112 Palmer Diana Brylancik

Diana Palmer

BRYLANCIK

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wciąż padało. Kenna Dean powiesiła płaszcz przeciwdeszczowy na wieszaku stojącym opodal biurka. Na podłodze pojawiły się kałuże wody. Dziewczyna odgarnęła z czoła mokre włosy i ner­wowo rozejrzała się po pomieszczeniu. Spóźniła się zaledwie dziesięć minut, lecz krótki spacer po desz­czu wystarczył, aby jej nowe, zamszowe buty po­kryły się błotem, a spódniczka poczęła przypominać mokrą ścierkę. Westchnęła ciężko. W sobotę wydała dość pokaźną sumę, aby zmienić swój codzienny wygląd. Tak bardzo chciała, żeby Denny Cole do­strzegł w niej kobietę, a nie tylko sekretarkę po­trafiącą zaparzyć niezłą kawę... Tymczasem lunął deszcz, autobus odjechał, nim zdążyła dobiec do przystanku, i musiała dotrzeć do biura na piechotę. Fatalnie zaczął się ten tydzień!

Drzwi gabinetu stanęły otworem i w progu ukazała się młodzieńcza sylwetka Denny'ego. Mężczyzna uniósł brwi. Wyraźnie był rozbawiony. Kenna dosko­nale zdawała sobie sprawę ze swego wyglądu. Wysoka, szczupła, obdarzona przez naturę niewielkim biustem, oklejona była w tej chwili przemoczonym ubraniem, które zdawało się podkreślać wszelkie wady figury. Poczuła, że tusz do rzęs poczyna spływać jej po policzkach.

- Proszę bardzo. Może pan mówić bez skrępowania. - Lekko wydęła pełne wargi pokryte różową szminką. - Wiem, że wyglądam jak klown.

- Na szczęście jestem dżentelmenem - mruknął Cole. Uśmiechnął się szeroko, demonstrując olśniewa­jąco białe zęby, wsunął ręce w kieszenie i podszedł bliżej. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Co mamy dziś w programie?

Oczywiście. Myślał wyłącznie o pracy. Nie zwracał uwagi na nic, nawet na koszmarny wygląd swej sekretarki. Kenna zaklęła w duchu. Gdyby wcześniej przewidziała reakcję szefa, zaoszczędziłaby sobie wy­datków i rozczarowania.

Sięgnęła po notatnik leżący w górnej szufladzie biurka i zaczęła przeglądać stronice.

- O dziewiątej ma pan spotkanie z panią Baker w sprawie roszczeń majątkowych, o dziesiątej trzydzie­ści rozprawę, a o czternastej trzydzieści spotkanie z sędzią Monroe. Czy to właśnie on ma poprowadzić proces Jamesa?

Cole skinął głową.

- W takim razie, jeśli rozprawa nie zakończy się przed czasem, spotkanie nie dojdzie do skutku.

- Chyba żartujesz - parsknął Cole. - Henry nigdy mi tego nie wybaczy. Co mam do roboty wieczorem?

- Nic.

- Dzięki Bogu - westchnął z ulgą. - Najwyższy czas, żebym się umówił z Margo. Ciężko mi wytrzymać bez niej choćby pięć minut.

Kenna zmusiła się do uśmiechu, choć wcale nie było jej wesoło. Przypomniała sobie ciemnowłosą i ciemnooką piękność, którą od dwóch miesięcy często widywano w towarzystwie Cole'a. Sprawa wyglądała na poważną. Plotkowano nawet o rychłym małżeństwie. Kenna poczuła ucisk w piersiach. Minął już rok od czasu, gdy zapalała szczerym uczuciem do swego szefa... choć on potrafił docenić wyłącznie jej biegłość w sztuce maszynopisania.

- Regan już przyszedł? - odezwał się Cole. Kenna drgnęła. Prawdę mówiąc, nie przepadała za starszym bratem Denny'ego. Odczuwała dziwny nie­pokój na widok jego surowej twarzy i potężnej sylwe­tki. Regan i Denny byli przyrodnimi braćmi i może to właśnie powodowało, że tak bardzo się różnili wy­glądem i zachowaniem. Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Regan porzucił dochodową prak­tykę adwokacką w Nowym Jorku i przyjechał do Atlanty.

- Nigdzie go nie widziałam - zamruczała w od­powiedzi. - Dopiero przyszłam i...

- .. .i z całą pewnością nie miałaś zamiaru go szukać - dokończył Cole. - Dlaczego w jego obecności stajesz się tak nerwowa? Gdy wchodzi, sprawiasz wrażenie, jakbyś próbowała się ukryć.

Kenna poruszyła się niespokojnie. Posiadała dość temperamentu, aby uchodzić za osobę „z charak­terem”, lecz sam widok Regana wystarczał, że miała ochotę zaszyć się w ciemnym kącie, ewentualnie cisnąć popielniczką w tego ponurego mężczyznę. Co gorsza, Denny całkowicie polegał na opinii i doświadczeniu swego brata. Dziewczyna usiłowała więc uniknąć kłopotów i po prostu schodzić mu z drogi.

- Ostatnio mam wiele pracy - powiedziała wymijająco. - Porządkuję kartotekę, piszę odwołania, zaba­wiam niecierpliwych klientów...

- Wiem, wiem - westchnął Cole. Przechylił głowę, przez co kosmyk jasnych włosów opadł mu na czoło.

- Powiedz prawdę. Po prostu go nie lubisz.

- W jego obecności czuję się nieco skrępowana - odpowiedziała z namysłem, tak dobierając słowa, aby nie urazić swego szefa.

- Dlatego, że jest sławny? - spytał Denny. - Fakt, gdy Regan pojawia się w Hollywood lub Nowym Jorku, dziennikarze mają co opisywać. Słyszałem, że kobiety lgną do niego niczym muchy do miodu. Nic dziwnego, ma spore dochody i potrafi być czarujący... Hm... Ciekawe, dlaczego nie przyjechał z Nowego Jorku ze swoją sekretarką?

Przez chwilę zastanawiał się nad czymś.

- Sandy była całkiem niezła...

Spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę.

- To znaczy... Nie myśl, że ty...

Na wargach Kenny pojawił się wątły uśmiech.

- Może po prostu nie miała ochoty tu przyjechać - powiedziała.

- Może. - Cole odwrócił się. - Jeśli pojawi się pani Baker, natychmiast przyślij ją do mnie. Odebrałaś pocztę?

- Już biegnę - odparła pośpiesznie dziewczyna.

- Zaparzyłaś kawę? - rzucił przez ramię.

Oczywiście, zamruczała w duchu, poza tym wypas­towałam podłogę, odkurzyłam meble, wytrzepałam dywany i pomalowałam drzwi wejściowe. Wszystko w przeciągu trzech minut.

- Jeszcze nie - odpowiedziała słodkim tonem.

- Zrobię to zaraz po odebraniu listów, dobrze?

Cole westchnął ciężko.

- Nie każ mi zbyt długo czekać - wycedził i wszedł do swego gabinetu.

- Mężczyźni... - jęknęła Kenna i ruszyła w stronę drzwi. W progu omal nie wpadła na Regana.

Z trudem zmusiła się do zachowania spokoju. Brat Denny'ego wyglądał imponująco. Niewątpliwie samą posturą potrafił odstraszyć potencjalnego napastnika. Miał brązowe, prawie czarne oczy, które w chwilach złości potrafiły zamienić się w dwa sople lodu. Szeroką twarz szpecił dość duży nos, złamany co najmniej w dwóch miejscach.

Kenna lekko zadrżała i szybko usunęła się w bok. Regana otaczała niepokojąca aura, ponura mina zdra­dzała kwaśny humor. Kenny zresztą nigdy nie widziała uśmiechu na jego twarzy.

- Spodziewam się ważnego listu z Nowego Jorku - powiedział oschłym tonem. - Proszę przynieść pocztę.

Wszedł do swego gabinetu. Kenna przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi, po czym uklękła na dywanie i złożyła głęboki pokłon. Nim zdążyła pod­nieść głowę, Regan ponownie ukazał się w progu. Na jego twarzy z wolna pojawił się wyraz zdziwienia. Kenna zerwała się z klęczek i usiłowała zapanować nad drżeniem kolan.

- Chcę ci podyktować pewne oświadczenie, więc gdy wrócisz z listami, weź swój notatnik i przyjdź do mnie. - Głos Regana brzmiał niezwykle oficjalnie.

- Jeśli masz zamiar wziąć udział w jakimś przed­stawieniu, ćwicz raczej po godzinach pracy.

Odwrócił się i trzasnął drzwiami.

Za plecami dziewczyny rozległ się stłumiony chi­chot. Kenna odwróciła głowę i zobaczyła Denny'ego, który był świadkiem całego przedstawienia. Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym niemal równocześnie wypadli na korytarz i wybuchnęli głośnym śmiechem.

- Wydawało mi się, że zemdlejesz, gdy Regan otworzył drzwi gabinetu - wykrztusił Denny. Oparł się plecami o ścianę. - Ale się ubawiłem!

Kenna popatrzyła na niego z czułością. W niczym nie przypominał swego brata.

- Nic nie poradzę, że mam taki charakter - powie­działa. - Gdy słyszę rozkazy wydawane tonem zwycię­skiego konkwistadora...

- Regan zawsze był taki. Nauczyłem się w skupie­niu słuchać jego poleceń, kiwać głową i robić swoje. W wielu wypadkach podobna metoda okazywała się najbardziej skuteczna.

Spojrzał na dziewczynę.

- Biedactwo... wiem, że przeżywasz trudne chwile. Nie mam pojęcia, dlaczego mój brat uparł się, abyśmy mieli wspólną sekretarkę...

Policzki Kenny nagle pokryły się rumieńcem.

- Nie ma sprawy - zamruczała. Dla Denny'ego była gotowa wykąpać się w jeziorze pełnym krokodyli.

- Pójdę po listy, zanim jego lordowska mość powróci z biczem w dłoni. Potem zaparzę kawę.

- Bez pośpiechu. - Cole mrugnął porozumiewawczo okiem. - Nie daj się zastraszyć. Prawdę mówiąc, Regan nie jest tak groźny, na jakiego wygląda. Życie go nie rozpieszczało...

Przerwał i stanął na baczność.

- Głowa do góry, wciągnąć brzuch! - zakomen­derował z akcentem brytyjskiego podoficera. - Zro­zumiano, żołnierzu?

Kenna zasalutowała.

- Tak jest, sir!

Odwróciła się i pobiegła w stronę windy. Godzinę później Denny wpadł do sekretariatu. W pośpiechu włożył płaszcz przeciwdeszczowy.

- Znów się spóźnię - westchnął z uśmiechem. - Powinienem wrócić około wpół do czwartej. Jeśli będziesz musiała się ze mną skontaktować wcześniej, szukaj mnie w sądzie.

- Oczywiście - obiecała. - Powodzenia.

- Dzięki. Postaram się wypaść jak najlepiej. Och... odszukaj akta Myersa i zrób z nich kilka kopii. Przygotuj list... Coś w rodzaju: „Szanowny Panie Anderson, w załączeniu przesyłam odpis do­kumentów dotyczących sprawy Myersa o ustalenie własności spornego terenu. Z najnowszych ustaleń wynika, że obszar, który został przeznaczony pod budowę parkingu, rzeczywiście znajduje się w rę­kach prywatnych. Z niecierpliwością oczekuję na Pańską odpowiedź...” I tak dalej. Wszystko zro­zumiałaś?

Kenna zapisywała te polecenia na odwrocie koper­ty, gdyż Cole jak zwykle nie czekał, aż sięgnie po notatnik. Skinęła głową.

- Dobrze.

- Trzymaj się, skarbie - zawołał przez ramię. W drzwiach przystanął na chwilę.

- Jeśli zadzwoni Margo, powiedz jej, że będę czekał w umówionym miejscu o szóstej. Mam bilety na przedstawienie baletowe.

Wyszedł. Kenna smutnym wzrokiem wpatrywała się w podłogę. Była rozżalona. Nienawidziła Margo, ponieważ Margo była zbyt piękna. Ognista Argentyn­ka o kruczoczarnych włosach, przepięknych oczach, wspaniałej cerze i boskich kształtach. Dziewczyna otworzyła torebkę i smętnie spojrzała w lusterko na swoje odbicie. Westchnęła ciężko. Ktoś o podobnym wyglądzie nie powinien spodziewać się dowodów męskiego uwielbienia. Przestań się nad sobą rozczulać i weź do pracy, pomyślała.

Czas mijał niepostrzeżenie. Regan siedział zamknię­ty w swym gabinecie. Przyjmował klientów, prze­prowadził kilka rozmów telefonicznych, ale na szczęś­cie nie pojawiał się w sekretariacie. Dziewczyna była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Czuła głęboką niechęć do ponurego prawnika, który jej zdaniem mógł budzić sympatię najwyżej wśród stada grzechotników.

Drzwi gabinetu otworzyły się z trzaskiem. Regan Cole podszedł do biurka sekretarki.

- Proszę o dokumenty dotyczące sprawy Myersa - wycedził.

Akta leżały na biurku, lecz przestraszona Kenna zerwała się z miejsca, podbiegła do szafki i poczęła przetrząsać szuflady.

Mężczyzna spojrzał na nią z niesmakiem, po czym zerknął na biurko. Powoli wyciągnął rękę i podniósł teczkę.

- Wydaje mi się, że są tutaj - powiedział. Dziewczyna odwróciła głowę, zaczerwieniła się i spuściła powieki.

- Tak, proszę pana - odparła. Nie potrafiła wymyś­lić nic więcej.

Regan otworzył teczkę i przez chwilę studiował akta. Skierował ponury wzrok na dziewczynę.

- Co miałaś zamiar z tym zrobić?

- Pan Cole prosił mnie, abym zrobiła kilka odbitek i napisała list z krótkim wyjaśnieniem sprawy - od­powiedziała chłodnym tonem.

Regan jęknął głucho i rzucił dokumenty na biurko.

- Mógłby choć raz uprzedzić mnie, że sam zrobi to, o co mnie prosił.

- Bardzo się śpieszył - wyjaśniła Kenna. - Początek dzisiejszej rozprawy wyznaczono na dziewiątą trzy­dzieści.

Regan wsunął dłonie do kieszeni i obrzucił dziew­czynę przeciągłym, taksującym spojrzeniem.

- Koniec oględzin? - spytała po dłuższej chwili. - Przyjrzał mi się pan dokładnie?

- Przyjrzałem ci się już pierwszego dnia po przyjeź­dzie - odparł mężczyzna i odwrócił głowę. - Czy Denny ma zamiar dziś wieczór spotkać się z tą... Margo?

Kenna poczuła nagłą satysfakcję, słysząc ton nie­chęci w jego głosie.

- O to musiałby pan zapytać go osobiście - od­powiedziała.

Popatrzył na nią z ukosa.

- Bez przesady, panno Dean - warknął. - Denny jest dorosłym mężczyzną. Nie potrzebuje opieki ze strony sekretarki.

- Większość sekretarek czuwa nad postępowaniem swojego szefa - odparowała ze spokojem.

- Do pewnej granicy. - Regan zmarszczył brwi. - Jak długo tu pracujesz?

- Prawie dwa lata.

- A kiedy zakochałaś się w moim bracie? - Coś na kształt uśmiechu pojawiło się na jego twarzy.

Kenna poczuła, że blednie jak płótno, lecz po chwili jej oczy błysnęły wojowniczo zza szkieł okularów.

- Trudno zachować obojętność przebywając cały­mi dniami w towarzystwie takiego mężczyzny - od­powiedziała.

Regana najwyraźniej bawiło jej zdenerwowanie.

- A co sądzisz o mnie? - spytał.

- Wprost pana uwielbiam - odpaliła.

- I dlatego dziś rano biłaś pokłony przed drzwia­mi mojego gabinetu? - spytał z niezmąconym spoko­jem.

Kenna poczuła rumieniec na policzkach. Szybko opuściła głowę i zaczęła przerzucać papiery leżące na biurku.

- Upuściłam ołówek i po prostu chciałam go podnieść.

- Bez wątpienia - mruknął. Uniosła wzrok.

- Chce pan coś jeszcze wiedzieć? - zapytała.

- Chcesz, żebym odszedł? - odpowiedział pytaniem. - Nie przypuszczałem, ze kobieta z takimi zaletami może czuć się skrępowana w obecności mężczyzny.

Kenna nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Zaletami? - powtórzyła.

Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.

- Niewiele tego, ale zawsze... - Znacząco wydął usta. - Włożyłaś to śmieszne ubranko, żeby zwrócić uwagę Denny'ego?

Kenna zacisnęła wargi.

- Słucham? - wykrztusiła.

- Lepiej wyglądałabyś w górniczym kombinezonie. Dziewczyna popatrzyła na swego rozmówcę.

- Panie Cole... wiem, że jest pan jednym z moich pracodawców - powiedziała lodowatym tonem - ale to nie daje panu prawa do krytykowania moich strojów.

- Musisz dbać o swój wygląd - padła odpowiedź. - Jesteś swego rodzaju wizytówką firmy.

Kenna wskazała palcem swoją bluzę.

- To ostatni krzyk mody - powiedziała. - Podobne ubrania nosili pionierzy wyruszający na Dziki Za­chód...

- Nic dziwnego, że wciąż byli narażeni na ataki Indian - mruknął mężczyzna.

Dziewczyna zacisnęła pięści. Zagryzła usta. Miała ogromną ochotę zaatakować właśnie jego.

- Musisz zmienić styl, jeśli chcesz, aby mój brat zrezygnował z towarzystwa tej Latynoski - dodał Regan. - Dziś przypominasz rozkapryszoną dwunas­tolatkę. Poza tym... masz potargane włosy. Co z nimi robisz? Oglądasz horrory przed przyjściem do pracy?

Kenna ścisnęła trzymany w dłoni skoroszyt.

- Pan również nie jest ideałem męskiej urody - powiedziała. - Ma pan zbyt duży nos i stopy, i...

- Proszę, proszę. Żabka zaczyna atakować!

- Och!

Niewiele myśląc, Kenna cisnęła skoroszytem w je­go kierunku. Dokumenty rozsypały się po podłodze.

Regan pokiwał głową. Niespodziewany uśmiech złagodził jego ostre rysy.

- Dobrze, że nie trafiłaś, kotku - powiedział.

- Potrafię oddać.

- Pan zaczął! - W zielonych oczach dziewczyny płonął ogień. Pomimo zniszczonego makijażu wy­glądała urzekająco.

- To zależy od punktu widzenia.

Spokojnym ruchem włożył papierosa do ust i sięg­nął po zapalniczkę. Kenna zawahała się chwilę, po czym przykucnęła i zaczęła zbierać rozrzucone papie­ry. Drżały jej dłonie. Nigdy dotąd nie była tak wściekła na żadnego mężczyznę.

Nagle przypomniała sobie, że ów mężczyzna jest jednocześnie jej szefem. Że w każdej chwili może wyrzucić ją z pracy... i pozbawić towarzystwa Denny'ego.

Nieśmiało zerknęła w jego stronę. Skończyła ukła­dać dokumenty i wstała.

- Czujesz skruchę? - Chłodny uśmiech Regana wyraźnie świadczył, że mężczyzna zna powód zmiany w jej zachowaniu.

Kenna głośno przełknęła ślinę. Dla Denny'ego była gotowa do wszelkich poświęceń.

- Bardzo przepraszam, panie Cole - powiedziała cicho. - Nigdy więcej to się nie powtórzy.

- Biedny, mały Kopciuszek. - Regan zaciągnął się dymem. - Siedzi przy popielniku, w czasie gdy zła siostra odbiera jej ukochanego księcia.

- To prawie tak przykre, jak pocałować ropuchę.

- Uśmiechnęła się znacząco.

Mężczyzna ruszył powoli w kierunku drzwi swego gabinetu.

- Na twoim miejscu pozbyłbym się podobnych złudzeń - rzucił przez ramię. - Nie każda kobieta może mnie pocałować.

- Nie wątpię - mruknęła pod nosem Kenna. - Pra­wdopodobnie musi jej pan najpierw zapłacić.

- Słucham? - Regan obrócił głowę. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że nie może przeciągać struny.

- Nic takiego, panie Cole - powiedziała z uśmie­chem. - Mówiłam o pogodzie.

- Wpadłabyś w czarną rozpacz, gdybym cię zwol­nił, nieprawdaż? - spytał nieoczekiwanie, z ponurym wyrazem twarzy. - Dobrze wiesz, że Denny nie kiwnąłby palcem w twej obronie.

- Byłby to cios poniżej pasa, panie mecenasie - zduszonym głosem odpowiedziała Kenna.

- Oczywiście - uśmiechnął się kwaśno. - Chcę ci tylko przypomnieć, że zajmuję się ściganiem krymina­listów. Potrafię uderzyć tam, gdzie najbardziej boli. Czy wyraziłem się jasno, panno Dean?

- Tak jest - wykrztusiła.

- I jeszcze jedno - dodał Regan, obrzucając ją chłodnym spojrzeniem brązowych oczu. - Nastę­pnym razem, kiedy spróbujesz we mnie czymś rzucić, bądź przygotowana do błyskawicznej ucie­czki.

Starannie zamknął drzwi gabinetu.

O piętnastej trzydzieści w biurze pojawił się Denny. Kenna wciąż jeszcze była pod wrażeniem rozmowy z Reganem.

- Cześć - uśmiechnął się Denny. Pochylił się nad biurkiem. - Co słychać?

- Dzwoniły cztery osoby... Przygotowałam także całą dokumentację sprawy Myersa, włącznie z kopią.

Widok tego mężczyzny działał na nią niczym orzeź­wiający powiew wiosny, roztapiając chłód bijący zza drzwi gabinetu starszego z braci.

- Jest Regan? Dziewczyna nachmurzyła się.

- Wyszedł pół godziny temu. Denny figlarnie przechylił głowę.

- Skąd ta ponura mina? - spytał.

- Wolałabym, żeby wyniósł się w najciemniejszy zakątek Afryki i zamieszkał wśród ludożerców! - wybuchnęła.

- Hej... A cóż takiego znowu zmajstrował?

- Nazwał mnie żabą. - Oczy Kenny błysnęły z wściekłością. - Wyraził opinię, że jestem wymarzo­nym celem ataku Indian...

Twarz Denny'ego przybrała wyraz bezgranicznego zdumienia.

- Słucham?

- Nieważne - chrząknęła Kenna. - To zbyt skom­plikowane.

- Chyba nie przypadliście sobie do gustu - stwierdził cicho Denny. - Nie rozumiem postępowania mego brata. Zwykle wobec kobiet jest uosobieniem taktu i uprzejmoś­ci.

- Jego zdaniem nie zasługuję na miano kobiety. Stwierdził, że w tym stroju wyglądam na dwunastolatkę.

Denny nie odpowiedział, lecz jego spojrzenie świad­czyło, że zgadza się z opinią brata.

- Czy mógłbym spytać, co wówczas zrobiłaś?

- Rzuciłam skoroszytem w jego kudłatą głowę! - zawołała dziewczyna. - 1 nie będę protestować, jeśli zostanę zwolniona z pracy.

Denny parsknął śmiechem. W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.

- Nic z tego. Skoro wykazałaś tyle odwagi, masz u mnie zapewnioną posadę do końca życia.

Kenna uśmiechnęła się z ulgą.

- Pogromczyni smoków... - zamruczała. - Lecz każdy smok potrafi zionąć ogniem.

- Chcesz, żebym z nim porozmawiał? Dziewczyna milczała przez chwilę.

- Lepiej nie - powiedziała w końcu. - Nie chcę mieć opinii idiotki i skarżypyty. Postaram się sama załatwić tę sprawę.

- Gdyby sytuacja stała się dla ciebie zbyt uciążliwa, zaproponuję mu, żeby sprowadził swoją sekretarkę z Nowego Jorku. Może mój brat tęskni za met­ropolią?...

- Spytał, czy jest pan dziś umówiony na spotkanie z Margo.

Denny zmarszczył nos.

- Co mu odpowiedziałaś? - odezwał się chłodnym tonem.

- Nic - odparła pośpiesznie. - Powiedziałam, że z podobnym pytaniem powinien się zwrócić bezpo­średnio do pana.

- Mądra dziewczyna. - Spojrzał na nią z wdzięcz­nością. - Mój romans z Margo to nie jego sprawa.

Na twarzy Denny'ego pojawił się wyraz sennego rozmarzenia.

- Czyż ona nie jest piękna? Ma w sobie tyle ognia i zdecydowania. Pełna wewnętrznej siły... Nigdy dotąd nie znałem tak urzekającej kobiety.

Kenna miała ochotę krzyczeć. Z wysiłkiem zdobyła się na przyjazny uśmiech. Denny popatrzył na nią.

- Możesz podać mi filiżankę kawy? Dokończymy najpilniejsze sprawy i będziesz mogła wcześniej wyjść do domu.

Oczywiście, pomyślała Kenna. Pan mecenas po­trzebuje chwili czasu, aby przygotować się na wieczor­ną randkę. Wierna sekretarka może wrócić do domu i samotnie spędzić popołudnie przed telewizorem.

- Wezmę notatnik i możemy zaczynać - powiedzia­ła po chwili wahania i weszła do gabinetu.

Po powrocie do domu włożyła dżinsy i bluzkę. Spojrzała w lustro. Spodnie były zbyt obszerne, a bluz­ka zwisała jej z ramion. Twarz okolona zmierzwionymi włosami wyglądała na dużo starszą, niż była w rzeczy­wistości. Chociaż... oczy i usta mogły się podobać mężczyznom. Gdyby tak zmienić resztę...

Kenna wróciła do pokoju, włączyła telewizor, po czym poszła do kuchni i zrobiła sobie kanapkę. Nigdy nie jadła zbyt wiele, lecz ostatnio niemal zupełnie straciła apetyt. Przynajmniej nie musiała się obawiać, że utyje.

Do późnego wieczoru oglądała telewizję. Starała się nie myśleć o Dennym i Margo. O tym, jak jej szef znakomicie prezentuje się w smokingu... W czarnym kolorze zawsze mu było do twarzy. Książę... Książę. Przed oczami dziewczyny pojawiło się nagle ponure oblicze Regana. Przerwała rozmyślania, wyłączyła telewizor i poszła do sypialni.

Następnego dnia pojawiła się w biurze w różowej sukience, która doskonale podkreślała jej smukłą sylwetkę. Pozwoliła, aby długie, lekko rozczesane włosy opadały swobodnie na ramiona.

Denny pogwizdując nalał do kubka porcję gorące­go napoju. Spojrzał z uśmiechem na wchodzącą Kennę.

- Proszę. - Wyciągnął dłoń w jej kierunku. - Regan zaparzył kawę.

- Naprawdę? - spytała cierpkim tonem. - To bardzo miło z jego strony.

- Lubi wstawać dość wcześnie.

Kenna odwiesiła płaszcz i zdjęła pokrywę z maszyny do pisania. Usiadła za biurkiem.

- Widzę, że jest pan dziś w świetnym humorze - zauważyła.

- Uhm. W piątek wyjeżdżam nad jezioro. Zapo­wiada się długi, wspaniały weekend.

Zastanowił się przez chwilę.

- Jeśli Regan nie będzie miał dla ciebie żadnych zleceń, możesz wziąć wolny dzień - dodał.

Przez krótką chwilę miała wrażenie, że szef chce ją zaprosić na wspólny wypad. Denny zauważył błysk radości w jej oczach.

- Wspaniały pomysł - powiedziała.

- Jesteś z kimś umówiona? - spytał.

- Nie - odpowiedziała na wszelki wypadek.

- Fatalnie - mruknął. Na jego twarzy znów pojawił się wyraz rozmarzenia. - Zabieram Margo nad jezioro Lanier. Będziemy wędkować. Czy potrafisz sobie wyobrazić kobietę, która lubi łowić ryby?

Maleńki promyk nadziei w sercu Kenny zniknął, niby zgaszony silnym dmuchnięciem.

- Chyba... potrafię - zamruczała.

- Potrzebuję odpoczynku - oświadczył Denny. - Ostatnio zdarzało się, że pracowałem po dwadzieścia cztery godziny na dobę.

To prawda, ale dlaczego chciał wypoczywać w to­warzystwie Margo?

- No, zabierajmy się do roboty - westchnął. - Im prędzej skończymy, tym szybciej będziesz wolna. Weź notatnik i...

- Kenna! - dobiegł nagle okrzyk zza drzwi gabine­tu Regan a.

Dziewczyna zacisnęła zęby i rzuciła błagalne spo­jrzenie w stronę Denny'ego.

- Lepiej idź - westchnął. - Zaczekam na swoją kolej.

- Dzięki - mruknęła ponuro dziewczyna. Wol­nym krokiem weszła do gabinetu swego prześladow­cy.

Regan doskonale zdawał sobie sprawę, że jej spóź­nienie było wynikiem celowej opieszałości. Odchylił się w fotelu i splótł dłonie na karku.

