NORA ROBERTS
Tytuł oryginału
Heart of the Sea
Jej oczy błyszczały jak diamenty.
Była niczym królowa tej krainy.
The Black Velvet Band
Wieś Ardmore przycupnęła na południowym wybrzeżu Irlandii, w hrabstwie Waterford. U jej podnóża rozciągało się Morze Celtyckie. Biegnąca zakolami linia wody obmywała miękki, złocisty piasek plaży.
Miejsce to szczyciło się pięknymi, wyniosłymi klifami porośniętymi dzikimi trawami, a także górującym nad urwiskiem hotelem. Wokół cypla wiodła wąska ścieżka. Przy niewielkim wysiłku można nią było odbyć przyjemny spacer - aż po wznoszące się na szczycie najbliższego wzgórza ruiny kaplicy i studnię świętego Declana.
Widok wart był wspinaczki: niebo zlewało się tutaj z morzem, a w dole rozciągała się wieś. To uświęcona ziemia. Pochowano w niej wielu zmarłych, ale tylko jeden grób wyróżniał się kamieniem nagrobnym.
Sama wieś mogła się pochwalić czystymi, schludnymi uliczkami i starannie pomalowanymi domami. Niektóre zachowały tradycyjne dachy kryte strzechą. Nie brak tu było stromych pagórków i wzgórz. Ze skrzynek na oknach wylewały się bujne kwiaty. Pełno kwiatów było też w koszyczkach i doniczkach od frontu i na tyłach domów. Wszystko tu było urocze i malownicze. Mieszkańcy wsi nie kryli dumy z przyznanej im już drugi rok z rzędu nagrody w konkursie na najlepiej utrzymaną osadę.
Na szczycie Tower Hill wznosiła się okrągła wieża z zachowanym oryginalnym stożkowym zwieńczeniem, a także ruiny dwunastowiecznej świątyni zbudowanej na cześć świętego Declana, Gdyby zapytać tutejszych ludzi, powiedzieliby, że Declan przybył na te tereny trzydzieści lat przed świętym Patrykiem.
Nie przechwalali się, mówili tylko, jak było naprawdę. Jeśli ktoś szczególnie się tym interesował, mógł tu znaleźć rzadkie przykłady staroirlandzkich inskrypcji wyrytych na płytach nagrobnych, zachowanych wewnątrz ruin świątyni, a także romańskie arkady, które, choć zwietrzałe ze starości, pozostawały godnym uwagi obiektem.
Pomimo tej całej dawnej świetności Ardmore pozostała miłą, spokojną wsią z kilkoma sklepikami i porozrzucanymi domkami, zbudowanymi nieopodal wspaniałej piaszczystej plaży.
Właśnie to połączenie prastarej historii z prostodusznym charakterem i gościnnością tutejszych ludzi zwróciły uwagę Trevora Magee.
Rodzina Trevora pochodziła z Ardmore i z Old Parish. Dokładniej mówiąc, jego dziadek urodził się w małym domku w pobliżu zatoki Ardmore, tu także urodził się ojciec Trevora, który w pierwszych latach życia wdychał tutejszą wilgotną morską mgiełkę, a także, być może, towarzyszył matce w drodze do sklepu lub, uczepiony jej ręki, brodził w płytkiej wodzie.
Dziadek opuścił rodzinną wieś i kraj, przenosząc się razem z żoną i synkiem do Ameryki. I nigdy już tutaj nie wrócił, podobnie jak niechętnie powracał pamięcią do tych stron. Od miejsca urodzenia odgradzał go ocean i gorzkie wspomnienia. Rzadko się zdarzało, by Denis Magee poświęcał Irlandii, Ardmore i rodzinie, którą tutaj pozostawił, więcej niż parę zdawkowych słów.
Mgliste wyobrażenie Trevora o Ardmore nie pozbawione było sentymentu i wybrał to miejsce z czysto osobistego powodu.
Stać go było na to.
Podobnie jak dziadek i ojciec, zajmował się budownictwem.
Dziadek, żeby zarobić na życie, kładł cegły, dorobił się też majątku, spekulując nieruchomościami w czasie II wojny światowej i w latach, które nastąpiły potem, aż kupowanie i sprzedawanie ich stało się jego zawodem, gdy tymczasem budowaniem zajmowali się zatrudniani przez niego ludzie. Do trudnych, mozolnych początków stary Magee żywił nie większy sentyment niż do rodzinnego kraju. Z tego, co zapamiętał Trevor, dziadek nigdy nie okazywał uczuć.
Trevor odziedziczył po nim zapał i dryg do budowania, jak również chłodny rozsądek biznesmena.
Wykorzysta to, dodając szczyptę sentymentu, przy wznoszeniu swojego teatru - sceny przeznaczonej do wykonywania tradycyjnej muzyki - połączonej z istniejącym tu już od dawna pubem Gallagherów.
Umowa z Gallagherami została zawarta, gdy Trevor zajęty był finalizowaniem pewnych terminowych spraw, żeby wygospodarować czas na dłuższy tu pobyt, a wynajęci ludzie wykopali ziemię pod fundamenty. Teraz był już na miejscu i zamierzał robić coś więcej, niż tylko podpisywać czeki i na odległość doglądać robót.
Chciał mieć w tym swój osobisty udział.
Nawet w maju, w tak umiarkowanym klimacie jak ten, można się nieźle spocić, od samego rana mieszając beton. Pokrzepiony kubkiem gorącej kawy, ubrany w dżinsową kurtkę Trevor wcześnie opuścił wynajęty na czas pobyto domek. Teraz, po paru godzinach pracy, kurtka leżała odrzucona na bok, a podkoszulek mokry był od potu.
Dałby sto funtów za jedno zimne piwo.
Pub znajdował się zaledwie kilka kroków od placu budowy. Trevor wstąpił tam poprzedniego dnia i zdążył się przekonać, że w porze lunchu pełno w nim ludzi. Nie może jednak gasić pragnienia zimnym piwem, jeżeli własnym robotnikom zabrania picia alkoholu w godzinach pracy.
Rozprostował kark i rozejrzał się uważnie. Betoniarka wydawała monotonny, nieprzerwany turkot, a ludzie, żeby się porozumieć, musieli ją przekrzykiwać. Prawdziwa muzyka dla ucha. Trevor nigdy nie miał jej dość.
Odziedziczył to po ojcu. Nauka od podstaw - już trzecie pokolenie rodziny Magee urzeczywistniało to kredo Denisa juniora. Przez ponad dziesięć, a właściwie piętnaście lat, jeżeli wliczyć okresy letnie, które w pocie czoła przepracował na budowach, Trevor uczył się wszystkiego, co miało związek z budownictwem.
Wiedział dokładnie, co to ból w krzyżu i niemiłosiernie obolałe mięśnie.
Chociaż obecnie, w wieku trzydziestu dwóch lat, więcej czasu spędzał w salach konferencyjnych niż na rusztowaniu, nie stracił szacunku dla znoju pracy fizycznej, wręcz przeciwnie - znajdował w niej osobistą satysfakcję.
I nie zamierzał się oszczędzać w Ardmore przy budowie swojego teatru.
Zatrzymał wzrok na drobnej kobiecie w wypłowiałej czapeczce i sfatygowanych butach, krzątającej się wokół i gestykulującej żywo, gdy szykowała się kolejna porcja mokrego betonu. Mieszała piasek i żwir, wymachiwała szuflą, dając znaki obsługującemu betoniarkę, a potem wspólnie z innymi robotnikami równomiernie rozprowadzała i wygładzała betonową maź.
Brenna O'Toole, pomyślał Trevor, zadowolony, iż poszedł za głosem instynktu. Zatrudnienie jej oraz jej ojca w charakterze kierowników budowy było dobrym posunięciem. Nie tylko z uwagi na ich umiejętności budowlane - równie ważna była ich znajomość wsi i jej mieszkańców, dzięki czemu robota szła gładko, a zadowoleni ludzie pracowali wydajnie.
Przy takim przedsięwzięciu kontakty międzyludzkie były równie ważne i decydujące, co solidny fundament.
Tak, rzeczywiście spisywali się świetnie. Po trzech dniach pobytu w Ardmore Trevor nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Brenna właśnie uporała się z kolejną porcją betonu, kiedy podszedł i wyciągnął do niej rękę, żeby pomóc jej zejść z wysokiego fundamentu.
- Dziękuję. - Ściągnęła szuflę na ziemię, oparła się na niej. Pomimo upaćkanych butów i wyblakłej czapeczki wyglądała jak wdzięczny chochlik. Miała kremową cerę, a spod czapeczki wystawało kilka rudych loków.
- Tim Riley powiada, że jeszcze przez kilka dni nie musimy obawiać się deszczu, a on rzadko się myli w takich sprawach. Sądzę więc, że ani się pan obejrzy, jak wylejemy całą płytę.
- Musieliście ostro pracować, kiedy mnie tutaj nie było.
- A jak! Kiedy przyszła wiadomość, że możemy zaczynać, natychmiast wzięliśmy się do roboty. Będzie pan miał solidny fundament, i to w umówionym terminie, panie Magee.
- Trev.
- Niech będzie, Trev. - Zsunęła do tyłu czapeczkę, podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Oceniła, że nawet w butach, przy swoich stu sześćdziesięciu paru centymetrach wzrostu, jest od niego niższa o co najmniej trzydzieści centymetrów. - Faceci, których przysłałeś z Ameryki, to świetna ekipa.
- Nie gorsi od tego, który ich wybrał.
Powiedział to głosem pewnym siebie, ale bez przechwałek.
- Czyżbyś nigdy nie zatrudniał kobiet?
Uśmiechnął się, aż pojaśniały mu szare jak torfowy dym oczy.
- Jak najbardziej, ilekroć nadarzy się okazja. Do tego projektu zatrudniłem jednego z moich najlepszych cieśli. Jest kobietą i będzie tu w przyszłym tygodniu.
- Cieszę się, bo to, co mówisz, potwierdza opinię, którą usłyszałam o tobie od mojego kuzyna Briana. Powiedział, że zatrudniając ludzi kierujesz się wyłącznie ich przydatnością. Odwaliliśmy kawał nielichej roboty od rana - dodała, wskazując głową na plac budowy. - Jeszcze przez pewien czas ta cholerna rycząca betoniarka będzie tu musiała nam towarzyszyć. Gdy Darcy wróci jutro z wakacji, zwymyśla nas z powodu tego harmidru.
- Tak to już jest na budowie.
- Też tak uważam.
Stali tak przez chwilę w milczeniu, gdy tymczasem betoniarka wypluwała z siebie ostatni metr betonu.
- Zapraszam cię na lunch - powiedział Trevor.
- Nie mam nic przeciwko temu. - Brenna na migi pokazała ojcu, że ma teraz zamiar coś zjeść. Mick odpowiedział na to uśmiechem, pomachał do niej ręką, po czym wrócił do swojej pracy.
- Jest w siódmym niebie - skomentowała Brenna, kiedy poszli, żeby opłukać buty. - Nic tak nie uszczęśliwia Micka O'Toole'a, jak praca. Im jest jej więcej, tym lepiej.
Brenna parę razy tupnęła nogami, strzepując wodę, po czym ruszyła w stronę, drzwi kuchennych.
- Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu na zwiedzenie okolicy - powiedziała.
- Mam takie plany. - Przywiózł ze sobą odpowiednie materiały, szczegółowe informacje dotyczące ciekawostek turystycznych, stanu dróg, dojazdu do głównych miast. Musi to wszystko zobaczyć. Już od ponad roku coś go ciągnęło w stroną Irlandii, w stronę Ardmore.
- Co nam polecasz na lunch, Shawn? - zapytała Brenna, otwierając drzwi do kuchni.
Od wielkiego staroświeckiego pieca odwrócił się smukły mężczyzna o czarnej, zmierzwionej czuprynie, z lekko zamglonymi niebieskimi oczami.
- Dla znawców mamy zupę ze szpinaku morskiego i sandwicza z pieczenia wołową. Witaj, Trevorze, czy ta kobieta nie wzięła cię zbyt ostro do galopu?
- Dzięki niej wszystko przebiega sprawnie i w dobrym tempie.
- Nie może być inaczej, skoro mężczyzna mojego życia pracuje na zwolnionych obrotach. A propos, Shawn, czy przygotowałeś jeszcze jakąś piosenkę dla Trevora?
- Byłem pochłonięty zaspokajaniem zachcianek mojej młodej żony. To wymagająca istota. - Mówiąc to, wyciągnął rękę, ujął w dłoń twarz Brenny i pocałował ją. - A teraz zmykajcie z kuchni. Już i tak z trudem sobie radzę bez Darcy.
- Najdalej jutro będziesz ją miał z powrotem.
- Chyba nie myślisz, że się za nią stęskniłem? Złóż zamówienie u Sinead - powiedział do Trevora. - To dobra dziewczyna, a nasza Jude trochę ją podszkoliła. Przydałoby się jej tylko więcej praktyki.
- Sinead jest przyjaciółką mojej siostry, Mary Kate - oznajmiła Brenna Trevorowi, popychając energicznie drzwi oddzielające kuchnię od pubu. - Dziewczyna ma dobry charakter, tyle że obecnie jest trochę rozkojarzona. Marzy o wyjściu za mąż za Billy'ego O'Harę.
- A co na to Billy O'Hara?
- Billy nabrał wody w usta. Witaj, Aidanie.
- Witaj, Brenno. - Najstarszy z Gallagherów stał za barem i nalewał piwo. - Chcecie zjeść u nas lunch?
- Taki mieliśmy zamiar. Widzę, że masz pełne ręce roboty.
- Jeszcze jak! A wszystko przez te autokary z turystami. - Mrugnął wesoło i wsunął w czyjeś wyciągnięte ręce dwa kufle z piwem.
- Może wolisz, żebyśmy zjedli w kuchni?
- Możecie zjeść tutaj, jeśli za bardzo się nie spieszycie. - Zlustrował pub niebieskimi oczami, o ton ciemniejszymi niż u brata. - Obsługa jest trochę powolniejsza niż zwykle, ale widzę jeszcze jeden, a nawet dwa wolne stoliki.
- Niech zatem szef zadecyduje. - Brenna zwróciła się do Trevora. - Co wybieramy?
- Usiądziemy przy stoliku. - Chciał popatrzeć, jak funkcjonuje firma.
Wokół huczało od rozmów, powietrze spowite było mgiełką papierosowego dymu, unosił się drożdżowy zapach piwa. - Zamówisz kufelek? - zapytała Brenna.
- W godzinach pracy nie pijemy. Skrzywiła się.
- To by się zgadzało z tym, co mówią niektórzy. Powiadają, że pod tym względem jesteś prawdziwym tyranem.
Nie miał nic przeciwko temu określeniu. Oznaczało, że panuje nad sytuacją. - I słusznie.
- A zatem pozwolę sobie zauważyć, że narzucenie takiej reguły może się tutaj spotkać z pewnym oporem. Wielu tutejszych ludzi, których zatrudniasz, wychowało się bardziej na guinnessie niż na mleku matki.
- Sam też lubię guinnessa, ale przy pracy lepsze już jest mleko.
- No, no, twardy z ciebie człowiek, Trevorze Magee - powiedziała, śmiejąc się. - A jak ci się mieszka w domku na Faerie Hill?
- Bardzo dobrze. Jest wygodny, funkcjonalny, cichy - a widok z okien taki, że aż dech zapiera. Takiego szukałem i jestem ci wdzięczny, że mi go udostępniłaś.
- Żaden problem. Należy do rodziny. Odnoszę wrażenie, że Shawn tęskni za tamtejszą kuchenką, zwłaszcza że do ukończenia naszego nowego domu jeszcze daleka droga Z trudem daje się w nim mieszkać - dodała, a był to jeden z drażliwych tematów rozmów między małżonkami dlatego chcę zakasać rękawy i w ciągu najbliższych wolnych dni doprowadzić kuchnię do stanu względnej używalności. Może w ten sposób poprawię Shawnowi humor.
- Chętnie bym obejrzał wasz dom.
- Naprawdę? - zdziwiła się. - Wspaniale, zapraszam, kiedy tylko zechcesz. Podam ci namiary. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego po tobie.
- A czego się po mnie spodziewałaś?
- Że jesteś bardziej wyrachowany. Nie obrazisz się?
- Nie. A poza tym wszystko zależy od tego, gdzie się znajduję. - Spojrzał przed siebie i twarz mu się rozjaśniła na widok podchodzącej do ich stolika żony Aidana. Chciał wstać, ale Jude dała mu znak ręką, żeby tego nie robił.
- Dzięki, ale nie przysiądę się do was. - Położyła dłoń na brzuchu świadczącym o zaawansowanej ciąży. - Witam, jestem Jude Frances i będę was dzisiaj obsługiwać.
- W tym stanie nie należy zbyt długo przebywać na nogach, a zwłaszcza dźwigać ciężkich tac.
Jude, wyjmując notes, westchnęła.
- Tak też mówi Aidan. Przyjdzie czas, kiedy zacznę się oszczędzać, ale na razie Sinead niezbyt sobie radzi i muszę jej pomóc.
- Nie przejmuj się, Trevorze. Wyobraź sobie, że w dniu, w którym się urodziłam, moja będąca w błogosławionym stanie matka kopała jeszcze kartofle i upiekła je natychmiast po rozwiązaniu. - Na widok zatrwożonego spojrzenia Trevora Brenna zachichotała. - No dobrze, może nie upiekła ich tego samego dnia, ale założę się, że zrobiłaby to, gdyby tylko chciała. Jeśli można, Jude, zamówię zupę i... szklankę mleka - dodała, uśmiechając się złośliwie do Trevora.
- Dla mnie to samo - powiedział - plus sandwicz.
- Zaraz podam.
- Jest silniejsza, niż na to wygląda - stwierdziła Brenna, kiedy Jude przeszła do następnego stolika. - I bardziej uparta. Teraz, kiedy znalazła cel w życiu, będzie jeszcze intensywniej pracować, byle tylko dowieść, że stać ją na to, czego zdaniem innych nie powinna już robić. Lecz Aidan też wie swoje i nie dopuści, żeby się przepracowała, możesz mi wierzyć. Uwielbia ją do szaleństwa.
Tak, zdążyłem to zauważyć. Wydaje się, że obaj Gallagherowie są bezgranicznie oddani swoim kobietom.
- Spróbowaliby nie być! Dostaliby od nich nauczkę! - Rozparła się wygodnie, ściągnęła czapeczkę, spod której wysypały się rude loki. - Czy to wszystko, co tu zastałeś, nie wydaje ci się zbyt prymitywne, czy po Nowym Jorku nie czujesz się dziwnie na tym odludziu?
Pomyślał o różnych placach budów, na których pracował - sterty błota, żyły wodne, nieznośny żar, kradzieże, wandalizm.
- Ani trochę. Ta wieś jest dokładnie taka, jakiej się spodziewałem po przeczytaniu sprawozdań Finkle'a.
- Ach, prawda. - Bardzo dobrze zapamiętała „zwiadowcę” Trevora. - O nim chyba jednak nie powiesz, że stroni od wielkomiejskich wygód. Ale ty nie jesteś taki... wybredny.
- Jestem bardzo wybredny, aż do przesady. I dlatego w projekcie teatru uwzględniłem wiele twoich pomysłów.
- Co za elegancki i zręczny komplement. - Nie mógł jej sprawić większej przyjemności. - Lubię nadawać rzeczom i wszystkiemu, co mnie otacza, bardziej osobisty charakter. Czuję szczególną słabość do Faerie Hill, ale nie byłam pewna, czy spodoba ci się to miejsce. Biorąc pod uwagę poziom i styl twojego życia, sądziłam, że będziesz wolał zamieszkać w hotelu na klifach, gdzie miałbyś na miejscu restaurację i inne wygody.
- Pokoje hotelowe zawężają horyzont. O wiele ciekawiej jest mieszkać w domu, gdzie urodziła się, mieszkała i umarła kobieta, z którą był zaręczony jeden z moich przodków.
- Stara Maude była wspaniałą kobietą. Mądrą kobietą. - Mówiąc to, Brenna nie spuszczała oczu z Trevora. - Jej grób znajduje się tuż powyżej studni świętego Declana i jeszcze teraz odczuwamy tam jej obecność. Ale nie tylko ona przebywała w tym domku.
- Był jeszcze ktoś? Brenna uniosła brwi.
- Czyżbyś nie znał tej legendy? Twój dziadek urodził się tutaj, również twój ojciec stąd pochodzi, chociaż był jeszcze dzieckiem, kiedy odpłynęli do Ameryki. I przed laty przyjechał tu w odwiedziny. Żaden z nich nie opowiedział ci nigdy historii o Lady Gwen i o królewiczu Carricku?
- Nie. A więc to Lady Gwen straszy w domku? - Widziałeś ją?
- Nie. - Trevor nie wychowywał się na legendach i mitach, ale miał w sobie dostatecznie dużo irlandzkiej krwi, by od czasu do czasu puścić wodze fantazji. - Czuję tam jednak obecność kobiety i wszystko wskazuje na to, że jest prawdziwą damą.
- Nie mylisz się ani trochę.
- Kim była? Uważam, że skoro dzielę mieszkanie z duchem, powinienem coś o nim wiedzieć.
Brenna odnotowała, że Trevor nie unika tematu, nie okazuje rozbawionego pobłażania wobec Irlandczyków i ich legend. Jedynie chłodne zainteresowanie.
- Znowu mnie zaskakujesz. Pozwól, że tylko rzucę na coś okiem. Zaraz wrócę.
Fascynujące, zadumał się Trevor. A więc ma własnego ducha.
Już dawniej wyczuwał pewne niezwykłe rzeczy. W starych budynkach, na opuszczonych parcelach, na bezludziu. Na ogół o takich sprawach nie mówi się głośno. Ale teraz znajduje się w innym miejscu, w innych okolicznościach. I zależy mu na tym, żeby dowiedzieć się jak najwięcej.
Interesowało go wszystko, co miało związek z Ardmore i z tą okolicą. Legenda o duchu przyciągnie ludzi w nie mniejszym stopniu niż dobry pub.
Pub Gallaghera stanowił naturalne przejście do jego teatru. Stary belkowany sufit, poczerniały od dymu i tłuszczu, harmonizował z kremowymi ścianami, kamiennym paleniskiem, niskimi stolikami i ławami.
Już sam bar z orzechowego drewna prezentował się pięknie, a Gallagherowie, co zdążył zauważyć, polerowali go do połysku. Spotykało się tu ludzi w różnym wieku, od niemowlęcia na ręku po staruszka, który kiwał się na stołku w rogu baru.
Teraz było tu paru takich, których Trevor, ze względu na to, jak siedzieli, palili i sączyli piwo, uznał za miejscowych, i jeszcze więcej innych, którzy, sądząc po stojących pod stolikami torbach na kamery, po rozłożonych mapach i przewodnikach, mogli być tylko turystami.
W rozmowach mieszały się rozmaite akcenty, ale dominował ten piękny zaśpiew, który słyszał w głosach swoich dziadków, dopóki jeszcze żyli.
Czy nigdy nie odczuli potrzeby, żeby choć raz odwiedzić Irlandię? Jakie gorzkie wspomnienia powstrzymywały ich przed tym? Dopiero on tutaj wrócił, żeby osobiście to wszystko zobaczyć i wyrobić sobie własne zdanie.
Coś sprawiło, że natychmiast rozpoznał Ardmore, ten domek, że z góry wiedział, co zobaczy, kiedy się wdrapie na klify. Jakby nosił w pamięci fotografię tego miejsca, którą zrobił ktoś inny i zachował specjalnie dla niego.
W domu rodzinnym nie przechowywano zdjęć, które mógłby oglądać. Jego ojciec dawno temu odbył tylko jedną podróż do Irlandii, ale jego relacje były bardzo ogólnikowe.
Dopiero Finkle przywiózł do Nowego Jorku masę szczegółowych opisów i fotografii. Jednak wszystko to Trevor znał już wcześniej.
Dziedzictwo pamięci?
Odziedziczone po ojcu jasnoszare, głęboko osadzone, podłużne oczy to zupełnie inna sprawa. Tak samo jak zmysł do interesów, który ma podobno po dziadku. Ale jak przez pokrewieństwo można przekazać pamięć?
Zastanawiając się nad tym, nie przestawał obserwować sali. Kiedy tak siedział w roboczym ubraniu, z potarganymi po porannej pracy włosami, bardziej wyglądał na miejscowego niż na turystę. Miał wąską, kościstą twarz wojownika, może uczonego, ale nie biznesmena. Kobieta, z którą miał się ożenić, powiedziała, że wygląda, jakby został wyciosany z kamienia przez jakiegoś szalonego rzeźbiarza. Ledwo widoczna blizna na brodzie - rezultat gradu fruwających szyb podczas tornado w Houston - nadawały jego wyglądowi pewnej hardości, nieugiętości.
Twarz Trevora Magee rzadko zdradzała jego prawdziwe uczucia.
Uśmiechnął się przyjaźnie, gdy Brenna razem z Jude wróciła do stolika. Odnotował w myśli, że to Brenna przyniosła tacę.
- Poprosiłam Jude, żeby na chwilę przysiadła się do nas i opowiedziała ci o Lady Gwen - odezwała się Brenna, rozstawiając talerze. - Ona jest seanachais.
Widząc zdziwienie Trevora, Jude potrząsnęła głową.
- To bajarz po gaelicku. Ale ja naprawdę nie zasługuję na takie miano...
- Przecież napisałaś już jedną książkę i piszesz następną. Książka Jude ukaże się pod koniec tego lata - wyjaśniła Brenna. - To będzie piękny prezent i postaram się, żebyś jej nie przeoczył, kiedy się udasz na zakupy.
- Brenna! - zmitygowała ją Jude.
- Na pewno jej nie przeoczę. I wiem, że te śpiewane liryczne wiersze Shawna to stara irlandzka tradycja.
- Ucieszyłby się, że to doceniasz. - Rozpromieniona Brenna wzięła tacę. - Zajmę się tym, Jude, natrę też trochę uszu Sinead w twoim imieniu. No, nie krępuj się i zaczynaj. Ja już się tego dosyć nasłuchałam.
- Ma tyle energii, że starczyłoby jej dla dwudziestu osób. - Zmęczona Jude sięgnęła po filiżankę herbaty.
- Cieszę się, że na nią trafiłem i zatrudniłem przy realizacji tego projektu. A raczej, że to ona na mnie trafiła.
- Powiedziałabym, że zasługa leży po obu stronach, jako że obydwoje jesteście operatywni. - Zawahała się. - Chyba nie uraziłam pana.
- Ależ skądże! Kopie? Widzę to po pani oczach - dodał. - Niedawno moja siostra urodziła trzecie dziecko.
- Trzecie? Czasem zastanawiam się, czy poradzę sobie z tym jednym. Jest bardzo ruchliwe. Będzie jednak musiało jeszcze poczekać około dwóch miesięcy. - Pogłaskała ręką brzuch. - Być może nie wie pan, że jeszcze rok temu mieszkałam w Chicago.
Oczywiście, że wiedział, miał przecież szczegółowe sprawozdania.
- Zaplanowałam spędzić tutaj pół roku i pomieszkać w domku, w którym po śmierci rodziców mieszkała moja babcia. Odziedziczyła go po swojej kuzynce Maude, która umarła na krótko przed moim przyjazdem.
- To właśnie z nią był zaręczony mój stryjeczny dziadek.
- Tak. W dniu, w którym przyjechałam, potwornie lało. Czułam się całkiem zagubiona. Wszystko mnie denerwowało.
- Przyjechała pani sama do obcego kraju? - Trevor pokręcił głową - To wymaga sporej odwagi.
- Tak też powiedział Aidan. Dopiero tutaj dotarło do mnie, jak niewiele o sobie wiem. Kiedy podjechałam do małego, krytego strzechą domku, w oknie na piętrze zobaczyłam tę kobietę. Miała śliczną, smutną twarz, a Jasnoblond włosy okrywały jej ramiona. Popatrzyła na mnie, nasze oczy spotkały się. Wtedy pojawiła się Brenna. Kobietą, którą ujrzałam w oknie, była Lady Gwen.
- Duch?
- No właśnie. Czy to nie brzmi bezsensownie? A przecież mogę panu dokładnie opowiedzieć, jak wyglądała.
Naszkicowałam jej portret. I nic wówczas nie wiedziałam o krążącej na jej temat legendzie.
- Chętnie bym posłuchał.
- Więc ją panu opowiem. - Ponieważ wróciła Brenna, Jude zrobiła krótką przerwę.
Płynny, naturalny rytm opowieści wciągał Trevora. Opowiedziała mu historię młodej dziewczyny, która mieszkała niegdyś w domku na zaczarowanym wzgórzu. Matka zmarła przy jej urodzeniu. Dziewczynka, gdy podrosła, opiekowała się ojcem, dbała o domek i o kwiaty wokół niego.
Pod zielonym stokiem wzgórza wznosił się piękny zaczarowany pałac, w którym mieszkał książę Carrick. On sam również był piękny, z falistą grzywą kruczoczarnych włosów i płomiennymi błękitnymi oczami. I tak się złożyło, że te oczy spoczęły na pannie Gwen, a ona spojrzała na niego.
I zakochali się w sobie bez pamięci - istota zaczarowana i śmiertelna - w nocy, kiedy wszyscy spali, zabierał ją w podróż na swoim wielkim, skrzydlatym rumaku. Nigdy nie rozmawiali o swojej miłości, ponieważ byli zbyt dumni, by wypowiedzieć te słowa. Pewnej nocy, kiedy Carrick pomagał jej zsiąść z konia, dojrzał ich ojciec Gwen. Bojąc się o przyszłość córki, przyrzekł jej rękę innemu i rozkazał, by go niezwłocznie poślubiła.
Carrick wzniósł się na swoim rumaku do słońca i zebrał do srebrnej torby jego rozpalone promienie. A gdy Gwen wyszła z domku na ich ostatnie spotkanie przed ślubem, otworzył torbę i rozrzucił u jej stóp diamenty, klejnoty słońca. Powiedział, żeby je wzięła. Obiecał jej nieśmiertelność, życie w bogactwie i w chwale. Ale nawet wtedy nie wspomniał ani słowem o miłości.
Więc mu odmówiła i odwróciła się od niego. A diamenty, które leżały na trawie, zamieniły się w kwiaty.
Jeszcze dwukrotnie do niej powracał. Kiedy nosiła w łonie swoje pierwsze dziecko, wysypał ze srebrnej torby perły, łzy księżyca, które dla niej zebrał. Powiedział, że są wyrazem jego tęsknoty za nią. Ale tęsknota to nie miłość, a ona ślubowała wierność innemu.
Kiedy się odwróciła, perły zamieniły się w kwiaty.
Upłynęło wiele, wiele lat. W tym czasie Gwen wychowała swoje dzieci, pielęgnowała męża podczas choroby i pochowała go jako stara już kobieta. W tym samym czasie Carrick dumał i smucił się w zaczarowanym pałacu. W końcu po raz ostatni przemierzył na swoim rumaku niebo.
Zanurzył się w morzu, by z jego czeluści wyrwać prezent dla niej. I rozsypał u jej stóp lśniące szafiry, które iskrzyły się w trawie. Dowód trwałości uczuć do niej. A gdy w końcu wyznał jej swoją miłość, mogła tylko ronić gorzkie łzy, ponieważ jej życie dobiegło końca. Powiedziała mu, że jest już za późno, że nigdy nie pragnęła bogactw ani wspaniałych obietnic i tylko marzyła, żeby ją kochał, kochał na tyle mocno, aby bez strachu mogła wejść do jego świata. A kiedy się odwróciła, by po raz ostatni odejść od niego, kiedy z szafirów zakwitły w trawie kwiaty, poczuł się tak zraniony i urażony, iż rzucił na nią zaklęcie. Odtąd nie zazna bez niego spokoju, nie zobaczą się też już więcej, dopóki jacyś zakochani nie spotkają się trzykrotnie i nie zaakceptują siebie, kładąc na szali swoje dusze, przedkładając miłość nad wszystko inne.
Po powrocie do domku, w którym mieszkała i umarła Gwen, Trevor zdumiał się. Trzysta lat. Długie oczekiwanie. Wysłuchał legendy, którą spokojnym, charakterystycznym dla bajarzy głosem, opowiedziała Jude. Nie przerywał jej. Nie wspominał, że nie wiadomo skąd zna legendę.
Nie powiedział, że on także mógłby opisać Gwen, włącznie z morską zielenią jej oczu i owalem twarzy. Właśnie taka mu się przyśniła.
Zdał sobie sprawę, że omal nie poślubił Sylvii, ponieważ tak bardzo przypominała ten wyśniony portret. Łagodna, prostolinijna kobieta. Wszystko mogło się między nimi dobrze ułożyć, pomyślał wchodząc po schodach, żeby zmyć pod prysznicem całodniowy brud. Jeszcze teraz bywał zły, że stało się inaczej. Właściwie pod koniec nic już się między nimi nie układało.
Ona wyczuła to pierwsza i w delikatny sposób, zanim jeszcze zorientował się, iż coraz częściej zerka w stronę drzwi, pozwoliła mu odejść. I to chyba niepokoiło go bardziej niż cała reszta. Nie zdobył się na to, by elegancko zakończyć sprawę. I chociaż mu to wybaczyła, musiało upłynąć sporo czasu, żeby on wybaczył sobie.
Już od progu sypialni poczuł zapach. Subtelny, kobiecy, jak płatki róży świeżo opadłe na zroszoną trawę.
- Duch, który się perfumuje - mruknął pod nosem, dziwnie rozbawiony tym faktem. - No cóż, pewnie jesteś skromna, więc teraz odwróć się. - Rozebrał się i wszedł do łazienki.
Pozostałą część dnia spędził samotnie, odwalając papierkową robotę, przeglądając faksy na aparacie, który ze sobą przywiózł, wystukując odpowiedzi. Nalał piwa i stał z nim na dworze w ostatnich zachodzących promieniach światła, wsłuchując się w pulsującą w uszach ciszę, wpatrując się w gwiazdy.
Na razie nie zanosi się na deszcz. Fundament wznoszonej budowli zdąży porządnie stwardnieć.
Kiedy się odwrócił, żeby wejść do środka, dostrzegł jakiś błysk. Białosrebrzystą smugę na ciemniejącym niebie. Ale gdy spojrzał tam znowu i zmrużył oczy, żeby się lepiej przyjrzeć, zobaczył tylko gwiazdy i wschodzącą kwadrę księżyca.
Doszedł do wniosku, że to spadająca gwiazda, a nie żaden fruwający koń z zaczarowanym księciem.
Kiedy jednak zamknął na noc drzwi domku, wydało mu się, że słyszy w ciszy urocze dźwięki piszczałek i fletów.
Darcy Gallagher wymarzyła sobie Paryż. Było cudowne wiosenne popołudnie, a ona włóczyła się po nabrzeżu Dzielnicy Łacińskiej, napawała się zapachami kwiatów, mając nad głową bezchmurne, niebieskie niebo. Czuła w rękach ciężar toreb z rzeczami, które sobie kupiła.
Przez ten krótki, tygodniowy urlop używała w Paryżu, ile dusza zapragnie. Mogła posiedzieć bezczynnie godzinę czy dwie w kawiarni na chodniku, sączyć cudowne wino i obserwować świat, którego centrum właśnie tutaj się znajdowało.
Szykowne, długonogie kobiety i wodzący za nimi wzrokiem ciemnoocy mężczyźni. Starsza pani na czerwonym rowerze ze sterczącymi pionowo z koszyka bagietkami, a także schludne, maszerujące w równych rzędach dzieci w przedszkolnych mundurkach.
Wszystko to należało teraz do niej, podobnie jak ten szalony, nieustanny zgiełk uliczny, jak ten narożny stragan, z którego aż wylewały się kwiaty. Nie potrzebowała wjeżdżać na szczyt wieży Eiffla, by mieć Paryż u swoich stóp.
Siedząc tak, pijąc wino i jedząc doskonały ser, wsłuchiwała się w odgłosy miasta. Wokół rozbrzmiewała muzyka, gruchały gołębie, z szumem skrzydeł zrywające się do lotu, a wszystkiemu towarzyszył nieprzerwany ryk klaksonów, stukanie wysokich, cienkich obcasów o chodnik, śmiech zakochanych.
Była rozanielona i szczęśliwa. Spojrzała na niebo. Ze wschodu nadciągały ciemne, gęste chmury. Zniknęło olśniewające słońce i zapadł nienaturalny półmrok. Kiedy daleki pomruk przeszedł w głośne grzmienie, poderwała się na nogi, mimo że ludzie nadal siedzieli, gawędzili, przechadzali się, jak gdyby nie usłyszeli ani nie zobaczyli niczego niezwykłego.
Chwyciła torby i zaczęła uciekać, szukając bezpiecznego miejsca, jakiegoś schronienia. I wtedy grom z nieba, skrzący się na niebiesko, wbił się w ziemię tuż obok jej stóp.
Natychmiast się obudziła. Dyszała ciężko, krew dudniła jej w uszach.
Była u siebie, nad pubem. Poczuła ulgę na widok znajomych ścian. A kiedy usiadła i zobaczyła ubrania i świecidełka, które nawiozła z Paryża, poczuła się jeszcze lepiej.
No cóż, wróciła do rzeczywistości, ale przynajmniej przywiozła do domu jakieś trofea.
To był cudowny tydzień, najlepszy urodzinowy prezent, jaki mogła sobie ofiarować. To prawda, że za bardzo poszalała, uszczuplając poważnie swoje oszczędności, ale chyba warto uczcić w ten sposób pierwsze ćwierćwiecze swojego życia.
Odrobi to, co wydała. Teraz, kiedy już zasmakowała w podróżach, zamierzała regularnie doświadczać tej przyjemności. W przyszłym roku pojedzie do Rzymu i Florencji. A może do Nowego Jorku. Tak czy owak, będzie to jakieś cudowne miejsce. Już od dzisiaj zacznie zbierać na fundusz wakacyjny Darcy Gallagher.
Rozpaczliwie pragnęła wyrwać się stąd. Zobaczyć coś, cokolwiek, byle nie miało to związku z powszedniością jej codziennego życia. Zawsze czuła wewnętrzny niepokój i nawet było jej z tym dobrze. Ale ostatnio chciała z byle powodu rzucać się z pazurami na ludzi, których najbardziej kochała.
Dlatego też musiała stąd wyjechać na jakiś czas.
Teraz szczerze cieszyła się z powrotu do domu i nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy rodzinę, przyjaciół. Nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć im o wszystkim, co robiła i widziała podczas tych siedmiu wspaniałych dni, które sobie zafundowała.
Najlepiej więc, jeśli wstanie i zrobi trochę porządku. Było późno, kiedy przyjechała, zdążyła tylko pootwierać torby i z zachwytem jeszcze raz spojrzeć na nowe rzeczy. Musi je teraz starannie poskładać i odłożyć na bok prezenty, które kupiła. Nie należała do kobiet, które potrafią żyć w bałaganie.
Stęskniła się za rodziną. Brakowało jej tych ludzi, gdy w zawrotnym tempie biegała po Paryżu. Powinna była to przewidzieć.
Natomiast ani trochę nie rwała się do pracy - do dźwigania tac czy podawania piwa. Wolała, żeby to ją obsługiwano. Niemniej jednak nie mogła się doczekać, kiedy zejdzie na dół i przekona się, jak pub radził sobie bez niej. Nawet jeżeli resztę dnia będzie musiała spędzić na nogach.
Przeciągnęła się, uniosła ramiona, pokręciła głową, koncentrując się na przyjemności, jaką ten ruch sprawia jej ciału.
Dopiero gdy wygrzebała się z łóżka, zorientowała się, że ten łoskot na dworze to nie grzmoty.
Przypomniała sobie, że jest tam teraz plac budowy. Czyżby ten harmider miał jej odtąd towarzyszyć każdego ranka? Odnalazła szlafrok i podeszła do okna, żeby obejrzeć zmiany, jakie zaszły podczas jej nieobecności.
Ujrzała góry tłucznia, jakieś wykopy, wielką betonową platformę wyrastającą z dziury w ziemi. Z narożnych słupów wystawały grube metalowe pręty, zaś obracająca się nieustannie ogromna, brzydka maszyna niemiłosiernie hałasowała.
Pracujący tam ludzie, w roboczych ubraniach i upaćkanych buciorach, uwijali się jak w ukropie.
Wypatrzyła Brennę. Miała na głowie przekrzywioną czapkę, a na nogach ubłocone długie buty. Patrząc na swoją odwieczną przyjaciółkę, a obecnie bratową, poczuła zalewające ją gorące uczucie autentycznej radości.
Było jej wstyd, ponieważ miała świadomość, iż jednym z powodów, dla których tak bardzo pragnęła stąd się wyrwać, był ślub Brenny i Shawna, podobnie jak oczekiwane przez brata Aidana i jego żonę Jude narodziny dziecka, które nastąpią w końcu lata. Cieszyła się z ich szczęścia, widząc, jak bardzo do siebie pasują, ale zarazem czuła się coraz bardziej samotna.
Miała ochotę zapytać ich: a co będzie ze mną? Wiedziała, że to egoistyczna postawa, ale nic na to nie mogła poradzić.
Miała nadzieję, że teraz będzie lepiej. Obserwowała przyjaciółkę, jak podchodzi energicznym krokiem do jednego z robotników i pomaga mu przy dźwiganiu cementowych bloków. Jest w swoim żywiole. Darcy chciała już otworzyć okno, wychylić się i krzyknąć do Brenny na powitanie, ale pomyślała, że widok kobiety w szlafroku mógłby wybić z rytmu pracujących ludzi.
Ponieważ jednak pomysł wywołania drobnego zamieszania wydał jej się dość interesujący, postanowiła wprowadzić go w czyn. Ledwie uchyliła okno, kiedy dostrzegła przyglądającego się jej mężczyznę.
Zauważyła, że jest wysoki. Zawsze miała szczególną słabość do wysokich mężczyzn. Był bez czapki, a wiatr rozwiewał jego włosy. Miał na sobie robocze ubranie, które leżało na nim lepiej niż na innych. Niewątpliwie zawdzięczał to swojej szczupłej sylwetce. Poza tym wyglądał na bardzo pewnego siebie, gdy tak przyglądał się jej nie spuszczając wzroku.
Darcy pomyślała, że może to być całkiem interesująca rozrywka. Przystojny, z zuchwałym spojrzeniem. Jeżeli potrafi prowadzić przyzwoitą konwersację, chętnie poświęci mu trochę czasu. Pod warunkiem, że nie jest żonaty.
Co tam, żonaty czy nie - nikomu nie stanie się krzywda, jeśli sobie trochę poflirtują. Nie zamierzała posuwać się dalej z mężczyzną, który, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, żyje od jednej dniówki do drugiej.
Więc uśmiechnęła się do niego. Po czym, dotknąwszy palcem warg, przesłała mu pocałunek. Gdy dostrzegła jego pełen podziwu uśmiech, zniknęła z pola widzenia.
Lubiła utrzymywać mężczyzn w stanie niepewności.
* * *
Co za kobieta! - pomyślał Trevor. Nie zdziwiłby się, gdyby to była Darcy Gallagher, której udało się rozruszać kogoś tak oschłego z natury jak Finkle.
Tak, jest bombowa i zamierzał przekonać się o tym z bliska. Był pod wrażeniem tej świeżo przebudzonej piękności, o ciemnych, zmierzwionych włosach, jasnej cerze i delikatnych rysach. Ani cienia fałszywej skromności. Przyjęła jego wyzwanie, zmierzyła się z nim wzrokiem. A beztrosko dmuchnięty pocałunek to dodatkowy punkt na jej korzyść.
Pomyślał, że Darcy Gallagher mogłaby być całkiem interesującym dodatkiem na czas jego pobytu w Ardmore.
Uniósł cementowy bloczek i poniósł go tam, gdzie ruchem dyrygowała Brenna.
- Odpowiada ci taka mieszanka? - zapytał, wskazując ruchem głowy koryto ze świeżą zaprawą murarską.
- Ma dobrą konsystencję. Naprawdę uwijamy się jak możemy z robotą, ale chyba jest tego trochę za dużo, jak na tak niewielki zespół.
- Jeżeli uważasz, że nie pracujemy dość szybko, powiedz, co trzeba zmienić. Zdaje się, że twoja przyjaciółka wróciła z wakacji.
- Darcy? - Zaintrygowana wygładziła kielnią zaprawę i podniosła głowę.
- Masa czarnych włosów, sprytny uśmieszek. Fantastyczna.
- To na pewno Darcy.
- Dostrzegłem ją w tym oknie. Jeżeli masz ochotę do niej zajrzeć, żeby się przywitać, możesz sobie zrobić przerwę.
- Jasne, że zrobię. - Mówiąc to, nabrała kolejną porcję zaprawy. - Gdybym jednak pokazała się jej w tym stanie, zatrzasnęłaby przede mną drzwi. Darcy bardzo dba o swoje mieszkanie i nie byłaby zachwycona, gdybym jej naniosła tyle brudu. Zobaczymy się w południe.
Szybko i zręcznie położyła zaprawę, jak doświadczony murarz, i wzięła kolejny bloczek.
- Muszę cię ostrzec, Trevorze, że twoi ludzie natychmiast stracą dla niej głowę. Nikt nie może przejść obojętnie obok Darcy.
- To już ich sprawa, bylebyśmy się trzymali harmonogramu.
- O harmonogram możesz być spokojny, natomiast Darcy przysporzy im szczęśliwych marzeń i snów. A skoro jesteśmy przy harmonogramie, sądzę, że do końca tygodnia moglibyśmy w tej części zamontować instalacje hydrauliczne. Tylko że jeszcze dotąd nie przyjechały zamówione rury. Chcesz, żebym się czegoś dowiedziała na ten temat?
- Nie, sam się tym zaraz zajmę.
- Liczę na ciebie i mam nadzieję, że im nieźle popędzisz kota. Możesz skorzystać z telefonu w kuchni pubu. Otworzyłam ją, kiedy przyjechałam rano. Mam w notesie ich numer.
- Ja też go mam. Jeszcze dzisiaj dostaniesz te rury.
- Nie wątpię - mruknęła Brenna, kiedy wielkimi krokami pomaszerował w stronę kuchennych drzwi.
Kuchnia była nieskazitelnie czysta. Trevor zwracał na to szczególną uwagę, gdy w grę wchodził jego własny interes. Miał nadzieję, że Gallagherowie nie posądzą go o to, że oczekuję jakiegoś udziału w pubie, ale patrząc na to z własnego punktu widzenia, ich interes miał obecnie wiele wspólnego z jego własnym.
Wygrzebał z kieszeni notes. W Nowym Jorku wszystko załatwiłaby jego asystentka. Dopiero gdyby okazało się to konieczne, przekazałaby sprawę w ręce Trevora.
Zanim go połączono z właściwym numerem, Trevor zdążył wypatrzeć blachę z ciasteczkami. Będąc tu od paru dni, przekonał się, jak smakowite są wszystkie wypieki Gallagherów.
Zjadł ciastko z płatków owsianych na miodzie, duże jak pięść, a potem, nie podnosząc głosu, zmieszał z błotem głównego dostawcę. Na wypadek ewentualnych kolejnych zażaleń zanotował jego nazwisko, otrzymał też solenne zapewnienie, że rury dotrą na miejsce jeszcze przed południem.
Usatysfakcjonowany zakończył rozmowę i właśnie zastanawiał się, czy nie wziąć drugiego ciastka, kiedy usłyszał na schodach kroki. Oparty o kontuar czekał na pierwsze spotkanie z Darcy Gallagher.
Była bajeczna, podobnie jak ciasteczka Shawna.
Zatrzymała się na progu schodów, uniosła jedną cienką brew. Miała, tak jak jej bracia, niebieskie oczy - idealny kolor przy nieskazitelnie jasnej cerze. Niezwiązane włosy w czarowny sposób spadały jej do ramion.
Ubrana szykownie, a zarazem prosto, pasowała bardziej do Madison Avenue niż do Ardmore.
- Dzień dobry. Zrobiłeś sobie przerwę na herbatę?
- Na telefon. - Przyglądał się jej, pogryzając ciastko. Jej głos, z irlandzkim akcentem, był tak cholernie seksowny jak cała postać.
- Ja bez herbaty nie umiałabym zacząć dnia. Muszę się rozkręcić. - Podchodząc do pieca, obrzuciła go spojrzeniem. - Chcesz popić to ciastko? A może wracasz do pracy?
- Mogę tu jeszcze chwilę zabawić.
- No to masz szczęście, że twój chlebodawca nie jest drobiazgowy. Słyszałam, że ten Magee trzyma ster żelazną ręką.
- To prawda.
Darcy nastawiła czajnik. Ten mężczyzna zyskiwał przy bliższych oględzinach. Spodobały jej się ostre rysy jego twarzy, niewielka blizna na brodzie. Była już cholernie znudzona ugrzecznionymi facetami. Zauważyła, że nie ma obrączki, ale przecież to o niczym jeszcze nie świadczy.
- Przeleciałeś przez ocean, żeby pracować przy budowie teatru?
- Zgadza się.
- Daleko od domu. Mam nadzieję, że uda ci się sprowadzić tutaj rodzinę.
- Jeśli masz na myśli żonę, to nie jestem żonaty. - Przełamał ciastko i dał jej połowę.
- Dzięki temu możesz być tam, gdzie chcesz? A czym się konkretnie zajmujesz?
- Wszystkim, czym się da.
No tak, pomyślała, jedząc ciastko. Dość niebezpieczny typ.
- Lubisz zmieniać miejsce pobytu?
- Na razie zamierzam zwiedzić okolicę. - Odczekał, gdy podnosiła dymiący czajnik i nalewała do dzbanka wrzątek. - Nie zjadłabyś ze mną kolacji?
Posłała mu przeciągłe spojrzenie i lekko się uśmiechnęła.
- Chętnie zjem coś dobrego w interesującym towarzystwie. Ale dopiero wróciłam z wakacji i nieprędko będę miała wolny wieczór. Mój brat Aidan twardo przestrzega regulaminu.
- To może śniadanie? Odstawiła na miejsce czajnik.
- Czemu nie? Za kilka dni, kiedy już się zorganizuję.
- Dobrze.
Była lekko zdziwiona, a także trochę rozczarowana, że więcej już nie nalegał. Przywykła do mężczyzn błagających ją choć o odrobinę uwagi. Odwróciła się, wyjęła dla niego kubek.
- Z której części Ameryki pochodzisz?
- Z Nowego Jorku.
- Z samego Nowego Jorku! - Oczy jej się iskrzyły, kiedy się odwróciła. - Chyba jest tam cudownie?
- W pewnym sensie.
- To musi być najbardziej ekscytujące miasto na świecie. - Wyobrażała je sobie już wcześniej i to niezliczoną ilość razy. - Paryż jest jak piękna kobieta - figlarny, zmysłowy. A Nowy Jork jak mężczyzna - wymagający i bezwzględny, tak naładowany energią, że trudno dotrzymać mu kroku.
Rozbawiony tymi spostrzeżeniami, odstawił kubek.
- Być może, ale gdy mieszka się tam przez całe życie, nie rzuca się to aż tak w oczy. Nie sądzę, żebyś uważała Ardmore za cudowne miejsce. - Dostrzegł, jak zdumiona unosi brwi. - A przecież to najdoskonalszy zakątek na kuli ziemskiej, gdzie wszystko jest w zasięgu ręki, o każdej porze.
- Ciekawe, jak ludzie różnie widzą to, co jest ich chlebem powszednim. - Podała mu herbatę. - Mam podejrzenie, że człowiek, który tak potrafi filozofować przy herbacie i ciastku, marnuje swój talent, dźwigając cegły.
- Wezmę to pod uwagę. Dziękuję za herbatę. - Ruszył w stronę drzwi, przechodząc obok niej na tyle blisko, by poczuć jej ekscytujący zapach. - Odniosę kubek.
- Koniecznie musisz to zrobić. Jeśli chodzi o kuchnię, Shawn potrafi się doliczyć każdej łyżeczki.
- Podejdź tak jeszcze kiedyś do okna - powiedział otwierając drzwi. - Chętnie na ciebie popatrzę.
Kiedy wyszedł, uśmiechnęła się do siebie.
- Ja też z przyjemnością na ciebie popatrzą, panie Nowy Jorku.
Zastanawiając się, co mu odpowiedzieć, kiedy ją zaprosi ponownie, chwyciła dzbanek z herbatą, chcąc go zanieść na górę. I właśnie wówczas otworzyły się na oścież drzwi kuchni.
- Wróciłaś!
Brenna jednym susem znalazła się w środku. Posypały się drobne płatki suchego cementu.
- Trzymaj się z daleka. - Darcy zasłoniła się dzbankiem niczym tarczą. - Brenna, jesteś cała brudna od tych cegieł.
- Od cementowych bloczków, jeśli chodzi o ścisłość. Nie obawiaj się, nie zamierzam cię ściskać.
- Jeszcze by tego brakowało.
- Ale stęskniłam się za tobą.
- Za bardzo jesteś przejęta swoją nową rolą, żebyś się mogła za mną stęsknić.
- Stać mnie na jedno i na drugie. Odżałujesz jedną filiżankę? Mam tylko dziesięć minut.
- No dobrze, tylko weź jakąś starą gazetę i połóż na krześle, zanim na nim usiądziesz. Też się za tobą stęskniłam - przyznała Darcy, sięgając po dwa kubki.
- Wiedziałam, że zatęsknisz. Nadal uważam, że taki samodzielny wyjazd do Paryża był ryzykowny. No i co, spodobało ci się? - zapytała Brenna, posłusznie rozkładając gazetę. - Czy było tak, jak sobie wymarzyłaś?
- Jeszcze jak! Wszystko - dźwięki i zapachy, budowle, sklepy i kawiarnie. Mogłabym spędzić miesiąc na samym oglądaniu. Żeby jeszcze nauczyli się parzyć porządną herbatę... Ale rekompensowałam to sobie winem. Wszyscy są tak szykownie ubrani, jeśli nawet nie przykładają do tego wagi. Kupiłam sobie parę cudownych ciuchów. Sprzedawczynie zachowują się tak, jakby wyświadczały niesłychaną łaskę, biorąc od klientów pieniądze.
- Cieszę się, że miałaś udane wakacje. Wyglądasz na wypoczętą.
- Wypoczętą? Przez tydzień prawie nie spałam. Ale jestem... naładowana energią - doszła do wniosku Darcy. - Miałam zamiar poleżeć dziś dłużej, ale ten hałas na zewnątrz postawiłby na nogi nawet nieboszczyka.
- Będziesz musiała do tego przywyknąć. Nawet nie wiesz, jak bardzo posunęliśmy się naprzód.
- Z mojego okna wygląda to wszystko jak pocięta rowami sterta gruzu.
- Chcemy do końca tygodnia zakończyć prace przy fundamentach i instalacji sanitarnej. To dobra ekipa, zarówno ci z Nowego Jorku, którzy mają dużą wprawę, jak i ludzie stąd, których zwerbowaliśmy z tatusiem. Magee nie toleruje nierobów. I zna się na budownictwie jak mało kto, trzeba więc być ogromnie uważnym.
- A to oznacza, że jesteś w swoim żywiole.
- Żebyś wiedziała! I chyba powinnam już tam wrócić.
- Zaczekaj. Mam dla ciebie prezent.
- Liczyłam na to.
- Pójdę tylko na górą i ci przyniosę. Nie chcę, żebyś pobrudziła mi podłogę.
- Z tym też się liczyłam - mruknęła Brenna, kiedy Darcy wbiegała na schody.
- Jest niezapakowany - zawołała z góry Darcy. - Żeby łatwiej zmieścił się w torbie. Jude miała rację, namawiając mnie na wzięcie dodatkowej walizki. Ale twój prezent nie zajął wiele miejsca.
Zeszła na dół z małą torebką na zakupy.
- Wybrałam to specjalnie dla ciebie. - Wyjęła malutki pakunek owinięty w bibułkę, ostrożnie go rozwinęła.
Brenna otworzyła szeroko oczy.
- Shawn będzie tym zachwycony - stwierdziła kategorycznie Darcy.
Krótka, niemal przezroczysta nocna koszulka na wąskich ramiączkach mieniła się zielenią.
- Byłby kompletnym jełopem, gdyby się nie zachwycił - stwierdziła Brenna, kiedy odzyskała głos. - Już się w tym widzę. - Figlarny błysk rozjaśnił jej oczy. - Zdaje się, że i ja będę tym zachwycona. To naprawdę jest piękne, Darcy.
- Oddam ci to, kiedy się umyjesz i będziesz już szła do domu.
- Dzięki. - Brenna pocałowała Darcy w policzek, uważając, żeby jej nie pobrudzić. - Nie obiecuję, że nosząc to, będę myślała wyłącznie o tobie, nie sądzę zresztą, żeby ci na tym zależało.
- Na pewno nie.
- Tylko nie pokazuj tego Shawnowi - dodała Brenna i ruszyła energicznie do wyjścia. - Zamierzam mu sprawić prawdziwą niespodziankę.
* * *
Powrót do codziennej rutyny okazał się aż nazbyt łatwy. Wprawdzie Shawn odmówił sobie przyjemności kłócenia się z nią, ponieważ przywiozła mu z Paryża francuską książkę kucharską, ale wszystko inne działo się tak, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała.
Nie była pewna, czy cieszyć się z tego, czy martwić.
W porze lunchu miała dużo roboty. Do stałych bywalców doszli turyści, przybywający całymi grupami na urlop, a także zatrudnieni na budowie ludzie.
O wpół do dwunastej nie było już ani jednego wolnego stonka. Dobrze, że Aidan zatrudnił do pomocy Sinead. Gdyby jeszcze ta mała nie była tak strasznie powolna.
- Panienko! Nie możemy się doczekać, żeby złożyć zamówienie.
Darcy poznała po głosie, że to Anglicy z lepszych sfer. Przybrała najuprzejmiejszy z uśmiechów. To był rewir Sinead ale dziewczyna zapadła się gdzieś jak kamień w wodę.
- Już przyjmuję. Czym możemy służyć?
- Weźmiemy to, co poleca szef kuchni, a także po szklaneczce smithwicka.
- Zaraz podam drinki. - Zaczęła się przeciskać w stronę baru, przyjmując po drodze kolejne trzy zamówienia. Dała nura pod ladę, krzyknęła do Aidana, zamawiając napoje, i poszła do kuchni.
Trevor, który właśnie przysiadł się do swoich ludzi na końcu sali, stwierdził, że to idealny punkt do obserwowania piekielnie atrakcyjnej Darcy Gallagher przy pracy.
Po wyjściu z kuchni Darcy miała złe błyski w oczach. Nie pozbyła się ich nawet wówczas, gdy w najbardziej czarujący sposób gawędziła z klientami. Podawała napoje i jedzenie, życząc klientom dobrego apetytu. Trevor widział, jak jej bystre, niebieskie oczy zapłonęły gniewem, gdy pojawiła się Sinead.
No, kochana, pomyślał Trevor, już po tobie.
Dokładnie tak samo i on potraktowałby leniwego pracownika.
Podziwiał Darcy, że potrafiła opanować gniew i spojrzawszy tylko piorunującym wzrokiem na nową kelnerkę, kazała jej wracać do zajęć. Pora lunchu nie była odpowiednią chwilą na besztanie. Wyobrażał już sobie, jak Darcy natrze uszu Sinead po skończonej zmianie.
- A na co szanowni panowie mieliby dzisiaj ochotę? - Darcy wyjęła notes, po czym zwróciła swoje wspaniałe oczy ku Trevorowi. - Wyglądasz na głodnego.
- Chętnie wezmę danie szefa kuchni - odparł Trevor.
- Popieram twój wybór. Z piwem?
- Z herbatą. Mrożoną.
- Oto jankeska metoda marnotrawienia najdoskonalszej herbaty. Już my się postaramy, żebyś się ucywilizował. A co dla panów?
- Przepadam za waszą rybą i chipsami.
Darcy uśmiechnęła się do kościstego mężczyzny o miłej, swojskiej twarzy.
- Mój brat bardzo się z tego ucieszy. A skąd pan pochodzi, jeśli wolno zapytać? Ma pan taki ładny akcent.
- Z Georgii, proszę pani. Jestem Donny Brime z Macon w Georgii. Ale nie słyszałem nigdy, by ktoś mówił ładniej od pani. Ja również poproszę o mrożoną herbatę, tak jak mój szef.
- A ja sądziłam, że płynie w panu irlandzka krew. A dla pana?
- Wezmę sztufadę, frytki, to znaczy chipsy po waszemu, i... - Tęgi mężczyzna z ciemną szczeciną na brodzie zerknął niepewnie na Trevora. - Niech będzie mrożona herbata, jak dla wszystkich.
- Zaraz podam napoje.
- Ale piękna sztuka, nigdy takiej nie widziałem - westchnął Donny po odejściu Darcy. - Człowiek od razu czuje się mężczyzną prawda, Lou?
Lou podrapał się po brodzie.
- Mam piętnastoletnią córkę i gdybym przyłapał jakiegoś faceta na przyglądaniu się jej w taki sposób, w jaki sam spoglądałem na tę kelnerkę, zabiłbym go.
- Czy twoja żona i córka nadal zamierzają tutaj przyjechać? - Zapytał go Trevor.
- Jak tylko Josie skończy szkołę. Czyli gdzieś za dwa tygodnie.
Trevor oparł się wygodnie, podczas gdy jego towarzysze wdali się w rozmowę o rodzinach. Na niego nikt nie czekał, nie wypatrywał dnia, kiedy wsiądzie w samolot i znajdzie się wśród swoich. Lepiej jest żyć samemu, niż popełnić błąd, którego jakiś czas temu cudem uniknął.
Samotne życie zapewnia swobodę, poruszania się, tak niezbędną w jego pracy. Dlatego też, choć matka nalegała, żeby się ustatkował i dał jej wnuki, nie miał wątpliwości, że w pojedynkę żyje się znacznie produktywniej.
Zerknął na sąsiedni stolik, przy którym siedziała młoda rodzina. Kobieta, jak mogła, starała się zabawić swoją pociechę, gdy tymczasem ojciec nerwowo wycierał słodki napój, którym wydzierający się smarkacz zachlapał wszystko dookoła.
Darcy przyniosła herbatę. Udawała, że nie słyszy wrzasków dziecka.
- Zaraz otrzymacie wasze dania, a gdybyście chcieli więcej herbaty, dajcie mi znać. - Wciąż uśmiechnięta, odwróciła się do sąsiedniego stolika, wręczając młodemu ojcu całą masę papierowych serwetek, machając jednocześnie ręką na jego przeprosiny.
- Och, nic się nie stało, prawda, chłopcze? - Przykucnęła koło dziecka. - Wytrzemy to, dobrze? Tylko że takie rzeczy odstraszają dobre wróżki. Gdyby się nie bały, że je znowu utopisz w swoich łzach, przyszłyby z powrotem.
- Gdzie one są? - zapytał rozkapryszony malec.
- Teraz się pochowały, ale mogłyby wrócić, gdyby wiedziały, że nie zrobisz im nic złego. Niewykluczone, że kiedy zaśniesz, zatańczą przy twoim łóżeczku. Założę się, że twoja siostrzyczka już je ogląda. - Darcy skinęła głową w stronę śpiącego niemowlaka. - I dlatego się uśmiecha.
Chłopczyk zaczął pociągać noskiem, spoglądając z zainteresowaniem na śpiącą siostrę.
- Nie uważasz, Sinead, że powinnyśmy wrócić do spraw, o których rozmawiałyśmy, gdy przyjmowałam cię do pracy?
W przerwie, pod nieobecność braci, Darcy posadziła naprzeciwko siebie nową kelnerkę. To prawda, że pubem zarządza Aidan, a Shawn króluje w kuchni, ale rozumie się samo przez się, że w sprawach obsługi głos należy do Darcy.
Sinead poprawiła się na stołku i ściągnęła brwi z wyrazem skupienia na twarzy.
- Mówiłaś, że mam być miła, gdy przyjmuję zamówienia.
- No właśnie - Darcy łyknęła oranżady i czekała, podczas gdy Sinead rozglądała się nerwowo po pubie, jakby go widziała pierwszy raz w życiu. - A co jeszcze zapamiętałaś?
- Aaa...
Chryste Panie, pomyślała Darcy, czy to dziewczynisko wszystko musi robić jak żółw?
- No cóż... - Sinead przygryzła wargę i zaczęła rysować palcem jakieś wzory na stole. - Miałam jeszcze uważać, żeby nie mylić dań i napojów i podawać je z uśmiechem klientom.
- A czy pamiętasz, Sinead, jak mówiłam, że należy szybko realizować zamówienia?
- Tak, pamiętam - Sinead wbiła wzrok we własną szklankę. - To wszystko jest takie trudne, Darcy, każdy wciąż czegoś chce.
- Być może, ale ludziom, którzy tu przychodzą, należy podać to, czego żądają. Nie zrobisz tego, kryjąc się w toalecie przez połowę zmiany.
- Jude powiedziała, że z czasem się nauczę. - Kiedy Sinead podniosła wreszcie oczy, były pełne łez.
- Ze mną ten numer nie przejdzie. - Darcy pochyliła się do przodu. - Łzy działają tylko na mężczyzn. A więc słuchaj uważnie. Zgłosiłaś się do mnie z prośbą o pracę i obiecałaś, że będziesz solidnie pracować. No i co? Minęły zaledwie trzy tygodnie, a ty już nawalasz. Więc pytam cię wprost i czekam na szczerą odpowiedź. Zależy ci na tej pracy?
Sinead otarła oczy. Rozmazała mascarę, którą kupiła za pierwsze zarobione pieniądze. Dla kogoś taki widok mógłby być rozbrajający, ale Darcy pomyślała tylko, że dziewczyna powinna nauczyć się płakać z większym wdziękiem.
- Tak. Zależy mi na pracy.
- Skoro więc doszłaś do takiego wniosku, chcę cię tu widzieć z powrotem na wieczornej zmianie.
W miejsce łez pojawiło się święte oburzenie.
- Przecież mam wolny wieczór.
- Nie możesz mieć wszystkiego. Przyjdziesz tu, jeżeli zależy ci na pracy. Chcę, żebyś się żywo ruszała od stolika do stolika, od stolika do kuchni i z powrotem. Jeśli coś ci się pomyli albo czegoś nie spamiętasz, przyjdź do mnie, a pomogę ci z tego wybrnąć. Ale...
Przerwała, czekając, aż Sinead podniesie znowu oczy.
- Nie będę tolerowała obijania się. Jeśli musisz iść na siusiu, w porządku, ale ilekroć zauważę, że znikasz na zapleczu i nie wychodzisz stamtąd przez pięć minut, potrącę ci funta.
- Ja... mam problem z nerkami.
Darcy roześmiałaby się, gdyby to nie było aż tak żałosne.
- Nie wciskaj mi kitu, obie dobrze wiemy, że to nieprawda. Gdybyś miała jakieś problemy z kanalizacją, dotarłoby to do moich uszu.
Przyciśnięta do ściany Sinead przeszła od przepraszania do dąsów.
- Ale żeby aż funta, Darcy!
- Tak, funta, więc się lepiej zastanów, zanim stracisz pieniądze. - Na dobre imię pubu zapracowały pokolenia. Nie możesz obniżać naszego standardu. Jeśli nie chcesz lub nie możesz pracować, wylatujesz. To twoja druga szansa, Sinead. Trzeciej już nie będzie.
- Aidan nie jest dla mnie taki surowy.
- Ale teraz masz ze mną do czynienia, nie z Aidanem, prawda? Daję ci dwie godziny na odpoczynek. Nie spóźnij się, bo uznam to za rezygnację z pracy.
- Będę za dwie godziny. - Wyraźnie niezadowolona Sinead podniosła się z miejsca. - Potrafię sobie poradzić z tą pracą. To żadna sztuka dźwigać tace. Do tego nie potrzeba głowy.
Darcy uśmiechnęła się do niej promiennie.
- Widzę, że wreszcie do ciebie dotarło.
- Kiedy zaoszczędzę dość pieniędzy, żeby wyjść za Billy'ego, odejdę stąd.
To bardzo ambitne. Ale na razie mamy dzień dzisiejszy. Idź już więc, zanim powiesz coś, czego będziesz później żałować.
Darcy pozostała na miejscu i nie zdziwiła się, gdy Sinead na odchodnym trzasnęła drzwiami.
- Gdyby choć połowę energii zużywała na pracę, zaoszczędziłybyśmy sobie tej miłej pogawędki - powiedziała głośno.
Wzruszyła ramionami i wstała, żeby odnieść szklanki. W tym momencie od strony kuchni wszedł Trevor. Nawet po całym dniu pracy nie stracił nic ze swego uroku.
- Mamy przerwę - oznajmiła Darcy.
- Drzwi kuchenne były otwarte.
- Jednak teraz nie mogę ci dać ani kufelka.
- Nie przyszedłem na piwo.
- Naprawdę? - Widziała po jego spojrzeniu, czego tu szuka, ale lubiła taką grę. - Więc za czym się rozglądasz?
- Kiedy wstałem rano, jeszcze za niczym się nie rozglądałem. - Oparł się o bar. Oboje wiedzą o co chodzi, pomyślał. Łatwiej jest tańczyć, kiedy partnerzy znają kroki. - A potem zobaczyłem ciebie.
- Czy nie jesteś aby za gładki w języku, panie Nowy Jork?
- Trev. Skoro jesteś wolna i masz parę godzin, nie spędziłabyś ich ze mną?
- A skąd wiesz, że jestem wolna?
- Wszedłem, kiedy kończyłaś musztrować kelnerkę. Ona nie ma racji i ty o tym wiesz.
- Co masz na myśli?
- Ta praca wymaga głowy, a ty potrafisz zrobić z niej użytek.
Zaskoczył ją. Rzadko który mężczyzna zauważał, że choć jest atrakcyjną kobietą, ma też swój rozum.
- A zatem pociąga cię mój rozum?
- Nie. - Tak się uśmiechnął, że aż poczuła miły dreszczyk na plecach. - Pociąga mnie opakowanie, a twój rozum mnie interesuje.
- No cóż, lubię szczerych mężczyzn, niezależnie od okoliczności.
Pomyślała, że oczywiście poza przyjemnym flirtem nie nadaje się on do niczego więcej. I ku swojemu zaskoczeniu poczuła autentyczny żal.
Ponieważ istotnie miała trochę wolnego czasu, powiedziała:
- Możemy pospacerować po plaży. Ale czy aby ty nie musisz być w pracy?
- Mam nienormowany czas pracy.
- Tobie to dobrze. - Podeszła do lady, podniosła barierkę. - Może i ja coś na tym skorzystam.
Zbliżył się do niej tak, że stanęli twarzą w twarz.
- Tylko jedno pytanie.
- Postaram się udzielić na nie odpowiedzi.
- Jak to jest, że nie widzę tu nikogo, kogo musiałbym przedtem zabić? - Pochylił się, musnął leciutko ustami jej wargi.
