Delacorte Shawna
Na ka偶de skinienie
ROZDZIA艁 PIERWSZY
Co zrobi艂a?! - Jared Stevens by艂 zaszokowany. Zdj膮艂 nogi z d臋bowego biurka i zerwa艂 si臋 z fotela.
Podar艂a list i rzuci艂a nim we mnie. Potem, powiedzia艂a: 鈥濸r臋dzej mi kaktus na r臋ku wyro艣nie, ni偶 zap艂ac臋 rodzinie Stevens贸w cho膰by jednego centa!". M贸wi艂a te偶, 偶e je艣li pan s膮dzi, i偶 jej ojciec by艂 winien pieni膮dze firmie Stevens Enterprises, jego 艣mier膰 uniewa偶ni艂a d艂ug. -Grant Collins, adwokat firmy Jareda, by艂 nieco zmieszany. - Potem wyrzuci艂a mnie za drzwi - ci膮gn膮艂. - Jeszcze nigdy nie zdarzy艂o mi si臋 co艣 takiego...
Jared rozgniewa艂 si臋.
- Za
kogo ona si臋 uwa偶a?! - zawo艂a艂. - Niech pan...
-
Zamilk艂 i uspokoi艂 si臋 troch臋. Przyszed艂 mu do g艂owy
pewien
pomys艂. - Albo nie - powiedzia艂. - Sam si臋 tym
zajm臋.
Po wyj艣ciu Collinsa nala艂 sobie kawy i zaj膮艂 si臋 le偶膮cymi na biurku dokumentami. Przejrza艂 je i zamkn膮艂 oczy, opieraj膮c si臋 wygodnie. Nie mia艂 czasu ani cierpliwo艣ci na zajmowanie si臋 jak膮艣 star膮 transakcj膮 ojca z Paulem Donaldsonem. Rodziny Stevens贸w i Donaldso-n贸w dokucza艂y sobie nawzajem ju偶 od trzech pokole艅.
Jared mia艂 tego do艣膰. Nie obchodzi艂o go, kto i w jaki spos贸b zaczaj ani dlaczego wa艣艅 ci膮gn臋艂a si臋 a偶 tak d艂ugo. Nie mia艂 偶adnego interesu w tym, 偶eby procesowa膰 si臋 z c贸rk膮 Donaldsona. Chcia艂 tylko, 偶eby odda艂a Stevens Enterprises dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w, na jakie opiewa艂 podpisany przez jej ojca weksel. Jaredowi chodzi艂o jedynie o to, 偶eby sprawa zosta艂a uczciwie zako艅czona, o nic wi臋cej. Nie gniewa艂 si臋 osobi艣cie na Kimbr臋 Do-naldson, nie mia艂 przecie偶 o co.
Nigdy jej nawet nie widzia艂. Wygl膮da艂o jednak na to, 偶e zamierza艂a stoczy膰 z nim bitw臋. Dom Donaldson贸w sta艂 zaledwie pi臋膰 kilometr贸w od posiad艂o艣ci Stevens贸w, gdzie Jared corocznie sp臋dza艂 lato. Wi臋ksz膮 cz臋艣膰 roku mieszka艂 w swoim niedu偶ym domu w San Francisco. Po艂o偶ona w miasteczku Otter Crest na wybrze偶u p贸艂nocnej Kalifornii rozleg艂a posiad艂o艣膰 s艂u偶y艂a mu przez trzy miesi膮ce zar贸wno za dom, jak i za biuro. Ucieka艂 tam z zat艂oczonego San Francisco, gdzie znajdowa艂a si臋 siedziba Stevens Enterprises.
Westchn膮艂. Chcia艂 za艂atwi膰 jak najszybciej spraw臋 weksla, 偶eby m贸c skupi膰 si臋 na bie偶膮cych wydarzeniach. Na przyk艂ad, na randce, jak膮 mia艂 tego wieczora z osza艂amiaj膮cej urody dziewczyn膮. By艂a ruda i pozna艂 j膮 przed tygodniem na przyj臋ciu wydanym w mie艣cie przez jednego z partner贸w w interesach. U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Jared znajdowa艂 si臋 w odleg艂o艣ci godziny jazdy samochodem od San Francisco, jednak spodziewa艂 si臋, 偶e niewielki wysi艂ek, potrzebny, aby tam dojecha膰, zostanie tej nocy wynagro-
dzony ogromn膮 przyjemno艣ci膮. Schowa艂 do neseseru dokumenty dotycz膮ce Kimbry Donaldson. Musia艂 najpierw zaj膮膰 si臋 wekslem, kt贸ry powinien by艂 sp艂aci膰 jej ojciec. Si臋gn膮艂 po kluczyki od samochodu i wyszed艂 z gabinetu.
Kimbra Donaldson w 艣redniej szkole chodzi艂a do tej samej klasy co przyrodni brat Jareda, Terry. Matka Ter-ry'ego by艂a drug膮 z sze艣ciu 偶on ojca Jareda. Opr贸cz nich Ron Stevens mia艂 tak偶e liczne kochanki i by艂 w ogromnej liczbie kr贸tkich, nieformalnych zwi膮zk贸w. Jared nie raz my艣la艂, 偶e to prawdziwe szcz臋艣cie, i偶 jego ojciec nie mia艂 wi臋cej dzieci, z tyloma 偶onami i innymi kobietami. W wieku osiemnastu lat Jared zda艂 do college'u i opu艣ci艂 Otter Crest. Terry i Kimbra mieli w贸wczas po dziesi臋膰 lat i chodzili do szko艂y podstawowej. By艂o to przed r贸wno dwudziestu laty.
Terry nie mia艂 o Kimbrze zbyt pochlebnego zdania, Jared jednak nie polega艂 specjalnie na opiniach przyrodniego brata. Nie byli sobie zbyt bliscy, nawet przed 艣mierci膮 ojca, kt贸ra nast膮pi艂a przed pi臋ciu laty. Od tamtej pory za艣 Terry by艂 dla Jareda przede wszystkim brzemieniem. Jared odziedziczy艂 bowiem zadanie chronienia swojego nieodpowiedzialnego brata przed k艂opotami.
Odziedziczy艂 r贸wnie偶 prezesur臋 Stevens Enterprises. Spad艂a ona nagle na przyzwyczajonego do ci膮g艂ych uciech m臋偶czyzn臋 i podzia艂a艂a niczym kube艂 zimnej wody. Dot膮d 偶ycie Jareda nie mia艂o, tak naprawd臋, powa偶nego celu. Teraz kierowanie firm膮 sta艂o si臋 jego g艂贸wnym zaj臋ciem i stymuluj膮cym do dzia艂ania wyzwaniem.
Jecha艂 ulic膮, przy kt贸rej sta艂y stare budynki. Odnalaz艂 ten, w kt贸rym przez prawie czterdzie艣ci lat mieszka艂 Paul Donaldson. Wjecha艂 na podjazd, zatrzyma艂 samoch贸d i patrzy艂 na niedu偶y dom, z obaw膮, kt贸r膮 odczuwa艂 a偶 w 偶o艂膮dku.
Nie wiedzia艂, czego si臋 spodziewa膰 po kobiecie, kt贸ra podarta 偶膮danie sp艂acenia weksla i rzuci艂a je w twarz adwokatowi wierzyciela. Pierwszy raz mia艂 stan膮膰 oko w oko z tak膮 osob膮. Do tej pory Jared spotyka艂 tylko kobiety niespecjalnie inteligentne, jedynie atrakcyjne i lubi膮ce dobr膮 zabaw臋; zawsze ch臋tne do seksu. Pozna艂 ich w 偶yciu mn贸stwo. Lgn臋艂y do niego takie, kt贸re nie mia艂y zamiaru si臋 z nim wi膮za膰, ani, przynajmniej na razie, z nikim innym. Podobnie jak on.
Zobaczy艂, 偶e poruszy艂a si臋 firanka - by艂 obserwowany. Westchn膮艂 i wysiad艂. Mia艂 zamiar jak najszybciej za艂atwi膰 spraw臋 i jecha膰 do San Francisco na randk臋.
Kim Donaldson nie zna艂a srebrnego porsche, kt贸re zajecha艂o przed jej dom. Kierowca wysiad艂... i okaza艂o si臋, 偶e to Jared Stevens! Poczu艂a strach. 呕a艂owa艂a, 偶e podar艂a przywieziony przez adwokata dokument i powiedzia艂a mu w z艂o艣ci to, co powiedzia艂a. Czasem zupe艂nie nad sob膮 nie panowa艂a. Niestety, tym razem bardzo szybko przynios艂o to z艂e skutki...
Nie zna艂a Jareda Stevensa, widzia艂a go tylko parokrotnie w Otter Crest, dok膮d przyje偶d偶a艂 na lato. Pami臋ta艂a szczeg贸lnie jeden raz. By艂a wtedy w 艣redniej szkole. Zobaczy艂a w parku graj膮cych w softball ch艂opc贸w
i przystan臋艂a, 偶eby im si臋 przyjrze膰. Natychmiast jej spojrzenie pad艂o na Jareda... Mia艂 na sobie szorty z obci臋tych d偶ins贸w i bezr臋kawnik. Bardzo jej si臋 spodoba艂. By艂 pi臋knie zbudowany, przystojny, m臋ski - nie za delikatny. Ogarn臋艂o j膮 po偶膮danie. W贸wczas nie wiedzia艂a, kogo widzi, ale zapami臋ta艂a jego obraz na zawsze. D艂ugie nogi, szerokie ramiona, muskularne r臋ce, opalenizna... Ch艂opak jej marze艅. Potem dowiedzia艂a si臋, 偶e to by艂 Jared Stevens - starszy brat Terry'ego Stevensa. Co gorsza, zawsze m贸wiono o nim jako o podrywaczu, niepoprawnym kobieciarzu. Nie zamierza艂a interesowa膰 si臋 kim艣 takim. A jej rodzina od ca艂ych pokole艅 wiod艂a sp贸r z rodzin膮 Stevens贸w. Terry by艂 z艂o艣liwym g艂upcem - przypuszcza艂a, 偶e jego brat jest mniej wi臋cej taki sam. Nie mog艂a tylko zapomnie膰 obrazu Jareda. Wygl膮da艂 naprawd臋 wspaniale.
Teraz, mimo 偶e by艂 prezesem du偶ej korporacji i trzyma艂 w r臋ku neseser, by艂 ubrany w zwyk艂e d偶insy, koszulk臋 bez ko艂nierzyka i adidasy. Kim ogarn膮艂 niepok贸j. Czy powinna uda膰, 偶e nikogo nie ma w domu? Nie. Musia艂a odwa偶nie powiedzie膰 temu cz艂owiekowi, 偶e nie zamierza sp艂aca膰 rzekomego d艂ugu. Jej ojciec m贸wi艂 jej, 偶e ten d艂ug to wymys艂 Rona Stevensa. Nie by艂a im nic winna! Poza tym, nie mia艂a dwudziestu tysi臋cy dolar贸w.
Otworzy艂a.
- Pani Kimbra Donaldson?
Przeszed艂 j膮 dreszcz - Jared Stevens mia艂 aksamitny g艂os, kt贸ry pasowa艂 do jego wspania艂ego m臋skiego wy-
gl膮du. A przez te lata, odk膮d widzia艂a go graj膮cego w softball, nie sta艂 si臋 ani odrobin臋 mniej atrakcyjny. Przeciwnie. By艂 wyj膮tkowo przystojnym m臋偶czyzn膮, a jego widok dzia艂a艂 na zmys艂y Kim wprost pora偶aj膮co. Nie wiedzia艂a tak偶e, 偶e Jared ma tak niezwyk艂e, hipnotyzuj膮ce, zielone oczy. Robi艂 takie wra偶enie, jakby m贸g艂 przejrze膰 ka偶dego na wylot. Nagle zrobi艂o jej si臋 duszno. Nie dziwi艂a si臋, dlaczego tak wiele kobiet ulega艂o urokowi tego m臋偶czyzny... Opanowa艂a si臋 i odpowiedzia艂a:
- Tak.
Przybysz przesun膮艂 po niej spojrzenie. W d贸艂, a偶 do st贸p, a potem - z powrotem, w g贸r臋. Mia艂a bose nogi i w oczach Stevensa b艂ysn臋艂o nieskrywane po偶膮danie. Poczu艂a si臋 naga i... Wiedzia艂a, 偶e gdyby chcia艂a, mog艂aby z nim zazna膰 ogromnych zmys艂owych przyjemno艣ci.
Gdyby si臋 go spodziewa艂a, przebra艂aby si臋 z szort贸w i koszulki w co艣 innego i nie by艂aby boso. A tak, studiowa艂 ka偶d膮 wypuk艂o艣膰 jej cia艂a. Ze zdziwieniem stwierdzi艂a, 偶e j膮 to ekscytuje.
Prosz臋 m贸wi膰 do mnie Kim. Tak wol臋. Skin膮艂 g艂ow膮.
Jestem Jared Stevens.
Wiem o tym. - W jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o niech臋膰. Jared zdziwi艂 si臋.
- Dzisiaj
rano zachowa艂a si臋 pani bardzo niegrzecznie
wobec
mojego adwokata. Grant powiedzia艂, 偶e pierwszy
raz
w jego 偶yciu kto艣 podar艂 dor臋czony przez niego do
kument
i rzuci艂 mu nim w twarz. Obawiam si臋, 偶e pani
post臋powanie zmusza mnie do osobistego zaj臋cia si臋 problemem... - Popatrzy艂 na ni膮 przeci膮gle, a potem... u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, ukazuj膮c r贸wniutkie, bia艂e z臋by, kontrastuj膮ce z jego ciemn膮 cer膮. - Musimy om贸wi膰 pewne sprawy nie cierpi膮ce zw艂oki.
A偶 otworzy艂a usta, zobaczywszy jego u艣miech. Opanowa艂a si臋 z trudem i odpowiedzia艂a:
Nie mamy nic do om贸wienia.
Mamy, prosz臋 pani! - Omi贸t艂 j膮 bezczelnie wzrokiem jeszcze raz. - Zdecydowanie mamy.
Onie艣miela艂 j膮, a jednocze艣nie ekscytowa艂. Nie mia艂a zamiaru wyda膰 mu si臋 niepewna siebie.
Czy mog臋 wej艣膰? - spyta艂.
Hmm... - zawaha艂a si臋. Cofn臋艂a si臋 i wpu艣ci艂a go, z艂oszcz膮c si臋 na siebie o to, 偶e nie potrafi przy nim wydoby膰 z siebie s艂owa; jakby by艂a czternastolatk膮. Przecie偶 Jared Stevens by艂 wrogiem jej rodziny!
Odgarn臋艂a z czo艂a kr贸tkie blond w艂osy i odchrz膮kn臋艂a.
- Nie
wiem, o czym chce pan rozmawia膰 - powie
dzia艂a.
- Usi艂uje pan wydoby膰 ode mnie pieni膮dze, jako
rzekomy
d艂ug, kt贸rego nie ma i nigdy nie by艂o. M贸j oj
ciec
wyja艣ni艂 mi to za 偶ycia. Uwa偶am, 偶e bardzo 藕le o pa
nu
艣wiadczy to, i偶 pr贸buje pan wy艂udzi膰 pieni膮dze od
samotnej
kobiety, wykorzystuj膮c 艣mier膰 jej ojca jako do
godn膮
okazj臋 do tego. Post臋puje pan jak s臋p!
Jared uni贸s艂 brwi ze zdziwienia.
- Wy艂udzi膰 pieni膮dze? Prosz臋 pani, wyra偶a si臋 pani
raczej arogancko, jak na moj膮 d艂u偶niczk臋 - kt贸rej d艂ug powinien by艂 zosta膰 zwr贸cony ca艂e pi臋膰 lat temu! Gdyby sp贸藕nia艂a si臋 pani o pi臋膰 艂at ze zwrotem dwudziestu tysi臋cy dolar贸w komukolwiek innemu, ju偶 dawno zosta艂aby pani pozwana do s膮du!
- Gdyby m贸j ojciec naprawd臋 by艂 panu winien te pieni膮dze, dawno by je panu odda艂!
Jared patrzy艂 jej prosto w oczy. Zaprzecza艂a istnieniu d艂ugu, a mimo to, by艂o w niej co艣, co niezmiernie si臋 mu podoba艂o. Jej wygl膮d. Widok Kim Donaldson by艂 prawdziw膮 uczt膮 dla oczu. Mia艂a pi臋kn膮 twarz i cia艂o, od kt贸rego przyspieszy艂by puls ka偶dego m臋偶czyzny. Spogl膮da艂 na rysuj膮ce si臋 pod cienk膮 koszulk膮 kszta艂ty jej piersi, na smuk艂e, opalone nogi, na wypolerowane paznokcie. Mia艂a oko艂o metra siedemdziesi臋ciu wzrostu - odpowiada艂o mu to; sam mia艂 metr osiemdziesi膮t pi臋膰. Jej napastliwe s艂owa i gniewne b艂yski w niebieskich oczach nie hamowa艂y w nim erotycznych my艣li. Musia艂 si臋 stara膰, 偶eby znowu przej艣膰 do sprawy, w kt贸rej przyszed艂.
- Nie wiem, dlaczego pani s膮dzi, 偶e d艂ug pani ojca to fikcja - powiedzia艂. - Pani ojciec podpisa艂 weksel na dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w, kt贸re winien by艂 sp艂aci膰 Stevens Enterprises w ci膮gu dw贸ch lat od daty podpisania. W zamian otrzyma艂 na te dwa lata w wy艂膮czne u偶ytkowanie jeden z naszych magazyn贸w. To by艂 jego pomys艂, aby wystawi膰 nam weksel zamiast zwyczajnie wynaj膮膰 magazyn. M贸j ojciec zgodzi艂 si臋 na ten nietypowy warunek. Zmar艂 na kr贸tko przed up艂ywem wspomnianego
dwuletniego okresu, ja przej膮艂em po nim prowadzenie firmy, a d艂ug pozosta艂 nie 艣ci膮gni臋ty. - Jared wyj膮艂 dokumenty z neseseru. - Przej膮wszy obowi膮zki prezesa Stevens Enterprises, by艂em bardzo zaj臋ty sprawami bie偶膮cymi. Zrestrukturyzowa艂em cz臋艣膰 firmy, rozwin膮艂em dzia艂alno艣膰 w kilku nowych dziedzinach. Dopiero po trzech latach dotar艂a do mojej 艣wiadomo艣ci sprawa weksla pani ojca. A przez ostatnie dwa lata m贸j adwokat pr贸bowa艂 odzyska膰 od niego d艂ug, spieraj膮c si臋 o jego sum臋 w zwi膮zku z nale偶膮cymi si臋 nam odsetkami.
Kim, kt贸ra sta艂a z za艂o偶onymi r臋kami, straci艂a pewno艣膰 siebie.
Pa艅ska wersja zasadniczo r贸偶ni si臋 od tej, kt贸r膮 przekaza艂 mi ojciec... - odpar艂a.
Moja jest prawdziwa, na poparcie czego mam odpowiednie dokumenty - zapewni艂 Jared, u艣miechaj膮c si臋 zn贸w swoim zniewalaj膮cym u艣miechem. - Je艣li dysponuje pani jakimkolwiek dowodem na poparcie wersji przedstawionej pani przez ojca, natychmiast wezm臋 贸w dow贸d pod uwag臋.
Kim niepokoi艂a si臋 coraz bardziej. Jared Stevens by艂 bardzo pewny siebie. Nigdy nie widzia艂a 偶adnych dokument贸w zwi膮zanych ze spraw膮. Zadr偶a艂a. A mo偶e jej ojciec naprawd臋 by艂 winien Stevens Enterprises dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w plus nale偶ne odsetki za zw艂ok臋? Nigdy w 偶yciu nie b臋dzie jej sta膰 na oddanie takiej sumy! Odziedziczy艂a po ojcu bardzo niewiele pieni臋dzy, z czego wi臋ksza cz臋艣膰 zosta艂a wydana na jego pogrzeb. Je艣li cho-
dzi o dobra trwa艂e, i tak musia艂a sprzeda膰 wi臋kszo艣膰 z nich, aby pooddawa膰 jego d艂ugi, co do istnienia kt贸rych nie mia艂a w膮tpliwo艣ci. A jej w艂asne oszcz臋dno艣ci wynosi艂y zaledwie niewiele ponad dwa tysi膮ce dolar贸w.
Zebra艂a si臋 w sobie. Stevens zapewne blefowa艂 i tak naprawd臋 nie mia艂 偶adnych dokument贸w. Jego rodzina post臋powa艂a w podobny spos贸b ju偶 od dziesi臋cioleci. Kim nie pozwoli si臋 nabra膰.
Je偶eli ma pan dokumenty na poparcie swoich s艂贸w, chcia艂abym je zobaczy膰 - powiedzia艂a.
Bardzo prosz臋 - odpar艂 spokojnie, zn贸w u艣miechaj膮c si臋. Wyj膮艂 kopie podpisanej przez ich ojc贸w umowy oraz weksla na dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w. Wzi臋艂a go do r臋ki i, powstrzymuj膮c jej dr偶enie, przeczyta艂a. Wpatrywa艂a si臋 w podpis ojca. Dokumenty wygl膮da艂y na prawdziwe. Poczu艂a skurcz w 偶o艂膮dku. By艂a bliska paniki. Nie wiedzia艂a, co robi膰.
Chcia艂abym, 偶eby przyjrza艂 si臋 temu m贸j adwokat... - wykrztusi艂a.
Oczywi艣cie. - Jared wzi膮艂 neseser i ruszy艂 do wyj艣cia. - Skontaktuj臋 si臋 z pani膮 za kilka dni, w celu ustalenia szczeg贸艂贸w sp艂aty.
Patrzy艂a za nim, jak wsiada do porsche i odje偶d偶a. Co艣 takiego! Dlaczego jej ojciec wm贸wi艂 jej, 偶e d艂ug nie istnieje, skoro podpisa艂 weksel i umow臋? Wiedzia艂a, 偶e nie sp艂aci艂 tych dwudziestu tysi臋cy - to ona odziedziczy艂a jego maj膮tek, wi臋c dok艂adnie przeanalizowa艂a jego finanse.
Ogarn臋艂a j膮 rozpacz. Rozejrza艂a si臋 po starym domu,
w kt贸rym mieszka艂a od urodzenia do chwili, gdy wyprowadzi艂a si臋 przed siedmiu laty. Poprzedniego dnia odby艂a si臋 tu stypa. Ojciec zmar艂 nagle na zawa艂 w wieku pi臋膰dziesi臋ciu pi臋ciu lat. By艂 to dla niej szok. Zawsze my艣la艂a, 偶e ojciec jest zdrowy. Nigdy nie wspomina艂 o jakichkolwiek problemach z sercem. Przed pogrzebem odby艂a rozmow臋 z jego lekarzem. Okaza艂o si臋, 偶e jej ojciec od lat cierpia艂 na chorob臋 wie艅cow膮; co gorsza
- zdaj膮c
sobie z tego spraw臋, nie stosowa艂 si臋 do zalece艅
lekarza.
Mia艂a wra偶enie, 偶e wyprowadzi艂a si臋 do San Fracisco dawniej ni偶 siedem lat temu. By艂y to bowiem lata bogate w wydarzenia. Dosta艂a w mie艣cie swoj膮 pierwsz膮 prac臋
- posad臋
nauczycielki angielskiego w liceum. By艂a od
dana
swojemu zaj臋ciu i w kr贸tkim czasie zdoby艂a sobie
szacunek
grona pedagogicznego, a tak偶e uczni贸w - dwu
krotnie
zwyci臋偶y艂a w prowadzonym przez samorz膮d
szkolny
plebiscycie na najlepsz膮 nauczycielk臋. Ponios艂a
za
to jedn膮 powa偶n膮 pora偶k臋. By艂 ni膮 jej zwi膮zek z
Alem
Dentonem.
Pomys艂 Ala na zwi膮zek by艂 taki, 偶e ona by艂a
wierna,
a on w tym czasie spokojnie umawia艂 si臋 ci膮gle
z
innymi dziewczynami. Zmieni艂 si臋 na kilka miesi臋cy
przed
planowanym 艣lubem. Sta艂 si臋 nagle apodyktyczny,
wymagaj膮cy,
k艂贸tliwy, kontrolowa艂 j膮 przez ca艂y czas.
Przesta艂a
go kocha膰 i zerwa艂a z nim.
Radzi艂a sobie z 偶yciem dalej. Sama - a偶 do teraz, kiedy pojawi艂 si臋 Jared Stevens i przywo艂a艂 nieza艂atwion膮 spraw臋 z przesz艂o艣ci. Jak odda膰 mu tak wielki d艂ug? Do-
kumenty wygl膮da艂y na prawdziwe. Nie wiedzia艂a nawet, ile jest winna wraz z odsetkami za pi臋cioletni膮 zw艂ok臋. Z trudem panowa艂a nad sob膮. Nie do艣膰, 偶e prze偶y艂a wstrz膮s w zwi膮zku ze 艣mierci膮 ojca, to stan臋艂a nagle oko w oko z niemo偶liwym do sp艂acenia d艂ugiem, kt贸ry kiedy艣 zaci膮gn膮艂! Mia艂a go zwr贸ci膰 Jaredowi Stevenso-wi. Opu艣ciwszy powieki, zobaczy艂a przed sob膮 jego m臋sk膮 twarz, zniewalaj膮cy u艣miech, patrz膮ce pewnie oczy... Jej serce zabi艂o mocniej. Szybko podnios艂a powieki. Nie podoba艂o jej si臋 to, 偶e budzi艂 w niej zainteresowanie, 偶e j膮 poci膮ga艂. Ich rodziny spiera艂y si臋 od trzech pokole艅 i mia艂a do sp艂acenia ogromny d艂ug. Jared Ste-vens to ostatni m臋偶czyzna, kt贸rym powinna by艂a si臋 interesowa膰.
Przez dwa kolejne dni Jared nie by艂 w stanie zapomnie膰 o Kim Donaldson. Ci膮gle o niej my艣la艂, nawet podczas randki z rud膮 pi臋kno艣ci膮, na kt贸rej nie m贸g艂 si臋 skoncentrowa膰, mimo 偶e okaza艂a si臋 ca艂kowicie pozbawiona wstydu.
Kim by艂a zupe艂nie inna ni偶 si臋 spodziewa艂. Z pewno艣ci膮 nie w jego typie. Po tym, co powiedzia艂 mu Grant Collins, oczekiwa艂 spotkania z jak膮艣 paskudn膮 heter膮. Tymczasem, Kim by艂a pi臋kn膮 i poci膮gaj膮c膮 kobiet膮, kt贸ra wywar艂a na nim tak niezwyk艂e wra偶enie jak jeszcze 偶adna w jego 偶yciu. Na jej wspomnienie jego serce zabi艂o mocniej i budzi艂y si臋 nieprzyzwoite my艣li. Ale zdecydowanie by艂o co艣 jeszcze, co艣, czego nie potrafi艂 nazwa膰. Nie mia艂
w膮tpliwo艣ci, 偶e b臋dzie mia艂 z t膮 kobiet膮 k艂opoty i to nie prawnej czy zawodowej natury.
My艣la艂, 偶e by膰 mo偶e c贸rka Donaldsona nie jest w stanie sp艂aci膰 zaci膮gni臋tego przez ojca d艂ugu. S膮dz膮c po wygl膮dzie jego mieszkania, nie mia艂 dwudziestu kilku tysi臋cy dolar贸w oszcz臋dno艣ci. A dom wraz z wyposa偶eniem - cho膰 czysty i dobrze utrzymany - by艂 stary i nie przedstawia艂 wielkiej warto艣ci rynkowej. Kim Donaldson by艂a nauczycielk膮, nie zarabia艂a wi臋c tyle, 偶eby sprosta膰 niespodziewanemu wydatkowi rz臋du dwudziestu - trzydziestu tysi臋cy dolar贸w.
Jared nie by艂 pewien, jak post臋powa膰. Um贸wi艂 si臋 z ni膮 w艂a艣nie po raz drugi i szed艂 do samochodu. Powinien by艂 poleci膰 jej przyjecha膰 do biura w swojej rodzinnej posiad艂o艣ci. To by艂oby bardziej odpowiednie do sytuacji, oficjalne. Ale, sam nie wiedz膮c, czemu, nie zaproponowa艂 tego, tylko wybra艂 si臋 do domu jej ojca.
Czu艂 dziwne podniecenie. Po raz pierwszy w 偶yciu mia艂 ochot臋 zawr贸ci膰 i uciec od problemu, z kt贸rym musia艂 si臋 zmierzy膰. By艂oby to jednak bezsensowne. Pomy艣la艂, 偶e to przez Kim Donaldson tak si臋 niepokoi - a nie z powodu sprawy weksla. Jeszcze nigdy kobieta nie wyprowadzi艂a Jareda w podobny spos贸b z r贸wnowagi. Zawsze by艂 pewny siebie.
Zajecha艂 przed jej dom, a ona mu otworzy艂a. By艂 zawiedziony - tyle razy stawa艂a mu przed oczami w szortach i boso, a tymczasem ubra艂a si臋 na spotkanie nader skromnie, cho膰 elegancko - w bia艂膮 bluzk臋, popielate
spodnie, pantofle na prawie p艂askim obcasie. By艂 bardzo rozczarowany. Nie spodoba艂o mu si臋 to, bowiem znaczy艂o, 偶e Kim Donaldson mocno go interesuje. Czu艂 si臋 ni膮 zafascynowany, nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e by艂a znacznie bardziej skomplikowan膮 kobiet膮 ni偶 te, z kt贸rymi zwykle miewa艂 do czynienia.
Wszed艂szy do domu jej ojca, po偶a艂owa艂, 偶e nie um贸wi艂 si臋 z ni膮 w biurze. Powinien jak najszybciej zako艅czy膰 spraw臋. Tymczasem po plecach przeszed艂 mu dziwny dreszcz, kt贸ry sygnalizowa艂, 偶e z powodu panny Donaldson zajd膮 w jego 偶yciu wa偶ne wydarzenia. Co艣 takiego!
Usiad艂 na kanapie; zastanawia艂 si臋, jak za艂atwi膰 spraw臋 d艂ugu. By艂 to problem formalno-finansowy, nie osobisty, i powinien go rozwi膮za膰 nie anga偶uj膮c swoich uczu膰.
Kim przez minion膮 godzin臋 膰wiczy艂a swoj膮 wypowied藕, ale gdy Jared przyjecha艂, ca艂kiem straci艂a pewno艣膰 siebie. Siedzia艂 naprzeciw niej i wydawa艂 si臋 ca艂kowicie spokojny, rozlu藕niony, podczas gdy jej kurczy艂 si臋 偶o艂膮dek.
Spotka艂am si臋 wczoraj z moim adwokatem.
Tak?
Powiedzia艂, 偶e d艂ug jest usankcjonowany prawnie... - szepn臋艂a, spuszczaj膮c wzrok. Czu艂a si臋 jeszcze gorzej ni偶 wtedy, gdy powiedzia艂a by艂emu narzeczonemu, 偶e z nim zrywa.
- Jak wiec rozumiem, zamierza pani go sp艂aci膰. Podnios艂a wzrok i, zbieraj膮c si臋 w sobie, odpar艂a:
- Nie.
To m贸j ojciec, nie ja, by艂 winien waszej firmie
pieni膮dze.
Nie ma pan prawa 偶膮da膰 ich sp艂aty ode mnie.
Tak pani s膮dzi? - Jared schowa艂 dokumenty do teczki. - Czy adwokat poradzi艂 pani nie p艂aci膰? - spyta艂.
Nie konsultowa艂am z nim tego. Po prostu nie sp艂ac臋 d艂ugu.
Zdaje sobie pani spraw臋, 偶e w tej sytuacji nie b臋d臋 mia艂 innego wyboru, jak z艂o偶y膰 pozew i domaga膰 si臋 zaj臋cia maj膮tku pani ojca. Proces potrwa do艣膰 d艂ugo. Jednak przez ten czas nie b臋dzie pani mog艂a sprzeda膰 niczego, co nale偶a艂o do pani ojca, ani w 偶aden inny spos贸b rozporz膮dza膰 jego maj膮tkiem - w szczeg贸lno艣ci chodzi o ten dom oraz znajduj膮ce si臋 w nim przedmioty.
Kim zamar艂a. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e Jared nie 偶artuje. Zadr偶a艂a. Przecie偶 nie wygra procesu z wielk膮 firm膮, skoro adwokat powiedzia艂, 偶e tej firmie nale偶y si臋 sp艂ata d艂ugu. I tak musia艂a sprzeda膰 dom ojca, aby pooddawa膰 inne jego d艂ugi. Czy Jared Stevens musia艂 przyj艣膰 do niej z wekslem akurat teraz, kiedy i tak by艂a w tarapatach? Co za s臋p! pomy艣la艂a. Typowy przedstawiciel swojej rodziny!
Porozmawiam o tym z adwokatem - odpowiedzia艂a.
Zatrudniam prawnika na sta艂e. Pani b臋dzie musia艂a wynaj膮膰 swojego specjalnie, co prawdopodobnie b臋dzie pani膮 kosztowa艂o wi臋cej ni偶 ten d艂ug. Czy nie lepiej zwy-
Jared m贸wi艂 takim samym tonem, jak Al, zanim go rzuci艂a. Mia艂a ochot臋 wykrzycze膰 mu w twarz, 偶eby da艂 jej spok贸j. Ale przecie偶 to jej by艂y narzeczony zas艂u偶y艂 sobie na jej gniew, nie Jared Stevens. Ten ostatni chcia艂
tylko odzyska膰 s艂usznie nale偶ny mu d艂ug. Gary Parker powiedzia艂 jej, 偶e firma Stevens Enterprises ma pe艂ne prawo dochodzi膰 nale偶no艣ci w s膮dzie. By艂a w kropce. Nie mia艂a tyle pieni臋dzy. Musia艂a doprowadzi膰 do ugody ze Stevensem, bo inaczej straci wszystko, co ma.
- Nie
sta膰 mnie na sp艂at臋 tego d艂ugu - wyzna艂a dr偶膮
cym
g艂osem. - W 偶aden spos贸b nie jestem w stanie zdo-
by膰
tyle pieni臋dzy. Ten dom i tak musz臋 sprzeda膰, 偶eby
sp艂aci膰
pozosta艂e d艂ugi zaci膮gni臋te przez ojca.
Zamiast stanowczej, agresywnej kobiety, Jared zobaczy艂 teraz kobiet臋 bezbronn膮, kt贸ra nie wiedzia艂a, co robi膰. Nie spodziewa艂 si臋 tego. By艂 przygotowany na tward膮, oficjaln膮 rozmow臋. Umia艂 prowadzi膰 trudne negocjacje. Ale beznadziejna sytuacja jego rozm贸wczyni sprawi艂a, 偶e zabrak艂o mu s艂贸w. Sprawa sta艂a si臋 osobista... Omi贸t艂 Kim wzrokiem. Tak, poci膮ga艂a go jak nikt.
- By膰
mo偶e damy rad臋 rozwi膮za膰 t臋 spraw臋 ugodowo
-
powiedzia艂, niewiele my艣l膮c. - M贸j adwokat powie
dzia艂
mi, 偶e uczy pani w szkole 艣redniej. Chcia艂bym pani
umo偶liwi膰...
hmm... - zamilk艂 na moment, ogarni臋ty fa-
l膮
po偶膮dania - ...odpracowanie d艂ugu.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
ROZDZIA艁 DRUGI
Kim przeszed艂 dreszcz w艣ciek艂o艣ci. W oczach Jareda b艂ysn臋艂o po偶膮danie, a potem spojrza艂 wyzywaj膮co.
Czego by pan chcia艂?! - sykn臋艂a.
Chcia艂bym zatrudni膰 pani膮 na lato, kiedy ma pani wakacje w szkole, 偶eby mog艂a pani odpracowa膰 d艂ug.
Co za absurdalny pomys艂! Mo偶e z艂apa艂yby si臋 na to kobiety, kt贸re wpadaj膮 raz po raz do pa艅skiej sypialni, ale ja na pewno nie!
Chwileczk臋! O co pani chodzi? Proponuj臋 pani zwyk艂膮, legaln膮 prac臋. Zaj臋艂aby si臋 pani prowadzeniem biura podczas lata. Zwykle sprowadzam jedn膮 z sekretarek z San Francisco, ale w tym roku zatrudni艂bym pani膮. W zamian za to... - Znowu omi贸t艂 wzrokiem jej cia艂o.
Co w zamian za to? Daruje mi pan d艂ug wysoko艣ci dwudziestu kilku tysi臋cy dolar贸w? To bardzo wysoka zap艂ata za trzy miesi膮ce legalnej pracy... - Zamilk艂a i spojrza艂a na Jareda znacz膮co.
Jared patrzy艂 na ni膮 powa偶nie. Kim wystraszy艂a si臋 tego, co powiedzia艂a. Chyba przesadzi艂am! pomy艣la艂a. Zbyt pochopnie zinterpretowa艂am jego s艂owa. Przecie偶
nie mog臋 sobie pozwoli膰 na przegranie procesu ze Ste-vens Enterprises! Dlaczego zawsze jestem tak niepohamowana w s艂owach? Niekt贸re my艣li trzeba zachowywa膰 dla siebie!
- Rzeczywi艣cie,
gdybym mia艂 wyp艂aci膰 pani tyle za
trzy
miesi膮ce pracy, by艂aby to niespotykanie wysoka pen-
sja
- odpar艂. - Jednak wygl膮da to inaczej, gdy por贸wnuj臋
ten
wydatek z kosztem zatrudnienia jednej z sekretarek
z
San Francisco. Nie tylko musia艂bym jej p艂aci膰 za prac臋,
ale
i zapewni膰 mieszkanie oraz op艂aca膰 rachunki. A pani
ma
dom w Otter Crest i zapewne zamierza艂a pani i tak
p艂aci膰
tu rachunki tego lata.
