1987-1998
Przesilenie wrażliwości
Druga połowa lat osiemdziesiątych: eseistyczne rewizje
świadomości społecznej i literackiej, pomarańczowa alternatywa
kultury niezależnej, poeci nieprzystosowani (Kornhauser, Maj,
Machej), nowa dykcja (Sommer i Zadura), intymistyka,
„idee to wodniste substytuty krwi"
Około roku 1986 zarówno w prozie, jak i poezji nasiliły się zjawiska świadczące o wyczerpywaniu się formuły literatury zaangażowanej i rosnącej wśród pisarzy chęci zajęcia się czym innym niż jaruzelsko-polską wojną i wypowiadania się w innych językach niż te, które w pierwszej połowie dekady opanowały zakres patriotyczno-obywatelskich wysłowień. A może tak: nie istniała jeszcze wówczas odpowiedź na pytanie „jak inaczej", lecz świadomość, że „t a k dłużej się nie da" ugruntowywała się coraz bardziej. Dowodzą tego książki i szkice o literaturze i kulturze, których autorzy starali się zrewidować dotychczasowy światopogląd pisarzy opozycyjnych.
W roku 1986 ukazała się w Paryżu Solidarność i samotność Adama Zagajewskiego, rok później w Warszawie Zostaje kantyczka Tadeusza Komendanta. Pojawił się szereg ważnych artykułów, by wspomnieć tylko wypowiedź Tomasza Burka Zazdroszczę ci twojej jasności („Kultura Niezależna" 1986, nr 24) czy Rafała Grupiń-skiego Ci wspaniali mężczyźni od podstawowych wartości („Kultura" 1988, nr 9). Wszyscy ci autorzy niepokoili się utratą przez literaturę artystycznej autonomii, a niektórzy (Komendant, Grupiński) demaskowali część mitów budujących etos niezależnej kultury. Głównie chodziło im o przerost moralistyki nad estetyką, Grupiński posłużył się dość pogardliwym terminem PIN (polski intelektualista) na oznaczenie osobnika nie odróżniającego wielkich słów i zamaszystych gestów od prawdziwej odpowiedzialności za kulturę, Komendant postulował powołanie „Ligi Obrony Poezji Polskiej przed Herbertem" - - w dobie szczytowego posłuchu, jakim
170 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
cieszył się wśród czytelników autor Pana Cogito, będący przecież nie tylko poetą, ale i nauczycielem i mistrzem. Zagajewski szu-Pul\k]u. równowagi między antytotalitarnym zaangażowaniem a spiendtd isolation, postawą odosobnienia artysty od zagadnień zbyt jednoznacznych, martwił się z powodu schematyzacii iakiei ulegało myślenie w kategoriach dziejowego fatum, i szkodliwości przywiązania Polaków do roli ofiary historii. Dostrzegał także nie Bezpieczeństwo uwikłania się w myślenie politycznego przeciw-uka, prowadzące do negatywnego odwzorowywania jeeo obra™ rzeczywistości. Bał się skurczenia świata do „sprawy polskiej"
^w f n obywatelska hteratura a tak mało obywatelskie społeczeństwo? «DZie,e się tak - pisze Zagajewski - jakbyśmy nie opływając wcale w nadmiar swobód, jeszcze i jedną z ostatnich chcielT sobiTode-:: wolność artystycznego tworzenia». Zagajewski proponuje aby spo łeczenstwo pozwoliło artyście płacić podatek obywatelski inną moneta' aniżeli tą, która akurat znajduje się w obiegu. Niech pielęgnuj^S poszerza granice wyobraźni i myśli, zwiększa «mistyczny zapas» polskki literatury, zadaje pytania, których na co dzień raczej wolimy unikać bo burzą nasz spokój i nasze wyobrażenie o nas samych, ale niechże nie po zostaje skazany na ciągłe roztrząsanie problemów lokalnych, wmyślanie się w jedyność polskiej kondycji; niech pisze o tym co nas łączy zTnnymi poprzez zgłębianie tajników wspólnej nam a tak sprzecznej w sobie n tury, opisywanie wspaniałej i groźnej przygody jaką jest przeżywanie na
142* l™ ( ZaleSki'MądremU biada- Szkke literacki*> ^ 989
Mnie, więcej w tym czasie ukazały się zbiory wierszy którym dane było odegrać ważną rolę w przyszłości. Wkrótce zaczęli dawać o sobie znać bardzo młodzi poeci, Marcin ŚwietlickTczy Jacek Podsiadło, którzy w latach dziewięćdziesiątych zajmą miejsca w pierwszym rzędzie literatury. Koniecznie należy też zauwa zyc bujny rozwój takich marginalnych dotąd zjawisk, jak art-ziny twórczość trzecioobiegowa, wchodząca w kontakt z rozmaitymi postaciami subkultury młodzieżowej, szczególnie z muzyka roc *b ekologią i anarchizmem, oraz eksplozję kultury śmiechu" reprezentowanej głównie - lecz nie wyłącznie - przez wrocławską Pomarańczową Alternatywę.
PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI • 171
Art-ziny (z ang. art magazine) wyłamywały się ze schematu dzielącego polską kulturę na część oficjalną i niezależną, wnosząc do niej -- i poniekąd antycypując bliski tryumf— ducha swobody od instytucjonalnych autorytetów, wiarę w znaczenie prywatnych ekspresji, swoisty egalitaryzm polegający na zrównaniu nieomal wszelkich form kreacji i przekreśleniu wartościujących różnic między tym, co w kulturze wysokie i niskie, a także dumny pogląd, iż życie autentyczne upływa na tworzeniu. Były to prawdziwe samizdaty, wyroby odręczne, spontaniczne i prywatne. Nie przypadkiem „bruLion" i „Tygodnik Literacki", czasopisma mające poważne ambicje w zakresie rozpoznania i stymulacji kultury na przełomie, wciągnęły na swe łamy część najgłośniejszych zjawisk z art-zinowego kręgu, dostrzegając w nich znak nowych czasów, nowego języka i nowych motywacji w sztuce.
„Do pierwszej, klasycznej już fali polskich art-zinów należały DRUT (1986-87, Dębica), LINIE (od 1988, Warszawa), CZYŻBY AGONIA UCZUĆ (1987-88, Grodzisk Maź.), SKAFANDER (1987-92, Szczecin), JUŻ JEST JUTRO (od 1987, Poznań), KAU GRYZONI NA SERZE i TYGODNIK LEEŻEĆ (od 1988?, Łódź), EUROPA X (od 1989, Wrocław), DOBRY JAŚKO (1989, Opole) oraz ukazujące się od połowy lat 80. pisma trójrniejskiego TotArtu (GANGRENA, FUTORFOTO, HIGIENA). Razem z graffiti i happeningami, ziny stanowiły jedno z podstawowych mediów nowej «pomarańczowej» kultury spray generation przełomu 1989 roku [...]. Pozostające pod wpływem estetyki punkowej, przypominają wizualnie fanziny (nierówne szpalty wyklejane na fantazyjnym tle, kolaże, prymitywne komiksy i rysunki, tytuły wyklejane z liter powycinanych z gazet). Publikowane teksty znajdują się najczęściej pod wpływem surrealizmu, futuryzmu i dadaizmu, oprócz poezji i krótkich opowiadań często pojawiają się manifesty" (P Dunin-Wąso-wicz, K. Varga, Parnas bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku, Warszawa 1995, s. 4-5).
Wrocławska Pomarańczowa Alternatywa odgrywała rolę podobną, choć bez porównania bardziej widowiskową — odczarowywała historię. Obiektem jej terapeutycznych zabiegów stał się w pierwszej kolejności wyzuty (z wszelkiej ideowości) komunista, następnie zomowiec - - posłuszne ramię PRL-owskiej władzy, ale w dużym stopniu także napęczniały od nadmiaru pa-
172 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
PRYWATNE ALTERNATYWY • 173
triotycznej adrenaliny działacz opozycji. Egzorcyzmowanie śmiechem dotyczyło wszystkich uczestników seansu, w ostateczności nawet tych, którzy zdawali się zupełnie pozbawieni poczucia humoru.
