Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (11) Wszystkie weyry Pern

Anne McCaffrey

Wszystkie Weyry Pern – tom 11

All the Weyrs of Pern

Przekład Zuzanna Galińska

Data wydania oryginalnego 1991

Data wydania polskiego 1998


Z całym szacunkiem dedykuję tę książkę doktorom Jackowi i Judy Cohenom, którzy tak wzbogacili moje życie.


Prolog



Siwsp poczuł, że jego czujniki reagują na wznowienie dopływu energii z ogniw słonecznych umieszczonych na dachu budynku, w którym znajdowało się jego pomieszczenie. Widocznie silny wiatr zwiał zatykający je kurz i popiół wulkaniczny. Podczas ubiegłych dwóch tysięcy pięciuset dwudziestu pięciu lat wydarzało się to na tyle często, że mógł podtrzymać funkcjonowanie, przynajmniej na podstawowym poziomie.

Jak zwykle, sprawdził wszystkie główne obwody i nie znalazł żadnej usterki. Zewnętrzne wizjery pozostały zatkane, ale zdołał stwierdzić, że w pobliżu panuje pewna aktywność.

Czyżby ludzie powrócili na Lądowisko?

Odchodząc stąd, ludzie rozkazali mu znaleźć sposób na zniszczenie organizmu, określanego przez kapitanów mianem “Nici”. Jednak nie mógł tego dokonać, gdyż nie otrzymał wystarczających informacji. Tym niemniej priorytet nie został skasowany.

Być może teraz, gdy ludzie wrócili, dostarczą mu nowych danych i będzie mógł wywiązać się z zadania.

W miarę jak odkrywało się coraz więcej słonecznych ogniw, energia zaczęła wypełniać jego obwody elektryczne. Odsłanianie nie było przypadkowe, tak jakby przyczyną był tylko wiatr. Przypominało to raczej działalność człowieka. Energia słoneczna ładowała długo nie używane kolektory, a Siwsp rozprowadzał ją na wszystkie systemy i wykonywał szybkie testy.

Został zaprojektowany tak, by przetrwać nawet najbardziej niesprzyjające warunki. Energia płynęła w nim cały czas, więc był gotowy do pracy jeszcze zanim odsłonięte do końca zewnętrzne czujniki.

Ludzie wrócili na Lądowisko! Jeszcze raz rodzaj ludzki zatriumfował nad ogromnymi przeciwnościami.

Dzięki elementom optycznym Siwsp zauważył, że ludziom nadal towarzyszą stworzenia nazwane ognistymi smokami. Przez jego kanały słuchowe przenikały także dźwięki. Były to takie głosy, jakie wydawał człowiek, ale miały dziwne brzmienie. Widocznie w języku nastąpiły zmiany. Tym niemniej Siwsp policzył, że od chwili lądowania minęło już dwa tysiące pięćset dwadzieścia pięć lat, więc mogło się zdarzyć absolutnie wszystko. Siwsp słuchał i tłumaczył, przymierzając zmienione samogłoski i zlane spółgłoski do wzorów mowy, które zostały w nim zaprogramowane. Organizował nowe dźwięki w grupy i sprawdzał je w programie semantycznym.

Nagle w zasięgu jego czujników pojawiło się ogromne białe stworzenie. Czyżby to był potomek pierwszego wytworu bioinżynierów? Siwsp wykonał szybką ekstrapolację z plików biolabu i doszedł do wniosku, że tak zwane smoki ewoluowały i miały się świetnie. Jednak gdy przeszukał wszystkie dane na temat gatunku stworzonego przez ludzi, nie znalazł informacji o białym zwierzęciu.

Zaczął powoli rozumieć, że ludzkość nie tylko przetrwała ponad dwadzieścia pięć wieków Opadu Nici, lecz jeszcze bardziej rozkwitła. Siwsp wcale się temu nie dziwił. Wiedział, że człowiek zawsze dąży do przeżycia nawet tam, gdzie inni ulegają.

Jeśli ludzie mogli wrócić na Południowy Kontynent, to może udało im się także zniszczyć pasożytniczy organizm? Byłoby to nie lada osiągnięciem. Czym więc zajmie się teraz on, Siwsp, jeżeli ten problem został już rozwiązany?

Jednak ludzkość, ze swoją nienasyconą ciekawością i niepokojem, niewątpliwie znajdzie nowe zadania, których Sztuczna Inteligencja o Werbalnym Systemie Porozumiewania mogłaby się podjąć. Siwsp wiedział ze swoich banków pamięci, że ludzie nie są gatunkiem łatwo wpadającym w samozadowolenie. Wkrótce ci, którzy pracują nad oczyszczeniem zalegającego od stuleci kurzu, odkryją cały budynek i dotrą do niego. Musi, oczywiście, zareagować tak, jak polecał mu program.

Siwsp czekał.


Rozdział I

Obecne (dziewiąte) przejście, 17 obrót



Zanim Siwsp skończył opowiadać o pierwszych dziewięciu latach kolonizacji Pernu, słońce, które osadnicy nazwali Rukbat, zaszło niezwykle pięknymi kolorami, chociaż chyba żaden z pełnych szacunku słuchaczy historii przedstawionej przez Sztuczną Inteligencję o Werbalnym Systemie Porozumiewania nie zwrócił na to uwagi.

W czasie, gdy melodyjny głos Siwspa wypełniał pomieszczenie i przenikał do holu, ludzie napływali jak przyciągnięci magnesem. Rozpychali się i przeciskali, by słuchać opowieści i choć rzucić okiem na niewiarygodne ruchome obrazy, którymi ten dziwny stwór ilustrował swoje słowa. Lordowie Warowni i Mistrzowie Cechów, pospiesznie wezwani przez posłańców - jaszczurki ogniste - bez skargi tłoczyli się w dusznym pomieszczeniu maszyny.

Lord Jaxom z Ruathy poprosił swojego białego smoka, Rutha, by powiadomił o odkryciu Przywódców Weyru Benden, oni więc jako pierwsi dołączyli do Mistrza Harfiarza Robintona i Mistrza Kowala Fandarela. Lessa i F’lar cichutko przysiedli na stołkach, które ustąpili im Jaxom i Czeladnik Harfiarz Piemur. Piemur groźnie zamachał do swojej żony Jancis, gdy ta również chciała ustąpić miejsca i gestem nakazał Breidemu, który stał z rozdziawionymi ustami w drzwiach, by przyniósł dodatkowe stołki. F’nor, dowódca skrzydła w Benden, znalazł już skrawek przestrzeni tylko na podłodze, skąd musiał wyciągać szyję, żeby zobaczyć ekran. Jednak natychmiast historia pochłonęła go na tyle, że przestał zwracać uwagę na niewygody. W małym, zatłoczonym pomieszczeniu zrobiono jeszcze miejsce dla Lordów Groghe’a z Fortu, Asgenara z Lemos i Larada z Telgaru, ale w zamieszaniu odepchnięto Jaxoma aż pod drzwi. Ustawił się więc na straży i grzecznie, lecz stanowczo odmawiał następnym chętnym prawa do wejścia.

Siwsp zwiększył siłę głosu tak, by mogli go słyszeć wszyscy, którzy stali na korytarzu. Wydawało się, że nikomu nie przeszkadza zaduch i ciasnota, zwłaszcza że po jakimś czasie ktoś pomyślał o podaniu wody, soku z czerwonych owoców i pasztecików z mięsem. Ktoś inny otworzył okna w korytarzu, zapewniając przepływ powietrza, chociaż niewiele z niego docierało do pomieszczenia Siwspa.

- Ostatnia wiadomość, którą otrzymałem od kapitana Keroona potwierdzała, że Warownia Fort działa. Przyjąłem tę wiadomość o 17:00, czwartego dnia dziesiątego miesiąca, jedenaście lat po Lądowaniu.

Kiedy Siwsp zamilkł, zapadła głęboka i pełna namaszczenia cisza. W końcu oszołomieni ludzie zaczęli się poruszać. Mistrz Harfiarz Robinton też doszedł do siebie i, czując, że do niego należy obowiązek zareagowania na te niespodziewane historyczne objawienia, zabrał głos jako pierwszy.

- Jesteśmy ci niezwykle zobowiązani za przekazanie nam tej zdumiewającej opowieści. - Robinton przemawiał z wielką pokorą i najgłębszym szacunkiem. Przez pokój i korytarz przeszedł zgodny pomruk. - Straciliśmy tak dużo z naszej wczesnej historii. Została ona właściwie zredukowana do mitów i legend. Wyjaśniłeś wiele z tego, co nas intrygowało. Ale dlaczego twoja opowieść urywa się tak nagle?

- Autoryzowani operatorzy nie dostarczali dalszych informacji.

- Dlaczego?

- Nie udzielono mi wyjaśnień. Ponieważ nie otrzymałem kolejnych instrukcji, kontynuowałem obserwacje do czasu, gdy ogniwa słoneczne zostały zasypane, a poziom energii zredukowany do minimum niezbędnego dla działania części centralnej.

- Te ogniwa są źródłem twojej mocy? - spytał Fandarel, a jego basowy głos aż grzmiał z entuzjazmu.

- Tak.

- A obrazy? Jak to zrobiłeś? - zazwyczaj powściągliwy Fandarel nie krył podniecenia.

- Nie znacie urządzeń nagrywających?

- Nie. - Fandarel potrząsnął z rozgoryczeniem głową. - Tak jak wielu innych cudów, o których wspominałeś. Czy możesz nas nauczyć tego, co zapomnieliśmy? - Jego oczy błyszczały wyczekująco.

- Banki pamięci zawierają informacje na temat Inżynierii Planetarnej i Kolonizacji oraz wielokulturowe i historyczne katalogi, które Administratorzy Kolonii uważali za istotne.

Zanim Fandarel mógł sformułować kolejne pytanie, F’lar podniósł rękę.

- Z całym szacunkiem, Mistrzu Fandarelu, wszyscy mamy pytania do Siwspa. - Odwrócił się i skinął na Mistrza Esselina i wszędobylskiego Breide’a. - Proszę opróżnić korytarz, Mistrzu Esselinie. Nikt nie może wejść do tego pokoju bez wyraźnego pozwolenia jednej z obecnych tu teraz osób. Czy to jasne? - spoglądał surowo na obu mężczyzn.

- Tak jest, Przywódco Weyru, zupełnie jasne - odpowiedział służalczo Breide.

- Oczywiście, Przywódco Weyru, z pewnością, Przywódco Weyru - potakiwał Mistrz Esselin, kłaniając się za każdym razem, kiedy wymawiał tytuł F’lara.

- Breide, nie zapomnij przekazać raportu z dzisiejszego wydarzenia Lordowi Torikowi - dodał F’lar, doskonale zdając sobie sprawę, że Breide zrobiłby to nawet bez jego pozwolenia. - Esselinie, przynieś kosze żarów do oświetlenia sali i przyległych pokoi, kilka połówek lub materacy, a także koce i jedzenie.

- I wino. Nie zapominaj o winie, F’larze - zawołał Robinton. - Bendeńskie wino, jeśli można, Esselinie, dwa bukłaki. Praca, która tu czeka, z całą pewnością przyprawi nas o pragnienie - dodał lekkim tonem i uśmiechnął się łobuzersko do Lessy.

- Och, Robintonie, nie wypijesz dwóch pełnych bukłaków - napomniała go surowo Lessa. - Widzę, co ci chodzi po głowie. Oszczędzaj się, bo miałeś aż za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Ja też jestem oszołomiona.

- Pani Lesso - odezwał się Siwsp pojednawczo - zapewniam, że każde słowo, które usłyszałaś, jest prawdziwe.

Lessa zwróciła się w stronę ekranu pokazującego te wszystkie cuda: wizerunki ludzi, którzy przed wiekami obrócili się w proch, nieznane przedmioty...

- Siwspie, nie wątpię w to, co nam opowiedziałeś, ale wątpię w moje zdolności zrozumienia chociaż połowy niezwykłości, które nam opisałeś i pokazałeś.

- Pani, wiedz, że to, co sami osiągnęliście, graniczy z cudem - odrzekł Siwsp. - Poradziliście sobie z niebezpieczeństwem, które omal nie zabiło osadników. Czy te olbrzymie i wspaniałe stworzenia spoczywające na zboczach wzgórz, to potomkowie smoków, które stworzyła pani Kitti Ping Yung?

- Tak - odpowiedziała Lessa z dumą posiadaczki. - Złota królowa to Ramoth...

- Największy smok na całym Pernie - podpowiedział scenicznym szeptem Mistrz Harfiarz Robinton i puścił oczko.

Lessa już zamierzała spiorunować go wzrokiem, ale zamiast tego roześmiała się.

- Tak, rzeczywiście ona jest największa.

- Spiżowy, który na pewno odpoczywa obok niej, to Mnementh, a ja jestem jego jeźdźcem - dodał F’lar uśmiechając się szelmowsko na widok skrępowania swojej towarzyszki życia.

- Skąd wiesz, co znajduje się poza tym pokojem? - wypalił Fandarel.

- Moje zewnętrzne czujniki już działają.

- Zewnętrzne czujniki... - Fandarel umilkł zadziwiony.

- A to białe? - pytał dalej Siwsp. - To...

- On - sprostował Jaxom stanowczo, ale bez urazy - nazywa się Ruth, a ja jestem jego jeźdźcem.

- Nadzwyczajne. Raport bioinżynieryjny wskazywał, że miało być pięć odmian, bazujących na materiale genetycznym jaszczurek ognistych.

- Ruth jest w porządku - odparł Jaxom. Już dawno przestał odczuwać urazę, gdy ktoś podawał w wątpliwość zalety jego smoka. Ruth miał specjalne zdolności.

- To część naszej historii - powiedział Robinton uspokajająco.

- Ale z jej opowiadaniem zaczekamy, aż niektórzy z nas odpoczną - twardo oznajmiła Lessa, rzucając harfiarzowi jeszcze jedno surowe spojrzenie.

- Pani, powściągnę swoją ciekawość - odezwał się Siwsp. Lessa podejrzliwie popatrzyła na pociemniałą powierzchnię ekranu.

- Odczuwasz ciekawość? A co masz na myśli mówiąc do mnie “pani”?

- Nie tylko ludzie zbierają informacje. “Pani” to tytuł wyrażający szacunek.

- Siwspie, szacunek wobec Lessy wyraża się nazywaniem jej Władczynią Weyru - wyjaśnił uprzejmie F’lar. - Albo jeźdźczynią Ramoth.

- A jak mówić do ciebie, panie?

- Jestem Przywódcą Weyru lub jeźdźcem Mnementha. Poznałeś już Mistrza Harfiarza Robintona, Czeladnika Harfiarza Piemura, Mistrza Kowala Jancis i Lorda Jaxoma z Warowni Ruatha, ale pozwól, że teraz ci przedstawię Mistrza Kowala Fandarela, Lorda Groghe’a z Warowni Fort, o której zawsze wiedzieliśmy, że została założona jako pierwsza... - F’lar ukrył uśmiech na widok skromnej miny Groghe’a - chociaż, oczywiście, nie wiedzieliśmy dlaczego. A to Larad, Lord Telgaru, i Lord Lemosu, Asgenar.

- Lemos? Coś podobnego! - Ale zanim słuchacze zdążyli zareagować na lekkie zdziwienie w głosie Siwspa, ten mówił dalej. - Dobrze wiedzieć, że imię bohaterskiej Sallah Telgar Andiyvar przetrwało.

- Straciliśmy wiedzę o znaczeniu imion - mruknął Larad. - Ale radujemy się, że poświęcenie Sallah i jej męża, Tarviego nie odeszło w zapomnienie.

- Siwspie - odezwał się F’lar, stając na wprost ekranu - mówiłeś, że próbowałeś odkryć skąd pochodzą Nici i jak je zniszczyć. Doszedłeś do jakichś wniosków?

- Tak. Przez ostatnie tysiąclecie dowiedziałem się kilku rzeczy. Organizm zwany Nicią jest w jakiś sposób połączony z planetką, która, w afelium, przebiega przez obłok Oorta, a gdy dociera do peryhelium, pociąga za sobą materię spoza orbity waszej ostatniej planety. Wówczas ten ciągnący się obłok wydala część swego brzemienia w przestrzeń kosmiczną wokół Pernu. Obliczenia przeprowadzone po lądowaniu wskazywały, że za każdym razem będzie to trwało około pięćdziesięciu lat, po czym materiał ściągnięty przez planetkę wyczerpie się. Osadnicy wyliczyli również, że to zjawisko będzie nawracać co mniej więcej dwieście pięćdziesiąt lat, z dokładnością do dziesięciu.

F’lar rozejrzał się wokół siebie sprawdzając, czy ktokolwiek zrozumiał o czym mówi Siwsp.

- Z całym szacunkiem, Siwspie, nie rozumiemy twoich wyjaśnień - powiedział z żalem harfiarz. - Dużo czasu upłynęło odkąd admirał Benden i gubernator Boll poprowadzili osadników na północ. Obecnie mamy siedemnasty Obrót... ty, jak mi się wydaje, nazywasz to rokiem Dziewiątego Przejścia Czerwonej Gwiazdy.

- Zapisałem.

- Zawsze uważaliśmy - dodał F’lar - że Nici przychodzą z Czerwonej Gwiazdy.

- To nie jest gwiazda. Chodzi o zabłąkaną planetę, która prawdopodobnie z jakiegoś powodu wyrwała się ze swojego rodzinnego systemu i podróżowała przez przestrzeń kosmiczną do czasu, aż przyciągnęła ją siła grawitacji waszego słońca, Rukbatu. A materia, którą nazywacie Nicią, nie pochodzi z powierzchni planety. Jej źródłem jest obłok Oorta.

- A co to jest ten obłok Oorta? - spytał Mistrz Fandarel.

- Holenderski astronom Jan Oort odkrył, że istnieją obłoki sformowane z materii komet okrążające gwiazdę po orbicie bardziej od niej oddalonej niż orbita najdalszej planety. Tego rodzaju obłoki otrzymały nazwę obłoków Oorta, od nazwiska odkrywcy. Materia komet przenika z obłoku do wnętrza systemu. W przypadku Rukbatu, część tej materii to jajowate ciała o twardych skorupach, które zmieniają się w szczególny sposób. Zrzucając zewnętrzną powłokę i słabnąc w zetknięciu z górną warstwą atmosfery, spadają na powierzchnię Pernu jako to, co zostało określone terminem “Nici”. Przypominają żarłoczny organizm pożerający materię organiczną zbudowaną ze związków węgla.

Fandarel zamrugał usiłując przyswoić sobie te informacje.

- Cóż, sam pytałeś Mistrzu Fandarelu - zauważył Piemur złośliwie. - Siwspie, twoje wyjaśnienia tylko mieszają nam w głowach, gdyż nikt z nas nie posiada wystarczającej wiedzy, aby je zrozumieć - odezwał się F’lar, unosząc dłoń na znak, by mu nie przerywano. - Ale skoro ty, i jak przypuszczam nasi przodkowie, wiedzieliście, czym są Nici i skąd pochodzą, dlaczego nie zniszczyliście ich źródła?

- Zanim doszedłem do powyższych wniosków, Przywódco Weyru, wasi przodkowie przenieśli się na Północny Kontynent i nie powrócili, żeby przyjąć raport.

Pokój wypełniła cisza pełna poczucia rozpaczy i przegranej.

- Ale my tu jesteśmy - powiedział Robinton, prostując się na stołku. – I możemy wysłuchać raportu.

- Jeśli go zrozumiemy - dodał F’lar żartobliwie.

- Mam programy edukacyjne ze wszystkich dziedzin nauki, chociaż nadrzędnym rozkazem, wydanym mi przez kapitanów Keroona i Tilleka, jak również admirała Bendena i gubernator Boli, było zbieranie informacji i odkrycie sposobu zniszczenia Nici.

- Czyli usunięcie zagrożenia jest możliwe? - zapytał F’lar, zachowując obojętny wyraz twarzy, by nie zdradzić nadziei, którą odczuwał.

- Taka możliwość istnieje, Przywódco Weyru.

Wszyscy obecni spojrzeli na maszynę z niedowierzaniem.

- Taka możliwość istnieje, Przywódco Weyru - powtórzył Siwsp - ale będzie wymagać olbrzymiego wysiłku zarówno od was, jak i od wszystkich mieszkańców Pernu. Najpierw musicie przyswoić sobie język naukowy i nauczyć się wykorzystywać nowoczesną technologię. Następnie trzeba uzyskać dostęp do głównych banków pamięci “Yokohamy”, aby poznać nowe pozycje asteroidów. Dopiero wtedy będzie można przystąpić do likwidacji Nici. Najprawdopodobniej zdołamy tego dokonać.

- Mówisz o możliwości, o prawdopodobnym rezultacie? - F’lar podszedł do maszyny i oparł ręce po obu stronach delikatnie jarzącego się ekranu. - Zrobiłbym wszystko, absolutnie wszystko, aby uwolnić Pern od Nici!

- Jeśli jesteście przygotowani na to, aby odzyskać utraconą wiedzę i doskonalić ją, będzie można tego dokonać.

- A ty nam pomożesz?

- Likwidację Nici na Pernie zaprogramowano mi jako najwyższy priorytet.

- Na pewno nie jest dla ciebie tak ważny, jak dla nas! - wykrzyknął F’lar, a F’nor gorąco mu przytaknął.

Lordowie Warowni wymienili spojrzenia, wyrażające nadzieję walczącą ze zdumieniem. Całkowite zniszczenie Nici było tym, co F’lar obiecał im dziewiętnaście Obrotów temu, zanim został Przywódcą jedynego Weyru Pernu, jaki wówczas istniał. Tylko eskadry odważnych smoków i jeźdźców Bendenu broniły ludzkości na Pernie przed zagładą lub powrotem do prymitywnego myślistwa i zbieractwa, gdy po upływie czterystu Obrotów od ostatniego bliskiego Przejścia Czerwonej Gwiazdy Nici niespodziewanie znów zaczęły opadać. Zrozpaczeni Lordowie Warowni w pierwszej chwili obiecali pomoc i zastosowanie się do wszystkich wymagań F’lara. Jednak borykając się z naglącymi potrzebami wymuszanymi przez Przejście, szybko o tym zapomnieli i zaczęli się buntować. Ale potem jeszcze szybciej pojęli, że tylko jeźdźcy smoków, pełniąc swoją odwieczną służbę, mogą uratować planetę. Jaxom, jako jeździec smoka i zarazem Lord Warowni, najlepiej rozumiał F’lara. Nie miał wątpliwości, że Przywódca Weyru Benden rzeczywiście zamierza dokonać tego, co obiecał, i że zrobi wszystko, aby na zawsze uwolnić Pern od Nici.

- Czeka nas dużo pracy - powiedział żwawym tonem Siwsp.

Zachowuje się tak”, pomyślał Mistrz Robinton “jakby odczuwał ulgę mając zajęcie po tej długiej przerwie.”

- Wasze Kroniki, Mistrzu Robintonie i Mistrzu Fandarelu, będą miały niezmierną wartość przy ocenie zarówno tego, co się zdarzyło w przeszłości, jak i obecnego poziomu wiedzy. Gdy poznam historię osadnictwa, będzie mi łatwiej przystosować programy edukacyjne.

- Cech Harfiarzy pilnie prowadził Kroniki - oznajmił Robinton z zapałem - chociaż najstarsze z nich są już nieczytelne. Przecież minęły tysiące Obrotów. Ale uważam, że Kroniki z ostatnich dwudziestu Obrotów obecnego Przejścia dostarczą ci wystarczająco wiele informacji. Jaxom, czy ty i Ruth zechcielibyście polecieć po nie do siedziby Cechu Harfiarzy?

Młody Lord Warowni Ruatha natychmiast wstał.

- Sprowadź też Sebella i Menolly - dodał Robinton, rzucając spojrzenie na F’lara, który potwierdził jego prośbę, stanowczym skinieniem głowy.

- W Kronikach mojego Cechu - zaczął Fandarel, pochylając się do przodu i wykręcając wielkie dłonie w niezwykłym dla niego geście napięcia - brakuje tak wielu słów i wyjaśnień... Być może nawet zapisano w nich coś o tym obłoku Oorta, ale nie zrozumieliśmy tego. Gdybyś potrafił nam powiedzieć, jakich słów brakuje lub co zostało przeinaczone, udzieliłbyś nam olbrzymiej pomocy w doskonaleniu naszej wiedzy. - Chciał mówić dalej, ale Mistrz Robinton położył mu dłoń na ramieniu nakazując milczenie, gdyż w korytarzu rozległ się głos zaaferowanego Mistrza Esselina. Słyszano, jak poleca sługom, by dostarczyli Jancis i Piemurowi jedzenie, kubki i bukłaki, a także zanieśli materace i koce do mniejszych pokoi. Jednak zobaczywszy, że F’nor odprawia go skinieniem głowy, pospieszył z powrotem korytarzem, poza zasięg słuchu.

- Chwileczkę, drogi przyjacielu - powiedział Robinton, kiedy Fandarel chciał kontynuować swą prośbę o pomoc, i zwrócił się do maszyny:

- Siwspie, zapewne posiadasz wszystkie informacje, które koloniści uważali za istotne, ale naprawdę nie sądzę, byśmy powinni udostępniać je bez właściwej rozwagi.

- Chciałem powiedzieć to samo - przytaknął F’lar.

- Rozwaga jest wbudowaną cechą tego modelu Siwspa, Mistrzu Harfiarzu, Przywódco Weyru. Musicie ustalić między sobą, komu udostępnić moje banki pamięci, i w jaki sposób może to być wam przydatne.

Mistrz Harfiarz nagle jęknął i złapał się za głowę. Natychmiast podeszli do niego Lessa, Piemur i Jaxom, niespokojni o jego samopoczucie.

- Czuję się dobrze, naprawdę - bronił się Robinton, machając z rozdrażnieniem rękami, by się cofnęli. - Czy zdajecie sobie sprawę z tego, czym będzie dla nas to źródło wiedzy? - Z emocji jego głos brzmiał ochryple. - Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, jak bardzo może ono zmienić nasze życie.

- Cały czas się nad tym zastanawiałem - odparł F’lar z ponurym uśmiechem. - Jeśli ten Siwsp wie o Niciach i Czerwonej Gwieździe coś, co może nam pomóc... - F’lar urwał, nadzieja była zbyt cenna, żeby głośno o niej mówić. - Potem uśmiechnął się krzywo i uniósł dłoń. - Przede wszystkim trzeba zdecydować, komu będzie wolno tu wchodzić. Tak jak zaznaczyłeś, Robintonie, Siwsp nie może być dostępny dla każdego.

- To oczywiste - przytaknął Mistrz Robinton. Nalał sobie wina i pociągnął długi łyk. - Koniecznie musimy podjąć jakieś postanowienie. Jednak, biorąc pod uwagę ten tłum w pokoju, nie ma mowy, byśmy mogli ocenzurować odkrycie Siwspa, ani - dodał unosząc dłoń, aby uciszyć protesty - nie sądzę, że powinniśmy tak postąpić. Tym niemniej... - zakończył z przebiegłym uśmiechem - nie możemy pozwolić, aby każdy, kto tego zechce, wpadał tu i monopolizował... to...

- Urządzenie - podpowiedział Piemur. - Kiedy plotka się rozejdzie, mnóstwo ludzi będzie chciało porozmawiać z Siwspem tylko po to, by móc się chwalić, że to zrobili, a nie dlatego, że doceniają jego znaczenie.

- Piemurze, przynajmniej raz się z tobą zgadzam - odezwała się Lessa i rozejrzała się po pokoju. - Uważam, że już teraz znajduje się tu dość osób, które potrzebują dostępu do Siwspa. - Przerwała i popatrzyła surowo na Mistrza Robintona, który spojrzeniem pokazał, że podtrzymuje jej opinię. - Z pewnością my, Przywódcy Weyrów, Mistrzowie Cechów i Lordowie Warowni, jesteśmy reprezentantami ludności planety. Nikt nie może więc powiedzieć, że Siwsp jest zmonopolizowany przez jedną grupę. A może jest nas zbyt wielu. Siwsp, co o tym myślisz?

- Nie. - Słysząc tak łatwą akceptację, Mistrz Harfiarz uradował się. A Siwsp mówił dalej: - W razie potrzeby zakres upoważnień może być rozszerzony lub ograniczony. A więc jeszcze raz. Następujące osoby - i tu przyjemnym barytonem wymienił imiona wszystkich obecnych w pokoju -...

- Oraz Jaxom - szybko dodał Piemur przypomniawszy sobie, że młody Lord Warowni Ruatha poleciał wypełnić polecenie Robintona, a przecież ktoś musiał się upomnieć o prawa jednego z trzech odkrywców tej niesamowitej maszyny.

-... i Lord Jaxom z Warowni Ruatha - uzupełnił Siwsp - są upoważnieni do wydawania mi rozkazów. Czy to się zgadza? Bardzo dobrze. Wzory głosów zostały zarejestrowane, łącznie z głosem Lorda Jaxoma, który zarejestrowałem wcześniej. Nie będę reagował na inne głosy, ani w obecności osób nieupoważnionych, chyba że rozkazy zostaną zmienione.

- Jako dodatkowe zabezpieczenie - zaproponował Mistrz Robinton - przy zmianie tej listy muszą być obecni: jeden z Przywódców Weyru, jeden Mistrz Cechu i jeden Lord Warowni. - Rozejrzał się, aby sprawdzić, czy taka formuła zostanie zaakceptowana.

W tym momencie wpadł Esselin, by zapytać o rozkazy na noc.

- Esselinie, przydziel najrozsądniejszych i najmniej ciekawskich z twoich ludzi do pilnowania drzwi budynku. Tylko Lord Jaxom i jego towarzysze mogą tu wejść dziś wieczorem.

Zanim Esselin zdążył zapewnić F’lara o pełnej gotowości do wypełnienia poleceń, Fandarel i Larad wdali się w nerwową dyskusję o tym, który z Cechów będzie miał pierwszeństwo w nauce u Siwspa.

- Musicie wiedzieć - odezwał się Siwsp głośno, zaskakując ich wszystkich - że stosunkowo łatwo można mnie rozbudować tak, abym wykonywał jednocześnie wiele prac. - Kiedy cisza się przedłużała, Siwsp dodał łagodniejszym, prawie przepraszającym tonem: - Oczywiście jeżeli zawartość Jaskiń Katarzyny jest nadal nienaruszona.

- Masz na myśli jaskinie na południu? - zapytał Piemur.

- Tak. - Na ekranie pojawiła się oszołamiająca różnorodność przedmiotów. - Tego właśnie potrzebujemy do zbudowania dodatkowych terminali.

- Piemurze, twoje koralikowe płytki! - zawołała Jancis, łapiąc męża jedną ręką za rękaw, a drugą w podnieceniu wskazując ekran.

- Masz rację - przyznał Piemur. - Siwspie, co to jest? Zdaje się, że są tam tego całe pudła, każde innego rodzaju.

- To są karty komputerowe z układami scalonymi. - Słuchającym wydawało się, że wyważony ton Siwspa zdradza lekkie podniecenie. - Czy były tam także któreś z tych przedmiotów? - Na ekranie Siwspa pokazały się ekrany, które wyglądały jak jego mniejsze kopie, oraz prostokątne przedmioty podobne do tego, co Siwsp nazwał klawiaturą.

- Owszem - powiedział Mistrz Robinton ze zdumieniem. - Kiedy zobaczyłem te rzeczy, owinięte grubą folią, nie miałem pojęcia, co to może być.

- Jeśli zostało ich wystarczająco dużo, nie będzie sporów o dostęp do moich terminali. To resztki zwykłych procesorów. Wszystkie inne jednostki uruchamiane głosem zostały zapakowane w celu przetransportowania na północ i, jak się wydaje, zaginęły, ale te podstawowe modele doskonale posłużą naszym obecnym celom. Jeżeli napięcie będzie odpowiednie, można zmontować do dwunastu stacji, i wszystkie będą w stanie współpracować ze swoimi użytkownikami tak samo szybko, jak ze mną.

Obecni znowu popadli w milczenie.

- Czy dobrze cię rozumiem? - zaczął Fandarel, odchrząknąwszy, bo z wrażenia zachrypł. - Możesz się podzielić na dwanaście części?

- Tak.

- W jaki sposób? - Fandarel domagał się wyjaśnień, z niedowierzania rozpościerając szeroko ramiona.

- Mistrzu Kowalu, z pewnością nie ograniczasz się do jednego paleniska, albo kowadła, jednej kuźni, jednego ognia?

- Oczywiście, że nie, ale mam wielu ludzi...

- Urządzenie, które masz przed sobą również nie musi być pojedyncze. Można je powielić, i potem każdy nowy element będzie pracował samodzielnie.

- Bardzo trudno to zrozumieć - przyznał Fandarel, rozcierając łysiejącą czaszkę i potrząsając głową.

- Mistrzu Kowalu, przed tobą znajduje się maszyna, którą można podzielić, a każda część będzie działała samodzielnie.

- Nie potrafię zrozumieć, jak to zrobisz, Siwspie, ale jeśli tak jest, z pewnością rozwiązałoby to problem priorytetów - powiedział Mistrz Robinton uśmiechając się radośnie. - Och, kwestie paradoksów z przeszłości, które teraz uda się poznać dzięki temu wspaniałemu urządzeniu! - Pociągnął długi łyk wina.

- Już samo tworzenie osobnych narzędzi - mówił dalej Siwsp - dostarczy wam sporo wiedzy, którą będziecie musieli sobie przyswoić zanim będziecie gotowi do podjęcia głównej pracy, czyli zaplanowania, jak zniszczyć Nici.

- W takim razie, zaczynajmy - wykrzyknął F’lar zacierając ręce. Po raz pierwszy w ciągu ostatnich wyczerpujących Obrotów obecnego Przejścia poczuł cień nadziei na lepszą przyszłość.

- To pomieszczenie jest za małe, by mogło w nim pracować dwanaście osób - zauważył rozsądnie Lord Larad z Telgaru.

- W tym budynku jest wiele pokoi - poinformował go Siwsp. - W istocie, byłoby dobrze, gdyby każdy mógł pracować ze mną w osobnym gabinecie, ale warto również przygotować jedną większą salę, poświęconą na wspólną naukę. Będziemy postępować systematycznie, zaczynając od początku - dodał, i nagle z otworu z boku głównego ekranu zaczęły się wysuwać karty z rysunkami. - Tego będziemy potrzebować do zainstalowania dodatkowych stanowisk, a to są plany przebudowy budynku, potrzebnej do ich pomieszczenia.

Piemur, stojący najbliżej, brał kartki w miarę jak wysuwały się z maszyny. Jancis przyszła mu z pomocą.

- Wkrótce będziemy również potrzebowali materiału do drukarki - mówił dalej Siwsp. - Rolki powinny znajdować się w Jaskiniach Katarzyny z innymi częściami zamiennymi. Ale na razie możemy użyć papieru.

- Papieru? - wykrzyknął Larad. - Papieru z miazgi drzewnej?

- Jeśli nie ma niczego innego, taki papier też się nada.

- Asgenarze, wydawałoby się - powiedział F’lar ze zduszonym śmiechem - że Mistrz Bendarek zdobył swoje umiejętności w samą porę.

- Nie potraficie już uzyskiwać plastiku z silikatów? - zapytał Siwsp. Mistrz Robinton pomyślał, że usłyszał nutę zdziwienia w jego głosie.

- Silikaty? - Mistrz Fandarel powtórzył nieznane słowo.

- To tylko jedna z wielu umiejętności, jakie utraciliśmy - rozżalił się Robinton. - Ale będziemy się pilnie uczyć.

Wypływ kart ustał, i sortując je, Piemur i Jancis zdali sobie sprawę, że było tam sześć kopii każdego rysunku. Kiedy ułożyli karty, popatrzyli po sobie z wyczekiwaniem.

- Już nie dzisiaj - powiedziała Lessa stanowczo. - Skręcicie karki potykając się po ciemku w tych jaskiniach. Czekaliśmy tysiące Obrotów, więc możemy poczekać jeszcze do rana. I myślę, że wszyscy powinniśmy... - obróciła się na pięcie, aby przyszpilić Mistrza Harfiarza surowym wzrokiem - albo udać się do łóżka, albo wracać do domu.

- Moja droga Władczyni Weyru - zaczął Robinton, prostując się. - Nic, absolutnie nic, włączając twoje najstraszniejsze groźby, nie zmusi mnie... - I nagle zwiotczał i osunął się.

Piemur złapał kielich, zanim zdążył wypaść mu z dłoni. Podtrzymując Mistrza, uśmiechał się z zadowoleniem.

- Oprócz, oczywiście, fellisowego soku, który dodałem do jego ostatniego kielicha wina - dokończył za Robintona. - Zabierzmy go do łóżka.

F’lar i Larad natychmiast rzucili się na pomoc, ale Fandarel zatrzymał ich gestem wielkiej dłoni. Uniósł długie ciało harfiarza w ramionach i skinął na Jancis, żeby pokazała, gdzie go ułożyć.

- Piemurze, nic się nie zmieniłeś, prawda? - powiedziała Lessa oskarżycielsko, usiłując spiorunować go wzrokiem. Jednak nie wytrzymała i rozpłynęła się w szerokim uśmiechu. Potem, ponieważ zastanawiała się, co maszyna pomyśli o tym, co zobaczyła, dodała:

- Siwspie, Mistrz Harfiarz Robinton często pozwala entuzjazmowi wziąć górę nad troską o swoje zdrowie.

- Mogę monitorować stan zdrowia ludzi - powiedział Siwsp. - Mistrz Harfiarz objawiał znaczne podniecenie, ale to nie było nic groźnego.

- Jesteś też uzdrowicielem? - wykrzyknął F’lar.

- Nie, Przywódco Weyru, ale jestem wyposażony tak, aby nadzorować życiowe funkcje osób obecnych w pokoju. Przed startem do tego systemu gwiezdnego uaktualniono moją wiedzę medyczną. Może wasi specjaliści zechcą skorzystać z tych plików?

- Mistrz Oldive musi tu przyjść gdy tylko będzie mógł! - zachwycił się F’lar.

- Połowa planety musi tu przyjść - powiedziała Lessa cierpko i głośno westchnęła. - Wątpię, czy nawet dwanaście Siwspów wystarczy do wykonania wszystkich prac, które nas czekają.

- A więc zorganizujmy się - zaproponował Fandarel, który właśnie wrócił po odniesieniu Robintona do łóżka. - Musimy opanować podniecenie i ukierunkować energię w najbardziej skuteczny sposób. - Rozległy się śmiechy, bo użył swojego ulubionego zwrotu. - Możecie się śmiać, ale wiecie, że skuteczna praca jest rozsądna i oszczędza czas, a dziś wieczorem zajęliśmy się zbyt wieloma sprawami naraz. Ten niespodziewany dar naszych przodków jest bardzo stymulujący, ale nie powinniśmy robić niczego pospiesznie. Wrócę teraz do telgarskiej siedziby Cechu, jeżeli F’nor i Canth będą tak uprzejmi i mnie zawiozą. Poczynię odpowiednie przygotowania, poszukam ludzi, którzy najlepiej się nadadzą do badania jaskiń i szukania potrzebnych materiałów, oraz takich, którzy być może zrozumieją rysunki, jakie otrzymaliśmy od Siwspa. Ale na dobre zaczniemy pracę dopiero jutro. F’norze, idziemy? - Unosząc pytająco krzaczaste brwi w kierunku jeźdźca brązowego smoka, uprzejmie kiwnął wszystkim głową, skłonił się przed ekranem, i wyszedł.

- Chwileczkę, F’norze - powiedział Larad. - Ja też wracam do Telgaru. Asgenarze, przyłączysz się do nas?

Asgenar rozejrzał się i uśmiechnął ze smutkiem.

- Tak, lepiej też odjadę. Mam tyle pytań do Siwspa, jednak nie sądzę, bym w tej chwili potrafił sformułować rozsądnie choć jedno. Jutro sprowadzę ze sobą Bendarka.

Lord Groghe, który mówił niewiele, ale przez cały czas był głęboko zamyślony, poprosił N’tona, żeby odwiózł go do Warowni Fort.

- Jancis i ja zostaniemy tu na wypadek, gdyby Mistrz Robinton się obudził - powiedział Piemur Lessie i F’larowi. Na jego twarz powrócił łobuzerski uśmiech. - Ale nie martwcie się, nie zamierzam zadać moich ośmiu tysięcy pięciuset trzydziestu dwóch nie cierpiących zwłoki pytań za jednym zamachem.

- W takim razie życzymy ci wszyscy dobrej nocy, Siwspie - rzekł F’lar, zwracając się do ciemnego ekranu.

- Dobranoc. - W pokoju ściemniało do ledwie widocznej poświaty, ale w lewym dolnym rogu ekranu pozostało jedno pulsujące zielone światełko.


Dwie godziny później Jaxom i Ruth przybyli z obydwoma Mistrzami Harfiarzami, Sebellem i Menolly. Biały smok był obwieszony torbami. Dzięki klanowi, którego znacznie ubyło z dzbanów dostarczonych przez Esselina, Piemur zdołał nie zasnąć, ale Jancis drzemała.

- Jedno z nas musi być jutro przytomne i zorganizować ludzi - powiedziała do swojego męża, młodego czeladnika harfiarskiego. - Radzę sobie z tym lepiej niż ty, kochany. - Pocałowała go, aby osłodzić tę dość nieprzyjemną uwagę.

Piemur nie miał nic przeciwko temu: udając ojcowski pocałunek ułożył żonę na posłaniu w pokoju obok tego, w którym odpoczywał Mistrz Robinton, a potem wrócił do pokoju Siwspa.

Wprawdzie Piemur obiecywał, że nie zarzuci Siwspa pytaniami, ale teraz, gdy został sam, nie mógł powstrzymać ciekawości. Jednak w pierwszej chwili nie potrafił sklecić nawet najprostszego zdania. Siedział więc niemy w półmroku pomieszczenia, z kubkiem klahu w jednej dłoni i dzbankiem obok, na stoliku.

- Siwspie? - zaczął w końcu ostrożnie.

- Słucham, Czeladniku Piemurze?

Pokój pojaśniał wystarczająco, aby Piemur mógł widzieć wyraźnie.

- Jak ty to robisz? - spytał, zaskoczony.

- Panele, które ty i Mistrz Jancis odsłoniliście wczoraj, służą do pobierania energii słonecznej. Kiedy wszystkie panele zostaną odsłonięte, jedna godzina ostrego słońca dostarczy mi mocy na dwanaście godzin.

- I od tej chwili twoja praca nie będzie przypominała niczego, do czego jesteś przyzwyczajony - zaśmiał się Piemur.

- Mogę zadać pytanie? Zdaje się, że w ręcznych latarkach używacie świecącego żyjątka. Ale czy nie macie jakiegoś rodzaju elektrowni, na przykład wodnej?

- Elektrowni? - czuły słuch Piemura pozwalał mu powtarzać poprawnie nieznane słowa.

- Elektrownia wodna to duże urządzenie przetwarzające energię ruchomej wody w prąd elektryczny.

- W telgarskiej siedzibie Cechu Kowali Mistrz Fandarel używa kół wodnych do poruszania wielkich młotów i miechów, ale “elektryczny” jest nie znanym mi słowem. Chyba że to jest to, co Fandarel robi ze swoimi pojemnikami kwasu.

- Pojemniki kwasu? Ma baterie?

Piemur wzruszył ramionami.

- Nie wiem jak to nazywa. Jestem harfiarzem. Cokolwiek znaczy termin “elektryczny”, Mistrz Fandarel będzie go uwielbiał, jeśli tylko tak nazwane narzędzie okaże się skuteczne.

- Czy wyposażenie Mistrza Fandarela jest podobne do tego urządzenia?

Ekran rozjaśnił się nagle ukazując rysunek koła wodnego.

- Jest dokładnie takie samo. Skąd wiedziałeś?

- To najprostsze rozwiązanie i dlatego najczęściej sieje stosuje. Czeladniku Piemurze, czy zbadałeś teren Lądowiska?

- Nie musisz mnie tak tytułować, Siwspie. Proszę, zwracaj się do mnie po imieniu.

- Nie będzie to odebrane jako brak szacunku?

- Nie przeze mnie. Niektórzy Lordowie Warowni są trochę przeczuleni, ale nie dotyczy to Jaxoma, ani Larada, czy Asgenara. Lessa może być trudna, ale nie F’lar, czy F’nor, albo N’ton. Tak, zbadałem Lądowisko. Czego jeszcze powinienem szukać?

Ekran pokazał skomplikowany mechanizm, umieszczony u stóp nadrzecznego wzgórza.

- Nie ma tam teraz nic podobnego - powiedział Piemur.

- Skoro Mistrz Kowal Fandarel już używa kół wodnych, można zbudować dalsze instalacje i nie będę musiał być uzależniony wyłącznie od ogniw słonecznych. Nowa instalacja pozwoli mi pobrać tyle mocy, ile będzie potrzeba do wykonania wszystkich prac, o których wspominaliśmy.

- Nie przechowali twoich paneli w jaskiniach?

- Nie.

- Skąd możesz o tym wiedzieć? - Pewność siebie, wykazywana przez maszynę, irytowała Piemura. Przecież ta... inteligencja nie może mieć zawsze racji.

- W mojej pamięci zapisano listę przedmiotów złożonych w Jaskiniach Katarzyny. Nie ma na niej dodatkowych paneli energetycznych.

- Musi być miło wiedzieć wszystko - żachnął się Piemur.

- Przy programowaniu systemu Siwsp jednym z podstawowych wymagań jest dokładność. Dysponuję ogromną bazą danych. Ty byś to nazwał “wiedzą”. Ale niech ci się nie wydaje, że baza danych może zawierać “wszystko”, chociaż posiadam wystarczająco dużo informacji, by zrealizować program.

- Harfiarz też musi być dokładny - powiedział Piemur cierpko. Dla Piemura dążenie Mistrza Fandarela do skuteczności miało swoją śmieszną stronę., jednak, tak jak wszyscy, ufał staremu Kowalowi. Nie był pewien, czy można mieć podobne zaufanie do rzetelności Siwspa.

- Harfiarz... to osoba, która gra na harfie, instrumencie muzycznym? - spytał Siwsp.

- Tym też się zajmuję - wyjaśnił Piemur. Gdy zdał sobie sprawę, że Siwsp nie wie zbyt wiele o dzisiejszym Pernie, jego kapryśny humor się ocknął. - Jednak głównym zadaniem Cechu Harfiarzy jest nauczanie, zapewnienie łączności i, jeżeli potrzeba, sprawowanie sądów oraz arbitrażu.

- A dostarczanie rozrywki?

- To też... Jest to również dobry sposób uczenia. Wielu harfiarzy wyłącznie uczy, ale im kto jest bardziej uzdolniony i wykształcony, tym więcej ma obowiązków. Byłoby zarozumialstwem z mojej strony uzurpować sobie prawo Mistrza Robintona do objaśnienia cię w tym względzie. Chociaż, w rzeczywistości, nie jest on już najwyższym Mistrzem Harfiarzem Pernu. Obecnie ten tytuł przysługuje Sebellowi, ponieważ Mistrz Robinton przeszedł ciężki atak serca i został zmuszony do odejścia z aktywnej służby w Cechu Harfiarzy. Oczywiście nie możesz przez to rozumieć, że on się pogodził z decyzją uzdrowicieli, chociaż uprzejmie przeniósł się do Warowni Cove. Jednak bardzo aktywnie uczestniczył we wszystkim, co się działo, odkąd Jaxom odkrył Lądowisko i Łąkę Statków, a potem jaskinie. - Piemur urwał, zdając sobie sprawę, że bardzo się rozgadał, bo jak zwykle, jego głównym celem było wywarcie wrażenia na rozmówcy. Ale tym razem odczuwał również silną potrzebę udowodnienia sobie, że pojawienie się tej wyższej inteligencji nie umniejsza jego własnej wartości.

- Sebell, obecny Mistrz Harfiarz całego Pernu, jest w drodze z Kronikami - mówił dalej, gdy się już opanował. - Przyjedzie tu również Menolly. Mogą wydać ci się bardzo młodzi, ale są obecnie najważniejszymi ludźmi w Cechu Harfiarzy. - Potem dodał z szacunkiem: - Musisz jednak wiedzieć, że Mistrz Robinton jest najbardziej poważanym i szanowanym człowiekiem na Pernie. Smoki uratowały go od śmierci. Taki jest ważny.

- A więc smoki były udanym eksperymentem? - zapytał Siwsp.

- Eksperymentem? - Piemur poczuł się urażony, a potem uspokoił się i zaśmiał cicho, ze smutkiem. - Na twoim miejscu, w obecności Przywódców Weyrów nie nazywałbym smoków “eksperymentem”.

- Dziękuję za radę.

Piemur przyglądał się przez długą chwilę ekranowi.

- Mówisz poważnie, prawda?

- Tak. Kultura i społeczeństwo Pernu ewoluowały i znacznie się zmieniły od wczesnych czasów kolonii. Muszę poznać nową etykietę, by uniknąć niepotrzebnych zadrażnień. Mówisz więc, że smoki stały się najważniejsze, wykraczając poza swoją początkową rolę w powietrznej obronie planety?

- Są najważniejszymi stworzeniami na Pernie. Bez nich nie przeżylibyśmy. - W głosie Piemura zabrzmiała duma i wdzięczność.

- Nie obraź się proszę, ale czy wolno pozostawiać przy życiu nietypowe egzemplarze?

Piemur prychnął.

- Masz na myśli Rutha? On i Jaxom to wyjątki... od wielu reguł. Jaxom jest Lordem Warowni i nie powinien był Naznaczyć smoka. Ale zrobił to, a ponieważ sądzono, że Ruth nie pożyje długo, pozwolono mu go hodować.

- To jest całkowicie sprzeczne z tym, czego już zdążyłem się dowiedzieć.

- Owszem, ale Ruth jest naprawdę wyjątkowy. Zawsze wie, kiedy jest w czasie. - Milczenie, w jakie zapadła maszyna usłyszawszy te słowa, pomogło Piemurowi zwalczyć swoje poczucie niższości. Udało mu się zabić Siwspowi klina.

- Twoja uwaga jest niejasna.

- Wiedziałeś, że smoki mogą przenosić się natychmiast pomiędzy jednym miejscem a drugim?

- To była podstawowa umiejętność jaszczurek ognistych, z których materiału genetycznego bioinżynierowie wyewoluowali smoki. Poznaliśmy podobne zjawiska na zbadanych przez człowieka planetach. Niektóre obce gatunki posiadają umiejętność teleportacji.

- Więc powiem ci, że smoki mogą się także poruszać pomiędzy jednym czasem a drugim. Udało się to Lessie na jej złotej królowej, a także Jaxomowi na Ruthcie - wyjaśnił Piemur uśmiechając się złośliwie. Był jednym z niewielu ludzi, którzy wiedzieli, kiedy i dlaczego Jaxom latał pomiędzy czasem. - Ale jest to niezwykle niebezpieczna umiejętność i surowo się odradza z niej korzystać. Ponadto niewiele smoków posiada poczucie czasu i przestrzeni takie, jak Ruth.

Więc jeśli jeździec smoka lata pomiędzy czasem bez wyraźnego pozwolenia swojego Przywódcy Weyru, dobrze mu się za to dostaje, o ile oczywiście nie wpadł podczas lotu w tarapaty, bo wtedy już nikt go więcej nie zobaczy.

- Czy byłbyś tak dobry i wytłumaczył mi, w jakich okolicznościach latanie pomiędzy czasami jest dozwolone?

Piemur zdążył już zwymyślać się za wspominanie o małej wycieczce Jaxoma. Powinien był zatrzymać się na przygodzie Lessy, która wpleciona już była w materię niedawnej historii. Zmienił więc temat na mniej drażliwy i opowiedział Siwspowi ze szczegółami historię bohaterskiego lotu Lessy i złotej smoczycy Ramom i o tym, jak sprowadziły pięć zaginionych Weyrów Pernu do teraźniejszości, aby ocalić ludzi żyjących w Obecnym Przejściu od unicestwienia. We własnych uszach opowiadanie brzmiało mu nadzwyczajnie, i chociaż Siwsp przez cały czas nie odezwał się ani słowem, Piemur wyczuł, że jego niezwykły słuchacz zapamiętał każde słowo.

- Wyjątkowo odważny i śmiały wyczyn, godny upamiętnienia w pieśniach. Lessa ogromnie ryzykowała. Mogła zagubić w czasie zarówno siebie, jak i swoją królową Ramoth. Oczywiście rezultaty usprawiedliwiły tę podróż - stwierdził w końcu Siwsp. W tych słowach było więcej pochwały, niż Piemur spodziewał się usłyszeć. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Udało mu się wywrzeć wrażenie na tej maszynie.

- Wspomniałeś - Siwsp zmienił temat - że Długi Interwał spowodował upadek autorytetu Weyrów i ich znaczenia w społeczeństwie. - Czy wiesz, ile razy następowały podobne zakłócenia cyklu?

- Cyklu?

- Tak. Ile razy zbliżenie tego ciała niebieskiego, które nazywacie Czerwoną Gwiazdą, nie sprowadziło Nici na Pern?

- Ach, masz na myśli liczbę Długich Przerw? Były dwie. Niewiele o tym wiemy. Dlatego aż do czasu, kiedy nastąpił pierwszy Opad w tym Przejściu, prawie wszyscy byli pewni, że Nici zniknęły na zawsze.

Nagle złota jaszczurka Piemura, owinięta luźno wokół jego szyi, gdzie było jej ulubione miejsce, uniosła się i pisnęła ostrzegawczo.

- Czujniki rejestrują, że ta narośl na twojej szyi jest w rzeczywistości jakimś żywym stworzeniem wczepionym w ciebie.

- Och, to tylko Farli, moja królowa, jaszczurka ognista.

- Te stworzenia pozostały z wami w kontakcie?

- I tak, i nie. - Piemur nie sądził, że będzie mieć czas, aby przekazać Siwspowi współczesną historię jaszczurek ognistych. - Właśnie powiedziała mi, że Ruth i Jaxom wrócili z Kronikami oraz z Sebellem i Menolly. - Piemur wypił resztę klahu z kubka. - A więc dowiesz się wszystkiego, co się zdarzyło podczas obecnego Przejścia. I chociaż nasze życie wcale nie było nudne, twoja historia na pewno jest o wiele bardziej interesująca.

Piemur usłyszał cichą rozmowę w końcu korytarza i pobiegł do wyjścia na wypadek, gdyby strażnicy Esselina okazali się nadgorliwi. Przeszedł zaledwie parę kroków, kiedy Jaxom, Sebell i Menolly, zgięci pod ciężarem worów, które nieśli, wkroczyli na korytarz. Menolly, z ciemnymi włosami ciągle jeszcze potarganymi od skórzanego hełmu, natychmiast spytała:

- Gdzie jest Mistrz Robinton? - Rozejrzała się wokół siebie, niespokojna o swego mentora.

- Tutaj, Menolly - uspokoił ją Piemur. - Przecież dbamy o niego. Wepchnęła mu w ręce ciężki worek i wbiegła do pokoju, gdzie spał Robinton, aby upewnić się, że nic mu nie jest.

- Zostawili cię samego, abyś opiekował się Siwspem? - zapytał Jaxom szeptem. - Poznałeś już wszystkie sekrety wszechświata?

Piemur prychnął.

- W końcu to ja odpowiadałem na jego... na pytania tej rzeczy. Ale, mimo wszystko, było to interesujące - wyjaśnił Piemur. - I dałem mu... ee... parę dobrych rad. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Spełniałem swój obowiązek harfiarza.

Sebell, którego cera wydawała się jeszcze bardziej brązowa w słabo oświetlonym korytarzu, uśmiechnął się łagodnie do Piemura, co dodało uroku jego przystojnej, inteligentnej twarzy.

- Jaxom mówił, że wasz Siwsp opowiada o tym, czym byliśmy i czym możemy być takie historie, o jakich nie śniło się nawet najlepszym harfiarzom.

- No cóż, podejrzewam, że Siwsp równie dobrze może przysporzyć więcej problemów niż ich rozwiązać - powiedział Piemur - ale gwarantuję, że będzie to ekscytujące. - Pomógł Jaxomowi, który ostrożnie wyjmował Kroniki z worków. - Jest też bardzo zainteresowany tobą i Ruthem.

- Co mu naopowiadałeś? - zapytał Jaxom głosem, który Piemur prywatnie nazywał tonem Lorda Warowni.

- Ja? Nic takiego, co mogłoby wzbudzić twój gniew, przyjacielu - zapewnił go pospiesznie. Jaxom ciągle jeszcze był przewrażliwiony na punkcie Rutha. - Większość czasu recytowałem opowieść o przejażdżce Lessy, a on powiedział, że należy o tym układać pieśni. - Uśmiechnął się szeroko.

Podczas gdy Piemur mówił, Sebell rozglądał się po pokoju, przyglądając się dziwnemu wystrojowi ścian. Sebell, w przeciwieństwie do Piemura, rzadko działał pochopnie.

- I ten Siwsp przebywa tu od chwili, gdy nasi przodkowie wylądowali na Pernie? - Sebell gwizdnął cicho i przeciągle. Popukał w jeden z pustych paneli i jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. - Gdzie przechowuje swoje kroniki? Jaxom powiedział, że pokazał też zadziwiające obrazy z naszej przeszłości.

- Siwspie, opowiedz im o tym - rozkazał Piemur zarozumiale, pragnąc zobaczyć, jak Sebell lub Menolly, która właśnie weszła, zareagują na tę rzecz. - Siwsp? - ponaglił, gdy maszyna milczała. - To jest Sebell, Mistrz Harfiarz Pernu, następca Mistrza Robintona, a to Mistrzyni Menolly, najzdolniejsza kompozytorka Pernu. - Kiedy Siwsp nadal nie odpowiadał, Piemur poczuł, że wzbiera w nim irytacja. - Przynieśli ci Kroniki.

Siwsp pozostał niemy.

- Może zużył całą energię zawartą w słonecznych panelach - tłumaczył Piemur usiłując zachować lekki ton, a jednocześnie zastanawiał się, jak można zmusić Siwspa do odpowiedzi. Spojrzał spode łba na obojętny ekran i zielone światełko mrugające w rogu. To przeklęte urządzenie było włączone, więc musiało słyszeć. - Nie rozumiem - powiedział zmieszany. - Ze mną gadał bez przerwy. Tuż przed waszym przybyciem... Och, na Skorupy! - Uderzył się dramatycznie dłonią w czoło. - Ani ty, Sebellu, ani Menolly nie zostaliście jeszcze wpisani na jego listę.

- Jaką listę? - zapytał Jaxom, marszcząc brwi z irytacją. Piemur westchnął ze zmęczenia i osunął się na najbliższy stołek.

- Chodzi o listę osób upoważnionych do porozumiewania się z nim. Mistrz Robinton i inni postanowili ograniczyć liczbę tych, którzy mają dostęp do Siwspa.

- Ale ja tu byłem! - wykrzyknął Jaxom.

- Och, prawdopodobnie będzie z tobą rozmawiał, jak tylko Sebell i Menolly wyjdą. Ustalono, że Siwsp może dopisać kogoś do listy upoważnionych jedynie wtedy, gdy jednocześnie pozwolą na to Przywódca Weyru, Lord i Mistrz Cechu.

- Przecież jestem Lordem Ruathy... - zaczął Jaxom.

- Ale Piemur nie jest jeszcze Mistrzem i nie ma tu żadnego Przywódcy Weyru. - Menolly cicho się roześmiała. - Siwsp robi dokładnie to, co mu polecono, a to więcej niż można by kiedykolwiek spodziewać się po tobie. - Uśmiechnęła się do Piemura łagodząc przyganę.

- Tak, ale teraz jest cicho i spokojnie, więc to najlepsza pora, by Siwsp zaznajomił się z naszą historią. Potem wróci Fandarel i całkowicie zajmie jego uwagę sprawami technicznymi - powiedział Piemur rozcierając twarz. Był już bardzo zmęczony po tak podniecającym, pełnym wrażeń dniu.

- Ale ja jestem na tej liście, prawda? - zapytał Jaxom nieco opryskliwie.

- Tak. Ty, ja, Jancis, Mistrz Robinton, wszyscy, którzy tu byli, kiedy Siwsp się obudził.

- I rozmawiał z tobą, gdy byłeś sam w pokoju - upewnił się Jaxom. - Sebellu, Menolly zechcecie mi wybaczyć? Może gdybyście wyszli, Siwsp się odezwie, a ja przekażę mu Kroniki.

- Nie zrani to naszych uczuć - odparła Menolly, spoglądając na Sebella, który skinął głową na znak, że się z nią zgadza. Zdrowy rozsądek i zrównoważone usposobienie Sebella były dwoma z wielu powodów, dla których go kochała i szanowała. - Teraz się prześpimy. Ty, Piemurze, też powinieneś odpocząć, bo wygląda na to, że masz dosyć na dziś. Ty i Sebell idźcie spać do Mistrza Robintona, a ja dołączę do Jancis. Jeśli ten Siwsp czekał... ile to już Obrotów powiedziałeś Jaxomie? Dwa i pół tysiąca? - myśl o tak długim czasie przyprawiła ją o dreszcz - my też możemy poczekać do jutra.

- Nie powinienem zostawiać tego wszystkiego Jaxomowi - protestował słabo Piemur, wyraźnie skuszony myślą o wyciągnięciu się na posłaniu. Ten ostatni kubek klahu wcale mu nie pomógł pozbyć się zmęczenia.

Menolly wzięła go za rękę.

- Otulę cię tak, jak mojego synka. - Uśmiechnęła się słysząc jego zdegustowane prychnięcie. - Gdy chodzi o dbanie o siebie, nie jesteś lepszy niż Mistrz Robinton. Idź teraz spać. Ty też, Sebellu. Jutro... chociaż tutaj już jest jutro, prawda?... wszyscy będą biegać bez sensu jak głupie whery. Przynajmniej my powinniśmy zachować spokój i opanowanie.

Kiedy drzwi zamknęły się cicho za nimi, Jaxom zwrócił się do Siwspa.

- Siwspie, jestem tu sam.

- Widzę.

- Nie odzywając się do tej pory, wypełniałeś rozkaz, prawda?

- To mój obowiązek.

- W porządku. A moim obowiązkiem jest pokazanie ci Kronik naszej historii, jak tego chciał Mistrz Robinton.

- Proszę, połóż Kroniki drukiem w dół na oświetlonym blacie.

Ostrożnie, z pełną świadomością, że Mistrz Arnor, główny archiwista w Cechu Harfiarzy, wypruje mu wnętrzności, jeśli uszkodzi choćby jedną z cennych stronic, Jaxom otworzył pierwszą Kronikę: Obecne Przejście, Pierwszy Obrót, i położył na jaśniejącym zielono panelu.

- Następna!

- Co? Ledwo miałem czas, żeby ją położyć! - wykrzyknął Jaxom.

- Skanowanie jest natychmiastowe, Lordzie Jaxomie.

- Zapowiada się długa noc - zauważył Jaxom i posłusznie otworzył Kronikę na następnej stronie.

- Czeladnik Piemur powiedział, że twój biały smok jest wyjątkowym zwierzęciem i wykazuje wiele niezwykłych umiejętności - nawiązał rozmowę Siwsp nie przerywając skanowania.

- To prawda. I tym kompensuje fakt, że jest mały, biały i nie interesuje się łączeniem w pary. - Jaxom zastanawiał się, czy Piemur nie powiedział czegoś złego o Ruthcie, chociaż wiedział, że czeladnik darzy wielką sympatią zarówno jego samego, jak i białego smoka.

- Czy to prawda, że Ruth zawsze wie kiedy jest, i że podróżował w czasie?

- Wszystkie smoki mogą podróżować w czasie, przynajmniej w przeszłość - odparł Jaxom nie zastanawiając się nad swoimi słowami, gdyż cała jego uwaga skupiona była na ostrożnym i szybkim odwracaniu stron.

- Ale podobno loty pomiędzy w czasie są zabronione.

- Przede wszystkim są niebezpieczne.

- Dlaczego?

Jaxom wzruszył ramionami i dalej odwracał strony.

- Smok musi wiedzieć dokładnie, do kiedy się udaje, bo inaczej może wyjść z pomiędzy w tym samym miejscu, w którym się znajdował w tym wcześniejszym czasie. Uważa się, że wtedy zarówno smok jak i jeździec zginą. Poza tym lepiej nie udawać się w miejsce, w którym się jeszcze nie było, czyli nie powinno się lecieć w przyszłość, ponieważ nie wiadomo czy przypadkiem nie spotka się tam samego siebie. - Jaxom przerwał, by rozprostować strony tam, gdzie oprawa trzymała je szczególnie ciasno. - Lot Lessy był nadzwyczajnym wyczynem.

- To samo powiedział mi czeladnik Piemur. Odważny wyczyn, ale obawiam się, że mógł mieć również negatywne konsekwencje. Teleportacja nigdy nie została w pełni wyjaśniona, jednak z opowieści czeladnika wnioskuję, że nienormalnie długi okres spędzony w takiej podróży powoduje zakłócenia świadomości. Czy ty i twój biały smok także lataliście pomiędzy czasem?

- Tak - powiedział Jaxom obojętnie, mając nadzieję, że w ten sposób zakończy dyskusję. Ale zaraz zdał sobie sprawę, że Siwsp, nie będąc człowiekiem, nie wyczuje niechęci w jego tonie. - Jednak nie rozpowszechnialiśmy informacji o tym epizodzie.

- Zrozumiałem - odrzekł Siwsp, zaskakując Jaxoma. - Lordzie Jaxomie, czy zechciałbyś opowiedzieć mi o obowiązkach różnych grup społecznych, które zostały wspomniane w Kronikach? Na przykład, jakie są obowiązki i przywileje Lorda Warowni? Albo Przywódcy Weyru? Mistrza Cechu? Niektóre sprawy są dla skrybów tak oczywiste, że nie opisywali ich szczegółowo. Muszę dobrze poznać te zasady, żeby móc zrozumieć obecne polityczne i społeczne struktury waszego systemu.

Jaxom zaśmiał się cicho.

- Lepiej będzie, jeśli spytasz o to jednego z bardziej doświadczonych Lordów Warowni, na przykład Groghego albo nawet Larada czy Asgenara.

- Lordzie Jaxomie, w tej chwili mam sposobność rozmawiać z tobą.

- No, tak. - Zręczność Siwspa rozbawiła Jaxoma. A skoro rozmowa z pewnością zapobiegnie nudzie, jaką napawało go kładzenie kolejnych stron Kronik, z przyjemnością urozmaicał sobie czas gawędząc z Siwspem. Dopiero później zdał sobie sprawę, jak sprytnie został wypytany, i jak cenne okażą się jego wyjaśnienia.

Jaxom zdołał wprowadzić Kroniki pięciu Obrotów Obecnego Przejścia, zanim osłabł ze zmęczenia. Potrzebował przerwy. Tak więc, gdy usłyszał, że ktoś się porusza na korytarzu, ucieszył się i cicho spytał:

- Kto tam?

- Jancis. Wróciłeś... Och! - Uśmiechnęła się wchodząc do pokoju. - Zastąpić cię? Jesteś wyczerpany. Czy Sebell albo Menolly nie mogli się tym zająć?

- Nie, ponieważ Siwsp nie będzie z nimi rozmawiał dopóki nie zostaną wpisani na jego listę.

Jancis posmutniała.

- Czasem sami się przechytrzamy. Jaxomie, daj, teraz ja popracuję. Weź sobie klahu. Powinien być nadal smaczny i gorący. - I biorąc Kroniki z jego rąk, zaczęła rozkładać strony na panelu. - Uważasz, że Mistrz Robinton i inni mieli rację, ograniczając dostęp do Siwspa?

- Chyba tak, bo nie wiadomo o co ludzie będą go pytać. - Jaxom pomyślał o tym, jak sam się rozgadał, chociaż to Siwsp zadawał pytania. Wypił klah, który nie był tak gorący jak lubił, ale mimo to poczuł się mniej zmęczony.

Pijąc zastanawiał się, jak załatwić dopisanie do listy imienia swojej żony, Sharry. Była niezwykle podekscytowana, kiedy powiedział jej, że Siwsp posiada wiedzę medyczną. Miała dwóch pacjentów cierpiących tak silne bóle, że nawet sok fellisowy nie mógł ich uśmierzyć. Mistrz Oldive, proszony o radę, także nie potrafił im pomóc. Oczywiście Oldive, jako Mistrz Uzdrowiciel, będzie miał pierwszeństwo w dostępie do Siwspa. Jaxom rzadko używał swoich przywilejów Lorda Warowni, tu jednak chodziło o sprawę życia i śmierci, więc nie zawaha się i uczyni wyjątek dla żony.

- To będzie na razie wszystko, Mistrzu Jancis - odezwał się Siwsp przytłumionym głosem. - Energia jest prawie wyczerpana. Potrzebuję godziny dobrego słońca, aby odnowić jej zasoby. Gdy odsłonicie pozostałe ogniwa, będę mógł pracować dłużej.

- Czy zrobiłam coś źle? - wystraszyła się Jancis.

- Nie - uspokoił ją Jaxom. - Maszyna pobiera energię słoneczną z tych paneli, które ty i Piemur odsłoniliście na dachu, a słońce zaszło już dawno temu. - Ziewnął szeroko. - Jest późno. Oboje powinniśmy iść spać.

Jancis zastanowiła się nad tym, potem sięgnęła po prawie pusty dzbanek.

- Nie, ja się rozbudziłam. Ty odpocznij, a ja przygotuję więcej klahu. Będziemy go potrzebowali mnóstwo, kiedy rano ludzie zaczną się schodzić. - Mówiąc to, wybiegła z pokoju.

Jaxom lubił Jancis. Nie tak dawno temu uczyli się razem w Cechu Kowali. Jancis pracowała o wiele ciężej niż on i wykazywała ogromny talent w dziedzinie projektowania i rysunków. Zasługiwała na tytuł Mistrza. Był trochę zaskoczony, kiedy ona i Piemur doszli do porozumienia, chociaż Sharra zaaprobowała to z całego serca. Twierdziła, że samotne wędrówki po Południowym Kontynencie zachwiały równowagę psychiczną Piemura i teraz potrzebuje on solidnego związku, który skieruje go na właściwą drogę. Z drugiej strony, Jancis też to wyjdzie na dobre, bo bezczelny młody harfiarz pomoże jej nabrać pewności siebie i wyzbyć się części kompleksów spowodowanych dorastaniem w cieniu wielkiego dziadka, Fandarela.

Jaxom był zmęczony, lecz wiedział, że nie zaśnie. Poszedł więc przewietrzyć się. Skinął głową znudzonym wartownikom, wyszedł na chłodne, nocne powietrze, i wspiął się na hałdę rozkopanej ziemi. Ruth czule do niego mruknął z innego pagórka, a Jaxom posłał swojemu białemu smokowi pieszczotliwą myśl.

Jaxom nawet nie wspomniał o tym Sharrze, ale odczuwał dziwne poczucie własności w stosunku do tego płaskowyżu, który on i Ruth pierwsi odkryli, a w szczególności w stosunku do maszyny, którą odkopali. Usłyszawszy, jak Siwsp wymieniał imiona pierwszych kolonistów, Jaxom zastanawiał się, kim byli jego właśni przodkowie. Wstydził się, że jest potomkiem Faxa i może właśnie dlatego tak rzadko korzystał z tradycyjnych przywilejów Lorda Warowni. Inni Lordowie mieli większe powody do chwały. Larad, Lord Telgaru, chociaż z natury skromny, teraz, gdy dowiedział się, że pochodzi z rodu, któremu dali początek Sallah Telgar Andiyar i Tarvi Andiyar, musi czuć niezmierną dumę. Groghe, Lord Warowni Fort, odznaczający się zdrowym rozsądkiem, też będzie się cieszył, że jego przodek był bohaterem. Ale dlaczego Warownia Fort nie została nazwana imieniem walecznego admirała Bendena? Dlaczego Warownia Benden znajduje się na wschodzie? I dlaczego Siwsp wie tak mało o smokach? Fascynujące. A przecież to dopiero początek rewelacyjnych odkryć.

Słuchałem, powiedział Ruth szybując ze swojej grzędy na hałdę, na której stał Jaxom, tego, co mówiło to stworzenie, Siwsp. To prawda, że powstaliśmy w wyniku eksperymentu? Ruth zbliżył się i przytulił do swojego jeźdźca. Co to jest eksperyment?

Jaxom posłyszał oburzenie w głosie Rutha i stłumił śmiech.

- Najszczęśliwsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć, drogi przyjacielu. I oczywiście nie ma najmniejszego znaczenia, w jaki sposób ty i inne smoki powstaliście - odrzekł zdecydowanie. - Poza tym, zawsze wiedzieliście lepiej niż ktokolwiek inny na Pernie, że smoki są kuzynami jaszczurek ognistych. Więc dlaczego miałoby cię dręczyć to, jak zostałeś stworzony?

Nie wiem, odpowiedział Ruth dziwnie przyciszonym, niepewnym tonem. Czy ten Siwsp to dobra rzecz?

- Mam nadzieję, że tak. - Jaxom musiał się chwilę zastanowić nad odpowiedzią. - Myślę, że od nas będzie zależało, jak wykorzystamy jego wiedzę. Jeśli dzięki niemu Pern pozbędzie się Nici...

Wtedy smoki nie byłyby więcej potrzebne, prawda?

- Nonsens! - Jaxom powiedział to ostrzej niż zamierzał. Zarzucił ramię wokół szyi Rutha, by dodać mu otuchy. Pogłaskał go po policzku, a potem przytulił się do jego barku. - Pern zawsze będzie potrzebował smoków. Gdyby Nici zniknęły, moglibyście zająć się o wiele ważniejszymi i mniej niebezpiecznymi pracami, niż wypalanie ich z nieba. Nie martw się o przyszłość, przyjacielu.

Jaxom zastanawiał się, czy F’lar, Lessa i F’nor słyszeli już, że smoki niepokoją się o to, co będzie z nimi dalej. Ale nawet gdyby takie wiadomości już do nich dotarły, nie przejęliby się tym. Jeźdźcy smoków byli całkowicie oddani sprawie pozbycia się Nici z Pernu, a dla F’lara stało się to wprost obsesją.

- Ruth, proszę, nie warto, byś się tym zadręczał. Niebo bez Nici to, obawiam się, daleka przyszłość. Siwsp może wiedzieć o wiele więcej od nas o obłokach Oorta, planetach i innych rzeczach, ale jest tylko maszyną, która mówi. A mówić jest łatwo.

Ciągle gładząc policzek Rutha, Jaxom rozglądał się po osiedlu, które niegdyś zamieszkiwali jego przodkowie. Tam, gdzie pospiesznie odkopano budynki, powstały nieforemne pagórki. Tak ciężko pracowali, a wszystkie pomieszczenia okazały się puste. Dopiero w ostatnim odkopanym budynku znaleźli prawdziwy skarb, który ukazał im prawdę o ich przeszłości. Czy będzie to również klucz do przyszłości? Jaxom pocieszał swojego smoka, ale w głębi duszy żywił te same wątpliwości, które trapiły Rutha.

Może F’lar popełniał błąd pragnąc ostatecznie wytępić Nici. Przecież mogłoby to nieuchronnie oznaczać koniec przydatności smoków. A jednak... zobaczyć ostatnią Nić za swojego życia. Co ważniejsze, dzięki wiedzy Siwspa życie na Pernie mogłoby stać się o tyle łatwiejsze. Kto by tego nie chciał? Rozmyślając o tym wszystkim, Jaxom zobaczył, że w budynkach, których zespoły kopaczy używały jako sypialni, zapalają się światła. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale najwidoczniej było wielu innych, którzy, tak jak on sam, spali niewiele tej nocy, podnieceni niesamowitym odkryciem.

A co z obietnicą pomocy, którą złożył im Siwsp? Złożył, czy złożyło? Mówienie o Siwspie jak o urządzeniu wydawało się niegrzeczne, bo jego niewątpliwie męski głos był tak głęboki i pełen życia. Jednak Siwsp sam nazywał... nazywało się urządzeniem, produktem nowoczesnej technologii i, pomimo całej jego wiedzy, był to tylko nieożywiony przyrząd. Tym niemniej Jaxom stwierdził, że woli myśleć o Siwspie jako o istocie z krwi i kości, podobnej do niego samego. Zdał sobie zarazem sprawę, że będzie musiał zmienić wiele z uprzednio zaakceptowanych poglądów, a to może okazać się trudne. Znajome warunki życia są takie wygodne! Ale istnienie nowego wyzwania sprawiało Jaxomowi przyjemność. Poczuł niewiarygodne podniecenie na myśl o przyszłości, której nie mógłby sobie nawet wyobrazić dwa dni wcześniej, kiedy on i Ruth pomagali Piemurowi i Jancis odkopywać ten budynek. Zmęczenie pierzchło, ustępując miejsca radosnemu oczekiwaniu na nowe wydarzenia.

- To będzie ekscytujące, Ruth. Pomyśl o tym w ten sposób: właśnie jak o ekscytującym wyzwaniu. - Potarł palcami wyrostki nad okiem Rutha. - Nam obu przyda się wyzwanie, coś nowego. Życie stawało się nudne.

Lepiej nie mów tego Sharrze - ostrzegł go Ruth.

Jaxom uśmiechnął się radośnie.

- Jak znam swoją żonę, dla niej to też będzie wyzwanie.

Zbliżają się Ramoth, Mnementh, Canth, Lioth, Golanth i Moranth, oznajmił Ruth weselszym tonem.

- Posiłki, co? - Jaxom jeszcze raz mocno potarł wyrostki nad okiem Rutha. - Przynajmniej będziesz miał towarzystwo.

Ramoth jest naburmuszona, stwierdził Ruth, nagle ostrożny. Canth mówi, że w weyrze Lessy światła paliły się całą noc, a Ramoth rozmawiała długo z innymi królowymi. Jego głos brzmiał niespokojnie.

- Nie martw się Ruth, proszę. Wszystko będzie dobrze. To jest nowy początek, taki jak przy Naznaczeniu. Chociaż lepszego dnia niż tamten już nigdy nie przeżyję.

Ruth uniósł głowę, jego oczy nie były już pociemniałe z żalu, lecz mieniły się radosnymi, niebiesko-zielonymi barwami.

Nadciągające smoki krążyły w górze, ich fasetowe oczy jaśniały zielenią i błękitem na tle szarego światła świtu.

Gdy pochyliły się do lądowania, Jaxom zauważył, że każdy smok przywiózł dodatkowych pasażerów. Niektóre zatrzymywały się tylko na tak długo, żeby ludzie mogli zsiąść, po czym startowały znowu znikając pomiędzy, jak tylko uzyskały odpowiednią wysokość. Inne układały się wygodnie na ziemi, podczas gdy ich jeźdźcy i pasażerowie kierowali się w stronę budynku administracyjnego.

Jaxom westchnął, serdecznie poklepał Rutha na pożegnanie i zsunął się po pylistym zboczu, aby powitać nowo przybyłych. Kiedy F’lar, Lessa i Mistrz Fandarel spotkali go w drzwiach, poinformował ich, że Siwsp odpoczywa.

- Odpoczywa? - żachnęła się Lessa, zatrzymując się w pół kroku tak nagle, że F’lar musiał uskoczyć, by na nią nie wpaść.

- Wyczerpała mu się energia z ogniw słonecznych - wyjaśnił Jaxom.

- Ale... przecież mówił, że można zbudować dwanaście dodatkowych stanowisk. - Mistrz Fandarel zaniepokoił się, choć jednocześnie trudno mu było uwierzyć w niewydolność Siwspa.

- Ciszej, proszę, Mistrzu Fandarelu. Mistrz Robinton wciąż śpi. - Jaxom mówił cichym głosem, aby dać przykład innym. - Sprowadziłem Sebella i Menolly, przywiozłem też Kroniki, które Mistrz Robinton chciał pokazać Siwspowi. Jancis i ja doszliśmy do szóstego Obrotu, zanim się wyłączył. Mówi, że będzie w porządku po paru godzinach słońca.

- Więc gnaliśmy tu na złamanie karku, a to coś nie działa - oburzyła się Lessa.

- Jest mnóstwo rzeczy, które możemy zrobić czekając na jego ożywienie - odrzekł Fandarel łagodząco.

- Na przykład co? - zapytała Lessa. - Nie chcę, żeby ludzie rozbijali się po ciemku w jaskiniach. A F’lar i ja mamy pytania nie cierpiące zwłoki. Obietnica cudu to jedno, a pokazanie go, to coś zupełnie innego. Zgodnie z zasadami uprzejmości powinniśmy pozwolić wszystkim Przywódcom Weyrów zobaczyć i usłyszeć tego Siwspa gdyż, zapewniam was - dodała kpiąco - nie wierzyli w to, co się tutaj stało. A jeśli przyjdą, a tu nie będzie nic do zobaczenia... - Urwała znacząco.

- Ja sam ledwo w to wierzę - zauważył F’lar, rzucając Jaxomowi krzywy uśmieszek - więc nie mogę winić innych.

- Mamy więcej koszy z żarami niż potrzeba, żeby oświetlić jaskinie - powiedział Mistrz Fandarel głosem, który w jego własnym mniemaniu był tak cichy, że nikogo by nie obudził - i świt jest już blisko. Moi rzemieślnicy mogą zacząć montować instalację. Macie te rysunki? Fandarel jest zafascynowany opisem drukowanych stron wypadających ze ściany. O, właśnie nadchodzi. - Było oczywiste, że Mistrz Fandarel z zachwytem przyjął ofertę Siwspa, który obiecał przywrócić Kroniki do stanu czytelności.

- Gdzie są Sebell i Menolly? - spytała Lessa, usiłując zobaczyć w ciemności korytarza pomieszczenie Siwspa.

Jaxom zachichotał.

- Odpoczywają. Siwsp nawet się nie odezwał przy nich.

- Dlaczego? - spytała Lessa, zaskoczona. - Przecież mówiliśmy mu, że przyjdą.

- Ale nie ma ich na liście. A chociaż ja jestem Lordem Warowni, a Jancis jest Mistrzem, nie było tu żadnego Przywódcy Weyru.

Lessa nachmurzyła się.

- Właśnie tego chcieliśmy, Lesso - przypomniał F’lar.- Teraz widzę, że mogę ufać Siwspowi, skoro skrupulatnie słucha rozkazów, mimo że jest tak potężny.

Nagle zaskoczył ich wszystkich basowy ryk, i dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że to śmiech Fandarela.

- Maszyna wykonuje to, do czego ją zaprojektowano. Popieram to.

- Ty popierasz wszystko, co jest skuteczne - burknęła Lessa. - Nawet, jeśli czasami mija się to ze zdrowym rozsądkiem.

- Zbyt długo żyliśmy ze smokami - odparł F’lar, uśmiechając się do swojej filigranowej towarzyszki - które wiedzą, o czym myślimy nawet gdy nie wypowiadamy tego na głos.

- Hm - mruknęła Lessa z rozdrażnieniem i rzuciła mu cierpkie spojrzenie.

- Wszyscy będziemy musieli uczyć się nowych rzeczy - powiedział Fandarel. - I już najwyższy czas zaczynać. Jaxomie, będę potrzebował kartek z rysunkami, które zrobił Siwsp, aby przekazać je Bendarkowi.

Jaxom zebrał kartki z płaskiego blatu, na którym zostawili je Piemur i Jancis.

- Jancis poszła zrobić świeży klah - poinformował jeszcze Lessę. - Wkrótce powinna wrócić.

- No, to idźcie sobie wszyscy - nakazała Lessa, odpychając ich rękami. - Jaxomie, jeśli jesteś zdecydowany zająć się jaskiniami, zabierz Fandarela na Ruthcie, dobrze? W ten sposób nie skręci sobie karku potykając się w ciemnościach. Ja tu zaczekam na Jancis i Piemura.


Rozdział 2



Zanim jeszcze wzeszło słońce, na Lądowisku zaczęli gromadzić się ludzie pragnący zobaczyć Siwspa. Wieść o nim rozeszła się tak szybko, jak szybko wkręca się w ziemię Nić. Ciekawość i niewiara są potężną siłą, więc przychodzili z każdego Cechu, Warowni i Weyru. Ku niezadowoleniu niektórych, przyczyną podniecenia większości nie był olbrzymi zasób wiedzy Siwspa, lecz możliwość ujrzenia niezwykłych ruchomych obrazów, które to cudo rzekomo pokazywało.

Fandarel, nadzorując poszukiwanie materiałów z listy Siwspa, był zajęty w Jaskiniach Katarzyny. Breide, mając więcej pomocników, niż potrzebował, poczynił już ogromne postępy w ostrożnym oczyszczaniu pozostałych paneli słonecznych z popiołu i ziemi. Mistrz Esselin uważnie studiował rysunki Siwspa, poganiając jednocześnie ludzi Breide’a, którzy jego zdaniem nie usuwali piachu wystarczająco szybko, aby i on wreszcie mógł zacząć swoją pracę. Breide odwarkiwał, że nie rozebrał nawet budynków, które miały dostarczyć materiału pod rozbudowę, więc o co Esselin się wścieka?

Lessa, słysząc kłótnię, kazała im przestać zachowywać się jak dzieciaki i zająć się tym, co do nich należy. Potem z Menolly i Jancis znalazła wśród kobiet chętne pomocnice do ciężkiej harówki przy czyszczeniu ścian pokoi nie używanych od tysięcy Obrotów, i do wynoszenia popiołów, które przesypały się przez szpary w oknach i drzwiach. Największy pokój, który według kobiet był pierwotnie przeznaczony na salę konferencyjną, został znów przygotowany w tym samym celu.

Pamiętając co przechowywano w magazynach, Lessa posłała po meble: stoły, biurka i tyle krzeseł, ile można było łatwo wydobyć bez wchodzenia w drogę Fandarelowi. Gdy kobiety wszystko wyszorowały, ukazały się jasne kolory, przydające sali wesołych akcentów. Najdalej położone pomieszczenie zostało zamienione w prywatną kwaterę Mistrza Harfiarza Robintona, wyposażoną w wygodne łóżko, miękko wyłożony fotel i stół.

- Jedynym problemem będzie nakłonienie go, by z tego korzystał - powiedziała Lessa po raz ostatni przecierając stół ściereczką. Miała smugi kurzu na policzkach, delikatnym nosie i silnie zarysowanej brodzie. Kosmyki jej długich czarnych włosów wymykały się z warkoczy. Menolly i Jancis wymieniły spojrzenia, aby zdecydować, która powie Lessie, że się pobrudziła. Jancis pomyślała, że wygląd Władczyni Weyru, jak również energiczne sprzątanie uczyniły ją nagle bardziej przystępną. Młoda Mistrzyni Kowalstwa zawsze bała się słynnej Lessy.

- Jakoś nigdy nie myślałam, że zobaczę Władczynię Weyru Benden harującą jak sługa - szepnęła do Menolly. - Robi to z prawdziwym zacięciem.

- Ma praktykę z czasów, kiedy ukrywała się przed Faxem w Warowni Ruatha, zanim Naznaczyła Ramoth - wyjaśniła jej Menolly z ponurym uśmiechem.

- Ale wygląda tak, jakby dobrze się przy tym bawiła - dziwiła się Jancis.

I rzeczywiście, tak było. Przywracając brudny pokój do stanu czystości i porządku Lessa miała poczucie, że wykonuje użyteczną pracę.

Przyniesiono mapy, które Lessa zamówiła w archiwum Esselina, więc razem z dziewczętami przymierzała je do różnych ścian, aby zdecydować, skąd będzie je najlepiej widać.

- Czy naprawdę powinniśmy używać tych cennych dzieł do takiego... - Jancis trudno było znaleźć odpowiednie słowa.

- Przyziemnego celu? - spytała Menolly z szerokim uśmiechem.

- Właśnie.

- Tak ich używano na początku - powiedziała Lessa wzruszając ramionami. - A więc dlaczego nie powiesić ich znowu?

W miarę, jak mijały godziny ciężkiej pracy, Władczyni Weyru odzyskiwała równowagę ducha. Odkrycie Siwspa i jego obietnica, że pomoże F’larowi w ostatecznym wyeliminowaniu Nici, wstrząsnęło nią. Sama również rozpaczliwie tego pragnęła, prawie tak samo jak F’lar, ale obawiała się konsekwencji. Poranny szał szorowania pozwolił jej częściowo wyładować niepokój. Teraz już czuła, że przez jej umysł i ciało przepływa ożywczy nurt oczekiwania na niezwykłe wydarzenia.

- Skoro mapy nie zniszczały - swoją drogą, co za zdumiewające materiały mieli osadnicy - równie dobrze my możemy użyć ich zgodnie z celem, dla którego zostały sporządzone - mówiła dalej szybko. Zdecydowała, że “osadnicy” to mniej onieśmielające słowo niż “przodkowie”. Uważnie przyglądała się mapom. - Południowy Kontynent jest naprawdę wielki, prawda? - I uśmiechnęła się, na wpół do siebie. - Jancis, podnieś trochę wyżej. Tak. Teraz jest prosto.

Wygładziła na ścianie mapę Południowego Kontynentu. Potem, zadowolona, ustawiła kołek i zdecydowanie wbiła go kamieniem, który gdzieś znalazła. Esselin tak długo się wahał, czy dać im dwa kosze i łopatę, że nie chciało jej się prosić go o młotek. Kamień był równie dobry.

Odstąpiła z dziewczętami od ściany, aby podziwiać swoje dzieło. Nadal potrzebowała dłuższej chwili, żeby odczytać podpisy, wykonane literami o innym kształcie, niż przywykła. Zastanawiała się, jak Siwsp dał sobie radę ze skurczonym, ścieśnionym pismem Mistrza Arnora w Kronikach. Biedny Mistrz Arnor.

I biedny Robinton, który poczuł się taki upokorzony, gdy zrozumiał, że mimo całej ciężkiej pracy, którą Cech Harfiarzy włożył w utrzymywanie czystości języka, zaszły w nim zmiany.

A stary Arnor jest całkowicie niepodatny na zmiany. Dostanie spazmów, kiedy o tym usłyszy. Była to jeszcze jedna strona odkrycia: wiedza i oczywista inteligencja stawiały Siwspa w pozycji Mistrza Mistrzów we wszystkich dyscyplinach. Oprócz, jak się wydaje, wiedzy o smokach. Być może sugerowała się tonem Siwspa, ale czy nie słyszała nuty podniecenia w tym normalnie zrównoważonym głosie, gdy rozmowa schodziła na smoki?

- Tak, mapy tu pasują, prawda? Nie tylko jako dekoracje. - Lessa uśmiechnęła się do Jancis i Menolly. Pracując z młodą żoną Piemura upewniła się, że czeladnik harfiarski i wnuczka Fandarela stanowią dobraną parę. W pierwszej chwili wahała się, czy należy włączyć Jancis do rejestru Siwspa, ale dziś rano pozbyła się wszelkich wątpliwości. Jancis zasługuje na miejsce na liście nie tylko dlatego, że to dzięki niej znaleziono ten pokój, a potem ciężko pracowała. Miała też odpowiedni stosunek do Siwspa i do przyszłości.

Oczy Jancis lśniły, gdy przyglądała się mapie.

- Stworzyli tyle cudownych rzeczy. Takich, które przetrwały tysiące Obrotów. Materiały opierające się Nici. Przedmioty, które wzbogacą też nasze życie.

- To prawda, ale jak mam to opisać - Menolly machnęła ręką w stronę Siwspa - w balladzie, która wyjaśni ludziom wydarzenia?

- Zmiana w twoich zwykłych tematach, co? - roześmiała się Lessa. - Poradzisz sobie, Menolly, kochanie. Zawsze sobie świetnie radzisz. I nie trudź się wyjaśnianiem. Wątpię, by nawet Mistrz Robinton mógł wyjaśnić fenomen taki jak Siwsp. Przedstaw to jako wyzwanie, które wyrwie nas wszystkich z śród-Przejściowej chandry. - Przysunęła krzesło, odruchowo przetarła je szmatką, i usiadła z głośnym westchnieniem. - Nie wiem jak wam, ale mnie z pewnością przydałby się kubek gorącego klahu.

Jancis zerwała się na równe nogi.

- I owoce, a także paszteciki z mięsem. Kucharz wstał przed świtem, skarżąc się na tłumy do wykarmienia w tak krótkim czasie. Ale przygotował wystarczającą ilość jedzenia, zupełnie jak na Zgromadzenie. Zaraz wrócę.

Menolly nadal rozmyślała o swoich sprawach.

- Lesso - spytała poważnie - czy ludzie mogą potraktować Siwspa jak wyzwanie? Jaxom opowiedział nam niewiarygodne rzeczy. Niektórzy po prostu nie zaakceptują ich, nawet nie spróbują. - Myślała o swoich ograniczonych rodzicach i innych osobach o równie ciasnych umysłach, które spotkała podczas Obrotów spędzonych jako harfiarka.

Lessa machnęła z rezygnacją ręką.

- Ale znaleźliśmy tę maszynę i musimy brnąć dalej, nawet jeżeli nasze odkrycie oznacza, że trzeba będzie dokonać bolesnych korekt w wiedzy o przeszłości. Słuchanie o tym, jak osadnicy dotarli tutaj, było fascynujące. Te obrazy Pernu w kosmosie są naprawdę niesamowite. Nie miałam pojęcia, że to tak wygląda! A potem cała drżałam słysząc, jak odważnie nasi przodkowie walczyli z Nićmi. My jesteśmy przyzwyczajeni do walki z nimi nawet, jeśli niektórzy myśleli, że Przejście sprzed czterystu Obrotów było ostatnie. - Jej usta wykrzywiły się ze złości na wspomnienie wątpiących. - Ale dla osadników musiał to być okropny szok. - Z przepraszającym uśmiechem lekko dotknęła dłoni Menolly. - Jesteś jedną z tych, którzy naprawdę zasługują na usłyszenie tej historii, Menolly, ale gdy posłano po nas, nie mieliśmy pojęcia, o co dokładnie chodzi. Może Siwsp powtórzy ją dla ciebie i innych Mistrzów Harfiarzy, ponieważ jest to coś, co wasz Cech ma obowiązek rozpowszechniać. Wszystkie dzieci muszą się dowiedzieć o naszym prawdziwym pochodzeniu. Będziemy potrzebować nowych Ballad Nauczających. Ale to Sebell o tym zadecyduje, prawda? - Wyraz twarzy Lessy znowu się zmienił, najpierw odmalował się na niej zachwyt, potem nieufność. - Mówię ci, nie wierzyłam własnym oczom i uszom, kiedy Siwsp powiedział, że to osadnicy, dzięki - jak to nazwał - inżynierii genetycznej, stworzyli nasze smoki. - Jej uśmiech zabarwiony był rozgoryczeniem. - Prawie czuję ulgę, że tak niewielu jeźdźców z przeszłości pozostało przy życiu. Im rzeczywiście byłoby bardzo trudno to zaakceptować.

- A tobie ciężko jest pogodzić się z tym, że smoki są przekonstruowanymi genetycznie jaszczurkami ognistymi? - spytała Menolly. Celowo zachowała się złośliwie, bo Lessa otwarcie przyznawała, że nie lubi jaszczurek ognistych. Menolly zawsze musiała trzymać swoje z dala od Władczyni Weyru.

Lessa znów się skrzywiła, bardziej z przyzwyczajenia, niż ze złości.

- One naprawdę są czasem okropnym uprzykrzeniem, Menolly. Czy dzisiaj zostawiłaś swoje w Cechu Harfiarzy?

- Nie. - Menolly spojrzała wyzywająco na Lessę. - Ale tylko Piękna, Skałka i Nurek przybyły tu ze mną. Dotrzymują towarzystwa Ruthowi. Zawsze go uwielbiały.

Lessa zamyśliła się.

- Siwsp wspominał o Ruthcie, ale zdziwił się widząc Ramoth, Mnementha i Cantha. Przy okazji zapytam go o to. Przynajmniej jest coś, co my możemy wyjaśnić Siwspowi. - Westchnęła głęboko. - Ale jeśli może pomóc wykończyć Nici na zawsze... Mam tylko nadzieję, że może!

Wrażliwe harfiarskie ucho Menolly wychwyciło w głosie Lessy ton rozpaczy. Władczyni Weyru zauważyła jej spojrzenie i skinęła powoli głową, a jej oczy były pełne smutku.

- W tym okresie Przejścia, Menolly, bardzo potrzebujemy nadziei, że zdołamy oczyścić niebo z Nici i żyć tak, jak zamierzali osadnicy.

- Według Jaxoma Siwsp twierdzi, że istnieje taka możliwość!

- Przynajmniej Jaxom powtarza wszystko dokładnie - powiedziała Lessa sucho. - Powinnaś była usłyszeć niektóre z plotek w Weyrze dziś rano. Harfiarz Weyru dopilnuje, by zostały stłumione i by rozpowszechniano dokładne informacje. Nadzieja musi opierać się na prawdziwych przesłankach.

- Ale przecież Siwsp uważa, że uda nam się wytępić Nici!

Lessa skinęła głową.

- Tak. Będziemy jednak musieli bardzo ciężko pracować i wiele się nauczyć.

- Nawet to mogłoby poprawić morale. I - Menolly dodała żywiej - jakie to cudowne, że nasi przodkowie zdołali przeżyć każde Przejście tracąc tak niewiele.

- Musieli sobie jakoś radzić, tak jak i my musimy. Ale wiemy, że mimo wszystko utraciliśmy wiele z naszej kultury. Gdyby Nici zostały unicestwione... Och, jaką cudowną przyszłość moglibyśmy planować!

Spojrzenie Menolly napotkało szeroko otwarte, rozgorączkowane oczy Lessy.

- Cudowną także dla smoków i Weyrów?

- Tak! - Gwałtowna odpowiedź Lessy zdziwiła Menolly. - Tak, przyszłość bez Nici byłaby nawet lepsza dla smoków i Weyrów. - Lessa wzięła głęboki oddech i postukała palcem w mapę. - Znowu mamy nowy świat do odkrycia. - Pochyliła się i wpatrzyła w oznaczenia. - Ciekawe, co to było Honsiu.

Właśnie wtedy wróciła Jancis, niosąc koszyk z dzbankiem klahu, kubkami i jedzeniem. Przynosiła też wiadomości.

- Powinnyście zobaczyć co zrobiono, kiedy sprzątałyśmy - powiedziała z radosnym uśmiechem. - A także tłum, który chce się pogapić na Siwspa. - Lessa zerwała się na równe nogi, ale Jancis machnęła ręką, żeby znowu usiadła. - F’lar, Sebell i Mistrz Robinton mają wszystko pod kontrolą. Lepiej coś zjedzmy. Proszę, Lesso, świeże owoce i smaczne, ciepłe paszteciki. Menolly, nalej proszę klah - powiedziała rozdając owoce i paszteciki.

- Jesteś tak samo skuteczna jak twój dziadek - zauważyła Lessa z aprobatą, sadowiąc się z powrotem na krześle. Zapach ciepłego pieczywa i mięsa przypomniał jej, że upłynęło dużo czasu od pospiesznie zjedzonej w Weyrze Benden owsianki. - Menolly, jak tylko zjesz, wpiszemy cię do rejestru Siwspa. Jancis, od kiedy Siwsp jest znów... dostępny?

Jancis uśmiechnęła się znad swojego kubka.

- Wystarczająco długo, żeby zaaprobować lub odrzucić to, co dziadek sprowadził z jaskiń. Mistrzowie Wansor i Terry usiłują zrozumieć rysunek pokazujący, jak złożyć... komponenty. - Zawahała się przez chwilę używając nieznanego słowa. - Posłali po Mistrza Szklarza Norista, gdyż dwa ekrany pękły. Siwsp chce się dowiedzieć, czy mamy umiejętność, “technologię”, aby powielać materiał. Zachowuje się bardzo dyplomatycznie, ale z pewnością trzyma wszystkich na najwyższych obrotach. On... to... - Jancis speszyła się i niepewnie popatrzyła na Lessę. - Jak mamy nazywać to coś? Siwsp mówi, że jest maszyną, ale gdy słyszy się jego piękny głos, wydaje się, że to człowiek.

- Piękny głos? - spytała Menolly. Sok z owoców spłynął jej na brodę, więc pospiesznie ją wytarła.

- Tak - potwierdziła Lessa uśmiechając się na widok reakcji Menolly. - Siwsp ma naprawdę piękny głos. Prawie tak samo dobry, jak głos Mistrza Robintona.

- Poważnie? - Menolly, słysząc to porównanie z jej ukochanym Mistrzem, uniosła gęste brwi. - Jakie to sprytne ze strony naszych przodków - dodała, nie zwracając uwagi na prowokację Lessy.

- Menolly, uczciwie cię ostrzegam - powiedziała Lessa, uśmiechając się filuternie. - Ta rzecz jest doprawdy zadziwiająca.

Menolly odwzajemniła uśmiech.

- Dziękuję. Jak sądzisz, czy on może znać muzykę naszych przodków?

- Spodziewałam się tego pytania - roześmiała się Lessa.

- Powiedział - wtrąciła Jancis - że w swoich bankach pamięci ma Programy Inżynieryjne i Kolonialno-Planetarne Zestawy, jak również Kroniki kulturalne i historyczne, które koloniści uznali za ważne. A muzyka jest istotnym elementem kultury, prawda?

Lessa ukryła uśmiech, zachwycona subtelnym przekomarzaniem się Jancis.

- Tak powinno być. I o to spytam tego Siwspa w pierwszej kolejności. - Menolly nie dała wytrącić się z równowagi, i spokojnie zabrała się do jedzenia.

- Siwsp jest inteligentnym narzędziem, ale jego głos brzmi zawsze tak samo, chociaż jest wyjątkowo miły - kontynuowała Lessa. - To tylko jeden głos, nawet jeśli w tych olbrzymich bankach pamięci zawiera również muzykę przodków.

W drzwiach pojawił się F’lar. Wyraźnie był zmęczony. Lessa poznała to po tym, że jak zwykle w chwilach napięcia, bezmyślnym gestem odgarniał z czoła włosy.

- A, Lessa, tu jesteś. Menolly, Robinton potrzebuje ciebie i Lessę. Musimy też ustalić, kogo umieścić na liście osób, które mogą mieć dostęp do Siwspa, bo absolutnie wszyscy chcą z nim rozmawiać. Jednak Piemur ma rację. Większość ludzi nie wierzy temu, co słyszy. - Przysiadł na stole i chwycił pasztecik. - Prawdopodobnie nie uwierzą nawet wtedy, gdy już go zobaczą.

- Nie możemy ich za to winić - oświadczyła Lessa. - Ale zadowalanie sceptyków to strata cennego czasu Siwspa. I naszego. Musimy się naradzić.

Jancis poderwała się z miejsca, bo uważała, że nie zasługuje na to, by uczestniczyć w naradzie.

- Nie dziecko, nie uciekaj. Narada nie odbędzie się od razu. - Lessa parsknęła śmiechem. - Nie teraz, gdy wszyscy biegają w kółko jakby poszaleli. Ale przynieś więcej naczyń, klah i jakiś posiłek. F’lar, proszę, zjedz coś.

- Nie mam czasu. Jest tyle do zrobienia. - F’lar machnął ręką, ale wrzucił do ust jeszcze jeden kawałek pasztecika.

- A kiedy zamierzasz zrobić sobie przerwę na śniadanie? - spytała ostro Lessa. Wstała, zepchnęła F’lara ze stołu i siłą posadziła na najbliższym stołku. Położyła przed nim resztę pasztecików, napełniła własny kubek i dodała do klahu tyle słodzika, ile lubił. - Nie spałeś ostatniej nocy, i jeśli nie zjesz, nie będziesz się nadawał do niczego. A teraz powiedz, kto ci się naprzykrza? Czy mamy tu wystarczającą liczbę Lordów Warowni, Mistrzów Cechów i Przywódców Weyrów, by móc podejmować decyzje?

- Przybyli już wszyscy Lordowie Warowni i Mistrzowie Rzemieślnicy, których nie zdążyliśmy wezwać wczoraj - odparł F’lar, wyraźnie zniecierpliwiony.

- Chyba wyjaśniłeś im...

- Wszyscy wyjaśnialiśmy - krzyknął F’lar, coraz bardziej poirytowany. - Wiemy, jak wielu ludzi zajmujących ważne stanowiska jest przewrażliwionych na punkcie własnej godności, ale teraz chyba każdy z nich został osobiście obrażony tym, że nie wezwano ich już wczoraj. - Spoglądając spode łba ugryzł pasztecik i popił łykiem klahu. - A najbardziej skarżą się ci, którzy, jak dotąd, nie zwracali najmniejszej uwagi na to, co się dzieje na Lądowisku.

- W jaki sposób się dowiedzieli? - spytała zdziwiona Lessa.

F’lar uśmiechnął się ironicznie i rzucił niechętne spojrzenie na Menolly.

- Zgadnij.

Harfiarka jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.

- Znowu te przeklęte jaszczurki ogniste! - rozzłościła się Lessa. - I na dodatek przybyli na smokach!

F’lar skrzywił się i znów zaczął odgarniać włosy z czoła.

- Nie powinienem był przydzielać jeźdźców Cechom i Warowniom. Korzystają z tej uprzejmości tak, jakby smoki były biegusami.

- Och, no cóż, każda rzecz ma swoje dobre i złe strony, a ta uprzejmość z pewnością poprawiła stosunki z Warowniami i Cechami. W tej chwili stanowi to tylko niewielką niewygodę. Mimo wszystko, Lordowie i Mistrzowie muszą poznać Siwspa. Niektórzy, ci o bardziej zacofanych poglądach, i tak nie uwierzą świadectwu własnych oczu. Ale skoro zebrało się już tyle gapiów, równie dobrze można pozwolić im na zaznajomienie się ze Siwspem.

- No tak - zżymał się F’lar, wymachując drugim pasztecikiem. - Sebell wpuszcza ich po kilku naraz i przerywa spotkania, gdy Siwsp jest potrzebny do kontynuowania bieżącej pracy. Większość z nich odchodzi kręcąc głową i próbując ukryć oszołomienie. Bardzo niewielu zrozumiało, ile zyskamy dzięki tej maszynie. - Uderzył pięścią w stół. - Kiedy pomyślę, ile kiedyś mieliśmy, kim byliśmy! I kim znowu możemy być dzięki Siwspowi!

Lessa uśmiechnęła się widząc jego zaangażowanie.

- Zgodnie z tym, co mówi Siwsp, nawet Lądowiska nie zbudowano w jeden dzień. - Zaczęła masować napięte mięśnie na karku i barkach męża. - Jedz, kochany. Już raz poradziliśmy sobie z niedowiarkami. Zrobimy to znowu na nasz własny, niezrównany sposób. - Pochyliła się i pocałowała go w policzek.

- A ty, tak jak zwykle, radzisz sobie ze mną, prawda? - F’lar uśmiechnął się do niej ze smutkiem.

Lessa spojrzała na niego z lekką urazą. Wróciła na swoje krzesło i zabrała się za przerwane śniadanie.

- Dodaję ci otuchy, kochanie moje. - W jej umyśle rozległo się niedowierzające parsknięcie Mnementha. - Nie psuj efektu - powiedziała spiżowemu smokowi.

Dobrze, odparł rozespany Mnementh. Na tym Lądowisku słońce jest rozkosznie ciepłe.

Ramoth entuzjastycznie przyznała mu rację.

W drzwiach pojawił się Sebell, ukłonił się Lessie i F’larowi, a potem skinął na Menolly.

- Mistrz Robinton chce, żeby Menolly dopisano do listy. N’ton wyrazi zgodę w imieniu Przywódców Weyrów. A Fandarel złapał Jancis w drodze do kuchni. Jest potrzebna do szkicowania. Ktoś inny przyniesie klah i jedzenie. - Sebell poczęstował się ostatnim pasztecikiem. - Urządziłyście tu doskonałą salę konferencyjną. - I, obejmując Menolly przez plecy, wyprowadził ją z pokoju.

Lessa rzuciła wymowne spojrzenie na małżonka, on obdarzył ją serdecznym uśmiechem, a potem żarłocznie dokończył pasztecik i sięgnął po owoc.

- A ty jesteś na liście? - spytała Menolly Sebella, gdy już wyszli na korytarz.

Sebell tylko się uśmiechnął i przytulił ją. Szli równym krokiem. Tak jak już nie raz, Sebell dziwił się swemu szczęściu. Udało mu się zdobyć Menolly na swoją towarzyszkę. Nie miał nic przeciwko temu, że część jej serca należała do Mistrza Robintona. On sam też był bardzo oddany staremu harfiarzowi, darzył go szacunkiem i całkowitą lojalnością. Ale Menolly była radością jego życia.

- Jak długo mamy jeszcze czekać? - spytał ostro Oterel, Lord Warowni Tillek, patrząc spode łba, gdy dwoje harfiarzy mijało go na korytarzu.

- Pokój jest mały, Lordzie Oterelu, a pracy dużo - powiedział Sebell łagodnie.

- Może i jest mały, ale Fandarel i pierwszy lepszy jego rzemieślnik siedzą tam godzinami. A teraz przywlókł jeszcze swoją wnuczkę - skarżył się zrzędliwie Oterel.

- Gdybyś umiał rysować tak dobrze jak ona, Lordzie Oterelu - zakpiła Menolly - niewątpliwie byłbyś w środku. - Nie lubiła skwaszonego starego Lorda Tilleku od chwili, gdy tak gwałtownie sprzeciwił się, by nadano jej status Mistrza.

Oterel spojrzał na nią ze złością. Stojący obok Lord Toronas z Warowni Benden zasłonił dłonią usta, by ukryć uśmiech.

- Kobieto, jesteś bezczelna, zbyt bezczelna! Hańbisz swój Cech.

Sebell spojrzał na niego przeciągle i pociągnął Menolly do małego pokoju Siwspa. Było tam gorąco i duszno. Stołki ustawiono tak blisko siebie, że Menolly zastanawiała się, jak Jancis, Piemur, Terry i inny kowal, którego nie rozpoznała, mogli w ogóle rysować. Fandarel krążył nad nimi, podczas gdy N’ton oparł się leniwie o ścianę. Nagle zobaczyła ekran, ukazujący nieznane obiekty tak wyraźnie, jakby do środka tego Siwspa dostały się w jakiś sposób rzeczywiste przedmioty.

- A teraz, kiedy uzyskaliśmy połączenie z F-322RH... - Bogaty, pięknie modulowany głos sprawił, że Menolly sapnęła ze zdziwienia. Rozejrzała się wokół szukając osoby, która to mówiła, i napotkała wzrok Sebella, rozbawionego jej reakcją. -...obwód zostanie zamknięty. Dodajcie tę tablicę do już zainstalowanych, i wróćcie po następną instrukcję.

Cała czwórka wyszła, cicho rozmawiając. N’ton zbliżył się do ekranu, a Fandarel odchrząknął.

- My trzej: N’ton, Przywódca Weyru; ja, Fandarel, Mistrz Cechu, i Mistrz Harfiarz Sebell, prosimy, abyś dołączył Mistrza Menolly z Cechu Harfiarzy do listy osób upoważnionych do rozmów z tobą.

- Czy Mistrz Menolly zechce przemówić, abym otrzymał wzór jej głosu?

- Wzór głosu? - spytała Menolly, nie rozumiejąc, o co chodzi.

- Tak. Ludzki głos jest bardziej skutecznym środkiem identyfikacji niż wygląd fizyczny, który może zostać skopiowany. Natomiast właściwości głosu nie można skopiować. Tak więc musisz przemówić, żebym mógł zarejestrować twoją tożsamość.

Menolly, słysząc tę niezwykłą prośbę i wspaniały głos, po raz pierwszy w życiu oniemiała. Spojrzała bezradnie na Sebella, który zachęcająco pstryknął palcami i uśmiechnął się, podczas gdy N’ton bezgłośnie formułował słowa, które Menolly miała imitować.

- Jestem Menolly, niegdyś z Warowni Morskiego Półkola, i śpiewam lepiej niż mówię... - zaczęła speszona, lekko się zająkując. Potem przestraszyła się, że jej jąkanie jest rejestrowane.

Mistrz Fandarel gestem nakazał jej mówić dalej.

- Moja ranga to Mistrz Cechu Harfiarzy. Komponuję muzykę i piszę słowa. Mistrz Sebell - wskazała palcem - jest moim towarzyszem życia. Mamy troje dzieci. Czy to wystarczy?

- Wystarczy, bo twój głos ma bardzo charakterystyczne brzmienie - orzekł Siwsp. - Powiedz mi, macie kopie muzyki, którą piszesz? Chciałbym je włączyć do głównych katalogów.

- Chcesz dołączyć moje pieśni? - wykrzyknęła ze zdumieniem Menolly.

- Muzyka była bardzo ważna dla waszych przodków.

- Czy masz ją w swojej pamięci? - Menolly była tak podniecona, że z trudnością zachowywała zwykłą harfiarską dykcję.

- Istnieje obszerny katalog, pokrywający okres ponad dwóch tysięcy lat.

- Ale ty możesz się posługiwać tylko jednym głosem?

Zapadła chwila ciszy.

- Nie byłoby właściwe używać rozmaitych głosów podczas rozmowy. Mogę jednak odtwarzać muzykę w jej różnorodnych formach.

- Naprawdę? - Menolly zdała sobie sprawę, że Sebell śmieje się, a N’ton patrzy na nią z rozbawieniem.

- Przyjdzie pora i na nas, moja śliczna - powiedział Sebell cicho. - Obiecuję ci to. Mistrz Robinton jest równie zainteresowany jak my, ale są pilniejsze sprawy.

Menolly przełknęła rozczarowanie i spojrzała bezradnie na Sebella.

- Pójdę już - odezwał się Fandarel. - Siwspie, wybieramy się nad rzekę. Musimy się zorientować, jak można zrekonstruować elektrownię. Jeźdźcy smoków polecieli po moje niklowo-kadmowe baterie, jak to nazywasz.

- Czy Mistrz Facenden rozumie, jak należy je przyłączyć do dodatkowych punktów poboru mocy? - spytał Siwsp.

- Tak, wyjaśniłem mu to bardzo dokładnie. Zbuduje także osłony, aby powstrzymać nieostrożnych od dotykania cieczy lub kabli.

N’ton, bądź tak dobry i wyznacz jeźdźców smoków, którzy zabiorą nas w górę rzeki, do tamy.

Fandarel i N’ton wyszli z pokoju. Na korytarzu obaj zignorowali ludzi czekających przed drzwiami, chociaż ci rzucili się na nich z pytaniami.

Sebell, chcąc, by Menolly uczestniczyła we wszystkich wydarzeniach, a także dbając o to, by nikt nie okazał jej lekceważenia, poprosił, by zajęła jeden ze stołków, i dopiero potem zaprosił do pokoju Lordów Oterela, Sigomala, Toronasa i Warbreta.

Oterel wepchnął się pierwszy z triumfalnym wyrazem twarzy, który jednak bladł w miarę, jak zaczął się orientować, co znajduje się w pokoju. Kiedy wszyscy czterej już weszli, Sebell przedstawił ich Siwspowi.

- Miło mi was poznać, Lordowie - powitał ich uprzejmie Siwsp. Menolly usłyszała w jego głębokim głosie nutę szacunku. - Wkrótce moja sala zostanie powiększona i będzie mogła pomieścić liczniejszą publiczność.

Sebell napotkał wzrok Menolly i mrugnął do niej. Oboje docenili takt Siwspa.

- Widzisz nas? - spytał Oterel, nadal szukając czegoś, co - Menolly gotowa się była założyć - mógłby uznać za oczy.

- Czujniki wizualne rejestrują obecność każdego z was. Jeśli kiedyś znów tu wrócicie, z pewnością zostaniecie rozpoznani.

Menolly pospiesznie zakryła usta dłonią. Nie byłoby dobrze, gdyby Oterel zobaczył, że śmieje się z jego zmieszania. Siwsp zachowuje się tak, jakby był harfiarzem, pomyślała. Skąd wiedział, jak traktować tego starego nudziarza? Czy Sebell go ostrzegł?

- Nie masz oczu - powiedział Oterel kłótliwie.

- Oczami maszyny są czujniki wizualne, Lordzie Oterelu.

- Podobno znałeś naszych przodków - odezwał się Lord Sigomal, podczas gdy Oterel rozmyślał nad ukrytą sugestią, że oczy mogą być czymś gorszym. - Czy możesz mi powiedzieć, kim byli moi?

- Lordzie Sigomalu - odpowiedział Siwsp, a jego głos brzmiał przepraszająco - nie mam aż tak dokładnych danych. Lista imion osadników, którzy przenieśli się do Warowni Fort jest przygotowywana, i będzie dostępna dla każdego, kto jej zażąda. Twoje własne Kroniki Warowni prawdopodobnie wyszczególniają założycieli Bitry. Może ucieszy cię informacja, że twoja prowincja została nazwana imieniem jednej z kobiet pilotów wahadłowców, Avril Bitry.

Menolly zastanowiła dziwna, skrócona forma przekazania informacji. Siwsp miał niewiarygodnie giętki głos, zdolny do niezwykłych zmian dynamicznych i wyrażania poglądów barwą tonu. Może warto byłoby skłonić Mistrza Shonagara, ekscentrycznego nauczyciela dykcji i ustawienia głosu w Cechu, aby opuścił swoją siedzibę i usłyszał coś tak cudownego.

- Czy lista przodków to wszystko, co możesz dostarczyć? Nie na wiele nam się to przyda! - wykrzyknął Oterel, bardzo niezadowolony.

- Jeśli chodzi o twoją Warownię, Lordzie Oterelu, można przypuszczać, że została założona przez Jamesa Tilleka, kapitana “Bahrainu”, człowieka, który wykazał się wielkimi umiejętnościami i talentem jako żeglarz i odkrywca. Albo nazwano tak tę Warownię na jego cześć.

Oterel napuszył się, pełen poczucia wielkości.

- Lordzie Toronasie i Lordzie Warbrecie, niestety wasze Warownie założono długo po tym, jak ustał dopływ danych. Czy mógłbym dołączyć wasze Kroniki do zbioru informacji z tego okresu? Byłoby to pomocne dla zrozumienia, jak funkcjonuje instytucja Warowni. Trzeba zebrać bardzo wiele danych zanim zdołamy w pełni docenić to, co stworzyliście tu, na Pernie.

W tym momencie wszedł Mistrz Wansor. Czytał jakąś kartkę i komentował ją pod nosem. Ponieważ nie odrywał oczu od swojej lektury, wpadł na siedzącego Warbreta. Grzecznie przeprosił, ale i tak naraził się Oterelowi, który oskarżył go o nieuprzejmość wobec Lordów Warowni.

- Mam tylko jedno małe pytanie, ale niezmiernie pilne - tłumaczył się Wansor łagodnym, pełnym skruchy głosem.

- Mistrzu Wansorze, wystarczy umieścić kartkę na panelu. Odczytam ją i udzielę odpowiedzi - przypomniał mu Siwsp niezwykle grzecznie.

Menolly uniosła brwi. Niewielu ludzi odnosiło się do Mistrza Wansora tak, jak na to zasługiwał dzięki swoim umiejętnościom.

- Och, tak, ciągle zapominam - mruknął Mistrz Wansor. Przepraszając, prześliznął się między stołkami do panelu kontrolnego. Okrągły, mały, bezpretensjonalny starszy człowiek, musiał nisko się pochylić, aby słabymi oczami zobaczyć, gdzie umieścić kartkę. Panel rozjaśnił się jeszcze bardziej. - Ach, tak! - I porządnie przyklepał kartkę.

- Lordzie Toronasie, twoja Warownia najprawdopodobniej nosi taką nazwę dla uczczenia pamięci admirała Paula Bendena - informował dalej Siwsp, podczas gdy kilka szybkich błysków na panelu poinformowało Menolly, że w tym samym czasie urządzenie zajmuje się kartką Wansora. Potem, zadziwiając wszystkich, główny ekran ukazał obraz przystojnego mężczyzny, z twarzą świadczącą o silnym charakterze. To człowiek, któremu można było ufać, pomyślała Menolly. Uderzyło ją, że Siwsp go znał i kiedyś mógł z nim bezpośrednio rozmawiać. A teraz Paul Benden nie żył od tysięcy Obrotów. Jednak jego nazwisko nie poszło w zapomnienie. - Admirał Benden, wspaniały dowódca - mówił dalej Siwsp. - Utrzymywał jedność wśród osadników, zawsze podnosił ich na duchu, wyratował ich w czasie kataklizmu. Dzięki niemu założyli bezpieczny dom na Północnym Kontynencie.

- A ja jestem jego krewnym? - spytał Toronas. Menolly wyczuła w jego głosie pokorę, której nie objawił Oterel. - Niestety, nie możemy już odczytać naszych najstarszych Kronik, by się tego dowiedzieć.

Lordowie Warowni czekali na odpowiedź Siwspa, a Wansor wyszedł po cichu.

- Całkiem możliwe, że jesteś jego bezpośrednim potomkiem - odparł Siwsp. - Z małżeństwa Paula Bendena i Ju Adjai zarejestrowano czworo dzieci. Jeśli przyniesiesz swoje Kroniki, może zdołam je odcyfrować. Istnieje program, który w specjalnym świetle czasami może przywrócić utracone słowa.

Menolly oczarowana słuchała, jak Siwsp mądrze i w tak osobisty sposób radzi sobie z Sigomalem i Warbretem, nie urażając ich godności.

Już od jakiegoś czasu przy drzwiach kręcili się niezdecydowanie Jancis, Piemur i Benelek. Każde z nich trzymało w rękach po kilka kartek. Wreszcie Piemur zaszeleścił swoimi, żeby zwrócić uwagę Sebella. Mistrz Harfiarz z szacunkiem powiedział Lordom Warowni, że Siwsp musi znów przeprowadzić konsultacje, i uprzejmie wskazał gestem, aby wyszli.

Oterel mruknął coś gniewnie, ale Sigomal zaraz wstał i ujął starego Lorda Tilleku za ramię.

- Duszno tutaj, Oterelu. Zbyt duszno, by zostać dłużej, ale zamierzam poszukać Kronik i wtedy zobaczymy, co ten Siwsp z nich wyczyta. A teraz już chodźmy.

- Manipuluje nimi jak marionetkami - szepnęła Menolly, kiedy Sigomal wyprowadził pozostałych Lordów Warowni z pokoju.

- Mistrz Robinton poradził mi, bym posługiwał się pochlebstwami i zachowywał taktownie - wyjaśnił jej Siwsp - a już zwłaszcza wobec tych, którzy nie mogą uzyskać dłuższej rozmowy.

- Jak mogłeś mnie usłyszeć? - spytała Menolly, zmieszana, że do Siwspa doszedł jej szept.

- Mistrzu Menolly, siedzisz obok receptora.

Wzrok Menolly napotkał rozbawione spojrzenie Sebella. Dlaczego wcześniej jej nie ostrzegł?

- Menolly, nie rozpraszaj Siwspa - zganił ją Piemur, układając swoje papiery na panelu.

- Mistrz Menolly mnie nie rozprasza - odrzekł Siwsp łagodnie. - Proszę o następną stronę, Piemurze.

- Czy naprawdę możesz odczytać te zapleśniałe Kroniki? - spytała Menolly.

- Należy przynajmniej spróbować. Atrament, którego używano do pisania Kronik sprowadzonych przez was w nocy, jest niezniszczalny i poddaje się pewnym technikom odczytu. Jednak będzie potrzebna pomoc człowieka. Dokumenty do skanowania trzeba przygotowywać ręcznie. Chwilowo ta praca została zawieszona.

- Zawieszona? - Menolly była zachwycona niezwykłym, ale obrazowym wyrażeniem.

Usłyszała kroki na korytarzu i zobaczyła grupkę ludzi obładowanych kartonami, wchodzących do pokoju. Byli wśród nich F’lessan i F’nor.

- Zostawię was samych - powiedziała niechętnie.

- Zaczekaj - zatrzymał ją Sebell.

- Wygląda na to, że przynosicie tu całą zawartość jaskiń. Czy nie byłoby wygodniej przenieść tam Siwspa? - zapytała.

- To niemożliwe - odparł Siwsp tak stanowczym tonem, jakiego Menolly jeszcze nigdy od niego nie słyszała. - Muszę pozostać na swoim miejscu, albo nie będę miał dostępu do “Yokohamy”.

- Och, Siwsp, ja tylko żartowałam - powiedziała Menolly przepraszająco.

Do pokoju wchodziło coraz więcej jeźdźców smoków, więc Menolly przesuwała się pod ścianę, tam, gdzie przedtem siedział N’ton. Przyglądała się, jak przekazują Siwspowi karton za kartonem. Maszyna albo je odrzucała, albo odsyłała do pokoi, gdzie pomocnicy próbowali montować instalację, która umożliwi większej liczbie ludzi dostęp. Żaden jeździec nie wydawał się zdziwiony widząc Menolly, a uśmiech F’lessana nawet w obecności tego niezwykłego urządzenia nie stracił nic ze swojej zwykłej wyższości. Ale też syn F’lara i Lessy nie traktował poważnie niczego, prócz swojego smoka Golantha. Mirrim podążała tuż za T’gellanem. Ta dwójka ze Wschodniego Weyru nigdy nie rozstawała się na długo odkąd oświadczyli, że żyją razem. A Mirrim z pewnością rozkwitła i uspokoiła się w cieple uczucia T’gellana, zauważyła Menolly.

- Nie widziałam cię tutaj wcześniej - powiedziała Mirrim po cichu do Menolly czekając, aż jej ładunek zostanie oceniony przez Siwspa.

- Och, przyjechałam późno w nocy z Kronikami obecnego Przejścia - odparła Menolly. - Potem dopadła mnie Lessa i wyznaczyła pracę. - Wyciągnęła swoje silne ręce, pokazując palce pokryte odciskami i nadal pomarszczone od wody.

Mirrim wywróciła oczami.

- Mam szczęście, że przydzielono mi znoszenie tych wszystkich rzeczy. Porozmawiajmy później, dobrze? Muszę już iść - dodała uśmiechając się radośnie. - T’gellan macha na mnie. - Uniosła karton w stronę ekranu Siwspa.

Kiedy Siwsp ustalił, co z nowego ładunku będzie mu potrzebne i jeźdźcy wrócili do swoich zajęć, Sebell skinął na Mistrzów Cechów, żeby weszli i zostali przedstawieni. I znów maszyna zajęła się wszystkimi uprzejmie, choć krótko. Potem Siwsp poprosił o Kroniki rzemiosł.

Gdy już wszyscy obcy wyszli, Menolly podeszła do Sebella.

- Jak Siwsp znajdzie czas, aby przeczytać tak wiele Kronik? - spytała szeptem.

- Nie musi spać, potrzebuje wyłącznie prądu - odpowiedział Sebell. - Gdybyśmy mogli dostarczyć mu energii w nocy, gdy ogniwa słoneczne nie mogą działać, pracowałby przez całą dobę. - Siwsp, nie potrzebujesz snu, prawda?

- Działam tak długo, jak długo otrzymuję dostateczną ilość energii. Sen to ludzka potrzeba.

Sebell puścił oczko do Menolly.

- Nie masz żadnych ludzkich potrzeb? - Menolly domagała się wyjaśnień od Siwspa. Stanęła na wprost ekranu i wepchnęła pięści za pasek.

- Jestem zaprogramowany do optymalnego użytku zgodnie z życzeniem człowieka.

- Siwspie, czyżbym usłyszała obrazę w twoim głosie?

- Zaprogramowano mnie tak, abym się nie obrażał.

Menolly musiała się roześmiać. Później zdała sobie sprawę, że to właśnie wtedy Siwsp stał się dla niej osobowością, i przestała myśleć o nim wyłącznie jak o wspaniałej maszynie wynalezionej przez przodków.

- Menolly? - zawołał Robinton z drugiego końca korytarza, po raz pierwszy opróżnionego z naprzykrzających się gości. - Czy Sebell jest z tobą?

Sebell przesunął się tak, by Mistrz Harfiarz go zobaczył.

- Czy mogłabyś go zastąpić przy Siwspie? - poprosił Robinton. - Zebrało się dość Osób, byśmy mogli urządzić naradę.

Sebell położył dłoń na ramieniu Menolly, by dodać jej otuchy. - Widziałaś, jak prowadziłem spotkania nowych ludzi z maszyną - powiedział. - Jeśli ktoś jeszcze się pojawi, po prostu przedstaw go.

- To nie zadziałało w nocy, kiedy Piemur spróbował przedstawić mnie - pożaliła się Menolly.

Sebell uspokajająco ścisnął jej ranie.

- Mistrz Robinton i F’lar wprowadzili zmiany do protokołu.

- Co to jest protokół?

- Tego słowa używa Siwsp, gdy nie chce mówić o ustaleniach czy uprzejmości. - Pocałował ją szybko w policzek. - Jeżeli na naradzie będzie mowa o czymś ciekawym, wszystko ci powtórzę, przecież wiesz o tym.

- Wiem i jestem zadowolona, że nie muszę wysiadywać na jeszcze jednej - zawołała za nim, gdy je biegł korytarzem do Mistrza Robintona.

Sebell rzeczywiście wiedział, że Menolly nienawidzi formalnych ceremonii. A może teraz to się będzie nazywało “protokoły”? Menolly uśmiechnęła się do siebie, a potem zdała sobie sprawę, że jest sama z Siwspem.

- Siwsp, czy mógłbyś pokazać mi, jak brzmiała muzyka przodków?

- Wokalna, kameralna, symfoniczna?

- Wokalna - odpowiedziała Menolly bez wahania, obiecując sobie, że usłyszy też inne formy, gdy tylko będzie miała okazję.

- Klasyczna, antyczna, nowoczesna? Współczesny folk, czy popularne pieśni? Z instrumentalnym akompaniamentem, a może a cappella?

- Skoro mamy wolną chwilę, pozwól mi usłyszeć cokolwiek.

- Cokolwiek jest nieprecyzyjną kategorią. Sprecyzuj.

- Wokalna, popularna, z instrumentami.

- Odtworzę ci pieśń, która zostali nagrana podczas Uroczystości Lądowania.

I nagle pokój wypełnił się muzyką. Menolly natychmiast rozpoznała kilka instrumentów: gitarę, skrzypce i dźwięki jakichś piszczałek, a potem głosy, niewyuczone, lecz entuzjastyczne i muzykalne. Melodia była przejmująco znajoma, jednak nie rozumiała słów, choć śpiewający mieli dobrą dykcję. Co za niewiarygodna jakość dźwięku! Nie zniszczona przez czas, tak jakby muzycy i śpiewacy byli obecni w tym pokoju. Kiedy pieśń się skończyła, Menolly jeszcze długo milczała.

- Jesteś zadowolona, Mistrzu Menolly?

Menolly, słysząc normalny głos Siwspa, odzyskała panowanie nad sobą.

- Och, to było cudowne! Ja też znam tę melodię. Jak... osadnicy - tak, pomyślała, Lessa miała rację nazywając ich tym mniej onieśmielającym mianem. - Jak nazywa się ten utwór?

- To “Dom na Prerii”. Jest zaklasyfikowana jako zachodnioamerykańska muzyka ludowa. Ma wiele wersji, i wszystkie zostały włączone do plików, gdyż ludzie to uwielbiali.

Menolly poprosiłaby, żeby Siwsp odegrał jej znacznie więcej melodii, ale niestety do pokoju wszedł Piemur. Niósł dziwaczne urządzenie, z szeroką wstęgą cienkich pasków zwisających z jednej strony. Przód urządzenia przypominał część blatu Siwspa, z seriami wklęśnięć w pięciu uporządkowanych rzędach pod cienką płachtą czegoś, co wyglądało na plastik.

- Piemurze, połóż to łaskawie na panelu. Na wysokości twojej głowy - poprosił Siwsp. - Zapadło długie milczenie, potrzebne na ocenę. - Wygląda na to, że części zostały właściwie złożone. Ostatecznym sprawdzianem będzie aktywacja, ale z tym musimy poczekać na źródło energii. Jak Mistrz Terry radzi sobie z okablowaniem?

- Nie wiem. Pracuje w innym pokoju. Zaraz pójdę sprawdzić. Menolly, proszę, potrzymaj tę tackę. Wolałbym jej nie upuścić. - Uśmiechając się sowizdrzalsko, Piemur złożył swój ciężar w jej ramionach i wybiegł na korytarz.

- Co tu masz? - spytała Jancis, zjawiając się z podobnym przedmiotem w dłoniach.

Menolly wyjaśniła, o co chodzi, i obserwowała, jak Jancis powtarza czynności Piemura. Zaraz za nią przyszedł Benelek, mądry syn Lorda Groghe’a, który był teraz uzdolnionym czeladnikiem kowalskim. Według Fandarela, miał on mnóstwo nowych pomysłów. Menolly nie była więc wcale zdziwiona widząc, że Benelek tu pracuje.

Gdy tylko Siwsp zaaprobował ich działania, Benelek spytał, o jakiej porze może się do niego podłączyć.

- Gdy tylko będzie prąd. Tak więc, czeladniku Benelku, podczas gdy i tak musisz czekać, byłoby dobrze gdybyś zabrał się za składanie terminali - odparł Siwsp. - Z częściami, które już mamy, można złożyć co najmniej dziesięć. W dwóch trzeba wymienić ekrany. Mam nadzieję, że Mistrz szklarski będzie tak dobry i zajmie się tym.

- Naprawdę nie rozumiem, Siwspie, jak będziesz mógł poradzić sobie z dwunastoma osobami jednocześnie - zastanawiała się na głos Menolly.

- Grasz na więcej niż jednym instrumencie, prawda? To znaczy, o ile poprawnie zrozumiałem sposób nauczania w twoim Cechu.

- Tak, ale nie jednocześnie.

- Ja składam się z wielu części, które mogą działać osobno w tym samym czasie.

Menolly rozważała tę informację, niepewna, co odpowiedzieć. Na szczęście, gdy jej przedłużające się milczenie mogłoby się wydać niegrzeczne, przybiegł Mistrz Terry, cały oplatany pętlami kabli.


Rozdział III



W odnowionej sali konferencyjnej na nadzwyczajnej naradzie zebrało się siedmiu Lordów Warowni, ośmiu Mistrzów Rzemiosła oraz ośmiu Przywódców i cztery Władczynie Weyrów. Protokołował Czeladnik Harfiarz Tagetarl.

F’lar wstał i objął przewodnictwo zebrania, chociaż wszyscy widzieli, że miał na to ochotę Mistrz Robinton. Wielu zdało sobie również sprawę z tego, że stary harfiarz od wielu Obrotów nie był równie ożywiony i pełen energii. Przyjęli więc, że plotki o pogorszeniu jego zdrowia musiały być znacznie przesadzone. Zauważono także, że Przywódcy Weyru Benden wyglądali na mniej zdesperowanych. Byli niemal weseli i pełni optymizmu.

- Zdaje się, że wszyscy zostaliście przedstawieni Siwspowi - zaczął F’lar.

- Przedstawieni? Gadającej ścianie? - parsknął Lord Corman z Igen.

- To coś więcej, niż tylko gadająca ściana - stwierdził Robinton, cierpko spoglądając na Cormana, który aż się zaczerwienił, zaskoczony niespodziewaną gwałtownością starego harfiarza. Szturchnął porozumiewawczo Lorda Bargena z Warowni Dalekich Rubieży.

- Znacznie więcej, niż tylko ściana - potwierdził F’lar. - Siwsp jest inteligentną maszyną, skonstruowaną przez pierwszych osadników na Pernie. Zawiera nieskończenie wiele informacji, cenną wiedzę, która może nas nauczyć, jak polepszyć życie w Warowniach, Cechach i Weyrach. - Wziął głęboki oddech. - Oraz jak całkowicie zniszczyć Nici.

- Uwierzę, kiedy to zobaczę - rzucił sarkastycznie Corman.

- Lordzie Cormanie, na początku obecnego Przejścia obiecałem wam, że Nici zostaną zniszczone. Teraz mogę dotrzymać tej obietnicy!

- Za pomocą gadającej ściany?

- Tak, za pomocą tej ściany - przekrzyczał go Robinton.

- Nie okazywałbyś takiego sceptycyzmu, gdybyś tu był wczoraj i słyszał Siwspa! - zawołał gniewnie Larad i zerwał się na równe nogi. Corman cofnął się ze zdziwienia.

- Z całym należnym szacunkiem, F’larze, Robintonie, Laradzie - powiedział Warbret łagodząco - sprowadzano nas tutaj tak wiele razy, abyśmy zobaczyli bezużyteczne kadłuby, puste budynki, czy jaskinie wypełnione jakimiś resztkami... Ja, osobiście, nie sądziłem, że tym razem może chodzić o coś pilnego. Przywódco Weyru, dziwi mnie twoja łatwowierność. Dałeś się omamić gadającym ścianom, wypluwającym archaiczne legendy.

Robinton wstał, protestując tak głośno, że Warbret spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Łatwowierność? Warbrecie, ja, Robinton z Warowni Cove, mogę być stary, ale nie mogę być uznawany za łatwowiernego...

- Ani ja - potwierdził Fandarel, także wstając i górując swą ogromną postacią nad niedowierzającymi Lordami Warowni. - To nie jest zwykła gadająca ściana, Lordzie Cormanie. - Ton pogardy u tak zazwyczaj zrównoważonego Mistrza Kowali sprawił, że wszyscy się w niego wpatrzyli. - Ta maszyna, ten Siwsp, została wykonana przez naszych przodków tak skutecznie i pięknie, że przetrwała tysiące Obrotów i nadal działa. To więcej, niż potrafi najlepszy z naszych Cechów! - Potrząsnął wielką głową dla podkreślenia swojego szacunku. - Nie obrażaj więcej naszej inteligencji, Lordzie Cormanie. Nie musisz wierzyć w Siwspa, ale z pewnością, ja - i tu uderzył masywną pięścią w pierś - Fandarel, Mistrz Rzemiosła, wierzę mu!

Corman, oszołomiony, przycichł.

- Po co więc zwołaliście naradę? - zapytał Warbret.

- Z uprzejmości. Żebyście wszyscy zdali sobie sprawę z wagi tego znaleziska - warknęła Lessa. - Nie pozwolę, by Weyry zostały oskarżone o dwulicowość, czy ukrywanie cennych przedmiotów.

- Moja droga Władczyni Weyru... - zaczął Warbret.

- Cóż, może ty nie, Warbrecie - przerwał mu Lord Groghe, ale ja mogę wymienić niektórych... - Urwał w pół słowa. - Nie było cię tutaj od początku, więc nie słyszałeś wszystkiego, tak jak ja, a ja nie jestem bardziej łatwowierny niż Robinton, F’lar, czy Fandarel. Ale jeśli ta rzecz, ten Siwsp, naprawdę może sprawić, że pozbędziemy się Nici, jestem za udzieleniem mu wszelkiej pomocy.

- Jeśli może to zrobić teraz - powiedział Corman wyzywająco - to dlaczego nie uczynił tego dla naszych przodków?

- Tak, dlaczego? - poparł go Toronas z Warowni Benden.

- Dlatego, że dwa wybuchy wulkanów zmieniły ich plany - wyjaśnił cierpliwie F’lar. - Okazało się, że po tym kataklizmie trzeba było ewakuować Lądowisko - tak nasi przodkowie nazwali to miejsce. A potem nikt już nie powrócił z Północy, by się dowiedzieć, jakie dane zebrał Siwsp.

- Ach! - Toronas zamilkł.

- F’larze, nie zamierzałem cię urazić - tłumaczył się Warbret. - Wydaje mi się tylko, że wyciągacie wnioski co do możliwości tej maszynki na podstawie zbyt niepewnych dowodów. Najprawdopodobniej ona nie może zrobić nawet połowy tego, czego się po niej spodziewacie.