Pomys艂 Jareda wydawa艂 si臋 ca艂kiem sensowny. Ale czy mog艂a ufa膰 Stevensowi? Ich rodziny od niepami臋tnych czas贸w by艂y sobie wrogie... Toczyli ze sob膮 spory ich ojcowie, a przedtem dziadkowie. W ka偶dym razie, nie mia艂a chyba wielkiego wyboru... Nie chcia艂a da膰 po sobie pozna膰, 偶e czuje si臋 bezradna.
- Wola艂abym
- powiedzia艂a - 偶eby m贸j adwokat
sporz膮dzi艂
umow臋 ustalaj膮c膮 szczeg贸艂owo charakter i wa-
runki
mojej pracy, je艣li, oczywi艣cie, zgodz臋 si臋 na ni膮.
Jared u艣miechn膮艂 si臋 po raz kolejny.
- Bardzo
prosz臋 - odpar艂. - To jasne, 偶e musimy spo-
rz膮dzi膰
oficjaln膮 umow臋, aby wszystko odby艂o si臋 zgod-
nie
z prawem.
No dobrze. Sytuacja nie by艂a taka z艂a. Przecie偶 w tej umowie nie b臋dzie napisane, 偶e musi by膰 dla Jareda mi艂a. B臋dzie mia艂a nawet prawo na te trzy miesi膮ce uczyni膰
jego 偶ycie niezno艣nym, je艣li tylko b臋dzie sumiennie wype艂nia艂a obowi膮zki sekretarki. Cho膰, z drugiej strony, po co mia艂aby by膰 dla niego niemi艂a? Zale偶a艂o jej przede wszystkim na sp艂aceniu d艂ugu ojca. Potem wyjedzie z Ot-ter Crest i przestanie my艣le膰 o Jaredzie Stevensie i ca艂ej jego rodzinie.
Przysz艂o jej nagle do g艂owy, 偶e spieszno jej by艂o, 偶eby od niego uciec, poniewa偶 niezmiernie j膮 poci膮ga艂. Pr贸bowa艂a zby膰 t臋 my艣l jako absurdaln膮 - a jednak by艂a trafna.
- Jaka
jest zatem pani odpowied藕 na moj膮 propozy-
cj臋?
- odezwa艂 si臋 Jared. - Czy rozwi膮偶emy w prosty
spos贸b
spraw臋 d艂ugu, czy te偶 woli pani, 偶eby m贸j ad
wokat
z艂o偶y艂 pozew, domagaj膮c si臋 zaj臋cia tej nierucho-
mo艣ci?
- Patrzy艂 triumfuj膮co.
Kim nie by艂a w stanie wydoby膰 z siebie s艂owa. Pokiwa艂a powoli g艂ow膮 na znak zgody. Czy po偶a艂uje swojej decyzji? Nie wiedzia艂a.
Czy pani gest oznacza przyj臋cie mojej propozycji?
Tak. Je艣li tylko m贸j adwokat b臋dzie w stanie sporz膮dzi膰 umow臋, kt贸ra b臋dzie do zaakceptowania zar贸wno przez pana, jak i przeze mnie.
Jared wyj膮艂 notes i d艂ugopis.
- Jakich
warunk贸w domaga si臋 pani w umowie?
Rozmowa
trwa艂a jeszcze p贸艂 godziny. Kim i Jared
sporz膮dzili list臋 punkt贸w, na kt贸re oboje si臋 zgodzili. Jared zaofiarowa艂 si臋 zleci膰 napisanie umowy swojemu adwokatowi, ale Kim upiera艂a si臋 przy w艂asnym. Prac臋 mia-
艂a zacz膮膰 od poniedzia艂ku. Jared dysponowa艂 wi臋c czterema dniami na dok艂adne obmy艣lenie zada艅, jakie mia艂a wykona膰.
Cieszy艂 si臋. Je艣li tylko w umowie b臋d膮 zawarte wszystkie punkty, na kt贸re przed chwil膮 si臋 zgodzili, b臋dzie m贸g艂 zleci膰 jej mn贸stwo prozaicznych, niewdzi臋cznych spraw.
Rozmy艣la艂, wracaj膮c do domu. Tego lata zajmowa艂 si臋 wieloma powa偶nymi rzeczami, przy kt贸rych mog艂a mu pom贸c dobra sekretarka asystentka. Mi臋dzy innymi, budowa艂 miejskie centrum u偶yteczno艣ci publicznej. Czy m贸g艂 jednak powierzy膰 Kim Donaldson naprawd臋 odpowiedzialne zadania? Czy powinien jej zaufa膰? Za艂o偶y膰, 偶e b臋dzie dzia艂a艂a w jego interesie? Nie wiedzia艂. Da艂a mu jasno do zrozumienia, 偶e wci膮偶 my艣li o nim jako o przedstawicielu wrogiej rodziny. Skoro tak, zleci jej ma艂o wa偶ne zadania, 偶eby nie narobi艂a mu szkody.
Znowu ogarn臋艂o go poczucie, 偶e najbli偶sze trzy miesi膮ce przynios膮 w jego 偶yciu trudne do przewidzenia zmiany.
Kim patrzy艂a na ubrania, kt贸re przywioz艂a ze sob膮 z San Francisco. Zastanawia艂a si臋, co w艂o偶y膰 pierwszego dnia do biura. Za dwie godziny, o 贸smej trzydzie艣ci, mia艂a rozpocz膮膰 niechcian膮 prac臋 u Jareda Stevensa Nie b臋dzie mia艂a w tym roku wakacji.
Przez minione trzy dni zajmowa艂a si臋 rzeczami ojca - podarowa艂a jego ubrania schronisku dla bezdomnych,
jeszcze raz zbada艂a uwa偶nie stan jego finans贸w, skontaktowa艂a si臋 z wierzycielami. Zastanowi艂a si臋, co sprzeda, a co zatrzyma. Rzeczoznawca oceni艂 warto艣膰 nale偶膮cych do jej ojca przedmiot贸w. Przedstawiciel agencji nieruchomo艣ci wyceni艂 dom i wpisa艂 go na list臋 dom贸w do sprzeda偶y. Kim pozosta艂o jeszcze tylko do przejrzenia kilka teczek zawieraj膮cych najr贸偶niejsze dokumenty. Za艂atwi艂a wszystkie sprawy, kt贸re powinna by艂a szybko za艂atwi膰. Papiery ojca przejrzy innym razem, kiedy b臋dzie mia艂a wolny czas. Schowa艂a je do pude艂ka.
Gary Parker, jej adwokat, napisa艂 dla niej umow臋, zawieraj膮c膮 wszystkie punkty, jakie uzgodni艂a z g贸ry z Ja-redem Stevensem. Podpisa艂a j膮, Jared tak偶e. Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Teraz nie mog艂a si臋 ju偶 wycofa膰. Ci膮偶y艂 na niej d艂ug. Chcia艂a tego czy nie - musia艂a stawi膰 si臋 do pracy w biurze Jareda.
Wybra艂a codzienne spodnie, pulower i sanda艂y. Napi艂a si臋 kawy i soku pomara艅czowego, zjad艂a p膮czka i pojecha艂a do pracy.
Zatrzyma艂a si臋 naprzeciw wielkiego, jednopi臋trowego domu Stevens贸w. Nigdy nie by艂a za bram膮 ich posiad艂o艣ci. Targa艂y ni膮 silne uczucia. Patrzy艂a na ziemi臋, kt贸r膮 dziadek Jareda w nieuczciwy spos贸b wygra艂 w pokera od jej dziadka. Oszukiwa艂. To od tego zacz臋艂y si臋 rodowe wa艣nie.
Za wysokim, ceglanym murem le偶a艂a posiad艂o艣膰 -dawniej o powierzchni czterdziestu hektar贸w. Z przeciwnej strony ogranicza艂 j膮 ocean. By艂a to najcenniejsza
w艂asno艣膰 George'a Donaldsona. Utrata tej ziemi by艂a dla niego olbrzymim ciosem finansowym i psychicznym. Za艂ama艂 si臋. Mia艂 tyle plan贸w zwi膮zanych ze swoj膮 posiad艂o艣ci膮. Wiedzia艂, 偶e gdyby je zrealizowa艂, sta艂by si臋 bardzo bogaty. Niestety, przesz艂a na w艂asno艣膰 Victora Ste-vensa i pomog艂a mu powi臋kszy膰 jego ju偶 i tak poka藕n膮 fortun臋.
Przez ca艂e 偶ycie Kim wys艂uchiwa艂a opowie艣ci o tym, jak stary Stevens oszuka艂 i zrujnowa艂 jej dziadka, a tak偶e o tym, jak jego syn, Ron, wci膮偶 podst臋pnie wyrz膮dza jej rodzinie szkody. Nie rozumia艂a, dlaczego w takim razie jej ojciec ca艂y czas prowadzi z nim interesy. Matka nigdy nie chcia艂a o tym rozmawia膰. Paul Donaldson nie ustawa艂 za to w narzekaniach na rodzin臋 Stevens贸w, wychowuj膮c c贸rk臋 w nienawi艣ci do nich. Kim cieszy艂a si臋, 偶e mo偶e wreszcie uciec od problem贸w ojca, przeprowadzaj膮c si臋 do San Francisco.
Brama by艂a otwarta. Obecnie posiad艂o艣膰 Stevensa mia艂a nieca艂y hektar, ale sta艂 na niej jego ogromny dom; Jared mia艂 te偶 prywatn膮 pla偶臋 i przysta艅 jachtow膮. Reszta ziemi zosta艂a wyprzedana na dzia艂ki budowlane - za kilka milion贸w dolar贸w. Wszystkie te pieni膮dze powinny by艂y trafi膰 do r膮k Donaldson贸w, a nie do i tak bogatych Stevens贸w. A teraz Kim mia艂a pracowa膰 u Jareda Ste-vensa, przyk艂adaj膮c si臋 osobi艣cie do sukces贸w jego firmy!
Zacisn臋艂a usta. Musia艂a wype艂ni膰 warunki umowy, aby sp艂aci膰 ojcowski d艂ug, ale nie musia艂a by膰 mi艂a dla Jareda. Przejecha艂a przez bram臋 i zatrzyma艂a si臋 przed domem.
Zn贸w ogarn膮艂 j膮 niepok贸j. Dr偶膮c膮 r臋k膮 nacisn臋艂a guzik dzwonka.
Drzwi otworzy艂 jej m臋偶czyzna w 艣rednim wieku, ubrany w ogrodniczki i flanelow膮 koszul臋.
Pani Donaldson? - upewni艂 si臋.
Tak.
Jestem Fred Kemper, zajmuj臋 si臋 domem Jareda. Czeka na pani膮.
Ruszy艂 d艂ugim korytarzem. Kim rozejrza艂a si臋. Przedpok贸j 艂膮czy艂 si臋 艂ukowatym przej艣ciem z wielkim, wytwornie urz膮dzonym salonem, sklepionym niczym katedra. Z trzech stron otacza艂a go antresola. By艂 tak偶e du偶y kominek. Dalej wida膰 by艂o eleganck膮 jadalni臋. Nad d艂ugim sto艂em zwiesza艂 si臋 kryszta艂owy 偶yrandol. Policzy艂a szybko krzes艂a - dwadzie艣cia. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie widzia艂a tak du偶ej jadalni w prywatnym domu.
Mia艂a przed sob膮, jak na d艂oni, bogactwo Stevens贸w, 艣wiadectwo ich pozycji spo艂ecznej. Wszystko to powinno by艂o nale偶e膰 do mojego dziadka, a potem ojca! my艣la艂a. Jej chora matka mia艂aby l偶ejsze 偶ycie, a ojciec 偶y艂by zapewne d艂u偶ej ni偶 pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat. Jednak dziadek Jareda pozbawi艂 ich bogactwa jednym pod艂ym oszustwem.
- T臋dy
- odezwa艂 si臋 Kemper. Posz艂a za nim kory-
tarzem.
Przesz艂a przez jakie艣 drzwi i nagle znalaz艂a
si臋
w nowocze艣nie urz膮dzonym biurze. - Jared zaraz
przyjdzie.
S艂u偶膮cy wyszed艂. Usiad艂a na kanapie i rozejrza艂a si臋.
Jared mia艂 tu wszystko, co potrzebne, 偶eby prowadzi膰 firm臋 z terenu posiad艂o艣ci. Zacisn臋艂a usta, nie chc膮c okazywa膰 przy nim gniewu z powodu dostatku, jaki ogl膮da艂a. Nigdy nie zastanawia艂a si臋, jak mo偶e wygl膮da膰 posiad艂o艣膰 Stevens贸w. Spraw臋 oszustwa, jakiego dopu艣ci艂 si臋 Victor Stevens, uwa偶a艂a dot膮d za co艣, co dotkn臋艂o powa偶nie jej ojca, ale nie mia艂o bezpo艣redniego wp艂ywu na jej 偶ycie. Teraz zda艂a sobie spraw臋, 偶e mog艂o ono wygl膮da膰 inaczej. Ogarn臋艂a j膮 nienawi艣膰 do wszystkich Stevens贸w, do Jareda.
Mia艂 powszechn膮 opini臋 kobieciarza, kt贸ry trwoni odziedziczon膮 fortun臋 i firmuje tylko swoim nazwiskiem prezesur臋 Stevens Enterprises, podczas kiedy przedsi臋biorstwem zarz膮dzaj膮 -w rzeczywisto艣ci inni, bardziej kompetentni i oddani pracy ludzie. Po co zatem dobudowa艂 do starego domu nowoczesne skrzyd艂o biurowe? Jakie m贸g艂 mie膰 dla niej zadania?
Kim ogarn膮艂 niepok贸j. By膰 mo偶e 藕le zrobi艂a, zgadzaj膮c si臋 odpracowa膰 d艂ug w biurze Jareda. Opu艣ci艂a powieki. Natychmiast stan膮艂 jej przed oczami - atrakcyjny jak nikt inny. To jego osoba j膮 niepokoi艂a, a nie wszystko, co wynika艂o ze sporu ich rodzin.
- Ciesz臋 si臋, 偶e przysz艂a pani na czas - wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia jego przyjemny g艂os. Jared stan膮艂 w drzwiach swojego gabinetu. By艂 niewiarygodnie przystojny. Nie przychodzi艂 jej na my艣l nikt, kto by艂by atrakcyjniejszy od niego. Kim mia艂a ogromn膮 ochot臋 pozna膰 go z bardzo bliska...
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰. Po prostu, od dawna nie spotyka艂a si臋 z nikim, a Jared Stevens by艂 ostatnim m臋偶czyzn膮, na kt贸rym powinna by艂a skupia膰 erotyczne marzenia. To jego rodzina zrujnowa艂a jej dziadka i sprawi艂a, 偶e jej ojciec sta艂 si臋 zgorzknia艂ym, pozbawionym rado艣ci 偶ycia cz艂owiekiem. Jared by艂 jej wrogiem, i nie wolno jej by艂o o tym zapomina膰.
- Zawsze
staram si臋 by膰 punktualna, prosz臋 pana -
odpowiedzia艂a.
W jej g艂osie zabrzmia艂o zdenerwowanie.
Niepotrzebnie!
Chcia艂a wywrze膰 na Jaredzie wra偶enie
osoby
pewnej siebie, kt贸rej nie mo偶na onie艣mieli膰.
Popatrzy艂 na ni膮 z gniewem, a potem powiedzia艂 mi艂ym tonem:
- Prosz臋
m贸wi膰 do mnie po imieniu. Jestem Jared.
To
m贸j ojciec kaza艂 zwraca膰 si臋 do siebie oficjalnie. -
Wybaczy艂
jej niesympatyczny ton, jakim si臋 do niego ode
zwa艂a.
Je艣li jednak zamierza艂a mu dokucza膰, szybko da
jej
si臋 we znaki.
Przysiad艂 na skraju biurka, nie odrywaj膮c od niej oczu. Mia艂 nadziej臋, 偶e Kim jako艣 si臋 zmieni, 偶eby nie by艂 w jej obecno艣ci ca艂y czas pobudzony seksualnie - ale nic z tego. Serce Jareda bi艂o szybciej ni偶 normalnie, oddech tak偶e przyspieszy艂. Kim by艂a r贸wnie pi臋kna jak przed kilkoma dniami, taka, jak j膮 sobie wyobra偶a艂. I tak samo atrakcyjna. Obawia艂 si臋, 偶e b臋dzie ca艂y czas go kusi艂a. Musia艂 przecie偶 skupia膰 si臋 na sprawach firmy. Przynajmniej w godzinach pracy.
Wsta艂 i wskaza艂 maszynk臋 do kawy.
Napij si臋 kawy, je艣li chcesz. Oprowadz臋 ci臋 szybko po biurze i bierzemy si臋 do pracy. - Kim nala艂a sobie kubek kawy.
To jest wej艣cie z zewn膮trz do biurowej cz臋艣ci domu - zacz膮艂, otwieraj膮c drzwi prowadz膮ce na dw贸r. - Od teraz b臋dziesz wchodzi艂a t臋dy. Jak widzisz, jest tu podjazd od bocznej ulicy i miejsca parkingowe. To - doda艂, podaj膮c jej elektroniczn膮 kart臋 -jest karta dla ciebie, otwieraj膮ca boczn膮 bram臋. - Przeszli do nast臋pnego pomieszczenia. - Tu jest recepcja. Zwykle to tu pracuje latem moja asystentka. To nasza salka konferencyjna. - Pokaza艂 pok贸j ze sto艂em i sze艣cioma krzes艂ami. - A to jest m贸j gabinet - zako艅czy艂. Si臋gn膮艂 szybko po le偶膮ce na biurku papiery i schowa艂 je. Na razie nie chcia艂, 偶eby Kim mia艂a wgl膮d we wszystkie dokumenty, nie wiedzia艂 przecie偶, czy b臋dzie m贸g艂 jej w pe艂ni zaufa膰.
Gabinet Jareda by艂 du偶y. Podw贸jne drzwi prowadzi艂y na taras, przez kt贸ry mo偶na by艂o przej艣膰 do ogrodu, niewidocznego z pozosta艂ej cz臋艣ci biura. Obok tarasu sta艂a psia buda. Niedaleko by艂y okna kuchni i jeszcze jedne drzwi do wn臋trza domu. 艁a艅cuch wydziela艂 cz臋艣膰 trawnika i tu zapewne biega艂 pies. Za barierk膮 by艂 basen i jacuzzi. Jeszcze dalej teren obni偶a艂 si臋 i przechodzi艂 w pla偶臋. Boki posiad艂o艣ci ogranicza艂 mur, taki sam, jak od frontu. Wysadzana po bokach kwiatami 艣cie偶ka wi艂a si臋 mi臋dzy drzewami do ma艂ej przystani, gdzie sta艂 ja艣niej膮cy biel膮 jacht; zwini臋te 偶agle by艂y przykryte niebieskimi pokrowcami. Jared Ste-vens prowadzi艂 wygodne, beztroskie 偶ycie.
Wszystko to zosta艂o ukradzione dziadkowi Kim. Powinno nale偶e膰 do jej rodzic贸w, do niej!
Pi臋kna posiad艂o艣膰 - odezwa艂a si臋. - Luksusowa.
Dzi臋kuj臋. 呕a艂uj臋 tylko, 偶e nie mog臋 sp臋dza膰 tu wi臋cej czasu. Przez dziewi臋膰 miesi臋cy w roku mieszkam w San Francisco, gdzie mam drugi dom. Centrala firmy znajduje si臋 w tam, w mie艣cie, i najcz臋艣ciej musz臋 by膰 na miejscu.
Kim zacisn臋艂a usta, 偶eby nie wyrzuci膰 z siebie gniewnych s艂贸w. Wr贸cili do jego gabinetu. Spojrza艂a na teczk臋, w kt贸rej ukry艂 papiery. Ciekawe, czy dotyczy艂y jakiej艣 prywatnej sprawy, czy raczej zawodowej? Prawdopodobnie stanowi艂y dokumentacj臋 jednej z wielu niezgodnych z prawem transakcji, w jakich Stevensowie musieli specjalizowa膰 si臋 od lat. Postanowi艂a by膰 ostro偶na. Nie b臋dzie macza艂a palc贸w w 偶adnych brudnych sprawach. Je艣li Jaredowi wydaje si臋...
Czy potrafisz porozumie膰 si臋 ze zwierz臋tami? -przerwa艂 bieg jej my艣li.
Ze zwierz臋tami?
Tak. Ta umiej臋tno艣膰 b臋dzie ci potrzebna do wykonania pierwszego z listy zada艅, jakie ci na dzisiaj przydzieli艂em. - Poda艂 jej list臋. - Zawieziesz Skoka do suki jednym z moich samochod贸w. Mojemu psu najwygodniej siedzi si臋 w fordzie explorerze.
Skoka? Do suki? - Kim zmarszczy艂a brwi. Tymczasem Jared gwizdn膮艂 i przez drzwi wpad艂 ogromny pies, p臋dz膮c wprost na ni膮. Chcia艂a uciec, ale wiedzia艂a,
偶e nie zd膮偶y. Po chwili, zwierz臋 opar艂o przednie 艂apy na jej ramionach, a ona upad艂a na ziemi臋. Bernardyn - tak, to by艂 bernardyn! - liza艂 j膮 po twarzy. Pr贸bowa艂a go odp臋dzi膰, ale uzna艂 to za zabaw臋.
Jared poci膮gn膮艂 go lekko za obro偶臋.
- Przesta艅,
Skok! Pozw贸l Kim wsta膰. - Pies lizn膮艂
now膮
znajom膮 jeszcze raz, po czym wycofa艂 si臋 w k膮t.
Jared poda艂 jej r臋k臋. Zawaha艂a si臋, ale pozwoli艂a sobie pom贸c. Kiedy ich d艂onie si臋 z艂膮czy艂y, poczu艂a rozlewaj膮ce si臋 po ciele gor膮co. Podni贸s艂 j膮 i nie puszcza艂, tylko przyci膮gn膮艂 ku sobie, tak 偶e si臋 niemal zetkn臋li. Popatrzy艂a mu w oczy.
Mia艂 ogromn膮 ochot臋 j膮 ca艂owa膰, ale si臋 nie odwa偶y艂.
- Wszystko
w porz膮dku? - spyta艂. - Czy Skok nic
ci
nie zrobi艂?... - Mia艂o to zabrzmie膰 oficjalnie, ale nie
wysz艂o
mu.
Odsun臋艂a si臋, a on odczu艂 przykro艣膰 z powodu utraty fizycznego kontaktu z ni膮. Kim za艣 stara艂a si臋 zwalczy膰 w sobie podniecenie. Przez chwil臋 s膮dzi艂a, 偶e Jared j膮 poca艂uje - i, ku jej zdziwieniu, by艂a to przyjemna my艣l. Poprawi艂a jednak ubranie, przetar艂a twarz d艂o艅mi i spyta艂a:
Co to za zwierz臋?...
To tylko Skok. Czasem zachowuje si臋 zbyt bezpo艣rednio. Zwykle nie oswaja si臋 tak szybko z obcymi, ale najwyra藕niej polubi艂 ci臋 od pierwszego wejrzenia.
To jest Skok? To znaczy, 偶e ja mam zawie藕膰 tego potwora do suki?
- Uwa偶aj
na s艂owa! Skok jest bardzo wra偶liwy...
Spojrza艂a
na niego ze z艂o艣ci膮 i podnios艂a z pod艂ogi
upuszczon膮 list臋 zada艅.
- 鈥瀂awie藕膰
Skoka do suki" - odczyta艂a. - 鈥濷debra膰
pranie.
Odprowadzi膰 porsche na przegl膮d".
Po偶膮danie znik艂o, zast膮pi艂a je irytacja.
My艣la艂am, 偶e mam zajmowa膰 si臋 prac膮 biurow膮, jako sekretarka asystentka. A tymczasem potrzebujesz s艂u偶膮cej!
Nie wydaje mi si臋, 偶eby w naszej umowie by艂 punkt ograniczaj膮cy twoje zadania do czysto sekretarskiej pracy.
- Ale
s膮dzi艂am, 偶e...
W艂o偶y艂
jej w d艂o艅 kluczyki.
Skokowi by艂oby za ciasno w twoim ma艂ym samochodzie. We藕 explorera. Stoi tu偶 przed domem.
Chwileczk臋! Musimy porozmawia膰.
Pospiesz si臋. Czekaj膮 na Skoka o dziewi膮tej. - To powiedziawszy, Jared odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i umkn膮艂 do gabinetu, pozostawiaj膮c j膮 w recepcji. Nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶eby zawrze膰 w umowie zapis ograniczaj膮cy jej zadania do prac biurowych! Zacisn臋艂a z臋by ze z艂o艣ci. Wiedzia艂a, 偶e zaplanowa艂 wszystko tak, aby jej dopiec. O to od pocz膮tku mu chodzi艂o! B臋dzie musia艂a porozmawia膰 o tym z adwokatem.
Popatrzy艂a na kluczyki i kartk臋, na kt贸rej znajdowa艂y si臋 adresy hodowcy ps贸w, pralni i warsztatu firmy Porsche. Potem zerkn臋艂a na Skoka. Ogromny pies patrzy艂
na ni膮 wyczekuj膮co br膮zowymi oczami i merda艂 ogonem. Wygl膮da艂o na to, 偶e ledwie jest w stanie usiedzie膰. Sk膮din膮d, by艂 wspania艂ym psem.
- Skok,
wygl膮da na to, 偶e pojedziemy do suki. Do
suki!
Masz tu gdzie艣 smycz?
Pies przekrzywi艂 艂eb, a potem ruszy艂 z miejsca, wywracaj膮c ogonem kosz na 艣miecie. Popatrzy艂a swoje na ubranie. Nadawa艂o si臋 do czyszczenia. Je艣li tak dalej p贸jdzie, powinna ubiera膰 si臋 do pracy w d偶insy i zwyk艂e koszulki z kr贸tkimi r臋kawami. Nie b臋dzie kontaktowa膰 si臋 z klientami czy kontrahentami Stevens Enterprises...
By艂a z艂a na Jareda, 偶e j膮 oszuka艂, m贸wi膮c, 偶e ma pracowa膰 na stanowisku sekretarki asystentki - cho膰 z drugiej strony, poczu艂a ulg臋, 偶e nie musi za艂atwia膰 偶adnych nieczystych spraw.
By膰 mo偶e chcia艂 jej pokaza膰, 偶e jest od niej wa偶niejszy, pot臋偶niejszy, lepszy. Niech si臋 cieszy. Przez trzy miesi膮ce b臋dzie wykonywa艂a dla niego drobne zlecenia. I co z tego? To i tak najprostszy spos贸b na sp艂acenie d艂ugu ojca, bez konfiskat, s膮d贸w, adwokat贸w, i tak dalej. Wytrzyma te trzy miesi膮ce.
Wr贸ci艂 Skok, trzymaj膮c w pysku smycz. Po艂o偶y艂 j膮 na ziemi, szczekn膮艂 i czeka艂, merdaj膮c ogonem. Kim wpi臋艂a smycz w psi膮 obro偶臋 i z艂apa艂a jej drugi koniec. Bernardyn poci膮gn膮艂 Kim ku wyj艣ciu.
- Wolniej!
St贸j, Skok! - Mimo woli, wybuchn臋艂a
艣miechem,
na widok podniecenia, jakie opanowa艂o zwie-
rz臋.
Pies tak si臋 cieszy艂, 偶e dok膮d艣 pojedzie, 偶e ledwie
dawa艂a rad臋 hamowa膰 go na tyle, by nie ci膮gn膮艂 jej po pod艂odze.
Jared us艂ysza艂 艣miech Kim i wyjrza艂 z gabinetu. Ucieszy艂 si臋. 呕a艂owa艂 tylko, 偶e nie widzi jej pi臋knej twarzy. Jeszcze nie wiedzia艂, jak wygl膮da u艣miech Kim Donald-son - mimo 偶e spotkali si臋 ju偶 trzeci raz. Zamkn膮艂 oczy i przypomnia艂 sobie odczucia, jakich dozna艂, gdy podnosi艂 j膮 z pod艂ogi i przyci膮gn膮艂 do siebie. Jej usta. Poczu艂 ucisk w piersi. Kim oddzia艂ywa艂a na jego zmys艂y bardzo, bardzo silnie. Nie podoba艂o mu si臋 to. Przynajmniej, tak mu si臋 zdawa艂o...
Za ka偶dym razem, kiedy j膮 widzia艂, nie by艂 pewien, czy chodzi mu o interesy, czy o zmys艂ow膮 przyjemno艣膰. Co艣 m贸wi艂o mu, 偶e powinien by艂 spisa膰 d艂ug Donaldsona na straty, ksi臋guj膮c go jako z艂y d艂ug, i na tym zako艅czy膰 spraw臋. Zamiast tego, zarysowa艂 przed Kim wymy艣lony na poczekaniu plan. Wpad艂 na niezmiernie g艂upi pomys艂, jednak podpisa艂 ju偶 umow臋 i nie m贸g艂 si臋 teraz wycofa膰.
Spr贸bowa艂 si臋 uspokoi膰. Kim by艂a inteligentn膮 dziewczyn膮 i naprawd臋 mog艂a bardzo mu pom贸c w ci膮gu trzech letnich miesi臋cy. Tylko czy powinien jej zaufa膰? Czy c贸rka Paula Donaldsona mog艂a mie膰 wgl膮d w poufne dokumenty Stevens Enterprises? Czy ta idiotyczna wa艣艅 mi臋dzy dwiema rodzinami wreszcie si臋 zako艅czy? W tej chwili tylko jedno by艂o dla Jareda jasne - b臋dzie musia艂 ci膮gle wyznacza膰 Kim nowe zadania, i to zwi膮zane z wyjazdami, bo inaczej nie da rady skupia膰 si臋 na pracy. Nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e jego nowa pracownica
rozprasza go na tyle, 偶e powinna przebywa膰 daleko od niego.
Zasiad艂 za biurkiem i zaj膮艂 si臋 pierwsz膮 z bie偶膮cych spraw; nie m贸g艂 jednak odegna膰 sprzed oczu wyobra偶enia Kim ani zapomnie膰 dotyku jej d艂oni. Z niepokojem pomy艣la艂, 偶e nast臋pne dni b臋d膮 dalekie od normalnych. Zdawa艂 sobie mniej wi臋cej spraw臋, na czym to mo偶e polega膰. By艂 coraz bardziej niespokojny.
B臋dzie mia艂 przez t臋 kobiet臋 k艂opoty - i to wy艂膮cznie z w艂asnej winy!
ROZDZIA艁 TRZECI
Kim nie by艂a w stanie powstrzyma膰 lekkiego dr偶enia, kt贸re opanowa艂o j膮, kiedy znowu zasiad艂a za kierownic膮 srebrnego porsche Jareda. Wraca艂a ze stacji obs艂ugi. Samoch贸d by艂 pi臋kny, sportowy, drogi, mia艂 silnik ogromnej mocy. Zdziwi艂a si臋, kiedy Jared po prostu da艂 jej kluczyki, pytaj膮c tylko, czy umie prowadzi膰 samoch贸d z r臋czn膮 skrzyni膮 bieg贸w.
Gdyby sama posiada艂a taki pojazd, nie pozwoli艂aby nikomu zasi膮艣膰 za jego kierownic膮, a ju偶 na pewno nie komu艣, kto m贸g艂by mie膰 motyw, 偶eby go zniszczy膰. Kim nie mia艂a jednak zamiaru uszkodzi膰 porsche Jareda. Ba艂a si臋 raczej, aby nie przydarzy艂a jej si臋 jaka艣 st艂uczka, 偶eby nie zarysowa膰 przypadkiem lakieru. Gdyby z samochodem co艣 si臋 sta艂o, czy Jared s膮dzi艂by, 偶e zrobi艂a to celowo? Nie wiedzia艂a. Trudno jej by艂o oceni膰 tego cz艂owieka, cho膰 raz po raz nachodzi艂y j膮 my艣li na jego temat. Jaki by艂 naprawd臋?
Mija艂a siedemnasta. Kim wr贸ci do domu Jareda i zako艅czy na tym pierwszy dzie艅 jej pracy. Zaprzyja藕ni艂a si臋 ze Skokiem - mia艂 ju偶 trzy lata i by艂 olbrzymi, ale wci膮偶 zachowywa艂 si臋 jak szczeniak. Prawdziwy k艂opot mia艂a z jego w艂a艣cicielem. Za ka偶dym razem, kiedy po-
jawia艂a si臋 w jego gabinecie, ogarnia艂o j膮 podniecenie i by艂o ono bezpo艣rednio zwi膮zane z Jaredem. Poci膮ga艂 j膮 bardzo mocno. A kiedy na niego nie patrzy艂a, ca艂y czas czu艂a na sobie jego wzrok.
Zleci艂 jej dodatkowo w ci膮gu dnia tak偶e prac臋 biurow膮 - napisa艂a kilka list贸w, dotycz膮cych raczej przeci臋tnych spraw. Skrywa艂 przed ni膮 te najwa偶niejsze. Nie ufa艂 jej. Rozumia艂a jednak, dlaczego. Gdyby ich role si臋 odwr贸ci艂y, tak偶e by mu nie ufa艂a.
Telefonowa艂a r贸wnie偶 w kilka miejsc - do firmy od czyszczenia basen贸w, sprzedawcy sto艂贸w bilardowych, sklepu z winami i tak dalej. Rozmowy dotyczy艂y prywatnych spraw Jareda; r贸wnie dobrze m贸g艂 zaj膮膰 si臋 nimi Fred Kemper.
Jednak Jared Stevens nie wydawa艂 si臋 by膰 cz艂owiekiem podobnym do swojego okropnego przyrodniego brata, Terry'ego, kt贸ry wci膮偶 docina艂 wszystkim i pyszni艂 si臋 pozycj膮 swojej rodziny. Kim wiele przez niego wycierpia艂a i wci膮偶, po latach, czu艂a do niego 偶al. Jared natomiast zleca艂 jej zadania i nie przeszkadza艂 w ich wykonywaniu. Co wi臋cej, gdy zagl膮da艂a do jego gabinetu, za ka偶dym razem siedzia艂 za biurkiem i wygl膮da艂 na zaj臋tego. My艣la艂a, 偶e b臋dzie dla niej przykry.
Wjecha艂a przez boczn膮 bram臋 posiad艂o艣ci, wprowadzi艂a porsche do gara偶u i wesz艂a do biurowej cz臋艣ci domu. Tym razem Jared spoczywa艂 w fotelu, opieraj膮c nogi o biurko. Nie relaksowa艂 si臋 jednak, tylko my艣la艂 intensywnie nad trzymanym w r臋ku dokumentem. Marszczy艂 brwi - by艂
wyra藕nie niezadowolony. By膰 mo偶e zawar艂 z kim艣 niekorzystn膮 umow臋? Kim sta艂a w drzwiach, nie wiedz膮c, czy mo偶e mu przeszkodzi膰. Postanowi艂a po艂o偶y膰 kluczyki na biurku w sekretariacie i wyj艣膰, ale zauwa偶y艂 j膮.
Przyprowadzi艂a艣 samoch贸d z powrotem? - spyta艂. Zdj膮艂 nogi z biurka, wsta艂 i podszed艂 do niej.
Tak. - Odda艂a mu kluczyki. - Ju偶 chyba pojad臋 do domu...
Zaraz. Jeszcze ci臋 nie odsy艂am.
Jest prawie wp贸艂 do sz贸stej. Zacz臋艂am prac臋 kr贸tko po 贸smej rano. Czy masz jeszcze jakie艣 drobne, osobiste zlecenie, kt贸re nie mo偶e poczeka膰 do jutra? Mo偶e chcesz, 偶ebym skoczy艂a po gazet臋, wyj臋艂a poczt臋 ze skrzynki, wyprowadzi艂a psa albo u艂o偶y艂a ci produkty w kredensie w porz膮dku alfabetycznym, co? - Zawstydzi艂a si臋 natychmiast swoich 艣mia艂ych s艂贸w. Jared patrzy艂 jej w oczy i milcza艂. Odwr贸ci艂a wzrok. - Czy jest jeszcze co艣, co mam dzisiaj zrobi膰?
Fred wyj膮艂 poczt臋 - wyja艣ni艂 Jared - mam te偶 gazet臋. Produkty w kredensie stoj膮 tak, jak powinny, a Skok ma du偶o miejsca, 偶eby samemu pobiega膰.
Nie wiedzia艂a, co ma powiedzie膰. Czu艂a si臋 coraz bardziej niezr臋cznie. Nie by艂a z natury k艂贸tliwa, tylko obecno艣膰 Jareda wyzwala艂a w niej najgorsze cechy.
- My艣la艂em
- odezwa艂 si臋 oboj臋tnym tonem, po bar-
dzo
d艂ugiej chwili milczenia - 偶eby zajrze膰 do lod贸wki
i
zrobi膰 co艣 do jedzenia. Chcia艂em usma偶y膰 steki, a ty
zrobi艂aby艣
mo偶e sa艂atk臋... chyba 偶e masz ju偶 inne plany
zwi膮zane z obiadem. - Popatrzy艂 pytaj膮co, przekrzywiaj膮c g艂ow臋.
Co艣 takiego! Jared Stevens proponowa艂 jej wsp贸lny obiad! A ona drwi艂a z niego, s膮dz膮c ze... Zaczerwieni艂a si臋 po uszy ze wstydu. I zn贸w poczu艂a podniecenie. Zastanawia艂a si臋, czy b臋d膮 w domu sami, czy mo偶e Fred tak偶e z nimi zje. Czy Jared mia艂 jakie艣 osobiste plany wzgl臋dem niej? Czy mog艂a mu ufa膰 jako m臋偶czy藕nie? A raczej - czy mog艂a ufa膰 sobie samej? Jak zachowa si臋, zasiad艂szy do obiadu sam na sam z tym wyj膮tkowo atrakcyjnym cz艂owiekiem, w jego luksusowej rezydencji?