„Wielki bal karnawałowy na głównej ulicy Wrocławia — Świdnickiej — zorganizowała Pomarańczowa Alternatywa. «Postarajmy się, by nasze miasto przyćmiło Las Yegas — głosiły zaproszenia-ulotki. — Ubierzmy się balowo. Tym razem milicja nas nie ruszy. Uczynimy małe hokus-pokus i albo jej nie będzie, albo sama przystąpi do karnawału*. Lider Pomarańczowej Alternatywy, teoretyk i praktyk «surrealizmu socjalistycznego)) Waldemar Fydrych — «Major», tylko przez chwilę pełnić mógł obowiązki wodzireja. Kiedy ulicą Świdnicką ruszył barwny korowód przebierańców dźwigających kukłę Jaruzelskiego, pojawiło się mnóstwo milicji. «Krzyczeliśmy hokus-pokus, ale ona nie znikałaś. W oparach gazu łzawiącego bal zakończył się poturbowaniem wielu osób, w tym m.in. kamerzystów telewizji zachodnioniemieckiej. Podobny epilog miały także uroczyste obchody Międzynarodowego Dnia Kobiet urządzone przez Pomarańczową Alternatywę pod hasłem «Pershingom nie, podpaskom — tak» [...]. Moda na uliczne happeningi rozszerza się! [...] W kilku miastach uroczyście obchodzono pierwszy dzień wiosny. Spławiano marzanny w czarnych okularach. Wznoszono okrzyki: PRECZ Z BAŁWANAMI, WIOSNA IDZIE ZE WSCHODU, UWOLNIĆ WIĘŹNIÓW SATYRYCZNYCH" (Z. Mentzel, Pod kreską. Ostatnie kwartaly PRL, Londyn 1990, s. 98).
Wyczerpały się zasoby wyobraźni historycznej, która do niedawna pomagała znosić okropności stanu wojennego, lecz teraz zaczęła wytwarzać chorobliwy rozdźwięk pomiędzy sobą i rzeczywistością. Choć jednak potrzeba nowego języka nie ulegała wątpliwości, to błędem byłoby sądzić, że ubiegła dekada ostro rozpada się na dwie fazy, gdyż ani po roku 1986 nie zanika duch tyrtejski, ani przed rokiem 1986 jego panowanie nie było zupełne. Na początku dziesięciolecia pisał jeszcze Miron Białoszewski. W 1985 roku wychodzi pośmiertnie tom Oho, zawierający między innymi Kabaret Kici Koci, „jeden z najbardziej realistycznych utworów literackich o stanie wojennym w Polsce" (Stanisław Barańczak, Przed i po, s. 102).
„Gdyby przyjąć, że utwór Białoszewskiego jest kroniką codzienności stanu wojennego, to słowo «kabaret» w tytule [...] moglibyśmy uznać za znak mówiący o ludycznym charakterze tej kroniki. Białoszewski byłby bliski w tym, nawiasem mówiąc, tradycji kabaretowej z czasów okupacji. Ale też jego utwór nie realizuje wyłącznie funkcji ludycznych, nie jest «machiną do wywoływania śmiechu». Mimo tego, uznać trzeba ramę «kabaretu» za manifestację sposobu mówienia nie przystającego do mar-tyrologicznego w powszechnym przekonaniu tematu. Dowcip, osiągany wprawdzie dzięki przynależnym kabaretowi środkom, takim jak: kalambur, pastisz, trawestacja, oprócz rozbawienia odbiorcy ma również uczestniczyć w budowaniu podmiotowej wizji świata. Jest to wizja w pełni autorska" (D. Pawelec, Debiuty i pywroty. Czytanie w czas przelomu, Katowice 1998, s. 134-135).
Różne formy dystansu lub niezgody wobec artystycznych procesów i wyborów opisanych przez nas w rozdziale Stan wojenny słów, czy też prawie „organiczna" nieumiejętność przystosowania się do panującego wówczas stylu, uwidoczniły się znacznie wcześniej przede wszystkim w twórczości Juliana Kornhausera, Bronisława Maja i Zbigniewa Macheja.
Prywatne alternatywy
Kornhauser wydał ważny cykl wierszy pt. Hurraaa (1982), w którym zamiast głosu historii słyszymy głosy zwykłych ludzi. Wręcz przejmująca jest ta zastosowana przez niego, konsekwentnie jednostkowa perspektywa, opisywanie faktyczności życia w PRL, nastawienie na przypadki pojedyncze, nieświadome swych ogólniejszych odniesień i właśnie dlatego — szczególnie bolesne.
„Nagle się okazuje, że są w polszczyźnie niebywale precyzyjne języki kompletnie literacko nie spożytkowane. Bez najmniejszego powodu spisane przez poezję na straty. A Kornhauser ze swoim notatnikiem czy też magnetofonem przystaje przy nich i nieznacznym ruchem głowy pokazuje: tu, i tu, i tu. I nienatrętnie wydobywa ich smak i urodę, z przezierającą — przez ten, wybity na pierwszy plan, dokumentalizm — czułością, co — można by pomyśleć — nie powinna mieć wiele wspólnego z taką dawką faktografii, ale u Kornhausera ma. [...] I co ciekawe, nie ma w tym
174 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
l
wszystkim śladu sentymentalizmu, cienia czułostkowości" (E Sommer, Smak detalu i inne ogólniki, Lublin 1995, s. 96).
l
Mimo że kolejne wiersze tworzą nieomal katalog propagandowych zniekształceń i zniesławień rzeczywistości, a język postaci realistycznie odzwierciedla pewne języki społeczne, nie mamy tu do czynienia (jak chciałby Piotr Sommer) z chwytem typu pars pro toto, dzięki któremu każda poszczególność staje się częścią i reprezentantką jakiejś całości. U Kornhausera socjologiczna ty-powość jednostki służy podkreśleniu, że bohaterowie jego wierszy nie przybyli ze społecznego „znikąd", lecz jest ograniczona przez równie prosty fakt, że człowiek z nikim nie może podzielić się bólem. Nietypowość jego wierszy nie wynika więc ze stopnia ich uwrażliwienia na ludzką krzywdę (na początku lat osiemdziesiątych był to temat najważniejszy), lecz z braku złudzeń, że towarzyszące człowiekowi poczucie krzywdy i osamotnienia może zostać zmniejszone przez udział w jakimś wspólnotowym micie. Jedno ze źródeł cierpienia leży w granicach zbiorowości, z całą resztą trzeba sobie radzić samemu. Być może właśnie z tego poglądu bierze się odporność poety na pokusy historyzmu (osadzania człowieka w rytmie dziejowych procesów i przemian, nie zaś w choćby częściowo suwerennym czasie egzystencji), a także jego antymentorstwo oraz ciepła ironia, idąca jak cień za obywatelskimi rekolekcjami, które odbywa.
Do pracy chodzę pieszo
rozpoczynam o pół do siódmej
zapalam światło przy maszynie
jeżeli została robota z poprzedniego dnia to ją kończę
jeśli mi coś nie wychodzi to się denerwuję
odłożę odpocznę pomyślę
co nie wyjdzie dzisiaj to wyjdzie jutro
braków nie ma żadnych
człowiek jak ten kolejarz
stuka w koło i nie pyta dlaczego
jak to w życiu
po południu chodzę na działkę
cieszy mnie gdy wszystko powschodzi
z altanki widzę miodną pasiekę
(altanka)
PRYWATNE ALTERNATYWY • 175
Mogłoby się wydawać, iż to curriculum vitae opisuje egzystencję tak pospolitą, kręcącą się w kieracie, upływającą „w koło" codziennych zajęć, że nic nie zdoła jej rozświetlić, że nie ma w niej miejsca na cud, zachwyt i radość. Jest jednak altanka, szczęście obserwowania innego porządku, prześwit, przez który objawia się natura, czyli — w uproszczeniu mówiąc — byt elementarny, niepodważalny. Człowiek jest sam wobec ciężaru życia, ale zarazem osobny, niesprowadzalny do żadnego społecznego wymiaru istnienia: altanka, jakże na pozór zwyczajny element krajobrazu, w istocie pełni funkcję obserwatorium, w którym dokonuje się ważnych dla siebie odkryć. Ich obiektywna banalność nie ma nic do rzeczy.
