Joan Elliott Pickart
Cynamonowy wirus
– Poruczniku Santini, co pan będzie robił po odejściu z policji? Jakie ma pan plany?
– Żadnych wyjaśnień, proszę mnie przepuścić.
– Poruczniku, ponad sześć miesięcy temu powrócił pan z Włoch, gdzie odbywał pan staż w ramach programu wymiany policjantów. Czy rozważa pan możliwość powrotu do Italii?
– Żadnych wyjaśnień – powtórzył Vince Santini. Szedł szerokim, jasno oświetlonym korytarzem kwatery głównej, z trudem przeciskając się przez tłum reporterów.
– Ludzie, czy nie macie nic ciekawszego do roboty? Często się zdarza, że gliniarze rezygnują z pracy w policji. To żadna rewelacja.
– Pana przypadek to sensacja – powiedziała jakaś kobieta. – Wytypowano pana na praktykę do Italii, rozwiązał pan większość prowadzonych przez siebie spraw, od pierwszego dnia ożywił działania kwatery głównej i odnosił pan sukcesy. Teraz pan odchodzi. Dlaczego? Jakie są pana plany na przyszłość?
Vince potrząsnął głową, marszcząc brwi.
– Żadnych wyjaśnień.
– No, poruczniku, niechże się pan złamie.
– Nie mam nic do powiedzenia.
Vince popchnął drzwi i opuścił budynek. Na schodach prowadzących w stronę chodnika reporterzy wręcz przepychali się, by dotrzymać mu kroku. Listopadowe niebo nad Los Angeles było zachmurzone, a chłodny, ponury i szary dzień nie wpływał na poprawę coraz gorszego nastroju Vince'a.
„To oczywiste – pomyślał. – Musiał być przeciek w departamencie". Reporterzy dowiedzieli się, że tego popołudnia porucznik-detektyw Vincent Santini spotkał się z komisarzem i wręczył mu swoją oficjalną rezygnację. Nie spodziewał się jednak ataku prasy na swoją osobę. Gdyby tylko mógł zwiać tym błaznom, w ciągu godziny zapomnieliby, kim był. Faktem jest, że przez kilka lat jego nazwisko wielokrotnie pojawiało się w gazetach w związku ze sprawami, które prowadził. Ale emerytowany policjant dla reporterów jest tylko nudnym gliniarzem i gdyby zniknąć im z oczu, to przestaliby się nim zajmować.
– Poruczniku, pracował pan w wywiadzie, zanim przeszedł pan do policji. Czy myśli pan o pracy w jednej ze specjalnych agend rządowych?
– Żadnych wyjaśnień. – Vince zatrzymał się na dole schodów. Nie miał ochoty ciągnąć ich za sobą do miejsca, gdzie zaparkował samochód. – Słuchajcie – powiedział, odwracając się twarzą do tłumu. – Nie próbuję utrudniać współpracy. Po prostu nie mam nic do powiedzenia. Zamierzam na kilka tygodni wziąć urlop, odpocząć, przemyśleć sprawy i podjąć decyzję.
– Urlop?! Gdzie pan wyjeżdża? Vince potrząsnął głową.
– Nie dajecie mi odetchnąć, a ja naprawdę mogę tylko powtórzyć – żadnych wyjaśnień. Teraz ustąpcie mi z drogi. Mam dość...
Przerwał mu pisk opon i wszystkie głowy odwróciły się w kierunku pobocza. Mały jasnoczerwony samochód zatrzymał się gwałtownie przy komisariacie. Nie wyłączając silnika, młoda kobieta otworzyła energicznie drzwi i podbiegła w kierunku grupy zgromadzonej na chodniku.
Jej szybkie i zdecydowane ruchy sprawiły, że tłumek zdezorientowanych reporterów rozstąpił się jak Morze Czerwone. Runęła w kierunku Vince'a, przylgnęła do niego całym ciałem i zarzuciła mu ręce na szyję.
Vince zachwiał się lekko pod wpływem nieoczekiwanego zderzenia, po czym instynktownie przygarnął obejmującą go kobietę.
– Kochanie – powiedziała wystarczająco głośno, by ją wszyscy słyszeli. – Jest mi tak okropnie przykro, że się spóźniłam. Wybaczysz mi?
Patrzyła na niego przesadnie błagalnym wzrokiem i przewracała kokieteryjnie oczami.
Vince nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Zielone oczy kobiety iskrzyły się figlarnie i wesoło. Krótkie kasztanowate włosy okalały bardzo ładną twarzyczkę z zawadiackim piegowatym noskiem i miękkimi zmysłowymi ustami.
Nie miał najmniejszego pojęcia, kim była ta kobieta i dlaczego rzuciła mu się na szyję, odczuwał natomiast zupełnie wyraźnie ucisk jej małych jędrnych piersi, obciągniętych jedynie bladozielonym podkoszulkiem, i smukłych, odzianych w dżinsy nóg. Uświadomił sobie także, że jej bliskość wyzwala w nim pożądanie.
– Wybaczam ci – powiedział, wciąż się uśmiechając.
– To wspaniale – powiedział słodko. – Ruszajmy więc, kochanie.
Jestem pewna, że ci wspaniali ludzie nam to wybaczą. Wskoczymy po prostu do autka i ruszamy. Dobrze?
„Ratuje mnie od reporterów" – pomyślał nie dowierzając. Chyba że sama jest reporterką i ma więcej sprytu niż inni. Jeżeli tak jest, zajmie się tym później. Na razie...
– Chodźmy stąd – powiedział. Złapał ją za rękę i ruszył w kierunku czerwonego samochodu. – Do zobaczenia! – krzyknął przez ramię do zaskoczonych takim obrotem sprawy dziennikarzy.
– Będę prowadziła – oznajmiła. – Mój samochód jest kapryśny.
– Świetnie.
Gdy tylko zdołał wcisnąć swoje metr dziewięćdziesiąt i z trudem zamknął drzwi, samochód wystrzelił do przodu. Oparł się ręką o tablicę rozdzielczą i spojrzał uważniej na kobietę.
Kimkolwiek była, w pełni zasługiwała na miano kobiety atrakcyjnej w całym tego słowa znaczeniu. Prowadziła przy tym jak szaleniec i cud, że nie owinęła swojego „autka" wokół słupa telefonicznego.
– Mogłabyś troszkę zwolnić. Nie jedziemy przecież obrabować banku. Ci reporterzy na pewno nie zdążyli wsiąść do swoich samochodów, aby nas ścigać.
Skinęła głową i trochę zwolniła.
– Proszę bardzo.
Vince westchnął głęboko i spojrzał na nią znowu.
– Nienawidzę być wścibski, ale kim jesteś i dlaczego uratowałaś mnie przed reporterami?
– Trzymaj się – powiedziała i przejechała ze świstem na żółtym świetle.
– Gdzie się podziewają policjanci, gdy są potrzebni? – mruknął.
– To dowcipne – zauważyła i rozparła się w fotelu.
„Do licha! – pomyślała Katha Logan. – Co ja zrobiłam?" Zgarnęła Vince'a Santiniego z chodnika i wiozła go ze sobą, oto czego dokonała.
Jego zdjęcia widziała w gazetach kilka razy, ale rzeczywistość ją zaskoczyła. Był niesamowity – wysoki, dobrze zbudowany, o oliwkowej skórze i czarnych jak węgiel włosach i oczach.
Miał długie muskularne nogi i szerokie ramiona, a jego surowe męskie rysy były absolutnie wspaniałe. W obcisłych, wyblakłych dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli prezentował się jak współczesny bóg romański. A ona go porwała. No, niekoniecznie porwała. Mimo wszystko był bardzo szczęśliwy, gdy odjechali.
– Hej! – powiedział. – Zanim spotkam Stwórcę, gdy wjedziesz w boczną ścianę budynku, czy mógłbym się przynajmniej dowiedzieć, kim jesteś?
– Tak, oczywiście. Katha Logan. – Uśmiechnęła się, a po chwili ponownie zaczęła obserwować ruch uliczny.
– Katha Logan – powtórzył. – Katha, niezwykłe imię i podoba mi się... A więc, Katho Logan, o co tu chodzi?
– Potrzebuję twojej pomocy. Przyjechałam do śródmieścia i dowiedziałam się, że jesteś w kwaterze głównej, bo akurat składasz rezygnację. Muszę przyznać, że, jak dla mnie, wybrałeś zły moment.
Czytałam o tobie tyle dobrego w gazetach. Jedna z moich przyjaciółek mówiła, że niedawno prowadziłeś sprawę serii napadów rabunkowych na składy alkoholowe – wiesz, jej ojciec jest właścicielem jednego z tych składów – no, i złapałeś facetów w kilka dni. To mnie przekonało.
Zrozumiałam, że jesteś odpowiednim człowiekiem, aby załatwić tę sprawę.
Odetchnęła głęboko.
– Ale zrezygnowałeś właśnie teraz, gdy jesteś mi potrzebny. Do licha!
Mimo to zdecydowałam, że mógłbyś chociaż przedstawić swoją opinię o całym tym bałaganie, mimo że nie jesteś już w policji. Dlaczego odszedłeś?
Zresztą mniejsza o to, nie moja sprawa. Gdy dojechałam do komisariatu i zobaczyłam stłoczonych wokół ciebie reporterów, pomyślałam, że nigdy nie zdołam do ciebie dotrzeć. Pobiegłam po swój samochód, podjechałam pod wejście i, jak mówią, reszta to już historia. – Wzięła głęboki oddech, jakby zabrakło jej powietrza. – Rozumiesz?
Vince przytaknął z rozmysłem.
– Tak. Myślę, że dokładnie zrozumiałem. Przypuszczam, że ma pani kłopoty i potrzebny pani detektyw. Nie jestem już jednak oficerem policji, panno Logan.
– Ech, mów do mnie Katha, a ja też będę mówić ci po imieniu.
Dobrze? Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś już gliniarzem, Vince, ale nie oddałeś przecież swojego rozumu razem z rewolwerem i odznaką. Czy nie mógłbyś po prostu wysłuchać mnie do końca i powiedzieć, co o tym sądzisz? – Nagle zmarszczyła brwi. – Do licha! To na nic.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie jesteś już opłacany z moich podatków. Domyślam się, że prowadząc dochodzenie, robiłbyś to jako prywatny detektyw, a ci faceci biorą krocie. – Westchnęła. – W takim razie to wszystko, jeśli chodzi o moją sprawę. Gdzie mam cię wysadzić? Sądzę, że chciałbyś wrócić po swój samochód, mam rację?
– Wolnego – powiedział, podnosząc rękę. – Za wcześnie jeszcze, by wracać pod komisariat. Jestem pewien, że reporterzy nadal się tam kręcą.
Tak naprawdę, to Vince wiedział, że prasa dawno już sobie poszła. Po prostu nie chciał jeszcze rozstawać się z czarującą, choć trochę zwariowaną Kathą Logan. Była tak orzeźwiająca jak powiew wiosennego powietrza. Co prawda nie jego typ, tym niemniej interesująca.
Może wysłuchać jej historyjki i wskazać kogoś z policji, kto mógłby pomóc. Był jej ostatecznie coś winien za uwolnienie od pismaków.
– Słuchaj – powiedział. – Dlaczego nie mielibyśmy napić się kawy w tamtej kafejce na górze. Nogi mi już zdrętwiały, tak jestem tutaj wciśnięty.
– Zgoda.
Vince zamknął oczy, gdy Katha przecinała dwa pasy ruchu, by wepchnąć się na parking obok kafejki. Wcisnęła hamulce i westchnęła.
– No, jesteśmy.
– Żyjemy – wymamrotał. – To doprawdy zadziwiające. – Otworzył drzwi i wygramolił się z auta.
W kawiarni zamówili kawę i ciastka. Vince odchylił się do tyłu, luźno założył ręce na piersiach.
– Twoja kolej, Katho. Cały zamieniam się w słuch.
„Gadaj zdrów" – pomyślała. Był mężczyzną wspaniałym w każdym calu. Przypomniała sobie przez moment, jak czuła się w mocnych ramionach Vince'a, gdy tuliła się do niego przed kwaterą główną. Ekstaza, ot co. Sprawiał wrażenie takiego dobrego i mocnego. Była wtedy świadoma swej witalnej kobiecości, czuła się bezpieczna, zamknięta w uścisku bardzo męskiego faceta.
„Kobiety muszą chodzić za nim stadami" – dumała. Atrakcyjne kobiety w szałowych strojach, z długimi zadbanymi paznokciami. Blondynki. Najprawdopodobniej przepada za blondynkami, które wyglądają przebojowo w jego ramionach. Z pewnością nie była w jego typie... Myśli te przygnębiły ją. Ma wystarczająco dużo kłopotów i niepotrzebne to smutne wzdychanie nad mężczyzną, który nie zaszczyciłby jej dwukrotnym spojrzeniem.
– Katha?
– Ach, przepraszam, przez minutkę śniłam na jawie! – Wyprostowała się, uniosła podbródek, co sprawiło, że ich spojrzenia się spotkały.
– Prowadzę firmę Logan & Logan – przepisywanie i redagowanie tekstów – która...
– Przepraszam – powiedział, podnosząc rękę. – Jest was dwoje Loganów. – Był ciekaw, czy tamten to jej mąż. Nie nosiła wprawdzie obrączki, ale to nie dowód, że nie jest zamężna. Ten drugi Logan był prawdopodobnie jej mężem.
– Tak, dwoje Loganów – powiedziała Katha. – Ja i... – Przerwała, bowiem kelnerka stawiała właśnie na stoliku ich kawę i ciastka.
„I?" – Vince ponaglił ją w myśli, po czym zwymyślał sam siebie. Właściwie co to za różnica, kim był ten drugi Logan.
– ... mój ojciec – powiedziała Katha, gdy kelnerka odeszła.
Zanim się zorientował, jego twarz rozjaśnił uśmiech.
– Ach, twój ojciec! Prowadzisz firmę z ojcem. Miło mi. Kontynuuj więc swoją opowieść.
– Nie, to nie ma sensu – powiedziała. – Nie jesteś już policjantem. Twój intelekt tak, ale ty nie, a mnie nie stać na jego opłacenie.
– Nie martw się o to. Gdy poznam fakty, będę cię mógł polecić właściwej osobie w odpowiednim wydziale.
– Rozumiem. Dobrze, powiem ci w czym rzecz. Pracuję poza domem.
Mieszkam zresztą w domu ojca. Moimi klientami są głównie studenci uczelni w rejonie Los Angeles i kilka małych firm. Nanoszą swoje prace na dyskietki, zwykle bez ładu i składu, i przesyłają je do mojego komputera przez modem. Otrzymuję wydruk komputerowy w tej pierwotnej formie, przeredagowuję go i przepisuję. Tekst w końcowym kształcie dostarczany jest zamawiającemu przez posłańca. Jest wielu ludzi, którzy nie potrafią dobrze pisać, a ja ze swoimi usługami wychodzę im naprzeciw.
– Pomysłowe. Ja sam piszę na maszynie dwoma palcami, a moje prace na uczelni nie należały do tych, którym przyznawano nagrody.
– Dzięki bezbłędnym pracom rośnie renoma naszej firmy i otrzymujemy coraz to nowe zamówienia. Mam sekretarkę, ale gdy przychodzi nawał prac semestralnych, muszę wynajmować dodatkową maszynistkę, aby podołać zamówieniom. Kod umożliwiający połączenie z moim modemem wysyłany jest do szkół i firm. Klient może zakodować swoje nazwisko i umieścić je w harmonogramie, aby w określonym czasie otrzymać swoją pracę. Wszystko to przebiega niesamowicie sprawnie, zobaczysz, gdy już się w tym zorientujesz. Uczelnie mają pracownie komputerowe z wyposażeniem, które jest potrzebne studentom do przesłania mi swoich prac.
Vince szybko spałaszował swoje ciastko, wypił kawę i skinął głową.
– W porządku, wiem o co chodzi. W czym więc problem?
Katha rozejrzała się i pochyliła w jego kierunku. Mówiła cichym głosem.
– Vince, wczoraj przez mój modem przeszła wiadomość, która nie była dla mnie przeznaczona. To był błąd w przekazywaniu. Znalazła się nagle w moim „koszyku przedruków".
– I co?
Otworzyła portfel i wyciągnęła złożony kawałek papieru. Ponownie się rozejrzała i postukała lekko jednym palcem w kartkę papieru.
– Przeczytaj to – powiedziała.
Vince zauważył zakłopotanie na jej twarzy, po czym skierował swoją uwagę na kartkę.
– Wprowadzono wirus, by zmienić wykaz opieki społecznej pod koniec miesiąca – przeczytał cicha – Przygotuj się na przestawienie adresów przed pierwszym. – Spojrzał w oczy Kathy.
– Mam nadzieję, że wiesz, co to znaczy. Dla mnie to bełkot.
– Rzeczywiście wiem, co to znaczy. W żargonie komputerowym, wirus, czasami nazywany „łobuzem", jest kodem ukrytym w oprogramowaniu, który wydaje określone polecenie w ustalonym czasie.
Wirus jest nielegalny, został wpisany przez kogoś, kto zdołał złamać kod programu. To poważne przestępstwo.
– Rozumiem cię, mów dalej.
– Ta wiadomość mówi, że wirus umożliwia zmianę wykazu adresów opieki społecznej, co oznacza, że czeki nie zostaną doręczone właściwym ludziom. Instruuje on drugą stronę, by wpisała nową, fałszywą listę adresów w dokładnie określonym czasie. Myślę, że czeki zostaną wysłane pod te adresy i będą zrealizowane, zanim właściwi adresaci zgłoszą, że ich nie otrzymali. Jest to operacja, która za jednym posunięciem przyniesie przestępcom ogromny zysk, nieprawdopodobną sumę pieniędzy.
Vince wpatrywał się w nią, w wiadomość, znowu w nią. Tak, to możliwe, ale jak ktoś zdołał wymyślić coś podobnego? Wydawało się to niepojęte i śmieszne. Przypomniał sobie jednak historyjkę, którą usłyszał chyba rok temu, o uczniu, który zdołał zakłócić pracę kilku tysięcy komputerów rządowych przy pomocy psotliwie wprowadzonego wirusa. Wysiłek, jaki należałoby włożyć w ten rodzaj przestępstwa, był zniechęcający – co Katha zasugerowała – ale skoro ktoś naprawdę znał swoje komputery...
– Nie wierzysz mi, prawda? – powiedziała miękko.
Zmrużył oczy, bacznie przyglądając się jej twarzy. Była tak piękna i malowała się na niej taka szczerość, że chociaż wieloletnia praktyka nakazywała mu sceptycyzm, to wiedział, że nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby tak po prostu od niej odszedł. Zaczął mówić, ale mu przerwała.
– Vince, musisz mi wierzyć. System opieki społecznej w tym mieście za dwa tygodnie przestanie nagle funkcjonować, jeżeli nie odnajdziemy tego wirusa. Ludzie będą głodni, pozbawieni środków na utrzymanie, na opłacenie mieszkań... Lista ciągnie się i ciągnie.
– Ale wiemy, że wirus tam jest. „Zakładając – pomyślał – że ta wiadomość jest prawdziwa".
– Nie rozumiesz? Jeżeli nie znajdziemy wirusa, przestanie działać program drukujący adresy ściśle według ustalonego harmonogramu.
Zostanie on całkowicie wymazany. Jeżeli nawet zaczęliby w tej minucie wpisywanie nazwisk zgodnie z nowym programem, nie skończyliby w terminie, by uzyskać czeki do pierwszego.
– Jak zamienią właściwie adresy na fałszywe?
– Widocznie mają hasło do głównego systemu. Wymazuje się oryginalną listę adresów i na jej miejsce wpisuje fałszywą. Źródło transmisji jest Bóg wie gdzie. Czeki i koperty są drukowane z nowymi adresami i wysyłane. Nikt nie zauważy nic złego, ponieważ ta procedura powtarza się co miesiąc Potrząsnął głową.
– Nie do wiary. – Ale zaczynał w to wierzyć.
– Prawie nie zmrużyłam oka ostatniej nocy, myśląc o tym przez cały czas. Można wykryć wirusy w programie, chociaż jest to niesamowicie trudne. To długie godziny nudnej pracy, ale może się udać. Rzecz w tym, że oszuści zaprzestaną działania w tym mieście, gdy uświadomią sobie, że ich plan został zablokowany. Pojadą do innego dużego miasta i zaczną znowu.
Trzeba ich koniecznie złapać, Vince.
– Ejże! – powiedział, przykrywając jej rękę swoją. – Nie przejmuj się tak bardzo. Jesteś naprawdę zdenerwowana. – Uderzył ją kciukiem w nadgarstek.
„Ma taką małą dłoń – pomyślał. – Delikatną, ze skórą miękką jak płatek róży". Katha Logan naprawdę myślała o ludziach. Autentycznie martwiła się o otrzymujących zasiłki z opieki społecznej, których czeki mogły być w niebezpieczeństwie.
– Przypuszczam, że powiedziałaś o tym ojcu.
– Nie – odrzekła, wyciągając rękę. – Nie powiedziałam ojcu. On jest...
Nie powiedziałam i już. Tylko ty wiesz.
– Wiadomość przeszła przez twój modem przypadkowo. Jak sądzisz, czy spostrzegli już, że źle trafiła?
– Być może, ale niekoniecznie. Jeżeli nastąpi obniżenie mocy, wiadomość może zagubić się całkiem i musi być ponownie wysłana. Byli nierozważni, że przesyłali coś takiego przez modem. Znają się z pewnością bardzo dobrze na komputerach, ale są mało przewidujący.
– I będzie to pracowało na ich niekorzyść. Muszę stwierdzić, Katho Logan, że prawdopodobnie trafiłaś na prawdziwe gniazdo os.
– Czy to oznacza, że mi wierzysz? Miałam nadzieję, że ty... Och, możesz przynajmniej powiedzieć mi, z kim powinnam porozmawiać w policji.
Vince odwrócił głowę, by popatrzeć przez okno. W skupieniu przymrużył oczy.
Zainteresowanie Kathy wirusem osłabło, gdy obserwowała jego profil. Miał rysy jakby wyrzeźbione w kamieniu: prosty nos, wystające kości policzkowe i prostokątne szczęki. Był wspaniały.
– Vince?
Odwrócił się, by na nią spojrzeć.
– Nie powinnam cię porywać z chodnika w taki sposób, jak to zrobiłam. Musi to być męczący dzień dla ciebie. Nie sądzę, aby decyzja o odejściu z policji była łatwa do podjęcia.
– Nie, nie była łatwa, ale dojrzewała od dłuższego czasu i była spóźniona. Nie zraziłem się do pracy w policji. To polityka dobrała się do mnie, biurokracja, piętnaście przepisów w najprostszej sprawie. Nie odpowiadałem na pytania reporterów, ponieważ nie lubię być przyciskany do muru w ten sposób. Sedno sprawy polega na tym, że wiem dokładnie, jakie są moje plany. Otwieram swoją własną agencję detektywistyczną. Od teraz, Katho Logan, jesteś moim pierwszym klientem. Jak to brzmi?
– Nie, nie. Nie mogę się zgodzić, ponieważ nie mogłabym ci zapłacić.
Poza tym program opieki społecznej nie jest mój, należy do miasta. Ja przypadkiem jestem świadoma, w jakim niebezpieczeństwie znalazł się ten system.
– Prawda, ale pomyśl i o tym, że jeżeli przekażemy sprawę policji i będzie jakiś przeciek informacji, stracimy jakąkolwiek szansę złapania tych facetów. Pomyszkuję trochę na własną rękę, zobaczę, do czego się dogrzebię, zanim zdecydujemy się iść na policję. – Uśmiechnął się do niej. – To będzie dobry trening dla mnie, pozwoli mi przekonać się, jakim będę detektywem. Bez opłat. Wszystko na koszt firmy. Co o tym myślisz?
– To brzmi rozsądnie, oprócz jednej małej zmiany, którą muszę uczynić w twoim planie.
– To znaczy?
– My będziemy myszkować. Jako wspólnicy. Zobaczymy, do czego uda się nam dobrać. Jestem w to wciągnięta z własnej woli, Vincento Santini, i zamierzam doprowadzić sprawę do końca. Poza tym potrzebujesz mojego doświadczenia w obsłudze komputerów. Jesteśmy więc wspólnikami?
Patrzył na nią przez chwilę, potem pojawił się na jego twarzy uśmiech. – Panno Logan, będziemy rzeczywiście nierozłączni. Przeszył ją dreszcz, gdy zobaczyła błysk w ciemnych oczach Vince'a. „Och! Do licha! – pomyślała drugi raz tego dnia. – Co ja zrobiłam?"
O północy Vince odrzucił koce i nagi wstał z łóżka. Przeszedł przez pokój do dużego okna. Zasłony były odsunięte, co umożliwiło mu podziwianie efektownych świateł, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Z wysokości dwudziestu pięter widział samochody na drogach, pojazdy pojawiające się jak mrówki maszerujące w szeregu.
Jedną ręką ścisnął framugę okna, a drugą masował kark, chcąc rozluźnić spięte mięśnie. Denerwowało go, że nie może się odprężyć, uspokoić myśli i spać. Miał świadomość, że przegrał bitwę z myślami o niespokojnych wydarzeniach dnia.
Pierwszy raz od wielu lat poczuł się całkowicie, przygnębiająco samotny.
– Cholera! – wymamrotał, potrząsając głową.
Decyzja o odejściu z policji dojrzewała długo. Frustracja i złość zbierały w nim w związku z wciąż piętrzącymi się przepisami, zasadami i polityką, wstrzymującymi postęp przy każdym posunięciu, utrudniającymi każde śledztwo. Nie chcąc zepsuć swojej reputacji, musiał odejść.
Ale teraz w ciszy nocy decyzja ta ciążyła mu bardzo. Czuł się jak rozbitek unoszony przez fale, płynący bez celu, samotny, bezradny.
„Głupota" – strofował sam siebie. Przecież starannie zaplanował każdy następny krok, zanim jeszcze zamknął tamtą sprawę. Podanie o pozwolenie na pracę w charakterze prywatnego detektywa zostało przyjęte i nowiutka karta identyfikacyjna spoczywa bezpiecznie w portfelu. Broń i pozwolenie na nią leżą w szufladzie stolika. Oficjalnie jest już prywatnym detektywem.
Sądził, że narastające tej nocy zniecierpliwienie jest zrozumiałe. W jego życiu zachodziły zasadnicze zmiany, ale skąd to uczucie, że stracił coś, czego nowa praca mu nie da?
Vince odwrócił się od okna, mamrocząc następne przekleństwo. „Szalony" – powiedział o sobie. Czuł się wyczerpany z powodu braku snu. Oto stał całkiem rozbudzony, podczas gdy Katha spała prawdopodobnie smacznie jak niemowlę.
Katha Logan.
Wrócił do łóżka, przeciągnął się, założył ręce pod głowę i gapił się w sufit. Opanowała wszystkie jego myśli.
Ładna, zdrowa Katha z puszystymi rudymi lokami, dużymi, zielonymi oczami i kilkoma piegami na nosie. Katha, która wskoczyła w jego ramiona, była jakby stworzona właśnie dla niego. Katha, jego wspólnik w śledztwie, które prowadzi jako prywatny detektyw.
Ogarnęła go senność. Śliczna... śliczna Katha.
Katha usiadła sztywno na łóżku, całkiem przebudzona, jakby nią ktoś potrząsnął. Spojrzała na zegar, zobaczyła, że było prawie wpół do pierwszej i zakłopotana zamrugała kilka razy oczyma.
Dlaczego się obudziła? Czy coś usłyszała? Nie, wszędzie było cicho, a jednak zerwała się ze snu, jakby to był ranek, a nie chwila po północy. Jakie to dziwne.
Ułożyła się znowu na poduszce i złożyła ręce na brzuchu. „Śpijże" – nakazywała sobie. Miała zbyt wiele pracy następnego dnia, by pozwolić sobie na nie przespaną noc. Rozsądni ludzie śpią. Vince Santini najprawdopodobniej śpi.
Vince Santini.
„Ale facet" – pomyślała uśmiechając się. Nie była ekspertem w męskich sprawach, ale nawet ona, gdy patrzyła, wpatrywała się... no dobrze, gapiła się na ten nieprawdopodobny okaz męskiego gatunku, wiedziała, że jest wspaniały. Duży, silny, śniady i piękny. Gdy jej dotykał, uśmiechał się i mówił do niej swoim głębokim, przejmującym głosem, topiła się jak masło w słońcu.
Zaczynają jutro i musi przestać zachowywać się przy nim jak ciamajda. Jest jego wspólnikiem w bardzo ważnym dochodzeniu. Tak, jutro nada właściwy kształt swoim działaniom.
A dzisiaj? Dzisiejszy wieczór należał do niej. Był opromieniony kuszącymi myślami o Vincencie.
Vince... Ziewnęła. Nadchodził sen.
Vince Santini.
Następnego dnia o pierwszej Katha usadowiła się w foteliku naprzeciw Vince'a i uśmiechnęła do niego. Wmawiała sobie, że jej serce stuka gwałtownie, ponieważ przebiegła parking obok restauracji i że śmieszne poruszenie w żołądku było spowodowane głodem. Ale patrząc na ładną twarz Vince'a, na jego uśmiech, wiedziała, że się okłamuje. Trzy sekundy w jego obecności i cała była roztrzęsiona. Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Gdy rozsądek zawodzi, należy to ukryć. Nigdy nie będzie wiedział, że działa na jej zmysły.
– Cześć! – powiedziała wesoło. – Przepraszam za spóźnienie. Musiałam czekać na posłańca, by zabrał przepisane teksty, potem ruch uliczny był srogi i... Ale już jestem, gotowa do pracy, wspólniku.
– Nie jesteś aż tak spóźniona – powiedział, dając sygnał kelnerce. – Zamówmy lunch. Na co masz ochotę?
– Obojętne co, byle coś wrzucić na ruszt, poruczniku.
– Co? – zapytał, wybuchając śmiechem.
– To żargon policjantów. Słyszałam w telewizji. Jak widzisz, nie jestem całkowitą nowicjuszką, jeżeli chodzi o pracę w policji.
– To budujące – powiedział, wciąż chichocząc. – Co chcesz jeść, asie?
Zamówili hamburgery, frytki i koktajl czekoladowy. Vince obserwował, jak Katha rozkładała serwetkę na kolanach.
Wyglądała niesamowicie w słonecznie żółtym swetrze i ciemnych marynarskich, jak mu się wydawało, spodniach; rzucił okiem na jej smukłe nogi i zgrabną pupcię, gdy ulokowała się na kanapie. Policzki miała zarumienione, a jej oczy wyglądały jak szmaragdy. Gdy uśmiechnęła się, jej twarz promieniała, a ciepło spływało w dół jego ciała. Była taka... realna. Tak, to dobre słowo. Poczuł nagłe pragnienie pociągnięcia jej przez stół w swoje ramiona i całowania aż do utraty tchu. Na to z pewnością miałby ochotę.
– No więc – powiedziała, odrywając go od niesfornych myśli. – Kiedy zaczynamy? I od czego?
– Wolnego, Katho. Lepiej będzie, jeżeli coś wyjaśnię. Ty będziesz w tle jako doradca. Jesteś ekspertem od komputerów. Ja będę prowadził dochodzenie i przychodził do ciebie z każdym problemem. Co o tym sądzisz?
Uniosła się i pochyliła w jego kierunku, zmrużyła oczy.
– To nie fair. To moja sprawa, panie Sanitni. Ja ją odkryłam i jesteśmy wspólnikami w śledztwie. Nie będziesz miał całej przyjemności czajenia się w ciemności, podczas gdy ja będę odstawiona na półkę. To jest po prostu nie w porządku. – Usiadła z powrotem i zdecydowanie skinęła głową.
Przez moment Vince wpatrywał się w sufit, potem ich spojrzenia się skrzyżowały.
– Po pierwsze, panno Logan, nikt nie mówił o czatowaniu w ciemności.
– Ale ty stoisz na czatach. Wszyscy policjanci to robią. Widziałam to...
– W telewizji. Wspominałaś już. Policjanci spędzają więcej czasu na wypełnianiu raportów w trzech egzemplarzach każdy niż na czatowaniu. A po drugie, nie chcę, abyś w widoczny sposób brała w tym udział. To niemałe przedsięwzięcie. Mówimy o ohydzie, w której chodzi o dużą sumę pieniędzy, i ci ludzie nie pozwolą się tak po prostu powstrzymać. Gdyby to policja prowadziła dochodzenie, prawdopodobnie wycofaliby się po usłyszeniu pierwszych pogłosek o jej zainteresowaniu się wydziałem opieki społecznej. W przypadku mojej osoby, jeżeli nawet mają kogoś wewnątrz, kto udziela im wskazówek, uznają, że jeden człowiek nie stanowi dla nich zagrożenia.