- Siwsp już mi dowiódł - powiedział Fandarel, zagłuszając innych swoim grzmiącym głosem - że może odzyskać informacje, które mój Cech utracił w ciągu ostatnich tysiąca Obrotów. A są to informacje, które nie tylko usprawnią naszą pracę, lecz również polepszą sytuację na całym Pernie. Wiesz bardzo dobrze, Lordzie Warbrecie, że wraz z upływem czasu niszczeje coraz więcej Kronik. I że zatraciliśmy wiele urządzeń, które były dziedzictwem pozostawionym nam przez przodków. Poza tym, Siwsp dał mi plany znacznie bardziej skutecznego systemu energetycznego. Tak skutecznego - dodał Mistrz Kowal, wymierzając grubym palcem wskazującym w Lorda Warowni Igen - że energia prądu rzecznego utrzyma twoją Warownię w chłodzie, nawet w samo południe w środku lata.

- Naprawdę? Nie powiem, żebym miał coś przeciwko temu - przyznał Corman, ale pozostał sceptyczny. - A, tylko przypuszczając - dodał chytrze i spojrzał z ukosa na F’lara - że Siwsp naprawdę pomoże ci pozbyć się Nici, to czym wówczas będą się zajmować jeźdźcy smoków?

- O to będziemy się martwić, kiedy już zniszczymy Nici.

- A więc ty sam masz co do tego wątpliwości, Przywódco Weyru? - spytał Corman szybko.

- Powiedziałem: kiedy, Lordzie Cormanie - zwrócił mu ostro uwagę F’lar. - Czyżbyś się nie cieszył na myśl, że przestaniemy brać od ciebie daninę? - mówiąc te słowa, uśmiechnął się sardonicznie.

- Oczywiście, że to by mnie ucieszyło... to znaczy, z chęcią płaciliśmy daninę podczas tego Przejścia. - Corman zaplątał się we własnych słowach, bo przypomniał sobie, że kiedyś niechętnie popierał Weyr Benden.

- A jak właściwie ta wasza gadająca ściana zniszczy Nici, Przywódco Weyru? - domagał się wyjaśnień Mistrz Szklarz Norist. Jego policzki zaczerwienione były nie tylko od ciągłego stania przy gorącym palenisku. - Wysadzając Czerwoną Gwiazdę?

Larad, ze zwężonymi od gniewu oczami, pochylił się przez stół w stronę Norista.

- Nieważne jak to zostanie osiągnięte, Mistrzu Noriście, jeżeli tylko skończy się raz na zawsze.

- Obym dożył tego dnia - powiedział Corman żartobliwie.

- Ja zamierzam go dożyć - głos i wyraz twarzy F’lara były pełne stanowczości. - No dobrze, skoro ustaliliśmy, dlaczego przynajmniej jeźdźcy smoków uważają, że Siwsp jest ważny...

- Jeźdźcy smoków nie są jedynymi, Flarze - zapewnił go Fandarel, waląc w stół ciężką pięścią tak mocno, że zabrzęczały wszystkie stojące na nim naczynia.

- Oczywiście, Mistrzu Kowalu - dodał Lord Asgenar zdecydowanie.

- Ja też tak sądzę - poparł go Groghe, gdy Corman parsknął ironicznie. - Czasami trudno cię przekonać, Cormanie, ale zmienisz zdanie, kiedy usłyszysz Siwspa. Nie jesteś aż takim głupcem.

- Dość. - F’lar znów przejął przewodnictwo. - Zwołaliśmy to zebranie, by powiadomić was o odkryciu Siwspa i jego wielkiej wadze dla całego Pernu. Ci, którym chciało się przyjechać, zostali poinformowani. Co więcej, mam nadzieję, że inni Przywódcy Weyrów... - F’lar spojrzał na siedmiu pozostałych -...dołączą do Bendenu i będą w pełni współpracować z Siwspem.

- Słuchaj no, F’lar. Nie możesz samowolnie decydować o czymś, co będzie miało wpływ na Warownie, Cechy i Weyry zanim wszyscy nie będą mieli okazji tego zobaczyć - zaczął Corman, spoglądając na Warbreta i Bargena, bo od nich spodziewał się poparcia. - Uważam, że całą sprawę należy przedstawić podczas kwartalnego spotkania Lordów Warowni, którego termin nie jest taki odległy.

- Niech Lordowie Warowni decydują każdy sam za siebie - zaproponował F’lar.

- I Mistrzowie Cechów też - wtrącił Norist z posępnym wyrazem twarzy. Jego pełne złości spojrzenie zatrzymało się na dłużej na Fandarelu.

- Nie wolno odwlekać decyzji, kto będzie korzystał z Siwspa - upierał się F’lar.

- Daj spokój, F’larze - powiedział Groghe. - Przecież nie zmarnowałeś ani chwili. Biegaliście po jaskiniach w ciemnościach, ściągając uczniów i czeladników z całego kontynentu, aby wprawić w ruch to dziwne urządzenie. I osobiście się z tobą zgadzam, Przywódco Weyru. Decydowanie o czymkolwiek podczas Kwartalnych Zebrań Lordów Warowni może wyczerpać nawet cierpliwość smoka. Jednak ja widziałem i słyszałem Siwspa. - Odwrócił się w stronę innych Lordów. - To urządzenie jest zdumiewające i jestem przekonany o jego przydatności.

- Był taki czas, Cormanie - powiedział F’lar z lekkim uśmiechem, który przypomniał Panu Warowni o innej okazji, gdy Przywódca Weyru Benden stanął twarzą w twarz z armią Lordów i pokonał ją - kiedy ty i wszyscy inni Lordowie pilnie mnie potrzebowaliście, żeby walczyć z Opadami Nici. Z pewnością chcecie, abym kontynuował zadanie?

- Postąpiłeś dokładnie tak, jak powinieneś - powiedział Groghe, wyzywając Cormana, aby zaprotestował.

- To prawda, Przywódco Weyru - przyznał Toronas. - Nowy Lord Warowni Benden był, zdaniem F’lara, o wiele lepszy od swego poprzednika, Lorda Raida.

- Jednak - mówił dalej Przywódca Weyru - jest całkiem oczywiste, że utraciliśmy większość umiejętności, które posiadali nasi przodkowie. Musimy je odzyskać, a Siwsp nam w tym pomoże. Wtedy rzeczywiście zdołamy na zawsze usunąć groźbę Opadu Nici. - F’lar wodził wzrokiem od Norista do Cormana i Warbreta oraz innych Lordów Warowni, którzy nie wzięli udziału w dyskusji. - Czy nie byłoby rozsądnie rozpocząć program jak najszybciej, aby odtworzyć to, co utraciliśmy?

- Spodziewasz się, że wszyscy będziemy słuchali rozkazów Siwspa? - zapytał Norist ironicznie. Odnosił się do całej sprawy bardzo niechętnie. Gdy Siwsp wypytywał go o jego Cech, ledwo raczył odpowiadać.

- Mistrzu Noriście - zaczął Fandarel na swój powolny sposób - jeśli istnieją możliwości udoskonalenia naszych rzemieślniczych umiejętności, z pewnością mamy obowiązek z tego skorzystać, prawda?

- Zmiany zaproponowane przez Siwspa w moim zawodzie, w którym jestem Mistrzem, i to dobrym, od trzydziestu Obrotów, są sprzeczne ze wszystkimi procedurami Cechu! - Norist nie miał zamiaru się poddać.

- Włączając te obecnie już nieczytelne z twoich najstarszych Kronik? - spytał łagodnie Mistrz Robinton. - A popatrz: Mistrz Fandarel aż się rwie do odtworzenia elektrowni przodków i z radością dostosuje się do nowych procedur, jeżeli ma to ułatwić współpracę z Siwspem.

Grube, pełne blizn wargi Norista wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu.

- Wszyscy wiemy, że Mistrz Fandarel bez końca zabawia się nowinkami i sztuczkami.

- Które są zawsze skuteczne - odparł Mistrz Fandarel, ignorując obrazę. - Widzę jasno, że każdy Cech może zyskać dzięki wiedzy przechowanej przez Siwspa. Dziś rano Bendarek otrzymał bezcenną radę dotyczącą polepszenia jakości papieru, jak to nazwał Siwsp, i przyspieszenia jego produkcji. Bendarek natychmiast docenił te możliwości i wrócił do Lemos, aby nadal nad tym pracować. Dlatego go tu nie ma.

- Ty i Bendarek - zakpił Norist, zbywając pstryknięciem palców najnowsze osiągnięcia obu Mistrzów - możecie sobie zachwycać się nowościami. Ja wolę skoncentrować się na utrzymywaniu wysokich standardów mojego Cechu bez rozdrabniania wysiłków na płoche zajęcia.

- Jednak - powiedział Lord Asgenar z szyderczym uśmiechem - nie masz nic przeciw korzystaniu z rezultatów niepoważnych zajęć innych Cechów. Takich, jak ryzy kart dostarczonych ci w zeszłym miesiącu. Bendarek spodziewa się, że będzie mógł zwiększyć produkcję papieru - Asgenar uśmiechnął się jeszcze złośliwiej - i nikt nie będzie już musiał czekać na dostawy.

- Ale szkło to szkło, robi się je z piasku, potasu i czerwonego ołowiu - upierał się Norist. - Nie można go ulepszyć.

- Siwsp właśnie zaproponował sposoby udoskonalenia produkcji szkła - poinformował go Mistrz Robinton swoim najbardziej rozsądnym i pełnym perswazji tonem.

- Zmarnowałem tu już dość czasu. - Norist wstał i wymaszerował z sali.

- Przeklęty głupiec - mruknął Asgenar pod nosem.

- F’larze, wróćmy do najważniejszej sprawy - odezwał się Warbret, pochylając się przez stół w stronę Przywódców Weyrów. - Jak właściwie Siwsp zamierza wyeliminować Nici? F’nor nie miał wiele szczęścia, kiedy próbował.

Pamiętając, jak bliski śmierci był F’nor gdy usiłował przebyć drogę pomiędzy do samej Czerwonej Gwiazdy, F’lar na chwilę odbiegł myślami od obecnych wydarzeń, ale zaraz się otrząsnął z zadumy.

- Lordzie Warbrecie, dopóki nie usłyszysz i nie zobaczysz, co Siwsp nam przekazał, nie będziesz mógł ocenić, jak wiele musimy się nauczyć, zanim zaczniemy rozumieć jego wyjaśnienia.

- A to, co Siwsp pokazuje i opowiada, przekracza moją ubogą wiedzę - powiedział Robinton z niezwykłą dla niego pokorą. - Dlatego, że on tam był! Znał naszych przodków. Został stworzony na ich planecie! Był świadkiem i kronikarzem wydarzeń, które dla nas przerodziły się już tylko w mity i legendy. - Jego głos dźwięczał takim uczuciem, że zapadł moment pełnej szacunku ciszy.

- Tak. Ty i Lord Corman powinniście usłyszeć Siwspa zanim odrzucicie dar, jaki nam zaoferowano - dodała Lessa cicho, ale równie gorąco.

- Zważcie, że nie jestem przeciwny dołączeniu do was - powiedział Warbret po chwili - jeśli może to pomóc w pozbyciu się Nici. Władczyni Weyru, skoro mówisz, że powinniśmy powstrzymać się z decyzją, aż usłyszymy tego Siwspa, to kiedy będzie to możliwe?

- Mam nadzieję, że jeszcze dziś - odparł F’lar.

- Chyba już zaniesiono baterie na miejsce - oznajmił Fandarel - więc powinienem iść. Siwsp będzie potrzebował o wiele więcej mocy, a ja dopilnuję, żeby ją dostał. - Wstał i przez chwilę w milczeniu obserwował zebranych. - Niektórzy z nas będą musieli zmienić przyzwyczajenia i rutynę całego życia, co nie jest łatwe, ale zyski zrekompensują ten wysiłek. Znieśliśmy już dość od Nici! Teraz mamy szansę pozbycia się tego nieustannego zagrożenia, więc wykorzystamy ją. Facendenie - zwrócił się do swojego czeladnika - ty tu zostaniesz, a potem zdasz mi raport ze wszystkiego, co się zdarzy do mojego powrotu.- Potem wyszedł, a jego ciężkie kroki odbijały się echem w korytarzu.

- Ja też sądzę, że to spotkanie trwało już wystarczająco długo - powiedział Corman. - Rób jak chcesz, Przywódco Weyru. Tak czy inaczej, zazwyczaj postępujesz w ten sposób. - Ale tym razem jego komentarz nie zawierał goryczy. - Dopilnuj tylko, żeby na kwartalne zebranie Lordów Warowni był gotowy pełny raport z waszych działań.

On także wstał, i klepnięciem w ramię zaprosił Bargena, aby przyłączył się do niego. Ale Lord Warowni Dalekich Rubieży tylko spojrzał na niego w zamyśleniu.

- Nie zostaniesz tu, aby usłyszeć opowieść, Cormanie? - spytał Robinton.

- W tym małym, dusznym pokoju? - obruszył się Corman. - Naucz jej mojego harfiarza, a ja potem wysłucham wszystkiego w mojej własnej Warowni, w spokoju i wtedy, kiedy zechcę. - I z tym wyszedł.

- Ja zostaję - oznajmił Bargen. - Przebyłem taki kawał drogi, chociaż wcale nie jestem pewien, czy mądrze jest współpracować z tak przerażającą rzeczą jak Siwsp.

- Ale przynajmniej go posłuchasz. - Robinton z aprobatą pokiwał głową. - Sebellu, ile osób może się wygodnie zmieścić w tym małym, dusznym pokoju? - Powiedział to ukrywając rozbawienie, ale kilku Przywódców Weyrów uśmiechnęło się pod nosem.

- Z pewnością zmieszczą się wszyscy, którzy tego zechcą - odparł Sebell. - Jest tam teraz dość ławek i stołków, a jeśli nawet ktoś będzie musiał stać, to nic się nie stanie. Wczoraj nikomu to nie przeszkadzało. Ja też mogę postać.

- Nie musimy prosić tego stworzenia o pozwolenie? - spytał Bargen.

- Siwsp jest wielce uprzejmy - wyjaśnił Robinton, uśmiechając się radośnie.

Poszli więc do pokoju Siwspa: trzej Lordowie Warowni, Przywódcy i Władczynie Weyrów, oraz Mistrzowie Cechów. Terry już tam był. Wydawał się bardzo z siebie zadowolony. Właśnie odpędzał ludzi od zwoju kabli, który ciągnął się od maszyny i szedł dalej wzdłuż ściany po lewej stronie na zewnątrz, i do przyległego pokoju. Wysoko w ścianie po prawej stronie wstawiono okno, umożliwiając dopływ świeżego powietrza. Ławek i stołków wystarczyło dla prawie wszystkich, nawet dla Lorda Groghe, który zdecydował się wysłuchać opowieści Siwspa po raz drugi. Menolly stanęła obok Sebella. Wzięła go za rękę i uścisnęła, gdy pierwszy obraz Pernu w czarnej przestrzeni kosmicznej rozjaśnił ekran.

- To jest zdumiewające! - wykrzyknął Bargen, ale był jedyną osobą, która się odezwała, zanim Siwsp zakończył swoją relację widokiem pojazdu powietrznego znikającego w opadzie popiołów na zachodzie. Potem, lekko oszołomiony, zamruczał: - Corman jest skończonym głupcem. Norist też.

- Dziękujemy ci, Siwspie - powiedział Lord Groghe z Warowni Fort, wstając i rozprostowując zesztywniałe kończyny. - Widziałem to już wczoraj, ale było warto zobaczyć te wydarzenia jeszcze raz. Będę tu przychodził, kiedy tylko mi się to uda. - Skinął głową F’larowi. - Wiesz, że popieram jeźdźców smoków. Wy też ich poprzecie, Warbrecie, Bargenie, prawda? - spytał, groźnie wysuwając brodę do przodu, gotów wymusić na nich potwierdzenie.

- Myślę, że musimy, Warbrecie - powiedział Bargen. Wstał i uprzejmie ukłonił się F’larowi, a potem Mistrzowi Robintonowi. - Dobrego dnia, panowie. I, powodzenia.

Inni Lordowie wyszli wraz z nim.

- Nie zamierzam tłumić waszego optymizmu - odezwał się jeden z jeźdźców, G’dened - ale Siwsp nie powiedział, jak właściwie ma zamiar zlikwidować Nici.

- Nie, nie powiedział, prawda? - poparł go inny jeździec R’mart, potrząsając głową jakby chciał oczyścić umysł po wszystkim, co usłyszał. - Przodkowie mieli o wiele więcej narzędzi i maszyn, no i te pojazdy. Jeśli oni nie potrafili pozbyć się Nici, jak my mamy to zrobić?

- Wszystko w swoim czasie - odpowiedział im Siwsp. - Ostatniej nocy uzyskaliśmy kilka istotnych informacji. Najważniejsza dla was jest ta, że za cztery lata, dziesięć miesięcy i dwadzieścia siedem dni będzie możliwe wytrącenie na stałe zabłąkanej planety z jej obecnej orbity. Zbliży się ona wówczas do orbity waszej piątej planety, daleko od Rukbatu, a gdy zepchniemy ją z dotychczasowej drogi, pociągnie kłęby Nici daleko poza Pern.

Siwsp przykuł uwagę wszystkich w pokoju, bo na ekranie rozbłysnął model układu Rukbatu. Planety poruszały się z wolna wokół gwiazdy, a wędrowiec przechodził pod kątem do nich.

F’lar roześmiał się słabo.

- Smoki Pernu są silne i pracowite, ale nie sądzę, by mogły przesunąć Czerwoną Gwiazdę.

- Nie będą nawet próbowały - wyjaśnił Siwsp - gdyż stanowiłoby to śmiertelne niebezpieczeństwo dla nich samych i dla jeźdźców. Ale mogą wykonywać inne niezbędne zadania przygotowawcze, które pozwolą dokonać stałej zmiany orbity tej planety.

Raz jeszcze wszyscy zamilkli.

- Chciałbym dożyć tego dnia! - gorączkował się G’dened. - Gdybyśmy tylko mogli tego dokonać, zgodziłbym się lecieć pomiędzy następne czterysta lat w przyszłość.

- Dlaczego nasi przodkowie sobie z tym nie poradzili, skoro jest to możliwe? - spytał R’mart.

- Planeta znajdowała się wówczas w tak niedogodnym położeniu wobec Pernu, że nie mogliśmy działać od razu. - Siwsp znowu zamilkł na chwilę, a potem mówił dalej tonem, w którym Mistrz Robinton usłyszał ironię. - A zanim dokonałem koniecznych obliczeń, wszyscy udali się na północ, pozostawiając mnie bez łączności z operatorami. - Siwsp znów chwilą milczał, a potem podjął: - Smoki, które wyhodowaliście, dzięki swoim rozmiarom i sile będą niezbędne dla powodzenia projektu. Jeśli tego chcecie.

- Jasne, że chcemy! - wykrzyknęli z oburzeniem jeźdźcy Tgellan i T’bor, a wszyscy inni jeźdźcy smoków zerwali się na równe nogi. Mirrim ścisnęła ramię Tgellana. Na jej twarzy malowała się determinacja.

- Nie tylko F’lar żyje marzeniem o wyeliminowaniu Nici - dodał N’ton. - Również inni zrobią wszystko, by raz na zawsze ich się pozbyć.

Po policzkach D’rama, najstarszego z jeźdźców, płynęły łzy.

- Wszyscy gorąco tego pragniemy, Siwspie. Nawet ja, stary człowiek, i mój staruszek smok!

Z zewnątrz doszedł ich chór ryczących smoków, głęboki bas spiżowych, dźwięczne soprany królowych, wysoki przenikliwy ton zielonej Path Mirrim.

- Nie będzie to łatwe zadanie - kontynuował Siwsp - a wy musicie się wiele nauczyć, żeby w wybranym dniu osiągnąć sukces.

- Dlaczego mówisz o czterech Obrotach, dziesięciu miesiącach i iluś tam dniach? - zapytał K’van, najmłodszy Przywódca Weyru.

- Dwadzieścia siedem dni - poprawił go Siwsp. - Dlatego, że dokładnie wtedy otworzy się okno startowe.

- Okno? - K’van spojrzał bezwiednie na to nowe, w ścianie.

- Jako jeździec, zawsze zabierasz smoka w dokładnie określone miejsce, gdy idziesz w pomiędzy, prawda? - K’van nie był jedynym jeźdźcem, który przytaknął. Siwsp mówił dalej. - Jest to jeszcze ważniejsze, kiedy podróżuje się w przestrzeni kosmicznej.

- Będziemy podróżować w kosmosie? - spytał F’lar, wskazując na ekran, na którym przez chwilę widzieli, czym jest przestrzeń kosmiczna.

- W pewnym sensie. Za jakiś czas zrozumiecie terminy dotyczące waszych nowych zadań. Teraz powiem wam tylko, że okno w słownictwie podróży kosmicznych oznacza okres, w którym istnieje możliwość dotarcia do celu. Jeżeli mamy osiągnąć sukces...

- Jeżeli? - krzyknął R’mart. - Przecież powiedziałeś, że to możliwe! - i spojrzał oskarżycielsko na F’lara.

- Plan jest możliwy do zrealizowania i ma pełne szansę powodzenia, jeśli dokona się całej pracy przygotowawczej - powiedział Siwsp twardo. - Ale sukces będzie zależał od tego, czy przyswoicie sobie nowe umiejętności i wiedzę. To oczywiste, że chociaż jeźdźcy smoków są oddani sprawie, mają też niewiele wolnego czasu. Jednak do wykonania zadania potrzebujemy wszystkich smoków i jeźdźców, a także poparcia ze strony Cechów oraz Lordów Warowni, którzy pozwolą swoim ludziom zająć się pracami pomocniczymi. Będzie najlepiej, jeśli do projektu zostaną włączeni wszyscy mieszkańcy planety tak, jak to było za czasów waszych przodków.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego oni nie rozwiązali tego problemu, kiedy mieli na to szansę - odezwał się znowu R’mart.

- Wasi przodkowie nie mieli tak ogromnych i mądrych smoków, jak wasze. Gatunek ewoluował i przekroczył początkowe specyfikacje genetyczne. Jeśli przejrzycie się... - Na ekranie pojawiły się dwa smoki. - Spiżowy to Carenath, jego jeźdźcem jest Sean O’Connell, a ten drugi to Faranth z jeźdźczynią Sorką Hanrahan. - Potem Siwsp pokazał dwa inne smoki, trzy razy większe od poprzednich. - A oto Ramoth i Mnementh. Skala jest taka sama.

- Patrzcie, ten spiżowy nie jest nawet tak duży, jak Ruth - wykrzyknął T’bor, rzucając przepraszające spojrzenie na Przywódców Weyru Benden.

- Rzeczywiście - przyznał F’lar bez gniewu. - Siwspie, zrozumieliśmy, o co ci chodzi. A więc, jak mamy zacząć naukę, o której mówisz?

- Nie zaczniecie jej od razu dziś - wyjaśnił Siwsp. - Najpierw trzeba uzyskać odpowiednio mocne źródło energii. Mistrz Fandarel jest tak uprzejmy, że się tym już zajmuje, na swój własny, skuteczny sposób. - Mistrz Robinton obrócił się gwałtownie i wpatrzył w ekran. Siwsp mówił dalej. - Drugi priorytet, to instalacja dodatkowych stanowisk. Trzeci, to dostateczna ilość papieru. Czwarty...

F’lar roześmiał się i zamachał obiema rękami.

- Wystarczy, Siwspie. Gdy rzemieślnicy uporają się z twoimi zamówieniami, będziemy gotowi do nauki. Obiecuję ci to.

Mistrz Terry wstał i poprawił swój ciężki pas z narzędziami.

- Czy moglibyście już wyjść? - spytał uprzejmie. - Muszę zrobić więcej przyłączeń do Siwspa, a wy plączecie mi się pod nogami.

- W sali konferencyjnej na pewno jest teraz dość jedzenia i picia - powiedziała Lessa dyplomatycznie, zachęcając wszystkich do opuszczenia pokoju.

Mistrz Robinton zaczekał, aż inni wyjdą na korytarz. Spojrzał na Terry’ego, który już układał kable i mruczał coś do siebie pod nosem.

- Siwspie - odezwał się szeptem - czy ty masz poczucie humoru?

Odpowiedź nadeszła dopiero po dłuższej chwili.

- Mistrzu Robintonie, maszyny nie są zaprogramowane tak, żeby mieć uczucia. Ja jestem zaprogramowany do porozumiewania się z ludźmi.

- To nie jest odpowiedź.

- Jest to swego rodzaju wyjaśnienie.

Mistrz Robinton musiał się tym zadowolić.


Czterej jeźdźcy smoków ze Wschodniego Weyru poszybowali spiralą w dół, w stronę zbocza wzgórza ponad tamą. Z początku największe zainteresowanie budziło Lądowisko, ponieważ, jak dotąd, nikt nie miał okazji poszukiwać reliktów rzemiosła osadników wokół pobliskich wzgórz. A teraz okazało się, że czeka ich jeszcze jedna niespodzianka, sztuczne jezioro. Swego czasu Fandarel spiętrzył parę strumieni podczas Obrotów spędzonych jako uczeń i czeladnik w Siedzibie Cechu Kowali, i teraz rozpoznał ten obiekt.

Jezioro rozciągało się jak długi, lśniący palec, ograniczony dwiema wysokimi skarpami. Tamę wybudowano na zwężeniu w jego południowo-wschodnim krańcu. Chociaż ściana została przerwana i dwie kaskady spadały wdzięcznie do potoku poniżej, była to nadal największa tama, jaką Fandarel kiedykolwiek widział.

Mistrz Fandarel uświadomił sobie, że cudem był nie tyle sam fakt zbudowania tamy, ile to, że tak wiele z niej przetrwało dwa i pół tysiąca Obrotów. Jednak gdy brązowy Pranith D’clana przelatywał nad szczytem, Fandarel mógł dojrzeć, że czas pozostawił swój ślad na tamie. Wyglądało to tak, jakby stworzenie, większe nawet niż smok, wycięło na szczycie rowki, tworząc ujścia dla wodospadów, które przez nie spadały. Na pewno powodzie nieustannie przepychały tu skały lub osady, i stąd te zniszczenia. Pociągnął D’clana za rękaw i gorączkowo wskazywał grubym palcem w dół. D’clan kiwnął głową, a w następnej chwili Pranith zawęził spiralę i poszybował w stronę niewielkiego Lądowiska z lewej strony.

Ze zręcznością, której pozazdrościłoby mu wielu młodszych i sprawniejszych mężczyzn, Fandarel ześliznął się z brązowego karku smoka i lekko wylądował na ziemi. Natychmiast padł na kolana, by grubym nożem zeskrobać błoto i zaschniętą ziemię. Chciał przyjrzeć się bliżej materiałowi, z którego zbudowana została tama.

- Siwsp powiedział, że to plastobeton - mruknął pod nosem, gdy dołączyła do niego reszta zespołu. Evan, czeladnik, który często przekładał jego natchnione projekty na solidną rzeczywistość, był spokojnym człowiekiem. Bez zdziwienia przyjmował instrukcje od “gadającej ściany”. Belterak prawie tak samo posiwiały jak Fandarel, dobrze znał swoje rzemiosło, i miał ustalone zwyczaje przy pracy. Kontrastował z nim kapryśny, sprawiający kłopoty, ale silny jak zwierzę pociągowe Fosdak. Ostatni był Silton, pracowity młody człowiek, odznaczający się taką samą wytrwałością, jak Mistrz Terry. - Zbudowali to z plastobetonu - mówił dalej Fandarel - materiału, który przetrwał tysiące Obrotów. Na Skorupę Pierwszego Jaja, musieli być genialnymi rzemieślnikami!

Trzy smoki były tak samo zainteresowane tamą, jak ludzie. Ze skrzydłami złożonymi na grzbietach chodziły wzdłuż szerokiego szczytu, i wszystkiemu się przyglądały. Nagle V’line zaśmiał się i powiedział głośno, że jego brązowy Clarinath chce wiedzieć, czy ma czas na kąpiel. Zachwycił się wodą, bo wygląda na wyjątkowo czystą i przejrzystą.

- Później - poprosił Fandarel, nie przerywając inspekcji budowli.

- Zdumiewająca konstrukcja - mruknął Evan. Spojrzał ponad krawędzią. - Fandarelu, widać, dokąd w różnych okresach dochodziła woda. Przez wiele Obrotów chyba nie podnosiła się wysoko, chociaż z pewnością od czasu do czasu zdarzały się powodzie. - Podszedł do strumienia, i wskazał w dół i na lewo. - Tam, Mistrzu, właśnie tam nasi przodkowie mieli swoją elektrownię.

Fandarel zmrużył oczy i osłonił je wielką ręką, a potem z zadowoleniem skinął głową, bo dostrzegł pozostałości elektrowni. Coś musiało na nią spaść z góry. Prawdopodobnie ten sam gruz, który z niezwykłą siłą przerwał tamę.

- D’clanie, czy mogę poprosić ciebie i Pranitha, żebyście zabrali nas tam na dół? Evan i ja pójdziemy pierwsi, żeby upewnić się, że jest to bezpieczne.

D’clan i Pranith uprzejmie spełnili tę prośbę. Smok znalazł dość miejsca, aby usiąść koło ruin. Z całej budowli pozostały jedynie podtrzymujące dach ciężkie belki, i wewnętrzne ściany, przycementowane do nagiej skały. Ale podłoga, mimo grubej na długość noża warstwy naniesionej przez wiatry ziemi, nie była zniszczona.

- Evanie, młodzi mają wystarczająco silne plecy, więc niech to oczyszczą - powiedział Fandarel. - D’clanie, możesz tu zawołać pozostałych? Potem smoki mogą iść popływać.

- Spędzają więcej czasu w wodzie niż w powietrzu - poskarżył się D’clan. - Spiorą sobie skórę, jeśli nie będą uważać, a smok z uszkodzoną skórą jest do niczego w pomiędzy. - Ale w jego tonie było więcej serdeczności niż niezadowolenia.

Gdy pomocnicy zaczęli wybierać szuflami błoto, Fandarel i Evan dokonali dokładnych pomiarów całego obszaru, a potem wyliczyli, gdzie zainstalować nowe koło wodne. Evan zręcznie wykonał wstępny szkic, a Fandarel zaakceptował jego projekt. Potem mrużąc oczy patrzył wkoło, na wysoką, gładką powierzchnię tamy i wzgórza.

- Gdy ustalimy, co tu trzeba zrobić, wrócimy do Telgaru, aby zebrać wszystkie potrzebne materiały. - Uśmiechnął się do Evana. - Mamy przed sobą całkiem nowe zadanie, prawda? I możemy się posłużyć prawdziwymi planami.

- Dzięki temu praca będzie bardziej skuteczna - odparł spokojnie Evan.


- Mój drogi F’larze - powiedział Robinton uspokajająco do Przywódcy Weyru, który był bardzo rozczarowany tym, że nie zdołał uzyskać pełnego poparcia Lordów Warowni - Siwsp najwyraźniej wywarł wrażenie na Laradzie, Asgenarze, Groghem, Toronasie, Bargenie i Warbrecie, a także na Jaxomie. Siedmiu z szesnastu to nieźle jak na początek. Oterel jeszcze się waha, a Corman zawsze potrzebuje czasu, żeby wszystko przemyśleć. Laudey cię poprze. Będziesz miał dosyć pracowników do oczyszczenia tej zapuszczonej jaskini. - Robinton położył rękę na ramieniu F’lara i lekko je uścisnął. - F’larze, tak gorąco pragniesz pozbyć się Nici i, moim zdaniem, jest to twój najważniejszy obowiązek. Natomiast zarządzanie Warowniami jest obowiązkiem Lordów, ale oni czasami nie biorą pod uwagę całokształtu sytuacji. K’vanie, chciałeś coś powiedzieć? - Harfiarz zauważył, że młody Przywódca Południowego Weyru niespokojnie kręci się pod ścianą. - Czyżbym zmonopolizował F’lara, podczas gdy ty chcesz z nim porozmawiać?

- Czy wolno mi wtrącić słówko? - spytał grzecznie K’van.

- Mój kielich jest pusty. - Z łobuzerskim uśmiechem Robinton poszedł z powrotem do przeładowanego jedzeniem stołu w poszukiwaniu bukłaka z winem.

- Zapraszaliście dziś Lorda Torika? - spytał niepewnie K’van.

- Oczywiście. - F’lar poprowadził K’vana w róg pokoju, bo nie chciał, by wciągnięto ich do ożywionej rozmowy, którą prowadzili pozostali Przywódcy Weyrów. - Poleciłem Breidemu, by go powiadomił.

K’van zdobył się na przelotny uśmiech. Obaj wiedzieli, że główną funkcją Breidego na Lądowisku było składanie raportów Lordowi Warowni Południowej o wszystkim, co mogło go zainteresować. Jednak z powodu swojej służalczości Breide często dostarczał takiej masy banalnych informacji, że Torikowi nie chciało się dokładnie czytać raportów.

- Próbuje zdobyć wystarczającą armię, aby usunąć Denola i jego ludzi z Wielkiej Wyspy - raportował K’van. Wszyscy wiedzieli, że Torik nie pozwoli, by banda rebeliantów przywłaszczyła sobie wyspę, którą uznawał za część swojej Warowni.

- Sądziłem, że już to osiągnął - powiedział ze zdziwieniem F’lar. - Torik jest bardzo stanowczym człowiekiem.

- Uważa również stanowczo, że mój Weyr powinien mu w tym pomóc. - K’van powiedział to z cierpkim uśmiechem.

- K’vanie, tego nie możesz zrobić! - wykrzyknął ze złością F’lar.

- To prawda, i próbowałem mu wyjaśnić, że Weyr nie istnieje dla jego wygody.

- No i jak to przyjął?

- Nie uznaje mojej odmowy za ostateczną. - K’van urwał i wzruszył bezradnie ramionami. - Wiem, że jak na Przywódcę Weyru jestem za młody...

- K’vanie, nie przejmuj się swoim młodym wiekiem. Jesteś doskonałym Przywódcą. Mówili mi o tym wszyscy starsi jeźdźcy pozostający pod twóją komendą.

K’van był wystarczająco młody by, słysząc taką pochwałę z ust najważniejszego Przywódcy Weyru, zaczerwienić się z radości.

- Torik by się z tym nie zgodził - oświadczył skromnie, ale z dumą wyprostował plecy.

F’lar nie mógł zaprzeczyć, że po młodzieńczemu szczupły K’van uległby w fizycznej konfrontacji z wysokim i potężnym Lordem Południowej Warowni. W czasie, gdy Heth K’vana odbył lot godowy z królową jeźdźczyni Adrei, Torik z zachwytem przyjąłby Przywódcę. Weyru wyszkolonego w Bendenie. Ale wówczas nie musiał się jeszcze zmagać z bezczelną rebelią w swojej Warowni.

- Najpierw - mówił dalej K’van - Torik chciał, żeby Weyr sprowadził swoich wojowników na wyspę. Kiedy odmówiłem, powiedział, że moim obowiązkiem wobec Warowni jest wyjawienie, gdzie rebelianci mają swój obóz. Argumentował, że skoro przelatujemy nad wyspą podczas Opadu, musimy widzieć, gdzie się znajdują, a ta informacja pomoże mu w stłumieniu rebelii. Kiedy odmówiłem, zaczął wmawiać starszym jeźdźcom brązowych smoków, że jestem zbyt młody, aby wiedzieć, co się należy Lordowi Warowni.

- Jednak mam nadzieję, że nic nie osiągnął - powiedział twardo F’lar.

K’van pokiwał twierdząco głową.

- Masz rację. Powiedzieli mu, że Weyr nie zajmuje się takimi sprawami. Wtedy... - młody Przywódca Weyru zawahał się.

- Co się wówczas stało? - ponaglił go F’lar.

- Próbował przekupić jednego z moich niebieskich jeźdźców obietnicą znalezienia mu odpowiedniego przyjaciela.

- Nie do wiary! - F’lar spoważniał. Z irytacją odgarnął włosy z czoła. - Lessa! - zawołał swoją partnerkę.

Kiedy F’lar wyjaśnił jej problem K’vana, ona też była rozjątrzona.

- Wydawałoby się, że akurat teraz powinien mieć tyle rozumu, by nie dręczyć jeźdźców smoków - powiedziała sucho, bo wiadomość ją rozzłościła. Widząc pełne lęku spojrzenie K’vana, lekko położyła mu rękę na ramieniu, by dodać mu otuchy.

- To nie twoja wina, że Torik jest chciwy jak Bitranin.

- Raczej zdesperowany - uściślił K’van z cieniem uśmiechu. - Mistrz Idarolan powiedział mi, że Torik zaoferował mu fortunę w kamieniach szlachetnych i świetny port, jeśli pożegluje z karną ekspedycją na Wielką Wyspę. Ale on tego nie zrobi. Co więcej, rozkazał wszystkim innym Mistrzom Żeglarzom, by nie pomagali Torikowi w tej sprawie. A oni go posłuchają.

- Torik ma własne statki - wykrzyknęła Lessa z irytacją.

K’van już uspokoił się na tyle, by wykrzywić usta w szyderczym uśmiechu.

- Ale żaden z nich nie jest dość duży i nie przewiezie dostatecznej liczby wojowników, by usunąć Denola. Na ekspedycje Torika nieustannie napadano i jego ludzie odnosili takie rany, że stawali się bezużyteczni, albo też rebelianci ich brali w niewolę. - K’van uśmiechnął się jeszcze bardziej złośliwie. - Muszę przekazać Denolowi, że jest... sprytny. Ale chciałem wam powiedzieć o tym wszystkim zanim dotrą do was kłamstwa i plotki... lub inni Lordowie Warowni poskarżą się na nasze postępowanie.

- Oczywiście, K’vanie, wysłuchaliśmy cię z najwyższym zainteresowaniem - nagrodził go F’lar pochwałą.

- Musimy kiedyś znaleźć czas, by odwiedzić Lorda Torika - powiedziała Lessa. W jej oczach zamigotała stal. Potem paskudnie się uśmiechnęła. K’van poczuł ulgę, że Lessa nie zwraca się przeciwko niemu.

- Lord Torik potrzebuje pełnego raportu na temat Siwspa i o tym, co się działo tu, na Lądowisku. F’larze, sądzę, że sami powinniśmy go poinformować, prawda? - zasugerowała Lessa.

- Nie wiem tylko, kiedy nam się to uda - powiedział F’lar z westchnieniem. - Ale jakoś znajdziemy na to czas. K’vanie, trzymaj swój Weyr z dala od waśni Torika.

- Oczywiście.

Przywódcy Weyru Benden nie mieli wątpliwości, że K’van zastosuje się do ich próśb. Znali K’vana jako zdecydowanego i odpowiedzialnego młodzieńca, a teraz, gdy osiągnął wiek męski, te cechy stały się jeszcze wyraźniejsze. Będzie się przeciwstawiał Torikowi chociażby dlatego, że Torik nie wierzył w jego umiejętności.


- Teraz, proszę, włóż tę wtyczkę - powiedział Siwsp Piemurowi, ilustrując to odpowiednim rysunkiem na monitorze - w to gniazdko. - Kiedy Piemur wypełnił polecenie, Siwsp instruował go dalej. - Na dole monitora powinno się ukazać zielone światło.

- Nic takiego nie ma - odparł Piemur i potężnie westchnął. Mimo wszystko starał się zachować cierpliwość.

- W takim razie, mamy gdzieś złe połączenie. Zdejmij osłonę i sprawdź karty, płytę główną, urządzenia wejścia i wyjścia oraz pamięć - poprosił Siwsp. Piemura wcale nie pocieszył fakt, że Siwsp nie przejął się jeszcze jedną porażką. Dlaczego ta maszyna jest tak cholernie metodyczna i nieczuła? - Żeby maszyna mogła normalnie funkcjonować, musi być zmontowana zgodnie z projektem konstrukcyjnym. To pierwszy krok. Piemurze, bądź cierpliwy. To tylko kwestia odkrycia, które połączenie jest błędne.

Piemur zorientował się, że usiłuje zgiąć śrubokręt, którym się posługiwał. Jak Siwsp mógł wyczuć jego zniecierpliwienie? Wziął głęboki oddech i, nie ośmielając się patrzeć na boki, gdzie Benelek i Jancis koncentrowali się na własnej pracy, zdjął po raz kolejny pokrywę urządzenia. Zajmowali się tym nudnym i wymagającym dokładności zadaniem odkąd Terry ułożył wszystkie druty i kable zgodnie z życzeniem Siwspa. Piemura nie pocieszało, że Benelek, tak uzdolniony do mechaniki i odznaczający się zręcznymi rękami, wcale nie radził sobie lepiej. Zresztą Jancis również nie szło dobrze, chociaż jej niepowodzenia martwiły go raczej ze względu na nią samą. Od skurczu Piemura bolały ramiona, jego palce sztywniały od wszystkich tych wymagających dokładności ruchów, i miał już dość całego projektu. Z początku wydawało się, że sprawa jest prosta. Trzeba było tylko znaleźć kartony przechowywanych w jaskiniach części zamiennych, odkurzyć je i podłączyć. Niestety, to nie było wszystko. Najpierw Siwsp poprosił, żeby nauczyli się, do czego służy każda część: klawiatura, ciekłokrystaliczny ekran, pudło komputera i kody do aktywacji. Na szczęście, gdy przyszło do naprawiania zepsutych połączeń, Jancis i Benelek umieli sobie z tym poradzić. Raz czy dwa Piemur narobił błędów, ale niebawem dogonił resztę. Jeżeli ktoś raz nauczy się grać na instrumentach, ma palce tak wyćwiczone, że szybko przystosują się do nowego zadania. Ale początkowy entuzjazm, który ożywiał Piemura od świtu, już dawno się wyczerpał. Utrzymywała go w ryzach wyłącznie świadomość, że ani Jancis, ani Benelek się nie poddadzą.

- Zacznijmy jeszcze raz - rozległ się niezmienny, spokojny głos Siwspa. - Sprawdzimy każdy panel, aby upewnić się, że nie ma uszkodzeń lub pęknięć w obwodach i czipach.

- Zrobiłem to już dwa razy - żachnął się Piemur, zaciskając zęby.

- Więc trzeba to zrobić jeszcze raz. Użyj szkła powiększającego. Moje wykresy były niewielkie, bo mogliśmy je powiększać. Na Ziemi nie potrzebowaliśmy większych, ale tu musimy postępować powoli, krok po kroku.

Walcząc o to, by jakoś się opanować, Piemur sprawdzał czipy, obwód za obwodem, opornik za opornikiem, kondensator za kondensatorem. Koraliki i srebrzyste linie, które jeszcze tak niedawno go fascynowały, teraz stały się przekleństwem, po prostu kłopotem. Naprawdę żałował, że kiedykolwiek zobaczył te cholerne rzeczy.

Szczegółowa obserwacja nie ukazała mu żadnej usterki. Tak więc, kontrolując swoje palce jak tylko mógł, odłożył ostrożnie komponenty na wyznaczone miejsce. Wszystkie weszły dokładnie tam, gdzie miały wejść.

- Upewnij się, że każda karta jest właściwie umocowana w rowkach - powiedział Siwsp jak zwykle spokojnie.

- Właśnie to zrobiłem! - Piemur wiedział, że zabrzmiało to płaczliwie, ale wobec niewzruszenia Siwspa, trudno mu było zachowywać się rozsądnie. Jednak zaraz wrócił mu dobry humor. Maszyny, uświadomił sobie, robią tylko to, do czego zostały zaprogramowane. Nie mają uczuć, które by przeszkadzały w bezproblemowym wykonaniu ich obowiązków.

- Piemurze, zanim odłożysz na miejsce pokrywę, dmuchnij lekko na urządzenie, aby upewnić się, że nie ma drobin kurzu zatykających połączenia.

Mistrz Esselin radził sobie dobrze z rekonstrukcją budynku Siwspa, ale ta praca wznosiła chmury kurzu, którego część mimo podjętych ostrożności przenikała do pomieszczenia.

Piemur ostrożnie dmuchnął, założył pokrywę i umocnił ją wtyczką. Zabrało mu chwilę zanim zorientował się, że zielone światło świeci się na panelu dokładnie tam, gdzie miało się świecić, i że na ciekłokrystalicznym ekranie pojawiła się litera. Wykrzyknął z radości, wprawiając w popłoch Jancis i Benelka.

- Nie rób tego, Piemurze - skarcił go młody czeladnik, patrząc spode łba. - Mało brakowało, a byłbym dokonał złego połączenia.

- Piemurze, to naprawdę działa? - Jancis uniosła oczy, w których malowała się nadzieja.

- Rusza, gdy zapala się zielone światełko! - wykrztusił Piemur, zacierając ręce i ignorując kwaśne spojrzenie Benelka. - W porządku, Siwsp, co mam teraz zrobić?

- Używając liter na klawiszach przed tobą, wystukaj CZYTAJ MNIE.

Mozolnie wyszukując poszczególne litery, Piemur wystukał polecenie. W tej samej chwili ekran na wprost niego rozkwitł słowami, cyframi i literami.

- Hej, wy dwoje, popatrzcie. Słowa! Ekran jest pełen słów!

Benelek tylko spojrzał z irytacją, ale Jancis stanęła za Piemurem i podziwiała rezultat. Potem z aprobatą poklepała go po ramieniu i wróciła do swojego zadania.

- Czytaj uważnie i zapamiętaj informacje wyświetlone na ekranie - powiedział Siwsp. - W ten sposób nauczysz się wchodzić w programy, których potrzebujesz do odnalezienia kolejnych informacji. Jeśli przyswoisz sobie te nazwy, będziesz zręczniejszym operatorem.

Piemur przeczytał wszystko kilka razy, ale wcale nie uważał, że jego wiedza się poszerzyła. Wyglądało na to, że znane mu słowa znaczyły więcej niż powinny. Westchnął i znowu zaczął od początku strony. Słowa były zawodem harfiarza, a on nauczy się tych nowych interpretacji, nawet jeśli zabierze mu to pełen Obrót.

- Też to mam! - krzyknęła Jancis radośnie. - Też mam zielone światełko!

- A więc wszyscy troje je mamy - powiedział Benelek z zadowoleniem. - Siwspie, mam teraz wystukać CZYTAJ MNIE?

- Początkowa lekcja jest dla wszystkich taka sama, Benelku. Gratuluję! Ile osób wyznaczono do zapoznania się z tym programem? Jest wiele do zrobienia.

- Cierpliwości, Siwsp - powiedział Piemur, naśladując ton maszyny i uśmiechając się złośliwie do Jancis. - Gdy wiadomość się rozejdzie, zlecą się stadami.

- A jeździec białego smoka, Lord Jaxom? Czy będzie jednym z nich?

- Jaxom? - powtórzył Piemur lekko zdziwiony. - Zastanawiam się, gdzie on się podział.


Rozdział IV



Przez większość dnia Jaxom był tak zajęty, jak tylko Piemur mógł sobie życzyć. On i Ruth przetransportowali pięć ładunków kartonów z jaskiń do budynku Siwspa, a potem, właśnie kiedy ostatni został rozładowany, Mistrz Fandarel pilnie potrzebował ich do przeniesienia Mistrza Cieśli Bendarka z powrotem do Lemos i siedziby jego Cechu. Mistrz Cieśla nie mógł się doczekać, kiedy Siwsp zacznie projektować nową maszynerię do wytwarzania papieru i poprawienia jakości produktu przez dodanie odrobiny szmat do miazgi drzewnej.

Kiedy Jaxom i Ruth powrócili na Lądowisko, Mistrz Terry potrzebował pomocy przy poszukiwaniu kabli i drutów, które wreszcie znaleziono w dotąd nie badanym zakątku jaskiń. Oczywiście Jaxom i Ruth uprzejmie przewieźli Mistrza Terry’ego i jego kable z powrotem do budynku Siwspa. Jaxom starał się nie przejmować tym, że zleca mu się tak podrzędne zadania, gdyż rozumiał, że pomaga w wykonywaniu bardzo ważnego przedsięwzięcia, chociaż jeszcze rano miał nieco inne wyobrażenie o tym, jak on i Ruth spędzą dzień.

Biały smok marzył o wygrzewaniu się w gorącym południowym słońcu. Zima na Północnym była chłodna i wilgotna, słońce świeciło rzadko. A Jaxom bardzo chciał pracować z Piemurem, Jancis i Benelkiem przy Siwspie.

Jednak wszyscy wiedzieli, że Jaxom z natury jest miły i uczynny. Było im znacznie łatwiej poprosić o przysługi jego niż pozostałych jeźdźców. Skoro Ruth nigdy nie miał nic przeciwko temu, Jaxom czuł się zobowiązany do pomocy. Według Sharry postępował w ten sposób dlatego, że za wszelką cenę chciał być inny niż jego despotyczny ojciec, Fax. Ale jej zdaniem Jaxom czasami posuwał się za daleko w tej pokucie. Zazwyczaj interweniowała, jeśli czuła, że nadużywano jego uprzejmości. Tylko że teraz była w Ruathcie, a jej interwencja bardzo by się przydała, gdyż Jaxom uważał, że dość już zrobił dla innych i własna uprzejmość zaczynała mu stawać kołkiem w gardle.

Zanim Terry rozładował swoje zwoje kabli, Jaxom uświadomił sobie, że burczy mu w brzuchu. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, skoro od rana, kiedy to razem z Menolly i Sebellem zjadł paszteciki z mięsem i wypił kubek klahu, nie miał niczego w ustach. Żona zawsze martwiła się, że nie znajduje czasu na posiłki, i Jaxom usiłował pamiętać o jej wskazaniach. Żałował, że z powodu ciąży Sharra nie może mu tutaj towarzyszyć, ale w takim stanie nie wolno ryzykować wejścia w pomiędzy. Poszedł więc do budynku kuchennego, nieświadom, że F’lar zwołał nadzwyczajne zebranie, gdyż inaczej byłby tam, aby go poprzeć. W kuchni musiał się sam obsłużyć, bo kucharze byli zajęci uczniem, który poważnie poparzył sobie rękę o gorący ruszt. To przypomniało mu, że obiecał sprowadzić na Lądowisko Mistrza Oldive’a. Zajmie się tym, kiedy tylko się posili, i być może potem on i Ruth będą mogli wreszcie robić to, co chcą.

Jaxom i Ruth wyszli z pomiędzy nad wielkim podwórcem połączonych Cechów Harfiarzy i Uzdrowicieli w Warowni Fort. Rutha natychmiast otoczyły ćwierkające jaszczurki ogniste, wykonujące swój zwyczajowy powietrzny taniec radości, ale w ich głosach brzmiało ostrzeżenie.

- Ruth, o co im chodzi? - spytał Jaxom.

Mistrz Oldive nie chce, byśmy lądowali na podwórcu, odparł Ruth. Mówi, że wszyscy harfiarze zaczną cię wypytywać i nigdy się stąd nie wydostaniemy. W tonie Rutha zabrzmiało zdziwienie, ale Jaxom się roześmiał.

- Sam powinienem był o tym pomyśleć. Więc gdzie Mistrz Oldive chce, byśmy lądowali?

Nie wiem. Jaszczurki powiadomią go o naszym przybyciu.

Ruth poleciał w odległy zakątek wielkiej siedziby Cechu Harfiarzy, gdzie nie byli aż tak widoczni.

Idzie, powiedział po chwili, gdy znów otoczyły ich jaszczurki, tym razem radośnie świergocząc. Zobaczono nas z Warowni, dodał, bo zaczęły się nad nimi gromadzić kolejne stadka jaszczurek, które niecierpliwie popiskiwały. Nie, mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia niż zatrzymywanie się w Warowni w tej chwili, oznajmił im Ruth, popierając to ostrzegawczym ryknięciem, które odesłało nowo przybyłe z powrotem. Piszczały, przerażone jego reprymendą.

- Lord Groghe jest na Lądowisku - powiedział Jaxom, próbując nie czuć się winnym zignorowania prośby. - Gdy wróci, opowie im wszystko co jego zdaniem powinni wiedzieć.

Jego królowa jaszczurka ognista bez przerwy latała z wiadomościami do Warowni, więc tu już wiedzą wszystko to, co potrzebują wiedzieć o tym Siwspie, mruknął Ruth z delikatnym wyrzutem.

Jaxom serdecznie poklepał swojego białego smoka po karku.

- Nie zmieściłbyś się w pokoju, drogi przyjacielu. A poza tym Piemur powiedział, że jego Farli zasnęła, zupełnie nie zainteresowana Siwspem.

Ruth, niezadowolony, jeszcze chwilę pomarudził, ale zaraz wrócił do swoich obowiązków.

Nadchodzi Mistrz Uzdrowiciel. Zakręcił ostro i zanurkował pod takim kątem, że Jaxom odruchowo chwycił lejce i wygiął się do tyłu.

- Mógłbyś mnie ostrzec - skarcił łagodnie smoka. Ruth miał kłopotliwy zwyczaj sprawdzania instynktu swojego jeźdźca za pomocą nieoczekiwanych manewrów. Biały smok mruknął z satysfakcją widząc, że jego podstęp się udał, odchylił skrzydła i wylądował miękko na długość smoka od Mistrza Oldive’a, który powlókł się do nich zdumiewająco szybko jak na człowieka z nogami nierównej długości i garbatymi plecami. Na prostym ramieniu niósł ogromny tornister, ale mimo tych utrudnień pomachał im na powitanie i radośnie się uśmiechnął.

- Witaj, Jaxomie! Obawiałem się, że w całym tym zamieszaniu zapomniałeś o mnie. - Przez chwilę opierał się o Rutha, by złapać oddech. - Nie jestem tak sprawny, jak mi się wydaje. - Obaj usłyszeli okrzyki i zobaczyli ludzi w harfiarskim błękicie wypadających z bramy podwórca. - Szybko. Jeśli nas złapią, nigdy stąd nie wylecimy.

Ruth przykucnął na tylnych nogach i ugiął lewą przednią łapę, tworząc schodek dla Mistrza Uzdrowiciela. Jaxom pochylił się, chwytając pomocnym gestem Oldive’a za ramię a ten, chociaż stary, mocno się przytrzymał, wciągnął na grzbiet Rutha i usadowił za Jaxomem.

Ruth natychmiast skoczył w górę, jego białe skrzydła wykonały pierwsze, najważniejsze uderzenie w dół i w górę. Po chwili nie słyszeli już z dołu okrzyków rozczarowania.

- Ruth, leć, gdy tylko będziesz gotów - rozkazał Jaxom, wyobrażając sobie budynek Siwspa i bardzo uważnie wskazując cienie rzucane przez hałdy popiołu, żeby Ruth wylądował w odpowiednim kiedy. Odkąd zaczęto wykopki, odsłonięte wystarczająco dużą powierzchnię, żeby mogło tam lądować kilka smoków.

Zimno pomiędzy wyssało ciepło z ich ciał, a potem znaleźli się nagle w jasnym, gorącym, popołudniowym słońcu Południowego Kontynentu. Na powitanie Rutha podleciało natychmiast spore stadko jaszczurek ognistych, bo był ich szczególnym ulubieńcem. Jak zwykle na Południowym, było tam równie wiele dzikich, jak i tych z szyjami pomalowanymi barwami ludzi, którzy je Naznaczyli.

- Na pierwsze Jajo, nie rozpoznałbym tego miejsca - powiedział Oldive z przejęciem, gdy Ruth szybował do lądowania.

- Nie jestem pewien, czy ja je rozpoznaję. - Jaxom uśmiechnął się przez ramię do Oldive’a. - Mistrz Esselin już postawił jedną przybudówkę. Wskazał grupę mężczyzn pracujących z zapałem przy wznoszeniu ściany po prawej stronie budynku Siwspa.

- Och, używacie części starego budynku! - wykrzyknął Oldive.

- F’lar to zaproponował. No i dobrze, po co ściągać materiały budowlane, kiedy mamy do dyspozycji te wszystkie puste budynki.

- Tak, tak, to prawda. - Jednak Oldive nie w pełni aprobował takie rozwiązanie.

- Bierzemy materiały tylko z mniejszych budynków, segmentów rodzinnych, jak nazwał je Siwsp. Jest ich parę tysięcy - mówił pocieszająco Jaxom. Podczas poszukiwania kabli w Jaskini;.. Katarzyny, Terry zdał Jaxomowi raport z porannej sesji z Siwspem i opowiedział o planowanych renowacjach.

- Czyżby przylecieli tu wszyscy Przywódcy Weyrów? - dopytywał się Oldive, bo nagle uświadomił sobie, że patrzy na długą linię smoków wygrzewających się na wzgórzach za budynkami.

Jaxom roześmiał się.

- Skoro Siwsp obiecuje pomoc w zlikwidowaniu Nici, czekają na jego każde słowo. - Podtrzymał Oldive’a, który pospiesznie zsiadał z grzbietu Rutha.

- Jak chce to osiągnąć? - Stary człowiek zachwiał się ze zdumienia. Jaxom objął go i złapał tornister, który pod wpływem gwałtownych ruchów Oldive’a kołysał się tak, że jego właściciel stracił równowagę.

- Nie wiem. - Jaxom wzruszył ramionami, doświadczając kolejnego przypływu niezadowolenia z powodu odsunięcia od wydarzeń tego dnia. - Miałem nadzieję, że dowiem się czegoś więcej dziś rano, ale byłem ciągle zajęty.

Oldive ze współczuciem położył dłoń na ramieniu Jaxoma i uśmiechnął się przepraszająco.

- Przenosząc ciekawskich do nowego cudu?

- Och, nic nie szkodzi - Jaxom zbył swoje zmartwienia ruchem ręki, bo chciał poprosić Mistrza Uzdrowiciela o przysługę. - Czy zechciałbyś zapytać Siwspa, jak leczyć tych dwóch pacjentów, o których Sharra tak bardzo się martwi?

- Zrobię to w pierwszej kolejności. Sharra to wspaniała kobieta, zawsze taka energiczna i bezinteresowna, jak ty sam!

Jaxom odwrócił wzrok. Był zakłopotany, bo przecież wolałby spędzić ranek ucząc się nowych rzeczy. Ale w końcu się tu znalazł, i z zaciekawieniem oczekiwał reakcji Mistrza Oldive’a na Siwspa.

W budynku rzemieślnicy Esselina robili potworny hałas. Wszędzie było pełno kurzu. Jaxom zdumiał się, że już tak wiele osiągnięto. Ściany zostały umyte i ukazały się jasne, wesołe barwy. Przez krótką chwilę zastanawiał się, w jaki sposób impregnowano kolory, gdyż nie przypominało to żadnej pomalowanej powierzchni, jaką kiedykolwiek widział. Z lewej strony słyszał ożywioną rozmowę. Rozpoznał głosy F’lara, T’gellana i R’marta. Poprowadził Mistrza Oldive’a w przeciwnym kierunku i, gdy stanęli na wprost zamkniętych drzwi do pomieszczenia Siwspa, jeszcze raz przeżył dreszcz odkrycia z poprzedniego dnia.

Jaxom zapukał, grzecznie zapowiadając swoje nadejście, i wszedł. Zobaczył ludzi bez reszty zajętych pracą, co jeszcze bardziej wzmocniło w nim poczucie niechęci. Piemur, Jancis i Benelek siedzący za stołem zrobionym z kartonowych pudeł, pochylali się nad urządzeniami, które pomógł sprowadzić z Jaskiń Katarzyny. I, rozżalił się Jaxom, te skorupiaste przedmioty już działały. Trójka jego przyjaciół pracowicie stukała w klawiatury. Jaxom głęboko zaczerpnął powietrza, aby pozbyć się uczucia żalu; nie powinien reagować tak niegodnie.

Piemur wyciągnął szyję, żeby zobaczyć, kto wszedł.

- Dzień dobry, Mistrzu Oldive. Witamy w siedzibie Siwspa. Jaxomie, gdzie się podziewałeś przez cały dzień?

- Widzę, że wy nie marnowaliście czasu - odparł Jaxom, próbując bez skutku uwolnić się od zazdrości. Napotkał ukośne spojrzenie Oldive’a i zmusił się do uśmiechu. - Ale już tu jestem, i możecie mnie wszystkiego nauczyć.

- Nie licz na to - odparł Piemur ze swoją zwykłą bezczelnością. - Musisz zacząć od tego samego, co my. To polecenie Siwspa.

- Bardzo chętnie - zgodził się Jaxom, usiłując zobaczyć napisy na ekranie Jancis, który był najbliżej.

Jancis oderwała się od swojego zajęcia, powitała Mistrza Oldive’a, z którym od dawna była zaprzyjaźniona, a potem ostro ofuknęła Piemura:

- Czasami posuwasz się za daleko. - Zwróciła się następnie do Jaxoma: - Części składowe znajdują się w pokoju obok, Jaxomie. Pomogę ci, nawet jeśli on tego sobie nie życzy.

- Musi sam przez to przebrnąć, Jancis, inaczej się nie nauczy - przypomniał jej twardo Benelek, nie podnosząc głowy znad pracy.

Jancis przewróciła oczami. Benelek zawsze był taki zasadniczy.

- Och, oczywiście, że będzie musiał uczyć się wszystkiego od początku, ale równie dobrze mogę mu pomóc. Poza tym wolałabym przenieść się do innego pokoju. Nie znoszę, kiedy Mistrz Oldive wdaje się w te wszystkie krwawe szczegóły. A to właśnie ma tu robić ze Siwspem. - Mrugnęła do uzdrowiciela. - Przypuszczam, że każde rzemiosło ma swoje nieprzyjemne strony.

- Och, tak, z pewnością powinniśmy zapewnić mu trochę prywatności - zgodził się Piemur, wstając ze stołka.

- Ciągle jakieś przeszkody - mruczał kwaśno Benelek. Ale też wstał i ostrożnie zaczął się przenosić.

- Słyszałem Przywódców Weyrów w drugim końcu korytarza - odezwał się Jaxom, chcąc przypomnieć Siwspowi swój głos. - Czy mam sprowadzić jednego z nich?

- To nie będzie potrzebne - wyjaśnił mu Piemur. - Siwsp już zarejestrował specjalne złagodzenie początkowych rygorów. Po prostu przedstaw Mistrza Oldive’a.

Jaxom czym prędzej to uczynił, niezmiernie wdzięczny, że nie czekają go dalsze opóźnienia w doganianiu przyjaciół.

- Z prawdziwą przyjemnością poznaję człowieka tak bardzo przez wszystkich cenionego - powiedział Siwsp.

Głęboki, pełen ludzkiego wyrazu głos sprawił, że Mistrz Oldive w milczeniu wpatrywał się w maszynę, nie mogąc wykrztusić słowa.

- Siwsp znajduje się, że tak powiem, wszędzie w tym pokoju - tłumaczył Jaxom kiedy zobaczył, jak zażenowany jest uzdrowiciel. Rzeczywiście, z początku trochę trudno się do niego przyzwyczaić. W pierwszej chwili przeraził nas wszystkich.

Piemur, zajęty rozbieraniem prowizorycznego stołu, rzucił Mistrzowi Oldive pobłażliwy uśmiech.

- Szybko przywykniesz do tego bezcielesnego głosu. Siwsp wyraża się tak rozsądnie.

- Młody Piemurze, sam się naucz przemawiać rozsądnie - powiedział Siwsp żartobliwym tonem, który zaskoczył wszystkich.

- Tak jest, Mistrzu Siwspie, tak jest, panie - dowcipkował Piemur. Złożył kilka pokornych ukłonów i wyszedł z pokoju, potykając się w progu, gdyż kartonowy stół zasłaniał mu widok.

Jancis, podążając za Piemurem i Benelkiem, zamknęła za sobą drzwi.

- Rozgość się, proszę, Mistrzu Oldive - zaproponował Siwsp. - Czy przyniosłeś ostatnie Kroniki twojego Cechu? Wprowadziłem już Kroniki Cechu Harfiarzy oraz Mistrza Kowala i Cieśli, ale dla właściwej oceny osiągnięć waszego społeczeństwa potrzebowałbym Kronik z każdego Cechu, Warowni i Weyru.

Mistrz Oldive, ciągle jeszcze nie mogąc dojść do siebie, z roztargnieniem usadowił się na stołku, a jego wypchany notatkami tornister zaczął mu się zsuwać z ramienia. Złapał za pasek i, potrząsając głową, wreszcie się opanował.

- Lord Groghe mówił, że... - Mistrz Oldive zawahał się przez chwilę, nie znając odpowiedniej formy, w jakiej należało się zwracać do tej istoty -...ty wiesz, no, wszystko.

- Moje banki pamięci zawierają najbardziej nowoczesne dane dostępne w czasie, gdy statki kolonizatorów wyruszyły w drogę do systemu Rukbatu. Włączono do nich również informacje medyczne.

- Czy mogę spytać, jak zorganizowana jest ta informacja?

- Anatomia, mikroanatomia, fizjologia, hibernacja, biochemia medyczna, i wiele innych dziedzin, takich jak immunologia i neuropatologia, które, mówiąc szczerze, mogą nie być ci już znane.

- Niestety masz rację. Utraciliśmy tak wiele z dawnej nauki, tak wiele umiejętności. - Oldive nigdy nie był bardziej świadomy istnienia luk w wiedzy swojego Cechu.

- Niepotrzebnie się martwisz, Mistrzu Oldive, gdyż wszyscy ci, których dotychczas spotkałem, cieszą się doskonałym zdrowiem, a ich wzrost i waga są wyższe od tego, co wasi przodkowie uważali za normę. Okazuje się, że nieuprzemysłowiona cywilizacja ma wiele zalet.

- Uprzemysłowiona? Nie znam tego terminu, chociaż rozpoznaję jego źródłosłów.

- Uprzemysłowić - zaintonował Siwsp - czasownik przechodni; rozwinąć przemysł, uczynić kraj, obszar, przemysłowym; jak również, uprzemysławiać społeczność: wprowadzać ekonomiczny system uprzemysłowienia; a także, uprzemysławiać naród. Uprzemysłowione społeczeństwo, w przeciwieństwie do rolniczego, jak wasze.

- Dziękuje.. Dlaczego w uprzemysłowionym społeczeństwie ludność jest mniej zdrowa?

- Z powodu zanieczyszczenia atmosfery i środowiska spowodowanego przez odpady, trujące dymy, chemiczne ścieki, skażenie produkowanej na polach żywności, oraz innych negatywnych zjawisk.

Mistrz Oldive oniemiał.

- Ludzie, którzy zasiedlili Pern, chcieli założyć społeczeństwo rolnicze. Przed odlotem z Ziemi zbadali wiele kultur i sposobów życia nie bazujących na przemyśle, takich jak kultura starożytnych Cyganów, czy rolnicze posiadłości emerytowanych wojskowych. Wy osiągnęliście ich cel - wyjaśnił Siwsp.

- Naprawdę? - Mistrz Oldive był zaskoczony, że Pern osiągnął sukces w czymkolwiek innym niż przeżycie dziewięciu Przejść Nici.

- W o wiele większej liczbie spraw niż możesz sobie wyobrazić, Mistrzu Oldive. Sam żyjesz w tym środowisku, więc nie jesteś zdolny do obiektywnej oceny. Osiągnęliście bardzo wiele, mimo że przez długie okresy musieliście walczyć z Nićmi.

- Ale widzę również, że bardzo wiele utraciliśmy.

- Być może nie aż tyle, ile ci się wydaje, Mistrzu Uzdrowicielu.

- Jednak wiem, że mój Cech stracił zdolność przynoszenia ulgi w licznych chorobach, a także zapobiegania epidemiom, które od czasu do czasu nas dziesiątkują...

- Silni przeżyli, a wasza populacja stała się bardziej odporna.

- Ale tak wiele wiedzy zostało bezpowrotnie stracone, zwłaszcza w moim Cechu.

- Temu można zaradzić. Czy poprawię ci nastrój, jeśli powiem, że nawet najlepsi lekarze spośród twoich przodków czasami byli bezradni wobec epidemii? Że stale poszukiwali nowych metod ulżenia bólowi i uzdrawiania chorych?

- Tak, to powinno poprawić mi humor, ale tak nie jest. Przejdźmy jednak do ważniejszych spraw, dobrze, Siwspie?

- Oczywiście, Mistrzu Oldive.

- Mamy kilku chorych, ale trzech z nich odczuwa silne, wyniszczające bóle, których nie jesteśmy w stanie uśmierzyć, i to są najpilniejsze przypadki. Czy będziesz mógł postawić diagnozę, jeśli przedstawię ci objawy?

- Opowiedz mi o nich ze szczegółami. Jeżeli będę mógł je porównać z zarejestrowanymi przypadkami, postawię diagnozę i zaproponuję ci odpowiednią terapię. W moich bankach pamięci zapisano trzy miliardy dwieście milionów przypadków chorobowych, więc najprawdopodobniej znajdziemy również choroby, na które cierpią twoi pacjenci.

Drżącymi z nadziei palcami Mistrz Oldive otworzył notatnik na stronie z opisem choroby pierwszym dwóch pacjentów Sharry. Winien był Jaxomowi tę grzeczność.


- Co robicie? - spytał Jaxom, zaintrygowany sposobem, w jaki inni patrzyli z napięciem na szare ekrany. Główny ekran Siwspa już nie przypominał tych mniejszych.

Benelek prychnął ze zniecierpliwieniem i pochylił się niżej nad klawiaturą. Stukał wskazującymi palcami bez jakiegokolwiek porządku, który Jaxom mógłby odkryć.

- Zapoznajemy się z układem klawiatury - wyjaśnił Piemur, śmiejąc się złośliwie z niewiedzy Jaxoma. - Uczymy się komend. Ale nie zajmuj się nami, lecz zabierz się za składanie twojego własnego terminalu. Jesteś już opóźniony o pół dnia.

- To wredne, Piemurze - ofuknęła go Jancis. Wzięła Jaxoma za rękę i pociągnęła go w stronę częściowo rozpakowanych pudeł i kartonów. - Weź klawiaturę, jedno z tych dużych pudeł, postaw to na stole, i przynieś jeden z ekranów na ciekłych kryształach.

- Co takiego?

- Jeden z tych - wskazała ręką. - I uważaj. Siwsp powiedział, że są delikatne, a nie mamy ich wiele. Zdejmij plastik. Posłuż się nożem, bo opakowanie jest niesamowicie mocne. Teraz - mówiła dalej, wręczając mu malutki śrubokręt i szkło powiększające - zdejmij śruby z dużego pudła. Za pomocą szkła powiększającego obejrzyj, czy nie widać jakichś uszkodzeń.

Benelek nagle głośno zaklął i walnął pięścią w stół.

- Straciłem wszystko! Wszystko!

Piemur uniósł wzrok znad swojej roboty, zdumiony niezwykłym wybuchem Benelka.

- No to zastartuj ponownie. - Pamięć, wytrenowana w Cechu Harfiarzy, natychmiast podpowiedziała mu to nowe słowo.

- Nic nie rozumiesz! - Benelek wymachiwał rękami nad głową. - Straciłem wszystko, co napisałem. A prawie już skończyłem!

- Zapamiętałeś? - spytała Jancis współczująco.

- Tak, aż do ostatniego słowa - odpowiedział Benelek uspokajając się.

Jaxom patrzył zafascynowany, jak Benelek uderza w różne miejsca klawiatury, a potem wydaje długie, pełne satysfakcji “ach”.

- Jaxom, zajmij się swoją nauką - powiedział złośliwie Piemur - bo inaczej nigdy nie dołączysz do naszej wesołej gromadki, gdzie jeden źle wciśnięty klawisz może zniszczyć pełną godzinę ciężkiej pracy.

- Siwsp powiedział, że musimy nabyć wiele nowych umiejętności - odparowała Jancis rozsądnie. - Och, na Skorupy! Teraz ja też zrobiłam coś źle. - Wpatrywała się w swój pusty ekran, potem pochyliła się nad klawiaturą i zmarszczyła brwi. - Zaraz, który klawisz wcisnęłam, a nie powinnam była?

Wyciągając nóż, Jaxom zastanawiał się, dlaczego właściwie chciał uczestniczyć w czymś, co najwyraźniej przyprawiało wszystkich o irytację.

Nawet nie spostrzegli, kiedy nadszedł szybki, tropikalny zmierzch. Piemur, przeklinając pod nosem nieuniknioną przerwę w pracy, biegał wokół pokoju otwierając kosze z żarami. Ale żary nie oświetlały ekranu pod właściwym kątem, więc, nadal klnąc, ustawił inaczej krzesło. Benelek poszedł za jego przykładem nie odrywając jednej ręki od klawiatury. Jancis i Jaxom, siedzący pod właściwym kątem, kontynuowali lekcję.

- Kto tu jest? - dobiegł z korytarza głos Lessy. Otworzyła drzwi i wetknęła głowę do środka. - Ach, tu siedzicie. Jaxomie, Mistrz Oldive znowu potrzebuje ciebie i Rutha, a ja sądzę, że już najwyższy czas, abyś odpoczął. Twoje oczy wyglądają jak wypalone dziury. Pozostali też nie wyglądają lepiej.

Benelek tylko na chwilę oderwał wzrok od ekranu.

- To nie jest odpowiednia pora, aby przerwać pracę, Władczyni Weyru.

- To jest odpowiednia pora, Benelku - odparła nie znoszącym sprzeciwu tonem.

- Ależ, Władczyni Weyru, muszę przyswoić sobie te wszystkie nowe terminy i umieć...

- Siwsp! - Lessa podniosła głos. - Czy możesz to wyłączyć? Twoi uczniowie są zbyt pracowici. Oczywiście to bardzo chwalebne, ale przyda im się dobry nocny wypoczynek.

- Nie zapamiętałem... - krzyknął Benelek, rozpościerając ręce, pełen najwyższej urazy. Z przerażeniem zobaczył, że ekran pociemniał, a maszyna nie reaguje na jego komendy.

- Twój zapis został zapamiętany - zapewnił go głos Siwspa. - Pracowałeś przez cały dzień bez chwili przerwy, Czeladniku Benelku. Nawet maszyny muszą od czasu do czasu odnawiać zasoby energii. Twoje ciało może być uznane za miękką maszynę, która często potrzebuje nowego paliwa. Zjedzcie i odpocznijcie, a jutro powróćcie z nowymi siłami.

Przez chwilę wydawało się, że Benelek zaprotestuje. Potem westchnął i odepchnął się od stołu, nad którym pochylał się od tak wielu godzin. Uśmiechnął się nieprzytomnie do Lessy.

- Zjem i odpocznę. A jutro znowu zacznę... Ale jest tyle do nauczenia się, o tyle więcej, niż sobie wyobrażałem.

- Rzeczywiście, to prawda - potwierdził Mistrz Oldive wyłaniając się z pokoju Siwspa. W jednej ręce ściskał gruby plik papierów, w drugiej niósł tornister. W oszołomieniu powiódł wzrokiem po obecnych. - O tyle więcej, niż marzyłem. - A potem westchnął z wielką satysfakcją, unosząc notatki w górę. - Ale to dobry początek. Bardzo dobry początek.

- Wypij trochę klahu zanim Jaxom cię zabierze, Mistrzu Oldive - zaproponowała Lessa. Ujęła uzdrowiciela mocno za ramię i kiwnęła na Jancis i Jaxoma, żeby odebrali mu bagaż.

Oldive z chęcią pozbył się tornistra, ale plik kartek przycisnął do piersi.

- Pozwól mi je przynajmniej uporządkować, Mistrzu Oldive - poprosiła Jancis. - Nie zrobię bałaganu.

- Nic by się nie stało - odparł Oldive machając ze zmęczeniem dłonią. - Są ponumerowane i podzielone na kategorie. - Jancis jednak musiała delikatnie odgiąć jego długie palce. - Nauczyłem się tak wiele, tak wiele - zamruczał uśmiechając się z zachwytem, gdy Lessa prowadziła go korytarzem. Inni udali się w ich ślady, nagle zdając sobie sprawę z własnego zmęczenia.

Jaxomie, spędziłeś tam sześć godzin, więc lepiej coś zjedz, bo inaczej Sharra będzie miała do mnie pretensję, powiedział Ruth. Jesteś bardzo zmęczony.

- Och, tak, jestem naprawdę zmęczony. - Jaxom zastanawiał się, czy klah wystarczy, aby go pobudzić.

- Czy teraz nasza kolej? - zapytał Terry, wychodząc wraz z innymi pełnymi zapału czeladnikami zza rogu korytarza. Kiedy Lessa skinęła głową, popędził truchtem za innymi.

Ich energia wydała się Jaxomowi wręcz nieprzyzwoita. Nikt nie ma prawa być tak żywotny pod koniec dnia. Poznał po ich supłach na ramionach, że pochodzą z Tilleku, daleko na zachodzie. Różnica czasu powodowała, że dla nich było jeszcze wcześnie. Westchnął.

Lessa usadowiła Mistrza Oldive’a na krześle przy stole i kazała służącym podać klah, półmiski pieczonego mięsa i bulwy. Nigdy jeszcze tak prosty posiłek nie pachniał Jaxomowi aż tak apetycznie. Jadł prawie bez gryzienia, a kiedy zaoferowano mu dokładkę, nałożył sobie drugie tyle.

Na policzki Mistrza Oldive’a w miarę, jak pochłaniał swoją wielką porcję, zaczęły powracać kolory. Benelek jadł z zacięciem, oczy utkwił gdzieś w oddali, a czasami kiwał głową, jakby aprobując swoje rozważania. Jaxom był zbyt wyczerpany, by myśleć. Zdecydował, że pomyśli znów jutro rano. Sharra zrozumie. Miał nadzieję, że Brand też nie będzie miał do niego pretensji, bo znowu będzie musiał zostawić swojego Zarządcę samego z problemami kierowania Warownią Ruatha. Ale Brand nigdy nie miał nic przeciwko temu. Jednak Lytol mógłby się obrazić, ale oczywiście Mistrz Robinton wyjaśni staremu wychowawcy Jaxoma znaczenie pracy ze Siwspem.

- Muszę przesłać wiadomość do tego młodego czeladnika u Wansora - powiedział Oldive Lessie. Na jego długiej twarzy malował się entuzjazm. - Potrzebuję aparatu podobnego do tego, który został znaleziony w Weyrze Benden. Powiększy obraz krwi i tkanki tak, że będziemy mogli rozpoznać infekcję powodującą chorobę. - Sięgnął po uporządkowany stosik, który Jancis ułożyła z jego papierów, i zaczął go przeglądać. - Siwsp mówi, że mikroskop jest niezbędny do udoskonalenia diagnozy, a nawet metod leczenia. Poinformował mnie również, jak przeprowadzać inne konieczne badania.

- Mikroskop? - spytała Lessa pobłażliwie. Miała dobrą opinię o Mistrzu Uzdrowicielu, który niedawno przysłał do niej kobietę z cudownym talentem leczenia nawet najbardziej uszkodzonych smoczych skrzydeł i bolesnych Pobrużdżeń Nicią.

- Tak to nazwał. - Oldive położył rękę na czole. - Siwsp wepchnął dziś tak wiele w moją biedną głowę, że zastanawiam się, czy pamiętam własne imię.

- Nazywasz się Oldive - Piemur pospieszył mu złośliwie z pomocą. Przewrócił oczami na widok gniewnego spojrzenia Lessy, ale przycichł, gdy Jancis szturchnęła go w bok.

Kiedy skończyli posiłek, Jaxom zaoferował gotowość przewiezienia Mistrza Oldive’a do domu.

- Och, nie, Jaxomie, chciałbym udać się wprost do Ruathy. Mam informacje dla Sharry. - Twarz uzdrowiciela rozjaśniła się w pełnym zadowolenia uśmiechu.

- Siwsp zna lekarstwo dla jej chorych? - ucieszył się Jaxom.

Mistrz Oldive kiwnął w stronę swojej torby.

- Lekarstwo? Jeszcze nie wiem. Ale poradził mi, jakie badania przeprowadzić, i jak doraźnie ulżyć chorym. - Westchnął. - Ileż to wiedzy medycznej utraciliśmy! Siwsp oczywiście zachowuje się bardzo uprzejmie, ale widziałem jego zdumienie, gdy się zorientował, że nie znamy chirurgii. Jednakże, bardzo chwalił nasze środki prewencyjne i techniki niechirurgiczne. Och... - Wykonał ręką gest pełen zmęczenia. - Mógłbym mówić i mówić. - Uśmiechnął się skromnie. - Kogo mam prosić o dodatkowy czas z Siwspem? Wielu mistrzów i czeladników mogłoby sporo zyskać na takich konsultacjach.

Lessa podniosła wzrok na zmęczonego F’lara, który stanął w drzwiach.

- Nie pomyślałem o przydzielaniu czasu Siwspa - mruknął Przywódca Weyru wzruszając ramionami.

- Gdy tylko zdołamy podłączyć indywidualne stanowiska - powiedział Piemur - uzyskamy kolejne cztery połączenia z Siwspem.

- Cech Uzdrowicieli powinien mieć pierwszeństwo - dodała Lessa rozcierając dłońmi zmęczoną twarz.

- Przecież to będą konsole do nauki - żachnął się Benelek, patrząc spode łba.

- Owszem - zastanawiał się Piemur na głos. - Ale skoro dają dostęp do Siwspa, można ich używać także w innych celach. Przynajmniej tak mi się wydaje.

- Jesteś harfiarzem, a nie czeladnikiem mechanikiem.

- Ja jestem Mistrzem - wtrąciła Jancis zadziornym tonem - i chciałabym ci przypomnieć, że Piemur zestawił i podłączył swoją jednostkę wcześniej, niż udało się to komukolwiek z nas.

- Dość! - Lessa władczo uderzyła dłonią w stół. - Wszyscy jesteśmy zmęczeni. - Wstała gwałtownie. - Ramoth! - Na zewnątrz, złota królowa ryknęła w odpowiedzi. - Macie wszyscy opuścić budynek. Natychmiast! - Spojrzała surowo najpierw na Benelka, potem na innych. - My też już pójdziemy. - Jej spojrzenie zatrzymało się na F’larze, który uśmiechnął się i uniósł do góry ręce, jak gdyby w obronie. - Te dwa budynki, które stoją na lewo stąd, zostały przeznaczone na sypialnie. Idźcie już! - Machnęła na nich rękami, a potem tak długo patrzyła na nich ze złością, aż wreszcie zaczęli się zbierać.

Wychodząc z Jaxomem z budynku, Mistrz Oldive cicho się roześmiał.

- Nie sądzę, by w ogóle udało mi się zasnąć. Mam mnóstwo do nauczenia się i przejrzenia. Ale i tak to, czego dowiedziałem się dzisiaj, to tylko najmniejsza okruszyna wiedzy medycznej przechowywanej przez Siwspa! Wyjaśnił mi kilka niepokojących przypadków. Przywiozę tu Mistrza zielarskiego Amprisa, żeby pokazał mu nasz lekospis. - Zmęczony uśmiech rozjaśnił twarz Mistrza Oldive’a. - Siwsp powiedział, że robimy dobry użytek z lokalnych roślin, i rozpoznał wiele z tych, którzy nasi przodkowie sprowadzili z Ziemi. Ziemia! - Mistrz Oldive, prostując w miarę możliwości swoje pokręcone ciało, spojrzał w górę na upstrzone gwiazdami niebo. - Czy wiemy, gdzie znajduje się Ziemia w stosunku do Pernu?

- Nie sądzę - odparł ze zdziwieniem Jaxom. - Siwsp chyba nas o tym nie poinformował. Może nie chciał. Nasi przodkowie przybyli tu po to, by uniknąć wojny, zabójczej walki prowadzonej przeciwko złu o wiele bardziej niszczycielskiemu niż Nici, więc może chcieli zapomnieć o Ziemi.

- Naprawdę? Czy cokolwiek może być bardziej niszczące niż Nici? - Uzdrowiciel był jednocześnie zdumiony i przerażony.

- Mnie też jest trudno w to uwierzyć - przyznał Jaxom.

Ruth zeskoczył z plamy słońca, na której do tej pory się wylegiwał, i poszybował na oczyszczony placyk przed budynkiem Siwspa. Pochylił głowę, aby otrzymać serdeczne klepnięcie od swojego jeźdźca.

- Ale się spiekłeś - powiedział Jaxom, potrząsając dłonią jakby chciał ją ochłodzić.

Tak. Było świetnie. Ramoth i Mnementh czekają, żebyśmy pierwsi stąd odlecieli, powiedział Ruth. Tak naprawdę jest dość miejsca, ale znasz Ramoth. Lubi mną rządzić.

Jaxom roześmiał się wsiadając na Rutha. Ze zmęczenia nie poszło mu to zbyt sprawnie. Biały smok, nie czekając na polecenie przykucnął, aby pomóc Mistrzowi Oldive. Wciąganie uzdrowiciela na górę jeszcze mocniej uzmysłowiło Jaxomowi, jak bardzo jest zmęczony. No nic, wkrótce będą już w domu. Ale zaraz z westchnieniem przypomniał sobie, że będą musieli zrobić jeszcze jedną rundę później, aby zabrać Oldive’a z powrotem do jego Cechu.

Sharra zmusi go do zatrzymania się u nas na noc. Będzie chciała pogadać, więc nie pozwoli mu odejść, odezwał się Ruth uspokajająco.

Gdy smok wzniósł się w górę, Jaxom i Oldive mogli zobaczyć, jaki ruch panuje na Lądowisku. Ścieżki, oświetlone koszami żarów, rozpościerały się jak szprychy koła, którego środkiem był budynek Siwspa. Stolarze i cieśle pracowali w świetle koszy kończąc układanie dachu nad przybudówką. Sąsiednie budynki mieszkalne były oświetlone, a ciepłe wieczorne powietrze wypełniał aromat pieczonych mięsiw. Na dalszych wzgórzach, ogromne, pełne życia, zabarwione na niebiesko smocze oczy pstrzyły się w ciemności jak olbrzymie klejnoty na ciemnoniebieskim tle.

Dobra, Ruth, lecimy do domu, do Ruathy. Jaxom z radością skupił myśli na Warowni, na wielkim podwórcu i szerokich schodach, i na dawnych stajniach, w których mieszkał ze swoim smokiem gdy byli młodsi. Zimno pomiędzy ścisnęło ich zmęczone umysły i ciała w złowrogich objęciach. Nie pomogło im nawet wychynięcie na słabe popołudniowe słońce zimy. Jaxom czuł drżenie siedzącego za nim Oldive’a. Ale Ruth wyszedł tylko o parę uderzeń skrzydłami ponad Warownią i łagodnie poszybował w stroną głównego podwórca, otoczony radosnym stadkiem ognistych jaszczurek, które obrały sobie Warownię za siedzibę.

Sharra, w grubej futrzanej pelerynie narzuconej na ramiona, zbiegła do nich po schodach, powitała ich wylewnie, pomogła Mistrzowi Oldive zsiąść ze smoka, złapała jego tornister, który już mu się zsuwał z ramienia, i wreszcie uśmiechnęła się z radością do Jaxoma, wolną ręką poklepując serdecznie Rutha. O nic nie pytała, ale Jaxom znał swoją żonę wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że pękała z ciekawości. Objął ją przez plecy i pocałował w policzek; jej miękka skóra i zapach ożywiły go. Poprowadził Oldive’a po schodach, do ciepłej Warowni.

Idę do siebie, powiedział Ruth swojemu jeźdźcowi, bo inaczej stracę cala korzyść z wygrzewania się na słońcu Południowego. I po szedł do swojego weyru w starej kuchni, gdzie, jak Jaxom wiedział, czekał na niego ogień na palenisku.

Sharra rozkazała służbie podać jedzenie i picie. Jednocześnie popychała obu mężczyzn w stronę małego biura, gdzie mogli się schronić przed ludźmi ciekawymi opowiadania Jaxoma o najnowszych wydarzeniach na Lądowisku.

- Później, później - mówiła im stanowczo, aż wreszcie udało jej się zamknąć drzwi.

Oldive, zanim dołączył do Jaxoma i Sharry przy ogniu, starannie położył tornister na szerokim biurku, przy którym Jaxom, jako Lord Warowni, zarządzał swoją posiadłością. Na biurku już znajdował się stosik notek z wiadomościami. Leżały tam również Kroniki, którymi miał się zająć. Ktoś zapukał do drzwi i zaraz wszedł Zarządca, wnosząc wyładowaną tacę.

- Och, jak to miło z twojej strony, Brand - zawołał Jaxom. - Sharro, Lessa zmusiła nas do zjedzenia czegoś zanim wyruszyliśmy z Lądowiska, ale klah dobrze mi zrobi... z odrobiną tego wina, które jak widzę przyniosłeś, Brandcie. - Jaxom uśmiechnął się do krzepkiego mężczyzny, który był jego przyjacielem od czasów dzieciństwa, a teraz stał się cennym pomocnikiem. - Nie, zostań, Brandcie. Masz prawo usłyszeć, co odrywa mnie od wypełniania moich obowiązków w Warowni.

Brand zamachał w zaprzeczeniu rękami i pomógł Sharrze rozlewać gorący napój, w którym mocny aromat wina przytłumiał nawet zapach klahu.

Jaxom wypił spory łyk i poczuł, jak ciepło rozchodzi się po jego ciele. Mistrz Oldive także wydawał się ożywiony. Usiadł na krześle, które Brand umieścił dla niego blisko ognia.

- Moja droga, twoja pacjentka cierpi na kamienie moczowe - powiedział Sharrze. - Mężczyzna, tak jak przypuszczaliśmy, niestety ma raka. Kobietę wyleczymy, gdyż otrzymałem leki na rozpuszczenie kamieni w pęcherzu, ale mężczyźnie możemy tylko ułatwić odejście. - Mistrz Oldive na chwilę zamilkł, jego oczy były szeroko otwarte i błyszczące z podniecenia.

- Siwsp posiada niezwykły zasób informacji medycznych i chętnie się nimi podzieli. Może nam nawet pomóc odzyskać wiedzę na temat chirurgii. Jak wiecie, bardzo chciałem móc operować chorych, którzy tego potrzebowali, a nie ograniczać się wyłącznie do drobnych zabiegów, takich jak wycinanie brodawek.

- Och, Mistrzu, to byłoby cudowne, ale czy uda nam się pokonać uprzedzenia Cechu co do zabiegów inwazyjnych? - wykrzyknęła Sharra, a w jej oczach zabłysła nadzieja.

- Moim zdaniem teraz, kiedy mamy nauczyciela o niekwestionowanej uczciwości, i udowodnimy poprawę stanu pacjentów, którzy nie wyzdrowieliby bez operacji, możemy pokonać te skrupuły. - Oldive opróżnił swój kubek i zdecydowanie wstał. - Moja droga Sharro, potrzebuję kilku minut w twojej infirmerii i będziemy mieli leki dla pacjentki cierpiącej z powodu kamieni w pęcherzu moczowym. Ten drugi biedak, niestety... - Oldive wzruszył ramionami, a na jego twarzy odmalowało się współczucie.

- No to chodźmy. Przekażesz mi wszystkie medyczne szczegóły, które na śmierć zanudziłyby Jaxoma i Branda.

- Sharro, ty nigdy... - Jaxom przerwał na chwilę, by nadać swoim słowom całą moc. - Ty mnie nigdy nie nudzisz.

Spojrzenie pełne miłości, które posłała mu żona, rozgrzało go bardziej niż klah.

- Jaxomie, musisz być bardzo zmęczony - powiedział Brand, kiedy drzwi się zamknęły.

- Masz rację, mój drogi. Jestem wprost wyczerpany. Głowa mi pęka od tego, co widziałem i słyszałem w ciągu ostatnich dwóch dni. Ale czuję... - Jaxom przez chwilę szukał słów mogących wyrazić jego uczucia. Zacisnął dłoń w pięść. - Czuję, że to jest najważniejsza rzecz, jaka zdarzyła się na Pernie odkąd... - roześmiał się -...nasi przodkowie tu wylądowali. Jego śmiech nie brzmiał teraz beztrosko. - Chociaż na pewno nie wszyscy tak to rozumieją.

- Zawsze znajdą się przeciwnicy zmian - powiedział Brand, i z rezygnacją wzruszył ramionami. - Czy Siwsp wyjaśnił, jak zamierza pozbyć się Nici?

- Brandcie, wobec niego jesteśmy jak dzieci, i musimy ciężko pracować, nauczyć się wielu nowych rzeczy, zanim poda nam szczegóły. Ale powinieneś zobaczyć Fandarela. - Jaxom zaniósł się wesołym śmiechem. - I Benelka. Ganiali jak opętani robiąc wszystko naraz. Kiedy Ruth i ja skończyliśmy dyżur transportowy, pozwolono mi złożyć jedną z zabawek Siwspa. - Przyjrzał się palcom prawej dłoni, odciskom i skaleczeniom od śrubokręta. - Uczę się, jak zdobywać wiedzę. Być może już jutro uda mi się przeczytać część z przechowywanych przez Siwspa mądrości. Mówię ci, Brand, następne tygodnie będą fascynujące.

- W ten sposób zawiadamiasz mnie, że na ogół będziesz nieobecny w Warowni? - spytał Brand z uśmiechem, bo nie miał nic przeciwko temu.

- Przecież w tej chwili, w samym środku zimy, nie ma tu zbyt wiele pracy, prawda? Trzeba tylko nadzorować Opady - odparł Jaxom obronnym tonem.

Brand zaśmiał się i, z poufałością wynikającą z ich długiej i bliskiej współpracy, klepnął Jaxoma w plecy.

- Nie ma, chłopcze, nie ma. Chciałbym wiedzieć, czy Siwsp zna jakieś sposoby ogrzewania Warowni, w których tak marzniemy w zimie.

- Zapytam go - obiecał Jaxom poważnie i pochylił się do ognia, aby znów ogrzać ręce.


Rozdział V



Mimo że Mistrz Robinton wymawiał się, jak tylko mógł, F’lar zabrał go z powrotem do Warowni Cove.

- Potrzebujesz odpoczynku i spokoju, Robintonie - powiedział stanowczo. - Tu nie będziesz miał odpowiednich warunków, więc nie możemy ci pozwolić, byś na noc pozostał na Lądowisku. Jesteś wyczerpany.

- Ale to cudowne wyczerpanie, F’larze. Co chwilę przychodzi mi do głowy nowe pytanie do Siwspa. - Robinton zachichotał. - To tak, jakbyś wiedział, że masz najlepszy rocznik w kieliszku i byłbyś rozdarty między pragnieniem wypicia i podziwiania.

F’lar rzucił mu rozbawione spojrzenie.

- To dość trafne porównanie.

- Więc z pewnością rozumiesz, dlaczego nie chcę wyjeżdżać! - popróbował harfiarz jeszcze raz, przybierając błagalny wyraz twarzy.

- Och, tak, Robintonie. - F’lar uśmiechnął się, pomagając mu zejść z wielkiego barku Mnementha. - Ale gdybym pozwolił ci nadwerężać zdrowie, Lessa byłaby na mnie wściekła.

- Ach, F’larze, to wszystko daje mi nowe życie, nową nadzieję. Nawet sobie nie wyobrażałem, że coś takiego może mi się jeszcze przydarzyć.

- Ani ja - odparł F’lar gorąco. - I dlatego musimy jeszcze bardziej uważać na ciebie, bo to ty będziesz wszystko interpretował.

- Interpretował? Przecież Siwsp używa jasnego i prostego języka.

- Nie chodzi o to, co Siwsp mówi, Robintonie, ale o to, jak nasi ludzie przyjmą tę nowość. Ja i wszyscy jeźdźcy akceptujemy ofertę Siwspa mimo konsekwencji, jakie eliminacja Nici może mieć dla Weyrów i smoków. Ale już pojawiają się ludzie, którzy są albo przestraszeni, albo czują się zagrożeni tym, co Siwsp może nam powiedzieć lub dać.

- Tak, i mnie podobna myśl przyszła do głowy - przyznał poważnie Robinton, ale zaraz uśmiechnął się łobuzersko. - Jednak szybko się jej pozbyłem. Dobro, jakie Siwsp nam przyniesie będzie większe, niż ewentualne zło.

- Robintonie, odpocznij dobrze dziś w nocy. Jutro Benden wylatuje na Opad, ale jestem pewny, że D’ram zabierze cię z powrotem na Lądowisko.

- On! - jęknął Robinton. - Jest gorszy niż niańka. - I zaczął przedrzeźniać D’rama. - “Nie robiłbym tego, na twoim miejscu, Robintonie! Czy zjadłeś już dosyć, Robintonie? Teraz odpocznijmy na słoneczku”. Och, jak on skacze koło mnie!

- Jutro tak nie będzie. D’ram, tak samo jak ty, chce zobaczyć i usłyszeć coś więcej od Siwspa - pocieszał go F’lar w chwili, gdy Mnementh już podrywał się w górę.

Powiedziałem Tirothowi, że jutro może cię zabrać tylko pod warunkiem, że odpoczniesz, odezwał się smok F’lara. Zair otoczył brązowym ogonem szyję starego harfiarza i lekko wbił pazury w jego prawe ucho, po czym zaćwierkał, zgadzając się ze spiżowym smokiem.

- Och, ty! - Robinton był rozdarty między irytacją z powodu ich nadopiekuńczości a radością, że Mnementh się do niego odzywał. Nigdy nie zapomniał, jak wiele zawdzięczał smokom, które utrzymały go przy życiu, gdy jego utrudzone serce zawiodło tego okropnego dnia w Weyrze Isty, dwa Obroty temu.

Robinton musiał przyznać, że istotnie jest zmęczony. Samo przejście krótkiej odległości do schodów jego ślicznej rezydencji wyczerpało go. W głównym holu było jasno: D’ram i, niewątpliwie, Lytol czekali na niego. Zair znów zaćwierkał, potwierdzając to przypuszczenie. Cóż, nie zabiorą mu zbyt wiele czasu, a z pewnością obaj zasługiwali na krótką opowieść o wydarzeniach dnia. Tylko jak być zwięzłym, biorąc pod uwagę wszystko to, co zdarzyło się odkąd obudził się dziś rano? To wszystko zdarzyło się naprawdę dopiero rankiem? Robintonowi wydawało się, że od porannych wydarzeń upłynęły już całe Obroty.

Ale kiedy wszedł do przyjemnego, dobrze oświetlonego pokoju, D’ram, szanowany emerytowany Przywódca Weyru, i Lytol, były jeździec smoka i Opiekun Jaxoma aż do jego pełnoletności, nie prosili Robintona o żadne opowieści. Wprowadzili go do jego sypialni polecając, by najpierw odpoczął.

- Bez względu na to, jak ważne sprawy wydarzyły się po moim odejściu, mogę poczekać do rana - powiedział D’ram.

- Wypij wino - poprosił Lytol podając Robintonowi piękny, zdobiony harfiarskim błękitem kielich. - Tak, dodałem ci czegoś na sen, bo wystarczy jedno spojrzenie na twoją twarz, aby było jasne, że przede wszystkim potrzebujesz odpoczynku.

Robinton ujął puchar. Norist może być Mistrzem Cechu o ciasnym umyśle, ale umie wydmuchać eleganckie szkło, jeśli tylko chce. Potrafił uzyskać harfiarski błękit.

- Aleja mam tak wiele do opowiedzenia - sprzeciwił się harfiarz łykając wino.

- Opowiesz to lepiej, gdy prześpisz noc - zapewnił go Lytol. Pochylił się, by zdjąć Robintonowi buty, ale harfiarz poczuł się urażony i odepchnął go.

- Nie jestem aż tak zmęczony. Dziękuję Lytolu - powiedział z godnością.

D’ram i Lytol wyszli śmiejąc się, bo nie czuli obrazy. Robinton ryknął jeszcze trochę wina, a potem poluzował zapięcia butów. Trzeci haust wina towarzyszył ściąganiu tuniki, a jeszcze jeden odpinaniu paska. To wystarczy, powiedział sobie Robinton. Wysączył puchar do dna i położył się. Miał jeszcze tylko tyle energii, aby naciągnąć na siebie cienki koc, który go ochroni przed chłodem porannej morskiej bryzy. Poczuł, że Zair układa się na poduszce obok... i zapadł w nieświadomość.

Następnego ranka budził się powoli. Wiedział, że w nocy przyśnił mu się jakiś sen, zarazem radosny i zagmatwany, ale mimo usiłowań nie mógł go sobie przypomnieć we wszystkich szczegółach. Leżał jeszcze przez chwilę, gdyż musiał sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Czasami rano miał kłopoty z przypomnieniem sobie jaki to dzień, lub co na dziś zaplanował.

Dziś nie przydarzyła mu się taka dezorientacja. Bardzo jasno pamiętał wszystko, co zdarzyło się poprzedniego dnia. Ach, to było dobre. Wyzwanie stymulujące jego podupadły umysł. Corman i jego oskarżenia o łatwowierność! Coś podobnego! Zair na poduszce obok mruknął, dodając Robintonowi otuchy i otarł się głową o jego policzek.

- Czy przekażesz im, że dobrze wypocząłem? - spytał grzecznie spiżową jaszczurkę ognistą.

Zair przyjrzał mu się uważnie, przekrzywiając głowę na boki, a jego oczy delikatnie wirowały zielenią zadowolenia. Ćwierknął na potwierdzenie, a potem sennie westchnął, przeciągnął się, wyginając przezroczyste skrzydła nad głową, aż wreszcie otrząsnął je i ułożył ciasno wzdłuż grzbietu.

- Malutki, powiedz, czy Tiroth i D’ram już się obudzili i zabiorą mnie do Siwspa?

Zair zignorował pytanie i zabrał się do czyszczenia pazurów lewej tylnej łapy.

- Rozumiem. Najpierw mam się wykąpać i zjeść śniadanie. - Wstając z łóżka Robinton zorientował się, że spał w spodniach już drugą noc z rzędu. Zrzucił wczorajsze ubranie, złapał ręcznik i przez drzwi swojej narożnej sypialni wyszedł na szeroką, ocienioną dachem werandę, która osłaniała pokoje Warowni Cove przed ostrym słońcem. Zszedł po schodach z większą energią niż wspinał się po nich poprzedniej nocy, i pobiegł piaszczystą dróżką nad morze. Zair wirował ponad jego głową, wyśpiewując swoją aprobatę. Robinton rzucił ręcznik na biały piasek i wbiegł do przyjemnie letniej wody. Gdy dobiegł na głębszą wodę, gdzie już pojawiały się bałwany, Zair zanurkował w falę, a Robinton też się zanurzył, a potem zaczął płynąć, posuwając się naprzód silnymi uderzeniami ramion. Do Zaira dołączyło stadko dzikich jaszczurek ognistych. Unosiły się nad samą wodą obok niego lub zanurzały się tuż przed twarzą Robintona, tylko o centymetry unikając potrącania go. Często widywały kąpiących się ludzi, ale nigdy nie przestało to ich fascynować.

Robinton, pozwalając unosić się falom, zawrócił do brzegu. Tego ranka morze było łagodne, ale i tak wysiłek pływania dobrze mu zrobił. Wysuszył się, zawiązał ręcznik wokół bioder, i długimi krokami wrócił do domu. D’ram i Lytol już czekali na werandzie.

- Zairze, powiedz wszystkim, że się odświeżyłem i czuję się doskonale.

- Najwyższy czas. Jest już dobrze po południu.

- Po południu? - Robinton stanął jak wryty, przerażony, że stracił tyle czasu na sen. Siwsp mógł od rana tak wiele powiedzieć, a on tego nie słyszał. - Powinniście byli mnie obudzić! - Nawet nie próbował ukryć irytacji w głosie.

- Twoje ciało ma więcej rozsądku niż ty - odpowiedział Lytol, wstając z hamaka wiszącego w rogu werandy. - Potrzebowałeś snu, Robintonie. D’ramie, nalej mu trochę klahu. Ja skończę przygotowywać mu śniadanie... które dla nas będzie już obiadem.

Zapach klahu przypomniał Robintonowi, że jest też bardzo głodny. Usiadł wygodnie i zajadając się smakołykami, które podał mu Lytol, powiadomił przyjaciół o ostatnich wydarzeniach.

- I tak wygląda cud - oświadczył, kończąc sprawozdanie.

- Robintonie, nie masz żadnych wątpliwości - spytał Lytol, który odznaczał się wyjątkowym sceptycyzmem - że ten Siwsp może zniszczyć Nici?

- Na pierwsze Jajo, Lytolu, nikt nie może w to wątpić! Cuda, jakie widzieliśmy, sam fakt, że nasi przodkowie dokonali tej niewiarygodnej podróży z planety, z której pochodzimy, nadają wiarygodności jego obietnicy. Musimy tylko przyswoić sobie ponownie umiejętności, które utraciliśmy, a zatriumfujemy nad tą odwieczną groźbą.

- No tak, tylko dlaczego nasi przodkowie nie pozbyli się Nici? Przecież dysponowali wiedzą, którą my utraciliśmy - drążył dalej Lytol.

- Lytolu, nie jesteś jedyny, któremu to nie daje spokoju - odparł Robinton. - Ale Siwsp wytłumaczył, że wybuchy wulkanów nadeszły w krytycznym czasie, i osadnicy odeszli na Kontynent Północny, aby założyć tam bezpieczną bazę. Nie byli w stanie kontynuować prac nad likwidacją Nici.

- Dlaczego nie wrócili, kiedy Opad Nici ustał?

- Tego Siwsp nie wie. - Robinton musiał uznać, że w raporcie Siwspa istniały luki. - Jednak pomyśl... instrument muzyczny albo jedna z maszyn Fandarela mogą zrobić tylko to, do czego zostały skonstruowane. Zatem urządzenie, nawet tak wyszukane jak Siwsp, może zrobić tylko to do czego zostało zaprojektowane. Ono, to... - muszę się wreszcie zdecydować, za co uważać tę rzecz, pomyślał Robinton - na pewno nie kłamie. Chociaż, podejrzewam - Robinton postanowił wyjawić swoje wątpliwości - że nie odkrywa przed nami całej prawdy. Mieliśmy dość kłopotów próbując zrozumieć to, co już nam powiedział.

Lytol prychnął, uśmiechając się cynicznie. Robinton zauważył z ulgą, że D’ram nie odbiera jego słów tak samo.

- Chciałbym wierzyć, że możemy to zrobić! - dodał Robinton.

- Kto by nie chciał? - Lytol nieco złagodniał.

- Ja wierzę Siwspowi - oświadczył D’ram. - Widać, że wie, co mówi. Wyjaśnił, że właściwy czas nadejdzie za cztery lata, to jest Obroty, dziesięć miesięcy i dwadzieścia siedem dni. Dziś już tylko dwadzieścia sześć. Po to, by osiągnąć sukces, trzeba wybrać właściwy czas.

- Jaki sukces? - upierał się Lytol.

- Tego również musimy się nauczyć - Robinton uśmiechnął się zawstydzony, że tak mało wie. - Nie spierając się o szczegóły, Lytolu, trzeba przyznać, że jesteśmy ignorantami i na razie trudno nam zrozumieć wyjaśnienia Siwspa. Mówił coś o oknach i o wylocie w momencie właściwym dla przechwycenia Czerwonej Gwiazdy, czy raczej planety, która nam się wydaje czerwona przez większość czasu, kiedy jej orbita przebiega blisko nas. Pokazał nam rysunek. - Zauważył, że zaczyna się tłumaczyć, i opanował się. - Jeśli chcesz zadać mu pytania, na pewno ci odpowie.

Lytol rzucił Robintonowi sardoniczne spojrzenie.

- Inni mają ważniejsze powody, by konsultować się z Siwspem.

- Lytolu, musisz usłyszeć naszą historię od Siwspa - wtrącił D’ram, pochylając się ponad stołem. - Zrozumiesz wtedy, dlaczego tak bez zastrzeżeń wierzymy w jego obietnicę.

- Naprawdę was przekabacił, co? - zakpił Lytol.

- Uwierzysz, gdy usłyszysz, co ma do powiedzenia - zapewnił go Robinton wstając. Ręcznik zaczął mu się ześlizgiwać z bioder i musiał go szybko złapać, co odrobinę pozbawiło jego wypowiedź godności. - Ubiorę się i wracam na Lądowisko. D’ram, czy ty i Tiroth będziecie tak uprzejmi i mnie zawieziecie?

- Skoro naprawdę wypocząłeś, to lecimy - zgodził się D’ram, rzucając swojemu współmieszkańcowi długie, uważne spojrzenie. - Lytolu, nie przyłączysz się do nas?

- Nie dzisiaj.

- Boisz się, że mimo swoich zastrzeżeń zostaniesz przekonany? - spytał Robinton.

Lytol wolno potrząsnął głową.

- To niezbyt prawdopodobne, ale wy idźcie. Cieszcie się swoim marzeniem o niebie bez Nici.

- Ostatni prawdziwy sceptyk - mruknął Robinton pod nosem, trochę poruszony ciągłą niewiarą Lytola. Czy Lytol sądzi, że starość przytępiła umysł Robintona lub jego zdolność rozumowania? Czy też uważa, jak Corman, że jest dość łatwowierny, żeby dać się omamić przez byle prawdopodobną historię?

- Nie - zapewnił go D’ram, kiedy zadał pytanie staremu Przywódcy Weyru. Szli już do spiżowego Tirotha, czekającego na nich nad brzegiem morza. - Jest bardzo pragmatyczny. Powiedział mi wczoraj, że za bardzo się podniecamy, aby móc logicznie się zastanowić nad wpływem, jaki Siwsp wywrze na nasze życie zmieniając podstawową strukturę społeczeństwa, jego wartości i różne takie. - Prychnięcie D’rama wskazywało, że nie zgadza się z Lytolem. - Lytol musiał stawić czoło zbyt wielu zmianom we własnym życiu i nie życzy sobie następnych.

- A ty?

Siadając między wyrostkami rogowymi na karku Tirotha, D’ram uśmiechnął się do Robintona przez ramię.

- Jestem jeźdźcem, Mistrzu Harfiarzu, i moim głównym zadaniem jest niszczenie Nici. Jeśli więc istnieje nawet najmniejsza nadzieja... - wzruszył ramionami. - Tiroth, zabierz nas do Lądowiska!

- Uważaj D’ramie - ostrzegł go Robinton. - Tam wiele się zmieniło od wczorajszego południa, kiedy odlecieliście.

Monarth poinformował mnie o tym. Harfiarz wiedział, że Tiroth mówi do D’rama telepatycznie, więc jego pierś nabrzmiała z dumy, że ma przywilej słyszenia. Pokazał mi zmiany.

Czyżby w tonie Tirotha zabrzmiało niezadowolenie?

Jednak spiżowy smok zabrał ich w pomiędzy i wyszedł nad wzgórzem na zachód od budynku Siwspa, unosząc się w powietrzu ponad smokami wygrzewającymi się na cyplu. Robinton spojrzał na nie, ciekaw, kto tu obecnie przebywa. Potem przypomniał sobie, że Weyr Benden był dziś zajęty walką z Opadem Nici.

Szybując w dół w stronę budynku, Robinton i D’ram nie mogli zauważyć zmian zanim spiżowy smok nie skręcił w prawo i nie odchylił skrzydeł w tył, aby wylądować na szerokim podwórcu.

- Nie miałem pojęcia! - sapnął D’ram, odwracając się do harfiarza, który był równie zdumiony jak on.

Robinton ukrył własną reakcję pod pełnym otuchy uśmiechem. Najwyraźniej, sądząc po rozmachu z jakim pracowano tu w nocy, Lytol należał do mniejszości. Wszystko urządzono tak, by ułatwić dostęp do Siwspa. Oryginalny budynek był teraz trzy razy większy, a z trzech boków przylegały do niego dobudowane oficyny. Zsiadając ze smoka, Robinton rozpoznał dodatkowe akumulatory Fandarela, umieszczone pod osłoną. Przypuszczał, że zapewnią one energię dopóki nie zostaną skończone potężniejsze turbiny wodne.

Na szerokim nowym podwórcu kilka grup sprzeczało się gwałtownie, a ponad ich głowami jaszczurki ogniste głośno krzyczały podnieconymi głosami. Większość ludzi nosiła oznaki mistrzów i czeladników różnych rzemiosł. Krój ich tunik wskazywał, że pochodzili też z różnych Warowni.

- Walczą o dostęp do Siwspa? - spytał D’ram zeskakując obok Robintona.

- Na to wygląda. - Robinton nie rozpoznał nikogo z kłócących się, choć przed zamkniętymi drzwiami budynku zauważył czterech z najlepszych pracowników Mistrza Esselina. Zaczerpnął tchu i zdecydowanym krokiem ruszył naprzód.

- O co chodzi? - zapytał głośno. Wystarczyła chwila, by wszyscy zorientowali się, kto do nich mówi. Natychmiast go otoczyli, a każda ze stron domagała się jego uwagi. - Spokój! - krzyknął. - Spiżowe i złote smoki dołączyły ze wzgórza swój władczy ryk i zapadła cisza. Wtedy Robinton wskazał na jednego z mężczyzn noszącego węzeł Mistrza Górniczego i oznakę Cromu.

- Mistrz Esselin nie chce mnie wpuścić - powiedział mężczyzna kłótliwie.

- A mój Lord Warowni - mężczyzna noszący węzeł głównego zarządcy Bollu przepchnął się naprzód - chce poznać fakty o tym tajemniczym stworzeniu.

- Deckter powierzył mi to samo zadanie - uzupełnił zarządca z Nabolu, najbardziej zatroskany z nich trzech. - Domagamy się prawdy o tym Siwspie. Mam zobaczyć to cudo, zanim wrócę do Nabolu.

- Tak, wszyscy zostaliście niewybaczalnie obrażeni - powiedział Robinton pojednawczo. - Ci z nas, którzy mieli szczęście usłyszeć Siwspa wiedzą, że zobaczenie go to pierwszy krok do uwierzenia w to, co może uczynić dla nas wszystkich, Warowni, Cechów i Weyrów. Cóż, nawet mnie dopiero co pozwolono na powrót. - Udał, że jest głęboko urażony takim niedbalstwem. Fakt, że tak bardzo szanowany Harfiarz Pernu też został pozbawiony dostępu do Siwspa, chyba ich ułagodził. - Ale musicie wiedzieć, że Siwsp zainstalowany jest w bardzo niewielkim pokoju chociaż jak widzę, poczyniono starania, by go powiększyć. - Wyciągnął szyję, jak gdyby próbował zobaczyć, o ile powiększono pomieszczenie. - Hm. Tak, wygląda na to, że robotnicy pracowali dzień i noc. Jest to godne najwyższej pochwały. Jeśli zaczekacie tu, zorientuję się, co można zrobić, by spełnić wasze słuszne żądanie. Rzeczywiście powinniście zobaczyć Siwspa.

- Nie chcę tylko go widzieć - poskarżył się górnik. - Chcę, żeby mi powiedział, jak znaleźć główne złoże bogatej rudy. Przodkowie zlokalizowali kopaliny istniejące na Pernie. Chcę, żeby mi powiedział, gdzie kopać, skoro wie wszystko.

- Nie wszystko, mój drogi - odrzekł Robinton, wcale nie zdziwiony faktem, że Siwsp już jest uważany za wszystkowiedzącego. Czy powinien zaznaczyć, że Siwsp jest tylko... - pomyślał zmieszany - tylko maszyną, urządzeniem, które służyło ich przodkom jako przechowalnia informacji? Nie. Chociaż wielu z otaczających go ludzi to rzemieślnicy, ich rozumienie maszynerii jest zbyt prymitywne. Nie pojęliby idei tak skomplikowanego urządzenia, nie mówiąc już o idei sztucznej inteligencji. Westchnął z rezygnacją. - Niezbyt wiele wie o dzisiejszym Pernie, chociaż dużo o tym, co się tu działo dwa i pół tysiąca Obrotów temu. Czy powiadomiono was, że macie przywieźć ze sobą Kroniki? Siwsp chce dowiedzieć się wszystkiego o dzisiejszych Cechach, Warowniach i Weyrach.

- Nikt nie wspominał o Kronikach - powiedział zdumiony górnik. - Słyszeliśmy, że wie wszystko.

- Siwsp poinformuje was, że chociaż jego wiedza obejmuje wiele dziedzin, nie jest on, na szczęście, wszystkowiedzący. Jest... mówiącą Kroniką.

- Powiedziano nam, że wie wszystko! - upierał się górnik.

- Nawet ja nie wiem wszystkiego - odparł Robinton łagodnie. - Siwsp też nigdy nie twierdził, że wie wszystko. Jednak wie o wiele więcej niż my. I wszyscy powinniśmy się od niego uczyć. A teraz pozwólcie, że w waszym imieniu porozmawiam z Mistrzem Esselinem. Ilu was jest? Zobaczmy. - Szybko policzył obecnych. - Trzydziestu czterech. Niestety, zbyt wielu, byście mogli wejść wszyscy naraz. D’ramie, ty losuj, kto wejdzie pierwszy. Wszyscy wiecie, że D’ram jest uczciwym człowiekiem. Potem wejdą pozostali. Zobaczycie Siwspa, chociaż może tylko przez chwilę.

Mistrz Esselin był zachwycony widząc harfiarza, ale przerażony rozwiązaniem, które ten zaproponował.

- Esselinie, nie możemy pozwolić, by odeszli stąd niezadowoleni. Mają takie samo prawo do zobaczenia Siwspa, jak którykolwiek z Lordów Warowni. Większe nawet, gdyż to oni będą wykonywać przez następnych kilka lat nasze wielkie plany. Kto tam teraz jest?

- Mistrz Terry z mistrzami i czeladnikami z każdego Cechu Kowali na świecie - Esselin przewrócił niespokojnie oczami. - I Mistrz Hamian z Południowej Warowni oraz jego dwóch uczniów.

- Ach, Torik wreszcie przysłał emisariusza? - Robinton nie był pewien, czy ta wiadomość sprawiła mu przyjemność, czy też go zmartwiła. Miał nadzieję, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie musiał stawić czoła kłótliwości i pazerności Torika.

- Nie sadzę, by przybyli w imieniu Torika. - Esselin potrząsnął głową, wyraźnie był przestraszony. - Słyszałem, jak Mistrz Hamian mówił Mistrzowi Terry’emu, że siostra Torika, Lady Sharra z Ruathy zasugerowała, by rzucił wszystko i przybył tu natychmiast.

- I tak powinien był zrobić - zgodził się uprzejmie Robinton. Hamian doskonale się tu nada. Był sprytnym wynalazcą, używał już przedmiotów pozostawionych przez przodków w południowej kopalni. - Sprawdzę, kiedy będzie można im przerwać na parę mi nut. Wierz mi, Esselinie, rozsądniej jest dać tym chłopcom szansę zobaczenia Siwspa na własne oczy.

- Ale to tylko zarządcy i nie liczący się górnicy...

- Jest ich więcej niż Lordów Warowni, Mistrzów Cechów i Przywódców Weyrów, Esselinie. A każdy z nich ma prawo zobaczyć Siwspa.

- Nie dostałem takich poleceń. - Mistrz Esselin przyjął znów swój zwykły nieprzyjemny sposób bycia i wysunął kłótliwie brodę do przodu.

Robinton mierzył go wzrokiem przez długą chwilę, aż wreszcie Esselin mimo swojej gruboskórności zdał sobie sprawę, że jego zachowanie jest niewłaściwe w stosunku do Mistrza Harfiarza Pernu.

- Zdaje mi się, że zanim ten dzień się skończy, dostaniesz inne polecenia, Mistrzu Esselinie. A teraz, wybacz...

Zbliżając się do pomieszczenia Siwspa, Robinton słyszał jego dźwięczny głos. Przekonujący ton świadczył, że maszyna zwraca się do dużej grupy. Kiedy Robinton cicho otworzył drzwi zaskoczyło go, jak wielu ludzi znajduje się w pokoju, a jeszcze więcej zajmuje nowe przybudówki, do których drzwi były szeroko otwarte. Mimo iż dwie ściany otaczające Siwspa pozostały nietknięte, uzyskano znaczną przestrzeń dla licznej publiczności.

Obecnie przebywali tu kowale, z których większość była wielkimi, mocno zbudowanymi mężczyznami. Nicat, Główny Mistrz Górnik, siedział na pierwszej ławie z Terrym i dwoma ze swych najlepszych Mistrzów, którzy pilnie kopiowali rysunki z centralnego ekranu. Była tam również Jancis, siedziała w kącie, pochylona nad blokiem rysunkowym, który trzymała na kolanach. Inni obecni w pokoju starali się jak mogli, by też rysować, niektórzy musieli opierać swoje bloki na plecach innych. Robinton nie rozumiał skomplikowanej konstrukcji, ale natężona uwaga, jaką jej poświęcano świadczyła, że jest niezmiernie ważna dla rzemieślników kowalskich. Siwsp wyjaśniał, dodając ponumerowane specyfikacje, które także nic harfiarzowi nie mówiły. Wyważony głos zapraszał słuchaczy, by pytali o każdy niejasny punkt.

- Twoje wyjaśnienia są tak szczegółowe - powiedział Mistrz Nicat z wyrazem najwyższego szacunku na twarzy - że nawet najgłupszy uczeń by je zrozumiał.

- Ach, przepraszam, Siwspie... - Mistrz Górnik, który, jak wiedział Robinton, pracował jako majster w jednej z największych telgarskich hut, uniósł dłoń. - Jeśli można naprawić źle wykonane kadzie, to czy możemy naprawić również te, które już dawno wyrzucono?

- Tak. Z tego samego sposobu można korzystać przy używanych metalach. Musicie też wiedzieć, że dodanie starego metalu często polepsza jakość końcowego produktu.

- Nawet metalu zrobionego przez przodków? - spytał Mistrz Hamian. - W Stalowni Andiyara w Dorado znaleźliśmy coś, co podobno jest oryginalnym dziełem pierwszych osadników.

- W tyglu, przy powstawaniu stopu, wypalają się wszelkie zanieczyszczenia. - Potem, ku zdumieniu Robintona, Siwsp dodał: - Dzień dobry, Mistrzu Robintonie. Czym mogę ci służyć?

- Nie zamierzałem przeszkadzać... - wyjąkał zażenowany Robinton.

- Wcale nam nie przeszkadzasz - powiedział Terry wstając i przeciągając się. - Prawda, Nicacie? - zwrócił się do Mistrza Górnika, który wyglądał jak człowiek mający nadzieję, że zrozumiał polecenia.

Inni rzemieślnicy zaczęli ciche rozmowy z sąsiadami, a ci najbliżej drzwi zaczęli wychodzić, ostrożnie składając swoje rysunki i notatki.

Idąc ku środkowi pokoju, Robinton poczuł silny zapach spoconych ciał zmieszany z kwaśnym, metalicznym i dziwnym, wilgotnym zapachem głębokich szybów kopalnianych. Gdy wszyscy wyszli, mógł docenić, o ile powiększono przez noc pomieszczenie Siwspa.

- Coś takiego! - mruknął, bo zauważył również nowe okna, wykute na przeciwległych ścianach tak, by powietrze mogło swobodnie krążyć.

Wszyscy rzemieślnicy wyszli, tylko Jancis pozostała w swoim kącie i coś pospiesznie pisała. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do harfiarza.

- Osiągnęliśmy tak wiele, Mistrzu Robintonie.

- A czy spałaś w ogóle zeszłej nocy, młoda kobieto?

Łobuzerski uśmiech utworzył dołeczki w jej policzkach.

- Tak spaliśmy. - Zaczerwieniła się. - To jest, oboje spaliśmy. To znaczy, Piemur zasnął pierwszy... O, kurczę!

Robinton roześmiał się z całego serca.

- Nie zrozumiem tego opatrznie, Jancis, chociaż zapewne i tak byś się tym nie przejęła. Nie pozwolisz chyba, by całe to zamieszanie opóźniło wasze formalne oświadczenie, prawda?

- Nie - odparła stanowczo. - Nawet chcę przyspieszyć datę. - Zaróżowiła się uroczo, ale nie spuściła wzroku. - To ułatwi sprawy. - Zebrała swoje rzeczy. - Wszyscy inni sąw sali komputerowej. Może ty też zechcesz spróbować.

- Ja? - Harfiarz zaniemówił. - To dobre dla młodych, odpornych umysłów, takich jak twój i Piemura, czy Jaxoma.

- Nauka nie jest przeznaczona wyłącznie dla najmłodszych, Mistrzu Robintonie - powiedział Siwsp.

- Cóż, zobaczymy - szepnął harfiarz, nerwowo wodząc palcami po twarzy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie jest już w stanie zapamiętać słów i nut nowych piosenek i ballad. Takie osłabienie pamięci na pewno utrudni mu przyswajanie nowej wiedzy. Nie uważał się za próżnego lub dumnego człowieka, ale też nie chciał wyjawiać wszystkim swoich słabych stron. - Zobaczymy. Na razie mamy drobny kłopot...

- Z tą gromadą na zewnątrz pragnącą zobaczyć Siwspa mimo odmowy Mistrza Esselina? - spytała Jancis. - Upierają się tylko po to, żeby potem móc powiedzieć swoim panom i Mistrzom, że to zrobili.

- Siwspie, problemem jest ich liczba. Jeżeli się na to zgodzisz, wprowadzę ich i wyprowadzę. Pozostaną tu tylko tyle czasu, by mogli powiedzieć, że naprawdę cię widzieli.

- Robintonie, czy rzeczywiście sobie tego życzysz?

Robinton odchrząknął.

- Życzyłbym sobie, żeby wszyscy mieszkańcy Pernu mogli czerpać z twojej wiedzy, ale nawet przy maksymalnym powiększeniu tych sal nie jest to możliwe, ani zresztą mądre. Ludzie o zatwardziałych umysłach zazwyczaj upierają się przy głupich kwestiach, natomiast ci, którzy mają jakieś kłopoty będą uważać, że ich problemy są najważniejsze, albo że jesteś na tyle wszechmocny, by zaradzić wszystkiemu.

- Taki już jest świat, Mistrzu Robintonie - powiedział Siwsp, jak zwykle zgodny. - Ludzkość zawsze pokładała wiarę w wyroczniach.

- Wyrocznie? - to słowo było nieznane harfiarzowi.

- Z pełnym wyjaśnieniem tego fenomenu zaczekamy, dopóki nie będziesz miał wielu wolnych godzin, gdyż pliki dotyczące religii są bardzo długie. Wracając do teraźniejszości, jak zamierzasz zadowolić oczekujących na zewnątrz?

- Przysyłając ich w małych grupach, tak by wszyscy mogli zobaczyć cię i wypytać, choćby przez parę minut.

- W takim razie zaproś ich wszystkich do środka. Zewnętrzne czujniki wskazują, że jest ich tylu, ilu ten pokój może pomieścić.

Podczas gdy Mistrz Esselin przyglądał się z niezadowoleniem, cała gromada rzuciła się korytarzem.

- Dzień dobry, panowie - przywitał ich Siwsp melodyjnym głosem zaskakując nowo przybyłych i sprawiając, że zaniemówili. Przed wami znajduje się Sztuczna Inteligencja o Werbalnym Systemie Porozumiewania, która przechowuje informacje i odtwarza je na życzenie operatora. Zwracając się do mnie, posługujcie się proszę akronimem Siwsp. Widzę, że są wśród was górnicy. Niewątpliwie zauważyliście, że Mistrzowie Górnicy byli obecni na poprzednim wykładzie.

Na pewno będzie dla was z pożytkiem, jeżeli skonsultujecie się z nimi na temat nowych metod wytapiania rudy. Spodziewam się, że obaj Zarządcy, z Gromu i Nabolu, przynieśli Kroniki swoich Warowni. Są one niezbędne dla oceny obecnej i przyszłej wydajności posiadłości, którymi tak zręcznie zarządzacie w imieniu swoich Lordów Warowni. Wasi Szklarze i czeladnicy z Cechów w Igen i Ista posiadają w dołach piaskowych i kopalniach ołowiu najlepsze silikaty na tej planecie, dzięki czemu wytwarzacie najlepsze, najtrwalsze szkło. Jeśli mogę być w czymkolwiek pomocny waszym Cechom, proszę, zwróćcie się do Mistrza Robintona, aby przyznał czas na dłuższą rozmowę.

Większość obecnych po prostu gapiła się na ekran, próbując odnaleźć źródło tego bezcielesnego głosu. Szklarz z Isty długą chwilę się wahał, potem wystąpił krok do przodu, przełknął z trudnością i wyrzucił z siebie:

- Mistrzu Siwsp, Mistrz Oldive prosił mnie o zrobienie soczewek mikroskopowych.

- Tak, taki instrument jest niezbędny dla Cechu Uzdrowicieli.

- Przejrzałem nasze Kroniki, Mistrzu Siwsp. - Wyjął z torby pleśniejące kartki, splamione i pełne dziur. - Ale jak widzisz... - Wyciągnął je w stronę ekranu.

- Ułóż je na oświetlonym panelu, Mistrzu Szklarzu.

Szklarz rozglądał się po obecnych, szukając wsparcia, dopóki harfiarz nie podprowadził go do maszyny. Inni z podziwem wpatrywali się w odważnego rzemieślnika. Część jednej z kart ukruszyła się w chwili, gdy układał ją na oświetlonej powierzchni. Jego czeladnik śmiało rzucił się naprzód i poprawił odłamany róg strony.

W tej samej chwili ekran rozjaśnił się pokazując bardzo zniszczony rysunek. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się brakujące linie i, podczas gdy widzowie wzdychali ze zdumienia, rysunek się scalił. Z otworu drukarki wysunęła się kartka, i oszołomiony czeladnik podniósł ją na prośbę Siwspa.

- Patrzcie! Patrzcie! Lepszy, niż gdyby wykonał go najzręczniejszy rysownik - wykrzyknął podekscytowany.

- Proszę o następną stronę - powiedział Siwsp, i szklarz, trochę niezdarnie, wykonał jego polecenie.

Wkrótce, ku zachwytowi wszystkich obecnych w pokoju, brakujące notatki i wyjaśnienia zostały odtworzone.

- Czy macie jakieś pytania odnośnie wykonywania mikroskopu, urządzeń do ustawiania ostrości, czy soczewek? - spytał Siwsp uprzejmie.

Czeladnik zadał kilka pytań, bo jego mistrz był zbyt oszołomiony, by wykrztusić choć jedno słowo.

- Gdyby w czasie produkcji powstały jakieś wątpliwości... - kontynuował Siwsp.

- Podczas czego? - czeladnik nie znał tego słowa.

- Podczas wyrabiania. Przekażcie pytania do Mistrza Robintona albo powróćcie tu po dodatkowe wyjaśnienia lub dalsze demonstracje.

Po tym łatwo już było Robintonowi wyprowadzić grupę z pokoju i popędzić ją korytarzem.

- To zabrało dziesięć minut. - powiedział Siwsp cichym głosem. - Czas dobrze wykorzystany.

- Czy ktoś ci doradził, abyś ustanowił mnie swoim pomocnikiem? - spytał rozbawiony Mistrz Harfiarz.

- Twoja bezstronność jest legendarna, Mistrzu Robintonie, i dopiero co udowodniłeś swoje skrupulatne poczucie sprawiedliwości. Mistrz Esselin zawsze przyzna pierwszeństwo osobom o wysokiej randze, podczas gdy szklarz rzeczywiście pilnie potrzebował moich informacji. Gdy tylko przybył tu wczesnym rankiem, powinno się go było od razu uwzględnić w grafiku, a tymczasem Mistrz Esselin zignorował go.

- Tak? - Robinton był poirytowany.

- Jeśli dopilnujesz, żeby nie przekraczał granic swoich bardzo zresztą niewielkich kompetencji, na przyszłość unikniemy niepotrzebnych zadrażnień.

- Zajmę się tym natychmiast.

- Gdybyś ty nie miał zbytniej ochoty tym pokierować, być może moglibyśmy poprosić o to D’rama, jeźdźca spiżowego smoka. On także cieszy się wielkim szacunkiem zarówno wśród swoich towarzyszy, jak i w Cechach i Warowniach. Czy to prawda, że przeleciał czterysta Obrotów w przyszłość, by walczyć z Nićmi? I że już przedtem poświęcił znaczną część życia temu niebezpiecznemu zadaniu?

- To prawda.

- Współczesne pokolenie, a także tamto, są zdumiewające, Mistrzu Robintonie. - Chociaż słowa zostały wypowiedziane lekkim tonem, nie było żadnej wątpliwości, że podziw jest szczery, i Robinton dumnie się wyprostował.

- Zgadzam się z tobą. - Potem szybko dodał: - Jako twój pomocnik, Mistrzu Siwspie, wyjaśnię Mistrzowi Esselinowi sprawę przydzielania czasu na konsultacje z tobą. Możesz być pewien, że będzie ci tak samo posłuszny, jak jest posłuszny mnie lub Przywódcom Weyrów.

Poszukawszy Esselina, Robinton natychmiast powiedział mu, jak ma postępować i uciął wszystkie jego wyjaśnienia i przeprosiny. Potem odnalazł D’rama w pokoju, w którym Piemur, Jancis, Jaxom i Benelek odrabiali lekcje korzystając z małych ekranów. Jak zauważył, każde z nich pracowało nad innym tematem. Jancis odtwarzała jeden z rysunków, który Siwsp pokazał górnikom.

- Wejdź, Mistrzu Robintonie - zaprosił go Piemur podnosząc wzrok znad ekranu. - Złożyłem dla ciebie stanowisko, przy którym możesz poeksperymentować.

Robinton uniósł ręce i cofnął się.

- Nie, nie, obiecałem, że na jakiś czas zostanę pomocnikiem Mistrza Siwspa. Nie uwierzysz, jak głupi jest Esselin.

- Ha! Jasne, że uwierzę! - zawołał Piemur ze współczuciem.

- Jest głupi jak but - mruknął Benelek. - I nie podoba mu się, że przychodzimy i wychodzimy nie prosząc go o pozwolenie.

- Ja nie mam z nim kłopotów - powiedziała Jancis, ale w jej oczach zatańczyła wesoła iskierka. - Wystarczy, że dam mu kubek klahu czy czegoś do jedzenia z tacy, kiedy ją przynoszę.

- I to jest jeszcze jeden powód do wyrównania rachunków ze starym, nadętym Esselinem - żachnął się Piemur. - Nie jesteś służącą. Czyżby on nigdy nie zauważył węzłów Mistrza na twoim kołnierzu? Czy nie wie, że jesteś wnuczką Fandarela i najlepsza w swoim rzemiośle?

- Och, myślę, że to zauważy - powiedział Jaxom nie podnosząc wzroku znad swojej klawiatury, po której niemal fruwał palcami. - Przyłapałem go na tym ojcowskim zachowaniu dziś rano i przypomniałem, że właściwą formą zwracania się do Jancis jest “Mistrzu Kowalu”. Wiecie, nie sądzę, że on dostrzegł węzły na jej kołnierzu.

- Tym nie może się tłumaczyć - odparł Piemur. Miał zamiar złościć się do czasu, gdy osobiście wyrówna rachunki z Esselinem.

- Może Mistrz Esselin powinien wrócić do swoich archiwów... - zaproponował D’ram.

- I to wszystko, do czego się nadaje - przerwał mu Piemur.

- Jednak, skoro ktoś musi zajmować się tutaj tym, co on do tej pory robił, wyznaczę siebie samego na jego miejsce.

- Cudowny pomysł, D’ramie - powiedział Robinton, a inni wykrzyknęli na zgodę. - Właściwie Siwsp już cię zarekomendował na to stanowisko. Słyszał, że cieszysz się dużym szacunkiem, a także o twojej uczciwości. Oczywiście, nie zna cię tak dobrze jak ja. - Kiedy D’ram spojrzał na niego z przestrachem, Robinton roześmiał się na znak, że żartuje. - Sądzę, że powinniśmy tu zwabić również Lytola. A może trzech uczciwych ludzi to za dużo do tej pracy?

- Nigdy nie może być zbyt wielu uczciwych ludzi - powiedział Jaxom stanowczo, odrywając wreszcie wzrok od ekranu. - Uważam, że takie wyzwanie dobrze Lytolowi zrobi. - Wyraz jego twarzy odzwierciedlał głęboki niepokój o starzejącego się wychowawcę. - Wy dwaj już wyglądacie lepiej dzięki temu, że wasze długoletnie doświadczenie jest właściwie wykorzystywane. No i powinien tu pracować ktoś, kto posiada zdrowy rozsądek Lytola.

- W pełni się z tym zgadzam - powiedział jakiś głos od drzwi. Do pokoju wszedł Mistrz Kowal Hamian. - Musiałem odepchnąć tego starego głupca na bok, żeby tu wejść z powrotem. Jaxomie, rozumiem, co miała na myśli Sharra, kiedy powiedziała, że jesteście wszyscy tym pochłonięci - dodał, uśmiechając się tolerancyjnie. Uśmiechnął się do męża swojej siostry, a potem uprzejmie skinął głową pozostałym osobom. - Mistrzu Robintonie, nie chciałem wcześniej sprawiać niepotrzebnego zamieszania wśród moich towarzyszy, ale czy Mistrz Siwsp będzie w stanie powiedzieć nam, w jaki sposób nasi przodkowie wykonywali wiecznotrwałe plastiki? Muszę koniecznie sam poznać ten sposób.

- Hurra! - wykrzyknęli razem Piemur i Jancis. Piemur zeskoczył ze swojego stołka i walnął Hamiana w plecy.

Kowal z Południowej Warowni nie był tak wysoki, ani tak mocno zbudowany jak Mistrz Fandarel, ale i tak nie ugiął się pod serdecznym ciosem Piemura. Uśmiechnął się do przyjaciela, ukazując duże, równe zęby, które na tle opalonej twarzy wydawały się jeszcze bielsze.

- Cieszę się, że ktoś aprobuje mój pomysł. A ty? - zwrócił się do harfiarza.

Robinton spojrzał pytająco na D’rama.

- Może wypróbujemy naszą władzę?

- Powiedziałbym, że Hamian dostarczył nam najlepszej okazji do wypróbowania czegoś tak nowego, nowego przynajmniej dla nas - zgodził się D’ram.

- No więc idźmy do tego, który wie wszystko - powiedział Robinton, wskazując głową w stronę pokoju Siwspa. - Zapytajmy go.

Benelek został przy ekranie, a reszta popędziła dowiedzieć się co powie Siwsp. Robinton skinął na Hamiana, aby stanął na wprost ekranu, potem musiał go szturchnąć, gdyż kowal miał trudności ze sformułowaniem pytania.

- Spytaj go. Nie widziałem, by kogoś ugryzł - zażartował Robinton.

- Jeszcze nie - dodał Piemur, udając zmartwionego.

- Yhm, Mistrzu Siwsp... - Hamian zupełnie zaniemówił.

- Chcesz się nauczyć jak robić plastik z takich samych silikatów, jakich twoi przodkowie używali w narzędziach budowlanych, Mistrzu Hamianie?

Hamian tylko kiwnął głową i uniósł brwi w komicznym zdziwieniu.

- Skąd on to wie? - spytał cicho harfiarza.

- Ma długie uszy - odparł rozbawiony Robinton.

- Błąd, Mistrzu Robintonie - powiedział Siwsp. - Moje receptory dźwięku są o wiele bardziej wrażliwe niż uszy, Mistrzu Hamianie, i skoro drzwi do przyległego pokoju były otwarte, słyszałem rozmowę. Wracając do tematu, twoim życzeniem, Mistrzu Hamianie, jest nauczyć się, jak produkować plastiki, których używali przodkowie.

Hamian wyprostował się i podniósł wysoko głowę.

- Tak, Mistrzu Siwsp, takie jest moje życzenie. Wielu moich towarzyszy pragnie udoskonalić jakość żelaza, stali, mosiądzu i miedzi, ale ja, widząc długowieczność plastiku przodków, chciałbym się specjalizować w ich wytwarzaniu. Wierzę, że może to być dla nas materiał tak samo użyteczny, jak dla naszych przodków.

- W czasach waszych przodków wytwarzanie plastiku było skomplikowaną umiejętnością. Z polimerów o zróżnicowanym składzie chemicznym otrzymywano bardzo rozmaite produkty końcowe, plastyczne, twarde albo pośrednie. Ponieważ jednak w pobliżu Jeziora Drake’a odkryto sadzawki ropy naftowej, nie ma powodu, byście nie mogli znów wytwarzać organicznych plastików. Ale najpierw musicie przejść o wiele pełniejszy kurs chemii, niż to, co obecnie wchodzi w zakres programu dla mistrzów. Samo wytwarzanie to ciągły proces rozpuszczania jednych składników w drugich. Joel Lilienkamp zostawił dwa komplety aparatury w Jaskiniach Katarzyny.

