Lisa Jane Smith
Pamiętniki wampirów 05
Kathryne
Jane Smith
mojej
świętej pamięci matce, z wielką miłością
Stefano.
Elena była sfrustrowana. Nie potrafiła pomyśleć jego imienia, by zabrzmiało tak, jak chciała.
- Stefano - powtórzył raz jeszcze. - Czy możesz wypowiedzieć moje imię, najukochańsza?
Elena przyjrzała mu się z namysłem. Złamał jej serce swoją urodą, rzymskimi rysami i ciemnymi włosami opadającymi niesfornie na czoło. Chciała ująć w słowa uczucia, jakimi darzyła Stefano, ale zaćmiony umysł nie pozwalał.
O tak wiele spraw pragnęła go zapytać... i tyle mu powiedzieć. Ale nie mogła znaleźć właściwych słów. Nawet nie mogła mu przesłać myśli. Stefano odbierał tylko chaotyczne, pojedyncze obrazy.
Ale przecież to był dopiero siódmy dzień jej nowego życia.
Stefano opowiedział Elenie, że kiedy po raz pierwszy się obudziła po tym, gdy umarła jako wampirzyca, potrafiła chodzić, mówić i robić wiele rzeczy, których teraz nie pamiętała. Nie wiedział, dlaczego tak było - nie słyszał nigdy o nikim, poza wampirami, kto wróciłby po śmierci.
Elena była wampirzycą, gdy umierała, ale z pewnością nie teraz.
Stefano powiedział jej też, że bardzo szybko się uczyła. Przesyłała mu telepatycznie nowe obrazy, nowe słowa.
Chociaż łatwiej było się z nią porozumieć, raz trudniej, był pewien, że któregoś dnia Elena znów będzie sobą i zacznie zachowywać się jak młoda dziewczyna, którą jest. Nie będzie już osiemnastolatką z umysłem dziecka. Duchy najwidoczniej chciały, żeby dorastała jeszcze raz, poznając świat oczami dziecka.
Elena uważała, że nie było to miłe ze strony duchów.
A jeśli Stefano w tym czasie znajdzie sobie inną dziewczynę? Obawiała się tego.
To dlatego pewnej nocy, gdy Stefano się obudził, Eleny nie było w łóżku. Znalazł ją w łazience, nachyloną nad gazetą. Z wielkim przejęciem wpatrywała się w tekst, próbując zrozumieć coś ze znaków na papierze, o których wiedziała, że są literami, które układają się w wyrazy, które kiedyś znała. Papier był wilgotny od jej łez. Nie potrafiła przeczytać żadnego słowa.
- Nie płacz, kochana. Nauczysz się znowu czytać. Po co ten pośpiech?
Powiedział to, zanim zobaczył, że połamała ołówek, zaciskając na nim dłoń zbyt mocno, i podarte papierowe serwetki. Próbowała przerysować litery i słowa. Może gdyby umiała pisać jak inni ludzie, Stefano przestałby sypiać w fotelu. Wiedziałby, że Elena jest dorosła, i kładłby się spać u jej boku.
Patrzyła, jak oczy Stefano napełniają się łzami. On jednak uważał, że mężczyźnie nie wolno płakać, więc obrócił się do niej plecami, by nie widziała jego łez.
A potem wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
- Eleno, powiedz mi, co mam zrobić. Zrobię to, nawet jeśli wydaje się niemożliwe. Przysięgam. Tylko mi powiedz.
Wszystkie słowa, które chciała powiedzieć, tkwiły w jej głowie zaklinowane. Zaczęła płakać. Stefano bardzo delikatnie otarł jej łzy, jakby obawiał się, że może jej zrobić krzywdę.
Wtedy Elena uniosła twarz, zamknęła oczy i ułożyła usta do pocałunku. Ale...
- Masz umysł dziecka - powiedział Stefano łamiącym się głosem. - Ni mogę tego zrobić.
Dawniej porozumiewali się za pomocą znaków, które Elena pamiętała. Uderzyła palcami w szyję: raz, dwa, trzy razy.
To znaczyło, że czuła się źle. To znaczyło, że chce...
Stefano jęknął.
- Nie mogę...
Znów uderzyła trzy razy.
- Nie jesteś jeszcze sobą...
Jeszcze trzy razy...
- Kochanie, posłuchaj...
Kolejne trzy uderzenia. Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Gdyby mogła mówić, powiedziała by: „Proszę, zaufaj mi choć trochę - nie jestem dzieckiem. Proszę, posłuchaj tego, czego nie mogę ci powiedzieć”.
- Cierpisz. Bardzo cierpisz - szepnął czule Stefano. - Gdybym... tylko trochę...
I nagle pewnym ruchem uniósł jej głowę i obrócił pod takim kątem, jak trzeba, a potem Elena poczuła ukąszenie, które bardziej niż cokolwiek innego przekonało ją, że żyje i że nie jest już duchem.
Przekonało ją też, że Stefano kocha ją i nikogo innego, i że w końcu może się z nim porozumieć. Powiedziała, co czuje za pomocą okrzyków. Stefano słuchał oniemiały.
Elena uznała, że tak jest sprawiedliwie. Potem już zawsze spał obok niej, a ona zawsze była szczęśliwa.
Damon Salvatore właściwie wisiał w powietrzu, lekko tylko przytrzymywał się gałęzi...
Kto zna nazwy drzew? Kogo obchodzi, co to za drzewo? Było wystarczająco wysokie, żeby zaglądać z niego do sypialni Caroline Forbes na piętrze, a o szeroki pień mógł oprzeć plecy. Ułożył się wygodnie, z rękami założonymi za głowę. Jak polujący kot czuwał z przymkniętymi oczami.
Czekał na magiczną godzinę czwartą czterdzieści cztery, tuż przed świtem, kiedy Caroline odda się swojemu rytuałowi. Widział to już dwa razy i był podekscytowany Nagle ukąsił go komar.
To absurdalne, komary nie kąsają wampirów - ich krew nie jest tak pożywna jak ludzka. Ale to, co poczuł na karku, z pewnością przypominało ukąszenie komara.
Rozejrzał się, ale niczego nie zobaczył.
Igły sosny. Nic latającego. Żadnego owada przycupniętego na gałęzi.
W porządku zatem. To musiała być igła. Tak czy owak, ukłucie bolało coraz bardziej.
Pszczoła samobójca? Damon ostrożnie dotknął dłonią karku. Nie wyczuł żądła. Tylko mały pęcherzyk, który coraz bardziej bolał.
Przestał zwracać uwagę na ból, bo w sypialni Caroline coś się działo. Nie był pewien co, ale poczuł nagły przypływ mory wokół śpiącej dziewczyny, jakby buczenie kabli wysokiego napięcia. Kilka dni temu właśnie to odczucie przyprowadziło go pod jej okno. Nie potrafił jednak ustalić jego źródła. O czwartej czterdzieści zadzwonił budzik. Caroline obudziła się, chwyciła zegar i rzuciła w kąt pokoju. Masz dziewczyno szczęście, pomyślał Damon z pewną przekorą. Gdybym był zwykłym włamywaczem, a nie wampirem, nastawałbym na twoją cnotę - zakładając, że jeszcze jej nie straciłaś: Aleja odpuściłem sobie dybanie na dziewice . pięćset lat temu.
Na ułamek sekundy uśmiechnął się, a potem jego czarne oczy znów stały się zimne jak lód. Spojrzał w otwarte okno.
Tak... Zawsze uważał, że jego młodszy brat idiota, Stefano, nie doceniał Caroline Forbes. Dziewczyna była niezłym ciachem: długie, opalone na złoto nogi, wąska talia, kasztanowe loki. No i jej umysł. Wynaturzony, spaczony. Po prostu wspaniały. Na przykład, jeżeli się nie mylił, nakłuwała laleczki wudu. Fantastycznie.
Damon lubił obserwować artystów przy pracy.
Jakaś moc wciąż pulsowała w pokoju Caroline, a on nie mógł jej rozgryźć. Czy dziewczyna była nią obdarzona? Na pewno me.
Caroline w pośpiechu sięgnęła po coś, co wyglądało jak garść jedwabnych pajęczyn w kolorze zielonym. Zdjęła koszulę nocną i - niemal zbyt szybko, by Damon to zauważył - włożyła seksowną bieliznę. Na co czekasz, dziewczyno? - zastanawiał się Damon.
Właściwie powinien zachować większą ostrożność. Nagle rozległ się trzepot skrzydeł; na ziemię upadło jedno hebanowe pióro, a na gałęzi siedział niezwykłych rozmiarów czarny kruk.
Ptak uważnie przyglądał się jednym okiem Caroline, która zrobiła krok do przodu, jakby kopnął ją prąd, z rozchylonymi ustami i wzrokiem wpatrzonym we własne odbicie.
Potem uśmiechnęła się, jakby z kimś się witała.
Damon zlokalizował źródło mocy. Było w lustrze. Nie w tym samym wymiarze co lustro, ale wewnątrz niego. Caroline zachowywała się... dziwnie. Odrzuciła do tyłu długie, kasztanowe włosy. Opadały na plecy, stanowiąc wspaniały widok. Zwilżyła językiem wargi i uśmiechnęła się znowu - scena przypominała spotkanie kochanków Kiedy dziewczyna przemówiła, Damon słyszał ją bardzo wyraźnie.
- Dziękuję. Ale spóźniłeś się dzisiaj.
W sypialni Damon nie widział nikogo oprócz Caroline i nie słyszał, żeby ktoś jej odpowiedział. Ale odbite w lustrze usta Caroline otwierały się, mimo że dziewczyna miała je zamknięte.
Brawo! - pomyślał, zawsze doceniając każdego, kto robił ludziom takie psikusy.
Dobra robota, kimkolwiek jesteś! Czytając z warg w lustrze, wyłapał coś jakby „przepraszam” i „uroczo'' .Pokiwał głową.
- ...nie musisz... po dzisiaj.. - mówiło dalej odbicie Caroline.
- A jeśli nie uda mi się ich oszukać? - zapytała Caroline.
- ...miała pomoc. Nie przejmuj się, odpocznij...
- Dobrze. I nikomu nie stanie się krzywda, tak? To znaczy nikt nie umrze?
- Dlaczego mielibyśmy..?
Damon uśmiechnął się w duchu. Ile razy słyszał już takie rozmowy? Sam doskonale znał tę strategię: najpierw osacza się ofiarę, potem uspokaja się ją Zanim się zorientuje, można skłonić ją do wszystkiego, aż nie będzie więcej potrzebna. . A wtedy - oczy mu zabłysły - szuka się kolejnej. Caroline nerwowo wyłamywała palce.
- Ale tylko dopóki... wiesz. Obiecałeś. Naprawdę mnie kochasz?
- ...zaufaj mi. Zajmę się tobą... i twoimi wrogami też. Już się nimi zajmuję. Dziewczyna przeciągnęła się - chłopcy z Liceum imienia Roberta E. Lee zapłaciliby dużo za ten widok.
- Chcę to zobaczyć - powiedziała: - Mam już dość słuchania o tym, że Elena to, Stefano tamto... Teraz wszystko zacznie się od początku. .
Przerwała, jakby, uświadomiła sobie; że ktoś na drugim końcu linii odłożył słuchawkę.. Zmrużyła. oczy i zacisnęła wargi. Po chwili jednak się uspokoiła. Wciąż patrzyła w lustro. Jedną dłoń położyła delikatnie na brzuchu. Spojrzała na nią i jej twarz rozjaśniła się na moment. Potem pojawił się na niej wyraz zrozumienia i niepokoju zarazem.
Damon ani na chwilę nie oderwał wzroku od lustra. Zwykłe lustro. I nagle, kiedy Caroline się odwracała, zauważył czerwony błysk.
Płomień? Co tu. się dzieje? - pomyślał, przyjmując z powrotem postać zabójczo przystojnego faceta leżącego na gałęzi drzewa. Istota z lustra na pewno nie pochodziła stąd. Ale zdaje się, że zamierzała sprawić kłopot jego bratu. Uśmiech zadowolenia pojawił się na ustach Damona.
Nic nie sprawiało mu takiej przyjemności, jak widok przemądrzałego, świętoszkowatego Stefano „jestem lepszy od ciebie, bo nie piję ludzkiej krwi” Salvatore w tarapatach.
Nastolatki z Fell's Church - i niektórzy dorośli - uważali opowieść o Stefano Salvatore i miejscowej piękności Elenie Gilbert za współczesną wersję Romea i Julii. Ona oddała życie, żeby go uratować, kiedy oboje zostali porwani przez psychopatkę, a potem on umarł z tęsknoty. Krążyły nawet plotki, że Stefano nie był zwykłym człowiekiem, ale czymś innym. Demonem, dla którego odkupienia Elena się poświęciła.
Damon znał prawdę. Stefano rzeczywiście umarł, ale to było setki lat temu.
Naprawdę był wampirem, ale nazywanie go demonem to jakby powiedzieć o Sierotce Marysi, że jest uzbrojona i niebezpieczna:
Tymczasem Caroline wciąż mówiła do pustego pokoju.
- Tylko poczekaj - wyszeptała, podchodząc do biurka. Długo grzebała w stercie papierów i książek, aż znalazła miniaturową kamerę wideo. Zielone światełko wyglądało jak oko. Ostrożnie podłączyła kamerę do komputera i wpisała hasło.
Wzrok Damona był dużo lepszy niż jakiegokolwiek człowieka. Wyraźnie widział, jak opalone palce z długimi paznokciami wstukują „o bogini”. Bogini Caroline Forbes, pomyślał. Żałosne.
Dziewczyna obróciła się i Damon zobaczył łzy w jej oczach. Nagle zaczęła szlochać. Opadła na łóżko, chlipiąc i kiwając się w tył i w przód. Uderzała pięścią w materac, ale cały czas płakała. i płakała. Jej zachowanie zaskoczyło Damona. Po chwili obudził. się w nim instynkt.
- Caroline? Caroline, mogę wejść?
- Co? Kto tu jest? - rozejrzała się nerwowo.
- Damon: Mogę wejść? - zapytał z fałszywym współczuciem, jednocześnie wywierając na nią nacisk telepatycznie.
Wampiry mogą kontrolować ludzkie umysły Do jakiego stopnia, zależy od wielu czynników: diety (jeśli żywią się ludzką krwią zyskują potężną moc), siły woli ofiary, relacji między obojgiem, pory doby i tylu innych rzeczy, że Damon nawet nie próbował tego zrozumieć. Wiedział tylko, kiedy był bardzo silny. Teraz był.
- Mogę wejść? - powtórzył czarującym głosem. W tej samej chwili złamał wolę Caroline, bo jego była o wiele silniejsza.
- Tak - odpowiedziała, ocierając łzy. Najwidoczniej nie widziała nic niezwykłego w tym, że wchodzi do niej przez okno. - Wejdź, Damonie.
W ten sposób zaprosiła go. Jednym zgrabnym ruchem wampir znalazł się w środku. W pokoju pachniało perfumami; mocnymi perfumami. Poczuł zew krwi. Jego górne kły zrobiły się dwa razy większe, a ich brzegi stały się ostre jak brzytwa To nie była właściwa pora na pogaduszki, chociaż zwykle gawędził z ofiarami - czekanie na deser stanowi połowę przyjemności, jaką sprawia zjedzenie go. Teraz jednak odczuwał silny głód. Użył maksimum mocy, by zawładnąć umysłem Caroline i uśmiechnął się do niej promiennie. Podziałało.
Caroline otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Jej źrenice rozszerzyły się, a potem zwęziły.
- Ja... ja... - wykrztusiła. - Och... I była jego. Łatwo poszło:
Kły Damona wibrowały. Odczuwał ból, który sprawił, że zaatakował z prędkością kobry - zanurzył zęby w pulsującej żyle. Był głodny, piekielnie głodny. Jego ciało Ostrożnie, nie przestając patrzeć dziewczynie w oczy, uniósł jej głowę, aby odsłonić szyję. Pulsowanie krwi, ciepłej i słodkiej, odbierał wszystkimi zmysłami: czuł uderzenia jej serca i zapach krwi tuż pod powierzchnią gładkiej skóry Nachylił się.
Nigdy jeszcze nie był tak podekscytowany, tak spragniony...
Tak spragniony, że aż go to zdziwiło. Zastygł bez ruchu. W końcu każda dziewczyna smakuje równie dobrze. Co sprawiało, że Caroline wzbudzała w nim takie pragnienie? Co się z nim działo?
Nagle zrozumiał.
Odzyskałem kontrolę nad swoim umysłem, dziękuję. Myślał jasno i logicznie.
Zmysłowa aura, której uległ, zniknęła. Puścił podbródek Caroline i się wyprostował.
Istota, która nawiedzała dziewczynę, o mało nie przejęła nad nim kontroli. Próbowała zmusić go do złamania obietnicy, którą dał Elenie.
Kątem oka znów dostrzegł czerwoną iskrę na lustrze. Tę istotę musiało przyciągnąć epicentrum mocy, które znajdowało się w Fell's Church - był tego pewien. Na krótko zawładnęła jego umysłem, chciała, by wysuszył żyły Caroline. By wypił całą jej krew, by zabił człowieka - czego nie zrobił, odkąd złożył obietnicę Elenie.
Dlaczego? Wściekły, szukał umysłem intruza. Powinien wciąż tu być, lustro było portalem pozwalającym jedynie na przemierzanie niewielkich odległości. W dodatku nieznajomy na chwilę przejął nad nim kontrolę, nad Damonem Salvatore, więc musiał być bardzo blisko.
Damon nikogo nie znalazł. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Nieświadomie przykładając dłoń do karku, posłał w przestrzeń wiadomość: Ostrzegam cię tylko raz.
Trzymaj się ode mnie z daleka!
Wiadomość wysłał z mocą; która w jego umyśle zajaśniała jak błyskawica. To uderzenie mocy powinno zabić kogoś na dachu, w powietrzu, na drzewie... może w domu obok. Gdziekolwiek był.
Tajemnicza istota powinna upaść na ziemię, a on powinien ją wyczuć.
Ale chociaż ciemne chmury zebrały się nad nim; a wiatr wyginał gałęzie, nikt nie upadł, nikt nie próbował go zaatakować.
Nie wyczuwał nikogo, kto byłby na tyle blisko, żeby wedrzeć się do jego umysłu, a ktoś znajdujący się daleko nie - mógł oddziaływać na Damona z tak potężną mocą:
Starszy brat Stefano bywał czasem próżny, ale w gruncie rzeczy miał trzeźwy osąd własnej osoby Był silny i wiedział o tym. Tak długo, jak długo dobrze się odżywiał i nie ulegał sentymentom, niewiele było istot, które mogły się z nim równać.
Dwie zjawiły się tutaj w Fell's Church, pomyślał, ale zaraz stwierdził, że z pewnością w okolicy nie było innych starych, potężnych wampirów jak on, bo wiedziałby o tym.
Być może były tu całe stada wampirów, ale żaden nie miał takiej mocy, by opanować jego myśli.
Damon był też pewien, że nie było tu nikogo innego, kto mógłby go pokonać.
Wyczułby go; tak jak wyczuwał strumienie dziwnych mocy, które krzyżowały się pod miasteczkiem.
Spojrzał jeszcze raz na Caroline, wciąż w transie, w który ją wprawił. Wyjdzie z niego powoli.
Potem obrócił się i ze zwinnością pantery wyskoczył przez okno na gałąź drzewa; a potem zgrabnie zeskoczył na ziemię.
Damon musiał poczekać kilka godzin, by się pożywić - dziewczyny spały tak mocno, że nie mógł ich obudzić i nakłonić, by go zaprosiły do sypialni. Był wściekły. Głód, który wzbudziła w nim tajemnicza istota, był realny, nawet jeżeli Damonowi szybko udało się odzyskać kontrolę nad swoim umysłem. Potrzebował krwi i potrzebował jej już.
Dopiero potem pomyślał o dziwnym gościu Caroline: demonie, który oddał mu dziewczynę na pewną śmierć zaraz po tym, kiedy zawarł z nią układ.
Ranek zastał Damona przejeżdżającego główną ulicą miasta, obok antykwariatu, restauracji i sklepiku z pocztówkami.
Chwileczkę, tutaj otworzono nowy sklep z okularami przeciwsłonecznymi. Damon zaparkował i wysiadł z samochodu z gracją wyćwiczoną przez stulecia. Spojrzał w przyciemnianą szybę wystawową i uśmiechnął się do swojego odbicia. Świetnie wyglądam, pomyślał z zadowoleniem.
Gdy stanął w drzwiach sklepu, zaanonsował go dzwonek wiszący nad nimi. Za ladą stała bardzo ładna dziewczyna o zaokrąglonych kształtach, z brązowymi włosami zebranymi w kucyk i dużymi niebieskimi oczami.
Spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dzień dobry - przywitała go. - Jestem Page. Damon patrzył na nią uwodzicielsko, po czym posłał jej czarujący uśmiech.
- Dzień dobry, Page - powiedział, przeciągając nieco sylaby.
Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Czy mogę w czymś pomóc?
- O tak - przytaknął, nie pozwalając jej odwrócić wzroku. - Tak sądzę.
Znowu obrzucił dziewczynę taksującym wzrokiem i z poważną miną stwierdził:
- Powinnaś być damą dworu w jakimś średniowiecznym królestwie.
Page zbladła, po czym zarumieniła się - wyglądała jeszcze ładniej.
- Ja... ja zawsze o tym marzyłam. Ale skąd wiedziałeś? Damon tylko się uśmiechnął.
Elena spojrzała na Stefano szeroko otwartymi oczami w kolorze lapis - lazuli. Właśnie powiedział jej, że będzie miała gości! Odkąd wróciła z zaświatów, nie miała gościa.
Musiała się dowiedzieć, co to jest gość.
Damon spędził w sklepie z okularami piętnaście minut. Teraz szedł chodnikiem, pogwizdując, w nowych ray banach.
Page drzemała na podłodze. Później szef zażąda, żeby zapłaciła za skradzione okulary, ale teraz czuła się obłędnie szczęśliwa. Do końca życia - miała zapamiętać ekstazę, którą przeżyła.
Damon zaglądał przez szyby do sklepów, choć niezupełnie w takim celu, w jakim zwykle robią to ludzie. Urocza starsza pani w sklepiku z pocztówkami... nie. Facet w elektronicznym... nie.
Ale... coś ciągnęło go z powrotem do sklepu z elektroniką. Jakie wspaniałe urządzenia się teraz produkuje. Zapragnął mieć małą kamerę wideo. A Damon nie miał w zwyczaju odkładać zaspokojenia swoich pragnień. Podobnie jak wybrzydzać, gdy był głodny. Krew to krew nieważne, w czyich żyłach krąży.
Chwilę po tym, gdy sprzedawca zademonstrował mu działanie kamery, Damon wyszedł ze sklepu z tym cackiem w kieszeni.
Spacer sprawiał mu przyjemność, chociaż kły znów zaczęły boleć. To dziwne, powinien już być nasycony. Ale z drugiej strony nie pił krwi poprzedniego dnia. To pewnie dlatego wciąż jest głodny. Poza tym zużył dużo mocy na uwolnienie się od demona w pokoju Caroline. Tymczasem napawał się tym, że odzyskał siły, a jego organizm funkcjonuje jak dobrze naoliwiony mechanizm, że każdy ruch sprawia mu rozkosz.
Przeciągnął się dla czystej zwierzęcej przyjemności, a potem przystanął, żeby przyjrzeć się swojemu odbiciu w witrynie antykwariatu. Trochę potargany, ale zabójczo przystojny. No i dokonał dobrego wyboru: nowe okulary podkreślały jego urodę.
Właścicielką antykwariatu, wiedział o tym, była pewna wdowa, która miała bardzo, bardzo ładną siostrzenicę.
W środku sklepu panował półmrok i było chłodno.
- Czy wiesz - zapytał dziewczynę, gdy podeszła do niego - że wyglądasz, jakbyś marzyła o zwiedzaniu egzotycznych krajów?
Stefano wyjaśnił Elenie, że goście to jej przyjaciele, jej dobrzy przyjaciele. Powiedział też, że powinna chodzić ubrana. Nie rozumiała dlaczego. Było gorąco. Zgodziła się nosić koszulę nocną, ale w dzień było gorąco, no i nie miała koszuli dziennej.
Poza tym ubrania, które Stefano jej podał - jego dżinsy z podwiniętymi nogawkami i zdecydowanie za duża koszulka polo - były... złe. Kiedy dotknęła koszulki, zobaczyła obrazy kobiet w małych, ciemnych salach, pochylonych nad maszynami do szycia.
- Ze sweat shopu? - zapytał zdumiony Stefano, kiedy Elena przesłała mu telepatycznie te obrazy. - To? - Rzucił ubrania na podłogę.
- A to? - Dał jej inną koszulkę.
Elena przyjrzała jej się uważnie, dotknęła ją policzkiem. Żadnego cierpienia, żadnej niewolniczej pracy.
- W porządku? - dopytywał się Stefano. Ale Elena nie słuchała. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie.
- Co się stało?
Tym razem przesłała mu tylko jeden obraz. Rozpoznał go od razu.
Damon.
Stefano poczuł skurcz serca. Jego starszy brat utrudniał mu życie, jak mógł, od prawie pięciu wieków Za każdym razem, gdy Stefano udało się uciec, Damon znajdował go... Po co? Dla zemsty? Satysfakcji? Dawno temu, we Włoszech ery renesansu, zabili się nawzajem, gdy ich szpady niemal jednocześnie przebiły ich serca. Pojedynkowali się o wampirzycę, którą obaj kochali. Od tamtej pory było między nimi tylko gorzej.
Ale też kilka razy ocalił mi życie, pomyślał Stefano, sam zbijając się z tropu. I daliśmy słowo, że będziemy się o siebie troszczyć....
Spojrzał na Elenę. To ona zmusiła ich do złożenia tej obietnicy, kiedy umierała. Dziewczyna odwzajemniła spojrzenie. Patrzyła na Stefano niewinnymi niebieskimi oczami.
Musiał jakoś poradzić sobie z Damonem, który właśnie zaparkował swoje ferrari obok jego porsche przed pensjonatem.
- Zostań tu i nie podchodź do okna. Błagam - powiedział zdenerwowany do Eleny. Wybiegł z pokoju, zatrzasnął drzwi i zbiegł po schodach na dół.
Damon stał przy samochodzie i gapił się na zniszczoną fasadę budynku - najpierw przez ciemne okulary, potem bez nich. Wyraz jego twarzy sugerował, że widok był tak samo okropny.
Ale tym Stefano się nie przejmował, zaniepokoiło go co innego - aura wokół Damona i różnorodność zapachów, których człowiek by nie wyczuł, a co dopiero rozróżnił.
- Coś ty robił? - zapytał, zbyt zdenerwowany, by zdobyć się chociaż na zdawkowe powitanie.
Damon odpowiedział promiennym uśmiechem.
- Byłem na zakupach. Kupiłem kilka rzeczy. - Wskazał na skórzany pasek i okulary, po czym położył rękę na kieszeni z kamerą. - Nie uwierzyłbyś, ale w tej mieścinie trafiają się świetne okazje. Uwielbiam zakupy.
- Chcesz powiedzieć, że uwielbiasz kraść? Ale to i tak nie tłumaczy nawet połowy zapachów, które cię otaczają. Umierasz czy ci odbiło? - Czasem, kiedy wampir zostanie zatruty albo zaatakuje go jedna z tajemniczych chorób, na które zapadają wampiry, poluje jak szalony, bez opamiętania, na wszystko - wszystkich - w okolicy.
- Byłem po prostu głodny - wyjaśnił Damon uprzejmym tonem. - A co się stało z twoim dobrym wychowaniem? Przejechałem taki kawał drogi, a ty ani „Cześć, Damonie”, ani „Jak miło cię widzieć”. Zamiast tego słyszę „Coś ty robił?” Co by na to powiedział signore Marino, braciszku?
- Signore Marino - wycedził przez zęby Stefano, zastanawiając się, jak Damonowi udaje się za każdym razem wyprowadzić go z równowagi (tym razem przypominając mu ich dawnego nauczyciela etykiety i tańca) - zamienił się w proch setki lat temu, tak jak i my powinniśmy. Ale to nie ma nic wspólnego z naszą rozmową, bracie. Pytałem, co robiłeś, i wiesz, co miałem na myśli. Musiałeś wypić krew połowy dziewczyn w mieście.
- Dziewczyn i kobiet. - Damon, znacząco uniósł palec.
- Nie powinniśmy dyskryminować kobiet, to niepoprawne politycznie. A może ty powinieneś zmienić dietę. Gdybyś pił więcej ludzkiej krwi, może wreszcie byś zmężniał.
- Gdybym pił więcej...? - Stefano przyszło do głowy kilka zakończeń tego zdania, ale żadne dobre. - Co za szkoda - wycedził do niższego od niego Damona - że ty nie urośniesz już ani milimetra, choćbyś nie wiem jak długo żył i jak dużo krwi wypił. A teraz może powiesz mi, co tu robisz. Jak cię znam, narobiłeś w mieście strasznego zamieszania.
- Przyjechałem po swoją skórzaną kurtkę.
- A czemu po prostu nie ukradniesz nowej... - Stefano przerwał, ponieważ nagle poleciał do tyłu, a potem uderzył o ścianę pensjonatu.
- Nie ukradłem tych rzeczy, chłoptasiu. Zapłaciłem za nie, moją własną walutą. Snami, fantazjami i rozkoszą nie z tego świata. - Ostatnie słowa wypowiedział z naciskiem, bo wiedział, że najbardziej rozwścieczą Stefano.
Nie mylił się. Stefano miał jednak poważniejszy problem. Wiedział, że Damon był Ciekaw, co dzieje się z Eleną. To był powód do niepokoju. W dodatku dostrzegł dziwny błysk w oczach brata. Jego źrenice na moment zapłonęły czerwonym płomieniem. To, co Damon dzisiaj robił, nie było normalne. Stefano nie wiedział, co się dzieje, ale wiedział, że Damona nic nie powstrzyma.
- Wampir nie powinien płacić - wyzłośliwiał się Damon. - Jesteśmy uosobieniem zła, powinniśmy zamienić się w proch. Czy nie tak, braciszku? - Uniósł dłoń, na której nosił pierścień z błękitnym kamieniem. Ten talizman chronił go przed spłonięciem w świetle słońca.
Kiedy Stefano spróbował się poruszyć, dłonią z pierścieniem przygwoździł go do ściany. Stefano próbował się wyrwać, ale Damon był szybki jak kobra, nie, szybszy. Dużo szybszy niż zwykle i silniejszy dzięki ludzkiej krwi, którą wypił tego dnia.
- Damon, ty... - Stefano był tak wściekły, że na chwilę stracił panowanie nad sobą i próbował podciąć bratu nogi.
- Tak, to ja, Damon - syknął tamten jadowicie. - I nie płacę, kiedy nie mam na to ochoty. Po prostu biorę. Biorę, co chcę, i nie daję nic w zamian.
Stefano wpatrywał się w czarne jak węgiel oczy. Znów zobaczył błysk płomienia. Próbował myśleć. Damon zawsze szybko atakował, nie dawał ofierze szans. Ale nie aż tak szybko. Stefano znał go na tyle, żeby zorientować się, że dzieje się coś niedobrego. Wydawało się, że Damona trawi gorączka. Stefano użył swojej mocy jak radaru, próbując znaleźć przyczynę, która doprowadziła jego brata do takiego stanu.
- Zaczynasz coś rozumieć. - Damon uśmiechnął się z przekąsem. I zaatakował brata potężną falą mocy. Stefano miał wrażenie, że płonie.
Mimo okropnego bólu musiał zachować zimną krew. Musiał myśleć, a nie tylko reagować odruchowo. Poruszył się nieznacznie, obracając głowę w bok i spoglądając w stronę drzwi do pensjonatu. Oby tylko Elena go posłuchała i została w pokoju...
Stefano wciąż czuł uderzenia mocy Damona niby smaganie biczem. Oddychał szybko i ciężko.
- Tak jest - prychnął Damon. - My, wampiry, bierzemy to, co chcemy. To lekcja, której musisz się nauczyć.
- Damonie, obiecywaliśmy opiekować się sobą nawzajem...
- O, tak, teraz się tobą zaopiekuję. I Damon ugryzł brata.
I zaczął pić jego krew.
To bolało bardziej niż uderzenia mocy. Ugryzienie ostrymi jak brzytwa zębami nie powinno sprawiać mu aż takiego bólu, Damon jednak wykręcił szyję Stefano - trzymając go za włosy - w taki sposób, by zadać bratu jak największy ból.
A potem ból stał się nie do wytrzymania. Gdy wampir pije twoją krew wbrew twojej woli, cierpisz tortury. Czujesz, jakby wyrywano ci z ciała duszę. Było to największe fizyczne cierpienie, jakiego Stefano kiedykolwiek doświadczył. Po chwili łzy napłynęły mu do oczu i spłynęły po policzkach.
Dla wampira jeszcze gorsze od bólu było upokorzenie - to, że inny wampir traktuje cię jak człowieka, jak pożywienie. Stefano słyszał walenie swojego serca, kiedy wyrywał się, próbując uniknąć kłów Damona. Przynajmniej - dzięki Bogu - Elena posłuchała go i została w pokoju.
Zaczynał się zastanawiać, czy Damon rzeczywiście oszalał i zamierza go zabić, kiedy tamten puścił go i odepchnął. Stefano potknął się, upadł, przewrócił na plecy i spojrzał w górę na stojącego nad nim Damona. Przycisnął palce do ran na szyi.
- A teraz - powiedział lodowatym tonem Damon - pójdziesz na górę i przyniesiesz mi moją kurtkę.
Stefano podniósł się powoli. Wiedział, że Damon rozkoszuje się jego upokorzeniem i opłakanym wyglądem - jego ubranie było pomięte i brudne. Usiłował je otrzepać z trawy i ziemi jedną ręką, podczas gdy drugą przyciskał ranę na szyi.
- Milczysz - zauważył Damon, oblizując wargi i mrużąc oczy z radości. - Żadnej ciętej riposty? Nawet słówka? Myślę, że powinienem częściej dawać ci taką lekcję.
Stefano z trudem zrobił krok w stronę wejścia do pensjonatu. Nagle zatrzymał się przerażony.
Elena wychylała się przez otwarte okno, trzymając w ręce kurtkę Damona. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że wszystko widziała.
To był szok dla Stefano, ale podejrzewał, że dla Damona również.
Elena zakręciła kurtką w powietrzu i rzuciła ją pod stopy Damona.
Ku zdumieniu Stefano jego brat pobladł. Podniósł kurtkę z miną, jakby wcale nie chciał jej dotykać. Cały czas wpatrywał się w Elenę, aż w końcu wsiadł do samochodu.
- Do widzenia, Damonie. Nie mogę powiedzieć, że miło było...
Bez słowa, z miną niegrzecznego dziecka, które dostało lanie, Damon przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Zostawcie mnie w spokoju - powiedział beznamiętnym tonem i odjechał.
Kiedy Stefano zamknął za sobą drzwi, oczy Eleny błyszczały.
- On cię skrzywdził.
- On krzywdzi wszystkich. Chyba nic nie może na to poradzić. Ale dzisiaj było w nim coś dziwnego. Nie wiem co. Ale teraz mam to gdzieś. Proszę, ty układasz zdania!
On jest... Elena przerwała i po raz pierwszy, odkąd otworzyła oczy na polanie, na której została wskrzeszona, na jej czole pojawiła się zmarszczka. Nie mogła znaleźć odpowiedniego obrazu. Nie znała odpowiednich słów. Coś w nim. Rośnie w nim. Jak... zimny ogień, ciemne światło - wreszcie sformułowała myśl. - Ale ukryte. Ogień, który pali od środka.
Stefano próbował skojarzyć to z czymkolwiek, co znał, ale bez skutku. Wciąż czuł się upokorzony tym, co się stało, i tym, że Elena to widziała.
- Ja wiem tylko, że wypił moją krew. I krew połowy dziewczyn w mieście.
Elena zamknęła oczy i pokręciła głową. A potem wskazała Stefano miejsce na łóżku obok siebie.
- Chodź - zażądała. Jej oczy wydawały się wyjątkowo piękne. - Pozwól mi... usunąć... ból.
Stefano stał bez ruchu, więc wyciągnęła do niego ramiona.
Podszedł do Eleny i musnął wargami jej włosy.
Caroline, Matt Honeycutt, Meredith Sulez i Bonnie McCullough rozmawiali ze Stefano przez komórkę Bonnie.
- Lepiej przyjdźcie późnym popołudniem - mówił Stefano. - Po lunchu Elena zwykle ucina sobie drzemkę. Uprzedziłem ją, że wpadniecie. Jest bardzo podekscytowana. Ale pamiętajcie o dwóch rzeczach. Po pierwsze, ona wróciła dopiero siedem dni temu i nie jest jeszcze... całkiem sobą. Myślę, że za kilka dni jak dawniej będzie sobą, ale na razie nie dziwcie się niczemu. Po drugie, nie mówcie nikomu o tym, co tu zobaczycie. Nikomu ani słowa.
- Stefano Salvatore! - krzyknęła urażona Bonnie. - Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, myślisz, że moglibyśmy coś chlapnąć? Stawiliśmy czoła zdziczałym wampirom, duchom, wilkołakom, pradawnym istotom, tajnym kryptom, seryjnym mordercom i nawet... nawet Damonowi. I czy kiedykolwiek pisnęliśmy choćby słowo?