– Słowo daję – powiedziała złośliwie – mówisz żargonem policyjnym jak na zamówienie. Mała operacja, ktoś wewnątrz... Straszne.
Zaczął się śmiać.
– Po prostu słuchaj uważnie, dobrze?
„Jest naprawdę jak oddech świeżego powietrza – pomyślał. – Absolutnie zachwycająca".
– Czas minął. Oto nasz lunch. Uśmiechnęła się.
– Nie pasuje do ciebie ten koktajl czekoladowy. Duzi, twardzi policjanci powinni pić kawę... czarną.
– Piję – powiedział, uśmiechając się również – jeżeli nie ma możliwości zamówienia koktajlu czekoladowego. – Uświadomił sobie, że przez ostatnie dziesięć minut więcej się uśmiechał i śmiał głośno, niż prawdopodobnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Energia Kathy była zaraźliwa. Było wspaniale tak długo, jak zapominał, że musi się koncentrować na poważnej sprawie. – Jedz, Katho.
Przez kilka minut jedli w ciszy, po czym Katha zapytała:
– Masz rodzinę, Vince?
– Skąd takie pytanie? Myślałem, że cała jesteś zajęta tym potencjalnym przestępstwem.
– Nie jestem pewna – powiedziała poważnie – czy dyskutowanie o takich sprawach podczas jedzenia dobrze wpływa na trawienie. Dlatego pytam, czy masz rodzinę.
– Policjanci nie przestają rozmawiać o swoich sprawach nawet podczas jedzenia, bo nigdy by nic nie rozwiązali. Ale niech będzie, jak chcesz. Nie, nie mam żadnej rodziny.
– Żadnej?
– Nie. Moi rodzice zginęli w wypadku drogowym, gdy miałem siedem lat. Wychowywał mnie dziadek. Zmarł dziesięć lat temu.
– Nie byłeś nigdy żonaty?
– Nigdy. Sądzę, że praca w policji nie sprzyja poważnym związkom, nie mówiąc już o małżeństwie. A koszty rozwodu, są zbyt wygórowane.
Podjąłem taką decyzję wiele lat temu i teraz jako prywatny detektyw nie zmienię zdania.
– Och!
– Och? Zdziwiona? Większość ludzi traktuje tę opinię jako wyzwanie do dyskusji.
– Każdy ma prawo dokonać własnego wyboru – powiedziała, lekko wzruszając ramionami. – Nigdy nie zamierzasz się żenić. W porządku. – To, co ścisnęło jej serce, absolutnie nie było rozczarowaniem. – Czy mogę prosić o ketchup?
Wręczył jej butelkę.
– A ty? Logan & Logan to ty i twój ojciec. Czy jest was więcej Loganów?
– Nie. Tylko nas dwoje. Moja matka zmarła cztery lata temu. Ja już skończyłam studia i rozpoczęłam pracę. Prowadziłam usługi przepisywania na maszynie w moim mieszkaniu.
– A teraz połączyłaś się z ojcem i mieszkasz w jego domu?
– Tak. Z ojcem... Można tak powiedzieć.
– Dlaczego? – zaciekawił się Vince. – Czy jest jakiś szczególny mężczyzna w twoim życiu? – Pytał nie dlatego, żeby go to obchodziło, oczywiście. Prowadził właśnie jałową rozmowę, ponieważ dyskusja o pracy w policji podczas jedzenia nie wpływa dobrze na trawienie. – Wiesz, mężczyzna, który myśli po linii małżeństwa, dzieci, hipoteki.
– Byłam zaręczona z chłopcem, którego poznałam na uczelni.
Mieliśmy się pobrać po jego obronie pracy magisterskiej z matematyki, ale gdy przeprowadziłam się do domu mojego ojca, on... – Przerwała. – No, po prostu nie wyszło. Naprawdę nie miałam czasu na poważny związek, ponieważ... ponieważ byłam bardzo zajęta rozwijaniem firmy Logan & Logan.
– Rozumiem – powiedział Vince, choć tak naprawdę nie rozumiał.
„Czegoś tu brakuje – pomyślał – czegoś mi nie powiedziała". Jej oczy przestały się iskrzyć. Boże, jej oczy były pełne wyrazu. Lepiej, żeby nigdy nie grała w pokera.
– Hmm, zgaduję, że chciałabyś wyjść kiedyś za mąż, mieć dzieci...
Patrzyła na niego dłuższą chwilę.
– Tak – powiedziała cicho. – Może kiedyś. Był niezadowolony z jej melancholijnego tonu i posiłek skończyli w ciszy. Gdy kelnerka zabrała talerze, poprosił o czarną... kawę. Katha oświadczyła, że nic więcej już nie przełknie.
– Mam pytanie – powiedział, gdy kawa stała już przed nim. – Ten „łobuz", jak go nazwałaś, który sprawił, że wiadomość przeszła przez twój modem, to tylko przypadek, czyż nie?
– Tak przypuszczam. Nie mieliby powodu celowo przesyłać mi tej wiadomości.
– Jakie są szanse na jej powtórzenie?
– Nie mam pojęcia. Skinął głową.
– Warto byłoby to sprawdzić. Czy jesteś wolna przez kilka godzin?
– Tak. Moja sekretarka jest w domu i pracuje nad tym, co ma być gotowe na dziś po południu.
j Mogę się skoncentrować na naszej sprawie. – Zauważył, że jej oczy iskrzyły się znowu.
– A więc zabierajmy się do pracy. Ja prowadzę. Zdumienie jej było ogromne, gdy okazało się, że celem był wspaniały jacht, stojący w ekskluzywnej przystani.
Na pokładzie powitał ich wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna trochę po trzydziestce. Katha spostrzegła, że był bardzo przystojny, miał jasno-brązowe włosy o słonecznych smugach, ciemną opaleniznę i promienny uśmiech. Ale nie był tak przystojny jak Vince, nie tak dobrze zbudowany, nie miał też brązowych oczu z bursztynowymi plamkami, takich jak zniewalające oczy Vince'a. Był urzekającym mężczyzną ubranym w wąskie dżinsy i rybacki sweter, ale nie mógł nawet próbować się równać z siłą męskości Vincenta.
– Jak się masz, do diabła, Vince? – zapytał, potrząsając ręką Vincenta i uderzając go w ramię. – To wspaniale, że cię widzę.
– Katho – powiedział Vince – poznaj Tandera Ellisa.
– Cześć! – Katha uśmiechnęła się.
– Witam na pokładzie, piękna damo. Dzięki tobie to skromne i trochę lepkie otoczenie nabiera blasku.
– Zignoruj go. – Vince roześmiał się. – On jest znanym pochlebcą.
Tander, kontroluj się, Katha przyszła ze mną i ze mną odejdzie.
– Tak? – zdziwił się Tander.
– Właśnie, Pojmujesz?
– Tak jest, sir – powiedział Tander. – Ranisz oczywiście moje wrażliwe serce, ale to nie pierwszy raz. Jeżeli mówisz, że Katha jest twoją damą, Vince, więc tak jest. Nie ma problemu.
– Ale... – niepewnie zaczęła Katha.
– Dobrze – powiedział Vince.
„Wielkie nieba" – pomyślała. Czuła się jak kość, o którą ktoś się targuje. Ale czuła też, że jest bardzo kobieca i piękna. Dama Vincenta? To nie była prawda, oczywiście, ale to ślicznie brzmiało. „Nie... Zapomnij o tym. Po prostu zapomnij!"
– A więc, Vince, odszedłeś z policji. Nie zdziwiło mnie to, ty buntowniku. Byłem zdumiony, że tak długo tkwiłeś w tym systemie. Jakie masz plany? Czy zamierzasz w końcu żyć z pieniędzy po dziadku i korzystać z uciech?
Katha spojrzała szybko na Vince'a. Spadek? Czyżby Tander Ellis sugerował, że Vince jest zamożny?
– Nie – odpowiedział Vince. – Te pieniądze są w rękach pośrednika od lokaty kapitału.
– Nudne – jęknął Tander. – Wiązałem z tobą nadzieje, gdy kupiłeś mieszkanie w drapaczu chmur, ale ty kontynuowałeś zabawę w policjantów i złodziei.
– Dalej to robię. Jestem teraz prywatnym detektywem.
Tander machnął ręką.
– Przepadłaś, Katho. Jak na tak piękną kobietę, masz wstrętny gust, jeśli chodzi o mężczyzn. Ja wiem, jak się bawić i korzystać z milionów, które są w moim zasięgu. Popłyń ze mną, moja księżniczko, do egzotycznych krajów.
– Nie mogę dzisiaj. – Roześmiała się. – Mam tysiące rzeczy do zrobienia.
– Niech to cholera!
– Tander – powiedział Vince – chciałbym wykorzystać troszkę twój mały móżdżek. Katha i ja pracujemy nad sprawą, którą mi przedstawiła.
– Poważnie?
– Poważnie.
– Zejdźmy więc na dół i usiądźmy wygodnie. Ten wiatr od wody jest chłodny. – Tander z radości zatarł ręce. – Poważnie. Ech! Santini, jesteś tym, czego potrzebuję, by przerwać nudę bezczynnego bogacza.
Dech jej zaparło, gdy zobaczyła wspaniały pokój, do którego Tander ich zaprowadził. Dominowały królewski błękit i złoto, ciemne drzewo i błyszczący mahoń, a krzesła i sofy obciągnięte były skórą. Na podłodze leżał gruby niebieski dywan.
Katha usiadła na środku sofy i rozglądała się dookoła.
Tander skierował się w jej kierunku, ale zatrzymało go spojrzenie Vince'a. Zaśmiał się i potrząsnął głową, podnosząc ręce do góry na znak pokoju.
– Dobrze, dobrze. Po prostu sprawdzam podwójnie. I tyle. – Opadł niezdarnie na ogromny fotel. – Katha jest twoja, rozumiem. Rozumiem.
„Znowu zaczynają" – pomyślała Katha wzdychając. Ktoś obserwujący to wszystko wywnioskowałby, że Katha Logan jest wyłączną własnością Vincenta Santiniego.
Patrzyła, jak odwrócił się od popielatej zasłony. Nie należała przecież do niego. On nie chciał żadnego poważnego związku. Nawet gdyby chciał, nie była w jego typie, nie używała też tego rodzaju sztuczek, do których, jak jej się wydawało, był przyzwyczajony. Nie wolno jej przywiązywać wagi do ogarniającego ją ciepła, które było spowodowane zachowaniem Vince'a demonstrującym, że „ta kobieta jest moja".
Odwrócił się, by położyć marynarkę na oparciu krzesła, a jej oczy zrobiły się okrągłe na widok pistoletu zatkniętego z tyłu za pasem.
Podnosząc oczy, zauważył jej zdziwienie.
– Nawyk – powiedział. – Z przyzwyczajenia noszę pistolet. Dzisiaj nie jest potrzebny.
– Pamiętam, że kilka razy w dawnych czasach byłem bardzo zadowolony, że go miałeś – powiedział Tander. – Wyciągnąłeś nas z potrzasku, Vince.
– Ty zrobiłeś to samo dla mnie.
– Byłeś oficerem policji, Tander? – zapytała Katha.
– Ja? Mój Boże, nie. Wiele lat temu razem załatwiliśmy kilka szalonych i niezbyt czystych spraw dla CIA. To było w czasach naszej beztroskiej młodości. Byliśmy nawet bliscy kupienia domku na wsi. Do tej pory mile wspominam ten nonsens. Nasz problem polegał na tym, że rzeczywiście wierzyliśmy, iż jesteśmy niezniszczalni. I, co najważniejsze, okazało się, że jesteśmy.
Vince roześmiał się i usiadł obok Kathy, kładąc rękę na oparciu za jej plecami.
„Też coś!" – pomyślała oburzona. Było tyle innych miejsc, gdzie mógł usiąść, ale usadowił się tuż obok niej. Czuła jego ciepło, lekki zapach piżmowej wody po goleniu, widziała wspaniałe mięśnie ud rysujące się pod miękkim materiałem dżinsów. Do cholery z nim. Posuwał się w tej grze za daleko.
Odchrząknęła głośno.
– Z pewnością mieliście wiele fascynujących przygód, ale myślę, że teraz powinniśmy się skoncentrować na obecnej sprawie.
– Tak, madame – powiedział Vince uroczyście, udając, że nie widzi jej pochmurnego spojrzenia. – Oto szczegóły, Tander.
O niczym nie zapominając, Vince złożył sprawozdanie z tego, co zaszło.
– Czy to, co zacytowałeś, brzmi dokładnie jak słowa przesyłki, którą Katha odebrała na swoim modemie?
– Tak – potwierdziła. Otworzyła portfel i wyciągnęła kartkę papieru. – Chciałbyś to zobaczyć?
Ze zmarszczonymi brwiami, przemierzając pokój w tę i z powrotem kilkakrotnie, czytał w skupieniu zapisaną informację.
Katha obserwowała go. Ten wysoki, muskularny mężczyzna o włosach w słoneczne pasma przywodził jej na myśl uwięzionego w klatce lwa. Instynktownie wyczuwała, że jest równie silny jak Vince. Beztroska i niefrasobliwość są tylko pozą. W rzeczywistości Tander to silna osobowość.
– W czym problem, Ellis? – zapytał w końcu Vince. – Przeczytałeś to co najmniej tuzin razy. Fakty są, jakie są. Ktoś podszywa się pod wydział opieki społecznej, by obrabować wielu ludzi, których na nic nie stać, a ja chcę go mieć.
Tander zatrzymał się i spojrzał na Vince'a.
– Do licha, Santini! – powiedział, targając jeszcze bardziej zmierzwione już przez wiatr włosy. – Nie pamiętam, abyś kiedykolwiek postępował pochopnie, a teraz widzę, że gotów jesteś skoczyć na łeb, nie wiedząc, jak głęboka jest woda.
Vince zmrużył oczy.
– O czym, do cholery, mówisz? Czyż nie umiesz przeczytać tego, co masz przed oczami? Katha wyjaśniła mi, co to jest wirus.
– Świetnie – powiedział Tander. – Miło wiedzieć, że nie jesteś za stary, by nauczyć się czegoś nowego. Moim jednak zdaniem... – Zawahał się i spojrzał na Kathę. – Nie oburzaj się, Katho, dobrze? Ale bądźmy rozsądni.
Tę informację można wytłumaczyć na wiele sposobów.
– Ach tak... ! – zaczęła Katha, bo jakoś nie mogła wymyślić nic inteligentnego. – Ach...
– Co z tobą, Tander? – zapytał Vince niezbyt cicho.
– Zaskakujesz mnie, Vince – powiedział Tander, podnosząc głos. – Jesteś cholernie dobrym gliniarzem, zawsze postępujesz metodycznie i ostrożnie. Zbierasz fakty i składasz je w całość jak zawiłą zagadkę. Gdy czegoś brakuje, wychodzisz i znajdujesz to. Ale to? – Pomachał kartką w powietrzu. – Prujesz przez fale pełną parą, byle do przodu. Czy nie mógłbyś zwolnić na minutę?
– Nie ma czasu!
– To co, że nie ma. Przypuszczasz, że ta wiadomość dotyczy systemu opieki społecznej w mieście. A jeśli się mylisz? To może być... Cholera, nie wiem. Kod imion dla gry komputerowej, w którą grają jakieś dzieci i używają modemów do przeniesienia ostatniego posunięcia, lub cokolwiek innego.
Vince wymamrotał przekleństwo. Obaj, zdenerwowani do granic wytrzymałości, nie odrywali od siebie oczu. Napięcie z każdą sekundą narastało.
„Panowie – pomyślała Katha – pistolety i dystans dziesięciu kroków. Proszę, nie poplamcie dywanu krwią".
– Czy Katha wygląda na idiotkę?! – wrzasnął Vince. – Rozszyfrowała tę wiadomość dla mnie i rozumiem ją dokładnie tak, jak powiedziała. Jeśli nie chcesz się włączyć w to, powiedz od razu, a Katha i ja pójdziemy sobie.
Tander otworzył usta i szybko zamknął je znowu. Popatrzył na Kathę, na Vince'a, znowu na Kathę, a jego spojrzenie spotkało się z pochmurnym wyrazem twarzy Vince'a. Skrzywił usta w lekkim uśmiechu, błysk przekory pojawił się w jego oczach.
– Dobrze, Santini – powiedział, uśmiechając się szerzej. – Wygrałeś.
Zrobimy, jak chcesz. Przyłączam się. – W gruncie rzeczy nie zrezygnowałby za żadne skarby. – Rzekłbym, że to może być bardzo, bardzo interesujące. – Zachichotał „Co to znaczy?" – zastanawiała się Katha.
– Co to znaczy? – zapytał Vince, prawie warcząc.
– Nic. Po prostu nic nic. – powiedział Tander niewinnie. Wręczył kartkę Kathy i znowu usiadł niedbale w fotelu. – Mów dalej.
Vince gapił się na Tandera przez chwilę, jakby chciał odgadnąć jego myśli. Napięcie osłabło, powoli się uspokoili.
„A jeśli Tander ma rację? – pomyślała Katha. – Jeżeli robię wiele hałasu o nic?"
– Dobrze – odezwał się Vince. – Pytanie. Jakie są szanse, aby następna wiadomość przeszła przez modem Kathy?
– Trudno wywnioskować. – Tander wzruszył ramionami. – Nagły wzrost mocy mógł wcisnąć to w rejon Kathy, ale prawdopodobieństwo powtórzenia się tego jest niewielkie. Jeśli będziecie mieć szczęście, zdarzy się to znowu bez żadnej rozsądnej przyczyny. Oczywiście, musieliby całkiem zgłupieć, by przesyłać znowu coś takiego przez modem. Szanse nie są duże, ale warto sprawdzić.
– Jak? – zapytał Vince.
– Drukarka śledząca. Mam szykowne małe urządzenie, które prześledzi każde połączenie odbierane przez modem Kathy aż do źródła, z którego zostało nadane.
– Czy to jest legalne? – Katha była ostrożna. Tander spojrzał na nią zdziwiony.
– Oczywiście, że nie, serduszko.
– Aha. – Uśmiech pojawił się na jej twarzy.
– Zacznijmy więc od tego – postanowił Vince. – Katha, a twój ojciec?
Czy chcesz poinformować go o tym, co się dzieje?
– Ja... przemyślę to – powiedziała, bawiąc się paskiem od swetra.
Vince i Tander wymienili szybkie spojrzenia, a Vince zapytał:
– Czy możesz dostać się do programu w wydziale opieki społecznej, tego, który zawiera adresy odbiorców, by poszukać wirusa?
– Nie ma sprawy. Dam wam to urządzenie i podłączcie go do modemu Kathy, ale miejcie się na baczności. Ci faceci na pewno znają swoje komputery, a my działamy zgodnie z założeniem, że rzeczywiście spartaczyli robotę. Jest mała szansa, że doszli do tego, gdzie trafiła źle nadana wiadomość. Mówiłeś, że Katha pracuje w domu swojego ojca.
Proponuję, abyś złożył jej dyskretną wizytę w nocy, aby podłączyć drukarkę do modemu.
– Dobry pomysł – rzekł Vince. – Katha nie powinna być kojarzona ze mną, zanim nie będziemy pewni swoich racji. – Położył rękę na jej ramieniu.
– Poinformuję o rym policję, ale jeszcze nie teraz.
Nie wiedziała, czy nie chciał informować policji, bo tak jak Tander miał wątpliwości, czy nie zinterpretowała źle tej wiadomości. Czy dlatego położył rękę, tę mocną, ciepłą, uspokajającą rękę na jej ramieniu? Doprowadzał ją do szaleństwa. I denerwował. Miała już dość tej gry, którą prowadził z Tanderem.
– Byłabym wdzięczna, panowie – powiedziała sztywno – gdybyście przestali rozmawiać o mnie tak, jakby mnie tu nie było. Mam głos i chcę, by mnie słuchano. Nikt nie przychodzi do mojego domu w środku nocy bez mojego pozwolenia. Będziecie mnie traktować w tej sprawie jak równego partnera lub... – Podniosła podbródek. – Pójdę z tym gdzie indziej.
Vince poruszał ustami jak ryba wyrzucona na brzeg, wreszcie machnął ręką i nic nie powiedział. Tander wybuchnął śmiechem.
– Santini, drogi przyjacielu, trafiła kosa na kamień. Będziesz miał pełne ręce roboty.
Vince skradał się bezszelestnie w kierunku alejki. Noc była czarna jak atrament, chmury skryły księżyc i srebrne gwiazdy, nie przepuszczając najmniejszego promyczka światła.
Jego oczy szybko przywykły do ciemności. Mijał ciemne i ciche o tej porze domy i tylko psy szczekały, wyczuwając go z daleka.
Dom Kathy znajdował się na osiedlu starszych, dobrze utrzymanych, pojedynczych, piętrowych domów. Mówiła mu, że jest czwarty od rogu i teraz idąc liczył.
A jednak czaił się w cieniu, chociaż Kathy twierdziła, że nie ma o tym mowy. Czeka na niego, tak jak zaplanowali, by go wpuścić tylnymi drzwiami do domu.
Katha czeka, by przyszedł do jej domu.
„Na litość boską! – złajał sam siebie. – Cóż za idiotyczna myśl". Przekręcał w myślach fakty, wyciągając fałszywe wnioski. Dlaczego więc brzmiało to... tak miło? Dlaczego uśmiechał się jak idiota, skradając się alejką pełną kubłów na śmieci? Czy Katha Logan nie przestanie zaprzątać jego umysłu chociaż na dziesięć minut?
Nawet pod prysznicem nie przestawał wyobrażać jej sobie. Gdy w myślach zobaczył ją stojącą obok, poczuł, jak ogarnia go palące pożądanie. Tulił ją nagą w swoich ramionach, całował delikatnie, później bardziej namiętnie, aż...
Potrząsnął głową zły na samego siebie. Nagle usłyszał jakiś hałas. To tylko kot przebiegł mu drogę i z przejmującym miauczeniem zniknął w ciemności. Szedł dalej, kierując się do drewnianej furtki, która prowadziła na podwórze domu Kathy. Zatrzymał się i obserwował ciemny dom. Miał tam wejść, podłączyć drukarkę i wyjść. „Ściśle określone zadanie" – powiedział sobie stanowczo. Obojętnie jaki to czar rzuciła Katha na niego, miał tego dość. Prowadził samotne życie.
Ale Katha czeka na niego.
– Santini – wymamrotał – zamknij się.
W ciemnej kuchni przy stole siedziała Katha. Była tak napięta, że zaczynały już ją boleć mięśnie.
Doszła do wniosku, że czajenie się w ciemności zupełnie jej nie odpowiadało. Było wyczerpujące nerwowo i sprawiało, że człowiek czuł się we własnym domu jak złodziej. Nie będzie więcej tego robić. Zostawi to Vincentowi.
Westchnęła. Od czasu, gdy rozstali się z Vince'em po opuszczeniu jachtu Tandera, wzdychała już wiele razy. Wzdychała, ilekroć jego postać pojawiała się przed jej oczyma, a zdarzało się to niestety często.
Znowu westchnęła. Po raz kolejny nakazała sobie spokój i przesunęła się na krześle, by znaleźć dogodniejszą pozycję. Od czasu, gdy opuścili jacht Tandera, biła się z myślami. Z jednej strony odczuwała ciepłe, drażniące pożądanie, które ją przeszywało, gdy Vince był w pobliżu, z drugiej jednak strony coś jej szeptało, że demonstracyjna zaborczość Vince'a jest tylko aktorstwem.
A ona chciała, by pragnął jej naprawdę!
Wcale nie. Absolutnie nie. W jej życiu nie ma miejsca dla mężczyzny, dla poważnego związku. A nawet gdyby było, Vince nie jest odpowiednim kandydatem. Traci więc czas, myśląc o nim i wzdychając. Dlatego zrezygnuje. To jest wystarczająco proste.
Westchnęła.
– Ach, gdyby można się głośno wykrzyczeć – powiedziała, potrząsając głową. W tym momencie usłyszała ciche pukanie do tylnych drzwi.
Skoczyła na równe nogi, prawie przewracając krzesło.
– Wielkie nieba – wyszeptała, przyciskając rękę do łomocącego serca. Cholerny Vince przestraszył ją na śmierć. I co z tego, że wiedziała, iż miał nadejść lada chwila. I tak ją przestraszył.
Przeszła przez kuchnię i energicznie otworzyła drzwi. Vince wszedł, zamknął drzwi z lekkim skrzypnięciem i oparł ręce na biodrach.
– Nawet nie zapytałaś, kto tam.
– Cii... A któż inny mógł to być? – zapytała. – Nie mam zwyczaju przyjmować gości, którzy czają się w ogrodzie w ciemnościach nocy.
– To mógł być ktokolwiek. Powinnaś sprawdzić, zanim otworzyłaś drzwi.
– Ci... To moje drzwi, panie Santini, i będę je otwierać, gdy będzie trzeba.
– Do diabła, ostra jesteś, ale pamiętaj, że to, co robimy, to nie zabawa.
– Nie? No właśnie, gdzie kończy się zabawa, a zaczyna rzeczywistość? Czy możesz mi odpowiedzieć?
– O czym ty mówisz?
Po ripoście przyszła refleksja. „Co za głupota, że to powiedziałam". Nie zamierzała mu mówić, jak denerwujące było przedstawienie, które miało miejsce na jachcie Tandera. Kiedy wreszcie nauczy się trzymać język za zębami?
– I? – zapytał Vince.
Cofnęła się o krok. Vince nagle wydał się za duży, za silny i zbyt masywny, gdy górował nad jej drobną, odzianą w czerń sylwetką. Był potężny, piękny i przyjemnie pachniał, i...
– Nie – wyszeptała. – Zapomnij o tej rozmowie. Pokażę ci moje biuro, byś mógł podłączyć to urządzenie do modemu.
Vince spojrzał na nią z ukosa. Wydawała się taka drobna, taka krucha i wrażliwa. Przyjęła go gotowa do działania, teraz cofa się, zaczyna skupiać na sobie. Nie powinien na nią wrzeszczeć, wejść nagle, nie mówiąc nawet „cześć". Nie była wyszkolonym oficerem policji, przygotowanym do potajemnych spotkań. Była prawdopodobnie niesamowicie zdenerwowana, może nawet przerażona. Cholera, był czasem taki wstrętny.
– Hej! – powiedział delikatnie. Uniósł ręce i ujął jej twarz, kciukami pocierał jej miękkie policzki. – Słuchaj, ja... Ach, do licha...
Pochylił głowę i pocałował ją.
Katha zdrętwiała zaskoczona. Oparła ręce na twardej klatce piersiowej Vince'a, zdecydowana odepchnąć go i powiedzieć, że jest arogancki, skoro sądzi, że może ją całować tylko dlatego, że ma na to ochotę. Ale gdy poczuła smak jego ust, puściła tę myśl w niepamięć.
Przesunęła ręce do góry, poczuła jego silne mięśnie i wsunęła końce palców w gęste czarne włosy. Wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie.
„Właśnie na to czekałem" – pomyślał pośpiesznie. Czekał wieczność na ten pocałunek, na to, by tulić jej ciało, ale, Boże, warto było czekać! Jej usta smakowały jak słodki nektar. Kołysała się obok niego, mocno przytulona, a krew łomotała w jej żyłach. Namiętność rozgorzała w szalony ogień.
Przewidział ekstazę pocałunku, ale teraz chciał więcej. Chciał mieć ją całą. Wybiegł myślami naprzód, widząc ją nagą obok siebie; jej rude loki, ożywioną twarz, oczy przyćmione pożądaniem dla niego, tylko dla niego. Objął ją jeszcze mocniej, w stałym rytmie sięgając coraz głębiej językiem. Jęk wydobył się z jego piersi.
Katha doznała pożądania, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyła. Gdy nabrzmiałe piersi przyciskała do jego torsu, czuła słodki ból, który tylko on mógł złagodzić dotykiem swych silnych, ale delikatnych rąk. Czuła drżenie nóg, a ciało pulsowało w rytmie pocałunku. Była całkowicie świadoma każdego milimetra swego ciała i nawet skóra doznawała uczucia mrowienia z powodu pożądania. Wszystko było wzniosłe – smak ust Vince'a, jego imponująca siła, zapach jego mydła, wody toaletowej i ten najważniejszy, niepowtarzalny zapach męskości. Miał sprężyste ciało, podczas gdy jej było miękko ukształtowane; byli jak dwie części układanki, które wspaniale pasują do siebie. I to, że przyciskał ją mocno, było dowodem, że jej pragnął.
„Czy rzeczywiście on cię pragnie, Katho Logan?" Przypomniała sobie, jak na jachcie Tandera przyrzekała, że nie stanie się ofiarą jego sztuczek.
Opuściła ręce na jego piersi i odepchnęła mocno. Uwolnił ją z uścisku, a ona cofnęła się i oparła o szafkę. Wciągnęła niespokojnie powietrze, ale nie próbowała mówić. Chciała, aby rozpalone drżeniem ciało uspokoiło się.
Vince zamrugał, otrząsnął się i wrócił do rzeczywistości. Czuł się tak, jakby dostał czymś w głowę. Palący go żar osłabł, zostawiając mieszane uczucia. Wpatrywał się w Kathę i widział ją w ciemności tak wyraźnie, jakby kuchnia była doskonale oświetlona. Powoli spojrzała mu w oczy, wyraz jej twarzy był smutny. Miała lekko rozchylone usta, proszące wręcz o dalsze pocałunki. Zacisnął dłonie, z trudem opanowując chęć ponownego jej objęcia.
– Co... – Jego głos był zachrypnięty od pożądania, odchrząknął. – O co chodzi?
– To nie powinno się zdarzyć – wyszeptała.
– Do diabła, dlaczego nie? – zapytał głośno. – To było nieuniknione i ty o tym wiesz. Coś się pojawiło między nami od początku. Narastało i groziło wybuchem. Pragnęłaś tego pocałunku tak samo jak ja.
– Nie...
– I pragnęłaś mnie. Czułem to, czułem, że dawałaś całą siebie. I Bóg wie – kontynuował, przeciągając ręką po włosach – jak bardzo cię pragnąłem. – Przerwał. – Do licha, przestań patrzeć na mnie, jakbyś bała się mnie śmiertelnie. Nie wziąłem nic, czego nie dawałaś. Ten pocałunek był odwzajemniony. Jeszcze trochę, a kochalibyśmy się.
– Nieprawda! Ten pocałunek nie powinien mieć miejsca i nigdy się nie powtórzy.
Przesunął się do przodu, położył ręce na blacie szafki, łapiąc ją w zasadzkę. Dzieliły ich tylko centymetry, a on mówił głosem cichym i starannie modulowanym, patrząc jej prosto w oczy.
– Nie powtórzy się? Jesteś tego tak bardzo pewna? Gdybym cię pocałował właśnie teraz, czy nie odwzajemniłabyś pocałunku tak jak przedtem?
– Nie. Ja... – Nie. Powinien koniecznie odsunąć się od niej! Czuła nie tylko ciepło emanujące z jego ciała, ale i wciąż pulsujące w niej pragnienie.
– Nie ma mowy – powiedział i przycisnął swe usta do jej ust.
Pocałunek był brutalny, jakby Vince chciał ukraść każdy jej oddech, każdą jej myśl. To był jakiś urok. Pragnęła Vince'a Santiniego. Dotykała go językiem, przytulała do niego swe ciało, a namiętność potężniała tak, jak nigdy dotąd. Jęknęła cicho, dając więcej, biorąc więcej i chcąc więcej.
Pocałunek stał się delikatniejszy, a Vince rozkoszował się jej słodyczą. Napełniony nią po brzegi poczuł narastające aż do bólu pożądanie. Pulsujące, tętniące w najintymniejszych zakamarkach jego ciała.
Po chwili w dalekich zakątkach stłamszonego namiętnością umysłu odezwały się echem wcześniejsze słowa. Było to pytanie Kathy, gdzie kończy się gra, a zaczyna rzeczywistość. Jaka gra? O czym, do licha, mówiła? Nie prowadził tutaj żadnej gry.
Podniósł głowę i plasnął w przełącznik na ścianie. Kuchnia ożywiła się jasnym światłem. Zamrugał kilka razy, zmarszczył brwi i popatrzył na Kathę. Powoli otworzyła oczy i przymrużyła je z powodu blasku.
– Dlaczego włączyłeś światło? – szepnęła.