Ważniejsza od tej solidarności, która dała ideę i nazwę wielkiemu ruchowi społecznemu okazuje się więc solidarność z poszczególnym, udręczonym istnieniem, w tym również solidarność językowa, jakby Kornhauser obawiał się generalizacji, wielkich liter, umasowienia tego, co zawsze na początku i na końcu okazuje się samotne i zdane tylko na siebie, co nie znaczy — skądinąd — bezradne. Bo biednemu, budzącemu współczucie życiu towarzyszyć winno poszanowanie jego jedyności i stąd płynąca powściągliwość prób „zbawiania" tego, co niepowtarzalne za pomocą tego, co z założenia powtarzalne.
Z kolei Maj porusza się na okręgu pomiędzy udręką obcości i ekstazą bycia razem, motywowany pragnieniem wydobycia się z samotności i nieufnością wobec zbyt „łatwych" form przynależności. Przemawia w imię przyjaźni, wierności i tego czegoś, co pozwala człowiekowi zdobywać się niekiedy na wielkość.
Dorobek poetycki Bronisława Maja
Wiersze, Niezależna Oficyna Wydawnicza „Nowa", 1980; Taka wolność. Wiersze z lat 1971-1975, Warszawa 1981; Wspólne powietrze, Kraków 1981; Album rodzinny, Kraków 1986; Zagląda świętego miasta, Londyn 1986; Zmęczenie, Kraków 1986; Światlo, Kraków 1994.
Nade wszystko jednak poeta chroni swoją mowę, czystą, wolną od nalotów języka oficjalnego i jednocześnie daleką od
176 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
patetycznego stylu epoki. Chce być poetą zbiorowych nastrojów i emocji, lecz nie umie przestać być sobą („...To, co było tylko, / tylko mną, jest poza historią"), krytycznym i przejętym obserwatorem theatrum, na którym toczy się spektakl historii, splatający się z historią życia.
Słowa-klucze wierszy Maja to w pierwszej kolejności, o czym wielokrotnie pisano, „powietrze", ale także wyrazy „sam", „życie", „śmierć". Tworzą one zaskakującą konfigurację: „życie" i „śmierć" nie są, jak mogłoby się wydawać, antonimami, parą równoważnych kontrznaczeń, gdyż ich realność nie jest jednakowa. Oczywista jest śmierć, pewności życia trzeba się dopiero dorobić -- lub zostać nią obdarowanym. Na tym polega epifa-niczność tej poezji: w akcie objawienia podmiot zostaje nasycony życiem, odzyskuje siły i wiarę, czuje, widzi. Wzrok, uczulenie na świetlistość, pyszniącą się feerię obrazów, pozwala przedostać się na drugą stronę cienia spowijającego czas teraźniejszy, teraźniejszy dokonany, stracony - - z wyroku historii. Przedostać się? Nie, raczej przedostawać, doznawać od czasu do czasu uczucia zjednoczenia z sensem bezpiecznym i trwałym, pochodzącym od natury (która wszakże nie jest dla Maja sentymentalną alternatywą społeczeństwa, lecz raczej jego kontrapunktem, dopełnieniem, upomnieniem), rodziny, przyjaciół. Maj, autor między innymi poematu Chile (1982), rozpoznaje ryzyko zamknięcia w ciasnych, utrudniających oddychanie, ramach myślenia politycznego, stara się więc sytuować poza nimi, łapać powietrze, nie tracąc przy tym z oczu świata i moralnych zobowiązań z nim związanych. Metafizyk, poeta przekraczający rzeczywistość, rodzi moralistę, poetę wkraczającego do rzeczywistości, by obserwować ją, a kiedy trzeba - - sprzeciwiać się jej. Realizm (zagęszczenie rzeczowników i przymiotników, na które zwracał uwagę Marian Stalą) przenika się z retoryczno-ścią — uwypuklaniem znaczeń poprzez powtarzanie słów i zwrotów. W rezultacie Maj przekracza rzeczywistość nadzwyczaj bujną i, by tak rzec, elokwentną, a jednocześnie nałożoną na precyzyjny schemat składni oraz semantycznie „wysterowaną" i dobitną. Mówiąc prosto: poezja ta, estetycznie wymagająca, wysmakowana, trochę nawet parnasistowska i wewnętrznie rozdyskuto-
PRYWATNE ALTERNATYWY • 177
wana, nie pozostawia przecież cienia wątpliwości co do klarowności jej przesłania.
Ambiwalencje drogo kosztują. Płaci się za nie pesymizmem. Jednak nie tą wulgarną afirmacją braku wartości czegokolwiek, lecz w pewien sposób pańską, wielkoduszną rozrzutnością samego siebie, zgodą na odegranie roli drugoplanowej, czasami nawet wrażeniem własnej zbędności w warunkach dnia dzisiejszego. Pozostaje jednak wiersz — list z głębi czasu zaadresowany do przyszłości, znak istnienia:
Wrzesień, południe: wdycham zapach rozgrzanych jodeł, słyszę huk Białki, mrużę oczy przed olśniewającą bielą piany, wody i słońca: oddycham, słucham, widzę — tylko. Myślę
wszystkim,
od czego próbowałem uciec, na chwilę czystego
zachwytu
— niemożliwą. Ktoś, może podobny do mnie, za wiele
lat,
w tym samym miejscu i południu — podejmie ją
wypełni.
Za mnie. Ktoś inny, kiedyś, może mój syn, jego
czystość
— zachwytu i myśli; kiedyś: poniżająca nadzieja
ludzi
tej epoki.
(***, z tomu Album rodzinny)
Owo „kiedyś" wskazuje na „dzisiaj", nadzieja „poniżająca" jest windykacją nadziei prawdziwej, niemożność odnalezienia się w danej człowiekowi czasoprzestrzeni podkreśla sens zakorzenienia, zamieszkania. Negacje wskazują na przedmioty marzeń. W taki właśnie sposób Maj wpisuje się w szereg poetów, którzy ujmują współczesność czy po prostu konkretne ludzkie życie w kategoriach kryzysu, słabnięcia, erozji, lecz nigdy nihilistycznej zbędności.
„W twórczości poetów różnych pokoleń: Czesława Miłosza (Dalsze okolice), Zbigniewa Herberta (Elegia na odejście), Mirona Białoszewskiego (Odczepić się, Oho), a z młodszych: Jana Polkowskiego (Oddychaj głęboko) i Bronisława Maja (Album rodzinny) eksponowanej sytuacji bezdomności, w różnych jej odmianach, towarzyszy zarazem pamięć Domu. Pozwala ona twórcom dopełnić Różewiczowską retorykę rozpaczy i bezradności — od której rozpoczynał się nurt «bezdomności» w liryce powojennej — figurą zakorzenienia" (A. Legeżyńska, Dom i poetycka bezdomność w liryce wspókzesnej, Warszawa 1996, s. 180).
178 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
Znamienne, że w ostatnim zbiorze wierszy Maja (Światło) nie zmienił się egzystencjalny tenor utworów wcześniejszych, z tym tylko, że miejsce historii zajął chaos:
Taki czas: chaos zwycięża. I ciemność
obejmuje ziemię
i niebo, i pomiędzy nimi — mnie. Jeszcze
się bronię, jeszcze ciągle
oddycham: zwyciężam
chaos i ciemność we mnie: na ziemi
i na niebie, i pomiędzy
nami.
(Światło)
Jest to zapewne jeszcze jeden pośredni dowód na to, że nie było potrzeby, aby Maj odwoływał swój światopogląd, nigdy przecież nie zdominowany przez polityczny punkt widzenia.
