PRINCESS MAHA mozolnie wspinała się w górę Nilu, pod prąd – nadspodziewanie bystry, jak na ogrom i potęgę rzeki. Młodzi stali w dziobowej części pokładu spacerowego, wysoko nad lustrem wody zmarszczonej drobną falą. Byli sami.
Agata czuła lekkie drżenie stalowej konstrukcji pod stopami i w dłoniach, którymi od-ruchowo trzymała się relingu, chociaż statek płynął spokojnie, bez kołysania. Na bez-księżycowym niebie nieprawdopodobnie wielkie gwiazdy świeciły jasno; nie mrugały i nie migotały. W rozproszonym świetle można było dostrzec sylwetki palm porastających brzegi rzeki nie kończącym się szpalerem. Młoda kobieta spojrzała na swego towarzysza, który pogrążony w zadumie patrzył przed siebie.
Grosik za twoje myśli! — odezwała się do niego cicho.
Piotr wolno zwrócił twarz w jej stronę i uśmiechnął się miękko. Zerknęła ponownie w jego stronę, kiedy przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.
Nie wiem... Jest ich tyle... Nieustająco myślę o tobie. O tym, jak mi z tobą dobrze. To już jest bardziej świadomość niż aktywne myślenie.
Stałam się więc już tłem dla innych myśli? Nie, Piotr! To nie jest wyrzut. Jest w tym coś z błogiego spokoju. Czy w każdej chwili myśli się o swoim sercu, o każdym jego uderzeniu? Ja też noszę ciebie w sobie. Jak serce!
Nie sposób piękniej tego ująć! Spokój o to, co najważniejsze, pozwala myślom pląsać po innych sprawach. Te ogromne gwiazdy przypomniały mi, że podobnie mocno i jasno świeci słońce – tu, bliżej równika. Woda i słońce! Czy to nie jest niewyczerpalne źródło czystej ekologicznie energii? Gdyby tak zaprząc słońce do rozkładania wody na tlen i wodór, a wodór rozprowadzać po świecie jak teraz gaz ziemny i ropę!...
Dla wielu biednych krajów w pasie między zwrotnikami byłaby to wielka szansa rozwojowa! Piotr! To wydaje się takie proste! Takie genialnie proste! Dlaczego nic się w tym kierunku nie dzieje?!
Może są problemy techniczne, o których nie wiemy. Niewątpliwie decydującą rolę odgrywają względy ekonomiczne. Pewnie pomysł taki blokowaliby zgodnie producenci węgla, ropy, gazu ziemnego i elektrowni atomowych. A poza tym ludzie, nie wiem dlaczego, niesłychanie skrupulatnie przypatrują się finansowej opłacalności przedsięwzięć technicznych, które mają służyć im samym, a równocześnie marnotrawią ogromną część środków na rzeczy tak bezsensowne, kosztowne i wyniszczające jak zbrojenia!
Może jednak nie są tak pozbawieni skrupułów, jak nam się wydaje? W końcu wybudowali kanał Sueski i przegrodzili Nil gigantyczną tamą!
... A ta zatrzymuje muł, który wcześniej spływał z wodą rzeczną i użyźniał pola tą wodą nawadniane! Rolnictwo wzdłuż Nilu marnieje podobno!
Umilkli. Dotknęli spraw wykraczających tak poza ich wiedzę, jak i zdolność pojmowania według kryteriów zwykłego zdrowego rozsądku.
Piotr patrzył z boku na twarz dziewczyny. Z przymrużonymi oczami poddawała się pieszczotom ciepłego powietrza wplątującego się powiewami się w jej długie, proste, wyzwolone teraz z gumowej pętli i puszczone luzem włosy. Położył rękę na jej ramieniu i przesunął ją w dół po plecach. Przez cienką tkaninę sukni czuł ciepło skóry.
Nie narzucał Agacie nigdy swojego gustu w sprawie strojów, wiedziała jednak, że przez naturalny jedwab lubi ją dotykać prawie tak bardzo jak zupełnie obnażoną. Dla-tego jedwabne ubiory należały do nielicznych luksusów, na które sobie pozwalała i zakładała je zawsze – bez względu na nakazy aktualnej mody – kiedy pragnęła, aby ją dotykał i aby robił to z jak największą przyjemnością. A że pragnęła tego bezustannie – w efekcie prawie stale była spowita w jedwab.
Zwróciła się w stronę Piotra z uśmiechem, przysunęła się bliżej i przylgnęła do niego całym ciałem, kiedy ją do siebie przygarnął.
