Zhana Eckledon nie wierzyła w szczęśliwe przypadki, ani zrządzenie losu, ale tym razem musiała przyznać przed samą sobą, że rozwój ostatnich wydarzeń przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Wiedziała, że czarodziejka Deidre Hamillton będzie nieobecna w ten weekend w domu, dzięki czemu rezydencja w Hellot H'Aye stanie przed nią otworem, jednakże nie liczyła na to, że Bramy również.
Zajechała swoim niepozornym Butlebaitsem niemal pod frontowe drzwi, które również były otwarte. To miało być najłatwiejsze zadanie jakie kiedykolwiek miała wykonać.
Próżna do granic możliwości przejrzała się w lusterku, założyła zbłąkany kosmyk długich, brązowych włosów za ucho i posłała swojemu odbiciu arogancki uśmiech. Srebrno niebieska sukienka, granatowe buty, rękawiczki i torebka nie były jej standardowym wyposażeniem podczas włamania, ale czy wcześniej zdarzało się, żeby Zhana miała tak łatwy dostęp do domu swojej ofiary?
Weszła dumnie wyprostowana po marmurowych schodkach, ominęła szklane drzwi i rozejrzała się. Stojące po jej lewej drzewko cytrynowe zdawało się być świeżo podlane substancją, której Zhana wolała by nie oglądać. Na schodach przed nią leżała jakaś pijana dziewczyna, a pod ścianą obmacywała się para niewyżytych nastolatków. Tyle jej wystarczyło by zorientować się, że przejdzie przez każdy korytarz niezatrzymywana. Ruszyła do akcji.
Jak można było się domyślać czarodziejka miała schowek w piwnicy, za drzwiami zamkniętymi na zamek, z którym wprawiona w swym zawodzie złodziejka poradziła sobie bez problemu. Z torebki wyjęła woreczek, w którym nosiła zaklęcie stworzone przez czarownicę, a które miało za zadanie zniwelować wszelkie klątwy i uroki znajdujące się w pomieszczeniu obok. Zhana wrzuciła woreczek i odczekała chwilę. Jedną z najważniejszych zasad odnoszących się do jej profesji mówi, żeby działać sprawnie, ale nie za szybko. Jeśli nie byłeś uważnym nie żyłeś długo jako złodziej magicznych artefaktów.
Opierając się na samym swym instynkcie Zhana weszła do schowka czarodziejki i... nic się nie stało. "Doskonale." -pomyślała wodząc wzrokiem szarozielonych oczu po pokoju. Był duży i przestronny, urządzony praktycznie i z pedanteryjną dokładnością. Wszystko było idealnie poukładane i łatwo dostępne. Wszystko poza niepozorną żelazną rękawicą, którą łatwo było przegapić w jedynej nieuporządkowanej części pomieszczenia. "Nieźle to sobie wymyśliła." -stwierdziła Zhana oglądając efekt kamuflażu artefaktu. Rękawica była dopasowana do zbroi stojącej w kącie. Zhana nigdy nie zwróciła by na nią uwagi, gdyby to nie po nią właśnie tu przyszła. Zbroja, w którą odziany został drewniany manekin składała się z kolczugi z misternie wykutych, malutkich obręczy, łuskowego, nietypowo małego napierśnika, naramienników i nagolenników, skórzanego pasa, oraz wysokiego hełmu z osłoną na nos. Dla lepszego efektu dodano do niej piękną pelerynę ze złotej skóry zwierzęcia, którego Zhana nie znała -w końcu nie była biologiem, a złodziejką.
Kiedy tak podziwiała ów pelerynę usłyszała skwierczenie i trzaskanie, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Coś było nie tak. Woreczek z zaklęciem zawiódł.
Zhana rzuciła się przed siebie i wyszarpnęła rękawicę dopasowaną do drewnianej dłoni, która złamała się i spadła na podłogę. Kobieta poczuła jak dywan u jej stóp porusza się i zwija. "Świetnie. Po prostu świetnie." Zeskoczyła z dywanu na kamienną posadzkę wpadając na manekina w zbroi. Gdyby nie była tak doświadczona i gibka pewnie już by nie żyła. Ostrzeżeniem był ledwo słyszalny warkot. Odwróciła się w chwili gdy skoczył w jej stronę złoty lew, lub coś do niego podobnego. W każdym razie był mniejszy i chudszy, a przede wszystkim piękniejszy od zwykłego lwa. Zhana zdążyła włożyć rękawicę. Uskoczyła w bok. Łapa drapieżnego kota rozorała jej ramię.