Hmm, eee... nie, nie mam innych plan贸w. Ch臋tnie bym co艣 zjad艂a. - No i co? W艂a艣nie zgodzi艂a si臋 na jego propozycj臋!
艢wietnie. W takim razie skocz臋 do piwnicy po wino, a ty w tym czasie mo偶esz nakarmi膰 Skoka. - Jared ruszy艂 korytarzem.
A zatem znowu j膮 oszuka艂, tak samo jak wtedy, kiedy zaproponowa艂 prac臋 sekretarki! Rozgniewa艂a si臋. Spr贸bowa艂a wyja艣ni膰 mu wszystko spokojnie:
- Mam
nakarmi膰 Skoka? Post臋pujesz w ciekawy spo-
s贸b
- zach臋casz mnie czym艣 mi艂ym, a potem okazuje si臋,
偶e
chodzi ci o zupe艂nie co innego. Skoro jednak ju偶 nie
jestem
w pracy, to nic z tego. W grancie rzeczy, mia艂am
dok膮d艣
pojecha膰. Zatem, je艣li pozwolisz...
Przerwa艂 jej dzwonek do drzwi, a potem czyje艣 dobijanie si臋. Do korytarza wpad艂 z ha艂asem wysoki brunet, rozejrza艂 si臋 nerwowo i, zobaczywszy Jareda, wypali艂:
- S艂uchaj, mam do ciebie pro艣b臋!
To by艂 Terry Stevens. Ten sam, kt贸ry dokucza艂 Kim przez ca艂y okres szko艂y 艣redniej.
- Zawsze
masz jak膮艣 pro艣b臋 - wycedzi艂 Jared. - O co
chodzi
tym razem?
Terry zerkn膮艂 na Kim i spyta艂:
- A
ta co tutaj robi? Zarz膮dzi艂e艣 tydzie艅 uprzejmo艣ci
dla
Donaldson贸w?
Jared rozz艂o艣ci艂 si臋.
To nie twoja sprawa! - warkn膮艂.
Spadaj, Kim - rzuci艂 jego przyrodni brat. - Mam osobist膮 spraw臋 do om贸wienia z Jaredem.
Jared wyst膮pi艂 naprz贸d i odpar艂:
- Mieli艣my
w艂a艣nie zje艣膰 z Kim obiad. Nie jeste艣 za
proszony,
wi臋c wygl膮da na to, 偶e to ty musisz spada膰.
Kim by艂a zaskoczona rozwojem sytuacji. Jared nie da艂 jej doj艣膰 do s艂owa, a z drugiej strony obroni艂 j膮 przed wyj膮tkowo niegrzecznym bratem. Kaza艂 mu si臋 wynosi膰. A przecie偶 przed chwil膮 k艂贸ci艂a si臋 z Jaredem!...
Terry odwr贸ci艂 si臋 z w艣ciek艂o艣ci膮 i oznajmi艂 艣ciszonym, cho膰 niedostatecznie, g艂osem:
Musz臋 om贸wi膰 z tob膮 pilny, osobisty interes. Nie mog臋 z tym czeka膰, a偶 nakarmisz Kim.
Mo偶esz. Skoro to jest interes, za艂atwmy go w godzinach pracy. Jutro o dziesi膮tej rano mam woln膮 chwil臋. Wpadnij do mnie.
Terry zmi臋k艂 nieco.
- Jaredzie, nie wiesz, o co chodzi...
- Dobrze
wiem! W艂a艣nie analizowa艂em umow臋, kt贸r膮
z
uprzejmo艣ci przes艂a艂 mi po po艂udniu przez go艅ca Tony
Williams.
Umowa zawiera promes臋 zap艂aty w ci膮gu trzy
dziestu
dni. Nie mia艂e艣 prawa podpisa膰 tego dokumentu!
Stevens
Enterprises ma zap艂aci膰 sto tysi臋cy dolar贸w za
co艣,
z czego nigdy nie skorzysta, bo natychmiast stanie
si臋
to twoj膮 zabawk膮, nie pierwsz膮 i nie ostatni膮?! Czy
obaj
wiemy, o co chodzi?
Terry spojrza艂 na Kim, zdenerwowany, odci膮gn膮艂 brata na bok i powiedzia艂:
Takie rzeczy powinni艣my dyskutowa膰 prywatnie, a ju偶 na pewno nie przed Donaldson贸wn膮.
Jutro o dziesi膮tej. Przecie偶 ci powiedzia艂em! - zako艅czy艂 Jared i odwr贸ci艂 si臋. - Nie sp贸藕nij si臋 - doda艂 jeszcze. - Potem jestem bardzo zaj臋ty. - To powiedziawszy, poprowadzi艂 Kim w g艂膮b domu.
Ale... tw贸j brat... - b膮kn臋艂a.
Terry jest moim przyrodnim bratem - podkre艣li艂. - Synem drugiej 偶ony mojego tatusia, a mo偶e trzeciej; czasami myl臋 te wszystkie 偶ony mojego ojca! - Zmarszczy艂 brwi, udaj膮c, 偶e si臋 zastanawia, i kpi艂 dalej: -Nie... Jednak Terry jest synem jego drugiej 偶ony. W sumie tata mia艂 ich chyba sze艣膰 - to znaczy, je艣li przed moj膮 matk膮 nie by艂o jeszcze jednej czy dw贸ch, o kt贸rych mog臋 nie wiedzie膰. Nie licz臋, oczywi艣cie, kochanek, kt贸re mia艂 pomi臋dzy ma艂偶e艅stwami i w ich trakcie. - Jared zmieni艂 nagle ton na przyjemny. - Przejd藕my do spraw bie偶膮cych - powiedzia艂. - Zanim tak ordynarnie
nam przerwano, pr贸bowa艂a艣, zdaje si臋, przekona膰 mnie, 偶e...
W tym momencie trzasn臋艂y g艂o艣no drzwi; to Terry wyszed艂.
... 偶e jednak wybiera艂a艣 si臋 dok膮d艣 wieczorem. Mam jednak nadziej臋, 偶e mo偶esz tam pojecha膰 po obiedzie, kt贸ry zjedliby艣my tu razem.
Chyba mog臋 - mrukn臋艂a Kim. Nie opiera艂a si臋 ju偶. Dlaczego? Jared zaprowadzi艂 j膮 do przestronnej kuchni. Czemu pozwala艂a mu sob膮 sterowa膰? Zazwyczaj by艂a stanowcza.
Przeszli do spi偶arni, sk膮d schodzi艂o si臋 do piwnicy.
- Zejd臋
po wino - oznajmi艂. - Karma Skoka stoi
w
kredensie, a miski tu, w k膮cie. - Odszed艂, zanim co-
kolwiek
odpowiedzia艂a.
Kim zastanawia艂a si臋 nad minionym zaj艣ciem. Czu艂a si臋 troch臋 sko艂owana. Najbardziej dziwi艂o j膮 to, jak Jared odnosi si臋 do brata. Zaskoczy艂 j膮 zupe艂nie. My艣la艂a, 偶e Stevensowie trzymaj膮 si臋 razem. Nie wiedzia艂a, co my艣le膰 o Jaredzie. Broni艂 jej, rz膮dzi艂 ni膮, ekscytowa艂 j膮... W ka偶dym razie, pomy艣la艂a, by艂oby z jej strony ma艂ostkowe, gdyby w tej chwili nie nakarmi艂a Skoka. Pies nie by艂 niczemu winny. Znalaz艂a worek z karm膮 i nagle zobaczy艂a w 艣cianie najwi臋ksz膮 klap臋 dla psa, jak膮 mo偶na by艂o sobie wyobrazi膰. Z 艂atwo艣ci膮 przecisn膮艂by si臋 przez ni膮 z艂odziej. Dawa艂a dost臋p do mieszkania ka偶demu intruzowi. Rozbawi艂o to Kim tak, 偶e zacz臋艂a 艣mia膰 si臋 na g艂os.
Jared wraca艂 akurat z butelk膮 wina w r臋ce. Znowu
us艂ysza艂 艣miech Kim! Poruszy艂o go to. Spojrza艂 na ni膮 i zobaczy艂 jej u艣miechni臋t膮 twarz. By艂a czaruj膮ca!
Sam nie by艂 pewien, dlaczego tak stanowczo zaprosi艂 j膮 na obiad. Zrobi艂 to pod wp艂ywem impulsu. Chcia艂 by膰 blisko niej. Czy b臋dzie tego 偶a艂owa艂? By膰 mo偶e. W ka偶dym razie, co艣 go do niej ci膮gn臋艂o - na pewno jej fizyczna atrakcyjno艣膰; ale nie tylko. By艂o jeszcze co艣, czego nie potrafi艂 nazwa膰. Sprawia艂o, 偶e lubi艂 z ni膮 przebywa膰 i chcia艂 j膮 lepiej pozna膰.
Z czego si臋 艣miejesz? - spyta艂. Wystraszy艂a si臋, a potem zawstydzi艂a.
Och! Przepraszam, nie s艂ysza艂am, jak wchodzi艂e艣. U艣miechn膮艂 si臋.
艢miejesz si臋 tak g艂o艣no, 偶e nie us艂ysza艂aby艣 nawet ci臋偶ar贸wki.
To z powodu tej klapy dla psa... - Wci膮偶 chichota艂a. - Przecie偶 jest tak wielka, 偶e ka偶dy przez ni膮 wejdzie, niezale偶nie od systemu bezpiecze艅stwa, jaki zainstalowa艂e艣.
Hmm, pomy艣la艂em sobie, 偶e z艂odziej, kt贸ry zobaczy tak wielk膮 klap臋 dla zwierz臋cia, dojdzie do wniosku, 偶e lepiej si臋 z nim nie spotyka膰.
Pewnie masz racj臋.
Poza tym system alarmowy jest pod艂膮czony do obu drzwi spi偶arni - tych od kuchni i tych od piwnicy. - Mimo woli, Jared uni贸s艂 d艂o艅 i dotkn膮艂 policzka i w艂os贸w Kim. Odstawi艂 wino. Wiedzia艂, 偶e nawi膮zywanie bli偶szych stosunk贸w osobistych z Kim Donaldson nie jest
rozs膮dne, ale widocznie w艂a艣nie straci艂 rozs膮dek. Pog艂adzi艂 j膮 po policzku, potem po ramieniu, uj膮艂 jej d艂o艅.
- Masz
pi臋kny u艣miech - powiedzia艂. - Powinna艣
u艣miecha膰
si臋 cz臋艣ciej.
Potem przyci膮gn膮艂 j膮 ku sobie, musn膮艂 ustami jej wargi i poca艂owa艂 delikatnie. To, co odczu艂, by艂o tak wspania艂e, 偶e a偶 trudne do opisania. Kim zawaha艂a si臋, a potem odwr贸ci艂a.
Zawstydzi艂a si臋. I rozz艂o艣ci艂a.
Co ty sobie my艣lisz? - burkn臋艂a. Nie cofa艂 si臋.
Zrobi艂em to pod wp艂ywem chwili... Rozejrza艂a si臋 nerwowo. Za ni膮 by艂 kredens, wi臋c nie
mog艂a zrobi膰 kroku w ty艂, a wyrywa膰 si臋 te偶 jako艣 nie chcia艂a... By艂a podniecona. Wykrztusi艂a:
- Wolno
ci chyba dzia艂a膰 pod wp艂ywem chwili w to-
warzystwie
tych wszystkich kobiet, z kt贸rymi si臋 uma-
wiasz,
ale ja nie um贸wi艂am si臋 z tob膮 na randk臋. Jestem
twoj膮
pracownic膮 i by艂abym wdzi臋czna, gdyby艣 w przy-
sz艂o艣ci...
Tymczasem, Skok wpad艂 przez klap臋 i niechc膮cy zderzy艂 si臋 z Jaredem. Dwoje ludzi odruchowo z艂apa艂o si臋 mocniej, ale i tak przewr贸cili si臋 razem na pod艂og臋. Jared le偶a艂 cz臋艣ciowo na Kim, z twarz膮 tu偶 przy jej twarzy. Wcale nie mia艂 ochoty wstawa膰.
- Nic
ci si臋 nie sta艂o?... - spyta艂. Mia艂 ochot臋 ca艂o-
wa膰
j膮, sp臋dzi膰 z ni膮 reszt臋 popo艂udnia tu, na pod艂odze.
Wiedzia艂
jednak, 偶e to niedobry pomys艂. Trzeba si臋 opa-
nowa膰. Odgarn膮艂 jej w艂osy z policzka i zapyta艂: - Czy Skok nie zrobi艂 ci krzywdy?
- Nie.
- Oddycha艂a szybko. Dotyk jego cia艂a by艂 roz-
koszny.
Niedobrze! Nie powinno tak by膰. Pozwoli艂a mu
si臋
poca艂owa膰, a teraz nie pr贸bowa艂a wsta膰...
Niepotrzebnie zgodzi艂a si臋 na ten obiad. Kiedy Jared j膮 poca艂owa艂, powinna by艂a wymierzy膰 mu policzek! A teraz - odepchn膮膰 go i wsta膰. Ale nie robi艂a tego. Ba艂a si臋 my艣le膰, dlaczego.
Przemog艂a si臋 i napar艂a d艂o艅mi na jego umi臋艣nione ramiona.
- Pozw贸l mi wsta膰 - powiedzia艂a.
Niech臋tnie si臋 podni贸s艂, a wtedy pies doskoczy艂 i zacz膮艂 liza膰 Kim po twarzy. Jared powstrzyma艂 go.
- Skok,
wstyd藕 si臋! - skarci艂 i odes艂a艂 zwierz臋. Wy-
ci膮gn膮艂
r臋k臋. - Ju偶 drugi raz dzisiaj musz臋 pomaga膰 ci
wsta膰.
Trzymaj si臋 mocniej na nogach - za偶artowa艂.
Nie chwyci艂a jego d艂oni. Wsta艂a sama i burkn臋艂a:
Dwukrotnie przewr贸ci艂 mnie tw贸j pies. - Wstydzi艂a si臋, nie tyle z powodu upadku, co poca艂unku, kt贸rego, tak naprawd臋, pragn臋艂a. Oboje my艣leli o tym, co mog艂oby si臋 zdarzy膰, gdyby nie szar偶a Skoka.
Najwyra藕niej ci臋 lubi - odpowiedzia艂 z u艣miechem Jared.
Aby przerwa膰 niezr臋czn膮 sytuacj臋, si臋gn臋艂a po torb臋 z karm膮 i nape艂ni艂a psi膮 misk臋. Do drugiej nala艂a Skokowi wody. Ca艂y czas czu艂a na sobie wzrok Jareda. Ekscytowa艂 j膮. Jak b臋d膮 wygl膮da艂y najbli偶sze trzy miesi膮ce, je艣li tak
trudno mi si臋 opanowa膰 ju偶 pierwszego dnia? niepokoi艂a si臋.
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech i spojrza艂a na Jareda, a on sta艂 spokojnie, patrz膮c, jakby nic si臋 nie zdarzy艂o. Ogarn膮艂 j膮 gniew - Jared pr贸bowa艂 j膮 wykorzysta膰. Czu艂a si臋 tak偶e winna, z powodu tego, jak zareagowa艂a na poca艂unek. Nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.
By艂a pewna jedynie tego, 偶e powinna jak najszybciej opu艣ci膰 dom Jareda Stevensa i trzyma膰 si臋 z dala od niego, poniewa偶 zbytnio j膮 poci膮ga艂. Poprawi艂a ubranie i o-znajmi艂a ch艂odnym tonem:
- Nakarmi艂am
psa. Jak rozumiem, na tym ko艅cz膮 si臋
moje
dzisiejsze obowi膮zki.
Jared wydawa艂 si臋 szczerze zdumiony.
A co z obiadem? - spyta艂.
Jak m贸wi艂am, mia艂am ju偶 dok膮d艣 pojecha膰. - Ruszy艂a w stron臋 drzwi.
Zaraz! - Zast膮pi艂 jej drog臋. - Dok膮d jedziesz?
To nie twoja sprawa! - wycedzi艂a przez zaci艣ni臋te z臋by. - Nie wtr膮caj si臋 w moje 偶ycie osobiste! Powinno interesowa膰 ci臋 tylko wywi膮zanie si臋 przeze mnie z umowy, na mocy kt贸rej mam odpracowa膰 d艂ug zaci膮gni臋ty przez mojego ojca. Ju偶 zaczynam 偶a艂owa膰, 偶e j膮 podpisa艂am. Musi istnie膰 jaki艣 inny spos贸b na zwrot tego d艂ugu... - zako艅czy艂a z rezygnacj膮.
Jared u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie.
- Nie przecz臋...
A potem nachyli艂 si臋 nad ni膮 znowu i poca艂owa艂 j膮, z po-
cz膮tku delikatnie. Poca艂unek szybko sta艂 si臋 gor膮cy, gdy Kim zawaha艂a si臋, a potem tak偶e zacz臋艂a go ca艂owa膰.
Jared wcale tego nie zaplanowa艂. A przynajmniej wtedy, kiedy proponowa艂 jej obiad, nie wiedzia艂, co si臋 zdarzy. Jednak, gdy tylko odpowiedzia艂a na jego poca艂unek, zanurzy艂 si臋 ca艂kowicie w zmys艂owych doznaniach, nie my艣l膮c wiele wi臋cej. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie powinien robi膰 tego, co w艂a艣nie robi艂, a tak偶e, 偶e pcha go ku Kim co艣 wi臋cej ni偶 tylko po偶膮danie. Ba艂 si臋 zastanawia膰, co to jest. Czu艂, 偶e popada w k艂opoty.
Tak偶e Kim mia艂a 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e pope艂nia b艂膮d, ca艂uj膮c Jareda, zamiast oburza膰 si臋 na niego. Nie w膮tpi艂a, 偶e po偶a艂uje swojego post臋powania. To jednak nast膮pi p贸藕niej, podczas gdy w tej chwili skupia艂a si臋 wy艂膮cznie na poca艂unku. Nikt nie ca艂owa艂 tak czule, tak cudownie jak Jared.
Ostatkiem woli powstrzyma艂a si臋 przed obj臋ciem go za szyj臋. On jednak przyciska艂 coraz mocniej jej usta do swoich, a偶 zadr偶a艂a z podniecenia. Nie wolno mi tego robi膰! pomy艣la艂a. Musz臋 przesta膰 i da膰 mu do zrozumienia, 偶e podobna sytuacja nigdy si臋 nie powt贸rzy!
Opanowa艂a si臋 i cofn臋艂a si臋 o krok, oddychaj膮c ci臋偶ko. Pali艂y j膮 rozgrzane policzki. By艂o jej tak wstyd, 偶e nie mia艂a odwagi spojrze膰 Jaredowi w oczy. Otworzy艂a drzwi i szybko wybieg艂a z domu.
- Zaczekaj! - zawo艂a艂 za ni膮, ale nie odwraca艂a si臋. Jego obecno艣膰 zniewala艂a j膮 zbyt mocno, aby mog艂a si臋 zatrzyma膰.
ROZDZIA艁 CZWARTY
Jared patrzy艂 za jej oddalaj膮cym si臋 samochodem, targany sprzecznymi uczuciami. Chcia艂 jecha膰 za ni膮, lecz wiedzia艂, i偶 by艂by to b艂膮d, podobnie jak pomy艂k膮 by艂o to, co przed chwil膮 robi艂. Kim zako艅czy艂a w艂a艣nie pierwszy dzie艅 pracy u niego. Spodziewa艂 si臋 z jej strony znacznie wi臋kszego sprzeciwu, gdy obarczy艂 j膮 prostymi, niewdzi臋cznymi zadaniami. Nie protestowa艂a jednak zbyt d艂ugo. Wsp贸艂praca przebiega艂a g艂adko... do czasu, gdy zaprosi艂 j膮 na obiad. Zapowiada艂 si臋 mi艂y wiecz贸r. Nawet Terry nie zdo艂a艂 im przeszkodzi膰. Jared chcia艂 po prostu lepiej Kim pozna膰. Nie jako atrakcyjn膮 kobiet臋 czy te偶 przedstawicielk臋 wrogiej rodziny, ale po prostu jako cz艂owieka. Owszem, pragn膮艂 dowiedzie膰 si臋, jak ona postrzega ci膮gn膮c膮 si臋 od pokole艅 rodow膮 wa艣艅. Jak wygl膮da jej wersja najrozmaitszych przykrych wydarze艅, do kt贸rych dosz艂o w ci膮gu minionych dziesi臋cioleci. Dlaczego, wed艂ug niej, ich rodziny wci膮偶 prowadzi艂y ze sob膮 interesy, mimo 偶e nienawidzi艂y si臋 nawzajem?
Tak naprawd臋 ca艂a jego wiedza o Donaldsonach ogranicza艂a si臋 do tego, co m贸g艂 wywnioskowa膰 z obserwacji nie ko艅cz膮cych si臋 zmaga艅 ojca z ojcem Kim, oraz z nie-
pochlebnych komentarzy Terry'ego na jej temat. A Jared nie ceni艂 specjalnie ani opinii ojca, ani zdania przyrodniego brata.
Zamkn膮艂 drzwi, poszed艂 do kuchni, otworzy艂 wino i wstawi艂 do kuchenki mikrofalowej jeden z mro偶onych obiad贸w, jakie mia艂 w lod贸wce. Popatrzy艂 na Skoka.
- I
co, psie? Co my艣lisz o Kim? Chyba ci臋 polubi艂a.
Na
pewno! - Zachichota艂, przypominaj膮c sobie, jak ber-
nardyn
pierwszy raz j膮 przewr贸ci艂. - Inaczej kaza艂aby
mi
pewnie ci臋 zabra膰. - U艣miechn膮艂 si臋 i, przykl臋kn膮
wszy,
pog艂aska艂 czule Skoka po 艂bie, podrapa艂 za uszami.
-
No, co powiesz? Zaprzyja藕nicie si臋? Je艣li tak, b臋dziesz
musia艂
przesta膰 j膮 przewraca膰!
Skok przekrzywi艂 艂eb, jakby rozwa偶a艂 s艂owa swojego pana, a potem szczekn膮艂 dono艣nie i zamerda艂 ogonem. Jared wyprostowa艂 si臋.
- Rozumiem,
偶e si臋 zgadzasz. - Nala艂 sobie wina
i
wpatrywa艂 si臋 w minutnik kuchenki, czekaj膮c, a偶 cy-
ferki
dojd膮 do zera. Wyj膮艂 jedzenie, wzi膮艂 kieliszek z wi-
nem
i zani贸s艂 wszystko do salonu. Ten wiecz贸r, jak wiele
innych,
sp臋dzi samotnie przed telewizorem.
Roze艣mia艂 si臋 na g艂os, na wp贸艂 z rozbawienia, a na wp贸艂 ironicznie. Nie tak wygl膮da 偶ycie zamo偶nego kobieciarza. Zmarszczy艂 brwi. Nazajutrz czeka艂 go dzie艅 ci臋偶kiej pracy. Terry do艂o偶y艂 mu swoim nieodpowiedzialnym post臋powaniem jeszcze jeden problem do rozwi膮zania. Jared zacisn膮艂 z臋by z w艣ciek艂o艣ci. Tym razem jego przyrodni brat nie dostanie tego, czego chcia艂. Mia艂 zwy-
czaj kupowania sobie kosztownych zabawek na rachunek firmy. Jednak je艣li zale偶a艂o mu na nowym jachcie, m贸g艂 sam za niego zap艂aci膰.
My艣li Jareda powr贸ci艂y do Kim. Kiedy j膮 ca艂owa艂, 偶adne z nich nie dzia艂a艂o na podstawie rozmy艣lnie podj臋tej decyzji. Jego post臋powanie, jako jej prze艂o偶onego, by艂o niedopuszczalne. A tak偶e, zwyczajnie, po ludzku, g艂upie. By艂 ni膮 oczarowany, cho膰 nie rozumia艂, na czym dok艂adnie to polega.
Mo偶e mia艂 z艂y pomys艂, kiedy przymusi艂 j膮 do odpracowania d艂ugu ojca? Czu艂 si臋 winny, zw艂aszcza 偶e p贸藕niej nabra艂 w膮tpliwo艣ci w sprawie wa偶no艣ci owego d艂ugu. Paul Donaldson rzeczywi艣cie podpisa艂 weksel, ale nie umow臋. Ca艂a transakcja wydawa艂a si臋 Jaredowi podejrzana, mimo 偶e formalnie zosta艂a przeprowadzona zgodnie z prawem. Jego ojciec mia艂 upodobanie do nieuczciwych interes贸w. Bior膮c pod uwag臋, 偶e ojciec i Donaldson dokuczali sobie nawzajem, mo偶na by艂o nabra膰 powa偶nych w膮tpliwo艣ci, co do natury d艂ugu. Dr臋czy艂y one Jareda, cho膰 nie mia艂 偶adnych dowod贸w czyjegokolwiek przest臋pstwa.
Zastanawia艂 si臋, co b臋dzie, je艣li Kim odkryje nieprawid艂owo艣ci czy luki w dokumentach swojego ojca. Czy w贸wczas pomy艣li, 偶e to on, Jared jest im winny? By艂o ju偶 za p贸藕no na rozwi膮zanie umowy i uznanie sprawy za zamkni臋t膮. Kim bez w膮tpienia chcia艂aby dowiedzie膰 si臋, dlaczego zmieni艂 zdanie po tym, jak wpierw stanowczo nalega艂 na zwrot d艂ugu. Nie wiedzia艂, co zrobi膰. Spo-
dziewa艂 si臋 k艂opot贸w, zar贸wno je艣li umowa pozostanie w mocy, jak i w贸wczas, gdy od niej odst膮pi.
Niespokojne my艣li dr臋czy艂y go przez ca艂y wiecz贸r.
Kim tak偶e martwi艂a si臋 d艂ugie godziny, nawet po tym, jak po艂o偶y艂a si臋 spa膰. Najpierw nie mog艂a zasn膮膰, p贸藕niej budzi艂a si臋 parokrotnie, wreszcie wsta艂a o wp贸艂 do sz贸stej rano. Przejrza艂a si臋 w lustrze. Mia艂a nadziej臋, 偶e zdo艂a pokry膰 makija偶em si艅ce pod oczami.
Znowu my艣la艂a o minionym wieczorze. Dziwi艂a si臋 sama sobie. Jak mog艂a pozwoli膰 Jaredowi, 偶eby j膮 ca艂owa艂? Ma艂o tego, przecie偶 ona tak偶e go ca艂owa艂a! Nigdy nie zachowywa艂a si臋 w podobny spos贸b - nie zawiera艂a przygodnych znajomo艣ci z m臋偶czyznami, nie dzia艂a艂a pod wp艂ywem impuls贸w, jak m贸g艂by wyrazi膰 si臋 Jared. By艂a z natury raczej opanowan膮 osob膮.
Zachichota艂a, przypomniawszy sobie, jak rzuci艂a w adwokata podartym wezwaniem. C贸偶, od czasu do czasu bywa艂a jednak impulsywna, ale nie w osobistych relacjach z m臋偶czyznami. Oduczy艂a si臋 tego po tym, jak zakocha艂a si臋 w niew艂a艣ciwym cz艂owieku.
Co z tego, 偶e poca艂unek Jareda by艂 cudowny? Zmarszczy艂a brwi. Ten cz艂owiek ma tak du偶e do艣wiadczenie, pomy艣la艂a z ironi膮, 偶e powinien ca艂owa膰 wprost perfekcyjnie. Nie zmazywa艂o to nijak jej winy.
Martwi艂a si臋 o najbli偶sz膮 przysz艂o艣膰. Przera偶a艂a j膮 perspektywa codziennych kontakt贸w z Jaredem przez ca艂e lato. Ba艂a si臋 o to, do czego mog膮 doprowadzi膰. W no-
cy kilkakrotnie przelatywa艂o jej przez my艣l, jak by to by艂o, gdyby znale藕li si臋 z Jaredem w 艂贸偶ku. Wstydzi艂a si臋, 偶e przychodz膮 jej do g艂owy takie rzeczy. Nie dawa艂o jej to jednak spokoju.
Mimo i偶 tyle godzin przele偶a艂a, rozmy艣laj膮c, nie zdo艂a艂a opracowa膰 rozs膮dnego planu dzia艂ania. Gdyby tylko umowa, kt贸r膮 podpisa艂a, mog艂a zosta膰 uniewa偶niona! Je艣li nie stawi si臋 do pracy, Jared by膰 mo偶e pozwie j膮 do s膮du, domagaj膮c si臋 zaj臋cia domu jej ojca. Nie by艂o jej sta膰 na przepadek domu. Czu艂a si臋 jak w pu艂apce.
Umy艂a si臋 szybko, wmusi艂a w siebie 艣niadanie, ubra艂a si臋, i dok艂adnie o 贸smej trzydzie艣ci wesz艂a do biurowej cz臋艣ci domu Jareda.
Ku jej zaskoczeniu, ju偶 pracowa艂. Porozk艂ada艂 na biurku papiery, wygl膮da艂 na ca艂kowicie nimi zaabsorbowanego. Chyba nie zauwa偶y艂 jej przybycia. Przygl膮da艂a mu si臋 kilka minut, my艣l膮c o minionym dniu. Za ka偶dym razem, kiedy tu wchodzi艂a, Jared wydawa艂 si臋 poch艂oni臋ty ci臋偶k膮 prac膮. Nie zrzuca艂 wszystkiego na barki innych. Mo偶e nies艂usznie za艂o偶y艂a, 偶e by艂 tylko figurantem na czele firmy, kt贸r膮 w rzeczywisto艣ci kierowa艂y bardziej kompetentne osoby? Kiedy dawa艂 jej co艣 do wys艂ania czy zleca艂 rozmowy telefoniczne, przekazywa艂 raczej swoje decyzje, a nie pyta艂 innych o porady. Oczywi艣cie, nie powierza艂 jej niczego, co by艂oby zwi膮zane z powa偶nymi transakcjami, ale mimo wszystko...
Zadzwoni艂 telefon, przerywaj膮c bieg jej my艣li. Chcia艂a go odebra膰, jednak Jared uprzedzi艂 j膮.
- S艂ucham
- powiedzia艂. Po kr贸tkiej chwili zdenerwo-
wa艂
si臋. - Nie b臋d臋 omawia艂 tego z tob膮 przez telefon! -
rzuci艂.
- Um贸wili艣my si臋 na dziesi膮t膮; przyjd藕 przedysku-
towa膰
to ze mn膮. - Trzasn膮艂 s艂uchawk膮. Wpatrywa艂 si臋 je-
szcze
chwil臋 w aparat, a potem odepchn膮艂 si臋 razem z fo-
telem
od biurka, wsta艂 i nala艂 sobie kawy. Dzbanek by艂 pra-
wie
pusty. Z wymalowan膮 na twarzy irytacj膮 Jared wyjrza艂
przez
otwarte drzwi na taras i zawo艂a艂: - Fred, jeste艣 tam?!
S艂u偶膮cy wszed艂, z konewk膮 w r臋ku.
Potrzebuje pan czego艣? - spyta艂.
Czy jeste艣 bardzo zaj臋ty? Sko艅czy艂a mi si臋 kawa. M贸g艂by艣...
Fred zachichota艂.
Pewnie. Zaparz臋 panu ca艂y dzbanek. - Spojrza艂 na zegarek, a potem popatrzy艂 z niedowierzaniem na swojego pracodawc臋. - Jeszcze nie ma dziewi膮tej, a pan wypi艂 ju偶 tyle kawy? Chyba ma pan dzisiaj mn贸stwo problem贸w do rozwi膮zania.
Mam. Musz臋 upora膰 si臋 z protestami zwi膮zkowc贸w w fabryce w Oakland, negocjowa膰 umow臋 zakupu pewnego warsztatu, obmy艣li膰 spos贸b odzyskania pieni臋dzy od klienta, kt贸ry najprawdopodobniej znalaz艂 si臋 na kraw臋dzi bankructwa, podj膮膰 decyzj臋 w sprawie nowego sprzedawcy naszych produkt贸w, kt贸ry niespecjalnie si臋 wykaza艂, odnie艣膰 si臋 do propozycji jednego z naszych najwi臋kszych klient贸w, kt贸ry nagabuje mnie o to, 偶ebym zorganizowa艂 bal charytatywny na rzecz ulubionej fundacji jego 偶ony...
Czy nie ma pan pracownik贸w, kt贸rzy wykonaliby dla pana cz臋艣膰 tych zada艅?
Mam, ale... Zbyt trudno mi odda膰 najwa偶niejsze sprawy w cudze r臋ce. To moja wada. Powinienem zleca膰 poszczeg贸lne przedsi臋wzi臋cia dyrektorom odpowiednich departament贸w. Mo偶e przyda艂by mi si臋 nawet urlop, najlepiej pod 偶aglami, 偶ebym m贸g艂 wypocz膮膰 psychicznie. - Jared westchn膮艂. - A jakby tego wszystkiego by艂o ma艂o, za godzin臋 przyjdzie tu Terry, kt贸remu musz臋 wyt艂umaczy膰, 偶e jego ostatni wyg艂up jest absolutnie nie do przyj臋cia!
Wida膰 by艂o, 偶e Jared jest zm臋czony. Kim musia艂a przyzna膰, 偶e zas艂ugiwa艂 na podziw, zmagaj膮c si臋 z takim ogromem pracy. Nie unika艂 odpowiedzialno艣ci za nic. Musia艂 by膰 艣wietnym administratorem.
Poda艂 Fredowi dzbanek i, odwr贸ciwszy si臋 z powro-tem w stron臋 biurka, spostrzeg艂 Kim. Jej obecno艣膰 wyra藕nie go zaskoczy艂a. U艣miechn膮艂 si臋 nieszczerze.
Nie s艂ysza艂em, jak wchodzi艂a艣. Czy d艂ugo tak stoisz?
Nie, w艂a艣nie przyjecha艂em.
Fred zaraz przyniesie nam kaw臋. - Zerkn膮艂 na prawie pusty kubek. - Najwyra藕niej opr贸偶ni艂em ju偶 ca艂y dzbanek, kt贸ry nape艂ni艂em jaki艣 czas temu.
Dopiero za pi臋tna艣cie dziewi膮ta. Od kt贸rej pracu-
jesz?
- Od
oko艂o wp贸艂 do si贸dmej. Dzisiaj mam du偶o
spraw
do za艂atwienia, wi臋c musia艂em wcze艣nie zacz膮膰.
Nie nawi膮zywa艂 ani s艂owem do zdarze艅 poprzedniego dnia. Czy偶by tak przywyk艂 do ca艂owania nowo poznanych pracownic, 偶e nie pozostawia艂o to na nim wi臋kszego wra偶enia? Kim nie by艂a pewna, jak si臋 zachowywa膰. Odruchowo dotkn臋艂a ust, przypominaj膮c sobie jego poca艂unek. Zacz臋艂o narasta膰 w niej napi臋cie. Przest膮pi艂a nerwowo z nogi na nog臋 i zapyta艂a:
- Czy
dasz mi list臋 zada艅 na dzisiaj? - S艂owo 鈥瀦ada艅"
mimo
woli wym贸wi艂a pogardliwym tonem. - To znaczy,
czy
m贸g艂by艣 powiedzie膰 mi, co mam robi膰, 偶ebym mog艂a
przesta膰
ci przeszkadza膰?
Jared zwr贸ci艂 uwag臋 na ton jej g艂osu. Odk膮d si臋 obudzi艂, by艂 tak zaj臋ty, 偶e nie mia艂 czasu zastanawia膰 si臋 nad zdarzeniami minionego wieczora. A mo偶e po prostu nie chcia艂 o nich my艣le膰? Czu艂 si臋 troch臋 dziwnie, ale skupia艂 si臋 na pracy; a偶 do chwili, kiedy zobaczy艂 Kim stoj膮c膮 w drzwiach.
Od razu ogarn臋艂y go mieszane uczucia. 呕a艂owa艂, 偶e doprowadzi艂 do poca艂unku z ni膮; z drugiej strony - cieszy艂 si臋 z niego. Smak jej ust, jej blisko艣膰, kiedy j膮 obejmowa艂, wywar艂y na nim niezatarte wra偶enie. Nie wiedzia艂, co z tym zrobi膰.
Eee... jasne - zaj膮kn膮艂 si臋. Si臋gn膮艂 po list臋, kt贸r膮 sporz膮dzi艂 zaraz po wej艣ciu do gabinetu. Czu艂 si臋 niezr臋cznie. Pomy艣la艂, 偶e by膰 mo偶e najlepiej b臋dzie nie wspomina膰 o wczorajszych zaj艣ciach. Poda艂 Kim kartk臋.
Kolejny dzie艅 wykonywania zlece艅 dla s艂u偶膮cej -
skomentowa艂a, spojrzawszy na ni膮. Nie by艂a w stanie si臋 powstrzyma膰. Jared wygl膮da艂 na rozbawionego. Czy偶by znajdowa艂 satysfakcj臋 w dokuczaniu jej? Popatrzy艂a na niego gniewnie.
- Najpierw
pojedziesz ze Skokiem do weterynarza -
powiedzia艂,
jakby nigdy nic, wykonuj膮c gest w stron臋 li-
sty.
- Trzeba zaszczepi膰 go, jak co roku, przeciw w艣ciek-
li藕nie;
dostanie nowy numerek...
Jak na zawo艂anie, Skok wpad艂 z tarasu, kieruj膮c si臋 prosto ku Kim. Wiedzia艂a, czym to si臋 sko艅czy. Z艂apa艂a si臋 biurka. Bernardyn nie powali艂 jej jednak na ziemi臋, tylko usiad艂 przy niej, opieraj膮c cz臋艣膰 swojego ci臋偶aru na jej nodze. Merda艂 ogonem z zadowolenia.
Pog艂aska艂a go po 艂bie. Cieszy艂a si臋, 偶e roz艂adowa艂 pe艂n膮 napi臋cia sytuacj臋.