- Słucham pana? - głos Kenny był pełen słodyczy. Regan zmierzył ją ponurym spojrzeniem. Zawsze zachowywał się tak, jakby dokonywał wyceny towaru przeznaczonego na sprzedaż.

- Kolor sukienki niezbyt odpowiedni, ale w porów­naniu z wczorajszym dniem prezentujesz się dziś znacznie lepiej - wycedził.

Policzki Kenny zabarwił gwałtowny rumieniec. Zacisnęła dłonie na notatniku.

- W czym mogę panu pomóc, panie Cole? Pochylił się nad biurkiem.

- Chcę ci podyktować dwa listy. Siadaj. Kenna podeszła w kierunku krzesła.

- Wypłakałaś się na ramieniu Denny'ego? - spytał nieoczekiwanie.

- Słucham?

- Dziś rano prosił mnie, żebym ci nie dokuczał. Dumnie uniosła głowę.

- Potrafię sama walczyć ze smokiem - odpowie­działa wyniośle.

Regan uniósł brwi.

- Mam zostać poćwiartowany? Wczoraj byłem żabą, dziś smokiem...

- Nie nazwałam pana żabą, panie Cole - wtrąciła Kenna.

- Nieważne. W każdym razie znalazłaś się w nie­właściwej baśni. Sporo o tobie myślałem, Kopciuszku.

Kenna otworzyła szeroko oczy. Regan wydał po­mruk niezadowolenia.

- Na litość boską, tylko nie sądź, że aż tak bardzo potrzebuję kobiety...

Policzki dziewczyny zabarwił rumieniec gniewu.

- Zresztą teraz nie pora na zbędne dyskusje. Za­czynam dyktować...

Listy były gotowe, nim minął kwadrans, lecz Kenna miała wrażenie, jakby upłynął tydzień. Z trudem wstała z krzesła i zamierzała wrócić do sekretariatu.

- Jeszcze chwilę - odezwał się Regan. - Czy Denny wspominał ci, że ma zamiar nie przyjść do pracy w piątek?

Kenna głośno przełknęła ślinę. - Tak.

- I powiedział ci, dlaczego? W milczeniu skinęła głową.

- Przez najbliższe dwa dni nie będzie mnie w biu­rze... lecz w piątek oczekuję na twoje przybycie dokładnie o ósmej trzydzieści. Musimy porozma­wiać.

- O czym? - spytała obcesowo.

- Panno Dean - Regan wydął usta i ponownie odchylił się w fotelu - będzie musiała pani nieco poczekać, aby zaspokoić swą ciekawość. Proszę prze­pisać listy i jak najszybciej dostarczyć je na moje biurko. Niedługo będę musiał wyjść do sądu.

- Tak jest - odpowiedziała krótko Kenna, choć na usta cisnęło jej się wiele pytań. Wyszła z gabinetu.

Poinformowała Denny'ego o poleceniu Regana. Młody mężczyzna współczująco pokiwał głową.

- Ma trudną sprawę do rozgryzienia i dlatego jest taki zły. Musisz się z tym pogodzić.

Uśmiechnął się. Kenna przez chwilę spoglądała na jego chłopięcą twarz. Był tak blisko...

- Och, przypomniałem sobie... - odezwał się Den­ny. - Czy możesz zadzwonić do kwiaciarni i zamówić tuzin czerwonych róż? Niech posłaniec dostarczy je do mieszkania Mar go.

Kenna natychmiast spuściła wzrok. Nie chciała, aby Denny dostrzegł wyraz bólu, jaki pojawił się w jej oczach.

- Czerwonych? - spytała siląc się na swobodny ton głosu.

- To kolor miłości - roześmiał się Denny. - Moja Margo jest prawdziwą tygrysicą. Marzeniem każdego mężczyzny.

- Czyżbym słyszała dźwięk weselnych dzwonów? - W słowach Kenny pobrzmiewał źle skrywany niepokój.

Denny westchnął. Przez chwilę bawił się ołówkiem.

- Wszystko zależy od damy mego serca - powie­dział cicho. - Jeśli chodzi o mnie, już dziś jestem gotów włożyć obrączkę na palec. Nigdy dotąd nie spotkałem tak cudownej kobiety.

Kenna miała ochotę krzyczeć i rzucać o ziemię leżącymi na biurku przedmiotami, jednak z uśmiechem wspomniała tylko, że czas wracać do pracy. Denny roześmiał się i zaczął dyktować jej pierwszy z listów. Nawet nie zauważył pobladłej twarzy sekretarki.

ROZDZIAŁ DRUGI

W piątek Kenna z rozmysłem włożyła kowbojski strój, który tak irytował Regana. Po przyjściu do pracy zdjęła płaszcz i mrucząc coś pod nosem, ściągnęła pokrowiec z maszyny do pisania. Denny'ego nie było - wolała nawet nie myśleć, z kim teraz przebywał - więc poranną korespondencję należało dostarczyć na biurko Regana. Pogrążona w myślach, stanęła w drzwiach... i zderzyła się z potężnym mężczyzną, który właśnie zamierzał wejść do sekretariatu.

Regan obrzucił ją taksującym spojrzeniem.

- Zrobiłaś to celowo? - spytał.

- Niby co? - odpowiedziała pytaniem.

- Wyglądasz dziś jeszcze gorzej niż zwykle. Pierwszy raz w życiu Kenna podniosła rękę na mężczyznę. Stało się tak z powodu narastającej u niej frustracji i bólu urażonej dumy.

Regan błyskawicznie chwycił ją za nadgarstek, wciągnął do gabinetu i kopnięciem zatrzasnął drzwi. Dziewczyna szarpała się, lecz on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Rzucił aktówkę na podłogę i mocnym uchwytem unieruchomił drugą dłoń Kenny.

Minęła długa chwila, nim szamotanina ustała. Regan puścił ręce dziewczyny i spojrzał na nią z ukosa.

- Następnym razem, jeśli podniesiesz na mnie rękę, zrobisz to po raz ostatni w życiu - oświadczył stanow­czo.

Usta Kenny drżały nerwowo.

- Mogłabym odpowiedzieć podobnym ostrzeże­niem, mecenasie - powiedziała łamiącym się głosem. - Nie zniosę dalszych obelg. Opuszczę biuro i będzie mógł pan sobie znaleźć miłą, uległą blondynkę z twa­rzą pokrytą grubą warstwą pudru. Taką, która napisze coś na maszynie w przerwach między piłowaniem i malowaniem paznokci!

- Uspokój się, Kenno - powiedział Regan. Milczał przez chwilę.

- Siadaj, kotku - dodał.

Lekko popchnął ją w stronę skórzanego fotela, po czym sam usadowił się na blacie biurka. Zapalił papierosa.

- Proszę nie mówić do mnie „kotku” - warknęła dziewczyna.

- Nie przeszkadza ci, kiedy robi to Denny i niemal wszyscy prawnicy odwiedzający nasze biuro. Dlaczego miałbym należeć do wyjątków?

- Dlatego że...

Spojrzała w jego stronę. Nieoczekiwanie poczuła dziwne mrowienie w koniuszkach palców. Zawstydzo­na własnymi myślami, wzięła głęboki oddech i spuściła powieki.

- Nieważne.

- Denny zadurzył się w Margo - powiedział Regan cichym, spokojnym tonem. - Myślę, że chce ją po­ślubić, a ja nie mam ochoty wyrazić na to zgody.

Kenna poczuła zawrót głowy. Denny żonaty! Przy­mknęła oczy.

- Przestań udawać nieszczęśliwą bohaterkę dzie­więtnastowiecznego romansu! - warknął Regan. Spło­szona dziewczyna drgnęła i wyprostowała się w fotelu. - Jeszcze nie doszło do ślubu!

- W jaki sposób zamierza pan przeszkodzić Denny'emu? - spytała słabym głosem.

- Ty to zrobisz. Zamrugała oczami.

- Przepraszam, ale o tak wczesnej porze mój umysł jest nieco przytępiony. Nie rozumiem, co ma pan na myśli.

Po twarzy Regana przemknął cień uśmiechu.

- Będziesz musiała wyrwać mego brata ze szponów Margo - oświadczył.

Kenna przechyliła głowę i przez chwilę uważnie spoglądała w twarz swego rozmówcy.

- Nie jest pan dobrą wróżką, mecenasie, a ja bez pomocy czarów nie potrafię przemienić się w księż­niczkę. Po pierwsze brak mi urody - przyznała z goryczą - zaś po drugie, pracuję tu już dwa lata, a jedyne miłe słowa, jakie słyszę z ust Denny'ego, brzmią: „Kenno, czy mogłabyś podać mi filiżankę kawy?”

Regan spoglądał na nią bez uśmiechu. Zaciągnął się dymem z papierosa i powoli przesunął wzrokiem po sylwetce dziewczyny.

- Przegląd inwentarza? - zamruczała.

- W pewnym sensie. - Zatrzymał wzrok na pofał­dowanej bluzie. - Nosisz biustonosz?

Kenna zaniemówiła z wrażenia.

- Spróbuj nie zemdleć, zanim udzielisz odpowiedzi - mruknął z kwaśną miną. - Chcę tylko ustalić, czy masz płaskie piersi, czy też nie wiesz, że nawet najpiękniejszy biust potrzebuje odpowiedniego stanika.

Policzki dziewczyny spłonęły rumieńcem. Wstała z fotela.

- Panie Cole...

- W ten sposób zwraca się do mnie moja gospodyni - mruknął Regan. Chwycił Kennę za ramię i gwałtow­nie przyciągnął do siebie. Była zupełnie bezradna w jego uścisku.

- Albo mi odpowiesz, albo sam sprawdzę...

- Uniósł dłoń.

- Na miłość boską! - pisnęła dziewczyna. - Nie! Nie noszę!

Puścił ją i z rozbawieniem obserwował, jak usiłowa­ła się ukryć za oparciem fotela.

- Wariat! - syknęła.

- Doprawdy, dziwię się twojemu zachowaniu - po­wiedział ze spokojem. - Masz dwadzieścia pięć lat...

- Ale nie włóczę się po knajpach i dyskotekach!

- wysapała.

- Chyba zaczynam rozumieć. Jesteś samotna?

- Chodzę na randki! Regan pokiwał tylko głową.

- Z kim? Założę się, że nigdy nie pocałowałaś mężczyzny... A może myślisz, że w ten sposób można zajść w ciążę?

Kenna zerknęła w stronę ciężkiej popielniczki. Jej prześladowca zauważył to spojrzenie.

- Dalej, kotku - zachęcił ją ze złośliwym uśmie­chem. - Spróbuj.

- Szkoda, że nie jestem mężczyzną...

- Słyszałaś o ruchu wyzwolenia kobiet? O równo­uprawnieniu? Proszę, nie krępuj się. Uderz mnie!

- Nie ma głupich. - Kenna popatrzyła na barczystą sylwetkę Regana. - Potrzebowałabym granatu.

- Rozsądna uwaga - zgodził się mężczyzna. Po­chylił się. Wyglądał... niezwykle pociągająco. Kenna już dawno zauważyła, że umiał doskonale dobierać stroje i zawsze wyglądał elegancko.

- Ale wróćmy do tematu. - Zgniótł niedopałek papierosa. - Chcę sprawić, że przestaniesz wyglądać jak Kopciuszek.

- Nie pytając, czy mam na to ochotę?

- Nie bądź śmieszna. Oczywiście, że masz ochotę.

- Po raz kolejny obrzucił uważnym spojrzeniem jej sylwetkę, a raczej to, co było widoczne zza oparcia fotela.

- Przede wszystkim powinnaś obciąć włosy. Więk­szość kobiet uważa, że długie loki podobają się męż­czyznom, lecz twoje przeważnie przypominają źle zwinięty kłąb drutu kolczastego.

- Za to znakomicie pasują do mojego charakteru - warknęła.

- Jesteś wysoka i masz zgrabne nogi... - Regan zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na słowa dziewczyny. - Cechujesz się naturalną elegancją ruchu. Przy odpowiednim makijażu i właściwym stroju...

Wydął usta i w zamyśleniu pokiwał głową.

- Uważam, że mogłabyś wzbudzić zainteresowanie mego brata.

- O czymś pan zapomniał - wtrąciła z przekąsem. Zmarszczył brwi.

- O czym? Zęby masz zdrowe...

- Dziękuję. Jak dotąd, nie używam sztucznej szczę­ki.

Parsknął śmiechem.

- Znakomicie. Więc co? Chcesz w samotności spędzić resztę życia czy zdecydujesz się skorzystać z okazji?

- Nie mogę - odparła z namysłem. Porzuciła kryjówkę za oparciem fotela. - Wszystko, o czym pan mówi, związane jest z wydatkami, a ja mam wyłącznie niewielką pensję...

- Zdaj się na mnie.

- Od początku byłam przekonana, że o to chodzi. - Kenna wyprostowała dumnie głowę i gniewnie zmarszczyła brwi.

- Powiedziałem: „zdaj się na mnie” - powtórzył Regan. - To był mój pomysł i zależy mi na tym, aby uratować brata przed małżeństwem z tą zachłanną Argentynką. Nie zamierzam tolerować w swojej rodzi­nie kobiety, której zależy wyłącznie na pieniądzach.

- Za to woli pan sekretarkę. Biedną, nie posiadają­cą powiązań ani pozycji towarzyskiej...

- Czy wyglądam na snoba? - spytał nieoczekiwanie.

- Tego nie powiedziałam - odparła Kenna. Wes­tchnęła głęboko. - Co pomyśli Denny, jeśli dowie się, że to pan płaci moje rachunki?

- O niczym nie będzie wiedział - oświadczył stano­wczo Regan. - Przyjadę do ciebie w sobotę rano i podejmiemy pierwsze działania. Wybierzemy się do sklepu Fredericksona.

- Tam jest potwornie drogo... - próbowała za­protestować.

- Musimy wyruszyć dość wcześnie - ciągnął Re­gan - ponieważ czeka nas jeszcze wizyta w „Almon's”.

Wymienił nazwę eleganckiego butiku, w którym sprzedawano najmodniejsze kreacje. Kenna nie mogła wykrztusić ani słowa.

- Pójdziesz na bal, Kopciuszku - powiedział męż­czyzna. - Choć zamiast karocy zaprzężonej w białe konie będzie czekał jedynie mercedes...

- Nie ma żadnego balu...

- Jest. W przyszłą sobotę, w Biltmore. Pojedziesz tam ze mną. - Odchylił mankiet białej koszuli i zerknął na zegarek.

- Tyle na dzisiaj. Wracaj do garnka z popiołem i pamiętaj, aby nie zdradzić nikomu naszej tajemnicy.

- Mam wrażenie, że śnię... - szepnęła Kenna. Regan przyglądał się jej przez długą chwilę, po czym zapytał:

- Nigdy dotąd nie miałaś na sobie kosztownej sukni?

Dziewczyna unikała jego wzroku. Ze spuszczoną głową podeszła do drzwi.

- Zgadzam się na pańską propozycję, pod warun­kiem że będę mogła spłacić zaciągnięty dług... - powie­działa. - Jeśli istnieje jakiś sposób...

- W porządku. Będę ci potrącał niewielką sumę z tygodniowej wypłaty.

Zasiadł za biurkiem.

- Czy możesz poczęstować mnie filiżanką kawy?

Kenna skinęła głową i cicho zamknęła drzwi gabi­netu. Blask poranka zdawał się jaśnieć tajemniczą poświatą.

ROZDZIAŁ TRZECI

Kenna nie podała Reganowi swego adresu, lecz on i tak doskonale wiedział, jak trafić do jej miesz­kania. Zadzwonił do drzwi punktualnie o ósmej trzydzieści.

Spojrzał surowo na stojącą w progu dziewczynę.

- Gotowa? - spytał takim tonem, jakby żałował swojej decyzji. - Chodźmy. Źle zaparkowałem.

W drodze do windy Kenna ukradkiem podziwiała elegancki strój swego towarzysza. Rozchylony koł­nierzyk koszuli ukazywał fragment smagłego ciała i przyznać należało, że Regan jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną.

- Bądź spokojna, nie mam zamiaru cię zgwałcić - mruknął, gdy dziewczyna wtuliła się w odległy kąt windy.

- I tak byłby pan rozczarowany - westchnęła.

- W dzisiejszych czasach dwudziestopięcioletnia dzie­wica zasługuje najwyżej na lekceważenie.

Regan spojrzał na nią ze zdziwieniem. Kenna uśmiechnęła się lekko.

- Nie jestem bohaterką dziewiętnastowiecznego romansu, z którą usiłował mnie pan porównać - po­wiedziała. - Wczoraj czułam się po prostu zaskoczona.

Nigdy bym nie przypuszczała, że może pan otwarcie mówić z obcą kobietą o sprawach seksu.

- Pomyliłaś się - mruknął Regan.

- Pan także popełnił błąd. Westchnęła.

- Nie jestem olśniewającą blond pięknością, lecz nie mdleję na myśl o ramionach kochanka.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- A biustonosza nie noszę dlatego, że uważam się za kobietę wyzwoloną!

W tej samej chwili w otwartych drzwiach windy stanęła niewysoka, elegancka starsza pani. Słysząc ostatnie słowa Kenny, zamarła ze zdziwienia.

Dziewczyna szybko zerknęła na staruszkę i spłonęła rumieńcem.

- O Boże... - szepnęła.

Regan z trudem usiłował zachować powagę. Chwy­cił Kennę za ramię i niemal wywlókł na korytarz.

- „Wyzwolona” - mruknął. Spojrzał na nią z ukosa.

- Przestań udawać. Prawdziwą odwagę umiem rozpoznać na pierwszy rzut oka.

- Nawet nie potrafię się zachowywać jak normalna kobieta - westchnęła.

Wsunęła ręce głęboko do kieszeni.

- Nic dziwnego, że Denny nie zwraca na mnie uwagi.

- W przeciwieństwie do mnie. Kenna szła z nisko opuszczoną głową.

- Tylko wówczas, gdy trzeba podać kawę lub przepisać kilka listów.

Regan zatrzymał się i popatrzył na nią przenik­liwym spojrzeniem ciemnych oczu.

- Wiem, co znaczy samotność, Kenno - powiedział cicho. - Wiem, jak to jest, gdy szuka się wokół choć jednej przyjaznej twarzy.

- Może pan mieć wiele kobiet - mruknęła.

- Mam pieniądze. To prawda, dzięki temu mogę być otoczony tłumem wielbicielek - zauważył cynicz­nie. - Wiesz, że byłem żonaty?

Na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz zaskocze­nia. Denny nigdy nie wspominał o prywatnym życiu Regana.

- Nie - powiedziała.

- Jessica miała dwadzieścia sześć lat. Była niebies­kooką blondynką... Piękną niczym senna zjawa. Nasz związek trwał tylko rok.

W oczach mężczyzny pojawił się cień bólu.

- Rozwiedliście się? - spytała Kenna.

- Nie - burknął Regan. - Moja żona zmarła.

- Och... Tak mi przykro... - powiedziała cicho Kenna.

Regan pokiwał głową.

- Minęły już prawie trzy lata. Jestem starszy... i chyba nieco mądrzejszy. Lecz czasem budzę się w nocy...

Cofnął się o krok i przypalił papierosa. Kenna stała w milczeniu. Po raz pierwszy zrozumiała ciężar samo­tności spoczywający na barkach tego człowieka. Po­smutniała.

- Życie trwa zbyt krótko, aby wciąż myśleć o prze­szłości - odezwał się Regan po chwili milczenia. - Trzeba korzystać z każdej chwili.

Niebawem dotarli do salonu fryzjerskiego. Kenna obserwowała w milczeniu, jak pasma jej długich, ciemnych włosów opadają na podłogę. Mistrz Andrew uwijał się jak w ukropie i mówił coś o najnowszej modzie. Dziewczyna całkowicie poddała się nastrojo­wi chwili. Czuła dziwne podniecenie. Być może Regan miał rację... Mając dwadzieścia pięć lat należy korzys­tać z uroków życia.

Z zaciekawieniem spojrzała na swoje odbicie w lust­rze. Twarz, pozbawiona makijażu, wyglądała świeżo i naturalnie. Krótkie włosy naprawdę dodawały jej uroku.

- Nieźle, prawda? - spytał Andrew. - Teraz za­praszam do naszego salonu piękności. Nie będzie pani żałować, obiecuję.

Minęło kolejne pół godziny, nim była gotowa na spotkanie z Reganem. Z zachwytem spoglądała na dzieło kosmetyczki. Delikatnie podkreślone usta, podmalowane brwi i policzki, kunsztownie prze­dłużone rzęsy i znakomicie dobrany cień na powiekach tworzyły obraz zdolny poruszyć serce każdego męż­czyzny.

- To naprawdę ja? - spytała z rozbrajającą naiw­nością.

- Zaskakująca różnica, prawda? - spytała z uśmie­chem kosmetyczka.

Regan czekał w pobliskim salonie mody. Prze­chadzał się po pomieszczeniu i oglądał prezentujące rozmaite kreacje manekiny, nie zwracając uwagi na spłoszone spojrzenia ekspedientek.

- Już jestem.

, Kenna stanęła tuż za plecami Regana. Spojrzał na nią ponurym wzrokiem, lecz nagle w jego oczach dostrzegła błysk zdziwienia.

- Mój Boże... - mruknął.

Usiłował zachować kamienny wyraz twarzy. Okrą­żył dziewczynę.

- Muszę przyznać, Kopciuszku, że wyglądasz nieco inaczej.

- Zanim zdoła pan ustalić, na czym polega ta zmiana, proponuję, żebyśmy poszukali innego sklepu. Jeśli kupimy coś tutaj, do końca życia nie będę w stanie spłacić zaciągniętego długu.

- Idziemy na bal, nie na plażę - wycedził Regan.

- Nie możesz pokazać się w Biltmore w tandetnych ciuchach.

- Ale...

- Cicho - warknął z niecierpliwością.

Ujął ją za ramię i pociągnął w kierunku najbliższej ekspedientki. Starsza kobieta z uwagą wysłuchała jego żądań, po czym odeszła na chwilę w głąb sali.

- To jeden z naszych najnowszych modeli - powie­działa niosąc długą, zieloną, brokatową suknię z głę­bokim dekoltem. - Powinien znakomicie pasować na panią.

- Przymierz - mruknął Regan do dziewczyny.

- Potem wyjdź, żebym mógł cię obejrzeć.

Kenna zniknęła za parawanem. Gdy pojawiła się ponownie, ekspedientka wydała okrzyk zdumienia.

- Niewiarygodnej Suknia wygląda wprost jak uszy­ta na panią. I ten kolor... znakomicie podkreśla karnację skóry.

Dziewczyna podeszła w stronę stojącego opodal Regana, który w milczeniu obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Czy... wszystko w porządku? - spytała Kenna. Tak bardzo pragnęła usłyszeć, że wygląda olśniewa­jąco, że na sam jej widok Denny rzuci się na kola­na...

Regan skinął głową.

- W porządku - powiedział nieswoim głosem. - Teraz musimy poszukać odpowiednich strojów na co dzień. Kilka ładnych bluzek i spódnic, coś lżejszego...

- Ale... po co to wszystko? - wyjąkała dziewczyna.

- Jeden bal nie wystarczy, abyś zdobyła serce Denny'ego - burknął. - Spodziewałaś się, że od razu zapomni o bożym świecie?

Kenna przymknęła oczy. Po włożeniu sukni miała wrażenie, że za sprawą magii przeistoczyła się z Kop­ciuszka w księżniczkę. Cyniczne pytanie zburzyło iluzję. Chciała się odwrócić, lecz dłoń Regana zacisnęła się na jej ramieniu.

- Wyglądasz cudownie - szepnął. - Ta suknia powoduje, że każdy mężczyzna miałby ochotę zsunąć ją z twoich ramion i zobaczyć, co jest pod spodem.

Kenna wstrzymała oddech.

- Czujesz się zakłopotana? - z drwiącym uśmie­chem spytał Regan. - Przecież chciałaś wiedzieć...

Szybkim krokiem odeszła w stronę parawanu. Jej serce waliło jak młotem.

Dalszy ciąg zakupów przypominał wycieczkę do krainy marzeń. Kenna stała się właścicielką kompletu strojów, na które nie miałaby nawet odwagi spojrzeć, gdyby nie obecność Regana. Zaopatrzył ją nawet w koronkową bieliznę.

- Będę dla pana pracować do końca życia - za­mruczała po szybkim podliczeniu wydatków.

Spojrzał na nią w rozbawieniu.

- Pamiętam, że ostatnio sam musiałem zaparzyć kawę...

Popatrzyła mu prosto w oczy. Przez chwilę stali nieruchomo, złączeni niewidzialnymi więzami nieocze­kiwanego porozumienia. Dopiero głośna rozmowa przechodniów sprawiła, że powrócili do rzeczywisto­ści.

- Dziękuję za pomoc - powiedziała Kenna, gdy podeszli w stronę zaparkowanego w pobliżu szarego porsche'a.

- Nie miałem wyboru. - Regan otworzył drzwiczki i pomógł jej wejść do środka. - Gdybym pozostawił cię samej sobie, cała wyprawa skończyłaby się zakupem paru tandetnych ciuchów.

- Znam się na modzie - stwierdziła wyniośle.

- Według ciebie szczytem elegancji jest worek z wy­ciętymi otworami na ręce i głowę. - Włączył silnik.

- To lepsze niż strój prostytutki - odparowała z gniewem. - Jedna z bluzek ma dekolt, który sięga mi prawie do kolan!

- Nie przesadzaj - mruknął mężczyzna. Spojrzał na nią z ukosa. - Jak dużo tego chowasz na dnie szafy?

- Niby czego?

- Tych bezkształtnych ciuchów, pod którymi skry­wasz ciało.

- Lubię luźne ubrania.

- Niewątpliwie. - Położył dłoń na oparciu fotela i odwrócił głowę, aby przez tylną szybę widzieć nadjeżdżające samochody. Nagle jego twarz znalazła się tuż przy twarzy Kenny... Dziewczyna poczuła ciepło bijące od ciała mężczyzny. Serce załomotało jej w piersi.

- Spójrz na mnie - rzucił rozkazującym tonem.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Później spo­jrzenie Regana powędrowało w dół i zatrzymało się na rozchylonych ustach dziewczyny. Kenna czekała... Czuła niepokojący zapach wody kolońskiej, spowitą aromatem dymu woń oddechu...

- Ruszysz się wreszcie?! - zabrzmiał gniewny okrzyk, poparty głośnym dźwiękiem klaksonu.

Regan zerknął w lusterko, przeprosił gestem dłoni niecierpliwego kierowcę i skierował samochód na szosę. Kenna oddychała z trudem.

- Możesz mi wyjaśnić, co znaczyło to powłóczyste spojrzenie? - odezwał się, gdy sunęli niespiesznie ulicami miasta.

Dziewczyna głośno przełknęła ślinę.

- Nie patrzyłam na pana. Rozmyślałam - od­powiedziała słabym głosem.

- O czym?

- Stwierdził pan, że nie wystarczy, abym raz poka­zała się na przyjęciu lub balu. To znaczy?...

- To znaczy, że jeśli chcesz zwrócić na siebie uwagę Denny'ego, musisz częściej przebywać w moim towa­rzystwie. Wzbudzić w nim chęć rywalizacji.

- Nie wiem, czy wytrzymam kolejne spotkanie z panem - stwierdziła oschle.

- Uważam, że to konieczne. I nie mam zamiaru zmienić postępowania wobec ciebie. Będę cię uczył właściwego sposobu ubierania, chodzenia, flirtowania i tym podobnych rzeczy. Musisz uwierzyć we własne możliwości.

- A czy to można osiągnąć nie przenicowując mojej osobowości? - spytała z lekką drwiną.

- Oczywiście. - Skinął głową. - Założę się o każdą sumę, że na wszystkich szkolnych zabawach stałaś przyklejona do ściany, z rękami założonymi na pier­siach i w duchu modliłaś się, aby jakiś chłopak poprosił cię do tańca.

Dziewczyna zarumieniła się aż po skronie.

- Czego się boisz? - spytał Regan. - Czy matka nigdy nie uczyła cię sztuczek, jakich używają kobiety, aby wzbudzić zainteresowanie mężczyzn?

- Nie znałam swojej matki - odpowiedziała. - Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłam niemowlęciem. Póź­niej mieszkałam z ojcem i macochą, która poświęcała mi niewiele uwagi. Rozumie to pan?

- Spotkałaś kiedyś matkę? Kenna potrząsnęła głową.

- Zmarła kilka lat temu. Czy możemy porozma­wiać o czymś innym?

Regan milczał przez chwilę.

- Chodziłaś z jakimś chłopakiem? Kenna wy buchnęła gorzkim śmiechem.

- Nawet nie miałam okazji - powiedziała chłodno. - Dzisiejsi mężczyźni myślą wyłącznie o seksie. Jeśli podczas pierwszej randki dziewczyna powie „nie”, odchodzą na zawsze.

