McCaffrey Anne Statek blizniaczy t 2

ANNE McCAFFREY

MARGARET BALL




STATEK BLIŹNIACZY


(Przełożyła: MARIA LEWANDOWICZ)


ROZDZIAŁ I


Dla zwykłych ludzkich uszu lekki trzask włączającego się głośnika byłby prawie niedosłyszalny, ale dla Nancii, której wszystkie zmysły były dobrze wyczulone na ten sygnał, zabrzmiał jak fanfara na trąbce. Świeżo po promocji, gotowa do służby oraz pełna obaw, czy zdoła godnie kontynuować chwalebne tradycje swego rodu, stała na placu startowym i czekała na rozkazy z Centrali.

On teraz wchodzi na pokład, pomyślała w ułamku sekundy, oczekując z niecierpliwością na rozmowę. Była pewna, że tata znajdzie czas, aby ją odwiedzić, skoro nie mógł przyjść na formalną promocję w Szkole-Laboratorium. I wtedy nieomylny, grobowy głos operatora trzeciej zmiany Centralnego Komputera skrobnął ją po sensorach. Rozczarowanie zawładnęło jej synapsami.

- XN-935, jak szybko możesz wystartować?

- Wszystkie przygotowania zakończyłam już wczoraj - odpowiedziała Nancia.

Starała się przemawiać możliwie jednostajnym głosem. Badała każdą taśmę wyjściową, aby upewnić się, że nawet ślad jej rozczarowania nie przedostał się na wyższe częstotliwości. Centralny Komputer mógł doskonale komunikować się z nią bezpośrednio przez elektroniczną sieć, która łączyła komputery pokładowe Nancii ze wszystkimi innymi komputerami w tej podprzestrzeni - oraz przez chirurgicznie zainstalowane synapsy, które zespalały fizyczne ciało Nancii - bezpieczne w tytanowym pancerzu - z komputerem pokładowym. Etykieta wymagała, aby operatorzy zwracali się do statków mózgowych tak jak do innych istot ludzkich. Byłoby niegrzecznie wysyłać elektroniczne instrukcje, tak jakby statki mózgowe były tylko sterowanymi przez AI bezpilotowymi pojazdami, obsługującymi komunikację w Centralnych Światach.

Przynajmniej tak utrzymywali operatorzy. Prywatnie Nancia uważała, że jest to sposób na uniknięcie kłopotliwego porównywania czuciowo ograniczonego systemu komunikacji AI z możliwością wielokanałowego porozumiewania się i zdolnością do jednoczesnej reakcji statków mózgowych.

Tak czy inaczej ludzie z kapsuł byli dumni, że potrafili panować nad własnymi “głosami" i wszystkimi innymi zewnętrznymi urządzeniami komputerowymi. Te możliwości Helva zaprezentowała ponad dwieście lat temu. Nancii brakowało tylko zmysłu muzycznej synchronizacji, który rozsławił Helvę w całej galaktyce jako statek, który śpiewał. Ale przynajmniej zdołała ukryć swoje rozczarowanie, kiedy usłyszała głos operatora Centralnego Komputera zamiast głosu taty. Wykazała całkowite opanowanie podczas dyskusji o zapasach, załadunku i o progach Osobliwości.

- To krótki lot - powiedział operator CenKomu i przerwał na chwilę. - To znaczy krótki dla ciebie. Nyota yn Jaha jest na końcu galaktyki. Na szczęście o tydzień drogi od Centrali znajduje się próg Osobliwości, który przerzuci cię do lokalnej przestrzeni.

- Mam pełny dostęp do tabel wszystkich znanych rozwarstwiających się przestrzeni - przypomniała Nancia, pozwalając, aby nuta zniecierpliwienia zabarwiła jej głos.

- Tak, możesz je odczytać w symulowanym 4-D, prawda, sztywniaku-szczęściarzu?

W głosie operatora zabrzmiała tylko nuta pogodnej rezygnacji wobec ograniczeń ciała, które zmuszały go do przerzucania stron grubych ksiąg, aby mógł zweryfikować mapy Nancii. Był to szereg trójwymiarowych przestrzeni zapadających się i wijących wokół progu Osobliwości, gdzie lokalne podprzestrzenie można było określić jako krzyżujące się z sektorem podprzestrzeni Nyota ya Jaha. W tym miejscu Nancia byłaby w stanie dokonać nagłego fizycznego rozwarstwienia i restrukturyzacji lokalnych przestrzeni oraz projekcji samej siebie i pasażerów z jednej przestrzeni w drugą. Teoria rozwarstwiania przestrzeni pozwalała statkom mózgowym, wyposażonym w procesory rozszczepiania, na skrócenie podróży przez Osobliwość do kilku sekund. Mniej uprzywilejowane statki, nie posiadające tych procesorów lub zależne od powolnych reakcji pilota-człowieka, aby pokonać tę samą odległość, musiały nadal odbywać konwencjonalną podróż trwającą długie tygodnie lub nawet miesiące. Wykonanie setek równoległych obliczeń matematycznych, wymaganych w Osobliwości, było trudne nawet dla statku mózgowego, a dla statków konwencjonalnych niemożliwe.

- Opowiedz mi o pasażerach - poprosiła Nancia.

Prawdopodobnie, kiedy już wejdą na pokład, jeden z nich będzie miał dyskietkę z Centrali zawierającą miejsce przeznaczenia i instrukcje. Ale kto wie, jak długo jeszcze będzie musiała czekać, zanim pasażerowie zameldują się na pokładzie. Jak dotąd nie poproszono jej nawet o wybranie mięśniowca, co na pewno zajmie dzień lub dwa. Poza tym lepiej było rozmawiać z CenKomem o jej przydziale, niż oczekiwać w napięciu wizyty rodzinnej. Muszą przecież przyjść ją odprawić, prawda? Przez cały czas trwania nauki rodzina odwiedzała ją regularnie. Najczęściej przychodził ojciec, który za każdym razem podkreślał, jak dużo czasu - mimo swojego przeładowanego programu zajęć - poświęcał, aby ją odwiedzić. Jinevra i Flix, jej siostra i brat, też pojawiali się od czasu do czasu. Jinevra rzadziej, jako że college oraz praca w administracji Planetarnej Pomocy zabierały jej coraz więcej czasu. Jednak nikt z nich nie przybył na oficjalną promocję Nancii. Nikogo z całego rozgałęzionego i bogatego rodu Perez y de Gras nie było, żeby wysłuchać długiej listy pochwał i nagród, które uzyskała w końcowym, męczącym roku swej edukacji jako statek mózgowy.

To nie wystarczyło, myślała Nancia. Byłam trzecia w mojej klasie. Gdybym była pierwsza, wygrałabym nagrodę Daleth... Nic dobrego nie wyniknie z rozpamiętywania przeszłości. Wiedziała, że Jinevra i Flix są już dorośli i prowadzą własne życie, a przeładowany plan zajęć ojca zostawiał mu niewiele czasu na pomniejsze wydarzenia, takie jak uroczystości szkolne. Naprawdę nie było ważne, iż nie przyszedł na rozdanie świadectw. Na pewno znajdzie czas na osobistą wizytę przed jej odlotem, i to się tylko liczyło. Jeśli jednak przyjdzie, to powinien zastać ją szczęśliwą.

- O pasażerach - przypomniała Centralnemu Komputerowi.

- Och, prawdopodobnie wiesz o nich więcej niż ja - powiedział operator CenKomu śmiejąc się. - Oni są raczej twego pokroju. Z wielkich rodów - sprostował. - Też nowo promowani i - jak sądzę - w drodze do swoich pierwszych zajęć.

Tak czy inaczej to było miłe. Nancia odczuwała lekki niepokój na myśl, że podczas swojego pierwszego lotu mogłaby mieć do czynienia z doświadczonymi wojskowymi lub dyplomatami. Będzie milej przewozić grupę młodych ludzi, takich jak ona - no, niezupełnie takich jak ona, poprawiła się z odrobiną wewnętrznego rozbawienia. Będą o kilka lat starsi, może dziewiętnastoletni lub dwudziestoletni. Nancia miała szesnaście lat. Wszyscy wiedzą, że ludzie w okresie dojrzewania cierpią z powodu zmian hormonalnych i dlatego ich edukacja trwa o kilka lat dłużej. W takim razie zarówno dla Nancii, jak i dla jej pasażerów wspólna podróż miała być początkiem kariery zawodowej. I to ich łączyło.

Odruchowo zarejestrowała napływające instrukcje CenKomu, rozmyślając nad czekającą ją podróżą.

- Nyota ya Jaha to kawał drogi, jeśli leci się FTL-em - stwierdził od niechcenia operator. - Przypuszczam, że ktoś musiał pociągnąć parę sznurków, żeby im przysłano statek Służby Kurierskiej, tak się jednak składa, że nam to też, jest na rękę, bo jesteśmy w tej samej podprzestrzeni Vegi, więc wszystko w porządku.

Nancia mgliście przypominała sobie wiadomości o podprzestrzeni Vegi. Komputer działa wadliwie... dlaczego wytwarza wiązki informacyjne? Musiało to być coś ważnego, ale ona otrzymała tylko pierwsze fragmenty przekazu informacyjnego. Nauczyciel skasował wiązki, mówiąc srogo, że nie należy słuchać przygnębiających przekazów. Wiedział, że młodzi ludzie z kapsuł mieli skłonność do popadania w kiepski nastrój z byle powodu. No cóż, pomyślała Nancia, odkąd jestem samodzielna, mogę sobie odczytać wiązki na temat Vegi w każdej chwili. Teraz bardziej była zainteresowana wybadaniem, co CenKom miał jej do powiedzenia na temat przydzielonych pasażerów.

- Overton-Glaxely, del Parma y Polo, Armontillado-Perez y Medoc, de Gras-Waldheim, Hezra Fong - operator odczytał listę znamienitych nazwisk przedstawicieli wysokich rodów. Teraz już wiesz, co mam na myśli?

- Ummm, tak - powiedziała Nancia. - Jesteśmy krewnymi ze strony najmłodszego brata Armontillado-Pereza y Medoca, a de Grasowie-Waldheimowie są rodziną ze strony mojej matki. Zapominasz jednak, że ja wychowywałam się niezupełnie w tych kręgach.

- Tak, no cóż, twój gość będzie prawdopodobnie mógł dostarczyć ci wszystkie najnowsze ploteczki - odrzekł operator pocieszająco.

- Gość! Oczywiście, przyszedł mnie pożegnać. Nigdy ani przez chwilę w to nie wątpiłam.

- Zgłoszenie nadeszło właśnie, kiedy przeglądałem listę pasażerów. Przepraszam, zapomniałem ci je przekazać. Nazwisko Perez y de Gras. Ponieważ jest to członek rodziny, kazano mu jechać wprost na lądowisko. Za minutę będzie na placu startowym.

Nancia uruchomiła swoje zewnętrzne czujniki i zdała sobie sprawę, że była prawie noc... Ciemność nie sprawiała jej żadnego kłopotu, ale czujniki na podczerwień wyłapały tylko zarys ludzkiego kształtu zbliżający się do statku; nie mogła w ogóle zobaczyć twarzy ojca. Włączenie reflektora byłoby niegrzeczne. No cóż, będzie tu lada moment. Otworzyła niższy właz zapraszająco.

Głos z Centrali nie był wprawdzie przeszkodą w powitaniu, ale drażnił.

- XN, pytałem cię, czy możesz wystartować w ciągu dwóch godzin. Twoja lista prowiantowa jest więcej niż wystarczająca, a te rozpieszczone bachory marudzą, że muszą wyczekiwać w bazie.

- Dwie godziny - powtórzyła Nancia.

Nie porozmawia więc z tatą zbyt długo... No cóż, patrząc realnie, prawdopodobnie i tak więcej czasu ojciec nie mógłby jej poświęcić. Były też i inne problemy związane z tak wczesnym odlotem.

- Upadłeś na głowę? Nawet nie wybrałam swojego mięśniowca!

Zamierzała przez kilka następnych dni poznać wszystkich dostępnych pilotów, zanim wybierze partnera. W takim momencie nie należało się spieszyć, a z pewnością nie chciała tracić na to cennych minut przeznaczonych na wizytę ojca.

- Czy wy, młode statki, kiedykolwiek chwytacie wiązki informacyjne? Mówiłem ci -Vega. Pamiętasz co się przydarzyło CR-899? Jej partner rozbił się na własnej planecie - Vedze 3.3.

- Cóż za ponury sposób nazywania planet - skomentowała Nancia. - Czy nie mogą pomyśleć o jakichś milszych nazwach?

- Ludzie z Vegi są... bardzo logiczni powiedział operator CenKomu. - Przynajmniej taka była pierwotna grupa osobników - tych, którzy polecieli wolnym statkiem, jeszcze przed FTL-em. Przypuszczam, że ich kultura przybrała niezwykle sztywną formę wraz z pojawieniem się nowych pokoleń, narodzonych jeszcze na pokładzie statku. Oni nie tolerują ludzkich słabości, takich drobnych rzeczy, jak to, czy łatwiej jest zapamiętać nazwy czy szeregi liczb.

- Mnie to nie robi żadnej różnicy - powiedziała Nancia z zadowoleniem.

Obrzeża jej pamięci mogły zakodować i przechować każdy rodzaj informacji, jaki był jej potrzebny.

- Powinnaś dogadać się z ludźmi z Vegi bez problemów - odrzekł glos z Centrali. - Tak czy inaczej ten pilot jest tam, w pod przestrzeni Vegi, poza tym żadnego statku, niczego na horyzoncie, oprócz kilku starych bezpilotowych FTL-ów. Firma OG Shipping co prawda jest w stanie odebrać statek bezpilotowy od Nyoty, ale jak zwykle nie możemy skontaktować się z menedżerem. Zatem albo przez miesiąc nie będziemy korzystać z usług Caleba, wysyłając mu FTL, albo zapewnimy własny transport. Ty nim jesteś. Możesz podrzucić swoich krewnych i przyjaciół na planety wokół Nyoty ya Jaha; przetransmituję dane dotyczące twoich rozkazów, kiedy skończymy pogawędkę; dalej polecisz na Vegę 3.3, żeby zabrać twojego pierwszego pilota. Bardzo zgrabny plan. Psychologiczne testy sugerują, że wy dwoje powinniście stanowić wspaniałą drużynę.

- Oni tak myślą, prawda? - spytała Nancia.

Miała własną opinię na temat sekcji psychologicznej w Centrali oraz na temat wścibskich testów i ankiet, którymi atakowano ludzi z kapsuł. Nie zamierzała dopuścić, by Centrala odebrała jej prawo wyboru własnego mięśniowca tylko dlatego, że jakiś wyklepywacz pancerzy w białym płaszczu sądził, iż wie lepiej, jak znaleźć faceta dla niej - oraz dlatego, że była wygodnym środkiem lokomocji dla pilota, który stracił już jeden statek. Nancia miała właśnie zwiększyć intensywność swojej wiązki do CenKomu i poczęstować go kilkoma odpowiednimi słowami na ten temat, kiedy poczuła, że jej gość wchodzi na pokład. No cóż, będzie jeszcze okazja, by kontynuować tę sprzeczkę później; mogła pomyśleć o tym w drodze. To, że zgodzi się na transport pilota z rozbitego CR-899 do Centrali, nie musi oznaczać od razu stałego partnerstwa. Kiedy wróci, będzie miała mnóstwo czasu, aby wybrać sobie następnego mięśniowca i aby powiedzieć sekcji psychologicznej, co może sobie zrobić ze swoimi szkicami osobowości.

Tymczasem jej gość zignorował otwarte drzwi windy na rzecz wspinaczki po schodach, biorąc ostatnie stopnie po dwa naraz. Tata najwyraźniej wziął sobie za cel utrzymanie kondycji. Nancia uruchomiła jednocześnie czujniki na klatce schodowej i głośniki.

- Tato, jak miło z twojej strony...

Gościem jednak okazał się Flix, nie tato. Przynajmniej na podstawie tego, co zdołała zobaczyć poprzez ogromny kosz owoców i kwiatów, domyśliła się, że to był jej mały brat: szpiczaste rude włosy w staromodnej punkowej koronie, jedno długie pawie pióro zwisające z prawej małżowiny, opuszki palców pokryte odciskami od wielu godzin gry na syntkomie. Nie było wątpliwości, to był jej mały brat.

- Flix. - Udało jej się ukryć rozczarowanie, ale za żadne skarby świata nie umiała nic dodać.

- Więc w porządku - powiedział Flix, a jego głos dochodził odrobinę stłumiony spoza kaskady kielichowatych orchidei i pomarańczowych owoców juba, które groziły wysypaniem się na podłogę z niebezpiecznie przeładowanego kosza.

Nancia wysunęła tacę z sektora odpadków w samą porę. Flix zatoczył się na nią, upuścił kosz i usiadł tyłem na podłodze z wyrazem lekkiego zdziwienia. Dwa błyszczące owoce juba wypadły z kosza i potoczyły się w kierunku sterowniczej konsolety Nancii, odsłaniając butelkę musującego hereota.

- Wiem, że wolałabyś tatę lub Jinevrę. Kogoś, kto jest ciebie godny i podobnie jak ty, przynosi zaszczyt rodowi Perez y de Gras. Ty zasługujesz na nich także - dodał po wykonaniu niezgrabnego nurka w celu odzyskania owoców juba. - Zasługujesz na orkiestrę dętą i czerwony dywan zamiast tego wszystkiego.

Pogłaskał ręką miękkie poszycie standardowej syntetycznej wykładziny w kolorze piasku, w którą wplecione były nici wewnętrznego życia Nancii.

- Ty, ty naprawdę sądzisz, że nie zhańbiłam rodu? - spytała Nancia.

W rzeczywistości zastanawiała się, czy właśnie to nie było powodem, że nikt nie przyszedł na jej uroczystość promocyjną. Tata zawsze mówił o ukończeniu przez nią szkoły, używając słów: “Kiedy wygrasz Daleth..." A ona tego nie zrobiła.

Flix odwrócił głowę w stronę jej tytanowej kolumny i obdarzył ją tym samym niedowierzającym i trochę zadumanym spojrzeniem, jakie skierował na beżową wykładzinę.

- Głupia - wymamrotał. - Jedyny członek rodziny, z którym znoszę rozmowę, który nie funduje mi moralizowania przez wiele godzin, który nie użala się nad tym, że nie porzuciłem mojego komponowania na syntkomie dla prawdziwej kariery. A tu okazuje się, że ona ma poważniejsze problemy niż kilka źle funkcjonujących organów. Gdyby cię nie wsadzili do twojej kapsuły zaraz po urodzeniu, podejrzewałbym, że w dzieciństwie upadłaś na głowę. Co ty sobie myślisz, Nancia? Oczywiście, że przysporzyłaś dumy rodowi. Pierwsza z podstaw i trzecia z teorii dekomu, no i zebrałaś tyle specjalnych nagród, że musieli zmienić porządek ceremonii promocyjnej, aby mieć czas na ich wymienienie.

- Skąd o tym wiesz? - przerwała Nancia.

Flix odwrócił się od tytanowej kolumny. Oczywiście nadal całkiem dobrze mogła widzieć jego wyraz twarzy dzięki czujnikom na poziomie podłogi, ale byłoby niegrzecznie przypominać mu o tym. Już i tak był wystarczająco zmieszany.

- Miałem kopię programu - wymamrotał. - Zamierzałem się pokazać osobiście, ale... no cóż, spotkałem te dwie dziewczyny, kiedy robiłem alkoholowy napój za pomocą syntkomu w Pałacu Przyjemności i one nauczyły mnie, jak miksować sok z łodygi benedyktynka z planety Rogellia z likierem, aby zrobić ten cudowny musujący napój i cóż, tak czy siak nie obudziłem się aż do chwili, kiedy ceremonia promocyjna prawie się kończyła.

Jeszcze przez chwilę spoglądał na wykładzinę z kwaśną miną, a później poweselał.

- Inną rzeczą, którą w tobie lubię, Nancia, jest to, że jesteś jedyną krewną, która nie wygłasza długich, krytycznych przemów o tym, jak to poniżam się, grając na syntkomie w Pałacu Przyjemności. Oczywiście nie sądzę, abyś miała jakiekolwiek pojęcie o wyglądzie takiego miejsca. Babka cioteczna Mendocia też nie ma, co nie powstrzymuje jej jednak od wydziwiania.

Flix wstał i zaczął wyciągać różne rzeczy z koszyka.

- Więc... skoro byłem nieodwołalnie zatrzymany w Pałacu Przyjemności, Jinvera przebywała gdzieś na krańcu nicości, prowadząc dochodzenie w sprawie oszustwa w Planetarnej Pomocy, a tato był na spotkaniu, pomyślałem sobie, że wpadnę i zrobimy sobie małe przyjęcie, kiedy ty będziesz czekać na rozkazy.

- Na jakim spotkaniu? - zapytała Nancia - Gdzie?

Flix zerknął znad kosza zdziwiony.

- Co?

- Mówiłeś, że nasz ojciec był na spotkaniu.

- Tak, no cóż, a czy on zawsze nie jest na jakimś spotkaniu? Nie, nie wiem gdzie; to po prostu logiczna dedukcja. Wiesz, jaki przepełniony jest jego terminarz spotkań. Często się zastanawiałem - Flix trajkotał rozpakowując koszyk- jak myśmy się we trójkę urodzili? To znaczy poczęli. Nie sądzisz, że wysłał mamie wiadomość? Proszę, wpadnij do mojego biura tego ranka. Mogę cię umieścić między dziesiątą a dziesiątą piętnaście. Przynieś prześcieradło i poduszkę.

Sięgnął do koszyka i wyciągnął dwie podrapane, wyblakłe dyskietki.

- Proszę bardzo. Wiem, że myślisz sobie, iż jestem samolubnym draniem, przynosząc owoce i szampana komuś, kto nie pije i nie je, ale tak naprawdę jestem przygotowany na wszystkie ewentualności. To są moje ostatnie syntokompozycje. Proszę wrzucę je do twojego czytnika. Miła muzyczka na przyjęcie, poza tym możesz słuchać ich w podróży i trochę się rozerwać

Podczas kiedy brzęczące dźwięki ostatnich eksperymentalnych kompozycji Flixa rozbrzmiewały w kabinie, on sam wyciągnął trzecią dyskietkę i uśmiechnął się. W przeciwieństwie do poprzednich, mocno zużytych, ta miała błyszczącą oprawę z pierwszorzędnym, komercyjnym laserowo wyciętym wykończeniem, które rzucało tęczowe refleksy po kabinie

- A tutaj...

- Pozwól mi zgadnąć - przerwała Nancia. - Znalazłeś w końcu kogoś, kto nada twoim syntokompozycjom komercyjny kształt.

Uśmiech Flixa stal się niewyraźny.

- No cóż, nie. Niedokładnie. Chociaż - powiedział pogodniejąc - znam dobrze taką dziewczynę, która zna faceta, który umawiał się z dziewczyną, wykonującą czasowo pracę biurową dla drugiego wiceprezydenta studia nagrań, więc rysują się wyraźne szansę na najbliższą przyszłość. To jest jednak zupełnie coś innego. To - dodał prawie uduchowionym głosem - jest nowa, udoskonalona i o wiele bardziej wyrafinowana wersja SPACED OUT, nie udostępniana jeszcze aż do czasu jej wydania, czyli do połowy następnego miesiąca. Nie powiem ci, czego musiałem dokonać, żeby ją zdobyć.

Nancia czekała, aż jej wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi, ale Flix przerwał i uśmiechał się, jakby spodziewał się natychmiastowej reakcji.

- No i co? - spytał po kilku sekundach.

Jego nastroszone włosy zaczęły opadać.

- Przykro mi - stwierdziła Nancia - ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.

Flix potrząsnął głową z rozżaleniem.

- Nigdy nie słyszałaś o SPACED OUT? Czego oni was uczą w tych akademiach? Nie, nie mów mi. - Wyciągnął jedną rękę na znak protestu. - Ja wiem. Teoria rozszczepu i astronawigacja w podprzestrzeni, projekt końcowego rozszczepienia i mnóstwo innych rzeczy przyprawiających mnie o ból głowy. Myślę jednak, że powinni byli zostawić trochę wolnego czasu na gry.

- Ale my graliśmy - odparła Nancia. - To było w planie zajęć. Dwie trzydziestominutówki dziennie dowolnej gry w celu doskonalenia koordynacji pomiędzy synapsami a procesorami bodźcowymi. Oczywiście uwielbiałam grać w SZTUCZKĘ i POSZUKIWANIE MOCY, kiedy byłam w dziecięcej kapsule.

Flix znów potrząsnął głową.

- Jestem pewien, że to wszystko bardzo kształcące. Ale ta gra - uśmiechnął się chytrze - absolutnie, na sto procent, nie rozwinie twojego umysłu. W rzeczywistości Jinevra uważa, że granic w SPACE OUT może powodować nieodwracalne uszkodzenia mózgu!

- Naprawdę? - Nancia z trzaskiem wysunęła szczeliny wpustowe czytnika, kiedy podszedł Flix - Słuchaj, Flix, nie jestem przekonana...

- Pomyśl o naszej dużej siostrze - powiedział Flix ze swoim najbardziej promiennym uśmiechem. - No, dalej, przywołaj jej obraz z ostatniej wizyty. Nie sądzisz, że wszystko, z czym ona się nie zgadza musi być warte spróbowania?

Nancia, na ekranie, który wypełniał centralną ścianę kabiny, dokonała projekcji Jinevry w naturalnych rozmiarach. Jej siostra równie dobrze mogła stać obok Flixa. Schludna i perfekcyjna jak zawsze, od rąbka granatowego uniformu Planetarnej Pomocy Technicznej po gładkie, ciemne włosy, które opadały prosto na przepisową odległość, jedną czwartą cala, od wykrochmalonego kołnierzyka, była wzorem dla każdego nie uporządkowanego elementu we wszechświecie. Nancia nie mogła sobie przypomnieć, co spowodowało ten błysk dezaprobaty w oczach Jinevry i ściągnięty, uszczypliwy grymas w kącikach ust w chwili, kiedy ten obraz został zapisany, ale na tej projekcji dziewczyna wydawała się wpatrywać we Flixa. Jeden z czerwonych szpiców punkowej korony opadł pod wpływem zabójczego spojrzenia z ekranu.

Nancii było przykro z jego powodu. Jinevra nigdy nie próbowała ukryć swojej opinii, że ich brat był utracjuszem i hańbą dla rodziny. Ojciec - podejrzewała - myślał bardzo podobnie. Dla niej ciężar dezaprobaty klanu Perez y de Gras byłby miażdżący. Jakże mogła potępiać Flixa? Słyszała wystarczająco dużo o jego dzikich wybrykach. Bywało, że Jinevra i tato o niczym nie mówili podczas krótkich wizyt. Ale dla niej Flix był ciągle potarganym pędrakiem, który ściskał jej tytanowy pancerz za każdym razem, kiedy się spotkali, który wymachiwał i wrzeszczał tak entuzjastycznie, jakby była prawdziwą siostrą z krwi i kości, mogącą wziąć go na kolana, który darł się z uciechy, kiedy nosiła go wspólnie z jej kolegami z klasy wokół szkolnego toru podczas szybkiej rundy w grze POSZUKIWANIE MOCY.

Właściwie jaką szkodę mogło jej przynieść wypróbowanie tej głupiej gry?

- Spodoba ci się, Nancia - przekonywał Flix z nadzieją, podczas gdy obraz Jinevry zniknął z ekranu. - Naprawdę. To jest najlepsza wersja, jaką twórcy gier kosmicznych kiedykolwiek wypuścili. Posiada sześćdziesiąt cztery poziomy ukrytych tuneli i symuluje przestrzeń Osobliwości oraz hologramowe krasnale...

- Holokrasnale?

- Tylko spójrz. - Flix wrzucił błyszczącą dyskietkę do najbliższej szczeliny czytnika.

Zabawne, Nancia nie umiała sobie przypomnieć, kiedy wyraziła zgodę na jej otwarcie, ale widocznie to zrobiła. Rozległ się delikatny furkot, kiedy zawartość dyskietki była wpisywana w pamięć komputera. Później Flix powiedział:

- Hologram, poziom 6.

I rudobrody krasnal pojawił się w centrum kabiny, wymachując szerokim, rzeźbionym mieczem, którego rękojeść lśniła deszczem rozszczepionego, kolorowego światła. Flix upadł na jedno kolano, kiedy szeroki miecz przeciął powietrze w miejscu, gdzie znajdowała się jego głowa; przetoczył się w kierunku panela kontrolnego i krzyknął:

- Przestrzeń 20, broń laserowa!

Kształt promieni świetlnych wokół niego wygiął się w nieprawdopodobnie wykrzywione smugi. Krasnal pochylił się, ciął mieczem przez lukę pomiędzy gwałtownie migającymi światłami i... zniknął. Zniknęły także światła.

Flix wstał, niezadowolony.

- Przerwałaś grę, a ja wygrywałem!

- Ja, umm, nie sądzę, abym była całkiem przygotowana na holokrasnale - powiedziała przepraszająco Nancia. - To odruchowa reakcja na widok ataku na osoby, które kocham.

Flix pokiwał głową.

- Przepraszam. Zdaje się, że będziemy musieli przywracać cię życiu powoli. Chcesz zacząć od poziomu 1, bez żadnych hologramów?

- To już brzmi lepiej.

I rzeczywiście było lepsze. Właściwie po kilku rundach Nancia uświadomiła sobie, że podoba jej się ta głupia gra, chociaż ciągle miała kłopot ze zrozumieniem zasad.

- Co powinnam robić z tym laserowym wyposażeniem?

- Pomaga ci podejść pod górę przez studnię grawitacji.

- To głupie. Lasery nie mają nic wspólnego z grawitacją.

- Nancia, to jest gra. Teraz nie zapomnij zapytać symugryf o odpowiedzi do Trzech Pierścieniowatych Trojek; będziesz ich potrzebować, kiedy dojdziesz do Mostu Trolli...

W miarę jak Flix wprowadzał ją w tajniki gry. Nancia odkrywała, że program tej gry zużywał bardzo mało jej mocy komputerowej.

Z łatwością mogła odczytać dane CenKomu o nadchodzących pasażerach, nie przerywając zabawy W tym samym czasie uruchomiła wzmocniony modem graficzny statku, aby wypełnić trzy ścienne ekrany obrazami z gry. Flix ponad wszystko postanowił być statkiem mózgowym, przedzierającym się przez wyimaginowane pasmu asteroidów w poszukiwaniu Mistycznych Pierścieni Daleen. Nancia wolała przedstawić siebie jako Zabójcę Trolli, śmiałego odkrywcę o długich kończynach, który przedzierał się przez studnie grawitacji i łańcuchy górskie z laserową bronią i materiałem wybuchowym.

- Nancia, nie możesz jeszcze zabić tego trolla.

- Dlaczego nie?

- Ponieważ on jest w zasadzce za skałami. Ja go widzę, ale ty nie.

- Ja go też widzę. Ja widzę wszystko w tej grze. Ona jest teraz częścią mojej głównej pamięci.

- Tak, ale twój wizerunek w grze nie widzi. On jest tylko człowiekiem i nie widzi w systemie multi-D. Zauważyłaś to błyskające niebieskie światło? Przepisy programu ostrzegają cię, że Zabójca Trolla umrze na nadciepłotę, o ile nie umieścisz go w jakimś schronieniu.

- Dlaczego on po prostu nie zwiększy swojej energii? Och, przypomniałam sobie. Wy, delikatnicy, z pewnością macie ograniczone możliwości dysponowania energią.

Nancia kontynuowała grę i zgięła swój promień laserowy, aby wydostać ukrywającego się trolla razem z jego trzema pomocnikami, a później wysłała swój wizerunek z gry pod śnieżny Most Trolli. Za trzema ukrytymi drzwiami i za labiryntem znajdowała się przyjemna, ciepła jaskinia, teraz nie zamieszkana, gdzie Zabójca Trolli mógł wypocząć i zgromadzić energię.

- Nancia, oszukujesz! - oskarżył ją Flix. - Jak znalazłaś to miejsce tak szybko bez popełnienia nawet jednego błędu?

- Jak mogłam go nie znaleźć? Także mapy gry są w mojej głównej pamięci, przypominasz sobie? Wystarczy, że będę tylko patrzeć.

- No, to mogłabyś nie patrzeć, żeby było sprawiedliwie?

- Nie, nie mogłabym - odparła Nancia tonem, który powinien skutecznie zamknąć dalszą dyskusję.

Odciąć jej świadomość od części pamięci komputerowej statku? Najgorszym doświadczeniem w całym jej życiu była częściowa amnezja w czasie, kiedy eksperci uzupełniali jej synaptyczne połączenia ze statkiem. Nie było nic, absolutnie nic, czego by ludzie z kapsuł nienawidzili bardziej niż utraty połączeń! Flix powinien to zrozumieć bez mówienia.

- Po prostu odłącz na chwilę tę funkcję pamięci - przymilał się Flix.

On nigdy nie wiedział, kiedy przestać. Pomysł odcięcia własnych ośrodków sprawił, iż Nancia poczuła się tak źle, że nic mogła znieść nawet rozmowy o tym.

- Posłuchaj, mięczaku, musiałabym odciąć więcej niż jeden ośrodek, żeby zniżyć się do twojego komputerowego poziomu.

- Naprawdę? Wyjdź na zewnątrz i powtórz to jeszcze raz!

- Jasne, wyjdę. Zaciągnę cię prosto do progu Osobliwości i pozwolę ci znaleźć swoją własną drogę wyjścia z rozszczepu!

- Aaa, znowu się opieramy na brutalnej sile. To nie fair -powiedział Flix ze wzrokiem zwróconym w sufit. - Dwie duże siostry i obydwie się na mnie uwzięły.

- Musimy coś zrobić, żeby cię trzymać w karbach - Nancia ucięła gwałtownie swoją wokalną transmisję.

Z Centrali nadawano wiązkę informacyjną.

- XN? Wiadomość przekazywana z podprzestrzeni rigelliańskiej.

Po krótkiej pauzie obraz ojca Nancii pojawił się na centralnym ekranie naprzeciw jej kolumny. Na ekranie z lewej strony statku mózgowego wizerunek Flixa szarpnął się i przemieścił, wykonując nic kończącą się, bezmyślną pętlę w kierunku błyszczących gwiazd głębokiej przestrzeni. Z prawej strony Zabójca Trolli tkwił w bezruchu z jedną nogą uniesioną, aby przekroczyć próg ukrytej jaskini. Pomiędzy nimi stał zmęczony mężczyzna w zielono-niebieskiej prążkowanej tunice i uśmiechał się do Nancii.

- Przepraszam, że nie mogłem przyjść na twoją uroczystość promocyjną, kochana Nancio. To spotkanie na Rigel IV jest istotne dla utrzymania planowanej polityki ekonomicznej Centrali przez następne szesnaście kwartałów. Nie mogłem ich zawieść. Wiedziałem, że to zrozumiesz. Hej, gratuluję wszystkich nagród! Nie miałem czasu przeczytać programu w szczegółach, ale jestem przekonany, że jak zawsze przysporzyłaś dumy rodowi Perez y de Gras. Sądzę też, że spodoba ci się twoje pierwsze zadanie. Będzie to dla ciebie okazja do poznania niektórych młodszych członków wysokich rodów - bardzo odpowiedni start dla naszej gwiazdy Służby Kurierskiej. Ej, co to?

Odwrócił się w lewo i zdawał się rozmawiać teraz z Zabójcą Trolli.

- Sekretarz specjalny? Bardzo dobrze, przyślij go do mnie. Będę musiał go pouczyć przed następną sesją. - Po czym znów zwrócił się do Nancii: - Przypuszczam, że słyszałaś to, Nancia? Przykro mi, ale muszę już iść. Powodzenia!

- Tato, poczekaj - zaczęła Nancia, lecz ekran zgasł na moment.

Poprzedni obraz śnieżnego Mostu i trolli pojawił się znowu i usłyszała głos operatora CenKomu:

- Przykro mi, XN. To była nagrana wiązka informacyjna. Nie ma nic więcej. Tymczasem twoi pasażerowie są gotowi do wejścia na pokład.

- Dziękuję, Centralo.

Nancia z przerażeniem odkryła, że całkowicie straciła panowanie nad kanałami wokalnymi; drżące przydźwięki towarzyszące jej mowie uwidoczniły jej stan emocjonalny. Perez y de Grasowie nie płaczą. Tym bardziej statek mózgowy nie mógł płakać. Nancia była dobrze wytrenowana w tłumieniu tych nieprzyzwoitych emocjonalnych projekcji, którym oddawały się słabe istoty. Tak czy inaczej nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać teraz z kimkolwiek.

Flix wydawał się wyczuwać jej nastrój; spakował cicho kosz z owocami i musującym winem i poklepał tytanową kolumnę Nancii, jakby sądził, że mogłaby poczuć ciepło jego ręki. Przez chwilę miała złudzenie, że naprawdę je czuje.

- Lepiej zejdę teraz z drogi - powiedział. - Nie uchodzi by statek mózgowy Perez y de Gras bawił się podczas swej pierwszej wyprawy, prawda? - Zatrzymał się na schodach. - Wiesz Nancia, nigdzie nie jest napisane, że musisz witać wchodzących na pokład pasażerów. Pozwól im samym rozpakować się i odszukać swoje kabiny. Będzie jeszcze dużo czasu na towarzyskie pogawędki podczas podróży.

I już go nic było. Rudowłosa plama zniknęła w ciemności, a wygwizdywana melodyjka utrzymywała się jeszcze w nocnym powietrzu. W chwilę później w nisko umieszczonych czujnikach Nancii ukazały się jasne światła platformy startowej. Pojawiła się grupa młodych, roześmianych i gadających jednocześnie ludzi. Jeden z nich potknął się i wylał jakiś płyn na błyszczący zewnętrzny pancerz Nancii; przez sektor na stateczniku mogła zobaczyć wężowaty ślad czegoś zielonego, lepkiego i ciągnącego się, brudzącego jej bok. Chłopak zaklął i krzyknął:

- Hej, Alpha, potrzebujemy tutaj dolewki łodygowca.

- Nie możesz poczekać, aż będziemy w środku? - odkrzyknęła wysoka dziewczyna o hebanowej skórze i ostrych, precyzyjnych rysach, jak na starożytnej płaskorzeźbie. W tej chwili jej ładna twarz była porysowana zmarszczkami gniewu i niezadowolenia, ale kiedy jasnowłosy chłopak spojrzał na nią przez ramię, obdarowała go jasnym uśmiechem, który nie zwiódłby Nancii ani na moment.

Wszyscy ciągłe rozmawiali i pili tę lepką, zieloną ciecz, tłocząc się u wejścia do próżniowej windy. Nie spytali nawet o pozwolenie wejścia na pokład. No cóż, po wyjściu Flixa zostawiła właz otwarty; może uznali to za zaproszenie. Poza tym Nancia już słyszała, że delikatniacy przynajmniej ci spoza Akademii - nie przestrzegali procedury dotyczącej powitań i oficjalnych stosunków w Służbie Kurierskiej oraz innych dziedzin daleko idącej biurokracji Centrali. Nie obraziła się jednak. Sama nie miała ochoty witać się z tą gromadką nieznajomych.

Podczas gdy przechodzili z komory ciśnieniowej do kabiny centralnej, Nancia zabawiała się w dopasowywanie twarzy do nazwisk. Niski rudowłosy chłopak o twarzy przypominającej groteskowego bazyliszka był podobny do Flixa. Miał ten sam rozjaśniający uśmiech, który przyciągał dziewczyny jak pstrągi na haczyk; musiał być jednym z tych spokrewnionych z rodziną Nancii.

- Blaize? - zawołała czara dziewczyna. - Blaize, nie mogę tego otworzyć.

Podała mu worek z połyskującą zieloną cieczą, a Nancia drgnęła w oczekiwaniu, kiedy rudowłosy oddarł dwoma silnymi palcami taśmę klejącą. Ani jedna kropla nic spadła na jej beżową wykładzinę - przynajmniej nie teraz.

- Proszę bardzo, Alpha - powiedział chłopak, oddając torbę dziewczynie, a Nancia dopasowała ich twarze do nazwisk i opisów, które przyszły z danymi do CenKomu. Rudowłosy chłopak musi być Blaizem Armontillado-Perez y Medoc. To tak arystokratyczna rodzina, że nie raczy nawet pamiętać o koligacjach z Perez y de Grasami. Dla jakichś zagadkowych powodów jego pierwsze zlecenie dotyczyło samotnej bazy Technicznej Pomocy Planetarnej na odległej planecie Angalia. Spodziewałaby się, że ktoś z rodziny o trzech nazwiskach zacznie raczej od biurokratycznej kariery w Centrali. Co do hebanowej księżniczki o ostrej, bystrej twarzy, która byłaby piękna, gdyby nie ten wyraz niezadowolenia, musi to być Alpha bint Hezra-Fong. Krótki przekaz z CenKomu identyfikował ją jako mieszkankę ciepłego półpustynnego świata Takla z wysokimi ocenami za medyczny program badawczy. Nie było jednak żadnego wyjaśnienia, dlaczego w połowie szkolenia przerwała naukę na pięć lat i postanowiła prowadzić Klinikę Summerlands na Bahati.

Kiedy podawali sobie worek z łodygowcem, Nancia zidentyfikowała pozostałą trójkę. Lekko otyły chłopak z czupryną przydługich brązowych loków oblepiających jego okrągłą, czerwoną twarz to Darnell Overton-Glaxely, lecący do Bahati, aby przejąć od kuzyna zarządzanie OG Shipping. Gładka, czarnowłosa piękność, której delikatne kości i lekko skośne oczy sugerowały rodzinne pokrewieństwo z gałęzią rodziny del Parma, to Fassa del Parma y Polo. Klan del Parma y Polo miał monopol na wszystkie przedsiębiorstwa budowlane w Centralnych Światach. Teraz wyglądało na to, że wysyłają to delikatne małe stworzenie, aby uzyskać rodzinne wpływy również w podprzestrzeni Vegi. Nancia spostrzegła jednak, że dziewczyna jest silniejsza, niż na to wyglądała. W każdym razie była jedyną, która odmawiała torebki z łodygowcem, a to był dobry znak.

No i ostatni z nich. Nancia pozwoliła swoim sensorom napawać się pełnym majestatem Polyona de Gras-Waldheima, kuzyna, którego nigdy nie spotkała. Od korony jego gładko przyciętych włosów po błyszczące czubki regulaminowych butów był wzorcem perfekcyjnego adepta Akademii Kosmicznej: stał prosto, ale nie sztywno, jego oczy widziały wszystko, co każdy z towarzyszy robił, wyrażały rodzaj niebezpiecznej zmienności. Tak jak Nancia był świeżo promowany, ze świeżymi uprawnieniami. I jak ona był wysoko notowany w swojej klasie, ale nie pierwszy; pierwszy w ocenach technicznych - mówiły dane - ale drugi

z teorii z powodu niewytłumaczalnie niskiej oceny ze sprawności oficerskiej, cokolwiek to mogło znaczyć.

Kiedy Nancia pierwszy raz odczytywała dane informacyjne podczas niemądrej gry Flixa, z niecierpliwością oczekiwała spotkania ze swoim kuzynem Polyonem. Był jedynym w całej grupie, z którym - tak czuła - miała wiele wspólnego. Jako dwoje członków wysokich rodów, przeszkolonych do służby dla Centrali, wyruszający właśnie na spotkanie swojego przeznaczenia, powinni od razu odczuć duchowe pokrewieństwo. Teraz jednak, gdy miała przedstawić się Polyonowi, czuła się dziwnie niepewnie. Był tak spięty, tak uważny, jakby całą tę grupę młodych ludzi miał za potencjalnych wrogów.

Ponadto przypomniała sobie, że wypił przynajmniej dwie trzecie z ostatniej otwartej torby z łodygowcem, nie licząc tego, co wypił przed przyjściem na statek. Nie, to nie był dobry moment, aby przedstawiać się Polyonowi i mówić mu o rodzinnych powiązaniach. Będzie musiała po prostu poczekać.

- Hej, chłopaki, spójrzcie na komitet powitalny! - Blaize przerwał pogaduszki. Wpatrywał się w trójekranowy obraz gry SPACED OUT, który Nancia w roztargnieniu zostawiła po gwałtownym odejściu Flixa.

Ukryte pomiędzy ekranami wizualne sensory ukazywały piegowatą twarz z zadartym nosem, rozświetloną niczym nie zmąconą radością. Blaize przeszedł powoli po miękkim dywanie i zagłębił się w pusty fotel pilota, który powinien być zarezerwowany dla jej wspólnika.

- To - powiedział natchniony - musi być najlepszy i największy SPACED OUT, jakiego kiedykolwiek widziałem. Dwa tygodnie z tą grą przelecą jak nic.

Kanały kontrolne gry były ciągle otwarte i kiedy Blaize zidentyfikował się i przejął dowodzenie wizerunkiem statku-mózgu, Nancia dała rozkaz zmiany kursu tak, aby dostał się on do świata Zabójcy Trolli. Wspaniałość obrazu graficznego spowodowała, że inni pasażerowie zaczęli spoglądać Blaize'owi przez ramię i jeden po drugim, na pół zawstydzeni, pozwolili się wciągnąć w grę,

- Nie mogę patrzeć, jak kupa przygłupów świruje jak w wariatkowie - wymamrotała Alpha, zajmując miejsce obok Blaize'a.

Nancia z trudnością dochodziła do siebie po tej złośliwej uwadze, kiedy do gry dołączył również Darnell.

- Będę musiał przekopiować grafikę tego programu i kazać komuś zainstalować go na wszystkich drogach należących do OG Shipping - powiedział, poruszając Zabójcą Trolli. - Czy ktokolwiek wie, jak złamać zabezpieczenie kodu?

- Ja - powiedział Polyon Gras-Waldheim - mogę złamać każdy system zabezpieczenia komputera, jaki kiedykolwiek był założony. - Rzucił Darnellowi enigmatyczne spojrzenie z ukosa. - Jeśli mi się to opłaca...

Och, ty to potrafisz, prawda? pomyślała Nancia. Przekonamy się o tym. Piractwo programów komputerowych nic było taką wielką zbrodnią, ale świeżo promowany oficer Akademii Kosmicznej powinien posiadać większe poczucie etyki niż jakiś przeciętny człowiek, który nie miał możliwości skorzystać z arystokratycznego wychowania i akademickiego szkolenia. Teraz miała o wiele mniejszą niż przedtem ochotę przedstawić się swojemu kuzynowi.

Polyon odwrócił się i obdarzył ciągle stojącą przy drzwiach Fassę de Parma y Polo wspaniałym uśmiechem.

- Teraz ty, malutka, mogłabyś zrobić coś dla mnie.

Fassa podeszła do sterów gry wężowym ruchem, który przykuł uwagę Blaize'a i Darnella, jak również Polyona.

- Zapomnij o tym, “żółty kapslu" - powiedziała glonem równie słodkim, co kąśliwym. - Drugorzędny oficer Akademii obejmujący służbę na więziennej planecie ma mi niewiele do zaoferowania. Zostawię to na później tam, gdzie im się naprawdę przyda.

Nancia natychmiast odcięła wszystkie sensory kabinowe. Jak to się stało, że utknęła z tymi chciwymi, amoralnymi, zepsutymi bachorami? Była przekonana, że podjęła słuszną decyzję, aby nie przedstawiać się od razu. Sądząc po ich swobodnych wypowiedziach, musieli ją uważać za statek bez pilota, pozbawiony inteligencji i reagujący wyłącznie na bezpośrednie komendy.

Musiała się jednak dowiedzieć, co oni knują. Otworzyła jeden kanał dźwiękowy i usłyszała Blaize’a intonującego z Darnellem i Polyonem w ochrypłym chórze “Ona nigdy tego nie sprzedawała, ona to rozdawała!". Fassa spojrzała spode łba i wycofała się do swojej kabiny.

Nancia miała wrażenie, że będzie to jedna z najdłuższych dwutygodniowych wypraw, jaką kiedykolwiek zniósł statek-mózg.



ROZDZIAŁ II


Polyon


Nancia z zaciekawieniem obserwowała, jak Polyon de Gras-Waldheim swobodnym krokiem wchodzi do kabiny. Pozostali pasażerowie odsypiali jeszcze pożegnalne przyjęcie zakrapiane łodygowcem, pochrapując i miotając się. Ostatnie dawki stymulatora wyparowywały z ich wyczerpanych ciał. Polyon przyszedł do siebie zadziwiająco wcześnie. Jak każdy porządny wychowanek Akademii wstał o 6.00, wziął prysznic i założył swój starannie wyprasowany szary kombinezon, aby móc zaprezentować się publicznie. Nancia wyłączyła wizualne sensory w kabinach, chcąc zostawić swoim pasażerom maksimum prywatności, ale czujniki audialne i tak dostarczyły jej tylu drobnych dźwięków, że mogła śledzić Polyona podczas porannych czynności.

Nancia zauważyła Polyona wchodzącego do centralnej kabiny, która była miejscem publicznym, więc nie miała żadnych wyrzutów sumienia, że teraz wszystkie czujniki były włączone. Tak, Polyon de Gras-Waldheim stanowił nie lada kąsek dla czujników. Prawie dwumetrowego wzrostu, z niesfornie sterczącymi złocistymi włosami obciętymi na krótkiego, akademickiego jeża, był doskonałą mieszaniną najlepszych cech rodzin Waldheimów i Grasów. Po Waldheimach odziedziczył wzrost i nieokiełznaną siłę, a po Grasach subtelność i szybką orientację. Nancia przez moment poczuła żal... Polyon był wychowankiem Akademii Kosmicznej i mógł być jej partnerem.

De Gras-Waldheim? ironizował wewnętrzny głos. O czym ty, dziewczyno, marzysz? Młody człowiek, który skupiał cechy takich dwóch rodów, może mierzyć o wiele wyżej niż dowodzenie statkiem mózgowym. Powinien zajmować wysokie stanowisko, skoro otrzymał tak ,staranne wykształcenie.

Krótkie noty informacyjne o jej pasażerach oraz celach ich podróży nie wyjaśniały, dlaczego Polyon - zamiast dołączyć do sztabu floty - został wysłany do odległej podprzestrzeni, aby objąć stanowisko koordynatora technicznego w więziennej fabryce. Może w podprzestrzeni Vegi dzieje się o wiele więcej niż sądziła. Nancia przypomniała sobie przerwaną wiadomość o Vedze i własne postanowienie dokładniejszego zbadania tej kwestii. Teraz była statkiem kurierskim i powinna zająć się sprawami publicznymi. Jednak o wiele ciekawiej było obserwować kuzyna, niż przerzucać stare pliki informacyjne.