Opuściła barierkę.
- Jestem wybredna - odpowiedziała. Podeszła do drzwi, po czym odwróciła się przez ramię, rzucając mu rozbawione spojrzenie. - Jeżeli się zdecyduję na ponowienie próby, Trevorze z Nowego Jorku, dam ci znać.
- Uczciwie stawiasz sprawę. - Wyszedł z nią na dwór, czekając, aż zamknie drzwi na klucz.
Powietrze pachniało morzem i kwiatami. To było coś, co tak bardzo lubiła w Ardmore. Zapachy, dźwięki, cudowny bezkres wody. Ileż możliwości kryje w sobie to niezbadane morze! Wcześniej czy później znowu zderzy się z lądem i będzie to już inne miejsce, z nowymi ludźmi, odmiennymi sprawami Takie to dzieją się cuda.
I jakie to jednocześnie krzepiące, pomyślała, podnosząc rękę na powitanie, gdy Kathy Duffy zawołała do niej z podwórka.
- To twój pierwszy pobyt w Irlandii? - zapytała Darcy, kiedy szli w kierunku plaży.
- Nie, wielokrotnie odwiedzałem Dublin.
- Jest jednym z moich ulubionych miast. - Rozejrzała się po plaży z grupkami turystów. Zawróciła i poszła w stronę klifów. - Ma takie cudowne sklepy i restauracje. Brakuje tego w Ardmore.
- To dlaczego nie zamieszkasz w Dublinie?
- Tutaj jest moja rodzina... a właściwie jej część. Jakiś czas temu nasi rodzice zamieszkali w Bostonie. Co tam Dublin, skoro prawie nic nie widziałam na świecie.
- A co widziałaś?
Popatrzyła na niego. Rzeczywiście rzadki okaz. Większość znanych jej mężczyzn wolała mówić o sobie. Niech zatem będzie tak, jak on chce.
- Paryż, mam jeszcze bardzo świeże wrażenia. Znam też Dublin i wiele innych miejsc w moim kraju. Ale pub nie ułatwia podróżowania.
Odwróciła się i przez jakiś czas szła z uniesioną ręką, przesłaniając nią oczy.
- Zastanawiam się, jak będą wyglądały obok siebie. Trevor zatrzymał się, spojrzał w tę stronę, co ona.
- Teatr i pub?
Tak. Oglądałam rysunki, ale nie potrafię nic z nich zrozumieć. Rodzinie to się podoba, a są bardzo wybredni.
- Podobnie jak przedsiębiorstwo Magee'a.
Trudno mi zrozumieć, dlaczego ten człowiek wybrał akurat naszą wioskę. Jude mówi, że to po części sprawa sentymentu.
- Tak powiedziała?
- Znasz historię Johnniego Magee i Maude Fitzgerald?
- Słyszałem ją. Byli zaręczeni i mieli się pobrać, ale on poszedł na wojnę i zginął na polach Francji.
- A ona nigdy nie wyszła za mąż i żyła samotnie w domku na Faerie Hill aż po kres swoich dni. Bardzo długich dni, ponieważ stara Maude miała prawie sto jeden lat, kiedy odeszła. Matka jej chłopaka - Johnniego Magee - umarła ze smutku kilka lat po nim. Nie znalazła pocieszenia w swoim mężu, w innych swoich dzieciach ani w religii.
Jakie to dziwne, że tak rozmawia o własnej rodzinie z kobietą, którą ledwie zna. A jeszcze dziwniejsze, że dowiaduje się od niej więcej niż od kogokolwiek innego.
- Sądzę, że nie ma nic gorszego niż strata dziecka.
- Też tak uważam, ale nie można zapominać o tych, którzy pozostali przy życiu. Nie można bez reszty pogrążyć się w żałobie.
- Masz rację. Co się z nimi stało?
- Powiadają, że jej mąż zaczął w końcu pić. A jej trzy córki powychodziły szybko za mąż i gdzieś się porozjeżdżały. Jej drugi syn, o jakieś dziesięć lat młodszy od Johnniego, podobno zabrał żonę i synka do Ameryki, gdzie zrobił fortunę. Nigdy tu nie wrócił i nie utrzymywał kontaktu z rodziną, która tutaj została.
Odwróciła się i jeszcze raz popatrzyła na pub.
- Trzeba mieć serce z kamienia, żeby nigdy tu nie przyjechać, choćby jeden raz.
- Taak - mruknął Trevor. - To prawda.
- A teraz Magee chce poświęcić swój czas i pieniądze, przekonać się, co wyrośnie z ziarna zasianego w Ardmore.
- Czy widzisz w tym jakiś problem?
- Nie. Dobrze na tym wyjdziemy, podobnie zresztą jak on, tak przynajmniej sądzę. Interes jest interesem, a odrobina sentymentu też nie zawadzi, pod warunkiem, że nie zaciemnia istoty sprawy.
- Co masz na myśli?
- Zysk.
- Po prostu zysk?
Obróciła się, wskazała ręką na zatokę.
- Oto powraca łódź Tima Riley'a. Wyruszył przed świtem. Rybołówstwo to ciężki chleb. Tim i rybacy wypływają tak każdego dnia, zarzucają sieci, zmagają się z pogodą i niszczą sobie kręgosłup. Jak sądzisz, dlaczego to robią?
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Kochają tę pracę. - Odrzuciła do tyłu włosy, obserwując unoszącą się na fali łódź. - I choć narzekają i przeklinają, kochają takie życie. A Tim dba o swoją łódź jak matka o pierworodnego syna. Uczciwie sprzedaje swój połów, wszyscy wiedzą, że Timowi można zaufać. Mamy więc do czynienia z umiłowaniem pracy, tradycji, dbałością o reputację, ale u podstaw tego wszystkiego leży zysk. Gdyby nie potrzeba zarobienia na życie, czy nie byłoby to tylko hobby?
- Może rzeczywiście pociąga mnie twój rozum. Roześmiała się i znowu zaczęła iść.
- Lubisz swoją pracę?
- Tak, lubię.
- Co cię w niej najbardziej pociąga?
- A co zobaczyłaś, kiedy wyjrzałaś rano przez okno?
- Zobaczyłam ciebie. A oprócz tego potworny bałagan.
- No właśnie. Najbardziej lubię niezabudowane parcele i stare budynki. Te ogromne możliwości, jakie widzę przed sobą, kiedy przystępuję do pracy.
- Możliwości - powiedziała półgłosem, spoglądając na morze. - Rozumiem. Więc lubisz tworzyć coś z niczego.
- I to tak, żeby niczego przy tym nie uszkodzić. Czy na przykład ma sens ścinanie drzewa, żeby zastąpić je czymś innym?
- Znowu filozofujesz. - Wiatr rozwiewał mu włosy, a mała blizna świadczyła o innych cechach jego natury. - Masz więc świadomość tego, co robisz i kim jesteś?
- Chciałbym, żeby tak było.
Dziwne potrzeby jak na robotnika, pomyślała, ale pociągało ją to. Prawdę mówiąc, w tej chwili wszystko w nim ją pociągało.
- Tutaj, na klifach, powyżej hotelu, ludzie wznosili niegdyś wspaniałe budowle. Uległy zniszczeniu, ale pozostała ich dusza. Wyraźnie się to wyczuwa. Musisz znaleźć czas, żeby się tam wybrać.
- Zrobię to. Może byłabyś moim przewodnikiem?
- Zastanowię się. - Zawróciła, kierując się w drogę powrotną.
Wziął ją za rękę.
- Chcę się z tobą zobaczyć.
- Wiem. Ale jeszcze nie wyrobiłam sobie zdania na twój temat. Kiedy kobieta zadaje się z obcym przystojnym mężczyzną, musi być bardzo ostrożna.
- Taka kobieta jak ty może położyć trupem wszystkich mężczyzn.
Poirytowana, wyrwała rękę, którą trzymał. - Tylko wtedy, kiedy się sami o to proszą. Nie jestem nieczuła.
- Twoja uroda i bystry umysł to piorunująca kombinacja, i z pewnością korzystasz z obu tych atutów.
Zastanowiła się, czy jednak nie odejść od niego, ale naprawdę bardzo ją zaintrygował.
- Dziwna konwersacja. Nie wiem, czy cię lubię czy nie, ale niewykluczone, że znajdę dla ciebie trochę czasu. Teraz jednak muszę wracać do pracy. Nie powinnam się spóźnić po tym, jak udzieliłam reprymendy Sinead.
- Ona cię nie docenia.
- Co takiego?
- Nie docenia - powtórzył Trevor, kiedy w drodze powrotnej brnęli przez piasek. - Uważa, że zajmujesz najniższą pozycję w pubie prowadzonym przez twoich braci.
Darcy zmrużyła oczy.
- Tak to widzisz?
- Nie, tak to widzi twoja Sinead. Ale ona jest młoda i niedoświadczona. Nie dostrzega twego udziału w prowadzeniu pubu. Obserwowałem cię dzisiaj. - Popatrzył na nią. - Nigdy nie dajesz się wyprowadzić z równowagi.
- Chcesz mnie wziąć na komplementy... nie tędy droga. Chociaż muszę przyznać, że jeszcze nie słyszałam niczego takiego z ust mężczyzny.
- Nie, bo wszyscy oni mówią ci, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widzieli. Stwierdzanie czegoś tak oczywistego to strata czasu.
Przystanęła, gdy doszli do ulicy, przyglądała mu się przez chwilę, a na końcu się roześmiała.
- Ale z ciebie oryginał, Trevorze z Nowego Jorku. Chyba cię lubię i nie będę miała nic przeciwko przebywaniu od czasu do czasu w twoim towarzystwie. Gdybyś był jeszcze bogaty, z miejsca bym za ciebie wyszła, żebyś mnie utrzymywał i dogadzał mi do końca życia.
- Czy tego szukasz, Darcy? Zaspokojenia, dogadzania sobie?
- Dlaczego nie? Mam wielki apetyt. Dopóki nie spotkam mężczyzny, który będzie mógł spełnić moje zachcianki, sama o siebie zadbam. - Wyciągnęła rękę, by dotknąć jego policzka. - Co nie znaczy, że nie mogę teraz zjeść kolacji z kimś innym.
- A zatem mamy jeszcze szczerość i uczciwość.
- Wtedy, kiedy mi to odpowiada. A ponieważ odnoszę wrażenie, że szybko rozszyfrowałbyś kłamstwo, czy warto zużywać energię?
- Jeszcze i to. - Co?
- Skuteczność, Uważam to za bardzo ekscytującą cechę u kobiety.
- Chryste, ale z ciebie dziwak. Ponieważ jednak bawi mnie to, że tak łatwo się mną zachwycasz, przyjmuję zaproszenie na śniadanie.
- Jutro?
Zadzwoniła kluczami w kieszeni, zastanawiając się, dlaczego ten pomysł wydaje się jej taki pociągający.
- O ósmej spotkam się z tobą w restauracji hotelowej.
- Nie zatrzymałem się w hotelu.
- Skoro wynająłeś pokój ze śniadaniem, możemy...
- A więc tu jesteś, Darcy. - Aidan podszedł od tyłu, trzymając już w ręku klucze. - Jude sądziła, że wpadniesz do nas z wizytą.
- Miałam czym innym zaprzątniętą głowę.
- Widzę, że poznałeś moją siostrę - powiedział Aidan do Trevora. - Nie wpadłbyś do nas na kufelek piwa?
- Muszę teraz popracować. Ja też miałem czymś zaprzątniętą głowę - odparł Trevor, zerkając na Darcy. - Ale chętnie skorzystam z zaproszenia innym razem.
- Będziesz zawsze mile widziany. Dzięki twoim ludziom mamy pełne ręce roboty. A teraz, po powrocie Darcy, z pewnością ruch będzie jeszcze większy. - Mrugnął okiem i wsadził klucz do zamka. - Wieczorem urządzimy sobie seinsun. Przyjdź, a przekonasz się, co będziemy mogli zaoferować tym, którzy przybędą do twojej sali widowiskowej.
- Z góry się na to cieszę.
- Darcy, rozmawiałaś z Sinead?
Nie spuszczając oczu z Trevora, odparła:
- Mam to już za sobą. Zaraz przyjdą i wszystko ci opowiem.
- Dobrze. Do widzenia, Trevorze.
- Do zobaczenia wieczorem.
- Twoi ludzie? - powiedziała Darcy, kiedy zamknęły się drzwi pubu. - Twoja sala widowiskowa?
- Zgadza się.
- Czyli, że to ty jesteś Magee. - Odetchnęła głęboko, żeby choć na chwilę się uspokoić. - Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
- Bo nie pytałaś. A poza tym, jaka to różnica?
- Zasadnicza. Nie lubię, żeby mnie wprowadzano w błąd ani bawiono się moim kosztem.
Zanim zdążyła otworzyć drzwi, Trevor błyskawicznie położył rękę na klamce.
- Rozmawialiśmy zaledwie parę razy - powiedział. - Nie było czasu wszystkiego ci wyjaśnić.
- Widać mamy inne zasady.
- Może po prostu jesteś zła, że jednak jestem bogaty i że teraz będziesz musiała za mnie wyjść?
Uśmiechnął się rozbrajająco, ale w odpowiedzi otrzymał tylko miażdżące spojrzenie.
- Nie uważam, żeby to były stosowne żarty. A teraz odejdź od drzwi. Nie chcę publicznych scen.
- Czyżby to była nasza pierwsza kłótnia?
- Nie. - Szarpnięciem udało jej się otworzyć drzwi, - Ostatnia. - Posłyszał jak z drugiej strony przekręca klucz w zamku.
- Nie sądzę - powiedział rozbawiony. Idąc do samochodu pomyślał, że nadarza się dobra okazja, by przejechać się na klify i obejrzeć ruiny, o których wszyscy mu opowiadają.
Zobaczył prawdziwą Irlandię. Prastarą, dziką i mistyczną. Zdziwił się, że poza nim nikogo tu nie ma. Sądził, że każdy będzie chciał odwiedzić to położone wysoko na klifach miejsce z malowniczymi ruinami.
Obszedł dokoła pochylone ze starości kamienne mury kaplicy, wzniesionej na cześć świętego Declana. Stała na pagórkowatym terenie strzegąc, jak mu się wydało, duszy tych, którzy tu spoczęli. Także trzy kamienne krzyże zdawały się stać na warcie, a między nimi, w studni, szemrała cicho świeża woda.
Słyszał, że można stąd odbyć ciekawy spacer w stronę cypla, wolał jednak zatrzymać się dłużej w tym miejscu.
Stwierdził, że Darcy miała rację mówiąc, że dawne wieki są tu wiecznie żywe.
Powodowany szacunkiem, a może przesądem, że nie należy deptać mogił, cofnął się kilka kroków.
Spojrzał w dół i dojrzał kamień nagrobny Maude Fitzgerald.
CZARODZIEJKA
- Jesteś więc - powiedział szeptem. - Mam twoje zdjęcie z moim stryjecznym dziadkiem. Ten stary album zachowała moja matka po śmierci dziadka.
Ukucnął, wzruszony i szczerze zdziwiony rosnącymi w tym miejscu kwiatami, tworzącymi miękki, barwny kobierzec.
- Musiałaś kochać kwiaty. Ogród wokół twego domku jest prześliczny.
- Maude umiała się obchodzić z roślinami.
Słysząc ten głos Trevor odwrócił się w stronę studni. Stał tam dziwnie ubrany mężczyzna, cały w srebrze, które połyskiwało w słońcu. Pewnie wystroił się tak z okazji jakiejś uroczystości w hotelu. Miał długie, opadające czarne włosy, figlarny uśmiech i niebieskie jak błyskawica oczy.
- Niełatwo cię przestraszyć, prawda? To przemawia na twoją korzyść.
- Strachliwy mężczyzna nie powinien tu przychodzić. Wspaniałe miejsce - dodał Trevor, rozglądając się dokoła.
- I ja je najbardziej lubię. Chyba jesteś tym Magee, który przyjechał z Ameryki, żeby zrealizować tu swoje marzenia.
- Mniej więcej. A kim ty jesteś?
- Jestem Carrick, zaczarowany książę. Cieszę się, że mogę cię poznać.
- Hmm.
Rozbawiony ton głosu Trevora sprawił, iż Carrick nastroszył brwi.
- Musiałeś o mnie słyszeć, nawet w tej twojej Ameryce.
- Oczywiście. - Trevor pomyślał, że albo ma do czynienia z wariatem, albo z aktorem, który nawet poza sceną grą swoją rolę.
- Tak się składa, że zamieszkałem w domku na wzgórzu.
- Wiem, u licha, gdzie się zatrzymałeś, i nie musisz do mnie mówić takim pobłażliwym tonem. Nie sprowadziłem cię tutaj po to, żebyś się bawił moim kosztem.
- Ty mnie tutaj sprowadziłeś?
- Och, ci śmiertelnicy - mruknął Carrick. - Uważają, że wszystko, co robią, jest wyłącznie ich dziełem. Zapominają o przeznaczeniu.
- Koleś, jeśli już musisz pić od samego rana, to przynajmniej nie stój na słońcu. Mogę odprowadzić cię do hotelu.
- Pić? Uważasz, że jestem pijany? - Carrick odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się głośno. - Aleś głupi! Zaraz pokażę ci coś takiego, że będziesz musiał mi uwierzyć, bo zdążyłem już zauważyć, że jesteś cynikiem.
Oczy mężczyzny pociemniały jak kobalt, końce palców zaczęły mu świecić jak złoto, a po chwili w jego rękach pojawiła się przezroczysta jak woda kula. Na jej powierzchni unosił się obraz, przedstawiający Trevora i Darcy stojących razem na plaży, a za ich plecami widniało Morze Celtyckie.
- Nie przegap swojego przeznaczenia. Ona ma śliczną twarz, silną wolę i spragnione miłości serce. Czy jesteś na tyle sprytny, by zdobyć to, co ofiarowuje ci los?
Poruszył nadgarstkami, podrzucił kulę, która pofrunęła do Trevora. Odruchowo wyciągnął po nią ręce, poczuł, jak coś zimnego i miękkiego przepływa mu między palcami. Po chwila kula pękła jak balon.
- To dopiero diabelska sztuczka - wykrztusił Trevor, po czym spojrzał w stronę studni. Znowu był sam i tylko wiatr szumiał w trawach. - Diabelska sztuczka - powtórzył, wpatrując się wstrząśnięty w swoje puste dłonie.
Przez całą noc prześladowały go sny. Trevor zawsze je miewał, ale od czasu zamieszkania w domku na Faerie Hill sny przybrały szczególnie wyrazistą formę.
Dziwny mężczyzna jechał z cmentarza na białym, skrzydlatym koniu ponad rozległym, błękitnym morzem.
Również Trevor czuł pod sobą potężny grzbiet i silne mięśnie mitycznego wierzchowca. Z oddali granica nieba i wody była tak wyraźna, jakby ktoś wyrysował ją ostrym ołówkiem wzdłuż linijki.
Woda miała szafirowy kolor, a niebo było szare jak dym.
Koń zanurzył się i jego potężne przednie kopyta pruły powierzchnię, rozbryzgując wodę, którą Trevor wyraźnie widział, a nawet ją czuł w pojedynczych kroplach. Miał słone wargi.
A potem znalazł się w podwodnym świecie. Zimnym, jakże zimnym, w tej ciemnej toni o niesamowitej poświacie. Migotanie opalizującego światła było jak trzepot czarodziejskich skrzydeł, a pulsujący rytm wody przypominał melodię wygrywaną na piszczałkach.
Coraz niżej i niżej zanurzali się w tym żywiole. Towarzyszyło mu uczucie wzruszenia i grozy.
Na miękkim morskim dnie pulsowało niczym serce błękitne wzniesienie. Mężczyzna, który przedstawił się jako książę, zanurzył w nim rękę po ramię i Trevor poczuł gładką tkankę tej materii na własnej skórze. Zacisnął palce i szarpnął, wyrywając serce oceanu.
Dla niej, pomyślał, zaciskając je z całej mocy. Oto świadectwo mojej stałości i wierności. Tylko dla niej.
Kiedy się obudził, nadal miał zaciśniętą dłoń, ale biło tylko jego własne serce.
Jego ręka była pusta, ale czuł jeszcze w niej ładunek energii.
Serce oceanu.
To niepoważne. Nie trzeba być znawcą flory i fauny morskiej, by wiedzieć, że nie istnieje żadna taka migotliwa błękitna materia, że na dnie Morza Celtyckiego nie bije żadne serce. Wszystko to tylko sen, projekcja podświadomości. Pełna symboli, których analiza mogłaby mu zająć całe życie, gdyby miał ku temu jakąkolwiek skłonność.
Ale jej nie miał.
Wstał z łóżka, by udać się do łazienki. Odruchowo przeciągnął ręką po włosach. Stwierdził, że są wilgotne.
Stanął jak wryty, powoli opuścił dłoń i wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Ostrożnie podniósł ją do twarzy i powąchał. Zapach morskiej wody?
Nieubrany, usiadł ponownie na brzegu łóżka. Nie uważał się nigdy za skłonnego do koloryzowania i fantazjowania. Prawdę mówiąc, miał się za człowieka, który pewniej stoi na ziemi niż inni. Ale jest faktem, że śniło mu się, iż mknie na skrzydlatym koniu przez morze, i że obudził się z wilgotnymi od wody morskiej włosami.
Czy jest na to jakieś racjonalne wyjaśnienie?
Wyjaśnienie wymagało dodatkowych informacji. Nadszedł czas, żeby je zacząć zbierać.
Było za wcześnie na to, by telefonować do Nowego Jorku, ale nigdy nie jest za wcześnie na faks. Trevor ubrał się i zasiadł w swoim niewielkim gabinecie obok sypialni. Pierwsza wiadomość adresowana była do rodziców.
„Mamo i Tato!
Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku. Budowa posuwa się zgodnie z harmonogramem, trzymam się też ściśle budżetu. Chociaż po kilkudniowej obserwacji doszedłem do wniosku, że O'Toole'owie obeszliby się beze mnie, postanowiłem tu zostać, przynajmniej na jakiś czas, i nadzorować pracę. To także kwestia kontaktów międzyludzkich. Większość ludzi sprzyja projektowi. Niemniej jednak prace zakłócają tu spokój. Sądzę, że dobrze będzie, jeśli ludzie lepiej mnie poznają i przekonają się, o co mi chodzi.
Zamierzam także rozpocząć reklamę tego miejsca.
Spędzam miło czas na poznawaniu najbliższych okolic. Jest tu tak pięknie, jak mówiłeś, Tato. Wspominają Cię tutaj czule. Powinniście wziąć urlop i przyjechać tu.
Pub Gallagherów odpowiada waszemu opisom i temu, co przeczytałem w sprawozdaniu Finkle'a - dobrze prowadzony, miły, cieszący się tu wielkim powodzeniem. Połączenie go z salą widowiskową było trafnym pomysłem, Tato. Zamierzam pobyć tu dłużej i zorientować się, jak to wygląda na co dzień, coś by tu można zmienić albo ulepszyć.
Mamo, byłabyś zachwycona domkiem, w którym zamieszkałem. Jest jak z pocztówki, poza tym ma własnego ducha. Ty i ciocia Maggie natychmiast byście stąd uciekły. Na razie nie mogę was zabawić relacjami z odwiedzin istot nieziemskich, ale ponieważ zamierzam zapoznać się bliżej z kolorytem lokalnym, byłbym rad, gdybyście mogły mi dostarczyć jakiejś informacji o tej legendzie. Chodzi oczywiście o nieszczęśliwy los kochanków, tutejszą pannę i zaczarowanego królewicza.
Zadzwonię przy najbliższej okazji. Całuj , Trev”
Przeczytał to jeszcze raz, chcąc się upewnić, że prośba ma jak najbardziej niezobowiązujący charakter, po czym przesłał wiadomość rodzicom.
Kolejny faks, skierowany do sekretarki, był bardziej zwięzły i rzeczowy.
„Angelo, proszę , żebyś przekazała mi wszelkie dostępne informacje na temat tutejszej lokalnej legendy. Szukaj pod: Carrick, zaczarowany królewicz, Gwen Fitzgerald, Faerie Hill Cottage, Old Parish, Waterford. Wiek siedemnasty.
Trevor Mage”
Po nadaniu faksu spojrzał na zegarek. Chociaż było już parę minut po ósmej, za wcześnie jeszcze, żeby sięgnąć do kolejnego źródła. Dopiero za godzinę złoty wizytę Jude Gallagher.
Po załatwieniu spraw poczuł gwałtowną potrzebę napicia się kawy. Bardzo brakowało mu tu automatu do parzenia kawy z timerem. Zamierzał go kupić przy pierwszej okazji.
Jakie to rozkoszne uczucie budzić się rano, czując zapach parzącej się kawy.
Gdy zszedł na dół, usłyszał głośne pukanie do drzwi. Marząc o tym, by jak najszybciej napić się kawy, otworzył drzwi.
I doszedł do wniosku, że istnieje coś jeszcze lepszego od porannej kawy.
Każdy mężczyzna wyrzekłby się do końca życia kawy dla tej zalotnie uśmiechniętej, pięknej, niebieskookiej kobiety ubranej w opięty sweterek z dekoltem.
- Dzień dobry. Czy zawsze wyglądasz tak od samego rana?
- A czy ty zaprosisz mnie na śniadanie?
- Na śniadanie?
- Zdaje się, że coś wspomniałeś o tym.
- Słusznie. Zadziwiasz mnie, Darcy. I o to jej chodziło.
- A więc dostanę śniadanie czy nie?
- Wejdź. - Otworzył szerzej drzwi. - Zobaczymy, co da się zrobić. - Wchodząc do środka, lekko się o niego otarła.
Zerknęła do saloniku. Był prawie taki sam jak za życia Maude - porozstawiane tu i ówdzie ładne bibeloty, staroświecka narzuta na wypłowiałej sofie.
- Lubisz porządek, prawda? - Odwróciła się. - Cenię to u mężczyzn. A może po prostu uważasz, że tak łatwiej jest pracować.
- Tam, gdzie mieszkam, zawsze musi być porządek. - Położył rękę na jej ramieniu, a ona odwróciła głowę i w najbardziej naturalny sposób zajrzała mu w oczy. - Jesteś taka ciepła.
- Czyżbyś się spodziewał czegoś innego? To zbyt banalne.
- Założę się, że nigdy nie jesteś banalna.
- Tylko czasami. Ale teraz chcę dostać śniadanie. - Wyśliznęła mu się spod ręki i zerknęła na niego przez ramię. - Przygotujesz coś, czy gdzieś pójdziemy?
- Przygotuję.
- Teraz mnie zaskoczyłeś. Człowiek z twoją pozycją zna się na kuchni?!
- Robię słynny na cały świat omlet z cheddarem i pieczarkami.
- Ocenię go, a jestem... niezwykle wybredna. - Udała się w stronę kuchni, podczas gdy on, olśniony jej urodą, wziął długi, głęboki oddech, zanim za nią ruszył.
Usiadła przy stole na środku kuchni, położyła wdzięcznie rękę na oparciu krzesła, sprawiając wrażenie kobiety przywykłej, by ją obsługiwano. Chociaż jego organizm nie potrzebował już zastrzyku energii, przystąpił od razu do parzenia kawy.
- Kiedy tak siedzę i patrzę, jak sobie radzisz z domowymi obowiązkami - zaczęła Darcy - zastanawiam się, dlaczego, u licha, nie przerwałeś mojej wczorajszej paplaniny o twojej rodzinie i o przodkach, a do tego okazałeś zainteresowanie informacją, która powinna być ci dobrze znana.
- Ponieważ jej nie znałem.
Tak też wczoraj pomyślała. Nie wyglądał na człowieka, który traciłby czas zadając pytania, na które znał już odpowiedź.
- Jak to możliwe, jeżeli wolno zapytać?
Nie chciał o tym mówić, ale czuł, że winien jest jej wyjaśnienie.
- Mój dziadek miał bardzo niewiele do powiedzenia o swojej tutejszej rodzinie, o Ardmore, w ogóle o Irlandii.
Czekając, aż zaparzy się kawa, przygotował wszystko, co potrzeba, do zrobienia omletu.
- Był trudnym, zamkniętym w sobie człowiekiem. Odnosiłem wrażenie, że wspomnienia stąd źle na niego działały. Więc nie rozmawiało się na ten temat.
- Rozumiem - powiedziała Darcy, choć trudno jej było zrozumieć rodzinę, która nie rozmawia ze sobą szczerze. - Twoja babka również stąd pochodziła.
- Tak. I była mu we wszystkim posłuszna.
- Władczy mężczyźni działają na innych onieśmielająco.
- Mojego ojca też można nazwać władczym mężczyzną. Ale nie uważam, żeby był onieśmielający.
- No i wróciłeś tu, żeby się osobiście przekonać, jak wygląda to miejsce, skąd wywodzi się ród Magee.
- Po części.
Uniosła brwi, dając do zrozumienia, że nie muszą rozwijać tematu. Dotknęli zbyt bolesnego miejsca i choć miała straszną ochotę jeszcze trochę go wybadać, dała na razie temu spokój.
- A skoro już tu jesteś, powiedz, co sądzisz o tym domku. Napięcie, które go ogarnęło, zelżało trochę. Chwycił kawę, zabierając się jednocześnie za robienie omletu.
- Właśnie wysłałem faks do matki, w którym napisałem, że domek jest jak z obrazka.
- Faks? Czy to właściwy sposób kontaktowania się syna z matką?
- Korzystamy z osiągnięć techniki, gdy zachodzi taka potrzeba. - Przypominając sobie o dobrych manierach, również jej nalał kawy. - Nie ma to jak kryty strzechą domek na irlandzkiej prowincji i dobra kawa.
- Pominąłeś swoją zjawę. Omal nie upuścił patelni.
- Moją?
- Mieszkasz tu, więc jest twoja. Lady Gwen to tragiczna postać. Współczuję jej i doceniam romantyczną stronę tej historii, ale trudno mi jest zrozumieć kogoś, kto cierpi z miłości przez wieki, nawet po śmierci. Życie jest krótkie i trzeba z niego korzystać.
- Wiesz coś o niej więcej?
- Tyle samo, co każdy w tych stronach. - Z przyjemnością patrzyła na jego sprawne ręce zajęte pracą. - Ale Jude dokładnie zbadała ten temat, pisząc swoją książkę. Wiem także, że jest parę osób, które ją widziały.
Spojrzał przez ramię z niedowierzaniem. - A ty?
- Taką jak ja duchy wolą omijać z daleka. Może ty ją zobaczysz, gdy będzie się tutaj przechadzała.
- Wystarczy mi, że widzę tu ciebie. A co z drugą połową legendy? Tą o Carricku.
- Och, jest mądry i podstępny. Upór i duma sprawiły, że zamknął się w sobie, niemniej jednak ucieka się czasami do swoich sztuczek, wypróbowując je na ludziach. Czy zauważyłeś, że podczas pracy Brenna zakłada swoje pierścionki - zaręczynowy i obrączkę - na łańcuszek, który nosi na szyi?
- Widziałem człowieka, który omal nie stracił palca, zaczepiając obrączką o piłę tarczową. Ona nie jest głupia i wie, co robi. - Wyjął talerze i półmisek na jajka. - Co pierścionki Brenny mają wspólnego z legendą?
- Jej zaręczynowy pierścionek jest z perłą, drugim klejnotem, który Carrick ofiarował Gwen - te łzy księżyca, które zebrał do swojej magicznej torby. Carrick dał perłę Shawnowi.
Trevor, żeby nie okazać zdziwienia, odwrócił się w stronę kredensu.
- Facet ma gest.
- Nic o tym nie wiem, ale ofiarował tę perłę przy grobie Maude, a teraz należy ona do Brenny. Za pierwszym razem ofiarował diamenty - klejnoty słońca. Zapytaj o to Jude, jeśli cię to ciekawi. Po raz trzeci i ostatni ofiarował szafiry. Z samego serca oceanu.
- Serce oceanu. - Przypomniał sobie swój sen i z wielką uwagą jeszcze raz spojrzał na własne dłonie.
- Pewnie myślisz, że to taka sobie piękna bajeczka. Podobnie było ze mną, dopóki jej bohaterami nie stali się moi bliscy. Wystarczy wtedy tylko jeden krok, żeby zakochani przysięgli sobie miłość. - Łyknęła kawy, spoglądając nań znad krawędzi filiżanki. - Wszyscy, którzy zamieszkali w domku Maude, przekonali się o tym na własnym przykładzie.
Milczał przez chwilę, przekładając na drugą stronę grzankę.
- Czy uważasz, że i mnie to czeka?
- Oczywiście. Choćbyś był nie wiem jakim realistą, w twoich żyłach płynie irlandzka krew. Ponieważ wyznaczeni kandydaci mają odczarować zaklęcie, ty będziesz moim wybranym.
Zadumał się, wyjmując masło i dżem.
- Że też taka trzeźwo myśląca kobieta jak ty wierzy w czary.
- Wierzę? - Pochyliła się ku niemu. - Ja je rzucam. Patrząc w jej błyszczące oczy, bez wahania uwierzył, że jest czarownicą.
- Czy chcesz, żebym uwierzył w tę historię?
- Tak, chcę. - Wzięła na widelec dużą porcję omletu. - Ludzie wierzą, że jeśli ktoś straci tutaj serce, będzie ślubował dozgonną miłość.
- Jak Maude. - Już sama myśl o tym zaniepokoiła go bardzo. - Dlaczego mi to mówisz?
- Właśnie zastanawiałam się, czy o to zapytasz. Jesteś atrakcyjnym mężczyzną i podobasz mi się. Co więcej, nie wstydzą się tego powiedzieć, że twoje bogactwo także się liczy. A więc skoro wszystko tak się dobrze składa, mogłabym spędzać z tobą więcej czasu.
- Czy to propozycja? Uśmiechnęła się do niego cudownie.
- Jeszcze niezupełnie. Mówię o tym, ponieważ odnoszę wrażenie, że nie dajesz się zwodzić pozorom, że żadne udawanie nie ujdzie twojej uwadze. Nie należę do kobiet, które się zakochują. Już próbowałam - powiedziała, a jej promienne oczy posmutniały na chwilę. Zaraz jednak otrząsnęła się i posmarowała masłem grzankę. - To po prostu nie dla mnie. I może się okazać, że nie potrafimy przyjąć tego, co zgotowało nam przeznaczenie, ale gdyby się okazało, że jest inaczej, uważam, że możemy dojść do porozumienia, które nas oboje zadowoli.
Biorąc pod uwagę okoliczności, doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi im kolejny zastrzyk energii. Wstał i dolał kawy do filiżanek.
- Spotykałem się z wieloma ludźmi z racji mojej pracy, poznałem wiele kultur i muszę powiedzieć, że jest to najdziwniejsza rozmowa przy śniadaniu, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się prowadzić.
- Wierzę w przeznaczenie, Trevorze, w spotkanie podobnych sobie ludzi. - Sięgnęła po kolejny kawałek omleta. - A ty?
- Wierzę, że ludzie mogą być do siebie podobni, ale przeznaczenie to już całkiem inna sprawa.
- Masz w sobie zbyt dużo irlandzkiej krwi, żeby nie być fatalistą - odpowiedziała.
- Czy taka jest cecha szczególna Irlandczyków?
- Oczywiście. Ale w mrocznych przesądach pozostajemy sentymentalnymi optymistami. Zaś co do szczerości... - Gdy jedli, patrzyła na niego rozjarzonymi oczami. - Cóż może być lepszego od dobrze opowiedzianej legendy, jeśli nawet jest przekoloryzowana? Wreszcie, skoro szczerość jest czymś, co, jak sądzę, cenisz sobie wysoko, czy jest coś złego w fakcie, iż daję ci do zrozumienia, że jeśli się we mnie zakochasz, nie będę miała nic przeciwko temu?
Delektował się resztką kawy. A także swoją rozmówczynią.
- Próbowałem się zakochać. Ale i mnie się nie udało.
Po raz pierwszy zobaczył na jej twarzy współczucie. Dotknęła jego ręki.
- Niemożność potknięcia się jest, jak sądzę, niemniej bolesna niż sam upadek.
Popatrzył na ich złączone ręce.
- Jakże smutna z nas para, Darcy.
- Chyba lepiej wiedzieć wszystko o sobie. Może się zdarzyć, że jakaś piękna kobieta wpadnie ci w oko, a wtedy serce wyskoczy ci z piersi i wyląduje u jej stóp. - Wzruszyła ramionami. - Ale zanim to nastąpi, nie miałabym nic przeciwko temu, żebyś przeznaczył mi trochę czasu, a także niewielką sumkę pieniędzy.
- Czyżbyś była tak interesowna?
- Owszem, nie wypieram się tego. - Poklepała go przyjaźnie po ręku, po czym wróciła do śniadania. - Nie musiałeś nigdy liczyć się z pieniędzmi, prawda?
- Tak jakoś wyszło.
- Gdybyś jednak musiał zarobić dodatkowo, poświadczę, że przyrządzasz wyśmienity omlet. - Podniosła się, odnosząc oba talerze do zlewu. - Cenię sobie dobrą kuchnię, ponieważ sama w ogóle nie znam się na gotowaniu.
Podszedł i stanął za nią, przesuwając rękami wzdłuż jej ramion, aż do dłoni.
- Pozmywasz naczynia?
- Nie. Ale może je wytrę.
Pozwoliła, żeby ją odwrócił ku sobie. Kiedy pochylił głowę, nie bez pewnego żalu położyła palce na jego wargach, zanim zdążyły sięgnąć po jej usta.
- Oto, co sobie myślę. Każde z nas zna się na uwodzeniu, ale niech to przynajmniej będzie w trochę lepszym stylu.
- Dobrze. Pozwól więc, że zacznę pierwszy. Zaśmiała się niskim głosem.
- Jeszcze jest na to za wcześnie. Odłóżmy tę przygodę na inną chwilę.
Przyciągnął ją odrobinę bliżej.
- Po co czekać? Jesteś fatalistką, a zatem wierzysz w przeznaczenie.
- Sprytnie to wykombinowałeś. Ale ponieważ mam na to ochotę, poczekamy. Mam na to wielką ochotę. - Przesunęła palcem po jego wargach i cofnęła się.
- Ja również. - Z rozmysłem znowu podniósł jej rękę do swoich warg.
- Może tu jeszcze wrócę, ale na obecnym etapie pozostawię ci jednak te naczynia. Czy odprowadzisz mnie do furtki, jak przystało na prawdziwego dżentelmena?
- Powiedz mi - powiedział, kiedy szli do drzwi - ilu mężczyzn owinęłaś sobie wokół palca?
- Och, straciłam rachubę, ale żadnemu to nie przeszkadzało. - Spojrzała za siebie, kiedy zaczął dzwonić telefon. - Nie musisz odpowiedzieć?
- Maszyna to za mnie załatwi.
- Automatyczna sekretarka i faks. Zastanawiam się, co by o tym pomyślała Maude. - Wyszła na zewnątrz, tam, gdzie kwiaty kołysały się na wietrze. - Pasujesz do tego miejsca - powiedziała, wpatrując się w niego przez chwilę. - Wyobrażam sobie, że równie dobrze pasujesz do jakiejś eleganckiej sali konferencyjnej.
Pochylił się, żeby zerwać gałązkę werbeny i wręczyć jej.
- Wróć.
- Sądzę, że jeszcze zawędruję w te strony. - Zatknęła kwiat we włosy i odwróciła się ku ogrodowej furtce.
Dopiero teraz przekonał się, dlaczego nie słyszał, kiedy się tu zjawiła. Przyjechała na rowerze.
- Darcy, gdybyś zaczekała chwilę, odwiózłbym cię z powrotem.
- Nie ma potrzeby. Miłego dnia, Trevorze Magee. Wsiadła na rower i pomknęła w dół ścieżką pełną wybojów i dziur, którą miejscowi nazywali drogą. I udało jej się przy tym zachować cholernie seksowny wygląd.
* * *
Trevor pojechał najpierw na budowę, a do domu Gallagherów dotarł dopiero po południu. Na jego pukanie odpowiedziało głośne szczekanie psa. Cofnął się o krok, czując respekt przed tym, co podnosi taki harmider.
Szczekanie ustało chwilę przed tym, zanim otworzyły się drzwi. Pies siedział teraz obok Jude i wywijał szaleńczo ogonem. Trevor nie sądził, że jest on aż tak wielki.
- Cześć, Trevor. Jakże się cieszę. Wejdź, proszę... Spojrzał znacząco na psa, co rozśmieszyło Jude.
- Finn jest łagodny jak baranek, zapewniani cię. Bardzo hałasuje, a ja dzięki temu mam wrażenie, że mnie ochrania. Przywitaj się z panem Magee - wydała polecenie, na co Finn posłusznie podał łapę.
- Wolałbym nie wchodzić mu w drogę. - Trevor bez przekonania uścisnął mu łapę.
- Mogę go zabrać, jeżeli ci przeszkadza.
- Nie, nie, wszystko w porządku. Bardzo przepraszam za najście w środku dnia. Liczyłem, że może znajdziesz jakąś wolną chwilę.
- Mam wiele wolnych chwil. Wejdź i rozgość się. Napijesz się herbaty? Jadłeś już lunch? Shawn przysłał wspaniałą zapiekankę.
- Nie, dziękuję. Nie rób sobie kłopotu.
- To żaden kłopot - powiedziała i w tej samej chwili przycisnęła jedną rękę do krzyża, a drugą do brzucha.
- Siadaj. - Trevor ujął ją za ramię i poprowadził do saloniku. - Muszę wyznać, że na widok dużych psów i ciężarnych kobiet tracę odwagę.
To nie była prawda. Duże psy może i odbierały mu odwagę, ale na widok ciężarnych kobiet dziwnie łagodniał.
- Obiecuję, że nie zostaniesz pogryziony. - Usiadła w fotelu, wdzięczna mu za pomoc. - Poprzysięgłam sobie, że do końca zachowam spokój i wdzięk. Jestem jeszcze dosyć spokojna, ale z wdziękiem pożegnałam się w szóstym miesiącu ciąży.
- Całkiem nieźle sobie radzisz. Czy to będzie chłopczyk, czy dziewczynka?
- Wolimy, żeby to była niespodzianka. - Kiedy podszedł, by usiąść w pobliżu jej fotela, położyła rękę na łbie Finna. - Wybrałam się wczoraj wieczorem na spacer i obejrzałam twój plac budowy. Prace posuwają się naprzód.
- W równym tempie. Za rok o tej porze będziesz mogła tam pójść i wziąć udział w spektaklu.
- Z góry się na to cieszę, nawet nie wiesz, jak bardzo. Musisz mieć wielką satysfakcję, gdy twoje wizje zamieniają się w rzeczywistość.
- Czy i ty tego nie robisz? W swoich książkach, oczekując dziecka.
- Czy możesz mi powiedzieć, co tak zaprząta twoje myśli? Zawahał się na chwilę.
- Zapomniałem, że jesteś psychologiem.
- Wykładałam psychologię. - W ciągu ostatniego roku wyleczyłam się z nadmiernej nieśmiałości, która nie pozwalała mi mówić tego, co myślę. Ma to swoje wady i zalety. Nie zamierzam się naprzykrzać.
- Przyszedłem tutaj, żeby cię o coś zapytać. Domyśliłaś się tego. To nie jest naprzykrzanie się... Intryguje mnie opowieść o Carricku i Gwen.
- Tak? Co chcesz o nich wiedzieć?
- Wierzysz, że istnieją? Że istnieli? - poprawił się.
- Wiem, że istnieją. - Widząc niedowierzanie w jego oczach, zamilkła na chwilę, żeby zebrać myśli. - Pochodzimy z różnych stron. Ty z Nowego Jorku, ja z Chicago. Przemądrzałe i zadufane w sobie mieszczuchy, które opierają swoje życie na realiach codzienności.
Domyślił się, do czego zmierza, pokiwał głową.
- Ale obecnie jesteśmy gdzie indziej.
- Tak. To miejsce obecnie stało się moim domem, a także przemówiło do ciebie, sprawiło, że chcesz tu budować swoje marzenia. Zaczynamy tutaj rozumieć sprawy, o których zapomnieliśmy.
- Rzeczywistość pozostaje rzeczywistością, bez względu na to, w jakiej części świata przebywamy.
- Ja też tak myślałam. A skoro nadal tak uważasz, dlaczego martwisz się o Carricka i Gwen?
- Interesują mnie. - Widziałeś ją? - Nie.
- A więc jego.
Trevor zawahał się, przypomniał sobie mężczyznę, który pojawił się w pobliżu studni świętego Declana.
- Nie wierzę w czarodziejów ani we wróżki.
- Sądzę, że Carrick wierzy w ciebie - powiedziała półgłosem Jude. - Pragnę ci coś pokazać. - Chciała wstać i Trevor poderwał się na nogi, żeby jej pomóc. - Nie, jeszcze sama dam sobie radę. - Wyprostowała się, opierając się rękami o fotel. - Poczekaj chwilkę.
Kiedy wyszła, Trevor usiadł z powrotem. On i Finn przyglądali się sobie z zainteresowaniem, aczkolwiek nieufnie.
- Nie zamierzam ukraść zastawy stołowej i proponuję zawieszenie broni.
Finn podszedł niepewnym krokiem, a następnie bezceremonialnie położył przednie łapy na kolanach Trevora.
- Chryste! Teraz już wiem, dlaczego mój ojciec nie zgodził się, żebym miał szczeniaka. Siad!
Finn natychmiast usiadł na podłodze i zaczął lizać rękę Trevora.
- A więc zaprzyjaźniliście się. Trevor spojrzał na Jude. - Jeszcze jak.
- Leżeć, Finn. - Siadając obok Trevora na niskim, wyplatanym ze sznurka leżaku, Jude odruchowo poklepała psa. - Wiesz, co to jest? - Otworzyła dłoń, w której trzymała przezroczysty, błyszczący kamień.
- Wygląda jak diament, ale biorąc pod uwagę wielkość, powiedziałbym, że jest to bardzo ładnie oszlifowany kawałek szkła.
- Diament czystej wody, od osiemnastu do dwudziestu karatów. Kupiłam fachową książkę, lupę i sprawdziłam. Nie chciałam go zanosić do jubilera. Nie krępuj się - zachęciła go - przyjrzyj mu się bliżej.
Trevor wyjął go z jej ręki, podniósł do światła.
- Dlaczego nie chciałaś go zanieść do jubilera?
- Uznałam, że nie uchodzi, ponieważ jest to prezent. W ubiegłym roku, kiedy odwiedziłam grób kuzynki Maude, widziałam, jak Carrick wysypuje ich całe morze ze srebrnej torby, którą nosi przy pasie. Widziałam, jak zamieniają się w kwiaty, z wyjątkiem tego jednego, który leżał wśród nich i połyskiwał.
Trevor obrócił kamień w ręku i zadumał się.
- Klejnoty słońca.
- Od chwili, kiedy tam poszłam, odmieniło się moje życie. A to jest symbol tych zmian. I nie ma znaczenia, czy to ładne szkiełko, czy bezcenny klejnot. Ja dostrzegłam w nim magię i to otworzyło przede mną inny świat.
- Ja lubię świat, w którym żyję.
- Tylko od ciebie zależy, czy go zmienisz, czy nie. Po co przyjechałeś do Ardmore?
- Żeby budować mój teatr.
To, co zbudujesz, również zależy tylko od ciebie.
Trevor mówił sobie, że chce spędzić wieczór w pubie ze względów zawodowych. Wolał tak uważać, ponieważ z trudem godził się z myślą, iż znalazł się tutaj w dużej mierze po to, żeby popatrzeć na Darcy. Nie jest zakochanym smarkaczem, lecz poważnym biznesmenem. A pub Gallaghera w pewnym sensie ma związek z jego interesami.
Prawie wszystkie stoliki były zajęte - rodziny, pary, grupy turystów pochylały się nad kuflami i szklanicami, zajęte rozmowami. W rogu sali siedział młody, chyba piętnastoletni chłopak i grał rzewną melodię na koncertynie. W kominku palił się ogień, jako że pod wieczór ochłodziło się i zrobiło wilgotno, a wokół czerwonego płomienia trzaskającego torfu przysiadło trzech starszych mężczyzn o ogorzałych od wiatru twarzach, paląc w zadumie i przytupując nogami do taktu. Obok, na kolanach matki, skakało i chichotało dziecko, które jeszcze nie miało okazji zdmuchnąć swojej pierwszej świeczki urodzinowej.
Trevor pomyślał, że jego własna matka zachwyciłaby się tym wszystkim. Carolyn Ryan Magee była Irlandką w czwartym pokoleniu, dzieckiem rodziców, których noga nigdy nie stanęła na irlandzkiej ziemi - podobnie jak wcześniej nie zawitali tutaj ich rodzice. A mimo to bardzo ceniła swoje korzenie.
Zrozumiał, że to z jej powodu zapragnął poznać historię rodziny ze strony ojca.
To matka grywała w domu irlandzką muzykę, podczas gdy ojciec, wznosząc oczy do nieba, z trudem to tolerował. To ona opowiadała synowi bajki do łóżka o Dobroludkach i o pukach - złych duszkach.
I to ona łagodziła zadrażnienia pomiędzy ojcem i jego rodzicami. Choć nie była w stanie ocieplić ich stosunków, zbudowała jednak ten chwiejny pomost, który umożliwił utrzymywanie poprawnych kontaktów.
W rzeczy samej Trevor zastanawiał się, czy zauważyłby dystans między swoim ojcem a jego rodzicami, gdyby nie miłość i otwartość wszechobecna we własnym domu.
Nigdy nie spotkał tak oddanych sobie ludzi jak jego rodzice.
Wyobraził sobie matkę, siedzącą tutaj tak jak on teraz, chłonącą to wszystko, włączającą się do śpiewu, ucinającą sobie rozmówki z nieznajomymi. Myśląc tak, uważnie rozejrzał się po lokalu, poprzez unoszący się w powietrzu bladoniebieski dym. Najwyraźniej brakowało tu wentylacji. Następnie skierował się w stronę baru. Co tu się troszczyć o zdrowie klientów, skoro właśnie taka atmosfera najbardziej im odpowiadała.
W krańcu baru zobaczył Brennę, zręcznie nalewającą piwo i pochłoniętą rozmową z mężczyzną, który musiał mieć sto lat albo i więcej.
Trevor zajął jedyny wolny taboret i czekał, aż Aidan przekaże szklanki i wyda resztę.
- Jak leci? - zapytał Aidan, dolewając piwa do dwóch kufli, które podstawił pod kraniki.
- Świetnie. Widzę, że masz pełne ręce roboty.
- Jak zawsze, i tak będzie prawie co wieczór, aż do zimy. Czym mogę ugasić twoje pragnienie?
- Wezmę duże piwo.
- To rozumiem. Jude mówiła, że niepokoją cię pewne sprawy związane z naszym kolorytem lokalnym.
- To tylko ciekawość.
- Ciekawość, jasne! - Po napełnieniu dwóch poprzednich kufli Aidan rozpoczął powolny proces nalewania piwa Trevorowi. - Człowiek nie może się oprzeć ciekawości w tej sprawie, kiedy zauważa, że sam jest w nią wplątany. Wydawcy Jude uważają, że jej książka ściągnie na ten nasz mały zakątek świata duże zainteresowanie. A to znaczy dobry interes dla nas obu.
- Musimy się więc na to przygotować. - Rozejrzał się wokół i zauważył, że Sinead porusza się dzisiaj z dużo większą energią. Ale nigdzie nie było widać Darcy. - Będziesz potrzebował więcej ludzi do pomocy, Aidanie.
- O tym samym pomyślałem. - Napełnił frytkami koszyk i postawił go na kontuarze. - Kiedy przyjdzie czas, Darcy pogada z ludźmi.
Jak na zawołanie zza kuchennych drzwi dobiegł głos Darcy, pełen świętego oburzenia i pomysłowych przekleństw.
- Nie masz nic na swoje usprawiedliwienie, ty dupo wołowa, nie rozumiem też, dlaczego twierdzisz, że masz głowę twardą jak skała, skoro wiem, że jest całkiem pusta, ponieważ jesteś durny jak głąb kapuściany.
Kiedy zaskoczony Trevor nasłuchiwał, Aidan nawet nie przerwał pracy.
- Trochę się zezłościła ta nasza siostrunia, a Shawn robi wszystko, żeby ją sprowokować.
- Sekutnica? Ja ci dam sekutnicę, ty zezowata, bezzębna, nędzna kreaturo!
Rozległ się głośny huk, pisk, posypały się kolejne przekleństwa i już po chwili zarumieniona Darcy wypłynęła tanecznym krokiem zza drzwi, opierając na biodrze wielką, wyładowaną po brzegi tacę.
- Brenna, rondlem do gulaszu rozwaliłam łeb twojemu mężowi. Zupełnie nie pojmuję, jak inteligentna kobieta mogła poślubić takiego pawiana.
- Ponieważ robi świetny gulasz. Mam nadzieję, że garnek nie był pełny.
- Był pusty. Dlatego wydał taki ładny dźwięk. - Odrzuciła głowę i prychnęła zadowolona z siebie. Poprawiając tacę, odwróciła się ku barierce i dostrzegła Trevora.
Złość, jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki, zniknęła z jej twarzy. W gniewnych oczach pojawił się wyraźnie zmysłowy odcień.
- No, no, popatrzcie tylko, kto tu się schronił w deszczowy wieczór - mruknęła cicho, zbliżając się wolnym krokiem. - Mógłbyś podnieść barierkę, kochanie? Mam zajęte obie ręce.
Przez ponad połowę swojego życia balansowała tacami, posługując się tylko jedną ręką, ale chciała zobaczyć, jak jej pomaga.
- Miło jest, kiedy taki silny i przystojny mężczyzna wybawia z kłopotu słabą kobietę.
- Uważaj, Trev, za tą urodziwą twarzyczką kryje się żmija - powiedział Shawn, wychodząc z kuchni, żeby dostarczyć do baru kolejne zamówienie.
- Nie zwracaj uwagi na bełkot tej małpy. - Rzuciła ostre spojrzenie przez ramię. - Nasi rodzice, ludzie o miękkich sercach, odkupili go od Cyganów. Zmarnowali w ten sposób dwa funty i dziesięć pensów.
Kręcąc biodrami, poszła obsłużyć gości.
- Jeszcze mi za to zapłaci - mruknął Shawn. - Dobry wieczór, Trev. Co byś zjadł?
- Chyba spróbuję gulaszu. Słyszałem, że jest dzisiaj szczególnie dobry.
- Ano tak. - Uśmiechając się ponuro, Shawn potarł guza na głowie. Jego wzrok powędrował w stronę młodego chłopca, który grał teraz jakąś żywszą melodię. - Trafiłeś na dobry wieczór. Connor potrafi grać jak anioł.
- Chciałbym też posłuchać twojej gry. - Trevor usadowił się znowu na swoim stołku. - Ludzie bardzo cię chwalą.
- Potrafię trochę brzdąkać. Tak jak wszyscy Gallagherowie.
- Muszę jeszcze zasięgnąć opinii na temat twojej muzyki. Chcę się skontaktować z agentem.
- Och, daj spokój. Zaproponowałeś dobrą cenę za moje piosenki. Ufam, że mnie nie oszukasz. Dobrze ci patrzy z oczu.
- Zręczny agent mógłby wycisnąć więcej.
- Nie potrzebuję więcej. - Zerknął na Brennę. - Mam już wystarczająco dużo.
Trevor pokręcił głową i sięgnął po piwo, które postawił przed nim Aidan.
- Finkle mówił, że nie masz głowy do biznesu. Dodam więc jeszcze od siebie, że przeszedłeś moje najśmielsze oczekiwania. Nie obraź się.
- Ani mi się śni.
Trevor przyglądał się Shawnowi znad brzegu kufla. - Finkle powiedział, że zaszachowaliście go, wspominając o innym inwestorze, właścicielu restauracji z Londynu.
- Tak powiedział? - W oczach Shawna pojawiły się figlarne iskierki. - Aidanie, czy wiesz coś o restauratorze z Londynu, który byłby zainteresowany połączeniem się z naszym pubem?
Aidan zrobił poważną minę.
- O ile dobrze pamiętam, to pan Finkle coś o tym wspominał, chociaż go zapewniłem, że nie ma nikogo takiego. Zadaliśmy sobie dużo trudu, żeby go o tym przekonać.
- Tak też myślałem. Bardzo sprytnie.
Usłyszał radosny śmiech Darcy. Gdy odwrócił się, zobaczył, jak głaszcze Connora po głowie. Jej oczy świeciły się do niego, kiedy zaczęła śpiewać.
Była to szybka melodia o bogatym brzmieniu. Znał ją z pubów Nowego Jorku i od matki, kiedy ogarniała ją tęsknota za irlandzką muzyką, nigdy jednak nie słyszał podobnego wykonania. Ani takiego głosu, który był jak mocne, dojrzałe wino.
Czytał raport Finkle'a, w którym była wzmianka o głosie Darcy. Trevor nie poświęcił temu większej uwagi. Będąc właścicielem studia nagrań wiedział z doświadczenia, jak często wynoszone są pod niebiosa talenty, niezasługujące na nic więcej, poza uprzejmymi oklaskami.
Teraz musiał jednak przyznać, że należało bardziej zaufać informacjom swojego człowieka.
Kiedy doszła do refrenu, Shawn przyłączył się do śpiewu. Darcy zbliżyła się do baru i kładąc niedbale rękę na ramieniu Trevora, zaśpiewała, patrząc na brata.
„Oj matulu moja, już wracam do domu, chociaż chłopaki nie dają spokoju”.
Trevor pomyślał, że takiej jak ona chłopaki na pewno nie dają spokoju. Sam miał wielką ochotę dotknąć jej włosów, przyciągnąć ją do siebie, i rozkoszować się nią.
Z pewnością tysiące mężczyzn zareagowałoby w taki sam sposób.
Po skończonej piosence Darcy przechyliła się przez kontuar i dała głośnego całusa Shawnowi.
- Kretyn - powiedziała z nieukrywaną miłością.
- Sekutnica.
- Trzy porcje ryby z frytkami, dwa gulasze i dwa kawałki twojego ponczowego ciasta. A teraz wracaj do kuchni, gdzie jest twoje miejsce. - Odwracając się do Aidana, jakby od niechcenia musnęła ręką ramię Trevora. - Trzy duże guinnessy i harp, szklanka smithwicka i dwie cole. Jedna z nich dla Connora, od firmy Pozwolisz? - zapytała Trevora, wypijając łyk jego piwa.
- Czy przyjmiesz zamówienie?
- Oczywiście. Nic innego tutaj nie robię.
- Zaśpiewaj jeszcze.
- Może później. - Ustawiła na tacy drinki.
- Nie, teraz. - Wyjął z kieszeni banknot dwudziestofuntowy, ujął go w dwa palce. - Tym razem balladę.
Spojrzała na banknot.
- To spory napiwek jak na jedną piosenkę.
- Zapomniałaś, że jestem bogaty?
- O takich rzeczach się nie zapomina. - Sięgnęła po pieniądze, ale on cofnął rękę.
- Najpierw zaśpiewaj.
Postanowiła nie zwracać na niego uwagi, może nawet trochę mu podokuczać. Ale teraz chodziło o dwadzieścia funtów, a śpiewanie przychodziło jej bez wysiłku. Więc uśmiechnęła się do niego i zaśpiewała:
„Przybywajcie wszystkie dziewice - piękne i młode. Wy, które jesteście jak ukwiecona łąka. Pilnujcie waszego ogrodu, by żaden mężczyzna nie ukradł wam z niego miodu.”
Connor podchwycił melodię, czerwieniąc się trochę, kiedy do niego mrugnęła i podała mu colę. Obsłużyła również innych, wzdychając, gdy śpiewała o żalu z powodu utraconej niewinności. Ponieważ Trevor za to płacił, patrzyła na niego, powracając do baru. I dla niego śpiewała ostatnie strofy.
Gdy rozbrzmiały oklaski, z zadowolenia pojaśniały jej oczy. Jarzyły się, kiedy chwyciła banknot z jego ręki.
- Jeśli za każdą dasz dwudziestkę, zaśpiewam ci tyle piosenek, ile zechcesz. - Po czym, odbierając nalane przez Aidana guinnessy, odeszła, żeby je podać.
- Do licha, zrobię to samo za połowę ceny - zawołał ktoś z głębi sali i przekrzykując roześmiany tłum zaczął śpiewać Biddy Mulligan.
- W weekend dajemy prawdziwy koncert - poinformował Trevora Aidan. - A bar Gallaghera opłaca orkiestrę.
- Przyjdę posłuchać. - Obserwował Darcy, która weszła za bar i kierowała się do kuchni. - Czy występujecie czasem we trójkę?
- Shawn, Darcy i ja? Od czasu do czasu na ceili albo tutaj dla rozrywki. Parę razy zarobiłem sobie na kolację, kiedy podróżowałem.
- To pewnie ciężki kawałek chleba?
- Zależy od angażu.
Trevor posiedział jeszcze godzinę, delektując się piwem, jedząc ze smakiem gulasz i przysłuchując się niezmordowanemu Connorowi, grającemu jedną melodię po drugiej.
Wstał raz, żeby otworzyć drzwi parze ze śpiącym dzieckiem na rękach. Zauważył, że lokal opuszczają rodziny i mężczyźni o ogorzałych twarzach. Rybacy, który przed świtem wypłyną w morze.
Około dziewiątej przestano zamawiać gorące dania, ale kiedy podniósł się do wyjścia, piwo z kraników lało się strugą.
- Czy uważasz, że pora spać, szefie? - zawołała Brenna.
- Tak. Chyba że zdradzisz mi, jakie to witaminy trzymają cię w tak dobrej formie na nogach przez piętnaście godzin pracy.
- To nie witaminy. - Pochyliła się, żeby poklepać powykręcaną dłoń starego człowieka, siedzącego na tym samym stołku od wielu godzin. - To przebywanie w pobliżu mojej prawdziwej miłości, pana Rileya, dodaje mi energii.
Riley zarechotał.
- Więc podaj nam jeszcze po kufelku, a na dodatek daj mi buziaka, moja kochana.
- Czemu nie, tyle że kufelek kosztuje, ale buziak będzie za darmo.
Wycisnęła go na policzku Rileya i odwróciła się do Trevora.
- Zobaczymy się jutro rano.
- Chciałbym na chwilę wypożyczyć twoją siostrę - powiedział Trevor do Aidana i złapał za rękę Darcy, kiedy przechodziła obok niego. - Twoja kolej, żebyś mnie odprowadziła do wyjścia.
- Sądzę, że mogę ci poświęcić chwilę. - Odstawiła tacę i nie zwracając uwagi na niezadowoloną minę Aidana ruszyła ku drzwiom.
Powietrze nasiąknęło wilgocią. Kłęby mgły nadciągały znad morza i rozpełzały się po lądzie. Niedaleko słychać było równomierne uderzanie fal o brzeg, a także stłumiony dźwięk syreny niewidocznej w mroku łodzi.
- Jakie cudowne jest to świeże powietrze. - Darcy z rozkoszą przymknęła oczy. - Wieczorem w pubie nie ma czym oddychać.
- Pewnie nie czujesz już nóg.
- Nie przeczę, że przydałby im się solidny masaż.
- Chodź do mnie, a zatroszczę się o nie.
- Kusząca propozycja, ale muszę wrócić do pracy, a potem przespać się.
Podniósł jej dłoń do ust, jak już to kiedyś zrobił.
- Podejdź rano do okna.
Serce mocno jej zabiło. Lubiła zmysłowe doznania. Teraz jednak trzeba było myśleć perspektywicznie i umiejętnie rozgrywać swoją partię.
- Może. - Przeciągnęła koniuszkiem palca po jego twarzy. - Jeśli tak się zdarzy, że pomyślę o tobie.
- Więc postarajmy się, żebyś pomyślała. - Kiedy ją porwał w ramiona, powstrzymała go, kładąc mu rękę na piersi.
Miała przyspieszony puls - podniecało ją oczekiwanie tego, co ma nastąpić. Dobrze czuła się w jego silnych, opasujących ją niczym obręcz ramionach.
Oto i klucz do całej sprawy. Chodzi wyłącznie o przyzwolenie. Jej wybór, jej ruch, jej wola. Ważne, by zawsze nad tym panować, mieć władzę nad mężczyzną, któremu pozwala się dotykać.
Wystarczy sobie pofolgować, żeby zapomnieć, iż doznania zmysłowe, nawet te najbardziej rozkoszne, są ulotne i zwodnicze.
Stwierdziła, że niewiele ryzykuje. Może go wypróbować i przekonać się, czy będzie jej zależało na czymś więcej. Zdjęła rękę z jego piersi, położyła mu ją na karku, po czym, z otwartymi oczami, rozchyliła wargi.
Trzeba przyznać, że się nie spieszył, nie rzucił na nią, nie zaczął ustami rozgniatać jej warg. Robił to w przyjemny sposób, zdecydowanie, z dużą dozą pewności siebie. Pomyślała, że nie jest aż tak niebezpieczny.
I właśnie wtedy jego dłonie pobiegły do góry, wzdłuż jej kręgosłupa, wpił się w jej wargi.
Zamroczyło ją na chwilę i już o niczym nie myślała.
Zachowywał się tak, jakby chciał ją zjeść żywcem. Uważał, że tego właśnie kobieta oczekuje od mężczyzny. Zachłanności, podniecenia. I dawał jej to wszystko, co w nim wrzało. Kiedy po nią sięgnął, spojrzała na niego z lekką ironią.
Zwolnił więc i natychmiast dojrzał zmianę w jej oczach, wyraz aprobaty, a nawet rozkoszy. A jednak nie przestawała go badać, jakby go poddawała próbie, złoszcząc go tym nawet wówczas, gdy zatopił się w jej smaku. A potem chciał więcej, coraz więcej - i wziął to.
Gdzieś w odległych zakamarkach świadomości poczuł ledwo uchwytną zmianę. Darcy jęknęła cicho. Teraz oboje stali na deszczu z zamkniętymi oczami. Położyła dłoń na jego karku, zanurzyła ją w jego włosach. Uniosła się i przywarła do niego, gdy przyparł ją do ściany pubu. Ich serca uderzały w jednym rytmie.
Cofnął się, musiał ochłonąć, złapać oddech. Pomyśleć. Oparta o ścianę Darcy westchnęła i otworzyła oczy.
- To było bardzo przyjemne. - Nawet za bardzo, co do tego nie miała wątpliwości. - Może jeszcze raz to zrobisz?
- Dlaczego nie?
Tym razem ujął w dłonie jej twarz, wczepił się palcami w jej włosy. I czekał z ustami pełnymi jej westchnień, gdy tymczasem ich oddech stawał się szybszy i gwałtowniejszy.
- Oboje doprowadzimy się do szaleństwa. Zaśmiała się nerwowo.
- Też tak uważam. Lepiej więc zacznijmy od razu. - Zmniejszyła dzielącą ich odległość, chwytając jego dolną wargę zębami, szarpiąc ją lekko i łagodząc językiem zadany ból.
- Niezły początek - wykrztusił i wpił się w jej usta. Zaczęło jej wirować w głowie, coraz szybciej i szybciej.
Każde doznanie odbierała ze wzmożoną intensywnością - smak Trevora, twarde kontury jego ciała, wilgoć ściany na swoich plecach, skrzenie się deszczu na skórze.
Chciała go doprowadzić do ostateczności, uczynić go słabym, usłyszeć, jak błaga - zanim sama do tego dojdzie. Wystarczyło, że na chwilką zatopiła się w pocałunku, a w rezultacie dała mu więcej, niż zamierzała.
Tymczasem on znowu pierwszy się cofnął. Musiał wybierać - albo wycofa się teraz, albo zaciągnie ją do samochodu i powali na tylne siedzenie, zachowując się niczym jakiś smarkacz po szkolnej zabawie. Doprowadziła go do granic wytrzymałości tym pocałunkiem na mokrym chodniku przed zatłoczonym pubem.
- Do tego potrzeba większej intymności - stwierdził.
- Nie przeczę. - Musi koniecznie odzyskać grunt pod nogami. - Teraz czeka nas bezsenna noc, ale nie przejmuję się tym. - Spokojniejsza, przeczesała ręką włosy, strącając krople deszczu. - Czy wiesz, że kiedy ostatni raz całowałam się z jankesem, spałam po tym jak niemowlę?
- Czy to miał być komplement?
- Tak. Całowanie się z tobą sprawiło mi przyjemność, o której będę pamiętała aż do następnej okazji. A na razie wracam do pubu, ty zaś jedź do domu.
Już chciała odejść, kiedy ją przytrzymał za ramię. Obawiając się, że może mu się nie oprzeć i utracić swą przewagę, uśmiechnęła się zalotnie.
- Zachowuj się przyzwoicie, Trevorze. Jeśli zostanę z tobą dłużej, Aidan udzieli mi nagany i popsuje mi humor.
- Rezerwuję sobie twój najbliższy wolny wieczór.
- Chętnie go tobie ofiaruję. - Poklepała go przyjaźnie po ręku i weszła do pubu.
* * *
Był poruszony do głębi, a odkrycie tego faktu zdumiało go i zdenerwowało. Musiał posiedzieć w samochodzie, wsłuchując się w szum deszczu, czekając, aż krew przestanie się burzyć, a ręce odzyskają pewność. Wiedział, co znaczy pożądać kobiety. Zdawał też sobie sprawę z tego, że takie pragnienie wiąże się z pewnym ryzykiem.
Jednak uczucie do Darcy Gallagher różniło się od wszystkiego, co zdarzyło się wcześniej.
Ona jest inna, stwierdził, zerkając w stronę pubu i uruchamiając silnik. Seksowna, egoistyczna, uwodzicielska. Znał takie kobiety, ale żadna z nich nie była do tego stopnia szczera.
Bawiła się nim i nie ukrywała tego. Również za to ją podziwiał! A także za to, iż jest tak absolutnie świadoma faktu, że i on uczestniczy w tej grze.
Ciekawe, kto zwycięży i w której rundzie.
Uspokojony, że sobie z nią poradzi, uśmiechnął się. Ależ mu się podobała! Nie przypominał sobie drugiej kobiety, która by go tak podniecała, absorbowała jego myśli, wprawiała w tak dobry nastrój.
Nawet gdyby nie było tego fizycznego zainteresowania, chętnie by się z nią spotykał. Jest taka cudowna, prostolinijna. I jak to dobrze, że ich znajomość nie będzie miała żadnych dalej idących konsekwencji.
Wszelkie interesy Trevor załatwiał z Aidanem i nie zamierzał tego zmieniać, choć Darcy była współwłaścicielką pubu.
No i ten głos Darcy! Zamierzał jej w związku z tym coś zaproponować. Był pewny, że mu zaufa.
Darcy zna wartość pieniędzy i chce ich mieć tyle, by żyć na wysokiej stopie, z fasonem. Miał wrażenie, że potrafi jej to zapewnić.