- Bzdury - mruknął Regan. - Chyba nie usiłujesz mnie przekonać, że każdy facet, którego poznałaś, usiłował cię zgwałcić, w chwili gdy wsiedliście do samochodu?

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.

- Chciałam powiedzieć... To znaczy... Och, w koń­cu to chyba nieważne. Poznałam w życiu czterech mężczyzn, w tym dwóch dzięki „Randce w ciemno”. Nie próbowali mnie zgwałcić, ale bardzo nalegali, abym ich odwiedziła.

- Czujesz się skrępowana naszą rozmową?

- Mówiąc szczerze, tak - odpowiedziała oschle. Sięgnęła do torebki i wyjęła okulary. - A poza tym mam dość oglądania rozmazanych plam zamiast ota­czających mnie ludzi. Bez okularów niemal nic nie widzę.

Regan roześmiał się cicho.

- To dlatego zdjęłaś je dziś rano?

- Pomyślałam, że jeśli zobaczę, jak wyglądam w nowych strojach, za nic nie zgodzę się na ich kupno.

- Zachowujesz się jak tchórz.

- Zgadza się. W szkole chowałam się po kątach, ponieważ uważałam, że jestem zbyt wysoka. Teraz też mam ochotę uciec, kiedy pomyślę o tych dekol­tach.

- Nie pozwolę ci na ucieczkę.

- Mam ochotę zrezygnować z naszego przedsię­wzięcia - mruknęła. - Skąd pewność, że nagle spodo­bam się Denny'emu?

- Spójrz na Margo - odpowiedział z chłodnym uśmiechem.

- Mimo całej niechęci do niej muszę przyznać, że jest cudowna.

- Jak większość kobiet, poświęca wiele czasu na pielęgnację swej urody i właściwym doborze fatałaszków.

- Pretenduje pan do miana eksperta w dziedzinie mody? - spytała oschłym tonem.

Regan milczał przez chwilę, obserwując jadące samochody.

- Jessica była znaną modelką - powiedział miękko.

- Och... - Kenna odwróciła głowę, poruszona sposobem, w jaki wypowiedział te słowa.

Regan gwałtownym ruchem zgniótł niedopałek papierosa.

- Obiecuję ci, że już niedługo zdobędziesz Denny'ego.

- Dlaczego Margo nie cieszy się pana sympatią? Nawet jej pan nie widział - zauważyła Kenna, gdy skręcili na parking.

Regan wyłączył silnik, rozparł się w fotelu i spojrzał w oczy swej towarzyszki.

- Nie chcę, aby mój brat ożenił się z kobietą, która go zniszczy. Nie znam przeszłości tej damy i to mnie niepokoi - dodał ponuro.

- Myśli pan, że może być agentką obcego wywiadu lub kimś w tym rodzaju?

- Masz bujną wyobraźnię - mruknął. - Uważam, że Denny jest dość bogaty i stoi u progu kariery. Z tego, co słyszałem, Margo lubi żyć w luksusie.

Uśmiechnął się kwaśno.

- Denny zasługuje na coś lepszego.

Ken na spuściła powieki.

- Przyjadę do ciebie jutro o drugiej po południu - odezwał się Regan. - Zaczniemy pierwszą lekcję. Możesz włożyć jakąś sukienkę z tych, które dzisiaj wybraliśmy.

Z przestrachem uniosła głowę.

- Jutro?

- Chyba nie jesteś już umówiona?

- Przypuśćmy, że jestem.

- Trudno w to uwierzyć, widząc, w co się ubierasz.

- Gdybym postępowała wyłącznie w myśl pańskich wskazówek, musiałabym paradować nago - warknęła.

- Tym gorzej dla przechodniów - odparł spokoj­nym tonem.

Kenna zaniemówiła z gniewu. Miała ochotę rzucić w niego torebką. Regan wysiadł z samochodu i wyjął z bagażnika torby z zakupami.

- Skąd dowiedział się pan, gdzie mieszkam? - spy­tała po chwili, gdy udało jej się zapanować nad zdenerwowaniem. Otworzyła drzwi swego mieszkania.

- Zapytałem o to Denny'ego.

Rzucił pakunki na kanapę i rozejrzał się dokoła.

- Założę się, że mój brat nigdy tu nie zajrzał. Kenna ze smutkiem skinęła głową, po czym nie­oczekiwanie wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Nikt tu nigdy nie bywał, z wyjątkiem mnie i członków najbliższej rodziny.

Regan wsunął dłonie do kieszeni.

- Sądząc po twoich strojach, spodziewałem się czegoś gorszego. To pomieszczenie... ma własną oso­bowość.

- A ja jej nie mam? - spytała z wyrzutem.

- Nie wiem - odparł. Spojrzenie ciemnych źrenic spoczęło na jej twarzy. - Dotąd nie poświęcałem ci zbyt wiele uwagi.

- Trudno się dziwić - westchnęła. - Widziałam zdjęcia kobiet, z którymi lubi pan przebywać.

Zrobił zdziwioną minę.

- To znaczy?

- Niektóre z nich były tak piękne, że przy nich nawet Mar go wyglądałaby jak kopciuszek.

Wyjął kolejnego papierosa i sięgnął po zapalniczkę.

- Czasem dokucza mi samotność. Ty nigdy nie czujesz się podobnie?

Kenna szeroko otworzyła powieki. Kamienny po­sąg okazał się istotą z krwi i kości, w dodatku nie pozbawioną ludzkich uczuć.

- To zdarza się... każdemu. Odwróciła głowę.

- Wiem. Lecz w przeciwieństwie do ciebie, nie zamierzam użalać się nad własnym losem. Dziew­czyno, masz dopiero dwadzieścia pięć lat, a żyjesz niczym zakonnica!

Kenna rzuciła mu gniewne spojrzenie.

- To mój styl bycia! - zawołała.

- Bez wątpienia. Ile czasu musisz spędzić przed telewizorem, zanim stwierdzisz, że masz dość całego świata?

Zagryzła wargi. Słowa Regana poruszyły bolesną strunę w jej sercu.

- Nie zamierza pan odejść? - spytała zimno.

- Prawdę mówiąc, umówiłem się z pewną kobietą - odparł. Uśmiechnął się cierpko na widok instynk­townej reakcji Kenny. - Nie będę siedział bezczynnie w domu.

- Musi być szalona, skoro zdecydowała się spędzić wieczór w pańskim towarzystwie! - wybuchnęła gwał­townie dziewczyna.

Regan spojrzał na nią z uśmiechem. Sprawiał wrażenie człowieka, który wie wszystko o ukrytej naturze kobiety. Kenna spuściła głowę.

- Mam jeszcze dużo zajęć - powiedziała.

- Ja także. Jak już mówiłem, wpadnę jutro o czter­nastej.

Otworzył drzwi i wyszedł bez pożegnania.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kenna nie mogła zasnąć. Oczami wyobraźni oglą­dała Denny'ego i Margo. Widziała też siebie, trium­fującą, spacerującą u boku ukochanego mężczyzny po kryształowych komnatach zamku. O świcie powiodła znużonym spojrzeniem po pustym pokoju. Westchnę­ła. Czekał ją ciężki dzień. W towarzystwie Regana.

Godzinę przed wyznaczonym czasem przebrała się w parę dżinsów i biały sweter z wysokim golfem. Z uśmiechem spojrzała w lustro. Zrobiła sobie staran­ny makijaż, postępując zgodnie z radami kosmetyczki. Nawet w okularach wyglądała na odmienioną. Nie mogła doczekać się końca weekendu i spotkania z młodszym z braci Cole.

Dzwonek u drzwi wejściowych zadźwięczał punk­tualnie o drugiej trzydzieści. W progu stanął Regan.

- Dlaczego nie włożyłaś żadnego z ubrań, które kupiliśmy wczoraj? - spytał bez zbędnych wstępów.

Kenna zmierzyła go wzrokiem. Ponieważ była w butach na płaskim obcasie, przyszło jej stać z wyso­ko zadartą głową. Czuła się nieco przytłoczona i zde­nerwowana.

- Myślałam, że w pana obecności nie muszę wy­glądać zbyt uwodzicielsko - powiedziała.

- Dlatego poświęcam ci tyle czasu, abyś się tego nauczyła. Powinnaś wyglądać uwodzicielsko... Bez obaw, nie chodzi o mnie - dodał chłodno. - Ustaliliśmy wcześniej, że nie jesteś w moim typie.

- Dzięki Bogu - westchnęła z ironicznym uśmie­chem. Odwróciła się. - W takim razie... włożę sukienkę z rozcięciem sięgającym aż do końca pleców.

- Tylko przedtem zdejmij kalesony! - zawołał za nią. - 1 włóż biustonosz.

Kenna zniknęła w sypialni i głośno trzasnęła drzwiami.

Dziesięć minut później z ponurą miną zjawiła się w nowej sukience. Regan oderwał wzrok od leżących na stoliku fotografii i spojrzał w stronę dziewczyny.

- Wyprostuj się - nakazał. Wstał z kanapy. Kenna posłusznie, choć z wyraźną niechęcią speł­niła polecenie.

- Chodzisz sztywno, niczym przedsiębiorca pogrze­bowy - zauważył mężczyzna. Ruszył w stronę wyjścia.

- Dobrze, że chociaż nie mam jego wyglądu - od­powiedziała znacząco.

- Nie byłbym tego taki pewien - odparł niewzru­szonym tonem. - Idziemy.

- Dlaczego nie możemy tu zostać? - spytała.

- Nie boisz się przebywać bez świadków w moim towarzystwie? - Uśmiechnął się kpiąco.

- Szkoda czasu na rozmowy o niewinności, skoro przypadła mi rola uwodzicielki - odpowiedziała słod­kim tonem, gdy zmierzali w stronę windy.

Stanęli przed drzwiami kabiny.

- I tak mogę mówić o szczęściu, że to nie pan jest kandydatem na mojego kochanka.

W drzwiach windy ukazała się znana już obojgu z widzenia starsza pani, która całkiem niedawno w podobnych okolicznościach wysłuchała opinii na temat noszenia biustonoszy. Z wahaniem zrobiła krok do przodu. Kenna spłonęła rumieńcem.

- Wspaniała pogoda dzisiaj - wymruczała. Starsza pani bąknęła coś pod nosem, wyszła z windy i pośpiesznym krokiem zniknęła w głębi korytarza. Regan z trudem zachowywał powagę.

- To twoja sąsiadka? - spytał. Dziewczyna westchnęła ciężko.

- Jestem przekonana, że do niedawna uważała mnie za miłą, zrównoważoną osobę, szanującą ogólnie przyjęte zasady moralne.

- Przejmujesz się tym, co myślą inni?

Kenna uniosła wzrok. Zaskoczył ją ton napięcia pobrzmiewający w głosie Regana. Po chwili spuściła głowę.

- Nie... chyba nie - odpowiedziała z zakłopota­niem.

Regan milczał, lecz przez cały czas wpatrywał się w pochyloną głowę dziewczyny.

- Chodź, diamenciku - zamruczał, gdy winda dotarła do parteru.

- Słucham?

- Diament wymaga oszlifowania, aby stał się bry­lantem - odpowiedział.

- Taki zabieg bywa bolesny - zauważyła Kenna. - Nie jestem przecież kamieniem.

- Bez odrobiny starań piękny Książę nie spojrzy na Kopciuszka - przypomniał jej.

- Dzięki. W tej chwili czuję się jak dynia, nie jak Kopciuszek.

- Więc musimy czym prędzej przejść do właściwych zajęć.

Wsiedli do samochodu. Kenna czuła narastające zdenerwowanie. Próbowała przekonać samą siebie, że zdolna jest do największych poświęceń, aby zdobyć miłość Denny'ego...

Regan zajmował luksusowy apartament w śród­mieściu Atlanty, skąd rozpościerał się widok na Regency Hyatt House. W nocy miliony kolorowych świateł zmieniały miasto w baśniową krainę.

Podłogę pokoju pokrywał gruby, szary dywan, a całość urządzono w stylu śródziemnomorskim. Na ścianach wisiały murzyńskie maski, a na niewielkim, kunsztownie rzeźbionym stoliku stała niewielka, opra­wiona fotografia z wizerunkiem młodej, roześmianej kobiety o rozwichrzonych włosach. Kenna bez pytania odgadła, kogo przedstawia zdjęcie. To była Jessica.

- Nie zachowuj się jak na pogrzebie - warknął Regan. - W miarę możliwości mogę zaspokoić twoją ciekawość.

Dziewczyna spojrzała w jego stronę spłoszonym wzrokiem.

- Przepraszam - powiedziała cicho. - Pańska żona była tak piękna...

Przez twarz Regana przemknął cień. Odwrócił głowę.

- Siadaj.

Kenna gwałtownie opadła na kanapę.

- Właśnie... - zaczął Regan. - Nawet nie potrafisz usiąść jak prawdziwa kobieta. Padasz na krzesło lub kanapę jak zapaśnik na matę i robisz to bez wdzięku.

Kenna zacisnęła zęby. Zapowiadała się długa, mę­cząca lekcja.

Nie myliła się. Po kilku godzinach spędzonych na powtarzaniu rozmaitych czynności dziewczyna po­kręciła głową.

- Nie mam pojęcia, jak udało mi się przeżyć dwadzieścia pięć lat bez pańskiej pomocy - powiedzia­ła słodkim tonem.

- Dla mnie to także zagadka - mruknął z niechęcią. - Ostatnia rada na dzisiaj: staraj się myśleć po kobiecemu. Pamiętaj, że masz kuszące ciało. Podczas chodzenia powinnaś poruszać się ze zmysłowym wdziękiem.

- Możemy wyjdziemy na ulicę i przeprowadzimy mały eksperyment?

Obrzucił ją ponurym spojrzeniem.

- Istnieje różnica pomiędzy zmysłowością a wul­garnym erotyzmem. Czy przypatrywałaś się ruchom modelek podczas pokazu?

- Nigdy nie zwracałam na to uwagi.

- A powinnaś. W telewizji jest sporo programów poświeconych wyłącznie modzie. Zacznij je oglądać. Może... zapiszesz się do szkółki baletowej?

- Nic z tego - odparła krótko. - Nie mam czasu, aby stroić się w tiule i kręcić piruety przed lustrem.

Regan obrzucił uważnym spojrzeniem jej sylwetkę.

- Zatem popatrzmy, jak chodzisz, Kopciuszku.

Kenna zaczerpnęła głęboko tchu. Próbowała przy­pomnieć sobie każde słowo z otrzymanych niedawno instrukcji. 2 wystudiowaną gracją przeszła przez śro­dek pokoju.

W oczach Regana pojawił się błysk zainteresowa­nia. Jego wzrok spoczął na niewielkich piersiach dziewczyny. Kenna zmarszczyła brwi.

- Nieźle - zamruczał Regan. - Oczywiście, jak na kogoś, kto dopiero zaczyna naukę - dodał. - Masz jeszcze dużo pracy przed sobą i niewiele czasu. Dzisiaj nie pokonałabyś Margo.

- Wiem - jęknęła Kenna. - Z jej ciałem...

- Twojemu także nic nie brakuje. - Spojrzenie Regana świadczyło wyraźnie, że nie jest to tylko komplement. - Musisz jedynie wiedzieć, jak należy je wykorzystać.

Kenna poczuła mrowienie w łydkach.

- Pomyłka. Nie mam zamiaru zaciągnąć Denny'ego do łóżka!

Skrzywił usta w kpiącym uśmiechu.

- Nie odczuwasz pożądania na jego widok?

- Oczywiście, że... to znaczy... Chodzi oto... - Cał­kowicie straciła głowę czując na sobie jego natarczywy wzrok.

- Jesteś zupełnie pewna swoich intencji?

Regan wstał. Zbliżył się do dziewczyny. Poczuła zapach wody kolońskiej zmieszany z wonią tytoniu... Ciepło bijące od męskiego ciała...

- Spójrz na mnie. Nie tak... bardziej zalotnie - mruknął. Popatrzyła mu prosto w oczy. Zatrzepotała rzęsami, uśmiechnęła się nieśmiało.

- Lepiej? - spytała.

Przez długą chwilę nie odpowiadał.

- Posiadasz ukryte możliwości - odezwał się w koń­cu. - Nie przykleiłaś sobie sztucznych rzęs, prawda?

- Oczywiście! - zawołała, zdumiona niespodziewa­nym pytaniem. W tej samej chwili zauważyła, że gęste rzęsy Regana stanowią wspaniałe obramowanie dla ciemnych źrenic.

Rozchyliła usta. Nagle cofnęła się, pragnąc jak najdalej uciec od tego niebezpiecznego człowieka.

- Chyba powinnam już iść do domu - powiedziała nieswoim głosem.

- Masz rację. - Regan skinął głową. - Nakłoniłem Denny'ego do wyjazdu na cały tydzień. Spotkacie się dopiero w sobotę, a wówczas...

- Dokąd pojechał? - W słowach Kenny zabrzmiała nuta niepokoju.

- Nie martw się. - Regan zapalił papierosa i od­wrócił się w stronę okna. - Jest w Nowym Jorku. Pracuje, choć muszę przyznać, że nie był zadowolony z tego wyjazdu. Margo została w Atlancie - dodał z chytrym uśmieszkiem.

Kenna poweselała.

- Dzięki podstępowi czasami łatwiej osiągnąć cel... - powiedziała cicho.

Regan spojrzał w jej kierunku. Dostrzegł błysk rozbawienia w oczach dziewczyny. Przez chwilę w mil­czeniu patrzyli na siebie.

- Musisz nieco poczekać, aby zobaczyć jego reak­cję na twój nowy image.

- Będę trzymać kciuki - mruknęła.

- Ja również. Potrzebny nam łut szczęścia. Przybrał zwykły, poważny wyraz twarzy.

- Chodźmy. Odwiozę cię do domu i wracam do pracy.

- Musi pan wciąż pracować? - spytała bezwiednie. Regan spojrzał na nią z ukosa.

- Chcę zachować zdrowy rozsądek - burknął. Wyszli na korytarz. Dziewczyna stanęła przy drzwiach windy. Ze zdumieniem stwierdziła, że jej stosunek do Regana zaczął ulegać zmianie. To tylko ze względu na Denny'eg o, pocieszała się w myślach.

- Tęsknisz za żoną? - spytała, nieświadomie prze­chodząc na „ty”. Regan nie zwrócił na to uwagi.

- Nie rozmawiam o Jessice nawet z najbliższymi członkami rodziny - powiedział oschle. - A ty się do nich nie zaliczasz. Jeszcze nie.

Twarz Kenny okryła się szkarłatem. Brutalnie skarcona dziewczyna poczuła łzy pod powiekami. Bez słowa wsiadła do windy.

Kolejny tydzień upłynął jej na wytężonej pracy. Początkowo próbowała unikać Regana, lecz wkrótce przekonała się, że to niemożliwe. Lekcje następowały po sobie z nieuchronną regularnością, choć Kenna rozmaity­mi sposobami okazywała swą niechęć wobec nauczyciela.

Nadeszło piątkowe popołudnie. Kenna z głośnym westchnieniem ulgi wyłączyła maszynę do pisania i sięgnęła po płaszcz. Drzwi gabinetu otworzyły się z trzaskiem i w progu stanął Regan. Był bez marynarki; rękawy koszuli zawinął niemal po łokcie. W milczeniu spoglądał w stronę dziewczyny.

Kenna również stała bez słowa. Miała na sobie elegancką beżową bluzkę i dopasowaną kolorem spód­nicę. Znakomity makijaż podkreślał jej urodę. Nawet w okularach wyglądała pociągająco.

- Podejdź bliżej - mruknął Regan.

Zbliżyła się tanecznym krokiem. Śmiało spojrzała w ciemne oczy mężczyzny i uśmiechnęła się kusząco.

- Bardzo ładnie - wycedził przez zęby. - Pierwszy etap ma pani za sobą, panno Dean. Jaką sukienkę zamierzasz włożyć jutro? Zielonobłękitny strój wró­żki?

- Tak - odpowiedziała jednym tchem, zdziwiona, że odgadł jej zamiar.

Regan skinął głową.

- Dobrze. Przyjadę o wpół do siódmej. Sprawimy Denny'emu małą niespodziankę.

- Założę się, że mnie nie pozna.

- Musisz jedynie pamiętać, że na razie należysz do mnie. Nie próbuj korzystać z pierwszej nadarzającej się okazji, bo wszystko popsujesz.

Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.

- Dość dobrze pamiętam szczegóły naszego planu. Nie potrzebuję ciągłych pouczeń, panie mecenasie.

- Nic na to nie poradzę - odparł wzruszając ramionami. - Wiesz, jak bardzo zależy mi na szczęściu brata. Musisz sprawić, aby Denny stał się zazdrosny.

- Czy to znaczy, że w obecności innych osób mam trzepotać zalotnie rzęsami i przesyłać ci rozmarzone spojrzenia? - spytała z niesmakiem.

- Właśnie - odpowiedział poważnym tonem. - Na­wet w biurze powinniśmy zachowywać się jak zako­chani.

- Nie będę siadać ci na kolanach.

- Nigdy bym na to nie pozwolił! - krzyknął z obu­rzeniem.

Kenna obróciła się, kurczowo ścisnęła torebkę i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Nagle stanęła jak wryta na widok roześmianej twarzy Denny'ego.

Młody mężczyzna z uwagą przyglądał się swej sekretarce.

- No... no... - mruknął. Stopniowo jego uśmiech zmienił się w grymas zdziwienia.

Regan zbliżył się do dziewczyny i czułym gestem otoczył ramieniem jej kibić.

- Myślałem, że przyjedziesz dopiero jutro - powie­dział. - Zabierasz Margo na bal?

- Och... nie... to znaczy... tak, oczywiście - mam­rotał Denny. Wydawał się kompletnie zbity z tropu.

- Kenna chciała już pójść do domu - ciągnął Regan.

- Chyba nie zamierzasz obarczyć jej jakimś poleceniem?

- Nie, skądże - zdecydowanie zaprzeczył Denny.

- Odprowadzę ją tylko do wyjścia. Potem powia­domię cię, co zaszło w czasie twojej nieobecności.

- Popatrzył na Kennę. - Idziemy, kochanie.

Dziewczyna zerknęła na młodszego z braci. Uśmie­chnęła się nieśmiało.

- Miło, że pan już wrócił, szefie - powiedziała.

- Tak... oczywiście - odparł Denny nieswoim głosem. Stał bez ruchu i uważnym spojrzeniem śledził odchodzącą parę.

- Zobaczymy się jutro o wpół do siódmej - odezwał się Regan, gdy doszli do końca korytarza. Zbliżył twarz do ust Kenny. Dziewczyna zamknęła oczy, lecz żadnym gestem nie zdradziła swych uczuć. Poczuła na wargach smak gorącego pocałunku.

- Wieczorem zadzwonię - powiedział miękko Regan, choć w jego spojrzeniu nie było ani śladu czułości.

- Nie pracuj zbyt długo - odparła. Starała się, aby zabrzmiało to naturalnie. Pożegnała go uśmiechem i wsiadła do windy.

Drzwi kabiny zasunęły się bezszelestnie. Kenna westchnęła głęboko i oparła głowę o lustro. Czuła się zupełnie wyczerpana. Delikatnie dotknęła ust. Nieda­wny pocałunek palił ją niczym rana.

Pogrążyła się w rozmyślaniach. A jeśli Regan się mylił? Jeśli Denny jest tak bardzo zakochany w Margo, że cały kunsztownie opracowany manewr spali na panewce?

Nadszedł sobotni wieczór. Kenna włożyła suknię, poświęciła więcej czasu niż zwykle na staranny maki­jaż. Zrezygnowała z okularów. Niezbyt ciekawił ją wygląd gości, a poza tym i tak zamierzała spędzić całe przyjęcie uczepiona ramienia Regana.

Mecenas Cole zjawił się z zadziwiającą punktual­nością.

Ubrany by! w tradycyjny czarny smoking i białą koszulę.

- Pan do mnie? - spytała z przekąsem Kenna.

- Nie poznałaś mnie? - burknął. Przesunął wzro­kiem po smukłej sylwetce dziewczyny. Obcisła suknia bardziej odkrywała niż skrywała jej wdzięki.

- Wspominałam już nieraz, że mam bardzo słaby wzrok. - Podeszła do stolika, usiłując odnaleźć toreb­kę. - Na dzisiejszy wieczór będę potrzebowała dobrego przewodnika.

- Okulary znakomicie podkreślają twoją urodę.

- Zwłaszcza wówczas, gdy ich nie noszę.

Zerknęła w jego stronę. Twarz mężczyzny przypo­minała rozmazaną plamę, lecz Kenna i tak zdawała sobie sprawę, że jest wściekły.

- Chodźmy - warknął krótko.

Posłusznie ruszyła w kierunku wyjścia. Bez okula­rów czuła się dziwnie bezbronna.

Regan milczał przez całą drogę do hotelu. Kenna rozmyślała o ich ostatnim spotkaniu... i o pocałunku. Dlaczego wywarł na niej tak silne wrażenie? Przecież kocha zupełnie innego mężczyznę.

Salę balową wypełniał tłum osób. Na podwyższeniu grała orkiestra, a kreacje kobiet lśniły niczym klejnoty. Kenna widziała jedynie różnobarwne smugi i musiała mrużyć oczy, aby rozpoznać szczegóły. Po chwili dostrzegła Denny'ego i Margo. Stali obok bufetu, zajęci rozmową.

- Przestań się krzywić - posłyszała przy uchu szept Regana. - Wyglądasz jak osiemdziesięcioletnia staru­szka.

- Dziękuję ci, szlachetny czarodzieju, że podaro­wałeś mi balową suknię i szklane pantofelki - odparła, patrząc na niego z ukosa. - Ale teraz bądź łaskaw machnąć swą magiczną różdżką i zniknąć.

- Nic z tego, kochanie - mruknął Regan. - Mam na to wielką ochotę, lecz okoliczności zmuszają mnie, żebym został. Uśmiechnij się!

Wykrzywiła usta i mocno przylgnęła do jego ramienia.

- Cicho - usłyszała w chwili, gdy otworzyła usta, aby coś powiedzieć. - Nadchodzą.

Denny i Margo pomału zmierzali w ich kierunku.

- Cześć - zawołał Regan.

- Witaj, wielki bracie - zabrzmiała odpowiedź Denny'ego. - Cóż to za piękność widzę u twego boku?

- Nie poznajesz? - parsknął śmiechem Regan. - Poprosiłem Kennę, aby spędziła ze mną dzisiejszy wieczór.

Denny stał wystarczająco blisko, aby dziewczyna mogła zobaczyć wyraz zdumienia, jaki odmalował się na jego twarzy.

- Co się z tobą stało? - wyjąkał. - Wyglądasz... jakoś inaczej.

- Po prostu staliśmy się przyjaciółmi - oświadczył Regan.

- Proszę... proszę... - mruknął Denny. - Przed wyjazdem byłem przekonany, że mówiąc oględnie, nie przepadacie za sobą.

- Czy mógłbyś mnie przedstawić? - łagodnym głosem wtrąciła stojąca u jego boku ciemnooka kobie­ta o kruczoczarnych włosach.

- Przepraszam, oczywiście! To mój przyrodni brat, Regan Cole oraz moja sekretarka, Kenna Dean. A to Margo de la Vera.

Regan uniósł do ust dłoń kobiety.

- Seńorita, mucho gusto enconocerla - powiedział po hiszpańsku.

Margo uśmiechnęła się promiennie.

- Con mucho gusto, senor. Habla ustedespanol?

- Un poco - odpowiedział. - Denny dokonał zna­komitego wyboru.

- Nie, senor, to ja miałam szczęście - powiedziała Margo, patrząc z uwielbieniem na swego towarzysza. Po chwili z przyjaznym uśmiechem zerknęła na Kennę. Jej zachowanie kłóciło się z wizerunkiem zimnej, wyrachowanej kobiety, jaki istniał dotąd w wyobraźni dziewczyny...

- Bardzo mi miło panią poznać. - Kenna zmusiła się do uśmiechu. Margo była starsza zaledwie o rok, lecz miała więcej swobody i naturalności.

- Wzajemnie. - Argentynka skinęła głową. - Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami. Denny twier­dzi, że bez pani pomocy już dawno straciłby kontrolę nad pracą biura.

- To niezwykle uprzejmie z jego strony - wymam­rotała Kenna.

- To szczera prawda - odezwał się Regan. - Bez Kenny tkwilibyśmy po uszy w kłopotach.

- Zatańczymy? - nieoczekiwanie spytał Denny. Patrzył na Kennę. Serce dziewczyny zatrzepotało radośnie. Nim zdążyła odpowiedzieć, głos zabrał Regan.

- Przepraszam - powiedział oschle i z wyrzutem spojrzał na brata. - Obawiam się, że karnet Kenny jest już wypełniony po brzegi.

