął. Trzymał się za brzuch.

- Przepraszam! - wymamrotałam i odsunęłam się od Alexandra.

- Uciekaj z tym, byle dalej ode mnie!

- Ja nie chciałam... - tłumaczyłam się.



Jego trupio blada twarz mizerniała z każdym oddechem. Otworzyłam okno i z

całej siły rzuciłam pojemnik z czosnkiem jak najdalej w nocny mrok.


Alexander się cofał. Jego oddech stawał się coraz cięższy.


- Jeśli trzeba. wyrzucę też torebkę.




Nic nie odpowiedział, tylko z trudem łapał powietrze.


-Jamesonie! - zawołałam, lecz głośna muzyka zagłuszyła mój krzyk.

Wystrzeliłam z pokoju i pognałam schodami na dół. - Jamesonie! -

wrzeszczałam. - Jamesonie!


Na piętrze nie było słychać żadnych odgłosów. Zbiegłam na parter. Czy

Alexander musi mieszkać w tak ogromnym domu?


Wparowałam do kuchni, gdzie Jameson właśnie wkładał naczynia do

zmywarki.


- Alexander! - wysapałam. - Zasłabł od czosnku! Dzwoń po pogotowie!


Oczy Jamesona zrobiły się bardziej wyłupiaste niż zwykle, co wzbudziło we

mnie jeszcze większy strach i uświadomiło mi powagę sytuacji. Ale po chwili

ochłonął i otworzył szafkę.


Na półce leżało antidotum. Jameson podał mi strzykawkę.


- Trzeba mu to wbić w nogę - nakazał.

- Ja mam to zrobić? - zdziwiłam się.

- Zanim zdążę wejść na górę. może być już za późno, panno Raven.



Wyrwałam strzykawkę z kościstej dłoni i wybiegłam z kuchni. Serce mi

waliło, gdy gnałam schodami na górę niepewna, czy zdążę na czas.


Kiedy wparowałam do pokoju, Alexander leżał na plecach. Był cały siny i

patrzył błędnym wzrokiem. Miał płytki oddech.


Przypomniała mi się scena z filmu Pulp Fiction, gdy przejęty John Travolta

wbija w serce Urny Thurman strzykawkę z adrenaliną. Zastanawiałam się, czy

stać mnie na taką odwagę.


Położyłam drżącą dłoń na udzie Alexandra i uniosłam strzykawkę.




- Raz. Dwa. Trzy. - Przygryzłam wargę i wbiłam mu igłę w nogę.


Czekałam, ale on ani drgnął. Ile to potrwa? Czyżbym się spóźniła?


-Alexandrze! Powiedz coś! Błagam!


Nagle usiadł sztywno, otworzył szeroko oczy i zaczerpnął haust powietrza,

jakby chciał wessać w siebie cały tlen z otaczającej go atmosfery.


Po chwili zrobił wydech i się rozluźnił.


Popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.


- Nic ci nie jest? - spytałam. - Ja nie chciałam...

- Muszę się napić... - wyjąkał z trudem.

- Krwi? - dopowiedziałam przerażona.

- Nie. Wody.



Wtedy do pokoju wszedł Jameson z dużą szklanką. Podsunęłam ją

Alexandrowi. Natychmiast ją opróżnił. Z każdym łykiem jego oczy nabierały

blasku.


- Twoja bladość jest już prawie w normie - oznajmiłam przejęta.


Oboje z Jamesonem odetchnęliśmy z ulgą, kiedy Alexander doszedł do siebie.


- Dlaczego nosisz przy sobie czosnek? - spytał wreszcie.

- W razie gdyby znów odwiedził mnie Jagger.

- Jagger? - powtórzył zaniepokojony Jameson. - On tu jest?



Pokiwaliśmy głowami.


- Może powinniśmy znów wyjechać? Czy pannie Raven nic nie grozi?




Chwyciłam Alexandra za rękę.


- Mój człowiek nietoperz już raz obronił mnie przed podłym wrogiem. A dziś

wieczorem pokona go raz na zawsze.




Becky i ja ostatni raz byłyśmy w miejscowym kinie samochodowym jeszcze w

podstawówce. Siadywałyśmy na świeżej trawie za ogrodzeniem i oglądałyśmy

filmowe hity, zajadając przyniesione z domu popcorn i słodycze. Czasem

miałyśmy szczęście, bo ludzie podkręcali głośniki na maksa. Kiedy indziej

układałyśmy własne dialogi i śmiałyśmy się, dopóki nie przegoniła nas ochrona.


Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie jednak, że

kiedykolwiek przyjedziemy tu w towarzystwie naszych chłopaków.


Gdy tylko rozeszły się plotki, że kino powstało na terenie starego

cmentarzyska, kazano je zamknąć. Jednak archeolodzy nie znaleźli w podłożu

nic oprócz robactwa i kino ponownie otwarto. W nocnym powietrzu unosił się

zapach świeżej farby. Na stojakach przy samochodach stały srebrnoszare

głośniki, a pięćdziesiąt metrów za parkingiem mieścił się żółto- biały bar

szybkiej obsługi z drewnianymi stolikami przed wejściem.


Alexander wiózł nas przez parking, gdzie kręciły się pary w domowej roboty

pelerynach i z gładko zaczesanymi włosami, dzieciaki paradowały w piżamach, a

z dachów i masek samochodów zwisały sztuczne nietoperze. Ludzie z mojej

szkoły byli ubrani w czarne koszulki i dżinsy. Nie ulegało wątpliwości, że nikt

prócz mnie i Alexandra nie widział jeszcze tego filmu. Jedynie my przebraliśmy

się za Vladimira i Jenny. Inni wiedzieli tylko, że to film o wampirach, i włożyli

ciemne stroje. Kinomani gapili się na nas. gdy przejeżdżaliśmy przez tłum.


Znaleźliśmy miejsce w głębi parkingu i wszyscy czworo wysiedliśmy, by

kupić przekąski.


Miałam jednak na głowie inne sprawy niż popcorn i gdy pozostała trójka

zastanawiała się. czy lepiej jeść go z masłem, czy bez, ruszyłam na palcach w

głąb parkingu. Jagger mógł być wszędzie i tylko czekał, żeby zatopić kły w

mojej szyi.




Alexander zastał mnie buszującą w krzakach.


- Chodź. - Zaprowadził mnie z powrotem do samochodu. -Nie dajmy mu

więcej popsuć nam zabawy. Spróbujmy miło spędzić czas. Rozejrzyj się. Dziś

nie jesteśmy wyrzutkami. - Uścisnął moją rękę. Miał rację. Popatrzyłam na tłum.

większy niż na powitalnej imprezie u Alexandra.