Kochał w tej dziewczynie wszystko. Ponad wszystko uwielbiał naturalną szczerą gotowość, nieustającą i nieskrywaną radość, z jaką przyjmowała jego czułości, świadomą i śmiałą pieszczotę jej piersi, bioder i ud, którymi do niego przywierała, kiedy ją brał w ramiona.
Podała do pocałunku wilgotne miękkie usta. Oczekiwała w bezruchu na dreszcz rozkoszy, który ją przeniknie, kiedy jego język wślizgnie się i będzie delikatnie łaskotał jej rozchylone wargi; kiedy poczuje na łonie wzmagający się ucisk ciała jej mężczyzny ogarnianego przypływem pożądania. Nie czekała długo i tym razem. Kiedy to się stało, przytuliła się do niego jeszcze mocniej i otarła się o niego biodrami, tak aby i on doznał wzruszenia i przedsmaku zbliżenia.
Wiedzieli, że nadszedł moment, w którym muszą się opanować, że muszą znaleźć odpowiednie miejsce dla tego, czego obydwoje tak mocno zapragnęli.
Aga zbliżyła usta do ucha Piotra.
Piotr!, Piotr! Ja też chcę! Bardzo chcę! Pójdziemy do kabiny i będziemy kochali się do nieprzytomności!... — szepnęła gorąco i zawiesiła głos.
Tak, Aginko! Tak będzie! Ale ty chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, prawda? Moja dziewczyna ma jakiś pomysł!
Chłopcze mój! Słodki mój! Jak ty mnie znasz!... Kiedy zamkną się za nami drzwi rzucisz się na mnie jak dzikie rozbuchane zwierzę na swoją samiczkę, a ja tego właśnie pragnę, ja tak samo pragnę ciebie w sobie, jak ty siebie we mnie. I tak jest dobrze, wspaniale...
Ale? Teraz nastąpi jakieś “ale”, prawda?
Przypomnij sobie te kolosalne, niebotyczne kolumny, które oglądaliśmy dzisiaj w Karnaku, święte jezioro... Spojrzyj w szeroko otwarte oczy gwiazd nad nami, na rzekę... Czy odgadujesz, co chcę powiedzieć?
Piotr podniósł wzrok na rozgwieżdżone niebo. Wchłaniał w siebie nastrój chwili, wspominał wrażenia ze spotkania ze świadkami historii tysięcy lat.
Myślę, że wiem. Nie mów. I ja nie powiem. Nie będzie mi łatwo...
I mnie też. Ale ja pomogę troszkę tobie, a ty mnie i będzie nam znów cudownie! Jak zawsze!...
Jak zawsze?...
Jak zawsze inaczej, ale jak zawsze cudownie!
Zeszli do kabiny. Była jakby do połowy zanurzona w wodzie. Okno wychodziło na rzekę, tuż nad lustrem wody mieniącej się odbiciem gwiazd, świateł statku i mijanych nabrzeżnych latarń. Aga zapaliła słabą lampkę przy łóżku.
Piotr wyciągnął do niej obie ręce. Zamiast jednak jak zawsze wtulić się w objęcia, ujęła jego dłonie w swoje, podniosła do piersi i ponad tą barierą ucałowała go prze-lotnie w usta. Nie powiedziała nic, popatrzyła mu jednak w oczy jak gdyby pytając:
Co teraz będzie? Będzie jak zechcesz, kochany mój! Ale... jak chcesz?
Zrozumiał zarówno nieme pytanie jak i zgodę na każdą odpowiedź. Oddał pocałunek i odstąpił od Agaty. Wydobył z szafki szklaneczki i pękatą ciemną butelkę i ustawił wszystko na szafce obok tapczanu. Nalał macedońskiego czerwonego wina i podał szklankę dziewczynie. Milcząc pili powoli, krótkimi łykami, patrząc sobie w oczy.
Młoda kobieta zdjęła obuwie i stanęła przed Piotrem. Odnalazł na jej plecach suwak zameczka. Aga tymczasem rozpięła zapięcie w talii, z czym nigdy nie umiał sobie po-radzić, i strząsnęła na podłogę suknię razem z krótką koszulką, którą zakładała przez wzgląd na prześwitujący jedwab sukni prowokujący spojrzenia obcych mężczyzn łakomie oglądających ją pod światło.
Stała przed nim w skąpych gładkich figach i wąskim staniczku bez żadnych wkładek i usztywnień. Odwróciła się, aby ułatwić mu dostęp do zapięcia i biustonosz sfrunął za sukienką na podłogę. Piotr nie mógł się oprzeć pokusie i w obie ręce ujął niewielkie twarde piersi dziewczyny. Aga odwróciła się jednak łagodnie twarzą do Piotra, położyła mu ręce na ramionach i znów pocałowała go delikatnie.