- Przepraszam. Chodzi o to, że Elena nie będzie bezpieczna, jeżeli któreś z was wyjawi cokolwiek choćby jednej osobie. Takie historie zawsze trafiają do prasy. Natychmiast w gazetach pojawiłyby się sensacyjne nagłówki: „Dziewczyna wraca ze świata zmarłych”. Wszyscy będą chcieli ją zobaczyć, dotknąć, zasypią ją pytaniami. I co wtedy zrobimy?
- Rozumiem. Ale nie musisz się obawiać - uspokoiła go Meredith. Każde z nas przysięgnie, że nie powie nikomu ani słowa. - Spojrzała na Caroline.
- Muszę was zapytać - Stefano wykorzystywał teraz swoje umiejętności z zakresu etykiety i dyplomacji, które nabył jako młody arystokrata żyjący w czasach renesansu - czy macie sposób na wyegzekwowanie przysięgi?
- Myślę, że tak. - Meredith tym razem spojrzała Caroline prosto w oczy. Dziewczyna zarumieniła się tak mocno, że jej policzki przybrały barwę szkarłatu.
- Czy ktoś chciałby jeszcze coś powiedzieć Stefano? - zapytała Bonnie, która trzymała telefon.
Matt, który dotąd milczał, teraz wypalił:
- Czy możemy porozmawiać z Eleną? Tylko się przywitamy. To znaczy już cały tydzień...
- Chyba lepiej, żebyście porozmawiali z nią osobiście. Jak przyjedziecie, zrozumiecie dlaczego. - Stefano się rozłączył.
Byli w domu Meredith, siedzieli przy starym stole w ogródku.
- Przynajmniej możemy zanieść im coś do jedzenia - stwierdziła Bonnie, podnosząc się z krzesła. - Bóg jeden wie, czym karmi ich pani Flowers, o ile w ogóle.
Matt również wstał.
- Obiecaliśmy coś Stefano - powiedziała cicho Meredith. - Najpierw musimy złożyć przysięgę. I wyrazić zgodę na poniesienie konsekwencji w razie jej niedotrzymania.
- Wiem, że chodzi ci o mnie - zaperzyła się Caroline. - Dlaczego po prostu tego nie powiesz?
- Masz rację. Miałam na myśli ciebie. Dlaczego nagle tak bardzo interesujesz się Eleną? Skąd mamy mieć pewność, że nie rozpowiesz o niej po całym mieście?
- Dlaczego miałabym to zrobić?
- Dla rozgłosu. Uwielbiasz być w centrum uwagi. Opowiedzenie ludziom wszystkich ekscytujących szczegółów sprawiłoby ci rozkosz.
- Albo żeby się zemścić - dodała Bonnie, siadając z powrotem. - Albo z zazdrości. Albo z nudy. Albo...
- Dosyć! - przerwał jej Matt. - Tyle powodów chyba wystarczy.
- Jeszcze tylko jedno - powiedziała Meredith, wciąż tak samo cichym głosem. - Dlaczego tak bardzo ci zależy, żeby ją zobaczyć, Caroline? Nie byłyście w dobrych stosunkach, odkąd Stefano przybył do Fell's Church. Pozwoliliśmy ci wziąć udział w rozmowie z nim, ale po tym, co powiedział...
- Jeżeli naprawdę nie wiesz, dlaczego mi na tym zależy, po wszystkim, co się stało tydzień temu... cóż, sądziłam, że zrozumiesz sama! - Caroline utkwiła w niej zielone oczy Meredith wytrzymała jej spojrzenie z kamiennym wyrazem twarzy.
- W porządku! - wykrzyczała Caroline. - Zabiła go dla mnie. Czy wezwała go na sąd, czy cokolwiek z nim zrobiła. Tego wampira, Klausa. A po tym, gdy mnie porwał i... i używał jak zabawki... kiedy tylko chciał krwi... - Jej twarz wykrzywił grymas bólu.
Bonnie zaczynała jej współczuć, ale jednocześnie miała się na baczności. Intuicja podpowiadała jej, że coś tu nie gra. Zauważyła też, że chociaż Caroline mówi o Klausie, nie wspomina nic o drugim porywaczu, Tylerze Smallwoodzie - wilkołaku. Może dlatego, że Tyler był jej chłopakiem, zanim uwięzili ją z Klausem.
- Przykro mi - powiedziała Meredith. Brzmiała jakby naprawdę było jej przykro. - Więc chcesz podziękować Elenie.
- Tak. Chcę jej podziękować. - Caroline oddychała ciężko. - I chcę się upewnić, że z nią wszystko w porządku.
- Dobrze. Ale ta przysięga będzie cię wiązać na długi czas - ciągnęła spokojnie Meredith. - Możesz zmienić zdanie jutro, w przyszłym tygodniu, za miesiąc... Nie ustaliliśmy, co będzie groziło za złamanie przysięgi.
- Meredith, nie możemy grozić Caroline - wtrącił się Matt.
- Ani skłonić kogo innego, żeby jej groził - dodała rozsądnie Bonnie.
- Nie, nie możemy - przyznała Meredith. - Ale... Tej jesieni będziesz się ubiegać o miejsce w żeńskim bractwie w college'u, prawda, Caroline? Zawsze mogę powiedzieć twoim „siostrom”, że złamałaś obietnicę dotyczącą kogoś bezbronnego, kto nie mógłby cię skrzywdzić i kto na pewno nie chciałby cię skrzywdzić. Jakoś podejrzewam, że nie byłyby szczególnie zachwycone twoją postawą.
Caroline znów się zarumieniła.
- Nie zrobiłabyś tego. Nie rozpowiadałabyś o tym w college'u...
Meredith przerwała jej ostro.
- Przekonaj się.
Caroline straciła pewność siebie.
- Nie powiedziałam, że nie złożę przysięgi albo że nie zamierzam jej dotrzymać. Naprawdę nauczyłam się paru rzeczy tego lata.
Mam nadzieję. Nikt nie wypowiedział tych słów, ale wydawało się, jakby zawisły w powietrzu. W minionym roku dokuczanie Stefano i Elenie Caroline traktowała jak swoje nowe hobby.
Bonnie zmieniła zdanie. Coś kryło się za słowami Caroline. Nie wiedziała, skąd to wie - musiał zadziałać szósty zmysł, którym była obdarzona. Ale może to miało coś wspólnego z tym, jak bardzo Caroline się zmieniła, z tym, czego się nauczyła. Bonnie tak próbowała to sobie tłumaczyć.
Tak często Caroline pytała ją o Elenę w ciągu tego tygodnia. Czy na pewno wszystko z nią w porządku? Czy może posłać jej kwiaty? Czy można ją już odwiedzić? Była natrętna, ale Bonnie nie miała serca, żeby jej to powiedzieć. Wszyscy czekali z niepokojem, żeby zobaczyć, jak Elena się miewa... po powrocie z zaświatów.
Meredith, która zawsze miała przy sobie długopis i kartkę papieru, napisała kilka słów.
- Co powiecie na to? - zapytała. Wszyscy nachylili się nad stołem.
„Przysięgam nie mówić nikomu o jakichkolwiek nadnaturalnych wydarzeniach związanych ze Stefano i Eleną, chyba że otrzymam wyraźne pozwolenie od jednego z nich. Pomogę również ukarać każdego, kto złamie tę przysięgę, w sposób, który zostanie określony przez resztę grupy. Przysięga ta obowiązuje na wieczny czas, a przypieczętuję ją własną krwią”.
Matt pokiwał głową.
- ”Na wieczny czas”, doskonale. Brzmi dokładnie tak, jak powinno.
Potem uroczyście składali przysięgę. Każdy po kolei odczytał tekst i złożył pod nim swój podpis, po czym nakłuł czubek palca agrafką, którą Meredith wyciągnęła z torebki, i przypieczętował przysięgę kroplą krwi.
- Teraz to cyrograf - oznajmiła Bonnie tonem kogoś, kto wie, o czym mówi. - Nie radziłabym go zrywać.
I wtedy właśnie to się stało. Kartka z tekstem przysięgi leżała na środku stołu. Z dębu rosnącego na granicy ogródka i lasu sfrunął wielki kruk. Wylądował na stole, wydając z siebie przenikliwy skrzek. Bonnie zaczęła krzyczeć. Kruk przyjrzał się po kolei czworgu ludzi, którzy w popłochu odsuwali krzesła od stołu. To był największy kruk, jakiego kiedykolwiek widzieli. Jego pióra opalizowały w promieniach słońca.
Kruk wpatrywał się w kartkę. Wydawał się czytać cyrograf. A potem zrobił coś tak szybko, że Bonnie ze strachu schowała się za plecami Meredith. Rozłożył skrzydła, pochylił się i zaczął gwałtownie uderzać dziobem w papier.
A potem odleciał z głośnym łopotem skrzydeł. Cała czwórka patrzyła za nim, aż stał się maleńkim punktem na niebie.
- Zniszczył naszą przysięgę - krzyknęła Bonnie zza pleców Meredith.
- Nie sądzę - odpowiedział Matt, który stał bliżej stołu.
Kiedy odważyli się podejść i spojrzeć na kartkę, Bonnie poczuła, jakby ktoś wysypał jej wiadro lodu na plecy. Serce zaczęło jej walić jak szalone.
Choć wydawało się to niemożliwe, ślady po wściekłym dziobaniu były czerwone, jakby kruk podpisał się własną krwią. Układały się w ozdobne, delikatne litery: „D”
I poniżej:
„Elena jest moja”.
Z podpisanym cyrografem leżącym bezpiecznie w torebce Bonnie podjechali pod pensjonat pani Flowers, w którym mieszkał Stefano. Szukali właścicielka, ale jak zwykle nie można jej było znaleźć. Weszli więc na górę po schodach przykrytych wytartym dywanem, wołając niecierpliwie:
- Stefano! Elena! To my!
Otworzyły się drzwi na samej górze i wychylił się zza nich Stefano. Wyglądał... jakoś inaczej.
- Musi być szczęśliwy - szepnęła Bonnie do Meredith.
- Myślisz?
- Oczywiście. Odzyskał Elenę.
- No, tak. Taką jak wcześniej. Widziałaś ją w lesie - powiedziała znacząco Meredith.
- Ale... to... och, nie! Ona znowu jest człowiekiem! Matt spojrzał na nie wymownie.
- Przestaniecie w końcu? Usłyszą nas.
Bonnie nie była przekonana. Oczywiście, Stefano mógłby ich usłyszeć, ale jeżeli miałaby się martwić o to, co Stefano słyszy, musiałaby też martwić się o swoje myśli - Stefano zawsze mógł odczytać ich sens, nawet jeżeli nie konkretne słowa.
- Chłopcy - syknęła. - To znaczy, wiem, że są absolutnie niezbędni i w ogóle, ale czasem po prostu niczego nie rozumieją.
- Poczekaj, aż będziesz miała do czynienia z dorosłymi mężczyznami - wyszeptała w odpowiedzi Meredith. Bonnie pomyślała o Alaricu Saltzmannie, doktorancie w college'u, z którym Meredith była, powiedzmy, związana.
- Mogłabym powiedzieć coś na ten temat - dodała Caroline z miną znawczyni mężczyzn.
- Bonnie na szczęście na razie nie musi nic o tym wiedzieć. Ma jeszcze mnóstwo czasu - przerwała jej Meredith matczynym tonem. - Chodźmy do środka.
- Siadajcie, siadajcie - zapraszał ich Stefano, gdy wchodzili. Gospodarz idealny Ale nikt nie siadał. Wszyscy wpatrywali się w Elenę.
Siedziała po turecku przed otwartym oknem. Jej włosy znów miały odcień złota, nie były już białe jak wtedy, gdy Stefano nieumyślnie zmienił ją w wampira. Wyglądała tak samo, jak zapamiętała Bonnie.
Poza tym, że unosiła się metr nad podłogą.
Cała czwórka wpatrywała się w Elenę bez tchu.
- Ona to po prostu robi - powiedział Stefano niemal przepraszającym tonem. - Obudziła się następnego dnia po naszej walce z Klausem i zaczęła lewitować. Jeszcze nie podlega siłom grawitacji.
Odwrócił się do Eleny.
- Spójrz, kto cię odwiedził - szepnął zachęcająco. Elena spojrzała z zaciekawieniem. Uśmiechała się do każdego po kolei, ale najwidoczniej nie rozpoznawała nikogo.
Bonnie wyciągnęła do niej ramiona.
- Elena? To ja, Bonnie, pamiętasz? Byłam tam, kiedy wróciłaś. Tak strasznie się cieszę, że cię widzę.
- Eleno, pamiętasz? - spróbował jeszcze raz Stefano. - To twoi przyjaciele, twoi dobrzy przyjaciele. Ta ciemnowłosa, wysoka piękna dziewczyna to Meredith, ta filigranowa ruda ślicznotka to Bonnie, a ten jakże amerykański przystojniał: to Matt.
Na dźwięk imienia Matt Elena drgnęła.
- Matt - powtórzył Stefana.
- A ja? Czyja jestem niewidzialna? - zapytała Caroline, stojąca w drzwiach. Udało jej się sprawić, że zabrzmiało to żartobliwie, ale Bonnie i tak wiedziała, że naprawdę zgrzyta zębami na sarn widok Eleny i Stefano.
- Oczywiście, przepraszam - odpowiedział Stefano i zrobił coś, na co nie mógłby sobie pozwolić żaden, osiemnastolatek, jeżeli nie chciałby wyjść na idiotę. Wziął dłoń Caroline i ucałował ją w sposób tak dystyngowany i szarmancki, jakby był arystokratą z renesansu. Którym zresztą był, pomyślała Bonnie.
Caroline nie mogła ukryć, że mile połechtał ją gest Stefano.
- Natomiast ta opalona piękność to Caroline - dokończył prezentacje, puszczając jej dłoń. Po czym dodał miękko, tonem, który Bonnie słyszała tylko kilka razy - Nie pamiętasz ich, najdroższa? Zaryzykowali dla ciebie życie.
Elena wciąż unosiła się w powietrzu, teraz w pozycji wyprostowanej, kołysząc się lekko na boki, jak boja na jeziorze.
- Zrobiliśmy to, bo cię kochamy - wyjaśniła Bonnie, jeszcze raz wyciągając ramiona do. Eleny. - Ale nie sądziliśmy, że cię odzyskamy. - Jej oczy napełniły się łzami. - Wróciłaś jednak. Nie pamiętasz nas?
Elena stanęła na ziemi tuż przed nią.
Nic nie wskazywało na to, że rozpoznaje przyjaciół, ale na jej twarzy pojawiły się spokój i błogość. Promieniowała radością i miłością. Bonnie zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Czuła energię emanującą od Eleny jak słońce na twarzy, jak szum oceanu w uszach. Prawie się rozpłakała wzruszona dobrocią, którą uosabiała Elena - choć słowa „dobroć” dziś prawie się nie używa, jednak są ludzie, uczynki po prostu niewyrażalnie dobre.
Elena była dobra.
A potem Elena lekko, dotknęła jej ramienia i pofrunęła w stronę Caroline. Wyciągnęła ręce, by ją objąć.
Caroline się spłoszyła. Jej policzki i szyja zrobiły się purpurowe. Bonnie nie rozumiała, co się dzieje, ale zachowanie Eleny nie przeszkadzało jej. W końcu ona i Caroline były kiedyś przyjaciółkami - zanim pojawił się Stefano. To dobrze, że Elena postanowiła pierwszą uściskać Caroline.
Elena objęła Caroline i zanim ta zdążyła się odezwać, pocałowała ją mocno w usta. To nie był delikatny pocałunek. Elena objęła Caroline i całowała ją długo i mocno. Dziewczyna zamarła zszokowana, a potem zaczęła się wyrywać z uścisku Eleny tak gwałtownie, że tamta odfrunęła od niej, otwierając szeroko oczy.
Stefano chwycił ją pewnie jak bramkarz broniący strzału z dużej odległości.
- Co jest, do cholery? - Caroline zawzięcie ocierała usta wierzchem dłoni.
- Caroline! - zawołał Stefano. - Tb nie ma nic wspólnego z tym, co myślisz. Nic wspólnego z seksem. Ona po prostu próbuje cię rozpoznać, dowiedzieć się, kim jesteś.
- Pieski preriowe - powiedziała Meredith spokojnie, - Pieski preriowe całują się na powitanie. To działa właśnie tak, jak mówisz: pomaga im się zidentyfikować.
Caroline była jednak zbyt wstrząśnięta, by to wyjaśnienie mogło ją uspokoić. Ocieranie ust nie było dobrym pomysłem - rozmazała sobie szkarłatną szminkę, więc wyglądała teraz jak bohaterka filmu Narzeczona Drakuli.
- Czy ty oszalałaś? Myślisz, że kim ja jestem? Że jakieś chomiki tak robią, to jest niby w porządku? - Poczerwieniała jeszcze bardziej, od ramion aż po czubek głowy.
- Pieski preriowe. Nie chomiki.
- Och, co za… - Caroline przerwała, nerwowo przeszukując torebkę, w końcu Stefano podał jej pudełko chusteczek. Sam otarł już ślady szminki Caroline z ust Eleny.
Caroline poszła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Bonnie i Meredith wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i jednocześnie wybuchnęły śmiechem. Bonnie skrzywiła się, naśladując minę Caroline, i na niby otarła usta wyimaginowaną garścią chusteczek. A potem jeszcze jedną. Meredith z dezaprobatą pokręciła głową, ale ani ona, ani Matt i Stefano nie mogli przestać się śmiać. Nie tylko śmieszyła ich reakcja Caroline, musieli też rozładować napięcie - teraz, kiedy Elena znów była z nimi po sześciu miesiącach.
Przestali, gdy z łazienki wyleciało pudełko po chusteczkach, niemal trafiając Bonnie w głowę. Wtedy dopiero zauważyli, że drzwi łazienki są otwarte, W łazience wisiało lustro. Bonnie zauważyła w nim wyraz twarzy Caroline.
Tak, Caroline widziała, jak się z niej śmiali.
Drzwi zamknęły się ponownie. Bonnie zaczęła nerwowo bawić się swoimi rudymi lokami, marząc, by podłoga pod nią rozstąpiła się i pochłonęła ją.
- Przeproszę ją. - Bonnie głośno przełknęła ślinę. Uniosła wzrok i zorientowała się, że wszyscy wpatrują się w Elenę, która wyglądała na bardzo zranioną tym, że została odrzucona.
Dobrze, że kazaliśmy Caroline podpisać cyrograf, pomyślała. I że podpisał go też wiecie - kto. Jeżeli jest jedna rzecz, na którą można było liczyć, jeśli chodzi o Damona, to była nią konsekwencja.
Bonnie podeszła do przyjaciół otaczających Elenę, która się wyrywała. Stefano próbował ją przytrzymać. Matt i Meredith przekonywali Elenę, że wszystko jest w porządku.
Elena przestała się szamotać. Płakała rzęsistymi łzami. Zamiast szczęścia, które emanowało od niej wcześniej, Bonnie wyczuwała teraz poczucie krzywdy i żal, a także zrozumienie.
- Nie mogłaś wiedzieć, że Caroline tak się zdenerwuje. Nie zrobiłaś jej nic złego. - Bonnie głaskała ją uspokajająco.
Łzy wciąż spływały po policzkach Eleny, a Stefano zbierał je chusteczką, jakby byty diamentami.
- Ona myśli, że Caroline spotkało coś złego - wytłumaczył im - i martwi się o nią. Nie rozumiem, o co chodzi.
Bonnie uświadomiła sobie, że Elena może się przecież porozumiewać ze Stefano telepatycznie.
- Ja też to wyczułam - powiedziała. - Ból. Ale powiedz jej... to znaczy... Eleno, obiecuję, że przeproszę Caroline. Pokajam się.
- Wszyscy będziemy musieli się kajać - wtrąciła Meredith. - Ale wcześniej chciałabym się upewnić, że nasza zagubiona dusza rozpozna mnie.
Objęła Elenę i pocałowała ją.
Niestety, w tej samej chwili Caroline otworzyła drzwi łazienki. Zatrzymała się w progu.
- Nie wierzę! - krzyknęła piskliwie. - Wciąż to robicie! To odra.
- Caroline - przerwał jej Stefano ostrzegawczym tonem.
Caroline - piękna, smukła, opalona - nerwowo wyłamywała palec.
- Przyszłam zobaczyć się z Eleną. Z dawną Eleną. I co widzę? Ona jest jak dziecko, nie potrafi mówić. Unosi się w powietrzu jak jakiś szalony guru. Jak jakaś perwersyjna...
- Przestań! - przerwał jej cicho, ale stanowczo, Stefano. - Mówiłem wam, już za kilka dni powinna zachowywać się normalnie, sądząc po postępach, jakie zrobiła dotychczas.
Stefano rzeczywiście jest jakaś inny, pomyślała Bonnie. Nie tylko szczęśliwszy, że odzyskał Elenę. Jest… w jakiś sposób silniejszy. Zawsze był spokojny - odczuwała jego spokój jak taflę jeziora. Teraz odbierała emocje chłopaka jak tsunami.
Co mogło go tak bardzo zmienić?
Odpowiedź otrzymała natychmiast, chociaż w postaci kolejnego pytania. Elena wciąż była częściowo duchem, podpowiadała jej intuicja. Co się dzieje, kiedy wypijesz krew kogoś, kto jest pól duchem, pół człowiekiem?
- Caroline, po prostu zapomnijmy o tym - zaproponowała pojednawczo. - Przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam, wiesz. Źle zrobiłam i przepraszam.
- Och, oczywiście, przeprosiłaś i wszystko w porządku, tak? - Głos Caroline był lodowaty jak płynny azot. Zdecydowanym ruchem odwróciła się do nich plecami. Bonnie zdążyła dostrzec w jej oczach łzy.
Elena i Meredith wciąż obejmowały się, a ich policzki były mokre od łez. Patrzyły sobie w oczy, a Elena znów jaśniała nieziemskim blaskiem.
- Teraz już zawsze cię rozpozna, Meredith - powiedział Stefano. - Nie tylko twoją twarz, ale także twoje wnętrze, twoją duszę. Powinienem o tym wspomnieć wcześniej, ale dotąd tylko mnie poznała w ten sposób i nie wiedziałem...
- Powinieneś był wiedzieć! - Caroline podeszła do niego wściekła.
- Pocałowałaś dziewczynę i co z tego? - wybuchła Bonnie. - Co, myślisz, że wyrośnie ci broda?
Gęstniejąca atmosfera w pokoju zadziałała na Elenę jak iskra wzniecająca pożar. Zaczęta fruwać po pokoju z prędkością kufi armatniej, W jej włosach pojawiały się elektryczne iskry za każdym razem, gdy nagle zatrzymywała się lub skręcała. Gdy mijała otwarte okno, Bonnie pomyślała, że trzeba natychmiast zorganizować jej jakieś ubrania. Spojrzała na Meredith i dostrzegła, że przyjaciółka uświadomiła sobie to samo. Tak, muszą znaleźć Elenie coś do ubrania. A zwłaszcza bieliznę.
Kiedy Elena zatrzymała się i Bonnie zbliżyła się do niej, tak nieśmiało jak do chłopaka, z którym miała się całować po raz pierwszy w życiu, Caroline znowu wybuchnęła.
- Ciągle to robisz! - Teraz już prawie, skrzeczała. - Co jest z tobą? Nie masz wstydu?
To, niestety, wywołało u Bonnie i Meredith kolejny atak śmiechu, który próbowały stłumić. Nawet Stefano się śmiał. Na nic się zdały jego dobre maniery. Poczucie obowiązku uprzejmego traktowania Caroline, która była jego gościem, przegrało z komizmem sytuacji.
Bonnie spojrzała na Elenę i zauważyła, że patrzy ona na Caroline z dziwnym wyrazem twarzy, Nie wyglądało to, jakby się jej bata, ale jakby bardzo bała się o nią.
- Wszystko w porządku? - wyszeptała Bonnie. Ku jej zaskoczeniu Elena skinęła, a potem spojrzała na Caroline i pokręciła głową. Przyglądała się jej uważnie jak lekarz badający bardzo chorego pacjenta.
Po czym podleciała do niej, wyciągając rękę. Caroline odsunęła się, jakby myśl o dotknięciu Eleny była odrażająca. Nie, dotyk Eleny nie budził w niej wstrętu, pomyślała Bonnie. Caroline bała się tego dotyku.
- Skąd mogę wiedzieć, co teraz, zrobi? - broniła się Caroline, ale Bonnie wiedziała, że to nie jest prawdziwy powód jej strachu. Co tu się dzieje? - zastanawiała się. Elena boi się o Caroline, Caroline boi się Eleny. Co to znaczy?
Bonnie dostała gęsiej skórki. Coś było nie tak z Caroline. Nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim. A powietrze... powietrze wydawało się gęstnieć jak przed burzą.
Caroline odwróciła się, żeby nie patrzeć na Elenę. Stanęła za krzesłem.
- Po prostu trzymajcie ją, do cholery, z dała ode mnie, dobrze? Nie pozwolę, żeby jeszcze raz mnie dotknęła... - zaczęła, kiedy Meredith powiedziała cicho dwa słowa, które zmieniły sytuację.
- Co powiedziałaś? - zapytała zdumiona Caroline.
Damon jeździł po mieście bez celu, kiedy zauważył tę dziewczynę.
Była sama, szła chodnikiem, wiatr rozwiewał jej włosy, niosła torby z zakupami.
Damon zachował się jak dżentelmen. Zatrzymał samochód, poczekał, aż dziewczyna zrówna się z nim, wyskoczył z auta i otworzył drzwi od strony pasażera.
Miała na imię Damaris.
Po chwili ferrari pędziło z taką prędkością że włosy Damaris powiewały jak sztandar. Dziewczyna zasługiwała na komplementy, jakie Damon rozdawał przez cały ten dzień. Ucieszyło go to, bo zaczynało mu już brakować wyobraźni.
Schlebianie tej uroczej istocie, z burzą rudozłotych włosów i mleczną, cerą, nie wymagało wyobraźni. Nie spodziewał się z jej strony żadnych problemów i zamierzał zatrzymać ją na noc.
Veni, vidi, vici, pomyślał i uśmiechnął się do siebie. A potem poprawił się - no, może jeszcze nie zwyciężyłem, ale stawiam ferrari, że zwyciężę.
Zatrzymali się przy punkcie widokowym. Kiedy Damaris upuściła torebkę i schyliła się, by ją podnieść, Damon zobaczył jej odsłonięty kark, od którego bieli odcinały się rude włosy.
Natychmiast pocałował ją w. kark, bez zastanowienia. Miała skórę ciepłą i miękką jak niemowlę. Nie próbował kontrolować jej reakcji ciekaw, czy da mu w twarz. Ona wyprostowała się tylko i odetchnęła głęboko, ale pozwoliła mu objąć się i całować. Ciemnoniebieskie oczy drżącej dziewczyny wyrażały zarazem opór i zachwyt.
- Nie... nie powinnam była ci na to pozwalać. Chcę wrócić do domu.
Damon uśmiechnął się. Jego ferrari było bezpieczne.
Jej ostateczna kapitulacja będzie bardzo przyjemna, pomyślał, kiedy wracali do miasta. Jeżeli nie zawiedzie jego oczekiwań, może nawet zatrzyma ją na kilka dni, może nawet ją przemieni.
Teraz jednak dręczył go dziwny niepokój. Chodziło o Elenę oczywiście. Być tak blisko niej i nie śmieć się zbliżyć z obawy o to, co mógłby jej zrobić. Do diabła, co powinienem zrobić, zaklął w duchu. Stefano miał rację - coś było z nim nie tak.
Był sfrustrowany tak bardzo, że nigdy się o to nie posądzał. To, co powinien był zrobić, to przewrócić swojego braciszka twarzą do ziemi, skręcić mu kark, a potem pójść na górę po wąskich skrzypiących schodach i zabrać Elenę, czyby tego chciała, czy nie. Nie zrobił tego z powodu jakiejś sentymentalnej bzdury, obawiając się jej protestów, gdy uniósłby jej doskonały podbródek i zatopił opuchłe z głodu kły w białej jak lilia szyi.
Snucie fantazji przerwał mu jakiś hałas.
- ...nie sądzisz? - pytała Damaris.
Zirytowany i zbyt pochłonięty swoimi myślami, by zastanawiać się, o czym dziewczyna mówi, po prostu wyłączył jej umysł. Damaris była śliczna, ale strasznie gadatliwa.
Siedziała teraz z - włosami rozwiewanymi przez wiatr, niewidzącymi oczami, zwężone źrenice były nieruchome.
Wszystko na nic. Damon westchnął zrezygnowany. Nie potrafił wrócić do swojego snu na jawie. Nawet gdy w samochodzie panowała cisza, przeszkadzał mu wyimaginowany szloch Eleny.
Ale gdyby przemienił ją w wampira, nie szlochałaby, podpowiedział jakiś głos w jego głowie. Damon kiedyś chciał uczynić ją swoją królową nocy - dlaczego nie spróbować znowu? Należałaby do niego całkowicie. A że musiałby zrezygnować z jej ludzkiej krwi... cóż, teraz też jej nie pił, prawda? - ciągnął głos, Elena, blada i otoczona aurą mocy, z włosami niemal srebrnymi, w czarnej sukni kontrastującej z jej alabastrową skórą. Ta wizja przyspieszyłaby bicie serca każdego wampira.
Pragnął jej bardziej niż kiedykolwiek - teraz, gdy była dachem. Nawet jako wampirzyca zachowała dużo ze swojej natury. Mógł sobie to wyobrazić: jej światłość i jego mrok, jej miękka biel w jego muskularnych, odzianych w czerń ramionach. Zamknąłby te cudowne usta pocałunkami, okryłby nimi ją całą...
O czym on myślał? Wampiry nie całują ot tak, dla przyjemności - a już zwłaszcza nie całują innych wampirów. Krew, polowanie - tylko to się liczy Całowanie, jeżeli nie było konieczne do zdobycia, ofiary, nie miało sensu. Do niczego nie mogło prowadzić. Tylko sentymentalni idioci jak jego brat zawracali sobie głowę takimi głupstwami. Para wampirów może dzielić się krwią śmiertelnika, atakując jednocześnie, wspólnie kontrolując jego umysł, sami połączeni umysłami. W tym tylko wampiry znajdują przyjemność.
Niemniej Damon był podniecony wizją całowania Eleny, zmuszania jej do pocałunków, uczucia satysfakcji, gdy w. końcu złamie jej opór.
Może wariuję, pomyślał Damon zaintrygowany. Nic przypomina! sobie, żeby coś takiego zdarzyło mu się kiedykolwiek wcześniej, ale pociągała go myśl o całowaniu Eleny. Od wieków nie był tak podniecony.
Tym lepiej dla ciebie, Damaris. Dotarli już do rogu skrzyżowania Sycamore Street i Old Wood. Dalej droga stawała się coraz bardziej kręta i niebezpieczna - Nie przejmując się tym, obrócił się do dziewczyny, żeby ją obudzić. Z zadowoleniem zauważył, że wiśniowy kolor jej warg jest naturalny Pocałował ją delikatnie i czekał na reakcję.
Przyjemność. Widział, jak jej umysł się nią wypełnia.
Rzucił okiem na drogę przed sobą i spróbował jeszcze raz. Tym razem całował ją dłużej. Ucieszyła go jej reakcja, reakcje ich obojga. To było niesamowite. Musiało to się jakoś wiązać z ilością krwi, którą wypił - większą niż kiedykolwiek w ciągu jednego dnia - albo kombinacją....
Musiał przestać zajmować się Damaris i skupić uwagę na drodze. Jakieś niewielkie brunatne zwierzę pojawiło się ni stąd, ni zowąd przed samochodem. Damon chwycił kierownicę obiema dłońmi, wbił w zwierzę zimne jak lodowiec oczy i nakierował samochód prosto na nie.
Nie było aż tak małe - samochód mógł podskoczyć.
- Trzymaj się - mruknął do Damaris.
Zwierzę uskoczyło w ostatniej chwili. Damon gwałtownie skręcił kierownicą, chcąc je dopaść, i znalazł się na skraju rowu. Tylko nadludzki refleks wampira - i precyzja układu kierowniczego bardzo drogiego samochodu - mogły go uratować. Na szczęście Damon miał jedno i drugie. Samochód obrócił się i zatrzymał z piskiem opon.
Ale nie podskoczył.
Damon wysiadł i się rozejrzał. Zwierzę jednak zniknęło równie tajemniczo, jak się pojawiło.
Dziwne.
Żałował, że jechał pod słońce - jasne popołudniowe Światło osłabiło jego wzrok, Ale udało mu się zobaczyć niedoszłą ofiarę z bliska, kiedy ją mijał - stworzenie miało dziwaczny kształt: wąski pysk i jakby wachlarz z tyłu.
No, cóż.
Wrócił do samochodu, w którym histeryzowała Damaris. Nie był w nastroju do uspokajania kogokolwiek, więc znów ją uśpił. Opadła na fotel, a łzy powoli obeschły na jej policzkach.
Był sfrustrowany. Ale przynajmniej wiedział już, co chce dzisiaj zrobić. Chciał znaleźć jakiś lokal - obskurną i brudną knajpę albo wytworną i drogą restaurację - i innego wampira. Biorąc pod uwagę moce, jakie pulsowały pod Fell's Church, to nie powinno być trudne. Wampiry i inne stworzenia nocy ciągnęły do takich miejsc jak ćmy do światła.
A potem chciał walczyć. To nie byłaby uczciwa walka - Damon był najsilniejszym żyjącym wampirem, a poza tym był opity krwią najpiękniejszych dziewcząt miasta Fell's Church. Ale nie obchodziło go to. Miał ochotę wyładować na czymś swoją frustrację, a jakiś wilkołak, wampir albo ghoul byłby w sam raz. Może nawet więcej niż jeden - znów uśmiechnął się do siebie, a w jego oczach pojawił się groźny błysk - jeżeli uda mu się tyle znaleźć. A na deser - przepyszna Damaris.
Życie jest dobre. A nieżycie, pomyślał Damon, nawet lepsze. Nie zamierzał siedzieć i narzekać tylko dlatego, że nie mógł natychmiast mieć Eleny. Zamierzał rozerwać się i stać się jeszcze silniejszy A potem, któregoś dnia, niedługo, pójść do swojego żałosnego młodszego brata i zabierze ją.
Przez chwilę patrzył we wsteczne lusterko. Na skutek jakiegoś załamania światła, a może wyładowania w atmosferze przez chwilę wydawało mu się, że dostrzegł w swoich oczach czerwony płomień.
Powiedziałam „wynoś się” - powtórzyła Meredith, nie podnosząc głosu. - Mówisz okropne, wstrętne rzeczy. Tak się składa, że to Stefano tuta mieszka, i to on może cię wyprosić. Ja robię to jednak za niego, ponieważ on jest zbyt dobrze wychowany, by powiedzieć dziewczynie , żeby wynosiła się do diabła.
Matt odchrząknął. Wcześniej milczał, teraz zdecydował się powiedzieć, co myśli o zachowaniu Caroline.
- Znam cię zdecydowanie zbyt długo, żeby owijać w bawełnę. Meredith mi rację. Jeżeli chcesz obrażać Elenę, i nas, wyjdź. Ale zanim wyjdziesz, chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Niezależnie od tego, co Elena robiła, kiedy... kiedy była tutaj wcześniej - jego głos załamał się na. chwilę; Bonnie wiedziała, że miał na myśli „tutaj, na Ziemi” - teraz jest tak podobna do anioła, jak to tylko możliwe. Teraz jest... jest... całkowicie... - Zawahał się, szukając odpowiednich słów.
- Niewinna jak dziecko - podpowiedziała Meredith.
- Właśnie - przytaknął Matt. - Niewinna, wszystko, co robi, jest niewinne. Twoje wstrętne słowa nie mogą jej splamić, ale my nie chcemy więcej słuchać wyzwisk.
Stefano wyszeptał: „Dziękuję”.
- Właśnie wychodzę - wycedziła Caroline - I nie praw mi kazań o niewinności i czystości. Po tym wszystkim, co się tu stało! Pewnie chcesz sobie popatrzeć, jak dwie dziewczyny się całują. Pewnie...
- Dość - powiedział Stefano spokojnie, ale jakaś niewidzialna siła zwaliła Caroline za drzwi. Za nią podążyła torebka.
Potem drzwi zamknęły się cicho.
Włoski na karku Bonnie się zjeżyły. To była moc tak potężna, że dziewczyna stała jak sparaliżowana. Przeniesienie Caroline w ten sposób - a to nie była mała dziewczynka - wymagało wielkiej mocy.
Może Stefano zmienił się tak bardzo jak Elena. Bonnie spojrzała na przyjaciółkę. Niepokój o Caroline sprawił, że Światłość emanująca od Eleny przygasła.
Delikatnie dotknęła Elenę i pocałowała ją.
Elena szybko się odsunęła, jakby bała się wywołać kolejną awanturę. Ale to wystarczyło, by Bonnie zrozumiała, co miała na myśli Meredith, mówiąc, że zachowanie Eleny nie ma nic wspólnego z seksem. To było... Bonnie miała wrażenie,. że jest badana przez kogoś, kto usiłuje ją poznać, używając wszystkich zmysłów: Kiedy Elena odsunęła się od niej, promieniała światłem tak jak po pocałunku z Meredith. Wszystkie negatywne uczucia zostały... zniknęły. Bonnie poczuła, jakby światłość emanująca od Eleny objęła także ją. - Nie powinniśmy jej przyprowadzać - powiedział Matt do Stefana. - Przepraszam za to. Znam ją i wiem, że mogłaby obrzucać wyzwiskami Elenę jeszcze długo, sama by nie wyszła.