- Totalny czad - przyznałam, zapominając na chwilę o grożącym mi

niebezpieczeństwie.



Matt i Becky przynieśli popcorn i napoje. Na ekranie pojawiły się zwiastuny

Wsiedliśmy do samochodu - Matt i Becky z tylu. a ja z Alexandrem z przodu.


Natychmiast zablokowałam drzwi.


- Co ty wyprawiasz? - zdziwił się Matt. - Przecież jesteśmy w kinie.


- Nie chcę, żeby nachodziły nas ciemne typy - odparłam.


W tej samej chwili jakiś chłopak, na oko dwunastolatek, z wystającymi z buzi

patykami imitującymi kły przycisnął twarz do mojej szyby.


- No proszę! - powiedziałam i wszyscy czworo wybuchnęliśmy śmiechem.

Odwróciłam się do okna, wybałuszyłam oczy i pokazałam dzieciakowi wampirze

kły.


Rozdziawił usta, aż mu patyki wypadły.


- Mamo! - wrzasnął i uciekł.

- To było straszne - zbeształa mnie Becky. -I śmieszne - dorzucił Matt.



Chrupaliśmy popcorn i przytulaliśmy się, aż skończyły się zwiastuny i

puszczono film. Alexander i ja raz po raz zerkaliśmy przez szybę, wypatrując

oznak wampirzej obecności.


- Chyba nie dam rady - szepnął, gdy zobaczył, że zamiast na ekran gapię się w

stronę baru.





- No coś ty! - Ujrzałam w jego oczach niepokój. Pochyliłam się i pocałowałam

go w usta.



- Ej, nic nie widzimy - rzucili z tyłu Matt i Becky. Wybuchnęliśmy śmiechem,

który rozluźnił narastające w nas nerwowe napięcie. Przytuliłam się do

Alexandra i zapomniałam o Jaggerze. Ciesząc się chwilą, wspólnie

recytowaliśmy kwestie z filmu.


Pod koniec, w trakcie sceny, gdy Vladimir prowadzi Jenny na cmentarz, ekran

zrobił się żółty, jakby płonął, a po chwili rozpadł się na kawałki. Usłyszeliśmy

łopot.


- Uuuu! - zawył tłum.


- O kurczę - odezwał się Matt.



- Specjalnie to robią, żeby sprzedać więcej popcornu - zauważyłam.


Wygramoliliśmy się z samochodu i zaczęliśmy się przeciągać.


- Napiłbym się. Kupić wam coś? - zapytał Matt.

- Nie, dzięki - odparłam.

- Pójdę z tobą - zaproponowała Becky. Matt wziął ją za rękę i poszli do baru.

- Czy o nich też powinniśmy się martwić? - spytałam zaniepokojona.

- Jagger woli ciebie od jakiegoś futbolisty. Rozejrzałam się dookoła. Serce

zabiło mi gwałtownie.

- Zaczynam się denerwować - powiedziałam.

- Schowaj się w samochodzie. Ja zostanę na czatach. Wsiadłam od strony

kierowcy i szybko zablokowałam drzwi. Odwróciłam się, by wcisnąć przycisk

blokady z drugiej strony i zamarłam z przerażenia. Obok siedział Jagger!



- Myślałaś, że cię nie rozpoznam w tej blond peruce? - Zaśmiał się szyderczo.




Spróbowałam otworzyć drzwi, ale złapał mnie za ramię.


- Przyszedłem wziąć to, co zostało mi odebrane - oznajmił, patrząc mi w oczy i

szczerząc kły. Nagle ktoś zastukał w szybę. Odepchnęłam Jaggera, podniosłam

wzrok i zobaczyłam rozwścieczonego Alexandra.


Mocował się z drzwiami, a ja próbowałam odsunąć się jak najdalej od kłów

Jaggera.


Zirytowany Alexander podbiegi od drugiej strony, ale Jagger zablokował

wszystkie drzwi.


- Ratunku! - krzyknęłam.


Alexander podbiegł do mojego okna. zacisnął pięści i uderzył w szybę, a wtedy

odepchnęłam Jaggera nogami, jedną ręką sięgnęłam do okna i wyciągnęłam się

jak struna. Ledwo dotykałam przycisku blokady. Wreszcie z najwyższym trudem

udało mi się go wysunąć.


Drzwi otworzyły się gwałtownie, lecz zanim Alexander zdążył mnie schwycić,

Jagger wyciągnął mnie z samochodu od strony pasażera.


Zaczął mnie wlec przez parking, ale przy wyjściu Alexander dogonił nas i

złapał Jaggera za ramię.


- Puść ją! - nakazał. - Bo inaczej... Jagger wciąż ściskał mnie mocno w pasie.

- Przybyłem zrobić to, do czego ty nie jesteś zdolny - odparł.

- Co to ma znaczyć? - spytałam.



Alexander wyszczerzył kły do Jaggera i stanął między nami.


- Nie zmuszaj mnie. żebym zrobił to przy ludziach - rzucił groźnie. Kilka osób

przyglądało się nam z zaciekawieniem z oddali.


Wyrwałam się Jaggerowi.




- Nie musiało do tego dojść - ciągnął Jagger. - Moja siostra chciała tylko być

taka jak inni. Mogła mieć każdego. Wybraliśmy ciebie! A ty ją porzuciłeś!


-Dobrze wiesz dlaczego. Nie chciałem skrzywdzić jej ani twojej rodziny -

bronił się Alexander.


- Z Raven zrobisz to samo! Nigdy nie byłeś jednym z nas! Możesz wyrzec się

swojej prawdziwej natury - krzyczał Jagger - ale ja tego nie zrobię!



Podbiegi i chwycił mnie za ramię. Alexander złapał za drugie. Jagger

wyszczerzył kły i rzucił się do mojej szyi.


- Za późno! - zawołałam, odsuwając się. - Należę do Alexandra! - Pochyliłam

się i ugryzłam Jaggera w ramię.


W tej samej chwili przygasły latarnie i wznowiono pokaz filmu. Wampir

Vladimir prowadził Jenny za rękę przez cmentarz. Podążało za nimi stado

wampirów, które na próżno usiłowały przerwać ceremonię zaślubin i dorwać

ofiarę w swoje ręce.


Jagger zawył z bólu, a ja pociągnęłam Alexandra w stronę ekranu.


- A ty dokąd? - wzbraniał się. - Nie możemy go tak zostawić. Spojrzałam na

ekran. Vladimir już prowadził Jenny do grobowców.


- Nie mamy za wiele czasu.


Alexander obejrzał się na Jaggera. którego blada twarz poczerwieniała.