Polyon rozejrzał się po kabinie i kiedy ogarnął już wzrokiem całe pomieszczenie, odprężył się. Zwykły obserwator nie zauważyłby tej zmiany, ale Nancia, badając napięcie mięśni i automatyczne reakcje systemu nerwowego oraz prowadząc rutynowe badania wzroku i słuchu, natychmiast zorientowała się w jego stanie. Ta czujność przy wkraczaniu na nieznane terytorium była niewątpliwie rezultatem szkoleniu w Akademii. Należało się tego spodziewać po kimś, kto otrzymał najlepsze wykształcenie zgodne z tradycją arystokratycznych rodzin. Nie powinno też dziwić, że Polyon wstał o regulaminowym czasie, bez względu na to, co robił poprzedniej nocy. Inni pasażerowie mogli być nieokrzesanymi mięczakami, ale ten wyraźnie nie przynosił ujmy swojemu wychowaniu. Przecież płynie w nim krew de Grasów, pomyślała z zadowoleniem. Ojciec zawsze podkreślał rangę jej koligacji ze strony matki z rodziną de Grasów.

Polyon jeszcze raz rozejrzał się po kabinie i gdyby nie był to de Gras-Waldheim, Nancia określiłaby jego zachowanie jako ukradkowe. Usiadł z boku, przodem do konsolety, na jednym z siedzeń dla obserwatorów. Pokiwał głowa, jakby chciał powiedzieć: w takim razie w porządku - i wyszeptał głosem tak cichym, że nie usłyszałaby go żadna ludzka:

- Wejście do głównych danych - hasło: 47321 - Aleithos Hex 242.

Automatyczny system zabezpieczenia, który kierował głównym komputerem statku, natychmiast zareagował na hasło Polyona. Nancia, nie dowierzając temu, co widzi, pozwoliła komputerowi działać bez przeszkód. Skąd Polyon dowiedział się o haśle otwierającym główny bank danych? Może istniała jakaś ukryta strona jej misji, coś, o czym mógł wiedzieć tylko przedstawiciel uprzywilejowanej rodziny i co mogło być ujawnione dopiero w odpowiednim czasie? Tak, to by tłumaczyło tajemniczy sposób, w jaki Polyon zbliżył się do kabiny. Wyjaśniałoby również jego szorstkie zachowanie poprzedniego wieczora. Z drugiej jednak strony, jako tajny agent, powinien zdobyć zaufanie współpasażerów.

A może wcale nie było takiego wyjaśnienia? Teraz, mając dostęp do głównych plików informacyjnych, Polyon wystukiwał coś na klawiaturze i manipulował obrazami na ekranie. Wysyłał raz za razem werbalne komendy, ujawniające nawet wielokanałową pamięć człowieka z kapsuły. Ciągle jednak traktował ją jako statek bezpilotowy. O co tu chodzi? Nancia czekała, obserwując wszystkie manipulacje Polyona przy systemie komputerowym, jednocześnie siedząc zewnętrznymi czujnikami ruchy jego ciała.


Prościzna, myślał Polyon, a jego palce wędrowały od klawiatury do ekranu, dostosowując kody operacyjne do systemu, który zapewniał mu dostęp do każdej informacji zawartej w komputerze statku. Proste jak pozbywanie się wirusa z pierwszego, dziecięcego komputera. Teraz ta specjalna zawartość - po czym przekonał system zabezpieczający komputera, aby rozpoznał w nim uprzywilejowanego użytkownika sieci. Jeśli już raz wejdzie w ten szeroki, podprzestrzenny system komunikacyjny, będzie mógł poznać wszystkie sekrety każdej osoby, która łączyła się z tą siecią.

Polecenia dźwiękowe nie były najlepszym pomysłem. Poza tym nie chciał, aby podsłuchał go któryś z wścibskich współpasażerów. Przebiegał palcami po klawiaturze, wydając polecenia tak szybko, jak tylko jego doskonały mózg był w stanie analizować odpowiedzi. Hm, blok zabezpieczający... ale skoro udzielił już sobie przywileju użytkownika tego systemu, to może również dostać się do kodu programu blokującego. Mógłby go nawet zmodyfikować.

- Tutaj poprawka, tam poprawka - mruczał Polyon, zmieniając pierwotną wersję kodu. Wszędzie zasadzki dam-di-dam-di-dam.

Kiedy system potwierdził poprawki i uruchomił zmodyfikowany program, mruczenie Polyona przekształciło się w triumfalną wersję piosenki “Jestem człowiekiem, który rozbił bank w Monte Carlo".

To oczywiście nie było dokładnie tak. Zamierzał wygrać o wiele więcej, niż zgarniał zawodowy hazardzista w kasynie na Starej Ziemi. On im pokaże - im wszystkim. Zaczynając - i na pewno nie kończąc - na tych baranich głowach, które są z nim na statku. Polyon wiedział, dlaczego przydzielono mu podrzędne zadanie w odległym systemie słonecznym. Skrzywił się na samo wspomnienie tej ponurej rozmowy z dziekanem.

Musiały jednak istnieć powody, dla których również i te rozpuszczone kochasie z dobrych domów zostały skazane na samotne zesłanie. Zacznie od zbadania ich małych sekretów, a później być może wykorzysta te bogate szczeniaki do realizacji wielkiego planu.

Następnie... system Nyota. Cała podprzestrzeń Vegi. Centrala. Dlaczego nie? kombinował Polyon, zaskoczony wielkością swoich pragnień. Dorastając nauczył się jednej rzeczy: że wszystko uchodzi bezkarnie, o ile nikt nie widzi, co robisz, a korzystasz ze swojego uroku osobistego, kiedy cię obserwują. Natomiast tam, gdzie urok nic działa, są inne środki perswazji. Polyon uśmiechnął się ponuro i odszukał dane Alphy bint Hezra-Fong z Akademii Medycznej.

Co ten Polyon wyprawia? Nancia obserwowała, jak przeprogramował zabezpieczający system statku, dostał się do sieci i przebiegał wzrokiem akta osobowe współpasażerów.

Czy nie powinna go powstrzymać? Dyskrecja była pierwszą rzeczą, której uczył się statek mózgowy Służby Kurierskiej; należała do podstawowych obowiązków. Nie poinstruowano jej, co czynić w przypadku, kiedy pasażer zaczyna manipulować w sieci tak, jakby była częścią jego osobistego systemu komputerowego. Wpisywał teraz od nowa parametry zabezpieczenia... to nieistotne, mogła je ustalić od początku, kiedy tylko chciała. Jak do tej pory nie naruszył obszarów jej osobistych danych, nie był chyba też świadomy, że jej synaptyczne połączenia z komputerem statku pozwalały śledzić wszystko, co robił.

Czy to możliwe, żeby uważał ją za statek bezpilotowy? Może nie. Nie była jednak pewna. Polyon skończył przeszukiwanie sieci i wysłał inną penetracyjną część kodu, aby uzyskać dostęp do pozostałych funkcji połączonych z komputerem pokładowym... małą poprawkę, która pomoże mu dotrzeć do powiązań Nancii z wnętrzem statku.

Trochę za późno, aby to sprawdzać, mój chłopaczku! Czy nie nauczono cię w Akademii Kosmicznej, aby najpierw szukać zasadzek, a dopiero później zaczynać manewry? Samoobrona była reakcją automatyczną, przyswojoną o wiele bardziej niż dyskrecja. Nancia odcięła wszystkie ścieżki informacyjne i przeprogramowała kody wejściowe jednym instynktownym ruchem. Polyon wpatrywał się w pusty ekran, opierając palce na klawiaturze, która przestała reagować na jego polecenia.


Darnell


Darnell Overton-Glaxely westchnął na widok swojej okrągłej twarzy, nieco zniekształconej w wypolerowanych, robionych lustrach, pokrywających ściany centralnego korytarza. Było zbyt wcześnie, żeby oglądać swoje odbicie w lustrze o łamanej powierzchni, która sprawiała, że raz powiększało się, raz kurczyło, a raz marszczyło jak fale wzburzonego oceanu. Darnell westchnął ponownie i przypomniał sobie, że sztuczna grawitacja w przestrzeni była właściwie zbliżona do ziemskiej. To tylko jego wyobraźnia sprawiała, że odczuwał mdłości. I tak było to dużo lepsze niż podróż w jednej z tych staromodnych skorup, pływających po oceanach, które dały początek OG Shipping, kiedy byli jeszcze stacjonarną korporacją na planecie. Darnell o mało nie wyrzygał swoich wnętrzności, gdy wysłuchiwał opowieści ojca o tych rejsach.

No cóż, więcej się to nie powtórzy. Stary ojciec był już historią, tak jak niespodziewane bankructwo stacji kosmicznej, które go zabiło i pozostawiło OG Shipping w rękach obcych ludzi aż do czasu, kiedy Darnell ukończy szkołę. Wczorajsza uczta z łodygowcem też, była historią - gdyby tylko mógł przekonać o tym swój wywracający się żołądek i pulsującą głowę.

To nie było w porządku, żeby musiał tak cierpieć tylko dlatego, że pofolgował sobie, aby uczcić koniec nauki i początek nowej kariery. Szkoda, że żadnej z dziewcząt nie starczyło sił, aby kontynuować zabawę w przyjemniejszy sposób. Ale mieli jeszcze dwa tygodnie przed sobą; dojdą do siebie i w stosownym czasie zauważą jego wdzięki. W końcu nie miał przecież żadnej poważnej konkurencji na tym statku. De Gras-Waldheim był wystarczająco przystojny, ale to najzimniejsza ryba, jaką Darnell kiedykolwiek widział. Było coś przerażającego w jego intensywnie niebieskich oczach, iskrzących się jak suchy lód. Co do Medoca Blassa czy Blaize'a, jak on się tam nazywał, to chyba żadna dziewczyna nie traciłaby czasu na dzieciaka o twarzy przyjaznego potworka. Tak, na ratunek może przyjść tylko stary Darnell, jedyny mężczyzna na pokładzie obdarzony wystarczającymi zaletami towarzyskimi, aby zabawiać te cudowne damy przez całą podróż.

Usłyszał dźwięki dochodzące z centralnej kabiny. Czyżby jedna z dziewcząt wstała już i kręciła się po statku? Darnell wciągnął brzuch, wyprostował ramiona i ponownie spojrzał na swoje odbicie w lustrach. Przecież jego twarz nie była aż taka miękka i nalana - powiedział do siebie; to tylko owo zniekształcone odbicie w lustrze sprawiało, że wyglądał jak ktoś w średnim wieku, wymięty i zmęczony. Nonsens. Był przystojnym, młodym spadkobiercą OG Shipping i był w stanie stawić czoło komukolwiek i czemukolwiek.

No, może nie tej zimnej rybie Polyonowi de Grasowi-Waldheimowi. Darnell otworzył drzwi wejściowe do głównej kabiny i próbował opanować swoje nerwowe ruchy. Tymczasem nogi niosły go do przodu, a ramiona pociągały w tył.

- Och, wejdź, OG - powiedział Polyon niecierpliwie, odwrócony tyłem do drzwi. - Nie czepiaj się futryny i nie machaj czułkami jak meduza z chorobą morską.

Choroba morska.

Meduza.

Darnell przełknął napływ mdłości i jeszcze raz przypomniał sobie, że podróż kosmiczna na statku o zwiększonym polu grawitacji to nie to, co kiwanie się i poruszanie na staromodnym morskim statku.

- Co robisz?

Polyon zwolnił zabezpieczenie fotela i wolno się obrócił, aby spojrzeć na Darnella, jednocześnie rozluźnił się, pozorując swobodę i naturalność.

- Nic specjalnego, gram sobie - odrzekł z mętnym uśmiechem. - Po prostu kilka partyjek dla zabicia czasu.

- Co ty zrobiłeś? Zagrałeś tak fatalnie, że straciłeś obraz na ekranach.

- Coś w tym rodzaju - zgodził się Polyon. - Możesz mi pomóc włączyć go od nowa, jeśli chcesz.

To były jedyne przyjazne słowa, jakie Darnell usłyszał od Polyona od czasu, kiedy się poznali. Może, pomyślał, wybaczając mu, biedny facet nie wie, jak się zaprzyjaźnić. Nie można oczekiwać znajomości savoir-vivre'u ani gładkich manier, jakimi szczycił się Darnell, od kogoś wywodzącego się z tych sztywniaków z wyższych sfer, jak de Grassowie-Waldheimowie, i kto spędził cale życie w wojskowej szkole z internatem. No cóż, pomoże biednemu Polyonowi i będzie jego przyjacielem na tej małej wycieczce.

- Jasne - powiedział, wchodząc do pomieszczenia ostrożnymi krokami, żeby nie wstrząsnąć bolącą głową. Następnie zatopił się w jedno z wyściełanych pasażerskich siedzeń. - Nie ma sprawy, grałem w te gierki cały czas w szkole podstawowej. Wiesz, co ci powiem? Pomogę ci dostać się do komputera, a może ty pomożesz mi dostać się do czegoś innego? - Mrugnął z wysiłkiem do Polyona.

- A co masz na myśli? - Ten człowiek najwyraźniej nie wiedział, jak prowadzić lekką konwersację.

- Nas dwóch - Darnell wyjaśnił pocieszająco, wystukując coś na klawiaturze konsolety. - One dwie. Ta czarna bardziej pasuje do ciebie. Ja jednak muszę znaleźć jakąś strategię, żeby dostać się pod spódniczkę del Parmy. Taktyka, podchody, natarcie i wycofanie się - masz jakieś pomysły?

Darnell pomyślał, że Polyon rzeczywiście potrzebuje pomocy, a nic bardziej nie cementuje przyjaźni, jak mała, sprośna, męska pogawędka. Polyon szukał przyjaźni, więc Darnell był gotów wyjść mu naprzeciw.

- Obawiam się, że to twój problem - odrzekł Polyon z dystansem w głosie.

Strzepnął prawie niewidoczny pyłek ze swego zaprasowanego rękawa i zajął się studiowaniem ekranów SPACED OUT, przywróconych na ściany kabiny przez Darnella.

Wniosek nasuwał się sam. On nigdy nie musiał stosować żadnej taktyki wobec kobiet. No cóż, oczywiście, że nie. Nazwisko de Gras-Waldheim i fortuna stanowiły poważne wsparcie, no i ta masywna, muskularna sylwetka - tym niemniej nie powinien od razu drwić z kogoś, kto tylko starał się być przyjacielski. Darnell patrzył spode łba na konsoletę i wystukiwał komendy, przywracające grę na... hm, nie na poziom 10, bo jego refleks nie mógł jeszcze sprostać hologramowym wojownikom, ale na poziom 6. To był wystarczająco zaawansowany poziom, żeby pokonać Polyona i pokazać mu, jak to jest, kiedy zadaje się z ekspertem.

- To nowa wersja - stwierdził zaskoczony Polyon. - Nie pamiętam tego pasa asteroidów.

- Założę się o pięć kredytów, że klucz do ukrytych skarbów Holmdale jest gdzieś w nowych asteroidach - zaproponował Darnell.

- Nie przyjmuję tego zakładu, ale stawiam pięć kredytów, że jeżeli on tam jest, to go znajdę pierwszy. Wybierz swoje wizerunki.

Darnell wybrał jeden z wizerunków przedstawionych u dołu ekranu. Zawsze lubił przybierać postać Bonecrusha - cyborga potwora, który zarządzał niższymi tunelami w labiryncie, a czasami startował w kosmos z sekretnie zainstalowanym ładunkiem odrzutowym i siłową osobistą tarczą. Polyon - zauważył z przyjemnością - wybrał wizerunek marsjańskiego maga Thingberry'ego o niebywale paskudnym charakterze. Ta gra powinna się szybko skończyć.


- A zatem dlaczego wybierasz się do systemu Nyota? - zapytał Polyon po kilku minutach wykonywania pozornie wyszukanych manewrów i wydawania bezcelowych poleceń.

Darnell patrzył na ekran z kwaśną miną. Jak udało się temu Thingberry'emu otoczyć dwie trzecie pasa asteroidów? Bardzo dobrze, pozwoli Bonecrushowi obrócić się i użyć swoich wewnętrznych ładunków odrzutowych jako broni; to powinno załatwić pokrętną magię Thingberry'ego.

- Przejmuję starą własność spadkową - odpowiedział, wystukując polecenia uzbrajające Bonecrusha w maksymalną siłę wybuchową. - Wiesz, OG Shipping. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego mój kuzyn Wigran przeniósł centralę firmy do podprzestrzeni Vegi, ale mam nadzieję, że wyjaśni mi to, kiedy się tam znajdę.

- Jeśli będzie mógł - zauważył Polyon. - Tak bardzo ni u ufasz?

Darnell ukradkiem pokierował Bonecrusha na dogodną pozycję. Idiota Polyon patrzył na niego, a nie na ekran; nawet morderstwo uszłoby Darnellowi na sucho, gdyby tylko przytrzymał uwagę Polyona z dala od gry przez następne kilka sekund.

- Co masz na myśli? - spytał, nie będąc właściwie zainteresowany odpowiedzią. - Dlaczego nie powinienem ufać Wigranowi?

Polyon wyglądał na zaskoczonego i przez moment Darnell obawiał się, że zauważy ruchy Bonecrusha ilu centralnym ekranie gry.

- Mój ty biedaku! Chcesz powiedzieć, że nie słyszałeś? A niech to! - przeklął niskim, wściekłym tonem. - Wiesz, nie wiedziałem. Słuchaj, Darnell, nic chciałbym być tym, który ma ci to powiedzieć. Czy naprawdę nie słuchałeś przekazów informacyjnych z Vegi?

- Zarządzanie mnie nudzi - powiedział Darnell. - Będę całkiem szczęśliwy, gdy wycofam zyski z firmy i pozwolę kuzynowi Wigranowi prowadzić resztę.

Jego ręce spoczywały teraz na przycisku, który miał uruchomić odrzutowy ładunek Bonccrusha. W każdej chwili mógłby uwolnić sterowną falę uderzeniową, która zrobiłaby wyrwę w samym środku linii obronnej Thingberrego. Jednakże Polyon powinien przyglądać się swojej klęsce, a nie marudzić coś o jakimś nudnym procesie księgowych w systemie Vega.

- No cóż, przypuszczam, że już wkrótce i tak będziesz musiał się o tym dowiedzieć - mówił Polyon. - I aż mnie skręca, że to ja muszę ci powiedzieć. - Przyglądał się teraz twarzy Darnella z bliska.

- No, mów! - Po raz pierwszy Darnell poczuł ogarniający go nagły dreszcz, który pojawił się wraz z powolnym kojarzeniem faktów...

- Była o tym mowa na procesie - powiedział Polyon. - O tym księgowym, co zbierał kredyty swoich klientów, aby uprawiać hazard. OG Shipping było jednym z jego największych kont. Twój kuzyn Wigran dokładnie wiedział, co ten facet robi. Nawet mu pomógł, dla udziału w gotówce. Obaj przegrali ponad dziewięćdziesiąt procent wpływów OG Shipping... Obawiam się, że wszystko, co odziedziczysz na Bahati, to jeden przestarzały bezpilotowy statek AI i garść długów.

Spocone palce Darnella ześlizgnęły się i przycisnął guzik mocy z większą siła, niż zamierzał, Ładunki Bonecrusha uwolniły maksymalny odrzut. Wybuch ominął jednak pole Thingberry'ego, nie czyniąc mu żadnej szkody i wyrzucił Bonecrusha, zbyt słabego, aby uruchomić osobiste pole siłowe, w głąb przestrzeni kosmicznej. Ciało cyborga rozprysło się na miliony gwiazd, złożonych z odłamków syntetycznego stopu.

- O rany! - powiedział Polyon, zerkając w końcu na połyskujące efekty świetlne na ekranie. - To jest wspaniała gra! Spójrz tylko na tę grafikę. Co to jest?

- To ja - powiedział Darnell Overton-Glaxely. - Facet, który wiedział, kiedy połknąć kulę. Jestem ci winien pięć kredytów.


Blaize


O nie! Tylko nie jeszcze jeden!

Nancia zamknęła na chwilę wszystkie swoje wewnętrzne sensory, kiedy Blaize Armontillado-Perez y Medoc poruszył się w swojej kabinie. Doszła już do wniosku, że kiedy jej pasażerowie spali, byli niemal do zniesienia. Gdyby tylko mogła wypełnić ich kabiny gazem usypiającym i utrzymać w nieświadomości, dopóki nie dolecą do systemu Nyota ya Jaha... Nancia przyłapała się na tym, że staje się tak samo nieznośna jak oni. Jakże coś takiego mogło w ogóle jej przyjść na myśl? Czyż nie zdobyła najwyższych ocen z zajęć integralności oraz etyki? Zarówno jej dziedzictwo rodzinne, jak i szkolenie w Akademii powinny uchronić ją przed myślą o zdradzie swoich ideałów.

Mogłaby się powstrzymać przed uaktywnianiem swoich wewnętrznych sensorów, póki nie osiągną Nyota ya Jaha. Nancia zastanowiła się nad tym przez chwilę i postanowiła inaczej. To prawda, że jej pasażerowie niczego by nie spostrzegli, ponieważ sądzili, iż jest pojazdem bezpilotowym, zaprogramowanym tak, aby dowieźć ich spokojnie do celu. Prawdą było również i to, że gdyby to od niej zależało, to wolałaby dokonać transformacji Osobliwości - które przeniosłyby ich przez rozwarstwiającą się przestrzeń bez irytującej obecności tych... bachorów. Za nic jednak nie chciała spędzać tak wielu dni, przeszło tygodnia, w samotności kosmosu, widząc jedynie migoczące gwiazdy i nie mając innego mózgu, by się porozumieć. Gdyby otworzyła przejście do Centrali, jej kuzyn Poloyn, jak zwykle lubiący myszkować po systemach komputerowych statku, na pewno zauważyłby aktywność komputera. Statki mózgowe nie były ani trochę mniej ludzkie niż delikatnicy. Nancia wiedziała, że byłoby niemądrze z jej strony narażać się tak długo na częściowe pozbawienie wszelkich wrażeń.

A poza tym chciała się dowiedzieć, co też knują jej pasażerowie.

Gdy reaktywowała sensory głównej kabiny, Darnell skradał się akurat korytarzem w stronę swojej kabiny, a Polyon, ze ściągniętymi ze złości ustami, szedł tuż za nim.

- Nie podoba mi się to imię oznajmił Blaize'owi.

Nancia przeszukała pospiesznie automatyczny system nagrywania zamontowany w kabinie. Blaize naśmiewał się ze swego kuzyna, nazywając go Polly. Z danych/plików Akademii na temat Polyona de Grasa-Waldheima wynikało, że to przezwisko stało się przyczyną wielu ostrych bójek, które wywiązały się w czasie, gdy Polyon odbywał szkolenie w Akademii. Podczas jednej z takich bijatyk przeciwnik Polyona został na tyle dotkliwie poturbowany, że trzeba go było usunąć z programu szkolenia dla oficerów. Świadkowie tego zdarzenia zeznali, iż Polyon miażdżył tamtemu kości i słuchał, jak pękają, nie zważając na to, że jego przeciwnik od dłuższego czasu błaga go o litość.

W rezultacie tego zdarzenia w akta/pliki osobowe Polyona wpisano ostrzeżenie, wykluczające go na zawsze z udziału na jakimkolwiek stanowisku wojskowym... co więcej, sam Polyon został o tej decyzji poinformowany ustnie przez generała w stanie spoczynku Macka Erricotta, rektora Akademii Kosmicznej...

Co ja wyprawiam? Nancia natychmiast zamknęła wszystkie swoje kanały informacyjne. Skąd się wzięły te zastrzeżone informacje? Ponownie otworzyła kanały i prześledziła trasę przepływu danych. Nadeszły z sieci - do tego materiału nie powinna mieć żadnego dostępu, bo pochodził on z zastrzeżonych akt osobowych Akademii Kosmicznej. Nie wiedzieć czemu, sieć odpowiedziała na jej chwilową ciekawość, otwierając dostęp do materiału, który powinien być chroniony hasłem znanym jedynie rektorowi.

Po chwili zakłopotania Nancia zdała sobie sprawę, co się stało. Polyon, ingerując w system bezpieczeństwa statku, naruszył przy okazji system samej sieci. Zdefiniował Nancię jako węzeł początkowy dla sterownika systemu, dając jej tym samym nieograniczone możliwości dostępu do plików i kodów oraz ich zmiany w każdym z komputerów podłączonych do sieci. Gdy Nancia instynktownie interweniowała, tożsamość sterownika systemu wymknęła się samemu Polyonowi... jednak nie zmieniła zdefiniowanego już węzła początkowego, dając jej dostęp do wszystkich plików, które Polyon przejrzał - i jeszcze do wielu innych.

Nancia poczuła zażenowanie, jak gdyby przyłapano ją na zaglądaniu do otwartego pancerza kolegi z klasy w trakcie synaptycznego remodelowania... Tak bardzo naruszyła prawo do prywatności. Przecież nie miałam pojęcia, co robię! usprawiedliwiała się, szybko wymazując definicję węzła superużytkownika, zanim ogarnie ją chętka, by zajrzeć w prywatne akta/pliki kogoś innego.

Mimo to nie mogła zapomnieć wstrząsających i niepokojących rzeczy, które odkryła, czytając plik na temat Polyona. Przyjęła z ulgą fakt, że poszedł z kabiny centralnej do Blaize'a, po czym przekradł się z powrotem do własnej kabiny w pozie urażonej godności, która robiła znacznie większe wrażenie niż kwaśna mina Darnella.

Blaize popatrzył wprost na tytanową kolumnę Nancii i puścił do niej oko.

- Założę się, iż myślałeś, że on mnie pokona, co?

Nancia odpowiedziała bez zastanowienia na to bezpośrednio do niej skierowane, pierwsze pytanie, jakie otrzymała od chwili, gdy pasażerowie weszli na jej pokład i wystartowała z Centrali.

- Mam nadzieję, że nie liczyłeś na mnie, że będę cię ochraniać!

Blalize zachichotał cicho, zadowolony z siebie.

- Ależ skąd, szanowna pani. Aż do tej chwili nie wiedziałem nawet czym - albo kim -jesteś. - Blaize uchylił nieistniejący kapelusz i skłonił się ekstrawagancko. - Pozwól, pani, że się przedstawię - wymruczał, rozprostowując się. - Blaize Armontillado-Perez y Medoc. Z kim mam przyjemność?

Za późno, aby zagłębić się znów w tę ciszę, która dotąd ją osłaniała. Nancia wzruszyła w myślach ramionami - jej synapsy rozbłysły na moment - i postanowiła, że równie dobrze może trochę porozmawiać z tym bachorem. Samotność dosyć jej się dała we znaki. Izolacja w głębokim kosmosie stanowiła zbyt wielki kontrast w porównaniu z wieloletnią, wygodną i wielokanałową wymianą danych, którą nieustannie prowadziła ze swymi kolegami z klasy w Szkole-Laboratorium.

- XN-935 - przedstawiła się ze złością. A potem, jako że suchy kod wydał jej się nieodpowiedni, dodała: - Nancia Perez y de Gras.

- Kuzynka, prawdziwa kuzynka! - zaryczał Blaize z nieudawanym zachwytem. -Powiedz mi więc, kuzyneczko, co taka grzeczna dziewczynka jak ty robi z taką hołotą jak my?

Pytanie Blaize'a było nieprzyjemnie bliskie temu, co Nancia myślała o swoich pasażerach.

- Skąd wiedziałeś, że jestem statkiem mózgowym? - zbyła go pytaniem.

- Co prawda procedury startu mogły zostać wykonane przez bezpilotowy statek AI, ale wydawało mi się mało prawdopodobne, żeby klan Medoców i reszta naszych kochanych rodzinek wysłała nas, byśmy przeszli przez Osobliwość na automatycznym pilocie. Jakoś nie pasowało mi to do godności wielkich rodów, aby obarczać odpowiedzialnością za nasze bezpieczeństwo kupę metachipów zamiast ludzkiego mózgu.

- Nie bardzo darzysz szacunkiem swoją rodzinę, prawda? Nic dziwnego, że wysyłają cię do jakiegoś peryferyjnego świata. Prawdopodobnie wciąż się boją, że narazisz ich na śmieszność.

Przez moment piegowata twarz Blaize'a wyglądała zimno, twardo i bardzo smutno. Lecz potem tak szybko, że ludzkie oko nie dostrzegłoby niczego - Blaize wyszczerzył zęby i zasalutował przed kolumną Nancii.

- Masz absolutną rację. Z malutkim sprostowaniem. Nie tylko boją się, że narażę ich na śmieszność, ale są tego pewni jak jasna cholera!

Wyciągnął jedno z wyściełanych krzesełek i usiadł pośrodku kabiny, zakładając jedną nogę na drugą. Następnie, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, gapił się radosnym wzrokiem w kolumnę Nancii, jakby nic na świecie go nie obchodziło. Nancia wydobyła z pamięci obraz jego twarzy sprzed paru chwil i wyświetliła go w wewnętrznej przestrzeni, porównując ponurego młodego człowieka ze śmiejącym się teraz chłopcem w kabinie. Coś go gryzie, ale co? Na przekór sobie poczuła odruch sympatii do tego zepsutego szczeniaka, tej zakały wielkich rodów.

- A masz taki zamiar? - spytała, przybierając neutralny ton.

- Jaki? Aha - przynieść im wstyd? - Blaize wzruszył ramionami, nieco zbyt beztrosko. Nancia zaczęła się zastanawiać, ile jego na pozór niedbałych gestów zostało starannie wyreżyserowanych. - Nie, nie mam takiego zamiaru. Zresztą już za późno. No jasne, że marzyłem o tym kiedyś, jako dzieciak. Ale teraz jestem już trochę za stary, żeby uciekać, nie sądzisz?

- A po co? Żeby przyłączyć się do cyrku?

Na ułamek sekundy żywa twarz Blaize'a znów zgadzała się z ponurym wizerunkiem, który Nancia miała w pamięci.

- Nie. Do Akademii Kosmicznej. Prawdę mówiąc - mówił dalej Blaize głosem równie neutralnym, jak głos Nancii - chciałem kiedyś przejść szkolenie na mięśniowca. Nic śmiej się, to było moje dziecięce marzenie. Nic nie pociągało mnie bardziej niż współpraca ze statkiem mózgowym. Marzyłem o lataniu między gwiazdami, o ratowaniu z opresji ludzi i całych światów, mając za partnera żywy statek, który uczyłby mnie kosmicznego tańca... - Jego głos zadrżał przy ostatnim słowie. - Mówię ci: dzieciaki mają kretyńskie pomysły.

- To wcale nie wydaje mi się takim kretyńskim pomysłem - zaoponowała Nancia. - Dlaczego zrezygnowałeś? Czy dlatego, że ktoś wmówił ci, że mięśniowce muszą mieć sześć stóp wzrostu i być zbudowane jak... Polyon de Gras-Waldheim?

- Daj spokój! - odparł Blaize. - Z niczego nie zrezygnowałem. Trzy razy uciekałem. Prawda mówiąc, za pierwszym razem udało mi się nawet dostać do Akademii Kosmicznej. Przystąpiłem do testów, sfałszowałem papiery, podając się za sierotę wojenną. Zdobyłem nawet stypendium. Po trzech tygodniach moi nauczyciele dowiedzieli się o mnie. - Czysta, nieskrywana radość, jaka na chwilę rozjaśniła mu twarz na wspomnienie tamtych dni, chwyciła Nancię za serce. - Za drugim i trzecim razem już wiedzieli, dokąd ucieknę. W Akademii czekał już na mnie oddział prywatnych strażników Domu Medoca.

- Wygląda na to, że twoja rodzina ze wszystkich sił sprzeciwiała się twoim marzeniom.

Ruchliwa twarz Blaize'a wykrzywiła się szyderczo.

- To nie dla ludzi o naszej pozycji. Mój kuzyn Jill ma jako następny z rodu zostać Planetarnym Zarządcą Kaza-uri, a mój stary druh Henequin, który jest najlepszym przyjacielem mojego ojca - wyjaśnił szybko - już obecnie sprawuje kontrolę nad vegańskim oddziałem Planetarnej Pomocy Technicznej. Syn, który szkoli się na mięśniowca, nie może równać się z tymi, którzy mają na swoim koncie tego rodzaju gwiezdne osiągnięcia. Po prostu rodzina nie ma się kim pochwalić po skończonym obiedzie.

- Ciekawe, czy moja rodzina czuje podobnie - odezwała się Nancia. Czy to dlatego jej tata nie znalazł dla niej czasu, gdy odbierała promocję?

- Myślę, że nie. Przecież posłali cię do Szkoły-Laboratorium, no nie?

- Nie mieli wielkiego wyboru - stwierdziła Nancia. - Umarłabym przy normalnym porodzie.

- No cóż. Mimo wszystko - powiedział Blaize ostrożnie. - Myślę jednak, że twoja gałąź rodziny nie jest aż tak snobistyczna jak moja. Lecz ani wy, ani my nie umywamy się pod tym względem do de Grasów-Waldheimow. Polly musiał pójść do Akademii, ale spodziewano się po nim, że dojdzie do stopnia generała, a on został tylko kosmicznym dżokejem. Nie wyobrażam sobie, co zrobił, że wysłano go, by administrował fabryką metachipów na Shemali. Musiał być z tego niezły skandal w Akademii. Sądziłem, że słyszałem już wszystkie plotki rodzinne, ale to, w co Polly się wpakował, znakomicie zatuszowano. No tak, ale ty z pewnością masz dostęp do tych akt/plików... tak więc... założę się, że sama mogłabyś się dowiedzieć wszystkiego, czego byś chciała.

- Przypuszczam - rzekła Nancia - że przydaje im się jego wiedza techniczna. - Bynajmniej nie miała ochoty dzielić się z tym plotkarzem problemami, które miał Polyon w Akademii. Czyżby wielkie rody nie uczyły swoich wychowanków żadnej dyskrecji? Najpierw Polyon używa swojej znajomości komputerów, aby złamać system zabezpieczający i poznać tajemnice innych pasażerów, a teraz Blaize próbuje oczarować ją w tym samym celu.

- Nie pochwalasz plotek, zgadza się? - domyślił się Blaize. - Dobra, rób sobie, jak chcesz. Bądź nadzwyczaj dyskretnym statkiem mózgowym w Służbie Kurierskiej i chlubą rodziny, a ja będę przemiłym administratorem , z ramienia PPT na Angalii, który stara się nie przynosić wstydu swojej stronie rodziny. Będziemy wtedy mogli po wsze czasy dryfować w nudzie.

- Planetarna Pomoc Techniczna nie jest taka zła - powiedziała Nancia. - Moja siostra Jinevra jest administratorem terenowym, a ma dopiero dwadzieścia dziewięć lat. Można szybko awansować...

- Na Angalii? - Brwi Blaize'a uniosły się raptownie w górę niczym znaki zapytania, nadając jego twarzy wyraz komicznego zdumienia. - Droga kuzynko Nancio, czyżbyś nie wściubiała swego noska? Bo jeśli czytałaś moje akta/pliki, to wiesz, że na nic się nie zda próba rozbudzenia moich ambicji w związku z Angalią. Jej cała cywilizacja składa się z jednego biura Planetarnej Pomocy Technicznej, jednej kopalni corycjum i bandy człekopodobnych tubylców, których suma inteligencji nie przekracza ilorazu inteligencji cukini. Malutkiej cukini. To niesamowite, że oni w ogóle kwalifikują się do Planetarnej Pomocy. Ktoś musiał źle wypełnić FPP, a chociaż potem ktoś inny odkrył, że nie posiadają SIC-u, zapomniał poprawić dane PPT-u. Wielka machina biurokracji toczy się nieprzerwanie... Nagle okazuje się, że lecę do Angalii, która nic jest nawet pyłkiem na kołach rydwanu mojego druha Henequina.

- Na pewno dobrze się spiszesz powiedziała Nancia. - Żargon biurokratyczny już zdążyłeś opanować po mistrzowsku. - Przeszukała pliki z danymi, aby przetłumaczyć skróty, którymi posłużył się Blaize. PPT to, rzecz jasna, Planetarna Pomoc Techniczna. FPP oznaczało Formularz Pierwszego Kontaktu, a SIC Status Inteligencji Czującej. Na zajęciach z podstaw dyplomacji i postępowania kurierów Nancia opanowała wszystkie regulacje, które obowiązują przy kontakcie z obcymi istotami czującymi, ale nie była przyzwyczajona, żeby tak swobodnie posługiwano się skrótami. Kiedy odwiedzał ją tata i opowiadał o swojej pracy, zawsze gdy mówił o biurokracji lub urzędnikach, starał się używać pełnych nazw i tytułów.

Niewykluczone, pomyślała Nancia, mimowolnie porównując piskliwy szczebiot Blaize'a ze spokojnym wyważonym sposobem mówienia taty, niewykluczone, że jej ojciec, Javier Perez y de Gras, jest człowiekiem nieco napuszonym. Nie. To absurdalne stwierdzenie. Jej pasażerowie mają na nią demoralizujący wpływ, przez co Nancia wyłamuje się poza obowiązujące regulacje i sposoby myślenia. Kto wie, w co jeszcze zwabiłby ją Blaize, gdyby ciągnęli dalej tę rozmowę.

- Masz ochotę zagrać w SPACED OUT? - zapytała Nancia i na trzech zajmujących całą ścianę ekranach ukazała się gra, która przedtem skusiła Polyona i Darnella. - Niestety, pozostaje nam tylko pasjans.

- Dlaczego?

- Ponieważ nie mogę nie znać ukrytych struktur każdej gry - odparła Nancia przepraszającym tonem. - Gra zakodowana jest w moich bankach pamięci. A ja nigdy nie nauczyłam się tej sztuczki, która pozwala wam, delikatnikom, dowolnie wyłączać świadomość. - I nie miała wcale zamiaru próbować. Ale mogła, jak poinformowała Blaize'a, utrudnić mu nieco grę w pasjansa, definiując od nowa labirynt tuneli i progów Osobliwości, które łączyły jedną część galaktyki SPACED OUT z drugą.

- Reguły zmieniające się w czasie gry? - zapytał uradowany Blaize. - Świetny pomysł. Polly nie zniósłby czegoś takiego.

Ta myśl sprawiła, że Blaize z tym większą przyjemnością przystąpił do zabawy. Podczas gdy przemieszczał radośnie ikonę pasjansa obok pułapek i niespodzianek, które zgotował mu projektant gry, Nancia kontemplowała bezgraniczną samotność otaczających ją gwiazd i ogromną odległość, jaką będzie musiała pokonać, aby nawiązać prywatny kontakt z innym pancernikiem/mózgiem.


ROZDZIAŁ III


Alpha


Kiedy Alpha bint Hezra-Fong obudziła się po przyjęciu z okazji zakończenia szkoły, poszła prosto do centralnej kabiny i znalazła swoich towarzyszy podróży zajętych jedną z tych gier, które polegały na przybieraniu ról. Ze względu na wymagający program badawczy w szkole medycznej nigdy nie miała czasu na takie rozrywki. Jednak tam, gdzie się obecnie udawała, będzie go pewnie miała aż za dużo. Alpha starała się o tym nie myśleć. Na pewno znajdzie coś pożytecznego do zrobienia. Zawsze znajdowała. Może uda jej się kontynuować swoje badania.

W chwili obecnej jej przyjaciele przyglądali się ekranom gry, a ona przyglądała się im. Byli o wiele bardziej zabawni niż ta gra. Szczególnie Blaize i Polyon, którego pochodzenie i wyższe wykształcenie uprawniały do zajmowania wysokich stanowisk dowódczych, a który miał teraz rozpocząć swoją karierę na odległej planecie, nie posiadającej żadnego militarnego znaczenia.

Alpha chciałaby znać odpowiedź na tę małą zagadkę. Jako przedstawiciel wpływowego i wysoko mierzącego klanu de Grasów-Waldheimów, Polyon wydawał się godny jej zainteresowania. W pewnym sensie przyjemniej byłoby zaprzyjaźnić się z Polyonem, pomyślała Alpha. Niewątpliwie był najatrakcyjniejszym facetem na statku, jedynym wartym zachodu. Jeśli jednak zhańbił się czymś w Akademii i usunięto go z rodu, wolała nie zawierać z nim bliższej znajomości. Jakaś część tego skandalu - cokolwiek to było - mogłaby zaszkodzić i jej. Nie mogła sobie pozwolić na więcej wpadek, przynajmniej nie po tym, jak szkoła przesadnie zareagowała na trywialną historię z jej protokołami badawczymi. Nie, zaczeka trochę i dowie się czegoś więcej, zanim się nim zajmie. Natomiast Blaize Armontillado-Perez y Medoc, urodzony posłaniec, zdobędzie dla niej te informacje.

- Shemali to dziwne miejsce - kombinował Blaize - dla tak wspaniałego młodego mężczyzny rozpoczynającego karierę.

Polyon wpatrywał się przez chwilę w obraz odległych górskich szczytów, zanim odpowiedział. Alpha widziała, jak pracują mu szczęki. Tak zresztą, jak i mięśnie na całym ciele - te akademickie kombinezony nie pozostawiały miejsca dla wyobraźni! Dlaczego on po prostu nie zgniecie tej uprzykrzonej muchy? Polyon zachował jednak spokój.

- Tak, jest równie zapomniana przez Boga, jak Angalia, prawda? Mój wspaniały kuzynie na drodze do kariery - dodał słabiej.

- Ach, ale wszyscy wiedzą, że jestem czarną owcą w rodzinie - odparł Blaize. - Takim współczesnym nierobem, który żyje w kolonii z zasiłków rodzinnych. Co innego ty, ty miałeś być dumą rodziny de Grasów-Waldheimów, ostatnim i najlepszym kwiatem tych splecionych rodów, puszących się militarną potęgą i... hm... wigorem hybrydy.

- Przynajmniej moja Akademia nauczyła mnie właściwego stosowania metafor - powiedział Polyon.

- To musi być jakaś supertajna baza militarna - zadecydował głośno Blaize. - Nic mniejszego nie nadawałoby się na pierwszą placówkę dla de Grasa-Waldheima. Jest to tak zaszyfrowana informacja, że nawet statek nie wie, dlaczego tam jedziesz.

Alpha zauważyła, że zamrugał oczami w kierunku tytanowej kolumny, tak jakby oczekiwał odpowiedzi przez głośniki statku. No cóż, przyznała, iż to, że statek weźmie udział w rozmowie było tak samo nieprawdopodobne, jak to, że Polyon powie swemu kuzynowi to, czego nie chce.

Ziewnęła i zaczęła bawić się dźwignią sterowniczą, przesuwając obraz SPACED OUT z Gór Momentum do Korytarza Asteroidów i z powrotem. Ta rozmowa była nudna. Polyon ani nie zamierzał nic im powiedzieć, ani nawet rozgnieść swojego kuzyna na ścianie. Żadnych informacji, żadnej zabawy. Alpha była prawie gotowa wrócić do swojej kabiny na małą drzemkę. I tak nie było nic więcej do roboty na tym głupim bezpilotowym statku.

- Żadnych tajnych planów militarnych - stwierdził Polyon. - W ogóle żadnych sekretów, Blaize. Przykro mi, że cię rozczarowałem. Jednak, abyś zrozumiał, postaram się w najprostszych słowach wyjaśnić ci, co zamierzam robić. A zatem, pozostawiając szczegóły techniczne, powiedzmy, że zamierzam zarządzać fabryką metachipów przy więzieniu na Shemali. Zarządca Lyautey jest niekompetentny. Wie, jak prowadzić więzienie, ale nie wie nic o produkcji metachipów. Wskazują na to raporty. Mam zamiar zaprowadzić tam swój ład, to wszystko.

Alpha westchnęła. Jego męska dyskrecja była tak perfekcyjna, że prawie mu uwierzyła. Prawie, bo Blaize miał rację, że coś się tu nie zgadzało. Żeby de Gras-Waldheim podejmował pracę jako zarządca fabryki?

- Ach, teraz rozumiem - mruknął Blaize. - Zarządca ma wziąć od ciebie lekcje w zakresie produkcji metachipów, a ty będziesz pobierał u niego nauki w zakresie tajników - hm... torturowania i degradacji więźniów. A może się pomyliłem? Może na odwrót?

Polyon uśmiechnął się.

- Jeśli zarządca zechce mieć eksperta w zadręczaniu więźniów gderaniem, to doradzę mu, żeby przysłał po ciebie.

- Co za szkoda - drażnił go dalej Blaize. - Całe to wojskowe szkolenie pójdzie na marne. Wydawałoby się, że rodzina mogłaby wymyślić dla ciebie coś lepszego. Chyba że jest coś, czego nam nie wyjawiłeś o swoim wypisie z Akademii.

Pięknie ukształtowane uszy Polyona zaczerwieniły się i Alpha nagle podniosła głowę. Co prawda błysk wściekłości wykrzywił oblicze Polyona, ale to jej nie przeszkadzało. Jego spokojna twarz wyglądała zbyt perfekcyjnie. Wydawało się, że chce kogoś zabić lub że chce coś powiedzieć. Alpha w myśli przyklasnęła. Blaize trafił w końcu w czuły punkt.

- A dlaczego dla ciebie rodzina nie wymyśliła lepszej kariery, drogi kuzynie? - spytał Polyon. - Zaoszczędź trochę tego żalu dla siebie. Kiedy skończy się twoja praca na Angalii - jeśli w ogóle kiedykolwiek wydostaniesz się z tej przez Boga zapomnianej planety - nie będziesz miał nic oprócz swoich oszczędności. Powinny być dość znaczne, skoro i tak nie ma ich tam na co wydać. Ale jaką sumę mogą stanowić miesięczne zarobki w PPT?

- Sądzę, że prawie taką samą, jak zarobki zarządcy fabryki - staw czoło faktom, Polyon. Nas obu rodziny wykiwały. Chociaż raz jedziesz na tym samym wózku co ja, niezależnie od twojej ładnej buzi i sztywnego karku. Ja wiem, dlaczego tutaj jestem, ale bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego oni tobie to zrobili.

Alpha także. Przechyliła się do przodu, odrobinę napięta, żeby usłyszeć odpowiedź, ale Polyon udzielił jej tylko na pierwszą część drażniącego przemówienia Blaize'a, a nie na drugą.

- Tak, ale nie zamierzam się na tym dorobić, drogi kuzynie.

- Więc CO?

- Metachipy - stwierdził Polyon pojednawczo - są bardzo drogie. Nie wspominając już o tym, że jest ich ciągle mało.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem - zachęcał go Blaize.

- Planuję - rzekł Polyon - zracjonalizować obecny system.

Alpha, niezauważona w swoim kącie, pokiwała głową ze zrozumieniem. Polyon miał rację. Metachipy były wyjątkowo rzadkie i drogie, i to nie bez powodu. Proces ich produkcji wymagał stosowania trzech różnych kwasów tak niebezpiecznych dla środowiska, że większość planet odmówiła rozmieszczania fabryk u siebie, pomimo niezaprzeczalnych korzyści finansowych. Niegościnna Shemali, przeklęta z powodu nieustannie wiejącego północnego wiatru, który użyczył jej nazwy, z olbrzymią przestrzenią przeznaczoną jedynie na więzienie szczególnego dozoru, była jedynym istniejącym miejscem produkcji metachipów. Tam już nic nie mogło pogorszyć stanu naturalnego środowiska, a robotnicy po prostu kupowali jeden dzień życia, pracując w fabryce metachipów.

To było oczywiste, bo któż by miał tam pracować, jak nie więźniowie i tak już skazani na śmierć? Jeden z kwasów stosowanych w produkcji, o ile używano go w wymaganych ilościach, uwalniał gaz, którego wpływ na ludzką tkankę był powolny, bolesny i - jak do tej pory nieodwracalny. Alpha była ekspertem w tych sprawach; poświęciła badania w Centrali Medycznej różnym terapiom medycznym odwracającym skutki działania kwasu ganglicydowego, który atakował zwoje nerwowe. Mogłaby zrobić na tych badaniach dyplom, gdyby Szkolny Komitet Etyczny nie zakwestionował jej metod badawczych... Alpha zacisnęła usta pod wpływem ogarniającej ją fali złości.

To jednak należało do przeszłości. Teraźniejszość stanowił Polyon i jego plan. Chłopcy objaśniali go sobie z całym bogactwem szczegółów dotyczących szkodliwego wpływu, jaki wywierał obecny system dystrybucji na ekonomię.

- To śmieszne, żeby rozprowadzaniem metachipów zajmowała się komisja złożona ze starców i dystrybutorów z bożej łaski - orzekł Polyon. - Jasne, że resort wojskowy ma pierwszeństwo w pobieraniu partii metachipów, ale po wprowadzeniu naszych zmian reszta tych układów scalonych w pastylce powinna trafić tam, gdzie jest najbardziej potrzebna.

- Sądziłem, że to jest właśnie cel dystrybucji - zauważył Blaize. - Przedsiębiorstwa otrzymują punkty za społeczną użyteczność, jeżeli przedstawią plan zastosowania metachipów; są one potem rozdzielane zgodnie z tymi punktami. Co w tym złego?

- Nieracjonalność - odpowiedział pośpiesznie Polyon. - Układy scalone stosuje się do pojedynczych operacji, na przykład nerek czy wymiany uszkodzonych nerwów rdzenia, podczas gdy te same chipy można by wykorzystać z pożytkiem dla tysiąca ludzi jednocześnie. Dorg Jesen dałby miliony za garść scalaków i za obietnicę stałych dostaw.

Blaize zaczął się śmiać.

- Dorg Jesen? Ten król porno? Czy to twój pomysł na punkty?

- Miliony - powtórzył Polyon. - Ale jeśli mi nie wierzysz, to mogę ci przedstawić społecznie użyteczny sposób na inwestowanie tej gotówki.

- W to nie wątpię - odparł Blaize. - Tylko jak zamierzasz przemycić zastosowanie chipów w produkcji porno przed komisją weryfikacyjną?

- Nie widzę powodu, dla którego ta sprawa miałaby być im kiedykolwiek przedstawiona. Testy jakościowe są jednym z obszarów powierzonych mojej kontroli przez zarządcę Lyauteya. Dysponowanie scalakami, które nie przeszły testów, prawdopodobnie też będzie mi podlegać.

Wyglądał tak zarozumiale, że Alpha miała ochotę przekłuć ten jego balon dumy.

- Na twoim miejscu nie planowałabym sprzedaży uszkodzonych chipów Dorgowi Jesenowi - przerwała Polyonowi. - On jest znany z niewybrednych sposobów pozbywania się niewygodnych ludzi.

Jednym z jej pierwszych zadań podczas prowadzenia badań medycznych było zrobienie wykresów obrażeń u dziewczyny, która odmówiła pracy u Jesena. W rezultacie Alpha sporządziła kompletną dokumentację uszkodzeń ciała włącznie z hologramami twarzy dziewczyny przed napadem i po uzupełnieniu braków w żywej tkance masą plastyczną. Po tym wszystkim wybiegła z sali laboratoryjnej i wymiotowała tuż przed starszym asystentem chirurgicznym Tego wstrząsu Alpha nie przewidziała.

Wtedy sądziła, że było to najbardziej upokarzające wydarzenie, jakie mogło jej się przytrafić w szkole medycznej.

Przypominając sobie to wszystko, ledwo dosłyszała łagodną odpowiedź Polyona, że nie ma zamiaru sprzedawać nikomu uszkodzonych chipów. Blaize zagwizdał cicho z aprobatą.

- Oczywiście, najpierw należy pogmatwać parametry testowe w raportach dla zarządcy Lyauteya, a później dla działu sprzedaży - i kto się doliczy tych chipów, które zniknęły po drodze. Przez pięć lat mógłbyś zbić fortunę.