- Stefano się tym zajął - wtrąciła Meredith. - Czy to może Elena?
- To ja - przyznał Stefano. - Matt ma rację, a ja nie będę tolerował nikogo mówiącego źle o Elenie.
Dlaczego oni o tym rozmawiają? - zastanawiała się Bonnie. Meredith i Stefano byli najmniej skłonnymi do pogaduszek osobami, jakie znała. Wtedy uświadomiła sobie, że to z powodu Matta, który podchodził wolno, ale z wyrazem determinacji do twarzy Eleny.
Bonnie podniosła się szybko. Minęła Matta, nie spoglądając w jego stronę. A potem włączyła się do rozmowy Meredith i Stefano o tym. co się stało. Nie było dobrze mieć Caroline za wroga, zgodzili się. Nic też nie wskazywało na to, że kiedykolwiek nauczy się, że wszelkie ataki na Elenę w końcu obracają się przeciw niej. Bonnie mogłaby się założyć, że knuje coś nowego już teraz.
- Ona czuje się samotna. - Stefano próbował usprawiedliwić Caroline. - Chce być akceptowana przez każdego i w każdej sytuacji, ale jest... wyalienowana. Jakby nikt, kto ją dobrze pozna, jej nie ufał.
- W taki sposób próbuje się po prostu bronić - zgodziła się Meredith. - Ale można by się jednak spodziewać odrobiny wdzięczności. W końcu ocaliliśmy jej życie.
Jest w tym coś więcej, pomyślała Bonnie. Intuicja próbowała jej coś powiedzieć - co mogło się zdarzyć, zanim udało im się ją uratować - ale była zbyt zdenerwowana, z powodu Eleny, żeby się tym przejąć.
- Dlaczego ktoś miałby jej ufać? - zapytała Stefano. Obejrzała się dyskretnie. Elena miała odtąd rozpoznawać Matta, a on wyglądał, jakby miał zemdleć. - Caroline jest piękna, jasne, ale to wszystko. O nikim nie powiedziała jednego dobrego słowa. Stale prowadzi jakąś grę... Wiem, że też czasem to robimy, ale ona zawsze życzy ludziom źle. Oczywiście, potrafi uwieść prawie każdego faceta - nagle opanował ją niepokój i dokończyła zdanie dużo głośniej, żeby go odsunąć - ale jeżeli jesteś dziewczyną, to nie widzisz w niej więcej niż parę długich nóg i du...
Bonnie przerwała, bo Meredith i Stefano zastygli w bezruchu z identycznym wyrazem twarzy mówiącym „O Boże, tylko nie to”.
- Ma też dobry słuch - powiedział jakiś drżący ze złości głos za plecami Bonnie. Serce podeszło jej do gardła.
Takie są skutki ignorowania instrukcji.
- Caroline... - Meredith i Stefami próbowali ratować sytuację, ale było za późno. Caroline wkroczyła do pokoju, podnosząc wysoko nogi, jakby nie chcąc dotykać podłogi Stefano. Szpilki trzymała w rękach.
- Wróciłam po swoje okulary - powiedziała wciąż tym samym tonem. - Przy okazji usłyszałam dość, żeby dowiedzieć się, co moi tak zwani przyjaciele o mnie myślą.
- Mylisz się - spokojnie powiedziała Meredith. - Usłyszałaś tylko, jak zdenerwowani ludzie wyładowują złość po tym, gdy ich obraziłaś.
- Poza tym - Bonnie odzyskała głos - przyznaj, Caroline, że liczyłaś na to, że coś usłyszysz. Dlatego zdjęłaś buty. Stałaś za drzwiami, prawda?
Stefano zamknął oczy.
- To moja wina. Powinienem był...
- Nie, nie powinieneś - przerwała mu Meredith, i zwróciła się znowu do Caroline. - A jeżeli ty wskażesz mi jedno słowo z naszej rozmowy nieprawdziwe albo przesadzone, nie licząc może tego, co powiedziała Bonnie, bo Bonnie jest... po prostu Bonnie... W każdym razie, jeżeli wskażesz jedno słowo, które nie było prawdą, przeproszę cię.
Caroline nie słuchała. Grymas wykrzywił jej twarz, czerwoną z gniewu.
- Jeszcze mnie przeprosicie - syknęła, wskazując palcem każde z nich po kolei. - Pożałujecie swoich słów. A jeżeli jeszcze raz spróbujesz na mnie tej swojej wampirzej sztuczki - zwróciła się do Stefano - to mam przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, którzy się tobą zajmą.
- Caroline, złożyłaś przysięgę...
- I kogo to obchodzi?
Stefano się podniósł. Zrobiło się już ciemno, pokój oświetlała tylko nocna lampka. Bonnie spojrzała na cień Stefano i szturchnęła Meredith. Cień był zaskakująco ciemny i niezwykle długi. Cień Caroline był przezroczysty i krótki - jak blada kopia przy oryginale.
Powietrze znów zgęstniało, jakby zbliżała się burza. Bonnie próbowała przestać się trząść, ale czuła się, jakby wrzucono ją do lodowato zimnej wody. Zimno przenikało ją do kości. Zaczynała się trząść coraz bardziej...
Coś działo się z Caroline: coś się z niej wydostawało, a może coś wchodziło w nią. A może jedno i drugie. W każdym razie to było wszędzie dookoła niej, i dookoła Bonnie. Napięcie było tak silne, że Bonnie miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Obok niej Meredith - zwykle opanowana - wierciła się niespokojnie.
- Co...? - zaczęła szeptem.
Nagle, jakby wszystko zostało wyreżyserowane przez moce kryjące się w ciemności, drzwi zatrzasnęły się... lampa, zgasła.. stara roleta nad oknem rozwinęła się z łoskotem. W pokoju zapanowała absolutna ciemność.
Caroline zaczęła krzyczeć. To był przeraźliwy krzyk.
Bonnie też krzyczała. Nie mogła przestać, chociaż jej krzyk brzmiał co najwyżej jak echo imponującej arii Caroline. Dzięki Bogu Caroline szybko zamilkła. Bonnie udało się stłumić kolejny okrzyk, ale trzęsła się jeszcze bardziej. Meredith objęła ją mocno, ale po chwili oddała ją Mattowi, który wydawał się tym zaskoczony i nieco skrępowany.
- Kiedy wzrok ci się przyzwyczai, nie jest aż tak ciemno - powiedział łamiącym się głosem, jakby zaschło mu w gardle. Ale tylko to przyszło mu do głowy, bo wiedział, że ze wszystkiego na świecie Bonnie najbardziej bała się ciemności. W mroku kryły się rzeczy, które tylko ona widziała. A potem oboje wstrzymali oddech..
Elena świeciła. I miała skrzydła.
- Czy ty widzisz to co ja? - wyjąkała Bonnie. Matt nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
Skrzydła poruszały się wraz z oddechem Eleny. Unosiła się w powietrzu w pozycji siedzącej..
Przemówiła. W języku. jakiego Bonnie nigdy nie słyszała. Nie sądzili, żeby gdzieś ludzie mówili takim językiem. Słowa były ostre i jasne, jak okruchy kryształu spadające z wysoka.
Wydawały się Bonnie prawie zrozumiałe - jej parapsychiczne zdolności spotęgowała moc Eleny. Ta moc przeciwstawiła się ciemności i odpychała ją na bok... rzeczy, które kryły się w mroku, uciekały, skamląc, rozpierzchły się na wszystkie strony. Ostre jak brzytwa słowa podążyły za nimi, przepędzając je precz.
A Elena... Elena była niewyobrażalnie piękna, jak wtedy kiedy byli wampirem, i wydawała się równie blada.
Caroline też przemówiła. Wykrzykiwała potężne zaklęcia czarnej magii. Bonnie wydało się, że wraz ze słowami z ust dziewczyny wydostaje się armia upiornych istot.
To był pojedynek czarnej i białej magii. W jaki sposób Caroline poznała te zaklęcia? Nie była nawet spokrewniona z czarownicami, jak Bonnie..
Do pokoju dobiegały dziwne dźwięki, przypominające odgłos lecącego helikoptera. Przerażały Bonnie.
Musiała coś zrobić. Jej przodkowie byli Celtami, miała zdolności parapsychiczne, których nie mogła się pozbyć, choćby chciała. Musiała, pomóc Elenie. Powoli, jakby przedzierała się przez wichurę, podeszła do przyjaciółki i położyła dłoń na jej dłoni, aby ich moce się połączyły.
Z drugiego boku Eleny, stanęła Meredith. Światło świeciło intensywniej. Stwory z ciemności uciekały przed nim, krzycząc i tratując się wzajemnie.
Bonnie zauważyła, że Elena się potknęła. Skrzydła zniknęły. Zniknęły też istoty mroku. Elena przegnała je, pokonała potężną mocą białej magii.
- Ona upadnie - wyszeptała Bonnie do Stefano. - Pojedynek z siłami ciemności ją wyczerpał...
W tym momencie nastąpiły wydarzenia tak szybko, jakby w pokoju zabłysły snopy stroboskopowego światła.
Błysk. Roleta podniosła się z hukiem.
Błysk. Zaświeciła lampa w dłoniach Stefano. Widocznie próbował ją naprawić..
Błysk, Drzwi do pokoju otworzyły się powoli, skrzypiąc,
jakby chciały zrekompensować wcześniejsze trzaśniecie.
Błysk. Caroline znalazła się na podłodze, na czworakach, oddychając ciężko. Elena wygrała...
Elena upadła.
Tylko ktoś o nadludzko szybkim refleksie mógł złapać ją, zanim uderzyła o podłogę. Stefano rzucił lampę Meredith i w mgnieniu oka znalazł się przy Elenie. A potem obejmował ją mocno.
- Do diabła - wykrztusiła Caroline. Tusz do rzęs spłynął po jej policzkach, zostawiając czarne ślady. Spojrzała na Stefano z nieskrywaną nienawiścią. Stefano popatrzył na nią spokojnie - nie, surowo.
- Nie wzywaj diabła - ostrzegł. - Nie tutaj Nie teraz. Może usłyszeć i odpowiedzieć.
- Jakby jeszcze tego nie zrobił. - prychnęła Caroline. Wyglądała żałośnie, była pokonana, złamana. Jakby rozpętała coś, nad czym nie potrafiła zapanować,
- Caroline, co ty mówisz? - Stefano ukląkł przy niej. - Chcesz powiedzieć, że ty już... zawarłaś jakąś umowę?
- Ups - jęknęła Bonnie, rozładowując napięcie, jakie panowało w pokoju. Caroline połamała paznokcie, na podłodze były ślady krwi. Bonnie, przejęta współczuciem, poczuła ból w palcach. Kiedy jednak Caroline machnęła zakrwawioną ręką w stronę Stefano, współczucie przemieniło się w mdłości. - Chcesz polizać? zapytała Caroline. Jej twarz się zmieniła. - Nie udawaj, Stefano - ciągnęła drwiącym tonem. - Przecież pijasz ostatnio ludzką krew, prawda? Ludzką czy czymkolwiek ta dziewczyna jest. Latacie teraz razem jak nietoperze, co?
- Caroline - wyszeptała Bonnie. - Nie widziałaś ich? Skrzydeł...
- Jak u nietoperza albo wampira. Stefano przemienił ją... - Ja też je widziałem - powiedział Matt. To nie były skrzydła nietoperza.
- Jesteście ślepi? Spójrzcie, - Meredith pochyliła się i podniosła z podłogi długie, białe, błyszczące pióro.
- Może jest białym krukiem - nie ustępowała Caroline. - To by się zgadzało. I nie mogę uwierzyć, że wszyscy tak się przed nią płaszczycie, jakby była królową. Wszyscy cię uwielbiają, prawda Eleno?
- Przestań - rzucił Stefano,
- „Wszyscy” to jest słowo klucz. - Przestań.
- Kiedy ich całowałaś - Caroline teatralnie wzruszyła ramionami - przypomniała mi się...
- Przestań, Caroline,
- ...dawna Elena. - Głos Caroline ociekał jadem. - Każdy, kto cię zna, wie kim jesteś, byłaś, zanim Stefano zaszczycił nas swoją boską obecnością. Byłaś...
- Caroline, przestań natychmiast...jesieś dziwką! Tak! Tanią dziwką!
Na chwilę wszyscy zamarli. Stefano zbladł jak ściana, zacisnął wargi w wąską linię. Bonnie cisnęły się na usta słowa, wyjaśnienia, oskarżenia pod adresem Caroline, Elena może i miała tylu chłopaków, ile jest gwiazd na niebie, ale odkąd się zakochała, istniał dla niej tylko Stefano. Ale Caroline i tak by tego nie zrozumiała.
- I co, zatkało was? Nie macie nic do powiedzenia? - naigrywała się Caroline. - Żadnych ciętych ripost? Nietoperz potnął wam języki? - Roześmiała się, ale był to wymuszony, sztuczny śmiech. Potem z jej ust padły słowa, których z pewnością nie powinno się wypowiadać publicznie. Bonnie pewnie zdarzyło się użyć ich raz czy dwa, ale wypowiedziane przez Caroline tutaj i teraz tworzyły strumień jadowitej mocy.
Ta moc rosła, wydawało się, że pokój jest dla niej za ciasny. Coś się stanie.
Drgania, pomyślała Bonnie, gdy kaskady dźwięków nabierały mocy.
Szkło, podpowiedziała jej intuicja. Odejdź od szkła.
Stefano ledwie zdążył odwrócić się do Meredith i krzyknąć.
- Rzuć lampę!
Meredith, która miała nadzwyczajny refleks, wycelowała lampę w otwarte okno. Ledwie lampa przeleciała przez okno, wybuchła.
Odgłosy pękającego szkła dobiegły ich także z łazienki. Kawałki lustra chyba musiały wbić się w drzwi.
W następnej chwili Caroline uderzyła Elenę, zostawiając na jej policzku czerwony ślad. Etena podniosła dłoń i dotknęła twarzy, miała bardzo nieszczęśliwą minę.
A potem Stefano zrobił coś, co Bonnie uznała za najbardziej zadziwiające ze wszystkich wydarzeń tego dnia. Bardzo delikatnie płożył Elenę na podłodze, pocałował ją w czoło i zwrócił się do Caroline.
Położył dłonie na jej ramionach i przytrzymał ją mocno, zmuszając do spojrzenia mu w oczy.
- Caroline - powiedział. - Wróć. Przez wzgląd na przyjaciół, którym na tobie zależy, wróć. Przez wzgląd na rodzinę, która, cię kocha, wróć. Przez wzgląd na twą nieśmiertelną duszę, wróć. Wróć do nas!
Caroline patrzyła na niego butnie. Stefano odwrócił się w stronę Meredith.
- Nie za bardzo się do tego nadaję. To nie jest mocna strona wampirów - westchną! ciężko.
Potem zwrócił się do Eleny.
- Kochana, możesz pomóc? - zapytał łagodnie. - Czy możesz jeszcze raz pomóc swojej przyjaciółce?
Elena podniosła się niepewnie, opierając się najpierw na poręczy fotela, a potem na ramieniu Bonnie. Chwiała się jak nowo narodzone żyrafiątko, a Bonnie - prawie o głowę niższa - z trudem ją podtrzymywała.
Stefano zrobił krok w ich kierunku, ale Matt był szybszy.
Stefano obrócił Caroline twarzą do Eleny, trzymając ją mocno za ramiona.
Elena, podtrzymywana w pasie przez Matta i Bonnie, miała wolne ręce. Wykonała kilka dziwnych gestów, jakby malowała przed oczami Caroline kolejne obrazy, coraz szybciej i szybciej. Składała i rozkładała dłonie, wyginała palce. Wydawało się, że doskonale wie, co robi; ale Bonnie, Meredith i Matt nic z tego nie rozumieli. Caroline wodziła wzrokiem za dłońmi Eleny, ale wyraźnie nie podobało jej się to, co widziała.
Magia, pomyślała zafascynowana Bonnie. Biała magia. Ona wzywa anioły, tak jak Caroline wzywała demony. Ale czy jest wystarczająco silna, by wyrwać Caroline ze szponów mroku?
W końcu, jakby chciała dopełnić ceremonii, Elena pochyliła się i złożyła na ustach Caroline najniewinniejszy z pocałunków.
Wtedy rozpętało się piekło, Caroline jakoś wyrwała się Stefano i próbowała dosięgnąć twarzy Eleny długimi paznokciami. Przedmioty znajdujące się w pokoju zaczęły unosić się w powietrzu, choć nikt ich nie dotykał. Matt próbował złapać Caroline za rękę, ale uderzyła go w brzuch tak mocno, że upadł na podłogę. Kolejny cios w kark niemal go ogłuszył.
Stefano odciągnął więc Elenę i Bonnie na bezpieczną odległość. Założył, że Meredith da sobie radę - i miał rację. Caroline próbowała ją uderzyć, ale Meredith była szybsza. Złapała Caroline za rękę i mocno pchnęła. Caroline wylądowała na łóżku, ale natychmiast wstała i ponownie rzuciła się na Meredith, tym razem chwytając ją za włosy, Dziewczyna szarpnęła głową i w dłoni Caroline został pęk włosów. Zanim zorientowała się, co się stało, Meredith zadała jej potężny cios w szczękę, powalając na podłogę.
Bonnie ucieszyła się i postanowiła nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Kiedy Caroline leżała zaskoczona, Bonnie zauważyła, że wszystkie jej paznokcie są w idealnym stanie - długie i błyszczące. Żaden nie był złamany.
To musiała sprawić Elena. Kilkoma gestami i pocałunkiem przywróciła dłoniom Caroline poprzedni wygląd, Meredith tymczasem rozcierała swoją dłoń.
- Nie sądziłam, że tak bardzo boli ręka, gdy się kogoś uderzy - zdziwiła się. - Na filmach, gdy faceci się leją, nie okazują, że bolą ich ręce. Czy chodzi o to, że wiedzą, jak zadawać ciosy, by bolało tylko tego drugiego?
Matt się zaczerwienił.
- Ja... hm, ja nigdy...
- Boli wszystkich, nawet wampiry - przyszedł mu z pomocą Stefano. - Czy wszystko dobrze, Meredith? Mam na myśli, że Elena mogła…
- Wszystko w porządku. A teraz mamy z Bonnie coś do zrobienia. - Skinęła na przyjaciółkę. - My odpowiadamy za to, co wyprawiała Caroline. Powinnyśmy się domyślić, że wróci na górę. Przyjechała z nami, nie ma jak wrócić do domu. Pewnie zeszła na dół do telefonu i próbowała skłonić kogoś, żeby po nią przyjechał, ale nikt nie chciał, więc nie miała innego wyjścia, jak wrócić do nas. Musimy ją odwieźć. Stefano, przepraszam. Nie była to udana wizyta.
Stefano miał ponurą minę.
- Nie przypuszczałem, że Elena może znieść tak wiele. Teraz wiem, że tak - powiedział.
- Ja również mam samochód, ja powinienem odwieźć Caroline - wtrącił Matt.
- Może wrócimy jutro - zaproponowała Bonnie.
- Tak, myślę, że tak będzie najlepiej - przyznał Stefano. - Prawdę mówiąc, niechętnie ją stąd wypuszczam. Boję się o nią. Bardzo.
Bonnie była zaskoczona.
- Dlaczego?
- Myślę... jeszcze za wcześnie, żeby mieć pewność, ale myślę, że ona jest opętana. Ale nie mam pojęcia przez co. Ustalenie tego może zająć sporo czasu.
Dreszcz niepokoju przebiegł Bonnie po plecach. Lodowaty ocean strachu był bardzo blisko, mogła utonąć w nim w każdej chwili.
- Pewne jest tytko to, że zachowywała się dziwnie, nawet jak na nią - ciągnął Stefano. - Nie wiem, czy wy też to słyszeliście. Kiedy przeklinała, miałem wrażenie, że jakiś głos jej podpowiadał. A ty nie słyszałaś? - zwrócił się do Bonnie.
Bonnie próbowała sobie przypomnieć. Czy słyszała jakiś inny glos oprócz głosu Caroline? Najcichszy z szeptów...
- To, co tu się stało, może pogorszyć sprawę. Wyzwała diabła w chwili, gdy ten pokój był przepełniony mocą. Fell's Church leży na krzyżujących się liniach mocy: To poważna sprawa. Przy tym wszystkim... Żałuję po prostu, że nie ma tu jakiegoś dobrego parapsychologa.
Bonnie wiedziała, że wszyscy myślą o Alaricu.
- Spróbuję go ściągnąć - obiecała Meredith. - Ale może teraz być gdzieś w Tybecie albo w Timbuktu. To trochę potrwa, zanim w ogóle uda się z nim skontaktować.
- Dziękuję. - Stefano westchnął z ulgą.
- Jak powiedziałam, jesteśmy odpowiedzialni za to, co się tutaj stało - dodała cicho Meredith.
- Przepraszamy, że ją tu przyprowadziliśmy - powiedziała głośno Bonnie, z nadzieją, że może Caroline to usłyszy.
Pożegnali się z Eleną. Nie byli pewni, jak się zachowa. Ale ona tylko uśmiechnęła się do każdego i dotknęła ich dłoni.
Na szczęście Caroline się obudziła. Kiedy podjechali pod jej dom zachowywała się już rozsądnie, choć wciąż była nieco oszołomiona. Matt pomógł jej wysiąść z samochodu i odprowadził ją do drzwi. Otworzyła jej matka. Była to nieśmiała kobieta o zmęczonej, mysiej twarzy. Nie wyglądała na zaskoczoną tym, że jej córka jest w takim stanie.
Dziewczyny spędziły noc u Bonnie. Do późna rozmawiały o ostatnich wydarzeniach. Gdy Bonnie zasypiała, wciąż dzwoniły jej w uszach klątwy Caroline.
Kochany Pamiętniku,
Coś stanie się dzisiaj w nocy.
Nie mogę mówić ani pisać. Nie pamiętam, jak się używa klawiatury. Ale mogę przesyłać moje myśli Stefano, a on może je zapisywać. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.
Więc to jest teraz mój pamiętnik…
tego ranka znowu się obudziłam. Znowu się obudziłam! Za oknem wciąż było lato i wszystko było zielone. W ogrodzie zakwitły żonkile. I miałam gości. Nie wiedziałam, kim oni są, ale z trojga z nich emanuje silny jasny kolor. Pocałowałam ich, więc już ich nie zapomnę.
Czwarta była inna. Widziałam tylko niewyraźny kobr, przybrudzony czernią. Musiałam użyć potężnych zaklęć białej magii, by powstrzymać ją przed wprowadzeniem mrocznych sit do pokoju Stefano:
Robię się senna. Chcę być ze Stefano i chcę, żeby mnie obejmował. Kocham go. Oddałabym wszystko, by z nim zostać. Pyta mnie, czy nawet latanie? Nawet latanie - żeby być z nim i chronić go. Wszystko, żeby był bezpieczny. Nawet życie.
Teraz chcę iść do niego.
Elena
Stefano przeprasza za pisanie w nowym dzienniku Eleny, ale musi coś dodać, bo pewnego dnia może będzie chciała to przeczytać, przypomnieć sobie. Zapisałem jej myśli w postaci zdań, ale Elena nie przesyła ich w takiej formie. To tylko urywki myśli, jak sądzą. Wampiry mają wprawę w tłumaczeniu ludzkich myśli na pełne zdania, ale myśli Eleny wymagają więcej obróbki. Zwykle to tylko jasne obrazy i czasem pojedyncze słowa.
„Czwarta” to Caroline Forbes. Elena znała ją prawie od dziecka - tak mi się - wydaje. To, co mnie zdumiewa, to to, że dzisiaj Caroline zaatakowała Elenę na niemal wszystkie wyobrażalne sposoby, a jednak przeszukując umysł Eleny, nie znajduję tam uczuć gniewu czy bólu. To niemal przerażające, że jest tak niewinna, tak doskonała.
To, co naprawdę chciałbym wiedzieć, to to, co się stało z Caroline, gdy została porwana przez Klausa i Tylera. Czy to, co wyprawiała dzisiaj, zrobiła z własnej woli? Czy wciąż tkwi w niej okruch nienawiści Klausa? Czy może mamy w Fell's Church nowego wroga?
I najważniejsze - co mamy z tym zrobić?
Stefano, który jest właśnie odciągany ad kom...
Wskazówki staroświeckiego zegara pokazywały trzecią, kiedy Meredith obudziła się z niespokojnego snu.
Przygryzła wargi, tłumiąc krzyk. Jakaś twarz nachyliła się nad nią. Ostatnie, co pamiętała z poprzedniego wieczoru, to to, że leżała na wznak w śpiworze i rozmawiała z Bonnie u Alaricu.
Teraz Bonnie nachylała się nad nią, miała zamknięte oczy. Klęczała przy poduszce Meredith i niemal dotykała jej twarzy nosem. Jeżeli dodać do tego dziwną bladość jej policzków i krótki oddech, każdy - każdy, powiedziała sobie Meredith - by się przestraszył.
Czekała, aż Bonnie się odezwie, wpatrując się w nią ze zdumieniem.
Bonnie wstała i tyłem podeszła do biurka, na którym leżała komórka Meredith. Podniosła ją i najwidoczniej włączyła nagrywanie wideo, bo zaczęła mówić i wykonywać jakieś gesty.
To było przerażające, Nie można było zrozumieć, co mówi. Wypowiadała słowa od tyłu. Chaotyczne, gardłowe albo piskliwe dźwięki miały tę intonację, jatą często słyszy się w horrorach. Ale człowiek nie mógł w ten sposób mówić. Meredith miała złe przeczucie, że coś próbuje zawładnąć ich umysłami.
Może to coś żyje wstecz, pomyślała Meredith, próbując nie wsłuchiwać się w przerażające dźwięki. Może myśli, że my tak robimy. Może my się po prostu nie stykamy...
Nie mogła znieść tego dłużej. Wydawało jej się, że odróżnia słowa, nawet cale frazy. I nie brzmiały one przyjemnie. Proszę, niech to się skończy, niech się skończy natychmiast.
Jęki i mamrotania...
Bonnie zazgrzytała zębami. Zrobiło się cicho. A potem, jak na filmie puszczonym wstecz, podeszła tyłem do swojego śpiwora, uklękła i wczołgała się do niego z zamkniętymi oczami.
To była jedna z najstraszniejszych rzeczy, jakie Meredith kiedykolwiek widziała albo słyszała, a widziała i słyszała niemało.
Już nie mogła zasnąć.
Wstała, na palcach podeszła do biurka i zabrała telefon do drugiego pokoju. Tam podłączyła go do komputera, żeby puścić nagranie od tyłu.
Kiedy odsłuchała je raz i drugi, uznała, że Bonnie nigdy nie powinna tego usłyszeć. Oszalałaby ze strachu.
Nagrały się głosy zwierząt, pomieszane z tym zniekształconym głosem… to w każdym razie nie był głos Bonnie. To nie był glos człowieka. Brzmiał teraz jeszcze straszniej, niż gdy słyszała go za pierwszym razem - co mogło znaczyć, że jego właściciel normalnie mówił wspak.
Pomiędzy jękami, zniekształconym śmiechem i głosami dzikich zwierząt, Meredith z trudem odróżniała ludzką mowę. Próbowała coś z tego zrozumieć, chociaż dostała gęsiej skórki.
Dosłyszała coś takiego:
„Pszszszs... buz - buz... e.. - . Nie. Ben... nie.... Nagłeeeee... i szszsz.... ją... seeee. Ty... wi.... jama... simy… być.... amprz.. JEJ pszszsz... budzeniu.... Nie.
Ben... nie... nasssss... pszszszsz...jeeee - (a może to było „nie”? a może tylko jęk?).... puuuu....dź.... nie. Kto... nnnnnnn... esie.....tym....z - z - za... mnie”.
Meredith zanotowała to i próbowała zrozumieć. W końcu zapisała kilka zdań;
Przebudzenie będzie nagle i szokujące. Ty i ja musimy być tam przy jej przebudzeniu. Nie będzie nas przy niej później. Ktoś inny się tym zajmie.
Odłożyła długopis obok kartki z odszyfrowaną wiadomością.
A potem Meredith weszła do swojego śpiwora i długo leżała, wpatrując się w śpiącą Bonnie jak kot w mysią dziurę, aż w końcu błogosławione zmęczenie utuliło ją do snu.
- Co powiedziałam!? - Bonnie była ogromnie zdumiona, kiedy Meredith zrelacjonowała jej wydarzenia poprzedniej nocy Właśnie wyciskała sok z grejpfruta i sypała do misek płatki śniadaniowe. Meredith smażyła jajka.
- Mówiłam ci już trzy razy. Te słowa już się nie zmienią, mogę ci to obiecać.
- To jasne, że przebudzenie dotyczy Eleny, to ona musi się przebudzić. A ty i ja musimy tam być, gdy to nastąpi.
- Masz rację - zgodziła się Meredith.
- Musi sobie przypomnieć, kim naprawdę jest. A my musimy jej w tym pomoc!
- Nie! - zawołała Meredith. - To nie o to chodzi w wypowiedzianych przez ciebie słowach. Zresztą, nie sądzę, żebyśmy mogli jej pomóc. Możemy ją nauczyć pewnych czynności, tak jak Stefano to robi. Jak wiązać buty. Jak czesać włosy, Ale z tego, co mówiłaś, przebudzenie będzie nagle i szokujące. I nie wspominałaś nic o tym, że w tym pomożemy. Powiedziałaś tylko, że musimy być przy niej, bo potem z jakiegoś powodu nas przy niej nie będzie.
Bonnie przez chwilę ponuro milczała.
- Nas nie będzie - powtórzyła. - To znaczy, nie będzie nas przy Elenie? Czy.. - czy w ogóle nas nie będzie?
Meredith nagle straciła apetyt.
- Nie wiem.
- Sterano powiedział, że dzisiaj znowu możemy przyjść - - nalegała Bonnie.
- Stefano byłby uprzejmy, nawet gdyby ktoś właśnie wbijał mu kołek w serce.
- Mam pomysł - krzyknęła Bonie, - Zadzwońmy do Matta. Możemy odwiedzić Caroline... o ile ona będzie chciała się z nami widzieć. To znaczy, o ile cokolwiek się zmieniło od wczoraj: Potem możemy poczekać do popołudnia, a potem zadzwonić do. Stefano i zapytać, czy możemy odwiedzić Elenę.
Kiedy dotarli do domu Caroline, jej matka powiedziała im, że córka jest chora, leży w łóżku. Wrócili więc do Meredith. Bonnie całą drogę przygryzała wargi, Matka Caroline sama. wyglądała na chorą, miała podkrążone oczy. Gdy z nią rozmawiali, Bonnie czuła wielkie napięcie.
Bonnie i. Meredith zostawiły Matta przed domem. Chłopak zajął się swoim wciąż psującym się samochodem, a one poszły na gorę wybrać jakieś ubrania dla Eleny. Co prawda ciuchy Meredith będą na nią za duże, ale w ubrania Bonnie by nie weszła.
O czwartej po południu zadzwoniły do Stefano. Tak, mogą przyjść. Elena nie pocałowała ich na powitanie - ku wyraźnemu rozczarowaniu Matta. Ale ucieszyła się bardzo z nowych ubrań. Unosząc się metr nad podłogą, ciągle unosiła je do twarzy i wąchała, po czym uśmiechała się do Meredith, chociaż gdy Bonnie wzięła do ręki jedną z koszulek, nie mogła wyczuć niczego poza płynem do płukania.
- Przepraszam. - Sterano bezradnie rozłożył ręce, gdy Elena zaczęła kichać, obejmując błękitną, bluzkę jak małe kocię. Meredith zapewniła .go, że miło jest, zostać docenionym w ten sposób. Sama była jednak nieco zakłopotana.
- Elena potrafi rozpoznać, skąd ubrania pochodzą - wyjaśnił Stefano. - Nie włoży niczego, co uszyto w sweat - shopie.
- Kupuję tylko w sklepach, o których wiem, że nie sprzedają takich rzeczy - zapewniła Meredith. - Bonnie i ja musimy coś ci powiedzieć - dodała. Kiedy Meredith opowiadała o tym, co stało się w nocy, Bonnie zabrała Elenę do łazienki i pomogła jej przebrać się w szorty, które leżały na niej jak ulał, i błękitną bluzkę, która była tylko trochę za długa.
Kolor bluzki podkreślał lekko potargane, ale wciąż piękne blond włosy Eleny. Kiedy jednak Bonnie próbowała nakłonić ją do spojrzenia w lusterko, Elena wydawała się skonsternowana, jakby nie rozumiała, co to jest i do czego służy. Bonnie trzymała lustro przed Eleną, a ona to spoglądała w nie, to chowała się za plecami Bonnie zafascynowana tym, że osoba w lustrze pojawia się w tym samym momencie. Bonnie odłożyła w końcu lusterko i zajęła się jej włosami, z którymi Stefan o wyraźnie sobie nie radził. Kiedy wreszcie były już rozczesane, z dumą wprowadziła Elenę do pokoju.
I natychmiast pożałowała. Meredith, Mart i Stefano byli pogrążeni w ponurej rozmowie. Bonnie z wahaniem puściła rękę Eleny, która natychmiast pofrunęła tu kolana Stefano, i sama dołączyła do przyjaciół.
- Oczywiście, że rozumiemy - tłumaczyła Meredith. - Nawet zanim Caroline urządziła przedstawienie, nie było innego wyboru. Ale…
- Jakiego wyboru? - zapytała Bonnie, siadając na łóżku obok Stefano. - O czym rozmawiacie?
Zapadła cisza. Meredith objęła Bonnie i powiedziała:.
- Rozmawiamy o tym, że Stefano i Elena muszą opuścić Fell's Church. Muszą odejść daleko stąd.
Bonnie zatkało. Kiedy odzyskała mowę, potrafiła wykrztusić tylko głupie pytanie.
- Odejść? Dlaczego?
- Widziałaś, dlaczego. Widziałaś, co tu wczoraj zaszło - wyjaśniła Meredith. W jej czarnych oczach malował się ból. Ale w tej chwili Bonnie nie mogła przejąć się niczyim cierpieniem poza własnym.
Nadciągało jak lawina rozgrzanego do czerwoności śniegu. Lodu, który parzył. Udało jej się opanować na tyle, żeby powiedzieć:
- Caroline nic nie zrobi. Podpisała przysięgę. Wie, że złamanie jej, zwłaszcza że sami - wiecie - kto ją podpisał...
Meredith musiała powiedzieć Stefano o kruku, ponieważ tylko westchnął i pokręcił głową, delikatnie odsuwając Elenę, która próbowała zajrzeć mu w oczy. Najwidoczniej wyczuwała, że jej przyjaciele są zmartwieni, ale z pewnością nie rozumiała dlaczego.
- Mój brat jest ostatnią osobą, która powinna się zbliżać do Caroline. - Stefano z irytacją odsunął włosy z czoła, jakby właśnie przypomniał sobie, jak bardzo są do siebie podobni. - Nie sądzę też, żeby Caroline przejęła się groźbą Meredith. Ona jest we władaniu ciemności.
Bonnie się trzęsła. Nie podobały jej się skojarzenia ze słowem ciemność.
- Ale... - zaczął Mart. Bonnie pomyślała, że Matt jest się tak samo oszołomiony jak ona.
- Posłuchajcie - przerwał mu Stefano - jest jeszcze jeden powód, z jakiego musimy stąd wyjechać.
- Jaki? - Matt był zaniepokojony. Bonnie nie mogła wydusić słowa. W jej głowie kryły się jakieś myśli na ten temat, ale odsuwała je.
- Bonnie chyba już rozumie. - Stefano spojrzał w jej stronę. Odpowiedziała spojrzeniem oczu wilgotnych od łez.
- Pod Fell's Church - ciągnął Stefano - krzyżują się linie mocy. Nie wiem, czy ktoś celowo założył miasto w tym miejscu. Czy Smallwoodowie mieli z tym coś wspólnego?
Bonnie, Meredith ani Matt nie wiedzieli. W dzienniku Honorii Fell nie było żadnej wzmianki o tym, aby rodzina wilkołaków miała coś do powiedzenia przy zakładaniu miasta.
- Cóż, jeżeli to był przypadek, to nieszczęśliwy. Pod miastem, właściwie pod cmentarzem miejskim, krzyżuje się wiele linii mocy. Tb dlatego ściągają tu wszelkie istoty, złe i... nie tak bardzo złe. - Wyglądał na zakłopotanego. Bonnie zrozumiała, że mówi o sobie. - Tb mnie tu przyciągnęło. Podobnie jak inne wampiry, jak zresztą wiecie. Za każdym razem, gdy pojawia się tu ktoś mający moc, miasto przyciąga z większą siłą. Kolejne istoty ściągają tu jeszcze chętniej. Tb błędne koło.
- W końcu dowiedzą się o Elenie - powiedziała Meredith. - Pamiętajcie, to ludzie jak Stefano i Bonnie, ale pozbawieni zasad, Kiedy zobaczą Elenę...
Bonnie niemal wybuchnęła płaczem na myśl o tym. Wydawało jej się, że widzi chmurę białych piór opadających powoli na ziemię.