Denny chrząknął z zażenowaniem. Po chwili ujął dłoń Margo.

- Wcale ci się nie dziwię - mruknął, zerkając na brata. - Z jej wyglądem... Na razie was opuścimy. Spotkamy się później.

- Przed północą możemy wpaść do mnie. Zdążymy wypić kieliszek przed snem - zaproponował Regan.

- Znakomicie - odparł Denny. Poprowadził Mar­go w kierunku parkietu.

- A niech cię szlag trafi! - syknęła Kenna, gdy została sam na sam z Reganem.

- Uważasz, że odebrałem ci jedyną szansę znalezie­nia się w objęciach Denny'ego? - Nagle wybuchnął śmiechem. - Kochanie, żaden z nas nie lubi tego, co może osiągnąć bez trudności. Opór budzi pożądanie.

Zaczęli tańczyć. W tłumie par mignęła oliwkowa sukienka Margo.

- Narzeczona Denny'ego jest rzeczywiście piękna, nieprawdaż? - odezwała się Kenna. • - W niczym nie przypomina wyrachowanej spryciary.

- Pozory często mylą, kochanie - mruknął Regan. - Widziałem już niejedną słodką i niewinną dziew­czynę, która w łóżku zachowywała się niczym do­świadczona księgowa.

- Musisz kupować kobiety, mecenasie? - spytała. Spojrzał na nią z wściekłością.

- Za ten dowcip będziesz musiała zapłacić - powie­dział cicho.

- Cała drżę z przerażenia - odpowiedziała. - To prawdziwe szczęście, że wokół jest tyle osób.

- Zatem poczekam, aż zostaniemy sami.

- Byłabym bardziej zadowolona, gdybyś pozwolił mi zatańczyć z kimś innym.

- Wiem, co powinienem robić.

Przycisnął ją mocniej do siebie. Zawirowali w tańcu. Kenna poczuła narastające podniecenie, tym bardziej nieoczekiwane, że przecież w dalszym ciągu przebywa­ła z Reganem... Próbowała uwolnić się z jego uścisku.

- Przestań się szamotać - warknął. - Denny patrzy w naszą stronę. Musimy dać mu powód do zazdrości.

- Och... - jęknęła. Jej ciało stało się wiotkie. Wsparła głowę na ramieniu partnera.

- Dobrze... - mruknął. - Właśnie o to chodzi. Taniec jest niczym miłość; inicjatywa należy do męż­czyzny.

Kenna spłonęła rumieńcem. Regan pieszczotliwym ruchem pogładził ją po plecach.

- Niewiele miałaś okazji, by tańczyć. - Zabrzmiało to jak stwierdzenie. - Prężysz ciało za każdym razem, gdy ocierasz się o moje biodro. Podejrzewam, że nawet ten rodzaj poufałości jest dla ciebie nowym doświad­czeniem.

Bała się spojrzeć mu w oczy. Zmysłowy zapach wody kolońskiej i żar bijący od męskiego ciała budziły w niej nie znane dotąd uczucia.

- Rozluźnij się - szepnął Regan. - Pozwól, abym poczuł dotyk twojego ciała.

Kenna zaczęła drżeć niczym w febrze. Nie mogła zatrzymać ogarniającego ją podniecenia. Zaczerpnęła głęboko tchu i...

- Nie. Nie! - wyszeptała gwałtownie.

Regan opuścił głowę i delikatnie chwycił zębami jej ucho.

- Chyba wiesz, co robię? - spytał szeptem.

- Tak... - odpowiedziała nieswoim głosem. - Ale...

- Nie wyobrażaj sobie więcej, niż potrzeba - mruknął. - To tylko przedstawienie. Reagujesz tak gwał­townie, ponieważ jesteś dziewicą.

Naprawdę chodziło wyłącznie o to? Kenna zaru­mieniła się pod wpływem własnych myśli. Wszystkimi zmysłami pragnęła nowych doświadczeń, nowych...

- Regan? - szepnęła zduszonym głosem. Wstrzymał oddech. Po raz pierwszy wymówiła jego imię.

- Słucham.

- Proszę... nie trzymaj mnie w ten sposób. - Wpiła palce w klapę smokingu. - Boję się.

Powoli rozluźnił uścisk.

- Dlaczego?

Nie umiała znaleźć sensownej odpowiedzi. Wes­tchnęła.

- Przepiękna muzyka... - powiedziała z zakłopota­niem, próbując zmienić temat.

Pogładził ją po plecach, po czym roześmiał się cicho.

- Chyba nie myślałaś o tym, aby złożyć mi ofiarę z własnego ciała? Podobne zwyczaje wyszły z mody wraz z upadkiem starożytnych kultur. Widziałaś kie­dyś olbrzymie budowle świątyń w Meksyku i Ameryce Południowej?

Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

- Na przykład w Peru? Och... oddałabym wszystko, aby móc zobaczyć je z bliska - zaczęła mówić z rosną­cym ożywieniem. - Chciałam studiować archeologię, ale nie miałam dość pieniędzy, aby opłacić czesne...

Posmutniała.

- Pokażę ci kolekcję zdjęć, które przywiozłem z kilku kolejnych podróży - mruknął Regan. - Kiedyś miałem podobne zainteresowania.

W oczach dziewczyny zamigotały iskierki rozbawie­nia.

- Proszę... proszę... Kto by pomyślał? - powiedziała cicho. - Nie przypuszczałam, że ktoś taki jak ty może interesować się archeologią.

- Próbuje pani ze mną flirtować, panno Dean? - spytał.

Kenna zerknęła w bok. Jej wzrok padł na smukłą sylwetkę Denny'ego zasłuchanego w paplaninę Margo. Spoważniała.

- Opanuj się - warknął Regan. - Wyglądasz, jakbyś miała ochotę się rozpłakać.

- Wszystko na nic - jęknęła. - Nie zwróciłby na mnie uwagi, nawet gdybym całkiem nago zaczęła tańczyć flamenco.

- Daj mu nieco więcej czasu, kochanie. Nie możesz liczyć na natychmiastowe zwycięstwo.

- Masz rację. - Kiwnęła głową. Była zadowolona, że taniec dobiegł końca. Potrzebowała chwili od­poczynku.

Przed północą doszła do wniosku, że słowa wypo­wiedziane na początku balu przez starszego z braci podziałały niczym zaklęcie. Denny ani razu nie pono­wił zaproszenia do tańca. Ze spuszczoną głową podą­żyła za wychodzącym Reganem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przez całą drogę powrotną Regan milczał, po­grążony w rozmyślaniach. Kenna nie odzywała się ani słowem. Z niechęcią wspominała wydarzenia dzisiej­szego wieczoru. Coraz bardziej skłaniała się ku wnios­kowi, że próba rywalizacji z latynoską pięknością musiała być z góry skazana na przegraną. Aby zdobyć serce Denny'ego, potrzeba było czegoś więcej niż eleganckie suknie i dobry makijaż.

- Zdejmij szklane pantofelki, Kopciuszku. - Regan skierował samochód na parking. - Już prawie północ.

Kenna westchnęła. Otworzyła oczy.

- Dojechaliśmy? - spytała, rozglądając się dokoła.

- Wyglądasz jak przestraszony nietoperz - mruk­nął mężczyzna. - Gdybyś włożyła okulary, nie musia­łabyś pytać, gdzie jesteśmy.

- Krótkowzroczność ma też swoje zalety - odpowie­działa. - Dzięki temu nie widzę dobrze twojej twarzy.

Wysiadła. Regan z trzaskiem zamknął drzwiczki.

- Nie igraj z ogniem, Kenno - powiedział oschle. Drgnęła na dźwięk swego imienia. Przesunęła ręką po włosach. Nagie poczuła żal, że są tak krótkie.

- Niepotrzebnie zmieniłam fryzurę - mruknęła, gdy czekali na windę.

- Przynajmniej przestała przypominać kłąb drutu kolczastego - odpowiedział Regan. Sięgnął po kolej­nego papierosa. Stanowczo zbyt dużo palił.

Wjechali na piętro. Regan otworzył drzwi aparta­mentu, wpuścił dziewczynę do środka, po czym pod­szedł do barku. Nalał sobie pokaźną porcję whisky, wypił spory łyk i dopiero wówczas zerknął na Kennę.

- Wypijesz sherry czy brandy? - spytał.

- Wolałabym coś mocniejszego - odpowiedziała ze złością. - Nie myślisz chyba, że pijam wyłącznie mleko.

- Nawet niewielka porcja whisky szybko uderza kobietom do głowy - stwierdził Regan. Wlał nieco brandy do kieliszka i wyciągnął rękę.

- Widzisz, gdzie jest kieliszek? - spytał z kpiącym uśmiechem. - Czy mam ci podstawić go pod sam nos?

- Wsadź sobie... - przerwała, groźnie spoglądając w jego stronę.

- Dokończ. Nie krępuj się - mruknął zachęcająco. Wysączył szklankę whisky do ostatniej kropli.

- Jesteś pełen cynizmu. - Głos Kenny pobrzmiewał oskarżycielskim tonem. Dziewczyna pociągnęła łyk brandy i odstawiła kieliszek na niewielki stolik obok kanapy. Nieznacznie skrzywiła usta. Zdarzało się, że podczas rodzinnych uroczystości wypiła lampkę wina, lecz na ogół unikała alkoholu.

- Nie wierzę w twoją bezinteresowność. Usiłujesz mnie zmienić... Narzucić swoją wolę... Co się za tym kryje? Upiory przeszłości?

W oczach mężczyzny pojawiły się ogniki gniewu.

- Czy to uczciwe? Rozdarłeś moją osobowość na strzępy, wydajesz polecenia Denny'emu, a jednocześnie nie chcesz ani słowem wspomnieć o własnej przeszłości. Co ukrywasz? Czy twoja żona próbowała cię opuścić? Czy.., och!

Nagłe pchniecie przewróciło ją na kanapę. Regan stał z zaciśniętymi pięściami i poczerwieniałą z wściek­łości twarzą.

- Cholera... - warknął. Nieoczekiwanie pochylił się i wycisnął na jej ustach długi, bolesny pocałunek. Próbowała uciec, lecz schwycił ją za ręce i przygniótł do poduszek. Po raz pierwszy w życiu poczuła strach przed mężczyzną. Była zupełnie bezradna. Łzy pociek­ły jej po policzkach.

Regan powoli uniósł głowę. Spojrzał na przerażoną twarz dziewczyny. Na jej drżące usta, mokre policzki i zaczerwienione oczy.

- Moja żona... - powiedział chrapliwym głosem - była w szóstym miesiącu ciąży. Leciała z Charles­tonu... lecz samolot runął na ziemię.

Kenna ponownie poczuła łzy pod powiekami. Zrozumiała ogrom bólu, jaki przytłaczał tego oschłe­go na pozór mężczyznę. Spojrzała mu prosto w oczy.

- Przepraszam... - odezwała się ledwie dosłyszal­nym głosem. - Tak mi przykro...

Twarz Regana pozostawała nieruchoma.

- Kochałem ją - powiedział beznamiętnie. - Minę­ły trzy lata. Trzy długie, samotne lata...

Popatrzył na Kennę.

- Sprawiłem ci ból - mruknął, jakby dopiero teraz zauważył, co zaszło.

Nieznacznie przesunęła językiem po piekących war­gach.

- Nic się nie stało - szepnęła. - Zasłużyłam na podobne potraktowanie. Nie miałam zamiaru cię dotknąć...

- W takim razie jesteśmy kwita - powiedział cicho. - Nigdy w życiu nie byłem brutalny wobec kobiety...

Kenna oddychała głęboko, jej piersi poruszały się przyśpieszonym rytmem. Nagle ogarnęło ją dziwne podniecenie. Regan ponownie pochylił głowę. Delikat­nie musnął wargami usta dziewczyny.

Kenna zamarła z przerażenia.

- Nie bój się - powiedział miękko. - Nie zrobię ci krzywdy.

Okrył pocałunkami jej podbródek.

- Leż spokojnie - szepnął. - Zapomnij o wszyst­kim, co słyszałaś na temat mężczyzn.

Łagodny ton głosu Regana działał niczym czaro­dziejski balsam. Kenna spojrzała mu prosto w oczy.

- Jesteś taka miękka... - szepnął. Rozchyliła usta.

- A ty... ogromny - odpowiedziała. Z uwagą obserwowała rysy jego twarzy.

- Na co patrzysz? - mruknął.

- Na twój nos - odparła. - Jest złamany.

- I to w dwóch miejscach. - Regan uśmiechnął się z dumą. - Służyłem w Wietnamie, w oddziałach piechoty morskiej.

Kenna zapragnęła go dotknąć.

- Czy możesz uwolnić mi ręce? - spytała. Spełnił jej prośbę. Z wahaniem uniosła dłoń.

- Wszystko w porządku - wyszeptał. - Możesz mnie dotknąć.

Pogładziła go po gładko wygolonym policzku. Zauważyła sieć drobnych zmarszczek w kącikach oczu i srebrne pasemko włosów na skroniach.

Regan trącił nosem jej kształtny nosek.

- Twoje oczy połyskują barwą bursztynu - powie­dział.

- A twoje są niemal czarne - szepnęła.

- To pozostałość po francuskich przodkach - od­parł. Zmarszczył brwi. - Nadal się mnie boisz?

- Nie.

Była zaskoczona własną odpowiedzią, lecz wiedzia­ła, że mówi prawdę. Nie odczuwała strachu. Palec mężczyzny spoczął na jej ustach.

- To ciekawe - zamruczał Regan. - Ja w dalszym ciągu odczuwam niepokój.

- Dlaczego? - spytała machinalnie.

- Hm... Może dlatego, że jesteś dziewicą - mruknął z szelmowskim uśmiechem. - Co byś zrobiła, gdybym spróbował zdjąć ci suknię?

- Usiłowałabym zemdleć - odpowiedziała pozor­nie beztroskim tonem, choć na jej policzkach wykwitł szkarłatny rumieniec.

Mężczyzna pokiwał głową.

- Jesteś cholernie niedoświadczona.

- Wiem - odpowiedziała marszcząc nos. - Z moim wyglądem... Nie mogłam znaleźć dobrego nauczyciela - dodała gorzko.

- A teraz? Niewielu mężczyzn potrafiłoby się oprzeć twojemu urokowi. Potrzeba ci tak niewiele...

- Zniżył glos. - Pomoc kogoś doświadczonego.

Kenna głośno przełknęła ślinę.

- Zależy, co masz na myśli... - wykrztusiła. Regan zerknął na nią z ukosa, po czym pochylił się i złożył delikatny pocałunek na jej powiekach.

- Nic szczególnego, kochanie. Chodzi mi o krótką lekcję miłości.

Zanim zdobyła się na odpowiedź, poczuła smak jego warg na swoich ustach. Tym razem nie sprawił jej bólu. Tajemniczy dreszcz przeszył jej ciało. Zadrżała, lecz nie próbowała cofnąć głowy. Po dłuższej chwili Regan podniósł głowę i spojrzał dziewczynie prosto w oczy.

- Mężczyźni to uwielbiają - powiedział.

- Ja... chyba także - wyznała cichym głosem.

- Nikt dotąd nie całował mnie w ten sposób.

- Coś mi się zdaje, że nikt nawet nie próbował.

- Przesunął wzrokiem po jej twarzy. - Długo byłaś samotna, Kopciuszku? - spytał nieoczekiwanie.

Kenna drgnęła. W jej oczach zalśniły łzy.

- Uspokój się - powiedział cicho. Zrozumiał, że poruszył czułą strunę w duszy dziewczyny. - Nie płacz. Doskonale wiem, czym jest samotność.

To prawda. Nikt nie mógł lepiej od niego wiedzieć, czym jest cierpienie. Kenna uniosła dłoń i lekko pogładziła skroń mężczyzny.

- Najgorsze są noce - wyszeptał. - Szedłem do kina i widziałem pary zakochanych, ściskających się za ręce, rodziny otoczone dziećmi...

- Nie mogłeś... znaleźć kogoś? Choć na chwilę... Westchnął.

- Może wydam ci się staroświecki, Kopciuszku, ale mam swoje zasady. Nie lubię być zwierzyną łowną.

- A byłeś? Skinął głową.

- Do tej pory nie zauważyłaś, że jestem bogaty? Z uśmiechem pokręciła głową.

- Nie miałam czasu. Widziałam tylko twój złamany nos i zbyt duże stopy... Au! - krzyknęła, gdy wymierzył jej solidnego kuksańca.

Regan uśmiechnął się.

- I składałaś pokłony przed drzwiami mojego gabinetu. Byłem wówczas w nie najlepszym humorze. Z trudem powstrzymałem się od gwałtownej reakcji.

- To dobrze, bo moja polisa ubezpieczeniowa nie przewiduje odszkodowania za leczenie siniaków i ran zadanych przez rozgniewanego szefa.

- Masz ostry języczek - zauważył. - Wiesz, co powinnaś z nim teraz zrobić?

Zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem. Wypręży­ła całe ciało, wstrzymała oddech... Tak bardzo prag­nęła przeżyć chwilę rozkoszy.

- Twoje oczy mają barwę jesiennych liści - szepnął Regan. - Mógłbym patrzeć na nie przez całą wieczność.

- Proszę... - jęknęła Kenna.

- Nie - odpowiedział stanowczo. - Jeszcze nie. Nadejdzie właściwa chwila...

- Chcesz zmusić mnie... żebym cię błagała?

- Nie. Chcę, żebyś zrozumiała, że naprawdę mnie pragniesz. Chcę dać ci rozkosz, jakiej nigdy dotąd nie zaznałaś.

Zamarła w bezruchu. Przez chwilę spoglądała w milczeniu w gorejące oczy mężczyzny.

- Co się ze mną dzieje? - jęknęła bezradnie.

- Poznajesz prawdziwy smak życia - szepnął Regan. Wsunął dłoń za dekolt sukni i począł delikatnie pieścić jędrne ciało dziewczyny.

Kenna miała ochotę krzyczeć. Dać upust szalonej radości, przepełniającej jej serce.

- Widzisz? - odezwał się Regan. Łagodnym ru­chem dotknął jej małej piersi. - Nie wolno się śpieszyć.

Kenna załkała. Nie wiedziała, dlaczego płacze. Regan otoczył ją ramionami i począł kołysać niczym szlochające dziecko.

- Przepraszam... - wyszeptała. - Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje...

Pogładził ją po włosach.

- To ja powinienem cię przeprosić - powiedział. - Nie zdawałem sobie sprawy, że zareagujesz tak gwałtownie.

- Wiem - szepnęła, nie odrywając głowy od jego ramienia. - Przepraszam za wszystkie okropne rzeczy, które wygadywałam...

- O ile dobrze pamiętam, nie pozostawałem ci dłużny. Lecz teraz nie czas i miejsce na podobne rozmowy. - Przeciągnął się leniwie. - Czujesz się lepiej?

- Trafne pytanie - powiedziała Kenna. Usiadła. Spojrzała na Regana i oblała się rumieńcem.

Parsknął śmiechem.

- Cudowny kolor - mruknął. - Szkarłat... czy purpura?

Prychnęła niczym rozgniewana kotka i niezgrab­nym ruchem podniosła się z kanapy. Wzięła do ręki kieliszek. Wypiła łyk brandy, lecz nawet nie poczuła smaku.

- Kenno... - odezwał się Regan.

- Och... Lada chwila nadejdą Denny i Margo - powiedziała z widocznym zdenerwowaniem.

Regan wstał i położył dłonie na jej ramionach.

- Nigdy więcej nie sprawię ci bólu - powiedział cicho. - Obiecuję. Nie chcę, byś czuła się winna z mojego powodu.

- Czuję się winna wyłącznie z powodu własnego zachowania. - Unikała jego spojrzenia.

- Już dawno jakiś mężczyzna powinien się tobą zainteresować..

- Żaden nie chciał, - Popatrzyła ponuro w podłogę.

- Kiepsko wypadłam, prawda?

- Skądże! - zawołał z przejęciem. - Przykro mi tylko, że byłem brutalny. Ty zachowywałaś się bez zarzutu.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Wydawało ci się... że trzymasz w ramionach żonę?

- Ruchem głowy wskazała oprawioną fotografię.

Zmarszczył brwi.

- Dlaczego tak uważasz? - zapytał. - Kochałem Jessicę, przeżyłem tragedię, lecz nie miewam przywi­dzeń.

Odszedł kilka kroków i sięgnął po papierosa. Kenna spoglądała przez chwilę na jego szerokie ramiona.

- Przepraszam...' - powiedziała. - Zachowuję się dzisiaj jak idiotka.

Regan obrócił się.

- Czy rozumiesz, dlaczego wciąż walczymy? Dotknęła końcem języka niewielkiego skaleczenia na dolnej wardze.

- Rozumiem - powiedziała. Regan głęboko zaciągnął się dymem.

- W takim razie powinnaś także pamiętać, że nie mnie pragniesz uwieść. To Denny jest obiektem twoich westchnień.

Kenna oblała się rumieńcem.

- Nigdy o tym nie zapomniałam - odpowiedziała chłodno.

Regan przesunął spojrzeniem po jej smukłej sylwet­ce.

- To właśnie Denny powinien być teraz na moim miejscu... - Przerwał mu donośny dźwięk dzwonka, - O wilku mowa - roześmiał się gorzko i poszedł otworzyć drzwi.

Kenna pustym wzrokiem wpatrywała się w prze­strzeń. Dopiero gdy Denny i Margo znaleźli się w salonie, zdała sobie sprawę z własnego wyglądu. Pośpiesznie przygładziła włosy i usiłowała poprawić suknię. Zobaczyła ślad szminki na policzku Regana.

- Zapomniałeś, że zostaliśmy zaproszeni? - spytał Denny, z wyraźnym niepokojem zerkając na brata.

- Ani przez chwilę - odparł Regan. - Czego się napijecie?

- Dla mnie bourbon - odparł oschle Denny. - Bez wody. A dla ciebie, Margo?

- Kieliszek koniaku.

Gniewnie patrzyła na swego narzeczonego.

- A ty, Kenno? - Regan podszedł do barku.

- Jeszcze jedną brandy - odpowiedziała, wyciąga­jąc kieliszek.

- Jak ci się podobał bal? - spytał Denny. Podszedł tak blisko, że wyraźnie widział niewielkie skaleczenia na ustach dziewczyny.

- Było bardzo miło.

- Ja również bawiłam się znakomicie - wtrąciła Margo. Zdecydowanym ruchem objęła Denny'ego i posłała Kennie ostrzegawcze spojrzenie.

- Co ci się stało? - Denny nie dawał za wygraną. - Masz pokaleczone wargi.

- Nie twoja sprawa - zabrzmiał przesadnie spokojny głos Regana.

Denny zmarszczył brwi i w milczeniu ujął w dłoń kieliszek z bursztynowym płynem.

- To zależy od okoliczności - mruknął po chwili. Regan uniósł swoją szklankę.

- Nolo contendere, mecenasie - powiedział.

Denny poczerwieniał z wściekłości. Jednym haus­tem wychylił zawartość kieliszka. Regan skierował rozmowę na tematy zawodowe. Po kwadransie Denny oświadczył, że najwyższy czas udać się na spoczynek.

Kenna przeprosiła zebranych i zniknęła w łazience. Gdy wróciła, okazało się, ze goście już wyszli. Regan stał samotnie pośrodku pokoju.

- Odnieśliśmy pierwszy sukces - oświadczył. - Wi­działaś minę Denny'ego? Był skłonny popełnić bratobójstwo.

Oniemiała ze zdumienia.

- Dlaczego? - wykrztusiła po chwili. Lekko dotknął palcem jej zranionej wargi.

- Był przekonany, że padłaś ofiarą przemocy.

- Miał ku temu powody - odpowiedziała. - Czy wytłumaczyłeś mu...

- Nie. To tylko mogłoby pogorszyć całą sprawę. Odstawił pustą szklankę.

- Nie otwieraj nikomu drzwi tej nocy - mruknął. - Wydaje mi się, że dla mojego brata Margo bezpo­wrotnie utraciła dotychczasową słodycz.

- Zauważyłam - z wątłym uśmiechem powiedziała Kenna. - Myślisz, że Denny naprawdę niepokoił się o mnie?

- Bez wątpienia - burknął. - Odwiozę cię do domu. Już późno.

- Mogę wezwać taksówkę - zaproponowała. Sięg­nęła po torebkę.

- Nie będziesz wracać sama - oświadczył zdecydo­wanym tonem. - Po zmierzchu żadne miasto nie jest dostatecznie bezpieczne.

Krótka jazda samochodem upłynęła w milczeniu. Regan włączył radio. Kenna obserwowała go spod oka. Wciąż czuła dotyk jego rąk na swoim ciele. Zadrżała pod wpływem wspomnienia niedawnych wydarzeń. Co gorsza, nie potrafiła sobie wyobrazić Denny'ego na miejscu Regana...

Odprowadził ją do drzwi mieszkania. Przez chwilę patrzył bez słowa, jak usiłowała włożyć klucz do zamka, po czym z głośnym westchnieniem sam otworzył drzwi.

- Gdybyś nosiła okulary, miałabyś mniej kłopotów - mruknął.

Spojrzała na niego z gniewem.

- Dobranoc, mecenasie - powiedziała.

- Dobra? Nie bardzo, Kopciuszku - zauważył z kwaśnym uśmiechem. - Gdzieś po drodze zgubiłaś swojego Księcia.

- I trafiłam w szpony bestii - odcięła się. Spojrzał na nią ze smutkiem, lecz po chwili opuścił wzrok.

- Kto wie, czy nie na całe życie - powiedział półżartem. - Dobranoc, Kopciuszku.

Odwrócił się i odszedł, Kenna poczuła łzy pod powiekami. Miała ochotę zawołać, by wrócił, lecz w tej samej chwili w sąsiednich drzwiach ukazała się znajo­ma staruszka z plastikową torbą wypełnioną śmiecia­mi. Kenna westchnęła głęboko i weszła do mieszkania.

Z kubkiem gorącego kakao krążyła niespokojnie po pokoju. Nie mogła sobie darować, że nazwała Regan a bestią.

Bestia. Podeszła do telefonu. Ze złością sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer. Sygnał zabrzmiał raz... dwa... trzy razy...

- Halo? - usłyszała znajomy głos.

Dziewczyna otworzyła usta, lecz musiała dwukrot­nie chrząknąć, nim udało jej się wykrztusić pierwsze słowo.

- Regan?

Przez chwilę panowała głęboka cisza.

- Kenna?

- Wcale nie uważam, że jesteś bestią - powiedziała miękko i odłożyła słuchawkę.

Odniosła kubek do kuchni, zgasiła światło i wsunęła się do łóżka.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Niedziela zapowiadała się całkiem spokojnie. Kenna niespiesznie wracała z kościoła. Przyglądała się wysmukłym wieżowcom, drzewom i witrynom sklepo­wym. Z rzadka zaglądała do śródmieścia Atlanty, a mimo to wciąż spotykała znajome twarze. Spojrzała na rozkwitające pąki kasztanów. Westchnęła cicho na widok chłopca i dziewczyny objętych czułym uścis­kiem, po czym powoli ruszyła w stronę domu. W nowej sukience czuła się młodo... i kobieco. Lekka, biało - lawendowa spódniczka furkotała w powiewach wiatru.

W okularach czy bez, masz w sobie coś, co może podobać się mężczyznom, pomyślała. Tanecznym kro­kiem szła korytarzem. Zbliżała się do swego miesz­kania, gdy nagle stanęła jak wryta na widok dobrze znanej sylwetki.

Regan stał oparty o ścianę. Wzrok utkwił w zamknię­tych drzwiach, jedną rękę wsunął do kieszeni, w drugiej trzymał zapalonego papierosa. Był ubrany w białą koszulę i szare spodnie, miał potargane włosy i... Kenna nagle zrozumiała, że odnalazła prawdziwą miłość.

Zamarła w bezruchu. Nie. To niemożliwe. Przecież powinna poślubić Denny'ego. Kopciuszek nie może być żoną złego czarnoksiężnika. Nie wolno bezkarnie zmieniać treści baśni.

Regan powoli odwrócił głowę i spojrzał w jej stronę. Poczuła gwałtowne bicie serca. Zmusiła się do uśmie­chu. Podeszła bliżej.

- Cześć - mruknął.

- Cześć - odpowiedziała, z trudem łapiąc oddech.

- Wpadłem spytać, co robisz po południu. Mam zamiar odwiedzić rodziców, więc pomyślałem sobie, że moglibyśmy pojechać razem... Denny i Margo też tam będą - dodał.

Ostatnie słowa sprawiły jej niespodziewaną przy­krość.

- Dziękuję, że o mnie pomyślałeś - odpowiedziała. - Uważasz, że powinnam się przebrać?

- Jak chcesz, chociaż... Zmierzył ją uważnym spojrzeniem.

- Podobasz mi się w tym stroju.

- Wezmę tylko sweter. Na wszelki wypadek. Otworzyła drzwi.