Ciepło zalśnił ciemny, prawie czarny naszyjnik. Ciężkie podłużne kamienie agatu układały się wokół jej szyi wianuszkiem jak płatki słonecznika. Piotr kupił naszyjnik od handlarza pamiątek w Dolinie Królów, kiedy dostrzegł, jak dziewczynie zaświeciły się oczy na widok cacka przypominającego klejnoty władczyń Egiptu. Łakome spojrzenie kobiety dostrzegł także handlarz i Piotr potrzebował dłuższej chwili, aby zbić cenę do przyzwoitej granicy w pobliżu połowy żądanej kwoty.
Nie chcemy, aby nam się agaty rozsypały, prawda? — zaimprowizowała Agata kalambur z frywolnym podtekstem. — Żal mi bardzo, ale lepiej zdejmij je, dobrze?
Jak moja królowa Nefertiti każe! Zdejmiemy... wszystko zdejmiemy!
Przykląkł przed dziewczyną i powoli, bardzo powoli zsunął z niej majteczki. Była teraz całkiem naga. Tuż przed sobą miał jej wąskie, lecz wspaniale zaokrąglone biodra, płaski brzuch i trójkącik ciemnych włosów znikający w zakątku między zwartymi udami długich smukłych nóg.
Zamiast normalnego w tej sytuacji przypływu pożądania i namiętności ogarnął go ogromny podziw i zachwyt dla nieskazitelnej sylwetki jego dziewczyny. Ze wzruszeniem i głęboką radością uświadomił sobie, że to skończone piękno należy do niego, wyłącznie do niego! Że może sięgnąć po nie i nigdy nie spotka się z odmową.
Piotr doznał niepojętej zmiany nastroju. Wydawało mu się, że oto bierze udział w tajemniczym misterium, że klęczy przed wspaniałą boginią i kapłanką w jednej osobie. Nie-omal ze czcią ucałował łono dziewczyny. Ta, podniecona w sposób bardziej zmysłowy, w krótkim odruchu namiętności rozchyliła uda i przygarnęła głowę chłopca do swego ciała, ale coś musiało jej przemknąć przez myśl, bo zaraz opanowała się.
Piotr! — rzekła cicho. — Piotr! Wejdźmy pod prysznic, dobrze?... Razem! — do-dała szeptem widząc, że propozycja zrazu nie wzbudziła w nim entuzjazmu.
Dobrze! Jak moja bogini każe, tak niechaj się stanie!
Agata zaczęła rozpinać guziki koszuli Piotra i pasek u dżinsów.
Puszczę wodę i czekam na ciebie! — powiedziała i znikła za drzwiami łazienki.
Znalazł ją po chwili pod strugami letniej wody. Włosy starannie okryła foliowym kapturem i dodatkowo turbanem z ręcznika. Piotr wszedł pod prysznic i namydlił się.
A ja?... — dopraszała się Aga, która nie potrafiła odmówić sobie dobrze znanych pieszczot masażu z mydlanym poślizgiem.
Piotr namydlił ją całą miękką gąbką, a następnie począł gładzić śliskimi dłońmi. Droczył się z dziewczyną, starannie omijając jej piersi z malinkami wysoko już wzniesionymi, rozbudzonymi pożądaniem.
Piotr, Piotr! Nie bądź taki! One chcą też! One ci uschną!— poddała się wreszcie, dopraszając się intensywniejszych pieszczot.
Chętnie służę, ale widzę tu tylko ciebie i nikogo innego! Kto to jest “one”? — nie ustępował.
Nie widzisz?! Ty niedobry satrapo! Te dwie! Twoje pokorne branki! Twoje cycuszki! — uchwyciła jego ręce i położyła sobie na piersiach.
Ach, one! Niech będzie. Dotknę sierotek w łaskawości mojej. Sam nie wiem, skąd jej tyle we mnie, tej łaskawości — żartując starał się łagodzić własne podniecenie.
Piotr stanął za dziewczyną. Ugniatał i gładził jędrne, śliskie piersi tańczące w jego rękach, wymykające się. Po chwili jego ręka powędrowała w dół. Wplątał palce w mokre włosy na podbrzuszu. Dziewczyna poczuła zmianę na swoich pośladkach.
Ciasno tu jakoś się robi! Coś mi się widzi, a raczej czuje, że przepełnia cię nie tylko łaskawość... — próbowała jeszcze żartować.
