Takich zgrupowań się nie zapomina. Pojechaliśmy do Zakopanego, żeby przygotować się do nadchodzącego sezonu i startu w Pucharze UEFA. Aż tu znowu bomba - oglądamy wieczorem telewizję i znów dowiadujemy się o kolejnych karach. Wykluczono polskie kluby z europejskich rozgrywek! No, ładnie misie z PZPN zaszalały ku chwale naszego futbolu! To był dla nas cios na szczękę. Tyle tylko, że po ciosie na szczękę od razu idzie się spać, a my musieliśmy jeszcze odreagować. Musieliśmy upić się z rozpaczy. Zdezynfekować nową ranę. Nie jesteśmy mistrzem, nie gramy w pucharach, minus trzy punkty na nowy sezon, masa kasy koło nosa.
Poszliśmy wszyscy w miasto, znaleźliśmy jakąś knajpę i siedzieliśmy do rana. Co jakiś czas ktoś się wykruszał i wracał do hotelu. Ja zawsze lubiłem zostawać do końca, więc całą noc spędziłem z kilkoma kolegami z kieliszkiem w ręku.
- Ty, jutro mieliśmy chyba z kimś grać, tak? Z GKS? - zapytał ktoś.
- A, niech se hanysy same grają!
I siedzieliśmy dalej. Dzień później, o godzinie 11.00, rzeczywiście mieliśmy stawić się na boisku i rozegrać mecz kontrolny z Katowicami. Przyszła godzina 11.00, a na boisku sami zawodnicy GKS. Trener Janas zaczął biegać po pokojach i wszystkich budzić. Nie było szans znalezienia jedenastu zdolnych do gry! Tym bardziej, że niektórzy o tej porze dopiero próbowali usnąć. - Nie po to się przed chwila położyłem, żeby wstawać... - mruknąłem. W zespole były same zrzuty! Wszyscy kompletnie nawaleni. Nawet nie było jak się dogadać z niektórymi, że mecz mają grać. A gra takiej ekipy mogła skończyć się w najlepszym wypadku drobną kontuzją. Jak sobie GKS chce, to niech gra. My tego dnia mieliśmy większy cel niż wygranie z katowiczanami - musieliśmy wygrać z kacem. Przez cały dzień toczyliśmy wyrównane boje, atakując przede wszystkim browarami, ale także czymś mocniejszym. Trenerzy chyba nie mieli pretensji, bo przecież też musieli odreagować i dobrze wiedzieliśmy, że nie siedzą w pokoju i nie czekają, aż ktoś poprosi o piłkę. Wreszcie, gdy już zapadł zmrok, trener wezwał nas na zebranie: - Dobra, panowie. Od jutra zapominamy o piciu, bo mimo wszystko trzeba się przygotować do tego sezonu. Dwa dni picia to wystarczająca dawka. Czeka nas ciężki rok. Mamy coś do udowodnienia. Musimy pokazać misiom z PZPN, z kim zadarli i żeby pilnowali własnych dup. Mamy minus trzy punkty, ale trzeba walczyć o mistrza. Zresztą, olać mafię z PZPN. Całej Polsce pokażemy, gdzie jest nasze miejsce, a gdzie miejsce frajerów. Niech znają swoje miejsce w szyku! My swoje znamy - pierwsze!
Miał wtedy do nas dołączyć Janusz Góra ze Śląska Wrocław. Jednak gdy przyjechał do Zakopanego i zobaczył, co ta drużyna potrafi wypić i kiedy kładzie się spać, to się przestraszył, że nie wytrzyma tempa. Nawet nie zdążyliśmy go przetestować. Spakował się i wyjechał bez pożegnania! - Chłoptasiu, nikt po tobie płakać nie będzie. Jak chcesz jechać całe życie na Isostarze, to marnie skończysz - pomyślałem. Natomiast Adam Fedoruk i Zbyszek Mandziejewicz, mimo że w poprzednim sezonie nie grali u nas, szybko zrozumieli na czym polega ogrom tragedii i połączyli się z nami w rozpaczy. Patrząc na nich śmialiśmy się, że za mądrych to do Legii nie biorą. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu - dwóch wesołych wąsaczy z mocną głową i apetytem do żartów. No i do tego dwóch znakomitych piłkarzy. Wkrótce dołączył do nas także Darek Dziekanowski, ale to już była zupełnie inna historia