- Skok,
chod藕! -
powiedzia艂a.
- Jedziemy do wete-
rynarza.
Wr贸ci艂a z psem ju偶 po godzinie. Zostawi艂a go na dworze, a potem wesz艂a do recepcji, nie przechodz膮c przez gabinet Jareda. Nala艂a sobie kawy, usiad艂a za biurkiem i zaj臋艂a si臋 nast臋pn膮 spraw膮 do za艂atwienia. Pisa艂a na komputerze list, gdy us艂ysza艂a dobrze sobie znany, nieprzyjemny g艂os:
- I
po co Jared ci臋 zatrudni艂?! Mo偶e w ramach dzia-
艂alno艣ci
charytatywnej?
Nie by艂a w stanie doko艅czy膰 zdania. Podnios艂a wzrok na Terry'ego Stevensa. Patrzy艂 na ni膮, zadzieraj膮c nosa. Rozgniewa艂a si臋. By艂 od dawna doros艂ym m臋偶czyzn膮, ale
od czasu szko艂y 艣redniej zupe艂nie si臋 nie zmieni艂! Pozosta艂 niezno艣nym arogantem.
- Um贸wi艂e艣
si臋 na spotkanie ze mn膮, nie z Kim! -
hukn膮艂
Jared, wygl膮daj膮c ze swojego gabinetu. Terry rzu
ci艂
jej jeszcze jedno pogardliwe spojrzenie i ruszy艂 w je
go
stron臋.
Wsta艂a i podesz艂a do drzwi salki konferencyjnej, kt贸ra oddziela艂a jej pok贸j od gabinetu Jareda. Wstydzi艂a si臋, 偶e pods艂uchuje, jednak ciekawo艣膰 przewa偶y艂a. K艂贸tnia by艂a na tyle g艂o艣na, 偶e Kim bez trudu s艂ysza艂a ka偶de s艂owo, mimo 偶e bracia zamkn臋li si臋 w gabinecie.
Mam do艣膰 twoich nieodpowiedzialnych zagrywek, Terry! - zawo艂a艂 Jared. - Ta umowa kupna-sprzeda偶y jachtu za sto tysi臋cy dolar贸w, jak膮 podpisa艂e艣, jest niewa偶na! Wyja艣ni艂em Tony'emu Williamsowi, 偶e nie masz prawa podpisywa膰 偶adnych um贸w w imieniu Stevens Enterprises. Je艣li zatem sprzeda ci jacht, firma nie b臋dzie zobowi膮zana sfinansowa膰 kupna. To sprawa pomi臋dzy wami dwoma, i...
Nie masz prawa tego robi膰!
Mam! Mam pe艂ne prawo podj膮膰 tak膮 decyzj臋.
Interesuj膮ce, 偶e podejmujesz j膮 tylko w odniesieniu do mnie. Jak widz臋, tw贸j jacht ci膮gle stoi w przystani.
Ja za niego zap艂aci艂em - a nie firma! A jako prezes zarz膮du oraz rady nadzorczej Stevens Enterprises, jestem odpowiedzialny za to, aby firma by艂a kierowana w spos贸b etyczny, a tak偶e zapewniaj膮cy zysk. Nie jest to 艂atwe,
bior膮c pod uwag臋 r贸偶ne nielegalne umowy, jakie spreparowa艂 nasz tata! Za艣 je艣li chodzi o ciebie - nie wiem, z jakiego powodu uwa偶asz si臋 uprawniony do wszystkiego, czego tylko ci si臋 zachce, w og贸le na to nie pracuj膮c! Ojciec zapewni艂 ci miesi臋czny doch贸d takiej wysoko艣ci, 偶e z powodzeniem starcza na niezb臋dne wydatki. To ode mnie zale偶y, czy zostanie podniesiony. Nie uwa偶am, 偶e powinien. Nie jeste艣 ju偶 dzieckiem, masz trzydzie艣ci lat i dop贸ki nie wyka偶esz cho膰 odrobiny inicjatywy czy cho膰by odpowiedzialno艣ci, firma nie da ci ju偶 偶adnych prezent贸w. Je艣li nie starcza ci to, co masz, m贸g艂by艣 pomy艣le膰 o jakiej艣 pracy, chocia偶 nie wydaje mi si臋, 偶eby艣 mia艂 jakiekolwiek kwalifikacje!
G艂osy przycich艂y i Kim nie s艂ysza艂a wi臋cej. Wr贸ci艂a do pisania listu. Trudno by艂o jej si臋 skupi膰. S艂owa Jareda poruszy艂y j膮 do g艂臋bi. Dowiedzia艂a si臋, 偶e zale偶y mu na etyce, a tak偶e, 偶e jego ojciec pozawiera艂 jakie艣 nielegalne omowy, kt贸re sprawiaj膮 teraz Jaredowi k艂opoty.
Po kilku minutach drzwi gabinetu Jareda otworzy艂y si臋 z trzaskiem i Terry przebieg艂 ko艂o niej, kieruj膮c si臋 do samochodu.
Chcia艂bym przeprosi膰 ci臋 za Terry'ego - powiedzia艂 Jared. Popatrzy艂a na niego, zaskoczona. Jared Stevens j膮 przeprasza艂? Co艣 takiego!
Nigdy nie nauczy艂 si臋 dobrych manier - ci膮gn膮艂. - Jego matka wpaja艂a mu, 偶e jest najlepszy i mo偶e robi膰, co tylko zechce. Dlatego, 偶e jest bogaty. Do tej pory nie zrozumia艂, 偶e to b艂臋dne przekonanie.
W porz膮dku. Przyzwyczai艂am si臋 do jego docink贸w w szkole...
To wcale nie jest w porz膮dku. Ale mi艂o, 偶e tak powiedzia艂a艣. - Jared u艣miechn膮艂 si臋. Wpatrywa艂 si臋 prosto w jej oczy. Wyci膮gn膮艂 dr偶膮c膮 d艂o艅 i dotkn膮艂 jej policzka, a potem szybko cofn膮艂 r臋k臋. Nie chcia艂, 偶eby sytuacja rozwija艂a si臋 podobnie jak poprzedniego dnia. Dlaczego traci艂 przy Kim rozs膮dek? Ba艂 si臋 odpowiedzi, jaka mog艂a mu si臋 nasun膮膰.
Przysz艂o mu nagle do g艂owy, czy nie zatrudni艂 jej g艂贸wnie dlatego, 偶eby by艂a przy nim. Przerazi艂 si臋 tej my艣li. Przecie偶 nie brakowa艂o mu towarzystwa kobiet, mimo 偶e, odk膮d obj膮艂 prezesur臋 Stevens Enterprises, umawia艂 si臋 z nimi niepor贸wnanie rzadziej ni偶 kiedy艣.
- Eee...
- zaj膮kn膮艂 si臋. - To znaczy, zastanawia艂em
si臋,
czy... - Zamilk艂. Nie podoba艂a mu si臋 niepewno艣膰
we
w艂asnym g艂osie. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i powiedzia艂:
-
Mam mn贸stwo pracy do zrobienia, ty tak偶e masz swoj膮
list臋;
wr贸膰my zatem do swoich zaj臋膰. - Wyszed艂 szybko.
Ju偶
mia艂 na ko艅cu j臋zyka pytanie, czy Kim nie pomo-
g艂aby
mu w organizacji balu charytatywnego, na kt贸ry
nalega艂
klient. Przysz艂o to Jaredowi do g艂owy ju偶 wczes-
nym
rankiem. Sp臋dza艂by z Kim d艂ugie godziny; z pew-
no艣ci膮
pracowa艂aby razem z nim jeszcze po up艂ywie
trzech
miesi臋cy, na jakie opiewa艂a umowa. Mog艂o da膰
im
to sposobno艣膰 nawi膮zania bliskiej, intymnej relacji,
co
z drugiej strony, zapewne 藕le by si臋 dla nich obojga
sko艅czy艂o.
Wyszed艂 na taras. Dzie艅 by艂 pi臋kny, s艂oneczny i ciep艂y. A偶 si臋 prosi艂, 偶eby sp臋dza膰 go na dworze, wypoczywaj膮c. My艣li o pr贸bie darmowego zdobycia jachtu przez Terry'ego nasun臋艂y Jaredowi inne. Dawno nie 偶eglowa艂. Przypomnia艂y mu si臋 lata, kiedy mia艂 mn贸stwo czasu na oddawanie si臋 ulubionym przyjemno艣ciom -jedn膮 z nich by艂o 偶eglarstwo.
Kiedy obj膮艂 kierownictwo firmy, by艂 zaskoczony. Do owego czasu podejrzewa艂 tylko, 偶e jego ojciec prowadzi nieuczciwe interesy, wmawia艂 jednak sobie, 偶e sam nie ma z nimi nic wsp贸lnego. A偶 nagle odziedziczy艂 przedsi臋biorstwo prosperuj膮ce dzi臋ki nielegalnym b膮d藕 balansuj膮cym na granicy prawa umowom. Nie mia艂 zamiaru kontynuowa膰 nieetycznej dzia艂alno艣ci ojca, podejmowa膰 niemoralnych decyzji. Jared osobi艣cie zaj膮艂 si臋 wszystki-mi istotnymi sprawami, aby wprowadzi膰 zasadnicze zmiany. Zwolni艂 kilku cz艂onk贸w zarz膮du, kt贸rym nie podoba艂o si臋 jego podej艣cie do kierowania firm膮. Do tej pory nie przerzuci艂 na ni偶szy szczebel zarz膮dzania przej臋tych przez siebie obowi膮zk贸w i w rezultacie pracowa艂 niemal bez chwili wytchnienia. Aby pozosta膰 przy zdrowych zmys艂ach, lato sp臋dza艂 w rodzinnej posiad艂o艣ci, gdzie tak偶e oddawa艂 si臋 pracy.
Odetchn膮艂 艣wie偶ym, morskim powietrzem. Fred mia艂 racj臋. Ju偶 dawno nadszed艂 czas zlecania pracy innym. Nie spos贸b d藕wiga膰 tak wielu obowi膮zk贸w przez d艂ugie lata. Jared cieszy艂 si臋, 偶e chocia偶 osobiste sprawy za艂atwia za niego Kim. Normalnie zleca艂by je Fredowi, ale obar-
czy艂 go bardzo absorbuj膮cym zaj臋ciem i jego s艂u偶膮cy bywa艂 w posiad艂o艣ci tylko rankami. Nadzorowa艂 bowiem budow臋 miejskiego o艣rodka u偶yteczno艣ci publicznej w Otter Crest, za po艣rednictwem nienastawionej na zysk fundacji za艂o偶onej przez Jareda. Budynek powstawa艂 na placu b臋d膮cym jego w艂asno艣ci膮. Mia艂 by膰 miejscem, gdzie mogliby aktywnie sp臋dza膰 czas emeryci i m艂odzie偶 i gdzie grapy obywateli miasta odbywa艂yby zebrania. O艣rodkiem b臋dzie zarz膮dza艂a osoba pe艂ni膮ca jednocze艣nie funkcj臋 prezesa fundacji.
Jared stara艂 si臋 utrzymywa膰 ca艂膮 spraw臋 w tajemnicy, podobnie jak wiele innych. Nie zamierza艂 rozg艂asza膰 wszystkim plan贸w swojej dzia艂alno艣ci charytatywnej. Mog艂oby j膮 to utrudnia膰.
Nagle przysz艂a mu do g艂owy dziwna my艣l. Kim by艂a osob膮 z zewn膮trz, ale czu艂 si臋, jakby j膮 zna艂 i wsp贸艂pracowa艂 z ni膮 od dawna. By艂o to zastanawiaj膮ce...
Kim przynios艂a Jaredowi trzy wydrukowane dokumenty.
- Sko艅czy艂am.
Jest sz贸sta. P贸jd臋 do domu.
Podni贸s艂
wzrok znad papier贸w, zdziwiony.
- Ju偶
sz贸sta? - Wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋, 偶eby ul偶y膰
zasta艂ym
stawom. - Nawet nie jad艂em lunchu.
- Nie?
- Jego pracowito艣膰 zdumiewa艂a j膮.
Spojrza艂
na ni膮 z ukosa.
- Zesz艂y
wiecz贸r nam nie wyszed艂, ale spr贸buj臋 je-
szcze
raz. Czy mia艂aby艣 ochot臋 zosta膰 i zje艣膰 ze mn膮
obiad?
By艂a zaskoczona.
Chyba nie zamierzasz mi powiedzie膰, i偶 nagle przypomnia艂o ci si臋, 偶e masz co艣 do zrobienia?
Hmm... Nie, nie zamierzam. - Nie przychodzi艂 jej do g艂owy 偶aden pow贸d, jakiego mog艂aby u偶y膰, 偶eby odrzuci膰 jego zaproszenie. Nie chcia艂a oznajmi膰, 偶e nie ma ochoty siedzie膰 z nim przy obiedzie. To dopiero by艂oby k艂amstwo! Perspektywa wieczora sp臋dzonego wsp贸lnie z Jaredem niepokoi艂a j膮 jednak. Dobrze pami臋ta艂a, co dzia艂o si臋 poprzedniego dnia. Ba艂a si臋, 偶e nie zdo艂a mu si臋 oprze膰, gdyby zn贸w pr贸bowa艂 j膮 ca艂owa膰. Mimo to, mia艂a ochot臋 lepiej go pozna膰.
Czy mam rozumie膰, 偶e twoje milczenie oznacza przyj臋cie zaproszenia? - spyta艂 niepewnie.
C贸偶... Chyba nic mi si臋 nie stanie...
艢wietnie. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko i ruchem r臋ki zaprosi艂 j膮 do mieszkalnej cz臋艣ci domu. - Mam w piwnicy butelk臋 wina, kt贸re trzyma艂em na specjaln膮 okazj臋. Chcia艂bym wypi膰 je dzisiaj z tob膮. P贸jd臋 po nie i rozpal臋 w kominku, a ty tymczasem nakarm Skoka.
Kim pokr臋ci艂a g艂ow膮. Zn贸w zach臋ci艂 j膮 czym艣, a po-tem doda艂 co艣 mniej atrakcyjnego. Nie by艂a pewna, co ma my艣le膰 o 鈥瀞pecjalnej okazji" wypicia wyj膮tkowego wina.
Skok przez par臋 godzin siedzia艂 cierpliwie przy jej biurku. Nasypa艂a teraz psu pe艂n膮 misk臋 karmy i nala艂a wody. By艂 zadowolony. Rzuci艂 si臋 na jedzenie, jakby g艂odowa艂 od tygodnia. Zerkn臋艂a na otwarte drzwi, prowa-
dz膮ce do piwnicy. Ogarni臋ta ciekawo艣ci膮, zesz艂a po schodach, rozgl膮daj膮c si臋. Z rozczarowaniem zobaczy艂a zwyk艂e p贸艂ki, piec centralnego ogrzewania i tym podobne rzeczy. Odnalaz艂a jednak pomieszczenie, gdzie na drewnianych rega艂ach le偶a艂y setki butelek wina. Wesz艂a tam ostro偶nie.
Jak ci si臋 podoba? - spyta艂 Jared, wy艂aniaj膮c si臋 zza jednego z rega艂贸w. Zaczerwieni艂a si臋 ze wstydu.
Przepraszam. Nie chcia艂am myszkowa膰 po twojej piwnicy... Po prostu nigdy nie widzia艂am tak du偶ego pomieszczenia na wino i zaciekawi艂o mnie, jak wygl膮da. Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie gniewasz.
Nie. Lubi臋 chwali膰 si臋 moimi winami.
Ile ich masz?
Kilkaset butelek. - Podszed艂 do niej z boku. - Wi臋cej, ni偶 mi potrzeba. Za ka偶dym razem, kiedy natrafiam na nowy gatunek, kt贸ry mi si臋 podoba, kupuj臋 kilka skrzynek. Gdybym sam wypija艂 to wszystko, dawno zosta艂bym alkoholikiem, ale organizuj臋 r贸偶ne spotkania w firmie, wydaj臋 przyj臋cia tutaj; wi臋ksza cz臋艣膰 wina idzie na to.
Kim zadr偶a艂a. Jego blisko艣膰 robi艂a na niej wi臋ksze wra偶enie ni偶 wszystkie butelki wina razem wzi臋te. Rozum m贸wi艂 jej, 偶eby si臋 cofn膮膰, gdy tymczasem pragn臋艂a fizycznego kontaktu z nim. Wyobrazi艂a sobie, 偶e Jared j膮 obejmuje, potem ca艂uje, ca艂uje i ca艂uje, a偶 wreszcie, kochaj膮 si臋 z rozkosz膮...
Po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu i to, w po艂膮czeniu z ero-
tycznymi my艣lami, wzbudzi艂o w niej fal臋 po偶膮dania. Przesun膮艂 palcami po jej policzku, a potem zatopi艂 d艂o艅 w jej w艂osach. Nachyli艂 si臋 i musn膮艂 ustami jej wargi. Pr贸bowa艂a si臋 temu oprze膰. Pragn臋艂a go, cho膰 nie chcia艂a nawi膮zywa膰 z nim intymnej relacji. Zbli偶y艂 si臋 jeszcze bardziej. Kusi艂 j膮 tak mocno, 偶e a偶 zamkn臋艂a oczy, staraj膮c si臋 odegna膰 od siebie jego obraz. By艂o ju偶 jednak za p贸藕no. Nie opanowa艂a si臋.
ROZDZIA艁 PI膭TY
G艂adzi艂 j膮 po policzku, czuj膮c napi臋cie jej cia艂a. Sk贸ra Kim by艂a g艂adka i mi臋kka, tak jak wygl膮da艂a. W艂osy przypomina艂y w dotyku jedwab. Dlaczego ta kobieta oddzia艂ywa艂a na niego a偶 tak silnie? Traci艂 przy niej rozum. Chcia艂 kocha膰 si臋 z ni膮. Smakowa膰 jej sk贸r臋, dotyka膰 jej tak, aby sprawi膰 rozkosz, pozna膰 z bliska ka偶dy centymetr jej cia艂a, doznawa膰 z ni膮 fizycznej rozkoszy. Delikatnie przyci膮gn膮艂 j膮 ku sobie i zn贸w dotkn膮艂 ustami jej ust.
Zesztywnia艂a nagle, otworzy艂a raptownie oczy i cofn臋艂a si臋 o dwa kroki. Na jej twarzy wida膰 by艂o l臋k. Jared by艂 rozczarowany. Mia艂 ochot臋 kontynuowa膰 to, co chwil臋 wcze艣niej robi艂, ale przecie偶 nie b臋dzie jej napastowa艂. Wyci膮gn膮艂 jeszcze r臋k臋 i dotkn膮艂 na moment jej policzka, a potem cofn膮艂 d艂o艅. Patrzy艂 Kim w oczy jeszcze sekund臋, wreszcie, g艂臋boko westchn膮艂 i odwr贸ci艂 wzrok od jej kusz膮cego widoku.
- Masz racj臋 - odezwa艂 si臋 - powinni艣my skupi膰 si臋 na szykowaniu obiadu. - Zdj膮艂 z rega艂u butelk臋 wina, o kt贸rej m贸wi艂 wcze艣niej i wskaza艂 na schody.
Oboje z Kim czuli si臋 bardzo niezr臋cznie. W ko艅cu,
po kilku minutach, zacz臋li przygotowywa膰 obiad. Jared w艂o偶y艂 steki do piekarnika i otworzy艂 wino, Kim zrobi艂a sa艂atk臋. Zacz臋li z powrotem rozmawia膰, rozmowa by艂a sztuczna, cho膰 uprzejma. Kiedy wy艂o偶yli ju偶 elegancko jedzenie na talerze i pozostawa艂o siada膰 do sto艂u, Jared wzi膮艂 Kim za r臋k臋, znowu zbli偶y艂 do siebie i powiedzia艂 ciep艂ym tonem:
- Uwielbiam
letnie dni, kiedy s艂o艅ce d艂ugo zagl膮da
przez
okna. Zapowiada si臋 pi臋kny zach贸d. Zjedzmy na
tarasie.
Postawi艂 talerze, kieliszki i butelk臋 na tacy, i wyni贸s艂 je przez szklane drzwi na dw贸r. Nakry艂 do sto艂u, odsun膮艂 krzes艂o Kim, nala艂 wina. Uni贸s艂szy kieliszek, wzni贸s艂 toast:
Wypijmy za owocnie przepracowane lato. - Spojrza艂 na ni膮 z ukosa i zapyta艂: - Mo偶e tak偶e za kszta艂c膮ce?
Kszta艂c膮ce? - Zmarszczy艂a brwi.
Za mo偶liwo艣膰 dowiedzenia si臋 czego艣 o sobie nawzajem. Mo偶e uda nam si臋 od艂o偶y膰 na p贸艂k臋 przynajmniej cz臋艣膰 zadawnionych spraw zwi膮zanych z wa艣ni膮 pomi臋dzy naszymi rodzinami? By膰 mo偶e nie s膮 ju偶 aktualne i nie dotycz膮 ani ciebie, ani mnie?
Stukn膮艂 kieliszkiem w jej kieliszek i napi艂 si臋 wina. Promienie zachodz膮cego s艂o艅ca roz艣wietla艂y z艂ociste w艂osy Kim i odbija艂y si臋 w jej niebieskich oczach. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie widzia艂 tak pi臋knej kobiety. Podziwia艂 j膮, podczas gdy ona zawaha艂a si臋, a potem tak偶e wypi艂a 艂yczek wina.
Odstawi艂a kieliszek. Nie komentowa艂a jego toastu za lepsze poznanie si臋 i odes艂anie w niepami臋膰 cz臋艣ci zdarze艅 zwi膮zanych z ich przodkami. To ostatnie z pewno艣ci膮 by im nie zaszkodzi艂o - ale czy by艂o realne? Nie by艂a pewna, o co, tak naprawd臋, chodzi Jaredowi. By膰 mo偶e szykowa艂 kolejny podst臋p przeciwko 鈥濪onaldso-n贸wnie"? Mia艂a nadziej臋, 偶e nie, ale do艣wiadczenie m贸wi艂o jej, 偶e mo偶e by膰 inaczej.
Zwr贸ci艂a spojrzenie ku s艂o艅cu. Rzeczywi艣cie, zach贸d by艂 pi臋kny. Niebo wype艂nia艂y czerwonoz艂ociste strumienie 艣wiat艂a. Akompaniowa艂 temu 艂oskot fal rozbijaj膮cych si臋 na piasku pla偶y. Wzd艂u偶 brzegu zatoki zacz臋艂y zapala膰 si臋 艣wiat艂a miasta niczym male艅kie, iskrz膮ce si臋 brylanty. Zap艂on臋艂y reflektory w 艣cianach basenu, pod艣wietlaj膮c od do艂u wod臋. Kim opad艂a na oparcie krzes艂a, zamkn臋艂a oczy i wci膮gn臋艂a do p艂uc 艣wie偶e, pachn膮ce oceanem powietrze.
Jared wprowadzi艂 j膮 w stan g艂臋bokiego zak艂opotania. By艂 zupe艂nie inny, ni偶 si臋 spodziewa艂a. Wszystko przebiega艂o niezgodnie z jej planem. Nie ok艂ama艂 jej, ale bez w膮tpienia pos艂ugiwa艂 si臋 p贸艂prawdami, nie szcz臋dzi艂 niedopowiedze艅. Nie mog艂a mu ufa膰, niezale偶nie od tego, jak bardzo by艂 przystojny. Nawet od tego, 偶e na jego widok serce zaczyna艂o jej ko艂ata膰 z podniecenia.
Otworzy艂a oczy, odchrz膮kn臋艂a i zapyta艂a:
- Co zamierzasz zleci膰 mi do zrobienia jutro? - Szybko opanowa艂a zdenerwowanie, podnosz膮c znowu do ust kieliszek z winem. Powstrzyma艂a si臋 przed dodaniem, 偶e niew膮tpliwie zn贸w dostanie do za艂atwienia kilka drob-
nych spraw osobistych, kt贸rymi mog艂aby zaj膮膰 si臋 s艂u偶膮ca. W ko艅cu Jared proponowa艂 rozejm po d艂ugich dziesi臋cioleciach ci膮gn膮cej si臋 od pokole艅 walki.
Jeszcze nie u艂o偶y艂em listy. Zostawmy lepiej sprawy zawodowe na jutro. Dzi艣 wiecz贸r wola艂bym porozmawia膰 o tobie.
O mnie? Nie ma nic interesuj膮cego, co mo偶na by o mnie powiedzie膰. - Zawstydzi艂a si臋 i zacz臋艂a skuba膰 sa艂atk臋. Jared jad艂 stek i przygl膮da艂 si臋 Kim.
Jestem innego zdania. Na przyk艂ad, ciekaw jestem, dlaczego postanowi艂a艣 zosta膰 nauczycielk膮? Jest wiele niepor贸wnanie bardziej lukratywnych zawod贸w.
Nie uwa偶am, 偶e w 偶yciu najwa偶niejsze s膮 pieni膮dze - odpar艂a ze s艂yszaln膮 pogard膮 w g艂osie. - Na dobry zaw贸d sk艂ada si臋 wi臋cej czynnik贸w poza tym, czy jest pop艂atny.
Wiem o tym. Pieni膮dze nie s膮 celem ludzkiego 偶yda. Ale nie odpowiedzia艂a艣 na moje pytanie.
Znowu by艂a bardzo zaskoczona. Obraz charakteru Janda, jaki sobie wytworzy艂a, kolejny raz okaza艂 si臋 fa艂szywy. Spr贸bowa艂a sformu艂owa膰 odpowied藕, kt贸ra dobrze oddawa艂aby jej odczucia.
- Nauczanie
daje mi ogromn膮 satysfakcj臋. To trudne
wyzwanie.
I co艣, co daje wielk膮 rado艣膰, gdy ucze艅 poj-
muje
rzecz,
kt贸ra by艂a dla niego trudna, albo kiedy mog臋
pochwali膰
go
za ci臋偶k膮 prac臋. Lubi臋 uczy膰. My艣l臋 sobie,
偶e
pomagam m艂odym ludziom si臋 rozwija膰, zwi臋ksza膰
ich
偶yciowy
potencja艂.
Jared patrzy艂 na ni膮 w zamy艣leniu. Wypi艂 艂yk wina. Dostrzega艂 w jej oczach niepok贸j. Ale i rado艣膰, gdy m贸wi艂a o nauczaniu.
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i opar艂 j膮 na jej d艂oni.
- Podziwiam
ci臋 za pracowito艣膰 i oddanie swojemu
zaj臋ciu.
Masz wielkie szcz臋艣cie, 偶e tak wcze艣nie znalaz艂a艣
swoje
miejsce w 偶yciu. 呕e jeste艣 pewna, i偶 dokona艂a艣
w艂a艣ciwego
wyboru.
Dzie艅 gas艂. Zapali艂o si臋 kilka ogrodowych latar艅, roz艣wietlaj膮c st贸艂 艂agodnym 艣wiat艂em. Kim znieruchomia艂a pod dotykiem d艂oni Jareda, ale nie cofn臋艂a r臋ki. Ton jego g艂osu, wyraz jego twarzy by艂y bardzo szczeg贸lne... Oddzia艂ywa艂y na ni膮 tak mocno, 偶e zn贸w si臋 zaniepokoi艂a. Przekrzywi艂a g艂ow臋 i odpowiedzia艂a:
- To
zabrzmia艂o smutno. Czy偶by艣 ty nie odnalaz艂 je-
szcze
swojego miejsca, nie by艂 pewien, 偶e chcesz robi膰
to,
co robisz? Nie cieszy ci臋 to wszystko, co masz do
dyspozycji?
Osobowo艣膰 Jareda z ka偶d膮 godzin膮 wydawa艂a jej si臋 bardziej skomplikowana. A mo偶e tylko si臋 艂udzi艂a, chc膮c, aby by艂 nie tylko przystojnym i poci膮gaj膮cym m臋偶czyzn膮, ale tak偶e cz艂owiekiem wspania艂ego charakteru? W ko艅cu wiedzia艂a o nim co nieco... Nie, nie by艂a ju偶 pewna, co rzeczywi艣cie wie o Jaredzie.
Pieni膮dze i to, co mog臋 za nie kupi膰, sprawiaj膮 mi wielk膮 rado艣膰 - odpowiedzia艂. - Ale pomna偶anie maj膮tku nie powinno by膰 celem 偶ycia.
W takim razie - 偶achn臋艂a si臋 nagle, cofaj膮c r臋k臋
- powiniene艣 robi膰 ze swoimi pieni臋dzmi co艣 jeszcze, a nie jedynie kupowa膰 sobie nowe przyjemno艣ci!
Zmru偶y艂 tylko oczy. Natychmiast po偶a艂owa艂a wypowiedzianego docinka; Jared nie zas艂u偶y艂 sobie na niego. Dlaczego w艂a艣ciwie zapragn臋艂a mu nagle dopiec? Nie zazdro艣ci艂a bogaczom maj膮tku - ale mo偶e denerwowa艂o j膮, 偶e to Stevensowie mieli wszystko, czego nie m贸g艂 zdoby膰 jej dziadek, a potem ojciec? 呕a艂owa艂a te偶, 偶e przerwa艂a fizyczny kontakt z Jaredem.
Przepraszam... - szepn膮艂a. - Nie chcia艂am, 偶eby to tak zabrzmia艂o. Poza tym, to nie moja sprawa, na co wydajesz swoje pieni膮dze.
Nic nie szkodzi.
S艂ycha膰 by艂o, 偶e jej s艂owa wywar艂y na niego wp艂yw.
Przepraszam ci臋, naprawd臋 - powt贸rzy艂a. - Nie mam prawa m贸wi膰 ci takich rzeczy... Nawet nie wiem, dlaczego to powiedzia艂am. - A mo偶e, pomy艣la艂a, pod艣wiadomie broni臋 si臋 przed nim w ten spos贸b?
Nie przejmuj si臋.
Boczne 艣wiat艂o pog艂臋bia艂o delikatnie jego m臋skie rysy. Zn贸w ogarn臋艂o j膮 po偶膮danie. Skierowa艂a rozmow臋 na pierwszy bezpieczny temat, jaki przyszed艂 jej do g艂owy:
To wino jest wy艣mienite, a i stek wprost wspania艂y.
Dzi臋kuj臋. Ciesz臋 si臋, 偶e ci smakuje.
Mia艂e艣 racj臋, 偶eby zje艣膰 obiad na tarasie. Masz st膮d pi臋kny widok. - By艂a to rozmowa o niczym i oboje zachowywali si臋 sztucznie. Kim zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to jej wina. Jednak Jared nie przestawa艂 jej kusi膰. 艢ci艣lej
m贸wi膮c, wzbudza艂 w niej narastaj膮ce po偶膮danie, tak 偶e coraz trudniej jej by艂o zachowa膰 spok贸j. Zn贸w zacz臋艂a sobie wyobra偶a膰, 偶e si臋 kochaj膮. Spoczywali, spleceni cia艂ami, na jedwabnej po艣cieli, przykrywaj膮cej olbrzymie 艂贸偶ko. Ona pie艣ci jego szerokie ramiona, a on... Je艣li mia艂a ocenia膰 go po tym, jak cudownie ca艂owa艂, nie w膮tpi艂a, 偶e seks z nim by艂by niezapomnianym prze偶yciem. Nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e oddycha coraz szybciej.
Powiedz mi, co wiesz o walce, jak膮 nasze rodziny prowadz膮 od kilkudziesi臋ciu lat - odezwa艂 si臋, wyrywaj膮c j膮 z rozmarzenia. Uspokoi艂a si臋. Tylko na moment. Wywo艂any temat porusza艂 j膮 do g艂臋bi.
Wola艂abym o tym nie m贸wi膰 - odpar艂a. - Ca艂e 偶ycie wys艂uchiwa艂am opowie艣ci o wa艣ni mi臋dzy twoj膮 a moj膮 rodzin膮. Zniszczy艂a 偶ycie mojemu dziadkowi, a tak偶e ojcu. Przez ni膮 moje dzieci艅stwo by艂o bardzo smutne. Chcia艂abym zapomnie膰 o tym wszystkim! -Podnios艂a wzrok, westchn臋艂a i spyta艂a. - Dlaczego chcesz o tym rozmawia膰?
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, uj膮艂 jej d艂o艅 i u艣miechn膮艂 si臋.
- My艣l臋,
偶e na pewno zgadzamy si臋 w jednej sprawie
-
powiedzia艂. - Ja tak偶e chcia艂bym, 偶eby krzywdy wy-
rz膮dzane
sobie nawzajem przez naszych przodk贸w ode-
sz艂y
w zapomnienie. Cokolwiek si臋 sta艂o, nie odstanie
si臋,
ale mo偶e sta膰 si臋 przesz艂o艣ci膮. Nie jeste艣my winni
grzech贸w
naszych ojc贸w ani dziadk贸w.
Zn贸w jej zapragn膮艂, chcia艂 ca艂owa膰 jej usta, dotyka膰 jej; ale za ka偶dym razem, kiedy do tego d膮偶y艂, kt贸re艣
z nich wycofywa艂o si臋 ostatecznie. Dlaczego w艂a艣ciwie tak mocno zaprz膮ta艂a jego my艣li? Odczuwa艂 w jej obecno艣ci co艣 nowego, innego ni偶 zwykle, wyj膮tkowego. Co?
W ka偶dym razie, rozumia艂 jedno. Kim nie by艂a osob膮, kt贸ra dopuszcza przelotne romanse, oparte jedynie na po偶膮daniu. A on nie zamierza艂 nigdy wi膮za膰 si臋 na sta艂e. Nie chcia艂 anga偶owa膰 si臋 uczuciowo. Mog艂a wi臋c znale藕膰 sobie jakiego艣 mniej inteligentnego - i zapewne mniej zamo偶nego m臋偶czyzn臋, kt贸ry da si臋 usidli膰 i zrujnowa膰 sobie przez ni膮 偶ycie. Ma艂偶e艅stwo nie by艂o dla Jareda. Wystarczy艂 mu przyk艂ad ojca. Tyle razy wi膮za艂 si臋 z kobietami, czy to 艣lubuj膮c im co艣, czy nie, i ani razu tak naprawd臋 mu nie wysz艂o. Jared by艂 zdania, 偶e nie warto nawet my艣le膰 o zwi膮zku z drug膮 osob膮.
Dlaczego wi臋c wci膮偶 mia艂 ochot臋 uwodzi膰 Kim? Zacisn膮艂 nieznacznie palce na jej d艂oni, a potem zbli偶y艂 j膮 do ust i poca艂owa艂 wewn臋trzn膮 stron臋 jej nadgarstka.
S艂owa Jareda uspokoi艂y Kim w znacznym stopniu. Wygl膮da艂o na to, 偶e szczerze chcia艂 raz na zawsze zako艅czy膰 niesnaski mi臋dzy swoj膮 a jej rodzin膮. Uni贸s艂 kieliszek i zaproponowa艂:
- Wypijmy za koniec wojny.
Teraz to ona stukn臋艂a si臋 z nim kieliszkiem.
- Za koniec wojny! - Wypili.
Przez reszt臋 wieczora rozmawiali o osobistych upodobaniach, zainteresowaniach. O podr贸偶ach, filmach, ksi膮偶kach, telewizji. Jared nastawi艂 muzyk臋, tak aby s膮czy艂a si臋 z wn臋trza domu na taras. W pewnej chwili
wsta艂, z艂apa艂 Kim za r臋k臋 i podni贸s艂 j膮 z krzes艂a. Potem obj膮艂 j膮 delikatnie i zacz膮艂 porusza膰 si臋 w rytm 艂agodnej muzyki. Zdenerwowanie dawno min臋艂o, czuli si臋 teraz ze sob膮 swobodniej. Tylko napi臋cie seksualne narasta艂o, szczeg贸lnie wtedy, gdy zacz臋li ta艅czy膰.
To Kim doprowadzi艂a do zako艅czenia wieczoru.
- Ju偶
p贸藕no - odezwa艂a si臋. - Powinnam pojecha膰
do
domu. Dzi臋kuj臋 za obiad. By艂o mi bardzo przyjemnie.
Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i odprowadzi艂 do drzwi.
- Ca艂a
przyjemno艣膰 po mojej stronie. Dzi臋kuj臋 ci, 偶e
zechcia艂a艣
sp臋dzi膰 ze mn膮 czas. Mog艂em nacieszy膰 si臋
rozmow膮,
podczas kt贸rej nie musia艂em uwa偶a膰 na ka偶de
s艂owo.
Stali chwil臋 przy drzwiach, nie chc膮c przerywa膰 magicznej atmosfery. W ko艅cu Jared obj膮艂 Kim i poca艂owa艂. Z pocz膮tku lekko, ale ju偶 po chwili opanowa艂o go po偶膮danie i ca艂owa艂 nami臋tnie, bez opami臋tania. Kim by艂a po prostu cudowna. Pragn膮艂 jej... ca艂ej.
Przylgn臋li do siebie i ca艂owali si臋 wci膮偶, z narastaj膮c膮 rozkosz膮. S艂yszeli nawzajem swoje przyspieszone oddechy. By艂a to dla nich obojga wyj膮tkowa chwila. W ko艅cu Jared szepn膮艂:
- Zosta艅 ze mn膮 na noc.
Umys艂 Kim zawirowa艂. Zn贸w wyobrazi艂a sobie Jareda i siebie razem w 艂贸偶ku. Czy mo偶e zgodzi膰 si臋 na jego propozycj臋? Czy mog艂a by膰 dla niego kim艣 wi臋cej ni偶 tylko obiektem kolejnego erotycznego podboju? Co艣 m贸wi艂o jej, 偶e i tak ju偶 zbyt mocno zaanga偶owa艂a si臋 uczu-
ciowo w t臋 znajomo艣膰. Je艣li nie powstrzyma biegu wypadk贸w, zacznie zakochiwa膰 si臋 w Jaredzie - je艣li ju偶 si臋 to nie sta艂o...