- Zróbmy to zgodnie z planem. Proszę, zaufaj mi - błagałam, ciągnąc

Alexandra za rękę.


Zerknął przez ramię. Jagger już pędził prosto na nas. W dali dostrzegłam

Becky i Matta. którzy właśnie nieśli nam napoje.


- Ej, co się dzieje? - spytała Becky, gdy się zbliżyli.





- Nie mogę teraz rozmawiać. Wsiądźcie do samochodu i zablokujcie drzwi! -

nakazałam.



Pobiegliśmy w stronę ekranu. Wściekły Jagger podążał za nami.


- Co Raven wyprawia? - usłyszałam głos Becky. Alexander i ja, przebrani za

bohaterów filmu, stanęliśmy na tle ekranu.


- Co się dzieje?! - rozległy się krzyki widzów.


Spojrzałam na tłum, ale nie mogłam dostrzec Jaggera.


Dopiero po chwili zauważyłam, że kręci się za grupą ludzi jakieś pięćdziesiąt

metrów od nas. Ściągnęłam go wzrokiem. Rzucił się w naszą stronę.


- Szybciej! - zawołałam. - Mamy mato czasu!


Gdy Vladimir wziął w ramiona swą ukochaną Jenny, objęłam Alexandra za

szyję. Podniósł mnie.


Tłum krzyczał, klaskał i trąbił klaksonami, a my odgrywaliśmy na żywo scenę

z filmu.


Kątem oka dostrzegłam Jaggera. Dzieliło go ode mnie już tylko kilka metrów.


- Zupełnie jak w filmie - szepnęłam.


Alexander niespokojnie popatrzył mi w oczy. Zacisnęłam pięść, gotowa na to,

co lada chwila miało się wydarzyć.


- Ugryź mnie. Alexandrze! - krzyknęłam. - Ugryź!


*




Jagger wyciągnął ręce. Alexander przywarł zębami do mojej szyi jak filmowy

wampir. Poczułam lekkie ukłucie, chwyciłam się za szyję i wrzasnęłam. Głowa

opadła mi do tylu i osunęłam się bezwładnie w jego ramiona. Serce biło mi




mocno, jakby za nas oboje. Czułam, jak cos ciepłego i czerwonego powoli spły-

wa mi po szyi. Wokół czuć było zapach krwi. Alexander dumnie uniósł głowę

tak jak bohater z ekranu. Obaj trzymali swoje damy w ramionach, a z ich ust

ciekły czerwone strużki.


Tłum skandował.


Zerknęłam na Jaggera. Jego dwubarwne oczy z gniewu zapłonęły czerwienią.

Alexander delikatnie położył mnie na ziemi.


Zakręciło mi się w głowie. Wstałam chwiejnie, trzymając się za szyję. Krew

spływała mi po ramieniu. Kiedy kamera pokazywała zbliżenie twarzy Jenny,

popatrzyłam na Jaggera i błysnęłam wampirzymi kłami w złośliwym uśmiechu.


Zawył z wściekłości, trzęsąc się na całym ciele, ale jego krzyk zagłuszyły

wrzawa tłumu i dźwięki klaksonów.


Nie mógł już zagrozić Alexandrowi ani niczego mu odebrać.


Jego oczy płonęły, mięśnie miał napięte. A jednak tylko oblizał kły. a potem

usunął się w mrok i zniknął.








19.Noc i dzień






-Świetnie odegrałaś wczoraj scenę z filmu! - pochwaliła mnie nazajutrz Becky

na szkolnym korytarzu. - Nie miałam pojęcia, że planujesz coś takiego. Dałaś

czadu!


- Dzięki. Czekałam tylko na właściwy moment.

- Kto by pomyślał, że Vladimir tylko udaje, że wbija kły w szyję Jenny, aby

ocalić ją przed innymi wampirami.

- Wszystko po to, żeby tamte myślały, że Jenny jest mu pisana na wieki. Wtedy

musiały opuścić Londyn i wracać do Rumunii, i było pewne, że już nigdy jej nie

skrzywdzą.

- Właśnie. A zdawałoby się, że Vladimir chce ją przemienić w wampirzycę i

mieć ją tylko dla siebie.

- No cóż, morał z tego taki, że nie każdy wampir jest zły -odparłam z

uśmiechem.

- Serio? - spytał Matt za naszymi plecami.

- Tak. co się tyczy także futbolistów snobów - docięłam mu.

- Myślałem, że Alexander na serio cię ugryzł. Mogę zobaczyć ślad? - dodał.



- To chyba zbyt osobiste pytanie? - zażartowałam. - Zresztą Alexander zrobił

to tylko na niby. jak Vladimir z Jenny. Pierwszorzędnie odegrał swoją rolę -

podsumowałam z dumą. - Występ przed publicznością chyba sprawił mu frajdę.




- Krew też wyglądała jak prawdziwa - zauważył.


- Kolega mojego brata, mały kujon Henry ma różne dziwne rzeczy. Właśnie od

niego dostałam to. - Wyszczerzyłam w uśmiechu wampirze kły.


- Po co ciągle je nosisz? - spytał.


- Nie potrafię ich zdjąć. Henry chyba będzie musiał policzyć mi dodatkowo za

rozpuszczalnik do kleju.


W tej samej chwili przy naszych szafkach zatrzymały się dwie dziewczyny ze

szkolnego zespołu cheerleaderek.


- Gdzie można kupić takie ciuchy? No wiesz, takie jak te, które mieliście na

sobie wczoraj wieczorem? - spytała jedna.

- Wyglądałaś jak Marilyn Monroe-wtrąciła druga. - A ty jak Elvira - zwróciła

się do Becky. - Też chciałabym mieć kostium Elviry.



Kostium?" - zdziwiłam się w duchu. Nie zauważyły, że ubieram się tak na co

dzień? Zastanawiałam się. czy nie opowiedzieć im o Gotyckiej Modzie w

Kultowie albo nie zaprosić ich do siebie, żeby wybrały sobie coś z mojej szafy.

Jednak na myśl o wzorowych cheerleaderkach przebranych za gotki tylko

dlatego, że to jest w modzie, aż mnie zemdliło. Zbyt długo byłam odmieńcem.

żeby nagle stać się jedną z wielu.


- Byłaś super - pochwaliła mnie jej przyjaciółka. - Skąd wzięłaś sztuczną

krew?


Chciałam powiedzieć jej o Henrym. ale po namyśle uznałam, że zachowam ło

w tajemnicy.


- Była prawdziwa - odparłam.


- Oooch, fuj! - wykrzyknęły obie i pomknęły korytarzem. Przyznam, że

znalezienie się w centrum uwagi po występie




w kinie sprawiło mi przyjemność, choć wiedziałam, że potrwa równie krótko

jak każdy trend wśród pustogłowych cheerleaderek.