– Udawaj, że wstałaś po szklankę mleka – odburknął. – Nie będzie nic dziwnego w tym, że poszłaś do kuchni w środku nocy. – Boże, była taka piękna. Miała usta wilgotne, jakby nabrzmiałe... jego pocałunkami i tak właśnie powinno być. Włosy opadały na ramiona w wyzywającym nieładzie, gdyż błądził w nich palcami. Wypieki na policzkach i błędny wzrok mówiły mu, że go pragnie. Tylko jego.
– Chciałbym, abyś wyjaśniła mi to, co mówiłaś wcześniej.
– Co mówiłam? – zapytała, wpatrując się w niego rozmarzona.
– Katho, dalejże, wygadaj się. To bardzo ważne.
– Jeszcze jak! – powiedziała, kiwając głową.
– Wspaniale – wymamrotał. – Katho, proszę, posłuchaj mnie. Co miałaś na myśli, gdy pytałaś, gdzie skończyła się gra, a zaczyna rzeczywistość?
– Ach to. – Machnęła energicznie ręką w powietrzu. – Po prostu wygłupiałam się. Nie przypisuj temu żadnego znaczenia. – „Nie mam ochoty nic wyjaśniać" – dodała w myśli. Takie słowa nie przeszłyby jej przez usta.
Wyłączyła światło. – Tyle właśnie czasu potrzeba na wypicie szklanki mleka. Straszne, nic teraz nie widzę. Będziemy musieli poczekać, aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności, zanim zabiorę cię do biura.
Potykałabym się o meble, jeśli teraz spróbowałabym iść.
– Moje oczy szybko przyzwyczajają się do ciemności, gdybyś więc powiedziała mi, gdzie jest twoje biuro... – Przerwał i uderzył ją lekko kciukiem po ustach. – Ale ty naprawdę to powiedziałaś, Katho – kontynuował cieplejszym tonem. – O prowadzeniu gry. Naprawdę nie wiem, co miałaś na myśli, ale jestem przekonany, że między nami nie może być mowy o grze. Porozmawiaj ze mną i nie udawaj, że nigdy nie wypowiedziałaś tych słów.
Katha westchnęła mimo danego sobie przyrzeczenia, że nie będzie tego robić.
– Vince, jestem zmęczona. To był bardzo długi dzień, a teraz marnujemy noc. Potrzebuję trochę snu. Może po prostu podłączymy drukarkę do modemu i damy sobie spokój? Jestem naprawdę wyczerpana.
„Cholera! – pomyślał. – Nie ma zamiaru powiedzieć, o co jej chodziło". Przynajmniej nie teraz. Ale nic nie zostało wyjaśnione i nie wolno o tym zapominać. Odłoży to, ale z pewnością wkrótce wyjaśni dokładnie.
– Dobrze, Katho. Tak zróbmy. Wkrótce odejdę, abyś mogła się przespać. Za kilka minut nie będzie mnie tutaj.
„Nie musiał mówić tego tak radośnie" – pomyślała Katha. To, że był tu, nie było dla niej wcale przykre. Te pocałunki były... Och, Boże, po prostu niesamowite! Przerażenie ją ogarnęło, gdy uświadomiła sobie, jak je odwzajemniała, ale były podniecające i... Lepiej będzie, jeżeli zacznie myśleć o czymś innym.
– W porządku, widzę już. Chodź za mną.
– Twój tato musi być niezłym śpiochem. Czy jesteś pewna, że mu nie przeszkadzamy? A może wytłumaczyłaś mu, że tu będę?
– Nic mu nie mówiłam. Nie obudzi się. – Przeszła przez kuchnię.
Idziemy?
– Tak. – To następna sprawa, którą musi wyjaśnić. Było coś dziwnego w niechęci Kathy do mówienia o ojcu. Jeżeli byli wspólnikami w firmie Logan & Logan, czy nie powinien on wiedzieć, co się działo? Były to jednak prywatne sprawy Kathy i na ten teren wstęp był surowo wzbroniony.
„Wszystko w swoim czasie, Santini – powiedział sobie. – Nie bierz tego tak poważnie".
– Jestem zaraz za tobą, Katho. Niełatwo się mnie pozbyć. Przylepiam się do ciebie jak klej.
„Jaka słodka myśl – marzyła. – Są jak dwa groszki w strączku. Ach, daj spokój, Katho".
Jej biuro znajdowało się w końcu holu i Vince domyślał się, że duży pokój, który minęli, był sypialnią. Wyjął z marynarki mały czytnik i zgodnie z instrukcjami, które otrzymał od Tandera, włożył srebrny dysk wielkości monety dwudziestopięciocentowej do wejścia modemu.
– Zrobione – powiedział.
– To tyle? Równie dobrze ja mogłam to podłączyć.
Vince potrząsnął głową.
– Ja za to odpowiadam. Zaczynając od jutra, zatrzymuj wszystkie wydruki, które przejdą przez twój modem.
– Dobrze, Vince. Czy zastanawiałeś się jeszcze nad tym, co powiedział Tander? Że może to być zabawa dzieci lub coś równie nieszkodliwego?
– Nie, on przedstawił swój punkt widzenia. Ja to odrzuciłem. Na tym koniec. – Vince udał, że nie pamięta, jak na początku również nie wierzył w to, co Katha mówiła.
– Ale co będzie, jeżeli...
– Nie. – Odwrócił się i opuścił biuro, a ona podążała za nim. Zatrzymał się przy drzwiach kuchennych i włożył ręce do kieszeni marynarki. – Teraz możesz się przespać. Aha! Masz tutaj mój numer telefonu domowego i numer Tandera na jachcie, gdybyś nie mogła skontaktować się ze mną.
– Dobrze.
– Katho, ja... – Zesztywniał. – Ciii... Wydaje mi się, że coś słyszę.
– Ja nic nie słyszę.
– Zostań tu, rozejrzę się na zewnątrz.
– Ale... – Zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, Vince wymknął się przez tylne drzwi. Wytężała słuch, ale nie słyszała nic poza echem bijącego serca.
Nagle głos Vince'a zagrzmiał nieopodal.
– Hej! Zostań tam. Mam broń. Nie bądź głupi.
„Och, Boże! – pomyślała oszołomiona. – Proszę, bądź ostrożny, Vince. Ma broń. Czy ta druga osoba ma ją również? Vince... "
Usłyszała głośny huk, później wycie motoroweru, odjeżdżającego szybko w górę alejki.
Dość tego, nie zostanie w domu nawet sekundy dłużej, martwiąc się, co stało się z Vince'em.
Otworzyła drzwi i wybiegła właśnie wtedy, gdy Vince wracał i przechodził przez furtkę. Spotkali się na środku trawiastego podwórka. Vince wyciągnął chusteczkę z kieszeni i przyłożył do skroni.
– Kto to był? – zapytała. – Co się stało? Ty krwawisz? Czy mam wezwać lekarza? Zabrać cię do szpitala?
– Skądże. Jestem skaleczony, to wszystko. Rzucił we mnie kubłem ze śmieciami, pokrywa odpadła i uderzyła mnie. Nie wiem, kim był, i czy to ma coś wspólnego z tym, czym się zajmujemy. To mógł być dzieciak jeżdżący dla zabawy, który zatrzymał się, by coś poprawić przy motorowerze. Do licha, nie wiem!
– Wejdź, popatrzę na twoją głowę. Teraz cały świat wie, że czatujesz w okolicy. Nie ma powodu, abym nie mogła zapalić świateł i opatrzyć ci rany.
– Myślę, że masz rację. – Vince wpatrywał się w ciemność, w kierunku, gdzie odjechał motorower. – Zbiegi okoliczności denerwują mnie. Nie podoba mi się to, Katho. Ani trochę.
Vince przechadzał się po pustym biurze i kiwał głową, rozglądając się wokół. Zajrzał za drzwi, później podszedł do ściany z błyszczącymi oknami, z których miał wspaniały widok na miasto. Ciężki smog wisiał w powietrzu i Vince mógł tylko domyślać się, że tam, osiem pięter niżej, naprawdę są ruchliwe ulice. Odwrócił się, wsunął ręce do tylnych kieszeni dżinsów i obserwował pokój wyłożony dywanem. Z uśmiechem na ustach pomyślał, że to właśnie jest biuro Vincenta Santiniego – prywatnego detektywa. Było to piekielnie szykowne miejsce, a właściwie będzie, gdy wstawi tu meble.
Wyraz troski zastąpił uśmiech. Nie miał pojęcia o urządzaniu wnętrz. Mieszkanie kupił razem z meblami, wprowadził się i to by było tyle. Nigdy nie rozważał, czy wystrój jest zgodny z jego upodobaniami, ale to biuro musi być odpowiednie. Musi wzbudzać zaufanie w potencjalnych klientach, nie może być surowe, bo ich odstraszy. Muszą czuć się wygodnie, swobodnie, by móc się otworzyć i powiedzieć mu, o co im chodzi.
– Halo? – z biura obok zawołał jakiś głos.
– Tak – odpowiedział Vince.
– Agencja telefoniczna – odrzekł mężczyzna, który zjawił się w drzwiach. – Mam zlecenie, aby sprawdzić tu gniazdka telefoniczne. Czy może... – Spojrzał na kartkę w ręce. – Pan Vincent Santini?
– Tak.
– Dobrze. Zabieramy się do pracy. Dopatrzę wszystkiego.
„On zabiera się do pracy – pomyślał Vince – ale Vincent Santini, prywatny detektyw, nie jest jeszcze z pewnością człowiekiem, o którym mówią, że pracuje". Czego brak? Ot, drobiazgów, takich jak umeblowanie pokoju, sekretarka odbierająca telefony, tabliczka na drzwiach, no i klienci.
Chociaż nie. Ma jedną klientkę – Kathę Logan.
Uśmiechnął się, gdy przejechał końcem palca po małym rozcięciu na skroni. Poprzedniej nocy nadskakiwała mu i trzęsła się nad nim, gdy wrócili do domu. Przyniosła taką ilość środków pierwszej pomocy, że można by opatrzyć cały pluton, posadziła go na krześle i rozpoczęła rytuał opatrywania z godną podziwu powagą. Uwielbiał każdą minutę tamtej nocy.
Od dłuższego czasu nikt się nie interesował nim w ten sposób, nikt nie traktował go, jakby był najważniejszy na świecie. Musiał zacisnąć ręce, aby nie pochwycić jej, nie posadzić na kolanach i nie ucałować jeszcze raz miękkich, słodkich ust.
Ich pocałunki były zmysłowe. Boże, jak jej pragnął! Natychmiast. Myśl o tych pocałunkach, o jej smukłych kształtach w jego objęciach sprawiła, że ogarniało go rosnące pożądanie.
„Spokojnie, Santini" – powiedział sobie. Nie chciał, aby facet od telefonów był świadkiem jego podniecenia.
Starał się pamiętać, że jest przecież jego klientką. Usilnie próbował kontrolować swe myśli.
Wprawdzie nie płaci, ale przecież to klientka i nic więcej. Prawda, że nie zachował się całkiem odpowiednio w stosunku do niej – winien postępować bezosobowo, rzetelnie i skrupulatnie – ale to było zrozumiałe. Sprawa Kathy była jego pierwszym zadaniem jako prywatnego detektywa. Musi po prostu się przystosować do nowej roli. Da sobie z tym radę. Bez problemu. – Vince?
Podniósł gwałtownie głowę, a serce zaczęło mu walić jak bęben. Katha. Stała w drzwiach ubrana w beżowy sweter i rozkloszowaną tweedową spódnicę. Była piękna. Jej włosy tworzyły miękką aureolę wokół twarzy, jej usta... Ach, Katho...
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się. – Czy przestraszyłam cię?
Wyglądasz jak trochę kontuzjowany.
„Poza tym cudownie – pomyślała – i jak zawsze wspaniale". W dżinsach, perłowopopielatym swetrze i bladopopielatej koszuli był wspaniały. Gdyby Vince wiedział o zmysłowych, swawolnych marzeniach, jakie snuła, gdy opuścił ją poprzedniej nocy, zapadłaby się pod ziemię.
– Czy mogę wejść? Zaproponowałeś przecież spotkanie w twoim nowym biurze.
– Co? – potrząsnął głową. – Oczywiście, wchodź.
Weszła wolno, rozglądając się wokół.
– Będzie śliczne, Vince. Jest takie duże, a okna sprawią, że będzie słoneczne i jasne... Naturalnie nie w takie mgliste dni jak dzisiejszy.
– Przepraszam – odezwał się facet od telefonów. – Wszystko w porządku. Ma pan potrzebne gniazdka. Wystarczy przynieść telefony i włączyć je. Proszę podpisać tutaj, a ja wydam polecenie, żeby włączyli prąd.
Vince podpisał się na podanej kartce, podziękował mężczyźnie i patrzył, jak tamten wychodzi z biura. Cisza zapanowała w pokoju. Powoli przesuwał wzrok, by spojrzeć w oczy Kathy.
„Och, wielkie nieba!" – pomyślała, czując przenikające ją gorąco. Ciemne oczy Vince'a płonęły pożądaniem, czystym, nienasyconym pragnieniem. A cóż on zobaczył w jej oczach? To przecież szaleństwo. Kilka pocałunków, które zdarzyły się głęboką nocą, nie powinny aż tak wiele znaczyć w ciągu dnia. Ale cóż ona mogła wiedzieć. Miała tylko jednego kochanka i była niedoświadczona aż do śmieszności.
Nie powinna odwzajemniać pocałunków, ale były tak cudowne. Nie powinna reagować tak żywiołowo, ale czuła się pełna życia, gdy trzymał ją w ramionach. Nie powinna stać tam, pragnąc, by ją przyciągnął znowu w swoje ramiona i zacałowywał na śmierć.
Nie powinna pozwolić, aby takie myśli błądziły jej po głowie. A jednak dlaczego stał tak, nawet z daleka hipnotyzując ją wprost oczami.
– Katho – powiedział szorstko. – Ja...
– Tak? – Miała nadzieję, że głos jej nie drżał.
– Ja... Co myślisz o akwariach? – Gapił się w miejsce na ścianie, gdzieś powyżej jej głowy.
– Akwaria? – Czy to pytanie mające seksualny podtekst? Czy narobi sobie kłopotu, gdy da mu złą odpowiedź? – Akwaria? – powtórzyła.
– Właśnie. Mam przyjaciół, Joya i Declan Harrisów. Joy jest psychologiem i ma wspaniale prezentujący się zbiornik na ryby wbudowany w ścianę biura. Myślałem... Chociaż, nie... Przecież nie mam najmniejszego pojęcia o pielęgnowaniu ryb. Zapomnij o tym. – Rozejrzał się. – Muszę urządzić to pomieszczenie.
Katha zachichotała.
– Rozmawiamy o urządzaniu? Więc spróbujmy wyobrazić to sobie.
Akwaria są ładne. Przypuszczam, że liczba znawców ryb jest trochę ograniczona, ale... – Wzruszyła ramionami. – Czy to dlatego prosiłeś mnie, abyśmy się tutaj spotkali? By porozmawiać o akwariach?
– Nie. Chciałem pogadać z tobą i ponieważ nikt nie wie o tym biurze, pomyślałem, że jest to wystarczająco bezpieczne miejsce. Dużo rozmyślałem o naszej sytuacji. Nie sądzę, aby któreś z nas lubiło spotkania w środku nocy. Poza tym, obawiam się, że ci potencjalni przestępcy odkryli, dokąd dotarła ich wiadomość i być może cię śledzą. Pomyślałem więc, że moglibyśmy spotykać się towarzysko... Wiesz, wychodzić, umawiać się i to sprawiłoby, że przychodzenie do twojego domu nie byłoby podejrzane. W ten sposób będę mógł lepiej dopatrzyć tego, co się dzieje. A po incydencie, jaki miał miejsce ostatniej nocy, jestem przekonany, że to dobry plan.
– Vince, ten chłopiec na motorowerze ma czternaście lat.
– Co?
– Jego ojciec przyprowadził go do mnie dzisiaj rano. Dzieciak był roztrzęsiony, ponieważ wrzeszczałeś, że masz broń. Wyznał wszystko, gdy wrócił do domu. Mieszka na następnej ulicy. Motorower należy do jego osiemnastoletniego brata i młodszy chłopak zabrał go na przejażdżkę bez pozwolenia. Ojciec nakłonił go, by przeprosił za kłopot, który sprawił, i obiecał, że nie zrobi tego więcej. Widzisz więc, że nie było to nic godnego uwagi.
Vince zmarszczył brwi.
– No cóż, to dobra wiadomość. – Naturalnie. Postanowił jednak nie rezygnować ze swojego planu. – Ale mimo to czuję, że moja propozycja jest najlepsza. Łatwo będzie mnie dostrzec. Zaczniemy działać dzisiaj wieczorem, idąc razem na kolację. Ubierz coś wytwornego, a ja posunę się aż do włożenia garnituru i krawata. Jeżeli ktoś cię obserwuje, okaże się, że jestem po prostu aktualnym mężczyzną w twoim życiu.
„Jaki ekscytujący, wyborny scenariusz – dumała Katha. – Vince jej mężczyzną, jej doniosłą połowicą, jej kochankiem – dość, Katho". To tylko interesy, konkretne interesy. I tak się poświęcała w imię sprawiedliwości.
– Skąd ten uśmiech? – zapytał Vince.
– Co? Ach, nic. Myślałam o tym, co mówiłeś. Będziemy więc grać swoje role, prawda? Ciąg dalszy tego porwania sprzed kwatery głównej, gdy zabrałam cię od reporterów, udając, że jestem twoją... no, kimkolwiek.
– Tak, jak sądzę, możemy powiedzieć, iż jesteśmy jak aktorzy w sztuce. – To był jego pomysł, ale już nie był z niego zadowolony. To brzmiało dziwnie. Miała włożyć ładną sukienkę, uśmiechać się, ale to nie miało być dla niego. Boże, co za głupi plan! Wściekły na siebie samego rzucił: – Zabiorę cię o ósmej.
– Świetnie – odrzekła. Uznała ten ton za potwierdzenie, że to tylko gra, w której zgodziła się brać udział. Vince nie będzie miał trudności ze swoją rolą ugrzecznionego kochanka. Widziała go w akcji na jachcie Tandera.
Scenariusz gwałtownie stracił swój urok. W gruncie rzeczy nienawidziła go.
Zajęła się wyciąganiem rzekomej nitki ze swetra.
– W porządku. Posłuchaj, powinniśmy zająć się jeszcze jedną sprawą.
Chodzi o ostatnią noc i pocałunki.
– Nie – odrzekła ostro, patrząc mu prosto w oczy. – Nie chcę rozmawiać o tym, co się stało. Było i koniec.
– Czyżby?
– Tak, oczywiście. Był środek nocy, sytuacja trochę nietypowa, nawet niesamowita. Ja... Byliśmy ofiarami okoliczności nie całkiem normalnych. – Uśmiechnęła się promiennie. – Dokładnie tak. Oto, co się stało. Nie ma potrzeby rozwodzić się nad tym dłużej. Przyjmijmy, że to jedna ze spraw, o których najlepiej zapomnieć. Dobrze?
Ruszył wolno w jej kierunku. Absurd.
– Ech, tego się obawiałam! – Patrzyła, jak podchodzi coraz bliżej, podniosła rękę. – Stój!
– Nie wolno ci tak mówić – rzekł, wciąż zbliżając się. – Jestem gliniarzem, pamiętasz?
– Dobrze, spróbuj. Radzę ci, nie właź na moje terytorium. W żargonie wielkomiejskich mądrali znaczy to: „Jeżeli podejdziesz do mnie, rozkwaszę ci nos".
Roześmiał się cicho i zrobił następny krok.
– Och, pomocy! – wymamrotała Katha. Zatrzymał się przed nią, ani śladu uśmiechu.
Musnął ją ręką po szyi, kciukiem rysował delikatnie linię jej ust, gładził po gładkiej skórze policzka. Zadrżała.
– Proszę, Vince, przestań – mówiła, patrząc mu w oczy. – Nie jestem stworzona do tego rodzaju gierek. Nie widzisz tego? Czy nie rozumiesz, że nie jestem taka jak kobiety, które znasz? Kolacja z tobą i udawanie, że jestem zaangażowana, to jedna sprawa, ale gdy jesteśmy sami jak teraz, nie mogę wciąż grać. Owszem, byłam zaręczona, ale to było dawno temu, i nie było... Chcę powiedzieć, że ja nie...
– Że nie sypiasz z mężczyznami? – Dalej pieścił ją kciukiem. – Nigdy nie wydawało mi się, że to robisz. Jeżeli mówisz, że miałaś tylko jednego kochanka, faceta, z którym byłaś zaręczona, to mnie ani trochę nie dziwi. A jeżeli chodzi o gierki... Wciąż do tego wracasz, ale nie chcesz wyjaśnić, o co ci chodzi. Odnoszę wrażenie, że podejrzewasz mnie o chęć zabawienia się z tobą, a tak nie jest – Być może to subiektywne odczucie. Twoja definicja gierek pochodzi prawdopodobnie z przeciwległego bieguna. Vince, działamy na różnych płaszczyznach, to wszystko. Mężczyźni tacy jak ty i Tander maszerują w rytmie perkusji, która wybija melodię, jakiej nigdy nie słyszałam.
– Tander? Co on ma z tym wspólnego? Myślałem, że rozmawiamy o nas. – Zacisnął usta. – Wolałabyś pogadać o Tanderze, czy o to chodzi?
– Ależ skąd. Nie chcę rozmawiać o tym wcale. Może jeszcze coś należałoby omówić w związku z naszym śledztwem? – Przeskoczyła na miły, bezpieczny temat. Odkryła się bardziej niż zamierzała, ale przynajmniej teraz wróciła na twardy grunt Jakże upokarzające jest przyznanie się do tego, że miała tylko jednego kochanka. Gdy była obok Vince'a Santiniego, stawała się „panną pleciugą". – Czy chciałeś jeszcze coś?
– Złe pytanie – rzekł, po czym pochylił głowę i jego spragnione usta odnalazły jej drżące wargi.
„Wreszcie – pomyślała rozmarzona Katha. – Długo to trwało, zanim się zdecydował. Och, Boże, cóż on robi?" Nie powinna całować się z tym mężczyzną. Ale... mniejsza o to. To przecież Vince, a pocałunek jest wspaniały, o resztę będzie martwić się później. O wiele później.
Podniosła ręce, aby objąć go za szyję. Przyciągnął ją bliżej, obejmował. Przywarła do niego piersiami, a on sięgał po jej usta, trącając jej język, tańcząc i pojedynkując się z nim. Paliło ich pożądanie.
„Do licha! – przemknęło przez głowę Vince'a. – Co ja robię?" Przecież obiecał sobie, że zmieni swój stosunek do Kathy. Jest detektywem, a Katha jego klientką. Dlaczego ją całuje? Dlaczego? Ponieważ nie mógłby powstrzymać się, nawet gdyby ktoś przyłożył mu pistolet do skroni. Potrzebował tych pocałunków, musiał trzymać ją w ramionach i delektować się jej miękkim, delikatnie rzeźbionym ciałem.
Podniósł głowę, by złapać oddech i znów wziął jej usta, czując, jak odwzajemnia pocałunki, jak daje siebie, jak mu ulega...
Wyprostował się i opuścił ręce. Podszedł do okna i zapatrzył się w pożółkłą mgłę. Chociaż serce wciąż mocno waliło, chciał, aby podniecone ciało dało nad sobą znów panować. Pomieszane myśli i emocje nakładały się na siebie, zaskakiwały go i dezorientowały sprawiając, że cały drżał.
Katha wpatrywała się w napięte plecy i ramiona Vince'a i wciągała wolno powietrze. Zastanawiała się, co było przyczyną, że przed chwilą całował ją, jakby nie miało być jutra, a teraz stał z dala od niej, wyraźnie zły. Cóż za skomplikowany mężczyzna. Mógłby chociaż wyjaśnić jej swe zachowanie. Miała dość problemów ze zrozumieniem, dlaczego ona robiła to, co robiła, gdy tylko znalazła się obok niego.
– Vince – odezwała się zadowolona, że jej głos zabrzmiał normalnie. – To oczywiste, że o coś się złościsz, a ja nie mam najmniejszego pojęcia o co. Wiem natomiast, że jestem okropnie zakłopotana.
Odwrócił się błyskawicznie, oczy mu błyszczały, puls na skroni uderzał gwałtownie. Bezwiednie cofnęła się o krok.
– Jesteś zakłopotana? – Jego śmiech był ostry, nieprzyjemny. – Pozwól, że coś ci powiem, moja damo. Ty nie wiesz, co to zakłopotanie. Robisz sztuczki z moim umysłem, roztaczasz dookoła jakiś urok, sprawiając, że gdy jestem przy tobie, tracę rozum. I, do diabła, chcę położyć temu kres.
W zamroczonym umyśle Kathy zaświtała jakaś myśl. – Ejże?
Vince wymamrotał przekleństwo i gapił się w sufit Katha wpatrywała się w niego i usiłowała nie drgnąć nawet, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
– Nie mów mi „ej że" – powiedział sztywno. – Dobrze wiesz, o czym mówię. Wciąż insynuujesz, że prowadzi się tutaj jakiś rodzaj gry. Zaczynam sądzić, że to ty jesteś osobą, która gra, panno Logan. – Co za głupota to mówić. Katha nie ma pojęcia o gierkach pomiędzy kobietą i mężczyzną. Był zły na siebie i odegrał się na niej. – Nie, poczekaj chwilę. Ja...
– To pan niech poczeka – powiedziała podniesionym głosem. – Mam dość tych nastrojów zmieniających się jak żywe srebro i wstrętnych oskarżeń.
– Ja...
– Dość – powiedziała, machając ręką w powietrzu. – Teraz ja mówię i lepiej będzie, jak posłuchasz.
No tak, doigrał się. Była piekielnie wściekła. I piękna, tak cholernie piękna. Jej oczy były jak promienie lasera, policzki zarumienione, a usta wciąż wilgotne i obrzmiałe od pocałunków.
– Santini – mówiła dalej – nie zabawiam się w gierki, ponieważ nie znam tych, w które ty grasz. Byłam tam, pamiętasz? Na jachcie Tandera.
Byłam pionkiem, którym obaj zabawialiście się dla rozrywki. „Ona jest moja, Tander". „Ty stawiasz warunki, Vince. Nie ma problemu". Kręciłeś się koło mnie z tą swoją zaborczością na pokaz jak dzieciak ochraniający swą piłkę. Gierki? Masz do nich skłonności, zresztą tak samo Tander, ale mnie z tego wyłączcie. I zostaw mnie w spokoju.
– Czy o to chodziło? Sądzisz, że prowadziłem grę na jachcie Tandera?
– Oczywiście, że tak było. Wiedziałam to wtedy i wiem teraz. Jestem wściekła na siebie, że całuję cię za każdym razem, gdy zaświta ci myśl, aby mnie pocałować. Boję się, że nie umiem tego powstrzymać. Po prostu to robię i jest to wspaniałe, i czuję się tak. Ale nie! Nigdy więcej. Jesteś prywatnym detektywem, a ja twoją klientką, nawet jeżeli ci nie płacę. Nie liczy się ani trochę to, że myślę o tobie, gdy nie jesteśmy razem, że marzę o tobie tak, że nie uwierzyłbyś i... – Złapała oddech i rozłożyła ręce. – I jestem ciekawa, czy będę umiała trzymać język za zębami, gdy dojrzeję, czy też zawsze będę skończoną idiotką, nawet wtedy, gdy będę siwa i stara.
– Katho...
– Bądź cicho – powiedziała, pociągając nosem. Skrzyżowała ręce na piersiach, podniosła podbródek i ponownie pociągnęła nosem.
– Proszę, posłuchaj mnie, Katho. Nie to miałem na myśli, mówiąc, że zabawiasz się w gierki. Wiem, że nie postąpiłabyś tak. Byłem zły na siebie, ponieważ udzieliłem sobie nagany za brak profesjonalnego zachowania względem ciebie, a później zacząłem zapominać o wszystkim, co sobie obiecałem.
Katha zacisnęła usta i zamrugała kilka razy, by powstrzymać cisnące się łzy.
– Nie wiem, jak to jest z tobą – mówił dalej. – Ja również myślę o tobie, gdy nie jesteśmy razem, ale gdy jesteś obok, moje dobre intencje ulatują w powietrze. Gdy jestem blisko ciebie, pożera mnie potrzeba obejmowania cię i całowania. Pragnę cię, Katho Logan. Pragnę kochać się z tobą godzinami leniwie i rozkosznie. Nie wiem, co się dzieje, ale obawiam się, że mogłoby doprowadzić do czegoś poważnego. Nie zabawiałem się na jachcie Tandera.
Wszystko, co robiłem i mówiłem, było uczciwe i to mnie piekielnie zdziwiło.
Przeciągnął ręką po karku.
– Mówiłem ci, Katho, że nie chcę angażować się w żaden poważny związek i to właśnie miałem na myśli. Pragnę się z tobą kochać, ale wolałbym nie zakochać się w tobie. Los nie przewidział nic takiego dla mnie ani teraz, ani nigdy. Jestem z tobą tak szczery, jak tylko można wyrazić to słowami. Jestem samotny i planuję pozostać samotnym.
Nie wiem, dlaczego przy tobie tracę kontrolę nad sobą, ale zamierzam się opanować. Daję ci słowo, że nic, co zrobiłem lub powiedziałem, nie było nieprawdą. Nie była to też żadna gra.
Katha kiwnęła głową. Nie odważyła się mówić z obawy przed łzami, które cisnęły się do oczu. Nie wiedziała, dlaczego czuła się tak przygnębiona. Jej sytuacja również nie pozwalała na zawarcie poważnego związku. Była pewna, że Vince był szczery, gdy zapewniał ją, że nie prowadził żadnej gry. Przynajmniej jej sponiewierane ego zostało trochę ułagodzone. Mimo wszystko wtedy na jachcie Tandera nie była pionkiem. Dlaczego więc tak bardzo chciało jej się płakać?
– Czy wolałbyś – podjęła ryzyko mówienia – abym poszła z informacją o wirusie na policję?
– Nie, tkwię w tym i nie zamierzam się wycofać. Sądzę, że rozumiemy się teraz lepiej. Wspólnie zdecydujemy, jak daleko możemy się posunąć, i żadne nie będzie czuło się zranione, dobrze?
– Ależ tak, świetnie. Porozumienie jest wszystkim, jak powiadają, prawda? Wyjaśniliśmy sobie wszystko. – A jednak nigdy jeszcze nie czuła się taka pusta i nieszczęśliwa.
– Wspaniale – rzekł. – Wszystko ustaliliśmy.
„Powinienem udać się do najbliższego szpitala psychiatrycznego – pomyślał – ponieważ to oczywiste, że postradałem zmysły".
– Powinieneś koniecznie zmienić to umeblowanie – powiedział Tander.
– Ten supernowoczesny chromowy i szklany wystrój nie pasuje do ciebie, jeżeli nawet są to rzeczy z artystyczną pompą. Zgadza się, Declan?
Declan Harris rozejrzał się po przestronnym pokoju.
– Tak, oczywiście. Niezbyt mocne robi wrażenie. Vince nosi raczej pomięty sztruks lub wyblakłe dżinsy.
Vince zaśmiał się, wręczając każdemu puszkę zimnego piwa.
– Rozumiesz, o co mi chodzi? – zapytał Declan. – Słabe, Santini, bardzo słabe.
Vince wzruszył ramionami.
– Nie pij więc.
Opadł na duże skórzane krzesło, rozprostował nogi, a potem skrzyżował.
– Nie jest aż takie słabe – rzekł Declan. – Po naszym treningu w klubie zdrowotnym to „niebo w gębie". – Nawet jeżeli nie jest podane w ochłodzonej, matowej szklance.
– Wypchaj się – powiedział Vince uprzejmie.
Ci trzej wspaniale zbudowani i przystojni mężczyźni byli przyjaciółmi. Declan, tak jak Vince miał ciemne włosy, ale oczy jego były jasnozielone. Włosy Tandera, jasnobrązowe ze słonecznymi pasmami, pozwalały już z daleka go odróżnić od przyjaciół.
Vince i Tander znali się od ponad piętnastu lat, Declan dołączył do nich później. Gdy po śmierci wspólnika z firmy architektonicznej grożono mu śmiercią, sprawą tą zajmował się właśnie Vince. Przedstawił Declana Tanderowi i wszyscy trzej natychmiast przypadli sobie do gustu. Spotykali się zawsze wtedy, gdy Tander dokował w Lon Angeles.
Ostatnio widzieli się sześć miesięcy temu. Tander i Vince byli drużbami Declana, gdy żenił się z Joy Barlow.