Jeszcze inaczej Machej. W 1984 roku wydał tom Smakosze, kochankowie i płatni mordercy, a później kolejne: Śpiąca muza (1988), Wiersze dla moich przyjaciół (1988), Dwa zbiory wierszy (1990), Trzeci brzeg (1992), Legendy praskiego metra (1996). Jego utwory zaświadczają o jednoznacznej postawie politycznej, zarazem wysnuwając inne z tej postawy konsekwencje -nie moralizatorskie, nie wspólnotowe, nie retoryczne, lecz pełne uwagi dla przedmiotów, egzystencjalnej namiętności i sceptycznego dystansu.
„W miejsce opcji aksjologicznej proponuje swoistą opcję ontologiczną, poezję notującą to co jest; wiersze «przedmiotowe», przeciwnik metafizycznej i moralnej uzurpacji, «Poeta — powtarza Machej myśli skądinąd znane — jest mieszkańcem tego, co jest [...]. Mieszka w świecie w takim stopniu, w jakim świat mieszka w nim». Tak rozumiana poezja jest nazywaniem rzeczy bez chęci panowania nad nimi" (M. Stalą, Druga strona. Notatki o poezji współczesnej, Kraków 1997, s. 153).
Nie ma w jego wierszach fobii charakterystycznych dla kultury niezależnej lat osiemdziesiątych ani jej języka, są natomiast
PRYWATNE ALTERNATYWY • 179
krajobrazy i aury. Nieprzyjemny, zimny świat jest tu zarazem bliski i daleki, stanowi najściślejszy kontekst egzystencji i jednocześnie obiekt odkryć, powód zdziwień. Otoczenie, szczelna granica ludzkich możliwości, okazuje się galaktyką, czymś prawie niewyobrażalnym, kojarzącym się z totalną obcością:
Zamknięte samochody i nieogrzewane tramwaje przejeżdżają, przejeżdżają peine cudzych spojrzeń.
(***, z tomu Dwa zbiory wierszy)
Przedmioty, ku którym zwraca się Machej, to rzeczy niesprawne, o niejasnym, zatartym przeznaczeniu, podobnie jak ludzie w sferze społecznej: stanowią korelat stanu ducha zbiorowości, zmysłowy (nie logiczny, abstrakcyjny) dowód w sprawie miazmatycznej polskiej kondycji:
W tym kraju żyje się wciąż na niby. Wciąż trwa cudowne mnożenie fikcji. W miastach, pociągach, biurach, fabrykach, w redakcjach gazet i na śmietnikach. Niby-żolnierze w niby-koszarach. Niby-sprzedawca i niby-towar w niby-sklepie dla niby-klienta. Niby-poeta niby-wiersz pisze. Niby-muzyka wypełnia ciszę. Nawet z ambony niby-ksiądz głosi niby-kazanie o niby-Bogu. Kształt się rozpływa, kontur zaciera, linia urywa, zapach umiera.
{Prawdziwe życie, z tomu Dwa zbiory wierszy)
Trudno o dosadniejszy opis stagnacji, jaka zapanowała w Polsce pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to prawie nic już nie pozostało z euforii Sierpnia i ciemnego patosu Grudnia, kiedy poczuliśmy się zamknięci w pułapce własnych jałowiejących emocji.
Wczesne utwory Macheja nasuwają przypuszczenie, że poeta skłonny jest preferować sensualizm jako właściwszą drogę
180 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
prowadzącą, jeśli nie do złączenia z bytem, to przynajmniej do jego rozpoznania. Domniemanie to potwierdzają późniejsze jego teksty, zwłaszcza z ostatniego „praskiego" tomu, których część przyobleka się w postać formalnego paradoksu i żartu, lecz inne, liczniejsze, stanowią rodzaj kadru, w którym przestrzeń wypełnia się zdarzeniami, ludźmi, zaczyna coraz więcej znaczyć i coraz intensywniej żyć. Czytanie świata, liryczna semiotyka, bywa figlem, zabawą, popisem, niefrasobliwym szczebiotem. A może również egzorcyzmowaniem pustki i nudy? Może poeta tylko udaje ptaka i dziecko, naprawdę starając się napełnić płuca tlenem potrzebnym do życia? Zapewne jest tak właśnie: w wierszach Macheja za świetlistością podąża ciemność; połyskliwość i zmysłowość przedstawionego przezeń świata to odblask infernum; wirtuozeria formalna zdaje się niekiedy symptomem dekadencji. Tak czy owak, jego wiersze dążą do tego, by bezkształtnemu, rozrywającemu usta skowytowi bólu nadać kształt demonstracyjnie błyskotliwy.
Kornhauser, Maj, Machej wybierają ów postulowany przez Zagajewskiego pierwiastek suwerenności, zanim tenże na dobre go zdefiniował. Kornhauser, wyrzekając się konsolacyjnych pożytków płynących z obrazu złączonej jedną ideą wspólnoty, znajduje go w heroicznej solidarności z ludzką biedą i jej biednym językiem. Maj kreuje elegijną perspektywę obejmującą wszystkie wymiary ludzkiej osoby, jednostkowy, historyczny i ten, który mediuje pomiędzy nimi -- metafizyczny. Machej chce być poetą rzeczowym, to jest, poprzez uznanie przedmiotów za najwymowniejszy kontekst ludzkiego żywota, uchronić się od egzaltacji i złudzeń.
Dzisiaj najsilniej dobiegają do nas (od)głosy lirycznych zabiegów Piotra Sommera i Bohdana Zadury.
Sommerland
Poezja Piotra Sommera — prototypowa wobec znacznej części poetyckiego dorobku lat dziewięćdziesiątych, świeża, zaskakująca -właśnie wówczas (1986 — wydanie tomu Czynnik liryczny., 1988 -publikacja zbioru Czynnik liryczny i inne wiersze) zaczęła się ujaw-
SOMMERLAND • 181
niać w pełni swej niezwykłości. Nieprzypadkowo Barańczak przywitał drugą z wymienionych książek recenzją pod wymownym tytułem Nowa dykcja (Przed i po).
