Roger Żelazny
Corrida
Obudził go torturujący uszy, ultradźwiękowy jęk pozostający tuz poza granicą słyszalności.
W ciemnościach pozbierał się na nogi.
Kilkakroć odbił się od ścian, mm w końcu dotarło don, że przedramiona ma obolałe jakby od wielkiej ilości zastrzyków.
Ultradźwiękowy jęk doprowadzał go do szału.
Uciec! Musiał za wszelką cenę uciec!
Z lewej pojawiła się plama światła.
Pobiegł w jej stronę — zanim dobiegł, zmieniła się w otwarte drzwi.
Wypadł przez nie i stanął, mrugając zawzięcie, oślepiony przez wszechobecny blask.
Był nagi i spocony. Jego umysł wypełniała mgła i cienie nie dokończonych snów.
Usłyszał ryk tłumu i wytężył wzrok, usiłując przebić się przez oślepiający blask.
W pewnej odległości zamajaczyła mu wysoka, ciemna plama, jakby jakaś postać. Rozwścieczony pognał w tamtym kierunku, nie wiedząc dlaczego właściwie to robi. Gorący piasek parzył jego bose stopy ale rozsadzająca go wściekłość zmuszała do ignorowania bólu Jakaś część umysłu bezustannie powtarzała mu pytanie „Dlaczego?” ale to też ignorował.
A potem stanął.
Przed sobą ujrzał nagą kobietę jej zapraszający gest wywołał zaskakujący jego samego efekt poczuł, jak ożywa mu coś między nogami coś o czego istnieniu też zapomniał.
Powoli skierował się w jej stronę.
Tanecznym krokiem oddaliła się od niego.
Przyspieszył, już był tuz obok i miał ją objąć, gdy prawe ramię zapłonęło żywym ogniem. Spojrzał na nie zdziwiony: wystawał z niego aluminiowy pręt. Czul ciepło spływającej krwi.
Rozległ się następny ryk tłumu.
…I ponownie pojawiła się ona.
Jeszcze raz próbował jej dosięgnąć i tym razem zapłonęło lewe ramię. Zniknęła gdzieś, a on stał we wszechobecnym blasku, mrugając oślepiony i potrząsając głową.
— Ktoś tu oszukuje — zdecydował. — Nie bawię się tak.
Pojawiła się ponownie, ale tym razem ją zignorował.
Oba ramiona zapłonęły bólem, lecz nawet się nie poruszył, próbując rozjaśnić mgłę wypełniającą umysł.
Ciemna postać znów się pojawiła — tym razem udało mu się coś zobaczyć — miała ze siedem stóp wzrostu i dwie pary rąk. W jednej coś trzymała. Gdyby tylko nie to oślepiające światło, mógłby…
Nienawidził tej postaci i z furią ruszył w jej stronę.
Coś smagnęło go po boku, paląc żywym ogniem.
Zaczekać!
— Szaleństwo! Wszyscy podurnieli! To jest arena walk byków, a ja jestem człowiekiem. Ten tam jednak nim nie jest. Coś tu jest nie tak!
Opadł na czworaki, próbując zyskać na czasie. Nabrał piasku w obie dłonie.
Ramiona sparaliżował ból jak przy porażeniu prądem. Niezbyt silny, ale zdecydowanie denerwujący. Ignorował go, jak długo mógł, po czym wstał.
Ciemna postać machała czymś ku niemu i poczuł, jak wzbiera w nim nienawiść. Podbiegł kilka kroków i zatrzymał się. Pamiętał teraz, że nazywa się Michael Cassidy i jest prawnikiem z Nowego Jorku. Z firmy „Johnson, Weems, Daugherty i Cassidy”. Ktoś, mężczyzna, zatrzymał go, prosząc o ogień. Narożnik ulicy, późna, nocna godzina. To było wszystko, co pamiętał.
Cisnął piasek, celując w głowę postaci.
Zachwiała się, unosząc ramiona ku temu, co mogłoby być twarzą.
Zacisnął żeby, wyrwał z ramienia pręt i z całych sił pchnął, mierząc zaostrzonym końcem w korpus postaci.
Coś dotknęło nasady jego głowy i zapadła ciemność.
Znów ten oślepiający blask, nie wiedział, jak długo leżał na piasku.
Gdy odzyskał zdolność ruchu, ciemna postać tkwiła przed nim jak uprzednio. Spróbował zwalić ją z nóg.
Chybił i przez jego plecy przelała się fala bólu.
Gdy podniósł się ponownie, ryknął:
— Nie możecie mi tego robić! Jestem człowiekiem, nie bykiem!
Rozległa się owacja.
Sześć kolejnych prób; sześciokrotnie próbował powalić ciemną postać. Złapać ją, skopać czy w jakikolwiek inny sposób zranić. Za każdym jednak razem krzywdził sam siebie.
Gdy z trudem łapiąc oddech, wstał po raz kolejny, bolało go całe ciało, ale na moment rozjaśniło mu się w głowie.
— Jesteś bogiem, prawda — spytał. — I tak się mną zabawiasz…
Postać nie odpowiedziała, toteż ponownie zaatakował.
Zwolnił tuż przed nią i szczupakiem rzucił się w przód, celując w nogi.
Poczuł silny ból w boku, ale powalił przeciwnika. Zaczął go okładać pięściami, gdy poczuł ostry ból w piersiach. A potem nadeszło ogólne otępienie i bezwład.
— Albo nie jesteś? — spytał drętwiejącymi wargami. — Nie, nie jesteś… Gdzie w takim razie ja jestem?
W ostatnim przebłysku świadomości poczuł dotyk czegoś, czym odcinano mu uszy.
Przełożył Jarosław Kotarski