Agata sięgnęła ręką za siebie, delikatnie masowała nabrzmiałe ciało mężczyzny. Ogarniało ją rosnące pożądanie, przed którym broniła się resztką sił.
Piotr! Mój! Popieść mnie troszeczkę! Tylko troszeczkę! — prosiła.
Rozchyliła uda, naprowadziła jego rękę na miejsce tych pieszczot najbardziej spragnione i zakołysała prowokująco biodrami.
Aaa! — zawoła nagle i zamachała rękami w powietrzu.
Nie był to jednak okrzyk wywołany osiągnięciem szczytu rozkoszy. Aga straciła równowagę na śliskich kafelkach podłogi. Piotr przytrzymał ją mocno, a drugą ręką, szukając na ścianie oparcia, trafił na dźwignię baterii łazienkowej. Przypadkowo pchnął ją w stronę zimnej wody, która spłynęła zaraz obfitym deszczem.
Wstrząs spowodowany grożącym upadkiem i chłodna woda płynąca teraz z sitka zrobiły swoje. Napięcie zmysłów zelżało, opadło i młodzi roześmieli się. Objęli się i pocałowali spokojniej już.
...
Na wpół leżeli na tapczanie, pod cienką kołdrą, przytuleni do siebie, oparci o spiętrzone poduszki. Sączyli ze szklaneczek czerwone wino. Delektowali się nastrojem i chwilowo stonowanym, lecz wciąż przejmującym pragnieniem ich tęskniących do siebie ciał. Odsuwali moment zbliżenia, jak wyrafinowany łakomczuch odsuwający na brzeg talerza najsmaczniejsze kąski głównego dania.
Piotr! Myślę o piramidach pod Kairem... Dzisiaj byliśmy w Karnaku... cała aleja sfinksów o baranich głowach... iglice obelisków... I te kolumny! Setki kolumn wielkich jak dzwonnice... kolumn, które niczego nie niosą, nie podpierają! Czy widzisz w tym wszystkim jakiś sens? To przecież kolosalna rozrzutność ludzkiej energii! O rozrzutności rozmawialiśmy już dzisiaj. Czy to nie jest podobna sprawa?
Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym od tej strony. Podziwiałem talent twórców tych obiektów i ogrom trudu, jaki ponieśli. Wiedza, spryt tysięcy ogolonych kapłańskich głów... Znojny wysiłek milionów rąk setek pokoleń, w ciągu tysięcy lat... Pytasz o sens...
Tak, o sens! Po co to wszystko? Przecież tym wysiłkiem można było zbudować coś znacznie bardziej pożytecznego dla ludzi – szkoły, szpitale... Chiński mur na przykład; może ratował ludzkie życia? Może uratował ich więcej niż pochłonął w trakcie budowy. Ale piramidy, sfinks?!...
Trudno wykluczyć, że były to kaprysy faraonów – dużych dzieci, ich zamki z piasku. Przypuszczam jednak, że sens był. Tyle że my go nie rozumiemy albo nie zgadzamy się z nim. Z pewnością chodziło władcom i kapłanom o symbole ich potęgi. Może także o względy organizacyjne, o utrzymanie setek tysięcy ludzi w stanie aktywności, dyscypliny i gotowości służenia władzy bez pytania o praktyczne korzyści?
To niesłychany cynizm i okrucieństwo wobec własnego społeczeństwa!
Organizacje społeczeństw są zawsze cyniczne i z reguły posługują się przymusem, okrucieństwem, marnotrawstwem ludzkiej pracy...
...O właśnie! — ożywiła się Agata. — Czymże innym jest nasza biurokracja państwowa? Armie? Uzbrojenie? Bomby atomowe? Tysiące kościołów i katedr? Czy to nie jest podobne marnotrawstwo?
... Którego nie widzimy jednak tak ostro, bo jest wokół nas. Dałaś świetny przykład na to, jak względne są oceny i różne punkty widzenia. Prawdopodobnie wszystkie epoki podobnie rozrzutnie obchodziły się z energią społeczną, tyle że nie pozostawiły tak trwałych i imponujących tego dowodów jak piramidy. No i pamiętajmy, że mamy przed sobą obiekty nagromadzone w ciągu tysięcy lat, pracą setek pokoleń! Myślę, że nasza cywilizacja na rzeczy tak bezużyteczne, jak czołgi i lotniskowce, w ciągu tygodnia marnuje więcej pracy ludzkiej niż państwo faraonów zużyło jej w ciągu tysiącleci istnienia na budowę tych wspaniałych dzieł architektury i sztuki.