- Tak właśnie zamierzam uczynić - powiedział Polyon.

Rzeczywiście był zbytnio zadufany w sobie, szczególnie jak na kogoś, kto opuścił Akademię w okolicznościach, o których nie mógł lub wstydził się mówić. Alpha zdecydowała, że ludzkość byłaby wdzięczna, gdyby ktoś starł ten zarozumiały uśmiech z twarzy poruczniku de Grasa-Waldheima. Naprawdę nie powinien się tak głupio uśmiechać. Psuło to jego wygląd.

- Mam nadzieję, że będziesz mógł się jeszcze wtedy nacieszyć swoją fortuną - zagruchała słodko do Polyona. - Lepiej trzymaj się z daleka od twoich więziennych pracowników. Tak łatwo zaaranżować paskudne wypadki wśród urządzeń KLASY D, prawda? Niech cię to jednak nie martwi. Nawet jeśli mała kropla kwasu dostanie się na twoją cenną skórę, jestem przekonana, że zarządca Lyautey wyśle cię na Bahati. Masz jednak szczęście, że będzie tam w klinice Summerlands ekspert od leczenia skutków działania tego kwasu.

- Którym jesteś ty. - Polyon sztywno pokiwał głową. - To zdaje się był temat twojej pracy magisterskiej, prawda?

Alpha oniemiała. Skąd Polyon wiedział o jej badaniach? No cóż, te arystokratyczne rodziny stanowiły nietaktowną bandę. Pewnie jej ciotka Leona plotkowała przy herbatce. Nie, z pewnością Polyon nie znał innych szczegółów oprócz tytułu jej pracy, bo przecież rezultaty działania kwasu genglicydowego nie nadawały się na temat pogawędki przy podwieczorku. Odprężyła się i postanowiła uczynić wszystko, aby uśmiech wyższości zniknął z twarzy Polyona na zawsze.

- Miałam też niezłe wyniki w leczeniu starzejącej się skóry - powiedziała. - Tak czy inaczej zatrzymałam proces dezintegracji. Jednakże nie mogliśmy wiele zdziałać, aby go odwrócić. Skóra strzępi się jak papier i robi błękitnozielona. To się bardzo szybko rozprzestrzenia. Jeśli spadnie ci choć kropla kwasu ganglicydowego na palec podczas pobytu na Shemali, to zanim prom przewiezie cię na Bahati, twoje ramię będzie wyglądało tak, jakby wyszło z szatkownicy do papieru. Staraj się tylko trzymać z dala od niego swoją ładną buzię.

Wygląd Polyona świadczył o delikatnym zmieszaniu, ale jego wzrok wykazywał zrozumienie.

- Byłaś zmuszona przerwać swoje badania raczej niespodziewanie, prawda?

Alpha przeklęła w duszy wszystkich wścibskich i plotkarskich przyjaciół i krewnych. To nic.

- Tym bardziej szkoda - westchnęła. - Właśnie zabierałam się do najciekawszych przypadków. Wiesz, kiedy ganglicyd przeistacza się w formę gazową, atakuje nerwy i synapsy w mózgu. Wywołuje to podobne skutki jak na skórze. Mieliśmy bardzo ciekawy przypadek starszego technika montażowego. Wnętrze jego głowy przypominało mokrą, błękitną gąbkę. Oczywiście, zanim działanie ganglicydu posunęło się aż tak daleko, był już w tak złym stanie, że nie wiedział, co się z nim dzieje. Naprawdę opłakany stan. Nawet wiedzieliśmy, jak długo czuje ból. Ganglicyd dociera wprost do receptorów bólu, których nie można zablokować narkotykami. Pod koniec cały czas krzyczał jak torturowane zwierzę. - Zwilżyła wargi i spojrzała na Polyona.

Stul całkiem spokojnie, dwoma palcami wystukując nerwowy rytm na desce rozdzielczej za plecami. Taniec palców na wrażliwych przyciskach spowodował, że najdalszy boczny ekran SPACED OUT przesuwał się to w przód, to w tył, wyświetlając przeciwstawne obrazy głębokiej przestrzeni i płonącego labiryntu, gdzie stopiona lawa wchłaniała nieszczęśliwe postaci z gry.

- Jeśli będziesz dla mnie miły - dodała Alpha - obiecuję, że cię zabiję, zanim ganglicyd wytrawi ci mózg. Żadna ludzka istota nie powinna tak umierać.

- Och, będę dla ciebie miły - obiecał Polyon.

Odepchnął się od deski rozdzielczej i podryfował przez kabinę. Kiedy się zbliżył, Alpha rozpoznała to spojrzenie. Zuchwale i wojownicze - jak u myśliwego czekającego, aż zwierzyna wypadnie z ukrycia. I kiedy wyciągnął rękę, żeby złapać jej nadgarstek silnymi, szorstkimi palcami, w oczach miał błysk triumfu.

- Sądzę, że możemy być dla siebie mili, czarująca Alpho. Jak miło z twojej strony, że interesujesz się moją karierą. - W ostatnich słowach brzmiała nuta drwiny i rozbawienia. - Dość jednak o mnie. Powiedz nam coś o sobie. - Wskazał w kierunku Darnella i Fassy, którzy pojawili się w głównym wejściu. My wszyscy chcielibyśmy usłyszeć o twoich przerwanych badaniach i o tym, dlaczego najzdolniejsza z młodych badaczek postanowiła poświęcić pięć lat na publiczną służbę w nieznanej klinice na Bahati. Jesteś zbyt skromna, Alpho.

Alpha potrząsnęła głową i starała się wyrwać Polyonowi, był jednak silniejszy.

- Naprawdę nie ma o czym mówić. Byłam zmęczona i chciałam zmienić otoczenie. To wszystko.

- Doprawdy? - zamruczał Polyon. - Śmieszne. Ja słyszałem, że to inni chcieli zmienić ci otoczenie. Przekazy informacyjne nigdy nie ujawniły tej historii, prawda? Przecież nie można było pozwolić, aby skandal wokół przedstawicielki takiego rodu dostarczał taniej rozrywki. Wydaje mi się jednak, że nasi współpasażerowie uznaliby tę opowieść za zabawną.

Alpha wpatrywała się w Polyona, szukając choć śladu współczucia w ostrych rysach twarzy i lodowato niebieskich oczach, które jeszcze niedawno wydawały się tak atrakcyjne.

- Nie zrobiłam nic, czego mogłabym się wstydzić - wyszeptała. - Tradycja eksperymentów naukowych...

- ...nie obejmuje testowania ganglicydu na nieświadomych pacjentach. - Jego głos był tak niski, że inni nie mogli go słyszeć.

- Przypadki z opieki społecznej - broniła się Alpha. - Włóczędzy uliczni. Niektórzy z nich byli już tak dalece pod wpływem blissto, że nawet nie wiedzieli, co się z nimi dzieje. Nie nadawali się już do leczenia: to przecież nic innego, jak tylko dodatkowe wydatki dla państwa do końca ich dni. Zrobiłam im przysługę, sprawiając, że ich życie zostało poświęcone jakiemuś celowi.

- Jakoś nie wydaje mi się - zamruczał Polyon - żeby sąd zechciał spojrzeć na to od tej strony. Właściwie to nie wytoczono ci nigdy procesu, prawda? Klan Hezra i plemię Fong nie pozwoliłyby na to. Wewnętrzne ustalenia w biurach szkoły medycznej, skasowane dane itd.

- Skąd się o tym dowiedziałeś? - Alpha z trudnością łapała oddech. Był teraz bardzo blisko niej, jego głos przybierał tak subtelne wibracje, że prawie muskały ją po policzkach. Jego brutalna siła woli i złość obezwładniały ją. Poczuła się słaba na całym ciele. Jego uśmiech przyprawiał ją o drżenie.

- A, to mój mały sekret - powiedział, ciągle się uśmiechając.

Gesty Polyona w czasie tej rozmowy przypominały maniery dworskich fircyków i Alpha doznała olśnienia, że inni mogli to odebrać jako niewinny flirt. Co za ulga. Było to lepsze od publicznego upokorzenia przed tymi, z którymi miała spędzić najbliższe dwa tygodnie. Od postrzegania jej jako osoby zniesławionej, której się nie wiodło, a nie jako młodej, obiecującej badaczki, za którą chciała uchodzić.

- Miałaś szczęście, że skazano cię tylko na pięć lat służby społecznej na Bahati, prawda? - skomentował Polyon, poklepując ją po policzku. - Zwykły, szary człowiek przechodziłby ciężkie chwile. Kto wie, przecież mogłaś nawet wylądować na Shemali, otrzymując szansę wypróbowania ganglicydu, że się tak wyrażę, z pierwszej ręki. Czy nasi mali niewinni przyjaciele nie wysłuchaliby tej historii z przyjemnością?

Jednak ciągle mówił niskim tonem, z głową po części odwróconą od Fassy, Blaize'a i Darnella, zgromadzonych w odległym krańcu kabiny i udających głębokie zainteresowanie rundą SPACED OUT.

- Czego chcesz?

- Współpracy - powiedział Polyon. - Tylko małej współpracy.

Z trudem, tonąc w powietrzu, którym nie mogła oddychać, Alpha odwróciła głowę i napotkała rozchylone usta Polyona.

- Nie takiej współpracy - powiedział jej Polyon, śmiejąc się delikatnie - jeszcze nie... - Zmierzył ją zimnym spojrzeniem, które sprawiło, że bała się bardziej niż kiedykolwiek, a jednocześnie w dziwny sposób podniecało. - Może później, jeśli będziesz grzeczną dziewczynką. Musiałaś najpierw odpokutować, wiesz o tym, Alpha? A teraz jesteś taka, jaka powinna być moja kobieta: cicha i pokorna. Pozostań taka, a nie będziemy musieli omawiać tych bolesnych tematów z innymi. Chodź ze mną i trzymaj się mojej linki. To wszystko, czego od ciebie oczekuję... na razie.

Alpha posłusznie podryfowała w kierunku trzech graczy. Ciągle udawali całkowicie zaabsorbowanych grą, ale była pewna, że chciwie obserwowali jej upokorzenie.

Już ona im się odpłaci. To było pewne. Już ona oduczy całą trójkę śmiać się z niej. O braniu odwetu na Polyonie nawet nie pomyślała.

Nancia bezszelestnie przekazała nagranie sceny, której właśnie była świadkiem, do pobocznego banku danych. Posiadanie tych informacji powodowało, że czuła się... brudna. Tak jakby była w jakiś sposób wplątana w sadystyczne gry Polyona.

Może należało się wtrącić, ale jak i ... dlaczego? Alpha była równie zła jak Polyon, a nawet gorsza, sądząc po tym, co wyszło na jaw o jej żenujących eksperymentach medycznych. Oboje byli siebie warci. Blaize był jedynym z całej bandy, z którym miała ochotę rozmawiać. Mały rudzielec - przypominał jej Flixa i - w przeciwieństwie do innych niosłaby wpłynąć na niego pozytywnie.

A co takiego byś powiedziała, jeślibyś się wtrąciła? Nancia nie umiała odpowiedzieć na własne pytanie. Była statkiem kurierskim, a nie dyplomatą. Nie oczekiwano od niej, aby wtrącała się do spraw pasażerów. Powinna mieć pilota na pokładzie - doświadczonego pilota - który przerwałby te okropne sceny rozgrywające się w jej obecności, i utrzymałby tych zepsutych młodych ludzi z dala od siebie przez całe dwa tygodnie podróży.

To nie fair! Nie w czasie mojego pierwszego rejsu".

Nikt jednak nie słyszał jej skarg. Ciągle mieli jeszcze pięć dni drogi do dekompozycji w punkcie Osobliwości i do podprzestrzeni Vegi.

Przynajmniej mogę prowadzić ewidencję nagrań, pomyślała Nancia ponuro. Jeśli jeden z tych bachorów doprowadzi drugiego do ostateczności, to będzie mnóstwo dowodów na to, co się stało. W tej chwili jednak pięcioro pasażerów wydawało się zgadzać ze sobą w miarę dobrze. Może sadystyczne gry z Alpha chwilowo zaspokoiły zapotrzebowanie Polyona na władzę. Teraz zasiadł do gry i wydawał się nią pochłonięty. Nancia odprężyła się... ale jej aparatura nagrywająca wciąż pracowała.


ROZDZIAŁ IV


- Dlaczego nie mogę przejść przez etap Ważki Mądrości? - narzekał Darnell.

Znów wybrał potężnie umięśnionego Bonecrusha, który teraz stał uwięziony w kącie, gdzie skrzydlaty wąż syczał na niego groźnie za każdym razem, kiedy próbował się poruszyć.

- Powinieneś kupić trochę inteligencji dla Bonecrusha w Małym Sklepiku Duchowego Oświecenia - skomentował Polyon i pstryknął niedbale palcami w kierunku ekranów, wysyłając Thingberry'ego - Marsjańskiego Maga, aby rozsnuł sieć na nocnym niebie powyżej Asteroidu 66.

- Nie wiedziałem, że inteligencję można kupić. - Darnell wydął dolną wargę wyraźnie nadąsany. - Tego nie ma w przepisach.

- Wielu rzeczy nic ma w przepisach - powiedział Polyon. - A szczególnie tych, które potrzebne są do przeżycia. Każda informacja jest jednak na sprzedaż... jeśli znasz właściwą cenę. Wszystko, począwszy od sekretu Osobliwości aż po pochodzenie nazw planet.

- Ach, encyklopedie, biblioteki. Każdy może kupić Galaktyczny Bank Danych na dużych dyskach - uśmiechnął się Darnell. - Ale kto ma czas na czytanie tych wszystkich bzdur?

- Cena niektórych informacji jest wyższa niż, cena książki i czasu potrzebnego na jej przeczytanie. Co z tego, że wydrukuję dla ciebie matematyczne zasady Osobliwości, skoro i tak ich nie zrozumiesz i nie będziesz umiał z nich skorzystać.

- Och, daj spokój - zaoponował Blaize. - To przecież nie jest aż tak skomplikowane. Nawet ja znam twierdzenie Baykowskiego.

- Zbiór zwarty C uważa się za kurczliwy w punkcie M, kiedy dla każdego epsilon większego od O i od każdego otwartego zbioru D zawierającego C istnieje homeomorfizm h z M do M, który zalicza C do zbioru o średnicy niniejszej niż epsilon, a która jest tożsama z M-D - wyrecytował gwałtownie Polyon. - I nie jest to twierdzenie, lecz definicja.

Nancia przysłuchiwała się dyskusji z umiarkowanym zainteresowaniem. Matematyka Osobliwości nie była dla niej niczym nowym. Przynajmniej kiedy jej szczeniaccy pasażerowie rozmawiali o matematyce, nie doprowadzali się nawzajem do szaleństwa. Zrobił też na niej wrażenie fakt, że Polyon zapamiętał teorię Osobliwości i wyrecytował definicję Baykowskiego z pamięci. Popularna plotka wśród statków mózgowych głosiła, że żadna ludzka istota tak naprawdę nie rozumiała wielowarstwowych dekompozycji.

- Prawdziwe podłoże dekompozycji - Polyon kontynuował wykład - zasadza się na tym, co następuje po tej definicji. Twierdzenie Zerliona Lemmy mówi, że świat może być uważany za zbiór miejscowo kurczących się przestrzeni, z których każda zawiera przynajmniej jeden nie rozwarstwiający się element.

Fassa del Parma nadąsała się i krótkimi seriami ostrych ruchów zaczęła miotać swoją postacią z gry na ekranie.

- Jestem przekonana, że to bardzo pożyteczna informacja - stwierdziła sarkastycznie. - Ale czy każdy z nas musi tego wysłuchiwać? Cała ta teoretyczna matematyka przyprawia mnie o ból głowy. Na dodatek do niczego się nie przydaje, na przykład do analizy stresu czy testowania materiałów.

- Przydaje się, żeby nas przenieść do systemu Nyota w dwa tygodnie zamiast sześciu miesięcy, mój gołąbku - wyjaśnił jej Polyon. - To jest całkiem proste. Po laicku rzecz ujmując, teoria Osobliwości pokazuje nam, jak zdekomponować dwa szeroko rozmieszczone obszary podprzestrzeni w sekwencję zwartych wymiarów, posiadających jeden nie rozwarstwiający się element. Kiedy podprzestrzenie stają się pojedyncze, zaczynam się w tym elemencie krzyżować i kiedy my wyłaniamy się z dekompozycji, następuje przeskok z Centralnej Podprzestrzeni i wchodzimy w podprzestrzeń Vegi.

Nancia była zadowolona, że oparła się chęci włączenia do tej rozmowy. Koledzy ze Szkoły-Laboratorium mieli rację co do delikatników. Polyon znał wszystkie odpowiednie słowa dotyczące matematyki Osobliwości, ale beznadziejnie pogmatwał całą podstawową teorię. Najwyraźniej nie pojmował problemów związanych z operacjami komputerowymi, stanowiącymi jej fundament. Czysto topologiczna teoria mogła udowodnić istnienie serii dekompozycji, ale przepchnięcie statku przez tę serię wymagało dużej liczby operacji komputerowych wykonywanych na żywo i na dodatek nie można było popełnić błędu. Nic też dziwnego, że nie pozwolono delikatnikom pilotować statków przez Osobliwość.

- Zgadzam się z tobą - powiedziała Alpha do Fassy. - To jest nudne. Nawet historia Nyoty jest ciekawsza niż studiowanie matematyki.

- Nic dziwnego, że tak sądzisz, wszak została odkryta i nazwana przez twoich ludzi rzekła Fassa.

Uśmieszek na jej twarzy powiedział Nancii, że był to pewnego rodzaju przytyk pod adresem Alphy. Pospiesznie przerzuciła dane na temat systemu Nyota, ale nie znalazła w nich nic, co by wyjaśniało, dlaczego rodzina Hezra-Fong miałaby się nim szczególnie interesować.

- Suahili jest językiem niewolników - powiedziała Alpha wyniośle. - Nie ma nic wspólnego z plemieniem Fong. Moi ludzie pochodzą z innej części kontynentu i nigdy nie byli niewolnikami.

- Czy ktoś może mnie poinformować, o co tu chodzi - spytał płaczliwie Darnell. Czuję się bardziej zagubiony niż podczas matematycznego wykładu Polyona.

- Ta informacja jest bezpłatna - odpowiedziała Alpha; wstała i - jako że była o kilku cali wyższa od Fassy - rzuciła w kierunku jej głowy miażdżące spojrzenie. - System, do którego się udajemy, został odkryty przez czarnego potomka amerykańskich niewolników. W przypływie nie kontrolowanego entuzjazmu postanowił nadać gwiazdom i planetom nazwy wywodzące się z języków afrykańskich. Był tak słabo wykształcony, że jedynym językiem, jaki znał, był suahili - język handlowy używany wzdłuż wschodniego wybrzeża Afryki przez arabskich niewolników. Nyota ya Jaha znaczy Szczęśliwa Gwiazda. Również nazwy stanowią odzwierciedlenie ich cech. Bahati oznacza Szczęście i jest to dobre miejsce do zamieszkania - zieleń, łagodny klimat, mnóstwo ładnych, nie zmieniających się krajobrazów. Shemali natomiast oznacza Północny Wiatr.

Polyon chrząknął z aprobatą.

- Wiem o tym wszystkim, bo w przeciwieństwie do niektórych tutaj poczytałem trochę o moim miejscu pobytu. Nazywa się ono Północny Wiatr, ponieważ dokładnie ten wiatr wieje tam przez trzynaście miesięcy w roku.

- Trzynaście miesięcy w roku? Ach, rozumiem. Dłuższy czas rotacji, prawda? - Darnell pojaśniał, dumny ze swojej przebiegłości.

- Tak się składa, że krótszy - odparował Polyon. Jego głos brzmiał zadziwiająco głucho. - Rok na Shemali składu się z trzystu dni, podzielonych dla wygody na dziesięć miesięcy. Po prostu potraktowałem sarkastycznie fakt, że nie ma tam ani jednej dobrej pory roku.

- To bez znaczenia - powiedziała prawie uprzejmie Alpha. - Jest tam i tak lepiej niż na Angalii. Właściwie jej pełna nazwa brzmi Angalia z wykrzyknikiem i oznacza - uważaj!

- Ośmielę się zapytać, co się za tym kryje - wtrącił Blaize.

- To, że krajobraz - odrzekła Alpha - odwrotnie niż na Bahati, często się zmienia.

Blaize i Polyon wpatrywali się w siebie, na krótko stając się kumplami w nieszczęściu.

Polyon pierwszy doszedł do siebie.

- No cóż - wymamrotał, odwracając się do ekranów gry. - Rozumiesz teraz wartość informacji. Darnell, oraz fakt, że nie zawsze znajduje się je w Galaktycznym Banku Danych. Niektóre z nich, nieosiągalne dla maluczkich, są najcenniejsze ze wszystkich.

Delikatnymi ruchami manipulował dźwignią, podczas gdy palcami lewej ręki wystukiwał kod prowadzący do powiększania i umocnienia magicznej sieci Thingberry'ego.

- Musisz pomyśleć o sposobach uzyskiwania tego rodzaju informacji. Na przykład twoje przedsiębiorstwo okrętowe mogłoby zaoferować dyskretny transport paczek, które nie trafiają na oficjalną listę załadunkową lub przechodzą pod odrobinę zmienioną etykietką. W niektórych przypadkach błędna informacja lub jej brak jest równie cenna, co właściwe dane.

- Komu mogłoby na tym zależeć? - zaoponował Darnell. - A w ogóle kogo to obchodzi? Czy nie możemy po prostu dalej grać?

Polyon uraczył go zagadkowym uśmiechem.

- Mój drogi, to jest właśnie gra i o wiele bardziej opłacalna niż SPACED OUT. Jestem w stanie wymienić ci sporo osób, którym zależałoby na odpowiednio dyskretnym przewozie przesyłki, nie wyłączając mnie.

- Dlaczego tobie miałoby zależeć?

- Powiedzmy, że nic wszystkie scalaki opuszczające Shemali mają być umieszczone na listach SUM - wyjaśnił Polyon.

- Więc? Co ja z tego będę miał?

- Mogę ci odpłacić kontaktami z główną siecią. Potrafię rozpracować sieć jak nikt inny od czasów pierwszych twórców komputerowych wirusów. Dla mnie jest to po prostu nie zabezpieczony dysk. Jak szybko zdołałbyś przebudować OG Shipping, wiedząc odpowiednio wcześniej o każdym kontrakcie zawieranym w podprzestrzeni Vegi oraz... znając potwierdzone oferty twoich konkurentów?

Nadąsanie Darnella zniknęło i zastąpił je wyraz chłodnej kalkulacji.

Mógłbym znów stać się bogaty w ciągu pięciu lat.

- Domyślam się jednak, że nie aż tak bogaty jak ja, gdybym sprzedawał chipy - mruknął Polyon. Pajęcza sieć Thingberry'ego lśniła na ekranie ponad nim; sznureczki utkane ze światełek-klejnotów kołysały się nad postaciami z gry na powierzchni Asteroidu 66. - Co byście powiedzieli na przyjacielski zakład? Nasza piątka spotykałaby się raz do roku, aby porównać osiągnięcia i przekonać się, jaką robimy lemoniadę z cytryn, na które skazały nas nasze drogie rodziny. Zwycięzca zgarnie dwadzieścia pięć procent udziałów z każdej straconej operacji - czy to będą kontrakty, dobra czy zamrożone kredyty.

- Jak długo będą trwać nasze spotkania i końcowe wyliczenia? - spytał Darnell.

- Pięć lat - to jest termin zakończenia naszych obowiązkowych wycieczek, prawda?

- Wiesz, że tak jest - odparła szybko Alpha. - To standardowa wycieczka i - kontynuowała dalej pod czujnym spojrzeniem Polyona - uważam, że jest to wspaniały pomysł. Wiecie, ja też mam swoje plany.

Jakie? - zapytał Darnell.

Alpha uśmiechnęła się do niego leniwie.

- Prawda, że chciałbyś wiedzieć?

- Jestem pewien, że wszyscy chcieliby je znać - wtrącił Polyon. Zręczny skręt dźwignią umieścił sieć Thingberry’ego, obwieszoną klejnotami, nad górną połową ekranu. Czy ty ich oświecisz, Alpha, czy ja mam to zrobić, dorzucając swoje informacje? - Zgiął palec i kiwnął na nią, a ona posłusznie podeszła do niego.

- Nic wielkiego - powiedziała Alpha. - Ale... Summerlands jest podwójną kliniką. Jedna jej część przeznaczona jest dla klientów, którzy płacą - w większości prominentów - a druga dla przypadków z opieki społecznej. Mam parę pomysłów na temat przypadków uzależnienia od blissto. Dotyczy to czegoś, co można podawać uzależnionym w kontrolowanych dawkach. Nie będą więcej zamknięci w błędnym kole głodu narkotycznego i skazani na pokusy.

- Hej, ja lubię blissto! - zaprotestował Darnell.- A nie wpadłem w ten wir.

- To dobrze - stwierdziła Alpha. - Widocznie twój organizm nie uzależnia się tak łatwo. Niektórzy nic mają tego szczęścia. Widziałeś przypadki przedawkowania blissto? Wystarczająco duże dawki, brane przez długi czas powodują, że system nerwowy zaczyna przypominać ścięte zboże. Zastosowanie mojego pomysłu sprawi, że będziemy mogli wypuszczać ze szpitala tych, co przedawkowali blissto, i wysyłać ich do pożytecznej pracy, o ile zechcą zażywać odpowiednie leki. Jestem osobą, która wykonywała wszystkie wstępne prace badawcze nad tym narkotykiem. Właściwie preparat powstał jako efekt uboczny moich badań. Nie ma jednak potrzeby, żeby teraz omawiać wszystkie szczegóły - zakończyła, rzucając długie, ukośne spojrzenie na Polyona.

- Czy jednak Centrala Medyczna nie zechce zatrzymać patentu, skoro całą robotę wykonałaś u nich?

- Tak, jeśli to będzie opatentowane - zgodziła się Alpha.

- Nie możesz więc tego sprzedawać, dopóki nie przejdzie przez całą cenzurę i nie będzie opatentowane - czyli że nic ci po tym.

Oczy Alphy spotkały się z oczami Polyona ponad głową Darnella.

- To prawda - zgodziła się dziewczyna grobowym głosem. - Myślę jednak, że tak czy inaczej mogę wyciągnąć korzyści z tej sytuacji,

- A co z tobą, Passa? - zapytał Polyon.

Dziewczyna była bardzo cicha od czasu, gdy wypowiedziała się o pochodzeniu nazw w systemie Nyota.

- Zamierzasz przyjąć to łaskawie darowane przedsiębiorstwo budowlane, które tatuś przekazał ci w łóżku? - Ton jego głosu zawierał całą gamę obscenicznych możliwości.

- Podwójne zyski można osiągnąć z każdej pracy - odpowiedziała spokojnie Fasa - Mam dyplom z księgowości. Mogę prowadzić księgi w taki sposób, że żaden kontroler niczego nie wykryje.

Darnell zagwizdał z aprobatą.

- A jeśli jednak cię złapią?

Fassa obeszła krzesło Polyona lekkim, posuwistym krokiem, delikatnie kołysząc biodrami. Wszyscy zwrócili na to uwagę.

- Myślę - rzekła sennym głosem - że mogę zniszczyć każdego kontrolera, któremu przyjdzie na myśl sprawdzanie ksiąg. To samo dotyczy inspektorów budownictwa, którzy akceptują jakość materiałów. - Jej spokojny, rozmarzony uśmiech obiecywał świat sekretnych rozkoszy. - W budownictwie można zarobić masę pieniędzy, jeśli umiejętnie się do tego zabrać.

Cała czwórka skupiła się teraz razem: Polyon w fotelu pilota, Darnell za nim oraz Fassa i Alpha siedzące po jego obu stronach. Cztery pary oczu patrzyły wyczekująco na Blaize’a.

- No cóż - powiedział, przełknął ślinę i zaczął od nowa. - PPT nie pozostawia tyle miejsca na twórcze działanie...

- Jesteś z nami czy przeciwko nam? - zapytał Polyon. - Co wybierasz, mały kuzynie?

- Chyba neutralność?

- To nam nie wystarcza. - Polyon spojrzał na pozostałą trójkę. - On słyszał o naszych planach. Jeśli się do nas nie przyłączy, to może zamierza donieść?

Alpha pochyliła się do przodu ze słodkim uśmieszkiem. Jej długie, białe zęby kontrastowały z ciemną skórą.

- Ależ nie zrobiłbyś tego, prawda Blaize, kochanie?

- Nawet bym o tym nie myślał - wtrącił Darnell, uderzając zaciśniętą pięścią o dłoń.

Fassa oblizała wargi i uśmiechnęła się jak dziecko, które konsumowało deser.

- To by mogło być interesujące - zamruczała.

Blaize zerknął na zgromadzone wokół twarze, a potem spojrzał w kierunku tytanowej kolumny Nancii. Nadal milczała, bo właściwie nic się jeszcze nie wydarzyło. Gdyby te bachory poważyły się na agresję, powstrzymałaby ich w sekundę za pomocą chmury gazu usypiającego. Blaize wiedział o tym tak samo dobrze, jak ona. Poza tym nie widziała powodu, dla którego miała rezygnować ze swojej anonimowości po to tylko, żeby dodać mu otuchy. Był wystarczająco odważny w starciu sam na sam z Polyonem, więc dlaczego, u licha, nie umiał przeciwstawić się reszcie?

- No tak, ale przecież Blaize nigdy nie miał odwagi zająć się czymś tak odpowiedzialnym, jak donosicielstwo. - Polyon zwolnił kuzyna skinieniem głowy. - Pozwólmy mu to przemyśleć... przez całą drogę na Angalię, to znaczy przez kilka długich tygodni. I nie będziesz miał się do kogo odezwać, mały kuzynie. Tak jak i potem przez pięć lat na Angalii. Mam nadzieje, że spodoba ci się życie wśród Vegan, bo nie sądzę, aby ktokolwiek z systemu Nyota chciał mieć z tobą do czynienia przez ten czas. - Odwrócił się twarzą do obrazu SPACED OUT, a pozostała trójka poszła w jego ślady.

- No, nie wyciągajmy zbyt pochopnych wniosków. Jestem zdecydowanie z wami - wymamrotał Blaize. - Na pewno jakieś możliwości istnieją, tylko nie miałem czasu się nad nimi zastanowić. Na przykład kopalnia corycium. Może mógłbym dostać w niej udziały. Poza tym PPT wysyła regularnie dostawy żywności na Angalię. Kto jednak będzie decydować o tym, ile z tego ma zostać dla tubylców, a ile można przekazać w ręce, które za to zapłacą... - Rozłożył ramiona i wzruszył nimi wymownie. - Coś wymyślę. Zobaczycie. Poradzę sobie równie dobrze, jak każdy z was.

Polyon kiwnął głową ponownie. Zacisnął pięść na dźwigni gry i pajęcza sieć Thingberry'ego powędrowała w dół, aby okryć Krainę Asteroidów, zamykając w pułapce połyskliwych sznurków z klejnotami pozostałe postacie z gry.

- A zatem załatwione. Cała piątka razem. Proszę bardzo, lepiej niech każdy z nas ma na to dowód.

Wyciągnął z kieszeni garść minidyskietek i wrzucił je do urządzenia nagrywającego. Jeden po drugim - Alpha, Fassa, Darnell i Blaize potwierdzili tożsamość swoimi dłońmi pod optotronicznym czytnikiem pisma oraz wypowiedzieli na głos wszystkie zasady i warunki zakładu, na który przystali. Po dokonaniu nagrania Polyon podał każdemu czarny fasetonowy minidysk, zostawiając jeden dla siebie.

- Lepiej przechowujcie je w bezpiecznym miejscu - zasugerował.

Fassa umocowała swoją dyskietkę wewnątrz klateczki ze srebrnej siatki, która zwisała z jej bransoletki-amuletu pośród innych brzęczących drobiazgów. Ona jedna nie spieszyła się z uwolnieniem spod wpływów Polyona. Podczas kiedy pozostali przepychali się do wyjścia, Fassa bawiła się swoją czarodziejską bransoletką i przykładała błyszczącą czarną dyskietkę w różne miejsca, aby sprawdzić, gdzie będzie wyglądała najlepiej, zupełnie jakby to była jedyna rzecz, która ją interesowała.

Kiedy Alpha, Darnell i Blaize opuścili główną kabinę, Nancia zastanawiała się, czy to szybkie ruchy Polyona, czy też jego hipnotyczna osobowość sprawiła, że nikt nie zauważył, iż on jako jedyny z całej piątki nie nagrał się na dyskietkę... Chyba że bali się go ponaglać? Nie miało to jednak znaczenia. Nagrała całą scenę, i to w kilku wersjach.

- Zobaczycie - rzucił przez ramię Blaize wychodząc. - Poradzę sobie lepiej niż ktokolwiek z was.

- Za mało czasu, mały człowieczku - parsknęła Alpha, idąc korytarzem. - Krótkotrwałe plany dla karłów. Przegrasz, ale kogo to obchodzi? Ktoś przecież musi przegrać.

- Ona się myli - powiedział Polyon do Fassy. - Cała wasza czwórka musi przegrać. Tylko jeden człowiek wygra w tej grze.

Po czym wyszedł, nucąc po cichu i obracając w palcach swoją dyskietkę.


FASSA


Błyszcząca powierzchnia dyskietki pojaśniała w światłach centralnej kabiny, kiedy Fassa poruszała ręką to w tę, to w tamtą stronę, podziwiając kontrast pomiędzy posępną czernią a tańczącymi srebrnymi i drewnianymi wisiorkami. Dyskietka była równie czarna, jak gładkie włosy Fassy i jej skośne oczy, stanowiące uroczy kontrast z wypielęgnowaną białą skórą. W twardej, połyskliwej perfekcji dyskietki widziała miniaturę siebie - pięknej i nieprzeniknionej. Pancerzyk pełen niebezpiecznych sekretów.

Fassa wpatrywała się w lustrzane powierzchnie dyskietki i zobaczyła odbicie swojej twarzy, zniekształcone na pół tuzina sposobów jednocześnie; ujrzała własny wewnętrzny, potargany obraz, zamknięty w czarnych lusterkach, które zamieniły jej wspaniałe cechy w maskę bólu i niemego krzyku.

Nie! To nie ja - to nie mogę być ja! Opuściła ramię, a brzęczące srebrne dzwoneczki w bransolecie wydały nierówny, pojedynczy dźwięk. Odpychając się od tej dziwnej tytanowej kolumny, która zajmowała tyle miejsca w kabinie, Fassa podryfowała w róg pomiędzy ekranami a bankiem danych.

- Czarne ekrany! - rozkazała statkowi.

Grafiki SPACED OUT zbladły i zastąpiła je czarna pustka podobna w kolorze do powierzchni dyskietki. Fassa wpatrywała się w ekran z rozchylonymi wargami. Dopiero odbicie jej własnej piękności uspokoiło ja. Tak, ciągle była cudowna. Zawsze w to wierzyła. Zniekształcone odbicia z dyskietki były złudzeniem, jak koszmary, które nękały ją podczas snu, koszmary, w których jej wspaniała twarz i perfekcyjne ciało rozwarstwiały się, aby ukazać skurczone i żałosne wnętrze.

Uspokojona, pstrykała palcami o swój amulet, aż dotknęła ostrej powierzchni minidyskietki. Ja zachowam moje sekrety, a ty zachowasz swoje, siostrzyczko. Dopóki chroniła ją przed światem tarcza jej urody, dopóty Fassa czuła się bezpiecznie. Nikt nie mógł widzieć niczego poza tym. Nikt nie powinien dostrzec jej bezwartościowego wnętrza. Nieliczni próbowali, ale byli zbyt zahipnotyzowani jej zewnętrzną fasadą. Mężczyźni okazywali się głupcami i nie zasługiwali na nic więcej, jak na to, by ich własne ułomności obracały się przeciwko nim. Jeśli mogła wykorzystać ich pożądanie dla wzbogacenia się, tym lepiej. Bogowie wiedzą, jak wiele kosztowała ją jej uroda w przeszłości.

Mamo, mamo, powiedz mu, żeby przestał - krzyczał głos dziecka w zakamarkach pamięci. Fassa zaśmiała się gorzko na wspomnienie tego upadku. Ile miała wtedy lat? Osiem, dziewięć? Była młoda i sądziła, że matka potrafi stawić czoło takiemu mężczyźnie, jak Faul del Parma y Polo, że może sprawić, aby przestał pragnąć rzeczy, na które miał ochotę - jak na przykład swej własnej córki. Mama zamknęła oczy i odwróciła głowę. Nie chciała wiedzieć, co Faul robił ich cudownej, małej dziewczynce. Brzydka, mała dziewczynka. Brudna, mała dziewczynka - szeptał inny z głosów.

Tak czy inaczej właśnie mama powstrzymała go w pewnym sensie. Trochę za późno, ale jednak - jej spektakularne, publiczne samobójstwo położyło kres prywatnym igraszkom Faula z córką. Wyskakując z balkonu na czterdziestym drugim piętrze, mama rozszarpała swoje ciało o tarasy hotelu Regis Galactic. Stało się to w samym środku dorocznej fety przedsiębiorstwa Faula del Parmy, na którą schodzili się wszyscy plotkarze. Wiadomości, plotki i aluzje na temat samobójstwa żony del Parmy opanowały wszystkie przekazy informacyjne na całe tygodnie. Dlaczego miałaby się zabić? Faul del Panna mógł dać kobiecie wszystko. Nie pojawiły się też pogłoski o niezrównoważeniu psychicznym. Wszyscy również wiedzieli, że Faul del Parma nie rozglądał się za innymi kobietami i że zależało mu tylko na żonie. Typ domatora. Wszędzie jednak chodził ze swoją małą córeczką u boku, zaledwie trzynastoletnią, ale już z zadatkami na uwodzicielkę.

Dla węszących sensację było jasne, że należy przesłuchać córkę. To właśnie powstrzymało ojca. Faul del Parma przebiegle umieścił dziewczynkę w bardzo ekskluzywnej szkole prywatnej z internatem, aby ochronić ją przed wścibskimi plotkarzami zadającymi niewygodne pytania.

Fassa obróciła dyskietkę. Dziękuję ci, mamo. Nawet teraz, po sześciu latach, historia samobójstwa żony del Parmy wywoływała okazyjne plotki i dlatego Faul del Parma nie chciał mieć Fassy w pobliżu. Zatem, będąc absolwentką drogiej ekskluzywnej szkoły, znalazła dla siebie posadę w najmniejszym z jego przedsiębiorstw - Polo Construction, osadzonym na planecie w podprzestrzeni Vegi. Po raz pierwszy Fassa wypróbowała swoje umiejętności targowania się.

- Wezmę tę pracę, ale nie jako twoja podwładna. Przepisz Polo Construction na mnie, to wyjadę na Bahati, żeby nim zarządzać. Nigdy więcej nie będę cię niepokoić. Możesz traktować to jako prezent z okazji ukończenia szkoły.

Możesz to nazwać łapówką za pozbycie się mnie, pomyślała Fassa, kręcąc dyskietką w przód i w tył, dopóki ostre krawędzie kasety nie wbiły się w jej kciuk i palec wskazujący. Prawda polegała na tym, że kiedy Faul wykręcał się od przekazania jej przedsiębiorstwa na własność, Fassa oparła się elegancko o jego biurko i głośno spekulowała na temat zrobienia kariery w jednym z największych środków masowego przekazu.

- Oni wszyscy bardzo się mną interesują - drażniła ojca.

- Interesują się zdobyciem marnych plotek o naszej rodzinie - uciął Faul. - Wcale nie obchodzą ich twoje zdolności.

Fassa odgarnęła swoje błyszczące włosy z twarzy.

- Niektóre z moich umiejętności są bardzo interesujące - powiedziała. Pozwoliła, by głos przybrał odpowiednio niskie tony, które robiły tak duże wrażenie na jej nauczycielach. - Poza tym rodzina dcl Parma y Polo jest zawsze chwytliwym tematem. Założę się, że niektóre z większych stacji przekaźnikowych dałyby wiele za nakręcenie serialu opartego na mojej książce. Mogłabym podzielić się z nimi wszystkimi sekretami, których nauczył mnie ojciec...

- W porządku, jest twoje. - Faul del Parma y Polo przesunął ręką po czytniku dłoni tuż obok podręcznego komputera i podał gotowy minidysk swojej córce.

- Nie masz nic przeciwko temu, że sprawdzę go pierwsza?

- Użyj publicznego czytnika. Nie możesz polegać na moim - zaznaczył Faul. - Mogłem go przecież zaprogramować tak, by dawał błędny odczyt. Lepiej zacznij myśleć przebieglej, jeśli chcesz osiągnąć sukces w tym interesie, Fassa. Nie martw się jednak - jest tam wszystko. Prawo własności i odcisk mojej dłoni na potwierdzenie. Nie oszukałbym cię. Nie chcę, abyś wracała do tego biura.

- Naprawdę nie chcesz, tatusiu?

Fassa, w podkreślającej jej zgrabną figurę obcisłej sukni z rigelliańskiej sieci pajęczej, pochyliła się do przodu nad biurkiem. Pochyliła się wystarczająco blisko, by pozwolić Faulowi wdychać ciepło i subtelny zapach skóry... i otrzymała nagrodę w postaci błysku pożądania i bólu w jego oczach.

- Tra-la-la, kochany tatusiu. - Zsunęła się z biurka, zamknęła minidyskietkę wewnątrz serduszka z corycium zawieszonego na bransoletce. - Do zobaczenia kiedyś... nie sądzę.

- Zastanawiam się - powiedział ochryple Faul - ile męskich serc i dusz zawierają te małe amulety.

- Na razie niewiele. - Fassa zatrzymała się przy drzwiach i obdarzyła go promiennym uśmiechem. - Zaczynam tę kolekcję od ciebie.

Teraz jednak, w trzy dni później, dołączyła drugą dyskietkę do kolekcji. Fassa potrząsnęła bransoletką w zadumie. Każdy z błyszczących kawałków biżuterii stanowił odrębne miejsce oczekujące na swoją zawartość.

Zbierała owe amulety przez wszystkie samotne lata w szkole, wydając na te okazjonalne pamiątki czeki Faula, otrzymywane z okazji urodzin lub świąt. Jedną za każdą nocną wizytę w jej sypialni. Tylko dwadzieścia trzy. Dziwne, pomyślała, mniej niż dwa tuziny nocy w ciągu czterech czy pięciu lat wyprało mnie całkowicie z jakichkolwiek uczuć... Dwadzieścia trzy błyszczące klejnoty, każdy na swój sposób perfekcyjny i piękny jak Fassa. Każdy tak samo pusty w środku jak ona.

Nie, już nie. Dwa z nich są wypełnione. Fassa odepchnęła się palcami od ściany i popłynęła przez główną kabinę, okręcając amulety wokół nadgarstka. Zanim z tym skończy, wypełni każdy drobiazg czymś odpowiednim.

I co dalej? Nie ma na to odpowiedzi, żadnego przewidywalnego końca przyszłości, którą sama sobie nakreśliła.


Blaize


Kabina centralna była pusta. Kumple Polyona wymknęli się do swoich pomieszczeń, żeby przemyśleć zakład i jego możliwe konsekwencje. To dobrze. Blaize orientował się, że może rozmawiać z Nancią ze swojej kabiny, ale jakoś bardziej naturalna wydawała mu się rozmowa wprost z tytanową kolumną.

Poza tym Nancia nie odpowiadała mu w kabinie. Pomyślał, że wyłączyła w nich czujniki, aby zapewnić pasażerom pełną prywatność. Chrząknął znacząco. Teraz, kiedy tu się znalazł, rozmawianie ze ścianami wydawało mu się dziwne. W dodatku nie był pewien życzliwego przyjęcia. Czuł się tak, jakby ktoś wysadził go ze statku, żeby odpoczął w takim sympatycznym miejscu, jak na przykład Summerlands Care Inc. Blaize wzdrygnął się. To nie dla niego, dzięki. Gdyby kiedykolwiek potrzebował leczenia, najpierw upewniłby się, czy ten wąż Alpha bint Hezra-Fong tam nie pracuje.

- Nancia? Słyszysz mnie?

Cisza była równie absolutna, jak ta w czarnej, pustej przestrzeni poza cienkim pancerzem statku mózgowego.

- Wiem, że mnie słuchasz - powiedział rozpaczliwie Blaize. - Musisz mnie też obserwować. Nie wierzę, żebyś ryzykowała, aby ktoś taki jak Polyon wkradł się do twojej kabiny kontrolnej nie obserwowany. Przecież nie mogę odciąć się zupełnie od mojego kuzyna.

Dzikie ruchy, które wykonał, wypowiadając ostatnie zdanie, spowodowały, że prawie stracił równowagę w lekkim polu grawitacyjnym statku. Chwycił się poręczy i tanecznym ruchem obrócił się z kocią gracją ku środkowi kabiny. Tytanowa kolumna Nancii iskrzyła się tęczowymi odbiciami świateł, które błyszczały i tańczyły wokół niego. Jednak Nancia milczała.

- Słuchaj, wiem, co myślisz, ale to nie jest tak. Naprawdę. - Blaize przytrzymał się krzesła dla równowagi. - To znaczy, co miałem zrobić? Czy spodziewałaś się, że nazwę ich wszystkich przestępcami i zachowam swoją własną integralność? Przecież mogli mnie wysadzić, zanim dotarlibyśmy do Angalii, i nazwać nieszczęśliwym wypadkiem. Cisza.

- W porządku - skwitował Blaize. - Prawdopodobnie nie wysadziliby mnie. Szczególnie gdybym im powiedział, że jesteś statkiem mózgowym imasz przeciwko nim dowody.

Cisza.

- Dobra, to czego tak naprawdę spodziewałaś się po mnie? Przecież oni wszyscy by mnie nienawidzili - głos Blaize'a załamał się. - Czy to nie wystarczająco okropne, że muszę jechać na Angalię i spędzić tam następne pięć lat, rozdając paczki z PPT dla jakichś łazikujących Vegan? Czy muszę zaczynać od utraty moich jedynych przyjaciół w całym systemie gwiezdnym?

W końcu Nancia odpowiedziała:

- Oni nie są twoimi przyjaciółmi i dobrze o tym wiesz.

Blaize wzdrygnął się.

- Najlepsze imitacje, jakie mam. Słuchaj, całe życie byłem czarną owcą w rodzinie; taką, którą nikt się nie przejmuje, której nikt specjalnie nic lubi i nie szanuje. Czy możesz mnie obwiniać za to, że chcę to zmienić? Chociaż raz w życiu chciałbym gdzieś należeć.

- Ależ należysz - odrzekła Nancia. - O ile się orientuję, to rzeczywiście należysz do tej bandy niemoralnych bachorów. A co do szacunku... możesz mnie dopisać do osób które cię nie szanują. Nie wierzę również, że uciekałeś z domu trzy razy. Ty nawet nie masz odwagi przejść przez ulicę bez kogoś, kto by trzymał cię za rękę.

- Zrobiłem to!

Cisza.

- Tak naprawdę to raz. Gdybym jednak uciekł znowu, stałoby się tak, jak mówiłem. Czekaliby już na mnie w Akademii. Więc jaki był sens? I co to ma za znaczenie? Wyszło na to samo, jakbym to rzeczywiście zrobił, prawda?

Cisza.

Blaize zdecydował się wrócić do kabiny, zanim ktoś tu przydryfuje i przyłapie go na rozmowie ze ścianami.

- Jeszcze tylko jedna rzecz! - zawołał, odpychając się od drzwi. - Ja naprawdę wygrałem to stypendium. Pod nazwiskiem Blaize Docem. Możesz sprawdzić w danych z Akademii.

Nancia nie odezwała się już przez całą drogę na Angalię.



ROZDZIAŁ V


Osobliwość


Najbliższe otoczenie statku mózgowego zapadło się do wewnątrz, spadając ruchem spiralnym na kształt tornada w dół, do progu Osobliwości, gdzie podprzestrzeń Światów Centralnych można było przez chwilę określić jako krzyżującą się z podprzestrzenią Vegi. Równoległe procesory statku, wzmocnione metachipami, rozwiązały i przetworzyły szereg równań zawierających siatkę punktów podprzestrzeni na powierzchni tysiąca metrów kwadratowych, opuściły tę podprzestrzeń i weszły w rozszczep, przeprowadziły statek poprzez lej zapadających się przestrzeni, rozpoznając i rozwiązując pojawiający się co dziesiątą część sekundy nowy problem matematyczny. Dla Nancii Osobliwość była tym, co wyobrażała sobie jako sport na Starej Ziemi zwany “surfingiem". Tkwiąc w nie zmieniającym wartości punkcie, gdzie spotykały się rozwarstwiające się podprzestrzenie, rozpoznała i oceniła lokalne ścieżki tak szybko, że zmaganie się z podstawowymi obliczeniami zamieniło się w coś w rodzaju szybowania ponad falą, która w każdej chwili miała rozbić się u jej stóp.

Test pola Osobliwości, który rozwiązywała w Akademii, był od tego łatwiejszy. Tam miała do czynienia tylko z jedną parą równań szeregowych; tutaj sekwencje równań i zmieniających się podprzestrzeni przepływały obok niej nieprzerwanym strumieniem. Oznaczało to wyzwanie, niebezpieczeństwo i radość - właśnie do tego była przeszkolona. Przeanalizowała podstawowe dane i przekazała je procesorom statku, wybierając i rozplątując stale zmieniające się ścieżki do Osobliwości.

Ten sam informacyjny impuls, z którego Nancia dowiedziała się o surfingu, zawierał również fragment o zawodach w nurkowaniu. Precyzyjne ruchy nurków, sekundy, w których wirowali w powietrzu tak, jakby mogli nadać swoim ciałom uniesienie i wolność statków mózgowych, fascynowały Nancię.

Przeglądała przekaz ponad tuzin razy, dziwiąc się temu, przez co delikatnicy przechodzili, byle tylko dać swoim ciałom kilka sekund poczucia wolności,

- Czy widzieliście, jakiego gładkiego dał nurka? - zatrajkotał procesor informacji po występie jednego z zawodników, wyjaśniając później, że termin “gładki nurek" odnosił się do bezbłędnego sposobu, w jaki nurek wszedł do wody bez jednego nawet rozprysku.

Nancia dała ,,gładkiego nurka" przez Osobliwość i wynurzyła się w podprzestrzeni Vegi.

Dla jej pasażerów przejście to było o wiele mniej przyjemne. Po pierwsze dlatego, że nie mogli nic wtedy robić, a po drugie - nie znali sposobu na zwalczanie negatywnych skutków rozszczepu i transformacji. Te kilka sekund zdawało się godzinami, w czasie których brodzili w lepkim powietrzu, odnajdując drogę pomiędzy zdeformowanymi kształtami w przestrzeni przepełnionej kolorami i załamującym się światłem.

Odetchnęli z ulgą, kiedy statek przedarł się znowu do normalnej przestrzeni.