Najważniejszy jest zysk, powiedziała mu w dniu, kiedy wędrowali wzdłuż plaży. Miał parę pomysłów, jak mogliby to osiągnąć razem.
Zadowolony, że tak dobrze spędza czas w Irlandii, skręcił w dróżkę do domku.
Wysiadł z samochodu, z przyzwyczajenia zamknął go, po czym, korzystając z reflektorów, które zostawił zapalone, żeby wskazywały mu drogę we mgle, doszedł do ogrodowej furtki.
Nie wiedział, dlaczego podniósł głowę ani co go skłoniło, żeby spojrzeć w okno. Doznał takiego wstrząsu, jakby uderzył w niego piorun.
Najpierw pomyślał o Darcy, o tym, jak stała w oknie swojej sypialni, kiedy ją po raz pierwszy zobaczył. Wtedy też doznał wstrząsu, który wynikał z tego, że tak jej nagle zapragnął.
Stojąca w oknie kobieta była równie śliczna. Włosy miała jasne jak otaczająca go mgła. Jej oczy - wiedział to, choć było za ciemno, by dojrzeć ich kolor - zniewalały morską zielenią.
Ta kobieta nie żyła od trzystu lat.
Otwierając furtkę, nie odrywał od niej wzroku. Zobaczył pojedynczą, błyszczącą łzę, która spłynęła po jej policzku. Serce waliło mu jak młotem, kiedy szedł szybkim krokiem ścieżką pośród mokrych kwiatów, przy ledwie słyszalnej muzyce tańczących na wietrze kominowych ozdób. Powietrze było nasycone wilgocią.
Otworzył drzwi.
W środku panowała cisza. Jedyne światło, które zapalił przed wyjściem, rzucało długie cienie na starą, drewnianą podłogę. Zapominając o tym, że wciąż trzyma w ręku klucze, poszedł schodami na górę. Znalazłszy się w korytarzyku prowadzącym do sypialni, nabrał dużo powietrza w płuca i przekręcił kontakt.
Nie spodziewał się, że ją tutaj zastanie. Duchy lepiej czują się w ciemności. Kiedy rozbłysło światło, zalewając pokój, omal nie gwizdnął ze zdziwienia.
Stała twarzą zwrócona do niego, z rękami założonymi na wysokości talii. Delikatne złociste włosy opadały jej do ramion, sięgając długiej, szarej sukni. Łza, lśniąca jak srebro, zasychała na jej policzku.
- Dlaczego marnujemy to, co jest wewnątrz nas? Dlaczego musimy tak długo czekać, zanim to do nas dotrze?
Ten głos z typowo irlandzkim akcentem zafrapował go bardziej niż sam jej widok.
- Kim... - Oczywiście wiedział, kim ona jest, więc pytanie o to było stratą czasu. - Co tutaj robisz?
- Czekam już bardzo długo. On uważa, że jesteś tym ostatnim człowiekiem. Zastanawiam się, czy ma rację, skoro ty tego nie chcesz, tak bardzo tego nie chcesz.
To niemożliwe. Człowiek nie może prowadzić rozmowy z duchem. Ktoś chce mu spłatać figla. Ruszył do przodu, wyciągnął rękę, żeby ująć ją za ramię. Ręka nie napotkała żadnego oporu, jakby musnęła powietrze.
Klucze, które Trevor trzymał w zdrętwiałych palcach, upadły z łoskotem na ziemię tuż u jej stóp.
- Czy tak trudno uwierzyć w istnienie czegoś, czego nie można dotknąć? - powiedziała łagodnym głosem, ponieważ rozumiała, jak trudno jest zwalczyć uprzedzenia. Mogła mu pozwolić, by dotknął ułudy, którą była, ale to by mu nie wystarczyło. - Twoje serce już ci to podpowiada. Teraz jeszcze trzeba, by poszedł tą drogą również twój rozum.
- Muszę usiąść. - Nagłym ruchem usiadł na brzegu łóżka. - Śniłaś mi się.
Uśmiechnęła się po raz pierwszy.
- Wiem o tym. O twoim przyjeździe tutaj dawno już postanowiono.
- Przeznaczenie?
- Wiem, że nie lubisz tego słowa. - Potrząsnęła głową. - Ale to właśnie przeznaczenie sprawia, iż zatrzymujemy się w określonych punktach drogi naszego życia. To, co robisz tutaj, zależy od ciebie. Wybór znajduje się na końcu drogi. Ja dokonałam mojego.
- Czyżby?
- Tak. Postąpiłam zgodnie z tym, co uważałam za słuszne. - W jej melodyjnym głosie zabrzmiała nutka irytacji. - Może nie było to słuszne, ale uważałam, że powinnam tak postąpić. Mój mąż był dobrym, łagodnym człowiekiem. Kochaliśmy nasze dzieci.
- Kochałaś Carricka?
- Tak, zrozumiałam to po pewnym czasie. On nie prosił mnie o nic. To nie był żar namiętności, który wkrótce zamienia się w popiół. Później zrozumiałam, że nie miałam racji. - Odwróciła się, jakby patrząc przez okno, poprzez szybę, poprzez deszcz. - Nie miałam racji - powtórzyła - Czekam teraz samotnie od bardzo dawna, a ogień miłości, jej ból i radość są we mnie. Miłość tak łatwo kryje się pod pozorami namiętności, iż często trudno ją rozpoznać.
- Dla większości ludzi namiętność jest czymś naturalniejszym niż miłość.
- A jednak obie one istnieją. Ja bałam się tego ognia, nawet jeśli go bardzo pragnęłam. Dlatego nie spojrzałam nigdy na płomienne klejnoty, które na mnie czekały.
Poznałem namiętność, ale nie znam miłości.
- Szukałeś jej po omacku, wierzę jednak, że dojdziesz do celu. Zbliżasz się do końca drogi. Wpatruj się uważnie w to, co pragniesz zbudować, i dokonaj właściwego wyboru.
Wiem, co... - Ale ona już znikała. Poderwał się na nogi, wyciągnął rękę. - Zaczekaj! A niech to! - Był sam. I choć udało mu się wkrótce uspokoić nerwy, nie pozbył się napięcia i rozterki.
Do diabła, jak tu się w tym rozeznać? Sny, magia, duchy. Nic namacalnego ani wiarygodnego, na czym można by się oprzeć.
A jednak uwierzył, i to mu nie dawało spokoju.
- Marnie coś dzisiaj wyglądasz.
Trevor wypił kolejny łyk kawy, którą przyniósł ze sobą na plac budowy, i spiorunował Brennę wzrokiem.
- Milcz!
Parsknęła śmiechem. Zdążyła się przyzwyczaić do swego szefa i nie traktowała zbyt poważnie jego złego humoru. Kiedy tacy jak on zamierzają kąsać, robią to bez uprzedzenia.
- I do tego jeszcze zły. Masz ci los! Może poprosić kogoś, żeby ci wyniósł wygodny bujany fotel? Mógłbyś usiąść pod parasolem i uciąć sobie drzemkę.
Wypił kolejny łyk.
- Widziałaś kiedyś pracującą betoniarkę od środka?
- Jesteś w tak kiepskiej formie, że mogłabym cię załatwić jedną ręką. Idź do kuchni, wypij spokojnie kawę i uspokój się.
- Przebywanie na budowie podnosi mnie na duchu.
- Mnie też. - Popatrzyła na porozkładany na placu sprzęt na ciężkie maszyny, na dźwigających ciężką rurę ludzi. - Dziwne z nas istoty, nie sądzisz? Tata pracuje dzisiaj na wsi, naprawia ludziom to i owo, cieszę się więc, że tu jesteś i że chcesz popracować, chociaż się dąsasz.
- Nie dąsam się. Nie mam takiego zwyczaju.
- No dobrze, ale jednak coś cię gryzie. Znam to uczucie, tyle że wolę to wtedy jak najszybciej z siebie wyrzucić.
- Wyobrażam sobie, że Shawn ma z tobą ciekawe życie.
- Shawn jest miłością mojego życia, staram się więc, jak mogę, żeby się nie nudził.
- Nuda zabija - mruknął Trevor.
Przytaknęła ruchem głowy. Trevor był dzisiaj bezpośredni, nie trzymał się na dystans. Widać uznał ją za osobę godną zaufania.
Ucieszyła się, że mają ten etap za sobą.
- Mam ci do przekazania, że rury do nowej studni i do odprowadzania ścieków dotarły do nas dziś rano.
Ruszyła przodem, żeby pokazać Trevorowi stopień zaawansowania prac. Po nocnym deszczu ziemia zamieniła się w błoto, a deszcz nie przestawał padać. Skapywał z daszka czapeczki Brenny, gdy pochylała się nad wykopem, połyskiwał na małej srebrnej broszce w kształcie wróżki, którą przypięła do niej.
Cieszył ją zapach błota, pracujących ludzi i spalin.
- Jak widzisz, zastosowaliśmy wskazany przez ciebie materiał, wykonaliśmy też dobrą robotę. Podczas ostatniej powodzi wiosennej namęczyliśmy się z tatusiem przy przetykaniu odpływu szamba, wolałabym już nie powtarzać tego eksperymentu.
- To nam nie grozi. - Ukucnął i ogarnął wzrokiem plac budowy. Oczyma duszy widział długi, niski, półkolisty budynek, wyłożony kamieniem, wspaniale komponujący się z pubem z ciemnymi, nie rzucającymi się w oczy drewnianymi elementami. Wdzięk i prostota, tyle że z zastosowaniem najlepszej i najbardziej nowoczesnej technologii.
Przecież to było jego marzenie. Zachowanie i uszanowanie, a nawet wyeksponowanie tego, co już jest, z zastosowaniem najnowszych zdobyczy myśli ludzkiej. Chce odcisnąć piętno rodziny Magee w miejscu, z którego się wywodzi. I nie ma to nic wspólnego z dawnymi legendami i pięknymi zjawami.
Zadumał się chwilę, a kiedy się odwrócił, zobaczył czekającą nań cierpliwie Brennę.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
Wyglądał na zmieszanego. Brenna zawahała się. Przecież poznała go bliżej zaledwie przed paroma dniami.
- Jeśli coś jest nie tak, powiedz mi, żebym mogła to naprawić. Za to mi płacisz. A jeśli to jakaś osobista sprawa, chętnie cię wysłucham, o ile tylko zechcesz o tym pomówić.
- Sądzę, że chodzi o jedno i o drugie. Dziękuję ci, ale chciałbym to jeszcze przemyśleć.
- Mnie myśli się lepiej, kiedy mam zajęte ręce.
- Dobry pomysł. - Wyprostował się. - A zatem bierzmy się do roboty.
* * *
To była ciężka i brudna praca. Mało kto uważałby ją za przyjemną. Błotnisty teren wyłożono wielkimi płytami sklejki, po których można było ciągnąć taczki. Trevor woził więc drewno na dźwigary i krokwie. Przystanął pod plandeką, gdzie pracowali hydraulicy, słuchając, jak deszcz równomiernie uderza w płótno. Wypił galon kawy i poczuł, jak powoli powraca do życia.
Musiał przyznać Brennie rację. Praca fizyczna odwraca uwagę od nękających myśli, przesuwa je na dalszy plan. Upora się więc z rym, co jest do zrobienia, a dopiero potem zastanowi się nad wydarzeniem z ostatniej nocy, spróbuje się do niego ustosunkować.
Przemoczony i zabłocony, ale już w lepszym nastroju, dźwignął kolejną deskę. Ożywił się, poczuł nową energię biegnącą od brzucha, przez kręgosłup, aż po kark. I tak jak wczoraj wieczorem nie mógł się oprzeć, by nie spojrzeć do góry.
W oknie stała Darcy, obserwowała go poprzez przezroczystą kurtynę deszczu.
Nie uśmiechnęli się do siebie. Mieli takie wrażenie, jakby ich nagie ciała nagle zetknęły się ze sobą. Nie był to już zdawkowy flirt z tamtego pierwszego ranka. Nic nie pozostało z uwodzicielskiej gry, którą dotąd prowadzili.
Nagły błysk i trawiący ogień. Tak to poczuł, stojąc na zimnym deszczu i wpatrując się w kobietę, którą ledwo znał.
Ledwo znał, lecz musi ją poznać. I nieważne, jak szybko ten ogień wygaśnie. Zaniepokojony, iż tak łatwo ulega swoim pragnieniom, zarzucił belkę na ramię i poniósł ją cieślom.
Kiedy, nie mogąc się oprzeć, spojrzał za siebie, już jej nie było.
* * *
Zachowywała się, jakby nic się nie stało, jakby nie było tej iskry porozumienia, która zapaliła się między nimi. Gdy przyszedł na lunch, rzuciła mu zdawkowe spojrzenie i kontynuowała przyjmowanie zamówień.
Godne podziwu i jakże irytujące zachowanie! Jeszcze żadna kobieta nie wzbudziła w nim tylu emocji naraz, nie zadając sobie przy tym najmniejszego trudu.
Dzisiaj w czasie lunchu było trochę luźniej. Pewnie deszcz odstraszył niektórych turystów, którzy woleli pozostać w hotelu. Przez przekorę wybrał stolik w sektorze Sinead. Ciekawe, jaki też ruch wykona Darcy w tej rozgrywce, którą prowadzili.
Darcy pomyślała, że to z jego strony sprytne posunięcie. Co prawda, będzie musiał dłużej poczekać, ale jednak wygrał tę partię. Od czego są jednak różne wybiegi, pomyślała, zgarniając napiwek ze stołu, który właśnie sprzątała.
- Trochę dziś mokro, prawda? - zawołała z drugiego końca sali.
- Bardzo mokro.
- Pewnie wolałbyś w taki dzień zaszyć się w swoim eleganckim nowojorskim biurze.
Bawiła go ta sytuacja.
- Zawsze czuję się świetnie tam, gdzie jestem. A ty?
- Kiedy tu jestem, myślę tylko o tym, żeby się stąd wynieść, gdy gdzieś wyjeżdżam, natychmiast chcę tu wrócić. Kapryśna ze mnie istota. - Wyciągnąwszy notes, przeszła do następnego stolika i uśmiechnęła się promiennie. - Czym mogę służyć?
Przyjęła także zamówienie przy drugim stoliku i przekazała je Shawnowi, zdążyła jeszcze podać gościom drinki, nim wreszcie Sinead dotarła do Trevora. Kątem oka dostrzegł ironiczny uśmiech Darcy.
- Muszę coś sprawdzić w okolicy, a dzień wydaje się idealny do tego - powiedział. - Nie chciałabyś się zabawić w mojego przewodnika?
- To miło z twojej strony, że o mnie pomyślałeś, ale mam za mało czasu, żeby się z tego solidnie wywiązać.
- Ja też mam nie więcej niż dwie godziny. Co ty na to, Aidanie? Mógłbym wypożyczyć twoją siostrę między jedną i drugą zmianą?
- Do godziny piątej sama dysponuje swoim czasem.
- Wypożyczyć? - Parsknęła śmiechem. - Nie sądzę. Gdybyś jednak zamierzał zatrudnić mnie w charakterze przewodnika, moglibyśmy wynegocjować rozsądne honorarium, - Pięć funtów za godzinę.
Spojrzała na niego słodko.
- Powiedziałam „rozsądne”. Mogę ci poświęcić mój czas za dziesięć funtów.
- Ale jesteś pazerna.
- A ty dusigrosz - odcięła się i kilku klientów parsknęło śmiechem.
- Niech będzie dziesięć, tylko czy staniesz na wysokości zadania?
- Kochanie? - Zatrzepotała rzęsami. - Jeszcze żaden mężczyzna na mnie nie narzekał.
Ruszyła w stronę kuchni, a Trevor pochylił się nad zupą, którą postawiła przed nim Sinead. Takie rozwiązanie w pełni ich zadowalało.
* * *
Musiała się trochę sobą zająć: uszminkować usta, skropić perfumami, uczesać i zmienić ubranie. W końcu doszła do wniosku, że zielona koszula, czarna kamizelka oraz spodnie będą najbardziej odpowiednim strojem na przejażdżkę w deszczowy dzień.
Jankesi, na ile ich znała, byli zwariowani na punkcie wycieczek po irlandzkich drogach, w słońce czy w deszcz, tak jakby nigdy w życiu nie widzieli rozległych, zielonych łąk.
Z uwagi na pogodę zebrała do tyłu włosy i zawiązała je czarną wstążką, po czym, nim zeszła po schodach, narzuciła na siebie żakiet.
Przyzwyczaiła się, że mężczyźni czekają na nią.
Shawn pogwizdywał, porządkując naczynia. Zdziwiła się, że Trevor, wbrew jej oczekiwaniom, nie przestępuje z nogi na nogę i nie popija w kuchni kawy, która, jak się wydawało, podtrzymywała go przy życiu.
- Czy Trevor jest w pubie?
- Nie umiem ci powiedzieć. Słyszałem, jak mówił do Brenny, że musi załatwić parę telefonów. To było jeszcze przedtem, zanim poszłaś na górę, żeby się ubrać w ten wyjściowy strój.
Ponieważ taka uwaga nie zasługiwała na odpowiedź, Darcy pożeglowała z kuchni do pubu, gdzie zastała Aidana, szykującego się do zamknięcia lokalu.
- Wyrzuciłeś Trevora, każąc mu czekać w samochodzie?
- Trevora? Nie, zdaje się, że miał gdzieś zatelefonować. Zatrzęsła się z oburzenia.
- Wyszedł?
- Sądzę, że przyjdzie tutaj. Skoro masz na niego czekać pójdę już sobie, ty zaś zamknij lokal. I pamiętaj, żebyś wróciła na czas, Darcy.
- Ale... - Chciała go zatrzymać, ale Aidan był już za drzwiami.
Nigdy na nikogo nie czekała. Nie wróży to niczego dobrego.
Bardziej zaskoczona niż zła odwróciła się, by wrócić do siebie na górę i zapomnieć o całej sprawie. Wtedy otworzyły się drzwi i wszedł Trevor.
- W porządku, widzę, że jesteś gotowa. Przepraszam, musiałem zatelefonować. - Stał, przytrzymując drzwi i uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic. Nie zdziwiło go malujące się na jej twarzy zaskoczenie i poirytowanie, spodziewał się tego. Nie wątpił, że każdy mężczyzna, z którym kiedykolwiek miała do czynienia, czekał z biciem serca na jej pojawienie się.
Twój ruch, śliczna, pomyślał.
- Cenię sobie mój czas, w przeciwieństwie do ciebie. - Minęła go sztywnym krokiem i rzucając mu złe spojrzenie, wyszła na deszcz.
- Czas jest tylko częścią problemu. - Stał, osłaniając ją przed deszczem, kiedy zamykała na klucz drzwi pubu. - Każdy chce go mieć. Mnie wystarczą dwie godziny bez telefonów i odpowiadania na pytania.
- Więc nie zapytam cię o nic.
Poprowadził ją do samochodu, przytrzymał drzwiczki, kiedy wsiadała. I zastanawiając się, jak długo Darcy zamierza się dąsać, zajął miejsce kierowcy.
- Pomyślałem, że moglibyśmy się wybrać na północ, dojechać do drogi prowadzącej wzdłuż wybrzeża i popatrzeć na morze.
- To ty trzymasz kierownicę i kasę. Wyjechał z zatoczki.
- Panuje opinia, że pogubienie się na drogach Irlandii dodaje uroku tej ziemi.
- Nie sądzę, by ci, którzy jadą w konkretnym celu, znajdowali w tym jakiś urok.
- Na szczęście w tej chwili nie mam przed sobą żadnego konkretnego celu.
Darcy rozsiadła się wygodnie. Samochód był duży i ładny, musiał drogo kosztować. Przejechanie się nim w deszczu z przystojnym mężczyzną nie jest aż tak wielkim poświęceniem. Tym bardziej, że płaci on jej za ten zaszczyt.
- Odnoszę wrażenie, że z góry planujesz każdy krok.
- Tak się osiąga cel.
- A dzisiaj twoim celem jest obejrzenie najbliższej okolicy, odnotowanie tego, co mogłoby zainteresować ludzi przybywających do twojego teatru, co mogliby tutaj zwiedzić.
- Tak, to jeden z celów. Innym jest chęć spędzenia z tobą paru godzin.
- Sprytnie to sobie wymyśliłeś - dwie sprawy za jednym zamachem. Jadąc drogą dotrzesz do Dungarvan. Droga wzdłuż wybrzeża zaprowadzi cię do Waterford, a jadąc na północ znajdziesz się w górach.
- Więc którą trasę wybierasz?
- Turyści zatrzymują się chętnie przy An Rinn, między Ardmore i Dungarvan. To mała rybacka wieś, gdzie mówią jeszcze po gaelicku. Niewiele jest tam do zobaczenia, poza fantastycznymi klifami, ale turyści często tam zaglądają, oczarowani starym językiem stosowanym na co dzień.
- Mówisz po gaelicku?
- Odrobinę, ale nie na tyle, żeby prowadzić konwersację. - Szkoda, że takie rzeczy idą w zapomnienie.
- Masz do tego zbyt sentymentalny stosunek. Przecież z angielskim jest znacznie łatwiej. Kiedy byłam w Paryżu, zawsze znalazł się ktoś, kto na tyle znał angielski, żeby mnie zrozumieć. Nie spotkałabym nikogo, kto rozumiałby gaelicki.
- Nie czujesz żadnego sentymentu do tego, co irlandzkie, Darcy?
- A ty masz sentyment do tego, co amerykańskie?
- Nie - powiedział po chwili. - Traktuję to jak coś naturalnego.
- Masz więc odpowiedź. - Spojrzała na siąpiący deszcz i na perłową poświatę na horyzoncie. - Rozjaśnia się. Może zobaczysz tęczę, jeśli takie rzeczy cię bawią.
- Jeszcze jak. Powiedz osi, co najbardziej lubisz w Ardmore - Co tu lubię? - Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zadano jej podobne pytanie. - Morze. Jego humory, zapach, obecność w powietrzu. Jego łagodność i miękkość w pogodny poranek i dziką wściekłość w czasie sztormu.
- Jego dźwięk - podpowiedział szeptem Trevor. - Jak bicie serca.
Toż to czysta poezja! Bardziej bym się tego spodziewała po Shawnie niż po tobie.
- Trzeci etap legendy. Klejnoty z serca oceanu.
- Ano właśnie. - Spodobało jej się, że pomyślał o legendzie. Ostatnio sama sporo o niej rozmyślała. - A ona pozwoliła, by zamieniły się w kwiaty, za które nie kupiłaby jednego porządnego posiłku dla rodziny. Potrafię zrozumieć jej dumę, ale żeby aż za taką cenę?
- Ty przehandlowałabyś własną dumę za piękne kamienie.
- O nie, tego bym nie zrobiła. - Spojrzała na niego figlarnie. - Znalazłabym sposób, żeby zachować jedno i drugie.
Pomyślał, że Darcy byłaby do tego zdolna. Ale dlaczego sprawiło mu to przykrość?
Poprzez chmury przebijało się słońce, rozświetlając wciąż jeszcze padający deszcz. Trevor miał wrażenie, że znaleźli się wewnątrz gładkiej, opalizującej muszli. I ujrzał na niebie trzy tęcze. Jakby delikatny kwiat rozchylał się płatek po płatku.
Oczarowany, zatrzymał samochód na środku drogi i wpatrywał się w te trzy barwne łuki, pyszniące się na tle bladoniebieskiego nieba.
Darcy wolała jednak patrzeć na niego. Jakby opuścił przyłbicę. Pod nią, pod warstwą sztywnej ogłady, dojrzała taką świeżość uczuć, jakiej nigdy się nie spodziewała. Poruszył ją sposób, w jaki wpatrywał się w te urocze igraszki światła i deszczu, zachwyciła ją autentyczna radość bijąca z jego oczu.
Kiedy odwrócił głową i uśmiechnął się promiennie, nie mogła się powstrzymać. Przechyliła się ku niemu, ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała - szybko i lekko.
To na szczęście - powiedziała, zajmując dawną pozycję. - Zdaje się, że jest jakaś przypowieść na temat tęcz, pocałunków i szczęścia.
- A jeśli nawet nie ma, to powinna być. Przekonamy się, dokąd to nas zaprowadzi. Mam na myśli tęczę - wyjaśnił, kiedy uniosła brwi. - Bo chyba wystarczająco dobrze wiem, dokąd prowadzą pocałunki.
Wjechał w wąską, słabo oznakowaną drogę. Z dala od wybrzeża wzgórza zieleniły się w deszczu. Szare kamienne murki i niestrzeżone drzewa przecinały pola, dodając im kolorytu. Dostrzegł chatę, bardzo podobną do tej na Faerie Hill, z kremowymi ścianami i krytym strzechą dachem. A także stado owiec, wyglądające jak białe punkciki.
A nad tym wszystkim widniały trzy barwne smugi na jasnym niebie.
Otworzył okienko w dachu i zaśmiał się, kiedy zebrana na szybie woda wlała się do środka. Powiało świeżością, cudownie czystą, dodającą czegoś nieziemskiego do zapachu skóry Darcy.
A potem, gdy droga zaczęła piąć się do góry, zobaczył ją. Matową i szarą na tle perłowego nieba. Z całej konstrukcji zachowały się tylko trzy ściany, czwarta, zamieniona w kupę gruzu, leżała na ziemi. Ale to, co pozostało, stało dumne i wyzywające, wzbijało się w górę ponad zastygłym w ciszy wiejskim krajobrazem i trwało jak pomnik - upamiętniając przelaną krew, dawną potęgę, dalekosiężną wizję.
Zjechał z drogi, zatrzymał samochód.
- Chodźmy popatrzeć.
- Na co? Trevorze, to tylko ruina. W Irlandii znajdziesz ich pełno na każdym kroku. I znacznie ciekawsze od tej. Choćby kaplica albo katedra w Ardmore.
- Ale teraz jesteśmy tutaj. - Sięgnął przez nią, żeby otworzyć jej drzwi. - Właśnie takie rzeczy przyciągają ludzi.
- Tych, którzy nie mają dość rozumu, by spędzić urlop tam, gdzie mogą mieć piękny basen i pięciogwiazdkowe restauracje. - Gderając trochę, wysiadła i poszła za nim. - Pewnie to jeden z wielu zamków, splądrowanych przez bandę Cromwella.
Trawa była mokra. Całe szczęście, że włożyła wysokie buty. Uważała na każdy krok, żeby nie wejść w pamiątki pozostawione przez owce i krowy.
- Żadnego znaku, żadnej tabliczki, nic. Po prostu tak sobie stoi.
Darcy pokręciła głową, dochodząc do wniosku, iż lepiej się śmiać, niż złościć.
- A czego się spodziewałeś?
Położył tylko rękę na kamieniu i podniósł wzrok.
- Zastanawiam się, ilu też ludzi musiało to budować? Jak długo? Kto kazał wznieść tę budowlę i dlaczego?
Wszedł do środka, a Darcy, wczuwając się w jego nastrój nie pozostała w tyle.
Pomiędzy powalonymi kamieniami rosła wysoka, ostra trawa. Mury, otwarte na wszelkie żywioły, ociekały wilgocią po poprzednich burzach. Trevor wprawnym okiem ocenił architekturę budowli, rozmiary zniszczonego drewnianego belkowania.
- Pewnie tam śmierdzi stęchlizną - skomentowała Darcy. Zrobiło się jaśniej, a ponad ich głowami wciąż jeszcze widniały tęcze.
- Gdzie twój romantyzm?
- Wątpię, żeby dawne kobiety, które tylko gotowały i sprzątały między kolejnymi porodami, widziały w tym coś romantycznego. Ich celem było przetrwanie.
- A zatem osiągnęły swój cel. Budowla przetrwała. Przetrwał naród. Przetrwał kraj. To ta magia przyciąga tu ludzi, magia, o której nie myślisz, ponieważ masz to na wyciągnięcie ręki.
- To historia, nie magia.
- Jedno i drugie. Dlatego tu przyjechałem.
- Masz wielkie ambicje.
- A dlaczego miałbym poprzestać na małych?
- Rozumiem, że to sprawa sentymentu. A ponieważ Wciągnąłeś w to Gallagherów, zrobię, co w mojej mocy, żebyś mógł zrealizować swe plany.
- Jest jeszcze coś, o czym chcę z tobą porozmawiać. Ale to już innym razem.
- Dlaczego nie teraz?
- Ponieważ teraz potrzebuję trochę więcej szczęścia. Wziął ją za ręce, splatając palce ich dłoni. - W starym zamku, pod potrójną tęczą, to musi być warte aż trzy dzbany szczęścia.
- Chyba pomyliłeś mity. Dzban znajduje się na końcu tęczy.
- Spróbuję moich szans tutaj. - Dotknął ustami jej warg, tak samo lekko, jak ona to przed chwilą zrobiła. Spodobała mu się ta iskierka rozbawienia, którą dostrzegł w jej oczach, więc powtórzył to raz jeszcze, z większym uczuciem.
- Słyszałem też, że trzeci raz jest urzekający - powiedział półgłosem i sięgnął znowu po jej usta. Szybko, namiętnie. Celowa, nagła zmiana, mająca ich poddać próbie.
Jakby tylko na to czekała. Rozchyliła wargi. Nie poddawała mu się, lecz domagała się go na równych prawach. Złączyli i zacisnęli palce, wiedząc, że nie opanują się, jeśli je rozluźnią i posuną się o krok dalej.
Poczuł bicie jej serca - gwałtowne, podniecające jego pragnienie.
To niesamowite, że może być coś tak szalonego, tak pierwotnego i dzikiego. Wzbierało w niej, było jak unosząca się podczas sztormu fala szukająca ujścia. O Boże, jakże chciała się na niej wznieść, nawet gdyby się miała potłuc i rozbić na końcu.
Kiedy całował jej skronie, kiedy zanurzył twarz w jej włosach, świeżość tego gestu poruszyła ją i uczyniła bezsilną. A także obudziła jej czujność.
- Jeżeli takie poczynania pod tęczą przynoszą szczęście - rzekła Darcy - jesteśmy zabezpieczeni na całe życie.
Nie mógł się śmiać ani odpowiedzieć na to żartem. Coś w nim wzbierało, coś niezrozumiałego, nie będącego zwyczajnym pożądaniem.
- Ile razy czułaś się w taki sposób?
Zanim odpowiedziała, odsunął ją na tyle, by mogli patrzyć sobie w oczy.
- Odpowiedz szczerze. Ile razy czułaś się tak jak teraz? Mogła skłamać. Potrafiłaby uczynić to bez zmrużenia oka.
Ale tylko wtedy, gdyby to, co przeżywała nie miało dla niej większego znaczenia. A on patrzył jej prosto w oczy, intensywnie, ze zniecierpliwieniem.
- Nie powiem, żebym się tak kiedykolwiek czuła, z wyjątkiem wczorajszego wieczoru.
- Ja też nie - odparł i puścił ją. - Warto by się nad tym zastanowić.
Trevorze, chyba oboje wiemy, że im gorętszy jest płomień, tym szybciej się spala - wygarnęła.
- Być może. - Pomyślał o Gwen, o słowach, które od niej usłyszał. - Przekonamy się o tym w miarę upływu czasu.
- To prawda. - Tak jakby oboje zakładali, że nie potrafią się zakochać. Faktycznie, smutna z nich para. - Przekonamy się - zgodziła się. - Tak jak oboje wiemy, że pójdziemy ze sobą do łóżka, oraz że są pewne sprawy, które trochę to komplikują. Sprawy związane z biznesem.
- Biznes nie ma z tym nic wspólnego.
- Nie powinien mieć. Ale skoro łączą nas interesy, w które jest zaangażowana moja rodzina, powinniśmy porozmawiać i, zanim wylądujemy w łóżku, wyjaśnić sobie pewne sprawy. Chcę ciebie, ale stawiam pewne warunki.
- Masz na myśli jakiś cholerny kontrakt?
- Nic formalnego, a poza tym nie mów do mnie tym tonem. Złościsz się, bo nie możesz zapanować nad swym uczuciem, czego nie przewidziałeś wcześniej.
Trafiła w sedno sprawy - niech to szlag trafi!
- A zatem uzgodniliśmy, o co nam chodzi i czego oczekujemy po tym związku, i zgodziliśmy się nie mieszać go z biznesem.
- Tak, to prawda. I tak, jak powiedziałeś, jest coś, nad czym warto się zastanowić. Może ci się wydaje, że sypiam z każdym, kto się nadarzy. - Kiedy się odwrócił, ciągnęła tym samym chłodnym głosem. - Ale tak nie jest. Nie sypiam z każdym. Jestem wybredna, muszę czuć coś do mężczyzny, zanim go wezmę do łóżka.
- Darcy, zrozumiałem to już po godzinie spędzonej w twoim towarzystwie. Ja także jestem wybredny. - Podszedł do niej. - Lubię cię i zaczynam rozumieć. A kiedy przyjdzie pora, pójdziemy do łóżka.
Rozluźniła się, uśmiechnęła.
- Zdaje się, że właśnie odbyliśmy poważną rozmowę. Należy uważać, żeby nie weszło to nam w nawyk. A teraz, mówię to z przykrością, musisz mnie odwieźć z powrotem.
- Następnym razem odbędziemy przejażdżkę wzdłuż wybrzeża.
- Następnym razem zabierzesz mnie na kolację przy świecach, zafundujesz mi szampana i pocałujesz mnie w rękę, jak należy. - Kiedy szli przez mokrą łąkę, podniosła głowę i rzuciła ostatnie spojrzenie na blednące tęcze. - Ale możemy też odbyć przejażdżkę wzdłuż wybrzeża i dotrzeć w to samo miejsce.
To brzmi jak umowa. Weź wolny wieczór.
- Zastanowię się.
Powróciła ciepła i sucha pogoda, a niebo i morze nabrały żywszego błękitu. Kwiaty w Ardmore upajały się słońcem, podobnie jak jeszcze niedawno deszczem. Okrągła wieża rzucała długi i smukły cień na groby, których strzegła. Wiejący wysoko na klifach wiatr delikatnie marszczył taflę wody w studni świętego Declana.
Psy uganiały się po polach za zającami, a śpiewające nad ranem ptaki zapowiadały pogodny dzień.
We wsi ludzie pracowali w podkoszulkach, a ich różowa opalenizna ciemniała. Trevor obserwował, jak jego budowla nabiera kształtu.
W miarę postępu prac przybywało też widzów. Codziennie o dziesiątej przy placu budowy przystawał stary Riley, a był tak punktualny, że można było według niego nastawiać zegarek. Przynosił składane krzesełko i siadał, osłaniając oczy czapeczką, mając pod ręką termos z herbatą. Mógł tak siedzieć, obserwować i drzemać aż do pierwszej, kiedy to wstawał, składał krzesełko i kuśtykał do swojej prawnuczki, która szykowała mu lunch.
Czasem dosiadł się do niego któryś z przyjaciół i grali wtedy w warcaby albo w remika.
Trevor zaczął go traktować jak maskotkę przynoszącą szczęście budowie.
Od czasu do czasu przychodziły tu dzieci i obsiadały wkoło krzesełko Riley'a. Wodziły wielkimi oczami za ruchem stalowej belki, gdy, podniesioną do góry, osadzano na właściwym miejscu.
Czasami takiemu wydarzeniu towarzyszyły gromkie brawa. - Praprawnukowie pana Riley'a nie wyjdą przed jego krzesełko - powiedziała Brenna, kiedy Trevor wyraził obawę, czy gapie nie kręcą się zbyt blisko placu budowy.
- Praprawnukowie?
- Riley w zimie skończył sto dwa lata. To długowieczna rodzina, chociaż jego ojciec zmarł w młodym wieku, mając zaledwie dziewięćdziesiąt sześć lat. Niech odpoczywa w spokoju.
- Zabawne. A iluż to on ma tych praprawnuków?
- Zaraz, niech no się zastanowię. Piętnaścioro... nie, szesnaścioro, ponieważ tej zimy urodził się jeszcze jeden. Nie wszyscy zresztą mieszkają w tej okolicy.
- Szesnaścioro? Dobry Boże!
- No cóż, sam miał ośmioro dzieci, z czego sześcioro wciąż żyje. Oni zaś mieli prawie trzydzieścioro wnucząt, no i tak dalej, aż trudno się doliczyć. Dwóch jego wnuków i mąż jednej z wnuczek pracują u ciebie.
- Nic dziwnego przy tak licznej rodzinie.
- Każdej niedzieli po mszy odwiedza grób żony, Lizzie Riley. Byli małżeństwem przez pięćdziesiąt lat. Idzie tam z tym starym krzesełkiem i przez dwie godziny opowiada jej wszystkie miejscowe plotki i rodzinne nowinki.
- Dawno zmarła?
- Jakieś dwadzieścia lat temu.
Siedemdziesiąt lat wierny jednej kobiecie. Jakie to zdumiewające i podnoszące na duchu, pomyślał Trevor. Czasami, jak widać, to zdaje egzamin.
- Kochany człowiek z pana Riley'a - dodała Brenna. - Hej, ty tam, Declanie Fitzgerald, uważaj, żebyś nie wyrżnął kogoś w głowę dźwigarem.
I Brenna pomaszerowała tam wielkimi krokami, by osobiście pomóc robotnikowi.
Również Trevor zamierzał spędzić to popołudnie na fizycznej pracy. Szum i łoskot sprężarek mieszał się z nieprzerwanym terkotem betoniarki, wprawiając w zachwyt młodszą widownię. Obok dzieci, na krzesełku pan Riley popijał herbatę. Trevor podszedł do niego.
- I co pan o tym sądzi?
Riley popatrzył na mocującą dźwigar Brennę.
- Sądzę, że budujesz solidnie i wiesz, kogo zatrudnić. Mick O'Toole i jego śliczna Brenna znają się na robocie. - Riley skierował wypłowiałe oczy na Trevora. - Podobnie jak ty, młody Magee.
- Jeżeli pogoda dopisze, zawiesimy wiechę przed planowanym terminem.
Twarz Riley'a zmarszczyła się w uśmiechu. Przypominała rozciągnięty na skale cieniutki biały pergamin.
- I zamieszkasz tam, skąd się wywodzisz, chłopcze. Taka jest kolej rzeczy. Podobny jesteś do swego stryjecznego dziadka.
Trevor pomyślał, że kiedyś to samo powiedziała matka. Ukucnął, żeby Riley nie musiał wyciągać szyi.
- Naprawdę?
- O, tak, znałem go. Przystojny był młodzieniec z Johnniego, z tymi szarymi oczami i zniewalającym uśmiechem. Prosty jak trzcina, podobnie jak ty.
- A poza tym, jaki był?
- Spokojny, zrównoważony. Bardzo kochał Maude Fitzgerald.
- I poszedł na wojnę?
Takie to były czasy, wielu młodych poległo w szesnastym roku na polach bitewnych Francji. A także i tutaj, podczas naszej własnej małej wojny o niepodległość Irlandii. Mężczyźni idą na wojnę, a kobiety czekają i płaczą. - Położył kościstą rękę na głowie jednego z siedzących obok dzieci. - Irlandczycy mają świadomość, że to ciągle powraca. Wiedzą też o tym ludzie starzy. A ja jestem Irlandczykiem i jestem stary.
- Znał pan też mojego dziadka?
- Znałem. - Riley usiadł wygodnie ze swoją herbatą skrzyżowawszy chude nogi. - Denis był silniejszy od swojego brata, był też bardziej przewidujący - wolał patrzeć daleko przed siebie, niż dreptać w miejscu. Ardmore nie było dla niego odpowiednim miejscem, więc, gdy nadarzyła się okazja, bez namysłu opuścił nasze strony. Ciekawe, czy znalazł to, czego wtedy szukał, i czy przyniosło mu to zadowolenie?
- Nie wiem - odpowiedział szczerze Trevor. - Nie sądzę, żeby był szczególnie szczęśliwym człowiekiem.
- Przykro mi to słyszeć, ponieważ trudno być szczęśliwym, gdy inni nie zaznali szczęścia. O ile pamiętam, jego narzeczona była spokojną i dobrze wychowaną panną. Nazywała się Mary Clooney, pochodziła z Old Parish i miała z dziesięcioro rodzeństwa, o ile mnie pamięć nie zawodzi.
- Ani trochę nie zawodzi. Riley zarechotał.
- No popatrz, jednak ten mój mózg jeszcze mi nieźle służy. Tylko ciało już jest za słabe, żeby poruszać się tak, jak za dawnych dni. - Riley doszedł do wniosku, że młody Magee chce poznać swe korzenie. Dlaczego by nie? - Powiem ci, że twój ojciec był kiedyś ładnym chłopaczkiem. Widziałem wiele razy, jak dreptał drogą, trzymając za rękę swoją mamę.
- Nie chodził z ojcem?
- Może czasami. Denis głównie zajmował się zarabianiem na życie i odkładaniem na podróż do Ameryki. Mam nadzieję, że żyło im się tam dostatnio.
- Dziadek chciał budować i dopiął swego.
- A potem miał już tego dosyć. Pamiętam, jak młody Denis, twój ojciec, wrócił tutaj, kiedy już był na tyle dorosły, że mógł zapuścić wąsy. - Riley przerwał, by nalać sobie więcej herbaty z termosu. - Wyrósł na przystojnego mężczyznę, o miłym sposobie bycia, i interesowała się nim niejedna z naszych panienek. - Mrugnął okiem. - Tak samo jak tobą. Ale on nie dokonał wówczas wyboru, ponieważ jeszcze nie nadszedł czas, żeby oderwać się od wszystkiego. Ty masz inną sytuację. - Ręką, w której trzymał filiżankę, Riley wskazał na budowę. - Budujesz to, żeby zaznaczyć swoją obecność, prawda?
- Na to wygląda, przynajmniej w tej chwili.
- A tymczasem Johnnie nie pragnął niczego więcej poza wiejskim domkiem i swoją dziewczyną, ale wojna mu to odebrała. Jego matka umarła niecałe pięć lat po nim, na atak serca. Nie wydaje ci się, iż ciągłe życie w cieniu zmarłego brata może być bardzo uciążliwe?
Trevor znowu spojrzał do góry i napotkał wyblakłe, przenikliwe oczy. Bystry, inteligentny starzec. Pomyślał, że jeśli ktoś przekroczył granicę stu lat, nie może być inny.
- Sądzę, że tak, nawet jeśli ucieknie się od tego na drugi kontynent. To prawda, o wiele lepiej jest zostać tutaj i zbudować coś własnego. - Pokiwał głową, tym razem z wyraźną aprobatą. - No więc, jak już powiedziałem, przypominasz nieboszczyka Johna Magee. Wystarczyło, że raz spojrzał na Maude Fitzgerald, by stała się jego miłością. Wierzysz w dozgonną, romantyczną miłość, młody Magee? Trevor zerknął w kierunku okna Darcy.
- Zdarzają się takie przypadki.
- Żeby coś dostać, musisz w to wierzyć. - Riley zamrugał i podał swój kubek Trevorowi. - Nie tylko budowle z drewna i kamienia są tak trwałe. - Ponownie położył zniekształconą dłoń na głowie najbliżej siedzącego dziecka. - Na wieczne czasy.
- Budynki z kamienia potrafią stać przez całe wieki - zauważył Trevor, po czym bez zastanowienia wypił spory łyk herbaty. Zatkało go, pociemniało mu w oczach. - O Jezu! - Wykrztusił, kiedy mocna, zmieszana z herbatą whiskey paliła mu gardło.
Riley zaśmiał się, a jego pomarszczona twarz zaróżowiła się z radości.
- Cóż jest warta herbata bez naparsteczka irlandzkiej whiskey? Tylko nie opowiadaj, że w Ameryce tak rozcieńczyli ci krew, iż nie możesz tego wziąć do ust.
- Jeszcze za wcześnie na picie mocnych trunków.
- A cóż czas ma do tego?
A więc ten człowiek, stary jak Mojżesz, przez godzinę popija w równym rytmie zaprawioną alkoholem herbatę. Chcąc ratować twarz, Trevor wypił do dna, za co został wynagrodzony szerokim uśmiechem.
- Równy z ciebie chłop, Magee. Równy. A skoro tak, to ci coś powiem. Ta śliczna dziewczyna od Gallagherów nie zadowoli się kimś, kto nie ma gorącej krwi, twardego kręgosłupa i bystrego umysłu. Uważam, że ty masz to wszystko.
Trevor oddał Riley'owi kubek.
- Jestem tu po to, żeby zbudować mój teatr.
- Jeśli to prawda, to jeszcze ci coś powiem. Nie mieści mi się w głowie, żeby młody człowiek marnował swoje życie. - Nalał kolejną filiżankę herbaty. - Będę więc musiał sam się z nią ożenić. - Wypił łyk, a w jego oczach pojawiły się wesołe chochliki. - Uwijaj się żwawo, chłopie, bo mam niezłe doświadczenie z płcią piękną.
- Zapamiętam to sobie. - Trevor wstał z kucek. - Co robił John Magee, zanim poszedł na wojnę?
- Chcesz wiedzieć, jak zarabiał na życie? - Jeżeli nawet Riley'owi wydało się dziwne, że Trevor tego nie wie, nie dał nic po sobie poznać. - Był związany z morzem. Kochał je, podobnie jak kochał Maude.
Trevor pokiwał głową. - Dziękuję za herbatę - powiedział i powrócił do swojej ekipy.
* * *
Nie poszedł na lunch. Musiał zadzwonić w kilka miejsc, wysłać parę faksów, nie mógł więc sobie pozwolić na siedzenie w pubie ani na spędzenie kilku chwil z Darcy. Miał tylko nadzieję, że będzie się za nim rozglądała, zastanowi się, dlaczego go nie ma.
W porządku, pomyślał Trevor, wchodząc do domku. Nie zaszkodzi, jeśli Darcy trochę się zdenerwuje. Tyle w niej beztroskiej pewności siebie, tyle arogancji. Tylko dlaczego, u licha, obie te cechy wydają mu się takie atrakcyjne?
Śmiejąc się w duchu, udał się prosto do biura. Spędził pół godziny, intensywnie pracując. Potrafił wyłączyć się z tego, co się wokół działo.
Po załatwieniu wszystkich pilnych spraw i wysłaniu faksów, po odpowiedzeniu na e - mail i nadaniu swoich tekstów, oddał się rozmyślaniom nad kolejnym projektem, który zrodził mu się w głowie.
Podniósł słuchawkę i zadzwonił do pubu. Ucieszył się, gdy telefon odebrał Aidan. Trevor zawsze wolał się zwracać bezpośrednio do kierownika przedsiębiorstwa. Albo, jak w tym przypadku, do głowy rodziny.
- Mówi Trev.
- Sądziłem, że o tej porze zobaczę cię przy jednym z moich stolików.
Aidan podniósł głos, żeby przekrzyczeć panujący w porze lunchu zgiełk, zaś Trevor widział oczyma duszy, jak podczas rozmowy jedną ręką napełnia kufle. Z oddali dobiegł go śmiech Darcy.
- Mam pewną sprawę do załatwienia. Chciałbym zorganizować spotkanie z tobą i z twoją rodziną.
- Spotkanie? W sprawie teatru?
- Po części. Może znajdziesz wolną godzinę między zmianami?
- Sądzę, że jakoś to zorganizujemy. Dzisiaj?
- Im wcześniej, tym lepiej.
- Świetnie. Przyjdź więc do domu. Przestrzegamy zasady, by wszystkie rodzinne spotkania odbywały się wokół kuchennego stołu.
- Doceniam to. Mógłbyś też poprosić Brennę?
- Oczywiście. A więc do zobaczenia wkrótce.
Wokół kuchennego stołu. Trevor przypomniał sobie własne spotkania rodzinne w takim samym punkcie zbornym. W dniu poprzedzającym pierwsze pójście do szkoły, w przeddzień wyjazdu na obóz baseballowy, przed egzaminem na prawo jazdy i temu podobne. Były tam omawiane wydarzenia jego życia, a także z życia jego siostry - co poważniejszych kar i kazań dokonywano w majestacie kuchennego stołu.
Dziwne, ale po zerwaniu zaręczyn powiedział o tym rodzicom, kiedy siedzieli w kuchni. Tam też opowiedział im o swoich planach zbudowania w Ardmore teatru i o zamiarze wyjazdu do Irlandii.
Także teraz - przeliczył w myśli nowojorski czas - rodzice najprawdopodobniej są w kuchni. Znowu podniósł słuchawkę i zadzwonił do domu.
- Dzień dobry, tu rezydencja Magee.
- Witaj, Rhondo, mówi Trev.
- Pan Trevor - gospodyni Magee nigdy nie nazywała go inaczej, nawet wtedy, kiedy go ostrzegała, że sprawi mu lanie. - Podoba się panu w Irlandii?
- Ogromnie. Dostałaś widokówkę?
- Pewnie. Pan wie, jak bardzo je lubię dostawać. Powiedziałam wczoraj Cookowi, że pan Trevor nigdy o nich nie zapomina, bo wie, jak bardzo lubię je wkładać do albumu. Czy tam jest naprawdę tak zielono, jak na pocztówce?
- Jeszcze zieleniej. Mogłabyś tutaj przyjechać, Rhondo.
- Przecież pan wie, że nie wsiądę do samolotu, o ile ktoś nie przyłoży mi rewolweru do skroni. Pana rodzina właśnie je śniadanie. Będą uszczęśliwieni, że pan do nich dzwoni. Proszę chwilkę zaczekać. I proszę na siebie uważać, panie Trevorze, i wracać do nas, jak tylko pan będzie mógł.
- Na pewno. Dziękuję.
Wyobrażał sobie, jak Rhonda, szczupła czarna kobieta w niemiłosiernie wykrochmalonym fartuszku, biegnie po białych marmurowych schodach, mijając dzieła sztuki, antyki, kwiaty, na tyły eleganckiego domu o elewacji z piaskowca. Nie skorzysta z intercomu, żeby zaanonsować jego telefon. Tego typu rodzinne sprawy można przekazać tylko osobiście.
W kuchni pachnie kawą, świeżym chlebem i fiołkami, które jego matka tak bardzo lubi. Ojciec siedzi prawdopodobnie nad gazetą i studiuje rubrykę poświęconą finansom. Zaś matka czyta artykuły redakcyjne, irytując się sytuacją na świecie i ludzką głupotą.
I nie ma tam nic z tego nienaturalnego, krępującego spokoju, którego zaznał w domu dziadków. Ojcu udało się jakoś przed tym uciec, podobnie jak jego własny ojciec uciekł z Ardmore. Ale młodszy Denis twardo stał na nogach, dbając o to, co zbudował. - Trev! Jak się masz?
- Bardzo dobrze. Prawie tak dobrze, jak ty, sądząc po twoim głosie. Wiedziałem, że złapię was z tatusiem przy śniadaniu.
Taki już mamy zwyczaj. A dzięki tobie jeszcze milej zaczniemy dzień. Opowiedz, co teraz widzisz. Jak zawsze prosiła o to samo. Podszedł do okna.
- Domek ma ogród od frontu. Zadziwiająco ładny, jak na taką małą powierzchnię. Ten, kto go zaprojektował, wiedział, czego chce. Wygląda jak... ogród dobrej wróżki. Jest tu mnóstwo kwiatów, kolorów, zapachów. Dalej są żywopłoty z dzikiej fuksji, czerwonawe na zielonym tle, wyższe ode mnie. Droga, wzdłuż której rosną, jest wąska jak tunel i pełna wybojów. Aż zęby szczękają, gdy się jedzie powyżej pięćdziesiątki. Dalej ciągną się wzgórza, niewiarygodnie zielone, schodzące do wsi. Widzę stąd białe domki i schludne uliczki. A także dzwonnicę kościoła, zaś trochę w bok okrągłą wieżę, którą chcę zwiedzić. Dookoła jest morze. W taki słoneczny dzień jak dziś iskrzy się na niebiesko. Jest naprawdę pięknie.
- Poznaję to po twoim głosie. Sądzę, że jesteś szczęśliwy. - Nie ma powodu, żeby było inaczej.
- Od dawna taki nie byłeś. Pozwól, że oddam teraz słuchawkę ojcu, który nie może się już tego doczekać. Sądzę, że będziecie chcieli porozmawiać o biznesie.
- Mamo. - Ciągle myślał o tej rozmowie ze starym człowiekiem, otoczonym hordą prawnuków. - Stęskniłem się za tobą.
- Jesteś taki kochany. - Pociągnęła nosem. - Porozmawiaj teraz z ojcem, a ja sobie trochę popłaczę.
- Płacze, bo oderwałeś ją od artykułu o broni palnej. - Zabrzmiał w słuchawce głos Denisa Magee. - Jak tam twoja praca?
- Wszystko w terminie i w ramach zaplanowanego budżetu.
- To dobra wiadomość. Zamierzasz tam jeszcze zostać?
- Raczej tak. Dobrze by było, gdybyście z mamą, z Doro i jej rodziną zarezerwowali sobie wolny tydzień w lecie. Rodzina Magee powinna stawić się w komplecie na pierwszym przedstawieniu.
- Powrót do Ardmore. Muszę przyznać, że tego nie planowałem. Sądząc po raportach, niewiele tam się zmieniło.
- Bo i nie było po co. Przyślę ci najbardziej aktualne dane dotyczące projektu, ale dzwonię w innej sprawie. Tato, czy odwiedziłeś kiedykolwiek Faerie Hill Cottage?
Po krótkiej przerwie usłyszał w słuchawce westchnienie.
- Tak. Chciałem poznać kobietę, która była zaręczona z moim stryjem. Może dlatego, że ojciec tak rzadko o nim mówił.
- I czego się dowiedziałeś?
- Że John Magee zginął jak bohater, zanim zdążył zakosztować życia.
- A dziadek miał mu to za złe.
- Nie można tego tak jednoznacznie ująć, Trevorze.
- Był twardym człowiekiem.
- To, co czuł w związku z bratem, ze swoją rodziną, zachował dla siebie. Nigdy nie próbował poruszyć tego tematu. Bo i po co? I tak bym nigdy nie zrozumiał, co czuł, jakie złe wspomnienia zostawił w Irlandii.
- To smutne. Przepraszam, że poruszam ten temat.
- Nie masz za co. Jesteś tam teraz. Uważam, patrząc na to z perspektywy lat, że powziął niezłomną decyzję zostania Amerykaninem, wychowania mnie na Amerykanina. To tutaj chciał odcisnąć swój ślad. W Nowym Jorku, gdzie mógł być panem samego siebie.
Zimny, twardy człowiek, zajęty bardziej książkami rachunkowymi niż rodziną. Jednak Trevor nie widział powodu, by o tym wspominać, ponieważ ojciec znał to wszystko lepiej od niego.
- Jakie wrażenie wywarła na tobie Irlandia, kiedy ją odwiedziłeś? - zapytał.
- Nie spodziewałem się, że będę na nią patrzył z takim sentymentem.
- Podobnie jak ja.
- Chciałem tu wrócić, ale zawsze znajdowało się coś ważniejszego. Poza tym jestem naprawdę miastowym chłopakiem. Tydzień na wsi i już nie mogę usiedzieć. Ty z matką nigdy na to nie narzekaliście. Nie śmiej się, Carolyn, to niegrzecznie.
Trevor jeszcze raz popatrzył za okno.
- Tutaj to prawdziwa wieś.
- Po paru tygodniach spędzonych w chacie, którą wynajmujesz, zacząłbym odchodzić od zmysłów.
- Ale byłeś tutaj, widziałeś się z Maude Fitzgerald.
- Tak. Od tego czasu upłynęło już chyba trzydzieści pięć lat. Nie wydała mi się stara, ale pewnie musiała mieć około siedemdziesięciu lat. Była pełną wdzięku kobietą. Poczęstowała mnie herbatą i ciastem. Pokazała starą fotografię mojego stryja, stojącą w brązowej, skórzanej ramce. A potem zaprowadziła mnie na jego grób. Jest pochowany na wzgórzu obok ruin i okrągłej wieży.
- Nie byłem tam jeszcze, ale pójdę.
- Nie przypominam sobie dokładnie drogi, którą tam doszliśmy. To wszystko było tak dawno temu. Ale i tak sporo zapamiętałem, ponieważ wydawało mi się to wówczas takie dziwne. Staliśmy nad jego grobem, a ona wzięła mnie za rękę. Powiedziała, że to, co pochodzi ze mnie, wróci tu całkiem odmienione. Że będę dumny. Pewnie chodziło jej o ciebie. Słyszałem od miejscowych ludzi, że miała widzenia... jeżeli wierzysz w takie rzeczy.
- Będąc tutaj, zaczyna się wierzyć w najróżniejsze rzeczy.
- Pewnej nocy wybrałem się na spacer po plaży. Mógłbym przysiąc, że słyszałem grające flety i że widziałem przelatującego nad głową mężczyznę na białym koniu. Oczywiście, byłem przedtem w pubie Gallaghera, gdzie wypiłem parę kufli piwa.
Ojciec się roześmiał, ale Trevor poczuł ciarki na plecach.
- Jak on wyglądał?
- Gallagher?
- Nie, mężczyzna na koniu.
- Pijackie zwidy. No popatrz, a teraz rozbawiłem twoją matkę.
- Chyba pozwolę wam już wrócić do śniadania.
- Baw się dobrze. Napisz przy okazji, Trev, a my będziemy pamiętać o lecie.
- Do widzenia.
Powiesił słuchawkę, nie przestając spoglądać przez okno. Omamy, złudzenia, rzeczywistość. Nie wydaje się, by w Ardmore istniał między nimi wyraźny podział.
Załatwił wszystko, jeszcze przed otwarciem nowojorskiej giełdy, po czym powędrował na grób Johna Magee.
Wysoko w górze wiał wiatr. Kamienie nagrobne przechyliły się, rzucając cienie na zmarłych. Płyta Johna Magee stała wyprostowana jak żołnierz. Nagrobek był prosty, zniszczony przez wiatr i czas, ale napis pozostał czytelny.
JOHN DONALD MAGEE
1898 - 1916
ZA MŁODY, BY UMRZEĆ JAKO ŻOŁNIERZ
- To jego zrozpaczona matka kazała wyryć ten napis - powiedział Carrick, który podszedł i stanął obok Trevora. - Według mnie każdy jest zawsze za młody, by umierać jako żołnierz.
- Skąd możesz wiedzieć, dlaczego kazała to wyryć?
- Mało jest takich rzeczy, o których bym nie wiedział, a przynajmniej nie domyślał się. Wy, śmiertelnicy, stawiacie swoim zmarłym pomniki. Uważam to za interesujący obyczaj. I taki specyficznie ludzki. Nagrobki i kwiaty, symbole - czyż nie są tym, co trwa wiecznie? A dlaczego ty tutaj przychodzisz, Trevorze Magee, do kogoś, kogo nigdy nie znałeś?
- Pewnie łączą nas jakieś więzy pokrewieństwa. Zresztą sam nie wiem. - Zdezorientowany, odwrócił się, spojrzał Carrickowi prosto w oczy. - Może ty mi to powiesz?
- Ja? Masz w sobie znacznie więcej z matki niż z dziadka, a zatem powinieneś już znać odpowiedź, nawet jeśli twoja rozcieńczona jankeska krew nie akceptuje tego, z czym przyszło ci się skonfrontować. Dużo podróżujesz, prawda? Odwiedziłeś już więcej miejsc i zobaczyłeś więcej rzeczy niż większość twoich rówieśników. Czyżbyś w swoich podróżach nigdy nie zetknął się z magią?
- Nigdy dotąd nie prowadziłem rozmów z duchami...
- Rozmawiałeś z Gwen? - Z oczu Carricka zniknęła cała wesołość, spoglądał przenikliwym i surowym wzrokiem. Chwycił Trevora za ramię, a z jego dłoni bił żar. - Co ci powiedziała?
- Myślałem, że wiesz... a przynajmniej domyślasz się. Carrick puścił nagle jego ramię, odwrócił się. Zaczął się przechadzać po trawie, pomiędzy nagrobkami. Powietrze wokół niego zagęściło się od barw i iskier.
- Tylko ona się liczy i tylko jej jednej nie jestem w stanie dostrzec wyraźnie. Czy wiesz, Magee, co to znaczy, gdy osoba, której się pragnie z całego serca znajduje się poza twoim zasięgiem?
- Nie.
- Głupio z nią postąpiłem. Zraniłem głęboko jej dumę, Ale ona też popełniła błąd. Ale teraz już nie ma znaczenia, kto ponosi większą winę w tym względzie.
Przystanął, a powietrze wokół niego znieruchomiało.
- Co ci powiedziała?
- Mówiła o tobie, o namiętności, o miłości, która trwa. Tęskni za tobą.
Oczy Carricka rozbłysły.
- Jeżeli ona... jeżeli znowu będziesz z nią rozmawiał, powiedz jej, że czekam i nie pokochałem żadnej od naszego ostatniego spotkania.
Nie wiadomo czemu, taka prośba nie wydawała się Trevorowi ani trochę dziwna. - Powiem jej.
- Jest piękna, prawda?
- Tak, bardzo.
- Człowiek może się zapomnieć na widok takiej piękności że nie zajrzy do jej serca. Tak było ze mną, i drogo mnie to kosztowało. Ty nie popełnisz takiego błędu. Dlatego tu jesteś.
- Jestem tutaj, żeby zbudować teatr i poznać swoje korzenie.
Odzyskując humor, Carrick podszedł znowu do Trevora.
- Dokonasz jednego i drugiego, a nawet jeszcze więcej. Twój spoczywający tu przodek był wspaniałym człowiekiem, trochę o zbyt miękkim sercu jak na żołnierza i na to, co podczas wojny ludzie gotują innym ludziom. Mimo to poszedł na wojnę z poczucia obowiązku, zostawiając tu swoją ukochaną.
- Znałeś go?
- Oczywiście. Znałem ich oboje, choć mnie znała tylko Maude. Kiedy ruszał w drogę, dała mu talizman, żeby go chronił.
Pstryknął palcami, spomiędzy których wysunął się łańcuszek z niedużym srebrnym krążkiem.
- Pewnie chciałaby, żeby należał teraz do ciebie.
Trevor, zbyt ciekawy, żeby zachować ostrożność, wyciągnął rękę i sięgnął po srebrny wisiorek. Był ciepły, jakby noszono go na ciele, z ledwo widocznym wygrawerowanym napisem.
- Co jest tu napisane?
- Po staroirlandzku oznacza to dozgonną miłość. Jednak wojna okazała się silniejsza niż talizman, silniejsza niż miłość. Ten chłopak marzył o skromnym, zwyczajnym życiu, w przeciwieństwie do brata, który wyjechał do Ameryki. Ojciec twojego ojca chciał czegoś więcej, pracował na to i dopiął swego. Godne podziwu. A czego ty chcesz, Trevorze Magee?
- Budować.
- To też jest godne podziwu. Jak nazwiesz swój teatr?
- Nie myślałem o tym. Dlaczego pytasz?
- Myślę, że wybierzesz właściwą nazwę, ponieważ jesteś bardzo przezornym człowiekiem. Dlatego żyjesz samotnie.
Trevor zacisnął palce na talizmanie.
- Lubię być sam.
- Być może, ale najbardziej lubisz mieć zawsze rację.
- To prawda. Muszę iść. Mam spotkanie.
- Przejdę się z tobą kawałek. Mamy piękne lato. Wsłuchaj się w kukanie kukułki. To dobra wróżba. Życzę ci szczęścia podczas spotkania z Darcy.
- Dziękuję, jakoś poradzę sobie.
- Nie wątpię, w przeciwnym razie nie byłbym w tak dobrym nastroju. Ona także będzie chciała tobą pokierować. Wasze zmagania wyjdą sprawie na dobre, a przy okazji przysporzycie nam niezłej zabawy.
- Nie włączysz mnie do swojego planu.
- To nie jest kwestia planowania. Chodzi o to, co ma być. Carrick przystanął. Widział stąd domek, jego kremowe ściany, opromieniony słońcem, kryty strzechą dach, rozpościerającą się tęczę kwiatów.
- Kiedyś wyszła mi na spotkanie z bijącym sercem, z błyszczącymi oczami. Miłość i strach tak się ze sobą splotły, że nie dało się ich rozdzielić. Ja zaś byłem tak pewny, że olśnię ją darami i obietnicami, iż nie uczyniłem niczego takiego, co naprawdę mogłoby się liczyć.
- Nie było drugiej okazji? Carrick uśmiechnął się krzywo.
- Może i byłaby, gdybym nie zwlekał tak długo. A teraz musi dopełnić się czas oczekiwania. Magee, pokieruj Darcy, zanim ona pokieruje tobą.
- To moje życie - powiedział lakonicznie Trevor. - Moja sprawa. - Zszedł ze wzgórza, kierując się w stronę domku. Ale nie mógł się oprzeć, żeby nie spojrzeć za siebie.
Nie zdziwił się, że Carrick zniknął. Pozostało tylko zielone wzgórze i radosne kukanie kukułki.
Trevor powiedział sobie, że czas przestać roztkliwiać się nad dawno zmarłymi krewnymi, przestać myśleć o odwiedzinach zaczarowanych królewiczów i pięknych zjaw.
Czekała go ważna sprawa do załatwienia.
Włożył jednak łańcuszek na szyję i ukrył srebrny krążek pod koszulą, by ogrzał jego serce.
Miejscowa drużyna ma zawsze przewagę. Wiedział o tym, wchodząc do środka. Gallagherowie są na swoim terenie - w domu, we wsi, w hrabstwie, w całym tym ich cholernym kraju. Jeżeli nie znajdzie sposobu, by przenieść spotkanie do Nowego Jorku, pozostanie na przegranej pozycji.
W dodatku mają nad nim przewagę liczebną. Nic na to nie poradzi.
Jednak nawet przy tak niesprzyjającym układzie nie zamierzał się poddać.
Wszelkie pytania, wątpliwości związane z ostatnimi paranormalnymi doświadczeniami, należało odłożyć na później. Teraz najważniejszy był biznes.
Kiedy zapukał do drzwi domu Gallagherów, reprezentował przedsiębiorstwo Magee.
Drzwi otworzyła Darcy. Uśmiechała się zuchwale, najwyraźniej będąc w dobrym humorze.
- Dobry wieczór, panno Gallagher.
- Dobry wieczór, panie Magee. - Prowokacyjnie, zamiast się cofnąć, postąpiła krok naprzód. - Nie pocałujesz mnie?
- Później.
Potrząsnęła lekko głową, rozsypując burzę czarnych włosów.
- Później mogę nie mieć nastroju.
- Odzyskasz go, kiedy cię pocałuję.
Nieco wytrącona z równowagi, wzruszyła ramionami. Cofnęła się, żeby go wpuścić.
- Lubię pewnych siebie mężczyzn. Reszta rodziny jest w kuchni, czekają na ciebie. Czy ma to coś wspólnego z teatrem?
- Częściowo.
Jeszcze bardziej ją zirytował, ale zapanowała nad sobą.
- A także tajemniczych mężczyzn. Kocham się obecnie w takim jednym.
- Który to z kolei?
- Och, od dobrych paru lat już ich nie liczę. Jestem taka kochliwa. A ty który raz się zakochałeś?
- Jeszcze nie znalazłem tutaj żadnej odpowiedniej kobiety.
- Jaka szkoda. Oto i on - zaanonsowała Darcy, przerywając burzliwą rozmowę wokół stołu.
- Jeśli przeszkadzam...
- Ani trochę. - Aidan wstał i wskazał ręką na Brennę i Shawna, którzy siedzieli patrząc na siebie spode łba. - Jeżeli nie pogryzą się oni ze sobą przynajmniej sześć razy w tygodniu, jest to objaw nienormalny i trzeba wezwać lekarza.
- Powiedziałeś, że to ja decyduję o szczegółach w domu - przypomniała mężowi Brenna.
- Ale ty mówisz o szafkach kuchennych i blatach. A kto, do jasnej cholery, gotuje?
- Niebieski laminat jest bardzo praktyczny.
- Ale marmur jest trwalszy. Wystarczy na dwa ludzkie życia.
- Nas obchodzi tylko jedno, nieprawda, Trevorze? Trevor wolał się nie wtrącać.
- Nie mam żadnego zdania, gdy w grę wchodzi sprzeczka między mężem i żoną.
- To nie jest sprzeczka. - Lekko naburmuszona Brenna usiadła z powrotem i założyła ręce. - To zwykła dyskusja. Laminat mogę dostać od razu. A wiesz, ile będzie kłopotu z tym cholernym marmurem?
- Zaczekaj, a się przekonasz. - Shawn pochylił się w jej stronę i delikatnie ją pocałował. - A potem to docenisz.
- No cóż, skoro już rozstrzygnęliśmy ten jakże żywotny i drażliwy problem... - Aidan wskazał Trevorowi krzesło. - Czego się napijesz? Piwa czy herbaty?
- Proszę o piwo. - Popatrzył na Jude. - Jak się miewasz?
- Dobrze. - Nie chciała, by wiedział, że czuje się fatalnie. - Nie jadłeś dziś lunchu. Może ci przyrządzić sandwicza?
- Dziękuję ci, nie jestem głodny. - Pochylił się, dotknął jej ręki. - Siedź. Jestem wam wdzięczny, że znaleźliście czas żeby się ze mną spotkać.
- Nie ma sprawy. - Aidan postawił przed nim piwo i usiadł u szczytu stołu. - Żaden problem. Brenna mówi, że prace przy budowie idą zgodnie z planem. Muszę przyznać, że to raczej dziwne, jak na te strony.
- Mam dobrego majstra. - Wzniósł szklanką piwa toast na cześć Brenny i wypił łyk. - Sądzę, że będziemy gotowi do maja.
- Dopiero? - Na twarzy Darcy malowało się zdumienie i przerażenie. - I ten hałas będzie nam towarzyszył przez cały rok?
- Jaki hałas? - Kiedy Darcy prychnęła pod nosem, Trevor zwrócił się do pozostałych. - Na wiosnę zamierzam dać parę przedstawień dla miejscowych. Ale uroczyste otwarcie planuję na trzeci tydzień czerwca.
- W środku lata - skomentowała Darcy.
- Środek lata jest w lipcu.
- Nie znasz pogańskiego kalendarza? Środek lata przypada na dwudziestego drugiego czerwca. Noc przyjęć i wesołych zabaw. W ubiegłym roku tego dnia Jude wydała swoje pierwsze ceili, które się świetnie udało, prawda, kochanie?
- W końcowym efekcie. Dlaczego nie przełożysz tego o miesiąc? - zapytała Jude.
- Chcę przygotować program, zainteresować dziennikarzy. Nieoficjalne otwarcie przewiduję na maj. Tylko dla zaproszonych gości.
- Bardzo sprytnie - mruknęła Darcy.
- Na tym między innymi polega moja praca. Chcę wzbudzić zainteresowanie i zrobić nam reklamę przed oficjalnym otwarciem w czerwcu. Będzie jeszcze czas, żeby zapiąć wszystko na ostami guzik.
- Ma to być coś w rodzaju próby generalnej? Przytaknął Darcy skinieniem głowy.