Powiedziałeś: “rzeczy bezużyteczne”. Czy pracowite mrówki i pszczółki – gdyby miały na to czas – nie pomyślałyby tak samo o nas dwojgu, o tym, co właśnie robimy: płyniemy wspaniałym statkiem i nic od tego dla ludzi nie przybywa. Nawet... pomyśl! Nawet kiedy się kochamy, to też bardzo się staramy, aby... aby przypadkiem nic z te-go nie wynikło!
Także owady w imię najwyższego celu genetycznego, czyli zachowania i ekspansji gatunku, tolerują królowe i trutnie, nie produkujące miodu. Społeczności ludzkie tolerują, wręcz utrzymują grupy i całe warstwy społeczne, których zajęcia nie przynoszą żadnych ewidentnych korzyści – na przykład astronomów, historyków czy kapłanów. Pewnie także i tym różnimy się od mrówek, że widzimy sens, a nawet szczęście w przeżyciach, w zajęciach pozornie bezproduktywnych. Rzecz w tym, czy podejmujemy je dla spełnienia własnych pragnień, czy pod zewnętrznym przymusem.
Nie zawsze nasze bezproduktywne zajęcia – jak je, brzydalu, brutalnie określasz – miały tak wspaniałą oprawę: luksusowa kabina na statku płynącym najdłuższą rzeką świata, wśród tegoż świata najwspanialszych zabytków! Pamiętasz nasze pierwsze randki?
Wszystkie! Na przykład te na dworcu kolejowym! Biegaliśmy z peronu na peron według rozkładu jazdy, żeby całować się obok pociągów, niby to na powitanie!
A raz jakiś kolejarz postukał cię przy takim powitaniu w ramię i powiedział:
“Kochani! Coś wam się pomyliło. To jest pociąg towarowy! Osobowy zajedzie na peron obok!”
Roześmieli się. Piotr przygarnął dziewczynę do siebie. Odstawili szklanki i zsunęli się z poduszek.
Pieścili się spokojnie, bez pośpiechu, jak na zwolnionym filmie. Jeszcze odsuwali moment kulminacji i spełnienia się aktu miłosnego. Delektowali się subtelnym szczęściem samego dotykania na wzajem swoich ciał, odkrywania i okrywania ciepłymi pocałunkami najbardziej niedostępnych zakątków.
Nawet, kiedy Piotr wślizgnął się już w ciało kobiety – spragnione, oczekujące – uczynił to bez porywczości i zapamiętania. Kochał dziewczynę powolnymi, mocnymi i głębokimi, sięgającymi dna pchnięciami. Mieli czas nasycić się rozkoszą przenikania się i słodko łechcącego ocierania ciał.
Ale podniecenie narastało i przybierało niezwykły kształt, którego dotąd nie znali.
Agata przymknęła oczy, pobladła, jej czoło stało się chłodne i wilgotne, płytki szybki oddech przesycony był gorzkawo-słonym zapachem, rozluźnione ciało tak obficie broczyło sokami pożądania, że dla spotęgowania wrażeń odruchowo złączyła nogi i ściskała mężczyznę pulsującym napięciem wszystkich mięśni swego wnętrza.
Leżała teraz pod Piotrem wyprostowana jak posąg, lecz ciało jej przenikały drżące fale i co chwilę przerzucała głowę z boku na bok. Doznania ciasno zwartych ciał spotęgowały się do niewyobrażalnej intensywności.
Piotr! Piotr! Ja ci oszaleję! Piootr!!! — wołała nieprzytomnym szeptem.
I jak oszalała rozrzuciła znów uda. Objęła mężczyznę uniesionymi wysoko nogami i przygarnęła do siebie resztką sił. Gwałtownie, spazmatycznie poruszała biodrami i, jęcząc z rozkoszy, przyjmowała w siebie kroplisty dar Piotra porwanego w przepastny wir jej bezbrzeżnego niezwykłego uniesienia.
Długo, długo leżeli obok siebie cicho, spleceni uściskiem wilgotnym od chłodnego potu. Rozdzielił ich sen dopiero, w który zapadli wyczerpani, ukołysani mruczeniem motorów i wibracją statku.
Obudziło ich dzienne światło wpadające do okna i cisza. Statek stał przy nabrzeżu na cumach. Do śniadania mieli jeszcze tyle czasu, że po porannej toalecie wrócili do łóżka. Odczuwali potrzebę powiedzenia sobie czegoś, co jest trudno powiedzieć inaczej, niż trzymając się w objęciach, szeptem, wprost do ucha...