Nancia obserwowała ich, jak zataczają się, trą oczy i uszy. Intensywność ich reakcji raczej ją zaskoczyła. Trener, który towarzyszył jej w czasie testów w Osobliwości, zniósł te krótkotrwałe zaburzenia całkiem dobrze. Prawdopodobnie odczucia zwykłych ludzi były zależne od ilości przebytych ćwiczeń. Wskazywałyby na to pierwsze słowa Polyona po powrocie do normalnej przestrzeni.

- No co, dzieciaki - powiedział Polyon. - Jak wam się podobało wasze pierwsze przejście przez Osobliwość? Tyle czasu minęło od moich lotów treningowych, że zapomniałem, jak to wpływa na nowicjuszy.

- Ten jeden raz wystarczy - stwierdził Darnell z przejęciem. - Jeśli kiedykolwiek będę wracał do domu, to wybiorę sześciomiesięczną podróż FTL-em. Albo jeszcze lepiej pójdę piechotą.

Fassa żywo przytaknęła, ale spojrzała tak, jakby żałowała, że za wcześnie poruszyła głową.

- Zażyj blissto - zaproponowała Alpha. - Pomaga na kaca i powinno pomóc na ból głowy wywołany przebywaniem w Osobliwości.

Darnell capnął małe błękitne tabletki z jej ręki i zdesperowany połknął od razu sześć. Fassa zaczęła potrząsać głową i trochę jej to pomogło. Odsunęła rękę Alphy apatycznym ruchem.

- Nigdy nie biorę narkotyków.

- Przeważnie tylko bardziej ogłupiają - powiedziała Alpha. - Wiem więcej o ich ubocznych skutkach niż ktokolwiek z was i mogę zapewnić, że kilka błękitnych wam nie zaszkodzi. Szkoda, że nie pomyślałam o tym, zanim weszliśmy w Osobliwość. Blaize? Dla ciebie też?

- Wspaniały pomysł - odparł głucho Blaize, przyjmując oferowane tabletki.

W przeciwieństwie do Darnella udał się na drugi koniec kabiny i znalazł tam opróżnioną do połowy butelkę łodygowca, którym popił lekarstwo.

- Prawie tak dobry pomysł, jak powrót na piechotę. Chyba nigdy przedtem nie doceniałem Ziemi. - Pod chmarą piegów jego skóra była bladozielona.

Polyon zachichotał.

- Wydaje mi się, że fakt, iż nie pozwolono ci przejść szkolenia pilotów, okazał się zbawienny. Twój żołądek by tego nie wytrzymał, malutki. Poza tym jak jeszcze sobie wyobrazisz połączenie częstych przeskoków do dekompozycji ze spożywaniem posiłków złożonych z gotowanego, sztucznego białka i odżywczych pigułek o niewiadomej zawartości, które i tak wszystkie cuchną jak kapusta...

Fassa przycisnęła dłoń do ust i pobiegła do drzwi. Darnell konwulsyjnie przełknął ślinę dwa lub trzy razy.

- Czy mógłbyś z łaski swojej nie wspominać teraz o jedzeniu? - Jego ostatnie słowa brzmiały leniwie i zlewały się.

Blissto właśnie zaczęło działać.

- Przynajmniej zanim ja wezmę, swoje błękitne - dodała Alpha, wsypując błyszczące tabletki do gardła.

Fassa nie zdążyła już do swojej kabiny. Nancia po cichu uruchomiła automaty, które posprzątały i osuszyły cały bałagan. Sprawiła też, że drzwi do kabiny Fassy stanęły otworem tuż przed nią.

- D-dzięki - wydukała Fassa, ukrywając twarz w wilgotnej chusteczce, którą podał jej automat. - To znaczy ja wiem, że jesteś statkiem bezpilotowym. więc to idiotyczne, ale... och, dzięki ci, tak czy inaczej. - Osunęła się na bok jak kupka nieszczęścia.

Nancia wyłączyła sensory w kabinie, uruchomiła zamek w drzwiach i zostawiła Fassę, żeby doszła do siebie w samotności.

Przynajmniej wystarczyło dziewczynie charakteru, żeby powstrzymać się od zażywania uszkadzających mózg narkotyków, pomyślała. No i ten odruch, by podziękować za pomoc, nawet jeśli uważała Nancię za martwy statek bezpilotowy. I tak była mniej odpychająca niż reszta pasażerów, pomimo swoich manier i skłonności do wykorzystywania seksu dla osiągnięcia celu.

Nancia zauważyła, że pozostali całkowicie zignorowali złe samopoczucie Fassy. Polyon grał samotnie w SPACED OUT, a reszta chichotała nad nową butelką łodygowca. Nancia z niechęcią pomyślała o tym, jaki wpływ na ludzki system nerwowy ma mieszanka różnego rodzaju stymulatorów i o tym, co jeszcze Alpha mogła przemycić na pokład. Może to był błąd, że wyłączyła czujniki w kabinach. Ci ludzie nie zasługiwali na prywatność.

Właściwie to nie była jej sprawa, skoro oni sami chcieli wprowadzać się w stan odurzenia. W końcu dzięki temu będą sympatyczniejsi. Osobiście Nancia nie umiała wyobrazić sobie niczego bardziej okropnego niż chwilowa utrata własnych zmysłów, ale ludzie najwyraźniej umieli; ze wszystkich raportów wynikało, że mają bardzo dziwne gusty.

Poza tym teraz, kiedy byli zbyt odurzeni, aby robić cokolwiek innego prócz łagodnego chichotania i rozlewania łodygowca, było o wiele łatwiej ich znieść. Automaty Nancii utrzymujące porządek powycierały zielone kałuże na podłodze w kabinie. Pasażerowie ingerowali ich działalność, a Nancia w miarę możliwości ignorowała pasażerów. Teraz nareszcie miała z kim porozmawiać. W ciągu kilku sekund po wyłonieniu się z Osobliwości Nancia nawiązała ścisły kontakt z bazą na Vedze. Podczas kiedy Fassa przebywała w kabinie, a inni pasażerowie byli zajęci własnymi, szczególnymi rozrywkami, przebrnęła przez kody wywoławcze oraz oficjalne wiadomości i teraz - uszczęśliwiona - gawędziła z Simeonem - mózgiem zarządzającym bazą na Vedze.

- Jak ci się podobała twoja pierwsza podróż? - spytał Simeon.

- Osobliwość była... - Nancia nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego przesłała krótki wizualny przekaz kolorystyczny, rozpływający się i powiększający jak bańki mydlane mieniące się niczym smugi światła i wirujące wesoło wokół siebie. - Nie mogę się doczekać, kiedy znowu zanurkuję.

Simeon zachichotał.

- Wobec tego należysz do wybrańców. Z tego, co słyszę, nie wszyscy to tak odbierają.

- Moi pasażerowie nie byli zbytnio zadowoleni - skwitowała Nancia. - Ale kogo to obchodzi?

Nawet statki mózgowe nie zawsze wydostają się tak gładko z Osobliwości - powiedział Simeon.

Nancia nie bardzo mogła w to uwierzyć, ale przypomniała sobie, że Simeon był mózgiem stacjonarnym. Umieszczono go w sercu bazy na Vedze i na pewno jego jedynym doświadczeniem tego rodzaju była podróż, którą odbył po opuszczeniu Szkoły-Laboratorium jako pasażer. Może nie powinna była opowiadać o radościach, jakie niesie Osobliwość komuś, kto nigdy nie doświadczył dreszczyku nawigowania własnymi “nurkami",

Poza tym Simeon chciał dowiedzieć się czegoś innego.

- Wydaje mi się, że nie przejmujesz się zanadto wygodą swoich pasażerów...

I znów Nancii brakło słów. Kolory jej wizualnego przekazu zamieniły się w serpentyny o zielonobrązowej i szarej barwie.

- Oni nie są... sympatycznymi ludźmi - odpowiedziała w końcu. - Niektóre rzeczy, które podsłuchałam w czasie podróży... Simeon, czy mogę zadać ci hipotetyczne pytanie? Przypuśćmy, że statek mózgowy podsłuchał przypadkiem, że pewni ludzie mają podejrzane plany. Czy powinien o tym donieść?

- Masz, na myśli spisek na czyjeś życie? Zdradę państwową? Czy próbę obalenia Centrali?

- O Boże! Nie, nic podobnego, nic sądzę. - Jak Simeon mógł spokojnie mówić o tak okropnych rzeczach? - Oni nie zamierzają nikomu wyrządzić krzywdy, ale to, co planują, jest naganne pod względem moralnym. Nawet nielegalne.

Alpha, która chce ciągnąć zyski z nielegalnej sprzedaży narkotyków. Polyon, który planuje stworzyć czarny rynek metachipów... Nie, Nancia utwierdziła się w przekonaniu co do tego, że jej pasażerowie byli paskudni i skorumpowani jak wszystkie wyrzutki.

- Hmm. A w jaki sposób ten statek mózgowy mógł się dowiedzieć o planach swoich pasażerów?

- Ja... oni sądzili, że to statek bezpilotowy - odparła Nancia. - I omawiali swoje plany bez skrępowania. Ten statek nagrał wszystko na dyskietki.

- Rozumiem - odpowiedział Simeon z dezaprobatą i przez moment Nancii zdawało się, że poczuł się tak samo zaszokowany planami jej pasażerów. - A czy pomyślałaś młoda XN-935, że ukrywanie się pod maską statku bezpilotowego w celu podsłuchiwania rozmów członków wysokich rodów jest formą szpiegostwa? Właściwie biorąc pod uwagę, że interesujący nas pasażerowie pochodzą z takich rodzin i mają bliskie powiązania z Centralą - fakt sekretnego nagrywania ich rozmów może być odebrany jako zdrada. Co by było, gdyby rozmawiali o tajemnicach wojskowych?

- Ale oni nie rozmawiali - ja nie... Posłuchaj VS-895, to oni są przestępcami, nie ja! - krzyknęła Nancia.

- Oj, moje uszy!

Odpowiedź Simeona była prawie elektronicznym szeptem.

- Zmniejsz swoją częstotliwość nadawania, dobrze? To prawie wyrwało mnie z mojej obudowy.

- Przepraszam. - Nancia skontrolowała swoje impulsy i przesłała czysty, zwięzły przekaz do Simeona. - Ciągle jednak nie rozumiem, o co mnie oskarżasz.

- Ja? Zapewniam cię, że o nic. Staram się tylko ostrzec cię, że sądy mogą patrzeć na to nieco inaczej. Nie wiem, do czego zmierzają twoi pasażerowie i nie bardzo mnie to interesuje. Masz jeszcze małe doświadczenie, ale przekonałaś się, że większość delikatników stara się w taki czy inny sposób uzyskać dodatkowe korzyści z każdej sytuacji, w jakiej się znajduje.

Nancia przemyślała to.

- Chcesz powiedzieć, że oni wszyscy są skorumpowani?

Simeon zachichotał.

- Nie wszyscy, Nancia, ale wystarczająco wielu, żeby było ciekawie. Musisz zrozumieć te biedne istoty. Krótkie życie, ograniczeni do pięciu zmysłów, jednokanałowy system komputerowy. Myślę, że czują się oszukani, kiedy porównują się z nami. Niektórzy starają się to zrekompensować zdobywaniem dla siebie dodatkowych profitów.

Nancia musiała przyznać, że słowa Simeona brzmiały sensownie. Starała się jednak walczyć z jego poczuciem wyższości, a jednocześnie omawiała kolejność wysadzania pasażerów w systemie Nyota ya Jaha. Ponieważ czworo z nich uważało ją nadal za statek bezpilotowy, a piąty wiedział, że nie chce z nim rozmawiać, zachowanie powściągliwości wydawało się oczywiste.

Nancia traktowała każde lądowanie jako dodatkowe ćwiczenie w odmierzaniu czasu i perfekcyjnym oznaczaniu orbity. Był to dobry trening, zmuszał ją do koncentracji na własnych problemach, a nie na dylematach moralnych. Jeśli zdarzały jej się mniej precyzyjne manewry, była z siebie niezadowolona. Natomiast podejście do lądowania miękkie i delikatne jak upuszczenie piórka napawało ją dumą. Przynajmniej udało jej się to na Bahati i Shemali. Kiedy doleciała do Angalii, nie mogła powstrzymać się, aby nie zafundować Blaize’owi i paru niezłych wstrząsów w drodze w dół. Był całkiem blady i spocony, kiedy wylądowali na skalistym płaskowyżu, który służył jako lądowisko na Angalii,

- To - powiedział, odbierając swój bagaż - wcale nie było konieczne.

Nancia zachowała lodowate milczenie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Każdy moment opóźnienia ze strony Blaize'a powodował obniżenie wewnętrznej, temperatury o kilka stopni.

- Mogłaś chociaż wystawić automaty porządkowe, żeby pomogły mi z tym całym bagażem - narzekał, łapiąc siniejącymi z zimna rękami pudełko z nowymi dyskami. - Nie jesteś moją matką - rzekł, opierając się o przycisk do windy. - Nikt cię nie prosił o wydawanie sądów o moich zasadach moralnych. Nikt też nic pytał mnie, czy chcę wysiadać w tym zapomnianym przez Boga miejscu. Spodziewam się, że to za wiele, by oczekiwać od kogokolwiek odrobiny sympatii - stwierdził, kiedy winda zaczęła zjeżdżać w dół.

Nancia pochyliła podłogę luku i precyzyjnie poukładane pudełka z zapasami wypadły za Blaize'em natychmiast, kiedy wyszedł na powierzchnię Angalii.

- Wiem, co sobie myślisz! - krzyczał z wierzchołka płaskowyżu, otoczony czerwonym pyłem. - Ale mylisz się co do mnie! Wszyscy się mylicie! Udowodnię wam.

Nancia była zadowolona, że jej rozkazy nie obejmowały przewozu poprzedniego administratora PPT, którego miał zastąpić Blaize. Najwidoczniej nie pochodząc z uprzywilejowanej rodziny, musiał oczekiwać na regularny transport z PPT, zamiast skorzystać ze statku mózgowego Służby Kurierskiej. Nie było to miłe, ale zgodne z przepisami. Teraz będzie mogła polecieć bezpośrednio na Vegę 3.3, zabrać pilota rozbitka i wrócić do Centrali po prawdziwe rozkazy, które będzie wykonywać pod dowództwem wybranego przez siebie pilota. Dzięki Bogu przestaną wykorzystywać ją jako zastępczy statek bezpilotowy ku wygodzie bogatych i wpływowych.

Jednak myliła się, o czym przekonała się w połowie drogi z podprzestrzeni Nyota ya Jaha na Vegę 3.

- Co masz na myśli, mówiąc ,,następny mały cel"? - napadła na biednego Simeona.

- Ścisz to - napłynęło jego upomnienie na niskich częstotliwościach. - To nie był mój pomysł i nie musisz tak wrzeszczeć. Tak czy inaczej, co za różnica. I tak leciałaś na Vegę 3.

- Zamierzałam lecieć na 3.3, a nie na 4.2 - podkreśliła Nancia, a to jej przypomniało o innej sprawie. - Dlaczego ci ludzie nie nadadzą swoim słońcom i planetom prawdziwych nazw? Ten cyfrowy system Vegi sprawia, że czuję się jak maszyna.

- Oni bardzo wierzą w logikę - wyjaśnił Simeon. - Przekonasz się, co mam na myśli, kiedy poznasz się z Calebem.

- Hmmm. Chcesz powiedzieć: kiedy go przetransportuję, bo zgodziłam się tylko na to. Logika... - wydziwiała Nancia. - To chyba nowe słowo określające złe wykorzystanie usług kurierskich. Muszę zatrzymywać się dodatkowo w innym systemie słonecznym tylko po to, aby zabrać tego zarządcę Thrixtopple'a z rodziną. Nie wspomnę już o konieczności żywienia ich przez całą drogę do Centrali. Zmarnowany czas, paliwo i zapasy statku, które są własnością Służby Kurierskiej.

- A co z twoją duszą? - zapytał Simeon, wracając do przekazu o normalnej częstotliwości. - Ach, nieważne. Ciągle zapominam, że jesteś nowicjuszką. Poczekaj, aż spędzisz kilka setek lat w przestrzeni. Zaczniesz wówczas rozumieć, jak trzeba naginać przepisy, żeby dostosować je do ludzkich potrzeb.

- Chcesz chyba powiedzieć, jak dostosować ludzi - poprawiła go dumnie Nancia. - Nigdy w życiu nie prosiłam o żadną przysługę ani o dodatkowe przywileje i nie mam zamiaru tego zmieniać.

Odpowiedź Simeona wyrażona w postaci wiązki nie zsynchronizowanych fal i przeciwstawnych kolorów była elektronicznym odpowiednikiem bardzo niegrzecznego słowa.

- Rozumiem teraz, dlaczego komputer sądził, że ty i Caleb będziecie do siebie pasować - oznajmił i z wściekłością uciął kontakt na tym stwierdzeniu.

Nancia została sama z własnymi myślami przez całą drogę na Vegę 3.3. Dlaczego komputer uważał za stosowne połączyć ją z pilotem, którego jedynym osiągnięciem do tej pory była utrata pierwszego statku mózgowego? Może jakieś fakty z jej szkicu biograficznego spowodowały, że chciano, by wybrała tak niekompetentnego pilota? Ta osoba o nazwisku Caleb prawdopodobnie zamierza poprzestać na krótkich międzyplanetarnych podróżach i wypełnianiu drobnych misji, jak na przykład przewiezienie zarządcy Thrixtopple'a. A Centrala chciała skojarzyć ją z nim i jego niepewną przeszłością. To nie było fair. Nancia rozmyślała nad tym przez całą drogę na Vegę 3.3.

Widok Caleba nie poprawił jej nastroju. Według danych Służby Kurierskiej miał tylko 28 lat - ale chodził wolno i ostrożnie, tak jakby był już zmęczony i stary. Jego firmowy kombinezon wyglądał, jakby zaprojektowano go na większego człowieka. Tunika zwisała luźno z szerokich, ale kościstych ramion, spodnie powiewały wokół piszczeli. Niski, mizerny, z kwaśną miną - Nancia notowała w myślach, podczas kiedy on wspinał się powoli na schody. Dlaczego nie skorzystał z windy, skoro pokonanie jednego odcinka schodów sprawia mu aż taką trudność?

Jego pozdrowienie było przepisowe, ale pozbawione życia. Nancia odpowiedziała tym samym tonem. Obojętnie przebrnęli przez formularze kurierskie, aż do momentu kiedy Nancia wyświetliła rozkazy przekazane z bazy na Vedze.

Caleb wybuchnął:

- Nakładać drogi, żeby zabrać tego opasłego wycieczkowicza z rodziną? To przecież nie jest zadanie dla Służby Kurierskiej. Dlaczego Thrixtopple nie może poczekać na następny planowy transport pasażerski jak wszyscy inni?

Nancia wysłała fale brudnobrązowych kręgów w miejscu, gdzie były wyświetlone ich rozkazy.

- Nikt mi nic nie powiedział - odezwała się do Caleba. - Zatrzymaj się tu, leć tam, zabierz te dzieciaki do systemu Nyota, zabierz rozbitka na Vegę 3.3, przewieź zarządcę z 4.2 z powrotem do Centrali. Nie wiem, dlaczego Thrixtopple uzyskał specjalną umowę; nawet nie pochodzi z wysokiego rodu.

- Nie, ale pracuje już bardzo długo w tej podprzestrzeni - powiedział Caleb. - Prawdopodobnie ma o wiele większe wpływy niż pół tuzina pustogłowych arystokratów o podwójnych nazwiskach.

- Nie wszyscy jesteśmy pustogłowi - odparowała Nancia. - Pewnie nie przeczytałeś uważnie rozkazów.

Wyświetliła swoje pełne nazwisko na ekranie, aby przyciągnąć jego uwagę.

- No cóż, nikt nie ma wpływu na swoje pochodzenie - odrzekł Caleb z roztargnieniem. - I, jak sądzę, nauka w Szkole-Laboratorium może wiele nadrobić. Czy jesteś gotowa do startu? Nie możemy tracić czasu na plotki, o ile mamy uwzględnić ten dodatkowy przystanek na naszym kursie.

Dam mu dziesięć minut po przylocie do Centrali, aby się wyniósł razem z bagażem ze statku i zrobił miejsce pilotowi o lepszych manierach, przyrzekła sobie Nancia.

Wystartowała o wiele szybciej i energiczniej niż wtedy, gdy miała pasażerów na pokładzie.

Nie, to o wiele za dużo - pięć minut.

Ogarnęły ją lekkie wyrzuty sumienia, kiedy podejrzała Caleba przez czujniki w jego kabinie i zobaczyła, jak próbował usiąść blady i roztrzęsiony, lecz nie było jej na tyle przykro, aby zmieniła stosunek do niego.

Musimy wyjaśnić sobie jedną rzecz - oświadczyła bez wstępu.

- Tak?

Caleb nie pofatygował się, aby odwrócić głowę w stronę głośników w kabinie. Oczywiście, był przecież doświadczonym, choć niekompetentnym pilotem, Wiedział, że statki mózgowe wyłapują słowa z każdego kierunku. Lecz Nancia ciągle czuła się lekko wytrącona z równowagi zupełnie jakby ją lekceważył, nawet gdy jej odpowiadał.

- Przewiezienie cię z powrotem do Centralnych Światów jest służbowym poleceniem i nie mogę odmówić wykonania go. Nie chciałabym jednak, abyś uważał, że akceptuję cię jako mojego mięśniowca. Nie zamierzam tracić prawa do wyboru własnego pilota tylko dlatego, że skojarzenie nas ze sobą odpowiada Centrali,

Co mu dolega? Właśnie nabierał kolorów po gwałtownym starcie, a teraz jego twarz znów była przygnębiona i nieruchoma jak maska. Nancia zaczęła się zastanawiać, czy ten człowiek przeżyje lot do Centrali. Jeśli nie miał dość siły, aby wytrzymać podróż, to ktoś powinien był mi o tym powiedzieć.

- Oczywiście - odparł Caleb tak zrównoważonym i pozbawionym barwy głosem, że mógł on równie dobrze pochodzić z jakiegokolwiek komputera. - Nikt nie oczekuje od ciebie odstąpienia od tego prawa, a zwłaszcza ja. - Odwrócił głowę i po raz pierwszy spojrzał wprost w sensory. - Proszę, odłącz czujniki w tej kabinie, XN. Chciałbym odpocząć. W samotności - podkreślił.

Położył się, zakrywając twarz ręką. Po chwili odwrócił się na bok, jakby nie ufał Nancii, że nie będzie go podglądała.


- Simeon? Ty skorupo. Wiem, że odbierasz moje sygnały, porozmawiaj ze mną!

- Jesteś niesamowicie wymagającym młodym mózgiem XN-935 i znowu krzyczysz.

- Przepraszam. - Nancia była tak zadowolona z kontaktu z bazą na Vedze, że natychmiast zmniejszyła częstotliwość przekazu, aby dostosować się do prawie niesłyszalnego impulsu Simeona. - Simeon, muszę wiedzieć coś więcej o tym pilocie, w którego mnie wrobiono.

- Przeszukaj kartoteki z danymi.

- Już to zrobiłam. Nic w nich nie ma. Przynajmniej nie to, co chciałabym wiedzieć.

Kartoteki były pouczające na swój sposób. Zawierały sensacyjne historie o człowieku i jego statku, którzy prawie ulegli zagładzie z powodu nagłego wybuchu promieniowania. Pilot powrócił do domu w pozbawionym mózgu statku. Na Vedze 3.3 powitano go jak bohatera, który pomimo wszystko wykonał zadanie. Opowieść o tym, przez co przeszedł Caleb - choroby spowodowane napromieniowaniem - poważnie wpłynęła na zmianę uczuć Nancii w stosunku do tego bladego pilota. Czuła nie pozbawiony odrobiny niechęci szacunek do człowieka, który spędzał godziny w sali ćwiczeń, pracując z przyrządami, aby odzyskać utraconą siłę w mięśniach; do człowieka, który zaakceptował jej rezerwę jak coś, na co zasługiwał, który odciął się od niej natychmiast i nie powiedział do tej pory ani słowa. Podróżowali w milczeniu przez trzy dni z układu Vega 3 do układu Vega 4, a Nancia oczekiwała niecierpliwie na wznowienie kontaktu z Simeonem, aby móc zapytać o to, co ją interesowało. W końcu zaczęła bombardować bazę na Vedze na wzrastających częstotliwościach, co musiało przyprawiać komputer o coś w rodzaju ludzkiego bólu głowy. Nancia przekazała Simeonowi trzy skondensowane wiązki informacyjne o tym, co przeczytała.

- Więc co jeszcze chcesz wiedzieć?

- Jak on stracił swój statek? - Nancia wypunktowała każde słowo dodatkowym impulsem.

- Przeczytałaś kartoteki.

- Przykro mi, ale statki mózgowe są zabezpieczone przed promieniowaniem - rozpoczęła na normalnej częstotliwości. - Nie może nam się nic stać, chyba że nie kontrolujemy poziomu promieniowania. Nie ma takiej możliwości, żeby statek mógł zostać uszkodzony. Czy coś przedostało się przez jej kolumnę?

- Jego kolumnę w tym wypadku - sprostował Simeon, tak jakby to miało znaczenie.

Chyba że Caleb złamał kod zabezpieczający. Sama myśl, że mogłoby ją to spotkać, przerażała Nancię. Żaden mięśniowiec nie znał obydwu muzycznych sylab, które składały się na wejściowy kod statku mózgowego. Jedną część wręczano mięśniowcowi wraz z rozkazem, a druga pozostawała w Centralnym Komputerze. Jednak manipulacje Polyona w sieci wzbudziły podejrzliwość Nancii co do systemu zabezpieczającego. Każdy wymyślony kod mógł być złamany... Czyż inaczej CL-740 uległby zniszczeniu przez coś tak drobnego, jak wybuch promieniowania?

- Nic nie przedostało się przez kolumnę powiedział Simeon. - CL-740 był jednym z pierwszych przetestowanych statków kurierskich. Trzysta lat temu nie wiedzieli jeszcze tak dużo jak my o zabezpieczaniu połączeń synaptycznych. Promieniowanie nie uszkodziło głównego systemu statku, ale stopiło połączenia synaptyczne. CL-740 pozostał w całkowitej izolacji. Nie mógł komunikować się ani przyjmować sygnałów. Był niezdolny do prowadzenia statku. Caleb pilotował statek ręcznie, ale zanim dotarli do Vegi, CL-740 zwariował z powodu utraty kontaktu z otoczeniem.

- Ale jest przecież system Helvy - zaprotestowała Nancia.

Już od dawna żaden statek nic był narażony na utratę czucia, ponieważ zaczęło stosować zmodyfikowane meta-chipy zaproponowane przez Helvę, które powinny oprzeć się każdemu zewnętrznemu wpływowi.

- Usprawnienia Helvy nie są powszechnie stosowane, choć bogowie wiedzą, że powinny być. - W głosie Simeona znać było zmęczenie. - To traumatyczne przeżycie dla tych, którzy nie mieli szczęścia, bo nie wbudowano im tego systemu, młoda panienko. Niektóre starsze statki mózgowe, te, które spłaciły dług i nadal latały w Służbie Kurierskiej jako wolni agenci, miały prawo odmówić regeneracji zabezpieczenia. CL... skorzystał z tego prawa.

- Och!

Być odciętym od świata to najgorszy koszmar dla statku mózgowego. Koszmar, jakiego żadna ludzka istota nie jest zdolna sobie wyobrazić. Nancia wyłączyła na chwilę wszystkie czujniki, wyobrażając sobie tę absolutną otchłań. Jak długo by to wytrzymała? Nic dziwnego, że jej zwierzchnik w Szkole-Laboratorium skasował wstępne informacje o CL-740. Nic też dziwnego, że ocenzurowano dane w dostępnych jej katalogach. Nikt nie chciał, aby statek mózgowy rozmyślał o najgorszych rzeczach, jakie mogły mu się przydarzyć. Nancia, wzdrygając się odruchowo, otworzyła wszystkie kanały i natychmiast reaktywowała czujniki. Drobne odgłosy życia codziennego przywróciły jej łączność z resztą ludzkości, z resztą odczuwającego zmysłami świata. Nancia odnotowała te szczegóły ze zdziwieniem i wdzięcznością.

Jak dziwne i cudowne jest to wszystko... widzieć, czuć, myśleć... i wszystko to lekceważyłam!

Przez chwilę nawet najmniejszy przekaz był dla niej cenny niczym podarunek życia: Caleb ćwiczył w sali gimnastycznej, wyświetlacze w kabinie centralnej tańczyły, tworząc eleganckie wzory geometryczne, gwiazdy na zewnątrz paliły się dalekim blaskiem, a Vega 4 była nikłą poświatą. Ktoś gawędził pomiędzy Vega 4.3 i 4.2 o modzie z syntetycznego jedwabiu panującej w Centrali. Ktoś inny płakał na łączach satelitarnych.

Simeon wciąż mówił:

- Levin - impulsy przekazywały to jak szept. - On nie nazywał się CL-740. On nazywał się Levin i był moim przyjacielem.


Na Vedze 4.2 zarządca Thrixtopple i jego rodzina rozpierzchli się po pokładzie, porzucając w nieładzie swoje bagaże, a cierpliwi służący zbierali je po nich i głośno komentowali to, co zaciekawiło ich w wyposażeniu Nancii.

- Hej, spójrzcie na te ekrany! - Najmłodszy Thrixtopple o łasiczej twarzy zapałał entuzjazmem na widok trójściennego ekranu w kabinie centralnej. - Siostrzyczko, gdzie jest moja dyskietka ze SPACED OUT? Mógłbym grać przez całą drogę do domu...

- Przecież nie pamiętam wszystkich miejsc, w których zostawiasz swoje rupiecie - jęknęła starsza siostra. - Mamo, w tej kabinie jest tylko jedna szafka. Moje anatarxjańskie kołnierze całe się pogniotą!

- Kogo to obchodzi? I tak nie zmieni to twojej brzydkiej twarzy. - Thrixtopple junior wytknął język na siostrę.

Ona natomiast rzuciła w niego kulą z czymś różowym w środku; uchylił się, a Caleb zgrabnie złapał kulę w rękę.

- A teraz, dzieciaki - wymamrotał Thrixtopple senior - nie wolno wam denerwować mamy ani służących.

Wyciągnął chudą dłoń, aby odebrać różową kulę od Caleba; jego spojrzenie i gesty mówiły, że Caleb został zaliczony do “służby". Nancia nastroszyła się. Caleba nie był wprawdzie jej wyszkolonym pilotem, ale zasługiwał na większy szacunek.

- Panie zarządco Thrixtopple, obawiam się, że będę musiał poprosić was wszystkich o pozostanie w swoich kabinach i przygotowanie się do startu - powiedział beznamiętnie Caleb.

- Już? Ci opieszali służący nie zaczęli mnie nawet rozpakowywać! Nie jestem jeszcze gotowa, aby ich odesłać - narzekała Trixia Thrixtopple.

Nie wypowiedziała jednego słowa wdzięczności czy podziękowania pod adresem służących, którzy prawdopodobnie usługiwali jej przez dwadzieścia lat pobytu na Vedze 4.2. Było jasne, od kogo jej córka nauczyła się takiego marudzenia.

- Proszę o wybaczenie, madame - odezwał się Caleb wciąż bez cienia emocji w głosie. - Muszę trzymać się przepisów. Sekcja 4, podrozdział 4.5, paragrafy II do IV. Statkom Służby Kurierskiej nie wolno opóźniać startu z żadnego powodu; przedłużony postój tutaj może spowodować zakłócenia w komunikacji gdzie indziej.

Osobiście odprowadził rodzinę Thrixtopple'ów do jej kabin i upewnił się, czy każdy był odpowiednio zabezpieczony przed przeciążeniem w czasie startu. Nancia włączyła wszystkie czujniki w kabinach, aby dodatkowo sprawdzić zabezpieczenia, ale Caleb nie popełnił żadnego błędu.

Kiedy pasażerowie byli przypięci, a ich bagaże umocowane, Caleb wrócił do kabiny centralnej i machnął ręką w kierunku drzwi.

- Czy mogłabyś nas zamknąć, XN? - Odetchnął z przesadną ulgą. - Gdyby tylko udało się nam trzymać ich z dala od tego miejsca przez cały lot. Tacy ludzie jak oni są hańbą dla Vegi. Przecież nawet się nie przywitali.

- Nie zrobili tego też pasażerowie, których zabrałam w tę podróż - powiedziała Nancia. - Zaczęłam czuć się niewidzialną.

- Ale nie dla mnie - odrzekł Caleb. Przebiegł oczami po całej kabinie z wyrazem tęsknoty, który zaskoczył Nancię. - Dla mnie nigdy... Jeśli nie dostanę nowych rozkazów, może to być moja ostatnia podróż statkiem mózgowym. A my musieliśmy utknąć z tymi, tymi... - Wyrzucił ręce w powietrze, jak gdyby zawiodły go słowa.

- To naprawdę szkoda - zgodziła się Nancia. - Lecz nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy profesjonalnie wykonywać swojej pracy, prawda?

Podczas pogawędki z Calebem gwałtownie przeszukiwała kolumny przepisów Służby Kurierskiej, którymi wypełniono jej banki danych. Powinno być coś na trzecim megadysku... Ach, jest tutaj. Dokładnie to, czego wymagała sytuacja. Nie wspomniała o tym jednak. Caleb chciał koniecznie opuścić powierzchnię Vegi 4.2, zanim rodzina Thrixtopple'ów zacznie narzekać na restrykcje - i nie mogła go za to winić.

Biorąc pod uwagę jego osłabioną kondycję, Nancia wystartowała powoli i najdelikatniej, jak umiała. W końcu to nie była jego wina, że komputer w Centrali praktycznie narzucał im partnerstwo. Nie zamierzała też zamordować tego człowieka w drodze do domu.

Kiedy weszli w stan nieważkości, Caleb poruszał się po kabinie o wiele sprawniej niż po poprzednim starcie.

- Jesteśmy grzeczni dla cywilów? - zapytał. - Przypominam sobie, że potrafisz startować znacznie szybciej niż teraz, kiedy jesteś taka życzliwa, XN.

- Ja... hmmm... nie było potrzeby spieszyć się - wymamrotała Nancia.

Niech licho weźmie tego człowieka! Jest zbyt sztywny, żeby przyznać, iż on również skorzystał z nieco wolniejszego startu. Caleb wyglądał na rozbawionego.

- No tak. Teraz nie mamy żadnej wymówki, aby trzymać ich w pasach. Prawdopodobnie te szczeniaki wpakują się nam na kolana, zanim dolecimy do Osobliwości... Mnie także nie zależało na pośpiechu.

Jak na zawołanie chłopiec Thrixtopple'ów uderzył w zamek otwierający drzwi. Nancia jęknęła wskutek wrażenia, jakie to wywarło na jej elastycznych membranach. Zostawiła zamek otwarty tak, aby zarządca Thrixtopple, podążający za chłopcem, nie wyrządził jej dalszej krzywdy.

- OK. Teraz jesteśmy w kosmosie. Pozwól mi pograć na komputerze - zażądał chłopiec.

Nancia odłączyła wyświetlacze danych, kiedy chłopiec podszedł, i zdecydowanie wygasiła ekrany.

- Przykro mi, młody człowieku. Przepisy Służby Kurierskiej - tom 18, rozdział 1522, podrozdział 6.2, paragraf MCMLII - ściśle zabraniają nieuprawnionym pasażerom dostępu do komputera statku i swobodnego poruszania się po centralnej kabinie. Zakaz ten ma zapobiec nielegalnemu wglądowi we własność Służby Kurierskiej.

- Posłuchaj no, ty gadający pancerzu - to nie dotyczy takich ludzi, jak my! - wybuchnął zarządca Thrixtopple, wchodząc do kabiny.

- Oficjalne rozkazy przekazane mi przez CenKom nie mówią nic o waszej rodzinie, zarządco Thirxtopple - odpowiedziała Nancia.

Zrobiła małą pauzę pomiędzy słowami, przydając swojemu głosowi lekkiego, metalicznego pogłosu tak, aby Thrixtopple sądził, że rozmawiają z maszyną, której nie można zagrozić ani przekupić.

- Nie jestem uprawniona do zmiany tych rozkazów.

- Ale baza na Vedze rozkazała ci przewieźć nas do Centrali.

- Tak. I jest mi bardzo miło wyświadczyć przysługę moim dobrym znajomym z Vegi - odpowiedziała Nancia. - Tym niemniej zmiana rozkazów nie leży w mojej mocy. O ile centralne dowództwo udzieli wam prawa dostępu do moich komputerów, ja też zezwolę wam na to. A na razie muszę poprosić was o powrót do prywatnych kabin. Z niechęcią ponowię ten rozkaz, ale musicie wiedzieć, że mogę wypełnić całą powierzchnię mieszkalną na statku gazem usypiającym.

Zarządca Thrixtopple złapał syna za kołnierz i wyciągnął go z kabiny. Zamek dźwiękowy w drzwiach zamknął się.

- To było nadzwyczajne, XN - powiedział wytwornie Caleb. - Absolutnie wspaniałe. Ach - przypuszczam, że taki przepis istnieje naprawdę?

- Oczywiście, że tak! Chyba nie sądzisz, że kłamałam?

- Moje najszczersze przeprosiny, madame. To tylko dlatego, że nie mogłem sobie przypomnieć tego zacytowanego paragrafu.

- Rozumiem, że ludzkie mózgi są bardzo ograniczone i mają mniejszą pojemność. Trudniej im też przywoływać informacje z pamięci - powiedziała Nancia wyniośle; później spuściła nieco z tonu. - Właściwie to przeszukiwanie danych w celu znalezienia czegoś odpowiedniego zabrało mi kilka minut. Zapewne nie wpadłabym na to, gdybyś sam nie zacytował przepisów, aby ich stąd usunąć tuż przed startem.

- Gdyby nie posiłki - wnioskował głośno Caleb - to nie musielibyśmy wcale się do nich odzywać przez całą drogę powrotną do Centrali.

- Mogę serwować posiłki z każdego pomieszczenia na obszarze mieszkalnym - poinformowała go Nancia. - Nie tak, jak stare modele...

Ucięła jednak tę myśl, zanim ją wypowiedziała. Byłoby czystym okrucieństwem przypominać Calebowi o tym, co stracił.


- OK, XN. Spróbuj tego.

Caleb manipulował dźwignią, aby uzyskać na ekranie obraz podwójnego torusa, zawierającego dwie nieskomplikowane zamknięte krzywe. Trzy dyski powierzchni obrotowych o oznaczeniach A l, B i A2 zawierały fragmenty torusa.

- Ty jesteś w A1; A2 jest twoją przestrzenią-celem. Znajdź progi Osobliwości i dokonaj wymaganych przekształceń.

- To nie tak - zaprotestowała Nancia. - Nigdy nie udowodniono, że istnieje teoria dekompozycji, która funkcjonowałaby dla tej struktury. Przypuszczenie Satyajohiego - zacytowała z pokładów swojej pamięci. - Jeżeli h jest homeomorfizmem E3 dla samego siebie i opiera się o E3-T, konieczne jest, aby jeden z h (J l), h (J2) zawierał taki łuk o czterech punktach A + B, w którym żaden z tych dwóch punktów sąsiadujących na łuku nie należał do tego samego A lub B. Jeśli tak, to przestrzeń dekompozycji H nie ustępuje E3. A w tym zastosowaniu - przypomniała Calebowi - jest równe normalnej przestrzeni.

Caleb zamrugał oczami.

- Nie sądziłem, że znasz Przypuszczenie Satyajohiego. Pozwól mi jednak podkreślić, XN, że jest to tylko przypuszczenie, a nie twierdzenie.

- W ciągu stu dwudziestu pięciu lat wnikliwych obliczeń matematycznych nigdy nie wykazano jego błędności - narzekała Nancia.

- Zatem może będziesz pierwsza, która odkryje coś przeciwnego.

Nancia bez przekonania uruchomiła komputer. Wyświetliła linie błękitnego światła, oznaczające różne warianty ścieżek Osobliwości, a później pozwoliła im blednąc po kolei, udowadniając tym samym ich nierealność. Jednak Nancia potrzebowała porady Caleba na całkiem inny temat. I teraz, kiedy rodzina Thrixtopple'ów została zmuszona do pozostania w swoich kabinach, a Caleb był w tak dobrym nastroju, mogła nareszcie się do tego zabrać.

- Jak wiesz, Caleb, dopiero od niedawna mam uprawnienia - rozpoczęła.

- Tak, ale będziesz, jedną z najlepszych - odpowiedział. - Można to poznać po sposobie, w jaki zajmujesz się drobnymi sprawami. Nie pomyślałbym o wyszukaniu kruczka prawnego, który uwolniłby nas od Thrixtopple'ów. Nie sądzę też, abym rozpatrywał Przypuszczenie Satyajohiego w sposób, w jaki ty to teraz robisz.

Dwie przykładowe ścieżki Osobliwości zabłysnęły błękitnym kolorem i zniknęły z ekranów, kiedy mówił, podczas gdy trzecia prześlizgnęła się przez A1 do powierzchni obrotowej B wokół podwójnego torusa.

- Niektóre rzeczy - powiedziała ostrożnie Nancia - komplikują się o wiele bardziej. W matematyce przypuszczenie albo jest słuszne, albo nie.

- To samo dotyczy przepisów Służby Kurierskiej - podkreślił Caleb.

- Tak, no cóż... Nie zawsze. Nie mówią ci na przykład, co robić, jeśli statek mózgowy przypadkiem usłyszy, że jego pasażerowie knują coś nielegalnego.

- Jeśli podsłuchiwałaś zarządcę Thrixtopple'a w jego kabinie - stwierdził Caleb surowo - to jest to postępowanie niehonorowe, więc skończ z tym.

- Nie, nie robiłam tego - zapewniała go Nancia. - Ale co byś powiedział, gdyby pasażerowie nie wiedzieli, że lecą statkiem mózgowym, i przesiadywali w kabinie centralnej, rozmawiając o pewnych nielegalnych planach?

- Ach, hipotetyczny przypadek.

Calebowi najwyraźniej ulżyło i Nancia poczuła to samo. Przynajmniej nie zgadł od razu, jak Simeon, że mówiła o własnym doświadczeniu.

Wszystko, czego Nancia dowiedziała się lub wiedziała o Calebie i jego szacunek dla przepisów Służby Kurierskiej, sprawiło, że myślała o nim jako o człowieku wewnętrznie spójnym, na którego słowie polegałaby w każdych okolicznościach. Nie chciałaby, aby wyśmiewał się z niej jak Simeon. Nie chciałaby również, aby oceniał jej działania w tej materii jako moralnie wątpliwe.

- No cóż, gdyby kiedykolwiek zaistniała taka sytuacja, powinnaś pamiętać, że jesteś moralnie zobowiązana do przedstawienia się swoim pasażerom.

- Tego nie ma w przepisach - broniła się Nancia przed oskarżeniem, którym Caleb nieświadomie ją obciążył.

- Nie, ale to logiczne. Wszystko inne wyglądałoby tak, jakbym siedział w ukryciu, aby przyłapać zarządcę Thrixtopple'a na liczeniu trefnych dochodów z łapówek. - Caleb powiedział to z takim obrzydzeniem, że Nancia żałowała, iż w ogóle ten temat poruszyła.

Caleb ewidentnie czuł tak samo. Spojrzał na centralny ekran, gdzie sieć zamglonych szarych linii ukazywała próby Nancii, aby przetworzyć ścieżkę punktów Osobliwości przez topologiczne konfiguracje, które on zdefiniował.

- Spróbujmy przyjąć, że w tym przypadku podtrzymujemy Przypuszczenie Satyajohiego - zasugerował. - A teraz twoja kolej na przedstawienie problemu. Nie wiem, dlaczego zajmujemy się hipotetycznymi zagadnieniami etycznymi, które mogą nigdy nie wystąpić, podczas gdy moglibyśmy obydwoje udoskonalać nasze umiejętności w zakresie matematyki transformacyjnej. Nie rozumiem też, dlaczego... - Przygryzł wargę i wygasił ekran miękkim ruchem dźwigni.

- Dlaczego co? - spytała Nancia.

- Twoja kolej na przedstawienie problemu - przypomniał jej Caleb.

- Nie, dopóki nie skończysz tego zadania.

- W porządku. Nie rozumiem, dlaczego pytasz o etyczne rady pilota, którego największym osiągnięciem jak dotychczas była utrata pierwszego statku! - Caleb wyrzucał te słowa z takim samoudręczeniem, że wywołał sympatię u Nancii. Przypomniała sobie smutek Simeona z powodu utraty przyjaciela, Levina - CL-740. Jakże była głupia.

- Przepraszam - powiedziała Calebowi. - Powinnam zdawać sobie sprawę, że rozmowa o takich rzeczach przypomni ci o Levinie. Czy bardzo za nim tęsknisz?

Caleb westchnął.

- To nie to, XN. Levin był dobrym, kompetentnym statkiem mózgowym i szkolił mnie, gdy byłem początkującym pilotem, za co będę mu zawsze wdzięczny. Ale nie byliśmy... no, nigdy nie rozmawialiśmy tak jak my teraz, rozumiesz? Służyłem wraz z nim pięć lat i właściwie nigdy go dobrze nie znałem. Nie, nie jestem pogrążony w żałobie po stracie Levina. Jednak on miał prawo służyć jeszcze przez setki lat, a ja go wtedy straciłem. Ja też miałem nadzieję spędzić więcej niż pięć lat jako mięśniowiec.

- I ciągle możesz - zauważyła Nancia. - Przecież nie dostałeś jeszcze nowych rozkazów.

- A jakiż to statek mózgowy zaakceptuje mięśniowca, który pozwolił umrzeć CL-740? - odciął się Caleb. - Ty sama wyraziłaś się na ten temat wystarczająco jasno, XN. Dajmy temu spokój. Jaki jest następny problem?


Nancia rozpoczęła nadawanie do Centrali na prywatnym kanale w chwili, gdy opuściła Osobliwość i znalazła się w podprzestrzeni Światów Centralnych. Chciała, żeby wszystko było gotowe, zanim Caleb opuści statek i będzie mógł zaprotestować.

Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Dahlen Rahilly - jej bezpośredni zwierzchnik - poprosił o zezwolenie na wejście, zanim rodzina Thrixtopple'ów zdołała pozbierać swój liczny bagaż i opuścić statek.

- Arogancki facet - skomentował Rahilly, obserwując przez umiejscowiony na dole punkt obserwacyjny Nancii kościste członki oddalającego się Thrixtopple'a. - Przynajmniej mógłby wypłacić jakąś nagrodę za wyświadczenie przysługi i szybkie przywiezienie do domu.

- Nie oczekiwałam tego - odpowiedziała uczciwie Nancia.

Jedyna nagroda, jakiej oczekiwała, siedziała w swojej kabinie, układając podanie o nowy przydział, które w dziwny sposób stale znikało z banku prywatnych danych. To była już jego trzecia próba i ze sposobu, w jaki dyktował słowa, Nancia wywnioskowała, że zaczyna tracić cierpliwość. Jeżeli nie ustali szybko wszystkich spraw, Caleb zaniecha prób na komputerach statku i złoży swoje podanie osobiście w Centrali, a to wcale jej nie odpowiadało.

- No cóż... trzeba dokonać kilku zmian. Robota papierkowa - powiedział Rahilly. -Wiesz, nie spodziewaliśmy się tego, XN. Właściwie urzędnik na Vedze był całkiem pewny, że formalnie odmówiłaś tego przydziału.

- On... mógł źle zinterpretować moje słowa - rzekła Nancia z powagą. - Jak szybko da się to załatwić?

O, do licha! Podczas kiedy rozmawiała z Rahillym, Caleb zdołał przedyktować tekst swojego podania. Właśnie szykował się do nadania go do CenKomu. To się nie może stać... Jeszcze nie teraz. Nancia odcięła natychmiast wszystkie kanały wyjściowe.

- Możemy zakończyć formalności w ciągu jednego dnia, o ile jesteś pewna, że tego właśnie chcesz.

- Jestem - stwierdziła Nancia zdecydowanie. Należało jeszcze skonsultować się z drugą stroną, ale Rahilly nie uważał tego za konieczne.

Caleb wszedł do kabiny ze ściągniętymi brwiami.

- XN, dlaczego odłączyłaś mój kanał wyjściowy do Centrali?

- Twój kanał? - zdziwiła się Nancia. - Ojej! Chyba wszystkie moje kanały zewnętrzne na chwilę utraciły moc.

- Prześlemy ci technika, aby natychmiast usunął uszkodzenie - obiecał Rahilly.

- Och, to nie będzie konieczne - odrzekła Nancia. - Właśnie kiedy rozmawialiśmy, przeprowadziłam testy, i sądzę, że znalazłam przyczynę tych kłopotów. Chyba jest na tyle błaha, że dam sobie radę sama. Wszystko, co należało zrobić, to otworzyć dopływ mocy.

- Bardzo dobrze, CN-935. - Rahilly zasalutował w stronę tytanowej kolumny Nancii. - Pozostałe formalności papierkowe zakończymy w ciągu jednego dnia i ty oraz pilot Caleb będziecie mogli szykować się do nowego zadania. Właściwie to jedno już jest. W Centrali będą zadowoleni, że nie muszą czekać, aż wybierzesz sobie pilota.

Wyszedł po ostatnich słowach i Nancia była mu za to wdzięczna. Caleb rozglądał się po kabinie z wyrazem twarzy, którego Nancia nie rozumiała.

Jeśli chciał się na nią wściekać, że działała za jego plecami, to zapewne dowie się o tym teraz, kiedy zostali sami.

- Ja... nic rozumiem - odezwał się wolno. - Nie czekasz, aby wybrać nowego pilota? Zamierzasz znów polecieć samotnie?

- Nic bardziej mylnego - odpowiedziała Nancia. - Mam dość podróżowania solo, serdeczne dzięki. Odkryłam, że o wiele bardziej wolę podróżować z partnerem.

- Więc...

- Czy nie słyszałeś, co on mówił? Od teraz jestem CN-935. Zdecydowałam, że komputer w Centrali miał rację - oświadczyła Nancia, starając się nadać swemu głosowi spokojne i zrównoważone brzmienie. - Stanowimy bardzo dobrą drużynę.

Caleb wciąż milczał i Nancia zaczynała mieć pewne obawy.

- Jeśli... oczywiście ci to odpowiada.

- Odpowiada! Od-po-wia-da. Odpowiada! - wybuchnął Caleb. - Ta kobieta przywraca mi życie... na dodatek jest perfekcyjnym partnerem-mózgiem i chce wiedzieć, czy to mi odpowiada? Ja... Nancia... och, poczekaj minutkę, dobrze? Muszę coś zrobić, zanim przywrócisz moc nadawczą w kanałach.

Pospieszył do swojej kabiny, prawdopodobnie po to, by skasować podanie o pracę, którego stworzenie zabrało mu tyle czasu, a Nancia pozwoliła sobie na mały, roziskrzony pokaz gwiazd i komet na trzech szerokich ekranach.

Lepiej nie mogło być. Nancia, powtórzyła w duchu. W końcu nazwał mnie Nancią.