- Tak. Powinniście mi pomóc przy sporządzaniu listy gości z okolic.
- Nic prostszego - rzekł Aidan.
- Chciałbym też, żebyście wystąpili we trójkę. Aidan sięgnął po swoje piwo.
- W pubie?
- Na scenie. Na głównej scenie.
- W teatrze? - Aidan odstawił piwo. - Dlaczego?
- Słyszałem was. Jesteście znakomici.
- No cóż, Trevorze, bardzo nam pochlebiasz. - Shawn sięgnął po ciasteczka, które Jude podała do herbaty. - Ale myśmy się tylko wygłupiali. Nie tego potrzebujesz w swoim teatrze.
- Właśnie tego szukam. Zamierzam promować miejscowe talenty. Nie sądzę, żebym znalazł coś bardziej odpowiedniego na pierwsze przedstawienie niż występ Gallagherów, z wybranymi utworami muzycznymi Shawna Gallaghera.
- O rany! - Shawn aż pobladł. - W pełni sezonu! Nie chciałbym cię pouczać, Trevorze, ale ten pomysł jest z całą pewnością chybiony.
- Wcale nie. - Brenna grzmotnęła go pięścią w ramię. - Jest wspaniały. Genialny. Ale jak dotąd, kupiłeś tylko trzy jego melodie, Trevorze.
- Ponieważ nic mi więcej nie pokazał.
- Coś takiego! Ty durniu! - Brenna znowu walnęła Shawna, tym razem jeszcze mocniej. - Ma ich mnóstwo. Gdybyś przechodził koło naszego domu, mógłbyś na nie zerknąć. Wtaszczył fortepian do pokoju, który nam służy za salon. A także swoje skrzypce...
- Daj spokój - mruknął Shawn.
- Jak mogę być spokojna, kiedy...
- Daj spokój. - Tym razem powiedział ostrzej i Brenna umilkła. - Muszę to sobie przemyśleć. - Wyraźnie poruszony, z wypiekami na twarzy, przeciągnął ręką po włosach. - Muszę to sobie dobrze przemyśleć. - Gdy żona chciała się wtrącić, spojrzał na nią. - Brenna!
Ale ona nie dała za wygraną.
- Powiem tylko jedno. Masz tak wiele do ofiarowania, Shawn, że nie powinno cię to niepokoić. Ubij ze mną interes.
Wzruszył niespokojnie ramionami.
- Jaki interes?
- Pozwól mi wybrać jeden utwór, żebym go mogła pokazać Trevorowi. Czy nie miałam szczęśliwej ręki poprzednim razem?
To prawda. Nie przeczę. Niech będzie. Brenna przyniesie ci jutro jakąś piosenkę, przekonasz się, co jest warta.
- Już z góry się cieszę. - Trevor zawahał się. Problem w tym, że zbytnio polubił tych ludzi. - Jednak powinieneś mieć agenta.
- A czy ona nie jest dostatecznie dobra? - odparował Shawn, pokazując palcem na Brennę. - Nie daje spokoju w dzień i w nocy, analizuje każde słowo w kontrakcie, który przysłałeś. Zostawmy to lepiej tak, jak jest.
To tylko uprości sprawę. Trevor odłożył ten temat na bok i ponownie zwrócił się do Aidana. - Jesteście Gallagherami, a Gallagherowie to Ardmore. Teatr stanie się częścią wsi i wszyscy na tym skorzystamy. Obie sprawy wiążą się z bardzo prostego powodu, ponieważ twój pub jest uznanym ośrodkiem muzycznym. Wasz występ inaugurujący otwarcie teatru przyciągnie dziennikarzy. A reklama w prasie to więcej sprzedanych biletów, większe zyski. Dla Gallagherów i dla teatru.
- Rozumiem twój punkt widzenia, ale nie widzę w tym Gallagherów. My zajmujemy się prowadzeniem pubu.
- A czy wasz występ i nagranie muzyki Shawna nie przyniesie wam jeszcze większej sławy?
- Nagranie?
- Wasza płyta będzie do kupienia w teatrze - ciągnął Trevor. - Znamy się na tym. Mamy dobrych wykonawców, zajmujemy się promocją, dystrybucją. Do tego potrzebny jest profesjonalizm. A wy jesteście do tego stworzeni.
- Nie jesteśmy wykonawcami, jesteśmy szynkarzami.
- Mylisz się. Jesteście urodzonymi wykonawcami. Rozumiem, że stawiacie pub na pierwszym miejscu. I nadal na to liczę. Ale to może być bardzo interesująca, dochodowa i satysfakcjonująca odskocznia.
- Dlaczego tak ci na tym zależy?
To było pierwsze zadane przez Darcy pytanie i Trevor przeniósł całą uwagę na nią.
- Ponieważ zależy mi na teatrze i chcę mieć to, co najlepsze, co gwarantuje zysk - dodał. - Czy nie o to przede wszystkim chodzi?
Aidan pokiwał głową.
- Zaskoczyłeś nas trochę, potrzebujemy czasu, żeby to przemyśleć i przedyskutować. Tak czy inaczej, zgodę musi wyrazić cała nasza piątka. Musimy się najpierw temu przyjrzeć w ogólnych zarysach, zanim przejdziemy do szczegółów, których, jak mniemam, jest cała masa.
- Rozumiem. - Wiedząc, że trzeba się teraz wycofać i pozwolić, by rzucone ziarno dojrzało, Trevor podniósł się z miejsca. - Gdybyście mieli jakieś pytania, wiecie, gdzie mnie szukać. Brenna, nie musisz jeszcze wracać na plac budowy.
- Dzięki. Niedługo tam będę. Darcy zatrzymała Aidana.
- Odprowadzę cię - powiedziała do Trevora.
Tyle myśli wirowało jej w głowie. Wiedziała, że należy wyłowić tę najważniejszą i uchwycić się jej z całej siły.
- Muszę przyznać, że nieźle nas dzisiaj zaskoczyłeś, Trevorze.
- Zauważyłem, ale zastanawiam się też, dlaczego tak zareagowaliście. Jesteście muzykalni, macic też swój rozum. Chyba słyszałaś, jak was chwalą.
- Może i słyszałam. - Zerknęła za siebie, świadoma faktu, że rodzina omawia już sprawę. Najpierw jednak, zanim dołączy do nich, musi uporządkować własne myśli i odczucia. - Nie jesteś człowiekiem impulsywnym, w każdym razie, gdy chodzi o biznes.
- Masz rację.
- Skąd więc nagle ten pomysł?
- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem twój śpiew, od razu zwietrzyłem dobry interes. Masz głos, który chwyta za serce. To prawdziwy talent.
- Hmm. - Szli wąską ścieżką przecinającą ogród Jude. - I myślisz, że pomysł, z którym dzisiaj do nas przyszedłeś, ożywi nasze wzajemne stosunki?
- Jestem tego pewien.
Odwróciła głowę, popatrzyła na niego uważnie przez ramię.
- Taak, chyba masz rację. A ile zamierzać płacić za to ożywienie?
Teraz on się uśmiechnął. Jakby z góry wiedział, że dojdzie do takiej rozmowy.
- Możemy to wynegocjować.
- A jaka będzie dolna granica tych negocjacji?
- Pięć tysięcy za występ. I dodatkowe honoraria z nagrań. Uniosła do góry brwi. Za jeden wieczór śpiewania więcej niż za całe tygodnie obsługiwania w pubie.
- Funtów czy dolarów?
- Funtów.
- No cóż, jeśli się tym zainteresujemy, możesz być pewien że Aidan nie zgodzi się na tak żałosną kwotę i będzie się targował.
- Spodziewam się tego. Aidan jest człowiekiem interesu. - Patrząc jej w oczy, Trevor zbliżył się do niej. - Zaś Shawn jest artystą.
- A kim ja jestem?
- Ucieleśnieniem ambicji. I wszyscy razem tworzycie drużynę nie do pokonania.
- Jak już powiedziałam wcześniej, jesteś bystrym człowiekiem. - Przeniosła spojrzenie z niego na morze, gdzie wolno i równomiernie przewalały się fale. - To prawda, że jestem dość ambitna. I będę z tobą szczera, Trevorze: nigdy bym nie wpadła na taki pomysł. Śpiewałam zawsze wyłącznie dla własnej przyjemności.
- Taki głos może cię uczynić bogatą. Sławną. A ja chcę ci w tym pomóc.
- Oto propozycja, która całkowicie do mnie przemawia. Roześmiał się serdecznie.
- Lubię cię.
- I ty mi się coraz bardziej podobasz. Marzę o bogactwie i nie wstydzę się tego powiedzieć.
Kiwnął głową w stronę domu.
- Więc ich namów.
- Nie, nie zrobię tego. Nie potrafię zmusić ich do niczego, co im nie będzie odpowiadało. Musi to być jednogłośna decyzja. Tak postępują Gallagherowie.
- A tobie odpowiada ten pomysł?
- Sama jeszcze nie wiem. Muszę tam wracać, żeby włączyć się do dyskusji. Ale...
- Co?
- Chciałam cię o coś zapytać, bo widzę, że jesteś ekspertem w tych sprawach. - Zajrzała mu w oczy. Chciała najpierw zobaczyć odpowiedź, zanim ją usłyszy. - Shawn jest genialny, prawda? - Tak - odparł Trevor bez wahania.
- Wiedziałam, że tak jest. - Łzy zalśniły w jej błękitnych oczach. - Jestem z niego taka dumna. - Łza potoczyła się po jej policzku, pociągnęła nosem. - A niech to!
Zaskoczony Trevor wpatrywał się w nią bezradnie, po czym sięgnął do tylnej kieszeni po chusteczkę.
- Masz.
- Czysta?
- Chryste, ależ ty jesteś poplątana, Darcy. Zrobiłabyś to dla niego, prawda?
Wytarła nos. - Co?
- Wystąpiłabyś z Shawnem, gdyby nawet pomysł wydał ci się nie do przyjęcia.
- Że niby mnie samej jest wszystko jedno, tak?
- Przestań. - Ujął ją za ramiona, zmrużył oczy. - Niezależnie od tego, ile by to cię miało kosztować, zrobiłabyś to dla niego.
- Jest moim bratem. Nie ma takiej rzeczy, której bym dla niego nie zrobiła. - Kilkakrotnie odetchnęła głęboko i zwróciła mu chusteczkę. - Ale nie zrobię tego za darmo.
Kiedy się odwróciła, żeby odejść, stoczył ze sobą krótką walkę. Pragnienie przeważyło nad dumą.
- Weź wolny wieczór, Darcy.
Zadrżała, ale zmusiła się do tego, by spojrzeć nań szyderczo.
- Zobaczymy.
Gdy weszła do domu, oparła się plecami o drzwi, zamknęła oczy. Było w nim coś, co przyprawiało ją o słabość. Dziwne uczucie w zestawieniu z jego podniecającymi propozycjami i obietnicami.
Miała ochotę tańczyć, choć drżały jej kolana.
I nie umiała znaleźć klucza do swojego serca.
Otworzyła oczy, uśmiechnęła się. Z podniesionych głosów dochodzących z kuchni wywnioskowała bez trudu, że jej rodzina także jeszcze nie znalazła klucza.
Idąc tam, zatrzymała się na chwilę przy drzwiach salonu i popatrzyła na stary fortepian. Muzyka, na równi z pubem stanowiła część jej życia. Od zawsze. Ale muzyka była zawsze zabawą, czymś, co daje przyjemność, nie pieniądze. Jedno z jej najwcześniejszych wspomnień związane było z tym fortepianem, kiedy siedziała przy nim na kolanach matki, a wokół rozbrzmiewała muzyka i śmiech.
Miała dobry, mocny głos. Wiedziała o tym. Ale żeby opierać na nim swoje nadzieje i korzystać przy tym z pomocy Trevora Magee...
Rozsądniej będzie nie wiązać z tym żadnych konkretnych oczekiwań. W ten sposób uniknie rozczarowania.
Wróciła w samą porę, by usłyszeć pełne oburzenia słowa Brenny.
- Kartofel ma więcej rozumu niż ty, Shawn. Człowiek ofiarowuje ci życiową szansę, a ty się zamartwiasz i rozdrabniasz to na kawałki.
- Bo chodzi o całe moje życie, nie rozumiesz tego?
- Sądzę, że mam jednak prawo wyrazić swoją opinię.
- To jest moja muzyka i nawet ty nie wybijesz mi jej z głowy.
- Zgodziłeś się pokazać mu jeszcze jedną melodię - wtrącił Aidan, przyjmując na siebie rolę rozjemcy. - Przekonajmy się najpierw, co z tego wyniknie. Zaś co do reszty, musimy się jeszcze temu przyjrzeć pod wszystkimi możliwymi kątami. - Podniósł wzrok. - Jeszcze nie usłyszeliśmy, co o tym sądzi Darcy.
- Jeśli tylko będzie miała okazję wystąpić w świetle jupiterów i zgarnąć forsę - powiedział Shawn - z góry wiadomo, co myśli.
Darcy uśmiechnęła się kwaśno.
- Ponieważ nie jestem idiotką, jak niektórzy przy tym stole, nie zgłaszam żadnych zastrzeżeń. Ale... - Zamilkła, a Shawn aż zmrużył oczy. - Myślę jednak, że dla kogoś takiego jak Magee sporadyczne interesy nie wchodzą w grę. A nie jestem pewna, czy jesteśmy gotowi na to, co on naprawdę zamierza.
- Zależy mu na muzyce Shawna i na tym, żebyście ją we troje zaśpiewali. - Brenna uniosła ręce do góry. - To chyba trzyma się kupy.
- No więc jesteśmy tu we troje - powiedział spokojnie Aidan, patrząc po kolei na ich twarze. - Każde z nas ma inne potrzeby. Moje życie koncentruje się wokół Jude, dziecka, pubu, tego domu. I nie zamierzam tego zmienić. Shawn ma nowy dom i nowe życie, które budują z Brenna, a także pub i muzykę. Ale muzyką zajmuje się wtedy, gdy ma na to czas i nastrój, i robi to po swojemu. Czy mam rację?
- Masz.
- A Darcy? Myślę, że chodzi tu przede wszystkim o ciebie. I pewnie dobrze czułabyś się w tej roli.
- Nie zastanawiałam się nad tym. Dotąd muzyka była naszą prywatną sprawą, czymś, czym dzieliliśmy się z rodziną i z przyjaciółmi. Rozumiem, co ma na myśli Brenna, mówiąc, że połączenie pubu z teatrem jest ze wszech miar sensowne. Z pewnością nie przyniesiemy wstydu naszemu nazwisku. Ale Trevor Magee jest sprytny. I dlatego my musimy być jeszcze sprytniejsi. Musimy dokładnie wiedzieć, w co wchodzimy. Aidan pokiwał głową, po czym zwrócił się do żony.
- Jude Frances, jeszcze ty nie wypowiedziałaś swojego zdania. Masz jakieś pomysły?
- Parę. - Założyła ręce na brzuchu. - Po pierwsze, pomówmy o stronie praktycznej. Nie znam się zupełnie na reklamie i na urządzaniu widowisk, ale sądzę, że scenariusz, który w ogólnych zarysach przedstawił Trevor, jest prosty i sensowny. I że wszyscy na tym skorzystamy.
- To prawda - przyznał Aidan. - Ale jeśli przeniesiemy naszą muzykę do teatru, co nam zostanie w pubie?
- To, co było - tradycja i bardziej kameralne występy. Jeśli wystąpicie na scenie i nagracie płytę, ludzie będą się wami jeszcze bardziej interesować. Każdy, kto przyjdzie na piwo, chętnie posłucha waszych piosenek. Zwłaszcza turyści.
- No, no, masz cholerną fantazję - powiedziała półgłosem Darcy.
- Wystarczy posiedzieć w pubie, poobserwować was, żeby się przekonać, jaka jest tu miła atmosfera. Trevor to dostrzegł. Dobrze wie, że pub zrobi mu dobrą reklamę. Poza tym... uważam, Aidanie, że to nie zmieni niczego, co uważasz za treść swojego życia.
Pocałował ją w rękę.
- Czyż Jude nie jest cudowna? Czy widzieliście kiedyś drugą taką jak ona?
Jude mówiła dalej.
- Shawn. Masz wielki talent, który ukrywasz przed innymi. To dlatego Brenna tak się niecierpliwi i złości.
- Trudna sprawa z tym moim mężem. - Brenna ugryzła kawałek biszkoptu i spojrzała na Shawna.
- Sądzę - ciągnęła Jude - że gdybyście wystąpili razem i nagrali ten występ, byłby to idealny sposób zaprezentowania twojej muzyki. Ufasz im, a oni ciebie rozumieją. Czy nie byłoby ci łatwiej zrobić pierwszy krok razem z nimi?
- Kiedy tu wcale nie chodzi o mnie.
- Och, odpowiedz lepiej na pytanie - warknęła Darcy. - Ty tchórzliwy bałwanie.
- Oczywiście, że byłoby łatwiej, ale...
- I pozwól teraz Jude dokończyć. Ponieważ, jak sądzę, za chwilę przejdzie do mnie, a ja uwielbiam być ośrodkiem zainteresowania.
- I nie boisz się widowni. - Jude podniosła filiżankę herbaty i wypiła łyk. Nie mogła dłużej usiedzieć w jednym miejscu. Zaczynał ją boleć krzyż. - Aktorstwo jest twoją drugą naturą. Będziesz zachwycona sceną, światłami, oklaskami.
- Nasza Darcy jest bardzo próżną kobietą - stwierdził Shawn.
- Nic na to nie poradzę, że jestem najbardziej udana w rodzinie.
- Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek spotkała cię jakaś poważna przykrość?
- Największą przykrością jest to, że muszę patrzeć na ciebie.
Zanim rodzeństwo zdążyło skoczyć sobie do gardła, Aidan podniósł palec do góry.
- Pozwólcie Jude skończyć.
- Już prawie skończyłam. - Zadziwiające, jak szybko zdążyła się dostosować do rytmu życia tej rodziny. - Mam wrażenie, że będziesz się dobrze czuła na scenie, występując przed publicznością. Poza tym gotowa jesteś zrobić wszystko dla swych braci.
- Zrobię to, żeby sobie sprawić radość.
- W pewnym stopniu - zgodziła się Jude. - Zrobisz to dla Aidana, zaś Aidan dla pubu. Zrobisz to dla Shawna, a Shawn dla muzyki. A na samym końcu zrobisz to dla siebie. Dla zabawy.
- A czy zabawa nie jest ważnym elementem? - Darcy wstała, chcąc podejść do pieca, ale Aidan złapał ją za rękę.
- Powiedz mi, czego tak naprawdę pragniesz, Darcy.
- Chciałabym mieć szansę. Pokiwał głową.
- Zastanówmy się przez kilka dni. Potem jeszcze raz pogadam z Magee i postaram się dowiedzieć, jaką niespodziankę kryje w rękawie.
Już o świcie szum, warkot i głuche buczenie wyganiały Darcy z łóżka. Na samą myśl o tym, że to jeszcze będzie trwało blisko rok, aż żyć się jej odechciewało.
Ponieważ jednak samobójstwo nie leżało w jej naturze, nastawiała głośno muzykę albo po prostu leżała i wyobrażała sobie, że znajduje się w pełnym zgiełku wielkim mieście.
W Nowym Jorku, w Chicago. A cały ten harmider to zgiełk uliczny, zaś ona mieszka w ślicznym, wytwornym, dwupoziomowym apartamencie.
Jeśli nie zdawało to egzaminu, zmuszała się do wstania, szła pod prysznic i klęła siarczyście.
Kiedy indziej, gdy miała ku temu nastrój, schodziła na dół, by się trochę porozglądać i przyjrzeć pracy. A także popatrzeć na Trevora. Nie robiła tego codziennie - a raczej nie pozwalała, by ją codziennie widywano. To by było wyzywaniem losu.
Lubiła na niego patrzeć, widzieć, jak zadziera głowę i przygląda się swojemu dziełu. Bywały dni, kiedy stał na szczycie budowy z rozwianymi włosami, dyskutując nad czymś z Brenna lub Mickiem O'Toolem, z rękami w kieszeniach i rzeczowym wyrazem twarzy.
Kiedy indziej pracował wraz z innymi, stukając młotkiem, nosząc ciężary, wiercąc otwory, rozebrany do podkoszulka bez rękawów, tak, że gdy stał pod odpowiednim kątem, mogła zobaczyć wypukłość jego mięśni.
Nigdy jeszcze przyglądanie się mężczyźnie nie sprawiało jej takiej przyjemności.
Nigdy też nie fascynował jej tak widok kogoś wykonującego fizyczną pracę.
Jest wspaniale zbudowany, podziwiała go, stając we framudze okna. I jak sprężyście, pewnie się porusza.
Wyobraziła sobie - dlaczego miałaby sobie nie powyobrażać - że musi być równie pewny i opanowany w łóżko. Opanowanie czyni mężczyznę uważnym i dokładnym, a przecież w igraszkach miłosnych takie cechy mają dla kobiety niebagatelne znaczenie.
Jednakże zastanawiała się też, jakby to było, gdyby tak zerwać z niego tę warstwę opanowania. Dziki i szalony stosunek miłosny też byłby nie do pogardzenia.
Przychodziło jej to do głowy za każdym razem, kiedy go widziała. Rano, tak jak teraz, w południe, wieczorem.
Czasami zaglądał do pubu, czasami nie. Była pewna, że robi to celowo. Żeby nie wyzywać losu. Oboje prowadzili grę i doskonale o tym wiedzieli.
Ale skłamałaby, mówiąc, że nie lubi tej cechy u niego. Pod każdym względem bardzo przypominał ją samą.
Nie załatwiła sobie tego wolnego wieczoru. Zrobiła to celowo. Prawdę mówiąc, chciała, żeby na nią czekał i trwał w niepewności. Ale w ten sposób skazywała też siebie na czekanie, a towarzyszyło temu uczucie wewnętrznego, rozkosznego napięcia. Wiedziała, że gdy razem spędzą wieczór, nie skończy się na kolacji.
Od dawna pragnęła poczuć jego siłę i namiętność, ten nagły ogień w brzuchu, który pojawia się tuż przed spełnieniem.
Nie stroniła od seksu, ale żadnego mężczyzny nie chciała dłużej niż przez rok.
Kiedy Trevor podniósł wzrok, ich oczy się spotkały, a ona poczuła lekki dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ten człowiek pociągał ją na wszystkie możliwe sposoby. A zatem... pora postarać się o ten wolny wieczór.
Uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko, a następnie celowo odeszła od okna. Niech sobie myśli, co chce.
Zmęczona, niezdolna stawić czoło długiemu dniu, a nawet się ubrać, zaczęła krążyć po pokojach. Nastawiła czajnik na herbatę - raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Było to jej pierwsze samodzielne mieszkanie. I ze zdziwieniem stwierdziła, iż tęskni za towarzystwem braci. Nawet za ich bałaganiarstwem.
Zawsze lubiła porządek i akuratność, a jej pokoje odzwierciedlały to najlepiej. Pomalowała ściany na jasnoróżowy kolor. Większość prac wykonał Shawn. Z dawnej sypialni zabrała ulubione, oprawione plakaty i reprodukcje. Lilie wodne Moneta i leśną scenkę, które znalazła w antykwariacie. Lubiła ich marzycielski nastrój.
Sama zrobiła zasłony, ponieważ dobrze umiała szyć. Jej dziełem były też piętrzące się na sofie poduszki. Przecież każda praktyczna kobieta, która lubi ładne przedmioty, wie dobrze, że o wiele taniej jest kupić atłas czy aksamit i poświęcić trochę czasu, zamiast wyrzucać pieniądze na gotowe rzeczy.
W ten sposób można zaoszczędzić na pantofle albo na kolczyki.
W stojącej na stole skarbonce miała pełno monet z napiwków. A pewnego dnia uzbiera się tego tyle, że starczy na kolejną podróż. Tym razem na jakąś ekstrawagancką wyprawę, gdziekolwiek.
Może na tropikalną wyspę. Będzie paradowała w skąpym bikini i popijała coś egzotycznego i soczystego prosto z wydrążonej skorupy kokosu. Albo do Włoch, żeby posiedzieć na nagrzanym słońcem tarasie z widokiem na czerwone dachy i wspaniałe kościoły.
Albo Nowy Jork, gdzie wędrowałaby Piątą Aleją i przypatrywała się tym wszystkim skarbom na sklepowych wystawach - kupując coś od czasu do czasu.
Przyjdzie też taki czas, że nie będzie podróżowała sama.
A właściwie, co za różnica. Spędziła bardzo udany tydzień wyłącznie we własnym towarzystwie w Paryżu, dlaczego więc nie miałaby się dobrze bawić gdzie indziej.
Na początek zaparzyła herbatę, obiecując sobie, że, skoro już tak wcześnie wstała, wyciągnie się na sofie i obejrzy jeden ze swoich błyszczących magazynów, delektując się spokojem poranka.
Zanim się usadowiła, jej wzrok padł na skrzypce, które miała tu bardziej dla dekoracji niż po to, żeby z nich korzystać. Marszcząc brwi, odstawiła na bok filiżankę, wzięła instrument do ręki. Był stary, ale miał czysty dźwięk. Czyżby to właśnie muzyka, która towarzyszyła jej przez całe życie, miała jej w końcu otworzyć drzwi do wielkiego świata, przenieść ją w miejsca, o których śniła, rozwinąć przed nią czerwony dywan, po którym tak strasznie chciałaby stąpać.
- Jakie to dziwne - mruknęła. - Nie trzeba daleko sięgać, żeby spełniły się marzenia.
Potarła kalafonią smyczek, oparła skrzypce na ramieniu i zagrała pierwszą melodię, jaka jej przyszła do głowy.
* * *
Spodziewał się, że Darcy zejdzie na dół. Trevor opuścił plac budowy i pod pretekstem, że musi zatelefonować, zajrzał do kuchni. Ale jej tu nie zastał.
Wtedy usłyszał muzykę - łkające, tęskne dźwięki skrzypiec. Rodzaj muzyki, która współbrzmi z blaskiem księżyca.
Podążył za nią.
Drzwi znajdowały się na końcu schodów, a płynąca stamtąd muzyka zdawała się wzbierać, wznosić, jak nadzieja, tocząca się niczym łza.
Nie zapukał nawet.
Zobaczył ją na wpół odwróconą, z zamkniętymi oczami. Miała rozpuszczone włosy, nieuczesane jeszcze po nocy, spływające na plecy długiego, niebieskiego szlafroka. Gołą stopą wystukiwała rytm.
Na jej widok stracił oddech. Ścisnęło go w gardle, kiedy usłyszał, jak gra. Grała dla siebie, a na jej niezwykłej twarzy malowała się czysta radość i przyjemność.
Wszystko, czego pragnął, co planował, o czym marzył, skupiło się w tej jednej kobiecie. Był tym dogłębnie wstrząśnięty.
Muzyka poszybowała do góry i zapadła cisza.
Będąc jeszcze w transie, Darcy westchnęła, otworzyła oczy. I zobaczyła go. Serce jej zadrżało. Jeszcze nie zdążyła włożyć maski, przybrać rutynowego uśmiechu, kiedy do niej podszedł.
Nie mogła złapać tchu, jak gdyby jakaś ręka ściskała ją za gardło. Albo za serce. A już po chwili poczuła jego usta - gorące, szalone. Wspaniałe.
Opuściła bezsilnie ramiona, jak gdyby skrzypce i smyczek stały się nagle okropnie ciężkie. Dotykał jej twarzy, jej włosów, przelewając na nią swoje pragnienie i zamieniając je w żar.
Wreszcie Trevor poczuł, że Darcy uległa. Był to moment, w którym każdy mężczyzna czuje się jak władca. Jego wargi, dłonie wędrowały teraz po niej, pieszcząc ją. Smakując. Kiedy się oderwał, otrząsnęła się, zmusiła do uśmiechu.
- No cóż, miły dziś mamy poranek.
Przyciągnął ją z powrotem i przytulił policzek do jej głowy.
Chciała się cofnąć. Ten uścisk był jeszcze bardziej podniecający niż pocałunek. Wręcz trudno było mu się oprzeć.
- Trevor. - Pst.
Z jakiegoś powodu rozśmieszył ją.
- Czy nie jesteś aby za bardzo władczy? Napięcie, które rozsadzało mu czaszkę, zmalało.
- I tak mnie nie posłuchasz.
- A powinnam?
Trzymał ją jeszcze przez chwilę, mogąc teraz spokojnie stwierdzić, jak bardzo cienki jest jej szlafrok.
- Zamykasz kiedykolwiek te drzwi?
- A powinnam? - Teraz ona cofnęła się o krok. - Nikt tu nie wchodzi, o ile nie mam na to ochoty.
- Zapamiętam to sobie. - Uniósł rękę, poprawił jej włosy. - Nie wiedziałem, że umiesz grać.
- Gallaghera wie żyją muzyką. - Dotknęła skrzypiec, a następnie położyła je z powrotem na stojaku. - Miałam dziś odpowiedni nastrój.
- Co to był za utwór?
- Jedna z melodii Shawna. Nie ma do niej słów.
- I nie są potrzebne. - Zobaczył, że oczy jej zapłonęły z dumy. - Zagraj coś jeszcze.
Wzruszyła tylko ramionami i odłożyła smyczek.
- Nie mam już ochoty. - Sięgnęła po herbatę i spojrzała na niego ostro. - Sądzę też, że powinnam zachować moje piosenki dla tych, którzy płacą.
- Podpiszesz kontrakt na nagranie? Solo? Omal nie podskoczyła z radości.
- No cóż, wszystko zależy od warunków umowy. - Czego oczekujesz?
- Tego i owego. I jeszcze wielu innych rzeczy. - Podeszła do sofy, usiadła, założyła nogę na nogę. - Jestem samolubną i chciwą istotą Magee. Pragnę luksusu, swobody i niewolniczego podziwu. Nie zamierzam się wymigiwać od pracy, ale oczekuję tego wszystkiego na koniec dnia.
Zastanawiając się nad jej słowami, usiadł obok na oparciu sofy i badając, jak daleko może się posunąć, powędrował końcem palca wzdłuż jej obojczyka, zatrzymując się tuż nad wypukłością piersi.
- Mogę ci to dać.
Spiorunowała go wzrokiem, powiało od niej mrożącym krew chłodem.
- Nie wątpię, że możesz. - Jednym szorstkim ruchem zrzuciła jego rękę. - Ale nie taką pracę miałam na myśli.
- W porządku. Możemy więc oddzielić jedno od drugiego. W mgnieniu oka lód zamienił się w ogień.
- A więc to był tylko taki mały eksperyment? A co byś zrobił, gdybym ci uległa?
- Nie potrafię powiedzieć. - Sięgnął po filiżankę i napił się jej herbaty. - Jesteś wyjątkowo atrakcyjną kobietą, Darcy. Nie mogłabyś mnie rozczarować. - Kiedy się ruszyła, chcąc się poderwać, położył na jej ramieniu rękę, czując pod nią wibrującą niczym napięta struna wściekłość. - Wynagrodzę ci to.
- Nie jestem na sprzedaż.
- Nie posądzałem cię o to ani przez chwilę. Chcę, żebyś zrozumiała, że seks i biznes nie mają tu ze sobą nic wspólnego.
Odprężyła się, usiadła wygodniej, opanowując wściekłość, z której, o czym dobrze wiedziała, nie wyniknęłoby nic dobrego.
- I chciałbyś takiego samego zapewnienia z mojej strony. - Już je otrzymałem. - Mogłeś to zrobić w lepszym stylu.
- Masz rację. - Było to chłodne, wyrachowane, w stylu jego dziadka. - Przepraszam - powiedział szczerze.
- A jakiej płaszczyzny dotyczą te przeprosiny? - Obu.
Odebrała mu swoją herbatę.
- A więc je przyjmuję.
- Muszę wyjechać na parę dni do Londynu. Pojedź ze mną. Osłupiała, ale stała się też czujna.
- Chcesz, żebym pojechała z tobą do Londynu? Dlaczego?
- Po pierwsze, ponieważ chcę cię mieć w łóżku.
- To już postanowiliśmy. W Ardmore też są łóżka.
- W Ardmore na przeszkodzie stoi rozkład naszych zajęć. A po drugie, lubię twoje towarzystwo. Byłaś w Londynie?
- Nie.
- Spodoba ci się.
- Najprawdopodobniej. - Sięgnęła po herbatę, żeby mieć czas na zastanowienie się. Proponował jej coś, czego zawsze pragnęła. Prawdziwą podróż. Obejrzenie Londynu, ale w towarzystwie.
Oczywiście, że oczekuje od niej seksu. Po co udawać skromność, skoro oboje dobrze wiedzą, że i tak do tego dojdzie?
- Kiedy się wybierasz?
- Jeszcze nie postanowiłem.
- Muszę porozmawiać z Aidanem i załatwić zastępstwo. Nie będzie tym zachwycony, ale spróbuję go podejść.
- Nie wątpię, że ci się uda. Daj mi znać, jakie dni wchodziłyby w rachubę, a ja zajmę się resztą.
- To mi się podoba. Mężczyzna, który zajmie się resztą. A teraz zmiataj. - Wstała i musnęła dłonią jego policzek. - Dosięgnę cię, niech tylko nadarzy się okazja.
Złapał ją za nadgarstek, ścisnął tak mocno, że uniosła brwi.
- Nie pokonasz mnie, Darcy. Nie jestem jak inni.
Stała w miejscu, w którym ją zostawił, kiedy wyszedł i zamknął drzwi. Tak, to prawda, nie sposób się z tym nie zgodzić. Nie był jak inni, których znała. Ale czy dowiedzenie się, kim jest i jaki jest będzie interesujące?
* * *
- Przecież miałaś już urlop.
Wolała złapać Aidana w domu niż czekać, aż przyjdzie do pubu. Musiała się spieszyć, żeby zdążyć, ucieszyła się więc, kiedy zastała go kończącego śniadanie. Jego pierwsza odpowiedź była dokładnie taka, jak przypuszczała, i ani trochę jej nie zniechęciła.
- Tak, a do tego był bardzo udany. - Cała w skowronkach, dolała mu herbaty. Następnie rzuciła pod stół kawałek grzanki Finnowi. - Wiem, że nie powinnam nadużywać twojej dobroci, ale trafia mi się okazja, której nie chciałabym przegapić. Sam wiele podróżowałeś, Aidanie.
Przemawiała do niego łagodnym i słodkim głosem. Mogłaby żądać, kląć, wściekać się, była jednak pewna, że tym tonem załatwi to prędzej.
- Sam tyle widziałeś, byłeś w tylu miejscach. Wiesz, jak to jest, kiedy się czegoś pragnie i do czegoś wzdycha. Mamy to we krwi.
- Podobnie jak pub, gdzie właśnie zaczyna się pełnia sezonu. - Dołożył na chleb więcej dżemu. Znając procedurę, Finn zaczął służyć, za co Aidan wynagrodził go kawałkiem chleba. - Teraz, przed porodem, nie mogę wymagać od Jude, żeby cię zastąpiła.
- Nawet mi to do głowy nie przyszło. Gdybyś dał jej tacę do dźwigania, zdzieliłabym cię nią po łbie.
Wiedząc, że mówi to absolutnie szczerze, westchnął tylko głęboko.
- Darcy, liczę na twoją sprawną obsługę.
- Wiem o tym i nic innego nie robię dzień w dzień. Przyuczyłam Sinead - chociaż zdarzało się, że miałam ochotę walić jej głową o bar. Zrobiła znaczne postępy w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
- To prawda - powiedział Aidan z zatroskaną miną kontynuując śniadanie.
- Chcę poprosić Betsy Clooney, żeby wyświadczyła mi przysługę i zastąpiła mnie przez te dwa dni. Pracowała już wcześniej w pubie i ma wprawę.
- Betsy ma dość własnych kłopotów z dzieciakami. A poza tym nie pracowała w pubie od dziesięciu lat.
- Niewiele się od tego czasu zmieniło, a założę się, że zrobi to z przyjemnością. Jest uczynna i dokładna, Aidanie, wiesz przecież.
- Wiem, ale...
- Jest jeszcze ktoś, kogo możesz przyjąć. Alice Mae zatrudni się chętnie na lato.
- Alice Mae? - Aidan zrobił wielkie oczy. - Przecież ma dopiero piętnaście lat.
- Kiedy zaczynaliśmy pracować, byliśmy jeszcze młodsi, i jakoś nikomu to nie zaszkodziło. Brenna wspomniała, że jej najmłodsza siostra chciałaby zarobić trochę pieniędzy. Jest bystrą dziewczynką i potrafi ciężko pracować. Wezmę Alice na moją zmianę, w środku dnia. Zacznę od dzisiaj, żeby ją poduczyć, zanim wyjadę.
- Chryste, jeszcze wczoraj używała pieluszek!
- Starzejemy się, prawda? - Wstając, pocałowała go w policzek. - Chciałabym pojechać, Aidanie, i dopilnuję, żeby w czasie mojej nieobecności obsługa była na medal.
- Był czas, kiedy w naszym pubie pracowali tylko Gallagherowie.
- Nie możemy stać w miejscu. - Ponieważ sama czuła odrobinę żalu za minionymi laty, wstała i objęła go za szyję. - Już i tak dokonaliśmy wielu zmian. Mam wrażenie, że zaczęło się to wtedy, kiedy mama i tata przenieśli się do Bostonu. Rozrastamy się stopniowo, ale nadal pozostajemy Gallagherami.
- Bywają jednak chwile, kiedy się zastanawiam, czy słusznie postępuję.
- Oczywiście, że słusznie postępujesz. Działasz dla dobra pubu i nas wszystkich. Jestem z ciebie dumna.
Pogłaskał ją po ręce.
- Tylko nie próbuj mydlić mi oczu.
- Nawet o tym nie pomyślałam. - Jeszcze go raz uścisnęła. - Muszę pojechać. Muszę zobaczyć świat.
Aidan doskonale wiedział, jak to jest. Znał tę potrzebę wyjechania, zobaczenia czegoś innego. Pracował nad sobą pięć lat, żeby na dobre od tego odwyknąć. A ona go prosi o dwa dni.
- Powiem prosto z mostu. Nie zachwyca mnie twój pomysł wyjazdu z Magee.
Darcy zrobiła okrągłe oczy, wydęła wargi. A ponieważ do kuchni weszła akurat Jude, uznała, że najlepiej zwrócić się do niej.
- Słyszałaś, co on powiedział?
- Nie. A co takiego?
- Aidan zainteresował się nagle moim życiem seksualnym.
- Nic podobnego. Nie powiedziałem ani słowa o seksie. - Zaklął pod nosem. - Tylko dałem do zrozumienia...
- Dałeś do zrozumienia! Dobre sobie!
- Chyba wrócę na górę - powiedziała Jude.
- Nie, zostań. - Darcy ruchem ręki wskazała jej krzesło. - Usiądź, ponieważ może to być interesujące. Twój mąż daje do zrozumienia, iż jest przeciwny mojemu seksowi z Magee.
- Chryste Panie! - Aidan ukrył twarz w dłoniach. - Pójdę chyba na górę.
- Co to, to nie. Napijesz się herbaty, Jude? - Nie czekając na odpowiedź, Darcy napełniła filiżankę. - Po pierwsze, powinniśmy ustalić, czy twój mąż, a mój brat ma coś przeciwko uprawianiu przeze mnie seksu w ogóle, czy tylko w tym szczególnym wypadku. - Usiadła znowu ze słodkim jak cukierek uśmiechem. - No więc, jak to jest, mój drogi Aidanie?
- Wkurzasz mnie.
- Och, widzę, że ponoszą cię nerwy.
- Nie powiedziałem słowa o seksie, stwierdziłem tylko, że nie zachwyca mnie twój pomysł wyjazdu z Magee do Londynu.
- Jedziesz do Londynu? - zapytała Jude i sięgnęła po grzankę.
- Trevor zaproponował, żebym mu towarzyszyła podczas krótkiej podróży służbowej. Ale wygląda na to, iż Aidan wolałby, żebym uprawiała seks z Trevorem tutaj, nie tam. Czy tak?
- W ogóle nie chcę, żebyś miała z nim stosunki i wplątywała się w jakąś kabałę! - krzyknął rozzłoszczony, podczas gdy obie kobiety siedziały spokojnie i spoglądały na niego z niedowierzaniem. - A poza tym w ogóle nie chcę o tym wiedzieć.
- A zatem postaram się oszczędzić ci szczegółów - powiedziała Darcy chłodnym i spokojnym tonem, co go jeszcze bardziej rozdrażniło.
- Tylko uważaj!
- Sam uważaj - odcięła się. - Moje życie osobiste, zwłaszcza w tej dziedzinie, nie powinno nikogo obchodzić. Trevor i ja zdajemy sobie sprawę z ewentualnych komplikacji i będziemy na tyle ostrożni, żeby nie zrobić żadnego fałszywego kroku.
Wstała, spoglądając na niego lodowatym wzrokiem.
- Idę zadzwonić do matki Brenny i zapytać ją o Alice Mae. Porozmawiam też z Betsy. Zanim wyjadę, dopnę wszystko na ostatni guzik. Życzę ci miłego dnia, Jude - dodała i pocałowała bratową w policzek, a potem wybiegła na dwór.
W kuchni Gallagherów na chwilę zapadła dręcząca cisza.
- No i co na to powiesz? - zapytał Aidan. - Nic.
- Przecież widzę, że chcesz coś powiedzieć.
- Sądzę, że Darcy wyczerpała temat.
- Ach tak! - Oskarżycielskim gestem przeszył palcem powietrze. - Jesteś po jej stronie.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się. - Podobnie jak ty. Aidan gwałtownym ruchem odsunął się od stołu i zaczął przemierzać kuchnię tam i z powrotem. Finn wyszedł spod stołu i wiernie dotrzymywał mu kroku. - Darcy uważa, że sobie z tym poradzi. Chce uchodzić za obytą w świecie. A przecież przez całe życie trzymano ją pod kloszem. Nie miała czasu ani okazji, żeby poznać życie. Jude odłożyła na bok grzankę.
- Aidan, niektórzy ludzie mają wrodzoną mądrość.
- Nigdy nie spotkała się z takim mężczyzną jak Magee. Jest on dobrym człowiekiem, uczciwym, ale zarazem sprytnym. Nie chcę, żeby wykorzystał moją siostrę.
- Tak to właśnie widzisz?
- Nic nie widzę, i w tym cały problem. Ale wiem, że jest przystojny, bogaty i potrafi zawrócić jej w głowie. A gdy to się stanie, wiesz, dokąd to ją może zaprowadzić?
- Aidan - powiedziała łagodnie Jude - jak możesz?
- Nie chcę, żeby ją skrzywdził. - A ja tak.
Z wrażenia odebrało mu mowę. Wpatrywał się osłupiałym wzrokiem w żonę.
- Jak możesz mówić coś takiego, jak możesz chcieć, żeby ją skrzywdził?
- Jeśli ją skrzywdzi, to znaczy, że jest dla niej ważny. Aidanie, tak naprawdę jeszcze żaden mężczyzna nie był dla niej ważny. Nie chciałbyś, żeby znalazła kogoś, kto będzie dla niej ważny?
- Oczywiście, że chcę. Ale nie sądzę, żeby to miał być Magee. - Zaniepokojony, znowu zaczął chodzić po kuchni. Prawie się nie znają, a już wybierają się do Londynu.
- A ja weszłam w deszczowy wieczór do zadymionego pubu, popatrzyłam na ciebie i całe moje życie uległo zmianie, choć nawet nie wiedziałam, kim jesteś.
Przestał chodzić. Bezmiar miłości przepełnił jego serce.
- To, co się nam przydarzyło, zdarza się raz na milion. - Usiadł i ujął jej ręce. - To było przeznaczenie.
- Może jest tak i w tym wypadku? Zmrużył oczy.
- Uważasz, że ma to coś wspólnego z legendą? Że to jej ostatni akt?
- Uważam, że w rodzinie Gallagherów pozostała jeszcze jedna osoba, która nie oddała nikomu swego serca. I uważam za wielce interesujący fakt, że Trevor Magee znajduje się w Ardmore. Jako pisarka... - Przerwała na chwilę, ponieważ ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że jest pisarką. - Aż trudno uwierzyć w czysty przypadek. Dawne rodzinne koneksje... - Darcy jest kuzynką Maude. A stryjeczny dziadek Trevora był jedyną miłością Maude. Utracili się nawzajem, podobnie jak Gwen i Carrick.
- Widzę, że wyobraźnia bierze nad tobą górę, Jude Frances.
- Czyżby? - Obruszyła się. - Przekonamy się, kto ma rację!
* * *
Okazało się, że Alice Mae już tu jedzie, zaś Betsy była zachwycona propozycją dwóch dni pracy. Zadowolona z siebie Darcy przebiegła przez kuchnię i wypadła na dwór tylnymi drzwiami.
Znalazła się nagle między szarymi blokami ścian i belkami stropowymi pasażu, który zaprojektowano jako łącznik między obydwoma budynkami. Na rusztowaniach stali ludzie, walili młotkami, świdrowali wiertarkami, nitowali płyty. Czy przekrzyczy ten hałas?
Ktoś włączył radio, a ten skrzek miał być muzyką.
Potężne krokwie łączyły nową budowlę z pubem.
Nieoczekiwanie poczuła dumę. Pub Gallagherów jest korzeniem, zaś teatr konarem tego samego drzewa.
Szła ostrożnie, uważając na kable ułożone na surowej podłodze. Wypatrzyła Trevora. Stał na platformie rusztowania, na samym końcu, w miejscu, w którym poszerzał się łącznik. Miał na sobie pas z narzędziami, a jakaś maszyna elektryczna buczała mu w ręku. Był w ciemnych okularach, zapewne dla ochrony przed fruwającymi opiłkami drewna i betonowym pyłem, jak i przed ostrym światłem słonecznym.
Przystanęła pod nim, świadoma tego, iż mężczyźni wlepiają w nią oczy. Wolnym krokiem minął ją Mick O'Toole, dźwigając coś na plecach.
- Rozpraszasz moich robotników, śliczna Darcy.
- Przyszłam tylko na chwilkę. Jak idzie, panie O'Toole?
- On wie, czego chce. I dlatego wszystko gra.
- Czy nie będzie to wspaniałe?
- Będzie. To zaszczyt dla Ardmore. Patrz pod nogi, kochanie. Można się tu nieźle przejechać.
- Uważam - powiedziała półgłosem. Najważniejsze, żeby się nie przejechać na Trevorze Magee.
Kiedy Mick poszedł dalej, znowu podniosła do góry głowę i zobaczyła, że Trevor patrzy na nią.
- Mogłabym zamienić słówko, panie Magee? - krzyknęła.
- Czym mogę służyć, panno Gallagher?
Ach tak, nie pofatyguje się i nie zejdzie na dół. Też pięknie, nie ma co! Zgarnęła włosy i przerzuciła je przez ramię.
- Dzisiaj i jutro będę przyuczała zatrudnione czasowo kelnerki. Od czwartku jestem wolna, jeżeli to panu odpowiada.
Poczuł szaloną radość, ale pokiwał jedynie głową.
- A zatem wyjedziemy w czwartek rano. Podjadę po panią o szóstej.
- To bardzo wczesna pora.
- Nie warto marnować czasu.
Przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy.
- Czyżby?
Odwróciła się i poszła z powrotem do kuchni. A kiedy zamknęły się za nią drzwi, odtańczyła taniec triumfalny.
Po rozważeniu wszystkich za i przeciw Darcy postanowiła być punktualna. Postąpiła tak z powodów czysto egoistycznych. Chciała się nacieszyć każdą chwilą tych dwóch wolnych dni.
Spakowała niewielki bagaż, co było nie lada wyczynem i zajęło jej parę godzin. Opróżniła skarbonkę - robiła to tylko w wyjątkowych okolicznościach. Ale zamierzała koniecznie kupić sobie coś wspaniałego dla upamiętnienia tej podróży.
Przez dwa dni harowała jak wół, chcąc mieć gwarancję, że swoje obowiązki w pubie przekazuje w dobre ręce. Zamiast położyć się spać, zrobiła sobie manicure, pedicure, wykonała też wszystkie niezbędne zabiegi przy twarzy, żeby wyglądać na tak zadbaną, jak tylko się da.
Z rozwagą wybrała bieliznę.
Trevor Magee nawet się nie domyśla, co go czeka, kiedy już pozwoli mu się uwieść.
Na myśl o tym poczuła nerwowy skurcz w żołądku. A przecież musi być opanowana, chłodna, światowa. Nie miała zamiaru zachowywać się w Londynie, w łóżku, jak prosta wieśniaczka. Problem w tym, że Trevor był dokładnie taki, jak go opisał Aidan.
Sprytny. I obyty.
Nieważne, czy miał na sobie robocze ubranie i pocił się razem ze swymi ludźmi. Mógł brnąć w błocie, taszcząc materiały budowlane, i nadal, pomimo potu i brudu, zachowywał ten blichtr, wynikający z jego pozycji, wykształcenia i bogactwa.
Spotykała innych bogatych mężczyzn. Prawdę mówiąc, nabrała wprawy w rozpoznawaniu i wyłuskiwaniu z większej grupy tych żyjących z funduszy powierniczych paniczyków, zaglądających tu w przelocie lub spędzających wakacje.
Jednak Trevor nie jest żyjącym z funduszu powierniczego paniczykiem i, jak sądziła, nigdy nim nie był. Na swoje bogactwo ciężko zapracował. Zasłużył tym na jej szacunek.
Nigdy nie poznała nikogo takiego jak on. Intrygował ją, a jednocześnie wiedziała, że musi się mieć przy nim na baczności.
Tak silnie nie pragnęła jeszcze nigdy żadnego mężczyzny. Chciała poczuć na sobie jego ręce, jego usta.
W ciągu kilku godzin, które przespała tej nocy, śniła o nim. To był dziwny i pogmatwany sen. Przybył do niej na skrzydlatym białym koniu i pofrunęli razem ponad błękitnym jak szafir morzem, ponad zielonymi łąkami, w perłowym świetle, w stronę srebrnego pałacu, gdzie drzewa uginały się pod złotymi jabłkami i srebrnymi gruszkami, a od muzyki, która rozbrzmiewała w powietrzu, mogło pęknąć serce.
We śnie była w nim zakochana. W sposób, o jaki nigdy się nie podejrzewała, i wcale nie była pewna, czy tego chce. Tak do końca, ślepo i radośnie zakochana, że nic innego nie miało znaczenia.
Kiedy frunęli w świetle słońca, w świetle księżyca, w zaczarowanym świetle, powiedział jej: „Dam ci wszystko. I jeszcze więcej”.
A ona, kiedy odwróciła się w jego stronę i przyłożyła policzek do jego policzka, odparła: „Chcę tylko ciebie”.
Budząc się, zapragnęła móc to jeszcze kiedykolwiek poczuć, doznać jeszcze tak potężnych emocji. Ale zgubiła to wszystko w snach i mogła się tylko uśmiechnąć do swoich fantazji.
Ani ona, ani Trevor nie chcieli fantazji.
Punkt o szóstej zniosła na dół swoją torbę, a serce waliło jej z emocji. Co zobaczy, co będzie robiła i czego zakosztuje w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin?
Ostatni raz rzuciła okiem na pub - wszystko w nim było równiutko poustawiane i wyszorowane. Betsy i Alice Mae na pewno dadzą sobie radę z tym, co często robiła sama jedna. Wbiła im do głowy, jak mają postępować, wypisała też wszystko na kartce, na wszelki wypadek. Postanowiła aż do powrotu nie myśleć o pubie.
Była punkt szósta.
Wychodząc zobaczyła zatrzymujący się w zatoczce samochód Trevora. Idealna punktualność. Dobry znak na tę podróż.
Zdziwiła się, widząc go w garniturze. Chyba włoskim, stwierdziła, kiedy wysiadł, żeby wziąć jej bagaż. Niewątpliwie bardzo drogim, ale w dobrym guście. Szary kolor pasował do jego oczu, a koszula i krawat były doskonale dobrane.
- No, no, niech ci się przyjrzę. - Dotknęła jego rękawa, kiedy ładował jej torbę do bagażnika. - Dlaczego jesteś taki wystrojony, od samego rana?
- Mam spotkanie. - Zamknął bagażnik, obszedł samochód, żeby otworzyć jej drzwi. Kiedy przeszła koło niego, poczuł jej zapach i pomyślał, że dobrze by było, gdyby uczestników tego spotkania szlag trafił.
Zajął miejsce za kierownicą.
- Sądziłam, że człowiek z twoją pozycją sam ustala wszystkie terminy.
- To dodatkowo komplikuje sprawę. Wyjechał z zatoczki.
- Załatwiłem samochód i kierowcę, który po nas wyjedzie na lotnisko Heathrow. Zabierze cię do domu, żebyś się zainstalowała. Będzie do twojej dyspozycji przez cały dzień, gdybyś chciała coś pooglądać lub wybrać się na zakupy.
- Naprawdę? To ładnie z twojej strony.
- Jutro będę miał więcej czasu, ale dzisiejszy dzień jest wypełniony po brzegi. - Popatrzył na nią. - Powinienem być wolny o szóstej. Na ósmą zarezerwowałem stolik w restauracji. Czy to ci odpowiada?
- Idealnie.
- Świetnie. Sekretarka przysłała mi faks z ciekawymi propozycjami. Mam go w teczce. Podczas lotu będziesz mogła rzucić na to okiem i zaplanować swój dzień.
- Świetna myśl, oczywiście, że tak zrobię. Ale również sama dałabym sobie radę.
Przyjrzał się jej uważniej.
Była ubrana w elegancki żakiet i szaroniebieskie spodnie, a do tego miała miękką, lekko błyszczącą, jasnoróżową bluzkę. Wyglądała modnie i bardzo kobieco.
- Wcale w to nie wątpię.
Nieoczekiwanie poczuł złość na myśl, że nie będzie na niego czekała, błąkała się bez celu, tęskniła za nim.
Czy to wszystko należy do kontraktu? Przecież słowo romans również nie pasowało do sytuacji. Żadne z nich nie ma skłonności do bujania w obłokach. Wiedzą, czego chcą. W takiej sprawie lepiej jest postępować uczciwie i trzymać się z góry ustalonego planu.
A jednak był trochę zły.
Przyjechali na lotnisko w Waterford zgodnie z harmonogramem. I tutaj Darcy po raz pierwszy przekonała się, jak człowiek bogaty może górować nad innymi. Ich bagaż zniknął w jednej chwili. Gdy przechodzili przez strefę bezpieczeństwa, słyszała ze wszystkich stron: „Prosimy tędy”, „Życzymy dobrej podróży”.
Mając świeżo w pamięci potworny tłok podczas niedawnej wyprawy do Paryża, Darcy utwierdziła się w postanowieniu podróżowania pierwszą klasą albo nie podróżowania w ogóle.
Ale całkowicie straciła głowę, gdy Trevor poprowadził ją w kierunku lśniącej niedużej maszyny.
- To nasz samolot?
- Należy do firmy - odparł, biorąc ją za ramię, by jej pomóc wspiąć się po kilku stopniach do wejścia. - Dużo podróżuję, wygodniej jest więc mieć własny transport.
Weszła do środka. Omal nie jęknęła z wrażenia.
Przepastne fotele obite były granatową skórą. Między oknami na kremowych ścianach wisiały kryształowe wazony w srebrnych koszykach. W każdym znajdował się bukiet świeżych żółtych róż. Na podłodze leżał miękki dywan.
Ubrana w mundur stewardesa zapytała z miłym uśmiechem, czy podać jej przed startem koktajl z szampana i soku pomarańczowego.
Szampan na śniadanie! Coś takiego! - Bardzo proszę - powiedziała Darcy.
- Dla mnie kawa, Moniko. Chcesz się przejść? - zapytał Trevor Darcy.
- Tak. - Mając nadzieję, że nie wyjdzie na idiotkę, odłożyła torebkę.
- Tu jest kuchenka.
Zajrzała do środka i zobaczyła Monikę, która parzyła już kawę i otwierała szampana. W tym maleńkim pomieszczeniu każdy centymetr został wykorzystany do maksimum, a wykonane z nierdzewnej stali blaty lśniły.
- Tam jest kabina pilotów. - Trevor wskazał na pomieszczenie za otwartymi drzwiami. Mężczyzna, siedzący przy pulpicie pełnym lampek kontrolnych, zwrócił się w ich stronę.
- Samolot gotowy do startu, panie Magee. Dzień dobry, panno Gallagher. Będziemy mieli dobrą drogę do Heathrow.
- Sam pan prowadzi maszynę? Nie potrzebuje pan drugiego pilota?
- Zwykle wystarcza jedna osoba - odparł. - A poza tym nie potrzebuję drugiego pilota, kiedy na pokładzie jest pan Magee.
- Ach tak? Więc ty latasz, Trevorze?
- Od czasu do czasu. Donaldzie, za dziesięć minut połącz się z wieżą.
- Tak jest, proszę pana.
- Prowadzimy liczne interesy w Europie - powiedział Trevor, idąc z Darcy przez główną kabinę w stronę ogona. - Używamy tego sprzętu głównie na krótkich trasach.
- A na dłuższych?
- Mamy większe samoloty. - Otworzył drzwi. W środku znajdował się gabinet z antycznym biurkiem, komputerem, ekranem do oglądania wideo oraz łóżkiem. Z boku, za drzwiami, dostrzegła łazienkę.
- Jest tu wszystko niezbędne do wygodnego życia i pracy.
- Celtic jest stosunkowo młodą wytwórnią, ma sześć lat, ale rozwija się i przynosi zyski.
- Aha, więc ta sprawa w Londynie dotyczy też Celtyckich Nagrań?
- Tak, w znacznej mierze. Jeśli czegoś będziesz potrzebowała, wystarczy, że powiesz.
- Jest tu wszystko, co trzeba.
- Świetnie. A zatem ruszajmy.
- Czyżbyśmy jeszcze nie wyruszyli? - powiedziała półgłosem, kiedy wracali na swoje miejsca.
Darcy usadowiła się wygodnie, wzięła lśniący kieliszek z drinkiem i zastanowiła się, jakie to jeszcze przeżycia ją czekają.
Pilot dotrzymał słowa. Lot był krótki i przyjemny. Jeśli chodzi o Darcy, mogłaby tak fruwać godzinami. Powiedziała parę zdawkowych słów, zanim zdała sobie sprawę, że Trevor jest gdzieś daleko myślami. Pewnie miało to związek z czekającymi go spotkaniami. Zostawiła go w spokoju i przejrzała listę propozycji, sporządzoną przez jego asystentkę.
Boże, jak chciała to wszystko zobaczyć. Hyde Park i sklep Harrodsa, Buckingham Palace, Chelsea. Chciała wtopić się w ruch uliczny, chroniąc się od czasu do czasu w cienistych parkach.
Heathrow był znacznie większy niż port lotniczy w jej kraju. Nie wierzyła do końca, że Trevor kazał sprowadzić limuzynę. Aż ją zatkało i dopiero po chwili zdołała uśmiechnąć się do Trevora.
- Podrzucamy cię na spotkanie?
- Nie, to w przeciwnym kierunku. Zobaczymy się wieczorem.
- Powodzenia w pracy. - Już miała skorzystać z wyciągniętej, pomocnej ręki kierowcy i wsiąść do limuzyny tak, jak to sobie przećwiczyła szybko w myśli. Jak gdyby przez całe życie nic innego nie robiła.
Ale Trevor ujął ją za ramię, wymówił jej imię, sprawiając, że podniosła głowę i znowu spojrzała na niego.
I wtedy uniósł ją do góry tak, że dla utrzymania równowagi musiała się uchwycić jego ramion, gdy na jej usta przypuszczono zwycięski szturm. Gwałtowna i nagła przemiana z chłodnego, trzeźwo myślącego biznesmena w ognistego kochanka odbyła się tak szybko, tak radykalnie.
Poczuła pustkę w głowie, cudowne uczucie bezradności.
Zanim wydała jęk rozkoszy, wypuścił ją z objęć.
- Baw się dobrze - powiedział, zostawiając ją obok dyskretnego, ślepego na wszystko kierowcy.
Wsiadła do limuzyny pachnącej różami i skórą. Nadludzkim wysiłkiem woli powróciła do rzeczywistości, by delektować się jazdą w długim, bezszmerowym samochodzie. Dotknęła palcami skórzanego siedzenia. Gładkiego jak jedwab, w kolorze nieba w czasie burzy. Jak jego oczy przed chwilą.
Kierowca, za przyciemnioną, zapewniającą intymność szybą, był obojętny na wszystko niczym głaz. Pragnąc zapamiętać każdy szczegół, Darcy odnotowała istnienie telewizora, kryształowych kieliszków, dyskretnie świecących lampek w suficie i okna u góry. Westchnęła, słysząc romantyczną muzykę płynącą z głośników. A kiedy wyprostowała nogi, natknęła się na wąskie pudełko, leżące tuż obok niej na siedzeniu.
Opakowane było w złoty papier przewiązany srebrną wstążką. Chwyciła je, po czym zerknęła na kierowcę. Światowa kobieta nie rzuca się tak na prezenty, przyzwyczajona do nich aż do znudzenia.
Otworzyła małą kopertę.
„Witaj w Londynie. Trev” - przeczytała.
Upewniwszy się, że kierowca nie zwraca na nią uwagi, pociągnęła za wstążkę. Nie chciała rozrywać papieru. Pełna oczekiwania zdjęła wstążkę i opakowanie, złożyła starannie i schowała do torebki, a następnie, ze wstrzymanym oddechem, otworzyła aksamitne pudełko.
- O Matko Boska! - zawołała, zapominając o kierowcy i o tym, że jest światową kobietą.
Wyjęła bransoletkę, podniosła do góry, patrząc na błyszczący strumień kamieni. Były tu szmaragdy, rubiny i szafiry w oprawie błyszczących jak słońce brylantów.
Nigdy w życiu nie dotykała czegoś równie pięknego, finezyjnego i tak obłędnie drogiego. Przecież nie może tego przyjąć. A więc tylko przymierzy, zobaczy, jak w tym wygląda. Jak się w tym czuje.
Wyglądała rewelacyjnie i czuła się bosko.
A kiedy poruszyła ręką i zobaczyła, jak bransoletka migocze, kiedy poczuła gładki jak jedwab dotyk złota, stwierdziła, że za nic tego nie odda.
Tak długo podziwiała bransoletkę, że omal nie przegapiła fantastycznych widoków, towarzyszących przejazdowi przez Londyn.
Zastanawiała się, co najpierw obejrzeć, czym się zająć? Ma na to tylko dwa dni. Rozpakuje się szybko i wyruszy do miasta.
Przyglądając się mijanym placom i ulicom Londynu, zaczęła przygotowywać plan zwiedzania. Limuzyna zatrzymała się przed wielkim domem.
Przypomniała sobie, co powiedział Trevor. Ten człowiek mieszka w Nowym Jorku, a ma dom w Londynie!
Czy te cuda nigdy się nie skończą?
Kierowca obszedł samochód i pomógł jej wysiąść.
- Wniosę pani bagaż, panno Gallagher. - Dziękuję.
Weszła na ganek otoczony równo przystrzyżonym żywopłotem.
Zanim się zdecydowała, czy zapukać, czy też od razu wejść do środka, otworzyły się drzwi. Wysoki, szczupły mężczyzna z grzywą siwych włosów zgiął się przed nią w ukłonie.
- Dzień dobry, panno Gallagher, mam nadzieję, że miała pani przyjemną podróż. Nazywam się Stiles i jestem kamerdynerem pana Magee. Miło nam panią powitać.
- Dziękuję. - Już chciała mu podać rękę, ale powstrzymała się. Prawdopodobnie nie postępuje się tak z brytyjskimi kamerdynerami.
- Czy zechce pani obejrzeć swój pokój, a może podać pani coś orzeźwiającego?
- Chętnie obejrzę pokój, jeśli można.
- Oczywiście. Zajmę się pani bagażem. Winthrup zaprowadzi panią na górę.
Winthrup, ubrana tak samo na czarno jak kamerdyner, miała popielate włosy, prostą fryzurę i jasne jak woda oczy, ukryte za grubymi szkłami.
- Dzień dobry, panno Gallagher. Proszę za mną, pomogę się pani zainstalować.
Starając się zachowywać jak najnaturalniej, Darcy przeszła przez foyer ze złocistym, błyszczącym parkietem, nad którym wisiał majestatyczny żyrandol i zaczęła wspinać się schodami na górę.
Dom przypominał raczej muzeum - był taki wytworny, cichy i onieśmielający.
Na ścianach wisiały dzieła sztuki, ale nie odważyła się zatrzymać, żeby się im przyjrzeć. Same ściany musiały być chyba obite jedwabiem, bo takie były gładkie. Ledwie się powstrzymała, żeby ich nie dotknąć.
Winthrup poprowadziła ją korytarzem wyłożonym ciemną boazerią. Darcy zastanawiała się, ile tu może być pokoi, jak są umeblowane, jaki jest widok z okien. Wreszcie Winthrup otworzyła przed nią bogato rzeźbione drzwi.
W pokoju, który ujrzała, stało łoże ogromne jak jezioro, z czterema balaskami wznoszącymi się ku zdobionemu kasetonami sufitowi. Na błyszczącej podłodze leżały wspaniałe dywany.
Wszystko - komoda, biurko, lustra, stoły - było wypucowane do połysku. Z kryształowego wazonu wystrzeliwały dziesiątki białych róż.
Podwiązane złotymi chwastami ciemnozielone draperie tworzyły stylowe ramy dla błyszczących okien.
Był tu biały, marmurowy kominek, na którym stały kolejne kwiaty, tym razem lilie, w tym samym oślepiająco białym kolorze.
Przytulny wystrój pokoju, z pluszowymi fotelami, wypolerowanymi stolikami, zachęcał do tego, by się tutaj rozgościć.
- Dzienny pokój znajduje się po prawej stronie, a łazienka po lewej. - Winthrup założyła chude ręce. - Czy pomóc rozpakować rzeczy od razu, czy też wolałaby pani najpierw odpocząć?
- Ja... Darcy zająknęła się. - Prawdę mówiąc... nie będę odpoczywała, ale i tak dziękuję za wszystko.
- Chętnie oprowadzę panią po domu, gdyby tylko pani chciała.
- Naprawdę mogłabym sobie trochę pooglądać?
- Oczywiście. Pan Magee ma nadzieję, że poczuje się pani tutaj jak u siebie w domu. Żeby się ze mną porozumieć, wystarczy nacisnąć dziewiątkę w domowym telefonie, a za pomocą ósemki połączy się pani ze Stilesem. Może chciałaby się pani odświeżyć?
- Bardzo chętnie. - Panno Winthrup, to jest prześliczny pokój.
Winthrup uśmiechnęła się blado.
- Tak, to prawda.
Darcy weszła do łazienki, oparła się plecami o drzwi i zamknęła oczy. Czuła się, jakby brała udział w jakimś przedstawieniu. A może to tylko sen? Nie wszystko tu było realne.
Westchnęła, otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko na widok łazienki.
Była duża jak pokój. Na długiej półce między dwiema owalnymi umywalkami stały kwiaty. Zielone kafelki na podłodze i ścianach sprawiały, że czuła się jak w zaczarowanym podwodnym świecie.
Wanna mogła z powodzeniem zmieścić trzy osoby. W oddzielnym pomieszczeniu znajdował się prysznic z kilkoma natryskami.
Darcy dostrzegła tu wiele kryształowych naczyń z pachnącymi mydłami, różanymi płatkami, śliczne flakony z olejkami do kąpieli, solami i kremami. Usiadła na miękkiej ławeczce, przy toaletce przeznaczonej z pewnością dla prawdziwej damy, i uważnie obejrzała w lustrze swoją zaróżowioną i rozanieloną twarz.
* * *
W czasie pierwszej i drugiej narady Trevorowi udało się prawie nie myśleć o Darcy.
Jeszcze raz rzucił okiem na zegarek. Ile to jeszcze godzin upłynie, zanim będzie się mógł całkowicie jej poświęcić.
- Trev?
- Wybacz, Nigel. Myślałem o czymś innym.
Nigel Kilsey, szef londyńskiej filii Celtyckich Nagrań, miał bystre oko i jeszcze lepszy słuch. Poznali się z Trevorem na studiach w Oxfordzie. Gdy przyszedł czas, by jego ukochane przedsięwzięcie wypłynęło na międzynarodowe wody, Trevor przekazał ster rządów w godne zaufania ręce Nigela.
- Spróbujmy przesunąć Shawna Gallaghera na czoło listy.
- Dobrze. - Nigel usiadł za swoim biurkiem.
Omal nie został adwokatem, tak jak jego ojciec i dziadek - jeszcze dzisiaj wzdrygał się na samą myśl o takim losie. Wolał pracę w studio nagrań, jeśli nawet obowiązywał tu żelazny rygor, narzucony przez jego starego przyjaciela. I właśnie taka metoda zapewniała zyski.
Swoje obowiązki polegające na uczestniczeniu w przyjęciach, ważnych wydarzeniach, na zajmowaniu się uzdolnionymi ludźmi, traktował bardzo poważnie.
- Prowadzę z nim negocjacje - ciągnął Trevor; poradziłem mu, żeby zaangażował agenta. - Widząc zaskoczenie Nigela, Trevor wyjaśnił: - Lubię go, Nigel. I zamierzam uczciwie z nim pertraktować.
- Zawsze pertraktujesz uczciwie, Trev. To tylko ja od czasu do czasu podglądam karty.
- Instynkt mi mówi, że trafia nam się cenna zdobycz, tylko nie trzeba go zbytnio naciskać.
- Zgadzam się z tobą. Jego utwory są świetne i będą miały wzięcie.
- Jest jeszcze coś. - Tak?
Trevor wstał i zaczął się niespokojnie przechadzać po pokoju, co było rzadkim widokiem.
- Pomyślałem sobie, że możesz mieć coś w zanadrzu, skoro wyznaczyłeś termin spotkania w samym środku realizowania innego projektu.
- On ma brata i siostrę. Chcę, żeby na początek we troje nagrali płytę.
Nigel zmarszczył czoło, zabębnił upierścienionymi palcami.
- To musi być nie byle jakie rodzeństwo.
- Żebyś wiedział.
- Łatwiej byłoby wylansować ich w towarzystwie jakiegoś znanego artysty.
- Zrobisz, co będziesz uważał za słuszne. Ja ich słyszałem. Chcę, żebyś przyjechał do Ardmore na parę dni. Posłuchasz i jeśli uznasz, że się mylę, porozmawiamy jeszcze raz.
- Ardmore - Nigel skrzywił się i pokręcił złotym kółeczkiem w uchu. - Na Boga, Trev, czego może szukać taki mieszczuch jak ja w małej irlandzkiej wiosce rybackiej?
- Gallagherowie mają w sobie coś, ale zanim ruszę sprawę z miejsca, chcę, żebyś to zobaczył i sam posłuchał. Potrzebna mi jest obiektywna opinia.