- Nie - powiedzia艂a. - To nie by艂by dobry pomys艂. Powinnam... Po prostu lepiej b臋dzie, jak pojad臋 do domu. Do zobaczenia rano. - Lekko wstrz膮艣ni臋ta, wybieg艂a na dw贸r.
Jared popatrzy艂 za odje偶d偶aj膮cym samochodem. Podobnie jak poprzedniego dnia. Tym razem jednak rozstali si臋 bez z艂o艣ci. Wr臋cz przeciwnie. My艣la艂 o Kim, wci膮偶 podekscytowany.
Zamkn膮艂 drzwi i powolnym krokiem poszed艂 do sypialni. By艂 zak艂opotany. Pragn膮艂 Kim bardziej ni偶 jakiejkolwiek innej kobiety. Nie umia艂 jednak powiedzie膰, na czym dok艂adnie to polega i co znaczy. Czy szuka艂 jednorazowej przygody? Kochanki na lato? Jakiego艣 d艂ugoterminowego uk艂adu? A mo偶e... czego艣 jeszcze wa偶-偶niejszego? Ta ostatnia mo偶liwo艣膰 przerazi艂a go tak, 偶e ba艂 si臋 j膮 nazwa膰.
Kim zatrzyma艂a samoch贸d naprzeciw bramy posiad艂o艣ci Jareda. Kolejn膮 noc 藕le spa艂a; w jej g艂owie wci膮偶 k艂臋bi艂y si臋 my艣li o nim. Sp臋dzony wsp贸lnie wiecz贸r by艂 wspania艂y. Jared okaza艂 si臋 nie tylko niezwykle przystojnym, czaruj膮cym m臋偶czyzn膮 o cudownym u艣miechu, ale tak偶e bardzo interesuj膮cym cz艂owiekiem. Tak naprawd臋 w艂a艣nie z kim艣 takim chcia艂aby by膰. Ale czy nie doprowadzi si臋 jedynie do psychicznych cierpie艅, je艣li b臋dzie
liczy艂a na cokolwiek wi臋cej z jego strony ni偶 ju偶 jej zaofiarowa艂? Nie wiedzia艂a, jak post臋powa膰.
Kiedy tylko wesz艂a do biura, Jared obj膮艂 j膮 i powiedzia艂 ciep艂o 鈥瀌zie艅 dobry". Z pocz膮tku wystraszy艂a si臋, a ju偶 po chwili pozwoli艂a si臋 poca艂owa膰. Delikatnie, s艂odko, cudownie. Ogarn臋艂a j膮 przyjemna fala ciep艂a.
W ten spos贸b nie damy rady pracowa膰... - odezwa艂a si臋.
Jeste艣 znacznie ciekawsza od pracy... - odpar艂. Skrad艂 jej jeszcze jeden kr贸tki poca艂unek, a potem pu艣ci艂 j膮, 偶eby opanowa膰 podniecenie.
Wyznaczy艂 jej kilka rzeczy do zrobienia, tym razem wi臋kszo艣膰 z nich stanowi艂y prace biurowe. Cieszy艂a si臋, 偶e da艂 jej powa偶niejsze zaj臋cie - niekt贸re sprawy wi膮za艂y si臋 z klientami Stevens Entreprises lub bie偶膮cymi przedsi臋wzi臋ciami firmy. Kim uzna艂a to za dow贸d zaufania, co ogromnie j膮 ucieszy艂o.
Z ka偶dym mijaj膮cym dniem czuli si臋 z Jaredem coraz lepiej w swoim towarzystwie. Pewnego popo艂udnia zaskoczy艂 j膮, urz膮dzaj膮c lunch w formie pikniku na trawie. Pod koniec tygodnia znali si臋 ju偶 ca艂kiem dobrze i byli raczej przyjaci贸艂mi ni偶 wrogami. Poza tym, kiedy przebywali razem, ca艂y czas wisia艂o w powietrzu seksualne napi臋cie, kt贸re pcha艂o ich do nami臋tnych poca艂unk贸w oraz erotycznych marze艅, kiedy si臋 rozstawali.
Jared co wiecz贸r proponowa艂 jej sp臋dzenie razem nocy, a ona co wiecz贸r odmawia艂a, mimo 偶e wzbudza艂 w niej gor膮c膮 nami臋tno艣膰. Nie by艂a pewna, dlaczego oba-
wia si臋 intymnej relacji. Czy to z powodu my艣li o wszystkich innych kobietach, kt贸re przewin臋艂y si臋 przez jego 艂贸偶ko? Czy dlatego, 偶e obawia艂a si臋, i偶 Jared pomy艣li, 偶e i dla niej seks to tylko zabawa, nie wi膮偶膮ca si臋 z powa偶nym traktowaniem zwi膮zku? Czy ba艂a si臋 zakocha膰 w nim po uszy?
Min膮艂 drugi, trzeci, czwarty tydzie艅. Po miesi膮cu wci膮偶 nie wiedzia艂a, co czuje. Zastanawia艂a si臋, jak d艂ugo jeszcze mo偶e trwa膰 tak niestabilna sytuacja.
Pewnego pi膮tkowego wieczora ko艅czy艂a prac臋, czekaj膮c na Jareda. Poprosi艂 j膮, 偶eby zaczeka艂a, a偶 wr贸ci z zebrania z bankierami w San Francisco. Nie wiedzia艂a, o kt贸rej si臋 go spodziewa膰. Uprz膮tn膮wszy biurko, postanowi艂a nakarmi膰 Skoka. Spodziewa艂a si臋, 偶e Jared zamierza zaproponowa膰 jej wsp贸lne wyj艣cie, na przyk艂ad do restauracji. Ubra艂a si臋 rano w jedwabne, jasnoniebieskie spodnie i uszyt膮 z tego samego materia艂u bluzk臋, za艂o偶y艂a z艂oty naszyjnik. Jared wybra艂 si臋 na zebranie w eleganckim garniturze. Zapowiada艂 si臋 przyjemny wiecz贸r.
Wr贸ci艂 akurat wtedy, gdy nakarmi艂a psa. Serce zabi艂o jej odrobin臋 szybciej. W popielatym, skrojonym na miar臋 garniturze i bia艂ej koszuli ze z艂otymi spinkami Jared wygl膮da艂 wprost osza艂amiaj膮co. Roztacza艂 wok贸艂 siebie aur臋 m臋sko艣ci, dynamizmu, w艂adzy i zamo偶no艣ci.
Kim, zastanawia艂em si臋 nad czym艣. Chcia艂bym to z tob膮 om贸wi膰 - powiedzia艂.
C贸偶 to takiego?
Im d艂u偶ej Jared my艣la艂 o organizacji balu na rzecz
jednej z fundacji charytatywnych, na kt贸ry nalega艂 powa偶ny klient, tym bardziej nabiera艂 przekonania, 偶e Kim jest idealn膮 osob膮 do pokierowania tym przedsi臋wzi臋ciem. I tak Jared musia艂 zleci膰 je komu艣, z kim, oczywi艣cie b臋dzie wsp贸艂pracowa艂. W dodatku, sp臋dzaliby z Kim du偶o czasu, szczeg贸lnie wieczorami.
Czy znasz si臋 na organizacji zbi贸rek pieni臋dzy? -zapyta艂.
S艂ucham?... O jakiego rodzaju zbi贸rki chodzi?
O bale charytatywne. Rozumiesz, imprezy taneczne, z jedzeniem, alkoholem i wyst臋pami rozrywkowymi, na kt贸re przychodz膮 bogaci ludzie; w trakcie balu zach臋ca si臋 ich, aby wypisywali czeki na jak najwi臋ksze sumy, na rzecz jakiej艣 fundacji.
Czy masz na uwadze pewn膮 konkretn膮 fundacj臋?
Tak. Nie pami臋tam jej nazwy, ale zajmuje si臋 schroniskami dla maltretowanych i wykorzystywanych kobiet i dzieci. To ulubiona fundacja 偶ony jednego z naszych najwi臋kszych klient贸w. Jestem w pewnym sensie przymuszony zorganizowa膰 dla nich ba艂. Zastanawia艂em si臋 ju偶, czy nie wynaj膮膰 do tego jakiej艣 firmy, ale mo偶e uda艂oby si臋 dokona膰 tego nam dwojgu? W ten spos贸b zaoszcz臋dziliby艣my mn贸stwo pieni臋dzy dla potrzebuj膮cych kobiet i dzieci. - Czule poca艂owa艂 Kim za uchem. Przeszed艂 j膮 przyjemny dreszcz.
Organizowa艂am dwa bale charytatywne w naszej szkole; oczywi艣cie brali w nich udzia艂 rodzice, a nie elita finansowa.
Jared u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- 艢wietnie.
Z pewno艣ci膮 dasz sobie rad臋. My艣l臋, 偶e
to
mo偶e sta膰 si臋 twoim g艂贸wnym zadaniem na reszt臋 lata.
Chcia艂bym,
偶eby impreza odby艂a si臋 w San Francisco,
we
wrze艣niu lub na pocz膮tku pa藕dziernika, w du偶ej sali
balowej
jednego z luksusowych hoteli.
Kim nie posiada艂a si臋 z rado艣ci.
- Naprawd臋?
Chcia艂by艣 powierzy膰 mi organizacj臋 im-
prezy
takiej rangi?
Zaskoczy艂 j膮. Ufa艂 jej a偶 do tego stopnia! W dodatku b臋d膮 mogli pracowa膰 razem.
Ta propozycja oznacza艂a dla niej znacznie wi臋cej ni偶 nami臋tne poca艂unki czy usilne pr贸by zatrzymania jej na noc. Jared ufa艂 zar贸wno w uczciwo艣膰, jak i umiej臋tno艣ci Kim. Cieszy艂a si臋 ogromnie.
Kiedy chcesz, 偶ebym zacz臋艂a?
Mo偶e porozmawiamy o tym pierwszy raz jutro rano? Wiem, 偶e nie masz obowi膮zku pracowa膰 w soboty, ale to pozwoli nam unikn膮膰 op贸藕nie艅 w sprawach bie偶膮cych. Zastanowimy si臋 og贸lnie nad tym, co trzeba zrobi膰.
Dobrze. Mog臋 przyj艣膰 jutro.
W moim salonie le偶y kilka folder贸w fundacji, o kt贸rej m贸wi艂em. Chod藕, we藕miesz je sobie do przejrzenia.
Kim znowu znalaz艂a si臋 w pi臋knym salonie Jareda. Rozejrza艂a si臋. Poda艂 jej broszurki, a potem poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋 i o艣wiadczy艂:
Jak zwykle, proponuj臋 ci, 偶eby艣 zosta艂a na noc.
Nie mog臋. W niedziel臋 przychodz膮 klienci ogl膮da膰 dom mojego ojca. Musz臋 sprawdzi膰, czy wszystko jest w porz膮dku. - Zastanawia艂a si臋, czy Jared wie, jak bardzo kusz膮ce s膮 jego propozycje.
My艣l臋, 偶e powinna艣 zosta膰... - U艣cisn膮艂 d艂o艅 Kim, dla dodania jej odwagi. Po chwili zn贸w si臋 ca艂owali. Jednak tym razem pragnienia, kt贸re Kim powstrzymywa艂a przez ponad miesi膮c, wzi臋艂y w ko艅cu g贸r臋 nad jej oporami. Obj臋艂a go za szyj臋, upuszczaj膮c foldery, i przycisn臋艂a do ust jego g艂ow臋. Podzia艂a艂o to na niego jak uderzenie pioruna.
Poca艂owa艂 j膮 w wilgotny policzek. Le偶eli w jego sypialni, nadzy, obejmuj膮c si臋 wci膮偶. Rozkosz, kt贸rej przed chwil膮 doznali, by艂a wprost niemo偶liwa do opisania. Jared nie chcia艂 puszcza膰 Kim, rozstawa膰 si臋 z jej osob膮, cia艂em, obecno艣ci膮. Chcia艂 jej tyle powiedzie膰 - i ba艂 si臋 tego. Bardzo si臋 ba艂.
Le偶a艂a spokojnie, cichutko, jakby rozwa偶a艂a bez po艣piechu jakie艣 my艣li, kt贸re postanowi艂a trzyma膰 przed nim w tajemnicy. Nie wiedzia艂, co ma m贸wi膰. Jeszcze nigdy nie znalaz艂 si臋 w podobnej sytuacji. Oto kobieta, z kt贸r膮 przed chwil膮 si臋 kocha艂, trzyma艂a go w niepewno艣ci!
A do tego seks z ni膮 nie okaza艂 si臋 tylko seksem. To by艂o co艣 niezwyk艂ego, trudnego do nazwania - ale wspania艂ego. Jared odczuwa艂... Obawia艂 si臋 nazwa膰 to, co czu-
je. Ogarn臋艂a go nag艂a panika, gdy przypomnia艂y mu si臋 wszystkie nieudane ma艂偶e艅stwa ojca. Wiedzia艂, 偶e jest ju偶 za p贸藕no, aby pohamowa膰 rozbudzone uczucia.
Przytula艂 wi臋c mocno Kim, przekonuj膮c si臋 w my艣li, 偶e przecie偶 nic si臋 nie zmieni艂o, 偶e wszystko jest dobrze; mimo i偶 czu艂, 偶e nic nie b臋dzie ju偶 takie samo jak przedtem.
A ona wtula艂a si臋 w niego, wype艂niona cudownym spokojem. Teraz ju偶 by艂a pewna. Zakocha艂a si臋 w Jare-dzie. Nie wiedzia艂a tylko, co o tym s膮dzi膰. By艂 typem m臋偶czyzny, kt贸ry nie wi膮偶e si臋 z jedn膮 kobiet膮. Nie b臋dzie chcia艂 ogranicza膰 swojej wolno艣ci.
Czy mog艂a by膰 szcz臋艣liwa jako jego kochanka, wiedz膮c, 偶e nigdy nie b臋dzie dla niego nikim wi臋cej? Nagle ogarn膮艂 j膮 smutek. Ba艂a si臋, 偶e po偶a艂uje tego, co przed chwil膮 robi艂a.
Jared poca艂owa艂 j膮 w policzek i zacz膮艂 j膮 delikatnie pie艣ci膰. Po nied艂ugim czasie, podniecenie wypar艂o z niej ponure my艣li. Kochali si臋 znowu.
ROZDZIA艁 SZ脫STY
Jared usiad艂 na skraju 艂贸偶ka i przygl膮da艂 si臋 艣pi膮cej Kim. Wsta艂 ju偶 przed godzin膮, zaparzy艂 kaw臋, przyni贸s艂 porann膮 gazet臋. Wci膮偶 nie wiedzia艂, co my艣le膰. Chcia艂 by膰 z Kim, dzieli膰 si臋 z ni膮 wszystkim. Przysz艂o mu nawet do g艂owy, 偶e mo偶e 偶yliby razem. Jeszcze nigdy 偶adna kobieta nie podzia艂a艂a na niego w taki spos贸b. Samo patrzenie na Kim by艂o dla niego niemo偶liwym do opisania doznaniem. Kiedy byli ze sob膮 w 艂贸偶ku, czu艂 si臋 z ni膮 w jaki艣 metafizyczny spos贸b zjednoczony; usi艂owa艂 zrozumie膰, na czym to polega. Wszystko to by艂o dla Jareda zupe艂nie nowe.
Z drugiej strony, czu艂 si臋, jakby znalaz艂 si臋 nagle w pu艂apce bez wyj艣cia, do kt贸rej wcale nie by艂 got贸w wchodzi膰. Nie planowa艂 nigdy takiego rozwoju wypadk贸w.
Delikatnie pog艂aska艂 Kim po w艂osach. Przeci膮gn臋艂a si臋, ziewn臋艂a i otworzy艂a oczy. U艣miechn臋艂a si臋 na jego widok.
Dzie艅 dobry!... - powiedzia艂a. - Dawno wsta艂e艣?
Nie. Zd膮偶y艂em zaparzy膰 kaw臋. - Chcia艂 zn贸w j膮 pie艣ci膰, ale cofn膮艂 nagle r臋k臋 i wsta艂. Chyba opanowa艂 go l臋k. - Przynios艂em z salonu twoje ubranie.
Dzi臋kuj臋. - Zmarszczy艂a brwi. Zmiana jego zachowania zaniepokoi艂a j膮. Nie poca艂owa艂 jej, zachowywa艂 si臋 jako艣 tak... ch艂odniej. Przeszed艂 j膮 nieprzyjemny dreszcz. Si臋gn臋艂a po ubranie. Czy Jared chcia艂, 偶eby posz艂a, tylko wstydzi艂 si臋 powiedzie膰 to na g艂os? Wprawdzie, mieli rano razem pracowa膰...
Pojad臋 do domu - zdecydowa艂a. - Wezm臋 prysznic, przebior臋 si臋 i wr贸c臋, 偶eby艣my mogli zaj膮膰 si臋 organizacj膮 balu charytatywnego. Je艣li, oczywi艣cie, si臋 zgadzasz.
Jasne. Zjedzmy razem 艣niadanie, kiedy przyjedziesz. - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o ch艂贸d. Odwr贸ci艂 g艂ow臋. Mia艂 ochot臋 obj膮膰 j膮 i wyzna膰, 偶e chyba si臋 w niej zakochuje. Dopu艣ci艂 wreszcie do siebie t臋 my艣l. Nazwanie sytuacji nie rozwi膮zywa艂o jej jednak w 偶aden spos贸b. Nie mia艂 odwagi nawet spojrze膰 na Kim.
Ubra艂a si臋 i poprawi艂a w艂osy. Zastanawia艂a si臋, co z艂e-go si臋 sta艂o. Ruszy艂a do wyj艣cia.
- Powinnam
wr贸ci膰 za jakie艣 dwie godziny. - Nie od
wracaj膮c
si臋, posz艂a r贸wnym krokiem do samochodu.
Mia艂a
ochot臋 biec, ucieka膰 od Jareda jak najdalej.
Patrzy艂 za ni膮, zastanawiaj膮c si臋, czy to jego zachowanie wzbudzi艂o tak膮 jej reakcj臋. Przecie偶 pragn膮艂 j膮 tu-li膰, pie艣ci膰, kocha膰 si臋 z ni膮 bez przerwy. Ale odda艂 jej tylko ubranie. Mog艂a pomy艣le膰, 偶e jest dla niego tylko kolejn膮 dziewczyn膮, z kt贸r膮 si臋 przespa艂. Powinien by艂 powiedzie膰 Kim, 偶e bardzo mu na niej zale偶y... mo偶e nawet za bardzo. Zachowa艂 si臋 podle. Jak... Terry.
Zmartwiony, wr贸ci艂 do domu i po raz pierwszy w 偶yciu poczu艂 si臋 naprawd臋 samotny. Nakarmi艂 Skoka.
- Wiesz,
chyba w艂a艣nie pope艂ni艂em najwi臋kszy w 偶y-
ciu
b艂膮d - oznajmi艂 psu.
Zebra艂 broszury reklamowe fundacji charytatywnej i listy od klienta w sprawie balu. Nie by艂 jednak w stanie si臋 skupi膰. Ci膮gle my艣la艂 o Kim. Przeczuwa艂, 偶e 偶adna inna kobieta nigdy nie podzia艂a na niego tak silnie, jak ona.
Zakocha艂 si臋 w niej, ale martwi艂 si臋. Obawia艂 si臋 zmieni膰 spos贸b 偶ycia, ba艂 si臋 trwa艂ego zwi膮zku. Poniewa偶 do艣wiadczenia jego dzieci艅stwa i m艂odo艣ci m贸wi艂y mu, 偶e 偶aden zwi膮zek z kobiet膮 nie jest naprawd臋 trwa艂y. Jego ojcu ani dziadkowi nigdy co艣 takiego si臋 nie uda艂o. Dlaczego mia艂oby uda膰 si臋 jemu?
Co pi臋膰 minut spogl膮da艂 na zegarek. Min臋艂y ju偶 prawie cztery godziny od wyjazdu Kim. Ba艂 si臋, 偶e nie wr贸ci. Mo偶e przyjedzie dopiero w poniedzia艂ek, do biura? Ich wzajemne stosunki uk艂ada艂y si臋 ostatnio tak dobrze! Czy zepsu艂 wszystko?
Zacz膮艂 nerwowo przechadza膰 si臋 po gabinecie. Potem poszed艂 do sypialni i popatrzy艂 na le偶膮c膮 w nie艂adzie po艣ciel. Wreszcie, z zamy艣lenia wyrwa艂o go szczekanie Skoka i - g艂os Kim. O偶ywi艂 si臋 natychmiast. Pogna艂 z powrotem do biura, niepokoj膮c si臋, co b臋dzie dalej.
- Nie
by艂o ci臋 prawie cztery godziny - odezwa艂 si臋
z
wyrzutem. - Ba艂em si臋, 偶e nie wr贸cisz!
Zmru偶y艂a oczy i zacisn臋艂a usta. Czu艂a si臋 niezr臋cznie.
- Musia艂am
troch臋 posprz膮ta膰, zanim klienci przyjd膮
ogl膮da膰
dom - odpowiedzia艂a. - Ba艂am si臋, 偶e mog臋 ze
wszystkim
nie zd膮偶y膰. Zale偶y mi na jak najszybszej
sprzeda偶y
domu ojca, poniewa偶 musz臋 sp艂aci膰 jego po-
zosta艂e
d艂ugi.
Jared zastanowi艂 si臋 chwil臋.
Je艣li za par臋 dni sprzedasz dom, gdzie b臋dziesz mieszka膰 przez reszt臋 lata? - spyta艂. - Musisz przecie偶 przyje偶d偶a膰 tu do pracy... - M贸g艂 zaofiarowa膰 jej tymczasowo jeden ze swoich pokoi go艣cinnych. W贸wczas mo偶e... Odsun膮艂 od siebie takie my艣li. Prowadzi艂y do wyobra偶enia sta艂ego zwi膮zku z Kim.
Zobacz臋, jak szybko znajd臋 klienta. Zawsze mog臋 doje偶d偶a膰 z San Francisco. To nieca艂a godzina drogi od mojego mieszkania. Wiele os贸b ca艂e 偶ycie je藕dzi tak daleko do pracy. - Ogarn膮艂 j膮 niesmak. Mimo 偶e a偶 tak bardzo zbli偶yli si臋 do siebie, musia艂 przypomnie膰 jej o d艂ugu i obowi膮zuj膮cej j膮 umowie! Westchn臋艂a i usiad艂a za biurkiem. Minion膮 noc uzna艂a za okropny b艂膮d. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. Jedyne, co mog艂a zrobi膰, to stara膰 si臋 zachowywa膰 jak zwyk艂a, lojalna pracownica, unikaj膮c, w miar臋 mo偶no艣ci, nieprzyjemnych sytuacji. Mi艂o艣膰 - nieodwzajemnion膮 mi艂o艣膰 - do Jareda musia艂a w sobie zwalczy膰.
Co zamierzasz robi膰 jutro - zagadn膮艂 - kiedy przedstawiciel agencji nieruchomo艣ci b臋dzie pokazywa艂 klientom dom?
Chc臋 pojecha膰 do San Francisco, podla膰 ro艣liny
i spakowa膰 wi臋cej rzeczy. Mam tu tylko jedn膮 walizk臋 ubra艅, kt贸re wci膮偶 pior臋. Za艂o偶y艂abym ju偶 dla odmiany co艣 innego.
Och... Czeka艂em na ciebie ze 艣niadaniem. S膮dzi艂em, 偶e wr贸cisz wcze艣niej; my艣la艂em, 偶e zjemy razem.
Jad艂am ju偶. - Jared by艂 wyra藕nie rozczarowany.
- Od czego chcesz zacz膮膰 prac臋 nad organizacj膮 balu?
- spyta艂a.
Chcia艂a zako艅czy膰 rozmow臋 osobist膮
i
przej艣膰 do spraw zawodowych. Przyjecha艂a tu tylko ze
wzgl臋du
na nie. - Czy masz jakie艣 konkretne pomys艂y,
kt贸re
chcia艂by艣, 偶ebym zrealizowa艂a? Czy wola艂by艣, 偶e
bym
to ja kontaktowa艂a si臋 bezpo艣rednio z twoim klien-
tem?
- M贸j
klient zacz膮艂 stanowczo nak艂ania膰 mnie do or-
ganizacji
balu, po czym wyjecha艂 z 偶on膮 do Europy. Po
wiedzia艂,
偶ebym go zawiadomi艂, kiedy wszystko b臋dzie
gotowe.
Nie interesuj膮 go szczeg贸艂y pracy nad tym przed-
si臋wzi臋ciem.
Da艂 mi swoje instrukcje, udzieli艂 paru in-
formacji.
Wszystko znajduje si臋 w tej teczce. Czy przy
sz艂o
ci do g艂owy, jak si臋 do tego zabra膰?
Tak. Natychmiast pomy艣la艂a o jednym. Mog艂a reszt臋 czasu, na jaki opiewa艂a umowa, przepracowa膰 mniej lub bardziej samodzielnie, bez konieczno艣ci ci膮g艂ego kontaktowania si臋 z Jaredem i chodzenia do niego po list臋 polece艅 odpowiednich dla s艂u偶膮cej.
- S膮dz臋,
偶e najpierw musimy ustali膰 dat臋 balu i miej-
sce,
w kt贸rym b臋dzie si臋 odbywa艂 - powiedzia艂a. 鈥 Do-
piero
w贸wczas b臋dziemy mogli rozmawia膰 z firmami
cateringowymi, szuka膰 odpowiedniej orkiestry czy innych artyst贸w. Jak te偶 drukowa膰 zaproszenia.
S艂usznie. Jak m贸wi艂em, odpowiednim miejscem b臋dzie sala balowa jednego z luksusowych hoteli w centrum San Francisco.
Czy spodziewasz si臋 a偶 tylu go艣ci? Z pocz膮tku pomy艣la艂am, 偶e chcia艂by艣 zorganizowa膰 bal tutaj.
Nie, hotel b臋dzie lepszy - go艣cie nie b臋d膮 zmuszeni daleko doje偶d偶a膰. Kierowcy, kt贸rzy wypij膮 za du偶o szampana, b臋d膮 mogli 艂atwo wr贸ci膰 taks贸wk膮 albo zatrzyma膰 si臋 w hotelu na noc. Je艣li przyb臋dzie paruset uczestnik贸w, bez k艂opotu zmieszcz膮 si臋 w hotelowej sali. Potrzebne jest miejsce nie tylko na sto艂y, ale tak偶e odpowiednio du偶y parkiet do ta艅ca.
Rozumiem. Zaczn臋 wi臋c od dzwonienia do hoteli. Czy klient preferuje jak膮艣 konkretn膮 dat臋?
M贸wi艂 o ko艅cu wrze艣nia lub samym pocz膮tku pa藕dziernika. Jest pierwszy lipca, mamy wi臋c jeszcze trzy miesi膮ce na zorganizowanie wszystkiego.
Dwa miesi膮ce. Pierwszego wrze艣nia ko艅czy si臋 nasza umowa. B臋dziesz musia艂 sam zaj膮膰 si臋 ostatnimi szczeg贸艂ami. - S艂owa Kim zabrzmia艂y, wbrew jej woli, nieprzyjemnie. - Czy masz list臋 os贸b, kt贸re chcia艂by艣 zaprosi膰? Wola艂abym wiedzie膰, ile mo偶e ich si臋 faktycznie pojawi膰.
B臋d臋 j膮 mia艂 za kilka dni. Cz臋艣膰 przy艣l膮 z biura mojego klienta, a cz臋艣膰 ma zaproponowa膰 sama fundacja, na rzecz kt贸rej b臋dzie odbywa艂 si臋 bal. Oczywi艣cie, wiele
nazwisk si臋 powt贸rzy. U艂o偶ysz z tego jedn膮 list臋. Nie wiem tylko, jaki procent zaproszonych na tego typu imprez臋 zazwyczaj przybywa. Miej na uwadze to, 偶e zale偶y nam ostatecznie na jak najwy偶szej sumie wp艂at od zaproszonych go艣ci, a nie na tym, 偶eby jak najwi臋cej spo艣r贸d nich osobi艣cie stawi艂o si臋 na balu.
Rozumiem. Jednak warto ograniczy膰 rozmiary balu tak, aby nie wyda膰 ogromnych sum na puste miejsca. Dzi臋ki temu wi臋cej pieni臋dzy trafi do potrzebuj膮cych. Je艣li przyjdzie, na przyk艂ad, dwie艣cie os贸b na pi臋膰set zaproszonych, a my zapewnimy jedzenie i picie pi臋ciuset go艣ciom, znacz膮ca cz臋艣膰 wp艂at zmarnuje si臋.
Rzeczywi艣cie. Nie pomy艣la艂em o tym.
Najpierw zadzwoni臋 do najwi臋kszych hoteli i wypytam szczeg贸艂owo o ceny. Lepiej, 偶ebym poczeka艂a z tym do poniedzia艂ku, a偶 odpowiednie osoby b臋d膮 w pracy. Musimy od razu my艣le膰 globalnie - nie tylko o kosztach sali, ale i cateringu, wystroju, obs艂ugi parkingu, i tak dalej.
Kim pracowa艂a jeszcze trzy godziny. Zrobi艂a list臋 najwi臋kszych hoteli i ich numer贸w telefon贸w; potem sporz膮dzi艂a drug膮, wypisuj膮c wszystko, co b臋dzie musia艂a om贸wi膰.
Celowo stara艂a si臋 nie patrze膰 na Jareda, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶eby robi膰 sobie przerw臋 i rozmawia膰. Nie chcia艂a o nim my艣le膰. Cieszy艂a si臋, 偶e praca, jak膮 jej zleci艂, zajmie j膮 na d艂ugo.
Zagl膮da艂 do niej co kilka minut. Nie mia艂 zamiaru
ca艂y czas chodzi膰 ko艂o niej, tak, 偶eby 藕le si臋 czu艂a. Nie chcia艂 jednak jej opuszcza膰. Zajmowa艂 si臋 wi臋c drobnymi pracami domowymi, raz po raz wchodz膮c do biura. Ci膮gle o niej my艣la艂.
W pewnej chwili przyszed艂 mu do g艂owy pewien pomys艂, kt贸ry zacz膮艂 rozwa偶a膰. Z up艂ywem godzin u艂o偶y艂 nast臋puj膮cy plan:
Kupi dom ojca Kim. Anonimowo. Zap艂aci got贸wk膮. B臋dzie domaga艂 si臋 natychmiastowego opuszczenia domu przez w艂a艣cicielk臋. Zaproponuje tymczasem Kim, 偶eby zatrzyma艂a si臋 za darmo na reszt臋 lata w jednym z jego pokoj贸w go艣cinnych. U艂atwi jej to prac臋, b臋dzie wi臋c elementem umowy, jak膮 z ni膮 zawar艂. Nie b臋dzie musia艂o stanowi膰 wst臋pu do zamieszkania razem, do trwa艂ego zwi膮zku.
Po jakim艣 czasie pokr臋ci艂 g艂ow膮, uznaj膮c sw贸j plan za idiotyczny. Chc膮c nie chc膮c, manipulowa艂by w ten spos贸b Kim, nara偶aj膮c j膮 na powa偶ne przykro艣ci. Nie post膮pi przecie偶 w taki spos贸b!
Czu艂, 偶e musi jednak co艣 zrobi膰. Co艣, co by艂oby uczciwe wzgl臋dem niej. I rozs膮dne. Tego dnia zdarza艂y mu si臋 bowiem same gafy. Najpierw, przyni贸s艂 jej ubranie, jak gdyby chcia艂 jej w ten spos贸b powiedzie膰, 偶eby sobie posz艂a. Potem, gdy spyta艂, gdzie by艂a, zrobi艂 to niemi艂ym tonem, jakby mia艂 do niej pretensje. Dziwnie si臋 czu艂. Od lat nie mia艂 偶adnych problem贸w, z kt贸rymi by sobie nie radzi艂. A w tej chwili nie umia艂 da膰 sobie rady z najprostszymi sprawami, raz po raz pope艂niaj膮c b艂臋dy.
To przez Kim Donaldson, a mo偶e przez niego samego? By艂 ni膮 zafascynowany. Zakocha艂 si臋. A wi臋c, tak to wygl膮da? my艣la艂. Je艣li tak, stanowi zakochania towarzyszy wiele cierpienia. W zwi膮zku z tym, nie wiedzia艂, czy warto i艣膰 za g艂osem serca.
Us艂ysza艂, 偶e Kim zbiera si臋 do wyj艣cia. Ruszy艂 do niej, 偶eby powiedzie膰 jej co艣 mi艂ego, zanim wyjdzie.
Dzi臋kuj臋 ci za to, 偶e dzisiaj pracowa艂a艣, mimo 偶e umowa tego nie przewiduje - oznajmi艂. - Ogromnie si臋 ciesz臋, 偶e organizacja balu spocz臋艂a w kompetentnych r臋kach.
Hmm... Dzi臋kuj臋.
W jej oczach malowa艂a si臋 niepewno艣膰. Nie wiedzia艂, co jeszcze m贸g艂by doda膰. Mo偶e w poniedzia艂ek sytuacja sama si臋 unormuje?
C贸偶... Nam贸wi艂 j膮 do seksu, a potem zrobi艂 okropn膮 rzecz - okaza艂 jej ch艂贸d, dystans. Musia艂 jako艣 naprawi膰 sytuacj臋, ale nie wiedzia艂 jak.
Czyli do zobaczenia w poniedzia艂ek rano? - spyta艂.
Do zobaczenia w poniedzia艂ek - odpowiedzia艂a. By艂a zdezorientowana. Najpierw potraktowa艂 j膮 jak odrzucon膮 zabawk臋. Potem okaza艂 zdenerwowanie tym, 偶e d艂ugo jej nie by艂o. A teraz chyba chcia艂 by膰 mi艂y, mo偶e nawet zbli偶y膰 si臋 zn贸w do niej, ale nie zrobi艂 niczego w tym kierunku.
Mo偶e w poniedzia艂ek wszystko si臋 wyja艣ni? pomy艣la艂a. Wzi臋艂a torebk臋 i wysz艂a.
ROZDZIA艁 SI脫DMY
Obudzi艂o j膮 natarczywe dzwonienie telefonu. Zmru偶y艂a oczy i popatrzy艂a na 艣wiec膮ce cyfry zegara. Trzecia w nocy? Kto mo偶e dzwoni膰 o trzeciej w nocy? Pewnie jaki艣 pijak nie mo偶e trafi膰 do domu i wystuka艂 z艂y numer. Nie ma co odbiera膰.
Po trzech kolejnych dzwonkach podnios艂a jednak s艂uchawk臋.
- Kto
tam i czego chce w samym 艣rodku nocy?! -
burkn臋艂a.
- Przyjed藕
tu. Jak najszybciej.
Usiad艂a
na 艂贸偶ku, zaskoczona.
- Jared?
To ty? - Nast臋pnie kontynuowa艂a, u偶ywaj膮c
sarkastycznego
tonu. - Czy nie masz nikogo, kto zmie-
nia艂by
ci
kana艂y w telewizorze? Wiesz, kt贸ra jest...
- Szybko!
Potrzebuj臋 twojej pomocy. Pospiesz si臋.
Roz艂膮czy艂
si臋, nie m贸wi膮c ani s艂owa wi臋cej. Kim by艂a
w艣ciek艂a. Jakim prawem obudzi艂 j膮 o trzeciej, 偶膮daj膮c, 偶eby przyjecha艂a? Nie wyja艣ni艂 nawet, o co chodzi. Po-my艣la艂a, 偶e dobrze by mu zrobi艂o, gdyby posz艂a spa膰 z powrotem.
Wsta艂a jednak. Przysz艂o jej nagle do g艂owy, 偶e mo偶e
co艣 si臋 sta艂o. M贸wi艂 przecie偶, 偶e potrzebuje pomocy. Czy偶by mia艂 wypadek albo zachorowa艂? Przerazi艂a si臋. Ubra艂a si臋 szybko, pobieg艂a do samochodu i kilka minut p贸藕niej zajecha艂a pod dom Jareda.
Otworzy艂 jej, zanim zadzwoni艂a do drzwi. Mia艂 na sobie tylko d偶insy. By艂 wystraszony. Trzyma艂 na r臋kach p艂acz膮ce, mo偶e p贸艂toraroczne dziecko.
Czy znasz si臋 na ma艂ych dzieciach? - zawo艂a艂.
Kiedy by艂am w szkole 艣redniej i college'u, opiekowa艂am si臋 kolejno kilkorgiem niemowl膮t.
Ca艂e szcz臋艣cie! Jeste艣 ekspertk膮. - Czym pr臋dzej odda艂 jej wrzeszcz膮c膮 dziewczynk臋. - Zmieni艂em jej pieluszk臋 i pr贸bowa艂em nakarmi膰, ale ca艂y czas p艂acze. Boj臋 si臋, 偶e si臋 rozchoruje: Nie wiem, jak jej pom贸c.
Kim wzi臋艂a ostro偶nie niemowl臋 i spyta艂a, zaniepokojona:
Sk膮d j膮 masz? Czyje to dziecko? Ile ona ma miesi臋cy? - Dziwi艂a si臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e Jared Stevens, zdecydowany biznesmen i otwarty, 艣mia艂y cz艂owiek, boi si臋 p艂acz膮cego niemowl臋cia. Rozejrza艂a si臋.
Gdzie s膮 jej rodzice? Czy kto艣 j膮 tu podrzuci艂?
Weszli do mieszkania. W jednym z pokoj贸w, ko艂o kanapy, le偶a艂a naramienna torba, obok roz艂o偶ony by艂 na dywanie kocyk.
- Da艂
mi j膮 pewien cz艂owiek. Jestem za ni膮 odpo-
wiedzialny!...
- oznajmi艂 Jared. Wida膰 by艂o, 偶e jest roz-
trz臋siony.
Nie by艂 w stanie spokojnie odpowiada膰 na py-
tania.