Zadzwonił dzwonek.


- W kinie samochodowym planują kolejny seans dla przebierańców - oznajmił

Matt. - Ludzie już gadają o odgrywaniu filmowych scen.

- Chyba powinnam dostać zniżkę na bilety, i Alexander też. Gdzie jest moja

agentka, kiedy jej potrzebuję?

- Co to za chłopak z białymi włosami stal z wami przy ekranie? - dociekała

Becky.

- Chciał chyba zagrać jednego ze złych wampirów - odparłam, zatrzaskując

drzwi szafki. - Ale moim zdaniem był do kitu - dodałam. - Kompletnie nie

nadawał się do tej roli.









20.Taniec w mroku






W Grajdole pojawiła się zupełnie nowa dziewczyna - ja. Miałam za sobą

szesnaście lat bezbarwnego życia. Ale teraz w mieście działo się tyle ciekawych

rzeczy. Kilka przecznic dalej, na wzgórzu Benson, mieszkała miłość mojego

życia - Alexander Sterling. Mój chłopak. Mój Gotycki Przyjaciel. Mój wampir.


Znowu byłam z Alexandrem, a jego wróg zniknął z naszego życia. Silą rzeczy

zastanawiałam się. jaka czeka nas przyszłość. Chodziłam z wampirem i nie

mogłam zdradzić tej tajemnicy Becky, rodzicom ani nikomu innemu. Jeśli nie

chciałam go stracić, musiałam zasznurować swoje czarne usta.


Mogliśmy się spotykać tylko po zmierzchu. Nie mieliśmy szans na wspólne

śniadania czy obiady. W restauracjach będziemy musieli unikać stolików przy

lustrach i pilnować, czy nikt w pobliżu nie kroi czosnku.


Przede wszystkim zastanawiałam się jednak, czy nasza wspólna przyszłość

zależy od tego. czy zostanę wampirzycą.


Tego wieczoru spotkałam się z Alexandrem przy bramie dworu. Miał

przewieszony przez ramię plecak, w ręce trzymał parasol.


- Chodźmy - rzucił zadowolony z siebie i wziął mnie za rękę.

- Dokąd mnie dziś zabierasz? Do grobowca?

- Zaraz się przekonasz...

- W kinie byłeś wspaniały. W szkole wszyscy mówią, że dałeś czadu! Przez

chwilę myślałam, że na serio wbijesz mi kły.





- Przez chwilę chciałem to zrobić - odparł i puścił do mnie oko.

- Pewnie trudno ci oprzeć się swoim instynktom.

- Sama masz takie, którym się opierasz, prawda? - spytał figlarnie i połaskotał

mnie. - Niby czemu miałbym być inny?



Zachichotałam.


Przeszliśmy kilka przecznic do miejscowego ośrodka sportu i rekreacji.


- Żarty sobie stroisz. Mój tato należy do tego klubu.

- Widać ma niezły gust.

- Nigdy tak nie myślałam.



Teren pola golfowego zaczynał się za szeregiem dwuipółmetrowych krzewów,

otoczonych niskim, drucianym płotem.


Szybko pokonaliśmy tę przeszkodę i znaleźliśmy się na polu. Zakradałam się

już do wielu miejsc, ale tego jednego nigdy nie brałam pod uwagę.


- Jeśli mnie tu przyłapią - zażartowałam - ucierpi na tym moje dobre imię.


Wieczorem miejsce to zdawało się tchnąć tajemniczością i grozą, a zarazem

budziło podziw.


Minęliśmy główny tor i dotarliśmy na pole golfowe. Niczym zmyślne piłki

ominęliśmy rowy i bunkry.


Usiedliśmy na trawie przy trzecim dołku, skąd rozciągał się widok na małe

oczko wodne z podświetlaną fontanną. Gałęzie otaczających je wierzb

plączących w mroku wydawały się spowite czarną koronką. Wokół panowała

niezmącona niczym cisza. Słychać było tylko cykanie świerszczy i cichutki plusk

wodospadu.




- Lubię, kiedy otaczają mnie piękne widoki... ale twoja uroda je przyćmiewa -

rzekł Alexander.


Pocałowałam go przelotnie.


- Lubię też tańczyć w niezwykłych miejscach. - Otworzył plecak, wyjął

przenośny odtwarzacz płyt kompaktowych i włączył go. W powietrzu rozległ się

śpiew Marilyna Mansona.


- Zatańczysz ze mną? - Wyciągnął do mnie dłoń. Najpierw tańczyliśmy wolno

przy kawałkach ckliwych aż do bólu. To musiał być niezły widok - dwoje gotów

sunących w tańcu nocą na polu golfowym.


Kiedy utwory nabrały tempa, pląsaliśmy w kółko, póki nie opadliśmy z sil.


Pobiegliśmy do oczka i zamoczyliśmy dłonie. Światło fontanny padło na moje

odbicie w tafli wody Tuż obok. zamiast odbicia Alexandra, było widać tylko

drobne fale w miejscu, gdzie zmoczył ręce. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się

radośnie, nieświadomy tego. co traci. Przez chwilę współczułam mu, próbując

sobie wyobrazić, jakie to jest przez cale życie nie widzieć swego odbicia.


Zdyszani upadliśmy na trawę i popatrzyliśmy na gwiazdy. Niebo było czyste,

tylko w oddali majaczyło kilka chmur. Na otwartej przestrzeni, bez górujących

nad nami drzew i oślepiającego blasku latarni, zdawało nam się. że miliony

gwiazd świecą tylko dla nas.


Alexander wyjął z plecaka dwie puszki z napojami.


- Robaki, pająki czy jaszczurki? - rzucił, ponownie sięgając do plecaka.


- Poproszę o robaki.


Piliśmy i żuliśmy kolorowe żelki w kształcie insektów.


- Jakie to uczucie nie widzieć siebie? - spytałam, wciąż mając w pamięci taflę

wody bez jego odbicia.


- Właściwie to nie mam porównania.





- A skąd wiesz, jak wyglądasz?



- Z obrazów. Kiedy miałem pięć lat, rodzice zlecili pewnemu artyście

namalowanie naszych portretów. Wiszą nad kominkiem u nas w domu, w

Rumunii. W życiu nie widziałem piękniejszych. Delikatnymi posunięciami

pędzla malarz doskonale oddał światło, dołki w policzkach mamy. radość w

oczach ojca. Dodał mi życia, mimo że w środku czułem pustkę i smutek. Tak

właśnie mnie widział. Wtedy stwierdziłem, że chcę malować.