ROZDZIAŁ VI


Angalia, rok 2750 czasu Światów Centralnych

Blaize


Kiedy Blaize Armontillado-Perez y Medoc opuścił pokład XN-935, z niedowierzaniem rozglądał się po swoim nowym domu. Wierzchołek płaskowyżu, który posłużył Nancii za lądowisko, był jedynym fragmentem stałego gruntu w okolicy. Za płaskowyżem znajdowała się ściana kruchych, prawie pionowych skał, których ostre szczyty zasłaniały poranne słońce. Długie, czarne cienie gór kładły się ukośnie na płaskowyżu i sięgały morza oślizłego mułu, które przypominało Trzęsawisko Rozpaczy, żywcem wyjęte z ostatniej wersji SPACED OUT. Jedyne urozmaicenie w brązowym morzu stanowiły w kilku miejscach duże, leniwe bąble, tworzące się z mazi i pękające z siarczanym wyziewem. Na samej krawędzi płaskowyżu, wsparte dźwigarami i niebezpiecznie wysunięte nad Trzęsawisko Rozpaczy, znajdowało się szare zadaszenie magazynu prefabrykatów. Brązowe, pękate worki, ostemplowane znakami Planetarnej Pomocy Technicznej, zwisały na hakach po jednej stronie budy, kołysząc się tuż nad morzem mułu. Na odcinku w pobliżu Blaize'a dach z syntetycznego tworzywa przedłużony był czymś w rodzaju tkanych płacht, które stanowiły załamującą się osłonę. Pod tym schronieniem rozsiadł się ogromnie tłusty człowiek ubrany tylko w mokre od potu spodenki. Blaize westchnął i podniósł dwa najbliżej leżące bagaże.

Chwiejąc się lekko z powodu silniejszego przyciągania niż na statku, udał się w kierunku otyłego zarządcy Angalii.

- Asystent techniczny PPT Armontillado-Perez y Medoc, proszę pana - przedstawił się. Kim jest ten facet? Musi być pewnie jednym z górników w kopalni corycium. Oni są jedynymi ludźmi na Angalii, oprócz oczywiście...

- Dobry dzionek, kochasiu - powiedział serdecznie spocony mężczyzna podobny do góry. - Nigdy w życiu nie byłem bardziej zadowolony z czyjegoś widoku niż teraz. Mam nadzieję, że ci się tu spodoba.

- Aha, Harmon, zarządca 11. stopnia? - zgadywał Blaize. Poza tym mój nowy szef.

Ostry alkoholowy odór prawie zwalił go z nóg.

- Czy widzisz tu kogokolwiek innego, dzieciaku? Jak sądzisz, kim jestem?

- Kopalnianym...

- Kopalnia padła. Nie funkcjonuje. Porzucona. Kaput. Wszystko się rozleciało, paskudztwo. - Zarządca 11. stopnia Harmon powiedział to z satysfakcją. - Zbankrutowała. Właściciel sprzedał mi kopalnię za alkohol, zanim sam się wycofał.

- Co się stało?

- Praca. Przedsiębiorstwo nie potrafiło utrzymać tutaj górników ani dla miłości, ani dla pieniędzy. To nie dlatego, że im oferowano wiele miłości - ale nawet górnik z kopalni corycium nie jest aż tak zdesperowany, aby próbować dogadać się z Luzakiem, hę, hę, hę. - Następna fala alkoholowych wyziewów dotarła do Blaize'a.

- Luzakiem?

- Homosimilis Lucilla Angalii, jak dla ciebie, mój mały. Te vegańskie głowy odkryła Lucilla Sharif, niech będzie przeklęta jej dusza, i zarejestrowała jako prawie inteligentne, niech będzie podwójnie przeklęta. I teraz za jej grzechy musimy siedzieć tu i zarządzać dostawami Planetarnej Pomocy Technicznej dla bandy chodzących cukiń. To było jedyne moje zajęcie, od kiedy zamknięto kopalnię. A przez następnych pięć lat będziesz to robił ty. Kolejny transport PPT, który tu przybędzie, zabiera mnie z planety. - Harmon spojrzał zazdrośnie na smukły kształt XN-935; jego dziób połyskiwał teraz w słońcu, które świeciło nad postrzępionymi górami. - Niezły transport macie, wy, dzieciaki z wielkich rodów. Taki statek! Nie sądzę, abym mógł go namówić...

- Wątpię w to - powiedział Blaize.

Harmon głośno zachichotał.

- Nie, chyba na to nie wygląda. Sposób, w jaki wysiadłeś, wrzeszcząc przez ramię, i ten twój bagaż wyrzucony za tobą... Musiałeś nieźle coś spieprzyć. Nieważne. Następny statek z PPT powinien przybyć lada dzień, a do tego czasu mój nowy przydział powinien być gotowy. - Przeciągnął się leniwie, łyknął z butelki i westchnął z wyraźnym zadowoleniem- - Tak mi się zdaje, że zasłużyłem sobie na długą, miłą podróż do Centrali z wysoką wieżą biurowca, klimatyzacją i służbą, gdzie nie musisz zwracać cholernej uwagi na cholerną przyrodę, chyba że masz ochotę wyjrzeć sobie przez okno. Siądź sobie, panie y Perez, i nie rób takiej nieszczęśliwej miny. Odwal swoje pięć lat, a może wtedy odeślą cię na powrót do cywilizacji. Masz szczęście, że przyleciałeś właśnie teraz.

- Naprawdę?

Słońce dotarło już ponad góry i na płaskowyżu było bardzo gorąco. Blaize przesunął swój największy pakunek w cień, pod wiatę, i usiadł.

- Jasne. Dzisiaj jest pora karmienia w zoo. Luzaki przygotują prawdziwe przedstawienie dla ciebie, o, tak.

Harmon kiwnął ręką, jakby chciał przywołać skałę górującą nad nimi, aby zeszła do nich. Blaize obserwował z zaskoczeniem, jak poszarpane fragmenty góry odłamują się i koziołkują w dół na płaskowyż, trzęsąc się jak zwariowane marionetki posklejane z kawałków skał i drutów. Dziwne ubrania - nie, oni byli nadzy. To, na co patrzył, to była ich skóra!

- Hurra! Czas karmienia! Ho, ho! - Harmon jodłował, jednocześnie pociągając za sznur, który biegł wzdłuż magazynu PPT.

Jeden z worków zwisających nad błotnistym zbiornikiem otworzył się i brunatnoszare porcje cegiełek rozsypały się obfitym strumieniem, piętrząc się w błocie poniżej płaskowyżu.

Luzaki podbiegły do jego krawędzi i spuszczały się do mazistego morza, wbijając palce rąk i stóp w skalne szczeliny. Te stwory, które znalazły się pierwsze na dole, rzucały się na przydziałowe cegiełki, jakby witały się z dawno utraconymi kochankami; następnie wykonując mnóstwo nie skoordynowanych ruchów, próbowały dostać się do błotnistej kupki racji. Blaize poczuł narastające od stóp drżenie, które powoli ogarniało go całego.

- Uważaj! - wrzasnął Harmon.

Blaize podskoczył, a Harmon zachichotał.

- Przypuszczam, że cię wystraszyłem, dzieciaku. Myślę jednak, że nie chciałbyś stracić następnego pokazu na Angalii. - Wskazał na zachodni horyzont, który zdawał się poruszać.

To była ściana wody, nie - błota, nie - Blaize rozpaczliwie szukał właściwego słowa i żadne nie przyszło mu do głowy oprócz tego, które objawiło mu się pierwsze - maź.

Luzaki zignorowały wszak Harmona, jakby były głuche, ale coś - może dudniące drżenie, które czuł Blaize - zaalarmowało te, które ciągle były na powierzchni trzęsawiska. Wspinały się po zboczach płaskowyżu, ściskając swoje porcje cegiełek w zębach i w palcach. Ostatni usunął się właśnie z drogi tuż przedtem, nim napływająca fala mazi uderzyła w płaskowyż.

Cała ta desperacka i wstydliwa konsumpcja odbywała się w zupełnej ciszy. Teraz, trzy minuty później, było już po wszystkim, a płaskowyż otaczała zasysająca, śliska fala mazi. Jak Blaize zaobserwował, przypływ wycofywał się, ześlizgując się po zboczach płaskowyżu aż do chwili, kiedy nowe błoto nie rozpłynęło się w taką samą klajstrowatą konfigurację kałuż i bąbli, jaka przywitała go po przyjeździe.

- To był niewielki przypływ - stwierdził Harmon z żalem. - No cóż, prawdopodobnie będą lepsze, zanim stąd wyjedziesz. Właściwie to całkiem możliwe.

Odpowiadając na pytania Blaize'a, wytłumaczył bez zbytniego zainteresowania, że wskutek zawirowań klimatycznych na Angalii, w górach otaczających ten centralny basen padały w zmieniających się cyklach ulewne deszcze, którym towarzyszyły burze z piorunami. Kiedy burze występowały przez jakiś czas w jednym miejscu, wówczas wywoływały powódź, która przetaczała się przez równinę, zabierając ze sobą błoto i zmiatając z powierzchni wszystko, co było na tyle głupie, aby stać na jej drodze.

- Formowanie gleby - rozmyślał głośno Blaize. - Tamy do powstrzymywania opadów i powolnego uwalniania ich...

- Drogie i kto by się tam wysilał. Tutaj wszystko jest nieopłacalne. Poza tym - wyjaśnił Harmon - to wielka radocha. Mogę cię zapewnić, że nie ma tu nic lepszego do oglądania.

Blaize zorientował się, że jedną z uciech Harmona stanowiło przewidywanie czasu błotnistych powodzi tak, żeby mógł nakarmić tubylców tuż przed nią, zmuszając ich do tłoczenia się najpierw po porcję cegiełek, a później, do ratowania się od fali błota.

- Czy to nie najbardziej przeklęte stworzenia? - spytał, podczas gdy skałopodobni tubylcy wspinali się z powrotem na swoje górskie wyżyny, chwytając czasami kilka porcji cegiełek na zapas i przeżuwając ostatnie kęsy karmy. - Czy widziałeś kiedykolwiek coś takiego?

- Nigdy - przyznał Blaize. Czy te... te Luzaki głodują? Czy to dlatego ich skóra tak luźno zwisa? Czy jest to może ich normalny wygląd? Jak tej opasłej, nędznej kreaturze uchodzi na sucho zmuszanie ich do takiego poniżającego przedstawienia?

- Wiem, co sobie myślisz, port-wine-y-Medoc - powiedział grubas. - Poczekaj jednak, aż posiedzisz tu sześć miesięcy, zapomnisz wtedy o przepisach PPT dotyczących respektowania godności tubylców i tych wszystkich bzdurach. Przeklęte Luzaki i tak nie mają żadnej godności, którą trzeba uszanować. Są chmarą zwierzątek. Nigdy nie powstało tu rolnictwo, nie wynaleziono ubiorów, nie rozwinął się nawet język.

- Ani kłamstwa - skomentował Blaize.

- Co? - Przez moment Harmon wyglądał na przestraszonego, a później zachichotał i zasapał z uciechy. - Jasne. Nie ma języka, nie ma kłamstw - tak czy siak trzeba im to oddać! Oni nie są ludźmi, młody roczniku Clareta-Medoca. Ta cała operacja to strata nakładów, błąd jakiegoś urzędasa. Pomaga tylko tym vegańskim głowom w rozmnażaniu. Jakby się kto pytał, to należałoby się stąd wycofać i pozwolić im zdechnąć z głodu.

- Może mogliby pracować w kopalni po przeszkoleniu? - zasugerował Blaize.

Harmon prychnął.

- Tak, jasne. Słyszałem, że w dawnych czasach jacyś więźniowie zabawiali się trenowaniem swoich szczurów, aby biegły im na posyłki. Dzieciaku, już to prędzej by ci się udało niż nauczenie czegokolwiek Luzaka. Mówię ci, są tylko trzy rodzaje uciechy w Angalii: czas karmienia Luzaków, pora picia dla mnie i gry komputerowe. Przeszedłem już każdy przeklęty poziom LABIRYNTU MINOTAURA tyle razy, że nie mogę na niego patrzeć.

Blaize pomacał kieszeń. Nagranie przyjacielskiego zakładu nie było jedyną rzeczą, jaką skopiował na dyskietkę z pokładowego komputera Nancii.

- Czy to twój komputer?

- Teraz twój sake-Armontillado - przerwał mu Harmon z wesołym beknięciem. - Własność PPT.

- Czy ma wystarczająco pojemną pamięć, aby pomieścić SPACED OUT? - spytał Blaize. - Przypadkowo mam kopię ostatniej jej wersji. Wersji testowej, nawet nie jest jeszcze w sprzedaży w Centrali. - Mrugnął do Harmona.

- Czy to prawda? - Harmon zerwał się na równe nogi. - Chodź do środka, szampanie burgundzki. Spędzimy czas na małej, przyjacielskiej rozgrywce, zanim przybędzie tu mój transport. - Podrapał się po nagim torsie, zerkając na Blaize'a z resztkami myślącego wyrazu na twarzy. - Musimy ustalić jakieś stawki oczywiście. To żadna zabawa grać o nic.

- Jestem dokładnie tego samego zdania - zgodził się Blaize.

- Prowadź.

Pięć dni później, tak jak to było w planie, wylądował transportowiec PPT, aby dostarczyć nowe zapasy i zabrać Harmona w trwającą kilka miesięcy podróż FTL-em do jego nowego miejsca przeznaczenia. Blaize został z Luzakami i swoją wygraną: dwoma częściowo opróżnionymi butelkami szafirowej ruiny, ręcznie tkanym słonecznym kapeluszem Harmona i tytułem do porzuconej kopalni corycium.


Podprzestrzeń Deneba, rok 2750 czasu Światów Centralnych

Nancia i Caleb


- To - powiedział Caleb, kiedy on i Nancia opuszczali bazę kosmiczną na Denebie - było jedno z najbardziej satysfakcjonujących zadań.

- Na całą dużą liczbę dwóch - drażniła go Nancia. Zgadzała się z nim jednak. Ich pierwszy planowy wypad z Centrali - dostarczenie środków medycznych do nowo powstałej kolonii - był wart zachodu, ale nie niósł ze sobą wyzwania. Zgadzali się również co do obecnego zadania: transportu jakiegoś na pół emerytowanego generała, następnego przedstawiciela arystokracji, w samo centrum szczególnie paskudnego konfliktu pomiędzy osadnikami z Centralnych Światów a handlarzami z Capellana. Jednak kobieta-generał Micaya Questar-Benn okazała się zupełnie kimś innym niż “dobrze urodzone", zepsute dzieciaki, które Nancia zabrała do podprzestrzeni Vegi podczas jej pierwszego zadania. Niska, kompetentna, niewymagająca pani generał podbiła serce Caleba głęboką wiedzą na temat kompleksowej historii Vegi. Większość czasu w trakcie krótkiej podróży na Deneba pani generał spędzała na rozmowach z Nancia; połowa części ciała pani generał i kilka jej głównych organów było implantami cyborga. Interesowało ją udoskonalenie funkcji jej wątroby przez wstawienie jednego z nowocześniejszych metachipów. Metachipy takie pozwalały Nancii zachować w zdrowiu fizyczne ciało wewnątrz jej pancerza. Nancia nic przypuszczała, że będzie kiedykolwiek rozmawiać na tak intymne tematy, a co dopiero z wysokiej rangi oficerem. Ale coś w bezpretensjonalnym zachowaniu pani generał Questar-Benn sprawiało, że osobiste rozmowy z nią były łatwe i bezpieczne. Nancia nie zdziwiła się specjalnie, kiedy dowiedziała się, że zanim ona i Caleb zdążyli przygotować się do podróży powrotnej, pani generał Questar-Benn zdołała nakłonić przeciwników do negocjacji i wypracowała porozumienie, które pozwalało wierzyć każdej ze stron, że wygrała.

- A ja już myślałem, że podżegamy do wojny, przywożąc tutaj kogoś, kto jest władny wysłać ciężko uzbrojone dywizje - mówił Caleb.

Nancia zachichotała.

- W tej galaktyce wystarczyłoby kilku takich ,,podżegaczy wojennych", jak Micaya Questar-Benn. Czy mój partner jest gotowy do wejścia w Osobliwość? Centrala powinna mieć już dla nas nowe zadanie.


Bahati, rok 2751 czasu Światów Centralnych

Alpha


Alpha bint Hezra-Fong spoglądała z niesmakiem na wijące się ciało obiektu jej eksperymentu. Co zrobiła źle? Molekularne warianty blissto, które przygotowywała, powinny wyciszać pacjenta i czynić go powolnym. Ten natomiast wyginał członki i jęczał, próbując zerwać przytrzymujące go na noszach pasy.

Alpha zacieśniała pasy i kiedy pacjent przestał się szamotać, przejechała mu po czole medycznym skanerem. Zmarszczyła brwi na widok rezultatów. Zamiast powodować wzrost łagodzących hormonów, blissto rev.2 atakowało i umiejscawiało się w systemie nerwowym pacjenta jak rak, który się wymknął spod kontroli.

- Cholera, nie mam na to czasu - mruknęła.

Szybko rozważyła różne możliwości. Gdyby zdołała utrzymać pacjenta przy życiu przez kilka dni, może byłaby w stanie odkryć przyczynę tego agresywnego ataku specyfiku i znaleźć sposób, aby ten proces zatrzymać. Ale jeśli ktokolwiek zapyta o jej pracę...

Konwulsje człowieka nasilały się. Jedna noga uwolniła się spod wzmocnionych pasów i dziko kopała.

- Zbyt niebezpieczne - zdecydowała Alpha.

Przycisnęła hipospray do szyi mężczyzny i obserwowała, jak jego ciało wgniata się w nosze. Przewrócił oczami do góry i szamotanie ustało. Ustały też wszystkie inne ruchy.

Alpha miała już przygotowane papiery na taką ewentualność. Dyrektor kliniki był starym głupcem, zbyt leniwym, aby sprawdzać jej raporty; nikt inny nie ośmieliłby się pytać ją o cokolwiek. Pacjent z opieki społecznej B.342.IV zostanie odnotowany jako zmarły na atak serca z powodu przewlekłej choroby, której nie zdążono w klinice wyleczyć.

Jedyny kłopot stanowił fakt, że to była trzecia już taka śmierć w ciągu roku, od kiedy Alpha rozpoczęła testy z udoskonaloną wersją blissto. O ile nie ustali odpowiedniej dawki narkotyku, to prędzej czy później ktoś zauważy raporty o szeregu identycznych, nagłych zgonów i zacznie zadawać pytania.

Alpha poważnie rozważała powrót do eksperymentów na królikach. Tylko że klatki królików śmierdziały, a opieka nad tymi bestiami wymagała dużo pracy i zachodziło większe prawdopodobieństwo, że jej nagłe zainteresowanie zwierzętami wywoła pytania. Będzie musiała wymyślić jeszcze kilka innych przyczyn nagłych zgonów w skrzydle opieki społecznej. Mała zmiana w dokumentacji pomoże zatuszować te niefortunne wypadki.


Podprzestrzeń Procyona, rok 2751 czasu Światów Centralnych

Caleb i Nancia


- To jest nudne - narzekała Nancia, obserwując jak robotnicy na Szatmar II rozładowywali skrzynki ze szczepionką, które tu wspólnie z Calebem przetransportowali.

- Trzeba dopilnować, aby szczepionki dla dzieci podawano regularnie - powiedział jej Caleb.

- Tak, ale trudno tu mówić o pilnym przypadku. Przynajmniej nie stałby się takim, gdyby PPT prowadziło swoje rejestry na bieżąco.

Gdzieś tam przerażony biurokrata odkrył, że jakiś niekompetentny urzędas o nazwisku Harmon, pracujący dla PPT na terenie Światów Centralnych, zapomniał wysłać zeszłoroczne dostawy szczepionki do wszystkich klientów PPT - planet w podsystemie Procyona. W konsekwencji Nancii i Calebowi wypadła przedłużona podróż po tym podsystemie i dystrybucja szczepionek przeciw odrze i szkarlatynie w kilku tuzinach osiedli na porozrzucanych planetach.

- Mam poważny zamiar porozmawiać z moją siostrą o tym idiocie Harmonie - narzekała Nancia. - Jinevra nigdy nie pozwoliłaby na takie zaniedbanie na swoim odcinku w PPT. Może zdołałaby przekonać Centralę, aby przeniosła Harmona do miejsca, gdzie nie mógłby już nikomu szkodzić?

- Chyba nie myślisz poważnie o wykorzystywaniu swoich powiązań rodzinnych dla prywatnych celów?

Caleb był zszokowany. Nancia natychmiast usprawiedliwiła się, iż nie zdawała sobie sprawy, że pozbycie się niekompetentnego biurokraty mogło uchodzić za “osobiste korzyści". Jednak Caleb bezsprzecznie miał rację. Czuła się winna, kiedy robił jej wykłady na temat konsekwencji bycia zarozumiałym i oczekiwania wyłącznie na wspaniałe zadania. W tym przypadku również miał rację. Specyfika tej służby polegała nie tylko na tym, aby docierała tam, gdzie jej potrzebowano, ale również, aby robiła to chętnie i radośnie.

Nancia zamknęła luki w ładowni i próbowała cieszyć się ze startu po następną dostawę szczepionki.


Bahati, rok 2752 czasu Światów Centralnych

Darnell


Darnell rozparł się w swoim wyściełanym krześle i uruchomił wewnątrzbiurowy przekaźnik.

- Możesz tu przysłać teraz Hopkirka, moja cudowna Julitto.

- Och, pan Overton-Glaxely! - zachichotała z zachwytu Julitta.

Darnell włączył ekrany podwójnego przekazu i rozkoszował się teraz obrazem swojej sekretarki. Na górnym ekranie widać było promieniejącą z zachwytu Julittę, która bawiła się ładnymi słomkowymi lokami. Niższy ekran ukazywał jej kształtne nogi krzyżujące się i rozchodzące nieustannie pod biurkiem. Darnell zauważył z przyjemnością, że halka Julitty uniosła się prawie do pasa. Jaka czarująca, ruszająca się mała “laleczka".

Darnell uważał Julittę za jedną z zabawek w swoim biurze o szklanych ścianach. Podobnie zresztą jak drugi ekran, o którym sekretarka nie wiedziała, czy stymulator drgań w swoim dyrektorskim krześle lub wreszcie widok na Bahati z okien gabinetu. Według Darnella były to profity należne Człowiekowi, Który To Wszystko Stworzył.

Pozwolił Hopkirkowi czekać niezgrabnie przed biurkiem, kiedy kontemplował z równym zachwytem swój nagły sukces, zdecydowane plany co do Julitty, widok jej nóg i fakt, że Julitta nie wiedziała nic o istnieniu drugiego ekranu.

- Hopkirk, mam dla ciebie robotę - polecił Darnell. - Wydajność produkcji w fabryce wyrobów szklanych spadła o trzy tysięczne procenta w ostatnim miesiącu. Chcę, abyś tam dotarł i zdał mi raport o czynnikach, które na to wpłynęły.

- Tak, panie Overton-Glaxely - wydukał człowiek o nazwisku Hopkirk.

- Zapewne wpływ na to ma wyczerpanie pracowników z powodu kiepskiego projektu taśmy produkcyjnej - kontynuował Darnell.

O, to już brzmiało lepiej; przez ciało Hopkirka przebiegł skurcz bólu. Sześć miesięcy temu ten człowiek posiadał i zarządzał firmą OG-Glimware, w której produkowano dobrej jakości szkło pryzmatyczne na luksusowe rynki. I zarządzał nią cholernie słabo. To miejsce i tak by szybko zbankrutowało nawet bez ingerencji Darnella. Teraz przynosiło zyski i stanowiło chociaż niewielki dodatek do dochodów Darnella z rewitalizowanego OG Shipping i innych przedsiębiorstw.

- Jakieś pytania, Hopkirk? - rzucił Darnell, jako że człowiek pozostał na miejscu, zamiast spieszyć się do wykonania zadania.

- Zastanawiam się, dlaczego zrobił pan to w ten sposób - powiedział Hopkirk.

- Zrobiłem w jaki sposób?

Hopkirk wzdrygnął się.

- Obaj dobrze wiemy, że Fabryka Wyrobów Szklanych Hopkirka poradziłaby sobie świetnie, gdyby pan nie manipulował siecią, obniżając ceny i tym samym odcinając dla mnie kredyty.

- To zależy od punktu widzenia - odrzekł Darnell. - Przyznaj, Hopkirk. Jesteś inżynierem, a nie menedżerem i nie miałeś pojęcia, jak prowadzić przedsiębiorstwo. Rozpadłoby się w końcu tak czy inaczej. Ja mu tylko udzieliłem wsparcia.

- Dlaczego jednak zrobił pan to w ten sposób? - kontynuował Hopkirk. - Dlaczego mnie pan zrujnował, kiedy mógł pan kupić to przedsiębiorstwo za uczciwą cenę i nadal czerpać zyski?

Darnell był zadowolony, że ten człowiek nie oponował przeciwko głównemu zarzutowi. Był niekompetentnym menedżerem i wiedział o tym.

- Jest pan wspaniałym człowiekiem interesu - mówił dalej Hopkirk. - Niech pan tylko spojrzy, jak pan przemienił OG Shipping w ciągu roku!

Z małą pomocą moich przyjaciół... Darnell zdusił tę myśl. Jasne, umiejętność Polyona przedostawania się do sieci i zdobywania wcześniejszych informacji była bardzo użyteczna. Prawdą było również to, że Darnell odkrył w sobie talent do efektywnego działania. Odcinanie martwych gałęzi, zwalnianie niekompetentnych, leniwych i tych, których praca nie przynosiła wyników oraz tych, którzy wszystko wiedzieli. To były nowe myśli przewodnie Darnella. Ci, których zwalniano, mówili o panowaniu terroru, a ci, którzy pozostali, nie mieli odwagi nic mówić. I tak OG Shipping prosperowało... znów pozwalając Darnellowi świetnie się bawić.

Była tam również Julitta oraz nieskończona liczba takich jak ona. Jednak Darnell stwierdził, że żadna chętna dziewczyna nie była w stanie dostarczyć takiego dreszczyku emocji, jak jego manipulacje w interesach.

Traktował Hopkirka poważnie. Ten człowiek nie miał ochoty go obrazić; może rzeczywiście chciał zrozumieć pracę wspaniałego umysłu Darnella Overtona-Glaxely'ego. Zasługiwał na uczciwą odpowiedź.

- Pewnie, mogłem to zrobić wprost - powiedział w końcu. - Trwałoby to trochę dłużej, nie ma wątpliwości, ale - mrugnął do Hopkirka - nie byłoby takie zabawne... i w ten sposób nie pracowałbyś dla mnie, prawda? Zabierz się do roboty, Hopkirk. Mam dla ciebie nowe zadanie, jak wrócisz.

Teraz, kiedy prawie zdradził Hopkirkowi, że korzystał z sieci nielegalnie, Darnell uważał, że ten człowiek powinien odejść. Dobrze było go mieć przy sobie przez jakiś czas, wykorzystując go jako urzędnika czy posłańca, ale nie można było ryzykować zatrudniania niezadowolonych ofiar, które mogłyby porównać swoje spostrzeżenia. Kiedy zadba już o OG Glimware, “nagrodzi" Hopkirka bezpłatnym pobytem w klinice Summerlands. Sieć oprócz innych spraw ujawniła, że pacjenci Alphy bint Hezry-Fong w części przeznaczonej dla opieki społecznej wykazywali wysoki wskaźnik umieralności. “Zasugeruje" Alphie, że będzie lepiej dla nich obojga, jeśli Hopkirk nigdy nie wróci z kliniki. W ten sposób nikt nie będzie plotkował o powiązaniach Darnella z siecią. W zamian za to poprosi Polyona, aby zajął się raportami w sieci, tak żeby nikt nie mógł zadawać niewygodnych pytań na temat liczby pacjentów z opieki społecznej, których straciła Alpha.




Podprzestrzeń Achemar, rok 2752 czasu Światów Centralnych

Caleb i Nancia


- Zastanawiam się, czy uda mu się tu cokolwiek rozstrzygnąć - powiedziała Nancia z namysłem, podczas kiedy razem z Calebem obserwowała odbiór ostatniej dostawy w bazie Achernar na Charonie.

Niski, szczupły człowiek, którego wieźli tutaj przez pół galaktyki, nie robił wiele, aby przejąć inicjatywę w czasie swojego pierwszego spotkania z przedstawicielami władz na Charonie. Stał po prostu na lądowisku, wysłuchując powitalnych mów i odbierał bukiety kwiatów.

- To nie nasza sprawa - przypomniał jej Caleb. - Rozkaz Centrali brzmiał: zabierzcie niezależnego agenta dyplomatycznego Foristera na Charona i zróbcie to szybko. Nie kazali nam oceniać jego pracy. Poza tym czeka nas następne zadanie.

Czy nie jest tak zawsze? Mała grupka nadętych oficjeli, którzy otaczali Foristera, oddalała się teraz, zostawiając wolne pole, aby Nancia mogła wystartować.

- To tylko dlatego, że chciałabym mieć poczucie, iż coś osiągnęliśmy - użalała się w czasie, gdy Caleb zapinał pasy przed startem. - Odniosłam wrażenie, że cała ta sytuacja im Charonie wymagałaby kogoś bardziej zdecydowanego. Kogoś takiego jak tatuś, na przykład.

Javier Perez y de Gras, nieugięty, rozumnie i konsekwentnie przeprowadzający własną wolę, szybko uporałby się z siedmioma skłóconymi frakcjami na Charonie, ciągłą wojną pomiędzy partyzantami Tranphonu i wszystkimi siedmioma tymczasowymi rządami. Pracowałby w każdej wolnej chwili na urządzeniach pokładowych Nancii, przygotowując swój nalot na Charończyków; zapoznałby się z każdym najdrobniejszym szczegółem konfliktu i nakłamałby do ustępstw głównych napastników.

A Forister spędził trzy dni na czytaniu starożytnych książek, nawet nie dysków, opisujących jakąś wojnę na Starej Ziemi, która musiała być zbyt mała, bo nie utrwalono jej w przekazach komputerowych. Natomiast kiedy nie czytał o tym miejscu, zwanym Wietnamem, tracił czas na luźną, przypadkową rozmowę z nią i Calebem, gawędząc o ich rodzinach i wychowaniu, ich nadziejach i marzeniach.

Był zbyt miękki, aby powstrzymać Charończyków od wojny, myślała Nancia pogardliwie.

No cóż, Caleb miał rację - rezultaty nie były ich sprawą. Oni należeli do Służby Kurierskiej. Lecieli tam, gdzie ich wysyłano, szybko i sprawnie. Zatrzymywanie się, aby zameldować o niepowodzeniu misji, nie należało do zakresu ich obowiązków.


Bahati, rok 2753 czasu Światów Centralnych

Fassa


- Nie możesz tak mnie zostawić!

Fassa del Panna y Polo zatrzymała się przy drzwiach i przesłała kpiący pocałunek w kierunku bladego i beczułkowatego mężczyzny, który spoglądał na nią z bólem w oczach.

Dotknęła palcem prawej ręki swojej bransoletki - amuletu na nadgarstku. Było tam puste serduszko z wielokątnego kawałka drewna o odpowiednich rozmiarach dla minidyskietki, zawierającej kontrakt tego głupiego biurokraty na przekazanie jej stacji kosmicznej na Nyota ya Jaha.

- Nasz interes jest zakończony.

Cały ich interes, włączając te nudne manewry na dywanie z syntetycznego włókna. Przynajmniej nie trwało to zbyt długo. Ci starsi faceci mieli sny o potędze, ale niewiele mogli zdziałać, kiedy już nadarzyła się po temu okazja.

To już za tobą, kochasiu, a przyszłość należy do mnie.

Coś bardzo niemiłego wkradło się między jej triumfalne myśli; coś w rodzaju pytania, dlaczego czerpała tyle radości z moralnego niszczenia urzędnika państwowego na tyle starego, że mógłby być jej ojcem. Dostała to, czego chciała.

- Ale mieliśmy mieszkać razem. Miałaś rzucić tę zapapraną, niekobiecą pracę, teraz, kiedy masz dość pieniędzy, aby opłacić protezę metachipową dla swojej siostry. I mieliśmy osiąść w Summerlands.

Fassa roześmiała się głośno.

- Co? Ja? Miałabym spędzić swoje ostatnie sto lat u boku starego człowieka w domku dla emerytów w Summerlands? Musiałeś łykać za dużo blissto, mój przyjacielu. - Przerwała na chwilkę, aby jej odmowa dotarła do niego przed ostatecznym ostrzeżeniem. - I nawet niech ci do głowy nie przyjdzie, aby mnie wydać. Pamiętaj, masz więcej do stracenia niż ja. - Zawsze stawiała sprawę w ten sposób.

Kiedy wróciła do biura, czekała na nią niemiła niespodzianka. Właściwie dwie. Jedna była mniejsza. Jakiś dzieciak siedział wciśnięty w narożnikowe siedzenie, bawiąc się formularzami. Podania o zatrudnienie należało składać w innym biurze i dzieciak powinien być najpierw tam wysłany.

Zanim jednak zdążyła to wyegzekwować, jej sekretarz upuścił głowę i przepraszająco poinformował ją, że Bank Kredytowy na Bahati życzył sobie dodatkowego odcisku dłoni, zanim ostatecznie wpłaci pieniądze na jej konto w sieci, przeznaczone na budowę stacji kosmicznej.

- To tylko formalność - sekretarz zacytował urzędników państwowych.

Fassa ściągnęła brwi, ale mężczyzna zapewniał ją, że nie ma się czym martwić. Inspekcja? Jaka inspekcja? Wszystko było już omówione i podpisane w bazie na Vedze - lub raczej przez tego zamroczonego, starego głupca, którego właśnie opuściła i który nawet nie postarał się o transport do stacji i pieszo przemierzał korytarze; on tym bardziej nie wyznaczałby wykwalifikowanego inżyniera do takiego zadania, jak szczegółowa inspekcja strukturalna.

- Właśnie im to powiedziałem - odezwał się sekretarz. - Jestem pewien, że to nie potrwa długo, przecież oddział inżynieryjny na Vedze podpisał już plany wszystkich elementów konstrukcyjnych. To tylko formalność - powtórzył. - Zdaje się, że wyszedł nowy przepis. Zanim Bank Kredytowy dokona przelewu gotówki, zobligowany jest do wysłania jednego ze swoich niezależnych inspektorów, aby sprawdził, czy jakość naszych konstrukcji jest odpowiednia.

Nowy przepis... Cholera! Sądziłam, że wszyscy senatorzy na Bahati wzięli już swoją dolę. Czy ja wszystko muszę robić sama?

Fassa skrzywiła się na myśl o tym. To nic, prawodawstwem zajmie się później. Teraz będzie musiała zająć się jeszcze jednym głupcem, zwieść go i nakłonić, aby zapomniał o robieniu testów, które ujawniłyby jej niepełnowartościowe materiały. Rozdrażniało ją to tylko. Nie lubiła niespodzianek. W końcu będzie to jej następna minidyskietka do kolekcji.

Fassa zauważyła, że coś drgnęło w rogu i przeszkodziło jej to na moment w rozmyślaniach. Dzieciak na fotelu przeciągnął się i wstał ze składającego się siedziska. Nie teraz. Idź sobie. Mam inne rzeczy do przemyślenia.

- Panna del Parma y Polo?

No, nie taki dzieciak; dorosły mężczyzna, starszy od niej, ale niewiele. Fassa przyglądała mu się z rosnącym zadowoleniem. Szerokie ramiona, długie nogi dobrze prezentujące się w obcisłych spodniach capellańskich w psychodeliczne wzory, czarne włosy oraz oczy, których błękit podkreślały kreski namalowane ochrą do twarzy. Niezły paw z tego faceta, może go zatrudnię, nawet jeśli pominął biuro zatrudnienia. Kogo tam właściwie obchodzi, czy on potrafi coś robić? Potrzymam go przy sobie, żeby na niego popatrzeć.

- Sądzę, że powinienem się przedstawić. - Uśmiechnął się do niej i uścisnął jej rękę. - Sev Bryley, główny inspektor Banku Kredytowego. Spodziewam się, że praca z panią będzie prawdziwą przyjemnością, panno del Parma.


Podprzestrzeń CorCaroli, rok 2753 czasu Światów Centralnych

Caleb i Nancia


Caleb uderzył pięścią w dłoń i odmierzał krokami szerokość kabiny, wydając gardłowe dźwięki. Zatrzymał się naprzeciwko purpurowej, metalowej obudowy z posrebrzanymi dekoracjami obwódkami i znów uniósł pięść.

- Nawet o tym nie myśl - ostrzegała go Nancia. - Skaleczysz sobie tylko rękę i uszkodzisz moje ładne malunki.

Caleb opuścił pięść. W kącikach ust igrał mu niepewny uśmiech.

- Nie mów mi, że podobają ci się te wzorki.

- Nie, ale wydają się odpowiednie do naszej roli. Poza tym nie zamierzam wracać do Centrali okaleczona, jakbym walczyła na pazury z kilkoma panienkami Dorga Jesena, dziękuję bardzo.

To była ich tajna misja. Caleb występował jako latorośl z wielkiego rodu, która chciałaby wejść w posiadanie udziałów w sekretnych dostawach metachipów Dorga Jesena. W zamian za nie Caleb miałby przekazać królowi porno tajne informacje o niektórych jego arystokratycznych klientach.

- To może być niebezpieczne - ostrzegł ich Rahilly leszcze w Bazie Centralnej. - Jesen nie lubi niewygodnych pytań. Starajcie się prowadzić rozmowy na pokładzie statku. Nancia, będziesz musiała bronić siebie i Caleba, o ile Jesen będzie czegoś próbował.

Tymczasem nie udało im się namówić Jesena, by choć raz spotkał się z Calebem na statku. Spojrzał tylko na obraz mięśniowca w wideokomputerze, wysłuchał sztywnej mowy, którą kazano mu wygłosić, i wybuchnął śmiechem.

- Spróbuj z innego końca, będzie zabawniej - urągał Calebowi. - A następnym razem jak Centrala zdecyduje się wysłać kogoś na przeszpiegi, to powiedz im, że nie może to być chłopczyk z Akademii, który mówi z vegańskim akcentem i który na dodatek przyleci statkiem mózgowym z upstrzoną kabiną centralną. Jeśli jesteście członkami wysokich rodów, to prędzej mi tu kaktus...

Nancia ucięła w tym miejscu wokalną transmisję.

- Może tajne misje nie są naszą mocną stroną? - powiedziała.

- Nienawidzę kłamstw i szpiegowania - potwierdził Caleb w zamyśleniu. - Powinniśmy odmówić wykonania tego zadania. - Spojrzał w górę z błyskiem nadziei w oczach. - Chyba że... czy coś złapałaś?

Nancia wykorzystała krótkie minuty wideofonicznego połączenia, aby wsunąć czujnik do prywatnego systemu komputerowego Jesena. Na tyle prywatnego, że nie miał nawet połączenia z siecią. Centrala przeoczyła fakt, iż Jesen mógł posiadać taki system poza oficjalnymi kontami, które przechodziły przez sieć, ale niczego nie można było zbadać, dopóki nie opuścili planety.

- Nic - odrzekła. - Dostałam się do jego danych dotyczących akwizycji produktów, ale wszystkie metachipy na liście posiadają legalne numery kontrolne z bazy na Shemali.

Caleb znowu zacisnął pięści.

- Wobec tego dostałaś się nie do tych danych. Ktoś podrabia metachipy, a Jesen mógłby nas do niego zaprowadzić... On musi prowadzić trzy różne księgi. Sądzisz, że gdybym miał go znowu na widkomie...

Właśnie dotarła do Nancii transmisja, więc uruchomiła centralny ekran. Pojawiła się na nim wąska twarz Dorga Jesena.

- Przeprowadziłem prywatne dochodzenie - oznajmił prawie uprzejmie. - CN-935 unieś z tej planety swój kurierski zadek w ciągu piętnastu minut, a zapomnimy, że epizod ten miał w ogóle miejsce. W innym przypadku wyślę formalne zażalenie do Centrali, oskarżając ciebie i twojego mięśniowca o zastawianie pułapek.

- Nie możesz wygrać ze wszystkimi - Nancia próbowała udobruchać Caleba, kiedy byli już poza planetą w drodze powrotnej do Centrali. - Wiele rzeczy idzie nam dobrze. Kłamstwa po prostu się do nich nie zaliczają, to wszystko.

Ja jednak kłamię właśnie teraz, gdy nic nie mówię. Nancia przesłuchała nagrania, których dokonała cztery lata temu w czasie swojej pierwszej podróży. Był na nich Polyon wesoło przedstawiający swój plan przerzucania metachipów przez komisję i sprzedaży ich takim nielegalnym przedsiębiorstwom, jak imperium porno Dorga Jesena. Gdyby Caleb wiedział to, co ona, mógłby złożyć w Centrali raport, dzięki któremu polecieliby wprost na Shemali.

Tylko że... on by tego nie uczynił. W ciągu czterech lat ich partnerskiej współpracy Caleb nigdy nie zawahał się co do swoich zasad moralnych ani nie poszedł z nimi na kompromis. Nigdy nie zniżyłby się do wykorzystania nagrań poczynionych bez zgody lub wiedzy pasażerów. Straciłby też szacunek do Nancii, gdyby wiedział, czego dopuściła się w czasie tej pierwszej podróży.

Nancia ze smutkiem zakończyła przesłuchania i zwiększyła pięciokrotnie poziomy zabezpieczenia nagrania. Caleb nie może się nigdy dowiedzieć. Musi być jednak jakiś sposób, żeby skierować śledztwo na Shemali. Centrala nie powinna myśleć o fałszywych metachipach, a raczej zainteresować się więzienną fabryką.


Shemali, rok 2754 czasu Światów Centralnych

Polyon


Za pomocą klawiatury wbudowanej w fotel Polyon uruchomił połączenie wideokomputerowe z Bahati.

- Klinika Summerlands. Alpha bint Hezra-Fong, prywatna transmisja, kod CX-22.

Teraz jego wiadomości będzie mógł odczytać tylko ktoś posiadający dekoder CX-22.

- Alpha, moja kochana. Okazałaś się nieopierzonym żółtodziobem, donosząc, że skończyłaś badania nad seductronem. Próbka, którą mi przysłałaś, spowodowała, że jeden z moich głównych techników tak się zaprawił, iż nie nadaje się do żadnej użytecznej pracy. Nie mam pojęcia, kiedy przestanie wpatrywać się w swoje palce od nóg, więc lepiej sprawdź to szybko. Chyba że chcesz być następnym królikiem doświadczalnym. - Uśmiechnął się słodko do ekranu. - Wiesz, że mogę to załatwić.

Za pomocą tej samej techniki kodowej następną informację przekazał Darnellowi. W kilku słowach Polyon poinformował go, że nie należało tykać małego przedsiębiorstwa IntraManager wytwarzającego połączenia komputerowe, które Darnell chciał obecnie przejąć.

- Ono należy do mnie - powiedział uprzejmie. - Jestem przekonany, że nie przejąłbyś go, gdybyś o tym wiedział. A przy okazji, czy pokazywałem ci ostatnie zdjęcia linii montażowej metachipów?

Musnął palcami klawiaturę i wywołał obraz z najniższych kręgów piekła: pracownicy w kombinezonach i maskach poruszali się wśród obłoków trującej zielonej pary. To była ostatnia, najbardziej niebezpieczna faza składania metachipów, kiedy bloki z wytłoczonym wzorem połączeń były wytrawiane poprzez szybkie zanurzenie w kuwetach z kwasem. Proces wytrawiania uwalniał gazową formę ganglicydu do atmosfery. Zanim przejął to Polyon, pracę tę z marnym skutkiem wykonywały maszyny, które źle odmierzały głębokość i czas wytrawiania, upuszczały płytki metachipów i szybko ulegały samodestrukcji w trujących oparach. Było to drogie i nieoszczędne. Natomiast więźniowie w kombinezonach ochronnych mogli przetworzyć trzy razy więcej metachipów w jednym rzucie i umierało ich tylko kilku z powodu nieszczelnych kombinezonów.

- Widzisz tego trzeciego człowieka na lewo, Darnell? - mówił Polyon do wideokomputera, kiedy obrazy się przesuwały. - Należał kiedyś do wielkiego rodu. Teraz jest na Shemali jednym z montażystów. Widzisz, jak “wysocy" nisko upadają?

Na tym przerwał połączenie. Ukryta groźba bywała bardziej skuteczna niż bezpośrednia. W istocie Polyon nie miał pojęcia, kim byli zamaskowani pracownicy przy taśmie. Więzienne szumowiny, których życie było niewiele warte. Nie mieli ani wykształcenia technicznego, ani nie byli na tyle ekonomicznie opłacalni, aby zatrudniać ich w bezpieczniejszych działach produkcji. Rzeczywiście, znajdował się tam również więzień pochodzący z arystokracji, którego skazano za serię odrażających zbrodni, między innymi za torturowanie małych dzieci. Tak naprawdę Polyon nie miał złudzeń, że mógłby zamknąć Darnella za coś takiego i że ktokolwiek by w to uwierzył; każdy poznałby, że ten bogaty chłopak nie miałby sumienia nikogo torturować. Chyba jednak nie będę musiał; groźba wystarczy, aby Darnell trzymał się w ryzach.

Ostatni przekaz był do Fassy. Miał szczęście, że połączył się z nią osobiście. Polyon bawił się świetnie na widok rozszerzających się oczu Fassy, kiedy wyjaśniał, jaki był nieszczęśliwy z powodu zawalenia się jego nowej hali montażowej. Było mu bardzo przykro, że Polo Constructions dostarczyło do budowy materiały o niskiej jakości. Zapytał też, co powinien teraz zrobić, aby zagłuszyć w sobie poczucie straty i zawodu. Nie zdążył jednak wypowiedzieć wszystkich gróźb pod adresem Fassy i jej przedsiębiorstwa, kiedy dziewczyna przerwała mu i zaczęła go błagać, aby mogła odbudować halę, oczywiście za darmo. Polyon przyjął ofertę z wdzięcznością. Pozostała jeszcze jedna sprawa do załatwienia.

- Przyślij mi 4987832 - rozkazał nadzorcy.

W kilka minut później przyszedł do biura człowiek o bladej twarzy w zielonym, więziennym kombinezonie roboczym. Uśmiechnął się poufale do Polyona.

- Przemyślałeś to, prawda?

- Możesz być tego pewien - zgodził się Polyon. Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Nie mogę powiedzieć, żebym był szczęśliwy z tego powodu, ale - jak rozumiem - nie zostawiasz mi wyboru. Jesteś sprytnym facetem, 4987832. Kim byłeś przedtem?

- Jamesem Massonem - powiedział więzień. - Dyrektorem badań w firmie Zectronix - słyszałeś o nich? Nie? No cóż, to jest duża galaktyka. Tak się składa, że osobiście przewodniczyłem badaniom nad kształtem metachipów. Dlatego udało mi się rozpoznać zmiany, jakie w nich wprowadziłeś.

- Moje hiperchipy będą dwukrotnie szybsze i silniejsze w działaniu niż stare - odparł Polyon. - One zrewolucjonizują przemysł. Nie potrzeba geniusza, aby się na tym poznać.

- To jednak nie wszystko, czego hiperchipy dokonają, prawda, de Gras-Waldheim? Przemysł nie jest jedyną dziedziną, która będzie musiała przejść... rewolucję.

Polyon nieznacznie pochylił głowę.

- Wypijesz ze mną szklaneczkę łodygowca, aby uczcić nasze plany?

Oczy Massona rozszerzyły się i oblizał wargi.

- No, no, nie piłem łodygowca od... od, no cóż, chyba od dziesięciu lat! Od czasu, kiedy się tu dostałem! Muszę przyznać, de Gras-Waldheim, że nie sądziłem, iż przyjmiesz nasze plany tak dobrze.

Polyon stał tyłem do Massona, kiedy nalewał łodygowca do dwóch połyskliwych szklanych kul z OG Glimware.

- Wielu facetów chciałoby zapewne objąć moje udziały w tym projekcie - wybełkotał Masson, przyjmując pucharek i wypijając jego zawartość. - Ale tak to już z wami arystokratami jest. Wiecie, jak godzić się z porażką. W końcu mała część to niewiele, jeśli pomyśleć o tym, co by się stało, gdybym zdradził zarządcy Lyauteyowi wszystkie szczegóły.

Połknął ostatnie krople łodygowca, jeszcze raz oblizał wargi, aby poczuć smak - i usiadł wygodnie. Był lekko oszołomiony, jak człowiek, który właśnie wypił swojego pierwszego mocniejszego drinka od dziesięciu lat.

- Tak jak mówiłem - powtórzył Polyon. - Nie zostawiasz mi wyboru w tej sprawie. Przystajesz na końcowe warunki umowy, prawda Masson? Nikomu ani słowa.

- Ani słowa - zgodził się Masson. Mówił teraz nieco wolniej. - Nie chciałbym... żeby... ktokolwiek miał w tym udziały.

Jego oczy patrzyły nieprzytomnie w przestrzeń, a na twarzy pojawił się narkotyczny uśmiech.

- Bardzo dobrze. Teraz, Masson, mam dla ciebie specjalne zadanie. - Polyon pochylił się do przodu. - Posłuchaj i powtórz! Zejdziesz do głębokich komór.

- Zejdę... do... głębokich... komór... - powtórzył jak komputer Masson.

- Chcę, abyś dokonał niespodziewanej inspekcji. Nie zapowiesz się.

- ... nie... zapowiem... się.

- Nie potrzebujesz kombinezonu ochronnego.

Masson przytaknął i uśmiechnął się. Cała inteligencja zniknęła z jego twarzy. Polyon poczuł lekki żal. Ten człowiek był genialny; i byłby taki nadal, gdyby seductron przestał działać. Mógłby być użytecznym podwładnym, gdyby nie popełnił błędu i nie szantażował Polyona, ale w takiej sytuacji... cóż, nie było sensu czekać. Cholerna Alpha. Gdyby tylko wynalazła poddający się kontroli seductron, co stale obiecywała, o dawkach oscylujących pomiędzy dziesięciominutowym oszołomieniem a stanem stałego zamroczenia, nie trzeba by było uciekać się do tego odrażającego, ostatecznego kroku.

Polyon zakończył rozmowę z Massonem.

- Teraz idź! - polecił.

Masson stał niepewnie, a później opuścił biuro Polyona. Polyon usiadł wygodnie i zaczął szkicować plan połączeń metachipów, śledząc błyszczące ścieżki projektu na ekranie.

Pięć minut później ekran jego wideokomputera zaświecił się i ukazała się twarz nadzorcy popołudniowej zmiany.

- Porucznik de Gras-Waldheim? Sir? Wydarzył się okropny wypadek! Jeden z pańskich projektantów właśnie... ten człowiek musiał zwariować, wszedł do komory zanurzania bez kombinezonu... Gdyby tylko zapukał, kazalibyśmy mu zaczekać w zewnętrznym luku, zanim gaz się nie ulotni... Oni nawet nie wiedzieli, że on tam był... Komora była wypełniona ganglicydem w formie gazowej. Nie miał żadnej szansy... - W tle było słychać krzyki. - Och, proszę pana, to okropne!