Wyrasta ta twórczość nie z historii, lecz z poczucia ziemi pod stopami, z wędrówek po ulicach miasta, z ciekawości ludzkich życiorysów pisanych zwykłymi literami i językiem bliskim żywej mowie. Wyrasta, czyli „jeszcze" jest i „już" nie jest składnikiem świata, któremu zarazem pragnie dochować wierności i musi się przeciwstawić. Jej suwerenność polega również na tym, że nie mieści się, albo mieści źle, na terytoriach wykreślonych przez najważniejsze powojenne poetyki: pozostaje z daleka od filozoficznych dyskursów Miłosza i paraboli Herberta, nie ma nic wspólnego z ironią i precyzją Szymborskiej, nie drąży w głąb tradycji, jak Rymkiewicz, w poszukiwaniu utraconego rdzenia europejskiej kultury, stroni od ekwilibrystyki a la Barańczak i ascezy a la Krynicki, nie zdradza też inklinacji „kaskaderskich". Jej podobieństwo do twórczości Mirona Białoszewskiego jest dość powierzchowne, mimo że dotyczy kwestii fundamentalnych, podmiotu i języka. Również skojarzenie z Różewiczem, chwilami silne, zbyt daleko nie prowadzi. Może więc rodzinne ziemie tej poezji leżą za morzami, w obrębie tradycji przyswajanej przez nas między innymi dzięki Sommerowi? Czyżby to Ó'Hara, Ashbery czy Rezni-koff wytyczali linie, po których poruszają się wyobraźnia i wrażliwość poety? Trudno precyzyjnie ocenić wpływ translatorskich doświadczeń autora Nowych stosunków wyrazów na jego własną twórczość, choćby dlatego, ze pokrewieństwo między artystyczną kreacją a translatorskim powtórzeniem dla praktyków, teoretyków przekładu, a wreszcie i samych czytelników zazwyczaj pozostaje niejasne. Poza tym wiersze Sommera są tak silnie połączone z polszczyzną, związkiem organicznym, że szukanie jakiejś analogii estetycznej czy też adekwatnego modelu relacji „ja"-„oni", „ja"-„rzeczywistość" w poezji polskiej i światowej, nie na wiele się zda. Załóżmy tylko, że Sommer, czytelnik i tłumacz twórców anglojęzycznych, zdołał dowiedzieć się od nich, że poezja może być formą mniej sztuczną, nie tak oderwaną, abstrakcyjną i wyniosłą, jak zazwyczaj w Polsce. A także mniej służebną. W skrócie — lekcja ta zawiera się w zdaniu, że poezja nie będąc świętą
r
182 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
mową bogów i bohaterów, winna być mową ludzi, przede wszystkim jednak winna być mową. „Bo poetycka wiarygodność, to rozpoznawalny język" zauważył Sommer w książce krytycznoliterackiej Smak detalu (Lublin 1995). Stwierdził tam ponadto, że naśladownictwo poetów, których wiersze wyrastają z codzienności, szczególnie Białoszewskiego, zdarza się o wiele rzadziej niż kalkowanie Miłosza i Herberta, arcymistrzów patosu, ironii, wielkich tematów i posłannictw. Ale też „łatwość" codzienności, jej „uległość" wobec naszego doświadczenia i rozumu jest złudna, gdyż to, co najbardziej autentyczne, jest zarazem czymś niesłychanie wrażliwym na pozę, pozór, podróbkę. Każdy gnieździ się w świecie po swojemu, co sprawia, że większość zdroworozsądkowych uogólnień, jak też podstawień jednego życia za inne, nie sprawdza się w oczach ludzi mających biografie bogate i różnorodne. Niespodziewanie zatem wybór codzienności wiąże się ze znacznym ryzykiem, ponieważ oznacza brak oparcia w formie, konwencji, stylach czytania i pisania, nagość i bezbronność. Jego odwrotną stroną, stroną klęski, nie jest jednak literackość ani zmitologi-zowanie twórczej misji, lecz fałsz. Konwencja, nawet w wersji spetryfikowanej, ma szansę, by zostać zaaprobowana przez czytelnika, podobnie oszustwo leżące u podłoża wszelkiej fikcji, fałsz nie. Fałsz to najwyższa i ostateczna przegrana w literackiej grze w codzienność, zmieniająca zabawę w żenujący nałóg pisania.
Sommer występuje w trzech wcieleniach — rewolucjonisty, cywila i dyletanta. Są to nie tyle role, odgrywane na przemian, co nierozłączne aspekty ciągle tej samej postawy. Rewolucjonizm jego wierszy ujawnia się z chwilą uświadomienia, że nie posiadamy klucza do ich lirycznego serca, że zatem przyjdzie nam je zdobywać, uczyć się ich, ostrożnie i powoli oswajać. Wszelako najważniejsza część czytelniczej konfuzji wynika z tego, iż „wywro-towość" ta ma charakter „regresywny", powrotny, zmierzający do ponownego zadomowienia języka poetyckiego w języku faktycznie dzisiaj używanym. Aby było to możliwe, trzeba przeciwstawić się, czy raczej postawić obok, tradycji polskiego wiersza zarówno regularnego, jak i jego dwudziestowiecznych anarchizujących lub konstruktywistycznych wcieleń. Nie wystarczy „uwolnić" ekspresję spod wersyfikacyjnego rygoru, trzeba odwrócić ją od litera-
SOMMERLAND • 183
tury rozumianej jako alternatywna, samowystarczalna rzeczywistość i nasycić życiodajnym konkretem. Sommerowe „minimum wiersza" to jednocześnie „maksimum życia".
Postawa ta, choć świadomie wybrana, pozbawiona jest rozbudowanego zaplecza programowego. Bo estetyka jest tu tożsama z etyką: poetycki modus operandi ulega redukcji, stając się funkcją wrażliwości określającej dystans pomiędzy mową użytkową i wierszem. Miarą powodzenia jest szczerość, ta zaś kłóci się z koturnem społecznego znaczenia, instytucjami opartymi na autorytecie, wyniosłością i samokontrolą. Chodzi o to, by wiersz zawierał w sobie własną genezę, by utrwalony został w nim moment poczęcia, kiedy to zwykłość przeobrażała się — cudem wiersza -w niezwykłość.
Zrozumiałe więc, że pierwszy cel Sommera stanowi uwiarygodnienie cywilnego charakteru poetyckiego „ja". Dokonuje tego, stawiając podmiot wiersza poza systemem nobilitujących skojarzeń, marginalizując go, upośledniając i włączając w krąg myśli i zajęć zupełnie przyziemnych. W rezultacie okazuje się on kimś rozdartym pomiędzy pamięć odrzuconego i aprobatę dla wybranego istnienia, kimś zarazem silnym i więdnącym, uczestnikiem i obserwatorem, poetą i nie-poetą, „kroplą" i „kopią".
Nowe stosunki wyrazów, książkę będącą przekonującym dowodem ciągłości Sommerowej liryki, otwiera Wiersz. Wydaje się on aluzją do utworu rozpoczynającego Herbertowy cykl Pan Co-gito. Bohater Herberta odkrywał przed lustrem, że nie jest sam, że należy do niknącego w otchłaniach czasu łańcucha pokoleń, że jego tożsamość jest wprawdzie podzielna i uwarunkowana, ale zarazem arystokratyczna, nieprzypadkowa i właśnie dlatego wyjątkowa. Sommer mówi: „oglądam się dokładnie jestem ostrożną kroplą / kopią". U niego człowiek mieści się na krawędzi bytu, słaby, nieswój, lecz przecież niepełność, poboczność pozwala mu być bardziej suwerennym w stosunku do tak zwanych głównych nurtów, lepiej widzieć, bardziej świadomie przeżywać. Powagę zobowiązania nałożonego na Pana Cogito przez historyczne wzory, Sommer zastępuje przez samo życie, które podpowiada człowiekowi właściwą proporcję pomiędzy nim a światem, nie pozostawiając złudzeń, że to świat jest ważny, że on — taki lub inny -
184 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
pozostanie, i że choć pochwytny jest z najwyższym trudem, to nie sposób się bez niego obyć.
Sommer jest, jak widać, autoironiczny, nie wynosi się ponad świat, lecz przystaje do niego, pokornie godząc się, że świat jest ironistą największym, jest przesiąknięty ironią, jest ironią samą, gdyż podsuwa nam złudzenie, że zależy od nas. Zarazem poeta jest egotyczny w tym sensie, że z rzeczywistości, na którą nie ma decydującego wpływu, próbuje wykroić swoje prywatne dominium, zamieszkane przez ludzi bliskich, gdzie językiem obowiązującym byłby jego własny. Ów Sommerland nie posiada pełnej niezależności, zwłaszcza w stosunku do, nazywając rzecz po imieniu, Polski lat osiemdziesiątych. Na jego obszar przenikają sprawy polityczne, zbiorowe zapały i frustracje, czasami udziela się tu azylu, a czasami zapada decyzja o interwencji w obronie jakichś zagrożonych wartości. Najważniejszą z nich jest wolność. Należy podkreślić, że wolność w świecie Sommera nie jest obiektem sporu i walki, lecz ochrony. Chronić zaś można ją tylko w jeden sposób — po prostu żyjąc.
Weźmy Wiersz o dewaluacji słowa „rewolucja". Lekcja angielskiego w szkole zakłócana przez odgłosy wbijania gwoździ przez ludzi przygotowujących dekorację na kolejną rocznicę Wielkiego Października. Do głowy cisną się buntownicze myśli:
Zaczęło się, myślę, i próbuję przypomnieć sobie wiadomości nabyte na poligonie pod Morągiem.
Wyćwiczony przez historię i odradzające się mitologie walki odruch negacji tego, co się „nie zaczęło", a zatem nie istnieje naprawdę. Życie w ramach społecznej idei jest więc życiem w poczekalni, pewną abstrakcją, złudzeniem, nieżyciem. Na szczęście:
[...] dzwonek rozlega się na korytarzu jak gdyby nigdy nic. Moi uczniowie przypominają sobie, że chcą się dostać na studia. I to jest koniec wiersza.