- Lilienkamp? - wykrzyknął Piemur, a Jancis mu zawtórowała: - Lilcamp?

- Kto to był Joel Liliencamp? - spytał Piemur Siwspa.

- Oficer zaopatrzeniowy ekspedycji: osoba, która zmagazynowała tak wiele rzeczy w Jaskiniach Katarzyny.

- Jayge musi być jego potomkiem! - gorączkował się Piemur, ale zaraz przeprosił za przerywanie rozmowy.

- Te dwa duże polimeryzujące urządzenia nie zostały oznaczone jako zapakowane w celu długiego przechowywania. Dlatego zapewne uległy zniszczeniu i nie będą działać. Ale mogą być użyte jako wzory. Mistrzu Hamianie, rekonstruując je, wiele się nauczysz. Będziesz też musiał wykonać wiele doświadczeń chemicznych i fizycznych.

Hamian radośnie się uśmiechnął.

- Z przyjemnością, Mistrzu Siwsp, z przyjemnością. - Zatarł z zapałem swoje wielkie, pełne stwardnień dłonie. - Kiedy mogę zacząć?

- Najpierw trzeba odnaleźć w jaskini prototypy. - Na ekranie Siwspa ukazały się obrazy dwóch grubych sześcianów z wieloma dziwnymi wypustkami. - Właśnie tego musisz szukać, ale uprzedzam cię, że te urządzenia są ciężkie i nieporęczne.

- Przenosiłem dziwniejsze i cięższe przedmioty, Mistrzu Siwsp. Z otworu drukarki wysunęła się kartka z rysunkiem niezbędnych przedmiotów, i Piemur wręczył ją kowalowi.

- Potrzebny ci będzie warsztat, w którym będziesz mógł rozłożyć je i sprawdzić, co już masz, a co musisz zdobyć, by złożyć nowe urządzenie. Radzę też, żeby oprócz ciebie więcej osób przerobiło kurs chemii i fizyki. Wytwarzanie polimerów będzie wymagało licznego zespołu pracowników.

Hamian uśmiechnął się żałośnie.

- Z pewnością musimy się wiele nauczyć, choćby tylko po to, żeby zrozumieć nieznane słowa, jakich używasz.

- Chyba można powiedzieć - wtrącił Mistrz Robinton, spoglądając znacząco na Piemura i Jancis - że będziesz miał co najmniej trzech lub czterech dodatkowych uczniów w swojej klasie, Siwspie. Hamianie, a ty na pewno będziesz chciał, by na kurs uczęszczało również kilku członków twojego Cechu.

- Tak, zaproponuję to paru kolegom - odparł Hamian. Zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je ze świstem. - Wielkie dzięki, Mistrzu Siwsp.

- Nie ma za co, Mistrzu Hamianie.

- Jak uciekłeś Torikowi? - spytał Piemur cicho, zasłaniając usta dłonią.

- Nie musiałem uciekać. - Hamian dziwnie się skrzywił. - Jestem swoim własnym panem. Zorganizowałem kopalnie południowe tak, aby pracowały bez cudzego wtrącania się. Teraz będę odkrywał nowe możliwości, tak jak to robił Torik w swoim czasie. Jeszcze raz dziękuję, Mistrzu Robintonie, D’ramie. Wiem, gdzie są jaskinie. Zacznę od razu. - I zdecydowanym krokiem wyszedł z pokoju.

Gdy tylko kowal zniknął za rogiem, Mistrz Esselin wyskoczył z jednego z pokoi sypialnych na korytarzu. Był bardzo zagniewany.

- Mistrzu Robintonie, mówiłem temu kowalowi, żeby nie...

- Mistrzu Esselinie... - Robinton przyjął swoje najbardziej czarujące maniery, objął tłuste ramiona mężczyzny i obrócił go. D’ram stanął po drugiej stronie i poprowadzili Esselina do wyjścia. - Wydaje mi się, że zostałeś ostatnio potraktowany w bezwstydny sposób.

- Ja? - Esselin położył pulchną dłoń na piersi, a jego twarz przyjęła wyraz pełen zdziwienia. - Tak, Mistrzu Robintonie, kiedy zbóje takie jak ten kowal z Południowej Warowni nie zwracają uwagi na moje rozkazy...

- Masz całkowitą rację, Mistrzu Esselinie. Co za wstyd. Uważam, że w niedopuszczalny sposób nadużyto twojej dobroci, dzięki której oddałeś nam nieocenione usługi. Dlatego zadecydowano, że Przywódca Weyru D’ram, Lord Opiekun Lytol i ja sam odciążymy cię od brzemienia obowiązków, żebyś mógł powrócić do własnych zajęć.

- Och, ale, Mistrzu Robintonie... - Esselin zwolniłby kroku, jednak nie pozwolono mu na to. - Przecież ja chętnie...

- Tak, jesteś bardzo ofiarny - przyznał D’ram.

- To dobrze o tobie świadczy, Mistrzu Esselinie, ale bądźmy sprawiedliwi, byłeś niezmiernie uprzejmy pełniąc tu dodatkowe funkcje. Teraz myje przejmiemy.

Mistrz Esselin protestował przez całą drogę wzdłuż korytarza i ścieżki wiodącej do kompleksu Archiwów. Przywódca Weyru i harfiarz delikatnie, lecz stanowczo popchnęli go po raz ostatni, uśmiechając się, kiwając głowami i zupełnie ignorując jego powtarzające się protesty.

- Zrobione! - powiedział D’ram, kiedy znaleźli się z powrotem w budynku. Zadowolony, zatarł ręce. - Robintonie, wezmę pierwszy dyżur. - Zwrócił się do jednego ze strażników. - Ja tu teraz dowodzę. Jak się nazywasz?

- Gayton, panie.

- Będę ci wdzięczny, Gaytonie, jeśli pójdziesz do kuchni po coś zimnego do picia. Przynieś tyle, żeby wystarczyło dla nas wszystkich. Nie, Robintonie, na razie nie przyniesie ci wina.

Będziesz potrzebował trzeźwej głowy kiedy przejmiesz dyżur.

- Co takiego? Ty stary zrzędo! - wykrzyknął Robinton. - Moja głowa pozostaje trzeźwa bez względu na to, ile wina wypiję. Coś takiego!

- Zabieraj się, Robintonie - uśmiechając się, D’ram przegonił go. - Pakuj się w kłopoty gdzie indziej.

- Kłopoty? - mruknął harfiarz z udawaną urazą w głosie, ale właśnie wtedy obaj usłyszeli tryumfalny okrzyk Piemura, więc pospieszył zobaczyć, co się stało.

- Udało się! - Gdy nadszedł harfiarz, Piemur ciągle jeszcze wykrzykiwał w podnieceniu. Jancis i Jaxom wyglądali na nieco zazdrosnych. Benelek udawał obojętność.

- Co ci się udało?

- Napisałem program! Sam, bez pomocy.

Harfiarz przyjrzał się zagadkowym słowom i literom na ekranie, a potem czeladnikowi.

- To... jest program?

- Oczywiście, że tak. To zupełnie proste, gdy już wiesz jak się do tego zabrać! - Radość Piemura była zaraźliwa.

- Piemurze - harfiarz ze zdziwieniem słuchał własnych słów. - Mam teraz parę wolnych godzin, bo D’ram objął dyżur. Czy wspomniałeś, że jedno z tych urządzeń jest wolne?

Piemur wystrzelił ze swego stołka i podszedł do półki, gdzie porządnie ułożono części urządzenia.

- Zdaje się, że pożałuję tego - powiedział Robinton do siebie.

- Należy mieć nadzieję, że tak się nie stanie, Mistrzu Robintonie - zabrzmiało ciche zapewnienie Siwspa.


Zair wyrwał Robintona z drzemki skubiąc go mocno w ucho. Robinton rozpierał się w krześle, jego głowa spoczywała na oparciu, nogi ułożył na biurku. Pierwszą rzeczą, z której zdał sobie sprawę budząc się, był skurcz w szyi. Gdy opuścił nogi, jego kolana nie chciały się zgiąć. Kiedy jęknął, Zair uszczypnął go znowu, oczy miał ogniście czerwonopomarańczowe.

Mistrz Harfiarz natychmiast otrzeźwiał. Z drugiego końca korytarza usłyszał głos Siwspa wyjaśniający coś, a potem wyższy głos jednego ze studentów. Chyba wszystko było w porządku. Podniósł wzrok na Zaira, który wpatrywał się poza drzwi, w noc. Wtedy usłyszał słaby odgłos czegoś pękającego i jeszcze słabszy dźwięk rozpryskującej się cieczy.

Wstał przeklinając po cichu sztywność w starzejących się stawach, które już nie funkcjonowały tak, jak kiedyś. Starając się zachowywać cicho, minął korytarz i wyszedł na dwór. Zauważył, że zbliża się świt. Dźwięki insektów, które go uśpiły na dyżurze, już ustały, a dzienne hałasy jeszcze się nie zaczęły. Podkradł się naprzód, bo znów słyszał cichy odgłos pękania. Na lewo, gdzie pod ścianą zostały zainstalowane baterie Fandarela, ujrzał ciemne cienie. Dwóch ludzi. Dwóch mężczyzn zajętych rozbijaniem szklanych pojemników, w których trzymano ciecz baterii.

- Hej, co wy tu robicie? - spytał rozgniewany. - Zair! Łap ich! Pie... mur! Jancis! Na pomoc! - Pobiegł za uciekającymi, zdecydowany zapobiec dalszemu uszkodzeniu źródeł energii Siwspa.

Później zastanawiał się, jak właściwie zamierzał przepędzić wandali. Przecież był już stary i nie miał przy sobie żadnej broni. Ale gdy ci dwaj rzucili się na niego z uniesionymi kijami czy żelaznymi prętami, czy cokolwiek tam mieli do rozbicia baterii, nie bał się. Był po prostu wściekły.

Na szczęście Zair miał broń: dwadzieścia ostrych szponów. A kiedy mały spiżowy jaszczur zanurkował by wydrapać oczy pierwszego mężczyzny, Farli Piemura, Trig Jancis i pół tuzina innych jaszczurek ognistych przyłączyło się do bitwy. Robinton złapał jednego z napastników za tunikę i próbował go przewrócić, ale mężczyzna wyrwał się i uciekł. Słychać było tylko pełen bólu krzyk, gdy szpony jaszczurek rozrywały mu skórę na twarzy. Jaszczurki podzieliły się na dwie grupy i podążyły za obcymi, którzy pobiegli w różnych kierunkach.

Zanim ludzie nadciągnęli z pomocą, odgłosy ucieczki ucichły.

- Nie martw się, Robintonie - powiedział Piemur. - Musimy tylko sprawdzić, kto został podrapany. Znajdziemy ich! Nic ci się nie stało, Mistrzu?

Robinton trzymał się za serce i ciężko oddychał. Chociaż machał na nich rękami, by pobiegli za uciekającymi, najpierw zatroszczyli się o niego.

- Nic mi nie jest, nic mi nie jest - wołał. - Złapcie ich! - I zaczął kasłać, bardziej ze złości niż wysiłku.

Zanim przekonał ich o swoim dobrym samopoczuciu, jaszczurki ogniste powróciły. Były niezmiernie zadowolone z siebie, gdyż przegoniły napastników. Rozdrażniony ucieczką wandali Robinton schwycił kosz żarów i udał się na miejsce ataku.

- Pięć rozbitych, a gdybyś nie usłyszał... - zaczął Piemur.

- Nie usłyszałem. To Zair mnie zaalarmował. - Robinton był wściekły, że zasnął.

- Na to samo wychodzi - odrzekł Piemur z psotnym uśmiechem. - Nie potłukli dość baterii, by przerwać dopływ energii. Nie martw się teraz, Mistrzu. W magazynie są dodatkowe baterie.

- Martwię się, że coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć! - wołał Robinton głosem aż piskliwym ze zdenerwowania.

- Znajdziemy ich - zapewnił Piemur swojego Mistrza. Zaprowadził harfiarza z powrotem do jego krzesła i nalał mu kubek wina.

- Lepiej, żebyśmy ich znaleźli - powiedział Robinton twardo. Wiedział, że wśród ludzi narasta sprzeciw wobec Siwspa, ale nawet przez chwilę nie brał pod uwagę, że ktoś rzeczywiście zaatakuje urządzenie.

Kto to mógł być, zastanawiał się, sącząc wino i czując jego zwykły łagodzący efekt. Esselin? Wątpił, żeby ten tłusty, stary głupiec ośmielił się, bez względu na to, jak niezadowolony był z powodu utraty swojej synekury. Czy któryś ze szklarzy Norista był wczoraj na Lądowisku?

- Nie denerwuj się - powtórzył Piemur, spoglądając na swego Mistrza z niepokojem. - Widzisz? Zair zranił jednego z nich. Znajdziemy ich, nie obawiaj się.

Następnego ranka mężczyzn nie odnaleziono, chociaż Piemur zorganizował dyskretne przeszukiwania całego Lądowiska. Posunął się nawet do tego, by obudzić Esselina na długo przed porą, którą ten leniwy człowiek skłonny był uznać za stosowną, ale na okrągłej, tłustej twarzy nie malował się nawet cień niepokoju czy winy.

- Musieli biec bez przerwy - złożył raport zmartwionemu harfiarzowi, który nadzorował wymianę zbiorników baterii.

- Musimy je ogrodzić - powiedział Robinton. - Musimy wystawić stałe warty. Siwsp nie może być narażony na niebezpieczeństwo.

- Jak myślisz, kto jest najbardziej prawdopodobnym podejrzanym? - spytał Piemur, obserwując zmęczoną twarz Mistrza.

- Podejrzanym? Mamy spory wybór, ale żadnych dowodów.

Piemur wzruszył ramionami.

- Wobec tego musimy bardziej uważać. - Potem coś mu przyszło do głowy. - Dlaczego Siwsp nie alarmował? Przecież widzi w nocy.

Gdy go spytali, Siwsp odparł, że wandale działali poniżej poziomu zewnętrznych czujników, a jedyne dźwięki zarejestrowane przez czujniki dźwiękowe, nie odbiegały od tego, co normalnie słychać w nocy.

- A w budynku? - spytał Robinton.

- Tu jestem bezpieczny. Do środka wandale nie wejdą.

Robinton wcale nie poczuł się pewniej, ale nie było czasu na rozmowy, gdyż na lekcje zaczęli przybywać studenci.

- Na razie nie powiemy o tym nikomu, Piemurze - nakazał Robinton tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.

- Nie prześlemy wiadomości do wszystkich harfiarzy, żeby rozglądali się za mężczyznami, których twarze są poznaczone pazurami?

Robinton wzruszył ramionami.

- Wątpię, aby pokazywali się publicznie, dopóki rany się nie zagoją, ale jednak roześlij wiadomość.


Rozdział VI



W ciągu następnych kilku tygodni fakt, że harfiarz, stary Przywódca Weyru i emerytowany Lord Opiekun ustanowili się kustoszami czy zarządcami Siwspa, okazał się opatrznościowy.

Ich pozycja nie była zagrożona, ponieważ od dawna cieszyli się reputacją ludzi prawych i bezstronnych. Poza tym wspólna wiedza Mistrza Harfiarza, Przywódcy Weyru i Lorda Opiekuna była w najwyższym stopniu użyteczna przy odbudowie i zarządzaniu Lądowiskiem.

Niektórzy goście, zwykli ciekawscy, byli rozczarowani, kiedy odkryli, że Siwsp ignorował głupie lub egocentryczne pytania. Ci, którzy chcieli się uczyć i ciężko pracować, zostawali i zyskiwali nową wiedzę.

Do czasu gdy złożono i podłączono następne terminale, trzej zarządcy organizowali spotkania z Siwspem, zręcznie umożliwiając nagłe konsultacje bez urażania nikogo. A ponieważ Siwsp nie potrzebował odpoczynku, wykłady dla Mistrza Oldive’a i innych uzdrowicieli, a także dla pozostałych Cechów zostały ustalone na wczesne godziny poranka czasu Lądowiska.

Główne Cechy nie były jedynymi, które przysłały swoich reprezentantów. Rodzice wysyłali tu obiecujących synów i córki, przyjeżdżali też uczniowie z mniejszych Warowni, gdyż stało się to kwestią prestiżu Lordów. Początkowo przybywały całe tłumy, przy czym niektórzy nie byli oczywiście wystarczająco zdolni, by przyswoić sobie radykalne nowe idee i podjąć studia, więc postanowiono przeprowadzać podstawowy test, test zdolności, jak go nazywał Siwsp, dzięki czemu usunięto leniwych i pozbawionych rzeczywistych uzdolnień.

Lessa i F’lar nigdy nie osiągnęli wprawy w używaniu terminali. Według oceny harfiarza, stało się tak dlatego, że mieli zbyt mało czasu na naukę podstaw. Ale zdołali pojąć główne zasady wyszukiwania informacji. F’nor nawet nie próbował się uczyć, ale jego towarzyszka, Brekke, przyłączyła się do grupy Mistrza Uzdrowiciela w jej usiłowaniach odzyskania utraconych technik medycznych. Mirrim, zdecydowana dotrzymać kroku T’gellanowi, walczyła z przeszkodami i mimo niezmiernie trudnych początków udało jej się. A K’van dorównał Jaxomowi i Piemurowi.

Zadziwiając i radując swoich przyjaciół, małomówny Lytol stał się zagorzałym użytkownikiem Siwspa. Wynajdywał katalogi dotyczące najróżnorodniejszych tematów. Upierał się przy nocnych zmianach, gdyż i tak nie potrzebował więcej niż czterech godzin snu.

- Lytol zawsze miał poważne usposobienie i zadziwiające zasoby wewnętrzne. Inaczej nie przeżyłby utraty smoka - mówił Jaxom tym, którzy komentowali nową obsesję Lytola. - Ale ja nie rozumiem jego fascynacji tymi suchymi historycznymi faktami, kiedy możemy zastosować tak wiele nowej wiedzy w prawdziwym życiu.

- Nie masz racji, Jaxomie - odpowiadał mu Mistrz Harfiarz. - Poszukiwania Lytola mogą okazać się najważniejsze.

- Nawet ważniejsze niż nowe generatory Fandarela, które będą napędzane turbinami wodnymi?

Mistrz Kowal z ogromną satysfakcją demonstrował, jak działa model elektrowni wodnej. Kuźnia pracowała dzień i noc, aby wykonać części składowe maszynerii.

- Oczywiście, że to jest ważne - odparł harfiarz, uważnie dobierając słowa.

- Ale powstał nowy kłopot: nie wszyscy chcą zaakceptować nowości.

Urządzono gabinety naukowe, każdy poświęcony innemu przedmiotowi. Największe przeznaczono na laboratoria do podstawowego nauczania chemii, fizyki i biologii. Według Siwspa te dziedziny wiedzy były najważniejsze. Jeden pokój zarezerwowano na krótkie konsultacje, a inny na nauczanie ogólne. Uzdrowicielom wyznaczono dość duże pomieszczenie. Jego ściany pokryły różnorodne rysunki, “bardzo obrzydliwe” jak to określiła Jancis. Siwsp poprosił o wydzielenie pokoju dla wybitnych studentów, którzy pobierali intensywne nauki z różnych przedmiotów: Jaxoma, Piemura, Jancis, K’vana, T’gellana, N’tona, Mirrim, Hamiana i jego trzech czeladników, czterech innych młodych jeźdźców spiżowych smoków, czterech niebieskich i trzech zielonych. Planowano, że inni jeźdźcy dołączą, kiedy znajdzie się miejsce w klasach, gdyż Weyry przejawiały największe zainteresowanie wykorzystywaniem Siwspa.

Czasami Robinton przechadzał się korytarzem i słuchał wykładów. Pewnego dnia, kiedy zajrzał na lekcję Jaxoma, Piemura, Jancis i dwóch czeladników Cechu Kowali, zobaczył zdumiewający widok. Nad wysokim stołem unosił się na jakieś pięć centymetrów pierścień z matowego metalu. Gdy studenci próbowali go dotknąć, przesunął się wzdłuż ławy tak, jakby sunął na niewidzialnych kółkach. Siwsp niewzruszenie kontynuował wyjaśnienia.

- Linie sił wtórnego pola magnetycznego powstającego w pierścieniu przebiegają w taki sposób, że są skierowane przeciwnie do linii sił pola wytwarzanego przez elektromagnesy.

Robinton przylgnął do framugi. Nie chciał przeszkadzać zafascynowanym studentom.

- Wygląda to o wiele bardziej dramatycznie w niskich temperaturach, gdzie nie ma oporu elektrycznego, pierścienie są nadprzewodnikami, i nie występuje utrata prądu. Nie dysponuję odpowiednimi urządzeniami, na których mógłbym wam to zademonstrować, ale za trzy lub cztery tygodnie pojmiecie ten wykład o nadprzewodnictwie. Jaxom zrozumie to nawet wcześniej, ale Piemur musi więcej popracować nad nawijaniem cewek elektromagnesów. Czeladniku Manotti, twoje formy nie trzymają wymiarów. Masz tydzień na poprawę.

Robinton odszedł na palcach, by nie wprowadzić studentów w zakłopotanie. Ale wycofując się do wyjścia uśmiechał się. Dobry nauczyciel powinien chwalić, zachęcać, a także ganić, kiedy trzeba.

W największych odkopanych budowlach na Lądowisku umieszczono dodatkowe warsztaty dla kowali, szklarzy i cieśli. Wrzała tam nieustająca praca.

Pewnego ranka Lytola i Robintona zaalarmował głośny wybuch. Popędzili w tamtą stronę. Okazało się, że wypadek nastąpił przy palenisku Mistrza Szklarza Moriltona. Gdy już dobiegli, zobaczyli, że Mistrz pomaga Jancis osuszyć krew ze skaleczonej twarzy Caselona, jednego z uczniów Szklarza. Wszędzie było mnóstwo maleńkich kawałków lustrzanego szkła.

- No i widzicie, co się stało - mówił spokojnie Mistrz Morilton do reszty uczniów. - Musicie zrozumieć, dlaczego gogle ochronne są tak ważne. Gdy to szkło termosu wybuchło, Caselon mógł równie dobrze stracić wzrok. W tym przypadku... - Morilton spojrzał pytająco na Jancis.

- W tym przypadku - podjęła z cierpkim uśmiechem Jancis - Caselonowi pozostanie na twarzy wielce interesujący wzór z blizn. Och, nie martw się - dodała, gdy młodzieniec skulił się ze strachu. Zagoją się. Nie wykrzywiaj się. Będziesz krwawił tylko dopóki nie wysmaruję cię mrocznikiem.

Lytol zajął się grupą ciekawskich, którzy nadbiegli do warsztatu, a Robinton z przyjemnością rozglądał się wkoło. Mistrz Morilton założył tu świetną siedzibę rzemiosła. W kącie pompa stukała tuk-tak tuk-tak. Rura aparatu zaopatrzona była w skórzany kołnierz, na którym widoczne były pozostałości lustrzanego szkła szyjki od butelki. Reszta szkła rozprysnęła po pokoju na miliard maleńkich świecących kawałków.

- Na Skorupy - mruknął Caselon, próbując zachować zimną krew podczas zabiegów Jancis. - To była moja dwudziesta!

Robinton zauważył wtedy, że na części stołu przysługującej Caselonowi już stało dziewiętnaście próżniowych butelek. Następnych dwanaście znajdowało się po drugiej stronie, gdzie pracował inny uczeń, Vandentine. Robinton nie mógł zrozumieć, dlaczego rozpryskujące się po całym pomieszczeniu kawałki szkła nie pokaleczyły ich.

- Nie urządzamy tu wyścigów, Caselonie - napomniał go Mistrz Morilton, kiwając groźnie palcem. - Co się właściwie stało? Akurat zajmowałem się prętem Bengela.

- To niechcący - mruknął Caselon wzruszając ramionami.

- Siwsp? - spytał Mistrz Morilton. Warsztat szklarzy miał z nim bezpośrednie połączenie.

- Kiedy wytapiał szkło, nie zbadał go aparatem ultradźwiękowym, ani nawet nie opukał tak, jak go uczyłem, aby wydobyć bąbelki powietrza z płynnego szkła. Zbytnio się przejmował tym, by wyprodukować więcej butelek niż jego kolega. Bąbelki pozostały w szkle, więc implodowało w próżni. Ale teraz możesz użyć jego dwóch naczyń do zademonstrowania właściwości ciekłych gazów.

Widząc, że mrocznik powstrzymał krwawienie na twarzy Caselona, Mistrz Morilton skinął na niego i Vandentine’a, aby poszli za nim do sąsiedniego pokoju. Robinton ruszył za nimi. W tym pomieszczeniu znajdowała się inna pompa. Z pokrytej szronem szyjki krople jasnobłękitnej cieczy spadały co sekundę do grubej, lustrzanej probówki.

- Błękitna ciecz to powietrze, takie, jakie jest w tym pokoju - mówił dalej Siwsp. - Kompresujemy je, a potem gwałtownie dekompresujemy tak, że ochładza się coraz bardziej, aż jego odrobina zmienia się w ciecz.

- Nie dotykajcie płyt chłodzących - ostrzegł Mistrz Morilton. - Zamrożą wam palce. Mistrzu Robintonie - dodał uśmiechając się do gościa - to jest wielofazowa lodówka, całkiem różna od tej, której używasz w Warowni Cove do ochładzania owoców.

Robinton z mądrą miną skinął głową.

- Ostatnia faza jest najtrudniejsza - powiedział Siwsp, podczas gdy Mistrz Morilton kazał Caselonowi napełnić flaszkę. Pokój wypełnił się mgłą, gdyż ciekłe powietrze kipiało, póki nie ochłodziło się we flaszce Caselona. Robinton cofnął się, bo parę kropel spłynęło po podłodze w jego stronę. - Teraz, Caselonie - instruował Siwsp - wracaj na swoje stanowisko i obserwuj działanie ciekłego powietrza.

- Zabawiacie się powietrzem? - spytał zaskoczony Robinton. Ale zaraz zauważył wszystkowiedzący uśmiech Mistrza Moriltona.

- Ten ciekły gaz - kontynuował Siwsp - może jednocześnie poruszać się w przeciwnych kierunkach. Wypełni wysokie naczynie i nie zostawi nic na dnie, a nawet będzie wypełzać szybciej, dużo szybciej, przez maleńkie otworki niż przez duże. Mistrzu Robintonie, czy zechciałbyś sam napełnić butelkę ciekłym powietrzem i sam przeprowadzić doświadczenie? To jeden z najniebezpieczniejszych, a przez to wiele uczących eksperymentów, jakie studenci mogą wykonać. Jancis, Sharra, są tu butelki także dla was. Ten eksperyment jest ważny dla was obydwóch. - Śmieszek obu dziewczyn powiedział Robintonowi, że nie wiedzą, o co chodzi. - Gdy już oswoicie się z ciekłym powietrzem, możemy zacząć uczyć się o specjalnych właściwościach ciekłego wodoru, a zwłaszcza ciekłego helu.

- Czy naprawdę powinniśmy się zajmować tak niebezpiecznymi sprawami? - spytał harfiarz.

- Niebezpieczeństwo może nas wiele nauczyć - odpowiedział Siwsp. - Na przykład już teraz jest mało prawdopodobne, że Caselon zapomni opukać surowiec na szkło, bez względu na to, ile naczyń wydmuchał do tej pory.

Upłynęła godzina, zanim Robinton i Lytol, którego Mistrz Harfiarz zainteresował doświadczeniami z ciekłym gazem, powrócili do swoich zwykłych obowiązków.

Na Lądowisku coraz więcej mieszkań było zajętych. Zaczęto używać wielu przedmiotów tak długo przechowywanych w Jaskiniach Katarzyny, chociaż zarządcy rozkazali, by próbki każdego zostały zachowane do wystawienia w budynku Archiwum Mistrza Esselina. Niegdyś porzucone Lądowisko znów stało się siedzibą pracowitej społeczności. Kiedy oczyszczono z wulkanicznego pyłu dróżki i podwórka, pojawiły się nawet trawy i zioła.

- Czyż nie jesteśmy szaleni odtwarzając tę osadę? - spytała Lessa pewnego wieczora, kiedy razem z F’larem jedli kolację w budynku Siwspa z Jaxomem, Robintonem, D’ramem, Lytolem, Piemurem i Jancis. - Te wulkany mogą znowu wybuchnąć.

- Wspomniałem o tym Siwspowi - powiedział Lytol - a on odrzekł, że monitoruje aktywność sejsmiczną, gdyż niektóre z instrumentów zainstalowanych przez osadników nadal funkcjonują. Zapewnił mnie także, że aktywność wulkaniczna górskiego łańcucha jest niewielka.

- I mamy się z tego cieszyć? - Lessa nadal wykazywała sceptycyzm.

- Tak mówi Siwsp - odpowiedział Lytol.

- Nie chciałbym stracić tego wszystkiego, co tu odkryliśmy - odezwał się F’lar.

- Na nieszczęście - wyjaśnił mu Lytol z ironicznym uśmieszkiem - nie można przenieść Siwspa w inne miejsce.

- Wobec tego nie martwmy się czymś, co może nigdy się nie zdarzyć - stwierdził stanowczo Robinton. - Już teraz mamy dość kłopotów. Na przykład, co zrobić z Mistrzem Noristem. Jak wiecie, zagroził wyłączeniem z Cechu Mistrza Moriltona oraz wszystkich czeladników i uczniów, którzy produkowali szkło, według... hm, fałszywych metod Siwspa.

- On nazywa Siwspa “obrzydliwością”! - powiedział Piemur chichocząc złośliwie. - Siwsp powiedział...

- Mam nadzieję, że nie powtórzyłeś tego Siwspowi! - Jancis była zaszokowana brakiem taktu Piemura.

- Jemu to nie przeszkadza. Nawet wydaje mi się, że go to rozbawiło.

Mistrz Robinton z dziwnym wyrazem twarzy spojrzał na Piemura.

- Czy... czy komuś z was kiedykolwiek wydało się, że bawimy Siwspa?

- Jasne - odparł Piemur radośnie. - On może być maszyną albo czymkolwiek. Ale chociaż wiem teraz o wiele więcej o maszynach niż dawniej, Siwsp jest tylko Mistrzem Maszyną, która porozumiewa się z ludźmi, więc musi mieć zaprogramowane kryteria, dzięki którym rozpoznaje żarty. Być może nie ma możliwości, by zaśmiewać się, jak wielu z was, z moich żartów i anegdotek, ale z pewnością dobrze się bawi słuchając ich.

- Hm - mruknął harfiarz, bo nie wiedział, co na to powiedzieć. - Jeśli chodzi o Norista... Jako prawie wybrany Mistrz Cechu może być pozbawiony stanowiska tylko na zgromadzeniu wszystkich Mistrzów. Niestety, Cech Szklarzy nie jest duży, a większość jego Mistrzów jest tak samo dogmatyczna jak Norist. Z drugiej strony, nie będę patrzeć obojętnie jak wyklucza się, zamęcza lub upokarza Mistrza Moriltona tylko dlatego, że nauczył się czegoś, czego nie nauczył go sam Norist. A przecież Morilton okazał się zdolny do przyswojenia całkiem nowych umiejętności.

- Norist zbytnio polega na nieszczęsnym, starym Wansorze - powiedział Lytol. - Na szczęście, Wansor wydaje się nieświadomy krytyki, jak również faktu, że może ucierpieć, gdy poznajemy nową wiedzę. Mimo oświadczeń Norista, Morilton zdołał przyciągnąć do siebie sporo czeladników i uczniów, którzy nie życzą sobie podporządkowywać się ograniczeniom, jakie Norist stawia swojemu Cechowi odwołując się do zacofanych technik.

- Ale skoro Norist polega na Wansorze, dlaczego my mu nie ufamy? - spytał Jaxom.

- Ja chętnie mu zaufam - powiedział Lytol, i na jego ponurej twarzy zajaśniał cień uśmiechu. - Człowiek, który nie widzi dalej niż czubek swego nosa nie ma prawa być Mistrzem Cechu! - Lytol znów wykrzywił się ze złości.

- Tak jest! Dobrze mówi! - poparł go harfiarz.

- Słyszałem także, że Norist odmawia Moriltonowi dostępu do najlepszego piasku - mówił dalej Lytol, marszcząc brwi.

- To w ogóle nie stanowi problemu. Tutaj mamy go pełno - odparł Piemur.

- Głupek. Piach z plaży nie nadaje się do wyrobu szkła - powiedział Jaxom z lekką pogardą. - Kopalnie w Igen i Ista mają świetny piasek.

- Właśnie z tego Norist zabronił korzystać Moriltonowi - wyjaśnił Lytol.

- Ale nie zabroni Lordowi Jaxomowi z Warowni Ruatha!

- Ani D’ramowi - stary jeździec spiżowego smoka oznajmił to równie stanowczo co młody pan Warowni. Nawet Lytol uśmiechnął się słysząc, jak ominąć zakazy nieprzejednanego Norista. - Jak wiecie, mikroskopy wymagają szkła niezmiernie wysokiej jakości.

- W każdym razie nie sadzę, aby to była główna trudność - powiedział D’ram, spoglądając w stronę Jaxoma.

- Jestem pewien, że Ruth i Tiroth nie będą mieć nic przeciwko małej wycieczce. - Jaxom skinął głową.

- Ty leć na Istę, a ja wybiorę się do Igen.

- Czy na mapach osadników nie zaznaczono bliższych złóż? Moglibyśmy w ten sposób oszczędzić czas - zastanawiał się F’lar.

Robinton uniósł w górę palec.

- Zapytamy. - I z wprawą wystukał pytanie na klawiaturze terminala znajdującego się w pokoju.

Natychmiast z drukarki wysunęła się lista lokalizacji, z zaznaczonym typem piasku, który można tam było znaleźć. Złoża, których piasek nadawał się do wytwarzania szkła do celów medycznych, były oznaczone gwiazdką, ale Siwsp rekomendował szczególnie piaski znajdujące się koło Rajskiej Rzeki i wewnątrz kontynentu, w kopalni koło dawnego Cardiff.

D’ram zgłosił chęć udania się do Cardiff, gdyż wiedział, że Jaxom chciałby skorzystać z okazji i zobaczyć się z Jaygem i Araminą, którzy osiedlili się nad Rajską Rzeką.

- Hm - powiedział harfiarz, wpatrując się uważnie w ekran. - Siwsp przypomina nam, że więcej jeźdźców zielonych i spiżowych smoków powinno pobierać naukę.

- Przyjmie jednego czy dwa duże brązowe? - spytał F’lar. - Mam paru jeźdźców, którzy pragną dołączyć do programu, a Siwsp chyba woli duże smoki od średnich.

- Pytałem go, czym się kieruje - powiedział D’ram - gdyż wydawało mi się dziwne, że chce tylko największe i najmniejsze. Mówi, że operacja wymaga ich udziału, ale nie chciał podać więcej szczegółów. Zaznaczył tylko, że musi mieć dość kandydatów, aby móc wybrać najlepszych i dysponować wystarczającą liczbą wyszkolonych pracowników. - D’ram wzruszył ramionami nie mogąc wyjaśnić nic więcej.

- Byłoby miło - powiedziała Lessa - gdyby czasem udzielał dokładniejszych informacji. Wtedy wiedzielibyśmy, co mówić tym, których musimy rozczarować. Nie byłoby dobrze, gdyby jeźdźcy zaczęli odczuwać zniechęcenie. Chociaż, ogólnie, morale poprawiło się we wszystkich Weyrach. I wszystkie Weyry chcą w tym uczestniczyć.

- Siwsp twierdzi, że łatwiej jest uczyć młodszych jeźdźców - ciągnął dalej D’ram - ponieważ mają mniej sztywne poglądy. Oczywiście są wyjątki - dodał, zadowolony, że do nich należy.

- Poza tym wszystko w porządku? - spytał Jaxom. - Chciałbym wrócić do Ruathy. - Uśmiechnął się nieśmiało. - Piasek z Rajskiej Rzeki przywiozę jutro, ale lepiej, żebym teraz spędził trochę czasu w domu.

- Obawiasz się, że cię stamtąd wyrzucą? - spytał Piemur z bezczelnym uśmiechem.

Jaxom nie zniżył się do odpowiedzi, ale Jancis szturchnęła męża łokciem w żebra.

- No to w drogę - powiedział F’lar zerkając z boku na Lessę.

- Tylko poproszę Siwspa o wydruk z położeniem kopalń piasku - powiedział D’ram, wstając.

Gdy D’ram i Jaxom wyszli, Lytol z niechęcią zmarszczył czoło.

- Lytolu, nie złość się - łagodziła Lessa. - Sharra ma pełne prawo irytować się, że Jaxom spędza tu tyle czasu.

- Zwłaszcza, że sama oddałaby wszystko za lekcje uzdrawiania - dodała Jancis. - Ale, Piemurze, czy też zauważyłeś, że kiedykolwiek Jaxom jest nieobecny, Siwsp się o niego dopytuje?

- Hm, tak, zauważyłem - odpowiedział Piemur, zamyślając się na chwilę. Potem przyjął niedbałą pozę. - Ale Siwsp z pewnością każe pracować Jaxomowi ciężej niż któremukolwiek z nas, oprócz Mirrim i S’lena.

- S’len? - F’lar niezbyt pamiętał, kto to jest. - Czy to nie ten młody jeździec z Fortu?

- Tak, to ten. I Siwsp uparł się, że wyszkoli Mirrim tak, by dorównała poziomem nam wszystkim - dodał Piemur.

- Dlaczego zielone smoki są dla niego takie ważne? - spytała Lessa.

- Bo są małe - wyjaśnił jej Piemur.

- Małe?

- Przynajmniej tak mi się wydaje, a Ruth jest najmniejszy z nich wszystkich - ciągnął Piemur. - Nie mam wątpliwości, że ci dwaj mają do spełnienia specjalną rolę w Wielkim Planie Siwspa.

Lessa i Lytol wydawali się zaniepokojeni.

- Och, nie martwcie się o Jaxoma - powiedział Piemur lekko. - Jest najlepszy z nas wszystkich. Naprawdę rozumie całą tę mechanikę nieba, której uczy nas Siwsp.

- Czy wspomniał wam o czymś? - spytała Lessa Robintona i Lytola.

Obaj mężczyźni zaprzeczyli, a Robinton uśmiechnął się.

- Podaje mi cytaty literackie, takie jak: “Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem.”*

No więc teraz, moim zdaniem, jest czas na takie rzeczy, jak nauka podstaw z Siwspem. Podczas gdy czas na wielkie rzeczy jest wciąż odległy o cztery Obroty, siedem miesięcy i ileś tam dni.

- Cytaty z literatury? - spytał F’lar, zaskoczony. Jego lekcje z Siwspem były całkiem praktyczne: taktyka, matematyczne prognozy Opadu Nici, leczenie smoków. Mimo że tym ostatnim osobiście się nie zajmował, starał się być poinformowanym o innowacjach wprowadzanych przez Siwspa.

- Och, tak. Chociaż Siwsp przyznaje, że wybiera to co, jego zdaniem, może mi się podobać. Nasi przodkowie mieli fascynującą i bogatą literaturę pochodzącą z wielu kultur. Czasami aż się wstydzę. Niektóre z naszych epickich sag zidentyfikował jako przeróbki ziemskich oryginałów. Fascynujące.

- Moje studia są równie interesujące - powiedział Lytol. Pochylił się nas stołem, jego twarz rozjaśniła się od entuzjazmu. - Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas zdawał sobie sprawę, że nasz obecny system polityczny opiera siana Karcie, którą ustanowili pierwsi osadnicy. A system ten jest niezwykły, jak powiedział mi Siwsp.

- Dlaczego? - spytał F’lar zaskoczony. - Przecież pozwala sprawnie funkcjonować Weyrom, Warowniom i Cechom.

- Dlatego, że głównym elementem polityki na Ziemi było wtrącanie się w cudze sprawy, walka, interesy regionalne i po prostu chciwość - odpowiedział Lytol.

Zręcznie przerywając wykład Lytola na temat historii, Lessa wstała, kiwając na Robintona i dwóch czeladników.

- Musimy już wracać do Weyru. Siwsp dał mi następny uzdrawiający specyfik do wypróbowania na skrzydle Lisath, które ciągle nie chce się zagoić.


Powiedziałem Araminie, że przybywamy, oznajmił Ruth, gdy Jaxom go dosiadał. Wiesz, że lubi wiedzieć wcześniej, dodał konfidencjonalnym tonem.

Jaxom wolałby, żeby Ruth nie zobowiązywał ich do złożenia wizyty Araminie i Jaygemu. Naprawdę, powinien od razu wracać do Ruathy, a do Rajskiej Rzeki udać się dopiero rano.

- No dobrze, ale nie zatrzymamy się tam na długo - zgodził się, dając Ruthowi łagodnego klapsa.

Biały smok bardzo lubił młodą kobietę, która jako dziewczynka słyszała smoki z taką łatwością i tak nieustannie, że błagała Jaygego, kupca z rodu Lilcampów, aby zabrał ją daleko od smoków, bo inaczej popadnie w szaleństwo. Ich statek rozbił się w drodze do Południowego Kontynentu, zostali ocaleni przez ryby okrętowe i wysadzeni przez nie na brzeg. Tam odkryli i odbudowali starodawne budynki, nie zdając sobie sprawy ze znaczenia tego znaleziska. Odnalezieni przez Piemura podczas jego wędrówki wzdłuż wybrzeża, zostali oficjalnie mianowani Lordami Rajskiej Rzeki, która rozrosła się do całkiem sporej Warowni, miała nawet własne osiedle Rybaków. Były kupiec z ogromnym zaskoczeniem usłyszał od Piemura i Jancis, że jego przodek ze strony ojca, nazwiskiem Lilienkamp, ocalił tak wiele użytecznych przedmiotów w Jaskiniach Katarzyny.

Zgodnie ze wskazówkami danymi im przez Siwspa, Jaxom i Ruth pojawili się ponad płaską łąką. Dopiero po kilkakrotnym przeleceniu nad miejscem, w którym miały znajdować się złoża piasku, Jaxom zauważył wgłębienie całkiem zarośnięte trawą i krzewami, z ledwo widocznym białym lśnieniem przezierającym przez roślinność. Gdy wylądowali, Jaxom z trudem wyrwał zasłaniającą ziemię zieleń i podniósł garść piasku tak delikatnego, że wyglądał jak pył. Sapiąc i pocąc się napełnił duży worek, który ze sobą w tym celu przywieźli. W końcu, zgrzany i zmęczony Jaxom wdrapał się na smoka, ale zdążył ochłonąć zanim Ruth delikatnie i bezbłędnie osiadł przed uroczą starą rezydencją Warowni Rajskiej Rzeki.

- Witajcie, Lordzie Jaxomie i Ruthcie! - zawołał Jayge schodząc po schodach z szerokiej werandy. - Ara zaczęła wyciskać świeży sok jak tylko Ruth powiedział jej o waszej wizycie. Cieszę się, że tu jesteście, gdyż coś się wydarzyło!

Idę popływać. Jaszczurki ogniste mówią, że wyszorują mi grzbiet, powiedział Ruth Jaxomowi. Jego oczy migotały na zielono z zachwytu. Gdy Jaxom wyraził zgodę, biały smok poszybował na brzeg i wskoczył w sam środek rzeki. Stadka jaszczurek ognistych, zarówno dzikich jak i noszących barwy swoich ludzkich przyjaciół, krążyły nad nim radośnie.

- Poszedł się wyszorować, co? - spytał Jayge. Był średniego wzrostu, ubrany tylko w szorty, klatkę piersiową miał opaloną na piękny brązowy kolor, chociaż jego nogi nie były tak ciemne. Dziwnie nakrapiane zielone oczy wyróżniały się w opalonej twarzy, która odzwierciedlała mocną osobowość i spokój, pomimo lekkiej zmarszczki przecinającej czoło. Poprowadził Jaxoma na górę, w cień werandy.

- Cieszę się, że się u nas zatrzymałeś, Jaxomie. Jakim cudem zdołałeś się tak spocić w pomiędzy?

- Kradnąc twój piasek.

- Naprawdę? - Jayge przyglądał mu się w zamyśleniu. - A po co ci piasek Rajskiej Rzeki? Choć jestem pewien, że i tak mi powiesz. Skinął na Jaxoma by usiadł w hamaku, podczas gdy sam oparł się o poręcz werandy i skrzyżował ręce na piersi.

- Osadnicy mieli kopalnię piasku w twoich zaroślach. Cenili piasek Rajskiej Rzeki, używali go do wyrobu szkła.

- Jest go z pewnością dosyć. Czy Piemur i Jancis znaleźli te, jak imtam, czit...

- Czipy? - podpowiedział Jaxom z uśmiechem.

- Czipy. Przydają się na coś?

- Udało nam się ocalić tranzystory i kondensatory, ale nie wszystkie zostały już naładowane.

Jayge rzucił mu długie, twarde i podejrzliwe spojrzenie, po czym uśmiechnął się.

- Skoro tak mówisz...

Mały Readis, ubrany tylko w przepaskę biodrową, wyszedł na werandę i rozcierając zaspane oczy przyglądał się Jaxomowi trochę nieprzytomnie.

- Ruth też tu jest? - spytał w końcu.

Jaxom wskazał miejsce, gdzie biały smok, otoczony pracowitymi jaszczurkami ognistymi, chlapał się w płytkiej wodzie.

- Przy nim mogę się kąpać, prawda? - spytał Readis ojca, odchylając głowę do tyłu w sposób, który przypominał Jaxomowi Jayge’a.

- Teraz mu nie przeszkadzaj. Chciałbym, żebyś opowiedział Jaxomowi co przydarzyło się tobie i Alemiemu tamtego dnia - powiedział Jayge.

- Czy po to tu przyleciałeś? - W uśmiechu małego Readisa był lekki odcień dumy. Jaxom zdał sobie nagle sprawę, jak bardzo brakuje mu jego syna, Jarrola, dziarskiego chłopczyka, który właśnie skończył dwa Obroty.

- Tak to jeden z powodów - odpowiedział Jaxom dyplomatycznie. - A więc, co przydarzyło się tobie i Alemiemu?

Aramina wyszła z domu, niosąc pod jednym ramieniem popłakującą córkę, a w wolnej ręce tacę. Jayge poderwał się by odebrać od niej tacę, ale podała mu Aranyę, która też kończyła dwa Obroty, a Jaxomowi wręczyła wysoką szklanicę z chłodnym napojem i kilka świeżo upieczonych słodkich ciasteczek. Upłynęło jeszcze parę minut zanim Readis został usadzony na swoim krześle z kubeczkiem i dwoma ciastkami. Gdy Aramina sama usiadła, Readis spojrzał na ojca czekając znaku, by zacząć.

- Trzy dni temu wujek Alemi zabrał mnie na ryby. Popłynęliśmy łódką. Widzieliśmy całe ławice wielkich czerwonych. - Brązowe ramię Readisa wskazało gdzieś na północ. - Mieliśmy urządzić sobie piknik na plaży, z pieczeniem ryb, bo to były imieniny Swacky’ego. Ale przy brzegu ławicy znaleźliśmy tylko małe kałamarnice. Potem, zupełnie nagle, wielka ryba złapała się na haczyk wujka i pociągnęła nas, łódkę i wszystko... - Oczy Readisa zalśniły na wspomnienie tamtego podniecenia - prosto w środek prądu morskiego. Ale wujek Alemi wciągnął rybę na pokład, była taaaka - rozpostarł ramiona tak szeroko jak tylko mógł. - Nie zmyślam - rzucił spojrzenie na ojca, który zakrył dłonią uśmiech. - Była naprawdę ogromna. Spytaj wujka! Ale utrzymał ją i pomagałem ułożyć ją na pokładzie. Potem mój kołowrotek zaczął się obracać, i wujek Alemi i ja musieliśmy naprawdę się starać, aby wciągnąć tę drugą rybę. Dlatego nie zauważyliśmy nadciągającej burzy.

Jaxom spojrzał z niepokojem na Jayge’a i Araminę. Alemi znał swoje rzemiosło i nigdy nie naraziłby nikogo na niebezpieczeństwo.

- To dopiero była burza, mówię ci - kontynuował Readis, wysuwając brodę w przód, by podkreślić szczegóły na sposób dobrego bajarza. - Rzucało nami i obracało w koło, bo poszarpało żagle. A potem wielka fala wywróciła łódź i wypłynąłem na powierzchnię kaszląc i plując. Wujek Alemi trzymał mnie za ramię, jakby chciał je złamać. - Z drobnej, brązowej twarzy spoglądały na Jaxoma poważne oczy. - Nie boję się przyznać, że byłem przestraszony. Niebo zrobiło się całkiem czarne, a deszcz padał tak mocno, że nie widzieliśmy brzegu. Ale jestem dobrym pływakiem. Rozumiem teraz, dlaczego wujek Alemi zawsze zmuszał mnie bym nosił kapok, nawet gdy było gorąco i ocierał mi plecy. Widzisz? - Obrócił się unosząc jedno ramię ponad głowę, aby pokazać Jaxomowi miejsce, gdzie skóra została obtarta. - Wtedy to się stało!

- Co się stało? - ponaglił go Jaxom.

- Wyciągnąłem ramiona, starając się utrzymać głowę nad powierzchnią, kiedy nagle coś uderzyło wprost w moją rękę i zaczęło ciągnąć. Wujek Alemi krzyknął, że wszystko w porządku i jesteśmy bezpieczni. Starałem się trzymać, tak jak on.

- Ryby okrętowe? - spytał Jaxom rzucając niedowierzające spojrzenie na rodziców Readisa. Wiedział, że Jayge i Aramina zawdzięczali życie rybom okrętowym, nawet Mistrz Idarolan przysięgał, że smukłe wielkie stwory morskie ratują ludzi podczas burzy.

- Całe stado - wykrzyknął Readis z dumą. - A za każdym razem, kiedy ześliznęła mi się ręka, następna ryba była tuż za mną i mogłem się jej schwycić. Wujek Alemi mówi, że musiało ich być dwadzieścia czy trzydzieści. Ciągnęły nas tak długo, aż zobaczyliśmy plażę i mogliśmy sami dotrzeć do brzegu. I - dodał, zatrzymując się, by podkreślić ostatnie słowa - następnego ranka łódź została znaleziona na plaży koło osady rybaków, tak jakby wiedziały, gdzie jest jej miejsce.

- To dopiero opowieść, młody Readisie. Jesteś urodzonym harfiarzem. Cudowne ocalenie. Naprawdę zadziwiające - powiedział Jaxom z uczuciem. Spojrzał na Jayge’a, który kiwnął głową z aprobatą. - A przypadkiem razem z łodzią nie zwrócono wam czerwonej ryby? - spytał.

- Nie - Readis dłonią odsunął tak niedorzeczne przypuszczenie. - Utonęły, więc musieliśmy jeść starego włóknistego whera zamiast dobrego, soczystego steku z czerwonej ryby. I wiesz coś jeszcze?

- Co takiego? - spytał Jaxom uprzejmie.

- Ryby okrętowe mówiły przez cały czas, kiedy nas ratowały. Wuj Alemi też je słyszał.

- Co mówiły?

Readis zmarszczył czoło koncentrując się.

- Nie pamiętam dokładnie słów. Wiatr wył tak głośno. Ale wiem, że krzyczały do nas. Jakby dodając nam otuchy.

Dopóki Jaxom nie napotkał spojrzenia Jayge’a myślał, że było to dziecięce upiększanie opowieści o wyprawie ratunkowej, ale Jayge kiwnął głową potwierdzając słowa syna.

- Readis, mógłbyś pobiec i zobaczyć, czy jaszczurki ogniste porządnie szorują Rumowi grzbiet? - poprosił Jayge.

Chłopiec zerwał się na równe nogi.

- Mogę? Naprawdę? - i uśmiechnął się radośnie do Jaxoma.

- Naprawdę możesz - zapewnił go Jaxom, zastanawiając się czy za trzy Obroty Jarrol też będzie tak samo rozkoszny jak Readis.

- Juhu - krzyknął Readis, rzucając się po stoku do rzeki, gdzie pływał Ruth.

- Opowiedział dokładnie, co zdarzyło się jemu i Alemiemu? - spytał Jaxom.

- Niczego nie zmyślił - zapewniła go Aramina, dumna z syna. - Alemi mówił, że Readis nie wpadł w panikę i posłuchał go natychmiast. Inaczej... - urwała, a jej twarz zbladła pod ciepłym tonem opalenizny.

Jayge pochylił się ku Jaxomowi.

- Zastanawiałem się, czy mógłbyś spytać tego Siwspa. Może on coś wie o rybach okrętowych. Alemi także przysięga, że wypowiadały słowa, chociaż poprzez wiatr i hałas morza nie mógł ich rozróżnić. Sądzi, że dawały im wskazówki lub dodawały otuchy. Piemur wspomniał kiedyś o wielkich rybach, delfinach, które według Siwspa zostały sprowadzone tu z Ziemi. Prosiłem go, żeby o nie spytał, ale widocznie umknęło to jego pamięci.

Od jakiegoś czasu Jaxom zawsze nosił notes i ołówek w torebce przy pasie. Zrobił notatkę.

- Nie zapomnę - zapewnił ich.

Gdy tylko Ruth wysechł na słońcu, Jaxom przywołał go z plaży. Readis piszczał z radości, gdyż Ruth pozwolił mu wspiąć się na swój grzbiet i przywiózł go do domu. Aramina dała Jaxomowi pełną siatkę świeżych owoców dla Sharry i Jarrola.

W powietrzu Jaxom, pełen poczucia winy z powodu długiej nieobecności w Ruathcie, podjął pewną decyzję.

Ruth, cofnijmy się o trzy godzny w czasie. To dość bezpieczne, a w ten sposób przylecimy do Ruathy rano.

Wiesz, że Lessa nie lubi kiedy latamy pomiędzy w czasie.

Och, Ruth, nie robiliśmy tego od wielu Obrotów.

Sharra będzie wiedziała.

Ale z radości, że nas widzi nie nakrzyczy na nas, przynajmniej tym razem. Jaxom pospiesznie pogładził szyję Rutha. Pozwól, że sam zajmę się moją małżonką. Ruth nie lubił oszukiwać ani Sharry, ani Lessy. To nie jest oszukiwanie. Tylko wracamy wcześniej do domu. Nie proszę o wiele.

No dobrze, niech ci będzie. Zawsze wiem kiedy jesteśmy. Jednak gdy tylko wyszli z pomiędzy ponad Warownią Ruathy, Jaxom miał powód by żałować, że w ogóle wrócił. Gwałtowna zamieć pędzona wiatrem od gór całkiem zasłoniła zabudowania.

Dobrze, że zawsze też wiem gdzie jestem, zauważył Ruth, wyciągając szyję i mrugając oczami, by pozbyć się z nich płatków śniegu.

Widzisz ziemię, Ruth? Nie pomyślałem o sprawdzeniu pogody. Jaxom przykrył policzki dłońmi w rękawicach. Mimo grubej kurtki jeździeckiej chłód przenikał go do szpiku kości. Nogi, odziane w spodnie odpowiednie do południowego lata, powoli zmieniały mu się w bryły lodu.

Ja też tego nie sprawdziłem, odpowiedział Ruth okazując, że się nie gniewa. Jeszcze tylko chwilka. Jestem dokładnie nad podwórcem. Nagle odgiął skrzydła, a Jaxom poczuł wstrząs, bo smok wylądował z impetem.

Przepraszam. To przez śnieg.

Jaxom szybko zsunął się na ziemię, ale droga do wielkich drzwi, które prowadziły do weyru Rutha, była zablokowana przez wysokie zaspy. Musiał odkopać śnieg, aby otworzyć jedno skrzydło drzwi chociaż na tyle, by Ruth mógł wsunąć swoje nogi. Potem już silny smok odsunął ciężkie metalowe drzwi.

Wchodź do środka. Prędzej, rozkazał Ruth Jaxomowi, a ten chętnie usłuchał.

Kiedy znaleźli się w weyrze, który był cieplejszy tylko dlatego, że nie dochodził tam porywisty wiatr, z trudem zamknęli drzwi. Rozcierając energicznie nogi by przywrócić w nich czucie, Jaxom pobiegł po kamiennej podłodze do wielkiego paleniska, gdzie ułożono drwa na ogień. Zgrabiałymi palcami niezręcznie usiłował zapalić podpałkę i w końcu mu się to udało. Płomienie żarłocznie pożerały suche drewno, a Jaxom mógł się ogrzać.

- Zazwyczaj nie przeszkadza mi zimno - powiedział Jaxom zdejmując kurtkę i otrząsając ją ze śniegu. - Ale to przejście z cudownej pogody Południowego do...

Meer powiedział, że Jarrol jest silnie przeziębiony, a Sharra nie czuje się najlepiej, gdyż czuwa całymi nocami, przekazał Ruth, a jego oczy zabarwiły się żółcią zmartwienia.

- Małe dzieci często się przeziębiają o tej porze roku - uspokajał go Jaxom chociaż wiedział, że Jarrol za często pociągał tej zimy nosem. A biedna Sharra była wyczerpana, gdyż nie pozwalała nikomu innemu zajmować się ich pierworodnym.

- Och, Ruth, jaki ja jestem głupi! - wykrzyknął Jaxom gwałtownie. - Przecież Sharra może się przenieść na południe, cieszyć się dobrą pogodą i studiować z Siwspem.

Jak? Nie może wejść w pomiędzy będąc w ciąży.

- Może podróżować statkiem. Dowiemy się od Mistrza Idarolana kiedy może ją zabrać. O tej porze roku nie ma tu nic takiego, czym Brand nie mogłyby się zająć beze mnie. - Nagle Jaxom poczuł się dużo lepiej. Wkrótce potem, kiedy znalazł Sharrę kołyszącą przeziębionego syna w cieple ich apartamentu, i opowiedział jej o swoim planie, natychmiast wzbudził w niej entuzjazm równy swojemu. W ogóle nie poruszyła sprawy jego niezwykłego przybycia. Gdy tylko uśpiła Jarrola i ułożyła go w kołysce, udowodniła zachwyconemu Jaxomowi, jak się cieszy mając go w domu i w łóżku.


Zdenerwowany czeladnik harfiarz Tagetarl opuścił zespół pomieszczeń Siwspa i udał się do Robintona, który siedział przy swoim biurku w holu.

- Siwsp chciałby porozmawiać z tobą i Sebellem, gdy będziecie mieli trochę czasu - zaanonsował.

- Tak? Co on znów szykuje? - spytał Robinton, zauważając niezwykłe poruszenie czeladnika.

- Chce, żeby Cech Harfiarzy zbudował prasę drukarską. - Tagetarl ze wzburzeniem obiema rękami odgarnął włosy z twarzy i prychnął z irytacją.

- Prasę drukarską? - Robinton westchnął głośno, potem obudził swoją jaszczurkę ognistą.

- Zairze, proszę, znajdź Sebella i poproś go by tu przyszedł. Zair ćwierknął zaspany, ale posłusznie odwinął ogon z szyi harfiarza, zszedł wzdłuż jego ramienia na stół, przeciągnął się, a potem podskoczył i wyfrunął przez otwarte drzwi.

- Sebell nie może być daleko, jeśli Zair nawet nie wchodzi w pomiędzy - zauważył Robinton. - Napij się klahu zanim przyjdzie. Wyglądasz jakbyś go potrzebował. Dlaczego Siwsp nagle zdecydował, że Cech Harfiarzy potrzebuje prasy drukarskiej?

Tagetarl z wdzięcznością nalał sobie kubek, przysunął krzesło do biurka Robintona, i jeszcze raz odgarnął swoje długie czarne włosy, tym razem już spokojniej.

- Spytałem uprzejmie, czy moglibyśmy dostać kopie kwartetów smyczkowych, które grał pewnego wieczoru. Domick chciał mieć zapis. Powiedział, że jest zmęczony słuchaniem, jak się zachwycamy muzyką przodków, a sam, przy takiej liczbie mistrzów i czeladników, którzy pracują tu zamiast w siedzibie Cechu, nie jest w stanie przyjść i posłuchać tego na własne uszy.

Robinton uśmiechnął się, wiedząc, że Tagetarl prawdopodobnie ocenzurował kwaśne uwagi mistrza kompozycji.

- Siwsp powiedział, że są inne pilniejsze potrzeby. Musi oszczędzać papier, który mu pozostał i przy tak małym zapasie nie może go trwonić na nuty. Używa już ostatnich rolek. Uważa, że powinniśmy mieć nasze własne maszyny powielające. - Tagetarl uśmiechnął się wyczekująco.

- Hm. To z pewnością rozsądne. - Robinton usiłował nadać entuzjastyczny ton swojemu głosowi, gdyż Tagetarl był najwyraźniej bardzo zainteresowany pomysłem. Ale o wiele bardziej obchodziło go, jakie jeszcze będą “niezbędne” potrzeby oprócz tego, co już się wdraża. Tak wielu ludzi, tak wiele Cechów pracowało pełną parą nad wieloma projektami. - Niewątpliwie, należy rozpowszechniać jak najwięcej informacji. Powinna dotrzeć zwłaszcza do odległych Cechów i Warowni, które nie mogły przysłać tu reprezentantów.

Zair powrócił, ćwierkając tonem, który oznaczał, że jego zadanie zakończyło się sukcesem. Zdążył tylko usadowić się na ramieniu Robintona, a Sebell już wbiegał do holu. Było widać, że ubierał się w pośpiechu, a włosy miał jeszcze mokre.

- Spokojnie, Sebellu. - Robinton uniósł rękę, by uspokoić Mistrza Harfiarza. - Mam nadzieję, że Zair nie naplótł ci głupstw.

Łapiąc oddech, Sebell pozdrowił swojego mentora i uśmiechnął się krzywo.

- Posłuszeństwo twoim wezwaniom, Mistrzu, tkwi we mnie zbyt głęboko by to teraz zmienić.

- Mimo że jesteś Mistrzem Harfiarzem Pernu? - Robinton uśmiechał się z rozbawieniem. - Zwłaszcza teraz, kiedy jesteś Mistrzem Harfiarzem Pernu nie powinno ci się przeszkadzać w porannych ablucjach.

- Klahu? - zaproponował Tagetarl, a kiedy Sebell skinął głową, nalał mu kubek.

- Właśnie brałem prysznic - powiedział Sebell, pijąc klah. - No więc, skoro tu jestem, czym mogę wam służyć?

Robinton wskazał Tagetarla.

- To właściwie Siwsp chce porozmawiać z tobą i Mistrzem Robintonem - wyjaśnił czeladnik. - Potrzebuje prasy drukarskiej i mówi, że zgodnie z jego rozumieniem naszych struktur społecznych, powinien za nią być odpowiedzialny Cech Harfiarzy.

Sebell przytaknął, przyjmując informację. Robinton rozpoznał własną manierę, którą Sebell przejął od niego: on też spotykał się z niespodziewanymi prośbami.

- Rzeczywiście, za każdą formę porozumiewania się odpowiada Cech Harfiarzy. Co to jest prasa drukarska?

- Mam szczerą nadzieję, że jest to krok naprzód w stosunku do drobnego pisma Mistrza Arnora - zauważył Robinton jak gdyby nigdy nic. - Dwaj młodsi mężczyźni popatrzyli na siebie z rozbawieniem. - Coś tak samo czytelnego, jak druk, którym posługuje się Siwsp, ogromnie nam pomoże.

- Tak, bo Siwsp jest chyba jedynym, który z łatwością odczytuje pismo Arnora - zażartował Sebell i zwrócił się do Tagetarla: - O co konkretnie chodzi?

- Domick doprasza się kopii tej wspaniałej muzyki, którą Siwsp dla nas grał.

Sebell kiwnął głową ze zrozumieniem.

- To było nieuniknione. I z pewnością ma do tego prawo, skoro wziął na siebie tyle pracy w siedzibie Cechu, by umożliwić nam pozostanie tutaj!

- Nie pozwólcie, by Domick was szantażował - ostrzegł ich Robinton grożąc palcem. - Chociaż będzie zafascynowany muzyką smyczkową.

- Jak my wszyscy - powiedział Sebell wstając. - Musimy się: zorientować, jak wykonać tę prasę. Ale przecież nie mamy w Cechu zdolnych mechaników, chociaż wytwarzamy własne instrumenty.

I wszyscy trzej udali się na konsultację z Siwspem.


Być może harfiarze nie mają uzdolnień do mechaniki - wyjaśnił Siwsp, kiedy Sebell wyraził zaniepokojenie - ale mają zdolności i inteligencję, Mistrzu Sebellu. Pisane materiały można kopiować czy powielać różnymi metodami, ale obecnie stosowane u was przepisywanie przez skrybów powoduje najwięcej błędów. Korzystając z części maszyn zmagazynowanych w Jaskiniach Katarzyny, można będzie wypracować bardziej wydajne metody wielokrotnego kopiowania zapisu słownego i nutowego, o który prosili wasi koledzy z Cechu.

Podczas gdy Siwsp to mówił, z drukarki w zręczne ręce Tagetarla wysypywały się kartki.

- Rysunki przedstawiają to, co powinniście odnaleźć w jaskiniach, a także parę innych części składowych, które Fandarel będzie musiał dla was wykonać. On także skorzysta na współpracy z wami. - Nastąpiła jedna z tych przerw, które Robinton interpretował jako objaw zmiennego humoru Siwspa. Tym razem zapewne chodziło mu o to, żeby przypomnieć im, jak cenna dla Cechu Kowali była jego pomoc. - Dzięki inteligencji, którą odznaczają się wszyscy harfiarze, z uczniami włącznie, będziecie potrafili złożyć prasę zanim Mistrz Fandarel skończy budowę elektrowni wodnej. Wówczas uzyska się dosyć mocy także dla waszej prasy. A Mistrz Bendarek jest już bardzo zaawansowany w produkcji rolek papieru, również koniecznych przy druku. - Sporządzenie czytelnych czcionek oznaczających litery, cyfry i nuty nie powinno stanowić specjalnej trudności dla osób uzdolnionych manualnie. - Z drukarki wysunęła się kolejna strona, ilustrująca czytelną czcionkę. - Czeladnik Tagetarl jest zręcznym rzeźbiarzem. - Ta uwaga zdumiała Tagetarla, który nie mógł wyobrazić sobie, jak Siwsp dowiedział się o jego zamiłowaniu do rzeźbienia. - Znajdą się także inni z podobnymi talentami artystycznymi, którzy wam pomogą.

- A czy w Jaskiniach Katarzyny nie została żadna prasa drukarska? - spytał chytrze Sebell.

- Niestety, nie. Już od dawna nie powielano ani nie przechowywano informacji w tak kłopotliwy sposób. Jednak wam ta metoda przez jakiś czas wystarczy.

Sebell wziął od Tagetarla kartkę z czcionką.

- Będzie miło nie musieć mrugać lub używać szkła powiększającego do czytania. - Potrząsnął głową. - To się nie spodoba Mistrzowi Amorowi.

- Może to najwyższy czas - westchnął z żalem Robinton. - Jest już prawie ślepy. A ci przeklęci uczniowie strasznie go wykorzystują. Menolly opowiadała mi o tym, co się wydarzyło w zeszłym tygodniu. Jeden z bezczelnych młodzików wręczył mu obraźliwy wierszyk zamiast ballady, którą miał zapisać, a biedny Mistrz Arnor zaaprobował to.

- Tagetarl uśmiechnął się pod nosem. - I to nie pierwszy raz ktoś zadrwił sobie z Mistrza Arnora.

- Czy drukarnia pomoże ci oszczędzić zapasy papieru, Siwspie?

- Tak, ale nie był to główny powód, dla którego zaproponowałem wam, byście wyprodukowali lepsze urządzenie do kopiowania i przechowywania informacji. Niedługo będziecie potrzebować znacznej liczby pras, więc jest rzeczą rozsądną, byście poznali podstawowe zasady jej działania i z czasem je ulepszyli.

- Uważam... - Robinton przerwał i spojrzał na Sebella świadom, że swoją sugestią wkracza w zakres władzy nowego Mistrza Harfiarza - że pierwsza prasa powinna być skonstruowana tu, na Lądowisku.

Sebell skinął głową, odgadując prawdziwy powód sugestii swojego mentora.

- To z pewnością mniej obrazi Mistrza Arnora. - Przyjrzał się wydrukowanym stronom. - Dulkan już tu jest. Wykonywał piękne mosiężne elementy do instrumentów. Jest też czterech innych starszych uczniów, oczekujących na swoją kolejkę na Podstawowym Kursie Naukowym. Na razie możemy ich zatrudnić.

Robinton rozpromienił się z radości, że jego młodsi koledzy odnoszą się do nowego projektu z takim entuzjazmem.

- Terry jest teraz w Jaskiniach Katarzyny. Jeśli się pospieszymy, możemy poprosić go o pomoc - powiedział Tagetarl z zapałem.

Pożegnawszy Robintona krótko, lecz jak zwykle z wielką uprzejmością, młodzi mężczyźni wyszli z pokoju, wymieniając pomysły na temat projektu.

Czasami, pomyślał Robinton, siadając powoli na najbliższym krześle, taka energia bardziej go wyczerpuje niż odświeża. Jednak pomysł skonstruowania prasy drukarskiej spodobał mu się. Co za nadzwyczajna rzecz móc wykonać dowolną liczbę kopii!

Zadziwiało go, że istnieje tyle urządzeń, których do tej pory nigdy na Pernie nie potrzebowano. Miało to ogromny wpływ na wszystkie Cechy, Warownie i Weyry, a przecież poznali dopiero nieskończenie mały ułamek nowych możliwości. Lytol, który zapoznawał się z historią i polityką przodków, już martwił się tym, co nazywał wypaczeniami wartości i zastąpieniem tradycji przez nowe potrzeby. Obietnica zniszczenia Nici - możliwość, Robinton surowo poprawił sam siebie, mobilizowała wszystkich, oprócz nielicznych odstępców. Nawet najbardziej konserwatywni z żyjących jeszcze jeźdźców z przeszłości popierali teraz Władców Weyru Benden.

Ale czym zajmą się smoki i jeźdźcy, gdy Nici przestaną być racją istnienia Weyrów? Robinton wiedział, chociaż ten pogląd nie był szeroko dyskutowany, że F’lar i Lessa chcieli zażądać wielkich obszarów tu, na Południowym Kontynencie. Tylko czy Lordowie Warowni, którzy sami spoglądali z chciwością w stronę otwartych przestrzeni Południowego Kontynentu, przyjmą z zadowoleniem takie żądania? Od kiedy Torik zdał sobie sprawę, że zadowolił się tak niewielką częścią południowych ziem, zżerała go ambicja. W ocenie Robintona Weyry, po tysiącach Obrotów służby, zasługiwały na wszystko czego sobie życzyły, ale czy Panowie Warowni i Cechy przystaną na to? Tym martwił się najbardziej. A jednak zdawało się, że Przywódcy Weyrów wcale się tym nie przejmują. A co będzie, jeżeli za cztery Obroty, dziesięć miesięcy i trzy dni zapowiedziane przez Siwspa, próba nie powiedzie się? Co wtedy?

Być może, rozjaśnił się nagle, cała ta nowa technologia pochłonie bez reszty Warownie i Cechy, i nie będą się interesować Weyrami. W Przerwach między Przejściami Warownie i Cechy zawsze ignorowały Weyry. Czyżby rzeczy takie jak elektrownie czy drukarnie były cenne z bardziej skomplikowanych powodów niż tylko dlatego, że ułatwiają życie?

- Siwsp - powiedział Robinton na powitanie, zamykając drzwi za sobą. - Chciałbym zamienić słowo. - Odchrząknął, zastanawiając się, dlaczego czasami w obecności maszyny jest zdenerwowany jak uczeń. - Ta prasa drukarska...

- Uważasz, że nie jest potrzebna?

- Przeciwnie, oczywiście, że jest...

- Więc co cię niepokoi? Twój głos zdradza niepewność.

- Siwspie, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, jaką wiedzę posiadasz, nie mieliśmy pojęcia, jak wiele sami utraciliśmy. Jednak teraz rzadko zdarza się dzień, w którym jakieś nowe urządzenie nie znajduje się nagle na liście tych niezbędnych. Nasi zręczni rzemieślnicy mają dość pracy na całe Przejście. Powiedz mi szczerze, czy wszystkie te maszyny i urządzenia są naprawdę niezbędne?

- Nie w życiu jakie wiedliście do tej pory, Mistrzu Robintonie. Ale aby zniszczyć Nici, a jest to chyba pragnienie większości ludzi na Pernie, udoskonalenia są niezbędne. Wasi przodkowie nie posługiwali się najbardziej zaawansowaną technologią swoich czasów; woleli używać tylko tego, co było absolutnie konieczne. I ten poziom musimy teraz osiągnąć. Sami to powiedzieliście podczas naszej pierwszej rozmowy.

Robinton nie wiedział, czy naprawdę usłyszał lekki wyrzut w głosie Siwspa, czy też tylko sobie to wyobraził.

- Siła wody... - zaczął.

- Już wcześniej ją znaliście.

- Prasy drukarskie?

- Wasze Kroniki były drukowane, ale w sposób wymagający dużych nakładów czasu i pracy, i który, niestety, dopuszczał do popełniania i powielania błędów.

- Konsole do nauczania?

- Harfiarze też uczą za pomocą pewnego rodzaju wcześniej opracowanych programów. Zdołaliście nawet odkryć na nowo podstawy techniki wytwarzania papieru, zanim jeszcze mnie znaleźliście. Proste maszyny ułatwiają pracę, a nie są bardziej wyrafinowane niż to, co przywieźli ze sobą wasi przodkowie. To raczej korekta dawnych błędów i pomyłek. Duch pierwszych kolonistów nadal was ożywia. Nawet technologia, którą zastosujemy do wypchnięcia z orbity tej wędrownej planety, nie będzie bardziej skomplikowana niż to, czym chcieli się posłużyć wasi przodkowie. Być może, gdyby nadal istniała łączność z Ziemią, poznalibyśmy lepsze sposoby. W czasie, gdy statki kolonizatorów opuszczały Układ Słoneczny, dokonano wielkich odkryć. Nie wpisano ich jednak do moich banków pamięci. Kiedy odzyskacie taki poziom wiedzy, jaki mieli osadnicy, będziecie mogli ją rozwijać, lub nie, według woli.

Robinton rozcierał w zamyśleniu brodę. Nie mógł mieć pretensji do Siwspa za to, że robił to, o co go proszono: uczył ludzi na Pernie, żeby odzyskali wiedzę, która niegdyś była ich udziałem. Miał również pewność, że Siwsp zastosuje się do ich prośby, i nauczy ich tylko tego, co było rzeczywiście niezbędne. Tylko że utracili tak zdumiewająco wiele.

- Ten świat przeżył, Mistrzu Robintonie, z większą godnością, niż możesz sądzić. Lord Opiekun Lytol już się o tym przekonał studiując historię.

- Chyba nie zainteresowałem się jego studiami tak, jak powinienem był.

- To była moja prywatna analiza waszych osiągnięć, Mistrzu Robintonie. Lord Lytol dojdzie do własnych wniosków.

- Ciekaw jestem, czy będą zgodne z twoimi.

- Sam powinieneś zająć się historią i dojść do własnych konkluzji, Mistrzu Robintonie. - Nastąpiła jedna z tych interesujących przerw w rozmowie z Siwspem. - Drukowane książki znacznie to ułatwią.

Robinton wpatrzył się w zielone światełko urządzenia i zastanawiał się, po raz kolejny, co składało się na “sztuczną inteligencję”. Parę razy zapytał o to wprost, ale w odpowiedzi zawsze wysłuchiwał tylko rozwinięcia akronimu. Robinton rozumiał teraz, że pewnych wyjaśnień Siwsp nie potrafił udzielić lub był zaprogramowany tak, by ich nie udzielać.

- Tak, drukowane książki byłyby dużym ułatwieniem - zgodził się w końcu. - Ale pokazałeś nam, że osadnicy mieli inne urządzenia, dużo mniejsze.

- Ta technologia jest zbyt zaawansowana, aby teraz się nią zajmować i wymaga procesów, które przekraczają wasze obecne zdolności czy potrzeby.

- Cóż, wobec tego muszą mi wystarczyć książki.

- To rozważne z twojej strony.

- A czy ty będziesz rozważny przedstawiając naszym rzemieślnikom nowe żądania?

- To wynika z pierwotnie zaprogramowanego celu.

Robinton zadowolił się tą odpowiedzią. Ale gdy stał już z ręką na klamce, jeszcze się odwrócił.

- Czy ta prasa będzie mogła drukować także nuty?

- Tak.

- To ogromnie ułatwi pracę całemu Cechowi - powiedział.

Czuł się tak podniesiony na duchu, że idąc korytarzem zaczął pogwizdywać.


Rozdział VII

Obecne Przejście, Obrót 21



Lessa poderwała się gwałtownie, otwierając oczy w ciemności. Do świtu brakowało jeszcze parę godzin. F’lar leżał przy niej, dotykając czołem jej ramienia, jedną rękę przerzucił przez nią, a nogą przygniatał jej nogi. Ich łóżko było olbrzymie, ale zawsze udało mu się zająć jego większą część. Właściwie zepchnął ją na samą krawędź. Ale co ją obudziło? Jej umysł był zbyt rozespany, by mogła sobie od razu na to odpowiedzieć.

Ramoth też spała głęboko. I Mnementh! Spał cały Weyr Benden, a nawet, jak zorientowała się z irytacją, smok i jeździec, którzy mieli pełnić wartę na Obrzeżu. Zwymyśla go, gdy tylko dowie się, dlaczego się obudziła o tak okropnie wczesnej porze.

Wtedy zobaczyła oświetloną tarczę zegara na szafce. Trzecia cholerna godzina! Postęp był mieczem obosiecznym. Dokładny zegar, z tarczą widoczną w ciemnościach, przypomniał jej, dlaczego musi dzisiaj wstać o tak nieludzkiej porze. Szturchnęła F’lara, który zawsze budził się z trudem, chyba że wołał go Mnementh.

- F’lar, obudź się! Musimy wstawać. Ramoth, kochanie, obudź się! Musimy lecieć na Lądowisko. Siwsp koniecznie chce nas zobaczyć. Potrząsnęła F’larem, z wysiłkiem wyciągnęła spod niego nogi i niechętnie wstała z wygodnego, ciepłego łóżka.

- Musimy dotrzeć na Lądowisko wcześnie rano. Wcześnie ich czasu.

Były chwile, takie jak właśnie teraz, kiedy entuzjazm Lessy dla Projektu słabł. Jednak dziś Siwsp przedstawi rezultaty dwóch Obrotów nauki i ciężkiej pracy, więc może wczesne wstanie nie jest zbyt wielkim poświęceniem.

Z weyru królowej usłyszała, że Ramoth mruczy i jęczy udając, tak jak F’lar, że nie słyszy pobudki.

- No cóż, jeśli ja muszę wstać, ty też to zrobisz - powiedziała i zerwała futrzane przykrycie ze swego towarzysza.

- Co do... - F’lar próbował schwycić futro, ale Lessa ze śmiechem wyrwała mu je z dłoni.

- Musisz wstać.

- Na Skorupy, jest środek nocy, Lesso - narzekał. - Nie mamy Opadu przez następne półtora dnia.

- Siwsp chce nas widzieć o piątej rano czasu Lądowiska.

- Siwsp! - F’lar usiadł prosto, szeroko otworzył oczy i odgarnął z twarzy potargane włosy.

Lessie nie spodobała się reakcja F’lara na to imię.

- Gdzie jest moja koszula? - wściekał się, dygocząc w chłodzie przedświtu. - Co za kobieta bez serca!

Zdjęła koszulę i spodnie z krzesła i rzuciła mu.

- Nie jestem tak całkowicie bez serca.

Potem otworzyła kosze żarów, aby znaleźć czyste ubranie dla siebie. F’lar wszedł na krótko do łazienki, a ona nalała klahu dla nich obojga. Z kubkiem w dłoni minęła F’lara w drodze do łazienki, szybko umyła się i zaplotła warkocze.

- Jeździec mający wartę na Obrzeżu śpi - powiedziała mu po powrocie do weyru, podczas gdy wciągał buty i kurtkę jeździecką.

- Wiem. Wysłałem Mnementha, aby przestraszył ich na śmierć. - Przechylił głowę na bok, bo oboje usłyszeli odbijający się echem ryk i przerażone piski jeźdźca i smoka. - To ich nauczy.

- Któregoś dnia Mnementh tak wystraszy jedną lub obie pary na warcie, że spadną ze skał - ostrzegła go.

- No ale na razie jeszcze do tego nie doszło - roześmiał się. - Proszę! - podał jej kurtkę lotniczą i czapkę. Gdy uniosła ramiona, lekko pochylił się i pocałował ją w kark. F’lar często po obudzeniu miał nastrój do kochania się.

- Aż mnie dreszcz przeszedł! - Ale nie odepchnęła go, więc pocałował ją jeszcze raz i czule uścisnął, a potem, nadal ją obejmując, poprowadził do weyru Ramoth.

Złota królowa już wychodziła na skalną półkę. A kiedy F’lar i Lessa przyłączyli się do niej, Mnementh opuścił głowę z półki powyżej weyru królowej, i zaświecił w ciemności jasnymi zielononiebieskimi oczami.

Kogo tak nastraszyłeś, Mnementhcie, spytała Lessa.

B’fola i zielonego Geretha. Nie będą już spali na warcie, odparł spiżowy smok surowo, ale Lessa zgadzała się z nim, gdyż B’fol i Gereth byli wystarczająco dorośli, by nie opuszczać się w obowiązkach.

- Podczas następnego Opadu, B’fol i Gereth będą dostarczać worki ze smoczym kamieniem - postanowił F’lar słysząc wymianę zdań. Nie możemy pozwolić, by Weyr Benden się zaniedbywał. - Mamy czas na owsiankę? - spytał z nadzieją.

Biorąc pod uwagę, że na Lądowisku zazwyczaj od rana do wieczora ciężko pracowano, Lessa postanowiła zjeść dobre śniadanie, nawet jeśli byli już trochę spóźnieni.

- Nadrobimy czas - powiedziała z lekkim wyzwaniem w głosie.

- Lesso! - zaczął F’lar, udając oburzenie. - Jeśli nie pozwalamy nikomu innemu latać pomiędzy w czasie...

- Ranga daje przywileje, a wolę lecieć najedzona - odparła. - Tak więc zjemy, a potem nadrobimy czas. Zwłaszcza że straciłam go mnóstwo na to, żeby cię dobudzić. - Roześmiała się cicho, kiedy prychnął w proteście. - Pozwolisz, Ramoth? - królowa przykucnęła, by jej jeźdźczyni mogła je dosiąść. - Przeniesiesz też F’lara, prawda, kochanie? Nie chcę, żeby spadł z tej górnej półki, próbując wsiadać w ciemności na Mnementha.

Ramoth obróciła głowę w stronę F’lara i mrugnęła. Oczywiście.

Mnementh zaczekał aż obaj jeźdźcy usadowili się na karku królowej, a potem odepchnął się od półki i poszybował obok nich na dno Misy. Gdy tylko wylądowali, zauważyli światła w Niższych Jaskiniach jak również ogień na małym palenisku, gdzie gotował się ogromny kocioł owsianki. Wielki garniec klahu przesunięto w chłodniejsze miejsce, żeby napój nie naciągnął zbyt mocno i nie stracił smaku.

Lessa napełniła dwie miski parującą owsianką, zadowolona, że mieli kuchnię tylko dla siebie. Piekarze chyba dopiero co wyszli, gdyż na wielkim stole obok głównego paleniska stały formy chlebowe, przykryte ściereczkami. F’lar przyniósł dwa kubki klahu, wsypał niesamowitą ilość słodzika do swojego, a potem równie dużo do owsianki, którą Lessa przed nim postawiła.

- To cud, że nie tyjesz od tej ilości słodzika - stwierdziła z niezadowoleniem.

- Lub nie tracę zębów - dopowiedział drugą połowę uwagi, którą robiła mu nieustannie. Uśmiechnął się szeroko i postukał łyżeczką w zęby. - Ale nie tyję i nie tracę zębów - i energicznie zabrał się do jedzenia.

Lessa najpierw wypiła trochę klahu, pragnąc pozbyć się resztek snu.

- Jak myślisz, czy Siwsp chce rozpocząć Plan już dziś rano?

F’lar wzruszył ramionami, gdyż miał pełne usta gorącej owsianki. Przełknął.

- Inaczej chyba nie zwoływałby spotkania o takiej porze. Zgodnie z planem zajęć, który nam dał, powinniśmy być gotowi, chociaż niektórzy krytycy są innego zdania - dodał krzywiąc się, co nie miało nic wspólnego ze zbyt gorącą owsianką na łyżce. - On dotrzymuje obietnic.

- Jak dotąd - powiedziała Lessa twardo.

- Ale tak jest. - F’lar spojrzał na swoją towarzyszkę. - Nie wierzysz, że może dotrzymać obietnicy dotyczącej Nici, prawda?

- Po prostu nie wiem, w jaki sposób my możemy osiągnąć coś, czego nie potrafili osiągnąć osadnicy! - Spojrzała na niego ze złością, a jednocześnie pełna ulgi, bo wreszcie wyraziła na głos wątpliwości, które coraz bardziej ją męczyły.

F’lar położył rękę na jej dłoni.

- Zrobił wszystko to, co obiecał. A ja mu wierzę, nie tylko dlatego, że jako jeździec smoków chcę w to wierzyć, ale i dlatego, że jest bardzo pewien siebie.

- Ale F’larze, nigdy nie obiecał, że będzie w stanie zniszczyć Nici, chociaż tyle razy go o to pytaliśmy. Powiedział, że to jest możliwe. To nie jest całkiem to samo.

- Kochanie, zobaczymy po prostu, co przyniesie dzisiejszy dzień.

F’lar spojrzał na nią tym swoim znaczącym spojrzeniem, które czasami chciałaby wydrapać z jego twarzy. Wzięła głęboki oddech i powstrzymała się od odpowiedzi. Dzisiejszy dzień był dniem próby, również próby zaufania, jakim F’lar obdarzał Siwspa. Lessa nade wszystko pragnęła, by to zaufanie było uzasadnione, jednak musiała przygotować go na ewentualne rozczarowanie.

- Ale jeśli dzisiejszy dzień okaże się katastrofą, to zmniejszy się nasza wiarygodność podczas zebrania, które ma się odbyć w przyszłym tygodniu w Warowni Tillek w celu wybrania następcy Oterela.

F’lar zmarszczył czoło.

- Tak, to może być niebezpieczne. Jestem pewien, że Siwsp także zdaje sobie z tego sprawę. Powiedziałbym, że dlatego zwołał to spotkanie właśnie dzisiaj. Jego wyczucie chwili, jak dotąd, jest fenomenalne.

- On i Lytol naprawdę interesują się polityką, prawda? Niemal żałuję, że Lytol nie jest już Lordem Opiekunem w Ruathcie. To dałoby Groghemu poparcie, jakiego potrzebuje. Nawet ja słyszałam, jak ludzie narzekają, że młody Lord Warowni Ruatha spędza za wiele czasu na Lądowisku, zamiast zajmować się swoją Warownią.

- Przynajmniej nikt nie powie, że Ranrel jest zbyt młody jak na Lorda Warowni - zauważył F’lar. - Jest sporo po trzydziestce i ma pięcioro dzieci. A na dodatek to jedyny syn Oterela odznaczający się pewną inicjatywą. Ten jego projekt odnowy portu był świetny. - F’lar zaśmiał się. - Nawet jeśli obraził niektórych, upierając się, że użyje materiałów Hamiana do budowy nowych falochronów i umocnienia nadbrzeży.

Lessa też musiała się uśmiechnąć, bo pamiętała oburzenie, jakie spowodowały nowoczesne projekty Ranrela, w których sporządzeniu pomogła mu “Obrzydliwość” - jak niektórzy nazywali Siwspa - wśród tych, którzy odrzucali wszelkie obrzydliwe nowości. F’lar podrapał się po głowie i ziewnął rozespany.

- A kiedy inni bracia próbowali zdyskredytować Ranrela, nadszedł Mistrz Idarolan zachwycając się nowymi urządzeniami portowymi - dodała Lessa.

- To nam nie zaszkodzi podczas zebrania Lordów Warowni. Towarzyszką Ranrela jest Mistrzyni tkacka. A ona interesuje się elektrycznym warsztatem tkackim. Nie wiem, gdzie dowiedziała się, że takie rzeczy istnieją.

- Wszyscy zwariowali na punkcie elektryczności - wykrzyknęła Lessa ze złością.

- Dlatego, że zwiększa skuteczność pracy.

- Hm. No tak. Jedz szybciej, bo się spóźnimy.

F’lar uśmiechnął się zanim opróżnił swój kubek.

- Już się spóźniliśmy, wiesz o tym. Dobrze, że pozwoliłaś nam lecieć pomiędzy w czasie. - Roześmiał się na widok gniewnego spojrzenia jakie mu rzuciła.

Włożywszy talerze i kubki do zlewu, by się namoczyły, zapięli kurtki i czapki i wyszli z jaskini.

- Mieliśmy być tam pół godziny temu, Ramoth - powiedziała Lessa swojej królowej. - Musimy dotrzeć na czas.

Skoro ci na tym zależy, odparła Ramoth z dezaprobatą.

Kiedy przybyli Przywódcy Weyru Benden, reszta zaproszonych już się zgromadziła w głównej sali. Robinton jeszcze przecierał oczy, ale Jaxom, Mirrim, Piemur i złota Farli owinięta wokół jego szyi, oraz trzej jeźdźcy zielonych smoków wydawali się całkiem rozbudzeni.

Jaxom wyprostował się i obciągnął lekką tunikę bez rękawów, którą miał na sobie, aby oderwać ją od spoconych pleców. Piemur nie mógł się powstrzymać od śmiechu na widok tego dowodu zdenerwowania przyjaciela. Mirrim była równie zdenerwowana. Pozostali trzej jeźdźcy zielonych smoków, L’zal, G’rannat i S’len, przestępowali z nogi na nogę.

- Wszyscy obecni i policzeni, więc zobaczmy czego chce Siwsp od takiej dziwacznej zbieraniny - powiedział F’lar, kiwając głową na Lessę, aby ich poprowadziła, a potem uśmiechnął się, chcąc dodać otuchy Jaxomowi i reszcie.

Kiedy Siwsp dwa dni temu poprosił o spotkanie przed świtem, jego specjalni studenci wprost pękali z podniecenia na myśl, że być może zamierza wreszcie ogłosić swój Plan. Jednak starali się opanować, aby zapobiec powstawaniu plotek. Tym razem nawet Piemur nie był na tyle śmiały, aby poprosić Siwspa o potwierdzenie domysłów.

Cała ta młodzież uczyła się pilnie przez ostatnie dwa Obroty, nawet jeśli ich lekcje i ćwiczenia wydawały się bez sensu lub powtarzały się bez końca dopóki, jak powiedział Jaxom Piemurowi, mogli je wykonać we śnie.

- Być może tego właśnie chce Siwsp - odparł Piemur wzruszając ramionami. - Mają mniej więcej tyle samo sensu, co ćwiczenia, jakie daje mi dla Farli - dodał głaszcząc jaszczurkę.

Zapaliły się światła i Piemur uśmiechnął się do siebie. “Świetlne baloniki” Mistrza Moriltona działały dokładnie tak samo, jak żarówki wytwarzane jeszcze przez osadników.

- Nowy triumf Mistrza Szklarza. Sporządził je według planów “Obrzydliwości” - powiedział używając słowa wymawianego z takim upodobaniem przez Mistrza Norista.

Słysząc to określenie, wypowiedziane przez Piemura, naśladującego ton Norista, Jaxom zmarszczył brwi. A przecież Mistrz Norist nie był jedyną osobą, która tak nazywała Siwspa. Oczywiście, jeśli dzisiejszy dzień naprawdę miał dać początek atakowi na Nici, odstępcy zmienią zdanie zanim ich liczba jeszcze bardziej się zwiększy.

- Dzień dobry - powitał ich Siwsp uprzejmie. - Usiądźcie, proszę. Przedstawię dzisiejszy plan. - Zaczekał, aż zajęli miejsca, a ich podniecone szepty zastąpiła pełna szacunku cisza.

Na ekranie pojawił się wyraźny obraz, z którym zaznajomili się już wcześniej: mostek “Yokohamy”. Jednak tym razem było tam coś więcej: postać w skafandrze próżniowym, pochylona nad jednym z paneli kontrolnych.

Niemal jednocześnie zaczerpnęli tchu, zdając sobie sprawę, że było to ciało Sallah Telgar, która zginęła, tak odważnie ratując kolonię. Tak więc taki był rzeczywisty mostek “Yokohamy”. Podczas nauki Siwsp nie przedstawiał im całego widoku. Obraz przesunął się poprzez konsole poza postać i zatrzymał się na tablicy oznaczonej SYSTEM PODTRZYMYWANIA ŻYCIA.

Jaxom zauważył, że Piemur pogłaskał Farli, która wlepiała oczy w ekran. Zaćwierkała, gdyż także rozpoznała tablicę. Od miesiąca ćwiczyła przy makiecie, popychając dwie dźwignie i przyciskając w określonej kolejności trzy klawisze. Mogła teraz wykonać te czynności w czasie krótszym niż trzydzieści sekund.

Podczas poprzednich dwóch Obrotów Siwsp dyskretnie zebrał wiele wiadomości o jaszczurkach ognistych i smokach. Najważniejszy dla niego był fakt, że oba gatunki potrafią zachować wystarczający poziom tlenu w organizmach przez prawie dziesięć minut bez ujemnych skutków dla ich samopoczucia czy zdrowia. Ten czas mógł zostać przedłużony do piętnastu minut, ale po tak długim okresie, zarówno jaszczurki jak i smoki będą potrzebować kilku godzin, aby pozbyć się efektów niedotlenienia.

Natomiast ćwiczenie polegające na tym, by nauczyły się przenosić przedmiot z jednego miejsca na drugie, nie zakończyło się sukcesem. Cierpliwe wyjaśnianie idei telekinezy - jak to nazwał Siwsp - wprowadzało smoki i jaszczurki w oszołomienie. Potrafiły sięgnąć pomiędzy po dany przedmiot, ale nie mogły go sprowadzić bez fizycznego kontaktu.

- Piemurze, proszę byś dziś wysłał Farli na “Yokohamę”, aby wcisnęła klawisze tak, jak się nauczyła. W tej chwili na mostku nie ma tlenu, ale trzeba włączyć system podtrzymywania życia zanim zrobimy następny krok. Innym przyciskiem prześle nam raport o ogólnym stanie “Yokohamy”.

- Och! - westchnął Piemur. Pogłaskał jaszczurkę, która ćwierknęła nie odrywając oczu od ekranu. - Tak jakoś myślałem, że to powiesz.

- Była doskonałą uczennicą, Piemurze. Nie powinno się wydarzyć nic złego, gdyż jest przyzwyczajona do słuchania ciebie.

Piemur zaczerpnął tchu.

- No dobrze, Farli - powiedział. Odwinął jej ogon ze swojej szyi i uniósł rękę tak jak zawsze, gdy wydawał jej polecenie.

Farli, chowając szpony, ostrożnie zeszła wzdłuż jego ramienia, doszła do przedramienia i spojrzała mu w twarz, a jej oczy wirowały w oczekiwaniu.

- Uważaj. Musisz zrobić coś innego niż zwykle. Proszę cię, byś pofrunęła w niebo, do miejsca, które widzisz w moim umyśle. - Zamknął oczy i skupił myśli na mostku, a w szczególności na konsolach, które miała włączyć.

Farli zaćwierkała pytająco, spojrzała przez ramię na obraz na ekranie i zagulgotała układając skrzydła wzdłuż grzbietu.

- Nie, Farli, nie na ekran. Zobacz w moim umyśle “gdzie”.

Piemur znowu zamknął oczy. Całą siłą woli skoncentrował się na miejscu, do którego chciał ją posłać. Wyobraził sobie tablicę z napisem o systemie podtrzymywania życia, znajdującą się obok pochylonego ciała. Kiedy Farli znowu zaćwierkała, tym razem już niecierpliwie, westchnął i zgnębiony odwrócił się do pozostałych.

- Ona po prostu nie rozumie - powiedział próbując ukryć rozczarowanie. Ale nie miał do niej pretensji. Przenosiła się do większości miejsc, do których ją wysyłał. Jak miał jej wytłumaczyć różnicę między podróżą dookoła planety, a wyruszeniem w przestrzeń kosmiczną? Zwłaszcza że sam nie był w stanie tego pojąć.

Farli swym zachowaniem pokazała, jak rozumie polecenie. Sfrunęła z ramienia Piemura, poleciała do pokoju, w którym była uczona, natychmiast wróciła i spróbowała wlecieć w obraz na ekranie.

Piemur uśmiechnął się słabo.

- Znów wykonała ćwiczenie. Tyle może zrozumieć!

Rozczarowanie obecnych w pokoju było niemal namacalne. Piemur patrzył prosto przed siebie. Wydawało się, że nieosiągalne miejsce, widoczne na ekranie, szydzi z nich wszystkich.

- No i co dalej? - spytał F’lar. - Co teraz zrobimy, Siwspie?

Siwsp odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

- Umysł jaszczurki ognistej nie funkcjonuje według zapisanych wzorów zachowania zwierząt.

- Nic dziwnego. Twoje zapisy obejmują tylko ziemskie gatunki - zauważył Piemur, starając się otrząsnąć z przygnębienia po klęsce swojej małej przyjaciółki. Była najlepsza z całego stada, lepsza nawet niż Piękna Menolly, tak doskonale wyuczona. Miał taką nadzieję, że Farli potrafi wykonać ten dziwny lot. - Może wymagamy od niej zbyt wiele chcąc, by udała się tam, gdzie nikt z nas przedtem nie był.

Znowu zapadła cisza.

- Właściwie jest tylko jeden smok - odezwał się F’lar jakby we śnie, przerywając ciszę - który kiedykolwiek opuścił planetę.

- Canth! - wykrzyknęła Lessa.

- Spiżowy Canth F’nora jest za duży - powiedział Siwsp.

- Nie myślałam o jego rozmiarach - mówiła Lessa - lecz o jego doświadczeniu w podróży poza planetę. Raz już tego dokonał, więc być może będzie mógł wyjaśnić Farli o co nam chodzi tak, by to zrozumiała. - Z nieobecnym wyrazem w oczach, takim, jaki zawsze mają jeźdźcy, gdy porozumiewają się ze smokami, starała się nawiązać kontakt z Canthem.

Tak, możemy natychmiast przylecieć, odpowiedział Canth usłyszawszy prośbę Lessy.

Pośród oczekujących w pokoju Siwspa zapanowało poruszenie. Piemur nadal gładził Farli, która umościła się na swoim ulubionym miejscu na jego ramieniu. Mruczał cicho, że jest wspaniałą jaszczurką ognistą, najlepszą na świecie, ale że dźwignie, które musi pociągnąć, i przyciski, które musi przycisnąć to nie te znajdujące się w sąsiednim pokoju, lecz identyczne, na “Yokohamie”, wysoko ponad ich głowami, na ciemnym niebie. Przekrzywiała głowę to w jedną, to w drugą stronę, a jej gardziołko pulsowało, bo bardzo starała się zrozumieć, czego od niej oczekiwano.

- Ach, już są - zawołała Lessa.

F’nor wbiegł do pokoju, widać było, że ubierał się w pośpiechu.

- Canth powiedział, że to coś ważnego. - Rozejrzał się ze zdziwieniem po pokoju, a potem spojrzał pytająco na Lessę.

- Siwsp chce, by Farli udała się na mostek “Yokohamy” - wyjaśniła - ale Farli nie rozumie wskazówek. Ty i Canth jesteście jedynymi na Pernie, którzy opuścili planetę. Pomyśleliśmy, że Canth może wytłumaczyć Farli, czego od niej oczekujemy.

Słuchając jej, F’nor zdjął czapkę jeździecką i zrzucił ciężki ubiór. Gdy skończyła, skrzywił się.

- To wcale nie będzie takie łatwe, Lesso. Przede wszystkim do tej pory nie wiem, dzięki czemu Canth i ja zdołaliśmy polecieć na Czerwoną Gwiazdę.

- Pamiętasz, o czym wtedy myślałeś? - spytał F’lar.

F’nor roześmiał się.

- Myślałem, że muszę zrobić coś, co powstrzymałoby ciebie od popełnienia takiego głupstwa. - Zmarszczył brwi. - Teraz sobie przypominam. Był tam Meron i usiłował nakłonić swoją jaszczurkę ognistą do lotu. Zniknęła w jednej chwili, ale nie wiem czy kiedykolwiek wróciła.

- Farli się nie boi - oznajmił Piemur stanowczo. - Po prostu nie rozumie, gdzie ma zrobić to, czego się nauczyła.

F’nor rozłożył ręce.

- Jeśli nawet Farli tego nie rozumie, to chyba żadna inna jaszczurka także nie pojmie, o co wam chodzi.

- Ale czy Canth może wyjaśnić jej, że opuścił planetę? Że był w przestrzeni kosmicznej? - nalegała Lessa.

Canth, możesz to zrobić? spytał F’nor swojego brązowego smoka. Canth właśnie wspinał się na szczyt ponad Lądowiskiem, aby ogrzać się w promieniach wschodzącego słońca.

Pokazałeś mi, dokąd chciałeś się udać. Poleciałem tam.

F’nor powtórzył odpowiedź Cantha i dodał:

- Planeta jest większym celem niż statek kosmiczny, którego nie widzimy.

Farli nie rozumie, mówił dalej smok. Zrobiła to, o co ją proszono tak, jak zawsze to robiła.

Canth, spytała Lessa smoka wprost, a czy ty rozumiesz, o co prosimy Farli?

Tak, chcecie, żeby udała się na statek i zrobiła tam rzeczy, których nauczyła się tutaj. Nie rozumie, dokąd ma pofrunąć. Nigdy tam nie była.

Jaxom poruszył się niespokojnie na krześle. Biorąc pod uwagę, jak ciężko Piemur pracował z Farli, było naprawdę okropne, że to maleńkie stworzenie nie rozumiało najważniejszej sprawy.

Ruth, a ty rozumiesz, o co tu chodzi? spytał swojego białego smoka. Czasami jaszczurki ogniste słuchały Rutha, chociaż ignorowały polecenia wszystkich innych.

Tak, ale dla jaszczurki, która nie była tam wcześniej, to zimna i długa podróż. Ona naprawdę chce was zrozumieć.

Przez głowę Jaxoma w jednej chwili przeleciało wiele myśli, ale przede wszystkim uświadomił sobie, że Ruth nie jest zbyt duży, by zmieścić się na mostku, jeśli złoży skrzydła na grzbiecie i wyląduje dokładnie na podłodze przed drzwiami windy. Będzie też musiał pozostać nieruchomy, gdyż Siwsp powiedział, że nie ma tam grawitacji. Ruth będzie w stanie nieważkości. Siwsp nie sądził, by stanowiło to trudność dla smoka lub jaszczurki ognistej, przyzwyczajonych do unoszenia się w przestrzeni. Ale niewątpliwie przewidywał nieuniknione kłopoty z jaszczurkami, i właśnie dlatego niestrudzenie wbijał mu do głowy rozkład urządzeń na mostku i wykładał o tym, jak należy się zachować przy braku grawitacji. Jednak dopóki Farli nie spełni swojej misji na “Yokohamie” i nie włączy systemu podtrzymywania życia, Ruth i Jaxom nie mogą się tam udać.

Siwsp już dawno polecił, by w Jaskiniach Katarzyny poszukano skafandrów kosmicznych. Znaleziono dwa, czy raczej resztki dwóch. Rzemieślnicy wyprodukowali zbiorniki tlenu. Nie było to trudne, bo przypominały inne zbiorniki gazu, na przykład te do kwasu azotowego, HNO3, jak już Jaxom potrafił to nazwać, znając skład chemiczny mikstury wytwarzającej płomienie spalające Nici. Ale bez skafandra delikatne ludzkie ciało nie przetrwałoby w absolutnym zimnie próżni, która obecnie panowała na mostku “Yokohamy”.

Jaxom pomyślał, że teraz Siwsp będzie musiał wytworzyć odpowiedni ekwipunek. Odbył już kilka długich narad z Mistrzem Tkaczem Zurgiem. Ale to zajmie dużo czasu, a przecież pomysłowe zespoły Zurga i Hamiana i tak ciężko pracowały nad nowymi wynalazkami. Jeżeli trzeba by było czekać zbyt długo, rozczarowani Lordowie Warowni przestaną wreszcie popierać Lądowisko.

Gdyby tylko Farli zrozumiała, gorączkował się Jaxom, szukając we własnym umyśle podpowiedzi, których on i Ruth mogliby jej udzielić. Ruth pojmował różnicę między salą ćwiczebną a mostkiem “Yokohamy”, ale był dużo inteligentniejszy od Farli. On tyle rozumie, myślał Jaxom z dumą. Wie to samo, co ja.

Tak, to prawda. Ton Ruth był niemal oskarżycielski. To nie tylko bardzo daleka droga w pomiędzy, ale jeszcze dalsza w górę.

Chociaż Jaxom zerwał się na równe nogi krzycząc: “Nie, Ruth, nie!”, było już za późno. Gdyż Ruth już wszedł w pomiędzy.

- Jaxom! - krzyknęła Lessa z pobladłą twarzą. - Wysłałeś go?

- Nie! Sam poleciał! - Jaxom był przerażony. Farli zaczęła wykrzykiwać, rozłożyła skrzydła, a jej oczy mieniły się pełną przerażenia i gniewu czerwienią.

Na zewnątrz Ramoth i Mnementh zaryczały ostrzegawczo.

Cicho, Ramoth, Mnementh! uspokajała je Lessa. - Obudzimy wszystkich na Lądowisku i dowiedzą się, że stało się coś złego. - Chwyciła F’lara za ręce, szalejąc ze strachu o Rutha... i Jaxoma.

- Jaxom? - udało się wykrztusić F’larowi na widok szoku malującego się na jego twarzy. Pobladła Mirrim podbiegła do Jaxoma, a zaniepokojeni jeźdźcy zielonych smoków podskoczyli z drugiej strony, gotowi go podtrzymać. Robinton i F’nor stali ogłupiali, niezdolni do reakcji. Tylko Jancis obserwowała ekran i odliczała.

- Wszystko w porządku - zdołał powiedzieć Jaxom, chociaż zupełnie zaschło mu w ustach. Mocna więź, jaka zawsze łączyła go z Ruthem, osłabła tak, że ledwie wyczuwał dotknięcie jego umysłu. - Nadal jest ze mną.

- Kazałeś mu polecieć? - dopytywał się F’lar, tak rozwścieczony, że Lessa aż się cofnęła.

Jaxom spojrzał na Przywódcę Weyru Benden nieprzeniknionym wzrokiem.

- Na Skorupy! On po prostu odleciał. Ruth ma własną wolę!

Jancis zerwała się na równe nogi, gestykulując w stronę ekranu.

- Tam! Jest tam! Doliczyłam do dziesięciu.

Na mostku, ze skrzydłami ciasno złożonymi i spłaszczonym ciałem, stał Ruth. Nagle zaczął się unosić do góry. Rozglądał się wokół siebie ze zdziwieniem, aż wreszcie jego głowa dotknęła sufitu.

- Ruth! Jaxom! Dobra robota! - tryumfalny głos Siwspa przebił się ponad okrzyki zdumienia rozbrzmiewające w pokoju. - Jaxomie, powiedz Ruthowi, żeby nie był zdziwiony, że się unosi do góry. Jest w stanie nieważkości, nie ma tam siły przyciągania. Ostrzeż go, by nie wykonywał gwałtownych ruchów. Czy on to rozumie, Jaxomie?

- Powiedziałem mu. On rozumie - odrzekł Jaxom, wpatrując się zafascynowanym wzrokiem w ekran.

- Widzisz, Farli! - Piemur wskazywał podekscytowany. - Ruth pokazał ci drogę. - Ale Farli była tak oszołomiona nagłymi okrzykami radości i hałasem, że Piemur musiał złapać jej głowę i obrócić ją w stronę ekranu i Rutha. - Idź do Rutha! - Mała królowa zaskrzeczała, wystartowała z ramienia Piemura, i zniknęła.

- Jaxomie, powiedz Ruthowi, żeby natychmiast wracał! - krzyknęła Lessa, otrząsając się z szoku. - Własna wola, coś takiego. Już ja mu pokażę, kogo ma słuchać!

- Obserwujcie w spokoju! - głos Siwspa jeszcze raz przebił się przez hałas. - Ruthowi nic się nie stało. I... Farli odnalazła swój cel.

Piemur pisnął ze zdumienia, a w pokoju nagle zapadła cisza, gdyż Farli rzeczywiście dotarła na mostek “Yokohamy” i, zaczepiwszy się mocno jednym pazurem na brzegu konsoli, pracowicie pociągała za dźwignie i przyciskała przyciski. Na pokładzie zapaliły się światła.

- Misja wykonana - powiedział Siwsp. - Mogą wracać.

Farli przybyła i wykonała swoje zadanie, powiedział Ruth nie zdając sobie sprawy, że Jaxom go widzi. Unoszę się nad powierzchnią. Idziemy, Farli. To nie jest jak w pomiędzy. Bardzo niezwykłe uczucie. Nie takie, jak pływanie.

Był to także niezwykły widok dla tych, którzy obserwowali Rutha, który łagodnie przemieszczał się poprzez mostek, unosił tuż nad konsolami, pochylał głowę, aby nie zawadzić o sufit.

Gdy Farli puściła konsolę, też zaczęła się unosić. Przestraszona, rozpostarła skrzydła i powoli zaczęła się obracać, aż zderzyła się z Ruthem. Próbował ją zatrzymać i oboje przepłynę! i dalej, w stronę okien z pleksiglasu na półokrągłej ścianie mostka. Nagle Jancis zaczęła chichotać i napięcie w pokoju zelżało.

Myślę, że starczy tych wygłupów na dzisiaj, Ruth, powiedział Jaxom, usiłując nadać głosowi surowy ton. Ale tak samo jak pozostali nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na widok tego, co wyprawiały oba stworzenia. Okropnie mnie przestraszyłeś. A teraz wracaj.

Wiedziałem dokładnie, dokąd idę. I pokazałem Farli. To nie było wcale trudne. Podoba mi się tu. Z niedbałym machnięciem skrzydła, Ruth obrócił się w powietrzu i zaczął unosić się z powrotem w stronę windy. Czy przylecimy tu jeszcze?

Tylko jeśli ty i Farli natychmiast wrócicie na Pern!

Och, już dobrze. Skoro tego chcesz.

Śmiejąc się, częściowo z rozbawienia, częściowo z ulgi i złości, Jaxom rzucił się do wyjścia. Inni podążyli za nim, radując się zwycięstwem i odprężeniem po tych denerwujących przeżyciach. Tylko Lessa była wściekła, że Ruth tak ryzykował, a po zaciętym wyrazie twarzy F’lara poznała, że czuje to samo.

W połowie korytarza F’lar złapał Lessę za ramię.

- Możesz być wściekła, Lesso, ale nie wolno nam przeszkadzać. We mnie też zamarło serce, tak jak w tobie, kiedy Ruth skoczył w przestrzeń.

- Nie mogę pozwolić, aby Ruth zachowywał się tak nieodpowiedzialnie - krzyknęła. - Jaxom nie jest taki. Nie rozumiem, dlaczego Ruthowi nieposłuszeństwo ma ujść bezkarnie. Ramoth zrobiłabym awanturę.

- Ruth i Jaxom nie zostali przeszkoleni w Weyrze. Ale nie sądź, że Ruth tak łatwo się wywinie. - Udało mu się uśmiechnąć. - Sądząc po wyrazie twarzy Jaxoma, przeraził się tak, że nigdy tego nie zapomni. To powstrzyma Rutha lepiej niż moje czy twoje groźby. - Potrząsnął nią lekko. - A co ważniejsze, im mniej hałasu narobi się w tej sprawie, tym mniej będzie plotek.

Lessa westchnęła głęboko, spojrzała na niego ze złością i uwolniła się z jego uścisku.

- Tak, masz rację. Lepiej, żeby o tym nie gadano, przynajmniej nie w tej chwili. Ale, mówię ci, i powiem też Jaxomowi, nie chcę znowu przeżyć czegoś takiego. Wszystko o czym mogłam myśleć, to jak wyjaśnię to Lytolowi.

F’lar uśmiechnął się krzywo.

- Ale na szczęście teraz Lytol będzie mógł potraktować to w swojej książce jako punkt zwrotny w nowoczesnej historii Pernu.

- I zrobi to!

Konieczność zachowania dyskrecji przytłumiła gratulacje dla odważnych podróżników, ale wszyscy klepali Rutha i pocierali wypustki nad jego brwiami, aż zaczął z rozkoszy obracać oczami. Kiedy Farli w końcu usadowiła się na ramieniu Piemura, także otrzymała należne pieszczoty. Wschodni horyzont dopiero zaczynać się rozjaśniać, wszyscy jeszcze spali, więc na pewno nikt nie będzie się zastanawiać, dlaczego tyle uwagi poświęcano Ruthowi.

- Uważam - zaczął Robinton, kiedy objawy radości nieco osłabły - że powinniśmy wrócić do Siwspa. Ja, na przykład, chciałbym wiedzieć, co będzie się działo dalej.

- To zależy od tego, czego Siwsp się dowie po sprawdzeniu urządzeń, które Farli właśnie włączyła - odparł Jaxom. - Jeśli mostek nie jest uszkodzony i się nagrzeje, a w zbiornikach pozostała wystarczająca ilość tlenu, Ruth i ja możemy udać się tam razem. - Uśmiechnął się. - Uruchomimy teleskopy, które pokażą nam obecne pozycje planet, a zwłaszcza naszej starej nieprzyjaciółki, Czerwonej Gwiazdy.

Jednak nazajutrz, gdy stwierdzono, że warunki na mostku “Yokohamy” są odpowiednie dla człowieka, okazało się, że plany Siwspa nieco się różnią od tego, co przewidywał Jaxom.

- Piemurze, chciałbym, żebyś towarzyszył Jaxomowi - powiedział, gdy grupa znów się zebrała.

- Przedtem nie mówiłeś, że mam lecieć razem z nim! - wykrzyknął Piemur.

- Rzeczywiście, początkowo sądziłem inaczej. Jednak zmieniłem kolejność zadań do wykonania. Z szacunku dla Sallah Telgar sprowadzimy jej ciało na Pern i pochowamy je. A do transportu będą potrzebne dwie osoby. Lord Larad z pewnością będzie chciał uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych.

Zapadła głęboka cisza, którą w końcu przerwał Robinton.

- Zgadzam się. Po tak długim czasie pamięć tej odważnej kobiety zostanie wreszcie uczczona. Natychmiast zawiadomię Lorda Larada.

- Czyjej skafander będzie się jeszcze nadawał do użytku? - spytał Piemur zaciekawiony. Kiedy zauważył szok na twarzy Jancis, zdał sobie sprawę jak gruboskórnie to zabrzmiało i jęcząc ukrył twarz na jej ramieniu. Farli, chcąc go pocieszyć, otoczyła jego szyję ogonem.

- Sądzę, że po drobnych naprawach będzie go można znów używać. - Siwsp powiedział to tak spokojnie, że Robinton był pewien, iż od początku planował odzyskanie skafandra. - Musicie się ciepło ubrać, gdyż temperatura na mostku wynosi obecnie minus dziesięć stopni.

Ta informacja nie poruszyła Jaxoma, gdyż był przyzwyczajony do chłodu pomiędzy, ale Piemur wzdrygnął się dramatycznie i skulił, jakby już odczuwał mróz.

- Czy Farli też może lecieć?

- Nawet bym to doradzał - odparł Siwsp. - A jeżeli poleciałaby również jaszczurka Jancis, Trig, będziemy mieli dwie jaszczurki ogniste, które rozumieją ten sposób przemieszczania się w pomiędzy.

Mimo oczywistej niechęci, Jancis poinstruowała młodego spiżowego Triga, by usadowił się na prawym ramieniu Piemura.

Jaxom i Piemur opuścili budynki sami, tak by nikt spoza ich małej grupy nie odgadł, że w tej podróży jest coś niezwykłego. Ciężkie pojemniki z tlenem, które Siwsp kazał im wziąć na wszelki wypadek, były już umocowane do grzbietu Rutha, ale zanim dosiedli smoka, Jaxom sprawdził liny.

- Jesteś gotów, Piemurze? - spytał spoglądając przez ramię.

- Całkiem gotów - odparł Piemur, chwytając mocno skórzany pas Jaxoma. - Ale bardzo się cieszę, że Ruth już wcześniej tam był.

Powiedz Piemurowi, żeby się nie martwił. Takie unoszenie się jest świetne! powiedział Ruth odlatując.

Jaxom przekazał tę wiadomość i poczuł, jak palce Piemura zaciskają się na jego pasie. Zdał sobie sprawę, że harfiarz też się denerwuje. Na pewno nie wątpił, że Ruth dowiezie ich na miejsce, tylko że było to tak daleko.

Pomiędzy nigdy nie wydawało się tak zimne, ani przejście tak długie. Jaxom, licząc po cichu, doszedł do dziesięciu sekund, zanim pojawili się na pokładzie “Yokohamy”.

- Jesteśmy na miejscu? - spytał Piemur. Jego dłonie były sztywno zaciśnięte na pasie Jaxoma. Spoglądając przez ramię, by dodać Piemurowi otuchy, Jaxom zobaczył, że chłopak ma zamknięte oczy.

Zamiast go wyśmiać, odchrząknął, odwrócił się i zszedł z karku Rutha.

- Na Skorupy! Co się dzieje? - wykrzyknął Piemur, otwierając oczy, gdy on i Jaxom nadal się zsuwali, aż wylądowali na zimnej ścianie.

Nie wykonujcie gwałtownych ruchów, ostrzegł ich Ruth. Jaxom przekazał to Piemurowi, który miał wrażenie, że lodowata ściana przepala jego skórzaną czapkę i kurtkę.

- Tu jest naprawdę zimno! - zawołał.

Jaxom tylko kiwnął głową.

- Wciągnę nas z powrotem na Rutha, Piemurze - powiedział. Chwycił ostrożnie smoka za szyję i powoli obaj się wyprostowali. Farli odwinęła ogon i spoglądała na Jaxoma ćwierkając zachęcająco.

- Tylko tego mi potrzeba - mruknął cierpko Piemur. - Moja jaszczurka ognista mówi mi, jak się zachowywać w stanie nieważkości. Farli odepchnęła się od jego ramienia i uniosła. Trig zapiszczał. Gdy Farli odpowiedziała zachęcająco puścił się i, za jej przykładem, także odpłynął. Oboje zatrzymali się na suficie, ćwierkając z ożywieniem.

- Dosyć, wy dwoje - rozkazał zdegustowany Piemur.

- Nic im nie będzie - uspokoił go Jaxom - a Ruth mówi, że jeśli będziemy się ruszać powoli, nic nam się nie stanie. Mamy dużo do zrobienia. Słuchaj, Piemurze, zejdź ostrożnie, a potem odczep butle z tlenem. Ruth mówi, że są one ciężkie i nie poruszy się dopóki ich nie odczepimy. On chce wyglądać przez okno!

- Wyglądać!

Jaxom usłyszał lekki wstyd w głosie Piemura i uśmiechnął się.

- Mieli już trochę praktyki. Hm! Powietrze dziwnie tu pachnie, jakoś martwo.

- Pewnie będzie lepiej, gdy zainstalujemy zbiorniki z tlenem - odrzekł wesoło Piemur.

Jaxom ostrożnie zsiadł z białego smoka po jego prawej stronie. Jeżeli pozostanie między Ruthem a ścianą, chyba nie odpłynie.

Stoisz w dobrym miejscu, Ruth, powiedział przyjacielowi z aprobatą. Trzymając się jego szyi uważnie się opuszczał na podłogę.

Tylko tutaj się mieszczę, zauważył Ruth, powoli obracając głowę w prawo, by na niego spojrzeć. Zaczepię się ogonem, tak żebym nie odpłynął, kiedy będziesz mnie rozładowywać.

Teraz wiem, do czego smokom są potrzebne ogony, roześmiał się Jaxom nerwowo.

- Nie śmiej się - warknął Piemur. Dopiero co przerzucił nogę przez szyję Rutha i zaraz musiał złapać go za skrzydło, by nie odpłynąć w górę.

- Nie śmiałem się z ciebie, Piemurze. Ruth właśnie wynalazł sposób zakotwiczania się tutaj. Patrz na jego ogon. I schodź na prawo, nie na lewo. Nie trzymaj go tak mocno za skrzydło. Jest delikatne.

- Wiem. Przepraszam, Ruth. - Ale Jaxom przyglądał mu się z niepokojem. Widział, że Piemur musiał włożyć sporo wysiłku w rozluźnienie swojego chwytu. - Zrobiłem parę szalonych rzeczy w życiu, kradłem jaja jaszczurek ognistych, wchodziłem do worków transportowych, łaziłem po skałach nadbrzeżnych, ale ta jest niewątpliwie najbardziej szalona - mruczał Piemur pod nosem zsuwając się z grzbietu Rutha. W końcu jego stopu dotknęły pokładu. - Udało się! - wykrzyknął.

Zawieszony między ścianą a smokiem, Jaxom zaczął odwiązywać liny mocujące pojemniki tlenu do grzbietu Rutha.

- Och! - zawołał ze zdziwieniem, gdy delikatne pchnięcie posłało pierwszą butlę na dużą odległość. - Cóż, łatwiej zdjąć niż włożyć. Tak jak powiedział Siwsp. - Uśmiechnął się do przyjaciela, który gapił się zadziwiony. - Nic nie ważą. - Jednym palcem popchnął drugi pojemnik w ślad za pierwszym.

- Hej, podoba mi się miejsce, gdzie praca jest zabawą - powiedział Piemur z uśmiechem i zaczął się uspokajać.

- Ułóżmy je przy ścianie. Na Pierwsze Jajo! - Jaxom niechcący użył więcej siły niż było konieczne by podnieść pojemnik, i prawie przerzucił go nad Ruthem.

Piemur wyciągnął rękę, by zatrzymać pojemnik i natychmiast się wzniósł do góry, ale szybko schwycił skrzydło Rutha i nie poleciał wyżej.

- Tak, ten stan nieważkości ma swoje plusy! Zajmę się pozostałymi pojemnikami.

Podczas gdy Jaxom przyglądał się ze zdziwieniem, Piemur mocno chwycił się barku Rutha i bez wysiłku wykonał przeskok przez jego biały grzbiet.

- Hej! - Okrzyk był częściowo wyrazem radości, a częściowo zaskoczenia, bo jego niezwykły manewr wprowadził go dokładnie w wąską przestrzeń między smokiem a poręczą biegnącą wokół górnego poziomu mostka. - Doskonała zabawa!

- Piemurze, pilnuj pojemników. Nie możemy dopuścić, by się o coś rozbiły.

- Więc je przywiążmy.

- Najlepiej przywiązać wszystkie nie przymocowane przedmioty na pokładzie statku - rozległ się spokojny głos Siwspa. - Dobrze wam idzie. Temperatura ciągle się podnosi, a żaden czujnik nie podaje sygnału alarmowego.

- Mówisz o czujnikach na mostku? - spytał Piemur głosem aż piskliwym ze zdziwienia.

- Tak. Obecnie już otrzymuję raporty o działaniu urządzeń - wyjaśnił mu Siwsp. - Biorąc pod uwagę czas, jaki “Yokohama” pozostawała w przestrzeni kosmicznej bez konserwacji, zniszczenia są niewielkie. Ogniwa słoneczne nie wykazują uszkodzeń. Jak pamiętacie z waszych studiów, dostarczą one mocy do małych silników odrzutowych, które utrzymują statek na orbicie synchronicznej. W najdalszych sektorach głównej części statku powstały niewielkie pęknięcia, ale zostały automatycznie uszczelnione. W tej chwili nie potrzebujemy żadnej z tych sekcji. Drzwi ładowni są nadal otwarte i świecą się lampy ostrzegające o usterce. Jednak wasze zadanie ma pierwszeństwo. Wykonujcie je dalej. Poziom tlenu pozostaje w normie, ale wkrótce poczujecie efekty niskiej temperatury. Obniży się wasza fizyczna sprawność. Pokazy zręczności powinny zostać ograniczone do minimum.

Jaxom powstrzymał śmiech i miał nadzieję, że tylko on słyszał obraźliwe mruknięcie Piemura na temat pracy i zabawy.

Ostrożnie zanurkował pod szyją Rutha i złapał mocno poręcz. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że Piemur wisi nieruchomo na wielkich schodach prowadzących w dół, na poziom komandorski mostka. Potem spojrzał w górę i też wpatrzył się w widok, który tak oszołomił jego przyjaciela. Pod nimi leżał Pern, po lewej burcie lśniły jego niebieskie morza, a po prawej widać było linię wybrzeża i żywą zieleń, brązy i beże Południowego Kontynentu.

- Na Jajo, dokładnie jak obrazy, które Siwsp nam pokazywał - mruknął Piemur z szacunkiem. - Piękne! - Niespodziewanie łzy zapiekły go w oczy, a Jaxom z trudem złapał oddech spoglądając na swój świat, tak jak to niegdyś robili jego przodkowie u kresu swojej podróży. To musiała być chwila triumfu, pomyślał.

- Jaki wielki! - powiedział Piemur, przytłoczony widokiem.

- To nasz świat - odparł Jaxom cicho, usiłując zorientować się w jego niewiarygodnej wielkości.

W miarę, jak planeta majestatycznie obracała się w stronę zachodu, scena przed ich oczami stopniowo się zmieniała.

- Jaxom? Piemur? - Siwsp przywołał ich do ich obowiązków.

- Tylko podziwialiśmy widok z mostku - odrzekł Piemur raźno. - Zobaczyć to uwierzyć. - Nadal patrzył w dół, ale ruszył, dłoń za dłonią, wzdłuż poręczy do pobliskich schodów. W końcu dotarł do konsoli, którą miał zaprogramować. Odwrócił wzrok od cudownego widoku Pernu i zajął się swoim zadaniem.

- Mam tu trochę więcej czerwonych światełek - powiedział Siwspowi, przypinając się pasami do fotela.

Jaxom przemieścił się wokół górnego poziomu do urządzeń naukowych, i tam również zobaczył czerwone światełka na tablicach. Wciągnął się w fotel i zapiął pasy.

- Ja też je mam! - powiedział. - Ale nie na czujnikach teleskopu.

- Jaxom, Piemur, wprowadźcie rozkazy kasujące i przejdźcie na ręczne sterowanie.

Na tablicy Jaxoma natychmiast zgasła co najmniej połowa czerwonych lampek. Pozostały trzy czerwone i dwie pomarańczowe. Ale żadna z nich nie dotyczyła programu, który miał uruchomić. Szybkie spojrzenie poinformowało go, że Piemur już stuka w swoją klawiaturę.

Również zabrał się do pracy, zatrzymując się od czasu do czasu, aby rozluźnić palce i popatrzeć z zachwytem na fantastyczny widok Pernu. Nic nie mogło go odciągnąć od tego spektaklu, nawet nie kończące się harce dwóch jaszczurek zabawiających się stanem nieważkości. Dziwne, ale ich podekscytowane piski i ćwierkania, gdy Farli wyzywała Triga do wykonywania coraz bardziej udziwnionych ewolucji, pomagały mu pozbyć się poczucia nierzeczywistości w tym obcym otoczeniu.

Gdy Jaxom skoncentrował się na wprowadzeniu programu dla teleskopów, Ruth odwinął do tej pory zakotwiczony ogon, i uniósł się z wielką godnością w stronę szerokiego okna mostku, by napawać się panoramą Pernu i rozgwieżdżonej czerni. Jaszczurki ogniste nadal się przekrzykiwały.

Ja też nie wiem co to jest, powiedział Ruth, ale to jest piękne.

Co jest piękne? spytał go Jaxom podnosząc wzrok. Czy widzisz dwa inne statki?

Nie. Ale koło nas przepływają różne rzeczy.

Rzeczy? Jaxom wyciągnął się nad konsolą, żeby sprawdzić, co widzi Ruth. Jednak smok i jaszczurki zasłaniały mu okno po prawej stronie mostka. Nagle, wszystkie trzy stworzenia odepchnęły się daleko od okna, co posłało je w stronę Piemura i Jaxoma.

- Uważajcie! - Jaxom gwałtownie pochylił głowę, bo Ruth przeleciał tuż nad nim. W tej samej chwili usłyszał jakiś grzechoczący dźwięk.

- Coś w nas uderzyło! - krzyknął Piemur. Odpiął szybko pasy i odepchnął się ku oknu.

- Co to było? - spytał Siwsp.

Piemur wpadł na okno i rozejrzał się na wszystkie strony.

- Jaxomie, spytaj Rutha, czy coś widzi, bo ja nie dostrzegam niczego. - Przyciskając lewy policzek do pleksiglasu usiłował spojrzeć poza gruby hak okna.

Prosto na nas lecą rzeczy podobne do jaj jaszczurek ognistych, odparł Ruth.

- Ale teraz nic tam nie ma - powiedział Piemur. Powrócił na swoje stanowisko.

- Siwsp, co to jest? - spytał Jaxom.

- Grzechotanie wskazuje, że ekrany zmieniły kierunek małego opadu jakiś przedmiotów. Niewątpliwie przestraszył on Rutha i jaszczurki ogniste. Pospieszcie się z pracą, bo niedługo będzie wam za zimno.

Jaxom zauważył, że Piemur też nie jest całkiem uspokojony tym wyjaśnieniem. Ale rzeczywiście, lodowate zimno przenikało przez warstwy ubrania, więc gdy Ruth i jaszczurki ostrożnie, z popiskiwaniem i ćwierkaniem, powróciły do okna, mężczyźni zajęli się konsolami.

Jaxom pracował tak szybko jak tylko mógł, ale zimno coraz bardziej przenikało wyłożone puchem rękawice, których używał podczas Opadu Nici. Być może przestrzeń kosmiczna naprawdę jest zimniejsza od pomiędzy, pomyślał, rozprostowując palce.

- Siwsp, powiedziałeś, że na mostku będzie ciepło - poskarżył się. - A tu ręce mi drętwieją z zimna.

- Wskazania czujników informują, że ogrzewanie nie działa tak, jak powinno. Najprawdopodobniej skrystalizowały się ceramiczne powłoki urządzeń grzewczych. Naprawimy to przy następnej okazji.

- To dobra wiadomość - odrzekł Jaxom, powtórnie sprawdzając wprowadzone dane. Potem wyprostował się. - Skończyłem, program gotowy.

- Włącz - rozkazał Siwsp.

Jaxom pełen niepokoju, przycisnął klawisz, chociaż, na Jajo, chyba nie mógłby się pomylić po tylu ćwiczeniach, gdy powtarzał bez końca sekwencje, ekspozycje i położenie sektorów nieba. Z satysfakcją obserwował, jak ekran potwierdza wprowadzone dane.

- Tutaj komputery są o wiele szybsze niż te, których używaliśmy - zauważył.

- Gdy Wyprawa Pernijska zamówiła “Yokohamę”, kazała wyposażyć ją we wszystko, co w tamtym czasie było najnowocześniejsze - odrzekł Siwsp. - Szybkie dokonywanie obliczeń jest niezbędne w astronawigacji.

- Mówiłem, że używamy zabawek dla dzieci - mruknął Piemur.

- Zanim dziecko nauczy się chodzić, musi nauczyć się raczkować - powiedział Siwsp.

- Czy wszyscy to słyszą? - dopytywał się harfiarz nieco urażony.

- Nie.

- Jesteś bardzo łaskawy. A tak przy okazji, mój program jest gotów i działa.

- Widzę. Teraz zacznijcie drugą fazę. Dodatkowe zasoby tlenu znajdują się za grodziami B-8802-A, - B i - C - poinstruował ich Siwsp.

Piemur potrząsnął palcami w rękawiczkach.

- Jeszcze nigdy nie było mi tak zimno w ręce! Założę się o skarby Bitry, że ten mostek jest zimniejszy od pomiędzy.

- Prawdę mówiąc - zauważył Siwsp - nie jest. Ale przebywasz w tym chłodzie o wiele dłużej, niż kiedykolwiek spędziłeś w pomiędzy.

- Masz rację - przyznał Jaxom Piemurowi, gdy przesuwali się do góry wzdłuż poręczy schodów. - Ta nieważkość to niesamowite uczucie - powiedział uśmiechając się przyjacielsko do harfiarza.

Piemur radośnie się wykrzywił, bo się z nim zgadzał. Właśnie wtedy Farli i Trig przeleciały wirując nad ich głowami. Musieli się szybko pochylić, i gwałtowny ruch odepchnął ich od schodów.

- Ostrożnie! - krzyknął Jaxom, wyciągając rękę w stronę poręczy tak powoli jak tylko mógł.

- Och, och! - Piemur dalej unosił się w stronę sufitu.

Zanim Jaxom, trzymając się mocno jedną ręką poręczy, złapał unoszącego się Piemura za kostkę i ściągnął go w dół, żaden z nich nie był pewien czy śmiać się czy przeklinać swoją niezręczność. Jednak ta niewielka przygoda sprawiła, że stali się ostrożniejsi w ruchach. Znaleźli, otworzyli i sprawdzili dodatkowe pomieszczenie z tlenem, potem delikatnie wyjęli jeden pusty pojemnik, przesunęli na jego miejsce cztery pełne, które przywieźli ze sobą, i podłączyli je do systemu.

- Możecie rozpocząć trzecią fazę - zawiadomił ich Siwsp, kiedy sprawdzili podłączenie zbiorników tlenu.

Jaxom napotkał spojrzenie Piemura, a młody harfiarz uśmiechnął się krzywo, wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę postaci w skafandrze, którą do tej pory obaj omijali wzrokiem.

Ruth, potrzebny nam jesteś na podeście, powiedział Jaxom, gdy on i Piemur z powagą zbliżyli się do zwłok Sallah. Przełknął z trudem ślinę.

Gdy podnieśli zesztywniałe, ubrane w skafander ciało z fotela, na którym przeleżało dwa tysiące pięćset Obrotów, pozostało w tej samej pozycji, w jakiej zastygło na konsoli. Jaxom próbował wzbudzić w sobie szacunek dla osoby, którą niegdyś była Sallah Telgar.

Sallah Telgar oddała życie, aby powstrzymać zdrajczynię Avril Bitrę od opróżnienia zbiorników paliwa “Yokohamy” i ucieczki z układu Rukbatu. Sallah nawet zdołała zreperować konsolę, którą zniszczyła Bitra, wściekła, że jej przeszkodzono. Dziwne, że Warownia została nazwana imieniem takiej kobiety, ale też Bitranie zawsze byli dziwną zbieraniną. Jaxom zganił się za takie myśli. Przecież, jak w każdej Warowni, mieszkali tam również ludzie uczciwi i godni szacunku. Lord Sigomal trzymał się na uboczu, ale to było lepsze niż szeroko znane niezdrowe zachcianki zmarłego Lorda Sifera.

Linami, które przedtem utrzymywały na miejscu zbiorniki, Jaxom i Piemur przywiązali zgięte ciało między skrzydłami Rutha. Wyczuwając zmiany w ich nastroju, Farli i Trig zaprzestały swoich figli, a kiedy Piemur dosiadł smoka, spokojnie usadowiły się na jego ramionach.

Jaxom wspinając się na Rutha, nie był już w stanie opanować szczękania zębami. Czy Sallah umierając też czuła to przenikające zimno? Czy właśnie to ją zabiło, samotną, tak wysoko ponad planetą? Jego wyziębione palce ledwo wyczuwały grzbiet smoka.

Ruth, wracajmy na Lądowisko zanim także zamarzniemy na śmierć, poprosił.

- Czy możemy wrócić zanim zamarzniemy? - spytał Piemur błagalnie, nieświadomy, że powtarza cichą prośbę Jaxoma.

Teraz! Jaxom z tęsknotą przekazał swojemu smokowi widok ciepłego, balsamicznego Lądowiska.

Kiedy weszli w chłodną ciemność pomiędzy, nadal nie był pewien co było zimniejsze.


O wiele później wieczorem tego ważnego dnia, Lessa spokojnie usiadła, by wszystko przemyśleć. Zastanawiała się, dlaczego właściwie Siwsp wymyślił tak niezwykłe i odpowiednio wyliczone w czasie wydarzenie jak sprowadzenie ciała Sallah, chociaż przypuszczała, że pomysł wyszedł od Lytola. To będzie miało znaczący wpływ na wszystkich ludzi, zarówno z Północy, jak z Południa, wątpiących i wierzących. Heroizm i poświęcenie Sallah Telgar stały się w ciągu ostatnich dwóch Obrotów ulubionym tematem ballad harfiarzy, wielokrotnie wykonywanych na wszystkich Zgromadzeniach i innych spotkaniach towarzyskich. Sam fakt sprowadzenia jej ciała na Pern niejako usprawiedliwiał w oczach ludzi całą pracę wykonywaną na Lądowisku.

Lord Larad osłupiał, kiedy Robinton, przeniesiony przez Mnementha i F’lara do Warowni Telgar, zawiadomił go o sprowadzeniu szczątków jego przodkini.

- Tak, tak, rzeczywiście, Sallah musi być uhonorowana. Musi odbyć się oczywiście ceremonia odpowiednia na taką okazję. - Larad spoglądał bezradnie na Robintona.

Ceremonie pogrzebowe były zazwyczaj krótkie, nawet dla najbardziej zasłużonych zmarłych. Czyny i dobroć niezwykłych osób były przekazywane w pieśniach i opowieściach harfiarzy, które uważano za najlepsze dowody pamięci.

- Odśpiewanie Ballady o Sallah Telgar z pewnością będzie stanowiło odpowiednią ceremonię - powiedział Robinton. - Z pełnym instrumentalnym akompaniamentem dla chóru i głosów solowych. Porozmawiam z Sebellem.

- Nigdy nie sądziłem, że będę miał szansę uhonorować naszą odważną przodkinię - odrzekł Larad i urwał niezręcznie.

Na szczęście podeszła do nich Pani Jissamy, mądra i spokojna żona Larada.

- Na pomoc od głównego dworu znajduje się mała jaskinia, odsłonięta przez niedawne osunięcie się skał. Jest dość duża... - zamyśliła się na chwilę, a potem dodała: - Łatwo tam dojść, a potem ją zapieczętować.

Larad poklepał z wdzięcznością dłoń żony.

- Tak, to dobre miejsce. Och... kiedy? - spytał niepewnie.

- Pojutrze? - zaproponował Robinton, powstrzymując uśmiech triumfu. Był to dzień poprzedzający zebranie Lordów Warowni, na którym mieli zatwierdzić następcę zmarłego Oterela.

Larad rzucił mu szybkie spojrzenie.

- Chyba nie zaplanowałeś tego celowo, Mistrzu Harfiarzu?

- Ja? - Dzięki latom praktyki Robinton bez trudu udał całkowitego zaskoczenie. Machnął ręką zaprzeczając. F’lar przyszedł mu z pomocą.

- Oczywiście, że nie, Laradzie - powiedział z niekłamaną niechęcią. - Wiedzieliśmy, że tam była. Ty też. Siwsp włączył opowieść o jej poświęceniu do swojej narracji. Dziś po raz pierwszy mieliśmy szansę, aby ją sprowadzić. I chyba nie byłoby właściwe zostawić tam jej szczątki.

- Trzeba złożyć ją na spoczynek po tak długim czasie w zimnej przestrzeni - powiedziała Jissamy wzdrygając się lekko. - Już najwyższy czas. Czy powinniśmy zrobić z tego wielką uroczystość?