Kobieta zacisnęła mocno zęby nie wydając żadnego dźwięku. Kiedy bestia ponownie zaatakowała Zhana wymierzyła jej cios żelaznej rękawicy należącej niegdyś do Flavinii Ironglove z rodu Ironmittów. Kot rozpadł się w chmurze złotego pyłu w chwili, gdy rękawica dotknęła jego futra.
Zhana wyprostowała się dumnie. Teraz, kiedy już dzierżyła potężny artefakt starożytnej Królowej Flavinii nie miała się czego obawiać. A przynajmniej nie musiała przejmować się magicznymi pułapkami i istotami posiadającymi dar. Żelazna rękawica niwelowała wszelkie magiczne oddziaływania i chroniła tego, kto ją nosił.
Korzystając z okazji przeszukała wzrokiem schowek. Większość artefaktów czarodziejki Deidre nie była znana Zhanie. Ale przynajmniej miała w swej kolekcji kilka trudno dostępnych ingrediencji przydatnych przy tworzeniu uroków, eliksirów i totemów. Bez przesadnego pośpiechu spakowała do torebki kilka liści werbeny, peolinę Asmów, która jest kwiatem rzadkiego kaktusa z pustyni Krities, etharedhynę i kruszoną szakrinę.
Wyszła ze schowka żałując, że nie może zabrać więcej bez zwracania na siebie uwagi.
***
Alex oderwał wargi od różowych ust Crystal pokrytych błyszczykiem. Smakowały słodyczą i co dziwne różem. Trzymał jej piękną według ludzkich standardów twarz w dłoniach i wpatrywał się w jej niebieskie oczy. Była całkowicie zauroczona jego powierzchownością. Westchnęła rozwierając szerzej usta. Próbowała przyciągnąć go z powrotem do siebie. Poczuć jego ciało opierające się o jej ciało. Jego skórę muskającą jej skórę. Jego wargi kosztujące jej wargi.
Alex potarł policzek dziewczyny dłonią. Jak na nastolatkę jej cera była wyjątkowo gładka i zadbana, bez żadnych niedoskonałości. Ale jej dotyk nie wywoływał iskrzenia. Nie wywoływał elektryzujących refleksów. Był pozbawiony magii. Crystal Bijou była najzwyklejszym człowiekiem pozbawionym najmniejszej ilości krwi magarri -istot nadprzyrodzonych. Jej przodkowie nigdy nie spowinowacili się z Ravianem, Akrithianinem, Anemonem, Tratanem, czy Bóstwem, albo chociaż Du Herise, lub Wiedźmą -zupełny brak magii w jej krwi wywoływał pustkę, przywodził na myśl niedoskonałość, której Alex nie znosił.
Aby przekonać się o kolosalnej różnicy pomiędzy istotami zamieszkującymi ten i inne światy najczęściej wystarczyło jedno spojrzenie, dotknięcie, czy po prostu usłyszenie ich głosu -Anemoni charakteryzowali się potężnymi głosami, którymi mogli rozbijać w mak skały, Ravianie poruszali się niczym drzewa muskane lekkim wiatrem, dotknięcie skóry Tratanów mogło sprawić ból fizyczny, albo największą z przyjemności jaką kiedykolwiek można było zaznać, Bóstwa pozostawiały za sobą krwawe plamy wszędzie tam, gdzie nie znalazły wyznawców, zaś Wiedźm nie obchodzili nawet oni, gdyż kochały obijać meble ludzką skórą, nawet Du Herise -posiadacze dwóch dusz mieli swoje własne talenty. Ale nie zwykli ludzie. Oni byli zwykli. I Alex bardzo żałował, że nie żyje w czasach gdy Akrithiańskie armie niczym powódź zalewały tereny swych wrogów rozdzierając ich na kawałki, a Fuerie wędrowały wzdłuż i wszerz planety robiąc co chciały. Alex mógłby wtedy polować na Demony wraz ze Zmiennoskórymi, kochać się z Nimfami i balować z Wilami, oraz Satyrami.
Teraz pozostali mu jedynie ludzie. Zwyczajni. Przeciętni. Niczym nie wyróżniający się ludzie. I rodzina. Matka, w której żyłach płynęła krew Czarodziejów i Tratanów, a może nawet czegoś więcej. Matka, dzięki której sam był nadzwyczajny, a przez to osamotniony. Alex od dawna próbował znaleźć jakiegokolwiek nieczłowieka, który nie był by z nim spokrewniony, jednak poza zmiennoskórymi i wampirami w tym świecie niewiele pozostało istot nadnaturalnych.