– Joy prosiła, aby przekazać jej pozdrowienia dla obu „kochanych panów" – powiedział Declan leniwie, gdy usadowił się na sofie. – Mówiłem jej, że wystarczy, jak powiem: „dla drogich panów", jako że jestem zainteresowany, komu przekazuje czułości, ale powiedziała, że jednak „dla kochanych".
Odmówiłem przekazania każdemu z was uścisku i całusa.
– Nie martw się – rzekł Tander, mrugając do Vince'a. – Weźmiemy osobiście następnym razem, gdy ją zobaczymy.
– Najwyżej uścisk rąk – powiedział Declan z pozorną srogością po czym uśmiechnął się. – Joy życzy ci powodzenia na nowej drodze i zaproponowała, abyśmy poszli wszyscy na kolację i uczcili twoje nowe wcielenie. A ja ci radzę, obserwuj swój poziom stresu, przyjacielu. Zasadnicze zmiany w twoim życiu mogą spowodować solidny stres, gdy nie będziesz ostrożny.
– Och, Boże! – odezwał się Tander. – Znowu się zaczyna. Kolejny wykład Declana Harrisa, jak radzić sobie ze stresem. Dlaczego nie zostawiasz tych spraw swojej pięknej żonie? To ona jest ekspertem.
– Nauczyłem się dużo od Joy. Ale dzisiaj dam wam spokój. Chciałbym usłyszeć o tej sprawie, nad którą pracujesz, Vince. Mówiłeś w klubie, że poinformujesz mnie, gdy tylko wrócimy. I wiem oczywiście, że ma to pozostać między nami.
– Dobrze – odparł Vince. Zwięźle opowiedział o wszystkim, co zdarzyło się od czasu, gdy przypadkowa wiadomość przeszła przez modem Kathy. – Rozumiesz? – zakończył.
Declan przytaknął.
– Istne cudo. Ta Katha Logan rzeczywiście wdepnęła w gniazdo szerszeni.
Niezgorsza operacja I chcą położyć rękę na diabelnie dużych pieniądzach. Wielu ludzi będzie w kłopocie, gdy te czeki nie przyjdą w określonym terminie.
– Hmm – odezwał się Tander i opróżnił puszkę z piwem.
– Nie wspominaj o tym, Tander. – Vince spojrzał groźnie.
– O czym? – zapytał Declan, patrząc na obu mężczyzn. – Czego nie wiem?
– Pan Ellis – zaczął Vince, obrzucając Tandera następnym chmurnym spojrzeniem – uważa, że wiadomość Kathy może być interpretowana na różne sposoby, nawet że to sprawka dzieci bawiących się w gry komputerowe.
Całkowicie się z tym nie zgadzam.
– Nie ma żartów – odezwał się Tander. – Szarżujesz do przodu jak byk za czerwoną płachtą. I co masz? Nic. Sprawdziłem ludzi z wydziału opieki społecznej i są czyści jak łza. Jeden wielki oszust na liście płac dostał mandat za przekroczenie prędkości kilka lat temu, a inny został złapany z przedawnionymi napisami na tablicach rejestracyjnych. Rozmawiamy tutaj o poważnych przestępcach, panowie. O dalekosiężnym przestępstwie.
– Obejdę się bez twojego sarkazmu, Tander – stwierdził Vince. – Ta wiadomość jest jasna jak słońce.
– Hmm, podoba mi się ten kawałek o „niebezpiecznym przestępcy" w alejce, który okazał się dzieciakiem podbierającym motorower brata. Smakowite.
– Daj temu spokój – powiedział Vince. – Masz prawo do swojego zdania, ale zatrzymaj je dla siebie.
– Fascynujące – włączył się Declan. – Obaj patrzycie na to z całkiem różnych punktów widzenia.
Tander wzruszył ramionami.
– To sprawa Vince'a. Ja się tylko przyłączyłem, pomagam, jak mogę, robię, co mi kazano. Co dalej, Santini?
– Muszę pomyśleć, jak szukać wirusa w programie, nie wzbudzając podejrzeń. Nie chciałbym, aby ci głupcy wystraszyli się, jako że robią się nerwowi, gdy ktoś przychodzi węszyć. Na wypadek gdyby odkryli, gdzie poszła ich wiadomość, trzymam się blisko Kathy. Dziś wieczorem zabieram ją na kolację, całkiem oficjalnie, tak aby to było widoczne. Mam nadzieję, że jeżeli ją śledzą, po prostu pomyślą, iż jestem jej aktualną sympatią, i nie będą przywiązywać wagi do tego, że jestem detektywem, gdy będą deptać mi po piętach. Tander wybuchnął śmiechem.
– Zamierzasz trzymać się blisko Kathy dla dobra śledztwa? Santini, kogo chcesz nabrać?
– Aha – odezwał się Declan – przeczuwam, że Katha Logan jest piękną kobietą.
– Trafiłeś w dziesiątkę – potwierdził Tander śmiejąc się. – A nasz przyjaciel przez nią doprowadził się do obłędu.
Declan roześmiał się.
– Wszystko zaczyna być jasne.
– Nazywam rzeczy po imieniu – stwierdził Tander wstając. – Chodźmy, Declan. Zostawimy Vince'a, aby wyszorował i wypolerował swoje zramolałe ciało, by pachniał i lśnił czystością dla Kathy. Włożysz krawat, Vince? Od dawna nie bawiłeś się w lalusia. Czy chcesz, abym był w pobliżu i pomógł go zawiązać?
Prawdopodobnie zapomniałeś, jak się to robi.
– Dobranoc, Ellis! – powiedział Vince. – Nie dzwoń do mnie. Ja zadzwonię.
– Informuj mnie na bieżąco, Vince. – rzekł Declan, idąc za Tanderem przez pokój. – To duża sprawa. I pamiętaj, uważaj na każdy sygnał stresu.
Vince pokiwał głową, gdy koledzy zniknęli za drzwiami.
„Do diabła z Tanderem – pomyślał. – Jest jak pies, który znalazł kość i trzyma ją. Uparty człowiek. Wiadomość, która przeszła przez modem znaczyła dokładnie to, co Katha przypuszczała". Będzie się trzymał tego, bo ma rację, do cholery. Nie ma czasu zawracać sobie głowy jakimś „być może". Ma rozpocząć nową pracę, urządzić biuro i... A Tander jest pełen sprzeczności z szalonymi pomysłami o dzieciach grających na komputerach.
– Do diabła – wymamrotał.
Wstał i poszedł do sypialni. „Wyszorować i wypolerować swoje zramolałe ciało".
– Przystopuj, Ellis.
Niezbyt wesoły nastrój Vince'a nie polepszył się do czasu, gdy zaparkował wóz przed domem Kathy. Niezadowolenie pogłębiło się, gdy wysiadł z samochodu. Tuż obok stał zaparkowany stary pojazd. Był prawie pozbawiony farby, miejscami zardzewiały i musiał mieć co najmniej trzydzieści lat. Zanotował w pamięci numer rejestracyjny i poszedł w kierunku drzwi wejściowych.
Na werandzie poprawił krawat i przesłał w myśli filisterską wiadomość Tanderowi, że Vincent Santini umie w dalszym ciągu doskonale wiązać krawat, i zapukał do drzwi.
W otwartych drzwiach, oświetlona delikatnym światłem sączącym się z pokoju, stanęła Katha.
– Cześć, Vince! Wejdź.
„Wejdź koniecznie" – pomyślała natychmiast W czarnym eleganckim garniturze, białej cienkiej koszuli i... krawacie, z chusteczką w górnej kieszonce był mężczyzną, z którym chciała wejść do swojego domu. „Ten facet zapiera dech w piersiach".
– Jesteś punktualny.
– Cześć! – powiedział Vince wchodząc. – Nie wiesz przypadkiem, kto jest właścicielem samochodu, który... – Spojrzał na Kathę zamykającą drzwi, a gdy odwróciła się twarzą do niego, obraz rozklekotanego samochodu rozpłynął się i pojawił się obraz pięknej kobiety.
Miała na sobie dopasowany czarny żakiet i wąską spódnicę sięgającą do kolan. Żakiet miał poduszki na ramionach, szerokie białe klapy i biały pasek, który podkreślał jej wąską talię. Z biżuterii miała jedynie dyskretne złote kolczyki i medalik w kształcie serca na złotym łańcuszku.
„Jest piękna – pomyślał, wpatrując się w nią. – Zmysłowa. I wie, że nie ma mowy o trzymaniu rąk z daleka od niej".
– Ty jesteś... – Głos uwiązł mu w krtani, spróbował ponownie. – Jesteś piękna, Katho. Wyglądasz... Nigdy... Ta sukienka jest... Ech, do diabła.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Odczytuję to wszystko jako komplement.
Ty również wyglądasz bardzo... elegancko. Dotychczas widziałam cię tylko w dżinsach. Jesteś wspaniały w garniturze. I podoba mi się twój krawat. Oczywiście, wspaniale go wiążesz. Niektórzy robią to niedbale i psują cały efekt.
„Przestań blefować, Katho Logan – pomyślała. – Nie rzucaj się temu facetowi w ramiona i nie pleć bzdur".
– No cóż, jesteś bardzo przystojny.
Jakże chciał ją pocałować! Potrzebował tego pocałunku. Do licha! Pocałuje ją. Teraz. Zrobił krok w jej kierunku.
– Co mówiłeś o samochodzie? – zapytała, powstrzymując go.
– Samochód? – powtórzył. – Jaki samochód? – Patrzył na nią przez moment bezmyślnie. – Samochód, aha, samochód. – Odchrząknął. – Na poboczu jest zaparkowany stary grat. Jestem ciekaw, czy wiesz, do kogo należy. – Wcale go to nie obchodziło. Chciał ją pocałować.
– Stary grat! – odezwał się jakiś głos za nim. Odwrócił się zdziwiony. – Młody człowieku, musisz wiedzieć, że to automobil z dobrych lat. Nie rozpoznajesz klasycznego studebakera, gdy widzisz taki samochód?
Vince otworzył usta ze zdziwienia. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Przyglądał się badawczo drobnej kobiecie, która przemierzała pokój.
Miała najwyżej sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, fryzurę z kręconych śnieżnobiałych włosów i wyglądała na około osiemdziesiąt lat. Była ubrana w koronkową suknię, która – tego był pewien – nie była naturalnie żółta, ale pożółkła ze starości, i mogła służyć równie dobrze jako obrus.
Na głowę włożyła dziwny kwadratowy kapelusz, jaskrawoczerwony, przybrany wysokim purpurowym tulipanem, który kiwał się przy każdym ruchu raz w jedną, raz w drugą stronę. Pomyślał, że wygląda, jakby przybyła z całkiem innej epoki. Dopełnieniem wszystkiego mogło być imię takie jak Mabel, Ethel lub Gertruda.
– Marto... – zaczęła Katha.
Aha, Marta. Całkiem blisko. Punkt dla włoskiego dzieciaka z Los Angeles.
– ... Vince nie chciał wyśmiewać się z twojego samochodu – mówiła dalej Katha. – Prawda, Vince? Oczywiście, że nie. Marto Turnbull, chciałabym, abyś poznała Vincenta Santiniego. Vince, przedstawiam ci Martę Turnbull, długoletnią i kochaną przyjaciółkę mojego ojca.
– Madame – powiedział Vince, pochylając głowę. – Bardzo mi miło. Proszę wybaczyć mi te uwłaczające uwagi o pani... klasycznym pojeździe. Jest ciemno i nie widziałem go wyraźnie.
– No cóż – odparła Marta, pociągając nosem. – Wybaczam panu, ponieważ jest pan z pewnością sympatią Kathy. – Uśmiechnęła się. – Może nie jesteś już, Katho, w kwiecie wieku, ale jestem przekonana, że nadrobiłaś wspaniale stracony czas. – Dokładnie obejrzała Vince'a od stóp do głów i z zadowoleniem pokiwała głową. – Ładne kształty.
Vince zachichotał, a na policzkach Kathy pojawiły się różowe wypieki.
– Wielkie nieba – odezwała się, wznosząc oczy do góry.
– Dziękuję pani – powiedział Vince uroczyście do Marty. – Czuję się uspokojony, wiedząc, że moja osoba zadowala panią.
– Oczywiście, że zadowala – odrzekła rozpromieniona Marta. Poprawiła loki i trzasnęła mocno w czubek kapelusza. Tulipan zatrząsł się niebezpiecznie. – Wychodzę, Katho. Robert dobrze dzisiaj wygląda. Jane mówiła, że lepiej je i śpi jak kłoda. Ubrałam ten kapelusz, ponieważ Robert zawsze go lubił. Bywajcie, dzieci. Bawcie się dobrze.
Marta ucałowała Kathę w policzek, uśmiechnęła się do Vince'a i ponownie nań spojrzała badawczo, po czym wyszła pośpiesznie.
Cisza zapanowała w pokoju. Katha zajęła się spulchnianiem i prostowaniem dwóch poduszek leżących na sofie. Vince obserwował ją, spoglądając z ukosa. W końcu odezwał się:
– Katha?
Wzięła oddech i odwróciła się do niego.
– Masz pytania? – powiedziała cicho. – Robert Logan to mój ojciec, ta druga połowa Logan & Logan. Przepisywanie... Ja... Ja przeprowadziłam się do domu i dodałam nazwisko do mojej firmy, gdy on... miał wylew. Jest przykuty do łóżka, gdyż jest w połowie sparaliżowany.
– Do licha, Katho, przepraszam. Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
Podniosła podbródek i spojrzała mu prosto w oczy.
– Kocham ojca, Vince. Był moim idolem, moim bohaterem, gdy dorastałam. Jest dumnym mężczyzną, który pracował ciężko przez całe życie. Zawsze mi mówił, że duma mężczyzny, jego poczucie własnej wartości jest drogocenną rzeczą i że zawsze będzie tak żył, aby nie stracić tej dumy, którą miał w sobie. Vince kiwnął głową.
– Mów dalej.
– Gdy się tu wprowadziłam, mężczyzna z którym byłam zaręczona stwierdził, że mój ojciec i jego stan zdrowia są odpychające. Nie mógł znieść przebywania z tatą w tym samym pokoju. Powiedział mi, że zanim się pobierzemy, będę musiała umieścić ojca w lecznicy. Odmówiłam, a on zerwał zaręczyny. To koniec tej historii.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale mówiła dalej drżącym głosem:
– Zdecydowałam, że będę ochraniać ojca, opiekować się nim tak, jak on to robił dla mnie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ocalić choćby resztki jego dumy. To wszystko, co mu zostało.
– Nie wszystko. – powiedział Vince delikatnie. – Ma jeszcze ciebie, Katho.
– Nie mogę cofnąć zegara, uczynić go silnym i zdrowym, jakim był przed wylewem. Mogę go tylko kochać. Umieszczenie jego nazwiska obok mojego na tablicy firmy... nie wiem... to rodzaj posunięcia, które ma uświadomić mu, jaka jestem dumna, że jestem jego córką. Ochraniam go, bardzo ostrożnie dobieram ludzi, którzy go odwiedzają, którzy wiedzą, jaki jest niedołężny. Nigdy go nie zostawię, jak długo będzie żył i mnie potrzebował.
Mrugała, chcąc powstrzymać łzy.
– Teraz już wiesz, kto to jest Robert Logan, druga połowa Logan & Logan – Przepisywanie tekstów. Jane jest jego pielęgniarką. Mieszka tu, bo nie ma rodziny.
Jest wspaniała dla mojego ojca. Tak jak ja, rozumie jego dumę. Robert Logan jest i zawsze będzie najwspanialszym mężczyzną, jakiego znałam.
„A Katha Logan – pomyślał Vince – jest najbardziej niezwykłą kobietą, jaką miałem zaszczyt znać".
Jakby instynktownie podszedł do niej i wziął ją w ramiona. Trzymał ją blisko, kobiecy zapach kwiatów wiosennych wypełniał mu zmysły, unosił się nad nim. W jego ramionach była taka mała i krucha. Ochraniała swojego ojca z miłości, a on, Vince Santini, będzie ochraniał ją z... Do diabła! Nie wiedział dlaczego, ale teraz to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że już nigdy nie będzie sama.
Katha przytuliła się do Vince'a, by poczuć jego siłę, moc jego ramion. „Tylko na chwilkę" – mówiła sobie. Tylko przez chwilę chciała czuć, że ktoś ją ochrania, oddziela od bólu, zmartwienia, rzeczywistości. Tylko na chwilę, tu w niebiańskim uścisku Vince'a.
Po kilku minutach Katha wolno, niechętnie wyśliznęła się z jego ramion, zdobyła na uśmiech i powiedziała:
– Teraz już wiesz. Mam nadzieję, że nie przygnębiłam cię zbytnio. Idziemy na kolację?
– Jeszcze nie. Czy mój krawat dobrze leży?
– Wspaniale.
– Dobrze. Nie chciałbym poznać twojego ojca w rozmemłanym krawacie.
To psuje pierwsze wrażenie.
– Co takiego?
– Jestem staromodnym włoskim chłopcem. Powinienem przywitać się z rodziną dziewczyny, z którą idę na randkę, zanim ją zabiorę. Jestem, aby cię zabrać, więc chcę przywitać Roberta Logana.
– Vince, nie musisz tego robić. Doceniam twoje chęci, ale to nie jest konieczne. Poza tym, nie idziemy przecież na prawdziwą randkę, tylko tak udajemy, pamiętasz?
– Zapomnij o tym. Czy chcesz powiedzieć Jane, że przyjdę poznać twojego ojca?
– Dlaczego nalegasz?
– Ponieważ... – Zawahał się, przeciągając ręką po karku. – Ponieważ nalegam. To wszystko. No, idź, zapytaj Jane, czy będę mógł wejść.
– No cóż, dobrze. – Przeszła przez pokój, zatrzymała się, by ponownie na niego spojrzeć, i wyszła na korytarz.
Vince zacisnął na chwilę mocno powieki. Kipiały w nim nieznane dotąd uczucia, których nie umiał nawet nazwać. Potrząsnął głową, próbując uspokoić kakofonię głosów huczących w głowie.
Poczuł się nagle tak, jakby rozdwoił się i z boku oglądał kogoś jakby znajomego, choć nie całkiem. Był jakiś inny, odmieniony.
„Mój Boże – pomyślał – co się ze mną dzieje?" Jedna jego połowa była wypełniona ciepłem, jakiego nigdy wcześniej nie znał, drugą opanował lodowaty strach. Strach przed czym? Ciepło, ale skąd? Cholera, tracił zmysły. Musi zrozumieć, co się dzieje, co się z nim dzieje. Musi wiedzieć, co Katha Logan z nim robi.
– Vince? – Stała właśnie w drzwiach. – Możesz wejść tam... Jeżeli jeszcze chcesz.
Przytaknął i przeszedł przez pokój. Prowadziła go korytarzem, tą samą drogą, którą szli tamtej nocy, gdy zakładał drukarkę śledzącą jej modem. Zauważył, że są jeszcze trzy małe sypialnie oprócz tej, którą Katha przekształciła w biuro. Zatrzymała się przy otwartych drzwiach i popatrzyła na niego.
– Vince...
– Zaufaj mi. – Patrzył jej prosto w oczy. – Proszę.
Pomyślała, że ufa mu naprawdę. Pozwala mu wejść poza mur, który zbudowała wokół kochanego ojca. A mur otaczający jej serce? Czy Vince powoli, ale zdecydowanie, pokona go również? Nie może myśleć o tym teraz. Nie teraz.
– Oto Katha i jej przyjaciel, Robercie. Czy to nie wspaniałe, że tyle osób odwiedza cię dzisiaj wieczorem? – rozległ się głos Jane.
Katha przez dłuższą chwilę patrzyła na Vince'a. Było to spokojne spojrzenie, bardzo głębokie, mówiące o pełnym zrozumieniu. Ten moment zbliżył ich jeszcze bardziej. Odwróciła się wreszcie i weszła do pokoju, a Vince zaraz za nią.
Robert Logan musiał być kiedyś dużym i krzepkim mężczyzną. Ten szczupły, blady, siwowłosy człowiek w łóżku szpitalnym miał szerokie ramiona i duże dłonie. Pół leżał, pół siedział oparty wysoko o poduszki i zakryty do pasa kocami. Klatka piersiowa, z której dawniej wydobywał się prawdopodobnie głośny śmiech i głęboki głos, była teraz zapadnięta. Przechylił się lekko w prawo, jakby brakowało mu sił, aby siedzieć prosto. Cała prawa strona jego twarzy opadała w dół, oczy były przymknięte, usta dziwnie, nienaturalnie wykrzywione i częściowo otwarte. Prawa ręka była przykryta kocem.
Katha stanęła u wezgłowia łóżka.
– Tato, to jest Vincent Santini. Vince, mój ojciec, Robert Logan.
Robert podniósł lewą rękę, a Vince podał mu również lewą i był zdziwiony siłą tych suchych, sękatych palców.
– Cieszę się, że mogę pana poznać – powiedział Vince.
– Cieszę się – rzekł Robert. Jego głos był stłumiony, jakby usta miał wypełnione watą.
Vince skierował swój wzrok na Jane. Wyglądała jak klasyczna babcia: tęga, z siwymi włosami, rumianymi policzkami i ciepłym uśmiechem.
– Wychodzicie? – zapytał Robert. – Wyglądasz... ładnie, Katho.
– Dziękuję. Założę się, że zaczynałeś myśleć, iż zapomniałam, jak należy się dobrze ubrać. Vince i ja wychodzimy na kolację.
Jane całkiem naturalnym gestem pochyliła się i wytarła ślinę z brody Roberta, po czym wyprostowała kołnierzyk jego piżamy. Zrobiła to szybko i zręcznie.
– Opiekuj się... moim skarbem – powiedział Robert, kierując swoją uwagę na Vince'a.
– Może pan na mnie liczyć – obiecał Vince z uśmiechem. – Gwarantuję.
Robert bacznie patrzył na Vince'a, a gdy ten wytrzymał spojrzenie starszego człowieka, pokiwał głową.
– Dobrze, dobrze.
– Pora na lekarstwo, Robercie – powiedziała Jane. – I powinieneś się trochę przespać. Sądzę, że ci młodzi ludzie aż palą się do wyjścia. My, starsi, potrzebujemy odpoczynku. Jestem gotowa zrobić sobie ciepłą kąpiel i położyć się na miękkiej poduszce.
Katha pochyliła się i pocałowała ojca w policzek.
– Dobranoc, tatusiu. Śpij dobrze i pamiętaj, że cię kocham.
– Kocham cię – powiedział Robert. – Przyjdź znowu, Vince. Lubisz... futbol?
– Zgadł pan. Zawsze chętnie patrzę, jak drużyna Ramsów wygrywa.
– Absurd. – Nie zgodził się Robert. – Ramsowie są okropni.
– Tatusiu – odezwała się Katha. – Na litość boską.
– Tak? – zdziwił się Vince. – Stawiam pięć dolarów, że Ramsowie wygrają następny mecz.
– Zgoda – powiedział Robert.
– Wchodzę za pięć – dodała Jane. – Ramsowie są do niczego.
Vince przytaknął.
– Forsa z nieba. Obyście oboje byli gotowi zapłacić.
Robert wydał bulgoczący dźwięk, a lewa część jego ust uniosła się, gdy chichot wydostał się z gardła.
„Dziękuję, Vince – pomyślała Katha. – Tato śmieje się w swój charakterystyczny sposób, a jego zielone oko, które wciąż widzi, połyskuje z uciechy i radości. Ależ ten Vince jest wspaniałym i serdecznym facetem".
– Świetnie – powiedziała Katha. – Zakładamy tu punkt hazardowy. Idę z wami w zawody. Myślę, że Ramsowie wywyższają się.
Vince zaśmiał się, Robert podniósł lewą rękę kciukiem do góry.
– Dosyć na dzisiaj – rzekła Jane. – Idźcie już, wy dwoje.
– Dobranoc – powiedzieli Vince i Katha razem i skierowali się do drzwi.
– Katho – zawołał Robert.
Zatrzymali się, a Katha odwróciła głowę, by na niego popatrzeć.
– Tak?
– Pofruń w przestworza... jak anioły. Tak dawno tego nie robiłaś.
Katha zamrugała, by powstrzymać cisnące się łzy, i uśmiechnęła ciepło do ojca.
– Dobrze, tatusiu. Pofrunę w przestworza... jak anioły.
– Dobrze. Idźcie.
Noc była czysta i zimna, ale Katha zdecydowała, że weźmie tylko miękki, szeleszczący kremowy szal, a nie ciężki płaszcz. Gwiazdy migotały na niebie jak srebrne światła świąteczne. Vince pomógł jej wsiąść do samochodu i po chwili ruszył.
– Dziękuję – powiedziała cicho.
– Za co? – zapytał, spoglądając na nią.
– Za to, że byłeś taki miły dla mojego ojca. Za to, że traktowałeś go jak równego, że założyłeś się z nim o pięć dolarów o mecz piłkarski. Za to, że rozśmieszyłeś go i nie zwracałeś uwagi na to, jak wygląda, i rozmawiałeś z nim jak mężczyzna z mężczyzną.
– Katho, on jest mężczyzną. Nie jest tym samym ojcem u boku którego rosłaś, jeśli chodzi o jego wygląd zewnętrzny, ale wewnątrz jest tą samą osobą.
Szkoda słów, jeśli chodzi o tego typa, z którym byłaś zaręczona. Wystarczy, jak powiem, te to był typ. Wydaje mi się, że zapominasz, jak długo byłem policjantem, gdzie bywałem i co widziałem. Na litość boską, widok człowieka, który miał wylew, nie skłoni mnie do przerwania sprawy I ucieczki!
– Ja...
– I jeszcze jedno. Zapominasz też, że wychowywał mnie dziadek. Widziałem, jak się starzał, tracił siły, jak zmarł. Nie osłabiło to mojej miłości i szacunku dla niego.
– Ja...
Uśmiechnął się pośpiesznie.
– Poza tym, że słabo zna się na drużynach piłkarskich, myślę... – Tu spoważniał. że Robert Logan jest niebywałym wprost facetem. Nie dziękuj mi więc, ponieważ to brzmi, jakbym odegrał jakąś scenkę w jego pokoju. Nie zrobiłem tego. Naprawdę, Katho.
Chciała rzucić mu się na szyję i uścisnąć go. Chciała mu powiedzieć, jaki jest inny i wspaniały. Chciała, aby wiedział, że jej uczucia dla niego wzmacniają się z każdym uderzeniem jej oszalałego serca.
Ale nie powiedziała nic.
– Wspominałaś, że Jane mieszka z wami. Czy słyszała coś tej nocy, gdy przyszedłem podłączyć drukarkę śledzącą?
– Nie. Ma jedną wolną noc w tygodniu i na szczęście wtedy właśnie odwiedzała swoją córkę i wnuki.
Vince skinął głową i jechali w ciszy przez kilka minut.
– Co twój tato miał na myśli – zapytał Vince nagle – gdy mówił, abyś „pofrunęła w przestworza jak anioły"?
Uśmiechnęła się.
– Gdy byłam małą dziewczynką, zapytałam go, skąd anioły potrafią latać.
Odpowiedział mi, że dzieje się tak dlatego, iż są bardzo mądre i odkładają swoje zmartwienia i niedole, swoje wewnętrzne poważne obciążenia. Od tego czasu, gdy tylko mój ojciec czuł, że pracuję za ciężko lub że jestem zbyt smutna i zmartwiona, mówił mi, abym pofrunęła w przestworza jak anioły. Po tych wszystkich latach jego powiedzonko skłania mnie do zatrzymania się, złapania oddechu i uregulowania najważniejszych spraw.
Vince pokiwał głową.
– Podoba mi się. Pofrunąć jak anioły. Rzeczywiście wspaniałe. Powiedziałaś mu, że tak będzie. Dzisiaj więc nie będzie przyciężkich rozmów o sprawie, o opiece społecznej, wydrukach z modemów... nic z tego. Dzisiaj wieczorem, Katho, „oderwiemy się od ziemi".
– Świetnie – powiedziała. – Tak będzie świetnie.
I tak było.
Kilka godzin później, gdy leżała już w łóżku, a mgiełka snu unosiła się nad nią, doszła do wniosku, że wieczór z Vince'em był rzeczywiście tak bliski doskonałości, jak tylko mógł być.
Restauracja, którą wybrał, była droga i pięknie urządzona, co tworzyło romantyczną intymną atmosferę. Jedzenie było wspaniałe, ale ledwo to zauważyła. Wielokrotnie była zaskoczona tym, jak niesamowicie męski i przystojny jest Vince. Czuła się piękna i wyjątkowa, jako że przywiązywał wagę do wszystkiego, co mówiła i robiła.
Rozmawiali godzinami o sprawach tych przyziemnych i tych ważniejszych, o ulubionych książkach i filmach, o polityce, najlepszych lodach, zaletach Ramsów i o wielu innych sprawach. Odłożyli stresy i zmartwienia życia codziennego i skoncentrowali się na sobie. Pofrunęli w przestworza jak anioły.
Od momentu gdy Vince zdecydował, jaki ten wieczór powinien być, aż do wspaniałych zapierających dech pocałunków w jej pokoju, gdy przywiózł ją do domu, wszystko było doskonałe.
Vince w samych tylko spodniach stał w ciemnej sypialni i gapił się na rozległe miasto.
Zaczął przygotowywać się do snu, ale zrezygnował, wiedząc, że i tak nie zaśnie. Wątpliwości, które zdołał odeprzeć, gdy był z Kathą, znów wróciły. Przeplatały się one z szalejącym gorącym pragnieniem, które pojawiło się, gdy przytulał ją i całował w jej pokoju.
Nie miał ochoty jechać do domu, do pustego mieszkania i dużego, pustego łóżka. Pragnął Kathy Logan. Paliła go potrzeba kochania się z nią. Po wspaniałym wieczorze w jej towarzystwie, gdy dzielił z nią śmiech i rozmowę, teraz czuł się strasznie opuszczony i... samotny.
– Cholera! – zaklął i uderzył kantem dłoni o framugę okna.
Czy fizyczne zbliżenie z Kathą zmniejszyłoby narastającą w nim wrzawę? Czy zapanuje nad tymi dziwnymi, nieznanymi emocjami, gdy zostanie zaspokojone jego fizyczne pragnienie? Sądził, że nie.
To, że zdał sobie z tego sprawę, rozzłościło go jeszcze bardziej.
Nagle poczuł się całkowicie wyczerpany. I wiedział, że będzie musiał poradzić sobie z tymi wątpliwościami, jeżeli chciałby jeszcze kiedyś pofrunąć w przestworza jak anioły.
– Chodź dalej, Vince – powiedział Tander. – Nie oszczędzaj mojego dywanu. Po prostu zmienię go i obciążę cię rachunkiem.
Tander siedział niedbale w skórzanym fotelu w głównym pomieszczeniu na swoim jachcie. Długie nogi miał wyprostowane i skrzyżowane. Palce rozłożył luźno na piersiach i obserwował, jak Vince chodzi ciężkimi krokami tam i z powrotem.
– Czy to będzie śmieszne, jak powiem, że kiwasz łódką?
– Nie.
Tander wzruszył ramionami.
– Nie będę więc wysilał się, by to mówić. Mógłbyś opaść gdzieś, Santini?
Doprowadzasz mnie do szału. Mówię ci przez telefon, że złamię kod, aby dostać się do programu komputerowego opieki społecznej do jutra, po czym ty zjawiasz się w moich drzwiach, raczej w drzwiach jachtu, godzinę później. Jesteś tu piętnaście minut i nie zrobiłeś nic poza tym, że wydeptujesz rów w mojej podłodze. Vince, co cię gryzie?
Vince zatrzymał się, rzucił gniewne spojrzenie w stronę Tandera i usiadł na jednej z sof. – Nic.
– Cieszę się, że to słyszę. Mógłbym przysiąc, że chodzi ci coś po głowie. – Przerwał. – Co u Kathy? Zobaczymy. Byliście razem na kolacji przedwczoraj wieczorem. Rozmawiałeś z nią od tego czasu?
– Nie. – Vince odchylił głowę i zamknął oczy. Widział ją w swoich snach, a to sprawiło, że spał niespokojnie. Obudził się i złapał na tym, że szukał jej w pustym łóżku. „Cholera, jestem wrakiem" – pomyślał.
– Nie.
Tander zmarszczył brwi, pochylił się, oparł łokcie na kolanach.
– Poważnie, Vince, chciałbyś coś z siebie wyrzucić? Wyglądasz jak diabeł, a mój wydeptany dywan jest dowodem, że nie jesteś w pogodnym nastroju. Niech zacytuję znanego wszystkim Declana Harrisa: „Są to objawy maksymalnego zestresowania".
Vince otworzył oczy i przez dłuższy czas patrzył w sufit, następnie podniósł głowę, aby spojrzeć w oczy Tandera.