- Czy twoja może być nieobiektywna?
- Gallagherowie mają w sobie coś - powtórzył Trevor - co bierze się z atmosfery Ardmore. - Mimo woli dotknął palcem srebrnego medalionu, noszonego pod koszulą. - Chcę, żebyś przyjechał. Ciekaw jestem twego zdania.
- Ty jesteś szefem. Widzę, że muszę sprawdzić naocznie co też takiego ma w sobie to miejsce i co sprawia, że chcesz utopić tyle pieniędzy, czasu i wysiłku w tak szaleńcze przedsięwzięcie.
- To jest oparty na bardzo solidnych podstawach plan zrobienia dobrego interesu. Tylko nie parskaj - uprzedził ewentualną reakcję Nigela Trevor.
- Powstrzymam się od tego.
- Świetnie. Mam nowy utwór Shawna Gallaghera. - Trevor wyciągnął z teczki nuty. - Rzuć na to okiem.
Nigel uśmiechnął się.
- Wolę posłuchać - powiedział i wskazał ręką fortepian po przeciwnej stronie gabinetu.
- On to opracował na gitarę, skrzypce i flet.
- Potrafię wyrobić sobie zdanie. - Kiedy Trevor podszedł do fortepianu, Nigel zamknął oczy. Sam nie umiał zagrać nawet nutki, miał jednak niesamowity słuch muzyczny.
I kiedy Trevor zagrał pierwsze takty, Nigel nadstawił ucha.
Szybkie, żywe, subtelnie zmysłowe. Tak, Trevor ma rację, jak zwykle. Korona mu z głowy nie spadnie, jeżeli osobiście spotka się z tym facetem, jeśli nawet oznacza to podróż do Irlandii.
Słuchając, kiwał do taktu głową, a gdy Trevor zaśpiewał wierszowany poemat, uśmiechnął się szeroko. Jego przyjaciel miał mocny głos i swobodnie się nim posługiwał. Ale do tych słów niezbędny był kobiecy głos.
Przy ostatnim akordzie Nigel otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko.
- Ten facet jest geniuszem - oświadczył. - Prosty wiersz, wpleciony w skomplikowaną melodię. Nie każdy potrafi zaśpiewać i wyeksponować to, co w tym najcenniejsze i oryginalne.
- Nie, ale mam kogoś, kto potrafi. Przyjedź do Ardmore, Nigel.
- Skoro muszę... Sądzę, że dotarliśmy do sedna sprawy.
- Do sedna sprawy. Dlaczego?
- Jako twój stary przyjaciel domyślam się, że coś ci zalazło za skórę. Tylko nie wiem, co. Jesteś nerwowy, Trev, a to nie leży w twojej naturze.
- Chodzi o kobietę.
- Chłopie, zawsze chodzi o kobietę.
- Ale nie o taką jak ta. Przywiozłem ją ze sobą.
- Och, teraz mnie zaskoczyłeś. To coś nowego. A kiedy będę mógł na nią popatrzeć?
- Przyjedź do Ardmore - powiedział Trevor i ponownie skierował rozmowę na interesy.
Nie była do końca pewna, jak to rozegrać. Czy czekając na Trevora powinna rozsiąść się wśród przepychu salonu, popijając herbatę lub koktajl, czy raczej zachowywać się cokolwiek nonszalancko, światowo, pozostając w dziennym pokoju, spędzając czas z książką?
A może powinna gdzieś wyjść?
W końcu Darcy zaczęła się przygotowywać do wyjścia na kolację. Poświęciła temu bardzo dużo czasu, pławiąc się w luksusie. Wyleżała się w wannie, wysmarowała cudownymi, pachnącymi kremami, przełożonymi do zabytkowych flakonów.
Lepiej być gotową, doszła do wniosku, nacierając nogi jedwabistym lotionem. Seks będzie ostatnim aktem dzisiejszej gry. Trzeba przyznać, że z jednej strony chciała tego, z drugiej odczuwając jednocześnie pewne zdenerwowanie przed występem.
Tak, postąpi rozsądniej, jeżeli go powita w bardziej wyszukany sposób, ubierając się w skromną czarną suknię. Zejdzie na dół, poprosi o koktajl, a kiedy on przyjdzie, będzie siedziała w tym obezwładniająco poprawnym salonie jak jakaś bogata dama.
Winthrup prawdopodobnie poda małe kanapeczki - zresztą może to obowiązek kamerdynera? Nieważne. A ona poczęstuje go jedną z nich, tak jakby robiła to co dzień. Tak, tak to powinna zagrać.
Kiedy pachnąca i błyszcząca przeszła z łazienki do sypialni, do holu wszedł Trevor. Poczuła nerwowy skurcz. Pomyślała, że musi improwizować i uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- O, witaj! Sądziłam, że to potrwa jeszcze z godzinę albo i więcej.
- Skończyłem wcześniej. - Zamykając za sobą drzwi, nie spuszczał z niej oczu. - Jak spędziłaś dzień?
- Cudownie. - Dlaczego czuje się taka obezwładniona? - Mam nadzieję, że i ty jesteś zadowolony.
- Taki dzień wart był całej podróży. Podeszła do stolika, gdzie położyła bransoletkę.
- Chciałabym ci za to podziękować. Jest śliczna, ale oboje wiemy, że nie powinnam jej przyjąć.
Wziął do ręki bransoletkę i owinął ją wokół jej nadgarstka.
- I oboje wiemy, że przyjmiesz. - Cichy szczęk zameczka odbił się echem w jej głowie.
- Chyba masz rację. Zawsze staczam ze sobą boje, kiedy muszę się oprzeć czemuś tak pięknemu.
- Po co się opierać? - Stanowczym, władczym gestem położył ręce na jej ramionach, a potem zsunął je w dół. - W każdym razie ja nie mam takiego zamiaru.
Nie tak to zaplanował. Wyobrażał sobie, że wszystko odbędzie się w bardzo elegancki, wyszukany sposób. Drinki, wystawna kolacja, która sprawi jej przyjemność, powrót do domu, długa gra miłosna.
Ale oto stała przed nim w tym szlafroku, ciepła i pachnąca po kąpieli, trochę niespokojna i czujna.
Po co się opierać?
Zaglądając jej w oczy, rozwiązał pasek szlafroka. W ciemnoniebieskich oczach Darcy dostrzegł zapalającą się iskierkę pożądania, usłyszał jej szybki, równy oddech. Pochylając się do jej ust wsunął rękę pod cienką materię i, wędrując palcami to w górę, to w dół, zaczął pieścić jej ciało.
Teraz - wyszeptał, zdumiony tak nagłym, nie dającym się opanować dreszczem podniecenia przy pierwszym kontakcie palców z jej skórą.
- Czemu nie. - Zdając się na instynkt, otoczyła go ramionami.
Nie zamierzał się spieszyć, chciał smakować tę przyjemność, przenosząc się stopniowo w coraz to nowe rewiry. Ale kiedy tak szybko zareagowała na jego pocałunek, kiedy przywarła do niego, dał się ponieść żądzy. Tak jakby całe życie czekał na ten właśnie smak, na ten dotyk.
Zdarł szlafrok z jej ramion i zaczął je gwałtownie całować.
Wydała stłumiony okrzyk rozkoszy, a zarazem zdumienia. W ogniu namiętności zapomniała o swych motywach i konsekwencjach. Domagając się więcej, zdarła z niego marynarkę, a kiedy padli na łóżko, ściągała z niego krawat.
W pokoju pociemniało, za oknami zapadał zmierzch, a londyński zgiełk uliczny cichł stopniowo. Duży zegar w holu uderzył pięć razy. Po chwili w pokoju słychać już było tylko jęki i szepty.
Przetoczyła się z nim po puchowej narzucie, zanurzając się w niej, ślizgając się po jej miękkiej powierzchni. Walczyła z guzikami jego koszuli, on zaś ściągał z niej szlafrok. Pod ciężarem Trevora zapadła się w puch, jakby się zanurzyła w jedwabnym obłoku, a wtedy on wziął w usta jej pierś.
Jasny płomień, ostre, przeszywające pragnienie, szalona, przetaczająca się nierównymi falami żądza. Wypełniała ją, rozpalała jej krew, wyrwała niekontrolowany krzyk rozkoszy z gardła.
- Szybko! Szybko, szybko, szybko! - Musi go mieć w sobie, inaczej umrze. Z trudem chwytając oddech, zmagała się z suwakiem jego spodni.
Trevorowi drżały palce. Szum i dudnienie w głowic były jak tysiąc potężnych fal uderzających o tysiąc skał. Każdy oddech stanowił torturę, zatykał płuca, stawał w gardle, rozrywał serce. Jeszcze chwila, a zginie.
Kiedy wygięła ku niemu biodra, wszedł w nią jednym gwałtownym pchnięciem.
Ich bliźniaczy jęk rozkołysał powietrze, ich oczy się spotkały - odbijając jak w lustrze doznany wstrząs. Trwało to chwilę, tyle co uderzenie serca, a zaraz potem spojrzeli na siebie osłupieni.
A potem był tylko ruch spragnionych ciał, chrapliwe, przyspieszone oddechy, stłumiony krzyk kobiety.
A kiedy jej bezwładne ręce osunęły się na skotłowaną pościel, poczuła, że i on opada razem z nią.
Leżała nieruchoma, cudownie zmęczona, a jego wspaniałe ciało wgniatało ją w łóżko. Pomyślała, że już wie, jak to jest, kiedy się traci kontrolę.
Ich serca biły zgodnym rytmem. Dryfując bezwładnie na tym pozłacanym pokładzie zaspokojenia, odwróciła głowę i musnęła jego wargi.
Ten jeden gest sprawił, że Trevor otworzył oczy, próbując za wszelką cenę odzyskać jasność myślenia. Była pod nim, miękka jak stopiony wosk, nie przypominająca niczym tej oszalałej kobiety, która go ponaglała, żeby się spieszył. Wiedział, że wziął ją szybko i brutalnie. Jeszcze nigdy nie pragnął tak żadnej kobiety. Jakby od tego zależało jego życie.
To niebezpieczna kobieta, pomyślał. I stwierdził, że mało go to obchodzi. Chciał jej. Jeszcze i jeszcze.
- Nie zasypiaj - powiedział szeptem.
- Nie zasypiam - odparła cichym, zachrypłym głosem. - Po prostu jestem wspaniale odprężona. - Otworzyła oczy i spojrzała na gipsowy ornament sufitu. - I podziwiam widoki.
- Późny osiemnasty wiek.
- Ciekawe. - Przeciągnęła się pod nim jak kotka. - To styl georgiański? A może rokoko?
Uśmiechnął się na to szeroko i uniósł głowę, by spojrzeć na nią z góry.
- Udzielę ci wyczerpującej lekcji, jeśli chcesz. Ale jeszcze nie teraz... - Znowu zaczął się w niej poruszać.
- No, no. - Zadrżał jej głos, oddech stał się szybszy. - Masz końskie zdrowie.
- Gdy nie ma się zdrowia - opuścił głowę i ugryzł ją w wargę - nie ma się nic.
* * *
Dotrzymał słowa i wziął ją na kolację. Francuskie potrawy podawano tak elegancko, by zadowolić wszystkich snobów. Podawano wino, które na języku zamieniało się w złoto. Trevor pomyślał, że pozłacane lustra, światło świec stojących w kryształowych lichtarzach musiało jej odpowiadać. Nikt z obecnych tu ludzi, spoglądających na olśniewającej urody kobietę w gładkiej, prostej czarnej sukience, nie skojarzyłby jej z kelnerką w jakimś irlandzkim pubie.
Darcy potrafiła jak kameleon zmieniać wygląd.
Ale jaka naprawdę jest Darcy Gallagher?
Dopiero przy szampanie poruszył sprawy biznesu.
- Jedno z moich dzisiejszych spotkań dotyczyło ciebie. Podniosła wzrok, przestając na chwilę myśleć o tym, czy zjedzenie wszystkiego, co ma na talerzu, nie będzie źle widziane.
- Mnie? Masz na myśli teatr?
- Nie, choć tę sprawę także poruszałem.
Dochodząc do wniosku, że może spokojnie zjeść połowę tego cuda, nie wychodząc przy tym na kompletną wsiową gęś, nabrała na łyżeczkę kremu i czekolady.
- A w czym jeszcze miałabym uczestniczyć?
- Chodzi o Celtyckie Nagrania. - Odpowiednio zaakcentował wypowiadane słowa. Wiedział, że jest kobietą biznesu i bynajmniej nie lekceważył tego.
Skrzywiła się lekko i podniosła kieliszek.
- Nagranie muzyki Shawna wymaga decyzji całej rodziny. Przypuszczam, że dojdziemy do porozumienia.
- Tak sądzę. Ale nie o to mi chodzi. Powiedziałem, że to dotyczy wyłącznie twojej osoby, Darcy.
Poczuła przyspieszony puls, więc znowu odstawiła szampana.
- Wyłącznie, to znaczy jak?
- Chcę mieć twój głos.
- Aha. - Ukryła rozczarowanie. - Czy po to mnie tutaj przywiozłeś, Trevorze?
- Częściowo. Ale nie ma to nic wspólnego z tym, co wydarzyło się wieczorem.
- Oczywiście, że takie sprawy należy rozdzielać, żeby uniknąć bałaganu. Chyba nie należysz do ludzi, którzy mają zwyczaj polować na klienta w ten sposób?
Odsunął się od niej, a jego spojrzenie stało się zimne jak głaz.
- Nie posługuję się seksem na zasadzie przynęty. To, że jesteśmy kochankami, nie ma nic, ale to nic wspólnego z naszymi interesami.
- Oczywiście, że nie. A gdybyś miał do wyboru tylko jedno albo drugie, co byś wybrał?
- To już by zależało od ciebie - odparł sztywno.
- Rozumiem. - Zmusiła się do uśmiechu. - Dobrze wiedzieć. Przepraszam, ale muszę cię na chwilę opuścić.
Chciała pozbierać myśli. Udała się do damskiej toalety, gdzie oparła się o wyłożoną kafelkami półkę, żeby złapać oddech.
Czy coś jest z nią nie w porządku? Facet ofiarowuje jej jedyną szansę w życiu. Dlaczego to tak boli? Dlaczego czuje się z tym nieszczęśliwa?
Okazało się nagle, że ubzdurała sobie jakieś romantyczne wyobrażenia na temat Trevora Magee. Że to z miłości do niej postanowił się zająć nią taką, jaka jest, z jej wszystkimi licznymi wadami. Zająć się bez żadnych zobowiązań, żadnych ubocznych korzyści.
Oczywiście, to wszystko jej wina. Poruszył w niej coś, czego nikt dotąd nie zrobił. Zbliżył się bardzo, niebezpiecznie się zbliżył i dotknął jakichś najgłębszych pokładów jej serca.
Pomyślała, że mogłaby się w nim bez trudu zakochać. Bez żadnej z jego strony zachęty. Tylko co dalej?
Uspokajając się, zerknęła w lustro. Należy spojrzeć prawdzie w oczy. Mężczyzna taki jak Trevor nie zwiąże się na stałe z kobietą z jej środowiska. Oczywiście, że ona potrafi się dobrze zaprezentować, prowadzić zręcznie grę, ale i tak zawsze pozostanie Darcy Gallagher z Ardmore, pracującą w rodzinnym pubie.
Innego mężczyznę mogłaby sobie owinąć wokół palca i postarać się, żeby zapomniał o całym świecie. Czy nie planowała tego od zawsze? Czy nie marzyła, że pewnego dnia spotka wspaniałego, bogatego mężczyznę, na którego rzuci czary, a on ofiaruje jej luksusowe życie? Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby się zakochać albo przynajmniej darzyć wielką czułością człowieka, który odpowiadałby jej potrzebom. Chciałaby go szanować i cieszyć się nim, być mu oddaną i lojalną.
Nie byłoby w tym nic wstydliwego.
Ale Trevor nie należy do mężczyzn, którzy patrzą wyłącznie na ładną buzię. Dał tego dowód. Oczekuje od niej zaangażowania, chce, żeby stała się częścią jego biznesu, uważa, że wspólny zysk może iść w parze z pociągiem i fascynacją.
W jej dotychczasowych związkach namiętność rozpalała się wysokim płomieniem i gasła. Nie trzeba być aż tak romantyczną osobą jak Jude, żeby wiedzieć, że namiętność bez miłości ma krótki żywot.
Westchnęła ciężko. A więc lepiej kierować się rozumem i ze wszystkiego, co Trevor jej ofiarowuje, wziąć to, co najlepsze, co sprawia jej przyjemność. Wstała, wyprostowała się i wyszła z łazienki.
Trevor zamówił kawę i siedział nad nią rozmyślając. - Nie wiem, czy wyraziłem się dość jasno - zaczął, ale Darcy potrząsnęła głową i uśmiechnęła się naturalnie.
- Owszem, wyraziłeś się jasno. Ale potrzebowałam trochę czasu, żeby to sobie przemyśleć. - Sięgnęła po łyżeczkę do deseru. - Po pierwsze, powiedz mi coś więcej o Celtyckich Nagraniach. Wspomniałeś w samolocie, że wytwórnia istnieje od sześciu lat.
- Tak. Interesuję się muzyką, zwłaszcza tradycyjną. Moja matka ją uwielbia.
- Naprawdę?
- Jest Irlandką w czwartym pokoleniu. Jest dumna ze swego pochodzenia.
- Więc założyłeś wytwórnię z myślą o niej.
- Nie - odpowiedział i natychmiast się zawahał. - Może w pewnym sensie.
- Uważam, że to urocze. - Aż miała ochotę pogłaskać go po włosach. - Tylko czemu się tego wstydzisz?
- Bo to jest biznes.
- Podobnie jak pub dla naszej rodziny. Wolałabym mieć do czynienia z firmą, która jest dla właściciela oczkiem w głowie.
- Bardzo zależy nam na Celtyckich Nagraniach. Podobnie jak na artystach, z którymi podpisujemy kontrakt. Główna siedziba firmy znajduje się w Nowym Jorku, ale weszliśmy na rynek międzynarodowy i dlatego również tutaj mamy biuro. I zamierzamy otworzyć w tym roku kolejne, w Dublinie.
Ciągle mówi „my”. Darcy nie podejrzewała go o przesadną skromność, chodziło raczej o docenianie pracy zespołowej. Znowu pomyślała o pubie.
- O jaki rodzaj umowy chodzi? - zapytała.
- O kontrakt na nagranie.
- Prawdę mówiąc, nie wiem, jakie są tego konsekwencje, nie mam doświadczenia w tej dziedzinie. - Przyjrzała mu się uważnie znad brzegu wąskiego kieliszka do szampana. - Sądzę jednak, że powinnam zatrudnić agenta, który w moim imieniu omawiałby z tobą te sprawy, o ile się na to zdecyduję. Szczerze mówiąc, Trevorze, nie wiem, czy zależy mi na śpiewaniu przed publicznością, ale wysłucham twojej propozycji.
Powinien był na tym poprzestać. Instynkt biznesmena nakazywał mu pokiwać głową i przejść do innego tematu. Ale on pochylił się w jej stronę.
- Uczynię cię bogatą.
- Jestem w tym względzie bardzo wymagająca. - Nabrała deseru na łyżeczkę i poczęstowała go.
Ujął ją za nadgarstek.
- Będziesz miała wszystko, czego kiedykolwiek chciałaś. I jeszcze dużo, dużo więcej, niż ci się kiedykolwiek śniło.
- Czuję już, jak mi cieknie ślinka. Ale nie należę do osób, które skaczą w przepaść z zamkniętymi oczami.
Pokiwał głową.
- Nie, nie należysz. Lubię to w tobie. Do licha, lubię w tobie nieomal wszystko.
- Czy mówisz to do potencjalnej klientki, czy do swojej kochanki?
Położył rękę na jej karku, przyciągnął jej usta do swoich, przedłużając tak długo pocałunek, że aż ściągnął na nich uwagę kilku osób.
- Czy to teraz jasne?
- Powiedziałabym, że jak kryształ. Może teraz zabrałbyś mnie do domu i pokochał się ze mną?
- Czemu nie? - powiedział i dał znak kelnerowi.
* * *
Kiedy wstał rano, ona jeszcze spała. Chciał jak najszybciej załatwić resztę służbowych spraw i spędzić z nią pozostałą część dnia.
Pomyślał, ubierając się, że Darcy powinna pójść na zakupy. To jej sprawi przyjemność. Niech kupuje, cokolwiek zechce. Zabierze ją na herbatę do Ritza, a potem w domu zjedzą kolację we dwoje.
Czuł się trochę nieswojo, że tak próbuje ją olśnić, pokazać, czym dysponuje, ale nie było na to rady.
Chciałby spędzić z nią jeszcze kilka dni, tydzień. Gdzieś, gdzie byliby sami, bez żadnych rozrywek, bez myślenia o biznesie.
Ale jeszcze sobie poużywają, zanim ten ich związek z hukiem się rozpadnie.
Wyjął z wazonu białą różę, napisał kilka słów na kartce i położył to na poduszce koło niej. Usiadł na brzegu łóżka i wpatrywał się w nią. Co za piękna twarz, taka pogodna we śnie. Jakie wspaniałe włosy, zmierzwione w nocy jego własną ręką. Bransoletka, którą jej ofiarował, błyszczała na jej nadgarstku i wiedział, że poza nią nie ma nic na sobie.
Ale nie czuł w sobie żądzy. Był to raczej przypływ ciepłych uczuć. Nie przesadzał mówiąc, że lubi w niej prawie wszystko. Była kobietą, która pociąga, bawi, stanowi wyzwanie, złości i rozśmiesza. Rozumiał jej materialistyczne ciągoty i nie potępiał jej za to.
Ale przez chwilę, przez jedną niemądrą chwilę pomyślał, że dobrze by było, gdyby się w nim zakochała nieświadoma jego bankowego salda.
Już na samym początku powiedziała mu, do czego dąży. Chce mieć pieniądze, chce żyć w luksusie. Chce się związać z odpowiednim mężczyzną i być z nim tak długo, jak długo będzie on mógł i chciał zapewnić jej to wszystko.
Nie zamierzał dawać jej swoich pieniędzy. Jeśli nawet zdecydował się część ich przeznaczyć na wspólne rozrywki.
Pochylił się i musnął ustami jej policzek, po czym pozostawił ją śpiącą.
Obudziła się dopiero godzinę po jego wyjściu i przewróciła leniwie na drugi bok. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła otwierając oczy, była róża.
Uśmiechnęła się, sięgnęła po nią i dotknęła jej płatków, a kiedy usiadła, zauważyła kartkę.
„Będę gotów koło drugiej, podjadę po ciebie. Mam nadzieję, że oddasz mi się na całe popołudnie. Trev”.
Z całą pewnością oddała mu się tej nocy. Zadowolona usadowiła się na poduszkach. Jakie cudowne przebudzenie. Zadumała się, uderzając lekko pączkiem róży o policzek. Czy zejść na dół na śniadanie czy zamówić je na górę i zjeść po królewsku w łóżku?
Ta druga możliwość była tak pociągająca, że sięgnęła po telefon. Kiedy nagle zadzwonił, drgnęła gwałtownie, po czym zaśmiała się z samej siebie. Nie podniosła słuchawki.
Wstała z łóżka po szlafrok. Kiedy zawiązywała pasek, rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Przepraszam, panno Gallagher, ale dzwoni pan Magee. Chciałby z panią mówić.
- Oczywiście, dziękuję. - Darcy znowu sięgnęła po różę i w romantycznym nastroju, błogo rozleniwiona, podniosła słuchawkę.
- Witaj, Trevorze. Właśnie przeczytałam twoją karteczkę i będę szczęśliwa, mogąc ci się oddać.
- Jestem w drodze do domu.
- W tej chwili? Jeszcze daleko do drugiej.
- Darcy, muszę natychmiast wracać do Ardmore. Mick O'Toole miał wypadek podczas pracy.
- Wypadek? - Poderwała się na nogi. - Coś poważnego? Co się stało?
- Spadł z dużej wysokości. Jest w szpitalu. Dopiero przed chwilą dowiedziałem się o tym, nie znam wszystkich szczegółów.
- Będę gotowa do wyjazdu, kiedy przyjedziesz. Spiesz się. Nie powiedziała więcej ani słowa, odłożyła słuchawkę, wyciągnęła podróżną torbę i zaczęła wrzucać do środka ubrania.
* * *
Powrotna droga okropnie się dłużyła. Darcy modliła się i słuchała relacji Trevora, w miarę jak otrzymywał więcej szczegółów na temat wypadku.
- Był na rusztowaniu - informował ją Trevor. - Jeden z robotników potknął się, a wtedy również Mick stracił równowagę. Kiedy przyjechała karetka, był nieprzytomny.
- Ale żyje. - Tak mocno zacisnęła dłonie, że kłykcie zrobiły się białe.
- Tak, Darcy. - Wziął ją za ręce. - Lekarze podejrzewają wstrząs i złamanie kości ramienia. Będą musieli zbadać, czy nie ma wewnętrznych obrażeń.
- Wewnętrzne obrażenia! - Poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. - To brzmi zawsze tak okropnie, tak tajemniczo. - Kiedy załamał się jej głos, potrząsnęła głową. - Nie, nie obawiaj się. Panuję nad sobą.
- Nie wiedziałem, że jest ci tak bliski.
- Jakby był członkiem rodziny. - Łzy napłynęły jej do oczu. - To najlepszy przyjaciel mojego ojca. Brenna... oni wszyscy muszą odchodzić od zmysłów. Powinnam tam być.
- Będziesz.
- Chcę pojechać prosto do szpitala. Czy możesz załatwić samochód, który by mnie tam zawiózł?
- Oboje tam pojedziemy.
- Myślałam, że wrócisz do pracy. W porządku. Boję się. Tak strasznie się boję.
W drodze z lotniska wzięła się w garść. Oczy miała teraz suche, jej ręce leżały nieruchomo na kolanach. A kiedy dojechali na miejsce i szli korytarzem szpitala, była już całkowicie opanowana.
- Pani O'Toole!
Mollie podniosła głowę i wstała z ławki, na której siedziała z wszystkimi pięcioma córkami.
- Och, Darcy, a więc przyjechałaś, skróciłaś swoją wspaniałą podróż!
- Proszę powiedzieć, co z nim. - Wzięła Mollie za ręce, ścisnęła je mocno, próbując nie wysnuwać żadnych wniosków z faktu, że Maureen i Mary Kate płaczą.
- Nabił sobie guza. Robią mu jakieś testy. Wiesz, jaką on ma cholernie twardą głowę, więc nie powinnyśmy się o niego niepokoić.
- Oczywiście, że nie. - Uścisnęła zimne dłonie Mollie. - Może napijemy się herbaty? Zaraz to zorganizuję. Brenna, pomóż mi.
- Niech cię Bóg błogosławi, Darcy, spadłaś nam z nieba. Panie Magee. - Mollie zdobyła się na drżący uśmiech. - To miło z pańskiej strony, że jest pan tu z nami.
Napotkał wzrok Brenny, kiedy wstała, pokiwał porozumiewawczo głową i, biorąc Mollie za rękę, posadził ją z powrotem na krześle.
- Opowiedz, co się stało - powiedziała Darcy, gdy już nikt nie mógł ich usłyszeć. - Czy jest źle?
- Nie widziałam tego dokładnie. Bobby Fitzgerald nie trafił na stopień, kiedy wciągał blok na rusztowanie. Tatuś odwrócił się, żeby go złapać, i wtedy obaj stracili równowagę, a deski, na których stali, były śliskie po deszczu. Myślę, że lina, na której Bobby wciągał blok, uderzyła tatusia i wypadł za barierkę ochronną. Boże! - Zamilkła, przycisnęła ręce do twarzy. - Widziałam, jak spadał. Usłyszałam krzyk, odwróciłam się i zobaczyłam, jak uderza o ziemię i leży na niej z krwawiącą głową. - Pociągnęła nosem, potarła palcami oczy. - Zatrzymano mnie, kiedy chciałam odwrócić go na wznak. Rannego nigdy nie można ruszać, gdy istnieje podejrzenie uszkodzenia kręgosłupa. Biedny Bobby... Strasznie to przeżywa.
- Wszystko będzie dobrze. - Darcy objęła Brennę.
- Cieszę się, że tu jesteś. Nie chcę, żeby widziano, jak bardzo jestem przerażona. Mary Kate ma skłonność do histerii, Maureen jest w ciąży, a Alice Mae jest taka młoda. Patty trzyma się jakoś, Bóg da, że i mama dzielnie to zniesie. Nie mogę jednak powiedzieć im, jak to wyglądało, kiedy runął na ziemię, i jak się boję, że już się nigdy nie obudzi.
- Oczywiście, że się obudzi. - Kiedy Brenna Wybuchnęła płaczem, Darcy jeszcze mocniej ją przygarnęła. - Pewnie już wkrótce pozwolą ci się z nim widzieć, a wtedy od razu poczujesz się lepiej.
Ponad głową Brenny Darcy dostrzegła idącego w ich stronę Trevora. Przystanął, położył rękę na jej ramieniu.
- Zajmę się herbatą, a ty zajmij się... swoją rodziną.
- Dziękuję ci. Chodź obmyć twarz - powiedziała energicznym tonem do Brenny. - Potem napijemy się herbaty i zaczekamy na lekarza.
- Nic mi nie jest. - Brenna gwałtownym ruchem wytarła twarz. - Pobądź z mamą. Pójdę się umyć i zaraz do was przyjdę.
Po powrocie do poczekalni Darcy usiadła przy Mollie.
- Zaraz będzie herbata.
- Bardzo dobrze. - Mollie wyciągnęła rękę i poklepała ją po kolanie. - Wspaniały człowiek z tego Trevora. Rzucił własne sprawy i wrócił, ponieważ mój Mick jest ranny.
- To oczywiste, że musiał tak postąpić. Mollie pokręciła tylko głową.
- Nie każdy by to zrobił. Przed chwilą powiedział, że pokryje wszystkie koszta. I że Mick dostanie pełne wynagrodzenie, nawet gdyby przez jakiś czas nie mógł przychodzić do pracy. Ma nadzieję, że to tylko chwilowa przerwa. - Przerwała na chwilę, kiedy zadrżał jej głos. - Powiedział, że na budowie potrzebni są oboje O'Toole'owie.
- Ma oczywiście rację. - Łzy wdzięczności napływały Darcy do oczu. Skąd wiedział, co powiedzieć ludziom, których prawie nie zna, jak trafić im do serca?
Kiedy Trevor pojawił się w drzwiach, Darcy podeszła do niego, ujęła w dłonie jego twarz i pocałowała go delikatnie w usta.
- Przyłącz się do rodziny - powiedziała.
W tym momencie do poczekalni wszedł lekarz. - Pani O'Toole.
- Jestem. Co z mężem? - Mollie poderwała się na nogi. - Twardziel z niego. - Lekarz uśmiechnął się. - Wyjdzie z tego cały i zdrowy.
- Dzięki Bogu. - Mollie wyciągnęła rękę i uczepiła się ramienia Brenny.
- Doznał wstrząsu mózgu i ma złamane przedramię. Ma też parę ran i stłuczone żebra. Przeprowadziliśmy badania i nie stwierdziliśmy wewnętrznych obrażeń. Chcemy go zatrzymać na kilka dni.
- Czy jest przytomny?
- Tak. Pytał o panią... i żąda kufla piwa.
- Mogę się z nim zobaczyć?
- Zaprowadzę panią. Inni będą go mogli odwiedzić, kiedy zostanie przeniesiony na salę. Nie wygląda najlepiej z tymi stłuczeniami i zranieniami, więc proszę, niech się pani nie przerazi.
- Wychowując piątkę dzieci widziałam mnóstwo stłuczeń i zranień.
- Też prawda.
- Zaczekajcie tu teraz - powiedziała, odwracając się do córek - a ja pójdę zobaczyć waszego ojca. A kiedy przyjdzie wasza kolej, nie życzę sobie żadnych szlochów i płaczu. Jeśli zajdzie taka potrzeba, wypłaczemy się porządnie po powrocie do domu.
Darcy odczekała, aż Mollie odejdzie z lekarzem, po czym zwróciła się do Brenny.
- W porządku, zastanówmy się teraz, jak mu przemycić półlitrowego guinnessa.
- Darcy, moja dziewczynka. Przyszłaś, żeby mnie stąd zabrać, prawda?
Dwadzieścia cztery godziny po poważnym upadku i lądowaniu na głowie Mick O'Toole był zaróżowiony i ożywiony, choć posiniaczony i potłuczony. Darcy przechyliła się ponad poręczą łóżka i czule pocałowała go w czoło.
- Musisz pobyć tu jeszcze jeden dzień, żeby była pewność, że z mózgiem jest wszystko w porządku. Ale przyniosłam ci kwiaty.
Jedno oko miał podbite na czarno, na policzku widać było głębokie rozcięcie z potrójnym opatrunkiem, również czoło, w które go pocałowała, zostało bardzo pokaleczone.
Wszystko to razem upodobniało go do awanturnika, który zrobił zły użytek z pięści.
Kiedy westchnął ciężko, miała ochotę wziąć go w ramiona i ukołysać.
- Z moją głową jest wszystko w porządku, podobnie jak z całą resztą, nie ma więc powodu, żeby trzymać mnie przykutego łańcuchem w szpitalu, prawda?
- Lekarze są innego zdania. Ale przyniosłam ci coś, co cię ucieszy.
- Rzeczywiście, kwiaty są śliczne - powiedział z zawiedzioną miną.
- To prawda, pochodzą prosto z ogrodu Jude. Jednakże reszta pochodzi już skądinąd. - Darcy odłożyła na bok kwiaty i wyciągnęła z torby plastikową butelkę. - Guinness, tylko ćwiartka, ponieważ nie zdołałam przemycić więcej, ale powinno ci to dobrze zrobić.
- Moja ty księżniczko?
- No pewnie, i oczekuję, że nadal będziesz mnie tak traktował. - Po otwarciu butelki podała mu przeszmuglowany towar, a następnie usiadła obok niego na łóżka. - Czy czujesz się tak dobrze, jak wyglądasz?
- Jestem cały i zdrowy, zapewniam cię. Trochę mnie boli ramię, ale nie warto nawet o tym wspominać. - Łyknął piwa i westchnął z rozkoszy. - Było mi przykro, kiedy się dowiedziałem, że specjalnie dla mnie wracaliście z Londynu. To był niegroźny upadek.
- Przeraziłeś nas wszystkich. - Z czułością zgarnęła mu włosy z czoła. - Jestem pewna, że teraz wszystkie twoje panie będą skakały wokół ciebie.
- Wiem, że tu zaglądały, zanim odzyskałem przytomność. Jestem gotów wrócić do pracy, tylko że Trev nie chce o tym słyszeć. Powiada, że muszę jeszcze odpocząć co najmniej przez tydzień. Ton jego głosu stał się przymilny. - Może mogłabyś zamienić z nim słówko, kochanie, i powiedzieć mu, że wolę pracować zamiast tu leżeć. Ten człowiek chętniej posłucha tak pięknej kobiety.
- Nie zamydlisz mi oczu, mistrzu Michaelu O'Toole, a tydzień minie szybciej, niż myślisz. A teraz odpocznij i nie zaprzątaj sobie głowy pracą Do twojego powrotu nie zbudują teatru.
- Nie chcę brać pieniędzy za wylegiwanie się w łóżku.
- Będzie ci płacił, ponieważ stało się to w pracy, a on od tego nie zbiednieje.
- Może i racja. Dzięki temu Mollie będzie miała spokojniejszą głowę. - To dobry człowiek i uczciwy szef, ale ja muszę wiedzieć, że jestem wart tych pieniędzy, które mi płaci.
- Czyżbyś nie dawał z siebie wszystkiego na budowie? A im wcześniej wyzdrowiejesz, tym prędzej wrócisz do pracy. Aha, muszę ci jeszcze powiedzieć, że potrzebuję hydraulika.
To jedno wystarczyło, żeby się rozpromienił.
- Jak mnie tylko stąd wypuszczą, zajrzę do ciebie. Ale jeśli to bardzo pilne, możesz wziąć Brennę.
- Zaczekam z tym na ciebie.
- Dobrze. - Oparł się wygodnie, gdy coś błyszczącego Przyciągnęło jego wzrok. - A co to takiego? - Wziął ją za rękę i ujrzał bransoletkę. - Jakieś nowe świecidełko?
- Tak. Dostałam to od Trevora.
- Dał ci to teraz?
- Tak, a ja nie powinnam była tego przyjąć.
- A niby dlaczego? Wpadłaś mu w oko, kiedy tylko się pojawiłaś. Ten człowiek ma świetny gust, a i ty nie mogłaś lepiej trafić.
- To nie jest tak, panie O'Toole. Naszych kontaktów nie traktujemy poważnie.
- Czyżby? - No cóż, jeszcze się przekonamy, co z tego wyniknie, prawda?
* * *
Godzinę później do pokoju Micka wszedł Trevor. Przyniósł ze sobą pół litra guinnessa, co Mick natychmiast docenił.
- Czymś takim możesz zdobyć moje serce.
- To ty też się napijesz? - Uśmiechając się przekornie, Trevor podał mu szklankę i usiadł. - Pomyślałem, że pewnie trudno ci tu wyleżeć.
- Jeszcze jak. Gdybyś mi zdobył jakieś portki, wyszedłbym stąd razem z tobą.
- Właśnie rozmawiałem z lekarzem. - Wypuszczą cię jutro rano.
- No cóż, dobre i to. Pomyślałem sobie, że mógłbym od razu wrócić do pracy. Bez dźwigania ciężarów - dodał pospiesznie, czując na sobie ironiczny wzrok Trevora. - Chcę tylko wszystko mieć na oku.
- Za tydzień.
- A niech to jasna cholera! Oszaleję przez tydzień. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to poniżające? I jeszcze mam to stadko kur gdaczące nad głową!
- Fantazjujesz.
Mick zaśmiał się krótko i usiadł z piwem w ręku.
- Przed godziną była tu Darcy.
- Ona cię kocha.
- Z wzajemnością. Zauważyłem przypadkowo błyskotkę, którą jej dałeś.
- Pasuje do niej.
- Jest taka wspaniała, błyszcząca. Ktoś zobaczy ją i pomyśli, że Darcy to jakaś puszczalska dziewczyna. A to nieprawda.
- Wiem o tym.
- A ponieważ jej ojciec, mój dobry przyjaciel Patrick Gallagher jest po drugiej stronie morza, powiem, co mi leży na sercu. Nie igraj z tą dziewczyną, Trevor. Ona nie jest błyskotką, jak ta śliczna bransoletka, którą wyjąłeś z jakiejś szklanej gabloty. Ona ma wielkie serce, nawet jeśli tego nie okazuje. I chociaż zbędzie cię żartem, łatwo ją zranić.
- Nie zamierzam jej źle traktować.
- Łatwo uczynić fałszywy krok.
- Postaram się postępować ostrożnie, niezależnie od tego, czego ona oczekuje.
Mick pokiwał głową i dał temu spokój. Zastanawiał się tylko, czego oczekuje sam Trevor.
* * *
Co do jednego Mick miał rację. Trevor nie należał do ludzi, którzy potrzebują czyjejś rady, a już na pewno nie wtedy, kiedy w grę wchodzi kobieta. Sam wiedział najlepiej, co robi z Darcy. Oboje są dorośli i czują do siebie pociąg. Jeśli doda się do tego pewne zaangażowanie uczuciowe, co więcej można chcieć od związku tak przelotnego jak ten?
Ale słowa Micka nie dawały mu spokoju i towarzyszyły w drodze powrotnej do Ardmore. Zamiast, jak początkowo zamierzał, od razu udać się do pracy, skręcił w stronę Tower Hill. Chciał jeszcze raz odwiedzić grób swojego przodka, a przy okazji spojrzeć na ruiny. Może poświęcić na to pół godziny.
Okrągła wieża górowała nad wsią i była widoczna prawie z każdego miejsca. Często przejeżdżał obok niej w drodze do domu, ale nigdy nie zatrzymał się, żeby obejrzeć ją dokładnie. Gdy teraz wysiadł z samochodu, od razu poczuł silny wiatr.
Przeszedł przez bramę i zobaczył grupę turystów wspinających się na wzgórza, gdzie stała pozbawiona dachu budowla, będąca kiedyś kościołem. Jego pierwszą reakcją była niechęć do tych ludzi z kamerami, plecakami i przewodnikami.
I natychmiast zganił sam siebie. Przecież to ich zamierzał przyciągnąć do swojego teatru. Tak jak i tych, którzy przyjadą na plaże, kiedy zrobi się ciepło.
Dołączył więc do nich, wdrapując się po stoku ku kościołowi, zatrzymując się przy romańskich arkadach z płaskorzeźbami zatartymi przez czas i wiatr.
Obok gruzów i grobów stały na straży dwa kamienie ze staroirlandzkim i inskrypcjami. Ciekawe, co znaczą te wyżłobione w kamieniu znaczki? To jakby alfabet Morse'a starożytnych, będący drogowskazem dla podróżnych.
Usłyszał kobietę przywołującą dzieci głosem z amerykańskim akcentem. Czy i on tak mówi? Tutejsze głosy są śpiewne, a w każdym słowie pobrzmiewa dawna muzyka.
Stara wieża zachowała stożkowy dach i wyglądała tak, jakby i teraz była gotowa odeprzeć każdy atak.
Skąd pochodzili ci wszyscy najeźdźcy? Rzymianie, wikingowie, Sasi, Normanowie, Brytowie? Dlaczego tak ich fascynowała ta wysepka, że prowadzili o nią wojny?
Odwrócił się, spojrzał daleko przed siebie i pomyślał, że znalazł odpowiedź na to pytanie.
Położona w dole wieś była śliczna jak z obrazka, z rozległą plażą, której piasek mienił się złotem w kapryśnym świetle słońca. Dalej rozpościerało się błękitne morze, połyskujące takim samym niespokojnym światłem, spienione przy brzegu.
Wzgórza ciągnęły się w nieskończoność - zielone, poprzecinane brązowymi ścieżkami. A z tyłu za nimi majaczyły szczyty ciemnych gór.
Nawet w tak krótkim czasie, gdy na nie patrzył, zmieniło się oświetlenie, pojaśniało i dostrzegł słońce poprzez chmury płynące nad lądem.
Pachniało trawą przekwitłymi kwiatami i morzem.
Nie miał wątpliwości, że piękno tego kraju ściągało tu obcych przybyszów.
- Ziemia ta wszystkich najeźdźców upodabnia do nas. Trevor obejrzał się, sądząc, że słowa te wypowiedział jakiś irlandzki turysta. Zamiast tego ujrzał Carricka.
- Przyszedłeś wreszcie. - Z pewnym zdumieniem Trevor spostrzegł, że są sami, chociaż jeszcze przed chwilą było tu wiele osób.
- Wolę, żeby mi tu nikt nie przeszkadzał - odparł Carrick.
- Pojawiasz się tak znienacka.
- Chciałem porozmawiać z tobą. Jak tam twój teatr? - Wszystko zgodnie z harmonogramem.
- Wy, jankesi, macie bzika na punkcie czasu. Ludzie, którzy tutaj przychodzą, ciągle spoglądają na zegarki. Mogliby się nie śpieszyć na wakacjach, ale, jak widać, dla niektórych nawyki są jak druga natura.
Z rozwianymi na wietrze włosami Trevor wsunął ręce do kieszeni.
- Chciałeś więc porozmawiać ze mną na temat amerykańskiego nawyku spoglądania na zegarek?
- To tylko tak na początek. Jeżeli chcesz znowu odwiedzić grób swojego stryjecznego dziadka, to chodź tędy. Carrick odwrócił się i poszedł przodem w swoim mieniącym się srebrem kubraku.
- John Magee - powiedział, kiedy stanęli obaj przy nagrobnym kamieniu. - Ukochany syn i brat. Umarł jak żołnierz, z dala od domu.
Trevor poczuł ból w sercu, rodzaj bliżej nieokreślonego żalu.
- Ukochany syn - to nie ulega wątpliwości. Ale ukochany brat?
- Twój dziadek też tu czasem przychodził.
- Czyżby?
- Tak, stał w miejscu, w którym ty stoisz, z posępną miną i z mrocznymi myślami. Ponieważ go to dręczyło, zamknął się w sobie.
- Tak - powiedział półgłosem Trevor. - Mogę w to uwierzyć. Nie robił nic spontanicznie.
- Pod pewnymi względami i ty taki jesteś. - Ich oczy spotkały się znowu. - Ale ciekawe, że twój dziadek, stojąc na wzgórzu i spoglądając w dół, nie widział tego, co ty widzisz. Nie dostrzegał tego jako pięknego miejsca naznaczonego magią, otwartego dla ludzi. Za wszelką cenę chciał stąd uciec.
Carrick jeszcze raz popatrzył uważnie na Ardmore. Czarne włosy spływały mu na plecy niczym peleryna.
- Okaleczony, po utracie części samego siebie, wyjechał do Ameryki. Gdyby nie to, nie stałbyś tu dzisiaj, nie spoglądał w dół i nie widział tego, czego on nie chciał zobaczyć.
- Nie mógł zobaczyć - poprawił go Trevor. - Ale masz rację. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie on. Powiedz mi, kto przez cały ten czas kładzie kwiaty na grobie Johna Magee?
- Ja. - Carrick wskazał na doniczkę fuksji. - Jest to jedyna rzecz, o którą poprosiła mnie Maude. Nigdy, ale to nigdy o nim nie zapomniała. Stałość uczuć jest najpiękniejszą cnota was, śmiertelników.
Nie każdy tak uważa. - To prawda, ale nie znają też płynącej z tego radości. Czy twoje serce jest stałe, Trevorze Magee?
Trevor podniósł znowu wzrok. - Nie zastanawiałem się nad tym.
- Spróbujmy więc inaczej sformułować pytanie. Zasmakowałeś w czarującej Darcy. Czy sądzisz, że możesz zrezygnować z uczty i odejść sobie?
- To, co jest między nami, to nasza prywatna sprawa.
- Ha, ha! Twoja prywatność nic dla mnie nie znaczy. Od trzech stuleci czekam na ciebie - właśnie na ciebie, jestem tego teraz pewny, na nikogo innego. Jesteś ostatni. Stoisz w miejscu, bojąc się, żeby nie wyjść na głupka, dumny jak twój dziadek, podczas gdy wystarczy, żebyś sięgnął po to, co już zostało ci dane. Krew ci się burzy na jej widok. Zamroczyła ci umysł, ale nie chcesz słuchać głosu serca.
- Gorąca krew i zamroczony umysł mają niewiele wspólnego z sercem.
- Nie opowiadaj bzdur! Czy pierwszym krokiem do miłości nie jest namiętność, a potem tęsknota? Ty masz za sobą pierwszy etap, wkroczyłeś w drugi, ale jesteś zbyt uparty, żeby to przyznać. A ja nie mam czasu, więc ruszaj się żwawo, jankesie.
Pstryknął palcami i zniknął jak rażony piorunem.
* * *
Trevor czuł się podle. Tak jakby nie wystarczyło, że już zirytował go Mick O'Toole, udzielając mu porad na temat jego życia prywatnego, musiał się jeszcze wtrącić ktoś, kto w ogóle nie powinien istnieć. Obaj żądali, by podjął ostateczną decyzję w sprawie Darcy, ale on nie da się przyprzeć do muru.
Jest panem własnego życia, tak samo jak ona.
Żeby to udowodnić, skierował się do kuchennych drzwi pubu.
Shawn zerknął na niego znad szorowanych garnków.
- Cześć, Trevor. Spóźniłeś się na lunch, ale coś ci skombinuję, jeśli jesteś głodny.
- Nie, dzięki. Darcy jest w pubie?
- Dopiero co udała się do swoich komnat. Mam jeszcze potrawkę z ryby, gdybyś... - Ponieważ Trevor był już na schodach, Shawn dodał: - No cóż, widzę, że nie masz apetytu na to, co mógłbym ci podać.
Nie zapukał. Wiedział, że to niegrzecznie, a nawet czuł z tego powodu jakąś perwersyjną satysfakcję. To samo poczuł, widząc zdumienie Darcy, która wyszła z sypialni z torbą na zakupy.
- A więc zastałem cię w domu.
- Przepraszam, że nie będę cię mogła zabawiać, ale akurat wychodzę do Jude. Chcę jej zanieść pluszową owieczkę, którą kupiłam dla dzidziusia.
Bez słowa podszedł do niej, chwycił za włosy, pociągnął do tyłu i zaczął miażdżyć wargami jej usta. Dreszcz emocji stopił się w jedno z pożądaniem, tak jakby rozpalony miecz przeszył jej ciało.
Najpierw próbowała go odepchnąć, potem przywarła do niego z całej siły. Dopiero kiedy nasycił się, odsunął ją od siebie, a jego oczy błyszczały jak stal.
- Czy to ci wystarczy?
Z trudem odzyskała jasność umysłu.
- Jak na pocałunki, było to...
- Nie, do cholery. - Powiedział to tak szorstkim głosem, że aż zmrużyła oczy. - Czy to, co czujesz, co ja czuję, wystarcza ci?
- Czyżbyś sądził, że jest inaczej?
- Nie. - Mimo że był zły i z trudem nad sobą panował, ujął jej twarz w obie dłonie.
Darcy pomyślała, że takie kontrolowanie przez mężczyznę jest irytujące. Ale jest też wyzwaniem.
- Obiecuję ci, że będziesz pierwszym, który się dowie, gdybym przestała się czuć usatysfakcjonowana.
- Świetnie.
- I powiem ci teraz, że nie cierpię, gdy wpada tu ktoś bez zaproszenia i szarpie mnie tylko dlatego, że jakaś pchła ugryzła go w tyłek.
Uśmiechnął się i cofnął o krok.
- Punkt dla ciebie. Przepraszam. - Schylił się i podał jej torbę, którą upuściła. - Byłem właśnie na Tower Hill, na grobie mojego stryjecznego dziadka.
- Czyżbyś się martwił, Trevorze, z powodu kogoś, kto umarł, zanim się jeszcze urodziłeś?
Otworzył usta, żeby temu zaprzeczyć, ale słowo prawdy wymknęło się samo.
- Tak.
Natychmiast złagodniała. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.
- Usiądź, zrobię ci herbatę.
- Nie, dziękuję. - Wziął jej rękę, odruchowo podniósł do ust. Potem odwrócił się, podszedł niespokojnym krokiem do okna, żeby spojrzeć, jak postępuje praca.
Czy był tutaj intruzem? Czy powrócił tu po to, żeby dokopać się do swoich korzeni?
- Mój dziadek nie rozmawiał o tym miejscu, podobnie jak oddana mu niewolniczo babcia. W rezultacie...
- Rozbudziło to twoją ciekawość.
- Tak. Od dawna zamierzałem tu przyjechać. Parokrotnie podjąłem nawet pewne kroki. Jednak tak naprawdę nigdy nie przywiązywałem do tego szczególnego znaczenia. Aż nagle wpadł mi do głowy pomysł z teatrem i zacząłem go w myślach budować.
- Czyż nie tak właśnie bywa z pomysłami? - Podeszła do niego, również popatrzyła przez okno. - Drzemią, dojrzewają w podświadomości, aż nagle okazuje się, że są już gotowe.
- Też tak uważam. - Wziął ją za rękę. - Ponieważ umowa jest już zawarta, mogę powiedzieć, że zapłaciłem więcej za dzierżawę, niż musiałem.
- A więc i ja ci powiem, że zgodzilibyśmy się na mniej. Ale mieliśmy wielką frajdę, mogąc się potargować z Finklem.
Trevor roześmiał się serdecznie.
- Pewnie również mój stryjeczny dziadek i mój dziadek przychodzili do pubu Gallagherów.
- To więcej niż pewne. Czy zastanawiasz się, co by pomyśleli o twoich poczynaniach?
- Nie obchodzi mnie, co by pomyślał mój dziadek. Zorientowała się, że znowu dotknęła bolesnego miejsca.
Tym razem jednak postanowiła zapuścić sondę, oczywiście jak najdelikatniej. - Był surowym człowiekiem? Zawahał się.
- Co sądzisz o domu w Londynie? Zaskoczona, potrząsnęła głową.
- Jest bardzo elegancki.
- Pieprzone muzeum.
Nie wiedziała, co na to powiedzieć, tyle było w jego głosie nagromadzonej złości.
- No cóż, przyznam, że i mnie wydał się trochę muzealny, ale jest bardzo ładny.
- Po jego śmierci rodzice dali mi wolną rękę na dokonanie pewnych zmian. Nie zmieniano tam nic od trzydziestu lat Otworzyłem go trochę na świat, wygładziłem ostre kanty, a wciąż nosi piętno dziadka. Jest surowy i oficjalny jak on. Tak też został wychowany mój ojciec. Surowo, bez miłości.
- To przykre mieć ojca, który nie okazuje miłości.
- Nie miałem nigdy takiego problemu. Jakimś cudem mój ojciec był... jest... troskliwy, otwarty, pełen humoru. Ma wszystkie cechy, których nie miał jego ojciec. Ale o swoim dzieciństwie rozmawiał tylko z moją matką.
- A ona z tobą - powiedziała półgłosem Darcy - ponieważ wiedziała, że chcesz to zrozumieć.
- Chciał założyć rodzinę, prowadzić życie będące przeciwieństwem jego dzieciństwa i atmosfery, w której został wychowany, I udało mu się. Rodzice nie rozpuszczali mojej siostry i mnie, ale zawsze wiedzieliśmy, że nas kochają.
- Dlatego nie traktowałeś tego jako czegoś, co ci się z góry należało.
- Właśnie. - Odwrócił się do niej. Dziwne, prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że go zrozumie. - I dlatego nie martwię się, co by pomyślał mój dziadek o tym, co tutaj robię. Ale poważnie myślę o tym, jak zareagują moi rodzice, kiedy praca zostanie skończona.
- Pewnie będą z ciebie dumni. Przyczyniasz się do propagowania irlandzkiej sztuki, zapewniając równocześnie pracę i zarobki ludziom. Wykonujesz dobrą robotę, przynosisz zaszczyt ojcu, matce i własnemu dziedzictwu.
Ciężar spadł mu z serca.
- Dziękuję. A więc ma to większe znaczenie, niż przypuszczałem. Zrozumiałem to, kiedy stałem na wzgórzu i rozmawiałem z Carrickiem.
Darcy drgnęła ręka, którą trzymała na jego plecach. Ujrzał zdumienie na jej twarzy. - Uważasz, że mam halucynacje?
- Nie. - Zastanowiła się chwilę, po czym pokręciła głową. - Nie, nie uważam. Również inni utrzymują, że przydarzyło im się to samo. Jesteśmy tutaj tolerancyjni.
Ponieważ jednak znała legendę, tak ją to wytrąciło z równowagi, że musiała się cofnąć o krok i usiąść na oparciu fotela.
- A o czym rozmawialiście?
- O wielu rzeczach. O moim dziadku. O Starej Maude i Johnny'm Magee. O poczuciu czasu, o cnotach, teatrze. O tobie.
- O mnie? Dlaczego?
- Prawdopodobnie znasz lepiej ode mnie legendę. Potrzebne są trzy pary, które się w sobie zakochają i złożą przysięgę przed ołtarzem.
- Podobno.
- W ostatnim roku twoi dwaj bracia zakochali się i złożyli taką przysięgę.
- Wiem coś o tym, byłam na ich weselach.
- Ponieważ jesteś taka bystra, z pewnością pomyślałaś, że jest przecież troje Gallagherów. - Podszedł o krok bliżej. - Czemuś tak zbladła?
- Będę ci wdzięczna, jeśli postawisz kropkę nad „i” i powiesz wreszcie, do czego zmierzasz.
- Zgoda, powiem wprost. Upatrzył nas sobie jako tę trzecią i ostatnią parę.
Nagle zrobiło się jej gorąco i duszno, ale on trzymał ją wciąż za ręce i patrzył w oczy.
- Nie sądzę, żeby to się odnosiło do ciebie.
- A do ciebie?
Była zbyt wzburzona, żeby szukać wybiegu.
- Przecież to nie ja prowadzę rozmowy z zaczarowanymi książętami, prawda? Nie, nie zależy mi na tym, żeby o moim losie miały decydować tego rodzaju okoliczności.
- Mnie też nie.
Pomyślała, że teraz rozumie, dlaczego jej opowiedział o swoim dziadku. Żeby jej pokazać, jaki jest zimny, pozbawiony uczuć.
- A więc sama myśl o tym, że mogłabym ci być przeznaczona, wyprowadziła cię z równowagi, prawda? Sama myśl, że człowiek tak wykształcony i ważny mógłby stracić serce dla kelnerki?
Był tak zaskoczony, że nie od razu zdołał jej odpowiedzieć.
- Skąd to, do diabła, wzięłaś?
- Czy można cię winić za to, że taka sugestia popsuła ci humor? Na szczęście dla nas nie ma tu mowy o miłości.
Widywał wcześniej rozzłoszczone kobiety, ale ta wyglądała tak, jakby miała mu się zaraz rzucić do oczu. Żeby uniknąć ewentualnych ciosów, podniósł ręce do góry.
- Po pierwsze to, gdzie pracujesz, nie ma nic wspólnego... Nie jesteś barmanką.
- Podaję drinki w pubie, więc kim jestem, jeśli nie barmanką?
- Aidan prowadzi pub, Shawn zajmuje się kuchnią, a ty obsługą - powiedział spokojnie Trevor. - Gdybyś chciała, mogłabyś sama poprowadzić cały ten interes, ale chyba z tego nic nie wynika.
- Tak się składa, że dla mnie wynika z tego coś bardzo szczególnego - odparła, hamując złość.
- Darcy, powiedziałem o tym, ponieważ to dotyczy nas obojga, ponieważ jesteśmy kochankami i wiemy, na czym stoimy. Oboje nie zamierzamy dać się uwikłać w jakąś starą legendę. - Znowu wziął jej rękę. - Niezależnie od tego... całkowicie niezależnie od tego... lubię cię taką, jaka jesteś, i cieszę się, mogąc przebywać z tobą, i pragnę cię tak... jak nigdy nie pragnąłem nikogo - zakończył.
Starała się odprężyć, nawet okazać pewne zadowolenie. Ale gdzieś w głębi pozostała rana, która już się chyba nigdy nie zagoi.
- W porządku. Niezależnie od wszystkiego czuję to samo. Nie widzę żadnego problemu. - Błyskając w uśmiechu zębami, wspięła się na palce i mocno go pocałowała, po czym wskazała ręką na drzwi.
- A teraz zabieraj się i pozwól, że zajmę się swoimi sprawami.
- Przyjdziesz wieczorem do mnie? Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs.
- Możesz się mnie spodziewać koło północy. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdybyś czekał z kieliszkiem wina.
- A więc do wieczora. - Chciał ją jeszcze pocałować, ale zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Darcy trzy razy policzyła do dziesięciu. Oczy miała pełne łez. No więc ma postępować tak, jak tego sobie życzy Magee? On nie chce wikłać się w legendę i zakochiwać się.
Darcy poprzysięgła sobie, że Trevor będzie jeszcze błagał na kolanach, żeby z nim została. Obiecał jej cały świat i wszystkie jego atrakcje. A ona sama to weźmie. Nauczy tego człowieka, że nie należy się wzbraniać przed pokochaniem Darcy Gallagher.
Generalnie rzecz biorąc, Trevor był bardzo zadowolony z takiego obrotu spraw. Prace na budowie postępowały zgodnie z harmonogramem. Miejscowi ludzie okazali się bardzo pomocni. Nie było dnia, żeby choć parę osób nie zatrzymało się przy placu i nie przyglądało się pracy, nie skomentowało tego, co się dzieje, nie opowiedziało takiej czy innej historii o swoich krewnych.
Kilkoro z nich okazało się jego kuzynami. Dwóch z nich zatrudnił jako pracowników.
Pod nieobecność Micka, któremu zalecono kilkudniową rekonwalescencję, Trevor spędzał więcej czasu na budowie. Dzięki temu miał mniej czasu, żeby myśleć o Darcy.
Czuł, że i w tej sprawie wszystko zostało wyjaśnione. Oboje byli zbyt rozsądni, żeby ulegać legendom.
Niosąc kawę do gabinetu pomyślał, że musi załatwić wiele telefonów, wynegocjować parę kontraktów, zamówić materiał. Nie stać go na marnotrawienie czasu i na zastanawianie się, co widział albo czego nie widział, w co wierzy, a w co nie wierzy. Obowiązki nie będą czekały, aż on rozważy kwestię, do jakiego stopnia mit irlandzki jest realny, a ile w nim zmyśleń.
Dotknął medalionu pod koszulą. Był realny, jak najbardziej realny.
Zerknął na zegarek i pomyślał, że o tej porze zastanie ojca w domu. Wszedł do sypialni i aż podskoczył, parząc rękę kawą.
- Niech to jasna cholera!
- Och, to jeszcze nie powód, żeby kląć - zwróciła mu uwagę Gwen. Siedziała w fotelu przy kominku ze związanymi gładko do tyłu włosami, z łagodnym wyrazem twarzy, haftując coś na białym materiale. - Posmaruj oparzenie maścią.
- To nic takiego. Cóż znaczyło to w porównaniu z tym, że oglądał teraz ducha? W dodatku rozmawiał z nim! - Już prawie zwątpiłem w twoje istnienie.
To zrozumiałe i powinieneś trzymać się tego, co jest dla ciebie najwygodniejsze. Czy nie wolałbyś, żebym cię zostawiła w spokoju?
- Nie wiem, co bym wolał. - Postawił kawę na stole, odwrócił fotel w jej stronę i usiadł. Śniłaś mi się kilkakrotnie.
Mówiłem ci o tym. Byłem prawie pewny, że zastanę cię tutaj. Nie ciebie - poprawił się. - Kogoś... realnego. Kobietę.
Jej wzrok, kiedy na niego popatrzyła, był łagodny i pełen zrozumienia.
- Sądziłeś zapewne, że spotkasz tę kobietę, o której śniłeś, i że będzie ona odpowiednia dla ciebie.
- Być może.
- Człowiek może się zakochać w postaci ze snu. Jest to o tyle prostsze, że nie wymaga wysiłku, zabiegów, nie niesie ze sobą kłopotów. Ale nie daje też prawdziwej radości. Ty wolisz pracować, prawda? Praca jest częścią ciebie samego.
- Chyba tak.
- Kobiecie, którą spotkałeś, trzeba poświęcić dużo wysiłku, trzeba o nią zabiegać, być przygotowanym na kłopoty. Powiedz mi, Trevorze, czy ona również daje ci radość?
- Mówisz o Darcy?
- A o kim innym mogłabym mówić? - Gwen uniosła brwi. - Oczywiście, że mówię o Darcy Gallagher. O tej pięknej i skomplikowanej kobiecie, mającej głos jak... - Urwała, pokręciła głową i leciutko się roześmiała. - Chciałam powiedzieć, jak anioł, ale mało jest w niej anielskości. Ma kobiecy głos, pełny, bogaty i wabiący. Zwabiła cię.
- Mogłaby zwabić umarłego. Och, bardzo przepraszam. Nie przejmuj się. Tak sobie myślę, Trevorze, że może właśnie jej szukasz?
- Nikogo nie szukam.
- Wszyscy szukamy. A szczęśliwcy znajdują. - Jej ręce znieruchomiały na materiale z jaskrawym, haftowanym wzorem. - Mądrzy akceptują to. Należałam do tych szczęśliwych, ale nie byłam mądra. Może mógłbyś się czegoś nauczyć na moich błędach?
- Ja jej nie kocham.
- Może tak, może nie. - Gwen znowu sięgnęła po igłę. - Nie otworzyłeś swojego serca, żeby się o tym przekonać. Tak zawzięcie go strzeżesz, Trevorze.
- Może dlatego, że nie jestem zdolny pokochać nikogo w taki sposób, jaki masz na myśli.
- Nie mów głupstw.
- Skrzywdziłem już jedną kobietę, ponieważ nie potrafiłem jej pokochać.
- A ja uważam, że w tym samym czasie skrzywdziłeś też siebie. Zwątpiłeś w siebie. Ale obiecuję ci, że oboje nie tylko to przeżyjecie, ale wyjdziecie wzbogaceni o doświadczenie. Gdy tylko przestaniesz traktować swoje serce jak tarczę, znajdziesz to, czego szukasz.
- Moje serce nie jest tu najważniejsze. Najważniejszy jest teatr.
- To wielka rzecz zbudować coś tak, żeby trwało przez lata. Ten domek, choć taki prosty i skromny, istnieje już od bardzo dawna. Oczywiście, nastąpiły tu pewne zmiany, dodano jedno pomieszczenie, ale jego ogólny plan został zachowany. Podobnie jak zaczarowana tratwa pod nim, srebrne wieże i błękitna rzeka.
- Wybrałaś domek nad zamkiem?
- Tak, to prawda. Kierowałam się niesłusznymi racjami, ale nie żałuję tego, ponieważ miałam męża i dzieci. Być może Carrick nigdy nie zrozumie tej części mojego serca. Doszłam do przekonania, że nie należy tego od niego wymagać. Serca mogą się połączyć, a wierni swoim uczuciom ludzie pozostają sobą. Miłość to dopuszcza. Miłość wszystko dopuszcza.
Zobaczył teraz wzór, który wyszywała. Był to srebrny pałac z błyszczącymi wieżami, z rzeką błękitną jak szlachetne kamienie, z drzewami uginającymi się pod złotymi owocami. A na mostku, spinającym brzegi, znajdowały się dwie postacie, jeszcze nieukończone.
To ona, uświadomił sobie Trevor, wyciągająca ręce do Carricka.
- Czujesz się teraz samotna?
- Czuję w sobie pustkę. - Delikatnie musnęła palcem nitki, którymi haftowała srebrny kubrak. - I czekam na niego.
- Co z tobą będzie, jeżeli zaklęcie nie zostanie zdjęte? Podniosła znowu głowę, popatrzyła ciemnymi, łagodnymi, spokojnymi oczami.
- Uzbroję się w cierpliwość i będę go oglądała tylko moim sercem.
- Jak długo?
- Dopóki mi go wystarczy. Masz wybór, Trevorze, tak jak ja miałam kiedyś. Musisz się tylko zdecydować.
- To nie to samo - powiedział, ale jej już nie było, rozwiała się jak mgła. - To nie to samo - powtórzył do pustego pokoju.
Musiało upłynąć trochę czasu, nim podniósł słuchawkę i przystąpił do pracy. Najpierw zatelefonował do ojca i uspokoił się, słysząc jego głos. Wtedy przystąpił do rutynowych działań, skontaktował się z Nigelem w Londynie i z jego odpowiednikiem w Los Angeles. Zbliżała się północ. Ponieważ w Nowym Jorku była siódma wieczór, zadzwonił do zawsze osiągalnego Finkle'a.
Na biurku piętrzyły się notatki, pracował komputer. Przytrzymując słuchawkę ramieniem, usłyszał dźwięk hamującego samochodu. Wyprostował się, żeby wyjrzeć przez okno.
Zobaczył wchodzącą przez furtkę Darcy.
Zapomniał o winie.
Zawahała się, czy zapukać, ale zobaczyła światło w oknie gabinetu. Jeszcze pracuje? Z figlarnym błyskiem w oczach otworzyła drzwi. Pomyślała, że za chwilę położy temu kres i pomaszerowała prosto na górę.
Zatrzymała się w drzwiach gabinetu. Trevor, ciągle jeszcze rozmawiając przez telefon, kiwnął na nią palcem.
A więc nie czekał na nią z bijącym sercem. Nie szkodzi, bardzo szybko doprowadzi go do takiego stanu, że będzie jej jadł z ręki.
- Chcę mieć to sprawozdanie na jutro po południu. - Trevor coś sobie zapisał i kiwnął głową. - Tak, albo przyjmą do końca dnia ofertę albo nic z tego. Tak, chcę żebyś to tak przedstawił. Następna sprawa. Nie satysfakcjonują mnie proponowane ceny za projekt Dresslera. Powiedz im wprost, że jeśli nasz dotychczasowy dostawca nie potrafi tego lepiej zorganizować, skorzystamy z innych źródeł.
Popatrzył nieobecnym wzrokiem, wypił łyk kawy i zakrztusił się, gdy Darcy rozpięła guziki płaszcza.
Nie miała na sobie nic oprócz bransoletki i pantofli na wysokich obcasach.
- Jesteś piękna - wydusił z siebie. - Chryste, jaka jesteś piękna. - Odłożył słuchawkę i wstał.
- Rozumiem, że już skończyłeś pracę.
- Skończyłem. Rozejrzała się po pokoju.
- Nie widzę wina.
- Zapomniałem. - Oddychając nierówno, podszedł do niej. - Załatwię to później.
Odchyliła głowę do tyłu, żeby nie odrywać od niego oczu, i zobaczyła to, co chciała zobaczyć. Pożądanie, rozognione jak świeża rana.
- Mam straszne pragnienie.
- Później - zdążył tylko powiedzieć i przywarł do niej wargami.
Szybkimi, mocnymi ruchami rąk, niecierpliwymi ustami brał, co mu ofiarowywała. Dawał jej, co chciała A chciała jego desperacji i bezsilności, wyostrzonego do granic wytrzymałości pragnienia. Przyszła do niego naga i bezwstydna, tak że wyzwolił z siebie zwierzęce instynkty.
Oboje nie panowali już nad sobą. Darcy wpadła w sidła, które tak sprytnie zastawiła na niego.
Przyparł ją do ściany, rozkoszując się jej szyją, wciągając ostry, zmysłowy zapach kobiecego ciała. Miażdżył ją rękami, wbijał je w nią, złakniony wcięć i wypukłości, kobiecych tajemnic.
Gorąca, wilgotna, pałająca.
Jego palce ślizgały się po niej, wchodziły w nią, rozpalając ją coraz bardziej. Kiedy już drżała, kiedy przetaczała się przez nią fala orgazmu, nie spuszczał z niej oczu. Zdawało mu się, że w ich ciemnym, zamglonym błękicie dojrzał błysk triumfu.
Mógł się jeszcze wycofać, oprzytomnieć na tyle, żeby wszystko odbyło się bardziej delikatnie i finezyjnie, ale ona przywarła jeszcze mocniej, wyginając się, tworząc naprężony łuk, oplatając go ramionami, niczym łańcuchami owiniętymi w aksamit.
- Więcej - zamruczała zadowolona. - Daj mi więcej i bierz wszystko. - Skubnęła zębami jego wargę. - Teraz.
A potem było już tylko szaleństwo, gorączkowe, cudowne. Darcy triumfowała, że potrafiła zamienić mężczyznę w bestię. I pozwalała mu na to. Upominała się, łaknęła tego.
Jej krew dudniła równie mocno jak jego, jej ręce były rozbiegane, równie niecierpliwie jak te, które czuła na sobie.
Rozdarła na nim koszulę i wpiła zęby w jego ramię.