- Wejdziesz? Pokręcił głową.

- Zaczekam tutaj. To chyba nie zajmie ci wiele czasu.

- Oczywiście. Zaraz wracam.

Pobiegła do sypialni. Otworzyła szafę, wyjęła sweter i wróciła na korytarz. W głowie huczało jej od natłoku myśli.

- Czy Denny wie, że przyjedziesz ze mną? - spy­tała, gdy zajęła miejsce we wnętrzu srebrnego po­rsche'a.

Jechali w stronę Gainesville. Regan roześmiał się, lecz twarz miał wciąż ponurą.

- Taaak... - powiedział przeciągle. - Margo rów­nież. Będziesz musiała bardzo się starać, kochanie, jeśli chcesz zyskać nad nią przewagę.

Kochanie. Dlaczego dźwięk tego słowa przejmował ją dziwnym dreszczem? Niespokojnie poruszyła się w fotelu.

- Co byś zrobił, gdybyś o tej porze mnie nie zastał? - spytała.

- Zadzwoniłbym do szpitala na izbę przyjęć - mru­knął.

- Dzięki za troskliwość - odparła. Uniósł brwi.

- Uraziłem panią? Przepraszam, postaram się zmienić. Wygląda dziś pani wprost cudownie, panno Dean. Gdyby nie to, że myśli pani wyłącznie o moim bracie, zatrzymałbym samochód na najbliższym par­kingu i dożył gorący pocałunek na pani ustach...

Kenna westchnęła głęboko. Bezwiednie ścisnęła trzymaną w dłoni torebkę.

- Naprawdę? - szepnęła.

- Tak - padła zdecydowana odpowiedź. - 1 wiem, że nie napotkałbym na żaden opór.

Pośpiesznie spojrzała w okno. Nie mogła wykrztu­sić ani słowa.

- Dlaczego zadzwoniłaś ubiegłej nocy? - spytał.

- Było mi wstyd - wyznała. - Powiedziałam zbyt wiele niepotrzebnych słów.

Zdusił niedopałek papierosa.

- Prawdę mówiąc, zmusiłem cię do tego swym zachowaniem - odezwał się po chwili milczenia. - Zwłaszcza przez kilka ostatnich tygodni... Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Dlaczego postępowałeś w ten sposób? - spytała gwałtownie.

Dojechali do skrzyżowania. Regan zerknął na dzie­wczynę.

- Wiesz, dlaczego - powiedział sucho. Przymknęła powieki. Słowa mężczyzny brzmiały w jej uszach niczym najpiękniejsze wyznanie miłości.

- Kenno... - mruknął Regan. Samochód wjechał na mało uczęszczaną, wiejską drogę. Wokół nie było widać innych pojazdów. Regan nacisnął pedał hamul­ca.

- Przytul się do mnie, do cholery! - warknął. Objął dziewczynę za szyję i wycisnął na jej ustach gorący pocałunek.

Gdy odsunął głowę, w jego oczach Kenna dostrzeg­ła pożądanie. Ona także nie kryła swych uczuć.

- Pragnę cię.

- Wiem - odpowiedziała szeptem. Mężczyzna wsparł dłonie na kierownicy i ponuro popatrzył przed siebie. Westchnął głęboko. Nacisnął starter i przez chwilę wsłuchiwał się w warkot silnika. Lewą ręką wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.

- Możesz zapalić mi jednego? - spytał cicho.

Kenna spełniła jego prośbę, po czym wyjęła drugie­go papierosa dla siebie. Regan spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Nie wiedziałem, że palisz.

- Nie palę. Ale teraz... potrzebuję odprężenia.

- Mam w sobie tyle uroku? - mruknął z wymuszo­nym uśmiechem.

- Nie żartuj, proszę.

- Muszę - odparł. - Nie mam ochoty angażować się w nowy związek. Zbyt wiele wycierpiałem.

Kenna wsparła czoło na dłoni. Milczała.

- Nie jesteś dziewczyną, z którą można mieć krót­kotrwały romans - dodał Regan. - A ja... nie potrafił­bym zaciągnąć cię do łóżka jedynie dla zaspokojenia chwilowego pożądania.

Z trudem chwytał oddech.

- Dziękuję - odezwała się dziewczyna. Wsunęła do ust zapalonego papierosa, lecz nie próbowała zaciąg­nąć się dymem.

- W twojej obecności czuję się... bezbronna. Nie przypuszczałam, że sprawy przybiorą taki obrót...

- Ani ja - wtrącił.

Skierował samochód w wąską przecznicę. Przez chwilę jechali w milczeniu. Wokoło rozpościerała się szeroka równina, na której z rzadka można było dostrzec kępę drzew lub niewielką zagrodę. Regan roześmiał się.

- Żadna z kobiet, które poznałem, nie płakała w moich ramionach.

Kenna spoglądała w okno.

- Musiałeś mieć wiele doświadczeń - mruknęła.

- W przeciwieństwie do ciebie. Boże... to było coś cudownego.

Zerknął na nią z ukosa.

- Coś, co zapamiętam do końca życia. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, po czym szybko odwróciła wzrok.

- Ja również - wyznała. Westchnął.

- Mam wszelkie szanse, aby zostać następcą świę­tego Jerzego - wycedził z kwaśnym uśmiechem. - Brak mi tylko aureoli i białego konia.

- Lub jednorożca - dodała.

- Zwłaszcza że mam do czynienia z dziewicą - zauważył. - Dlaczego nie jesteś normalną współ­czesną kobietą? Moje życie byłoby o wiele łatwiej­sze.

Moje także, pomyślała, lecz nie miała ochoty wypo­wiedzieć tego głośno.

- Spróbujmy szczerze porozmawiać - odezwał się Regan po krótkim milczeniu. - Odczuwasz strach przed współżyciem?

Kenna wtuliła się w oparcie fotela. Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Chyba nie. Ale nie jestem zwolennicz­ką przelotnych znajomości. Chciałabym mieć dom i dzieci...

Z wahaniem zerknęła w jego stronę.

- Mów bez obaw - powiedział spokojnym tonem.

- Okres żałoby mam już za sobą. Wciąż odczuwam smutek, gdy myślę o Jessice, ale... Możesz mówić dalej.

- Wiem, co czujesz - szepnęła. - Dopiero niedawno to zrozumiałam...

Zgasił niedopałek papierosa i położył dłoń na tablicy rozdzielczej.

- Daj mi rękę.

Kenna poczuła ciepło bijące od jego palców. Nie­świadomie wzmocniła uścisk.

- Któregoś dnia opowiem ci wszystko o Jessice - odezwał się Regan. - Spotkaliśmy się w sylwestrowy wieczór i wspólnie płakaliśmy nad butelką irlandzkiej whisky...

- Nie potrafię wyobrazić sobie, że płaczesz - mruk­nęła dziewczyna.

- To, że jestem mężczyzną, nie czyni mnie nadczłowiekiem, kochanie - powiedział łagodnym tonem.

- Gdy otrzymałem wiadomość o wypadku, wypłaka­łem morze łez i wcale się tego nie wstydzę.

- Nie musisz.

- Nie możemy być kochankami - stwierdził.

- Nie - odpowiedziała ledwie dosłyszalnym szeptem.

- W takim razie... pozostańmy przyjaciółmi. Kenna usiłowała się uśmiechnąć, choć oczy zaszły jej łzami. Pragnęła czegoś więcej niż zwykłej przyjaźni. Lecz z drugiej strony... chodziło jej o Denny'ego. Denny'ego?

- Co z twoją przyszłą szwagierką? - spytała uszczy­pliwie.

Zmarszczył brwi. Puścił jej dłoń.

- Właśnie. Musimy przygotować plan na następny weekend.

- Dlaczego?

- Margo wyjeżdża do Argentyny, a mój ojciec urządza przyjęcie z okazji rocznicy ślubu. Spróbujemy sprowokować Denny'ego do działania.

Uśmiechnął się chłodno.

- Mój braciszek już od dawna usiłuje mi we wszystkim dorównać.

- Dlatego ukończył studia prawnicze? - spytała. Regan skinął głową.

- Tak. Kieruje nim chęć rywalizacji. Szczególnie teraz, gdy ojciec zamierza zrezygnować z zarządzania korporacją.

Kenna obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

- I chce, aby któryś z was zajął jego miejsce?

- Uhm.

Skierował samochód na drogę prowadzącą do domu rodziców.

- Chciałbyś objąć to stanowisko?

- Nie wiem. Lubię swą dotychczasową pracę. Oj­ciec zajmuje się produkcją komputerów, a ja... chyba wolę być prawnikiem niż biznesmenem.

- A Denny? Zerknął w jej stronę.

- To całkiem inna para kaloszy. Podejrzewam, że zająłby stanowisko ojca bez wahania.

- Więc na czym polega kłopot?

- Ojciec uważa, że Denny nie dorósł na tyle, aby samodzielnie kierować dużym przedsiębiorstwem.

- Sprawdził się jako prawnik - zauważyła. Regan spochmurniał.

- To prawda. Lecz zarządzanie korporacją jest czymś zupełnie innym niż praca w biurze.

Miał rację. Denny cechował się zbyt łagodnym charakterem. Interesowały go głównie sprawy roz­wodowe i majątkowe, unikał przypadków o charak­terze czysto kryminalnym. Nie żądał odwetu, nie miał duszy bezwzględnego obrońcy sprawiedliwości. Nic dziwnego, że pan Cole wolałby przekazać przedsiębiorstwo w ręce starszego ze swych synów.

- O czym myślisz? - dobiegło ją pytanie mężczyzny.

- Zastanawiam się, jak byś wyglądał w powłóczys­tej szacie, z czarodziejską różdżką w dłoni - mruknęła wojowniczym tonem.

Gniewnie zmarszczył brwi.

- Poczekaj, aż zatrzymam samochód.

- Masz mnie za głupią gąskę? - spytała, patrząc mu prosto w oczy. - Tylko udajesz złego czarnoksięż­nika.

Wybuchnął śmiechem.

- Chcesz cofnąć ostatnie przeprosiny? A może ponownie masz zamiar nazwać mnie bestią?

- Jest taka baśń: „Piękna i Bestia”, w której potwór staje się pięknym księciem.

- Który nie miał zbyt dużych stóp i dwukrotnie złamanego nosa.

- Nie kpij z mojego przyjaciela - powiedziała z lekką ironią.

Wyciągnął dłoń i zmierzwił jej włosy. Samochód wjechał na podjazd wiodący do piętrowego, ceglanego budynku.

Kenna dobrze znała okolicę. Bywała tu kilkakrotnie w sprawach służbowych. Cichy dom miał w sobie wiele uroku. Zbudowany z szarej cegły, w stylu Tudorów, choć na zachodnim skrzydle ozdobiony wiktoriańską werandą i otoczony przepięknym różanym ogrodem.

- To najpiękniejsze miejsce na ziemi - powiedziała dziewczyna.

- Dzieło mojego dziadka - odparł Regan. - Budy­nek został wzniesiony ściśle według jego projektu. Tylko ogród jest pomysłem matki.

- Ile miałeś lat, gdy umarła?

- Osiem. Uśmiechnął się.

- Przez dwa lata usiłowałem wypędzić z domu macochę. Potem zacząłem darzyć ją szacunkiem.

- Nic dziwnego - mruknęła Kenna. - Abbie Cole jest nieprzeciętną kobietą.

Regan wprowadził samochód do dużego garażu na tyłach budynku. Weszli do domu. Zanim zdołali zamienić kilka słów, w korytarzu ukazał się siwowłosy mężczyzna w szarym garniturze, ściskający pod pachą czarny neseser. Nieco z tyłu stanęła drobna, uśmiech­nięta kobieta.

- Dzień dobry i do widzenia - powiedział Angus Cole ściskając dłoń syna i uśmiechając się do Kenny.

- Wyjeżdżam do Seattle na konferencję. Postarajcie się zostawić kilka krakersów. I trzymaj się z dala od butelki z koniakiem.

Spojrzał na Regan a.

- To prawdziwy napoleon. Uważaj na niego, Abbie.

- Oczywiście, kochanie - odpowiedziała kobieta.

- Pozwolę Reganowi korzystać jedynie z zapasów twojej trzydziestoletniej whisky.

Angus zamruczał coś pod nosem, wszedł do garażu i zasiadł za kierownicą czarnego mercedesa. Włączył klakson mijając dziedziniec.

Pani Cole serdecznie uściskała pasierba.

- Witaj w domu.

Zerknęła na stojącą obok dziewczynę.

- Dzień dobry, Kenno. Cieszę się, że znowu nas odwiedziłaś. Nie widziałam cię dwa miesiące i muszę przyznać, że jestem zaskoczona twoim wyglądem. Co za odmiana! Wyglądasz wprost prześlicznie.

- Dzień dobry - odpowiedziała Kenna. - Co słychać? Pani również wygląda wspaniale.

- Szczególnie w dżinsach i swetrze - roześmiała się kobieta. - Przed chwilą skończyłam prace w ogrodzie.

- Już nieraz ci wspominałem, że piraci ukryli skarb na wybrzeżu, a nie pod naszymi oknami - wtrącił Regan.

- Dowcipniś - odparła pani Cole uśmiechając się do pasierba. - Szukałam dżdżownic, nie złota. Te stworzenia najlepiej spulchniają ziemię.

- Będziesz miała kłopoty, jeśli ojciec dowie się, że tyle przynęty na ryby marnuje się wśród krzewów róż.

- Masz zamiar mu powiedzieć? Proszę bardzo. Zrobiła taką minę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.

- Zaraz... zaraz... Pamiętam, że tuż po rozdaniu świadectw maturalnych ktoś w tajemniczy sposób uszkodził mercedesa...

Regan westchnął.

- Wygrałaś. Zachowaj to w sekrecie, a ja nigdy nie zdradzę twojej tajemnicy.

- Dobrze. Denny i Margo są nad stawem. Praw­dopodobnie karmią łabędzie. - Abbie zmieniła temat.

- Chcecie napić się herbaty? Regan potrząsnął głową.

- Nie. Najpierw pójdziemy ich poszukać.

Pani Cole z uwagą przyglądała się młodej parze.

- Czyżby coś szczególnego wisiało w powietrzu?

- spytała.

- Wiosna - odparł beztrosko Regan.

- Naprawdę? Hm... Uważajcie na psa, włóczy się gdzieś po podwórzu.

Pomachała im na pożegnanie.

- Puch? - odezwała się Kenna. Lubiła nieco zwa­riowanego owczarka.

- Puch. Przypuszczam, że jak zwykle będzie wy­glądał jak kula ulepiona z błota i liści.

Regan obrzucił ją przelotnym spojrzeniem.

- Ostrzygę go do gołej skóry, jeśli poplami ci sukienkę. Wyglądasz naprawdę prześlicznie.

Z wdziękiem skłoniła głowę.

- Dziękuję, szlachetny czarnoksiężniku.

- Przestań. Lepiej... Hej, uważaj!

Ostrzeżenie zabrzmiało w ostatniej chwili. Od stro­ny jeziora pędził brunatny stwór. Z boków zwierzęcia ściekały strugi wody, a sierść przypominała splątany kłąb trawy. Puch zmierzał w kierunku Kenny.

Dziewczyna rozejrzała się wokół w poszukiwaniu drzewa, na które mogłaby się wdrapać. Nim zdążyła podjąć właściwą decyzję, Regan chwycił ją w ramiona i bez wysiłku uniósł wysoko w powietrze.

- Siad! - rozkazał surowo. Puch pohamował swoje zapędy i bezzwłocznie spełnił polecenie swego pana. Spoglądał na nich rozumnym, niemal ludzkim wzrokiem.

- Dziękuję - powiedziała Kenna. Czuła ciepło bijące od ciała swego wybawiciela. Ciepło dające poczucie bezpieczeństwa... i czułości. - Jesteś tak silny... - szepnę­ła.

Dopiero po chwili zrozumiała, że zachowuje się jak egzaltowana nastolatka.

- Przepraszam - wyjąkała. - To znaczy... chciałam powiedzieć, że... jesteś silny. I wielki jak drzewo.

- Niezupełnie.

Wciąż trzymając Kennę w ramionach okręcił się w koło. Ukrył twarz w jej miękkich włosach.

- Jesteś cudowna - zamruczał. - Mam ochotę cię schrupać.

- To grozi zatruciem - odpowiedziała.

- W takim razie powinienem zachorować ubiegłej nocy. - Podniósł głowę. - Dlaczego płakałaś?

Kenna poruszyła się niespokojnie.

- Płakałam ze szczęścia. Przeżyłam coś pięknego... Regan nie spuszczał wzroku z jej drżących ust.

- Kiedy cię dotykam... - zawiesił głos - czuję ból podniecenia niczym piętnastoletni chłopiec. Pragnę cię, Kenno. Chciałbym cię położyć na trawie, zdjąć tę sukienkę i pieścić twoje ciało...

Przymknęła powieki.

- Pocałuj mnie - wyszeptała. - Z całej siły.

Bez wahania spełnił jej prośbę. Stali wtuleni w sie­bie, aż ostrzegawcze warknięcie Pucha przywołało ich do rzeczywistości. Pomiędzy drzewami ukazały się sylwetki Denny'ego i Margo.

- Mamy towarzystwo - mrukną! Regan. Westchnął głęboko.

- Wracajmy do ustalonego planu.

Kenna obdarzyła go nieprzytomnym spojrzeniem.

- Tak... - powiedziała z wahaniem. Popatrzył w jej stronę.

- Cała drżysz.

- Ty także.

Przesuną! dłonią po włosach.

- Wcale nie mam zamiaru zaciągnąć cię do łóżka - stwierdził.

- Zaczekaj, aż cię poproszę - mruknęła z przeką­sem. Powoli odzyskiwała spokój.

- Kiedy podejmowałem się roli nauczyciela, nie przypuszczałem, że zechcesz mnie uwieść.

- To twoja wina. Dlaczego wciąż mnie całujesz i prawisz czułe słówka?

- Dlaczego wciąż prosisz, żebym cię całował? Rzuciła mu ponure spojrzenie.

- Ponieważ Bóg obdarzył cię talentem prawdziwego kochanka. Prawdopodobnie w zamian za brak urody.

- Kenno... - jęknął Regan.

- Dobrze, dobrze - westchnęła. - Skoro tak świet­nie znasz moje słabe strony, nie powinieneś się spodzie­wać, że zaraz zdejmę sukienkę.

Parsknął śmiechem.

- Skończ z tym flirtowaniem.

- Ja?! - spytała, robiąc obrażoną minę. - Ani mi to w głowie. Nie wyobrażaj sobie, że jesteś jedynym mężczyzną na świecie, który może przyciągnąć moją uwagę!

- Stworzyłem potwora - powiedział z przekąsem. Spojrzał w kierunku nadchodzącej pary.

- Co się stało z biedną sierotką, która kryła się po kątach na mój widok?

- Powinieneś spytać pewnego czarnoksiężnika - odparła. - Może on wie, gdzie zniknęła niezgrabna żabka.

- Tak cię nazwałem? - Pokręcił głową. - Cudowna metamorfoza.

- Cieszę się, że jesteś w stanie docenić własne dzieło. Mam nadzieję, że opinia Denny'ego będzie równie pochlebna.

Z promiennym uśmiechem popatrzyła na młodsze­go z braci. Margo przesłała jej gniewne spojrzenie, lecz Kenna zdawała się nie zwracać na to uwagi.

- Cześć, Denny. Przyjechałam tu z Reganem.

- Świetnie. - W głosie Denny'ego brzmiała szczera radość. Musnął ustami policzek dziewczyny. Poczuła przyjemny dreszcz, lecz ku swojemu zdziwieniu stwier­dziła, że nie było to tak fascynujące jak pocałunki Regana. Niestety... Nagroda za dwa lata cierpliwych oczekiwań przyszła zbyt późno. Traktowała Den­ny'ego jak przyjaciela i nie mogła wyobrazić go sobie jako wymarzonego księcia z bajki.

Miała ochotę płakać. Kochała Regana. Zdawała sobie sprawę z beznadziejności tego uczucia, lecz nie potrafiła zmienić biegu wydarzeń.

- Cieszymy się, że znalazłaś chwilę wolnego czasu - z wymuszoną uprzejmością powiedziała Margo. Mocno przywarła do ramienia Denny'ego.

- Właśnie wybieraliśmy się nad jezioro - wtrącił Regan. Otoczył ramieniem szczupłą kibić Kenny.

- Chciałem pogawędzić chwilę z ojcem, ale spotkałem go jedynie w przelocie. Wybierał się na jakieś ważne spotkanie. Abbie zaopatrzyła się w szpadel i poluje na dżdżownice.

Denny zachichotał. Margo wyglądała na lekko zdezorientowaną. Ubrana była w czerwoną sukienkę, co w połączeniu z jej ciemną karnacją dawało olśnie­wający efekt. Kenna poprawiła okulary.

- Przecudnie wyglądasz w tym stroju - powiedzia­ła. - Zawsze chciałam nosić czerwone sukienki, lecz tak ostry kolor nie pasuje do typu mojej urody.

Argentynka ze zdumieniem zerknęła w jej stronę. Nie spodziewała się komplementu z ust domniemanej rywalki.

- Och... - mruknęła. - Dziękuję...

- Chcielibyśmy zostać z wami dłużej, lecz Margo o ósmej musi być na lotnisku - tłumaczył się Denny.

- Jedziesz odwiedzić rodzinę? - spytał Regan. Margo uśmiechnęła się.

- W zasadzie... zostałam wezwana. Kilku europejs­kich hodowców wystąpiło z ofertą zakupu reproduk­torów. Ojciec uważa, że to ja powinnam podjąć ostateczną decyzję. Wie, że kocham każdego ogiera...

- Ogiera? - mruknął Regan. Spojrzał z ironią na brata.

- Rodzina Margo zajmuje się hodowlą koni wy­ścigowych - pośpieszył z wyjaśnieniami Denny. - Poza tym posiadają tysiące akrów ziemi, stada krów, kilka nieruchomości...

- Przestań, proszę - szybko wtrąciła Margo. - Wprawiasz mnie w zakłopotanie.

Denny objął ją ramieniem.

- Napijemy się kawy? - spytał spoglądając na brata. - Jezioro może poczekać.

- Niezły pomysł - odpowiedział Regan. - Co o tym myślisz, kochanie?

Popatrzył na Kennę.

- Prawdę mówiąc, chce mi się pić. Regan skinął głową.

- Zatem wracajmy do domu i spróbujmy uratować choć kilka dżdżownic przed zachłannością Abbie.

Kenna szła w milczeniu u boku Regana. Myślała o Margo. Pięknej Argentynce nie zależało na pienią­dzach Denny'eg o. Czy to odkrycie będzie miało wpływ na plany Regana?

Przy stole gawędzili niemal godzinę. Regan był wyraźnie oczarowany inteligencją i urokiem Margo. Denny natomiast nie spuszczał wzroku ze swej sekretarki.

- Wyglądasz całkiem inaczej, Kenno - powiedział, gdy Margo zniknęła w kuchni, aby pożegnać się z panią Cole. - Jesteś piękna...

Dziewczyna spuściła wzrok.

- Korzystałam z fachowej pomocy... - mruknęła, siląc się na beztroski uśmiech.

- Wiem - odparł Denny. Rzucił okiem na Regana, który stał w pobliżu biblioteczki i z obojętną miną kartkował jakąś książkę. Zniżył głos. - Nie rób sobie wielkich nadziei...

Kenna zerknęła na niego ze zdziwieniem.

- Co masz na myśli?

Nieznacznie skinął głową w stronę brata.

- Wasz związek nie ma przyszłości.

- Dlaczego?

- Regan jest wdowcem - odparł beznamiętnie. - Nigdy nie pogodził się ze śmiercią żony. Powinienem powiedzieć ci o tym już wcześniej...

- Wiem o wszystkim - wtrąciła. - Od niego. Zamrugał powiekami ze zdumienia.

- Od niego? Dotąd nie chciał z nikim rozmawiać na ten temat.

- Ja nie jestem po prostu „kimś”, Denny. Westchnął głęboko i wsunął ręce do kieszeni.

- Może... zjemy razem lunch? Jutro. Musimy po­rozmawiać.

- Dobrze, szefie. - Z uśmiechem skinęła głową. Skrzywił się.

- Nie mów do mnie w ten sposób. - Spojrzał nad jej ramieniem i zobaczył wchodzącą Abbie w towarzyst­wie Margo. - Pogadamy później. Uważaj na siebie.

- Jestem pod dobrą opieką - odparła. Podeszła do Argentynki.

- Szczęśliwej podróży - powiedziała.

Margo obdarzyła ją niepewnym spojrzeniem, po czym przeniosła wzrok na Denny'ego.

- Wrócę za tydzień - mruknęła.

- Przedtem mówiłaś, że za dwa - wtrącił Denny. Margo uśmiechnęła się słodko.

- Widocznie źle słuchałeś, kochanie. - Ciemne oczy błysnęły wojowniczo.

Denny zmarszczył brwi.

- Widocznie zapomniałaś poinformować mnie o zmianie planów... kochanie - odpowiedział.

- Musimy już iść. - Margo przerwała dalszą dysku­sję. - Dziękuję, pani Cole. Mam nadzieję, że następ­nym razem spędzimy ze sobą nieco więcej czasu. Regan, panno Dean... - Z godnością skinęła głową na pożegnanie. Spojrzała na Denny'ego i ruszyła w stronę wyjścia.

- Zobaczymy się jutro - rzucił pośpiesznie Denny, - Cześć, mamo. Na razie. Dzięki za kawę.

- Przyjeżdżaj, kiedy tylko zechcesz, synu - mruknęła Abbie, choć myślami błądziła zupełnie gdzie indziej. Denny zniknął za drzwiami. Wzrok pani Cole spoczął na barczystej sylwetce Regana.

- Co tu się dzieje? Mężczyzna zrobił niewinną minę.

- Niby skąd mam wiedzieć?

- Na pewno wiesz wszystko - oświadczyła stanow­czo Abbie. - Znasz powód zdenerwowania Denny'ego. Nie próbuj się wykręcać. Czy to ma związek z tobą i z Kenną? Czy Denny ma zamiar poślubić pannę de la Vera?

- Nie, nie mam pojęcia, tak, prawdopodobnie, wiem nie więcej niż ty - rzucił jednym tchem Regan, po czym ujął Kennę pod ramię. - To chyba była wyczer­pująca odpowiedź. Teraz spróbuj poukładać wszystkie wątki w logiczną całość. Musimy już wracać. Kawa była wyśmienita. Ciao.

Kenna zdążyła jedynie zawołać „do widzenia”, nim znaleźli się za drzwiami. Regan szybkim krokiem ruszył w stronę samochodu.

- Co ci się stało? - spytała dziewczyna, uwalniając się z uścisku i pocierając obolałe ramię.

- Przepraszam, kochanie, ale gdybyśmy zostali choć chwilę dłużej, wpadlibyśmy w sidła inkwizycji. - Włączył zapłon. - Chyba zdążyłaś już na tyle poznać Abbie, żeby wiedzieć, czym grozi taka roz­mowa.

- Prawda... zanim poznała twego ojca, była dzien­nikarką. Wyczuwa sensację na odległość.

Samochód ruszył. Regan, podobnie jak jego ojciec, kilkakrotnie nacisnął klakson.

- Co Denny szeptał ci do ucha? - spytał.

- Zaprosił mnie na lunch... i rozmowę. Na twój temat. - Uśmiechnęła się przekornie. - Jest przekona­ny, że chcesz mnie sprowadzić na złą drogę.

- Dobry pomysł. - Spojrzał z nadzieją w jej oczy.

- U mnie, czy u ciebie?

- Wspominałeś, że nie lubisz uwodzić dziewic.

- Cholera - warknął. - Zapomniałem.

- Będę ci o tym przypominać, żebyś pohamował swoje zapędy - obiecała.

Mężczyzna roześmiał się cicho i sięgnął po papiero­sa.

- Dokąd jedziemy?

- Powłóczmy się chwilę po okolicy.

- Znakomicie. - Wyciągnął dłoń w stronę radia.

- Wolisz muzykę klasyczną, rockową czy jakąś słodką melodyjkę?

- Rockową - odpowiedziała bez wahania.

Otworzył skrytkę i włożył kasetę do magneto­fonu. Roześmiał się na widok zdumionej miny Kenny.

- Mam dopiero trzydzieści pięć lat - mruknął.

Zamrugała oczami. Nagle z całą jasnością uświado­miła sobie, że Regan Cole nie jest zgrzybiałym wetera­nem sal sądowych. W niczym nie przypominał starca. Był dojrzałym, silnym, pełnym uroku mężczyzną.

- Jesteś o dziesięć lat starszy ode mnie... - szepnęła.

- I od Denny'ego - dodał. - Chociaż on wygląda najwyżej na dwadzieścia dwa.

- Dlaczego zostałeś prawnikiem? - spytała z zacie­kawieniem.