– Poradzę sobie – rzekł. – Było ostatnio wiele zmian w moim życiu. No wiesz, odejście z policji, otwarcie własnej agencji detektywistycznej, poznanie... – Jego głos urwał się.
– Kathy? – powiedział Tander cicho.
Oczy Vince'a zwężyły się ze złości. Tander nie drgnął. Wciąż patrzył prosto w oczy Vince'a z twarzą bez wyrazu. Vince wziął głęboki oddech, wypuścił wolno powietrze i złość minęła tak szybko, jak przyszła.
– Katha jest inna – powiedział. Wstał i zaczął chodzić znowu. – Nigdy nie znałem takiej kobiety.
Tander przytaknął.
– Dokończę za ciebie. Spotykałeś się zawsze z doświadczonymi kobietami, które pragną dużo uciechy bez zobowiązań. Katha nie jest taka. Ona...
– Ona jest uczciwa i szczera, i... i tak cholernie inna! Zasługuje na mężczyznę, który gotów jest podjąć jakieś zobowiązania. Nie jest w moim typie, ani trochę. – Znowu opadł na sofę. – Ale... Ach, do diabła, dość tego!
– Moim zdaniem...
– Powiedziałem: „dość tego" – burknął Vince. Tander podniósł obie ręce.
– Dobrze, świetnie, skoro tak mówisz. Nie będziemy o niej rozmawiać.
– Ona wyzwala w mężczyźnie instynkty opiekuńcze. Wiesz, co mam na myśli?
– Tak.
– Mimo że jest silna i ma dużo obowiązków. Jej ojciec... Nie, nie mam prawa o tym mówić. Jest bardzo wrażliwa na tym punkcie. Jej ojciec jest wspaniałym człowiekiem. Polubiłem go od razu. Wyczuwa się miłość pomiędzy Kathą a Robertem Loganem. To wzniosłe.
– Tak.
– Jeśli chodzi o Kathę, to... do diabła, sprawia, że tracę rozum. Myślałem, że jeśli nie będę jej widział przez kilka dni, to... Ale zadomowiła się w moich myślach i... I co, do licha, mam z nią zrobić? Cholera, Tander, przestań ciągnąć mnie za język! Mówiłem, że nie chcę rozmawiać o niej.
– Ojej! Bracie, przepraszam. – Tander zakaszlał, aby zakamuflować nie kontrolowany wybuch śmiechu. – Mówiąc szczerze, cieszę się, Vince, że przyszedłeś. Miałem zamiar dzwonić do ciebie ponownie. – Tak?
– Zawiadomiono mnie, że są jakieś problemy z szybami ropy na Alasce, których jestem właścicielem. Muszę tam jechać.
– Teraz?
– Powiedziałem im, że będę tam tak szybko, jak tylko zdołam. Mamy więc nowy plan. Rozszyfruję ten kod komputerowy w nocy i odlecę wcześnie rano.
Miałem zamiar szukać wirusa, ale Katha będzie musiała wpaść i zrobić to.
– Ech, zaczekaj.
– Nie panikuj. Może to robić tutaj, na jachcie. Nie będzie musiała być blisko wydziału opieki społecznej. Zostawię jej instrukcje i będzie mogła rzucić na nie okiem. Przywieź ją tutaj jutro rano – masz klucz i czujcie się jak u siebie w domu.
Moja załoga ma wolne, nikt więc nie będzie wam przeszkadzał.
– Ale...
– Postanowione. Nie kupuj nigdy szybów. Są jak ból karku.
Zadzwonił telefon. Tander przeszedł przez pokój i poniósł słuchawkę.
– Halo?... Witam, piękna damo. Jak leci?... Ach tak?... Byłbym przeklęty...
Tak, jest tutaj... Z pewnością to zrobię, słodziutka. On to zbada natychmiast...
Uważaj na siebie... Do widzenia! – Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Vince'a. – To była Katha.
– Co? Dzwoniła do ciebie? Dlaczego, do diabła, dzwoniła do ciebie?
– Dlaczego? Co się stało? Co mówiła?
– Santini, zamknij się. Zbyt łatwo wpadasz w złość. Zapominasz tak szybko, że to przestępstwo. Katha prosiła, by ci przekazać, że właśnie dostała przez swój modem następną wiadomość, która nie była dla niej. Wydruk, dzięki mojej szykownej drukarce siedzącej, pokazuje numer telefonu nadawcy.
– Świetny numer – powiedział Vince, kierując się do drzwi.
– Skontaktuję się z tobą, gdy wrócę z Alaski! – krzyknął za nim Tander.
– Dobrze. Do zobaczenia!
Tander zaśmiał się i potrząsnął głową. „Jesteś skończony, Santini. Czeka cię końcowe odliczanie, ale nie rozszyfrowałeś tego jeszcze". Nagle spoważniał. „Gdzie mam jechać? Nie posiadam żadnych szybów na Alasce".
Katha stała w pokoju przy frontowym oknie, ręce ciasno założone, kartka papieru zaciśnięta w dłoni.
Vince jest w drodze do niej. Zobaczy go wkrótce... Nędznik. Była pewna, że wpadnie lub zadzwoni następnego dnia po tym, jak spędzili razem wspaniały wieczór, ale on nie pojawił się... Szczur. Zgubiła różowe okulary i zrozumiała, że przywiązywała zbyt wielką wagę do tych przepięknych godzin spędzonych z nim. Z pewnością dla pana Santiniego nie znaczyły nic... Gad.
Stanowczo sobie nakazała, że należy zapomnieć o pocałunkach i oddalić wspomnienie pożądania, które przenikało ją do głębi. Postara się zapomnieć o tym, co czuła, gdy przytulała się do jego muskularnego ciała. Potraktuje jako nieważny fakt, że krążył w jej myślach w ciągu dnia i szedł za nią w jej sny nocą. Będzie działać dokładnie, nie wychodząc poza sprawę, tak jak on to najwyraźniej zamierzał robić... Wesz.
Miała nadzieję, że gdy będę razem, będzie zdolna postępować w sposób zimny, profesjonalny. Ale co ma robić, gdy jest sama? Co ma robić z przerażającym pytaniem, które szydziło z niej dzień i noc? Czy zakochała się w Vincencie Santinim? Czy właśnie to działo się z nią? Dlaczego nie potrafi odpowiedzieć? Była już przecież raz zaręczona, była wtedy taka pewna, że znalazła właściwego mężczyznę. Ale tamto to przeszłość, a Vince to teraźniejszość. Nie jest podobny do żadnego znanego jej mężczyzny. Wyzwolił w niej typowe dla kobiety uczucia i teraz wie, że tamto uczucie to była po prostu dziecinada.
„Och, nie!" – pomyślała. Nie można zakochać się w Vincencie. Po prostu jest niewłaściwym mężczyzną. Złamie jej serce i odejdzie z jej życia, zostawiając samą, we łzach.
Vince nie chciał żadnego poważnego związku i wiedziała, że nie miał zamiaru zmienić zdania w tej kwestii.
Czyż jest aż taką kompletną idiotką, że zakochała się w nim mimo wszystko?
– Ech, Katho! – powiedziała głośno. – Czy jesteś aż tak głupia?
Zesztywniała, gdy zobaczyła jego samochód parkujący przed domem. Wysiadł i szedł szybko w kierunku drzwi.
„Odejdź!" – pomyślała szalona, mimo że jej serce go witało.
Zapukał do drzwi. Wzięła głęboki oddech, zanim ruszyła z miejsca.
„Ściśle zgodnie z interesami" – przypomniała sobie. Musi chronić swoją dumę. Jest córką Roberta Logana i nauczono ją, jak ważna jest własna duma.
Podniosła głowę i otworzyła drzwi.
– Cześć, Vince! – powitała go. Witaj moja miłości – Szybko się tu dostałeś. – I szybko ukradłeś moje serce. – Proszę, wejdź. – I proszę, wyjdź szybko, zanim się rozkleję. Ponieważ... ponieważ.
Kochała go.
W tej sekundzie uświadomiła to sobie. Była tego pewna, bo serce jej tajało już na jego widok. Wszystkie wspaniałe wspomnienia razem spędzonego czasu przeszły nad nią jak druzgocąca fala i teraz wiedziała, że go kocha.
Jest zakochana w Vincencie Santinim.
Zamknęła drzwi, gdy wszedł do pokoju, i modliła się, by żaden grymas na jej twarzy, by żadne spojrzenie lub jej głos nie zdradziły, co przeżywa.
– Cześć, Katho! – powiedział, odwracając się do niej. – Tander mówił, że odebrałaś następną wiadomość na swoim modemie.
– Tak, mam tutaj. – Wyciągnęła pomięty papier.
Vince zabrał go, wyprostował i skupił swoją uwagę na tekście.
„Zbierz to w całość, Santini – mówił sobie. – Nie wolno ci myśleć o całowaniu Kathy i przytulaniu jej do swego rozpalonego ciała. Czytaj tę cholerną wiadomość!" Wydawało się, że upłynęła wieczność od czasu, gdy stał tutaj i całował Kathę po wspólnym wyjściu na kolację. To było tak cholernie dawno temu... Chciał... Potrzebował jej...
– Co o tym sądzisz? – zapytała Katha. „Całkiem postradałem zmysły" – pomyślał ponuro. Szept tej kobiety doprowadzał go niemal do szaleństwa.
Odchrząknął i zmusił się do skoncentrowania uwagi na wydruku.
– Zobaczymy. – Dlaczego brak potwierdzenia wiadomości? Czy wychodzisz z tej operacji? Wykazy opieki społecznej wchodzą w grę. Interesujące. Bardzo interesujące.
– Co to znaczy? Domyślam się, że ta osoba nie zdaje sobie sprawy z tego, że tamta przesyłka zbłądziła i nie może zrozumieć, dlaczego jego wspólnik nie odpowiada. Ale co to jest to wychodzenie z operacji?
– To slang określający rezygnację, wyjście. Jest używany na różne sposoby, ale oznacza to samo.
Facet może „dostać wyjście" z baru, gdy wypił za dużo i robi się awanturniczy.
– Aha, rozumiem. Pyta więc wspólnika, czy nie wchodzi już w tę sprawę.
– Tak właśnie to odczytuję. Nie wiem, dlaczego to przeszło przez twój modem, ale mamy szczęście, że tak się stało. Numer telefonu, z którego zostało to nadane, jest tutaj, na górze kartki. Wkrótce zakończymy sprawę, Katho.
Zadziałam, gdzie trzeba, dostanę adres tego numeru telefonu i będziemy mieć naszego chłopca. Jestem pewien, że nie on sam zostanie o to oskarżony. Będzie sypał nazwisko partnera, aż nałożymy mu kajdanki. To właśnie jest zawarte pod tym małym numerem.
– Czyż to nie wspaniałe? – powiedziała Katha, zmuszając się do uśmiechu.
Potem Vince odejdzie, wyjdzie z jej domu i z jej życia. – Tak, to wspaniałe.
– Tak – odburknął. – Kto jest w domu?
– Tato śpi. Jane wyszła do biblioteki, a moja sekretarka wyszła godzinę temu.
– Dobrze. Chodźmy do twojego biura, abym mógł skorzystać z telefonu.
Potem zdecyduję, jak zabrać się za tego faceta.
– W porządku.
Vince obserwował, jak przeszła przez pokój w stronę holu, czuł szarpiący jego wnętrzności ból, gdy palące go pragnienie narastało. Szedł za nią wolno, zastanawiając się, co, do licha, ma zrobić!
Pół godziny później, gdy zmierzch zmienił się w ciemność, Katha zasłoniła okno w biurze, po czym włączyła gwałtownie lampkę na biurku. Vince siedział w skórzanym fotelu za biurkiem, gapiąc się w telefon i niecierpliwie stukał palcami po blacie.
Prawie nie rozmawiali ze sobą, odkąd weszli do biura. Vince zadzwonił do oficera policji, przedstawił prośbę i obiecano mu odpowiedź tak szybko, jak to możliwe.
Teraz czekali.
Katha była świadoma narastającego napięcia. Wydawało się, że rośnie ono z każdą sekundą. Obserwowanie telefonu, który nie chciał dzwonić, oczywiście niszczyło nerwy, ale było jeszcze coś więcej. Atmosfera zmysłowości, jaka zapanowała między nimi, a przede wszystkim świadomość tego, była nie do zniesienia.
„Chociaż – pomyślała – być może jest inaczej". Może tylko ona jest tak poruszona bliskością Vince'a, podczas gdy cała jego uwaga jest skupiona na telefonie.
– Ktoś jest przy drzwiach wejściowych – odezwał się. Prawie podskoczyła na niespodziewany dźwięk jego głębokiego głosu. – Sądzę, że to Jane.
– Halo! Halo! – wołał jakiś głos. – Wróciłam.
– Tak, to Jane – potwierdziła Katha. – Pójdę jej powiedzieć, że jesteś tutaj i poinformuję ją, że tato spał, gdy ostatni raz zaglądałam do niego.
Vince oparł się w fotelu, gdy opuściła pokój, i wypuścił zdławiony oddech, czując się tak, jakby przetrzymywał go przez rok.
„Boże! – pomyślał. – Jestem tak zdenerwowany, że chyba mój bezpiecznik w mózgu nie wytrzyma". Miał nadzieję, że na Kathy sprawiał wrażenie Supermana, Prywatnego Detektywa myślącego tylko o telefonie i planie działania, który wprowadzi w życie, gdy tylko otrzyma adres.
Gdy dostanie już adres, zmusi się do skoncentrowania i rozpoczęcia działalności detektywa. Tymczasem nie mógł myśleć o niczym innym, tylko o niej.
Wstał i podszedł do drzwi, słysząc w oddali szmer głosów. Przeciągnął niecierpliwie ręką po włosach, odwrócił się i podszedł do jednego z okien. Odsunął zasłonę i patrzył w ciemność.
„Katha, oczywiście, wydaje się spokojna, zimna i pozbierana" – pomyślał posępnie. Najwyraźniej nie obchodziło jej ani trochę to, że nie zadzwonił i nie przyszedł od tego wyjątkowego wieczoru, który razem spędzili. Czyż nic dla niej tamto spotkanie nie znaczyło? Być może nie. Może jedynie on był emocjonalnie i nerwowo wykończony.
„Wspaniale" – dumał. Myśli o niej i wspomnienia każdej wspólnie spędzonej chwili uniemożliwiają mu normalną egzystencję, podczas gdy ona zajmuje się zwyczajnie biznesem, nie zwracając uwagi na świat. Z pewnością, do diabła, nie robiła wrażenia, że jest nim zajęta! Wielkie dzięki, Katho Logan.
– Vince? – zawołała, wchodząc do pokoju. – Jane i ojciec będą jeść kolację. Gotuje się właśnie domowa zupa. Możemy dostać trochę, jeśli tylko zechcemy.
Zaciągnął zasłonę z powrotem i odwrócił się do niej.
– Nie jestem głodny. Wzruszyła ramionami.
– Dobrze. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że jest zupa. Nieważne.
W trzech dużych krokach podskoczył do niej i złapał ją za ramiona.
– A co jest ważne, Katho? Dlaczego nie dasz mi wskazówki? Co, u diabła, jest dla ciebie ważne?
Otworzyła szeroko oczy.
– Co? Nie rozumiem.
– Do diabła z tym – wymamrotał i mocno pocałował ją w usta.
Zaskoczona jego słowami i czynami Katha dosłownie zesztywniała. Po chwili, gdy atak jego ust ustał, a wargi delikatnie i pieszczotliwie dotykały jej warg, podniosła ręce, aby go objąć za szyję i przymknęła oczy. Rozchyliła usta, by przyjąć jego poszukujący język i przytuliła się, gdy przyciągnął ją do siebie.
„To właśnie Vince" – pomyślała szczęśliwa, gdy odwzajemniła pocałunek całkowicie mu oddana. Kochała go. Czy to był ich ostatni pocałunek? Koniec raju, w którym była, gdy trzymał ją w mocnym uścisku? Czy był to koniec, będący jednocześnie początkiem bólu serca, samotności i łez? Ach, nie, jeszcze nie! Nie wolno tego kończyć tak szybko. Ale dlaczego Vince wydawał się taki zły, taki...
Myśli te gdzieś odpłynęły, gdy pocałunek się pogłębił. Vince przesunął ręce w dół jej pleców do pośladków, przytulając ją do bioder. Uciskał ją wzwiedziony członek, pełny, ciężki, namacalny dowód jego pożądania.
„Ja także pragnę" – pomyślała pośpiesznie. Chciała kochać się z Vincentem Santinim, ponieważ była w nim zakochana. Było właśnie tak, jak powinno być. Tak, jak będzie... zanim ją opuści.
Krew łomotała w żyłach Vince'a, pragnienie rosło, a ogień pożądania palił się w nim. Usłyszała jego jęk, jęk rozkoszy, gdy pieścił jej ciało, a ich języki tańczyły.
Pragnął tej kobiety! Ona pragnęła go również. Czuł, jak mu ulegała, dając siebie, swoje usta, całe ciało, mówiąc mu, że jest jego. Będzie ją miał i zakończy bolesną agonię podniecenia. Nie będą go dręczyły wyrzuty sumienia, ponieważ Katha dawała mu do zrozumienia, że go chce.
Dlaczego? Był ciekaw. Dlaczego go pragnie? Czy było to zwykłe pożądanie, czysto fizyczna reakcja na jego próbę uwiedzenia? Czy jej serce czuło to samo co jej ciało? Ale co to za różnica, do diabła! To nie ma znaczenia.
Nieprawda, to ma znaczenie. Do cholery, ma!
Podniósł głowę, uwolnił ją i odsunął. Zachwiała się nieznacznie i otworzyła oczy, by spotkać jego badawcze spojrzenie.
– Pragnę cię, Katho – powiedział głosem ochrypłym od uniesienia.
– Tak – wyszeptała. – Ja również cię pragnę, Vince.
– Dlaczego?
Katha zamrugała, chcąc uspokoić wewnętrzne drżenie.
– Dlaczego?
– To rozsądne pytanie. Dlaczego chcesz się ze mną kochać?
„Ponieważ cię kocham, ty głupku" – pomyślała. Boże, nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby powiedziała te słowa, gdyby zniszczyła ostatnią nitkę dumy.
– Myślę, że lepsze byłoby pytanie – powiedziała, prostując ramiona – dlaczego jesteś taki zły i... i dlaczego nalegasz, abym odpowiedziała na to, które moim zdaniem wcale nie jest rozsądne.
– Do licha, nie jest.
– Dobrze, panie Santini, ty więc na nie odpowiedz. Dlaczego chcesz się ze mną kochać?
– Ponieważ ja... – Przerwał. Ponieważ paliła go żądza posiadania jej.
Ponieważ zamęt i chaos kipiały w nim i pożerały go żywcem. Ponieważ nigdy wcześniej nie przeszedł przez takie piekło i musiał przezwyciężyć czar, jaki na niego rzucała, wyzwolić się spod jej panowania. I nie miał zamiaru mówić jej o żadnej z tych rzeczy. – Zapomnij o tym. Pragnę cię, ty pragniesz mnie, to wystarczająco jasne.
– Tak? A co się stało z twoim rozsądnym pytaniem „dlaczego", Vince?
– Powiedziałem: „zapomnij o tym" – powtórzył głośno.
Zadzwonił telefon.
– Tak, tak – powiedziała Katha, patrząc na niego. – Dokładnie tak, jak na filmie... uratowany przez telefon.
Rzucił jej ponure spojrzenie, po czym złapał słuchawkę.
– Mieszkanie Loganów... Tak, tu Santini. Mów.
– Usiadł za biurkiem i napisał coś na kartce papieru. – Cholera, paskudniej już nie mogło być. Jesteś pewny... ? W porządku. Dziękuję za pomoc. – Odłożył słuchawkę i wymamrotał kilka przekleństw.
– Coś nie tak? – zapytała Katha.
– Telefon pochodził z budki telefonicznej w dzielnicy handlowej. Innymi słowy, nie mamy nic.
– To nie ma sensu. Ta osoba spodziewała się odpowiedzi, musi więc mieć komputer i modem. Nadaje wiadomość przez zły modem, czyli mój, ale można się domyślić, że ci ludzie mają skomplikowane wyposażenie.
– Tak może być naprawdę, ale ten konkretny telefon był nadawany z budki telefonicznej. – Przejechał dłonią po blacie biurka. – Cholera, jesteśmy z powrotem w punkcie zerowym. Pojadę do dzielnicy handlowej i rozejrzę się, chociaż mógłbym się założyć, że ten facet już dawno sobie poszedł.
– Więc co teraz? Vince wstał.
– Tander łamie szyfr, by dostać się do komputera działu opieki społecznej.
Zamierzał szukać wirusa, ale ma pilną sprawę na Alasce. – Przerwał.
– Nie wiedziałem, że posiada szyby naftowe.
W każdym razie, czy możesz przygotować się do akcji i być wolna jutro?
– Tak, ale...
– Pojedziemy na jacht Tandera i będziesz mogła szukać wirusa, używając jego komputerów. Myślałem, że złapiemy tego faceta dzisiaj wieczorem i on mógłby nam powiedzieć, gdzie jest wirus, ale... Cholera! Zabiorę cię o siódmej rano. Załoga Tandera wyjechała, nikt więc nie będzie nam przeszkadzał, a ty będziesz z daleka od wydziału opieki społecznej. To całkowicie bezpieczne.
„Aha!" – pomyślała Katha. Przebywanie tylko z Vince'em na luksusowym jachcie nie kojarzyło się z bezpieczeństwem. Po ich pocałunku i myślach, jakie błądziły jej wtedy po głowie, mimo że ojciec i Jane byli za ścianą... To nie jest wcale bezpieczne miejsce, ten jacht Tandera. Cały scenariusz krzyczał: „niebezpieczeństwo"!
A najbardziej przygnębiające było to, że bardziej obawiała się siebie i tego, co mogłaby zrobić, niż Vince'a.
– Katho?
– Co? Ależ tak, świetnie. Będę gotowa, by wyruszyć jutro o siódmej.
– Dobrze. Pożegnam się z twoim ojcem i wyruszę do dzielnicy handlowej. – Przerwał znowu, potem wyszedł zza biurka i stanął przed nią. – Katho, ja... Słuchaj, przepraszam za to, co się stało kilka minut temu. Jestem zmęczony i sądzę, że jestem u kresu wytrzymałości. To nie usprawiedliwia mnie, że odegrałem się na tobie, i przepraszam. Naprawdę mi przykro, Katho.
– Za co przepraszasz? – zapytała cicho. – Za to, że mnie pocałowałeś?
Przykro ci, że mnie pocałowałeś, Vince?
Przeciągnął kciukiem po jej ustach.
– Nie to miałem na myśli i sądzę, że wiesz o tym. Całowanie, przytulanie i dotykanie ciebie jest... – Przesunął wzrok na jej rozchylone usta, potem z powrotem na oczy. – Lepiej będzie, jak stąd pójdę. Zobaczymy się rano.
Kiwnęła głową, ale nie ruszyła się, gdy Vince opuścił biuro. Wiedziała, że dobre maniery nakazują, aby towarzyszyła mu do pokoju ojca, a potem odprowadziła go do drzwi, ale nie mogła. Nie teraz. Nie teraz, gdy miała ściśnięte gardło od wstrzymywania łez.
Była pewna, że uczucia Vince'a względem niej narastają i że jest zły z tego powodu. Miał swoje ugruntowane poglądy na temat poważnego związku. Walczył ze swoimi emocjami i pewnie zwycięży, ponieważ jest silny, silniejszy od niej. Ona przegrała swoją bitwę i zakochała się w nim.
Dumała, jak miło byłoby pozbyć się wewnętrznego napięcia choć na kilka godzin i pofrunąć w przestworza jak anioły, bez trosk i niepokojów. Ale nie potrafi, smutne wspomnienia przeszłości ciążą zbyt mocno, by mogła unieść się na krótką chwilę, poszybować z lekkim sercem.
Wyłączyła pośpiesznie lampę na biurku, a zasłona ciemności okryła pokój. Światła świeciły się w holu, a z oddali słyszała wesoły śmiech Jane.
Czuła się samotna. Tu, w ciemnym pokoju, unosił się wciąż męski zapach Vince'a, wciąż czuła jego obecność, słyszała jego głos odbijający się echem w ciszy. Zobaczy go jutro. Jeszcze nie wszystko skończone, ale już teraz tęskniła za nim, wyobrażając sobie ostatnie pożegnanie, które musi wkrótce nadejść.
Pojedyncza łza stoczyła się po jej policzku.
Następnego ranka Katha włożyła dżinsy i jasnoniebieski sweter. Wesoły kolor ubioru pozostawał w kontraście z jej ponurym nastrojem.
Obiecała sobie, że nie da Vince'owi poznać, iż jest tak bardzo przygnębiona. Miała nadzieję, że jej duma Loganów utrzyma ją w dobrej formie.
Gdy sączyła herbatę przy stole kuchennym, obiecała sobie, że skupi uwagę na zadaniu, które czekało ją tego dnia.
Stanie przed ogromnym wyzwaniem, gdy będzie starała się odnaleźć wirus ukryty w programie komputerowym list opieki społecznej. Na jachcie Tandera wykorzysta swą inteligencję i rozległą praktykę w obsłudze komputerów, którą zdobyła na uczelni. Ekscytowała ją świadomość, że udaremnienie tego nikczemnego przestępstwa zależy tylko od niej.
„A jeśli – pomyślała nagle – Tander miał rację i nie było żadnego nikczemnego przestępstwa?" A jeżeli ten cały kram nie był niczym więcej, tylko niewinną zabawą dzieciarni grającej na komputerach?
„Nie – rozważała. – Vince jest doświadczonym oficerem policji. Jest wysokiej klasy detektywem, który umie rozpoznać rzeczywiste przestępstwo. Nie na darmo nosił broń i odznakę przez wszystkie lata".
Wieczorem wyjaśniła ojcu i Jane, że wyjdzie z Vince'em wcześnie rano. Powiedziała, że potrzebuje jego pomocy w skomplikowanej sprawie komputerowej, i nie jest pewna, o której wróci. Fakt, że słuchający obdarzyli ją znaczącymi uśmiechami, świadczył o tym, że starała się bardzo podczas wyjaśnienia.
Umyła kubek, postawiła go na suszarce do naczyń i weszła do pokoju właśnie wtedy, gdy dało się słyszeć delikatne pukanie do drzwi. Zignorowała przyśpieszone bicie serca, wysiliła się na sztuczny uśmiech i otworzyła drzwi.
– Cześć, Katha! – powitał ją Vince. – Jesteś gotowa?
Popatrzyła na jego tors obciągnięty białym swetrem.
– Tak, wszystko w porządku. Tylko wezmę portmonetkę.
Kilka minut później wyszła na werandę, zamknęła za sobą drzwi i przeszła obok Vince'a z nic nie znaczącą uwagą o wspaniałym, rześkim, porannym powietrzu. Wsiadła do jego samochodu i zajęła się wyciąganiem rzekomej nitki z dżinsów.
Vince podszedł wolno do samochodu. Zmrużył oczy. „Czy Katha dziwnie się zachowuje?" – zastanawiał się. Jest wesoła i bezpośrednia, ale nie spojrzała mu w oczy. Chyba że nie lubi białych swetrów i celowo unika jego spojrzenia.
Sam przyznał, że nie chce jej obwiniać za to, że jest przy nim rozważna. Jego zachowanie poprzedniego wieczoru było do niczego, a dzisiaj nie był w lepszej kondycji psychicznej. Spędził kolejną niespokojną noc i zbudził się z pulsującym bólem głowy.
Przysiągł sobie jednak, gdy pił trzecią filiżankę gorzkiej kawy, że jakoś odsunie od siebie całe rozmemłanie, gdy będzie dzisiaj z Kathą, i zachowa się w sposób właściwy. Będzie stuprocentowym, twardym prywatnym detektywem. Będzie tym, kim był, zanim spotkał Kathę – detektywem, mężczyzną, samotnikiem.
Droga do przystani upłynęła w całkowitej ciszy. Jacht Tandera błyszczał w porannym słońcu, a jego mosiężne balustrady odbijały promienie. Gdy Katha weszła na pokład, poczuła jeszcze raz, jakby przenoszono ją do innego świata. Oto jak żyła ta iluzyjna „druga połowa". Zabawka dla milionera. To było miejsce, gdzie Vince czuł się wygodnie. To było miejsce, gdzie można prowadzić gierki według reguł, których nie rozumiała.
Vince otworzył drzwi i puścił ją pierwszą. Zeszli po schodach, a Vince skierował się w kierunku przeciwnym do głównego pomieszczenia. Dalej w korytarzu otworzył następne drzwi.
– Ależ to niesamowite – powiedziała Katha, gdy weszła do pokoju. – Patrz na ten sprzęt.
Vince rozejrzał się po dużym pomieszczeniu. Z mebli było tam tylko kilka krzeseł i kilka dużych stołów. Stały na nich różne komputery i inne skomplikowane urządzenia.
– Tander rzeczywiście lubuje się w komputerach – powiedział. – Ma wrodzony talent i gdy tylko coś postanowi zrobić, nie rezygnuje, aż osiągnie cel.
„Tak jak ty" – pomyślała Katha. Vince jest tak samo uparty jak Tander. Ale podczas gdy Tander koncentrował swą energię na łamaniu kodu programu opieki społecznej, Vince zatrzymał się na tłumieniu lub ignorowaniu swych uczuć względem niej. Do diabła z nim! Kochała go, chciała spędzić z nim resztę życia, urodzić mu dziecko, być jego wspólniczką, jego najlepszym przyjacielem.
„Katho, pamiętaj o swojej dumie".
– Lepiej będzie, jak zacznę – oznajmiła wesoło.
– Zobaczymy. Tander musiał zostawić mi jakieś wskazówki. Gdybym była Tanderem, gdzie zostawiłabym wiadomość?
– Katha... – Vince zmarszczył brwi i kiwnął głową. Podniósł skoroszyt ze stołu. – Proszę, tu jest napisane twoje imię.
– Dobrze, dziękuję. – Otworzyła skoroszyt i zaczęła czytać.
„Niech to" – pomyślał Vince. Nawet na niego jeszcze nie spojrzała. Świetnie. Łatwiej mu było przysięgać, że nie dotknie jej, jeżeli nie spojrzy na niego swymi pięknymi zielonymi oczami. Łatwiej mu będzie kontrolować siebie, gdy nie będzie patrzył na jej miękkie, domagające się pocałunku usta i przypominać sobie, jak to było, gdy... „Opanuj się, Santini. Uspokój się".
– To ten komputer, na którym będę pracować – powiedziała Katha, przechodząc przez pokój. Usadowiła się na krześle naprzeciw urządzenia. – Tander zanotował, że odnalazł trzy oddzielne programy w programie opieki społecznej. Jeden na drukowane czeki, drugi na koperty na czeki, a trzeci na kwity żywnościowe, które przychodzą do wydziału co miesiąc.
– Kwity żywnościowe? – zapytał Vince.
– Tak. Kwity są co miesiąc inne, najwidoczniej zależą od tego, ile mogą otrzymać od dużych firm. Wiesz, produkty mleczne, chleb, ciasta, owoce i warzywa, takie właśnie rzeczy. Tander pisze tu, że rynki zbytu są w całym mieście. Ludzie biorą kwit do sklepu wpisanego na ich kopercie i otrzymują to, co wybrano dla nich danego miesiąca.
– Nas to nie interesuje – powiedział Vince. – Skoncentruj się na programie, który drukuje koperty na czeki.
Katha spojrzała na niego przez ramię.
– Zdaję sobie z tego sprawę, Vince. – Ponownie skierowała uwagę na skoroszyt. – Przepraszam, nie powinnam cię strofować.
Włożył ręce do tylnych kieszeni i wolno przemierzył pokój, by stanąć obok niej.
– Rzeczywiście, miałaś do tego prawo – rzekł. Pragnął, potrzebował, by spojrzała na niego. Nagle stało się to bardzo ważne. – Wiem, że jesteś dość inteligentna, by umieć wybrać program, który należy rozpracować.
Pomyślał, że czuje się dziwnie... Tak samotnie. Niewidoczna ściana otaczająca Kathę była wyższa i solidniejsza, niż kiedykolwiek i nie wiedział, co powiedzieć, aby móc wejść do jej schronienia, jej ciepła.
– Ja... uhm. – Odchrząknął. – Pójdę zrobić kawę.
– Dobrze. Ja zaczynam. – Katha zaśmiała się. – Jeżeli uda mi się zgromadzić wystarczającą ilość werwy, by zabrać się za tę sprawę.
Wciąż się uśmiechając, podniosła oczy, by na niego spojrzeć.