- Ale... Elena nie była taka zaraz po powrocie - wtrącił Matt, - Mówiła. Myślała logicznie, zachowywała się racjonalnie. Nie fruwała.
- Mówi czy nie mówi, fruwa: czy chodzi, ona ma moc - przypomniał Stefano. - Wystarczająco dużo mocy, żeby doprowadzić zwykłe wampiry do szaleństwa, do tego, by skrzywdziły ją, aby zdobyć tę moc. A Elena nie zabija ani nie rani. A w każdym razie nie mogę sobie wyobrazić, żeby to robiła. Mam nadzieję, że uda mi się zabrać ją w miejsce, w którym będzie... bezpieczna.
- Nie możesz jej zabrać - wykrztusiła Bonnie. Słyszała, że jej głos się łamie, ale nic nie mogła na to poradzić. - Meredith ci nie powiedziała? Elena się przebudzi, a Meredith i ja musimy przy niej być.
Bo nie będziemy przy niej później. Nagle zakończenie proroctwa stało się jasne. Nie było to takie złe jak nie być w ogóle nigdzie, ale wystarczająco złe.
- Nie zamierzałem jej stąd zabierać, dopóki nie będzie przynajmniej chodzić - wyjaśnił Stefano, obejmując załamaną Bonnie. - . To było jak siostrzany uścisk Meredith, ale silniejszy. - I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ona się przebudzi. I że będziecie przy niej.
- Ale... Ale te wszystkie potwory i tak przyjdą do Fell's Church? - pomyślała Bonnie. I nie będzie cię, żeby nas chronić?
Uniosła wzrok i zobaczyła, że Meredith myśli o tym samym.
- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - Stefano i Elena dostatecznie wiele przeszli, żeby ratować nasze miasto.
Cóż. Z tym nie można było polemizować. Ze Stefano również nie. Podjął już decyzję.
Rozmawiali jeszcze długo, rozpatrując różne możliwości i scenariusze, próbując zrozumieć proroctwo Bonnie. Niczego nie postanowili, ale przynajmniej mieli kilka alternatywnych planów. Bonnie nalegała, by wymyślili jakiś sposób na szybkie komunikowanie się ze Stefano. Miała już zażądać trochę jego krwi i kosmyka włosów, żeby móc odprawić rytuał przyzwania, ale przypomniał jej, że mają telefony komórkowe.
W końcu trzeba było się rozstać. Byli głodni, a Bonnie domyślała się, że Stefano też czuje głód. Był bardzo blady.
Kiedy żegnali się na schodach, Bonnie musiała powtarzać sobie, że Stefano obiecał, że Elena będzie z nią i Meredith, żeby im pomóc. Nie zabrałby jej, nie mówiąc im o tym.
To nie było ostateczne pożegnanie.
Więc dlaczego miała takie wrażenie?
Matt, Meredith i Bonnie odjechali. Zanim wyszła, Bonnie przebrała Elenę w jej „koszulę nocną”. Zapadł już mrok - przyniósł ulgę oczom Stefano. Gorsze od bólu oczu było jednak uczucie, że się dusi z głodu. Szybko coś na to zaradzę, powiedział sobie. Kiedy Elena zaśnie, wymknie się do lasu i upoluje jelenia. Nikt ani nic me skrada się tak jak wampir, nikt ani nic nie mogło konkurować w polowaniu ze Sterano, I nawet gdyby trzeba było kilku jelenia by zaspokoił głód, żadnemu nie zrobi krzywdy.
Elena miała jednak inne plany. Nie chciało jej się spać. Gdy goście odjechali, zrobiła to, co zawsze robiła, gdy była w tym nastroju. Podfrunęła do Stefano, uniosła głowę, zamknęła oczy i dała mu usta do pocałunku.
Stefano zasunął roletę w oknie, chroniąc ich przed wzrokiem wścibskich kruków, i wrócił do Eleny. Siedziała w tej samej pozycji, lekko się rumieniąc. Wciąż miała zamknięte oczy. Stefano czasem myślał, że mogłaby tak siedzieć wiecznie, czekając na pocałunek.
- Naprawdę nic powinienem tego robić, kochana. - Westchnął. Pochylił się i pocałował ją lekko i niewinnie.
Elena zamruczała niezadowolona. Dotknęła nosem policzka Stefano:.
- Najukochańsza moja - powiedział, głaszcząc ją po głowie. - Bonnie udało się rozczesać ci włosy? - Ale zaczynały go boleć górne zęby.
Elena jeszcze raz dotknęła go nosem. Pocałował ją nieco mocniej. Właściwie wiedział, że jest dorosła. Była starsza i dużo bardziej doświadczona niż dziewięć miesięcy temu, kiedy zatracili się w namiętnych pocałunkach. Ale ciągle czuł się winny i nie mógł przestać się martwić o to, że w tej chwili Elena nie wie, co oznaczają pocałunki.
Tym razem okazywała. irytację. Miała już dość. Przywarła do Sterano, zmuszając go, by ją przytulił. W tej samej chwili jej „proszę” zadźwięczało w jego umyśle jak uderzenie łyżeczką o szklankę.
To było jedno z pierwszych słów, które nauczyła się przekazywać telepatycznie. Czy była aniołem, czy nie - doskonałe wiedziała, jaką ma władzę nad Stefano dzięki temu jednemu słowu.
Proszę?
- Och, kochanie - jęknął. - Moje śliczne kochanie... Proszę? Pocałował ją.
Zapadła cisza. Jego serce biło szybciej i szybciej. Elenę, swoją Elenę, która kiedyś oddała za niego życie, trzymał teraz w ramionach. Należała tylko do niego, a on należał do niej i nie chciał, żeby cokolwiek się zmieniło. Nawet szybko narastający ból zębów sprawiał mu przyjemność dzięki ustom Eleny przywierającym do jego ust.
Czasem myślał, że jest najbliższa przebudzenia, kiedy na pół spała, tak jak teraz, Tb ona zawsze inicjowała takie sytuacje, ale on nie potrafił się jej oprzeć. Kiedy raz odmówił i nie pocałował jej, natychmiast przestała „rozmawiać” z nim i odfrunęła do rogu pokoju i szlochała. Nic nie mogło jej pocieszyć, chociaż ukląkł na podłodze i błagał ją, sam niemal płacząc. Szlochała, dopóki znów nie wziął jej w ramiona.
Obiecał sobie, że więcej nie popełni tego błędu. Ale wciąż miał poczucie winy.
W końcu Elena, oderwała usta od jego ust. Stefano mógł myśleć tylko o tym, że Elena znów jest z nim, tak podniecona, drżąca... Aż w końcu przestał się kontrolować.
Wiedział, że ból jego kłów sprawia jej tyle przyjemności co i jemu.
Elena tuliła się do niego. Ich umysły już połączyły się w jedność, Dwa zęby Stefano wydłużyły się i wyostrzyły. Gdy dotknął nimi dolnej wargi Eleny, ból pomieszany z rozkoszą niemal odebrał mu oddech.
Wtedy Elena zrobiła coś, czego nie robiła wcześniej, Delikatnie i ostrożnie chwyciła wargami kieł Stefano.
Świat zawirował.
Tylko dzięki miłości do niej i dzięki połączeniu ich umysłów, nie ugryzł jej. W jego żyłach wrzała krew.
Ale kochał ją i byli jednością. Jego kły nigdy nie były tak długie i ostre. Chociaż się nie poruszył, rozciął wargę Eleny. Krew spływała kropla po kropli do jego gardła. Krew Eleny, która zmieniła się, odkąd wróciła ze świata duchów. Kiedyś była wspaniała, tryskała energią.
Teraz... teraz to była klasa sama w sobie. Nie do opisania. Nigdy nie doświadczył niczego takiego jak krew ducha, który powrócił. Była nasycona, mocą.
Wampirom picie krwi sprawiało nieopisaną rozkosz. Człowiek takiej rozkoszy nie doświadczał.
Serce Stefano biło tak mocno, że niemal wyskoczyło z piersi.
Elena delikatnie ugryzła jego kieł.
Czuł jej satysfakcję, kiedy ból zmieniał się w rozkosz, ponieważ była z nim związana i ponieważ należała do tych ludzkich istot, którym sprawia przyjemność karmienie wampira własną krwią. Należała do elity.
Przeszedł go dreszcz. Krew Eleny sprawiała, że świat wirował..
Elena oblizała wargę. Odchyliła głowę, nadstawiając mu szyję.
To było już za dużo, nawet dla niego. Nie mógł się oprzeć. Znał siatkę jej żył tak dobrze jak rysy jej twarzy. A jednak...
W porządku. Wszystko jest dobrze... Elena przekonywała go telepatycznie.
Zatopił dwa obolałe kły w cienką żyłę Eleny. Byty tak ostre, że nie poczuła bólu. Jej krew wypełniła jego usta. Radość dawania wprawiła Elenę w ekstazę.
Istniało ryzyko, że Sterano wypije za dużo krwi albo nie odda jej dość własnej, by utrzymać ją przy życiu. On potrzebował jednak tylko odrobinę, Obawy zniknęły, doznali nieziemskiej rozkoszy.
Matt szukał kluczyków, kiedy usadowili się na przednim siedzeniu jego gruchota. Trochę wstydził się parkować obok porsche Stefano. Tapicerka na tylnym siedzeniu była podarta, miała zwyczaj przyklejać się do pleców i pośladków każdego, kto tam usiadł. Na szczęście filigranowa Bonnie zmieściła się z przodu, pomiędzy Mattem i Meredith. Matt zerknął na nią, bo wiedział, że niechętnie zapina pasy. Wąska droga przez Stary Las, pełna ostrych zakrętów, była niebezpieczna, nawet jeśli akurat nie było na niej innych samochodów, które trzeba by wyminąć.
Dość umierania, pomyślał Matt, ruszając z parkingu. Dość cudownych zmartwychwstań. Widział już tyle cudów, że wystarczy mu do końca życia. Tak jak Bonnie chciał, żeby wszystko wróciło do normalności, żeby mógł żyć jak zwykły człowiek.
Bez Eleny, drwiąco szepnął jakiś głos w jego głowie. Poddajesz się bez walki?
Nie mógłbym pokonać Stefano w żadnej walce, nawet gdyby miał obie ręce związane za plecami i worek na głowie. Zapomnij. To skończone, chociaż mnie pocałowała. Teraz to tylko przyjaciółka.
Ale wciąż czuł na swoich wargach gorące usta Eleny, która nie wiedziała jeszcze, że przyjaciele się nie całują. Czuł też jej ciepłe i smukłe ciało.
Cholera, wróciła jako kobieta doskonała, przynajmniej z wyglądu, pomyślał.
- Kiedy myślałam, że wszystko już będzie w porządku. - Bonnie przerwała smętne rozmyślania Mata. - Kiedy myślałam, że wszystko się uda.
- To chyba niemożliwe - tłumaczyła jej Meredith. - Ciągle ją tracimy. Ale nie możemy być samolubni.
- Ja mogę - odparowała Bonnie.
Ja też, wyszeptał głos w głowie Matta. Stary, dobry Matt; Matt nie będzie miał nic przeciwko; dobry kumpel Matt. No cóż, tym razem stary dobry Matt ma coś przeciwko. Ale ona wybrała innego faceta, więc co mogę zrobić? Porwać ją? Zamknąć? Użyć siły?
Ta mysi podziałają jak kubeł zimnej wody. Matt otrząsnął się i skupił na drodze.
- Miałyśmy razem iść do college'u - ciągnęła Bonnie. - A potem wrócić do Fell's Church. Do domu. Wszystko miałyśmy zaplanowane prawie od przedszkola, a teraz Elena znów jest człowiekiem i myślałam, że to znaczy, że wszystko będzie znowu tak, jak powinno być. Ale nigdy, nigdy już tak nie będzie, prawda? - Ostatnie słowa wyszeptała, prawie płacząc. - Prawda? - powtórzyła, ale to właściwie nie było pytanie.
Matt i Meredith spojrzeli na siebie. Współczuli Bonnie, ale nie potrafili jej pocieszyć.
Bonnie, to tylko egzaltowana Bonnie, pomyślał Matt, ale on także nie mógł pogodzić się z tym, że choć Elena wróciła do świata żywych, nic nie jest tak jak dawniej.
- Wszyscy na to liczyliśmy, kiedy Elena wróciła - tłumaczył Bonnie. Kiedy tańczyliśmy w lesie z radości, dodał w myślach, - Spodziewaliśmy się, że ona i Stefano będą mogli żyć spokojnie gdzieś niedaleko i że będziemy się z Eleną przyjaźnić tak jak wcześniej, zanim Stefano...
Meredith pokręciła głową.
- Nie Stefano - powiedziała z naciskiem.
Matt zrozumiał, o co Meredith chodzi. Stefano przybył do Fell's Church, żeby pomóc ludziom, a nie, żeby zabrać pewną dziewczynę od jej bliskich.
- Oczywiście. Chciałem powiedzieć, że Elena i Stefano mogliby pewnie znaleźć sposób, żeby żyć tutaj spokojnie. To wszystko wina Damona. To on przybył, żeby zabrać ją wbrew jej woli.
- A teraz Elena i Stefano muszą odejść. A kiedy odejdą, już nigdy nie wrócą - dokończyła za niego Bonnie. - Dlaczego? Dlaczego Damon to rozpętał?
- Z nudów. Stefano powiedział mi kiedyś, że Damon wywołuje zamieszanie, żeby zabić nudę. Chociaż myślę, że tym razem kierowała nim nienawiść do Stefano ~ powiedziała Meredith. - Ale chciałabym, żeby wreszcie zostawił nas w spokoju.
- Co za różnica? - Bonnie teraz już płakała. - Więc to wina Damona. Nic mnie to nie obchodzi. Nie rozumiem tylko, dlaczego wszystko musiało się zmienić!
- Nie możesz wejść dwa razy tej samej rzeki. Albo nawet raz, jeżeli jesteś wampirem o wielkiej mocny - stwierdziła kwaśno Meredith. Nikt się nie roześmiał. Potem dodała łagodnie. - Pytasz niewłaściwą osobę. Może Elena umiałaby ci wytłumaczyć, dlaczego wszystko musi się zmieniać, jeżeli pamięta, co się z nią działo - tam.
- Nie chodziło mi o to, że musi się zmieniać...
- Ale musi. Nie rozumiesz? Nie ma w tym nic nadprzyrodzonego. To życie. Każdy musi dorosnąć...
- Wiem! Matt dostał stypendium sportowe, a ty jedziesz do college'u, a potem się pobierzecie! I będziecie mieli dzieci! - Bonnie udało się sprawić, że zabrzmiało to jak coś bardzo nieprzyzwoitego. - Ja utknę w szkole do końca życia. A wy oboje dorośniecie i zapomnicie o Elenie i Stefano... i o mnie - dokończyła bardzo cicho.
- Ej. - Matt zawsze stawał po stronie skrzywdzonych i przegranych. Teraz, mimo wspomnienia Eleny (zastanawiał się, czy kiedykolwiek zapomni o jej pocałunku), żal mu było Bonnie. - O czym ty mówisz? Po college'u wrócę do Fell's Church. Pewnie tu umrę. I będę o tobie pamiętał. Oczywiście, jeżeli ty nie będziesz miała nic przeciwko.
Bonnie zadrżała. Matt bez zastanowienia przytulił ją.
- Nie jest mi zimno - wyjaśniła, ale nie próbowała strącić jego ręki. - Jest ciepła noc. Ja.. .ja po prostu nie lubię, jak ktoś mówi o umieraniu... Uważaj!
- Matt, uważaj!
- Ooooo... - Mart wcisnął hamulec, przeklinając głośno. Obiema rękami próbował utrzymać kierownicę. Jego samochód miał kilkanaście łat, nie by! wyposażony w poduszki powietrzne. W gruncie rzeczy jechali kupą złomu.
- Trzymajcie się! - krzyknął Matt, kiedy samochód z piskiem opon zaczął obracać się w miejscu. Uderzył w drzewo, tylne koła były w rowie.
Matt powoli wypuścił powietrze i zdjął ręce z kierownicy Obrócił się w stronę dziewczyn t się przeraził.
Bonnie leżała z głową na. kolanach Meredith, trzymając się jej kurczowo. Meredith siedziała wyprostowana, z nienaturalnie odchyloną głową.
Gałąź drzewa wybiła szybę i cudem nie przebiła Meredith jak włócznia.
Gdyby pas Bonnie nie pozwolił jej się obrócić; gdyby się nie schyliła; gdyby Meredith nie odrzuciła głowy do tyłu...
Mart zorientował się, że patrzy prosto na rozłupany, ostry koniec gałęzi. Gdyby pas nie przytrzymał go na miejscu, gdyby pochylił się na bok.
Słyszał swój ciężki oddech. Samochód wypełnił się zapachem igieł. Czuł nawet aromat żywicy, która kapała z drzewa.
Meredith bardzo powoli próbowała odsunąć gałąź, która wycelowana była w jej szyję jak strzała. Nie mogła. Matt usiłował jej pomóc, Ale gałąź nawet nie drgnęła.
- Muszę się wydostać - jęknęła Bonnie - zanim to mnie złapie. To chce mnie złapać.
Matt spojrzał na nią w zdumieniu. Otarł policzek o koniec gałęzi.
- To nie chce cię złapać. - Ale gdy chciał odpiąć pas, poczuł mdłości. Dlaczego Donnie też ma wrażenie, że to nie gałąź, tylko coś żywego, co może jej zrobić krzywdę?
- Wiesz, że chce - wyszeptała Bonnie. Trzęsła się, Szamotała się, usiłując odpiąć pas.
- Matt, musimy jakoś wydostać się z samochodu - powiedziała Meredith. Wciąż siedziała w tej samej pozycji, z głową odchyloną do tyłu. Ale oddychała z trudem. - To coś chce mnie udusić.
- To niemożliwe... - Ale on też to widział. Gałązki wyrastające z grubego konara, który przebił szybę, poruszyły się nieznacznie, ale wyraźnie było widać, że wyginają się w stronę szyi Meredith.
- Masz takie wrażenie, bo siedzisz w bardzo niewygodnej pozycji - próbował uspokoić Meredith, ale sam nie wierzy! w to, co mówił. - W schowku jest tatarka.
- Schowek jest zablokowany. Bonnie, dasz radę sięgnąć do mojego pasa?
- Spróbuje. - Bonnie przesunęła się do przodu, nie podnosząc głowy.
Z perspektywy Matta wyglądało co, jakby gałęzie zaciskały się wokół niej i wciągały ją do środka.
- Mamy tu cholerną choinkę. - Oparł czoło o szybę. Coś dotknęło jego karku. Drgnął nerwowo.
- Cholera, Meredith...
- Matt...
Matt był na siebie wściekły, że tak się przestraszył. Ale miał wrażenie, że coś go drapie.
- Meredith? - Przyjrzał się swojemu odbiciu w szybie. Meredith nie dotykała go.
- Matt... nie ruszaj się... w lewo. Tam jest długa ostra drzazga. - Meredith zachowująca zimną krew nawet w niezwykłych sytuacjach, tym razem wpadała w panikę. Oddychała płytko i szybko.
- Meredith! - zawołała Bonnie, zanim Matt zdążył odpowiedzieć. Jej głos był przytłumiony.
- W porządku. Muszę to tylko... odsunąć, Nie martw się, nie zostawię cię.
Matt poczuł dotyk, wielu igieł na karku.
- Bonnie, przestani Wciągasz drzewo do środka! Wciągasz je na mnie i Meredith!
- Matt, zamknij się!
Matt się zamknął. Serce waliło mu jak oszalałe. Miał wrażenie, że konar się rozrasta, zajmując coraz więcej miejsca w samochodzie.
- Mam! - powiedziała Bonnie i usłyszeli szczek odpinanego pasa. Potem drżącym głosem dodała. - Meredith, igły wbijają mi się w plecy.
- W porządku, Bonnie. - Meredith mówiła z wysiłkiem; - Matt, musisz otworzyć drzwi.
- To nie tylko igły. To małe gałązki. Coś jak drut kolczasty. Ja... utknęłam... - ciągnęła coraz bardziej przerażona Bonnie.
- Matt, otwórz drzwi!
- Nie mogę. Cisza.
- Matt?
Matt walczył z gałęzią, obiema dłońmi próbując ją odepchnąć, zapierając się nogami. Pchał z całych sił.
- Matt! - Meredith niemal krzyczała. - To zaraz podetnie mi gardło!
- Nic mogę otworzyć drzwi! Z tej strony też jest drzewo!
- Tam nie może być drzewa, to droga!
- Jak może tam rosnąć drzewo?
Znów cisza. Matt czuł, jak igry i drzazgi wbijają się w jego kark Jeżeli szybko się nie porusza nigdy nie otworzy tych drzwi.
Elena była szczęśliwa. Teraz jej kolej. Stefano zaciął się ostrym drewnianym nożem do papieru. Ib był najskuteczniejszy sposób zranienia wampira. Elena nie lubiła na to patrzeć, więc zamknęła oczy i otworzyła je dopiero, gdy na szyi Stefano pojawiła się krew.
- Nie powinnaś wypić dużo - wyszeptał Stefano. - Czy nie ściskam cię zbyt mocno?
On też się denerwował. Tym razem to ona pocałowała jego.
Wiedziała, jak dziwne mu się to wydawało i że jej pocałunków chciał bardziej niż tego, żeby wypiła jego krew. Śmiejąc się, odepchnęła go lekko, uniosła się nad podłogę i jeszcze raz musnęła wargami jego szyję. Była pewna,, że pomyśli, że wciąż się z nim droczy. Ale ona przywarła do jego szyi jak pijawka i zaczęta ssać tak łapczywie, aż zmusiła go do pomyślenia „proszę”. Nie przestała ssać, dopóki nie powiedział tego głośno.
Mattowi i Meredith ten sam pomysł przyszedł do głowy w tej samej chwili. Ona była szybsza, ale zawołali niemal równocześnie.
- Co za idiota ze mnie! Matt, gdzie jest dźwignia fotela?
- Bonnie, musisz znaleźć dźwignię i pociągnąć ją do góry. Wtedy Meredith będzie mogła odchylić fotel!
Głos Bonnie rwał się, jakby miała czkawkę.
- Moje ręce... one wbijają się w moje ręce...
- Bonnie - powiedziała Meredith ostro, - Wiem, że potrafisz to zrobić. Matt, czy dźwignia jest dokładnie pod siedzeniem?
- Tak, z brzegu. Na pierwszej, nic, na drugiej. - Brakło mu tchu, by wytłumaczyć dokładniej. Gdy na sekundę puszczał gałąź, ta mocniej naciskała na jego kark.
Nie ma wyboru, pomyślał. Odetchnął głęboko i zaczął mocować się z gałęzią. Słysząc krzyk Meredith, obrócił się. Ostre drzazgi raniły mu szyję, ucho i skroń. Przeraził się, widząc, że kolejne gałęzie wdarły się do samochodu i coraz ciaśniej osaczają troje ludzi.
Wszędzie było pełno igieł.
Nic dziwnego, że Meredith traci nerwy, pomyślał. Dziewczyna była niemal przysypana gałązkami. Jedną ręką walczyła z czymś, co naciskało na jej gardło. Ale zauważyła, że się obrócił.
- Matt... twój fotel! Szybko! Bonnie, wiem, że ci się uda.
Matt schylił się i przez stertę igieł dokopał się do dźwigni regulującej oparcie, nie mógł jej jednak poruszyć. Owijały ją cienkie, ale bardzo mocne witki. Chwycił je i szarpnął gwałtownie.
Oparcie jego siedzenia odchyliło się do tylu. Zanurkował pod wielką gałęzią - jeżeli wciąż zasługiwała na to miano, bo w samochodzie było już kilka grubych konarów. Gdy próbował pomóc Meredith, jej fotel nagle też się odchylił prawie do poziomu.
Dziewczyna zyskała trochę przestrzeni. Przez chwilę leżała, łapczywie łykając powietrze. Potem przeczołgała się na tylne siedzenie, ciągnąc za sobą. Bonnie, w której ciele tkwiło mnóstwo igieł.
- Matt. Niech cię Bóg błogosławi... za to.., że masz taki łatwy w obsłudze samochód - wydusiła Meredith ochrypniętym głosem. Kopniakiem podniosła oparcie fotela do pionu. Matt zrobił to samo.
- Bonnie - wyszeptał.
Bonnie się nie ruszała. Mnóstwo cienkich witek owijało się wokół niej, wplątało we włosy, Po gałęziach zostały rany.
- Boże, to wygląda tak, jakby drzewo próbowało zapuścić w niej korzenie - stwierdził zszokowany Matt na widok obrażeń dziewczyny.
- Bonnie ? - Meredith wyplątywała gałęzie z jej włosów. - Bonnie? Spójrz na mnie.
Bonnie znów przeszły dreszcze, ale przy pomocy Meredith uniosła głowę,
- Nie sądziłam, że mi się uda.
- Ocaliłaś mi życie.
- Taksie bałam... Bonnie się rozpłakała.
Lampka w samochodzie mrugnęła i zgasła. Matt dostrzegł jeszcze wyraz oczu Meredith. Poczuł się jeszcze gorzej, jeśli to było możliwe. Rozejrzał się.
Samochód był szczelnie oblepiony igłami i gałęziami.
Mimo to i on, i Meredith bez słowa sięgnęli do klamek. Oboje drzwi udało się uchylić na centymetr, ale natychmiast zatrzasnęły się z powrotem.
Spojrzeli po sobie. Meredith zajęła się rozplątywaniem włosów Bonnie. Wyciągała z nich igły i gałązki.
- Czy to boli?
- Nie. Trochę,..
- Trzęsiesz się.
- Jest zimno.
Teraz było zimno. Matt słyszał - przez to, co jeszcze chwilę temu było otwartym oknem, ale teraz zostało szczelnie wypełnione gałęziami - wycie wiatru. Słyszał też skrzypienie drzew, zaskakująco głośno i dochodzące z jakiejś absurdalnej wysokości. Wyraźnie zbierało się na burzę.
- Co to, do cholery, było? - wybuchnął. - To, co próbowałem ominąć na drodze?
- Nie wiem. Miałam właśnie zamknąć okno - powiedziała Meredith. Tylko mi coś mignęło.
- Pojawiło się nagle na środku drogi. - Wilk?
- To było czerwone - wtrąciła Bonnie. - Wilki nie są czerwone.
- Czerwone? - Meredith pokręciła głową. - To było dużo za duże na. lisa.
- Chyba rzeczywiście było czerwone - zgodził się Matt.
- Wilki nie są czerwone..: a wilkołaki? Czy Tyler Smallwood ma jakichś rudych krewnych?
- To nie był wilk - powiedziała Bonnie. - To było... tył do przodu.
- Tył do przodu?
- Miało głowę z niewłaściwej strony. A może miało głowy z obu stron.
- Bonnie, naprawdę mnie przerażasz.
Matt nie przyznałby się, ale też był przerażony. Wydawało mu się, że to, co zdążył zauważyć, miało dokładnie kształt opisywany przez Bonnie.
- Może po prostu widzieliśmy to coś pod dziwnym kątem - zasugerował jednak.
- To mogło być jakieś zwierzę wypłoszone z lasu przez... - w tej samej chwili zaczęła Meredith.
- Przez co?
Meredith spojrzała w górę. Matt podążył za jej spojrzeniem. Powoli, trzeszcząc, dach się wyginał. Jakby opierało się o niego coś bardzo ciężkiego.
Matt zaklął pod nosem.
- Póki siedziałem z przodu, dlaczego po prostu nie wcisnąłem gazu...? - Popatrzył przed siebie, próbując dojrzeć między gałęziami stacyjkę. - Czy kluczyki jeszcze tam są?
- Matt, samochód wylądował tylnymi kołami w rowie. A poza tym, gdyby to mogło nam pomóc, powiedziałabym ci, żebyś to zrobił.
- Gałąź odcięłaby ci głowę!
- Tak - odpowiedziała krótko Meredith.
- Zabiłaby clę!
- Jeżeli wy dwoje byście się dzięki temu uratowali, kazałabym ci to zrobić. Ale ty patrzyłeś w bok i nie mogłeś się obrócić. Ja patrzyłam na wprost. One tam już były. Drzewa. Z każdej strony.
- To.,. nie jest... możliwe! - Matt uderzał pięścią w oparcie przed nim, podkreślając w ten sposób każde słowo, .
- Czy to jest możliwe?
Dach znowu zatrzeszczał i wygiął się jeszcze bardziej.
- Przestańcie się kłócić! - zawołała Bonnie, ale głos jej się załamał.
Usłyszeli huk, jakby wystrzał z pistoletu, i samochód przechylił się do tyłu i na lewo.
- Co to było? Cisza.
- Opona pękła - powiedział w końcu Matt. Nie ufał swojemu własnemu głosowi. Spojrzał na Meredith.
- Meredith, gałęzie wypełniają przednie siedzenia. Ledwie widzę światło księżyca. Robi się ciemno.
- Wiem.
- Co teraz zrobimy?
Matt widział niezwykłe napięcie i frustrację na twarzy Meredith. Wydawało się, że cokolwiek odpowie, wycedzi to przez zaciśnięte zęby. Ale zamiast tego odpowiedziała cicho i łagodnie.
- Nie wiem.
Stefano wciąż drżał - Elena zwinęła się w kłębek jak kot na łóżku. Uśmiechnęła się do niego, a jej uśmiech był pełen miłości. Zapragnął chwycić ją w ramiona, całować i pić jej krew.
Doprowadziła go do szaleństwa. Wiedział aż za dobrze - z własnego doświadczenia - z jakim niebezpieczeństwem igrają. Jeszcze trochę i Elena będzie pierwszym duchem wampirem, tak jak była pierwszym wampirem duchem, jakiego spotkał;
Ale spójrzcie na nią! Patrzył na nią z czułością, jego serce biło coraz mocniej. Włosy Eleny, żywe złoto, opadały jak jedwab na łóżko. Jej ciało w świetle jedynej małej lampki wydawało się również obwiedzione złotem. Jakby złota aura spowijała ją całą, jakby się w tej aurze unosiła, poruszała, spała w niej. To było przerażające. Dla wampira to było jakby miał słońce we własnym łóżku.
Powstrzymał ziewnięcie. Elena sprawiała, że ogarniała go senność. Jej krew dawała mu niesłychaną moc, ale też odprężała i błogo usypiała. Poczuł się rozkosznie senny. Uśnie teraz w jej ramionach.
Matt, Bonnie i Meredith już prawie nic nie widzieli. Drzewa zasłaniały niemal całkowicie światło księżyca. Wołali o pomoc. Nic to nic dało, a poza tym, jak zauważyła Meredith, powinni zużywać jak najmniej tlenu, więc siedzieli w milczeniu.
Nie wiedzieli, co robić. Meredith sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła pęk kluczy z miniaturowa, latarka. Włączyła ja. Światło dodało im otuchy. Taka mała rzecz, a tyle znaczy, pomyślał Matt.
Czuli nacisk na przednie siedzenia.
- Bonnie, nikt nie usłyszy naszych krzyków - powiedziała Meredith. - Gdyby było inaczej, ktoś usłyszałby pękającą oponę i pomyślał, że to strzał i zawiadomił policję.
Bonnie pokręciła głową, jakby nie chciała tego słuchać. Wciąż wyciągała igły wbite w skórę.
Ma rację, pomyślał Matt. W promieniu kilku kilometrów nie ma nikogo.
- Tu jest coś bardzo złego - wyszeptała Bonnie, z trudem wypowiadając każde słowo.
Matt zbladł.
- Jak bardzo... złego?
- Jest tak złe, że... nigdy nie czułam niczego takiego. Nawet gdy zginęła Elena, ani przy Klausie, ani nigdy. Nigdy nie czułam niczego tak złego jak to. To jest takie złe... i takie silne. Nie pomyślałabym, że coś może być takie silne. To napiera na mnie i obawiam się...
- Bonnie - przerwała jej Meredith. - Wiem, że oboje myślimy o jedynym możliwym sposobie...
- Nic ma żadnego sposobu!
- Wiem, że się boisz...
- Kogo mam wezwać? Mogłabym to zrobić.,. gdybym miała kogo wezwać. Mogę wpatrywać się w twoją małą latarkę i wyobrażać sobie, że to płomień...
- Trans? - Matt spojrzał ostro na Meredith. - Nie powinna tego więcej robić.
- Klaus nie żyje. - Ale...
- Nikt mnie nie usłyszy! - krzyknęła Bonnie i zaczęła znowu płakać. - Elena i Stefano są zbyt daleko, poza tym pewnie śpią! A nikt inny nam nie pomoże!
Ale nie mieli wyboru. Gałęzie rozpychały się w samochodzie, zostawiając im coraz mniej miejsca i coraz mniej powietrza.
- Hm - chrząknął Matt. - Czy.. czy jesteśmy pewni?
- Nie - powiedziała ponuro Meredith. Ale w jej głosie była też nadzieja. - Pamiętasz dzisiejszy poranek? Myślę, że on wciąż jest gdzieś tutaj.
Matt poczuł się gorzej. Meredith i Bonnie wyglądały blado w świetle latarki.
- A zaraz zanim to się zaczęło, mówiliśmy o tym, jak wiele...
- ...w zasadzie wszystko, co się stało i co zmieniło Elenę...
- ...jest jego winą.
- W lesie.
- Przy opuszczonej szybie. Bonnie wciąż płakała.
Matt i Meredith zawarli milczące porozumienie ponad jej głową.
- Bonnie - zaczęła Meredith delikatnie - będziesz musiała zrobić to, co powiedziałaś. Spróbuj wezwać Stefano albo obudzić Elenę, albo... albo przeprosić Damona. Obawiam się, że tylko Damon może nam pomóc. On nigdy nie chciał nas uśmiercić, poza tym musi wiedzieć, że Elena nigdy mu nie wybaczy, jeżeli pozwoli umrzeć jej przyjaciołom.
Matt był sceptyczny.
- Może i nie chce uśmiercić nas wszystkich, ale może też poczekać, aż ktoś z nas umrze i uratować pozostałych, Nigdy mu nie uf...
- Nigdy mu nie życzyłeś nic złego - przerwała mu Meredith.
Matt spojrzał na nią zaskoczony i zamilkł. Czuł się jak idiota.
- No więc, tu jest latarka - powiedziała Meredith. Mimo dramatycznych okoliczności jej glos był spokojny, wręcz hipnotyczny. Żałosne małe światełko było tak cenne. To jedyne, co rozświetlało absolutną ciemność,
Ale jeśli drzewa będą nadal zabierać coraz więcej przestrzeni, zabraknie im tlenu i zostaną zmiażdżeni, pomyślał Matt.
- Bonnie? - Meredith zapytała tonem, jakim starsza siostra mówi do młodszej, by ją uspokoić, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie, łagodnie, spokojnie. - Czy możesz udawać, że to płomień świecy... płomień świecy... i spróbować wejść w trans?
- Jestem w transie. - Głos Bonnie brzmiał jak echo odbite od drzew.
- Poproś o pomoc - powiedziała Meredith. Bonnie posłuchała.
- Proszę, pomóż nam. Damonie, jeżeli mnie słyszysz, przyjmij moje przeprosiny i przyjdź nam na ratunek. Potwornie nas przestraszyłeś i jestem pewna, że zasłużyliśmy na to, ale pomóż, proszę, pomóż. To boli, Damonie. To boli tak bardzo, że aż chce się krzyczeć. Ale nie krzyczę. Całą energię zachowuję na skontaktowanie się z tobą. Proszę, proszę, proszę, pomóż...
Powtarzała to przez pięć, dziesięć, dwadzieścia minut, podczas gdy gałęzie wciąż się rozpychały, odurzając ich słodkim zapachem żywicy. Matt nie przypuszczał, że Bonnie może być w transie tak długo.
Potem latarka zgasła. Nie słychać było już nic poza szumem sosen.
Trzeba to było widzieć,
Damon znów wisiał wysoko nad ziemią, jeszcze wyżej, niż kiedy zaglądał do Caroline. Wciąż nie miał pojęcia, jak się nazywają te drzewa, ale nie przeszkadzało mu to. Ta gałąź była jak loża, z której oglądał dramat rozgrywający się na dole. Zaczynał się jednak trochę nudzić, bo nic nowego się nie działo. Porzucił Damaris, kiedy zaczęła nudzić o małżeństwie i poruszać inne tematy, których wolał uniknąć. Jej męża, na przykład. Nuuuda, Odszedł, nie sprawdzając nawet, czy ją przemienił, ale tak mu się wydawało. Go to będzie za niespodzianka, kiedy mężulek wróci do domu! Uśmiechnął się na myśl o tym.
Dramat na dole osiągał punkt kulminacyjny.
Patrzył i podziwiał. Polowanie. Nie miał pojęcia, czym były te małe stwory posługujące się drzewami, ale przekształciły polowanie w sztukę, jak wilki albo lwy. Połączyły siły, żeby schwytać zdobycz zbyt dużą albo zbyt mocno opancerzoną, by poradzić sobie z nią w pojedynkę. W tym przypadku - samochód.
Sztuka współpracy. Nieszczęsne wampiry są takimi samotnikami, pomyślał. Gdybyśmy współpracowali, świat byłby nasz.