- Bardzo przygnębiający wypadek. Zacznij robotę papierkową, 567934. I nie obwiniaj się. Czasami to im się zdarza, no wiesz, tym skazanym na dożywocie. Sądzą, że lepsza byle jaka śmierć niż całe życie na Shemali. Kto to wie, może mają rację, och, przepraszam, zapomniałem - ty też jesteś na dożywociu, prawda?

Nie zaczął się śmiać, dopóki nie przerwano połączenia.



ROZDZIAŁ VII


Baza Spica, rok 2754 czasu Światów Centralnych

Caleb i Nancia


Nancia doleciała do Bazy Spica w połowie mocy silników po tym, jak zderzyła się z asteroidami. Czujniki na dolnym pokładzie uległy samozniszczeniu i obecnie mogła liczyć tylko na raporty Caleba o stanie uszkodzeń.

- Przedziwny wypadek - skomentował technik 7. stopnia, który osobiście wyszedł sprawdzić uszkodzenia.

Nancia ubolewała nad swoją połyskliwą powłoką, teraz podziurkowaną i porysowaną, z głębokimi wyrwami wokół otworu wejściowego.

- Powinnam była wybrać inną trasę.

- Dziwny statek. - Technik założył okulary, chroniąc oczy za czarną szybą. - To nie jest normalne: statek gada, a pilot nie.

- Prawidłowe nazwy brzmią, jak doskonale wiesz: statek mózgowy i jego mięśniowiec - powiedziała Nancia lodowato. - Caleb nie powinien cię interesować. Po prostu zostaw go w spokoju, OK?

Widziała już nieraz, jak Caleb pogrążał się w niewytłumaczalnej depresji, kiedy tylko któraś z ich misji nie powiodła się w stu procentach. Zamknął się w sobie na tydzień po nieudanej tajnej misji związanej z Dorgiem Jesenem. Nancia próbowała pobudzić jego apetyt wspaniałymi daniami ze swojej kuchni i interesującymi informacjami wyłapywanymi z plotkarskich wiadomości, ale to nic nie pomagało.

- Potrzebuję kogoś do pomocy przy podłączaniu hiperchipów do systemu statku - zaprotestował technik. - Kogoś, kto zna statek. Moi chłopcy są dobrzy, ale nigdy nie pracowali na gadającym statku. Nikt też nie ma zbyt wielkiego doświadczenia z hiperchipami. Mogą nie pasować do twoich połączeń sensorycznych, tak jak pasowały stare metachipy.

- Wobec tego - orzekła Nancia - może powinieneś wyjaśnić swoim ludziom, że gadający statek potrafi rzeczywiście mówić. Nie ma potrzeby zawracać głowy mojemu mięśniowcowi. Poradzę sobie z tym montażem sama.

Wcale nie czuła się tak beztrosko ani radośnie, jak starała się udawać. Myśl o takim dyletancie, jak ten technik, majsterkującym przy jej połączeniach synaptycznych, przyprawiała ją o dreszcze i mdłości. Jednak nie chciała, aby niepokoił Caleba. Jednej rzeczy nauczyła się w ciągu ostatnich czterech lat partnerstwa. Mianowicie tego, że depresja Caleba trwała dłużej, jeżeli zmuszano go do rozmowy z ludźmi, zanim sam był do tego gotowy.

Technik wyraził zgodę i przekręcił coś, czego nie widziała.

- Połączenie sensoryczne do OP-N1.15 - testuję.

- Jeśli myślisz, że widzę, co robisz - odezwała się Nancia - to odpowiedź brzmi: nie.

Technik zamilkł na chwilę, ale szybko doszedł do siebie.

- Ha! Seria OP-N1... optyczne połączenie nerwowe? Przepraszam, droga pani statku - czy jak tam. Patrzę na schematy. Nie sądziłem... - głos mu na chwilę uwiązł w gardle. -Naprawdę przedziwne, kiedy pomyśli się o tym w ten sposób. Gdzieś w środku tej stali i tytanu tkwi osoba.

- Poprawka - powiedziała Nancia.

Powoli przyzwyczajała się do tego, że ludzie porównywali ją do ciała wtłoczonego w tytanową kolumnę, jakby to było wszystko.

- Ja jestem osobą. To, w czym teraz manipulujesz, to mój wzrok na dolnym pokładzie i bardzo chciałabym go mieć - dziękuję.

Podczas gdy mówiła, odzyskała częściowo wzrok. Znowu widziała technika i jego rękę w rękawicy, dotykającą w gmatwaninie kabli i wtopionego metalu czegoś, co było jej dolnopokładowym systemem czucia.

- OP-N1.15 na miejscu - zauważył technik. - Teraz to już chyba będzie łatwe. Nie potrzebuję tego urządzenia. - Przyczepił próbnik do paska i połączył splątane kable. - OP-N1.16 - teraz działa? Dobrze, a 17?

Naprawiał szybko całą serię, a Nancia informowała go o skutkach każdej naprawy.

- Dziękuję - odpowiedziała mu, kiedy odtworzył jej całą serię optyczną na dolnym pokładzie. - To naprawdę... męczące, kiedy nie można widzieć jakiejś swojej części.

- Wyobrażam sobie - zgodził się technik. - Cieszę się, że mogłem pani pomóc.

Nancia zauważyła, że w czasie trwania tej krótkiej naprawy awansowała z “nienaturalnie gadającego statku" do osoby, a później do ,,zmartwionej damy". Zanim skończy tę naprawę, pewnie będzie chciał zgłosić się na szkolenie pilotów - i z rozpaczą stwierdzi, że jest za stary.

- To oczywiście dopiero początek - obiecywał technik. - Za dzień lub dwa będziesz już całkiem naprawiona. Lepsza niż nowa, naprawdę. Czy miałaś kiedyś instalowane hiperchipy? Tak myślałem, że nie. One są - nie wiem - tysiąc razy lepsze niż metachipy starego typu. Na pewno ci się spodobają. - Przekręcił palcami, umieszczając nowy scalak.

To było bardzo dziwne uczucie widzieć ruchy i nie czuć ani nacisku, ani nie słyszeć żadnego dźwięku, kiedy scalak wchodził na miejsce.

- Czy czujesz cokolwiek podczas instalowania?

- Nie - tak. Och!

- Zrobiłem ci krzywdę?

- Nie, jestem tylko zaskoczona. - Nancia czuła, jakby wszystkie jej sensory podregulowano nagle na najwyższy poziom dokładności. Każdy ruch był wyraźny - świat mienił się wokół niej jak kryształ. - Ile jeszcze takich masz u siebie? Czy możesz również wymienić czujniki na górnym pokładzie?

Technik pokręcił głową z żalem.

- Przykro mi, madame, to jest nowy wzór z Shemali. Nie starcza ich nawet dla kolegów, którym potrzebne są do napraw sprzętu. Fabryka na Shemali szacuje, że upłyną dobre trzy lub cztery lata, zanim będą mogli produkować ich tyle, aby odnowić wszystkie statki z bazy.

- Ależ tak, oczywiście. - Nancia przypomniała sobie plan, który opisywał Polyon w czasie jej pierwszego rejsu. - Przypuszczam - powiedziała, czując się bardzo nieswojo - że dużo scalaków nie przechodzi przez testy jakości. Przecież to nowy wzór i w ogóle... - dodała pospiesznie.

Technik potrząsnął głową.

- Nie, madame. Właściwie te nowe scalaki są mniej zawodne niż stary wzór. Zwykle cała ich roczna produkcja nie wystarcza na pokrycie potrzeb. Jak wiesz, to nie tylko wasza flota, ale i szpitale, bazy mózgów, przeszczepy cyborgów, systemy obronne - wydaje się, że cała galaktyka nie mogłaby bez nich funkcjonować.

Z początku Nancia była zawiedziona, ale później poczuła ulgę. Spodziewała się usłyszeć, że duża liczba scalaków nie przechodzi testów IQ i że nikt nie wie, gdzie trafiają te niepełnowartościowe chipy odrzucone przez komisję. Mogłyby to być dowody, które przedstawiłaby Calebowi, naprowadzając go na nielegalną działalność Polyona. Nie musiałaby wtedy wyjawiać mu, że znała cały plan wcześniej.

Tymczasem wydawało się, że Polyon zaniechał swojego planu kradzieży. Jest przecież geniuszem i mógł wymyślić nowy wzór chipów, myślała Nancia optymistycznie. Może zadowala go obserwowanie, jak jego wzór akceptuje i stosuje cała galaktyka.




Angalia, rok 2754 czasu Światów Centralnych


Trzecie doroczne spotkanie piątki z Nyoty odbyło się na Angalii. Spotkanie to nikogo nie zadowoliło, a już bynajmniej gospodarz.

- To był twój pomysł, aby miejsce naszych spotkań zmieniało się co roku - podkreśliła Alpha bint Hezra-Fong trochę złośliwie, kiedy Blaize przepraszał za prymitywne warunki. - Mogliśmy całkiem wygodnie rozsiadać się w sali konferencyjnej w Summerlands. Ale nieeee, ty i Polyon musieliście narobić szumu. Nie chcieliście dostosować się do naszej trójki i podróżować za każdym razem na Bahati. Więc musimy zmieniać miejsca. Dwa miłe spotkania na Bahati, teraz to zapomniane przez Boga bagno, a następnym razem, o gwiazdy pomóżcie nam - Shemali! Ty i te twoje mądre pomysły! Przyślij lepiej kogoś, aby mnie rozpakował. Chyba masz tu jakąś służbę?

- Obawiam się, że nie - odpowiedział Blaize z promiennym uśmiechem.

Zaczynał dobrze się bawić na myśl o niewygodach, jakich Alpha zazna na Angalii. Zmiana miejsc spotkań była faktycznie pomysłem Polyona, nie jego, lecz Alpha oczywiście bała się wystąpić otwarcie przeciwko porucznikowi de Grasowi-Waldheimowi. Blaize zerknął w bok na Polyona, wyglądającego nieco sztywno w akademickiej czerni, i przyznał przed sobą, że właściwie nie obwiniał Alphy. Wolała wyżyć się na nim, nic nie znaczącym pionku z PPT, niż na zarządcy fabryk metachipów na Shemali.

- Witamy w Centrum Turystycznym na Angalii - rzekł Blaize z niskim ukłonem w kierunku czterech swoich gości. - Skromnie urządzone, jak widzicie... - Śmiech Darnella potwierdzał prawdziwość jego słów. - ...Jednakże znacznie udoskonalone w porównaniu z mizernymi początkami - skończył Blaize. - Gdyby zwycięzcę oceniać pod względem postępu, jakiego dokonał, a nie zdobytego bogactwa, w przyszłym roku nieodwołalnie bym wygrał.

I to była absolutna, nie zafałszowana prawda. Reszta może sobie parskać na jego długi i niski bungalow ze spiczastym dachem i dziwacznym balkonem, na ogród pełen ziół, trawy i z wykładaną kamieniami ścieżką, prowadzącą do kopalni corycium. Nie szkodzi. On wiedział, ile go kosztowało stworzenie tego wszystkiego z błotnistej dziury, którą zostawił mu zarządca Harmon.

- Czy to wszystko jest efektem pracy tubylców? - Fassa przerwała objaśnienia. - Przecież wiadomo, że Luzaki są zbyt głupie, aby zrobić coś pożytecznego.

Blaize przyłożył palec do jednej strony nosa i mrugnął okiem - gest zapożyczony ze starego przedstawienia Fagin i jego gang.

- To zadziwiające, czego nawet Veganie mogą dokonać wskutek odpowiedniej podniety - wycedził.

- A gdzie przechowujesz rózgi i szpikulce?

To był Darnell o rozjaśnionych oczach, jakby naprawdę oczekiwał, że Blaize przedstawi za chwilę pełny rynsztunek składający się z instrumentów do tortur oraz zademonstruje ich użycie.

- Nie masz za grosz subtelności, Overtonie-Glaxely - skarcił go Blaize. - Pomyśl, te Luzaki głodowały, zanim ja tutaj przybyłem, utrzymywane przy życiu tylko dzięki racjom z PPT. Oczywiście to do mnie - reprezentanta PPT na Angalii - należy racjonowanie cegiełek.

- Więc? - Darnell rzeczywiście wolno kojarzył.

Nie po raz pierwszy Blaize zastanawiał się, jakim cudem udało mu się osiągnąć sukces w OG Shipping i w mniejszych przedsiębiorstwach, które ta korporacja przez lata wchłonęła.

- Więc - wycedził Blaize - nie widziałem powodu, dla którego miałbym rozdawać porcje z PPT, podczas gdy można je było użyć do tresowania tubylców. Teraz mamy prostą życiową zasadę na Angalii, moi przyjaciele: nie ma pracy, nie ma jedzenia. - Wskazał na wejście do kopalni corycium. - Nie dotyczy to tylko mojego bungalowu. Mam również tytuł właściciela kopalni. Zarząd kosmiczny przestał się nią interesować, bo nie mógł utrzymać górników na Angalii. Ja używam tubylców do wydobywania tubylczych zasobów, można powiedzieć; wkrótce zobaczycie wychodzącą dzienną zmianę.

- A ty im płacisz porcjami jedzenia, które masz za darmo z PPT? - Alpha obdarzyła go takim uśmiechem aprobaty, od którego przeszły go ciarki. - Muszę przyznać, Blaize, ze nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz.

Wszystko, co pochodzi z kopalni corycium, jest czystym zyskiem.

Blaize otworzył szeroko usta w udawanym szoku.

- Doktor Hezra-Fong! Proszę! Jestem głęboko wstrząśnięty i zawiedziony, że tak o mnie myślisz. Każdy dochód pochodzący z kopalni naturalnie należy do rodzimych mieszkańców Angalii. - Wyczekał moment, zanim zaczął mówić dalej. - Oczywiście, ponieważ mieszkańcy Angalii nie posiadają statusu inteligentnych umysłów, nie mogą mieć kont bankowych, dlatego z konieczności dochody są przesyłane na konto w sieci pod moim nazwiskiem. Jednak są tam przechowywane dla Luzaków, rozumiecie?

Zachichotali ze zrozumieniem i przyznali, że Blaize jest sprytnym chłopakiem i że znalazł doskonały sposób, aby zatrzeć ślady na wypadek inspekcji z PPT. Jedynie Polyon bez emocji pukał palcem po swoim kolanie i wpatrywał się w burzowe kolory na horyzoncie.

- Poradziłeś sobie bardzo dobrze - przyznał Darnell. - Ale na pewno masz kłopoty z utrzymaniem dyscypliny wśród tych milczących istot. - Znów miał w oczach wyraz wyczekiwania na rózgi i łańcuchy.

- Może środkiem zaradczym na takie kłopoty byłyby odpowiednie dawki seductronu? - zagruchała Alpha. - Mam już prawie opracowane właściwe dawki i przetestowanie ich na innych istotach mogłoby być interesujące.

Blaize zmusił się do uśmiechu. Czas na pokaz. Zaplanował to już wcześniej na wypadek, gdyby trzeba było wywrzeć na nich dodatkowe wrażenie, ale miał nadzieję, że nie będzie to konieczne. Przysporzyłoby to strat i narobiło zamieszania; niestety, oni ciągle nie wydawali się przekonani, że ma ścisłą kontrolę nad Luzakami.

- Dzięki, Alpha, ale seductron nie odniesie spodziewanego skutku. Luzaki są już wystarczająco bierne i spolegliwe. Doraźna stymulacja, oto, czego potrzebują - oznajmił z przytłumionym śmiechem. - Sam potrafię to zorganizować.

Podniósł jedną rękę do góry i opuścił w dół, tak jakby chciał przekroić powietrze.

Dwie z wysokich skalnych kolumn za murem ogrodu ruszyły do przodu, trzęsąc się i krocząc niezgrabnie w sposób charakterystyczny dla Luzaków. Kiedy szły, można było wyraźnie zobaczyć ich cechy i humanoidalne kształty, chociaż moment wcześniej przypominały kamienie. Ciągnęły pomiędzy sobą trzeciego tubylca, którego związane nogi wlokły się po ziemi i którego zwisające wargi - fałdy zamykały się i otwierały w niemym odruchu śmiertelnego strachu.

- Może oni nie mówią - powiedział Blaize - ale nauczyli się całkiem dobrze rozumieć proste znaki komend. Przynajmniej większość z nich. Wczoraj ten facet w środku upuścił naczynie podczas usługiwania mi przy obiedzie. Zamierzałem go później ukarać ku przykładnej przestrodze dla innych górników, ale skoro mamy tu już widownię - potoczył leniwie wzrokiem po swoich czterech współkonspiratorach - to po co odkładać tę przyjemność?

Wskazał na krawędź płaskowyżu wymownym gestem; powtórzył go trzy razy, nakazując ruch w dół. Dwóch strażników Luzaków kiwnęło kwadratowymi głowami i na pół poniosło, na pół pociągnęło swojego więźnia do krawędzi.

- Każesz im zrzucić go ze skały?

- Wcale nie - zachichotał Blaize. - To byłoby zbyt proste. Chodźcie i popatrzcie.

Wszyscy stłoczyli się za nim pod niską ścianą na krawędzi płaskowyżu. Trzy Luzaki były już na dole, na błotnistych łachach, podchodząc do obszaru, gdzie wznosiły się bąble, które pękając zatruwały okolicę odorem siarki. Dwaj strażnicy szarpnęli więźnia na brzeg owego błotnistego obszaru i wrzucili nieszczęśliwca do miękkiej mazi. Kiedy wił się i próbował wydostać, długimi kijami wepchnęli go z powrotem.

- Naturalnie tam są gorące źródła - wyjaśnił Blaize. - Bardzo gorące. Ugotowanie ich na miękko zabiera parę godzin. Na szczęście Luzaki są rzeczywiście cierpliwe. Tych dwóch strażników używam do spychania go z powrotem, aż zaniecha prób wydostawania się, nawet jeśli zajmie to większość wieczoru.

Odwrócił się od tego spektaklu i jeszcze raz ukłonił się swoim gościom.

- No cóż, panie i panowie - odezwał się z dobrotliwym uśmiechem. - Czy możemy zacząć omawiać nasze interesy?

Blaize zauważył, że nawet Polyon zbladł. Pozostali milczeli zszokowani. Tym lepiej. Trochę to potrwa, zanim znowu przestaną doceniać małego Blaize'a.

Po tych szokujących wrażeniach, których Blaize właśnie dostarczył, trzecie doroczne spotkanie rozpoczęło się spokojniej niż poprzednie. Tym niemniej ukryte napięcia wciąż były widoczne i jeszcze ostrzej miały się ujawnić w przyszłym roku.

Blaize, jako gospodarz, przedstawił swój raport pierwszy. Podczas kiedy Polyon patrzył ponad jego głową z niewymownym znużeniem, a dwie dziewczyny siedziały blade i ciche, on wymieniał fakty i liczby na poparcie swoich wcześniejszych wyjaśnień. W poprzednich latach miał mało do powiedzenia. W tym roku wreszcie zaczął wychodzić na swoje. Podobał mu się błysk szacunku w oczach Polyona, kiedy wyjaśniał, jak wykorzystał pierwsze wpływy z kopalni corycium, żeby sfinansować kupno ciężkiego sprzętu wydobywczego, który pozwoliłby eksploatować większe tereny na planecie. Darnell kręcił się i tylko mruczał do siebie w czasie tej części sprawozdania, ale nie wybuchnął aż do momentu, kiedy Polyon bezcelowo zapytał, jak Blaize sfinansował start swojej kopalni.

- Odsprzedając nadprogramowe dostawy PPT - odpowiedział szczerze Blaize.

- O Boże! - skomentował Polyon. - Aaach, a ja myślałem, że te Luzaki głodują. Czy to posunięcie nie zredukowało ci populacji pracowników?

- Nie trać, to nie będziesz potrzebował. - Blaize zatoczył ręką niepewne koła. - Jest bardzo dużo nadwyżek w każdej biurokracji. Ja po prostu, można powiedzieć, wykroiłem tłuszcz ze środka.

Prawdopodobnie źle się stało, że jego wzrok spotkał się w tym momencie ze wzrokiem Darnella. I że te kółka, które kreślił w powietrzu, mogły wskazywać na rosnący brzuch Darnella.

- Cholernie pięknie to zrobiłeś! - wybuchnął Darnell, zrywając się na nogi pod wpływem nagłej wściekłości. - Wyciąłeś go wprost z moich zapasów, chciałeś powiedzieć. - Odwrócił się do reszty, jakby szukając współczucia. - Mały bękart szantażował mnie, abym wysyłał tu ekstrażarcie za darmo, a on sprzedawał zapasy, które powinni dostać tubylcy!

Oskarżenie to nie odniosło skutku, jakiego pewnie się spodziewał.

- Naprawdę, Darnell - powiedział Polyon z oczami rozszerzonymi zainteresowaniem - zastanawiam się, co ty takiego zrobiłeś, że mógł cię tym szantażować.

Darnell prychał i jąkał się, aż Alpha mu przerwała:

- Kogo to obchodzi? Jestem szczęśliwa, że wreszcie ktoś cię przyskrzynił; od momentu, kiedy przejąłeś Pair-a-Dice, chciałam ci się zrewanżować.

- A co ty masz do tego, czy ja odkupuję nędzne kasyno, czy nie?

- To “nędzne kasyno" - poinformowała go Alpha - tak się składa, było moim podstawowym rynkiem zbytu na seductron po cenach ulicznych. Hazard był tylko przykrywką - kiedy raz już opłacisz gliny na Bahati za operacje hazardowe, są na tyle głupie, że nie sprawdzają, czy są to na pewno wszystkie źródła dochodu w tym miejscu. Pair-a-Dice - Paradise - chwytasz, głupi? To nazwa uliczna seductronu.

- Sądziłam, że nie masz jeszcze opracowanych dawek - w głosie Fassy brzmiało oburzenie.

Alpha wstrząsnęła chudymi ramionami. Fryzura z ciasno plecionych warkoczyków w misternym stylu Nueva Estrella, upięta wysoko na spiralnej konstrukcji, wyostrzyła jeszcze bardziej rysy jej twarzy.

- No to co, kilkoro uzależnionych od blissto wędruje sobie szczęśliwie ulicami. Kogo to obchodzi? Muszę zacząć produkcję czegoś z seductronu przed nowym rokiem. Nawet jeśli wykryję wszystkie skutki uboczne, to i tak jest już za późno na opatentowanie specyfiku. Zatem pozostaje tylko sprzedaż uliczna, albo nic. - To przypomniało jej o własnych pretensjach. - Dlatego, od kiedy ty przejąłeś mój najlepszy punkt sprzedaży, grubasie, nie mam nic. Jesteś mi dłużny.

- I ty również - powiedziała Fassa do Blaize'a. - Del Parma miała za słabe przebicie na przetwórnię corycium. Zgodnie z przepisami rządowymi powinieneś był dać nam tę pracę. Ile w rezultacie dostałeś w łapę od kontrahenta?

- To już jest nasza sprawa - moja i jego; i nie ma to z tobą nic wspólnego, Fassa! - odrzekł sztywno Blaize. - Poza tym, wiedząc to, co wiem o metodach konstrukcyjnych del Parmy, za nic nie wydałbym ci zezwolenia nawet na budowę wychodka na Angalii.

- Ha! Angalia już i tak jest wychodkiem. Cha, cha, cha!

Nikt oprócz Fassy nie zwrócił najmniejszej uwagi na kiepski żart Darnella. Odwróciła się i utkwiła długi spiczasty, wypolerowany paznokieć w jego pierś.

- A ty? Pamiętasz sprawę Procyona? To ostatni raz, kiedy OG Shipping ma do czynienia z interesami del Parmy.

Darnell zdjął swój zielony żakiet ze sztucznego futra i uśmiechnął się głupawo.

- Nie rozumiem, na co narzekasz - odpowiedział. - zamienianie dobrych materiałów konstrukcyjnych na niepełnowartościowe to standardowe praktyki del Parmy.

- Tylko wtedy - odparowała Fassa - kiedy ja zatrzymuję zyski. Nie prowadzę organizacji charytatywnej dla dobra OG Shipping.

- Nie rozumiem, dlaczego nie - ironizował Darnell. - Mówi się, że wystarczająco się poświęcałaś dla męskiej części populacji na Bahati.

Fassa usiadła gwałtownie, obejmując głowę dłońmi.

- Nie przypominaj mi - prosiła. - Już i tak wystarczy, że ty i inni mnie oszukujecie. Czy nie mogę choć na chwilę zapomnieć o tym inspektorze Banku Kredytowego? Dostał, czego chciał. Stacja Kosmiczna za to zapłaciła; nie rozumiem, dlaczego nie chce odejść.

- A ja tak - powiedział Blaize. - Zafałszowane dane, materiały kiepskiej jakości, praktyka stawiania przewracających się budynków, pracownicy niezwiązkowi.

- Oszust!

- Krwiopijca!

- Rekin!

Spotkanie zakończyło się zwyczajnym chaosem, a Polyon rozparł się wygodnie na krześle, skrzyżował ramiona i mruknął:

- Niegrzeczne dzieciaki.



ROZDZIAŁ VIII


Kailas, podprzestrzeń Procyona, rok 2754 czasu Światów Centralnych


Wieża biurowa Służby Dyplomatycznej Światów Centralnych była efektem koronkowej roboty ze stali i tytanowych igieł. Owinięta w przezroczystą, syntetyczną powłokę, pochłaniała i rozsyłała naturalne światło w postaci miękkiej poświaty. W dzień i w nocy biuro SDŚC na Kailasie było rozświetlone delikatnym, lekko zielonkawym światłem, które nie tylko było energooszczędne, ale - co udowodniono psychologicznie - uspokajało i inspirowało.

Światło to powodowało, że Sev Bryley czuł się tak, jakby miał znów przechodzić cierpienia z powodu nawrotu choroby skóry, którą wywołała rozkładająca się roślinność na Capelli 4. Próbował nie myśleć o świetle, koncentrując się na rozmowie z tym ważnym człowiekiem.

- Ty też tego nienawidzisz, prawda? - spytała ważna osoba.

- Sir?

Niecierpliwe chrząknięcie.

- Tego okropnego światła. Pomysł psychologów i techników ekologicznych sprawia, że czuję się, jakbym był z powrotem na Capelli 6.

- Dla mnie to była Capella 4 - wyznał Sev.

Następne chrząknięcie.

- Inna wojna, ta sama dżungla. Otworzyłbym okno, gdyby tu były okna. Nie można przedrzeć się przez tę sztuczną powłokę. A szkoda.

- Bardzo ładnie z pana strony, że znalazł pan trochę czasu, aby się ze mną spotkać - powiedział Sev uprzejmie.

Coś ich więc łączyło - służba w czasie wojen capellańskich. Czy właśnie dlatego ten wysoko postawiony dyplomata poświęcił jemu, prostemu prywatnemu śledczemu dziesięć minut ze swojego wypełnionego harmonogramu? Wcale nie. Zrobiłby to samo dla każdego przyjaciela rodziny, który potrzebowałby pomocy.

- Więc jaki masz problem, d'Aquino?

Sev zesztywniał.

- Nie zamierzałem powoływać się na powiązania rodzinne, proszę pana...

- Więc jesteś przeklętym, młodym głupcem - odparł siwowłosy człowiek w konserwatywnej, błękitnej tunice. - Sprawdzałem twoje dane w sieci. Twoje pełne nazwisko brzmi Sevareid Bryley-Sorensen d'Aquino. Dlaczego nie użyłeś go, prosząc o to spotkanie? Byłbyś się dostał do mnie o trzy dni wcześniej. I dlaczego akurat do mnie, skoro nie chcesz się powoływać na powiązania rodzinne?

- Nie zdawałem sobie sprawy z powiązań między naszymi rodzinami - powiedział Sev sztywno. - Przybyłem na Kailas, bo była to najbliższa planeta z przedstawicielami Służby Dyplomatycznej, którzy zajmują wystarczająco wysokie stanowiska, aby zająć się moim problemem. Zwróciłem się do pana, bo ma pan opinię jednego z dwóch urzędników Światów Centralnych na tej planecie, którzy nie dają się przekupić ani zastraszyć.

- Zatem znalazłeś dwóch uczciwych ludzi, mój Diogenesie, schlebiasz mi.

- Ale ja się nazywam Bryley, nie Diog... czy jak tam.

- To jest odniesienie do klasyki. Nieważne. Czego oni was teraz uczą na tych uniwersytetach? No, a później nie skończyłeś swojej edukacji. Dlaczego nie zainkasowałeś należnej weteranom gotówki po wojnie na Capelli 4, aby zakończyć edukację na koszt Centrali?

Sev bezskutecznie próbował ukryć swoje zdziwienie.

- Sieć może dostarczyć, hmmm, bardzo wielu szczegółów - wyjaśnił jego rozmówca. - Nawet o raczej dziwnym prywatnym detektywie, który stracił ostatnio stanowisko w Banku Kredytowym. Tak, dowiedziałem się także o tym. Było to związane ze skandalem hazardowym w Pair-a-Dice, prawda?

- To było kłamstwo. - Sev pochylił się do przodu, płonąc z upokorzenia na samo wspomnienie. - Mój zwierzchnik otrzymywał anonimy na mnie. Wiem, kto je wysyłał, ale nie mogę tego udowodnić.

- A kto by to mógł być?

- Ten sam człowiek, który przelał kredyty na moje konto w sieci i grał pod moim nazwiskiem w Pair-a-Dice lub wysłał jednego ze swoich pomocników, aby zagrał za mnie. Kiedy poszedłem do kasyna, nie chcieli mi nic powiedzieć o człowieku, który używał mojego nazwiska.

- Zamiast tego pobili cię - rzeczywiście dotkliwie - i wrzucili do ekomaszyny w tylnej uliczce. - Szarooki mężczyzna obrzucił Seva spojrzeniem, które wykrywało każdy nikły ślad siniaków i zadrapanej skóry. - Miałeś szczęście, że nie wylądowałeś wprost z tej maszyny w czyimś różanym ogrodzie; podejrzewamy, że zdarzyło się to kilku innym ludziom, którzy zdenerwowali właściciela tego szczególnego przedsiębiorstwa. Więc doszedłeś do siebie, wyczołgałeś się z ekomaszyny, zanim rozpoczęła cykl rozdrabniania, opatrzyłeś poważniejsze rany u jakiegoś podejrzanego eks-doktora z podziemnego światka, będącego na czarnej liście, i przeleciałeś przez pół galaktyki, aby czekać trzy dni na spotkanie ze mną. Chcesz, abym ci przywrócił stanowisko w Banku Kredytowym? Czy o to chodzi? Przysługa dla przyjaciela? Nauczka dla nich, aby nie działali pod wpływem anonimowych oskarżeń przeciwko chłopakowi z arystokracji - chociaż zbuntował się przeciw swojemu pochodzeniu i pracuje incognito?

- Sir!

- To można załatwić, jak wiesz - kontynuował szarooki mężczyzna, obserwując Seva uważnie. - Jedno słówko z tego biura, a Bank Kredytowy na Bahati przyjmie cię ponownie, otrzymasz pełną płacę za miniony okres i żadnych pytań. Jeśli o to ci chodzi...?

- Nie, sir.

Szarooki mężczyzna skwapliwie przytaknął.

- Dobrze, nie myślałem tak, ale trzeba się zawsze upewnić. Zatem chcesz ścigać ludzi, którzy cię wrobili.

- Nie tylko. - Sev spuścił oczy. - Sądzę, że wiem, kto mnie wrobił i dlaczego. Jednak to długa historia i są w to zamieszane szacowne rody. Dlatego przyjechałem do pana. Mniej wpływowy urzędnik mógłby wrzucić to wszystko do dolnej szuflady z obawy przed urażeniem jakiegoś arystokraty. No i tych z centralnej administracji, którzy są z wysokich rodów, no cóż - rozłożył bezradnie ręce - nie znam ich linii rodowych ani reputacji. Jedynymi ludźmi, co do prawości których wszyscy są zgodni, jesteście pan i generał Questar-Benn, przebywająca obecnie gdzieś na tajnej misji; nikt nie chce mi powiedzieć gdzie.

- To mi bardzo schlebia - mruknął szarooki mężczyzna.

- Proszę pana, nie miałem tego na myśli; jestem bardzo wdzięczny, że zgodził się pan ze mną zobaczyć, naprawdę.

- Przejdźmy nad tym do porządku. A teraz powiedz mi, co się dzieje.

Policzki Seva poczerwieniały. Język zrobił się jak z waty. Od czego powinien zacząć? W tym na zielono oświetlonym biurze szaleństwo, którego uniknął na Bahati, wydawało się snem.

- Była pewna dziewczyna.

- Ach, to się często zdarza. A ty zrobiłeś z siebie głupca? - Spojrzał na Seva współczująco. - Wiesz, ja też pamiętam taką chwilę, kiedy chciałem zrobić z siebie głupca z powodu młodej damy. Nie jestem aż taki stary i zasuszony. Jednak jeśli ta opowieść jest osobista, może będzie ci łatwiej kontynuować ją w mniej formalnym otoczeniu? Czasami chodzę na lunch na drugą stronę miasta - jest taka kawiarnia na Darkside. Nic szczególnego, ale przynajmniej jest się z dala od tego przeklętego światła z dżungli. Piętnaście minut później, czując się trochę tak, jakby przeszedł cykl przeróbki w ekomaszynie, Sev siedział naprzeciwko starszego człowieka przy stole, w głębi przytulnej, słabo oświetlonej kafejki. Jedyne okno, które mogłoby użyczać trochę słonecznego światła, było zasłonięte zakurzonymi paskami z błyszczącej wstążki i wisiorkami z pryzmatycznego drewna. W jednym rogu pomieszczenia chudy chłopak z długimi, rudymi włosami, związanymi czarnym aksamitnym węzłem, stukał na swoim zestawie komputerowym, wydając od czasu do czasu piskliwe okrzyki, które drażniły uszy Seva.

W tych warunkach opowieść wydawała się naturalna. Zastanawiał się, czy właśnie po to przyszli do tego mrocznego miejsca. Stanowiło ono dość dziwne otoczenie dla człowieka, który spędził swoje życie zawodowe, spotykając się z prezydentami, królami i generałami.

- Tutaj jest spokojnie - odezwał się jedyny uczciwy człowiek w Kailasie. - A co więcej, jestem spokojny, że nikt nie nagra tu naszej rozmowy. Znam się z właścicielką tego miejsca. Ma bardzo wielu gości, którzy nie życzą sobie podsłuchiwania.

- Wierzę w to - powiedział Sev ze zrozumieniem.

- Zatem, jeśli zaspokoiłem twoją ciekawość, to możesz mi teraz opowiedzieć o tej dziewczynie.

- Ona była... - Sev przerwał, przełknął ślinę i znów zastanawiał się, od czego by tu zacząć. - Ona zarządza przedsiębiorstwem budowlanym na Bahati. Ich ostatni kontrakt dotyczył stacji kosmicznej, która mogłaby wychwytywać sygnały z sieci i prowadzić mały transport przesyłek między podprzestrzenią Vegi i Centralą. Część mojego zadania dla Banku Kredytowego polegała na końcowej, gruntownej inspekcji tej stacji. To była - powinna być - tylko formalność, bo dyrektor głównego Biura Kontraktów podpisał już wszystkie dokumenty.

- Rozumiem - mruknął szarooki mężczyzna. - Odkryłeś jednak pewne nieprawidłowości w metodach konstrukcyjnych?

- To był czysty żart. - Ręce Seva poruszały się swobodnie i zapomniał o całej swojej nerwowości, opisując odkrycia, których dokonał. - O, wszystko wyglądało wystarczająco dobrze na zewnątrz. Świeża, nowa warstwa stopu magnetycznego, wewnętrzne korytarze wymalowane i błyszczące, połyskliwe nowe ekrany sensoryczne. Lecz kiedy otworzyłem kilka paneli i zacząłem się przyglądać, co znajduje się pod świeżą farbą - pokręcił głową na samo wspomnienie - ona gwałtownie próbowała odwrócić moją uwagę. Nie, to nie tak. Ona rzeczywiście odwróciła moją uwagę na jakiś czas.

Trzy dni i noce z Fassą del Parma na prywatnym statku, krążącym w przestrzeni kosmicznej. Taniec ich ciał na tle roziskrzonego gwiazdami nieba...

Sev cały płonął. Czuł też żal. Nawet teraz jakaś jego część nie chciała niczego więcej ponad to, aby znaleźć się na “Xanadu" z Fassą del Parma y Polo. Nieważne, za jaką cenę.

- Była zdenerwowana - powiedział wolno - kiedy oznajmiłem jej, że będę musiał zakończyć inspekcję zgodnie z przepisami. - Spojrzał na człowieka siedzącego przy stole naprzeciw niego, szukając cienia potępienia w jego spokojnych szarych oczach. - Powinienem był dokonać inspekcji natychmiast. Dałem jej trzy dni. Nie, to ona dała mi trzy dni, których nie zapomnę. Kazała swoim ludziom pracować po godzinach, aby poprawili swoją kiepską robotę. Panel po panelu. Fałszywe dane o bezpieczeństwie, wytłoczone na podtrzymujących belkach z surowców wtórnych. Ostrzegawcze znaki o zagrożeniu chemicznym tuż przy szczurzych norach nazywali systemem elektronicznym, tak jakby mogło mnie to powstrzymać - parsknął Sev.

- Gdybym wystawił znaki ostrzegawcze o zagrożeniach chemicznych - skomentował drugi mężczyzna - to postarałbym się, żebyś znalazł się w takim niebezpieczeństwie zaraz po usunięciu panelu. Nie byłoby to nic poważnego oczywiście, nic naprawdę paskudnego, jak na przykład gazowa forma ganglicydu. Może mały stymulant sinoidalny lub sporysz grzyba capellańskiego.

- Ona pomyślała o tym - przyznał Sev ponuro. - Na szczęście dla niej miałem na sobie przeciwchemiczny kombinezon i maskę gazową, kiedy sprawdzałem elektronikę.

- I?

- To miejsce nigdy nie powinno przejść nawet najbardziej rutynowej inspekcji - stwierdził Sev bezbarwnie. - Ja mojej nie podpisałem. Pełny raport nadałem przez sieć, a to wystarczało, aby wstrzymać kredyt na stację kosmiczną i wszcząć śledztwo przeciw Polo Construction. Ta kobieta - hmmm, nie była zadowolona, kiedy jej powiedziałem, co zrobiłem.

Na samo wspomnienie o tym w kąciku jego ust ukazał się uśmiech; zaczął bezwiednie pocierać cztery równoległe zadrapania pod prawym uchem. Teraz były już tylko bladym wspomnieniem blizn, ale wciąż wywoływały uczucie mrowienia na myśl o Fassie. Kiedy go udrapnęła, nie było to aż takie przyjemne, jak rzeczy, które robili na “Xanadu", ale ciągle było to wspaniale pobudzające doświadczenie. Nawet teraz, kiedy Sev to sobie przypominał, wolałby raczej walczyć z Fassą, niż iść na przyjęcie z sześcioma innymi dziewczynami ze swojego otoczenia.

Nie dlatego, że szansa taka mogłaby się znów powtórzyć...

- Mówiłeś, że twój raport powinien wpłynąć na zamknięcie stacji kosmicznej - jego towarzysz ponaglał go delikatnie. - A zamiast tego...?

- Niech mnie licho, jeśli wiem, co się stało. - Sev rozłożył ręce. - Kiedy wróciłem do siebie, mój raport zniknął. Wszystkie dane komputerowe zostały wymazane dzięki pozorowanemu uszkodzeniu komputera, a nikomu nie przyszło do głowy, aby skopiować je najpierw na dyskietkę - tak przynajmniej mi powiedziano. A mnie oskarżono o molestowanie seksualne. Dokładnie mówiąc o to, że nie dopełniwszy programowej inspekcji, groziłem Fassie del Parma y Polo, iż jeśli nie zaspokoi moich perwersyjnych pragnień, złożę fałszywy raport.

- Była pierwsza - wymamrotał drugi mężczyzna.

- Ona jest szybka - przyznał skwapliwie Sev. - I sprytna, i... ale to nie ma znaczenia. Nie teraz.

Nigdy nie wrócę na ,,Xanadu". Gdybym to zrobił, przygwoździłaby mnie do ściany i obdarła ze skóry. Powoli.

- Jej słowa świadczyły przeciwko mnie i nie miałam żadnych dowodów, aby im zaprzeczyć. Tak przynajmniej powiedział mi mój zwierzchnik. Druga inspekcja, druga uczciwa inspekcja wykazałaby te same uchybienia, które wyszczególniłem w raporcie. Jednak po jej skargach oni nie chcieli mnie już wysłać. W czasie kiedy poszukiwali na moje miejsce kogoś z technicznym przygotowaniem, aby dokonał inspekcji, senator Cenevix przeforsował specjalne zarządzenie. On jest przewodniczącym Komisji Etycznej - wyjaśnił Sev. - Zgodnie z tym zarządzeniem odbywanie podwójnej inspekcji znaczyło tyle, co podwójne oskarżenie kogoś o tę samą zbrodnię. Zatem nie wolno nam było wrócić, aby pozbierać dowody. Później zaczęły nadchodzić anonimy na temat mojego hazardu w Pair-a-Dice, no i resztę już pan zna.

- Tak, nie wiem tylko, czego ode mnie oczekujesz w związku z tą sprawą? Powiedziałeś, że nie chcesz, abym ci pomógł odzyskać stanowisko w Banku Kredytowym - a ja myślę, że to dobry pomysł; gdybyś znów wrócił do systemu Nyota ya Jaha, nie sądzę, aby twoje życie było wiele warte. Musisz też wiedzieć, że Centrala nie wtrąca się do prywatnych interesów innych światów. Jeśli ta młoda dama przekupiła senatora, jest to naganne, ale musimy poczekać, aż ludzie na Bahati zauważą ten fakt i uporają się z nim na drodze legalnego procesu.

- Nie musi tak być - powiedział Sev ponuro - jeśli zdobędę niepodważalne dowody na to, do czego ona zmierzała.

- Mój drogi chłopcze, nigdy już nie będziesz miał okazji pracować przy sprawie Polo Constructions. Z tego, co mówisz, wynika, że ta kobieta jest zbyt sprytna, aby dopuścić cię w pobliże swoich interesów.

- To prawda - zgodził się Sev. - Nie mam szans, by ją teraz przyłapać. Nie ma też wielu inwestorów, którzy by uchronili się od destrukcyjnych metod Fassy.

Zamilkł na moment z powodu nagłego, intensywnego, prawie bolesnego wspomnienia.

- Może w ogóle nie ma takiego człowieka - dokończył, otwierając oczy. - Ale statek mózgowy byłby wystarczająco bezpieczny, nie sądzi pan?

- Powiedz mi, co chodzi ci po głowie - poprosił człowiek o szarych oczach.

Poruszył się prawie niezauważalnie, ale Sev zdołał wychwycić ślad nagłego wzrostu zainteresowania. Przedstawił swój plan, przyjął kilka poprawek co do głównej strategii i mógł teraz tylko wstrzymać oddech w oczekiwaniu na decyzję. Odbył długą podróż, aby spotkać się z tym człowiekiem, choć nie miał nadziei, że się opłaci.

- Myślę, że to się da zrobić - brzmiał ostateczny werdykt. - Sądzę, że należy to zrobić i wierzę, że da się to zorganizować.

- Wobec tego pozostaje nam znaleźć odpowiedni statek mózgowy, zdolny do przeprowadzenia tego planu.

- Każdy statek kurierski byłby zdolny. - W zrównoważonym, beznamiętnym głosie można było wyczuć ślad głębokiego przekonania. - Możemy jednak zorganizować to jeszcze lepiej. Potrzebujemy statku, który mógłby udawać statek bezpilotowy. Jest taki jeden; w miarę niedawno otrzymał uprawnienia i powinien odpowiadać twoim wymaganiom. Widzisz, mogę zagwarantować jej osobistą uczciwość i to, że posiada umiejętności dyplomatyczne, co jest najważniejsze w tej operacji. Co do reszty zaś - szybki i ironiczny uśmiech zastanowił Seva - no cóż, powiedzmy, że śledziłem karierę tego statku ze szczególnym zainteresowaniem.

Wstał, a Sev wraz z nim. Kiedy przechodzili koło platformy muzycznej, syntetyzator komputerowy wybuchnął ochrypłą, prymitywną melodią - denerwującą i o wiele za głośną. Sevowi raczej się to podobało, ale jego towarzysz zamknął oczy i wzdrygnął się lekko.

- Przepraszam - powiedział, kiedy drzwi zamknęły się za nimi. - Moim zdaniem ta muzyka nie należy do atrakcji lokalu, jednak jest to kolejny powód, dla którego tu przychodzę.

Sev zmarszczył brwi ze zdziwieniem.

- Pomyślałbyś pewnie, że młody człowiek z wysokiego rodu, z dobrym wykształceniem i rodziną gotową pomóc mu podjąć jakąś pożyteczną pracę, mógłby znaleźć sobie coś lepszego do roboty niż granie na syntetyzatorze w podejrzanym barze po niewłaściwej stronie miasta, prawda?

Było to czysto retoryczne pytanie. Sev pokiwał głową.

- Ja też - stwierdził jedyny uczciwy człowiek na Kailasie. - Lecz mój syn z całą pewnością uważa inaczej.


ROZDZIAŁ IX


Rahilly, zwierzchnik Nancii, polecił jej, aby zbytnio się nie forsowała i oswajała się z nowymi hiperchipami.

- Zawróć do Centrali i zrób to powoli - rozkazał jej. - Kiedy dotrzesz, będziesz miała do wyboru kilka zleceń, ale to nic pilnego. Nie ma powodu, aby się nadwerężać zbyt wieloma przekształceniami w Osobliwości, skoro szykujesz się do szybszego sposobu podróżowania dzięki twoim nowym możliwościom.

Zatem Nancia wybrała dłuższą trasę powrotną, która wymagała tylko jednego małego przekształcenia w Osobliwości, czerpiąc wyraźną radość z powodu doskonałego funkcjonowania nowych hiperchipów.

Po tym nurku miała ochotę poskarżyć się na ostrożność narzuconą jej przez Służbę Kurierską.

- To był najlepszy manewr, jaki do tej pory wykonałam - powiedziała Calebowi. - Czy czułeś, jakiego gładkiego dałam nurka do centralnej podprzestrzeni?

- Dałaś nurka? - zapytał Caleb.

Nancia zdała sobie sprawę, że przez cały wspólnie spędzony czas nigdy nie mówiła mu, w jaki sposób odczuwała Osobliwość, ani też nie wspomniała o lekkoatletycznych metaforach ze Starej Ziemi.

- To taki termin, którego używają lekkoatleci - wyjaśniła. - Kiedyś oglądałam przekazy na temat ziemskiej olimpiady... Tak czy inaczej miałam na myśli, że to był wspaniały skok, nie uważasz?

- Był szybszy niż poprzedni - przyznał Caleb. - Zobaczymy, jakie zlecenie otrzymamy tym razem.

Mieli do wyboru trzy, ale Nancia, przejrzawszy przekaz, od pierwszej chwili wiedziała, że chce się podjąć tylko jednego. Potrzebowano statku mózgowego do tajnego zadania - sprawdzenia metod działania nieznanego przedsiębiorstwa budowlanego na planecie w nie ujawnionym systemie gwiezdnym. Sprawą należało się zająć z najwyższą i dyskrecją. Szczegóły będą podane tylko statkowi, który podejmie się tego zadania.

- Dwa tygodnie podróży. Jeden większy próg Osobliwości. Założę się, że wiem, gdzie to jest - powiedziała Nancia.

- To może oznaczać wiele różnych dróg - wskazał Caleb.

- Tak, ale...

Nancia stworzyła wzór tańczących promieni świetlnych na swoim centralnym panelu. Była gotowa założyć się o swoje czteroletnie dochody łącznie z premiami, że przynajmniej jeden z tych zepsutych szczeniaków, których przewiozła do systemu Nyota ya Jaha, wprowadzał w życie plany, o których wtedy była mowa. Fassa del Parma y Polo. Polo Construction. Bahati. Czy nie było czegoś w wiadomościach na temat opóźnienia w finansowaniu nowej stacji kosmicznej na Bahati, jakiegoś pytania o inspekcję? Musiało to dotyczyć przedsiębiorstwa Fassy. W końcu pojawiła się szansa dla Nancii, aby powstrzymać te nieetyczne, małe bestie.

- Caleb, weźmy to zadanie, ono mi się podoba.

Caleb prychnął z niezadowoleniem.

- No cóż, mnie nie. Ukrywanie się to już jeden krok do szpiegostwa. Etyczny kod dla Vegi uważa to za jedno i to samo. Nie po to wstąpiłem do Służby na statku kurierskim, żeby stać się brudnym, podstępnym szpiegiem. - Powiedział to tak, żeby zabrzmiało jak coś obscenicznego. - Spójrz na to.

Skasował wzór świetlny Nancii, aby uzyskać na ekranie obraz trasy związanej z tym zadaniem. Laserowy wskaźnik wyświetlił kod oczekiwania niewyraźnie zaznaczony w lewym górnym rogu nagłówka informacji.

- Widzisz to? Ktoś celowo przeznaczył dla nas to zadanie, nawet gdyby musiał czekać trzy tygodnie, aż wrócimy z powrotem z podprzestrzeni Spicy najdłuższą trasą. Gdybyśmy odrobinę poszukali w sieci, to pewnie odkrylibyśmy kto, chociaż byłoby to nieetyczne - z westchnieniem skonstatował Caleb. - Nie podoba mi się to, Nancia. Wyczuwam tu manipulację wysokich rodów. Sądzę, że powinniśmy przyjąć jedno z dwóch pozostałych zadań. To, które jest przedstawiane w bezpośredni sposób i które możemy wykonać, nie wystawiając przy tym naszej uczciwości na próbę.

Jednak nawet Caleb nie mógł wykrzesać w sobie entuzjazmu dla pozostałych dwóch zadań.

Co do pierwszego, ostrzeżono ich, że może oznaczać zadanie długoterminowe. Statek miał dokonać pięciu rund transportowych dla Komisji Inspekcyjnej PPT na różne planety i czekać, aż komisja dokona przeglądu i sporządzi raporty.

- Myślę, że są gorsze zadania - mruknął Caleb. - A może to nie potrwa aż tak długo? Jeśli oni przelatują tą trasą co pięć lat, to ostatni statek inspekcyjny powinien był wrócić tuż przed twoim upoważnieniem do lotu. Chcesz sprawdzić raporty i dowiedzieć się, jak długo trwała taka podróż?

Nancia zaczęła sprawdzać dostępne raporty Służby Kurierskiej, podczas kiedy Caleb studiował trzecie zadanie do wyboru: przetransportowanie byka do podprzestrzeni Cor Caroli.

- To jest zadanie dla Służby Kurierskiej?

- Może unowocześniają rolnictwo - zasugerowała Nancia. - Ale chyba nie mówią poważnie? Na pewno mamy tylko zabrać próbki spermy.