Crystal pocałowała Alexa. Chłopak odepchnął ją zniesmaczony. Była taka ludzka. Taka niekompletna. Nigdy go nie zaspokoi. Wiedział o tym odkąd pierwszy raz dotknął skóry swojego kuzyna Maddoxa. On był Tratanem bardziej niż człowiekiem. Dotyk jego skóry oszałamiał. Zapach hipnotyzował. Smak zniewalał.
Z kolei wymieszana przez wieki krew zrobiła z jego siostry bliźniaczki Gabrielle coś zupełnie nowego. Coś nieprzewidywalnego i nieukończonego. Można było wyczuć w niej potęgę i zimno, ale nie bliskość. Pochłaniała ją ciemność -i Alex mógł to wyczuć. Tak samo jak Maddoxa pochłaniała żądza podstawowych pragnień Tratanów zwanych przez ludzi wróżkami -jak można było nazwać istoty, które przez wieki zabijały, rządziły, żyły, niszczyły, kochały, tworzyły, bawiły się, tańczyły, śpiewały, uprawiały dziki seks, polowały, rozrywały na strzępy, przesuwały góry, przepływały wpław morza i pokonywały armie -jak można było nazwać tak potężne istoty wróżkami? Brzmiało to niedorzecznie i... wątle. Tratanie stanowili prawo i robili co chcieli. Jak z resztą wiele innych istot, ale przed nimi nikt nie drżał tak jak przed Tratanami. A ludzie zrobili z nich przyjazne duszki dzięki którym księżniczki wychodziły z opresji, albo książęta pokonywali smoki i bazyliszki. Tak naprawdę to wróżki zawsze stały po stronie smoków i bazyliszków, a napotkanym książętom kradły dusze, zaś księżniczki zamieniały w kamień i rozbijały w drobny mak tworząc z niego kreatury, które później powoływały do życia. To była definicja dobrej zabawy Tratan, wróżek i miała swe odzwierciedlenie w Maddoxie. Alex chciał być taki sam. Poczuć ten zew. Nie wiedział jedynie, że już go poczuł. Że czuł go od urodzenia. Że jest wróżem bardziej niż ktokolwiek inny z jego rodziny, a to czego potrzebuje, żeby w pełni się wyzwolić to druga wróżka. Nie bez powodu najbardziej ludzka Merissa bała się go.
Jako dzieci bawili się w ogrodzie. On, Gabrielle, Maddox i Merissa. Gabi i Mad wskoczyli do fontanny i zaczęli się w niej pluskać. Ktoś oglądający ich z daleka mógł by wziąć ich za zwyczajne ludzkie dzieci, ale jeśli by podszedł zauważył by, że woda wzbijana małymi rączkami Gabrielle i Maddoxa pozostaje w powietrzu zbyt długo tworząc wilgotne chmury i bańki, a przy okazji nie osiada na ich ubraniach. Merissa patrzyła wtedy na brata i kuzynkę z opuszczoną szczęką i nie zdając sobie z tego sprawy zaplatała wianek z kwiatów róż nie raniąc się przy tym ich ostrymi kolcami. W końcu znudzony Alex pociągnął Merissę z ziemi stawiając ją do pionu. Uśmiechnęła się do niego niewinnie i włożyła wianek na głowę.
Alex klepnął ją w ramię mówiąc, żeby go goniła. Nikt nigdy nie sprzeciwił się Alexowi jeśli ten czegoś chciał i tak też było tym razem. Roześmiana Merissa nie mająca wtedy więcej niż pięć lat pobiegła za kuzynem, który szybko uskakiwał za marmurowe posągi rozmieszczone chaotycznie w całym ogrodzie. W końcu Alex zawołał "złap mnie!" i Merissa go złapała jakby wcześniej nie mogła. Śmiejąc się opadli na trawę. Przez chwilę patrzyli na posąg zgiętej wpół kobiety trzymającej dzban.
-Teraz ty będziesz biegł za mną. -powiedziała Merissa. Alex spojrzał na nią jakby właśnie powiedziała coś niewłaściwego.
-Nie. -odparł spokojnie.
-Ale ja też chcę uciekać! -jęknęła bezradnie.
-Dobrze. -powiedział Alex. -Będziemy uciekać razem.