Zamrugał sennie, po czym uśmiechnął się rozmarzony. Oczywiście, gdybyśmy mogli to zrobić - na przykład opanować jakieś miasto i podzielić się mieszkańcami - szybko rzucilibyśmy się sobie do gardeł. Dosłownie. W ruch poszłyby kły, gwoździe i moc, aż nie zostałoby nic poza strzępami ciał na chodnikach spływających krwią.
Piękny widok, pomyślał i zamknął oczy, żeby lepiej go sobie wyobrazić. Dzieła sztuki. Szkarłatne kałuże krwi, w magiczny sposób wciąż dość płynnej, żeby spływać po białych marmurowych schodach w... na przykład, w Kallimarmaron w Atenach. Całe miasto ciche, oczyszczone z hałaśliwych, chaotycznych, obłudnych ludzi - Pozostaliby tylko niezbędni wampirom nieszczęśnicy: kilka arterii dostarczających słodkiej czerwonej cieczy. Wampirza wersja ziemi miodem i mlekiem płynącej.
Otworzył oczy zirytowany. Na dole zrobiło się głośno. Ludzie krzyczeli. Dlaczego? Po co? Królik zawsze piszczy, gdy zamykają się na nim szczęki lisa, ale czy kiedyś inny królik ruszył mu na ratunek?
Proszę, ludzie są równie głupi jak króliki, pomyślał, ale humor miał zepsuty. Próbował nie myśleć o sytuacji na dole, ale nie tylko ten hałas mu przeszkadzał. Miód i mleko to był ... błąd. To skojarzenie zaprowadziło go w niewłaściwym kierunku. Skóra Eleny była jak mleko, tej nocy tydzień temu, biała i ciepła, nawet w świetle księżyca. Jej jasne włosy w cieniu wyglądały jak rozlany miód. Elena nie byłaby zadowoloną, gdyby dowiedziała się o wyniku dzisiejszego polowania stworów z lasu. Płakałaby łzami, które wyglądają jak małe kryształki i pachną solą.
Nagle Damon zamarł. Wysłał niewielką falę mocy jak radaru.
Ale niczego nie znalazł poza drzewami. Cokolwiek tu było, było niewidzialne.
W porządku, pomyślał, spróbujmy tego: koncentrując się na krwi, której tak wiele wypił przez ostatnie dni, skierował we wszystkich kierunkach uderzenie mocy potężne jak wybuch Wezuwiusza.
To wróciło. Niewiarygodne, ale pasożyt znów próbował dostać się do jego umysłu. Nie miał żadnych wątpliwości.
Próbował go uśpić, podczas gdy jego towarzysze zajmą się ofiarami w samochodzie. Damon rozwścieczony potarł kark. To coś podszeptywało, mu marzenia, brało jego własne mroczne myśli i oddawało je jeszcze mroczniejszymi, aby skłonić go do ruszenia znów w miasto i zabijania dla przyjemności.
Damon wpadł w furię. Wstał, rozprostował nogi i ramiona i zaczął szukać pasożyta za pomocą fal mocy wysyłanych jedna po drugiej. On musiał gdzieś tu być; drzewa wciąż osaczały samochód. Ale Damon niczego nie znalazł, chociaż zastosował najskuteczniejszą metodę przeszukiwania, jaką znal: tysiąc uderzeń na. sekundę wysyłanych na oślep w każdą stronę. Powinien był natychmiast znaleźć zwłoki. Ale nie znalazł.
To rozwścieczyło go jeszcze bardziej, ale tez trochę podekscytowało. Chciał walczyć. Chciał zabić coś, co warto było zabić. A teraz, gdy spotkał godnego przeciwnika, nie mógł go zabić, bo nie mógł go znaleźć. Wysiał groźną wiadomość: Już raz cię ostrzegałem. Teraz cię wyzywam. Pokaż się - albo trzymaj się ode mnie z daleka!
Gromadził moc, spiętrzał ją, myśląc o wszystkich śmiertelnikach, dzięki którym ją zebrał. Przytrzymywał ją, kształtował, przygotowywał do zadania, które miała spełnić. Wykorzystał wszystkie umiejętności, jakie nabył w kilkusetletniej karierze myśliwego. W końcu poczuł, jakby trzymał w dłoniach bombę atomową. I wtedy ją wypuścił. Fala eksplozji oddalała się od niego niemal z prędkością światła.
Teraz na pewno powinien poczuć śmierć czegoś bardzo potężnego i sprytnego - czegoś, czemu udało się przetrwać poprzednie ataki.
Wytężył zmysły, czekając, aż usłyszy albo poczuje, że coś zostało pokonane - że spada zakrwawione z gałęzi, z powietrza, skądkolwiek. Coś powinno spaść i uderzyć b ziemię albo wbić się w nią wielkimi pazurami - jakaś istota na pół sparaliżowana i zupełnie zgubiona, wypalona od środka, Ale chociaż słyszał wycie wiatru i widział, jak zbierają się nad nim czarne chmury, wciąż nie mógł wyczuć żadnej istoty znajdującej się wystarczająco blisko, by wedrzeć się do jego umysłu.
Jak silne jest to coś? Skąd pochodzi?
Jakaś myśl zabłysła w jego głowie. Okrąg. Okrąg z punktem w środku. Okrąg oznaczał zasięg uderzenia mocy, ab punkt w środku byt jedynym, do którego uderzenie nie dotarło . Wewnątrz niego...
Nagłe poczuł uderzenie w głowę. Oszołomiony próbował zebrać myśli. Myślał o uderzeniu mocy, tak? I że spodziewał się, że coś umrze i spadnie z dużej wysokości.
Do diabła, nie mógł dostrzec w lesie nawet zwykłych zwierząt większych od lisa. Chociaż użył mocy tak, by zadziałała tylko na istoty mroku podobne do niego, zwierzęta tak się przestraszyły, że w popłochu uciekły. Spojrzał w dół. Hm, Zostały tylko drzewa wokół samochodu. Ale one nie polowały na niego. Poza tym to były szpony niewidzialnego zabójcy. Nie miały zmysłów.
Czy mógł się pomylić? Częściowo jego gniew kierował się przeciw niemu samemu - ponieważ był tak syty i pewny siebie, że zapomniał o ostrożności.
Syty... hej, może się upiłem, pomyślał i znów mimowolnie się uśmiechnął. Upiłem się i mam paranoję. Pijacka furia.
Oparł się o drzewo. Wiatr wył coraz głośniej i był coraz zimniejszy. Niebo wypełniło się pędzącymi czarnymi chmurami, które zasłoniły wszelkie światło księżyca i gwiazd. Uwielbiał taką pogodę.
Wciąż byt podenerwowany, chociaż nie widział powodu. Ciszę zakłócał tylko cichy płacz w samochodzie. To musiała być ta mała ruda ze smukłą szyją. Ta, która narzekała, że życie tak bardzo się zmienia.
Damon oparł się nieco mocniej o drzewo. Myślami powędrował w stronę samochodu, ze zwykłej ciekawości. Tb nie była jego wina, że złapał ich, kiedy rozmawiali o nim. Ale to z pewnością zmniejszało ich szanse na ratunek.
Zamrugał.
To dziwne, że zdarzył im się wypadek, niemal w tym samym miejscu, gdzie on prawie rozbił swoje ferrari. Dziwne, że i om, i on próbowali minąć jakieś zwierzę. Szkoda, że go nie zauważył, ale gałęzie drzew były zbyt gęste.
Ruda znowu płakała.
No co, teraz chcesz zmiany, mała wiedźmo? Zdecyduj się. Musisz ładnie poprosić.
A potem, oczywiście, ja zdecyduję, na jaką zmianę zasłużyłaś.
Bonnie nie mogła przypomnieć sobie żadnej modlitwy, więc powtarzała jak dziecko:
- Boże, zlituj się nad moją duszyczką...
Rozpaczliwie wzywała pomocy, ale bez skutku. Była już bardzo senna. Ból ustąpił, czuła się otępiała. Tylko zimno przeszkadzało jej usnąć. Ale temu można było zaradzić. Mogła okryć się kocem, grubym, puszystym kocem. I już byłoby jej ciepło. Wiedziała to, choć nie wiedziała skąd.
Nie poddała się tylko dlatego, że mama by rozpaczała. To kolejna rzecz, którą wiedziała, nie wiedząc skąd. Gdyby tylko mogła przekazać mamie wiadomość, wyjaśnić, że walczyła tak długo, jak mogła, ale wyczerpanie i zimno ją pokonały. I że wiedziała, że umiera, ale to nie bolało, więc mama nie powinna płakać. A następnym razem Bonnie będzie mądrzejsza... następnym razem...
Damon miał, oczywiście, dramatyczne wejście. Gdy stanął na masce samochodu, na niebie pojawiła się błyskawica. Jednocześnie wysłał falę mocy w stronę drzew sterowanych przez niewidzialnego zabójcę. Uderzenie było tak mocne, że poczuł reakcję Stefano. A drzewa..... wycofały się w mrok, odrywając dach samochodu jak wieko konserwy. To bardzo pomysłowe, stwierdził.
Potem zwrócił uwagę na Bonnie, tę rudą, która powinna teraz całować jego stopy i szeptać: „Dziękuję!”.
Ale nie robiła tego. Leżała nieruchomo, jakby związana przez gałęzie. Damon zirytowany sięgnął po jej dłoń, ale coś go poraziło. Zanim poczuł to na palcach, wyczuł dziwny zapach. Setki małych nakłuć, a z każdego cieknie krew. Igły sosen musiały pokłuć dziewczyny, aby wyssać jej krew albo raczej żeby wpompować do jej żył jakąś substancję. Coś znieczulającego, żeby nie ruszała się podczas... czegokolwiek, co było następnym etapem konsumpcji ofiary. Sądząc po dotychczasowym zachowaniu tych istot, nie było to nic przyjemnego. Wstrzyknięcie soków trawiennych wydawało się najbardziej prawdopodobne.
A może to było coś, co miało utrzymać ją przy życiu, jak środek zapobiegający zamarzaniu, pomyślał. Nieprzyjemnie zaskoczyło go, że była lodowato zimna, gdy dotknął jej nadgarstka. Spojrzał na pozostałych dwoje ludzi, ciemnowłosą dziewczynę o niepokojąco chłodnym wzroku i jasnowłosego chłopaka, który zawsze chciał się bić. Być może jednak trochę przedobrzył. Oboje wyglądali naprawdę źle. Ale tę rudą zamierzał uratować. Taki miał kaprys. Ponieważ wzywała pomocy tak żałośnie. Ponieważ te istoty, malaki, chciały zmusić go, by patrzył, jak umiera. Malak - to określenie istoty mroku: siostry lub brata mocy. Ale Damon miał teraz wrażenie, że samo to słowo jest czymś złym, że wypowiadając je, trzeba szeptać bądź spluwać.
Nie miał zamiaru pozwolić im wygrać. Podniósł Bonnie, jakby była piórkiem i przerzucił ją sobie przez ramię. Potem odleciał. Lot bez zmiany postaci był wyzwaniem, ale Damon lubił wyzwania.
Postanowił zabrać ją do najbliższego miejsca, gdzie była gorąca woda, czyli do pensjonatu pani Flowers. Nie musi niepokoić Stefano. Wiedział, że są tam puste pokoje. Stefano nie jest na tyle wścibski, by węszyć po cudzych łazienkach.
Jak się okazało, Stefano był nie tylko wścibski, ale też szybki. Niemal się zderzyli: kiedy Damon z nieprzytomną Bonnie mijał zakręt, z naprzeciwka nadjechał Stefano. Elena frunęła za samochodem jak weselne balony.
Rozmowa braci nie była ani dowcipna, ani błyskotliwa.
- Co ty robisz, do diabła? - zawołał Stefano.
- A co ty robisz? - Damon odpowiedział pytaniem na pytanie, zanim zauważył niezwykłą zmianę w Stefano. I niezwykłą moc Eleny. Zszokowany natychmiast zaczął analizować sytuację, zastanawiając się, w jaki sposób Stefano stał się...
Na wrota piekielne. No nic, musi tak czy owak robić dobrą minę do złej gry.
- Wyczułem walkę - powiedział Stefano. - Odkąd to jesteś Piotrusiem Panem?
- Ciesz się, że to nie ty w niej uczestniczyłeś. A ja mogę latać, bo mam moc, chłopcze.
To była brawura. Chociaż w jego czasach do młodszego krewnego zwracano się per ragazzo, czyli „chłopcze”.
Ale czasy się zmieniły. Część umysłu Damona wciąż próbowała zrozumieć, co się stało. Widział i czuł aurę Stefano, chociaż nie mógł jej dotknąć. Była... niewyobrażalna. Gdyby nie stał tak blisko, gdyby sam tego nie doświadczył, nie uwierzyłby, że jeden wampir może mieć tyle mocy.
Chłodnie i logicznie ocenił sytuację. Stefano był obecnie znaczne potężniejszy od niego. Zrozumiał też, że brat wyruszył w wielkim pośpiechu i nie miał dość czasu albo dość rozsądku, by ukryć tę aurę.
- No, proszę, proszę - rzucił w końcu z sarkazmem. - Czy to zorza polarna? A może aureola? Zostałeś kanonizowany? Czy rozmawiam już ze świętym Stefanem?
Telepatyczna odpowiedź Stefano nie nadaje się do druku.
- Gdzie są Meredith i Matt? - spytał.
- Czy też - ciągnął Damon, jakby Stefano nie powiedział ani słowa - może należy ci pogratulować, że wreszcie opanowałeś sztukę iluzji i oszustwa?
- I co robisz z Bonnie? - domagał się odpowiedzi Stefano, ignorując Damona tak jak on ignorował jego.
- Ale chyba wciąż masz problemy z rozumieniem słów dłuższych niż monosylaby. Wyjaśnię to najprościej, jak się da. To ty wszcząłeś walkę.
- Ja wszcząłem walkę - powtórzył Stefano. Zrozumiał, że Damon nie zamierza odpowiedzieć na żadne pytanie, dopóki nie usłyszy prawdy. - Dziękuję Bogu, że ty byłeś zbyt pijany albo zbyt szalony, żeby dostrzec, co się dzieje wokół ciebie. Nie chciałem, żebyś ty albo ktokolwiek inny dowiedział się, jaką moc daje krew Eleny. Dzięki temu odjechałeś, nawet się na nią nie oglądając. I nie podejrzewając, że w każdej chwili mogłem cię zdeptać jak robaka.
- Nie przyszło mi do głowy, że piłeś jej krew. - Damon przypomniał sobie szczegóły ich bójki. To prawda, nie podejrzewał nawet, że Stefano tylko udawał i że mógłby w każdej chwili go pokonać i zrobić z nim, co by tylko chciał.
- A to twoja czarodziejka - skinął w stronę Eleny, która wciąż unosiła się za samochodem, przywiązana, tak, przywiązana sznurkiem od prania do zderzaka. - Tylko nieco niżej od aniołów zasiada w glorii i chwale - rzucił, nie mogąc odwrócić od niej wzroku. Elena w oczach istoty obdarzonej mocą jaśniała blaskiem tak mocnym, że niemal oślepiała. - Ona chyba też zapomniała, co to znaczy zachowywać się dyskretnie. Świeci jak gwiazda pierwszej jasności.
- Ona nie umie kłamać, Damonie. - Było jasne, że gniew Stefano rośnie. - Powiedz mi teraz, co się stało i co zrobiłeś Bonnie.
Chęć, by odpowiedzieć: „Nic. A co, myślisz, że powinienem coś zrobić?”, była niemal nie do opanowania. Niemal. Ale Damon miał teraz do czynienia z innym Stefano niż kiedykolwiek wcześniej. To już nie jest młodszy braciszek, którego z lubością wdeptuje się w ziemie, podpowiadał mu głos rozsądku. Posłuchał.
- Dwoje pozostałych ludzi - powiedział z obrzydzeniem przeciągając ostatnie słowo - jest w samochodzie. A Bonnie - nagle przybrał ton dżentelmena - zamierzałem odnieść do ciebie.
Stefano dotknął dłoni Bonnie. Krople krwi wypływające z nakłuć rozmazały się w jedną wielką plamę. Przestraszony uniósł dłoń do oczu. Damon o mało nie zaczął się ślinić, co byłoby bardzo nieeleganckim zachowaniem.
Zamiast tego skupił się na dziwnym zjawisku.
Księżyc w pełni świecił wysoko. A na jego tle Elena, ubrana w staroświecką koszulę nocną zapinaną wysoko pod szyję. I prawdopodobnie nic więcej. Widział w niej raczej piękną dziewczynę, nie anioła.
Pochylił głowę, aby lepiej dojrzeć zarys jej sylwetki. Tak, zdecydowanie w takim oświetleniu wyglądała najlepiej. Powinna zawsze prezentować się na tle jasnego światła. Gdyby...
Cios.
Poleciał do tyłu. Uderzył o drzewo, starając się osłonić Bonnie - mogłaby złamać kręgosłup. Oszołomiony opadł na ziemię.
Stefano stał nad nim.
- Ty... - wykrztusił Damon. Próbował zachować godność, ale krew cieknąca z rozciętych warg mu to utrudniała. - Niegrzeczny chłopcze.
- Zmusiła mnie. Dosłownie. Pomyślałem, że może umrzeć, jeśli nie wypiję trochę jej krwi. Jej aura była tak silna. A teraz powiedz mi, co się stało z Bonnie...
- Więc piłeś jej krew, pomimo swoich szlacheckich zasad...
Cios.
Kolejne drzewo pachniało żywicą. Nigdy szczególnie nie zależało mi na bliskiej znajomości z drzewami, pomyślał Damon, spluwając krwią. Nawet jako kruk siadał na nich tylko, gdy było to konieczne.
Stefano jakimś sposobem złapał Bonnie, zanim upadła na ziemię. Był teraz aż tak szybki. Niesamowicie szybki. Elena była nadnaturalnym zjawiskiem.
- Więc teraz możesz się przekonać, co sprawia krew Eleny. - Stefano w dodatku słyszał jego myśli. Damon nigdy nie unikał walki, ale teraz niemal słyszał, jak Elena szlocha nad swoimi ludzkimi przyjaciółmi i poczuł się bardzo zmęczony. Bardzo stary i bardzo zmęczony.
Ale tak, rzeczywiście. Krew Eleny - która wciąż unosiła się w powietrzu, to rozprostowując nogi o ręce, to zwijając się w kłębek - była jak paliwo rakietowe w porównaniu z wodą z cukrem płynącą w żyłach innych dziewczyn.
Stefano chciał walczyć. Nawet nie próbował tego ukryć. Miałem rację, pomyślał Damon. Dla wampira potrzeba walki jest silniejsza niż cokolwiek innego, nawet głód czy, jeżeli chodzi o Stefano - jak on to nazywał? - przyjaźń.
Damon myślał, jak ratować skórę. Nie miał wielu możliwości, bo Stefano przygniatał go do ziemi. Myśl. Język.
Skłonność do gry nie fair, której Stefano jakoś nie potrafił zrozumieć. Logika. Instynktowna zdolność trafiania w spojenie przeciwnika...
Hm...
- Meredith i... - Cholera, jak ten chłopak ma na imię? - jej eskorta już nie żyją, jak sądzę - powiedział niewinnie. - Możemy tu zostać i bić się, jeżeli tak chcesz to nazwać, biorąc pod uwagę, że nawet cię nie dotknąłem. Ale możemy też próbować ich ratować. Zastanawiam się, co ty na to.
Stefano uniósł się nad ziemią i odleciał do tyłu. Gdy stanął na własnych nogach, spojrzał po sobie w zdumieniu. Wyraźnie nie wiedział, co się z nim stało.
Damon natychmiast wykorzystał okazję, by powiedzieć, co miał do powiedzenia.
- To nie je ich skrzywdziłem. Spójrz na Bonnie - całe szczęście, znał jej imię - żaden wampir nie zrobiłby czegoś takiego. Sądzę - dorzucił, by zrobić większe wrażenie - że zaatakowały ich malaki za pomocą drzew.
- Malaki? - Stefano szybkim spojrzeniem obrzucił zakrwawioną Bonnie. - Musimy jak najszybciej umieścić ich w wannie z gorącą wodą. Weź Elenę...
Och, cudownie. Oddałbym wszystko, naprawdę wszystko...
- ...i samochód. Zawieź Bonnie do pensjonatu. Obudź panią Flowers. Zrób, co tylko możesz dla Bonnie. Ja zajmę się Meredith i Mattem...
Właśnie! Matt. Gdyby tylko miał jakiś sposób, żeby to zapamiętać.
- Są blisko, tak? Stamtąd dobiegło pierwsze uderzenie twojej mocy.
- Uderzenie? Czemu nie nazwiesz tego - zgodnie z prawem - lekką bryzą?
A tymczasem, póki jeszcze pamiętał... M jak małe, A jak aroganckie, T jak tałatajstwo. I już. Problem w tym, że pasowało do nich wszystkich, a żadne z nich nie nazywało się MAT. Cholera, czy tam powinno być jeszcze jedno T na końcu? Małe, Aroganckie, Trudne - do - usunięcia Tałatajstwo?
- Pytałem, czy są blisko?
Damon wrócił do teraźniejszości.
- Tak, ale samochód jest zniszczony. Nie pojedzie.
- Pociągnę go za sobą w powietrzu. - Stefano nie żartował, stwierdzał fakt.
- Jest w częściach.
- Poskładam je. Daj spokój, Damon. Przepraszam, że cię zaatakowałem. Zupełnie źle zinterpretowałem to, co się dzieje. Ale Matt i Meredith mogą umierać, i przy całej mojej i Eleny mocy możemy nie zdążyć ich ocalić. Podniosłem temperaturę ciała Bonnie o kilka stopni, ale nie odważę się zostać z nią tutaj i ogrzewać ją wystarczająco powoli. Proszę, Damonie. - Posadził Bonnie na przednim siedzeniu porsche.
Mówił jak Stefano, jakiego Damon znał. Ale teraz jego brat miał nie niesłychaną moc. Dopóki jednak uważał się na za mysz, był myszą. Koniec, kropka.
Wcześniej Damon czuł się jak Wezuwiusz podczas erupcji. Teraz wydawało mu się, że stoi przy Wezuwiuszu, który zaraz wybuchnie. Na bogów! Naprawdę bał się Stefano.
Wziął się w garść.
- Pojadę. Do zobaczenia. Mam nadzieję, że ludzie jeszcze żyją.
Kiedy się rozchodzili, Stefano posłał wiadomość, w której wyrażał swoją dezaprobatę - tym razem nie było to uderzenie mocy jak wcześniej, gdy rzucił go o drzewo, ale dosadnie wyraził, co myśli o starszym bracie.
Damon odpowiedział w podobny sposób. Nie rozumiem, wysłał myśl, co jest złego w powiedzeniu, że mam nadzieję, że jeszcze żyją? Byłem w sklepie z kartkami, wiesz - nie wspomniał, że nie chodziło o kartki, tylko o kasjerkę - były tam działy: „Mam nadzieję, że wydobrzejesz” oraz „Kondolencje”, jak rozumiem na wypadek, gdy ta pierwsza kartka nie podziałała. Więc co jest złego w powiedzeniu „Mam nadzieję, że jeszcze nie umarli”?
Stefano nie zawracał sobie głowy odpowiedzią. Damon i tak uśmiechnął się do siebie, zawracając porsche i ruszając w stronę pensjonatu.
Spojrzał na Elenę frunącą nad samochodem. Unosiła się tuż na głową Bonnie, a raczej tym miejscem, gdzie głowa Bonnie powinna się znajdować - dziewczyna nie tylko była drobna, ale teraz ułożyła się w pozycji embriona.
- Witaj, księżniczko. Wyglądasz cudownie, jak zawsze.
To był chyba najgorszy tekst, jakim kiedykolwiek zdarzyło mu się zacząć rozmowę. Ale nie był sobą. Przemiana Stefano tak nim wstrząsnęła - stąd ten problem, pomyślał.
- Da... mon. - Głos Eleny był słaby i drżący... i przepiękny. Niemal ociekał słodyczą. Był też dużo niższy, tak mu się wydawało, niż wcześniej. Co tylko dodało mu uroku.. Wampirowi przywodził na myśl krew kapiącą ze świeżo otwartej żyły.
- Tak, aniele. Czy nazywałem cię kiedykolwiek wcześniej aniołem? Jeżeli nie, to tylko przez przeoczenie.
Kiedy to powiedział, uświadomił sobie, że to była kolejna nowa i wstrząsająca cecha jej głosu: czystość. Tak czyste mogą być tylko głosy serafinów. To powinno go zniesmaczyć, ale zamiast tego przypomniało mu jedynie, że Elenę trzeba traktować poważnie. Zawsze.
Traktowałbym cię, jak tylko byś chciała, poważnie czy nie. Pomyślał, gdybyś tylko nie była tak zakochana w moim braciszku.
Zwróciły się ku niemy dwa szafiry: oczy Eleny. Usłyszała jego myśli.
Pierwszy raz w życiu Damon był otoczony przez istoty przez istoty potężniejsze od niego. A dla wampira moc była wszystkim: bogactwem, pozycją społeczną, wygodą, seksem, pieniędzmi, powodzeniem.
To było dziwne uczucie. Nie całkiem nieprzyjemne, jeżeli chodzi o Elenę. Lubił silne kobiety. Od stuleciu szukał jakiejś dostatecznie silnej.
Ale jej spojrzenie przypomniało mu o sytuacji, w jakiej się znajdowali. Zaparkował pod pensjonatem. Złapał Bonnie i pofrunął w kierunku pokoju Stefano. W łazience Stefano była wanna.
Napełnił wannę wodą, która była cieplejsza o kilka stopni od temperatury ciała Bonnie. Próbował wyjaśnić Elenie, co robić, ale nie wydawało się, by była tym zainteresowana. Latała tam i z powrotem po pokoju jak ptak zamknięty w klatce.
Co za dylemat. Poprosić Elenę, żeby rozebrała i wykąpała Bonnie, ryzykując, że ją utopi? Czy poprosić ją, żeby to zrobiła i obserwować obie, ale nie dotykać - chyba że będzie grozić katastrofa? Poza tym ktoś musiał poprosić panią Flowers o gorące napoje. Napisać wiadomość i posłać Elenę? Za chwilę może u być więcej umierających ludzi.
Gdy zauważył wzrok Eleny, wszystkie skrupuły zniknęły. Wysłał jej myśl.
Pomóż jej. Proszę!
Wrócił do łazienki, położył Bonnie na podłodze i wyłuskał ją z ubrania jak krewetkę ze skorupy. Zdjął sweter i bluzkę, Potem stanik - miseczka A, zauważył z żalem, odkładając go i starając się nie patrzeć na Bonnie. Ale zauważył, że na całym ciele miała ślady ukłuć.
Rozpiął dżinsy i musiał się trochę nagimnastykować, żeby ściągnąć jej buty, skarpetki i spodnie.
Bonnie została tylko w różowych jedwabnych majtkach. Podniósł ją i ułożył w wannie. Wampirom wanny kojarzyły się krwią dziewic, ale tylko najbardziej szalone z nich tego próbowały.
Woda natychmiast zabarwiła się na czerwono. Zostawił kran odkręcony, by napuścić więcej wody. Zastanawiał się, co zrobić. Drzewa wpompowały coś do żył Bonnie przez igły. Cokolwiek to było, zabijało dziewczynę. Więc trzeba to z niej wyciągnąć. Rozsądnie byłoby wyssać to jak jad węża, ale wolałby się najpierw upewnić, że Elena nie roztrzaska mu czaszki, gdy zobaczy, że metodycznie ssie rany na całym ciele Bonnie.
Trzeba będzie to rozwiązać jakoś inaczej. Czerwona woda nie ukrywała nagości dziewczyny, ale widać było tylko zarys jej ciała. Damon oparł Donnie o brzeg wanny i zaczął metodycznie wyciskać i masować rany na ramieniu.
Przekonał się, że dobrze rozumował, gdy poczuł zapach żywicy. Substancja wypływająca z ran była tak gęsta i lepka, że nie zdążyła jeszcze rozpuścić się w krwiobiegu. Dzięki jego zabiegom trucizna wypływała teraz z ran. Ale czy to wystarczy, by dziewczyna nie umarła?
Ostrożnie, obserwując drzwi i wyczulając zmysły na najdrobniejszy ruch w pokoju, podniósł rękę Bonnie do ust, jakby zamierzał ją ucałować. Zamiast tego jednak, powstrzymując z pewnym trudem ochotę by ugryźć, zaczął ssać ranę na jej nadgarstku.
Prawie natychmiast splunął. Usta miał pełne żywicy. Wyciskanie z pewnością nie wystarczy. Ssanie również, choćby nawet zebrał tuzin wampirów, które obsiadłyby Bonnie jak pijawki.
Przykucnął o spojrzał na umierającą dziewczynę, którą przysiągł uratować. Dopiero teraz uświadomił sobie, że cały jest przemoczony. Ściągnął kurtkę.
Co mógł zrobić? Bonnie potrzebowała lekarstwa, ale nie miał bladego pojęcia jakiego. Nie wiedział, do jakiej wiedźmy się zwrócić. Czy pani Flowers posiada tajemną wiedzę? Czy to tylko zrzędliwa starsza kobieta? Czy jest jakieś uniwersalne lekarstwo dla ludzi, jak krew dla wampirów?
Mógłby zawieźć Bonnie do szpitala i pozwolić, żeby lekarze spróbowali ja odtruć. Ale została zatruta przez przybyszy z Tamtej Strony, z mroczniejszych miejsc, o których ludzcy lekarze nie mają pojęcia.
Odruchowo wycierał ręcznikiem dłonie i ramiona. Przyszło mu do głowy, że Bonnie należy się jednak odrobina prywatności.
Podniósł nieco temperaturę wody, ale to nic nie zmieniło. Bonnie sztywniała coraz bardziej. Umierała. Co za szkoda, taka młoda, do tego jeszcze dziewica - jako wampir, wiedział to.
Otruto ją na jego oczach. Pułapka, atak, stado działające z niezwykłą koordynacją - te istoty zabijały ją, gdy on siedział i patrzył. Wręcz im kibicował.
Wezbrał się w nim gniew. Zacisnął pięści, gdy pomyślał o zuchwalstwie malaka, polującego na jego ludzi tuż pod jego nosem. Nie zastanawiał się nad tym, kiedy ta trójka stała się „jego” ludźmi - widocznie uznał, że byli ostatnio tak blisko, że to go niego należało decydowanie o ich losie, o tym, czy będą żyć, czy nie, czy może ich przemieni. W jego oczach zabłysły iskry wściekłości, gdy zrozumiał, że malak manipulował jego myślami, skłaniając go do snucia refleksji o śmierci, podczas gdy śmierć była zadawana pod jego nosem. Teraz iskra gniewu wybuchła wielkim płomieniem. To było nie do zniesienia...
...zadano śmierć Bonnie...
Bonnie, która nie skrzywdziłaby muchy. Bonnie, która przypominała dokazującego kociaka. Z włosami koloru, który nazywał się coś tam truskawkowe, ale który wyglądał jak żywy płomień. Z bladą, niemal przezroczystą cerą, z delikatnymi fioletowymi fiordami i rzekami żył na szyi i po wewnętrznej stronie ramion. Bonnie, która ostatnio spoglądała na niego z ukosa swoimi dziecięcymi oczami, wielkimi i brązowymi, spod rzęs jak gwiazdy...
Damona bolały szczęki i kły. Czuł, jakby jego usta płonęły od trującej żywicy. Ale nie zwracał na to uwagi, bo zaprzątała go tylko jedna myśl.
Bonnie prosiła go o pomoc przez prawie pół godziny, zanim się poddała.
Trzeba to było przyznać. Trzeba to było rozważyć. Bonnie wzywała Stefano, który był zbyt daleko i zbyt zajęty swoim aniołkiem, ale wzywała też Damona, błagając o jego pomoc.
A on zignorował jej błagania. U jego stóp trzech przyjaciół Eleny umierało, a on tylko się przyglądał. Nie wzruszyły go rozpaczliwe próby Bonnie.
Zwykle takie wydarzenia skłoniłyby go co najwyżej do wyjechania do innego miasta. Ale wciąż tu był i doświadczał gorzkich konsekwencji swojego postępowania.
Zamknął oczy, próbując odciąć się od obezwładniającego zapachu krwi i ... jeszcze jakiegoś zapachu.
Rozejrzał się zdziwiony. Czuł stęchliznę, ale łazienka lśniła czystością. A jednak czuł wyraźnie zapach czegoś, o stęchło.
W końcu sobie przypomniał.
Ciasne pomieszczenie z malutkimi oknami. Regały wypełnione książkami. Starymi książkami o charakterystycznym zapachu stęchlizny. Był w Belgii jakieś pięćdziesiąt lat temu. Zaskoczyło go, że istnieje jeszcze taka książka po angielsku. Ale stała tam. Zniszczona okładka, z której nie dało się odczytać tytułu książki ani nazwiska autora. Brakowało kilku stron. Był to zbiór zaklęć na różne okoliczności - zakazana wiedza tajemna.
Damon przypomniał sobie jedno z zaklęć: „Krwi wampirzej ili samfirzej jecno użyć przeciw wszelakiej słabości ciała zadanej przez te, co zabawiają się w lesiech we wzejściu”. Malak z pewnością zabawiał się w lesie i był właśnie miesiąc wzejścia, czyli - w dawnej mowie - letniego przesilenia. Damon wiedział już, co może pomóc Bonnie. Wciąż przytrzymując głowę dziewczyny ponad powierzchnią ciepłej czerwonawej wody, rozpiął koszulę. W pochwie przytroczonej do paska miał drewniany nóż. Wyciągnął go i jednym szybkim ruchem zaciął się u nasady szyi.
Pociekło sporo krwi. Teraz musiał coś wymyślić, żeby Bonnie ją wypiła. Schował nóż do pochwy, podniósł dziewczynę i usiłował przystawić szyję do jej warg.
Szybko doszedł do wniosku, że to kiepski pomysł. Znowu się wychłodzi, poza tym i tak nie przełknie krwi. Ułożył Bonnie z powrotem w wannie i pomyślał chwilę. Po czym wyciągnął nóż i zaciął się jeszcze raz, tym razem na nadgarstku. Rozciął żyłę wzdłuż, tak że krew popłynęła szeroką strużką. Drugą ręką uniósł głowę Bonnie i do jej ust przyłożył rozcięty nadgarstek. Krew wyglądała pięknie, spływając do lekko rozchylonych warg. Co jakiś czas dziewczyna przełykała. Tliła się jeszcze w niej iskierka życia.
To jak karmienie pisklęcia, pomyślał, niezwykle zadowolony ze swojej doskonałej pamięci, pomysłowości i w ogóle z siebie. Uśmiechnął się szeroko.
Oby tylko podziałało.
Usiadł wygodniej na brzegu wanny i odkręcił kurek z ciepłą wodą, cały czas trzymając Bonnie i karmiąc ją. Bawiła go ta sytuacja. Oto wampir nie żywi się człowiekiem, ale oddaje mu własną krew, żeby ocalić go przed śmiercią.
Więcej nawet. Damon zachowywał się bardzo taktownie i przyzwoicie. Musiał Bonnie rozebrać, ale przykrył ją ręcznikiem i nie wykorzystał tego, że była zupełnie bezbronna. Ku jego zdumieniu przestrzeganie konwenansów okazało się bardzo podniecające. Nigdy wcześniej nie zawracał sobie głowy dobrymi manierami.
Może dlatego Stefano tak bardzo kręcili ludzie. Chociaż nie, Stefano miał Elenę, która była człowiekiem, wampirem, duchem, a teraz w końcu aniołem, o ile anioły istnieją. Sama w sobie dostarczała dość dużo atrakcji. Damon nie myślał o niej już od kilku minut. To mógł być rekord.
Chyba powinien zawołać Elenę, wyjaśnić, dlaczego rozebrał Bonnie i poił ją własną krwią, żeby nie zmiażdżyła mu czaszki, gdy pojawi się w łazience i zastanie Damona w dwuznacznej sytuacji.
Nie zdążył tego zrobić, bo nagle drzwi do łazienki zostały otwarte kopniakiem przez Małe Aroganckie Tałatajstwo...
Matt miał ponurą minę. Podniósł z podłogi różowy stanik Bonnie. Oblał się szkarłatem, rzucił stanik, jakby go parzył. W tej chwili do łazienki wszedł Stefano. Matt wziął stanik i podetknął go pod oczy Stefano. Damon obserwował tę scenę rozbawiony.
- Jak go zabić, Stefano? Wystarczy kołek? Czy możesz go potrzymać... krew! On karmi ją krwią! - Matt przerwał. Jego mina wskazywała, że zaraz rzuci się na Damona. Zły pomysł, stwierdził w duchu Damon.
Matt wbił w niego wzrok. Stawiamy czoła potworowi, pomyślał Damon, jeszcze bardziej ubawiony.
- Puść... ją... - wycedził chłopak, co przypuszczalnie miało brzmieć jak groźba, ale zabrzmiało, jakby sądził, że Damon jest psychicznie upośledzony.
Mały Umie Tylko Trajkotać, zaśmiał się w myślach Damon. Ale to dawało...
- Mutt - powiedział kręcąc głową.
- Mutt? Nazywasz...? Boże, Stefano, pomóż mi go zabić! On zabił Bonnie! - Potok słów wyrzucił z siebie na jednym oddechu. Damonowi coraz bardziej podobał się mnemotechniczny zabieg.
Stefano starał się ratować sytuację. Chwycił Matta za ramiona i obrócił go w stronę drzwi.