Wzrok przysłoniła mu gęsta, czerwona mgła. Jej paznokcie wpiły się w jego plecy. Zanurzył się w niej, łakomie chłonąc jej urywany krzyk.
Każde pchnięcie było jak kolejny krok na cienkiej linie, rozpiętej między niebem i piekłem. Obojętnie, gdzie spadną, nic ich nie mogło powstrzymać. Wiedząc o tym, odpychając jej głowę do tyłu, zacisnął rękę w jej włosach, nie spuszczając z niej oczu.
- Chcę cię widzieć - powiedział, z trudem łapiąc oddech. - Chcę widzieć, że mnie czujesz.
- Nie czuję nic poza tobą, Trevorze.
Osuwając się z liny, pociągnęła go za sobą. A gdy spadali razem, było mu wszystko jedno, gdzie wylądują.
Rozpaczliwie chwytał powietrze, byle tylko nie oszaleć. Uciskający ciężar jego ciała utrzymywał ją w pozycji pionowej, gdy on sam, dla równowagi, opierał się ręką o ścianę.
Opadła z sił. A on - zbierał w sobie energię, żeby przetransportować ją do łóżka.
- Nie mogę tak stać - wymruczała mu w ramię.
- Wiem. Jeszcze tylko sekundę.
- Więc osuńmy się na podłogę. Nie czuję nóg. Przyprawiasz mnie o zawrót głowy, Trevorze.
Zanurzył twarz w jej włosach.
- Chciałem powiedzieć, że zaniosę cię do łóżka, ale nigdy tego nie robiłem, a poza tym mógłbym okazać się niewystarczająco męski.
- Nie obawiaj się.
- No cóż, w takim razie... - Wziął ją pod kolana i podniósł do góry. Miał potargane włosy, szkliste oczy.
Bawiła się srebrnym krążkiem zawieszonym na łańcuszku. Zamierzała niefrasobliwym śmiechem odpowiedzieć na jego szeroki uśmiech, ale nagle ze zdumieniem stwierdziła, że cos się w niej zmieniło.
- Co się stało? - Zaalarmowany przerażeniem w jej oczach i nagłą bladością jej twarzy, podszedł szybciej do łóżka, żeby ją tam posadzić. - Czy sprawiłem ci ból?
- Nie. - O Jezu, mówiłam, że mnie zamroczyło. Mam potworne pragnienie. Straszliwie bym się chciała napić tego wina.
- Oczywiście. Siedź i nie ruszaj się. Zaraz wrócę.
Kiedy wybiegł z pokoju, chwyciła poduszkę z łóżka i ze złością zaczęła tłuc ją pięściami. Niech to wszystko diabli wezmą, wpadła w utkaną przez siebie sieć. Miała go oczarować, zaintrygować, zaskoczyć, sprawić, by stał się jej niewolnikiem.
A tymczasem sama się zatraciła i zakochała.
Nie przewidziała, że tak się stanie. Jeszcze raz wyrżnęła pięścią w poduszkę, a kiedy poczuła nerwowy skurcz w żołądku, przycisnęła ją do siebie. W jaki sposób owinie sobie tego człowieka wokół palca, skoro sama tak mu uległa?
Miała taki dobry plan. Uciekła się do fortelu, posłużyła się swoimi powabami, wdziękiem, temperamentem, wszystkim, czym dysponowała. A gdyby miała go już w ręku, pozwoliłaby mu odejść albo by go zatrzymała. Zależnie od sytuacji.
No cóż. Pan Bóg ją pokarał. Los potrafi płatać figle. Była więcej niż pewna, że potrafi na zimno zadecydować, czy zakochać się w nim, czy nie. A okazało się, że nie ma żadnego wyboru.
Po raz pierwszy w życiu nie panowała nad swymi uczuciami. Co za potworne uczucie.
Co teraz począć? Co o tym sądzić?
Dopóki był to rodzaj gry, wszystko szło dobrze. Nie przejmowała się zanadto faktem, że mężczyzna o manierach i ogładzie Trevora nie będzie traktował poważnie takiej dziewczyny jak ona. Teraz sprawa przybrała znacznie poważniejszy obrót.
A to było o wiele bardziej denerwujące.
Zaczęła w niej narastać złość. Jeśli tacy jak on sądzą, że mogą ją rzucić tylko dlatego, że są bardziej wykształceni, lepiej wychowani i bogaci, to są w wielkim błędzie.
Łajdak!
Jest w nim zakochana, więc go zdobędzie. Musi tylko znaleźć na to jakiś dobry sposób.
Podniosła głowę szykując się do walki, kiedy usłyszała wracającego Trevora. Wzięła się w karby, żeby ukryć złość i powitać go uroczym uśmiechem.
- No co, już lepiej? - Podszedł i podał jej kieliszek białego wina.
- Całkiem dobrze - powiedziała i wskazała ręką na łóżko obok siebie. - Usiądź tu, kochanie, opowiedz mi, jak minął ci dzień.
Powiedziała to tak słodkim głosem, że aż się zdziwił.
- Najbardziej ze wszystkiego udany był koniec dnia. Roześmiała się i jej palce powędrowały w górę jego uda.
- A kto mówi, że to koniec?
* * *
Brenna nie była zadowolona z tego, że o dziewiątej rano odrywają ją od pracy. Klęła dosadnie, kiedy Darcy ciągnęła ją na wzgórze do domu Gallagherów w siąpiący deszcz, od którego tworzyły się kłęby pełznącej mgły.
- Trevor będzie miał rację, jeśli mnie za to wywali.
- Nie wywali. - Darcy mocno trzymała Brennę za ramię. - Chyba należy ci się poranna przerwa, prawda? Zwłaszcza że już od wpół do siódmej pracujesz. Zajmę ci tylko dwadzieścia minut twojego drogocennego czasu.
- Nie musiałaś mnie po to odrywać od pracy.
- To prywatna sprawa, byłoby mi też trudno wyciągać Jude w taką pogodę.
- Powiedz przynajmniej, o co chodzi.
- Zaraz to zrobię, zdobądź się na odrobinę cierpliwości i poczekaj jeszcze pięć minut. - Posapując trochę, ponieważ ciągnięcie opierającej się Brenny na strome wzgórze nie było takie łatwe, Darcy kontynuowała marsz wąską ścieżką między kwiatami Jude.
Nie zapukała, a ponieważ drzwi nigdy nie były zamknięte, wciągnęła Brennę do środka, gdzie, w zabłoconych butach, ociekające wodą, naniosły błota.
Jude i Aidan jedli śniadanie, a pod stołem leżał wielki pies czekający na smaczne kąski. W powietrzu unosił się zapach grzanek, herbaty i kwiatów. Darcy poczuła coś w rodzaju zazdrości. Dlaczego nigdy dotąd nie pomyślała, jak bardzo miłe mogą być takie chwile?
- Dzień dobry - powiedziała Jude, nie zwracając uwagi na ślady błota. - Zjecie z nami śniadanie?
- Nie - powiedziała Darcy w momencie, kiedy Brenna wysunęła się do przodu i wzięła grzankę. - Nie przyszłyśmy, żeby jeść - ciągnęła, rzucając miażdżące spojrzenie przyjaciółce. - Muszę zamienić z tobą słówko, Jude. Na osobności. Wyjdź, Aidanie.
- Nie skończyłem śniadania.
- Skończysz je w pubie. - Przełożyła bekon na grzankę, zgarnęła resztkę pozostawionego na talerzu jajka i podała mu kanapkę. - Masz. A teraz zmykaj. To jest czysto babska sprawa.
- Cokolwiek to jest, nie uchodzi wyganiać człowieka z jego własnego domu. - Gderając wstał i włożył kurtkę. - Same kłopoty z kobietami. Z wyjątkiem tej jednej - dodał i pochylił się, żeby pocałować Jude.
- Czułości zostaw na później - ucięła Darcy. - Brenna ma tylko parę minut, jak się domyślasz.
- Lepiej, żebyś już sobie poszedł. - Poddając się, Brenna nalała sobie herbaty. - Jest wściekła jak cholera.
- Już idę. Mam nadzieję, że się nie spóźnisz - powiedział do Darcy. Znowu pocałował Jude, przeciągając jak najdłużej pocałunek, żeby wyprowadzić z równowagi siostrę.
Strzelił palcami na Finna, który radośnie wyskoczył spod stołu.
- Chodź ze mną, kolego. Mężczyźni nie są tutaj mile widziani. - Wyszedł dumnym krokiem, a pies pobiegł za nim.
- Wyglądasz na zmęczoną - zauważyła Brenna, przyglądając się Jude. - Źle sypiasz?
- Dziecko trochę brykało tej nocy. - Jude pomasowała brzuch. - Nie mogłam spać, ale to cudowne uczucie.
- Powinnaś spać, kiedy dziecko śpi. - Brenna zdecydowała się na drugą grzankę i zaczęła smarować ją dżemem. - Ludzie mówią, że należy tak postępować również wówczas, gdy dziecko się już urodzi. Sen jest ogromnie ważny. Jak tam lekcje w szkole rodzenia?
- Są fantastyczne. Cudowne. Wspaniałe. Podczas ostatniej...
- Jeśli można - przerwała Darcy - chciałabym o czymś pomówić. Mam nadzieję, że moje dwie najbliższe przyjaciółki też to zainteresuje.
- Oczywiście, że jesteśmy zainteresowane. O co chodzi?
- No więc... - Stwierdziła, że słowa nie chcą jej przejść przez gardło. Chwyciła więc herbatę Brenny i wypiła ją do dna mimo protestu przyjaciółki. - Zakochałam się w Trevorze.
- Jezu Chryste! - Brenna wyrwała z powrotem swoją filiżankę. - I tylko po to mnie tutaj ciągnęłaś?
- Brenna - powiedziała łagodnie Jude, patrząc na Darcy. - Ona mówi poważnie.
- Że też zawsze musi zrobić jakieś przedstawienie... - Brenna spojrzała na Darcy i urwała. - Och, co ja widzę. - Śmiejąc się, poderwała się na nogi i z głośnym cmoknięciem pocałowała Darcy w usta. - Moje gratulacje.
- Przecież nie wygrałam żadnego losu na loterii. - Darcy opadła na krzesło. - Dlaczego stało to się w ten sposób? - zwróciła się do Jude. - Nawet nie zdążyłam się odpowiednio przygotować. Muszę zachować równowagę, żeby nie dostać kopniaka w tyłek od faceta.
- Sama dawałaś im dotąd kopniaki - zauważyła Brenna. - Widać zasłużyłaś na to samo. Lubię go. - Ugryzła wielki kawał grzanki z dżemem. - Uważam, że pasuje do ciebie.
- Dlaczego?
- Poczekaj. - Jude uniosła palec. - Darcy, czy czujesz się z nim szczęśliwa?
- Skąd mogę wiedzieć? - Uniosła ręce i odsunęła się z krzesłem od stołu. - W tej chwili czuję zbyt wiele różnych rzeczy, żeby wiedzieć. Och, oszczędźcie mi tych pełnych zadowolenia uśmieszków szczęśliwych mężatek. Lubię jego towarzystwo. Nie poznałam dotąd mężczyzny, z którym tak dobrze czułabym się jak z Trevorem. Wystarczy mi samo przebywanie w jego towarzystwie. Mogłabym się spotykać z nim nawet bez seksu, a to chyba mówi wiele, ponieważ seks z nim jest fantastyczny. Stało się to ostatniej nocy, po tym jak się kochaliśmy. Poczułam się jak ogłuszona, nie mogłam złapać powietrza, kręciło mi się w głowie. Jeszcze nigdy nie byłam tak wściekła. Dlaczego rozkochał mnie w sobie, nie pytając, czy mam na to ochotę, czy jestem gotowa?
- Och, niezły z niego gagatek - powiedziała ze śmiechem Brenna. - Nie masz co się na niego złościć.
- Zamknij się. Powinnam była wiedzieć, że staniesz po jego stronie.
- Darcy. - Brenna wzięła ją za rękę. Choć nadal miała wesołe oczy, było w nich tyle zrozumienia, że złagodziło to złość Darcy. - Zawsze chciałaś kogoś takiego jak on. Jest przystojny, inteligentny i bogaty.
- Ale to tylko część problemu, prawda? - Jude położyła rękę na ich złączonych dłoniach. - Jest taki, jakiego zawsze chciałaś. Teraz, kiedy go spotkałaś, zastanawiasz się, czy taki związek jest możliwy.
- Nie wiedziałam, że to się tak stanie. - Chciało jej się płakać, więc tutaj, w obecności przyjaciółek, pozwoliła sobie na to. - Sądziłam, że będzie to dobra zabawa. Ale jest inaczej. Zawsze potrafiłam rozszyfrować każdego człowieka, a on jest dla mnie zagadką. Trevor to sprytny, przebiegły człowiek. O Boże, jak ja to w nim kocham. - Rozpłakała się jeszcze bardziej i sięgnęła po serwetkę, żeby wytrzeć twarz.
- Gdyby wiedział, do jakiego strasznego stanu mnie doprowadził, bardzo by się ucieszył.
- Może masz rację, może nie - dodała Jude. - On żywi do ciebie uczucie. To widać.
- Może i żywi. - W tych słowach kryła się odrobina goryczy, której smak czuła na języku. - Rozmawiał z Carrickiem.
- Wiedziałam, że tak będzie. - Brenna uderzyła ręką w stół.
- Wiedziałam, że będziesz tą trzecią. Ty też wiedziałaś, prawda, Jude?
- Bo to jest całkiem logiczne. - Jude popatrzyła znowu na Darcy. - A ty widziałaś Carricka albo Gwen?
- Podobno żadne z nich nie ma czasu na rozmowy ze mną.
- Wcale nie była pewna, czy czuje z tego powodu ulgę, czy jest zaniepokojona. - Ale dla Magee znajdują czas. Powiedział mi, że Carrick upatrzył sobie nas dwoje, dał mi też wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierza ulegać jakiejś legendzie. Nie oczekuje ode mnie miłości ani żadnych przyrzeczeń. - Chce mnie - mruknęła, jej oczy pociemniały, zwęziły się, zaiskrzyły - w łóżku i na etykiecie swojej płyty. Dogodziłam mu w tym pierwszym, mogę więc też pójść mu na rękę z tym drugim. Ale jeszcze się przekona, że Darcy Gallagher nie dostaje się za marne pieniądze. Jude przestraszyła się.
- Co ty kombinujesz?
- Sprawię, że jeszcze będzie się czołgał na brzuchu, zanim z nim skończę.
- Mam nadzieję, że nie przewidujesz spotkania na ubitej ziemi.
- Skoro ja czuję się tak wytrącona z równowagi, przerażona do głębi, niech i on poczuje to samo, zanim z nim skończę. Kiedy już będzie zaślepiony miłością do mnie, włoży mi obrączkę na palec, nim zdąży odzyskać wzrok.
- A potem? - zapytała cicho Jude.
Ciąg dalszy nie był jasny, więc Darcy pominęła pytanie wzruszeniem ramion.
- Reszta jakoś się sama załatwi. Na razie interesuje mnie chwila obecna.
Dla Darcy chwila obecna już się zaczęła i nie zamierzała jej marnować. Po powrocie do pubu udała się prosto do kuchni. Zła, że jeszcze nie ma Shawna, zaczęła parzyć kawę. Podeszła do lustra, zawieszonego na drzwiach i sprawdziła, jak wygląda.
Nalała kawy do kubka, poklepała się po policzkach, żeby nabrały koloru, po czym wyszła na dwór, na siąpiący deszcz.
Musiała kluczyć między tłuczonym kamieniem i gruzem. Ucieszyła się, że Trevor nie stoi na rusztowaniu. Trudno byłoby się tam wdrapać i wręczyć mu kawę. Przystanęła na chwilę, patrząc do góry na ludzi uwijających się przy drewnianej konstrukcji, która mogła być szkieletem dachu. Łączył on nową budowlę z pubem Gallaghera na zasadzie integralnej całości.
Pomyślała, że to dobry projekt. Trevor spojrzał na szkic Brenny i natychmiast go zaakceptował. Jest człowiekiem z wyobraźnią.
Podziwiała go za to. Kolejne jego oblicze, za które go pokochała.
A jego stosunek do rodziców? Było więcej niż pewne, że darzy ich miłością. Wzruszała ją ta jego lojalność i słabość zarazem. Czyniła go znacznie bardziej ludzkim.
Łajdak, mógł z niej zrobić kompletną idiotkę, gdyby się w porę nie opamiętała.
Wypatrzyła miejsca na okna i drzwi. Te kamienne bloki zostaną pokryte szlachetniejszym kamieniem, który po jakimś czasie nabierze takiej patyny, że zatrze się granica pomiędzy nowym i starym murem.
Nastąpi stopienie się tradycji z nowoczesnością. Nie zamierzała dać po sobie poznać, jak bardzo jej zależy na tym połączeniu.
Przestąpiła próg jednego z otworów. Także wewnątrz prace były w toku. Beton, który wylewano, gdy zobaczyła po raz pierwszy budowę, został już pokryty deskami. Ze ścian i z podłogi sterczały rury, kable i surowe deski. Hałasowały świdry.
Dostrzegła go, przykucniętego obok jednego z pracowników, przyglądającego się wystającej ze ściany rurze. Pokryty był szarym drobnym pyłem, prawdopodobnie od świdrowania kamienia.
Poczekała, aż się odwróci i ją zobaczy.
Dostrzegła zmianę w jego oczach. Ten moment porozumienia był jak niebezpiecznie przeskakująca rozżarzona iskra. Nawet by się nie zdziwiła, gdyby zobaczyła wypalony ślad na podłodze obok swych stóp.
- Chciałam zobaczyć, jak tu jest, zanim zacznę pracować w tym budynku. - Uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę z kubkiem. - Pomyślałam, że może zechcesz napić się kawy.
Ucieszyła się, gdy zobaczyła na jego twarzy podejrzenie.
- Dzięki.
- Nie jesteś zbyt wylewny. Zdaje się, że przeszkadzam. - Rozejrzała się dokoła. - Widzę, że praca posuwa się bardzo szybko.
- Mam dobrą ekipę. - Poznał po pierwszym łyku, że to ona zaparzyła kawę. Była dobra i mocna, ale nie miała tego czegoś, charakterystycznego dla kawy Shawna. Stał się jeszcze bardziej podejrzliwy. Czego też ona może chcieć?
- Kiedyś, kiedy nie będziesz taki zajęty, może mi pokażesz, jak to ma wyglądać.
- Mogę to zrobić również teraz.
- Tak? To wspaniale.
- Tutaj zrobimy przejście do pubu. Na razie nie będziemy go jeszcze przebijać. Jak widzisz, budynki różnią się wysokością poziomów. Dlatego zrobiliśmy ten pochyły pasaż. Dzięki temu nie zakłócimy proporcji linii dachowej. Dalej pasaż poszerza się.
- Jak otwarty wachlarz.
- Tak. Urządzimy tu dodatkowy hol.
- Co to za rury?
- Tu będą toalety i garderoby. Brenna uważa, że na drzwiach powinny być gaelickie napisy, tak jak u was w pubie. Drzwi mają być z ciemnego, surowego drewna. Cała reszta nowoczesna, lśniąca. Gołe podłogi. Dostosujemy wszystko do tego, co już jest u was. Delikatne, stonowane kolory, nic jaskrawego, krzykliwego. Postawimy trochę ławek w holu, który jednak pozostanie nieduży, intymny. Na ścianach zawiesimy celtyckie dzieła sztuki.
Zobaczył, że wpatruje się w niego zdumionym wzrokiem.
- O co chodzi?
- Sądziłam, że wolisz nowoczesność. - Dlaczego? Po chwili zastanowienia odparła:
- Domyślam się, że w tym przypadku chcesz mieć duachais.
- Co to znaczy?
- To gaelickie słowo na określenie tradycji, szczególnego miejsca, z którego wywodzi się człowiek.
- Powtórz to jeszcze.
- Duachais.
- Tak, to jest to.
- To dobry pomysł i bardzo się z tego cieszę.
- Ale jesteś trochę zaskoczona.
- Trochę, chociaż nie powinnam. - A gdzie będzie wejście do teatru?
- Zrobimy podwójne drzwi, po obu stronach budynku. - Machinalnie wziął ją za rękę, co natychmiast zauważyli pracujący tu ludzie. - A to jest widownia, trzy sektory, dwa rzędy przejść. Na dwieście czterdzieści osób. Też nie za duża. Najważniejsza jest scena. Już wyobrażam sobie ciebie na niej.
Nie powiedziała słowa, tylko z uwagą przyglądała się pustej przestrzeni przed sobą.
- Boisz się wystąpić?
- Daję występy przez całe życie. - W ten czy w inny sposób, pomyślała. - Nie, nie miewam tremy. Jesteś dumny z tego, czego dokonałeś, i z tego, co robisz. Zamierzam dokonać tego samego. - Nie z tym tutaj przyszła. Chciała go zadziwić, zaskoczyć, poflirtować z nim, sprawić, żeby o niej myślał przez cały dzień. Żeby jej stale pragnął. - Podoba mi się twój teatr, Trevorze, i chętnie w nim zaśpiewam razem z braćmi. A co do reszty... - Wzruszyła ramionami i wzięła od niego pusty kubek. - Jeszcze mnie nie przekonałeś do końca. Chcemy wieczorem pomuzykować. Mógłbyś zjeść kolację w pubie i posłuchać nas. A potem poszedłbyś do mnie - Tym razem ja naleję ci wina.
Nie czekając na odpowiedź, pocałowała go w usta. I z obietnicą na dalszy ciąg odwróciła się i odeszła.
Otwierając drzwi do kuchni poczuła zapach piekącego się ciasta. Jabłka, cynamon, melasa. Shawn musiał przyjść zaraz po niej i od razu wziął się do pracy. Na kuchni wrzała już woda, on zaś szatko wał na desce jarzyny.
Ledwo na nią spojrzał.
- Możesz wpisać do karty kruszonkę z jabłkami na deser, a także meksykańskie chili. Usmażymy też świeżą płastugę.
Zamiast wykonać jego polecenia, podeszła do lodówki i wyjęła sobie butelkę imbirowego piwa.
- Co sądzisz o moim głosie? - zapytała brata.
- Wolałbym, żebyś go rzadziej używała.
- Mówię o śpiewaniu, ty zakuta pało.
- Aha, jeśli o to chodzi, to jest kruchy jak najgorszy kieliszek.
Zawahała się, czy nie rzucić w niego butelką, ale musiała usłyszeć prawdziwą odpowiedź.
- Pytam cię poważnie.
Ponieważ powiedziała to spokojniej, niż się spodziewał, opuścił nóż i spojrzał na nią.
- Masz piękny głos, mocny i czysty. Wiesz o tym sama.
- Nie słyszę siebie tak jak inni.
- Lubię słuchać, kiedy śpiewasz moje piosenki. Pomyślała, że jest to najbardziej wyczerpująca recenzja.
Popatrzyła na niego ciepło i zamiast rzucić w niego butelką, odstawiła ją i wyściskała go mocno.
- Czy to wszystko? - zapytał i pogłaskał ją.
- Co czujesz, Shawn, kiedy sprzedajesz to, co skomponowałeś? Gdy wiesz, że twojej muzyki będą słuchać ludzie, których ty nie znasz? Pewnie to wspaniałe uczucie?
- Do pewnego stopnia.
- W głębi duszy zawsze tego pragnąłeś. - Tak.
- Lubię śpiewać, ale nie wiążę z tym życiowych planów. Robię to wówczas, kiedy mam na to ochotę. - Cofnęła się. - Powiedz mi jeszcze, czy to, że sprzedajesz swoją muzykę, odbiera ci radość tworzenia?
- Obawiałem się, że tak będzie. Kiedy jednak zasiadam do instrumentu, myślę tylko o komponowaniu. - Dał jej prztyczka w brodę. - Co się dzieje, kochanie? Opowiedz mi, co cię trapi.
- Trevor chce, żebym nagrała dla niego płytę. Chodzi o kontrakt. A co za tym idzie, o karierę. Uważa, że mój głos będzie się podobał.
Shawn mógł jej powiedzieć dziesiątki rzeczy, zażartować, żeby nie wyjść z wprawy. Ale zamiast tego, ponieważ wyczuwał, że Darcy potrzebuje tego, powiedział jej szczerą prawdę.
- Będziesz wspaniała, a my wszyscy będziemy z ciebie szalenie dumni.
- Ale to nie będzie to samo, co śpiewanie w pubie.
- Zaczniesz podróżować, staniesz się bogata, czego przecież zawsze pragnęłaś. I będziesz to zawdzięczała samej sobie, a to jedyny sposób, żebyś się czuła szczęśliwa.
Sięgnęła znowu po imbirowe piwo.
- Coś ty się nagle zrobił taki bystry?
- Zawsze byłem bystry. Tylko, że słyszę to od ciebie wyłącznie wtedy, kiedy ci przyznaję rację.
- Hmm. - Łyknęła piwa, zastanawiając się nad wszystkimi przeszkodami i pułapkami. - Wy z Brenną pracujecie, w pewnym sensie, razem. To znaczy, ty komponujesz muzykę, ale ona cię naciska. To ona namówiła Trevora, żeby posłuchał twojej muzyki. Jest twoim agentem, partnerem czy jak tam chcesz to nazwać.
Shawn chwycił nóż i znowu zaczął szatkować jarzyny.
- Mogę ci tylko powiedzieć, że jest prawdziwym dyktatorem.
Darcy zagryzła wargę.
- Czy to stwarza między wami jakieś problemy?
- Wszystko kończy się dobrze, pod warunkiem, że postawi na swoim. - Kiedy znowu podniósł wzrok i zobaczył twarz Darcy, roześmiał się. - No nie, na litość boską, czym ty się tak przejmujesz? Przecież ja tylko żartuję. To prawda, że mnie naciska i czasem chciałbym się zaszyć w mysią dziurę. Ale wiem, że ona we mnie wierzy. I to się liczy, prawie tak samo, jak to, że mnie kocha.
Poczuła ból w sercu.
- Dla niektórych taka wiara może być równie ważna, równie satysfakcjonująca. Podobnie jak początek. Jak początek - powtórzyła półgłosem. - Nie można skończyć, jeżeli się nie zacznie.
Postanowiła w to wierzyć. Zdjęła z kołka fartuszek i udała się do pubu, pozostawiając zdezorientowanego Shawna.
* * *
Zorganizowanie muzykowania w pubie Gallaghera nigdy nie było trudne. Wystarczyło słówko tu, słówko tam. Bo czy jest lepszy sposób na spędzenie deszczowego wieczoru niż przy muzyce, przy piwie, wśród przyjaciół?
O ósmej pub pękał już w szwach, a piwo lało się strumieniami z kufli. Brenna stała za barem, gotowa do pomocy, a Darcy podała tyle porcji gulaszu, iż można by nim wypełnić ocean.
Tylko Trevor Magee nie przyszedł jeszcze do pubu.
Darcy, z uroczym uśmiechem podając drinki turystom, zastanawiała się, co się z nim dzieje.
Co z niego za mężczyzna, jeśli nie przyjął jej zaproszenia na kolację, na muzykę i seks? Głaz? Lód? Stal? Cisnęła puste naczynia na kontuar.
- Uważaj na szkło, Darcy - powiedział Aidan. - Z trudem nam go wystarczy przy dzisiejszym tłumie.
- Chrzanię ich - mruknęła pod nosem. - Dwa duże guinnessy, jeden smitty's, pół harpa i dwie brandy, i dwa imbirowe piwa.
- Proszę cię, zanieś wodę Jude i namów ją, by zjadła trochę gulaszu. Od wczoraj straciła apetyt.
Dla zasady chciała coś odwarknąć, ale nie należało kąsać mężczyzny tak zatroskanego o swoją żonę. Udała się więc do kuchni, nabrała chochlą gulaszu i wzięła koszyczek z chlebem, i z masłem. Zaniosła to, wraz z wodą i szklanką z lodem, do stolika Jude.
- Masz to zjeść - powiedziała i postawiła przed nią jedzenie. - W przeciwnym razie Aidan będzie się niepokoił, Shawn poczuje się urażony, a ja po prostu oszaleję.
- Ale ja...
- Słyszałaś, co powiedziałam, Jude Frances. Masz dbać o moją bratanicę czy też bratanka, nie chcę, żeby byli głodni.
- Chodzi o to, że... - Rozejrzała się wokół, dała znak Darcy, żeby się pochyliła. - Od paru dni mam straszliwy apetyt na lody - powiedziała szeptem. - Czekoladowe lody. Wykupiłam wszystkie, jakie były w sklepie.
Darcy parsknęła śmiechem.
- No wiesz, co w tym złego?
- To takie banalne. Nie rzucam się na śledzie, ale przecież to na jedno wychodzi. Czuję się tak głupio, że nawet wstydziłam się przyznać Aidanowi.
- Popełniłaś zbrodnię, ponoś konsekwencje. - Podsunęła bliżej miseczkę. - Poza tym w ten sposób nie nakarmisz dzidziusia. Masz tu trochę gulaszu Shawna, a jeżeli się dobrze spiszesz i zatrzymasz to miejsce dla tego gbura Magee, jutro kupię ci lody.
Jude sięgnęła po łyżkę.
- Mają być czekoladowe. A gbur właśnie wszedł.
- Naprawdę? - Duma nie pozwoliła się jej odwrócić. - O tej porze? Co on dotąd robił? - Odruchowo złapała butelkę wody Jude i nalała jej do szklanki.
- Teraz chyba szuka ciebie. O Boże, jak na ciebie patrzy. Jak na swoją własność. Jest z nim jakiś facet - bardzo elegancki, prosto z miasta, atrakcyjny. - Wyglądają na przyjaciół - ciągnęła. - Tamten położył rękę na ramieniu Trevora, po kumplowsku, drugą pokazuje na bar. Ale Trev kręci głową, wskazując w naszą stronę. Jego przyjaciel dostrzegł ciebie, wytrzeszczył oczy.
- Świetnie to opisujesz.
- Jestem psychologiem i pisarką. Uważam się za o wiele lepszą w opisywaniu ludzi, niż w analizowaniu ich postępowania. Dlatego nie mogę się doczekać dzisiejszego koncertu - ciągnęła, podnosząc na tyle głos, żeby słyszano ją z daleka. - Dobrze, że udało mi się zdobyć stolik przed tym najazdem.
- Posadzilibyśmy cię na krześle za barem. Zjedz już ten gulasz, zanim zupełnie wystygnie.
- Naprawdę nie mogę... witaj, Trevorze. Przygotowana już na spotkanie z nim Darcy odwróciła się z miłym uśmiechem na ustach.
- Ale z ciebie szczęściarz. Jude zdobyła stolik i jestem pewna, że pozwoli ci się dosiąść. Taki tu dzisiaj ruch. - Następnie obdarzyła tym samym uśmiechem mężczyznę stojącego obok Trevora i z przyjemnością odnotowała uznanie w jego oczach. - Życzę miłego wieczoru.
- Darcy Gallagher, Jude Gallagher, Nigel Kilsey. Mój przyjaciel.
- Trevor nie zdradził się, że zna tu takie piękności. - Najpierw delikatnie pocałował w rękę Jude, a następnie Darcy.
- Twój przyjaciel jest nadzwyczaj szarmancki, Trevorze. Siadajcie. Czego się napijecie?
- Dla mnie gin z tonikiem - zamówił Nigel.
- Z lodem i z cytryną?
- Tak, proszę.
- Kufelek harpa - poprosił Trevor.
- Zaraz wam podam. Polecam też gulasz, jeśli macie ochotę.
- Nawet jeśli nie macie - mruknęła Jude po odejściu Darcy.
- A więc jest pani amerykańską pisarką która wyszła za mąż za karczmarza. - Nigel, w eleganckim czarnym swetrze pod marynarką, zajął miejsce na stołku.
Jude pomyślała, że wygląda jak Cygan na wiejskiej potańcówce.
- Przyjechałam tu i okazało się, że jestem pisarką. Pan z Anglii? - zapytała, rozpoznając jego akcent.
- Urodzony i wychowany w Londynie. Trev miał rację, zachwalając to miejsce - dodał, rozglądając się dookoła. - Jest jak scenografia filmowa. Cudowne.
- My też tak uważamy.
- Nigel jest zwyczajnym osłem. - Trevor usiadł obok Jude w wąskiej wnęce.
- Potraktuję to jako komplement. W angielskich pubach, szczególnie w mieście, panuje sztywniejsza atmosfera niż w pubach irlandzkich. Rzadko też barmanki mają buzie gwiazdy filmowej.
Odwrócił się, żeby jeszcze raz popatrzeć na Darcy.
- Chyba się zakochałem.
- Kompletny osioł. Dlaczego nie jesz? - zapytał Trevor Jude. - Czyżby Darcy pomyliła się co do dzisiejszego gulaszu?
- Nie. - W poczuciu winy, Jude nabrała kolejną łyżkę. - Jest wspaniały. Tylko że nie jestem głodna. Mam ostatnio... mam...
- Zachcianki? - Kiedy się zaczerwieniła, Trevor roześmiał się. - Moja siostra, która była trzykrotnie w ciąży, zajadała się figami na śniadanie.
- Ja czekoladowymi lodami. - Jude zerknęła w stronę Aidana. - Jeszcze się nie wyspowiadałam ze wszystkich moich grzechów. Aidan boi się, żeby mi nie ubyło na wadze. - Położyła rękę na brzuchu. - Tak, jakby to było możliwe!
- Proszę, oto gin z tonikiem i harp. - Darcy zdjęła wszystko z tacy. - Zjecie coś?
- Poprosimy o gulasz - powiedział Trevor, zanim Nigel zdążył zamówić. - Zaśpiewasz później?
- Mogłabym. - Mrugnęła szelmowsko okiem i poszła dalej.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi zajrzeć do menu? - zaprotestował Nigel.
- Musimy przyjść z pomocą damie. Będziemy jedli to samo, każdy z nas weźmie trochę gulaszu Jude i uratujemy ją w ten sposób.
- Bóg mi was zesłał - powiedziała Jude z uczuciem i podsunęła Trevorowi koszyczek z chlebem.
Ledwo podano im gulasz, kiedy rozbrzmiała muzyka. Na początek tylko skrzypce i fujarka, na których zagrało dwoje ludzi, stojących przy stole pełnym kufli i szklanic.
Przycichły rozmowy. Darcy uwijała się, zbierając puste naczynia i pełne popielniczki, wymieniając je na świeże. Staruszek z akordeonem uderzył ją lekko po pupie, w taki sam sposób, w jaki dorośli dają klapsy małym dzieciom, po czym, przytupując, podchwycił melodię i zaczął grać.
- Ten ze skrzypcami to Brian Fitzgerald - poinformowała ich Jude. - Jesteśmy kuzynami. Na fujarce gra młody Connor, a Matt Magee - prawdopodobnie twój kuzyn, Trevorze - na akordeonie. Młoda kobieta z gitarą to Patty Riley, nie znam natomiast tej drugiej, ze skrzypcami. Chyba nie jest stąd.
Nigel pokiwał głową i spróbował gulaszu.
- Czy występuje tu wielu muzyków z innych stron?
- Tak. Nasz pub słynie z koncertów. - Popatrzyła na Trevora z wdzięcznością, kiedy przełożył do swojej miseczki trochę jej gulaszu. Nigel poszedł w jego ślady. - Z wdzięczności dałabym dziecku twoje imię, ale Aidan mógłby nabrać podejrzeń.
- Trudno, takie jest życie. A Shawn jest genialnym kucharzem.
- Sądziłem, że Trev wyolbrzymia kulinarne umiejętności naszego świeżo upieczonego artysty - rzekł Nigel. - A przecież powinienem pamiętać, że on się nigdy nie myli.
Najpierw jego uwagę zwrócił śmiech. Ciepły, kobiecy, seksowny. Podniósł wzrok, rozejrzał się i zobaczył Darcy, trzymającą rękę na ramieniu staruszka, wybijającą rytm palcem, podchwytującą melodię.
„Kiedy wędrowałam po słynnych górach Kerry, spotkałam kapitana Farrella, który przeliczał pieniądze”.
To była żywa, skoczna piosenka, z wesołym tekstem, niewymagająca mocnego głosu.
Nigel popatrzył na Trevora, pokiwał głową.
- Nie, ty się nigdy nie mylisz.
Potem grano reele, gigi, walce i ballady, którym niekiedy towarzyszył również głos piosenkarki. Kiedy z kuchni wyszedł w końcu Shawn, Nigel zobaczył po raz pierwszy trójkę Gallagherów w komplecie.
- Ale przystojni - powiedział półgłosem, a Jude się rozpromieniła.
- A jak śpiewają - dodała.
Jude zauważyła, że Nigel i Trevor wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenie. Pomyślała, że mają sobie coś do powiedzenia, czego nie zrobią w jej obecności. Po skończonej piosence powiedziała więc do Trevora:
- Napiję się herbaty w kuchni. Dziękują za towarzystwo i za ratunek. Miło mi było pana poznać, Nigel, życzę udanego pobytu.
Trevor pomógł jej wstać na nogi, za co odruchowo pocałowała go w policzek.
- Dobranoc.
Nigel odczekał, aż Jude odejdzie parę kroków i znajdzie się poza zasięgiem słuchu.
- Trafiłeś na kopalnię złota - powiedział.
- Może i tak, ale Aidan nie zrezygnuje z pubu, podobnie jak Shawn - powiedział Trevor, pieszcząc w rękach swoje piwo. - Dadzą występ tutaj, tutaj też odbędzie się nagranie. Dla rodziny i dla pubu, ale na dłuższą metę... Nie.
- Nie wspomniałeś o Darcy.
- Pracuję nad nią. Nad jej lojalnością wobec tego miejsca, a także wobec braci. Ale ją ciągnie do bogatego, wystawnego życia. Muszę przekonać Darcy, że jedno nie koliduje z drugim. - Zastukał palcami, patrząc, jak jeden ze skrzypków daje jej skrzypce w zamian za kufel z piwem.
- Z taką twarzą, z takim głosem, może mieć wszystko, co zechce. Posłuchaj, jak gra.
- Wiem o tym. I ona też o tym wie, możesz mi wierzyć.
- Więc nie jest naiwną irlandzką wieśniaczką? Zresztą, jeszcze się nie zdarzyło, żebyś źle trafił. Podpisz z nią kontrakt, Trev. - Nigel zapalił papierosa i poprzez dym mierzył wzrokiem Trevora. - Oczekujesz od niej czegoś więcej?
Zbyt wiele, żeby mieć z tego powodu dobre samopoczucie - pomyślał Trevor. Stanowczo zbyt wiele.
- Jeszcze się nie zdecydowałem.
- Gdybyś się zdecydował poprzestać na samym biznesie, nie miałbym nic przeciwko... - Urwał, napotykając ostre jak skalpel oczy Trevora. - Uważam, że możemy to po prostu pominąć milczeniem, a ja pójdę do baru i zamówię następny gin z tonikiem.
- Dobry pomysł.
- Tak sądzę. Przecież nigdy nie rzucaliśmy się sobie do gardeł z powodu dziewcząt, nie licząc pierwszego semestru w Oxfordzie, kiedy zresztą wygrałeś ze mną. - Nigel wstał kiwnął głową w kierunku szklanki Trevora. - Jeszcze szklaneczkę?
- Nie, dzięki. Chcę zachować przytomną głowę. A i ty na tym skończ, dobrze? Będziesz jechał sam do domu.
- Rozumiem. Zawsze miałeś szczęście, cholerniku. Owszem, również szczęście będzie mu potrzebne, żeby odpowiednio nastawić Darcy Gallagher.
* * *
Czekał na nią w pokoju, który nazywała salonikiem. Czekał niecierpliwie. Wszędzie wyczuwał jej zapach - subtelne przypomnienie, które zaostrzało jego apetyt. Nie chciał przypomnienia. Chciał jej. Wszystko w jej pokojach było bardzo kobiece. Pomysłowe poduszki, które sama zrobiła, rzucone w artystycznym nieładzie na sofę. Wysoki, wąski wazon z długimi, delikatnymi kwiatami o zuchwałych, czerwonych główkach.
Obraz na ścianie przedstawiał rusałkę. Mokre, wijące się, lśniące, kruczoczarne włosy okrywały jej plecy i nagie piersi, kiedy, wygięta w triumfalny łuk, wynurzała się na powierzchnię błękitnego morza.
Zadziwiający, zmysłowy i w gruncie rzeczy niewinny obraz.
Każdy, kto go zobaczył, musiał zwrócić uwagę na uderzające podobieństwo - w zarysie twarzy, w dużych, pełnych wargach.
Czy Darcy pozowała malarzowi? Jeśli tak, chyba udusi tego faceta.
Nie cierpiał w swoich związkach zazdrości ani pragnienia posiadania. Były zabójcze, świadczyły o słabości.
Musi niezwłocznie cofnąć się o krok, otrząsnąć się z tego stanu otumanienia, które go nie odstępuje, odkąd po raz pierwszy zobaczył ją w oknie.
Wtedy otworzyła drzwi i znowu poczuł się jak zamroczony.
- Czyżbyś odesłał Nigela do domu? - Zamknęła drzwi za sobą, oparła się o nie.
- Znajdzie drogę, jest dorosłym człowiekiem. Przekręciła zamek.
- Mam nadzieję, że nie kazałeś mu na siebie czekać. Podszedł do niej.
- Byłaś na nogach przez cały wieczór.
- To prawda, i dają mi o tym znać.
- Może mógłbym ci jakoś ulżyć? - Podgarnął ją i wziął na ręce.
- Od razu czuję się lepiej - zaśmiała się.
- Najdroższa, jeszcze wszystko przed tobą.
- Chcę się napić kawy.
Jakże człowiek, który spał zaledwie trzy godziny, może wyżyć bez kawy? Seks satysfakcjonuje, pokarm dostarcza paliwa, miłość może podtrzymywać na duchu, ale bez kawy jaki to wszystko ma sens?
Zwłaszcza o wpół do szóstej nad ranem.
Wziął prysznic, ubrał się, ale nie mógł zrobić kroku bez ożywczej kawy.
- Powiedz, gdzie jest kawa? - zapytał Darcy, która wtuliła się w poduszkę.
Odwróciła się leniwie, objęła go za szyję.
- Za wcześnie na kawę.
- Nigdy nie jest za wcześnie ani za późno na kawę. Zawsze jest na nią odpowiednia pora. Darcy, błagam, powiedz, gdzie ją trzymasz.
Otworzyła oczy, pełne wspomnień ostatniej nocy. Tylko to uratowało go przed jej świętym gniewem.
- Musisz się ogolić. - Potarła ręką jego policzek. - Wyglądasz jak dzikus. Lepiej wracaj do łóżka.
Seks z piękną kobietą. Kawa. Stanął przed jednym z najtrudniejszych życiowych wyborów. Jednak należy dać pierwszeństwo rzeczom najważniejszym.
Wsunął rękę pod kołdrę, pod jej ciepłe i gładkie ciało. I wyciągnął ją z łóżka.
- Możesz mi pokazać, gdzie jest?
Dopiero po chwili zorientowała się, że niesie ją do kuchni. - Trevor! Jestem goła jak święty turecki. - Naprawdę? Pomyśl tylko, Darcy. Napijemy się kawy i cały świat będzie należał do nas.
- Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. - Wskazała na kredens i pisnęła, kiedy bezceremonialnie posadził ją gołą pupą na blacie. - Łajdak!
- Nie widzę jej.
- Mężczyźni nie widzą niczego, co mają pod nosem. Mrucząc przekleństwa pchnęła dwie puszki w jego stronę.
- Masz. Gdyby to był wąż, już byś nie żył. Pewnie teraz będziesz chciał, żebym ci ją zrobiła.
- Czemu nie?
Gdyby nie był tak cholernie przystojny z tymi błyszczącymi, wilgotnymi od prysznica włosami, z ciemną, nieogoloną twarzą, z tymi cudownymi, jeszcze zaspanymi szarymi oczami, wyrżnęłaby go puszką z kawą.
- Och, zejdź mi z drogi. Muszę pójść po szlafrok.
- Dlaczego?
- Nie zwykłam parzyć kawy nago.
- Dlaczego?
Chciało jej się śmiać, jednak zamiast tego otworzyła szerzej oczy.
- Bo jest mi zimno.
- Rozumiem. Zaraz ci go podam. - Zdjął ją z blatu, pocałował w czoło, a następnie udał się na poszukiwania szlafroka.
Ziewając, Darcy nalała do czajnika wody, wyjęła dzbanek i filtr. Drżała już z zimna, kiedy Trevor wrócił ze szlafrokiem.
- Będę ci musiał kupić automat do kawy - zauważył Trevor.
- Nie parzę tak często kawy, żeby było to warte takiego zachodu. Zwykle zaczynam swój dzień od filiżanki herbaty.
To jest po prostu... straszne. Tym razem nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Dobrze wiedzieć, że masz choć jeden słaby punkt. No już. Teraz musimy zaczekać, aż zagotuje się czajnik. - Sięgnęła po kubek. Wyglądała tak ślicznie, stojąc na palcach z odrzuconymi do tyłu zmierzwionymi włosami, że zakręciło mu się w głowie.
Tylko sobie nie wyobrażaj, że zrobię ci śniadanie. Musiał jej dotknąć, tylko dotknąć. Otoczył ją ramionami, przywarł wargami do jej szyi i przytulił ją do siebie.
- Jesteś okropna.
Serce mocno jej zabiło. Jego gest był taki prosty, taki ciepły, tak pełen intymnej słodyczy, jakiej nie dostarczyłby nigdy żaden szalony seks. Zacisnęła powieki i musiała się bardzo, ale to bardzo wysilić, żeby odzyskać naturalny, lekki ton głosu.
- Co z tobą, czy aby nie jesteś nadmiernie czuły jak na tak wczesną godzinę?
Zwykle taki nie był. Mógłby się tym zaniepokoić, gdyby nie czuł się tak dobrze, trzymając ją w ramionach.
- Jestem czuły dla każdej kobiety, która robi mi kawę. A jeśli jeszcze poda mi śniadanie, zostaję jej niewolnikiem.
- Kelnerki w Nowym Jorku muszą się bić o twój stolik. - Położyła dłonie na rękach, które ją obejmowały w talii. Przez krótką chwilę zapragnęła, by ta iluzja spokojnej miłości trwała wiecznie.
Zdecydował się na grzankę, jako że wyglądało na to, iż nie ma nic innego poza chlebem, po czym, czekając aż się opiecze, oparł się o blat, podczas gdy ona zalewała wrzątkiem zmieloną kawę.
- Boże! - Wciągnął głęboko powietrze. - Jak można żyć bez tego zapachu? - Spojrzał na nią z politowaniem. - A ty nalałaś sobie herbaty!
- Wy, jankesi, nawet nie wiecie, że ten zapach jest o niebo lepszy niż smak.
- Bluźnisz. O dwa domy od miejsca, gdzie mieszkam, są delikatesy. A kawa, którą tam robią, potrafi wycisnąć z oczu człowieka łzy wdzięczności.
- Brakuje ci tego. - Ponieważ zapach był naprawdę kuszący, wyjęła też kubek dla siebie. - Kawiarenek, delikatesów, tego zgiełku. - Otworzyła lodówkę, z której wyjęła pojemnik ze śmietanką. - Za czym jeszcze tęsknisz w Nowym Jorku?
Z tostera wyskoczyła grzanka.
- Za bajglami.
- Bajglami? - Spojrzała na niego zdumiona. - Taki bogaty człowiek, który może mieć wszystko, tęskni za kawą i bajglami?
- W tej chwili gotów jestem zapłacić sto dolarów za świeży bajgiel. Nie ujmując nic waszemu pieczonemu na proszku irlandzkiemu chlebowi.
- Zadziwiające.
Zamierzał skwitować to żartem, ale oszołomił go zapach kawy. Uznał, że nie może się teraz rozpraszać.
- Nowy Jork ma więcej do ofiarowania niż bajgle i kawa. Restauracje, teatry, kina, galerie sztuki, a dla materialistów wszystko, co tylko jest do kupienia na świecie. Byłabyś zachwycona.
- Ponieważ jestem materialistką?
- Ponieważ zawsze znajdziesz to, co chcesz znaleźć. Dziękuję - powiedział z wdzięcznością, kiedy podała mu kawę, - To jedno z miejsc, dokąd się udasz, kiedy podpiszesz kontrakt z Celtyckimi Nagraniami.
- Dlaczego miałabym jechać do Nowego Jorku?
- Z tego samego powodu, dla którego pojedziesz do Dublina, Londynu, Chicago, Los Angeles, Sydney. Koncerty, wywiady, zdjęcia.
- Jak możesz obiecywać złote góry, nie wiedząc, czy wypadnę dobrze podczas występu?
- Ja już z góry wiem swoje.
- Prowadzisz rozliczne interesy i z pewnością znasz się na tym. Ale ta dla ciebie zwykła sprawa dotyczy mojej osoby. Powiedzmy, że wezmę twoje słowo za dobrą monetę i zdecyduję się zmienić swe życie. Mam wiele do stracenia. - Nie zdążył się odezwać, gdy podniosła do góry rękę. - Rozumiem, że i ty ponosisz ryzyko. Zainwestujesz we mnie. Ale to dla ciebie zwykła sprawa, czyż nie? Inwestujesz, na jednym tracisz, na drugim zyskujesz.
- Rozumiem twój punkt widzenia - powiedział po chwili. - Ubieraj się.
- Słucham?
- Ubieraj się. Zdaje się, że znalazłem sposób, żeby cię choć w części do tego przekonać. - Zerknął na zegar kuchenny. - Tylko się pospiesz się, dobrze?
- Nie brak ci tupetu. Żeby rozkazywać mi tak o szóstej rano!
Już chciał zapytać, co ma do tego wczesna pora, ale doszedł do wniosku, że lepiej jej nie denerwować.
- Przepraszam. Mogłabyś pójść ze mną? To nie potrwa długo, a może być bardzo ważne dla ciebie.
- Sprytnie wymyśliłeś! No cóż, pójdę, ponieważ i tak już wstałam z łóżka. Tylko pamiętaj, że nie jestem na twojej liście płac i że nie zatańczę tak, jak mi zagrasz.
Odwróciła się i pomaszerowała do sypialni. A zadowolony Trevor dokończył kawę i grzankę.
* * *
Po raz drugi tego ranka Trevor wyrwał kogoś ze snu. W tym przypadku rezultat był jeszcze gorszy.
- Do jasnej cholery! - zawołał Nigel. - Skoro twoja pani wykopała cię z łóżka o tej nieludzkiej porze, połóż się na sofie. Nie ruszę się stąd i nie podzielę z tobą łóżkiem.
- Nie zamierzam prosić o gościnę, chcę, żebyś wstał z łóżka. Na dole jest Darcy.
Nigel otworzył jedno oko.
- Chcesz się nią podzielić?
- Przypomnij mi później, żebym dał ci w dziób. A teraz wstawaj, ubieraj się i postaraj się jakoś wyglądać.
- Nikt nie może dobrze wyglądać o... Jezu, o wpół do siódmej.
- Spieszę się, Nigel. - Trevor odwrócił się i ruszył ku wyjściu. - Daję ci pięć minut.
- Zrób chociaż kawę - zawołał Nigel.
- Tym razem nie licz na mnie - powiedziała stanowczym tonem Darcy, kiedy Trevor zszedł ze schodów. Założyła na piersiach ramiona i patrzyła zimnym wzrokiem. W absolutnie jednoznaczny sposób dała mu do zrozumienia, iż nie życzy sobie, żeby nią pomiatać.
- Nic ci nie grozi. - Złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku kuchni. - Napijesz się herbaty?
- Nie przekupisz mnie. Nie dałeś mi czasu na zrobienie makijażu.
- Wcale go nie potrzebujesz.
- Och, każdy mężczyzna tak gada, uważając to za komplement.
Nastawił kawę i odwrócił się do niej.
- Jesteś - powiedział z naciskiem - najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. A zdarzyło mi się widywać wiele pięknych kobiet.
Parsknęła śmiechem i usiadła przy stole.
- Pochlebstwem nic nie wskórasz. Podszedł i ujął w dłonie jej twarz.
- Przy tobie zapiera mi dech, Darcy. To fakt.
Zadrżało jej serce. Nie mogła temu zaradzić, podobnie jak nie mogła powstrzymać wzruszenia, od którego zakręciły się jej w oczach łzy.
- Trevorze - wyszeptała, przyciągnęła go do siebie i przywarła do niego ustami.
I nastąpiło nagłe olśnienie. To miłość! Przez chwilę, tyle, ile trwa jedno uderzenie spragnionego serca, czuła jego reakcję, taką samą jak jej.
Przysięgłaby, że słyszy muzykę - harfę, dźwięk fujarek, bicie bębnów.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział oschle Nigel, stając na progu. - Ale kazałeś mi się spieszyć.
Olśnienie prysnęło, ulotniło się. Trevor odsunął się do tyłu, obejmując jeszcze rękami jej twarz, patrząc jeszcze w jej oczy. Muzyka ucichła.
- Taak. - Coś odbiło się echem w jego głowie, w jego sercu, ale nie umiał tego zatrzymać. Potarł ręką koszulę w miejscu, gdzie na sercu rozgrzał się nagle srebrny krążek.
Z tyłu za nim zagwizdał czajnik - jeden długi krzyk zawodu. Trevor odwrócił się i wyłączył go z ledwo hamowaną złością, której źródła nie rozumiał.
Dzień dobry, Darcy. - To wszystko jest jak gra na żywych nerwach, pomyślał Nigel, ale zachował miły wyraz twarzy. - Czy mogę cię poczęstować kawą, skoro jest już gotowa?
- Dziękuję, ale już piłam. Gdy brutalnie zostałam obudzona przed świtem.
Chcąc jak najlepiej wykorzystać sytuację, Nigel usiadł naprzeciwko niej przy stole.
- Kiedy Trevora coś nachodzi, nikt nie czuje się bezpieczny. Jest jak wielka fala.
- Teraz też?
- Chryste, jeszcze jak. - Nigel zapalił pierwszego w tym dniu papierosa. - Albo się płynie na niej, albo się tonie. To jedna z jego metod zdobywania czegoś, na czym mu zależy.
- Opowiedz mi o nim więcej.
- Jest uparty, bardzo rzadko się zdarza, żeby zawrócił z raz obranej drogi - ale musi być przekonany, że to się na pewno opłaci. Jest bezwzględny, wszyscy o tym zaświadczą. - Zrobił przerwę, żeby wypuścić dym. - Ale kocha swoją matkę.
- Zamknij się, Nigel - rozkazał Trevor.
- Pod warunkiem, że dostanę kawę.
- Pozwalasz mu się odzywać w ten sposób? - zdziwiła się Darcy. - On mnie także kocha. - Nigel uśmiechnął się promiennie do nachmurzonego Trevora. - Kto by mi się oparł?
- I ja lubię cię coraz bardziej - powiedziała Darcy. - A co jeszcze powinnam wiedzieć o tym brutalnym osobniku, który kocha swoją matkę?
- Ma umysł jak klinga - jasny i ostry. Jest lojalny i nieustępliwy. A zarazem wielkoduszny, ale rzadko to okazuje. Działa skutecznie w każdej dziedzinie. A jego sposób postępowania z damami jest znany powszechnie.
- To by było na tyle. - Trevor postawił przed Nigelem kawę.
- Ale ja jestem pewna, że on dopiero zaczął mówić - zaprotestowała Darcy. - To fascynujący temat.
- Znam inny, który powinien cię bardziej zafascynować. Nigel kieruje londyńską filią Celtyckich Nagrań. Chociaż w życiu prywatnym potrafi być denerwująco nieznośny, jest bezbłędny w sprawach zawodowych. To profesjonalista.
- Słusznie mówi. - Nigel delektował się kawą. - Święta prawda.
- Byłeś wczoraj w pubie i słyszałeś śpiew Darcy - bez mikrofonów, filtrów, orkiestracji, bez próby. Jakie odniosłeś wrażenie?
- Jest bardzo dobra.
- Nie negocjujemy tutaj, Nigel - powiedział Trevor. - Nie używaj oklepanych zwrotów. Powiedz jej, co myślisz, powiedz to od siebie.
- W porządku. - Nigel strzepnął popiół z papierosa i zaciągnął się dymem. - W moim zawodzie zdarza się, że raz na jakiś czas znajdujemy prawdziwy skarb. Rzadki klejnot. Na coś takiego natrafiłem wczoraj w pubie Gallagherów. Pragnąłbym móc osadzić ten klejnot w odpowiedniej oprawie.
- Pozostawiam tobie wyjaśnienie, czym może być taka oprawa. Muszę się udać na budowę, jestem już spóźniony. - Trevor sięgnął po swoje kluczyki, które wczoraj wieczorem rzucił na stół Nigel. - Zostawię ci samochód.
- Dziękuję, ale wrócę na piechotę - odparła Darcy. - To mi rozjaśni w głowie, tak będzie lepiej.
- Jak wolisz. - Schylił się i położył ręce na jej ramionach. - Muszę iść.
- Nie ma sprawy. Wpadnij do pubu na lunch, skoro musiałeś się zadowolić takim marnym śniadaniem. A spacer, mieszczuchu, dobrze ci zrobi.
- Bardzo dziękuję. - Po wyjściu Trevora, Nigel zapytał: - Na pewno nie chcesz kawy, Darcy?
- Nie, dziękuję.
Nalał sobie, usiadł i uśmiechnął się.
- No więc...
- Przepraszam, ale chciałam ci zadać pytanie. Czy powiedziałbyś to wszystko, gdybym nie spała z Trevorem? Tylko szczerze - dodała, kiedy zamrugał oczami. - Nie powtórzę mu, daję ci słowo, ale muszę znać prawdę.
- A zatem słuchaj. Byłoby mi o wiele prościej powiedzieć to, co właśnie usłyszałaś, gdybyś nie spała z Trevorem.
- Nie sypiam z Trevorem dla kontraktu.
- Rozumiem. - Nigel sięgnął po kolejnego papierosa. - A może to ten osobisty związek z nim powstrzymuje cię przed wyrażeniem zgody na profesjonalne występy?
- Nie wiem. On chyba nie ma zwyczaju utrzymywania intymnych związków z artystami, prawda?
Tak, to nie w jego stylu. - Nigel pomyślał, że oto ma przed sobą zakochaną kobietę. - Nie słyszałem też nigdy, żeby wiązał się z kimś, z kim chce podpisać kontrakt.
- Jeżeli podpiszę kontrakt, czego będziecie ode mnie oczekiwali?
Nigel uśmiechnął się.
- Och, Trevor będzie chciał otrzymać od ciebie wszystko. Była w tak dobrym humorze, że parsknęła śmiechem.
- Pytam całkiem poważnie.
- Będziesz miała do czynienia z dyrektorami, producentami, muzykami, marketingiem, konsultantami, asystentami. Liczy się nie tylko twój głos, ale i oprawa, a każdy będzie miał własne pomysły i wymagania, jak ją zaprezentować. Jesteś inteligentną kobietą i powinnaś wiedzieć, jak ważną sprawą jest wygląd.
- A więc gdybym nawet była okropnie brzydka i nie potrafiła sklecić dwóch zdań, znaleźlibyście sposób, żeby mnie ukazać w korzystniejszym świetle?
- Albo wykorzystalibyśmy twoje słabe punkty. Byłabyś zdziwiona, czego potrafi dokonać pomysłowa, zręczna kampania reklamowa, bazująca na wadach swych klientów. Czeka cię ciężka praca. Będziesz zmęczona, zniecierpliwiona, sfrustrowana, zestresowana i... jesteś wybuchowa?
- Ja? - Zatrzepotała rzęsami. - Oczywiście, że jestem.
- Dodaj więc do tego awantury już podczas pierwszej sesji nagraniowej.
- Lubię cię, Nigel.
- Z wzajemnością, i dlatego powiem ci coś, na co, gdybym cię nie lubił, nigdy bym sobie nie pozwolił. Jeżeli pozostaniesz nadal z Trevorem, zaczną się plotki. I nie zawsze będą to przyjemne rzeczy. Usłyszysz wkrótce, że nie dostałabyś tego kontraktu, gdybyś nie zabawiała się z szefem. Dadzą ci to odczuć na dziesiątki obrzydliwych sposobów. To nie będzie dla ciebie łatwe.
- Ani dla niego.
- Jemu nie dadzą tego poznać, chyba że będą bardzo głupi. Oczywiście, możesz się wypłakać na jego ramieniu.
Poderwała głowę, zapłonęły jej oczy.
- Nigdy nie płaczę na męskim ramieniu.
- Wierzę ci - powiedział ze spokojem. - Ale jeśli do tego dojdzie, Darcy, mam nadzieję, że skorzystasz z mojego.
* * *
To dobrze, że postanowiła wrócić pieszo do wsi. Gubiła się w myślach. Nie wiedziała, ile to potrwa, zanim ich rozdzielą, wezmą na języki, wiedziała tylko, że to się stanie.
Zadawała sobie pytanie, czy dostałaby tę ofertę, gdyby między nią a Trevorem nic nie było. Oczywiście, że ją przyjmie. To będzie wielka przygoda jej życia. A jeśli się nie powiedzie - trudno. Natomiast, jeśli odniesie sukces, czeka ją barwne życie, którego istnienia tylko się domyślała.
A wszystko to tylko dlatego, że potrafi śpiewać. Czy to nie zdumiewające?
Praca, o której mówił Nigel, nie przerażała jej zbytnio. Była przyzwyczajona do harówki. A o podróżach zawsze marzyła.
Będzie miała pieniądze dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciół.
Po wszystkich tych rozmyślaniach wracała do punktu wyjścia. Między nią i Trevorem istnieje jakaś więź, dla niej o wiele bardziej istotna od wszystkiego, co wydarzyło się dotąd w jej życiu.
Miała go w sobie rozkochać.
Złościło ją, że nie wie, czy zrobiła jakieś postępy. Co za nieprzystępny, zamknięty w sobie człowiek!
Dlaczego straciła serce dla mężczyzny, którego nie zdołała olśnić? Nie obiecywał jej przecież złotych gór jak inni, którzy zresztą nie mieli jej nic innego do zaofiarowania.
Pewnie by się w nim nie zakochała, gdyby postąpił inaczej. Ale jest w nim zakochana, więc dlaczego nie mógłby po prostu odwzajemnić tej miłości? Jakże byłoby to cudowne!
Cholernie perwersyjny osobnik.
Czyż wtedy, kiedy ją pocałował w kuchni w Faerie Hill Cottage, nie poczuł, że jej serce wyrywa się do niego? Och, jakże jest wściekła, że nie potrafiła temu zapobiec.
Tym bardziej wściekła, że gdy po raz pierwszy zapragnęła widzieć u swojego boku mężczyznę, on nie patrzy na nią z zachwytem.
Należy coś z tym zrobić. Ma na to różne sposoby. Przygwoździ go prędzej czy później.
Będzie bogata, sławna. I wyjdzie za mąż.
Kiedy znalazła się na zakręcie, słońce oślepiło ją jak latarnia morska - ostrym, białym, skierowanym prosto w oczy światłem. Podniosła rękę, żeby je zasłonić, i przez zmrużone oczy dostrzegła srebrny blask.
- Dzień dobry, Darcy.
Powoli, z bijącym sercem, opuściła rękę. To, co ją oślepiło, wcale nie było słońcem, które pozostawało ukryte za warstwą gęstych chmur. To była magia, a mężczyzna stojący na skraju drogi jakby stanowił część wystrzelającej ku niebu okrągłej wieży.
- Mówiono mi, że odwiedzasz także świętego Declana.
- Och, bywam tu i tam. Ale ty rzadko zaglądasz na to wzgórze.
- Ja również bywam tu i tam.
Jego oczy poweselały, pojaśniały jak kubrak, który miał na sobie.
- Skoro już oboje tutaj jesteśmy, czy nie zechciałabyś ze mną porozmawiać? - Gdy to mówił, otworzyła się metalowa brama, choć nie dotknął jej ręką.
- Mężczyźni są zawsze tacy sami. Czy to zaczarowani, czy śmiertelni, wszyscy lubią się popisywać i imponować. - Zadowolona, że zmarszczył czoło, przeszła obok niego i minęła bramę. - Już się zastanawiałam, czy kiedykolwiek zechcesz mnie odszukać.
- Widzę, że cię przeceniałem. Byłem przekonany, że kobieta o twoich talentach zawojuje każdego mężczyznę, którego sobie upatrzy. A tymczasem nie możesz złowić Magee.
- On nie jest rybą. A poza tym, kto mu tak wbijał do głowy, że musi się we mnie zakochać? Kto mu się tak naprzykrzał?
- Za dużo w nim jankeskiej praktyczności, a za mało irlandzkiej romantyczności, w tym cała rzecz. - Niezadowolony, ponieważ Darcy miała rację, że przeliczył się w swoich rachubach, szedł wielkimi krokami po nierównym terenie. - Nie rozumiem tego człowieka. Na twój widok od razu powinna mu się wzburzyć krew. A ty do tego czasu powinnaś już była osiągnąć swój cel. - Przystanął, przeszywając ją na wylot ostrym wzrokiem. - Chcesz go, prawda?
- Gdybym nie chciała, nigdy by mnie nie dotknął.
- A czy dotknął tylko twojego ciała? Czy też dotarł do twojego serca?
Odwróciła się, popatrzyła w dół, tam, gdzie rozciągała się wieś.
- Czy twoja magiczna moc nie wystarczy, by zajrzeć w moje serce?
- Chcę to usłyszeć z twoich ust.
- Moje słowa są przeznaczone dla niego, nie dla ciebie. Wypowiem je, kiedy zechcę..
- Wiedziałem, że będę miał z tobą nie lada przeprawę. Zastanawiał się przez chwilę, pocierając brodę. Następnie, chytrze się uśmiechając, podniósł do góry ręce. Powietrze zadrżało, zmarszczyło się jak woda rozbijająca się o kamień. Za nim utworzyły się jakieś formy, cienie, które powiększały się, pięły ku górze, nabierały barwy i życia. Łagodny szum morza zamienił się w zgiełk, w tysiące nakładających się na siebie dźwięków.
- Spójrz teraz - nakazał Carrick, ale ona patrzyła już oszołomiona, z szeroko otwartymi oczami, na budynki, na ulice i ludzi tam, gdzie przed chwilą była jej wieś. - Nowy Jork.
- Matko Boska! - Cofnęła się nieco przerażona, że mogłaby się znaleźć w tym wielkim, zatłoczonym, cudownym świecie. - Co za miejsce!
- Możesz to mieć, razem ze wszystkim, co w nim najlepsze. Z tymi sklepami pełnymi skarbów.
Wielkie wystawy sklepowe, pełne błyszczących klejnotów, wytwornych ubrań, migały przed jej oczyma.
- Z eleganckimi restauracjami.
Białe obrusy i serwetki, egzotyczne kwiaty, migoczące światło świec, wino połyskujące w kryształowym kieliszku.
- Z luksusowymi dzielnicami i apartamentami.
Lśniące drewno, puszyste dywany, szerokie okno, wychodzące na ogród, oświetlony promieniami zachodzącego słońca.
- To dom Trevora. Może być twój. - Carrick obserwował zdumienie i radość, a także pragnienie, które malowały się na jej twarzy. - Ma jeszcze inne. Przytulny dom w The Hamptons, willę nad morzem we Włoszech, rezydencję w Paryżu i w Londynie.
Dom z cudownie białego drewna i połyskującego szkła, z błękitną wodą w pobliżu, inny, jasnożółty, z czerwoną dachówką, położony w załomie wyniosłego klifu nad innym błękitnym morzem, urok starych kamieni i żeliwnych balustrad na ulicach Paryża, i dostojny, ceglany dom, który poznała w Londynie. A wszystkie mieniły się i migotały, aż jej się w głowie zakręciło.
Potem wszystko zniknęło w oka mgnieniu i zostało tylko Ardmore, przycupnięte pod warstwami szarych chmur.
- Możesz mieć to wszystko, są bowiem kobiety, dla których liczy się tylko posiadanie.
- Nie mogę myśleć. - Tak drżały jej nogi, że usiadła na ziemi. - Boli mnie od tego głowa.
- Czego ty właściwie chcesz? - Przyglądając się jej, Carrick sięgnął po swoją torbę i wysypał na ziemię mnóstwo iskrzących się niebieskich kamieni. - Ofiarowałem je Gwen, ale odwróciła się od nich, a także ode mnie. Zrobiłabyś to samo?
Pokręciła głową, ale nie po to, żeby zaprzeczyć. - On dał ci klejnoty, które nosisz.
- Ja... - Dotknęła palcami bransoletki. - Tak, ale...
- Spojrzał na ciebie i uznał, że jesteś piękna.
- Wiem o tym. - Oczy zaszły jej łzami. Powiedziała sobie, że to od błysku kamieni, a nie z powodu złamanego serca. - Ale uroda przemija. Czy nie ma we mnie nic innego, co może mu się spodobać?
Mogłaby wieloma rzeczami zaintrygować i poruszyć każdego mężczyznę, z wyjątkiem Trevora.
- Usłyszał twój głos i obiecał, że będziesz sławna, bogata, w pewnym sensie nieśmiertelna. Co więcej trzeba? O czym jeszcze marzyłaś?
- Nie wiem. - Chciało jej się płakać. Dlaczego ma ochotę płakać po zobaczeniu tylu cudów?
Wziął jeden kamień i położył go delikatnie na jej dłoni.
- Możesz mu przekazać swoje życzenie. Nie trzy życzenia, jak to bywa w większości bajek, ale jedno. Jeśli pragniesz fortuny, będziesz żyła w bogactwie. Jeśli urody - zawsze będziesz piękna. Jeśli sławy - świat wkrótce cię pozna. A może miłości? Wówczas mężczyzna, którego pragniesz, na zawsze, po wsze czasy, pozostanie twój.
Cofnął się o kilka kroków, i gdyby jej oczy nie łzawiły, dostrzegłaby w nich prośbę.
- Dokonaj dobrego wyboru, Darcy, ponieważ to, co wybierzesz, będzie ci towarzyszyło do końca życia.
I odszedł, a klejnoty, poza tym jednym, który trzymała w ręku, zamieniły się w kwiaty. Ujrzała, że pokrywają grób i wyryte w kamieniu nazwisko Johna Magee.
Położyła na nim głowę i zaniosła się szlochem.
Darcy chciała przejść przez pub i udać się prosto na górę żeby się doprowadzić do porządku i móc pokazać ludziom na oczy. Ale Aidan już tam był i inwentaryzował towar. Wystarczyło jedno spojrzenie na nią, żeby odłożył notatnik.
- Co się stało?
- Nic. Nic takiego. Trochę sobie popłakałam.
Ruszyła przed siebie, kiedy zaszedł jej drogę, wziął w ramiona i pocałował we włosy.
- No, kochanie, powiedz mi, o co chodzi. - Najbardziej się bał, że może skrzywdził ją Trevor i że będzie musiał zabić faceta, z którym się zaprzyjaźnił.