Czy m贸g艂by艣 roz艂o偶y膰 ten kocyk na kanapie? - poprosi艂a Kim.
S艂ucham? Na kanapie? Kocyk... dobrze.
U艂o偶y艂a dziecko na kocyku. Poczu艂a rozbawienie, zobaczywszy, w jak niezdarny spos贸b Jared za艂o偶y艂 mu pieluszk臋. Wida膰 by艂o, 偶e si臋 na tym nie zna.
- Ma na imi臋 Chloe - poinformowa艂.
Kim zajrza艂a do otwartej torby. By艂a w niej paczka jednorazowych pieluch, pi偶amka, mi臋kkie ciasteczka, kubeczek dla niemowl臋cia i zniszczony mi艣. Poprawi艂a male艅stwu pieluszk臋, a potem poda艂a misia. Dziewczynka wzi臋艂a go, uspokajaj膮c si臋 troch臋.
Podnios艂a j膮 i potrzyma艂a na r臋kach, ko艂ysz膮c. Po kr贸tkim czasie Chloe zasn臋艂a. Jared patrzy艂 na to wszystko z niemym podziwem. Kim od艂o偶y艂a dziecko i owi-n臋艂a je kocykiem, 偶eby nie zmarz艂o.
艢pi - szepn臋艂a.
Rzeczywi艣cie. Nie p艂acze. - Jared by艂 od razu spokojniejszy. - Dzi臋ki za pomoc. Nie przysz艂o mi do g艂owy, aby da膰 jej misia. Taka prosta rzecz.
To nie by艂o proste. Dziecko jest bardzo smutne; na pewno okropnie si臋 boi. Trafi艂o nagle w 艣rodku nocy do obcego m臋偶czyzny. Kto ci j膮 da艂? I dlaczego zostawi艂 j膮 u ciebie?
Jared westchn膮艂.
- Nie
wiem wszystkiego. Powiedzia艂 mi, 偶e Chloe
ma
r贸wno p贸艂tora roku.
Nagle co艣 przysz艂o Kim do g艂owy.
- Czy
ty jeste艣 ojcem tego dziecka?
Popatrzy艂
na ni膮 z irytacj膮.
- Nie!
Nie wiem, kto jest jej matk膮, ale wygl膮da na
to,
偶e ojcem jest Terry. To on przywi贸z艂 tu Chloe. I zo-
stawi艂
j膮 mniej wi臋cej o p贸艂nocy. - Jared przysiad艂 na
kanapie,
zm臋czony. Popatrzy艂 na dziecko. - 艢liczna jest,
kiedy
nie p艂acze.
Kim usiad艂a obok niego. Przesun膮艂 palcami po jej d艂oni.
- Jak
si臋 domy艣lasz, zupe艂nie nie znam si臋 na dzie-
ciach.
Nie mam 偶adnych do艣wiadcze艅 w tej dziedzinie.
Roze艣mia艂a si臋.
- Tak mi si臋 zdaje.
Spl贸t艂 palce z jej palcami, a potem przyci膮gn膮艂 j膮 delikatnie ku sobie.
- Przepraszam,
偶e wyrwa艂em ci臋 ze snu i kaza艂em na-
gle
przyjecha膰 tutaj, ale nie radzi艂em sobie. Bardzo ci
dzi臋kuj臋
- zako艅czy艂 szeptem, muskaj膮c ustami jej usta.
A potem obj膮艂 j膮 i zacz膮艂 ca艂owa膰, wplataj膮c d艂o艅 w jej w艂osy. By艂o to bardzo przyjemne. Poci膮ga艂 j膮, cieszy艂a si臋, 偶e jest przy nim; zakocha艂a si臋 w nim przecie偶. Jednak ba艂a si臋 coraz g艂臋biej wi膮za膰 si臋 z nim emocjonalnie. Nie wiedzia艂a, jak reagowa膰 na jego pieszczoty. Rano okaza艂 jej taki ch艂贸d. Czy偶by bawi艂 si臋 jej uczuciami?
Ba艂a si臋 okazywa膰 je Jaredowi. Nie mog艂a mu ufa膰. W ko艅cu mia艂 opini臋 kobieciarza i by艂 Stevensem.
Mimo to nie zdo艂a艂a si臋 powstrzyma膰, gdy przyci膮gn膮艂
j膮 ku sobie i obj膮艂 za szyj臋. Podda艂a si臋 jego poca艂unkom, ogarni臋ta przemo偶n膮 fal膮 po偶膮dania. By艂a bliska rozpaczy. Cofn臋艂a g艂ow臋 i sapn臋艂a:
Przesta艅! Nie mo偶emy tego robi膰!
Dlaczego? - spyta艂, podniecony. - Skoro mogli艣my wczoraj, mo偶emy i dzisiaj!
Odsun臋艂a si臋 ca艂kiem, trac膮c z nim fizyczny kontakt Nie wiedzia艂a, czy traktuje j膮 jak kolejn膮 zabawk臋, czy mo偶e jednak powa偶niej?
- Opowiedz
mi lepiej, jak to by艂o, kiedy Terry przy
wi贸z艂
Chloe - odpar艂a.
Jared chwyci艂 j膮 znowu za r臋k臋, zamkn膮艂 oczy i opar艂 si臋 wygodnie, a potem zacisn膮艂 usta i powiedzia艂:
- Zaskoczy艂
mnie zupe艂nie. Nie wiedzia艂em o jej ist-
nieniu.
M贸wi艂 pr臋dko. Zrozumia艂em, 偶e pewna dziew-
czyna
zasz艂a z nim w ci膮偶臋 i urodzi艂a to dziecko p贸艂tora
roku
temu. Nie wiem jednak, jak wygl膮da艂y kontakty Ter-
ry'ego
z matk膮 Chloe po jej pocz臋ciu ani kim owa matka
jest.
Czy w og贸le widzieli si臋 od tamtego czasu? W ka偶-
dym
razie wieczorem przyjecha艂a do niego i porzuci艂a
u
niego niemowl臋, m贸wi膮c mu, 偶e nie jest w stanie si臋
nim
opiekowa膰 i 偶e teraz on za nie odpowiada. A oko艂o
p贸艂nocy
Terry przywi贸z艂 Chloe do mnie. Przyzna艂, 偶e jest
jej
ojcem, ale oznajmi艂, 偶e nie jest stworzony do wycho-
wywania
dzieci. Naj艂atwiej mu przychodzi zrzuci膰 z sie-
bie
odpowiedzialno艣膰. To dla niego typowe! Poda艂 mi t臋
malutk膮
dziewczynk臋, po艂o偶y艂 na pod艂odze torb臋 i po-
wiedzia艂
na odchodnym, 偶e wyje偶d偶a na wakacje! - Jared
westchn膮艂. - Odjecha艂 i tyle go widzia艂em. Nic wi臋cej nie wiem. Zadzwoni艂em do ciebie po trzech godzinach, bo Chloe ca艂y czas p艂aka艂a.
Co chcesz zrobi膰? Czy domy艣lasz si臋, kto mo偶e by膰 matk膮? Jak mo偶na j膮 odnale藕膰?
Nie. Nie wiem, dlaczego Terry utrzymywa艂 przede mn膮 w tajemnicy, 偶e ma dziecko. Zawsze, kiedy ma k艂opoty, prosi mnie o pieni膮dze, 偶eby za ich pomoc膮 rozwi膮za膰 problem. To pierwszy raz, kiedy post膮pi艂 inaczej. Domy艣li艂 si臋, 偶e nie pozwol臋 mu zap艂aci膰 matce dziecka i wyrzec si臋 odpowiedzialno艣ci za nie. Rano polec臋 Grantowi Collinsowi rozpocz膮膰 poszukiwania matki Chloe. Zanim znajdzie si臋 dla Chloe bezpieczne miejsce pobytu, zostanie u mnie.
Jak to? Nie zawiadomisz policji? Przecie偶 to porzucone dziecko.
Nie mam zamiaru dzwoni膰 na policj臋 ani do opieki spo艂ecznej. Nie chc臋, 偶eby male艅stwo przechodzi艂o przez to wszystko.
Ale przecie偶 nie dasz rady si臋 ni膮 zajmowa膰. A poza tym nie wolno trzyma膰 u siebie cudzego dziecka. Prawo okre艣la...
Nie chc臋, 偶eby policja dok膮dkolwiek j膮 wioz艂a!
Je艣li nie zawiadomisz odpowiednich przedstawicieli w艂adz, mo偶esz zosta膰 oskar偶ony o porwanie albo co艣 w tym rodzaju.
Chloe nie zosta艂a porzucona, tylko pozostawiona pod opiek膮 wujka. Nic jej tu nie b臋dzie. Rano... - spoj-
rza艂 na zegarek - ...to znaczy, bardzo nied艂ugo, zadzwoni臋 do Granta, a on natychmiast zorganizuje poszukiwania jej matki. Najprawdopodobniej po prostu zatrudni prywatnego detektywa. Nie martw si臋. Chloe nic si臋 tu nie stanie... - 艢cisn膮艂 lekko d艂o艅 Kim, jakby chcia艂 j膮 w ten spos贸b uspokoi膰. Cieszy艂a si臋, 偶e okaza艂 niewinnemu niemowl臋ciu prawdziw膮 trosk臋. Chc膮c oszcz臋dzi膰 mu dodatkowych cierpie艅, nie post膮pi艂 w najwygodniejszy dla siebie spos贸b. M贸wi艂o to wiele dobrego o charakterze Jareda. - Dotr臋 tak偶e do danych dotycz膮cych wydatk贸w Terry'ego - ci膮gn膮艂. - Sprawdz臋, czy p艂aci艂 komu艣 regularnie. To znaczy, komu艣 innemu ni偶 bukmacher na wy艣cigach konnych. - Jared roze艣mia艂 si臋 ironicznie. - M贸g艂 te偶 jednorazowo wyp艂aci膰 matce Chloe du偶膮 sum臋 pieni臋dzy p贸艂tora roku temu albo nawet jeszcze wcze艣niej.
Wsta艂 i poci膮gn膮艂 Kim w stron臋 drzwi.
- Chod藕,
zjemy 艣niadanie - powiedzia艂. - Ju偶 widno.
Nie
ma sensu, 偶eby艣 teraz jecha艂a do domu.
Popatrzy艂a na 艣pi膮ce dziecko.
Nie mo偶emy zostawia膰 tu Chloe. Je艣li si臋 obudzi, przerazi si臋, 偶e jest sama w nieznanym sobie otoczeniu.
Tyle czasu p艂aka艂a, 偶e chyba tak pr臋dko si臋 nie obudzi. My艣l臋, 偶e si臋 zm臋czy艂a. A mo偶e zrobimy sobie 艣niadanie i przyniesiemy je tutaj?
Dobrze. Prawdopodobnie rzeczywi艣cie jest wyczerpana.
Za par臋 minut tu wr贸cimy.
Poszli do kuchni i, nie oci膮gaj膮c si臋, zacz臋li przygotowywa膰 艣niadanie. Jared mia艂 ochot臋 obj膮膰 Kim - ale przecie偶 powiedzia艂a mu, 偶e 鈥瀗ie mog膮 tego robi膰"... Nie wiedzia艂, dlaczego tak uwa偶a艂a. Jeszcze z 偶adn膮 kobiet膮 nie by艂o mu tak dobrze, w 艂贸偶ku czy poza nim. Skoro zakocha艂 si臋 w Kim, by艂o to chyba powa偶ne? Nie wiedzia艂 w艂a艣ciwie, na czym powinna polega膰 mi艂o艣膰. Ba艂 si臋 jej.
W pewnej chwili kuchennymi drzwiami wszed艂 Fred Kemper, kt贸ry mieszka艂 ponad gara偶em.
- Wcze艣nie
dzisiaj wstali艣cie - odezwa艂 si臋 na powi-
tanie.
Jared zerkn膮艂 na Kim, a ona zawstydzi艂a si臋. Fred by艂 w za偶y艂ych stosunkach ze swoim pracodawc膮 i odnosi艂 si臋 do niego - i do niej - po przyjacielsku. Czy s膮dzi艂, 偶e sp臋dzi艂a noc z Jaredem? Czy Fred cz臋sto napotyka艂 o tej porze kobiety w jego domu?
- Jak
si臋 masz, Fredzie - odpar艂 Jared, bez 艣ladu za-
偶enowania.
- Mamy awaryjn膮 sytuacj臋, bardzo nietypo-
w膮.
Par臋 godzin temu zadzwoni艂em do Kim i poprosi艂em
j膮
o pomoc. By艂a na tyle mi艂a, 偶e przyjecha艂a.
Ucieszy艂a si臋, 偶e wyt艂umaczy艂 jej obecno艣膰. Nie musia艂a si臋 ju偶 wstydzi膰.
Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Fred. - Trzeba by艂o zawo艂a膰 mnie przez drzwi, zamiast budzi膰 Kim w 艣rodku nocy.
Normalnie bym tak zrobi艂, ale obawiam si臋, 偶e Kim lepiej zna si臋 na akurat tego rodzaju sprawach. Widzisz, mamy w domu go艣cia, kt贸ry zostanie u nas na d艂u偶ej; trudno jeszcze powiedzie膰, na jak d艂ugo.
Co艣 takiego? To kto艣 spoza Otter Crest? Jared zmarszczy艂 brwi w zamy艣leniu.
Nie wiem, ale raczej tak.
Fred popatrzy艂 na niego, zdumiony, ale nie zadawa艂 wi臋cej pyta艅, tylko nala艂 sobie kawy.
P贸jd臋 ju偶 do niej - powiedzia艂a Kim, zabieraj膮c sw贸j kubek. - Boj臋 si臋, czy nie spad艂a z kanapy.
Czekaj, id臋 z tob膮.
Doko艅cz臋 robi膰 艣niadanie! - zawo艂a艂 za nimi Fred.
- Skoro nie chcecie mi nic powiedzie膰!
Kim i Jared weszli do pokoju i przystan臋li. Zobaczyli Skoka przed kanap膮 z Chloe. Czuwa艂, merdaj膮c ogonem, obw膮chuj膮c od czasu do czasu dziewczynk臋.
Skok, to jest Chloe - odezwa艂 si臋 Jared. - Zostanie u nas jaki艣 czas. My艣lisz, 偶e chcesz pomaga膰 jej pilnowa膰? - Pies szczekn膮艂 w odpowiedzi.
Potrzebna jest ko艂yska albo 艂贸偶eczko z pr臋tami po bokach - powiedzia艂a Kim - 偶eby dziecko nie spad艂o.
- Na
pewno mo偶esz wypo偶yczy膰 co艣 takiego. Poza tym,
trzeba
zabezpieczy膰 ca艂y dom, 偶eby Chloe nie zrobi艂a
sobie
krzywdy ani wszystkiego nie zniszczy艂a. P贸艂tora
roczne
dziecko biega po ca艂ym domu i bierze w r膮czki
wszystko,
czego zdo艂a dosi臋gn膮膰. Powiniene艣 pozwi膮zy-
wa膰
uchwyty drzwiczek szafek i szuflad, 偶eby nie wy
ci膮gn臋艂a
ich sobie na g艂贸wk臋. Wszystkie rzeczy, kt贸re
le偶膮
na
艂awach, stolikach, i tak dalej, trzeba prze艂o偶y膰
wy偶ej.
Musisz
szczeg贸lnie uwa偶a膰, 偶eby nie zostawi膰 ni-
czego
ma艂ego,
co zmie艣ci艂oby si臋 jej do buzi. Mog艂aby
si臋 tym ud艂awi膰. Trzeba te偶 zamyka膰 drzwi na klucz, 偶eby Chloe nie wysz艂a i nie wpad艂a do basenu ani jacuzzi. I tak prawdopodobnie zniszczy ci meble i dywany, zw艂aszcza w twoim pi臋knym salonie i jadalni.
Jared zbli偶y艂 si臋 i obj膮艂 Kim. Poprzygl膮da艂 si臋 d艂u偶sz膮 chwil臋 艣pi膮cej niewinnie dziewczynce i spyta艂:
- Czy
to znaczy, 偶e uzna艂a艣, i偶 jednak dobrze zrobi-
艂em,
decyduj膮c si臋 opiekowa膰 si臋 ni膮 tutaj, zanim trafi
w
odpowiednie r臋ce?
Pytanie zaskoczy艂o Kim.
Nie... To znaczy... Mo偶e nic si臋 nie stanie przez dzie艅 czy dwa; to znaczy do czasu, a偶 tw贸j adwokat odnajdzie matk臋 Chloe.
Ciesz臋 si臋, 偶e ju偶 si臋 temu nie sprzeciwiasz.
Kim sprawia艂o przyjemno艣膰, 偶e Jared j膮 obejmuje. Sytuacja by艂a szczeg贸lna. Stali razem, obserwuj膮c 艣pi膮ce dziecko. Podoba艂o jej si臋 to. Wyobra偶a艂a sobie, jak by to by艂o, gdyby na zawsze zostali razem i za艂o偶yli rodzin臋.
ROZDZIA艁 脫SMY
Kim postawi艂a zakupy na ziemi i wr贸ci艂a do samochodu po nast臋pne torby. Wy艂o偶y艂a na st贸艂 kupione rzeczy
- pieluszki,
ubranka, zabawki, ksi膮偶eczki dla dzieci. Po
sz艂a
do samochodu po raz trzeci i tym razem przysz艂a
z
w贸zkiem. Za czwartym razem przynios艂a dzieci臋cy fo-
telik
samochodowy. Napotka艂a w贸wczas Jareda i Chloe,
ze
Skokiem. Dziecko siedzia艂o na ogromnym psie i je
cha艂o
na nim, jak na koniu. Jared podtrzymywa艂 je. Kim
ucieszy艂a
si臋, 偶e dobrze sobie radzi艂, kiedy jej nie by艂o.
Skok nie protestuje? - upewni艂a si臋.
Ani troch臋. Polubili si臋 od pierwszego wejrzenia. Skok jest bardzo ciekawy ma艂ego cz艂owieczka. Stara si臋 j膮 chroni膰. Opiekuje si臋 ni膮.
Czy Chloe sprawia艂a ci k艂opoty? - Kim pojecha艂a po zakupy, poniewa偶 Jared stwierdzi艂, 偶e na pewno lepiej od niego b臋dzie wiedzia艂a, co jest potrzebne.
Nakupi艂a艣 tyle, 偶e starczy chyba na kilka tygodni
- odpar艂.
- Nie
zdajesz sobie sprawy, jak cz臋sto trzeba robi膰
zakupy
dla ma艂ego dziecka. - Odda艂a kart臋 kredytow膮
i
paragony. - Jak idzie Fredowi zabezpieczanie domu?
Prawie ko艅czy. Powi膮za艂 ju偶 wszystkie ni偶ej po艂o偶one uchwyty drzwiczek i szuflad, zastawi艂 schody, po-zakrywa艂 gniazdka elektryczne. Ja pozdejmowa艂em wszystkie przedmioty z 艂aw i sto艂贸w i przestawi艂em wy偶ej. Basen ma mechanicznie nasuwan膮 plandek臋. Zaci膮gn膮艂em j膮 i b臋d臋 go ods艂ania艂 tylko je艣li kto艣 b臋dzie zamierza艂 si臋 k膮pa膰. Jacuzzi tak偶e jest przykryte. Zam贸wi艂em ko艂ysk臋, maj膮 j膮 wkr贸tce przywie藕膰. Da艂em te偶 Chloe je艣膰, tak jak m贸wi艂a艣. Czy trzeba zrobi膰 co艣 jeszcze?
W tej chwili nie.
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i pog艂adzi艂 Kim po policzku.
Pojed藕 do domu i prze艣pij si臋. Wygl膮dasz na zm臋czon膮. Poradzimy sobie we dw贸ch z Fredem.
Na pewno? Pami臋tasz, 偶e nie potrafi艂e艣 uspokoi膰 Chloe i 藕le za艂o偶y艂e艣 jej pieluszk臋?
Tak, ale teraz ju偶 wiem, co i jak robi膰.
Jasne! - zadrwi艂a Kim. Zdj臋艂a Chloe z psa, u艣miechn臋艂a si臋 i poca艂owa艂a j膮 w policzek. - Chod藕my - powiedzia艂a. - Wyk膮pi臋 ci臋, a potem za艂o偶臋 ci 艣liczne nowe ubranka!
Jared popatrzy艂 za nimi. Wygl膮da艂y jak matka i jej dziecko. Sam poczu艂 si臋 przez chwil臋 jak ojciec. Podoba艂o mu si臋 to uczucie, chocia偶 by艂o nowe i dziwne. Obejrza艂 fotelik samochodowy i w贸zek, sprawdzaj膮c, czy s膮 zaprojektowane bezpiecznie i nie maj膮 usterek. Potem przejrza艂 pozosta艂e zakupy. Nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e powinien kupi膰 ksi膮偶eczki do czytania Chloe. Nie wiedzia艂 tak偶e, 偶e jednorazowe pieluszki s膮 produkowane
w r贸偶nych rozmiarach. Nie mia艂 poj臋cia o opiece nad niemowl臋tami. Nie wpad艂by nawet na to, 偶e trzeba zabezpieczy膰 tyle rzeczy w mieszkaniu, 偶eby dziecko nie uleg艂o wypadkowi. Mo偶e zrozumia艂by po kr贸tkim czasie, 偶e lepiej przestawi膰 wy偶ej wazony czy piloty od sprz臋tu elektronicznego, ale 偶eby zwi膮zywa膰 drzwiczki szafek?... Zas艂ania膰 gniazdka? Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e mia艂 do pomocy Kim. Bez niej te偶 w ko艅cu by sobie poradzi艂, ale pope艂ni艂by po drodze mn贸stwo niebezpiecznych dla Chloe b艂臋d贸w.
Nie wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e malutkie dzieci tak b艂yskawicznie zmieniaj膮 miejsce pobytu. Kiedy Kim nie by艂o, ca艂y czas musia艂 biega膰 za Chloe, przerywaj膮c przestawianie rzeczy. Znika艂a co chwila, biegaj膮c to tu, to tam. W ko艅cu, poznawszy troch臋 dom, uspokoi艂a si臋 nieco. Jared by艂 ju偶 zm臋czony - nie spa艂 ca艂膮 noc, a potem ugania艂 si臋 za dzieckiem po swoim rozleg艂ym mieszkaniu. Zachichota艂, rozbawiony.
Przywieziono ko艂ysk臋. Nie wiedzia艂, gdzie j膮 postawi膰. Umie艣ci艂 j膮 w ko艅cu w jednym z pokoi go艣cinnych, naprzeciw swojej sypialni. Us艂ysza艂 dzieci臋cy 艣miech. Wszed艂 do ma艂ej 艂azienki, z kt贸rej dobiega艂y odg艂osy, i zobaczy艂 Kim k膮pi膮c膮 Chloe. Dziecko zachlapa艂o wod膮 ca艂y prz贸d koszulki Kim. My艂a w艂a艣nie ma艂ej w艂oski szamponem.
- Ju偶 poma艂u ko艅czymy - oznajmi艂a. - Normalnie nie k膮pie si臋 dziecka w po艂udnie, ale nie wiem, kiedy ostatni raz by艂a k膮pana. Ubior臋 j膮 w pi偶amk臋, dam jej
lunch i po艂o偶臋 spa膰. Najwy偶sza pora. Dziwi臋 si臋, 偶e jest taka zadowolona i nie p艂acze, mimo 偶e 藕le spa艂a w nocy.
- Wnios艂em
do pokoju ko艂ysk臋. W艂a艣ciwie, mo偶e le-
piej
przestawi臋 j膮 do mojej sypialni, 偶eby Chloe nie by艂a
sama
w nocy. Gdyby p艂aka艂a i potrzebowa艂a czego艣, obu-
dz臋
si臋 i zajm臋 si臋 ni膮.
Kim wyj臋艂a dziewczynk臋 z wanny i owin臋艂a j膮 r臋cznikiem:
- Nie
jestem pewna, czy to najlepszy pomys艂 - od-
powiedzia艂a.
Sama zastanawia艂a si臋 nad tym, gdzie po-
winna
sta膰 ko艂yska. - Chloe b臋dzie ci przeszkadza膰 k艂a艣膰
si臋
i wstawa膰. - M贸wi膮c, wyciera艂a dziecko. - Mo偶e si臋
zdarzy膰,
偶e j膮 niechc膮cy obudzisz. Skoro chcesz, 偶eby
tu
by艂a jeszcze dzie艅 -czy dwa, lepiej 偶eby mia艂a w艂asny
pok贸j.
- Uczesa艂a i ubra艂a dziewczynk臋. - Chod藕my do
kuchni
- powiedzia艂a do Chloe. - Zjesz lunch.
W kuchni spotkali si臋 z Fredem, kt贸ry zbiera艂 si臋 akurat do wyj艣cia.
Sko艅czy艂em. Jad臋 na budow臋. Powinienem tam by膰 trzy godziny temu - oznajmi艂.
Jasne - odpar艂 Jared. - Dzi臋ki, 偶e mimo to zaj膮艂e艣 si臋 zabezpieczeniem mieszkania. Trzymaj si臋.
Na jakiej budowie on pracuje? - spyta艂a Kim po wyj艣ciu Freda. - Czy to jakie艣 twoje przedsi臋wzi臋cie?
Nic specjalnego. Co zjad艂aby艣 na lunch? I co powinni艣my da膰 Chloe?
Da艂o si臋 odczu膰, 偶e Jared pospiesznie zmieni艂 temat. Co艣 ukrywa艂? Otter Crest by艂o ma艂ym miastem i Kim
z pewno艣ci膮 zauwa偶y now膮 budow臋. Je艣li nie powie jej o co chodzi, sama po pracy przejedzie si臋 po miasteczku i rozejrzy.
Ziewn臋艂a. W nocy spa艂a tylko cztery godziny, do trzeciej. Z艂apa艂a uchwyt drzwiczek lod贸wki, a wtedy Jared po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej d艂oni i popatrzy艂 Kim w oczy. Jak zawsze, mia艂 ochot臋 kocha膰 si臋 z ni膮. I nie tylko na to, ale jeszcze na co艣 wi臋cej. Chcia艂... ba艂 si臋 to nazwa膰 cho膰by w my艣li.
- Zg艂odnia艂em... - odezwa艂 si臋, spogl膮daj膮c na ni膮.
Zabra艂a r臋k臋.
Kim obudzi艂a si臋, usiad艂a na 艂贸偶ku i zmarszczy艂a brwi. Nie przypomina艂a sobie, 偶eby przykrywa艂a si臋 kap膮. Musia艂 j膮 przykry膰 Jared. Spojrza艂a na zegarek i ze zdziwieniem stwierdzi艂a, 偶e spa艂a ca艂e dwie godziny. Po lunchu po艂o偶y艂a spa膰 Chloe, a potem postanowi艂a chwil臋 odpocz膮膰, zanim dziecko za艣nie. Nie spostrzeg艂a si臋, kiedy straci艂a 艣wiadomo艣膰.
Odwr贸ci艂a g艂ow臋 w stron臋 ko艂yski i zobaczy艂a Jareda. Spa艂 w wielkim fotelu, kt贸ry sobie przyci膮gn膮艂 i postawi艂 tu偶 ko艂o Chloe. Jared musia艂 by膰 wyczerpany. Nie spa艂 przecie偶 minionej nocy ani minuty.
Kim patrzy艂a na niego. By艂 naprawd臋 przystojny; w tej chwili, mimo 偶e spa艂, mia艂 na twarzy wyraz zak艂opotania. Zatrzymuj膮c w swoim domu Chloe, wzi膮艂 na siebie wielk膮 odpowiedzialno艣膰. Nie szcz臋dzi艂 wysi艂ku, aby nie-mowl臋 by艂o bezpieczne i dobrze si臋 mia艂o. Bez w膮tpienia
nie by艂 tylko nieodpowiedzialnym kobieciarzem. Czuwa艂 teraz przy dziecku, a Kim przykry艂 kap膮, 偶eby nie zmarz艂a. Bardzo r贸偶ni艂 si臋 od swojego przyrodniego brata, kt贸ry sprawi艂 jej w szkolnych latach tyle przykro艣ci...
Pomy艣la艂a, 偶e mo偶e zakocha艂a si臋 we w艂a艣ciwym m臋偶czy藕nie? Ale po tym, kiedy dosz艂o mi臋dzy nimi do intymnego zbli偶enia, zachowywa艂 si臋 tak dziwnie. Czy sprowokowa艂a to jako艣?
Wsta艂a i cichutko podesz艂a do ko艂yski. Jednak Jared poruszy艂 si臋, a potem obudzi艂. Przeci膮gn膮艂 si臋, zerkn膮艂 na Chloe, potem na Kim.
- Chyba
wszyscy musieli艣my si臋 troch臋 przespa膰...
-
odezwa艂 si臋. - Czas zaj膮膰 si臋 czym艣 po偶ytecznym, 偶eby
nie
zmarnowa膰 reszty dnia.
Poprawi艂a dziecku kocyk.
Chloe szybko przyzwyczai艂a si臋 do nas i twojego domu - powiedzia艂a. - Czy kiedy by艂am na zakupach, pyta艂a o swoj膮 mam臋?
Nie. - Zmarszczy艂 brwi. - Spodziewa艂em si臋 tego, ale ani razu nie powiedzia艂a 鈥瀖ama". Rozgl膮da艂a si臋 po domu, podziwia艂a Skoka i wygl膮da艂a na bardzo zadowolon膮.
My艣la艂am, 偶e taki maluszek b臋dzie si臋 ba艂 twojego brytana.
Jared u艣miechn膮艂 si臋.
- Skok
ma wyj膮tkowo przyjazne usposobienie. Kocha
wszystkich.
Nie ma z niego wielkiego po偶ytku jako z psa
obronnego...
- Popatrzy艂 na 艣pi膮c膮 dziewczynk臋. - Czy
nie trzeba jej czasem obudzi膰? B臋dzie potem mog艂a spa膰 w nocy?
- My艣l臋,
偶e bez problemu. Nied艂ugo powinna sama
wsta膰.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i powiedzia艂 z westchnieniem:
Nie mia艂em poj臋cia, 偶e opieka nad p贸艂torarocznym dzieckiem wymaga tylu zabieg贸w. - Pog艂adzi艂 Kim po policzku i uj膮艂 jej d艂o艅. Popatrzy艂 jej w oczy. Czego w nich szuka艂? Nie wiedzia艂a. Czy偶by chcia艂 jej powiedzie膰, 偶e jest dla niego kim艣 wi臋cej ni偶 tylko kochank膮?
Czy ja w og贸le podzi臋kowa艂em ci za to, 偶e przyjecha艂a艣 i pomog艂a艣 mi? - szepn膮艂.
U艣miechn臋艂a si臋. Jared by艂 czu艂y, mi艂y, dobry dla niej. Mo偶e chodzi艂o mu nie tylko o seks oraz oddanie przez ni膮 d艂ugu?
Chloe obudzi艂a si臋. Kim wzi臋艂a j膮 na r臋ce i przytuli艂a.
- Dobrze spa艂a艣, malutka?
Dziecko zacz臋艂o rozgl膮da膰 si臋 po pokoju i wierci膰, chc膮c znale藕膰 si臋 na dywanie.
- Szukasz pieska?
Jak na zawo艂anie, w drzwiach pojawi艂 si臋 Skok. Kim postawi艂a dziecko na pod艂odze i da艂a mu misia, ale Chloe nie zwr贸ci艂a na niego najmniejszej uwagi, tylko ze 艣miechem podbieg艂a do olbrzymiego bernardyna. Jared obserwowa艂 t臋 scen臋. Male艅ka dziewczynka i wielki pies naprawd臋 bardzo si臋 polubili. Jared popatrzy艂 na Kim. By艂a taka dobra, opieku艅cza. Pomy艣la艂 sobie, 偶e ten w艂a艣-nie spos贸b powinno wygl膮da膰 偶ycie rodzinne. Odk膮d si臋-
ga艂 pami臋ci膮, rodzina zawsze kojarzy艂a mu si臋 z k艂贸tniami, cierpieniami, problemami. Jego rodzice rozwiedli si臋, kiedy mia艂 pi臋膰 lat. Rok p贸藕niej ojciec o偶eni艂 si臋 ponownie, a po dw贸ch latach przyszed艂 na 艣wiat Terry. Kiedy Jared mia艂 dwana艣cie lat, jego matka umar艂a i zaczaj mieszka膰 z ojcem i pierwsz膮 z macoch, a potem z nast臋pnymi.
By艂o ich wiele i 偶adna nie odnosi艂a si臋 do niego po matczynemu. W og贸le nie by艂y ciep艂ymi osobami, co zdeterminowa艂o zreszt膮 w du偶ym stopniu charakter Terry'ego. Ojciec by艂 ca艂y czas poch艂oni臋ty prowadzeniem swoich ciemnych interes贸w, a tak偶e tych legalnych. By艂 dla swoich syn贸w jak obcy cz艂owiek, mieszkaj膮cy w tym samym domu.
Jaredowi wydawa艂o si臋 teraz, 偶e ca艂e 偶ycie czego艣 szuka艂. Czego艣, co pr贸bowa艂 znale藕膰 w 艂贸偶ku z tyloma kobietami. Odnajdywa艂 seksualn膮 satysfakcj臋, ale dot膮d zawsze brakowa艂o mu emocjonalnego zwi膮zku z drug膮 osob膮. Mi艂o艣ci. Czy mo偶e jej w艂a艣nie pragn膮艂? Czy偶by pod艣wiadomie d膮偶y艂 do zwi膮zania si臋 z kim艣 na sta艂e i za艂o偶enia rodziny?
Popatrzy艂 na Kim. Czy teraz, wraz z ni膮, odnalaz艂 mi艂o艣膰? Wiedzia艂, i偶 zakocha艂 si臋 w niej. A kiedy uprawiali seks, podzia艂a艂o to na jego emocje tak silnie, 偶e nie mo偶na by艂o tego nawet uj膮膰 w s艂owa. Ba艂 si臋 mi艂o艣ci. Ba艂 si臋, jak jeszcze nigdy w 偶yciu. Nie wiedzia艂 w艂a艣ciwie, co tak naprawd臋 oznacza s艂owo 鈥瀖i艂o艣膰". Nie mia艂 poj臋cia, co robi膰 w sytuacji, w kt贸rej si臋 znalaz艂.
Czy rozmawia艂e艣 z adwokatem w sprawie matki Chloe? - spyta艂a Kim.
Tak. Zatelefonowa艂em do Granta rano, kiedy by艂a艣 na zakupach. Powiedzia艂, 偶e wynajmie prywatnego detektywa.
Spojrza艂a na zegarek.
Powinnam wzi膮膰 si臋 do pracy, zanim stracimy ca艂y dzie艅. Musz臋 zacz膮膰 dzwoni膰 do hoteli, 偶eby zebra膰 informacje o cenach.
Mo偶esz poczeka膰 z tym do jutra. Do艣膰 si臋 dzisiaj napracowa艂a艣. Jeste艣 tu od pi臋tna艣cie po trzeciej w nocy. Jed藕 sobie do domu, chyba 偶e chcia艂aby艣 zosta膰 i zje艣膰 z nami obiad. To by艂oby bardzo mi艂e... - U艣miechn膮艂 si臋, pokazuj膮c swoje pi臋kne z臋by. - Chloe na pewno tak偶e bardzo si臋 ucieszy.
A co b臋dziemy robili po obiedzie? pomy艣la艂a. Czy Jared spodziewa艂 si臋, 偶e zostanie z nim dla seksu? A mo偶e to ona pod艣wiadomie na to czeka艂a? Popatrzy艂a na niego podejrzliwie.
Wykorzystujesz obecno艣膰 Chloe do tego, 偶eby mnie uwodzi膰? - spyta艂a. - Czy nie uwa偶asz, 偶e to troch臋 niemoralne?
Co ty m贸wisz? My艣la艂em, i偶 ucieszysz si臋, 偶e b臋dziesz mog艂a dopilnowa膰, 偶ebym niechc膮cy nie zrobi艂 przy niej czego艣 藕le.
Pr贸bowa艂a odczyta膰 z jego twarzy, co naprawd臋 my-艣la艂. Nie by艂o to 艂atwe. By艂a do mego uprzedzona jako do Sievensa. Chcia艂a mu ufa膰. Zakocha艂a si臋 w nim. A on
post臋powa艂 w spos贸b, kt贸ry trudno by艂o jednoznacznie zinterpretowa膰. Zawaha艂a si臋.
Mo偶e... zostan臋, do czasu a偶 po艂o偶ymy j膮 spa膰.
艢wietnie. W takim razie...
Ale chcia艂abym zabra膰 j膮 ze sob膮 do biura, 偶ebym mog艂a mie膰 na ni膮 oko, a jednocze艣nie telefonowa膰.
Znowu uj膮艂 j膮 za r臋k臋.
- Mo偶e
tak b臋dzie najlepiej. Mam mn贸stwo do zro-
bienia
w domu, a, je艣li chodzi o prac臋, dzisiejszy dzie艅
zosta艂
stracony.
Zastanowi艂a si臋 chwil臋.
S艂uchaj, czy cz臋sto korzystasz z salki konferencyjnej pomi臋dzy recepcj膮 a twoim gabinetem?
Nie, a co?
Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e by艂by to 艣wietny pok贸j do zabawy dla Chloe. Mogliby艣my czuwa膰 nad ni膮, pracuj膮c.
艢wietny pomys艂. - Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i poca艂owa艂 czule. - Jak powinni艣my urz膮dzi膰 taki pok贸j?