- Idź do Eleny i Meredith - powiedział tonem, który nie zostawiał miejsca na sprzeciw, po czym zwrócił się do swojego brata. - Nie piłeś jej krwi. - To nie było pytanie.
- Żłopać truciznę? Nie jestem idiotą, braciszku. Kąciki ust Stefano zadrżały. Nic nie odpowiedział.
Damon przestał żartować.
- Mówię prawdę.
- Czy to będzie twoje nowe hobby?
Powinien zostawić Bonnie i wyjść. To byłoby najlepsze wyjście z tej sytuacji, ale...
Ale. To było jego pisklę. Wypiła tyle krwi, że jeszcze trochę i zostałaby przemieniona. A jeżeli taka ilość jeszcze nie wystarczyła, żeby ją wyleczyć, to znaczy, że to nie było właściwe lekarstwo. Poza tym Pan Cudotwórca przyszedł.
Zatamował krwawienie z nadgarstka i zaczął mówić...
Drzwi znowu otworzyły się gwałtownie.
Tym razem stanęła w nich Meredith. Trzymała w rękach stanik Bonnie. Stefano i Damon skulili się. Meredith, pomyślał Damon, to przerażająca osoba. Przyjrzała się, czego nie zrobił Matt, rzeczom rozrzuconym na podłodze.
- Co z nią? - zapytała Stefano, czego Matt również nie zrobił.
- Będzie dobrze - odpowiedział. Damona zaskoczyło, że poczuł... nie ulgę, oczywiście, ale satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Poza tym dzięki temu mógł uniknąć śmierci z rąk Stefano.
Meredith odetchnęła głęboko i zmrużyła swoje wzbudzające strach oczy. Jej twarz pojaśniała. Być może się modliła. Damon nie robił tego od stuleci. Zresztą żadna jego modlitwa nigdy nie została wysłuchana.
Meredith otworzyła oczy.
- Jeżeli dolna część bielizny Bonnie - powiedziała powoli i z naciskiem - nie jest wciąż na niej, ktoś tu będzie miał kłopoty.
Stefano wyglądał na skołowanego. Jak może nie rozumieć problemu brakującej części bielizny? - zastanawiał się Damon. Jak można być takim... takim nierozgarniętym głupkiem? Czy Elena nigdy nie nosiła bielizny? Damon znieruchomiał pochłonięty wizją Eleny. W końcu znalazł odpowiedź dla Meredith.
- Sprawdź sama - zaproponował, cnotliwie odwracając wzrok. Meredith podeszła do wanny, zanurzyła rękę w ciepłej, czerwonej wodzie i odsunęła ręcznik. Usłyszał, jak z ulgą wypuszcza powietrze.
Kiedy obrócił się do niej, w jej oczach znów pojawiła się groźba.
- Masz krew na wargach - wycedziła.
Damon był zaskoczony. Czyżby z przyzwyczajenia pożywił się krwią Bonnie i zapomniał? Na ratunek przyszedł mu Stefano.
- Próbowałeś wyssać truciznę, prawda? - Stefano rzucił mu ręcznik. Damon wytarł usta. Na ręczniku został krwawy ślad. Nic dziwnego, że wargi tak go piekły. Trucizna była naprawdę silna, nawet jeżeli na wampiry nie działała tak mocno jak na ludzi.
- Masz też krew na szyi - ciągnęła Meredith.
- Nietrafiony pomysł - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Więc rozciąłeś nadgarstek. Głęboko.
- Głęboko dla człowieka. Czy konferencja prasowa już się skończyła?
Meredith odpuściła. Uśmiechnął się do siebie. Hurra! Tak! Meredith zbita z tropu! Znał spojrzenie tych, którzy musieli ustąpić przed jego inteligencją.
- Co można zrobić, żeby wargi Damona przestały krwawić? Może dać mu coś do picia?
Stefano wyglądał na oszołomionego. Jego problem - cóż, jeden z wielu jego problemów - polegał na tym, że uważał picie ludzkiej krwi za grzech. A nawet mówienie o tym.
Może to sprawiało mu przyjemność. Ludzi najbardziej kręci to, co uważają za grzeszne. Nawet wampiry tak mają. Damon zadumał się. Czy da się wrócić do czasu, kiedy cokolwiek mogło mu się wydawać grzeszne? Zdecydowanie brakowało mu podniet.
Damon zaryzykował odpowiedź na pytanie, jak można mu pomóc.
- Napiłbym się ciebie, kochanie... ciebie, kochanie.
- O jedno kochanie za dużo - odparowała Meredith i zanim zdążył zrozumieć, że chodzi jej tylko o kwestię językową, a nie o jego życie osobiste, wyszła z łazienki. Zabierając ze sobą rzecz wzbudzającą tyle emocji - różowy stanik.
Stefano starał się nie patrzeć na Bonnie. Tak wiele tracisz, matole, pomyślał Damon. Tego słowa szukał wcześniej. Matoł.
- Wiele dla niej zrobiłeś - stwierdził Stefano. Starał się także unikać wzroku Damona, gapił się więc na ścianę.
- Groziłeś, że się ze mną policzysz, jeżeli tego nie zrobię. Nie lubię, jak ktoś mnie bije - posłał bratu promienny uśmiech.
- Zrobiłeś więcej, niż musiałeś.
- Przy tobie, braciszku, nigdy nie wiadomo, jakie jest to minimum, które musisz. Powiedz, jak wygląda nieskończoność?
Stefano westchnął.
- Przynajmniej nie należysz do tych łobuzów, którzy są odważni tylko wtedy, gdy mają do czynienia ze słabszymi.
- Proponujesz, żebyśmy wyszli na zewnątrz, jak to się mówi?
- Nie, dziękuję ci za uratowanie życia Bonnie.
- Nie sądziłem, że mam wybór. Jakim sposobem, skoro o tym mowa, Meredith i... i... ten chłopak wyszli z tego cało?
- Elena ich pocałowała. Nie zauważyłeś, że zniknęła? Gdy ich przywiozłem, ona sfrunęła na dół, tchnęła powietrze w ich usta i w ten sposób ich uleczyła. Z tego co widzę, na powrót staje się człowiekiem.
- Przynajmniej mówi. Niewiele, ale jednak. - Damon przypomniał sobie, jak jechał porsche, ze spuszczonym dachem i Eleną unoszącą się jak balon nad samochodem. - Ta mała ruda nie powiedziała ani słowa - dodał zrzędliwie. -Zresztą co za różnica.
- Dlaczego, Damonie? Dlaczego nie chcesz przyznać, że troszczysz się o nią, przynajmniej na tyle, żeby nie pozwolić jej umrzeć, i to szanując jej prywatność i nie pijąc jej krwi? Wiedziałeś, że utrata krwi zabiłaby ją...
- To był eksperyment. - wyjaśnił Damon rzeczowo. I już się skończył. Bonnie się obudzi albo będzie spała, umrze albo przeżyje, pod opieką Stefano, nie jego. Był przemoczony i nie czuł się dobrze w obecności brata i jego przyjaciół. Był już głodny. Piekły go wargi. - Ty się teraz nią zajmuj. Ja znikam. Ty i Elena, i... Mutt możecie skończyć...
- On ma na imię Matt. To naprawdę nie tak trudno zapamiętać.
- Przecież nie możesz się interesować tym chłopakiem. W okolicy jest zbyt wiele cudnych dziewcząt, żeby kwalifikował się na cokolwiek innego niż zapas na czarną godzinę.
Stefano uderzył pięścią w ścianę, krusząc tynk.
- Do diabła, Damon, ludzie to nie przekąski.
- Wszystko, o co ich proszę, to to, żeby nimi byli.
- Ty nie prosisz. W tym problem.
- To był eufemizm. To wszystko, czego od nich chcę, w takim razie. Wszystko, co mnie interesuje. Nie próbuj mnie przekonać, że warto zwracać uwagę na coś więcej. Nie ma sensu.
Pięść Stefano wystrzeliła do przodu. Damon nie mógł upuścić Bonnie, by się uchylić. Była nieprzytomna, mogłaby zachłysnąć się wodą.
Posłużył się więc mocą jak tarczą. Uznał, że może przyjąć cios - nawet od Nowego Silniejszego Stefano - nie puszczając dziewczyny, nawet gdyby Stefano miał mu wybić zęby.
Pięść Stefano zatrzymała się o milimetry od jego twarzy.
Braci spojrzeli sobie w oczy.
- Czy teraz to przyznasz?
- Co? - Damon był zdziwiony.
- Ze na czymś ci zależy. Wystarczająco mocno, żeby raczej oberwać, niż puścić Bonnie.
Damon spojrzał na dziewczynę w wannie, po czym się roześmiał. Nie mógł przestać.
- I ty pomyślałeś, że ja... że ja martwię się o tę małą...
- Więc dlaczego wysysałeś truciznę z jej żył i oddałeś jej swoją krew? - zapytał Stefano.
- Kaprys. Mówiłem ci. Po prostu kap... - Damon ześlizgnął się z brzegu wanny.
Głowa Bonnie zanurzyła się pod wodę.
Obaj rzucili się na ratunek. Zderzyli się głowami.
Damon już się nie śmiał. Walczył jak lew, żeby wyciągnąć dziewczynę z wody. Tak samo Stefano. Ale było dokładnie tak, jak Damon wyobrażał sobie godzinę temu - żaden z nich nawet nie pomyślał o współpracy. Każdy chciał to zrobić sam i przeszkadzał drugiemu.
- Zejdź mi z drogi, brachu - warknął Damon rozwścieczony.
- Nie zależy ci na niej. To ty zejdź mi z drogi.
Nagle w wannie jakby wybuchł gejzer. Bonnie podniosła się z głośnym pluskiem. Wypluła wodę.
- Co się dzieje?
Patrząc na swoje przerażone pisklę, które instynktownie zacisnęło dłonie na ręczniku, z ognistymi włosami ociekającymi wodą i mrugające wielkimi brązowymi oczami, Damon poczuł... ulgę. Stefano wybiegł do pokoju przekazać przyjaciołom dobre wiadomości. Zostali sami. Damon i Bonnie.
- Smakuje obrzydliwie - skrzywiła się dziewczyna, wciąż plując wodą.
- Wiem - powiedział Damon, wpatrując się w nią.
- Aleja żyję! - zawołała Bonnie. Jej twarz rozjaśniła się radością. Damona rozpierała duma. On i tylko on zatrzymał ją na progu śmierci i uratował. Uleczył jej zatrute ciało. To jego krew pokonała truciznę, jego krew...
Damon miał wrażenie, że grobowiec, w którym była uwięziona jego dusza, zaczął pękać.
Chciało mu się śpiewać. Mocno objął Bonnie. To już kobieta, nie dziecko, pomyślał oszołomiony. Obejmował ją tak mocno, jakby od tego zależało z kolei jego życie albo jakby znajdowali się na środku rozszalałego oceanu i puszczenie jej miałoby oznaczać jej ostateczną i nieodwołalną utratę.
Zaraz miała nastąpić wybuch i Damon miał zostać uwolniony z grobowca. Był pijany dumą i... radością...
Bonnie odepchnęła go.
Wyraz jej twarzy zmienił się gwałtownie. Teraz jej mina zdradzała tylko strach i rozpacz. I odrazę.
- Pomocy! Proszę, pomocy! - Brązowe oczy stały się jeszcze większe.
W drzwiach tłoczyli się Meredith, Stefano i Matt. Patrzyli na przerażoną Bonnie kurczowo trzymającą ręcznik, próbującą się nim okryć, Damon klęczał przy wannie, z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu.
- On słyszał, jak wołałam o pomoc, czułam, że słyszy, ale tylko patrzył. Stał i patrzył, jak umieramy. Chce, żeby wszyscy ludzie umarli, żeby nasza krew spływała po jakichś białych schodach. Proszę, zabierzcie go ode mnie!
Proszę. Mała wiedźma jest dużo bardziej utalentowana, niż podejrzewał. To nie jest trudne zauważyć, że ktoś odbiera twój przekaz, ale rozpoznać kto, wymagało nie lada talentu. W dodatku ewidentnie potrafiła usłyszeć echo niektórych z jego myśli. Zdolne to jego pisklę... nie, nie jego, nie kiedy patrzy na niego wzrokiem tak pełnym nienawiści.
Zapadła cisza. Damon mógł zaprzeczyć, ale po co? Stefano i tak domyśliłby się prawdy. Bonnie pewnie też.
Meredith podbiegła do wanny, chwytając jeszcze jeden ręcznik. Miała w ręku kubek z jakimś ciepłym napojem -kakao, sądząc po zapachu. Był dość gorący, by stanowić skuteczną broń. Damon nie uskoczyłby przed chluśnięciem, przynajmniej będąc tak zmęczony.
- Proszę - powiedziała do Bonnie. -Jesteś bezpieczna. Stefano tu jest. Ja tu jestem. Matt tu jest. Proszę, weź ręcznik, owinę cię nim.
Stefano, milcząc, wpatrywał się w brata.
- Wynocha - powiedział w końcu.
Wyrzucony jak pies. Damon rozejrzał się za swoją kurtką, podniósł ją, żałując, że z poczuciem humoru nie poszło mu równie dobrze. Twarze wokół niego wyglądały wszystkie tak samo -jak wykute z kamienia.
Ale nie był to kamień tak twardy jak ten, który znów przygniótł jego duszę. Łatwo było naprawić pęknięcia. Na starej warstwie położono nową - w taki sposób powstają perły, ale tu nie miało się pojawić nic równie pięknego.
Ludzie coś mówili, ale Damon nie rozróżniał słów. Wyczuwał zbyt dużo krwi. Każdy miał jakieś rany. Otaczał go ich zapach, zapach zwierzyny. Kręciło mu się w głowie. Musiał się wydostać stamtąd jak najszybciej, zanim rzuci się na pierwszą ofiarę z brzegu. Było mu gorąco... był spragniony.
Bardzo, bardzo spragniony. Zużył mnóstwo energii od ostatniego posiłku, a teraz był otoczony przez zwierzynę. Otoczony. Jak ma się powstrzymać przed rzuceniem się na jedno z nich? Czy ktoś naprawdę zdołałby go powstrzymać?
Za drzwiami czekała Elena. Zobaczyć odrazę na jej twarzy - to będzie bolesne, pomyślał.
Ale nie dało się tego uniknąć. Kiedy wychodził z łazienki, Elena unosiła się w powietrzu wprost przed nim. Jego wzrok mimowolnie skierował się na to, czego nie chciał widzieć: jej twarz.
Jednak nie malowało się na niej obrzydzenie. Elena wyglądała na zmartwioną.
Odezwała się nawet do niego, tą dziwną mową, która nie była całkiem jak telepatia, ale w niewytłumaczalny sposób pozwalała jej dotrzeć zarówno do jego uszu, jak i bezpośrednio do jego myśli.
Damon.
Powiedz o malaku. Proszę.
Damon uniósł brwi zaskoczony. Opowiedzieć o sobie temu stadu ludzi? Czy ona z niego drwi?
Poza tym malak niczego tak naprawdę nie zrobił. Rozproszył go na chwilę, to wszystko. Nie ma sensu go winić, skoro jedyne, co sprawił, to wyostrzenie myśli Damona. Zastanawiał się, czy Elena wiedziała, o czym Damon marzy.
Damon.
Widzę to. Wszystko. Ale proszę...
No, cóż, może duchy przywykły do widzenia wszystkich mrocznych myśli.
Elena nie odpowiedziała na to w żaden sposób, został więc sam w ciemności.
W ciemności. Do tego był przyzwyczajony, stamtąd pochodził. Każdy pójdzie teraz w swoją stronę, ludzie do swoich ciepłych, przytulnych domów, a on do ciemnego lasu. Elena zostanie ze Stefano, oczywiście.
Oczywiście.
- W tych okolicznościach nie powiem „Do zobaczenia” - powiedział, uśmiechając się do Eleny, która odpowiedziała smutnym spojrzeniem. - Powiem po prostu „żegnaj” i niech to wystarczy.
Nikt nie odpowiedział.
- Damon. - Elena zaczęła płakać. Proszę. Proszę.
Damon odszedł w mrok.
Proszę...
Szedł dalej, pocierając kark.
Było już późno, ale Elena nie mogła zasnąć. Powiedziała, że nie chce być zamknięta w wysokim pokoju. Stefano obawiał się, że chciała wyjść i tropić malaki, które zaatakowały samochód. Ale nie sądził, żeby potrafiła kłamać, nie teraz. Ciągle uderzała w okno, twierdząc, że potrzebuje trochę powietrza. Nocnego, świeżego powietrza.
- Musimy cię w coś ubrać.
Ale Elena była uparta. Jest noc... a to jest moja nocna koszula, powiedziała. Nie podobała ci się moja dzienna koszula. Znowu uderzyła w okno. Jej „dzienna koszula” to zwykła niebieska koszula, która spięta paskiem tworzyła rodzaj krótkiej sukienki, sięgającej do połowy ud.
To, czego teraz się domagała, tak bardzo zgadzało się z jego własnym pragnieniem, że aż czuł się winny. Ale w końcu dał się przekonać.
Lecieli razem, trzymając się za ręce. Elena wyglądała jak duch albo anioł w swojej białej koszuli. Stefano, cały w czerni, niemal znikał na tle drzew przykrywających księżyc. Dolecieli aż do Starego Lasu, gdzie szkielety uschłych drzew mieszały się z żywymi gałęziami. Stefano wytężył swoje wzmocnione zmysły do granic możliwości, ale nie potrafił namierzyć niczego poza zwykłymi mieszkańcami lasu, którzy powoli i z wahaniem wracali, po tym gdy wypłoszył ich wybuch mocy Damona. Jeże. Jelenie. Lisy, w tym jedna wystraszona lisica z dwojgiem młodych, z powodu których nie mogła uciec. Ptaki. Wszystkie te zwierzęta, które sprawiały, że las był tak wspaniałym miejscem.
Nic, co przypominałoby malaka albo coś równie groźnego.
Zaczął się zastanawiać, czy Damon po prostu nie zmyślił istoty, która nim manipulowała. Był w końcu niezwykle przekonującym kłamcą.
Mówił prawdę, wtrąciła się w jego myśli Elena. Ale to albo jest niewidzialne, albo już odeszło. Z twojego powodu. Z powodu twojej mocy.
Elena patrzyła na niego z mieszaniną dumy i jakiegoś innego, trudnego do zidentyfikowania, ale wyraźnie zauważalnego, uczucia.
Uniosła twarz. Światło księżyca podkreśliło jej klasyczne rysy.
Rumieniec zaróżowił jej policzki. Wydęła lekko wargi.
Och... do licha, pomyślał Stefano.
- Po wszystkim, co przeszłaś - zaczął i zrobił pierwszy błąd: objął ją. Jakiś rodzaj synergii pomiędzy jego mocą a jej zaczął unosić ich spiralnym ruchem w górę.
Poczuł jej ciepło. Słodką miękkość jej ciała. Wciąż czekała, z zamkniętymi oczami, na pocałunek.
Możemy zacząć jeszcze raz, zaproponowała z nadzieją.
To była prawda. Chciał odpowiedzieć jakoś na uczucia, którymi obdarzyła go wcześniej. Chciał objąć ją jeszcze mocniej. Chciał ją całować. Chciał, by omdlewała z rozkoszy w jego ramionach.
I mógł to zrobić. Nie tylko dlatego, że będąc wampirem, nauczył się paru rzeczy o kobietach, ale dlatego, że znał Elenę. Ich serca, ich dusze były jednością.
Proszę?
Ale była teraz taka młoda, tak bezbronna w białej koszuli, z rumieńcami na policzkach. Nie mógł jej wykorzystywać.
Otworzyła oczy i spojrzała wprost na niego.
Czy chcesz... Powiedziała poważnym tonem, ale z przekorą w oczach... sprawdzić, jak wiele razy możesz mnie zmusić, żebym powiedziała proszę?
Boże, nie. Mówiła jak dorosła, świadoma swojej urody kobieta. Stefano poddał się i objął ją mocniej. Pocałował jej jedwabiste włosy. Całował całą jej twarz. Kocham cię, kocham cię. Zorientował się, że niemal miażdży jej żebra, próbował więc ją puścić, ale Elena trzymała go równie mocno.
Czy chcesz - zapytała niewinnie - sprawdzić, jak wiele razy ja mogę cię zmusić, żebyś powiedział „proszę”?
Stefano patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. W końcu nie wytrzymał, wpił się niemal w jej usta i zaczął całować je zachłannie. Nie przestawał, dopóki nie zakręciło mu się w głowie. Dopiero wtedy ją puścił, nie pozwalając jednak, by odsunęła się na więcej niż centymetr, dwa.
Znów spojrzał w jej oczy. Każdy mógłby się w nich zatracić, utonąć w ich głębi. Stefano chciał się w nich zatracić. Ale jeszcze bardziej chciał czegoś innego.
- Chcę cię całować -wyszeptał jej do ucha. Tak. Nie miała co do tego wątpliwości.
- Aż zemdlejesz w moich ramionach.
Poczuł dreszcz przebiegający przez jej ciało. Zobaczył, jak jej oczy zachodzą mgłą. Ku swojemu zaskoczeniu otrzymał jednak odpowiedź.
- Tak - odpowiedziała Elena, bez wahania... i na głos. Tak też zrobił.
Całował ją, a ona drżała spazmatycznie. A potem, ponieważ już nadszedł czas, paznokciem rozciął żyłę na swojej szyi.
Elena, która będąc człowiekiem, byłaby przerażona na myśl o piciu krwi innej osoby, przywarła ustami do otwartej rany z cichym jękiem radości. Poczuł jej ciepłe wargi. Jego ukochana piła jego krew. Chciałby oddać jej całą duszę, całego siebie. Wiedział, że ona czuła to samo, gdy ofiarowała mu swoją krew. To była więź, która ich łączyła.
Czuł się, jakby byli kochankami od początków wszechświata, od zarania pierwszej gwiazdy w przedwiecznym mroku. To było coś niezwykle pierwotnego i głęboko zakorzenionego w jego duszy. Kiedy poczuł, jak krew spływa do ust Eleny, musiał wtulić twarz w jej włosy, żeby stłumić krzyk A potem szeptał jej szalone słowa o tym, jak bardzo ją kocha i że nigdy już się nie rozstaną. A potem zabrakło mu słów.
Wznosili się w górę w świetle księżyca. Zrównali się z czubkami najwyższych drzew.
To była bardzo uroczysta, bardzo intymna chwila. Byli zbyt odurzeni rozkoszą, by zważać na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Ale Stefano upewnił się już wcześniej, że nic im nie grozi, i wiedział, że Elena zrobiła to samo. Las był bezpieczny, byli w nim sami, unosząc się w powietrzu, w świetle księżyca spływającym na nich jak błogosławieństwo.
Jedną z najbardziej pożytecznych rzeczy, jakich Damon ostatnio się nauczył - bardziej użyteczną niż latanie, chociaż to też się przydawało - była umiejętność całkowitego ukrycia się.
Musiał, oczywiście, opuścić wszystkie zasłony, które ktoś mógłby zauważyć, nawet przypadkiem. Ale to nie miało znaczenia, bo skoro nikt nie mógł go znaleźć, nikt nie mógł go zaatakować. Więc był bezpieczny.
Gdy wyszedł z pensjonatu, ukrył się w Starym Lesie.
To nie było tak, że obchodziło go choć trochę, co myślały o nim te ludzkie śmiecie. Przejmowanie się tym byłoby jak zastanawianie się, co pomyśli o nim kurczak, zanim ugotuje z niego rosół. A opinia jego brata była zdecydowanie na samym szczycie listy rzeczy, którymi się nie przejmował.
Ale była tam też Elena. I nawet jeżeli ona zrozumiała -i próbowała sprawić, by inni zrozumieli - to było zbyt upokarzające zostać wyrzuconym na jej oczach.
I dlatego wycofałem się, pomyślał gorzko, do jedynego miejsca, które mogę nazwać domem. Chociaż było to dość irracjonalne, skoro mógłby spędzić noc w najlepszym (jedynym) hotelu w Fell's Church albo w domu jednej z wielu dziewcząt, które na pewno z chęcią przyjęłyby pod swój dach znużonego wędrowca. Odrobina mocy wystarczyłaby do uśpienia rodziców. Miałby dach nad głową i smaczną przekąskę.
Ale miał paskudny humor i chciał po prostu być sam. Trochę bał się polować. Nie potrafiłby teraz zachować nad sobą kontroli. Wszystko, o czym mógł pomyśleć, to cierpienie, jakie zadałby każdemu, kto znalazłby się w zasięgu jego kłów:
Tymczasem zauważył jednak, że zwierzęta wracają. Wystarczyły mu do tego zwykłe zmysły - nie używał mocy, by nie zdradzić swojej obecności. Nocny koszmar już się skończył, a zwierzęta mają krótką pamięć.
Nagle, kiedy właśnie kładł się na gałęzi, myśląc, że czułby się dużo lepiej, gdyby chociaż Mutt doznał jakichś poważnych i trwałych obrażeń, zobaczył ich. Pojawili się znikąd. Stefano i Elena, trzymający się za ręce, unoszący się w powietrzu jak para uskrzydlonych szekspirowskich kochanków. Jakby las był ich domem.
W pierwszej chwili nie mógł w to uwierzyć.
W następnej, kiedy już miał wylać na nich gorzkie morze swojego sarkazmu, zaczęła się ich wspaniała scena miłosna.
Na jego oczach.
Unieśli się nawet na jego wysokość, jakby chcieli, żeby nic mu nie umknęło. Całowali się, pieścili i...
Uczynili go mimowolnym podglądaczem, chociaż w miarę jak ich pieszczoty stawały się coraz bardziej namiętne, patrzył na nich z coraz większą wściekłością. Kiedy Stefano rozciął sobie szyję, aby napoić Elenę, Damon zazgrzytał zębami. Miał ochotę krzyczeć, że kiedyś ta dziewczyna mogła należeć do niego, kiedy mógł wypić całą jej krew, a ona umarłaby szczęśliwa w jego ramionach, albo uczynić ją sobie posłuszną i dać jej rozkosz swojej krwi.
Którą obecnie dawał jej Stefano.
To było najgorsze. W zimnej furii wbijał paznokcie we wnętrze dłoni, patrząc, jak Elena owinęła się wokół Stefano jak długi, pełen gracji wąż i przywarła ustami do jego szyi. Stefano miał zamknięte oczy, odchylił głowę, kierując twarz ku gwiazdom.
Na miłość wszystkich demonów w piekle, czy oni nie mogliby już z tym skończyć?
Wtedy zauważył, że nie jest sam na swoim wygodnym drzewie.
Było tam coś jeszcze, siedziało spokojnie na gałęzi obok niego. Więcej niż jedno. Stworzenia widocznie pojawiły się tam, gdy był pochłonięty sceną miłosną i własnym gniewem. Niemniej, jeżeli udało im się go podejść, musiały być naprawdę, naprawdę dobre. Nikomu się to nie udało od dwóch stuleci. Może nawet trzech.
Zaskoczyło go to tak bardzo, że z wrażenia ześlizgnął się z gałęzi.
Natychmiast pochwyciło go jakieś długie, smukłe ramię. Gdy spojrzał w górę, zobaczył parę złotych, śmiejących się oczu.
Kim ty jesteś do diabła? - zapytał. Nie obawiał się, że podniebni kochankowie usłyszą echo jego myśli. Nic, może poza smokiem lub bombą atomową, nie zwróciłoby teraz ich uwagi.
Jestem piekielnym Shinichi, odpowiedział chłopiec. Miał najdziwniejsze włosy, jakie Damon kiedykolwiek widział. Były gładkie, błyszczące i czarne, z końcówkami zabarwionymi na ciemnoczerwone To nie był jednak normalny kolor, wyglądał raczej jak żywy płomień otaczający jego głowę i kark. Dodawał wiarygodności sposobowi, w jaki się przedstawił: „piekielny Shinichi”. Chłopiec był bardzo przekonujący w roli diabła.
Z drugiej strony miał niewinne, złociste oczy anioła.
Większość ludzi nazywa mnie po prostu Shinichi, dodał, ale błysk w jego oczach mówił, że to miał być żart. Teraz znasz moje imię, a kim ty jesteś?
Damon patrzył na niego w milczeniu.
Elena obudziła się następnego ranka w wąskim łóżku Stefano. Uświadomiła to sobie, zanim całkiem się rozbudziła. Mam nadzieję, że usprawiedliwiłam się wczoraj jakoś sensownie przed ciocią Judith, pomyślała. Wczoraj - to pojęcie wydało jej się niezbyt jasne. O czym śniła, że to przebudzenie wydało jej się tak dziwne? Nie pamiętała. Rany, nic nie pamiętała!
Aż nagle przypomniała sobie wszystko.
Podniosła się z impetem, który wystrzeliłby ją w powietrze, gdyby zrobiła to poprzedniego dnia. Zaczęła nerwowo przetrząsać wspomnienia.
Światło dnia. Przypomniała sobie światło, w którym stała - bez pierścienia na palcu. Spojrzała na obie dłonie. Nie ma pierścienia. Okno było odsłonięte i słońce świeciło prosto na nią, ale nie czuła bólu. To niemożliwe. Wiedziała, pamiętała, miała to wyryte w każdej komórce swojego ciała, że światło słoneczne zabija. Nauczyła się tego, gdy raz tylko na moment wystawiła nieosłoniętą dłoń na żer słonecznych promieni. Nigdy nie zapomni tego bólu. Myślała też, że nigdy nie zapomni, że nie wolno jej nigdzie ruszać się bez pierścienia na palcu - pierścienia, który sam w sobie był piękny, ale jeszcze piękniejszy dzięki swej ochronnej mocy. Bez tego mogłaby...
Och.
Och!
Ale przecież to już się stało, prawda?
Umarła.
Nie tylko wtedy, gdy została przemieniona w wampira, ale umarła naprawdę i ostatecznie. Odeszła do krainy, z której nikt nie wraca. W jej własnym przekonaniu powinna była rozpaść się na miliony atomów albo trafić prosto do piekła.
Ale nic takiego się nie stało. Śniła o jakichś osobach, które dawały jej rodzicielskie rady, i o tym, że bardzo chciała pomóc ludziom, których nagle tak dużo łatwiej było zrozumieć. Szkolny łobuziak? Nagle widziała, jak jego ojciec alkoholik noc w noc wyładowuje na nim swoją frustrację i gniew. Ta dziewczyna, która nigdy nie odrabiała zadania domowego? Musiała wyżywić troje młodszego rodzeństwa, podczas gdy jej matka cały dzień nie wstawała z kanapy. To zajmowało cały jej czas. Każde zachowanie, dobre czy złe, miało swoje przyczyny, które teraz dostrzegała.
Komunikowała się też z ludźmi poprzez ich sny. A potem w Fell's Church pojawiła się jedna z pradawnych istot. Wszystko, co mogła zrobić, to przeciwstawić jej się w snach i nie uciec. Ludzie musieli zwrócić się o pomoc do Stefano - i Damon został również wezwany przez przypadek. Elena pomagała im, jak tylko mogła, nawet kiedy było to już nie do zniesienia, bo pradawne istoty wiedzą, jak działa miłość i jak manipulować ludźmi. I jak sprawić, by ich wrogowie robili to, czego one chcą. Ale walczyli z tym wrogiem i wygrali. A Elena, próbując uleczyć śmiertelne rany Stefano, w jakiś sposób w końcu stała się znowu śmiertelna: obudziła się naga, leżąc na ziemi w Starym Lesie, przykryta kurtką Damona, który zniknął, nie czekając na podziękowanie.
Przebudziły się wtedy najprostsze rzeczy: jej zmysły, jej serce, ale nie jej umysł. Stefano był dla niej taki dobry.
- A teraz? Kim jestem? - zapytała na głos, przyglądając się swoim dłoniom, swojemu ciału, posłusznemu siłom grawitacji. Powiedziała przecież, że dla Stefano wyrzeknie się nawet latania. Ktoś widać trzymał ją za słowo.
- Jesteś piękna - odpowiedział jej ukochany, nie poruszając się, pogrążony jeszcze w półśnie. Po ułamku sekundy podniósł się gwałtownie. - Ty mówisz!
- Wiem o tym.
- Do rzeczy!
- Dziękuję serdecznie.
- Całymi zdaniami!
- Zauważyłam.
- Proszę, powiedz coś dłuższego - nalegał Stefano, jakby nie wierzył w to, co słyszy.
- Chyba za wiele zadawałeś się z moimi przyjaciółmi. Twoja prośba zdradza zuchwałość Bonnie, uprzejmość Matta i dociekliwość Meredith.
- Eleno, to ty!
Zamiast kontynuować ten śmieszny dialog, odpowiadając „Stefano, to ja!”, Elena zamilkła i się zamyśliła. Powoli wstała z łóżka. Stefano pospiesznie odwrócił wzrok i podał jej szlafrok. Stefano? Stefano?
Cisza.
Kiedy obrócił się po odpowiednio długiej chwili, zobaczył, że Elena klęczy na podłodze, w promieniach słońca wpadających przez okno, trzymając szlafrok w rękach.
- Elena? - Wiedziała, że wydawała mu się teraz bardzo młodym aniołem pogrążonym w medytacji.
- Stefano.
- Ty płaczesz.
- Znowu jestem człowiekiem. Niczym mniej i niczym więcej. Zdaje się, że potrzebowałam po prostu kilku dni, żeby tak się stało.
Spojrzała mu w oczy. Były zawsze zielone. Jak szmaragdy podświetlone od tyłu. Jak letni liść oglądany pod słońce.
Potrafię czytać w twoich myślach.
- Ale ja nie potrafię czytać w twoich, Stefano. Chwytam tylko ogólny sens, a i tego nie jestem pewna... nie możemy na to liczyć.
Eleno, mam w tym pokoju wszystko, czego potrzebuję. Usiądź koło mnie, a będę mógł powiedzieć, że wszystko, czego potrzebuję, jest na tym łóżku.
Nie usiadła koło niego, ale wstała i rzuciła mu się w ramiona.
- Wciąż jestem bardzo młoda - wyszeptała, obejmując go mocno. - A jeżeli liczyć dni, to nie było za wiele takich...
- Ja wciąż jestem dla ciebie zdecydowanie za stary. Ale móc na ciebie patrzeć i widzieć, że ty patrzysz na mnie...
- Powiedz, że będziesz mnie zawsze kochał.
- Będę cię zawsze kochał.
- Cokolwiek się stanie.
- Eleno, Eleno, kochałem cię jako śmiertelną dziewczynę, jako wampira, jako ducha, jako dziecko podobne do anioła. Teraz znów kocham cię jako ludzką istotę.
- Obiecaj, że będziemy razem.
- Będziemy razem.
- Nie. Stefano, to ja. - Dotknęła czoła, jakby chciała podkreślić, że za piękną twarzą kryje się żywy i błyskotliwy umysł. - Znam cię. Nawet jeżeli nie mogę czytać w twoich myślach, potrafię czytać z twojej twarzy. Twoje dawne lęki wróciły, prawda?
Odwrócił wzrok.
- Nigdy cię nie opuszczę.
- Ani na jeden dzień? Ani na chwilę?
Zawahał się przez chwilę i spojrzał znowu na nią. Jeżeli tego naprawdę chcesz. Nie opuszczę cię, nawet na chwilę. Teraz przesyłał jej swoje myśli, wiedziała o tym, bo mogła je usłyszeć.
- Uwalniam cię od wszystkich obietnic.
- Eleno, ale one są szczere.
- Wiem. Ale kiedy już odejdziesz, chcę żebyś miał czyste sumienie.
Nawet bez nadnaturalnych zdolności potrafiła odczytać z twarzy Stefano każdy niuans jego myśli: Kaprysy. W końcu, dopiero się obudziła. Jest oszołomiona. Elenie nie zależało na tym, żeby którekolwiek z nich było mniej oszołomione. To dlatego ugryzła go lekko w podbródek, dlatego go całowała. Z pewnością, pomyślała, jedno z nas jest oszołomione...
Czas wydawał się rozciągać tak bardzo, że w końcu się zatrzymał. Wszelkie oszołomienie zniknęło, wszystko stało się absolutnie jasne. Elena wiedziała, że Stefano wie, czego ona pragnie, i że chciał zrobić wszystko, o co ona go poprosi.
Bonnie wpatrywała się w cyfry na ekranie swojego telefonu. Dzwonił Stefano. Nerwowo przeczesała palcami włosy i odebrała.
To nie był Stefano, ale Elena. Bonnie zaczęła chichotać i mówić jej, żeby nie bawiła się zabawkami Stefano, bo one przeznaczone są dla dorosłych... aż w końcu do niej dotarło.
- Elena?
- Czy za każdym razem będę to słyszeć? Czy tylko od najbliższych mi osób?
- Elena?
- Elena. Całkiem przebudzona - wtrącił Stefano, pojawiając się na ekranie. -Jak tylko wstaliśmy, postanowiliśmy zadzwonić...
- Ele... ale jest południe! -wypaliła Bonnie.
- Byliśmy zajęci paroma drobnymi sprawami - wyjaśniła Elena. Czyż to nie było cudowne, słyszeć, jak to mówi! Półniewinnie i z wielkim zadowoleniem z siebie, sprawiając, że masz ochotę objąć ją i błagać o wszystkie szczegóły.
- Elena. - Bonnie wciąż nie mogła się otrząsnąć. Oparła się o ścianę, a potem osunęła na podłogę. Z jej oczu pociekły łzy. - Elena, oni powiedzieli, że musisz opuścić Fell's Church. Odjedziesz?