SOMMERLAND • 185
To jest ciąg dalszy życia, które nawet jeśli nie imponuje fantazją czy nonkonformizmem, to i tak jest źródłem, początkiem -i końcem — każdego przyzwoitego wiersza.
Sommer nieraz wyraża świadomość przynależności, uczestnictwa, wspólnoty i nie wydaje mu się obce pragnienie tworzenia i wyznawania jakiegoś porządku, jednak poezję w realizację swoich skłonności angażuje bardzo ostrożnie, gdyż ona nie od tego przecież jest, by zastępować świat rzeczywisty. Nie jest również jej zadaniem drenowanie go z poetyckości. Jej chodzi o to, by dostrzegać i wskazywać poetyckość świata, podglądać ją przez szczeliny banalności, wyczytywać i tym samym wpisywać, brać i oddawać:
Wiersz musi być tym, czym jest. Nie powinien udawać poematu ani zastępcy naczelnika powiatu, ani sklepowej, która ma okres. Nie powinien wyrażać ducha czasu ani go nie wyrażać, nie powinien być dokumentem, ani nim nie być. (Od czasu do czasu mógłby zapytać) Powinien umieć sobie wyobrazić czym mógłby być, gdyby nie to czy tamto.
(Czym mógłby być)
Wiersz ten pochodzi z tomu Pamiątki po nas z roku 1980. Później powstały utwory pokazujące, że poezja bywa zmuszona do manifestowania czegoś „oprócz" - są wszakże niezbyt liczne i zawsze pełne wahań.
W każdym razie personalizują potwora polityki. Polityka, upraszczając, to zło; zło jest ludzkie, ma twarz; zło to złość:
O czwartej nad ranem zastukała roznosicielka mleka w cywilu, grożąc że nic nam nie zostawi, zabierze najwyżej butelki, jeśli nie okażę kwitu.
186 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
Jeśli nie okażę kwitu, jeśli nie znajdę kwitu, mleczarka poderżnie nam gardło.
(z wiersza Nie śpij, notuj, z tomu Czynnik liryczny)
Sommer stroni od instytucji i myślenia w kategoriach ogólnych, zacierających podmiotowość jednostki, jest przeciwko formie i gotowym stylom, gdyż wszystko to pozbawia życie prawdy i autentyczności. Tromtadracja, inkantacje, koturny kłócą się z podstawowym warunkiem i jednocześnie celem ludzkiej wolności — możnością autoekspresji, wyrażenia siebie sobie samemu bliskiego, nie zaś jakichś resztek po wielkich narracjach mijającego czasu. Przy tym Sommer to żaden „naturszczyk", stawiający się poza zasięgiem współczesnej kultury czy świadomości literackiej. „Dyletantyzm" jego tłumaczy się jako niezwiązanie formą, ciążenie ku doświadczaniu różnorodności, a także brak stylizacji na artystę, zarówno w demiurgicznej, jak i ludycznej odmianie:
I cala rzecz
powinna dojść do siebie jakoś od niechcenia, nieumyślnie, przynajmniej takie powinno być wrażenie.
(z wiersza Do licha, z tomu Pamiątki po nas)
(
Interesuje go krajobraz witalny, gdzie jest miejsce dla żony, dzieci, przyjaciół, z którymi prowadzi nieustające i nie wymuszone dialogi, uprawa stosunków międzyludzkich jako odpowiedników i uwierzytelnień „stosunków wyrazów", poszerzanie zasięgu występowania poezji o normalność. Szczególna w tym rola dziecka: „kiedy nie było dziecka, byłem prawie ślepy" — czytamy w finezyjnym, pełnym wdzięku i humoru wierszu-piosence pod tytułem Wzroczność. Dziecko w wierszach Sommera przede wszystkim stanowi kolejny ważny dowód na istnienie świata. Ponadto uosabia ono postawę, ku której poeta powinien dążyć, postawę nieoczywistości, niewinnej ignorancji — dziecko „nie wie" bowiem w sposób otwarty, nie tylko jawny, ale wrażliwy i nie-uprzedzony.
METAMORFOZA • 187
Dorobek poetycki Piotra Sommera
W krześle, Kraków, 1977; Pamiątki po nas, Kraków, 1980; Prze d snem (dla dzieci), Warszawa, 1981; Kolejny świat, Warszawa, 1983; Czynnik liryczny i inne wiersze (1880-1886), Londyn, 1988; Things to translate and other poems, Bloodaxe Books, 1991; Nowe stosunki wyrazów (wiersze z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), Poznań 1997.
Pozorny brak pietyzmu dla poezji jako instytucji narodowej, oswojenie wierszowej mowy i zbliżenie jej ku współczesnej polsz-czyźnie, kunszt przyodziewający się w dezynwolturę, cudzysłowy dość szczelnie otaczające momenty przeobrażenia spraw trywialnych w święte, autoironia, sentymenty trzymane na wodzy z powodu przyzwoitości i szacunku dla czytelnika, nie z programowego „wstydu uczuć", poeta jako cywil, w sumie — zdawałoby się — zupełny rozbrat z romantyzmem, skamandryzmem, awangardą. Jednak pomimo wszystkich apostazji i unieważnień — nie jest to poezja wykorzeniona. Głęboko tkwi w języku, tętni życiem, prawie nie ma w niej resentymentu ani pretensji do świata, a także snobizmu na nicość. Temu właśnie Sommer zawdzięcza swą niesłychanie istotną rolę poety, z którym dyskretne dialogi wiodą liczni twórcy debiutujący w latach dziewięćdziesiątych.
Metamorfoza
Bohdan Zadura. Jego wczesna twórczość zaliczana była do nurtu neoklasycznego. Poeta poszukiwał znaków kulturowej ciągłości świata, sytuacje egzystencjalne współczesnego człowieka subtelnie rozpatrując w kontekście uniwersalnej antropologii. Styl jego wierszy — wytworny, obfity, zdialogizowany — ponawiał wzorce tradycyjnej wersyfikacji. Stanisław Barańczak, krytycznie nastawiony do tej poetyki, ironicznie konstatował, iż „Zadura nie będzie w stanie wykrztusić wulgarnego idę, powie więc zdążam'" (Nieufni i zadufani, Wrocław 1971, s. 130), wyrzucając mu ponadto egocentryzm oraz rozczulanie się i „litość nad samym sobą"
188 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
(s. 138). Symptomy estetycznej przemiany znajdujemy w zbiorze Zejście na ląd (1983), lecz tomem naprawdę przełomowym okazał się zbiór Starzy znajomi (1986), zrywający z dotychczasową skłonnością do prozodii, regularności, zdyscyplinowania wobec gatunkowych reguł tradycyjnej liryki (zwłaszcza ulubionego przez poetę sonetu).
O sobie: „Jak w wierszach z pierwszych moich tomów bardzo często występowało słowo czas, tak w swoim myśleniu o tym, co się ze mną dzieje, bardzo często posługiwałem się pojęciem przypadek. Ten przypadek czasami utożsamiał się ze swoim przeciwieństwem, czyli z przeznaczeniem. To, co się dzieje przez przypadek, może dzieje się za zrządzeniem opatrzności" („Czas Kultury"1997, nr 2, s. 44).