Kim st艂umi艂a ziewni臋cie i wesz艂a do gabinetu Jareda, 偶eby przedstawi膰 mu wst臋pne szacunki koszt贸w balu w r贸偶nych 艣r贸dmiejskich hotelach. Przechodz膮c przez niedawn膮 salk臋 konferencyjn膮, powiedzia艂a kilka ciep艂ych s艂贸w do Chloe. Dziewczynka wydawa艂a si臋 szcz臋艣liwa. Bawi艂a si臋 nowymi zabawkami, cieszy艂a si臋 z obecno艣ci Skoka, kt贸ry czuwa艂 przy niej. Mimo to, Kim posmutnia艂a. Matka opu艣ci艂a swoje malutkie dziecko, a ono na-
wet o ni膮 nie spyta艂o; wygl膮da艂o na zadowolone. Nie jest normalne, 偶eby dziecko, kt贸re znalaz艂o si臋 nagle w obcych r臋kach i nieznanym sobie domu, cieszy艂o si臋 i nie ba艂o niczego. Zdumiewa艂o to Kim niezmiernie. Nie wydawa艂o jej si臋, 偶eby matka Chloe by艂a odpowiedni膮 osob膮 do wychowywania jej. Mo偶e jednak nale偶a艂o przede wszystkim powiadomi膰 policj臋?
Przedstawi艂a Jaredowi to, czego dowiedzia艂a si臋 od rozm贸wc贸w z hoteli. Koszt imprezy b臋dzie zale偶a艂 przede wszystkim od tego, na ilu go艣ci mia艂a zosta膰 przygotowana.
- Zrobi臋
Chloe obiad, a potem pojad臋 do domu, za
nim
znowu zasn臋 - powiedzia艂a.
Wsta艂, wzi膮艂 j膮 za r臋k臋, zbli偶y艂 si臋 i powiedzia艂, na wp贸艂 uwodzicielskim, a na wp贸艂 powa偶nym tonem:
- Je艣li
jeste艣 zm臋czona, mo偶esz zosta膰 na noc u mnie,
w
kt贸rym艣 z pokoi. Oszcz臋dzi ci to d艂ugiej jazdy.
Serce Kim zabi艂o szybciej. Nie by艂a jedn膮 z tych kobiet, kt贸re sypiaj膮 z przypadkowymi m臋偶czyznami. Czy Jared m贸g艂 traktowa膰 j膮 inaczej ni偶 wszystkie inne, z kt贸rymi si臋 zadawa艂? Czy by艂o mo偶liwe, 偶eby j膮 pokocha艂? Wiedzia艂a, 偶e bezpieczniej na to nie liczy膰. Marzy艂a o szcz臋艣liwej reszcie 偶ycia sp臋dzonej wsp贸lnie z nim. Spodziewa艂a si臋 jednak raczej, 偶e Jared z艂amie jej tylko serce.
- D艂ugiej
jazdy? - powt贸rzy艂a z ironi膮 w g艂osie. -
Masz
na my艣li te pi臋膰 kilometr贸w, jakie dziel膮 twoj膮 po-
siad艂o艣膰
od domu mojego ojca?
Obj膮艂 j膮 i mrukn膮艂:
- Tak.
Poczu艂a nag艂e podniecenie. Zakr臋ci艂o jej si臋 odrobin臋 w g艂owie. Odpowiedzia艂a z wysi艂kiem:
Dzi臋kuj臋 ci za mi艂膮 propozycj臋, ale my艣l臋, 偶e b臋dzie lepiej dla wszystkich, je艣li pojad臋 do domu.
Doprawdy? To znaczy lepiej dla kogo? A poza tym, to tylko twoja opinia.
Przesun膮艂 nosem po jej szyi i poca艂owa艂 za uchem. Trudno jej by艂o przeciwstawi膰 si臋 temu.
To moja opinia i w zwi膮zku z ni膮 zamierzam pojecha膰. - Przypomnia艂o jej si臋, 偶e chcia艂a r贸wnie偶 sprawdzi膰, na jakiej budowie pracuje Fred.
Nie musisz jecha膰 do domu. Chyba 偶e naprawd臋 tego chcesz. - Jared zacz膮艂 ca艂owa膰 j膮 w usta. Cudownie si臋 czu艂a, kiedy to robi艂. Obj臋艂a go za szyj臋 i tak偶e go ca艂owa艂a. Jego pieszczoty by艂y bardzo przyjemne; chcia艂aby jednak, 偶eby zwi膮za艂 si臋 z ni膮 na sta艂e... Oderwa艂a si臋 od niego i powiedzia艂a:
Powinnam zrobi膰 Chloe obiad.
Zjedzmy wszyscy troje. - Przytuli艂 j膮 i ca艂owa艂 znowu. Po kilku sekundach wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poszli po Chloe do nowego pokoju zabaw.
Kiedy szykowali razem jedzenie - Kim - dziecku, a Jared - jej i sobie - znowu pomy艣la艂, 偶e tak powinno wygl膮da膰 偶ycie rodzinne. Cieszy艂 si臋 z obecno艣ci ich obu. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie jest mo偶liwe, 偶eby Chloe zosta艂a u niego na d艂ugo. Albo oddadz膮 j膮 matce, albo
policji, je艣li matki nie uda si臋 szybko znale藕膰. Adwokat podkre艣li艂, 偶e Jared ma prawny obowi膮zek odda膰 Chloe. Mimo 偶e by艂 wujkiem dziecka, charakter zdarze艅 nakazywa艂 powiadomienie o nich w艂adz.
Za艣 je艣li chodzi o Kim... Przebywa艂a u niego tylko dlatego, 偶e zatrudni艂 j膮 na lato. Wspaniale si臋 przy niej czu艂, ale za dwa miesi膮ce mia艂a odjecha膰. Czy chcia艂 zwi膮za膰 si臋 z ni膮 na d艂u偶ej? Na zawsze? Ba艂 si臋 tej my艣li. Nie by艂 pewien tego, co czuje. Przypuszcza艂, 偶e si臋 zakocha艂, ale czy by艂a to prawdziwa mi艂o艣膰? Jeszcze nigdy w 偶yciu nie by艂 zakochany. Je艣li nawet trafnie ocenia艂, 偶e teraz jest, nie wiedzia艂, co powinno si臋 w zwi膮zku z tym zrobi膰. W艂a艣ciwie cieszy艂 si臋, 偶e jest zakochany. Dziwi艂o go to, poniewa偶 jednocze艣nie ba艂 si臋 mi艂o艣ci. Zawsze s膮dzi艂, 偶e szkoda czasu na pr贸by nawi膮zywania trwa艂ego zwi膮zku i udowadniania sobie i innym, 偶e mi艂o艣膰 istnieje. 呕ycie ojca dostarczy艂o mu na to dostatecznie wielu przyk艂ad贸w. Czy Kim by艂a jedn膮 z tych kobiet, kt贸re miewaj膮 ochot臋 na romans? Nie m贸g艂 mie膰 pewno艣ci, ale by艂 przekonany, 偶e nie. Co zatem zrobi, je艣li Kim nie zgodzi si臋 sypia膰 i przebywa膰 z nim bez zobowi膮za艅? Wola艂 nawet nie my艣le膰 o tym, 偶e mog艂aby znikn膮膰 z jego 偶ycia.
ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY
Po obiedzie Kim przebra艂a Chloe w pi偶amk臋 i wr贸ci艂a z ni膮 do kuchni, gdzie Jared ko艅czy艂 wyjmowa膰 naczynia ze zmywarki.
- Idziemy
spa膰 - oznajmi艂a. Unios艂a dziewczynk臋
i
poca艂owa艂a j膮 w policzek, - Chcesz powiedzie膰 wuj-
kowi
Jaredowi 鈥瀌obranoc"?
Jared wyszczerzy艂 z臋by.
Zdaje si臋, 偶e tylko jedna z was jest ubrana do 艂贸偶ka...
A ty chcesz powiedzie膰 Chloe 鈥瀌obranoc"? - spyta艂a, ignoruj膮c jego s艂owa.
Wzi膮艂 dziecko i, m贸wi膮c do niego, wni贸s艂 je na pi臋tro. Kim i Skok pod膮偶yli za nimi. W go艣cinnym pokoju Jared u艂o偶y艂 Chloe w ko艂ysce. Zachowywa艂 si臋 zupe艂nie inaczej ni偶 w nocy, kiedy Terry zostawi艂 j膮 w jego r臋kach. Nabra艂 pewno艣ci siebie, a przy tym by艂 bardzo czu艂y, opieku艅czy, uwa偶ny. Kim pomy艣la艂a, 偶e by艂by bardzo dobrym ojcem. Czy r贸wnie dobrym m臋偶em?
Podesz艂a i stan臋艂a obok niego, patrz膮c na Chloe. Dziewczynka ziewn臋艂a. Oczka jej si臋 klei艂y. Ca艂y dzie艅 poznawa艂a nowych opiekun贸w i nowe miejsce pobytu.
Jared chwyci艂 Kim za 艂okie膰 i spyta艂:
- Czy
wszystkie dzieci s膮 takie grzeczne? Ona wcale
nie
p艂acze.
Roze艣mia艂a si臋.
- Co艣
ty! Chyba ju偶 zapomnia艂e艣, w jakiej panice by-
艂e艣
w nocy, kiedy do mnie zadzwoni艂e艣, bo Chloe nie
chcia艂a
przesta膰 p艂aka膰. Rzeczywi艣cie wygl膮da na bardzo
pogodne
dziecko, ale takie maluchy zazwyczaj cz臋sto p艂a-
cz膮.
Dzisiejszy dzie艅 nale偶y zaliczy膰 do wyj膮tkowo spo-
kojnych.
Dziewczynka zasn臋艂a. Kiedy oddycha艂a ju偶 r贸wno, Ja-red i Kim wyszli z pokoju, zabieraj膮c psa ze sob膮.
- Pojad臋
ju偶 - odezwa艂a si臋 Kim. - Robi si臋 p贸藕no.
Jared
znowu j膮 obj膮艂 i zacz膮艂 ca艂owa膰. Zrobi艂 ma艂膮
przerw臋 i odpar艂:
- Daj spok贸j. Napijmy si臋 wina, a potem...
- Nie.
Naprawd臋 musz臋 jecha膰 do domu. - Cofn臋艂a
si臋
i zako艅czy艂a: - Zobaczymy si臋 rano. Przyjad臋 wcze艣-
niej
ni偶 zwykle, 偶eby pom贸c ci da膰 Chloe 艣niadanie.
Wysz艂a jak najszybciej, wsiad艂a do samochodu i odjecha艂a. Grozi艂o bowiem, 偶e mimo wszystko zostanie z Ja-redem. Skierowa艂a si臋 do centrum miasta i zacz臋艂a rozgl膮da膰 si臋 za now膮 budow膮. W ko艅cu, odnalaz艂a powstaj膮cy o艣rodek u偶yteczno艣ci publicznej. Zanotowa艂a wszystkie informacje wypisane na tablicy - nazw臋 obiektu, firmy budowlanej, instytucji finansuj膮cej budow臋. Ku jej zdziwieniu, nie by艂 to 偶aden bank. Nigdzie nie by艂o nazwiska Jareda ani nazwy jego firmy. Chcia艂a jednak spr贸bowa膰 sprawdzi膰, czy ta budowa ma z nim co艣 wsp贸lnego.
Okazywa艂 si臋 zupe艂nie innym cz艂owiekiem ni偶 spodziewa艂a si臋 na pocz膮tku. Obroni艂 j膮 przed Terrym, przeprosi艂 za jego zachowanie, przyzna艂, 偶e jego ojciec prowadzi艂 sprzeczne z prawem czy te偶 zasadami etyki interesy, powiedzia艂, 偶e odkrycie tego zaszokowa艂o go. Ufa艂 Kim na tyle, 偶e powierzy艂 jej organizacj臋 du偶ego balu charytatywnego. I bez wahania zaopiekowa艂 si臋 podrzuconym mu nagle dzieckiem, bior膮c za nie pe艂n膮 odpowiedzialno艣膰. To by艂o najwspanialsze ze wszystkiego.
Kim zakocha艂a si臋 w nim - w艂a艣nie w takim Jaredzie Stevensie, nie w bezmy艣lnym kobieciarzu. Czy jednak nazajutrz nie ods艂oni przed ni膮 innego oblicza? Nie by艂a tego pewna. Westchn臋艂a z niepokojem.
Jared obudzi艂 si臋 wcze艣nie. Jako艣 zdo艂a艂 przespa膰 ca艂膮 noc, nas艂uchuj膮c przy tym od czasu do czasu, czy z pokoju Chloe nie dobiegaj膮 go jakie艣 d藕wi臋ki. Szybko umy艂 si臋 i ubra艂, po czym zajrza艂 do go艣cinnej sypialni. Dziewczynka spa艂a spokojnie, przytulaj膮c do siebie misia.
Znowu pomy艣la艂 o Kim, o nocy, kt贸r膮 sp臋dzili razem w 艂贸偶ku, o ostatnich paru dniach. To o takiej kobiecie marzy艂. Zrozumia艂 przy niej, jak mo偶e wygl膮da膰 prawdziwe, szcz臋艣liwe 偶ycie rodzinne. Dowiedzia艂 si臋 nagle, 偶e co艣 takiego jest w og贸le mo偶liwe i by艂o to dla niego prawdziwym objawieniem. I tak jednak ba艂 si臋 sta艂ego zwi膮zku.
Poszed艂 do kuchni i zaparzy艂 kaw臋. W pewnej chwili zadzwoni艂 dzwonek - Kim rzeczywi艣cie przyjecha艂a
wcze艣niej. Wesz艂a i od razu poczu艂 si臋 inaczej. By艂a taka
pi臋kna, ciep艂a, dobra, poci膮gaj膮ca...
- Dzie艅
dobry - powiedzia艂. - Jak dobrze, 偶e ci臋 widz臋!
Zaniepokoi艂a
si臋.
- Czy
co艣 si臋 sta艂o? Dlaczego nie zadzwoni艂e艣? - Po
bieg艂a
w stron臋 schod贸w.
- Spokojnie,
nic si臋 nie sta艂o. Chloe jeszcze 艣pi.
Zatrzyma艂a
si臋
- Jak
to? To dlaczego powiedzia艂e艣, 偶e dobrze, 偶e
mnie
widzisz?
Podszed艂, uj膮艂 jej d艂o艅 i wyja艣ni艂:
- Ucieszy艂em
si臋 po prostu, 偶e ci臋 widz臋. 鈥 U艣mie-
chn膮艂
si臋.
Nie wiedzia艂a, co o tym my艣le膰. Czy偶by jednak bawi艂 si臋 ni膮? Zirytowa艂a si臋. Cofn臋艂a si臋, aby nabra膰 zdecydowania, i burkn臋艂a:
Nie wiem, o co ci chodzi, ale w ka偶dym razie drugi raz nie uda ci si臋 mnie uwie艣膰! Nie oszukasz mnie ponownie! - Natychmiast po偶a艂owa艂a wypowiedzianych s艂贸w. Nie chcia艂a przyznawa膰 si臋 do tego, jak bardzo j膮 zrani艂, kiedy po wsp贸lnie sp臋dzonej nocy ch艂odno odda艂 jej ubranie i pozwoli艂 odjecha膰, jakby by艂a prostytutk膮, kt贸ra wykona艂a swoj膮 prac臋. Kocha艂a go, a on okaza艂 jej oboj臋tno艣膰.
Co ty masz na my艣li? - zdumia艂 si臋.
Niewa偶ne. - Odwr贸ci艂a si臋. - Nic.
Z艂apa艂 j膮 za rami臋 i obr贸ci艂 ku sobie. By艂 rozgniewany.
- Nieprawda! - sapn膮艂. - Skoro ju偶 odezwa艂a艣 si臋 do
mnie w taki spos贸b, powinna艣 wyja艣ni膰 mi, co chcia艂a艣 powiedzie膰. Nienawidz臋, kiedy kobiety odpowiadaj膮 鈥瀗ic" albo 鈥瀗iewa偶ne"! Zawsze maj膮 co艣 na uwadze. Co masz mi do powiedzenia?
Powiniene艣 wiedzie膰!
Ale nie wiem. I nie b臋d臋 wiedzia艂, dop贸ki mi nie powiesz.
Spu艣ci艂a wzrok. Trudno by艂o teraz jej si臋 wycofa膰. Musia艂a powiedzie膰 mu, co czuje - chyba 偶eby b膮kn臋艂a co艣 w rodzaju: 鈥瀟o nie tw贸j interes", pogarszaj膮c tylko spraw臋. Zasygnalizowa艂a mu ju偶, 偶e ma do niego o co艣 pretensje.
- Porozmawiaj
ze mn膮, prosz臋 - powiedzia艂 艂agod-
niejszym
tonem. - Nie lubi臋 niejasnych sytuacji.
Podnios艂a wzrok.
- Czy偶by?
A jak nazwa艂by艣 t臋, kt贸ra mia艂a miejsce
w
sobot臋 rano?! Bez s艂owa poda艂e艣 mi ubranie, z tak膮
min膮,
jakby艣 chcia艂 jak najszybciej pozby膰 si臋 mnie! Jak
by艣
s膮dzi艂, 偶e zrobi艂am, co do mnie nale偶a艂o, i powinnam
odjecha膰
tam, sk膮d przyjecha艂am!
Jareda ogarn臋艂o poczucie winy. S艂owa Kim zupe艂nie go zaskoczy艂y. Owszem, przysz艂o mu do g艂owy, 偶e nie zachowa艂 si臋 najbardziej w艂a艣ciwie, ale nie przypuszcza艂, 偶e zostanie to odebrane w taki spos贸b! Tamtego ranka nie wiedzia艂, co robi膰, co my艣le膰, co tak naprawd臋 czuje. Nie prowadzi艂 z Kim 偶adnej gry! Wykorzystywanie jej albo sprawienie, 偶eby my艣la艂a, i偶 to robi, by艂y ostatnimi rzeczami, jakich by chcia艂!
Obj膮艂 j膮, przytuli艂 i poca艂owa艂 czule.
- Nie.
mia艂em na my艣li nic z艂ego - wyja艣ni艂. - Nie
wpad艂em
na to, 偶e tak si臋 poczujesz. Po prostu... - Za
milk艂.
Pu艣ci艂 j膮, podrapa艂 si臋 w szyj臋, przest膮pi艂 z nogi
na
nog臋. Nie wiedzia艂, co ma powiedzie膰, 偶eby nie zdra-
dzi膰
jej swoich uczu膰 i tego, w jak g艂臋bokiej rozterce
si臋
znalaz艂. Opar艂 d艂onie na jej ramionach. - Kim... -
Patrzy艂a
na niego z niepokojem. Przytuli艂 j膮 znowu, szu-
kaj膮c
odpowiednich s艂贸w. Zacz膮艂 g艂aska膰 j膮 po g艂owie.
Ba艂
si臋 wyzna膰 jej wszystko. - Przepraszam ci臋. Zacho
wa艂em
si臋 bezmy艣lnie. Po prostu... przynios艂em ci ubra-
nie.
Nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e odbierzesz to jako
sygna艂,
偶e masz wyj艣膰. Przeciwnie, chcia艂em, 偶eby艣 zo-
sta艂a.
Poda艂em ci ubranie, 偶eby艣 nie czu艂a si臋 niezr臋cznie,
nago.
R贸wnie dobrze mog艂em przynie艣膰 ci szlafrok. Naj-
lepiej
by艂oby, gdybym da艂 ci kt贸re艣 z moich ubra艅. -
Poca艂owa艂
j膮 czule w czo艂o. Nie wiedzia艂, czy jego s艂owa
uspokoj膮
j膮.
A ona nie wiedzia艂a, co ma odpowiedzie膰.
C贸偶... Zrobi艂o mi si臋 wtedy bardzo smutno - odpar艂a cicho.
Przepraszam ci臋 jeszcze raz. Gdyby艣 od razu mi to powiedzia艂a, wyja艣niliby艣my natychmiast ca艂膮 spraw臋; a tak - cierpia艂a艣 z jej powodu a偶 do tej pory. Nast臋pnym razem, kiedy zmartwi ci臋 co艣, co zrobi臋 albo powiem, prosz臋 ci臋, powiedz mi o tym, 偶eby nie by艂o mi臋dzy nami niepotrzebnych nieporozumie艅. Dobrze?
S艂owa Jareda brzmia艂y tak szczerze, tak przekonuj膮-
co... Czy m贸wi艂 prawd臋? Czy sama by艂a sobie winna, pozwalaj膮c ponie艣膰 si臋 obawom?
- Dobrze
- szepn臋艂a. - Na drugi raz ci powiem. -
Jego
dotyk, blisko艣膰 dzia艂a艂y uspokajaj膮co. Przypomnia艂o
jej
si臋 co艣 innego. - Wczoraj, kiedy wraca艂am do domu,
przejecha艂am
ko艂o budowy. Na tablicy jest napisane, 偶e
ma
powsta膰 o艣rodek u偶yteczno艣ci publicznej. Nie zoba-
czy艂am
twojego nazwiska ani nazwy twojej firmy. Do
my艣lam
si臋, 偶e to na tej budowie pracuje Fred. Czy masz
jaki艣
zwi膮zek z fundacj膮 wymienion膮 na tablicy infor-
macyjnej?
Jared nie by艂 przygotowany na to pytanie. Nie lubi艂 opowiada膰 o swojej dzia艂alno艣ci charytatywnej. Starannie dobieraj膮c s艂owa, odpowiedzia艂:
- Ta
fundacja jest cz臋艣ci膮 Stevens Enterprises. Za艂o-
偶y艂em
j膮 po przej臋ciu firmy po ojcu. Wykorzystuj臋 j膮 do
dzia艂alno艣ci
typu non-profit oraz charytatywnej, zapew-
niaj膮c
sobie w ten spos贸b anonimowo艣膰.
Kim by艂a zaskoczona. Po d艂u偶szej chwili, zapyta艂a:
Dlaczego nie powiedzia艂e艣 mi tego od razu, kiedy spyta艂am, czy budowa, na kt贸rej pracuje Fred, to twoje przedsi臋wzi臋cie?
Nie wiedzia艂em, 偶e to dla ciebie wa偶ne. - Zadr偶a艂. Ku swojemu przera偶eniu, zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jest zakochany w Kim. A tak偶e, 偶e od czasu, kiedy to zrozumia艂, czyli od sobotniego poranka, pope艂nia same b艂臋dy.
Znowu j膮 przytuli艂 i zmieni艂 temat na wa偶niejszy.
- M贸j dom jest bardzo du偶y - powiedzia艂. - Mam
pi臋膰 pokoi go艣cinnych. My艣l臋, 偶e powinno starczy膰 ci tu miejsca. Zosta艅 z nami. Chloe na pewno b臋dzie si臋 bardzo cieszy膰, kiedy ca艂y czas b臋dziesz w pobli偶u. -Poca艂owa艂 Kim i doda艂 szeptem. - Ja tak偶e.
Jego propozycja bardzo j膮 podekscytowa艂a. Nie wspomnia艂 jednak s艂owem o tym, 偶eby chcia艂 by膰 z ni膮 na sta艂e, ani tym bardziej, 偶eby j膮 kocha艂. Nie wiedzia艂a, czy wtuli膰 si臋 w niego z rado艣ci膮, czy raczej si臋 odsun膮膰, poniewa偶 nie zna艂a jego intencji.
- Chcia艂abym,
偶eby艣 wyja艣ni艂 mi jeszcze jedn膮 rzecz,
Jaredzie
- powiedzia艂a. - Co艣, co nie daje mi spokoju.
Zaniepokoi艂 si臋.
Co masz na my艣li?
Chc臋, 偶eby艣 powiedzia艂 mi, kim dla ciebie jestem. Obiektem wakacyjnego romansu? Dziewczyn膮 miesi膮ca? A mo偶e chcia艂by艣 zwi膮za膰 si臋 ze mn膮 na jaki艣 czas? Zdrad藕 mi, o co ci chodzi, bo zm臋czy艂o mnie ju偶 zgadywanie. - Spojrza艂a mu prosto w oczy.
Patrzy艂 spokojnie. Nie odpowiedzia艂 od razu.
- Chcia艂bym,
偶eby wrogo艣膰, jaka przez dziesi臋ciole-
cia
dzieli艂a nasze rodziny, odesz艂a w przesz艂o艣膰. Chc臋...
-
Nie by艂 w stanie 艂atwo uj膮膰 swoich my艣li w proste,
trafne
s艂owa. Przytuli艂 wi臋c mocno Kim i ci膮gn膮艂: - Chc臋
cieszy膰
si臋 tob膮. Jeste艣 pi臋kn膮 i bardzo atrakcyjn膮 ko-
biet膮,
o kt贸rej ci膮gle my艣l臋 i z powodu poznania kt贸rej
ogromnie
si臋 ciesz臋.
Znowu ogarn膮艂 go l臋k. O ma艂o nie powiedzia艂 jej, 偶e j膮 kocha, 偶e chcia艂by sp臋dzi膰 z ni膮 reszt臋 偶ycia.
Tak bowiem czu艂 - ale te s艂owa nie przesz艂y mu przez gard艂o.
Kim by艂a bardzo rozczarowana. S膮dzi艂a, 偶e Jared wyzna jej, 偶e chce z ni膮 by膰, 偶e jest dla niego kim艣 naprawd臋 wyj膮tkowym. Najwyra藕niej jednak mia艂 na my艣li romans bez zobowi膮za艅. Milcza艂a, nie wiedz膮c, co odpowiedzie膰. Pozostawa艂a w jego ramionach, nieruchoma. Czy, skoro sama pragn臋艂a znacznie wi臋cej, mia艂a odebra膰 sobie nawet i kr贸tkotrwa艂y romans z Jaredem? Czy mia艂o sens skazywanie si臋 od razu na cierpienie, skoro by艂o jej z Jaredem tak dobrze?
Jego nami臋tny poca艂unek przerwa艂 jej rozwa偶ania. Pragn臋艂a Jareda ponad wszystko. Obj臋艂a go za szyj臋 i ca艂owa艂a do utraty tchu. Wzi膮艂 j膮 na r臋ce i poni贸s艂 w stron臋 schod贸w. Wiedzia艂a, co teraz nast膮pi. Pragn臋艂a tego bardzo tak jak bardzo by艂a w nim zakochana. Chcia艂a jeszcze raz zjednoczy膰 si臋 z nim fizycznie i psychicznie, by膰 jak najbli偶ej niego.
Przed drzwiami sypialni Jared zatrzyma艂 si臋 nagle, postawi艂 j膮 na pod艂odze i powiedzia艂 p贸艂g艂osem:
- Chloe!...
Weszli do pokoju go艣cinnego. Dziecko spa艂o spokojnie w ko艂ysce, przyciskaj膮c do siebie misia. Jared obj膮艂 Kim. Zn贸w poczu艂 si臋 z ni膮 jak z 偶on膮 i matk膮 w艂asnego dziecka. Lubi艂 to uczucie. Poca艂owa艂 j膮 w policzek, przytuli艂 i szepn膮艂:
艢pi s艂odko!
Na to wygl膮da! - odpowiedzia艂a szeptem.
Trzymaj膮c si臋 za r臋ce, przeszli do jego sypialni i ju偶 po chwili znale藕li si臋 w ogromnym 艂贸偶ku Jareda. Narastaj膮ce po偶膮danie wypar艂o z ich 艣wiadomo艣ci niespokojne my艣li i l臋ki.
Kiedy le偶eli ju偶 spokojnie obok siebie, zm臋czeni, Ja-red by艂 pewien, 偶e kocha Kim i chce sp臋dzi膰 z ni膮 reszt臋 偶ycia, zak艂adaj膮c rodzin臋. Przysz艂a mu nagle do g艂owy my艣l na temat balu. Kim mog艂aby nie tylko pom贸c mu w jego organizacji, ale i...
Poca艂owa艂 j膮 czule, jeszcze raz rozkoszuj膮c si臋 smakiem jej ust, i powiedzia艂:
- Chcia艂bym ci臋 o co艣 zapyta膰.
Jej serce zabi艂o szybko. Czy偶by zamierza艂 wyzna膰 jej to, czego tak bardzo pragn臋艂a?
Chodzi mi o ten bal charytatywny - wyja艣ni艂, ca艂uj膮c j膮 ponownie.
O bal charytatywny? - zdumia艂a si臋. Trudno by艂o o wi臋ksze rozczarowanie. - Czy co艣 z nim nie tak?
Sk膮d偶e. Zastanawia艂em si臋, zechcia艂aby艣... towarzyszy膰 mi podczas balu. Wiem, 偶e b臋dzie ju偶 rok szkolny, ale my艣l臋, 偶e najlepiej zaplanowa膰 bal na sobot臋.
Znowu powiedzia艂 co艣, czego si臋 nie spodziewa艂a.
Chcesz zaprosi膰 mnie na bal?
Nie tylko zaprosi膰, ale poprosi膰, 偶eby艣 by艂a jego wsp贸艂gospodyni膮. Wita艂a ze mn膮 go艣ci, zapoznawa艂a si臋 z nimi, rozmawia艂a; razem ze mn膮 dba艂a o to, 偶eby wszyscy dobrze si臋 bawili. Wsp贸lnie kierowaliby艣my wszy-
stkim. Chcia艂bym, 偶eby艣 odegra艂a na tym balu zasadnicz膮 rol臋, by艂a widoczna o wiele bardziej ni偶 tylko anonimowa osoba, kt贸ra go zorganizowa艂a. Jeste艣 moj膮 partnerk膮 i b臋dzie ci si臋 nale偶e膰 wdzi臋czno艣膰 go艣ci za t臋 imprez臋.
Musia艂a przyzna膰, 偶e cieszy j膮 jego pomys艂. Jared zgadza艂 si臋, by kto艣 inny znalaz艂 si臋 w centrum uwagi.
- To
by艂by dla mnie zaszczyt! - odpar艂a. By艂a ura-
dowana,
wiedzia艂a ju偶 bowiem, 偶e Jaredowi na niej za
le偶y,
mimo 偶e nie powiedzia艂 tego wprost.
Kilka minut p贸藕niej stwierdzi艂a niech臋tnie:
Musz臋 i艣膰 do Chloe. Na pewno ju偶 si臋 obudzi艂a.
Hmm... Rozumiem, 偶e trzeba si臋 ni膮 zaj膮膰, ale nie chc臋 si臋 rusza膰. Tak mi dobrze! - Wci膮偶 j膮 obejmowa艂.
No, to p贸jd臋...
Nic nie s艂ycha膰. Je艣li nawet si臋 obudzi艂a, najwyra藕niej jest zadowolona. I ja jestem zadowolony, le偶膮c tu z tob膮. - Pie艣ci艂 delikatnie jej pier艣. - Na pewno nie dasz si臋 skusi膰 na pozostanie ze mn膮 jeszcze troch臋 w 艂贸偶ku?
C贸偶...
Pies? Pies? - odezwa艂 si臋 nagle st艂umiony, dziecinny g艂osik.
Kim usiad艂a na 艂贸偶ku i zdecydowa艂a:
- Trzeba
sprawdzi膰, co z ni膮.
Jared
westchn膮艂.
- Masz
racj臋. - Pu艣ci艂 Kim, wsta艂, poca艂owa艂 j膮 w czo艂o
i
poprosi艂: - Czy mo偶esz zaczeka膰 kilka sekund? - Zajrza艂
do
szafy i wyj膮艂 z niej obszern膮 sportow膮 bluz臋 oraz szla-
frok.
Poda艂 je i spyta艂: - Co wolisz na siebie narzuci膰?
Nie mog艂a powstrzyma膰 u艣miechu.
- Potrafi臋
uczy膰 si臋 na b艂臋dach - zapewni艂.
W艂o偶y艂a
bluz臋, kt贸ra si臋gn臋艂a jej do kolan. Poca艂owa艂a
Jareda w usta i ruszy艂a do sypialni Chloe. Dziecko pr贸bowa艂o wydosta膰 si臋 z ko艂yski. Kim podnios艂a je, uca艂owa艂a i powiedzia艂a z u艣miechem:
- Dzie艅
dobry, Chloe! W sam膮 por臋 przysz艂am; do
brze,
偶e nie wypad艂a艣.
Przewin臋艂a j膮, po czym posz艂a z ni膮 do kuchni. Jared zaparzy艂 w tym czasie kaw臋. Spojrza艂 na Chloe, wzi膮艂 j膮, przytuli艂 ostro偶nie i poca艂owa艂 w policzek.
Dzie艅 dobry, Chloe! - powiedzia艂. - Jeste艣 g艂odna? Dziewczynka rozejrza艂a si臋.
Pies? Pies?
U艣miechn膮艂 si臋 i postawi艂 j膮 na pod艂odze. Kim patrzy艂a na to, wzruszona. Poczu艂a si臋, jakby byli rodzin膮. Niestety, wkr贸tce trzeba b臋dzie odda膰 Chloe matce. A co do Jareda... Kim nie wiedzia艂a, co b臋dzie z ni膮 i Jaredem.
- Mo偶e
ja zrobi臋 艣niadanie, a ty umyj si臋 i ubierz
-
zaofiarowa艂 si臋. - W 偶aden spos贸b nie sugeruj臋,
偶eby艣
wychodzi艂a.
Po prostu nie uda si臋 nam ju偶 kontynuowa膰
w
tej chwili tego, co robili艣my w sypialni... - Zamilk艂
i
poca艂owa艂 j膮. - Mo偶e potem...? Mo偶e mogliby艣my
uci膮膰
sobie drzemk臋 w tym samym czasie, co Chloe? -
doko艅czy艂
z uwodzicielskim u艣miechem.
ROZDZIA艁 DZIESI膭TY
W nast臋pnym tygodniu Kim mia艂a mn贸stwo pracy. Organizacja balu by艂a jednak dla niej ekscytuj膮cym zaj臋ciem. Jeszcze bardziej cieszy艂a si臋 z przebywania z Ja-redem. Regularnie sypiali ze sob膮, za dnia, kiedy Chloe spa艂a. Wci膮偶 wsp贸lnie si臋 ni膮 zajmowali. Czuli si臋 razem prawie jak szcz臋艣liwa rodzina. Kim postanowi艂a mimo wszystko je藕dzi膰 do domu na noc. Odrzuci艂a jeszcze raz ofert臋 Jareda, kiedy zaproponowa艂, 偶eby 鈥瀙rzywioz艂a sobie wi臋cej ubra艅, na wypadek, gdyby pracowali do p贸藕na". Nie chcia艂a przeprowadzi膰 si臋 do niego w sytuacji, kiedy niczego jej nie obiecywa艂. Gdyby zamieszkali razem, zerwanie by艂oby dla niej jeszcze bardziej bolesne ni偶 bez tego.
Minionej niedzieli pewne ma艂偶e艅stwo zainteresowa艂o si臋 powa偶nie kupnem domu jej ojca i szykowa艂o si臋 do zaproponowania swojej ceny. Wola艂a by膰 gotowa na opuszczenie nieruchomo艣ci w ka偶dej chwili. Pakowa艂a wi臋c wieczorami rzeczy, aby wys艂a膰 je do mieszkania w San Francisco. Decydowa艂a, co pozostawi nowym w艂a艣cicielom, czego wreszcie b臋dzie musia艂a w ten czy inny spos贸b si臋 pozby膰. W ko艅cu znalaz艂a te偶 czas na przej-
rzenie ostatniego pud艂a z rzeczami ojca, w tym jego dokument贸w.
W pierwszej teczce znajdowa艂y si臋 sporz膮dzone przez niego d艂ugie listy najprzer贸偶niejszych rzeczy - miejsc, kt贸re mia艂 ochot臋 zobaczy膰, ksi膮偶ek, kt贸re chcia艂 przeczyta膰, film贸w do obejrzenia, zmian w domu, dawnych znajomych, do kt贸rych chcia艂 zatelefonowa膰, zainteresowa艅, jakie pragn膮艂 rozwija膰. Wszystko to 艂膮czy艂a jedna rzecz - nie zdo艂a艂 zrealizowa膰 niczego z tego, co wypisa艂. Kim posmutnia艂a. Czy ojciec sporz膮dzi艂 te zapiski po tym, jak dowiedzia艂 si臋 o stanie swojego serca? Nigdy nie b臋dzie tego wiedzia艂a Westchn臋艂a i od艂o偶y艂a teczk臋 na bok.
W drugiej by艂y listy od jej wujka, czyli brata ojca. Wujek zmar艂 przed dziesi臋cioma laty. Przejrza艂a kilka list贸w. Nie by艂o w nich mowy o niczym, co wi膮za艂oby si臋 z ni膮 ani te偶 domem ojca. Drug膮 teczk臋 tak偶e od艂o偶y艂a wi臋c na bok.
W trzeciej i czwartej r贸wnie偶 nie by艂o nic, co by艂oby zwi膮zane z ojcowskim maj膮tkiem. Za to w pi膮tej, ostatniej... W papierach ci膮gle powtarza艂o si臋 nazwisko Rona Stevensa. Kim starannie przeczyta艂a wszystkie pisma po kolei. Na kolejnych kartkach ojciec relacjonowa艂 szczeg贸艂owo wszystkie swoje kontakty z ojcem Jareda, a tak偶e z r贸偶nymi pracownikami Stevens Enterprises. Zapisywa艂 tre艣膰 rozm贸w telefonicznych oraz dokument贸w. Po dw贸ch godzinach czytania opad艂a na oparcie fotela, wyczerpana, i zamkn臋艂a oczy. Nie wiedzia艂a, co o tym wszystkim my艣le膰. Z odr臋cznych zapisk贸w ojca przebi-
ja艂y jego gniew i gorycz. Notatki wyja艣nia艂y, dlaczego, pomimo pokazanych jej przez Jareda dokument贸w, ojciec nie by艂 wed艂ug siebie winien Stevens Enterprises dwudziestu tysi臋cy dolar贸w. Opisa艂 okoliczno艣ci zawarcia transakcji - kt贸re nast膮pi艂y po podpisaniu przez niego umowy i wystawieniu weksla. Kim tak偶e wydawa艂o si臋, 偶e wydarzenia, z jakich zda艂 relacj臋, powinny uniewa偶nia膰 d艂ug. Spr贸bowa艂a zastanowi膰 si臋 nad tym bez emocji, spojrze膰 na wszystko z dystansu. Dlaczego ojciec pozwoli艂, aby konflikt o d艂ug ci膮gn膮艂 si臋 tyle lat? W teczce nie by艂o 偶adnych materia艂贸w zwi膮zanych z dzia艂alno艣ci膮 adwokata ojca - a jedynie dowody post臋powania prawnika Stevens Enterprises. Je艣li ojcu naprawd臋 nale偶a艂o si臋 te dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w, dlaczego nie zwr贸ci艂 si臋 w tej sprawie o pomoc do adwokata?