- Och, Aidan, nie każ mi zaczynać od początku. - Ale on ją trzymał i to trzymał mocno. - Mam podły nastrój.
- To prawda, że łatwo ulegasz nastrojom, ale nie jesteś beksą. Z jakiego powodu płakałaś?
- Z własnego. - Jak dobrze mieć koło siebie kogoś, kto jej nigdy nie zawiódł. - Tyle myśli chodzi mi po głowie, wydawało się więc, że może ich trochę ubędzie razem ze łzami.
Uzbroił się w cierpliwość i czekał na najgorsze.
- Magee nie zrobił nic...
- Nie, nic mi nie zrobił. - I na tym częściowo polegał problem. Nie zrobił nic, był taki, jakiego chciała. - Aidanie, powiedz mi coś. Kiedy podróżowałeś przez te wszystkie lata, oglądałeś tyle rzeczy i tyle miejsc, czyż nie było to wspaniałe?
- Różnie bywało, ale w sumie było cudownie. - Pogłaskał ją po włosach. - Pewnie chcesz powiedzieć, że włócząc się po świecie pozbyłem się niektórych mrzonek?
- Ale wróciłeś. - Odsunęła się, żeby spojrzeć mu w oczy. - Po tym wszystkim, co widziałeś, wróciłeś z powrotem.
Tu jest mój dom. - Otarł kciukiem łzę na jej policzku. - Nie wiedziałem, gdzie wyląduję. Wyruszyłem, żeby zobaczyć świat i znaleźć w nim swoje miejsce. Tymczasem przez cały czas moje miejsce znajdowało się właśnie tutaj. Jednak żeby wrócić, musiałem wyjechać.
- Mama i tata jakoś nie wracają. - Znowu miała oczy pełne łez, chociaż mogłaby przysiąc, że wypłakała je do końca. - Niekiedy tak bardzo za nimi tęsknię, że aż nie mogę wytrzymać. Od czasu do czasu dociera do mnie, że są o tysiące kilometrów stąd, w Bostonie. - Niezadowolona z siebie otarła łzy. - Wiem, że będą obecni na weselach, że przyjadą zobaczyć twoje dziecko, kiedy się urodzi, ale to nie to samo.
- Nie to samo. Ja też za nimi tęsknię. Pokiwała głową, czując pewną ulgę.
- Wiem, że są szczęśliwi i to jest pocieszające. Są tacy dumni z pubu, który zbudowali w Bostonie.
- Mamy teraz międzynarodowe uprawnienia - powiedział Aidan, co ją nieco rozweseliło.
- Kolejny pub otworzymy w Turcji, gdziekolwiek. - Westchnęła lekko. - Są szczęśliwi w Bostonie. Wiem, że kiedyś tam pojadę i ich zobaczę. Ale też przychodzi mi taka myśl, że jeżeli wyjadę, mogę tu już nigdy nie wrócić. Im bardziej pragnę wyjechać, tym bardziej nie chcę tracić tego, co mam tutaj.
To nie jest kwestia utracenia, ale zmiany. A nie dowiesz się, na czym ona polega, dopóki nie wyjedziesz. Od najwcześniejszego dzieciństwa chciałaś gdzieś wyruszyć. Ze mną było tak samo. Tylko Shawn zagrzebał się tutaj i nigdy nie miał z tym problemu.
- Czasami chciałabym być taka jak on. - Popatrzyła surowym wzrokiem. - A jeśli mu powiesz, że mówię podobne rzeczy, przysięgnę, że jesteś kłamcą.
Roześmiał się, pociągnął ją za włosy.
- No, widzę, że już ci lepiej!
- Jest jeszcze coś. - Wsunęła rękę do kieszeni i namacała kamień, który tam włożyła. - Muszę wiedzieć, czy Trevor ma rację, czy powinnam podpisać ten kontrakt i pozwolić mu, żeby zrobił ze mnie śpiewaczkę.
- Jesteś śpiewaczką.
- To co innego. Wiesz o tym. - Tak. Pytasz mnie o zdanie?
- Chciałabym to rozważyć.
- Byłabyś wspaniała. Nie mówię tak dlatego, że jestem twoim bratem. Podróżując miałem okazję słyszeć różnych śpiewaków. Twój głos błyszczy, Darcy, jest niezwykły.
- Potrafiłabym zaśpiewać - powiedziała spokojnym tonem. - Wierzę, że nie wygłupiłabym się. I myślę, że polubiłabym to. Lubię być w centrum uwagi - powiedziała z błyskiem w oku.
- Chcesz w ten sposób sprawić sobie przyjemność, prawda?
- Może. Trevor obudził mnie rano i nakłonił do rozmowy z tym przybyszem z Londynu. Powiedział, jaka to ciężka praca.
- Umiesz pracować. A także wykręcić się od obowiązków, kiedy masz dość, co jest równie ważne.
Jeszcze jedna sprawa nie dawała jej spokoju.
- Nie musiałabym się wykręcać, gdybyś nie był takim tyranem. A mam wrażenie, że Trevor jest skrojony z tego samego materiału. Będzie mnie popędzał i popychał, a ja nie zawsze to lubię.
- Mówisz tak, jakbyś już podjęła decyzję.
- Bo chyba podjęłam. - Odczekała chwilę i stwierdziła, że nie czuje już nerwowego podniecenia, tylko ulgę. - Jeszcze nie poukładałam sobie wszystkiego do końca i nie jestem gotowa, żeby mówić o tym Trevorowi. Wolę go jeszcze trochę potrzymać w niepewności, a może nawet zostawić mu to na deser.
- Cała Darcy!
- Kombinowanie to specjalność Gallagherów. Jest coś jeszcze. - Wstrzymując oddech, wyjęła z kieszeni kamień, wyciągnęła przed siebie.
Zobaczyła w jego oczach zdumienie, zrozumienie, a wreszcie rezygnację.
- Wiedziałem, że będziesz tą trzecią. Nie chciałem o tym myśleć.
- Dlaczego? Popatrzył jej w oczy.
- Moja dziewczynka - wyszeptał.
Siła miłości była tak gwałtowna, że omal jej nic powaliła.
- Och, Aidanie, przez ciebie znowu się rozpłaczę.
- Nie możemy sobie na to pozwolić. - Żeby mieli czas dojść do siebie, wyjął spod baru dwie butelki wody. - A więc poszłaś na grób Maude?
- Nie. Na Tower Hill. - Wzięła wodę i piła bez końca, czując, że ma całkiem suche gardło. - Na grobie Johnniego Magee kwitną teraz kwiaty. Nic wierzyłam własnym oczom, kiedy zobaczyłam Carricka. Jeszcze dotąd drży mi serce. Przycisnęła do serca dłoń, w której trzymała kamień. - To cudowne, prawda? Wygląda na zuchwałego śmiałka, ale ma w oczach smutek. Miłość jest taka powikłana.
- Kochasz Trevora?
Ponieważ kamień palił jej serce, opuściła rękę.
- Tak. Ale nie jest tak, jak myślałam. I nie jest to łatwe. Od chwili, kiedy zobaczyłam go przez okno, zaszła we mnie zmiana. Zanim się zorientowałam, było już za późno, żeby to zatrzymać.
Znał to uczucie aż za dobrze, a także towarzyszące temu emocje.
- A zrobiłabyś to, gdybyś mogła?
- Sądzę, że tak. Zatrzymałabym to albo zwolniłabym tempo, byle złapać oddech. W przeciwnym razie ten człowiek szybko mnie usidli. On wszystko robi z premedytacją. Znam się na tym, ponieważ często stosowałam tę metodę. On mnie chce. - Dostrzegła grymas Aidana. - Och, nie zachowuj się jak zatroskany braciszek.
- Jestem twoim bratem. Ale mów dalej.
- To jest namiętność, bez której miłość byłaby nudna i ckliwa. Ale jest też w tym troska, by to wszystko nie zamieniło się w zwyczajny seks. Wyczuwam w nim chłód, który sprawia, że balansujemy na granicy... zaufania.
- Jedno z was musi zrobić krok naprzód.
- Chcę, żeby on go zrobił.
Zaniepokoiło go to, ale i rozbawiło. Darcy otworzyła dłoń, ukazując kamień pulsujący niebieskim światłem.
- Carrick pokazał mi różne, zadziwiające rzeczy. Powiedział, że mogę je wszystkie mieć. Muszę tylko wybrać, co chcę: bogactwo, sławę, miłość czy urodę.
- A czego chcesz?
Wszystkiego! - Zaśmiała się tak nienaturalnie, że poczuł ból. - Jestem samolubna, pazerna i chcę mieć to wszystko naraz. Dlaczego nie potrafię się zadowolić łatwymi do spełnienia marzeniami?
- Jesteś dla siebie zbyt surowa, mavourneen. Surowsza niż ktokolwiek. Niektórzy ludzie pragną po prostu zwyczajnego życia i spokoju. Ale to nie oznacza, że ci, którzy pragną ekscytującego życia, stają się przez to chciwi i samolubni. Chęć posiadania nie oznacza rezygnacji z marzeń.
Olśniona, wpatrywała się w niego wielkimi oczami. To jest myśl - wydusiła z siebie. - Nigdy nie popatrzyłam na to pod tym kątem.
- Zastanów się nad tym. - Musnął palcem kamień, a następnie zamknął go w jej dłoni. - I nie spiesz się z wypowiadaniem życzenia.
- Tak też sobie właśnie pomyślałam. - Wsunęła kamień do kieszeni, żeby nie ulec pokusie. - Może Carrickowi pali się grunt pod nogami, ale ja nie zamierzam się spieszyć.
Pocałowała Aidana w oba policzki.
- Bardzo cię potrzebowałam.
* * *
Naprawdę nie musi się spieszyć. Rozmowa z Aidanem uspokoiła ją, rozproszyła niektóre wątpliwości i pozwoliła cieszyć się chwilą obecną. Upłynął tydzień, a oni nie poruszyli sprawy ich związku po podpisaniu kontraktu.
Pomyślała, że jako negocjator jest równie sprytny i elastyczny jak ona. Któreś z nich w końcu się złamie. Oby nie ona.
Postęp na budowie był widoczny, a każdy kolejny etap okazywał się bardziej interesujący, niż przypuszczała. Zmiana dokonywała się tuż za jej oknem. Świadczyła o potędze marzeń, które znaczą więcej niż cegły i zaprawa.
Chciała, by realizowały się marzenia kochanka. Pomyślała, że taka jest natura miłości.
Teraz, kiedy większa część dachu została położona, nie mogła przez okno obserwować Trevora. Przebywał najczęściej wewnątrz budynku. Ponieważ harmider był równie potworny jak przedtem, rzadko zostawiała otwarte okno i nie słyszała też jego głosu.
Cokolwiek działo się w środku, na zewnątrz wszystko przebiegało, jak należy, przy biernym udziale przyglądających się ludzi, stojących u stóp tego prostego szarego gmachu.
Wraz z nastaniem lata ludzie ściągnęli na plaże Ardmore, a co za tym idzie - do pubu. Darcy była zaabsorbowana pracą, nie miała więc czasu na rozmyślania. Po raz pierwszy zaczęło do niej docierać, jak duże znaczenie będzie miał teatr dla ich lokalu.
Do pubu zaglądali nie tylko miejscowi i sąsiedzi, ale i ci, którzy tu przyjeżdżali, żeby pooglądać, pozwiedzać.
W porze lunchu rozglądała się po przepełnionych stolikach, wsłuchiwała się w głosy i zastanawiała się, jak będzie to wyglądało następnego lata. Ciekawe też, gdzie ona się znajdzie do tego czasu.
Po pracy większość wieczorów spędzała w domku Trevora. Ilekroć pozwalała na to pogoda, chodziła tam pieszo. Polubiła spokój i ciszę, która spływała na świat po północy, a także balsamiczne powietrze i nieustanne migotanie gwiazd.
Zanim nie dotarło do niej, iż nie pozostanie tutaj na zawsze, nie ceniła tego tak bardzo.
Najbardziej lubiła, kiedy świecił księżyc, a klify rzucały cienie.
Ilekroć przechodziła obok Tower Hill, przystawała na chwilę. Kiedy wiatr pędził chmury, włócznia wieży zdawała się kołysać, a kamienie nagrobne - stare i nowe - stały u jej stóp, nieruchome, milczące.
Na grobie Johnniego Magee wciąż jeszcze kwitły kwiaty. Ale Carrick, o ile to był on, postanowił się nie pokazywać.
Dotarła na górę, zostawiając za sobą wąskie uliczki i rzadkie światła Ardmore. Teraz zapachniało polami, trawą, wszystkim, co tam rosło. Po chwili cienie stały się jeszcze ciemniejsze i było już widać tylko światła w domku na zaczarowanym wzgórzu.
Czekał na nią. A było to coś, pomyślała z rozkosznym drżeniem, co tak bardzo lubiła.
Jak zawsze musiała się pilnować, żeby nie pognać do bramy. Ledwie zdążyła przekroczyć próg domu, kiedy zawołał:
- Jestem na dole, w kuchni.
Jakie to miłe, wrócić do domu po pracy, kiedy w kuchni jest mężczyzna. Postanowiła nie przejmować się faktem, że ta zabawa nie potrwa długo.
Stał przy piecu, co ją niepomiernie zdziwiło. Umiał gotować, co zademonstrował podczas pierwszego śniadania, ale nie należał do tych, którzy chcieliby to robić na co dzień.
- Chcesz trochę zupy? - Zamieszał coś w rondelku, powąchał. - Z puszki, ale pożywne. Przez cały wieczór nie odrywałem się od telefonu i zapomniałem o kolacji.
- Nie, dziękuję. Jadłam lasagne Shawna. Gdybyś zadzwonił, przyniosłabym ci trochę.
- Nie pomyślałem o tym. - Odwrócił się, żeby wyjąć z kredensu miseczkę. Powstrzymał się, żeby nie porwać Darcy w ramiona. - Jesteś później niż zwykle - powiedział, zachowując naturalny ton głosu, kiedy stawiała torbę na kontuarze. - Nie byłem pewny, czy uda ci się przyjść.
- Mieliśmy większy ruch niż zwykle. Właściwie to już od tygodnia są tłumy ludzi. Aidan zaproponował, żeby Shawn wziął kogoś do pomocy w kuchni, ale on tak się na to obruszył, jakby zakwestionowano jego męskość. Ale się zrobiło zamieszanie. Kiedy wychodziłam, jeszcze skakali sobie do oczu.
- Aidan będzie potrzebował kogoś do baru.
- Na pewno ja mu tego nie powiem, ponieważ zareaguje tak jak Shawn. Nie mam zamiaru oberwać po głowie.
Sięgnęła po czajnik, żeby nalać wody, gdy tymczasem Trevor oparł się plecami o kontuar i zajadał zupę.
- Później napiję się z tobą herbaty. Może przyda ci się do tej cienkiej zupki to, co mam w torbie.
- Co to jest?
Uśmiechnęła się tylko. Trevor odstawił miseczkę i zajrzał do torby.
- Bajgle?
- Przecież nie możemy cię zagłodzić? Uradowana jego reakcją, postawiła czajnik na kuchni.
- Nie myśl tylko, że je upiekłam. To dzieło Shawna i jestem przekonana, że o wiele lepiej na tym wyjdziesz. Pierwszą partię upiekł kilka dni temu, ale nie był z nich zadowolony. Dopiero te uznał za dobre, mam więc nadzieję, że i tobie będą smakowały.
Trevor stał jak wryty, wpatrując się w nią wielkimi oczami, kiedy zapałała gaz pod czajnikiem. To idiotyczne, ale poczuł, że nagle coś w nim drgnęło. Broniąc się przed tym, obrócił wszystko w żart.
- Cały tuzin. Jestem ci więc winien po sto dolarów za sztukę.
Zerknęła na niego zaskoczona, ale natychmiast się uśmiechnęła.
- Sto za sztukę. Zupełnie o tym zapomniałam. Będę się musiała podzielić z Shawnem. - Sięgnęła po herbatę. - Nie, tym razem nie obciążę cię kosztami. Chciałabym, żebyś poczuł się jak w domu.
- Dziękuję.
Ponieważ powiedział to tak poważnym głosem, ponownie zerknęła i zobaczyła jego twarz. Nie odrywał od niej pociemniałych oczu. Serce zabiło jej mocniej, co pokryła wzruszeniem ramion.
- Bardzo proszę, to nic takiego.
A więc pomyślała o nim. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, ile może znaczyć taki mały gest.
Odstawił torbę, podszedł do niej, odwrócił ją ku sobie i dotknął wargami jej ust.
Pocałunek był delikatny, długi i głęboki. Wezbrało w nim to, co przed chwilą w nim poruszyła.
Darcy miała zamglone oczy. Ciemnoniebieska mgiełka przykrywała wszystko, co znajdowało się w polu widzenia. Zapadała się, tonęła, nie chcąc ugrzęznąć na dobre. - Nie mogę się doczekać, kiedy spróbujesz...
Uciszył ją kolejny pocałunek, zmysłowy i czuły. Drżała tak jak kiedyś. Jednak krew, która zawsze w takich sytuacjach pędziła jak szalona, płynęła spokojnie, prawie leniwie.
- Trevor! - wypowiedziała jego imię, które ciągłe krążyło w jej głowie. - Trevor!
Wyłączył palnik i podniósł ją z ziemi.. - Chcę się z tobą kochać.
Kiedy ją niósł, przyciskała wargi do jego szyi. Czuła się jak we śnie. Oto ziściło się jej najskrytsze marzenie. Poczuła się... obsypana klejnotami, Kiedy ją niósł po schodach, ten romantyczny gest przyprawił ją o ból serca. Słyszała w myśli cudowną muzykę, ciche dźwięki harfy i fletów. Zatrzymał się, popatrzył na nią, a ona pomyślała, że i on musi to słyszeć. Bowiem w takich chwilach działa magia.
Okna sypialni były pootwierane, a wiatr tańczył w zasłonach. Napływały tajemnicze zapachy nocy. Zza srebrnego pyłu przeświecał księżyc.
Posadził ją na łóżku, następnie poszedł zapalić świece, które stały tu dla ozdoby, nigdy nie używane. Ich drżące płomienie rzucały delikatny cień, wydzielały słodkawy zapach. Z wysokiej butelki na stoliku przy łóżku wziął jeden z kwiatów, które zerwała w ogrodzie koło domku. Wręczył go jej.
Potem usiadł obok niej, posadził ją sobie na kolanach. Gdy westchnęła i przytuliła się do niego, jakby tylko na to czekała, pomyślał, że przeoczyli jeden etap. Dlaczego oboje w takim pośpiechu i tak gwałtownie dążyli do osiągnięcia spełnienia?
Teraz zrobią to inaczej.
Kiedy ręką dotknął jej policzka, uniosła do góry twarz i usta, wyszła mu na spotkanie. Czas stanął, przestał się liczyć w tym nowym dla nich, pełnym nieznanych bogactw, obcowaniu warg. Przelała w nie ukrytą w swoim sercu miłość, bez wstydu i strachu, wciąż z niego czerpiąc, jakby było nigdy nie wysychającą studnią.
Było w tym współczucie, którego żadne z nich zdawało się nie potrzebować, była czułość, od której oboje się odżegnywali, a także cierpliwość, o której zapomnieli.
Przycisnął do ust jej dłoń. Pomyślał, że ma wspaniałe, jedwabiste w dotyku ręce. Jak księżniczka z zamku. Nie, były za silne jak na księżniczkę. Całując każdy jej palec z osobna uznał, że są to raczej ręce królowej, umiejącej rządzić swymi poddanymi.
Musnął wargami wewnętrzną stronę jej nadgarstka i poczuł, jak bije jej puls.
Kiedy kładł ją na poduszkach, wiatr rozbrzmiewał muzyką. Podniosła ręce, objęła jego twarz. Zanurzyła je we włosach, tak delikatnie, jak tylko można. Jej oczy nie były już zamglone, ale jasne, pogodne.
- To wieczór magii - powiedziała i pociągnęła go na siebie.
Dotykali się, jakby to był pierwszy raz, jakby nie było nic przedtem, jakby nic innego nie miało być potem. Połączenie niewinności z intymnością. Wiedziała, że to jest prawdziwe, nawet gdyby miało trwać tylko tę jedną noc, i poddała się jemu.
Przy blasku świec i promieni księżyca dawali sobie siebie.
On delektował się jej smakiem, a ona wzdychała. Ona głaskała go i pieściła, a on szeptał czułe słówka. Odgłosy rozkoszy splatały się w jeden dźwięk. Bez pośpiechu rozebrali się nawzajem i pławili się w magii.
Jego skóra była o kilka tonów ciemniejsza niż jej. Czy zauważył to wcześniej? Czy zwrócił uwagę na to, jaka jest jedwabista, jak namiętność zabarwia jej białą skórę na delikatnie różowy kolor?
A jej smak? Czy istnieje coś delikatniej pachnącego? Pomyślał, że mógłby się tym żywić do końca swoich dni.
A kiedy jego język ślizgał się po niej, a ona zadrżała, nie miał już wątpliwości.
Kiedy ciepło przeszło w żar, kiedy westchnienia przerodziły się w jęki i wypowiadane szeptem słowa, nie musiał się już śpieszyć. Uniosła się na długiej, miękkiej fali i jej ciało podpłynęło do niego. Czuła się bogata w doznania, a każde z nich świeciło własnym blaskiem.
Miłość uczyniła ją bezinteresowną. Uniosła się nad nim, ześliznęła w dół, a jej wargi były gorące i czułe. Muskał ją twardymi rękami, które reagowały drżeniem na jej niespieszne ruchy, gładką skórą, która ją zachwycała.
Teraz, pomyślała, teraz, zanim znowu wkradnie się żądza i ukradnie im ten czas. Zamknęła jego dłonie w swoich i wzięła go w siebie.
Powoli, łagodnie i jedwabiście, z ponaglaniem, od którego tylko mocniej biło serce. Wypełnił ją, a ona go otoczyła.
Światło migotało na jej skórze, na włosach, w oczach, oczarowując go. Przypomniał sobie rusałkę z jej twarzą, to wspaniałe wygięcie ciała, cudownie zwichrzone włosy. Teraz należała do niego, na jawie i w fantazji. Poszedłby za nią, gdyby go poprosiła, w odmęty morza.
Miała zamknięte oczy, odrzuconą do tyłu głowę i ciało wygięte w łuk. Nie widział nigdy nic równie pięknego jak w tej chwili, kiedy się zatraciła. Przeszedł ją dreszcz, który Trevor poczuł każdą komórką swojego ciała.
Wyszedł jej na spotkanie, oplótł ją ramionami, zatopił wargi w zagłębieniu jej szyi. Zapomnieli o wszystkim i zapadli się pod ziemię, aż do samego jej jądra.
* * *
W ciemności, owinięta wokół niego, zapadając w sen, Darcy położyła rękę na srebrnym medalionie umieszczonym na jego sercu. Pomyślała ze wzruszeniem, że dała mu go jego kochająca irlandzka matka.
- Co tu jest napisane? - zapytała, nie mogąc odczytać zatartych słów.
Ale kiedy jej powiedział, że „dozgonna miłość”, jego głos dotarł do niej jak przez sen.
* * *
Kiedy spali, śniła mu się błękitna woda, ożywiona promieniem słońca, niczym świecącymi klejnotami, zwieńczona białymi falami, z których tryskały krople podobne do łez. Niżej, spod powierzchni, gdzie powinna królować cisza, dochodziła muzyka. Wspaniałe dźwięki, które koiły duszę.
Zszedł tam, wypatrując jej źródła. Złoty piasek pod jego stopami pokryty był szlachetnymi kamieniami, jakby jakaś hojna, a beztroska ręka rozrzuciła okruszki chleba.
Ku błękitnemu światłu wznosił się srebrny pałac, jego wieże skrzyły się, a w dole rozpościerał się kobierzec kwiatów. Muzyka narastała, uwodziła. Kobiecy głos śpiewał pieśń. Śpiew syreny, któremu nie można się oprzeć.
Znalazł ją w pobliżu pałacu, siedzącą na intensywnie niebieskim pagórku, który pulsował jak serce. Siedząc tak śpiewała i uśmiechała się do niego, przywołując go do siebie.
Włosy, ciemne jak mrok nocy, spływały jej na ramiona, pieściły mleczną skórę jej piersi. Jej oczy, niebieskie jak pagórek, śmiały się.
Pragnął jej nad życie. Od tego pragnienia zrobiło mu się słabo, a słabości nic cierpiał. A jednak nie mógł się powstrzymać i podszedł do niej.
- Darcy.
- A więc przychodzisz po mnie, Trevorze? - W jej głosie słyszał magiczne zaklęcia. - Co mi ofiarujesz?
- A co chcesz?
I znowu tylko się zaśmiała, potrząsnęła głową.
- Sam musisz to odgadnąć. - Wyciągnęła rękę, zachęcając nieśmiało, żeby do niej dołączył. Na jej nadgarstku rozbłysły klejnoty, małe punkciki rozżarzonego ognia. - Co mi dasz?
Za wszelką cenę nie chciał jej stracić.
- Więcej niż to - powiedział, dotykając klejnotów na jej nadgarstku. - Ile tylko zechcesz, jeśli tego właśnie pragniesz.
Wyciągnęła rękę, odwróciła ją tak, by kamienie rzucały światło.
- Nie powiem, że nie chcę mieć takich rzeczy, ale to nie wystarczy. Co jeszcze możesz mi dać?
- Zabiorę cię wszędzie, dokąd tylko zechcesz.
Wydęła na to usta i sięgnęła po złoty grzebień, by nim przeciągnąć po spadających do ramion włosach.
- Czy to wszystko? Ogarnęła go złość.
- Uczynię cię bogatą, sławną. Złożę u twych stóp ten cholerny świat.
Ziewnęła.
- Dostaniesz piękne stroje, służbę, domy. Wszyscy będą ci zazdrościć.
- To nie wystarczy. - Tym razem dostrzegł w jej oczach łzy. - Czy nie widzisz, że to nie wystarczy?
- Więc co? - Wyciągnął do niej rękę, zamierzał ją podnieść, zmusić do odpowiedzi, ale nim jej dotknął, pośliznął się, potknął i zaczął spadać.
Wtedy usłyszał głos Gwen.
- Dopóki się nie dowiesz i nie dasz, nic się nie stanie. Ocknął się ze snu jak człowiek bliski utonięcia - z dudniącym sercem, nierównym oddechem. Ale nawet wtedy słyszał cichnący szept:
- Przyjrzyj się temu, co masz. Daj to, co możesz dać z siebie.
- Chryste! - Wzburzony, wstał z łóżka. Darcy westchnęła, przysunęła się bliżej ciepłego miejsca, które opuścił, i dalej spała.
Włożył spodnie i zszedł na dół. Trzecia w nocy, stwierdził, spojrzawszy na zegar. Wybornie. Sięgnął po butelkę, whiskey i nalał na trzy palce do szklanki.
Do licha, co się z nim dzieje? Zakochał się w niej. Zakochał się przy bajglach.
Dotąd było wszystko w porządku. Trzymał się własnej drogi. Wiedział, jak zapanować nad pociągiem fizycznym.
A potem przyniosła mu torbę bułeczek - i wpadł. Potknął się na równej drodze.
Po Sylvii, kiedy zrobił wszystko, co mógł, żeby się zakochać, kiedy to sobie zaplanował, rozpisał na głosy, a jednak poniósł żałosną porażkę, był już pewny, że nie jest zdolny do takich uczuć.
Martwiło go to, złościło. Wreszcie stwierdził, że tak będzie lepiej. Jeżeli ma się jakaś wadę organiczną, trzeba zająć się czymś innym. Pracą, rodzicami, siostrą. Teatrem.
I to mu prawie wystarczało. Utwierdził się w tym przekonaniu. Utwierdził się też w tym, że może pragnąć Darcy, mieć Darcy, troszczyć się o Darcy, nie licząc nigdy na nic więcej.
Teraz nagle okazało się, że stała się dla niego najważniejsza na świecie.
Czuł radość, ale też i strach, który przypominał mu, że musi być ostrożny. Uważny.
Podszedł do tylnych drzwi, otworzył je, żeby ochłonąć i odetchnąć wilgotnym powietrzem. Żeby się zmierzyć z Darcy, niezbędna była chłodna i trzeźwa głowa.
Powiedziała, że to magia. Że tej nocy działa magia. Uwierzył w to, zaczynał też przyjmować do wiadomości, że tu wszędzie przez cały czas działa magia. Może to przeznaczenie, a może łut szczęścia. Musi sobie przemyśleć, czy to szczęście wyjdzie mu na dobre, czy na złe. Miłość do Darcy nie będzie prosta. Ale nie szukał przecież nigdy prostych i łatwych dróg.
Nie zamierzał też powtarzać życia swoich dziadków - ich chłodnego, sformalizowanego małżeństwa, pozbawionego namiętności i radości. Przy Darcy nie grozi mu nic takiego jak chłodna formalność.
Chciał jej i znajdzie sposób, żeby ją zatrzymać. Nie wątpił w to. Musi tylko dobrze obmyślić, co jej ofiarować, jak i kiedy, tak, żeby nie była w stanie się oprzeć.
Powróciło do niego echo słów ze snu: „Daj tylko to, co możesz dać z siebie”.
Zamknął drzwi. Jak na jedną noc, wystarczy tej magii.
Poranek był mglisty. Obudziła się w szarym świetle przetaczającej się mgły i w pustym łóżku. Nie było w tym nic nowego. Mgła opadnie, jeśli takie jest jej przeznaczenie. Odkąd zaś sięga pamięcią, Trevor zawsze wstawał przed świtem. Jeśli chodzi o pracę, ten człowiek to istny robot. Zwinęła się w kłębek, marząc, żeby tu był i ją utulił, wiedziała jednak, że nie zaśnie, gdy jego nie ma, i że będzie się zastanawiała, co on teraz robi. Odkąd zostali kochankami, żadne z nich nie wysypiało się dostatecznie. Ale miłość dodawała im sił.
Czuła się cudownie.
Wstała, żeby wyjąć szlafrok z szafy. Miała tu swoje ubrania, a także inne niezbędne rzeczy. Przez całe lato mieszkali razem. Jednak żadne z nich nie poruszało tego tematu. Tak jak nie mówi się o polityce czy religii.
On miał także trochę rzeczy w pokojach nad pubem. Taka zmiana sposobu życia stała się dla niej czymś naturalnym, choć wcale tego nie planowała. Na tym właśnie polegał ich związek.
A jednak to, co zdarzyło się tej nocy, było całkiem inne. Weszła pod prysznic, zamykając oczy, odchylając do tyłu głowę. To wykraczało poza jej dotychczasowe doświadczenia, nie mieściło się w głowie, że między dwojgiem ludzi może się wytworzyć coś takiego.
Również on musiał to tak odczuwać. Nie dotykałby jej w taki sposób ani pozwalałby się tak pieścić, gdyby nie czuł czegoś równie głębokiego i prawdziwego.
Miłość. Rozmarzona, namydliła mokrą skórę, tonąc w kłębach pary. Zanim poznała Trevora, nie rozumiała tych odczuć.
Nie zdawała sobie sprawy, że taka słabość i uległość wobec kogoś może być piękna. Bezpieczna, ciepła, cudowna. Podobnie jak świadomość, że w tym samym czasie, w tym łagodnym i czułym świecie, on także odsłonił swoje słabe miejsce.
W końcu znalazł się mężczyzna, przed którym może się otworzyć, któremu może ofiarować siebie. A także zaufać, kochać i troszczyć się. Spędzą razem życie, udając się tam, gdzie ich los rzuci, pomnażając to, co im życie zaoferuje. W zabiegane dni i w spokojne noce, w samotności lub w tłumie. Płodząc dzieci, zakładając ognisko domowe.
Odciśnie swoje piętno u jego boku, pootwiera wszystkie drzwi, które chciała przekroczyć.
Okazuje się, że można mieć wszystko. Tylko najpierw trzeba pokochać.
Kiedy wszedł do sypialni, usłyszał, jak Darcy śpiewa o miłości i o tęsknocie. Przystanął, podczas gdy jej głos wymykał się zza drzwi, których nie domknęła, oplatał go.
Przez część bezsennej nocy zastanawiał się, co z nią zrobić.
Zapukał i otworzył drzwi. Owinięta w ręcznik smarowała się kremem, który przechowywała w małym, białym słoiczku. Pomyślał, że pachnie dojrzałymi w słońcu morelami, na które zawsze miał apetyt.
Miała mokre, poskręcane włosy, tak jak na obrazie w jej pokoju. Przypomniał sobie swój sen i poczuł się nieswojo.
- Przyniosłem ci herbatę.
- Jak to miło, dziękuję. - Wzięła filiżankę, uśmiechając się do niego. Miała jeszcze rozmarzone oczy po śpiewaniu. - Pomyślałam, że już poszedłeś do pracy. Cieszę się, że jesteś.
Podeszła bliżej, żeby dotknąć wargami jego ust. Zadrżała na myśl, że mógłby ją wziąć znowu do łóżka i kochać się z nią, jak tej nocy.
- Przyszedłem na górę, żeby cię obudzić. - Wyszedł z łazienki, zostawiając otwarte drzwi. - Ale byłaś szybsza.
- Co miałeś zamiar robić potem?
Nawet człowiek całkiem nieinteligentny zrozumiałby, że jest to zaproszenie.
- Przespacerować się.
- Spacer?
- Tak. - Przeszedł przez pokój i usiadł na brzegu łóżka. Nie zamierzał jej dotykać, żeby nie stracić ostrości widzenia, ale to nie oznacza, że nie może popatrzeć na nią, jak się ubiera. - Zwykle i tak idziesz do wsi pieszo. Pójdziemy więc sobie na spacer, a potem cię podwiozę.
Jest zaróżowiona, ciepła i pachnąca po prysznicu, ubrana tylko w ręcznik, a ten człowiek chce się włóczyć we mgle. Darcy pomyślała, że mniej pewna siebie kobieta mogłaby się zastanawiać, czy dokonała dobrego wyboru.
Co nie oznacza, że nie ma prawa czuć się lekko urażona.
- Nie musisz być w pracy? - Gotowa nadąsać się, odwróciła się do szafy.
- Mogę wziąć wolny ranek. Mick wraca do pracy i dopilnuje wszystkiego.
Prawdę mówiąc, mógł się stąd urwać na parę dni, nawet na parę tygodni. O wiele rozsądniej byłoby wrócić do Nowego Jorku, zająć się sprawami, które na niego czekają, niż doglądać ich z tak daleka. Ale popatrzył na wkładającą bieliznę Darcy i wiedział, że nie ruszy się nigdzie w najbliższym czasie. W każdym razie nie sam.
- Pan O'Toole powinien jeszcze pozostać w domu. Dojść w pełni do zdrowia.
- Powiedział, że nie mógł się opędzić od nadskakujących mu dzień i noc kobiet.
- A jednak powinien posiedzieć w domu.
- Spróbujesz go przekonać? Zapraszam na budowę. Ponieważ ja sam nie miałbym serca tego zrobić.
- No cóż, żeby tylko się nie przepracowywał. Nie jest już taki młody. Jak każdy mężczyzna, będzie się starał robić więcej, niż powinien.
- Uważasz, że mężczyźni lubią się popisywać?
- Oczywiście. - Rzuciła mu przez ramię rozbawione, figlarne spojrzenie. - Nie wiesz o tym?
- Być może. Ale Brenna jest odpowiedzialną osobą, nie dopuści, żeby się przepracował. Z nią nie ma żartów, pilnuje go jak wilczyca swoich małych. Mężczyźni lubią być rozpieszczani przez kobiety, chociaż udają, że to ich wprawia w zakłopotanie.
- Sądzisz, że o tym nie wiem, mając dwóch braci. Zwabię go do kuchni i porozpieszczam trochę, powiem, jaki jest przystojny i silny. - Zapięła guziki koszuli - Lubi, kiedy mu się prawi komplementy. - Trzymając na jednym palcu spodnie, z wypuszczoną na wierzch koszulą odwróciła się. - A ponieważ i ty jesteś mężczyzną, czego jestem pewna, może chciałbyś tego samego? Mogę nakarmić cię w przytulnej kuchni i będę ci mówiła, że jesteś silny i przystojny.
Kuszenie Adama jabłkiem było niczym w porównaniu z uśmiechem Darcy. Ale istniały sprawy ważne i bardziej ważne.
Dostałem już swoje bajgle. - Uśmiechnął się do niej szeroko. - Były wspaniałe.
- Bardzo jestem z tego zadowolona. - Włożyła spodnie i pantofle. - Pozwól tylko, że zrobię coś z włosami i zaraz potem będziemy mogli wyjść.
- A czego brakuje twoim włosom?
- Po pierwsze, są wilgotne.
- Na zewnątrz też jest wilgotno, więc nie ma sprawy. - Zniecierpliwiony, podniósł się z łóżka i złapał ją za rękę. - Jeżeli pozwolę ci wejść do łazienki, znikniesz na godzinę.
- Trevor! - Szarpnęła się, próbując uwolnić rękę, podczas gdy on ciągnął ją na dół po schodach. - Nie jestem gotowa.
- Wyglądasz pięknie. - W biegu złapał jej kurtkę. - Jak zawsze.
Po co ten pośpiech? - Słysząc komplement postanowiła jednak pozwolić mu działać po swojemu.
Między innymi na tym polega urok dawania i brania w kochającym się związku. Należy pozwalać mężczyznom stawiać na swoim w sprawach, które nie mają większego znaczenia.
Na dworze nie było aż tak wilgotno, jak się tego spodziewała. Rzadka mgła wisząca w powietrzu nadawała przedmiotom niezwykłe kształty. Jaskrawe kolory w ogrodzie koło domku były trochę przytłumione, a wzgórza powyżej wyglądały cudownie tajemniczo. Zresztą dostrzegła już kilka jaśniejszych miejsc pomiędzy chmurami, kilka niebieskich obiecujących plam na szarym niebie.
Świat pogrążony był w takiej ciszy, jakby prócz nich nie tu nie istniało. Całe ciepło i intymność tej nocy spłynęła na nią, kiedy wziął ją za rękę.
Przeszli przez pole, zatoczyli koło. Darcy była zbyt pochłonięta romantycznością tej chwili, by śledzić kierunek marszu. Drzewa, spowite w kłęby mgły, drżały na wietrze, kiedy się wspinali. Mokra trawa lizała jej kostki wąziutkimi, zimnymi języczkami. Nie zwracała na to uwagi, idąc z ukochanym, który trzymał ją za rękę. Ocknęła się dopiero, widząc klify.
- Dokąd idziemy?
- Do świętego Declana.
Nie wiadomo dlaczego wstrząsnął nią dreszcz.
- Gdybym wiedziała, że idziemy na grób Maude, zaniosłabym jej kwiaty.
- Na jej grobie zawsze są kwiaty.
Zaczarowane kwiaty, posadzone, by rosły z nieznaną śmiertelnikom mocą. W pewnej odległości, za coraz bardziej przerzedzającą się mgłą, wznosiły się kamienne ruiny, jakby ich oczekiwały. Zadrżała. - Zimno ci?
- Nie. Ja... - Nie chciała, żeby puścił jej rękę i otoczył ją ramieniem. - To dziwne miejsce na odwiedziny w mglisty poranek.
- Za wcześnie na turystów. To wspaniałe miejsce. Niesamowity widok, gdy nie ma mgły.
- Za wcześnie na turystów - przyznała mu rację - ale nie na zaczarowane istoty. - Kto wie, co kryje się pod kępą trawy czy w cieniu nagrobka? Myślisz, że spotkasz Carricka?
- Nie - powiedział, choć sam zastanawiał się nad tym. - Chciałem tu przyjść z tobą. - Minęli studnię i krzyże, weszli na teren pozbawionego dachu kościoła, gdzie spoczywała Maude. Szorstkie, nieobrobione kamienie, które znaczyły miejsca pochówku, sterczały nad ziemią, wynurzały się z mgły. Na mogile Maude kwitły prześliczne kwiaty.
- Nie kradną ich.
- Co powiedziałeś?
- Ludzie, którzy tu przychodzą, nie kradną jej kwiatów.
- To chyba normalne.
- Ludzie nie do wszystkiego odnoszą się z szacunkiem.
- To jest święta ziemia.
- Tak. - Trzymając ją wciąż za rękę, pochylił się i pocałował jej wilgotne włosy.
Przeszedł ją dreszcz. Byli sami w takim miejscu, na uświęconej ziemi. W ten poranek, gdy odkryli siebie nawzajem. Przyprowadził ją tutaj, na klif górujący nad morzem i wsią, w mgłę i w magię.
Żeby jej powiedzieć, że ją kocha. Zamknęła oczy, drżąc lekko z nieziemskiej radości. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej doskonałego. Potrzebne mu było to miejsce, żeby otworzyć przed nią serce, poprosić, żeby została jego żoną.
Czy może być coś bardziej romantycznego, bardziej dramatycznego?
- Mgła się podnosi - powiedział półgłosem.
Stojąc razem na wichrowym wzgórzu obserwowali, jak stopniowo rozrywa się woal mgły, jak prześwieca przez nią słońce o posrebrzonych brzegach, by zabarwić powietrze perłowym światłem. Daleko w dole leżała wieś. Morze wynurzyło się powoli, jakby czyjaś ręka rozsuwała przejrzystą zasłonę.
Piękno tego, co zobaczyła na własne oczy, co usłyszała własnym sercem, wycisnęło łzy. Aidan miał rację. To miejsce pozostanie na zawsze jej domem, niezależnie od tego, dokąd pojedzie z mężczyzną, który stoi obok. Przepełniała ją miłość do tego miejsca, tak jasna, radosna jak promień słońca, który wymiótł mgłę.
- Wspaniały widok - powiedziała. - Jak z bajki. Trudno to sobie wyobrazić będąc na dole, zajmując się codziennymi sprawami.
Zatopiona w marzeniach, złożyła głowę na ramieniu Trevora.
- Zastanawiałam się czasem, dlaczego Maude wybrała to miejsce na ostatni spoczynek, z dala od rodziny i od przyjaciół, a przede wszystkim od swojego Johnniego. Znam już odpowiedź. Będąc tu, pozostawała w pobliżu niego.
- Taka miłość graniczy z cudem. - Pragnął takiej miłości dla siebie i chciał sprawić, żeby tak się stało.
- Miłość zawsze ma w sobie coś z cudu. - Powiedz, powiedz mi szybko, pomyślała. Wtedy odpowiem ci tym samym.
- Tutaj cuda są chyba na porządku dziennym.
Teraz, pomyślała, zastanawiając się, czy nie umrze z nadmiaru szczęścia.
- To wszystko jest bardzo piękne, pełne uroku i dramaturgii. Ale są też inne miejsca na świecie, Darcy.
Zdezorientowana, zmarszczyła brwi, by już po chwili znowu się uśmiechnąć. Oczywiście musi ją przygotować, wyjaśnić jej, że jego praca polega w dużej mierze na podróżowaniu, zanim poprosi, żeby mu towarzyszyła.
- Zawsze chciałam zobaczyć inne miejsca. - Pomoże mu przetrzeć drogą. Następny przykład dawania i brania we wspólnym związku, pomyślała, czując niemal zawrót głowy. - Pojechać, zobaczyć i wrócić. Właśnie ostatnio uświadomiłam sobie, że najbardziej kocham to, co mam tutaj.
- Możesz zobaczyć te wszystkie inne miejsca. - Odsunął ją, trzymając ręce na jej ramionach, zaglądając jej w oczy.
Nagła myśl podpowiedziała jej, że właśnie tutaj, teraz, wreszcie zostanie jej ofiarowane pragnienie jej serca. I że mężczyzna, którego pokochała, oświadczy się jej, kiedy ma mokre włosy i niepomalowaną twarz.
A niech to!
Roześmiała się. Właśnie taką ją kochał i to było cudowne.
- Och, Trevorze!
- To będzie ciężka, ale ekscytująca praca. Dająca satysfakcję i duże pieniądze.
- Oczywiście, ale... - Rozwiała się romantyczna mgiełka. - Duże pieniądze?
- Bardzo duże. Im szybciej podpiszesz kontrakt, tym lepiej. Ale musisz zrobić ten krok, Darcy, podjąć decyzję.
- Krok. - Przyłożyła rękę do skroni, ponieważ zakręciło się jej w głowie, odwróciła się. Jak ma zrobić ten krok, skoro nie czuje gruntu pod nogami? Czy ktokolwiek byłby zdolny do tego po takim ciosie?
Zamiast o miłości, o małżeństwie, rozmawia z nią o kontrakcie, o biznesie. Boże, ależ z niej idiotka, co też sobie ubrdała, pogrążając się w romantycznych fantazjach i wystawiając się na ciosy?
A najgorsze z tego wszystkiego, że on nawet o niczym nie wie.
- Czy przyszliśmy tutaj, żeby rozmawiać o kontrakcie? Trevor pomyślał, że to tylko pierwszy krok. Gdy Darcy podpisze kontrakt, zwiąże się z nim trwale. A on otworzy przed nią świat, pokaże jej wszystko, czego zapragnie. Gdy tego posmakuje, ofiaruje jej niekończącą się ucztę. Wszystko, co tylko zechce.
- Zależy mi na tym, żebyś miała to, czego szukasz. Chcę się do tego przyczynić. Celtyckie Nagrania zapoczątkują twoją karierę. Osobiście zamierzam tego dopilnować. Zająć się tobą.
Starała się przełknąć gorycz, ale utkwiła jej w gardle, gdy ponownie na niego spojrzała. Wszystko, co kiedykolwiek chciała, miała przed sobą - stał z rozwianymi przez wiatr włosami, a spojrzenie miał tak chłodne, że nie ośmieliła się wyciągnąć ręki, żeby go dotknąć.
- Tak właśnie ujął to Nigel. A więc zamierzasz osobiście zająć się mną?
- Zadbam o twoje szczęście. Obiecuję ci.
- A jak sądzisz, ile potrzebuję, żeby się czuć szczęśliwa?
- Tak, na początek? - Wymienił sumę, która przyprawiłaby ją o zawrót głowy, gdyby nie było jej tak zimno, tak cholernie zimno.
- A ile z tego, jeśli mogę zapytać, przypada na mój talent, ile zaś na to, że z tobą sypiam?
Zapłonęły mu oczy, spojrzał na nią wzrokiem ostrym jak stal.
- Nie płacę kobietom za to, że ze mną śpią.
- Masz rację. - Kiedy ból przedarł się wreszcie przez warstwę lodu, złagodniała. - Przepraszam cię, źle to ujęłam. Inni będą się wyrażać dosadniej. Nigel ostrzegł mnie przed tym.
Nie przewidział tego.
- Lepiej, żebyś o tym wiedziała. Jakie to ma znaczenie? Odeszła od niego, wróciła na grób Maude, ale nie znalazła pocieszenia w kwiatach ani w magii, ani w śmierci.
- Tobie jest łatwiej, Trevorze. Masz pozycję, władzę, nazwisko. Ja wejdę w to bez tego wszystkiego.
- I właśnie to cię powstrzymuje? - Podszedł do niej, odwrócił ją do siebie. - Boisz się zazdrosnych idiotów?
- Nie boję się, nie, ale jestem tego świadoma.
- Biznes nie ma nic wspólnego z naszym prywatnym życiem. Chcę pomóc ci wykorzystać twój talent.
- A jeśli to, co jest między nami, zacznie wygasać, jeśli któreś z nas postanowi odejść, co wtedy?
Już sama myśl o tym raniła mu serce.
- To się nie odbije na biznesie.
- Więc może powinieneś to uwzględnić w osobnym kontrakcie? - Powiedziała to ironicznie, brutalnie i była wręcz zdumiona, kiedy pokiwał głową.
- Zgoda.
- Zresztą mniejsza o to. - Oddychając z trudem odeszła, żeby jeszcze raz popatrzeć na Ardmore. A więc tak się mają rzeczy na tym świecie. Kontrakty, umowy, negocjacje. Pięknie! Z tym też sobie poradzi, musi sobie poradzić.
Niech tylko Trevor spróbuje od niej odejść! Wtedy jeszcze się przekona, czym to grozi.
- Zgoda, Magee. Przygotuj papiery, zadzwoń do radców prawnych, zajmij się wszystkim. - Uśmiechnęła się pewna siebie. - Podpiszę je. Będziesz miał mój głos.
Poczuł niewymowną ulgę. Ma ją i potrafi ją zatrzymać.
- Nie będziesz tego żałowała.
- Nie mam takiego zamiaru. - Kiedy znowu wziął ją za rękę, spojrzała na niego wzrokiem tak ostrym, że mógłby ciąć szkło. - Nie, daj spokój. Nie przypieczętowuję umów handlowych pocałunkami.
- Zrozumiałem. - Uroczyście potrząsnął jej dłonią. - Umowa stoi?
- Stoi. - A więc teraz chce mieć kobietę, kochankę. Niech będzie, ostatecznie niech ma coś za swoje pieniądze.
Z premedytacją podniosła ręce, ocierając się o niego ciałem. Z wymuszonym uśmiechem prowokowała go i wycofywała się, a potem znowu prowokowała, aż poczuła rozpaczliwe pragnienie, aż ujrzała jego płonący wzrok, który po chwili zaszedł mgłą.
Rozkoszowali się sobą nawzajem bez tej czułości z poprzedniej nocy. To była sama namiętność, z jej zachłannością i ogniem.
On jej pragnie, będzie jej pragnął, wciąż będzie jej pragnął. Już ona o to zadba. Jak długo będzie miała tę moc, tak długo będzie miała jego. I w ten sposób omota go niczym czarownica.
- Dotknij mnie. - Oderwała się od jego ust, by zaraz potem zostawić mu ślady zębów na szyi. - Przyciśnij mnie mocno.
Nie chciał tego. Ani miejsce, ani czas nie były po temu. Ale bił od niej taki żar, trawił go, pozbawiał kontroli nad sobą, rozgrzewał zmysły. Jego ręce, szorstkie i władcze, wypełniły się nią.
A gdy był bliski utraty rozumu, wyrwała mu się. Wiatr rozwiewał jej włosy, słońce roziskrzyło jej oczy.
- Później - powiedziała i pogłaskała go po policzku. - To niebezpieczna gra, Darcy.
- Inaczej nie byłoby w tym nic zabawnego. Dostaniesz ode mnie to, czego chcesz. Masz moje słowo, gdy chodzi o biznes, ale widzę, że coś jeszcze chciałbyś.
Był tak wściekły, że nie zawahał się zapytać:
- A czego ty ode mnie chcesz?
Spuściła rzęsy - swoista tarcza, za którą ukryła smutek.
- Czyż nie przyprowadziłeś mnie tutaj dlatego, że już to sobie wcześniej zaplanowałeś?
- Sądzę, że tak - powiedział półgłosem.
- No więc - uśmiechnęła się - lepiej już wróćmy, nie marnujmy poranka. Bo nigdy nie dopiję mojej herbaty. Podzielisz się ze mną bajglami?
Postanowił również udawać dobry humor.
- Niewykluczone, że się podzielę.
Kiedy odchodzili, żadne z nich nie obejrzało się za siebie, nie dostrzegli więc, jak zafalowało i rozstąpiło się powietrze.
- Durnie - mruknął Carrick, spoglądając gniewnie ze swojego miejsca na szczycie kamiennej studni. - Uparciuchy, wymóżdżone tępaki. Że też moje szczęście musi od nich zależeć. Są o krok od szczęścia, a boją się go.
Zeskoczył ze studni i po chwili siedział ze skrzyżowanymi nogami przy grobie Maude.
- Powiadam ci, moja stara przyjaciółko, że po prostu nie mogę zrozumieć ludzi. - Zadumawszy się nad tym, podparł brodę pięścią. - Pogłupieli z tej miłości do siebie i w tym, jak sądzę, tkwi problem. Żadne z nich nie umie sobie poradzić z własną głupotą. Boją się tego, ot co. Boją się, że przestaną trzeźwo myśleć i że owładnie ich miłość. - Westchnął lekko. Po czym sięgnął po jabłko, które nagle się pojawiło. - Powiesz pewnie, że ze mną było tak samo. Racja. Magee obrał drogę, jaką ja szedłem. Obiecuje jej to, tamto, przysięga, że ofiaruje jej cały świat. Nie wejrzałem w głąb mojej Gwen, podobnie i on nie widzi wnętrza Darcy. Uważa, że kieruje nim rozsądek podczas gdy to jest zwykły strach. Darcy tak bardzo różni się od mojej spokojnej, cichej i skromnej Gwen, jak słońce od księżyca, ale pod jednym względem są jednakowe. Chce, żeby ofiarował jej swoje serce. Ale czy mu to powie? Nie, nie zrobi tego. Któż odgadnie te kobiety?
Westchnął, zjadł jabłko i popadł w zadumę. Już tracił cierpliwość, chciał rozkazać im, by podjęli dalsze kroki. Niech przyznają się, że są zakochani, i sprawa będzie załatwiona.
Ale taka ingerencja ograniczałaby ich wolną wolę, a Carrick uznał, że wpływ świata zewnętrznego musi się ograniczyć do minimum.
Zrobił, co mógł. Teraz musi czekać, tak jak czeka już od trzystu lat. Jego los zależał od tych dwojga śmiertelników.
Miał już do czynienia z inną parą. Można by sądzić, że nauczył się dostatecznie dużo, by ponaglić Trevora i Darcy. Tymczasem jednak dowiedział się tylko tego, że miłość to klejnot o wielu obliczach. Że tkwi w niej jednocześnie siła i słabość, a także, że dawać lub brać można tylko hojną ręką.
Położył się na plecach w trawie, wyobrażając sobie ukochaną twarz Gwen na tle chmur.
- Bardzo za tobą tęsknię. Sercem, ciałem i duszą. Dałbym wszystko, co w mojej mocy, by znowu cię dotknąć, oddychać tym samym powietrzem, usłyszeć twój głos. Przysięgam ci, że kiedy wreszcie powrócisz do mnie, złożę ci do stóp moją miłość. A kwiaty, które z niej zakwitną, nie zwiędną nigdy.
Zamknął oczy i zmęczony czekaniem zapadł w sen.
* * *
Darcy zmęczona była udawaniem wesołej, uwodzicielskiej i dowcipnej. Postanowiła jednak grać do końca.
Kiedy Trevor popatrzył na nią mrużąc oczy, uprzytomniła sobie, iż przesadziła w swojej gorliwości. Natychmiast więc pożegnała go gorącym pocałunkiem - takim, po którym mężczyzna na pewno powróci po więcej.
Dochodziła do drzwi kuchennych, kiedy tuż za nią pojawiła się Brenna.
- Co się stało? - zapytała.
Znały się od urodzenia, potrafiły wyczuwać swoje nastroje.
- Wejdź na górę, dobrze? - zaprosiła ją Darcy, pozbywając się natychmiast całej sztucznej wesołości. - Boli mnie głowa. - Tak dudniło jej w skroniach, że natychmiast udała się do łazienki po aspiryną. Połknęła ją i popiła wodą.
Spotkały się w lustrze wzrokiem.
- Co on ci zrobił?
Jakże cudownie jest mieć przyjaciółkę, która od razu wie, o kogo chodzi.
- Ofiarował mi fortunę. Wystarczy na to, żebym wyruszyła w drogę, w którą się wybieram.
- I?
- Biorę to. Podpisuję kontrakt na nagrania.
- To wspaniale, Darcy, naprawdę wspaniale, jeśli właśnie tego chcesz.
- Zawsze chciałam mieć więcej, niż miałam, i nigdy nie byłam bliższa osiągnięcia celu. Nie podpisywałabym kontraktu, gdyby mi to nie odpowiadało. Nie straciłam do tego stopnia głowy, żeby postępować wbrew sobie.
- Więc bardzo się cieszę i z góry jestem z ciebie dumna. - Położyła rękę na ramieniu Darcy. - A teraz powiedz, jak on cię skrzywdził.
- Myślałam, iż zamierza poprosić, żebym za niego wyszła. Czekałam na słowa, że mnie kocha i pragnie, bym do niego należała. Możesz to sobie wyobrazić?
- Mogę.
- Widocznie on inaczej to widzi. - Darcy uchwyciła się umywalki i głęboko odetchnęła. - Nie zamierzam płakać. Nie wyciśnie ze mnie ani jednej łzy.
- Siadaj i opowiedz mi wszystko.
Kiedy Brenna wysłuchała jej zwierzeń, wzięła Darcy za rękę i przepełniona współczuciem, powiedziała:
- Łajdak.
- Dzięki ci za to. Jestem wściekła, bo częściowo sama sobie jestem winna. Och, to gorzka pigułka. Ale podniosę się z tego, nie ma obawy. Kto słyszał, żeby snuć w deszczu romantyczne fantazje, jak jakiś nieopierzony podlotek?
- Dlaczego nie? Kochasz go.
- To prawda. Ale on mi jeszcze za to zapłaci, zanim ze sobą skończymy.
- Co zamierzasz zrobić?
- Schwytać go w pułapkę. Oślepić pożądaniem, zamącić mu w głowie, manipulować nim. Znam się na tym.
- Owszem, nie brak ci talentu w tej dziedzinie - ostrożnie przytaknęła Brenna. - Ale jeśli obierzesz tę drogę i wygrasz, nie będziesz usatysfakcjonowana.
- Postaram się, żeby mi to wystarczyło. Wiele jest takich związków, które opierają się na seksie. Pożądanie i miłość nie są aż tak od siebie odległe.
- Może nie. Kiedy jednak jedna ze stron pożąda, a druga kocha, odległość jest taka, jak stąd do księżyca. A między tymi odległymi punktami jest jeszcze bardzo wiele miejsca na zadawanie ran.
- Nie można otrzymać boleśniejszej rany niż ta, którą mi zadano dzisiaj rano przy studni Declana. A jednak przeżyłam.
Podeszła do okna. Pomyślała, że po jego drugiej stronie Trevor buduje swoje marzenie, ale do spełnienia go potrzebne mu jest coś, co należy do niej. No cóż, ona też może zbudować swoje marzenie.
- Położę wszystko na jednej szali. Sprawię, że będzie mnie potrzebował, Brenno. A potrzeba to coś pośredniego między pożądaniem i kochaniem. Mnie to wystarczy.
Zanim Brenna zdołała odpowiedzieć, Darcy potrząsnęła głową i odeszła od okna. - Muszę spróbować.
- Oczywiście, że tak. - Brenna pomyślała, że sama tak postąpiła. Jak każdy, kto wie, czym jest miłość i tęsknota.
- Tymczasem jednak muszę się pozbyć tego podłego nastroju. Wkrótce pojawi się Shawn. Zaraz tam zejdę i poddam go takim torturom, że humor mi się poprawi.
- W takim razie wracam do pracy i schodzę wam z drogi.
Burza wisiała nad wsią, nadciągała z północnego wschodu, by się przyczaić na skraju, jak armia przygotowująca się do oblężenia. Porywisty wiatr i ulewny deszcz, stanowiące jej czołowy front, wygnały ludzi z plaż, ochładzając jeszcze letnie powietrze. Niebo było tak pochmurne i złowieszcze, że nawet miejscowi spoglądali nań z lękiem.
Czy widział ktoś kiedyś tak zabarwione na zielono chmury? Czy poczuł w powietrzu smak własnej nicości?
Ci, którzy przez to przeszli, sprawdzali teraz, czy mają odpowiednio dużo świec, lamp oliwnych i baterii. Dzieciom zabroniono oddalać się od domu. Zabezpieczono łodzie w dokach, jak gdyby Ardmore przygotowywało się na nieuchronną batalię.
Ale kiedy drzwi pubu otworzyły się na oścież, twarz Jude promieniała jak słońce.
- Mam ją - powiedziała szeptem, który nie dotarł do Aidana, nalewającego piwo.
Jude stała ze związanymi do tyłu włosami mokrymi od deszczu, z zaróżowionymi policzkami. Z książką, którą przyciskała do piersi, jak umiłowane dziecko.
Darcy porzuciła natychmiast tacę, stawiając ją bezceremonialnie na stoliku, przy którym czwórka zbitych z tropu francuskich studentów wpatrywała się ze zdumieniem w grzanki, sałatkę z kapusty i chipsy, których nie zamawiali.
- To twoja książka? - Uszczęśliwiona Darcy usiłowała ją wyrwać z objęć Jude.
- Nie, najpierw pokażę ją Aidanowi.
- Oczywiście. Ale zaraz wracaj. Przepuść mnie, Jack, jesteś jak niezdarny niedźwiedź. Zejdź z drogi, Sharon, mamy tu sprawę najwyższej wagi.
Torując sobie drogę, Darcy wślizgnęła się pod barierkę, odrzuciła ją do góry, po czym wepchnęła Jude za bar.
- Pospiesz się - niecierpliwiła się - umieram z ciekawości.
- Już dobrze, dobrze. - Jude wstrzymała oddech, przyciskając tak mocno książkę, że słyszała uderzenia własnego serca o okładkę. - Aidanie!
Aidan przyjmował właśnie pieniądze za duże piwo.
- Jude! Witaj, kochanie! Nie znalazłaś wolnego miejsca?
- Ja...
- Posadzimy cię gdzieś w przytulnym miejscu, ale wolałbym, żebyś była w domu, zanim zacznie się burza. Dwa duże smithwicksy. Razem trzy funty trzydzieści.
- Aidanie, chcę ci coś pokazać.
- Za chwilę się tobą zajmę, kochanie. Proszę, oto osiemdziesiąt pensów reszty.
Wyprowadzona z równowagi Darcy chwyciła Aidana za ramię.
- Popatrz na nią, ty kretynie!
- O co chodzi? Nie widzisz, że mam klientów, którzy... - Urwał i uśmiechnął się od ucha do ucha, kiedy zobaczył, co jego żona tak ściska w ramionach. - Twoja książka!
- Właśnie wyszła. Jeszcze pachnie drukarnią. Jest taka piękna.
- Pozwolisz, że zobaczę?
- Tak. Ja... zamurowało mnie z wrażenia.
- Jude Frances - powiedział, a Darcy poczuła, że wzruszenie ściska jej gardło - kocham cię. A teraz pokaż.
Wyjął delikatnie książkę z jej ręki i z uwagą przyjrzał się najpierw tylnej okładce, gdzie widniało zdjęcie Jude.
- Śliczna jest ta moja Jude, ma takie poważne, urocze spojrzenie.
- Och, odwróć ją, Aidanie. - Jude podskakiwałaby z radości, gdyby dziecko nie było takie ciężkie. - Ta strona jest nieważna.
- Dla mnie jest bardzo ważna. Każdy, kto na nią spojrzy, zobaczy, jaki mam dobry smak, jeśli chodzi o wybór żony, - Odwrócił jednak książkę i przeczytał:
KLEJNOTY SŁOŃCA
ORAZ INNE IRLANDZKIE LEGENDY
JUDE FRANCES GALLAGHER
U góry znajdował się tytuł, u dołu jej nazwisko, a błyszcząca, kolorowa ilustracja przedstawiała mężczyznę całego w srebrze i kobietę o jasnych włosach, przemierzających na skrzydlatym białym koniu błękitne niebo.
- Piękne - wyszeptał. - Jude Frances, to jest piękne.
- Ja też tak sądzę. - Nie zwracała uwagi na łzy, które spływały jej po policzkach. Były jak najbardziej na miejscu. - Nie mogę od niej oderwać oczu, przestać jej dotykać. Nie sądziłam, że aż tyle to dla mnie znaczy.
- Jestem z ciebie taki dumny. - Pochylił głowę i złożył pocałunek na jej czole. - Musisz mi dać ten egzemplarz, żebym mógł usiąść i przeczytać każde słowo.
- Zacznij od razu, od dedykacji.
Kiedy zaczął czytać, zmieniły mu się oczy, pociemniały. Spojrzał na nią i tym razem pocałował ją w usta.
- A ghra, moja miłości - powiedział tylko, kiedy podniósł głowę i przytknął policzek do jej włosów.
- Zabierz Jude w jakieś zaciszne miejsce - powiedziała wzruszona Darcy. - Nie powinna tak długo stać. Zostań z nią trochę. Ja zajmę się barem.
- Dzięki. Posadzę ją gdzieś wygodnie, dam jej herbaty. - Kiedy podawał książkę Darcy, widać było żywe emocje w jego oczach. - Uważaj na nią.
Nie zwracając uwagi na klientów, Darcy otworzyła książkę i przeczytała poświęcony Aidanowi tekst.
Aidanowi, który ukazał mi moje własne serce i ofiarował mi swoje.
Wraz z nim przekonałam się, że nie ma magii silniejszej od miłości.
- Mogę to zobaczyć?
Z oczyma pełnymi łez Darcy popatrzyła przez bar na Trevora. Ponieważ nie mogła wydobyć głosu, podała mu książkę i natychmiast zaczęła nalewać piwo.
- Piękna dedykacja.
- To książka Jude.
Bez słowa przeszedł na drugą stronę baru, położył książkę w bezpiecznym miejscu, po czym wyjął chustkę do nosa.
- Dzięki. - Wytarła nos i oczy.
- Do twarzy ci z takim wzruszeniem.
- To Aidan ma się teraz wzruszać. Na mnie przyjdzie kolej później. To jest naprawdę cudowne! - Rozpromieniła się na widok kolejnego klienta, który podszedł do baru złożyć zamówienie. - Moja szwagierka jest sławną autorką, a to jest jej książka. - Chwyciła ją z półki za plecami. - Już za dwa tygodnie pojawi się w księgarni. Będziesz ją mógł kupić. A teraz, co ci podać?
- Darcy, czy ty kiedykolwiek odbierzesz te zamówienia, czy też muszę sam się tym zająć? - Z kuchni wyłonił się Shawn z wypełnioną po brzegi tacą.
- Popatrz, ty kurzy móżdżku. - Odwróciła się, podtykając mu książkę pod nos.
- To książka Jude! - Z impetem odstawił tacę na bar i wyciągnął po nią rękę.
- Jeśli zostawisz na niej choć jedną kropelkę tłuszczu, możesz pożegnać się z życiem.
- Potrafię uważać. - Wziął książkę, jakby to była delikatna porcelana. - Muszę pokazać Brennie - oznajmił i śmignął jak strzała za drzwi.
- Tam to już na pewno ją uświnią - fuknęła Darcy. Odwróciła się i z zaskoczeniem ujrzała Trevora wydającego piwo, które sam nalał z kranu. - Coś takiego, okazuje się, że potrafisz obsługiwać bar.
- Mogę się tym zająć do powrotu Aidana, jeśli chcesz podać ludziom lunch, zanim ostygnie.
- Naprawdę potrafisz nalać guinnessa?
- Dostatecznie się napatrzyłem, jak Aidan to robi.
- Niektórzy przyglądają się operacji chirurgicznej, co nie znaczy, że powinno się im wręczyć nóż. - Złapała tacę. - Ale jesteśmy wdzięczni za pomoc.
- Nie ma sprawy. - Dzięki temu miał okazję poobserwować ją podczas pracy. I przemyśleć sobie parę spraw.
Przez parę ostatnich dni demonstrowała zmienne nastroje, raz będąc uszczypliwa, a kiedy indziej słodka. Była niestrudzona, energiczna, kapryśna i fascynująca, a równocześnie - nieczuła.
Coś się między nimi zepsuło od tamtej wspaniałej nocy. Nie potrafiłby tego precyzyjnie określić, wiedział tylko, że coś się zmieniło. Przekonał się o tym, kiedy pochwycił w jej oczach chłodny błysk wyrachowania.
Należała do kobiet, które wcale nie ukrywają tej cechy charakteru. Akceptował to w niej, a nawet podziwiał jej prostolinijność i szczerość. Jednak ta Darcy, którą przed chwilą zobaczył, nie była wyrachowana, kapryśna, skoncentrowana na sobie. Popłakała się, dumna z Jude i swojego brata.
Aż dziwne, że po raz pierwszy zobaczył ją płaczącą - i to z radości.
Kiedy kochała, potrafiła być słaba i podatna na wzruszenie. Zapragnął tej jej słabości. A także tej miłości. I zapragnął, żeby uroniła łzy z jego powodu.
Pora, żeby ją bardziej do siebie zachęcić.
Doczekał do końca zmiany, do wyjścia Aidana, który odprowadził Jude.
- Jest wykończona. - Stojąc w drzwiach, Darcy obserwowała, jak ruszają samochodem, żeby pokonać niewielką odległość do domu. - Taka moc wrażeń. Mam nadzieję, że Aidan ją przekona, żeby położyła się choć na trochę. Ależ ten wiatr szaleje. Nim noc zapadnie, rozpęta się burza. Dobrze by było, żebyś pozatykał wszystkie szpary, Magee, bo to będzie nie byle jaka zawierucha.
- I tak zamierzałem wrócić wkrótce do domu. Mam sporo spraw do załatwienia. Przemokniesz.
- Dobrze mi to zrobi po tym dzisiejszym tłumie. - Zamknęła jednak drzwi przed wiatrem i siąpiącym deszczem, przekręciła klucz. - Stawiam dziesięć funtów przeciwko pięciu, że będziesz dzisiaj pracował przy świecach.
- Nie jestem oszustem, żeby przyjąć taki zakład.
- Żałuj. Mogłabym jeszcze dorzucić piątaka. - Zaczęła zgarniać puste naczynia. - Wieczorem zrobi się tu straszny tłok. Ludzie szukają towarzystwa, kiedy na świecie rozpętuje się szaleństwo. Przyjdź, jeśli możesz. Będzie muzyka. Może jakoś uda się wspólnie przetrwać ten kataklizm.
- Przyjdę. Możesz mi poświęcić chwilę? Chcę z tobą porozmawiać.
- Wykręciłam sobie rękę. - Z przyjemnością usiadła przy jednym ze stolików, położyła nogi na stojącym obok krześle. - W taki dzień jak dzisiaj chciałoby się mieć trzy ręce i dwa razy tyle nóg.
- Pewnie już nie możesz się doczekać, kiedy podasz tu ostami kufel?
Skinęła głową. - Kto by nie czekał? Wolę być sama obsługiwana. - Możesz na to liczyć. - Usiadł naprzeciwko niej. Pomyślał, że przyszła pora, by podnieść stawkę i rozegrać kolejną kartę. - Mają mi dzisiaj przesłać faksem szkic twojego kontraktu. Spodziewam się, że go zastanę po powrocie do domu. Z podniecenia żołądek podszedł jej do gardła.
- Szybko działacie.
- Jak zwykle. Pewnie będziesz chciała przejrzeć kontrakt, pokazać go adwokatowi... radcy prawnemu - poprawił się. - Gdybyś miała jakieś pytania, wątpliwości, gdybyś chciała coś zmienić, przedyskutujemy to sobie.
- Całkiem słusznie.
- Muszę na parę dni wyjechać do Nowego Jorku. Gdyby nie siedziała, nogi ugięłyby się pod nią.
- Naprawdę? Nic nie mówiłeś.