-Ale kto będzie nas gonił? -zapytała przejęta Merissa.
-Ona. -Alex wskazał na posąg kobiety w todze.
-Dobra! -Merissa wstała nieświadoma tego, że Alex mówił poważnie. -To biegniemy!
-Poczekaj chwilę, musi się obudzić. -zganił ją Alex.
-Ale... przecież to posąg. -nie rozumiała.
-Patrz. -i spojrzała. Tymczasem Alex zwrócił się bezpośrednio do posągu. -Obudź się! -w tej samej chwili oczy marmurowej kobiety otworzyły się, a Merissa krzyknęła przerażona. Kobieta uniosła głowę.
-Przestań, Alex! -zawołała Merissa. -Przestań bo powiem cioci! -kobieta spojrzała wpierw na Alexa, a później na Merissę.
-Nie. -rzekł Alex zimnym tonem. Mówił do posągu, ale Merissa miała wrażenie, że do niej, więc dodała.
-Alex masz przestać!
-Boisz się?
-Tak!
-Buuu! -wrzasnął, a kobieta z marmuru upuściła dzban wyciągając ręce ku Merissie. Dziewczynka krzyknęła zatrwożona, zaś posąg zastygł w bezruchu. Alex zmarszczył brwi. -Hej, ty kupo kamieni! Masz tu podejść! -nic się nie stało. -Co zrobiłaś mojemu golemowi? -zapytał Alex wpatrując się w Merissę, której oczy zaszły złotym blaskiem. Światło zgasło równie nagle jak się pojawiło.
-Nic. -powiedziała. -Nie wiem. -i odeszła naburmuszona.
-Zepsułaś ją! -wołał za odchodzącą Merissą.
Od tamtego czasu Alex i Merissa trzymali się od siebie z daleka.
-Co odciąga twoje myśli? -zapytała Crystal. -Powinieneś skupić się całkowicie na mnie. -Alex spojrzał na nią i odechciało mu się wszystkiego: myślenia, całowania, nawet pieszczot. Miał ochotę położyć się na podłodze, zwinąć w kłębek i odpłynąć... to ostatnie jak najbardziej mogło być ciekawe -pomyślał. Tak się składało, że Alex doskonale wiedział o tym, że matka trzyma silne narkotyki w swoim schowku oraz, że wystarczy zażyć wyciąg z etharedhyny, aby pozbyć się wszelakich skutków niepożądanych -w tym również potencjalnego uzależnienia. Nie ma to jak mieć dostęp do schowka czarodziejki pełnego magicznych eliksirów, roślin i ziół. Alex nie raz już pożyczał stamtąd różne środki odurzające, a od niedawna korzystał z nich również Maddox.
-Wiesz... -zwrócił się do Crystal opartej o ścianę. -Na dziś już wystarczająco mnie znudziłaś. -stwierdził. -Możesz iść się zabawić. -Crystal jak na komendę ruszyła korytarzem w głąb rezydencji. -I nie podrywaj żadnego faceta... ani laski.
-Ok. -powiedziała sennie. Szła chwiejnym, urywanym krokiem jakby była pijana, choć w rzeczy samej nie miała dzisiaj jeszcze okazji napić się nawet jednego drinka. Była oczarowana Alexem. Dosłownie.
Alex poszedł śladem Crystal, jednak kiedy znalazł się w atrium nie poszedł do salonu, a skręcił w lewo wpadając na jakąś dziewczynę... nie, kobietę.
Była naprawdę ładna -niestety ludzko ładna. I miała bardzo kuszące kształty, które Alex mógł podziwiać, gdyż włożyła na dzisiejszy wieczór kusą niebiesko srebrną sukienkę. Piersi wylewały jej się zza materiału, a na ramieniu widniał siniak. Zdecydowanie zwróciła na siebie uwagę Alexa patrząc na niego zza rozwianej kurtyny brązowych włosów.
-Hej. -rzucił towarzysko.
-Cześć. -odparła i miała już go wyminąć, ale wystarczyło jedno słowo by się zatrzymała.
-Stój. -rzekł Alex wkładając w to słowo cały swój urok. Kobieta zastygła w bezruchu wpatrując się w niego brązowymi oczami wyrażającymi pewność siebie i butny charakter. -Jak masz na imię?
-Zhana. -odpowiedziała z prostotą.