Ich spojrzenia spotkały się i wszystko stanęło w miejscu. Oprócz gwałtownego bicia serca Kathy i pulsowania gorącej krwi w żyłach Vince'a.
„Wielki Boże" – pomyślał, gdy kropelki potu toczyły się po jego plecach. Kocha ją. W tej chwili wszystkie głupie wątpliwości, jakie miał, gdzieś zniknęły, a ich miejsce zajęła prawda tak jasna, jak jasne są promienie słońca w letni dzień. Kocha Kathę Logan.
Właśnie tak należało to wszystko rozumieć. To tam prowadziła go nieznana ścieżka, usłana nie znanymi mu dotychczas emocjami. Oddał swe serce Kathe Logan. Jak to się stało? Dawno temu postanowił, że nigdy nie będzie kochał, nie będzie próbował głupiego i beznadziejnego zadania łączenia swej kariery z poważnym związkiem. Był wierny swym przekonaniom tyle czasu mimo wszystkich kobiet, z jakimi się spotykał przez te lata. Aż do teraz. Do czasu Kathy. Cholera, jak to się stało?
"Nieważne, jak to się stało" – odpowiadało mu serce. Liczy się tylko to, że patrzy na tę kobietę, jedyną kobietę, którą kocha.
„Co mam zrobić?"
– Kawa – odezwał się szorstkim głosem. – Zrobię trochę kawy. – Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Katha zamrugała, uśmiech zniknął, gdy wciągała duży haust powietrza do płuc. Popatrzyła na drzwi, za którymi zniknął Vince, potem odwróciła się w stronę komputera.
Z pewnością minęła tylko chwila, ale dla niej czas zatrzymał się, gdy spojrzała Vince'owi w oczy. Nie było komputera, jachtu, nic... tylko Vince. Ależ go kochała, och, jakże chciała, by tak nie było. Przez to, że była słaba, że nie potrafiła opanować swoich emocji, zbyt wcześnie skazała się na samotność i ból serca.
– Ech, do diabła z tym, Katho! – powiedziała i pociągnęła nosem. – Przestań i włącz tę cholerną maszynę.
Nacisnęła przycisk i poderwała się, gdy komputer zabrzęczał i zielony ekran ożywił się. Linie symboli pojawiały się jedna za drugą, potem zniknęły. Na środku ekranu pojawiło się słowo „cześć".
– Nie bądź taki ochoczy – powiedziała do komputera i wsadziła nos do skoroszytu, by prześledzić wskazówki, które zostawił jej Tander.
Vince stał i obserwował ciemny płyn ściekający z automatu do szklanego dzbanka. Rosnący ból w rękach uświadomił mu, że ściskał brzeg blatu tak mocno, aż kostki dłoni stały się białe. Zwolnił uścisk i przyciągnął ręce do twarzy.
Był do głębi poruszony i wściekał się na to.
Wielki Vincent Santini, twardy policjant, rozklejał się. Potężny Vince, który występował przeciw najbardziej zatwardziałym przestępcom, okrutnym zbirom, który zwyciężał brutalną siłą i podstępem, został rozłożony na łopatki przez kobietę, która prawdopodobnie nie ważyła więcej niż czterdzieści dwa kilogramy.
Co teraz? Teraz... nic. Nie pozwoli sobie brnąć dalej. Katha nie może nigdy poznać głębi jego uczuć. Był w dalszym ciągu detektywem, nic się nie zmieniło. Miłość i zobowiązania to nie karty dla niego. Widział, jak życie wielu gliniarzy było zdruzgotane przez małżeństwa, które nie sprawdziły się, które nie mogły przeżyć miażdżącego ciężaru kariery oficera policji.
Gdy zamknie sprawę, odejdzie od Kathy. Nigdy więcej jej nie zobaczy, nigdy nie weźmie w ramiona, nie pocałuje, nie dotknie. Spędzi pozostałe dni jak zawsze samotny.
Ale przyszłość bez Kathy była przerażająca. Taka pusta, zimna, tak cholernie samotna.
Nalał sobie do kubka zaparzonej kawy i zaczął ją sączyć.
Świadomie odkładał powrót do pokoju, w którym pracowała Katha. Nie był jeszcze gotów, by ją zobaczyć. To kobieta, którą kocha. Kocha ją. Zakochał się w niej. Nieważne, jak układał to w słowa, wciąż nie mógł jednak w to uwierzyć. Jak, na Boga, do tego doszło?
Co więcej, był tak narwany, że zakochał się w kobiecie, która go nie kochała. Nie, żeby to się uczyło, nie miał przecież zamiaru ciągnąć tej całej historii, a jednak...
Nie był jej obojętny, tego był pewien. To było oczywiste za każdym razem, gdy brał ją w ramiona i całował. Mówiła, że go pragnie, że chce się z nim kochać, ale nigdy nie powiedziała, że go kocha. Oczywiście, to niewielka sprawa, ponieważ sam nie zamierzał jej powiedzieć, że kocha ją, a jednak...
Mamrocząc różne przekleństwa po angielsku i włosku, Vince dolał sobie kawy, napełnił kubek dla Kathy i postawił obydwa na tacy. Znalazł paczkę słodkich placuszków i także je wziął. „Pewnie porozlewam kawę po placuszkach" – pomyślał, gdy podnosił tacę i opuszczał pokój. Ponieważ życie toczyło się taką a nie inną drogą, nie był w stanie nic robić dobrze. Zatrzymał się przy wejściu do pomieszczenia z komputerami. Katha była odwrócona plecami do niego, pochylona do przodu, skoncentrowana na symbolach, które pokrywały ekran monitora.
Serce waliło mu głucho, a ciepło rozlewało się po jego ciele. „Kocham tę kobietę" – pomyślał. Piękna Katha z jedwabistymi rudymi lokami i kilkoma piegami na nosie, ze smukłym ciałem, które doskonale współgrało z jego ciałem, z miękkimi, słodkimi ustami ukradła jego serce.
Chciał je odzyskać.
„Dobre sobie – pomyślał z ironią. – Katha, ciężki orzech do zgryzienia. Nie ruszaj się, póki nie oddasz mi mojego serca".
Vince pokiwał głową z obrzydzenia do siebie, przemierzył pokój i postawił tacę obok komputera.
– Kawa i placuszki – powiedział.
– Dobrze – odrzekła. Jej wzrok penetrował monitor. – Dziękuję.
Podniósł kubek i stanął przed nią. Rzucił okiem na ekran i rzędy symboli, do których nie umiałby się zabrać, potem obejrzał Kathę od czubka głowy po obciągnięte dżinsem pośladki.
Odniósł wrażenie, że jego ręka bez jego woli sięgnęła w kierunku jej jedwabistych loków.
Opanował się, cofnął rękę gwałtownie, zakręcił się w koło i mało co nie rozchlapał kawy. Wybrał jedno z krzeseł w odległej części pokoju i usadowił się na nim. Wziął kubek w dłonie, położył łokcie na oparciu krzesła i wpatrywał się w Kathę. Zmarszczył brwi.
Obiecał sobie, że nie będzie rozmyślał. Boże, ależ ją kocha! „Zapomnij o tym". Chciał pozbyć się wszelkich myśli związanych z nią. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo kocha, pragnie, potrzebuje tej kobiety. Piłka nożna. Skupi się na drużynie Ramsów. To wielka drużyna, twarda drużyna, z którą należało się liczyć, pomimo tego co Robert Logan mówił na jej temat. Robert Logan jest ojcem Kathy. A Katha jest wyjątkową, wspaniałą, piękną kobietą, którą kocha.
Postawił swój kubek na stolik obok krzesła i złożył ręce na piersiach. W pokoju słychać było tylko równomierny powolny klekot klawiatury komputera, którą Katha przyciskała, by rozpracować program.
Vince ziewnął, poczuł, że mięśnie tracą napięcie, zamknął oczy. Natrętne myśli i wyobrażenia zaczęły przygasać, dały o sobie znać nie przespane noce.
Zasypiał.
– Och!
Vince obudził się nagle, zerwał na równe nogi i zaczął szukać swego rewolweru. Zachwiał się, zamrugał i wreszcie zrozumiał, gdzie jest.
– Coś nie gra, Katho? – zapytał głosem ochrypłym od snu.
Wstała i zaczęła rozcierać bolący kręgosłup.
– Jestem zdrętwiała. Nie ruszałam się przez trzy godziny.
– Trzy... – Spojrzał na zegarek. – Boże, solidnie się zdrzemnąłem.
Odwróciła się do niego z uśmiechem.
– Wiem, zapomniałeś o bożym świecie. Mogę zaświadczyć, że nie chrapiesz.
– Pokrzepiające – rzekł, również się uśmiechając. – Każdy obawia się tego, że gdy śpi, hałasuje jak zarzynana krowa.
Katha kręciła przecząco głową.
– Zdecydowanie nie. Byłeś cichutki jak niemowlę.
Przeszedł przez pokój, by stanąć za nią, po czym położył ręce na jej ramionach. – Co...
– Pozwól, że zrobię ci masaż. Trzeba było zrobić sobie przerwę, Katho. – „Delikatnie, Santini. Nie wolno ci jej zranić. Jest taka mała i krucha". Gdyby się z nią kochał, byłby taki ostrożny i... nie! – Czy miałaś szczęście z tym programem?
– Nie – odpowiedziała z na wpół przymkniętymi oczyma. – Ależ wspaniałe uczucie.
Ma takie silne ręce, ale masował ją delikatnie, tak jak to robił, gdy ją obejmował i całował. I byłby taki, gdyby się kochali. Nie!
– Przejrzałam program trzy razy, Vince. Pierwszy raz uczyłam się go czytać, jest bardzo jasny. Nie jest skomplikowany, bo wykonuje proste funkcje. Istnieje powód, cel dla każdego symbolu, który tam jest.
– Rozumiem – odparł, kontynuując masaż ramion.
– Będę dalej szukać. – Ciepło z rąk Vince'a emanowało, przedzierało się niżej, sprawiało, że jej piersi robiły się ciężkie i wrażliwe, bolesne i spragnione łagodnego dotyku. I niżej... głęboko w niej... narastało wraz ze stałym rytmem jego palców pulsowanie.
– Wrócę do pracy.
– Nie, zrelaksuj się trochę.
– Ale... – Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Podniósł ręce i znowu położył je na jej ramionach. Nie wiedziała, że byli tak blisko siebie, zorientowała się dopiero gdy się odwróciła, by spojrzeć na niego. Tak blisko, tak bardzo blisko.
Chciała położyć ręce na jego piersiach, dotknąć miękkiego swetra i napiętych mięśni. Chciała przytulić swe ciało do jego ciała, rozchylić usta, by przyjąć jego pocałunek, jego język. Chciała kochać się z Vince'em Santinim.
– Vince, ja... – Jej głos urwał się.
Zacisnął palce na jej ramionach i spojrzał jej prosto w oczy. Zrozumiał, że te oczy mówią mu, że go pragnie. Jego serce zabiło mocno i ogarnęło go pożądanie przenikające aż do głębi.
„Odejdź od niej!" – zażądał rozum.
„Nie ma szans" – odpowiedziało serce.
„Nie rób tego, Santini" – ostrzegał rozum.
„Idź do diabła" – mówiło serce.
– Katho – wyszeptał Vince z jękiem, który wydawał się pochodzić z samego dna duszy.
Zniżył głowę i pocałował ją.
Gdy spotkały się ich usta, gdy dotknęły się ich języki, byli zgubieni, porwani przez podmuch pożądania, które wzbierało w nich przez tak długi czas. Katha podniosła ręce, by objąć go za szyję, a on pieścił jej plecy i przyciągał do siebie. Miękki szloch złapał ją za gardło.
Pocałunek stał się intensywniejszy. On dawał, ona przyjmowała. Ona dawała, on przyjmował. To był głód i nienasycenie, potrzeba i pragnienie. To byli Katha i Vince kochający się, ale nie wypowiadający słów. Katha i Vince pragnący siebie, ich ciała mówiły to za nich. Katha i Vince, którzy wiedzieli, że nadszedł czas, by pofrunąć w przestworza z aniołami.
– Pragnę cię, Katho – wyszeptał Vince w jej usta. – Chcę się z tobą kochać.
– Tak – szepnęła.
– Posłuchaj. Proszę cię, Katho, musisz być pewna, że tak jest w porządku. Nie mógłbym znieść, gdybyś tego żałowała później. Zostawię cię, pójdę z powrotem – usiądę na tamtym krześle i nie dotknę cię. Muszę wiedzieć, że pragniesz tak bardzo jak ja. To jest takie... To jest cholernie ważne.
„Ależ, Vince" – pomyślała. Odkrywał się przed nią zupełnie, stał bezbronny i mogłaby go tak łatwo zniszczyć, odmawiając mu połączenia się z nim. Jakie to musi być trudne dla mężczyzny takiego jak on, mężczyzny niesamowicie silnego, który umiał doskonale kontrolować siebie i swoje emocje. Jaki szczególny skarb kładł w jej ręce.
„A co z moją dumą?" – zadała sobie pytanie. Czy zbliżenie z Vince'em Santinim pozbawi ją dumy? Rozerwie ją na strzępy? Nie. Ich połączenie będzie czymś oddzielnym i odrębnym od deklaracji miłości, która pozostanie bezpiecznie ukryta w jej sercu.
– Katho?
– Chcę się z tobą kochać, Vince. Obiecuję, że nie będę żałować. Tak jest dobrze i nadszedł odpowiedni czas. Wiem to. Wiem to, Vincencie.
Wtopił swe usta w jej usta, posunął język głęboko, by dotknąć jej języka. Mgiełka zmysłowości zakręciła się wokół nich, zamykając ich w czarownym kokonie, gdzie nic nie mogło im przeszkodzić. Byli sami, świat na zewnątrz przestał istnieć.
Vince podniósł głowę i w następnym momencie wziął Kathę na ręce. Ciasno objęła go za szyję, wdychając jego zapach, rozkoszując się jego ciepłem i siłą.
Niósł ją przez korytarz do dużej sypialni. Postawił ją obok ogromnego łóżka i znów pocałował.
Ogarnięta pożądaniem i oczekiwaniem, Katha ledwie uświadamiała sobie, że rozbierał ją, potem siebie. Odrzucił pościel z łóżka i położył ją na zimnym jasnoniebieskim prześcieradle.
– Katho – odezwał się chropawym głosem. Stał obok łóżka, wznosząc się nad nią. – Katho, proszę, powiedz to jeszcze raz. Powiedz, że tego właśnie chcesz.
Z wysiłkiem wróciła do rzeczywistości. Jej wzrok prześliznął się po nim, aż jej dech zaparło. Był wspaniały. Miał piękne i mocne ciało. Ciemne kręcone włosy pokrywały umięśnioną klatkę piersiową i sięgały aż do płaskiego brzucha. A trochę niżej prawdziwa istota jego męskości, obnażony dowód jego pragnienia i obietnica rozkoszy.
Miękki uśmiech przemknął po jej ustach, podniosła ręce, by go zachęcić. Nie czuła drżenia, ponieważ to był Vince. Kochała go.
Vince na moment przymknął oczy, chcąc zebrać myśli, potem ułożył się obok niej. Z ręką na brzuchu całował jej usta, policzki, przeciągał kąsające pocałunki wzdłuż jej szyi. Wolno, wolno posuwał się do brodawek jej piersi. Katha zadrżała.
– Piękna – wyszeptał. – Jesteś taka piękna. Objął ustami naprężoną brodawkę i pieścił ją językiem, zanim pociągnął ją głębiej w usta, ssąc i ciągnąc.
Jęk rozkoszy wymknął się z jej ust. Nigdy wcześniej nie czuła tego, co teraz – słodkiego bólu, palącego ją ciepła, pulsującego pragnienia. Wczepiła palce w gęste włosy Vince'a, ponaglając go, gdy przyciskał swe usta mocniej do jej miękkiej skóry.
Uciskał ją nabrzmiałym członkiem, a ręką muskał zroszoną skórę jej uda, podążając do kasztanowego gniazda, które przykrywało jej kobiecość.
– Ach, Vince! – Jej głos brzmiał dziwnie nawet dla jej własnych uszu. – Czuję się taka... Proszę. Pragnę cię. Potrzebuję. Teraz.
Przesuwał się nad nią, utrzymując ciężar na przedramionach. Podniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy, mięśnie zadrgały mu od powściągliwości, ciało błyszczało od potu.
– Chodź, Vince – powiedziała. – Kocham cię.
– Tak, Katho. Kocham cię.
Wszedł w nią, naciskając delikatnie, obserwując jej twarz, czy nie przejawia jakiegoś bólu czy strachu. Nie widział nic takiego. Zawinęła ręce wokół jego pleców, przyciskając go mocno, jakby nie chciała mu pozwolić nigdy odejść. Posuwał się głębiej, zaciskając zęby, by utrzymać kontrolę, i wypełnił ją wszystkim, czym był.
– Tak – wyszeptała Katha bez tchu. – Ach, tak!
Zaczął taniec miłości, posuwając się w niej wolno, potem szybciej, gdy uniosła biodra, by współdziałać. Wszedł głębiej, mocniej, miotając się w niej, a cała ostrożność odpłynęła, gdy dał upust swej namiętności, która go pożerała.
– Pofruń... ze mną... Katho... jak anioły.
– Jak... anioły. Tak. Ach tak, Vince!
– Tak, to właśnie to. Właśnie to.
Ogarnęły ją falujące skurcze, przytuliła się do niego jeszcze mocniej, gdy huśtała się na skraju nieznanej przepaści. Czuła jak jej ciało zaciskało się wokół niego, przyciągając go głębiej. Potem popadła w całkowitą uległość, osiągając ekstazę, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła.
– Vincent! – Ach, Katho!
Odwrócił głowę i jęczał z czystej męskiej przyjemności, gdyż znalazł ukojenie, łącząc się z nią w tym zachwycającym miejscu, gdy drżał, wtryskując w nią swą życiową siłę, unosząc się z nią w przestworza jak dwa anioły.
Upadł obok niej zmęczony. Przylgnęła do niego, czując jego mocno uderzające serce. Unieśli się w przestworza, a potem wrócili tu, gdzie wszystko się zaczęło.
Vince ponownie uniósł się na przedramionach.
– Dziękuję – powiedział cicho.
Łzy pojawiły się w oczach Kathy, a jej serce prawie eksplodowało miłością. „Takie proste słowo – pomyślała – ale powiedziane tak szczerze, z taką czcią, jakbym dała mu najbardziej drogocenny dar, jaki kiedykolwiek otrzymał".
– Nie, Vince, to ja dziękuję. Nigdy nie doznałam czegoś tak niewiarygodnie pięknego. Nie wiedziałam, że tak może być. Pofrunęliśmy w przestworza jak anioły, prawda? Uśmiechnął się.
– Z pewnością. – Jego uśmiech przybladł. – To było... niesamowite, Katho.
Bardzo, bardzo niesamowite.
– Tak.
Pocałował ją namiętnie, odsunął się od niej, podciągnął koce, by przykryć ochładzające się ciała. Przytuliła się mocno do niego i położyła rękę na jego wilgotnych piersiach.
– Program komputerowy. Powinnam...
– Potem. – Przerwał. Pocałował ją delikatnie w skroń. – Możesz to rozpracować później.
Westchnęła z zadowolenia. Zasnęli, a ich głowy spoczywały blisko siebie, na jednej poduszce.
Obudził ją deszcz stukający w szyby i dochodzący gdzieś z oddali grzmot. W pokoju panował półmrok i musiała minąć chwila, zanim zrozumiała, gdzie jest.
Gdy rozbudziła się na dobre, odwróciła głowę i zmarszczyła brwi, widząc puste łóżko. W chwilę potem spojrzała na zegar na stoliku.
Trzecia? Po południu? Tak przypuszczała. Półmrok w pokoju nie oznaczał nocy, tylko zbliżającą się burzę. Drzemka nie była taka krótka, a burczenie w brzuchu oznajmiało, że jest głodna.
„Niezłe doświadczenie, panno Logan" – pomyślała smętnie. Oceniła w myśli pogodę, porę dnia i narzekanie pustego żołądka. Przeszła do zasadniczej, bliskiej jej sercu sprawy i zdecydowała nie mitrężyć więcej czasu. „Dobrze więc – pomyślała. – Jestem gotowa, by rozprawić się z sobą".
Kochała się z Vincentem Santinim.
Nie, zdecydowała, to było coś więcej. Kochała się z Vincentem Santinim, mężczyzną, którego uwielbiała każdym milimetrem swego ciała.
A gdzie poczucie winy? Zastanawiała się. Gdzie wcześniejsze wątpliwości? Dlaczego nie czuje wyrzutów sumienia? Przecież zdecydowała się na ten krok, wiedząc, że nie ma dla nich wspólnej przyszłości.
Poruszyła się niespokojnie, uświadomiwszy sobie, że może się będzie czuć nieswojo w obcym miejscu. Ale potem uśmiechnęła się miękkim, szczęśliwym uśmiechem, bo przecież kochała się z mężczyzną swojego serca i zrozumiała nagle, że wcale nie będzie poczucia winy ani łez. Wśród jej wspomnień, gdy Vince ją opuści, pozostanie pamięć o doskonałym połączeniu się z nim i o tym, że pofrunęli w przestworza jak anioły.
" A ten wspaniały mężczyzna – pomyślała – gdzie on jest? Co więcej – o czym myśli? Co powie i co zrobi, gdy mnie zobaczy?"
Zmarszczyła brwi, gdy zdała sobie sprawę, że wolałaby zasnąć z powrotem i odłożyć spotkanie z Vince'em na później, ale nazwała się tchórzem, używając wielu obrazowych określeń. Zdecydowanym ruchem odrzuciła koce i poszła pod prysznic. Jacht kołysał się, a za oknem szalał deszcz i wiatr.
Vince wszedł do sypialni z tacą i zdumiony zatrzymał się, gdy zobaczył puste łóżko. Szum wody w łazience zdradził, gdzie zginęła Katha. Zaświecił lampę, usiadł na brzegu łóżka i nie mógł oderwać wzroku od zamkniętych drzwi do łazienki.
Tam, za nimi jest Katha. Nie śpi już i pewnie rozmyśla. Zdrzemnął się tylko na krótko, bo przespał się wcześniej w pracowni komputerowej, potem leżał obok niej i patrzył, jak śpi. Gdy gorące pragnienie uczyniło go znów niebezpiecznie podnieconym, opuścił łóżko, wziął prysznic i ubrał się. Próbował nie myśleć tak długo, jak tylko mógł to odkładać.
Ale gdy skończył robić kanapki, zrozumiał, że musi przemyśleć wiele spraw. Wiedział, że jest chodzącą sprzecznością. Z jednej strony był wystraszony, całkowicie oszołomiony tym, że kochał się z Kathą, a było to uczucie piękne i wzruszające. To było coś więcej niż fizyczne zadowolenie, którego zwykle doznawał. Czuł, jakby jego prawdziwa dusza została poruszona, gdy połączyli swe ciała.
Przesuwał ręką po karku. Istniała druga strona medalu. Był w niej zakochany, chociaż nie chciał zakochać się i nie miał pojęcia, co dalej z tym począć.
– Cholera! – rzekł.
Zza drzwi nie dobiegał już szum wody. W każdej minucie Katha może wrócić do sypialni. Co ma jej powiedzieć, co ma zrobić? Nigdy przedtem nie był w takiej sytuacji, ponieważ nigdy przedtem nie był zakochany. Ma oznajmić, że miłość jest bezcelowa, ponieważ on nie ma zamiaru ciągnąć tego dłużej? No więc, co ma powiedzieć? „Dzięki za baraszkowanie na sianku, serduszko?" Och, Boże!
Gdy drzwi łazienki otworzyły się, każdy mięsień Vince'a zesztywniał. Pojawiła się Katha zawinięta w duży, niebieski ręcznik. Serce mu mocno uderzało, a dobrze teraz już znane ciepło przeniknęło go do głębi.
– Och! – powiedziała, zatrzymując się, gdy go zobaczyła. – Ja, och...
– Przyniosłem kanapki i mleko. Katho, czy ci nic nie jest? Czy nie zraniłem cię lub... To jest... – Niech to, niszczył wszystko. Jego głos brzmiał zimno i klinicznie jak głos lekarza pytającego o aktualne samopoczucie pacjenta. A co z jej umysłem? Czy żałowała, że się kochali? Czy płakała, gdy była sama? – Do licha, czy wszystko w porządku?
Katha przymrużyła oczy, zdziwiona nagłą oziębłością Vince'a. Dlaczego jest taki? O co mu chodzi? Wcześniej też nalegał, by powiedziała, że nie będzie niczego żałować. Okazuje się, że to sobie pan Santini powinien zadać takie właśnie pytanie, zanim przeszli do... no, zanim zaczęli robić to, co robili.
– Czuję się świetnie – powiedziała sztywno. – Dlaczego miałoby być inaczej? Z pewnością wiesz, że nie zraniłeś mnie.
– Dobrze, dobrze. – Przeciągnął ręką po włosach. – Ale co z twoimi... twoimi uczuciami, emocjami? – Do diabła! Zachowywał się jak kompletny idiota. Przecież chciał porwać ją w ramiona, odrzucić ręcznik i słodko kochać się z nią godzinami, dlaczego więc mówił jak gliniarz, wymuszający zeznanie od podejrzanego o zbrodnię?
„Widocznie żałuje, że doszło do zbliżenia" – pomyślała i poczuła łzy zbierające się w kącikach oczu. Jest taki napięty i być może drży z obawy, że ona rozklei się, rozpłynie we łzach lub jeszcze gorzej, rzuci się w jego ramiona i wyzna mu dozgonną miłość. No tak!
Podniosła podbródek.
– Vincent, mówiłam ci, że nie będę mieć poczucia żalu ani winy z powodu kochania się z tobą.
I nie czuję nic takiego. To, co przeżyliśmy, było bardzo... miłe.
Miłe! Dotknęło to Vince'a do żywego. To, co przeżyli, było najpiękniejszym, najbardziej fantastycznym, niewyobrażalnym zbliżeniem stulecia, a ona nazywa to miłym? Tylko tyle znaczyło to dla niej?
Założył ręce na piersiach i przymknął oczy.
– Miłe – powtórzył, aż zadrgał mu jeden z mięśni w zaciśniętych ustach. – Dobrze, wydaje mi się, że to wystarczająco jasne.
– Tak, sądzę, że wszystko jest jasne – powiedziała, mając nadzieję, że jej głos nie zadrżał. Pozbierała ubrania z podłogi, trzymając ręcznik jedną ręką. – Pozwól, że się ubiorę. – Pośpiesznie udała się do łazienki i zamknęła drzwi.
Vince poczuł, że boli go serce, gdy przyciskał rękę do klatki piersiowej. Bluźniercza opinia Kathy o ich zbliżeniu, wywołała autentyczny fizyczny ból. Nie chciał, aby żałowała. Nie chciał, aby płakała. Ale, do diabła, nie spodziewał się, że ona tak podsumuje całą sprawę. Było – było miło. Cholera, kocha ją! Oczywiście, ona o tym nie wie, ale...
– Groch z kapustą – wymamrotał, krocząc po pokoju. – Mam jakby groch z kapustą w głowie. – Wyszedł z sypialni, zamykając drzwi za sobą z większą siłą niż należało.
Gdy Katha wyszła z łazienki i zobaczyła, że Vince'a nie ma, doznała mieszanego uczucia ulgi i rozczarowania. Z jednej strony to dobrze, bo nie okazuje demonstracyjnie, że nie żałuje tego, iż zostali kochankami. Z drugiej jednak strony jej czysto kobieca połowa pragnęła, aby był, czekał na nią, by wyjaśnił, że źle interpretowała jego słowa i czyny, by wziął ją w ramiona i zaniósł do łóżka, gdzie...
– Cii... – powiedziała, machając ręką w powietrzu. – Katho, cii...
Usiadła na brzegu łóżka i wzięła z tacy kanapkę. Ugryzła i odniosła wrażenie, że było to najgorsze masło orzechowe i najgorsza kanapka, jaką kiedykolwiek jadła.
Skierowała wzrok na pogniecione prześcieradła. Radosne wspomnienie ich zbliżenia zatańczyło przed jej oczami, a pragnienie, które w niej nagle zapulsowało, zaróżowiło jej policzki.
Ugryzła porządnie kanapkę i westchnęła.
„Zasługuję na to, aby wzdychać" – pomyślała.
Miała prawo, by choć raz westchnąć głęboko, ze smutkiem, i to wszystko, na co sobie mogła pozwolić.
Jeżeli pan Santini chce się pieklić jak kapryśne dziecko z tego powodu, że posunęli się tak daleko, to jego sprawa.
Zachowanie Vince'a nie zmusi jej do cofnięcia zegara i wymazania pięknych scen ich miłości. Jej duma, chociaż zadraśnięta przez Vince'a, nie doznała większego uszczerbku. Zignoruje go i jego gburowate zachowanie. Skryje wspomnienie o połączeniu z nim w swoim sercu, umyśle i duszy.
Skończyła kanapkę i mleko, odstawiła szklankę na tacę i wstała. Przeszła przez pokój, zawahała się przy drzwiach, ponownie spojrzała na łóżko, odwróciła się i wyszła.
Vince siedzący w pracowni komputerowej poprawił się w fotelu tak, by pistolet nie uwierał go w plecy, założył ręce na piersiach i wlepił wzrok w czubek buta.
„Czy wyglądam jak naburmuszony dzieciak? Cholera, a jeżeli nawet tak, to co?" Był wrakiem, czuł totalny zamęt w głowie. Nie powinien dotykać Kathy, nie powinien kochać się z nią, nawet jeżeli był w niej zakochany.
„Do diabła! – pomyślał smętnie. – Kogo oszukuję?" Jeżeli dostałby szansę cofnięcia się do momentu, w którym podjął decyzję, zrobiłby to wszystko raz jeszcze. Dzięki niej dostrzegł różnicę pomiędzy prawdziwym zbliżeniem a uprawianiem seksu. Nigdy nie zapomni wspólnych doznań i gdy opuści ją po zakończeniu sprawy z opieką społeczną (wiedział, iż musi tak zrobić), również jej nigdy nie zapomni.
Wśliznęła się do pokoju, a on wyprostował się gwałtownie.
– Pora wracać do pracy – oznajmiła melodyjnym głosem. – Nie da się nadrobić straconego czasu.
Rzuciła mu olśniewający uśmiech i usiadła naprzeciw komputera. Jednostajne uderzenia w klawiaturę towarzyszyły kroplom deszczu uderzającym silnie w jacht.
Vince zmrużył oczy i obserwował ją. Miał ochotę urwać jej głowę za to, że była taka wesoła, i za gadkę, że ich zbliżenie było miłe. Nie, to nieprawda. Nie chciał ukręcić jej głowy, ale chciał kochać się z nią znowu, właśnie teraz, podczas deszczu, wygrywającego wspaniałą muzykę ich miłości. Chciał całować i dotykać każdego milimetra jej miękkiej, wilgotnej skóry, słuchać jej okrzyków zadowolenia, czuć jej delikatne ręce na swoim ciele, czuć jej smaki...
„Wystarczy" – powiedział do siebie czując, jak napręża się jego ciało i budzi jego męskość. Wystarczająco przykry był ból w sercu, nie mówiąc już o bólu w innych częściach ciała.
– Poszukam odpowiedniej stacji, by posłuchać prognozy na krótkofalówce.
– Uhm. – Katha kiwnęła ręką, ale dalej wpatrywała się w ekran monitora.
Vince wyszedł a ona natychmiast rozluźniła ramiona. Wciągnęła powietrze i próbowała powstrzymać nie chciane łzy. „Poradzę sobie z tym" – postanowiła.
Odsunęła przykre myśli w najciemniejszy zakamarek swej pamięci i skoncentrowała się na symbolach programu komputerowego.
Ponad dwie godziny później Vince wrócił do pracowni.
– Katho?
– Tak? – zapytała, nie patrząc na niego.
– Przez cały czas słuchałem prognozy na krótkofalówce.
– Aha, przypuszczam, że pogoda jest interesująca, skoro tak cię wciągnęła prognoza! – Wcisnęła przycisk komputera.
– Czy mogłabyś posłuchać przez chwilę? – zapytał, opierając ręce na biodrach.
– Słucham. Przez ponad dwie godziny słuchałeś, jak ktoś paple o pogodzie.
Pada, sama do tego doszłam.
Vince spojrzał w sufit z zamiarem policzenia do dziesięciu. Policzył do czterech.
– Do licha, Katho! Przestań gapić się w to pudło. Posłuchaj mnie.
Podskoczyła i zakręciła się wokół, jej oczy iskrzyły się.