- Więc mówię to teraz. - Przecież dopiero co sam podjął tę decyzję. - Jedź ze mną.
- Jechać z tobą do Nowego Jorku?
- Będziesz tam mogła podpisać ostateczną wersję dokumentu. Zrobimy to uroczyście. - Chciał, żeby poznała jego rodzinę, zobaczyła jego dom, jego życie. - Sprawa, którą mam do załatwienia, nie zajmie wiele czasu. Będę ci więc mógł pokazać miasto. - I dać jej spróbować tego, co ma jej do ofiarowania.
Trevor i Nowy Jork. Niesamowity pomysł. Wspólny pobyt w miejscu, które widziała w snach. I kolejne iluzje.
- Byłabym najszczęśliwsza na świecie.
- Więc zajmę się przygotowaniami.
- Niestety nie mogę, Trevorze. Nie mogę z tobą pojechać.
- Dlaczego?
- Jest pełnia sezonu. Sam widzisz, że z trudem sobie radzimy. Nie mogę zostawić Aidana i Shawna ani na jeden dzień. To by nie było w porządku.
A niech to! Że też akurat teraz poczuwa się do obowiązku, jest taka rozsądna!
- Znajdź kogoś, kto cię zastąpi. Tylko na kilka dni.
- To by załatwiło tylko część problemu. Nie mogę teraz wyjechać, nawet gdybym strasznie chciała. Jude urodzi lada dzień. Potrzebna jest jej rodzina, podobnie jak Aidanowi. Jaka byłaby ze mnie siostra, gdybym w takiej chwili wyjechała się zabawiać?
- Sądziłem, że ma przed sobą co najmniej tydzień.
- Och, ci mężczyźni! - Zdobyła się na uśmiech. - Dzieci rodzą się, kiedy chcą, a pojawienie się pierwszego dziecka szczególnie trudno przewidzieć. To miło z twojej strony, że pomyślałeś o mnie, ale gdybym się zdecydowała, miałabym wyrzuty sumienia.
- Polecimy concordem. Skrócimy maksymalnie czas podróży.
Concorde! Wstała, weszła za bar po imbirowe piwo. A więc może lecieć tym odrzutowcem jak gwiazda filmowa. I znajdzie się na miejscu o godzinę wcześniej, niż wyleciała.
Boże, tak strasznie by tego chciała. A on wiedział o tym.
- Nie mogę. Bardzo mi przykro.
Miała rację, wiedział o tym. Mimo to jeszcze próbował nalegać. Chciał zdobyć przewagę.
- Masz rację. Nie jest to odpowiednia pora - stwierdził wreszcie.
- Naprawdę bardzo bym chciała polecieć concordem i zobaczyć Nowy Jork. W innej sytuacji pakowałabym już torbę. No więc, kiedy jedziesz?
Jedzie? Przecież nie zamierzał wyjeżdżać bez niej.
- Najpierw muszę dostać projekt kontraktu dla ciebie, a gdybyś miała jakieś zastrzeżenia, moi ludzi przygotują inną wersję.
- Poinformuj mnie, kiedy już będziesz znał swoje plany. Pożegnam cię, a potem będę czekać na twój powrót.
* * *
Stwierdził, że nie jest chętna do współpracy. Tutejsze kobiety nie przestrzegają reguł. Zadumał się w swoim gabinecie. Zamiast pracować, wpatrywał się w noc wstrząsaną porywami burzy.
Dlaczego nie poprosiła, żeby przełożył podróż o parę dni? A nawet o parę tygodni? Byłaby to doskonała okazja, żeby pokazać jej, że gotów jest pójść na ustępstwo, byle ją uszczęśliwić.
I dlaczego, do jasnej cholery, zaproponował jej to bez zastanowienia? Nawet idiota by się domyślił, że nie będzie mogła opuścić domu w tym czasie. Następny dowód, że z miłości człowiek głupieje.
Błyskawica rozdarła niebo jednym oślepiającym zygzakiem.
Dlaczego nie gra z nią fair? Należało zaproponować jej wycieczkę do Nowego Jorku. Przy okazji załatwiłby interes, ale jakże inaczej wszystko by wyglądało. No i zbytnio się zagalopował, zaczynając całą rozmowę od oznajmienia jej, że wyjeżdża.
Teraz albo pojedzie bez niej, albo będzie się musiał tłumaczyć.
Nienawidził wszelkich usprawiedliwień i tłumaczeń.
Huknął piorun, zagłuszając wiatr i deszcz bębniący w okno.
Kłopot w tym, że nie wiedział, jak ma to rozegrać. A przecież zawsze znajdował sposób na rozwiązanie każdego problemu. Ale teraz stanął w obliczu innych przeszkód: na drodze miłości było więcej podstępnych zakrętów, niż przypuszczał.
Nie pierwszy raz ma do czynienia z trudną sytuacją.
Teraz należy pozwolić, by problem dojrzał, a rozwiązanie samo się znajdzie. Powinien skoncentrować się na czymś innym.
Zaczął od faksów, które nadeszły w ciągu dnia. Ponieważ znał już treść szkicu kontraktu Darcy, od razu włożył go do plastikowej teczki. Pomyślał, że przynajmniej w tej sprawie wszystko jest jasne. Była genialnym odkryciem dla Celtyckich Nagrań, które wyszkolą ją i zapewnią jej sławę. O to żadne z nich nie musi się martwić.
Pomyślał, że rodzice powinni usłyszeć jej głos nagrany na taśmę. Zawiezie ją do Nowego Jorku. Przynajmniej w ten sposób przedstawi ukochaną kobietę rodzinie.
Gdy tylko zrobi porządek na biurku, zabierze jej papiery do pubu, przejrzą je razem, odpowie na jej pytania i wątpliwości. Następnie powie Darcy, że chce mieć tę taśmę.
Zadowolony z takiego pomysłu, powrócił do swoich papierków.
Pomyślał, czy nie zejść na dół i nie zrobić sobie jeszcze kawy, a także poszukać czegoś do jedzenia. Jednak nie chciał jeść sam, co go denerwowało, ponieważ nigdy przedtem nie miewał takich problemów. Prawdę mówiąc, miał nawet ochotę rzucić pracę i pojechać do pubu, by znaleźć się wśród ludzi. Tam, gdzie jest Darcy.
Zamiast tego, pomimo burzy, uruchomił e - mail. Zdawał sobie sprawę, że należałoby wyłączyć komputer, musiał jednak zająć się czymś, co by go powstrzymało przed udaniem się do pubu.
Wyobrażał ją sobie, jak zerka na drzwi, zastanawiając się, kiedy się w nich pojawi - nawet czerpał z tego przekorną satysfakcję.
Zajął się najpierw zawodowymi sprawami. Odpowiedział na faksy, wydrukował niezbędne materiały i zabezpieczył to, co chciał sobie zachować, po czym przełączył się na prywatne dokumenty.
Na widok jednego z nich, od matki, uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu godzin.
Nie odzywasz się, nie piszesz. W każdym razie nie za często. Zdaje się, że udało mi się przekona Twojego ojca, by pojechać do Irlandii. Tym razem nie było to aż tak trudne. Tęskni za Tobą nie mniej niż ja, sądzę też, że chce wyrazić własne zdanie w sprawie teatru. Mam nadzieję, że prace postępują zgodnie z planem, jestem też pewna, że trzymasz rękę na pulsie.
Ojciec zaczął już przygotowywać się do podróży - nie ma pojęcia, że wiem o tym. Ja sama również to robię. I o ile wszystko dobrze pójdzie, przyjedziemy w przyszłym miesiącu. Kiedy już wszystko będzie załatwione, dam Ci zna.
Domyślam się, że jesteś bardzo zajęty, ponieważ nigdy nie było inaczej. Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu dla siebie. Zbyt ciężko pracowałeś przed wyjazdem, jakbyś chciał się ukarać za Sylvię.
Nie powiem więcej słowa na ten temat, ponieważ już widzę to Twoje poirytowane spojrzenie. Nie, skłamałam, powiem jeszcze tylko jedno. Nie bądź wobec ludzi taki krytyczny, Trevorze. Bowiem nikt, nawet Ty sam, nie dorówna Twoim wymaganiom.
Na tym kończę. Kocham Cię, Trevorze. Przygotuj się na inwazję.
Mama
Czy rzeczywiście ma takie poirytowane spojrzenie? Przyjrzał się mętnemu odbiciu swojej twarzy w szybie i doszedł do wniosku, że nie jest to wykluczone.
Wystukał odpowiedź.
Przyjeżdżaj jak najszybciej, żeby osobiście na mnie ponarzekać. Brakuje mi tego.
Z teatrem wszystko dobrze, choć warto by odpukać, żeby nie zapeszyć. Rozpętuje się jaka piekielna burza. Za chwilę będę musiał wyłączyć komputer.
Teatr będzie się nazywał „Duachais”. Sądzę , że znasz to gaelickie słowo, muszę tylko sprawdzić pisownię. Oznacza korzenie danego miejsca, jego tradycje. Pewna bardzo bystra kobieta uznała, że tak właśnie powinienem nazwać teatr. I miała rację.
Niepotrzebnie się niepokoisz, znajduję czas dla siebie. Zresztą inaczej tutaj się nie da żyć. Tyle jest dokoła ciekawych rzeczy.
Jestem w trakcie podpisywania kontraktu na nagrania z Darcy Gallagher. Ma ona niezwykły talent. Już za rok jej głos, jej nazwisko i twarz będą wszystkim znane.
Jest ambitna, utalentowana, energiczna, żywiołowa, mądra i czarująca. Nie jakaś tam zahukana i nieśmiała dziewczyna. Polubisz ją.
Zakochałem się w niej. Czy to dostateczny powód, żebym się czuł jak idiota?
Zatrzymał się, wpatrując w ostatnią linijką. Nie zamierzał tego napisać. Pokręcił głową i zabrał się za kasowanie.
Piorun wypełnił pokój ostrym niebieskim światłem. Trevor zobaczył w dole okna cienki, rozszczepiony wężyk, a zaraz po nim dał się słyszeć ogłuszający huk.
I zgasło światło.
- Do jasnej cholery! - Taka była jego pierwsza myśl, kiedy doszedł do siebie. Uderzenie pioruna prawdopodobnie zniszczyło mu komputer.
Sam jest sobie winien. Dobrze o tym wiedział.
Ponieważ ekran był czarny jak otaczający go świat, co wskazywało na to, że nie działało awaryjne zasilanie, zaklął ponownie i po omacku zaczął szukać latarki, którą położył przy komputerze.
Włączył ją - i nic. Co jest, do cholery? Potrząsnął nią ze złością. Przecież jeszcze przed chwilą świeciła mocno i jasno!
Zły wstał z miejsca, ruszył na ślepo w stronę łóżka, namacał nocny stolik i leżące tam zawsze zapałki i świecę.
Kiedy znowu uderzył piorun, podskoczył do góry i wysypał połowę zapałek z pudełka.
- Weź się w garść - mruknął i aż zadrżał na dźwięk własnego, niosącego się w ciemnościach głosu. - To nie jest twoja pierwsza burza i nie po raz pierwszy się zdarza, że wysiadło światło.
Ale tym razem było jakoś... inaczej. Miał wrażenie, że ta cała burza jest ukartowana przeciwko niemu.
Było to tak idiotyczne, że aż się roześmiał, zapalając równocześnie zapałkę. Poczuł, że wreszcie panuje nad sytuacją. Odetchnął z ulgą i sięgnął po świecę.
Wówczas rozległy się kolejne straszliwe grzmoty i zobaczył ją.
- Cierpliwość Carricka się wyczerpała.
Płomień świecy zamrugał, kiedy zadrżała mu ręka. Dobrze, że jej nie wypuścił i nie podpalił domku.
- W czasie burzy ludzie często czują się nieswojo. - Gwen uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Nie ma się czego wstydzić. On też o tym wie, możesz mi wierzyć, i daje w tej chwili upust swojej wściekłości.
Trevor odstawił świecę.
- Trochę przesadza.
- Mój Carrick lubi teatralne gesty. A poza tym on cierpi Trevorze. Oczekiwanie jest bardzo męczące, szczególnie wówczas, kiedy już niemal widać jego kres. Czy mogłabym ci zadać osobiste pytanie?
Omal się nie roześmiał. Ta konwersacja z duchem w domku, wokół którego biły pioruny, była taka dziwna, a jednocześnie tak zwyczajna.
- Proszę bardzo.
- Nie chciałabym cię urazić, ale nie rozumiem, co cię powstrzymuje przed wyznaniem miłości kobiecie, którą kochasz. - To nie takie proste, jakby się zdawało.
- Znam twoje zapatrywania. - W głosie Gwen pojawiła się teraz niecierpliwa prośba, naleganie, chociaż jej ręce pozostały spokojne i nieruchome, złożone razem na wysokości talii. - Chciałabym wiedzieć, dlaczego nie chcesz załatwić tego w znacznie prostszy sposób.
- Jeżeli się nie przygotuje odpowiedniego gruntu, nie położy fundamentu, łatwo o błędy. A najważniejszą sprawą jest to, żeby nie popełniać błędów.
- Grunt, fundament... - Gwen zmarszczyła brwi. - A na czym ma to polegać w tym wypadku?
- Chcę pokazać Darcy, co może mieć, jakie życie może prowadzić.
- Masz na myśli te wszystkie wspaniałe rzeczy? Bogactwa i cuda?
- Tak, właśnie tak. Gdy je tylko zobaczy... - urwał przerażony, kiedy zadrżała pod nim podłoga. Zanim jednak zrobił krok, Gwen podniosła rękę.
- Przepraszam cię bardzo, czasami i ja wpadam w gniew. - Nie opuszczając ręki zamknęła oczy i kilkakrotnie odetchnęła głęboko. Gdy znowu otworzyła oczy, były pociemniałe ze wzburzenia. - A czyż Carrick nie ofiarował mi tego samego? Klejnoty, bogactwo, pałac, nieśmiertelność. Czy nie popełniasz błędu, który kosztował nas tak drogo?
- Darcy nie jest taka jak pani.
- Och, Trevorze, przyjrzyj się uważniej. Jak to możliwe, że stojąc na tym samym gruncie nie dostrzegacie się nawzajem? - Opuściła rękę. - No cóż, tej nocy to się nie dokona. A teraz pojedź do wsi. Potrzebują cię tam.
- Czy coś się stało Darcy? - zapytał przerażony.
- Ależ nie, jest zdrowa i cała. Ale potrzebują ciebie. To noc cudów, Trevorze Magee. Jedź już i weź w tym udział.
Nie wahał się ani przez chwilę. Ledwo się ulotniła, wybiegł w burzę.
Powietrze było naelektryzowane. Deszcz, niczym cienkie igiełki, smagał twarz. Grudki gradu kładły trawą, masakrowały kwiaty.
Kolejna błyskawica rozdarła niebo, by utorować drogę grzmotowi, który przetoczył się z groźnym łoskotem.
Trevor zadyszał się i przemókł, zanim dopadł do samochodu.
Rozum ostrzegał go, że wyprawa w taką noc to zwariowany pomysł. O wiele rozsądniej byłoby przeczekać burzę, zamiast pchać się prosto w jej paszczę. Mimo to przekręcił kluczyk w stacyjce.
Wiatr siał spustoszenie niczym anioł śmierci, szarpał żywopłotami, a strzępy kwiatów i liści fruwały jak oszalałe owady. Światło reflektorów wbijało się w deszcz. Trevor zmagał się z kierownicą bowiem w mgnieniu oka droga zamieniła się w grzęzawisko. Kiedy dotarł do zakrętu, niebo eksplodowało, kłując go w oczy jaskrawym światłem, a potem nastąpił ogłuszający grzmot.
Spoza tego wszystkiego słyszał cichy płacz zrozpaczonej kobiety.
Zarzuciło go lekko na zakręcie. W oddali dostrzegł migotanie świateł Ardmore.
Świece i lampy. Doszedł do wniosku, że muszą mieć też generatory. Darcy jest bezpieczna w pubie. Nie ma powodu, by pędził jak szaleniec, kiedy nic złego się nie dzieje.
Podświadomie czuł jednak, że musi się śpieszyć. Wpadł w poślizg na zakręcie przy Tower Hill i zgasł mu silnik.
- Co jest, do diabła? - Wściekły, przekręcił kluczyk, pompując niecierpliwie pedał gazu. Bez skutku.
Klnąc, otworzył schowek i chwycił latarkę. Dobrze, że przynajmniej ta działała.
Kiedy wysiadał z samochodu, wiatr omal nie powalił go z nóg. Deszcz chłostał, a grad smagał.
Nogi zapadały się Trevorowi w błocie, chociaż chciał biec co sił. Kamienie nagrobków wystawały jak zęby z sięgającej do kolan warstwy mgły, której nie było nigdzie więcej.
Trevor pomyślał z oburzeniem, że to wszystko sprawka Carricka.
Błyskawica zajarzyła się niebiesko nad grobem Johna Magee.
Kwiaty? Trevor stanął jak wryty, wpatrując się osłupiałym wzrokiem w kobierzec kwiatów kwitnących jak tęcza. Podczas gdy zawierucha poszarpała i wbiła w ziemię trawę, te delikatne płatki były otwarte i doskonale piękne. Wiatr, który go ścinał z nóg, kołysał nimi łagodnie, nie dotknął ich też lodowaty jęzor mgły.
Magia, pomyślał Trevor i spojrzał w kierunku morza, gdzie huczały i rozbijały się zwieńczone białą pianą potężne ściany fal. Magia nie zawsze bywa pogodna i przyjemna. Tej nocy jest pełna gniewu.
Pośliznął się i runął ze wzgórza. Uderzył z całej siły o pień drzewa, które pojawiło się tu nie wiadomo skąd. Ból przeszył mu ramię, idąc w zawody z ostrym kłuciem serca. Szedł dalej, co jakiś czas tracąc równowagę i staczając się po kamieniach. Gdy znowu znalazł się na twardym gruncie zaczął biec, dudniąc nogami po mokrym chodniku. Widział już pub i ciepły, zapraszający blask światła w oknie.
Kłuło go w płucach, skoncentrował całą uwagę na tym świetle. I wtedy coś przyciągnęło jego wzrok. Spojrzał do góry, spojrzał w dół - czy coś szepcze na wietrze? Płacz. W górnym oknie domu Gallagherów zobaczył kobietę. Błyszczące, jasne włosy, pociemniałe zielone oczy wpatrujące, się w niego.
Pomyślał, że to omam, ponieważ kobieta zniknęła równie szybko, jak szybko biegła jego myśl. Za szybą widać było tylko słabiutkie światło i żadnego ruchu.
Omam, pomyślał znowu. A jednak coś jest nie tak. Zawrócił więc i, przedzierając się przez wiatr, dotarł do tamtych drzwi. Popchnął je i otworzył, wpuszczając do środka wiatr i deszcz. Jeszcze nie zdążył zawołać, kiedy ujrzał siedzącą na górze schodów Jude. Była blada jak papier, miała zmierzwione włosy, a szlafrok mokry od potu.
- Dzięki Bogu! Och, dzięki Bogu! Nie mogę zejść! - Zaszlochała cichutko, obejmując rękami brzuch. - Zaraz urodzę.
Stłumił w sobie panikę i pokonując po dwa schody naraz dobiegł do niej, złapał ją za rękę.
- Oddychaj głęboko. Patrz na mnie i oddychaj.
- Tak, tak. - Nie odrywała od niego szeroko rozwartych oczu. - Boże, ale to boli!
- Wiem, wiem, kochanie, oddychaj równo.
- Nie spodziewałam się nigdy... To wszystko dzieje się tak szybko. - Kiedy na chwilę ustał ten cholerny ból i kiedy złapała oddech, uniosła rękę, żeby odgarnąć do tyłu włosy. - Wzięłam sobie herbatę do łóżka. Rozmawiałam z Aidanem i powiedziałam, że kładę się spać. I nagle to się zaczęło.
- Zawieziemy cię do szpitala. Wszystko będzie dobrze.
- Zawołaj Aidana, jest już za późno. Nie dotrwam. Znowu panika dała o sobie znać, ale zdławił ją, zanim zdążyła to zauważyć.
- Taka sprawa zwykle trochę trwa. Jak często masz skurcze?
- Nie wiem. Telefon jest na dole. Chciałam zadzwonić do pubu albo do lekarza, ale nie mogłam zejść. Przedtem miałam skurcze co dwie minuty, a teraz znacznie częściej.
Boże!
- Czy wody odeszły?
- Tak. To nie powinno się tak szybko dziać. Wiem to z lekcji, z książek. To powinno potrwać parę godzin. Sprowadź Aidana. Proszę, sprowadź... O Boże, znowu się zaczyna.
Uspokajał ją łagodnym głosem, dodawał odwagi, a jednocześnie jego mózg pracował na pełnych obrotach. Był obecny przy trzech porodach i wiedział, że Jude ma rację. Nie dotrwa do szpitala.
- Położę cię do łóżka. Obejmij mnie za szyję. O tak.
- Potrzebuję Aidana. - Chciało jej się płakać, krzyczeć, szlochać.
- Wiem. Zaraz po niego pójdę. Zachowaj spokój, Jude. - Położył ją na łóżku i zapalił świece. To wszystko, co mógł na razie zrobić. - Kiedy nastąpią kolejne skurcze, oddychaj głęboko. Zaraz wracam.
- Wytrzymam. - Położyła głowę na poduszkach, które jej przygotował. Musi wytrzymać. Przecież od tego zależy wszystko. - Przez całe wieki kobiety rodziły bez lekarzy i szpitali. - Uśmiechnęła się z trudem. - Spiesz się.
Wolał nie myśleć, ile będzie musiała znieść skurczów zdana tylko na siebie, jak bardzo jest przerażona, leżąc tam samotnie w łóżku, mając tylko dwie świece za oświetlenie. Wolał nie myśleć o najgorszym.
Wypadł z powrotem w burzę. Wiatr zmienił kierunek i wiał mu teraz w plecy, popychając go, jakby i jemu zależało na pośpiechu. Trevorowi zdawało się, że przebiegł już parę kilometrów, zanim położył rękę na klamce pubu Gallaghera.
Gdy otworzył drzwi, usłyszał muzykę i śmiech.
Darcy zwróciła się w jego stronę, promieniejąc z radości.
- No, no, patrzcie tylko, kogo nam napędziła burza - zawołała i natychmiast umilkła, widząc wyraz jego oczu. - Co się stało? Jesteś ranny?
Pokręcił głową i powiedział do Aidana:
- Chodzi o Jude.
- O Jude? - Trevor jeszcze nigdy nie widział, żeby krew odpłynęła tak szybko z twarzy człowieka. - Co się stało? - Aidan odrzucił barierkę i wypadł zza baru.
- Zaczął się poród.
- Dzwoń po lekarza - krzyknął Aidan do Darcy, wybiegając na dwór.
- Już za późno, żeby sprowadzać lekarza, a zresztą telefony i tak nie działają - wyjaśnił Trevor.
- Matko Boska! - Darcy w jednej chwili zdławiła w sobie paniczny strach. - Musimy się spieszyć. Jack, zajmij się barem. Niech ktoś powiadomi Shawna i Brennę. Tim, sprowadź Mollie O'Toole. Ona będzie wiedziała, co należy robić.
Zapominając o kurtce, wypadła na deszcz.
- Jak ją znalazłeś? - Krzyczała, ale jej głos ginął w huku fal rozbijających się o brzeg.
- Jechałem do wsi i zobaczyłem, że jej dom jest całkiem ciemny. Pomyślałem, że pewnie dzieje się coś niedobrego.
- Nie, nie, chodzi mi o to, jak ona się ma. Czy się trzyma?
- Była zupełnie sama, przerażona. - Trevor nie mógł zapomnieć jej wyglądu.
- Nasza Jude Frances jest twarda. Przetrzyma to. Musimy się tylko zastanowić, co teraz czynić.
Gdy wbiegli do domu, Darcy zgarnęła przyklejone do twarzy włosy.
- Nie musisz wchodzić na górę. To niezwykły widok dla mężczyzny.
- Idę.
Jude siedziała na łóżku, dysząc ciężko, podczas gdy Aidan ściskał mocno jej ręce. Miał nieprzytomny wzrok, ale przemawiał do niej łagodnym, śpiewnym głosem.
- Tak to zwykle bywa, kochanie, wszystko w porządku. Jeszcze tylko trochę.
Opadła na poduszki zlana potem.
- Bóle są coraz silniejsze.
Aidan podniósł się z miejsca, ale nadal mocno trzymał rękę Jude.
- Mówi, że będzie tutaj rodzić. Nie chce mnie słuchać, że tutaj nie może urodzić dziecka.
- Dlaczego nie może? - Pomimo śmiertelnego przerażenia głos Darcy zabrzmiał wesoło. Wiedziała, że jeśli Aidan wpadnie w panikę, cała sprawa będzie przegrana. - Znacznie przyjemniej jest rodzić we własnym domu! Ale sobie wybrałaś noc, Jude, na wydanie na świat kolejnego Gallaghera. Szaloną noc.
Mówiąc, stanęła przy łóżku, wytarła twarz Jude skrawkiem prześcieradła. Co robić? Co powinna zrobić? Boże, nie może pozbierać myśli. Musi zmusić się do myślenia.
- Jude, chodziłaś na lekcje rodzenia. Może nam podpowiesz, co mamy zrobić, żeby ci choć trochę pomóc?
- Nie wiem. To miało być inaczej. Boże, jak mi się chce pić!
- Zaraz ci dam trochę wody.
- Z lodem - wtrącił się Trevor. - Aidanie, usiądź za nią w łóżku, żeby mogła się oprzeć. Będzie jej lepiej w pozycji lekko siedzącej. Trzy razy pomagałem tak mojej siostrze.
Oczywiście wtedy odbywało się to w przytulnej, czystej sali porodowej, w obecności szwagra, lekarza i położnej.
- No proszę! - Darcy uśmiechnęła się promiennie. - Mężczyzna z doświadczeniem. Akurat to, czego potrzebujemy. Przyniosę ci zimne wilgotne prześcieradła, kochana, a potem trochę lodu.
Jude wstrzymała powietrze i uchwyciła się ramienia Darcy. - Już wychodzi!
- Nie, jeszcze nie. Trevor odrzucił prześcieradło. - Widać główkę. - Nie przyj jeszcze, Jude. Oddychaj.
- O to chodzi, kochanie - powiedział Aidan. - Chwytaj powietrze. - Objął Jude i zaczął okrężnym ruchem masować jej twardy jak kamień brzuch. - Trzymaj się jeszcze i głęboko oddychaj, a oszczędzisz sobie trochę bólu.
- Oszczędzę, dobre sobie! - Przy skurczu, który sięgnął zenitu, Jude opadła na plecy, uchwyciła się jego włosów, a jej oczy omal nie wyszły z orbit - Co ty o tym wiesz, do cholery! Co ty, do jasnej cholery, wiesz, ty draniu.
- Nie krępuj się powiedziała Darcy, zastanawiając się, jak głęboko wbijają się w jej ramię palce Jude. - Są jeszcze lepsze słowa na jego określenie.
- Idiota, bałwan, pawian. Bydlak! - wrzasnęła Jude, kiedy przygwoździł ją ból.
- Mów wszystko, co chcesz, kochanie - szeptał Aidan, nie przestając jej głaskać. - No, widzisz, już ci lepiej. Żebyś jeszcze puściła moje włosy i zostawiła mi te, których nie wyrwałaś z cebulkami.
- Bierzmy się do pracy - Trevor pomyślał, że z każdą sekundą ubywa czasu. Usłyszał rumor przy frontowych drzwiach, głośny tupot nóg na schodach, i stwierdził z ulgą, że przybywa im rąk do pomocy.
Kiedy Shawn i Brenna wpadli do pokoju, zaczął wydawać polecenia.
- Shawn! Napal tutaj. Brenna! Zejdź na dół i przynieś trochę pokruszonego lodu, żeby Jude mogła go ssać. Znajdź jakieś dobre, ostre nożyczki i sznurek. Darcy! Postaraj się o świeże prześcieradła i ręczniki.
Kiedy się rozbiegli, Trevor spojrzał na Jude.
- Zaraz cię obmyję. Moja siostra mówiła, że podczas rozwiązania uspokaja ją muzyka.
- My też będziemy mieć muzykę. Trevor przytaknął ruchem głowy.
- Śpiewaj - nakazał Aidanowi, zanim wyszedł z pokoju. Uwijali się zwinnie i szybko. Po dziesięciu minutach ogień w kominku napełniał pokój światłem i ciepłem. Na zewnątrz wyła burza, ale tutaj, w tym pokoju, rozbrzmiewał śpiew.
Oparta o Aidana Jude starała się chwytać powietrze, które uchodziło z niej podczas skurczów. Całą siłą woli koncentrowała się na dziecku, które postanowiło właśnie teraz przyjść na świat. W takiej sytuacji nie było już miejsca na wstyd i czuła tylko wdzięczność do Trevora, klęczącego u jej stóp, między jej rozstawionymi kolanami.
- Muszę przeć. Muszę.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Kiedy ci powiem, będziesz musiała się zatrzymać, żebym zdołał odwrócić dziecko. - Przypomniał sobie to, co kiedyś widział. Da sobie radę. - Przy kolejnym skurczu przyj, a kiedy powiem stop, zatrzymaj się i oddychaj. - Wytarł ramieniem pot z czoła. Nabrał powietrza w płuca.
- Zaczyna się. Muszę...
- Przyj! - powiedział, kiedy błyskawica rozświetliła pokój. I wtedy, ku zaskoczeniu Trevora, dziecko wystrzeliło jak mały, śliski pocisk, prosto w jego ręce, i od razu zaczęło kwilić.
Ogłupiały wpatrywał się w żywą istotkę w swoich rękach.
- Ale się spieszyła. To dziewczynka - wydusił z siebie i spojrzał do góry. Napotkał wzrok Darcy i zobaczył po raz trzeci, że płacze.
- Jude. - Kołysząc ją Aidan wtulił twarz w jej włosy. - Spójrz na nią. Tylko spójrz. Jest piękna.
- Ja chcę... - Nie mogąc więcej wydusić słowa, Jude wyciągnęła ramiona. Kiedy Trevor położył maleństwo na jej brzuchu, zaśmiała się. - Jest wspaniała! Ma już włoski. Popatrz na nią. Jakie śliczne czarne włoski.
- I silny głos. - Shawn obszedł dookoła łóżko, pochylił się i delikatnie pocałował Jude w policzek. - Ma twój nos, Jude Frances.
- Naprawdę? - Odwracając głowę, pocałowała w usta Aidana. - Dziękuję ci.
- Jak ją nazwiemy? - Darcy wykręciła mokrą szmatkę i otarła nią twarz Jude. Najchętniej padłaby obok łóżka śmiejąc się i płacząc. Ale jeszcze nie mogła sobie na to pozwolić. - No więc, jakie wybierzemy dla niej imię?
- Ailish. - Jude przerwała liczenie paluszków swojej córeczki i spojrzała na Trevora. - Jak ma na imię twoja mama?
- Moja mama? Carolyn.
- Więc będzie się nazywać Ailish Carolyn Gallagher. A wy wszyscy będziecie jej chrzestnymi.
Nikt nie zauważył, kiedy skończyła się burza.
* * *
Trevor z trudem zszedł po schodach. Czuł się tak naładowany energią, że mógłby przebiec piętnaście kilometrów, ale zarazem nogi miał jak z waty.
W kuchni nalano mu szklaneczkę whiskey. Wziął ją bez słowa i wypił.
- Brawo, ale wypijemy jeszcze jedną - powiedziała Brenna, czyniąca honory pani domu. - Musimy wznieść toast. Za Ailish Carolyn Gallagher.
Stuknęli się szklankami i Trevor wypił znowu, zapominając o swojej zwykłej przezorności, dostosowując się do panującego nastroju.
- I za tę noc.
- No właśnie. - Shawn klepnął go po plecach. - Niech cię Bóg błogosławi, Trevorze, okazałeś się mistrzem.
- Nie ujmując nic Trevorowi, za dzisiejszą noc przyznałabym palmę pierwszeństwa Jude. Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie mój czas, będę choć w połowie taka dzielna i zdecydowana - powiedziała Brenna.
Trevor zauważył, jak wymienili pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Jesteś w ciąży?
- Właśnie zakomunikowaliśmy to dzisiaj w pubie. I dlatego piję herbatę zamiast whiskey. Ale nie musisz się martwić ponieważ rozwiązania spodziewam się nie wcześniej niż w lutym, kiedy już będziemy wykańczać teatr.
- Moje gratulacje - powiedział Trevor. Najpierw stuknął się szklanką z nią, a potem z Shawnem. - Tylko nie śpiesz się tak jak twoja bratowa.
- Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Bardzo jej pomogłeś.
- To prawda - przyznał Shawn. - A teraz wracajmy do pubu i obwieśćmy nowinę. Jeśli czujesz się na siłach, chodź z nami. Obiecuję, że do końca życia nie zapłacisz pensa za drinki w pubie Gallaghera.
Ku zdumieniu Trevora Shawn ujął go za ramiona i ucałował mocno.
- Niech cię Bóg błogosławi. Zmykamy, Brenna. Trevor pozostał sam. Zaśmiał się.
- To jest szczęśliwa noc - powiedziała Darcy, wchodząc do kuchni.
- Shawn pocałował mnie prosto w usta.
- Cóż, nie mogę być gorsza od mojego brata. - Podeszła do niego i pocałowała go mocno. Położyła rękę na jego policzku, a jej oczy stały się łagodne i czułe. - Jesteś bohaterem. Nie, nie zaprzeczaj. Bez ciebie moglibyśmy coś spartaczyć, wolę nawet o tym nie myśleć.
- Zachowałaś zimną krew.
- Miałam ochotę wybiec stamtąd i wyć.
- Ja też.
- Naprawdę? Wyglądałeś na całkiem spokojnego, jakby odbieranie porodów było dla ciebie zwykłą sprawą.
- Strasznie się bałem.
- Więc jesteś nawet bardziej niż bohaterem.
- To żadne bohaterstwo. - Teraz mógł się do tego przyznać. - Gdy rodziła moja siostra, nie miałem tam nic do roboty. Trzymałem ją za rękę i słuchałem, jak przeklina swojego męża. Byli przy tym lekarze, były monitory... - powiedział i poczuł się zmęczony. - Dopił resztkę whiskey. - Tu było inaczej. Burza, brak prądu, ten pośpiech. A jednak poród odbył się, jak należy.
- I my wszyscy byliśmy razem w tym domu. - Dotknęła ręką jego ramienia. Czuję się, jakbym uczestniczyła w cudzie. Czy tylko nasza Ailish jest aby zdrowa?
- Wygląda doskonale. Nie martw się.
- Oczywiście. Tak głośno płakała i miała taki apetyt! A Jude wprost promienieje. Więc wznieśmy toast za nasz doskonały, maleńki cud.
Popatrzył na butelkę.
- Wzniosłem już dwa, z Brenna i Shawnem.
- A jaka jest twoja norma? - zapytała, sięgając po szklankę.
- Nieważne. Nie ma o czym mówić. A więc za nasz cud. Za nowo narodzonego Gallaghera.
Podniosła szklankę do ust i wypiła jej zawartość jednym haustem, tak że Trevor poczuł się zobowiązany uczynić to samo.
- Przygotuję młodej matce trochę herbaty, a potem posprzątam. Pójdziesz do pubu? - zapytała.
- Zaczekam tutaj na ciebie.
- Świetnie. - Odwróciła się, żeby nastawić czajnik, ale zobaczyła gorący jeszcze dzbanek pod kapturkiem z materiału. - Shawn i w tym zdążył mnie ubiec, nie tylko w pocałunkach. Posiedź trochę i odpocznij. Odbieranie porodów to wyczerpujące zajęcie.
- Nie musisz mi tego mówić.
Postanowił udać się na górę, sprawdzić, czy nie trzeba w czymś pomóc. Nie mógł usiedzieć na miejscu. Rozsadzała go energia.
Właśnie wtedy usłyszał, że otwierają się drzwi i Darcy wita Mollie O'Toole.
Dzięki Bogu, pomyślał z ulgą Trevor, po raz pierwszy w życiu nie mogąc się doczekać, kiedy przekaże ster w inne ręce. Zaczął szukać kawy, ale w tym momencie wszedł Aidan.
- Oto opatrznościowy człowiek.
Tym razem Trevor był już przygotowany na kolejne pocałunki.
- Jak Jude? - zapytał.
- Jest rozpromieniona. Siedzi w łóżku, śliczna jak marzenie, i popija herbatę, gdy tymczasem Darcy tuli maleństwo, - Darcy?
- Wykopała mnie z pokoju - powiedział Aidan, wyjmując szklankę. - Powiedziała, że mam tu zejść i jako świeżo upieczony ojciec nalać sobie szklankę, a jej dać możliwość skorzystania z przywileju cioteczki i porozpieszczać trochę dziecko.
- Cioteczki? - Nie był w stanie wyobrazić sobie Darcy w takim charakterze.
- Mollie O'Toole jest okropnie przejęta, chce tu zostać na noc. Zdążyły już przebrać Ailish w nocną koszulkę z koronek. Wygląda... - Oparł się o stół.
- Chryste! W głowie mi się kręci. Nawet nie podejrzewałem, że można tak natychmiast pokochać nową żywą istotę. Nie ma jeszcze godziny, a już gotów byłbym umrzeć dla niej. Kiedy pomyślę, że mógłbym jej nie mieć, gdyby los nie okazał się dla mnie taki łaskawy... Za tę jedną noc będę twoim dłużnikiem do końca życia.
- Daj spokój.
- Jeżeli pewnego dnia sam zostaniesz szczęśliwym ojcem, przekonasz się wtedy, ile to jest warte. Irlandczycy to sentymentalny naród. Napijmy się więc, żebym odzyskał władzę w nogach.
Trevor pomyślał, że jeżeli to wznoszenie toastów będzie szło w tym tempie, nie tylko straci władzę w nogach, ale padnie na twarz. Mimo to napił się z Aidanem za świeżo upieczoną matkę, a potem za dziecko.
Gdy Darcy zeszła na dół, widział już wszystko jak przez mgłę. I czuł się z tym doskonale.
- Zdaje się, że jesteś na najlepszej drodze, by zalać się w trupa, kochanie? - powiedziała.
- Nie piję nigdy więcej niż dwa drinki. Później traci się orientację.
- Ale tym razem odstąpiłeś od tej słusznej i żelaznej zasady.
- Nie mogłem odmówić wzniesienia toastu za maleństwo.
- Oczywiście.
- Wypijemy znowu za zdrowie dziecka? - zapytał z taką błogą nadzieją, że zachichotała.
- Sądzę, że już czas, żebyśmy się udali do pubu, a potem zobaczymy. Pomogę ci się podnieść. Oprzyj się na mnie.
- Sam wstanę. - Lekko urażony, odepchnął się od stołu. Gdy tylko znalazł się w pozycji pionowej, wszystko zaczęło wirować wokół niego. - No proszę. - Wyciągnął przed siebie rękę. - Mam się świetnie. Muszę tylko złapać równowagę.
- Daj mi znać, kiedy ci się to uda. - Zerknęła w kierunku butelki. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tyle tego wlali w biedaka. - Po wszystkich twoich bohaterskich czynach potraktowaliśmy cię zbyt okrutnie. - Delikatnie objęła go ramieniem w pasie. - Pójdziemy i zjesz coś gorącego. Jestem pewna, że masz na coś apetyt.
- Na ciebie. Aidan mnie pocałował, teraz twoja kolej.
- Przyjdzie i na to czas.
- Zajrzyjmy jeszcze do dzidziusia. Uwielbiam dzieci. - Próbował zakręcić na schody, które mijali, ale poprowadziła go prosto do drzwi.
- Naprawdę? - No, no, co za odkrycie! - Wybierzemy się do niej jutro rano. Ailish śpi teraz jak aniołek, a Jude musi odpocząć. - Udało jej się otworzyć drzwi i wyciągnąć go na dwór.
Świeże powietrze uderzyło w niego jak morska fala, aż się zatoczył.
- Rany, co za noc.
- Uprzedzam, że jeśli stracisz przytomność, zostawię cię tam, gdzie upadniesz. - Ale pomimo tej groźby, wzmocniła uścisk.
- Nie stracę przytomności, a nawet się nie przewrócę. Czuję się wspaniale.
Pokazały się gwiazdy. Tysiące gwiazd świeciło, mrugało, błyszczało na czarnym niebie. Zupełnie jakby nigdy nie było burzy.
- Słyszysz muzykę z pubu? - Zatrzymał się. - Co to za piosenka? Skądś ją znam. - Po czym, ku zdumieniu Darcy, zaczął śpiewać.
Stojąc na wietrze pod gwiazdami dołączyła do niego.
- Zawsze przy tej piosence myślę o tobie - powiedział, gdy skończyli.
- Biorąc pod uwagę obecne okoliczności, potraktuję to jako komplement. Nie wiedziałam, że potrafisz śpiewać, Trevorze Magee, i to takim czystym, mocnym głosem. Ile jeszcze niespodzianek kryjesz przede mną?
- Dowiesz się w swoim czasie.
- Liczę na to.
Prawie wszystko zlewało się w jedną rozmazaną plamę. Twarze, głosy, ruchy. Stracił rachubę wsuwanych mu do rąk kufli piwa, a także poklepywań po plecach. Pamiętał, że go bezustannie całowano.
Wiele osób się popłakało. Był śmiertelnie przerażony, że mógł być jedną z nich.
Były też śpiewy - mógłby przysiąc, że wystąpił solo. Tańce - niejasno zapamiętał, że obracał się w koło po podłodze z głównym elektrykiem, krzepkim mężczyzną z tatuażem. W jakimś momencie wygłosił chyba przemówienie.
Podczas tego chaosu Darcy zaciągnęła go do kuchni i wlała w niego trochę zupy. Albo wsadziła mu głowę do talerza, nie pamiętał tego dokładnie.
Zapamiętał natomiast, że mocował się z nią na podłodze, co by nie było takim złym pomysłem, gdyby nie Shawn, który przebywał w tym samym czasie w kuchni. I gdyby nie przegrał z kobietą, od której znacznie więcej ważył. Chryste! Spił się do obrzydliwości.
Zdarzało mu się dawniej pić, przecież chodził do college'u. Potrafił wypić i zabalować. Ale tym razem całkiem się urżnął i wcale go nie cieszyła ta mgła przysłaniająca szczegóły jego zachowania.
W tym wszystkim była przynajmniej jedna drobna sprawa, którą zapamiętał wyraźnie. Czysta jak kryształ z Waterford.
Darcy zaprowadziła go do łóżka, na które się zwalił, śpiewając wciąż, to też pamięta, żenująco wulgarną wersję Rosę of Tralee. W trakcie tego zrobił dostatecznie długą przerwę, by poinformować Darcy, że córka kuzynki ciotki jego matki została wybrana Różą Chicago gdzieś w okolicy 1980 roku.
Kiedy już znajdował się w pozycji horyzontalnej, złożył jej nietypową lubieżną propozycję, po której każda inna kobieta zrzuciłaby go ze schodów. Lecz Darcy roześmiała się tylko, mówiąc, że mężczyźni w tym stanie do niczego się nie nadają i żeby już poszedł spać.
Był jej wielce zobowiązany, gdyż uchroniła go przed niechybną kompromitacją.
Ale teraz był w pełni przytomny, leżał w kompletnych ciemnościach, mając w ustach piasek, a w głowie buczące bębny.
Leżał w nadziei, że o wszystkim zapomni.
A kiedy nie spełniło się jego pragnienie, pomyślał, jak dobrze byłoby odpiłować sobie głowę, odłożyć ją na bok, żeby mu nie przeszkadzała, i zasnąć wreszcie spokojnie. Ale do tego potrzebna była cholerna piła.
Dochodząc do wniosku, że aspiryna będzie chyba rozsądniejszym rozwiązaniem, troszeczkę się uspokoił. Powstrzymując jęk usiadł na łóżku.
Przez sklejone powieki wpatrywał się w świecącą tarczę zegara koło łóżka. Trzecia czterdzieści pięć. No cóż, odtąd wszystko będzie szło ku lepszemu. Ostrożnie odwrócił głowę i zobaczył śpiącą smacznie Darcy.
Do piasku w ustach dołączyło uczucie goryczy. Że też może ona spać spokojnie, kiedy obok niej umiera człowiek. Gdzie jej wrażliwość i współczucie? Czy nie ma kaca?
Z wielkim trudem powstrzymał się od dania jej kuksańca za tak marne dotrzymywanie mu towarzystwa.
W końcu stanął na nogi, zgrzytając zębami, kiedy zakołysał się pokój. Za nim poszedł jego żołądek, buntując się i przyprawiając go o mdłości.
Przysiągł sobie, że już nigdy więcej się nie upije. Nawet gdyby mu przyszło odbierać poród trojaczków w czasie tornado. Gdy o tym wspomniał, miał ochotę się uśmiechnąć, ale kuśtykając w stronę łazienki zdobył się jedynie na grymas.
Nie zastanawiając się, zapalił światło, by w tej samej niemal chwili usłyszeć piskliwe wycie, które okazało się być jego własnym przedśmiertnym wrzaskiem. Oślepiony, dopadł kontaktu i krzyk przeszedł w cichnący skowyt, kiedy znowu zapadła błogosławiona ciemność.
Stał, opierając się plecami o ścianę, próbując odzyskać oddech.
- Trevor? - usłyszał cichy głos Darcy i poczuł delikatną rękę na ramieniu. - Dobrze się czujesz?
- Po prostu wybornie. A ty? - Słowa z trudem wydobyły się z gardła, wyłożonego gruboziarnistym papierem ściernym.
- Biedaku. Ale gdybyś nie miał kaca po ostatniej nocy, nie byłbyś człowiekiem. Chodź do mnie, kochanie, połóż się z powrotem i pozwól Darcy zająć się sobą.
Teraz, gdy obudzona chciała ulżyć jego niedoli, do wstrętnej mieszanki, która go zwalała z nóg, doszła jeszcze irytacja.
- Ty i ta twoja horda sadystów już się mną zajęliście.
- Och, to było straszne. Bardzo się tego wstydzę.
- Kpisz ze mnie?
- Oczywiście. - Pociągnęła go za ramię, zaciągnęła z powrotem do sypialni. - Ale to nie ma nic do rzeczy. A teraz chodź i usiądź sobie.
Pomyślał, że Darcy zna się na rzeczy. Ciekawe, ilu pijanych mężczyzn kładła do łóżka. To była wstrętna myśl, niegodziwa myśl i, chociaż wiedział o tym, nie mógł się od niej wyzwolić.
- Masz w tym duże doświadczenie, prawda?
Było coś przykrego w tonie jego głosu, jakby chciał ją obrazić, ale wzruszyła tylko ramionami, kładąc to na karb jego złego samopoczucia.
- Nie da się prowadzić pubu, nie mając od czasu do czasu do czynienia z kimś, kto sobie zanadto pofolguje. Po prostu teraz potrzebna ci jest kuracja.
- Jeśli sądzisz, że wlejesz we mnie więcej whiskey, to chyba upadłaś na głowę.
- Nie, nie, mam coś lepszego od klina. Nie bój się i leż spokojnie. - Poprawiła pod nim poduszki, delikatnie i fachowo, niczym pielęgniarka. - To mi zajmie tylko chwilę. Powinnam to była przygotować wieczorem, ale nie miałam do tego głowy przy tym całym rozgardiaszu.
- Chcę tylko aspirynę.
- Wiem. - Dotknęła wargami jego obolałej głowy. - Zaraz wracam.
Co tu jest grane? Dlaczego jest taka miła, taka słodka? Obudził ją o czwartej nad ranem i nawarczał na nią. Dlaczego nie odwarknęła? Dlaczego ona nie czuje żadnych dotkliwych skutków wczorajszej uroczystości?
Pełen podejrzeń zmusił się, żeby wstać znowu i zaciskając szczęki włożył spodnie. Znalazł ją w kuchni, gdy mieszała jakąś miksturę w słoiku.
- Byłaś trzeźwa?
Przerwała swoje zajęcie i popatrzyła na niego. Wygląda niechlujnie i nieświeżo, a nadal jest przy tym taki przystojny.
- Oczywiście. - Dlaczego?
- Jeszcze zanim poszliśmy do pubu, było widać jak na dłoni, że upijesz się za nas oboje. I miałeś do tego wszelkie prawo. Kochanie, nie mógłbyś usiąść? Nie musisz się dodatkowo torturować. Pewnie masz głowę spuchniętą jak bania.
- Nie mam zwyczaju się upijać - powiedział z godnością, ale ponieważ odczuwał mdłości, wycofał się do gościnnego pokoju i usiadł na oparciu fotela.
- Nie wątpię. - Wiedziała, że dlatego źle się czuje i jest taki drażliwy. - Ale to była wyjątkowa noc i ty odegrałeś w niej wielką rolę. Od czasu wesela Brenny i Shawna, które trwało cały dzień i pół nocy, nie mieliśmy tutaj takiej dobrej zabawy.
Weszła, w spływającym do stóp szlafroczku, niosąc jakiś ciemny, podejrzanie wyglądający płyn w szklance.
- Przecież mieliśmy tyle do uczczenia. Jude, dziecko, teatr.
- Teatr?
- Ochrzciłeś go. Och, zdaje się, że to piwo nieźle rozmiękczyło ci mózg, prawda? Ogłosiłeś wszem i wobec nazwę teatru: „Duachais”. Nigdy nie byłam taka dumna, Trevorze. Obecni w pubie byli po prostu wniebowzięci. To piękna i dobra nazwa. Wiele znacząca dla nas wszystkich.
Dlaczego ogłosił to, kiedy nie był trzeźwy? A gdzie powaga sytuacji?
- To twój pomysł.
- Podsunęłam tylko samo słowo. Ty znalazłeś dla niego właściwe zastosowanie. A teraz popij tym aspirynę i ani się obejrzysz, kiedy poczujesz się jak nowo narodzony.
- Co to takiego?
- Mikstura Gallaghera, taki napój leczniczy, specjalność naszej rodziny.
Wziął aspirynę z jej wyciągniętej ręki, a potem szklankę. Darcy wyglądała wspaniale - wypoczęta, z rozpuszczonymi lśniącymi włosami, z błyszczącymi wesołymi oczami, z ustami ułożonymi w grymas, który można by nazwać współczuciem. Rozpaczliwie pragnął złożyć obolałą głowę na jej prześlicznych piersiach i spokojnie dokonać żywota.
- To mi się nie podoba.
- Och, daj spokój, w końcu to nie jest aż tak obrzydliwe. Wypił i zmarszczył się.
- Nie podoba mi się ta cała sprawa.
Czuł straszne pragnienie i wypił wszystko do dna.
- Dziękuję. - Szorstkim ruchem włożył jej szklankę do ręki.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała, powstrzymując zniecierpliwienie.
Pomógł w przyjściu na świat jej bratanicy i choćby z tego powodu będzie mu wdzięczna przez całe życie. Nazwał swój teatr słowem, które mu podsunęła. To zaszczyt, którego nie powinna lekceważyć, rzucając się na niego z pazurami, kiedy jest rozłożony na obie łopatki.
Postanowiła mu trochę podogadzać.
- Wiesz, co by ci się teraz przydało? - Gorące śniadanie. I kawa. Zamienię się w twoją kochającą matkę i przygotuję ci wszystko.
Idąc już w stronę kuchni zatrzymała się i pokręciła głową. - Co z moją pamięcią? Zapomniałam, że dzwoniła wczoraj do pubu.
- Moja matka?
- Akurat byłeś na zewnątrz, śpiewając serenady. Shawn z nią rozmawiał. Prosiła tylko, żeby ci przekazać wiadomość.
Poderwał się na nogi.
- Jakaś zła wiadomość?
- Nie, skądże. Shawn mówił, że miała bardzo radosny głos - przekazała też gratulacje z powodu Ailish. W każdym razie, kazała ci powiedzieć, że nie mogłeś jej sprawić większej radości. Masz dzisiaj do niej zadzwonić i opowiedzieć o wszystkim.
- Czym jej sprawiłem taką radość?
- Nie wiem.
Przecież nie wysłał tej poczty. Właśnie kasował tę część, kiedy zgasło światło i wysiadł laptop. Niemożliwe, żeby otrzymała wiadomość, której nigdy nie wysłał.
Potarł twarz obiema rękami. Czy jeszcze się nie nauczył, że sprawy niemożliwe są tutaj na porządku dziennym?
I co z tego wynika? Z każdą chwilą czuł się coraz większym idiotą.
Kobieta, która jest obok, uczyniła go słabym, bezwolnym, głupim. Był tym zaniepokojony.
Zatrzymał się i zaczął wpatrywać w obraz syreny. Poczuł, jak narasta w nim złość. W kim on się zakochał? Kim naprawdę ona jest, do diabła? Ile w niej jest tej syreny, a ile czułej kobiety, przygotowującej mu śniadanie? A może to są czary, coś w rodzaju samo spełniającej się magii, która go zbiła z tropu i wyprowadziła w pole, by zadowolić kogoś innego - zaspokoić czyjeś potrzeby.
Może ona mu to powie.
Duachais. Wiedza o swoich korzeniach, tradycji. Darcy posiada wiedzę o tym miejscu. Gwen ofiarowano klejnoty pochodzące ze słońca, z księżyca i z morza. I nie przyjęła ich. A co odpowiedziała Darcy, kiedy ją zapytał, czy przehandlowałaby swoją dumę za klejnoty?
Że znalazłaby sposób na zachowanie jednego i drugiego.
Pora położyć temu kres.
Zatrzymała to malowidło, prawda? Zatrzymała, powiesiła na ścianie po tym, jak pokazała malarzowi drzwi.
- Niewiele mam tu do jedzenia - powiedziała Darcy, wchodząc do pokoju. - Zejdę więc na dół i podkradnę coś Shawnowi. Wolisz bekon czy kiełbasę, a może znajdziesz miejsce na jedno i drugie?
- Spałaś z nim? - zadał pytanie, zanim zdołał się powstrzymać.
- Co?
- Z facetem, który to namalował. Czy z nim spałaś? Musiała minąć chwila, zanim pozbierała myśli.
- Wystawiasz na próbę moją cierpliwość, Trevorze, a przecież wiesz, że lepiej ze mną nie zaczynać. Powiem więc tylko tyle, że to nie twój interes.
Oczywiście, że nie.
- Do diabła z tym. Był w tobie zakochany? Cieszyło cię, że mógł snuć fantazje na twój temat, zanim go odprawiłaś?
Nie zrani jej, nie pozwoli mu na to.
- Ładne masz o mnie wyobrażenie. Owszem, miałam mężczyzn i nie będę się z tego tłumaczyć. Brałam z życia to, co mi odpowiadało.
Włożył ręce do kieszeni.
- A co ci odpowiada, Darcy?
- Obecnie ty. Ale wygląda na to, że zbliżamy się szybkimi krokami do końca. Zabieraj się stąd, Trevorze, zanim któreś z nas powie coś, co uniemożliwi naszą transakcję.
- Transakcję? - Ależ ona jest zimna! Zimna i opanowana, podczas gdy on aż się gotuje z wściekłości. - A więc to zawsze była transakcja? Kontrakty, gaże i profity. Chodzi ci tylko o dobry interes.
Zbladła, jej niebieskie oczy płonęły.
- Wynoś się! Wynoś się z mojego domu! Nie idę do łóżka z mężczyzną, który uważa mnie za kurwę.
Jej słowa były jak policzek. Oprzytomniał, zmieszał się.
- Nigdy mi coś takiego nie przyszło do głowy. Nigdy tak nie myślałem.
- Czyżby? Wynoś się, ty bydlaku! - Trzęsła się. - A zanim wyjdziesz, posłuchaj jeszcze. To Jude namalowała dla mnie, jako prezent urodzinowy.
Odwróciła się błyskawicznie i szybkim krokiem poszła do sypialni.
- Darcy, zaczekaj. Przepraszam. Posłuchaj... - Więcej nie zdołał powiedzieć, gdyż coś rozbiło się na kawałki o parę centymetrów od jego głowy. - O Jezu!
- Powiedziałam, wynoś się z mojego domu.
Nie była już blada. Zarumieniona z wściekłości, zamierzała się na niego ślicznym porcelanowym puzderkiem. Zawahał się, czy zrobić krok naprzód, czy się wycofać. To wystarczyło, żeby puzderko uderzyło go boleśnie w ramię.
- Powiedziałem przepraszam - powtórzył, chwytając ją za ręce, nim sięgnęła po następny pocisk. - Zachowałem się okropnie, skandalicznie. Nie znajduję na to żadnego usprawiedliwienia. Proszę, wysłuchaj mnie.
- Odejdź ode mnie, Trevorze.
- Rzucaj, czym chcesz. Tylko mnie wysłuchaj. Dygotała jak napięty mocno łuk.
- Niby dlaczego?
- Bez powodu. Ale wysłuchaj.
- Niech będzie, ale nie chcę, żebyś mnie teraz dotykał. Pokiwał głową i puścił ją. Zasłużył sobie na to. Na to i na jeszcze coś gorszego. Ponieważ się bał, że otrzyma od niej to gorsze, że Darcy wykreśli go ze swojego życia, gotów był żebrać.
- Nigdy dotąd nie byłem zazdrosny. Uwierz mi, nie lubię tego podobnie jak ty.
- Miałeś przede mną inne kobiety. Czy ci to wytykam?
- Nie. Nie miałem prawa tego mówić. Nie panuję nad uczuciami do ciebie. Nie wiem, co robię.
Zaczęło jej walić serce.
- Odkąd się znamy, nie spojrzałam na żadnego mężczyznę. Czy to ci wystarczy?
- Powinno. - Opuścił rękę. - Ale nie wystarcza. - Doszedł do wniosku, że musi skończyć z tym spekulowaniem, układaniem programów. Pora zacząć działać. - Pragnę czegoś więcej od ciebie i chcę ci ofiarować wszystko, cokolwiek zechcesz.
Szybkie bicie serca przeszło w bolesne kłucie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę wyłączności na ciebie. Możesz w zamian zażądać, co chcesz. Mam apartament w Nowym Jorku. Jeśli ci nie będzie odpowiadał, znajdziemy inny. Mam też wiele domów w różnych krajach. Jeśli chcesz, mogę kupić posiadłość tutaj, zbudować dom wedle twoich zaleceń. Choć czekają nas podróże, zapewne chciałabyś mieć bazę tutaj.
- Rozumiem - powiedziała spokojnym głosem, ze spuszczonym wzrokiem. - To bardzo rozważne z twojej strony. A czy będę także miała wolny dostęp do kont bankowych, kart kredytowych, do wszystkiego?
Schowane w kieszeniach ręce zacisnęły mu się w pięści.
- Oczywiście.
Musnęła palcami bransoletkę, której nie zdejmowała od czasu, kiedy ją po raz pierwszy zapiął na jej ręce. Była piękna, ale polubiła ją tak dlatego, że dostała ją od Trevora.
- A w zamian za to mam być wyłącznie do twojej dyspozycji?
- Można to i tak ująć. Ale ja...
Nawet nie zauważył, kiedy na jego głowie rozbił się wazon Choć ujrzał przed oczami gwiazdy, zdążył też zobaczyć jej twarz. Znowu była blada, zawzięta z powodu obrazy, która ją spotkała.
- Ty nikczemny, zakłamany bufonie. Na czym polega różnica między kurwą a metresą, jeśli nie na sposobie płacenia?
- Metresa? - Oszołomiony, dotknął czoła, popatrzył osłupiałym wzrokiem na krew na palcach. Po czym odskoczył przed kolejnym naczyniem. - Kto powiedział... Przestań?
- Ty nędzny robaku, ty kramarzu! - wołała, rzucając w jego kierunku przedmiotami, które kolekcjonowała przez lata. - Nie chciałabym cię nawet na srebrnej tacy. Więc zabieraj się z tymi swoimi wszystkimi picerskimi domami i wyciągami z banków, ze swoim saldami, wsadź je sobie gdzieś, udław się nimi.
Ze względu na łzy jej rzuty nie były zbyt celne, ale mimo to stanowiły poważne zagrożenie. Trevor przytrzymał lampę, którą zerwała ze ściany, nadepnął na szkło, zaklął.
- Ja nie chcę metresy.
- Idź do diabła! - Porwała małe rzeźbione pudełko i wybiegła.
- Na miłość boską! - Musiał usiąść na łóżku, żeby powyjmować kawałki szkła z nogi. Obawiał się, że Darcy szuka teraz noża albo jakiegoś innego ostrego narzędzia. Poderwał głowę, kiedy usłyszał trzaśniecie drzwiami.
- Darcy! Niech to wszyscy diabli! - Zerwał się na nogi i pozostawiając ślady krwi na podłodze pobiegł za nią.
Że też nie potrafi tego załatwić bardziej subtelnie. Zaklął znowu, kiedy usłyszał łomot zatrzaskujących się drzwi pubu. Chryste, pewnie go zaatakuje na dworze? Każdy rozsądny człowiek uciekałby w przeciwnym kierunku.
Jednak Trevor przemknął przez kuchnię i pognał za nią.
Darcy wyrzuciła w biegu pudełko i ściskała teraz w dłoni kamień, który był w środku. Niech diabli wezmą wszystkie jej życzenia. Niech diabli wezmą miłość Trevora. Wrzuci ten kamień do morza, razem ze wszystkim, co oznaczał.
Czas porzucić wszelkie nadzieje, marzenia, skoro człowiek, którego kocha, tak nią pogardza.
Biegła z rozwianymi włosami wzdłuż brzegu morza, pod niebem, na którym wkrótce pojawi się zorza poranna. Szum fal sprawił, że nie słyszała własnego szlochu ani wołania Trevora.
Potknęła się i upadłaby, gdyby jej nie złapał.
- Darcy, zaczekaj! Nie rób tego! - Kiedy ją obejmował, drżały mu ramiona. Myślał, że chciała się rzucić do wody.
Skoczyła na niego jak dziki kot, kopiąc, drapiąc, gryząc. Z trudem udało mu się odciągnąć ją na piasek i unieruchomić.
Stwierdził, że kac jest niczym w porównaniu z bólem, jaki w złości może zadać Darcy Gallagher.
- Spokojnie - powiedział zdyszanym głosem. - Tylko spokojnie.
- Zabiję cię przy pierwszej sposobności.
- Nie wątpię. - Spojrzał na nią. Łzy ciurkiem płynęły jej po twarzy, choć oczy płonęły wściekłością. Pomyślał, że po raz pierwszy widzi ją płaczącą przez niego.
- Zasłużyłem sobie. Tak strasznie to wszystko spartaczyłem. Darcy, nie prosiłem ciebie, żebyś została moją metresą, co zresztą jest dziwacznym, śmiesznym określeniem, na pewno nie pasującym do ciebie. Próbowałem cię poprosić, żebyś za mnie wyszła.
Zatkało ją, jakby wbił łokieć w jej brzuch.
- Co takiego?
- Prosiłem, żebyś za mnie wyszła.
- Wyszła za ciebie? To znaczy, że mielibyśmy być mężem i żoną, z obrączkami na palcach, dopóki nas śmierć nie rozłączy?
- Właśnie tak. - Odważył się na uśmiech. - Darcy, ja...
- Mógłbyś mnie puścić? To boli.
- Przepraszam. - Pomógł jej wstać. - Gdybym tylko mógł zacząć od początku.
- O nie, zacznijmy od tego, na czym skończyliśmy. Kiedy ofiarowywałeś mi domy i konta bankowe. Czy takie właśnie propozycje składasz innym kobietom?
Jej głos był słodki jak cukier, ale każde ziarenko cięło jak brzytwa. - A...
- Sądzisz, że wyjdę za ciebie dla tego majątku, który możesz mi ofiarować? - Odepchnęła go od siebie. - Że możesz mnie kupić jak jedną ze swoich firm?
- Przecież powiedziałaś...
- Nieważne, co powiedziałam. Każdy kretyn domyśliłby się, że to tylko takie sobie gadanie. Wiesz, co możesz zrobić ze swoimi wspaniałymi domami i wielkimi kontami? Spal je. Sama ci w tym chętnie pomogę.
- Dałaś wyraźnie do zrozumienia...
- Nie dałam, ponieważ również dla mnie nie było to całkiem jasne. Ale teraz już jest. Wzięłabym cię bez niczego. A teraz nie wezmę.
Odwróciła się i zamachnęła. Instynktownie złapał ją za rękę i siłą rozwarł jej palce.
- Co to takiego?
- Szafir. Dostałam go od Carricka. Powiedział, że to serce morza, które spełni moje życzenie. Tylko jedno życzenie, zgodne z pragnieniem mojego serca. Ale nie skorzystałam z niego i nigdy tego nie zrobię. A wiesz dlaczego?
- Nie. Tylko nie płacz już więcej. Nie zniosę tego.
- Wiesz dlaczego?
- Nie. Nie wiem.
- Chciałam, żebyś mnie pokochał bez tego. Takie było moje życzenie.
Magia! Ofiarowywał jej rzeczy, podczas gdy ona pragnęła miłości. Tak bardzo, że byłaby zdolna zrezygnować z fortuny, na której, jak sądził, zależało jej najbardziej.
- Przecież pokochałem cię bez tego. Naprawdę. - Wziął rękę Darcy i zacisnął jej palce na kamieniu. - Nie wyrzucaj go. Nie zrywaj ze mną tylko dlatego, że byłem taki głupi. Pozwól, żebym to naprawił.
- Jestem zmęczona. - Zamknęła oczy i zwróciła twarz ku morzu. - Jestem naprawdę bardzo zmęczona.
- Dawno temu - wydawało mu się, że było to przed wiekami - kiedy ci powiedziałem, że nie potrafię się zakochać, mówiłem poważnie. Wierzyłem w to. Nie zdarzyło się... Nie poznałem smaku tej magii z nikim innym.
Zapatrzyła się na kamień w swoim ręku.
- Nie posługuję się nią.
- Nie musisz. Sama jesteś magią. Całkiem się zmieniłem, odkąd ciebie spotkałem. Próbowałem jakoś zapanować nad sobą kontrolować się, skoncentrować. Mówiłem sobie, że przyjechałem tutaj w innym celu. Wmawiałem to sobie. Teraz wiem, że w pewnym sensie zawsze cię szukałem, zawsze się za tobą rozglądałem.
- Czy uważasz, że nie potrafię kochać bezinteresownie?
- Uważam, że masz niejedno oblicze. A ilekroć któreś z nich poznaję, coraz bardziej cię kocham. Chciałem, żebyś do mnie należała, i wierzyłem, że łatwiej cię zatrzymam, ofiarowując ci przedmioty.
- Kiedyś, zanim ciebie spotkałam, chciałam tego - przyznała się uczciwie.
- A zatem to, czego chcieliśmy kiedyś, przestaje się liczyć. To prawda, nie ma nic ważniejszego ponad ich miłość. Jeżeli jej pragną. Odwróciła się w jego stronę.
- Tak uważasz? - Tak.
- Więc i ja również.
- Chciałbym, żebyś na mnie spojrzała i powiedziała, że mnie kochasz.
Zadrżała na wietrze. Wstrzymując oddech, wpatrywała się w morze. Oto chwila, która odmieniła jej życie, w której zrealizowały się marzenia i sny, chwila, w której spełniły się rzucone czary.
- Darcy - usłyszała jego zniecierpliwiony głos. - Czy mam się czołgać u twoich stóp?
Popatrzyła na niego, a w wilgotnych od łez oczach zaczęły się pojawiać wesołe błyski.
- Tak.
Otworzył usta, gotów paść jej do kolan. Ale doszedł do wniosku, że byłaby to już przesada, po tym wszystkim, co wycierpiał od rana.
- O nie, nie zrobię tego.
Darcy zaśmiała się i rzuciła mu się w ramiona.
- No proszę. Jakiego to aroganckiego łobuza pokochałam. - Przywarła do niego gorącymi, spragnionymi wargami. - Oto życzenie mojego serca.
- Powiedz to jeden raz - zamruczał, nie odrywając od niej ust. - Nie obrzucając mnie wyzwiskami.
- Kocham cię, dokładnie tak samo jak ty mnie. - Cofnęła się. - Och, ale ty krwawisz!
- Doprawdy?
- Zaraz zabandażuję ci głowę, ale chcę, żebyś mnie jeszcze raz poprosił, poprosił tak, jak należy. Tutaj, między księżycem, słońcem i morzem, zanim pojawi się poranne światło. Bo w tym jest magia, Trevorze, i chcę otrzymać jej część, naszą część.
Czuł to, podobnie jak ona. Nie miał dla niej pierścionka, żadnego symbolu, którym przypieczętowałby tę chwilę. I wtedy przypomniał sobie srebrny medalion. Zdjął go przez głowę i zawiesił jej na szyi.
Przypomniała sobie słowa, które powróciły jak we śnie. „Dozgonna miłość”.
- Oto zaklęcie, obietnica. Wyjdź za mnie, Darcy. Zacznij ze mną życie. Chcę mieć z tobą dom, dzieci.
- Zrobię to z całą przyjemnością. Tutaj. - Wsunęła mu kamień do ręki. - A to moje zaklęcie. I obietnica.
- Drwisz ze mnie.
- Nigdy w życiu. - Musnęła palcami jego policzek. - Wzięłabym cię, Trevorze, niezależnie od tego, czy byłbyś księciem czy nędzarzem. Ale wolę, że masz w sobie więcej z księcia.
- Jesteś dla mnie stworzona.
- To prawda. - Westchnęła, położyła głowę na jego ramieniu, kiedy ją przyciągnął bliżej. - Słyszysz to?
- Tak, słyszę.
Muzyka, pełna radości, uroczysta. Wysokie tony piszczałek, trąbki.
- Spójrz, Darcy.
Podniosła głowę. Kiedy zza horyzontu wyłoniło się słońce, roziskrzając swoim światłem morze, zamieniając niebo w gładką, błyszczącą konchę muszli, ukazał się na nim skrzydlaty biały koń.
Na jego grzbiecie jechał Carrick, w srebrnych szatach, z rozwianymi włosami. Trzymał w ramionach swą damę, której zamglone zielone oczy promieniały miłością.
Wznieśli się wyżej, zataczając wielki krąg ponad lśniącymi od rosy zielonymi łąkami. Zostawiając za sobą tęczę, która migotała niczym klejnoty.
- Są wreszcie razem - wyszeptała Darcy. - Na zawsze szczęśliwi. Czary przestały działać.
- Te tak, ale co do tych drugich... - Znowu zwrócił ku niej twarz. - Właśnie się zaczynają. Wytrwasz aż do grobowej deski, Darcy?
- Wytrwam, Trevorze Magee. - Pocałowała go, przypieczętowując dane słowo.
Kiedy mocniej zajaśniało słońce, odeszli od brzegu i powędrowali przed siebie. Pod tęczą, spinającą łukiem początek i kres dni, przy muzyce, która wtórowała porannym dźwiękom.