Spleceni uściskiem chłodnych nagich ciał kochali się długą chwilę i wspięli się na szczyt bez żywiołowego uniesienia – spokojnie, z tkliwą czułością.
Agutko! — zaczął Piotr, kiedy ochłonęli. — Czy miniona noc była taka, o jakiej pomyślałaś? Na pokładzie jeszcze?
Myślałam o czułym kochaniu się w romantycznym nastroju – jakby przy świetle świec albo księżyca, jak w poetyckiej balladzie. I wiem, że mnie zrozumiałeś. Staraliśmy się, chociaż chwilami... wiesz... trudno było.
Wyciszaliśmy podniecenie żartami. Ale zdecydowanej pomocy udzielił nam...
Zimny prysznic! Dosłownie! O tym, co nastąpiło później, znacznie później, nie marzyłam. Nie mogłam, bo nie wiedziałam, że w ogóle coś takiego jest możliwe! Piotr! To było jak...nie wiem... może jak jakiś potężny narkotyk? Zdawało mi się, że z rozkoszy, ze szczęścia albo ci zemdleję albo oszaleję! Chciałam zacisnąć się na tobie... nie wypuścić już nigdy... wchłonąć cię w siebie jak twoje... jak twój cudowny nektar, który we mnie... którym mnie obdarzasz... — dziewczyna z trudem szukała oględnych słów dla oddania swoich przeżyć powracających echem pamięci.
Piotr! Ja tak bardzo byłam pochłonięta sobą, tym co działo się we mnie i ze mną, że nie byłam w stanie pomyśleć o tobie! Piotr! Kochany mój! Czy nie zrobiłam ci krzywdy? Nie uraziłam moim zapamiętaniem?
Dziewczyno niebiańska! — mówił Piotr z przejęciem. — Nie mam słów, w ogóle nie ma słów dla opisania szczęścia, jakim ty dla mnie jesteś! To, co się działo i co się stało, to było twoje dzieło i twoje niezwykłe przeżycie. Ale byłem cały czas z tobą, dzięki tobie. Porwałaś mnie ze sobą!
Może tak było jak mówisz! To znaczy – na pewno tak było, jeżeli to mówisz. Ale to przecież ty wprowadziłeś mnie na te wyżyny! Czy ty wiesz, czy pamiętasz jak mnie... kochałeś?! Jak nigdy przedtem! Twoja czułość... i twoje ruchy... Uderzałeś we mnie jak w wielki dzwon... I odpowiadałam ci jak wielki, wibrujący dzwon. Nie pozwól mi o tym mówić! To było zbyt niezwykłe, aby można opowiedzieć słowami! Czy zdawałeś sobie sprawę?... Czy robiłeś to świadomie?
Piotr patrzył na swoją dziewczynę z bezmierną czułością.
Już kiedy zdejmowałem z ciebie naszyjnik, czułem że jest inaczej niż zwykle. Najpierw myślałem, że to my obydwoje tworzymy celowo tę podniosłą, romantyczną atmosferę. Ale stopniowo nastrój zaczął żyć i tętnić własnym życiem. Odczuwałem dla ciebie – obok niezmiernego pożądania – ogromny zachwyt i uwielbienie, jak dla bogini! Może... Pewnie dlatego kochałem cię inaczej... Jak kochałbym boginię! Tak! Nie śmiej się!
Ale Agata nie śmiała się. Uśmiechała się zaledwie, i to nie z porównania jej z boginią, ale do swojego szczęścia kobiety kochającej i kochanej bez miary i granic. Szczęścia może i zwyczajnego w zasadzie, a jednak jakże niezwykłego w formie i w potędze, w jakiej im było dane tej nocy!
Piotr! Zapamiętam ją na zawsze... tę noc. Jako coś zupełnie nadzwyczajnego, coś z innego świata... Czy wiesz, co chcę ci powiedzieć, trochę nawet prosić ciebie o coś?... Ty wiesz! Ty przecież zawsze wiesz! No, powiedz!...
Aga przywarła do Piotra piersiami i szeptała mu wprost do ucha, tak jak zawsze, kiedy miała mu do powiedzenia coś niezmiernie ważnego, tajemniczego...
Nie zawsze, moja słodka tajemnico! Często widzę przez ciebie twoje myśli, bo jesteś czysta i przejrzysta jak kryształ! Ale często ten kryształ tak błyszczy i mieni się tyloma kolorami, że mnie olśniewa i wtedy przestaję widzieć niespodzianki, które w sobie kryje.