Tym razem to Elena była w szoku.
- Co powiedzieli?
- Ze ty i Stefano musicie stąd odejść na zawsze.
- Nigdy w życiu!
- Kochanie moje... - zaczął Stefano, ale nagle przerwał i tylko otwierał i zamykał usta, nie mogąc wykrztusić ani słowa.
Bonnie przyglądała mu się. To się zdarzyło poza widokiem kamery, ale mogłaby przysiąc, że „kochanie” właśnie uderzyło Stefano łokciem w brzuch.
- Spotykamy się o drugiej? - zapytała Elena.
Bonnie wróciła do rzeczywistości. Elena nigdy nie dawała nikomu czasu na zastanowienie.
- Jasne!
Elena - Meredith oddychała ciężko. - Elena! Elena!
- Meredith. Nie zmuszaj mnie do płaczu, ta bluzka jest z czystego jedwabiu!
- Bo to jest moje sari z czystego jedwabiu! Elena wyglądała niewinnie jak anioł.
- Wiesz, Meredith, chyba sporo urosłam ostatnio...
- Jeżeli chcesz powiedzieć „więc tak naprawdę na mnie leży lepiej” - w głosie Meredith słychać było groźbę - to ostrzegam Cię, Eleno Gilbert... - Przerwała i obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a potem płaczem. -Weź je sobie! Weź ją!
- Stefano? - Matt potrząsnął telefonem, najpierw delikatnie, potem dużo mocniej. - Nie widzę... - Przerwał i głośno przełknął ślinę. - E - le - na? - wykrztusił powoli, robiąc przerwę po każdej sylabie.
- Tak, Matt. Wróciłam. Tu już wszystko w normie. -Przyłożyła palec do czoła. - Spotkasz się z nami?
Matt nachylił się nad swoim nowym, niemal sprawnym samochodem.
- Dzięki Bogu, dzięki Bogu - powtarzał.
- Matt? Nie widzę cię. Wszystko w porządku? - On chyba zemdlał.
- Matt? - wtrącił Stefano. - Elena naprawdę chce cię zobaczyć.
- Tak, tak. - Matt podniósł głowę i spojrzał w telefon, wciąż mrugając z niedowierzaniem. - Elena, Elena...
- Tak mi przykro, Matt. Nie musisz przychodzić... Matt zaśmiał się krótko.
- Czy to na pewno Elena?
Ten uśmiech Eleny złamał już niejedno serce.
- W takim razie, panie Honeycutt, nalegam, żeby spotkał się pan z nami w wiadomym miejscu o drugiej. Czy to brzmi bardziej jak Elena?
- Prawie ci się udało. Władczy styl dawnej Eleny. -Teatralnie odkaszlnął i pociągnął nosem. - Przepraszam, jestem trochę przeziębiony. A może to alergia.
- Nie wygłupiaj się, Matt. Zachowujesz się jak dziecko. Ja zresztą też. Tak samo jak Bonnie i Meredith, kiedy do nich dzwoniłam. Ja płakałam już prawie cały dzień, więc muszę się naprawdę pospieszyć, żeby zdążyć z piknikiem. Meredith przyjedzie po ciebie. Weź coś do jedzenia albo picia. Pa!
Elena odłożyła telefon, oddychając ciężko.
- To nie było łatwe.
- On wciąż cię kocha.
- Wolałby, żebym została dzieckiem do końca życia?
- Może podobał mu się sposób, w jaki się witałaś i żegnałaś.
- Nie drocz się ze mną.
- Nigdy w życiu - odpowiedział łagodnie Stefano. A potem chwycił jej dłoń. - Chodź, pójdziemy na zakupy. Potrzebujesz samochodu.
Pociągnął ją za rękę. Elena nagle wystrzeliła do góry tak gwałtownie, że musiał ją przytrzymać, żeby nie uderzyła o sufit.
- Myślałem, że podlegasz już siłom grawitacji!
- Ja też! Co mam zrobić?
- Spróbuj pomyśleć o poważnych, trudnych sprawach.
- A jeżeli to nie pomoże?
- Kupimy ci kotwicę!
O drugiej Stefano i Elena dotarli na cmentarz nowym czerwonym jaguarem. Elena owinęła głowę szalem, który ukrywał jej włosy i dolną połowę twarzy. Do tego włożyła ciemne okulary i czarne koronkowe rękawiczki, które w młodości nosiła pani Flowers. Meredith uznała, że wygląda niezwykle malowniczo w tym wszystkim, w jej fioletowym sari i dżinsach. Razem z Bonnie rozłożyły przed chwilą koc, a mrówki zdążyły już skosztować kanapek, winogron i dietetycznej sałatki z makaronu.
Elena opowiedziała o tym, jak obudziła się tego ranka. Ilość pocałunków i uścisków, które następnie wymieniły z dziewczynami, była trudna do zniesienia dla męskiej części towarzystwa.
- Chcesz rozejrzeć się po lasach w tej okolicy? Sprawdzić, czy są tam malaki? - zapytał Matt Stefano.
- Lepiej, żeby ich nie było. Jeżeli las tak daleko od miejsca waszego wypadku też jest nawiedzony...
- To nie jest dobrze?
- To jest bardzo źle.
Mieli już odejść w stronę lasu, kiedy Elena ich zatrzymała.
- Przestańcie już być tacy męscy i opanowani - dodała. - Tłumienie uczuć nie jest dobre. Wyrażanie ich jest dużo zdrowsze.
- Słuchaj, jesteście twardsze, niż myślałem - odpowiedział Stefano. - Piknik na cmentarzu?
- Elenę często można było tu zastać - wyjaśniła Bonnie, wskazując na pobliski nagrobek nacią selera.
- To grób moich rodziców. Po wypadku zawsze czułam się bliżej nich tutaj niż gdziekolwiek indziej. Przychodziłam tu, kiedy było mi źle albo kiedy potrzebowałam odpowiedzi.
- Dostawałaś je? - zapytał Matt, wyciągając korniszona ze słoika i podając słoik dalej.
- Wciąż nie jestem pewna. - Elena zdjęła okulary, szal i rękawiczki. - Ale zawsze czułam się lepiej po przyjściu tutaj. Dlaczego pytasz? Potrzebujesz jakiejś odpowiedzi?
- Tak, właściwie tak - powiedział Matt ku powszechnemu zaskoczeniu. Gdy zauważył, że znalazł się w ten sposób w centrum uwagi, zarumienił się. Bonnie obróciła się w jego stronę, Meredith i Elena, które leżały oparte na łokciach, usiadły. Stefano, który stał obok, oparty o jeden z grobowców, przykucnął.
- Jakiej, Matt?
- Chciałam powiedzieć, że nie wyglądasz dzisiaj za dobrze - wtrąciła zatroskana Bonnie.
- Dzięki - odparował kwaśno.
W wielkich brązowych oczach pojawiły się łzy.
- Nie miałam na myśli...
Ale nie zdążyła skończyć. Meredith i Elena objęły ją, przysuwając się blisko i tworząc przyjacielska falangę. Przekaz był jasny: każdy, kto zadziera z jedną z nich, będzie miał do czynienia ze wszystkimi trzema.
Meredith uniosła brew.
- Sarkazm zamiast uprzejmości? Nie takiego Matta znałam.
- Bonnie tylko chciała być miła - wyjaśniła Elena. - To nie była ładna odpowiedź.
- Dobrze, dobrze! Przepraszam. Bonnie, naprawdę przepraszam. - Zwrócił się do niej zawstydzony. - Nie powinienem był tak zareagować. Wiem, że nie miałaś nic złego na myśli. Ja... ja po prostu nie wiem już, co mówię i robię. W każdym razie, chcecie się dowiedzieć, o co mi chodzi, czy nie?
Wszyscy chcieli.
- Dobra, już mówię. Poszedłem dzisiaj rano odwiedzić Jima Bryce'a. Pamiętacie go?
- Jasne. Chodziłam z nim kiedyś. Kapitan drużyny koszykarskiej. Miły chłopak. Trochę za młody, ale... -Meredith wzruszyła ramionami.
- Jim jest w porządku. - Matt przełknął ślinę. - Po prostu. .. nie chcę plotkować czy coś...
- Mów! - Trzy dziewczyny rozkazały mu chórem. Matt się skulił.
- Dobrze, dobrze! Miałem tam być o dziesiątej, ale byłem trochę wcześniej i zastałem Caroline. Właśnie wychodziła.
Dziewczyny wstrzymały oddech. Stefano spojrzał na Matta badawczo.
- Masz na myśli, że spędziła u niego noc?
- Stefano! - zaczęła Bonnie. - Nie tak działają płotki. Nie możesz mówić tak otwarcie...
- Nie - przerwała jej Elena. - Niech Matt odpowie. Pamiętam dość z ostatnich dni, żeby się niepokoić o Caroline.
- Rzeczywiście są poważne powody - dodał Stefano. Meredith skinęła głową.
- To nie jest plotka. To jest bardzo ważna informacja.
- W porządku - ciągnął Matt. - Tak właśnie pomyślałem. Jim powiedział, że przyszła wcześniej, żeby zobaczyć się z jego młodszą siostrą. Ale Tamra ma tylko piętnaście lat. Poza tym zarumienił się strasznie, jak o tym mówił.
Bonnie, Elena, Meredith i Stefano wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Caroline zawsze była... no, wiecie... - pierwsza skomentowała Bonnie.
- Ale nigdy nie słyszałam, żeby chociaż spojrzała na Jima - odpowiedziała Meredith.
Spojrzeli na Elenę, jakby spodziewali się, że wyjaśni im wszystko.
- Nie widzę żadnego powodu, żeby odwiedzała Tamrę. - Pokręciła głową i zwróciła się do Matta. - Poza tym nie skończyłeś. Co jeszcze się stało?
- Coś więcej się stało? Pokazała swoją bieliznę? -Bonnie roześmiała się, ale natychmiast przestała, gdy zobaczyła rumieniec na twarzy Matta. - No, Matt, nam możesz wszystko powiedzieć.
Chłopak wziął głęboki oddech i zamknął oczy.
- No więc tak, kiedy Caroline wychodziła, to... to chyba postanowiła mnie poderwać.
- Co zrobiła?
- Nigdy...
- Co dokładnie zrobiła? - nalegała Elena.
- Kiedy Jim myślał, że ona już poszła, zszedł do garażu po piłkę. A wtedy Caroline nagle wróciła i powiedziała... Zresztą nieważne, co powiedziała. Chodziło o to, że woli futbol od koszykówki i czy ja zamierzam być sportowcem.
- I co ty na to? - Bonnie była wyraźnie zafascynowana.
- Nic. Tylko się na nią patrzyłem.
- I potem Jim wrócił? - podpowiedziała Meredith.
- Nie. Caroline odeszła, rzucając mi na pożegnanie spojrzenie, po którym było jasne, co miała na myśli. A potem przyszła Tami. - Twarz Matta była już purpurowa. -A potem... nie wiem, jak to powiedzieć. Może Caroline powiedziała jej coś o mnie, żeby ją do tego skłonić, bo ona...
- Matt. - Stefano odezwał się po raz pierwszy, odkąd zaczęli ten temat. Pochylił się do przodu i mówił cicho i powoli. - Nie pytamy dlatego, że chcemy posłuchać plotek. Chcemy się dowiedzieć, czy w Fell's Church dzieje się coś naprawdę złego. Więc, proszę, powiedz nam, co się stało.
Matt pokiwał głową, ale zarumienił się aż po nasadę włosów.
- Tami... objęła mnie...
Urwał, a reszta zamarła w milczącym oczekiwaniu.
- Matt, czy masz na myśli, że cię uściskała? - zapytała w końcu Meredith. - Tak po koleżeńsku? Czy... -Nie skończyła pytania, bo Matt zaczął gwałtownie kręcić głową.
- To nie był niewinny uścisk. Byliśmy sami, staliśmy w drzwiach i ona... No, nie mogłem w to uwierzyć. Ona ma tylko piętnaście lat, a zachowywała się jak dorosła kobieta. To znaczy... nie, żeby dorosła kobieta kiedykolwiek zrobiła mi coś takiego.
Na jego twarzy zakłopotanie mieszało się wyraźną ulgą, że pozbył się tego ciężaru. Spojrzał po kolei na każdego ze swoich przyjaciół.
- No i co o tym myślicie? Czy to tylko przypadek, że Caroline tam była? Czy może coś powiedziała Tami?
- To nie przypadek - odpowiedziała bez wahania Elena. - To byłoby zbyt niewiarygodne: najpierw Caroline składa ci jakieś propozycje, a potem Tami zachowuje się w ten sposób. Znam... znałam ją. To miła, grzeczna dziewczynka. A przynajmniej była taka.
- Wciąż jest - dodała Meredith. - Mówiłam wam, spotykałam się kiedyś z Jimem. To naprawdę miłe dziecko, ani trochę nie za bardzo dojrzałe jak na swój wiek. Nie sądzę, żeby normalnie mogła zrobić cokolwiek niestosownego, chyba że... - Przerwała i zapatrzyła się w przestrzeń, po czym wzruszyła ramionami, nie kończąc zdania.
Bonnie wyglądała na poważnie zatroskaną.
- Ale musimy coś z tym zrobić - powiedziała. - Co jeśli zachowa się tak wobec chłopaka, który nie jest tak uprzejmy i nieśmiały jak Matt? To się może dla niej źle skończyć.
- W tym cały problem. - Matt znowu poczerwieniał. -To znaczy, to dość skomplikowane... Gdyby to była jakaś inna dziewczyna, z którą umówiłbym się na randkę... Nie żebym chodził na randki - dodał szybko, spoglądając na Elenę.
- Ale powinieneś - odpowiedziała z naciskiem. - Matt, nie oczekuję od ciebie wierności na wieki. Nic nie ucieszyłoby mnie tak, jak widok ciebie z jakąś fajną dziewczyną. -Jakby przypadkiem, rzuciła spojrzenie w stronę Bonnie, która właśnie z wielkim zaangażowaniem gryzła nać selera.
- Stefano, tylko ty możesz nam powiedzieć, co mamy zrobić.
Stefano zmarszczył brwi.
- Nie mam pojęcia. Na razie za mało wiemy, żeby coś wnioskować.
- Więc co, będziemy czekać, co dalej zrobi Caroline? Albo Tami? - zapytała Meredith.
- Nie będziemy czekać. Musimy się dowiedzieć więcej. Powinniście mieć na nie oko, a ja spróbuję znaleźć jakieś wyjaśnienie.
- Cholera! -Elena uderzyła pięścią o ziemię. - Prawie... - Przerwała nagle, czując na sobie zdumione spojrzenia przyjaciół. Bonnie z wrażenia upuściła seler, a Matt zakrztusił się colą. Nawet Meredith i Stefano nie ukrywali zdziwienia. - Co?
Meredith pierwsza odzyskała mowę.
- Po prostu wczoraj... cóż, anioły nie klną.
- Czy tylko dlatego, że umarłam kilka razy, mam mówić „niech to kurczę kopnie” przez resztę życia? Nie ma mowy. Zamierzam być sobą, kimkolwiek jestem.
- Dobrze - zgodził się Stefano, całując ją w czubek głowy. Matt odwrócił wzrok. Elena tylko poklepała Stefano po ramieniu, ale w myślach przesłała mu głośne „kocham cię”. Wiedziała, że to usłyszy, nawet jeżeli jej nie uda się odczytać odpowiedzi. Udało jej się jednak - miała wrażenie, że wokół Stefano unosił się ciepły różany cień.
Czy to właśnie Bonnie nazywała aurą? Elena uświadomiła sobie, że przez cały dzień widziała wokół Stefano cień jasny, zimny, w kolorze zbliżonym do szmaragdu - o ile cień może być jasny. Teraz znów zieleń wracała, w miarę jak ustępował róż.
Rozejrzała się wokół, przyglądając się pozostałym przyjaciołom. Bonnie również otoczona była aurą w kilku bladych odcieniach różu. Meredith - głębokim, ciemnym fioletem. Matt - mocnym błękitem.
Przypomniało jej to, że aż do wczoraj - czy tylko do wczoraj? - widziała tak wiele rzeczy, których nikt inny nie widział. W tym coś, co ją wystraszyło.
Co to było? Wracały do niej fragmenty obrazów - drobne szczegóły, same w sobie dość straszne. To mogło być małe jak paznokieć albo rozmiarów muskularnego ramienia. Ciało pokryte czymś jakby korą. Czułki jak u owada, ale było ich bardzo wiele, były długie i poruszały się bardzo szybko. Było w tym coś odrażającego, co zawsze czuła, myśląc o owadach. Więc to był jakiś robak. Ale robak zbudowany zupełnie inaczej niż jakikolwiek, którego widziała. Przypominał bardziej pijawkę albo kałamarnicę. Miał okrągły otwór gębowy, otoczony ostrymi zębami i bardzo wiele macek, które poruszały się w powietrzu jak bicze.
To może się przyczepić do kogoś, pomyślała. Ale miała też przerażające przeczucie, że może zrobić dużo więcej.
Może stać się przezroczyste i wniknąć do wnętrza ciebie, a ty nie poczujesz nic poza ukłuciem.
I co się wtedy stanie?
Zwróciła się do Bonnie.
- Czy sądzisz, że gdybym pokazała ci, jak coś wygląda, to potrafiłabyś to ponownie rozpoznać? Nie oczami...
- To zależy, jakie coś - odpowiedziała ostrożnie Bonnie. Elena spojrzała na Stefano, który nieznacznie skinął głową.
- Więc zamknij oczy - powiedziała.
Bonnie usłuchała. Elena dotknęła palcami wskazującymi jej skroni, a kciuki położyła delikatnie na jej powiekach. Próbowała uruchomić swoje moce. Wczoraj było to takie proste, a dziś wydawało jej się, że próbuje skrzesać ogień, uderzając o siebie dwoma kamieniami.
W końcu poczuła iskrę. Bonnie odsunęła się gwałtownie i otworzyła szeroko oczy.
- Co to było? - zawołała, oddychając ciężko.
- To, co widziałam wczoraj.
- Gdzie?
- W ciele Damona - odpowiedziała Elena powoli.
- Jak to? Czy on nad tym panował? Czy... czy... -Bonnie urwała, a jej oczy stały się jeszcze większe.
Elena dokończyła za nią.
- Czy to coś panowało nad nim? Nie wiem. Ale jedno, co wiem prawie na pewno, to to, że był pod wpływem malaka, kiedy zignorował twoje wezwanie.
- Pytanie brzmi: jeżeli nie Damon, to co kontrolowało tę istotę? - Stefano podniósł się niespokojnie. - Zobaczyłem obraz, który ci pokazała Elena. To nie jest coś, co ma własny umysł. Ktoś musi to kontrolować z zewnątrz.
- Na przykład inny wampir? - zapytała cicho Meredith. Stefano wzruszył ramionami.
- Wampiry zwykle je ignorują, bo potrafią same zdobyć wszystko, czego pragną. To musiała być bardzo potężna istota, skoro udało jej się użyć malaka do opanowania wampira. Potężna i zła.
- Ci tam - powiedział Damon ze swojego miejsca na gałęzi dębu - to właśnie oni. Mój młodszy brat i jego... przyjaciele.
- Cudownie - szepnął Shinichi. Usadowił się na gałęzi z jeszcze większą gracją i nonszalancją niż Damon. Nawet w tym zakresie rywalizowali ze sobą. Damon zauważył, jak oczy Shinichiego zabłysły raz i drugi na widok Eleny i na wzmiankę o Tami.
- Nawet mi nie mów, że nie masz nic wspólnego z tymi dziewczynami - dodał Damon. - Od Caroline do Tamry i dalej, taki jest plan, co?
Shinichi pokręcił głową. Wpatrywał się w Elenę i zaczął nucić coś pod nosem. Coś o policzkach jak płatki róż i włosach jak złoto.
- Z tymi dziewczynami bym nie próbował. - Damon uśmiechnął się, chociaż wcale nie żartował. Zmrużył oczy. - To prawda, że wyglądają na mniej więcej równie mocne jak mokry papier toaletowy. Ale są dużo silniejsze, niż byś się spodziewał. Zwłaszcza jeżeli jedna z nich jest w niebezpieczeństwie.
- Mówiłem ci już, że to nie moja robota - powiedział Shinichi. Po raz pierwszy, odkąd się spotkali, wyglądał na zakłopotanego. - Ale możliwe, że znam sprawcę.
- Powiedz.
- Czy wspominałem o mojej młodszej siostrze bliźniaczce? Ma na imię Misao. - Uśmiechnął się szeroko. - To znaczy „dziewica”.
Damon natychmiast poczuł, jak rośnie jego apetyt, ale zignorował to. Było mu zbyt wygodnie, żeby myśleć teraz o polowaniu. Poza tym nie był pewien, czy można polować na kitsune - duchy lisy - do których Shinichi twierdził, że należy.
- Nie, nie wspominałeś - powiedział więc, drapiąc się po karku. Ślad po ukąszeniu zniknął, ale wciąż odczuwał swędzenie. - Musiało ci wylecieć z głowy.
- No więc ona gdzieś tu jest. Przybyła tu w tym czasie co ja, kiedy zobaczyliśmy rozbłysk mocy, jaki nastąpił przy powrocie... Eleny.
Damon był pewien, że Shinichi tylko udawał wahanie przed wypowiedzeniem imienia Eleny. Przechylił głowę, zrobił minę typu „nie myśl, że mnie oszukasz” i słuchał dalej.
- Misao lubi gry - powiedział krótko Shinichi.
- Och, tak? Szachy, warcaby, karty?
Shinichi zakaszlał teatralnie, ale Damon zdołał dostrzec czerwony błysk w jego oku. On rzeczywiście jest nadopiekuńczy wobec niej, pomyślał. Posłał mu jeden ze swoich najjaśniejszych uśmiechów.
- Kocham ją - powiedział młody człowiek z czarnymi włosami, które wyglądały, jakby ich końcówki płonęły żywym ogniem. Tym razem w jego głosie słychać było otwartą groźbę.
- Oczywiście - odpowiedział Damon ugodowym tonem. - To widać.
- Ale, cóż, jej gry zwykle kończą się zniszczeniem jakiegoś miasta. Ostatecznie. Nie od razu.
Damon wzruszył ramionami.
- Nikt nie będzie żałował tej zabitej dechami dziury. Oczywiście, najpierw ja zabiorę stąd moje dziewczyny.
- Teraz to w jego głosie pojawiło się ostrzeżenie.
- Jak sobie życzysz. - Shinichi wrócił do swojego normalnego, uległego tonu. -Jesteśmy sojusznikami i dotrzymamy umowy. Inaczej szkoda by było tracić... to wszystko.
- Znów spojrzał w stronę Eleny.
- W każdym razie nie będziemy dyskutować o tym zgrzycie z twoimi malakami. Czy też jej malakami. Jestem pewien, że unicestwiłem przynajmniej trzy sztuki, ale jeżeli zobaczę jeszcze jednego, koniec naszej umowy. Nie chcesz mieć mnie za wroga, Shinichi. Uwierz mi.
Wyglądało na to, że na Shinichim zrobiło to wrażenie. Pokiwał grzecznie głową. Ale po chwili znów patrzył na Elenę i nucił swoją piosenkę o złotych włosach i mlecznobiałych ramionach.
- I chcę spotkać się z tą twoją Misao. Dla jej dobra.
- Wiem, że ona chce spotkać się z tobą. Jest teraz zajęta swoją intrygą, ale spróbuję ją oderwać na chwilę. - Shinichi przeciągnął się leniwie.
Damon przyglądał mu się przez chwilę, po czym też się przeciągnął.
Shinichi uśmiechnął się na ten widok.
Damona zdziwił ten uśmiech. Zauważył, że za każdym razem, gdy się uśmiecha, w oczach Shinichiego pojawiają się dwa małe szkarłatne płomienie.
Ale był zdecydowanie zbyt zmęczony, by teraz o tym myśleć. Zbyt odprężony. Właściwie to czuł się senny...
- Więc będziemy szukać tych malaków u dziewczyn takich jak Tami - zapytała Bonnie.
- Właśnie takich jak Tami - przytaknęła Elena.
- I myślisz - wtrąciła Meredith - że Tami przejęła to jakoś od Caroline.
- Tak. Wiem, wiem, pytanie brzmi: skąd to się wzięło u Caroline? Tego nie wiem. Ale nie wiem też, nikt z nas nie wie, co się z nią działo, kiedy została porwana przez Klausa i Tylera Smallwooda. Nie mamy pojęcia, co robiła przez ostatni tydzień, poza tym, że nie przestała nas nienawidzić.
Matt złapał się za głowę.
- I co potem zrobimy? Czuję się za to odpowiedzialny.
- Nie. Jimmy jest odpowiedzialny, jeżeli ktokolwiek. Jeżeli on... wiecie, spędził noc z Caroline, a potem pozwolił jej opowiedzieć o tym swojej piętnastoletniej siostrze... To nie czyni go jeszcze winnym, ale na pewno mógł być bardziej subtelny - powiedział Stefano.
- I tu się mylisz - zaoponowała Meredith. - Matt, Bonnie, Elena i ja znamy Caroline od lat i wiemy, do czego ona jest zdolna. Jeżeli ktokolwiek jest odpowiedzialny za to, co się dzieje, to my. I chyba powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski. Proponujemy, żebyśmy do niej pojechali.
- Popieram. - Bonnie westchnęła smutno. - Ale nie powiem, że nie mogę się doczekać. A jeżeli w niej nie siedzi jeden z tych malaków?
- To wtedy trzeba będzie zbadać sprawę - odpowiedziała Elena. - Musimy się dowiedzieć, kto stoi za tym wszystkim. To musi być ktoś wystarczająco silny, by wpływać na Damona.
- Cudownie. - Meredith miała ponurą minę. - A biorąc pod uwagę moc, jaka zbiera się pod tym miejscem, może to być w najgorszym razie... każdy w Fell's Church.
Pięćdziesiąt metrów na zachód i dziesięć do góry Damon próbował nie usnąć.
Shinichi przeczesał dłonią włosy. Spod zmrużonych powiek uważnie przypatrywał się Damonowi.
Damon chciał być równie uważny, ale czuł się po prostu zbyt senny. Powoli powtórzył gest Shinichiego, odsuwając ze swojego czoła kilka czarnych kosmyków. Czuł, jak jego powieki stają się coraz cięższe. Shinichi wciąż się do niego uśmiechał.
- No to dobiliśmy targu - powiedział. - Misao i ja dostajemy miasto, a ty nie stajesz nam na drodze. Dostajemy prawa do linii mocy biegnących pod nami. Ty zabierasz stąd bezpiecznie swoje dziewczyny i... masz okazję do zemsty.
- Na moim świątobliwym bracie i tym... tym Mutcie.
- Matcie - poprawił go Shinichi.
- Wszystko jedno. Nie pozwolę tylko, żeby coś stało się Elenie. Albo tej małej rudej wiedźmie.
- Ach, tak, słodka Bonnie. Nie wzgardziłbym taką jak ona, albo i dwiema.
Damon ziewnął.
- Nie ma dwóch takich, gdziekolwiek byś szukał. Jej też nie pozwolę skrzywdzić.
- A co z tą wysoką, ciemnowłosą pięknością... Meredith?
Damon się obudził.
- Gdzie?
- Nie obawiaj się, nie idzie tu - uspokoił go Shinichi. - Co ma się z nią stać?
- Och. - Damon się rozluźnił. - Niech idzie swoją drogą. Byle z dala ode mnie.
Shinichi również oparł się wygodniej.
- Z twoim bratem nie będzie problemu. Więc zostaje tylko ten chłopak na dole. - Ton, jakim to powiedział, nie zapowiadał dla Matta niczego dobrego.
- Tak. Ale mój brat... - Damon już niemal zasnął, dokładnie w takiej pozycji, jaką przyjął Shinichi.
- Mówiłem ci, z nim nie będzie problemu.
- Mhm. To znaczy, dobrze.
- Więc umowa stoi?
- Mhm.
- Tak?
- Tak.
- Doskonale.
Tym razem Damon już nie odpowiedział. Spał. Śniło mu się, że anielsko złote oczy Shinichiego otworzyły się szeroko, żeby uważnie mu się przyjrzeć.
- Damon - usłyszał swoje imię, ale w jego śnie otwarcie oczu okazało się bardzo trudne. Zresztą i tak widział dobrze bez tego.
W jego śnie Shinichi pochylił się nad nim, przysuwając swoją twarz do jego tak blisko, że ich aury zmieszały się, podobnie jak zmieszałyby się ich oddechy, gdyby tylko Damon oddychał. Shinichi przyglądał mu się bardzo długo, jakby sprawdzał jego aurę, ale Damon wiedział, że dla nikogo z zewnątrz nie mogła ona być teraz zauważalna. Shinichi pozostał tak jednak przez chwilę, przyglądając się uważnie rysom jego bladej twarzy.
W końcu sięgnął ręką za jego głowę i dotknął miejsca po ukąszeniu komara.
- Dobrze ci idzie, co? - powiedział do czegoś, czego Damon nie mógł zobaczyć. Do czegoś wewnątrz niego. -Prawie udało ci się pokonać jego silną wolę, prawda?
Shinichi siedział przez chwilę w milczeniu, jakby obserwował kwitnące wiśnie, po czym zamknął oczy.
- Myślę - wyszeptał - że spróbujemy tego już niedługo. Bardzo niedługo. Ale najpierw musimy zdobyć jego zaufanie i pozbyć się jego rywala. Musi zostać taki, jak jest, wściekły, próżny, niezrównoważony. Musi ciągle myśleć o Stefano, o swojej nienawiści do Stefano, który zabrał mu jego anioła. Ja tymczasem zajmę się, czym trzeba. Potem zwrócił się do Damona.
- Sojusznicy, tak! - Zaśmiał się. - Nie, kiedy mam dostęp do twojej duszy. Czujesz, do czego mógłbym cię zmusić...
- Ale teraz - mówił znowu do czegoś wewnątrz Damona - mała uczta, żebyś urósł większy i silniejszy.
We śnie Shinichi odchylił się i ruchem ręki przywołał niewidoczne wcześniej malaki, żeby wdrapały się na drzewo. Zakradły się za głowę Damona i ukradkiem wślizgnęły do niego, pojedynczo, przez jakąś ranę, o której nie wiedział, że ją ma. Wrażenie, jakie wywoływały ich miękkie, galaretowate ciała, było niemal nie do zniesienia...
Shinichi znowu zaczął śpiewać.
We śnie Damon był wściekły. Nie z powodu tej historii z malakami. To było zbyt absurdalne. Był wściekły, bo wiedział, że Shinichi ze snu obserwuje Elenę, która pakuje resztki pikniku. Obsesyjnie śledzi każdy jej ruch, śpiewając swoją piosenkę o pięknej dziewczynie.
- Niezwykła kobieta ta twoja Elena - powiedział Shinichi. - Jeżeli przeżyje, to będzie moja na jedną noc, a może na kilka. - Delikatnie odsunął z czoła Damona kosmyk włosów. - Niewiarygodna aura, nie sądzisz? Dołożę starań, aby umarła pięknie.
Damon jednak pogrążony był w jednym z tych snów, w których nie można się ani poruszyć, ani odezwać.
Tymczasem sfora malaków nie przestawała wspinać się na drzewo i wpełzać przez kark do duszy Damona. Jeden, drugi, trzeci, dziesiąty, dwudziesty. Ciągle ich przybywało.
A Damon nie mógł się obudzić, chociaż czuł, że ze Starego Lasu nadciąga ich jeszcze więcej. Nie były ani martwe, ani żywe, nie miały płci, były tylko kapsułami mocy, która pomoże Shinichiemu kontrolować umysł Damona z daleka.
Shinichi przyglądał się błyszczącemu szeregowi swoich sług. Wciąż śpiewał.
Damonowi śniło się, że słyszy słowo „zapomnij” szeptane przez setki głosów. A kiedy próbował sobie przypomnieć, o czym ma zapomnieć, ucichły.
Obudził się na drzewie sam. Całe jego ciało przeszywał ból.
Stefano zaskoczyła pani Flowers, która czekała na nich, kiedy wrócili z pikniku. Tym bardziej że miała im do powiedzenia coś, co nie dotyczyło jej ogródka.
- Na górze jest wiadomość dla ciebie - powiedziała, kiwając głową w stronę klatki schodowej. - Przyniósł ją jakiś ciemnowłosy młodzieniec, trochę podobny do ciebie. Nic nie chciał mi powiedzieć. Zapytał tylko, gdzie zostawić wiadomość.
- Ciemnowłosy młodzieniec? Damon? - zapytała Elena.
Stefano pokręcił głową.
- Czego on może chcieć?
Zostawił Elenę z panią Flowers i pobiegł na górę. Pod drzwiami znalazł kolorową kartkę „Myślę o Tobie”, bez koperty. Stefano znał swojego brata na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że na pewno za nią nie zapłacił - a przynajmniej nie pieniędzmi. Na odwrocie znalazł słowa napisane czarnym tuszem: „Pomyślałem, że św. Stefano może tego potrzebować. Spotkajmy się dziś w nocy przy drzewie, gdzie rozbili się ludzie. Nie później niż o 4.30. Mam nowiny.
D.”
To było wszystko... poza adresem internetowym.
Stefano miał już wyrzucić kartkę, ale powstrzymała go ciekawość. Włączył komputer i wpisał adres. Przez chwilę nic się nie działo. Potem na czarnym tle pojawiły się ciemnoszare litery. Człowiek z pewnością nawet by ich nie zauważył. Wampir musiał tylko trochę wytężyć wzrok.
Znudzony tym lapis-lazuli?
Chcesz wyjechać na wakacje na Hawaje?
Masz dość żywieniowej monotonii?
Przyjdź i odwiedź Shi no Shi.
Stefano miał już zamknąć stronę, ale coś przykuło jego uwagę. Wpatrywał się przez chwilę w niepozorną małą reklamę pod napisem, aż usłyszał, że Elena weszła do pokoju. Szybko zamknął stronę, wyłączył komputer i zabrał od niej piknikowy koszyk. Nie powiedział nic o wiadomości ani o stronie internetowej. Ale w nocy myślał o tym cały czas.
- Stefano, połamiesz mi żebra! Udusisz mnie!
- Przepraszam. Po prostu muszę cię objąć.
- Cieszę się.
- Dziękuję, aniele.
W pokoju z wysokim sufitem było całkiem cicho. Przez otwarte okno do środka wpadał blask księżyca, który wydawał się skradać po niebie, jakby nie chciał nikogo obudzić.
Damon się uśmiechnął. Wypoczął dobrze w ciągu dnia i zamierzał zabawić się przez noc.
Przedostanie się przez okno okazało się nie tak łatwe, jak na to liczył. Kiedy podleciał do niego pod postacią wielkiego kruka, miał zamiar usiąść na parapecie i tam zamienić się w człowieka. Okazało się jednak, że okno jest pułapką - niewidzialna nić mocy łączyła je z jedną z osób w pokoju. Damon zatrzymał się więc na parapecie, w zamyśleniu muskając piórka. Nie odważył się wlecieć do środka.
Nagle coś wylądowało obok niego. Takiego kruka na pewno nie widział nigdy żaden ornitolog. Jego pióra były wystarczająco gładkie i w większości czarne, ale na końcach zabarwione były na szkarłatno. A jego oczy były złote i błyszczące.
Shinichi? - zapytał Damon.
A kto inny? - odpowiedział cudowny kruk, wbijając w niego wzrok. Widzę, że masz problem. Ale da się go rozwiązać. Mogę ich uśpić tak głęboko, że pułapka nie zadziała.
Nie rób tego! Jeżeli tylko dotkniesz jednego z nich, Stefano...
Stefano to tylko chłopiec, pamiętasz? Zaufaj mi. Ufasz mi przecież, prawda?
Wszystko zadziałało tak, jak demonicznie ubarwiony ptak zapowiedział. Stefano i Elena zasnęli dużo mocniej. A potem jeszcze mocniej.
Chwilę później Damon zmienił kształt i znalazł się wewnątrz pokoju. Jego brat i... i ona... na którą zawsze musiał patrzeć... spała obok Stefano, obejmując go, a jej złote włosy spływały na poduszkę.
Z trudem oderwał od niej wzrok. Na biurku stał nieco przestarzały już komputer. Podszedł do niego i włączył go bez wahania. Stefano i Elena nawet się nie poruszyli.
Pliki... aha. Pamiętnik. Jakże oryginalna nazwa. Damon otworzył plik i przejrzał zawartość.
Drogi pamiętniku,
obudziłam się dziś rano i - cud nad cudami - znów jestem sobą. Chodzę, mówię, piję, moczę łóżko (no, tego nie zrobiłam, ale na pewno bym mogła).
Wróciłam.
Cóż to była za podróż.
Umarłam, najdroższy pamiętniku, naprawdę umarłam. A potem umarłam jako wampir. I nie oczekuj, że opiszę, co się działo po tamtej stronie - naprawdę, trzeba było to widzieć.
Najważniejsze, że mnie nie było, ale wróciłam. Och, mój cierpliwy przyjacielu, który od lat przechowujesz moje sekrety... Jak się cieszę, że wróciłam.
Nie wszystko jest idealnie. Nigdy już nie będę mogła zobaczyć się z ciocią Judith ani z Margaret. Myślą, że „spoczywam w pokoju” z aniołami. Ale za to mam Stefano!