Sommer pisał, że „liryki z cyklu Starzy znajomi w bardzo tylko skromnym wymiarze przypominają układ stroficzny, który w polskiej tradycji literackiej zwykło się wiązać z sonetem. W równie niewielkim stopniu przypominają dawne sonety Za-dury" (Smak detalu, s. 118). Pełno w nich wtrąceń, przerywników i „niewysilonych aforyzmów" (określenie Sommera), polszczyzna jest różnorodna, sytuacje podmiotu lirycznego bliskie codziennemu doświadczeniu autora. Wiersz to komunikat zaopatrzony w instrukcję swej własnej względności, a czytelnik traktowany jest jak równorzędny poszukiwacz trudno dostępnych sensów:
Te słowa mają znaczenie Lecz jeśli chcesz je opisać przy pomocy słów ogarnia cię panika Nie jesteś uczciwy Ich korzenie tkwią we mgle Są mgłą Ciągniesz tę mgłę za włosy Nornice zjadły wszystko Jakkolwiek nać jest zielona
Przez dzień albo dwa moglibyśmy się nie odzywać Wytrzymałbym może tydzień lub parę lat Patrzę na martwe książki którym dałem życie W końcu nie wynaleziono niczego sensowniejszego
Oszukany oszukujesz innych To heroizm
Wcale mi jednak nie do śmiechu kiedy mam napisać
czym jest dla mnie Kawafis albo ty mój skarbie
METAMORFOZA • 189
Siejemy tę pietruszkę już szesnaście lat Na co możemy liczyć? Jak zawsze na litość miłosiernych przymiotników Tylekroć wykorzystane wciąż oferują nam swoje samarytańskie plastry
(Miłosierdzie przymiotników, z tomu Starzy znajomi)
O dzisiejszej pozycji Zadury -- mentora wielu młodszych poetów (od Andrzeja Sosnowskiego do Krzysztofa Siwczyka) -przesądził tom Cisza (Poznań 1994). Niezwykłość jego pierwszej części (Wiersze w gorączce) oraz poematu Cisza (który dał tytuł całości) polega na tym, że utwory te na każdym kroku (rymem, rytmicznym równaniem, enumeracją) prowokując kicz (pełną kon-wencjonalność wiersza) potrafią mu się oprzeć i nie pozwalają, by jego natura wymknęła się spod kontroli. Jest to możliwe dzięki temu, że zachowana zostaje równowaga między formalną samo-wiedzą i swobodą jej wykorzystania, emocjonalną bezradnością (bezwstydem uczuć) i intelektualną „zaradnością" (panowaniem nad ekspresją), przede wszystkim zaś dzięki temu, że duchowa tkanka obrastająca wersyfikacyjny szkielet wiersza sprawia wrażenie szlachetnie rozrzutnej:
Lecz od wytycznych bardziej cenię
sobie wewnętrzne doświadczenie.
Piszę, co myślę i co czuję
(nawet jeżeli się rymuje).
Nie sądzę, żebym prawdę złapał
za nogi albo Pana Boga;
wiem, że jakiegoś nie ma świata.
A ona, że nie tędy droga.
(z poematu Cisza)
Odwołanie do szacownej tradycji poematu dygresyjnego służy poecie nie tylko do opowiedzenia zmitologizowanej historii stanu wojennego, ale przede wszystkim do opowiedzenia historii prywatnej tego okresu. Ale jak służy? Genologiczna i wersyfikacyjna ostentacja jest tu sygnałem ironicznego dystansu, gdyż używając określonej formy do opowiedzenia czegoś, w gruncie rzeczy opowiadamy... ową formę. Zgęszczenie wyznaczników wierszowych i kompozycyjnych, które widzimy w Ciszy, ujawnia
190 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
literackość przedstawionych treści. W wierszu i poza wierszem rozciąga się zatem literatura, zmacerowana ąuasi-rzeczywistość, której umowności nie da się przekroczyć. Trzeba jednak próbować. I to właśnie denuncjowanie autentyzmu i szczerości poetyckiego przekazu przy równoczesnym dążeniu do odciśnięcia własnej, na wskroś ludzkiej sygnatury na materii lirycznego tekstu zdecydowało zapewne o autorytecie Zadury pośród młodych i to zarówno tych, którzy bywają nazywani „poetami życia", jak i tych, których można by nazwać „poetami tekstu".
INTYMNE KLASYCYZMY • 191
słannictwo współczesnego pisarza: „Nowa odpowiedzialność to odpowiedzialne usunięcie się na drugi plan, asceza władania oszczędnym słowem, powściąganie grandilokwencji. Mówienie obrazem albo zza obrazu — jako wynik przezwyciężonego egoty-zmu. Już nie tylko wypowiedzieć wszystko, wypowiedzieć siebie, wypowiedzieć swój czas. Ale przede wszystkim: mówić, mając na uwadze innych" („Nowy Nurt" 1995, nr 6). Dodać do tego należy uwagę, iż mówienie obrazem wiąże się z ciągłą samokontrolą sposobów tegoż „mówienia" i nie ma w sobie ani źdźbła dziecięcej prostoduszności.
Bohdan Zadura urodził się w 1945 w Puławach. Jako poeta debiutował w 1962 roku na łamach dwutygodnika „Kamena"; prócz pisania wierszy uprawia też prozę i krytykę literacką oraz zajmuje się tłumaczeniami z języka rosyjskiego, węgierskiego i angielskiego.
Dorobek poetycki:
W krajobrazie z amfor (Warszawa 1968), Podróż morska (Warszawa 1971), Pożegnanie Ostendy (Warszawa 1974), Mak muzea (Warszawa 1977), Zejście na ląd (Warszawa 1983), Stany znajomi (Warszawa 1986), Prześwietlone zdjęcia. Poezje i przekłady (Lublin 1990), Cisza (Poznań 1994).
Efekt tego splotu ostentacji i introwersji, jakim wydaje się Cisza, jest zaskakujący: otrzymujemy wiersze, które nie w stylistyce wielkiej metafory, zagarniającej cały świat pod szeroko rozpostarte skrzydła, lecz wychodząc właśnie od okruchu, faktu, bólu, ekstazy i łzy, przeobrażają się w sugestywną wizję istnienia. Są to wiersze do-słowne, bo dające prostemu, potocznemu słowu wiarę, i wiersze od-słowne, bo od pojedynczego wyrazu dochodzące do złożenia misternej poetyckiej kompozycji, przejmujące i zarazem uczulone na obecność cudzych, alienujących mitów we własnym głosie. Ostatni cykl zamieszczony w tomie Cisza (Skradzione i podarowane) przynosi utwory powstałe na marginesie doświadczeń translatorskich autora. To w nich dokonuje się najdalej posunięta prozaizacja lirycznej formy, obniżenie wzniosłości, uzwyczajnienie przeżyć — one też najsilniej oddziałały na wrażliwość części poetów debiutujących w latach dziewięćdziesiątych.
Karol Maliszewski, krytyk będący rzecznikiem młodej poezji, wychodząc od poezji Bohdana Zadury, tak zdefiniował po-
Intymne klasycyzmy
Sommer i Zadura wydają się w momencie opisywanego przesilenia autorami najważniejszymi, gdyż ich poetyka i światoodczu-cie zostały najwyraźniej podjęte przez następców, ale przecież nie byli jedynymi, którzy szukali wyjścia poza obszar wspólnotowej ideologii i retoryki. Próby takie podejmowali poeci wszystkich pokoleń. Dość wspomnieć wiersze Ernesta Brylla, który w drugiej połowie dekady znowu znalazł zastosowanie dla swych skłonności do mieszania patosu, swojskości i rozrzewnienia. W cyklu Jest takie małe okno (z retrospektywnego tomu Widziałem jak odchodzą z nas ci ludzie dobrzy, 1996) wskrzesza archetyp opuszczonej przestrzeni, w którą wkracza poezja, by widzieć (przenikać ciemności, rozpraszać cienie -- np. w wierszu Pomiędzy nami), współczuć (z cichą udręką dnia codziennego --w wierszu Ona ma chwilę czasu), drażnić (rozleniwionego pielgrzyma, który stracił z oczu cel swej wędrówki) i pobudzać (do podjęcia wyzwania bezdomności — w wierszu Choćby was opuścili), odkrywać ziarno dobrej nadziei w prostym człowieku, kreślić wizję odrębnej rzeczywistości (Drzwi). Człowiek zostaje tu wypisany z księgi historii politycznej i „zapisany" do księgi przeznaczeń i przeczuć religijnych. Alternatywą zgrzytliwego języka epoki w utworach Brylla, mających kształt zdekrystalizowanych modlitw, stają się prywatne dialogi z Bogiem; u innych role Absolutu odgrywają ponadczasowe porządki wartości — kanony kultury, fundamentalne
192 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
uczucia, przywiązanie do miejsca. Tak też bywa u poetów znacznie młodszych, ledwie debiutujących lub stawiających pierwsze kroki. Warto w tym kontekście wspomnieć o Macieju Niemcu (Cokolwiek, ponieważ, 1989; O tej porze świata, 1989; Kwiaty akacji, 48 wierszy z lat 1978-1987, 1994); Januszu Drzewuckim (Ulica Reformacka, 1988; Starożytny jeżyk, 1989); Krzysztofie Ćwikliń-skim (Miejsce po odejściu, 1983; Listopad biskupa Jansena, 1986; Sztuka ucieczki, 1987; Teka miedziorytów, 1987); Romanie Bąku (Ulica gdzie sprzedają zapałki, 1985). W ich utworach już wówczas ożyło wiele idei wypełniających twórczość tych, którzy przyszli na początku następnej dekady: poezja nie jest niecierpliwością, zachłannością, pospiesznym i powierzchownym obrazowaniem — lub zastępowaniem — świata; poezja jest szukaniem korzeni lub oparcia, kontemplacją, skupianiem ducha, wewnętrznym napięciem, listem poszukującym adresata. Pisał Niemiec w wierszu Na zewnątrz:
Bez wagi są słowa kogoś kto mówi sam do siebie
a w wierszu Ogród w lutym:
Nie zazdroszczę tym, co nie muszą pamiętać, bjo widzą, Ważę swoje życie i szukam czegoś, co je trzyma.