Czy Jared zdawa艂 sobie spraw臋 z wszystkich opisanych zdarze艅? Ojciec ani razu nie wymieni艂 jego imienia. Posmutnia艂a znowu. Je偶eli Jared uczestniczy艂 w prowadzeniu tych nieuczciwych interes贸w... Musia艂a wypyta膰 go nazajutrz o to, co wie o ca艂ej transakcji. Sam j膮 przecie偶 prosi艂, 偶eby m贸wi艂a mu otwarcie o nieprzyjemnych sprawach.
Posz艂a spa膰. My艣li k艂臋bi艂y jej si臋 w g艂owie.
Nast臋pnego dnia, gdy przyby艂a do domu Jareda, jak zwykle wcze艣niej, 偶eby zaj膮膰 si臋 Chloe, stwierdzi艂a ze zdumieniem, 偶e ju偶 przewin膮艂 dziecko i ko艅czy w艂a艣nie je karmi膰. U艣miechn臋艂a si臋, patrz膮c, jak Jared co chwila wyciera Chloe buzi臋 i r膮czki.
Widz臋, 偶e dobrze sobie radzicie - powiedzia艂a. -O kt贸rej si臋 obudzi艂a?
Mniej wi臋cej godzin臋 temu. Chcia艂em jeszcze pospa膰, ale nic z tego.
Tak to jest, kiedy ma si臋 w domu ma艂e dziecko. Przestaje si臋 by膰 panem swojego czasu i 偶ycia.
Podszed艂 i przytuli艂 j膮. Zacz膮艂 j膮 ca艂owa膰, najpierw delikatnie, a potem nami臋tnie. Gdyby nie Chloe, zapewne znowu znale藕liby si臋 w 艂贸偶ku. Cofn膮艂 si臋 i stwierdzi艂 ze smutkiem:
- Rzeczywi艣cie,
zauwa偶y艂em, 偶e niekt贸re rzeczy trze
ba
starannie synchronizowa膰.
Kim przypomnia艂a si臋 sprawa notatek ojca. Przysz艂o jej do g艂owy, 偶eby o nich nie rozmawia膰. Znowu nasun臋艂y jej pytania, nad kt贸rymi ju偶 si臋 nie zastanawia艂a. Poza tym... Wci膮偶 nie wiedzia艂a, jak rozwinie si臋 jej relacja z Jaredem. A raczej - czy rozwinie si臋 w og贸le, czy mo偶e brutalnie zako艅czy. Wzi臋艂a dziecko za r膮czk臋 i posz艂a z nim do biura. Zaprowadzi艂a Chloe do pokoju zabaw i rozpocz臋艂a prac臋. Ustalili ju偶 z Jaredem dat臋 balu, wybrali hotel i sal臋, kt贸r膮 nast臋pnie zarezerwowali. Mia艂a te偶 list臋 go艣ci. Trzeba by艂o zaj膮膰 si臋 drukiem zaprosze艅. B臋dzie ich czterysta. Na wszelki wypadek zam贸wi艂a w drukarni pi臋膰set. Mia艂y by膰 gotowe za dwa tygodnie. Cieszy艂a si臋. Organizacja balu post臋powa艂a naprz贸d, cho膰 pozostawa艂o wiele do zrobienia.
Tego dnia to Jared da艂 Chloe drugie 艣niadanie i po艂o偶y艂 j膮 do 艂贸偶eczka. Tak dobrze by艂o patrze膰 na niego,
jak czule opiekuje si臋 niemowl臋ciem. Kim zmarszczy艂a brwi. Co b臋dzie, kiedy prywatny detektyw odnajdzie w ko艅cu matk臋 Chloe? Dziewczynka przebywa艂a w domu Jareda znacznie d艂u偶ej, ni偶 si臋 spodziewa艂. Oboje z Kim przyzwyczaili si臋 do jej obecno艣ci. Sama Chloe wydawa艂a si臋 szcz臋艣liwa. Czy s膮d rodzinny uzna dom, w kt贸rym przebywali stale Jared, Kim, Fred i Skok, za odpowiednie 艣rodowisko, w kt贸rym dziewczynka powinna si臋 rozwija膰?...
Obawy Kim zmaterializowa艂y si臋 po po艂udniu. Zatelefonowa艂 adwokat Jareda. S艂ysza艂a smutny ton rozmowy. Po kilku minutach Jared podszed艂 do biurka Kim, bardzo markotny.
Dzwoni艂 Grant -powiadomi艂. - Detektyw odnalaz艂 matk臋 Chloe. Grant jedzie samochodem do Oakland spotka膰 si臋 z ni膮.
I co teraz b臋dzie?
Dowiemy si臋 wi臋cej wieczorem, kiedy wr贸ci. Powiedzia艂, 偶e przyjedzie tutaj, prosto ze spotkania z matk膮 Chloe.
Pewnie b臋dziemy musieli w ko艅cu powiadomi膰 w艂adze... - W oczach Jareda b艂ysn膮艂 sprzeciw. Kim po艂o偶y艂a czule d艂o艅 na jego ramieniu. - Jaredzie, przecie偶 ca艂y czas wiedzia艂e艣, 偶e trzeba b臋dzie powiadomi膰 policj臋 o tym, 偶e Chloe zosta艂a porzucona zar贸wno przez matk臋, jak i przez ojca.
Uj膮艂 jej d艂o艅 i ze smutkiem odpowiedzia艂:
- Wiedzia艂em...
Przytulili si臋. Ostatnie kilka tygodni by艂o najwspanialszymi w jego 偶yciu. Jeszcze nigdy nie by艂 taki szcz臋艣liwy. Kim i Chloe wype艂ni艂y towarzysz膮c膮 mu dot膮d nieokre艣lon膮 pustk臋. Zrozumia艂, 偶e to w艂a艣nie rodziny mu brakowa艂o. Prawdziwej mi艂o艣ci i najbli偶szych, kt贸rych by kocha艂 i kt贸rzy kochaliby jego.
A teraz mia艂by straci膰 Chloe?...
Kim czu艂a napi臋cie jego cia艂a. Powi臋kszy艂o to tylko jej niepok贸j. Od kilku godzin my艣la艂a o notatkach ojca. Musia艂a pom贸wi膰 o nich z Jaredem. Czy by艂a na to odpowiednia pora? Ale jaka pora mo偶e by膰 naprawd臋 odpowiednia na tego rodzaju rozmow臋?
Nie mog艂a pu艣ci膰 sprawy w niepami臋膰. Poza tym obieca艂a Jaredowi, 偶e b臋dzie mu od razu m贸wi膰, je艣li co艣 w jego post臋powaniu nie spodoba si臋 jej. Musia艂a wiedzie膰, czy zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, jak post膮pi艂 jego ojciec z jej ojcem. Je艣li tak, nie spodoba jej si臋 to, 偶e Jared wci膮偶 domaga艂 si臋 sp艂aty d艂ugu.
Nie wiedzia艂a, co stanie si臋 potem z ich wzajemnymi stosunkami. Nigdy nie powiedzia艂 jej 鈥瀔ocham ci臋", nie obieca艂 wierno艣ci. Nie mia艂a poj臋cia, czy czeka ich wsp贸lna przysz艂o艣膰. W ka偶dym razie najpierw musia艂a wyja艣ni膰 spraw臋 ojcowskiego d艂ugu.
Chloe spa艂a. Mo偶e wi臋c nadesz艂a odpowiednia pora na rozmow臋? Zd膮偶膮 j膮 odby膰 przed przybyciem Granta Collinsa. W贸wczas b臋d膮 mogli bez przeszk贸d zaj膮膰 si臋 nast臋pn膮 spraw膮.
- Jaredzie? - Kim odchrz膮kn臋艂a. - Ja...
- Co si臋 sta艂o?
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech i powiedzia艂a:
Wczoraj wieczorem natkn臋艂am si臋 na co艣, co mnie zaniepokoi艂o. Przegl膮da艂am ostatnie dokumenty ojca, do kt贸rych nie zd膮偶y艂am zajrze膰 wcze艣niej. By艂a w艣r贸d nich teczka, w kt贸rej... - odwr贸ci艂a wzrok, nie b臋d膮c w stanie patrze膰 Jaredowi w oczy - ... w kt贸rej znalaz艂am mi臋dzy innymi szczeg贸艂owe pisemne relacje z jego utarczek z twoim ojcem i innymi przedstawicielami waszej firmy, zwi膮zanych z d艂ugiem, kt贸ry aktualnie odpracowuj臋. Wymieni艂 kilka... szczeg贸lnych okoliczno艣ci transakcji.
Szczeg贸lnych okoliczno艣ci?
Tak. Opisa艂 nieuczciwe post臋powanie twojego ojca, jego niedope艂nione obietnice, podst臋py, by膰 mo偶e nawet przest臋pstwa, zwi膮zane z zawarciem umowy. Wynika z tego, 偶e ca艂y ten d艂ug to jedno wielkie oszustwo. Powinien zosta膰 uniewa偶niony.
Poda艂a Jaredowi wydrukowan膮 przez siebie list臋 u艂o偶onych chronologicznie, wed艂ug relacji jej ojca, wydarze艅. Wiele z nich mia艂o miejsce ju偶 po podpisaniu umowy i weksla.
Jared bez s艂owa wzi膮艂 list臋 i przeczyta艂 j膮. Potem spu艣ci艂 g艂ow臋 i patrzy艂 w pod艂og臋. Wyjrza艂 przez okno. Nie musia艂 nic m贸wi膰. Najpewniej od pocz膮tku o wszystkim wiedzia艂...
Jaredzie? Jaredzie, prosz臋 ci臋, wyt艂umacz mi wszystko. Powiedz, co o tym wiesz!...
Nie艂atwo to wyt艂umaczy膰. Podejrzewa艂em, 偶e urno-
wa zosta艂a zawarta w jakich艣 dziwnych okoliczno艣ciach, jednak nie mia艂em na to 偶adnego dowodu, i nie wiedzia艂em, w jakich.
Kim zdumia艂a si臋.
- To
znaczy, i偶 podejrzewa艂e艣, 偶e tw贸j ojciec post膮pi艂
z
moim nieuczciwie, ale nie powiedzia艂e艣 mi tego? I na
k艂oni艂e艣
mnie do odpracowywania fikcyjnego d艂ugu, jak
bym
by艂a twoj膮 niewolnic膮!
- Moj膮
niewolnic膮? Co za pomys艂!
Wsta艂a,
rozgniewana, i perorowa艂a:
Co za pomys艂? Uwa偶asz, 偶e to uczciwe, przymusi膰 mnie do odpracowania d艂ugu, co do kt贸rego legalno艣ci mia艂e艣 podejrzenia?
Nie uwa偶am tego za niesprawiedliwe w 艣wietle tego, co tw贸j ojciec zrobi艂 mojemu!
A co takiego zrobi艂?
Sprzeda艂 mojemu ojcu za grube pieni膮dze nic nie warty towar, za kt贸ry m贸j ojciec zap艂aci艂 w dobrej wierze, zanim go sprawdzi艂. Oczywi艣cie, tw贸j ojciec nigdy nie zwr贸ci艂 mu tak podst臋pnie wy艂udzonych od niego pieni臋dzy.
Skoro tak by艂o, dlaczego nie kaza艂e艣 adwokatowi zrobi膰 z tego sprawy, tylko nalega艂e艣 na zwrot d艂ugu, kt贸ry wydaje ci si臋 podejrzany?
Jared nie mia艂 na to dobrej odpowiedzi. Po prostu, nie chcia艂 zag艂臋bia膰 si臋 w g膮szcz nieuczciwych transakcji, jakie kolejno zawierali ze sob膮 jego ojciec i Paul Donaldson. Oszukiwali si臋 na przemian. Chcia艂 zamkn膮膰
t臋 spraw臋 i wi臋cej do niej nie wraca膰. Chocia偶, je艣li chodzi o d艂ug, owe dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w, Jared mia艂 akurat umow臋 i weksel - dokumenty, kt贸re odnotowano w ksi臋gach firmy.
Kim czeka艂a na odpowied藕, przepe艂niona gorycz膮. Nie us艂ysza艂a nic.
- Twoje
milczenie m贸wi samo za siebie. M贸wi艂e艣, 偶e
chcesz,
aby wa艣艅 mi臋dzy naszymi rodzinami i grzechy na
szych
ojc贸w odesz艂y w przesz艂o艣膰. Ale to by艂y puste s艂owa.
Wyj臋艂a z szuflady torebk臋, a z niej kluczyki od samochodu. Ruszy艂a do wyj艣cia.
- Uwa偶am
spraw臋 rzekomego d艂ugu za zamkni臋t膮 -
oznajmi艂a
lodowatym tonem. - Jutro rano wr贸c臋 do San
Fancisco.
- Za艂ka艂a. - Kiedy Chloe si臋 obudzi, powiedz
jej
ode mnie 鈥瀌o widzenia", i... 偶e bardzo j膮 kocham.
-
To powiedziawszy, wybieg艂a z domu.
Jared siedzia艂 jak sparali偶owany. Nie by艂 w stanie my艣le膰, a tym bardziej - ruszy膰 si臋. Po chwili us艂ysza艂 odg艂os odje偶d偶aj膮cego samochodu. Poczu艂 k艂ucie w 偶o艂膮dku. Zerwa艂 si臋 i skoczy艂 do bramy, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Kim wyje偶d偶a艂a w艂a艣nie na ulic臋.
Wiedzia艂, 偶e mo偶e j膮 dogoni膰, je艣li si臋 pospieszy. Wr贸ci艂 wi臋c biegiem po kluczyki i pogna艂 do swojego samochodu.
Zanim jednak znalaz艂 si臋 za drzwiami, zatrzyma艂 go p艂acz dziecka. Chloe! W desperacji zupe艂nie o niej zapomnia艂. Nie m贸g艂 jej przecie偶 zostawi膰. Pobieg艂 do jej sypialni.
Nie wiedzia艂, co robi膰. Nie potrafi艂 zorientowa膰 si臋 w sytuacji. Kobieta, kt贸r膮 pokocha艂, z kt贸r膮 chcia艂 sp臋dzi膰 reszt臋 偶ycia, opu艣ci艂a go w艂a艣nie. A on nie spr贸bowa艂 nijak jej zatrzyma膰! Nie powiedzia艂 jej - nawet w takiej chwili nie mia艂 odwagi powiedzie膰 jej, 偶e j膮 kocha!
Dziewczynka pr贸bowa艂a wydosta膰 si臋 z ko艂yski, wyci膮gaj膮c r膮czki w stron臋 misia, kt贸ry spad艂 na dywan. Razem z Jaredem do pokoju wbieg艂 Skok. Zobaczy艂, co si臋 dzieje, podni贸s艂 z臋bami misia i poda艂 go niemowl臋ciu...
Jared wyj膮艂 dziecko z ko艂yski i zani贸s艂 je do kuchni, m贸wi膮c:
- Chod藕, zjemy lunch. Jeste艣 g艂odna?
Karmi艂 Chloe, ca艂y czas my艣l膮c o Kim. Jak nak艂oni膰 j膮 do powrotu? W ka偶dym razie musia艂 zrobi膰 to przed nast臋pnym rankiem, kiedy mia艂a wyjecha膰 z Otter Crest.
ROZDZIA艁 JEDENASTY
Kim spogl膮da艂a w lustro. Patrzy艂y na ni膮 poczerwienia艂e, napuchni臋te od p艂aczu oczy. Czu艂a si臋 okropnie. Czy dobrze zrobi艂a, 偶e opu艣ci艂a Jareda? Cierpia艂a z tego powodu w niewys艂owiony spos贸b. Ale jak inaczej mog艂aby post膮pi膰? Nie mo偶na zbudowa膰 zwi膮zku na k艂amstwie. Ani na przemilczeniach, kt贸re w tym wypadku o-znaczaj膮 to samo co k艂amstwo. Jared podejrzewa艂, 偶e jego ojciec oszuka艂 jej ojca, w zwi膮zku z czym d艂ug nie by艂 wa偶ny, i nic o tym nie m贸wi艂. Nie wspomina艂 r贸wnie偶, 偶eby j膮 kocha艂 czy chcia艂 zwi膮za膰 si臋 z ni膮 na d艂u偶ej. Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Czy w og贸le by艂a z nim w zwi膮zku? Trudno powiedzie膰...
T臋skni艂a nie tylko za Jaredem, ale i za Chloe. Czu艂a si臋 przy niej jak matka. Pokocha艂a j膮. I tak偶e jej b臋dzie pozbawiona.
Spojrza艂a na stoj膮ce wok贸艂 pud艂a. W艂a艣ciwie, zamyka艂a teraz dwa rozdzia艂y swojego 偶ycia na raz. Jeden -zwi膮zany z ojcem, z kt贸rym jej stosunki uk艂ada艂y si臋 bardzo r贸偶nie. I drugi - kt贸ry wyznacza艂a relacja z ukochanym m臋偶czyzn膮, Jaredem Stevensem. Nie kocha艂 jej i nigdy nie pokocha. Ogarn膮艂 j膮 g艂臋boki smutek. B臋dzie
musia艂a jako艣 radzi膰 sobie dalej z 偶yciem. Do czego si臋 ono sprowadzi?...
Powr贸ci艂a do pakowania rzeczy. Zmie艣ci do samochodu, ile si臋 da, a reszt臋 przewiezie za kilka dni, po偶yczywszy od kolegi furgonetk臋.
Tymczasem zadzwoni艂 telefon. W s艂uchawce odezwa艂 si臋 Jared, w jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o panik臋.
- Chloe
znikn臋艂a! Nigdzie nie mog臋 jej znale藕膰. Pro
sz臋
ci臋, przyjed藕. Potrzebuj臋 twojej pomocy!
Kim nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e Jared m贸wi prawd臋. By艂 szczerze przera偶ony. Je艣li dziecko wydosta艂o si臋 pod jego nieuwag臋 z domu, mog艂o pobiec na pla偶臋 albo do przystani. Gdyby wpad艂o do wody... Kim nie chcia艂a nawet o tym my艣le膰. Czym pr臋dzej z艂apa艂a kluczyki i pobieg艂a do samochodu.
Kilka minut p贸藕niej zajecha艂a pod dom Jareda. Sta艂 w otwartych drzwiach, z wyrazem napi臋cia na twarzy. Dopad艂a do niego.
- I co? Znalaz艂e艣 j膮? Co si臋 sta艂o?
Przytuli艂 mocno Kim. Chcia艂 powiedzie膰 jej tyle rzeczy! Przede wszystkim to, 偶e j膮 kocha, i 偶e nie chce jej straci膰. A jednak najpierw trzeba by艂o jak najszybciej znale藕膰 Chloe.
- Tak
si臋 ciesz臋, 偶e jeste艣! - sapn膮艂. - Szuka艂em jej
wsz臋dzie.
Nie wiem, jakim sposobem zdo艂a艂a wydosta膰
si臋
z domu. By艂em z ni膮 w kuchni, odwr贸ci艂em si臋 na
chwil臋,
i nagle... wszelki 艣lad po niej zagin膮艂. My艣la艂em,
偶e
uwa偶nie jej pilnuj臋, 偶e... - Zamilk艂, zrozpaczony.
Nie wi艅 si臋 za to.
Jak mog臋 si臋 nie wini膰?! Przecie偶 jestem za ni膮 odpowiedzialny! To ja zatrzyma艂em j膮 u siebie, mimo 偶e nalega艂a艣, 偶eby zadzwoni膰 na policj臋. Je艣li co艣 jej si臋 sta艂o, czyja to wina? Tylko i wy艂膮cznie moja!
Weszli do mieszkania i zamkn臋li drzwi. Kim zagl膮da艂a nerwowo we wszystkie k膮ty.
Czy przeszuka艂e艣 dok艂adnie ca艂y dom? - spyta艂a. - Otwiera艂e艣 szafy, patrzy艂e艣 pod 艂贸偶ka, za zas艂ony? Do szafek, mimo 偶e wydaj膮 si臋 zawi膮zane? Szuka艂e艣 w piwnicy? W gara偶u?
Tak. Szuka艂em wsz臋dzie tam, gdzie powiedzia艂a艣. Nie ma jej w domu.
Przera偶enie 艣cisn臋艂o Kim za gard艂o.
Mo偶e kto艣 j膮 zabra艂? Jej matka przyjecha艂a tutaj albo Terry zmieni艂 zdanie...
Nie. Z matk膮 rozmawia w tej chwili Grant i nie powiedzia艂 jej jeszcze, gdzie znajduje si臋 Chloe. Za艣 je艣li chodzi o Terry'ego... Nie wyobra偶am sobie, 偶eby zrobi艂 cokolwiek, co by艂oby dla niego niewygodne. Przecie偶 przywi贸z艂 mi dziecko, kiedy tylko matka porzuci艂a je u niego.
Kim westchn臋艂a i spr贸bowa艂a zebra膰 my艣li. Widzia艂a, 偶e Jared jest w stanie granicz膮cym z panik膮. Sama musia艂a si臋 opanowa膰, aby emocje nie wzi臋艂y u niej g贸ry nad logicznym rozumowaniem.
- Czy
zd膮偶y艂e艣 ju偶 przeszuka膰 teren posiad艂o艣ci?
Masz
prawie hektar ziemi, pe艂nej krzew贸w, drzew i in-
nych
ro艣lin.
Nie, nie szuka艂em jej jeszcze na dworze.
Maluchy potrafi膮 znika膰 w mgnieniu oka i chowa膰 si臋 w bardzo dziwnych miejscach.
Wyszli z domu i zacz臋li poszukiwania od ogr贸dka przed frontem, zagl膮daj膮c pod g臋sto rosn膮ce krzewy i mi臋dzy grz膮dki z kwiatami. Potem przenie艣li si臋 na ty艂 domu.
Kim spojrza艂a na basen i jacuzzi. Zadr偶a艂a.
Jaredzie... Czy jest mo偶liwe, 偶eby Chloe dosta艂a si臋 jako艣 pod plandek臋 przykrywaj膮c膮 basen albo jacuzzi?...
Nie. Zacz膮艂em od sprawdzenia tego. Ale sprawdz臋 jeszcze raz.
艢ci膮gn膮艂 ci臋偶k膮 plandek臋 z jacuzzi, 偶eby Kim mog艂a zajrze膰 do 艣rodka. Potem uruchomi艂 elektrycznie ods艂anianie basenu. Patrzyli w napi臋ciu na wod臋. Kiedy Kim stwierdzi艂a, 偶e Chloe z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie ma w basenie, odetchn臋艂a. Uwa偶nie obserwowali basen podczas ponownego zaci膮gania plandeki.
Szukali dalej. Z ka偶d膮 mijaj膮c膮 minut膮 Kim nabiera艂a coraz gorszych podejrze艅. Zerka艂a na Jareda. Widzia艂a, 偶e jest r贸wnie przera偶ony jak ona. Panowa艂 jednak nad sob膮, dodaj膮c jej tym otuchy.
Skok le偶a艂 przed swoj膮 bud膮, przygl膮daj膮c si臋 im dwojgu i zastanawiaj膮c si臋, co si臋 dzieje. Przeszukali krzewy rosn膮ce wzd艂u偶 mur贸w posiad艂o艣ci, Kim po jednej, Jared po drugiej stronie. W ko艅cu doszli do furtki, sk膮d wiod艂a schodkami droga na pla偶臋 i do przystani. Jared sprawdzi艂 zamek.
- Furtka
jest dobrze zamkni臋ta. Nie jest mo偶liwe, 偶e
by
Chloe przedosta艂a si臋 przez t臋 furtk臋 ani tym bardziej
przez
dwuip贸艂metrowy mur.
Przytuli艂 Kim. Potrzebowa艂 fizycznego kontaktu z ni膮. Tak bardzo j膮 kocha艂! Przez g艂upot臋 i nie艣mia艂o艣膰 doprowadzi艂 do tego, 偶e go porzuci艂a. Poczu艂 si臋, jakby 艣wiat si臋 nagle zawali艂. Potem jeszcze Chloe znikn臋艂a, jakby nie dosy膰 by艂o nieszcz臋艣cia. Musia艂 jako艣 odzyska膰 je obie! Kim wr贸ci艂a ju偶, 偶eby mu pom贸c; trzeba by艂o teraz odnale藕膰 Chloe...
Nagle przysz艂o mu co艣 do g艂owy. Spojrza艂 raptownie w stron臋 domu.
Taras! Nie szuka艂em przecie偶 pod tarasem! - Pobiegli w jego stron臋'. Jared wpad艂 do domu i po chwili wybieg艂 z latark膮. Odsun膮艂 pokryw臋 zas艂aniaj膮c膮 otw贸r, kt贸ry umo偶liwia艂 dost臋p pod taras.
Nie wyobra偶am sobie, 偶eby mia艂a si艂臋 odsun膮膰 tak ci臋偶k膮 pokryw臋 ani tym bardziej, aby mog艂a jakim艣 sposobem zasun膮膰 j膮 z powrotem od 艣rodka; ale na wszelki wypadek sprawdz臋!
Przecisn膮艂 si臋 przez przej艣cie i po艣wieci艂 dooko艂a latark膮, rozgl膮daj膮c si臋 z wyt臋偶on膮 uwag膮. Obszed艂 spodni膮 cz臋艣膰 jacuzzi. Chloe nie by艂o. Wype艂z艂 spod tarasu i zasun膮艂 pokryw臋 z powrotem.
I co?
Nie ma jej. - Otrzepa艂 machinalnie i tak wybru-dzone ubranie. - Nie wiem, gdzie jeszcze szuka膰...
Wr贸cili z Kim do domu, trzymaj膮c si臋 za r臋ce. Jared
nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od tylnych drzwi kuchni, za kt贸rymi znikn臋艂a Chloe.
Naprawd臋 nie mam pomys艂u, gdzie jeszcze mo偶na szuka膰 - westchn膮艂. - Czy co艣 przychodzi ci do g艂owy?
Przeszukali艣my dok艂adnie ca艂y teren i m贸wisz, 偶e zajrza艂e艣 w ka偶dy k膮t w domu... - Kim zamruga艂a oczami, gdy偶 艂zy utrudnia艂y jej widzenie. - Nie przychodzi mi do g艂owy 偶adne szczeg贸lne miejsce...
Jared poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋. Czu艂 si臋 bezradny, jak jeszcze nigdy w 偶yciu.
- Chyba
trzeba zadzwoni膰 na policj臋... - mrukn膮艂.
Tymczasem,
do mieszkania wszed艂 przez klap臋 Skok.
Szczekn膮艂, usiad艂 i popatrzy艂, jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰.
Kim przykl臋k艂a przy nim i pog艂aska艂a go czule.
- Co si臋 sta艂o, Skok? T臋sknisz za Chloe?
Na d藕wi臋k imienia dziecka Skok szarpn膮艂 si臋 i zaszczeka艂 jeszcze parokrotnie. Potem wybieg艂 przez klap臋 z powrotem na dw贸r. Szczekn膮艂 kolejny raz.
Jared i Kim popatrzyli po sobie.
- On chyba j膮 znalaz艂!... - odezwa艂a si臋.
Rzucili si臋 do drzwi. Skok, kt贸ry czeka艂 za domem, szczekn膮艂 i pobieg艂 truchtem do budy, ogl膮daj膮c si臋 na nich.
Kim ogarn臋艂o nag艂e podniecenie. Jared, kt贸ry ca艂y czas trzyma艂 j膮 za r臋k臋, 艣cisn膮艂 j膮, na znak, 偶e ma te same przeczucia.
Opad艂 na kolana i zajrza艂 do psiej budy. Odetchn膮艂
z wielk膮 ulg膮, a na jego twarzy zago艣ci艂 ciep艂y u艣miech. Chloe spa艂a smacznie na pos艂aniu Skoka.
Jared si臋gn膮艂 i wyci膮gn膮艂 dziecko z budy. Zani贸s艂 je Kim, m贸wi膮c odruchowo do 艣pi膮cej dziewczynki:
- Czy
wiesz, jak bardzo nas przestraszy艂a艣, male艅ka?
Nie
wiedzieli艣my, gdzie jeste艣, i okropnie si臋 o ciebie
martwili艣my!
Kim u艣miecha艂a si臋 od ucha do ucha.
Bo偶e, jak okropnie si臋 ba艂am!...
Musia艂a wype艂zn膮膰 ze Skokiem przez klap臋. Popatrz, 艣pi s艂odko.
Pewnie zm臋czy艂a j膮 ta wycieczka.
Jared popatrzy艂 na Kim pytaj膮co i odezwa艂 si臋:
Czy my艣lisz, 偶e mo偶emy po艂o偶y膰 j膮 na razie w ko艂ysce, a wyk膮pa膰 dopiero za chwil臋?
Dobrze. Nie powinno jej to zaszkodzi膰.
Zani贸s艂 dziecko do domu i u艂o偶y艂 je w ko艂ysce. Patrzyli na nie przez kilka minut. Obj膮艂 Kim, przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i szepn膮艂:
- Na
pocz膮tku po prostu poczu艂em si臋 za ni膮 odpo-
wiedzialny.
Ale teraz kocham j膮 tak, 偶e nie chc臋 odda膰
jej
do sieroci艅ca ani gdziekolwiek indziej. Poczu艂bym si臋
tak,
jakby zabrano mi cz臋艣膰 mojej osoby. - Przytuli艂 Kim
i
doda艂: - A gdybym straci艂 ciebie, poczu艂bym si臋, jakby
przeci臋to
mnie na p贸艂!
Poca艂owa艂 j膮 czule w usta, uj膮艂 j膮 za policzki i, spojrzawszy jej g艂臋boko w oczy, kontynuowa艂:
- Nie obchodzi mnie ju偶 d艂ug ani rodzinne wa艣nie.
Niewa偶ne czyj ojciec co zrobi艂 drugiemu. Obchodzisz mnie tylko ty i to, 偶eby艣my byli razem!
Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, 偶eby troch臋 si臋 uspokoi膰, a potem doko艅czy艂, m贸wi膮c to, co od pewnego czasu cisn臋艂o mu si臋 na usta:
- Kocham
ci臋, Kim. Bardzo ci臋 kocham! Nie chcia-
艂em
ci臋 zrani膰. Prosz臋 ci臋, przebacz mi.
Odruchowo po艂o偶y艂a d艂onie na jego d艂oniach. Oboje dr偶eli ze wzruszenia.
Nie m贸wisz tego dlatego, 偶e chcia艂abym to w艂a艣nie us艂ysze膰? - upewni艂a si臋.
Nie. M贸wi臋 to, poniewa偶 wreszcie si臋 odwa偶y艂em. Kocham ci臋! Tak si臋 ba艂em, kiedy zrozumia艂em, 偶e zakocha艂em si臋 w tobie, a potem, 偶e pragn臋 by膰 z tob膮 zawsze, na zawsze... Ale kiedy dzisiaj opu艣ci艂a艣 mnie, przerazi艂em si臋 jeszcze bardziej!
Przepe艂ni艂a j膮 niewys艂owiona rado艣膰. Obj臋艂a go czule za szyj臋 i odpowiedzia艂a:
- Kocham ci臋! Ja te偶 ci臋 kocham. Naprawd臋!
Ich usta zbli偶y艂y si臋 do siebie, a potem zacz臋li si臋 nawzajem ca艂owa膰. R贸wnie nami臋tnie, jak wcze艣niej; ale ich poca艂unki by艂y ju偶 inne: teraz ca艂owali si臋 z prawdziw膮 mi艂o艣ci膮!
Jared popatrzy艂 na Kim i, wci膮偶 j膮 obejmuj膮c, powiedzia艂:
- Ca艂y
jestem brudny. Musz臋 wzi膮膰 prysznic i prze
bra膰
si臋. Ty te偶 troch臋 si臋 zabrudzi艂a艣... Czy mogliby艣my
wzi膮膰
prysznic razem?
Opar艂a g艂ow臋 na jego ramieniu. Tak cudownie si臋 czu艂a!
Interesuj膮cy pomys艂, ale nie mam ze sob膮 偶adnych innych ubra艅. A poza tym, nied艂ugo mo偶e chyba przyjecha膰 tw贸j adwokat?
Rzeczywi艣cie. Wkr贸tce powinien tu by膰.
W ko艅cu Jared umy艂 si臋 i zmieni艂 wybrudzone pod tarasem ubranie na czyste, a Kim zaj臋艂a si臋 na chwil臋 prac膮. Po jakich艣 dwudziestu minutach przyby艂 Grant Collins.
Sk艂oni艂 g艂ow臋 w stron臋 Kim i przywita艂 si臋 grzecznie:
- Dzie艅
dobry. Mi艂o zn贸w pani膮 widzie膰.
Zaczerwieni艂a
si臋.
- Chcia艂abym
przeprosi膰 pana za moje zachowanie,
kiedy
poprzednio si臋 widzieli艣my - powiedzia艂a. - Nie
mam
偶adnego usprawiedliwienia.
- Prosz臋
si臋 nie przejmowa膰. Rozumia艂em pani sytuacj臋.
Adwokat
zacz膮艂 relacjonowa膰 przebieg spotkania
z matk膮 Chloe. Nazywa艂a si臋 Amy Fenton i nie chcia艂a swojego dziecka. Z pocz膮tku m贸wi艂a, 偶e nie jest w stanie zapewni膰 mu w艂a艣ciwej opieki, ale wkr贸tce okaza艂o si臋, 偶e ma nowego ch艂opaka, kt贸ry nie mia艂 zamiaru zajmowa膰 si臋 dzie膰mi. Chcia艂 by膰 wolny, podr贸偶owa膰 i 偶膮da艂 od Amy, 偶eby podr贸偶owa艂a razem z nim. Dziewczyna musia艂a wybiera膰 pomi臋dzy nim a Chloe i wybra艂a nowego ch艂opaka, porzucaj膮c w艂asne dziecko...
Us艂yszawszy to wszystko, Jared zmarszczy艂 brwi i zapyta艂:
- Dok膮d
w takim razie trafi Chloe?
Prawnik
westchn膮艂.
Wszystko zale偶y od Terry'ego. Je艣li nie zrzeknie si臋 praw rodzicielskich, opieka nad dzieckiem zostanie powierzona jemu. Figuruje na akcie urodzenia jako ojciec Chloe.
Terry nigdy w 偶yciu nie we藕mie na siebie takiej odpowiedzialno艣ci! Nie zamierza wychowywa膰 dziecka. Udowodni艂 to zreszt膮, porzucaj膮c je u mnie i o艣wiadczaj膮c, 偶e wyje偶d偶a na d艂ugie wakacje!
Je偶eli Terry zrzeknie si臋 praw rodzicielskich - wtr膮ci艂a si臋 Kim, kt贸ra s艂ucha艂a uwa偶nie wymiany zda艅 - czy w贸wczas Chloe przejdzie pod opiek臋 pa艅stwa i zostanie umieszczona w domu dziecka?
Collins zmarszczy艂 brwi.
Tak prawdopodobnie si臋 stanie.
Zaadoptujmy j膮 - powiedzia艂 Jared, b艂agalnie patrz膮c Kim w oczy. - Ty i ja, razem!...
- S艂ucham?
Obj膮艂
j膮 i wyja艣ni艂:
- Chcia艂bym
si臋 z tob膮 o偶eni膰. Zaadoptujemy Chloe
i
b臋dziemy prawdziw膮 rodzin膮!
Przytuli艂a si臋 do niego, ze 艂zami rado艣ci w oczach, i zawo艂a艂a:
- Tak,
tak! Chc臋 wyj艣膰 za ciebie i by膰 mam膮 Chloe!
B臋dziemy
mieli od razu 艣liczn膮 c贸reczk臋!
Jared poca艂owa艂 czule Kim i wyzna艂:
- Jestem
najszcz臋艣liwszym cz艂owiekiem na 艣wiecie! B臋-
d臋
mia艂 teraz wszystko, o czym d艂ugie lata marzy艂em. Uko-
chan膮
偶on臋 i c贸reczk臋, kt贸re b臋d臋 m贸g艂 zawsze kocha膰. Po
raz
pierwszy w 偶yciu b臋d臋 mia艂 prawdziw膮 rodzin臋!
Grant odchrz膮kn膮艂, a potem wycofa艂 si臋 do drzwi.
Zadzwoni臋 jutro... - mrukn膮艂 na odchodnym.
My艣la艂em, 偶e nigdy nie p贸jdzie - skomentowa艂 Jared.
Ja te偶 - odpowiedzia艂a Kim.
Tulili si臋 nawzajem i patrzyli sobie g艂臋boko w oczy, ciep艂ymi spojrzeniami, przepe艂nionymi mi艂o艣ci膮 i szcz臋艣ciem.
Pobrali si臋 w ci膮gu kilku dni, a Grant w rekordowym tempie za艂atwi艂 sprawy zwi膮zane z adopcj膮. Uzyska艂 podpisy Terry'ego i matki Chloe, na mocy kt贸rych oboje zrzekali si臋 praw rodzicielskich do swego dziecka. S膮d w trakcie kr贸tkiej rozprawy udzieli艂 Jaredowi i Kim zgody na adopcj臋. Teraz troje z艂膮czonych przez los i mi艂o艣膰 ludzi mog艂o na zawsze cieszy膰 si臋 wzajemn膮 obecno艣ci膮. W taki oto spos贸b zako艅czy艂a si臋 wa艣艅 pomi臋dzy rodzinami Donaldson贸w i Stevens贸w.