Kochany mój! Bez ciebie ten kryształ byłby może garścią pustynnego piasku nad Nilem albo raczej kamykiem na dnie rzeczki płynącej pod naszym saneczkowym pagórkiem... A najpewniej bez ciebie – po prostu nie mógłby istnieć!... Ale co widzisz dziś w twojej kryształowej kuli? Jakie są moje myśli?
Dziś patrzę w ciebie jak w przezroczyste, górskie jezioro i widzę wszystko – wszystko do samego dna!
No, no! Nawet jeśli widzisz wszystko, to wszystkiego mi nie mów! Pozostaw mi złudzenie, że jeszcze nie znasz mnie tak na wskroś, do końca, bez reszty...
Nie bój się! Nie poznam cię nigdy do końca, bo co dzień jesteś inna: jeszcze piękniejsza, jeszcze wspanialsza... tak doskonała, że ulatujesz mi, nie nadążam za tobą!
Piotr! Nigdy nie mówisz mi takich rzeczy, chociaż wiem, że wiele dla ciebie znaczę i chciałabym znaczyć jeszcze więcej, być ci wszystkim, jak ty jesteś wszystkim dla mnie...
Piotr, czy pamiętasz może, co wtedy, w parku, powiedział nam nasz... nasz tajemniczy Autor w zielonej wiatrówce?...
“Dziewczyna rozkwita, kiedy ją się zrasza... komplementami” – tak powiedział. Jednak ja teraz nie mówię ci komplementów. Ja... — Piotr mówił z rosnącą żarliwością, ale Agata przerwała mu.
Psst! Cichutko mój jedyny! — Twoja boginka odgaduje sercem, co chcesz powiedzieć! I przyjmuje ten hołd wprost od twojego serca! Nie zamieniaj go po drodze w słowa, nawet najgorętsze i tak piękne jak te, które dziś od ciebie słyszę!
Dziewczyna powstrzymała Piotra pod nakazem nagłej intuicji. Niezawodny instynkt, jak w jasnowidzeniu, podpowiedział jej, że nie powinna dopuścić, aby jej mężczyzna całkowicie się przed nią odsłonił, pozbawił pancerza, bez którego mógłby poczuć się słabszy i bezbronny – z ogromną stratą dla nich obojga.
Powiedz mi tylko — Agata nie dawała za wygraną. Powiedz mi jednak...
Chcesz, abyśmy wspomnienie dzisiejszej nocy zachowali głęboko w pamięci i nie próbowali...
Tak, mój wspaniały chłopcze! Nie próbujmy tego wydarzenia powtórzyć... świadomie, umyślnie!
Gdyby jednak...
Gdyby jednak powróciło... to przeżyjemy to jeszcze raz... jeszcze sto razy... I zawsze tak...
...Jak gdyby to był pierwszy raz... — dokończył Piotr.
Zamilkli zauroczeni wspomnieniem zaczarowanej nocy i harmonią ich własnych myśli – wibrujących i współbrzmiących w zgodnym rezonansie, na jednej fali.
Sprowadziło ich na ziemię świergolenie budzika z głębi szuflady.
Nastawiona na nim pora alarmu była wynikiem długich i nieprostych debat młodej pary. Śniadanie wydawano w sali jadalnej statku od godziny ósmej, a zbiórkę do zwiedzania zwykle przewodnik wyznaczał na dziewiątą. O tym, aby budzik nastawić po prostu na wpół do ósmej nawet nie pomyśleli. W żadnym wypadku dla sprawy tak błahej jak śniadanie budzik nie powinien zakłócać im porannych pieszczot.
Z drugiej strony nie chcieli rezygnować z udziału w codziennych wyprawach do najwspanialszych zabytków starożytnego Egiptu. A doszłoby do tego nieraz z pewnością, bo żadne z nich nie miałoby ochoty spoglądać wciąż na zegarek, aby w ostatniej chwili dać sygnał do opuszczenia łoża. Jedynym wyjściem było powierzenie tej niewdzięcznej funkcji bezdusznemu i bezwzględnemu budzikowi.
Rada w radę nastawili go na godzinę wpół do dziewiątej. Jeśli w tym czasie nie byli akurat zajęci sobą, to mieli szansę przełknąć jeszcze śniadanie po drodze na zbiórkę, a jeśli byli w trakcie miłosnych praktyk, to pozostawało im kilkanaście minut na ich spokojne zakończenie i wybrzmienie.