- Spodobałeś się sobie na tym portrecie?


- Założę się. że wyglądałem o wiele lepiej, niż gdybym zobaczył się w lustrze.

- Mówił z takim przejęciem, jakby po raz pierwszy w życiu wyrażał swoje

uczucia. - Zawsze żal mi było ludzi, bo tyle czasu spędzają przed lustrem.

Układają włosy, malują się i stroją, byleby tylko podobać się innym. Ale czy na

pewno widzą w lustrze swoją twarz? Czy jest taka, jaką chcą ją widzieć? Czy są

dzięki temu szczęśliwi, czy nie? Jednak najczęściej zastanawiałem się, czy ludzie

kształtują wyobrażenie o sobie na podstawie swojego odbicia.


- Masz rację. Za dużo czasu tracimy na dbanie o wygląd, zamiast skupić się na

naszym wnętrzu.

- Artysta potrafi uchwycić wnętrze. Wyraża tym swój sposób widzenia świata.

Pomyślałem, że to o wiele bardziej romantyczne niż oglądanie swojego odbicia

w surowym, zimnym szkle.

- A więc malujesz portrety? Takie jak mój ze Śnieżnego Balu?

- Tak.

- Pewnie niełatwo jest być artystą wśród wampirów.



- Dlatego nigdy nie pasowałem do reszty. Zamiast niszczyć, wolałem tworzyć.


Nagle spojrzał w niebo, wstał i przyniósł znad wody grubą gałąź. Zdjął pasek i

przywiązał ją do rączki parasola. Następnie wyjął z ziemi chorągiewkę i umieścił

w otworze kij.




- Co ty robisz? Chcesz nam przysłonić księżyc? Niespodziewanie usłyszałam

syk zraszacza. Krople wody spadły na parasol jak drobny deszcz. Chichotałam,

czując na nogach ich chłód.


- Ale fajnie! Nie sądziłam, że na polu golfowym może być tak pięknie.


Całowaliśmy się pod zraszaczem, dopóki w oddali nie błysnął piorun.


Szybko spakowałam napoje i odtwarzacz, a Alexander rozmontował parasol.


Przykro mi. że to trwało tak krótko - powiedział w drodze do domu.


- Żartujesz? Było wspaniale! - Uścisnęłam go szybko. - Od dzisiaj golf będzie

mi się kojarzył zupełnie z czymś innym.







21.Upiorny festyn




Przez kolejne parę dni chodziłam do szkoły, spotykałam się z Becky i Mattem,

unikałam Trevora. wracałam do domu i opiekowałam się Maszkarką. a po

zachodzie słońca spędzałam jak najwięcej czasu z Alexandrem. Oglądaliśmy

filmy, przytulaliśmy się i słuchaliśmy po ciemku muzyki.


Gdy nadeszła sobota, byłam zmęczona. Przespałam cały dzień i o zmierzchu

spotkałam się z Alexandrem przy dworze. Tego wieczoru w Grajdole odbywał

się wiosenny festyn.


Dawniej Becky i ja zawsze chodziłyśmy tam razem. W tym roku jednak

wybierałyśmy się osobno, każda w towarzystwie swojego chłopaka.


Zjawiłam się z Alexandrem krótko po zmierzchu. Trzymając się za ręce.

przeszliśmy pod łukami z różnokolorowych balonów do białej drewnianej budki.

Alexander podszedł do Starego Jima. który sprzedawał bilety. Dog niemiecki

Luke siedział u jego stóp.


- Dwa poproszę - powiedział Alexander i zapłacił za nas oboje.


- Widziałem, że spałaś w pustej trumnie - rzucił groźnie Stary Jim.

- Nie byłam na cmentarzu już od paru miesięcy - odparłam. -To pewnie...



Zerknął na mnie nieufnie.


- Słuchaj, jak cię przyłapię, będę musiał powiedzieć twoim rodzicom.


Alexander chwycił mnie za rękę i pociągnął dalej. Festyn odbywał się na

szkolnym boisku. Stały tam stragany z domowymi pierogami, parówkami w

cieście kukurydzianym i rożkami, budki z biletami na diabelski młyn, karuzelę i

do beczki śmiechu, plansze do gry w kółko i krzyżyk, słupki do rzutów obręczą i

basen z pitkami. W powietrzu pachniało watą cukrową i grillowaną kukurydzą.




Przedzieraliśmy się przez tłum jak książęca para z królestwa mroku. Jednak

Alexander, nie zważając na ciekawskie spojrzenia, patrzył szeroko otwartymi

oczami niczym małe dziecko, które nie wie, od czego zacząć zabawę.


- Byłeś już kiedyś na festynie? - spytałam.

- Nie. A ty?

- No jasne.

- Wreszcie jesteście! - Usłyszałam znajomy glos. To był mój tato.



Odwróciłam się i ujrzałam rodziców, którzy siedzieli przy drewnianym stoliku

i jedli hot dogi.


Alexander uścisnął dłoń taty i uprzejmie przywitał się z mamą.


- Przysiądziecie się do nas? - zaproponowała.

- Nie będą tu siedzieć ze starymi piernikami - stwierdził tato. - Bawcie się

dobrze - dodał, sięgnął do portfela i dat mi dwadzieścia dolarów.

- Ja stawiam, panie Madison - powiedział Alexander.

- Podoba mi się twoje podejście - oświadczył tato i schował pieniądze z

powrotem do portfela.

- Dzięki, tato - rzuciłam. - Do zobaczenia później.



Kiedy mijaliśmy stragany, sprzedawcy i klienci gapili się na nas jak na jedną z

atrakcji festynu.


- Hej, Raven - powiedziała Becky, gdy odnalazłam ją przy stoisku z

domowymi pierogami jej ojca. - Tato musiał jechać do domu. Sprzedaliśmy

wszystkie jabłka w karmelu i zostały nam tylko dwa pierogi.

- Gratuluję! Właśnie chciałam ich skosztować.





- Odłożę wam dwa, jak tylko je ojciec dowiezie - zaproponował Matt, podając

klientowi kawałek szarlotki.



- Widzę, że jesteś w swoim żywiole - powiedziałam. Pożegnaliśmy się z Becky

i Mattem, którzy ledwo nadążali obsługiwać klientów.


Po drodze do innych atrakcji dostrzegłam między straganami Ruby.


- Cześć. Przyszłaś z Janice? - zagadnęłam.


- O, cześć, Raven. - Uścisnęła mnie przyjaźnie. - Nie. przyszłam z

przyjacielem - wyjaśniła, puszczając oko.