To wystarczające zadośćuczynienie za wszystko, co przeszłam. Ale nie wiem, jak odpłacić się tym, którzy dla mnie podążyli aż do bram piekła.
Jestem zmęczona i chcę spędzić noc z moim ukochanym.
Jestem bardzo szczęśliwa. Spędziliśmy przemiły dzień, śmiejąc się i całując, patrząc, jak po kolei moi przyjaciele przekonują się, że ja żyję! (I nie jestem szalona jak przez ostatnie kilka dni. Naprawdę nie wiem, dlaczego Wielkie Duchy nie mogły zrzucić mnie na ziemię w lepszym stanie. No cóż.)
Elena
Damon niecierpliwie przeglądał plik. Szukał czegoś trochę innego. O, tak, jest.
Najdroższa Eleno,
wiedziałem, że zajrzysz tu prędzej lub później. Miałem jednak nadzieję, że nie będziesz musiała. Jeżeli to czytasz, to znaczy, że Damon jest zdrajcą albo coś innego poszło strasznie źle.
Zdrajcą? To chyba przesada, pomyślał urażony Damon. Czytał jednak dalej, niecierpliwiąc się, by zrealizować swój plan.
Wychodzę do lasu, żeby z nim porozmawiać. Jeżeli nie wrócę, będziesz wiedziała, kogo o mnie pytać.
Prawda jest taka, że nie wiem, o co chodzi. Dziś po południu zostawił mi kartkę z adresem internetowym. Znajdziesz ją pod poduszką.
Do licha, pomyślał Damon. Nie będzie łatwo wyciągnąć kartki, nie budząc Eleny. Ale będzie musiał to zrobić.
Eleno, wejdź na tę stronę. Będziesz musiała pogrzebać w ustawieniach jasności, bo strona przygotowana jest tylko dla wzroku wampirów. Jest tam napisane, że istnieje miejsce zwane Shi no Shi - dosłownie Śmierć Śmierci, gdzie mogą usunąć klątwę, która wisi nade mną od pięciuset lat. Używają magii i medycyny, by zmienić wampiry w zwykłych śmiertelników, mężczyzn i kobiety, chłopców i dziewczęta.
Jeżeli naprawdę mogą to zrobić, Eleno, to będziemy mogli być razem tak długo, jak długo żyją zwyczajni ludzie. Niczego więcej nie pragnę.
Chcę życz tobą jako zwykły, oddychający, jedzący człowiek.
Ale nie przejmuj się. Porozmawiam tylko o tym z Damonem. Nie musisz mi mówić, że mam zostać. Nigdy nie zostawiłbym cię samej z tym wszystkim, co dzieje się w Fell's Church. Jest tu dla ciebie zbyt niebezpiecznie, zwłaszcza z twoją nową krwią i nową aurą.
Mam świadomość tego, że ufam Damonowi bardziej niż powinienem. Ale jednego jestem pewien: ciebie nigdy by nie skrzywdził. Kocha cię. Co może na to poradzić?
Niemniej muszę się z nim spotkać na jego warunkach, sam w określonym miejscu w lesie. Zobaczymy, co będzie.
Jak już pisałem, jeżeli czytasz ten list, to znaczy, że coś poszło drastycznie źle. Broń się, kochana. Nie bój się. Zaufaj sobie i swoim przyjaciołom. Oni mogą ci pomóc.
Ja ufam w opiekuńczość Matta, w chłodny umysł Meredith, w intuicję Bonnie. Powiedz im, żeby o tym pamiętali.
Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała tego przeczytać.
Kocham cię z całego serca i całej duszy,
Stefano
PS Na wszelki wypadek ukryłem dwadzieścia tysięcy dolarów w studolarowych banknotach pod podłogą, po drugą deską od ściany, za łóżkiem. W tej chwili stoi na niej fotel. Jeżeli go przesuniesz, zobaczysz szparę.
Damon ostrożnie wykasował list Stefano. Potem, uśmiechając się przebiegle, w milczeniu napisał nową wiadomość z nieco innym morałem. Przeczytał ją. Uśmiechnął się szeroko. Zawsze marzył o tym, żeby zostać pisarzem. Nie miał oczywiście żadnego wykształcenia w tej dziedzinie, ale czuł, że ma talent.
Etap pierwszy został zrealizowany, pomyślał, zapisując plik ze swoim listem. Po czym bezszelestnie podszedł do łóżka.
Czas na etap drugi.
Powoli, bardzo powoli, wsunął rękę pod poduszkę Eleny. Czuł na dłoni jej włosy, połyskujące w świetle księżyca. Ból, który go przeszył, był bólem serca bardziej nawet niż kłów Przesuwając rękę pod poduszką, szukał kartki. Elena mruczała coś przez sen. Nagle obróciła się w jego stronę. Damon niemal odskoczył, ale jej oczy były zamknięte. Ciemne rzęsy odcinały się na bladych policzkach.
Teraz, gdy była zwrócona twarzą do niego, można by się spodziewać, że wzrok Damona przyciągną delikatne żyły widoczne na jej mlecznobiałej szyi. Zamiast tego jednak wpatrywał się obsesyjnie w jej nieznacznie rozchylone wargi. Były... Niemal nie mógł się im oprzeć. Nawet we śnie miały kolor płatków róży, były lekko wilgotne i rozchylone w ten sposób...
Mogę to zrobić bardzo lekko. Nigdy się nie dowie. Mogę, wiem, że mogę. Dziś jestem niepokonany.
Kiedy pochylał się nad nią, jego palce dotknęły kartki.
Otrząsnął się ze swojej niemal zrealizowanej fantazji. Co mu strzeliło do głowy? Ryzykować wszystko, wszystkie swoje plany i pragnienia dla pocałunku? Będzie mnóstwo czasu na pocałunki - i na wiele innych, ważniejszych rzeczy -później.
Bardzo ostrożnie wyciągnął kartkę spod poduszki i włożył ją do kieszeni, po czym przemienił się w kruka i odleciał.
Stefano już dawno opanował sztukę budzenia się o zamierzonej godzinie. Zrobił to również teraz. Rzucił okiem na budzik na stoliku nocnym i upewnił się, że jest czwarta rano.
Nie chciał budzić Eleny.
Ubrał się bezszelestnie i wyszedł tą samą drogą co jego brat, tyle że pod postacią sokoła. Gdzieś w nim czaiło się podejrzenie, że Damon jest manipulowany przez kogoś, kto używa malaków, aby uczynić z niego swoją marionetkę. Czuł, że ma obowiązek powstrzymać go, kimkolwiek był.
Wiadomość, którą zostawił Damon, polecała mu udać się pod drzewo, przy którym rozbili się ludzie. Damon widocznie chciał wrócić w to miejsce, żeby wyśledzić istotę kontrolującą malaki.
Stefano leciał jak na sokoła przystało, szybując wysoko i pikując od czasu do czasu. Raz o mało nie przyprawił niewinnej myszy o zawał serca, gdy przeleciał kilka centymetrów nad jej głową.
W końcu, gdy zobaczył wyraźne ślady wypadku, jeszcze w powietrzu przemienił się z potężnego ptaka w młodego człowieka z ciemnymi włosami, bladą twarzą i intensywnie zielonymi oczami.
Opadł na ziemię lekko jak płatek śniegu. Rozejrzał się na wszystkie strony, wytężając wampirze zmysły, by zbadać teren. Nie wyczuwał żadnej pułapki, żadnej niechęci, tylko niezatarte ślady okrutnej walki, która została tu stoczona. Wciąż w postaci ludzkiej wspiął się na jedno z drzew, wyczuwając, że to na tym siedział wtedy Damon.
Nie poczuł dreszczu, wspinając się na dąb, z którego jego brat w spokoju przyglądał się śmiertelnym zmaganiom. Stefano miał na to zbyt wiele krwi Eleny w żyłach. Zauważył jednak, że w tej części lasu panuje dziwny chłód, jakby coś rozmyślnie zaniżało temperaturę. Ale dlaczego? I co to było? I tak będzie musiało prędzej czy później się z nim skonfrontować, jeżeli chce pozostać w Fell's Church, więc na co czeka?
Wyczuł obecność Damona w pobliżu długo przed tym, kiedy zauważyłyby to jego zmysły sprzed przemiany Eleny. Wzdrygnął się instynktownie. Oparł się plecami o gałąź i rozejrzał. Wiedział, że Damon pędzi w jego stronę, coraz szybciej i szybciej, coraz silniejszy, i że powinien stać już tam przed nim, ale wciąż go nie ma.
Zmarszczył brwi.
- Zawsze warto spojrzeć w górę, braciszku - doradził uprzejmy głos dochodzący z góry. Damon zeskoczył ze swojej gałęzi i wylądował obok Stefano.
Stefano milczał przez chwilę, przyglądając mu się tylko.
- Widzę, że jesteś w dobrym humorze - powiedział w końcu.
- Miałem wyjątkowo udany dzień. Mam je wymienić? Ta dziewczyna z kiosku z kartkami... Elizabeth i moja droga przyjaciółka Damaris, której mąż pracuje w Bronston, i młoda Teresa, wolontariuszka w bibliotece, i...
Stefano westchnął.
- Czasem mam wrażenie, że pamiętasz imię każdej dziewczyny, której krew wypiłeś, ale regularnie zapominasz moje.
- Bzdura... braciszku. Teraz, skoro Elena bez wątpienia wyjaśniła ci, co się stało, gdy próbowałem uratować tę twoją malutką wiedźmę, Bonnie, chyba należą mi się przeprosiny.
- A skoro ty wysłałeś mi wiadomość, którą można odczytywać jedynie jako prowokację, mnie chyba należy się wyjaśnienie.
- Najpierw przeprosiny - upierał się Damon. A potem dodał cierpiętniczym tonem. - Wiem, że musisz żałować obietnicy złożonej umierającej Elenie, że będziesz zawsze się o mnie troszczył. Ale chyba nie pomyślałeś nigdy o tym, że ja musiałem przysiąc to samo, a ja nie jestem z tych, którzy lubią troszczyć się o innych. Teraz, skoro ona znowu żyje, może powinniśmy o tym zapomnieć.
Stefano westchnął ponownie.
- W porządku, już dobrze. Przepraszam. Myliłem się. Nie powinienem był cię wyrzucić. Czy to wystarczy?
- Nie jestem pewien, czy przeprosiny były szczerze. Spróbuj jeszcze raz, z uczuciem...
- Damon, na Boga, co to była za strona internetowa?
- Och. Spodobało mi się to. Bardzo sprytne: ustawić takie kolory, żeby tylko wampiry, wiedźmy i tym podobne mogły to odczytać, podczas gdy ludzie zobaczą tylko pusty ekran.
- Ale jak się o tym dowiedziałeś?
- Zaraz ci powiem. Ale tylko pomyśl o tym, braciszku. Ty i Elena podczas cudownego miesiąca miodowego, po prostu dwoje ludzi w ludzkim świecie. Im wcześniej się tam udasz, tym szybciej się z tym ludzkim światem pożegnasz, skądinąd.
- Wciąż nie powiedziałeś, jak trafiłeś na tę stronę.
- W porządku, przyznaję, era technologii w końcu dosięgła i mnie. Mam własną stronę. I pewien życzliwy młody człowiek skontaktował się ze mną, żeby sprawdzić, czy to, co na niej wypisałem, jest szczere, czy może po prostu jestem sfrustrowanym idealistą. Pomyślałem, że to ostatnie wyrażenie pasuje do ciebie.
- Ty? Stronę internetową? Nie wierzę. Damon zignorował to.
- Przekazałem ci tę wiadomość, bo sam już wcześniej słyszałem o tym miejscu, Shi no Shi.
- Śmierć Śmierci.
- Tak się to tłumaczy. - Damon posłał mu uśmiech tak promienny, że Stefano musiał w końcu odwrócić wzrok, nie mogąc tego znieść.
- Skądinąd - kontynuował Damon - zaprosiłem tego chłopaka, żeby sam ci to wytłumaczył.
- Co zrobiłeś?
- Powinien tu być dokładnie o czwartej czterdzieści cztery. Nie ja wybrałem tę godzinę, ale dla niego to ma duże znaczenie.
Nagłe, z niewielkim szumem, ale bez żadnego poruszenia mocy, które Stefano potrafiłby zauważyć, coś wylądowało na gałęzi nad nim, a potem zeskoczyło na ich wysokość, przybierając ludzką postać.
Był to rzeczywiście młody człowiek z ogniście czerwonymi końcówkami czarnych włosów i szczerym wyrazem złotych oczu. Stefano odwrócił się w jego stronę, gotowy do walki. Chłopak podniósł ręce w obronnym geście.
- Kim ty jesteś, do diabła?
- Jestem piekielnym Shinichi - odpowiedział beztrosko. - Ale, jak już mówiłem twojemu bratu, większość ludzi nazywa mnie po prostu Shinichi. Ty rób, jak wolisz.
- I wiesz wszystko o Shi no Shi.
- Nikt nie wie wszystkiego. To miejsce oraz organizacja. Ja mam do nich słabość, bo, cóż, lubię pomagać ludziom - wyznał nieśmiało Shinichi.
- A teraz chcesz pomóc mnie.
- Jeżeli naprawdę chcesz zostać człowiekiem... znam pewien sposób.
- Może was zostawię, żebyście o tym porozmawiali. Trochę ciasno się zrobiło na tej gałęzi.
Stefano rzucił mu surowe spojrzenie.
- Jeżeli choćby przyszło ci do głowy zajrzenie do pensjonatu...
- Braciszku, zlituj się. Damaris na mnie czeka. Damon zmienił się w kruka, zanim Stefano zdążył zażądać od niego przysięgi.
Elena obróciła się w łóżku, sięgając ręką, by objąć Stefano. Trafiła jednak na puste miejsce. Otworzyła oczy.
- Stefano?
Kochany. Byli tak mocno związani, że mogliby być jedną osobą. Zawsze wiedział, kiedy Elena się obudzi. Pewnie zszedł na dół po śniadanie - pani Flowers miała je już zawsze gotowe, gdy się zjawiał (kolejny dowód na to, że była dobrą czarownicą).
- Eleno - powiedziała do siebie, sprawdzając, jak brzmi jej stary - nowy głos. - Eleno Gilbert, dziewczyno, zjadłaś już za dużo śniadań w łóżku - poklepała się po brzuchu. Tak, zdecydowanie przydałoby jej się trochę ruchu.
- Dobra - kontynuowała monolog. - Może najpierw się podnieś. A potem trochę się porozciągaj. -Jak tylko Stefano wróci, pomyślała, możesz przerwać.
Ale Stefano nie wracał, chociaż po półgodzinnych ćwiczeniach położyła się z powrotem do łóżka. Nie słyszała go też na schodach.
Gdzie on jest?
Elena wyjrzała przez okno i zobaczyła na dole panią Flowers.
Jej serce zaczęło bić szybciej podczas ćwiczeń i teraz wyraźnie nie zamierzało zwolnić. Próba nawiązania rozmowy z panią Flowers, krzycząc przez okno, była z góry skazana na porażkę, ale postanowiła ją jednak podjąć.
- Pani Flowers?
O dziwo, starsza pani przerwała wieszanie prania i spojrzała w górę.
- Tak, Eleno?
- Gdzie jest Stefano?
Wiatr uniósł jedno z prześcieradeł tak, że zasłoniło panią Flowers. Gdy opadło z powrotem, już jej nie było. Kosz z praniem stał jednak na miejscu.
- Proszę nie odchodzić! - zawołała Elena. Ubrała się szybko i zbiegła po schodach do ogródka.
- Pani Flowers!
- Tak, Eleno?
- Czy widziała pani Stefano?
- Nie dzisiaj.
- Nie?
- Wstałam o świcie, jak zawsze. Nie było już jego samochodu. Od tamtej pory nie wrócił.
Serce Eleny biło rekordy liczby uderzeń na minutę. Zawsze bała się, że coś takiego w końcu nastąpi. Wzięła głęboki oddech i sprintem wbiegła z powrotem na górę.
Wiadomość...
Nie opuściłby jej bez słowa. Na poduszce Stefano nic nie leżało. Wsunęła dłoń pod swoją poduszkę, a potem pod jego. Bała się je podnieść, bo tak bardzo chciała, żeby się okazało, że leży tam jednak zostawiona przez niego kartka.
W końcu, gdy było już jasne, że pod poduszkami znajduje się tylko prześcieradło, podniosła je i przez chwilę wpatrywała się w puste łóżko. Potem odsunęła je od ściany, by sprawdzić, czy coś nie spadło.
Czuła, że jeżeli tylko będzie szukać wytrwale, w końcu coś znajdzie. Ściągnęła pościel z łóżka i przyjrzała jej się dokładnie.
Pomyślała, że to dobry znak- skoro nie ma wiadomości, to Stefano nie odszedł. Starała się, bardzo się starała nie widzieć, że jego część szafy jest pusta.
Zabrał wszystkie ubrania.
I wszystkie buty.
Nie żeby miał ich tak wiele. Ale wszystko, czego potrzebował, zniknęło. I on zniknął.
Dlaczego? Dokąd odszedł? Jak mógł?
Nawet jeżeli odszedł tylko po to, żeby znaleźć dla nich nowe miejsce do zamieszkania, jak mógł? Gdy wróci, dostanie burę swojego życia...
...o ile wróci.
Przerażona, czując, że łzy mimowolnie spływają po jej policzkach, miała już zadzwonić do Meredith i Bonnie, kiedy przypomniała sobie o ostatnim miejscu, którego nie sprawdziła.
Pamiętnik.
Przez pierwsze dni po jej powrocie z zaświatów Stefano wcześnie kładł Elenę do łóżka, upewniał się, że jest jej ciepło, po czym pozwalał jej pracować z nim na komputerze, pisząc pamiętnik z jej myślami o wydarzeniach ostatniego dnia i jego własnymi komentarzami.
W rozpaczliwym pośpiechu otworzyła teraz plik i przewinęła tekst do końca.
Znalazła wiadomość.
Najdroższa Eleno,
wiedziałem, że zajrzysz tu prędzej łub później. Mam nadzieję, że nastąpiło to prędzej.
Kochana, wierzę, że potrafisz teraz sama o siebie zadbać. Nigdy nie widziałem silniejszej albo bardziej niezależnej dziewczyny.
A to znaczy, że już czas. Czas, abym odszedł. Nie mogę zostać dłużej, jeżeli nie chcę przemienić cię w wampira. Oboje wiemy, że nie możemy do tego dopuścić.
Proszę, wybacz mi. Proszę, zapomnij o mnie. Och, miłości moja, nie chcę odchodzić, ale muszę.
Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, Damon dał słowo, że będzie cię chronił. Nigdy by cię nie skrzywdził. Cokolwiek złego dzieje się w Fell's Church, przy nim będziesz na pewno bezpieczna.
Moja kochana, mój aniele, zawsze będę cię kochał...
Stefano
PS Żeby pomóc ci w nowym - starym życiu, zostawiłem pieniądze dla pani Flowers na opłacenie pokoju przez następny rok. Ponadto schowałem dwadzieścia tysięcy dolarów w studolarowych banknotach pod podłogą, pod drugą deską od ściany, za łóżkiem. Użyj ich, by zbudować sobie nową przyszłość, z kimkolwiek zechcesz.
Pamiętaj, jeżeli czegokolwiek będziesz potrzebować, Damon ci pomoże. Możesz mu zaufać, jeżeli będziesz potrzebowała rady. Och, najsłodsza moja, jak mam odejść? Nawet jeżeli to dla twojego dobra...
Elena skończyła czytać list.
Siedziała w bezruchu.
Po długim poszukiwaniu znalazła odpowiedź.
Nie wiedziała teraz, co ma zrobić. Chciała krzyczeć.
Jeżeli potrzebujesz pomocy, zwróć się do Damona... Możesz mu zaufać... Ten list nie mógłby bardziej schlebiać Damonowi, nawet gdyby sam go napisał.
Stefano odszedł. Jego ubrania zniknęły. Jego buty też.
Zostawił ją.
Zacznij nowe życie...
W takim stanie zastały ją Meredith i Bonnie, zaniepokojone tym, że przez ponad godzinę nie odbierała telefonu. Nie mogły też dodzwonić się do Stefano - po raz pierwszy, odkąd pojawił się na ich prośbę, by zabić potwora. Ale ten potwór już nie żył, a Elena...
Elena siedziała przed szafą Stefano.
- Zabrał nawet buty - powiedziała głosem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu. - Zabrał wszystko. Ale zapłacił za pokój za następny rok. A wczoraj kupił mi nowego jaguara.
- Eleno...
- Nie widzicie? - zawołała. - To jest moje przebudzenie. Bonnie przewidziała, że będzie niespodziewane i gwałtowne i że będę potrzebowała, żebyście były przy mnie. A co z Mattem?
- Nie był wymieniony w proroctwie - odpowiedziała ponuro Bonnie.
- Ale chyba będziemy potrzebowały jego pomocy - dodała Meredith.
- Kiedy Stefano i ja byliśmy razem, zaraz na początku, zanim zostałam wampirem, zawsze wiedziałam - szeptała Elena - że przyjdzie dzień, kiedy będzie próbował mnie opuścić dla mojego dobra. - Nagle uderzyła pięścią o podłogę, tak mocno, że mogła zrobić sobie krzywdę. -Wiedziałam to, ale miałam nadzieję, że będę miała szansę przekonać go, żeby tego nie robił. On jest taki szlachetny, taki skłonny do poświęceń... Odszedł...
- Tobie naprawdę jest wszystko jedno - powiedziała cicho Meredith, przyglądając się jej - czy zostaniesz człowiekiem, czy staniesz się wampirem.
- Masz rację, wszystko mi jedno! Dopóki jestem z nim, wszystko mi jedno. Kiedy byłam na pół duchem, wiedziałam, że nic mnie nie przemieni. Teraz jestem człowiekiem i jestem podatna na przemianę jak każdy inny człowiek. Ale to nie ma znaczenia.
- Może to jest przebudzenie - szepnęła Meredith.
- Och, może to, że nie przyniósł rano śniadania jest przebudzeniem! - zawołała wzburzona Bonnie. Wpatrywała się w płomień od ponad trzydziestu minut, próbując nawiązać kontakt ze Stefano. - Nie chce albo nie może. - Dopiero gdy to powiedziała, zauważyła, że Meredith gwałtownie kręci głową.
- Jak to „nie może”? - zawołała Elena, podnosząc się z podłogi.
- Nie wiem! Eleno, ranisz mnie!
- Czy coś mu grozi? Bonnie, pomyśl! Czy spotyka go krzywda z mojego powodu?
Bonnie rzuciła okiem na Meredith, która każdym centymetrem swojego ciała nadawała jednoznaczny komunikat: „nie”. Potem spojrzała na Elenę, która domagała się prawdy Zamknęła oczy.
- Nie jestem pewna.
Otworzyła oczy powoli, spodziewając się, że Elena wybuchnie. Ale ona nie zrobiła nic takiego. Po prostu zacisnęła mocno wargi.
- Dawno temu przysięgłam, że będzie mój, choćby miało to zabić nas oboje - powiedziała po chwili. - Jeżeli wydaje mu się, że może po prostu mnie zostawić, dla mojego dobra czy z jakiegokolwiek innego powodu, to się myli. Pójdę najpierw do Damona, skoro Stefano tak bardzo na tym zależy. A potem będę go szukać. Znajdę jakiś trop. Zostawił mi dwadzieścia tysięcy dolarów. Wykorzystam je, by go odnaleźć. Jeżeli samochód się zepsuje, będę szła piechotą. Jeżeli nie będę mogła już iść, będę się czołgać. Ale znajdę go.
- Nie pójdziesz sama - zapewniła ją Meredith. -Jesteśmy z tobą, Eleno.
- A on, jeżeli zrobił to z własnej woli, pożałuje jak nigdy w życiu.
- Jak sobie tylko życzysz. Ale najpierw go znajdźmy.
- Wszystkie za jedną i jedna za wszystkie! - zawołała Bonnie. - Ściągniemy go z powrotem i damy mu nauczkę...
albo nie - dorzuciła szybko, widząc, że Meredith znów kręci głową. - Eleno, nie! Nie płacz! Elena zaniosła się szlochem.
- Więc Damon powiedział, że zajmie się Eleną, i to on przypuszczalnie ostatni widział Stefano dziś rano. - powiedział Matt, kiedy dziewczyny sprowadziły go do pensjonatu i wyjaśniły mu sytuację.
- Tak - odpowiedziała Elena zdecydowanym tonem. -Ale, Matt, mylisz się, jeżeli myślisz, że Damon zrobiłby cokolwiek, żeby go zabrać ode mnie. Damon nie jest taki, jak wszyscy myślicie. On naprawdę próbował uratować Bonnie tamtej nocy. I naprawdę poczuł się zraniony, gdy zamiast wdzięczności zobaczył waszą nienawiść.
- Co dowodzi, że miał motyw - zauważyła Meredith.
- Nie, to dowodzi, że ma serce, że potrafi się troszczyć o ludzi - zaprotestowała Elena. - Nigdy nie skrzywdziłby Stefano. Z mojego powodu. Wie, jakbym się czuła.
- Więc czemu mi nie odpowiada? - zapytała Bonnie.
- Może dlatego, że ostatnim razem, gdy nas widział, wyglądaliśmy, jakbyśmy chcieli go rozszarpać - odparła zawsze sprawiedliwa Meredith.
- Powiedz mu, że go przepraszam - zaproponowała Elena. - Powiedz, że chcę z nim porozmawiać.
- Czuję się jak satelita komunikacyjny - poskarżyła się Bonnie, ale oczywiście wkładała w swoje zadanie całe serce i całą energię. Wyglądała już na wykończoną.
W końcu Elena musiała przyznać, że to na nic się zda.
- Może się opamięta i sam cię wezwie - spróbowała Bonnie. - Może jutro.
- Zostaniemy z tobą dziś w nocy - oznajmiła Meredith. - Bonnie, dzwoniłam do twojej siostry i powiedziałam, że będziesz u mnie. Zadzwonię teraz do taty i powiem, że jestem u ciebie. Matt, ty nie jesteś zaproszony...
- Dzięki - odpowiedział kwaśno Matt. - Czy mam wrócić do domu piechotą?
- Nie, możesz wziąć mój samochód - zaoferowała Elena. - Ale przywieź go z powrotem wcześnie rano. Nie chcę, żeby ludzie zaczęli zadawać pytania.
Wieczorem trzy dziewczyny przygotowały się do snu. Pani Flowers dostarczyła im dodatkowych koców i prześcieradeł (nic dziwnego, że zrobiła dziś rano takie duże pranie - musiała się spodziewać dziewczyn, pomyślała Elena). Odsunęły meble pod ścianę i rozłożyły na podłodze śpiwory. Leżały z głowami zwróconymi do środka, jak szprychy w kole.
Więc to jest przebudzenie.
Uświadomienie sobie, że jednak mogę znów być sama. Och, jak jestem wdzięczna, że mam Bonnie i Meredith. Bardziej, niż da się to wyrazić.
Z przyzwyczajenia podeszła do komputera, żeby wprowadzić kolejny wpis do pamiętnika. Ale po kilku pierwszy słowach znów zaczęła płakać. W duchu ucieszyła się, gdy Meredith niemal siłą odciągnęła ją od komputera i kazała wypić gorące mleko z wanilią, cynamonem i gałką muszkatołową. A potem Bonnie położyła ją do łóżka i trzymała za rękę, aż usnęła.
Matt został z nimi parę godzin. Kiedy wracał, słońce już zachodziło. Ścigam się z ciemnością, pomyślał nagle. Nie pozwalał sobie, by rozpraszał go zapach nowości we wnętrzu jaguara. Nie mógł jednak powstrzymać się od rozważania tego, co się stało. Nie powiedział nic dziewczynom, ale miał wrażenie, że coś było nie tak z pożegnalną wiadomością Stefano. Musiał tylko upewnić się, że tego wrażenia nie wywołuje jego urażona duma.
Dlaczego Stefano w ogóle o nich nie wspomniał? O przyjaciołach Eleny, którzy byli przy niej zawsze i są także teraz. Można by się spodziewać, że przynajmniej wspomni o dziewczynach, nawet jeżeli pogrążony w bólu zapomniał o Matcie.
Czy to wszystko? Było w tym liście coś jeszcze niepokojącego, ale Matt nie mógł tego sprecyzować. Wszystko, co przyszło mu do głowy, to wspomnienie zeszłego roku w szkole i... tak, pani Hilden, nauczycielki angielskiego.
Nawet rozmyślając o tym wszystkim, uważnie przyglądał się drodze. Nie dało się dojechać z pensjonatu do centrum Fell's Church, omijając Stary Las. Miał się więc na baczności.
Mijając zakręt, zobaczył przewrócone drzewo. Zdążył zahamować z piskiem, zatrzymując samochód w poprzek drogi.
Musiał się teraz zastanowić.
Jego pierwszą instynktowną reakcją było: wezwać Stefano. On mógłby po prostu podnieść to drzewo z drogi. Ale szybko przypomniał sobie, że to nie wchodzi w grę. Zadzwonić do dziewczyn?
Nie mógł się do tego zmusić. Nie chodziło tylko o męską dumę, ale też o empiryczną rzeczywistość, w której przed nim leżało wielkie, stare drzewo. Gdyby nawet próbowali we czwórkę, i tak by go nie ruszyli.
Przewróciło się dokładnie w poprzek drogi, jakby umyślnie chciało odciąć pensjonat od miasta.
Ostrożnie opuścił szybę po stronie kierowcy Wytężył wzrok, próbując dojrzeć korzenie drzewa. Albo jakikolwiek ruch, prawdę mówiąc. Ale nic nie zobaczył.
Nie dostrzegł korzeni, ale drzewo wyglądało na zdecydowanie zbyt zdrowe, żeby tak po prostu przewrócić się w słoneczne letnie popołudnie. Nie było wiatru, deszczu, błyskawic ani nawet bobrów. Ani drwali.
Rów po prawej stronie drogi wyglądał jednak na całkiem płytki, a korona drzewa nie sięgnęła do niego. Może dałoby się...
Coś się poruszyło.
Nie w lesie, ale na drzewie przed nim. Coś poruszyło jego gałęziami i nie był to wiatr.
Kiedy to zobaczył, wciąż nie mógł uwierzyć. To był pierwszy problem. Drugi był taki, że siedział w nowym jaguarze Eleny, a nie w swoim gruchocie. W panice próbując zamknąć okno, nie potrafiąc oderwać wzroku od tego czegoś, co właśnie zeskoczyło z drzewa, nie mógł znaleźć odpowiedniego przycisku.
Najważniejszy problem był jednak taki, że to coś było piekielnie szybkie. Dosłownie.
Zanim Matt się zorientował, próbowało już wskoczyć do środka.
Nie wiedział, co Elena pokazała Bonnie na pikniku. Ale jeżeli to, co widział, nie było malakiem, to co to było? Mieszkał niedaleko lasu przez całe życie i nigdy nie widział owada choć trochę podobnego do tego.
Bo to był owad. Jego skóra przypominała korę drzewa, ale to był tylko kamuflaż. Kiedy odbiło się od okna, usłyszał charakterystyczny szczęk chitynowego pancerza. Stworzenie było długie jak jego ramię i wydawało się latać dzięki okrężnemu ruchowi licznych macek - co nie powinno być możliwe.
Jeszcze raz spróbowało dostać się do środka, zanim Matt zdążył podnieść szybę do końca. Tym razem wcisnęło głowę oraz część macek i zaklinowało się.
Było zbudowane raczej jak pijawka albo kałamarnica niż owad. Długie, smukłe macki wyglądały trochę jak pnącza winorośli, ale były grubsze od kciuka i zakończone dużymi ssawkami, w których znajdowało się coś ostrego. Zęby.
Jedna macka owinęła się wokół szyi Matta. Poczuł jednocześnie, jak traci oddech i jak małe zęby wgryzają się w jego kark.
Macka owinęła się trzy lub cztery razy i zaczęła zaciskać na jego szyi. Musiał chwycić ją i szarpnąć jedną ręką, drugą usiłował wypchnąć stworzenie z samochodu. Okazało się, że owad ma otwór gębowy, choć nie ma oczu. Jak cała bestia, otwór był okrągły. Otaczały go zęby. Głęboko w środku, co Matt zauważył, gdy paszcza stworzenia zaczęła zamykać się na jego ręce, znajdowała się para szczypców tak duża, by odciąć palec.
Boże, nie. Zacisnął pięść i spróbował wyrwać rękę.
Nagle podniesiony poziom adrenaliny dał mu dość siły, by oderwać mackę owiniętą wokół jego szyi. Ale wciąż nie udało mu się uwolnić ręki, która już po łokieć zniknęła w paszczy malaka, czy cokolwiek to było. Dłonią uderzył w jego korpus.
Musiał jakoś wyciągnąć rękę. Chwycił za brzeg otworu gębowego i pociągnął. Udało mu się tylko oderwać kawałek pancerza. Tymczasem owad próbował wcisnąć do wnętrza samochodu więcej macek, uderzając nimi o szybę. W którymś momencie wpadnie na to, że wystarczy, że przyciśnie je do ciała i będzie mógł cały wślizgnąć się do środka.
Coś ostrego zahaczyło o pięść Matta. Szczypce! Prawie całe jego ramię było już w paszczy stwora. Mimo że interesowało go tylko to, jak się uwolnić, pojawiła się w jego głowie myśl: gdzie to coś ma żołądek?
Jeżeli natychmiast czegoś nie zrobi, straci rękę.
Udało mu się odpiąć pas. Gwałtownie rzucił się w prawo, na miejsce pasażera. Czuł, jak zęby wbijają się w jego ramię. Widział krwawe ślady, które zostawiały. Ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze było wyciągnąć rękę.
W końcu drugą dłonią sięgnął do przycisku zamykającego okno. Wcisnął go i wyszarpnął pięść z paszczy owada. Szyba podniosła się do końca.
Matt spodziewał się chrzęstu chityny i czarnej krwi cieknącej po szybie, być może przeżerającej samochód jak kwas.
Zamiast tego robak rozpłynął się w powietrzu. Po prostu... stał się przezroczysty, a potem rozsypał się na tysiące jasnych drobin, które natychmiast zniknęły.
Matt miał długie krwawe bruzdy na ramieniu, rany od ssawek na szyi i kilka bolesnych zadrapań na drugiej dłoni. Ale nie tracił czasu na liczenie obrażeń. Musiał uciekać jak najszybciej. Coś znów poruszyło gałęziami i nie chciał sprawdzać, czy tym razem to tylko wiatr.
Była tylko jedna droga. Rów.
Uruchomił silnik i wcisnął gaz. Miał nadzieję, że rów nie jest za głęboki i że jaguar nie zahaczy kołami o drzewo.
Samochód nagle przechylił się do przodu. Matt aż przygryzł wargę. Potem usłyszał trzask gałęzi. Na chwilę samochód stanął w miejscu, ale chłopak nie zdejmował nogi z gazu. Po sekundzie ruszył, ślizgając się jednak na liściach. Mattowi udało się odzyskać kontrolę i wyprowadzić auto na drogę tuż przed tym, jak rów stał się znacznie głębszy.
Oddychał szybko i płytko. Pędził krętą drogą z zawrotną prędkością, ledwie przytomny. W końcu zobaczył przed sobą czerwone światło, jaśniejące w zapadającym mroku jak obietnica zbawienia.
Skrzyżowanie z Mallory. Zmusił się do wciśnięcia hamulca. Znów zapiszczały opony. Nie czekając na zmianę światła, skręcił ostro w prawo i wyjechał z lasu. Będzie musiał objechać kilkanaście osiedli, żeby dotrzeć do swojego domu tą drogą, ale przynajmniej będzie już z dala od śmiercionośnych drzew i zamieszkujących je istot.
Matt poczuł w końcu ból w ramieniu. Kiedy dotarł do swojego domu, był już na skraju omdlenia. Zatrzymał się pod latarnią, ale po chwili namysłu odjechał w część ulicy nieoświetloną latarniami. Nie chciał, żeby ktokolwiek go teraz widział.
Czy powinien już teraz zadzwonić do dziewczyn? Ostrzec je, żeby nie wychodziły z domu? Ze w lesie nie jest bezpiecznie? Ale to już wiedziały. Meredith nigdy nie pozwoliłaby Elenie zbliżyć się do Starego Lasu, nie odkąd Elena jest człowiekiem. A Bonnie nie zniosłaby nawet myśli o zapuszczaniu się w tak ciemne miejsce. Tym bardziej że Elena pokazała jej te stworzenia, które się tam czają.
Malaki. Nieprzyjemna nazwa odrażającej istoty.
To, co było teraz najważniejsze, to powiadomić odpowiednie służby o przewróconym drzewie, żeby jak najszybciej je usunięto. Ale nie w nocy. Nikt raczej nie będzie już tamtędy jechał do rana, a wysłanie tam kogokolwiek byłoby przypuszczalnie równoznaczne z wyrokiem śmierci. Zaraz z rana zadzwoni na policję. Wtedy odpowiednie służby zajmą się drzewem.
Było ciemno i dużo później, niż myślał. Chyba jednak powinien zadzwonić do dziewczyn. Gdyby tylko mógł spokojnie się zastanowić. Rany piekły. Trudno było mu się skupić. Może powinien chwilę odpocząć...
Oparł czoło o kierownicę. Ciemność zamknęła się wokół niego.