- Uważam, że tak. Telgar, oczywiście, powinien czynić honory, ale wielu będzie chciało wyrazić swój szacunek - odparł Robinton poważnie. Miał nadzieję, że pogrzeb wywoła ogromne zainteresowanie Warowni i Cechów, i przyjdą nawet ci, których nie obchodziła Sallah, choćby tylko po to, aby zobaczyć, kto uczestniczy w ceremonii.

Kiedy Jaxom, Piemur i Ruth powrócili na Lądowisko, z ulgą przekazali swoje brzemię Mistrzowi Oldive i dwóm z jego Mistrzów. Śmiertelne szczątki Sallah Telgar złożone zostały w pięknej trumnie, wykonanej z najlepszych desek przez Mistrza Bendarka.

Siwsp obejrzał oczyszczony skafander i zapewnił wszystkich, że jego stopa i inne drobne rozdarcia mogą zostać naprawione. Potem powiedział Lytolowi, że dobrze się składa, iż Perneńczycy nie są przesądni, bo przecież ktoś będzie nosił skafander zmarłej. Lytol nie zgodził się z tym, więc natychmiast rozpoczęli dyskusję na temat prymitywnych religii i wyrafinowanych wierzeń. Robinton ucieszył się, że są zajęci, bo mógł bez przeszkód udać się z F’larem do Telgaru.

Przez chwilę kusiło go, by zostać i posłuchać fascynującej debaty, ale poczuł o wiele większą satysfakcję z przekazania tak niezwykłych wiadomości.

Jeden ze starszych synów Lorda Telgaru przyniósł kielichy i piękną kryształową karafkę, które, jak się wydawało Robintonowi, musiały być nowym wynalazkiem Mistrza Szklarza Moriltona. Inny syn dostarczył tacę gorących ciasteczek i dobrego sera wytwarzanego przez telgarskich górali. Białe bendeńskie wino dopełniło radości Robintona. - Powiedziałeś - zaczął Larad - że ktoś poleciał na stary statek? Czy to rozsądne?

- To było konieczne - odparł F’lar. - Nikomu nie groziło niebezpieczeństwo. Mała jaszczurka ognista Piemura zrobiła dokładnie to, czego nauczył ją Siwsp. Teraz na mostku jest powietrze i działają urządzenia grzewcze. Ruth zabierze tam Jaxoma także jutro. Musimy się dowiedzieć, dlaczego drzwi ładowni pozostały otwarte. Siwsp twierdzi, że to drobna usterka. Tak czy inaczej... - F’lar przerwał, by popić wina - to bardzo szczęśliwy początek. Bardzo szczęśliwy.

- Cieszę się, że to słyszę, F’larze, naprawdę się cieszę - powiedział uroczyście Larad.

- Na pewno nie aż tak, jak ja, mogąc przekazać takie wiadomości - odparł Przywódca Weyru Benden.


Rozdział VIII



Trzymaj mnie mocno, dobrze, Ruth? poprosił Jaxom, ostrożnie przekładając nogę przez szyję białego smoka.

Poruszanie się w stanie nieważkości była łatwiejsze poprzedniego dnia, kiedy on i Piemur mogli się wzajemnie przytrzymywać. Jaxom pamiętał już o tym, by nie wykonywać gwałtownych ruchów, ale dzisiaj niezgrabny skafander był dodatkowym utrudnieniem, a ciężkie buty o magnetycznych podeszwach sprawiały, że czuł się okropnie niezręcznie. Nagle jego ciało popłynęło gdzieś w bok zamiast w dół, więc szybko złapał Rutha za szyję. Smok go przytrzymał za kostkę, i zaraz znów znalazł się we właściwej pozycji, a buty przywierały bezpiecznie do podłogi.

Ponieważ obserwowali go pozostali studenci, miał gorącą nadzieję, że nie wygląda równie śmiesznie jak się czuje. Sharra powtarzała mu, że poprzedniego dnia wcale nie wyglądał głupio radząc sobie z nieważkością i powinien być zadowolony z tego, jak obaj, on i Piemur sobie poradzili. Mówiła też, jak bardzo pragnie zobaczyć z góry Pern, bo spostrzegła na ekranie, że ten widok ich zafascynował.

- Nigdy przedtem nie widziałam takiego wyrazu twarzy u Piemura. Wywarło to duże wrażenie na Jancis.

- A jak ja wyglądałem?

- Byłeś oszołomiony, tak samo, jak Piemur - odpowiedziała, uśmiechając się figlarnie. - Mniej więcej tak, jak wtedy, gdy zobaczyłeś po raz pierwszy Jarrola.

Przynajmniej dzisiaj, powiedział sobie Jaxom, mogę kontrolować swoje ruchy - bo stopy dotykają pokładu. Zrobił pierwszy krok, z trudem odrywając ciężki but od podłogi i uderzając nim ciężko w podłogę.

Ruth wylądował w tym samym miejscu co wczoraj, tuż koło drzwi windy. Jaxom musiał tylko schylić głowę pod szyją smoka, aby dotknąć panelu kontrolnego, który, zgodnie z zapewnieniem Siwspa, działał.

Usunę się z drogi, oznajmił Ruth uprzejmie. Podniósł przednie nogi, obrócił się i przywarł głową do okna. To jest lepsze niż widok z Gwiezdnych Kamieni w Bendenie czy Ognistych Wzgórz w Ruathcie. Zanim Jaxom zdążył położyć rękę w grubej rękawicy na panelu sterującym komorą ciśnieniową, Ruth już przylepiał nos do szyby i wpatrywał się w kosmos.

Jaxom nadal nie mógł pozbyć się uczucia, którego doznał już wczoraj, że chodząc po tej samej podłodze co jego przodkowie, przestawiając dźwignie, przyciskając przyciski i klawisze tak jak oni to robili, jest tu intruzem. Tłumaczył sobie, że jest to częściowo spowodowane makabrycznym zadaniem, jakie on i Piemur musieli wykonać sprowadzając Sallah Telgar. Liczył, że teraz, kiedy przybył tu w innym celu, jego samopoczucie się polepszy, ale tak się nie stało.

Chociaż on i Piemur zdołali dostać się do swoich konsoli i wykonać zadanie, Siwsp nie odkrył, dlaczego drzwi do ładowni pozostały otwarte. Dziś, po szybkim przeszkoleniu na Pernie, Jaxom miał zejść na poziom ładowni i użyć konsoli kontrolnej lub mechanizmu ręcznego.

- Byłoby dobrze, gdyby przynajmniej jeden z tych systemów działał - powiedział mu Siwsp.

- Dlaczego?

- Bo jeśli nie, to będziesz musiał wyjść na zewnątrz i sprawdzić, co się zablokowało.

- Och! - Jaxom widział dość szkoleniowych taśm Siwspa, aby zwątpić, czy odważy się wyjść ze statku.

Drzwi windy otworzyły się i Jaxom wszedł do środka. Drzwi zamknęły się. Jeszcze raz spojrzał na schemat, który trzymał w ręku, chociaż znał go na pamięć. Wcisnął guzik oznaczony literą “Ł”: ładownia, a potem zdał sobie sprawę, ile poziomów ta winda obsługuje. Siwsp zapewnił go, że ogniwa słoneczne “Yokohamy” dostarczają dość energii, aby winda działała, ale upłynęła długa chwila zanim długo nieużywany mechanizm ruszył.

- Winda działa - poinformował Jaxom Siwspa obojętnym tonem, a przynajmniej taką miał nadzieję. - Zjeżdżam na dół. - Zgodnie z instrukcją miał komentować swoje zajęcia na bieżąco. Jaxom nie był z natury gadatliwy. Zbędne wydawało mu się opowiadanie o prostych czynnościach, nawet jeśli nie dokonywał ich w niezwykłych okolicznościach. Jednak Siwsp powiedział mu, że taka jest normalna procedura dla samotnego człowieka pracującego w - jak to nazywano - nieprzyjaznym otoczeniu.

- No to do roboty! - zachęcił go Siwsp.

Zjazd wydawał się jednocześnie bardzo powolny, a zarazem szybki. Zadźwięczał alarm, i na drzwiach windy pojawił się czerwony napis: NIEBEZPIECZEŃSTWO: PRÓŻNIA!

- Siwsp, co teraz mam zrobić?

- Naciśnij guzik POMPUJ z prawej strony i czekaj, aż zgaśnie światło alarmowe.

Jaxom postąpił zgodnie z instrukcją. Zauważył, że jego skafander nie jest już tak mocno nadmuchany i wydaje się mniej nieporęczny. Właśnie przyzwyczajał się do zmiany, kiedy zabrzmiał melodyjny gong i drzwi się rozsunęły. Przed Jaxomem rozpościerała się rozległa czerń, która otaczała jeszcze czarniejszą przestrzeń upstrzoną gwiazdami. Nie było tam dodającego otuchy widoku Pernu oświetlonego blaskiem słońca. Stał bez ruchu.

Nie denerwuj się. Złapię cię, jeśli spadniesz, odezwał się Ruth.

- Dotarłem do ładowni - wydobył z siebie Jaxom po długiej chwili. - Tu jest ciemno. - To musi być, powiedział sobie w duchu, najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek powiedziałem.

- Sięgnij ręką na lewo od drzwi. Znajduje się tam panel. - Głos Siwspa brzmiał spokojnie i dodawał pewności siebie. Jaxom wypuścił powietrze, zdając sobie teraz sprawę, że wstrzymywał oddech. - Pomachaj ręką, a zapali się światło awaryjne.

Mam nadzieję, powiedział sobie Jaxom. Poruszając się niezwykle ostrożnie, spełnił polecenie Siwspa i odczuł niewymowną ulgę widząc linię świateł oświetlających olbrzymią ładownię. Światło sprawiło, że kosmos wydawał się jeszcze czarniejszy, ale i tak poczuł się lepiej.

- Już jest jasno.

Jest jeszcze większa niż Wylęgarnia w Forcie, przekazał Ruth, rozglądając się z przestrachem.

- Wokół wewnętrznej ściany biegnie poręcz - mówił Siwsp spokojnym tonem. - Z lewej strony zobaczysz wiele świateł, pod nimi znajduje się konsola.

- Widzę.

- Będzie szybciej jeśli przemieścisz się dłoń za dłonią, Jaxomie - ciągnął dalej Siwsp - i całkiem bezpiecznie. Inaczej niepotrzebnie się zmęczysz.

Jaxom zastanawiał się, czy Siwsp zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest przestraszony. Ale skąd mógłby to wiedzieć? Zaczerpnął tchu, podniósł lewą stopę, wyciągnął rękę i uchwycił poręcz. Była okrągła i twarda w dotyku i, chociaż taka cienka, bardzo dodała mu otuchy.

Trzymając się bardzo mocno obiema dłońmi, odepchnął się prawą stopą, wyhamował o poręcz i zaczął przemieszczać dłoń za dłonią, ciągnąc za sobą swe nic nie ważące ciało.

- Jak nasi przodkowie mogli w ten sposób ładować statki? - zapytał, nie potrafiąc wymyślić nic innego, a musiał mówić do Siwspa.

- Na czas pracy w tym pomieszczeniu wytwarzano grawitację zmniejszoną do połowy, ale reszta statku miała normalną siłę ciążenia.

- Mogli to zrobić? Niesamowite - odparł Jaxom uprzejmie. Był prawie w połowie drogi do konsoli. Denerwujący widok upstrzonej gwiazdami przestrzeni skrzył się za zakrętem. Jaxom chciał zwiększyć prędkość poruszania się, ale surowo się napomniał i utrzymywał rytm, który zapobiegał nagłym i niespodziewanym ruchom. Na czole zaperlił mu się pot, ale natychmiast poczuł delikatny powiew pod hełmem i pot zniknął. Ta niespodzianka zajęła jego myśli, dopóki nie dotarł do oświetlonej konsoli.

Włączył ją, i rozbłysła rzędem czerwonych i pomarańczowych świateł. Jaxom odczuł lekki szok, ale zaraz zaczął odczytywać wskaźniki. Okazało się, że niektóre czerwone światełka są niegroźne; po prostu zgodnie ze swoim przeznaczeniem wskazywały, że drzwi ładowni są otwarte. Westchnął z ulgą i zabrał się do odcyfrowania reszty. Kiedy był pewien, której sekwencji ma użyć, wystukał odpowiedni kod. Pomarańczowe światełka zamrugały. Nad nimi napisane było: ZS. Przekazał to Siwspowi.

- To tłumaczy, dlaczego drzwi ładowni pozostały otwarte. Były ustawione na zdalne sterowanie, a ono się zepsuło. Teraz najłatwiej będzie posłużyć się ręcznym sterowaniem - powiedział Siwsp. - Znajduje się pod komputerem. Otwórz szklaną pokrywę i pociągnij.

Jaxom spełnił polecenie, ale nic się nie wydarzyło. Pociągnął jeszcze raz, silniej. Na szczęście ciągle trzymał się dźwigni, gdyż siła jakiej użył odepchnęła go i zawisł na jednym ramieniu ponad pokładem. W uszach zabrzmiał mu dziwny, chroboczący dźwięk.

- Co się stało, Jaxomie? - zapytał Siwsp, spokojny jak zawsze. Jego chwilowa panika opadła i, zmieszany, wyjaśnił.

- Przyciągnij się w stronę pokładu pchając dźwignie w dół, i bardzo powoli przesuń stopy w przód - polecił mu Siwsp.

Jaxom usłuchał i z ulgą poczuł, że podeszwy butów znów opierają się o twardy pokład. Pochłonięty odzyskaniem pionowej pozycji, z początku nie zauważył zmiany w oświetleniu ładowni. Jego uwagę przyciągnął jakiś ruch z prawej strony. Obróciwszy głowę zobaczył, że wielkie drzwi powoli się zamykają, bezpiecznie odgradzając go od kosmicznej próżni.

Na panelu przed nim światła oznaczające drzwi zamieniły się z czerwonych na zielone, a niepokojące pomarańczowe lampki zgasły.

- Operacja zakończona - zameldował Jaxom, pragnąc krzyczeć z poczucia ulgi.

- Wystarczy na dziś. Wracaj na mostek, a potem do bazy.


Późnym popołudniem, kiedy Robinton, Lytol i D’ram przybyli na prywatne spotkanie, Siwsp miał interesujące nowiny.

- Wasza wędrowna planeta porusza się bez ładu i składu - oznajmił im. - Przestudiowałem większość Kronik, odcyfrowałem nawet najbardziej nieczytelne. Czerwona Gwiazda, jak ją niewłaściwie nazywacie, ma zmienny cykl. Nie przecina orbity Pernu dokładnie co 250 lat. Co cztery Przejścia cykl zmienia się o prawie 10 lat; trzy cykle trwały 258, a jeden 240 lat. Przejścia Nici trwają od 46 lat w drugim Przejściu, do 52 w piątym, i 48 w siódmym. Dwie Długie Przerwy, trwające czterysta lat sugerują, że planeta nie oddalała się wówczas aż do obłoku Oorta, albo została w niewyjaśniony sposób wytrącona ze swojej zwykłej orbity. Pierwsza teoria wydaje się słuszniejsza. Trzecia możliwość jest taka: - stanowczy ton Siwspa wskazywał, że raczej nie należy jej brać pod uwagę - planeta dotyka tylko obłoku, w jego najbardziej rozrzedzonym sektorze, i wtedy nie ciągnie za sobą materii. Dla nas w tej chwili najważniejszy jest fakt ustalony na podstawie obliczeń wykonanych na mostku “Yokohamy”. Obecne Przejście będzie krótsze o trzy lata.

- To rzeczywiście świetna wiadomość - powiedział D’ram. - Ale nie rozumiem, w jaki sposób takie niedokładności mogły zostać opisane w naszych Kronikach.

- To nie jest istotne - odparł Siwsp. - Chociaż metody oznaczania czasu używane przez was mogą prowadzić do błędu.

- Teraz już wiem, dlaczego ustawiono Gwiezdne Kamienie - wtrącił Lytol. - Dzięki nim bez względu na to, czy określanie daty było błędne czy nie, Weyry zawsze wiedziały, kiedy nadchodzi Przejście.

- Tak, to pomysłowa metoda ustalania pozycji planety, chociaż oczywiście nie oryginalna - odpowiedział Siwsp.

- Tak, tak - potwierdził Lytol pospiesznie. - Mówiłeś mi o Stonehenge i Trójkątach Erydanu. Czy te nieścisłości mają jakieś znaczenie również z innych powodów?

- Nadal analizuję i uaktualniam informacje. Ale to, czego dowiedziałem się do tej pory, dobrze wróży naszemu Planowi.

- Możemy to przekazać Warowniom i Cechom? - spytał Robinton głosem pełnym nadziei.

- Tak.

- Czyli zebraliśmy się tu po to, by zdecydować, jakie informacje należy rozpowszechniać.

- Tak.

- Więc co możemy im powiedzieć?

- Wszystko, co wiecie.

Robinton zachichotał.

- To znaczy, niewiele.

- Ale są to ważne informacje - odparł Siwsp. - Dwie wyprawy na mostek “Yokohamy” zakończyły się pełnym sukcesem. Możecie też przekazać, że następne ćwiczenia obejmą czterech jeźdźców zielonych smoków. Muszą nauczyć się latać na mostek statku i kontynuować badania rozpoczęte przez Piemura i Jaxoma. Każdemu z nich zostanie przydzielone własne zadanie.

- Dlaczego Jaxom musiał zamknąć dzisiaj drzwi ładowni? Przecież mówiłeś, że tej części statku nie będziemy używać jeszcze przez jakiś czas - zapytał D’ram.

- Ktoś musiał przećwiczyć pracę w skafandrze i w stanie nieważkości. Jaxom jest najbardziej doświadczonym operatorem komputerów, a Ruth jest najodważniejszy ze smoków.

Robinton zauważył, że Lytol napuszył się słysząc taką pochwałę swojego wychowanka.

- Czy fakt, że jest jednocześnie Lordem Warowni i może złożyć raport z ekspedycji też ma znaczenie? - spytał.

- To także wziąłem pod uwagę, ale jego umiejętności i to, że jest jeźdźcem smoka były ważniejsze.

- A kto będzie następny? - chciał wiedzieć Robinton.

- Teraz, kiedy Ruth przetarł drogę, zielone smoki poczują się w obowiązku pójść w ślady najmniejszego ze swoich pobratymców. Zostaną wysłane parami: Mirrim i Path, G’rannat i Sulath. Ich usposobienie i umiejętności uzupełniają się.

Robinton zaśmiał się.

- Ty naprawdę umiesz manipulować ludźmi!

- To nie jest manipulacja, Mistrzu Robintonie. Po prostu rozumiem charakter osób, które szkoliłem.

- Ładownia jest wystarczająco duża dla spiżowego smoka - podsunął D’ram.

- Nie, D’ramie, nie możesz polecieć dopóki nie będzie tam dość powietrza - zasmucił go Siwsp. - Spiżowe odegrają główną rolę na dalszych etapach. Teraz następnym krokiem będzie ponowne założenie hydroponicznej hodowli alg wytwarzających tlen, aby oczyścić powietrze w kilku innych potrzebnych nam obecnie sektorach “Yokohamy”. Od czasu do czasu będzie też trzeba zmieniać ustawienie teleskopu. Na pokładzie pozostał jeden próbnik. Jeżeli działa, to dobrze, ale jeżeli nie, to obawiam się, że spiżowy smok będzie musiał zdobyć próbki materiału wyrzucanego z obłoku Oorta.

- Co takiego? - wykrzyknęli chórem zaskoczeni mężczyźni.

- Koloniści nigdy nie uzyskali próbek Nici w takim stanie, w jakim znajdują się przed Opadem, chociaż starali się o to. Analiza - Siwsp podniósł głos zagłuszając protesty swoich trzech kustoszy - zostanie wykonana w jedynym działającym laboratorium na “Yokohamie”, w sektorze hibernacyjnym. Zysk, jaki przyniesie nam naukowa analiza materiału Nici, znacznie przewyższy ewentualne ryzyko. A wiem, że dzięki umiejętnościom i inteligencji spiżowych smoków i ich jeźdźców, ryzyko będzie minimalne. Oczywiście dostaną odpowiednio dokładne wskazówki i ekwipunek ochronny.

Wszyscy trzej spoglądali na ekran z wyrazem zdumienia na twarzy.

- W próżni Nici nie są groźne - ciągnął Siwsp, jakby nie był świadomy efektu swoich słów. - Zmieniają się dopiero w przyjaznym środowisku. Materiał do analizy można bezpiecznie przechowywać w komorach hibernacyjnych. Siedmiu studentów biologii jest już tak zaawansowanych, że poradzą sobie z badaniami, a pani Sharra jest najlepsza z nich. Na statku nadal znajduje się większość przyrządów do badania zamrożonej tkanki. W laboratorium kriogenicznym pozostawiono także mikroskop elektroniczny, a jest to najodpowiedniejsze miejsce do przeprowadzenia tego rodzaju prac.

Słowa Siwspa brzmiały rozsądnie, jego sugestie były tak logiczne i jasne jak zwykle, mimo to Robinton instynktownie cofał się na myśl o takim przedsięwzięciu. Nie ośmielił się spojrzeć na D’rama, czy Lytola.

- Aby unicestwić niebezpieczeństwo, najpierw trzeba je poznać - dodał Siwsp.

- Jak możemy zniszczyć Nici, jeśli to co nam właśnie powiedziałeś o tym obłoku Oorta jest prawdą? - spytał harfiarz.

- To co wam powiedziałem jest faktem.

- Same fakty nie stanowią jeszcze pełnej prawdy - przypomniał im wszystkim Lytol.

- Zaraz, nie odchodźmy od tematu - Robinton spojrzał surowo na Lytola.

Były jeździec smoków i Siwsp mogli zabawiać się semantyką i filozofią przy innej okazji.

- Człowiek potrafi zmieniać fakty - kontynuował Siwsp, jak gdyby Lytol mu nie przerwał. - I na tym polega Plan.

- Chciałbym - powiedział Robinton porywczo - żebyś w końcu wyjawił nam ten twój Plan.

- Mistrzu Robintonie, by użyć analogii, nie spodziewałbyś się, że nowy uczeń przeczyta bezbłędnie nuty robiąc to po raz pierwszy, prawda? - Kiedy Robinton zgodził się z nim, Siwsp mówił dalej: - Ani nie spodziewałbyś się, że ten sam uczeń, bez względu na to jaki byłby utalentowany, będzie mógł dać występ na wysokim poziomie, grając skomplikowane fragmenty muzyki na nieznanym mu instrumencie, prawda?

- Podoba mi się ten przykład - oznajmił Robinton, unosząc obie dłonie i poddając się.

- A więc, niech dotychczasowy sukces upewni cię, że już wiele nauczyliście się i zrozumieliście, a każdy dzień przynosi postępy, ale nie chciałbym, by dzielni ludzie zginęli z powodu braku odpowiedniej wiedzy i doświadczenia.

- Masz rację, zupełną rację, Siwsp - zgodził się Robinton, potrząsając głową nad głupotą swój ego niewczesnego żądania.

- Jak ważne dla Pernu i dla naszego projektu jest spotkanie Lordów Warowni, Mistrzu Robintonie?

Robinton uśmiechnął się cierpko.

- O to można się spierać. Ale przy takich okazjach drobne nieporozumienia na ogół przeradzają się w wielkie spory. Sebell, Lytol, D’ram i ja sądzimy, że pewni niezadowoleni i konserwatywni ludzie będą kwestionować pracę na Lądowisku i nasze projekty. Więcej dowiemy się jutro, po pogrzebie Sallah Telgar.

- Jak wiele osób wybiera się na uroczystość?

- Przyjdą wszyscy, którzy są kimś na Pernie - uśmiechnął się złośliwie Robinton. - Mistrz Shonagar bez wytchnienia przeprowadzał próby śpiewu z czeladnikami i uczniami. Domick nie przespał ani chwili komponując muzykę, w tym także wspaniałe fanfary. Smoki wzlecą na jej cześć w niebo. - Robinton poczuł niespodziewanie, że jego gardło ścisnęło się na myśl o hołdzie przygotowanym dla tej słynnej przodkini. - Preschar i inni będą to wszystko rysowali.

- Co za niezwykły dodatek do archiwów obecnego Pernu - zauważył Siwsp.

- Oczywiście wszystko otrzymasz - obiecał Robinton z powagą. - Jak również wasze własne relacje?

- Nasze? - spytał D’ram ze zdumieniem.

- Różne punkty widzenia często dają pełniejszy obraz wydarzenia.


Następnego wieczoru Robinton wcale nie był pewien, czy kiedykolwiek zdołają zapisać pełną relację z pogrzebu Sallah Telgar. Co za dzień! Przynajmniej raz musiał przyznać, że czuje się wykończony.

Larad i jego małżonka doskonale wszystko zorganizowali. Śpiewacy z całego kontynentu i mistrzowie instrumentaliści, pod dyrekcją samego Domicka, wykonali Balladę o Sallah Telgar. Rozstawiono wielkie stragany, zazwyczaj używane podczas Zgromadzeń, aby nakarmić tych, którzy zaczęli przybywać dzień wcześniej. Większość, na szczęście, przyniosła własne zapasy, ale Telgar nikomu niczego nie żałował. Każdy ważniejszy gość znalazł zakwaterowanie w wielkiej Warowni. Robintonowi wydawało się, że do sprzątania wezwano absolutnie wszystkich służących. Pani Jissamy nie zaniedbywała swoich obowiązków, nawet najodleglejsze zakątki jej włości były sprawdzane każdego Obrotu, ale dziś cała Warownia lśniła i błyszczała, jak nigdy dotąd.

Pogrzeb miał się odbyć wczesnym popołudniem. Smoki przybywały objuczone tyloma pasażerami, ilu tylko mogły bezpiecznie unieść. Przyjechał nawet Torik, na Hethcie K’vana, towarzyszyła mu jego rzadko widywana żona, Ramala. Natychmiast zaczął zjednywać sobie innych Lordów Warowni, by dali mu strażników do pomocy w walce z rebeliantami. Jednak Robinton, widząc jego minę, pomyślał, że nie odnosił sukcesów. Porównując potem swoje wrażenia z tym, co zobaczył Sebell, wywnioskował, że Lordowie Warowni nie uznali obecnej okazji za właściwą do rozmów o karnej ekspedycji. Oznaczało to, że Torik wywlecze swój problem podczas zebrania wyborczego. Dyskusja nad wyborem nowego Lorda Tilleku z pewnością też będzie miała gwałtowny przebieg. Robinton nie mógł się zdecydować, czy ma wziąć udział w zebraniu. Nie musiał już tego robić, jednak wystosowano do niego zaproszenie, a chociaż ufał Sebellowi, że przekaże mu wszystko dokładnie, wolał czynić własne obserwacje kiedy tylko było to możliwe.

Jednak gdy rozpoczęła się ceremonia pogrzebowa, wszystkie drobne nieporozumienia i wielkie kontrowersje poszły w niepamięć. Najpierw zgromadzeni wysłuchali wspaniałego wykonania Ballady. Potem, na znak Rutha i Jaxoma, na niebie ponad Telgarem pojawiły się zmasowane siły Weyrów. Robinton poczuł łzy pod powiekami, spowodowane nie tylko wzruszeniem z powodu honorów oddawanych Sallah Telgar przez wszystkie Weyry, ale i na wspomnienie poprzedniej okazji, prawie dwadzieścia Obrotów temu, kiedy to pięć zaginionych Weyrów pojawiło się na niebie Telgaru, aby u boku eskadry z Bendenu zmierzyć się z Opadem Nici. Dzisiaj Ramoth Lessy i najstarsza królowa Telgaru, Solth, unosiły wspólnie hamak z trumną Sallah. Słońce odbijało się od złotej pokrywy, ozdób i uchwytów, tak jakby sam Rukbat oddawał hołd tej nadzwyczajnej kobiecie. Tłum westchnął z zachwytu. Ponad dwiema królowymi Weyry utworzyły siedem sekcji w szyku bojowym, eskadra przy eskadrze. Wspaniały pokaz smoczej sztuki latania.

Wszystkie skrzydła podążyły za królowymi w dół. Unosiły się nad Ramoth i Solth, które delikatnie umieściły swój ciężar na marach, pozwalając hamakowi opaść swobodnie po obu stronach. Honorowa eskorta Lordów Warowni poniosła trumnę przez ostatnie parę kroków dzielących ją od miejsca spoczynku.

Zmasowane eskadry jeźdźców zatoczyły koło i wylądowały na Ogniowych Wzgórzach Telgaru. Wtedy naprzód wystąpił Larad, a jego synowie podążyli za nim, gdyż Siwsp potwierdził, że rzeczywiście byli oni bezpośrednimi potomkami Sallah Telgar i Tarviego Andiyara.

- Radujmy się, gdyż dziś ta dzielna kobieta powróciła do świata, w obronie którego oddała życie. Niech spoczywa, wraz z innymi z Rodu, w Warowni, która nosi jej imię i oddaje jej cześć.

Po tych prostych słowach Larad odszedł na bok, a eskorta poniosła trumnę do grobowca. Gdy umieszczono ją wewnątrz, wszystkie smoki uniosły głowy i zaryczały. Był to rozdzierający serce dźwięk, ale Robintonowi, po którego policzkach spływały łzy, wydawało się, że brzmiały w nim nuty triumfu. Jakby w odpowiedzi, dał się słyszeć szum niezliczonych skrzydeł, i wszystkie jaszczurki ogniste z Pomocy i z Południa, dzikie i Naznaczone, sfrunęły jak welon ponad skrzydłami smoków nad ciągle jeszcze otwarty grób i dołączyły swoje głosy w kontrapunkcie do głębokich głosów smoków. Potem poderwały się i nagle zniknęły za telgarskim urwiskiem.

Robinton zastanawiał się, gdzie poleciał Zair i dopiero teraz zorientował się, że ludzie wokół niego, zazwyczaj otoczeni jaszczurkami ognistymi, stali z pustymi ramionami od chwili, gdy na niebie pojawiły się eskadry smoków.

Eskorta, nieco zaskoczona takim zakończeniem poważnej uroczystości, wycofała się, a telgarscy murarze, przyodziani w swoje najlepsze stroje, których używali tylko podczas Zgromadzeń, zamurowali wejście do grobowca.

W pełnej szacunku ciszy, gdyż nawet najmłodsi byli oszołomieni pokazami smoków i jaszczurek, zebrani czekali, aż murarze zakończą swoją pracę i odstąpią. Larad, Jissamy i ludzie z eskorty zwrócili siew stronę grobowca i głęboko skłonili, a wszyscy obecni powtórzyli ten gest.

Następnie Larad i jego małżonka wraz z eskortą ruszyli w kierunku ogromnego podwórca Warowni. Muzycy Domicka zaczęli grać poważny i majestatyczny utwór na znak zakończenia ceremonii. Podążyli oni za resztą tłumu, a potem rozeszli się, aby skorzystać z gościnności Warowni Telgar.

Robinton nie mógł doczekać się, kiedy skosztuje pieczonego mięsa, które jeszcze obracało się na wielkich rożnach, nie mówiąc o świetnych rocznikach bendeńskiego wina. Był pewien, że Larad dostarczył go w znacznych ilościach. Nagle poczuł, że ktoś dotyka jego łokcia.

- Robintonie! - cicho zawołał Jaxom, a jego oczy błyszczały gniewnie. - Próbowano zaatakować Siwspa. Chodź!

- Co takiego? - zapytał zaszokowany Robinton. Po prostu nie mógł przyjąć do wiadomości tego, co Jaxom właśnie powiedział.

- Tak, próbowali - powtórzył ponuro Jaxom, prowadząc Robintona za ramię z dala od zmierzających w stronę domu ludzi. - Farli przyniosła krótką notatkę, więc nie wiem nic więcej, ale jeśli o mnie chodzi, nie mogę tak tu stać i czekać.

- Ani ja! - Nic nie uspokoi bijącego gwałtownie serca Robintona, póki nie zobaczy na własne oczy, że Siwspowi nic się nie stało. Sama myśl o tym, że mogli być pozbawieni wiedzy, jaką co dzień od niego uzyskiwali wystarczała, żeby przyprawić go o atak serca. Lepiej nie informować nikogo, dopóki sam się nie upewni, że wszystko jest w porządku. Na Skorupy! Starzeje się. Dlaczego nie zorientował się, że dziś będzie doskonała okazja do zaatakowania Siwspa? Lądowisko było niemal puste. Wszyscy, którzy mogli przybyć, byli tutaj, w Telgarze.

- Polecimy na Ruthcie na Lądowisko i sami zobaczymy, co się stało. Nie sadzę, byśmy powinni zakłócać uroczystość - powiedział Jaxom.

- Masz rację, Lordzie Warowni Jaxomie. - Robinton szybko ruszył w stronę Rutha, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Nikt się nie zdziwi widząc, że Jaxom i biały smok odwożą Robintona, by oszczędzić mu drogi powrotnej na podwórzec Warowni. Dosiedli Rutha, a on wzbił się w górę, ponad skałami Telgaru wszedł w pomiędzy, i wychynął dokładnie ponad otwartą przestrzenią przed budynkiem Siwspa.

Gdy Robinton i Jaxom doszli do drzwi, ludzie rozstąpili się, by ich przepuścić. Ich miny zaskoczyły harfiarza. Gniew byłby zrozumiały, rozbawienie - nie. Tego dnia miał dyżur Lytol - ktoś musiał dopilnować, żeby studenci przybyli na lekcje - co pozwoliło pozostałym dwóm kustoszom, D’ramowi i Robintonowi, wziąć udział w telgarskiej ceremonii. Lytol siedział na swoim zwykłym miejscu, ale głowę miał owiniętą bandażem, a ubranie podarte. Zajmowali się nim Jancis i uzdrowiciel z Lądowiska. Dziewczyna uśmiechnęła się do nadchodzących.

- Nie martwcie się! Jego czaszka jest zbyt twarda by pęknąć - powiedziała beztrosko. Machając ręką zwróciła ich uwagę na Siwspa. - A on ma w zanadrzu parę sztuczek, o których nigdy nie wspomniał.

- Idźcie popatrzeć - zawołał Lytol z niezwykłym u niego złośliwym uśmiechem.

Robinton pierwszy znalazł się w korytarzu, zrobił dwa kroki i stanął jak wryty, przez co Jaxom wpadł na niego. Na straży stał Piemur i sześciu najsilniejszych uczniów, wszyscy uzbrojeni w wielkie pałki. Dwaj z nich mieli obandażowane głowy. Na podłodze leżeli nieprzytomni napastnicy. Ciężkie siekiery i metalowe pręty, którymi zamierzali zniszczyć Siwspa, złożone zostały poza ich zasięgiem.

- Siwsp sam potrafi się obronić - powiedział Piemur z uśmiechem, machając swoją pałą na sznurku. W tej chwili do pokoju weszła też Jancis.

- Co się stało? - dopytywał się Robinton.

- Mieliśmy przerwę na posiłek - opowiadał Piemur. - Nagle usłyszeliśmy okropny hałas. Popędziliśmy z powrotem i znaleźliśmy Lytola, Kera i Miskina na podłodze, a tych tutaj skaczących jakby im się paliło w głowach. I, sądząc po odgłosach, które wydawali, właśnie tak musiało być.

- Ale co...

- Posiadam zabezpieczenia uniemożliwiające zniszczenie - powiedział Siwsp. Chociaż jego głos był rzeczowy, Robinton wyczuł w nim lekką nutę satysfakcji. W tych okolicznościach z pewnością jest to usprawiedliwione, pomyślał.

- Pewne dźwięki, wyemitowane na określonej częstotliwości sprawiają, że ludzie na kilka godzin tracą przytomność. Gdy napastnicy zaatakowali Lytola, Kera i Miskina, uznałem za stosowne uciec się do tego sposobu. Niestety, może to spowodować lekkie uszkodzenie słuchu, jednak agresorzy na pewno odzyskają przytomność. Uderzenie dźwiękami było silniejsze, niż to jest zwykle potrzebne, by unieszkodliwić wroga.

- Ja... my... nie mieliśmy pojęcia, że możesz się bronić - powiedział Robinton odczuwając jednocześnie ulgę i zaskoczenie.

- Wszystkie siwspy są wyposażone w taki emiter, Mistrzu Robintonie, chociaż rzadko trzeba ich używać. W siwspach przechowuje się bardzo cenne informacje techniczne i polityczne, które mogłyby być użyteczne dla nieprzyjaciół. Trzeba więc było wprowadzić środki ochrony, by osoby nieupoważnione nie miały do nich dostępu, ani ich nie zniszczyły.

- Cóż, muszę powiedzieć, że czuję się lepiej wiedząc o tym. Ale dlaczego nic nam nie powiedziałeś?

- Nie zadano takiego pytania.

- Przecież wiedziałeś, że próbowano zniszczyć baterie, które dostarczają ci energii - zaczął Jaxom.

- Tak niezdarny wandalizm nie stanowił dla mnie zagrożenia. A potem szybko podjęliście działania, które zapobiegły powtórce podobnego sabotażu.

- Ale dlaczego już wtedy nie zrobiłeś tego samego, co dzisiaj? - spytał Jaxom.

- Takie środki stosuje się wyłącznie podczas bezpośredniego ataku.

- A co właściwie zrobiłeś? - Jaxom wskazał obezwładnione ciała.

- Posłużył się uderzeniową falą dźwiękową - wyjaśnił Piemur ze złośliwym uśmiechem. - Czysty dźwięk, którego człowiek nie może wytrzymać. Musiało mocno boleć. - Wskazał na jednego z mężczyzn, który leżał z wykrzywioną twarzą. Z pogardą trącił ciało nogą. - Nie wiem, skąd Norist ich wytrzasnął.

- Norist? - wykrzyknął Robinton.

Piemur wzruszył ramionami.

- To musiał być Norist. Przecież on najwięcej gadał o zniszczeniu “Obrzydliwości”. I popatrzcie. - Pochylił się i podniósł bezwładną dłoń jednego z napastników. - Wygląda to jak odciski po rurce do wydmuchiwania szkła. Ma też blizny po oparzeniach. Wprawdzie tylko o nim już wiemy, że należy do Cechu Szklarzy, ale gdy odzyskają przytomność, zadamy im parę pytań. A oni nam odpowiedzą! - W głosie Piemura zabrzmiała złość.

- Kto o tym wie? - spytał Mistrz Harfiarz.

- Wszyscy, którzy znajdują się teraz na Lądowisku - odparł Piemur wzruszając ramionami, a potem uśmiechnął się. - W sumie niewielu, bo każdy, kto załapał się na jazdę smokiem, jest teraz w Telgarze. Jak tam poszło?

- Wspaniale - powiedział Robinton prawie bez zastanowienia, oglądając drugiego z wandali. - Smoki i jaszczurki ogniste złożyły jej własny hołd.

- Ruth nawet mnie nie uprzedził - dodał Jaxom z krzywym uśmiechem.

Musieliśmy tak postąpić. Wszystkie smoki się z tym zgodziły. Jaszczurki ogniste tylko je naśladowały, ale postąpiły słusznie, powiedział Ruth Jaxomowi, a on przekazał to innym.

Robinton nie rozpoznał żadnego z napastników. Na próżno zastanawiał się, czy to rzeczywiście Norist zaplanował i zorganizował atak.

- Z Lytolem wszystko w porządku? - spytał cicho, spoglądając w stronę drzwi.

- Nabili mu wielkiego guza - odpowiedziała mu Jancis, a uzdrowiciel mówi, że również pękło mu żebro, ale najbardziej ucierpiała jego duma. Gdybyś tylko usłyszał jak się złościł, że Ker i Miskin zbyt wolno pospieszyli na pomoc!

- Sam przeciw zbirom uzbrojonym w topory i metalowe pręty? - spytał Robinton przerażony na myśl o tym, co mogło się stać przyjacielowi oraz Siwspowi. Zachwiał się.

Piemur natychmiast go chwycił, krzycząc na Jaxoma, żeby podtrzymał go z drugiej strony i polecając Jancis, by sprowadziła uzdrowiciela i przyniosła wino. Wprowadzili go do najbliższego pokoju i posadzili na krześle.

- Czas zawiadomić Lessę i F’lara - powiedział Jaxom - i nie obchodzi mnie, jaką wymówkę podadzą Laradowi. Ruth!

Robinton uniósł dłoń, żeby zaprotestować, ale wyraz twarzy Jaxoma powiedział mu, że Ruth otrzymał już wiadomość do przekazania.

Wróciła Jancis z kubkiem wina, które Robinton sączył z wdzięcznością, a uzdrowiciel zajmował się nim troskliwie.

- Mistrz Harfiarz jest zdrowy, jego puls bije we właściwym tempie - orzekł Siwsp. - Nie martw się, Mistrzu Robintonie, nie wyrządziłem krzywdy ludziom, ani sam nie ucierpiałem.

- Nie o to chodzi, Siwsp - powiedział Jaxom. - W ogóle nie myśleliśmy, że taki atak może nastąpić.

- Każda poważna zmiana powoduje sprzeciwy. Tego należało się spodziewać.

- Oczekiwałeś tego? - spytał Jaxom, poirytowany niewzruszonym spokojem Siwspa. Dlaczego nie zdali sobie sprawy, że ten dzień będzie wprost idealny dla odstępców takich jak Norist. Bez trudu mogli się dowiedzieć, że Robinton i D’ram, a także wszyscy, którzy będą mieli taką możliwość, udadzą się na pogrzeb Sallah Telgar, i Lądowisko zostanie właściwie bezludne.

- Ja też tego oczekiwałem. Opanuj się, chłopcze - powiedział Lytol wchodząc do pokoju. - Wiedziałem, że ktoś może popróbować ataku i dlatego kazałem Kerowi i Miskinowi pozostać tutaj. Ale nie sądziłem, że będzie ich tak wielu. Rzucili się na nas i nie mieliśmy żadnej szansy. - Spojrzał uważnie na Robintona: - Och, Robintonie, wyglądasz tak samo źle, jak ja się czuję. - Usiadł ostrożnie na najbliższym krześle. - Mistrz Esselin był ze mną w tym czasie, ale zemdlał i napastnicy wdarli się do środka. Nie pomyślałem o uzbrojeniu studentów. W pobliżu było ich co najmniej piętnastu, a to wystarczyłoby do powstrzymania ataku.

Właśnie wtedy dwaj uczniowie Esselina przybiegli wzywając Piemura.

- Spokojnie! - ryknął Piemur i uśmiechnął się przepraszająco.

- Harfiarzu, znaleźliśmy ich biegusy, przywiązane w szopie, tuż powyżej starej nadbrzeżnej drogi - raportował starszy. - Silfar i ja przyjechaliśmy tu na dwóch, a resztę umieściliśmy gdzie indziej na wypadek, gdyby ktoś planował ucieczkę. Trestan i Rona zostali tam, bo Rona ma spiżową jaszczurkę ognistą. - Młody uczeń szeroko otwierał oczy, był szalenie podniecony i zarumieniony z wysiłku. A oczy spiżowej jaszczurki ognistej, tulącej się do jego ramienia, obracały się szybko i mieniły fioletem i pomarańczą.

- Dobra robota, Deeganie - osądził Piemur. - Czy twoje biegusy są zmęczone?

- Nie, Panie Harfiarzu. - Deegan się obruszył na samą myśl, że mógłby zajeździć cenne zwierzę. - One są doskonałe. Taki biegus kosztuje sakiewkę... lub dwie, panie.

- Poślij swoją jaszczurkę do Rony z wiadomością, że wszystko w porządku i sprowadź resztę biegusów. Może znajdziemy coś interesującego w jukach.

- Mieli tylko zapas żywności, panie. Zajrzałem - tłumaczył się Deegan - bo myślałem, że czegoś się dowiemy.

Piemur znów skinął głową z aprobatą.

- No dobrze, możesz już iść. - Gdy uczeń wyszedł, zwrócił się ponuro do przyjaciół. - Jest w tym coś więcej niż spisek i szaleństwo Norista. Ile kosztuje biegus na Południowym? Kto dał marki na zakup ośmiu zwierząt i przysłał tu ich wszystkich?

- Myślisz, że jest w to zamieszany również jakiś Mistrz Rybak? - spytał Jaxom.

- To jeden z Cechów, które zyskały niewiele dzięki informacjom Siwspa - zastanawiał się dalej Piemur, marszcząc brwi.

Robinton potrząsnął głową, ale to Lytol się odezwał.

- Chyba nie masz racji, Piemurze. Mistrz Idarolan był niezmiernie wdzięczny Siwspowi za mapy wybrzeży, głębokości i prądów, wykonane jeszcze przez kapitana Tilleka. Mapy, kreślone z przestrzeni kosmicznej, są wyjątkowo dokładne. - Lytol przez chwilę milczał z szacunkiem, a Piemur wzruszył ramionami. - Oczywiście od tamtej pory nastąpiły zmiany w zarysie linii brzegowej, ale to już łatwo poprawić. Każdy Mistrz otrzymał kopie, a drobnym rybakom dano mapy obszarów, na których łowią. To, co zaaprobuje Mistrz Idarolan, jest akceptowane przez każdego Mistrza jego Cechu.

- To prawda - przyznał Piemur. - Chociaż wiem o jednym czy dwóch niezmiernie konserwatywnych i zacofanych Mistrzach Rybakach, którzy mogliby poprzeć Norista. Pomyślcie, ilu ludzi przeniosło się na Południowy, mimo że nie mieli zezwolenia.

- Pełna sakiewka zamyka wiele ust - dodał Lytol cynicznie.

- Nie wysuwajmy zbyt pospiesznych wniosków - powiedział Robinton.

- Lessa mówi, że ani ona ani F’lar nie mogą tu przylecieć - przekazał Jaxom. - Ale F’nor już jest w drodze. Oboje Przywódcy Weyru są wściekli. Chcą wiedzieć, jak w ogóle mogło dojść do ataku.

Jeden z napastników poruszył się i jęknął.

- Dowiemy się! - wykrzyknęli jednocześnie Jaxom i Piemur, i wymienili spojrzenia pełne ponurej determinacji.

- Czy mogę zasugerować, żebyśmy związali tych panów zanim odzyskają przytomność? - spytał Robinton, przyglądając się leżącym i porównując ich z drobnymi postaciami uczniów.

- Tak. Nawet mamy czym. - Piemur, z okrutnym wyrazem twarzy, sięgnął po zwój grubego kabla. - Dalej, chłopcy - powiedział, zwracając się do studentów. - Zwiążmy tych skorupogłowych idiotów jak trzeba.

Po związaniu napastników, przeszukali ich ubrania, ale nie znaleźli nic ciekawego. Stare blizny i złamane nosy sugerowały, że często się bili. Tylko jeden miał znaki Cechu Szklarzy, ale pozostali też nie byli łagodnymi barankami.

- Swacky może znać któregoś z nich - podsunął Piemur. - Przez siedem Obrotów był w armii, i to w niejednej Warowni.

- Chyba nie wybraliby ludzi, których moglibyśmy rozpoznać? - powiedział Robinton. - Ale jeśli Swacky zidentyfikuje któregoś z nich, to może poddać nam kierunek śledztwa. Siwsp, jak długo pozostaną nieprzytomni?

Siwsp oznajmił, że to zależy od osobnika.

- Im obiekt jest mniej rozgarnięty, tym fala dźwiękowa musi być silniejsza. Jak widzicie, przeżyli, choć mało im brakowało do śmierci.

- Wcale mi się to nie podoba - wybuchnął Robinton.

- Na pewno bym ich nie zabił - zapewnił go Siwsp. Robinton wzruszył ramionami i wypił resztę wina.

- Zabierzmy ich stąd. Mamy chyba jakiś budynek, w którym możemy ich trzymać. To niemal... niemal nieprzyzwoite, że tak leżą w holu.

- Nadeszła pomoc - oznajmił Jaxom.

Usłyszeli ryk wielu smoków. Przybyli F’nor, T’gellan, Mirrim i prawie pełne skrzydło ze Wschodniego Weyru.

- Od tej chwili zaprowadzimy tu smoczą straż - zadecydował F’nor po usłyszeniu zwięzłego raportu Lytola.

- Wschodni Weyr prosi o ten zaszczyt - powiedział T’gellan.

- Szkoda, że musiało do tego dojść - rzekł Robinton, potrząsając głową ze zmęczenia.

- Drogi przyjacielu - Lytol położył pocieszająco rękę na ramieniu harfiarza. - Tego rodzaju wydarzenia są nieuchronne. Powinieneś poczytać nieco historii, tak jak ja. Byłbyś teraz lepiej przygotowany na zmiany zachodzące w każdej Warowni, Cechu i Weyrze.

- Miałem nadzieję, że Siwsp zapewni nam świetlaną przyszłość... - zaczął Robinton wznosząc ręce szerokim gestem, a potem, zniechęcony, opuścił je na kolana.

- To dlatego, że jesteś niepoprawnym optymistą - odparł Lytol ze smutnym uśmiechem.

- To nie takie złe - powiedział Piemur stanowczo, rzucając Lytolowi spojrzenie nakazujące, by zamilkł. Widok tak przygnębionego Mistrza sprawiał mu ból. Lord Opiekun wzruszył ramionami i odwrócił się, by ukryć wyraz cynizmu malujący się na jego twarzy.

T’gellan wysłał jeźdźca po Swacky’ego z Warowni Rajskiej Rzeki. Miał nadzieję, że rozpozna on napastników. Jayge, uważając, że on też może się przydać, gdyż dobrze poznał Wschodnie Warownie w czasach, gdy trudnił się handlem, przybył ze Swackym.

- Tak, rozpoznaję tę parę - powiedział Swacky, obracając jedną z kiwających się głów z jednej strony na drugą. - Bitranie, jeśli dobrze pamiętam. Bitranie zrobią wszystko, jeśli dasz im dość marek.

- Wiesz jak się nazywają, Swacky? - spytał F’nor marszcząc brwi.

Swacky wzruszył grubymi ramionami.

- Nie, Bitranie nie są przyjacielscy i nie sądzę, żebyś dowiedział się czegokolwiek od tych tutaj. Są zbyt uparci, żeby się poddać, i zbyt głupi, żeby dać za wygraną. Gdy już ktoś ich kupi, nie zmieniają pana - dodał z szacunkiem.

Jayge uklęknął obok innego mężczyzny.

- Znam go, chociaż nie wiem skąd. Ale powiem wam jedno: używał sieci do pracy. Patrzcie na te znaki w kształcie łez o trzech rogach na jego palcach i wnętrzu dłoni. To odciski od sieci.

Robinton westchnął głęboko, a Lytol miał jeszcze bardziej ponurą minę niż zwykle. Kiedy pierwszy z napastników w końcu późnym wieczorem odzyskał przytomność, rozejrzał się wkoło z absolutnym przerażeniem. Wkrótce stało się jasne, że stracił słuch. Na widok wypisanych pytań tylko potrząsał głową. Siwsp i uzdrowiciel zastanawiali się, jak przywrócić mu słuch, ale doszli do wniosku, że jest to niemożliwe.

- W wyniku zastosowania środka potrzebnego do powstrzymania napastników nastąpiło, niestety, nieodwracalne uszkodzenie słuchu - powiedział Siwsp.

Sprowadzono biegusy napastników, ale w ekwipunku nie znaleziono nic, co zdradziłoby ich pochodzenie. Siodła były nowe i nie nosiły oznaczeń. Biegusy nie miały znaków właściciela, nie były przerażone ani zdenerwowane, jak świeżo ujeżdżone zwierzęta.

- Prawdopodobnie skradzione z Keroonu czy Telgaru, przed wiosennymi spędami - wyraził opinię Mistrz Pasterz Briaret, który przybył następnego dnia, żeby pomóc w śledztwie. - Ktokolwiek je wybrał, znał się na biegusach i wziął takie, których nie można rozpoznać. Ostro je ujeżdżano - dodał, zaglądając w pysk jednego i wskazując blizny. - Nigdy ich nie podkuto i przywieziono je łodzią - pokazał znaki na kłębach, zadach i barkach, powstałe, gdy biegusy ocierały się o ściany wąskich przegród używanych do transportu zwierząt statkiem. - Nie sądzę, żebyśmy się dowiedzieli, skąd je skradziono, ale prześlę słowo do mojego Cechu. Uzdy - mówił dalej - zostały wykonane przez uczniów - wskazał błędy, których wstydziłby się którykolwiek z renomowanych Cechów garbarskich.

- Uczniowie mogli je podkradać w różnych Cechach przez Obrót czy dwa, by je tanio sprzedać. Zawsze potrzebują marek na Zgromadzenie. Powiem, że ktoś to zaplanował nie tylko dobrze, ale i realizował swój plan od dawna - orzekł Mistrz Pasterz.

Mocne, choć znoszone ubrania były w fasonie i z materiału dostępnego na całym kontynencie, a wyposażenie obozowe - używane dość długo.

- Mogli przyczaić się przez jakiś czas, wyglądając okazji - zgadywał Briaret. - Takiej, jak ta uroczystość w Telgarze.

W jednej z toreb siodła znaleziono mały składany teleskop jakiego używali rybacy, ale na metalowej obręczy od strony dna znaleźli tylko znak telgarskiego kowala.

Kiedy zapytano Mistrza Idarolana o opinię, był wściekły, że ktoś z jego Cechu mógł brać w tym udział. Obiecał przeprowadzić dochodzenie, przyznając, że byli tacy, którzy niestety nie przynosili chluby swemu rzemiosłu, gotowi, po marnym sezonie połowowym, zniżyć się do odbycia nielegalnej podróży za pełną sakiewkę. Nie podał żadnych imion, ale zapewnił wszystkich, że wie kogo obserwować.

Swacky zgłosił chęć pozostania na Lądowisku jako strażnik napastników. Miał nadzieję, że ze względu na starą znajomość, któryś z nich mu się zwierzy.

Jayge też się ociągał, w końcu wyjawił Piemurowi i Jancis, że bardzo chciałby porozmawiać z Siwspem, jeśli tylko jest to możliwe.

- Nie ma sprawy, Jayge - zapewnił go Piemur. - Myślisz, że ta nowa technologia ci się do czegoś przyda?

Jayge parsknął ponuro.

- Chcę się dowiedzieć, czy Readis i Alemi zwariowali, czy też rzeczywiście widzieli coś niezwykłego. Przysięgają, że znowu rozmawiali z rybami okrętowymi, delfinami, które opowiadają im, że przybyły na Pern z osadnikami. - Jayge wysunął brodę do przodu oczekując drwin harfiarza.

- Delfiny naprawdę przybyły z osadnikami - zapewnił go Piemur. Jancis przytaknęła, a harfiarz przybrał smutny wyraz twarzy.

- Byliśmy tak zajęci przestrzenią kosmiczną, że nie zauważyliśmy innych rzeczy. Chodź. W tej chwili wszyscy są przy napastnikach, więc Siwsp jest wolny.

- Delfiny są rzeczywiście zdolne do porozumiewania się z ludźmi - powiedział Siwsp Jayge’owi. - Wspomaganie mentasyntem jest przekazywane genetycznie, z pokolenia na pokolenie. Był to najbardziej udany eksperyment z mentasyntem. Cieszę się, że gatunek przeżył. Czy jest ich wiele? Z twojego pytania, Lordzie Jayge, wynika, że kontakt nie został utrzymany.

- Tak, to prawda - przyznał Jayge przepraszająco. - Chociaż moja żona i ja, a także mój syn i Mistrz Rybak Alemi, zawdzięczamy im życie.

- Ten gatunek zawsze opiekował się ludźmi.

- I mówią językiem, którego możemy się nauczyć?

- Tak, ponieważ to ludzie nauczyli je tego języka. Ale był to język waszych przodków. Nie ten, którego teraz używacie. Ja dostosowałem się do waszego sposobu mówienia, jednak delfiny, mimo swojej wielkiej inteligencji, nie będą do tego zdolne.

- Ryby okrętowe są inteligentne? - spytał Piemur zdziwiony.

- Ich inteligencja jest równa, jeśli nie większa od ludzkiej.

- Trudno mi w to uwierzyć - mruknął Piemur.

- Jednak to prawda - odparł Siwsp. - Lordzie Jayge, jeśli chcesz odnowić łączność z delfinami, chętnie ci pomogę.

Jayge skrzywił się.

- Ja wcale tego nie chcę, Siwspie. Po prostu, skoro już tu jestem, chciałem się dowiedzieć, czy delfiny rzeczywiście mówią tak, jak to utrzymują mój syn Readis i nasz Mistrz Rybak Alemi.

- Ten kontakt ma wielkie znaczenie dla rybaków i tych, którzy przemierzają morza. Znajdziemy czas na naukę.

- Przekażę to Alemiemu. Będzie zachwycony.

- A twój syn?

- Och, Readis to jeszcze dziecko.

- Dziecko łatwiej uczy się nowych języków, Lordzie Jayge.

Oczy Jayge wyszły z orbit ze zdumienia.

- Ale on ma tylko pięć lat.

- Najchłonniejszy wiek. Uczenie małego Readisa sprawi mi wiele przyjemności.

- Naprawdę myślałem, że przesadzaliście w swoich opowiadaniach o tym Siwspie - powiedział Jayge cicho do roześmianej pary, która wyprowadzała go z pokoju - ale mówiłeś prawdę, jak na harfiarza przystało. Przynajmniej tym razem.

- Siwsp nie potrzebuje przesady - zapewnił go Piemur z zadowoloną miną.

- Sprowadzisz Readisa, prawda? - spytała Jancis. - Powiedz Arze, że dobrze się nim zaopiekuję podczas jego pobytu tutaj. - Zaśmiała się. - To najlepsza rzecz jaką usłyszałam. Ryby okrętowe są inteligentniejsze od ludzi!

- Lepiej nikomu o tym nie mówić - poradził Piemur poważnie. - Mamy już dość kłopotów. Tego rodzaju pogłoski dałyby początek prawdziwej walce z nami. Przyłączyliby się do niej nawet ludzie, którzy na ogół mają sporo zdrowego rozsądku.

- Jednak to cudowne - powiedziała Jancis uśmiechając się złośliwie. - Wspaniałe. Alemi będzie zachwycony.

- Ara będzie jeszcze gorsza! - rozżalił się nagle Jayge. - Przysięgała na wszystko, że delfiny rozmawiały z nią, kiedy ocaliły nas od utonięcia.

- Więc sprowadź też Arę - poradził mu Piemur. - Wielu ludzi warto byłoby nauczyć mowy delfinów. Wiesz, niech oprócz Readis przybędą tu inne dzieci. Gdyby się rozgłosiło, że Siwsp uczy głównie dzieci, dorośli nie będą żywić podejrzeń. Mówię poważnie.

- Zgadzam się - powiedziała Jancis. Jayge wzruszył ramionami.

- Ja też. I sprowadzę Readisa, Alemiego i każdego, kogo on zaproponuje. Gadanie z rybami okrętowymi! To dopiero coś. - I potrząsnął głową, nie mogąc w to uwierzyć. Przez cały czas, gdy przyjaciele odprowadzali go do V’line’a i spiżowego smoka Clarinatha, którzy mieli go odwieźć z powrotem do Warowni Rajskiej Rzeki, mamrotał pod nosem swoje zastrzeżenia.


Na dzień przed Zebraniem Lordów Warowni, Władcy Weyru Benden zwołali krótkie spotkanie w Warowni Cove, żeby zdecydować, czy poruszyć sprawę ataku na Siwspa.”

Do tego czasu wszyscy napastnicy wyszli ze śpiączki. Dwóch napisało notatki prosząc o uśmierzenie okropnego bólu głowy, które w końcu zelżały po znacznych dawkach fellisowego soku. Skoro żaden z nich nie zgodził się udzielić informacji o swoich zleceniodawcach, strażnicy nie mieli innego wyjścia, jak tylko przenieść ich do kopalni w Cromie, gdzie mieli pracować razem z innymi przestępcami.

- Po co w ogóle poruszać ten temat? Pozwólmy plotkom działać na naszą korzyść - zaproponował Mistrz Robinton uśmiechając się przebiegle. - Niech oni poproszą nas o wyjaśnienia, jeśli jakichś potrzebują.

- Czyżbyś tym razem widział sprawy tak jak ja? - spytał Lytol sardonicznie.

- Plotki krążą i karmią się pomysłowością plotkarzy - dorzucił Jaxom uśmiechając się do Piemura.

- Nie sądzę, żeby to było mądre - Lessa patrzyła spode łba.

- Kto kiedykolwiek kontrolował plotkę? - dopytywał się Robinton.

- Ty! - odparła Lessa szybko, a jej złe spojrzenie rozpłynęło się w szerokim uśmiechu, bo przecież Robinton tak często umyślnie rozpowszechniał pożądane plotki.

- Wcale nie - odpowiedział Robinton z zadowoleniem. - Ja zawsze rozpowiadałem prawdę.

- O jakie plotki wam właściwie chodzi? - spytał F’lar.

- O to, że Siwsp widzi, jakimi motywami kierują się ludzie, którzy się do niego zbliżają, i pozbył się tych, którzy na to zasłużyli. - Piemur chętnie wyliczał na palcach. - Że tak okropnie okaleczył jakichś uczciwych ludzi, którzy mieli śmiałość zbliżyć się do niego pewnego ranka, gdyż usłyszeli jak spiskuje z Lordem Jaxomem. - Jaxom najwyraźniej już to słyszał i tylko parsknął. - Że zainstalowaliśmy drużynę mistrzów zapaśników, żeby bronić miejsca i że pobiją każdego, którego wygląd im się nie podoba; że pełne skrzydło smoków bez przerwy pełni wartę, i że są pod całkowitą kontrolą Siwspa; że jaszczurki boją się zbliżyć do Lądowiska; że Siwsp ma potężną i zabójczą broń, która może sparaliżować każdego, kto nie popiera bezwzględnie jego planów dla Pernu; że Siwsp kontroluje wszystkich Przywódców Weyrów i Lordów Warowni - Piemur musiał zaczekać aż przycichną pełne urazy głosy obecnych Lordów Warowni - i że ma zamiar przejąć władzę nad planetą; że wkrótce trzy Siostry Świtu zderzą się z Pernem, wyrządzając nieodwracalne szkody każdej Warowni czy Cechowi, które nie popierają Siwspa. I że jeśli Siostry Świtu znikną z nieba, wszystkie inne gwiazdy wypadną z orbit, i w ten sposób Siwsp zapobiegnie następnemu Opadowi Nici, gdyż Pern zostanie kompletnie zniszczony i nawet Nici nie znajdą tu dla siebie pożywienia. - Piemur wziął głęboki oddech, jego oczy lśniły rozbawieniem, gdy spytał: - Usłyszeliście dosyć?

- Owszem - odparła Lessa cierpko. - Co za bzdury!

- I są ludzie, którzy w to wierzą? - dziwił się F’lar.

Lytol wciągnął powietrze.

- Teraz rozumiem niezwykłe napięcie delegacji z Neratu, która prosiła o radę, jak zapobiec śnieci. Mistrz Rolnik Losacot musiał ich popychać, żeby weszli do pokoju. Wspomniałem o tym w moim codziennym raporcie.

- Czy Siwsp zauważył ich obawy? - spytała Lessa.

- Z całą pewnością nie zadam Siwspowi takiego pytania. To i tak nieważne - odparł Lytol zdziwiony i urażony rzucając Lessie ostre spojrzenie. - Ważne jest to, że najwyraźniej otrzymali odpowiedź, gdyż wychodząc omawiali sposoby wdrożenia jego porady. Mistrz Losacot zatrzymał się i podziękował mi za to, że tak szybko dostali się do Siwspa. Uważałem, że sprawa była pilna.

- Ciągle twierdzę, że im więcej ludzi spotyka się z Siwspem - dodał Robinton - tym większe poparcie otrzyma jakikolwiek jego plan.

- Nie zawsze - sprzeciwił się Lytol zgaszonym głosem i uśmiechnął się smutno do harfiarza. - Ale ty i ja różnimy się w tej sprawie, prawda?

- Tak - odparł harfiarz uprzejmie, ale w spojrzeniu jakie rzucił staremu wychowawcy był cień żalu.

- Więc co robimy jutro na Zebraniu Lordów? - dopytywała się Lessa. - Zakładając, że zostaniemy wpuszczeni do środka.

- Och, wpuszczą was - zapewnił ją Jaxom. - Larad, Groghe, Asgenar, Toronas i Deckter nie pozwolą na wyłączenie Przywódców Weyru Bendenu i Dalekich Rubieży! - Uśmiechnął się. - Myślę, że powinniśmy zaczekać, aż sami poruszą ten temat.

- Jutrzejszy dzień to poważna okazja, Jaxomie - powiedział Lytol, spoglądając surowo na byłego wychowanka.

- Nie cały, a ja naprawdę potrafię zachować się poważnie, gdy trzeba, przyjacielu. - Jaxom uśmiechnął się czarująco do Lytola i zignorował parsknięcie Piemura.

- Ponieważ tak wielu z nas wyjedzie, T’gellan i K’van podwoili smoczą straż przy Siwspie.

- D’ram zostanie i będzie miał na wszystko oko - dodał Robinton. - Uparł się, gdyż ja i Lytol powinniśmy być obecni na zebraniu.

- Przecież i tak byś pojechał - zauważyła Lessa unosząc brwi.

- Tak, tego jutrzejszego zebrania za nic bym nie opuścił - przyznał Robinton.


Rozdział IX



Na wiosnę Warownia Tillek wyglądała najpiękniej. Żywy błękit nieba rozjaśniał granitowe skały, a słońce odbijało się od ich powierzchni, nadając im srebrzysty kolor. Z najwyższego poziomu Warowni rozciągał się widok na północ i południe. W słoneczne dni, jak dzisiaj, wzrok sięgał aż do wybrzeża na południu, gdzie wzgórza, na których była położona Warownia, opadały wprost do morza. Dziś w każdym oknie powiewały flagi, ich jaskrawe kolory kontrastowały z szarym kamieniem.

Poniżej Warowni znajdowała się naturalna głęboka zatoka; mniejsze warownie i przysiółki rozmieszczone na tarasach, tworzące wielkie osiedle Tillek, były także udekorowane chorągwiami, proporczykami i girlandami wiosennych kwiatów. Dziś miano przetestować najnowsze usprawnienia wprowadzone w porcie przez Ranrela. Na zebranie i święto zatwierdzenia nowego Lorda Warowni mnóstwo ludzi przybywało drogą morską, żeglując wzdłuż zachodniego wybrzeża, ale port był tak ogromny, że bez trudu mieścił nawet taką masę statków.

Ku zaskoczeniu Jaxoma, Ruth wyszedł z pomiędzy ponad wodami zatoki, dzięki czemu on i Sharra mieli doskonały widok na to, co działo się pod nimi. Zdawało się, że do dowożenia gości ze statków na nabrzeże użyto wszystkich łódek, nawet tych najstarszych, byle jeszcze utrzymywały się na wodzie. Wesoło przystrojone z okazji święta, ustawiały się w kolejce przy nabrzeżu, czekając na możliwość wyładowania pasażerów.

Jaxom rozejrzał się i zrozumiał, dlaczego Ruth wyszedł z pomiędzy już nad wodą. Nad samą Warownią latało tyle smoków, że nawet Ruth, słynący ze zręczności, z jaką unikał zderzeń, miałby tym razem kłopoty.

- Jax, powinniśmy byli zabrać Jarrola i Shawana na święto - krzyknęła mu Sharra do ucha. - Spodobałyby im się te kolory i podniecenie ludzi.

Jaxom wzruszył ramionami. Właściwie cieszył się, że udało mu się odwieść Sharrę od tego pomysłu. Dzień będzie wystarczająco pełen zajęć bez martwienia się o to, co wyrabia dwóch pełnych życia i pomysłów malców. Poza tym przynajmniej raz chciał mieć Sharrę tylko dla siebie.

- Będą inne inwestytury, kochanie. A wtedy oni dorosną już na tyle, by zrozumieć je lepiej - odkrzyknął.

Ruth obniżył lot, poruszając się ostrożniej niż zwykle, tak aby ciężkie, uroczyste szaty Sharry się nie rozwiewały.

- Niespodziewane niebezpieczeństwa lotu na smoku - mruknęła Sharra, zbierając poły materiału, podczas gdy Ruth krążył powoli w poszukiwaniu miejsca do lądowania na zatłoczonym podwórcu. Potem, powracając do rozmowy, którą przerwało im wejście w pomiędzy, dodała: - Czy naprawdę mam pojutrze udać się z tobą na “Yokohamę”?

- Tak, naprawdę. - Jaxom ucieszył się słysząc nutę podniecenia w jej głosie. - Siwsp mówi, że musimy zainstalować na pokładzie urządzenia do odzyskiwania tlenu, żeby móc spędzać czas użytecznie, nawet tylko w tych paru miejscach, w których pracujemy. Po to, by stworzyć nadającą się do oddychania atmosferę w ładowni i sali silników zużyjemy mnóstwo tlenu, a nie możemy ciągle wymieniać zbiorników. Ty i Mirrim sobie z tym poradzicie. Znacie na pamięć programy i instrukcje dotyczące hodowli alg. Słyszałem, jak mruczałaś je przez sen. - Uśmiechnął się do żony, ciesząc się, że będzie mógł dzielić z nią niewiarygodne doświadczenie oglądania Pernu z przestrzeni kosmicznej i zadowolony, że ona też bierze udział w programie, który absorbował go tak bardzo - przyznał lekko się tego wstydząc - że na nic innego nie miał czasu. - Poza tym Siwsp mówił, że program jest zupełnie prosty, ale jednak komputer musi kontrolować wymianę dwutlenku węgla na tlen produkowany przez algi. Gdy hodowla zacznie już działać, trzeba regularnie przeprowadzać badania składu powietrza. Kiedy ty i Mirrim zrozumiecie dokładnie, o co chodzi, nauczycie tego również jeźdźców zielonych smoków. A dzięki Path i Mirrim oraz tobie i Ruthowi, zapewniony zostanie właściwy nadzór. Zielone będą sprowadzały pojemniki z tlenem do czasu, kiedy system osiągnie pełną wydajność.

- Ruth zabierze każdego, jeśli go o to poprosisz - przypomniała mu. Ogromnie pragnęła dołączyć do męża na “Yokohamie”, ale była też świadoma, że misja może być niebezpieczna. A przecież miała dwoje dzieci, o których musiała myśleć. Nie mogła sobie pozwolić na swobodne zaspokajanie wszystkich swoich pragnień.

Ale ja wolę latać z tobą, Sharro, wtrącił Ruth. Maynooth mówi, że teraz moja kolej na lądowanie. Macie zsiąść tak szybko jak możecie, dodał. Jeździec Maynootha jest przerażony na samą myśl, że podczas jego dyżuru mogłaby się zdarzyć kolizja. Ruth parsknął z pogardą.

Jaxom pomógł Sharrze odpiąć uprząż i zsiąść uważając, by jej nowiutka suknia nie zaplątała się lub nie pogniotła. Była ona niezwykłego żywego koloru, zmieszanego błękitu i zieleni, a materiał skrojono według wzoru znalezionego przez Mistrza Tkacza Zurga w bankach pamięci Siwspa. Jaxom, którego znów, już po raz nie wiadomo który, zachwyciła subtelna piękność Sharry, był rozdarty pomiędzy dumą ze swojej ukochanej a niepokojem, że inni mogą pragnąć z nią tańczyć. Z uśmiechem pomógł jej zsunąć dopasowany żakiecik ze skóry ufarbowanej na nieco ciemniejszy odcień niż suknia, podszyty futrem i zbyt ciepły, żeby go nosić przy dzisiejszej pogodzie. Potem podał jej ramię, pozostawiając Rutha, by znalazł dla siebie miejsce na rozgrzanych przez słońce wzgórzach. Wysoka, przystojna para skierowała się przez zatłoczony podwórzec do wejścia Warowni, uśmiechając się i pozdrawiając przyjaciół i znajomych.

Sharra zachichotała cicho.

- Widzę, że wszyscy, którzy mogli sobie na to pozwolić, wypełnili markami kufry Mistrza Tkacza.

- Mistrz Zurg wydawał się niezwykle zadowolony, kiedy go widzieliśmy.

- Powinien być. Wszyscy, nawet ten dandys Blesserel, noszą nowe ubrania, albo uszyte przez dobrego Mistrza Zurga albo zrobione z materiałów utkanych przez niego. Oprócz ciebie - zarzuciła mu Sharra. - Uszycie nowego stroju nie zabrałoby tak wiele czasu.

- O co ci chodzi? Przecież moje ubranie nie jest podarte ani spłowiałe - odparł Jaxom. Lubił swój ubiór w kolorach rudym i ciemnego brązu, a na dodatek pasował do niebieskiej sukni Sharry. - I wcale nie jest takie stare. Miałem je na sobie podczas ostatniego Zebrania Lordów.

Sharra ponownie prychnęła.

- Pół Obrotu temu. Ubierasz się byle jak, zależy ci tylko na wygodzie. Tylko spójrz na różnorodność stylów i odcieni, które inni noszą.

- Ty wyglądasz wspaniale. Jesteś elegancka za nas oboje - powiedział Jaxom, ściskając jej rękę.

Sharra rzuciła mu spojrzenie z ukosa.

- Gdybyś kiedyś znalazł czas na ubranie się w to, co ja chciałabym, żebyś nosił, przewyższylibyśmy wszystkich, kochanie. - Westchnęła z rezygnacją. - Żałuję, że Mistrzowie Cechów nie mogą głosować w sprawach sukcesji.

- A powinni - odparł Jaxom. - Są tak samo niezbędni dla sprawnego zarządzania Pernem jak Lordowie Warowni.

- Cii... - powiedziała Sharra, a jej oczy zabłyszczały, gdy usłyszała tę herezję. - Nawet bez proponowania takich innowacji, bez przerwy denerwujesz Lordów.

- To nadejdzie, zobaczysz - oświadczył Jaxom. - Trzeba tylko pozbyć się konserwatywnych elementów.

- A jeśli Ranrel nie zostanie wybrany? Brand mówił, że będą protesty, gdyż korzysta z projektów “Obrzydliwości”.

Jaxom parsknął.

- Prawie wszyscy to robią. Poza tym Ranrel jest jedynym z potomków Oterela, który kiedykolwiek pracował. I usprawnił urządzenia Warowni. To działa na jego korzyść.

- Tak, ale jest też czeladnikiem. Ludzie tacy jak Nessel czy Gorman uznają to za przyznanie, że sam zdaje sobie sprawę, iż nie nadaje się na Lorda.

- A Blesserel i Terentel, z ich miękkimi dłońmi i wysokimi długami, są odpowiedni? Węzeł Czeladnika Cechu Rybaków przynajmniej świadczy o tym, że człowiek zdobył umiejętności, jest odpowiedzialny i wytrwały. Ranrel od dawna potrafi kierować pracą ludzi. Natomiast ta nie nadająca się do niczego dwójka nigdy się czymś takim nie zhańbiła - odparł Jaxom.

- Brand wspomniał, że Blesserel starał się o poparcie Cormana z Keroonu, Sangela i Begamona, a nawet odwiedził Torika.

- Cóż, jeśli obiecał pomóc Torikowi rozprawić się z rebeliantami Denola na Wielkiej Wyspie, działał przeciw własnym interesom - odparł Jaxom z pogardą.

- Nie byłabym tego taka pewna, Jax - powiedziała Sharra, marszcząc brwi. - Mój brat jest bardzo przebiegły, ale czasami postępuje uczciwie. - Uśmiechnęła się widząc Toronasa i jego żonę zmierzających w ich stronę.

- Cztery głosy i tak nie wystarczą - mruknął Jaxom z pewnością, jakiej naprawdę nie odczuwał, zanim młoda para lordowska z Warowni Benden dołączyła do nich.

Robinton pragnął przybyć wcześnie do Tilleku, aby przejść się wśród zgromadzonych i ocenić ich nastrój. Jednak Lytol w jakiś sposób zdołał opóźnić ich wyjazd, tak, że T’gellan dotarł tu z nimi tuż przed rozpoczęciem zebrania. Lytol znalazł dla niego wielki kielich bendeńskiego wina i nalegał, żeby harfiarz usiadł na jednej z nielicznych ław na podwórcu, i stamtąd przyglądał się wszystkiemu. Co prawda przyglądał się, ale wolałby zmieszać się z tłumem i wyczuć ogólny nastrój.

- Za bardzo się mną zajmujesz, Lytolu! - powiedział Robinton kłótliwie.

- Będziesz miał dość podniet...

- Tam są ludzie, z którymi chcę porozmawiać!

- Nie możesz zmienić wyniku zebrania na pół godziny przed jego rozpoczęciem, Robintonie - perswadował Lytol.

- Ale ty możesz! - Robinton wiedział, że zachowuje się okropnie wobec przyjaciela.

- Zrobię to, czego wymaga zdrowy rozsądek, Mistrzu Harfiarzu, i kiedy przyniesie to największy efekt. - Lytol zauważył Blesserela, pierworodnego syna Oterela, odzianego w strój w niezwykłych jak na niego ciemnych kolorach i o tradycyjnym kroju. - Tak jakby ciuchy miały pozwolić zapomnieć o latach bałaganiarskiego życia! - mruknął pogardliwie.

- Nie widzę Ranrela - narzekał Robinton.

- Na prawo, na drugim podeście, rozmawia z Sigomalem - wskazał Lytol.

- Tak, to dobrze. Nie boi się chwalić swoimi dokonaniami - stwierdził Robinton po krótkiej obserwacji. Najmłodszy z pretendujących synów Oterela ubrany był w kolory Cechu Rybaków i nosił węzeł czeladnika przy sznurze Tilleku. - Ista i Dalekie Rubieże docenią ten gest. A także Mistrz Idarolan.

- Jakie to ma znaczenie?

- Nie ma żadnego. Ale gdyby rzemieślnicy mogli głosować... - powiedział Robinton, częściowo drażniąc się z Lytolem, częściowo wypowiadając życzenie. Lytol tylko coś mruknął, co było dość niespodziewaną reakcją, gdyż uprzednio był zupełnie przeciwny takim nowinkom. Czyżby to był wpływ Jaxoma, zastanawiał się Robinton.

- Idarolan jest rozsądnym człowiekiem i na ogół panuje nad swoimi rybakami - rozprawiał dalej Lytol. - Ale ludzie z głębi kraju nie poprą jego opinii.

- O Sangelu z Boli nie można powiedzieć, że jest z głębi kraju - zaprotestował Robinton.

- To jeszcze nie znaczy, że potrafi myśleć - żachnął się Lytol. - A właśnie niezdecydowanych Lordów trzeba przeciągnąć na jedną lub drugą stronę. Sigomala, Nessela i Decktera.

- Deckter doceni przebudowę portu dokonaną przez Ranrela. W takich sprawach myśli jak kupiec. A Blesserel i Terentel nie zrobili nic dla Warowni Tillek.

- Sigomal poprze Blesserela, choćby po to, żeby odzyskać długi, które chłopak u niego zaciągnął, gdy brakowało mu pieniędzy na pokrycie przegranych przy hazardowych grach. Przecież wiesz, że głównym przedmiotem zainteresowania B itry są marki.

W wielkich drzwiach Warowni pojawił się trębacz i zagrał sygnał mówiący, że do rozpoczęcia zebrania pozostało jeszcze dziesięć minut. Tłum na chwilę przycichł, a potem głosy znów się nasiliły, gdy piętnastu Lordów Warowni ruszyło w stronę schodów. Lytol rozglądał się za Jaxomem z Sharrą. Gdy wyszli z tłumu, nieznacznie skinął na wychowanka. Widząc Robintona obok swojego dawnego opiekuna, Jaxom radośnie się uśmiechnął.

- Moja droga Pani Warowni, twoja piękność jest jaśniejsza niż słońce - powiedział Robinton, unosząc się, by ująć dłoń Sharry. - Czyżby wszyscy tu obecni wzbogacili Zurga swoimi markami?

Sharra roześmiała się słysząc jego komplement. Chociaż była wysoka, musiała wspiąć się na palce, żeby pocałować go w policzek.

- Nawet Mistrz Norist - wyszeptała mu do ucha i, chichocząc, wskazała głową Mistrza Szklarza wyraźnie odbijającego od tłumu swą szatą we wspaniałych kolorach czerwieni i żółci. - Czy ktokolwiek odważył się wyjawić mu, jak bardzo Cech Zurga wzbogacił się dzięki wiedzy zmagazynowanej w “Obrzydliwości”?

Robinton ryknął śmiechem. Już nie był aż tak wściekły na Lytola. Sharra z podziwem wzięła w palce rąbek szerokiego rękawa szaty Robintona, w kolorze głębokiego błękitu.

- Widzę, że wytrzymałeś wszystkie przymiarki.

- Udało mi się ich uniknąć - odrzekł Robinton wyniośle. - Mistrz Zurg miał moją miarę i ofiarował mi te śliczne szmatki jako oznakę wdzięczności jego Cechu za czas spędzony z Siwspem.

Sharra udała zgorszoną.

- O, a ja myślałam, że jesteś najbardziej uczciwym człowiekiem na Pernie.

- Nawet Lytol czasami daje się przekupić. - Robinton wskazał byłego Lorda Opiekuna Ruathy, który właśnie wchodził z Jaxomem do Wielkiej Sali Tilleku. - Ale Lytol, jako były tkacz, zawsze zwracał uwagę na ubiór.

- Szkoda, że nie nauczył tego Jaxoma - prychnęła Sharra. - Wybrałam taki bogaty materiał, jeden z nowych brokatów przepięknego ciemnego niebiesko-zielonego koloru, a jemu nie udało się przyjść na choćby jedną przymiarkę.

- Pewnie udają mu się inne rzeczy - zażartował Robinton.

- Och, ty zbereźniku! - Sharra przewróciła oczami i roześmiała się. Pięknie się śmieje, pomyślał Robinton, odpowiadając uśmiechem.

Zair, usadowiony na ramieniu harfiarza, przytaknął ćwierknięciem. Właśnie wtedy zarządca Tilleku zamknął wielkie drzwi Warowni. Dźwięk odbił się echem na podwórcu. Harfiarz i Sharra byli dość blisko, by usłyszeć szczęknięcie zamykanego zamka. Rozmowy przycichły na chwilę, ale zaraz otworzono drzwi kuchni. Służba wynosiła dzbany klahu i chłodnych soków owocowych oraz przekąski, aby ulżyć nudzie oczekiwania.


Szczęk zamka dał znak Lordom Warowni zebranym w Wielkiej Sali, że czas zająć miejsca wokół okrągłego stołu. Przed nimi stały wybornej roboty kielichy, dzbany z klahem i winem oraz misy soczystych owoców.

Poprzedniej nocy Jaxom został wezwany na specjalne spotkanie przez Przywódców Weyru Benden, Lytola, Mistrza Robintona, D’rama i Sebella. Omawiano tam jego własne położenie. Był najmłodszym Lordem Warowni i chociaż nie ustępował pod żadnym względem starszym Lordom, a może nawet ich przewyższał, wielu nie mogło wybaczyć mu młodego wieku.

- Zwłaszcza - mówił Sebell, spoglądając przepraszająco na Jaxoma - że tak blisko współpracujesz z Siwspem.

- To jasne - powiedział Jaxom z głęboką pogardą. - A właściwie, ilu z tych starszych nazywa Siwspa “Obrzydliwością”?

Sebell uśmiechnął się słysząc to przezwisko i mrugnął do Jaxoma.

- Ci, po których należałoby się tego spodziewać: Corman, Sangel, Nessel, Sigomal i Begamon.

- Czyli pięciu - stwierdził Jaxom. - To znaczy, że Ranrel w pierwszym głosowaniu nie przejdzie, a ja utknę na cały dzień na Radzie?

- I nie pozwolą ci mówić - dodał ponuro Lytol.

Jaxom zerwał się z krzesła i zaczął przemierzać pokój.

- Jak długo jeszcze mam odgrywać idiotę bez własnych poglądów, zanim zaczną się liczyć z moim zdaniem?

- Tym razem ważniejsze będzie to, co przemilczysz - pouczył go surowo Lytol.

- Lytolu! - ostrzegł go Robinton unosząc brwi. - Jego czyny mają większą wymowę niż słowa...

- Ściągnę na siebie jeszcze większe kłopoty w stosunkach z tymi zatwardziałymi konserwatystami - mówił dalej Jaxom gorzko. - Dobrze, już dobrze. - Rozłożył ręce, by ich udobruchać, zanim zrobią mu kolejny wykład. - Rozumiem sytuację. Zadowolę się głosowaniem według własnego uznania. Będę uprzejmy, kiedy będą atakować Siwspa i to co robimy, ale na Pierwsze Jajo, wiem o zarządzaniu Warownią i procedurach więcej niż oni.

Chociaż nie wspomniał o tym spotkaniu Sharrze, nie mógł przestać o nim myśleć, tym bardziej że nastroje wobec Siwspa i jego samego ciągle się zmieniały.

Z odpowiednią do okoliczności pełną godności powściągliwością, Jaxom zasiadł pomiędzy Lordem Groghem z Warowni Fort a Asgenarem z Lemos. Obrażanie się lub obnoszenie z niezadowoleniem nie leżało w jego charakterze, więc rozbawiło go, że ci o których było wiadomo, iż popierają Ranrela, siedzą razem. Poplecznicy Blesserela i Terentela także usiedli razem, chociaż nie był pewien, który popiera którego syna Oterela.

Skinął uprzejmie głową siedzącym naprzeciwko: Sangelowi z Boli, Nesselowi z Cromu, Laudey’owi z Igen, Sigomalowi z Bitry i Warbretowi z Isty. Mówiło się, że są za Blesserelem, najstarszym synem Oterela. Begamon z Neratu, Corman z Keroonu i niespodziewanie, Torik z Południowej Warowni mieli popierać Terentela. Torik prawdopodobnie robił na złość, gdyż nie znał żadnego z synów Oterela na tyle dobrze, żeby wybierać ze znajomością rzeczy. Torikowi wystarczyło, że mąż jego siostry, a także Benden, Nerat, Telgar i Lemos popierali Ranrela, by postąpić inaczej.

Jaxom nabrał głęboko powietrza, zdecydowany okazać najlepsze maniery bez względu na to, jak bardzo korciło go, żeby wyjaśnić sprawy tym starym idiotom. Uniósł dzbanek klahu i uprzejmie zaproponował Groghemu napełnienie jego kielicha, co Groghe odrzucił potrząsając głową. Lord Fortu z wyższością zasznurował usta i rozglądał się wokół stołu, choć jego spojrzenie, jak zauważył Jaxom, raz po raz wracało do Torika.

Torik, z opaloną twarzą i rozjaśnionymi przez słońce Południowego prawie na biało włosami, bardzo różnił się od starszych Lordów siedzących po obu jego stronach. W porównaniu z nim, Sangel wyglądał na jeszcze bardziej wysuszonego niż zwykle, a Nessel na całkiem wyschłego. Laudey z Igen, zajmujący miejsce obok Nessela, z twarzą tak samo mocno opaloną jak twarz Torika, wydawał się najzdrowszy w grupie starszych Lordów.

- Jak myślisz, czy Torik poprze Ranrela? - zapytał Groghe Jaxoma osłaniając usta.

Jaxom leciutko zaprzeczył głową i odparł równie dyskretnie.

- Torik złości się od chwili, gdy Denol dwa Obroty temu przywłaszczył sobie Wielką Wyspę. Poza tym Ranrel używa materiałów Hamiana, a Torik gniewa się na mnie. Jest także wściekły najeźdźców smoków, gdyż nie udzielili mu pomocy przy przegnaniu Denola z Wielkiej Wyspy. Tak więc, skoro nie ukrywałem, że wolę Ranrela, a na dodatek jestem jeźdźcem, Torik będzie protestował publicznie.

- Robi wielkie halo ze sprawy Denola - prychnął gniewnie Groghe.

- Poucz go w tej materii, Lordzie Groghe. Jeśli dobrze rozumiem tradycję Warowni, nie straci wyspy niezależnie od tego, kto ją unowocześnia. Nadal pozostanie częścią jego Warowni. Nikt nie może uzurpować sobie prawa do niej. A już zwłaszcza nikt taki jak Denol.

Groghe gwałtownie się odwrócił i spojrzał na Jaxoma z zaskoczeniem.

- Jesteś pewien? To znaczy, jeśli chodzi o prawa Warowni?

- Oczywiście, że tak. - Jaxom uśmiechnął się nieśmiało. - Karta osadników wymienia ten rodzaj nieodwołalnego nadania. I choć to dziwne, Pern nadal stosuje się do zasad i ograniczeń zawartych w Karcie, nawet jeżeli ludzie na ogół nie zdają sobie z tego sprawy. To, co zostało raz nadane, nie może być odebrane. Nie może nawet zostać przekazane poza Ród nadającego. Kiedy umrze ostatni z Rodu, o tym, kto zostanie nowym Lordem Warowni decyduje w zasadzie walka.

Groghe uśmiechnął się ponuro na wspomnienie o rym jak F’lar i Fax pojedynkowali się, aby uczynić Jaxoma dziedzicem Warowni Ruatha.

- Torik otrzymał określone tereny na Południowym jako zadośćuczynienie za to, że zarządzał nimi w okresie, gdy panoszyli się tam jeźdźcy z przeszłości - tłumaczył Jaxom. - Być może pamiętasz, że Wielka Wyspa leży w granicach nadania, tak więc żadne działania Denola nie mogą pozbawić Torika prawa do wyspy.

- Nawet jeśli Torik nie umieścił tam własnych ludzi?

Jaxom uśmiechnął się.

- Denol, przybywając na Południe, zgodził się zarządzać w imieniu Torika. Nie może temu zaprzeczyć. Na pewno myślał, że skoro inni otrzymali prawo zarządzania we własnym imieniu, może po pro stu przepłynąć na wyspę i wziąć ją we władanie. Jednak mylił się. - Jaxom ucieszył się zauważając szacunek w oczach Groghe’a, gdy wyjaśniał mu te zawiłości. Na szczęście zawsze cieszył się dobrą opinią Lorda Fortu, ale czuł, że dziś ją umocnił. Cenił aprobatę Groghe’a bardziej niż innych, więc ta rozmowa przywróciła mu poczucie dumy z tego, że jest Lordem Warowni. - Tymczasem Denol zagospodarowywał wyspę budując domy i obsiewając pola. Właściwie - uzupełnił Jaxom, uśmiechając się złośliwie - jeśli Torik zawarł umowę z Idarolanem, towary Denola mogą być sprzedawane na Północy, a zysk oddany Torikowi!

- To z pewnością rozwiązałoby problem.

- Tak, ale Torik z całą pewnością nie czyta żadnych wiadomości z Lądowiska - powiedział Jaxom ze smutkiem.

- No tak. - Groghe w zamyśleniu stukał się po pełnej dolnej wardze. - A więc, na Pierwsze Jajo, będzie musiał posłuchać tego, co ja mu mam do powiedzenia! Gdy się starzejesz, najlepsze jest to, że masz autorytet i ludzie cię słuchają.

Jaxom nie uśmiechnął się, ani nie dodał, że starzy ludzie nie zawsze są na tyle mądrzy, by warto było ich słuchać. Ale Groghe przyjmował niektóre nowe idee o wiele lepiej, niż większość jego rówieśników, i Jaxom był mu za to wdzięczny.

- Słyszałem, że wczoraj znów byłeś na “Yokohamie” - zagaił Groghe, zmieniając temat. - Co robiłeś tym razem?

- Zamykałem drzwi - powiedział Jaxom i obojętnie wzruszył ramionami. Spędził też dużo czasu z Ruthem, podziwiając piękno Pernu oglądanego z przestrzeni kosmicznej. Nawet Piemur, mimo całych swoich harfiarskich umiejętności, nie był w stanie opisać tego widoku ani opowiedzieć, jak głębokie wrażenie na nim wywiera. Jaxom też tego nie umiał, chociaż starał się przekazać Sharrze coś ze splendoru, jaki widział, i swój zachwyt. Panorama Pernu nie opuszczała jakiejś oszołomionej części jego umysłu. Gdyby tylko więcej Lordów Warowni mogło to zobaczyć, pomyślał, przestaliby się sprzeczać o głupstwa.

- Zamykałeś drzwi? To wszystko? - zdziwił się Groghe.

- Mamy bardzo wiele do zrobienia na “Yokohamie”, a tam jest niebezpiecznie - odparł Jaxom. Było w tym nieco przesady, ale Siwsp ciągle powtarzał, że przestrzeń kosmiczna jest nieprzyjaznym środowiskiem i ludzie muszą nauczyć się ostrożności, żeby zapobiec wypadkom. - Kiedy przetestujemy wszystkie środki bezpieczeństwa, ja i Ruth z przyjemnością zabierzemy cię na górę.

Groghe, zaskoczony, jąkał się nerwowo:

- Zobaczymy, chłopcze, zobaczymy.

Jaxom tylko skinął głową i spytał uprzejmie:

- Sądzisz, że to zebranie zabierze cały ranek?

- Prawdopodobnie. - Groghe parsknął i przykrył usta tak, że tylko Jaxom mógł słyszeć jego następne słowa. - Sigomal chce, by zatwierdzono Blesserela, bo inaczej nigdy nie odzyska swoich pieniędzy. Ten chłopak grał zastawiając przyszłe dziedzictwo, a miał do dyspozycji kufry Warowni wypełnione markami.

Jaxom już od dawna podejrzewał, że najstarszy syn Oterela jest poważnie zadłużony u Lorda Bitry.

- A czy Terentel może liczyć na czyjeś poparcie? - Jaxomowi trudno było wierzyć, że ktoś może głosować na średniego syna Oterela. Niektórzy ludzie są urodzonymi przegrywającymi, i Terental był właśnie takim pechowcem.

- Chyba Begamon będzie na niego głosował - wyjaśnił Groghe, unosząc brwi. - Corman też, ale chyba tylko dlatego, że nie cierpi Blesserela i nie podoba mu się zainteresowanie Lądowiskiem. Ale jeszcze nie jest całkiem zdecydowany.

- Nikt z Warowni Keroon nie interesuje się Lądowiskiem, ale przebywa tam sporo ludzi z mniejszych Warowni, tak że nikt nie martwi się zbytnio jego sprzeciwem - odparł Jaxom. - Tak czy owak, Keroon jest rolniczą Warownią.

- A Corman jest upartym starym głupcem - dodał Groghe, przyglądając się Jaxomowi krytycznie.

Jaxom zadowolił się uśmiechem. Asgenar dotknął jego ramienia, więc odwrócił się do drugiego sąsiada przy stole.

- Larad mówi, że po naszej stronie oprócz Toronasa jest również Deckter z Nabolu, który pochwala przebudowę portu dokonaną przez Ranrela - powiedział Lord Lemos. - Jak będzie głosował Lytol?

Jaxom wzruszył ramionami.

- Tak jak każe mu sumienie.

- Więc za Ranrelem - stwierdził Asgenar. - Uważamy, że Bargen z Dalekich Rubieży także jest z nami.

- Naprawdę? Myślałem, że będzie głosować tak, jak inni, eh... starsi Lordowie.

- Siwsp zrobił na nim wrażenie. Jest trochę dziwny, ale nie poparłby rozrzutności Blesserela ani bierności Terentela.

- To daje Ranrelowi osiem głosów w pierwszym głosowaniu. Nieźle. Może jednak zebranie nie będzie trwało zbyt długo.

- Jak poszło wczoraj?

- Dość łatwo - odparł Jaxom. - Musiałem tylko zamknąć drzwi ładowni.

- Drzwi? - Asgenar pochylił się bliżej i zaczął szeptać. - Jaxomie, jak się czułeś sprowadzając Sallah Telgar z powrotem na Pern?

Jaxom zesztywniał z zaskoczenia. Nie spodziewał się, że Asgenar może mieć tak makabryczne upodobania.

- Nieraz wysyłano mnie z dziwnymi zadaniami, Asgenarze, ale to było najbardziej niezwykłe.

- Siwsp powiedział, że zamarzła w pozycji, w jakiej umarła. Czy widziałeś jej twarz? Jak wyglądała?

- Nic nie widzieliśmy - skłamał Jaxom. Nawet gdyby to pytanie zadał Larad, potomek Sallah, też nie chciałby zaspokoić takiej ciekawości. - Przód hełmu był zbyt oszroniony.

- Zastanawiałem się tylko czy wyglądała jak my - powiedział rozczarowany Asgenar.

- Oczywiście, że tak - żachnął się Jaxom. - Wszyscy osadnicy byli ludźmi, takimi, jak my. Czego się spodziewałeś?

- Nie wiem, ale...

Jaxom ucieszył się, że właśnie wtedy Lytol poprosił o spokój. Jako były Lord Opiekun Ruathy, Lytol został wybrany na arbitra spotkania. Nadal miał prawo głosu na znak szacunku dla jego uczciwości i prawości charakteru, którymi odznaczył się wychowując dziedzica Ruathy aż do jego pełnoletności.

- Wszyscy wiemy, po co się tu zebraliśmy. Trzej prawowici synowie zmarłego Lorda Oterela, najstarszy Blesserel, oraz dwaj młodsi, Terentel i Ranrel, kandydują do sukcesji.

- Dalej, Lytolu. - Groghe niecierpliwie popędzał Lorda Opiekuna. - Głosujmy! Zobaczymy, jak wygląda sytuacja.

Lytol przez chwilę mierzył Groghe’a spojrzeniem.

- Istnieją odpowiednie procedury, a my będziemy ich przestrzegać.

- Myślałem, że przejąłeś nowe obyczaje - powiedział sarkastycznie Sangel.

Lytol spojrzał ostro na Lorda Warowni Boll. Twarz miał pozbawioną wyrazu. Sangel poruszył się niespokojnie i spojrzeniem poprosił Nessela o poparcie. Z lekkim uśmiechem Nessel zwrócił się do swego sąsiada z prawej strony, Laudeya i mruknął coś pod nosem.

Nieporuszony, Lytol mówił dalej.

- Zauważcie, że sposób w jaki Rada zajmuje się tą sprawą, nie zmienił się odkąd został ustalony dwa i pół tysiąca Obrotów temu. Zatwierdzona wówczas Karta przewiduje wszelkie okoliczności. Postąpimy jak zwykle.

Zaskoczony Warbret z Isty pochylił się w stronę Laudeya, aby przekazać mu na ucho swoje zdanie. Na twarzy Laudeya malowała się dezaprobata.

- Jeśli nie ma dalszych uwag - kontynuował Lytol, prześlizgując się wzrokiem po twarzach zebranych - głosujemy po raz pierwszy. Chyba nie muszę przypominać, że do zatwierdzenia kandydata potrzeba co najmniej dwanaście głosów. Oznaczcie swoje karty następująco: 1 dla Blesserela, 2 dla Terentela, 3 dla Ranrela.

Usiadł, ujął pióro i osłaniając notatnik dłonią, wpisał swój wybór, po czym złożył kartkę i wyrwał ją z notatnika.

Jaxom zauważył, że wszyscy przy stole uczynili podobnie i zastanawiał się, czy ktoś z nich zdawał sobie sprawę, że używali nowych materiałów do dokonywania starożytnej czynności.

Podano Lytolowi kartki. Pomieszał je, by kolejność nie zdradziła tożsamości głosujących. Następnie odczytał głosy, dzieląc je na trzy porządnie ułożone stosiki. Jeden z nich był dużo grubszy niż dwa pozostałe. Lytol uważnie policzył kartki z każdego stosu i ogłosił wynik.

- Blesserel: pięć głosów; Terentel: trzy głosy; Ranrel: siedem. Nie ma większości.

Jaxom odetchnął głęboko. Głosowanie odbyło się tak, jak się tego spodziewał, ale nawet teraz, siedem głosów w pierwszym głosowaniu stanowiło już drobny triumf dla Ranrela. Lytol zgniótł papierki z głosami, włożył do piecyka, i patrzył jak płonęły, po czym znów powstał.

- Kto przemówi za Blesserelem, najstarszym synem? - spytał zgodnie z procedurą.

Jaxom opadł na ciężkie krzesło, zadowolony, że poduszki zapewniały nieco wygody. Nienawidził tej nudnej części. Starsi Lordowie nigdy nie skończą, jeśli tylko da im się okazję do gadania. Potem przypomniał sobie swoją tajną misję.

Ruth, proszę powiedz Mistrzowi Robintonowi, że Ranrel dostał siedem głosów, Blesserel pięć, a Terentel trzy, i jestem prawie pewny, że Torik głosował na Terentela. On tego nie traktuje poważnie, ale może być uciążliwy, przekazał Jaxom smokowi.

Powiedziałem harfiarzowi, spodziewał się tego.

Obaj się spodziewaliśmy, ale to będzie długi dzień. Dobrze ci na słońcu?

Tak! Mamy piękny dzień.

Dla ciebie.

Później będziesz miał czas na zabawę i taniec. Teraz musisz być Lordem Warowni.

Jaxom gwałtownie się rozkaszlał, żeby ukryć niepowstrzymany śmiech. Sięgnął po kielich, odpowiadając niewinnym spojrzeniem, gdy pozostali potępiająco marszczyli brwi. Kiwnął głową Sangelowi, przepraszając go za przerwanie jego wyważonych uwag popierających Blesserela. Potem powstał Begamon i serią niepowiązanych ze sobą zdań usiłował pozyskać głosy dla Terentela. W głębi duszy Jaxom uważał, że ktoś inny umiałby poprzeć Terentela lepiej niż Lord Neratu.

Przy drugim głosowaniu Terentel stracił dwa głosy na korzyść Blesserela. Najstarszy syn zdobył sześć głosów, a Ranrel osiem. Jak przedtem, Lytol spalił kartki. Bardzo niewielka przewaga. Jaxom usiłował powstrzymać nerwowe drgania nogi.

Groghe dał znak, że pragnie mówić. Lytol udzielił mu głosu.

- Nie jestem tu najstarszy, ale zarządzam Fortem dłużej niż którykolwiek z was zarządza swoimi Warowniami, oprócz Sangela. - Groghe ukłonił się i uśmiechnął do Lorda Warowni Boli. - Tillek był trzecią Warownią utworzoną...

- Cytujesz “Obrzydliwość”? - spytał Sangel podstępnie.

- Siwsp widział i zarejestrował Kroniki wszystkich Warowni, co z trudem mógłbym nazwać obrzydliwym zajęciem, chociaż mogło być nudne, jeśli twoi przodkowie wypisywali tak wiele bzdur jak moi...

- Bez dygresji, Groghe - napomniał go niecierpliwie Lytol.

- Chodzi o to, że James Tillek, który założył tę Warownię, był człowiekiem spoglądającym w przyszłość. Wykonał mapy wybrzeży i zorganizował pierwszy Cech Rybaków. Tillek zawsze był najbezpieczniejszym portem na zachodnim wybrzeżu, z największą flotą i największą liczbą Mistrzów Żeglarzy. Jego Lordowie zawsze pomagali rybakom i popierali ich. Ranrel tak szanuje swoje dziedzictwo, że zdobył węzeł Mistrza w Cechu Rybaków...

- Zrobił to, bo Oterel wyrzucił go z Warowni - odparował Sangel.

- Spokój! - głos Lytola zagrzmiał z niezwykłą siłą, a Sangel zamilkł.

- Jakkolwiek było - ciągnął Lord Groghe - jest jedynym synem Oterela, który ciężko pracował! Uważam, że zasługuje na Warownię. Fort udziela mu pełnego poparcia jako Lordowi Tilleku.

Pomruki “dobrze powiedziane” sprawiły, że Groghe, siadając, zaczerwienił się z zadowolenia.

Larad poprosił o głos i mówił zwięźle, dodając, że podczas ostatnich miesięcy życia Oterel był zbyt chory, żeby zajmować się sprawami Warowni i jedynym synem, który go zastępował, był Ranrel. Jeśli jednak Blesserel lub Terentel uczynili coś dla Warowni w czasie choroby ojca, chciałby o tym usłyszeć.

- Sprytnie - mruknął Jaxom do Asgenara.

Sigomal poprosił o głos.

- Blesserel musiał się opiekować chorym ojcem - powiedział - i robił to z poświęceniem. Jest człowiekiem prawego charakteru...

- Spłacał hazardowe długi - wyszeptał Asgenar do Jaxoma - bo uzyskał dostęp do sakiewki Oterela.

-...czterech dorodnych synów i piękną kobietę jako Panią Warowni...

- Żona Ranrela jest nie tylko Mistrzynią Tkactwa, ale także jest znacznie łatwiejsza we współżyciu niż Pani Esrella - uzupełnił spokojnie Asgenar.

- Uwaga warta marki, Asgenarze - powiedział Jaxom.

- Dlaczego sam nie przemówisz?

- Całkowicie zniszczyłbym szansę Ranrela - Jaxom usiłował zachować obojętność.

Asgenar kiwnął głową rozumiejąc, co Jaxom miał na myśli: ponieważ był najmłodszym z Lordów Warowni, inni nie cenili jego zdania.

W tym czasie Sigomal zakończył swoją prezentację i usiadł, patrząc złym wzrokiem na Jaxoma. Z kolei powstał Asgenar, żeby poprzeć Ranrela.

- Należy szanować mężczyznę, który nie oczekuje zaszczytów, lecz pracuje i zdobywa tytuł Mistrza Cechu. Takie umiejętności są potrzebne mądremu Lordowi. Dzięki nim Tillek rozkwitnie. Nie ma człowieka z lepszymi kwalifikacjami niż Ranrel.

- Słyszałem - zaczął Torik, wstając bez pozwolenia Lytola - że Ranrel pokłócił się z Oterelem, który rozkazał mu nie pokazywać się już nigdy w Tilleku. Czy życzenie ojca może być całkowicie zignorowane przez Radę?

Bargen zerwał się na równe nogi, za późno spoglądając na Lytola z prośbą o pozwolenie na zabranie głosu.

- Oterel cofnął ten zakaz w mojej obecności, dwa siedmiodni przed śmiercią - oświadczył, gdy Lytol skinął mu głową. - Ranrel jest jedynym prawowitym męskim potomkiem, który zdobył sobie szacunek ludzi dzięki własnej inteligencji i pracy. Oterel w końcu był z niego dumny, dlatego w pełni popieram Ranrela.

- Ale nie uczynił go swoim spadkobiercą, prawda? - ciągnął Torik z tajemniczym półuśmiechem na twarzy.

- Wątpisz w moje słowo? - zapytał Bargen, patrząc spode łba na Lorda Południowej Warowni.

- Nie chodzi o wątpliwości, Bargenie. Mówię o faktach.

- I dlatego mamy walkę o sukcesję - oświadczył Lytol. - A prawo pozwala na rywalizację o sukcesję, każdemu męskiemu potomkowi, bez względu na to, jak złe były jego stosunki z ojcem.

Groghe pochylił się przez stół w stronę Torika i powiedział spokojnie:

- Lord Torik wie, że między ojcami i synami często zdarzają się konflikty.

Torik wpatrzył się w Lorda Fortu tak twardym wzrokiem, pomyślał Jaxom, że jego spojrzenie mogło wypalić dziurę. Groghe wzruszył ramionami. Skąd Groghe wiedział, że Torik opuścił w gniewie rodzinną osadę rybacką na Iście? Ten fakt nie był powszechnie znany, a Sharra nie byłaby na tyle nielojalna wobec brata, żeby o tym rozpowiadać.

- Ale, jak słusznie powiedział Lord Torik - poparł go Sigomal zacierając nerwowo ręce i udając żal - Oterel wydziedziczył Ranrela i powinno to zostać wzięte pod uwagę. Należy wykreślić jego kandydaturę.

- Blesserel musiał zaciągnąć ogromny dług u Sigomala - mruknął Asgenar do Jaxoma z beznamiętnym wyrazem twarzy.

- Czy ktokolwiek popiera Terentela? - spytał Lytol po chwili. Gdy Begamon nie odpowiedział, dodał: - Więc głosujmy na dwóch pozostałych kandydatów: Blesserela i Ranrela.

Tym razem poparcie dla Ranrela wzrosło do dziesięciu głosów, ale Blesserel uzyskał pięć. Znów nie osiągnięto wymaganej większości.

- Ogłaszam krótką przerwę na prywatne dyskusje - powiedział Lytol, po czym wstał i odszedł od stołu.

Inni poszli za jego przykładem.

- Potrzebujemy jeszcze dwóch głosów - mruknął Groghe do Jaxoma, Asgenara i Larada podchodząc do stołu z jedzeniem.

- Torik miał być jednym z trzech głosujących na Terentela. Wiem, że popierają go również Corman i Begamon - powiedział Larad. - Czy Torik liczy na to, że ten szalony Terentel da mu żołnierzy na zbrojny napad, który chce przeprowadzić na Wielkiej Wyspie?

- Chyba tak, ale mam wiadomość, przeznaczoną tylko dla niego - odrzekł Groghe mrugając do Jaxoma i uśmiechając się szeroko.

- Chodźmy, Asgenarze - Larad pociągnął go lekko za sobą. - Pomożemy ci, Groghe.

Jaxom nałożył na talerz ciasteczka z przyprawami, które Lytol szczególnie lubił, i podał je swemu staremu Opiekunowi, przez cały czas obserwując po kryjomu trójkę konferującą z Torikiem. Odwrócił szybko wzrok, gdy Torik obrócił się nagle w jego stronę z nieodgadnionym wyrazem na szerokiej, opalonej twarzy. Zastanawiał się, czy Groghe rozpoznał źródło swoich informacji. Torik zapytał o coś Larada ostrym głosem. Groghe odpowiedział, a Larad dodał parę słów, Asgenar kiwnął głową, a koniuszki jego ust nieco się uniosły.

- Właśnie zdobyliśmy jeszcze jeden głos dla Ranrela - mruknął Jaxom do Lytola, utrzymując obojętną minę. Larad i Asgenar dalej rozmawiali z Torikiem, podczas gdy Groghe powrócił do Lordów Ruathy.

- To nie było zbyt trudne, Jaxomie. Jesteś sprytny. Nie sądzę, by ryzykował napad na Wielką Wyspę, skoro się dowiedział, że nic na tym nie zyska. Kogo jeszcze spróbujemy przekabacić?

- Ja nie powinienem nikomu się narzucać. Jestem zbyt blisko związany z “Obrzydliwością” - Jaxom był zdegustowany. - Nie zamierzam rujnować szans Ranrela przez niewczesne rozmowy.

- Krzywdzisz sam siebie, chłopcze - powiedział Groghe uprzejmie.

- Raczej nie chcę skrzywdzić Ranrela, Lordzie Groghe.

Gdy Groghe odszedł, Jaxom wykorzystał sposobność, by poinformować Rutha o przebiegu zebrania i poprosił go o przekazanie tego Sharrze.

Mistrz Robinton oczekiwał, że tak się stanie, odparł Ruth. Pyta, czy powiadomiłeś Torika. Nie powiedział, o czym.

Groghe go powiadomił, a sekundowali mu Larad i Asgenar, odparł Jaxom. To oczywiście da Torikowi do myślenia. Tak jest o wiele lepiej, niż gdybym ja z nim rozmawiał. Mamy teraz przerwę. Grupa z zachodniego wybrzeża potrzebuje więcej klahu, żeby obudzić się i uważnie słuchać. Będę was dalej informował.

Wkrótce potem Lytol przywołał Lordów Warowni do stołu i spytał, czy ktoś chciałby coś jeszcze dodać, lub przekazać Radzie jakieś do tej pory nieznane informacje.

- Przeprowadź następne głosowanie, Lytolu - powiedział Deckter. - Nie ma nic więcej do przedyskutowania.

Jaxom zauważył przedtem, jak Deckter poważnie rozmawiał z Warbretem i miał nadzieję, że osiągnął sukces. Dwa głosy były wszystkim, czego potrzebowali; chyba że Torik postanowi sprawiać więcej trudności niż zwykle.

Tym razem wszyscy liczyli, gdy Lytol sortował kartki, więc już przed formalnym ogłoszeniem wyników wiedzieli, że Ranrel wygrał. Sigomal był wściekły, patrzył spode łba na Torika i Warbreta, którzy porzucili jego sprawę.

- Ranrel osiągnął wymaganą większość dwunastu głosów i został tym samym wybrany na sukcesora zaszczytnego tytułu swego ojca, Lorda Warowni Tillek. - Lytol spojrzał ostrzegawczo na Jaxoma, ale on i tak wiedział, że nie wolno mu przedwcześnie ogłaszać wyniku za pośrednictwem Rutha.

- Mamy jeszcze dwie inne ważne sprawy do przedyskutowania. Wzywam Lorda Jaxoma z Ruathy, aby poinformował nas o postępach poczynionych w działaniach zmierzających do zniszczenia Nici. - Lytol skłonił uprzejmie głowę w stronę swojego byłego wychowanka i usiadł.

Jaxom zerwał się gwałtownie, przyciągając uwagę wszystkich zebranych. Wypowiedział całe swoje przemówienie nie przerywając nawet wtedy, gdy ktoś rzucał niecenzuralne wyrażenia o moralnym zepsuciu powodowanym przez “Obrzydliwość”.

- Po tym, jak Siwsp nas starannie przeszkolił, Czeladnik Harfiarz Piemur i ja polecieliśmy na Ruthu pomiędzy i wylądowaliśmy na mostku “Yokohamy”. Zaprogramowaliśmy teleskop tak, by Siwsp mógł z niego korzystać posługując się urządzeniami Lądowiska i zaczęliśmy sporządzać raport o uszkodzeniach statku kosmicznego. Sprowadziliśmy na Pern zwłoki Sallah Telgar, która została później pochowana w Warowni Telgar - skłonił się nisko Laradowi. - Następnego dnia Ruth przeniósł mnie z powrotem na mostek. Stamtąd udałem się do ładowni, żeby zamknąć zewnętrzne drzwi, które pozostały otwarte z powodu usterki w programie zdalnego sterowania. Po zamknięciu drzwi ładowni wróciłem na mostek, a stamtąd na Lądowisko. Będzie trzeba odbyć jeszcze wiele lotów na “Yokohamę”. Musimy udoskonalić podstawowy system przeżycia, to znaczy, umieścić w odpowiednich miejscach zbiorniki z algami i doglądać ich hodowli. Trzeba też przeszkolić dodatkowy personel, by umiał się poruszać w warunkach stanu nieważkości. Utworzymy także zespoły zielonych smoków i ich jeźdźców, których zadaniem będzie takie ustawienie teleskopu, by można było go lepiej wykorzystywać.

- Przetłumacz to na normalny język, bo nic nie rozumiem - zażądał Corman.

- “Yokohama” może zostać użyta jako baza, z której zaatakujemy Nici w przestrzeni kosmicznej, Lordzie Cormanie.

- Więc wszystkie smoki polecana statek i zaatakują Nici w pewnej odległości od planety? - Ta sarkastyczna uwaga musiała wydać się żałosna nawet jemu, tak samo jak innym, gdyż zaczerwienił się i odwrócił wzrok od Jaxoma.

- Nie, Lordzie Cormanie, nie zamierzamy tak postąpić. Nasz Plan polega na takiej zmianie orbity Czerwonej Gwiazdy, by Nici już nigdy nie mogły spadać na powierzchnię Pernu.

- Ile czasu zajmą przygotowania? - spytał Laudey tonem o wiele mniej pogardliwym niż ton Cormana.

- Do chwili osiągnięcia naszego celu pozostają dwa Obroty, pięć miesięcy i siedem dni, Lordzie Laudeyu.

- I przypuszczam, że chcesz poprosić nas, byśmy ci pozwolili zawlec do ciebie jeszcze więcej czeladników z naszych Cechów i więcej służby z Warowni?

- Nie, panie, nie zamierzamy nikogo “przywlekać” - odparł Jaxom. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, bo problemem było odsyłanie z Lądowiska ludzi, którzy nie nadawali się do tej pracy, tak, by ich nie obrażać.

- Czyżbyś był niezadowolony, że twoje Niższe Jaskinie zostały opróżnione z żebraków i włóczęgów? - spytał Groghe znacząco.

- Czy pozostaną użytecznie zatrudnieni przez dwa Obroty, pięć miesięcy i ileś tam dni? - dopytywał się Laudey.

- Lordzie Laudeyu, Lordzie Cormanie, chcecie się pozbyć Nici? - zapytał ostro Jaxom. - To prawda, że za dwieście pięćdziesiąt Obrotów nie będzie was obchodziło czy nam się uda czy nie. Ale waszych potomków będzie to nadal obchodziło.

- Czy mówisz jako Lord Warowni, czy jeździec smoka, Jaxomie? - spytał Nessel złośliwie.

- Zarówno jako Lord Warowni, jak i jeździec smoka, Lordzie Nesselu!

- Jeżeli wam się uda, nie będziemy już potrzebowali jeźdźców! - ryknął Sigomal. - I co wtedy zrobicie, wy, jeźdźcy?

Jaxom uśmiechnął się.

- Lordzie Sigomalu, na pewno okaże się, że zawsze będziesz chciał mieć jeźdźców smoków na Pernie.

- A skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał Sigomal.

- Robią o wiele więcej dla ciebie i wszystkich tu obecnych, niż tylko bronienie planety przed Nićmi. Pomyśl o tym, Lordzie Sigomalu. - Jaxom uśmiechnął się zagadkowo. Niech im się zagotują mózgi. - Jestem pewien, że Lord Torik wie, o co mi chodzi.

Zaskoczony Torik zwrócił przeszywające spojrzenie na męża swojej siostry i zmarszczył brwi.

- Nie rozumiem o czym mówisz, młodzieńcze - odezwał się zdenerwowany Sigomal.

- Mój Lordzie Sigomalu, myślałbym, że to zbyt oczywiste, aby trzeba było wyjaśniać. Mogą mówić, Lordzie Lytolu? Kiedy otrzymał zgodę, ciągnął dalej. - Chcę też powiedzieć, że Harfiarz Piemur i ja widzieliśmy nasz piękny świat obracający się w przestrzeni kosmicznej, widzieliśmy, jak noc przechodzi w dzień. Jest to niewiarygodny widok!

Wiedział, że głos mu nieco drży, ale nie wstydził się.

- Kiedy upewnimy się, że system podtrzymywania życia - tlen i ogrzewanie - pozostają na stałym poziomie, ja i Ruth zobowiązujemy się do zabrania na “Yokohamę” każdego Lorda Warowni, który sobie tego będzie życzył, aby sam zobaczył, jaki wspaniały świat zamieszkujemy i jak niezbędne jest pozbycie się Nici na zawsze.

Jaxom czekał, by ktoś odpowiedział na jego ofertę. Jednak jedyną reakcją zaskoczonych ludzi było nerwowe odchrząkiwanie i szuranie nogami. Wtedy rzucił im wyzywające spojrzenie.

- Ja chciałbym tam się udać - powiedział Larad cicho, a Asgenar także uniósł dłoń.

- I ja - dodał Lytol.

- Z mostka “Yokohamy” nie widać zbyt wiele Pomocnego Kontynentu - przyznał Jaxom - ale Siwsp ma nadzieję, że uda się naprawić uszkodzone okna na lewej burcie, co otworzy widok na część wschodniego wybrzeża. - Spojrzał znacząco na Toronasa który, po widocznym wahaniu, uniósł dłoń.

- Ile można zobaczyć z Południowego Kontynentu? - spytał Torik chrapliwie.

- Więcej, jeśli naprawimy okna na prawej burcie - odparł Jaxom zachwycony, że Torik zareagował.

- Nie rozumiem co dobrego nam to da - zaczął Begamon kłótliwie. - Będziecie ryzykować życiem dla szalonych marzeń o zniszczeniu Nici. Były z nami przez setki Obrotów. I powtarzam, jeśli starożytni wiedzieli tak dużo, dlaczego sami się ich nie pozbyli? Dlaczego?

- Siwsp odpowiedział na to pytanie, i jego odpowiedź mnie całkowicie zadowala - wyjaśnił stanowczo Lytol. - I nie zapominajcie, że każde zadanie, którego się podjęliśmy od czasu jego odkrycia, było korzystne dla wszystkich mieszkańców Pernu.

- Doprawdy? Na przykład, co? - zadrwił Begamon.

Lytol uniósł w górę wieczne pióro i notes, kartkę z prognozą pogody, które Siwsp sporządzał od dwóch Obrotów ku uldze i radości Lordów, wielkich i drobnych; potem wskazał ozdobny zegar na ścianie, odmierzający minuty spotkania i nowe ubrania, w które odziany był Begamon, zrobione z najnowszych delikatnych materiałów Mistrza Zurga. - Słyszałem także, że masz nową metodę nawadniania pól i przenośne piece do ogrzania sadów podczas mrozów - dodał. - Nie wspominając faktu, że twoja najmłodsza wnuczka zawdzięcza życie Mistrzowi Oldive’owi i jego nowym medycznym umiejętnościom.

- Ale to są rzeczy, których możemy używać tu, na co dzień, Lytolu. - Begamon machnął ręką nad głową. - Nie coś poza naszym zasięgiem i możliwościami.

- Więc pozwól, by rzeczy, których używasz, widzisz i dotykasz przekonały cię, że możemy się nauczyć, odkryć i zrozumieć o wiele więcej, aby polepszyć nasze życie i uczynić je bezpieczniejszym - powiedział Jaxom z takim zapałem, że nawet najstarsi, najbardziej konserwatywni Lordowie słuchali go z czymś podobnym do szacunku.

- Dziękuję za raport, Lordzie Jaxomie - powiedziała Lytol, zręcznie przerywając długą chwilę ciszy. - A teraz zajmijmy się sprawą... - słysząc pomruki niezadowolenia, uniósł dłoń. - Będziecie mieli mnóstwo czasu, żeby porozmawiać z Lordem Jaxomem po Radzie. Następną sprawą, którą musimy się zająć, jest nota od Mistrzów Cechów Pernu.

- Nie wszystkich Mistrzów - sprzeciwił się Corman, wysuwając wojowniczo brodę do przodu.

Lytol spojrzał na niego, a jego spojrzenie sprawiło, że Corman poczuł się surowo skarcony.

- Mistrzowie Cechów Pernu, z jednym wyjątkiem, Mistrza Norista z Cechu Szklarzy, zawiadamiają Radę o zamiarze utworzenia dwóch dodatkowych Cechów. Pierwszym ma być Cech Drukarzy, luźno powiązany z Cechem Harfiarzy, ale niezależny, z trzema głównymi siedzibami: główną na Lądowisku, i mniejszymi w Ruathcie, która obecnie nie ma żadnego Cechu, i w Lemos. Będzie współpracował z przemysłem papierniczym Mistrza Cieśli Bendarka. Drugi nowy Cech to Cech Techników, luźno powiązany z Cechem Kowali. Zajmie się projektowaniem i wytwarzaniem nowych urządzeń...

- Sprzeciwiam się temu ostatniemu - Sigomal zerwał się na równe nogi. - To służy “Obrzydliwości”...

- Przy tym stole nie będziemy używać wulgarnych epitetów, Lordzie Sigomalu - powiedział Lytol surowo. - Nie muszę też powtarzać, że Mistrzowie Cechów nie potrzebują twojego pozwolenia. Możesz nie kupować materiałów wytwarzanych przez Cech, który ci nie odpowiada. Skoro jednak, jak słyszę, niektóre z twoich przedsięwzięć zyskały dzięki nowym urządzeniom, których jedynym źródłem mógł być Siwsp, będzie lepiej, jeśli powstrzymasz się od takiej hipokryzji i nie będziesz wygłaszał tego rodzaju uwag podczas Rady.

Sigomal z otwartymi ustami opadł na krzesło.

Jaxom z trudem zachował powagę widząc zmieszanie Lorda Bitry. Jeden z mężczyzn, którzy próbowali zaatakować Siwspa był Bitraninem, ale to nie było wystarczającym dowodem na to, że Lord Warowni miał coś wspólnego z atakiem. Bitranie wynajmowali się każdemu, kto zapłacił im stosowną cenę. Jednak był to pierwszy raz, kiedy Sigomal publicznie nazwał Siwspa “Obrzydliwością”.

- Zostaniemy poinformowani o wyborze nowych Mistrzów Rzemieślników i o zakresie ich obowiązków. Przypomnę także Lordom, że takie rozszerzenie Cechów nie wymaga ratyfikowania przez Radę, gdyż Cechy, zwyczajowo, są autonomiczne.

- To też jest w Karcie, Lytolu? - spytał Sangel złośliwie.

- Nie - odparł Lytol, nieporuszony. - System Cechów został zorganizowany na krótko przed końcem Pierwszego Przejścia przez Warownie Fort, Ruathę i Benden, w celu zachowania umiejętności i kształcenia młodzieży w różnych użytecznych rzemiosłach. Pierwotnie - dodał Lytol uśmiechając się lekko i spoglądając w stronę Cormana - Ruatha gościła Mistrza Hodowli i Mistrza Rolnika. Potem odkryto rozległe równiny Keroonu, które zostały uznane za bardziej odpowiednie do hodowli zwierząt.

Larad powstał, by zwrócić się do Rady:

- Warto zauważyć, że Mistrz Kowal Fandarel i Mistrz Harfiarz Sebell mają prawo tworzyć dodatkowe, osobne Cechy, nawet bez konsultacji z innymi Mistrzami Cechów. Ale skonsultowali się z nimi i uzyskali poparcie...

- Nie można mówić o pełnym poparciu, jeśli jeden Mistrz nie wyraził zgody! - rozżalił się Nessel.

- Mistrz Norist nie przybył na zebranie, chociaż został powiadomiony - powiedział Larad. - Oba Cechy: Drukarzy i Techników, będą prowadziły szkolenie niedostępne gdzie indziej. Wszyscy zyskaliśmy dzięki nowym maszynom, zwłaszcza wyraźnie wydrukowanym podręcznikom i Kronikom. Musimy wyuczyć dodatkowych rzemieślników, żeby więcej ludzi mogło korzystać z tych dobrodziejstw.

- Dlaczego drukarze nie mogą pracować z mistrzem Sebellem, a technicy z Mistrzem Fandarelem? - dopytywał się Corman. - Komu jest potrzebne to całe zamieszanie z tworzeniem nowych Cechów?

- Mistrz Fandarel już pracuje dzień i noc, wypełniając zamówienia na nowe urządzenia - wyjaśnił mu Larad. - Nie ma czasu ani ludzi do nadzorowania nowego Cechu.

- Drukowaniem mógłby się zająć twój Mistrz Cieśla, Asgenarze - zauważył Corman. - On się nie przemęcza.

Asgenar roześmiał się.

- On uwija się jak może, a i tak nie daje rady sprostać zapotrzebowaniu Cechów i Warowni na najróżniejsze rodzaje papieru, którego nagle potrzebujecie. - Potrząsnął głową. - Mistrz Bendarek ma w tej chwili mnóstwo uczniów, ale tylko dwóch czeladników, i jak dotąd, żadnego mistrza. Potrzebuje każdej pary rąk jaką może zatrudnić, ale nie może równocześnie zajmować się drukiem. Wytwarzanie papieru pochłania go całkowicie.

- Mistrz Fandarel pragnął, abym wyjaśnił, że wyspecjalizowani technicy będą potrzebni do utrzymania wszystkich nowych maszyn w ruchu - mówił dalej Larad. - Obecnie niewiele osób potrafi jednocześnie obsługiwać je i naprawiać. W końcu będziemy mieli ludzi potrafiących i jedno, i drugie, ale na to trzeba czasu.

- Więc dlaczego nie robicie wszystkiego po kolei? - prychnął Corman. - Wiem z doświadczenia, że nie można wystawić rocznego biegusa do wyścigów, ani zmuszać zbyt młodego zwierzęcia do dawania potomstwa lub mleka.

Jaxom chciał wstać, ale Groghe ostrzegawczo położył dłoń na jego ramieniu. Musiał użyć całej siły woli, żeby posłuchać cichego rozkazu. Pragnął gorąco sam przemówić, ale rozumiał, że starsi Lordowie nie potraktują go poważnie. Czy kiedy naprawdę pomoże w zniszczeniu Nici, uznają go za równego sobie, czy też nadal będzie uważany za Lorda Warowni z przypadku?

- Maszyny są nieco inne, Cormanie - odparł Groghe, uśmiechając się pobłażliwe do Lorda Keroonu. - Kiedy maszyna jest zbudowana, robi to do czego ją zaprojektowano. Kiedy się psuje, wymieniasz uszkodzone części. W hodowli takie postępowanie nie jest możliwe.

- To prawda. Uszkodzone zwierzęta zabija się i zjada. A co robisz z zużytymi częściami maszyny? Zanim się obejrzysz, w każdej Warowni i Cechu będziemy mieć stos rdzewiejących śmieci, i pewnie też w Weyrach, skoro to wszystko ich wina.

- Lordzie Cormanie! - Drżąc z gniewu, Jaxom wyswobodził ramię z uchwytu Groghe’a i z zaciśniętymi pięściami zerwał się na równe nogi. - Nie będziesz obrażał Weyrów w mojej obecności!

Był ledwo świadom, że Lord Groghe stanął obok niego i schwycił go obiema dłońmi za ramię, a Asgenar, także zerwawszy się z miejsca, powstrzymywał go z drugiej strony. Głośno protestowali Larad, Toronas, Deckter, Warbret, Bargen i, ku wielkiemu zdumieniu Jaxoma, Torik.

- Lordzie Cormanie, w tej chwili przeprosisz Radę za tę uwagę! - ryknął Lytol.

Mając przeciwko sobie dziesięciu Lordów, Corman nie mógł zrobić nic innego jak tylko przeprosić. Kiedy mamrotał coś pod nosem, Lytol lodowatym głosem zażądał, żeby Corman mówił na tyle głośno, by można go było usłyszeć. Potem zmusił spojrzeniem stojących wciąż Lordów do ponownego zajęcia miejsc.

- Po to, by pozbyć się groźby Nici, musimy mieć wyposażenie, które sami możemy wykonać, obsługiwać i naprawiać. Unicestwienie Nici było najwyższym celem każdego Weyru od czasów, kiedy Fort został założony jako pierwszy. Był to cel, dla którego pracowały każda Warownia i każdy Cech. Jeśli zniszczenie Nici sprawi, że zmieni się nasza hierarchia wartości i znikną bezużyteczne lub przestarzałe tradycje, i tak cena, jaką przyjdzie nam zapłacić za niebo wolne od Nici nie będzie zbyt duża! - Lytol zamilkł na chwilę, jak gdyby zaskoczony gwałtownością własnych słów. - Po zakończeniu Rady nie będziemy więcej wspominać o tym incydencie.

- A teraz - ciągnął dalej - okażmy jednomyślność i poprzyjmy dwa nowe Cechy. Co na to powiecie, Lordowie? Głosujcie “tak” lub “nie”.

Corman siedział skulony patrząc złowrogo i do niego należała, zapewne, jedyna pusta kartka podana Lytolowi. Na dwóch napisano zdecydowaną ręką “nie”, ale “tak” oznaczały aprobatę, o której zostaną powiadomieni dwaj zainteresowani Mistrzowie Cechów.

- Kto decyduje o wyborze Mistrzów i zapłaci za założenie tych Cechów? - spytał Nessel.

- Mistrzowie nie zostali jeszcze wybrani, ale są odpowiedni kandydaci, a na potrzeby nowych Cechów przystosowano już puste budynki na Lądowisku - wyjaśnił Lytol, zaglądając do notatek. - Kandydaci na uczniów wybudują też dodatkowe pomieszczenia. Jeśli ktoś będzie chciał przenieść się do Cechu Drukarzy czy Techników, będzie musiał uzyskać pozwolenie swojego Mistrza i Mistrza swojej obecnej siedziby.

- A co z tymi, którzy pracują bez pozwolenia swojego Mistrza Cechu? - rzucił Sangel pogardliwie. Wszyscy wiedzieli, że ma na myśli Moriltona.

- To jest wewnętrzna sprawa Cechu - powiedział Lytol - i zostanie rozsądzona przez zainteresowane strony, nie przez naszą Radę.

- Ale co się stanie, jeśli nie będziemy mogli otrzymywać szkła?

- Szkła nie brakuje - przerwał Groghe. - Kupujemy wszystko, czego potrzebujemy, i od kogo chcemy. Po prostu! A wielu z nas kupuje w jednej siedzibie Cechu, woląc ją od innych. Zawsze tak było i zawsze tak będzie.

Mistrz Robinton chce wiedzieć, co opóźnia ogłoszenie wyników, przekazał Ruth Jaxomowi.

Gadanie. Wybrano już nowego Lorda, ale Lytol obedrze mnie ze skóry, jeśli sam powiadomię was o wyniku. - Głos Rutha ukoił Jaxoma, który pienił się słysząc te subtelne i mniej subtelne docinki. Ale przynajmniej wiedział teraz, których Lordów miał obserwować: Cormana, Nessela, Sangela i Begamona. Corman był na tyle śmiały, że mówił wprost, ale inni pielęgnowali urazy i niezadowolenia, a to nie prowadziło do niczego dobrego. Czy ich niechęć pochodziła ze strachu przed Siwspem, czy raczej z oporu przeciw zmianom?

- Czy są inne sprawy do omówienia na Radzie? - spytał Lytol zgodnie z procedurą.

- Mam pytanie - powiedział Torik wstając.

- Słucham, Lordzie Toriku.

- Kto będzie Lordem Lądowiska?

Tym razem nawet Lytol stracił spokój i w zaskoczeniu wpatrywał się w Lorda Południowej Warowni.

Torik uśmiechnął się z satysfakcją.

- Miejsce tak ważne jak Lądowisko nie może być pozostawione bez nadzoru. - To, co mówił brzmiało rozsądnie, ale Jaxom prawie zakrztusił się na widok zaszokowanych twarzy niektórych Lordów, gdyż wyraźnie było widać, że wyczuwają znaczenie Lądowiska. Jednak inne twarze pozostały nie zmienione, potwierdzając przypuszczenia Jaxoma. Sangel, Nessel, Sigomal, Corman, Begamon i Laudey nie byli zbyt poruszeni, chociaż Lord Igenu wydawał się raczej onieśmielony niż przeciwny.

- Do tej pory nigdy nie zajmowałeś się takimi drobiazgami - Jaxom usłyszał sam siebie przeciągającego zabawnie słowa. - Lord Opiekun Lytol, Mistrz Harfiarz Robinton i D’ram, jeździec Tirotha, wspólnie zarządzają Lądowiskiem i reprezentują interesy Warowni, Cechów i Weyrów. I takie zespołowe zarządzenie okazało się bardzo dobre. Zawsze byłeś mile widziany na Lądowisku, Lordzie Toriku.

- Kiedy odkryliśmy Siwspa - powiedział Lytol, stanowczo przejmując prowadzenie zebrania - zwołano tam konferencję. Ośmiu Lordów Warowni, ośmiu Mistrzów Cechów i siedmiu Przywódców Weyrów jednogłośnie zadecydowało, że ze względu na historyczne znaczenie i rolę, jaką będzie spełniało w kształceniu ludzi, obszar Lądowiska pozostaje miejscem nie przypisanym nikomu w szczególności.

Corman mruknął coś z irytacją do Nessela, ale kiedy Lytol skinął na niego by przemówił, milczał ponuro.

- Jak duży jest ten obszar? - Torik prawie rzucił się na Lytola zadając pytanie.

Lytol spoglądał na niego przez chwilę z subtelną naganą, zanim odpowiedział:

- Taki sam, jak to zaznaczono na mapie osadników.

Torik skrzywił się i usiadł. Rzucał zagadkowe spojrzenia na zebranych, jakby chciał wysondować ich opinię.. Jaxom obserwował go nieznacznie, ale nie potrafił odgadnąć, jakie myśli mogły kłębić się w pożądliwym umyśle Południowca. Z pewnością zdawał on sobie sprawę z tego, że kolejne zdobycze terytorialne spotkają się z oporem Cechów, Warowni i Weyrów, a już zwłaszcza tych ostatnich. Jaxom zaczął żałować, że podał Torikowi rozwiązanie problemu Wielkiej Wyspy, bo właśnie te kłopoty przez ponad dwa Obroty powstrzymywały Torika od spoglądania na wschód. Jaxom westchnął. Czasem jeden rozwiązany problem przysparza wielu innych.

Poczuł wielką ulgę, kiedy bez dalszych dyskusji Lytol zamknął obrady. Niektórzy protestowali, ale Lytol zignorował ich, co było jego prawem. Chociaż Jaxom bardzo już chciał wyjść z Wielkiej Sali, musiał jeszcze znieść ostatnią ceremonię.

Skończyliśmy, przekazał Ruthowi.

Lytol stanął na czele procesji, Jaxom zręcznie zajął miejsce między Cormanem a Asgenarem, a przed Lordem Fortu, uśmiechając się do niego przepraszająco. Lytol, zgodnie z tradycją, trzykrotnie uderzył pięścią w drzwi, które natychmiast zostały otwarte przez głównego Zarządcę Warowni Tillek. W głębi ducha Jaxom był zdania, że wszyscy Zarządcy mieli jakiś tajemniczy instynkt, który pozwalał im wyczuć zakończenie spotkania. Lytol schylił głowę, a mężczyźni stojący po obu stronach obrócili koło zamka i odciągnęli skrzydła wielkich drzwi otwierając je na oścież. Świecące jasno słońce było niemal tak oślepiające jak świetne stroje ludzi tłoczących się na stopniach. Najbliżej znajdowali się trzej kandydaci: Blesserel stojący w samym środku i wyglądający na wielce zadowolonego z siebie, Terentel, nieco z boku z idiotycznym wyrazem twarzy, i Ranrel, stojący spokojnie dalej na prawo. Za nimi ustawili się Mistrz Robinton, Sharra, Sebell, Menolly i Przywódcy Weyru Benden.

Jaxom uniósł koniuszki ust w ledwo dostrzegalnym uśmiechu i dojrzał wyraz ulgi malujący się na ich twarzach w chwili, gdy Lytol rozpoczął formalne ogłoszenie wyników.

- Podczas trzeciego głosowania osiągnięto większość dwunastu głosów - oświadczył, gdy szmer głosów przycichł na tyle, żeby jego głos był słyszalny. - Rada wybrała nowego Lorda Warowni. Lordzie Ranrelu, jako pierwszy chciałbym ci pogratulować tego zaszczytu.

Od granitowych ścian Tilleku odbiły się echem radosne okrzyki. Ranrel wydawał się zaszokowany i niezbyt pewny, czy może uwierzyć własnym uszom. Blesserel wyglądał tak, jakby gotował się do morderstwa, a Terentel tylko wzruszył ramionami, obrócił się na pięcie i przepchnął przez tłum do najbliższej beczki z winem. Ze szczytów wzgórz smoki ryknęły swoje gratulacje, a nad głowami zebranych radośnie fruwały jaszczurki ogniste, dołączając swoje wysokie głosy do ryku smoków.

Lord Ranrel został natychmiast otoczony przez przyjaciół klepiących go w plecy, ściskających za ramiona i wykrzykujących gratulacje. Do Blesserela podeszli Sigomal, Sangel, Nessel i Begamon. Jaxom nie trudził się obserwowaniem reakcji Blesserela. Twarz Sigomala ściągnęła się z niezadowolenia i malowała się na niej przebiegłość, która nie wróżyła nic dobrego nikomu, kto wyszedłby mu dziś w drogę.

- Było bardzo ciężko? - spytała Sharra obejmując Jaxoma. - Ruth mówił, że jesteś zły i zdenerwowany, ale nie wiedział dlaczego.

- Byłem i jestem. Daj mi swój kielich - odrzekł, potrzebując kojącego trunku. - Chodźmy do Sebella i Mistrza Robintona. Też powinni usłyszeć o niektórych rzeczach. Twój brat chciał wiedzieć, kto zostanie Lordem Lądowiska.

Sharra przewróciła oczami ze zdumienia.

- Nigdy się nie nauczy, prawda? Co mu powiedzieliście?

- Prawdę - odrzekł Jaxom. - Pamiętasz, jak zaprosiliśmy Breide’a, żeby upewnić się, że Torik dowie się, jak ważnym odkryciem jest Siwsp?