-Co robiłaś w tym korytarzu? -wskazał na korytarz po lewej, z którego wcześniej wyszła. Zhana spojrzała we wskazanym kierunku, a później leniwie przeniosła wzrok na Alexa. Przekręciła głowę jakby się zastanawiała nad odpowiedzią. Po chwili jej twarz pojaśniała i uśmiechnęła się głupio.
-Muszę przyznać, że zgubiłam się w tym wielkim domu. -wypowiedziała na wydechu. -Szukałam łazienki... wolnej łazienki. Bo wiesz, w tej za nami ktoś oglądał z bliska deskę sedesową, a w tej na piętrze dzieją się dziwne rzeczy. -Alex uniósł brwi w rozbawieniu. Była w pewien głupkowaty, pijacki sposób bardzo pociągająca.
-Pocałuj mnie. -nakazał jej bez ceregieli. Kobieta również uniosła brwii, ale w zdziweniu.
-Chłopcze ty to masz tupet. -zaśmiała się. -Nie dzięki, nie skorzystam z propozycji jeśli takową można było to nazwać. I proszę, zmień ton, bo zaczynam się denerwować. -nagle i niespodziewanie przestała odgrywać pijaną idiotkę i stała się groźną, silną kobietą mocno stojącą na nogach. Zbiła Alexa z pantałyku. Chłopak nie wiedział co powiedzieć. Jeszcze nigdy nikt nie oparł się jego urokowi.
-Kim ty jesteś? -zapytał w końcu.
-Już mówiłam: nazywam się Zhana.
-Nie pytam jak masz na imię, tylko kim jesteś?! -złapał ją za łokieć i wbił spojrzenie w jej oczy. Skupił całą swą moc w tym zdaniu. -Odpowiedz! -Zhana parsknęła śmiechem wyrywając się z uścisku.
-Jesteś naprawdę czarujący, kiedy robisz taką marsową minę. -powiedziała. -A teraz, odwal się gnojku, albo zrobię ci krzywdę. -Nieroztropnie Alex ponownie spróbował złapać kobietę. Okazała się szybsza i bardzo silna. Wywinęła się odsuwając się w bok i przywaliła z rozmachem pięścią w szczękę. Pięścią zakutą w żelazną rękawicę.
Alex upadł na podłogę pocierając zranioną szczękę. Kiedy podniósł wzrok kobiety już nie było jakby rozpłynęła się w powietrzu. Wściekły wstał z podłogi, poprawił koszulę i udał się do schowka matki.
Miał już zejść do piwnicy, kiedy zza węgła wypadła Gabrielle. Była poruszona. Jej długie, czarne włosy rozwiały się wokół twarzy, która zaszła ciemnością. Przez chwilę była naprawdę przerażająca. Czar prysł w chwili gdy złapała ciężko powietrze i wykrztusiła.
-Merissę zaatakowały wampiry. -wysyczała ze złością i strachem.
-Co?! -wypalił nie rozumiejąc. -Kiedy?
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. -ucięła rozmowę Gabrielle. Złapała brata za rękę i pociągnęła za sobą. -Musimy iść.
Wpadli do jadalni, gdzie czekali już na nich Maddox, Merissa i jakaś dziewczyna, której imienia Alex nie znał. Nieznajoma była roztrzęsiona. Siedziała na krześle, a jej ramiona drżały. Merissa stała obok wlepiając tempo wzrok w wypolerowany blat stołu. Maddox stał w najbardziej zacienionej części pomieszczenia. Coś było z nim nie tak. Oddychał ciężko zgięty wpół, z dłońmi na kolanach. Alex zauważył, że jego oczy mają szkarłatny połysk, który powoli przygasał.
-Co się stało? -zapytał Alex poważniejąc.
-Właśnie spuściliśmy łomot dwóm krwiopijcom. -powiedziała bez wyrazu Merissa. Słysząc jej głos Maddox drgnął. Cień szaleństwa w jego oczach znikł. Przeniósł wzrok na dziewczynę bełkoczącą pod nosem coś o wampirach. Alex dosłyszał jedynie skrawki: "to nie możliwe... wampiry nie istnieją... idiotka... sama czytam w myślach... nie... zwariowałam... głupia... po co tam lazłaś... ". Alex patrzył przez chwilę na nią z politowaniem.
-Mam kazać jej zapomnieć? -zapytał zebranych.