Po sprawdzeniu okazało się jednak, że nikomu dotąd nie udało się pobrać próbki spermy od Thunderbolta III, byka-bizona - medalisty z ogrodu zoologicznego Światów Centralnych. A ponieważ jedyna jałówka tej rasy była na Cor Caroli VI i jej opiekun z zoo twierdzi, że Shaddupa cierpi w Osobliwości na stres i jest niemożliwe, aby przeżyła lot kosmiczny, zachowanie gatunku wymagało, by przetransportowano Thunderbolta III na Cor Caroli VI.

- Myślę, że już komisja z PPT byłaby lepszym towarzystwem od Thunderbolta III - skomentował Caleb. - Nancia, czy są jakieś raporty Centrali na temat tego, jak długo trwała poprzednia inspekcja?

- Właśnie je znalazłam - odrzekła Nancia.

Musiała przejrzeć więcej roczników raportów niż sądziła.

- I?

- I oni powinni wracać w przyszłym roku. Ciągle są w podprzestrzeni Deneba. Czytałam raporty i wydaje się, że przepisy PPT zabraniają komisji inspekcyjnej opuszczania planety, dopóki wszyscy zgodnie nie podpiszą raportu.

- I?

Tym razem Nancia westchnęła:

- Caleb, przecież to jest komisja. Trzy godziny później Sevareid Bryley-Sorensen d'Aquino wszedł na pokład, aby objaśnić swój plan w szczegółach.


- Nie podoba mi się to malowanie - narzekała Nancia, kiedy skończono modyfikację jej wnętrza.

Caleb wpatrywał się w panel kontrolny. Chciała, aby obejrzał się i spojrzał na jej centralną kolumnę, ukrytą teraz za sztuczną osłoną.

- To był twój pomysł, aby podróżować pod fałszywymi barwami, więc nie narzekaj - odrzekł.

- Nie w tym rzecz, że będę uchodzić za martwy, bezpilotowy statek z OG Shipping - powiedziała Nancia. - Tu chodzi o kolory dobrane przez Darnella. Purpurowo-brązowy i bladofioletowy, uch!

To nie była cała prawda. Przeszkadzały jej znaki firmowe OG Shipping wytłoczone na jej boku; myśl, że obcy będą na nią patrzeć i uważać za część rosnącego imperium Darnella Overtona-Glaxely'ego przyprawiała ją o dreszcze. Nie miała jednak ochoty przyznać tego Calebowi, nie po tej kłótni, kiedy tak bardzo przekonywała go, że powinni wziąć to zlecenie.

Plan Seva Bryleya sam w sobie był prościutki. Fassa del Panna uwodziła mężczyzn wtedy, kiedy tego potrzebowała, ale prawa ekonomii stosowała zarówno wobec siebie, jak i wobec zasobów Polo Construction - tylko niewielu obcych dopuściła wystarczająco blisko do swojego przedsiębiorstwa, aby mogli stanowić jakieś zagrożenie. Jej pracownicy byli fanatycznie lojalni.

- Nie omawiajmy tej części - przerwał Caleb Sevowi. - To się nie nadaje dla uszu Nancii.

- Sądzę - powiedział Sev ostrożnie - że ich lojalność jest kupowana za pomocą wysokich premii i udziałów w przedsiębiorstwie. Nie wspominając już o tym, że niektórzy są ponoć poszukiwani przez Centralę pod innymi nazwiskami; ktoś zdaje się robi niezły interes, wysyłając Fassie fałszywe nazwiska z sieci dla jej pracowników.

Polyon. Nancia przypomniała sobie łatwość i zręczność, z jaką dostał się do danych sieci za pomocą jej własnego komputera. To jednak było pięć lat temu. Teraz prawdopodobnie był w tym o wiele lepszy. Mogłaby powiedzieć Sevowi Bryleyowi, gdzie szukać wtyczki do sieci, albo chociaż podpowiedzieć mu. Podpowiedz wystarczyłaby temu zdecydowanemu młodemu człowiekowi; przecież zadziwiająco szybko wykrył powiązanie pomiędzy Polo Construction i OG Shipping, co stanowiło podstawową informację dla ich naprędce zmontowanego planu.

Interesy Fassy wymagały stosowania ciężkich urządzeń transportowych. Dla większości przedsięwzięć Polo Construction wystarczały własne statki, ale kiedy Fassa miała za dużo kontraktów, wynajmowała bezpilotowe maszyny z OG Shipping. Martwe statki były najodpowiedniejsze do przewozu nielegalnie zdobytych materiałów; w ten sposób nie było żadnych świadków oprócz jej własnych ludzi ładujących materiały na jednym końcu i klientów rozładowujących je na drugim końcu trasy. Ci również nie byli zainteresowani oskarżaniem systemu, który przynosił im tak duże zyski.

Sev doszedł do tego dzięki studiowaniu raportów w sieci, dzięki rozmowom z każdym, kto choćby przypadkowo interesował się Polo Construction oraz dzięki składaniu fragmentów łamigłówki za pomocą wewnętrznych przebłysków geniuszu. Na potwierdzenie jego teorii brakowało mu tylko jednej rzeczy: niepodważalnego świadectwa naocznego świadka. Ktoś musiał przecież widzieć odbywającą się podmianę materiałów... Ktoś, kogo uczciwość nie byłaby kwestionowana... Ktoś, kto mógłby znaleźć się w pobliżu całej operacji bez wzbudzania podejrzeń Fassy. Uczciwość statku mózgowego nie budziła wątpliwości. Natomiast Fassa, przyzwyczajona do usług cierpliwych, milczących i martwych statków OG, z pewnością nie będzie podejrzewała, że za pomalowaną osłoną i pustymi lukami ładowni rezydował ludzki mózg, mający możliwość słyszenia i widzenia za pomocą sensorów wszystkiego, co działo się na statku... oraz obdarzony inteligencją, która pomoże mu później o tym zaświadczyć.

- To jest genialny plan - stwierdziła Nancia, kiedy Sev przedstawił go po raz pierwszy.

- Mnie się nie podoba - narzekał Caleb. - Wysyłać tam Nancię samą, beze mnie? Nie będę mógł jej mówić, jak i co robić! A co będzie, jeśli spanikuje?

- Na pewno nie. - Nancia uczyniła swój głos najbardziej spokojnym i stonowanym, jak to było możliwe.

- Ale ja z nią będę - podkreślił Sev. - Nie zaryzykuję pokazywania się tam, gdzie mnie mogą zauważyć, ale będę wszystko śledził na jej ekranach i wysyłał wskazówki, kiedy będzie potrzebowała pomocy.

Caleb skrzyżował ramiona.

- To nie jest satysfakcjonujące rozwiązanie - stwierdził ponuro. - Dlaczego ja także nie mogę lecieć? Jestem jej pilotem. Powinienem być wszędzie tam, gdzie ona.

- Chcemy zminimalizować ryzyko - odparł Sev krótko.

Właściwie jego oryginalny plan zakładał wysłanie statku zupełnie samego, tylko jako martwą maszynę. Jednak niech to licho, jeśli miałby stracić coś z kulminacyjnego momentu swojego misternego planu. Ufał, że starczy mu samokontroli, aby trzymać się z daleka aż do momentu, kiedy Fassa całkowicie wpadnie. Natomiast nie ufał pod tym względem Calebowi. Tłumaczenie tego wszystkiego i tak nie przekonałoby pilota.

Caleb zwrócił się bezpośrednio do Nancii.

- Jesteś zbyt młoda - powiedział - zbyt niewinna. Nie poznasz się na ich cwanych sztuczkach. Ty...

- Caleb! - Głos Seva Bryleya zabrzmiał jak wystrzał z karabinu; pilot przestał chodzić po wąskiej przestrzeni przerobionej kabiny. - Nie pomagasz w ten sposób Nancii. Nie denerwuj jej. Dlaczego nie pójdziesz do baru na drinka? Dołączę do ciebie, jak tylko Nancia i ja skończymy sprawdzać ostateczną listę instrukcji.

Caleb otworzył w gniewie usta i zamknął je na powrót. Nancia żałowała, że nie ma takiego czujnika, który odczytywałby gwałtowną pracę jego mózgu. Jakieś myśli kłębiły się pod tą spokojną maską o zaciśniętych ustach - ale jakie?

- Spożywanie odurzających napojów jest niezgodne z kodeksem etycznym Vegi - odezwał się w końcu Caleb i Nancia odetchnęła z ulgą.

Nie zdawała sobie sprawy, jaka była spięta. Cokolwiek Caleb myślał, nie doszło na szczęście do kłótni z Sevem.

- Mógłbym się jednak napić soku.

- Więc zrób tak - zgodził się Sev. - Do zobaczenia za kilka minut.

Z założonymi rękami oparł się o fałszywą obudowę. Prowizoryczna osłona zatrzeszczała na znak protestu i Sev szybko się wyprostował.

- Tę konstrukcję zrobili ci po partacku - zauważył, kiedy kroki Caleba cichły w dole na głównych schodach.

- Wobec tego b-będzie pasowała do reszty produktów P-Polo Construction. - Stąd się brało to jąkanie? Nancia nakazała swoim obwodom wokalnym spokój, ale one jeszcze bardziej się napięły, powodując, że następne zdanie zmieniło się w pisk. - Jak ostateczna lista?

- Co? Hmmm, nie ma takiej. Chciałem tylko usunąć stąd Caleba. Denerwował cię, prawda?

- Nic mi nie jest - odrzekła Nancia tym razem, bardziej ochryple niż zamierzała.

- Musisz bardziej kontrolować swój głos, jeśli chcesz brzmieć jak maszyna - ostrzegł ją Sev. - Komputerowe głosy nie falują. - Usiadł na podłodze, podwijając długie nogi pod siebie i nie zdradzając żadnego napięcia; patrzył na sztuczną ścianę skrywającą tytanową kolumnę Nancii. - Tajne misje zawsze wiążą się z napięciem - skonstatował. - Osobiście, zanim przybiorę fałszywą osobowość, zwykłem odbywać dwugodzinne ćwiczenia medytacyjne jogi.

Nancia gwałtownie przeszukała swoje banki danych. Okazało się, że joga to rodzaj staromodnych ziemskich ćwiczeń wynalezionych dla uzyskania spokoju i duchowego oświecenia.

- Szkoda, że nie możesz zrobić tego samego - skomentował Sev.

- Statek mózgowy potrafi zrobić wszystko to, co wy - odcięła się Nancia. - Tylko lepiej! Powiedz mi coś o tej jodze.

Sev uśmiechnął się.

- No cóż, może i potrafisz. Wymaga to tylko małego przełożenia. Zobaczymy. Zacznijmy od regularnego oddychania... nie za ciężko - powiedział, kiedy Nancia wymieniła czyste powietrze w tę i z powrotem przez swoje otwory wentylacyjne. - Po prostu regularnie, równo i gładko. O właśnie tak. Teraz zamknij... hmmm, wyłącz swoje sensory wzrokowe.

Zwykle Nancia nienawidziła czerni, która towarzyszyła chwilowej utracie sensorycznych połączeń wizualnych. Jednak tym razem było to dobrowolne. Niski i uspokajający głos Seva oraz to, że nie musiała oglądać swojego przebudowanego wnętrza, wszystko to rzeczywiście odprężało.

Caleb pewnie wychodzi teraz dolnym wyjściem; gdyby uruchomiła zewnętrzne sensory, mogłaby zobaczyć go idącego przez lądowisko do budynku portu kosmicznego... Nie, nie przerwie teraz ćwiczenia koncentracyjnego. Cierpliwe instrukcje Seva działały. Denerwowała się o wiele mniej, poddając się jego sugestiom, aby poczuła energię w dolnych silnikach i pozwoliła jej przepłynąć przez reaktor napędowy. Płonące, ciepłe uczucie ogarniało jej organy i zewnętrzny pancerz. Groźba kłótni Caleba z Sevem, zbliżająca się konfrontacja na Bahati, nawet to ekscytujące podejrzenie, że tatuś osobiście polecił ją do tego zadania... wszystkie te wątpliwości, obawy i nadzieje wydawały się bardzo odległe. Nancia rozmyślała nad sobą; nad małym punktem we wszechświecie, jakim była planeta, na której wylądowała; nad słońcem, które świeciło ponad nią; nad wszystkimi dryfującymi, małymi punkcikami w nieskończonym wzorze. Punkty gasły i rozbłyskiwały, ale wzór wirował w kółko i w kółko przez wieczność.

- Przywróć wszystkie połączenia czuciowe - spokojny rozkaz Seva brzmiał jak delikatna pobudka.

Nancia włączyła swoje czujniki jeden po drugim, na nowo odczuwając cud istnienia. Żwirowate podłoże lądowiska portu kosmicznego tuż pod nią, zapach oleju silnikowego w powietrzu, wszystkie obrazy i dźwięki normalnie pracującego portu kosmicznego były wyraźne i teraz nabierały znaczenia.

- Myślę, że powinnaś sobie poradzić - stwierdził Sev z zadowoleniem.

- Ja też tak sądzę - zgodziła się Nancia.


Wbrew swemu zwyczajowi Nancia wystartowała tak delikatnie, jakby niosła na pokładzie całą komisję dyplomatów ze Światów Centralnych. Przemalowanie na szokujące barwy OG Shipping nie oznaczało jeszcze, że miała wpadać i wypadać z planety jak bezrozumna maszyna. Poza tym nagłe ruchy mogłyby zburzyć poczucie spokoju, w którym dryfowała; no i poturbowałaby Seva. Gdyby na pokładzie znajdował się Caleb, jego wygoda byłaby na pierwszym planie. Sev zasługiwał na takie samo traktowanie.

Pracę związaną z przekształceniem jej w maszynę z OG Shipping wykonano w bazie Razmak w podprzestrzeni Bellatrix. Razmak był bardzo korzystnie usytuowany, tylko o godzinę lotu kosmicznego od strefy Osobliwości otwierającej się wprost na podprzestrzeń Vegi, blisko Nyota ya Jaha. W tej sytuacji Nancia nie musiała ryzykować długiego lotu, w czasie którego ktoś autentycznie zatrudniony przez OG Shipping mógł zauważyć ją i donieść o jej obecności. Leciała łukiem przypominającym srebrną tęczę na niebie i gładko zanurkowała w Osobliwość.

Jedyną niedogodnością tej przemiany z ludzkiego punktu widzenia był fakt, że przejście przez Osobliwość okazało się znacznie dłuższe niż zwykle. Sev uważał, że jest to rozsądny przelot z powodu dogodnego położenia bazy Razmak. Nancia miała nadzieję, że będzie tak nadal uważał, kiedy wyjdą z podprzestrzeni Vegi.

Co do niej, to oczekiwała z niecierpliwością skoku w Osobliwość. Śmignęła przez fale zapadających się podprzestrzeni, zanurkowała i wypłynęła spiralnym ruchem, aż ciąg dekompozycji wchłonął ją wciąż wibrującą w swoją kurczącą się przestrzeń. Ich zaplanowanemu tańcowi towarzyszył szereg równań liniowych. Wokół Nancii przestrzeń kurczyła się i rozszerzała, kolory zatapiały się w niej, a nieubłagana regularność matematycznych transformacji rozwijała się jak piękno fugi Bacha. Wypłynęła z podprzestrzeni Vegi z niepohamowanym krzykiem radości w postaci złotych nutek trąbki Purcella, swobodnie odbijających się echem po kanałach i pustych przestrzeniach informacyjnych.

- WYŁĄCZ TO!

Opętańczy wrzask rozbrzmiewający tam, gdzie nie powinien rozlegać się żaden ludzki głos, podziałał na synaptyczne połączenia Nancii jak fala o wysokiej częstotliwości.

Natychmiast uruchomiła wszystkie sensory. Świat przypominał diament odbijający obrazy: malowane osłony, pseudostalowe korytarze, Sev ciągle przypięty pasami bezpieczeństwa jak w czasie przejścia przez Osobliwość, centralna kabina oglądana z trzech stron jednocześnie, wszystko to otoczone obrazem czerni, upstrzonej ognikami dalekich słońc, widzianej przez zewnętrzne sensory.

I Caleb wyłaniający się z jedynego kąta, gdzie tymczasowe ścianki blokowały Nancii wgląd do własnego wnętrza; pełen godności w swoim służbowym kombinezonie i ciągle zielony na twarzy z powodu przedłużonego pobytu w Osobliwości. Nancia wyłączyła wszystkie pozostałe sensory, a powiększyła obraz Caleba. Zwykle jej mięśniowiec nie przejmował się “swoim wyglądem". Ona natomiast zapomniała już, jak dobrze może prezentować się mężczyzna w niewygodnym, czarnosrebrnym, służbowym uniformie ze sztywnym kołnierzem sięgającym wysoko pod brodę, ozdobionym srebrno-czarnym warkoczem, który jarzył się kolorami tęczy za każdym razem, kiedy Caleb wziął głębszy oddech.

- Przestałeś lubić muzykę poważną? Były to jedyne bezpieczne słowa, jakie przyszły jej do głowy.

- Brzmiało to o pół tonu za płasko w wyższych partiach - powiedział Caleb, używając tego samego tonu, co Nancia - i o wiele za głośno.

- Myślę, że powinnam cię przeprosić za ten niezamierzony atak na twoje delikatne sensory - odparła Nancia. - Wyłączyłam głośniki kabinowe i nie zdawałam sobie sprawy, że jest jeszcze jeden delikatnik na pokładzie.

- Kto?

Czy naprawdę Caleb przez cztery i pół roku służby nie słyszał nigdy tego żargonowego słowa, którego ludzie z kapsuł używali na określenie ludzi? Nancia szybko przejrzała zapisy ich rozmów. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak wiele z nich było przez nią cenzurowanych dla jego dobra, jaka była ostrożna i unikała czegokolwiek, co byłoby niezgodne z jego wzorcami zachowania czy mówienia.

Chyba była zbyt ostrożna, skoro sądził, że ta kaskaderka ujdzie mu na sucho.

- Sądzę, że domyślasz się, co ten termin znaczy - powiedziała Nancia. Kiedy jednak uświadomiła sobie nieroztropność postępku Caleba, jej ciężko utrzymywany spokój prysł jak bańka mydlana. - Caleb, ty idioto, przecież mogłeś zginąć! Co by się stało, gdybym wystartowała na pełnej mocy? Potrząsnęłoby tobą w tym kącie jak kośćmi w kubku.

- Przecież nigdy nie startujesz ani nie lądujesz tak, żeby można było odnieść jakieś obrażenia - zbyt lubisz pokazywać, jak lądujesz na skorupce od jajka, prezentując przy tym takie zdolności nawigacyjne, jakbyś podrzucała dziesięciocentówkę.

Nancia na chwilę zamilkła.

- Co to jest dziesięciocentówka?

- Nie jestem pewien - przyznał Caleb. - To powiedzenie ze Starej Ziemi. Myślę, że odnosi się do jakiegoś małego owada. Chcesz sprawdzić w swoim słowniku? Moglibyśmy odszukać kartoteki języka staroangielskiego przez sieć. Tak dla zabicia czasu.

- Przestań zmieniać temat! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że zamierzasz zostać na pokładzie?

- A pozwoliłabyś mi lecieć?

- Chyba... nie - przyznała Nancia. - Musiałabym powiedzieć o tym Bryleyowi. Twoja obecność może zdemaskować misję, czy ty tego nie rozumiesz? Przecież mam uchodzić za statek bezpilotowy, nie pamiętasz?

- Wiem - odrzekł Caleb. - Nie martw się. Nie zdemaskuję tej cholernej misji. Nie mogłem jednak pozwolić, abyś sama stawiła czoło temu gangowi złodziei. Czy tego nie rozumiesz?

Nie była sama, miała Seva, który wiedział wszystko o śledztwie i o tajnej misji. Lecz nie mogła nie doceniać Caleba za to, że chciał ją chronić.

- Po prostu trzymaj się z daleka - zakończyła Nancia. - Proszę cię, Caleb. Oho, Sev korzysta teraz z jego kabiny, nie spodoba mu się to. Dogadaj się z Sevem; jeśli jeden z was może się ukrywać, to pewnie drugi też. Ale to on dowodzi tą misją. Zgodziłam się na to i ty także będziesz musiał to zaakceptować.

Przyjęła ruch szczęką i nagłe szarpnięcie głową za całą zgodę, której oczekiwała.

- Och, jeszcze jedna rzecz.

- Tak?

- Dlaczego wybrałeś ten służbowy strój na taką małą przejażdżkę? - spytała Nancia. - Nie chodzi o to, że źle wyglądasz, ale ja wybrałabym raczej coś mniej ostentacyjnego...

Caleb tłumaczył jej długo i cierpliwie o tradycji honoru na Vedze. Wydawało się, że - w jego mniemaniu - istnieje związek pomiędzy noszeniem stroju służbowego a braniem go za szpiega. Nancia nie bardzo umiała za nim nadążyć, a kiedy przeszedł od historii Vegi do opowieści ze Starej Ziemi o kimś tak znanym, jak major Andre, przestała próbować. To był Caleb. Jego poczucie honoru nie pozwalało mu na opuszczenie własnego statku, gdy groziło mu niebezpieczeństwo. Było też oczywiste, że to samo poczucie honoru nie pozwoliło mu się ubrać stosownie do okazji. Nancia nieraz odczuwała ból z powodu tego poczucia honoru, ale była to część Caleba. Część, którą szanowała.

Kiedy Caleb dyskutował o prawach wojny, o koncepcji wojny sprawiedliwej, przymierzu z Bogiem i konwencji genewskiej, Nancia znalazła i uruchomiła program z barokową muzyką dętą. Mając wszystkie głośniki wyłączone, pozwoliła trąbce Purcella przebiegać trzy razy po jej wewnętrznych kanałach komputerowych i prawie zaczynała czwarty, zanim Calebowi skończył się koncept na dalsze opowieści.


Fassa del Panna spacerowała po doku przeładunkowym w bazie kosmicznej II na Bahati, zagryzając wargi. Od czasu tej nieudanej akcji w bazie kosmicznej I nie miała ochoty wyjawiać nikomu żadnych szczegółów związanych z jej interesami. To było zbyt ryzykowne. Kto by pomyślał, że Sev Bryley będzie taki uparty. Przecież wzięła go na pokład “Xanadu" i dała mu to, czego pragnął, czyż nie? Kiedy jednak okazało się, że to nie wystarczy, aby zamknąć mu usta... - Fassa przystanęła i znów zagryzła wargi. Wszystko, czego chciała od Darnella, polegało na sfingowaniu małego fałszerstwa hazardowego, aby zdyskredytować Seva w oczach jego pracodawców. Lecz nie było potrzeby posuwać się aż tak daleko, jak to uczynił Darnell, nawet jeśli Sev węszył koło Pair-a-Dice, aby sprawdzić kto go wrobił. Były przecież inne sposoby, by zniechęcić ludzi, lepsze niż wrzucanie ich nieprzytomnych do ekomaszyny. Powinna była poznać się na sadystycznych instynktach Darnella i przypomnieć sobie plotki o tajemniczych zniknięciach z Pair-a-Dice. Głucha na miękkie tąpnięcie i wibracje ścian bazy, oznajmiające lądowanie maszyny Darnella z OG Shipping, Fassa na chwilę oparła głowę o ścianę. Ściana lekko ugięła się pod naciskiem. Tak właśnie się działo, jeśli stosowało się zamiast zakontraktowanej syntetycznej stali syntetyczną powłokę tylko pomalowaną na kolor stali. Nie, żeby ona się tym przejmowała. Nikt przecież niczym się nie przejmował. Tak już ten świat był urządzony, że nikt nie dbał o to, aby powstrzymać korupcję. Dlaczego więc ona ma się przejmować jakimś człowiekiem, który padł ofiarą ogólnie panującej znieczulicy? Nikt nigdy się nią nie przejmował, prawda?

Z pewnością nie Sev Bryley. On chciał jedynie zrobić karierę, wykorzystując jej skandaliczny przypadek. Wziął to, co mu ofiarowała, i zaatakował ją ponownie, tak jakby nic z tego nie miało żadnego znaczenia. No cóż, nie miało.

- A może?

Fassa zamrugała gwałtownie powiekami i uruchomiła serię zamków, które automatycznie sprawdzały połączenie przybyłego statku z podłożem bazy, równoważyły ciśnienie i otwierały bazę kosmiczną dla załadunku i wyładunku. Nie poskąpiła funduszy na tę część zadania. Miała dość sprytu, aby utrzymać się grubo powyżej standardu wtedy, gdy wchodziło w grę jej własne bezpieczeństwo. Kiedy otwarły się drzwi bazy, pomyślała, że była wystarczająco sprytna, aby poradzić sobie z każdym pojawiającym się problemem... oprócz może własnych wspomnień.

Które nie stanowiły problemu.

Właśnie zamierzała wezwać ekipę załadunkową, by przeniosła słupy z permastali i inne drogie materiały na maszynę Darnella, kiedy zatrzymała ją nagła myśl. Nigdy nie za dużo ostrożności w tych czasach. Przeszła przez śluzę portu kosmicznego, przez komory ciśnieniowe do pustych ładowni bezpilotowego statku OG Shipping.

Wszystko wydawało się w porządku. Platforma załadunkowa była raczej dziwna, ale Darnell miał zwyczaj brania statków z innych przedsiębiorstw, które posiadał, i przebudowywania ich na swoje potrzeby. Oczywiście, było przecież mnóstwo miejsca. Wszędzie, gdzie spojrzała, na kolumnach, ścianach, wewnętrznych panelach, Fassa widziała purpurowo-brązowe i bladofioletowe logo OG Shipping. Linie w niektórych wypadkach raczej niedbale wydrukowane gięły się, a kropelki farby poplamiły brzegi szablonów. Wyglądało to na efekt dużego pośpiechu. Darnell nigdy nie poświęcał czasu na to, aby dopilnować swoich pracowników osobiście, tak jak ona to robiła, i różnica była widoczna.

- Statku bezpilotowy, czy jesteś gotowy na przyjęcie ładunku? - spytała w przestrzeń.

- Gotowy. Aby przyjąć. Ładunek. Zaczynam. Transfer. - Wróciła do niej odpowiedź z głośnika gdzieś za jej plecami, metaliczna i trochę nieskładna jak mowa wszystkich AI.

Fassa czytała, że lingwiści pracujący na AI byli w stanie stworzyć system podobny do ludzko brzmiącej mowy, szczególnie za pomocą wyrafinowanych metachipów, produkowanych na Shemali, ale prawa rynku zabraniały im jego produkcji. Statki i inne urządzenia AI nie mogły brzmieć jak ludzie, bo to złościło tych ostatnich.

- Proszę o transfer kredytowy - powiedziała szybko Fassa.

Darnell zamroził jej jeden ładunek towarów, odsprzedając go i zabierając pieniądze do kieszeni. Bezczelnie zaprzeczał, że jakikolwiek jego statek przebywał wtedy w pobliżu bazy kosmicznej I. Jej własna czujność i stanowcza odmowa pozostawiania jakichkolwiek śladów uniemożliwiały zwalczanie go. Teraz zażądała płatności z góry, zanim pojedyncza rolka z syntetycznej stali dostanie się na któryś z bezpilotowych statków.

- Twój kredytowy transfer będzie. Potwierdzony. Jak tylko. Zakończy się załadunek.

Fassa uśmiechnęła się do siebie. Ta odpowiedź zawierała więcej elementów uładzonej ludzkiej mowy niż na innych statkach. Nie posądzałaby Darnella o przekształcanie nowych metachipów dla tak frywolnych celów, jak udoskonalanie mowy komputera statku. Jednak nie zrobił tego najlepiej. Wciąż można było poznać, że rozmawia się z maszyną.

Poza tym nie zamierzała dać się pozbawić temu przeklętemu statkowi swoich praw do kosztownego załadunku.

- Transfer kredytowy ma nastąpić po załadowaniu dwudziestu pięciu procent towaru - stwierdziła. - Zgodnie ze zwykłą umową, albo wstrzymam załadunek i nie opuścisz bazy kosmicznej, dopóki nie otrzymam potwierdzenia.

- Zgoda. - W tonie głosu maszyny zabrzmiał bardzo ludzki cień rezygnacji.

Darnell rzeczywiście manipulował metachipami z Shemali na swoich statkach. Teraz Fassa była gotowa się o to założyć. Ciągle nie opuszczało jej uczucie niepewności w związku z tą operacją, ale wyzbyła się go. Po prostu za dużo myślała na temat kłopotów z Sevem Bryleyem, to wszystko. Nie ma powodu przypuszczać, że coś podobnego może się jeszcze przydarzyć - na pewno nie. Nie z taką liczbą senatorów, bankierów i inspektorów, którzy figurowali na liście płac. Fassa uruchomiła połączenie komputerowe z bazą i wezwała wybraną przez siebie ekipę, aby dokończyła transferu.

Dzięki skomputeryzowanym podnośnikom i innym urządzeniom automatycznym ładowanie materiałów konstrukcyjnych było proste i wymagało nie więcej niż trzech ludzi, bezgranicznie lojalnych wobec Fassy i posiadających udziały w Polo Construction. Te udziały były koniecznym wydatkiem, aby zapewnić sobie milczenie pomocników. Po raz kolejny, kiedy ludzie zajmowali się swoją pracą, przeklinała ukryty męski szowinizm kontrahentów, którzy z uporem budowali swoje podnośniki dostosowane do męskiego muskularnego ciała o wysokości sześciu stóp. Nie było powodu, dla którego te podnośniki nie mogły mieć deski rozdzielczej zaprojektowanej tak, aby niska kobieta zdołała do niej dosięgnąć. Fassa była jednak zbyt niska, aby obsługiwać maszynę. Kiedy skalkulowała, ile udziałów i premii kosztował ją ten fakt, miała ochotę otworzyć własną fabrykę z ciężkim sprzętem: z podnośnikami, widłami, dźwigami, które każdy mógł obsługiwać, naciskając guzik. Kiedyś, kiedy będę mieć dość pieniędzy, przyrzekła sobie. Kiedy będę wystarczająco silna... Wystarczająco bezpieczna... O ile będę.

Miała jakieś dziwne uczucie, że taki dzień nie nastąpi. Lecz teraz w trakcie transferu pojawiło się 25-procentowe oznakowanie i nadszedł czas, aby odebrać pokwitowanie. Fassa skinęła na ładowaczy, by przestali pracować. Kiedy czekali na swoich stanowiskach, a podnośniki zatrzymały się w pół tuku, weszła do częściowo wypełnionych ładowni statku.

- Transfer kredytowy - zażądała. - Natychmiast!

- Przykro mi, że nie mam możliwości wydania druków kredytowych na obszarze komór załadunkowych - odpowiedział statek. - Niech jednostka del Parma przeniesie się na obszar kabiny, aby otrzymać płatność.

Końcówki w odmianie brzmiały prawie ludzko, ale niezgrabne słownictwo zdradzało maszynę. Uśmiechając się, Fassa pomyślała, że poleci Darnellowi jakichś lepszych lingwistów.

Drzwi windy otwarły się i Fassa pogrążona w swoich przyjemnych myślach zrobiła krok do przodu, po czym zauważyła na tle głębokiej kosmicznej czerni kombinezonu Służby Kurierskiej błysk srebrno-czarnego warkocza.

Przerażona rzuciła się w tył, ale człowiek w uniformie złapał ją za rękę, zanim zdążyła umknąć. Upadła na podłogę ładowni, pociągając za sobą napastnika. Wylądował ciężko na jej piersi, kompletnie tamując jej oddech. Gdzie jest ta cholerna ekipa transportowa? Czy oni nie widzieli, że coś jest nie tak?

- Fasso del Parma, aresztuję cię w imieniu Światów Centralnych pod zarzutem defraudacji surowców bazy kosmicznej - wydyszał potwór.

Obie jego ręce obejmowały jej nadgarstki, przyciskając ją do podłogi. Fassa łapczywie wciągnęła do płuc powietrze, podbiła kolanem krok brutala i wywinęła się jednym ruchem. Mózg nigdy nie przestawał jej pracować. A więc był świadek! Darnell podwójnie ją oszukał? W porządku, pozbycie się świadka to nowy problem, później zajmie się resztą.

- Zabijcie go! - wrzasnęła do oniemiałych idiotów ze swojej firmy.

Rzuciła się do ucieczki.

Właz załadunkowy statku zamknął się jej przed nosem. Jak, do licha, ten potwór zdołał przekazać rozkaz? Powinien wić się w agonii. Tak było, ale kiedy Fassa zerknęła na niego, podniósł się na kolana.

- Aresztuję... - wysapał.

- To ty tak myślisz - stwierdziła Fassa z najsłodszym uśmiechem.

Czy ten głupiec wyobrażał sobie, że była za słaba lub zbyt sentymentalna, aby zabić kogoś z zimną krwią? Ciągle klęczał, a ona stała, szpikulec z lewego rękawa wśliznął się jej do ręki. Czas biegł wolno, a powietrze wokół drgało. Pilot Służby Kurierskiej rzucał się teraz na nią, ale jak na razie nie był dość szybki. Fassa mierzyła w niego szpikulcem, aż do chwili kiedy ujrzała w szybce kombinezonu jego twarz. Kto to był? Nieważne. W ogóle go nie znała, był Sevem, senatorem Cenevixem, był Faulem del Parmą... Wszystko zieleniało wokół niej i palce miała zbyt słabe, aby utrzymać szpikulec. Co się dzieje? Fassa zachwiała się, ścisnęła rękojeść szpikulca i zobaczyła ciemne mroczki przez gęste, zielone obłoki, które teraz ich otaczały. Odurzona... Nie zdołała utrzymać oczu otwartych, aby śledzić dalej mroczki... Ale była zbyt blisko celu, żeby spudłować.

Tak blisko...

Fassa upadła w chmurze usypiającego gazu, którym Nancia odrobinę za późno wypełniła zamknięte luki ładowni. Upadł też Caleb tuż przed Fassa, a jego srebrno-czarny kombinezon był cały poplamiony krwią.



ROZDZIAŁ X


- Nie wpuszczaj gazu do windy! Nie wpuszczaj gazu do windy!

Komendy wykrzykiwane z odciętego obszaru za sztucznymi ścianami zaalarmowały Nancię. Szybko przestawiła sensory wizualne, przeklinając pospieszną, niedbałą pracę nad jej przebudową, która pozbawiła ją wglądu na niektóre obszary.

Sev Bryley blady jak kreda wyłonił się zza jednej ze sztucznych purpurowo-brązowych i bladofioletowych ścian.

- Wyciągnę go z ładowni - rzucił, nie patrząc nawet w stronę jej sensorów. - Możesz zatrzymać gaz tylko na tej przestrzeni?

- Tak, ale...

- Nie mam czasu na szukanie maski.

Bryley był już poza windą i Nancia mogła obserwować, jak wolnymi krokami schodzi w dół. Pierś wznosiła mu się i opadała gwałtownie, kiedy chwytał czyste powietrze, aby móc poruszać się w komorze załadunkowej. Nancia utrzymywała drzwi windy uchylone, na tyle tylko, żeby zdołał się przez nie przecisnąć. W tym samym czasie uruchomiła na najwyższych obrotach system wentylacji w komorze, wymieniając jak najwięcej gazu na czyste powietrze.

Sev niezgrabnie przepchnął ramiona i plecy przez połówkę drzwi od windy. Nancia uwolniła zatrzask na czas wystarczający, aby zdążył przeciągnąć do niej Caleba. Przez długie sekundy powrotnej jazdy w górę Nancia wciąż podtrzymywała pracę systemu wentylacyjnego na najwyższych obrotach. W momencie kiedy winda dotarła na poziom kabiny, w powietrzu nie było już ani śladu gazu usypiającego. Lecz Sev nawdychał się go tyle, że osunął się na ścianę zbyt odurzony, aby dłużej panować nad sobą i Calebem.

- Antidotum?

- W korytarzu - odpowiedziała Nancia. - W korytarzu!

Nie miała w windzie żadnych pomocniczych urządzeń, więc Sev musiał wydostać się z windy i iść ciężkim krokiem, zataczając się i trzymając ściany. Przynajmniej to była jedna z prawdziwych ścian Nancii. Zaledwie kilka kroków od Seva znajdowało się okienko, gdzie automat wydawał stymulanty i pomoc medyczną. Sev dwa razy odetchnął głęboko czystym powietrzem, sięgnął do płytkiego naczynia w okienku, złapał garść ampułek i zgniótł je pod nosem.

- Więcej! - rozkazał.

- Już i tak przekroczyłeś przewidzianą dawkę!

- Muszę mieć teraz sprawny umysł - mruknął Sev.

Czyżby było więcej krwi na kombinezonie Caleba? Nawet nie można było stwierdzić, czym go uderzono i jak poważnie był ranny. Nancia wysłała następną porcję stymulujących ampułek. Sev przełamał je, tym razem ostrożniej, po jednej. Po trzecim głębokim wdechu odłożył resztę ampułek na tacę.

- Środki medyczne!

- Jakie?

- Powiem ci, kiedy się zorientuję. - Klęczał teraz na kolanach, zasłaniając Nancii widok, kiedy odwijał przednią część uniformu Caleba. - Coś do zatamowania krwi... Nie powinno być wiele śladów po szpikulcu... Ach, to... - Tu użył potocznego słowa znanego na Vedze, którego nie było na żadnym dysku Nancii. - Nasyciła go antykoagulatem. I... jeszcze czymś. Zbadaj to!

Upuścił oderwany, pokrwawiony kawałek kombinezonu na tacę. Nancia przekazała go do laboratorium medycznego i przesłała w zamian ampułki z preparatem na krzepliwość, który Sev wstrzyknął Calebowi prosto w żyłę.

- To powstrzymało krwawienie - powiedział w końcu, wstając na nogi. - Niepokoi mnie jednak barwa jego skóry. Czy to wygląda na zwykłą bladość po gazie usypiającym?

- Nie. - Było to jedyne słowo, które zdołała wypowiedzieć.

- Też tak uważam. Czy możesz zbadać, co jeszcze było na szpikulcu?

- Nie. Jakieś składniki organiczne, ale zbyt złożone dla mnie. - Koncentracja na problemach technicznych pomogła jej zapanować nad głosem. - Nie mam tu odpowiedniego wyposażenia. Skontaktuję się z bazą Murasaki i dowiem o rozmieszczeniu najbliższych służb medycznych.

Lecz baza Murasaki mogła jej tylko zasugerować jak najszybszy transport Caleba do najbliższej kliniki planetarnej. Jeśli szpikulec Fassy był nasączony ganglicydem...

- To nie był ganglicyd - odrzekła szybko Nancia. - Już by nie żył. Poza tym nikt by czegoś takiego nie zrobił.

- Mogłabyś się zdziwić - rozległ się denerwująco spokojny głos mózgu zarządzającego bazą Murasaki. - Ale zgadzam się, może to nie ganglicyd. Są jednak trucizny paraliżujące nerwy, które działają wolniej, ale nie leczone mogą wywołać taki sam skutek. Na podstawie tego, co donosisz o jego konwulsyjnej reakcji, radzę natychmiast zawieźć go do kogoś, kto ma doświadczenie z truciznami działającymi na układ nerwowy i wie, jak je leczyć.

- Dzięki - rzuciła Nancia.

Sev zawinął Caleba we wszystkie koce, jakie znalazł, ale nic nie powstrzymało ciągłych nerwowych drgawek młodego pilota. Co jakiś czas jego kręgosłup wyginał się do tyłu, a on sam krzyczał w malignie.

- Przybyliśmy z bazy Razmak w podprzestrzeni Belatrix. Chyba nie myślisz poważnie, że przetransportuję człowieka w takim stanie przez Osobliwość?

- Tak się składa, że na Bahati jest wspaniała klinika - odpowiedział mózg bazy Murasaki. - Gdybyś była wystarczająco opanowana, aby sprawdzić dane w sieci, które ci przesyłam, zauważyłabyś, że tamtejszy wicedyrektor ma dużą praktykę w badaniu trucizn układu nerwowego. Za twoją zgodą powiadomię klinikę Summerlands, aby oddano ten nagły przypadek pod bezpośrednią opiekę doktor Alphy bint Hezra-Fong.

Czas się zatrzymał. Strzępy rozmów zapomnianych w ciągu czterech lat odbijały się echem w pamięci Nancii. Ekspert od leczenia skutków ganglicydu właśnie tam, w klinice Summerlands - testowanie ganglicydu na nieświadomych pacjentach... Byli tak mocno zaćpani, że nawet nie wiedzieli, co się z nimi dzieje.

Miała całe te rozmowy nagrane i bezpiecznie ukryte. Nie potrzebowała ich odtwarzać. Jej własna ludzka pamięć bezlitośnie przypominała słowa, które starała się zapomnieć. Czy odważy się przekazać Caleba w ręce Alphy bint Hezra-Fong? Czy odważy się nie zabrać go do kliniki?

Naprawdę nie miała wyboru.

Było tylko kilka minut lotu na Bahati.

Jednak dla Nancii czas wydłużał się w godziny. Błogosławiła swoją zdolność do multiprzetwarzania, które pozwalało jej podejmować wiele zadań naraz. Kiedy jeden zespół procesorów zajmował się parametrami lądowania, Nancia uruchomiła dwa inne, aby utrzymać łączność z Murasaki i otworzyć nowe połączenie z Bahati. Skontaktowała się z dyrektorem kliniki Summerlands i wyjaśniła, w czym rzecz, a jednocześnie przyjmowała spokojne instrukcje z bazy Murasaki.

Aresztowanie Fassy i obrażenia Caleba stały się złożonym problemem politycznym. Nancia była prawie wdzięczna za te komplikacje, przynajmniej miała o czym myśleć przez nie kończące się minuty przed lądowaniem.

Przepisy Służby Kurierskiej ściśle zabraniały transportu więźniów na statku mózgowym bez pilota. Dla Nancii była to niemądra polityka wynikła z obaw, które już się przeżyły. Wcześniej mniej przemyślnie skonstruowane statki mózgowe może i były łatwe do przejęcia przez pasażera, ale ona była dobrze zabezpieczona przed każdą małą sztuczką, którą Fassa mogłaby się posłużyć. Pomocnicze obwody synaptyczne, znane jako Modyfikacja Helvy, zabezpieczały ją przed jakąkolwiek próbą odcięcia jej sensorycznego kontaktu z własną kapsułą.

Pomimo to baza Murasaki poinformowała Nancię, że przepisy te istniały nie bez przyczyny i to nie od niej zależał wybór, którego z nich będzie przestrzegać.

- Już dobrze, dooobrze.

Czy Caleb znów się wyginał? Personel kliniki Summerlands był przygotowany, aby odebrać go zaraz po wylądowaniu. Port kosmiczny na Bahati przesyłał końcowe instrukcje lądowania.

- Przekażę Fassę del Parma władzom na Bahati.

- Tego nie zrobisz - poinformował ją mózg bazy Murasaki. - Łączyłem się z Centralą, kiedy ty zajmowałaś się swoim pilotem. Ta młoda dama jest politycznym gorącym kartoflem.

- Co?

- Przepraszam, to żargon ze Starej Ziemi. Nigdy nie zastanawiałem się nad dosłownym znaczeniem... Zobaczymy, myślę, że kartofel to rodzaj bulwy, ale dlaczego ktoś miałby go rozżarzać... Och, cóż... - Baza Murasaki odłożyła to intrygujące pytanie lingwistyczne na później. - Oznacza to, że tak naprawdę nikt nie chce zajmować się jej procesem. Sama to rozumiesz, Nancia. Jeśli ma być sądzony szczeniak z wysokiego rodu i wysłany do więzienia, nie może to się stać w nieznanym świecie na obrzeżach galaktyki. Dostarcz ją do Centrali i bądź bardzo, bardzo ostrożna przy całej procedurze. Co do literki. Centrala ma instrukcje, że nic nie może się zdarzyć w tym przypadku. Pewna wysoko postawiona osoba jest osobiście zainteresowana położeniem kresu korupcji w szacownych rodach.

- Możesz powiedzieć tej twojej wysoko postawionej osobie, żeby... - Nancia przesłała gwałtowną falę niewyraźnych tonów i nieskoordynowanych dźwięków.

- Nie mogę - odpowiedział zadowolony z siebie mózg bazy Murasaki. - Delikatnicy nie mogą odbierać tego rodzaju zapisów. Na szczęście dla nich, jak sądzę. Gdzie taki miły statek mózgowy, jak ty, nauczył się takiego języka?

Nancia wylądowała na lądowisku na Bahati tak delikatnie, jak piórko tańczące na wietrze. Otworzyła właz do kabiny na górnym poziomie i czekała, aby pracownicy portu dostarczyli rękaw powietrzny. Znali powody, dla których nie chciała otwierać dolnego włazu. Sprzęt powinien już być przygotowany i czekać. Ach, oto i on.

- No cóż, wobec tego poinformuj twoją wysoko postawioną osobistość, że kilka drobnych szczegółów tej operacji już i tak źle poszło - odrzekła Nancia bazie Murasaki. - Jeśli więc nie mogę transportować del Parmy bez pilota i nie mogę jej zostawić na Bahati, to co mam z nią zrobić?

- Zaczekać na twojego nowego pilota, oczywiście - poinformowała ją baza.

- Tylko jak długo to potrwa? - Pakowali teraz Caleba na nosze.

- Około pół godziny, jeśli spakuje się tak szybko, jak powinien.

- Co?

W odpowiedzi baza Murasaki przesłała bezpośrednie instrukcje z Centrali.

- Starszy urzędnik Służby Dyplomatycznej Światów Centralnych Armontillado y Medoc, Forister, ostatnio przebywał w klinice Summerlands, poprzedni status pilota zawieszony z powodu wstąpienia do SD, rok 2732, przywrócony na stanowisko w 2754 dla celów podróży służbowej, podczas której ma dostarczyć więźnia Fassę del Parma y Polo do dyspozycji władz sądowniczych Światów Centralnych.

Zanim zabrano Caleba, służby medyczne kliniki Summerlands przeprowadziły testy i podawały mu odpowiednie odtrutki. Alpha bint Hezra-Fong przyszła osobiście, aby dopilnować tej operacji. Sensory Nancii uchwyciły wyraz jej twarzy o ostrych rysach, kiedy pochylała się nad Calebem. Nie zdradzał niczego poza rzetelnym, profesjonalnym zainteresowaniem i nie było widać ani cienia złych myśli, by zamierzała użyć Caleba jako nieświadomego, eksperymentalnego obiektu.

Żadnego współczucia.

Właśnie wsadzali go do rękawa poza zasięgiem sensorów Nancii, całkowicie pozbawionego jej pomocy. Gdzie był Sev? Nancia przejrzała obrazy w sensorach, aż zlokalizowała go w jednej z kabin pasażerskich ukrytej za jej Fałszywymi panelami. Strzegł oszołomionej Fassy, która zaczynała dochodzić do siebie po odurzeniu gazem usypiającym.

- Sev, chciałabym, abyś pojechał z Calebem - oznajmiła Nancia.

- CN-935, przyjmij proszę formularz z oficjalnymi rozkazami - nadała baza Murasaki na innym kanale.

- Nie mogę - odpowiedział Sev, nie rozglądając się wokół. - Muszę strzec więźnia. Sprawdź przepisy.

Nancia wiedziała, że miał rację. Te same głupie przepisy, które zabraniały transportować Fassę bez mięśniowca na pokładzie, zabroniły jej również strzec więźnia osobiście.

- Czy przepisy są ważniejsze od życia Caleba?

- Nancia, on jest pod najlepszą opieką medyczną. Czym się martwisz?

- CN-935, odpowiadaj! - krzyczała baza Murasaki.

Rękaw powietrzny był tylko punktem na horyzoncie. Nie zatrzymali się w porcie kosmicznym, zabierali Caleba wprost do Summerlands. Tam Alpha bint Hezra-Fong mogła mu zrobić absolutnie wszystko, a Nancia nawet się o tym nie dowie aż do momentu, kiedy pewnie będzie za późno.

- Instrukcje przyjęte - nadała do bazy Murasaki. - Teraz prześlij tego pilota na pokład!

Forister Armontillado y Medoc? Nancia przypomniała sobie niskiego, spokojnego człowieka, którego transportowała dokądś kilka lat wstecz, aby rozwiązał jakiś kryzys. Cały czas czytał na pokładzie. Nieważne, co mówiły jego dane, dla niej i tak nie był właściwym mięśniowcem. Kogo jednak to obchodziło? Im szybciej znajdzie się tutaj, tym szybciej Sev będzie zwolniony z funkcji strażnika i będzie mógł dołączyć do Caleba.


* * *

Fassa krztusiła się na dnie jeziora. Wodorosty owinęły się wokół jej kostek, a czyste powietrze było nieosiągalnie daleko, o całe mile ponad zieloną wodą, która ją przytłaczała i wpychała się do jej ust, uszu i nosa z łagodną, nieodwołalną stanowczością. Chciała uwolnić się od roślin wierzganiem, jednak zaciskały się bardziej ponad kostką, łydką i kolanem zielonymi, cienkimi palcami, oplatając również jej uda. Gdy spojrzała w dół, wodorosty przekształciły się w bladozielone twarze z otwartymi ustami i zamkniętymi oczami. Wszyscy mężczyźni, którzy oddali jej swoje serca, uczciwość i kawałki duszy, byli tam, na dnie jeziora, i chcieli ją przy sobie zatrzymać. Dusiła się i potrzebowała oddechu. Jeśli odda im ich dusze, czy pozwolą jej odejść?

Próbowała zerwać swoją bransoletkę z lewego nadgarstka, ale zamek się zaciął. Chciała zerwać łańcuch, ale był zbyt silny. Gorzkawa, zielona woda z jeziora wpływała jej do ust, a przed oczami tańczyły czarne mroczki. Owinęła łańcuch wokół ręki i machnęła nim w stronę duchów. Iskrzące się amulety z corycium i irydium opadały leniwie w dół między błotniste wodorosty i Fassa była uwolniona. Teraz mogła wznieść się przez kręgi coraz bardziej rozjaśniającej się wody aż na powierzchnię i wciągnąć powietrze, które paliło w płucach jak ogień.

Leżała na koi w kabinie statku kosmicznego. Sev Bryley siedział ze skrzyżowanymi nogami na przeciwległej koi, obserwując ją z pozbawioną uśmiechu uwagą. Palące uczucie w płucach było prawdziwe, tak jak świdrujący ból głowy - kac po gazie usypiającym. Teraz sobie przypominała: zaskoczenie i przemoc, i ten głupiec, który znalazł się tam, gdzie nie powinien, i gaz wypełniający ładownie, kiedy próbowała wstrzymać oddech.

Wszystko to składało się na tak druzgocącą porażkę, że nawet nie potrafiła znieść myśli o niej. I Sev - człowiek, który nigdy nie dał jej kawałka swojej duszy, by mogła zamknąć ją w swoim amulecie - czy to on był odpowiedzialny za tę katastrofę?

- Co ty tu robisz? - wydukała.

- Doglądam, czy dochodzisz do siebie po odurzeniu gazem - odrzekł. Jego głos brzmiał cienko i był napięty, jakby dobiegał do niej z dużej odległości. - Niektórzy reagują konwulsyjnie. Przez chwilę wyglądało na to, że jesteś jedną z nich.