Sharra zmarszczyła nos. Jaxom uważał ten jej nawyk za czarujący.

- Był tak wściekły na Denola, który zajął jego wyspę, że nie mógł myśleć o niczym innym. - Rzuciła uważne spojrzenie na męża. - Powiedziałeś mu o nieodwołalności nadania?

- Groghe mu powiedział. Potrzebowaliśmy jego głosu dla Ranrela.

- Chyba by nie głosował na Blesserela! - Sharra była przerażona.

- To co dzieje się podczas Rady, nie powinno być podane do publicznej wiadomości - drażnił się z nią Jaxom, uśmiechając się do niej szczerze.

- A odkąd to twoja żona jest publicznością?

Utorowali sobie drogę przez tłum w spokojniejsze miejsce, gdzie już czekali Robinton i inni.

- Moi harfiarze także poinformowali mnie o niechęci tych Lordów - rzekł Sebell, kiedy Jaxom skończył streszczać obrady. - Powiedziałem o tym rano Mistrzowi Robintonowi i Lytolowi. I kazałem każdemu uczniowi z głową na karku trzymać dzisiaj oczy i uszy otwarte.

- Odczuwam niemal ulgę, gdy już wiem, kto jest przeciw nam - stwierdził Mistrz Robinton.

- Naprawdę? - spytał Jaxom sceptycznie. - Był przygnębiony. Mieli tyle nadziei na przyszłość. I ta nadzieja się spełni, jeśli przezwyciężą zasadzki i błahe intrygi teraźniejszości.

Wyczuwając jego nastrój, Sharra przytuliła się do swego wysokiego męża, a on pozwolił jej pocieszać się. Mimo całej opozycji, udało im się przegłosować wybór Ranrela. Przeciwnicy byli nieliczni i starzy.


Rozdział X



Podczas święta inwestytury Lorda Ranrela Mistrz Rybak Idarolan zwalił się z nóg wcześniej niż inni. Rzadko pił, ale ponieważ mógł stracić najwięcej gdyby Ranrel nie został wybrany, był bardzo zdenerwowany, dopóki nie ogłoszono wyniku wyborów. Jednak cieszył się ogromnym szacunkiem, więc wszyscy uprzejmie ignorowali jego niezwykły stan. Kiedy znalazł się w części podwórca, gdzie siedzieli Jaxom, Sharra, Robinton, Sebell, Menolly i Tagetarl, jego wesołość stanowiła miłą odmianę dla ich ponurych rozmów.

- My, rybacy - oznajmił Idarolan z pijacką radością - na pewno nie pozostawilibyśmy tutaj siedziby naszego Cechu, gdyby Blesserel został wybrany. Zaciągnąłby długi pod wszystko co posiadamy, każdą łódź, żagiel, czy kotwicę, jeślibyśmy nie uważali! - Jego wylewność była tak zaraźliwa, że Jaxom nie był jedynym, który zaczął się uśmiechać. - Przeniósłbym Cech, każdego Mistrza, czeladnika i ucznia do tej świetnej zatoki, którą stare mapy nazywają Monako! Tak jest, to właśnie bym zrobił, gdyby nie wybrali Ranrela.

- Ale Ranrel został Lordem Warowni, więc nie musisz się martwić - zapewnił Robinton Mistrza Rybaka. Harfiarz poprosił gestem Sebella i Jaxoma, żeby znaleźli stołek dla pijanego, zanim nogi odmówią mu posłuszeństwa. Menolly i Sharra podały mu delikatne kąski, by zjadł, chcąc zapobiec działaniu wina.

- Nie mam zamiaru marnować czasu na jedzenie, bo i tak zaraz je zwrócę - powiedział Idarolan odsuwając talerze. Beknął i przeprosił. - Nie zwracajcie na mnie uwagi, drogie panie. Ulżyło mi, i chyba lepiej będzie, jeżeli... Lordzie Jaxomie... - Pochylił się pod niebezpiecznym kątem w stronę młodego Lorda, jego wzrok stracił ostrość. - Zanim znów zacznę pić, czy byłbyś tak dobry i wskazał mi, gdzie mam się udać?

Jaxom skinął na Sebella i podtrzymując wspólnie Idarolana, skierowali się w stronę najbliższego ustępu za kuchniami.

- Strasznie się bałem, tak jest, moi przyjaciele, że wybrany zostanie ten Blesserel. Byłby to nasz koniec, tak, koniec nas wszystkich, ciężko harujących rybaków - mruczał dalej Idaloran. - Nie mogłem czekać o suchym pysku. Musiałem się pokrzepić raz, albo trzy albo cztery - dodał, świetnie zdając sobie sprawę ze swego stanu. - Ale znacie mnie chłopcy, nigdy nie piję na pokładzie. Nigdy. Ani żaden z moich Mistrzów. Z tych co są zarejestrowani w Cechu, znaczy się.

Jaxom wepchnął go do ustępu, a Sebell zręcznie rozluźnił jego ubranie, i obaj uprzejmie się odwrócili. Idarolan zaczął śpiewać jakąś szantę, ale, choć jego mowa była całkiem wyraźna jak na kogoś, kto tyle wypił, mógł tylko mamrotać słowa pieśni chrapliwym basem. Folgował sobie przez tak długi czas, że przyjaciele wymienili spojrzenia dziwiąc się pojemności jego pęcherza. Uśmiech Jaxoma zmienił się w chichot, a potem Sebell zaczął się śmiać. Nieświadom niczego, Idarolan dalej sobie podśpiewywał. Nagle skończył swoje dzieło i zaczął się osuwać na ziemię.

- Och! Trzymaj go - polecił Jaxom pospiesznie Sebellowi i zarzucił sobie bezwładne ramię Idarolana przez plecy.

- Odpłynął, Jaxomie - odrzekł Sebell, uśmiechając się szeroko i potrząsnął głową. - Może lepiej zostawmy go tutaj, niech się prześpi.

- Mistrz Robinton nigdy nam tego nie wybaczy. Wśliźnij się do kuchni, Sebellu, i przynieś dzbanek klahu. Otrzeźwimy go. Dlaczego ma świętować tylko przez połowę dnia? Najlepsze dopiero nadchodzi.

- Zaraz wracam. - Sebell wysunął się z ustępu uważnie zamykając za sobą drzwi. Jaxom ustawił Idarolana w wygodniejszej, a przynajmniej w łatwiejszej do utrzymania pozycji, ale mężczyzna był śliski jak ryba na pokładzie. Starał się ułożyć mu ręce na kolanach, jednocześnie podtrzymując go dłonią. Jaxom zauważył po raz pierwszy jak niewielkie były stopy Idarolana, nawet w miękkich paradnych pantoflach ze skórki.

Ktoś otworzył i zatrzasnął zewnętrzne drzwi. Odgłos stóp na kamiennej podłodze oznajmił nadejście kilku mężczyzn w skórzanym obuwiu, nie w twardych buciorach, zadecydował Jaxom, zadowolony ze swych zdolności obserwacyjnych. Chcąc oszczędzić Idarolanowi zakłopotania, szybko pochylił się do przodu i zamknął drzwi na zasuwę.

- Cóż, nie jest jedynym spadkobiercą. Nie jest nawet bezpośrednim dziedzicem - mówił jeden z mężczyzn.

- Wiemy o tym - odrzekł drugi chrapliwym głosem. - Jego matka była tylko kuzynką Rodu w trzeciej linii, a Ród się jej wyparł. Ale druga kuzynka żyje, wszyscy wiedzą, że należy do Rodu, i to jej syna poprzemy na jego miejsce. Chłopakiem będzie łatwo kierować. Wyobraża sobie, że naprawdę należy do Rodu.

- I tak jest - powiedział pierwszy głos.

- Nie zapominaj, że ma synów, którzy są krewnymi w pierwszej linii, nawet jeśli z powodu matki został pozbawiony prawa do dziedzictwa - powiedział chrapliwy.

Jaxom nie mógł odgadnąć o kim mówili, gdyż nie było wątpliwości co do pochodzenia Ranrela. Miał jasne oczy ojca i nieregularne rysy dziada ze strony matki. Ale ton rozmowy o tej łatwej zamianie synów i prawdziwej krwi Rodów był niepokojący.

- To nie odbiera mu prawa - powiedział pierwszy mężczyzna z niechęcią.

- Wychował się w Weyrze, nie w Warowni, i jest jeźdźcem, więc nie może być Lordem.

- Jego synowie są zbyt młodzi, żeby brać ich pod uwagę, nawet gdyby wyznaczyć opiekuna. Nie, ten miejscowy chłopak będzie odpowiedni. Trzeba go tylko zachęcić.

- A więc wszystko czego potrzebujemy, to wygodny wypadek. Wtedy na porządku dziennym stanie sprawa sukcesji Warowni.

- Owszem, nic więcej nie potrzebujemy - przyznał chrapliwy głos.

- Ale jak... - spytał niższy głos.

- Lata przeciw Niciom, prawda? I lata do Sióstr Świtu. To niebezpieczne. Zaczekajmy na odpowiedni moment i... - Nie musiał dalej wyjaśniać swego haniebnego planu.

Nie wierząc własnym uszom, Jaxom potrząsnął głową. Paraliżujący chłód rozszedł mu się po ciele i przeniknął krew, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyźni mówili o nim, Lessie i F’lessanie. “Miejscowy chłopak” to mógł być tylko Pell, gdyż jego matka, Barla, pochodziła z Rodu Ruathy.

- Nie ruszę się z ziemi, o nie,- wykrzyknął drugi z mężczyzn. Już odchodzili.

- Nie będziesz musiał - powiedział pierwszy mężczyzna z nieprzyjemnym chichotem. - My... - zamykające się drzwi przerwały zaczęte zdanie.

Jaxom zdał sobie sprawę, że przestał oddychać, więc wciągnął głęboko powietrze. Cały się trząsł. Brak tlenu, powiedział sobie, zmuszając się do oddychania. Idarolan jęknął i zaczął wysuwać się z chwytu, który Jaxom niechcący rozluźnił.

- Sebellu, pospiesz się! - Gdyby tylko Sebell nadszedł w tej chwili, zobaczyłby kto wyszedł z ustępów.

Powiem jego jaszczurce ognistej, odezwał się nagle Ruth niespokojnie. Czym się martwisz? Czy Mistrz Rybak jest chory?

Nie, Ruth, Idarolan jest tylko bardzo pijany. Poproś Kimi, by powiedziała Sebellowi, żeby zaraz tu przyszedł. Chociaż jest już chyba za późno, dodał. Nie rozpoznał żadnego z głosów i żaden z nich nie zdradził jakiegoś charakterystycznego akcentu, dzięki któremu mógłby zidentyfikować Warownię lub Cech, z którego pochodzili.

Nagle usłyszał otwierające się drzwi.

- Jaxom? Co się stało?

- Zauważyłeś może trzech mężczyzn wychodzących stąd? - spytał Jaxom nerwowo.

- Co się stało? Kimi mówiła, że to pilne. Jakich mężczyzn? Cały Pern jest na podwórcu.

Sebell próbował otworzyć drzwi, Jaxom odsunął zasuwę. Zaniepokojony Mistrz Harfiarz spojrzał na nieprzytomnego Mistrza Żeglarza, a potem na Jaxoma. W jednej ręce trzymał dzbanek, a kubek wetknął pod ramię.

- Mniejsza o to, już jest za późno - odparł Jaxom czując się pokonany. Postanowił nie niepokoić Sebella i nie streszczać mu rozmowy, która równie dobrze mogła być po prostu gadaniną niezadowolonych. Gadanie nie wyrządza krzywdy, powiedział sobie, choć podsłuchana wymiana zdań brzmiała dość groźnie. Westchnął z rezygnacją.

- Co się stało? - nalegał Sebell.

Harfiarski instynkt Sebella jest bardzo wyostrzony, pomyślał Jaxom ponuro. Ale był on przecież szkolony, żeby zauważać i słyszeć nawet to, co nie zostało wypowiedziane.

Jaxomowi udało się przybrać obojętny ton.

- Przypuszczam, że nie wszyscy są zadowoleni z wyboru Ranrela.

Sebell spojrzał na niego z ukosa. - To prawda, ale ten tutaj jest.

Podnieś mu głowę. Może zapach klahu go obudzi. A pomoc wkrótce nadejdzie.

- Nie przeszkadza mi... - zaczął Jaxom. Nie chciał, żeby ludzie myśleli, że jest przewrażliwiony lub że nie radzi sobie zbyt dobrze z pijanym przyjacielem.

Sebell uśmiechnął się przesuwając pełen kubek klahu pod nosem Idarolana. Ten poruszył się.

- Tak, dobrze ci idzie w takich wypadkach, Jax, ale jego rodzina martwi się o niego, więc zachowujmy się dyskretnie.

Drzwi ponownie otworzyły się i weszło pospiesznie kilka osób. - Mistrzu Sebellu?

Sebell odepchnął drzwi wygódki.

- Tutaj!

Wymiana podtrzymujących została przeprowadzona zręcznie, ale gdy Jaxom i Sebell odsuwali się, usłyszeli nieomylne dźwięki zapowiedziane przez Idarolana. Uśmiechnęli się do siebie.

- Zawsze wiedziałem, kiedy nadchodzi właściwy moment - powiedział Sebell. - Nawet Mistrz Shonagar tak uważał. Ach, zaczęli grać.

W drzwiach Jaxom przystanął, bo zorientował się, dlaczego Sebell nie zauważył mężczyzn wychodzących z ustępów. Podczas krótkiego czasu, który spędzili pomagając Idarolanowi, podwórzec wypełnił się świętującymi, wszyscy byli rozweseleni winem i zajadali się przysmakami z tac roznoszonych przez służbę.

- Kiedy przyjdzie kolej na ciebie i Menolly?

Sebell mrugnął.

- Kiedy tylko dobry Lord Ranrel poprosi nas!

- Nowa pieśń?

- Cóżby innego przy wyborach Lorda?

Jaxom poczuł się lepiej widząc radość Sebella. Nie warto było się zamartwiać. Ci ludzie pewnie tak tylko gadali. Ale będzie miał oczy otwarte.


Jaxom był w zdecydowanie lepszym nastroju, kiedy on i Sharra niechętnie opuścili miejsce tańców. Niestety obowiązki wzywały. Opad Nici miał się rozpocząć nad morzem, ale przesunie się ponad południową granicą Ruathy. Jaxom, bez względu na to, jak bardzo zajęty był z Siwspem na Lądowisku, nigdy nie opuszczał lotów przeciwko Niciom, i z chęcią przyłączał się do skrzydła T’gellana ze Wschodniego Weyru, kiedy Nici tam spadały. Był to dla niego nie tylko punkt honoru. Obaj z Ruthem czuli się ożywieni bliskim niebezpieczeństwem Opadu i uwielbiali stawać się częścią walczącego Weyru.

- Spójrz, Jaxomie - rzekła Sharra, gdy przygotowywali się do opuszczenia Warowni. Wskazała w górę, na masę smoczych brzuchów ledwo widocznych w świetle niezliczonych pochodni, które o zachodzie zajaśniały na każdym murze, w Warowni, chacie i na łodziach. - Założę się, że to cały Weyr Fort wyrusza do domu!

Jaxom usiłował dostosować uprząż tak, żeby nie uszkodzić sukni Sharry i spojrzał nieuważnie.

- Pewnie masz rację.

- Nie martw się o moją suknię, Jax. Już i tak się zakurzyła podczas tańca.

Jaxom przytaknął i poczuł dłoń Sharry targającą mu włosy. Uśmiechnął się. Martwił się, że zmęczyła się tańcem, ale jeśli nadal była tak rozbawiona, na pewno nie jest wyczerpana. Wrócą do Ruathy na czas.

Ruth?

Latam pomiędzy w czasie, gdy jest to konieczne, ale w tej chwili nie ma żadnego powodu.

Doprawdy? - Jaxom radośnie wskoczył na białego smoka. Sharra uśmiechnęła się do niego, obejmując go mocno ramionami i usiłując wcisnąć palce pod jego kurtkę, żeby dotknąć gołej skóry.

Masz dość czasu. Ruth oderwał się lekko od ziemi, wykonując skrzydłami niezbędny manewr.

- Jak cudownie! - wykrzyknęła Sharra Jaxomowi do ucha. - Poproś Rutha, żeby zawisł w powietrzu. Nigdy więcej nie zobaczymy Tilleku wyglądającego tak pięknie.

Ruth uprzejmie zatoczył szerokie koło. Opuścił głowę, bo też chciał napawać się widokiem. Jaxom zauważył, że oczy smoka błyszczą błękitem, każda z ich wielu faset odbijała maleńkie punkciki jasnych świateł Tilleku. Warownia, wszystkie okoliczne chaty i łodzie w zatoce obrysowane były światłem pochodni i żarów.

Jaxom poczuł westchnienie Rutha. Siłą woli zmusił się, by pod powiekami powstał mu obraz niczym nie udekorowanych wzgórz Ruathy i poprosił smoka, by ich tam zabrał.


Następnego dnia nie było mu łatwo podnieść się z łóżka, chociaż Sharra już wstała, żeby ukołysać małego Shawana, który rozpłakał się nagle o świcie. Opad miał się zacząć po południu, więc Jaxom pozwolił sobie na parę chwil poleniuchowania i na wypicie porannego kubka klahu. Sharra przyszła z Shawanem, teraz już radosnym. Jarrol zjawił się w chwili, kiedy usłyszał głos ojca i rzucił się na łóżko, domagając się łaskotek. Policzki miał zaróżowione od snu, a kręcone włosy przylizane z jednej strony głowy. Po łaskotkach, Jarrol podążył za ojcem, gdy ten mył się i ubierał. Potem ruszyli na śniadanie, które już podano w głównym pokoju ich apartamentu.

Jaxom posłał Jarrola z prośbą, by Brand przyłączył się do nich. Teraz był odpowiedni moment na uporanie się z pilnymi sprawami, które mogły pojawić się podczas ostatniego siedmiodnia jego nieobecności w Ruathcie. A ponieważ jutro Sharra i Jarrol mieli udać się z nim na Lądowisko, były też inne rzeczy, którymi należało się zająć.

Kiedy Sharra zabrała chłopców ze sobą, Jaxom przypomniał sobie dziwną rozmowę w ustępie w Tilleku.

- Powiedz mi Brand, co porabia mały Pell, syn Barli i Dowella?

- Uczy się rzemiosła od ojca, ale wolałby być na Lądowisku.

- Jak połowa północnej młodzieży - zauważył Jaxom, siadając wygodnie na pięknym drewnianym krześle, które Dowell dla niego wyrzeźbił. - Ma zdolności ciesielskie?

- Radzi sobie dość dobrze, kiedy robota go wciągnie. - Brand wzruszył ramionami. - Dlaczego pytasz?

- W Tilleku usłyszałem przypadkiem dość dziwną rozmowę. Być może to tylko niezadowoleni z wyboru wygłaszali swoje komentarze. Pell mógłby aspirować do tytułu Lorda Ruathy, prawda?

Brand popatrzył na niego niespokojnie.

- Co za głupstwa, Jaxomie! - zbeształ go tonem którego używał, gdy Jaxom był małym rozrabiaką. - Jesteś zdrowy, masz dwóch wspaniałych synów, a wkrótce zapewne będzie ich więcej. - Spojrzał spode łba. - Co dokładnie usłyszałeś, i czy powtórzyłeś to Lytolowi?

- Nie, ty też mu nic nie mów. Niech to zostanie między nami, zgoda?

- Tak, oczywiście - pospiesznie zapewnił go Brand, a potem pogroził mu palcem. - Ale tylko jeśli powiesz mi, co słyszałeś.

Jaxom z ulgą wszystko mu opowiedział, gdyż całkowicie ufał Brandowi. Miał nadzieję, że gdy będzie powtarzał posłyszane słowa, stracą one swój przerażający wydźwięk, ale Brand potraktował je bardzo poważnie.

- Czy ktoś potrafiłby zaplanować wypadek, w którym mógłbyś zginąć ty albo Ruth? - spytał.

Jaxom prychnął.

- Zapewniam cię, że od tej chwili zamierzam uważnie dobierać towarzyszy. Ale nie sądzę, by można było łatwo przygotować coś takiego.

- Te dwie podróże, które już odbyłeś, nie były całkiem bezpieczne. Jaxom potrząsnął gwałtownie głową.

- Były bezpieczne, bo Ruth znajdował się ze mną, a Siwsp bez przerwy się z nami komunikował. Za pierwszym razem byli z nami również Piemur z Farli i Trig. Sharra ma polecieć na górę jutro, wiesz o tym? Mirrim i S’len zostali wyznaczeni na pojutrze. Nikt z nich nie konspirowałby przeciwko mnie. Poza tym Ruth nie pozwoli, żeby coś mi się przytrafiło.

Bądź pewien, że nie!

Jaxom uśmiechnął się, a Brand rozpoznając oznaki rozmowy ze smokiem rozluźnił się, a nawet pozwolił sobie na lekki uśmiech.

- Nie doceniają ciebie i Rutha, a teraz, kiedy zostałeś ostrzeżony... - Brand zmarszczył czoło, a jego oczy się zwęziły. - Porozmawiam z Pellem. Jest młody, dumny ze swojego dziedzictwa, ale nie na tyle głupi, by chcieć obalić ciebie i zostać Lordem. Poza tobą i twoimi synami są także chłopcy F’lessana. Dzięki Lessie mają tak samo równe prawo do Ruathy, nawet jeśli przekazała je tobie, gdy się urodziłeś. Nie wyobrażam sobie, by starsi Lordowie odrzucili ich, tylko dlatego, że F’lessan jest jeźdźcem. Przynależność do Rodu jest ważnym kryterium, więc nie sądzę, żeby Pell miał jakąś szansę. Przynajmniej nie przy obecnym składzie Rady. Chociaż nie sądzę, by doszło do takich przetargów. - Pewność Branda uśmierzyła nieco niepokój Jaxoma.

Brand wyprostował się, tak jak zawsze robił, gdy zamierzał zmienić temat rozmowy.

- To dopiero była inauguracja - komentował. Jako Główny Zarządca Ruathy, on także był obecny podczas uroczystości w Warowni Tillek. - Tillek wyglądał naprawdę wspaniale. Będziemy świadkami wielkich zmian, teraz, kiedy Ranrel został Lordem. Dobrze, że mamy drugiego Lorda w twoim wieku.

Jaxom skrzywił się.

- Tak, może teraz będę mógł się czasem odezwać podczas Rady.

- Słyszałem, że Torik w końcu otrzymał od ciebie wiadomość - Brand uśmiechnął się złośliwie.

- Tak, chociaż to Groghe go powiadomił. No więc, co masz tu dla mnie? Po południowym posiłku lecę na Opad.

- Same drobiazgi, ale trzeba je omówić, Lordzie Jaxomie. Zobaczmy. - Brand podniósł pierwszą kartkę ze stosu, który przyniósł ze sobą.


Gdy Jaxom i Ruth krążyli nad Weyrem Fort, Jaxom po raz kolejny zastanawiał się, jak to było, kiedy pierwsi jeźdźcy zamieszkali w starym kraterze. Czy ustawiali się oczekując rozkazów dowódców, tak jak czyniły to współczesne smoki, wzdłuż Obrzeża, od Gwiezdnych Kamieni do miejsca, gdzie Misa Fortu pokruszyła się na skutek dawnego osunięcia ziemi? Ilu jeźdźców liczył Weyr zanim zdecydowali się założyć drugi, nazwany Benden? Nie było sposobu, żeby się tego dowiedzieć, i Jaxom poczuł przypływ gorzkiego smutku, bo chociaż dzięki Siwspowi poznali wiele ze swojej przeszłości, to przecież nie mogli odzyskać całej utraconej wiedzy. Jednak, jakkolwiek wielka była chwała przeszłości, obecny widok Weyru jak zwykle zaparł mu dech w piersiach. A Fort wystąpił w pełnej sile, gdyż w eskadrach latali już także młodzi jeźdźcy z obecnego Obrotu. Zielone, niebieskie i brązowe smoki zajmowały pozycje za spiżowymi oficerami skrzydła, ich skóry lśniły zdrowo w południowym słońcu.

Spiżowy Lioth N’tona stał niczym posąg przed Gwiezdnymi Kamieniami. Ruth odpowiedział na powitalne ryknięcie Liotha i zręcznie zajął swoją zwykłą pozycję z prawej strony Przywódcy Fortu. N’ton zasalutował Jaxomowi i wskazał w dół Misy, gdzie czterech jeźdźców zielonych smoków zaopatrywało się w miotacze ognia.

Wracający ze zwiadu jeździec błękitnego smoka pojawił się nagle w powietrzu dając ramionami starodawny sygnał oznaczający, że Nici się zbliżają, a wtedy smoki nieomal jednocześnie odwróciły głowy, aby wziąć od swoich jeźdźców skałę fosfinową. Królowe zaryczały na znak gotowości i jedna po drugiej uniosły się z dna Misy, zajmując pozycję po lewej stronie N’tona i Liotha. Wielki spiżowy smok uważnie rozgryzł pierwszą porcję skałki, którą miał połknąć tego dnia. Jaxom też podał Ruthowi smoczy kamień. Jak zwykle zachwycony słuchał odgłosu smoczych zębów rozkruszających fosfinę. Znał już naukowe wyjaśnienie procesu, dzięki którym smoki trawiły skałę w swoich drugich żołądkach i bekały fosfinowym gazem, ale w niczym nie umniejszyło to jego poważania dla smoków.

Jaxom uważnie obserwował, kiedy Ruth przeżuwał, gdyż zdarzało się czasami, że smok przygryzał język czy policzek, drobny wypadek, który mimo wszystko uniemożliwiał mu walkę z Nićmi do chwili wygojenia się ranki.

Kiedy Lioth przeżuł swoją skałę, zaryczał raz jeszcze, a N’ton dał ramieniem odwieczny sygnał do startu. Z potężnym wymachem skrzydeł Lioth opuścił Obrzeże, a Ruth wzleciał tuż za nim. Królowe z wdziękiem zaczęły się unosić w powietrze. Osiągnąwszy odpowiednią wysokość Lioth skręcił ostro na południowy wschód i jedne po drugich, eskadry wzlatywały, ustawiając się w bojowych pozycjach: trzy powyżej, trzy za N’tonem i Ruthem, a trzy jeszcze niżej, tuż nad królowymi.

Ludzkie oczy obserwowały N’tona, podczas gdy smoki czekały na znak Liotha. Choć Jaxom często widział loty smoków wchodzących w powozy, a również jakże często sam wchodził w skład takiej grupy, zawsze na ten widok odczuwał dreszcz.

Gdy lecimy pomiędzy, odczuwam większy chłód niż w kosmosie, powiedział do Rutha. Zaledwie zdążyli raz odetchnąć, a już byli nad południową granicą Ruathy, rzeka pod nimi wiła się niby srebrny wąż. A na wschodzie widać było srebrny deszcz, który mieli zniszczyć.

Eskadry zetknęły się z Nićmi ziejąc na nie ogniem i obserwując, jak zwijają się i skręcają w ogniu i opadają, już niegroźne, jako popiół na ziemię daleko w dole. Wyżej lecące skrzydła przemierzały niebo, a na najniższym poziomie jeźdźczynie królowych posyłały wielkie obłoki ognia na te nieliczne Nici, które przemknęły między smokami znajdującymi się wyżej.

Raz jeszcze Jaxom i Ruth brali udział w odwiecznej obronie Pernu, wpadając w rytm, unikając niebezpieczeństwa, na mgnienie oka wchodząc w pomiędzy, wypuszczając ogień na śmiertelny deszcz. Działali instynktownie dzięki latom praktyki. Nie potrzebowali świadomego porozumienia ani wskazówek.

Przeszli przynajmniej osiem razy przez Opad, przemieszczając się coraz bardziej na południowy wschód, kiedy niebieski smok tuż przed nimi krzyknął z bólu i zanurkował w pomiędzy. Jaxom zesztywniał i wstrzymał oddech, oczekując powrotu niebieskiego. Pojawił się ponownie dużo niżej. Błona jego lewego skrzydła była upstrzona Bruzdami od oparzeń Nici.

Mocno dostał, powiedział Ruth Jaxomowi, gdy niebieski znów zniknął, niewątpliwie zmierzając do swojego Weyru, gdzie specjalnie przeszkolone kobiety opatrzą jego ranę mrocznikiem uśmierzając ból. Jeden z nowych, młodych jeźdźców. Zawsze zdarza się jakiś, który nie uważa.

Jaxom nie był pewien, czy Ruth mówił o smoku, czy o jeźdźcu. Nagle Ruth skręcił ostro, a uprząż wpiła się w lewe udo Jaxoma. Biały smok zdołał uniknąć gęstego zwoju Nici. Zawrócił i mocno ziejąc ogniem rzucił się w dół na opadające Nici. Potem wyrównał lot, odwrócił głowę w stronę jeźdźca, a Jaxom natychmiast podał mu więcej fosfinowej skałki. Ruth rozgryzał ją wznosząc się, żeby zobaczyć, gdzie jego płomień będzie najbardziej potrzebny. W pewnym momencie ostro skręcił w prawo, raz jeszcze zarzucając Jaxoma i sprawiając, że uprząż znów się napięła. Jaxom poczuł, że przedni pas rozciągnął się nie opinając go tak jak należało. Szybko schwycił szyję smoka prawą ręką, ścisnął nogami siodło i trzymał mocno uprząż z lewej strony. Ruth natychmiast zareagował i zatrzymał się, aby Jaxom odzyskał równowagę.

Pasek pękł? spytał zdumiony tak, że aż z jego pyska wymknęła się odrobina płomienia.

Jaxom przeciągnął wzdłuż uprzęży palcami w rękawicach. Zniszczone miejsce było łatwo wyczuwalne, dokładnie pod zapięciem skóra rozciągnęła się, lecz jeszcze nie pękła, chociaż niewiele brakowało. Przy troszkę większym nacisku pasek by się rozerwał i jeździec wyleciałby z siodła.

Jaxom od razu przypomniał sobie złowrogą rozmowę, którą podsłuchał. Ale chyba nie udałoby im się wprowadzić planu w życie z dnia na dzień? “Wypadek”, powiedzieli. Co mogło być mniej podejrzane niż zniszczona uprząż jeźdźca?

Jeźdźcy sami dbali o swoją uprząż i często ją wymieniali. Przed każdym Opadem sprawdzali, czy nie ma śladów zużycia. Jaxom przeklinał sam siebie. Dziś rano nie sprawdził uprzęży, tylko zwyczajnie wziął ją z haka w weyrze Rutha, a było to miejsce, do którego dostęp miał każdy w Ruathcie, zarówno mieszkańcy jak i goście.

Istniała rzecz jeszcze zimniejsza niż pomiędzy czy przestrzeń kosmiczna. Strach!

Nie pękł, Ruth. Ale skóra jest rozciągnięta. Wracajmy do Fortu, pobiorę zmianę od Mistrza Weyrzątek. Powiedz Liothowi, dlaczego odchodzimy. Zaraz będziemy z powrotem.

Jaxom zniósł zasłużoną naganę od H’nalta, Mistrza Weyrzątek, gdyż kiedy przyjrzeli się paskowi, okazało się, że był przesuszony i na tyle kruchy, by z łatwością rozciągnąć się i pęknąć. Przynajmniej metalowe zapięcie wyglądało wystarczająco dobrze, żeby zadowolić starego H’nalta. Czując ulgę, że tym razem problem został spowodowany zwykłym zużyciem ekwipunku, Jaxom i Ruth dołączyli do Weyru i walczyli aż do zakończenia Opadu.

Pierwszą rzeczą, do której Jaxom zabrał się po powrocie do Ruathy, było wycięcie nowych pasków z grubej, dobrze wyprawionej skóry wykonanej w jego własnej Warowni. Tego wieczoru z pomocą Jarrola natłuścił i przyszył paski do zapięć. Nie wspomniał o wypadku Sharrze, która, na szczęście, była przyzwyczajona do widoku Jaxoma spędzającego wieczory na naprawie uprzęży. Gdy Ruth już ułożył się wygodnie w swoim weyrze, powiesił naprawioną uprząż na haku, ale później ukrył inną, starannie sprawdzoną, a także podwójną, której używał gdy latał z Sharrą. Ostrożność jest najlepszą bronią, powiedział sobie.


Obudzili się na długo przed świtem. Dziś udawali się z Ruathy na Lądowisko. Jaxom pomógł Sharrze otulić śpiącego Jarrola w ciepłe ubranie jeździeckie. Shawan był zbyt młody, żeby znieść chłód pomiędzy i do powrotu matki miała się nim zajmować niańka. Ta podróż była na tyle podniecająca, że Sharra przynajmniej raz odłożyła na bok swoje matczyne obowiązki. Zobaczy się też z ukochanymi przyjaciółmi. Jancis zgodziła się zajmować Jarrolem i własnym Pierjanem, kiedy Sharra będzie na “Yokohamie”. Jej dwie jaszczurki ogniste, spiżowy Meer i brązowa Talia, były nawet bardziej niż ona podekscytowane i dostały burę od Rutha, kiedy startował z ciemnego podwórca Ruathy.

Na Lądowisku było chłodno, gdyż na Południowym Kontynencie panowała teraz zima, ale nigdy nie była ona tak ponura jak w Ruathcie. Sharra kochała Ruathę, był to dom Jaxoma, narodziły się tam jej dzieci, ale to na Południu spędziła młodość.

Gdy tylko weszli do budynku Siwspa, Mirrim, która gawędziła z D’ramem, wybiegła im na powitanie.

- Jestem gotowa, jeśli i wy jesteście - oznajmiła.

- Spokojnie, dziewczyno! - roześmiał się Jaxom. Związek z T’gellanem znacznie ją uspokoił, ale nadal bywała nadgorliwa i męcząco entuzjastyczna.

- Cóż, jestem gotowa, zostały tylko dwie baryłki i pojemniki do przeniesienia na grzbiecie mojej zielonej Path. I wiem już, co mamy robić - rzuciła spojrzenia na Sharrę. - To takie proste. Otworzymy paczuszki, dodamy wody i zamieszamy.

- Niezupełnie - odparła Sharra z uśmiechem. - Ustawienie luster zabierze nam trochę czasu, a od ich pozycji zależy prawidłowa hodowla alg.

- Wiem, wiem... - Mirrim niecierpliwie pstryknęła palcami.

- Czy S’len też jest gotów? - spytał Jaxom.

- Och! - Mirrim jęknęła z rozbawieniem. - Studiuje zdjęcia mostku, mimo że Ruth i tak nam powie, gdzie lądować.

- Kto weźmie beczki z wodą? - Sharra ujęła Mirrim za rękę i wyprowadziła, by sprawdzić ostatnie szczegóły załadunku.

- Słyszałem, że powiedziałeś Torikowi, co ma robić - odezwał się D’ram gdy zostali sami z Jaxomem, a jego oczy błyszczały łobuzersko.

- Nie - spokojnie odparł Jaxom. - Lord Groghe to zrobił. Jaki mamy plan na dzisiaj? - spytał, zmieniając temat.

- Siwsp przekaże ci wszystko, co musisz wiedzieć. - D’ram poprowadził go korytarzem. - Czeka na ciebie.

I Jaxom musiał jeszcze raz wysłuchać szczegółowego planu akcji.

- W Sektorze Alg jest teraz wystarczająca ilość tlenu, ale wykonajcie wasze zadania tak szybko jak to możliwe. Jaszczurki ogniste mają towarzyszyć pani Sharrze i jeźdźcowi zielonej smoczycy, Mirrim, gdyż będą one narażone na nagłe zmiany ciśnienia lub poziomu tlenu. Poza rym należy wyćwiczyć jak najwięcej jaszczurek w lotach ma “Yokohamę”.

- Kiedy wreszcie wyjaśnisz ten aspekt twojego planu? - spytał Jaxom, bezgłośnie wypowiadając odpowiedź, którą, jak wiedział, usłyszy od Siwspa.

- We właściwym czasie. Jaxomie, po co pytasz, jeśli znasz odpowiedz?

Jaxom uniósł obie dłonie. Nic nie uchodziło uwadze tego urządzenia, nawet cicha kpina.

- Tylko sprawdzam - odparł uprzejmie - czy podczas mojej nieobecności nie nadszedł właściwy czas.

- Jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, zanim ten czas nadejdzie. Z pewnością, spośród wszystkich ludzi, którzy byli na “Yokohamie”, ty powinieneś najlepiej zdawać sobie z tego sprawę.

- Jeszcze dwa Obroty?

- I pięć miesięcy i dwanaście dni, biorąc pod uwagę pozycję wędrownej planety. W tym czasie jaszczurki ogniste nauczą się swojej roli posłańców. Nawet pozostając tutaj będą mogły przenosić na “Yokohamę” potrzebne przedmioty, gdyż są do tego zdolne.

Jaxom ukrył rozczarowanie. Nie mieli innego wyjścia, jak tylko posuwać się w tempie wyznaczonym przez Siwspa. Ciekawe, co Siwsp każe jaszczurkom przenosić?

Świadom, że dalsze wypytywanie Siwspa nic nie da, dołączył do innych, by przygotować się do dzisiejszej pracy. Było mnóstwo chętnych do pomocy przy ładowaniu pojemników z tlenem i baryłek wody na Rutha, Path i Bigatha S’lena, chociaż Mirrim robiła dużo szumu wokół rozmieszczenia pojemników na jej ukochanej Path.

- Marnujesz czas, Mirrim - zdenerwował się w końcu Jaxom, kiedy upierała się, żeby wyłożyć miękko węzły na grzbiecie Path. - Ciężar jest dobrze rozmieszczony, a my będziemy tam w jednej chwili, przecież o tym wiesz. - W głębi ducha zastanawiał się, czy Mirrim nie pokrywa w ten sposób swojego zdenerwowania. Sharra była dość opanowana, S’len również, chociaż jego twarz zarumieniła się z podniecenia.

- Po prostu nie chcę, żeby się przesuwały - odparła nadąsana Mirrim.

- I tak będą się przesuwać. Przez całą drogę na “Yokohamę” - zauważył S’len uśmiechając się do niej.

- Już dość! Ruszamy! Teraz, Ruth! - zawołał Jaxom, czując, jak dłonie Sharry zaciskają się mocniej na jego pasie. Przekazał Ruthowi wizję mostku i usłyszał, że biały smok podaje instrukcje Path i Bigathowi.

Istniało wiele rzeczy, których Jaxom nie rozumiał w związku z Siwspem, a z kolei sztuczna inteligencja nie była w stanie zrozumieć smoczych zdolności. Na przykład, jaki ciężar smok może przenieść? Odpowiedź brzmiała: Taki, jaki smok uważa, że może przenieść. Odpowiedź tę Siwsp uważał za dziwaczną, i z pewnością niezbyt pomocną, kiedy potrzebne były dokładne liczby.

Następne pytanie: Skąd smoki wiedzą dokąd się udają? Stwierdzenie, że jeźdźcy im to mówią nie wyjaśniało Siwspowi niczego. Choć wiedziały, co to jest teleportacja, nie mógł zrozumieć dlaczego telekineza była ideą niemożliwą do wyjaśnienia smokom czy jaszczurkom ognistym. Zwłaszcza, kiedy Ruth zrozumiał to, czego nie pojęła Farli, czyli konieczność udania się na “Yokohamę”.

Rozmyślając o tej wspólnej podróży na statek kosmiczny, Jaxom spytał Rutha, czy może unieść dwóch jeźdźców, jak również dwie ciężkie baryłki, jedną z czystą wodą, a drugą z wodą gazowaną. Ruth potwierdził, chociaż według Siwspa było to więcej niż drobny smok był w stanie unieść.

- Jeśli Ruth uważa, że może to zrobić, to znaczy że może - mógł tylko odrzec Jaxom. - To nie jest daleko.

Może będzie łatwiej, zaproponował Ruth, gdy już miał startować, po prostu wejść w pomiędzy z ziemi, zamiast najpierw lecieć w górę?

Czyżby ładunek mimo wszystko był dla ciebie zbyt ciężki? Jaxom zaczął się z nim drażnić.

Oczywiście, że nie. Tylko nieporęczny! Wszyscy gotowi. Ruszamy!

Pięć towarzyszących im jaszczurek ognistych pisnęło, a w następnym momencie pojemniki stuknęły o ściany mostka. Rozległy się okrzyki zdumienia trzech osób, które znalazły się tu po raz pierwszy. Jaxom usłyszał jak Sharra wciąga głęboko powietrze. Odwrócił się i zobaczył wyraz zachwytu na jej ślicznej twarzy, kiedy tak patrzyła na niesamowity widok Pernu otoczonego czernią kosmosu, rozciągający się pod nimi. Meerowi i Taili, jej jaszczurkom ognistym, a także trójce Mirrim: Reppie, Lokowi i Tolly’emu, również udało się dotrzeć na miejsce i teraz latały po całym mostku, popiskując z zachwytu nad stanem nieważkości.

- Och! - wydusiła z siebie, a jej oczy błyszczały. - Teraz rozumiem, kochany, dlaczego to wszystko tak cię pochłonęło. Pern jest taki piękny, wygląda stąd tak spokojnie. Gdyby tylko ci kłótliwi, skwaszeni starcy mogli zobaczyć stąd nasz świat. To jest niewiarygodne, prawda Mirrim? - Nie było odpowiedzi. - Mirrim?

Jaxom obrócił się w stronę jeźdźczyni zielonej smoczycy, która gapiła się z wytrzeszczonymi oczami przez szerokie okno.

- To jest Pern? - spytała Mirrim urywanym głosem. - Tam w dole? - Prawie bezwładną dłonią wskazała kierunek.

- Tak, to Pern! Czy to nie wspaniały widok! - Jaxom próbował dodać jej otuchy, bo Mirrim była zupełnie zdruzgotana.

- S’len, wszystko w porządku?

- Tak sssądzę - zabrzmiała niepewna odpowiedź. Jaxom uśmiechnął się do Sharry.

- Jest niesamowity - przyznał z nonszalancją osoby obznajomionej z nową sytuacją. - Ale ruszcie się. Pamiętacie jak Siwsp przypominał nam, że nie możemy marnować tlenu?

- Dlaczego? - zapytała Mirrim, która już odzyskała swoją zwykłą pewność siebie. - Musimy tylko sprowadzić więcej pojemników. - Szybkim ruchem odpięła jeździecką uprząż.

- Ostrożnie, Mirrim. Jesteś w... ach, uwaga! - Jaxom urwał. Mirrim zapomniała, jak powinna poruszać się w stanie nieważkości i płynęła teraz w stronę sufitu. - Wyciągnij rękę i bardzo ostrożnie odepchnij się od stropu. Właśnie tak.

Mirrim była zbyt zaskoczona, żeby krzyczeć. Poza tym, nie chciała pokazać się ze złej strony. Postąpiła zgodnie ze wskazówkami i nawet udało jej się słabo uśmiechnąć, gdy schwyciła wysunięty na pomoc pysk Path. Na szczęście, zielona smoczyca była wciśnięta dość ciasno między poręcz a ścianę, dzięki czemu uniknęła niewygód stanu nieważkości.

- Kiedy zsiadasz, poruszaj się powoli i płynnie, S’lenie. Trzymaj się szyi smoka albo czegoś innego - radził Jaxom. Zanim odpiął swoją uprząż skinął na Sharrę, żeby też usłuchała jego rady.

Zachęcając ich i doradzając, nadzorował rozładunek. S’len pokrzykiwał z radości, kiedy zdał sobie sprawę, że potrafi przesuwać ciężkie pojemniki jednym pchnięciem palca.

- Są nadal nieporęczne - orzekła Mirrim, popychając jeden z pojemników w stronę przechowalni. Potem uśmiechnęła się. - T’gellan powinien mnie teraz zobaczyć. Ale rozumiem, dlaczego Siwsp wybrał zielone smoki.

- Choć raz zielone dostały najlepsze zadania - dodał S’len z dumą.

- Zielone smoki są bardziej wszechstronne, niż to się ludziom wydaje - stwierdziła Mirrim stanowczo. - Nie mogę powiedzieć tego samego o zielonych jaszczurkach ognistych - ciągnęła kwaśno, obserwując niedorzeczne wyczyny Reppy i Loka, którzy przekręcali się, ćwierkając entuzjastycznie. Meer, Talia i jej brązowy Tolly porzucili takie bzdury i przywarły do okna. Były tak zafascynowane, że nawet nie poruszały skrzydłami.

Gdy smoki zostały rozładowane, Ruth zachęcił Path i Bigatha do przyłączenia się do niego przy oknie. Biały smok unosił się spokojnie na wyższym poziome, ale Path i Bigath mieli trochę kłopotów, które obserwujących je ludzi niezmiernie śmieszyły.

- Szybko się tego nauczą - powiedział Jaxom, obserwując je z aprobatą. - W końcu są przyzwyczajone do latania.

Kiedy pojemniki z tlenem zostały bezpiecznie rozmieszczone, także ludzie mogli oddać się oglądaniu wspaniałości olbrzymiej planety pod nimi.

- Czy widok zawsze pozostaje taki sam? - spytała Mirrim. - Nie widzę stąd Bendenu.

- Ani Ruathy - dodała Sharra.

- Ledwo mogę dojrzeć Wschodni Weyr - wtrącił S’len - a myślałem, że jest całkiem spory.

- To jest właśnie orbita synchroniczna, przyjaciele; statek zawsze pozostaje w tej samej pozycji w stosunku do planety - tłumaczył Jaxom. - Jednak jeśli przesuniecie się do pierwszego okna... powoli! - Złapał Mirrim zanim odepchnęła się zbyt mocno od okna. - Możemy zobaczyć wybrzeże Neratu i część Bendenu na tylnym ekranie, ale - dodał kiwając głową w stronę Sharry - Południowa Warownia jest za horyzontem.

- No to nie wpuszczaj tu Torika, bo jedyne, czego będzie chciał, to zobaczyć rozciągającą się pod nim Południową - odparła z cierpkim uśmiechem.

Udało im się przemieścić do konsoli nawigacyjnej bez wypadku, i Jaxom włączył tylny ekran.

- To na nic - powiedziała ostro Mirrim. - Zbyt mały.

- Chwileczkę. - Jaxom uniósł dłoń i powtórzył w myślach procedurę zmieniającą widok na głównym ekranie. Wystukał ją i z radością ujrzał zmieniony obraz.

- Na Jajo, to niewiarygodne! - westchnął S’len z oczami zaokrąglonymi ze zdumienia. - Jak to zrobiłeś, Jaxomie?

Jaxom wyrecytował sekwencję, a S’len kiwnął głową, powtarzając ją po cichu.

- A teraz, pomogę dziewczętom przenieść baryłki do Sektora Regeneracji Środowiska. Chciałbyś, żebyśmy z Ruthem towarzyszyli ci na “Bahrain”?

- Nie, nie ma takiej potrzeby - odrzekł S’len, obrażony i zaczął zapinać kurtkę, a potem dosiadł Bigatha.

Ruth, sprawdź czy udają się w odpowiednim kierunku, dobrze? poprosił Jaxom swojego smoka.

Bigath dobrze wie dokąd się udaje. Bądź spokojny, odparł Ruth nie odwracając głowy od okna.

Kiedy Bigath i S’len wyruszyli, Jaxom klasnął w dłonie.

- Dobra, dziewczyny, przenieśmy te baryłki do Środowiska - powiedział kiwając na nie. - Sekcja, której używamy, jest tylko o jeden poziom niżej. Zaopatrzy mostek na wypadek awarii.

Wnieśli baryłkę do windy i zjechali.

- Myślałam, że Siwsp ogrzał to miejsce dla nas - wykrzyknęła Sharra, rozcierając gwałtownie ramiona.

Jaxom uśmiechnął się.

- Jest cieplej niż na początku, wierz mi.

Mirrim zaczęła szczękać zębami, przewróciła oczami i pospiesznie otworzyła drzwi windy.

- Hej! To jest większe niż myślałam - powiedziała wchodząc do białego pokoju. Zobaczyła gabloty ustawione wzdłuż ścian i olbrzymie spirale tac, które powoli obracały się w miejscu tak, aby każda sekcja otrzymała wymaganą do wzrostu alg ilość odbitego światła.

- Wracaj tu, Mirrim - zawołał Jaxom delikatnie wykopując baryłkę z windy.

Rozmieszczenie zapasów nie zabrało i ni wiele czasu. Jaxom zaoferował, że wyłoży tace mokrym podkładem, który miał dostarczyć algom wilgoci, ale dziewczęta odgoniły go. Znalazły wszystko, czego potrzebowały, paczuszki z algami i odżywki.

- Gdzie jest koń... - zaczęła Sharra, a potem zauważyła konsolę starannie owiniętą przez kogoś, kto wieki temu zamknął urządzenie. - W porządku, kochanie - powiedziała, uśmiechając się do swojego zdumionego męża i pstrykając palcami, żeby sobie poszedł. - Mamy wszystko, czego nam trzeba. Lepiej zajmij się swoimi sprawami.

Jaxom ani drgnął. Mirrim, skulona koło półek, rzuciła mu groźne spojrzenie, więc wreszcie odszedł.

Na mostku Ruth i pięć jaszczurek ognistych nadal tkwiły przylepione do szyby. Jaxom włączył połączenie między dwoma statkami i odnalazł S’lena, który nasączał wkłady tac, jedną ręką zatykając otwór baryłki.

Upewniwszy się, że inni dobrze sobie radzą, Jaxom w końcu zasiadł przy konsoli nawigacyjnej i włączył teleskop, aby zacząć własne zadanie. Otworzył kanał łączący go z Siwspem i otrzymał nowe sekwencje teleskopu. Miał go zaprogramować tak, by można było obserwować gwiazdy ponad Pernem. Zanim on i Siwsp sprawdzili ponownie instalację programu, Sharra i Mirrim wróciły na mostek, poruszając się ze znacznie większą pewnością siebie.

- S’len już jest na “Bahrainie”? - spytała Mirrim. - No to na nas czas, byśmy się zabrały za “Buenos Aires”. Zapięła kurtkę i skinęła na Sharrę, by zrobiła to samo. - Siwspie, Farli włączyła system podtrzymywania życia, prawda?

Sharra wymieniła z Jaxomem spojrzenie pełne tolerancji dla tendencji Mirrim do przejmowania kierownictwa.

Ruth, zaczął Jaxom, gdyż chociaż ufał Mirrim i Path, to jednak będą one przewoziły na “Buenos Aires” Sharrę.

Jeśli Path przyłapie mnie na wtrącaniu się, Mirrim nigdy ci nie wybaczy, odparł biały smok, patrząc z politowaniem na swego jeźdźca.

Dobrze, dobrze. Muszę jej zaufać, więc powstrzymam się od uwag.

Ja też! I Ruth opuścił szczękę w smoczym uśmiechu.

Kiedy dziewczęta dosiadły Path, Mirrim mu zasalutowała.

- Nie czekaj na nas. Wrócimy od razu na Lądowisko.

Zanim zdążył zaprotestować, Path zniknęła wraz z jaszczurkami ognistymi. Palce Jaxoma przeleciały po konsoli i zdążył włączyć połączenie z “Buenos Aires” w chwili gdy Path tam dotarła.

Ruth patrzył na niego z taką pogardą, że aż odpadł od okna.

- Dobrze już, ty podglądaczu - powiedział Jaxom, wyłączając konsolę. - Skoro skończyłem, możemy wracać na Lądowisko.


Kiedy Sharra i Mirrim powróciły na Lądowisko, Brekke i Mistrz Oldive już tam byli. Brekke, nieśmiała żona F’nora, zgodziła się na uczyć więcej o leczeniu ran, gdyż często pracowała jako asystentka uzdrowicieli w Weyrze Benden.

- Mistrz Morilton dostarczył dzisiaj szkiełka mikroskopowe - powiedziała im. - Siwsp mówi, że jeśli nie jesteście zbyt zmęczone, może rozszerzy swój ostatni wykład o bakteriach i o tym, jak je zwalczać, tymi, jak je nazywa an-ti-bi-jotikami.

Sharra i Mirrim wymieniły spojrzenia, ale były bardziej podniecone porannym zadaniem niż zmęczone. Sharra była zafascynowana ideą odseparowania pewnych bakterii i znalezienia sposobów zwalczania infekcji przez wyhodowanie kultur bakteriofagów. A więc udali się do laboratorium. Tam rozpromienili się widząc, że mikroskopów wystarczy dla każdego. Nawet Brekke łagodnie się uśmiechnęła.

- Nie musimy już uczyć się po kolei! - wykrzyknęła Mirrim. - Ten będzie dla mnie! - Wśliznęła się na wysoki stołek, spojrzała przez okular. - Hm. Jeśli patrzysz na nic, tyle właśnie zobaczysz.

- Zajmijcie proszę stanowiska przy mikroskopach - polecił im Siwsp tonem, który oznaczał, że powinni słuchać uważnie. - Mistrz Morilton dostarczył mikroskopy, a także płytki Petriego, na których każde z was może indywidualnie prowadzić kultury bakteryjne, a Mistrz Fandarel wynalazł przyrząd ultradźwiękowy, dzięki któremu możemy spowodować rozpad bakterii i zbadać ich budowę chemiczną. Mistrz Fandarel dobrze wykorzystał swoje studia nad elektromagnetyzmem. To tylko jedno z jego zastosowań, ale dla was jest wyjątkowo ważne.

- Bakterie, które dziś poznacie, pochodzą z zainfekowanych ran - mówił dalej Siwsp nieświadomy okropnego grymasu na twarzy Mirrim lub ignorując go. - Po odizolowaniu bakterii odkryjecie pasożyty, w większości symbiotyczne, które istnieją w bakteriach. Zmieniając te małe symbionty w formy patogenne sprawimy, że będą się one zachowywać jak drapieżniki. Czy przypominacie sobie lekcję o tym, jak się odróżnia organizmy drapieżne od pasożytniczych?

- Tak, Siwsp - odparła Mirrim uśmiechając się. - Albo podobają ci się, albo są ohydne.

- Zawsze można na ciebie liczyć, gdy chodzi o zapamiętanie takich spraw, Mirrim. Mam nadzieję, że ta umiejętność znajdzie zastosowanie również w innych dziedzinach twoich studiów. - Mirrim zmarszczyła bezczelnie nos, ale Siwsp ciągnął dalej. - Tak więc można zmienić symbiotycznego pasożyta w drapieżcę i otrzymać użyteczny organizm, który zniszczy bakterię. Jak wkrótce zobaczycie, często jest to bardziej użyteczna metoda, niż zastosowanie antybiotyków.

- Ile bakterii istnieje? - spytała Brekke.

- Więcej niż ziarenek piasku na wszystkich planetach.

- A my mamy je wszystkie poznać? - Mirrim nie była jedyna, którą przeraziła taka perspektywa.

- Jeżeli tego zechcesz, będziesz miała wiele okazji do indywidualnych badań. Jednak poznanie bakterii to pierwszy krok na drugiej drodze wiodącej ku ograniczeniu liczby infekcji bakteryjnych. Teraz zaczniecie od zaprowadzenia kultury bakterii zebranych z ran, a potem odseparujecie jeden rodzaj.


Rozdział XI

Obecne Przejście, 20 Obrót



Powinniśmy się cieszyć, że mimo konkurencji Lądowiska nadal jest tak wielu młodych ludzi, którzy pragną zostać jeźdźcami smoków - zauważyła Lessa przyglądając się sześćdziesięciu dwóm kandydatom stojącym w Wylęgarni.

F’lar spojrzał na swoją filigranową towarzyszkę i uśmiechnął się.

- Wszyscy chcieliby jeździć na smokach, które się Wykluwają z jaj Ramoth. Groghe niemal puścił się w tany, gdy podczas Poszukiwania wybrano jego najmłodszą córkę.

- Będzie nieznośny, jeśli uda jej się Naznaczyć królową - zachichotała Lessa. - Takie ładne dziecko. Ciekawe, po kim odziedziczyła urodę.

- Lessa! - F’lar udał zaszokowanego. - W końcu Groghe też ma prawo do pewnych niedociągnięć. Przecież do tej pory wszystko mu się udaje. Benelek został pierwszym Mistrzem Cechu Techników, a inny syn i córka Groghego świetnie sobie radzą jako studenci Siwspa.

- Przynajmniej Groghe podchodzi do tego rozsądnie. Właśnie przyszedł - wskazała Lorda Groghe, który prowadził załogę Fortu do Wylęgarni. Jego strój wyróżniał się surowością pośród jaskrawo odzianych ludzi, jak Lessa stwierdziła z aprobatą. - I jest na tyle rozsądny, żeby nosić buty - ciągnęła obserwując wysokiego i dobrze zbudowanego Lorda Warowni kroczącego przez gorące piaski, podczas gdy inni w jego orszaku podskakiwali i unosili wysoko stopy. - “Taniec Gorących Piasków Wylęgarni” - dodała powstrzymując śmiech.

- Chodź, lepiej zajmijmy nasze miejsca - powiedział F’lar, podając jej ramię. - Zobaczymy czy wkładki z których Mistrz Ligard jest tak dumny, izolują stopy od gorąca równie dobrze, jak od zimna pomiędzy.

Lessa rzuciła pełne podziwu spojrzenie na swoje nowe czerwone buty, zanim ujęła jego ramię.

- Podobno te włókna roślinne, których użył, stanowią izolację od ekstremalnych temperatur.

Miała na sobie zupełnie nowy strój w kolorze czerwonego wina, uszyty specjalnie na piętnasty Wylęg Ramoth. Zależało jej na pięknym ubiorze tym bardziej, że w tym Wylęgu znajdowało się królewskie jajo, pierwsze od dwunastu sezonów. Wielka królowa rzadko składała mniej niż dwadzieścia jaj, tym razem było ich trzydzieści pięć.

Ośmiu Przywódców istniejących już Weyrów już wcześniej zgodziło się, że konieczne jest założenie dziewiątego. Wszystkie były przeludnione, a niektóre dwuletnie smoki, z braku miejsca, nadal musiały mieszkać w pieczarach weyrzątek. Władcy Weyrów byli dumni z siły swoich eskadr, ale godność smoków wymagała osobnych kwater. Uzgodniono, że nowy Weyr zostanie utworzony na olbrzymim Południowym Kontynencie, najlepiej w równej odległości między Południowym Weyrem K’vana a Wschodnim Tgellana, gdyż na Północy nie było już odpowiednich miejsc, a poza tym na Południowym osiedlało się coraz więcej ludzi. Pędraki mogły chronić ziemię i roślinność, ale smoki nadal były potrzebne do niszczenia Nici nad osiedlami i farmami. Wielu starszych jeźdźców chętnie przeniesie się na Południe, gdzie kwatery będą wygodniejsze, a ciepły klimat posłuży ich starzejącym się kościom i złagodzi ból dawnych kontuzji.

Lessa poczuła przypływ dumy z tego, czego dokonali w ciągu minionych Obrotów: ona, była służąca z Warowni Ruatha i jeździec spiżowego smoka z Benden, któremu nikt nie chciał wierzyć. Spojrzała na swojego towarzysza, zauważając, że wśród jego czarnych włosów pojawia się coraz więcej siwych pasemek, a zmarszczki wokół jego oczu pogłębiają się, chociaż nie stracił nic ze swojej energii i witalności. Może pozostawią Benden młodym jeźdźcom, a sami, mając mniej obowiązków, mogliby poświęcić więcej czasu wszystkim wspaniałym projektom. Jednak nie sądziła, by mogła odciągnąć F’lara na stałe z Bendenu zanim nie uda się na zawsze usunąć Nici z nieba Pernu.

F’lessan wyjaśnił jej, że kiedy w ładowni “Yokohamy” będzie już normalna atmosfera, nawet tak duża smoczyca jak Ramoth będzie mogła się tam udać i oglądać Pern z kosmosu. Lessa nie była pewna, czy któreś z nich chciałoby odbyć taką daleką podróż, choć była szczęśliwa widząc, że jej tryskający energią syn stał się odpowiedzialnym i pełnym poświęcenia członkiem zespołu Siwspa. Bardzo kochała jedyne dziecko, które mogła dać F’larowi, ale nie miała co do niego złudzeń.

- Byłaś myślami w pomiędzy, kochanie? - spytał cichutko F’lar, a w jego bursztynowych oczach zabłysły iskierki rozbawienia. - Groghe do nas macha.

Rozciągając usta w swym najpiękniejszym uśmiechu, Lessa zeszła z gorących piasków, odnalazła w tłumie Lorda Fortu i odpowiedziała na jego powitanie. Galerie były już pełne ludzi, którzy przybyli, żeby zobaczyć syna czy córkę Naznaczających smoka, a może tylko po to, by uczestniczyć w tak wspaniałym święcie.

- Te nowe wkładki do butów naprawdę działają - orzekł F’lar prowadząc ją po schodach.

- Hm, prawda? - Na drugiej galerii zauważyła Larada i Asgenara z żonami i starszymi dziećmi i z radością pomachała im ręką. Mistrz Bendarek stał w tym samym rzędzie co oni, ale był pochłonięty rozmową z niedawno wyznaczonym Mistrzem Drukarzem Tagetarlem i nie widział jej.

Obserwowała tłum znajdujący się za nią, szukając wzrokiem Mistrza Robintona i D’rama, dwójki mężczyzn, którzy zawsze przybywali na Naznaczenie. Jej oczy z łatwością ich odnalazły. Wyglądali wspaniale w swoich odświętnych strojach.

Głębokie zaangażowanie w projekt Siwspa dało im, jak również Lytolowi, nowy cel w życiu. Jak to się stało, że ci starzy ludzie z taką radością i entuzjazmem podjęli nowe wyzwanie, podczas gdy inni, jak Sangel, Norist, Corman, Nessel i Begamon, odrzucali wszystko, co nowa wiedza oferowała Pernowi. Nie, nie nowa: odzyskana. I to w takim okresie Przejścia, kiedy wszyscy potrzebowali nadziei.

Z roztargnieniem odpowiadała na inne powitania zanim zajęła swoje miejsce na pierwszej galerii.

Już prawie czas, powiedziała jej Ramoth, kręcąc głową nad jajem królowej.

Tylko nie strasz dziewczynek, kochanie.

Oczy Ramoth rozbłysły tęczą kolorów, gdy spojrzała wprost na swoją jeźdźczynię. Jeśli się boją, nie są warte mojej córki.

Wczoraj ci się podobały.

Dzisiaj jest inaczej.

Tak, zgodziła się Lessa, od dawna znająca kaprysy swojej smoczycy. Dzisiaj Naznacza twoja córka.

Dało się słyszeć mruczenie, gdy wszystkie smoki Bendenu powtarzały swoje powitanie. Czując jak dźwięk wibruje przez jej ciało, Lessa zwróciła się z uśmiechem do F’lara, który odpowiedział w ten sam sposób i ujął jej dłoń w swoją. Ta wzruszająca uwertura stanowiła dla nich szczególny moment, potwierdzenie ich miłości i powtórne przyrzeczenie składane ich smokom.

Na galeriach zapadła nagła cisza i publiczność usłyszała osobliwe dźwięki. Jaszczurki ogniste rzuciły się na swoje miejsca pod sufitem, a chociaż Ramoth śledziła ich ruchy błyszczącymi oczami, nie wydała z siebie ostrzegawczego ryku widząc je na terenie Wylęgarni. Siwsp opowiedział Lessie o powitaniu przez jaszczurki ogniste ich wielkich kuzynów podczas pierwszego Wylęgu, ona przekazała to Ramoth, i od tej chwili obie były dla nich nieco łagodniejsze.

Niektóre jaja w głównej grupie zaczęły się lekko kołysać i pięćdziesięciu siedmiu chłopców otoczyło je, a na ich twarzach malowały się nadzieja i zapał. Pięć dziewcząt zbliżyło się powoli, lecz rezolutnie do Ramoth, której olbrzymie ciało otaczało jajo królowej.

Odsuń się kochanie, powiedziała Lessa łagodnie.

Ze zduszonym warknięciem Ramoth zrobiła jeden krok do tyłu i przesunęła językiem po jaju.

Ramoth!

- Zwykłe sztuczki, co? - roześmiał się F’lar.

- Hm. Jeszcze dwa kroki, proszę cię, kochanie, i staraj się nie wysuwać języka. Takie zachowanie jest nie na miejscu. Lessa wypowiedziała te słowa stanowczo, i chociaż Ramoth z niechęcią kręciła głową z boku na bok, odsunęła się o pięć kroków, umyślnie o więcej niż ją proszono, zanim przykucnęła. Jej oczy lśniły złymi, pomarańczowoczerwonymi barwami.

Lessa przyjrzała się uważnie pięciu młodym kobietom stojącym naprzeciwko królewskiego jaja. Córka Groghe’a, w wieku zaledwie piętnastu Obrotów, była najmniejsza, dopiero wychodziła z dzieciństwa. Naznaczyła już dwie spiżowe jaszczurki i Lessa miała nadzieję, że będą zachowywały się spokojnie do końca Naznaczenia. Ramoth tolerowała te stworzenia w Wylęgarni, ale przecie nie mogą jej latać wokół głowy. Jednak Nataly została właściwie wychowana, a jej dwie jaszczurki zachowywały się bardzo dobrze.

Breda, delikatna blondyneczka, przybyła z Cromu. Dziwne, że Nessel nie sprzeciwił się Poszukiwaniu, chociaż był zdecydowanie przeciwny poparciu udzielanemu Siwspowi przez Weyry. Dwudziestodwuletnia, zrównoważona czeladniczka w Cechu Tkactwa, była dziś najstarszą kandydatką.

Cona pochodziła z Neratu i, jak doniosła Manora, w ciągu siedmiodnia w Weyrze Benden, zdążyła spędzić noc w weyrach trzech jeźdźców spiżowych smoków. To nie była zła cecha u jeźdźczyni królowej, z pewnością lepsza niż brak zmysłowości.

Nikt nie rozumiał, dlaczego smoki wybrały Silgę. Dziewczynkę przeraził jej pierwszy lot w pomiędzy, a to nie był dobry znak.

Ostatnia kandydatka, Tumara, była kuzynką Sharry i tak cieszyła się z opuszczenia odizolowanej wyspy rybaków na istańskim wybrzeżu, że zamęczała Manorę starając się być użyteczna.

Uprzejmość była dobrą cechą, ale posunięta zbyt daleko stawała się słabością, a to nie było pożądane. Jeźdźczyni królowej musi być stanowcza, sprawiedliwa, a także doskonale porozumiewać się ze swoją królewską smoczycą, chociaż nigdy nie było pewności, że dana para osiągnie pozycję seniorek w jakimś Weyrze.

Było wiele do zrobienia, poza znalezieniem odpowiedniego miejsca na nowy Weyr. Potem, gdy młoda królowa z któregokolwiek Weyru będzie gotowa do lotu godowego, ogłosi się lot otwarty dla wszystkich spiżowych. Nowa para obejmie tymczasowo władzę w Weyrze, i jeśli wykaże się odpowiednimi zdolnościami, zostanie zatwierdzona. A jeżeli nie, to będą inni kandydaci, ponieważ w ciągu najbliższych miesięcy co najmniej trzy czwarte królowych Pernu wzniesie się do lotu godowego. Tak więc będzie to sprawiedliwa metoda wyboru Przywódców nowego Weyru.

Mruczenie narastało i osiągnęło pełen napięcia ton. Pierwsze jajo - Lessa westchnęła z ulgą - pękło równo, a smoczątko wyskoczyło szybko. Był to zdrowy, silny spiżowy. Oczywiście chwiał się trochę, ale rozciągnął uwolnione ze skorupy skrzydła i kołysał głową w przód i w tył, próbując wyostrzyć wzrok skierowany na rozmazane postacie stojące przed nim.

Z triumfalnym wrzaskiem wykonał olbrzymi skok i wylądował przed mocno zbudowanym młodzieńcem z Cechu Kowali Ingenu, jeśli dobrze pamiętała. Czasami pełne zapału młode twarze myliły jej się z młodzieżą wielu poprzednich Naznaczeń, jakie odbywały się w Wylęgarni przez ponad dwadzieścia trzy Obroty, które przeżyła jako Władczyni Weyru. Powstrzymując oddech obserwowała tę magiczną chwilę, kiedy chłopak zorientował się, że smok go wybrał: w ekstatycznym upojeniu przyklęknął, żeby pogłaskać władczą postać, która na niego napierała. Gdy zarzucił ramiona na wilgotną szyję spiżowego smoka, po jego policzkach popłynęły łzy radości.

- Och, Braneth, jesteś najpiękniejszym spiżowym na całym świecie!

Publiczność wydawała okrzyki radości i klaskała, a smoki przerwały mruczenie, aby zaryczeć na powitanie nowego towarzysza.

Po pierwszym Naznaczeniu, dalsze jaja pękały, rozpadały się lub kruszyły wypuszczając swoich mieszkańców na ciepłe piaski. Brązowe, niebieskie i zielone smoki łączyły się z odpowiednimi osobami.

- Nieźle, dwanaście spiżowych - powiedział F’lar, śledzący z uwagą łączenie się w pary. - Przydałoby się więcej brązowych, są tylko cztery, ale rozkład niebieskich i zielonych jest równomierny.

Lessa nie zwracała uwagi na to, co działo się po pierwszych trzech Wykluciach, gdyż wtedy zakołysało się jajo królowej. Najpierw ostrożnie, potem coraz szybciej. Na skorupce nie było jeszcze pęknięć, i to zaczynało martwić Lessę. Zazwyczaj królowe wykluwały się z impetem. Wreszcie jajo pękło od góry, pokazały się pazury skrzydeł i malutka królowa chyba nabrała wigoru, gdyż skorupa pękła wzdłuż. I oto stała, strząsając resztki skorupy i rozglądając się wokoło z wielką godnością.

- Och, jaka śliczna - szepnął F’lar do Lessy. - Tylko popatrz na nią! Wie, kim jest!

Z niezwykłą zwinnością maleńka królowa odchyliła głowę do tyłu nieomal dotykając nią kręgosłupa i przez długą chwilę patrzyła na Ramoth, po czym znów się odwróciła i zaczęła się przyglądać pięciu dziewczętom stojącym na wprost niej. Ostrożnie odeszła od skorup, i z niewzruszoną arogancją przesunęła przeszywające spojrzenie po kandydatkach. Lessa zastanawiała się, czy któraś z dziewcząt w ogóle może oddychać w tej tak ważnej chwili.

- Stawiam markę na Conę - powiedział F’lar.

Lessa potrząsnęła głową.

- Przegrasz. To będzie Nataly. Te dwie pasują do siebie jak ulał. Jednakże mała królowa okazała się indywidualistką. Przeszła od jednego do drugiego końca półkola dziewcząt przyglądając się każdej uważnie, gdy ją mijała. Nie zwróciła uwagi na Conę ani na Nataly, zatrzymała się obok Bredy, wyciągnęła szyję i delikatnie przytuliła głowę do wysokiej dziewczyny.

- Ech, nie popisaliśmy się - zażartował F’lar pstrykając palcami.

- Smok zawsze wie lepiej. - Lessa zachichotała, ale zaraz potem westchnęła.

Kiedy Breda uklękła, żeby przytulić do piersi głowę małej królowej, jej niezbyt ładna twarz rozjaśniła się i stała się niemal piękna. Z błyszczącymi oczami Breda spojrzała na Lessę.

- Mówi, że nazywa się Amaranth!

- Dobra robota, Breda. Gratulacje! - zawołała Lessa przekrzykując aplauz witający Naznaczenie królowej. Potem zwróciła się do Ramoth: Jesteś zadowolona? zapytała swoją królową, która uważnie wpatrywała się w nową parę.

Nie wybrano by dziewczyny podczas Poszukiwania, gdyby nie była odpowiednia. Zobaczymy, jak sobie poradzi z Amaranth, bo to moja nieodrodna córka! Z wysokiej grzędy Mnementh dodał wspaniały ryk. Ramoth wyciągnęła szyję do niego, jej oczy pulsowały oślepiającymi kolorami. Udał nam się ten godowy lot!

F’lar uśmiechnął się do Lessy, gdyż oboje to usłyszeli.

- Lepiej wracajmy do naszych obowiązków, kochanie - powiedział, używając tej wymówki, żeby otoczyć ramieniem smukłą talię Lessy i poprowadzić ją po schodach na piaski Wylęgarni.

Dając niezwykły pokaz matczynej aprobaty Ramoth podążyła za Lessa i F’larem, gdy Przywódcy Weyru pomagali Bredzić wyprowadzić Amaranth z olbrzymiej pieczary.

- Nawet przez chwilę nie myślałam, że zostanę wybrana, Władczyni Lesso - powiedziała Breda. - Nigdy nie byłam poza Gromem, nawet na Zgromadzeniu.

- Czy twoja rodzina tu jest?

- Nie, pani. Moi rodzice nie żyją. Wychował mnie Cech. Lessa położyła rękę na ramieniu Bredy, chociaż na ogół nie była wylewna.

- Nazywaj mnie Lessa, kochanie. Obie jesteśmy jeźdźczyniami królowych.

Oczy Bredy rozszerzyły się ze zdumienia.

- Moja droga, kto wie? - powiedział F’lar półżartem. - Być może pewnego dnia też zostaniesz Władczynią Weyru.

Zdumiona dziewczyna stanęła jak wryta. Ale Amaranth zdecydowanie popchnęła ją do przodu, bo była głodna.

Lessa zacisnęła dłoń na ramieniu Bredy i szybko poprowadziła ją do stołów, gdzie służba wnosiła wielkie misy pełne mięsa.

- To jest możliwe, Bredo. Ale najpierw pokażemy ci, jak nakarmić Amaranth. Nie martw się jej popiskiwaniem. Po Wykluciu zawsze im się wydaje, że umierają z głodu.

Breda nie potrzebowała wielu instrukcji co do karmienia Amaranth. Zabrała się do tego ze swobodą przywodzącą Lessie na myśl przypuszczenie, że dziewczyna pewnie musiała karmić dzieciaki w Cechu, który ją wychował. Ale jej życie w Weyrze będzie całkiem inne: Breda właśnie zyskała wielką rodzinę.

Lessa zajęła się mniej przyjemnymi obowiązkami dnia Naznaczenia: pocieszaniem odrzuconych kandydatek. F’lar już był z młodymi mężczyznami i chłopcami. Kiedy Lessa rozejrzała się szukając Nataly i Lorda Groghe’a, odnalazła ich z resztą rodziny przy jednym ze stołów. Manora dotarła tam przed nią, podała wino, klah i soki owocowe. Nataly usiłowała ukryć rozczarowanie i udawało jej się to całkiem nieźle, zauważyła Lessa, lepiej niż Sildze i Tumarze, które płakały, a ich rodziny nie wiedziały, jak je pocieszyć. Cony nie było nigdzie w pobliżu. Lessa zastanawiała się, z kim mogła pójść, ale doszła do wniosku, że rodzaj pociechy wybrany przez dziewczynę może pomóc jej lepiej niż inne.

Zatrzymała się, żeby porozmawiać krótko z Nataly i Lordem Groghe, a potem ruszyła dalej, by pomóc pocieszać Silgę i Tumarę.

Harfiarze zaczęli grać, i chociaż wielu gościom z początku brakowało humoru, muzyka wkrótce poprawiła ich nastrój. Służba rozlewała wino z bukłaków i podawała olbrzymie półmiski mięsa z rusztu. Jedzenie często jest najlepszym lekarstwem, pomyślała Lessa.

W końcu, kiedy smoczęta zasnęły w kojcach w barakach, Mistrz Weyrzątek pozwolił nowym jeźdźcom przyłączyć się do rodzin. W obecności honorowych gości uroczystość rozkręciła się jeszcze bardziej.

- Wspaniała młoda królowa, prawda? - zagaił Robinton. Przysiadł obok Lessy i przepił do F’lara, siedzącego naprzeciwko. - Pokazała się z najlepszej strony.

Lessa uśmiechnęła się i zaoferowała Robintonowi białe bendeńskie wino z bukłaka wiszącego na jej krześle.

- Czy to z powodu Amaranth F’lessan interesuje się tak bardzo wakatami na Południu? - Robinton zadał to pytanie bardzo niewinnym tonem, ale Lessa i F’lar zorientowali się, że jego zdaniem nowy Weyr jest naprawdę potrzebny.

- Chce się przenieść - parsknął F’lar.

- Spędza więcej czasu na Lądowisku niż tutaj - dodała Lessa. Mając trzech synów, każdego z inną kobietą, F’lessan starał się ich unikać. Dobrze dbał o dzieci, ale nie był gotów na stały związek bardziej niż którykolwiek z wolnych, przystojnych i lubianych jeźdźców spiżowych smoków. Manora nawet sugerowała, że nieobecność czarującego młodzieńca może zaowocować tym, że jedna czy dwie kobiety wybiorą sobie na partnerów starszych, bardziej statecznych jeźdźców.

Robinton uniósł brew, dając Lessie do zrozumienia, że już wie o wszystkim.

- F’lessan jest doskonałym eksploratorem. Czy szuka tylko miejsca na nowy Weyr?

Ale to F’lar podjął temat.

- Dlaczego? Niepokoi cię Torik?

Robinton przełknął nieco wina.

- Raczej nie. Teraz, kiedy ustalono, że Denol będzie dzierżawił Wielką Wyspę, Torik nadrabia u Siwspa stracony czas.

- No i? - przynaglił F’lar.

- Dobrze ukrył rozczarowanie, kiedy odkrył, że... hm... nie cały Południowy Kontynent należy do niego. Na szczęście zdecydował, że Południowy musi mieć siedziby obu nowych Cechów. Zdaje się, że on i Hamian odbyli całkiem głośną dyskusję na temat rośliny, której Hamian używa jako materiału izolacyjnego.

- To ta włóknista materia, o której mówi bez przerwy Bendarek? - spytała Lessa. - Wiesz, on naprawdę przejmuje się, że do wytwarzania papieru potrzeba tyle drzew.

- To prawda. - Robinton skinął stanowczo głową. - Rozumiem jego stanowisko. Ma rację, mówiąc, że do produkcji papieru powinno się używać chwastów rosnących w takiej obfitości na Południowym zamiast wycinać cenne lasy.

- Myślałam, że to Sharra odkryła tę roślinę i sposób jej użycia - powiedziała Lessa.

- Zdaje się, że tak twierdzi Torik - odparł Robinton, a jego oczy błysnęły szelmowsko. - Że znalazła to na jego terenie podczas jednej z ekspedycji, które dla niego prowadziła.

- Czy on kiedykolwiek będzie miał dość? - wybuchnęła Lessa.

- Wątpię - rzekł spokojnie Robinton.

- Czy też skończy się na tym, że będziemy walczyć z nim o tereny na Południowym? - ciągnęła Lessa, patrząc na niego ze złością, bo rozgniewał ją jego spokój.

- Moja droga Lesso, nikt, absolutnie nikt, nie rzuci wyzwania smoczemu jeźdźcowi czy jeźdźczyni. I miejmy nadzieję, że nigdy nie zdarzy się sytuacja, gdy będzie to możliwe.

- A Południowy Weyr? - przypomniał ostro F’lar harfiarzowi.

- Tak, tak, ale to nie była napaść, to było porwanie. - Robinton też nigdy nie zapomni czasu, gdy królewskie jajo Ramoth zniknęło z Wylęgarni i jak o mały włos nie doszło do wojny między smokami Bendenu a smokami jeźdźców z przeszłości, którzy w owym okresie mieli już swój Weyr na Południowym. Jednak nie chciał przypominać Przywódcom Weyru, że w tamtym czasie odnosili się do niego wrogo. Uniósł więc kielich i spojrzał prosząco na bukłak wiszący na krześle Lessy, a ona nalała mu wina. - To bardzo rozsądne z waszej strony, że wysyłacie F’lessana na eksplorację Południowego. Kiedy wyrusza?

- Powinien już tam być - Lessa uśmiechnęła się wymownie.

Wielki spiżowy Golanth szybował z F’lessanem na południowy zachód, wspomagany przez wynoszące prądy. Pod nimi rozciągały się rozległe równiny. Lekkie poczucie winy trochę psuło F’lessanowi przyjemność poznawania nowych terytoriów. Powinien był pracować nad tymi równaniami dla Siwspa, na którym wielkie wrażenie wywarł fakt, że młody spiżowy jeździec musi być obecny podczas Wylęgu w Benden. Ponieważ F’lessan nie pragnął wyjaśniać Nerze, Faselly i Brinnie dlaczego nie potrafi wybrać ostatecznie jednej z nich, cieszył się mogąc spędzić cały dzień posłusznie wypełniając rozkazy F’lara i Lessy.

Golanth tak dobrze się bawił, że F’lessan postanowił nie obciążać się niepotrzebnymi wyrzutami sumienia. Był niezwykle pilny w swoich studiach, nawet je lubił. Mówiąc prawdę, od dwóch Obrotów poświęcał więcej czasu Siwspowi niż Weyrowi, oprócz okresów Opadu Nici. Często latał jako drugi zastępca przywódcy skrzydła z T’gellanem i Wschodnim Weyrem lub z K’vanem w Południowym. Lubił walkę z Nićmi, a on i Golanth niezwykle zręcznie unikali Pobrużdżeń.

Jednak nie odważył się zapytać Lessy i F’lara, czy gdyby znalazł odpowiednie położenie dla nowego Weyru, byłby kandydatem na przyszłego Przywódcę. Ale nie miał na to zbyt wielkich nadziei. To prawda, że był dobrym zastępcą przywódcy skrzydła, znał się na sprawach związanych ze smokami, wiedział kim byli najlepsi jeźdźcy w każdym Weyrze i co wyrośnie ze smocząt w Bendenie, ale nie sądził, by ktoś chciał mu automatycznie powierzyć przywództwo Weyru. Dobrze wiedział, jak uzyskiwano taki zaszczyt: otwarty lot godowy dla wszystkich wolnych spiżowych smoków, a Przywódcą zostaje ten jeździec, czyjego smoka wybierze królowa.

Jestem duży i silny, odezwał się Golanth z lekką przechwałką. Złapałbym Lamath tamtego dnia, gdyby Litorth nie wykonał tego manewru “łap i nurkuj”. Ćwiczył z zielonymi! dodał płaczliwie.

F’lessan pocieszał swojego smoka głaszcząc go i wydając łagodne pomruki. Jego samego też to trochę zdumiało. Oczywiście, Celina była prawie w wieku Lessy, ale dla Golantha doścignięcie królowej stawało się sprawą honoru, a Celina była miła. Każdy mógłby być z nią szczęśliwy.

Chmura kurzu przyciągnęła uwagę F’lessana, więc poprosił Golantha, żeby skręcił w jej stronę.

Nie jestem teraz głodny, powiedział Golanth, gdy zbliżyli się na tyle blisko, żeby rozróżnić zady uciekających zwierząt.

Zbliż się jeszcze trochę, dobrze, Golanth? Nigdy takich nie widziałem. Brązowo-białe i czarno-białe. Są wielkie. Świeże i soczyste, dodał F’lessan zachęcająco.

Jeśli teraz są wielkie, będą jeszcze większe, kiedy będę głodny.

F’lessan zachichotał. Czasami Golanth nie dał się zbić z tropu. Spojrzał na tarczę przypiętą do nadgarstka, sprawdzając czas i porównując go ze słońcem. Dość dokładny. Siwsp mówił, że to zegarek. Kiedy F’lessan nosił go po raz pierwszy obserwował, oczarowany, długą wskazówkę sekundową obchodzącą tarczę dokoła. Jancis dała mu go na urodziny. Zaprojektowała i wykonała go sama. F’lessan czuł się jednocześnie uhonorowany i podniecony, będąc dumnym właścicielem jednego z niewielu ręcznych zegarków na Pernie. Jancis zrobiła ich tylko sześć: Piemur, oczywiście, nosił jeden, a pozostałymi szczęśliwcami byli Lord Larad i Pani Jissamy, Mistrz Robinton i Mistrz Fandarel.

Lecieli już od pięciu godzin. Jeśli wkrótce nie dojrzy swojego celu, zamierzał poprosić Golantha o wylądowanie, by zjeść obiad i rozprostować nogi. Sześciogodzinna runda podczas Opadu to jedna sprawa, tam był aktywny, zbyt zajęty, aby odczuwać niewygodę. Lot przed siebie do nowego miejsca, to zupełnie co innego. Zaczynał się nudzić. Ale było to konieczne, jeśli nie znało się celu, chyba że miało się dokładny opis lub też można było zdobyć obraz miejsca z umysłu innego smoka lub jego jeźdźca. Dziś to było niemożliwe. Golanth leciał szybko, wykorzystując prądy powietrzne do zwiększenia prędkości, ale było to męczące.

Mimo wszystko F’lessan cieszył się, że jest w czymś pierwszy. Nie był z natury zazdrosny, ale wydawało się, że Piemur i Jaxom mieli więcej szczęścia w swoich odkryciach. Uradował się, gdy Lessa i F’lar powierzyli mu poszukiwania. Mogli przecież wysłać jednego ze starszych jeźdźców spiżowych lub F’nora. Jednakże to F’lessan i Golanth szybowali teraz ponad rozległymi nizinami w stronę wielkiego wewnętrznego morza, które osadnicy nazwali Kaspijskim, i ku Warowni zwanej Xanadu.

Nagle z prawej strony oślepiło go słońce odbijając się od... wody?

Na prawo, Golly, zawołał podniecony F’lessan.

Wielka woda, oznajmił Golanth.

Jak to się często zdarzało, F’lessan zastanawiał się, czy widziałby wyraźniej, lepiej, dalej, gdyby miał smocze oczy.

Zobaczę dla ciebie wszystko, co zechcesz, zapewnił go Golanth łagodnie.

F’lessan z czułością poklepał jego szyję. Wiem, kolego, i zawsze jestem ci wdzięczny za pomoc. Zastanawiałem się tylko, jak by to było.

Golanth zaczął mocniej uderzać skrzydłami w powietrze. Ciepły prąd, wyjaśnił, a F’lessan pochylił się nisko nad szyją wielkiego spiżowego smoka, żeby nie powstrzymywać jego wznoszenia się. Lubił zabawę z powietrznymi prądami. Zajodłował triumfalnie, kiedy Golanth wyprostował się i rozłożył skrzydła szybując w gorącym powietrzu.

To jeszcze jedna rzecz, jakiej nie umiem robić, a ty umiesz, powiedział. Odnajdywać prądy powietrza. Skąd wiesz, gdzie ich szukać?

Moje oczy dostrzegają zróżnicowanie powietrza, nos odróżnia jego rozmaite zapachy, a skóra wyczuwa zmiany ciśnienia.

Naprawdę? To wyjaśnienie wywarło na F’lessanie odpowiednie wrażenie. - Przysłuchiwałeś się, gdy Siwsp wykładał mi aerodynamikę?

Golanth przemyślał to sobie. Tak. Ty go słuchasz, więc pomyślałem, że też powinienem. Ruth tak robi, i Path. Ramoth i Mnementh - nie. Wolą spać na słońcu, kiedy Lessa i F’lar są na Lądowisku. Bigath słucha, i Sulath, i Beerth. Clarinath czasami, ale Pranith i Lioth zawsze. Czasami słuchanie jest bardzo interesujące. Czasami nie jest.

Była to niezwykle długa wypowiedź jak na Golantha, ale też dała F’lessanowi dużo do myślenia, co zajęło go do czasu, gdy dolecieli nad brzeg wielkiego śródlądowego morza.

Jak tam prądy powietrzne, Golanth? Lecimy nad wodą, czy wzdłuż brzegu?

Nad wodą, natychmiast odpowiedział pewny siebie smok.

Żeby dotrzeć do miejsca, gdzie osiedlili się przodkowie, musimy lecieć na północny zachód, Golanth. Choć nie sądzę, byśmy tam znaleźli coś interesującego.

Polecieli więc nad wodą, od czasu do czasu wpadając w szkwał. Po drodze zauważyli małe wysepki i spiczaste skały przypominające kościste palce czy zaciśnięte pięści. Na niektórych z nich dziwnie powyginane drzewa zdołały znaleźć wystarczającą ilość ziemi w zagłębieniach skalnych, by się zakorzenić. W dwóch przypadkach nagie korzenie owinęły się wokół skał poszukując gleby i pożywienia. Drzewa o ciasno ułożonych konarach odchylały się pod niebezpiecznym kątem od wiatru. Czy też były to gałęzie wyciągające się ku słońcu? Sharra będzie chciała wiedzieć więcej o nich, lubiła takie dziwadła.

W końcu pojawiło się zachodnie wybrzeże, otoczone wysoką palisadą skał. Wewnętrzne morze musiało utworzyć się w ogromnym zapadlisku, pomyślał F’lessan rozpoznając formacje geologiczne z wykładów Siwspa. To także wyjaśniałoby obecność skał i wysp: najprawdopodobniej były to szczyty zatopionych gór. A jeśli w tych nadbrzeżnych skałach znajdowały się także jaskinie, byłoby to znakomite miejsce na Weyr. Cała ta woda! Smoki miałyby gdzie się kąpać.

Czekało go jednak rozczarowanie. Gdy zbliżyli się jeszcze bardziej, przekonał się, że skały są zbudowane z litego granitu.

Smoki nie mają skalnych weyrów w Południowym i Wschodnim, a przecież się nie skarżą, odezwał się Golanth.

Wiem, ale miałem znaleźć jeden czy dwa stare kratery.

Zachód słońca zaskoczy nas na otwartej przestrzeni, ale na tym kontynencie są drzewa o słodkim zapachu, które dobrze się palą, powiedział Golanth.

F’lessan poklepał go serdecznie, uśmiechając się na myśl o wysiłkach czynionych przez spiżowego smoka, by pocieszyć go w jego rozczarowaniu.

To nie jest jedyne miejsce, jakie miałem sprawdzić. Istniało osiedle zwane Honsiu, u stóp południowego łańcucha gór. Jednak, skoro już tu jesteśmy, rozejrzyjmy się za tym osiedlem Xanadu.

Wyostrzony wzrok Golantha pozwolił mu dostrzec niewyraźne zarysy na lekkim wyniesieniu terenu, na lewo od miejsca, gdzie szeroka rzeka wyżłobiła głębokie koryto od otwartego morza do śródlądowego. F’lessan nie był pewien, czy rzeczywiście są tam ruiny, ale szerokie stopnie w skale z całą pewnością nie były dziełem natury. Ktoś potrzebował łatwego dostępu na brzeg. Golanth zręcznie wylądował obok rzekomych ruin. Rozglądając się, F’lessan z początku pomyślał, że smok pomylił się twierdząc, że pod bogatą szatą roślinną odróżnia jakieś sztuczne twory.

To nie jest naturalne, upierał się Golanth wskazując gęstwinę winorośli i mchu. Wyciągnął skrzydło, zahaczył pazurem o skręconą gałąź i ściągnął zieleń na jedną stronę. Miriady stworzeń rozbiegły się na boki uciekając przed słońcem, a F’lessan znalazł się przed wysokim kominem wykutym w kamieniu. Reszta ruin musiała być pozostałością ścian budowli.

F’lessan z politowaniem potrząsnął głową nad tymi, którzy byli na tyle głupi, by budować w miejscu, gdzie roślinność rozwijała się tak bujnie. Musiało to wystawić dawnych mieszkańców osiedla na wyjątkowo zażarte ataki Nici. Wyciągnął z kieszeni pasztecik, i zjadł go przechadzając się wokół ścian budynku, zeskrobując od czasu do czasu rośliny i odsłaniając kamień. Nie był to wielki budynek. W tym czasie Golanth przedzierał się przez gęsty las, aż wreszcie zawołał swego jeźdźca, aby zbadał kolejne ruiny.

- To Xanadu było sporym osiedlem - powiedział F’lessan, kopiąc stopą gruz. - Odwrócił się tyłem do głównego budynku i zerwał dojrzały czerwony owoc ze zwisającej gałęzi. Pogryzając go spoglądał na morze i odległy brzeg, którego widok musiał radować osadników. Wspaniałe! Gdyby nie Nici, życie byłoby tu wprost cudowne. - Jest jeszcze jedno miejsce do obejrzenia, Golanth! - powiedział nagle, otrząsając się z żalu odczuwanego w imieniu dawno już zmarłych osadników.

Poprosił Golantha, żeby okrążył osiedle, tak by mógł dokładnie je zapamiętać na wypadek przyszłych wizyt. Jeśli... nie, F’lessan poprawił się odważnie, kiedy perneńskie niebo zostanie uwolnione od Nici, będzie to cudowne miejsce na otwarty Weyr.

Golanth znalazł prąd wznoszący, który szybko doprowadził ich w zachodni prąd powietrzny. Mieli przed sobą długą drogę. Osłaniając oczy, F’lessan spojrzał na chylące się ku horyzontowi słońce, ale zaraz zbeształ się za swoje zapominalstwo i popatrzył na zegarek. Jeszcze cztery godziny do zmierzchu. Latanie w nocy nie sprawiało Golanthowi trudności i nie byłaby to też pierwsza noc, kiedy F’lessan zwinąłby się do spania między łapami smoka, ale, jeśli się nie pospieszą, F’lessan nie zobaczy tego, po co tu przybył.

Lecieli dalej, skrzydła Golantha unosiły ich niezmordowanie, aż wreszcie wielki południowy łańcuch gór, który najpierw widzieli zaledwie jako lawendową smugę, zaczął przybierać kształt purpurowo-niebieskiego masywu zasłaniającego cały horyzont przed nimi.

Co za wieelkie góry! - wykrzyknął F’lessan przeciągając zgłoski. Wyższe niż wszystko, co mamy na północy przed Śnieżnymi Pustkowiami.

Powietrze musi być tu bardzo rozrzedzone, zauważył Golanth. Czy musimy przelecieć ponad nimi?

Nie sądzę. F’lessan szukał w kieszeni kurtki mapy wydrukowanej przez Siwspa. Trzepotała tak bardzo na wietrze, że miał trudności z jej odczytaniem. Nie, ta Warownia Honsiu znajduje się na przedgórzu przed właściwym łańcuchem. Nie jesteśmy dość blisko, żeby ją rozpoznać.

Już tylko ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlały okolicę. Jedynie dzięki swojemu bystremu wzrokowi Golanth zauważył stado zwierząt pasących się za szerokimi wrotami, które zapewne otwierały wejście do Warowni Honsiu.

Jesteś pewien, że zobaczyłeś, to co mówisz, że zobaczyłeś? spytał zaskoczony F’lessan. Chyba odchodząc zabraliby zwierzęta.

Może dzikie znalazły tu schronienie, zasugerował Golanth. Machając szybciej skrzydłami, dotarł do urwiska w chwili, gdy resztki światła znikały z zachodniego nieba.

Nie można było nie zauważyć szerokiego, dobrze utwardzonego szlaku, który prowadził do skały przez szerokie wejście, a potem skręcał. F’lessan zajrzał do środka i rozkaszlał się wdychając smród. Umieszczone wysoko w ścianach wąskie otwory okienne nie dawały dość światła, by się porządnie rozejrzeć, zresztą smród odstręczał od szczegółowych badań.

Gdy wszedł, zwierzęta zaryczały ze zdumieniem i cofnęły się nieco w miejsce, które, jak zgadywał, było olbrzymią pieczarą. Krztusząc się, z oczami łzawiącymi od silnego amoniakowego zapachu, F’lessan się wycofał.

- Wygląda na to, że znaleźliśmy Honsiu, Golanthcie - powiedział, przesuwając dłonią po zagrodzie zwierząt. - To zostało wycięte tak dokładnie, jakby gorący nóż ciął ser. Tak jak Warownia Fort i Weyr, kiedy starożytni mieli jeszcze energię w maszynach do cięcia kamienia. To musi być Honsiu. - Jego palce odnalazły drzwi, zręcznie wciśnięte w ścianę. - Zostawili drzwi szeroko otwarte. Cóż, Golanthcie, znajdźmy miejsce na nocleg. Ogień nas pod trzyma na duchu w tę czarną noc. Nie wiem, czy te wielkie koty, o których Sharra i Piemur mówili, zapuszczają się tak daleko na południe, ale...

Żaden kot mnie nie zaatakuje.

- Ani nikt, kto chce doczekać jutra - powiedział F’lessan ze śmiechem, szukając w ciemności miejsca na spoczynek.

Idź za mną, poradził mu Golanth i powędrował na lewo od skały.

- Jesteś lepszy niż latarnia - F’lessan podążył za nim, uważając, by nie nastąpić na smoczy ogon.

Łatwo znaleźli suche drewno, jak również kamienie do zbudowania paleniska, i wkrótce F’lessan siedział wygodnie oparty o bark Golantha, pogryzając swoje racje podróżne i popijając bendeńskie wino, które za jego namową Manora wlała mu do butelki. Potem, ponieważ nie było nic więcej do zrobienia, rozwinął futro, wyścielił nim szyję Golantha, umościł się między przednimi łapami smoka i zasnął.

Obudził się, gdy niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać. Na palenisku pozostało dość żaru, by rozdmuchać ogień na nowo. F’lessan odgrzał klah i paszteciki z mięsem, a Golanth podążył nad rzekę i długo pił.

Kiedy słońce wzejdzie, będzie się tu dobrze pływało, orzekł z miną eksperta. A potem wygrzeję się na skale. Sionce ją ociepli, a ona odda ciepło powietrzu.

F’lessan uśmiechnął się popijając gorący klah.

Widzę, że czegoś się nauczyłeś słuchając Siwspa.

Tylko tego, co wydaje mi się sensowne.

F’lessan usłyszał mruczenie i porykiwanie zwierząt znajdujących się w Warowni.

Zostań tam, Golanth, bo inaczej zwierzęta nie wyjdą, a ja chcę się trochę rozejrzeć.

Mogę zostać, odparł Golanth uprzejmie, ale nie muszą się bać. Nie jestem jeszcze głodny.

Jakoś wątpię, żeby ci uwierzyły, mój drogi. F’lessan nalał sobie drugi kubek klahu, potem przysypał ziemią i żwirem ogień, żeby zapach palącego się drewna nie przestraszył zwierząt.

Nie musiał długo czekać. Kiedy słońce dotarło do wejścia, zwierzęta, a okazało się, że był tam więcej niż jeden gatunek, zaczęły wychodzić rzędem, gotowe na dzień wędrówki po pastwisku. Większości towarzyszyły młode. F’lessan obserwował je nie wykonując najmniejszego ruchu. Dopiero kiedy oddaliły się od skał i rozdzieliły na małe grupki, sam podszedł do wyjścia.

- Och! - Smród nadal odrzucał F’lessana, w niektórych miejscach gnój sięgał mu do ud. Wstrzymując oddech zajrzał do środka. Dzięki pasowi światła przenikającego przez wysokie okna mógł stwierdzić, że pieczara jest olbrzymia. I wtedy dostrzegł stopnie po prawej stronie.

Golanth! Wchodzę. Są tu schody. Naciągając kołnierz na usta i nos, F’lessan rzucił się w stronę schodów i wbiegł na pierwszy poziom, gdzie się zatrzymał. Po prawej stronie znajdowały się wielkie drzwi, zamknięte na przerdzewiały zamek, który rozpadł się przy pierwszym dotknięciu. F’lessan pchnął drzwi i stanął na innym poziomie, z którego stopnie wiodły w dół do ogromnej, wysokiej sali. Wysokie okna wpuszczały tylko tyle światła, żeby można było dostrzec duży przedmiot, wielkości połowy smoka, który był czymś przykryty.

Znalazłem jakiś wytwór przodków! powiedział Golanthowi, i w podnieceniu zbiegł po dwa stopnie na raz.

Gdy starł warstwę kurzu, pokrowiec okazał się śliski w dotyku i jasnozielony. F’lessan podniósł materiał z jednej strony i zobaczył coś, co niewątpliwie było przodem pojazdu. Rolując z trudem pokrowiec, przekonał się, że ma przed sobą duży pojazd latający do przewożenia towarów. Siwsp pokazywał im takie na taśmach.

Golanth, poczekaj tylko, aż Mistrz Fandarel lub Benelek to zobaczą! Oszaleją ze szczęścia! F’lessan aż zapiał z zachwytu, wyobrażając już sobie poruszenie, jakie spowoduje to cudo. Odwinął jeszcze trochę pokrowca, zauważając jak troskliwie właściciele przechowywali pojazd i zastanawiając się, dlaczego go tu zostawili.

Pewnie zabrakło im paliwa.

To ciężka i nieporęczna maszyna, zauważył Golanth.

Nie martw się, mój kochany, nigdy bym cię nie zamienił na coś takiego! Z tego co widziałem na taśmach Siwspa wnioskuję, że sprawiają mnóstwo kłopotu. Zawsze muszą być obsługiwane, a ich części wymieniane. Przy smokach nie trzeba się o to martwić. F’lessan uśmiechnął się szeroko na myśl o kowalach uwijających się przy wehikule, zupełnie jakby to mogło coś im dać. Jednak cieszył się, że znalazł taką pamiątkę po przodkach, bo odkryto bardzo niewiele przedmiotów używanych przez osadników. Potem zauważył półki z pokrytymi kurzem urządzeniami, stos pustych plastikowych worków, takich jakich osadnicy używali do przechowywania różnych rzeczy, i pod warstwami kurzu, plastikowe pojemniki w ulubionych przez nich jaskrawych kolorach.

Gdy powiem Siwspowi co znaleźliśmy, nie będzie tak zmartwiony, dodał F’lessan. Lepiej żebym się jeszcze rozejrzał i przedstawił pełen raport. Siwsp ceni pełne raporty.

Puścił się po schodach na górę. Zauważył stosy gnoju na niektórych stopniach i błotniste ślady kopyt, które na szczęście skończyły się przed kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Otworzył je nie bez pewnego wysiłku, i wszedł na kolejny podest ze schodami prowadzącymi do olbrzymiej pieczary. Chyba był to warsztat, sądząc po różnorodności stołów i gablot. Lekko zaskoczony zauważył kowadło i wiele tygli, jak również stoły do pracy. I tam, po raz pierwszy, dostrzegł ślady pospiesznego wyjazdu, gdyż niektóre szuflady były na wpół otwarte, a na stołach leżały nie zapakowane kartony. Nie zszedł na dół, żeby przyjrzeć się temu bliżej, gdyż kolejne schody poprowadziły go na wyższy poziom.

Idę wyżej, Golanth, i mam jeszcze więcej cudownych rzeczy do przekazania Siwspowi. Ho ho, to miejsce to prawdziwy skarbiec. Ludzie odeszli, ale nie zabrali zbyt wiele ze sobą. Robinton i Lytol będą zafascynowani!

Golanth odpowiedział głębokim pomrukiem, który odbił się echem w uszach F’lessana; śmiejąc się z braku entuzjazmu swojego smoka, jeździec pobiegł schodami do góry.

Ale on sam nie był rozczarowany. Drzwi na nowym poziomie otworzyły się na coś, co jego zdaniem musiało być głównym wejściem do Warowni. Przez ozdobiony wdzięcznym łukiem portal na pierwszy rzut oka rozpoznał Wielką Salę osadników. Wchodząc do ogromnego pomieszczenia, po raz pierwszy poczuł się jak intruz. Usłyszał szelest powodowany przez tunelowe węże uciekające przed człowiekiem. W ciemnościach widział niewiele, ale mógł rozróżnić cieniutkie linie światła wokół okien.

Cofnął się do holu, otworzył szeroko podwójne skrzydła drzwi i aż zamrugał, gdy w oczy uderzyło go poranne światło. Zgodnie z zasadami architektonicznymi Południa, budowla zwrócona była ku północy. Leciutki wietrzyk poruszył grubą warstwę kurzu na podłodze. Dzięki światłu F’lessan znalazł okna, umieszczone dość wysoko, ponad jego głową. Znalazł też pręt do otwierania ich, i otworzył pięć z dziesięciu dużych okien. Wtedy zobaczył, co znajdowało się pod nimi.

Golanth! Powinieneś to zobaczyć! To nadzwyczajne!

Co mam zobaczyć? Gdzie jesteś? Czy jest tam dość miejsca dla mnie?

- Chyba... chyba tak - odpowiedział F’lessan na głos i usłyszał, jak jego słowa odbijają się echem od sklepionego sufitu, udekorowanego cudownie kolorowymi freskami, które przez te wszystkie wieki nie straciły nic ze swojego splendoru. Rzucił pobieżne spojrzenie na ściany, zanim zaczął przyglądać się im z uwagą. Znał część historii, którą przedstawiały. - To powinno uciszyć wątpiących. Mamy tu niezależne potwierdzenie tego, co Siwsp nam opowiadał - wykrzyczał bardziej do siebie niż do Golantha. Był tak pochłonięty scenami przedstawionymi na freskach, że zabrało mu chwilę, nim zorientował się, że skrobanie, które słyszy, to odgłos pazurów Golantha idącego po kamiennej posadzce.

Te drzwi nie są dla mnie dość szerokie, powiedział Golanth wyraźnie poirytowany. F’lessan rozejrzał się i powstrzymał parsknięcie śmiechem. Golanth wetknął głowę i szyję do środka, ale jego szerokie bary już się nie zmieściły.

- Ale chyba nie utknąłeś? - zatroszczył się.

Mogłyby być trochę wyższe i szersze, skoro i tak są ogromne.

- Nie sadzę, by budowali to z myślą o smokach twojej wielkości, Golanthcie. Widzisz freski? Na samej górze są nawet sceny ze smokami. Och, nie możesz ich zobaczyć, ale te freski są niesamowite. Przedstawiają wszystkie najważniejsze wydarzenia... - F’lessan wskazywał kolejne panele i objaśniał: - Lądowanie wahadłowców; Łąka Statków i, tak, to są pojazdy latające, takie jak te na dole; budowa Warowni, ludzie uprawiający pola, no i Nici. To przedstawiono zbyt dosłownie. Na sam widok robi mi się niedobrze. Mieli mnóstwo latających transportowców i mniejszych powietrznych pojazdów, i miotaczy ognia, i... ach, wysoko na suficie jest też Rukbat i wszystkie jego planety. Gdybyśmy tylko znaleźli to miejsce dawno temu... - F’lessan zamilkł na długą chwilę, jego oczy przesuwały się od jednego pięknie namalowanego panelu do drugiego. - Wszyscy będą chcieli to zobaczyć - powiedział w końcu z niezwykłą satysfakcją. - Zrobiliśmy kawał dobrej roboty, Golanthcie, kochany. I byliśmy tu pierwsi!

Rozejrzał się po raz ostatni, postanawiając nie szukać niczego więcej, tak, żeby inni mogli się cieszyć oglądaniem miejsca takim, jakim je pozostawiono. Potem starannie zamknął okna.

Golanth, wciśnięty w drzwi, próbował zobaczyć co tylko mógł. Gdy F’lessan podszedł do niego, ostrożnie cofnął się na szeroką półkę wystającą z tego poziomu. Flessan zamknął drzwi, oczarowany rzemieślniczym mistrzostwem, które sprawiło, że mimo tysięcy Obrotów, które upłynęły od czasu, gdy były ostatnio używane, ciężki metal obracał się z łatwością. Spojrzał w górę na bezludną Warownię: zobaczył jeszcze trzy piętra okien.

- To nie jest ani Weyr, ani Warownia, ale się nada - powiedział, przypominając sobie cel poszukiwań. - Oczywiście wtedy, gdy Mistrzowie Cechów już się tu rozejrzą.

To miejsce będzie się bardzo podobać smokom, zapewnił go Golanth. Jest rzeka, głęboka, czysta, i ze smaczną wodą, a także wiele pólek, na które słońce świeci przez cały dzień. Spiżowy smok obrócił głowę na lewo i prawo wskazując te miejsca F’lessanowi. To naprawdę będzie doskonałym Weyrem.

- Masz rację. Napiszemy o tym wszystkim w raporcie.


Rozdział XII



Odkrycie Honsiu zostało częściowo przyćmione odkryciem przez S’lena osiemnastu dobrych skafandrów kosmicznych na “Yokohamie”. Według Mistrza Robintona, Siwsp był tym dużo bardziej podekscytowany niż raportem o stanie Honsiu. Siwsp powiedział, że skafandry pozwalają na znacznie swobodniejsze potraktowanie planu zajęć i coś tam jeszcze mruczał o niebezpieczeństwach, których się dzięki temu uniknie. Jednak niektórzy ludzie z Cechu Kowali i wielu z Cechu Harfiarzy uważało, że Honsiu jest ważniejszym, a z pewnością bardziej przydatnym odkryciem.

Gdy Siwsp zmieniał swój plan, Mistrz Fandarel wyznaczył Jancis i Hamiana do przeprowadzenia inwentaryzacji znalezisk w Honsiu i ustalenia, do czego mogły służyć, jeżeli nie było tego można od razu rozpoznać.

Wydrukowanie instrukcji obsługi pojazdu powietrznego zabrało Siwspowi trochę czasu, ale zrobił to ze względu na ogólne zainteresowanie. Powiedział jednak, że taka ciekawość jest raczej pozbawiona sensu, gdyż i tak nie mają paliwa. Tym stwierdzeniem naraził się na niechęć tych, którzy uważali, że nie wolno ograniczać transportu powietrznego do jeźdźców smoków i “nielicznych wybranych”, lecz powinien służyć ogółowi.

Siwsp odrzucił to oskarżenie wyliczając wszystkie umiejętności i techniczne ulepszenia, którym ci sami skarżący się byli przeciwni w teorii, a które byłyby konieczne do produkcji latających pojazdów, włączając w to wynalezienie innego paliwa.

- Osadnicy używali pakietów paliwa - przypomniał im Siwsp. Już kiedyś poruszyli ten temat. - Można je było ładować, ale urządzenia służące do tego celu nie przetrwały.

- Nie mógłbyś nam powiedzieć, jak wyprodukować takie urządzenie?

- Są dwa rodzaje nauki - zaczął Siwsp na swój niejasny sposób. - Praktyczna i teoretyczna. Jeśli chodzi o praktyczną, inżynierowie korzystają tylko z tego, co jest znane i udowodnione, że działa w codziennym świecie, i w ten sposób osiągają pewne przewidywalne rezultaty. Natomiast nauki teoretyczne rozszerzają granice poznania praw natury, a czasem nawet wykraczają poza te granice. Jeśli chodzi o plany, nad którymi pracowaliście, posiadacie dość wiedzy, by działać zgodnie z moimi instrukcjami. Ale na to, by wytworzyć pewne rzeczy, jak na przykład pozaziemskie pakiety paliwa, Pern po prostu nie posiada technologii, czy wiedzy, która pozwoliłaby wam zrozumieć teorię na tyle dobrze, aby zastosować ją w praktyce.

- Innymi słowy, mamy pozostać w naszym świecie i zadowolić się tym, co w nim jest? - spytał Jaxom.

- Tak. A waszym zadaniem jest uzyskiwać samodzielnie wiedzę, którą posiadają światy zbadane przez człowieka. Jeżeli mi nie wierzycie, skonsultujcie się z Lytolem.

Siwsp nie poświęcił więcej uwagi Honsiu. Mając do dyspozycji dodatkowe skafandry, rozpoczął nowe projekty, które, jak wyjaśnił, były dużo bliższe najważniejszemu celowi, czyli całkowitemu wyeliminowaniu Nici.

Teraz, kiedy systemy podtrzymywania życia na “Bahrainie” i “Buenos Aires” w pełni działały, Mirrim i S’len zostali wysłani na swoich zielonych smokach, aby podłączyć ich komputery do komputerów “Yokohamy” i do Siwspa. “Bahrain” i “Buenos Aires” ucierpiały znacznie bardziej niż “Yokohama” od uderzeń drobnych cząstek kosmicznych, których ich osłony nie były w stanie odrzucić. Straciły anteny, zewnętrzne czujniki optyczne i duże powierzchnie zewnętrznego pokrycia. Ale te uszkodzenia, jak zapewnił Siwsp, nie miały wpływu na Plan.

Zielone smoki przewiozły Terry’ego, Wansora i trzech najzdolniejszych czeladników Cechu Szklarzy, a także Preschara, rysownika, na długą sesję przy teleskopie “Yokohamy”. Tam odwzorowywali najbardziej szczególne właściwości Czerwonej Gwiazdy. Wizualne połączenie z Siwspem nadal było niedoskonałe. Siwsp nie odkrył, w czym tkwi problem, i musiał polegać na obserwacjach ludzi. Wkrótce przekazali Siwspowi, że tylko jedna strona planety była zwrócona ku nim. Preschar miał zrobić duże reprodukcje ukazujące geograficzne cechy powierzchni ekscentrycznej planety. Wansora trzeba było siłą odciągać od konsoli, a potem z powodu wyczerpania pracą zasnął podczas podróży w pomiędzy.

Zespoły zielonych i spiżowych jeźdźców - a wszystkich przewoziły zielone smoki - zbadały opuszczone poziomy “Yokohamy” na wypadek, gdyby osadnicy coś tam pozostawili. Ale starożytni wywieźli ze statku prawie wszystko. Zostały tylko kombinezony i kapsuły snu, uznane za nieużyteczne na powierzchni planety.

W następnej kolejności wysłano na statki, poczynając od “Yokohamy”, zespół Mistrzów Kowali, by wszyscy oni mogli zapoznać się z ładownią i przedziałem silników. Czterej z nich, to znaczy Fandarel, Belterak, Evan i Jancis, byli zafascynowani konstrukcją statku. Pozostali tam dłużej, by obejrzeć, w jaki sposób zamocowano do szkieletu statku ściany, sufity i podłogi. Z trudnością przyjęli do wiadomości, że “Yokohamę” złożono w kosmosie, gdzie stanowiła tylko jeden z rozlicznych satelitów Ziemi, i że najcięższe urządzenia zostały na niej umieszczone przez zwykłych pracowników dzięki maszynom kierowanym przez komputery.

Mistrz Fandarel zrobił pełen użytek z “Yokohamy” jako klasy szkolnej, zmuszając Siwspa do wyjaśnienia projektów i zabezpieczeń wprowadzonych do każdego sektora. Był naprawdę zdumiony widząc, jak racjonalny okazał się projekt statku kosmicznego i miał wiele pytań do Siwspa dotyczących domniemanych anomalii.

Główną sekcję “Yokohamy” stanowiła olbrzymia kula, zajmująca wiele poziomów. Każdy z nich mógł zostać uszczelniony, tak samo, jak poszczególne sekcje na każdym poziomie, aby podtrzymać życie, powiedział im Siwsp, w wypadku, gdyby kadłub został rozhermetyzowany. W ten sposób ogrzewanie i tlen mogły być przekazywane tam, gdzie było to potrzebne, jak teraz, aby oszczędzać ich zasoby. Najlepiej zabezpieczono mostek, sektor regeneracji środowiska i windy prowadzące do niego oraz infirmerię i śluzy. Według Siwspa kapsuły ratunkowe były kiedyś przymocowane do śluzy A, ale ponieważ “Yokohama” została przerobiona na statek kolonizacyjny, pozycje kapsuł zostały zmienione, aby umożliwić dostęp do najrozmaitszych zasobów.

Wielkie silniki zasilane reakcją materia-antymateria, były umieszczone w długim pomieszczeniu przymocowanym do środkowej sekcji głównej części, ale oddzielone od niej najgrubszymi osłonami, jakie Ludzkość potrafiła wyprodukować. Dwa wielkie kołowe mechanizmy na każdym końcu przedziału silników zawierały paliwo i zapasowe kapsuły. Oczywiście, zostały one opróżnione podczas podróży i wyrzucone do morza, w Zatoce Monaco. Perneńczycy już odzyskali te pojemniki, a metal przetopili i zużyli do innych celów. Ceramiczne pojemniki na paliwo także, znalazły swoje zastosowanie. Ze struktury “Yokohamy” i dwóch innych statków pozostało już niewiele. Węższe koło sterowe na końcu przedziału silnikowego nadal zawierało zestaw sterujących silników odrzutowych zasilanych ogniwami słonecznymi. Razem z silnikami wokół głównej sekcji, utrzymywały “Yokohamę” na stałej orbicie. Jednym z pierwszych testów zamówionych przez Siwspa było sprawdzenie, ile paliwa pozostało w głównym zbiorniku “Yokohamy”.

Fandarel, myśląc o paliwie, zastanawiał się, dlaczego osadnicy pozostawili statki na orbicie, bo przecież nie mogły utrzymać się na niej w nieskończoność. Siwsp odparł krótko, że w owym czasie osadnicy mieli większe zmartwienia. Jak dotąd statki nie zeszły z orbity i planecie nie groziło, że na nią spadną.

Kiedy Jancis była zajęta podłączaniem głównej konsoli silników do Siwspa, a inni sprawdzali gotowość wielkich urządzeń odrzutowych, jeden z zielonych jeźdźców włączył czerwony alarm na mostku. Trig, spiżowa jaszczurka ognista Jancis, wpadł w takie podniecenie, że trudno było go uspokoić na tyle, by zrozumieć, o co mu chodzi. Jancis nie mogła też uzyskać łączności radiowej z S’lenem ani z L’zanem. A sygnał czerwonego alarmu dalej mrugał na jej konsoli.

- Nici atakują “Yokohamę”? - Tyle udało się Jancis wyciągnąć z chaotycznych myśli Triga. - To niemożliwe, Trig. Niemożliwe. Jesteśmy tu bezpieczni. Nie, nawet nie myśl o zianiu ogniem tutaj.

Jancis wykrzykiwała rozkazy na mostek przez interkom, aż wreszcie S’len wystukał właściwą sekwencję i uzyskał kontakt głosowy.

- To Nici, Jancis, jestem tego pewien - powiedział. - Nie śmieci kosmiczne. Cała masa jajowatych kształtów różnej wielkości, zbliżająca się do nas. Wygląda tak jak to, co Siwsp nam opisywał na wykładzie. Śmiecie kosmiczne nie zbliżałyby się tak równomiernie, prawda? Widać to tak daleko jak okiem sięgnąć. Tylko że żadne nie uderzają w okno, a konsola pilota jest cała oświetlona, a ze stanowiska silników rozlega się alarm - meldował pospiesznie, coraz bardziej podniecony. - Bigath i Beerth żądają, żebyśmy wyszli na zewnątrz. Mówią, że to Nici. Niesamowite! - Nagle usłyszała gwałtowne: - Nie, Bigath, nie możemy lecieć przeciw takiemu Opadowi. To nie są jeszcze prawdziwe Nici. Nie zabraliśmy ze sobą fosfiny, poza tym na zewnątrz nie ma powietrza i nie moglibyście latać, tylko byście się bezwładnie unosili, jak tu, na pokładzie! Na Skorupy, Jancis, ona nie rozumie!

S’len nie wpadał łatwo w panikę, a Bigath nie była tak nieobliczalna jak niektóre z zielonych. Do Jancis dochodził również głos Siwspa, który zapewniał, że nie ma niebezpieczeństwa. Ale jeśli Bigath nie posłucha swojego jeźdźca, Siwsp z pewnością też jej nie powstrzyma. Ryczała coraz głośniej.

- Powiedz im, że Ruth zabrania im wyjść! Posłuchają go! - powiedziała odwołując się do autorytetu, który zielone szanowały. Nie znała zielonego smoka, który nie posłuchałyby białego.

- Bigath chce wiedzieć, kiedy Ruth tu będzie! - krzyknął zdesperowany S’len. Spokojny głos Siwspa dalej apelował do rozsądku smoków, ale bez skutku.

Jancis nabazgrała notatkę do Jaxoma wzywając go do przybycia, kiedy S’len, z okrzykiem ulgi, oznajmił:

- Ruth przyleciał i wszystko jest w porządku!

Jancis przeczytała swoją notatkę, potem spojrzała na Triga, który przekrzywił głowę i patrzył na nią pytająco. Zastanowiła się przez chwilę nim podjęła decyzję. Było niemożliwe, żeby Ruth i Jaxom wiedzieli, że są potrzebni na mostku. Byli dzisiaj w Ruathcie, a Siwsp nie mógł się z nimi tam porozumieć. Sprawdziła czas na zegarku i zapisała go na notatce. Dodała wielkimi literami: “LEĆ POMIĘDZY W CZASIE!”. Potem wysłała Triga do Rutha i Jaxoma.

- Po co wysyłasz wiadomość, skoro Jaxom i Ruth już tu są? - spytał Fandarel.

Jancis uśmiechnęła się do dziadka.

- Trig potrzebuje treningu, dziadku.

Trig powrócił prawie natychmiast i wyglądał na niezmiernie zadowolonego z siebie.

- Potrzebuje czegoś więcej niż treningu - powiedział Fandarel, obrażony jej nieposłuszeństwem.

- Nie wiem jak ty - zmieniła temat Jancis, ruszając w stronę windy - ale ja chcę zobaczyć ten atak. Nigdy nie pozwalano nam wyjść z Cechu czy Warowni podczas Opadu, więc teraz może to być moja jedyna szansa. A was to nie interesuje?

Reakcja na jej wezwanie była natychmiastowa i kiedy Jancis wcisnęła się do windy z trzema wielkimi kowalami żałowała, że je wypowiedziała.

Drzwi windy otworzyły się ukazując chaos: dwa zielone smoki, ze skrzydłami przyklejonymi do okna, syczały i pluły tak gwałtownie, że nic nie było widać. Ruth rozciągał się między nimi i przytrzymywał je pazurami u skrzydeł. Wydawał odgłosy podobne do śpiewu, ledwo słyszalnego poprzez ich gniewne okrzyki.

Jancis zdołał złapać Triga zanim odleciał, żeby przyłączyć się do smoków i ich popisów. Ścisnęła go mocno pod ramieniem przytrzymując się poręczy, na wypadek, gdyby jego gwałtowne próby uwolnienia się miały nią obrócić. Ruth zwrócił nabiegłe krwią oczy w ich kierunku i szczeknął ostrzegawczo. Spiżowa jaszczurka natychmiast uspokoiła się.

Widok, a raczej jego część, która nie była zasłonięta ciałami zielonych i białego smoka, był przerażający: przelatujące obiekty przesłaniały wszystko. Jancis musiała użyć całej siły woli, by nie uciec, gdy dziwne kształty zmierzały wprost na “Yokohamę”, zmieniając kierunek w ostatnim momencie przed uderzeniem w korpus statku. Ale stopniowo ona i pozostali kowale przyzwyczaili się do widoku i mogli przyglądać mu się ze spokojem, chociaż nikt nie bawił się tak dobrze jak Jaxom. Trzymał się fotela pilota, by nie odpłynąć, ale prawie zgiął się w pół ze śmiechu. S’len i L’zan, pilnując się, by się nie znaleźć w zasięgu smagających na wszystkie strony smoczych ogonów, spoglądali z niepokojem i zakłopotaniem.

Jako najwyższy, Fandarel miał dość dobry widok.

- Niezwykły pokaz. Siwspie, czy to jeden z tych deszczy meteorów, o których nam mówiłeś?

- To, co widzicie to nie meteory - odparł Siwsp. - Porównując obecne zjawisko z tym, co w swoich raportach opisywał pilot Kenjo Fusaiyuki po lotach rekonesansowych, a także z pobranymi próbkami, można przyjąć, że to Nici, w takiej postaci, w jakiej przemieszczają się w przestrzeni. Obecnie są w drodze na waszą planetę.

- Ale gdzie spadną? - spytał Jaxom, nie pamiętając, który Weyr miał dziś walczyć z Opadem.

- Na Nerat, dokładnie za czterdzieści sześć godzin - odpowiedział Siwsp.

Jaxom gwizdnął przeciągle.

- Ten rój ma przed sobą długą drogę, zanim wejdzie w atmosferę planety - ciągnął Siwsp.

- Hm - Fandarel zbliżył się, żeby wyjrzeć przez okno. - Fascynujące! Być pośród Nici i nie ucierpieć od nich. Naprawdę zdumiewające. Wielka szkoda, że nie możemy zrobić czegoś, by je osłabić zanim dotrą na Pern.

- Nawet o tym nie myśl - zawołał nagle S’len, machając ręką w stronę chętnych do akcji stworzeń, które Ruth powstrzymywał przy oknie.

- Nici nie wyglądają teraz zbyt niebezpiecznie - powiedziała Jancis w zamyśleniu, patrząc na jajowate kształty przepływające przed oknem.

- W stanie zamrożonym najprawdopodobniej nie zagrażają życiu - orzekł Siwsp.

- Ale nie jesteś pewien?

- Nabhi Nabol i Bart Lemos usiłowali zdobyć takie próbki, ale ich statek został zniszczony zanim zdołali z nimi powrócić.

- Moglibyśmy teraz złapać jedną - zaproponował Jaxom. - Jest ich tu pełno.

Zapadła nagła cisza. Jaxom mrugnął do Jancis. Siwsp nieczęsto tracił mowę.

- Nie zdajecie sobie sprawy, jak niebezpieczne może się okazać takie przedsięwzięcie - odezwał się Siwsp w końcu.

- Dlaczego? Moglibyśmy to wepchnąć na przykład do śluzy A, gdzie pozostanie zamrożone. Jak ciągle powtarzasz, potrzebne jest tarcie atmosfery, żeby przekształcić to w niebezpieczną postać.

Jancis bezgłośnie mówiła coś do Jaxoma, potrząsając gwałtownie głową, a Trig znów usiłował się wyswobodzić z jej uchwytu.

- “Yokohama” porusza się ze średnią prędkością 38 765 mil morskich na godzinę lub około dwudziestu tysięcy mil na godzinę, w stosunku do tej jajowatej postaci Nici. Nikt, nawet osoba przeszkolona do pracy na zewnątrz, nie zdoła schwycić próbki. Potrzebne byłyby także chwytaki nie przewodzące ciepła.

Trig pisnął.

Polecę po jajo Nici dla ciebie, powiedział Ruth, odwracając głowę pod dziwacznym kątem, żeby spojrzeć na swojego jeźdźca.

Jaxom popatrzył z przerażeniem na białego smoka i pożałował swej spontanicznej sugestii.

- Och, nie, nie zrobisz tego. - Widząc zmarkotniałe spojrzenie Rutha, dodał: - Nikt prócz ciebie nie potrafi kontrolować zielonych, żeby sobie nie zrobiły krzywdy.

- Ruth mówił, że chce złapać Nić? - spytała Jancis przytrzymując mocniej wijącego się Triga. - Pozwól iść Trigowi.

- Słyszałaś, co Siwsp powiedział o szybkościach i nie przewodzących gorąca chwytakach.

- Nie wygląda na to, żebyśmy podróżowali aż tak szybko - odparła. Potem westchnęła. - Chociaż wiem, że tak jest. W każdym razie szpony jaszczurek nie przewodzą ciepła, prawda? Trig uważa, że może to zrobić.

- Co takiego?! - krzyknął Belterac z oczami wybałuszonymi od przerażenia. - Sprowadzić jedną z tych... tych rzeczy tutaj, do nas?

- Nie tu - odparła Jancis. - Do śluzy, gdzie możemy przyjrzeć się temu bliżej. Zamrożone nie są niebezpieczne.

- Czy naprawdę sądzisz, że Trig sobie poradzi? - spytał Fandarel. Jego nienasycona ciekawość brała górę nad wrodzoną niechęcią do Nici.

- Tak mówi, a ja mu wierzę. - Jancis spojrzała na wyrywającą się jaszczurkę. - Może się uspokoi, jeśli pozwolimy mu zrobić coś z Nicią.

- Zauważono - powiedział Siwsp - że jaszczurki ogniste są szczególnie odważne w obecności Nici. Jak również, że zarówno u jaszczurek jak i smoków, myśl przeradza się w czyn w sposób, który nie został rozpoznany. Jeśli Trig myśli, że mimo oczywistych trudności może sprowadzić próbkę, bardzo by to nam pomogło. Jeśli próbka zostanie w śluzie A, utrzyma się w stanie zamrożonym, uśpionym i nieszkodliwym, a wtedy będzie można ją dokładnie zbadać. Już wasi przodkowie mieli takie plany, ale niestety nie zrealizowali ich.

Jaxom spojrzał pytająco na Jancis. Mimo wszystko nie był pewien, czy powinni prosić o to Triga. Czyż nie wiedzieli już dosyć o Nici? A jednak, gdyby mogli przebadać Nić w jej pierwotnej postaci, sporo by się dowiedzieli.

To nie jest trudne, powiedział Ruth Jaxomowi.

- Ruth! - sprzeciwił się Jaxom uderzając mocno dłonią w dłoń. - Nie wtrącaj się do pracy tej jaszczurki!

Ku jego zaskoczeniu, Jancis roześmiała się.

- Czy Ruth myśli, że zmieści się w śluzie A? - spytała, odpowiadając uśmiechem na pełne wyrzutu spojrzenie Rutha. - Najpierw zobaczymy, czy Trig jest pewien, że sobie poradzi. Kochanie... - uniosła Triga na wysokość swoich oczu, ujęła jego trójkątną głowę i zwróciła ją w stronę okna. - Chcemy, żebyś złapał jedno z tych wielkich jaj i wsadził je do śluzy A. Pamiętasz, gdzie to jest. To będzie jak łapanie whera w powietrzu.

Ja też do niego mówię, na wypadek, gdyby nie zrozumiał, odezwał się Ruth zwracając pełen wyrzutu wzrok na swego jeźdźca.

Byłbym zupełnie bezpieczny. Jestem dużo większy niż jaja Nici. Nie straciłbym równowagi, a małe jaszczurki mogą. W końcu nie chodzi o nic więcej niż o skok w pomiędzy.

Trig zaćwierkał, obrócił głowę w stronę Rutha i znowu zaćwierkał, a jego fasetowe oczy lśniły oczekiwaniem i determinacją.

Rozumie. Mówi, że to łatwe.

- Ruth dokładnie wyjaśnił wszystko Trigowi - powiedział Jaxom do Jancis.

- Trig, jesteś naprawdę pewien, że możesz to zrobić? Nie musisz, wiesz o tym - mówiła tymczasem Jancis, ale oczy Triga mieniły się pomarańczowo i czerwono. Był pewny siebie i gotowy do podjęcia wyzwania. Jancis westchnęła i rzuciła go do przodu. Zniknął. Chwilę później wszyscy zobaczyli go przez okno mostku. Łapał jajo prawie tak wielkie jak on sam. Przez chwilę siła gwałtownego ruchu odepchnęła go, ale zanim uderzył w okno, znowu zniknął. Sekundę później pojawił się na mostku, poćwierkując z zadowolenia.

- Jego skóra jest taka zimna - powiedziała Jancis głaszcząc go. - Ma oblepione tym szpony. Lodowato zimne! Uch! - Ale mimo to nie zdjęła go z ramienia.

Wszyscy, łącznie z Ruthem, na wyścigi wychwalali Triga, z wyjątkiem dwóch zielonych smoków, które z ponurymi minami mruczały niezadowolone, że musiały pozostać wewnątrz “Yokohamy”.

- Wycieczka na zewnątrz zakończyła się sukcesem? - spytał Siwsp.

Jaxom włączył czujniki optyczne w śluzie A i zobaczył owoid unoszący się nad podłogą. Jancis, z oczami rozszerzonymi zdumieniem, wskazała palcem ekran ukazujący śluzę.

- Patrzcie! - wykrzyknęła. Dopiero po chwili zorientowali się, że jajowata forma przemieszcza się przez śluzę. Unosiła się przez chwilę przy ścianie i powróciła do mniej więcej tej samej pozycji na środku pomieszczenia.

- Doskonała demonstracja magnetycznej lewitacji - zauważył Siwsp. - I gratulacje od Mistrza Robintona i D’rama. Kustosz Lytol już zbiera zespół, który zbada próbkę.

- Doprawdy? - rzucił Jaxom żartobliwie, zastanawiając się kogo Lytol obarczy niewdzięcznym zadaniem.

- Wielkość i gęstość tego strumienia będzie ważną informacją - mówił dalej Siwsp. - Jancis, możesz uzyskać odczyty na konsoli nawigacyjnej. Włącz zewnętrzne czujniki, używając kodu ZBADAJ ZEW.

- Siwspie - zaczął Jaxom mrugając do Jancis - przyszło mi na myśl, że tego nie mieliśmy dziś w planie. - Był rozbawiony widząc, że Fandarel słucha ze zdumieniem tego bezczelnego pytania.

Zapadła cisza, a wszyscy na mostku wymieniali rozbawione spojrzenia. Już drugi raz zabili dziś klina Siwspowi. Fandarel zaczął chichotać, jego niski głos rozniósł się po mostku. Wreszcie nadeszła odpowiedź.

- Niestety, nie przewidziałem tego, choć obliczenia wykonane w tej chwili wskazują, że “Yokohama” i pozostałe statki znajdują się na linii przelotów Nici co czwarty Opad.

- No, coś podobnego! - zauważył Jaxom, a jego oczy lśniły łobuzersko. Nigdy nie spodziewał się, że uda mu się zaskoczyć Siwspa.

Zmieniając temat ze znaczną zręcznością, jak to ocenił Jaxom, Siwsp zapytał:

- Tarcza ochronna statku niszczy owoidy, czy też je odrzuca?

- Odrzuca - odparł Jaxom. Dopiero wtedy dotarł do niego sens tej uwagi. - Tarcza ma również program niszczący? Możemy zlikwidować to, co na nas spada? Świetny pomysł! Zmniejszymy Opad nad Neratem. I może w ten sposób stary Begamon przekona się, że to wszystko - wskazał gestem mostek - jest warte naszego wysiłku.

- Jaxomie, program niszczący może być aktywowany z fotela kapitana lub z konsoli pilota. Wywołaj funkcję programu tarczy i zmień ODRZ na NISZCZ.

- Natychmiast! - zawołał Jaxom z zapałem. Siadając w fotelu pilota i włączając konsolę oddychał szybciej. - Program zmieniony. - Przez chwilę jego palec zamarł nad przyciskiem WPROWADŹ. - Włączone!

W następnej chwili owoidy zbliżające się w stronę statku zaczęły się rozpuszczać wydając wyraźne pufnięcia. Przed oczami patrzących powstawała coraz szersza pusta przestrzeń, pozwalająca na obejrzenie gołym okiem szerokości i głębokości strumienia Nici.

- Jaxomie, jeśli włączysz tylny ekran - ciągnął dalej Siwsp - zobaczysz, jak skuteczny jest tryb niszczący.

Jaxom wykonał polecenie Siwspa i okazało się, że zniszczono już szeroki pas Nici.

- To jest piękne! Po prostu piękne! Owszem, umiemy wypalać Nici w powietrzu, ale ten sposób jest dużo lepszy, o wiele lepszy - mamrotał Jaxom pod nosem. Przełączył na widok z przodu i dalej, z wielką satysfakcją, oglądał niszczenie Nici. Zielone smoki przestały pluć i mruczały z zadowoleniem.

- Czy można rozszerzyć niszczenie na dalszą odległość od “Yokohamy”?,- spytał Mistrz Fandarel.

- Nie - odparł Siwsp. - Główną funkcją tarczy jest odrzucanie zwykłych kosmicznych śmieci. Biorąc pod uwagę szerokość, głębokość i zasięg strumienia, byłoby to jak próba zniszczenia opadu śniegu świeczką.

- Więc jak zamierzasz zniszczyć tę groźbę? Przecież nam to obiecałeś - dopytywał się Jaxom.

- Przez zmianę kierunku nadejścia Nici. Powinno być to jasne dla was wszystkich - zbeształ go Siwsp. - Trzeba zmienić orbitę zbłąkanej planety tak, by przebiegała o wiele dalej od Pernu i nie mogła zrzucać na niego materii z obłoku Oorta.

- Ale jak mamy to zrobić? - pytał dalej Fandarel.

- To stanie się jasne w miarę, jak będziecie wypełniać Plan. Wszystko czego się dowiedzieliście, każde najprostsze nawet ćwiczenie tu czy też na planecie, jest ukierunkowane tak, by przygotować was do osiągnięcia celu.

Żadne próby nacisku lub wypytywanie nie mogły zmusić Siwspa do przedstawienia szczegółów. “Najpierw trzeba nauczyć się chodzić, a dopiero potem biegać” odpowiadał na nieustające pytania Fandarela, Jaxoma, Jancis i Belteraka.

W końcu Jaxom dał spokój i skierował rozmowę na bieżące sprawy.

- Czy “Buenos Aires” i “Bahrain” nie mają podobnych tarcz?

- Mają - odparł Siwsp.

- No to do dzieła - Jaxom zatarł ręce w oczekiwaniu na instrukcje.

- Zaczekaj, Lordzie Jaxomie - powiedziała Jancis. - Nie tylko ty będziesz się dobrze dzisiaj bawił. Ja też chcę niszczyć Nici.

- I ja - dodał jej dziadek, a pełen uniesienia uśmiech zastąpił na jego twarzy zwykły wyraz opanowania.

- To niebezpieczne dla młodej kobiety, młodej matki - ostrzegł Belterak. Spojrzał znacząco na Fandarela, spodziewając się od niego poparcia.

- Nie zrezygnuję z takiej okazji. To nie jest żaden powód - zawołała Jancis tak wojowniczo, że Belterak aż się cofnął ze zdumienia. - Zresztą skafander pasuje na mnie jak ulał, podczas gdy ty jesteś za wielki.

- Aleja nie. - Evan odezwał się po raz pierwszy odkąd przybyli na “Yokohama”.

- Przecież system podtrzymywania życia został włączony na obu mniejszych statkach - powiedział Fandarel. - Siwspie, mam rację?

- Tak, Mistrzu Fandarelu.

- Wobec tego skafandry nie są potrzebne.

- Ale potrzebna jest znajomość sekwencji, dziadku, a ty zawsze zostawiasz pracę przy konsoli komuś innemu.

Fandarel wyprostował się na całą swoją wysokość.

- To nie jest trudne. Parę wciśnięć, a potem wprowadź! - Spojrzał pytająco na Jaxoma.

- Przestańcie! - zawołał Jaxom, wyrzucając w górę ręce i omal nie wyleciał z fotela pilota. - Jako Lord Warowni, jestem wyższy rangą niż wszyscy inni, a więc podejmę decyzję. Mistrz Fandarel zasługuje na szansę z wielu powodów, Jancis też. Skoro Bigath i Beerth sprowadzili tu wszystkich mistrzów kowalskich, mogą równie dobrze przenieść was na inne statki. Ty - wskazał Belteraka - przełączysz tarcze z “odrzuć” na “zniszcz”. A ty - wskazał Fandarela - włączysz system. Jancis, ty przeprogramujesz tarcze, a Evan wciśnie WPROWADŹ. W ten sposób wszyscy weźmiecie udział w niszczeniu Nici.

- Weźcie pod uwagę - odezwał się Siwsp - że ilość Nici, która zostanie wyeliminowana, nawet przy użyciu niszczącego trybu na wszystkich statkach, to tylko dziewięć setnych procenta przeciętnego Opadu. Czy ta podróż jest konieczna?

- Jednak to dziewięć setnych procenta, którymi jeźdźcy nie będą musieli się martwić - odparł Jaxom wesoło.

- A więc posłużymy się skutecznie technologią - oznajmił Fandarel.

- Najwidoczniej da to wam tyle satysfakcji, że będzie ważniejsze niż ryzyko czy uzyskane efekty - ocenił Siwsp.

- Niezmierną satysfakcję - zgodził się Jaxom.

- Podbuduje morale - wtrąciła Jancis. - I pomyśleć, że mogę wziąć w tym udział!

- To znaczy - Jaxom zwrócił się do jeźdźców zielonych smoków - jeśli wy i wasze smoki zgodzicie się...

S’len i L’zan ochoczo się zgodzili. Jaxom przeszkolił wszystkich, ucząc ich komend potrzebnych do przełączenia tarcz na tryb niszczący, a Siwsp upierał się, że wszyscy mają zabrać zapasowe zbiornik tlenu. Tłumaczył im, że na obu mniejszych statkach powietrze ledwo nadawało się do oddychania, a nie powinni ryzykować niedotlenienia. Kiedy zielone smoki objuczone swoimi jeźdźcami i pasażerami wyruszyły, Jaxom stwierdził, że na mostku zapanował niezwykły spokój.

- Jaxomie - odezwał się Siwsp - jaki ciężar mogą przenieść zielone smoki? Ich obciążenie dzisiaj jest większe niż ich waga.