– To pudło, mój drogi, ukrywa informację, której potrzebujemy, by uniemożliwić przestępcom kradzież pieniędzy, na które ludzie z niecierpliwością czekają.
Podniósł obie ręce.
– Dobrze, dobrze, uspokój się. Wiem, jak ważne jest to, co robisz, ale równie ważne jest to, co ja mam do powiedzenia.
– Mów więc.
– Ulice w tym rejonie miasta są zatopione. Nie jest to zwykła ulewa, ale ogon nawałnicy, która zmieniła kierunek. Spodziewano się, że zostanie nad morzem. Na razie linie telefoniczne w tej dzielnicy nie działają, a ulice są zamykane z powodu zalania wodą. Mówi się ludziom, aby nie opuszczali mieszkań. Nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo, ponieważ jacht Tandera przetrwał poważniejsze burze, ale... – Przerwał. – Nie możemy jechać do domu.
Otworzyła szeroko oczy.
– Co takiego?
– Musimy tkwić tutaj do czasu otwarcia ulic. Telegrafowałem do mojego kumpla, on dzwoni do Jane, by jej przekazać, że jesteś bezpieczna, ale unieruchomiona. Wiedziałem, że nie chciałabyś, aby ona i twój ojciec się martwili.
– Och! – Złapała się za głowę i wpatrywała w sufit, jakby chciała zobaczyć na własne oczy szalejącą burzę. Ponownie spojrzała na Vince'a. – Czy mój ojciec i Jane są bezpieczni? Tego nie wiesz, prawda? Jestem pewna, że nic im nie jest.
Dom ma solidną konstrukcję, a Jane wie, gdzie są latarki i świece, gdyby zgasło światło. Jest im wygodnie, prawda? Z pewnością. Nam nic nie grozi, bo ten jacht jest solidny jak statek wojenny. Czyż nie? I...
– Ej! – przerwał Vince delikatnie. Zbliżył się do niej i ujął jej twarz w dłonie.
– Denerwujesz się, Katho, a nie ma powodu się martwić. Wszystko jest pod ścisłą kontrolą.
„Oprócz mnie" – dodała w myśli.
Nie zamierzał dotykać jej, czy nawet się do niej zbliżać, ale była taka przestraszona, mała, bezbronna, a jej piękne oczy szeroko otwarte z przerażenia. Kochał ją i nie mógł odwrócić się od niej plecami, wyjść tak po prostu z pokoju, gdy ona czuła lęk.
– Nie ma się czym denerwować. Zaufaj mi.
„Tego już za wiele – pomyślała Katha – naprawdę za wiele". Tak bardzo starała się nie zaangażować i zachować dystans, ale tyle wydarzyło się w czasie ich pobytu na jachcie, że nie miała kiedy zebrać myśli. Teraz ulewa... A Vince jest taki silny, spokojny i sprawia, że czuje się bezpieczna i ochraniana, i... Tego było za wiele.
Dwie łzy spłynęły jej po policzkach.
– Katho, nie płacz. Proszę, nie płacz... – wykrztusił Vince.
– Nie będę – obiecała i dwie następne łzy spłynęły w dół. – Nie płaczę.
– Chodź! – Wziął ją w ramiona, przyciągając do siebie. Objęła go w pasie i położyła głowę na jego piersiach ciesząc się, że jest taki silny, ciepły i troskliwy.
Stali tak w bezruchu, każde zatopione we własnych myślach o miłości, której nie chcieli wyrażać słowami. Przytuleni do siebie, czuli pulsujące ciepło pożądania, które w nich wzbierało i drażniło ich ciała.
– Ach, Vince! – powiedziała Katha, walcząc ze łzami.
Zamknął oczy i przytulił ją mocniej, nie chcąc, aby odeszła, pragnąc powiedzieć jej, że jest bezpieczna, ponieważ on zawsze z nią będzie. Pragnąc powiedzieć jej, że ją kocha.
Ale nie mówił nic. Ukrył twarz w jej pachnących lokach i głęboko oddychał, jakby chciał wchłonąć to, co stanowiło jej istotę. Za wszelką cenę chciał kontrolować wzrastające pożądanie.
– Przepraszam – powiedziała, nie próbując nawet się odsunąć. – Jestem dziecinna. Ulewy z reguły nie przerażają mnie. To dlatego... Wszystko w porządku. Czuję się świetnie.
– Dobrze. W porządku.
Sekundy zbierały się w minuty, a oni ciągle stali w bezruchu.
– Być może będziemy musieli spędzić tutaj noc – odezwał się w końcu. – Będę trzymał rękę na pulsie, słuchając radia. Kołysanie jachtu nie szkodzi ci, prawda?
– Nie. Naprawdę sądzisz, że będziemy tutaj przez całą noc?
– To raczej pewne.
– Ten jacht, nie wiem... Jest tak, jakbyśmy znaleźli się w innym świecie, wyizolowanym i dalekim od rzeczywistości. Jakbyśmy zostali przeniesieni gdzieś daleko. Kusi mnie, aby powiedzieć, że nie jesteśmy już w Kansas.
Zaśmiał się, ale moment później był znowu poważny.
– Masz rację – powiedział cicho. – Tu jest rzeczywiście tak, jakbyśmy byli z dala od realnego świata. To nasze miejsce, Katho, gdzie nikt nie może wtargnąć, chyba że będziemy tego chcieli. Jesteśmy tylko my dwoje. Nikt inny i nic innego.
– Tak, właśnie to miałam na myśli.
– Czy to niepokoi cię, przeraża?
– Nie – wyszeptała.
„Ależ to głupie" – pomyślała. Tam, na zewnątrz, czeka na nią szorstka, prawdziwa rzeczywistość, ale jej to nie obchodziło, nie teraz, gdy czuje się taka bezpieczna w ramionach Vincenta Santiniego.
– Nie jestem przerażona.
– W tym miejscu, w naszym świecie, Katho, możemy pofrunąć w przestworza jak anioły.
„Cóż ja, do diabła, opowiadam?" Powinien odsunąć ją od siebie, wyjść z tego pokoju i trzymać się na możliwie duży dystans. Ale nie zamierzał tego robić. W tym momencie nie przeszłoby mu przez myśl, że coś jest nie tak, nieprawidłowo, całkiem źle. Na razie Katha znajduje się w jego ramionach, gdzie jest jej miejsce i nie zamierza pozwolić jej odejść. Jeszcze nie.
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Pocałuj mnie, Vince, proszę.
Pochylił głowę i dotknął jej ust, myszkując w poszukiwaniu jej języka. Każde z nich piło słodki nektar, a ich pragnienie wzbierało, osiągając siłę huraganu. Serca galopowały, a oddechy stały się spazmatyczne, gdy pocałunek przybrał na sile. Żar namiętności rozpalił się w szalejący pożar miłości i pożądania.
Vince wsunął ręce pod jej sweter, później wyżej, by dotknąć jej nabrzmiałych piersi. Czuł, jak narastające z każdą sekundą pożądanie wypełnia jego członek ocierający się boleśnie o dżinsy.
Pomyślał, że nigdy nie będzie miał jej dość. Kochanie się z Kathą nie było podobne do niczego, czego wcześniej doświadczył. Wypełniła pustkę, w której tkwił, ogrzała jego samotność. Tutaj w ich prywatnym świecie, należy do niego. Tutaj nie musi pozwalać jej odejść.
– Kochajmy się, Vince – wyszeptała. – To nasze miejsce, nasz świat. Pragnę cię.
Niespokojnym ruchem podciągnął jej sweter i rzucił na podłogę. To samo zrobił ze stanikiem. Pieścił jej piersi w swoich dłoniach, potem pochylił się, by objąć ustami jeden różowy pączek. Katha przylgnęła do jego ramion, odchylając głowę i przymknęła oczy w ekstazie.
Vince pieścił językiem jej pierś, później lekko ssał, wciągając głęboko w usta miękką brodawkę, a ręce posuwały się w kierunku jej dżinsów. Rozpiął je i przyklęknąwszy na jedno kolano, rozbierał ją, trzymając figi kciukami. Gdy jej wilgotna i błyszcząca skóra pojawiła się przed jego oczami, całował ją, delikatnie chwytał zębami, kreśląc powoli kółka końcem języka.
Katha stała naga i drżąca. Przyklękła, nie mogąc ustać już chwili dłużej, i sięgnęła do swetra Vince'a. Podniósł ręce, aby ułatwić rozbieranie go, po czym zadrżał, gdy pochyliła się i całowała go delikatnie po piersiach. Ujął ją za ręce i ostrożnie położył na puszystym dywanie. Patrzyła, jak zrzucał pozostałe części ubrania i kładł obok jej ciuszków. Nachylił się nad nią, położył nogę na jej nogach, poszukiwał jej ust, jej języka. Drażnił ręką jej brodawki, gładził ją, wzniecając płomienie wszędzie, gdzie jej tylko dotykał. Czuła głęboko we wnętrzu swego ciała pulsujące ciepło. Jej ręce również wędrowały po wilgotnej skórze Vince'a, pieszcząc go, wywołując podniecenie. Jego mięśnie drżały pod jej miękkim dotykiem i czuła pulsowanie jego męskości.
– Proszę, Vince – westchnęła. – Vince, proszę. Pękła ostatnia nić samokontroli, przesunął się nad nią i wypełnił ją jednym głębokim posunięciem, potem zaczął ją kochać, a jego ruchy były szybkie jak błyskawica. Owinęła nogi wokół jego mocnych bioder i poddała się pulsującemu rytmowi, przywarła mocno do jego ramion, szepcząc jego imię.
Gdy ogarnęła ich ekstaza, unieśli się w przestworza jak anioły. Mijały sekundy, a oni dotarli na szczyt niewyobrażalnych przeżyć, gdyż ich ciała dawały i otrzymywały miłość. Resztką sił Vince przewrócił się na plecy, razem z Kathą, bo ciała ich wciąż były połączone. Trzymał ją mocno, łomot krwi cichł, zmęczeni wracali z przestworzy. Położyła głowę na jego ramieniu i wzdychała nasycona szczęściem.
Leżeli w bezruchu, w ciszy, nie chcąc przerwać zmysłowego uroku, który ich otaczał.
– Wspaniale – odezwał się Vince w końcu.
– Och, tak... ! Z pewnością nie jesteśmy w Kansas, Toto. – Uśmiechnęła się. – Nie.
– Boże, Katho, ja... !
– Sza... Nie! Było wspaniale, Vince, i oboje tak bardzo tego pragnęliśmy. Nie mów nic, dobrze? Byliśmy razem, w naszym, tylko naszym świecie. Tylko to liczy się teraz. Proszę!
– Dobrze. – Przerwał jej. – Czy czujesz mnie?
Wewnątrz siebie? Boże, jest świetnie, tak niesamowicie dobrze!
– Tak.
Przez kilka minut leżeli w ciszy.
– Czy miałeś kiedyś psa o imieniu Toto? – zapytała Katha.
– Nie, mój dziadek miał alergię na psy i koty. Zawsze chciałem mieć angielskiego owczarka. Nazwałbym go Oliwer.
– Świetnie. Ja chcę pieska chow-chow, ponieważ wyglądają one jak misie.
Nazwę go Chow-Lee-Chan.
Vince roześmiał się.
– To okropne imię.
– Wiem. Ale uwielbiam go. – Uwielbiała też Vince'a Santiniego. Wielkie nieba, jak bardzo go kochała! – Czy jestem za ciężka? – Poruszyła się nieznacznie.
– Nie, jesteś lekka jak piórko, ale... Katho, nie kręć się tak.
– Dlaczego? Próbuję znaleźć wygodniejszą pozycję. – Znowu się poruszyła. – Nie chcę odsuwać się od ciebie, ale jesteś raczej twardą poduszką.
– Dobrze to ujęłaś – powiedział uśmiechając się. – Właśnie o to mi chodziło, gdy mówiłem, że powinnaś leżeć spokojnie.
– Co... Ach! – westchnęła, bo poczuła, jak w jej wnętrzu narasta jego pożądanie.
– Tak.
Poruszyła się. Zajęczał.
Katha wolno uniosła się, by objąć jego biodra.
– Katho, czy jesteś pewna, że chcesz...
– Cii... Pofruniemy, Vince. Anioły czekają na nas.
I pofrunęli.
Minęło jeszcze wiele czasu, zanim wzięli prysznic i ubrali się. Katha zrobiła omlety, a Vince przygotował tosty z masłem. Gawędzili sobie podczas jedzenia, a rozmowa była lekka i beztroska.
– Za kilka dni mój ojciec będzie miał urodziny – oznajmiła Katha, gdy skończyła już omlet.
– Czy ma jakiś ulubiony rodzaj tortu? – zapytał Vince, zerkając na ostatni tost.
– Nie, lubi rożki cynamonowe. Możesz zjeść ten tost. Ja mam już dosyć.
– Rożki cynamonowe zamiast tortu urodzinowego? – Vince roześmiał się.
– Właśnie rożki, odkąd pamiętam. Zrobię je naprędce i zatknę świeczki urodzinowe na środku tych list. Właśnie! Rozsądek podpowiada mi, że lepiej będzie, jak pójdę popracować z komputerem.
Vince zaśmiał się, ale gdy zobaczył, jak usiadła sztywno z szeroko otwartymi oczami, spoważniał.
– Katho, co jest? O co chodzi?
– Do licha! Och, do diabła, Vince! – Poderwała się na nogi.
Wstał również, zaniepokojony coraz bardziej.
– Vincent, słyszałeś, co powiedziałam? Listy opieki społecznej, rożki cynamonowe. Przeglądałam program w kółko, ten, który drukuje koperty na czeki i przysięgam, że wirusa tam nie ma. A jeżeli sprawdzam niewłaściwy program?
Vince, a jeżeli przestępcom nie chodzi wcale o czeki? Jeżeli chcą kwity żywnościowe na mleko, ser, rożki cynamonowe i takie rzeczy?
– Katho, to nie ma sensu.
– Czyżby? – Wybiegła z pokoju.
– Hej! Katho! – zawołał za nią. – Wysokiej klasy przestępcy nie kradną rożków cynamonowych.
A jednak robili to.
Po godzinie zaciskania zębów, szukania na oślep Katha pisnęła radośnie.
– Mam! Znalazłam! – Wstała i objęła Vince'a, uśmiechając się do niego. – Dokonaliśmy tego! Wirus tkwi w programie jasny jak słońce.
Pocałował ją pośpiesznie w usta. – Ty tego dokonałaś, geniuszu od komputerów. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.
– Nie powinno – zauważyła niedbale, odsuwając się nieznacznie od niego. – To bardzo prosty wirus i nie próbowano go umieścić pod innymi symbolami lub zamaskować w jakikolwiek sposób. To może dziwić, że komputer instruuje, by ponownie zaadresować określoną liczbę kopert, nie wszystkie. Wirus pojawia się tylko na liniach programu dotyczących jednego sklepu piekarniczego mającego nadwyżkę.
– Tylko jednego? – Zmarszczył brwi. – I tylko produkty piekarnicze?
Usiadła znowu naprzeciw komputera.
– Tutaj. – Pokazała mu końcem palca na zielonym ekranie. – Widzisz to?
Kombinacja tych pięciu symboli daje instrukcje, by wymazać adresy, które po nich następują. Zgodnie z wiadomością, która przeszła przez mój modem, nowy adres będzie umieszczony tutaj przed pierwszym następnego miesiąca, co nastąpi w przyszłym tygodniu.
Kwity na produkty piekarnicze dla jednego rynku zbytu zostaną przesłane. Vince przytaknął.
– Masz rację, to dziwne. Gdzie jest ten sklep, w który wymierzono?
– Tutaj, spójrz. Oto adres, ale ja nie wiem, gdzie to jest.
– Ja wiem. W dzielnicy handlowej. Poderwała głowę i spojrzała na Vince'a.
– Telefon, który sprawdzaliśmy, pochodził z tego rejonu.
– Tak.
Vince znowu zaczął chodzić w kółko, w skupieniu zmrużył oczy. Patrzyła, jak krążył tam i z powrotem. Gdzieś w dali słychać było grzmoty, a deszcz uderzał w szyby. W końcu zatrzymał się i spojrzał przez ramię Kathy na ekran monitora. Wyprostował ręce i złożył je na piersiach.
– Interesujące – powiedział. – I bardzo dziwne. Dlaczego zadają sobie tyle trudu, by oszukać tylko jeden sklep? I dlaczego tylko produkty piekarnicze?
– Mają bzika na punkcie chleba pszennego – powiedziała i roześmiała się.
Vince spojrzał na nią. – Przepraszam. Co robimy dalej? Czy zamierzasz iść z tym na policję i przedstawić im całą sprawę?
„Proszę, jeszcze nie" – pomyślała. Jeżeli on to zrobi, ich rola będzie skończona, a Vince odejdzie z jej życia na zawsze. – A więc?
– Nie – odpowiedział namyślając się. – Nie sądzę.
„Hurra!" – ucieszyła się w duchu.
– Dlaczego nie?
„Dobre pytanie" – pomyślał Vince oschle. Mógł sprezentować ten adres jednemu ze swoich kumpli z policji w eleganckiej małej paczuszce z dużą czerwoną kokardą. Wystarczyło, by gliny obstawiły sklep i złapały złodziei bułeczek, gdy tam przybędą. Dlaczego więc nie zamierzał postąpić w ten sposób? Ponieważ... Ponieważ, cholera, ich rola się skończy! Będzie musiał opuścić ją, pożegnać na dobre, a nie był gotowy, by to zrobić. Jeszcze nie teraz.
– Hmm, pomyśl, Katho – powiedział. – Czułbym się jak głupek, idąc z tym do glin. Vincent Santini – prywatny detektyw – rozwikłał poważną sprawę, chłopcy. Te męty rozwalą paczkę bułek z hamburgerami. – „Nieźle, Santini – pomyślał. – To zabrzmiało prawie rozsądnie". – Będą śmiać się do rozpuku.
– Ojej!
– Nie sugeruję, że ci faceci powinni umknąć bezkarnie, rozumiesz to chyba.
Grzebanie w miejskim komputerze, włamanie do programu opieki społecznej nie jest małym przestępstwem. Ale to, o co zabiegają, czyni sprawę śmieszną. Nie, sądzę, że najlepiej będzie dopatrzyć wszystkiego do końca.
– Co masz na myśli?
– Będziemy obserwować program. Gdy nowe adresy wślizną się tam, pójdę i złapię ich, gdy pojawią się w piekarni z kwitami. Udam się na policję, gdy założę kajdanki tym typom. Katha zerwała się na równe nogi.
– Wolnego, mój panie. Słyszę o działaniu jednej tylko osoby. M y otoczymy piekarnię i razem doprowadzimy sprawę do końca.
– Nie ma mowy. Mogą rabować chleb, Bóg wie z jakiego powodu, ale zadali sobie wiele trudu, by to zrobić. Nie sądzę, aby spokojnie przyjęli to, że w ostatniej chwili wpadli w pułapkę. Mogą być brutalni, Katho, i nie chcę cię w to wciągać.
– To nie fair, Vince. Tkwię w tym od samego początku i zasłużyłam na to, by tam być. Obiecuję, że nie będę wchodzić ci w drogę. Będę cicha jak mysz pod miotłą. Możesz zakładać im kajdanki, tarmosić za kołnierz lub robić cokolwiek innego, ale chcę tam być, gdy to się będzie działo.
Obserwował ją przez dłuższą chwilę. Patrzyła mu prosto w oczy, z podniesioną głową i zaciśniętymi ustami.
– W porządku, wygrałaś. To jest niezgodne z moją oceną sytuacji, ale wygrałaś. Chcę, abyś dała słowo, że będziesz robić to, co ci każę, gdy sprawy będą mieć się ku końcowi. Nie mógłbym się z tym uporać, gdyby tobie coś się stało.
Zabiorę się za sprawę, a ty rób dokładnie, co ci każę.
Katha uśmiechnęła się.
– Dobrze, poruczniku. Chcesz, abym ci salutowała, uderzała obcasami lub coś w tym rodzaju?
Zaśmiał się i wziął ją w ramiona.
– To nie będzie potrzebne, panno Logan. Przypieczętujemy naszą umowę w taki oto sposób.
Zatopił w jej ustach swoje, a Katha odwzajemniła namiętny pocałunek, całkiem mu oddana. Czuła, jak dosięgają ją płomienie pożądania, które w niej znowu szaleją.
– Zgoda? – zapytał, gdy podniósł głowę.
– Zgoda.
W ciszy, bez słów wyszli z pokoju na korytarz i udali się w kierunku sypialni. Tej nocy kochali się raz po raz. Zasypiali, a po przebudzeniu sięgali po siebie. Nie znajdowali zaspokojenia dla swej namiętności, byli jak wędrowcy, których pragnienie nie ma kresu. W swoim prywatnym świecie, prywatnym miejscu, unosili się w przestworza jak anioły.
Następne dni były dla Kathy jakby skąpane w płomieniach ekstazy. Burza wyrzuciła całą swą złość. Jane i ojciec powitali ją w domu z domyślnymi, znaczącymi uśmiechami, a oni działali zgodnie ze wspaniale ustaloną procedurą.
Przyjeżdżał po nią wieczorem i jechali na jacht Tandera, by sprawdzić program komputerowy. Vince mówił, że Tander dzwonił z Alaski, że dalej jest tam uwięziony, starając się uporządkować bałagan, w jakim znalazły się jego szyby naftowe.
– Jestem ciekaw, dlaczego nigdy nie mówił mi, że posiada szyby naftowe – niejednokrotnie powtarzał w zamyśleniu. – Zwykle aż się pali, by opowiadać o tym, w czym macza palce.
– Nie rozumiem tego – odpowiedziała Katha, wzruszając ramionami.
Były to magiczne dni i pełne miłości noce. Vince odwoził Kathę do domu około północy i dopiero wtedy, gdy leżała sama w łóżku, rzeczywistość próbowała pokazać jej swą brzydką twarz. Nie chciała słuchać szydzących z niej szeptów jej własnej podświadomości, nie chciała przyznać, że każdy następny dzień przyczynia się do tego, iż rozstanie z Vince'em będzie dla niej jeszcze bardziej bolesne.
„Później będę ponosić konsekwencje" – zdecydowała, gdy powoli z uśmiechem na ustach odpływała w sen.
W ostatnim dniu miesiąca, tydzień po wykryciu wirusa, Katha włączyła polecenia, by przywołać program.
– Och... Mój... Boże! – wykrzyknęła.
– O co chodzi? – zapytał Vince.
– Zrobili to, mój Boże, zrobili to. Patrz, Vince, to są nowe adresy na koperty, w których będą kwity do sklepu w dzielnicy handlowej. Zapamiętałam poprzednie, ponieważ tak wiele razy je widziałam. Tamte są wymazane, na ich miejsce wpisano nowe.
– No właśnie! Czeki i kwity wychodzą jutro, pierwszego. Sprowadzają czasową pomoc raz w miesiącu, by napełnić koperty. Komputer drukuje adresy w dokładnej kolejności, a kwity przychodzą z centrum rozdziału nadwyżek w odpowiednim porządku. Koperty są napełniane rutynowo. Ci ludzie nie mają powodu, by coś podejrzewać. Robią, co do nich należy, i idą do domu. To właśnie to. Jutro będą wysłane. Pojutrze powinny dotrzeć na miejsce przeznaczenia lub najpóźniej za dwa dni.
– Vince, kwity do tego sklepu idą pod trzy różne adresy. Jest ich troje. Nie sądzisz, że potrzebujesz pomocy?
– Tander ma wrócić dziś wieczorem. Może iść z nami. Dzwonił do mnie do domu wcześnie rano.
– O której spodziewasz się go dziś wieczorem?
– Późno. Bardzo późno. Chodź tutaj, moja Katho.
– Tak jest, panie poruczniku.
Następnego dnia wczesnym popołudniem Vince siedział w miękkim fotelu na pokładzie jachtu patrząc, jak Tander rozpływa się w głośnym, długim śmiechu.
– Chleb, ciastka, rożki cynamonowe – powiedział Tander, łapiąc powietrze. – Ach, uwielbiam to, uwielbiam! Słyszałem o kradzieży forsy, a tu chodzi o ciastka. Co za dowcip. Santini, dostarczyłeś mi uciechy.
– Skończyłeś, panie Ellis? – zapytał Vince uprzejmie. – Czy też potrzebujesz następnych dwudziestu minut, by całkiem zwariować?
– Zamknę się – powiedział Tander, szczerząc zęby – ponieważ ty, oczywiście, jesteś naburmuszony. Ale musisz przyznać, Vince, że to by była niezła komedia.
Zacznę się kontrolować i nie będę obrzucać cię stwierdzeniem „a przecież ci mówiłem".
– Jesteś bardzo wspaniałomyślny. Rozmawiałem z kierownikiem sklepu, w którym są nadwyżki, i obiecał współpracę. Użyjemy zaplecza, by obserwować wchodzących i wychodzących. Chcesz się włączyć, czy nie?
– Ależ oczywiście, że chcę tam być. Za żadne skarby nie chciałbym, by mnie to ominęło. Ty i ja możemy dać sobie radę z trzema facetami bez większego wysiłku. Dziwię się, że pozwalasz, by Katha była tak blisko, chociaż...
– Będzie trzymać się z daleka. Mówi, że ma prawo tam być i ma słuszne argumenty. Obiecała stosować się do moich poleceń co do joty. Boże, gdyby coś się jej przytrafiło, ja...
Tander spoważniał.
– Vince, chwila szczerości. Co z tobą i Kathą? Co do niej czujesz? Jest wyjątkową kobietą i...
– Kocham ją – odpowiedział Vince. Zamrugał zdziwiony, że to wyznał.
– Tak podejrzewałem od początku – powiedział Tander spokojnie. – Byłem ciekaw, czy już sam do tego doszedłeś. Czy mówiłeś jej, co do niej czujesz?
Vince westchnął głęboko i powoli wypuścił powietrze.
– Nie, i nie zamierzam tego robić.
Tander pochylił się do przodu, by położyć łokcie na kolanach, luźno złączył palce rąk.
– Dlaczego nie, do cholery?
– Co to miałoby dać? „Kocham cię, Katho, do zobaczenia". Brednie. Nie będę się z nią spotykał, gdy zakończymy tę sprawę z opieką społeczną.
– Zważyłeś wszystko w myślach i pozbywasz się tego, co ciąży. Jesteś wariat.
– Jestem całkiem świadomy tego, co robię. Moje poglądy na temat małżeństwa i pracy detektywa nie zmieniły się. Nie łączą się, nie współgrają, koniec historii.
Tander usiadł wygodnie i zanim zaczął mówić, patrzył na Vince'a przez długą chwilę.
– Masz rację – rzekł. – Powinieneś uwolnić się od tej sprawy tak szybko, jak to możliwe.
– Wiem.
– Ponieważ nie zasługujesz na nią. Vince zesztywniał.
– Co?
– Nie zasługujesz na Kathę Logan. Obsypałeś ją całą masą statystyk, które mówią, że gliny mają wysoki wskaźnik rozwodów. Nieważne, że miała rację, rozszyfrowując ten numer z opieką społeczną i od początku będąc wspólnikiem w odkryciu przestępstwa. Jest z pewnością zbyt krucha, by żyć z prywatnym detektywem, by go kochać. Nie dałaby sobie z tym rady. – Potrząsnął głową. – Jesteś taki pełen absurdów, Santini. Jesteś niedorzeczny.
Vince poderwał się na nogi.
– Dość tego, Ellis. Pleciesz bzdury. Wiesz o tym? Gadasz, bo lubisz słuchać brzmienia swojego głosu, ignorujesz fakt, że nie masz pojęcia, o czym mówisz.
– Czyżby, Vince? – Tander wstał i spojrzał na rozgniewanego Vince'a. – Odkąd cię znam, stosujesz to swoje nędzne i nadużyte wytłumaczenie, by uniknąć poważnego związku, zobowiązań względem kobiety. Ale tym razem, przyjacielu, pozwalasz, by najlepsze, co kiedykolwiek ci się przydarzyło, przeciekło ci przez palce.
– Słuchaj, Tander...
– Dosyć. Nie interesuje mnie twoja pusta gadanina. Wynoś się z mojego jachtu, Santini, i pozwól mi się zdrzemnąć. Jestem wypompowany przedzieraniem się przez śniegi Alaski. Zobaczymy się jutro. – Minął Vince'a, spojrzał na niego przez ramię. – Aha, Vince. Czy zastanowiłeś się kiedyś, czego naprawdę się boisz?
Vince zrobił jeden długi krok w jego kierunku i złapał mocno muskularne ramię Tandera.
– Tym razem posuwasz się zbyt daleko, Tander – powiedział przez zaciśnięte zęby. – W mgnieniu oka... bym...
– Powalił mnie na ziemię? – przerwał Tander.
– No, już, jeżeli to poprawi twoje samopoczucie. Jeżeli nawet rozwalisz mi głowę, fakty pozostaną faktami.
Vince zaklął po włosku i uwolnił jego ramię. Przygładził ręką włosy i potrząsnął głową.
– W moim umyśle panuje chaos.
– Wiem – rzekł Tander spokojniejszym głosem.
– Wiem. Wyglądasz jak podgrzane nieszczęście. Pomyśl o tym, co mówiłem, dobrze? Stracisz Kathę, jeżeli się nie pozbierasz. Idę spać. – Odwrócił się i opuścił pokład.
– Do zobaczenia – powiedział Vince cicho, po czym ruszył w kierunku doku. Tander stał w cieniu wyjścia i patrzył, jak Vince odchodzi. „Pomyśl, Santini – powiedział mu cicho. – Na litość boską, pomyśl".
W zamyśleniu potarł palcem policzek.
– Niezłe, zapierające dech w piersiach przedstawienie – powiedział głośno. – Niemal się wściekłeś – szczerzył zęby. – Ach, cóż za pierwszorzędną robotę robię. Amorku, jesteś mi winien jeden strzał, ty leniwy próżniaku.
Vince wyjechał z przystani, mocno ściskając kierownicę. Słowa Tandera jak szalone chodziły mu po głowie.
„Czy zastanawiałeś się kiedyś, czego naprawdę się boisz?"
– Cholera! – zaklął. – Tander jest szalony, kompletny wariat.
Spojrzał na zegarek i mocniej nacisnął pedał gazu. Przypomniał sobie nagle, że miał spotkać się z dekoratorem w swoim nowym biurze. Wiedział, jaką atmosferę chciał wykreować, była więc to kwestia rady, jak to wszystko połączyć w całość. Później zobaczy Kathę i...
Zaklął ponownie, a jego mina stała się jeszcze bardziej naburmuszona. Nie spotka się z nią tego wieczoru, ponieważ brała udział w zebraniu dla kobiet biznesu. Doszedł do wniosku, że świetnie się składa. Spędzi spokojny wieczór w domu, sam, bez Kathy, która napełniała jego pokój kipiącym śmiechem, wesołą pogawędką. Nie ma sprawy. Poczyta książkę lub będzie oglądał telewizję, lub...
„Czy zastanawiałeś się kiedyś, czego naprawdę się boisz?"
– Cholera.
Następnego ranka Katha, Vince i Tander stali na zapleczu piekarni, która dysponowała nadwyżką.
– Znacie fakty – powiedział Vince. – Ludzie mogą wchodzić tutaj prosto z ulicy i płacić gotówką za towary. Kierownik sklepu ma na oddzielnej półce produkty, które można otrzymać za kwity z opieki społecznej. Jeżeli ktoś wręczy mu kwit on zapyta: „Czy sądzi pani, że spadnie deszcz?" Tander, to sygnał dla nas, aby wkroczyć. Ty, Katho, zostajesz tutaj. Rozumiecie?
– Owszem – odrzekł Tander.
– Tak, rozumiem – powiedziała Katha cicho. Vince prawie dziś z nią nie rozmawiał. Być może tak zachowywał się, gdy był w akcji, ale nawet nie pocałował jej, nie uśmiechnął się do niej. – Nie będę wchodzić wam w drogę.
– Dobrze.
„Boże, ależ ona jest piękna" – pomyślał. Nie do wiary, jak zielony sweter pasował do jej wspaniałych oczu. Pragnął porwać ją w ramiona i całować aż do utraty tchu. Spędził samotny, smętny wieczór w domu i niespokojną noc w dużym, pustym łóżku. A niemądre pytanie Tandera nie dawało mu chwili spokoju. Być może mimo wszystko powali z nóg pyskatego pana Ellis.
– Stanę na warcie pierwszy. Wy możecie się rozgościć.
Przesunął się do drzwi. Otworzył je z trzaskiem, po czym wsparł się jednym ramieniem o ścianę. Założył ręce na piersiach, zmarszczył brwi, patrzył przez wąski otwór.