W tej samej chwili, tym razem nie w stroju lokaja, ale w ciemnym garniturze i

czarnym krawacie, zjawił się Jameson ze świeżo nawiniętym kłębem waty

cukrowej.


- Witam, panno Raven - powiedział i delikatnym ruchem podał watę Ruby. -

Miło widzieć, że Alexander jest w dobrych rękach, bo mam dziś wychodne.


Alexander posłał mu uśmiech.


- Cieszę się, że wróciliście do miasta - powiedziała Ruby do Alexandra.

- Ja też - odparł i ścisnął mnie za rękę. - Czy Jameson dobrze panią traktuje?

Wiem, że czasem bywa trochę szalony - rzucił zaczepnie.

- Na razie zachowuje się jak prawdziwy dżentelmen - odparła, po czym

dorzuciła szeptem: - Oby do wieczora mu przeszło.



Roześmialiśmy się.


- Objadajcie się dalej watą cukrową, a my spadamy. Obiecałem Raven

przejażdżkę na diabelskim młynie.


Oddalaliśmy się od straganów z jedzeniem, mijając różne inne atrakcje.


- Raven! - zawołał za moimi plecami Mały Billy. Odwróciliśmy się. Mój brat

podbiegł do nas z plastikowym woreczkiem, w którym pływała przerażona




rybka. Henry szedł tuż za nim, trzymając w ręce identyczną rybkę - nagrodę za

udział w zawodach pływackich.


- Spójrzcie, co wygraliśmy! - wykrzyknął Mały Billy.


- Super - zauważył Alexander.

- Śliczna. - Pogłaskałam woreczek. - Pilnuj tylko, żeby Maszkarka się do niej

nie dobrała. Na razie to jeszcze kociak, ale wkrótce urośnie.

- Spokojna głowa, zrobię im specjalne pokrywki na akwaria - oświadczył

dumnie Henry.

- Nie wątpię.

- Skończyły nam się bilety - jęknął Mały Billy. - Widziałaś gdzieś tatę?

- Proszę. - Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Alexander wyjął portfel z tylnej

kieszeni spodni i dał Billy'emu pieniądze.



Mój brat wytrzeszczył oczy, jakby wygrał na loterii.


- Dzięki, Alexander! - wykrzyknął.

- Taa. dzięki, stary - dodał Henry i obaj ruszyli do stoiska Złota Rybka.

- To bardzo miło z twojej strony Nie musiałeś tego robić -powiedziałam.

- Daj spokój. Lepiej chodźmy już na diabelski młyn - zaproponował.



Dawniej nie chciało mi się stać w kolejce i wpychałam się przed innych,

wlokąc za sobą oporną Becky. Teraz jednak czekanie sprawiało mi przyjemność,

bo mogłam cieszyć się obecnością Alexandra.


Wkrótce wznieśliśmy się w nocne niebo. Powoli dotarliśmy na sam szczyt i

koto zatrzymało się. aby wypuścić pasażerów z dolnych kabin.




- Myślisz, że będzie nam trudniej, skoro tak bardzo się od siebie różnimy? -

zapytałam Alexandra, wpatrzona w wysiadających.

- Mamy ze sobą więcej wspólnego niż większość par.

- Nie przeszkadza ci, że z natury jesteśmy inni? - Popatrzyłam na niego.

- Tu jesteśmy tacy sami. - Wskazał na serce.

- Czy gdybym to ja znalazła się na miejscu Luny. też opuściłbyś ceremonię?



Zrobił zakłopotaną minę.


- Co masz na myśli?

- Czy chcesz, żebym została... - zaczęłam.



Nagle koło ruszyło i przerwaliśmy rozmowę. Wtuleni w siebie zjechaliśmy z

powrotem na dół.


Alexander pomógł mi wysiąść z kabiny. Staliśmy przytłoczeni różnorodnością

czekających na nas smakołyków, rozrywek i gier.


- Chodźmy porzucać obręczą - zaproponował wreszcie. Podeszliśmy do

stoiska. Jakaś para właśnie odchodziła z pustymi rękami.


Patrzyłam na pluszaki będące nagrodami. Pan w niebiesko-białej marynarce i

czarnym cylindrze zbierał z ziemi obręcze.


- One są jakieś trefne. Ani razu jeszcze nie wygrałam. Zawsze wydaję cale

kieszonkowe, a nie udało mi się wygrać nawet koralików na Mardi Gras -

poskarżyłam się.


Alexander położył pieniądze na ladzie. Sprzedawca wstał i podał mu trzy

obręcze.


- To trudniejsze, niż się wydaje - ostrzegłam.




Alexander spojrzał na drewniany palik jak wilk na bezbronną sarnę.


Szybkimi ruchami rzucał obręcze jedną po drugiej niczym krupier rozdający

karty w kasynie. Oboje ze sprzedawcą nie posiadaliśmy się ze zdumienia.

Wszystkie trzy obręcze trafiły do celu.


Podskoczyłam z radości.


- Udało ci się!


Alexander uśmiechnął się promiennie, gdy sprzedawca podał mi ogromnego,

fioletowego pluszowego misia. Przytuliłam go mocno i dałam Alexandrowi

wielkiego całusa.


Cała w skowronkach niosłam pluszaka, który wielkością prawie przewyższał

mnie samą.


- Funduję rożki - oznajmiłam, kiedy zaczęliśmy przeciskać się przez tłum.

Nagle wpadłam na kogoś i omal nie straciłam równowagi.

- Przepraszam - rzuciłam i upchnęłam sobie pluszaka pod pachę, żeby lepiej

widzieć.

- Ej, potworze, uważaj! - krzyknął Trevor. W ręce trzymał dwa bilety. -

Wybierasz się na malowanie twarzy? - spytał. -Przydałoby ci się.



- Ciebie też miło widzieć - odparłam z ironią.


Chwyciłam Alexandra za rękę i ruszyliśmy do stoiska z rożkami.


- Ej, Luna! - usłyszałam za plecami glos Trevora. Stanęliśmy jak wryci. Chyba

się przesłyszeliśmy.

- Luna! - zawołał znowu Trevor. Spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem.



Luna? Niemożliwe! Bliźniacza siostra Jaggera? Skąd ona się wzięła w

Grajdole?




Obejrzeliśmy się i zauważyliśmy, że Trevor spogląda w stronę beczki śmiechu

- ogromnego, różnobarwnego, prostokątnego namiotu. W lewym górnym rogu

widniała gigantyczna głowa klauna z otwartymi ustami, przez które wchodziło

się do środka, a na dole po prawej stronie wychodziło się przez czerwone sznu-

rowadło jego kolosalnego brązowego buta.