- Smok może przenieść tyle ile myśli, że może przenieść - odparł Jaxom ze wzruszeniem ramion.

- Wiec jeśli smok myśli, że może przenieść przedmiot, niezależnie od jego wagi, to może to zrobić?

- Nie sadzę, żeby ktoś próbował przeładować smoka. Czy nie mówiłeś mi, że pierwszych smoków używano do transportu ładunków z Lądowiska, podczas ewakuacji po wybuchu wulkanu?

- To prawda. Ale nigdy nie ładowano na nie zbyt wiele. Właściwie, Sean O’Connell, przywódca ówczesnych jeźdźców, nie był zadowolony, że wykorzystywano smoki do tego celu.

- Dlaczego?

- Tego nie wyjaśnił.

Jaxom uśmiechnął się do siebie.

- Smoki robią wiele niepojętych rzeczy.

- Na przykład - Siwsp zmienił subtelnie głos - przybywają dokładnie na czas?

Jaxom roześmiał się.

- Tak, na przykład to.

- Jak udało ci się dotrzeć właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebowano ciebie i Rutha?

- Jancis jest naprawdę inteligentna. Zapisała dokładnie czas. Gdy wizualizowałem mostek dla Rutha, dodałem też tutejszy zegar, wyobrażając sobie, że wskazuje minutę przed czasem, który ona podała. Więc oczywiście, przybyliśmy... - zaśmiał się znowu - w czasie!

Powiedz Siwspowi, że zawsze wiem, kiedy jestem, poprosił Ruth, a Jaxom powtórzył to komputerowi.

- Bardzo interesująca umiejętność.

- Uważaj, Siwsp, ta wiadomość jest przeznaczona tylko dla twoich uszu.

- To urządzenie nie posiada uszu, Jaxomie.

Rozmowę przerwał radosny powrót zespołów, a zielone smoki wyglądały na równie zadowolone jak ich pasażerowie.

- Kiedy Nić przejdzie - powiedział Siwsp - ktoś musi wrócić na statki i przestawić tarcze na “odrzuć”. Ogniwa słoneczne nie mają nieograniczonej rezerwy mocy i będą musiały się naładować.

Zanim Siwsp uzyskał wszystkie dane, których potrzebował, przepływ Nici zmniejszył się, z okna widać już było tylko nieliczne globulki, a zielone smoki poleciały z zespołami, aby zmienić tryb tarcz.

- Siwspie - zaczął Fandarel, kiedy znów się zebrali na mostku “Yokohamy” - czy mamy wspominać innym o naszych wycieczkach na pozostałe statki?

- Mistrz Robinton był na dyżurze i zaaprobował je - odparł Siwsp.

Fandarel odchrząknął.

- Studenci niczego nie słyszeli?

- Tylko Mistrz Robinton był w pomieszczeniu w tym czasie. Dlaczego pytasz?

- Na jego dyskrecję możemy liczyć... Dobrze, że uda nam się omówić tę niespodziewaną możliwość “Yokohamy” zanim przedostanie się do publicznej wiadomości - wyjaśnił Fandarel. - Nawet nie wiecie, jak podniósł mnie na duchu fakt, że już rozpoczęliśmy niszczenie Nici w kosmosie.

- Czy nie posłuży to do przekonania wątpiących, że te projekty są użyteczne? - spytała Jancis.

- To też musimy omówić - powiedział jej Fandarel.

Jaxom i Ruth pożegnali się i opuścili mostek. Gdy Jancis i inni kowale powrócili do przedziału silników i przerwanego zadania, Jancis zastanowiła się przelotnie, czy Jaxom w drodze do Ruathy znów leciał pomiędzy w czasie.

Jednak Jaxom nie wrócił do Warowni od razu. Czuł się w obowiązku poinformować Przywódców Bendenu o wydarzeniach. Ruth też był za odwiedzeniem Bendenu, gdyż zawsze cieszył się na wizytę w rodzinnym Weyrze.

Ramoth i Mnementh witają mnie z radością, powiedział swojemu jeźdźcowi, gdy krążyli aby wylądować w weyrze królowej. Lessa i F’lar są w środku. Podniósł głowę w górę ku Mnementhowi i obydwa smoki dotknęły się nosami. Mnementh mówi, że F’lar bardzo się ucieszy słysząc, co zrobiliśmy na” Yokohamie”. On i Ramoth cieszą się.

Kiedy Jaxom wszedł do weyru królowej, Ramoth oczekiwała go i zamamrotała na powitanie.

Wita cię jako posłańca przynoszącego dobre nowiny, przekazał mu Ruth.

- Może pozwolicie, bym sam oznajmił moją niespodziankę? - wymruczał Jaxom udając irytację.

- A co to za niespodzianka? - spytała Lessa, odrywając się od naprawy paska uprzęży. F’lar naciągał swoją uprząż na wysoko wbitym gwoździu i wcierał olej w gruby pas szyjny.

To przypomniało Jaxomowi, że ledwo uniknął wypadku, gdy przerwał mu się pasek zniszczony przez zimno. Nie zauważył innych dowodów spisku na jego życie. Ale też był ostrożny, i nie stwarzał zamachowcom okazji.

- Och - zaczął obojętnie - tylko to, że Opad nad Neratem nie będzie pojutrze tak gęsty jak zazwyczaj.

- Jak to?- F’lar skierował całą uwagę na Jaxoma. Spojrzenie Lessy sugerowało, że będzie lepiej dla młodego Lorda Warowni jeśli szybko wyjaśni, co ma na myśli.

Jaxom uśmiechnął się, gdyż nieczęsto mógł zaskoczyć tę parę, i opowiedział, co się wydarzyło. Kiedy skończył, Przywódcy Weyru wypytywali go o szczegóły. Lessa nie wyglądała na szczególnie zadowoloną.

- Mieliśmy szczęście, że nie straciliśmy dwóch zielonych smoków. I, Jaxomie, nie mów mi, że nie lecieliście pomiędzy czasem.

- Więc nie powiem - odparł Jaxom. - Co za szczęście, że Ruth jest taki mądry.

Lessa otworzyła usta, żeby go zganić, ale F’lar uniósł dłoń.

- Można zredukować gęstość Opadu dzięki trybowi niszczenia w tarczach statku? - upewnił się.

- Widzieliśmy to na tylnym ekranie... - Jaxom urwał zmieszany. - Wiecie, nawet gdybym miał przynajmniej tyle rozumu, co jaszczurka ognista, przeprogramowałbym teleskop i przyjrzał się temu bliżej. Ale nie wpadło mi to do głowy.

- Nie od razu można się przyzwyczaić do używania nowej technologii. W każdym razie sprawdzimy to w Neracie - pocieszył go F’lar uśmiechając się i odrzucając włosy z czoła. - To dobra wiadomość, Jaxomie. Opad jest teraz najgęstszy, i o ile Nici nie utworzą znów zwartego strumienia przy wejściu w atmosferę, w co wątpię, eskadry będą miały chwilę wytchnienia. I zmniejszy to nasze straty.

- Może je zwiększyć - zauważyła Lessa ponuro. - Jeśli zdecydujemy się skorzystać z tej możliwości, jeźdźcy staną się nieuważni, bo będą się spodziewać łatwej roboty.

- Och, daj spokój, kochanie. - F’lar pociągnął lekko za gruby warkocz Lessy. - Czasami jesteś taka niewdzięczna.

Lessa zamilkła, przez chwilę rozmyślała, a potem uśmiechnęła się niechętnie.

- Przepraszam, zazwyczaj wpadam w zły nastrój przed Opadem.

- W takim razie, Lesso, najlepiej następnym razem leć na “Yokohamę”. Zniszczenie takiej ilości Nici bez narażania na niebezpieczeństwo siebie czy Rutha sprawiło mi niezwykłą frajdę! - Po chwili Jaxom dodał: - Mamy też próbkę Nici w śluzie A.

- Co takiego?

Jaxom uśmiechnął się na widok jej zaszokowanego, przerażonego spojrzenia.

- Och, nikomu nie zagrozi. W śluzie nie ma tlenu i panuje tam taka sama temperatura jak na zewnątrz. Siwsp zapewniał nas, że w tym stanie Nici są niegroźne, a nie mogą się zmienić. Przy tym zdołaliśmy dokonać tego, co nigdy nie udało się osadnikom. Złapaliśmy Nić w jej uśpionej fazie.

Lessa wzdrygnęła się z obrzydzeniem.

- Wyrzućcie Nici! - wykrzyknęła gestykulując dramatycznie. - Pozbądźcie się tego paskudztwa!

- Lytol zbiera zespół, który ma przebadać próbkę.

- Po co? - złościła się Lessa.

- Chyba z ciekawości. Chociaż Siwsp być może po prostu wykonuje jeden z rozkazów danych mu przez osadników, bo absolutnie chce to zrobić.

F’lar spojrzał na Jaxoma surowo i skinął, by dołączył do niego przy stole. Jaxom z wdzięcznością przyjął zaproszenie i zajął miejsce na wskazanym krześle, podczas gdy F’lar nalewał gorący klah.

- Nie obchodzi mnie, co wdraża Siwsp - odezwała się Lessa. - Nie podoba mi się pomysł trzymania Nici na “Yokohamie”. Przypuśćmy...

- Siwsp nie narażałby nas na niebezpieczeństwo - odrzekł F’lar, uśmiechając się łagodnie. - Jaxom ma rację co do niego. - Rozsiadł się wygodniej, otaczając obiema dłońmi kubek z klahem i pochylił się nad stołem. - Ciekaw jestem, Jaxomie... chodzi mi o to badanie Nici. Ty przebywasz więcej w towarzystwie Siwspa niż my. Zastanawiam się, czy cele Siwspa nie są sprzeczne z naszymi.

- Nie, jeśli chodzi o zniszczenie Nici. Chociaż czasami nie pojmowałem, dlaczego przeprowadzamy ten nie kończący się trening. A jeszcze bardziej mnie to nurtuje teraz, kiedy okazało się, że Siwsp jednak jest omylny.

F’lar uśmiechnął się.

- A czy kiedykolwiek twierdził, że tak nie jest?

- Lubi pozować na nieomylnego - powiedziała Lessa ostrym tonem. Była przestraszona.

- Jak każdy dobry nauczyciel, a jest to konieczne, bo musi wtłoczyć do naszych prowincjonalnych umysłów te wszystkie radykalne idee - łagodził Jaxom.

- Jak sądzicie, czy fakt, że czasami się myli, jest dla nas niebezpieczny? - zastanawiał się F’lar.

- Chyba nie. Powiedziałem wam o o tym, gdyż jesteśmy tu sami - ciągnął Jaxom - i ponieważ byłem bardzo zaskoczony, że Siwsp nie wiedział, iż Nici przechodzą tak blisko “Yokohamy”.

F’lar z wolna acz niechętnie przyswajał sobie informacje, a bruzda na czole Lessy pogłębiła się.

- Zaskoczony? A może raczej zaniepokojony? - spytała.

- Cóż, to nie jego wina. Starożytni też o tym nie wiedzieli - oznajmił Jaxom ze złośliwym zadowoleniem.

F’lar odpowiedział mu uśmiechem.

- Wiem o co ci chodzi, Jaxomie. To sprawia, że są bardziej ludzcy.

- A Siwsp nie jest taki nieludzko doskonały.

- No cóż, mnie to nie cieszy - warknęła Lessa. - Wierzyliśmy we wszystko, co nam mówił.

- Lesso, nie przejmuj się tak. Jak dotąd Siwsp nas jeszcze nigdy nie okłamał - uspokajał ją F’lar.

- Ale jeśli on nie wie wszystkiego, jak możemy być pewni, że prowadzi nas we właściwym kierunku, i że ten jego wielki plan okaże się skuteczny przy ostatecznym wyeliminowaniu Nici? - irytowała się Lessa.

- Zaczynam się domyślać, co on planuje - powiedział Jaxom z taką pewnością siebie, że Lessa rzuciła mu długie spojrzenie. - Siwsp uczy nas w takim tempie, w jakim według niego możemy przyswoić sobie tę całkiem nową wiedzę, a także zmusza nas do treningów i ćwiczeń, bo musimy wszystko umieć wykonywać perfekcyjnie zanim zdołamy osiągnąć cel, który stawiali sobie zarówno nasi przodkowie, jak i my sami.

- Zdradzisz nam, do jakich wniosków doszedłeś? - ton Lessy był tak suchy jak nigdy dotąd.

- To ma coś wspólnego z Nicią w śluzie i możliwością jej zbadania w sposób tak samo pozbawiony emocji, jak wtedy, gdy Sharra, Oldive i inni badają bakterie i opracowują metody zwalczania infekcji. To ma coś wspólnego z przyzwyczajeniem się do poruszania w stanie nieważkości lub w próżni kosmicznej, używaniem wyszukanego oprzyrządowania jakby to była własna ręka lub dodatkowy mózg. I tym właśnie jest Siwsp! Dodatkowym umysłem z niesamowitą, niezawodną pamięcią. - Gdy Jaxom tak mówił, F’lar spoglądał na niego z rosnącym szacunkiem. - I z posiadaniem wiedzy o zaawansowanej technologii, której nie mieliśmy, więc nie mogliśmy robić nic poza utrzymywaniem Nici z daleka. Ale do ostatecznego zniszczenia Nici Siwsp potrzebuje smoków i ich jeźdźców.

- To oczywiste, biorąc pod uwagę pytania, które Siwsp ciągle nam zadaje - wtrąciła Lessa ostro. - Byłabym spokojniejsza, gdybyśmy wiedzieli, czego zechce wymagać od smoków. - Ramoth warknęła sucho zgadzając się ze swoją jeźdźczynią. - Chciałabym także wiedzieć, kiedy wpuści większe smoki na “Yokohamę”. - Teraz już zawtórowały jej rykiem oba smoki: i Ramoth, i Mnementh.

Jaxom uśmiechnął się do Lessy.

- No, Lesso, nie złość się. Rzadko się zdarza, by zielone miały ciekawsze zadania niż większe smoki. Pozwól im przeżyć chwilę chwały. A twoja szansa już nadchodzi. Sharra i Mirrim obserwują poziom tlenu w ładowni, i gdy tylko atmosfera będzie miała odpowiedni skład, będziesz tam mile widziana. Oczywiście, zawsze możesz poprosić zielonego, żeby cię zabrał już teraz.

Warcząc gniewnie Ramoth przygwoździła Jaxoma migoczącym czerwienią spojrzeniem.

- No i masz odpowiedź Ramoth - odparła Lessa z lekkim rozbawieniem. - Jakbym mogła choć przez chwilę brać pod uwagę transport na zielonym smoku - dodała, pragnąc ułagodzić swoją towarzyszkę.

- A na białym? - chytrze podsunął Jaxom.

Ramoth warknęła znowu, ale już nie tak gniewnie.

Będę niezmiernie ostrożny przenosząc Lessę, Ramoth, powiedział Ruth. Mieszczę się na mostku, który dość ciepły, i Lessa zobaczy stamtąd dużo więcej niż z tej czarnej pieczary, jaką jest ładownia.

- Słyszałam - oznajmiła Lessa, kiedy Jaxom otworzył usta, żeby przekazać wiadomość.

- Wiem, że Siwsp chce, by spiżowe i brązowe smoki przyzwyczaiły się do stanu nieważkości. Ładownia jest jedyną dużą otwartą przestrzenią, w której się zmieszczą. Algi rozwijają się szybko, więc nie potrwa to długo.

Lessa długą chwilę patrzyła w zamyśleniu na Jaxoma.

- Czy Siwsp chce, żeby smoki holowały statki?

- Co takiego? - Jaxom był zaskoczony jej pomysłem.

- Po co? Jak? - dopytywał się F’lar.

- Pamiętasz, F’larze, jak Siwsp upierał się, że smoki powinny być w stanie przemieszczać przedmioty za pomocą telekinezy?

- Smoki mogą przemieszczać tylko siebie, swoich jeźdźców i to co niosą - powiedział F’lar kategorycznie. - Nie mogą poruszać rzeczy, której nie trzymają. I co by komu przyszło z przenoszenia statków? Jeśli jego planem jest użycie statków, żeby wyrzucić Czerwoną Gwiazdę z jej orbity, nie wiem, co byśmy przez to osiągnęli. Przynajmniej jeżeli dobrze rozumiem lekcje mechaniki niebieskiej.

- Ja też - Jaxom przełknął ostatni łyk klahu i wstał. - Cóż, zdałem wam raport z dzisiejszej niespodzianki.

- Za co jesteśmy ci wdzięczni - powiedział F’lar.

- Jeśli takie wstępne niszczenie Nici okaże się pomocne, możemy ustalić regularne dyżury ludzi, którzy będą zmieniać program tarcz - zaproponował Jaxom. - Możecie nawet sami to zrobić.

- Jestem pewien, że tak będzie, Jaxomie. Wszystko, co niszczy Nici, jest pomocne - odparł F’lar wstając, żeby odprowadzić młodego jeźdźca na półkę skalną.

- Nie martwi cię zawodność Siwspa, prawda F’lar? - spytał Jaxom cichym głosem, kiedy znaleźli się na krótkim korytarzu za weyrem.

- Mnie? Niejasne, że nie - zapewnił go Przywódca Weyru. - Nauczyliśmy się już od niego tak wiele, że nawet jeśli jego Plan zawiedzie, z pewnością znajdziemy własny sposób na pozbycie się Nici z Pernu przed następnym Przejściem. Ale, w pewien sposób, Jaxomie - powiedział F’lar, chwytając mocno ramię Jaxoma, żeby zaznaczyć swoje niezmienne postanowienie - wiem, że zdołamy dokonać tego w tym Przejściu! Osiągniemy to za mojego życia!


Kiedy Mistrzowie Kowalscy powrócili na Lądowisko, zachwyceni swoim pobytem na “Yokohamie”, zaczęto się spierać, kto powinien zapoczątkować tryb niszczenia, a także w sprawie o wiele pilniejszej, mianowicie, kto przeprowadzi badanie Nici.

- Musicie wybierać uważnie - ostrzegał Lytol - gdyż zbyt wielu ludzi wierzy, że sama obecność Nici powoduje okropną śmierć. Rozesłałem wszędzie prośbę, by zgłaszali się chętni, ale jak dotąd nie otrzymałem ani jednej odpowiedzi.

- I może tak się stać, że nikt się nie zgłosi - orzekł Piemur. Czekał ze śpiącym Pierjanem w nosidełkach na powrót Jancis. - A przecież wiedza o Nici przyda się, nawet gdyby miała pozostać tylko akademicka, kiedy skończy się Przejście.

Mistrz Robinton uniósł dłoń.

- Jeśli nikt inny nie zechce, ja polecę zbadać próbkę. - Został wprost zasypany protestami, więc musiał się uśmiechnąć. - Jeśli tylko będę mógł się udać na “Yokohamę” w najbliższej przyszłości. I - rzucił groźne spojrzenie - nie mówcie mi, że zdrowie mi na to nie pozwoli. W katalogach medycznych znalazłem informacje o tym, że pacjenci po zawałach byli często wysyłani do oddziałów szpitalnych znajdujących się na statkach kosmicznych, na których specjalnie zachowywano stan nieważkości. Wizyta na “Yokohamie” wyjdzie mi zatem na zdrowie, a moje serce się ucieszy, gdy własnoręcznie będę mógł wpisać na pulpicie sterowniczym sekwencję niszczącą Nici! Lytolu, czy któryś z twoich posłańców udał się do Oldive’a lub Sharry? Oboje są bardzo zajęci, ale na pewno się zgłoszą. A jeśli któreś z nich poleci na “Yokohamę”, będę miał uzdrowiciela pod ręką.

Gdy rozeszła się pogłoska, że schwytano owoid Nici, wszyscy okazali ogromne zainteresowanie. Siwsp uprzejmie pokazywał scenę umieszczania go w śluzie A. Owoid pozostał tam przez parę dni nie zmieniając postaci, co dowodziło, że w obecnym stanie nie jest niebezpieczny.

Ważniejsze było, że Lessa i F’lar potwierdzili redukcję gęstości Nici podczas największego Opadu nad Neratem. Po Opadzie przybyli na Lądowisko, żeby omówić dodanie tego zadania do obowiązków dyżurnych na statku. Siwsp miał taśmę z niszczenia Nici w kosmosie, więc Przywódcy Weyru Benden mogli ją obejrzeć, i zrobili to parę razy.

- To niesamowite, że Nici mogą być niszczone bez pomocy smoków - mruknęła Lessa cicho.

- Szkoda, że nie mamy jeszcze kilkunastu statków więcej - narzekał Piemur.

- Wtedy smoki nie byłyby potrzebne, a to jest nie do pomyślenia - warknęła Lessa.

- Mówię jako harfiarz, Władczyni Weyru - odparł Piemur wyjątkowo grzecznie. - Jeśli o mnie chodzi, cieszę się, że smoki istnieją.

- Uważam, F’larze, że powinniśmy polecieć na “Yokohamę” - zauważyła Lessa. - W ładowni jest dość tlenu dla Ramoth i Mnementha, prawda, Siwsp?

- Tak. To bardzo ważne, by duże smoki też się przyzwyczaiły do warunków kosmicznych - odparł Siwsp. Lessa i F’lar wymienili znaczące spojrzenia. - Następny strumień powinien przeciąć orbitę “Yokohamy” za trzy dni, dokładnie o piętnastej dwadzieścia dwa czasu statku.

- To późny ranek czasu Bendenu - zastanawiał się F’lar. - Polecimy więc wprost z Bendenu.

- Kto wobec tego zabierze mnie? - spytał Robinton z rozdrażnieniem.

- Ja - zgłosił się D’ram. - Na pewno jest tam dość powietrza dla trzech dużych smoków, co, Siwsp? - Ton głosu starego Przywódcy Weyru wskazywał, że lepiej, by tak było.

- Oczywiście - szybko zapewnił go Siwsp.

- Wobec tego - powiedział Robinton, zacierając ręce z zadowoleniem - to rozwiązuje problem.


Rozdział XIII



Lessa była nieco zaskoczona, kiedy Ruth z Jaxomem, Sharra i Oldivem przyłączyli się do trzech wielkich smoków w dzień ich pierwszej wycieczki na “Yokohamę”.

- Sharra i Oldive zgłosili się do badania owoidów Nici - powiedział Jaxom nie przepraszając jej za niespodziankę - a ja mam obsługiwać teleskop i przekazywać Siwspowi widok strumienia Nici przed statkiem i za nim. - Jaxom nie powiedział jednak, że Ruth może być potrzebny, by podpowiedzieć wielkim smokom, jak radzić sobie w stanie nieważkości. Jak dotąd, żaden z zielonych smoków nie doświadczył trudności w tych niezwykłych warunkach, a jaszczurki nie bały się i zachowywały nonszalancko, gdy się zjawiały na “Yokohamie”, żeby zobaczyć co smoki, a zwłaszcza Ruth, tam porabiają. Mirrim miała tego dnia sprawdzić hodowlę alg na dwóch innych statkach, więc mogła towarzyszyć pozostałym smokom w transferze. Weszli w pomiędzy w jasnym słońcu i łagodnym powietrzu Lądowiska, a wylądowali w wielkiej, słabo oświetlonej ładowni “Yokohamy”. Nikt nie mógł się powstrzymać od lekkiego okrzyku.

- Jaxomie, mówiłeś, że są tu światła - powiedziała Lessa.

- Są - potwierdził. Zręcznie zsiadł ze smoka i odepchnął się w stronę głównych włączników na ścianie koło windy. Cieszył się, że przy takiej publiczności dotarł bez wysiłku dokładnie na miejsce. Zdając sobie sprawę z obciążenia ogniw słonecznych, włączył tylko dolne światła, pozostawiając nie zapalone podsufitowe kule, które pożerały mnóstwo energii.

- Zdumiewające! - wykrzyknął Mistrz Robinton, rozglądając się po olbrzymim pustym pomieszczeniu.

Ramoth, przyglądając się otoczeniu i obracając wolno oczami, wydawała dziwne, gardłowe dźwięki. Mnementh z opuszczoną głową obwąchał porysowane płyty pokładu, a potem spokojnie obrzucił ładownię spojrzeniem. Tiroth D’rama wyciągał szyję, aż dotknął głową sufitu. Wtedy jego stopy oderwały się powoli od podłogi. Z zaskoczenia słabo zaryczał.

Jesteś w stanie nieważkości, Tiroth, powiedział Ruth spokojnie. Każda akcja powoduje reakcję. Odepchnij się ostrożnie nosem z powrotem na podłogę. Widzisz? To było łatwe.

Ramoth zbyt szybko odwróciła głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje z Tirothem, i zaczęła dryfować.

Nie próbuj się zatrzymać, Ramoth, doradzał Ruth. Rozluźnij się i pozwól się unosić. A teraz powoli odchyl z powrotem głowę. Widzisz, to wcale nie jest trudne. Patrz na mnie.

- Ruth! - skarcił go Jaxom. - Nie popisuj się.

Nie popisuję się, lecz pokazuję, co ma robić! Ruth wykonał powoli przewrót w tył, trzymając skrzydła ciasno złożone na grzbiecie, by go nie hamowały. Tu na górze nie ważymy więcej niż jaszczurka! A potem zrobił piruet na ogonie.

- Ruth! - krzyknął Jaxom, a jego głos odbił się echem od ścian ładowni.

- Dowiodłeś swego, Lordzie Jaxomie - powiedział lekko rozbawiony F’lar. - Wszystko powoli, tak? - Zeskoczył ostrożnie ze swego zwykłego miejsca między wypustkami rogowymi na karku Mnementha i zorientował się, że spływa na podłogę. - Niesamowite! Spróbuj, Lesso. Wiem, że nawet w normalnych warunkach niewiele ważysz, ale ja po prostu opadłem! Zdumiewające uczucie! Robintonie, wcale się nie zmęczysz.

Nie obyło się bez pomyłek, gdy pasażerowie eksperymentowali. Sharra, dyskretnie pomagając Mistrzowi Oldive, ruszyła w stronę windy, by zjechać do śluzy, gdzie mieli zbadać owoidy Nici. Siwsp doradził, żeby zabrali Nić do sektora medycznego na szczycie pokładu hibernacyjnego. Pozostały tam urządzenia laboratoryjne, w tym mikroskop potężniejszy niż te, które dotąd zbudowali. W tym sektorze będą mieli dość powietrza, zapewnił ich Siwsp, chociaż użalał się nad nimi, bo będzie im zimno. Jak na pozbawioną emocji maszynę, Siwsp upierał się dziwacznie przy rzeczach, które według Sharry były stosunkowo mało ważnymi elementami całego planu.

Kiedy inni przyzwyczaili się nieco do niespodzianek stanu nieważkości, Jaxom zaprowadził ich na mostek. Oczywiście, nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł udowodnić Lessie, F’larowi, Robintonowi i D’ramowi swoje obycie z mostkiem “Yokohamy”, a Ruth miał dyskretnie doglądać smoków. Stojący w otwartej windzie nowicjusze nie rozczarowali Jaxoma: panorama Pernu wywarła na nich takie wrażenie, jakiego sobie życzył. Dał im czas na przyswojenie sobie nowego widoku oświetlonego słońcem kontynentu i błękitnego, lśniącego morza, a potem łagodnie poprowadził do pokoju, tak aby drzwi windy mogły się zamknąć. Trzymali się mocno poręczy przyzwyczajając się do nowych doznań.

Odpychając się delikatnie, Jaxom usiadł w fotelu kapitańskim, wprowadził program teleskopu, sprawdził pokój przygotowawczy, gdzie Sharra pomagała Oldive’owi włożyć kombinezon, a potem włączył jeden z sufitowych ekranów ukazujących laboratorium.

F’lar oderwał niechętnie spojrzenie od porywającego widoku Pernu i zaczął się przyglądać próbce.

- Nie jest tak wielka, jak myślałem - stwierdził.

- Nie, nie jest. Dlatego będzie interesujące zobaczyć, jak długa Nić mieści się w takiej ograniczonej powłoce - odparł Jaxom.

Lessa rzuciła jedno spojrzenie, po czym odwróciła się w stronę bardziej pociągającej panoramy.

- Możemy zbliżyć się do okna? - spytała.

- Odepchnij się lekko. Nic się nie stało - dodał, kiedy zaczęła się unosić i próbowała wyhamować. - Po prostu płyń. Nie opieraj się.

Przepłynęła obok niego obracając się, a on wyciągnął dłoń i powstrzymał ten obrotowy ruch. Potem lekkim popchnięciem skierował jaw stronę okna.

Robinton, widząc błędy Lessy, nie powtórzył ich, i wkrótce znalazł się koło niej, przy oknie, ze stopami kilka centymetrów ponad podłogą. D’ram jęknął i przesunął się dłoń za dłonią do najbliższej konsoli, gdzie przypiął się pasami do fotela.

- Kiedy Nici zaczną przecinać orbitę “Yokohamy”? - zapytał.

Jaxom ustawił ekran D’rama na największe powiększenie i odnalazł odpowiedni sektor nieba. Gdy ekran dostroił się, stary jeździec spiżowego smoka aż się cofnął w swoim fotelu, a na jego twarzy odmalował się prawdziwy szok, bo nagle tuż przed nim pojawiło się poszarpane czoło strumienia Nici.

- Nie jest jeszcze blisko nas, D’ramie. Dałem ci tylko powiększony obraz. Pokażę ci właściwą odległość. - Jaxom zmienił powiększenie tak, że nadciągający strumień był tylko oświetloną słońcem smugą opadającą w ich stronę z czwartego kwadrantu.

- Jak daleko jest teraz? - spytał D’ram suchym, urywanym głosem.

- Monitor oceniający odległość szacuje, że mamy dobre dziesięć minut zanim nastąpi kontakt - odrzekł Jaxom.

F’lar ostrożnie zbliżył się do D’rama i zawisł na oparciu fotela. Nogi ustawiły mu się prawie równolegle do podłogi. Potem opuścił się na sąsiedni fotel i zapiął pasy.

Na dole wszystko w porządku? Jaxom spytał o to Rutha bardzo dyskretnie, bo nie chciał, by usłyszała go Ramoth.

Jest zbyt zajęta zabawianiem się nieważkością, odparł rozbawiony Ruth. Radzi sobie lepiej niż Mnementh i Tiroth, mimo że jest większa. Odpycha się delikatniej, i mniej dryfuje. Wygląda na to, że lepiej się bawią, gdy ich jeźdźcy na nich nie patrzą. Ramoth! Uważaj na skrzydła! Nie mamy tu zbyt wiele miejsca!

Jaxom uśmiechnął się, a potem znieruchomiał zauważając ruch w laboratorium. Sharra i Oldive wchodzili do pomieszczenia. Mimo magnetycznych butów, Sharra poruszała się całkiem wdzięcznie. Dłonią w rękawicy pilotowała Oldive’a, któremu przemieszczanie się wcale nie szło zbyt dobrze. Jaxom z uwagą obserwował, jak usiłują otworzyć twardą skorupę Nici. Nagle na mostku pojawiła się Mirrim na swojej zielonej Path.

- Kogo mam zabrać na “Bahrain”? - spytała, uśmiechając się na widok Lessy i Robintona rozciągniętych przy oknie.

- Każdego, kto chce z tobą lecieć - odparł Jaxom. - Lessa? F’lar?

Lessa niechętnie skinęła głową i jeszcze bardziej przycisnęła się do okna.

- Idę z tobą, Mirrim. Nie, Ramoth, w porządku. Zapewniam cię, że nie zmieścisz się na mostku tutaj, a tym bardziej na Bahrainie”. Naucz się utrzymywać równowagę tam, w ładowni, gdzie masz trochę miejsca, żeby się obrócić.

Jaxom poprosił Rutha o zabranie F’lara, i biały smok wskoczył pomiędzy na mostek.

- Znacie sekwencję? - spytał Jaxom Przywódców Bendenu. Lessa, przepływając w stronę Path, spojrzała na Jaxoma twardym wzrokiem, F’lar zachichotał i odpowiedział posłusznie:

- Ciężko nad tym pracowaliśmy, Jaxomie. Moje podziękowania, Ruth - dodał, sadowiąc się na grzbiecie białego smoka.

- Łatwiej go dosiąść okrakiem niż tego twojego olbrzyma, co? - zauważył Jaxom, uśmiechając się na widok wyrazu zaskoczenia na twarzy jeźdźca spiżowego. - Przyjemnego niszczenia! Macie trzy minuty do kontaktu.

- Jaxomie, gdzie mam usiąść? - spytał Robinton z zapałem, odpychając się od okna.

- Na miejscu F’lara.

Choć Jaxoma korciło, żeby samemu wprowadzić komendy, z równą przyjemnością obserwował wyraz twarzy harfiarza. Tak jak uprzednio kowale, Robinton i D’ram cofnęli się na widok owoidów pędzących prosto w okno. D’ram jęknął, gdy pierwsze pufnięcie zasygnalizowało zniszczenie, potem założył ręce na piersi i przyglądał się widowisku z prawdziwą satysfakcją.

- Wiesz, D’ramie, powinniśmy któregoś dnia sprowadzić tu Lytola - powiedział Robinton. - Może poczuje się lepiej, kiedy zniszczy trochę Nici. Nie miał szansy, by to robić jako jeździec.

- Tak, na pewno dobrze mu to zrobi - przyznał D’ram.

- Siwsp? - Jaxom otworzył połączenie z Lądowiskiem. - Czy obraz, który tam dociera, jest wyraźny?

- Tak, Jaxomie, a strumień jest co najmniej siedem procent gęstszy niż podczas poprzedniego Opadu.

- Wobec tego nasza akcja się przyda.

Jaxom skupił teraz uwagę na laboratorium, gdzie dwójka uzdrowicieli usiłowała przeciąć skorupę Nici narzędziami, które ze sobą sprowadzili.

- Uderzaliśmy, stukaliśmy, drapaliśmy, a nawet nie zarysowaliśmy powierzchni - powiedziała Sharra Jaxomowi. Wymachiwała ze złością dłutem.

- To tyle jeśli chodzi o tych, którzy obawiali się, że wycieknie i nas pożre - dodał Oldive. Był bardziej rozbawiony niż zły. - Zdumiewająca pokrywa, odporna na wszystko. A myśleliśmy, że z łatwością ją przetniemy.

- Może diamentem? - zasugerował Jaxom.

- Wiesz, to może zadziałać - odrzekł Oldive z zadowoleniem. - Chętnie tu wrócę. Jeszcze nigdy nie było mi tak łatwo się poruszać. - Chociaż Oldive zazwyczaj nie skarżył się, zgarbione plecy i zmiażdżona miednica sprawiały, że jego nogi były różnej długości, a sylwetka powykrzywiana. Jednak w stanie nieważkości nie odczuwał żadnych dolegliwości.

- To jest jedna z sytuacji - wtrącił Siwsp - kiedy zdolność jaszczurek do telekinezy byłaby niezmiernie przydatna. Mogłyby teraz przynieść wam diament.

- Meer i Talia nie wiedziałyby, co to jest diamentowe ostrze, nawet gdyby je pocięło - odpowiedziała Sharra ponuro. Jaxom usłyszał jej westchnienie. - Ale wątpię, by nawet takie ostrze odniosło skutek. Ta skorupa jest odporna na wszystko.

- Ale nie na ciepło - przypomniał jej Jaxom.

- Lordzie Jaxomie z Ruathy - żachnęła się Sharra opierając dłonie na biodrach - na pewno nie będziemy ogrzewali tej rzeczy, żeby zasymulować tarcie występujące podczas przejścia owoidu przez atmosferę! Nie mówiąc już o tym, że nie wolno używać miotacza ognia w takiej ograniczonej przestrzeni jak to laboratorium.

- Nie macie technologii koniecznej do wytworzenia wąskiej wiązki ciepła. Laser zapewne przeciąłby pokrywę - dodał Siwsp. - To kolejna dziedzina, w której będziecie musieli poczynić postępy w czasie następnego Obrotu.

- Dlaczego? - spytał Jaxom, zauważając zainteresowanie Robintona i D’rama.

- W tej chwili nie ma sensu zastanawiać się nad takim przyrządem lub potrzebami, które jeszcze wystąpią - odparł Siwsp. - Mistrzowie Kowale już się zajmują laserami, ale ta sprawa nie ma pierwszeństwa przed innymi, bardziej pilnymi pracami.

- Ale może mógłbyś nam zasugerować, jak zabrać się do tej skorupy - Sharra poprosiła cierpko Siwspa.

- Diamentowe ostrze zadziała.

- Wobec tego dlaczego nie powiedziałeś nam, żeby od razu zabrać je ze sobą? - domagała się wyjaśnień.

- Nie zadaliście takiego pytania.

- Siwspie, kłopot z tobą polega na tym - mówiła dalej Sharra z rozdrażnieniem - że mówisz nam tylko to, co twoim zdaniem powinniśmy wiedzieć. Nigdy nie bierzesz pod uwagę, że sami możemy o tym decydować.

Zapadła cisza, podczas której ona i Oldive opuścili laboratorium, zamykając za sobą drzwi.

- Wiecie, Sharra ma rację - odezwał się w końcu D’ram.

- Rzeczywiście - poparł go Robinton.

- Więc dlaczego sami nie pomyśleliśmy, że będzie nam potrzebne diamentowe ostrze? - spytał Jaxom, chociaż zgadzał się całkowicie z żoną i czuł się dumny, że mówiła wprost. Było znaczące, że Siwsp nie odrzucił oskarżenia.

Robinton tylko wzruszył ramionami, D’ram jednak w zamyśleniu zaczął skubać dolną wargę.

- Diamentowe ostrza są używane do cięcia kamieni szlachetnych i profilowania szkła. W jaki sposób mogło nam przyjść do głowy, by użyć go do rozcięcia skorupy Nici? - powiedział w końcu bezradnie.

- Mistrz Fandarel pomyślałby o tym - zauważył Robinton. Potem westchnął. - Musimy tyle jeszcze zrozumieć, nauczyć się. Siwspie, czy jest nadzieja, że dotrzemy do końca tej drogi?

- Nie rozumiem.

Mistrz Robinton uśmiechnął się złośliwie do Jaxoma.

- Pytanie było retoryczne, Siwspie.

Siwsp nie odpowiedział.


Po powrocie do Warowni Cove wszyscy zgodzili się, że wyprawa na Yokohamę zakończyła się sukcesem. Smoki przyzwyczaiły się do stanu nieważkości, ludzie z radością doświadczyli niszczenia Nici wycinając w niej tunele w kształcie statku nie narażając ani siebie ani smoków. Kiedy jeźdźcy zsiedli, smoki udały się do ciepłych wód laguny Cove, a i sami ludzie nie mieli nic przeciwko popływaniu. Na szczęście Lytol przewidział to i kazał podać posiłek dopiero wtedy, gdy wszyscy się odświeżyli.

Ramoth tak się już przyzwyczaiła do jaszczurek, że nie przeszkadzały jej nawet dzikie, które przyleciały pomóc jeźdźcom wyszorować smoki. Nawet upierała się, że ponieważ jest większa od innych, potrzebuje ich więcej do pomocy Lessie, gdyż Władczyni była drobniejsza od innych jeźdźców. A Ruth ma Sharrę i Jaxoma do kąpieli, dodała pełna poczucia własnej ważności.

Kiedy roześmiana Lessa powtórzyła uwagi Ramoth, Robinton oświadczył, że bardzo chętnie wyszoruje królową. Wtedy D’ram oznajmił, że Lessie i tak pomaga zbyt wiele jaszczurek, a Robinton poleciał na “Yokohamę” dzięki Tirothowi i wobec tego teraz powinien pomóc go szorować. W końcu uczniowie i czeladnicy pracujący w Warowni Cove uratowali Lytola przed rozsądzaniem sporu. Weszli do wody i zabrali się do mycia wszystkich pięciu smoków.

Bardzo przyjemny wieczorny posiłek zjedzono w zgodnym gronie, a potem Jaxom, Sharra i Oldive niechętnie wyruszyli do Ruathy. Jaxom i Sharra przyzwyczaili się już do przedłużonych dni. Dodatkowe godziny pozwalały mu wypełniać obowiązki w Warowni i pracować z Siwspem. Kiedy Sharra i Oldive zajmowali się pacjentami w szpitalu Warowni, on, razem z Brandem, nadzorował rozbudowę zagrody dla bydła w Riverside, i sprawdzał postępy w unowocześnianiu obu mniejszych posesji należących do Warowni.

Przepracował bez odpoczynku dwadzieścia cztery godziny, więc nie był zadowolony, kiedy Ruth obudził go w środku nocy, gdyż nadeszła pilna wiadomość od F’lessana.

Golanth mówi, że dach w Honsiu zapadł się i coś bardzo ciekawego, i być może ważnego, zostało odkryte w odsłoniętym pokoju, powiedział Ruth, wiernie powtarzając to, co mu przekazano. Golanth poinformował Lessę, F’lara, K’vana i T’gellana. Wiadomość przesłano też do Mistrza Fandarela i do Mistrza Robintona, by przekazali ją Siwspowi.

Jaxom przez długą chwilę jeszcze leżał nieruchomo, chociaż gorączkowo rozważał usłyszaną wiadomość. Był jednak zły, że wyrwano go z dobrze zasłużonego snu.

Dziękuję, powiedział w końcu niechętnie. Czy Siwsp jakoś to skomentował?

Jeśli nie jesteś koło Siwspa, nie słyszę co on mówi, Ruth zamilkł, podczas gdy Jaxom starał się zmusić do opuszczenia ciepłego łóżka i śpiącej żony, i udzielenia odpowiedniej odpowiedzi na wezwanie.

Tiroth sprowadza cała trójkę z Warowni Cove, informował biały smok. Mówi, że zdaniem Lytola to może być bardzo ważne. Siwsp upierał się, że te worki powinny być sprawdzone jak najszybciej. Ramoth i Mnementh lecą. Wszyscy, których poproszono, będą tam.

Powstrzymując jęk, Jaxom wyszedł z łóżka uważając, by nie obudzić Sharry. Potrzebowała snu tak bardzo jak on. Może to nie zabierze zbyt wiele czasu i uda mu się wrócić, zanim odkryje jego nieobecność. Ona i Oldive zamierzali lecieć dziś na “Yokohamę” z diamentowym przecinakiem. Nie chciał ich rozczarować tylko dlatego, że wezwano go gdzie indziej.

Oczekując ciepłej pogody w Honsiu, pod jeździecki ekwipunek włożył lekką odzież. Cieszył się, że mimo rozespania pamiętał o tym. Jednak nie sprawdził uprzęży, którą zdjął z haka w weyrze Rutha, gdzie wszyscy mieli dostęp. Ze zręcznością wynikającą z długiej praktyki, osiodłał smoka i wyprowadził go na podwórzec. Dyżurny smok, wher-stróż i kilka mieszkających w Warowni jaszczurek w milczeniu obserwowały ich odlot jasnymi oczami lśniącymi w ciemności błękitem lub zielenią.

Co za pora, żeby posyłać po ludzi, pomyślał Jaxom, kiedy Ruth uniósł się w powietrze.

Która godzina jest teraz w Honsiu? spytał Ruth.

Już pewnie wzeszło słońce! odpowiedział Jaxom z rozdrażnieniem, wyobrażając sobie fasadę Warowni Honsiu, którą F’lessan dokładnie mu opisał.

W pomiędzy Jaxom drżał mimo wyłożonej futrem kurtki. Chwilę później wynurzyli się w przedświt ponad morzem mgły. Wokół nich znajdowały się inne smoki, przywierające do szczytów skał unoszących się nad zasłaniającymi wszystko kłębami oparu. Ruth wylądował na najbliższej pustej skale i powitał towarzyszy.

- A gdzie jest Honsiu? - spytał Jaxom.

Ramoth mówi, że na prawo. Jest zasłonięte przez mgle. Wiedziałem dokąd idę. Po prostu nie widać go jeszcze, odparł Ruth. Dzień pięknie się zaczyna, prawda? dodał niespodziewanie, spoglądając ku wschodowi, gdzie niebo jaśniało błękitem.

Niechętnie kontemplując pejzaż, Jaxom się z nim zgodził. Z lewej strony widać było oba księżyce, wchodzące w fazę pełni. Wisiały na bezchmurnym niebie o niezwykłym odcieniu błękitu. Noc cofała się na zachód, gdzie nadal mógłby być w łóżku, pomyślał żałośnie. Zdusił w sobie pragnienie pochylenia się w przód w siodle, oparcia głowy o szyję Rutha i zapadnięcia w sen w oczekiwaniu, aż mgła się podniesie. Ale im dłużej patrzył na tak piękny początek dnia - do tej pory nie wyobrażał sobie, że Ruth potrafi wpadać w tak liryczny nastrój - tym trudniej mu było oderwać wzrok od spektaklu dawanego przez naturę.

Przybywały kolejne smoki, chwilę kołowały zdumione odkryciem, że ich lądowisko jest całkiem zakryte, a potem siadały gdzie się dało.

Golanth przeprasza, poinformował Ruth Jaxoma. Mgła niespodziewanie nadeszła znad rzeki o brzasku. Mówi, że kiedy słońce wzejdzie, mgła zniknie. Mówi, że stanie koło miejsca, gdzie dach się zapadł. Biały smok zwrócił głowę w odpowiednim kierunku, a Jaxom zauważył spiżowy kształt Golantha wynurzającego się z oparów i osiadającego na nadal niewidocznej powierzchni. Golanth mówi, że czeka na was gorący klah i owsianka, i że skoro tak niewielu z nas widziało Honsiu, będziemy mieli miłą niespodziankę. Mówi, że jest tu mnóstwo zwierzyny łownej w dolinie, kiedy ją widać.

Zastrzeżenie zrobione przez Golantha przemówiło do poczucia humoru Jaxoma. Zachichotał zapominając o irytacji. Słońce wschodziło, rzucając jasne, gorące promienie poprzez mgłę. Wiatr też zaczął wiać nieco mocniej i wkrótce mgła rozproszyła się, ukazując wreszcie skałę, na której położone było Honsiu, i Golantha przykucniętego na wzgórzu.

Golanth mówi, żebyśmy wylądowali na wyższym poziomie, obok głównych drzwi Warowni. Powinno być dość miejsca dla wszystkich. Może się zawalić kolejna część dachu, a na niższym poziomie zagroda dla zwierząt nie została jeszcze do końca oczyszczona. F’lessan nie chce, żeby ktokolwiek tamtędy wchodził.

Prawie jednocześnie oczekujące smoki uniosły się. Ruch wielkich skrzydeł rozwiał ostatnie strzępki mgły, i zanim smoki były gotowe do lądowania, widać już było drugi rząd okien budowli.

F’lessan i pracownicy, którzy przystosowywali Honsiu do zamieszkania, czekali w szerokich drzwiach, witając przybywających okrzykami radości.

- Dzięki za tak szybkie przybycie - powiedział F’lessan uśmiechając się wesoło. - Nie rozczarujecie się. Przepraszam, że zerwałem cię z łóżka Jaxomie, gdyż wiem, że miałeś długi dzień, ale znienawidziłbyś mnie, gdybym cię nie zawiadomił. - Młody jeździec spiżowego smoka zarzucił przyjacielskim gestem ramię na barki Jaxoma. Na jego twarzy malował się niezwykły dla niego niepokój, więc Jaxom poczuł się w obowiązku zapewnić go, że wszystko w porządku.

- To miło, że pomyślałeś o jedzeniu i klahu, F’lessanie - powiedziała Lessa wchodząc do holu - ale wolałabym najpierw zobaczyć twoje znalezisko.

F’lessan wskazał plastikowe torby leżące na długim stole w głównym pomieszczeniu.

- Możecie też zobaczyć tajny pokój, jeśli nie macie nic przeciwko wspinaniu się po krętych schodach.

Wszyscy prócz Jaxoma pospieszyli do stołu. Jaxom zatrzymał się na progu i wpatrywał się w zdumiewające freski o kolorach tak świeżych, jakby od czasu, gdy je położono, nie upłynęła nawet jedna chwila. Przypomniał sobie, że Lytol i Robinton mówili coś o dekoracjach w Honsiu, ale nie spodziewał się niczego tak wspaniałego.

- Piękne, prawda? - F’lessan zwrócił się do Jaxoma, z którym przyjaźnił się od dzieciństwa. Przez długą chwilę również podziwiał freski. - To miejsce nie jest wprawdzie dość duże, by zainstalować tu Weyr, chociaż Golanth mówi, że widzi mnóstwo dobrych półek skalnych do leżenia. I dobre jedzenie.

- Południowy Weyr z początku wydawał się jeszcze gorszy - przypomniał mu Jaxom.

- To prawda. Ale zdołano dostosować go do naszych potrzeb - F’lessan starał się opanować, ale nie zdołał. - Po prostu nie chce., żeby panoszył się tu jakiś Lord - wybuchnął. - Ludzie wiedzą, że nie mogą przyłazić swobodnie do Weyru. Chodź. Pokażę ci, co znalazłem. Zachowało się w zdumiewająco dobrym stanie. To fascynujące narzędzia. Wszyscy kowale ślinią się nad nimi.

- Dostałem pełną listę od Jancis - powiedział mu Jaxom uśmiechając się ze znużeniem.

Jednak sam musiał przyznać, że znalezisko F’lessana było zupełnie niezwykłe: ciecz, starannie przechowywana w plastikowych pojemnikach. Każdy pojemnik był zamknięty od góry mocnymi paskami, i oznaczony tabliczkami zapisanymi dziwnymi wzorami, których ani Robinton, ani Lytol nigdy nie widzieli w pamięci Siwspa.

- Otworzyłem jeden z tych pojemników - powiedział F’lessan, wskazując któryś zasobnik otwarty tak starannie, że nie został uszkodzony, ale można było zajrzeć i zorientować się, co zawierał. - Najpierw myślałem, że to woda, ale myliłem się. Woda pewnie już dawno by wyparowała. Jakoś tak dziwnie lśni i pachnie czymś, czego nie znamy. Nie wiem, co to jest. Nie odważyłem się spróbować, jak to smakuje.

Lytol i Fandarel prawie stuknęli się głowami, gdy obaj pochylili się, żeby powąchać ciecz. Fandarel zanurzył palec w cieczy, a potem go powąchał. Zapach przyprawił go o grymas.

- Z pewnością nie jest to woda pitna.

- Powinniśmy zabrać te pojemniki i dać je Siwspowi do zbadania - zdecydował Lytol. - Czy to wszystko?

- Jasne, że nie - odparł F’lessan wesoło. - Tu mamy trzydzieści cztery, a sześć tam. Nie zawierają takiej samej ilości czegokolwiek to jest. Na strychu było parę pustych toreb, musiały przeciec. Albo może przegryzły je węże tunelowe. Jedzą wszystko.

- Mówiłeś coś o schodach? - spytała Lessa.

- Tak. Schody nie całkiem zniszczały. Na samej górze jest trochę miejsca na palce stóp. Nie odważyliśmy się sprawdzać tego poziomu, dopóki Benneth tam nie przeleciała.

- Nie mówiłeś, czy odniosła jakieś obrażenia - zarzuciła mu ostro Lessa.

F’lessan uśmiechnął się, bo rzadko przejmował się nastrojem swojej matki.

- Zadrapała tylną łapę, ale I’lono obłożył ją mrocznikiem. Jest na dole, w warsztacie.

- F’lessanie, pokaż mi, gdzie są schody - poprosił F’lar, a kiedy młody jeździec spiżowego smoka wskazał drogę, Przywódca Bendenu ruszył przodem, a za nim podążyli Fandarel, Lytol, K’van i T’gellan.

- Och, nie, ty nie - Lessa złapała Robintona za ramię. - Stan nieważkości dobrze ci robi, ale schody nie. I, jak cię znam, na pewno jeszcze nic nie jadłeś.

Jaxomowi nie uśmiechała się długa wspinaczka, więc dołączył do perswazji Lessy, a F’lessan upierał się, że Robinton obrazi mieszkańców Weyru Honsiu, jeśli nie usiądzie i nie zakosztuje ich gościnności.


- To paliwo - orzekł Siwsp, a Robinton mógł przysiąc, że usłyszał radość w jego głosie. - Paliwo!

- Tak, ale czy po tylu wiekach jest jeszcze dobre? - niepokoił się Fandarel.

Jaxom wyobraził sobie trzy wahadłowce unoszące się z Łąki Statków, ale natychmiast uznał, że jego wizja jest nieprawdopodobna. Te statki już nigdy nie będą latać. Pern nie posiadał technologii koniecznej do zreperowania ich i puszczenia w powietrze.

- Paliwo nie traci swoich właściwości wraz z upływem czasu, a próbka, którą mi przyniosłeś, nie wygląda na zanieczyszczoną. Skoro znaleźliście to w Honsiu, w posiadłości Kenjo Fusaiyukiego, wnioskuję, że to część paliwa, które ukradł na swój osobisty użytek. Kapitan Keroon wzmiankował o tym wydarzeniu w swoich zapiskach. Osadnicy, wiedząc o tych zapasach paliwa, szukali ich, ale nigdy ich nie znaleźli.

- Ale pojazd zachował się tak dobrze. Czy nie moglibyśmy... - zaczął Fandarel głosem aż wirującym z podniecenia.

- Pojazd powietrzny był napędzany pakietami paliwa, a nie czystym paliwem. Czterdzieści pakietów, które odnaleźliście, zostanie prawidłowo wykorzystane - powiedział Siwsp.

- Gdzie? Dlaczego? W czym? - Jaxom ostro żądał odpowiedzi. - Myślałem, że “Yokohama” używała silników z napędem materia/antymateria.

- Tylko do podróży międzygwiezdnych - wyjaśnił Siwsp. - Paliwo, które znajduje się w znalezionych przez was pojemnikach, stosowano przy poruszaniu się wewnątrz systemów gwiezdnych.

- Czyli w wahadłowcach? - spytał Piemur i aż się zaczerwienił w oczekiwaniu odpowiedzi. A Jaxom zdał sobie sprawę, że nie był jedynym, który miał cudowne nadzieje.

- Nawet gdybyście byli na bardziej zaawansowanym poziomie technologicznym, nie potrafilibyście ich naprawić - powiedział obojętnie Siwsp. - Ale wykorzystamy to znalezisko.

Jaxom i Piemur wymienili spojrzenia wyrażające prawdziwe niezadowolenie.

- Siwspie, pozwól, że zgadnę - odezwał się Jaxom. - Możemy wlać całe paliwo do zbiorników “Yokohamy”, albo rozdzielić je między wszystkie trzy statki. Wystarczy, żebyśmy otrzymali połowiczną siłę grawitacji i najsłabszą zdolność manewrowania - to znaczy na wypadek, gdybyśmy chcieli udać się gdzieś na tych statkach... - skończył pytająco.

- Nie ma dość paliwa, by móc dotrzeć do obłoku Oorta - powiedział stanowczo Siwsp. - Ani nawet na to, by udać się w kierunku strumienia Nici i użyć niszczącego programu ochronnych tarcz statków do stałego likwidowania owoidów.

Jaxom, próbował ukryć rozgoryczenie.

- Cóż, pomyślał o czymś, co mnie nie przyszło do głowy.

- Kim jesteśmy, żeby odgadnąć plany Siwspa? - zamyślił się Piemur, ale Jaxom zauważył stłumiony gniew w jego oczach.

- Pewnego dnia... - Jaxom powiedział to dość głośno, by Piemur go usłyszał, a ten skinął głową.

- Ale Siwspie, skoro mamy tę próbkę - odezwał się gwałtownie Fandarel - czy nie możesz przeanalizować jej składu? Na pewno mamy dość paliwa, by zabrać przynajmniej jeden statek do obłoku Oorta.

- Po co? - rozległ się beznamiętny głos Siwspa.

- Jak to po co! Żeby go wysadzić! I żeby zniszczyć Nici, które tam powstają!

Nastąpiło kolejne z dziwnych zamilknięć Siwspa, a potem nagle na ekranie pojawił się układ Rukbatu. Planety wirowały wokół centralnej gwiazdy. Potem obraz się zmienił, jasne słońce zmniejszyło się do punkciku światła, planety prawie zniknęły, a na ekranie pojawił się w całej swojej okazałości zakręcony obłok Oorta i nieomal pokrył ekran, wymazując nawet odległy Rukbat. Podobnie jak przy wielu uprzednich prezentacjach, czerwona linia zaczęła wskazywać orbitę Czerwonej Gwiazdy. Przechodziła przez obłok Oorta, a potem znów we wnętrze układu, od czasu do czasu mieszając się z orbitą Pernu.

- Siwsp wie, jak nam pokazać, gdzie jest nasze miejsce - mruknął Piemur.

- Och! - westchnął zrezygnowany Fandarel. - Naprawdę, trudno jest pojąć różnicę między ogromem obłoku Oorta a niepozornością naszego maleńkiego świata.

- Tak więc co mamy zniszczyć, żeby pozbyć się Nici? - spytał F’lar.

- Najlepszym sposobem na zmniejszenie zagrożenia ze strony Nici jest zmiana orbity Czerwonej Gwiazdy - odpowiedział Siwsp.

- A kiedy powiesz nam jak to osiągnąć?

- Już wkrótce skończycie studia i dokonacie wszystkich potrzebnych analiz.

- Więc odnalezienie paliwa w niczym nam nie pomoże? - F’Lessan zgarbił się z rozczarowania. Na ogół był wesoły, ale tym razem wyjątkowo okazał zmartwienie.

- Pomoże, ale w innej dziedzinie, F’lessanie. Dobrze jest mieć wybór. Wykonałeś dobrą robotę. - Była to najwyższa pochwała, jaką potrafił wyrazić Siwsp. - Nie popadaj w apatię.

- Więc co mam zrobić z tymi pakietami paliwa? - spytał F’Lessan próbując opanować emocje.

- Trzeba je przenieść do zabezpieczonych magazynów na Lądowisku.

- Czy mamy dodatkowe opakowania? Te pakiety są stare.

- Skoro przetrwały dwa tysiące pięćset dwadzieścia osiem lat, przetrwają jeszcze więcej - uspokoił go Siwsp. Na jego ekranie pokazała się mapa. - Oto rozkład zajęć dla spiżowych i brązowych smoków. Tak będą latać do ładowni wszystkich trzech statków. Ostatnie odczyty wskazują, że jest tam wystarczająca ilość tlenu, by każdy smok i jeździec mógł doświadczyć stanu nieważkości.

- A po co mają to robić? - spytał F’lar.

- Jest to konieczne dla powodzenia Planu.

Rozkłady lotów zostały przekazane Przywódcom każdego z ośmiu Weyrów i były źródłem radości dla wszystkich z wyjątkiem nielicznych, głównie jeźdźców starszych smoków, dla których nawet polowanie stawało się trudne. Natomiast weyrzątka wprost tryskały zachwytem i ich Mistrzom niełatwo było utrzymać dyscyplinę.

Każda grupa była wysyłana z kimś mającym już doświadczenie w stanie nieważkości, nawet Jancis, Piemur i Sharra latali jako opiekunowie. Często ciągnęły za nimi całe stada jaszczurek ognistych i chociaż powodowało to skargi, Siwsp popierał ich zainteresowanie. Weyry przepełniał nowy entuzjazm, pokonując apatię środkowego okresu Przejścia.

Trzy dni później ktoś podpalił pakiety z paliwem, ale jaszczurki wszczęły alarm, więc obeszło się bez szkód. Usłyszawszy o tej niedoszłej katastrofie, Siwsp pozostał nieporuszony i beznamiętnym głosem poinformował wzburzonych Lytola i D’rama, że paliwo jest niepalne. Ale Fandarel, dowiedziawszy się o całej sprawie, natychmiast zaczął pytać, jak takie paliwo może dostarczać energii. Siwsp odpowiedział wykładem o budowie siedmiu rodzajów silników odrzutowych, począwszy od najprostszych, w których zachodzą reakcje, o jakich już im mówił, a które były mało zrozumiałe nawet dla Fandarela, a skończywszy na najbardziej skomplikowanych, wielofazowych.

Tego wieczora Mistrz Morilton wysłał swoją jaszczurkę z pilną i przerażającą wiadomością, że ktoś w jego siedzibie zniszczył wszystkie soczewki, które miały być zainstalowane w mikroskopach i teleskopach, niwecząc efekty miesiąca ciężkiej, wymagającej cierpliwości pracy. Następnego dnia Mistrz Fandarel zorientował się, że metalowe baryłki, które wyrabiał do przechowywania soczewek, zostały wrzucone do pieca kowalskiego, gdzie przez noc się stopiły.

Na szczęście przynajmniej trening smoków odbywał się bez zakłóceń, bo inaczej morale spadłoby bardzo nisko. Na dodatek Oldive i Sharra nareszcie zdołali przeciąć skorupę owoidu Nici ostrzem z czarnego diamentu.

- Wiele się nie dowiedzieliśmy - powiedziała Sharra Jaxomowi gdy wieczorem wróciła do domu. - To skomplikowany organizm i jego analiza zabierze nam dużo czasu. Niestety musimy pracować powoli. Chyba właśnie dlatego Siwsp nauczył nas hodowli bakterii, bo stanowi to dobre przygotowanie do tego rodzaju badań.

- Jak to wygląda w środku?

- Zdumiewający chaos - odpowiedziała marszcząc czoło w zamyśleniu. Potem zachichotała kpiąco. - Nie wiem, jak to sobie wyobrażałam. Właściwie nigdy o tym nie myślałam. Ale owoid jest owinięty warstwami brudnego, twardego jak skała lodu, w którym znajdują się kamyki, żwir i wszelkiego rodzaju śmieci. Owoidy bywają białawe, żółte, czarne, szare... Czy hel jest żółty? Byłeś na tych wykładach o ciekłym gazie. Nie, to był Piemur i Jancis.

- W każdym razie są tam zwoje, które skręcają się bez końca. Można je oddzielić od reszty materiału. Są tam też jakieś rurki i kawałki czegoś bąbelkowatego. Siwsp powiedział, że to bardzo słabo zorganizowana forma życia.

Jaxom roześmiał się zaskoczony.

- A tak bardzo dezorganizuje nasze życie!

- Ach, Jaxomie, nie to miał na myśli. Ale nie mogliśmy zrobić dzisiaj wiele, gdyż nie mamy odpowiednich narzędzi do pracy w tak niskiej temperaturze. - Uśmiechnęła się na wspomnienie niepowodzeń. - Te, które przynieśliśmy, stały się kruche i rozpadały się w zimnie.

- Metal stał się kruchy?

- Dobra kowalska stal też. Siwsp mówi, że powinniśmy używać specjalnego szkła.

- Szkło, no tak. - Jaxom pomyślał o tych wszystkich godzinach, które Siwsp spędził z Mistrzem Moriltonem i uśmiechnął się. - To dlatego. Ale skąd Siwsp mógł wiedzieć, że złapiemy Nić, kiedy nie wiedział nawet, że będziemy w stanie to zrobić?

- Chyba nie rozumiem, o co ci chodzi, Jaxomie.

- Ja też nie jestem pewien, moja śliczna. Zastanawiam się, kto jest bardziej zaskoczony? Siwsp, czy my?

Następnego ranka Sharra poprosiła Jaxoma, żeby pozwolił Ruthowi zabrać ją do Mistrza Oldive’a. Chciała z nim omówić, kogo jeszcze będą potrzebo wali do pomocy. Ruth zawsze lubił wozić Sharrę, więc Jaxom mógł pozostać w Ruathcie i przewodniczyć wraz z Brandem długo odwlekanemu spotkaniu, podczas którego trzeba było rozsądzić drobne spory w Warowni.

Właśnie zasiadał w Wielkiej Sali, kiedy zauważył Rutha odlatującego z Sharra. Przerażony zerwał się na równe nogi.

Uprząż, Ruth! Którą Sharra wzięła?

W chwili gdy Ruth odparł: jest bezpieczna, dwie jaszczurki Sharry wrzasnęły tak głośno, że Lamoth, starszy smok spiżowy wylegujący się na wzgórzu, zaryczał na alarm. Jaxom, sparaliżowany szokiem, patrzył jak Ruth powoli obniża lot, a Sharra kurczowo trzyma go za szyję. Meeri Talia wbiły szpony w ramiona jej kurtki jeździeckiej. Główny pasek uprzęży zwisał luźno między łapami Rutha.

Drżąc ze strachu o życie żony, Jaxom zapomniał o swojej godności i obowiązkach i wybiegł z Wielkiej Sali. Nie chcąc niepokoić jej opowiadaniem o wypadku, o którym zresztą już niemal zapomniał, naraził ją na utratę życia. Ruth ostrożnie wylądował. Trzęsącymi się rękami Jaxom pomógł Sharrze zejść, a potem mocno ją objął.

Powinienem był spytać, którą uprząż wzięła, powiedział Ruth, robiąc sam sobie wyrzuty, a jego skóra zabarwiła się na szaro z niepokoju. I nie pokazałem jej, gdzie schowałeś uprząż, której teraz używasz.

- To nie twoja wina, Ruth. Wszystko dobrze, Sharra? Nie zraniłaś się? Kiedy zobaczyłem, że zawisłaś... - jego głos się załamał. Ukrył twarz na jej szyi i poczuł, że żona drży tak bardzo jak on.

Sharra potrzebowała ukojenia, ale wkrótce uświadomiła sobie, że mają publiczność, i ze słabym, zawstydzonym śmiechem uwolniła się z jego objęć. Rozluźnił je, ale nie pozwolił jej odejść. Gdyby nie była takim zręcznym jeźdźcem... Gdyby Ruth nie był takim inteligentnym smokiem...

- Myślałam, że naprawiłeś uprząż - powiedziała zaglądając niespokojnie w jego oczy.

- Naprawiłem! - Nie mógł powiedzieć jej prawdy, kiedy tak wiele osób ich słuchało, a pomimo więzi pomiędzy nimi, najwyraźniej nie zorientowała się, że coś ukrywa.

- Muszę iść, Jaxomie - stwierdziła. Poczucie obowiązku walczyło w niej ze strachem. - Czy Ruth bardzo się obrazi, jeśli polecę z G’lanarem na Lamothcie?

- Chcesz lecieć? - Jaxom był jednocześnie zdumiony i dumny z odwagi żony.

- Tak będzie najlepiej, Jax, żeby przezwyciężyć szok. - Pochyliła się przez niego i pogłaskała Rutha po nosie. - Wiem, że to nie twoja wina, kochany. Proszę, nie martw się! Ten odcień szarości nie pasuje do ciebie!

Skacząc w powietrze poczułem, że pasek się przerywa, powiedział Ruth Jaxomowi. Powinienem był spytać, której uprzęży użyła. Powinienem był.

- Już dobrze, Ruth. Ocaliłeś Sharrę - mówił Jaxom z wdzięcznością. - Ale teraz musi lecieć do Cechu Uzdrowicieli. Poleci na Lamothcie, z G’lanarem.

Ruth przyglądał się swojemu jeźdźcowi, pomarańczowy kolor paniki zaczął znikać z jego oczu. Jest w porządku, jak najeźdźca z przeszłości, zgodził się Ruth niechętnie. Ale szkoda, że Dunluth i S’gar jeszcze nie wrócili.

- Wiesz, że ta para nie może latać przeciwko Niciom. G’lanar słabnie, a Lamoth ledwo przeżuwa swoje jedzenie, więc nie ma co mówić o skale ognistej. - Jaxom nie myślał więcej o komentarzu Rutha, tylko taktownie poprosił starego smoka i jeźdźca, żeby przewieźli Sharrę do Siedziby Uzdrowicieli. Zdjął zwisającą uprząż i zwinął, żeby sprawdzić ją później. Obserwował całą trójkę dopóki Lamoth nie wszedł w pomiędzy. Meer i Talia podążyli za nimi bez oporów. Wtedy wrócił do Wielkiej Sali, a Brand i zastępca zarządcy wskazali obecnym, by zajęli miejsca.

- Nie powiedziałeś jej? - Brand spytał szeptem Jaxoma gdy usiedli.

- Zrobię to teraz. Mało brakowało. - Układając papiery rozsypane w panice Jaxom zauważył, że jego palce drżą.

- Rzeczywiście. Jak sądzisz, czy ten... oczywisty zamach na twoje życie ma coś wspólnego z niedawnymi wypadkami?

- Sam chciałbym to wiedzieć.

- Porozmawiasz z Przywódcami Bendenu, prawda? - Spojrzenie Branda było surowe i nieubłagane.

- Tak - zgodził się Jaxom ze słabym uśmiechem - ponieważ wiem, że inaczej ty to zrobisz.

- To zrozumiałe. - Potem głośniej, Brand ciągnął: - Pierwsza sprawa dotyczy nadużycia zapasów Warowni.


Tego wieczora Jaxom opowiedział Sharrze o rozmowie, którą podsłuchał w Warowni Tillek i dochodzeniu przeprowadzonym przez Branda, które jednak nie przyniosło żadnych rezultatów, gdyż Pell oświadczył, że jest całkiem zadowolony z pracy w Cechu swojego ojca. Zapewnił, że nigdy nikt nie wypytywał go o jego pokrewieństwo z Rodem Ruathy, a on i tak w najlepszym razie jest krewnym w drugiej linii.

Kiedy Sharra zganiła już Jaxoma za “oszczędzanie” jej niepokoju, przejrzeli wpisy w księdze gości Warowni i nie mogli znaleźć nikogo choćby w najmniejszym stopniu podejrzanego. Ruth nie mógł im pomóc, gdyż nie zawsze przebywał w weyrze, kiedy Jaxom był w domu. Zazwyczaj przyłączał się do smoka pełniącego wartę.

Nawet do starego Lamotha, dodał. Ja drapię jego, gdy go swędzi, a on drapie mnie!

Następnego dnia oboje, Sharra i Jaxom, mieli wrócić na Lądowisko, na zebranie dotyczące sabotaży.

- Jaxomie, jeśli sam nie opowiesz o tym wypadku, ja to zrobię - zapowiedziała Sharra.

- To dotyczyło sukcesji, Sharrie - zaoponował. - Sabotaże to coś zupełnie innego.

- Skąd wiesz? - zapytała zaciskając dłonie na poręczach i rzucając mu gniewne, pełne wyrzutu spojrzenie. - Zwłaszcza że pełnisz główną rolę we wszystkich zamierzeniach Siwspa.

- Ja? Główną rolę? - Jaxom popatrzył na nią ze zdumieniem.

- Tak właśnie jest nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. - Jej surowy wyraz twarzy złagodniał. - Sam byś tego nigdy nie zauważył. - Słodkim uśmiechem pokryła zniecierpliwienie. - Ale tak jest. Uwierz mi. I każdy na planecie o tym wie.

- Ale ja... ja...

- Och, nie przejmuj się, Jax. To, że nie nadymasz się poczuciem własnej ważności i nie irytujesz tym ludzi jest jedną z twoich najbardziej ujmujących cech.

- A kto taić robi? - Jaxom szybko pomyślał o wszystkich, którzy tak pilnie z nim współpracowali.

- Nikt, ale ty miałbyś do tego prawo. - Usiadła mu na kolanach, jedną ręką objęła go za szyję, a drugą wygładzała jego zmarszczone czoło. - Dlatego odstępcy chcą cię wyeliminować! Nie możesz zaprzeczyć, że niezadowolenie ze zbyt długiego czasu, jaki już trwa wykonywanie projektu Siwspa, jest coraz powszechniejsze.

Jaxom westchnął, gdyż była to jedna z wielu rzeczy, której znaczenie próbował umniejszyć.

- Wiem o tym. Właściwie przyjąłem z ulgą, że się to ujawniło. Sharra zesztywniała w jego ramionach.

- Wiesz kim są?

- Sebell podejrzewa, kto może być w to wplątany, ale żaden z harfiarzy nie przedstawił dowodów. A nie można oskarżyć Lorda Warowni bez znaczących dowodów.

Przyznała mu rację i położyła głowę na jego ramieniu.

- Uważasz na siebie, prawda, Jax? - spytała cicho. Była bardzo zaniepokojona.

- Bardziej niż ty - odparł przytulając ją. - Ile razy ci mówiłem, żebyś sprawdzała uprząż zanim ją założysz?


Nazajutrz, na Lądowisku, Siwsp objął przewodnictwo nad zebraniem, ale przede wszystkim zarządził, by z budynku wyszli wszyscy oprócz osób zaproszonych na spotkanie.

- Mimo że wszystkie incydenty były skierowane przeciwko nowej technologii, którą rozwijacie - powiedział - żaden z nich, jak dotąd, nie zagroził powodzeniu waszej pracy.

- Jeszcze nie - przyznał ponuro Robinton.

- Nie zgadzam się z tym - powiedziała Sharra i twardo spojrzała na męża. Kiedy zawahał się, oznajmiła: - Ktoś próbuje zabić Jaxoma.

Kiedy ucichło zamieszanie, Jaxom zdał pełen, choć zwięzły raport.

- To jest niepokojące - rzekł Siwsp, wznosząc głos, by przekrzyczeć pytania zadawane nerwowo przez obecnych. - Czy biały smok nie stanowi zabezpieczenia przeciwko tego rodzaju próbom? Czy nie może im zapobiec?

- Nie denerwujcie się - odparł Jaxom poirytowany zamieszaniem, chociaż chciał upewnić się, że taki atak nie zagrozi więcej Sharrze. - Ruth zdał sobie sprawę co się dzieje, kiedy pękł pasek uprzęży i ocalił Sharrze życie. Zostawiłem tę uprząż w otwartym miejscu, a schowałem tę której używam. Tylko...

- Nie chciał, żebym się martwiła - powiedziała Sharra cierpko. - Brand próbuje dowiedzieć się, kto mógł pociąć pasy. A zrobił to bardzo zręcznie ktoś, kto wie, jaki jest nacisk na uprząż podczas lotu.

- Jeździec? - krzyknęła oburzona Lessa, a na zewnątrz smoki ryknęły na alarm. - Nie ma takiego jeźdźca, który wystawiłby Rutha czy Jaxoma na niebezpieczeństwo! - Spojrzała ze złością na młodego Lorda Warowni, jakby to była jego wina. Odpowiedział jej takim samym spojrzeniem.

- Ani też żaden jeździec nie mógłby tego zrobić bez wiedzy swojego smoka - zauważył F’lar.

- Nic się nie zyska... - Lessa urwała - pozbywając się Jaxoma.

- Czy mógłby to być protest przeciwko mojej pracy nad Nicią? - spytała Sharra.

Jaxom potrząsnął gwałtownie głową.

- To niemożliwe. Kto mógł wiedzieć, że będziesz chciała, by Ruth poleciał z tobą do Siedziby Uzdrowicieli?

- Skoro to Jaxom zazwyczaj lata na Ruthu - odezwał się Siwsp jak zwykle spokojnie - można logicznie przyjąć, że to on był celem. Nie wolno dopuścić do dalszych zamachów na jego życie.

- Meer i Talia otrzymały odpowiednie rozkazy - oznajmiła Sharra rezolutnie.

- A Ruth? - spytała Lessa, ale zaraz zagłuszyła ją kakofonia ryków smoków na Lądowisku. Zaskoczona ich wojowniczością zamrugała oczami. - I wydaje się, wszystkie inne smoki na Pernie! - Pochyliła się, żeby położyć dłoń na ramieniu Sharry. - Teraz już zawsze będziemy ostrzegani przed niebezpieczeństwem. - Zwróciła spojrzenie na Jaxoma i zbeształa go. - Powinniśmy już dawno się o tym dowiedzieć, młody człowieku!

- Nic mi nie groziło - zaprotestował Jaxom. - Byłem bardzo ostrożny.

- Jaxomie, trzeba podwoić czujność. Trzeba również natychmiast wprowadzić właściwe zabezpieczenia, które zapobiegną nowym aktom wandalizmu w Cechach wykonujących specjalistyczną pracę - odpowiedział surowo Siwsp. - Dokonane ostatnio zniszczenia opóźniają ukończenie potrzebnego nam wyposażenia, ale na szczęście wandale nie wiedzą, jak ważna jest pozostała produkcja: hełmów kosmicznych, zbiorników tlenu i dodatkowych skafandrów, które są konieczne dla sukcesu naszego przedsięwzięcia.

- Cała ta praca odbywa się w rozmaitych miejscach - Fandarel westchnął z ulgą. Potem jednak surowo potrząsnął głową. - Trudno mi uwierzyć, że członek mojego Cechu mógł zniszczyć ciężką pracę swoich kolegów.

- Twoja społeczność to ludzie ufni - powiedział Siwsp - i przykro patrzeć, jak to zaufanie jest wykorzystywane.

- Tak, rzeczywiście - przyznał Fandarel ze smutkiem, ale zaraz wyprostował zgarbione ramiona. - Będziemy czujni. F’larze, czy są jacyś jeźdźcy chętni do dodatkowej służby?

- Whery-stróże lepiej się do tego nadają - powiedział Lytol, przyłączając się do dyskusji po raz pierwszy. Mimo południowej opalenizny jego twarz zszarzała, gdy słuchał o zamachach na Jaxoma. - Będą bardzo skuteczne, a moim zdaniem Weyry mają już zbyt wiele obowiązków.

- Whery i jaszczurki - uzupełnił Fandarel.- Wielu Mistrzów Cechów ma własne jaszczurki, a kiedy dowiedzą się, że mają zachowywać czujność, na pewno będzie można na nie liczyć.

- Mojemu bratu Torikowi udało się z kocimi młodymi - wtrąciła Sharra. - Oczywiście w ciągu dnia trzeba je trzymać w klatce, bo są dzikie.

- Wystawcie tyle straży, ile potrzeba, i nie pozwólcie, by ucierpiała produkcja - zarządził Siwsp. - Jutro smoki przeznaczone do ćwiczeń na “Yokohamie” przewiozą pakiety paliwowe. Mistrzu Fandarelu, dopilnujesz, by je opróżniono do głównego zbiornika. W ten sposób wyeliminujemy przynajmniej jedno zagrożenie.

- Może warto byłoby wywieźć wszystkie delikatne materiały na “Yokohamę”? - zaproponował F’lar.

- Niestety z wielu powodów nie można tam przewieźć wszystkiego - wyjaśnił mu Siwsp - ale niektóre owszem. Gdy tylko je skompletujemy, będą mogły być przetransportowane na statek.

- Czy jest jakaś gwarancja, że będą tam bezpieczne? - upewniał się Lytol. Zignorował tych, którzy spoglądali na niego z gniewem, zmieszanych jego niewiarą w zapewnienia Siwspa.

- Mogę monitorować “Yokohamę” i pilnować jej z o wiele większą łatwością, niż wy pilnujecie waszych Warowni, Cechów i Weyrów - odparł Siwsp.

- A strażnik pilnuje sam siebie - dodał Lytol cicho.

- Q.E.D. - podsumował Siwsp.

- Ku e de? Co to znaczy? - spytał Piemur.

- To wyrażenie pochodzące ze starego ziemskiego języka: Quod erat demonstrandum, czyli “co było do dowiedzenia”.


Rozdział XIV



Następnego dnia po południu Jaxom i Piemur, przebywający obecnie na mostku “Yokohamy”, pochylali się nad pulpitem sterującym silnikami statku.

- Wiem, że opróżniliśmy wszystkie pakiety - powiedział zmartwiony Piemur - ale wskaźnik tego nie pokazuje.

- To wielki zbiornik - mruknął Jaxom, pukając w tarczę wskaźników. - Taka ilość paliwa jest jak kropla w morzu.

- Cała praca na nic - rozpaczał Piemur. Musieli włożyć skafandry, ponieważ pomieszczenie z dodatkową miarą poboru paliwa, znajdowało się w sektorze niskiego ciśnienia. Młodemu harfiarzowi nie podobały się ani ograniczenia spowodowane noszeniem skafandra, ani zapach stęchłego powietrza. Mimo nieważkości, pakiety były nieporęczne, a poza tym za każdym przejściem mogli zabierać z ładowni tylko dwa. Przynajmniej dobrze się składało, że smoki potrafiły wnieść to wszystko do ładowni. A jeszcze trudniejsze okazało się opróżnianie pakietów zgodnie z instrukcjami Siwspa, który dokładnie im wyjaśnił, jak w stanie nieważkości postępować z cieczą.

- Wcale nie na nic - zaprzeczył Siwsp. - Teraz już paliwo nie jest niebezpieczne dla otoczenia.

- A było niebezpieczne? - spytał Piemur rzucając Jaxomowi spojrzenie oznaczające “a nie mówiłem?”

- Wprawdzie paliwo jest niepalne, ale ma właściwości toksyczne. Mogłoby zatruć ludzi, a oprócz tego grunt, przesiąknięty tym paliwem staje się jałowy. Najlepiej unikać niepotrzebnych kłopotów.

Jaxom poruszył ramionami, by rozluźnić zesztywniałe mięśnie. Czasami praca w stanie nieważkości była cięższa niż taka sama, wymagająca równego wydatkowania energii, na Pernie.

- I bez tego mamy dość kłopotów - orzekł Piemur, a potem zwrócił się do Jaxoma. - Chcesz klahu? - Podniósł “gorącą butelkę”, jeden z nowych wynalazków. Była to duża, gruba, szklana butla, izolowana włóknem z tej samej rośliny, której Bendarek używał do wyrobu papieru, i włożona do osłony z nowego twardego plastiku. Utrzymywała ona ciecz ciepłą lub zimną, chociaż niektórzy ludzie nie mogli zrozumieć, skąd butelka znała różnicę. - A może pasztecik z mięsem? - Piemur łaskawie podał kilka zapakowanych porcji.

Jaxom uśmiechnął się popijając z butelki. Musiał uważać, żeby nie wydostały się z niej kropelki płynu.

- Jak to się dzieje, że zawsze masz najnowsze wynalazki?

Piemur przewrócił znacząco oczami.

- Harfiarze tradycyjnie wypróbowują nowe rzeczy! A zresztą mieszkam na Lądowisku, gdzie Hamian ma swoją manufakturę, a ty tylko wpadasz na chwilę i zawsze przegapiasz najlepsze.

Jaxom postanowił zignorować przytyk.

- Dziękuję za poczęstunek, Piemurze. Zgłodniałem przy tej pracy.

Po wejściu na mostek zdjęli hełmy i rękawice, a teraz usadowili się wygodnie w fotelach przy pulpitach. Kiedy zaspokoili pierwszy głód, Piemur wskazał na Rutha, Farli i Meera. Zarówno biały smok jak i ogniste jaszczurki tkwiły przylepione do okna i wyglądały na zewnątrz.

- Widzą coś, czego my nie widzimy?

- Pytałem o to Rutha - powiedział Jaxom. - Mówi, że lubi patrzeć na Pern, bo pięknie się prezentuje. Dzięki chmurom i różnicom w świetle nigdy nie wygląda tak samo.

- Skoro spożywacie posiłek i macie wolną chwilę - rozległ się głos Siwspa - wyjaśnię wam kolejny ważny krok w procesie szkolenia.

- Czy dlatego kazałeś nam nosić pakiety? - spytał Piemur puszczając oczko do Jaxoma.

- Piemurze, jak zawsze jesteś spostrzegawczy. Tu nas nikt nie podsłucha.

- Zamieniamy się w słuch - odrzekł Piemur, a potem dodał pospiesznie: - mówiąc w przenośni, oczywiście.

- To dobrze. Koniecznie trzeba się dowiedzieć, ile czasu smoki mogą spędzić w przestrzeni kosmicznej bez ochrony skafandrów takich jak te, które teraz macie na sobie.

- Myślałem, że już to wyliczyłeś, Siwspie - zdziwił się Jaxom. - Ruthowi i Farli nic się nie stało podczas tego całego czasu, który byli na mostku. Chyba nie odczuwają zimna, i z pewnością nie zabrakło im tlenu.

- Byli na mostku przez dokładnie trzy i pół minuty, a trzeba, żeby smoki funkcjonowały normalnie przez co najmniej dwanaście minut. Piętnaście będzie górną granicą potrzebnego czasu.

- Na co? - spytał Jaxom, pochylając się w przód i opierając łokcie na kolanach. Oczy Piemura lśniły podnieceniem.

- Ćwiczenie polega na przyzwyczajeniu ich do pobytu w kosmosie...

- Gdy już przyzwyczają się do stanu nieważkości? - uściślił Jaxom.

- Tak.

- A więc teraz uczymy się chodzić? - zażartował Piemur.

- Można tak powiedzieć. Smoki przystosowują się doskonale. Nie stwierdziłem niekorzystnych reakcji na stan nieważkości.

- Dlaczego miałyby źle reagować? - zdziwił się Jaxom. - To prawie to samo co unoszenie się lub pobyt pomiędzy, a to nigdy nie sprawia smokom kłopotu. A więc teraz chcesz, by wyszły na zewnątrz, prawda?

- Nie odpłyną od statku? - spytał Piemur, rzucając niespokojne spojrzenie na Jaxoma. - To znaczy, tak jak owoidy Nici?

- O ile nie wykonają gwałtownego ruchu, pozostaną w tym samym miejscu - wyjaśnił Siwsp. - Ponieważ wyjdą z “Yokohamy”, będą poruszać się z tą samą prędkością co statek, podczas gdy owoidy Nici przepływają z inną szybkością w stosunku do statku. Jednak, żeby zapobiec panice...

- Smoki nie wpadają w panikę - obraził się Jaxom, wyprzedzając Piemura, który chciał powiedzieć to samo.

- Ale ich jeźdźcom może się to zdarzyć.

- Wątpię - odrzekł Jaxom.

- Lordzie Jaxomie, może jeźdźcy smoków zostali odpowiednio wyszkoleni - powiedział Siwsp niezmiernie formalnie - ale kroniki wielu pokoleń wskazują, że niektórzy ludzie pomimo szkolenia mogą popaść w agorafobię. Wobec tego, żeby zapobiec panice, zwierzę powinno się zakotwiczyć...

- Smok powinien się zakotwiczyć - automatycznie poprawił Jaxom.

-...bezpiecznie do “Yokohamy” - skończył Siwsp.

- Linami? Możemy zdobyć linę albo ten świetny kabel, który wytwarza Fandarel - zaproponował Piemur.

- To nie będzie konieczne, gdyż mamy tu coś odpowiedniego.

- Co takiego? - spytał Jaxom ze skruchą, zdając sobie sprawę, że ich przekomarzanie się opóźniało przekazanie im wyjaśnień, które od tak dawna chcieli usłyszeć.

Ekran przed nimi rozjaśnił się, ukazując przekrój “Yokohamy”. Potem obraz zmienił się i pokazało się zbliżenie długiego wału, do którego zamocowane były silniki, oraz krata z metalowych belek, na której niegdyś umieszczano dodatkowe zbiorniki paliwa.

- Smoki mogą się tego trzymać! - wykrzyknął Jaxom. - To na pewno stwarza możliwość pewnego chwytu. I, o ile nie odczytałem źle wymiarów, te poręcze są tak długie, jak Obrzeże Weyru. Piemurze, wyobraź sobie, wszystkie Weyry Pernu, w przestrzeni kosmicznej wzdłuż tych szyn! Co to będzie za widok!

- Jedynym minusem - odrzekł rozsądnie Piemur - jest to, że nie ma dość skafandrów dla wszystkich jeźdźców Pernu.

- Będzie ich dość - powiedział spokojnie Siwsp - choć nie wszystkie Weyry Pernu będą potrzebne. Lordzie Jaxomie, skoro nadal masz na sobie skafander, a już zjadłeś, może ty i Ruth spróbujecie spędzić teraz trochę czasu na zewnątrz?

Oczy Piemura rozszerzyły się, gdy pojął niezwykłą propozycję Siwspa.

- Na pierwsze Jajo, Jaxomie, to nie ludzi musisz się obawiać. Sam Siwsp próbuje cię zabić!

- Bzdura! - odparł gniewnie Jaxom. Ale czuł skurcz w żołądku i przyspieszone bicie serca na myśl o wyjściu na zewnątrz. - Ruth?

Zobaczę dużo więcej stamtąd niż widzę przez okno, odpowiedział smok po chwili namysłu.

Ze śmiechem tylko odrobinę niepewnym Jaxom przekazał Piemurowi wypowiedź Rutha. Harfiarz rzucił mu długie pełne niewiary spojrzenie i westchnął.

- Nie wiem, który z was jest bardziej szalony. Co za para z was! Odważylibyście się na wszystko. - Potem dodał żartobliwie: - A to o mnie się mówi jako o tym nieodpowiedzialnym.

- Ale ty nie jesteś jeźdźcem smoka - powiedział łagodnie Jaxom.

- Czyli to smok czyni człowieka? - wypalił Piemur.

Jaxom uśmiechnął się i posłał pełne uczucia spojrzenie w stronę Rutha, który przyglądał się ludziom.

- Kiedy smok prowadzi cię i strzeże, czujesz się bezpiecznie.

- Jak długo pasy uprzęży nie puszczają - rozległa się natychmiastowa replika Piemura. Potem Piemur pokiwał głową. - Jednak gdy się o tym wszystkim pomyśli, to rzeczywiście, z Siwspem jako mentorem nie musisz się martwić o to, co mogą ci zrobić zwykli ludzie.

- Lord Jaxom nie znajdzie się w niebezpieczeństwie, Harfiarzu Piemurze - odrzekł Siwsp ze zwykłym spokojem.

- Bo ty tak mówisz? - Piemur przygwoździł Jaxoma gniewnym spojrzeniem. - A więc masz zamiar to zrobić? Nie porozumiewając się z nikim?

Jaxom odpowiedział podobnym spojrzeniem, czując jak wzbiera w nim gniew.

- Nie potrzebuję nikogo prosić o pozwolenie. Od dawna już jestem dorosły i sam podejmuję decyzje. I zrobię to nie czekając, aż ktoś mi przeszkodzi. Ty, czy F’lar, Lessa czy Robinton.

- A Sharra? - Piemur nalegał nie odwracając oczu.

Jaxomie, to, o co prosi nas Siwsp, nie wydaje się trudne, wtrącił Ruth. Nie jest bardziej niebezpieczne niż wejście w pomiędzy, gdzie nie ma się czego trzymać. Moje szpony są mocne. Ich chwyt zapewni nam obu bezpieczeństwo.

- Ruth nie widzi żadnego problemu. Gdyby było inaczej, na pewno bym go posłuchał - tłumaczył się Jaxom, zdając sobie dobrze sprawę, że Sharra niewątpliwie podzielałaby zastrzeżenia Piemura. - Nie wiem dlaczego tak cię to przeraża. Myślałem, że będziesz chciał wyjść pierwszy.

Piemur zdołał przywołać cień uśmiechu.

- Po pierwsze, nie mam smoka, który by mnie przekonał. Po drugie, nie lubię być zawinięty w to tutaj - uderzył dłonią w skafander. - A po trzecie, jest bardzo prawdopodobne, że należę do tych, którzy wpadają w panikę, gdy solidna ziemia jest o miliony długości smoków od ich stóp. Więc - zakończył, wstając i sięgając po hełm Jaxoma - skoro nie mogę cię przekonać, zrób to. Od razu! Zanim umrę ze strachu!

Jaxom schwycił go za ramię.

- Nie zapominaj, że Siwsp nie może narazić ludzkiego życia na niebezpieczeństwo. I przecież widzieliśmy taśmy z kosmonautami pracującymi na zewnątrz.

No to chodźmy. Ruth odepchnął się od okna na tyle mocno, żeby dotrzeć do Jaxoma. Spojrzał w dół na chmurną twarz Piemura. Powiedz Piemurowi, że nie pozwolę, by coś ci się stało.

- Ruth mówi, że nie pozwoli by coś mi się stało - przekazał Jaxom. Z szorstkością zrodzoną z niepokoju, Piemur przymocował hełm Jaxoma, zabezpieczył złącza, sprawdził dopływ tlenu, a potem wskazał gestem, by włączyć słuchawki hełmu.

- Jaxomie, przekazuj na bieżąco, dobrze? - poprosił.

- Kiwnij głową, jeśli dobrze mnie słyszysz. - Dźwięk własnego głosu odbijającego się w hełmie nadal brzmiał dla Jaxoma niesamowicie.

Piemur skinął głową, jego twarz pozbawiona była wszelkiego wyrazu.

- Siwspie, pokazuj Piemurowi, gdzie jesteśmy - rozkazał Jaxom, po czym klepnął przyjaciela w ramię. Potem ostrożnie odepchnął się od podłogi jedną nogą, następnie drugą, i popłynął w stronę Rutha. Wciągnął się na jego grzbiet i przymocował uprząż do zapięć zaprojektowanych tak, by przytrzymywały ekwipunek podczas pracy w próżni.

- Masz właściwą uprząż? - spytał Piemur lodowato.

- Pytasz mnie o to dzisiaj już drugi raz.

- Bo warto. Widzisz ten ekran na górze? - ton Piemura był jeszcze bardziej cierpki. Jaxom wolałby, żeby jego przyjaciel nie niepokoił się aż tak bardzo. Ale to była jeszcze jedna rzecz, którą tylko inny jeździec mógł zrozumieć: niezachwiana wiara w umiejętności własnego smoka. A Ruth miał ich więcej niż wszystkie pozostałe smoki Pernu.

- Widzę go - powiedział, a własny głos zabrzmiał mu wysoko i chrapliwie w uszach. Ruth, wiesz dokąd idziemy?

Oczywiście. Ruszamy?

Jaxom był przyzwyczajony do bardzo krótkich przejść w pomiędzy, ale to musiało być najkrótsze ze wszystkich. W jednej chwili znajdowali się na mostku, a w następnej otoczyła ich całkiem odmienna ciemność. Przez jedno drgnienie serca Jaxom poczuł taki strach, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doznał. Ale głowa Rutha, wzniesiona i kołysząca się wkoło, gdy obserwował roztaczającą się przed nimi scenę, była znakiem dodającym pewności, jakiej potrzebował. Potem uświadomił sobie że, inaczej niż w pomiędzy, gdzie nie odczuwał niczego, tu wyraźnie odbierał wrażenia, gdy jego nogi ciskały szyję Rutha, a pasy uprzęży naciskały na jego talię.

Nie odlecę w przestrzeń, powiedział Ruth równie spokojnie jak zwykle. Mogę przytrzymać się szponami. Metal jest tak zimny, że wydaje się gorący.

Jaxom spojrzał w dół i zauważył, że Ruth faktycznie schwycił się belek. Ostrożnie wyciągnął szpony przedniej łapy, złapał górną krawędź, ustawił tylne łapy jedna przed drugą na dolnej, i wygodnie się wyciągnął.

Wstrzymuję oddech, ale czuję się dobrze, mówił dalej Ruth rozglądając się uważnie wkoło. Jego lewe oko wirowało powoli błękitem zainteresowania. Poniżej Jaxom widział więcej poziomych belek tworzących kratę otaczającą silniki. Najwięcej ich było poza ramą, olbrzymią prostokątną strukturą w kształcie pudła, w której materia/antymateria dostarczała energii silnikom podczas międzygwiezdnych podróży.

- Wszystko w porządku, Jaxomie? - spytał Siwsp.

- Świetnie - odparł Jaxom. Bardzo niechętnie udzieliłby innej odpowiedzi, ale prawdę mówiąc czuł, że jego mięśnie rozluźniają się w chwili, kiedy to mówił. W końcu naprawdę nie działo się nic złego.

- Ruth nie odczuwa niepokojących objawów?

- Mówi, że nie. Wstrzymuje oddech.

Chcę wspiąć się wyżej, żeby zobaczyć więcej. Tu nie ma na co patrzeć, oprócz silników. Zanim Jaxom mógł mu zabronić, Ruth sięgnął do belki ponad głową.

Cokolwiek robisz, Ruth, nie puszczaj się, pospiesznie powiedział Jaxom.

Tylko bym się unosił.

Jaxoma zastanawiała nonszalancja smoka w tym nowym, niebezpiecznym otoczeniu. Ale, czyż smoki nie stawiały czoła niebezpieczeństwom za każdym razem, kiedy latały przeciwko Niciom? Tutaj przynajmniej nie było niczego, co mogłoby przepalić białą skórę lub przebić delikatne skrzydła, czy też jego własny skafander.

Widzisz? Ruth zaczął się unosić, zamiast wspinać do góry. Jaxom był tak zdumiony inicjatywą smoka, że nie potrafił wykrztusić słowa. Nic nie szkodzi, że się unoszę, mówił dalej Ruth, gdyż w każdej chwili mogę wskoczyć w pomiędzy. Czy tu nie jest pięknie?

Jaxom musiał się z nim zgodzić. Ruth przysiadł na najwyższej belce, a przed nimi glob Pernu rozjaśniał się zielenią i błękitem. Jaxom rozpoznał Warownię przy ujściu Rajskiej Rzeki, a także Xanadu. Ponad nimi znajdowały się gwiazdy a za nimi Rukbat, świecący tak jasno, że trzeba było mrużyć oczy. Wydało mu się, że zauważył światło słoneczne odbijające się od jednego z innych statków, chyba “Bahrainu”. A wysoko, wysoko ponad nimi, w niezmiernej oddali, znajdowały się Czerwona Gwiazda i obłok Oorta, w który błędna planeta wejdzie znów za następne sto Obrotów.

Nagle obok Rutha pojawiły się Meer i Farli. Chwilę unosiły się w jego pobliżu, potem znikły, i zaraz znów wróciły. Złapały szponami belkę, a ciała trzymały z dala od absolutnego chłodu metalu. Ich oczy zawirowały podekscytowaną czerwienią.

Nie pozostaniemy tu zbyt długo. Lepiej idźcie do środka. Nie możecie wstrzymać oddechu na tak długo jak ja, powiedział Ruth jaszczurkom.

Mówią, że kosmos jest zbyt wielki, przekazał Jaxomowi. Jest chłodniejszy niż pomiędzy. Chyba teraz wrócimy do środka. Muszę odetchnąć.

Raz jeszcze, zanim Jaxom mógł pokierować akcją, Ruth wykonał swój zamysł. Prawie nie odczuwając przenosin znaleźli się z powrotem na mostku “Yokohamy”.

To było wspaniałe! wykrzyknął Ruth, ćwierkając ze szczęścia.

Jaxom zauważył, że twarz Piemura jest bardzo blada pod opalenizną, a jego oczy patrzą niezwykle ponuro jak na człowieka, który przemierzał wybrzeża Południowego całymi miesiącami mając do towarzystwa tylko złotą jaszczurkę ognistą i dzikiego biegusa i nigdy nie stracił poczucia humoru.

- Czy musiałeś wezwać Farli i Meera?

- Same się zjawiły. Ruth powiedział, że według nich kosmos jest zbyt wielki. - Jaxom roześmiał się z tej zaniżonej oceny. - Ruthowi bardzo się to podobało - mówił dalej, zdając sobie jednocześnie sprawę jak nieadekwatne było to określenie. - I mnie też - dodał twardo, przywołując raz jeszcze wizję wielkości i niezmienności kosmosu. - Kiedy już się przyzwyczaiłem. - Odpiął hełm i uśmiechnął się do Piemura. - Naprawdę nie różni się to od pomiędzy, i wcale nie jest takie niebezpieczne. Ruth słusznie mówi, że może wskoczyć w pomiędzy kiedy tylko chce, a więc nigdy nie znajdziemy się w prawdziwym niebezpieczeństwie.

- Brzmi to tak, jakbyś wbrew temu, co widziałeś na własne oczy, chciał przekonać samego siebie - zauważył Piemur przyglądając się przyjacielowi zwężonymi oczami.

- Cóż, trochę trudno jest się przyzwyczaić - przyznał Jaxom, przesuwając palcami po wilgotnych od potu włosach. Uśmiechnął się z większym przekonaniem, niż odczuwał. Nigdy nie zwierzyłby się Piemurowi ze strachu, jaki przeżył, chociaż czuł kwaśny zapach potu unoszący się z jego skafandra.

- Zastanawiam się - kontynuował Piemur - co powiedzą Sharra, Lytol, Lessa, F’lar i Robinton na tę twoją eskapadę.

- Gdy sami spróbują, zobaczą, że to wcale nie jest niebezpieczne. To tylko... inny sposób podróżowania na smoku.

Piemur westchnął z rozpaczą.

- A jeśli ty i Ruth możecie to zrobić, każdy inny smok i jeździec na Pernie poczuje się zobowiązany, by pójść za waszym przykładem. Czy tego właśnie chciałeś, Siwspie?

- Jest to nieuniknione, biorąc pod uwagę przyjacielskie współzawodnictwo jeźdźców.

Piemur uniósł obie ręce w geście rezygnacji.

- Jak powiedziałem, mając przyjaciół takich jak Siwsp, kto potrzebuje wrogów!


Po powrocie na Lądowisko Jaxom musiał stawić czoło lawinie wyrzutów.

- Jak ci nie wstyd. Przecież jako harfiarz powinieneś mieć więcej wyczucia! - zauważył lodowatym tonem, gdy Piemur wykrzyczał swoje wiadomości Lytolowi, który akurat miał dyżur. Stary wychowawca zbladł, przybrał surowy wyraz twarzy, a Jaxom z satysfakcją obserwował jak Piemur się wycofuje. - Nie nadawajmy temu zbyt wielkiego znaczenia, dobrze? - dodał, podchodząc do Lytola. - Czuję się dobrze, naprawdę. Ruth nie naraziłby mnie na niebezpieczeństwo, podobnie jak Siwsp. Ludzie! - podniósł głos. - Potrzebuję pomocy!

Jancis przybiegła z korytarza i stanęła jak wryta na widok sceny rozgrywającej się przed jej oczami, po czym znów wpadła do pokoju obok. Wróciła po chwili z termosem i nalała Lytolowi kubek klahu.

- Piemurze, nie stój tak! Przynieś wino. Najlepiej to wzmocnione - zawołała za nim, gdy już biegł do kuchni. - Co tu wyprawialiście? - zażądała wyjaśnień od Jaxoma.

- Nic tak niebezpiecznego jak zarzucanie niespodziewanymi wiadomościami... - Jaxom zatrzymał się zanim powiedział “starca” ... kogoś nie ostrzeżonego lub nie przygotowanego. Najwyraźniej Siwsp nie wspomniał, co zaplanował dla nas na dzisiaj.

- W jaki sposób opróżnianie pakietów mogło być niebezpieczne? - zapytała Jancis z oczami rozszerzonymi zdumieniem.

- Czuję się znakomicie - upierał się Lytol. Potem posłusznie przełknął parę łyków gorącego klahu i jego twarz nabrała kolorów.

Piemur wpadł z bukłakiem wina w jednej ręce i paroma szklankami w drugiej. Ustawił wszystko na stole uderzając mocniej niż to było potrzebne, ale widział, że Lytol czuje się już lepiej.

- Ja też muszę się napić - powiedział, rozlewając wino tak niedbale, że Jancis zaprotestowała i odebrała mu bukłak. - Dziękuję. Potrzebowałem tego! - Piemur wychylił szklankę, po czym wyciągnął ją po dolewkę.

- Zaczekaj na swoją kolej - skarciła go żona.

Jaxom skinął na nią, żeby nalała wina do kubka Lytola.

- No więc, co cię skłoniło do tak niebezpiecznego czynu? - dopytywał się Lytol.

Jaxom westchnął.

- To nie było niebezpieczne. Siwsp poprosił Rutha i mnie, żebyśmy wyszli na zewnątrz i zrobiliśmy to. Nic nam nie groziło. Ruth zaczepił szpony na tej ramie wokół sekcji silników, a ja... ja trzymałem się jego. - Jaxom uśmiechnął się na widok wyrazu konsternacji na twarzy Jancis.

- Jeźdźcy smoków! - prychnęła potępiająco.

- Lytolu, przecież wiesz, że smok nie naraziłby swojego jeźdźca na niebezpieczeństwo, i że może zabrać siebie i swojego jeźdźca gdziekolwiek w pomiędzy! - Nagle Jaxom zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od wielu Obrotów prosi Lytola o potwierdzenie smoczych zdolności. Zauważył, że wychowawca zaciska usta i przyszło mu do głowy, że być może okazał się nietaktowny.

Lytol odetchnął.

- Często myślałem, że Ruth działa pod wpływem impulsu, ale ty, Jaxomie, zawsze byłeś ostrożny. W ten sposób uzupełnialiście się. Żadne z was nie dopuściłoby do tego, by partnerowi groziła utrata życia. Ale wasze wyjście na zewnątrz powinno było zostać przedyskutowane wcześniej.

Piemur rzucił Jaxomowi spojrzenie mówiące, że miał rację, a Jaxom wzruszył ramionami.

- Wyszliśmy i dowiedzieliśmy się, że można to robić bez szkody dla zdrowia.

Idę spać na słońcu, powiedział mu Ruth. Będziecie gadać godzinami. Cieszę się, że nie omawialiście tej sprawy wcześniej. Trzeba by było czekać wiele dni zanim uzyskalibyśmy pozwolenie. Być może w ogóle nie zrobilibyśmy tego.

Jaxom nie powtórzył mało dyplomatycznych uwag Rutha ani jego oceny nadchodzących rozmów, które przerodziły się w kłótnię, gdy poinformowano również Lessę, F’lara, Robintona i D’rama o pierwszym wyjściu w przestrzeń kosmiczną.

- Jeszcze jeden przykład obsesji Siwspa - orzekła Lessa, niezadowolona, że wezwano ją na pospiesznie zwołane zebranie.

- Wolałbym, żebyście przemyśleli, jaki był cel tego ćwiczenia - powiedział Jaxom zdradzając większą irytację niż kiedykolwiek przedtem w obecności Przywódców Bendenu. - Najważniejsze jest to, że udowodniliśmy, iż można wyjść w przestrzeń kosmiczną nie narażając życia czy zdrowia, ponieważ według Siwspa to, żeby smoki i jeźdźcy mogli przebywać w kosmicznej próżni, jest nieodzownym warunkiem powodzenia jego Planu.

Nie znajdowali się w pomieszczeniu Siwspa, lecz w sali konferencyjnej.

- Na Skorupy! Po co potrzebne mu są smoki kurczowo trzymające się belek tysiące mil nad Pernem? - dopytywał się F’lar.

- Muszą się przyzwyczaić do pobytu w przestrzeni kosmicznej - wyjaśnił Jaxom.

- Chodzi mu nie tylko o to - odezwał się Robinton w zamyśleniu.

- Oczywiście, że nie - D’ram nagle usiadł prosto, bo zaniepokoiła go jakaś myśl. - Smoki mają przesunąć “Yokohamę”.

- Po co? - spytała Lessa. - Co by to dało?

- Żeby zderzyć ją z Czerwoną Gwiazdą - odrzekł D’ram.

Jaxom, Piemur i F’lartylko pokiwali głowami.

- Dlaczego nie? - krzyknęła Lessa. - Pewnie dlatego chciał, by wlano paliwo do zbiorników.

Jaxom, widząc, jaką ignorantką stała się Lessa, tylko uśmiechnął się ponuro.

- Ta kropla paliwa nie wybuchnie przy zderzeniu, a staranowanie Czerwonej Gwiazdy “Yokohama”, choć wydaje się zmyślne, nie zmieni jej orbity ani o centymetr. Jednak macie rację. Siwsp potrzebuje smoków do przeniesienia czegoś.

- Zapytajmy go! - zaproponował Robinton. Wstał i ruszył do drzwi. Gdy inni pozostali na swoich miejscach, odwrócił się do nich. - No co, nie chcecie wiedzieć?

- Nie jestem pewna, czy naprawdę tego chcę - mruknęła Lessa, ale wstała i podążyła za innymi, którzy też skierowali się do pomieszczenia Siwspa.

Jaxom, Jancis i Piemur zamknęli drzwi do pokoi zajmowanych przez studentów, a kiedy wszyscy znaleźli się przed Siwspem, drzwi jego pokoju także zamknięto. Piemur oparł się o nie plecami.

- Co i gdzie mają przenieść smoki? - spytał F’lar bez wstępów.

- A więc domyśliłeś się części Planu, Przywódco Weyru.

- Chcesz użyć “Yokohamy” do staranowania Czerwonej Gwiazdy? - spytała Lessa, nadal pewna, że o to chodziło.

- To nie przyniosłoby żadnych efektów, a “Yokohama” jest potrzebna jako punkt obserwacyjny.

- Więc co zamierzasz? - wypytywał F’lar.

Na ekranie pojawił się obraz Czerwonej Gwiazdy. Widać było szczegóły krajobrazu na stronie zwróconej ku Pernowi. Zebrani od razu to rozpoznali, bo nie raz wpatrywali się w powierzchnię intruza dzięki instrumentom skonstruowanym przez Wansora. Zobaczyli, że ukośnie przez całą półkulę biegnie głęboka szczelina. To niezwykłe zjawisko zostało spowodowane przez trzęsienie gruntu o niesamowitej sile - jak wyjaśnił im Siwsp.

- Wszyscy widzicie to pęknięcie. Najprawdopodobniej przecięło planetę na dużą głębokość. Sądzę, że gdybyśmy wywołali w tym miejscu eksplozję o dostatecznej sile, moglibyśmy zmienić orbitę zwłaszcza, że już została zakłócona dzięki wpływowi piątej planety waszego układu. - Obraz zmienił się i widzowie zobaczyli znany im już schemat układu Rukbatu. - W zwykłych warunkach trudno byłoby spowodować tak silną eksplozję, i to nie tylko dlatego, że nie ma jak uzyskać odpowiednich materiałów, ale również dlatego, że właściwie nie można dokonać obliczeń, które nam powiedzą, jak zachowają się po wybuchu odłamki Czerwonej Planety, i jak sam wybuch wpłynie na mechanikę systemu.

- Jednak obserwacje Mistrza Wansora wykazują, że piąta planeta jest pozbawiona atmosfery i życia. Jest także najbardziej oddalona od Pernu. W waszym Układzie Słonecznym pojawią się pewne perturbacje, ale warto je zaryzykować, gdyż osiągniemy o wiele więcej. Raz na zawsze zakończy się Opad Nici na Pern.

Przez długą chwilę nikt się nie odzywał.

- Nie mamy materiałów wybuchowych tej mocy - powiedział wreszcie Jaxom.

- Wy nie. Ale na “Yokohamie”, “Bahrainie” i “Buenos Aires” jest ich dosyć.

- Co takiego? - spytał gniewnie F’lar.

- Silniki - wykrzyknął Jaxom. - Te cholerne silniki. Och, Siwsp, jesteś taki sprytny!

- Ale silniki nie działają! Nie ma dość paliwa! Jak je przeniesiemy? - Wszyscy na wyprzódki zgłaszali wątpliwości.

- To prawda - powiedział Siwsp zagłuszając gwar. - Ale jednak resztki paliwa pozostałego w silnikach nadadzą wybuchowi odpowiednią siłę. Gdy antymateria zetknie się w sposób niekontrolowany z materią, osiągniecie pożądany rezultat.

- Zaczekaj chwilę... - Jaxom przekrzyczał zebranych, którzy zadawali dziesiątki pytań, i poprosił ich o spokój. - Podczas wykładów, które prowadziłeś dla Fandarela i kowali zaznaczyłeś, że antymaterię utrzymuje się z dala od kontaktu z materią w najtrwalszych metalach, jakie ludzkość kiedykolwiek wytopiła. Nie mamy urządzeń do przecięcia tych osłon. Czy Fandarel pracuje nad czymś, o czym nie wiemy?

Zapadła chwila ciszy i Jaxom ze zdumieniem zauważył, że zgadza się z Mistrzem Robintonem, który utrzymywał, że Siwsp czasem wykazuje poczucie humoru.

- To prawda, że zabezpieczenia wbudowane w silniki były niezmiernie wyszukane, i że schematów ich projektów nie ma w danych inżynieryjnych - powiedział w końcu Siwsp. - Ale zawsze tak jest, że skomplikowane rzeczy mogą być zaatakowane prostymi metodami. Ja muszę także być posłuszny rozkazom, które mi wydano. Nie wolno mi wykształcić was tak, by wasza wiedza przekraczała technologiczny poziom dostępny waszym przodkom. Na szczęście, jesteście już w posiadaniu sposobu, który umożliwi wam otwarcie osłon antymaterii. Używaliście go przez całe stulecia, podczas wszystkich Opadów.

- HNO3! - Piemur wyrzekł tę formułę z zapartym tchem.

- Zgadza się. Metalowe osłony silników na materię/antymaterię nie są odporne na erozję. - Na ekranie znów pojawiły się silniki “Yokohamy”, ale teraz widać tam było również duże zewnętrzne zbiorniki. - To zabierze trochę czasu, dlatego pozostawiamy szerokie okno dwóch tygodni dla tej części Planu. Jednak kwas przeniknie przez osłony, a kiedy magnetyczne osłony zostaną przerwane, materia i antymateria zetkną się i spowodują olbrzymią eksplozję, potrzebną do zmiany orbity Czerwonej Gwiazdy. Czy macie jeszcze jakieś pytania?

Tym razem Jaxom przerwał ciszę.

- Czyli wszystkie Weyry Pernu będą potrzebne do przeniesienia pomiędzy do Czerwonej Gwiazdy silników, a nie statków? Żeby umieścić je w rozpadlinie?

- Podczas przemieszczania statków moglibyście niewłaściwie ulokować zbiorniki HNO3.

- Ile ważą silniki? - spytał F’lar.

- Ich masa jest słabym punktem Planu. Jednak ciągle powtarzaliście, że smoki mogą przenosić to co myślą, że mogą.

- To prawda, ale jak do tej pory nikt jeszcze nie kazał im przenosić silników - żachnął się F’lar, przerażony wymaganiami, które należało teraz stawiać smokom.

Jaxom zaczął chichotać, więc zebrani rzucali mu niezadowolone spojrzenia.

- Dlatego spiżowe smoki ćwiczyły w stanie nieważkości, prawda? Musiały się przyzwyczaić do tego, że przedmioty są dużo lżejsze w kosmosie. Tak, Siwsp?

- Tak.

- Więc jeśli nie powiemy im, ile te cholerne rzeczy ważą...

- Ależ, Jaxomie... - zaczął F’lar.

- Żadne ależ, F’larze - odparł Jaxom. - Siwsp używa dobrej taktyki psychologicznej. Myślę, że to zadziała. Zwłaszcza, jeśli my będziemy uważać, że to działa. Rozumiesz? - rzucił F’larowi wyzywające spojrzenie. - Jeśli wiele smoków będzie wspólnie je przenosić... można to zrobić.

- Jaxom ma rację - powiedział Lytol. Siedzący obok niego D’ram skinął głową. - Smoki będą niosły tylko tyle, ile uważają, że mogą unieść. Taki plan jest logiczny.

- Poradzą sobie również z zimnem przestrzeni - dodał Siwsp.

- I przeniosą ten cały ciężar w pomiędzy! - spytała sceptycznie Lessa.

- Wiesz, Lesso - odezwał się F’lar, gładząc w zamyśleniu brodę - na pewno potrafią to zrobić, jeżeli będą pewne, że to potrafią. Jaxomie, powiedz mi, jak Ruth zachowywał się w próżni.

- Zaczekaj - zawołała Lessa unosząc rękę i marszcząc w koncentracji czoło. - Jak długo trwałby taki manewr? Smoki mogą przenieść w pomiędzy każdy ciężar, ale czy znacie odległość, na jaką mają go przenieść?

- Przecież ty i twoja królowa Ramoth już leciałyście pomiędzy czasem...

- I niemal umarły - wykrzyknął F’lar, rzucając swojej partnerce rozpaczliwe spojrzenie, bo przypomniał sobie, co wówczas czuł.

- Jeźdźcy nie będą pozbawieni tlenu, a tobie wtedy na pewno go brakowało, Władczyni Weyru. A także będą mieli skafandry.

- Nie mamy ich zbyt wiele - wtrącił D’ram.

- Na razie rzeczywiście nie ma ich dużo - powiedział Piemur, a jego oczy błyszczały nadzieją nowych przygód. - Ale Hamian produkuje plastik szybciej, niż Mistrz Nicat potrafi dać gotowy produkt.

- Przepytywałem wielu jeźdźców, i z ich wypowiedzi można wywnioskować, że najdłuższa podróż tu, na Pernie, trwa najwyżej osiem sekund - powiedział Siwsp. - A z tych ośmiu sekund smoki potrzebują zaledwie pięciu, by rozpoznać miejsce, do którego się udają. Resztę czasu zużywają na samą podróż. Mając to na względzie, a także posługując się arytmetyką logarytmiczną, możemy uznać, że na przebycie 1.600 kilometrów potrzebują jednej sekundy; dwóch sekund na dziesięć tysięcy; 3,6 sekundy na 100 tysięcy kilometrów; 4,8 na milion kilometrów oraz siedem do dziesięciu sekund na dziesięć milionów kilometrów. Mimo że nadal nie rozumiem, w jaki sposób one podróżują, taki sposób jednak działa. Tak więc, znając przybliżoną odległość Czerwonej Gwiazdy od Pernu, łatwo obliczyć długość międzyplanetarnego skoku. Ustalono również, że smoki mogą przebywać w próżni piętnaście minut zanim ich organizmy ucierpią z braku tlenu. To wystarczy aż nadto, żeby wykonać skok, ustawić silniki w rozpadlinie i wrócić. Smoki są bardzo precyzyjnymi nawigatorami.

- Chcę przećwiczyć tę podróż - oznajmił F’lar. Lessa już zamierzała go ofuknąć, ale F’lar nie dał jej dojść do słowa. - Kochanie, jeśli wierzymy w nasze smoki, możemy wierzyć też w nasze własne umiejętności. Zanim poproszę Weyry, by przedsięwzięły tę ekspedycję, muszę być pewien, że to możliwe i nie narażę nikogo na ryzyko. Nie tym razem! - Wszyscy wiedzieli, że pomyślał o tym, jak F’nor próbował dotrzeć do Czerwonej Gwiazdy tyle Obrotów temu, co niemal nie zakończyło się jego śmiercią. - Czy na Czerwonej Gwieździe jest powietrze?

- Nie - odparł Siwsp. - Z pewnością nie ma atmosfery nadającej się do oddychania, ale istnieją tam szlachetne gazy i azot. Jeśli nawet planeta miała kiedyś gęstą atmosferę, utraciła ją po opuszczeniu swojego pierwotnego układu. Nie ma tam również wody, gdyż wielokrotne przejścia obok Rukbatu odparowały większość gazów lotnych. F’nor widział, jak to się odbywa. Siła ciążenia na powierzchni wynosi mniej więcej jedną dziesiątą ciążenia na Pernie, więc atmosfera jest dużo rzadsza niż to, do czego jesteście przyzwyczajeni.

- F’larze, nie podejmiesz się takiej niebezpiecznej eskapady sam - powiedział D’ram stanowczo.

- D’ramie... - Robinton dotknął ramienia starego jeźdźca, a Lytol spojrzał na niego z aprobatą, lecz jednocześnie i współczuciem.

- To należy do obowiązków młodych mężczyzn - powiedział ze smutkiem. - Ty już dawno wywiązałeś się ze wszystkich swoich obowiązków.

- F’larze? - twarz Lessy była wykrzywiona niepokojem. Rozpaczliwie chciała powstrzymać męża, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Jej szare oczy rozszerzyły się z lęku.

- Pójdę - powtórzył Przywódca Weyru.

- Ale nie sam - odezwał się Jaxom. - Ja pójdę z tobą. - Uniósł dłoń, żeby uciszyć innych, ale nie dało to efektu. Podniósł głos pokonując hałas. - Ruth zawsze wie, gdzie i kiedy się znajduje. Żaden inny smok nie posiada tej umiejętności i wszyscy o tym wiecie. Jeśli nie wyrazicie zgody, i tak to zrobię! - Pozwolił by jego gniew uzewnętrznił się i spojrzał ze złością na Lytola, Robintona i D’rama. Lessa odpowiedziała równie złym spojrzeniem, ale nie przyłączyła się do sprzeciwów.

- Jaxomie, nie wolno ci lecieć ze mną - oświadczył F’lar. - Masz obowiązki...

- Polecę, i na tym kończymy dyskusję. Ufam Ruthowi tak, jak ty ufasz Mnementhowi. Ograniczmy tę wyprawę do tak niewielu osób jak to możliwe. Dobrze?

- Co się jednak stanie - odezwał się Robinton, odzyskując spokój - jeśli jedyny człowiek - wskazał F’lara - który może utrzymać naszą planetę w jedności, i młody Lord Warowni, który zyskał szacunek Cechów, Warowni i Weyrów, zginą w tej najważniejszej dla Pernu chwili?

F’lar uśmiechnął się smutno.

- Nie zamierzam zginąć, ale jeśli osobiście nie udam się tam, gdzie chcę, by Weyry za mną podążyły, to jak mogę je o to prosić? - Ujął Lessę za ramiona i zwrócił się do niej: - Lesso, muszę lecieć. Przecież to rozumiesz.

- Tak - warknęła. - Ale nie musi mi się to podobać. Co więcej, polecę z wami, wy głupcy! - Zaśmiała się na widok ich zaskoczenia. - Czemu nie? Jest mnóstwo królowych, smoki nie wyginą. Ramoth jest nadal największą i najodważniejszą królową i leci tam, gdzie nikt inny się nie ośmieli. Myślę, że my troje zasługujemy na to! - Uniosła wyniośle brodę, nie zwracając uwagi na perswazje obecnych. - Kiedy lecimy?

Piemur parsknął nerwowym śmiechem.

- Tak po prostu?

- Dlaczego nie? Przez następne dwa dni nie będzie Opadu. Jaxomie?

Trzy smoki zaryczały z hałd za budynkiem. Lessa, F’lar i Jaxom uśmiechnęli się.

- Nie powiem Sharrze. - Przerwał, a Jancis wymruczała ze złością coś, co miało znaczyć, że Sharra i tak nie pozwoli mu wyruszyć.

- Nie byłbym tego taki pewny, Jancis - odparł rzucając jej uspokajające spojrzenie. - Ale jest parę spraw, które muszę najpierw załatwić. I, mówiąc szczerze, chciałbym dobrze przespać noc. To był ciężki dzień!

- A więc jutro? - spytała Lessa przygważdżając go wściekłym spojrzeniem.

- Tak. Poślę Meera do Ruathy z wiadomością, że zostaję na noc w Warowni Cove.

- Dobry pomysł - zgodził się F’lar, unosząc z rozbawieniem jedną brew. - Mnementh jest podniecony...

- Ramoth też - powiedziała Lessa i zmarszczyła czoło. - Nie możemy ryzykować, że jakiś inny smok wyczuje, co planujemy. Na szczęście nie ma tu teraz innych smoków.

Trzej jeźdźcy omówili z Siwspem i przyjaciółmi wszystkie aspekty ich bezprecedensowego skoku w pomiędzy. Widząc, jak stają się coraz pewniejsi sukcesu, pozostali przestali oponować i stopniowo pogrążali się w ponurym milczeniu, a jeźdźcy badali miejsce lądowania na mapie o najmniejszej skali, jaką udało się Siwspowi sporządzić.

- Jeśli wkrótce nie wyjdziemy z tego pokoju - powiedział Robinton przerywając dyskusję - niektórzy z naszych bardziej spostrzegawczych studentów zaczną się zastanawiać, dlaczego to zebranie trwa tak długo.

- Masz rację - przyznał ochoczo F’lar. - Siwspie, mógłbyś zrobić kopie tych powiększeń dla każdego z nas? Możemy się temu przyjrzeć również w Warowni Cove.

- A myślałem, że znacie to już na pamięć - zauważył cierpko Lytol.

- Prawie - odrzekł wesoło Jaxom. Pewność siebie Lessy i F’lara podniosła go na duchu, ale nie widział, że jego stary wychowawca spogląda na niego z niemym wyrzutem.

- Nie rekomendowałbym takiej wyprawy, gdybym przewidywał jakieś niebezpieczeństwo - powiedział Siwsp drukując trzy kopie mapy.

- No właśnie. Nie wiadomo nic na pewno. Można tylko przewidywać - i z tymi słowy Lytol wyszedł z pokoju.


Rozdział XV



- Nigdy nie widziałam tylu jaszczurek! - wykrzyknęła Jancis pomagając Piemurowi i Jaxomowi myć Rutha w lagunie Warowni Cove.

Lessa, F’lar i D’ram oddawali się takim samym zajęciom, a pomagali im ludzie należący do personelu badawczego Warowni. Lytol i Robinton nadzorowali przygotowania do wieczornego posiłku. Atmosfera była pełna oczekiwania, ale Jaxom miał nadzieję, że mieszkańcy Cove nie wyczują tego napięcia. Na szczęście, nie było niczym niezwykłym, że Przywódcy Weyru Benden i Lord Ruathy przebywali tu z wizytą.

Ruth, czy jaszczurki domyślają się czegoś o jutrzejszej podróży? spytał. Nie chciał myśleć o tym jako o niebezpiecznym wyczynie.

Są podekscytowane, bo ja jestem. Ramoth i Mnementh też. Spójrz na ich oczy! Ale te maluchy nie wiedzą, o co chodzi.

Jaxom w zapamiętaniu szorował lewe skrzydło Rutha. Na myśl cisnęły mu się tysiące pytań, ale nie mógł skoncentrować się na żadnym z nich i nie znajdował odpowiedzi. Przygoda, którą przeżył, gdy on i Ruth wyruszyli na poszukiwanie królewskiego jaja Ramoth była czymś zupełnie innym. Wtedy był chłopcem, który za wszelką cenę chciał już stać się mężczyzną, Lordem Warowni i jeźdźcem smoka, i zapobiec konfrontacji między południowymi jeźdźcami z przeszłości a Weyrem Benden. Zadanie, które jutro podejmie, różniło się również od spontanicznego wyjścia w kosmos, którego dokonał dziś rano. Jutro dokona zaplanowanej ekspedycji, i odbędzie ją w towarzystwie dwóch najważniejszych osób na Pernie.

I trzech najlepszych smoków, dodał Ruth.

Napomniawszy się, że przewijające się przez jego umysł myśli mogą przeniknąć do świadomości jaszczurek, Jaxom z zapałem przywołał przyjemne obrazy. Właśnie wtedy z pomiędzy wyskoczyła z delikatnym pyknięciem jakaś jaszczurka ognista. Był to Meer. W całym tym zamieszaniu Jaxom nawet nie zauważył, że przedtem zniknął.

Nie zdziwił się więc specjalnie, kiedy zobaczył Sharrę wkraczającą do Warowni. Właśnie kończyli kolację. Jednak nie miał pojęcia, co Meer jej przekazał, postanowił więc udawać niewiniątko.

- Kochanie, co za niespodzianka - powiedział i wstał, by ją uściskać. - Nic się nie stało w Ruathcie, prawda? - dodał udając niepokój. Zignorował Piemura, który przewracał oczami.

- Nie, nic się nie stało w Ruathcie - odrzekła Sharra tonem, który zawsze sprawiał, że Jaxom stawał się ostrożny. Ale uśmiechnęła się bardzo ciepło do innych. - Zespół biologiczny zaczyna jutro sekcję owoidów. Mirrim powiedziała, że zabierze mnie na górę. G’lanar zdecydowanie odmówił. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...

Lessa szybko poczęstowała ją klahem, Piemur pospiesznie przysunął jeszcze jedno krzesło do stołu.

- G’lanar cię tu przywiózł? - spytał D’ram.

Gdy potwierdziła, Jaxom pozostawił Piemura, żeby zajął się jego żoną, a sam wyszedł na zewnątrz, bo chciał zaprosić jeźdźca z przeszłości do środka. Ale Lamoth i jego jeździec już unosili się w powietrzu. Natychmiast skręcili ponad laguną na wschód i wkrótce zniknęli Jaxomowi z oczu.

- Nie złapałem go - powiedział wracając do sali. - Powinien był przynajmniej przyłączyć się do nas na kielicha.

D’ram zbył obojętnym ruchem niezadowolenie Jaxoma.

- G’lanar był zawsze szorstki. Dlaczego mieszka teraz w Ruathcie?

- Weyrzątko, którego mieliśmy jako posłańca, zostało dopuszczone do walki i posłane do eskadry K’vana, który poprosił nas, żebyśmy zamiast niego przyjęli G’lanara i Lamotha. Stary spiżowy smok śpi już prawie cały dzień, tak samo jak G’lanar - wyjaśnił z uśmiechem Jaxom.

- Dobrze, że czują się potrzebni - powiedziała Sharra, a jej oczy rzuciły ostre spojrzenie Jaxomowi, choć mówiła uprzejmym tonem.

Jaxom zastanawiał się co, na Skorupy, Meer mógł jej przekazać, że aż zdecydowała się przybyć do Warowni Cove. Przecież kazał tylko powiedzieć, że spędzi tu noc. Na Jajo, nie było nic nadzwyczajnego w przebywaniu w tej Warowni. Ale ucieszył się, że ją widzi.

Wiedział, że w obecności innych żona nic mu nie powie. Zaczął jednak się martwić, jak ma się zachować kiedy zostaną sami w sypialni. Gdy wszyscy odpoczywali po kolacji, nie padła żadna aluzja co do ich planów na jutrzejszy poranek, częściowo z powodu obecności młodych ludzi z Archiwum, ale głównie ze względu na Sharrę.

- Mam nową piosenkę od Menolly - powiedział Mistrz Robinton, kiwając na Piemura, żeby przyniósł jego i swoją gitarę. Rozwinął nuty i podał Jancis drugą rolkę, którą ustawiła na stojaku dla Piemura. - Dziwna melodia, niezwykła jak na naszego Mistrza Harfiarza Menolly. Mówi, że słowa zostały napisane przez młodą harfiarkę Elimonę - dodał uderzając w struny, aby nastroić instrument. Piemur również nastroił swoją gitarę i teraz, czytając bezgłośnie nuty, przebierał palcami po strunach. - To piękna i przejmująca melodia, a słowa radują serce w tym okresie Przejścia.

Skinął na Piemura i zaczęli grać. Występowali razem już tyle razy, że również teraz od razu się dopasowali tak, jakby wykonywali tę zupełnie nową piosenkę co najmniej po raz setny.


Serce harfiarza, prawdziwe, lojalne

tworzy balladę z własnego żaru,

a choć zdradzone, nie boi się:

w niebezpieczeństwie wznosi się wyżej.


Jaxom ukrył zaskoczenie i nie ośmielił się spojrzeć ani na Lessę, ani na F’lara.


Świat nie jest wolny od minstrelów,

ani hałasu, gniewu czy smutku.

Harfiarz musi sam ufać

Zanim poprosi o zaufanie.


Mój Cech Harfiarski wita wszystkich,

którzy służą pieśnią i graniem.

Lecz ty, który ukrywasz swoją pieśń,

Niestety błądzisz.


Słysząc te słowa, Jaxom zastanawiał się, jakie ukryte przesłanie i komu przekazywały Menolly i Elimona. Następne wiersze stanowiły jeszcze bardziej wyrazistą aluzję do tych, którzy uznali Siwspa za “Obrzydliwość”.


Czy nie wykroczysz poza prawo,

i spoczniesz bezczynnie w swym śnie,

Gdy niebezpieczeństwa burzą twój świat

a śmierć zbiera swe żniwo?


Gdy harfiarz zdradzi bliskich sobie

Wysmaga go coś więcej niż mój głos.

Jeśli chcesz zasłużyć na swoje miejsce,

Naucz się więcej o pieśni, niż do teraz śpiewałeś.


Gdyż, jeśli zginiesz w bezczynnym swym śnie.

Zrodzonym z twego egoizmu,

Nie uczci cię pieśń ni bęben harfiarza

I spoczniesz samotnie na długo.


Obserwując twarz śpiewającego Robintona, Jaxom zastanawiał się, czy słowa mogły być zainspirowane przez niego samego lub Sebella, którzy tak często sugerowali tematy swoim harfiarzom. Ale Menolly miała tak niezwykły dar wyczuwania nastroju chwili, że mogło to być po prostu przypadkowe. Dwaj harfiarze zagrali przygrywkę, a potem ich głosy, lekkie i prawie przekomarzające się, obniżyły się w ostatnich wierszach.


Wstawaj, odwagi - ruszaj, naprzód,

Wyśpiewaj prawdę, po którą przybyłeś.

A kiedy umrzesz, twe serce uleci

do miejsc jeszcze nie nazwanych.


Gdy ostatnie dźwięki ucichły, zapadła pełna szacunku cisza zanim publiczność w końcu wybuchnęła aplauzem. Robinton i Piemur skromnie wzbraniali się przed pochwałami. Robinton powiedział, że taką muzykę każdy harfiarz zagrałby świetnie.

- Kto następny? - spytał Piemur, wygrywając skomplikowaną sekwencję molowych i durowych akordów.

Kolejna godzina upłynęła dość wesoło, i Jaxom uspokoił się. Trzymał rękę żony, bawił się jej długimi palcami i próbował ignorować dystans, jaki wyczuwał pomiędzy nimi. Talia zwinęła się na ramieniu Sharry, ale nie widział nigdzie Meera.

Ruth, czy Meer się wygadał? spytał, kiedy Sharra zajęta była śpiewaniem jednej ze swoich ulubionych pieśni.

Zwinął się w kłębek na plaży i udaje, że śpi. Co sensownego mógłby po wiedzieć?

Sharra jest bystra, Ruth!

Wie, że ze mną jesteś zawsze bezpieczny.

Ale nie chce, żebym narażał się na większe niebezpieczeństwo... niż do tej pory.

Nie zabroni ci, uspokajał go Ruth, chociaż w jego tonie brzmiał cień wątpliwości.

W końcu Lessa zakończyła wieczorne rozrywki, mrucząc coś o tym, że nigdy nie potrafiła się przyzwyczaić do tak długich dni południowego kontynentu. Robinton w roli gospodarza doskonałego, z pomocą Jancis upewnił się, że wszyscy goście mają wygodne kwatery. Zachowywał się tak swobodnie i zwyczajnie, że kiedy Jaxom z żoną znaleźli się sami w narożnym pokoju, który na ogół im przydzielano, Sharra zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

- Jaxomie, dlaczego Meer był taki podniecony?

- Podniecony? Nie wiem. Dziś nie wydarzyło się nic specjalnego. - Zaczął ściągać koszulę, co pomogło stłumić jego głos i zakryło twarz, na wypadek, gdyby jej wyraz miał go zdradzić. Sharra stała się zręczna w odczytywaniu jego myśli. Umiejętność ta zazwyczaj pomagała im się pogodzić, ale tym razem nie chciał ryzykować, że zmartwi ją niepotrzebnie. Napisał listy do Branda i do niej i przekazał je Piemurowi. Był pewny, że Piemur nie będzie musiał ich przekazać, ale jednak na wszelki wypadek wolał to zrobić. - Ktoś w Ruathcie ma zieloną lub złotą jaszczurkę w porze rui? - mówił dalej tak nonszalancko jak tylko mógł.

Widział, że zastanawiała się nad tym.

- Nie sądzę - odparła w końcu. - Lecicie jutro wszyscy na “Yokohamę”?

- Tak - Jaxom uśmiechnął się i ziewnął wskazując gestem, żeby weszła pierwsza do łóżka. Kiedy się ułożyła, również się położył i objął ją, układając jej głowę na swoim ramieniu, tak jak to często robił, tylko że tym razem postąpił tak świadomie, a nie z przyzwyczajenia nabytego przez pięć Obrotów.

- Co macie w planie? - spytała.

- Ciągle to samo. Przyzwyczajanie się do stanu nieważkości.

- Dlaczego?

- Siwsp zdradził nam dzisiaj część swojego pomysłu - powiedział Jaxom dobierając ostrożnie słowa. - Wygląda na to, że wszystkie Weyry Pernu będą potrzebne, żeby przenieść silniki ze statków do tej wielkiej szczeliny na Czerwonej Gwieździe.

- Co takiego?

Pchnął ją na łóżko uśmiechając się na widok jej zdumionego wyrazu twarzy, dobrze widocznego w świetle księżyca, zalewającego pokój.

- To co powiedziałem. Chce sprawdzić ile prawdy jest w tym, co mówimy, że smoki mogą unieść wszystko to co myślą, że mogą unieść.

- Ale... ale... w jakim celu?

- Te silniki zostaną wysadzone, a siła eksplozji wytrąci Czerwoną Gwiazdę na nową orbitę.

- Coś takiego!

Jaxom uśmiechnął się. Dopiero coś tak fantastycznego sprawiło, że jego ukochana nie była w stanie zrobić nic więcej, jak tylko w zdziwieniu wyszeptać pytanie. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło, by dodać jej pewności. Ale gdy jego usta do tknęły jej jedwabistej skóry, a nozdrza wchłonęły korzenne perfumy, jakich zawsze używała, poczuł wzbierające pożądanie. I chociaż z początku oddawała mu pieszczoty obojętnie, gdyż nadal zastanawiała się nad najnowszymi wiadomościami, chwilę później już nie miał kłopotu z przyciągnięciem jej całkowitej uwagi.

W środku nocy obudziło go skrobanie szponu jaszczurki o policzek. To Meer, powiedział mu zmysł węchu, a był to Meer zmartwiony i zaskoczony.

Jaxomie! Niespokojny głos Rutha wzmocnił ostrzeżenia Meera. Ktoś jest w holu przy twoich drzwiach. Meer wyczuwa niebezpieczeństwo. Idę!

Na Jajo, z którego się wyklułeś, uspokój go, powiedział Jaxom do Rutha. I zachowuj się najciszej, jak możesz.

Wiesz jak cicho mogę się poruszać, żachnął się Ruth.

Chcę go żywego i w takim stanie, żeby go można było zidentyfikować!

Ostrożnie, żeby nie obudzić Sharry, ani nie zaalarmować intruza, Jaxom wytoczył się z łóżka i sięgnął po swój pas, w którym ukrywał nóż. W ciemności widać było pomarańczowoczerwone oczy Meera, obracające się coraz szybciej, ale mała spiżowa jaszczurka tkwiła nieruchomo na miejscu.

Poruszenie cieni w pokoju powiedziało Jaxomowi, że drzwi zostały otwarte. Pozostał przykucnięty, z rozluźnionymi mięśniami, ale każdym nerwem był gotowy do akcji.

Cień przy drzwiach ruszył do przodu i Jaxom mógł dostrzec, że to mężczyzna z uniesionym nożem. Intruz skradał się w stronę łóżka, a potem stanął. Jaxom uświadomił sobie, że mężczyzna widzi Sharrę. Skoczył do przodu i otoczył napastnika ramionami.

- Nie zrobisz tego! - krzyknął chrapliwym szeptem, nadal nie chcąc obudzić żony. Ale oczywiście, obudziła się.

Meer spadł z rykiem na twarz mężczyzny, nie mając względów dla śpiących ludzi. Na zewnątrz zaryczał Ruth, a połowa jaszczurek zamieszkujących Cove próbowała wfrunąć przez otwarte okno. Napastnik usiłował się wyrwać, oddychając chrapliwie, ale Jaxom zwyciężył w zbyt wielu zapasach, by teraz pozwolić wrogowi umknąć. Jednak nie udało mu się do końca uniknąć ostrza, które przeszyło jego nagi bark. Przeklinając, złapał rękę przeciwnika trzymającą nóż, wykręcił ją ruchem, którego nauczył go F’lessan, i złamał napastnikowi nadgarstek. Ten zwinął się z bólu, i głośno krzyknął. W tej samej chwili F’lar, Piemur, Lessa i D’ram wpadli do pokoju. Ktoś za nimi niósł otwarte kosze żarów. Światło ukazało twarz mężczyzny, którego powalił Jaxom.

- G’lanar! - Jaxom cofnął się ze zdumienia i szoku.

Stary jeździec spiżowego smoka warknął coś do niego, jednocześnie z całej siły odpychając wrzeszczące jaszczurki, które nadal atakowały go z wystawionymi szponami.

- G’lanar? - D’ram chwycił mężczyznę za ramię i z pomocą F’lara pociągnął go na nogi.

Jaxom polecił Ruthowi, żeby odwołał jaszczurki i krzyczące stado wyleciało przez okno.

Sharra patrzyła na to wszystko siedząc nieruchomo w łóżku. Chwilę później do pokoju wpadły Jancis i Lessa, każda z jasnym koszem żarów.