Przytomniejsza i praktyczniejsza Agata dbała o to, aby torba z aparatem fotograficznym, papierami i ratunkowym prowiantem w postaci czekoladowych wafli i kilku kar-toników z sokiem stała zawsze w pogotowiu.
Kochali się rankiem prawie codziennie. Tylko wcześniejsze, do późnej nocy trwające miłosne harce mogły sprawić, że to dopiero budzik wywoływał wyczerpanych kochanków ze snu.
Poranna miłość miała swój niepisany, milcząco uzgodniony rytuał. Była to pora należąca do Piotra i jemu poświęcona. Agata nie odczuwała rankiem tak silnego pragnienia zbliżenia. Może nawet chętnie podrzemałaby jeszcze do ostatniej chwili. Bardzo szybko jednak, już po kilku pierwszych wspólnie spędzonych nocach, zorientowała się, że jej mężczyzna czuje inaczej.
Leżąc obok uśpionego jeszcze chłopca, wiedziona nieprzepartą ciekawością, z biciem serca kładła delikatnie rękę na jego podbrzuszu i czuła, że bywa często tak pobudzony i ogarnięty pożądaniem, że pewnie najchętniej natychmiast by się w niej zanurzył...
I Aga z radością poddawała się temu pragnieniu i wychodziła mu na przeciw. Czekała, kiedy otworzy oczy i podsuwała mu swoje ciało tak, aby prawie w półśnie jeszcze, sycił się rozkoszą jej posiadania.
Nabrawszy odwagi Aga zaczęła przygotowywać mu szczególnie wymyślne śniadania miłosne. Kiedy budziła się przed Piotrem, wymykała się po cichutku do łazienki i wracała odświeżona. Układała się obok śpiącego i delikatnie pieściła ręką jego członka. Wprowadzała tym w ostatnie sceny jego snów silne akcenty erotyczne.
Otwierał oczy w ramionach nagiej kobiety – na jego przyjęcie gotowej... i spragnionej, bo lubieżne przygotowania zwykle podniecały ją samą tak bardzo, że błyskawicznie razem osiągali szczyt miłosnego upojenia.
Piotr nigdy nie zdradził się, czy dostrzega jej machinacje. Że tak jest, mogła się tylko domyślać, bo nigdy nie dociekał, skąd biorą się jego słodkie poranne sny i jeszcze słodsze przebudzenia. Do myślenia mogło jej dawać też, dlaczego na długo przed świtem powracał z łazienki pachnący pastą do zębów?
...
Zmobilizowani budzikiem Piotr i Aga zerwali się, narzucili na siebie ubrania i z torbą w rękach pognali do jadalni. Obiegli stół obficie zaopatrzony w śniadaniowe smakołyki, wychylili po dwie szklanki kawy i z bułkami w zębach pomknęli w stronę trapu prowadzącego na wysokie nabrzeże wyłożone zielonkawymi głazami.
W hollu zastali już licznych uczestników wycieczki, ale nie byli ostatnią z młodych par, które jak zwykle pojawiały się tuż przed wymarszem, w ostatniej z pięciu minut łaski darowanych przez wyrozumiałego przewodnika. Był to starszy już, korpulentny Arab w białej koszuli – dżalabii, emerytowany gimnazjalny nauczyciel historii. Dziś w programie było zwiedzanie świątyni w Edfu, z imponującą bramą, w przewodniku zwaną z grecka pylonem, i pięknymi rzeźbami boga Horusa w postaci sokoła.
Piotr i Agata nie zwrócili uwagi na mężczyznę w zielonej lekkiej kurtce i w płóciennym, miękkim kapeluszu. Stał obok pokładowego kiosku z pamiątkami i na ich widok ukrył twarz za rozłożonymi papierami, które trzymał w rękach.
— Bledziutcy dziś jacyś tacy i rozedrgani jakby! Ale oczy święcą im ze szczęścia jak te wczorajsze tropikalne gwiazdy! — pomyślał zerkając w ich stronę dyskretnie, z ciepłem i czułością.
...
W tydzień później sprzedawczyni w kiosku, przy pętli tramwajowej czwórki, spojrzała prawie z ulgą na parę wysiadającą z tramwaju.
No! Są wreszcie! Podobno byli gdzieś w ciepłych krajach —.powiedziała do siebie półgłosem zwyczajem ludzi spędzających dużo czasu w samotności. — Ładnie się opalili. Posłużyła im ta wyprawa! A jacy zakochani!... — dodała widząc jak z przewieszonymi przez ramię plecakami szli blisko siebie, trzymając się za ręce i zaglądając sobie co chwilę w oczy z rozmarzonym ciepłym uśmiechem.