-Nie. -warknął Maddox. Jego głos był jakiś inny, przepełniony fizycznym bólem, z którym ten się zmagał. Jego zęby były lekko czerwone, jakby od... od krwi. Maddox podszedł spokojnie do dziewczyny. Wyciągnął ku niej ręce w przyjaznym geście, jakby chciał ją objąć. Niespodziewanie dziewczyna szarpnęła się prawie spadając przy tym z krzesła i zaczęła krzyczeć.
-Zostaw mnie! -wrzasnęła piskliwym głosem. -Jesteś jednym z nich! Nie dotykaj mnie! -Maddox odsunął się. Wyraz jego twarzy powiedział Alexowi, że odtrącenie przez ów dziewczynę bardziej dotknęło kuzyna niż atak wampirów.
-Dobra, wyjaśni mi ktoś w końcu co się stało? -choć niechętnie Merissa opowiedziała mu o tym jak wyszła do ogrodu i wpadła w zasadzkę dwójki wampirów -jeden był nieziemsko przystojny, drugi zaś był mężczyzną po trzydziestce, z długimi czarnymi włosami i niedogoloną szczęką, z którą Merissa miała wątpliwą przyjemność bliżej się zapoznać. Mimo powagi sytuacji Alex uśmiechnął się w duchu -w końcu nie specjalnie przepadał za kuzynką. Kiedy skończyła Alex powiedział.
-No, no, Maddy jestem pod wrażeniem. -zwrócił się do kuzyna.
-Nie kpij. -wtrąciła Gabrielle. -Sytuacja jest poważna. Myślę, że powinniśmy zadzwonić do matki.
-A co Deidre do tego? -parsknął Alex. -I tak w ogóle, co to za dziewczyna?
-Mandy Beck. -odparła Merissa siadając obok niej i obejmując ją. -Przyjaciółka Maddoxa.
-Szurnięta Mandy? -dopytywał Alex.
-Tak. -po raz pierwszy odezwała się Mandy. -Jestem Szurnięta Mandy, ba, jestem Popierdolona Mandy, która myśli, że umie czytać w ludzkich myślach i widuje wampiry, które przecież nie istnieją!
-Może ktoś wyprowadzi z sali rozhisteryzowaną dziewoję? -zasugerował Alex krzyżując ręce na piersi.
-Alex! -ponownie napomniała brata Gabrielle. Maddox zapalił papierosa. Mandy śledziła go wzrokiem, w którym czaił się strach.
-Maddox mógł byś wyjść? -rzekła Merissa.
-Co?! -syknął Maddox. -Nie ma mowy!
-Ona boi się ciebie. -powiedziała cicho Merissa. -Obiecuję, że zajmę się nią. I nie pozwolę Alexowi do niej mówić.
-Dzięki. -wtrącił się Alex. -Zupełnie jakbym miał zamiar zacieśniać więzi z Szurniętą Mandy.
-Ty też wyjdź Alex. -nakazała Gabrielle. -Jak widać niepotrzebnie cię wzywałam. Nie potrafisz nawet na chwilę spoważnieć.
-Ależ ja jestem poważny. -w tym czasie Maddox wyszedł niechętnie z jadalni. Patrzył przy tym na Mandy zbolałym wzrokiem.
-Powiedziałam, żebyś wyszedł. -powtórzyła Gabrielle. -Ja i Merissa zajmiemy się Mandy, a później zadzwonię do matki.
-I co jej powiesz? -zapytał buńczuczniej Alex. -Przyznasz, że bez zgody urządziliśmy imprezę? Powiesz jej, że zostawiliśmy otwarte bramy, dzięki czemu wampiry mogły bez przeszkód wejść na teren posiadłości?
-Coś wymyślę. -odparła niezbyt przekonywająco.
-Powodzenia z tym. -skwitował Alex i idąc za przykładem Maddoxa wyszedł z jadalni.
Na korytarzu zobaczył kuzyna z papierosem w jednej ręce i butelką whiskey w drugiej. Rozglądał się po powoli pustoszejącym salonie.
-Maddox?! -zawołał kuzyna. Tamten odwrócił się do niego przodem. Alex podszedł do niego i złapał za rękę -nie wiedział czemu to zrobił, jakby nakazał mu to sam instynkt. Obydwoje poczuli przepływającą przez nich magię. Było to tak jakby poraził ich prąd -w pierwszej chwili było nawet bolesne, jednak ból szybko osłabł zastąpiony przyjemnym, ciepłym mrowieniem. Maddox zamknął oczy i westchnął. Obydwoje natychmiast się uspokoili i poczuli dobrze. Nawet bardziej niż dobrze -przyjemnie i błogo. Pod skórą Maddoxa błysnęło fioletowo białe światło, które mignęło przez całą długość jego ciała, po czym zniknęło.