- Co chciałeś zrobić, G’lanarze? - spytał F’lar zimnym, nieubłaganym głosem.

- To jego wina... - krzyknął G’lanar, plując z furią i przyciągając złamany nadgarstek do piersi.

Jaxom wpatrywał się w starego jeźdźca.

- Wina?

- Ty! Wiem teraz, kto to był! To ty... i ten biały bękart, który powinien był zdechnąć zanim się Wykluł! - Na zewnątrz Ruth zaryczał protestując przeciwko zniewagom, a potem wepchnął głowę przez okno. - Gdyby nie ty, mielibyśmy naszą płodną królową. Mieliśmy szansę!

Jaxom potrząsnął wolno głową próbując zrozumieć oskarżenie. Tak niewielu wiedziało o tym, że on i Ruth odzyskali porwane z Weyru Benden królewskie jajo. W jaki sposób G’lanar mógł to odgadnąć?

- Więc to ty pociąłeś uprząż? - spytał Jaxom.

- Tak, tak. Ja to zrobiłem i w końcu bym cię dopadł. Próbowałbym aż do skutku. Nie płakałbym, gdyby twoja kobieta zginęła tamtego ranka. Ocaliłbym Pern od takich jak ty i ten wyrodek!

- Ty, jeździec smoka, chciałeś śmierci innego jeźdźca?

Pogarda i przerażenie D’rama przyprawiły G’lanara o drżenie, ale tylko przez chwilę.

- Tak, tak, tak! - Jego głos wyrażał furię i rozpacz. - Tak! Nienormalny jeździec, nienormalny smok! Takie same obrzydliwości jak Siwsp, którego czcicie. - Oczy G’lanara zalśniły, jego twarz wykrzywiła się w pogardliwym grymasie.

- Dość tego! - powiedział F’lar występując do przodu.

- Tak! Dość! - Ani Jaxom, który się cofnął, ani F”nor, który zbliżał się do niego, nie zdążyli zareagować, kiedy G’lanar zatopił sztylet we własnej piersi.

Jego czyn zaskoczył wszystkich. Znieruchomieli.

- Och, nie! - krzyknął Jaxom. Skoczył do przodu, przykucnął i dotknął szyi G’lanara. Wyczuł puls. Jeśli jeździec umrze, jego smok popełni samobójstwo. Czy G’lanar zadał sobie śmiertelny cios? Z drżeniem serca czekał na krzyk, którego obawiali się wszyscy jeźdźcy.

Ruth wysunął głowę z okna i Jaxom widział jak wspina się na tylne łapy i wyciąga na całą długość, rozpościerając skrzydła, żeby zachować równowagę. Dźwięk, który wydał był stłumiony, dziwnie zduszony. Zabrzmiały inne podobne dźwięki, a potem Ramoth i Mnementh wylądowali przed oknem, zaciemniając je jeszcze bardziej.

Lamoth umiera. Ze wstydu. Ruth opadł na ziemię, ze skrzydłami zsuniętymi na grzbiet i opuszczoną głową. Zrobili źle kradnąc jajo Ramoth. My tylko to naprawiliśmy. Nie jestem obrzydliwością, ani wyrodkiem. A ty jesteś normalnym mężczyzną. Jak można twierdzić, że Siwsp się myli, skoro robi wszystko, by nam pomóc?

Lessa podeszła do Jaxoma, który klęczał nad martwym G’lanarem, i podniosła go. Miała oczy pełne łez, a na jej twarzy malowała się rozpacz, ale dotykała Jaxoma łagodnie. Sharra, która w końcu otrząsnęła się z szoku, zarzuciła na siebie prześcieradło, podbiegła do męża i objęła go, osłaniając jego nagość.

- Nie rozumiem - powiedział D’ram przesuwając drżące palce przez gęste, siwiejące włosy. - Jak mógł tak wypaczyć prawdę? Jak mógł nastawać na życie innego jeźdźca?

- Były chwile - powiedziała Lessa cicho - kiedy zastanawiałam się, czy zrobiłam dobrze przenosząc pięć zaginionych Weyrów do naszego czasu.

- Miałaś wtedy słuszność, Lesso. - D’ram powoli odzyskiwał równowagę. Dotknął jej ramienia. - Zrobiłaś to, co było konieczne. Tak jak Jaxom. Chociaż nigdy nie odgadłem, kto wówczas zwrócił wam królewskie jajo Ramoth. - Rzucił pełne aprobaty spojrzenie na młodego Lorda Warowni.

- Dlaczego nikt nie zdawał sobie sprawy, że G’lanar tak nas nienawidził? - zastanawiał się F’lar.

- Mam zamiar to wszystko wyjaśnić - powiedziała stanowczo Lessa. - Myślałam, że Weyry zjednoczyły się dla wykonania Planu. Wydawało mi się, że nawet jeźdźcy z przeszłości są z nami. A teraz przez nich straciliśmy dwa istnienia, i to nie w walce z Nićmi...

D’ram przygarbił się od ciężaru zdrady popełnionej przez jednego z jego towarzyszy.

- Każdy jeździec z przeszłości, z którym rozmawiałem - a jest nas już tak niewielu - i wszyscy młodzi zdecydowanie popierają Benden. Wszyscy rozumieją, jakie znaczenie mają dla nas pomoc i szkolenie, a także obietnica, którą Siwsp nam złożył, że wypełnimy zadanie, jakie przed sobą postawiliśmy, gdy Wykluwało się pierwsze jajo. Plan dał nam wszystkim nadzieję w krytycznym okresie Przejścia - rozpaczał.

- Ramoth rozmawia z innymi królowymi - powiedziała Lessa w napięciu. - Rano będziemy wiedzieli, czy w Weyrach są jeszcze inni niezadowoleni jeźdźcy.

- Zajmę się G’lanarem - odezwał się F’lar wskazując gestem Piemurowi i Jaxomowi, żeby pomogli mu usunąć ciało.

- Nie, to mój obowiązek - stwierdził D’ram i przerzucił sobie zwłoki przez ramię. Jego twarz była pozbawiona wyrazu, ale policzki miał mokre od łez. - Był dobrym jeźdźcem zanim udał się na Południe z Mardrą i T’tonem.

Inni odstąpili, żeby mógł przejść ze swoim ciężarem. Sharra wręczyła Jaxomowi jego długą koszulę, a gdy pospiesznie ją nakładał, sama też się ubrała, bo nocna bryza była chłodna. Przeszła obok Jaxoma do drzwi.

- Dobrze nam zrobi kubek gorącego wina - oświadczyła, a Jancis podążyła za nią do kuchni.


Sharra dodała czegoś do wina, pomyślał Jaxom, kiedy obudził się i zorientował, że jest już jasny dzień. Nadal spała obok niego, więc przypuszczał, że i ona też coś wypiła. Dobrze dla niego, gdyż nie zamierzał opóźniać dzisiejszego planu. Wysunął się z łóżka, zebrał ubranie i udał się do łazienki. Kiedy wszedł do głównej sali, zastał tam Lessę z kubkiem klahu, i F’lara, który z zaciętą miną jadł owsiankę. Bez słowa, Władczyni Weyru wstała i napełniła dla Jaxoma kubek i miskę.

- Czy wszyscy inni śpią?

Lessa potrząsnęła głową.

- Piemur i Jancis polecieli z D’ramem i Lytolem na Lądowisko. Robinton ma się wyspać. - Popiła nieco klahu. - Ramoth mówi, że królowe nie wiedzą nic o innych zdrajcach wśród nas. - Jej ton był tak samo ponury jak wyraz oczu. - Mówi, że królowa Południowego Weyru jest niedoświadczona, a Adrea zbyt młoda, żeby zdać sobie sprawę z nienawiści, jaką czuł G’lanar. Jednak, najwyraźniej stary G’lanar stał się całkiem zgorzkniały i spędzał dużo czasu w samotności po tym, co się stało w Tilleku. Kiedy S’ronad miał dołączyć do eskadry Południowego Weyru, G’lanar błagał o służbę w Ruathcie. To powinno było wzbudzić we mnie podejrzenia.

- Dlaczego? - spytał F’lar. - Ruatha to miejsce, gdzie wszyscy chcą pracować. - Uśmiechnął się do Jaxoma chcąc dodać mu otuchy i dosypał sobie jeszcze więcej słodzika do resztek owsianki.

Widząc to, Lessa już otwierała usta, żeby go zganić, ale w końcu tylko odwróciła się z niezadowoleniem. F’lar mrugnął do Jaxoma udając, że poczuł ulgę.

- Jeźdźcy z przeszłości, którzy zdecydowali się pójść na południe z Mardrą i T’tonem, już wtedy byli przeciwni ideom Bendenu - powiedział - zresztą głównie dlatego, że to Benden je przedstawił. G’lanar myślał o tym tak długo, że gotów był na wszystko, aby tylko odpłacić za swoje rzekome krzywdy. I wiemy, że oprócz niego sporo osób również uważa Siwspa za coś obrzydliwego.

- Po dzisiejszym dniu będzie ich jeszcze więcej - mruknęła Lessa.

F’lar upuścił z hałasem łyżeczkę.

- Nikt się nie dowie o dzisiejszym dniu.

Potrząsnęła głową, zaskoczona jego uwagą.

- Nie mówiłam o tym, co chcemy zrobić - wyjaśniała niecierpliwie. - Mówiłam o śmierci G’lanara. Przecież Weyry już wiedzą, że umarł, ale nie wiedzą dlaczego. Możemy przynajmniej nie zawiadamiać nikogo o tym, że zaatakował Jaxoma.

F’lar spojrzał niespokojnie na Jaxoma, który tylko wzruszył ramionami, bo zgadzał się z Lessa. Nie chciał, żeby ta historia przedostała się do wiadomości publicznej.

- Dlatego D’ram zawiadomi wszystkich, że G’lanar miał wylew.

- Nie wiem, czy to się uda. Smoki przecież wiedzą...

- Ramoth mówi, że nie. Lamoth zasnął na polanie nieświadomy, co G’lanar robi. Oczywiście, wiedział kiedy umarł G’lanar i jakoś zginął w pomiędzy. Aby się podwójnie zabezpieczyć, D’ram chce pogadać z pozostałymi jeźdźcami z przeszłości. Tiroth wprawdzie nie jest królową, ale żaden smok nie może ukryć niczego przed tym spiżowym.

- Skąd G’lanar wiedział, że to ja i Ruth odzyskaliśmy jajo Ramoth? - zastanawiał się Jaxom.

- Czyżbyś ostatnio za dużo latał pomiędzy czasem? - spytała Lessa wprost.

Jaxom usiłował zlekceważyć pytanie.

- Raczej nie.

Lessa, zrezygnowana, uniosła brwi.

- Ciągle ci powtarzam, że to jest niebezpieczne. Lamoth wiedział o tym i powiedział G’lanarowi. G’lanar zestarzał się, ale nie był głupi. Wiem, że wszyscy jeźdźcy z przeszłości w Południowym Weyrze zastanawiali się, kto odzyskał jajo. Mimo naszej ostrożności znają możliwości Rutha, więc mogli mieć podejrzenia.

- G’lanar był jedynym jeźdźcem spiżowego pozostałym z tej grupy... - rozmyślał Jaxom na głos.

- Czeka nas dziś ważniejsze zadanie, więc przestańmy zamartwiać się tym wypadkiem - przerwał im F’lar - oczywiście, jeżeli czujesz się dość dobrze, Jaxomie.

Jaxom spojrzał na F’lara ze złością.

- Czekałem tylko na was. Zróbmy to wreszcie.

- Stąd, czy z “Yokohamy”? - spytała Lessa.

- Z “Yokohamy” - zdecydował Jaxom, zabierając swój jeździecki ekwipunek. - Tu nie mamy skafandrów.

- Jesteś pewien, że znajdzie się jakiś dla mnie? - zmartwiła się Lessa, ale już naciągała skórzaną kurtkę.

Jaxom uśmiechnął się.

- Są dwa małe. Jeden z nich powinien pasować, nawet gdybyśmy mieli go na tobie obwiązać. - Wyszedł na próg, a wtedy Meer zaćwierkał mu z wściekłością nad głową. - Lesso, chciałbym zachować dobrą opinię w oczach żony. Czy mogłabyś poprosić Ramoth, by zabroniła Meerowi lecieć dziś za mną? Niech mu powie, że z wami dwojgiem jestem całkowicie bezpieczny.

Lessa roześmiała się.

- Jesteś tego pewny?

Ku rozbawieniu F’lara i Jaxoma najmniejszy skafander i tak trzeba było podwinąć przy nogawkach, rękawach i w talii, ale Lessa wcale nie uważała tego za zabawne. Gdy już byli gotowi do drogi, skontaktowali się z Siwspem. Na ogromnym ekranie ładowni ukazał im cel: olbrzymią, długą bliznę na powierzchni Czerwonej Gwiazdy. F’lar zmarszczył czoło, nie tyle usiłując ją zapamiętać, ile uświadomić sobie, co dokładnie widzi.

- Kiedy F’nor poleciał na Czerwoną Gwiazdę, mówił potem, że były tam kłębiące się chmury...

- I zapewne rzeczywiście je widział - odparł Siwsp obojętnie. - Gdy planeta przechodzi tak blisko Rukbatu, jej powierzchnia rozgrzewa się do tego stopnia, że topią się skały, a także powstaje para z topniejących zamrożonych owoidów otaczających Nici. Prawdopodobnie nawet samą planetę otaczają pozostałości obłoku Oorta. Możliwe, że często występują tam gęste chmury pary albo kurzu. Niewątpliwie to właśnie zobaczył F’nor, a nie właściwą powierzchnię. Jego wspomnienia o tym zdarzeniu, pomimo ran jakich doznali on i Canth, potwierdzają tę hipotezę. Jednak teraz Czerwona Gwiazda znajduje się na innym odcinku swojej orbity, powierzchnia stygnie i ten fenomen zaniknął, a wy widzicie jałową planetę, która znów powoli zamarza.

- A więc do dzieła! - F’lar sięgnął do barku Mnementha i chwycił uprząż, żeby przerzucić się na zwykłą pozycję na szyi smoka.

Pomimo stanu nieważkości, Lessa poruszała się niezdarnie.

- Jak można coś robić w takim ubraniu - mruczała, ale w końcu usadowiła się na miejscu. Miała trochę kłopotów z przypięciem uprzęży do kółek skafandra. - Nic nie widzę. Jestem związana jak wher na ruszcie, a ten hełm wszystko mi zasłania... - narzekała.

Jaxom uśmiechnął się do niej pocieszająco, a potem spojrzał na F’lara.

- Poprowadzisz ekspedycję?

Przez słuchawki dotarło do Jaxoma jakieś warknięcie, więc zachichotał.

- Czy nasze smoki wiedzą, dokąd idą? - spytała Lessa. Uniosła dłoń wysoko ponad głowę, spoglądając najpierw na lewo na F’lara a potem na prawo na Jaxoma. Wszyscy troje koncentrowali się na wizji tej wielkiej rozpadliny. - Bardzo dobrze. Ruszamy! - I opuściła ramię.

Gdy Ruth przeniósł go w pomiędzy, Jaxom cały czas odliczał. Napominał się także, że ma oddychać, bo często przy takich okazjach zapominał o tym. Nie myślał o ciemności czy przerażającym zimnie, lecz o tym, dokąd się przenosili, starając się przez cały czas mieć w umyśle obraz rozpadliny.

Wiem dokąd idziemy, zapewniał go cierpliwie Ruth.

... i ile czasu nam to zajmie. Jaxom odliczył dwadzieścia siedem ciągnących się w nieskończoność sekund. Zastanawiał się, czy Lessa także odliczała czas wtedy, gdy cofała się o czterysta Obrotów w czasie...

I nagle smoki jednocześnie wyłoniły się ponad rozpadliną. Ruth rozciągnął skrzydła usiłując bez powodzenia wyhamować wejście w tę rozrzedzoną atmosferę i słabą siłę przyciągania.

- Siwsp! - krzyknął Jaxom, a w następnej sekundzie zorientował się, że byli zbyt daleko, żeby utrzymać z nim kontakt.

- Na Skorupy! Jaxom, zrobimy to bez jego nadzoru! - ryknął F’lar, ale natychmiast kontynuował, już o wiele spokojniej: - Czasem myślę, że zbyt się uzależniliśmy od Siwspa. Zwolnij, Jaxomie! Musimy wylądować na krawędzi, a nie w tej przeklętej rozpadlinie.

Tuż przed Rumem szczelina rozszerzała się tworząc krater dużo większy niż Jezioro Lodowe. Ciałem Jaxoma wstrząsnął dreszcz, ale jednocześnie miał niesamowite uczucie, że spodziewał się zobaczyć krater, chociaż nie było go widać na ekranie. Skoncentrował się na krawędzi pod sobą, i wkrótce Ruth, z rozłożonymi skrzydłami, posłusznie poszybował nad twardą powierzchnią planety. Mnementh i Ramoth wdzięcznie wylądowali obok niego wyciągając szyje i obracając oczami, które mieniły się całą tęczą kolorów wyrażających najwyższą konsternację.

- Szybko zaznaczmy te skały... - F’lar wskazał wielkie kamienie otaczające krawędź. Wyglądały jak połamane zęby w olbrzymiej paszczy.

- Ten krater to świetny punkt odniesienia - stwierdził Jaxom. To miejsce wydaje mi się dziwnie znajome, odezwał się Ruth zbliżając się do krawędzi.

Uważaj! Jaxom wykrzyknął to ostrzeżenie, bo stopy Rutha zatopiły się w masie owalnych kształtów. - F’larze, to owoidy Nici!

F’lar spojrzał ponad barkiem Mnementha, który opuścił głowę i obojętnie przyglądał się powierzchni pod nogami. Nie wyglądał na zainteresowanego.

- Wcale mi się tu nie podoba - oznajmiła Lessa. Ramoth chyba podzielała jej zdanie. Stawiała nogi z niezwykłą ostrożnością, jakby przechodziła przez cuchnące błoto.

- Jaxomie, uważaj na krawędź - uzupełnił jej ostrzeżenie F’lar.

Ramoth spoglądała prosto przed siebie, usiłując dojrzeć drugą stronę rozpadliny. Jaxom też jej nie widział w tej ciemnej poświacie. Gdy spojrzał przez ramię w stronę Rukbatu, zobaczył, jak bardzo przyćmione jest ich słońce. Mógł w nie patrzeć bez mrużenia oczu. Dostarczało jednak dość światła, żeby dostrzegł szczegóły krajobrazu poza kanionem, chociaż właściwie nie było na co patrzeć. Powierzchnia Czerwonej Gwiazdy, składająca się raczej z nagiej skały niż piachu, była pocięta szczelinami i pełna drobnych zagłębień i pęknięć odchodzących od głównej rozpadliny. Czarna rozpadlina rozciągała się w obu kierunkach i ginęła na horyzoncie. Jaxom widział skalne występy, począwszy od niewielkich tarasów, a skończywszy na olbrzymich płaskowyżach prawie tak dużych jak Misa Bendenu. Okropny, jałowy krajobraz. Jaxomowi prawie było żal zniszczonej planety.

Ciągnie się daleko, prawda? odezwał się Ruth.

Widzisz drugi brzeg? spytał Jaxom mrużąc oczy w ponurym świetle, by sięgnąć wzrokiem do odległej, ocienionej krawędzi.

Nie ma tam nic do zobaczenia, wszędzie to samo.

- Widzicie te tarasy?- powiedział F’lar, spoglądając w dół. - Moglibyśmy umieścić silniki wzdłuż nich.

- Nie wiem, czy są dość mocne, by utrzymać ich ciężar? - zastanawiała się Lessa.

F’lar wzruszył ramionami.

- Chyba tak. Nie czujesz o ile lżejsi tu jesteśmy? Silniki też będą ważyły mniej. I spójrz na rozmiary tych płyt. Są gigantyczne.

- Wyglądają jak zęby. Mam wrażenie, że jakaś siła rozerwała powierzchnię planety, tak jak ty czyja otwieramy czerwony owoc - powiedziała Lessa, a w jej głosie wyczuwało się przerażenie.

Ruth, możesz zeskoczyć na pierwszy taras skały? Powoli. Chcemy zobaczyć, jaki ciężar wytrzyma.

- Ostrożnie, Jaxomie! - ostrzegał F’lar unosząc dłoń jakby chciał odwołać eksperyment.

Jednak było tam mnóstwo miejsca i Ruth ostrożnie opuścił się w rozrzedzonej atmosferze poza krawędź kanionu i w dół na pierwszy taras. Niechcący obluzował niewielki kamień, który długo spadał. Jaxom nasłuchiwał.

Ruth, stoisz tam całym swoim ciężarem? spytał.

Poczuł, jak Ruth sapie, gdy zginał kolana i przyciskał się z całej siły do gruntu.

Nie rusza się. A ja nie ważę tutaj dużo.

To prawda. - Powinniśmy przynieść jakieś światła - zaproponował Jaxom spoglądając wzdłuż wystającej skały. - Ale ta półka wygląda na dość długą nawet dla silników “Yokohamy”. Czy chcecie, bym sprawdził z Ruthem jak głęboko sięga ta rozpadlina?

- Na Skorupy! Nie rób tego! - krzyknął F’lar. - I tak grozi nam wielkie niebezpieczeństwo.

- Jak długo tu jesteśmy? - spytała Lessa. - Smoki mają ograniczoną ilość powietrza w swoich ciałach.

- Tylko siedem minut - odpowiedział Jaxom po sprawdzeniu czasu na zegarze wbudowanym w skafander. Miał na sobie oryginalny skafander kolonizatorów, a nie jeden z tych zmyślnie wykonanych przez Hamiana.

- Jaxomie, wyjdź stamtąd - poprosił F’lar. - Gdyby szczęki tego kanionu miały się zamknąć...

Jaxom, który sam już o tym pomyślał, chętnie zastosował się do prośby F’lara. Uderzając skrzydłami o wiele szybciej niż na Pernie, Ruth poderwał się z czarnej rozpadliny i stanął obok swoich dwojga smoczych towarzyszy.

- To będzie pierwsze miejsce, gdzie zostawimy silnik - oznajmił F’lar. - Ja lecę w górę, a ty, Jaxomie, polecisz w dół. Lesso, zorientuj się, jak wygląda drugi brzeg. Ile mamy jeszcze czasu, Jaxomie?

- Pięć minut. Ani chwili więcej!

Jaxom czuł się dość niepewnie lecąc nad rozpadliną, bo wiedział, że może ona się rozciągać aż do jądra planety. Rozglądał się za niezwykłymi skałami, które mogłyby posłużyć za drogowskaz, ale przez prawie cztery minuty lotu skała była całkiem gładka. Potem na długość smoka pod krawędzią zauważył kolejną długą płytę jasnej skały. Poprosił Rutha, żeby ją zapamiętał.

Ramoth mówi, że musimy wracać. Znaleźli trzecie miejsce, powiedział Ruth Jaxomowi.

A więc kończymy misję. Przyłączmy się do nich i wracajmy.

Ramoth mówi, żebyśmy skoczyli stąd, gdzie jesteśmy.

Ruth, wszystko w porządku? dopytywał się Jaxom. Dobrze się czujesz?

Tak, dobrze. Oni też dobrze się czują. Ale chcę już wrócić na “Yokohamę” i wreszcie móc oddychać.

Ruszajmy więc. I Jaxom tęsknie pomyślał o bezpiecznej ładowni.

Chwilę po powrocie Rutha i Jaxoma w ładowni pojawiły się również wielkie bendeńskie smoki. Nawet w przyćmionym świetle Jaxom zauważył, że poszarzały. Ze strachem spojrzał na Rutha, ale w nim nie zauważył zmiany. Potem dopiero zorientował się, że ich podróż trwała dwanaście minut i trzydzieści i pół sekundy.

Dobrze się czujesz? spytał pochylając się w przód na szyję Rutha. Pysk białego smoka był szeroko otwarty. Oddychał czerpiąc wielkie, głębokie hausty powietrza. Jaxom czuł jego drżenie.

- Jaxom? Lessa? F’lar? - głos Siwspa brzmiał głośno w hełmie.

- Jesteśmy tutaj - odparł Jaxom. - Wszystko w porządku. Znaleźliśmy trzy miejsca na silniki. W dole rozpadliny są skalne półki. Doskonale się nadadzą. - Spojrzał na chronometr. - Dwanaście minut, Siwsp. Dwanaście. Co za dzikie miejsce - dodał, przypominając sobie pozbawioną życia powierzchnię i popękany, zniszczony krajobraz, z olbrzymim kanionem jak otwarta rana, która zabiła planetę. Czy ktoś kiedyś żył na niej?

Pić mi się chce i chcę się wykąpać, powiedział Ruth tak błagalnie, że Jaxom aż się zaśmiał. Ramoth i Mnementh też.

- Chyba najpierw musisz złapać oddech, kochana Ramoth - poradziła Lessa odpinając uprząż. - Nie ma tu odrobiny klahu, Jaxom? - jej głos był prawie tak samo błagalny jak głos Rutha. - Chce mi się pić, jest mi zimno, i czuję się jak bym odleciała z Pernu sto lat temu.

- Mamy tylko wodę, ale klah jest blisko. - Sam chętnie by się napił. Był przemarznięty do szpiku kości.

Jednak okazało się, że zbiornik z wodą jest pusty i Jaxom zaklął pod nosem. Nagada do słuchu temu idiocie, który nie pomyślał o jego napełnieniu.

Lessa też była wściekła, ale tym szybciej zrzucili skafandry i ostrożnie odłożyli je na miejsce. Wszystkie trzy smoki czuły się już lepiej i tylko marzyły o wodzie do picia i kąpieli.

- Coś wam powiem - odezwała się Lessa wsiadając na Ramoth. - Odbyliśmy bardzo długą podróż, ale wcale nie zabrała tyle czasu ile mi się wydawało, że zabierze. Zastanawiam się...

- Wszyscy mamy nad czym się zastanawiać - odrzekł jej stanowczo F’lar - i chcę spisać szczegóły jak najszybciej, zanim niektóre rzeczy ulecą mi z pamięci.

- Mam wrażenie, że te jałowe miejsca nigdy nie wylecą nam z pamięci - odparła Lessa. - Prawie mi było szkoda tej zniszczonej planety.

- Umarła znacznie wcześniej, niż Pern stał się zdolny do stworzenia życia - powiedział jej Siwsp.

- To mnie wcale nie pociesza - zakończyła rozmowę Lessa.

Meer czekał w Warowni Cove i urządził przed Jaxomem i Ruthem taki pokaz powitalnych nurkowań i ćwierknięć, że Lessa i F’lar zginali się ze śmiechu.

Ruth spokojnie go zapewnił, że wszystko było w porządku, a potem poleciał na plażę i poprosił go, by mu pomógł się umyć. A ty nie idziesz? spytał żałośnie kiedy zobaczył, że Jaxom kieruje się w stronę Warowni.

- Nie mogę, kochany. Muszę napisać raport, póki jeszcze mam na świeżo wszystkie szczegóły w pamięci. Potem do ciebie przyjdę - zawołał Jaxom. Stada jaszczurek wystrzeliły w powietrze i poleciały do smoków. - Macie dość pomocników. Nie potrzebujecie nas!

Obszerny salon Warowni był pusty, a gdy Jaxom zawołał Sharrę i Robintona, nikt nie odpowiedział.

- Ciekawe, gdzie jest Sharra - powiedział Jaxom pamiętając, że zostawił ją śpiącą. Będzie się martwić, nawet gniewać! I będzie miała powód, pomyślał.

Lessa uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem.

- Byłeś z nami.

- To żadna wymówka - odrzekł Jaxom ponuro, zastanawiając się, jak udobruchać Sharrę. Potem otrząsnął się z zamyślenia i powrócił do spraw bieżących.

Podczas gdy Przywódcy Bendenu zaopatrywali się w materiały do rysowania, Jaxom znalazł w chłodni dzbanek zimnego soku owocowego, który natychmiast opróżnili. Potem każde z nich narysowało zapamiętane widoki, ale kiedy porównali obrazy, zauważyli pewne różnice.

- Gotowe! - oznajmiła Lessa z westchnieniem ulgi.

- Wiecie - powiedział Jaxom, opierając głowę na dłoni i uśmiechając się do pozostałej dwójki - nadal nie mogę uwierzyć, że tam byliśmy i udało nam się wrócić.

- Nie wiem, czego właściwie się tam spodziewałem, zwłaszcza po wyprawie F’nora - dodał F’lar - ale aż trudno uwierzyć, że ta martwa rzecz przez tysiące Obrotów stanowiła dla nas śmiertelne niebezpieczeństwo.

- Cóż, jednak tak właśnie było - odrzekła Lessa, kładąc ręce na stole i wstając. Zebrała szkice i podała je Jaxomowi.

- Przechowaj to w bezpiecznym miejscu do czasu, aż będziesz mógł przekazać je Siwspowi. Teraz idę popływać.

Jaxom, mimo że też nade wszystko pragnął kąpieli, poszedł jednak do pokoju, który dzielił z Sharra. Miał nadzieję, że zostawiła dla niego wiadomość. Nie znalazł niczego i poczuł się jeszcze bardziej samotny niż zwykle. Rozebrał się, wziął zapasową zmianę ubrania, którą przechowywał w Warowni Cove, i udał się nad lagunę. Meer i Talia oddzieliły się od innych szorujących Rutha i krążyły nad jego głową, ćwierkając ze szczęścia. Niezbyt rozweselony ich zachowaniem, ruszył przez płytką wodę do Rutha.

Sharra jest na górze. Nie pozwoliła Meerowi i Taili iść ze sobą. Przeszkadzałyby, powiedział mu smok. Jaxom uderzył się ręką w czoło, bo przypomniał sobie, jak mu mówiła, że rano leci na “Yokohamę”, ale był tak pochłonięty swoimi sprawami, że zapomniał o tym. Zaśmiał się czując pretensję do samego siebie. Już nie raz przychodziło mu do głowy, że nie zasługuje na kobietę taką jak Sharra. I teraz też o tym pomyślał. Jakiż był zarozumiały! Tęsknił za nią. Chociaż nie mógł opowiedzieć żonie o tej cudownej podróży, bardzo mu jej brakowało.

Ja tu jestem, powiedział Ruth z wyrzutem.

Tak, mój przyjacielu, jak zawsze! I Jaxom wszedł do ciepłej wody, żeby pomóc jaszczurkom ognistym szorować ich wspólnego przyjaciela.


Rozdział XVI



Kiedy Mirrim przyszła po Sharrę przed podróżą na “Yokohamę”, gdzie miały rozpocząć własną pracę, Sharra jeszcze spała.

- Sharra? Dziś zaczynamy badanie Nici. Pamiętasz? - Mocno potrząsnęła przyjaciółką. Sharra w pierwszej chwili niezbyt się orientowała, gdzie jest, aż wreszcie niechętnie wstała.

- Słyszałaś o Lamothcie i G’lanarze?

Mirrim zmarszczyła nos.

- Szkoda mi smoka. Nie wiedziałam, że mogą umrzeć ze wstydu. Ubieraj się. Przyniosę ci klahu.

Ubierając się pospiesznie, Sharra miała nadzieję, że inni będą myśleli tak samo jak Mirrim, która niekoniecznie byłaby po stronie Jaxoma, gdyby uważała, że postąpił źle. Nie miała więc wyrzutów sumienia, że nie wyjaśnia jej całej prawdy.

- Lepiej coś zjedz - powiedziała Mirrim, wracając z klahem - chociaż zabierzemy jedzenie, owoce i sok. Myślałam, że zemdleję z głodu podczas tej ostatniej sesji z Siwspem. Być może on jest inteligentny, ale mój żołądek nie jest. To prymitywny organ i lubi być napełniany regularnie.

Sharra uśmiechnęła się. Taka była Mirrim, zagadująca swoje prawdziwe uczucia. Śmierć smoka, obojętnie z jakiego powodu, zawsze poruszała wszystkich jeźdźców. Sharra pozwoliła przyjaciółce paplać. Potem, pobudzona przez klah, pomogła pakować prowiant.

- Tylko nie paszteciki z mięsem! - jęknęła Mirrim wzdragając się dramatycznie, gdy Sharra sięgnęła po me do szafki. - Zwymiotuję jeśli będę musiała zjeść choć jeden więcej. Na szczęście Robinton lubi normalny chleb z plastrami mięsa i surowymi warzywami. - Umieściły świeże owoce w specjalnych izolacyjnych woreczkach, które były produktem ubocznym uzyskanym przez Hamiana, gdy pracował nad izolacją skafandrów, i napełniły termosy chłodnymi napojami. - Dobra, na górę.

- Brekke nie leci z nami? - zdziwiła się Sharra.

- Nie. F’nor ma dziś coś do zrobienia na “Yokohamie”. - Mirrim uśmiechnęła się. - Pewnie to samo co robi Jaxom i T’gellan, tylko nie wolno mi pytać.

- Czy to niebezpieczne? - Sharra pytała jak gdyby nigdy nic, ale znała Jaxoma na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie powiedział jej czegoś poprzedniej nocy, i że to coś zaniepokoiło Meera na tyle, by przerażony przyleciał do Ruathy.

- Wątpię! Jeźdźcy dobrze opiekują się smokami i odwrotnie. Smoki są bardzo zadowolone. Nie martwiłabym się dzisiejszym dniem, Sharro - dodała Mirrim współczująco.

Bardziej podbudowana niefrasobliwym tonem Mirrim niż jej słowami, Sharra podążyła za przyjaciółką w stronę Path. Przez zieloną skórę smoczycy przebłyskiwał głęboki błękit, a jej oczy lśniły zielenią w idealnie takim samym odcieniu co skóra.

- Czy ona często to robi? - spytała Sharra.

Mirrim zaczerwieniła się i przesunęła dłonią po krótkich loczkach wymykających się spod hełmu.

- Czasami. - Chociaż uśmiechnęła się lekko, nie patrzyła Sharze w oczy. T’gellan jest bardzo dobry dla Mirrim, pomyślała Sharra.

Kiedy obie kobiety przybyły na “Yokohamę”, Mirrim zostawiła Path, żeby obserwowała widoki przez wielkie okno mostka. To zajęcie jak zwykle całkiem ją pochłonęło. Jedząc swój prowiant, udały się na pierwszy poziom hibernacyjny, gdzie one i inni, których Mistrz Oldive skłonił do pomocy, usiłowali zrozumieć budowę Nici. Badania trwały o wiele dłużej, niż się spodziewali. Przez następne tygodnie zastanawiali się czasem, po co w ogóle się do tego zabierali.

Sharra, gdy tylko mogła, wracała do Ruathy, żeby spędzić parę godzin z synami, do których okropnie tęskniła. Cieszyła się, że Jaxom jest wystarczająco pochłonięty swoimi własnymi zajęciami, by nie zwracać uwagi na to co ona robi i nie mieć do niej pretensji, że nie poświęca mu czasu. Gdy pracowali do późna, zdarzało im się zostać na noc na “Yokohamie”. Mirrim, oczywiście, musiała latać podczas Opadów, ale innych zwolniono z pozostałych obowiązków, by mogli bez przeszkód badać właściwości Nici.

Czasami, kiedy zespół wykonywał bez końca nudne zadania, wszyscy narzekali, że Siwsp ma obsesję na punkcie biologii organizmu Nici, co uważali za zbędne teraz, gdy zbliżało się już przesunięcie Czerwonej Gwiazdy na inną orbitę, i Nici miały stać się mitem, którym będzie się grozić nieposłusznym dzieciom. Ale Siwsp ciągle upierał się, że badania są konieczne i że absolutnie trzeba zrozumieć, czym naprawdę jest ten organizm. Wszyscy, nawet Oldive, byli tak przyzwyczajeni do słuchania Siwspa, że posłuchali i tym razem.

Caselon, który nosił już węzły czeladnika, jak również jedyny w swoim rodzaju wzór z maleńkich białych blizn na opalonej twarzy, napomykał o ironii losu, kiedy przesypiali parę godzin w kapsułach przodków.

Zręcznie prowadzeni przez Siwspa osiągali wystarczające sukcesy, żeby ich entuzjazm i zainteresowanie się nie wyczerpały, i żeby stać ich było na ignorowanie niewygód. Jak Siwsp często przypominał, techniki, których nauczyli się dokonując sekcji bardzo złożonego organizmu, który zagrażał ich światu przez tysiąclecia, mogły być zastosowane również do badania innych organizmów. Tak więc celem ich pracy było także nabywanie doświadczenia.

Siwsp poprosił, by podgrzali jeden owoid do “normalnej” temperatury. Zrobili to w najbardziej oddalonej śluzie statku, z dala od sektora, w którym pracowali. Bez tarcia, które mogłoby zniszczyć twardą zewnętrzną pokrywę, owoid pozostał niezmieniony.

- A więc - zauważył Siwsp - do uwolnienia organizmu niezbędne jest tarcie atmosfery.

- Och, lepiej go nie uwalniajmy - komicznie sprzeciwił się Caselon.

- Dobrze wiedzieć - powiedział w zamyśleniu Mistrz Oldive - że w takich warunkach to jest bezradne.

- Na naszej łasce - dodała Sharra uśmiechając się.

- Obserwacje będą kontynuowane - oznajmił Siwsp.

- Powiadom nas, jeśli jego stan ulegnie zmianie - poprosiła Sharra.

Oprócz Caselona, Sharry, Mirrim i Oldive’a, zgłosiła się także Brekke. Sprowadziła do pomocy Tumarę, kandydatkę do Naznaczenia królewskiego jaja, która nie odniosła sukcesu, gdyż wykonywanie monotonnych czynności nie nużyło jej tak bardzo jak innych. Resztę zespołu badawczego stanowili dwaj uzdrowiciele, Sefal i Durack, oraz Manotti, czeladnik kowalski. Czasami przydałoby im się drugie tyle pomocników, ale wszyscy byli wyszkoleni przez Siwspa i wkrótce zgrali się, pracowali sprawnie i skutecznie, a humory im dopisywały.

Laboratorium składało się z dwóch pomieszczeń. Początkowo mieli tylko najpotrzebniejsze narzędzia. Stoły robocze oświetlone były lampami w kształcie tarcz, dającymi takie światło, na jakie pracownicy je nastawiali. Sefal, człowiek ponury lecz pracowity, był zafascynowany efektami świetlnymi, które uzyskiwali, gdy zaczęli się tym zabawiać.

Jednak najważniejszy był dwuokularowy stereoskopowy mikroskop. Wszyscy musieli nauczyć się nim posługiwać. Zrozumienie znaczenia współrzędnych X i Y nie stanowiło problemu, natomiast współrzędna Z z początku sprawiała im sporo kłopotu. Aby im to zademonstrować, Siwsp poprosił Sharrę, żeby wyrwała sobie włos, włożyła go pod okular i spróbowała zawiązać na nim węzełki. Nie było to takie łatwe jak się wydawało, i wszyscy się o tym przekonali po kolei, gdy sami próbowali to wykonać.

Po jednej stronie mikroskopu umieszczona była szuflada z przesuwną pokrywą, w której znaleźli dziwaczne szklane przyrządy z ostrymi krawędziami. Siwsp powiedział im, że muszą nauczyć się je produkować, gdyż jeden komplet to za mało, a będzie im to potrzebne do badania Nici.

Znaleźli jeszcze dwa stoły robocze oraz stołki i przeciągnęli je do obu pomieszczeń, chociaż było tam niewiele przestrzeni.

Gdy Sharra wiązała pod mikroskopem supełki na włosach, Sefal i Manotti na prośbę Siwspa rozkładali na części zamrażarkę, żeby uzyskać z niej części do naprawy drugiej, w której trzeba było uzyskać temperaturę minus 150 stopni Celsjusza, niezbędną do badania Nici. Być może okaże się potrzebne, by obniżyli temperaturę aż do poziomu panującego w obłoku Oorta, skąd Nić pochodziła, to jest do minus 270 stopni Celsjusza, czyli trzech stopni w skali bezwzględnej, ale na razie mogli się zadowolić temperaturą panującą na orbicie Pernu.

- Nie wiem, po co to robię - poskarżył się Manotti, gdy rozbierali zbędną zamrażarkę.

- Nie szkodzi - zapewnił go Siwsp. - Musisz tylko wykonać instrukcje, gdyż nie ma czasu, by nauczyć was kriogeniki czy inżynierii zamrażania. Róbcie to, o co was proszę.

- Dobrze, dobrze - mruknął Manotti, i wykrzywiając się z napięcia ostrożnie wyjął cewkę z pleców pierwszej zamrażarki. - Gdzie to włożyć?

Siwsp wyjaśnił. Kiedy zamiana została ukończona i włączono mechanizm, Manotti wydał okrzyk triumfu. Następnie przystosowano kilka kapsuł hibemacyjnych do przechowywania próbek w temperaturze trzech stopni Kelvina. Do tej pory mieli tylko jeden owoid, ten, który złapała Farli, ale będą ich potrzebować o wiele więcej. Jak się wkrótce dowiedzieli, owoidy różniły się między sobą rozmiarem i kształtem, a także, ku ich zdumieniu, temperaturą.

- A wydawałoby się, że jeden owoid wystarczy - mruknęła Mirrim do Sharry.

- Ludzie też nie są kopiami innych - odezwał się Siwsp. Żałowała, że ją usłyszał. Przewróciła oczami do Sharry. - Wygląda na to, że Nici również wykazują anomalie: zwykłe różnice osobnicze i mutacje. Są taką samą formą życia jak ludzie, a przebywając tak blisko Rukbatu znajdują się w bardzo nieprzyjaznym środowisku.

- To ustawia nas na właściwym miejscu - powiedział Oldive z uśmiechem.

Przez następnych parę dni każdy członek zespołu musiał nauczyć się radzić sobie z mikroskopem. Wiązanie węzełków na włosach ustąpiło miejsca wycinaniu wzorów w niemal niewidocznych gołym okiem drzazgach i składaniu kwiatów z papieru o średnicy milimetra. Sharra okazała się najzręczniejsza, a zaraz po niej szły Brekke i Mirrim.

Caselon i Manotti z pomocą Sefala i Duracka sporządzili mikro-kowadło z płomieniem o długości dwóch milimetrów, w którym rozgrzewali specjalne szkło wytwarzane przez Mistrza Moriltona. Miało tak dużą zawartość ołowiu, że nawet spokojny Morilton zaprotestował, kiedy Siwsp podał mu wzór mieszanki. Ale gdy Siwsp wyjaśnił mu, że dzięki temu uzyska szkło na tyle twarde, by wytwarzać z niego noże zdolne do krojenia metalu, Morilton wykazał zainteresowanie i zaczął eksperymentować. W ten sposób Siwsp i Caselon otrzymali niezwykły materiał.

Pracując ostrożnie, Caselon wydmuchiwał maleńkim płomykiem szklane rurki, a potem ochładzał je do trzech stopni Kelvina, w której to temperaturze narzędzie miało być używane. Kiedy pierwszy egzemplarz pękł, odruchowo odskoczył, chociaż miał na sobie maskę i strój ochronny. Ze strachem rozejrzał się wokoło.

- To dobry zwyczaj, Caselonie - zauważył Siwsp z aprobatą. - Spróbuj jeszcze raz.

Kiedy pękł czwarty egzemplarz, Caselon był rozgoryczony.

- Składniki mogły być nie dość dobrze wymieszane, Caselonie. Mistrz Morilton dostarczył ci różne mieszanki. Użyj tej z najwyższą zawartością ołowiu. Narzędzia muszą być giętkie, ale nie pękać - pouczał go Siwsp tak pewien końcowego sukcesu, że Caselon nabrał odwagi.

Piąta próba: rurka troszkę się zgięła w najniższej temperaturze, ale nie rozprysła się, ani nie popękała.

- A teraz, używając tej mieszanki, wydmuchaj więcej rurek, z których później wykonasz trzonki, gwoździe i ostrza. Każdy musi mieć własne narzędzia, a ty, Caselonie, będziesz instruktorem. Do dalszego badania Nici będziecie potrzebować najzwyklejszych narzędzi: piły do metali, dłut, przecinaków, młotków, pobijaków, tyle że miniaturowych. Będzie się je ostrzyło na kamieniu z węglika krzemu.

Wszyscy podziwiali komplet narzędzi Caselona, chociaż Mirrim uznała je za nieeleganckie. Więc kiedy przyszła jej kolej, zrobiła dłuższe narzędzia, ale odkryła, że są zbyt giętkie, by móc ich używać skutecznie.

- Jest tyle do zrobienia, zanim w ogóle poważnie zabierzemy się do głównej pracy - poskarżyła się. - Tylko na to zmarnowaliśmy całe tygodnie!

- I spędzicie kolejne tygodnie na kolejnych przygotowaniach, Mirrim. - Siwsp zganił ją za niecierpliwość. - Pracowaliście bardzo pilnie i uzyskaliście umiejętności, o których dwa Obroty temu nawet nie moglibyście marzyć. Nie martwcie się. Wkrótce rozpoczniecie niezmiernie interesujący etap badań.

- To znaczy? - spytała Mirrim wprost.

- Sekcję Nici.

- Ale przecież już zaczęliśmy to robić! - wykrzyknęła Sharra, wskazując kapsuły hibernacyjne, w których przechowywali pocięte Nici.

- Pocięliście owoidy na części, ale nie zbadaliście ich dokładnie. Wkrótce to zrobicie. A teraz sprawdzimy, czy komora niskich temperatur nadal działa.

Caselon był zafascynowany urządzeniami, które pozwolą im pracować w niezmiernie niskich temperaturach, w jakich przechowywano próbki Nici. Zgłosił się jako pierwszy na ochotnika, ale Siwsp wybrał Sharrę, gdyż miała większe doświadczenie w pracy z mikroskopem. Umieszczono próbki i szklane narzędzia oraz mikroskop w komorze i włączono ją.

Zdecydowanym ruchem Sharra włożyła ręce w rękawice manipulatorów i poczuła lekki dreszcz.

- Zimno! - zawołała i spróbowała poruszyć palcami. - Mówiłeś, że manipulatory podążą za moimi ruchami, a tu nic się nie dzieje.

- Wskaźniki pokazują, że mechanizm pobiera prąd - powiedział Caselon patrząc na tarczę. - Pozwól, ja spróbuję.

Sharra cofnęła ręce, ale Caselon też nie odniósł sukcesu.

- No więc, Siwspie, co teraz? - spytała.

Zapadła jedna z tych chwil ciszy, które już poznali, gdy Siwsp przeprowadzał wewnętrzne poszukiwania.

- Mechanizm nie był używany przez dwa i pół tysiąca lat. Być może będzie konieczna naprawa. Przypuszczam, że nasmarowanie stawów palcowych manipulatora smarem silikonowym przywróci im ruchomość.

- Smar silikonowy? - spytał Caselon.

Manotti uniósł dłoń.

- Wiem, o czym on mówi. Siwspie, czy jest tam wolny czeladnik lub mistrz?

- Mogę wysłać po to Tolly’ego - podsunęła Mirrim.

Manotti rzucił jej sardoniczne spojrzenie.

- Będzie musiał czekać przez cały dzień.

- No to ja polecę na dół - powiedziała. - Potrzebuję kąpieli, świeżego jedzenia, i chcę spędzić trochę czasu z moim partnerem.

- Jeśli naprawdę nie możemy nic zrobić dopóki nie przygotują tego smaru, ja też wezmę wolny dzień - oznajmiła Sharra myśląc o tym, że cała wieczność upłynęła odkąd widziała ostatnio synów i Jaxoma.

Caselon uśmiechnął się.

- Ja tu zostanę i wyprodukuję jeszcze trochę narzędzi. Jeśli udam się na dół, zaraz ktoś znajdzie mi coś do roboty.

Siwsp uprzejmie pozwolił im na wyjazd ale tym, którzy zostali, natychmiast przydzielił inne zadania.


Jaxom był pochłonięty swoimi zadaniami tak samo jak Sharra, ale ostatnio udawało mu się spędzać więcej czasu w Ruathcie, z chłopcami, niż jej. Kiedy była w domu, słuchał opowieści o jej pracy, o błędach i małych sukcesach, i zachęcał ją do wytrwania.

- Siwsp wie co robi, nawet jeśli nie poświęca wiele czasu na wyjaśnienia - powiedział podczas którejś rozmowy. - Zrobił dla nas tak wiele, że po prostu musimy wierzyć w niego i wypełniać jego instrukcje. - Jaxom pomyślał, że sam również powinien stosować się do własnej rady.

Ku niezadowoleniu Lessy i F’lara, Siwsp chciał, by Jaxom i Ruth uczestniczyli w każdym etapie szkolenia smoków i jeźdźców dotyczącym przebywania poza statkiem. Według Siwspa, Jaxom i Ruth mieli być także tymi, którzy poprowadzą wszystkie przyszłe ekspedycje na powierzchnię Czerwonej Gwiazdy.

- Ruth jest młodym smokiem - powiedział Siwsp dyplomatycznie - i nie ucierpiał zbyt wiele na skutek napięć powodowanych walką podczas Opadów Nici...

- Walczę z Opadem za każdym razem - zaprotestował Jaxom, częściowo żeby uspokoić Lessę i przypomnieć jej, że on i Ruth nigdy nie zaniedbali swoich głównych obowiązków.

- Nie zamierzałem nikogo obrazić - w tonie Siwspa zabrzmiał szacunek. - Zresztą i tak nie będę nikogo wysyłał w tak długą podróż bez ważnego powodu.

- A miejsce z pewnością nie nadaje się na zgromadzenia - żachnęła się Lessa.

- Proponuję jeszcze jedną wyprawę badawczą - wtrącił F’lar - na którą zabierzemy obserwatora, który zarejestruje wygląd rozpadliny. Każdy smok i jeździec, który ma pomóc w przeniesieniu silników, musi mieć w umyśle doskonały obraz miejsca, w które się udaje.

- To przedsięwzięcie winno zostać zarejestrowane również z innych powodów - kontynuował Siwsp gładko. - Na żadnym ze znanych światów nie dokonano jeszcze niczego, co można by chociaż przyrównać do waszego wyczynu.

- Czyżby inne światy interesowały się naszymi wyczynami? - zamruczał żartobliwie Robinton.

- Ludzkość potrzebuje bohaterów - odrzekł Siwsp. - A wasz projekt nosi znamiona heroizmu.

F’lar zaprzeczył gestem.

- Nie można nazywać heroizmem tego, co i tak musi być zrobione.

Mistrz Robinton rzucił Przywódcy Weyru długie, zamyślone spojrzenie.

- Mamy do rozmieszczenia trzy silniki - mówił dalej F’lar, ignorując spojrzenie harfiarza - a dowódcy każdej grupy powinni zobaczyć te miejsca. Ja prowadzę jedną grupę...

- Jaxom drugą - dodał Siwsp sucho.

- Dobrze - przyzwolił F’lar.

- A ja trzecią - powiedziała Lessa.

F’lar natychmiast się sprzeciwił.

- Już dosyć narażałaś siebie i Ramoth.

- Jeśli ty idziesz, to ja też - oświadczyła stanowczo Lessa. Ramoth nie jest jedyną królową na Pernie.

Nagle opór F’lara zniknął, co zdumiało Jaxoma, ale nie Rutha.

Co się stało? spytał Jaxom bardzo dyskretnie swojego smoka.

Lessa nie zaryzykuje takiego lotu gdyby Ramoth miała złożyć jaja, prawda?

Jaxom pospiesznie zakrył dłonią usta zmieniając parsknięcie śmiechem w kaszlnięcie. Nic dziwnego, że F’lar nie upiera się więcej przy wyłączeniu Lessy z ekspedycji. Mnementh mu pomoże. F’lar nauczył się już, jak subtelnie kierować swoją towarzyszką.

- Uważam - powiedział Jaxom głośno - że powinniśmy zaprosić również F’nora do udziału w wyprawie.

F’lar rzucił Jaxomowi przyjazne spojrzenie.

- Chciałem właśnie wam przypomnieć, że F’nor i Canth zasługują, na to, by polecieć na Czerwoną Gwiazdę.

- Tak będzie sprawiedliwie - przyznał Robinton kiwając mądrze głową. - A Canth nie będzie miał nic przeciwko zabraniu Perschara, który jest najlepszy jeśli chodzi o zauważanie szczegółów. D’ram też powinien polecieć. A Tiroth może z łatwością przenieść mnie - dodał wywołując natychmiast protesty.

- Nie pozwolę ci narażać się na takie ryzyko - rozzłościła się Lessa.

- Nie będzie w tym żadnego ryzyka, prawda Siwsp? - Robinton bezwstydnie odwołał się do autorytetu, z którego opinią Lessa jednak zawsze się liczyła.

- Mistrz Harfiarz nie zostanie narażony na niebezpieczeństwo.

- Tiroth jest zbyt stary! - narzekała Lessa, rzucając wściekłe spojrzenia Robintonowi.

- Tiroth jest mocniejszy niż większość zwierząt w jego wieku, a doświadczenia jego jeźdźca i Mistrza Robintona mogą okazać się bardzo cenne - tłumaczył Siwsp.

Upłynęło trochę czasu zanim irytacja Lessy nieco opadła, ale wkrótce wszystko zostało ustalone. Dokona się jeszcze jednej ekspedycji na powierzchnię Czerwonej Gwiazdy. W grupie badawczej znajdą się D’ram, F’nor, N’ton i Jaxom ze swoimi smokami. Jako obserwatorów zabiorą Mistrza Robintona, Fandarela, Perschara i Sebella. Wszyscy odznaczają się wyjątkową dyskrecją, więc nie będzie ryzyka, że się wygadają i zacznie krążyć jeszcze więcej plotek niż do tej pory.


Lord Larad z Telgaru i Lord Asgenar z Lemos poprosili Mistrza Harfiarza Sebella, żeby spotkał się z nimi w Warowni Telgar w odpowiednim dla niego terminie.

Ponieważ Sebell rozumiał język dyplomacji, wysłał swoją jaszczurkę Kimi z wiadomością, że spotka się z nimi godzinę po wieczornym posiłku w Telgarze.

- Jak myślisz, co ich niepokoi? - spytała Menolly, kiedy Sebell powiedział jej o spotkaniu.

- Ostatnio namnożyło się plotek, kochanie - odrzekł Sebell z westchnieniem.

Menolly odchyliła się do tyłu od pulpitu, przy którym komponowała większość swojej muzyki, uśmiechnęła się przebiegle i przekrzywiła głowę spoglądając na męża.

- Masz na myśli te o Sharrze i Jaxomie, te o G’lanarze i Lamothcie, o ostatnich wybrykach “Obrzydliwości”, czy też spekulacje, dlaczego spiżowe smoki wydają się tak zadowolone z siebie?

- Wolałbym nie mieć tak wielkiego wyboru. - Ostrożnie wsunął zabłąkany kosmyk jej włosów z powrotem pod wiązanie, a potem pochylił się, żeby pocałować ją w szyję. - Nie słyszałem, żeby Telgar czy Lemos miały jakiekolwiek kłopoty z sabotażystami, więc na pewno nie o to chodzi.

- Ci, którzy nas popierają, robią to z całego serca, a ci, którzy się obawiają lub są sceptyczni, kryją się i niszczą to, czego nie potrafią zrozumieć.

- Naszym obowiązkiem jest pomóc im zrozumieć - powiedział Sebell, delikatnie ją ganiać.

- Ale niektórzy nie chcą - odparła buntowniczo. Wyciągnęła ręce do góry, by rozluźnić mięśnie karku. - Znam ten rodzaj. Och, jak ja ich znam i szkoda, że nie możemy zostawić ich samym sobie, ale stoją nam na drodze.

- Zmieniamy ich całe życie. To przeraża ludzi. Zawsze tak było i zawsze będzie. Lytol przysłał mi fascynujące wyjątki z historycznych danych Siwspa. Niesamowite. Ludzie nic się nie zmienili od tamtych czasów, kochanie. Najpierw reagują, a potem dopiero myślą. - Pocałował ją w policzek. - Mam czas, żeby opowiedzieć Robsowi i Olosowi bajkę zanim wyjdę.

Menolly przytuliła się do niego.

- Jesteś taki dobry - powiedziała i pocałowała go namiętnie.

Kiedy zatrzymał się w progu, żeby jeszcze raz posłać jej czułe spojrzenie, już znowu pochylała się nad swoją kompozycją. Uśmiechnął się widząc po jej postawie, jak bardzo jest skoncentrowana na swoim zajęciu. Kochała go, chociaż musiał zaakceptować fakt, że zawsze będzie miał dwóch rywali - muzykę i Mistrza Robintona. Ale te dwie miłości wypełniały także jego serce. Z tą myślą udał się do dzieci, żeby zaśpiewać synom i podziwiać córkę, Lemisę, która na razie była jeszcze tak mała, że można ją było tylko adorować.


Laradian, najstarszy syn Lorda Larada, czekał na Sebella na dobrze oświetlonym podwórcu, kiedy uprzejmy smok przydzielony Warowni Fort przywiózł harfiarza do Telgaru.

- Ojciec i Lord Asgenar są w małym gabinecie, Mistrzu Harfiarzu - oznajmił formalnie, ale zaraz rozluźnił się i powitał Sebella uśmiechem.

Na palenisku w rogu przyjemnego pokoju palił się ogień, na ścianach wisiały piękne gobeliny i oprawione rysunki, chyba Perschara, o ile Sebell się nie mylił. Kilka ciężkich starych foteli pokrytych skórą whera, na których odpoczywały liczne, pokolenia zmęczonych telgarskich Lordów, olbrzymie biurko i stół przy których Lordowie Warowni od wieków prowadzili rachunki, meblowało pokój dostatecznie. Sebell natychmiast dostrzegł ostatni dodatek: dobrą kopię, choć w zmniejszeniu, fresków z Honsiu.

- Hm, tak - powiedział Larad zauważając jego spojrzenie. - Moja córka Bonna udała się tam z grupą Perschara i przywiozła to do domu. Oczywiście Mistrz Perschar cały czas ją nadzorował, ale według niego jest to całkiem udana reprodukcja.

- Zapraszam do obejrzenia oryginału - odrzekł Sebell, witając skinieniem głowy Asgenara, który siedział na jednym z foteli.

- Och, nie! - wykrzyknął Larad, a na jego miłej twarzy odmalowało się udawane przerażenie. - I rozpuścić plotkę, że chcę przejąć to miejsce dla jednego z moich synów? - Poprosił Sebella, by usiadł, i uniósł butelkę wina. - To Benden. - Uśmiechnął się, bo znał upodobanie swojego gościa do bendeńskich win, ale napomknienie o plotkach świadczyło o tym, że naprawdę jest zmartwiony.

- Podtrzymuję wiele tradycji ustanowionych przez Mistrza Robintona - przyznał Sebell przyjmując pełen puchar. Chwilę delektował się winem, uniósł brwi, oceniając smak. - Szesnasty?

- Tak. To Mistrz Robinton doradził mi zakup tylu bukłaków tego rocznika, ile tylko się uda.

- A więc? - Sebell zwrócił się uprzejmie do obu Lordów Warowni. - Plotka doskwiera?

- Chciałbym, żeby to była tylko plotka, Sebellu - powiedział Larad. Wyjął z mankietu rękawa mały zwój do przesyłania wiadomości i wręczył go harfiarzowi. - Niestety, sprawa jest o wiele poważniejsza, i wymaga twojej szybkiej decyzji. Znam nadawcę na tyle dobrze, żeby wziąć jego słowa na serio.

Spojrzawszy na wiadomość, Sebell zerwał się na równe nogi z wygodnego fotela, kipiąc gniewem i przeklinając.

- “Dowiedziałem się, że powstał plan porwania Mistrza Robintona, co zmusi mieszkańców Lądowiska do zniszczenia tego, co autorzy planu nazywają Obrzydliwością” - przeczytał Sebell na głos. - Chcą narazić Mistrza Harfiarza? Żądać za niego okupu w postaci zniszczenia Siwspa? - Gniew ustąpił miejsca przerażeniu. - Kim jest ten Brestolli, który podpisał notatkę?

- Jest woźnicą. Obaj go znamy. - Larad skinął w stronę Asgenara, który przytaknął.

- Nie wywoływałby fałszywego alarmu. Wysłał swoją jaszczurkę z tą notatką do kupca Nurevina, u którego pracuje, a Nurevin natychmiast przyjechał z nią do mnie, zostawiając swoje furgony o dzień drogi stąd. Powiedział, że musiał zostawić Brestollego w Bitrze, bo w wypadku złamał nogę i żebra.

- Nurevin jest na zewnątrz. Poproszę go - wtrącił Asgenar i wyszedł z pokoju.

- Myślał, że uważniej posłuchasz ostrzeżenia, jeśli to my ci je przekażemy - uśmiechnął się cierpko Larad.

- Nie było potrzeby, by ktoś mi o nim zaświadczył - powiedział Sebell, powtórnie czytając wiadomość. - To wygląda na prawdę. Zresztą nic, co zaczyna się w Bitrze już mnie nie zdziwi.

- A więc wiesz także, że twoi harfiarze w Warowni Bitra zostali objęci kwarantanną, na wypadek gdyby przenosili zaraźliwą chorobę?

- Bitrański eufemizm na przekazywanie prawdy? - zapytał Sebell. Przeciągnął palcami przez włosy gestem bezradności. - Rzeczywiście ostatnio nie mieliśmy wiadomości od nich. Powinienem był wysłać przynajmniej jednego z jaszczurką ognistą.

- Jeśli chcesz, nasz Mistrz Celewis może zorganizować ekspedycję ratunkową - zaproponował Larad.

- Tak, poproszę, oczywiście jeśli można to zrobić bez narażania Brestollego - odparł Sebell.

Larad uniósł brwi i uśmiechnął się szelmowsko.

- Przecież znasz umiejętności Celewisa...

- Rzeczywiście, znam - roześmiał się Sebell.

- A więc możesz być pewien, że przeprowadzi to zręcznie.

W tej chwili do pokoju wszedł Nurevin, poprzedzając Asgenara.

- Nie miałem okazji poznać cię bliżej, Kupcze Nurevinie - powiedział Sebell z uśmiechem. Podał Nurevinowi rękę, którą tamten mocno uścisnął. - Ale zapewniam cię, że Cech Harfiarzy jest ci niezmiernie wdzięczny za wiadomość.

- Brestolli nie wdaje się w awantury, Mistrzu Harfiarzu - odrzekł Nurevin, przekrzywiając głowę, żeby podkreślić swoją opinię. Był to spalony słońcem mężczyzna średniego wzrostu, siwiejące włosy miał starannie splecione w warkocz. Jego ubranie było doskonałej jakości, ale zniszczone. - Pomyślałem, że najlepiej przekazać to komuś, kto dopilnuje, by się tym należycie zajęto. Nie chciałem zostawić Brestollego w Bitrze, ale złamał nogę w trzech miejscach, zmiażdżył ramię i ma popękane żebra. Koło pękło na kamieniach i jego wóz się wywrócił. Uzdrowiciel nie pozwolił go przenosić, więc opłaciłem pewnego piwowara dobrymi markami i towarami, żeby się nim zaopiekował. Brestolli ma oczy i uszy otwarte, chociaż gada tyle, że nie pomyślałbyś, by mógł usłyszeć cokolwiek poza własnym głosem. Ale skoro przysłał mi taką wiadomość to znaczy, że naprawdę coś słyszał. Nie miej co do tego wątpliwości. Nie chciałbym, żeby mówiono, że nie ostrzegaliśmy, jeśli coś się zdarzy dobremu Mistrzowi Robintonowi. Co to, to nie.

Larad poczęstował go kielichem bendeńskiego wina, a oczy Nurevina zajaśniały po pierwszym łyku, bo rozpoznał smak.

- Czynisz mi zaszczyt, Lordzie Laradzie.

- Telgar jest twoim dłużnikiem, Kupcze Nurevinie.

- Nie tylko Telgar - dodał Sebell poważnie. Podniósł swój kielich i uroczyście przepił do Nurevina, który aż się zaczerwienił doświadczając takiego uhonorowania.

- Prześlę wiadomość Lytolowi, a on już podejmie odpowiednie środki - powiedział Sebell i szybko skreślił parę linijek. Kimi wyciągnęła łapkę, żeby mógł przymocować kapsułkę, bo dokładnie wiedziała, czego po niej oczekiwano.

- Kimi, zabierz to do Lytola w Warowni Cove, gdzie mieszka nasz Mistrz! Gdzie mieszka Zair. Rozumiesz?

Kimi słuchała uważnie, przechylając głowę to w jedną to w drugą stronę i obracając oczami znacznie szybciej niż zazwyczaj. Wydała jedno ćwierknięcie i zniknęła.

- Ostrzeżony to zabezpieczony, Kupcze Nurevinie. Czy jaszczurka Brestollego powróciła do niego?

- Tak. To tylko niebieska, ale porządnie ją wyuczył. Mogę wysłać moją królową, jeśli potrzebujesz dalszych informacji. Utrzymuje kontakt z Brestollim by mieć pewność, że dobrze się nim opiekują. - Nurevin mrugnął i uśmiechnął się. - Bitranie potrzebują mnie bardziej niż ja ich, gdyż tak ciężko się z nimi targować. Jestem jedynym kupcem, który dociera do nich w tych niebezpiecznych czasach. Więc, że tak powiem, mam przewagę. - Urwał, przybierając poważny wyraz twarzy. - Czy Lord Larad powiedział ci o twoich harfiarzach? - Kiedy Sebell potwierdził skinieniem głowy, mówił dalej. - To było zrobione celowo, albo niech Nić mnie spali!

- Kiedy ucisza się harfiarza, wszyscy inni powinni słuchać uważniej - powiedział Sebell.

Nurevin skinął poważnie głową.

- Słyszałem też inne rzeczy, kiedy byłem w Bitrze... - Zawahał się.

- Spokojnie, człowieku - zachęcał go Larad. - Harfiarz i tak na ogół wcześniej czy później się wszystkiego dowiaduje. Ale jeśli to coś takiego jak wiadomość od Brestollego, może byłoby lepiej, gdyby Mistrz Sebell to usłyszał już teraz.

- No cóż, to tylko plotki. - Nurevin znowu urwał, najwyraźniej nie chcąc ich powtarzać, ale gestami i wyrazem twarzy trzej mężczyźni zachęcili go do mówienia. - Mówi się, że Lord Jaxom i biały smok zabili umyślnie G’lanara i Lamotha.

- Na Skorupy! Jak ktoś może powtarzać takie głupstwa? - wykrzyknął Asgenar ze złością.

- Och, mówiono jeszcze gorsze rzeczy - powiedział Sebell, ale zwrócił się do Nurevina: - Mistrz Robinton był przy tym i zapewnił mnie, że to na Jaxoma napadnięto. A Lamoth umarł ze wstydu, że jego jeździec nastawał na życie innego jeźdźca. Coś jeszcze?

- No, to jest jeszcze głupsze - mówił dalej Nurevin, pewniejszy siebie i zachęcany przez obecnych. - Że smoki zabiorą trzy statki kolonistów i znikną z Pernu, zostawiając nas tylko z miotaczami ognia przeciw Niciom!

- A słyszałeś może inną plotkę, że jeźdźcy zabiorą stare wahadłowce, zrzucą je na Czerwoną Gwiazdę i zniszczą ją? - Kiedy Nurevin potrząsnął przecząco głową, Sebell ciągnął dalej z poważnym wyrazem twarzy.

- A tę, że Mistrz Uzdrowiciel otrzymał od Siwspa lekarstwo, które sparaliżuje ludzi, tak żeby można było wyciąć ich organy i użyć do uzdrowienia niektórych chorych?

Nurevin parsknął.

- Słyszałem to w Bitrze. Nie uwierzyłem w to wtedy i nie wierzę teraz. Ten Siwsp jest przerażający, ale nie widziałem, żeby coś, co wy produkował, nie pomogło nam w jakiś sposób. Najlepsze smary do osi jakie miałem to te, które Siwsp dał Kowalom. I ten nowy metal do sworzni i śrub, który nie zgina się ani nie pęka, kiedy koła są przeciążone.

Wróciła Kimi. Zaćwierkała o wykonaniu zadania, potarła złotą główką policzek Sebella, aż wreszcie wyciągnęła obciążoną cylindrem łapkę. Sebell odczytał wiadomość.

- Chociaż jest późno, proszą mnie do Warowni Cove. Jeśli mi wybaczycie...

Obaj Lordowie odprowadzili go do wyjścia.

- Asgenarze, czasami zastanawiam się - powiedział Larad ze smutkiem, gdy wrócili do ciepłego, wygodnego pokoju - dlaczego ludzie są tacy podli.

- Zdaje się, że ma to coś wspólnego z oporem w stosunku do tych, którzy chcą im pomóc.

- Nie wtedy, gdy nastają na życie Mistrza Robintona - odparł Larad, ciągle jeszcze przerażony tą możliwością. - Przez całe życie nikogo nigdy nie skrzywdził. Cały nasz świat, nawet najmniejsze dzieci, powstałby przeciw takiej zbrodni.

- Co, niestety, czyni go użytecznym zakładnikiem - orzekł Asgenar z westchnieniem żalu.


Kiedy Sebell dotarł do Warowni Cove, był tam wczesny ranek. On i brązowy smok, który go przywiózł, zostali natychmiast powitani przez stada ćwierkających jaszczurek, tak liczne na niebie, jak Nici podczas Opadu. Tiroth osiadł na trawniku przed Warownią i mrugał pomarańczowymi oczami, aż on i brązowy Folrath się rozpoznały. Sebell ucieszył się widząc tak liczną wartę. Oczywiście porywacze nie mogli jeszcze tu dotrzeć, bo droga z Bitry, czy nawet z najbliższego portu była długa.

Wszystkie kosze żarów w salonie były otwarte, oświetlając Robintona, D’rama, Lytola i T’gellana, którzy siedzieli wokół stołu.

- O, Sebell! - zawołał Robinton i wyciągnął na powitanie ręce z radosną miną. Sebell pomyślał, że stary harfiarz perwersyjnie cieszy się niebezpieczeństwem. - Masz dalsze nowiny o tym ohydnym spisku?

Sebell potrząsnął głową. Odwzajemnił serdeczne powitanie, ale zauważył również, że inni nie podzielają radości Robintona.

- Wiesz tyle co wszyscy. Nurevin obiecał, że za pośrednictwem jaszczurki pozostanie w kontakcie z Brestollim na wypadek, gdyby tamten dowiedział się jeszcze czegoś.

- Posłałem Zaira z wiadomością do Mistrza Idarolana - powiedział Robinton. - Mam nadzieję, że uda mu się zatrzymać spiskowców.

- Mieliśmy dość bezmyślnego wandalizmu i sabotaży - wykrzyknął gniewnie Lytol. - Tym razem musimy złapać złoczyńców i odnaleźć tych, którzy pomagają im się ukrywać. Ktokolwiek zamyśla skrzywdzenie Mistrza Harfiarza, któremu cały Pern zawdzięcza tak wiele...

- Ależ Lytolu - powiedział Robinton, otaczając plecy przyjaciela ramieniem. - Przestań tak mówić. Zawstydzasz mnie. A ten cały plan pokazuje tylko, jak głupi są nasi przeciwnicy. Jak mogą sądzić, że przedostaną się do mojego domu strzeżonego przez tak lojalnych przyjaciół? - Harfiarz wskazał na roje jaszczurek ognistych za oknem.

- Wiem, że nie mogą do ciebie dotrzeć, Robintonie - krzyknął Lytol waląc pięścią w stół. - Ale sam fakt, że ośmielają się...

Robinton uśmiechnął się złośliwie.

- Może powinienem pozwolić im się schwytać? Pozwolić im, żeby mnie zabrali - zaczął, a Lytol wpatrywał się w niego z przerażeniem - tam, gdzie planują mnie uwięzić, a potem... - podniósł dłoń i zacisnął ją nagle w pięść -...niech eskadry mścicieli opadną na tę podłą zgraję, wezmą ją w powietrze i zrzucą do najgłębszych kopalń Larada, gdzie będą skazani na poświęcenie swojej źle użytej energii na potrzebną pracę.

Na twarzy Lytola odmalowała się rezygnacja i rozgoryczenie.

- Powinieneś traktować to poważnie, przyjacielu.

- Tak też robię. Naprawdę. - Wyrazista twarz Robintona potwierdzała jego słowa. - Jestem głęboko zasmucony, że ja, czy ktoś inny na Pernie może być prześladowany w tak okropny sposób. Ale - dodał unosząc palec - to bardziej wymyślne niż próba zniszczenia paliwa do silników statków kosmicznych czy sabotaż na Siwspie. Wiecie co? Powinniśmy poprosić go o radę.

- To wszystko przez Siwspa... - zaczął Lytol w podnieceniu, a potem urwał, gdy zdał sobie sprawę, co powiedział. T’gellan i Sebell z całej siły próbowali zachować obojętność. Lytol szybko wstał i wyszedł z pokoju.

Sebell chciał ruszyć za starym wychowawcą, ale Robinton uniósł dłoń i młody harfiarz z powrotem usiadł.

- Ma prawo być rozgoryczony - powiedział D‘ram powoli, smutnym głosem. - To okropne myśleć, że są ludzie, którzy występują przeciw całemu temu dobru, które Siwsp dla nas uczynił i robią wszystko, żeby zniszczyć zarówno jego jak i tych z nas, którzy doceniają korzyści, jakie płyną dla nas z jego wiedzy.

- Słuchajcie, nie ma realnej szansy, żeby ktokolwiek dotarł do Mistrza Robintona - powiedział T’gellan, opierając łokcie na stole. - Nie przemyśleli tego do końca. Nic nie wiedzą o Warowni Cove, ani jak wielu ludzi przyjeżdża tu każdego dnia - uśmiechnął się ponuro do Sebella.

- Zapomniałeś o najeździe na Lądowisko? - spytał Sebell. - Konie, ekwipunek, doświadczeni najemnicy. Gdyby Siwsp nie miał własnych sposobów obrony, mogłoby się im udać. Nie możemy sobie pozwolić na lekkomyślność.

- Dobrze powiedziane, Sebellu - poparł go D’ram. - Jednak to, co Robinton tak radośnie zasugerował, ma swoje zalety. Jeśli chcemy odnaleźć tych, którzy stoją za tymi atakami, postąpilibyśmy sprytnie gdybyśmy nie wystawiali widocznej warty.

- Masz rację.

- I cały czas będzie mnie pilnować, żebym ani na chwilę nie został sam - wtrącił Robinton udając gniew.

- Z góry przepraszam - powiedział Sebell - że to proponuję. Ale, skoro nawet G’lanar spiskował...

D’ram uniósł dłoń na znak, że zrozumiał, ale T’gellan rozżalił się.

- Ramoth osobiście rozmawiała z pozostałymi smokami jeźdźców z przeszłości, którzy jako jedyni mogą jeszcze żywić pretensje i stwarzać kłopoty. Ale każdy z nich był przerażony czynem G’lanara.

Sebell odczuł ogromną ulgę.

- A więc możemy wykluczyć tę możliwość.

- Jakoś nie jestem co do tego przekonany - oświadczył D’ram ponuro. - Nie mamy do czynienia z głupcami.

- Z głupcami nie, ale na pewno z przerażonymi mężczyznami, a oni są bardziej niebezpieczni.


Smar silikonowy, starannie wtarty w złącza manipulatorów, przywrócił je do stanu funkcjonowania, z wyjątkiem trzeciego palca lewej ręki, ale bez niego można sobie było poradzić.

- Co zrobilibyśmy, gdyby smar silikonowy nie zadziałał? - zapytał Manotti, mrugając do kolegów na znak, że tylko się przekomarza z ich mentorem.

- Zawsze jest jakiś alternatywny sposób postępowania, chociaż może on być mniej skuteczny - odparł Siwsp. - A teraz Sharro, bądź tak dobra i umieść Nić w komorze. Używając ostrza pokrój próbkę na ukośne plastry ukazujące wszystkie warstwy. No i co widzisz?

- Pierścienie, spirale i kształty, które nazywasz torusami - odparła Sharra. - Dziwna maź, żółtawa ciecz, jakieś dziwne pasty w dziwnych odcieniach żółci, szarości i bieli, oraz inne substancje, które chyba zmieniają kolor.

Tumara wydała taki dźwięk, jakby zaraz miała zwymiotować, i odwróciła się.

- Musisz zdać sobie sprawę - zaczął Siwsp surowo - że najważniejszym narzędziem w laboratorium jest twój umysł. Tak samo, jak sporządziłaś mikronarzędzia, żeby móc dokonać sekcji Nici, musisz naostrzyć swój umysł, żeby ich używać. Nawet twoja reakcja, Tumaro, ma jakąś wartość. Teraz zapomnij o obrzydzeniu i obserwuj. Co jeszcze widzisz, Sharro?

Sharra zastukała maleńkim ostrzem w jeden z pierścieni.

- Jest twardy jak metal.

- Wyjmij pierścienie i prześlij je Mistrzowi Fandarelowi do analizy. Co jeszcze?

- Dużo cząstek zanurzonych w tej mazi i... to jest puste w środku. Czy to żółte może być płynnym helem? - ciągnęła Sharra. - Wygląda tak, jak to, co nam pokazałeś podczas eksperymentów z ciekłym gazem, a wrze w temperaturze minus 150 stopni. Nie badaliśmy tego przy trzech stopniach Kelvina.

- Najprawdopodobniej masz rację. W temperaturze, w jakiej istnieje Nić, hel utrzymuje się w stanie płynnym. Odizoluj próbkę, żeby można było wykonać analizę.

- To wszystko przypomina mikrorysunki, które nam pokazywałeś, Siwspie - powiedziała Mirrim.

- Masz rację, Mirrim. Chociaż tu wykonujecie prawdziwe doświadczenie, a nie tylko oglądacie slajdy. Kontynuuj, Sharro.

- Jak?

- Zajmij się następnym pierścieniem. Rozetnij go tak, żebyś otworzyła torus przynajmniej do połowy. W ten sposób lepiej poznamy jego budowę.

- To dziwne - powiedziała Brekke. - Porównaj ten pierścień z poprzednim. Pierwszy ma jakieś sprężynowate warstwy, a drugi jest cały powykręcany... Och, na Skorupy!

Sharra popchnęła jeden z pierścieni, a on niespodziewanie odpadł od narzędzia i przylepił się do ściany komory.

- To może być ich metoda reprodukcji - powiedział Siwsp - lub jest to pasożyt opuszczający umierający organizm. Interesujące. Zrób to samo z następnym, żeby zobaczyć, czy reakcja będzie taka sama.

Choć drugie szturchnięcie Sharry było bardziej ostrożne, nastąpiła podobna reakcja.

- A teraz przyłóż ostrze do zwojów w pierwszym torusie - polecił Siwsp. - Nic się nie dzieje. Widzieliście dwie bardzo odmienne właściwości tego organizmu. Badacie absolutnie nieznany nam twór, więc musimy dowiedzieć się o nim wszystkiego.

- Po co? - spytała Mirrim.

- Dlatego, że musicie wiedzieć jak postępować z tym organizmem, by uniemożliwić mu rozmnażanie się gdzieś w waszym układzie.

- Jeśli nie spadnie na Pern, to wystarczy, prawda? - zauważyła Brekke.

- Dla was być może tak, ale lepiej zniszczyć to u źródła.

Caselon opanował się jako pierwszy.

- Ale jeśli Czerwona Gwiazda zostanie przesunięta...

- To nie zniszczy Nici, zmieni tylko kierunek ich opadania. Waszym zadaniem jest odkryć, jak zniszczyć samą Nić!

- Czy nie jest to dla nas zbyt ambitne zadanie? - zmartwiła się Sharra.

- Macie ku temu wszelkie środki. Dziś dopiero zaczęliście badania, a już wiele się dowiedzieliście o tym organizmie. Z każdym dniem dowiecie się więcej. Możliwe, że niektóre z tych cząstek to pasożyty, mniejsze organizmy zbudowane według tego samego wzoru. Pasożyty lub potomstwo. Albo drapieżcy.

- Jak te pijawki na wężach tunelowych? - spytał Oldive. - Te, które przyczepiają się do węży i jedzą ich tkankę mięśniową, a potem zostawiają je, gdy już się nasycą?

- Dobry przykład. W końcu okazało się, że to drapieżniki czy pasożyty?

- Nie udało nam się tego ustalić - odparł Oldive. - Zgodnie z twoją definicją, pasożyt nie zawsze powoduje śmierć swojego gospodarza i zazwyczaj jest niezdolny do przeżycia bez niego, podczas gdy drapieżca zabija swoją ofiarę i idzie dalej. Ponieważ pijawka zostawia swojego gospodarza/ofiarę żywą i pozwala zagoić się jej ranom, jest raczej pasożytem niż drapieżnikiem.

- Musicie odkryć pasożyty i zmienić je w drapieżniki, które zabiją swojego gospodarza. Tak postępowaliście, gdy izolowaliście bakterie i tworzyliście z nich bakteriofagi, które zwalczają infekcje.

- Nadal nie rozumiem celu tego wszystkiego - mruknęła Mirrim.

- Cel istnieje - powiedział Siwsp tak stanowczo, że Mirrim skrzywiła się w zmieszaniu i dla niepoznaki udawała, że się przestraszyła.

- Sharro, czy odizolowałaś te cząstki, które mają być poddane innym testom?

- Mam pełno różnych kawałków, zwojów, i różne inne, jeśli o to ci właśnie chodzi.

- Dobrze. Przenieś je na szkiełka podstawowe i możemy przejść do dalszej części badań. Musisz teraz przyjrzeć się im pod wysokim ciśnieniem, w obecności obojętnego gazu, ksenonu, który jest w tym cylindrze, żeby odkryć, czy te rurki są wypełnione helem. Teraz, kiedy otworzyłaś te rurkowate naczynia, tracisz bardzo szybko hel, jeżeli rzeczywiście on tam był.


Kiedy Lessa i F’lar usłyszeli o niebezpieczeństwie porwania Mistrza Robintona, chcieli go zmusić, by się przeniósł na “Yokohamę”, albo do Honsiu, lub też do siedziby Cechu Harfiarzy.

- Nie jestem dzieckiem - powiedział rozdrażniony taką troską. - Jestem mężczyzną i potrafię stawić czoło wszystkim niebezpieczeństwom, które mogą mi zagrażać. Nie odbieraj mi tego prawa. Poza tym, jeśli ci konspiratorzy dowiedzą się, że cel im się wymknął, po prostu wymyślą coś innego, o czym możemy się nie dowiedzieć na czas. Zostanę tutaj, z połową jaszczurek Pernu jako strażą i jakimi tam jeszcze - uniósł ostrzegawczo dłoń - dyskretnymi strażnikami wybierzecie. Ale nie ucieknę jak tchórz. - Z uniesioną głową, błyszczącymi oczami i przyspieszonym oddechem odpierał wszystkie protesty.

Jeśli nawet w następnych tygodniach dostrzegał ludzi stojących na warcie, nie dał tego po sobie znać. Mistrz Idarolan, tak samo rozwścieczony jak wszyscy, rozesłał wiadomości do pozostałych Mistrzów Portów, konsultował się z zaufanymi kapitanami i wysłał najszybszy statek kurierski do Zatoki Monako. Menolly wysłała Skałkę, Nurka i Przedrzeźniacza do pomocy Zairowi Robintona, a Swacky i dwaj inni żołnierze zaciężni zostali zakwaterowani w Warowni Cove. Mistrz Robinton nadal pełnił swoje obowiązki na Lądowisku i na “Yokohamie” udając, że intryguje go wymagająca ogromnej dokładności praca zespołu biologicznego.

Skąd Siwsp dowiedział się o groźbie, nie wiedział nikt, lub nikt się nie przyznał do tego, że go powiadomił, ale dał on Fandarelowi schemat niewielkiego urządzenia, które Mistrz Robinton miał nosić przez cały czas.

- To nadajnik - wytłumaczył. - Gdy będziesz miał to na sobie, zawsze będzie wiadomo, gdzie jesteś, czy to na planecie, czy na statkach kosmicznych.

Ten środek ostrożności spowodował, że wszyscy przyjaciele Robintona odetchnęli z ulgą. Mając za obrońcę Siwspa, Mistrz Robinton będzie bezpieczny.


Rozdział XVII



Lato dobiegało końca, a porywacze nadal nie dawali znaku o sobie. Nurevin zabrał Brestollego z domu piwowara w Bitrze. Brestolli pozostał kulawy, lecz był całkowicie pewny tego, co usłyszał. Wizyta Przywódców Bendenu u Lorda Sigomala doprowadziła do zwolnienia “zaraźliwych” harfiarzy, a Mistrz Sebell powiedział Lordowi Warowni Bitry, że niestety nie ma do dyspozycji innych harfiarzy, odpowiednich dla Warowni o takim znaczeniu, których mógłby przysłać na zastępstwo. Kilka innych Cechów wycofało z Bitry swoich mistrzów, pozostawiając tam jedynie lokalnych czeladników i uczniów.

Podobna sytuacja zapanowała w Neracie, ale w Keroon Lord Corman, mimo wyrażanej głośno niechęci do wszystkiego, co pochodziło od “Obrzydliwości”, nie przeszkadzał swoim Cechom, ani nie mieszał się do tego, jak wypełniają swoje tradycyjne obowiązki wobec jego Warowni. Dał też jasno do zrozumienia, że nie ma nic wspólnego z Sigomalem i Begamonem.

Władczynie Weyrów nieustannie przepytywały swoje królowe, czy nie szykuje się jakiś spisek jeźdźców, a każdy harfiarz śledził z uwagą nawet najcichszy szept o sekretnych działaniach. Główne siedziby Cechów dyskretnie podwoiły środki ostrożności, a smoki i ich jeźdźcy kontynuowali trening na zewnątrz “Yokohamy”, “Bahrainu” i “Buenos Aires”. Hamian ze swoim zespołem pracował w pocie czoła sporządzając ubiory ochronne dla jeźdźców, a także okrycia, które miały pasować jak rękawiczki na szpony smoków, żeby uchronić je od poparzenia lodowato zimnym metalem. Oldive, Sharra, Mirrim, Brekke i inni pod kierunkiem Siwspa analizowali i opisywali ten szczególny organizm, który był Nicią, czy raczej, który stawał się Nicią, kiedy wchodził w atmosferę Pernu na spotkanie swego ognistego, szalonego przeznaczenia.

Sharra usiłowała wyjaśnić Jaxomowi zadanie, jakie Siwsp postawił przed badaczami.

- Mieliśmy jeden cudowny dzień, kiedy Mirrim odkryła pod mikroskopem ziarna. Siwsp też był podekscytowany, gdyż jest pewien, że te ziarna stanowią genetyczną informację organizmu Nici. - Uśmiechnęła się przypominając sobie chwilę triumfu. - Mikroskop był ustawiony na maksymalne powiększenie, więc mogliśmy wszyscy zobaczyć te maleńkie, maciupeńkie ziarenka nanizane wzdłuż jednego z tych długich, spiralnych drutów, o których ci opowiadałam. Nie zwoje, lecz spirale, które są bardzo ciasno zwinięte na odcinku nie większym niż koniec mojego palca. Siwsp mówi, że te ziarna używają materiału z owoidu Nici, żeby się reprodukować. - Skrzywiła się na myśl o swojej niewiedzy co do sposobu, w jaki to się odbywa. - Chce, żebyśmy znaleźli bakteriofag, którym zainfekujemy ziarenka, a potem żebyśmy odkryli właściwy, który powieli się szybko, zanim zużyje cały materiał Nici. Robiliśmy coś podobnego kiedy szukaliśmy bakterii w ranach i uczyliśmy się, jak zmienić ich symbiotyczne bakteriofagi tak, żeby zabijały swoich gospodarzy. Nasi przodkowie umieli robić cudowne rzeczy leczące ludzi. Mam nadzieję, że będziemy równie zdolni jak oni. Dzięki temu może uzdrowimy naszą planetę.

- Więc dlaczego oni tego nie zrobili? - spytał Jaxom. - Dlaczego zwalili to na nas?

Sharra uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Dlatego, że mamy smoki, które zastąpią wahadłowce; jaszczurki ogniste, które mogą chwytać owoidy Nici w kosmosie, i Siwspa, który mówi nam, co mamy robić. Nawet jeśli nie zawsze pojmuję co robimy lub po co.

- Myślałem, że pracujecie nad przetworzeniem symbiontów Nici. Chociaż nie rozumiem, co wspólnego może z tym mieć zadanie postawione przed jeźdźcami smoków.

Sharra umilkła na chwilę, by się zastanowić.

- Siwsp nienawidzi Nici tak bardzo, jak tylko maszyna może nienawidzić! Nienawidzi tego, co zrobiły kapitanom i admirałowi Bendenowi. Nienawidzi tego, co zrobiły z nami. Chce być pewien, że nigdy więcej nam nie zagrożą. Chce zabić je w samym obłoku Oorta. Nadał swojemu projektowi nazwę “Masakra”.

Jaxom spojrzał na nią z zaskoczeniem.

- Jest bardziej mściwy niż F’lar!

- Nie jestem pewna, czy możemy zrobić to, czego chce. - Sharra westchnęła. - To takie skomplikowane, a my wiemy tak niewiele. Chociaż maszyną jest Siwsp, to ja czuję się jak maszyna, gdy robię to wszystko nie wiedząc, co z tego wyniknie.

Sharra była w lepszym nastroju trzy dni później, kiedy powiedziała Jaxomowi, że Siwsp odnalazł odpowiedni rodzaj pasożyta.

- Mówi, że podobne formy życia znajdowano w warunkach minimalnej grawitacji w pasach asteroidów. Jest bardzo podobny do tego, który znaleziono w parze asteroidów Pluto-Charon w Układzie Słonecznym Ziemi. - Sharra zmieszała się i zmarszczyła brwi. - Cóż, tak mówi. Nazwał te rzeczy “mutantami”. I to ich właśnie użyjemy do stworzenia naszych pasożytów, które jak wirusy, przeskoczą z jednego owoidu Nici do następnego... kiedy pasożyty zmienią się w zabójców. Jednak najpierw musimy je wyhodować.

Jaxomowi udało się uśmiechnąć, bo nie chciał niszczyć jej entuzjazmu.

- Kim jesteśmy, żeby kwestionować wypowiedzi Siwspa? A co będziecie robić później?

- Kazał wszystkim jaszczurkom szukać tego organizmu w strumieniu owoidów. Czasami występują nawet na zewnętrznej skorupie. Mamy przygotować dziewięć kapsuł hibernacyjnych. Tam je umieścimy i zarazimy je tym, co tworzy mutanty.

- Mutanty, pchły Nici! - roześmiał się Jaxom, by trochę się z nią podrażnić.

- Cóż, nie zaprzeczysz, że pchły są pasożytami i trzeba się ich jakoś pozbyć. - Z obrzydzeniem znalazła niedawno pchły na Jarrolu, który uwielbiał się bawić z jednym z podwórzowych psów. - Pchły! - Potrząsnęła głową. - To będzie moje najważniejsze zadanie, kiedy skończymy pracę dla Siwspa. A chciałabym, żeby nasza praca trwała jak najkrócej, bo czasu jest coraz mniej.

- To prawda - zgodził się Jaxom. Było tak wiele przedsięwzięć nakazanych przez Siwspa i znajdujących się w najrozmaitszych stadiach zaawansowania, że zastanawiał się, czy którekolwiek z nich zostaną ukończone na czas, a termin zbliżał się szybko.

- Czy ty i Ruth znajdziecie czas, żeby zabrać mnie na “Yokohamę” jutro przed Opadem? - zapytała Sharra.

- Myślałem, że zostaniesz przez parę dni - rozzłościł się Jaxom.

- Omówiłam wszystko z Brandem i innymi zarządcami - tłumaczyła się Sharra - i wszystko jest gotowe dla naszych gości. Ale to jest bardzo ważne, Jaxomie... - jej oczy błagały go o zrozumienie.

- Będziesz tak wyczerpana, że nie zdołasz się dobrze bawić na Zgromadzeniu... - powiedział, ale zaraz się rozpogodził. Przyciągnął żonę do siebie, ciesząc się bliskością jej ciała i mocnym zapachem jej włosów. Zgromadzenia zawsze były dla nich radosnym i wyjątkowym wydarzeniem.

- Jaxomie, proszę... - Jej usta otarły się o jego szyję.

- Tylko się przekomarzam, kochana. Przecież nigdy nie postępuję wbrew twojej woli.

- Czy nie będzie cudowne, kiedy to wszystko się skończy, znów wrócić do normalnego trybu życia? - rozmarzyła się. - Wiesz, że chcę mieć też córkę.

To szczere wyznanie spowodowało odpowiedź, której był rad udzielić.

Opad Nici odbył się bez żadnych wypadków, chociaż tym razem nie można było skorzystać z niszczących tarcz statków kosmicznych. Potem Hamian przysłał wiadomość, że ma dla Rutha nowe rękawice, które trzeba przetestować w kosmosie. Ruth je wypróbował, stwierdził, że są wygodne i stanowią dobrą ochronę, a zapięcie na klamerkę jest łatwe w obsłudze. Jaxom złożył Siwspowi raport, w którym ocenił je pozytywnie, co miało zostać przekazane Hamianowi. Tym razem Jaxom i Ruth byli sami na mostku i Ruth jak zwykle rozciągnął się przy oknie, pożerając wzrokiem swój ulubiony widok.

- Siwsp, właściwie dlaczego masz tę obsesję na temat projektu dotyczącego mutantów? - zapytał Jaxom po przekazaniu wiadomości dla Hamiana. - Sharra mówi, że nazywasz to “Masakrą”. Dlaczego wysadzenie Czerwonej Gwiazdy z jej orbity nie wystarczy?

- Jesteś sam? - upewnił się Siwsp.

To było niezwykłe pytanie, gdyż Siwsp zazwyczaj wyczuwał obecność innych.

- Tak, jestem sam. Masz zamiar wyznać mi wszystko? - Jaxom na wpół żartował.

- Równie dobrze mogę to zrobić teraz - odparł Siwsp, zaskakując młodego Lorda.

- To nie brzmi zbyt zachęcająco.

- Wprost przeciwnie. Musisz wiedzieć, czego po tobie oczekuję odkąd dowiedziałem się o niezwykłych umiejętnościach Rutha.

- O tym, że wie dokładnie gdzie i kiedy jest? - dopowiedział złośliwie Jaxom.

- Tak. Potrzebujecie bliższych wyjaśnień.

- To nic nowego, jeśli chodzi o pracę z tobą.

- Niefrasobliwość pokrywa obawę. Potrzebna jest szczerość. Po to, by wytrącić Czerwoną Gwiazdę z orbity niebezpiecznej dla Pernu, trzeba doprowadzić do eksplozji trzech silników. Dwie z tych eksplozji już nastąpiły.

- Co takiego? - Jaxom usiadł prosto w wygodnym krześle i wpatrzył się w ekran przed sobą.

- Jak wiesz, zapoznałem się z kronikami każdego Weyru, Cechu i Warowni i przeanalizowałem je. Dwa niewielkie zapisy wskazują na anomalie.

- Znając pozycje Czerwonej Gwiazdy w czasie, kiedy ludzie wylądowali na Pernie, wnioskuję, że planeta nie znajduje się w punkcie, w którym powinna. Podczas pierwszego Opadu kapitanowie Keroon i Tillek przeprowadzili wielokrotne obliczenia jej orbity i drogi, po której się będzie poruszać. Choć to dziwne, obecna pozycja różni się od ekstrapolacji z tych oryginalnych wyliczeń. Stwierdzam, że jej przebieg odchylił się o 9,3 stopnia od swojej pierwotnej eliptycznej orbity. To nie jest zgodne z wyliczoną trasą. Czyli coś już musiało zmienić orbitę. Dowód na to znajduje się w dwóch niewielkich zapisach znalezionych w kronikach Isty i Keroonu, z Czwartego i Ósmego Przejścia, które poprzedziły Długie Przerwy. Podczas każdego z tych Przejść zaobserwowano jasne błyski. To zdarzało się wówczas, gdy Czerwona Gwiazda znajdowała się w apogeum w stosunku do Pernu. Te błyski były na tyle jasne, że zauważono je i zapisano.

Jaxom odczuł prawdziwy szok. Zamrugał, tak jakby zamknięcie i otworzenie oczu mogło mu pomóc w skoncentrowaniu myśli na tym, co mówił Siwsp.

- Te dwa kratery?

- Masz bardzo wyostrzoną spostrzegawczość.

- Och, Siwspie, strach też.

- Strach jest bardzo dobrą reakcją człowieka, gdyż potęguje jego instynkt samozachowawczy.

- Ale to, co czułem, gdy po raz pierwszy ujrzałem krater, to nie był strach. To było... to musiało być... tak jakbym wiedział, że już tam byłem! Wtedy odrzuciłem tak dziwaczny pomysł. A ty, Siwspie, nie chciałeś bym wierzył, że już tam byłem?

- Paradoks czasu oszołamia ludzi. Twoje przeczucie, że miałeś coś wspólnego z kraterem nie jest niezwykłe, ale wiele podobnych zdarzeń zostało już uwiecznionych w zapisach psychicznych fenomenów.

- Naprawdę? - spytał żartobliwie Jaxom. - Nie jestem pewien, że podoba mi się to, co sugerujesz, jeżeli oczywiście dobrze cię rozumiem.

- Jak rozumiesz to, co zostało powiedziane?

- Że w jakiś sposób ja, na Ruthcie, z wystarczającą do wykonania tej pracy liczbą jeźdźców, zabrałem silnik do tyłu w czasie i pozostawiłem go w rozpadlinie. Tam silnik wybuchł i uformował krater, który odnalazłem podczas mojej pierwszej podróży na Czerwoną Gwiazdę jakieś tysiąc osiemset Obrotów później. O to ci chodzi?

- Zrobiłeś to dwa razy. Drugi raz był sześćset Obrotów temu. To jedyne wyjaśnienie. Co więcej, wiesz, że to zrobiłeś.

- Nie chcę tego robić - zaprotestował Jaxom, myśląc o tym, że będzie musiał prosić Rutha, by zabrał jego i innych tak daleko w przeszłość. Jednak Siwsp miał tak dokładne informacje o tylu niezwykłych sprawach. - A jeśli coś pójdzie źle?

- Zgodnie z paradoksem czasu, gdyby tak było, nie byłoby cię tutaj, a na dodatek w obecnym czasie brakowałoby trzydziestu lub czterdziestu smoków.

- Nie, to nie tak - powiedział Jaxom, usiłując zrozumieć. - Jeszcze się tam nie udaliśmy. Więc nadal tu jesteśmy. Nie byłoby nas tu, gdybyśmy ponieśli klęskę podczas tej podróży w przeszłość. Nie, nie! - Zamachał w irytacji ręką. Te pętle czasowe są takie niezrozumiałe.

- Jednak poleciałeś i odniosłeś sukces, a każda z tych wcześniejszych eksplozji spowodowała Długie Przerwy, których w żaden inny sposób nie można wyjaśnić. Przygotowałeś planetę do ostatecznej zmiany orbity.

- Zaraz, zaczekaj - powiedział Jaxom. Pokiwał palcem w stronę ekranu, a na twarzy malowała mu się niezwykła powaga. - Siwspie, razem dokonaliśmy już wielu niezwykłych rzeczy, a dokonaliśmy ich dlatego, że dowiodłeś swoich racji.

- Lordzie Jaxomie, komputer zwany Siwspem odnalazł prawdziwe informacje i wyciągnął z nich prawdziwe wnioski.

- Nie próbuj zachowywać się wobec mnie tak dyplomatycznie, przyjacielu. Nie o to mi chodzi. Nawet jeżeli ja ci wierzę, jeźdźcy smoków na to nie pójdą. Loty pomiędzy w czasie są bardzo niebezpieczne. Wiesz, że Lessa nieomal zginęła udając się czterysta Obrotów w przeszłość.

- Będziecie mieli aparaty tlenowe, więc nie ucierpicie od braku powietrza, tak jak ona. Jesteście przyzwyczajeni do tego, że w pomiędzy nie doświadczacie żadnych wrażeń zmysłowych i to was nie zdezorientuje.

Jaxom nadal nie był przekonany.

- Nie możesz poprosić spiżowych, żeby to zrobiły, nawet jeśli mogą. Nie sądzę, by kiedykolwiek F’lar leciał pomiędzy w czasie. W ogóle nie wiem, by ktoś prócz Lessy to robił.

- I twój Ruth. Co więcej, jesteś dumny, że twój biały smok zawsze wie dokąd i kiedy się udaje.

- Tak, ale...

- Jeśli Ruth wie dokąd i do kiedy leci, a dokładne wskazówki istnieją, może dostarczyć niezbędnych wizualnych współrzędnych.

- Ale ja wiem, że inni jeźdźcy nie zgodzą się na takie...

- Nie będą wiedzieli.

Jaxom znowu wpatrzył się w ekran.

- Jak - zapytał w końcu bardzo cierpliwie, niemal słodkim głosem - sprawisz, że nie będą wiedzieli?

- To proste. Nie powiesz im. A skoro teraz już wiesz, że byłeś kilka razy na Czerwonej Gwieździe, i skoro odległość według kryteriów pomiędzy nie będzie dłuższa niż to, czego się spodziewają, nie będą wiedzieli, że polecieli w czas i miejsce na Czerwonej Gwieździe, zgodne z obliczeniami dotyczącymi dwóch różnych eksplozji.

Jaxom długo się nad tym zastanawiał. W pewnej chwili zabrakło mu powietrza i zdał sobie sprawę, że z powodu szoku nie był w stanie oddychać.

Myślę, że możemy to zrobić, zauważył Ruth z większą pewnością siebie, niż sam Jaxom w tej chwili odczuwał.

Popatrzył na swojego drogiego przyjaciela.

- Ty możesz myśleć, że to możliwe, ale ja muszę być absolutnie pewny. Siwspie, omówmy to jeszcze raz. Inni jeźdźcy nie mogą nic wiedzieć o docelowym czasie naszej podróży. Twierdzisz, że polecą trzy zespoły jeźdźców, z trzema silnikami...

- Hamian nie będzie miał wystarczającej liczby skafandrów dla trzystu zwierząt potrzebnych do przeniesienia wszystkich trzech silników w tym samym czasie. Poprowadzisz tylko dwie grupy. F’lar, jak zaplanowano, poprowadzi trzecią. Będzie jedynym, który umieści silnik w obecnym czasie. Jak wiesz - mówił dalej Siwsp, nie zwracając uwagi na protesty Jaxoma - wybrane miejsca nie znajdują się w takim położeniu, by jeźdźcy mogli się nawzajem widzieć. Skoro F’lar będzie myślał, że jesteś przy jednym końcu rozpadliny, a N’ton przy drugim, nie będzie wiedział, co ty robisz.

- Siwspie, loty pomiędzy w czasie na nic się nie zdadzą. Nie mogę być jednocześnie w dwóch miejscach. Nie można też tego robić bez odpoczynku. Ruth nie ma dodatkowego tlenu.

- Zapomniałeś co powiedziałem o niewystarczającej liczbie skafandrów. Twój zespół będzie musiał zdjąć skafandry i oddać je członkom następnego zespołu. To powinno umożliwić Ruthowi odzyskanie sił. Oczywiście dopilnujesz, by zjadł przed wylotem i zaraz po powrocie.

Mogę zrobić to, co proponuje Siwsp, powiedział uprzejmie Ruth.

- Nie narażę nas na ryzyko! - ryknął Jaxom uderzając pięściami w konsolę z taką siłą, że zabolały go dłonie. Rozcierając je, jeszcze coś do siebie mruczał.

- Już to zrobiłeś, bo inaczej w rozpadlinie nie byłoby dwóch kraterów, i nie byłoby zapisów o jasnych błyskach.

- Siwsp, chcesz mnie do tego zmusić, aleja ci na to nie pozwolę.

- Już to zrobiłeś, Lordzie Jaxomie. Jesteś jedynym człowiekiem, który może tego dokonać. Przemyśl tę propozycję uważniej, a zrozumiesz, że ten plan jest w zasięgu możliwości zarówno twoich, jak i Rutha. I trzeba to zrobić! W obecnym czasie trzy eksplozje nie przyniosłyby pożądanego efektu. Nie wytrąciłyby Czerwonej Gwiazdy z jej orbity.

Jaxom westchnął głęboko, prawie tak, jakby już czuł potrzebę napełnienia płuc na skok o tysiąc osiemset Obrotów w przeszłość. Jego umysł odmawiał logicznego zbadania tej sprawy.

- Skoro jest to chwila szczerości, powiedz mi, dlaczego tak obsesyjnie podchodzisz do projektu, w który włączona jest Sharra? Dziwi mnie to tym bardziej że, jak twierdzisz - dodał z ironicznym śmieszkiem - już teraz wiesz, że odniosłem sukces, zanim jeszcze cokolwiek przedsięwziąłem.

- Udało ci się, i łatwo ci tego dowiodę - odparł Siwsp z mniejszą uprzejmością niż zwykle.

- Nie. Najpierw wyjaśnij mi, o co chodzi z tymi mutantami.

- Z badań owoidów Nici wynika, że istnieje życie, nie takie jakie znamy, ani nawet nie takie, jakie zostało tu sprowadzone przez Czerwoną Gwiazdę. Chodzi o złożony system ekologiczny istniejący w obłoku Oorta. Sądząc po skomplikowanej budowie układów nerwowych tych organizmów, niektóre z nich są najprawdopodobniej całkiem inteligentne. Ale zanim tu przybędą, tracą większość swojego płynnego helu i stają się czymś, co można nazwać zaledwie prostym mechanizmem. I właśnie te zdegenerowane, odporne na ciepło formy, docierają na Pern. Nie żyją wystarczająco długo, żeby się rozmnażać w drodze ani na Czerwonej Gwieździe. Tylko te “mechaniczne” twory mogą się reprodukować bez helu na orbicie Pernu. Ale jeśli potrafilibyśmy je zanieczyścić, zainfekować przekształconym pasożytem, poniosą go ze sobą, i zniszczą wszystkie podobne formy życia w obłoku Oorta, również te najinteligentniejsze. A wtedy, bez względu na to, czy uda nam się zmienić orbitę Czerwonej Gwiazdy, Pern będzie od nich wolny na zawsze. Dlatego właśnie dawno temu zdarzyły się Długie Przerwy. Zmutowane organizmy, które przekształcisz - przekształciłeś - na powierzchni Czerwonej Gwiazdy już dwa razy w przeszłości i jeszcze raz przekształcisz w przyszłości, zainfekują obłok Oorta za każdym razem, gdy orbita Czerwonej Gwiazdy go przetnie.

- Mam także przenosić chorobę? - Jaxom nie był pewien co odczuwa bardziej: urazę, złość, czy niewiarę w ten śmiały zamysł Siwspa.

- Zrobisz to trzy razy. Dlatego jest tak ważne, żeby wyhodować mutanty. Potem dokonasz potrójnego zrzutu w dwóch różnych miejscach.

- Ale jeśli mam spowodować wybuch...

- Przemieszczenia będą nieznaczne. Możesz posiać mutanty w takiej odległości od rozpadliny, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. Na powierzchni planety, jak również na jej orbicie, będzie mnóstwo owoidów.

- Widzieliśmy je na powierzchni, lecz nie na orbicie.

- Szukaliście ich?

- W kosmosie nie. A teraz powiedz, jak możesz mi dowieść, że wszystkie te twoje niewiarygodne pomysły się sprawdzą - sprawdziły się!

- To proste. Wejdź w katalogi, które podają obecną orbitę Czerwonej Gwiazdy.

To było łatwe. Jaxom zobaczył, że na ekranie pokazuje się znany mu obraz.

- Zatrzymaj obraz na monitorze - poinstruował go Siwsp.

Jaxom wprowadził odpowiednią komendę.

- Teraz dosiądź Rutha i przenieś się naprzód w czasie o pięćdziesiąt lat... Obrotów, używając zegara jako punktu odniesienia.

- Nikt nie udaje się w czasie do przodu. To zbyt niebezpieczne!

- Tylko gdyby nastąpiły zmiany - odparł Siwsp. - Na mostku “Yokohamy” nic takiego się nie zdarzy, a odpowiedzialny za to będziesz ty. Dziś udasz się w przyszłość. Rozpoznasz tę nową orbitę i zarejestrujesz ją. Potem, po bezpiecznej przerwie, wrócisz tu i porównasz oba rysunki. Zamknąłem drzwi. Nikt się tu nie pojawi póki nie wrócisz.

W mózgu Jaxoma wszystkie sektory odpowiedzialne za podejmowanie rozsądnych decyzji sprzeciwiały się lotowi pomiędzy w przyszłość. A jednak... dokonanie tego byłoby czymś, na co nikt inny by się nie ośmielił. Gdyż on miał Rutha.

- Ruth, słyszałeś co powiedział Siwsp?

Tak. Z jego zapewnień, a ja wiem, że nie naraziłby twojego życia, Jaxomie...

- Lub twojego - wtrącił Jaxom.

Chciałbym zobaczyć jaki będzie Pern w przyszłości. Chciałbym się przekonać, że ta przyszłość będzie dobra.

Ja też, pomyślał Jaxom.

Potem, zanim mógł przywołać zbyt wiele argumentów przeciwko temu pospiesznemu, głupiemu, nierozsądnemu przedsięwzięciu, dał sygnał Ruthowi, żeby podpłynął do niego.

- Oczywiście upewnisz się - dodał żartobliwie Siwsp - że masz zbiorniki tlenu napełnione na następne pięćdziesiąt Obrotów.

Jaxom uśmiechnął się ponuro.

- Siwspie, nie zamierzam ryzykować. Włożę skafander. - Radził sobie z tym coraz lepiej. Dosiadł Rutha i zapiął uprząż. Chciał mieć pewność na wypadek, gdyby wynurzyli się w nicości. Tylko czy naprawdę musiał się aż tak zabezpieczać? Przecież wiedział, że Ruth nie będzie miał żadnych kłopotów z odnalezieniem powrotnej drogi do Warowni Ruathy gdziekolwiek czy kiedykolwiek się znajdzie.

Odczytał datę na cyfrowym zegarze: 2577’i dodał pięćdziesiąt lat. Mając te dane w pamięci, polecił Ruthowi, by się przeniósł do nowego czasu.

Wiem do kiedy idę, powiedział mu Ruth radośnie, i nagle weszli w pomiędzy.

Jaxom odliczał oddechy i był zadowolony, że są normalne i równomierne. Przy piętnastym znaleźli się znów na mostku, który chyba się nie zmienił.

Wszystko wygląda tak samo, powiedział strapiony Ruth.

- Rzeczywiście - przyświadczył Jaxom widząc, że na ekranie nadal widnieje ten sam obraz. Jednak zegar wskazywał Obrót o pięćdziesiąt lat późniejszy. Jaxom odczepił uprząż i odpłynął z grzbietu Rutha do ekranu.

- Może przestawiłem zegar przygotowując się na swoje przyjście - powiedział sobie. - Mam nadzieję, że będę to pamiętał. Ruth, jest tu powietrze?

Tak, ale niezbyt świeże.

Jaxom zdjął rękawice i położył je na konsoli. Jednak pozostał w skafandrze, bo nie zamierzał przebywać tu dłużej niż wymagało tego zadanie. Wystukał odpowiedni kod i zobaczył, że kursor rysuje drugą orbitę, różniącą się o kilka stopni od pierwszej i z powrotną drogą przecinającą orbitę piątej planety i zakręcającą do jej wnętrza! Drżącymi rękami przycisnął komendę drukowania i natychmiast z drukarki wyłoniła się kartka. W dotyku była nieco inna niż papier, do którego się przyzwyczaił. Dużo bielsza, miększa; Bendarek naprawdę poprawił jakość papieru, pomyślał Jaxom. Potem porównał swój rysunek orbity z tym, co zobaczył na ekranie.

- Na Skorupy! Siwspie, droga Czerwonej Gwiazdy zmieniła się. Siwspie? - Jaxom poczuł, że ze strachu ogarnia go lodowate zimno. - Siwspie!

Jaxomie, przecież nie może cię słyszeć pięćdziesiąt Obrotów w przyszłości, zwrócił mu uwagę Ruth niezbyt przejmując się zdenerwowaniem swojego jeźdźca.

- Och, tak... chyba masz rację. Ale wiedział, do kiedy idziemy... - Jaxom nadal czuł się nieswojo wobec milczenia Siwspa. - Zdaje się, że za bardzo na nim polegam. Ale miał rację. A więc jesteśmy skazani na jego nowe szaleństwo, prawda, Ruth?

Nie sadzę, by szaleństwem było zagwarantowanie, że już nigdy nie będziemy mieli do czynienia z Nićmi.

- Obecne Przejście jeszcze się nie skończyło, nawet jeśli jest możliwe, że jest ono ostatnie - powiedział Jaxom, odpychając się od pokładu, żeby złapać szyję Rutha i przełożyć nogę przez siodło. - Nasz kochany mostek wcale się nie zmienił, a jednak wydaje się opuszczony!

Myślałem, że po takim czasie widok z okna będzie inny, powiedział Ruth, wyraźnie rozczarowany.

Jaxom pomyślał intensywnie o tarczy zegara w swoim czasie, dodał 90 sekund, żeby zapobiec przekłamaniom, i Ruth zabrał ich w pomiędzy. Piętnaście oddechów później wpatrywał się we wskazówki, które przesunęły się tylko o trzydzieści sekund. Był jednak nieprawdopodobnie zmęczony, a na skórze Rutha, zazwyczaj lśniącej zdrowiem, dostrzegł szare zabarwienie wskazujące na ostateczne wyczerpanie.

- No i jak? - odezwał się Siwsp.

Jaxom powoli zdejmował kask, bo chciał, żeby maszyna z niecierpliwością czekała na opis jego wyczynu.

- Musiałem pamiętać o tym, by mieć w pamięci rysunek, bo właśnie tam Ruth miał mnie zabrać.

- I?

Jaxom zdjął już kask.

- Następnie musiałem pamiętać, żeby zamknąć zbiorniki tlenu, bo nawet Ruth stwierdził, że powietrze nie jest zbyt świeże. - Na Skorupy! - spojrzał na swoje gołe dłonie. - Zostawiłem tam rękawice.

- Wtedy. Zostawiłeś rękawice wtedy. - Siwsp umiał grać w tę grę.

Jaxom uśmiechnął się. - Chyba zaczekam i je odzyskam... później. To znaczy, w przyszłości. Czy ta zamiana jest dla ciebie wystarczająca, mistrzu i panie? - Powiesił rysunek pochodzący z pięćdziesięciu lat w przyszłości przed czujnikiem, żeby Siwsp mógł go widzieć i porównać.

- Tak - powiedział Siwsp, nieporuszony. - To wystarczy. Eksplozje spowodowały takie przesunięcie orbity, jakiego potrzebowaliśmy. Jaxomie, zbadałem cię. Jesteś osłabiony. Powinieneś jeść węglowodany.

- Ruth jest szarawy. Przede wszystkim on musi się najeść.

Powinieneś mi był powiedzieć, że będziemy to dzisiaj robić, Jaxomie. Lataliśmy przeciw Niciom, a ja nie jadłem nic od czasu tych wherów w zeszłym siedmiodniu.

- Gdy tylko będziesz miał na to siłę, słoneczko, dostaniesz tyle tłustych byczków i wherów, ile tylko zdołasz pochłonąć.

Więc chodźmy. Naprawdę jestem głodny.

- Jaxomie? - odezwał się Siwsp, kiedy jeździec zaczął zdejmować skafander.

- Tak?

- Zgodzisz się?

- Na twój zwariowany pomysł? Wygląda na to, że muszę, ponieważ już to zrobiłem.


Warownia Ruatha wyglądała niezwykle radośnie w jesiennym, ostrym słońcu, przystrojona flagami i proporczykami. Ludzie schodzili się ze wszystkich stron na ogromne obozowisko obok toru wyścigowego. Jednym z pierwszych zadań, którego podjął się Jaxom po zatwierdzeniu go na Lorda Warowni, było odzyskanie famy najlepszej stadniny biegusów. Zwierzęta, które wyhodował od tamtej pory, już nie raz wygrały ważne wyścigi na innych Zgromadzeniach. Jaxom miał nadzieję, że dziś, ścigając się na znanym im torze, pobiegną jeszcze lepiej.

Razem z Ruthem przelecieli w mgnieniu oka z “Yokohamy” wprost na górną łąkę, gdzie biały smok odnowił swoje zasoby energii pożerając trzy byczki i dwie jałówki. Potem Ruth poszybował do domu, bekając od czasu do czasu z zadowoleniem. Smok chciał, by Jaxom mógł zjeść coś bardziej pożywnego niż garstka jagód, którą znalazł w krzakach otaczających pastwisko. A Jaxom dopilnował, żeby jego smok ułożył się wygodnie w weyrze, a potem nakazał pierwszemu zarządcy, którego zobaczył, by mu nie przeszkadzano nawet gdyby nagle opadły Nici. Następnie chwycił trochę chleba i sera z kuchni, i zjadł to w drodze do swojego apartamentu. Gdy już znalazł się u siebie i nieco podjadł, zdjął buty i pas jeździecki, i wreszcie ułożył się pod futrami do snu.

Kiedyś, podczas gdy spał, Sharra musiała do niego dołączyć, bo kiedy się obudził w chwili, gdy niebo się rozjaśniło porannym światłem, była w łożu i przez sen przytulała się do niego. Obudziły go głośne, zwyczajowe powitania ludzi, którzy po nocnej podróży przybywali na Zgromadzenie. Zapachy roznoszące się po całej Warowni powiedziały mu, że rożny już się obracają nad ogniskami, a jego żołądek zażądał napełnienia. Widocznie przespał cały dzień.

- Mhm, Jax? - mruknęła Sharra, obejmując go przez sen.

- Tak, kochanie, to ja. Czy spodziewałaś się kogoś innego? - Jaxom pochylił się nad żoną i pocałował ją. - Pozwoliłaś mi spać?

- Mhm. Ruth powiedział, że jesteś bardzo zmęczony. Meer nie wpuścił do pokoju nikogo prócz mnie.

Jaxom powoli podniósł się z posłania i palcami przeczesał potargane włosy. Przesunął językiem po zębach mając nadzieję, że jego oddech nie jest nieświeży. Nagle w sypialni pojawił się Meer, a tuż za nim Talia, i obie jaszczurki cicho zaćwierkały.

- Wstajemy, już wstajemy - zapewnił je Jaxom, chociaż Sharra zdecydowanym ruchem podłożyła poduszkę pod głowę i z uporem zamykała oczy.

Jaszczurki zniknęły, ale wkrótce usłyszeli delikatne skrobnięcie o drzwi pokoju.

- Proszę! - Gdy tylko drzwi się otworzyły, Jaxom poczuł zapach klahu. Czyściutka służąca weszła z zastawioną tacą.

Kiedy napił się klahu i namówił Sharrę, by przyłączyła się do niego, poczuł się na tyle rozbudzony, żeby się wykąpać i ubrać w nowy strój, który przygotowano mu na Zgromadzenie.

- Co takiego robiłeś, że aż tak bardzo wyczerpałeś własne siły, a także Rutha? - spytała Sharra pozwalając mu zapiąć swoją nową suknię, wspaniałą kreację w kolorach złota i rdzy, w których tak jej było do twarzy.

- No więc, najpierw był Opad, a potem Ruth i ja musieliśmy sprawdzić te nowe rękawice Hamiana... - Jaxom machnął ręką. - Chyba to wszystko się nałożyło. Dobrze wypoczęłaś? - spytał troskliwie i szybko pocałował ją w karczek, zapinając naszyjnik z topazów, który dał jej na urodziny.

- Cóż... - zaczęła tonem, którego używała, gdy chciała, by poczuł się winny, ale potem obróciła się w jego ramionach, a jej twarz rozjaśniła się miłością i szczęściem. - Powitałam naszych gości z Warowni Cove i Lorda Groghe, a także tych z Warowni Fort i... - uśmiechnęła się - poradzili mi, żebym się położyła wcześnie, a oni już się sami sobą zajmą. Mistrz Robinton wypił cały bukłak, ale był tak szczęśliwy, że jeszcze zostało ci trochę wina z szesnastego rocznika.

Głośne pozdrowienia dochodzące z drogi oświetlonej już słabymi promieniami przedświtu przyciągnęły ich do okna. Zobaczyli wielką grupę jeźdźców pod sztandarami Tilleku.

- Chodź, musimy przywitać Ranrela - powiedziała Sharra, chwytając go za rękę. - Już najwyższy czas, żeby Lord Warowni Ruatha pokazał się ze swym pracowitym zarządcą i personelem.


Na Zgromadzenie przybyły tłumy ze wszystkich Warowni, Cechów i ze wszystkich Weyrów. Był to jeden z niewielu dni bez Opadu i miało to być ostatnie z pomocnych świąt zanim zimowa pogoda sprawi, że drogi staną się nieprzejezdne. Jaxom i Sharra wraz z Jarrolem i Shawanem, obecnie dziarskim dwulatkiem, przechadzali się wzdłuż linii straganów tak długo, aż młodszego syna trzeba było wziąć na ręce, a Jarrola podtrzymywały na siłach jedynie gorące piankowe ciasteczka. Radosny nastrój udzielił się wszystkim i odzwierciedlał się w nowych ubraniach o wesołych kolorach. Harfiarze chodzili po całym terenie jarmarku grając i śpiewając, dzieci zbierały się w grupach i bawiły w ulubione gry. Dorośli zbierali się przy stołach wokół wielkiego placu do tańca, a piwowarzy i sprzedawcy wina robili doskonałe interesy.

Potem Jaxom i Sharra zaprosili na południowy posiłek do Wielkiej Sali Lordów Warowni, Przywódców Weyrów i Mistrzów Cechów. Robinton, Menolly i Sebell przedstawili swoje najnowsze ballady i utwory z pełnym orkiestrowym akompaniamentem, pod dyrekcją Mistrza Domicka. Był to długi posiłek i Jaxom dobrze się bawił, choć zauważył, że Lordowie Sigomal, Begamon i Croman nie stawili się, co przypomniało mu o spisku przeciw Robintonowi.

Wyścigi poszły dobrze, jeden z biegusów z Ruathy wygrał pierwszy bieg, a inne zdobyły niezłe miejsca w prawie każdym z ośmiu startów. Pośród zwierząt na sprzedaż Jaxom i Sharra znaleźli dobrze wyszkolonego małego biegusa dla Jarrola, gdyż nie mieli żadnego odpowiedniego dla początkującego jeźdźca. Potem trzeba było zamówić siodło w Cechu Garbarzy. Po załatwieniu tych spraw Lord i Pani Warowni krążyli wśród gości, i przy okazji porozmawiali ze wszystkimi gospodarzami majątków podległych Ruathcie.

Po południu młody Pell przyprowadził swoją narzeczoną, żeby poznała jego Lorda i Panią. Sharra powitała z radością ciemną, ładną dziewczynę, córkę Lorda ze wzgórza w Forcie. Nic w zachowaniu Pella nie wskazywało na to, że nie był całkowicie pochłonięty swoją przyszłością jako cieśla, zwłaszcza gdy narzeczona pokazała mały kuferek, który dla niej wykonał.

Ruth, z białą skórą aż lśniącą po długim wypoczynku, pojawił się rano i poleciał na Ogniowe Wzgórza, gdzie się wygrzewał razem z innymi smokami. Setki stadek jaszczurek unosiły się nad Warownią, ich wesołe głosy dołączały do muzyki wygrywanej przez harfiarzy.

Być może dzięki temu, że wreszcie się wyspał, albo z powodu podniecenia świętem, Jaxom był w doskonałym nastroju. On i Sharra poprowadzili kilka żywych tańców, a potem Jaxom pozwolił Sharrze tańczyć z N’tonem, Robintonem, D’ramem i Lytolem i upewnił się, że Mistrz Harfiarz ma dość wina. Ciemnowłosa młoda służka, której Jaxom nie znał, bo na czas Zgromadzenia zatrudniano wiele dodatkowych osób, donosiła harfiarzowi jedzenie, a nawet przynosiła smakowite resztki Zairowi.

Nic dziwnego, że Robinton zapragnął się zdrzemnąć. Jaxom, który dopełniał obowiązków gospodarza tańcząc z Paniami Warowni, zauważył, że Robinton śpi sam przy stole, a towarzyszy mu tylko Zair, który zwinął się obok i też zasnął.

To Piemur odkrył, że osobą śpiącą przy stole nie jest Robinton lecz nieżywy mężczyzna, ubrany w taki sam strój, jaki nosił dziś harfiarz. Zair leżał obok, prawie martwy, jego oddech pachniał dziwnie, a skóra miała niebezpiecznie blady odcień. Piemur miał na tyle rozsądku, by nie podnosić alarmu. Wysłał tylko Farli po Jaxoma i Sharrę, a potem po D’rama, Lytola i Przywódców Bendenu.

- Ten mężczyzna nie żyje od dawna - powiedziała Sharra, przykładając dłoń do zimnego policzka i sprawdzając sztywność mięśni. Wzdrygnęła się. - To straszne.

- Czy Robinton źle się czuje? - spytała Lessa chrapliwym szeptem, gdy razem z F’larem dołączyła do innych. - Och, to nie jest Robinton! - Na jej twarzy odmalowała się ulga, ale zaraz potem wybuchnęła z furią: - Porwali go! Wprost ze Zgromadzenia!

Ona, Jaxom, F’lar i D’ram zaalarmowali smoki.

- Nie panikujcie - przestrzegał ich Lytol, gdy wielkie smoki lądowały spokojnie w cieniu poza placem do tańca. - Zastanówmy się, co robić, i kto i gdzie będzie go szukał. Mamy dość smoków, żeby wszystko przetrząsnąć. Dlaczego musiało się to zdarzyć właśnie tutaj, gdzie sygnały z nadajnika, który dał mu Siwsp, nie dochodzą do Lądowiska?

Sharra pochylała się nad bezwładnym Zairem.

- Znajdzie Robintona, gdziekolwiek by był. No, Zair, oprzytomnij.

- Potrzebujesz apteczkę? - spytał Jaxom.

- Już po nią posłałam. - Ale jej twarz, gdy się odwróciła do Jaxoma była ściągnięta niepokojem. - Lesso, czy twoja uzdrowicielka jest tutaj? Ona lepiej się zna na leczeniu smoków i jaszczurek niż ja. Zair został otruty, ale nie wiem czym.

Jaxom podniósł ze stołu na wpół przeżuty kawałek mięsa, powąchał go ostrożnie i natychmiast potężnie kichnął. Sharra odebrała mu mięso i obwąchała je o wiele ostrożniej.

- To sok fellisowy - oznajmiła - ale zmieszany z czymś jeszcze, żeby ukryć jego smak i zapach. Biedny Zair. Nie wygląda zbyt dobrze. Jakie to okrutne!

F’lar podniósł kielich wina, z którego pił Robinton i ostrożnie wziął do ust jeden łyk. Natychmiast go wypluł.

- Fellis jest również w winie. Powinienem był wiedzieć, że Robinton nie zaśnie od samego wina.

- Widziałem, jak śpi przy stole - rozpaczał Jaxom - a przecież wiem, że nigdy nie zasypia podczas Zgromadzeń.

- Zazwyczaj wytrzymywał nawet dłużej niż inni - powiedziała Lessa. - Jaką przewagę mają nad nami ci łotrzy? Dokąd się udają?

Jaxom strzelił palcami.

- Szeryfowie patrolują wszystkie drogi. Widzieli, kto stąd wyruszył, i w jakim kierunku.

- Każde z nas zajmie się inną drogą - zarządził F’lar dając znak jeźdźcom, żeby dosiedli smoków i porozmawiali z szeryfami. - Zostańcie tutaj, jakby nic sienie stało - powiedział Lytolowi, Piemurowi i Sharrze.

Wszyscy jeźdźcy wkrótce powrócili. Szeryfowie zapewnili ich, że nikt nie opuścił Zgromadzenia. Nie widzieli ani jeźdźców na biegusach, ani wozów.

Każ jaszczurkom, żeby szukały, powiedział Jaxom Ruthowi.

- Ruth mówi, że wszystkie jaszczurki szukają Robintona - powiedział zaraz na głos, wysłuchawszy odpowiedzi smoka.

- To samo powiedziała też Ramoth - dodała Lessa. Przez żywą, taneczną muzykę, zachęcającą tancerzy do jeszcze większego wysiłku, przebił się gwałtowny trzepot skrzydeł jaszczurek, które hurmem opuszczały dziedziniec.

- Jeśli to ogłosimy - zaproponował Lytol - będzie dość ludzi do przeszukania całej Warowni.

- Nie - sprzeciwił się Jaxom. - Zapanuje panika! Wiecie, jak bardzo wszyscy kochają Robintona. To się stało nie dawniej niż godzinę temu. Porywacze mieli za mało czasu, by dotrzeć do wybrzeża...

- Może uciekli na wzgórza? - poddał Lytol. - Jest tam tyle jaskiń, że nigdy nie będziemy mogli ich przeszukać.

- Ale jaszczurki mogą to zrobić - powiedział Piemur.

- Jest tylko parę szlaków prowadzących na wzgórza - zastanawiał się Jaxom na głos. - Ruth i ja lecimy na poszukiwania. Lytolu... - Jaxom zawahał się.

Lytol chwycił go za ramię.

- D’ram i Tiroth mnie zabiorą. Znam Ruathę tak dobrze jak ty, chłopcze.

- Ja też - powiedziała Lessa ostro.

- Ja polecę na północny wschód, na Przełęcz Nabol - oznajmił F’lar.

- Potrzebujemy pomocy jeźdźców z Fortu - rzekła Lessa.

- I kogoś, kto uda się wzdłuż rzeki aż do morza - dodał Lytol.

- My z Sharrą zostaniemy tu i zaczekamy na jaszczurki - zgłosił się Piemur. Po jego policzkach płynęły łzy. - Tylko go znajdźcie! - Potem nagle usiadł, a jego cień padł na zmarłego mężczyznę, ubranego w harfiarski błękit.

Nadchodził świt, kiedy jeźdźcy, wzmocnieni posiłkami z Weyru Fort, musieli uznać się za pokonanych i powrócili do Ruathy. O tej porze tylko niewielu gości Zgromadzenia już nie spało przygotowując się do powrotu do domu. Większość odsypiała harce ostatniej nocy.

- Ani jeden wóz nie wyjechał bez przeszukania - powiedziała Sharra Jaxomowi, kiedy wrócił. - To był pomysł Piemura.

- Bardzo dobrze - przyznał Jaxom, z wdzięcznością biorąc z jej rąk kubek klahu. - Na drogach nic nie zauważyliśmy, chociaż udałem się aż do Lodowego Jeziora, a Ruth obserwował uważnie lasy.

Zobaczył, że ktoś narzucił koc na ramiona zmarłego. Piemur i Jancis siedzieli obok, jak gdyby strzegąc snu swojego mistrza.

- Naszym zdaniem lepiej udawać, że to Mistrz Robinton - mruknęła Sharra. - Sebell i Menolly wiedzą, oczywiście, i jej dziesięć jaszczurek szukało przez całą noc. Sebell wrócił do Cechu Harfiarzy, żeby zaalarmować wszystkich. Słyszałeś bębny?

- Trudno ich nie słyszeć - skrzywiła się. - Asgenar i Larad znają kody harfiarzy i już rozmawiali o ataku na Bitrę.

- Porywacze nie są aż tak głupi, żeby właśnie tam przetrzymywać Robintona. Sigomal ma swój rozum. Wie, że to będzie pierwsze miejsce, o którym pomyślimy.

- To samo powiedział im Lytol, ale oni czują się parszywie, gdyż pierwsi usłyszeli pogłoski o zamiarze porwania Robintona. Larad mówi, że powinien był od razu skonfrontować się z Sigomalem i zażądać, żeby zarzucił tak wstrętny plan.

- To by nic nie dało - powiedział Jaxom ze zmęczeniem.

- A mieliśmy takie piękne Zgromadzenie - westchnęła Sharra. Położyła mu głowę na ramieniu i cicho się rozpłakała.

Jaxom objął żonę, odgarnął jej z czoła potargane włosy. Sam pragnął dać ulgę oczom, palącym od powstrzymywanych łez.

- Co z Zairem? - spytał, przypominając sobie o małym stworzonku.

- Och! - Sharra wyswobodziła się z objęć Jaxoma ocierając oczy i pociągając nosem. - Wyzdrowieje, tak mówi Campila. Dała mu na przeczyszczenie i - udało jej się uśmiechnąć - był straszliwie zawstydzony. Nigdy nie widziałam takiego odcienia w oczach jaszczurki.

- Kiedy będzie mógł nam pomóc w szukaniu Mistrza Robintona?

Sharra przygryzła dolną wargę.

- Jest bardzo osłabiony i oszołomiony. Pomyślałam, że nie warto pytać o to Campili, gdyż jeśli porywacze uśpili Mistrza, nawet Zair go nie znajdzie.

Nagle powietrze wypełniło się podnieconymi jaszczurkami wrzeszczącymi wniebogłosy.

Znalazły go! wykrzyknął Ruth. Trzema wielkimi susami wylądował obok Jaxoma.

Jaxom dosiadł go zanim zorientował się, co robi, a Ruth uniósł się tak szybko, że jeździec ledwie zdążył się przytrzymać. Inne smoki też natychmiast wystartowały. Jak strzała złożona z wielu ciał lecących tak blisko siebie, że wiele musiało zaczepiać się skrzydłami, jaszczurki wskazały południowo-wschodni kierunek.

Rozumiesz, co pokazują? spytał Jaxom Rutha.

To niedaleko. Przekazują obraz wozu. Widać ślady.

I Jaxom też je dojrzał, wyraźnie się odznaczały na świeżo zaoranych polach. Porywacze okazali spryt jadąc polami zamiast drogą, a wóz musiał być mały, bo inaczej nie mogliby poprowadzić go przez błotniste pola i skalny teren poza uprawami. Chwilę później jeźdźcy zobaczyli z grzbietów smoków pierwszego biegusa. Stał w błocie z rozstawionymi nogami i ciężko dyszał. Kopyta miał owinięte szmatami, żeby wyciszyć jego chód. O dziesięć minut lotu dalej, następne wyczerpane zwierzę, z bokami całymi w skaleczeniach wskazujących, jak je popędzano, leżało na ziemi wydając ostatnie tchnienie.

Ruth, powiedz innym, żeby kierowali się na wybrzeże. Niech kilku jeźdźców szybko leci do przodu.

Ale smocze skrzydła są szybsze niż najbardziej rączy biegus, nawet taki, który ma przewagę sześciu godzin.

Wkrótce Jaxom zobaczył wóz podskakujący na ostatnim zboczu prowadzącym do morza, a przy brzegu mały statek, czekający na swój sekretny ładunek. Smoki otoczyły statek i ze swego punktu obserwacyjnego Jaxom widział mężczyzn nurkujących do wody w próżnej próbie ucieczki.

Potem Ruth i smoki Bendenu opadły w dół, żeby zatrzymać wóz.

Przez chwilę trzej woźnice starali się wyglądać jak niewiniątka. Dwóch siedziało na koźle, a trzeci leżał w wozie na grubym materacu i udawał chorego.

Jednak jaszczurki były o wiele bardziej zainteresowane jego posłaniem. Otoczyły je popiskując i ćwierkając triumfalnie. “Chory” człowiek został bezceremonialnie wywleczony z wozu, materac zerwany, a deski podwójnego dna usunięte. I tam odkryto Mistrza Harfiarza, poszarzałego na twarzy i niemal uduszonego.

Ostrożnie go podnieśli i położyli na grubym materacu.

- Może potrzebuje tylko powietrza - powiedział F’lar. - W tym dusznym pudle, potrząsany jak paczka... - Rzucił wściekłe spojrzenie trójce porywaczy usiłujących wyrwać się z twardego chwytu rozgniewanych jeźdźców. Jaszczurki krążyły nad ich głowami, wysuwały szpony i dzioby, gotowe do ataku.

- Potrzebujemy Sharry - oświadczyła Lessa Jaxomowi. - Chyba że Oldive jest nadal na Zgromadzeniu...

Jaxom wskoczył na grzbiet Rutha.

- Uważaj, by nie spotkać siebie samego w Ruathcie - krzyknęła Lessa za nim.

Pomimo niepokoju i wściekłości, Jaxom uznał słuszność ostrzeżenia. Jednak i tak wrócił w mgnieniu oka z Sharra i jej podręczną apteczką.

- Dali mu za dużą dawkę - stwierdziła z twarzą bledszą nawet niż twarz Robintona. - Musimy wrócić z nim do Ruathy, gdzie będę mogła go odpowiednio leczyć.

Podano bezwładną postać Jaxomowi na Rutha, Sharra trzymała go podczas lotu. Kiedy powrócili do Ruathy, N’ton czekał już na podwórcu z Oldivem, więc Jaxom wiedział, że Przywódca Weyru Fort zaryzykował lot pomiędzy w czasie.

- Trzymaj się, Sharro - powiedział jej. - Ruth zabierze nas od razu do naszego apartamentu.

- Czy się zmieś... - Sharra urwała, bo już byli w salonie. Ruth zwinął skrzydła i skulił się tak, że zawadził tylko o parę mebli.

Zanim przybyli N’ton i Oldive, Jaxom i Sharra ułożyli Robintona w łóżku i rozebrali go. Sharra podtrzymywała głowę chorego, a Mistrz Oldive szybko wlał mu do gardła zawartość jakiejś fiolki, a potem zbadał mu oczy i posłuchał serca.

- Musimy go ogrzać - powiedział Mistrz Uzdrowiciel, ale Sharra już otulała ciało Robintona futrami. - Doznał szoku. Kto to zrobił?

- Dowiemy się. Porywacze dotarli prawie do morza - powiedział Jaxom. - Statek oczekiwał, żeby ich zabrać, ale nie wiadomo dokąd.

- Tego też się dowiemy - oświadczył N’ton chrapliwym głosem. - Mistrz Robinton wyzdrowieje, prawda, Oldive?

- Musi - krzyknęła Sharra gorąco, klękając przy łóżku. - Musi!


Rozdział XVIII



Konspiratorzy mieli szczęście, że Mistrz Robinton wyzdrowiał po tak wielkiej dawce fellisowego soku i obrażeniach odniesionych podczas jazdy na dnie wozu. Dopóki nie upewnił się, że Zair także wyzdrowieje, nie był nastawiony zbyt miłosiernie, ale potem zaczął pomrukiwać, że nic złego się nie stało.

- Po prostu... sprowadzono ich na złą drogę - mówił.

- Na złą drogę! - Lytol, D’ram, F’lar, Jaxom, Piemur, Menolly i Sebell chórem wyrazili swoje oburzenie.

- Na samą myśl, że chcieli cię porwać... - na twarzy Lessy malowała się taka wściekłość, że Robinton spojrzał na nią oczami rozszerzonymi ze zdziwienia i aż otworzył usta -... żeby zmusić nas do zniszczenia Siwspa... Niemal cię zabili. I Zaira! A ty mówisz, że sprowadzono ich na złą drogę!

- Ja nazywam to zupełnie inaczej - powiedział Lord Groghe, a policzki pałały mu z gniewu. - Jestem pewien, że większość Lordów Warowni pomyśli to samo po usłyszeniu zeznań, które i my słyszeliśmy. Norist nigdy nie ukrywał swojej niechęci, ale żeby Sigomal mu pomógł! Norist nazywa Siwspa obrzydliwością, ale to on i Sigomal działali w obrzydliwy sposób! Co za hańba!

- Mistrzowie sami policzą się z Noristem - powiedział Sebell nieubłaganie. - Mistrz Oldive też się na to zgadza.

Na następny wieczór zwołano specjalne zebranie Lordów Warowni i Mistrzów Cechów. Obie grupy miały jednocześnie zapoznać się z dowodami zbrodni, chociaż nad wyrokiem będą obradować osobno, wymierzając sprawiedliwość zgodnie z własnymi zasadami.