Ich głosy (na pewien czas, bo na przykład Niemiec w 1994 roku otrzymał Nagrodę Kościelskich) zostały zagłuszone przez przełom.
Patrzę... i wzruszam ramionami
Historię poezji lat osiemdziesiątych kończyły te oto słowa Marcina Swietlickiego:
Patrzę w oko smoka
i wzruszam ramionami. [...]
PATRZĘ... I WZRUSZAM RAMIONAMI • 193
Smok z wiersza Dla Jana Polkowskiego (1988) uosabia żarłocznego potwora historii, ideologii, mitu społecznego albo, mówiąc inaczej, wytwórcę wartości zobowiązujących do wyrzeczenia się poczucia indywidualnej tożsamości w imię zbiorowych, więc w gruncie rzeczy niezrozumiałych, obcych, nie swoich, interesów i celów. Smok nie zżera ludzi, tylko ludzką wolność, wolność zaś po raz pierwszy od lat oznacza samodzielność, osobność i nieprzy-należność. „Wzruszam ramionami" - więc jestem wolny. Tymczasem oni, poeci-niewolnicy — pisze Swietlicki:
Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem głodny, samotny, my dwoje, nas czworo, nasza ulica — mówią cicho Wanda Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid, Józef Piłsudski, Ukraina, Litwa, Tomasz Mann, Biblia i koniecznie coś w jidisz. [...]
Mówią o tym, czym nie są; zależą od tego, co naprawdę ich nie dotyczy; nadają twarzy wyraz nieautentyczności; budują rzeczywistość duchowego oportunizmu. Żywią się ideą, zaś „idee to wodniste substytuty krwi".
Wiersz Dla Jana Polkowskiego to gest odcięcia się od wspólnoty z poetyckim pokoleniem „zdradzonej" - jak się okazuje -„prywatności", które nie tylko uległo historyzmowi, jakim przesycone były lata osiemdziesiąte, ale i zasmakowało w tym pozornym albo fałszywym, jak zdaje się sądzić Swietlicki, zespoleniu z moralną prawdą, polityczną racją i intelektualną słusznością, w które minione dziesięciolecie wprost obfitowało. A ponieważ Polkowski ma rodowód Herbertowy, między innymi dlatego, że Przesianie pana X rozumieć trzeba jako „urzeczywistniającą" interpretację Przesiania pana Cogito, swoistą adaptację abstrakcyjnej etyki Herberta do konkretnych warunków społecznych („Idź, bądź wierny / fladze z biało-czerwonego drutu / i generałom / swojej powszechnej modlitwy"), więc również twórczość poetów znacznie starszych, odgrywających w powojennej literaturze rolę poniekąd paradygmatyczną, a w każdym razie tworzących znaczną i ważniejszą część dorobku powojennej liryki, zostaje tutaj za-
194 • PRZESILENIE WRAŻLIWOŚCI
kwestionowana jako źródło wiedzy o tym, czym jest i być powinna poezja. Obserwujemy narodziny Nowego. Nieprzypadkowo w 1990 roku Jan Błoński porównywał znaczenie roku 1989 do 1918, mówiąc: „Intelektualna przemiana dokonała się w latach sześćdziesiątych i zwłaszcza siedemdziesiątych, lecz zawładnęła umysłami w osiemdziesiątych. I dlatego zapowiadają one całkiem nową literaturę, całkiem nową epokę kulturalną". Nakazem chwili stało się zatem „wyszukiwanie, publikowanie, wspomaganie ludzi młodych i — miejmy nadzieję — nowych naprawdę..." (Rok 1989 jest równie ważny co 1918, „NaGłos" 1990, nr 1).
Bo rzeczywiście, wiersz Dla Jana Polkowskiego wpisuje się w tekstowy szereg, zawierający Herostratesa Jana Lechonia i Czarną wiosnę Antoniego Słonimskiego, które — podobnie jak utwór Swietlickiego w siedemdziesiąt lat później - - polemicznie odnosiły się do swoich mentorów. Różnica pomiędzy poetyckim przywitaniem II i III Rzeczpospolitej polega jednak na tym, że Swietlicki -- inaczej niż Lechoń -- nie czuje się związany z przeszłością (jeszcze nie w tym wierszu) bolesnym węzłem ob-razoburczej namiętności, ani -- jak Słonimski — nie przeżywa euforii z powodu oswobodzenia w sobie, krępowanego dotąd, artysty. Jego szyderstwo graniczy z obojętnością. „Wzruszam ramionami" - mówi. Nie jest namiętny, ani radosny — jest obcy i osobny.
W poszukiwaniu utraconego (II)
Przekraczanie nostalgii w prozie lat dziewięćdziesiątych
Proza nostalgiczna - - stale obecna w kulturze polskiej - - była jedną z najżywotniejszych tradycji, jakie pozostawały do dyspozycji literatury u schyłku lat osiemdziesiątych. Oczywiście młodzi pisarze nie mogli zaanektować bezkrytycznie tego dziedzictwa. Podobnie jak czytelnicy, zdawali sobie sprawę, że wymaga ono, po pierwsze, biograficznego uwiarygodnienia, po drugie -ciągłego odświeżania formalnego. Bez pierwszego proza nostalgiczna nabiera charakteru imitacji (co jest chyba przypadkiem Paźniewskiego), bez drugiego popada w schematyzm. Prozie tej zawsze groziło przekształcanie miejsc dawnego życia w skanseny i muzea, zamiana autentycznego wspomnienia w naśladownictwo cudzych tekstów i popadanie w anegdociarstwo. U progu lat dziewięćdziesiątych doszło jeszcze jedno niebezpieczeństwo: koniunkturalizm. O ile więc proza nostalgiczna lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych musiała powoli przebijać się do szerszej publiczności, o tyle w latach dziewięćdziesiątych musi bronić się przed literacką i światopoglądową imitacją. Groźba była wcale realna, skoro o trwałości wzorców nostalgicznych u schyłku lat osiemdziesiątych — wzorców „utraconego czasu" bądź „utraconej ojczyzny" — decydowała przede wszystkim ciągłość dorobku pisarzy wyznaczających główny trakt temu nurtowi (Konwicki, Ku-śniewicz, Stryjkowski) i dołączanie do tego grona kolejnych twórców. Przedstawiciele starszych pokoleń poczęli sięgać po strategie autobiograficzne, opisując swoje życiorysy w poetyce nostalgicznej (Igor Newerly, Zostało z uczty bogów, 1986; Józef Hen, Nowolipie, 1991; Wiesław Myśliwski, Widnokrąg, 1996; Irena Jurgielewi-