-Jesteś żółty. -powiedział Maddox jakby napalił się haszu.
-A ty fioletowy. -zaśmiał się Alex. Obydwaj zaczęli się śmiać. "To jest lepsze od jakiegokolwiek narkotyku." -stwierdził Alex. Zakręciło mu się w głowie. Podparł się o ścianę.
-Co ty robisz? -zapytał Maddox. -Czy to jakaś nowa zdolność? Teraz możesz hipnotyzować również dotykiem? -Alex zaśmiał się jeszcze głośniej.
-Nie, to nie tylko ja. -odpowiedział. -Tak wygląda dotyk jednego z nas. Przyjemne, prawda?
-I to jeszcze jak! -zawołał Maddox zapominając o wszelkich troskach. -Ale może na tym poprzestaniemy, bo zaczyna robić się dziwnie?
-Może według ciebie. -stwierdził cicho Alex. -Ależ ty jesteś ludzki, kuzynie. -Alex rozejrzał się po korytarzu. Wypełniały go cienie, które zdawało się, że żyły własnym życiem. Wazon w niszy po prawej mienił się żywymi barwami jakby zastąpiono starą emalię kamieniami szlachetnymi i kryształami, zaś kwiaty wewnątrz rozkwitły na nowo. Ściany oddychały w powolnym rytmie. Podłoga iskrzyła się i drgała.
Maddox odsunął się, wypuszczając z uścisku dłoń Alexa. Świat na powrót stał się zwykły, szary.
-Muszę już iść. -powiedział Maddox. Podszedł do chłopaka z irokezem -Jamesa jakiegoś tam i wyszeptał coś do jego ucha. Twarz Jamesa rozpromieniła się, a część światła Maddoxa spłynęła na niego. Razem poszli na piętro.
Alex stał oparty o ścianę i patrzył na kuzyna wchodzącego po schodach. Drzwi prowadzące do jadalni otworzyły się ze skrzypieniem.
-Zaczynałem się już zastanawiać co tak długo. -odezwał się do Gabrielle, nawet na nią nie patrząc. Dziewczyna westchnęła ze zmęczenia. Ona również oparła się o ścianę.
-Przez chwilę poczułam coś dziwnego. -powiedziała niewyraźnie.
-Co takiego? -zapytał z zaciekawieniem Alex.
-Nie wiem, ale to było tak jakby ściany zaczęły się wyginać, a całe powietrze z jadalni uszło do korytarza.
-Brałaś coś?
-Oczywiście, że nie! -fuknęła urażona. -Za kogo ty mnie bierzesz?!
-Nieważne. -uciął temat. -No więc...
-Więc co?
-Te wampiry. -podpowiedział. -Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu sobie poszły.
-Bo nie poszły sobie od tak. -odparła. -Maddox i Merissa dali im nieźle popalić. Kiedy się pojawiłam stali na przeciwko siebie. Wampiry przypatrywały im się tym swoim psychicznym wzrokiem, a nasze kuzynostwo... cóż, spalili się. Odkryli przed nimi swoje umiejętności.
-I tak pewnie o nich wiedzieli.
-Może tak, a może nie. W każdym razie ten młodszy powiedział, że jeszcze z nami nie skończyli i, że cytuję: "jeszcze się zabawimy", po czym zniknęli.
-A więc musimy się przygotować na zabawę. -stwierdził z prostotą Alex. Gabrielle jęknęła poddenerwowana.
-Idę zadzwonić do mamy. -powiedziała pozostawiając Alexa samego.
***
Zhana czekała w umówionym miejscu na największym w hrabstwie moście Wedear, na którym mieścił się również taras widokowy, z którego częściej skakali samobójcy, niż podziwiano widoki. Złodziejka przechadzała się po ów tarasie przyglądając się żelaznej rękawicy. Była ona niezwykle ciekawym artefaktem i Zhanę naszły wątpliwości czy sprzedać ją za dwa i pół miliona dolarów. Ale to był zwykły kaprys, oznaka nieprofesjonalizmu, którym panna Eckledon się szczyciła. Nie mogła zerwać umowy, choć bardzo by tego chciała. Poza tym już jakiś czas temu domyśliła się czym jest jej zleceniodawca. Z nocnymi istotami nie należało zadzierać nawet jeśli dzierżyło się rękawicę zapewniającą odporność na magię.