-To naprawdę ona - oznajmił Alexander, drżącym palcem wskazując drobną

dziewczynę nieopodal wejścia do beczki śmiechu. Miała długie, rozwiane,

platynowe włosy i bladą, porcelanową cerę. Ubrana była w jasnoróżową suknię i

czarne kozaczki. - Jak to możliwe? Ostatni raz widziałem ją w Rumunii.


- Co ona tu robi? - dziwiłam się. - Przecież Grajdoł to nie żaden kurort.


- Sam chciałbym wiedzieć!


Podałam mu pluszaka i skierowaliśmy się w stronę Luny. Po drodze

dogoniliśmy Trevora.


- Znasz tę dziewczynę? - zagadnęłam go z bijącym sercem.


- Kolega Alexandra mi ją przedstawił. Prosił, żebym ją tu przyprowadził. Jest

bardzo ładna - dodał, patrząc mi prosto w twarz. - A co? Zazdrosna?

- Jagger? On wciąż tu jest? - spytałam zakłopotana.

- Powinnaś wiedzieć, skoro się przyjaźnicie.

- Nie przyjaźnimy się. To zły chłopak. Nie wolno mu ufać - ostrzegłam.

- Cóż, jest trochę dziwny, tak jak wy dwoje, ale twierdzi, że ma na pieńku z

Alexandrem, więc uznałem, że musi być w porządku.

- Spotkaliście się jeszcze po rozmowie przy bramie dworu?

- A co, szpiegujesz mnie? Przyszedł na mecz i powiedział, że wkrótce

przyjeżdża jego siostra. Pytał, czy chciałbym ją poznać. Ale trener nie wpuścił go

na boisko. Ten gość nosi na sobie za dużo metalu.





- Zrozum, Jagger nie zastąpi ci Matta - próbowałam mu tłumaczyć. - Nie jest

taki jak on. Jagger próbuje z tobą pogrywać.

- Kogoś tu chyba dopadła zazdrość.

- On nie jest tym, za kogo się podaje - uprzedził Alexander.

- Słuchajcie, cudownie było z wami pogadać, ale mam randkę. Zresztą lepiej

wracajcie do klatki. Zdaje się. że w zoo już was szukają.



Ruszył w tłum. a my za nim. ale jakiś krzepki jegomość z brzdącem na ręku

zablokował nam drogę. Widziałam, jak Trevor i Luna wchodzą na podest w

kształcie czerwonego języka i kierują się do beczki śmiechu.


- Koniec kolejki jest tam! - huknął jegomość i wskazał palcem miejsce za

naszymi plecami.

- To pilna sprawa - rzuciłam.



Nie zważając na niezadowolonych kolejkowiczów. patrzyłam, jak Trevor

podaje bilety przy wejściu i oboje z Luną znikają w ustach klauna.


Złapałam Alexandra za rękę i kiedy krzepki facet nachylił się, by wytrzeć

małemu ubrudzoną lodami buzię, przemknęliśmy obok.


Wbiegliśmy na podest, wymijając ludzi w kolejce.


- Ej, nie wpychać się! - krzyczały jakieś dzieciaki. Dotarliśmy do wejścia, ale

bileter stanął nam na drodze. -Bilety poproszę.


- Nie mamy... - Wyjęłam z kieszeni garść drobnych i wysypałam mu na dłoń.

- Wystarczy tylko na jeden.



Alexander wyjął zwitek banknotów, wcisnął je bileterowi i postawił przy nim

pluszaka.


- Wrócę tu po niego - oznajmił, chwycił mnie za rękę i wbiegliśmy do środka.




Znaleźliśmy się w pomieszczeniu pełnym piłek. Sięgały nam aż po kolana.

Brnęliśmy przez nie tak szybko, jak tylko się dało.


- W takim tempie nigdy ich nie dogonimy - powiedziałam. Kiedy wreszcie

udało nam się stamtąd wydostać, po prawej stronie ujrzeliśmy przed sobą

czerwone drzwi, a po lewej czarno-biały tunel.


- O nie! To labirynt! - jęknęłam. - Może rzucimy monetę?


- Nie mamy na to czasu - odparł Alexander.



Ruszyłam za nim w głąb ogromnego tunelu, który wił się wokół nas. Kręciło

mi się w głowie i szłam chwiejnie, chwytając się poręczy i Alexandra, żeby nie

upaść. Dalej trzeba było przejść przez szklany mostek. W dole ujrzałam Trevora.

Zastukałam w szybę, ale nie zareagował.


Za mostkiem była czerwona zjeżdżalnia. Zjechałam pierwsza, a za mną

Alexander. Na dole, jakieś dziesięć metrów dalej, dostrzegłam jasne włosy.


- Trevor...! - zawołałam.


Ale on zniknął już za rogiem. Przepchnęłam się obok małżeństwa z dzieckiem

i otworzyłam ozdobione kropkami drzwi. Zostaliśmy sami.


-Trevor?! - krzyknęłam.


Światła zaczęły gasnąć. Zamarłam. W zapadającym powoli mroku

usłyszeliśmy szaleńczy śmiech klauna. I nagle przed nami pojawiła się Luna.


Była piękna. Miała oczy modre jak ocean, pełne, różowe usta i śliczne czarne

rzęsy jak u lalki. Jasnoróżowa suknia z koronkowymi wstawkami w kolorze

fuksji dosłownie na niej wisiała. Z ciężkich czarnych kozaczków wystawały

szczupłe, białe jak alabaster nogi. przy zamku wisiał różowy plastikowy brelok z

Misiem Koszmarkiem. Na ramieniu miała wytatuowaną czarną różę.


Zanim zdążyliśmy otworzyć usta. zapadła zupełna ciemność.


Alexander chwycił mnie za rękę i właśnie wtedy powoli zapalono światła.

Czarne ściany wyglądały jak zrobione ze szklą. Luna wciąż stała przed nami.




Dostrzegłam swoje odbicie. To nie był szklany pokój, lecz gabinet luster.


Wokół odbijały się tuziny Raven. W żadnym z luster nie było widać

Alexandra, choć wciąż stał przy mnie. W lustrach brakowało jednak jeszcze

czyjegoś odbicia.


Zaparło mi dech.


- Co cię tu sprowadza? - zapytał dziewczynę Alexander.


- Luna! - usłyszałam głos Trevora z pomieszczenia obok. -Gdzie jesteś?


Luna wykrzywiła wargi w słabym. złośliwym uśmiechu, odsłaniając lśniące

kły. Zatkało mnie.


- Masz już to, czego chciałaś: jesteś wampirzycą - ciągnął Alexander. - Po coś

tu przyjechała?

- Jagger mnie wezwał. Pragnę życia, jakie dotąd nie było mi dane. Jagger

pomógł mi wyrwać się z Rumunii.