- Kroniki Pernu rzadko wspominając takich sądach - powiedział Lytol próbując znaleźć precedensy w czytelnych teraz Kronikach Ruathy.

- Rzadko były potrzebne - zauważył Groghe parskając. - Na ogół Warownie, Cechy i Weyry same radziły sobie z trzymaniem w ryzach swoich ludzi. Wszyscy wiedzą, czego się po nich oczekuje, i znają swoje prawa, przywileje i obowiązki.

- Jaka szkoda - odezwał się Robinton głosem, w którym wyczuwało się wyczerpanie - że obrali tak haniebny sposób postępowania.

- Zwłaszcza że nie mieli skrupułów, gdy posługiwali się przedmiotami ułatwiającymi życie, które Siwsp pomagał wytworzyć - dodał rozgniewany Lytol.

- Może jest coś, co ich usprawiedliwia - zaczął znowu Robinton.

- Nie da się z nim rozmawiać - orzekła zdegustowana Menolly. - Musi być nadal bardzo zmęczony skoro wygaduje takie bzdury! - I skinęła na gości Robintona, żeby wyszli.

- To nie bzdury, Menolly - powiedział Robinton z rozdrażnieniem. Niespokojnie przewracał się w łóżku, gdzie Oldive kazał mu pozostać. Zair, zwinięty wygodnie w futrach u stóp harfiarza, ćwierknął w proteście. Wyglądał już znacznie lepiej, z powrotem zaczął przybierać spiżowy kolor, zamiast brązowego, który świadczył o chorobie.

- My, harfiarze, popełniliśmy gdzieś błąd...

- Nic podobnego! - krzyknęła ze złością Menolly. - Ci pomyleni idioci prawie zabili ciebie... i Zaira... - Robinton odpowiedział spojrzeniem spode łba. - Ha! Przynajmniej on cię obchodzi, nawet jeśli o siebie wcale nie dbasz. Idźcie stąd wszyscy. Robinton musi odpocząć, jeśli ma się jako tako czuć podczas procesu.

W Ruathcie panowało takie podniecenie, że niewielu ludzi wyjechało po Zgromadzeniu gdy jeźdźcy powrócili z Robintonem i jego porywaczami, których złapano dziewięciu. Porywaczy trzeba było chronić, gdyż rozwścieczony tłum rozszarpałby ich na strzępy. Jaxom uwięził ich w jednym z małych, ciemnych wewnętrznych pokoi Warowni, zaopatrując tylko w wodę i prawie zużyte kosze żarów. Mała służka, która karmiła Robintona zatrutym jedzeniem, została odnaleziona i, chociaż było jasne, że nie jest zdrowa na umyśle, została także zatrzymana.

Okazało się, że kapitan statku jest synem Sigomala, co potwierdzało udział Lorda Bitry w spisku. Dziwne, zauważył N’ton, jak chętnie zaczął mówić, gdy powieszono go na chwilę na łapie smoka.

Kiedy eskadra Bendenu zjawiła się w Warowni Bitry, Sigomal głośno i z urazą zaprzeczył podejrzeniom, że mógłby być wmieszany w tak okropny, godny pogardy spisek. Gorzko oskarżał swojego syna, który sprowadził hańbę na niego i jego Warownię.

F’lar przyznał później, że niewiele brakowało, a uderzyłby Sigomala w kłamliwe usta, ale Mnementh w ostatniej chwili uratował Lorda od pobicia. Wielki spiżowy smok był tak pobudzony przez gniew swojego jeźdźca, że z jego pyska wydostał się ogień, co natychmiast uciszyło Sigomala.

G’narish z Weyru Igen i jego spiżowi jeźdźcy uwięzili Mistrza Norista, pięciu jego mistrzów i dziewięciu czeladników, wszystkich, którzy byli podejrzani. Sprowadzono do Ruathy wóz i biegusy. Dwa trzeba było uśpić. Jakby dla przepełnienia miary, zostały one skradzione z pastwisk Ruathy. Kiedy Mistrz Hodowca Ruathy zajmował się nieszczęsnymi zwierzętami, cieśla i Mistrz Fandarel obejrzeli pojazd, którym przewożono Robintona. Bendarek odnalazł imię wytwórcy: Tosikin, czeladnik ciesielski w Bitrze.

- Zrobiony na zamówienie - mruknął Fandarel.

- To jasne - odrzekł Bendarek. - Łóżko schowane w podwójnym dnie, miękko wyłożone i dość długie dla tak wysokiego mężczyzny jak Mistrz Robinton. Spójrz na zamykaną górę, te dodatkowe sprężyny, nowe osie, większe, wzmocnione koła. Przeznaczono go do szybkiej, ostrej jazdy. - Potem Bendarek skrzywił się, bo zobaczył marnie wygładzone krawędzie i gwoździe wbite tak, że z desek wystawały główki. - Do jednorazowego użytku. Że też nie wstydził się oznaczyć tego bubla swoim imieniem.

- Wezwiemy go tutaj, żeby zeznawał? - spytał Fandarel, a jego oczy błyszczały, kiedy zacierał ręce.

- Może i warto. Sigomal na pewno będzie próbował się wyśliznąć, więc każdy dowód się przyda.

- Wątpię, by mu się udało tym razem - powiedział Fandarel poważnie.


Początkowo postanowiono, że zebranie Lordów i Mistrzów odbędzie się w Wielkiej Sali Ruathy. Jednak do Warowni przybyły takie tłumy, które dołączyły do równego mnóstwa ludzi zdecydowanych pozostać po Zgromadzeniu, że Jaxom, po naradzie z Groghem, Lytolem, D’ramem i F’larem, przeniósł proces na zewnętrzny podwórzec. Mimo jesiennego chłodu niebo było czyste, pogoda pozostawała bezchmurna, a gdyby sprawa przeciągnęła się do wieczora, można było użyć oświetlenia, którego jeszcze nie sprzątnięto z tanecznego placu. Smoki zebrały się na Wzgórzach Ogniowych, ich oczy wirowały i lśniły jaskrawymi kolorami, a stada niespokojnie latających jaszczurek potęgowały jeszcze dziwną atmosferę.

Kiedy Lord Begamon zawiadomił, że nie może być obecny, F’lar wysłał F’nora i dwie eskadry, by dopilnowały jego przybycia, gdyż Lord Neratu też był w to zamieszany. Służkę zwolniono. Sharra, Lessa i Menolly rozmawiały z nią, i zorientowały się, że naprawdę jest słaba na umyśle. Mężczyzna w “pięknych nowych ubraniach” powiedział jej, żeby dobrze nakarmiła Mistrza Harfiarza specjalnymi smakołykami, które sprowadzono z daleka, tylko dla niego. Pokazał jej bukłaki tylko dla Mistrza i poinformował, że ma karmić jaszczurkę mięsem ze specjalnej miski.

- To jasne, że nie wiedziała, co robi - stwierdziła Lessa po rozmowie. Potem jej rysy stwardniały. - Jak mogli użyć tego biednego dziecka do swoich niecnych celów?

- Ale postąpili sprytnie - powiedziała Menolly, a jej usta zadrżały. - Zair wyczułyby, że Robintonowi coś grozi, więc musieli użyć niewinnego pionka.

- Ale nie dość sprytnie, Menolly - orzekł Jaxom. - Skąd ona pochodzi?

- Z Warowni w górach - wyjaśniła Sharra wzdychając. - Była tak podekscytowana, że pozwolono jej przyjść na Zgromadzenie i usługiwać komuś tak miłemu jak ten mężczyzna w błękicie. Zatrzymałam ją tutaj. W Ruathcie będzie bezpieczna. Kucharz mówi, że dojrzę sobie radzi z rożnem.

Lord Corman przybył wieczorem i od razu podszedł do Jaxoma, który stał z Groghem, Ranrelem, Asgenarem i Laradem.

- Nie zgadzam się z tym, co robicie z Pernem. Nie podoba mi się, że tak wiele tradycji i wartości zanika z powodu tego, czego... ta maszyna was uczy, ale to co robicie to wasza sprawa. Ja będę postępował po swojemu.

Larad poważnie skinął głową.

- To twoje prawo.

- I macie się do tego stosować - oświadczył Corman, a jego brwi złączyły siew ponurym grymasie.

- Nikt nie wątpi w prawość twojego charakteru, Lordzie Cormanie - zapewnił go Jaxom.

Gorman uniósł brwi, już miał się obrazić z powodu słów najmłodszego z Lordów Warowni, ale potem zmienił zdanie i, rzucając jeszcze jedno spojrzenie spode łba, pozwolił Brandowi zaprowadzić się na miejsce.

Wcześniej tego dnia naprędce zbudowano podium w kształcie zaokrąglonego V: jedna strona przeznaczona był dla Lordów Warowni, druga dla Mistrzów Cechów. W centrum miał siedzieć Jaxom jako lokalny Lord z Lytolem po jednej i D’ramem po drugiej stronie. Robinton miał usiąść obok nich, na wprost oskarżonych, których miano posadzić na ławach pomiędzy skrzydłami. Lytol usiłował znaleźć bezstronnego rzecznika oskarżonych, bo w historycznych katalogach Siwspa wyczytał, że jest to normalna praktyka podczas procesów sądowych. Zazwyczaj tę rolę pełnili harfiarze, ale w tej sprawie żaden harfiarz nie mógł być bezstronny. Jednak ponieważ nie znaleziono nikogo innego, kto chciałby się podjąć tej funkcji, zadecydowano, że oskarżeni będą musieli mówić sami za siebie, jeśli, jak zauważył Piemur, znajdą się okoliczności łagodzące, skoro wina już została udowodniona.

Punktualnie o ustalonej godzinie oskarżeni zostali sprowadzeni przed sąd, a zgromadzony tłum powitał ich wyzwiskami. Potrzeba było dłuższej chwili, by przywrócić spokój, ale w końcu ludzie trochę się uspokoili, a Lordowie i Mistrzowie zajęli swoje miejsca.

Jaxom wstał i uniósł ręce prosząc o ciszę. Potem przemówił.

- Wczoraj wieczorem Mistrz Robinton został odurzony narkotykami i zabrany ze Zgromadzenia bez swojej zgody i wiedzy. Na jego miejscu pozostawiono ubranego w podobny strój martwego mężczyznę, którego do tej pory nie zidentyfikowano. Dokonano więc dwóch przestępstw, które dzisiaj trzeba ukarać: porwania i morderstwa.

- Ci trzej mężczyźni - Jaxom wskazał trzech pierwszych oskarżonych, unosząc dłoń, by uciszyć groźne pomruki tłumu - powozili wozem, który wiózł Mistrza Robintona bez jego wiedzy i zgody. Tych sześciu mężczyzn - Jaxom również ich wskazał - czekało na nich na statku, którym mieli zabrać Mistrza Robintona do ukrytego miejsca bez jego wiedzy i zgody. Odczytam teraz zeznania, spisane w obecności harfiarza, mnie jako Lorda Warowni, i Mistrza Fandarela, reprezentującego Cechy.

Każde zeznanie rozpoczynało się od podania imienia i miejsca pochodzenia zeznającego. Potem przedstawiało zadanie, do którego został wynajęty. Lord Sigomal i Mistrz Norist zostali wymienieni jako ci, którzy wydali rozkazy i dostarczyli marek oraz wyposażenia. Z zeznań wynikało, że Mistrzowie i czeladnicy szklarscy przekazywali najemnikom wiadomości i zapłatę. Natomiast Mistrz Idarolan dostarczył dowodu nielegalnej sprzedaży statku, podpisanego przez niejakiego Federena, Mistrza szklarskiego, teraz siedzącego wśród oskarżonych. Okazało się, że to on poprowadził atak na baterie dostarczające mocy Siwspowi, i był starszym bratem jednego z mężczyzn, których napad Siwsp udaremnił ultradźwiękami. Był bardzo rozgoryczony faktem, że brat poniósł za to karę, a na dodatek ogłuchł. Lord Begamon też był w to wmieszany: oskarżono go o dostarczenie marek, koni użytych przy ataku na Siwspa, oraz bezpiecznego schronienia dla statku porywaczy.

Czeladnik Tosikin, łagodny i tępy chłopak, najwyraźniej przerażony tym, co się wydarzyło, wskazał na Gomalsiego, syna Lorda Sigomala oraz na kapitana statku jako tych, którzy zamówili dziwny wóz. Czeladnik nie miał pojęcia, jakiemu celowi wóz miał służyć i próbował zaproponować im inny rodzaj pojazdu do przewożenia “delikatnego ładunku”. Nie, nie wiedział, że tym ładunkiem miał być człowiek.

Brestolli poprosił o pozwolenie opowiedzenia o tym, co słyszał. Poza tym zidentyfikował trzech Bitran ze statku jako tych, których podsłuchał, gdy spiskowali, co wywołało wśród sądzonych konsternację i wzajemne oskarżenia.

- Każdy z was ma prawo zabrać głos w swojej obronie i będzie mógł poinformować sąd o okolicznościach łagodzących - powiedział Jaxom, wskazując najpierw trzech mężczyzn, którzy porwali Robintona. Ale zanim któryś z nich mógł przemówić, Lord Sigomal zerwał się na równe nogi, nagle przezwyciężając apatię.

- Jestem niewinny, niewinny, mówię wam! Mój syn wpadł w złe towarzystwo i został sprowadzony na błędną drogę, a błagałem go, żeby zrezygnował z ich towarzystwa, chociaż nie wiedziałem, w co go mieszają...

- Tak nie było! - wykrzyknął Gomalsi. Również zerwał się na nogi i rzucał ojcu wściekłe spojrzenia. - Ty mi mówiłeś, co robić, żeby zdyskredytować maszynę. Ty kazałeś mi zniszczyć baterie... i powiedziałeś, gdzie ich szukać.

- Ty głupcze! Idioto! - krzyknął Sigomal. Wyskoczył do przodu i uderzył Gomalsiego w twarz tak mocno, że młodzieniec przewrócił się na ławę.

Jaxom natychmiast dał znak, żeby strażnicy posadzili Sigomala na jego miejscu i pomogli Gomalsiemu.

- Jeszcze raz tak się zachowasz, a mimo swojej godności Lorda zostaniesz związany - zapowiedział surowo Sigomalowi, i kazał strażnikom stanąć między oboma Bitranami. Potem wskazał na pierwszego z trzech porywaczy.

- Możesz przemówić w swojej obronie. Najpierw podaj imię i rangę.

Po cichej naradzie z kompanami najstarszy z mężczyzn powstał.

- Nazywam się Halefor. Nie posiadam rangi, ani Warowni, ani rzemiosła. Wynajmuję się tym, co mi płacą dobrymi markami. Tym razem był to Lord Sigomal. Trzech z nas umówiło cenę i dostaliśmy połowę jako zaliczkę za zabranie harfiarza wozem na statek. Po to nas wynajęto. Nie żeby mordować. To był przypadek. Biswy miał wypić to wino. Ale nie umrzeć od niego. Nie chcieliśmy też skrzywdzić Mistrza Robintona. Nie podobało mi się to, ale Lord Sigomal powiedział, że to musi być on, bo wszyscy go kochają. Rozwalą maszynę, żeby dostać Mistrza z powrotem. - Rozejrzał się, spoglądając wpierw na Lordów, a potem na Mistrzów, skinął gwałtownie głową i usiadł.

Od załogi Gomalsiego usłyszano tę samą historię: wynajęto ich do obsługi statku na czas rejsu do wyspy na wschodnim wybrzeżu Neratu. Lord Begamon jęknął słysząc to i ukrył głowę w dłoniach. Pojękiwał przez resztę przesłuchania. Kiedy Mistrz Idarolan zapytał ich ostrym tonem czy byli uczniami lub czeladnikami, dwóch odparło, że żeglowali przez parę sezonów we flotach rybackich, ale nie podobała im się praca zajmująca tyle godzin. Mistrz Idarolan odczuł widoczną ulgę, że żaden z jego rzemieślników nie brał udziału w spisku.

Jaxom rozumiał Mistrza Idarolana, który chciał ustalić fakty w obecności równych jemu samemu Mistrzów, a także Lordów. W wielu nadbrzeżnych Warowniach młodzież szybko uczyła się pływać niewielkimi łodziami. Nie było nic złego w takiej wiedzy. Jednak Idalorana obrażał fakt, że Gomalsi, który nie był wyuczonym żeglarzem, miał śmiałość sądzić, iż potrafi bezpiecznie popłynąć małym statkiem do wschodniego wybrzeża Neratu, przez Prądy i najtrudniejsze wody planety, a przecież z każdym uderzeniem fali ryzykował życiem Robintona.

W przeciwieństwie do pozostałych oskarżonych, Mistrz Norist przybrał dumną i wyzywającą postawę.

- Postąpiłem zgodnie z własnym sumieniem, żeby uwolnić nasz świat od tej “Obrzydliwości” i jej zła. Zachęca ona młodych do niechlujstwa i lenistwa, odciągając ich od tradycyjnych obowiązków. Obrzydliwość niszczy całą strukturę naszych Cechów i Warowni. Zanieczyszcza nasz Pern podłymi wyrobami, które pozbawiają uczciwych ludzi pracy i dumy z rzemiosła. Powoduje, że całe rodziny odchodzą od tego, co było dobre i zdrowe przez dwa i pół tysiąca Obrotów. Zrobiłbym to jeszcze raz. I zrobię wszystko, by zniszczyć urok, który ta “Obrzydliwość” na was rzuciła! - wyciągnął ręce i wskazał Mistrzów, którzy go sądzili. - Zostaliście oszukani. Będziecie cierpieć. I cały Pern będzie cierpiał z powodu waszej ślepoty, waszego odejścia od czystości naszej kultury i wiedzy.

Dwóch z jego Mistrzów i pięciu czeladników poparło go okrzykami.

Jaxom widział zaszokowane miny innych Mistrzów. Wszyscy Lordowie mieli poważne twarze. Torik z pogardą patrzył na Sigomala i Begamona. Corman był zdegustowany i nie silił się na ukrywanie tego tak samo, jak nie ukrywał swojej nieufności wobec Siwspa.

Lord Neratu nie powiedział nic w swojej obronie. Kiedy Jaxom poprosił go o to ponownie, potrząsnął tylko głową i jęczał odmawiając odpowiedzi.

- Lordzie Jaxomie - odezwał się Mistrz Oldive wstając - moi koledzy właśnie wręczyli mi swoją opinię dotyczącą przyczyny zgonu mężczyzny, który zajmował miejsce Mistrza Robintona.

- I?

- Jest dość dowodów sugerujących, że jego śmierć spowodowana była atakiem serca. Nie znaleziono ran czy uszkodzeń czaszki. Jego usta i paznokcie zsiniały, ale to jest zwykłe następstwo ataku serca. - Oldive odchrząknął. - W jego żołądku znaleziono ogromną ilość soku fellisowego, który mógł spowodować atak serca.

- W tych okolicznościach wydaje się, że był to nieszczęśliwy wypadek, więc zarzut morderstwa z premedytacją zostaje oddalony. - Jaxom zauważył widoczną ulgę na twarzy Robintona. - Pytam as teraz, czy została udowodniona zbrodnia umyślnego porwania Mistrza Harfiarza Robintona?

Zignorował gwałtowne obelgi wykrzykiwane przez publiczność. Wszyscy Lordowie unieśli zgodnie dłonie, nawet Corman. Brand zapisał ich liczbę. Potem Jaxom powtórzył pytanie zwracając się do Mistrzów. Oni też jednomyślnie podnieśli ręce, Idaloran uniósł swoją tak wysoko jak mógł, zaciśniętą w pięść.

- A więc udajcie się do Wielkiej Sali i zastanówcie się nad wyrokiem.

Mistrz Robinton nagle podniósł rękę. Zaskoczony Jaxom pozwolił mu mówić. Jako ofiara przestępstwa, harfiarz miał prawo żądać, by go wysłuchano. Jaxom martwił się, że Robinton może prosić o łagodny wyrok, co jego zdaniem tylko zwiększyłoby kłopoty, zwłaszcza z ludźmi tak ograniczonymi i mściwymi jak Norist.

- Wy, którzy jesteście świadkami tych wydarzeń... - zaczął Robinton, zwracając się nie do Lordów czy Mistrzów Cechów, lecz do ludzi poza terenem sądu, opierających się o ściany, rampę i dachy pobliskich szop. Jego głos był słaby, lecz szczery. Odchrząknął i zaczął od nowa. - Wy, którzy jesteście tu obecni, pozwólcie mi powiedzieć, że Siwsp nie nauczył nas niczego, czego nie wiedzieli już nasi przodkowie. Nie dał nam maszyn i narzędzi lub udogodnień, których oni nie mieli czy nie używali, kiedy zjawili się na Pernie. Jedynie przywrócił Cechom wiedzę, którą traciliśmy wraz z upływem czasu, z powodu zapomnienia albo niemożności odczytania starych Kronik. Tak więc, jeśli ta wiedza jest zła, to my wszyscy też jesteśmy źli. Aleja nie sądzę, by ktoś z nas wierzył, że jesteśmy źli lub że to, co robimy w Cechach, jest złe. Gdy chodzi o Warownie, Siwsp wypełnił luki w ich historii i teraz wszyscy mieszkańcy Warowni znają swoją przeszłość, a także poznali dzieje osadników, którzy przylecieli na Pern, by zbudować tu Warownie i rozpocząć nowe życie. I nie ma powodu, by mieszkańcy Warowni uważali się za złych lub zrodzonych przez złych mężczyzn i kobiety. - Mistrz Robinton wpatrzył się w Norista, który nie odpowiedział mu spojrzeniem.

- Naszym Weyrom dał obietnicę uwolnienia od odwiecznej walki. Osiągniemy to dzięki umiejętnościom smoków, które zostały stworzone przez naszych przodków, a także dzięki odwadze ich jeźdźców. Jeźdźcy nie są źli, bo inaczej użyliby mocy smoków przeciw nam i uczynili z nas niewolników. Ale nie zrobili tego.

- Zło, które wyrządzili mi ci mężczyźni, wydarzyło się z najgorszego powodu. Ich zleceniodawcy chcieli zmusić innych ludzi, by zniszczyli nasz związek z przeszłością, naszą szansę na uczynienie tego świata takim, jakim nasi przodkowie mieli nadzieję, że się stanie: pokojowym, zasobnym, przyjaznym. Nie wyrządziłem krzywdy żadnemu z tych mężczyzn - mówił dalej Robinton machnięciem dłoni wskazując Sigomala, Begamona i Norista - nie życzyłem im niczego złego, ani też nie chcę teraz ich skrzywdzić. Żal mi ich, gdyż boją się nieznanego, niezwykłego, są gwałtowni i bezmyślni. Mają ciasne umysły i są małego ducha.

Mistrz Robinton spojrzał teraz na trzech porywaczy:

- Ja wybaczam wam, ale wzięliście marki, żeby uczynić zło, co samo w sobie jest wielkim złem. I byliście gotowi uciszyć harfiarza, a to jest jeszcze większym złem, gdyż kiedy mowa zostanie powstrzymana, cierpią wszyscy ludzie, nie tylko ja.

Usiadł, i wyglądał tak, jakby nie mógł ustać dłużej, ale kiedy Menolly podeszła do niego, potrząsnął głową.

Groghe pochylił się poprzez Warberta i szeptał coś do niego i Asgenara. Torik, który stał za daleko, by słyszeć, podszedł do nich. Ranrel, Deckter i Laudey poszli za jego przykładem. Nessel czuł się bardzo niepewnie mając Asgenara z jednej i Larada z drugiej strony, a Sangel i Toronas dyskutowali.

Mistrzowie Cechów także zebrali się razem. Fandarel, stojący w środku, ściszył głos do chrapliwego pomruku. Morilton przemówił tylko raz, a potem siedział cicho, chociaż słuchał uważnie innych. Reprezentował w sądzie Rzemiosło Szklarskie, gdyż żaden inny szklarz nie chciał wziąć na siebie tego obowiązku.

- Lordowie i Mistrzowie, możecie odejść jeśli chcecie - powtórzył Jaxom.

- Tu nam jest całkiem wygodnie - odpowiedział mu głośno Groghe.

Jaxom pomyślał, że Robinton lepiej się poczuje, gdy wypije trochę wina. Nalał kielich, ale sam trochę upił, zanim podał go Robintonowi. Mistrz Robinton dał małe przedstawienie nieufności, które wzbudziło śmiech tłumu i nieco zmniejszyło napięcie, ale potem uniósł kielich w stronę Jaxoma i wypił, uśmiechając się z aprobatą.

- Najbardziej mnie zasmuca - powiedział cicho do Jaxoma - że ludzie mogą pomyśleć, iż przestałem dobrze znosić wino. Przecież widzieli, jak wcześnie zasnąłem podczas Zgromadzenia.

- Lordzie Jaxomie, podjęliśmy decyzję - oznajmił Groghe. Lordowie zajęli swoje miejsca.

- My także - dodał Mistrz Idarolan.

- Jaka jest wasza decyzja, Lordzie Groghe? - zapytał Jaxom.

- Nasza Rada odżegnuje się od Lordów Sigomala i Begamona. Nie będą dłużej rządzić swoimi Warowniami. Są zhańbieni. Po pierwsze, spiskowali i dokonali karnej ekspedycji na inną Warownię lub wspólną własność, bo tak można nazwać Lądowisko. Po drugie, porwali człowieka w celu wymuszenia działań sprzecznych z najlepszymi interesami planety i nas wszystkich.

Sigomal przyjął wyrok z pewną godnością, ale Begamon zaczął szlochać, osuwając się z ławy na kolana.

- Trzeci syn Sigomala, Sousmal, jest znany większości z nas i zadecydowaliśmy, że to on powinien zarządzać Warownią Bitry do czasu, gdy Rada Lordów Warowni podejmie w tej sprawie decyzję. Ponieważ Begamon nie ma dzieci dostatecznie dorosłych, by przejęły Warownię, mianujemy jego brata, Ciparisa na stanowisko tymczasowego Lorda Warowni, także do chwili podjęcia decyzji. Gomalsi ma zostać wygnany wraz z ojcem. To jest kara za jego rolę w pierwszym ataku na Siwspa i w porwaniu, a także za to, że wyznaczając siebie samego jako kapitana statku mimo braku odpowiednich kwalifikacji, obraził wszystkich członków Cechów Żeglarzy. Proponujemy, by jedna z wysp we Wschodnim Pierścieniu została wyznaczona jako miejsce zesłania.

Sigomal jęknął, ale Gomalsi powstrzymał się od protestów.

- Mistrz Norist także zostaje pozbawiony swojej rangi, podobnie jak inni członkowie jego Cechu, którzy brali udział w spisku - oświadczył Idarolan. - Wszyscy mają zostać wygnani w to samo miejsce, gdzie bez wątpienia będą się nawzajem cieszyć swoim towarzystwem. - Popatrzył w stronę, gdzie w tłumie kryli się pozostali Mistrzowie Szklarscy. - Postanowiliśmy, że Mistrz Morilton będzie waszym najwyższym Mistrzem do czasu, aż my, równi wam, zadecydujemy, że możecie wybrać, bez uprzedzeń, człowieka bardziej otwartego i patrzącego w przyszłość niż Norist.

Lytol skinął na Jaxoma, który miał przedłożyć wyrok na najemników. Jaxom nigdy jeszcze nie musiał decydować o losie człowieka na resztę jego życia, ale ciągle miał w pamięci niepokój, który odczuwał podczas tej szalonej jazdy na ratunek Mistrzowi Robintonowi.

- Wygnanie! - oznajmił. Większość najemników zaakceptowała to, chociaż dwóch najmłodszych wyglądało na tak zrozpaczonych, że Jaxom dodał: - Wasze rodziny mogą się do was przyłączyć, jeśli zechcą.

Zauważył lekki uśmiech Sharry i aprobujące skinienie Lessy.

- Skazanych odprowadzi się do kwater i jutro wyśle do miejsca wygnania. Od teraz nie posiadają ziemi, rzemiosła i nie podlegają opiece Weyrów. - Jaxom wzniósł głos ponad przerażone pomruki Begamona. - Posiedzenie skończone.

Strażnicy otoczyli skazańców, a sędziowie i ława przysięgłych udali się do Warowni.


Służba jakoś zdołała przygotować jedzenie dla tylu niespodziewanych gości, którzy oblegali Ruathę. Sharra dopadła Jaxoma i powiedziała mu, że wszyscy: Warownie, Cechy i Weyry, okazali ogromną pomoc dostarczając dość żywności, by nikt nie odszedł głodny.

- I, mój kochany, byłeś wspaniały - dodała. - Wiem, jak ci było trudno, ale przy posiadanych dowodach i zeznaniach nikt nie może nic zarzucić twojej decyzji. Wyrok był łagodniejszy niż zasługiwali. - Jej twarz przybrała gniewny wyraz. Zacisnęła dłoń w pięść. - Kiedy zobaczyłam skaleczenia Mistrza Robintona...

- Dojdzie do siebie? - Jaxom pomyślał, że może był zbyt łagodny, chociaż nie potrafiłby skazać nikogo na śmierć. Gdyby Mistrz Robinton umarł lub gdyby Biswy nie umarł na serce, być może musiałby podjąć inną decyzję.

Lord Groghe szukał go tak długo, aż wreszcie go znalazł i zapewnił, że gdyby przestępstwa te zdarzyły się w jego Warowni, postąpiłby dokładnie tak samo. Ku zaskoczeniu Jaxoma i raczej smutnej satysfakcji, Lord Corman także podszedł do niego później tego wieczora.

- Dobrze sobie poradziłeś, Jaxomie. Jedynie tak mogłeś postąpić w tych okolicznościach.

Lord Keroonu nie zatrzymał się na wieczorny posiłek, ani nie odwiedził więcej Lądowiska. Ale od tej pory ani nie powstrzymywał swoich ludzi od używania nowych produktów, ani nie sprzeciwiał się, gdy młodzież prosiła go o pozwolenie studiowania na Południu. Z przedmiotów wytwarzanych dzięki Siwspowi, Lord Corman kupował tylko papier. Powiedział kiedyś swojemu harfiarzowi, że Bendarek sam odkrył papier zanim “maszyna” się obudziła.

Następnego ranka trzy skrzydła Weyru Fort przybyły do Ruathy, żeby zabrać skazańców na miejsce wygnania. Obiecano, że listy, które napisali do rodzin, zostaną adresatom dostarczone. Ci, którzy pragnęli dołączyć do wygnanych mężczyzn, mieli być przewiezieni na wyspę, kiedy tylko będą gotowi.

To Mistrz Idarolan wybrał miejsce wygnania.

- Niezbyt duże, nie za małe, dużo ryb, trochę zwierzyny, choć whery nie smakują za dobrze - oświadczył. - Mnóstwo owoców i warzyw korzennych. Będą musieli pracować, żeby przeżyć, ale my też musimy to robić.

- A co z Opadami Nici? - spytał Jaxom.

Mistrz Idarolan wzruszył ramionami.

- Jest parę jaskiń, a przecież ty już o nich zadbasz. Mogą to znieść lub nie, jak chcą. Jest tam też stary wulkan i świadectwa, że wyspa była niegdyś zamieszkana. Jest o wiele bardziej gościnna niż Daleki Zachód, gdzie istnieją tylko piaski i węże.

Kiedy skazańcy wsiedli na smoki, wręczono im worki z podstawowymi narzędziami i zapasami. Potem skrzydła ruszyły w pomiędzy.

Jaxom był zdenerwowany jak nigdy przedtem. Ale jako Lord Ruathy musiał rozmawiać z ludźmi uprzejmie i grzecznie, nawet jeżeli nie zgadzali się z jego decyzją i głośno wyrażali swoje pretensje do skazańców. Najbardziej podziwiał Lordów, którzy zachowywali milczenie.

Asgenar i Toronas odjechali, żeby pomóc młodemu Sousmalowi w Bitrze. W drodze powrotnej do Cove, D’ram i Robinton zostawili Lytola w Neracie. Miał powiadomić Ciparisa, który przedtem pracował jako zarządca Begamona, o jego nowej randze.

Brand i podlegli mu zarządcy zajęci byli organizowaniem powrotnej podróży gości i sprzątaniem Warowni po Zgromadzeniu i sądzie. Upewniali się, że wszyscy mają dość zapasów na drogę, a także zlecali pilnowanie służby podczas sprzątania i naprawiania szkód wyrządzonych przez wielkie tłumy.

Jaxom z prawdziwą radością przyjął wiadomość o tym, że Sharra ma propozycję pracy, chociaż, rozdarta między różnorodnymi obowiązkami, jednak zaproponowała, że z nim zostanie.

- Chcą, żebyś wróciła do laboratorium na “Yokohamie”? - zapytał.

- Tak. Potrzebują tam i Oldive’a i mnie.

Uścisnął ją i pocałował, a potem skinął głową. Do pewnego stopnia byłoby mu łatwiej ułożyć swoje myśli, gdyby przez jakiś czas nie musiał troszczyć się również o jej samopoczucie.

- Spędzę jakiś czas z chłopcami - powiedział. - Nie jestem w tej chwili potrzebny na “Yokohamie” czy Lądowisku. - Nie mówił całej prawdy, i Sharra wiedziała o tym. Spojrzała na niego uważnie, ale potem uśmiechnęła się smutno, pocałowała go w policzek i zostawiła go samego w ich pokoju.

Ze swojego okna patrzył, jak ona i Oldive dosiadają młodego niebieskiego smoka, który pełnił teraz wartę w Ruathcie, a to, na nieszczęście przypomniało mu o G’lanarze.

Jestem tutaj, odezwał się cicho Ruth ze swojego weyru.

Zawsze jesteś, kiedy cię potrzebuję, drogi przyjacielu, powiedział Jaxom, straszliwie znużony.

Zrobiłeś to, co musiałeś, to, co powinieneś był zrobić. Nie jesteś niczemu winien.

Ale muszę sobie poradzić z wynikiem moich decyzji.

Postąpiłeś jak człowiek honoru. Inni nie. Czy można zrobić więcej?

Dobre pytanie, Ruth, bardzo dobre pytanie. Jaxom ułożył się na łóżku i założył ręce pod głową.

Czy mogłem uniknąć takich konsekwencji?

Jak? Nie pomagając wtedy Piemurowi i Jancis przy odkopywaniu Siwspa? Kto inny znalazłby maszynę. Praca wykonana tamtego dnia przyniosła najwięcej dobrego, oprócz, oczywiście - Jaxom, słysząc dziwny, zadowolony ton w głosie Rutha, słabo się uśmiechnął - pracy wykonanej w dniu, kiedy oddaliśmy Ramoth jej królewskie jajo. No i wczorajszego dnia, gdy polecieliśmy i zapewniliśmy powodzenie...

Mimo parszywego nastroju Jaxom musiał się szczerze uśmiechnąć, bo przed oczami stanęły mu jak żywe oczy Rutha, wirujące szelmowskim błękitem.

Ludzie myślą inaczej niż smoki, mówił dalej Ruth w zamyśleniu. Przez większość czasu smoki rozumieją swoich partnerów. Ale czasem, tak jak teraz, nie mogę w pełni zrozumieć, co cię niepokoi. Pozwalasz ludziom myśleć co chcą, póki nie narzucają ci swoich myśli. Umiesz wysłuchać obu stron. Słyszałem cię. Pozwalasz ludziom robić co chcą, dopóki nikogo nie krzywdzą, a już zwłaszcza tych, których kochasz i podziwiasz.

No tak. Jednak skoro wiedzieliśmy, że Sigomal spiskuje przeciw Robintonowi, powinniśmy byli go powstrzymać, powiedział Jaxom.

Znaliście jego plany?

Nie, nie wiedzieliśmy o wszystkim.

Ale podjęliście środki, żeby chronić harfiarza.

Tylko że nie zadziałały, prawda?

To nie twoja wina. Kto by pomyślał, że spróbują zrobić to na Zgromadzeniu, w obecności takiego tłumu? Musisz przestać myśleć o takich bezużytecznych rzeczach, Jaxomie. Tylko się unieszczęśliwiasz. Mamy przed sobą cudowną przyszłość...

Masz rację! Jaxom przekręcił się na brzuch, ukrył twarz w poduszce, wiedząc, że po prostu unika wyzwania. Zaczął myśleć o tym, co go gnębiło najbardziej. Czy on i Ruth poradzą sobie z problemem, który Siwsp postawił przed nimi?

To nie jest żaden problem, Jaxomie. Gdyż został on rozwiązany. Siwsp ci to powiedział i pokazał.

A ty się z nim zgadzasz? Zaryzykujesz?

Polecieliśmy naprzód w czasie, żeby sprawdzić, czy się udało. Udało się. Zatem zrobimy to, bo to zrobiliśmy. To dopiero będzie wyczyn! Głos Rutha brzmiał radośnie. Zaskoczony Jaxom oparł się na łokciach. To będzie jeszcze lepsze niż ocalenie jaja Ramoth, mówił dalej Ruth. I będzie miało ogromne znaczenie dla przyszłości naszego świata. O tym musisz myśleć, a nie o tej smutnej, bezużytecznej przeszłości. To, co zostało zrobione, jest zrobione, nie można tego zmienić.

Czy Sharra rozmawiała z tobą przed wyjazdem? Jaxom wcale by się nie zdziwił, gdyby jego żona zwróciła się o pomoc do smoka.

Nie musiała. Czyż nie jestem zawsze blisko twojego serca i umysłu?

Tak, mój drogi. Zawsze jesteś ze mną. Jaxom przerzucił nogi przez krawędź łóżka. Miał dużo do zrobienia w Ruathcie, zanim będzie mógł z czystym sumieniem powrócić do Siwspa na Lądowisko.


Rozdział XIX



Siwsp wyjaśnił Fandarelowi i Bendarkowi, jak przerobić i wzmocnić zbiorniki HNO3, który miał spowodować powolne niszczenie metalowego pokrycia silników antymaterii. Fandarel postępował zgodnie z instrukcjami chociaż uważał, że stop, z którego wykonane są miotacze kwasu, jest wystarczająco wytrzymały i nie trzeba ich pokrywać dodatkowym metalem. Cieszył się konstruując zawory i krany, które pozwolą kwasowi azotowemu spaść na pokrywy silnika.

- Jest to powolny proces, ale szybkość, z jaką traktuje się metal kwasem azotowym może być mierzona, a wyniki monitorowane - informował Mistrza Siwsp. - Zabezpieczenia wbudowane w wielkie silniki do podróży międzygwiezdnych były niezmiernie nowoczesne. Dane konstrukcyjne nie są dostępne, więc nie możemy wymyślić innego sposobu niszczenia pokrywy, czyli ten prymitywny środek jest jedynym, jaki mamy do dyspozycji. Czasem proste rozwiązania są najlepsze. Dlatego, dla bezpieczeństwa, należy przewidzieć szerokie okno startowe. Obliczyłem je na dwa tygodnie. Zanim jeźdźcy przetransportują silniki na miejsce, korozja powinna dotrzeć prawie do kapsuły antymaterii.

- Słuchaj, Siwsp - oburzył się Fandarel. - Przecież wiem, z jaką prędkością kwas azotowy niszczy metal...

- Ale nie taki metal, jakiego użyli budowniczowie tych statków, Mistrzu Fandarelu.

- No, tak. - Fandarel przeczesał palcami krótko ostrzyżone włosy. - To, co mnie dziwi, to ilość kwasu azotowego potrzebna do przeżarcia metalu i odsłonięcia antymaterii.

- Jak zostało wyjaśnione - na monitorze w przedziale silników pojawił się rysunek: olbrzymi blok otaczał śmiesznie mały sześcian w nieco większej otoczce - antymateria nie ma wielkiej masy, zaledwie dwieście gramów.

- Szczerze mówiąc, Siwspie, to właśnie mnie martwi. Jak dwieście gramów czegoś może napędzać statek wielkości “Yokohamy”?

- Nie doceniasz skuteczności, Mistrzu Fandarelu - odparł Siwsp tonem, który można było uznać za rozbawiony.

Fandarel często czuł, że maszyna naprawdę jest rozbawiona.

- Silniki na materię/antymaterię to kwintesencja skuteczności. Potrzeba bardzo niewiele materiału pędnego.

- Dwieście gramów czarnego proszku, czy nawet nitrogliceryny, nie może spowodować zbyt wielkiego wybuchu - wyrzekał Fandarel.

- Nie porównuj tego, lub czegokolwiek używanego w górnictwie, z antymaterią. Wybuch antymaterii wyzwala niewyobrażalną energię. Gdy antymateria wybuchnie na Czerwonej Gwieździe, pomimo odległości zobaczysz błysk przez zwykły teleskop. Nie zobaczyłbyś ani śladu eksplozji gdybyś użył czarnego proszku lub nitrogliceryny. Ale zapewniam cię, że ja rozumiem, jaka moc zostanie uwolniona, więc nie masz się czego obawiać.

Fandarel, nadal zdziwiony, drapał się po głowie i próbował zaakceptować to, co powiedział Siwsp.

- Jesteś świetnym rzemieślnikiem, Mistrzu Fandarelu, poczyniłeś zdumiewające postępy w ciągu ostatnich czterech lat i dziewięciu miesięcy. Skoro antymateria, inaczej niż atom, który niedawno badałeś, nie może być analizowana w laboratoriach, musisz zastosować się do moich instrukcji. Antymateria nie może zetknąć się z materią, taką jaką znasz: wodą, ziemią, gazem. Ale antymaterię można zamknąć, tak jak w silniku statku, i kontrolować. Wówczas staje się najbardziej skutecznym źródłem mocy, jakim dysponuje ludzkość. W studiach nad fizyką nie posunąłeś się jeszcze dość daleko, by zrozumieć, jak to działa. Ale pod moim przewodnictwem możesz posłużyć się tymi technikami. O zabezpieczeniach już ci mówiłem. W miarę studiowania zrozumiesz, czym jest antymateria. Ale nie teraz. Czas stał się najważniejszym czynnikiem. Czerwona Gwiazda musi zostać wyrwana ze swojej obecnej orbity tam, gdzie później zbliży się do piątej planety waszego Układu Słonecznego. Czy masz złącza potrzebne, by dołączyć zbiorniki HNO3 do bloków silników?

- Tak - westchnął Fandarel i wskazał metalowe klamry i łącznik w kształcie litery T, które wykonał razem ze swoimi najlepszymi kowalami tak, by utrzymywały zbiorniki blisko silników w sposób, który pozwoli kwasowi azotowemu wyciec na metal regulowanym strumieniem.

- Wobec tego powinieneś zainstalować zbiorniki zgodnie z instrukcjami. - Ekran zmienił się pokazując nowy rysunek.

- Mógłbym to zrobić z zamkniętymi oczami - burknął Bendarek.

- Nie byłoby zbyt mądrze zamykać oczy w przestrzeni kosmicznej, Czeladniku Bendarku - natychmiast odparł Siwsp.

Bendarek skłonił się i rzucił Fandarelowi przepraszające spojrzenie.

- Pamiętajcie, żeby zawsze przywiązywać się linami, kiedy jesteście na zewnątrz - mówił dalej Siwsp. - Na wszelki wypadek F’Lessan i jego spiżowy smok znajdują się w ładowni.

Fandarel i Bendarek zebrali swoje rzeczy i udali się do śluzy E-7, najbliższej przedziału silników. Nieporęczne zbiorniki kwasu azotowego, największe jakie Fandarel kiedykolwiek wyprodukował, uderzały o ściany śluzy. Reszta zespołu już na nich czekała, w skafandrach, ale bez hełmów. Kiedy Fandarel i Bendarek byli gotowi, wszyscy założyli hełmy i zamocowali je, sprawdzając sobie nawzajem zaciski, zapięcia i liny zabezpieczające.

Na znak Fandarela Bendarek zamknął śluzę, a potem otworzył zewnętrzne drzwi. Evan i Belterak chwycili jeden zbiornik, a Silton i Fosdak drugi. Bendarek wydał złącza czeladnikowi i sprawdził, czy każdy ma potrzebne narzędzia. Fandarel wyszedł na korytarz prowadzący do przedziału silników.

Choć Mistrz Kowal był ogromnym mężczyzną, wyglądał jak karzełek na tle wielkiej metalowej masy zawierającej tak skuteczne dwieście gramów antymaterii. Po raz pierwszy w życiu Fandarel czuł się maleńki, jak ziarenko w porównaniu z tymi gigantycznymi konstrukcjami. Jednak trzeba było wykonać zadanie, a on potrafił to zrobić, więc powstrzymał się od porównań i skinął na Evana i Belteraka, żeby podążyli za nim. Pod nimi rozciągał się Pern, i z przyzwyczajenia odszukał te dziwne wypryski, które były wulkanami w pobliżu Lądowiska. Pocieszało go, że w ogromie kosmosu mógł odnaleźć coś, co zna. Szedł naprzód, czując wibracje kroków w korytarzu, gdy inni podążyli za nim.

Wszyscy już nie raz wychodzili na zewnątrz, byli przyzwyczajeni do stanu nieważkości, i świadomi a zarazem zafascynowani niebezpieczeństwami nowego środowiska. Ku zaskoczeniu Fandarela, Terry, który był jego pomocnikiem przez tyle Obrotów, nie potrafił poradzić sobie z ogromem przestrzeni kosmicznej, czy brakiem grawitacji, choć nie miał problemów z podróżą na smokach. Jednak, pomyślał Fandarel, kosmos jest zupełnie inny niż pomiędzy i tak nieprzyjazny, jak mówił im Siwsp. Zdarzyły się jeden czy dwa, a właściwie pięć wypadków, musiał przyznać Fandarel. Na szczęście smoki czuwały i mężczyźni, którzy niechcący rozwiązali swoje liny zabezpieczające zostali przyciągnięci z powrotem do “Yokohamy”. Belterak był jedynym, który pokonał strach przed powtórzeniem się zdarzenia i pracował dalej. Ale Belterak był flegmatyczny z natury.

W końcu Fandarel dotknął dłonią w rękawicy stopni wyciętych w metalu z boku pomieszczenia silników. Poza zasięgiem jego wzroku, w połowie drogi, znajdowały się długie zaokrąglone belki, do których przywiązano ładunki podczas długiej podróży “Yokohamy” z Ziemi na Pern. Kiedy nadejdzie czas, żeby przenieść silniki na Czerwoną Gwiazdę, smoki, w specjalnych rękawicach chroniących je od poparzenia skóry zimnem metalu, złapią je i przeniosą silniki w pomiędzy. Siwsp, jak wiedział Fandarel, nadal wątpił czy smoki, nawet razem, mogą przenieść taki ciężar. Jednak skoro wszyscy wierzą, że to, co mówi Siwsp jest prawdą, on powinien się im odwzajemnić. Przerwał swoje rozmyślania, bo zauważył, że Evan i Belterak są już zaraz za nim. Przymocował linę do zabezpieczających poręczy, umieścił dłonie na stopniach i się podciągnął.

Była to długa droga. Kiedy osiągnął szczyt bloku silnika, okazał się on szeroki na pięć długości smoków. Był cztery razy dłuższy niż szerszy. Fandarel ciągle jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do tak wielkich wymiarów.

Mając w pamięci rysunek Siwspa, przeszedł do miejsca, gdzie miały być umieszczone zbiorniki kwasu azotowego z kranikami, przez które materiał żrący będzie spływał kropla po kropli. Fandarel martwił się, że tyle doskonałego metalu się zmarnuje, zwłaszcza że Siwsp twierdził, iż na Pernie nie mają odpowiednich surowców, by go wytwarzać. Zadowolił się świadomością, że widział go, dotykał i, tak, nawet go zniszczył. W kowalstwie było prawie tyle samo niszczenia co tworzenia.

Bendarek i Fosdak pozostali niżej, żeby przyłączyć kable do zbiorników. Kiedy ci na górze przypięli swoje liny, byli wystarczająco zabezpieczeni, by móc wciągnąć zbiorniki na górę i nie odpłynąć w przestrzeń. Zespół był dobrze wyćwiczony i wkrótce zbiorniki znalazły się na swoich miejscach, przyciśnięte do silników sprytnymi przyssawkami, które utrzymają je na miejscu do czasu, aż zastygnie specjalny klej. Przymocowano również złącza, a potem czarne słoneczne ogniwa izolujące, by kwas azotowy nie zamarzł lub się nie zagotował podczas operacji. Potem Bendarek uroczyście wręczył Mistrzowi Fandarelowi klucz otwierający plastikowe krany wypuszczające korodujący kwas.

- Jeden gotowy, pozostały dwa - powiedział Fosdak, jak zwykle bezczelny.

- Schodźcie ostrożnie po stopniach - napomniał ich Fandarel, czując ulgę, że obyło się bez wypadku. Skuteczność jest warunkiem bezpieczeństwa.

Skinął na pozostałych, by ruszyli przed nim, a potem sprawdził wskaźniki zaworów, które pokazywały ilość kwasu azotowego w każdym zbiorniku. Oczywiście, na razie wskaźniki jeszcze nawet nie drgnęły, ale sprawdzanie było drugą naturą Fandarela.


- Wiem, wiem - powiedział Hamian poirytowany, obiema rękami odgarniając z twarzy mokre od potu włosy. Spojrzał ze złością na F’lara. Hamian miał na sobie tylko spodnie, bo w warsztacie było niesamowicie gorąco. Właśnie ten upał stanowił jeden z powodów jego złości. Drugim był plastik, nad którym pracował z Zurgiem, Jancis i pięćdziesięcioma innymi czeladnikami i Mistrzami z różnych Cechów. Próbowali wyprodukować go w odpowiednich ilościach i jakości, żeby chronić jeźdźców i smoki podczas ich wielkiej wyprawy.

Chociaż plastik, który produkował używając formuły dostarczonej przez Siwspa, był podatny i mocny jako zewnętrzna powłoka, wypełnienie i bawełniane wyłożenie sprawiało, że trudno było go składać. Zewnętrzna, plastikowa powierzchnia skafandrów miała nie przepuszczać powietrza i nie mogła zostać zszyta. Hamian eksperymentował z różnego rodzaju klejami, usiłując znaleźć taki, który nie kruszyłby się w przestrzeni kosmicznej, a jednocześnie połączył wszystkie trzy warstwy. Sam już nawet nie pamiętał, ile kombinezonów posłał na “Yokohamę” na testy.

W porównaniu z nimi, smocze rękawice były dość łatwe do przygotowania, mimo że smocze stopy różniły się długością i szerokością tak jak ludzkie stopy. A i tak wykonanie ponad trzystu par zabrało jego pracownikom kilka miesięcy.

- Tak, wiem, że czas nagli, F’larze, ale pracujemy bez przerwy. Mamy sto siedemdziesiąt dwa skończone i przetestowane. - Wyciągnął ręce w geście rezygnacji.

- Nikt cię nie wini za to, że ciągle próbujesz znaleźć coś jeszcze lepszego - powiedział F’lar.

- Słuchaj - dodał Jaxom łagodząco - w najgorszym wypadku wyślemy trzy wyprawy z silnikami. Powinno być dość różnych rozmiarów, aby można było wymienić skafandry.

F’lar zmarszczył czoło, gdyż nie podobało mu się to rozwiązanie.

- Cóż, to tylko sugestia - wyjaśnił Jaxom. - Zmniejszy presję, pod jaką znajduje się Hamian.

- Ale to miała być wspólna wyprawa...

- F’larze, wiesz równie dobrze jak ja, że mamy szerokie okno startowe - przypomniał mu Jaxom, przekonując tak subtelnie jak mógł, żeby F’lar nie zorientował się, iż Siwsp potrzebował tylko dwustu skafandrów. Jaxomowi nie podobało się, że musi manipulować swoimi najlepszymi przyjaciółmi, ale było to konieczne, jeśli miał wypełnić plan Siwspa. Nie podobało mu się to bardziej niż F’larowi, ale zdawał sobie sprawę, że Siwsp nie był taki znowu pewny smoczych zdolności. Mutanty były powolniejszym sposobem niszczenia Nici, ale istnienie Planu B wydawało się rozważne. - Silniki nie muszą przecież być rozmieszczone w tym samym momencie.

- To prawda - odparł F’lar, z roztargnieniem ocierając pot z czoła.

- Ile zabierze nam przeniesienie skafandrów? Najwyżej pół godziny, przy użyciu dwóch wind. Hamian musi zrobić jeszcze tylko dwadzieścia. Oczywiście, Hamianie, cieszylibyśmy się, gdybyś mógł wykonać więcej, ale już teraz prawie ich wystarczy.

- A czas ucieka - powiedział Hamian, ale widać było, jak opuszcza go napięcie. Nie chciał, by Plan się nie powiódł z jego winy, ale tyle czasu spędzał nad drobnymi szczegółami, których nikt nie brał pod uwagę, kiedy radośnie zaczęli pracę. - Wszystko zabiera więcej czasu i kosztuje więcej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Na Skorupy! Nie chciałbym was zawieść.

- Przecież nas nie zawiodłeś - uspokajał go Jaxom. - Już teraz mamy dość skafandrów.

F’lar przyglądał się Jaxomowi z lekkim zaskoczeniem. Jaxom wiedział, że właśnie przejął część uprawnień F’lara, więc uśmiechnął się tak przymilnie jak tylko mógł, i lekko wzruszył ramionami.

- Masz rację, Jaxomie. Jest dość skafandrów, żeby wypełnić zadanie natychmiast, jeśli jeźdźcy się wymienią - przyznał F’lar.

- No cóż, wobec tego - powiedział Hamian, odczuwając widoczną ulgę - zrobię przerwę na posiłek. Przyłączycie się.? - Skinął w stronę stolika ustawionego pod markizą. Niektórzy z jego pracowników już się częstowali, gdyż jadali kiedy kto mógł. - Dla jeźdźców zawsze znajdzie się coś w garnku.

Jaxom wiedział, że F’lar przyglądał mu się uważnie podczas posiłku i udawał, że nie zwraca na to uwagi. Zamierzał zamienić na osobności parę słów z Siwspem, żeby przestał naciskać na Hamiana. W końcu i tak Mistrz Kowal pracował ponad siły, a nie mógł wiedzieć, że Siwsp umyślnie odrzuca skafandry, które prawdopodobnie były całkiem odpowiednie. Dwieście skończonych, dobrych zestawów, i nie więcej, rozwiąże problemy z podróżą Jaxoma.


Chociaż Lądowisko wzięło na siebie główną część przygotowań do ostatecznego ataku na Nici, cała planeta była podekscytowana, gdy wykreślano dni ostatniego miesiąca.

Oldive i Sharra zatrudnili tylu uzdrowicieli ilu mogli, a potem, zgodnie z sugestią Mistrza Nicata, zaprosili do współpracy również szlifierzy kamieni szlachetnych, którzy byli przyzwyczajeni do używania szkieł powiększających i niewielkich narzędzi. Pracowano coraz intensywniej nad znalezieniem najbardziej skutecznego mutanta dla zarodka Nici. Odkryto wiele pasożytów owoidów Nici, i zainfekowano je różnymi “wirusami”. Niektóre ze zmienionych form wywierały negatywny wpływ na Nici, ale żadna nie wytworzyła gwałtownej reakcji, która zadowoliłaby Siwspa. Potrzebna była reprodukcja na masową skalę, z wybranym wirusem zmienionym do bardziej pasożytniczej formy, zdolnym do powielenia się przy użyciu materiału zawartego w owoidzie.

Wszyscy w laboratorium “Yokohamy” oraz w klasach na Lądowisku ciężko pracowali, przez długie i wyczerpujące godziny męczyli oczy wytężaniem wzroku, cierpiąc na bóle głowy i kręgosłupa.

Siwsp pocieszał ich.

- Nić jest bardzo słabo zorganizowaną formą życia, nawet mniej zorganizowaną niż bakterie, które odizolowywaliście podczas waszych studiów biologicznych. Nie można się spodziewać, że zrozumiecie procesy reprodukcji takiego organizmu.

- Nie mamy czasu - wysyczała Mirrim przez zaciśnięte zęby. Siwsp właśnie odrzucił jej próbkę. Potem jej twarz się rozjaśniła. - Oczywiście, możemy zatrzymać część z nich i użyć przy dalszych studiach, prawda? - Zobaczyła wyraz przerażenia i niesmaku na twarzach niektórych kolegów. - Nie, chyba jednak nie. No cóż, wracam do pracy. To moja dziewięćdziesiąta ósma próba dzisiaj. Może przy setnej dopisze nam szczęście!

- Jeszcze dwadzieścia dwa dni - powiedział Oldive wzdychając głęboko i także powrócił do badań.

Potem, kiedy Lytol spisał historię lat z Siwspem, pamiętał rezultaty, ale nie napięcie, które im towarzyszyło, chociaż wymienił wszystkich ludzi pracujących przy najrozmaitszych zadaniach.

W końcu przygotowania zostały zakończone, na całe dwa dni przed datą wyznaczoną przez Siwspa.

Dwustu odzianych w skafandry kosmiczne jeźdźców, na dwustu ubranych w rękawice smokach, oczekiwało sygnału w swoich Weyrach. Kolejnych dziewięćdziesięciu jeźdźców było gotowych do wykonania zadania w wielkim przedsięwzięciu, rozrzucając zmutowane zarodki. Trzej dowódcy: F’lar, N’ton i Jaxom, znajdowali siew ładowni “Yokohamy”. Przybyła tam również Lessa z ciężarną Ramoth, ale Jaxom nie ośmielił się zapytać, jak F’lar i Mnementh dobrali czas tak dokładnie. Lessa pogodziła się z tym, że nie weźmie udziału w przedsięwzięciu, ale wcale jej się to nie podobało.

Mistrz Fandarel i Belterak mieli właśnie rozpocząć oddzielanie silnika “Yokohamy” od podłoża. Bendarek znajdował się na pokładzie “Bahrainu”, a Evan na “Buenos Aires”, gdzie mieli wykonać te same operacje. Kiedy to zostanie zrobione, smoki zostaną przy wołane, by zajęły pozycję do startu.

Siwsp wyznaczył F’lara do przeniesienia silnika “Yokohamy” i pozostawienia go w przybliżonym centrum wielkiej rozpadliny na Czerwonej Planecie. Jaxom miał zabrać swoją grupę do jednego, a N’ton do drugiego końca rozpadliny, mniej więcej w pobliżu olbrzymich kraterów. Tylko Jaxom wiedział, co spowodowało powstanie tych kraterów, i kiedy to się stało. Teraz trzeba było tylko uważać, by N’ton tego nie odgadł.

Każdej grupie będą towarzyszyć po trzy brązowe, niebieskie i zielone smoki, w tym Path, smoczyca Mirrim, które miały rozrzucić worki ze zmutowanymi zarodkami lecąc nisko nad ponurą powierzchnią Czerwonej Planety i poprzez płaskie pierścienie owoidów, krążące na orbicie planety. Oldive i Sharra ledwo skończyli swoją część zadania. Setna próba Mirrim rzeczywiście okazała się udana.

Niezmiernie ostrożnie, marszcząc brwi w koncentracji, Mistrz Fandarel wcisnął kod, który miał uruchomić odpowiednią sekwencję uwalniającą silniki. Dość długo trwało zanim Siwsp odnalazł tajne szyfry w prywatnych archiwach kapitana statku.

- Gotowe! - powiedział Mistrz Kowal z triumfalną miną.

Na monitorze pojawiły się światła, a potem wiadomość, ale nie ta, której Fandarel się spodziewał.

- Mamy problem - oznajmił. - Komputer nie chce się włączyć.

- Odpowiednie hasło zostało podane, a sekwencja dostarczona. Zaraz powinno rozpocząć się oddzielanie silnika - odparł Siwsp sucho.

- Na ekranie jest napis: “Aktywacja niemożliwa”.

- Aktywacja niemożliwa? - W głosie Siwspa słychać było rzeczywiste zaskoczenie.

- Aktywacja niemożliwa - powtórzył Fandarel, zastanawiając się, na czym polega kłopot. Maszyneria “Yokohamy”, pomimo że nie była używana od tysiącleci, zawsze wypełniała posłusznie każdy rozkaz. - Spróbuję jeszcze raz.

- Przeprowadzam przegląd, żeby sprawdzić czy w komputerze jest jakaś usterka - zawiadomił Siwsp.

- Mistrzu Fandarelu - dopytywał się Bendarek z “Bahrainu” - czy mam rozpocząć operację?

- Nie odłączyliśmy jeszcze silników - odparł Fandarel mocno odczuwając gorycz porażki i mając nadzieję, że jest ona chwilowa.

- Może mógłbym sprawdzić, czy na “Bahrainie” pójdzie nam lepiej? - Bendarek nie mógł powstrzymać zapału.

- Siwsp? - Fandarel był szlachetnym człowiekiem. Jeśli Bendarek może rozpocząć operację, to niech działa.

- Nie znalazłem usterki w programie komputerowym - oznajmił Siwsp. - Niech “Bahrain” rozpoczyna oddzielanie.

Bendarek miał nieco więcej szczęścia niż Fandarel.

- Mój ekran pokazuje: “Usterka znaleziona”. Usterka czego? Evan, na “Buenos Aires”, włączył program i otrzymał przekaz: “Usterka mechaniczna”.

- Która informacja jest prawdziwa? - spytał Fandarel, czując się lepiej, gdyż nie tylko jemu się nie powiodło.

- Wszystkie mogą być prawdziwe - odrzekł Siwsp. - Sprawdzam.

Fandarel pomyślał, że to dobry pomysł i przećwiczył bez przyciskania klawiszy sekwencję, którą wprowadził.

- To mechaniczna usterka - zadecydował Siwsp.

- Jasne - ryknął Fandarel, bo nagle zrozumiał, co się stało. - Te statki były w kosmosie przez dwa i pół tysiąca lat, i przez ten cały czas nikt nie konserwował ich elementów mechanicznych.

- Masz rację, Mistrzu Fandarelu - potwierdził Siwsp.

- Co was opóźnia tam na górze? - dopytywał się F’lar z ładowni.

- Drobna usterka - powiadomił go Fandarel. Zamilkł. - Gdzie? - zapytał Siwspa.

- Klamry się zacięły z braku okresowych przeglądów.

- Ale nie zamarzły? - zaniepokoił się Fandarel.

- Wiele się nauczyłeś, Mistrzu Fandarelu. Na szczęście klamry mogą być smarowane od wewnątrz, przez ten wąski otwór. - Na ekranie pojawił się schemat przestrzeni między pancerzami “Yokohamy”. - Jednakże będzie konieczne użycie specjalnego smaru, gdyż jest tam bardzo zimno i oleje, których zwykle używacie, nie odniosą skutku. Potrzebna jest mieszanka płynnego neonu, wodoru i helu z dodatkiem niewielkiej ilości smaru silikonowego. To będzie dobry równoważnik smaru penetracyjnego, używanego w bardzo niskich temperaturach. Niski ciężar cząsteczkowy tych gazów spowoduje, że będą wyparowywać w pierwszej kolejności, ale ich lepkość jest bardzo niska i pary tych gazów będą transportować cięższy smar silikonowy aż do najmniejszych szczelin. To powinno rozwiązać ten niewielki problem.

- Niewielki problem? - Tym razem Fandarel stracił cierpliwość. - Nie mamy tych cieczy.

- Macie środki do ich produkcji, jeśli pamiętasz eksperymenty z ciekłym helem.

Fandarel pamiętał.

- To zabierze trochę czasu.

- Mamy czas - zapewnił go Siwsp. - Przewidziałem szerokie okno startowe dla tego transportu. Mamy czas.

Jeźdźcy smoków nie byli zadowoleni z opóźnienia. Przygotowali siebie i smoki do tego niezwykłego lotu i niecierpliwili się.

- Jeśli nie jedno, to coś innego - wściekał się N’ton.

- Jutro? - spytał Jaxom uśmiechając się, żeby uśmierzyć irytację F’lara. - O tej samej porze, na tych samych stanowiskach?

F’lar odgarnął z czoła włosy i ze złością pstryknął palcami.

- Siwspie, musimy porozmawiać z jeźdźcami.

Pomimo lekkiego tonu, Jaxom był bardzo rozczarowany opóźnieniem ekspedycji. Od niego i od Rutha Siwsp wymagał specjalnego wysiłku.

Dzień nie sprawi mi różnicy, Jaxomie, powiedział Ruth spokojnie. Posiłek, który zjadłem wczoraj, wystarczy na dłużej niż do jutra.

To dobrze, odparł Jaxom bardziej ponuro niż wymagały tego okoliczności, ale przecież przygotował się na wylot już dzisiaj. Cóż, wracajmy do Wschodniego i przekażmy eskadrom, żeby odpoczęły.


Upłynęło jednakże kilka dni, zanim wyprodukowano smar. Jaxom dopilnował, żeby Ruth jadł przynajmniej jednego małego whera każdego wieczora, a Ruth skarżył się, że z przejedzenia nie będzie w stanie wykonać nawet jednego skoku, a co dopiero dwóch.

- To lepsze niż żebyś mi padł, kiedy znajdziemy się pomiędzy czasem - odparł Jaxom.

Przeczekiwał opóźnienie w Warowni Cove z Sharrą, która dochodziła do siebie po intensywnych godzinach pracy w laboratorium. Straciła na wadze i miała podkrążone oczy. Przynajmniej mógł dopilnować, żeby miała wszystko, czego potrzebowała do odzyskania sił. I on sam. I Robinton.

Jaxoma niepokoiła zmiana, jaka zaszła w Mistrzu Harfiarzu, choć była subtelna. Lytol i D’ram też zdawali sobie z niej sprawę. Robinton chyba nie doszedł do siebie po psychicznym szoku. W towarzystwie zachowywał się jak dawniej, ale zbyt często Jaxom przyłapywał go na głębokim zamyśleniu, poruszonego i nieszczęśliwego, sądząc po smutku w jego oczach. A także, jak się wydawało, pił mniej i z mniejszą radością. Życie już go nie cieszyło.

Zair też się martwi, powiedział Ruth Jaxomowi.

- Być może Robinton potrzebuje więcej czasu, by całkowicie wyzdrowieć - odparł Jaxom, próbując dodać sobie otuchy. - Nie jest już taki młody, ani tak odporny. A to było okropne przeżycie. Kiedy skończymy pracę, wymyślimy coś, co go wyrwie z apatii. Sharra też to zauważyła. Naradzi się z Oldivem. Wiesz, jak Robintona drażni, że za bardzo się nim przejmujemy. Zrobimy coś. Powiedz to Zairowi. A teraz raz jeszcze, sprawdźmy układ gwiazd, którym będziemy się kierować podczas pierwszego lotu pomiędzy czasem.

Obaj znamy te gwiazdy lepiej niż te, które teraz są ponad nami, powiedział Ruth, ale posłusznie zrobił to, o co prosił Jaxom.


Wezwanie nadeszło późnym popołudniem. Fosdak, najszczuplejszy z czeladników kowalskich, wcisnął się w skafander i wpompował smar i olej w maleńkie szczeliny każdej wielkiej klamry, które mocowały silniki do podłogi. Zanim skończył na “Buenos Aires” i wrócił na “Yokohamę”, żeby sprawdzić czy ciecz wlała się na miejsce, był dość pewien sukcesu.

Jeszcze raz Fandarel użył kodu i sekwencji, wcisnął WPROWADŹ i czekał. Tym razem komputer rozpoznał komendę i odpowiedział: GOTÓW DO WYKONANIA.

- Jestem gotów - oznajmił Fandarel.

- Więc zrób to, człowieku, zrób! - krzyknął F’lar.

Fandarel włączył program. Nie wiedział, czy ktoś jeszcze usłyszał metaliczne popiskiwanie i stukania, i wreszcie końcowe szczeknięcie, gdy zaciski puściły. W przedziale silników hałas był dość głośny.

- Oddzieliły się - powiadomił, a potem przypomniał sobie, żeby włączyć zewnętrzne czujniki, by obejrzeć wynik operacji.

- Weyr, uwaga! - zawołał F’lar, i Fandarel zobaczył, jak pojawia się masa smoków, a każdy opada na wcześniej ustaloną pozycję na górnych belkach. - Doskonale!

- Na “Bahrainie” oddzielone! - krzyknął Bendarek.

Fandarel nie widział “Bahrainu”.

Natomiast Jaxom go widział, gdyż to on nadzorował tamten statek. Kiedy F’lar wezwał swoje eskadry, z Bendenu, Igen i Telgaru, Jaxom wezwał swoje, ze Wschodniego, Południowego i Isty. Grupa, która odpowiedziała na jego wezwanie, była największa jaką widział przez wszystkie Obroty swojego życia. Smoki przybyły na miejsce w tym samym momencie, tak jak to ćwiczyły. Ich szpony uchwyciły długie belki, a wszyscy jeźdźcy zwrócili się twarzą w stronę miejsca na końcu, gdzie znajdował się on z Ruthem.

Ruth, przekaż smokom drogę do Czerwonej Gwiazdy. Pamiętaj, że nie będzie krateru na tamtym krańcu rozpadliny.

Pamiętam, bo przecież my go zrobimy! Ruth aż kipiał z entuzjazmu.

Ruth dobrze znał swoje zadanie, a smoki spodziewały się, że otrzymają od niego wskazówki co do celu podróży. Żaden z nich nie był na Czerwonej Gwieździe. Jeźdźców uprzedzono, że będzie to dłuższy skok niż te, do których byli przyzwyczajeni, i że powinni pamiętać o regularnym oddychaniu.

Rozumieją i są gotowi, przekazał Ruth chwilę później.

Jaxom wziął głęboki oddech. Na sekundę położył dłoń w rękawicy na barku Rutha, a potem uniósł ją wysoko, dając sygnał do skoku.

A więc ruszajmy, powiedział, zanim stracę odwagę. I opuścił dłoń.

To był długi skok, tak jak się tego spodziewali. Jaxom doliczył się trzydziestu ostrożnych oddechów. Szkoda, że Lessa nie pamięta, jak długo trwał lot o czterysta Obrotów w przeszłość, bo taka wiedza dodałaby mu pewności. Przy trzydziestym drugim oddechu Jaxoma opanował niepokój.

Jesteśmy! oznajmił Ruth, a jego krzyk odbił się echem w umyśle jeźdźca.

Unosili się nad powierzchnią na krańcu wielkiej rozpadliny. Gwiazdy znajdowały się na niebie na odpowiednich pozycjach, więc Jaxom wiedział, że przybyli we właściwe kiedy. Powrócił myślą do zadania. Mieli dziesięć minut, żeby opuścić olbrzymi silnik na dno rozpadliny.

Ci, którzy rozsiewają owoidy, już wykonują swoje zadanie, powiadomił go Ruth.

Jaxom przekazał dla smoków rozkaz opuszczenia silników, a potem uśmiechnął się szeroko. Smokom udało się dokonać tej niewiarygodnej podróży! Ciężar silnika był minimalny, gdyż smoki nie myślały o nim jako o czymś rzeczywistym. Poryw uniesienia niezmiernie poprawił jego samopoczucie.

Zrobiliśmy to, Ruth! Udało się!

Oczywiście, że tak. Spokojnie, utrzymujcie to na równym poziomie, dodał Ruth, a Jaxom skinął na smoki z tyłu, które obniżały się szybciej niż te z przodu. T’gellan pyta, jak nisko mamy się opuścić?

Powiedz mu, że tak nisko jak możemy, bez ocierania smoczych skrzydeł. Powinny tu być jakieś wystające skały, które utrzymają silnik na miejscu tak długo jak trzeba. Powoli, opuszczajcie się równo.

Znajdowali się poniżej krawędzi rozpadliny, kiedy Jaxom poczuł, że coś jest nie tak.

Czy możemy opuścić go w dół, Ruth i zobaczyć czy to wystarczy?

Oczy Rutha lśniły oceniając warstwy skały, granitu i ciemnoszarego kamienia. Potem smok znalazł się poniżej silnika.

Przekrzywi się, jeśli go puścimy, powiedział. Miał lepszy wzrok niż Jaxom.

Kto jest na końcu? spytał Jaxom.

Heth, Clarinath, Silvrath i Jarlath.

Poproś ich, żeby opuścili silnik tak nisko, jak tylko mogą.

Już to zrobili.

Poproś ich żeby rozluźnili chwyt, ale byli gotowi, by natychmiast znowu go zlapać. Nie możemy pozwolić, żeby silnik obsunął się w przepaść.

Heth mówi, że jeśli prawa strona przesunie się nieco w przód, będzie tam dobra pólka dla podparcia drugiej strony.

Przekaż wiadomość Monarthowi.

Zrobiłem to.

Jaxom zauważył lekki ruch, gdy silnik osiadał.

Dobrze. Jaxom skinął na jeźdźców naprzeciwko, żeby puścili silnik.

Zrobili to, ale napięcie pozostało, gdyż smocze szpony zawisły centymetry ponad belkami. Wydawało się, że silnik znalazł się w bezpiecznym położeniu. Jaxom spojrzał na zegarek przypięty na nadgarstku. Upłynęło osiem minut. Skończyli.

Dał eskadrom sygnał opuszczenia rozpadliny i poprosił Rutha, by przekazał smokom, żeby wylądowały na krawędzi.

Czy rozsiewacie zakończyli zadanie, Ruth?

Tak, odparł Ruth. Mirrim wylądowała na Path, żeby przyjrzeć się owoidom na powierzchni. Jest ich o wiele więcej, niż myślała.

Powiedz Path, że nie wolno sprowadzać próbek. Mamy ich dosyć, rozkazał Jaxom stanowczo.

Path mówi, że wiele z nich zgniło.

Tym bardziej powinniśmy pozostawić je tam, gdzie są!

Path nie sprowadzi żadnej.

Jaxom spojrzał na zegarek. Upłynęła kolejna minuta. Smoki i jeźdźcy rozglądali się ciekawie wkoło.

Mirrim mówi, że T’gellan powiedział, iż Nici mogą sobie zostać na tej planecie, zameldował Ruth. Silnik nie wybuchnie od razu, prawda?

Nie. Według tego, co Bendarek zobaczył na wskaźnikach, tak nie powinno się zdarzyć. Ciekawe, jak F’lar daje sobie radę.

Mała wskazówka zegarka wykonała następne okrążenie.

Przywołaj wszystkich, Ruth. Musimy wracać.

W ciągu paru sekund zielone, niebieskie i brązowe smoki dołączyły do innych.

Teraz nadeszła kolej na skok, o który Jaxom martwił się odkąd Siwsp powiadomił go o tym manewrze: zabranie wszystkich smoków i jeźdźców bezpiecznie z powrotem do ich własnego czasu.

Ruth, przekaż każdemu smokowi, że ma wrócić do własnego weyru. Upłynęło już czternaście minut, więc nie ma obawy, że wpadną na siebie samych, prawda?

Jaxomie, mówiłem ci wiele razy, że nie sądzę, by się zgubiły. Każdy smok zna drogę do domu.

Niech wszystkie smoki stanowczo przekażą swojemu jeźdźcowi, że nie może być wyjątków od tego rozkazu, upierał się Jaxom.

Powiem im, że są zbyt daleko od Pernu, aby nie posłuchać. Nie sprzeciwią się. Z pewnością nie smoki. Ruth umilkł na chwilę. Powiedziałem im. Może i nie jestem królową, ale smoki mi ufają.

Wciąż pełen obaw, Jaxom poprosił Rutha, żeby uniósł się nad powierzchnią tak, by wszystkie smoki ich widziały.

Kiedy wrócą do weyrów, mają natychmiast zdjąć skafandry. Brązowi zawiozą je do Weyru Fort.

Na naszą następną podróż. Jaxom ze zdumieniem usłyszał radość w tonie Rutha. A tak się zamartwiał, że ta podróż w czasie zniszczy odporność jego białego smoka. Zobaczył, że jeźdźcy patrzą na niego, więc podniósł rękę wykonując gest wchodzenia w pomiędzy. Sekundę potem poprosił Rutha, żeby zabrał go na “Yokohamę”.

Dziwne, ale w drodze powrotnej wydawało mu się, że czas płynie wolniej. Jednak doszedł zaledwie do trzydziestego oddechu, i już byli w ładowni “Yokohamy”. Pierwszym smokiem, którego zobaczył była Ramoth, obok niej stała Lessa, z boku pojawił się F’lar. Jaxom spojrzał na zegar. Podróż F’lara trwała pełne piętnaście minut, co do sekundy tyle, ile smoki mogły wytrzymać bez tlenu. Ładownia była zbyt słabo oświetlona, żeby Jaxom mógł stwierdzić, czy Mnementh stracił kolor. Spojrzał na Rutha, i nie zauważył żadnej zmiany na jego lśniącej skórze.

Udało nam się, powiedział. Wszyscy wrócili bez kłopotów?

Tak mówi Monarth. Heth... Ruth zawahał się, a Jaxom poczuł, że drętwieje ze strachu. Heth mówi, że wszystkie smoki wróciły, ale niektóre mają słabszy kolor.

Dobry posiłek temu zaradzi. A jak ty się czujesz?

Czuję się dobrze. Wszystko w porządku. Jak dotąd.

Teraz muszę wymyślić jakiś pretekst, by się dostać na “Buenos Aires”, powiedział Jaxom zdejmując hełm.

Coś wymyślisz.

- Heeej!

Jaxom był tak zaskoczony radosnym okrzykiem F’lara, że niemal odfrunął z grzbietu Rutha. Biały smok, z oczami wirującymi zdumieniem, także odwrócił głowę. Zobaczyli, jak F’lar zeskakuje z Mnementha i rzuca się w kierunku niezmiernie zdziwionej Lessy. Kiedy ją schwycił, siła bezwładności zaczęła ich powoli obracać, aż wpadli na Ramoth. Wielka złota smoczyca przegięła szyję, by spojrzeć w dół na niezwykłe zachowanie Przywódców Weyru Benden.

- Udało się! Smoki z Pernu tego dokonały! Siwsp będzie musiał połknąć swoje słowa! Nigdy nie sądził, że nam się uda! - F’lar wykrzykiwał na cały głos i śmiał się, a echo odbijało się od ścian.

- Naprawdę, F’larze... - Lessa usiłowała odzyskać równowagę, ale Jaxom widział, że się uśmiecha. - Tak, to cudowna chwila dla Weyrów! Wspaniała! Dotrzymałeś obietnicy. Tak jest. To pokaże Warowniom i Cechom, do czego jesteśmy zdolni!

Nadal uśmiechając się radośnie, F’lar oparł się o Ramoth i odgarnął włosy z czoła.

- Tak naprawdę, Lesso - powiedział z szelmowską miną - nie zrobiliśmy tego do końca. Eskadra N’tona ma przenieść trzeci silnik, a potem musimy czekać. Na pierwszą eksplozję, a następnie żeby zobaczyć, czy odniosła skutek.

Jaxom zasłonił usta ręką. Znajomość przyszłości to cudowna rzecz i łatwo się wygadać.

- Wszyscy z twoich eskadr wrócili bezpiecznie? - zapytał go F’lar, gdy Jaxom spłynął na pokład.

- Parę smoków straciło kolor.

- Ale nie Ruth - powiedziała Lessa przyglądając się uważnie białemu smokowi i uśmiechając z aprobatą do Jaxoma.

- Mówi, że go przekarmiałem. Kto zawiadomi Siwspa? - Jaxom uśmiechnął się radośnie.

- My dwaj - zdecydował F’lar. Objął Jaxoma i razem skoczyli przez pokład do terminalu ładowni. - Wiesz, nie widziałem twojej eskadry.

- Ani ja twojej - odparł Jaxom chichocząc. - My biedni, przywiązani do gruntu Perneńczycy, nie mamy pojęcia o prawdziwych odległościach... - Rozpostarł szeroko ramiona. - Ta rozpadlina jest gigantyczna. Umieściliśmy silnik głęboko, na szerokiej skalnej półce.

- Siwsp już wie - oznajmiła Lessa. - Powiedziałam mu, że odlecieliście, a Ramoth utrzymywała kontakt z Mnementhem. To dziwne - dodała spoglądając uważnie na Jaxoma - ale nie słyszała Rutha.

- To rzeczywiście dziwne - odrzekł Jaxom udając zdumionego. - Na ogół całkiem dobrze go słyszy. Ale oboje zapominacie jak długa jest ta rozpadlina, a my byliśmy na najdalszym północnym końcu.

Dotarli do konsoli.

- Siwsp? - powiedział F’lar.

- Odnieśliście sukces. Wszyscy wrócili bezpiecznie?

- Tak. Czy nadal wątpisz w smocze zdolności? - drwił F’lar, a w jego głosie słychać było zarówno mściwość jak i triumf. Przyciągnął Jaxoma bliżej. - Nie chciałeś wierzyć, że smok może zrobić to, co mówi, że może.

- Wszystko odbyło się zgodnie z planem - odezwał się Jaxom, chichocząc z ulgi. - Mój zespół umieścił silnik dokładnie tam, gdzie chciałeś.

- Gratuluję wam obu odwagi i śmiałości.

- Nie przypochlebiaj się - parsknął F’lar.

- Zasługujecie na ogromne uznanie za ten wspaniały wyczyn. Dokonaliście czegoś niezwykłego, Przywódco Weyru. Co do tego nie ma wątpliwości. Ani też co do tego, że osiągniesz swój osobisty cel: ostateczną likwidację Opadu Nici.

Jaxom uśmiechnął się do F’lara, ciesząc się z niezwykłej pochwały Siwspa.

- Wasze osiągnięcie jest równe pierwszemu lotowi jeźdźców przeciw Niciom. Wasze imiona będą wiecznie żywe w pamięci ludzi, tak jak imiona Seana O’Connella, Sorki Hanrahan...

- To naprawdę jest pochlebstwo - roześmiał się Jaxom. - Jesteś jedynym, który pamięta, kto pierwszy walczył na smokach przeciw Niciom.

- Właściwie Jaxomie - powiedział F’lar, uśmiechając się szeroko - Sebell pokazał mi poprawione Kroniki Cechu Harfiarzy. Teraz już wiemy, że pierwszych osiemnastu jeźdźców, którzy wylecieli przeciw Niciom, zostało uhonorowanych przez swoich współczesnych. Nikt nie wpadł w te niebezpieczeństwa o których nas ostrzegałeś - dodał F’lar, ciesząc się szczęśliwą chwilą.

- Dobrze być przygotowanym na niespodzianki - odrzekł Siwsp.

- Udało nam się - powtórzył F’lar po raz już chyba setny.

- I zasługujecie na to - powiedziała Lessa przyłączając się do nich z bukłakiem wina w dłoniach. - Najlepsze bendeńskie.

- Szesnasty rocznik? - upewnił się Jaxom wyciągając szyję, żeby dojrzeć nalepkę.

- Oczywiście - odparła Lessa z kokieteryjnym uśmiechem.

Jaxom zamrugał. Najwyższy czas, by zaczęła traktować go jak dorosłego. Potem spoważniał przyjmując od niej bukłak i uniósł go w toaście w stronę Przywódców Bendenu. - Za wszystkie Weyry Pernu! I za nas w ten dzień triumfu!

Jaxom pociągnął długi łyk, potem przekazał bukłak F’larowi, który wypił i oddał go Lessie. Gdy piła, F’lar zwrócił się do Jaxoma.

- Powiedziałeś im, żeby oddali skafandry następnej grupie?

- Zgodnie z planem, jeźdźcy brązowych przekażą je N’tonowi w Weyrze Fort.

- Czy twój zespół rozrzucił te zarażone owoidy, jak chciał Siwsp?

Jaxom mrugnął do Lessy.

- Mirrim zamierzała sprowadzić próbki, które tam znalazła. - Lessa już miała się rozgniewać, ale uspokoił ją: - Powiedziałem jej, żeby tego nie robiła.

- Ile czasu do eksplozji, Siwsp? - spytał F’lar.

- Odczyt z HNO3 wskazuje, że nie ma przerw w wypływie. Przeżeranie metalu trwa dalej.

- To nie jest odpowiedź - żachnął się F’lar.

Jaxom uśmiechnął się.

- Innej na razie nie dostaniesz. A my nadal mamy trzeci silnik do umieszczenia.

I to go straszliwie niepokoiło. Bardzo potrzebował zamienić prywatnie parę słów z Siwspem i dowiedzieć się, czy Siwsp ma pomysł, jak on sam ma się wkręcić do grupy N’tona i skłonić smoki, żeby odebrały wskazówki od Rutha na drugi skok, tym razem o marne pięćset Obrotów w przeszłość. Przecież jakoś mu się to udało, gdyż drugi krater naprawdę tam był, na południowym krańcu rozpadliny. Jaxom wysilał umysł, i kiedy tylko mógł rozmawiać bez świadków ze Siwspem podczas tych ostatnich kilku dni, próbował wymyśleć coś, co nie wymagałoby wyjaśniania N’tonowi. Nawet nie chodziło o to, że N’ton nie uwierzyłby, albo nie był dyskretny, ale im mniej osób wiedziało o podróżowaniu w czasie, tym lepiej. Lessa byłaby wściekła, słysząc o ryzyku.

Więc teraz rozejrzał się.

- Czy tylko wy jesteście na górze, Lesso?

- Och, nie. - Uśmiechnęła się. - Wszyscy pozostali są na mostku. Patrzą przez teleskop z nadzieją, że zobaczą eksplozję. Mówiłam im, że na to trzeba poczekać. Byli pewni, że zobaczą eskadry. - Jaxom wstrzymał oddech, kiedy to powiedziała. Nieświadoma niczego, kontynuowała. - Oczywiście, nie zobaczyli. Czasami nawet Fandarel nie rozumie ogromu odległości. Ale wszyscy są dzisiaj tacy podnieceni.

- Ile czasu upłynęło od naszego powrotu? - zapytał F’lar Jaxoma.

- Około dwudziestu minut - odparł Jaxom. - Eskadry N’tona nie będą jeszcze gotowe. Czy ktoś potrzebuje twojego skafandra?

- Nie sądzę, ale na wszelki wypadek zdejmę go. Możesz zawieźć go na “Buenos Aires” jeśli okaże się potrzebny? - F’lar wręczył Jaxomowi hełm i, z pomocą Lessy, zaczął zdejmować skafander. Układając go na ramieniu Jaxoma, powiedział: - Chyba dołączymy do tych na mostku przy teleskopie, i popatrzymy, jak sprawuje się N’ton.

Gdy tylko drzwi windy zamknęły się za nimi, Jaxom powrócił do konsoli.

- Siwspie, co mam zrobić, żeby polecieć z N’tonem?

- Załatwiam to - odparł Siwsp, zaskakując go.

- W jaki sposób? - spytał Jaxom.

- Jesteś szybki i bystry. Już masz powód, żeby znaleźć się na “Buenos Aires”. Będziesz wiedział co robić, kiedy nadejdzie czas. Przenieś się tam teraz.

- Będę wiedział, kiedy nadejdzie czas, tak? - Jaxom mruczał do siebie przerzucając dodatkowy skafander przez ramię. Niosąc dwa hełmy i skafander, zbliżył się do Rutha. - Potrzymaj mi ten, dobrze? - poprosił, dając białemu smokowi jeden z hełmów, żeby mieć wolną rękę przy wsiadaniu. - Jak radzi sobie N’ton? Ma już wszystkie skafandry?

Układając skafander F’lara przed sobą poczuł zapach potu. Cóż, on sam też nie pachniał słodko po takiej pracy.

N’ton mówi, że trzeba umyć niektóre skafandry i dopasować hełmy.

Umyć? Jeźdźcy zazwyczaj byli drobiazgowi w swoich obyczajach higienicznych, i używanie zapoconego skafandra mogło im się wydawać odrażające. Och, tak, być może. Nie rozumiem o co chodzi z hełmami.

Zapadła cisza, kiedy Ruth wypytywał Monartha, spiżowego smoka N’tona.

Zapomnieli dopilnować, by skafandry i hełmy zostały przekazane w kompletach. Ruth najwyraźniej powtarzał coś, czego nie rozumiał. I hełmy się pomieszały.

Ile czasu to zabierze? I nagle Jaxomowi przyszło coś co głowy. Dopasowanie prawie stu skafandrów mogło zabrać parę godzin. Miał nadzieję, że potrwa to długo.

Monarth nie wie. N’ton nie jest zadowolony.

Powiedz im, że nic złego się nie dzieje, dobrze, Ruth? To działa na naszą korzyść. Myślę, że teraz możemy się pojawić na”Buenos Aires”.

Czekały na nich trzy niebieskie i dwa zielone smoki, wszystkie ze Wschodniego Weyru, i powitały Rutha z szacunkiem. Wiedząc, że biały smok z radością przyjmuje objawy poważania, Jaxom go zostawił i pojechał windą na mostek “Buenos Aires”, który był o wiele mniejszy niż mostek “Yokohamy”.

- Co powstrzymuje eskadry N’tona?- spytał Fandarel z ulgą, widząc Jaxoma. - To był wspaniały widok, obserwowanie tych wszystkich smoków podnoszących silniki, jak to były tylko worki smoczego kamienia. Siwsp poinformował nas, że wszystko poszło dobrze. - Fandarel wydawał się zaniepokojony. - Dlaczego N’ton jeszcze tu nie przyleciał?

- Dlatego, że nikt nie pomyślał o zatrzymaniu skafandra i hełmu razem - odrzekał Jaxom. Potem zdał sobie sprawę, że on też powinien być zaniepokojony i zdołał zmarszczyć brwi. - Ale nie sądzę, by miało to przyczynić jakichś szkód - dodał w zamyśleniu zbliżając się do najbliższej konsoli. - Siwsp, mamy opóźnienie. Hełmów nie trzymano z właściwymi skafandrami, teraz muszą je dopasowywać.

- Będzie źle, jeśli opóźnienie się przeciągnie - odparł Siwsp.

- Upłynęły trzy kwadranse odkąd wylecieliśmy. Ile mamy czasu zanim N’ton będzie musiał otrzymać nowe układy gwiazd? Jeżeli zjawi się w złym czasie i silnik wybuchnie zbyt wcześnie lub zbyt późno, wszystko może się skończyć katastrofą. - Siwsp zapewne spodziewał się, że Jaxom ruszy głową, ale on sam też miał nadzieję, że urządzenie zrozumie, o co mu chodziło.

- Trzeba to wziąć pod uwagę. Przeprogramowuję. - Na ekranie nowy układ gwiazd zastąpił poprzedni. - Przy długim opóźnieniu obraz gwiazd będzie nieco inny.

- Czy mamy jakieś kłopoty? - spytał Fandarel.

Jaxom uśmiechnął się dodając otuchy Mistrzowi Kowalskiemu i innym na mostku: Mistrzowi Górnikowi Nicatowi, Mistrzowi Idarolanowi, Jancis i Piemurowi. Jaxom wolałby, żeby Piemura tu nie było, bo znali się zbyt dobrze. - Nie sądzę, by to było coś poważnego. Jak słyszeliście, Siwsp już przygotowuje zapasowy plan. Lepiej poinformuję Lessę i F’lara o opóźnieniu.

Kiedy to zrobił otrzymał wezwanie z przedziału silników od Evana, który cierpliwie czekał na zakończenie odłączenia. Jaxom był zadowolony, że to on, a nie Fosdak jest za to odpowiedzialny. Fosdak nie odznaczał się cierpliwością.

Na wszystkich trzech mostkach Jaxom był jedyną osobą, która cieszyła się, że N’ton i jego eskadry potrzebowały prawie czterech godzin na skompletowanie skafandrów. N’ton był niezwykle spokojnym Przywódcą Weyru, ale nawet jego cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę przez to opóźnienie.

Monarth mówi, że są gotowi. Ramoth mówi, że muszą otrzymać od ciebie nowe konfiguracje. Siwsp prześle ci nowe układy gwiazd do zapamiętania i przekazania Monarthowi. Ruth przekazywał różnorodne wiadomości właśnie wtedy, gdy nowe układy pojawiały się na monitorze. Jaxom wiedział, że tak wyglądało niebo pięćset Obrotów temu, podczas Ósmego Przejścia. Wtedy Czerwona Gwiazda znajdowała się w takiej pozycji w stosunku do Rukbatu. Siwsp dokonał niewielkiej zmiany czasu w stosunku do oryginalnych współrzędnych, biorąc jako podstawę pozycje gwiazdozbiorów Koła i Pługa na horyzoncie.

Jaxom połączył się z Lessa, która była na “Yokohamie”.

- Mam obraz tutaj. Przekażę go N’tonowi. Czy Ramoth może im polecić, żeby zjawili się tu za pięć minut? Muszę zabrać Rutha z ładowni.

- Po prostu przekaż współrzędne N’tonowi, Jaxomie - odpowiedziała Lessa.

- To właśnie zamierzam zrobić - odparł Jaxom służbiście. - Fandarelu, daj pięciominutowe ostrzeżenie Evanowi.

Kowal kiwnął z entuzjazmem głową, gdyż oczekiwanie wszystkim doskwierało. Czekanie według kowala było nieskuteczne. Wsiadając do windy, Jaxom zastanawiał się czy Fandarel kiedykolwiek odpoczywa. Właśnie zakończył najbardziej skomplikowaną i wyczerpującą pracę swojego życia i nadal martwił się brakiem działania.

Ruszamy? spytał Ruth, a jego oczy wirowały podnieceniem.

Wiesz co, Ruth? Wcale nie musimy tego robić, odrzekł Jaxom. Lessa powiedziała, że mamy tylko przekazać N’tonowi nowe współrzędne... Jaxom zachichotał na widok rozczarowania w oczach Rutha. Dosiadł smoka, włożył hełm i przykręcił go. Dotrą tam bezpiecznie, ale... Myślę, że się pomylisz i też polecisz. Nie przeszkadza ci to?

Wypocząłem, a to jest krótsza podróż, prawda?

Mam nadzieję. Pierwszy skok, niepokój, w jaki sposób przyłączyć się do eskadr N’tona i długie oczekiwanie sprawiły, że Jaxom czuł się lekko podenerwowany. Jednak był na tyle ostrożny, że nie pozwolił Ruthowi tego wyczuć.

Nadchodzi Monarth. Głos Ruth zabarwiło lekkie podniecenie.

- Fandarelu, widzisz ich? - spytał Jaxom przez połączenie hełmu.

- Tak, to wspaniałe. Dałem Evanowi rozkaz odłączenia silnika.

Ruszajmy na prawą burtę, Ruth.

Jaxom wziął głęboki oddech, ale wskoczyli w pomiędzy tak szybko, że nie zdążył skończyć nabierać powietrza, a Ruth już wychynął, chwytając prawą burtę. Monarth i N’ton byli obok nich, a poniżej spiżowe smoki z Fortu, Dalekich Rubieży, Telgaru i Isty, uczepione górnych belek.

Jaxom utrzymywał w umyśle żywy obraz miejsca, do którego się udawali. Przekaż Monarthowi i N’tonowi pozdrowienia i poproś Monartha, żeby wziąl od ciebie cel podróży.

N’ton pozdrowił Jaxoma, ale Jaxom nie widział wyrazu twarzy Przywódcy Weyru Fort, która przesłonięta była szybą hełmu. Odsalutował N’tonowi z szacunkiem.

Monarth mówi: idziemy!

Ruszyli. Zimno pomiędzy przenikało przez skafander Jaxoma. Słyszał swój przyspieszony oddech. Zmusił się, żeby go spowolnić.

Jestem tu. Ruth dodawał mu otuchy.

Jak zawsze, odparł Jaxom, i dalej liczył wdechy. Osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa.

I nagle unosili się tuż nad południowym końcem rozpadliny.

Monarth pyta, gdzie jest ten krater?

Powiedz mu, że to Siwsp wybrał miejsce, więc lepiej zostawmy silnik tutaj. Nie mamy czasu na szukanie cholernego krateru!

Jaxom zwrócił się w stronę N’tona, który patrzył na niego z ramionami uniesionymi pytającym gestem.

Monarth mówi: N’ton rozumie.

N’ton dawał znaki pozostałym smokom, żeby rozpoczęły rozsiewanie mutantów. Potem cała jego uwaga skupiła się na opuszczaniu wielkiego silnika w dół rozpadliny. Manewr odbył się bez zakłóceń, nawet lepiej, niż zrobił to Jaxom. N’tonowi zabrało to tylko dziesięć minut.

N’ton odczekał chwilę, pozwalając smokom odpocząć. Potem przywołał je wszystkie.

Powiedziałem Monarthowi, że wszyscy muszą wrócić do własnych Weyrów, i że tym razem przy rozbieraniu się mają kompletować hełmy z odpowiednimi skafandrami, zawiadomił Jaxoma Ruth.

Raczej nie będziemy potrzebowali znowu dwustu używanych skafandrów, wyjaśnił mu Jaxom, próbując powstrzymać uniesienie do czasu bezpiecznego powrotu. Musimy wrócić na “Yokohamę”.

Powiedziałem Monarthowi. N’ton mówi, że jest wdzięczny i przeprasza za opóźnienie.

Powiedz mu, że wszystko dobrze poszło.

Tak, prawda? ucieszył się Ruth. Wracamy teraz?

Tak, proszę!

I znów powrót wydawał się dłuższy, niż podróż na Czerwoną Gwiazdę, ale to było tylko złudzenie. W końcu otoczyła ich przytulna ciemność ładowni “Yokohamy”. Natychmiast zostali zbesztani przez Ramoth i Mnementha.

Gdzie byłem? wykrzyknął Ruth, cofając się przed wściekłością Ramoth i unikając wielkich skrzydeł Mnementha. Czuję się świetnie! Naprawdę. Jaxom też. Nie zabronił mi lecieć!

- Jaxom! - krzyknął F’lar wychodząc z windy. Lessa podążała tuż za nim.

Jaxom odkręcił hełm.

- Więc też polecieliśmy - odkrzyknął tak samo gniewnie. - Ruth nawet nie stracił koloru. To nie jego wina. Zapomniałem mu powiedzieć, żeby nie podążał za Monarthem. Ale teraz całe zadanie jest wypełnione! - Spojrzał ze złością na F’lara i Lessę i zsunął się z Rutha, klepiąc jego przednią łapę. - Łyk tego wina dobrze by mi zrobił Lesso, jeśli można...

Mówił bez śladu żalu czy przeprosin w głosie. Był zbyt zmęczony, żeby zachowywać się z szacunkiem wobec Przywódców Weyru Zaczął rozpinać skafander nic sobie nie robiąc z tego, że wprawił ich w taką irytację.

- Chwileczkę, pomogę ci - powiedział F’lar niespodziewanie. - Lesso, ten Lord Warowni zasługuje na jeszcze jeden łyk z szesnastego!

Jaxom rzucił na F’lara ostre spojrzenie, ale zaraz się uśmiechnął. Na Pierwsze Jajo, a więc w końcu zaczęli uznawać jego pozycję, a stało się to w ładowni “Yokohamy”.


Rozdział XX



Paru jeźdźców z trzeciej grupy przez jakiś czas po wyprawie nie czuło się najlepiej. M’rand jeden ze starszych jeźdźców spiżowych smoków z Dalekich Rubieży, powrócił długo po reszcie Weyru i stan jego okazał się ciężki. Dręczyły go koszmary, w których powracał do swojego Weyru, ale to nie był jego Weyr. Tileth był przerażony, nie rozpoznawał żadnego z innych smoków i oburzał się, gdy obcy spiżowy spał na jego półce w Weyrze. M’rand nie mógł też początkowo zrozumieć, ale słyszał kiedyś, że spiżowe smoki potrafią prześlizgiwać się przez czas. Starał się zachować spokój i próbował znów wrócić do domu, podając Tilethowi jak najwyraźniejsze obrazy ich ulubionych widoków w Dalekich Rubieżach i niebieskiego smoka, który był na warcie tego dnia. Wreszcie wyłonili się z pomiędzy we właściwym miejscu i czasie.

- Niedopracowana wizualizacja - orzekła Lessa, kiedy ona i F’lar porozmawiali z M’randem i innymi: dwojgiem w Weyrze Fort i jednym w Igen. - Ale wszyscy są starymi jeźdźcami, którzy pozostawiają smokom więcej do zrobienia niż powinni.

Jaxom zauważył, że N’ton przygląda mu się z pytającym wyrazem twarzy i przybrał zdziwioną minę. On sam czuł się niesamowicie zmęczony po wysiłku tego pamiętnego dnia. Zatrzymał się w Bendenie tylko na chwilę, żeby Ruth mógł się nasycić soczystym, młodym byczkiem, a zaraz potem wrócił do domu i, co nie zdziwiło nikogo, spał przez cały dzień.

Sharra była równie wyczerpana ostatnimi dniami spędzonymi w laboratorium przy masowej produkcji mutantów.

Chociaż Siwsp wielokrotnie powtarzał, że eksplozja nastąpi dopiero za parę dni, a i wówczas będzie widoczna po pewnym czasie, co było związane z prędkością światła, a musiał ponownie wyjaśnić niektórym te sprawy, na “Yokohamie” utrzymywano całodobową wartę. We wszystkich sekcjach statku, gdzie istniała atmosfera, przystosowano ekrany do odbioru obrazu z głównego ekranu i wielkiego teleskopu wymierzonego w Czerwoną Gwiazdę.

- Jaxom, nie polecisz popatrzeć? - spytała Sharra. - Masz do tego największe prawo! - Jego obojętność ją zadziwiała.

- Szczerze mówiąc - odrzekł - doprowadzenie Ruathy do porządku po tak długiej nieobecności jest ważniejsze niż unoszenie się wokół mostku w oczekiwaniu na wybuch. Chyba że - dodał uprzejmie - ty chciałabyś to zobaczyć.

- Cóż... - Sharra urwała i uśmiechnęła się do męża. - Mam te kultury, które hoduję i...

Jaxom odpowiedział uśmiechem.

- Jeśli usłyszymy o tym wystarczająco wcześnie, Ruth zabierze nas na górę na czas.

Sharra spojrzała na niego z ukosa.

- Wszystko dla dobra sprawy - Jaxom usiłował być nonszalancki - a minuta, czy dwie nie zakłócą porządku w kosmosie. Jeśli chcesz, poproszę Rutha, żeby nasłuchiwał. Na “Yokohamie” zawsze są teraz jakieś jaszczurki ogniste lub smoki. Ruth bez trudu nas uprzedzi.

- Musiałby w ogóle nie spać i tylko słuchać - odarła Sharra, bo zauważyła, że Ruth sypia wyjątkowo długo.

- Śpi, ale jednym uchem nasłuchuje - powiedział Jaxom i oboje udali się do swoich zajęć.

Brand także zauważył senność Rutha i wspomniał o tym, gdy przeprowadzał z Jaxomem inspekcję klaczy hodowlanych.

- Nie sądzę, by to było czymś niezwykłym, Brand - odrzekł Jaxom swobodnie. - N’ton mówił, że wszystkie spiżowe, które udały się z nami, także śpią bardzo długo. Podejrzewam, że żaden ze smoków nie chciał przyznać, iż przeniesienie tych silników było dla nich ogromnym wysiłkiem. - Jaxom dostrzegł wahanie Zarządcy. - Dlaczego się niepokoisz? Co się dzieje?

- Było parę skarg na Weyr Fort.

- O czym mówisz, Brand? - Jaxom i Ruth nie latali podczas ostatniego Opadu z jednostkami Fortu. - Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć?

Brand wzruszył ramionami.

- Mówi się, że spiżowe smoki są zbyt zmęczone i nie pracują dość pilnie przy spalaniu Nici w powietrzu. Załogi na ziemi są niezadowolone. A to kolejny problem.

- Opowiedz mi o tym.

- Z jakiegoś powodu... - Brand zastanawiał się, jak to najlepiej sformułować - wielu ludzi myślało, że teraz nie będzie już Nici. Że kiedy jeźdźcy spowodowali eksplozję na Czerwonej Gwieździe, Nici nie będą Opadać.

- Och! - Jaxom skrzywił się. - Na Skorupy, Brand! Czy oni nigdy nie słuchają? Przez ostatnie cztery Obroty harfiarze wyjaśniali, że nie możemy powstrzymać tego Przejścia, ale następnych już nie będzie!

- Obawiam się, że nikt tego nie zrozumiał. A Lord Grevil nie jest głupcem, jak wiesz, ale i on nie zrozumiał i jest wściekły, tym bardziej że zwój Nici spadł na jego najlepsze pole.

- Nie dziwię się, że jest wściekły. Czy udało ci się go uspokoić?

- Tak, ale z pewnością przy najbliższym spotkaniu będzie cię prosił, byś mu wyjaśnił całą sytuację. Pomyślałem, że cię ostrzegę. Powinieneś wiedzieć, że wini za to Siwspa.

Jaxom zacisnął usta powstrzymując gniewne słowa. Wiadomość go zaniepokoiła, zwłaszcza że Grevil był rozsądnym człowiekiem.

- Myślałem, że wyjaśniliśmy wszystko podczas procesu.

Brand wzruszył ramionami, unosząc ręce w geście bezradności.

- Ludzie słyszą to, co chcą słyszeć, i wierzą w to, w co chcą wierzyć. Jednak jest to dla ciebie korzystne. Obwinianie Siwspa zwalnia z winy ciebie, a nawet do pewnego stopnia uwalnia od winy Weyry.

- Nie mogę tego uważać za sytuację korzystną - odrzekł Jaxom. - Dlaczego obwiniają Siwspa po tym wszystkim co zrobił, żeby pomóc Pernowi?

- Och, dla niektórych ta pomoc wcale nie jest taka oczywista - odparł Brand. - Wszystko się ułoży, Jaxomie. Jednak uważałem, że powinieneś wiedzieć o czym się mówi.

- Hm, tak, powinien. Ile klaczy pokrył ten nowy ogier? - zapytał, z przyjemnością powracając do mniej skomplikowanych spraw.

Im więcej o tym myślał, tym bardziej czuł się w obowiązku zawiadomić Cech Harfiarzy i ludzi w Warowni Cove, chociaż przykro byłoby mu zakłócać nastrój euforii i triumfu. Wysłał Meera, który kręcił się koło niego gdy Ruth spał, z prośbą do Lytola, by wspomniał o tym w odpowiednim momencie.

- Naprawdę to dziwne - powiedziała Sharra, kiedy opowiedział jej o wszystkim podczas obiadu. - Dlaczego, mimo dokładnych wyjaśnień, ludzie nie rozumieją tego co ty i Weyry zrobiliście, i jakie będą wyniki waszych działań.

Jaxom uśmiechnął się.

- Prawdopodobnie przestali słuchać po słowach: Nici zostaną zniszczone. - W zamyśleniu popijał klah.

F’lar i Lessu są na “Yokohamie”, powiedział Ruth rozespanym głosem. Ramoth mówi, że Siwsp uważa, że eksplozja nastąpi wkrótce.

Sharra uprzejmie zwróciła się w stronę Jaxoma, wiedząc, że Ruth się do niego odezwał.

- Co go obudziło?

- To już za chwilę. Wybuch. Chcesz lecieć?

- A ty?

- Och, nie bawmy się teraz w takie grzeczności. Chcesz tam być?

Sharra zamrugała szybko zastanawiając się. Wyglądała w tej chwili tak samo dziecinnie jak Jarrol. Jaxom musiał się uśmiechnąć.

- Nie - zdecydowała z westchnieniem. - Mam dość “Yokohamy” na całe życie. I wszyscy będą się tam tłoczyć. Ale jeśli ty chcesz...

Jaxom zaśmiał się sięgając po jej dłoń i unosząc ją do ust.

- Chyba raczej nie. Ta chwila należy do F’lara.

Sharra przyglądała mu się przez długą chwilę w zamyśleniu, jej oczy zabłysły.

- Jesteś dobrym człowiekiem, ale nie zgadzam się, że cały splendor należy się F’larowi.

- Nie bądź niemądra - odparł. - Wszystkie Weyry Pernu brały w tym udział.

- I biały smok!

Gdy wróciła do swojej zupy, Jaxom zastanawiał się, co dokładnie miała na myśli. Czyżby Sharra odgadła, jak niezwykła rola przypadła Ruthowi?


Po tak wielu dniach ciągłej obserwacji Czerwonej Gwiazdy, eksplozja, kiedy już stała się widzialna, rozczarowała wszystkich. Po prostu, na powierzchni wędrownej planety rozkwitła pomarańczowo-czerwona kula ognia.

- Tylko jedna? - wykrzyknął F’lar z żalem, że co najmniej połowa planety nie wybuchła mimo tego, co Siwsp mówił o potędze antymaterii.

- Tak to wygląda z dużej odległości - odparł Siwsp.

- Mimo wszystko jest to dość spektakularne - mruknął Robinton.

- Więc wszystkie trzy silniki wybuchły w tym samym czasie? - spytał Fandarel.

- Na to wygląda - powiedział Siwsp.

- Dobra robota, Siwsp, dobra robota. - Fandarel rozpogodził się, najwyraźniej już pogodzony z odrobiną rozczarowania. - Dobrze przyłączyliśmy zbiorniki kwasu azotowego do pokryw silników.

- I skutecznie - dorzucił D’ram, nie mogąc powstrzymać się od podrażnienia się z Fandarelem.

- Wiecie, to dziwne - odezwał się Piemur, zwracając się bardziej do Jancis niż do innych. - Urabiasz sobie ręce po łokcie, żeby osiągnąć cel, i nagle, udało się! I już po podnieceniu, niepokojach, bezsennych nocach i poświęceniu! Ot, tak: skończone! - pstryknął palcami. - Dzięki jednej, wielkiej, wspaniałej kuli ognia! No i dysponujemy nadmiarem czasu. Co będziemy robić?

- Ty - powiedział Robinton wskazując surowo palcem na czeladnika, masz teraz przed sobą zadanie nie do pozazdroszczenia. Będziesz wyjaśniał znaczenie tego, co osiągnęliśmy tym, którzy nie rozumieją, że nasz wysiłek nie powstrzyma Nici przez całą resztę Przejścia. - Ku zdumieniu Lytola, raport Jaxoma nie zaniepokoił Robintona. Wydawało się nawet, że stary harfiarz spodziewał się takich reakcji. - Menolly już komponuje balladę - mówił dalej Robinton - która wbije ludziom do głów, że jest to ostatnie Przejście Nici, a gdy ono dobiegnie końca, Pern już zawsze będzie od nich wolny.

- Czy to pewne, Siwspie? - spytał Piemur.

- Gwarantuję ci to, Piemurze. Oczywiście musicie zdać sobie sprawę z tego, że nie od razu zauważycie zmianę orbity Czerwonej Gwiazdy - dorzucił Siwsp. - Potrwa to kilka dziesięcioleci.

- Dziesięcioleci? - wykrzyknął F’lar ze zdumieniem.

- Naturalnie. Jeśli weźmiesz pod uwagę rozmiar obiektu, który próbowaliście poruszyć - powiedział Fandarel - i rozmiar systemu słonecznego, zrozumiesz, że nie może zajść nagła zmiana. Nawet na powstanie chaosu potrzeba trochę czasu. Ale za parę dziesiątek lat będzie już można mierzyć zmiany.

- Tak właśnie się stanie, Przywódco Weyru - oznajmił Siwsp z taką pewnością, że F’lar mu uwierzył.

- Szkoda, że nie ma Jaxoma i Sharry - odezwała się Lessa, lekko poirytowana ich nieobecnością. - Wiedziałam, że Ruth wziął na siebie zbyt wiele, lecąc z drugim transportem.

- Moja droga, Jaxom potrafi już sam decydować o swoich sprawach - odparł F’lar, rozbawiony jej pełnym poczucia własności niepokojem o Lorda Ruathy.

- Jest jeszcze jedna drobna rzecz do zrobienia - przerwał Siwsp. - Można to zlecić mniejszym smokom.

- Naprawdę?- Lessa i F’lara zdawali sobie dobrze sprawę, że jeźdźcy brązowych, niebieskich i zielonych smoków byli rozczarowani wyłączeniem z planu, chociaż rozumieli, że na belkach brakowało miejsca dla wszystkich smoków, które chciałyby wziąć udział w wyprawie, a także nie wyprodukowano dostatecznej liczby skafandrów, by wszyscy jeźdźcy też mogli uczestniczyć w locie na Czerwoną Gwiazdę. “Wszystkie Weyry Pernu” zostały ograniczone głównie do spiżowych i tylko paru w innych kolorach.

- To dotyczy “Buenos Aires” i “Bahrainu”.

- O co ci chodzi? - spytał F’lar, gdy Fandarel wydał pełne zrozumienia “Ach”.

- Odczyty z dwóch mniejszych statków pokazują, że coraz częściej komputery muszą dokonywać drobnych poprawek kursu, by utrzymać je na właściwej orbicie. Te poprawki kursu zabierają coraz więcej energii, a przewiduję, że ich kurs będzie coraz bardziej odbiegał od ustalonej, synchronicznej orbity, i w ciągu kilku następnych dziesięcioleci osiągną punkt krytyczny. “Yokohama” oczywiście ma paliwo, które pozwoli jej pozostać na stałej orbicie i musi być utrzymana na niej tak długo jak to możliwe, gdyż teleskopy będą potrzebne do obserwacji Czerwonej Gwiazdy. Ale inne statki powinny być usunięte.

- Usunięte? - powtórzył F’lar.

- Dokąd?

- Niewielka zamiana w ich szybkości i wysokości wytrąci je z orbity i wyśle w przestrzeń kosmiczną.

- A w końcu dostaną się w zasięg przyciągania Rukbatu i spadną na naszą gwiazdę - wyjaśnił Fandarel.

- Spalą się? - spytał Lytol.

- Bohaterski koniec dla takich statków - mruknął Robinton.

- Do tej pory nic o tym nie mówiłeś - powiedział F’lar.

- Były ważniejsze sprawy - odparł Siwsp. - Ale z całą pewnością trzeba się za to zabrać, raczej wcześniej niż później, bo orbity będą się coraz bardziej odkształcać. A teraz wasze smoki mają jeszcze w pamięci wszystkie nowe umiejętności.

- To z pewnością zmniejszy napięcie w Weyrach - ucieszyła się Lessa. - Nie przewidzieliśmy, że zapanują tak złe nastroje.

- Siwspie, co dokładnie musimy zrobić, by odepchnąć mniejsze statki? - spytał F’lar.

- Jak powiedziałem, smoki mają zmienić kierunek obu statków i popchnąć je, to znaczy, przetransportować je w pomiędzy w tym samym kierunku i chwili. Smoki znajdą wiele występów, których będą mogły się chwycić na zewnątrz obu statków. Sądząc po tym, co osiągnęliście przenosząc silniki, taki manewr może być wykonany przez mniejsze smoki.

F’lar uśmiechnął się.

- A więc wreszcie uwierzyłeś w ich możliwości?

- Oczywiście, Przywódco Weyru.

- W jakim przedziale czasu należy to wykonać? - spytał Fandarel.

- Najlepiej w ciągu kilku następnych tygodni. Nie ma natychmiastowego niebezpieczeństwa, ale nie chcę, by smoki i jeźdźcy wyszli z wprawy.

- Uważam, że to dobra nowina - orzekł F’lar.

- Więc wyznaczysz czas na ten manewr?

- Gdy tylko omówię to z innymi Przywódcami.

Dziwne, ale F’lar poczuł się lepiej na myśl o kolejnym zadaniu. Od czasu transportu silników na Czerwoną Gwiazdę oblatywanie Opadu Nici było jakoś o wiele mniej podniecające.

- Wydaje się niewdzięcznością z naszej strony wysyłanie tych statków na zagładę - mruknęła Lessa.

- To zbrodnia marnować materiały - dodał Fandarel.

- Te statki nie były zaprojektowane do lądowania na planecie, Mistrzu Fandarelu - powiedział Siwsp.

- To znaczy, w jednym kawałku - sprecyzował Piemur.

- Tak, Piemurze. Gdyby statek rozleciał się w atmosferze, a jego fragmenty nie spaliłyby się całkowicie, mogłoby to spowodować dla was śmiertelne skutki.

- Zawiadomię was, co postanowiono - powiedział F’lar. - Lesso, idziemy?

Obserwowanie ognistej kuli wkrótce znudziło wielu z tych, którzy w tym celu przylecieli na mostek “Yokohamy”. Jakiś czas później, kiedy D’ram i jeździec ze Wschodniego Weyru zabrali ostatniego z obserwujących na Lądowisko, Fandarel i Piemur ustawili system podtrzymywania życia na minimalny poziom.

- Cieszę się, że możemy zatrzymać “Yokohamę” - powiedział Piemur. - Polubiłem ją. - Przesunął palcami wzdłuż konsoli.

- Służyła nam długo i dobrze - Robinton westchnął głęboko.

- Napisz o niej balladę, Piemurze - zaproponowała Jancis.

- Wiesz, chyba tak zrobię!

Jako ostatni wchodzący do windy, Piemur zgasił światło.

Jaxom usłyszał o drugiej wyprawie od N’tona, który wpadł do Warowni Ruatha dwa dni po wybuchu na Czerwonej Gwieździe. N’ton był kiedyś na “Buenos Aires” z paroma ze swych zastępców dowódców skrzydeł.

- Czuję się związany z tym małym statkiem - powiedział N’ton ze smutkiem. - Przykro mi, że trzeba go zniszczyć.

- Zastanawiam się, dlaczego tak ma być - rozmyślał Jaxom na głos. - Przecież ogniwa słoneczne...

- Siwsp mówi, że trzeba by było dokonywać zbyt wielu poprawek kursu, i że ogniwa nie dostarczają wystarczająco dużo energii.

- Hm, całkiem możliwe.

- Proponuje też, żebyśmy to zrobili teraz, kiedy jeszcze jesteśmy przyzwyczajeni od pracy w stanie nieważkości. Jeśli mógłbym coś dodać - mówił dalej N’ton z szerokim uśmiechem - pośród jeźdźców brązowych, niebieskich i zielonych smoków zapanowała wielka radość. Wiedzą, że mamy tylko dwieście skafandrów, więc będą musieli ciągnąć losy. Ale tak będzie sprawiedliwie.

- Miejmy nadzieję, że tym razem zestawiono odpowiednio hełmy ze skafandrami.

- Och, zadbaliśmy o to - roześmiał się N‘ton. - Co to był za bałagan! Próbowałem dwudziestu hełmów zanim znalazłem jakiś, który pasował do kołnierza. Potem kazałem skrzydłowym sprawdzić każdego jeźdźca, aby upewnić się, że te cholerne rzeczy pasują do siebie. Niektórzy jeźdźcy wcisnęli hełmy byle jak, żeby tylko polecieć.

- Ale w końcu wszyscy zostali wyszykowani i dotarliśmy tam, gdzie mieliśmy dotrzeć. Tylko to się liczy.

N’ton przyglądał mu się przez tak długą chwilę, że Jaxom zastanawiał się, czy Przywódca Weyru Fort odgadł w jakiś sposób, co się wówczas stało. Biorąc pod uwagę zdezorientowanie jego jeźdźców spiżowych smoków, człowiek tak inteligentny jak N’ton mógł dojść do słusznych wniosków. Jednak jeśli tylko Jaxom się nie przyzna, N’ton będzie skazany na domysły.

- Być może zachorowali tylko zdezorientowani jeźdźcy - mówił dalej Jaxom, jak gdyby dopiero teraz przyszło mu to do głowy. - Może mieli źle dopasowane hełmy i tracili powietrze.

- Nie pomyślałem o tym - odparł N’ton. - Wiesz, to by z pewnością wiele wyjaśniało.

Jaxom w milczeniu skinął głową, bo wolał nic więcej nie mówić.

- F’lar nie jest zadowolony, że musi czekać abyśmy mieli pewność, że wybuchy spełniły swoją rolę - ciągnął dalej N’ton.

- Siwsp był zadowolony.

- Tak, ale on zawsze jest pewny swego.

- Wszystko, czego był pewien, zadziałało tak, jak przewidział. Nigdy nie przesadził. Nie sądzę, by komputery wyposażone w sztuczną inteligencję były do tego zdolne.

- Znasz się na tym lepiej niż ja. - N’ton uśmiechnął się do Jaxoma znad kielicha wina. - Oczywiście nie możemy winić Warowni czy Cechu za niewiedzę, jeśli Przywódcy Weyru Benden nadal okazują sceptycyzm.

- Powtarzam raz jeszcze: Siwsp miał rację tak często, że musimy zaufać mu i tym razem. - Jaxom czuł nieodparte pragnienie, by zwierzyć się N’tonowi, że wie, iż wielki Plan Siwspa się powiódł, przynajmniej w kwestii wytrącenia Czerwonej Gwiazdy z jej orbity. Chciał mu powiedzieć, że widział to na własne oczy - pięćdziesiąt Obrotów w przyszłości.

- A on wreszcie ufa naszym smokom?

- W końcu okazało się, że tak, prawda? - odparł Jaxom. - Nie, N’tonie, nie obawiaj się. Stanie się tak, jak przepowiedział to Siwsp. Poczekaj, a zobaczysz.

- Tylko że F’lar może już tego nie doczekać. A przecież to głównie on musi być pewny, że wypełnił swoje zobowiązanie, albo będzie tak, jakby nie dotrzymał obietnicy!

Może, pomyślał Jaxom, mógłbym zapewnić o tym F’lara. Nie robiłbym tego, powiedział Ruth. Będziesz musiał mu wszystko wyjaśnić.

Niekoniecznie, odrzekł Jaxom.

Milczenie Rutha wskazywało, że się nie zgadza ze swoim jeźdźcem.

- Więc - mówił dalej N‘ton - teraz, kiedy rozwiązaliśmy problemy naszego świata, co zamierzasz robić z całym tym wolnym czasem, jaki masz?

- Jakim wolnym czasem, N’tonie? Zaledwie poskrobałem powierzchnię wiedzy, jaką dysponuje Siwsp. Zadbam o wszystko w Warowni, a potem zaraz powrócę do studiów, i będę się uczył każdej rzeczy po kolei, bo już nie będę musiał się spieszyć.

- Za dwa dni mamy Opad. Czy ty i Ruth odpoczęliście wystarczająco, żeby się do nas przyłączyć?

- Tak. Jesteśmy wypoczęci. Ale nawet gdyby tak nie było, przyłączyłbym się do was, by sprzeciwić się tym wszystkim błędnym teoriom o końcu Nici.

- Dobrze! - Z tego krótkiego, ale pełnego uczucia komentarza Jaxom zrozumiał, jak ostro krytykowano N’tona za to, że smocze skrzydła Weyru Fort przepuściły zbyt wiele Nici.

- Będę tam! - obiecał.


- Mistrzu Robintonie, miło cię widzieć - powitał Siwsp harfiarza.

- Przez cały zeszły tydzień zbierałem się do odwiedzenia ciebie - powiedział Robinton uśmiechając się żałośnie. Nawet ten krótki spacer korytarzem zmęczył go.

- Dobrze się czujesz?

Robinton zaśmiał się cicho i usadowił na krześle, na którym spędził tak wiele godzin.

- Nie dasz się oszukać, prawda?

- Nie.

Robinton westchnął i pogłaskał Zaira, zwiniętego na jego ramieniu.

- Wiesz, że wtedy, podczas procesu, wybaczyłem im - zaczął powoli, bo brakowało mu tchu. - Ale nie wiem, czy zrobiłbym to teraz, gdy już tyle wiemy.

- Podano ci zbyt wiele fellisowego soku?

- Tak, chyba tak.

- Czy rozmawiałeś z Mistrzem Oldive? - spytał ostro Siwsp.

Robinton machnął ręką.

- Ma wystarczająco dużo pracy przekazując uzdrowicielom nowe sposoby leczenia, których nauczył się od ciebie. Zabierze mu to resztę życia.

- Musisz się go poradzić.

- Po co? Nie możesz odmłodzić zużytego ciała, prawda, Siwsp? - Po chwili ciszy, Robinton mówił dalej, głaszcząc miękkie ciałko Zaira. - Ani Zair, ani ja nie odzyskamy zdrowia po tym porwaniu. Czasem myślę, że on żyje dłużej, niż powinien.

- Albo z miłości do ciebie, Mistrzu Robintonie?

Harfiarz nigdy nie słyszał takiego tonu w głosie Siwspa.

- Być może, gdyż jaszczurki ogniste są nieprawdopodobnie lojalne.

Robinton oddychał trochę lżej, a przebywanie w tym pokoju przypomniało mu o pierwszych chwilach po odkryciu Siwspa. Tu czuł się o wiele swobodniej niż w Warowni Cove, zwłaszcza że Lytol i D’ram traktowali go jak inwalidę. Ale musiał przyznać, że obaj mają rację. Z korytarza dochodziły głosy studentów, przechodzących do innych klas.

- Lekcje nadal trwają? - zapytał z radością.

- Tak, lekcje trwają nadal - odpowiedział Siwsp, używając cichego, smutnego głosu, który zastanowił harfiarza już przedtem. - Ludzie mogą uzyskać ode mnie całą informację, która będzie potrzebna temu światu do zbudowania lepszej przyszłości.

- Przyszłości, którą ty nam dałeś.

- Mój program został już wypełniony.

- To prawda - odrzekł Robinton z uśmiechem.

- Wszystkie rozkazy, które mi pozostawiono, są spełnione, a nikt nie dał mi następnych.

- Nie bądź śmieszny, Siwsp - rzucił Robinton ostrym tonem. - Dopiero doprowadziłeś swoich studentów do punktu, w którym mogą z tobą dyskutować.

- I w którym nie podoba im się wyższość mojej wiedzy. Nie, Mistrzu Robintonie, zadanie zostało wypełnione. Teraz należy im pozwolić szukać własnej drogi. Są inteligentni i odważni. Ich przodkowie mogliby być z nich dumni.

- A ty?

- Pracowali ciężko i dobrze. To samo w sobie jest nagrodą.

- Wiesz, chyba masz rację.

- “Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina”, Mistrzu Robintonie.

- Siwspie, to czysta poezja.

Nastała jedna z tych przerw, które Robinton zawsze uważał za ekwiwalent uśmiechu u Siwspa.

- Z najwspanialszej Księgi napisanej przez ludzkość, Mistrzu Robintonie. Znajdziesz pełen cytat w archiwum. Czas się wypełnił. Spełniłem swoje zadanie. Żegnaj, Mistrzu Harfiarzu z Pernu. Amen.

Robinton siedział wyprostowany na swoim krześle i trzymał palce na przyciskach, choć nie miał pojęcia, jak mógłby uniemożliwić Siwspowi to, co zamierzał zrobić. Zaczął wołać o pomoc, ale w pobliżu nie było nikogo, kto miałby wystarczającą wiedzę, by utrzymać komputer przy życiu. Nie było tu Jaxoma, Piemura, Jancis, Fandarela, D’rama, Lytola.

Ekran, który przekazał tyle informacji i dostarczył tak wielu rozkazów, rysunków i planów, nagle opustoszał. Tylko w prawym rogu błyskała linijka tekstu.

- “Na każdy czyn jest czas wyznaczony” - przeczytał szeptem Robinton, a jego gardło było tak ściśnięte, że ledwo mógł mówić. Czuł się niezmiernie zmęczony, śpiący. - Tak, jakie to prawdziwe. Cudownie prawdziwe. Ach, to był cudowny czas.

Niezdolny oprzeć się ogarniającemu go letargowi, złożył głowę na zmartwiałej klawiaturze. Przytulił Zaira i zamknął oczy, bo jego czas się dopełnił, gdyż dopełnił się cel jego życia.


Pierwszy znalazł ich D’ram. Zair też przestał oddychać, podążając za harfiarzem tak jak smok podąża za swoim jeźdźcem aż do śmierci.

Tiroth podniósł głowę, a jego wycie zaalarmowało wszystkich na Lądowisku i każdy Weyr, każdego smoka i każdego jeźdźca Pernu. Rozbrzmiewało poprzez Cechy i Warownie, od gór do nizin, i od morza do morza na obu kontynentach.

D’rama oślepiły łzy, więc nie zauważył, że ekran Siwspa jest pusty.

W Warowni Ruatha, Ruth zaryczał z bólu. Ludzie znajdujący się w Wielkiej Sali pobiegli do drzwi.

Harfiarz! Harfiarz!

Jaxom bez zastanowienia chwycił Sharrę za rękę i pchnął ją w dół schodów, gdzie Ruth już unosił się na tylnych łapach, z głową odrzuconą do tyłu i rozłożonymi skrzydłami.

- Jaxom! - krzyknęła Sharra.

- Robinton! Coś mu się stało!

Nie musiał jej popędzać. Wdrapali się na białego smoka.

- Ruth, potrzebny nam będzie Oldive - powiedział Jaxom. - Zabierz nas najpierw do Cechu Uzdrowicieli.

Wynurzyli się prawie natychmiast na głównym podwórcu Cechu, a Ruth ledwo uniknął lądowania na głowie Oldive’a. Z powiewającą w jednej dłoni kurtką i swoją torbą z lekami w drugiej, Mistrz już zsuwał się po schodach.

Powiedziałem mu! przekazał Ruth.

W tej właśnie chwili smok z Warowni Fort zaczął wyć, a polatujące nad podwórcem stada jaszczurek ognistych popiskiwały dziwacznym dyszkantem.

- Co się stało Robintonowi? - dopytywał się Oldive, wręczając Sharrze tobołek z lekami i wciągając na siebie jeździecką kurtkę. - Żadne z nas nie ubrało się na lot?

- Nie martw się o nas - krzyknął Jaxom pochylając się, by podać rękę Oldivemu i wciągnąć go na grzbiet smoka.

Na Lądowisko, czy do Warowni Cove? spytał Rutha.

Na Lądowisko.

- Zabierz nas tam! Musimy być na czas!

Ani Jaxom, ani Sharra nie zauważyli chłodu pomiędzy podczas tego pełnego niepokoju lotu. Smoki przybywały ze wszystkich stron, więc Ruth, nurkując, otarł się o dachy domów i wylądował przed budynkiem Siwspa, jeszcze raz unikając zderzenia z tymi na ziemi, które już zdążyły przylecieć na nagłe wezwanie.

Za późno! krzyknął Ruth, układając skrzydła nad głową.

- Nie może być za późno! Rozstąpcie się, przepuście nas. Przepuście Oldive’a! - Jaxom przepychał się ciągnąc za rękę Mistrza Uzdrowiciela, który utykając jakoś dotrzymywał mu kroku. - Rozstąpcie się! Przepuście nas!

W drzwiach stanął jak wryty. Piemur, Jancis, D’ram i Lytol stali kołem nad krzesłem. Znad oparcia widać było tył głowy harfiarza. Powstrzymując wzbierający szloch, Jaxom przesunął się w bok, żeby lepiej widzieć. Harfiarz wyglądał jakby spał. Zair, poszarzały, zwinął się przy jego szyi.

- Po prostu... zasnął... - mówił urywanie Piemur. - Już ostygł.

- Gdy zajrzałem tu ostatnim razem myślałem, że zasnął - powiedział D’ram. - Nie wiedziałem... - Kryjąc twarz w dłoniach, odwrócił się.

- Siwsp! - ryknął Jaxom. - Siwsp, dlaczego nikogo nie wezwałeś? Przecież widziałeś...

- Spójrz. - Sharra dotknęła jego ramienia i wskazała na ekran i mrugające przesłanie.

- Na każdy czyn jest czas wyznaczony? Co to ma znaczyć? Siwsp? Siwsp!

Dopiero wtedy Jaxom zauważył, że ekran wygląda inaczej, że jest tak samo pozbawiony życia, jak za pierwszym razem, kiedy wszedł do pokoju.

- Siwsp?

Wprowadził sekwencję “Przywróć”. Potem, przeklinając niezręczne palce, próbował innych kodów, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

- Piemur? Jancis? Co robić?

Sharra chwyciła go za drżące dłonie i przytrzymała je w mocnym uścisku, a jej pełne łez oczy jaśniały wiedzą, której nie chciał zaakceptować.

- Siwsp także odszedł - powiedziała chrapliwym głosem. - Widzisz uśmiech na twarzy Mistrza Robintona? Oboje tyle razy widzieliśmy, jak się tak uśmiecha. Tę wiadomość Siwsp przekazał jemu, ale teraz my ją dziedziczymy.

- Wróćmy... wróćmy do kiedy jeszcze żył... - zaczął Jaxom, zwracając się w stronę Mistrza Oldive i idąc do drzwi. Skoro on i Ruth potrafili latać pomiędzy w czasie...

F’nor i Lessa stali w drzwiach. Nie obchodziło go, czy wiedzą, co chce zrobić.

Oldive chwycił go za ramię. Oczy miał rozmyte łzami.

- Jaxomie, na każdy czyn jest czas wyznaczony. Już nic nie możemy dla niego zrobić. Czas Robintona się dopełnił.

- Nie pozwolił nikomu się domyślać, jak bardzo jest chory - mówiła Sharra Jaxomowi.

- To była tylko kwestia czasu - szeptał Oldive, a jego długa twarz była zalana łzami. - Porwanie wyczerpało jego serce. To była dobra śmierć, Jaxomie, chociaż tak nagła i niespodziewana.

- Wiedziałem, że Robinton nie czuł się dobrze - mówił Jaxom potrząsając głową, a łzy spływały mu po policzkach. - Ale nie rozumiem, dlaczego Siwsp też...

- Wyjaśnię to - odezwał się D’ram, który już trochę się uspokoił. Wskazał napis na ekranie. - Miał swoje rozkazy, więc musiał pomóc nam zniszczyć Nici. Z czasem zrozumiesz, jakie to było mądre ze strony Siwspa. Zaczynaliśmy za bardzo na nim polegać.

- Maszyny nie mogą umrzeć! - rozpaczał Jaxom.

- Wiedza, którą nam ofiarował, nie zginie - pocieszał go F’lar. Potem odsunął się, przepuszczając Menolly i Sebella. - A teraz pozwól im uhonorować Mistrza Harfiarza Robintona.


Pogrzeb odbył się w cudownie piękny dzień. Mistrz Robinton, otulony całunem w barwach harfiarskiego błękitu, został złożony na wieczny spoczynek w spokojnych, niebiesko-zielonych wodach swojej ukochanej Warowni Cove.

Mistrz Idarolan wysłał swój najszybszy statek, a sam przybył na smoku, aby wypłynąć z ciałem Mistrza Harfiarza. Mistrz Rybak Alemi przypłynął łodzią z Rajskiej Rzeki, wiodąc za sobą łódki poławiaczy z zatoki Monako, by zabrać ludzi, którzy chcieli towarzyszyć Mistrzowi Robintonowi na miejsce spoczynku.

Gdy statek wypłynął z Warowni Cove, wszystkie Weyry Pernu unosiły się na niebie, a jaszczurki ogniste krążyły nad smokami. Lordowie Warowni i Mistrzowie Cechów ustawili się na pokładzie pośród harfiarzy wszystkich stopni.

Sebell i Menolly zaśpiewali wszystkie pieśni, które uczyniły Harfiarza tak kochanym przez wszystkich. Menolly przypominała sobie dzień, w którym śpiewała na pożegnanie swojemu ojcu, Petironowi, dzień który rozpoczął wielką zmianę w jej życiu.

Gdy statek, nurkując i kołysząc się na falach wpłynął w morski prąd, prowadziły go flotylle łodzi rybackich.

Złożono ciało w morzu, a wtedy smoki po raz ostatni zaryczały w hołdzie dla Mistrza Harfiarza Pernu.

Jaxom, unosząc się w górze na Ruthcie, przyglądał się żałobnej uroczystości. Po nocy rozpaczy pogodził się z żalem. Nie mógł jednak pogodzić się z ciosem, jakim była utrata Siwspa. Siwsp opuścił go właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebował jego mądrości i poparcia. Czy nie zrobił wszystkiego, czego od niego żądał? Czyż on i Ruth nie narażali się na niebezpieczeństwa, żeby wypełnić cholerne zamówienia niewdzięcznej maszyny?

Rozumiem twój smutek, Jaxomie, powiedział Ruth łagodnie, oglądając tak samo jak smoki scenę poniżej, podczas gdy łodzie zawracały do Warowni Cove. Ale dlaczego przepełnia cię gniew i niechęć?

- Zostawił nas, a skoro Mistrz Robinton odszedł, potrzebujemy go bardziej niż przedtem.

Nie my, lecz wy. Ale nie powinieneś tak myśleć. Siwsp pozostawił całą wiedzę, jakiej potrzebujesz. Musisz tylko do niej dotrzeć, a wtedy uporasz się z kolejnymi kłopotami.

Po raz pierwszy w ich długim związku, Jaxom odniósł się z niechęcią do słów Rutha.

Wiesz, że mam rację, pocieszał go Ruth. Siwsp był tak samo zmęczony jak Mistrz Harftarz. Tysiące Obrotów czekał na możliwość wypełnienia swojego zadania i dotrzymania wiary swoim twórcom.

Choć Jaxom opierał się tej myśli, słowa ostatniego przesłania rozbrzmiewały w jego głowie. Robinton tak bardzo radował się ze współpracy z Siwspem. Czy Siwsp zakończył swoje istnienie przed, czy po tym jak Mistrz Robinton zapadł w swój ostatni sen? Gdyby Siwsp zdawał sobie sprawę ze stanu zdrowia Mistrza Robintona, na pewno wezwałby kogoś na pomoc. Wczoraj wszyscy się nad tym zastanawiali. Ale w końcu zgodzili się z D’ramem, że Siwsp wypełnił swoje rozkazy.

Więc oddaj Siwspowi cześć, jaka mu się należy, Jaxomie Gniew i niechęć zaciemniły twój umysł i serce.

Jaxom westchnął.

Pomyśl o tym co razem zrobiliśmy, ty i ja, żeby pokazać Siwspowi, że mogliśmy to zrobić. Dokonywaliśmy niemożliwego, ponieważ wiedziałem kiedy i gdzie to zrobić. Dobrze, że stłukłeś moją skorupę w ten Dzień Wylęgu, Jaxomie, bo inaczej co by się stało z Pernem?

Jaxom roześmiał się, sprowokowany sprytnymi słowami swojego smoka. Ze zdumieniem zorientował się, że rozumowanie Rutha poprawiło mu humor.

- I na wszystko jest czas! - wykrzyknął głośno. To, co powiedział Ruth było prawdą. Tylko oni: Jaxom, Lord Warowni Ruathy, i Ruth, biały smok, mogli dokonać tego, czego trzeba było dokonać aby na zawsze uwolnić Pern od Nici. Służyli swojemu światu tak, jak tylko smok i jego jeździec mogą służyć, zjednoczeni myślą i sercem dla osiągnięcia celu.

Jaxom i Ruth, już pogodzeni, zawrócili w stronę Warowni Cove, gotowi przejąć dziedzictwo wiedzy pozostawione im przez Siwspa.


Podziękowania



Autorka raz jeszcze dziękuje doktorowi Jackowi Cohenowi za to, że nadał rzeczywisty wymiar jej wyobraźni i dopilnował, by nie ulegała jej kaprysom.

Autorka chciałaby podziękować także Elizabeth Moon za uprzejme zezwolenie na posłużenie się jej wierszem, którego autorstwo w książce przypisane jest Elimonie, Czeladniczce w Cechu Harfiarzy (rozdział 15).

Autorka i doktor Jack Cohen są w pełni świadomi, że wypracowanie niektórych technik produkcyjnych i rozwoju technologicznego zabrałyby o wiele więcej czasu niż tu opisano, najprawdopodobniej całe miesiące, czy nawet lata. Jednak pisarz i jego doradca mają prawo do pewnej swobody przy tworzeniu powieści. A poza tym, Perneńczycy mają Siwspa, prawda?

* Księga Koheleta, 3,1; Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań–Warszawa, 1990 (przyp. red.).


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (12) Delfiny z Pern
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (09) Narodziny Smoków
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (16) Smocza rodzina
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (08) Opowieści Nerilki
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (12) Delfiny z Pern
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (02) W pogoni za smokiem
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (14) Mistrz harfiarzy z Pern
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (05) Smoczy śpiewak
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (08) Opowieści Nerilki
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (10) Renegaci z Pern
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (06) Smocze werble
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (01) Jeźdźcy Smoków
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (03) Biały Smok
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (15) Niebiosa Pern
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (10) Renegaci z Pern
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (07) Moreta Pani Smoków z Pern
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (04) Śpiew Smoków
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (01) Jeźdźcy Smoków
Anne McCaffrey Cykl Jeźdźcy smoków z Pern (06) Smocze werble

więcej podobnych podstron