– Partyjkę remika? – zapytał Tander, wyciągając talię kart z kieszonki koszuli. – Tysiąc dolarów za punkt.
Katha przeniosła wzrok z Vince'a na Tandera.
– Słucham? Przepraszam, nie słyszałam, co powiedziałeś.
Tander uśmiechnął się do niej.
– Wiele dzieje się wokół. Zagrajmy w karty. Czas wolno płynął.
Nikt nie przychodził do sklepu z kwitami opieki społecznej.
W południe Tander wymknął się tylnym wyj ściem i wrócił z kanapkami i zimnymi napojami.
– Jedz i rozdaj karty – powiedział do Kathy. – Jestem ci winien pięćdziesiąt siedem tysięcy dolarów. Wyciągasz moją podręczną gotówkę.
– Cii... – odezwał się Vince ze swojego dogodnego punktu przy drzwiach. – Mówcie ciszej.
– Robi się, panie Promyku Słońca – rzekł Tander. – Zagrasz w pokera, Katho?
– Ej! – zakrzyknął Vince.
– Panie Santini, proszę – powiedział Tander szyderczo. – Mów ciszej. Chcesz narobić hałasu?
Vince wymamrotał coś, czego Katha wolała nie słyszeć, po czym zajęła się kartami.
Czas znowu wolno płynął.
Vince nie skorzystał z propozycji Tandera, że zmieni go przy drzwiach. Ciemna zasłona smutku zawisła nad Kathą. Dwanaście po czwartej Vince wyprostował się i odsunął od ściany. Przymrużył oczy i patrzył przez otwór przy drzwiach.
– Cholera jasna! – wyszeptał. Katha i Tander wstali.
– Co... – zaczął Tander.
Vince podniósł rękę, by go uciszyć, po czym dał im znak, by podeszli do drzwi. Usłyszeli głos kierownika sklepu.
– Czy sądzi pani, że będzie padać?
Tander sięgnął po rewolwer zatknięty z tyłu za pas, potem poruszył głową zmieszany, gdyż Vince dał mu znak, że nie trzeba. Vince wziął Kathę za rękę i przesunął ją przed siebie, aby mogła patrzyć przez otwór. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a jej usta wyszeptały cichy okrzyk. Vince położył ręce na jej ramionach i delikatnie odsunął ją z drogi. Kiwając głową na Tandera, otworzył drzwi i wszedł do sklepu.
– Dobry wieczór, moje panie – powiedział. – Witaj, Marto Turnbull. Jak jeździ twój klasyczny studebaker? Wszystko gra?
Marta westchnęła, machając ręką przed ustami. Purpurowy tulipan na jej czerwonym kapeluszu zahuśtał się gwałtownie. Dwie starsze kobiety, które z nią były, wpatrywały się w Vince'a szeroko otwartymi oczami. Na ich bladych, pomarszczonych twarzach czaił się strach.
– Och, psiakrew! – powiedziała Marta. – Koniec pieśni. To Vincent Santini, dziewczyny, detektyw. Jest małodusznym, twardym gliniarzem. On nie traci czasu. Po prostu przyłapuje i zapisuje nazwiska. Jedziemy do więzienia.
– Przyłapuje i... – Tander wybuchnął śmiechem.
– Cześć, Katho, kochanie! – powiedziała Marta, uśmiechając się wesoło, gdy Katha weszła do sklepu. – Twój młody człowiek ma właśnie zaciągnąć mnie i dziewczęta do ciupy.
– Marto – odezwała się Katha. – O co, do licha, tu chodzi?
– Chcę adwokata – zawołała jedna z kobiet.
– Ciszej, Gladys – powiedziała Marta. – Nie stać cię na adwokata.
– A jednak chcę adwokata – powtórzyła Gladys. – Wystarczy bystry młody obrońca z urzędu. Oczywiście mężczyzna.
– Dość tego – powiedziała Katha surowo. – Marto, musisz mi coś wyjaśnić.
Czy włamałaś się do programu komputerowego w wydziale opieki społecznej?
– Oczywiście, że tak – odrzekła Marta, nadymając się z dumy. – W przytułku dla starszych, tam gdzie chodzimy na bezpłatny lunch na gorąco, jest komputer i modem. Zobaczysz, że jestem czarodziejem komputerów. Mario Małgorzato...
Przywitaj się, Mario Małgorzato.
– Witaj – powiedziała Maria Małgorzata trzęsącym się głosem. – Bardzo mi miło poznać was wszystkich.
– Maria Małgorzata – mówiła Marta dalej – mieszka w przeciwległym zakątku miasta i w jej przytułku dla starszych również jest komputer.
Przesyłałyśmy wiadomości tam i z powrotem przez modemy. – Zmarszczyła brwi, patrząc na Marię Małgorzatę. – Ale ona nie odpowiedziała nawet na połowę z nich.
– Ponieważ niektóre z twoich wiadomości przeszły przez mój modem – poinformowała Katha.
– Co też powiesz? – Marta mlasnęła językiem. – Ależ jestem głupia. Moja pamięć nie jest już taka jak kiedyś. Musiałam przez pomyłkę wykręcić numer twojego modemu, pomylić twój numer z tym od Marii Małgorzaty. Och, starość to koszmar! Dzięki Bogu, mam Piotra do pomocy. – Nagle zamilkła.
– Piotr? – zapytała Katha. – Czy twój wnuk jest w to wciągnięty?
Marta rzuciła zakłopotane spojrzenie w stronę Vince'a.
– Nie całkiem, kochana. Chcę powiedzieć, że nieźle umiem obchodzić się z komputerami. Zaczęłam uczyć się ich obsługi kilka lat temu, gdy Piotr tak bardzo się nimi zainteresował. I jestem w tym dobra, ale nie tak jak Piotr. No, wiesz, on robi doktorat z informatyki, Katho.
– Wiem. Ale co on ma wspólnego z waszym włamaniem do komputerów opieki społecznej?
– Ech, pomógł nam troszkę! Nie, żeby chciał, zapamiętaj. Babcie dobrze wiedzą, jak odpowiednio przycisnąć swoich wnuków. – Spojrzała Vince'owi prosto w oczy. – Nie myśl więc, że możesz oskarżyć Piotra. Robił wszystko wbrew swojej woli. Gladys, Maria Małgorzata i ja bierzemy pełną odpowiedzialność za to, co zrobiłyśmy, nieprawdaż, moje panie?
– Bezwzględnie – powiedziała Gladys. – Najwięcej uciechy sprawiło mi wprowadzenie danych personalnych do...
– Ale dlaczego? – przerwał Vince. – To jest zagadka. Dlaczego sprawiłyście sobie tyle kłopotu, by obrabować nadwyżki piekarnicze akurat w tym sklepie?
– Gladys i ja – wyjaśniła Marta – mieszkamy w pobliżu, w domach kwaterunkowych. Maria Małgorzata mieszka również w domu kwaterunkowym, ale po drugiej stronie miasta. Wszystkie jesteśmy wdowami i dostajemy stałe marne renty; po prostu nie miałyśmy funduszy, by kupić to, co nam było potrzebne. Nie zrozum mnie źle, młody człowieku. Już odesłałyśmy kwity, które nie były nam potrzebne, do opieki społecznej, tak, aby właściwi ludzie mogli otrzymać należne im produkty. Przyszłyśmy tutaj tylko po...
– Po co? – Katha, Vince i Tander zapytali zgodnym chórem.
– Po rożki cynamonowe, by uczcić urodziny Roberta. Mogłyśmy zrzucić się i kupić mu pudełko rożków w supermarkecie, ale one nie są tak dobre jak te z piekarni, a Robert zasługuje na najlepsze. I nie na jeden lub dwa, ale na całe tuziny.
Mogłabyś je zamrozić, Katho, a on mógłby obchodzić urodziny miesiącami. Ale...
– westchnęła. – Złapaliście nas i biedny Robert nic nie będzie miał.
– Marto! – krzyknęła Katha. – Zrobiłyście to dla mojego ojca? Zrobiłyście to, by wydać mojemu ojcu przyjęcie urodzinowe?
Vince potarł czoło.
– Do licha.
– To mi się podoba – powiedział Tander śmiejąc się. – Co za szwindel. To przestępstwo stulecia. Gang „Spoza Wzgórz" w zmasowanym natarciu.
– My nie jesteśmy – rzekła poirytowana Gladys – spoza wzgórz. Może huśtamy się na wierzchołkach, ale z pewnością nie spoza nich. Uważaj na swoje maniery, młody człowieku.
– Przepraszam, madame. Nie chciałem pani obrazić.
– Mam nadzieję, że nie. Wszyscy młodzi ludzie są podobni. Myślicie, że jak komuś stuknie sześćdziesiąt pięć lat, to mógłby równie dobrze już umrzeć. Marta, Maria Małgorzata i ja nie chcemy być przerzucane do domów starców, gdzie można tylko wegetować. Spójrz, co zrobiłyśmy, by otrzymać te kwity. Kto mówi, że nie można nauczyć starego psa nowych trików? Prawda, Marto?
– Oczywiście, że tak – rzekła Marta. Zmierzyła Kathę, Vince'a i Tandera chmurnym spojrzeniem. – Założę się, że upłynie wiele czasu, zanim powiecie, że życie człowieka kończy się po sześćdziesiątce.
Wszyscy posłusznie przytaknęli, a Vince gwałtownie potrząsnął głową.
– Przestańcie już – powiedział. – Skończcie na tym. Marto, zgadzam się, że często nie wierzymy, że starsi ludzie mogą jeszcze wiele zdziałać, ale czy macie pojęcie, co zrobiłyście? Popełniłyście przestępstwo. Poważny występek. Jesteście winne włamania do programu komputerowego, które przynosi szkodę, i to mogłoby wam dać wyrok do dziesięciu lat więzienia i pięć tysięcy dolarów grzywny.
– Czy pan – zapytała Marta lekko trzęsącym się głosem – ma pojęcie, jak żyje się z jałmużny, którą dostajemy co miesiąc? Jak trzeba wciąż się martwić, że pojawi się nieoczekiwany wydatek? Że musimy uciekać się do przyjmowania bezpłatnych posiłków w przytułku dla starszych? Mieć tak kochanego przyjaciela jak Robert Logan i nie mieć pieniędzy, by dać mu zamiast tortu rożki cynamonowe w jego uroczystym dniu?
– Och, Marto! – odezwała się Katha ze łzami w oczach. – Robiłyście to, co dyktowało wam serce, ale Vince ma rację. To, co zrobiłyście, jest bardzo złe.
Marta westchnęła.
– Teraz rozumiem, kochana. – Wyciągnęła ręce. – Panie Santini. Załóż nam kajdanki i zabierz nas do kicia.
Kierownik sklepu przyłożył chusteczkę do oczu, potem wytarł nos.
– Nic nie widziałem ani nie słyszałem. Nie będę przeciwko nim zeznawał.
– Vince – odezwała się Katha, patrząc na niego. – Co zamierzasz z nimi zrobić?
– Zamierza wsadzić je do ciupy – powiedział Tander. – Wiecie, on jest gliniarzem o twardym sercu.
– Chcę bystrego adwokata – pisnęła Gladys.
– Zamknijcie się wszyscy! – zażądał Vince. Całe zgromadzenie w sklepie ucichło.
– Dziękuję.
Wolno pocierał ręką brodę i gapił się na trzy przestępczynie. Zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
– Marto Turnbull – odezwał się w końcu. – Czy mogę dostać twoje słowo honoru, że nigdy, ale to nigdy w życiu nie zrobisz czegoś podobnego?
– Ależ tak, kochanie. Naprawdę nie sądzę, abym była stworzona do życia w przestępstwie z moim głupim brakiem pamięci, partaczącym każde działanie.
– Świetnie – Vince pozbierał kwity leżące na ladzie. – Dopilnuję, aby to wróciło do wydziału opieki społecznej, i powiem kierownikowi, że trzeba wprowadzić poprawki w programie. Tymczasem...
Wszystkie oczy były w niego wlepione. Sięgnął do kieszeni i wyjął kilka banknotów, kładąc pieniądze na ladzie.
– ... kupcie Robertowi Loganowi wystarczającą ilość rożków cynamonowych, by zrobić największy tort urodzinowy, jaki kiedykolwiek widział.
Katha czuła się tak, jakby jej serce miało pęknąć z miłości do Vince'a Santiniego.
– Dziękuję, Vince – wyszeptała.
– Na ciebie postawiłem, Santini – powiedział Tander. – Wiedziałem, że wyjdziesz z tego z twarzą. Teraz idę do domu. Damy, poznanie was było dla mnie zaszczytem.
– Do zobaczenia, Tander – rzekł Vince.
– Do widzenia, Tander! – zawołała Katha, gdy wychodził frontowymi drzwiami.
Tander odwrócił głowę w kierunku sklepu.
– A propos, Vince, nie mam żadnych szybów na Alasce – powiedział i zniknął.
Vince zamyślił się przez chwilę, po czym odwrócił się do kierownika sklepu.
– Proszę podać paniom, co sobie życzą. Chodź, Katho. Chodźmy już stąd.
Gdy Vince i Katha wyszli zza lady, Marta stanęła naprzeciw Vince'a, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek, a purpurowy tulipan uderzył go w czoło.
– Niech cię Bóg błogosławi, kochany chłopcze – powiedziała wzruszona. – Katha dobrze wybrała.
Vince próbował się uśmiechnąć, ale bez rezultatu. Złapał lekko łokieć Kathy i wyprowadził ją ze sklepu. Zagubieni w swoich własnych myślach nie odzywali się do siebie, jadąc do jej domu.
Vince zaparkował samochód przed domem, wyłączył silnik, skrzyżował ręce na kierownicy i gapił się przez przednią szybę.
Katha spojrzała na niego nie wiedząc, czy powinna wysiąść z auta, powiedzieć coś lub czekać, aż on coś powie.
– Sądzę, że okropna trójca wkrótce się tu pojawi, aby urządzić przyjęcie urodzinowe twojemu ojcu – odezwał się wreszcie.
– Chciały dobrze, Vince. To, co zrobiłeś dla nich, było wspaniałe.
– W porządku – powiedział trochę sarkastycznie. – To ja, Pan Wspaniały. – Spojrzał na nią. – Sprawa jest zamknięta. Przestępstwo zostało wyjaśnione.
„A to jest pożegnanie" – pomyślała Katha, pełna smutku. Wiedziała, że to nadejdzie, ale czuła nienawiść do tej chwili. Prawdziwą nienawiść. Musi z godnością, z dumą przebrnąć przez następne minuty.
– Tak, wszystko, wszystko skończone, prawda? – powiedziała miękko, patrząc mu w oczy. – Rozumiem.
Vince wiedział, że Katha nie mówiła o ciągnącym się śledztwie, robiła aluzję do nich, do tego, co ich łączyło. Skończyło się. I tak musiało być.
„Czy zastanawiałeś się kiedyś, czego naprawdę się boisz? Przeklęty Tander – dumał Vince. – Nie wiedział, co mówi". To było śmieszne pytanie i on je zignorował. Cholera, nie ma w jego życiu miejsca dla Kathy Logan, ogniska domowego, dzieci, szczeniąt i spotkań towarzyskich. Tak właśnie jest. I tak właśnie będzie.
– Słuchaj, Katho, czas, który razem spędziliśmy był bardzo... miły.
„Miły, Boże, czy faktycznie powiedziałem to okropne słowo?" Było fantastycznie, pięknie nie do wyobrażenia. Unosili się w przestworza jak anioły do miejsc, o których istnieniu nawet nie wiedział.
– Ja...
Podniosła rękę.
– Vince, proszę. Przydługie wyjaśnienia nie są potrzebne. – Jej głos był spokojny. Nie zobaczy łez zbierających się w jej oczach. Opuści scenę z klasą. – Znam twoje zdanie o łączeniu pracy detektywa z zobowiązaniami względem kobiety. Wiedziałam to od początku, ponieważ postawiłeś sprawę bardzo uczciwie.
Z wysiłkiem połykała ślinę i mrugała, by powstrzymać łzy.
– Chcę, abyś wiedział – dodała, a jej głos zaczął drżeć – że gdybym miała możliwość cofnąć czas i przemyśleć ponownie moje decyzje, postąpiłabym tak samo, nawet wiedząc, że tak to się skończy. To, co nas łączyło, było nadzwyczajne, niespotykane i wspaniałe. Nigdy cię nie zapomnę, Vince, ale rozumiem, dlaczego musisz odejść.
– Ale...
Sięgnęła do klamki w drzwiach, odwracając głowę, by ukryć łzy. – Dziękuję, Vince, za... Po prostu dziękuję. Mam nadzieję, że będziesz bardzo szczęśliwy i odniesiesz sukces w nowej pracy. Pamiętaj, że gdy sprawy osaczają cię, jest ciężko... Pamiętaj... – Załkała aby pofrunąć w przestworza jak anioły. Do widzenia.
– Katho, poczekaj.
Odwróciła się, łzy płynęły po jej bladych policzkach.
– Nie chciałam płakać. Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Rozmieniłam na drobne dumę Loganów. Więc... – Odetchnęła głęboko, starając się powstrzymać szloch. – Więc mogę równie dobrze iść na piwo. Vince, chcę, abyś wiedział, jak wiele to wszystko znaczyło dla mnie, co dzieliliśmy, co nas łączyło. Jesteś pełnym ciepła, troskliwym, przystojnym mężczyzną i tak się cieszę, że byłeś chociaż przez chwilę w moim życiu. Naprawdę cię kocham. – Wyśliznęła się z samochodu i pobiegła chodnikiem, znikając w domu.
– Katho! – krzyknął Vince. Pochylił się na siedzeniu auta. – Katho, wróć tutaj! Chcę ci powiedzieć... Cholera!
Zamknął drzwi z trzaskiem. Przekręcił kluczyk w stacyjce i z hukiem odjechał z pobocza.
Powiedzieć jej? Co? Że ją kocha? Nie może tego zrobić, ponieważ słowa niczego nie zmienią. Katha go kocha? Piękna, doskonała, jedyna w swoim rodzaju Katha kocha go? To nie ma znaczenia, ponieważ on nie może jej mieć.
Jest samotnym prywatnym detektywem. A Katha, gdy brał ją w ramiona, była w każdym calu kobietą.
– Cholera, Santini, daj temu spokój! – wymamrotał. – To skończone. Tak musi być.
„Czy kiedyś zastanawiałeś się, czego naprawdę się boisz?"
– Ellis, rozwalę cię! – warknął Vince.
Nocą pytanie Tandera atakowało Vince'a bez litości. Siedział w fotelu w swoim salonie, nie dbając o włączenie światła i gapił się w pustkę. Siedział i myślał, aż światło jutrzenki oznajmiło mu początek nowego dnia.
W nocy Katha płakała. Wykorzystała ostatni zapas energii i wzięła udział w przyjęciu urodzinowym ojca z Martą i jej starowinkami. Wiedziała, że nie oszuka ukochanego ojca i widziała jego zmartwione spojrzenia, ale udawała, że wszystko jest dobrze. Gdy tylko mogła pozwolić sobie na ucieczkę, zamknęła się w swoim pokoju.
Świtało. Wytarła oczy, wyprostowała ramiona i podniosła głowę.
„Nieważne" – pomyślała. Płakała jak każda myśląca kobieta w takich okolicznościach, znając kojącą moc łez. Płakała, ale teraz przestanie i pójdzie dalej w życie. Bez Vince'a.
A co z bólem jej zranionego serca? Co z jej zdruzgotaną dumą?
Zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. Nie, do licha... Nie utraciła swej dumy, mówiąc Vince'owi, że go kocha. Powiedziała mu prawdę i nie żałuje tego. To były ostatnie słowa tego rozdziału w jej życiu i będzie zawsze pielęgnować wspomnienia o nim. Wspomnienia należą do niej. Na zawsze.
Mijały dni, a Katha rzuciła się w wir pracy. Spędzała długie godziny, pisząc na maszynie i robiąc korekty. Gdy padała w nocy na łóżko, zasypiała wyczerpana, ale zawsze towarzyszył jej obraz Vincenta.
Tydzień po pożegnaniu z Vince'em, ojciec wziął ją za rękę i mocno uścisnął.
– Porozmawiaj... z ojcem – poprosił. – Gdzie... jest Vince?
– Odszedł, tatusiu – odrzekła spokojnie. – Wszystko między nami skończone.
– Kochasz... go?
– Tak, ależ tak, ale wiedziałam, że to się skończy. Nigdy nie kłamał. Jest bardzo stanowczy w sprawie nie mieszania pracy z poważnym związkiem. Sądzę, że nie ma racji, ale szanuję jego prawo do własnego zdania na ten temat. Dojdę do siebie po pewnym czasie. Potrzebuję po prostu trochę więcej czasu.
– Może... fruwanie... w przestworza jak anioły... ulży twemu bólowi.
– Nie, tatusiu. Anioły nic tu nie pomogą. – Pocałowała go w policzek. – Kocham cię. Proszę, nie martw się o mnie. – Uśmiechnęła się do niego I wyszła.
Robert spoważniał i potrząsnął głową.
– Głupi człowiek... ten Santini. I... nie ma pojęcia o drużynach piłkarskich.
Dwa tygodnie później zdecydowała, że pora rozpocząć nowy etap w życiu.
Koniec ze smutkami. Założyła ciemnoniebieskie spodnie i jasny sweter w białe, czerwone i niebieskie paski i skierowała się do biura. Postanowiła, że będzie pełna werwy i radości życia i była zdecydowana odsunąć od siebie wspomnienia związane z Vince'em.
Gdy przechodziła przez salon, kierując się do biura, usłyszała pukanie do drzwi. Odwróciła się, otworzyła drzwi energicznie, z uśmiechem.
– Cześć, Katho! – powitał ją Vince.
Uśmiech zniknął z jej ust, zamrugała raz, potem drugi. To pewne, że Vince Santini stoi na jej werandzie. Wysoki, silny i wspaniały Vince, odziany w dżinsy i sweter koloru karmelowego, sprawiający wrażenie wyczerpanego, ale mimo to wspaniały. „Och, Boże, dlaczego Vince stoi na mojej werandzie?!"
– Dlaczego stoisz na mojej werandzie? – zapytała.
– Czy naprawdę o tym teraz myślałaś? Kochasz mnie, Katho?
– Vince, proszę, przestań. To nie ma sensu.
– Czy właśnie to miałaś na myśli? – powtórzył.
– Tak – odpowiedziała z westchnieniem.
– Katho, czy mogłabyś wybrać się ze mną na przejażdżkę? Proszę cię.
– Po co?
– To ważne. Wiem, że nie mam prawa prosić cię o nic, ale proszę, zrób to dla mnie.
„Nigdy w życiu, mój panie" – pomyślała.
– Tak. – Zdziwiona usłyszała swoją odpowiedź. – Pozwól, że powiem Jane, iż wychodzę, chociaż to absurd.
– Ależ nie. To ważne.
Minęło dwadzieścia minut od chwili, gdy opuścili dom i przez ten czas Katha zauważyła coś zadziwiającego. Vince Santini był nerwowy. Nie mówił do niej ani na nią nie patrzył, ale uderzał palcami o kierownicę i majstrował przy radiu. „Ten człowiek to kłębek nerwów".
Lecz to właśnie on, przyznała, sprawiał, że jej serce łomotało. Dwa tygodnie od ostatniego spotkania nie zmniejszyły płomienia miłości i pożądania.
– Dokąd jedziemy? – zapytała w końcu. Nie spojrzał na nią.
– Zaufaj mi.
– Hmm – mruknęła. Założyła ręce i gapiła się w boczną szybę.
Vince przejechał kilka mil na południe miasta, później skręcił w ulicę prowadzącą na jakieś wzgórze. Zauważyła, że droga prowadzi do dzielnicy ogromnych, drogich domów, które były zbudowane na dużych działkach poza miastem.
Minęło następne dziesięć minut. Vince zwolnił. Minął dwa betonowe słupy i skierował się na podjazd prowadzący do białego, ogromnego, dwupiętrowego domu, który lśnił w słońcu.
– Ale piękny dom! – krzyknęła Katha. – Czyj samochód stoi przed nim?
– Tandera. – Vince zatrzymał się za lśniącym srebrzystym jaguarem i wyłączył silnik.
– Tander tu mieszka?
– Nie. – Wysiadł z samochodu. Katha otworzyła drzwi i stanęła obok.
– Kto więc tu mieszka? – zapytała.
– Zaufaj mi. Chodź.
Szli szerokimi schodami w kierunku rozległej werandy. Vince otworzył drzwi i zrobił krok do tyłu, by ją przepuścić.
– Nie zapukałeś – zauważyła.
– Zaufaj mi.
– Uparcie powtarzasz to samo – powiedziała i wkroczyła do domu.
Zatrzymała się zdziwiona, bo w domu nie było żadnych mebli. Ogromne frontowe foyer było wyłożone różowym marmurem, drewniane podłogi w przestronnych pokojach błyszczały, ale nie było żadnych mebli.
W połowie długiego korytarza otworzyły się drzwi i pojawił się Tander.
– Witaj, serduszko – powiedział, uśmiechając się do Kathy.
– Cześć, Tander! – powitała go, odwzajemniając uśmiech.
– Już mnie nie ma, Vince. Dostaniesz rachunek. Pobieram tysiące za opiekę nad maluchami.
– Jestem ci winien coś więcej – powiedział Vince poważnie.
Tander otworzył drzwi i odwrócił się, by spojrzeć na Vince'a.
– Nie dopuść, by diabli to wzięli, po prostu nie dopuść – rzekł stanowczo.
Opuścił dom, a kilka chwil potem rozległ się warkot potężnego silnika.
– Opieka nad maluchami? – zapytała Katha.
– Wejdź do salonu – powiedział Vince i przeszedł przez korytarz.
Katha wpatrywała się w niego przez chwilę, potem wolno poszła za nim.
W salonie był kominek z płyt kamiennych, okna sięgające od podłogi do sufitu, wspaniały orientalny dywanik, ale nie było mebli. Słońce wlewało się przez okna, błyszcząc na białych ścianach.
Vince wsunął ręce do kieszeni, wyciągnął, założył na piersiach, po czym z powrotem włożył je do kieszeni.
„Kłębek nerwów" – pomyślała Katha ponownie.
– Piękny dywanik – powiedziała, by przerwać ciszę.
– Co? – Bezmyślnie wpatrywał się w dywan. – Tak, owszem. Należał do mojego dziadka. To jedna z niewielu rzeczy, które zachowałem, gdy zmarł.
– Aha. Dywanik dziadka. Co on tutaj robi?
– Katho, ja... – zaczął, odchrząknął i spróbował znowu. – Zostawiłem cię dwa tygodnie temu wierząc, że nie mam innego wyboru. Przekonałem się wiele lat temu, że moja praca nie może iść w parze z poważnym związkiem.
– Wiem – powiedziała cicho.
– Potem ty zjawiłaś się w moim życiu; zrozumiałem, że wypełniłaś coś pustego i zimnego, co tkwiło we mnie. To, co nas łączyło, było piękne, bardzo piękne.
– Tak.
– Ale ja dalej utrzymywałem, że nigdy nie zwiążę się z kobietą na całe życie.
Tak było, tak musiało być. Potem Tander nakłonił mnie, abym stanął twarzą w twarz z bardzo trudnym pytaniem. Zapytał mnie, czy zastanawiałem się kiedyś, czego naprawdę się obawiam.
– Czego się obawiasz? Wyjaśniłeś mi to. Powiedziałeś, że statystycznie procent rozwodów w małżeństwach, w których mężczyzna jest oficerem policji, jest bardzo wysoki.
Potrząsnął głową.
– To było usprawiedliwienie, które powtarzałem przez całe lata, by uniknąć związku, by upewnić się, że nigdy nie kochałem. Tak długo to stosowałem, że faktycznie uwierzyłem, iż tak właśnie czuję.
– Nie rozumiem.
– Ja nie rozumiałbym również, gdyby nie Tander i jego pytanie. Katho, kochałem rodziców, a oni zginęli. Zostawili mnie, gdy byłem małym chłopcem.
Kochałem dziadka, ale on miał duszę wędrowca, i za każdym razem, gdy tylko z kimś się zaprzyjaźniłem, pakował mnie i przeprowadzał się do innego miasta czy innego kraju. Potem postarzał się i zmarł. Zostawił mnie. Przyjaźnię się z Tanderem i Declanem Harrisem, ale zawsze trzymałem na dystans kobiety i innych mężczyzn, ponieważ się obawiałem. Troszczyć się, Katho, kochać oznaczało dla mnie być opuszczonym i samotnym.
– Ależ, Vince – wyszeptała.
– Spojrzałem w oczy duchom, spojrzałem w oczy prawdzie o sobie, w te rany, w ten strach. Zmierzyłem się z tym wszystkim, stoczyłem bitwę i wygrałem.
Była to najcięższa bitwa mojego życia, ale musiałem wygrać, ponieważ przegrana oznaczała, że utracę ciebie. Moje obawy nie pozwalały mi powiedzieć, jak bardzo... do licha... Katho, kocham cię.
– Kochasz mnie? – powtórzyła, a głos uwiązł jej w gardle.
– Przysięgam na Boga, że cię kocham – wyznał głosem ochrypłym ze wzruszenia. – Katho, jestem gliną, teraz prywatnym detektywem, ale jednak gliną, i zawsze nim będę.
– Tak, oczywiście, to część tego, kim jesteś. Przytaknął.
– Jestem policjantem, ale także mężczyzną, samotnym mężczyzną, który cię kocha i uwielbia ciepło, które wnosisz w jego życie. Lepiej chyba nie umiałbym tego wyrazić. Kupiłem ten dom... dla nas, taką mam nadzieję. Możesz pracować tutaj, jeżeli zechcesz. Jest wystarczająco duży dla nas wszystkich... dla ciebie, dla mnie, dla Jane i twojego ojca. Wiem, że nie jesteś sama, i oni to część tego, kim jesteś. Założymy rodzinę, będziemy mieszkać wszyscy razem, razem z naszymi dziećmi. Katho, proszę, powiedz, że wyjdziesz za mnie. Nie chcę być już dłużej samotny i kocham cię naprawdę, tak cholernie mocno. Katho, proszę.
Rzuciła się w jego ramiona, obejmując go za szyję. Mocno ją przytulił.
– Katho?
– Tak! Tak, tak, tak! – Odchyliła głowę, by uśmiechnąć się do niego przez łzy szczęścia. – Tak, wyjdę za ciebie, urodzę ci dzieci i zamieszkam z tobą w tym pięknym domu. Ach, Vince, kocham cię! Tęskniłam za tobą, cierpiałam, bardzo płakałam, gdy myślałam o tobie. Tak, mój Vincencie, jesteś moim życiem.
Łzy błysnęły w ich oczach. Vince zniżył głowę i delikatnie, z czcią pocałował Kathę. Pocałunek mówił o bólu i rozterkach ostatnich dwóch tygodni, o stoczonych bitwach i o zwycięstwie. Mówił o pragnieniu rosnącym z każdym uderzeniem pulsujących serc. Mówił o miłości i spełnieniu na zawsze.
– Kocham cię, Katho Logan – powiedział Vince, gdy podniósł głowę.
– I ja cię kocham, Vincencie Santini – wyszeptała. – Vince, kim opiekował się Tander?
– Boże, zapomniałem o nich.
– O nich?
Wziął ją za rękę i ruszył przez salon. Katha musiała prawie biec, by dotrzymać mu kroku. Otworzył drzwi do pokoju, z którego wyszedł Tander i wprowadził Kathę.
Na środku pomieszczenia, które z pewnością miało być biblioteką, stał kojec. W kojcu wierciły się dwie puszyste kuleczki – biała i brązowa.
– Madame – powiedział Vince, wznosząc rękę. – Poznaj resztę naszej rodziny. Owczarek angielski o imieniu Oliver i chow-chow o imieniu Chow-Lee-Chan.
Katha klasnęła z radości i podbiegła, by zagarnąć szczenięta w swoje ramiona. Lizały ją po twarzy i machały ogonkami.
– Witaj w domu, pani Santini – powiedział Vince.
– Wspaniale jest tutaj, panie Santini – odrzekła, śmiejąc się do niego z błyskiem miłości w oczach.
Bawili się ze szczeniętami, ale wkrótce puszyste maluchy zaczęły ziewać i chciały tylko udać się na drzemkę do kojca.
Vince objął Kathę i razem wrócili do salonu. Kochali się na orientalnym dywaniku w promieniach słońca.
W domu, który miał stać się ich domem, który miał rozbrzmiewać miłością i śmiechem, Katha i Vince pofrunęli w przestworza jak anioły.