- A co z wampirem, który cię przemienił?


- To było tylko przelotne szaleństwo na niepoświęconej ziemi. Po tym jak ode

mnie odszedłeś, postanowiłam znaleźć kogoś innego - pierwszego lepszego -

byleby tylko odegrał swoją rolę, a dopiero potem szukać prawdziwej miłości.

- Przecież mogłaś jej szukać w Rumunii - nie dawał za wygraną Alexander.

- Ty tam nie szukałeś - odparta, patrząc gniewnie. - Zresztą Jagger powiedział,

że zna kogoś, kto jego zdaniem idealnie do mnie pasuje.

- Trevor? - zdziwiłam się. - Chyba żartujesz.

- Nie wolno ufać Jaggerowi - perswadował Alexander. - Nie dba o ciebie, tylko

o własne potrzeby. Kieruje nim chęć zemsty.





-W waszym świecie wszystko odbieram inaczej. Widziałam to w twoich

oczach wtedy na cmentarzu. Alexandrze. Oboje pragniemy tego samego - dodała.

- Nieważne, czy jesteśmy wampirami, czy ludźmi. Chcę związku, w który

nareszcie mogłabym się wgryźć.


Zgasło światło. Mocno ścisnęłam dłoń Alexandra i wyciągnęłam rękę po

omacku. Musiałam odszukać Trevora. zanim zrobi to Luna.


-Trevor! - krzyknęłam. - Nie...


Znowu zapadła ciemność.


Luny już niebyło.




Spis treści


1.Krwawe serce


2. Moc Kwiatów


3.Przed odjazdem


4.Kultowo


5.Klub Trumna


6.Wskazówki od Draculi


7. Towarzystwo Miłośników Historii


8.Gdzie wampir mówi dobranoc


9.Smutek. rozstania


10.Zaślubiny


11.Koszmarne pożegnanie


12.Ryzykowne spotkanie


13. Obietnica


14.Wyrzutek


15.Maszkara


16. Wampir w domu


17. upiór w szkole


18. Miłość po grób




19. Noc i dzień


20. Taniec w mroku


21.Upiorny festyn








Podziękowania






Stokrotne dzięki dla redaktor Katherine Tegen za ogromny talent, przyjaźń,

wskazówki i entuzjazm. Bez niej nie powstałaby la powieść.


Gorące wyrazy wdzięczności dla mojej agentki Ellen Levine za dobre rady,

fachową pomoc i przyjaźń.


Dziękuję też Julie Hittman za ciężką pracę, pomocne maile i pogodę ducha.


Uściski dla mojego brata Marka za nieskończoną szczodrość i wsparcie.






ELLEN SCHREIBER




Zanim została pisarką, była aktorką.


Jej plany skrystalizowały się podczas pewnego lotu do Los Angeles. Brat dał

jej na drogą książkę pożyczoną z biblioteki. Przeczytała ją i stwierdziła: ,,Jeż tak

potrafię"


Jej pierwsza powieść dla młodzieży ukazała się po niderlandzku. Przełomem

była opublikowana przez wydawnictwo HarperCollins Teenage Mermaid (Na-

stoletnia syrena). Po niej przyszła kolej na Pocałunki wampira - serię, którą

pokochały czytelniczki na całym świecie. Wkrótce powstała jej ilustrowana

wersja w stylu mangi.


Kiedy nie pisze o zafascynowanej wampirami gotce Raven oraz tajemniczym

ciemnookim przystojniaku Alexandrze, tworzy inne powieści, kupuje przez inter-

net produkty z Hello Kitty oraz walczy z mężem o pilota do telewizora.










W przygotowaniu kolejny tom!






Ellen Schreiber odpowiada na Wasze pytania




Czy wierzysz w wampiry?


Nie, ale nie mam pewności, czy w swoim czasie się z kilkoma nie umawiałam




Czy naprawdę istnieje taki film jak Miłość po grób?


Nie. wymyśliłam go na potrzeby książki, ale wydaje sie przerażający i z chęcią

bym go obejrzała.




Gdzie leży Grajdoł?


Gtajdoł to stan umysłu, w każdym razie tak to odczuwałam, gdy zaczynałam

pisać Pocałunki wampira. Nie ma takiego miejsca, ale oczywiście zaczerpnęłam

parę pomysłów z najbliższej okolicy. Na przykład całkiem niedaleko widziałam

dom bardzo podobny do domu Becky. Moja mama dorastała w małym mia-

steczku i też podrzuciła mi parę ciekawostek. Przeważnie jednak wszystko

wymyślam.




Wiemy, że byłaś aktorką. Czy postać cioci Libby jest wzorowana na tobie?


Nie. połączyłam w niej cechy mojej cioci Esther i przyjaciółki z Chicago.

Każdy powinien mieć kogoś takiego jak ciocia Esther - jest cudowna, przemiła i

uwielbia pogaduchy. A moja przyjaciółka to totalna hipiska. Myślę, że musi być

kolejnym wcieleniem Jima Morrisona.




Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o.


02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c teL 22 643 92 89.22 331 91 49. faks 22

643 70 28 e-mail: naszakstegarnia@nk.com.pl


Dział Handlowy: teł. 22 331 91 55, tel./faks 22 643 64 42 Sprzedaż

wysyłkowa: tel. 22 641 56 32 e-mail: sklep.wysylkowy@nk.com.pl


www.nk.com.pl


Redaktor prowadzący Anna Garbal


Opieka redakcyjna Magdalena Korobkiewicz


Korekla Paulina Martela. Małgorzata Ruszkowska


Redaktor techniczny, DTP Agnieszka Czubaszek


ISBN 978-83-10-12139-4


P R I U I E D IN POLAKI)


Wydawnictwo „Nasza Księgarnia". Warszawa 2011 r. Wydanie pierwsze





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pocałunki wampira (rozdziały 15 17) by Bella swan
Pocałunki wampira, WAMPIRY,WILKOŁAKI,DEMONY,ITP( hasło -wampiry)
Eden Cynthia Pocałunek wampira
pocałunki wampira
Pocałunki wampira (rozdział 19 cz 1 z 2) by Bella swan
Schreiber Ellen Pocałunki wampira 02 Miłość po grób
Pocałunki wampira (rozdział 19 całość) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 14) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 12) by Bella swan
Pocałunki wampira rozdz 1 4 (wersja w Word zie 97 2003)
Pocałunki wampira (rozdział 20) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 21 cz 1 z 2) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 13) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 18) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdziały 1 11) by Bella swan
Caine Rachel Wampiry z Morganville 08 Pocałunek Śmierci 2

więcej podobnych podstron