Na zjazd na taras widokowy wjechała leniwie czarna limuzyna. Zhana przymknęła oczy, kiedy światło reflektorów padło na jej oczy. Po chwili z limuzyny wynurzyły się dwa kształty.
Kiedy tylko znalazły się w świetle dostrzegła ludzkiego szofera ubranego w ciemny uniform i czapeczkę, która Zhanie wydawała się zwyczajnie idiotyczna, oraz kobieta w grubym futrze z norek. Kobieta była urzekająco piękną wampirzycą. Szła równym krokiem z wysoko uniesioną głową. Miała jasne włosy do ramion ułożone w eleganckie, łagodne fale jak femme fatale ze starych filmów noir, których Zhana była fanką.
Złodziejka niespodziewanie zdała sobie sprawę, że zna ów wampirzycę. Szybko powstrzymała się od rozwarcia w niedowierzaniu ust. Oto miała przed sobą wschodzącą gwiazdę gangsterskich filmów sprzed osiemdziesięciu lat, która zastygła w czasie. W prasie podawano, iż Charlotte Spencer przedawkowała leki antydepresyjne i zmarła w swoim mieszkaniu, ale jak się okazało przedawkowała nie leki, a wampirzą krew.
Charlotte niosła niewielkie drewniane pudełko w swoich drobnych dłoniach ozdobionych czerwonym lakierem i niezliczoną ilością złotych pierścionków, oraz bransoletek. Zatrzymując się wprawiła w ruch potężne futro, w którym ukrywała swoje wiotkie ciało. Ubrana była w "małą czarną", a złote łańcuszki z fantazyjnymi wisiorami zwisały z jej cienkiej szyi. Prezentowała się lepiej niż w "Zauroczeniu", gdzie zagrała kobietę mafijnego bossa -jak można się było spodziewać miała widowiskową śmierć, przed którą zdążyła kilkukrotnie zaprezentować swoje wdzięki.
-Witam, panno Eckledon. -odezwał się szofer. To z nim Zhana rozmawiała przez telefon i to on złożył zamówienie na żelazną rękawicę Flavini Ironglove.
-Dobry wieczór. -odpowiedziała unosząc wysoko podbródek. Starała się nie gapić na martwą Charlotte Spencer swoją idolkę, ani na czarną walizkę, którą trzymał szofer.
-Mogę zobaczyć artefakt? -zapytał wyniośle mężczyzna. Zhana uniosła dłoń machając przed oczami tamtego rękawicą. Uśmiechnął się. Tymczasem Charlotte przypatrywała się ciekawskim, głodnym wzrokiem Zhanie.
-Skoro wszystko się zgadza, proponuję odebrać zapłatę i zapomnieć o całej sprawie. -powiedział szofer otwierając walizkę, w której znajdowała się gotówka. Zhana zajrzała wymownie do środka.
-Umawialiśmy się na dwa i pół miliona. -zauważyła.
-Druga walizka znajduje się już w pani samochodzie. -Zhana uniosła brwi pytająco.
-Nie lubię tracić czasu. -po raz pierwszy odezwała się wampirzyca posyłając złodziejce uśmiech, który ta tak dobrze pamiętała ze szklanego ekranu. Była idealną uwodzicielką.
-Więc mamy coś wspólnego... -rzekła Zhana. Miała już wypowiedzieć imię wampirzycy, ale szybko się zreflektowała -to nie było by zbyt rozsądne, ani też bezpieczne.
-Mogę? -zapytała delikatnie Charlotte otwierając szkatułkę, którą podsunęła tak, by Zhana mogła włożyć do niej rękawicę.
-Oczywiście. -odparła układając artefakt na miękkiej wyściółce z materiału. Mężczyzna podał walizkę Zhanie. -Myślę, że to już wszystko. Polecam się na przyszłość.
-Może skorzystamy z oferty. -odpowiedziała dwuznacznie wampirzyca mierząc wzrokiem Zhanę.
Czym prędzej odwróciła się i udała się do samochodu. Czuła na plecach wzrok wampirzycy. Miała wrażenia, że tamta zaraz się na nią rzuci, ale na szczęście Zhany nic takiego nie nastąpiło. Odetchnęła dopiero, kiedy wyjechała na drogę. Gdyby nie miała przy sobie skradzionej werbeny z pewnością poszła by z Charlotte, kiedy ta raczyła ją kokieterią. Zhana wolała nawet nie zastanawiać się jak by się to skończyło.