- Nie wiem - odparł. - W naszej bibliotece zawsze było sporo książek o przygodach Perry'ego Masona. Lubię skrupulatność, dedukcję i szukanie dowodów...

- Wzruszył ramionami. - Lubię stawiać czoło roz­maitym wyzwaniom.

- Z tego powodu zająłeś się zwalczaniem prze­stępstw kryminalnych? - nie ustępowała Kenna.

- To najtrudniejsze sprawy - odpowiedział bez wahania. - Często w grę wchodzi ludzkie życie lub śmierć...

- Uhm... - mruknęła z namysłem, przypominając sobie kilka listów, pism i dokumentów, które przygo­towywała na jego życzenie.

Regan zerknął w jej stronę.

- Dlaczego podjęłaś pracę jako sekretarka w biurze prawniczym?

- Szukałam zajęcia, a byłam już zmęczona posa­dą w banku - odpowiedziała z uśmiechem. - Mia­łam dość zajmowania się jedynie pieniędzmi. Nie­wielkie biuro Denny'ego dawało mi pewną niezależ­ność...

- Dopóki nie pojawił się wspólnik - padła złośliwa uwaga.

- Byłeś dla mnie okrutny! - zawołała. - Nie mam pojęcia, jak udało mi się przeżyć kilka ostatnich miesięcy. Kilka razy w tygodniu miałam ochotę wypi­sać na twoim biurku podanie o zwolnienie z pracy, używając do tego czerwonej szminki.

- W głębi serca miałem nadzieję, że odejdziesz - powiedział spokojnie. - Działałaś mi na nerwy. Ubierałaś się niczym uczennica, wyglądałaś jak żaba...

- Denny twierdzi, że w Nowym Jorku miałeś wystrzałową sekretarkę. - Spojrzała w okno.

- To prawda. Ale nawet gdyby stanęła nago po­środku korytarza, przeszedłbym obok i zniknął w ga­binecie. - Zgasił papierosa. - Od śmierci Jessiki bardziej interesowałem się pracą niż kobietami.

Kenna popatrzyła na niego uważnie. Starała się uporządkować posiadane informacje w logiczną całość.

- Masz ponętne młode ciało... - ciągnął Regan - i zdawałem sobie sprawę, że nie użyczasz go każ­demu, kto o to poprosi. Drażnił mnie twój wygląd, lecz ciekawiła osobowość.

- Pozory mylą... - odpowiedziała. - Początkowo moja ocena wypadała na twoją niekorzyść, choć nie byłam zaskoczona tym, co potem odkryłam...

- To znaczy?

- Z dzieciństwa pamiętam aktora występującego w telewizyjnych westernach. Był brzydki jak noc, lecz kobiety lgnęły do niego jak muchy do miodu. - Roze­śmiała się nagle. - Oczywiście, miał mniejsze stopy.

- To moje przekleństwo - mruknął Regan. - Gdy byłem mały, wciąż się o nie potykałem.

- Teraz robią to inni. Ostatnio jeden z klientów wpadł na stojącą w gabinecie palmę, zahaczywszy nogą o wystającą spod biurka stopę mecenasa Cole'a.

Regan roześmiał się serdecznie.

- Pięknie wyglądał w koronie z liści.

Z głośnika zabrzmiała spokojna rockowa ballada. Mężczyzna spoważniał. Zerknął na swą towarzyszkę.

- Wzbudziłaś zainteresowanie Denny'ego.

- Wiem - odparła.

- Margo też to zauważyła.

- Myślałeś, że panna de la Vera czyha na majątek twego brata.

- Każdy może się pomylić. Hoduje ogiery... Wy­gląda na to, że chce dołączyć Denny'ego do swego stada.

- W dalszym ciągu uważasz, że powinni się rozstać? Nie odpowiedział. Przypalił kolejnego papierosa.

- Bądź ostrożna podczas jutrzejszej rozmowy. Wszystko popsujesz, jeśli zbyt szybko odkryjesz karty.

- Broń Boże! - zawołała. - Kiedy, twoim zdaniem, nie będzie „zbyt szybko”? - dodała po chwili z zacieka­wieniem.

- Niech się biedak pomęczy przynajmniej przez tydzień.

- Do tej pory Margo powróci. Regan zaciągnął się dymem.

- Owszem. - Przekręcił gałkę i muzyka rozbrzmiała głośniej. - Rób co uważasz, Kenno. Przygotowałem ci scenę, reszta należy do ciebie.

Zacisnął zęby, a jego twarz stała się nagle posępna.

- Mogłabyś trafić o wiele gorzej.

Kenna obserwowała go w milczeniu. Czyżby pod twardą powłoką biło czułe, kochające serce? Czyżby chodziło o coś więcej niż seks? Przecież sam powie­dział, że bardziej pociąga go praca niż kobiety.

Westchnęła. W głowie kręciło się jej od natłoku myśli. Odwróciła twarz w stronę okna. Zdawała sobie sprawę, że pewien etap w jej życiu został już zakoń­czony. Teraz musiała jedynie wyrwać Denny'ego z rąk Margo, poślubić go... i żyć długo i szczęśliwie. Koniec baśni. Ale czy naprawdę taki powinien być jej koniec?

Zamknęła oczy. Mężczyzna siedzący u jej boku miał ponurą, zaciętą minę. Uśmiech na dobre zniknął z jego twarzy. Regan... myślała Kenna. Czy potrafisz być moim przyjacielem? Spróbuj... proszę.

Zanim dotarli do granic miasta, policzki dziew­czyny były mokre od łez.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kenna pojawiła się w biurze ubrana w błękitną bluzę marynarskiego kroju z głębokim wycięciem ozdobio­nym białą lamówką i granatową spódnicę. Mimo bezsennej nocy wyglądała na świeżą i wypoczętą.

Denny z zamyśloną miną krążył po sekretariacie, Obrzucił spojrzeniem smukłą sylwetkę wchodzącej dziewczyny.

- Wciąż nie mogę uwierzyć własnym oczom - mruk­nął.

Kenna zdjęła płaszcz i posuwistym krokiem zbliżyła się do biurka, ściśle wypełniając instrukcje Regana.

- Będziesz musiał się przyzwyczaić - odpowiedzia­ła z uśmiechem. Zerknęła z niepokojem na zamknięte drzwi gabinetu.

- Wyjechał - mruknął Denny, śledząc jej zachowa­nie.

- Wyjechał? - powtórzyła jak echo. Poczuła nagły zawrót głowy.

- Do Nowego Jorku. Na tydzień. - Denny uśmie­chnął się smutno. - T o u niego typowe. Czasem w ciągu kilku minut podejmuje decyzję. Działa bez uprzedze­nia. Dziś rano znalazłem na biurku tylko krótką wiadomość.

- Zostawił jakąś kartkę dla mnie? - spytała z prze­jęciem.

Denny potrząsnął głową.

- Nie. Nic me wiedziałaś? To dziwne.

Kenna zmusiła się do spokoju i usiadła za biurkiem.

- Margo wyjechała bez kłopotów?

- Margo? - Skrzywił usta w uśmiechu. - Taaak... zniknęła w obłokach dymu.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem. Nigdy dotąd nie zachowywał się w ten sposób.

- Pokłóciliśmy się - wyjaśnił. - O ciebie.

- O mnie?

- Margo uważa, że poświęcam ci zbyt wiele uwagi. Uśmiechnął się filuternie. To także było coś nowe­go.

- W dodatku... ma rację.

Kenna spojrzała na niego zaskoczona.

- Naprawdę?

Słowa Denny'ego sprawiły, że poczuła satysfakcję... ale nic więcej. A przecież jeszcze tydzień temu nieomal zemdlałaby ze szczęścia, słysząc podobne wyznanie.

- Jesteś zupełnie inną dziewczyną... - ciągnął Cole. - Zadziwia mnie tempo, w jakim dokonałaś zmiany swego wyglądu. To sprawka Regana?

Uśmiechnęła się.

- Ma swoje sposoby... - mruknęła. Denny spochmurniał.

- Tak, wiem. Poznał w życiu wiele kobiet - powie­dział chłodno. - Z czasem straciłem rachubę. Ustat­kował się dopiero wówczas, gdy poślubił Jessicę, choć nadal wzbudzał zainteresowanie płci pięknej.

Kenna posmutniała. Wiedziała już, że czekają sześć bezsennych nocy. Wyobraziła sobie Regana w ob­jęciach innej kobiety...

- Jest bogaty - zauważyła.

- To prawda. I pełen uroku. Zawsze zdobywał to, czego pragnął.

W głosie Denny'ego zabrzmiała nuta zazdrości. Kenna uniosła głowę.

- Niełatwo było ci dorastać w cieniu starszego brata? - spytała.

Roześmiał się.

- Niełatwo? Regan przewyższał mnie pod każdym względem. Miał lepsze oceny w szkole, był znakomi­tym sportowcem, potrafił przekonać ojca do własnej koncepcji zarządzania przedsiębiorstwem...

Wzruszył ramionami.

- Do tej pory jestem o niego zazdrosny. To czło­wiek, który tworzy własne zasady gry i zmusza innych do posłuszeństwa. Jedyny w swoim rodzaju.

Kenna bezwiednie skinęła głową. Zgadzała się z każdym słowem. Regan posiadał fascynującą osobo­wość... lecz zapewne nie zechce rywalizować z własnym bratem.

Zerknęła na swego rozmówcę.

- Nadal masz ochotę na wspólny lunch?

- Oczywiście. - Skrzywił usta w uśmiechu. - Zabio­rę cię na wyśmienite spaghetti.

- Uwielbiam spaghetti - westchnęła.

- Wiem, dlatego wybrałem odpowiedni lokal. Nie chciałbym psuć nastroju chwili... ale co z dzisiejszą pocztą? O dziesiątej muszę być na rozprawie.

- A więc pora wziąć się do pracy - odpowiedziała Kenna.

Podniosła się zza biurka i wyszła na korytarz. Denny śledził ją rozmarzonym wzrokiem.

Przedpołudnie minęło bardzo szybko. Kenna znala­zła chwilę czasu, aby położyć stos listów na biurku Regana. Tęsknym spojrzeniem obrzuciła skórzany fotel, w którym z trudem mieścił się jego użytkownik. Pusty gabinet sprawiał ponure wrażenie.

Denny wrócił w samo południe. Wsiedli do błękit­nego mercedesa i pojechali do śródmieścia.

W restauracji było dość tłoczno, lecz kelner za­prowadził ich do niewielkiej wnęki, gdzie w spokoju mogli zjeść zamówione spaghetti.

Denny wiele mówił o sprawach zawodowych. Wspomniał także o planowanym przez ojca przejściu na emeryturę.

- Regan nie nadaje się do kierowania korporacją - stwierdził. - Zbyt kocha obecną pracę. Ale ojciec uważa, że ja również nie nadaję się na jego następcę...

- dodał z gorzkim uśmiechem.

- Mógłbyś go poprosić, aby dał ci szansę udowo­dnienia posiadanych umiejętności. Aby pozwolił ci choć przez krótki okres zarządzać przedsiębiorst­wem.

Uśmiechnął się.

- Nigdy o tym nie pomyślałem. - Wydął usta. - To jednak byłby koniec mojej kariery adwokackiej. Re­gan prawdopodobnie wolałby wrócić wówczas do Nowego Jorku. I tak przyjechał do Atlanty tylko po to, aby mi pomóc.

Kenna miała ochotę krzyczeć. Zrozumiała, że swą „dobrą radą” niszczyła własną przyszłość. Wyjazd Regana oznaczałby koniec znajomości i codziennych spotkań.

- Jesteś blada jak upiór - z niepokojem odezwał się Denny. - Źle się czujesz?

Dziewczyna pośpiesznie przełknęła łyk gorącej ka­wy.

- Wszystko w porządku - oświadczyła. - Przez chwilę poczułam dotkliwy ucisk w żołądku. Sos był dość ostry.

- W pełni rozumiem twoje obawy - powiedział Denny. - Martwisz się, że możesz stracić pracę. Ale nie masz powodu do niepokoju. Jeśli będziesz chciała, dam ci posadę w korporacji. - Spojrzał na nią z uśmiechem.

- Na pewno będziesz zadowolona z nowego biura. Jest słoneczne i pełne zieleni. Wciąż narzekasz, że mój dotychczasowy gabinet przypomina piwnicę.

Kenna nerwowo skubała koniec obrusa.

- Dziękuję...

Przerażała ją myśl o rozstaniu z Reganem.

- Czy bardzo zaangażowałaś się w związek z moim bratem? - spytał Denny łagodnym tonem.

Wyglądał na szczerze zatroskanego. Kenna uniosła głowę.

- Ja...

- Nie daj się zwieść - powiedział miękko. - Od śmierci Jessiki istnieje dla niego tylko praca.

Odstawił filiżankę.

- Musieliśmy siłą oderwać go od trumny - dodał z namysłem. - Nigdy w życiu nie widziałem tak głębokiej rozpaczy...

Rzucił na stół serwetkę. Nie zauważył bólu w oczach Kenny.

- Wracajmy. Chciałabyś przespacerować się po parku? Widziałem koncertujący zespół.

- Chętnie. - Skinęła głową.

Zrobiłaby wszystko, by choć na chwilę zapomnieć o Reganie.

Spacerowali pomiędzy drzewami. Zespół młodych muzyków grał ballady w stylu folk dla siedzących na trawie słuchaczy. Był słoneczny, wiosenny dzień. Kenna mocno ściskała rękę Denny'ego i mogłaby być najszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby nie powraca­jące wspomnienie ponurego mężczyzny, który zbyt długo znosił samotność...

Poczuła łzy pod powiekami. Tęskniła za Reganem. Chciała własnymi dłońmi wygładzić bruzdy na jego twarzy. Chciała ofiarować mu miłość i bezpieczną przystań w swoich ramionach.

Westchnęła. Denny obrzucił ją pełnym niepokoju spojrzeniem.

- Co się stało? - spytał.

- Nic - odpowiedziała szybko. - Podejdźmy bliżej. Stanęli w kręgu słuchaczy. Kenna kołysała się w takt muzyki, choć w wyobraźni wciąż pojawiał się natrętny obraz Regana pieszczącego obcą kobietę... Jasnowłosą dziewczynę o rysach Jessiki. Z trudem powstrzymywała szloch.

Poczuła dłoń Denny'ego na swoim ramieniu.

Uśmiechnęła się. Przyjacielski uścisk dodał jej nieco otuchy.

Po pracy zaprosiła Denny'ego do siebie, na kolację. Gawędzili przez dwie godziny.

Przez cały tydzień spędzali ze sobą niemal każdą wolną chwilę. W czwartek poszli do kina. Przy poże­gnaniu Denny złożył na jej ustach delikatny pocału­nek.

Był to miły, lekki pocałunek, nie było w nim pasji i żaru, z jakimi całował ją Regan.

- Nie powinieneś tego robić - powiedziała łagod­nie. - Margo...

Zmarszczył brwi.

- Nie obchodzi mnie, co powie Margo. Pojechała do Argentyny z jednym z przyjaciół i prawdopodobnie każdy wieczór spędza na balu. Czy jeden pocałunek może coś zmienić?

Więc o to chodziło. Zachowanie Margo wzbudzało zazdrość Denny'ego, który usiłował samemu sobie udowodnić, że niczym się nie przejmuje. Kenna ze zrozumieniem pokiwała głową.

- Z jednym z przyjaciół? - spytała patrząc na Denny'ego przez wpółprzymknięte powieki.

Wzruszył ramionami.

- Z facetem, którego zna niemal od dzieciństwa.

- Och... to prawda, tacy również bywają niebezpie­czni. Choć z drugiej strony, skoro wraca jutro...

Poweselał.

- Właśnie. Pokiwał głową.

- No, na mnie już czas. Zobaczymy się jutro.

- Oczywiście - odpowiedziała z uśmiechem. Zanim zniknął w głębi korytarza, przystanął i ze­rknął przez ramię.

- Miałaś jakąś wiadomość od Regana?

- Nie - odparła cicho. Otworzyła drzwi miesz­kania. - Dobranoc.

Prawdę mówiąc, nie spodziewała się żadnej wiado­mości. Regan nie myślał o niej, co było całkiem zrozumiałe, skoro nie żywił do niej głębszych uczuć.

- Rano wyjeżdżam z Margo do Gainesville - oświadczył w piątek Denny. - Chcesz wybrać się tam z nami?

Czuł się nieco winny i nie bardzo wiedział, jak postąpić, aby nie obrazić narzeczonej, a jednocześnie zachować przyjaźń Kenny.

- Nie - odpowiedziała dziewczyna. - Zaczekam na Regana. Jestem przekonana, że wróci na czas, abyśmy mogli zdążyć na przyjęcie.

- Przyrzekł ojcu, że zjawi się na pewno - powiedział Denny. - A Regan zawsze dotrzymuje obietnic. Nie zapomnij spakować przyborów toaletowych. Mama przygotowała pokój gościnny. Zostaniesz na noc.

Spuścił oczy.

- Kenno, jeśli chodzi o ubiegły tydzień... Lekko dotknęła jego dłoni.

- Spędziłam w twoim towarzystwie bardzo miłe chwile. To wszystko - powiedziała. - Wiem, że tęsk­niłeś za Margo, i cieszę się, że udało mi się nieco osłodzić ci ból rozstania.

Zaczerwienił się niczym uczniak przyłapany na drobnym przestępstwie.

- Boże, tak mi przykro... - zamruczał. - Dopiero dziś rano zdałem sobie sprawę, że mogłaś odnieść całkiem inne wrażenie...

- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dobrze wiem, co znaczy rozłąka z bliską osobą.

Zerknął na nią spod oka.

- Myślisz o Reganie - stwierdził.

Kenna nałożyła pokrowiec na maszynę do pisania.

- Czas wracać do domu, mecenasie. Narzeczona czeka.

- Kenno, nie chciałbym, aby mój brat cię skrzyw­dził - powiedział nieoczekiwanie.

Roześmiała się gorzko.

- Dopiero teraz mi to mówisz? Bezradnie rozłożył ręce.

- Jesteś jeszcze niedoświadczona... a Regan to szczwana bestia. Nie wiem, jak wpadłaś w jego sidła...

- Przysiągł, że nie ma zamiaru mnie uwieść, i jak dotąd, nie uczynił nic, co mogłoby przynieść mu ujmę. Jesteśmy... przyjaciółmi.

Z trudem wypowiedziała ostatnie słowo.

- Tylko tyle mógł mi zaoferować i tylko tyle był skłonny przyjąć. Chociaż chciałam mu dać o wiele więcej...

Zatrzepotała rzęsami, aby powstrzymać łzy na­pływające do oczu.

- Gotowa byłam błagać go nawet na kolanach... - powiedziała łamiącym się głosem i przerwała.

Denny patrzył na nią ze wzruszeniem.

- Biedna mała dziewczynka... - mruknął ze współ­czuciem i serdecznie przytulił ją do siebie. Kenna rozpłakała się. Wtuliła twarz w ramiona mężczyzny. Potrzebowała odrobiny czułości... Niczego więcej.

Przez dłuższą chwilę stali bez ruchu. Żadne z nich nie zauważyło, że w pomieszczeniu pojawił się ktoś trzeci. Regan ponurym spojrzeniem śledził całą tę scenę. Zawahał się, zacisnął usta w wąską linię i głośno trzasnął drzwiami.

Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Kenna natych­miast zrozumiała, co się stało. Serce zabiło jej gwałtow­nie, lecz nie potrafiła znaleźć żadnych słów usprawied­liwienia.

- Witaj, braciszku - beztroskim tonem powiedział Denny. - Miałeś dobrą podróż?

Regan skinął głową. Spojrzał na Kennę.

- Nie chciałbym w niczym przeszkadzać - powie­dział chłodno. - Przyszedłem jedynie przejrzeć pocztę. - Zniknął w gabinecie. Denny uniósł brwi i ze znaczą­cym uśmiechem zerknął w stronę dziewczyny.

- Proszę... proszę,.. Ktoś tu jest zazdrosny... - mru­knął.

Kenna zachichotała, choć w głębi duszy nie miała ochoty do śmiechu. Dlaczego Regan się złościł? Prze­cież sam pchnął ją w ramiona Denny'ego.

- Myślisz, że powinnam tam wejść i spytać, czy ma dla mnie jakieś polecenia?

- Pozwól tylko, że wyjdę, zanim to zrobisz. Właśnie skończyło mi się ubezpieczenie, a nie zdążyłem wyku­pić nowej polisy.

- Szczury zawsze uciekają z tonącego okrętu - rzuciła oskarżycielskim tonem. - Idź, zostaw mnie. Niech zginę w paszczy smoka.

- Regan trzyma w barku zapas lodu. To na wypa­dek, gdybyś musiała zrobić sobie zimny okład. - Skie­rował się w stronę drzwi. - Do jutra... mam nadzieję - dodał.

Pokazała mu język.

Denny wyszedł i w biurze zapanowała grobowa cisza. Kenna zebrała całą odwagę, wygładziła sukien­kę, po czym weszła do gabinetu.

Regan stał przy oknie. Jedną rękę włożył do kieszeni, w drugiej trzymał zapalonego papierosa. W blasku słońca wyglądał niemal jak olbrzym. Kenna z waha­niem zatrzymała się w progu.

- Jak minęła podróż? - spytała po chwili milczenia.

- Dobrze, dziękuję.

W myślach zobaczyła obraz jasnowłosej kobiety, obwieszonej brylantami i zmysłowo poruszającej bio­drami...

- Wychodzę - powiedziała krótko. - Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc?

Mężczyzna odwrócił się. Zmarszczył brwi.

- Nie zaczekasz na Denny'ego?

- Pojechał na lotnisko. Po Margo...

Nie pozwolił jej skończyć. Roześmiał się chrypliwie.

- Masz więc pecha, kochanie. Co się stało? Przeli­czyłaś się z siłami?

Więc tak miał wyglądać koniec baśni. Nie pozostał nawet cień przyjaźni. Wracały dawne dni, pełne wzaje­mnych oskarżeń i drobnych złośliwości. Postanowiła nie poddawać się rozpaczy.

- Chciałbyś znać prawdę? - spytała oschłym to­nem. - Najpierw jednak proszę o pensję, mecenasie, żebym mogła spłacić zaległe rachunki. Denny zapo­mniał dopełnić tego obowiązku.

- Stałaś tak blisko niego, że mogłaś wyjąć mu pieniądze z portfela - zauważył z drwiącym uśmiechem.

- Nie wiem, co bym poczęła bez pańskich cennych rad. Zapamiętam to sobie na przyszłość.

Przysunął się bliżej.

- Spałaś z nim?

Przez chwilę nie potrafiła wykrztusić ani słowa.

- Nie twój interes! - wysapała.

- Oczywiście, ale to nie jest odpowiedź na pytanie. Spałaś z nim?

Chwycił dziewczynę za ramię i mocno potrząsnął.

- Nie! - zawołała.

Głośno przełknęła ślinę. Regan znów stanął przy oknie. Kenna ostrożnie potarła bolącą rękę.

- Upewnij się, że całkowicie zerwał z Margo, zanim skomplikujesz sobie życie.

- Dziękuję za troskę.

- Nie chodzi mi o ciebie. - Podszedł do biurka i zamaszystym ruchem wypisał czek. - Wolałbym uchronić własnego brata przed płaceniem alimentów.

Kenna poczerwieniała z wściekłości. Jeszcze nigdy nie była tak zła na jakiegokolwiek mężczyznę. Opano­wała się najwyższym wysiłkiem woli, drżącymi rękami wzięła czek i wyszła z gabinetu.

Kilka chwil poświęciła na uporządkowanie biurka. Wyjęła z szafki torebkę i naciągnęła bluzę. Gdy chciała wyjść, Regan zastąpił jej drogę.

Nie miała ochoty na dalszą rozmowę.

- Proszę mnie przepuścić - odezwała się chłodno. Regan westchnął głęboko.

- Przepraszam.

Tego się nie spodziewała. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Zauważyła, że na pooranej bruz­dami twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek.

- Wyglądasz okropnie - burknęła. - Dla własnego dobra powinieneś był zrezygnować z kilku przyjęć.

- Zazdrosna? - mruknął z przekąsem. Spłonęła rumieńcem.

- Nie mam prawa do zazdrości. Nasz pozorny związek jest tylko częścią precyzyjnie opracowanego planu. To Denny powinien być zazdrosny. Powinien porzucić Margo i stanąć ze mną na ślubnym kobiercu. Co cię obchodzi, z kim sypiam?

Zagniewana wyglądała doprawdy prześlicznie. Jej policzki okrywał delikatny rumieniec, a roziskrzone oczy lśniły jak gwiazdy. Regan sycił wzrok tym widokiem.

- Myślę, że to niewłaściwy moment na podobne rozmowy - stwierdził. - Zechcesz pojechać jutro ze mną do Gainesville?

Zacisnęła usta.

- Denny zaproponował, że mnie tam zawiezie. Oczywiście w towarzystwie Margo.

- Pojedziesz ze mną. Bądź gotowa na dziewiątą. Będziemy mieli nieco czasu, aby wypłynąć łódką na jezioro.

Skinęła głową.

Dotknął palcem jej policzka.

- Pięknie dziś wyglądasz - powiedział. Spojrzała mu prosto w oczy.

- Musiałabym skłamać, żeby odpłacić ci podob­nym komplementem. Powinieneś więcej wypoczywać, a nie korzystać z uroków wielkiego miasta.

Pogłaskał ją po głowie.

- Od dnia śmierci Jessiki nie kochałem się z żadną kobietą - powiedział cicho.

Kenny zbladła.

- Widziałam zdjęcia w gazetach... A Denny powie­dział...

Regan wybuchnął śmiechem.

- Co on mógł ci powiedzieć? Że pod moimi drzwiami stała długa kolejka dziewcząt? Denny wie mniej od ciebie o moim prywatnym życiu. Nie miałem żadnego romansu od chwili, gdy poznałem Jessicę. Seks bez uczucia ma dla mnie tyle wartości co zeszłoroczny śnieg.

Powoli ruszył w stronę gabinetu.

- Szukałem dowodów, że ktoś zamierzał dokonać zabójstwa. Żona jednego z moich klientów uznała, że istnieje lepszy sposób zerwania małżeństwa niż rozwód...

- Boże... - jęknęła Kenna. - Ludzie czasami bywają tak okrutni...

- To prawda - wtrącił gwałtownie. - Ów klient jest moim wieloletnim przyjacielem. Gdy poprosił mnie o pomoc, nie mogłem mu odmówić. Dlatego właśnie spędziłem kilka bezsennych nocy.

Kenna wzięła głęboki oddech.

- Byłam o ciebie zazdrosna - wyznała cicho. Spuś­ciła głowę. - Przepraszam.

Otworzyła drzwi wiodące na korytarz, lecz w tej samej chwili poczuła na swej dłoni palce Regana. Nie odwróciła głowy.

- Nie możemy ciągnąć tego w nieskończoność - powiedział drżącym głosem. - Ustaliliśmy na począt­ku, że zrobisz wszystko, by uwieść Denny'ego. Nie pozwolę ci, Kenno... Nie pozwolę...

Drżała na całym ciele. Nagle pochwycił ją w ramio­na, obrócił i mocno przycisnął do siebie. Nie stawiała oporu.

Poczuła jego oddech na swojej szyi.

- Nie zniosę tego dłużej... - wyszeptał Regan. - Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie mogę nadal żyć w ten sposób.

Wiedziała, do czego zmierzał. Otarła się policzkiem o jego brodę.

- Dlaczego po prostu nie pójdziemy do łóżka?

- spytała cicho. - Zawsze musi być pierwszy raz...

- Nie powinniśmy - odparł zmęczonym głosem.

- Nie potrafię ofiarować ci nic więcej niż krótki romans lub przypadkowy weekend. A niezależnie od tego, co mówi Denny, to nie w moim stylu.

Uważnie spojrzała w ciemne oczy mężczyzny.

- Regan... czy wciąż myślisz o Jessice? - zapytała łagodnym tonem. - Czy właśnie dlatego... nie możesz sypiać z kobietami?

- I kto to mówi! - mruknął. - A dlaczego ty nie sypiasz z różnymi mężczyznami?

Roześmiała się.

- Jestem kobietą. Boję się, że zajdę w ciążę.

- To tylko jeden z powodów - odparł. Zmarszczyła nos.

- Słyszałam, że dla mężczyzn liczy się przede wszys­tkim seks.

- Nieprawda. Wiem coś na ten temat z własnego doświadczenia.

Nie spuszczała wzroku z jego twarzy.

- Nie miałam możliwości porównania teorii z prak­tyką.

Westchnął głęboko.

- Więc zyskasz wiele, gdy zostaniesz mężatką - odezwał się po chwili milczenia. Przymknął powieki.

- Może u boku Denny'ego...

Dumnie uniosła głowę.

- Może - powiedziała chłodno. - Muszę już iść. Chwycił ją za ramię tak mocno, że poczuła ból.

W ciemnych źrenicach błysnęła iskra gniewu zmiesza­nego ze smutkiem.

- Nie podejmę ryzyka po raz drugi - zawołał.

- Oczywiście. Musisz dbać przede wszystkim o wła­sne bezpieczeństwo. - Ze zrozumieniem pokiwała głową. - Nie wychodź podczas deszczu, bo możesz złapać katar, albo co gorsza zapalenie oskrzeli. Nie lataj samolotem - zdarzają się katastrofy. 1 nigdy nie kochaj, bo twoja wybranka może umrzeć!

Zmarszczył brwi.

- Co ty wiesz o miłości? - spytał ponuro. Zdecydowanym ruchem uwolniła się z jego uścisku.

- Wiem więcej, niż ci się wydaje - powiedziała z godnością, - Przede wszystkim poznałam ból towa­rzyszący temu uczuciu.

Obróciła się i wyszła. Regan pozostał sam pośrodku pokoju.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kenna przypuszczała, że dzień rocznicy ślubu pańs­twa Cole będzie słoneczny i pogodny, więc ze zdziwie­niem spojrzała na grube krople deszczu spływające po szybach. Zły omen, pomyślała. Jedyną pociechę stano­wiła perspektywa spędzenia kilku godzin w towarzyst­wie Regana. Z wycieczki łodzią należało raczej zrezyg­nować.

Przebrała się w biało - niebieską bluzkę, a do walizki spakowała ulubioną suknię. Poweselała na myśl, że być może będzie miała okazję zatańczyć z Reganem...

O dziewiątej zabrzmiał dzwonek do drzwi. Pobiegła otworzyć. Regan zrobił zdziwioną minę widząc jej pośpiech, lecz powstrzymał się od komentarzy. Powi­tanie wypadło raczej chłodno.

- Zaraz będę gotowa. Zniknęła w głębi sypialni.

- Nastąpiła zmiana planów - usłyszała głos swoje­go gościa.

Wyjrzała, Na jej twarzy malował się wyraz głębo­kiego niepokoju. Odwołano przyjęcie albo... może Denny....

Regan zerknął z niechęcią na zdenerwowaną minę dziewczyny.

- Nie masz się o co martwić, pojedziemy na przyjęcie - mruknął. - Chodzi tylko o to, że o pierwszej muszę być w Greeiwille. Denny również. Kilku kole­gów ojca zwołało krótkie zebranie na temat możliwej fuzji przedsiębiorstw.

- Przecież jest sobota - zawołała. - Rocznica...

- Nie gorączkuj się, zdążę wrócić - powiedział z lekkim sarkazmem.

- Biznesmeni nie mają dni wolnych od pracy - westchnęła.

- Nie. Ale obiecuję, że Denny nie spóźni się ani minuty.

Odwrócił się i zapalił papierosa. Zauważyła, że dużo palił wyłącznie w jej obecności. Kiedy samotnie prze­siadywał w gabinecie, popielniczka była prawie pusta.

- Lecicie czarterem?

Spakowała walizkę i rozejrzała się po pokoju.

- Nie. Weźmiemy samolot należący do korporacji. Z nagłym przestrachem ścisnęła rączkę walizki.

- Ten sam, w którym miesiąc temu twój ojciec ledwie uniknął śmierci?

- Został dokładnie przejrzany i naprawiony - od­parł Regan. - Na miłość boską, Denny jest przecież dorosłym mężczyzną. Chcesz, żebym go zaniósł do Południowej Karoliny na własnych plecach?

Nie martwiła się o Denny'ego. Bała się o Regana, lecz nie umiała mu tego powiedzieć. Z zaciśniętymi ustami wyszła na korytarz. Wszystko będzie dobrze, myślała. W końcu lot samolotem jest bezpieczniejszy niż jazda samochodem.

Gdy przybyli na miejsce, Regan bezzwłocznie udał się do biblioteki, gdzie jego ojciec i Denny prowadzili cichą rozmowę. Po krótkim przywitaniu Kenna spo­jrzała na młodszego z braci.

- Gdzie Margo? - spytała. Denny uśmiechnął się kwaśno.

- Nie ma jej tu. Wieczorem zadzwoniła z Argen­tyny. Zdecydowała, że jeszcze kilka dni spędzi w domu. Powiedziałem jej, że nie ma się czym martwić, ponie­waż większość czasu spędzam z tobą.

Mrugnął znacząco na Kennę.

- To był cudowny tydzień, prawda?

Jęknęła w duchu i spłonęła rumieńcem. Spodziewa­ła się gwałtownej reakcji Regana, lecz starszy z braci Cole zdawał się w ogóle nie zauważać jej obecności.

- Chciałbym jeszcze raz przejrzeć kontrakt, tato - powiedział.

Angus rzucił okiem na drugiego syna. Wzruszył ramionami.

- Nie ma sprawy. Co ty na to, Denny?

- Przez ten czas postaram się dotrzymać towarzyst­wa naszemu gościowi - odparł młodzieniec.

- Poproś mamę, żeby zaparzyła nam nieco kawy - powiedział Regan do Kenny i wyszedł wraz z ojcem.

- Muszę stwierdzić, że mój brat stał się niemal nie do wytrzymania - zauważył Denny.

- Powinieneś zobaczyć go wczoraj po południu - odparła dziewczyna, gdy weszli do kuchni. Abbie Cole wyjmowała właśnie z piekarnika tacę pełną kruchych ciasteczek.

- Kogo? - spytała słysząc ostatnie zdanie Kenny, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Co się stało?

- Mamo, jesteś niemożliwa. - Denny pochylił się nad nią. Chciał być nieco bliżej sterty przysmaków.

- Zawsze byłam taka. Dlatego twój ojciec mnie poślubił. Chodź tu, Kenno. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Coś tu brzydko pachnie.

- Może to tylko dżdżownice... - zamruczała dziew­czyna.

- Przestań.

Abbie przełożyła łopatką stos ciastek na krysz­tałową paterę.

- Regan zaciągnął Angusa do biblioteki, aby prze­jrzeć kontrakt, który oglądał tysiące razy. Denny sprawia wrażenie, jakby cały świat zwalił mu się na głowę, ty - spojrzała na zaczerwienioną twarz Kenny - wyglądasz, jakbyś miała ochotę kogoś ugryźć, a Margo...

Popatrzyła na syna.

- Margo z niewiadomych powodów przedłużyła pobyt w Argentynie. I ty śmiesz twierdzić, że nic się nie stało?

- Dlaczego nie zajmiesz się pisaniem kryminałów?

- spytał Denny. - Zawsze coś podejrzewasz...

- Chcę wiedzieć tylko jedno - przerwała mu Abbie.

- Czy chodzi o was dwoje...

Przez chwilę przyglądała im się z uwagą.

- ...czy w grę wchodzi inna kombinacja?

- Denny i Margo - odpowiedziała z uśmiechem Kenna. - Przynajmniej mam taką nadzieję.

- A ty? - spytała Abbie.

- Zgubiłam szklany pantofelek - padła odpowiedź.

- Słucham? - Pani Cole zamrugała oczami.

- Wszystko opowiem, kiedy spotkamy się ponow­nie z okazji pani urodzin - obiecała Kenna. - To bardzo skomplikowana historia.

- Tak przypuszczałam.

- Dlaczego odnoszę wrażenie, że także nie znam całej prawdy? - spytał Denny.

- Przypuszczam, że tak jest istotnie - odparła Abbie. Przytuliła Kennę do piersi. - Dobrze, kochanie, na razie dam ci spokój. Ale w dniu moich urodzin będziesz musiała wyznać mi wszystko.

- Oczywiście - posłusznie odpowiedziała dziew­czyna.

- Czy mogę mieć nadzieję, że również zostanę zaproszony? - nie rezygnował Denny.

- Spytaj swoją mamę - powiedziała Kenna. - Och, niemal zapomniałam. Regan prosił, żeby zaparzyć kawę.

- Prosił? - powtórzyła ze zdumieniem Abbie. - Ostatnim razem, kiedy o coś prosił, był bardzo chory i nie mógł podnieść się z łóżka.

Wręczyła Kennie dwie filiżanki z parującym napo­jem.

- Zanieś im je do biblioteki.

Dziewczyna spuściła głowę. Denny dostrzegł jej zakłopotanie i zaoferował swą pomoc.

- Ja to zrobię.

Chwycił tackę i mrugnął porozumiewawczo do matki.

- Zbyt ciężka dla słabej niewiasty.

- Dałabym sobie rade - powiedziała Kenna. - Ale dziękuję, że chcesz mnie wyręczyć.

- Nie ma sprawy.

- A teraz - odezwała się Abbie, gdy zostały same - możesz mi się zwierzyć. Coś mi mówi, że jesteś po uszy zakochana w Reganie.

Kenna z przygnębioną miną opadła na krzesło.

- To prawda. Początkowo chciałam wzbudzić za­interesowanie Denny'ego, a Regan tylko usiłował mi pomóc. Zabrał mnie do kilku sklepów, namówił do zmiany uczesania i makijażu... - Potarła dłonią czoło.

- Potem uczył, jak powinnam chodzić i rozmawiać, aby przyciągnąć męską uwagę i usidlić Denny'ego.

- Dobra wróżka - roześmiała się Abbie.

- Raczej zły czarnoksiężnik - pomimo smutku uśmiechnęła się Kenna. - Teraz Denny z mojego powodu pokłócił się z Margo, a Regan chodzi na­stroszony niczym jeżozwierz.

- Zauważyłam. Ale w dalszym ciągu nie wiem, o co mu chodzi.

- Twierdzi, że nie chce znowu angażować się w trwały związek - westchnęła dziewczyna. Spojrzała na Abbie i przekonana o jej życzliwości zdecydowała się wyjawić całą prawdę.

- Pożąda mnie, lecz unika zbliżenia, ponieważ jestem dziewicą. A ponieważ nie dostrzega mych prawdziwych uczuć...

Wzruszyła ramionami, po czym wojowniczo po­trząsnęła głową.

- Do licha, nie cierpię mężczyzn.

- Ja także. - Abbie z uśmiechem skinęła głową.

- Mam wrażenie, że Regan po prostu się boi. Bardzo kochał Jessicę i w dalszym ciągu nie uznaje kom­promisów.

Kenna przypatrywała się własnym paznokciom.

- Chciałabym, żeby ktoś naprawdę mnie poko­chał... ale nie potrafię sobie tego wyobrazić.

- W takim razie przygotuj się na miłą niespodzian­kę. Chodź, pomożesz mi przy ciasteczkach. Denny wróci lada chwila, a nie powinien cię widzieć w tym stanie. I tak jest zazdrosny o Regana.

- Wiem. Lecz jednocześnie jest rzutkim i przedsię­biorczym mężczyzną. Dlaczego pan Cole nie daje mu szansy, aby wykazał się odpowiedzialnością?

- Mój mąż - zamruczała Abbie - jest nabur­muszonym, aroganckim starcem, który uważa, że zjadł wszystkie rozumy, zwłaszcza jeśli chodzi o znajomość charakteru innych ludzi. Ale wciąż nad nim pracuję. Regan także. Już wkrótce powinien zmienić zdanie i inaczej ocenić możliwości Denny'ego.

- Miło mi to słyszeć.

- Nie rób tak tragicznej miny, kochanie - powie­działa pocieszającym tonem pani Cole. - Wieczorem urządzimy przyjęcie, będziemy tańczyć i pić szampana. Przyszłość pokaże, co nas czeka. Wierzę, że wszystko ułoży się po twojej myśli.

- Mam nadzieję, że się pani nie myli, pani Abbie.

- A ja mam nadzieję, że włożysz suknię, która przyciągnie spojrzenie Regana.

Kenna uśmiechnęła się.

- Oczywiście. Chce pani zobaczyć?

- Prawdę mówiąc, mam na to wielką ochotę.

Abbie zdjęła fartuch i przewiesiła go przez oparcie krzesła.

- Dość tej krzątaniny. Pójdziemy obejrzeć ciuchy. Weszły na górę po schodach.

- Jak długo jesteście państwo małżeństwem? - spyta­ła Kenna.

- Dziś mija dwadzieścia sześć lat od dnia ślubu - westchnęła pani Cole. - Jak ten czas leci... Mimo to nadal uważam, że Angus jest najbardziej podniecają­cym mężczyzną na świecie.

Gdy po dłuższej chwili obie kobiety powróciły na parter, drzwi biblioteki były otwarte. Denny dys­kutował z ojcem, lecz Regan gdzieś zniknął.

- Dokąd on poszedł? - konfidencjonalnym szep­tem spytała Abbie.

- Powiedział, że musi się przebrać - odparł Angus, rzucając szybkie spojrzenie w stronę Kenny. - Bardzo się śpieszył. Za godzinę musimy jechać na lotnisko.

Denny bacznie obserwował dziewczynę. Gdy rodzi­ce oddalili się nieco, skrzywił usta w uśmiechu.

- Regan udzielił mi swego błogosławieństwa - mruknął. - No... może nie bezpośrednio, ale wy­mamrotał kilka słów, po czym wychylił szklankę dżinu i skrył się we własnym pokoju.

- Cóż... - szepnęła Kenna, uparcie wpatrując się w czubki swoich butów.

- Nic nie rozumiesz - powiedział Denny. - Regan nie cierpi dżinu. Prawdopodobnie w ogóle nie zauwa­żył, co pije. Pójdź i powiedz mu, że poprosiłem cię o rękę. Zobaczymy, jak zareaguje.

- Nie wiem, czy to najwłaściwszy pomysł...

- Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz.

- To prawda.

- Dalej - nalegał. - Co masz do stracenia?

- Kobiecą dumę, wiarę we własne siły...

- Nie pleć bzdur. - Chwycił ją za ramiona i przycią­gną! ku sobie. - Mam zamiar zadzwonić do Margo i poprosić ją o rękę. Ty również powinnaś się zdecydo­wać. Baaaczność! Na górę marsz! - zawołał ze śmie­chem.

Kenna stała bezradnie.

- Na pewno go rozgniewam.

- Świetnie. Przekona się, co stracił. Westchnęła.

- A więc powinnam postawić wszystko na jedną kartę?

Wygładziła spódnicę i dumnie uniosła głowę.

- Życz mi szczęścia.

- Na pewno ci się powiedzie.

- Chwileczkę. Coś mi się przypomniało. Zdjęła okulary i przygładziła dłonią włosy.

- Pokaż mi, gdzie są schody.

- Tuż przed tobą. Wejdź na górę i odszukaj pierw­sze drzwi po prawej stronie.

- Dzięki, wspólniku.

Z ciężkim sercem weszła na schody. Boże, spraw, aby ów podstęp się udał! modliła się w myślach. Stanęła przed właściwymi drzwiami. Denny mówił prawdę... cóż miała do stracenia? Jeśli znajdzie dość siły, aby zmusić Regana, by na nowo zaczął korzystać z uroków życia...

Zapukała.

- O co chodzi? - dobiegło warknięcie z głębi pokoju.

- Czy możemy porozmawiać przez chwilę? - zawo­łała.

Zapanowała cisza. Kenna zastanawiała się, jak powinna zareagować w przypadku odmowy. Lecz po minucie posłyszała echo ciężkich kroków i drzwi stanęły otworem.

Nie była przygotowana na widok półnagiego mężczyzny. Umięśniona sylwetka Regana była ucie­leśnieniem marzeń każdej kobiety. Kenna zapo­mniała o swych zmartwieniach i jak urzeczona wpatrywała się w śniadego atletę, który ukazał się w progu.

- I co? - spytał oschle.

Spojrzała mu prosto w oczy. Wszystkie słowa, jakie powtarzała w myśli podczas wspinaczki po schodach, uleciały jej z głowy.

Regan trzymał ręcznik. Prawdopodobnie wyszedł wprost spod prysznica, ponieważ jego ciemne włosy były mokre. Nie okazywał skrępowania.

Wyciągnął dłoń, chwycił dziewczynę za rękę i zmu­sił, aby weszła do pokoju. Cicho zamknął drzwi. Przez długą chwilę obserwował pobladłą twarz Kenny, po czy rzucił ręcznik na krzesło i skrzyżował ramiona na piersiach.

- Słucham - powiedział.

Nie miała wyboru. Musiała do końca odegrać swą rolę, choć w wyobraźni pieściła dłońmi jego potężne ciało...

- Denny... poprosił mnie o rękę - skłamała. Pierś mężczyzny uniosła się w głębokim westchnieniu. Jakby czytając w myślach dziewczyny, chwycił ją w ramiona, uniósł i delikatnie ułożył na szerokim, stojącym nie opodal łóżku. Pochylił się nad leżącą.

- Zatem usidliłaś Denny'ego? - spytał zimnym tonem. - Chcesz jeszcze raz spróbować ze mną, zanim udzielisz mojemu bratu ostatecznej odpowiedzi? Dla­czego nie? Skoro już wkrótce masz włożyć obrączkę...

Przerwał w pół zdania i wpił w jej usta spragnione pocałunku wargi.

Wahała się tylko kilka sekund. Zbyt długo czekała na tę chwilę, aby myśleć o jakimkolwiek oporze. Pozbyła się dumy i niepokoju. Z jękiem przytuliła się do Regana.

- Chcesz tego? - warknął nieswoim głosem.

- Tak - odpowiedziała, odrzucając resztki wsty­du. Otoczyła ramionami jego szyję. - Jestem goto­wa.

Powoli zaczął rozpinać jej bluzkę. Kenna leżała spokojnie. Nie miała zamiaru go powstrzymywać.

- Nie masz wyrzutów sumienia. Kopciuszku? - spytał mężczyzna.

- Nie - szepnęła. Spojrzał na jej nagie ciało.

Kenna oddychała spokojnie, choć jej serce waliło jak młotem. Uważnie śledziła zachowanie Regana. Dostrzegła błysk w jego oczach.

- Jesteś zawiedziony? - spytała.

- Nie.

Przesunął dłonią po jedwabistej skórze.

- Nie. Nie jestem zawiedziony.

Musnął palcami twardniejącą brodawkę. Z ust Kenny wyrwało się westchnienie. Dotyk rąk mężczyz­ny sprawiał jej niewysłowioną rozkosz.

- Regan... - wyszeptała.

- Chcę cię całować... wszędzie - mruknął. Gniótł dłońmi jej piersi, w jego ruchach czaiło się długo hamowane pożądanie.

- Jesteś miękka jak aksamit... Ciemne oczy błyszczały namiętnością.

Kenna wygięła grzbiet niczym kotka. Nie odczu­wała wstydu, strachu ani najmniejszego niepokoju. Chłonęła każdą pieszczotę, jaką jej ofiarował.

Regan drżał.

- Mógłbym cię schrupać - szepnął. - Kiedy cię dotykam, ogarnia mnie szaleństwo...

Przesunęła dłońmi po jego wilgotnych włosach. Przymknęła powieki.

- Ja również odczuwam coś podobnego... - od­powiedziała szeptem. - Coś pięknego...

- Przysuń się bliżej.

Przywarł całym ciałem do jej ciała i zaczął rytmicz­nie poruszać biodrami.

- Nie! - krzyknął nieoczekiwanie. Odsunął się, usiadł na skraju łóżka i ukrył twarz w dłoniach. - Nie, Kenno.

Dziewczyna nadal leżała w pościeli, patrząc na niego niezupełnie przytomnym wzrokiem. Oddychała z trudem.

- Regan? Westchnął ciężko.

- Nie mogę - rzucił krótko. - Czy ty nic nie rozumiesz? Nie chcę!

Zbladła jak płótno. Przytłoczona niespodziewaną odmową, powoli zaczęła się ubierać.

Regan wstał. Drżącymi rękami zapalił papierosa, po czym podszedł do okna i pustym wzrokiem spojrzał na ogród.

- Chodzi ci o to, że nie jestem Jessicą? - spytała Kenna. - Uważasz, że nikt nie może zająć jej miejs­ca?

Odwrócił się i popatrzył na nią ponuro.

- O czym, u diabła, mówisz? - spytał szorstko. - Nie próbuj mnie obwiniać. To ty zapukałaś do mojego pokoju.

- To prawda - odpowiedziała. - Ale ty zaniosłeś mnie do łóżka.

- Nie protestowałaś! - wybuchnął. - Nie napo­tkałem na żaden opór. Nie wyobrażaj sobie, że bę­dziesz mogła zdradzać ze mną Denny'ego - mruknął.

Spłonęła rumieńcem.

- Mam nadzieję, że umie pan pisać na maszynie, mecenasie, ponieważ po dzisiejszej rozmowie zdecydo­wałam się porzucić posadę pańskiej sekretarki!

- Uciekasz? - spytał.

- Tak! - odpowiedziała stanowczym tonem. - Den­ny ma zamiar prosić ojca, aby pozwolił mu na próbę pokierować korporacją. Będziesz miał całe biuro dla siebie!

- Zbytek łaski. - Ponownie odwrócił się w stronę okna.

- W przyszłym tygodniu wracam do Nowego Jo­rku. Podjąłem taką decyzję podczas dyskusji z oj­cem.

Kenna miała ochotę rzucić się na podłogę i wybuch­nąć płaczem, choć była przekonana, że to by niewiele pomogło.

Z ciężkim sercem podeszła do drzwi.

- Przepraszam... - W jej głosie słychać było urażo­ną dumę. - Nigdy więcej nie będę ci się narzucać.

- Wiem, że ponoszę część winy za to, co się stało - odparł zmęczonym tonem. - Nie potrafiłem utrzy­mać na wodzy swego pożądania.

- To prawda.

Poczuła łzy gromadzące się pod powiekami.

- Kiedy wyjeżdżasz?

- W poniedziałek - odparł krótko. - Pod koniec przyszłego tygodnia biorę udział w procesie o usiłowa­nie zabójstwa. Wspomniałem ci o tym. Nie mogę przegrać sprawy, więc mam zamiar poświęcić dużo czasu na przygotowanie się do rozprawy.

- Czy kiedykolwiek pan przegrał, mecenasie? - za­pytała z gryzącą ironią.

- Oczekuję zaproszenia na wesele - mruknął.

- Otrzymasz je - odpowiedziała. - Raz jeszcze dziękuję za pomoc. Zapłacę za wszystkie suknie, jak tylko...

- Możesz traktować je jako prezent ślubny - wtrą­cił. - Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi. Denny to dobry chłopak.

Nie mam zamiaru poślubić Denny'ego, pomyś­lała. Przez całe życie będę kochać tylko ciebie. W milczeniu skinęła głową i położyła dłoń na klamce.

- To nasza ostatnia rozmowa na ten temat - odezwał się Regan. - Od dzisiaj jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi, Kenno. Nie odwróciła głowy.

- Zawsze będziesz moim przyjacielem - wyszep­tała. - Do końca życia.

- Płaczesz? - zapytał nieoczekiwanie.

- Nie. Oczywiście, że nie. Wyszła na korytarz.

- Myślę, że po zakończeniu przyjęcia powinnam wrócić do domu. Nie musisz mnie odwozić. Poproszę o to Denny'ego.

- Ucieczka nic nie pomoże - powiedział szorstko. - Zostań. Wrócę do Atlanty.

Dwie krople łez potoczyły się po policzkach dziew­czyny.

- Do diabła! - zaszlochała, - Zakop się razem z Jessicą w grobie! Nic mnie to nie obchodzi!

Pobiegła w głąb korytarza, nie zwracając uwagi na ciche wołanie Regana. Wpadła do swojego pokoju, przekręciła klucz i rzuciła się na łóżko. Wyszła dopiero wówczas, gdy była całkiem pewna, że Denny i Regan już wyjechali na lotnisko.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Dzień był nadal ponury i dżdżysty. W domu państwa Cole pojawiło się kilku wynajętych pracow­ników, aby przygotować salon do wieczornego przyję­cia. Angus zaszył się w bibliotece, a Kenna zaoferowa­ła swą pomoc Abbie.

Stół wyglądał imponująco. Nakryty był białym obrusem, przystrojony srebrną zastawą i świeżo ścięty­mi kwiatami. W kuchni krzątało się kilku kucharzy, przygotowujących zimne przekąski.

Abbie krążyła tu i tam, wydając rozmaite polecenia, lecz w miarę upływu czasu na jej twarzy pojawił się wyraz zaniepokojenia. Coraz częściej spoglądała na zegarek.

- Powinni już zadzwonić z lotniska - zamruczała. - Gdzie oni się podziewają? Za kilka godzin przyjdą pierwsi goście... Wiesz, Kenno, mężczyźni są okropni.

Ruszyła w stronę kuchni.

- Potrafią tylko narzekać na gadatliwość kobiet. Kenna uśmiechnęła się.

- Niedługo wrócą - powiedziała uspokajającym tonem, choć sama była bardzo zdenerwowana. Samo­lot korporacji już raz odmówił posłuszeństwa...

Aby odpędzić ponure myśli, zabrała Pucha na spacer. Pies wlókł się leniwie, od czasu do czasu obwąchując napotkane drzewa. Kenna stanęła nad brzegiem jeziora. Rzuciła garść okruchów podpływa­jącym łabędziom. Regan... Była przekonana, że wspomnienia wspólnie spędzonych chwil pomogą jej przetrwać długie, samotne wieczory. Tak bardzo pragnęła wyrwać go z objęć smutku. Ukoić ból, jaki odczuwał po stracie żony. Nie chciała, aby zapo­mniał o Jessice. Miłość przybiera różne formy... a Regan był człowiekiem, który potrafił kochać bez granic. Szkoda, że tak bardzo bronił się przed nowym uczuciem.

Dziewczyna pogładziła zmierzwioną sierść Pucha i zawróciła w stronę domu. Na ścieżce ukazała się Abbie. Wyraz twarzy kobiety wyraźnie świadczył, że stało się coś niedobrego.

- Abbie! - zawołała Kenna, bezwiednie zwracając się do niej po imieniu. Była pełna najgorszych prze­czuć.

- Wypadek - powiedziała pani Cole schrypniętym głosem.

Kenna zamarła w bezruchu. Pociemniało jej w oczach.

- Samolot?... - spytała, z trudem łapiąc oddech.

- Tak.

Abbie chwyciła ją w ramiona i mocno przycisnęła do piersi.

- Och, Kenno... - jęknęła załamana. - Moi chłopcy...

Abbie Cole nigdy nie płakała. Tym razem jednak zalała się łzami. Kenna pogładziła ją po włosach, choć myślami błądziła gdzieś daleko. Wypadek. Regan i Denny... Regan...

- Nie... - wyszeptała bezradnie. - Nie...

- Cholerny samolot! - zawołała łamiącym się gło­sem Abbie. - Przeklęta kupa złomu! Mówili, że został naprawiony...

- Jak to się stało? - spytała Kenna.

- Nie znamy żadnych szczegółów.

Abbie wytarła chusteczką załzawione oczy.

- Opuścili Greerralle kilka godzin temu. Kiedy w oznaczonym czasie nie dotarli na lotnisko, kontroler zadzwonił do nas. To stary przyjaciel. Natychmiast połączył się z Greeiwille, aby ustalić domniemaną trasę przelotu. Góry... i ulewa. Boże, dlaczego musieli zwołać to zebranie właśnie dzisiaj?! W rocznicę naszego ślubu...

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho Kenna, nieświadomie używając słów, które najczęściej są wypowiadane w podobnych przypadkach. Słów, które tak naprawdę nic nie znaczą.

- Mam nadzieję - jęknęła Abbie. - Chodź, musimy pojechać na lotnisko. Nie mam ochoty siedzieć przy telefonie. Muszę być tam, gdzie zapadną jakieś decyzje.

Angus był już przy samochodzie. Zasępiony, tak bardzo przypominał Regana, że Kenna wybuchnęła płaczem.

- Ustaliliśmy, że Regan siedział za sterami - ode­zwał się Angus, gdy mercedes ruszył z podjazdu. - Ma dużą praktykę w lataniu, w czasie wojny wietnamskiej brał udział w wielu akcjach bojowych. Mam nadzieję, że udało mu się w jednym kawałku sprowadzić maszynę na ziemię.

- Większość wypadków spowodowana jest błędem pilota - skinęła głową Abbie. - Ale samolot też może się zepsuć. Szczególnie taki, który już raz zawiódł.

Spojrzała z niepokojem na męża. Usta jej drżały.

Kenna siedziała z tyłu. Czuła obezwładniającą bezradność, nie potrafiła włączyć się do rozmowy, Regan... Boże, zachowaj go przy życiu, modliła się w myślach. Nie pozwól mu umrzeć.

- Jeśli wyszli z tego cało, własnoręcznie rozbiję samolot na drobne kawałki i zakopię - mruknął Angus.

- Czy ustalono już przypuszczalne miejsce wypad­ku? - spytała Abbie. - Mogli spaść w pobliżu Toccoa lub Robertstown...

- Oba miejsca leżą poza trasą lotu - odparł Angus.

- Wiem, lecz pada ulewny deszcz... Mogły zawieść przyrządy nawigacyjne... Boże, jeśli obaj zginęli, nie przeżyję tej straty! - wybuchnęła. - Jako dziennikarka widziałam mnóstwo wypadków samolotowych! Nie' których scen wprost nie mogłam opisać...

- Przestań - cicho powiedział Angus. - Uspokój się i nie myśl o najgorszym. Jeszcze nic nie wiemy, kochanie.

- Przepraszam.

Przetarła załzawione oczy i obróciła się w stronę Kenny.

- Jak się czujesz?

Dziewczyna odpowiedziała jej słabym uśmiechem.

- Ile czasu upłynie, zanim dowiemy się czegoś konkretnego? - spytała.

Angus wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia - powiedział głębokim głosem. Zacisnął dłonie na kierownicy.

- Może, przy odrobinie szczęścia...

- Nasza rocznica... - wymamrotała Abbie. - Powiedziałam kelnerom, żeby zajęli się gośćmi, jeśli nie zdążymy wrócić o właściwej porze. Już za późno, żeby odwołać przyjęcie. Poza tym... nie potrafiłabym usie­dzieć w domu...

- Nie przejmuj się gośćmi, Abbie - powiedział łagodnie Angus.

Pogładził dłoń żony.

- Teraz pozostaje nam tylko modlić się i czekać.

- Masz rację - odpowiedziała kobieta. Umilkła. Kenna spojrzała na Angusa Cole'a. Tak jak Regan był silny i łagodny, jego obecność stwarzała poczucie bezpieczeństwa w chwilach zagrożenia... Sięgnęła do torebki po chusteczkę.

Po kilkunastu minutach dotarli do lotniska. Abbie i Kenna usiadły na ławeczce i niemal bez przerwy wpatrywały się w niebo. Greeiwille było oddalone od Gainesville zaledwie o dwie godziny lotu. Co mogło się zdarzyć? Radiotelegrafista stwierdził, że nie słyszał żadnego wezwania o pomoc. Gdy dwusilnikowa ma­szyna zniknęła z ekranów radarów, ratownicy wszczęli poszukiwania, lecz jak do tej pory bez rezultatu. Na żadnym z lotnisk nie odbyło się przymusowe lądo­wanie.

- Przemokniemy do suchej nitki - stwierdziła Ab­bie. - Ale wierz mi, nie mogę tkwić wewnątrz budynku i wciąż zrywać się na równe nogi słysząc dzwonek telefonu.

Wybuchnęła płaczem.

- Sama nie wiem, co robić... Kenna przytuliła ją do siebie.

- Ja także... - wyznała.

Z trudem powstrzymywała się od głośnego szlochu.

- Abbie, nie mam po co żyć, jeśli coś mu się przytrafiło...

Starsza kobieta spojrzała jej prosto w oczy.

- Mówisz o Reganie? Kenna skinęła głową.

- Biedne dziecko...

Abbie z czułością otoczyła ją ramieniem, choć na jej twarzy malował się wyraz bezradności. Niebo ciemniało powoli, z okolicznych łąk unosiły się opary gęstej mgły.

Angus przyniósł dwie filiżanki gorącej kawy.

- Niedługo zapadnie zmrok - powiedział. - Akcję ratunkową rozpoczną dopiero wczesnym rankiem.

Wzruszył ramionami i rzucił okiem na niebo.

- Jeśli wylądowali bezpiecznie, już dawno zdołali­by dotrzeć do jakiegoś telefonu. W okolicach Greeiwille jest sporo farm...

- I są też góry - wtrąciła głucho Abbie. - Porośnięte lasem.

- Wejdźcie do środka - powiedział łagodnie Angus. - Tutaj najwyżej nabawicie się zapalenia płuc.

- Nie wytrzymam w tym pomieszczeniu - szepnęła Kenna.

- Ani ja - przytaknęła Abbie. - Możesz nas zawia­domić...

- Angus! - zawołał kontroler lotów. - Chodź tu! Prędko!

Cole zawahał się, jakby chciał uchronić obie kobiety przed najgorszym, lecz Abbie i Kenna były już we­wnątrz budynku. Powitał je uśmiechnięty oficer.

- Wszystko w porządku! - wołał, trzymając w ręku mikrofon. - Regan wylądował po mistrzowsku, lecz potem obaj musieli spędzić kilka godzin, czekając na ratowników. Samolot jest na dużym pastwisku w Geo­rgii.

- Co się stało, u diabła? - warknął Angus.

- Deska rozdzielcza stanęła nagle w płomieniach i musieli lądować. Na ślepo, więc zeszli z ustalonego kursu. Na szczęście pilot prywatnej awionetki usłyszał sygnał alarmowy i zawiadomił naziemną jednostkę ratowniczą.

Uśmiech kontrolera stał się jeszcze szerszy.

- Chyba nie muszę ci mówić, że próba lądowania dwusilnikowcem na pagórkowatym pastwisku jest połączona z cholernym ryzykiem? Od razu widać, że twój chłopak przeszedł w Wietnamie dobrą szkołę pilotażu!

Angus roześmiał się. Łzy radości płynęły mu po policzkach.

- Dobrą... - przyznał. Odetchnął pełną piersią.

- Gdzie są teraz moi synowie?

- W drodze do nas. Lecą z moim kumplem; niedługo powinniśmy ich zobaczyć.

Kenna i Abbie szlochały cicho, wznosząc ku niebu gorące podziękowania. Kenna poczuła, że na nowo wstępuje w nią życie. Ponury świat nabrał jaśniejszych barw...

Oczekiwanie zdawało się nie mieć końca. Kenna wypiła dwa kubki czarnej, gorącej kawy, lecz ani na chwilę nie odrywała wzroku od nieboskłonu, sprag­niona widoku ukochanej twarzy Regana. Była całkiem przemoknięta, więc jeden z pracowników lotniska pożyczył jej swoją kurtkę. Obok siedziała Abbie nakryta marynarką Angusa.

Na końcu pasa startowego pojawił się niewielki, jednosilnikowy samolot. Nim pilot zdążył wyhamo­wać, Kenna zerwała się z ławki i pobiegła w kierunku lądującej maszyny. Nie dbała 0 pozory. Kochała Regana i musiała go powitać jako pierwsza. Nawet nie dostrzegała obecności innych osób.

Regan i Denny zeszli po schodkach i z uwagą obserwowali nadbiegającą dziewczynę. Na twarzy starszego z braci widniało kilka zadrapań, lewy rękaw marynarki zwisał w strzępach. Denny trzymał się za rękę. Lecz obaj żyli.

- Regan! - krzyknęła Kenna.

Rzuciła mu się na szyję, nie dostrzegając zaskocze­nia, jakie pojawiło się na jego posępnej zazwyczaj twarzy. Oczy miała pełne łez. Poczuła na szyi ciepły oddech ukochanego. Jej Regan... jest bezpieczny.

Mężczyzna z całej siły przycisnął do piersi szlocha­jącą dziewczynę. Obsypywała pocałunkami jego poli­czki, czoło, szyję... Tulili się do siebie, nie zważając na zaciekawione spojrzenia stojącej wokół rodziny i pra­cowników lotniska. Denny uściskał rodziców, Angus klepnął Regana po ramieniu, Abbie z miłością patrzyła na obu synów...

Po długiej, nieskończenie długiej chwili, Regan uniósł głowę. Z niedowierzaniem wpatrywał się w twarz dziewczyny. Kenna delikatnie dotknęła jego policzka.

- Jesteś ranny - szepnęła.

- Nie - odparł dziwnie łamiącym się głosem. - To tylko zadrapanie.

- Tak się bałam - wtrąciła Abbie. Skorzystała z okazji, aby wziąć syna w ramiona. - Lądowanie na pastwisku. To coś nowego.

- Przez kilka minut myślałem, że będzie z nami źle - odezwał się Denny. Przeniósł wzrok z pobladłych policzków Kenny na poczerwieniałą twarz Regana. - Ale pilot wykazał klasę... Tato, jeśli chodzi o samo­lot...

- Do diabła z samolotem - burknął Angus. Serdecznie potrząsnął dłonią starszego syna.

- Stopimy szczątki i kupimy całkiem nową maszynę.

- Dzięki Bogu, że mieliśmy hełmy i kamizelki ratunkowe - mówił Denny. - Mogliśmy osłonić twarze w momencie uderzenia o ziemię.

- Złamałeś rękę? - spytał Angus.

- Chyba nie, choć lepiej będzie, jeśli w drodze do domu zajrzymy do szpitala. Trochę się potłukliśmy.

Angus skinął głową.

- W ciągu dziesięciu dni musicie złożyć raport o wypadku w National Transportation Safety Board.

- Dzwoniłem do nich, zanim przylecieliśmy tutaj - odparł Regan. - Przyślą pocztą wszystkie niezbędne formularze.

Z trudem dobierał słowa, lecz Kenna uznała, że nic w tym dziwnego. W jej spojrzeniu resztki strachu mieszały się z uwielbieniem.

- Chodźmy - mruknął Angus. Ruszył w kierunku budynku. - Chłopcy, jestem wam cholernie wdzięczny za pomoc... - zwrócił się do pracowników lotniska. Uścisnął im dłonie.

- Nic ci nie jest? - Abbie położyła dłoń na ramieniu Denny'ego.

- Wszystko w porządku - odpowiedział z uśmiechem. Kenna puściła dłoń Regana i podeszła do młod­szego z braci.

- Cieszę się, że wyszliście z tego cało.

- Zaraz wracam - odezwał się cicho Regan i od­szedł w ślad za ojcem.

- Urządziłaś prawdziwe przedstawienie - zamru­czał Denny. - Nie możesz w ten sposób się za­chowywać, jeśli nie jesteś zakochana po same uszy. Regan na pewno był zaskoczony.

Dziewczyna westchnęła.

- To chyba dobrze, że w przyszłym tygodniu wyjeżdża do Nowego Jorku? - spytała drżącym gło­sem. - Nie będzie musiał cierpieć z mojego powodu.

- Widziałam, jak cię całował, i myślę, że bardziej będzie cierpiał z powodu rozstania - zamruczała Abbie.

- Nie miał żadnego wyboru, skoro wisiałam mu na szyi - stwierdziła Kenna.

Odgarnęła z czoła kosmyk mokrych włosów.

- Pozbyłam się całej dumy. Myślałam tylko o tym, że obaj żyjecie.

- Amen - dodała Abbie. - Chodźmy.

- Przyjęcie! - Denny zdecydowanym krokiem ru­szył z miejsca.

- Jestem przekonana, że goście bawią się znakomi­cie - powiedziała beztrosko Abbie. - Niedługo do nich dołączymy. To, że obaj' żyjecie, jest najwspanialszym darem losu, kochanie.

Pocałowała Denny'ego w policzek.

Roześmiał się i oddał jej pocałunek.

Chirurg opatrzył rękę Denny'ego i nałożył kilka plastrów na twarz Regana. Po dokładnych oględzi­nach uznał, że obaj mężczyźni nie doznali poważniej­szych obrażeń. Można było wyruszyć w drogę powrot­ną. W samochodzie panował ścisk. Kenna siedziała z tyłu, wtłoczona pomiędzy obu braci. Regan za­chowywał kamienny spokój, lecz nie przejawiał ochoty do rozmowy. Za to Denny paplał bez przerwy, opo­wiadając o wydarzeniach minionego wieczoru.

Dom był pełen gości. Kenna nie znała prawie nikogo. Zgromadzeni powitali wchodzących okrzyka­mi pełnymi entuzjazmu. Angus w kilku słowach wyjaś­nił, co się stało.

- Najważniejsze, że już po wszystkim - zakończył. - Teraz pozwólcie nam się przebrać. Za chwilę za­czniemy przyjęcie. Dziś rzeczywiście mamy powód do dużej radości.

Kenna weszła do swojego pokoju. Uczesała się, włożyła wieczorową suknię, poprawiła makijaż i raz jeszcze podziękowała Opatrzności za szczęśliwy powrót Regana. To znaczy... obu braci, poprawiła się w myślach.

Z ciężkim sercem wróciła do gości. Abbie wręczyła jej kieliszek szampana.

- Proszę - uśmiechnęła się promiennie. - Czekałam z toastem specjalnie na ciebie.

- Dziękuję.

Kenna rozejrzała się po salonie.

- Gdzie Denny?

- Przy telefonie. Rozmawia z Margo. Pani Cole zrobiła znaczącą minę.

- Opowiada jej o swoich bohaterskich wyczynach podczas lotu.

Kenna wybuchnęła śmiechem.

- Chyba tym razem nie dojdzie do kłótni.

- Raczej nie, choć Margo potrafi być uparta. Mimo to zyskała moją sympatię. Początkowo myś­lałam, że chodzi jej wyłącznie o pieniądze Denny'ego...

Kenna skinęła głową. Smutnym wzrokiem wpatrywa­ła się w dno kieliszka. Taaak... rodzina Cole nie należała do najbiedniejszych, choć w przeciwieństwie do wielu znanych jej bogaczy, byli serdeczni i troszczyli się o innych.

- Wygaduję okropne rzeczy, prawda? - mruknęła Abbie i lekko dotknęła ramienia Kenny. - Nie chcę, żebyś pomyślała, że jestem podejrzliwa wobec każdej dziewczyny, jaką zobaczę w towarzystwie któregoś z moich synów. Kenno, to, co wydarzyło się na lotnisku, bezsprzecznie udowodniło, że naprawdę ko­chasz Regana. Wiem, co czujesz... ponieważ zachowy­wałam się podobnie, gdy poznałam Angusa.

- Dziękuję... - powiedziała cicho Kenna. Uniosła wzrok i spostrzegła barczystą sylwetkę Regana. W tej samej chwili mężczyzna odwrócił głowę. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym Regan spuścił wzrok i powrócił do przerwanej rozmowy z ojcem.

- Jest przekonany, że masz zamiar poślubić Denny'ego - odezwała się Abbie.

- Naprawdę?

Kenna wypiła łyk szampana, choć wcale nie czuła smaku doskonałego trunku.

- Nie dałaś mu żadnych powodów, aby tak myślał? Dziewczyna skinęła głową.

- Myślałam... to znaczy, ja i Denny... myśleliśmy oboje... że w ten sposób uda nam się wzbudzić jego zazdrość i zmusić go do działania.

Jej oczy wypełniły się łzami.

- To wcale nie był dobry pomysł. Odwróciła głowę.

- Na dzisiaj mam już dość wzruszeń. Czy mogę powiedzieć ci dobranoc i wrócić na górę?

- Dopiero dziesiąta, kochanie - łagodnie zaprotes­towała Abbie. - Ani razu nie zatańczyłaś.

- Nie czuję się na siłach.

Kenna odstawiła kieliszek i przytuliła się do swojej rozmówczyni.

- Cieszę się, że obaj są cali i zdrowi. Zobaczymy się rano.

- Oczywiście. Śpij dobrze, kochanie.

- Ty także. Och... przeproś wszystkich w moim imieniu - dodała.

Abbie ze zrozumieniem skinęła głową.

- Bądź spokojna. Może przynieść ci tabletkę aspi­ryny?

- Nie, dziękuję. Potrzebna mi wyłącznie gorąca kąpiel i miękkie łóżko. Wybieracie się jutro do kościo­ła?

Abbie uśmiechnęła się.

- Oczywiście. Mogę ci pożyczyć którąś z moich sukienek.

- Dziękuję, jestem przygotowana na podobną oka­zję. Dobranoc.

Odwróciła się i wyszła z pokoju. Czuła na sobie uważne spojrzenie ciemnych oczu.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kenna przymknęła oczy. Leżała w błękitnej wannie, wypełnionej po brzegi ciepłą, pachnącą wodą. Czuła błogi spokój i rozleniwienie.

Uniosła się i delikatnym strumieniem spłukała pianę z pleców. Dopiero wówczas zdała sobie sprawę, że nie jest sama.

Otworzyła powieki. Przez chwilę zamarła w bez­ruchu. Regan sycił wzrok widokiem jej nagiego, kuszą­cego ciała.

Bez wątpienia on również zrezygnował z udziału w przyjęciu, ponieważ zdjął marynarkę i miał na sobie jedynie spodnie i koszulę.

- Biorę kąpiel. - Głos Kenny zabrzmiał piskliwie. Dziewczyna nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Ręcznik wisiał tuż za plecami Regana.

- Widzę - odparł cicho mężczyzna. Nieoczekiwany uśmiech złagodził jego surowe rysy. - Boże... widok twego ciała jest prawdziwą ucztą dla oczu.

Siedziała wyprostowana, czekając, co będzie dalej.

- Wstań - powiedział. - Wytrę ci plecy. Zdjął ręcznik z wieszaka. Kenna zastanawiała się, czy powinna zanurzyć się głębiej, czy raczej próbować ucieczki.

Na jej twarzy pojawił się wyraz niezdecydowania. Regan wybuchnął śmiechem.

- Nie bój się, kochanie. Stanął przy wannie.

- Jesteś cudowna. Uwielbiam patrzeć na ciebie. A teraz wstań. Nie możesz wciąż siedzieć w wodzie.

Zachowywał się całkiem naturalnie. Kenna nie wahała się dłużej. Przełożyła nogę przez krawędź wanny i stanęła na posadzce. W milczeniu wpatrywała się w twarz mężczyzny.

- Widzisz - powiedział łagodnym tonem, owijając ją ręcznikiem. - Nie było się czego wstydzić. Nagość jest piękna. To tylko konwenanse wywołują poczucie zakłopotania.

Na jego policzku widniał głęboki ślad zadrapania, do niedawna jeszcze zakryty plastrem. Kenna uniosła dłoń. Musnęła palcami grudkę świeżo zakrzepłej krwi.

- Nigdy w życiu tak się nie bałam. Gdy Abbie przekazała mi wiadomość o wypadku... - powiedziała ledwie słyszalnym szeptem. Łzy napłynęły jej do oczu na to wspomnienie.

- Wiem... - mruknął Regan. Powolnym ruchem wycierał jej plecy.

- Nie potrafię wyrazić słowami, co czułem, gdy zobaczyłem cię biegnącą po pasie startowym. Kiedy rzuciłaś mi się na szyję... Boże, niemal się rozpłaka­łem...

Ukryła twarz w jego ramionach. Czuła podniecają­cy dotyk rozgrzanego ciała. Jęknęła cicho.

- Kocham cię - wyszeptała. - Kocham cię i nic mnie nie obchodzi, co na to powiedzą inni.

- Niektórzy z nich wyglądali na zaskoczonych. Wspomniał twarze osób otaczających ich na lotnis­ku.

- Zwolnij trochę tempo, kochanie - zamruczał. Czuł dotyk jej nagich piersi. - Zaczynam tracić kont­rolę...

- Chcę, żebyś stracił kontrolę - szepnęła mu wprost do ucha. - Chcę, żebyś mnie kochał. Chcę należeć wyłącznie do ciebie. Nie dbam o to, czy ofiarujesz mi całą wieczność, czy nasz romans skończy się dzisiejszej nocy... Kocham cię!

Zamknął jej usta pocałunkiem. Przez chwilę trwali w milczeniu.

- Nic nie mów - szepnął czule.

Zaniósł ją do przyległej sypialni i ostrożnie ułożył na łóżku. Powoli zaczął się rozbierać. Rzucił koszulę na krzesło. Kenna odwróciła głowę.

Regan położył się obok dziewczyny i łagodnym ruchem zmusił ją, aby na niego spojrzała.

- Wątpię, abyś mogła zobaczyć coś szczególnego, skoro nie masz okularów - zauważył z uśmiechem.

- Ale to i tak nie ma znaczenia. Patrz po prostu na mnie. Uważam, że kochankowie nie powinni niczym przestępcy kryć się w ciemnościach.

- Chodzi o coś zupełnie innego - odpowiedziała.

- Wkraczam na zupełnie nowy obszar...

- Ja również - westchnął. Obrzucił ją długim, namiętnym spojrzeniem. - Jesteś moją pierwszą dzie­wicą.

Na twarzy Kenny odmalował się wyraz bezgranicz­nego zdumienia.

- Jessica była rozwódką - powiedział cicho. - I chciałbym ci jeszcze coś wyjaśnić. To już zamknięty rozdział. Kochałem moją żonę, lecz zginęła, a życie toczy się dalej.

Pogładził ją po policzku.

- Nie wiesz, jak się zabezpieczyć, prawda? - spytał nieoczekiwanie i wybuchnął cichym śmiechem na widok jej miny. - Nie martw się. Nawet jeśli zajdziesz w ciążę, to poradzimy sobie z tym problemem.

Była czerwona jak burak, ale nie odwróciła wzroku.

- Nie musisz się niczego obawiać... - zaczęła.

- Przestań - zawołał. Położył dłoń na jej brzuchu. Zadrżała. - Będzie nam dobrze razem. Wiedziałem to już od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem cię w biurze Denny'ego, Ze wszystkich sił starałem się walczyć z rodzącym się uczuciem. Miałem nawet ochotę po­święcić własnego brata, aby tylko uwolnić się od twojej obecności. Wszystko na próżno.

Spoważniał.

- Gdy dzisiaj rano oświadczyłaś mi, że Denny poprosił cię o rękę, kompletnie straciłem rozum. Miałem ochotę go pobić. Dałem mu niezły wycisk podczas podróży, a on tylko patrzył na mnie i szczerzył zęby. Dopiero gdy na lotnisku padłaś mi wprost w ramiona, zacząłem domyślać się prawdy.

Z uwagą chłonęła każde jego słowo.

- Pozbyłam się resztek dumy - szepnęła. - Okro­pnie się bałam. Nadal odczuwam lęk...

- Dlatego drżysz? - spytał kpiąco. - To nawet podniecające.

- O nic cię nie proszę - szepnęła. - Muszę... Muszę być niezależna...

Czule pocałował ją w policzek.

- Możesz zachować niezależność do pewnego stop­nia - oświadczył. - Ale chcę, żebyś towarzyszyła mi w każdej podróży. Nie mam zamiaru dłużej żyć w samotności i z dala od ciebie.

Od pewnej chwili Kenna słuchała go z roztarg­nieniem, z trudem powstrzymując gwałtowną falę namiętności, wzbierającą w jej ciele.

- Chcesz... powiedzieć, że możemy być razem nie tylko podczas weekendów? - spytała.

- Uhm - zamruczał. Musnął końcem języka jej nabrzmiałe piersi. Jęknęła.

- Jak długo? - nie dawała za wygraną.

- Jakieś... pięćdziesiąt lat... - Przycisnął usta do jej brzucha. - Może jeszcze dłużej.

- Pięćdziesiąt lat?! - wykrztusiła. Podniósł głowę.

- Opieram swoje przypuszczenia wyłącznie na ak­tualnych wynikach badań. Kto wie, co jeszcze zdziała­ją lekarze...

Przerwał na chwilę.

- Czy możesz położyć się spokojnie i przestać zanudzać mnie pytaniami? Myślałem, że masz ochotę na miłość.

- To prawda... ale...

- To będzie cudowna miłość, Kenno - powiedział z poważnym wyrazem twarzy. - Najwspanialsza, naj­słodsza i najdziksza z miłości. Coś, czego nawet nie potrafisz sobie wyobrazić.

Patrzyła na niego zamglonymi ze szczęścia oczami.

- Kocham cię. Nie wiedziałaś o tym? - spytał.

- W pełni zdałem sobie z tego sprawę po naszej porannej rozmowie. Myślałem, że cię straciłem... Wy­jdziesz za mnie?

Wybuchnęła płaczem.

- Tak. Tak! Jeśli zechcesz, pójdę za tobą boso nawet na koniec świata - wyjąkała.

- Wiedziałem! - zawołał gwałtownie. - Zrobiłbym dla ciebie to samo. Kocham cię!

- Okaż mi swą miłość - szepnęła. Zatrzepotała rzęsami, aby strząsnąć napływające do oczu łzy. - Na­ucz mnie, jak kochać.

Zbliżył usta do jej twarzy.

- Tak mi dobrze... - wyszeptał. - Nie bój się. Będę cię traktował tak, jakbyś była kruchą figurką z chińs­kiej porcelany.

Zadrżała czując jego dotyk, lecz nie okazywała strachu. Całkowicie poddała się zabiegom Regana.

- Chcę sprawić ci jak największą rozkosz - szepnęła.

- Tak będzie. - Złożył delikatny pocałunek na jej ustach. - Przez całą noc będziemy odkrywać, co znaczy miłość...

Fala namiętności ogarnęła jej ciało. Czas mijał wśród szeptów, jęków i miłosnych uniesień. Kenna poznała tajemnicę gwałtownej i pełnej rozkoszy; Regan doświad­czył, jak słodka może być pierwsza miłość dziewczyny...

Gdy dopiero kilka godzin później zamarli w bez­ruchu, Kenna spojrzała w zamglone oczy ukochanego.

- Okłamałeś mnie - szepnęła bez tchu. - Gdzie nabrałeś takiego doświadczenia? Nieważne - dodała pośpiesznie, zakrywając mu dłonią usta. - Nie chcę wiedzieć.

Spojrzał na nią, udając zdziwienie.

- Sama powiedziałaś kiedyś, że Bóg usiłował wyna­grodzić mi brak urody...

Roześmiała się.

Po chwili wyciągnęła rękę i odgarnęła z czoła mężczyzny kosmyk ciemnych włosów.

- Nigdy nie uważałam, że brak ci urody. Kocham każdy milimetr twojego złamanego nosa, zbyt duże stopy, ponure spojrzenie i gwałtowny temperament...

- Mogłabyś mnie kochać bez wyliczania tych wszy­stkich rzeczy?

- Jeszcze nie doszłam do najważniejszego... Spłonęła rumieńcem, gdy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.

Regan wybuchnął śmiechem.

- Stajesz się frywolna, cudownie frywolna. Bardzo cię bolało?

- Właśnie usiłowałam ci to powiedzieć. - Pogładzi­ła go po policzku.

- Nie wiem. Jeśli dobrze pamiętam, to zupełnie nie czułam bólu. Wszystko przypominało sen... Regan, czy będziemy się kochać, nawet gdy będziemy starzy?

- Siebie zapytaj. Ja z wiekiem staję się coraz lepszy. Pocałował ją.

- Ty chyba też. Stanowimy dobraną parę. Roześmiała się beztrosko.

- Kocham cię. I podziwiam.

- Z wzajemnością. Przeciągnęła się leniwie.

- Jestem taka śpiąca... Czy możesz zostać ze mną aż do rana? Lecz co na to twoi rodzice?

- Przy śniadaniu ojciec obrzuci nas zdziwionym spojrzeniem, Denny wyszczerzy zęby, a Abbie spyta, czy mam wobec ciebie uczciwe zamiary. To wszystko. Myślę, że doskonale wiedzą, na co się zanosi. Wiedzieli o wszystkim wcześniej niż my sami.

Zdusił niedopałek w popielniczce i zgasił światło.

- Lepiej spróbuj zasnąć. Niewykluczone, że obudzę cię przed świtem.

Zachichotała i wsunęła się pod kołdrę. Przymknęła powieki i przez chwilę leżała w milczeniu. Nagle otworzyła szeroko oczy. Spojrzała na majaczącą w świetle księżyca sylwetkę.

- Regan?... - odezwała się cicho.

- Słucham, kochanie - zamruczał sennym głosem.

- Dam ci dziecko.

- Wiem.

Przyciągnął ją tak gwałtownie do siebie, jakby tulił do piersi najcenniejszy ze skarbów świata. Nie powie­działa: „aby zastąpić to, które straciłeś”, choć Regan doskonale zrozumiał jej intencje. Kenna uśmiechnęła się do własnych myśli. Wyobraziła sobie roześmianą buzię dziecka, wyciągającego do rodziców maleńkie rączki. Kochać i być kochanym... Poczuła łzy pod powiekami. Zaopiekuję się Reganem, Jessico, pomyślała. Przeko­nasz się o tym.

Za oknem, wśród gałęzi, odezwał się śpiew nocnego ptaka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
112 Palmer Diana Brylancik
Palmer Diana Brylancik
Palmer Diana Brylancik
Palmer Diana Harlequin Desire 112 Brylancik
Palmer Diana Zbuntowana kochanka
K048 Palmer Diana Long tall Texans series 07 Narzeczona z miasta
Palmer Diana Specjalista od miłości
Palmer Diana Niebezpieczna miłość
GR581 Palmer Diana Piękny, dobry i bogaty
Palmer Diana Ojciec mimo woli
Palmer Diana Zdrajca
Palmer Diana 06 Meksykański ślub
Palmer Diana Skrywana miłość
2004 19 Palmer Diana Trzy razy miłość Long Tall Texans16
Palmer Diana Mezalians
Palmer Diana Panna z Charlestonu
535 Palmer Diana Ukryte pragnienia
D351 Palmer Diana Serce z lodu
Palmer Diana Do dwoch razy sztuka

więcej podobnych podstron