I to go martwiło? Może jednak ciągle dbał o nią troszeczkę. Może pobyt na pokładzie “Xanadu" nie był mimo wszystko taką całkowitą porażką. Fassa wyprostowała się i zauważyła, w jaki sposób jego oczy śledzą jej ruchy. Może da się jeszcze coś uratować z tej katastrofy? W końcu byli sami na tym bezpilotowym statku.

- To nie konwulsje - powiedziała, ospale ćwicząc palce u stóp, a później mięsień po mięśniu, aby upewnić się, że odzyskuje władzę nad każdym calem swojego wspaniałego ciała. - To tylko złe sny.

- Jakiego rodzaju sny? - zapytał Sev.

Fassa usiadła o wiele szybciej niż zamierzała, i oparła się o ścianę kabiny.

- Takie, które powodują strach przed śmiercią.

- Zatem świadomość czyni nas wszystkich tchórzami - zgodził się Sev, nie zmieniając tonu.

Fassa poczuła ukłucie żalu. Przecież mogłaby polubić tego człowieka, który tak szybko chwytał jej myśli i odgadywał nie wypowiedziane cytaty, gdyby tak uparcie nie stał po złej stronie. No cóż, może da się to zmienić.

- Mów za siebie - odparła. - Nie tylko moja świadomość mnie martwi. Nie zrobiłam nic ponad to, co robią inni, po prostu chciałam się dorobić na swój własny sposób.

Zły ton. Nie zamierzała się kłócić z Bryleyem. Zamierzała go uwieść. Nie. Musiała go uwieść. To wszystko. Jednak nie zajdzie daleko w swoim obecnym stanie. Fassa odsunęła z czoła spocone, splątane, ciemne włosy z solidnym jękiem.

- O Boże, pewnie strasznie wyglądam - powiedziała. - Czy mógłbyś się stąd wynieść, żebym mogła się umyć?

- Nie - odrzekł Sev. - Nie mógłbym. Nie możesz pozostawać ani na moment sama aż do chwili przybycia do Centrali. To są rozkazy z Centrali Służby Dyplomatycznej.

Fassa znowu jęknęła. Jeśli Centrala Służby Dyplomatycznej się nią interesowała, to sprawy miały się gorzej, niż myślała. Nie szkodzi. Centrala była daleko stąd. Tutaj była sama na bezpilotowym statku z tym wspaniałym kąskiem i przy odrobinie szczęścia zdoła zmusić go do zmiany zeznań, zanim przybędzie oficjalny transport, aby odstawić ją na proces.

Z niewielkimi dąsami i krygowaniem się wyjaśniła Sevowi, że jeśli oprze się o ścianę na zewnątrz kabiny, to i tak dopełni swoich obowiązków strażnika. A był to dopiero początek, jak z satysfakcją myślała Fassa. Teraz będzie czuł, że ta kabina to jej terytorium. Kiedy wejdzie, nastąpi to na jej zaproszenie... A zaproszenia mogą prowadzić do różnych ciekawych rzeczy. Umyła się od stóp do głów, kopnęła poplamione i zmięte ubranie w kąt pod koją, twarz dodatkowo spryskała zimną wodą i owinęła wokół siebie ręcznik. To będzie prawdziwa próba jej możliwości. Żadnych kosmetyków, włosy prosto uczesane bez modelowania, szorstki ręcznik zamiast przylegającego szlafroka i ta zwykła kabina jako romantyczne tło!

Fassa, kochanie, jesteś taka słodka, że nie mogę ci się oprzeć" - jęczał Paul del Parma, kiedy przychodził do jej pokoju i zanurzał się w nią. Wtedy była niezgrabną, ponurą, małą dziewczynką z ciasno zaplecionymi, cienkimi warkoczykami. Zakładała najbrzydsze i najprostsze ubrania, jakie mogła znaleźć, ale to nie odstraszało Faula.

Po raz pierwszy Fassa rozmyślnie przywoływała wspomnienia, które tak bardzo chciała zakopać. Potrzebowała pewności siebie, aby iść dalej. Mężczyźni naprawdę nie potrafili się jej oprzeć. Faul del Parma udowodnił to, czyż nie? Nawet wiedząc, że robi źle i że ona tego nienawidzi, ciągle nie zostawiał jej w spokoju.

Wszystko, co jest z tobą związane, sposób, w jaki chodzisz, sposób, w jaki się do mnie uśmiechasz, z tymi długimi, gęstymi rzęsami na pół przykrywającymi oczy".

Zamiast dodać jej pewności siebie, wspomnienia wywołały ponury nastrój. Musiała go jakoś zachęcić, nie słowami, ale sposobem, w jaki chodziła i patrzyła na niego.

Przecież tatuś jej pragnął, choć nic w tym kierunku nie czyniła. Była złą, małą dziewczynką i gdyby mama kiedykolwiek odczuła...

Gdzieś w jej jaźni mama krzyczała i spadała w nieskończoność przez połyskliwe wnętrze hotelowego atrium, zaczepiając się o chmurę gęstych zasłon. To wszystko była jej wina. Fassa krzyknęła i cisnęła czymś przez kabinę z całej siły, a Sev wpadł przez nie zamknięte drzwi.

- O co chodzi, co się stało?

Objął ją ramionami i Fassa odpoczywała, opierając się o jego czystą, wykrochmaloną koszulę i czując silne bicie jego serca poniżej swojej twarzy. Z jakiegoś powodu rozpłakała się. Nie mogła się opanować jeszcze przez długie minuty, a Sev po prostu ją obejmował. Nie popychał jej w kierunku koi ani nie przesuwał rąk zręcznie w dół w geście ukrytej pieszczoty. Po prostu ją trzymał.

- No już - powiedziała w końcu Fassa, przełykając ostatnie łzy. - Mówiłam ci, że miałam złe sny. - Westchnęła bardzo niepewnie. - Ja, ja, ja się boję być teraz sama - stwierdziła. To akurat była prawda. - Czy możesz ze mną zostać?

- Tak się składa - odmruknął Sev - że i tak zamierzałem zostać.

Wypuścił ją z objęć, jakby sprawdzał, czy już doszła do siebie - i cofnął się o krok. Fassa westchnęła znów, tym razem z odrobinę większą premedytacją, i obserwowała jego oczy. Tak, był świadomy tego, co te głębokie oddechy robią ze zsuwającym się węzłem na ręczniku między jej piersiami i nie mógł oderwać oczu od jej kremowej skóry, która kontrastowała z bielą ręcznika. Dobrze. Miała tutaj pracę do wykonania. Lepiej, jak nie będzie myślała o niczym innym, bo nigdy nie przeciągnie tego człowieka na swoją stronę.

- Rzeczywiście - odparła, pozwalając napłynąć jednej łzie do kącika oka, co w jej obecnym stanie roztrzęsienia nie było trudne. - Zapomniałam, że jesteś moim dozorcą więziennym, prawda?

Sev poczuł się nieswojo, ale ona właśnie tego chciała.

- Nie nazwałbym tego tak, ale ktoś musi z tobą zastać, aż...

- Aż do końca - dopowiedziała za niego Fassa. - Cóż to za wyroki są ostatnio w modzie? Jak sądzisz, czy to będzie ciężka praca?

Pokręciła głową i obdarzyła go spojrzeniem niewinnej chrześcijańskiej dziewicy rzuconej lwom na pożarcie. Jednocześnie delikatnie się poruszyła, tak że ręcznik zawinął się na jednym udzie, dając mu - miała nadzieję - wyobrażenie, do jakiego rodzaju ciężkiej pracy by się nadawała.

- Będziesz miała sprawiedliwy proces - rzekł. - I szansę powiedzenia czegoś na swoją obronę.

- Naprawdę? - zachęcała go Fassa. - Nie sądzisz, że może się tam znaleźć jakiś stary sędzia, który z wielką ochotą widziałby mnie wypraną z mózgu? Pomyślą sobie, że szkoda byłoby stracić tak piękne ciało. Zatrzymaj więc ciało, tylko wypierz je z osobowości i zacznijmy od nowa.

- Och, jestem przekonany, że tego nie zrobią - powiedział Sev, ale jego głos brzmiał mniej pewnie niż przed momentem.

Fassa pochwaliła w myśli własny spryt. Nie było specjalnie sensu przekonywać Seva o swojej niewinności, nie w sytuacji, kiedy był koronnym świadkiem Centrali. O wiele lepiej było przejść na temat korupcji na wszystkich szczeblach rządu. Sev coś o tym wiedział. Trzeba upewnić go co do tego, że nie będzie miała sprawiedliwego procesu; pozwolić mu myśleć - jak to pewnie teraz robi - o niebezpieczeństwie zatrzymania jej przez jakiegoś skorumpowanego urzędnika w charakterze pozbawionej mózgu zabawki.

- Wiesz, że to się zdarza - odezwała się Fassa niskim głosem. - Wiesz, ile jest oszustwa w kołach rządowych. Każdy chce czegoś dla siebie. Jeden z nich zechce mnie, a wtedy - przesłała w powietrze pocałunek z drwiącym uśmiechem - żegnaj Fasso del Parma!

Czas, aby ręcznik spadł na podłogę, dając Sevowi możliwość przyjrzenia się temu, co dostanie się jakiemuś brudnemu, staremu facetowi, jeśli on się do tego nie dobierze. Posuwała się w jego kierunku cal po calu, obserwując, jak rumieniec wychodzi mu na twarz, a oczy ciemnieją z pożądania.

- Sev, kochanie, mógłbyś przynajmniej pożegnać się ze mną we właściwy sposób - wyszeptała.

Zatrzymała się z zamkniętymi oczami, oczekując na ciepło jego ramion i dotyk jego ust na swoich.

- Myślę, że nie - powiedział Sev Bryley.

Kiedy Fassa otwarła oczy szybko i z niedowierzaniem, zrobił dwa kroki w tył, tuż pod drzwi kabiny.

Na zewnątrz włączył mechanizm zamka tak, aby uniemożliwiał Fassie wyjście. Oparł się o ścianę i wytarł czoło wierzchem dłoni. Nie pomogło to za wiele. Ciągle było mu tak gorąco, jakby właśnie przebiegł dziesięć mil po capellańskiej dżungli. Potrzebował zimnego prysznica. A ten dziesięciomilowy bieg także nie byłby złym pomysłem; niestety, nie mógł zostawić Nancii samej na straży.

Może jednak postarać się o dodatkową pomoc - jakieś zabezpieczenie przeciwko pokusom.

- Nancia? - rzekł niskim głosem, spoglądając w górny róg pomiędzy sufitem a dachem, gdzie zainstalowano sensory słuchowe. - Nancia, lepiej uruchom wszystkie czujniki w kabinie Fassy. Wiem, że to zamach na prywatność więźnia, ale to jest bardzo niebezpieczna kobieta. I, Nancia? Lepiej miej je zawsze włączone. Nawet kiedy ja jestem z panną del Parma.

Pomyślał chwilę i stwierdził, że nie wyraził swojego ostatniego życzenia wystarczająco jasno.

- Szczególnie, kiedy ja jestem z Fassą - poprawił się.

- Już to uczyniłam, Sev - odpowiedziała Nancia z głośnika na ścianie. - Nie martw się, wszystko obserwowałam i nagrałam.

- Wspaniale - wymamrotał przez zęby. - Jestem przekonany, że ta scena wyda się bardzo śmieszna komuś, kin nie ma problemów z hormonami. Teraz jednak, jeśli ci to nie przeszkadza, po prostu obserwuj Fassę i daj mi znać, jeśli będzie czegoś próbować. Ja będę w sali ćwiczeń.

- Po co?

- Zajmę się swoimi hormonami - wyjaśnił.

Wyszedł, aby poprawić swój rekord w podnoszeniu ciężarów.


- FN-935, Forister Armontillado y Medoc prosi o pozwolenie wejścia na pokład.

- Zezwalam.

Własny głos wydał jej się dość szorstki, toteż po kilku nanosekundach rozpamiętywania dodała formalnie:

- Witamy na pokładzie, Foristerze Armontillado y Medoc.

Niski, szczupły mężczyzna, którego ostatnio widziała, kiedy wybierał się w podróż, aby rozwiązać zaostrzone planetarne konflikty z partyzantami Tranphonu na Charonie, wrzucił trzy ciężkie pakunki do windy i odetchnął z ulgą. Staję się starym człowiekiem, który nie potrafi nawet przenieść swojego bagażu bez zadyszki. Jednak jakby chcąc zaprzeczyć własnemu krytycyzmowi, Forister odprawił windę z bagażem na górę, a sam wybrał kręcone schody. Nancia obserwowała jego wspinaczkę od czujnika do czujnika. Maszerował szybkimi, precyzyjnymi krokami, nie wykonując zbędnych ruchów. Nie można było powiedzieć, że przeskakiwał stopnie, ale i tak dotarł na górę szybciej, niż przypuszczała. Kiedy wszedł do kabiny, ani jeden siwy włos nie zmienił położenia na jego głowie i nie miał ani kropli potu na czole.

- Witam cię, Nancia - powiedział.

Odwrotnie niż Caleb, patrzył wprost w tytanową obudowę, która mieściła ludzkie ciało i mózg Nancii. Jego bezpośrednie spojrzenie raczej zbijało Nancię z tropu. Była przyzwyczajona do Caleba, który wędrował po statku i mówił do niej bez odwracania głowy, licząc na jej efektywny system czujników odbierający sygnały z każdego miejsca. Przez chwilę przyglądała się temu starszemu mężczyźnie i przygotowywała odpowiedź. Sieć zmarszczek na opalonej twarzy wokół jasnych oczu sprawiała wrażenie, jakby przywykł do wnikliwego wpatrywania się we wszystko. Drobne przebłyski czerwieni i rudości na siwiejących włosach; lekka, czujna i zrelaksowana postawa, wyrażająca gotowość do podjęcia działania na każdy rozkaz. Może jest odpowiednim człowiekiem, ale to nie Caleb.

- Jak na kogoś, kto dochodził do siebie w Summerlands, wydajesz się w świetnej formie - odezwała się w końcu Nancia.

Forister skrzywił się.

- Nie obawiaj się, jestem w świetnej formie, FN. Nie byłem w Summerlands z powodów zdrowotnych.

- To z jakich? Rozkazy, które otrzymałam, wyjaśniały, że byłeś tam na rehabilitacji.

- Hmmm. Spodziewałem się tego - odrzekł Forister wymijająco, podczas kiedy Nancia zastanawiała się, czy on kiedykolwiek odpowiedział wprost. Może ci to wpoili w trakcie służby dyplomatycznej, człowieku?

W końcu raczył wykrztusić jedno zdanie, które można było traktować jako wyjaśnienie:

- Moje ostatnie zadanie dla Służby Dyplomatycznej było - jakby tu powiedzieć - stresujące i sprawy nie potoczyły się tak, jakbym chciał.

- Charon? - spytała Nancia.

Forister zamrugał zdziwiony.

- Dlaczego? Nie - och, teraz pamiętam. Miałem honor być przez ciebie przewożony na Charona, prawda? Kilka lat temu; byłaś wtedy CN-935, jak sobie przypominam. Moje kondolencje z powodu utraty mięśniowca.

- To tylko przejściowo - powiedziała Nancia. - Przypomina mi to jednak o czymś i nie chciałabym cię ponaglać przy rozpakowywaniu, ale jak tylko będziesz gotów, proszę cię, byś przejął straż nad więźniem. Sev Bryley jest mi potrzebny, aby doglądać mojego mięśniowca w Summerlands.

- Jak sobie życzysz.

Forister prawie stuknął obcasami, kiedy ukłonił się w kierunku tytanowej kolumny. Odwrócił się, zabrał bagaż do windy i poszedł w dół korytarzem do kabiny pilota - kabiny Caleba - zostawiając Nancię z poczuciem, że była nieprzyjemnie szorstka. Włączyła głośnik w kabinie.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, będziemy kontynuować rozmowę w czasie, kiedy będziesz się rozpakowywał.

- Nie mam - powiedział Forister.

Teraz trochę brakowało mu oddechu po umieszczeniu bagażu na koi. Z czym, do licha, ten człowiek podróżował? Z fortuną w sztabkach corycium ukrytą pod bielizną? Pierwsze rzeczy, które wyjął, były zwyczajne: służbowe ubranie dyplomaty, zapasowe koszule, przybory toaletowe i garść laserowo tłoczonych dyskietek. Może i nie miał nic przeciwko temu, ale nie bardzo był pomocny. Cóż, nie okazała się nazbyt przyjacielska. Wobec tego do niej należał pierwszy ruch.

- Jakie zatem było twoje ostatnie zadanie, jeśli to nie był Charon? I dlaczego wybrałeś Summerlands?

- Summerlands cieszy się bardzo dobrą opinią jako kurort wypoczynkowy - odpowiedział Forister. - Myślę, że niepotrzebnie martwisz się o swojego mięśniowca, mają tam personel medyczny najwyższej klasy.

- Nie martw się o ich umiejętności medyczne - odrzekła Nancia.

W kabinie Fassy panował jakiś ruch. Nancia włączyła tam dolne sensory, na poziomie monitorów. Teraz jednak uruchomiła pełne ujęcia i zobaczyła, że Sev poszedł porozmawiać z Fassą. Tym razem dziewczyna była zupełnie ubrana i siedzieli na przeciwległych kojach. Sev chyba nie omawiał żadnego istotnego problemu. Pomimo to podsłuchiwała ich spokojną konwersację jednym uchem i równocześnie obserwowała Foristera, pragnąc, aby pospieszył się z rozpakowywaniem. Teraz doszedł do dolnej warstwy pierwszej torby i mogła dojrzeć, co tak bardzo obciążało bagaż: nic poza całą masą staroci. Jedna stara książka za drugą, całe kilogramy. I na pewno nie zawierały więcej informacji, niż pomieściłoby się na kilku fasetowych dyskach. Nie można się było nawet w tym doszukać dobrego smaku.

- Czy Summerlands nie jest raczej miejscem podrzędnym dla człowieka o twojej randze? - sprawdzała grunt Nancia.

Wiedziała, że trochę przyciska go do muru, ale nie dbała o to. Jeśli Forister trzymał z Alphą i jej przestępczymi przyjaciółmi, nie ośmieliłaby się zlecić mu pilnowania Fassy - ani nie wysłałaby go do kliniki, by doglądał Caleba. Musiałaby natychmiast skontaktować się z bazą Murasaki.

- Mam rodzinę w systemie Nyota - wyjaśnił Forister. - Zamierzałem wybrać się tam z wizytą po opuszczeniu Summerlands. Poza tym mam przyjaciela w klinice.

- Alphę bint Hezra-Fong - powiedziała Nancia.

Przynajmniej stawi czoło wszystkim złym wieściom od razu.

- Dobry Boże, nie! - Forister wydawał się rzeczywiście zaniepokojony. - Jeśli masz takie wyobrażenie o moich znajomościach, to nic dziwnego, że podchodzisz do mnie z rezerwą. Zapewniam cię, że to całkiem ktoś inny.

- Kto?

- Nie bardzo mogę teraz to wyjawić. Jeśli wszystko pójdzie dobrze... - Forister przerwał i nadgorliwie instalował przenośną, składaną półkę na książki, przeciągając wiązadła, które utrzymywały ją na miejscu na wypadek nagłych ruchów statku. - Jednak niezależnie od tego, czy to się uda, czy nie - powiedział wolniej - nie będę miał już później wolnego czasu, aby odwiedzić ten system. Polecę z tobą z powrotem do Centrali, a kiedy już tam wyląduję, Bóg raczy wiedzieć, jakie inne zadania będą na mnie czekać. - Spojrzał wprost w główny czujnik kabinowy Nancii. - Tak więc widzisz, droga damo, to zadanie tak samo mi nie odpowiada, jak tobie. Mam nadzieję, że zniesiemy się jakoś nawzajem w czasie tej podróży...

- Ciii.

Rozmowa w kabinie Fassy stała się nagle bardzo interesująca. Nancia nie chciała czekać, aż odtworzy ją później z nagrania, chciała wiedzieć już teraz, co się działo. Okazało się, że Fassa próbowała wykorzystać okazję i udzielić informacji o pozostałych młodych ludziach, którzy brali udział w tym kontrowersyjnym zakładzie. Rozpoczęła od podsuwania Sevowi pomysłu, że może poinformować go o całym gangu przestępców w systemie Nyota, o ile to pomoże jej zredukować wyrok. Sev całkiem właściwie odpowiedział jej, że nie jest upoważniony do składania takich obietnic.

- Och, do diabła z tym - stwierdziła w końcu Fassa zmęczonym głosem. - Jeśli mam iść na dno, to nie pójdę sama. Równie dobrze mogę ci wszystko wyjawić. Przynajmniej przekonasz się, że w ostatecznym rozrachunku nie jestem najgorsza z całej tej grupy.

Zaczęła opowiadać Sevowi wszystko, co wiedziała o Darnellu Overtonie-Glaxelym i o sposobach, za pomocą których wypracowywał sobie dostęp do sieci; po pierwsze po to, aby obniżać ceny przewozowe w stosunku do konkurencji, a po wtóre po to, aby unieważniać kredyty i przejmować kapitał każdego małego przedsiębiorstwa, które miał ochotę włączyć do swojego imperium.

- To wszystko jest bardzo ciekawe - powiedział Sev. - Lecz jeśli Overton-Glaxely jest taki sprytny we włamywaniu się do sieci, to z pewnością był na tyle sprytny, by nie zostawiać żadnych śladów swojej działalności.

- Och, on wcale nie jest sprytny - odparła Fassa. - Nauczono go, jak wkradać się do danych.

- Kto go nauczył? - delikatnie ponaglał Sev.

Fassa potrząsnęła głową. Trochę pobladła wokół ust.

- To bez znaczenia. Nikt, z kim miałbyś szansę się skontaktować. To nie ja, jeśli tak myślisz. Nie mam odpowiednich zdolności.

- Nigdy nie uważałem, że je masz - powiedział Sev trochę za uczciwie.

Fassa rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. Jego wargi poruszały się gwałtownie. Wydęła pogardliwie policzki.

- Jasne, uwłaczaj mojej inteligencji.

Sev złapał ją za nadgarstek i trzymał przez dłuższą chwilę, a Nancia zastanawiała się, czy nie należały się wtrącić. W końcu rozluźnił palce. Fassa wróciła na swoją koję. W miejscu, gdzie Sev ją trzymał, na nadgarstku, miała białą obwódkę. Odruchowo ją pocierała, mówiąc dalej:

- Dajmy teraz spokój sieci, są inne sposoby, aby to udowodnić. Jeden z ludzi, których Darnell zrujnował, dowiedział się o wiele za dużo o jego metodach i Darnell wysłał go do Summerlands.

W tym momencie Nancia zdecydowała, że Forister również powinien to słyszeć. Pomimo tego, co myślała o nim jako o zastępcy Caleba, był to jednak zaufany starszy urzędnik z Centrali Dyplomatycznej. Miał przyjaciół w Summerlands. Wydawał się również podzielać opinię Nancii o doktor bint Hezra-Fong. Dźwięk z kabiny Fassy przekazała do głośników w kabinie Foristera. Po chwili całkowitego milczenia Forister usiadł obok sterty staroci na swojej koi i uważnie słuchał.

- Darnell myślał, że Alpha uśmierci tego człowieka. Spowodowała serię wypadków w czasie testów na pacjentach z opieki społecznej. Stawała się coraz lepsza w wystawianiu fałszywych świadectw zgonów z nieprawdziwymi przyczynami śmierci. Nawet zwykła chwalić się tym na naszych dorocznych spotkaniach. Jedno więcej nie stanowiłoby dla niej problemu. Lecz ona go nie zabiła. Utrzymuje go wciąż na tak dużej dawce seductronu, że on nawet nie wie, kim jest, i kiedykolwiek Alpha prosi Darnella d przysługę, grozi mu, że obetnie pacjentowi dawkę narkotyku.

- Jego nazwisko - zażądał Sev.

Fassa spuściła wzrok.

- Chciałabym mieć jakąś pewność, że dopilnujesz, aby zmniejszono mi wyrok.

- Wiesz, że nie mogę tego zrobić - powiedział Sev.

Dziewczyna wykręcała palce.

- Mógłbyś przecież zgubić raporty z tej ostatniej podróży. Bez twojego świadectwa i nagrań nie byłoby żadnych poważnych dowodów przeciwko mnie. - Zerknęła na niego wspaniałymi oczami pełnymi łez. - Proszę cię, Sev. Myślałam, że ci na mnie trochę zależy.

- Myliłaś się - odparł Sev tak martwym i równym głosem, jak sztucznie przetwarzana mowa statku bezpilotowego.

- Więc co mi zostaje? Dlaczego mam ci cokolwiek mówić?

Fassa w desperacji uderzyła w miękką powierzchnię koi. Zatopiła pięści w materiale, zostawiając małe wgłębienia, które natychmiast się wygładziły, kiedy podniosła ręce.

- W porządku, rób tak dalej, doczekasz się, że wypiorą mnie z osobowości lub wyślą do więzienia na tak długo, iż będę za stara, aby się tym przejmować - powiedziała zmęczonym głosem. - Dlaczego inni mają się wywinąć, kiedy moje życie jest zrujnowane? Ten człowiek nazywa się Valden Allen Hopkirk i był kiedyś właścicielem Hopkirk Glimware tutaj na Bahati. Czy to ci wystarczy, czy też chciałbyś znać jego centralny kod mieszkańca?

- Każdy szczegół, który możesz podać, zostanie doceniony - odrzekł ostrożnie Sev.

- No cóż, nie znam jego CKM, więc masz pecha - odcięła się Fassa. - Poczekaj, poczekaj, to nie wszystko.

- Naprawdę?

- Znajdź Hopkirka, a zdobędziesz dowody zarówno przeciw Alphie, jak i przeciw Darnellowi - powiedziała gwałtownie Fassa. - Jednak jest jeszcze ktoś, kogo powinieneś dostać. Nazywa się Blaize...

W swojej kabinie Forister pochylił głowę, aby oprzeć ją na splecionych dłoniach.

- Blaize Armontillado-Perez y Medoc - wyszeptał. - Nie, nie...

Mam rodzinę w systemie Nyota... którą zamierzałem odwiedzić po opuszczeniu Summerlands".

Nancia odcięła audiotransmisję od kabiny Foristera i wyłączyła też tam swoje sensory. Słuchała samotnie Fassy, która obnażała szczegóły zbrodniczej kariery Blaize'a na Angalii: malwersacje z dostawami z PPT, zmuszanie do niewolniczej pracy, torturowanie tubylców, których miał ochraniać.

Pewnego dnia Forister będzie musiał poznać fakty i stawić im czoło, ale jeszcze nie teraz. Zostawi go w spokoju, aż poprosi o nagranie tej rozmowy, i wtedy będzie mógł go wysłuchać w samotności.

Tak więc Nancia była jedynym świadkiem, kiedy spowiedź Fassy dobiegła do raptownego końca. Gdy zakończyła opowieść o występkach Blaize'a, Sev odezwał się jakby od niechcenia:

- Przejrzałem raporty na temat tej pierwszej podróży. Było was wtedy pięcioro, prawda? Ty, doktor bint Hezra-Fong, Overton-Glaxely, Armontillado y Medoc i jeszcze jeden - Polyon de Gras-Waldheim - świeżo upieczony absolwent Akademii. Jaka była jego rola w waszym zakładzie?

Fassa zacisnęła usta i powoli pokręciła głową.

- Nie mogę ci więcej powiedzieć - szepnęła. - Tylko nie pozwól, aby wysłali mnie na Shemali. Lepiej mnie zabij. Wiem, że nigdy ci na mnie nie zależało. Ale tak po ludzku, jak człowiek pomaga człowiekowi - najpierw mnie zabij. Proszę.

- Mylisz się, myśląc, że nigdy mi na tobie nie zależało - rzekł Sev po dość długim milczeniu.

- Przecież sam tak twierdziłeś.

- Pytałaś, czy trochę cię lubię - poprawił ją Sev. - I nie lubię. Jesteś próżna, zajęta tylko sobą i o mały włos zamordowałabyś dobrego człowieka. Nie okazałaś nawet cienia zainteresowania losem Caleba. Wcale cię nie lubię.

- Wiem.

- Na nieszczęście - kontynuował z takim samym wyrazem twarzy - czy ci się to podoba, czy nie - naprawdę wydaje mi się, że cię kocham. Co prawda, nie poprawi to sytuacji w obecnych okolicznościach, ale pomyślałem sobie, że powinnaś to wiedzieć.


ROZDZIAŁ XI


Caleb doszedł do siebie nadzwyczaj szybko. W dwie godziny po przybyciu do kliniki, po czterdziestu minutach od momentu, kiedy Alpha wykryła toksyny w jego krwi i zaaplikowała odpowiednie kombinacje odtrutek, nerwowe konwulsje Caleba ustały. Nancia dokładnie wiedziała, kiedy to nastąpiło, ponieważ wcześniej wysłała do Summerlands Seva Bryleya z guzikiem kontaktowym dyskretnie przyczepionym do tuniki i drugim takim samym do przypięcia przy stroju szpitalnym Caleba. Kiedy Forister pozostawał na pokładzie jako strażnik Fassy, Sev krążył po klinice Summerlands i zagadywał wracających do zdrowia prominentów, usiłując wyglądać jak zmartwiony przyjaciel czy krewny. Nancia odbierała obraz kliniki z dwóch punktów: z kontaktowego guzika Caleba - obraz białego, popękanego sufitu, a z guzika Seva - postarzający się widok sztucznych palm w doniczkach i trzęsących się staruszków, z którymi rozmawiał.

Palmy w doniczkach były z tego wszystkiego jeszcze najlepsze. Przynajmniej nie marnowały czasu Seva na wspominanie wydarzeń odległych o wieki.

- Nikt z tych ludzi nic nie wie o Hopkirku - wyszeptała przez guzik kontaktowy Seva.

- Zauważyłem - odpowiedział, kiedy sędziwy, emerytowany dyrektor college'u muzycznego na Bahati, wiek sto siedemdziesiąt pięć standardowych lat, podreptał po swoje popołudniowe lekarstwa.

- Czy nie możesz zrobić czegoś bardziej konkretnego?

- Daj mi czas. Nie chcemy przecież być zauważeni. I przestań do mnie mówić. Pomyślą sobie, że słyszę głosy i gadam do siebie.

- Sądząc po moich obserwacjach poczynionych na tej zamroczonej arystokracji, będziesz doskonale tam pasował.

- Tak - powiedział ponuro. - Tylko pod warunkiem, że oni tych głosów nie słyszą.

Nancia nie znosiła, gdy ostatnie słowo w sprzeczce należało do Seva, ale w tej chwili zwróciła uwagę na coś, co się wydarzyło lub... przestało się dziać. Guzik Caleba przerwał transmisję skaczącego obrazu pęknięć na suficie. Teraz ów obraz był nieruchomy i idealnie czysty.

Na szczęście nie do końca nieruchomy. Regularne, delikatne ruchy upewniały ją, że Caleb ciągle oddychał.

Chwilę później dwaj sanitariusze wymieniali przyciszonymi głosami raczej pocieszające uwagi nad łóżkiem Caleba. Nancia domyśliła się, że wiadomości były dobre. Trzysylabowy grecki rdzeń słów wznosił się do góry, ich czterosylabowa łacińska odmiana opadała w dół - teraz przechodzili na regularną dawkę - dwuczłonowa forma obowiązująca na Denebie i zaraz gdy odzyska świadomość, mają zastosować zwykłą rutynową terapię.

Poskarżyła się na ten żargon Foristerowi.

- Teraz już wiesz, co reszta świata myśli o statkach mózgowych i mięśniowcach - powiedział pojednawczo. - Wiesz, że są ludzie, którzy sądzą, iż teoria rozszczepu jest tylko trochę skomplikowana. Oskarżają nas o celową mistycyzację matematyki.

- Hmmm. Nie ma nic mistycznego w matematyce - narzekała Nancia. - Te medyczne terminy są jednak czymś innym.

- Dlaczego nie przetłumaczysz ich i nie sprawdzisz, co oznaczają?

- Nie otrzymałam klasycznej edukacji - odparła Nancia. - Zamierzam to nadrobić, kiedy wrócimy z powrotem do cywilizacji. Chcę kupić pełne dyski z łaciną, greką i terminologią medyczną. Przy tych nowych hiperchipach powinnam sobie przyswajać te terminy tak samo szybko, jak ich naturalni użytkownicy.

Ktoś krzyknął poza wizualnym zasięgiem czujnika Caleba. Obraz szpitalnego sufitu wygiął się i zmącił, a zastąpiły go szklane okna, zielone pola i biało ubrane ramię, pojawiające się z lewej strony.

- Tutaj - rozbrzmiał spokojny, kompetenty głos, zanim Caleb pochylił się nad syntetyczną miską podsuniętą mu pod nos i zwrócił zawartość ostatniego posiłku.

Guzik kontaktowy pozwolił Nancii przyjrzeć się z bliska rezultatom.

Teraz siły wróciły Calebowi zadziwiająco szybko. Przez cały dzień Nancia śledziła jego sesję z rehabilitantami. W tym samym czasie namierzyła Seva, który przechadzał się po korytarzach kliniki Summerlands i słuchał każdego strzępka informacji o pacjencie o nazwisku Valden Allen Hopkirk.

W połowie popołudnia nowy sanitariusz mógł już zapewnić Caleba, że nie grozi mu stałe uszkodzenie nerwów w wyniku tej napaści.

- Jesteś jednak słaby i trzeba jeszcze przywrócić sprawność kilku splotom nerwowym; trucizna użyta przez kosmicznego pirata jest tonerem nerwowym. Lecz uszkodzenie okazało się odwracalne - powiedział sanitariusz żywo. - Osobiście doradzam przedłużony czas leczenia. Z pewnością nie będziesz mógł pełnić służby jeszcze przez jakiś czas. Czy twój statek jest powiadomiony?

- Ona wie o wszystkim, co się tutaj dzieje - odparł Caleb szybko, przykładając palec do guzika kontaktowego.

Nancia przyjrzała się dobrze twarzy sanitariusza. Wyglądał na zamyślonego, a może zmartwionego.

- Aha... rozumiem. Przypuszczam, że to urządzenie posiada również przełącznik na wypadek zgonu? Taki rodzaj alarmu, kiedy jest unieszkodliwione lub usunięte.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała Nancia przez guzik kontaktowy, zanim Caleb zdążył się odezwać.

Tego typu zabezpieczenie stanowiłoby samoobronę dla Caleba i żałowała, że Centrala nie pomyślała o tym. Ale już samo fałszywe przekonanie o podjęciu takich kroków mogło zapewnić mu pewną ochronę. Mówiła dalej przez mały głośniczek, ignorując zabiegi Caleba, aby jej przerwać.

- Proszę poinformować o tym cały personel. Nie chciałabym włączać głównego alarmu tylko dlatego, że ktoś nie poinformowany przypadkiem zakłóci mój system monitorowy.

- To rzeczywiście byłoby... niefortunne - mruknął sanitariusz z namysłem.

Kiedy wyszedł, Caleb odezwał się cicho do urządzenia kontaktowego:

- To było kłamstwo, Nancia.

- Naprawdę? - droczyła się Nancia. - Czy sądzisz, że znasz wszystkie moje możliwości? Kto jest mózgiem tej spółki?

- Rozumiem.

Nancia raczej miała nadzieję, że nie. Przynajmniej nie musiała kłamać Calebowi prosto w oczy. To już było coś... Ale nie dosyć.

Przedtem nie przeszkadzał jej w aż takim stopniu fakt, że nie mogła poruszać się swobodnie po powierzchniach planet. Badania wydziału psychologicznego, wykonane przed jej przystąpieniem do treningów jako statku mózgowego, wykazały, że ceniła sobie możliwość latania między gwiazdami o wiele bardziej niż stworzenia o ograniczonej mobilności zamieszkujące planety.

- Mogłam im to powiedzieć sama - zauważyła Nancia, kiedy oznajmiono jej wynik testu. - Kto by chciał się toczyć po powierzchni, kiedy ma się cały kosmos do dyspozycji. Jeśli będzie mi potrzebne coś z powierzchni planety, dostarczą mi to do portu kosmicznego.

Nikt jednak nie dostarczy jej Caleba. Nie mogła też pójść do kliniki Summerlands, aby go strzec. Nancia widziała i słyszała wszystko, co pojawiało się w zasięgu guzików kontaktowych, była nawet w stanie przesłać instrukcje ich posiadaczom, ale nie była w stanie działać. Mogła się jedynie zżymać na wolny postęp w sprawach i martwić lekami, które wstrzykiwano Calebowi do krwi.

- Czy nie znalazłeś jeszcze nic? - wypytywała Foristera. Ponieważ Fassa przepłakała cały dzień w kabinie, Forister traktował swoje obowiązki strażnika raczej liberalnie. Przebywał na pokładzie cały czas, gotów reagować w razie jakiejś próby ucieczki. Powiedział jednak Nancii, że nie widzi powodu, aby tracić czas na siedzenie przed drzwiami kabiny Fassy, w dodatku na twardej ławce. Zamiast tego usiadł przed ekranem w centralnej kabinie, ostrożnie łącząc się komputerowo z bazą danych kliniki, by dostać się do raportów Alphy w poszukiwaniu informacji na temat ukrytego świadka, którego potrzebowali. Forister wyprostował się i westchnął.

- Znalazłem - odpowiedział. - Czterysta gigamegów kart pacjentów, zawierających szczegółowe raporty o ich leczeniu, lekarstwach i odczytach danych.

- Wobec tego dlaczego po prostu nie sprawdzisz Hopkirka i nie dowiesz się, co z nim zrobiła? - zarządziła Nancia.

W odpowiedzi Forister postukał palcem po ekranie i przejechał dłonią po analogowym wejściu Nancii. Dane, do których się dobrał, zostały przekazane wprost do świadomej pamięci Nancii. Poczuła się tak, jakby włączono jej do mózgu całą bibliotekę medyczną. Drgnęła, instynktownie odłączyła swoje reakcje odczytywania i otworzyła tylko wąski kanał świadomości, nastawiony na małe porcje danych. Spis ten był niezrozumiałym zlepkiem terminologii medycznej, wykonanym bez troszczenia się o rozdziały czy odstępy, ze szczególnym, symbolicznym kodem, którym opatrzono całe zdania napisane dziwnym żargonem.

Otworzyła następną szczelinę i “zobaczyła" ten sam ciasno opakowany śmietnik.

- On nie jest ułożony według nazwisk pacjentów - wyjaśnił Forister. - Nazwiska są zakodowane - dla zachowania prywatności, jak sądzę. Jeśli dane ułożone są w jakimś porządku, to chyba według rodzajów terapii. Może też być utworzony na podstawie listy nie ujawnianych leków. Naprawdę nie umiem znaleźć żadnej zasady, według której to jest uporządkowane. Poza tym - dodał zbytecznie - on jest mocno skondensowany.

- Wiemy, że aplikują Hopkirkowi duże, choć kontrolowane dawki seductronu - powiedziała Nancia. - Dlaczego by nie... och. - Tymczasem przerzucała strumień informacji. Nigdzie nie było wzmianki o seductronie. - Niedozwolony lek - narzekała. - Oficjalnie nie ma takiej terapii. Alpha musiała zakodować to pod inną nazwą.

- Powinienem był uczyć się łaciny - stwierdził Forister. - No cóż, capellański wydawał się bardziej użyteczny dla dyplomaty.

- Czy mógłbyś nadal przeglądać raporty? - zapytała Nancia. - Klucz do zagadki może tkwić gdzie indziej.

Forister spojrzał lekko urażony.

- Proszę cię, młoda damo, to przeglądanie jest przestępstwem kryminalnym.

- Ale czy nie to właśnie robisz?

- Mogę być tymczasowo na służbie jako mięśniowiec - odrzekł Forister - ale jestem stałym członkiem Służby Dyplomatycznej Światów Centralnych. Kod G - jeśli ci to coś mówi. Posiadam zatem immunitet dyplomatyczny. Penetracja jest nielegalna, ale cokolwiek ja robię, nie jest nielegalne. A zatem to nie jest penetracja. - Uśmiechnął się łagodnie i wyłapał spiralną ścieżkę z obrzeży ekranu, kasując poprzednie poszukiwania i otwierając nową drogę do labiryntu rejestrów kliniki Summerlands.

- Powinnam była uczyć się logiki - wymamrotała Nancia. - Myślę, że jest coś nie tak z twoimi sylogizmami, kod G. Czy to znaczy, że jesteś szpiegiem?

Caleb nigdy by jej tego nie wybaczył. Trzymanie ze szpiegami, włamywanie się do prywatnych rejestrów... Fakt, że pracuje tak ciężko, by go uratować i wyśledzić przestępców, nie zrehabilitowałby jej w jego oczach.

- Mhm. Możesz nazywać mnie X-39, jeśli chcesz - mrucząc do siebie, Forister usunął ścieżkę, którą badał i otworzył nowy, bardziej kompleksowy schemat na monitorze.

- Czy to nie jest bezcelowe, jeśli znam już twoje imię? - spytała Nancia.

- Co? Ach tak, jedziemy dalej - zachichotał Forister z satysfakcją, otwierając ścieżkę dostępu do następnego segmentu systemu komputerowego kliniki. - Zupełnie bezcelowe, jak całe szpiegostwo. Cała dyplomacja także, jeśli się nad tym zastanowić. Nie, nie stosujemy kodów. Zawsze jednak uważałem, że byłoby zabawnie być znanym jako X-39.


- Czy ty rzeczywiście masz mózg grzyba? - zamruczała Alpha bint Hezra-Fong w bezpiecznym wnętrzu swojego biura. - Nie chciałbyś czasem być znany jako ofiara testu seductronowego 106 Mark 7? Gdybym tylko zorientowała się wcześniej, kim jesteś.

Wycedziła puste groźby. Teraz wiedziała, że jeśli Forister popełni błąd i wróci do Summerlands z jakichś powodów, to będzie mogła się zemścić.

Ani Forister, ani Nancia nie pomyśleli, by sprawdzić, czy na pokładzie statku nie ma żadnych nadajników; a nawet gdyby to uczynili, zapewnie nie rozpoznaliby jednego z osobistych wykrywaczy Alphy - cienkiego, srebrnego urządzenia, opartego na metachipach, które przywierało do każdej syntetycznej ściany i jak kameleon przybierało kolory otoczenia. Przy całym pośpiechu, aby przenieść rannego mięśniowca do rękawa powietrznego, Alpha bez trudu umieściła wykrywacz w głównym korytarzu Nancii. Stamtąd wyłapywał wszystkie rozmowy w kabinach, chociaż głosy były zniekształcone przez odległość i zakłócenia.

Wtedy Alpha nie wiedziała, pod wpływem jakiego impulsu umieściła to urządzenie. Po prostu czuła, biorąc pod uwagę powiązania tego statku mózgowego i jego mięśniowca z siecią, że są oni ważniejsi, niż na to wyglądali. Jak na złość dane przepływające z Centrali przez sieć były szyfrowane kodem, którego Alphie nie udało się złamać. Więc wykrywacz był jedynym jej źródłem informacji.

Lecz jak do tej pory okazał się nadzwyczaj efektywnym narzędziem. Alpha była z siebie dumna, że pozostawiła to urządzenie tam, gdzie było najbardziej potrzebne. Bębniła palcami po blacie centralki, podczas kiedy w myślach czyniła przegląd kroków, jakie podjęła, by przeciwdziałać niebezpieczeństwu. Rytm jej palców odbijał się na ekranie w postaci obrazów karbowanych, kolorowych linii, przerywających się i łączących w hipnotycznym jazzowym rytmie.

Najpierw pojawiło się zaskakujące brzmienie głosu Fassy del Parma, kiedy w dramatycznych okolicznościach zaczęła układać się ze swoim oskarżycielem. Alpha nie była zbytnio zdziwiona, że dziewczyna sypała swoich wspólników. Zawsze czuła, że córka del Parmy nie posiadała predyspozycji, by poradzić sobie z kłopotami w decydującej chwili. Podchodziła do wszystkiego zbyt emocjonalnie. Płakała przez sen, a później rozmyślała nad ofiarami. Prawdziwy sukces należał do takich, jak Alpha czy Polyon: chłodnych, niewzruszonych, pozbawionych jakichkolwiek uczuć, zawsze koncentrujących się na celu, który chcieli osiągnąć.

Na szczęście Fassa nie wiedziała dużo. Była za głupia, aby zajmować się czymś więcej niż własnymi sprawami. Alpha mogła się założyć, że ta mała smarkula nigdy nie pomyślała o tym, aby zgromadzić teczkę danych o każdym współudziałowcu z informacjami zawartymi na twardym dysku, które służyłyby jako materiał przetargowy na wypadek zagrożenia. Wszystko, co Fassa wiedziała, to były plotki, aluzje i relacje z ich dorocznych spotkań. Blaize był paskudny dla tubylców, Alpha wynalazła zakazany narkotyk, a Darnell postępował co najmniej nieetycznie w swoich interesach z przejmowaniem przedsiębiorstw.

Co za tym idzie, bez poważnych dowodów na poparcie tych historii Centrala nigdy nie połączy owych oskarżeń ze sobą. Alpha uśmiechnęła się cynicznie i uderzyła otwartą dłonią o pulpit, zmuszając tym samym komputer do wyświetlenia przypadkowego tekstu, zawierającego medyczny żargon oraz nic nie znaczące symbole zmieszane ze zdaniami wyjętymi na chybił trafił z kart pacjentów. Przygotowała sobie ten program już wiele lat temu, właśnie aby zapewnić sobie ochronę przed komputerową napaścią, jakiej dopiero co próbował Forister. Sądząc po wycinkach jego rozmów z Nancią, to działało. Straciliby całą swoją energię, próbując odszyfrować kod, który nie miał żadnego znaczenia.

W czasie kiedy oni pracowali, Alpha mogła podjąć kroki w celu usunięcia poważnego dowodu, który podsunęła im Fassa. Palce bębniły szybciej, pacnęła dłonią, aby znów uruchomić funkcję głosu.

- Przyślij Baynesa i Mossa do mojego biura - nie, do Sali Testów nr 4 - powiedziała.

Można było bezpiecznie uwolnić na chwilę Baynesa od obowiązku obserwacji tego mięśniowca. Caleb był zbyt słaby, aby stanowić zagrożenie, a poza tym chronił go monitorowy guzik jego statku mózgowego.

Alpha nie podejrzewała, aby jej biuro było nafaszerowane czujnikami. Była też całkowicie pewna Sali Testów nr 4, połyskliwej, syntetycznej kapsuły, bez żadnej szczeliny w ścianie, bez mebli, tylko z ławkami i stołem z tworzywa sztucznego. Alpha zleciła wybudowanie tego pomieszczenia na swój koszt z pierwszych nielegalnych wpływów z ulicznej sprzedaży seductronu. Oficjalnie pomieszczenie laboratoryjne przeznaczone było do eksperymentów Alphy na bioaktywnych czynnikach. Niezmierna prostota tego projektu służyła kompletnej sterylizacji komory po zakończeniu eksperymentu. Oczywiście była wystarczająco dobra również do innych celów. Przedsiębiorca, który instalował sieć elektronicznych przewodów pod syntetyczną powłoką, czyniąc je kompletnie nieosiągalnymi dla żadnego zewnętrznego czujnika, zmarł z powodu przedawkowania blissto wkrótce po ukończeniu budowy. Alpha potrząsnęła głową i westchnęła, tak jak i cała reszta personelu, mówiąc, że nawet by nie przypuszczała, iż ten człowiek był uzależniony. Tymczasem sekret komory pozostał bezpieczny.

Baynes i Moss byli prawdziwymi narkomanami. Alpha “wyleczyła" ich i znalazła im pracę w klinice. Później wyjaśniła im, że uzależnienie od blissto zostało zastąpione o wiele poważniejszym narkotykiem, odmianą seductronu o niefortunnych efektach ubocznych. Objawiały się one załamaniem systemu nerwowego u ofiar, które były nagle odcięte od jego regularnej dawki. Alpha eksperymentowała z formą seductronu powodującą lekkie uzależnienie, tworząc sobie nabywców wśród tych, którzy kiedykolwiek próbowali go aplikować. Seductron B-4 był dodatkowym odkryciem w tej całej sprawie. Obawiała się wypuścić go na rynek uliczny, ale był niesłychanie użyteczny w kreowaniu oddanych służących. Przekonanie Baynesa i Mossa, że ich jedyna nadzieja na życie leżała w totalnej lojalności wobec niej, wymagała tylko jednego czy dwóch małych opóźnień w dawkowaniu seductronu B-4. Wybierała swoje ,,narzędzia" bardzo ostrożnie. Mieli wystarczająco dobre przygotowanie medyczne, by przydać się w klinice, ale byli zbyt głupi, aby powielać jej pracę nad seductronem. Jeśli umrze lub będzie schwytana, Baynes i Moss również umrą - nieodwołalnie, powoli i w mękach.

Odczuwała cichą satysfakcję, jak zawsze, kiedy widziała dwóch ludzi; którym zależało na jej życiu tak, jak jej samej. I choć ta mała smarkula Fassa przechwalała się swoim sex appealem, żaden mężczyzna nie przejął się jej życiem w taki sposób, w jaki ci dwaj dbają o moje.

Szybko wydała poufne informacje, nie oczekując niczego innego poza natychmiastowym posłuszeństwem. Pacjent Summerlands figurujący na listach pod nazwiskiem Varian Alexander ma być natychmiast usunięty do skrzydła opieki społecznej. W sali nr 6, gdzie dochodzili do siebie uzależnieni od blissto i alkoholicy, było jedno wolne łóżko; będzie mu tam dobrze przez jakiś czas.

- Przepraszam, pani doktor, ale jest pani pewna? - zaczął Baynes.

- Zniesie tę przeprowadzkę - odrzekła Alpha.

- Tak, ale...

- Przecież to proste nawet dla twojego zablokowanego narkotykiem mózgu, jak sądzę!

- To nie Alexander go martwi, pani doktor - powiedział trochę szybszy Moss. - Lecz to na pół cyborgowe stworzenie w sali 6 - Qualia Benton. Zadawała dużo pytań, o wiele za dużo.

Alpha bębniła palcami po syntetycznym stole. Qualia Benton. Ach tak, interesujący przypadek. Przedstawiono ją jako alkoholiczkę z uszkodzeniem mózgu, weterankę wojen capellańskich, która była zbyt roztrzęsiona, aby panować nad swoimi cyborgowymi protezami członków i organów. Wszystkie części okazały się w dobrym stanie, pomimo to Alpha zgodziła się na serię testów wytrzymałościowych. Organizacja Pomocy Weteranom zapłaci jej i tak, a skoro Qualia Benton nie mogła normalnie funkcjonować, to pewnie nigdy nie przyjdzie jej do głowy, aby rozliczać klinikę z faktycznie wykonanej pracy.

- Jakie pytania?

Baynes wzruszył ramionami.

- O wszystko i o nic. Jak nam się podoba nasza praca, jak się do niej dostaliśmy, ile pokoi jest w tym wspaniałym, dużym budynku i co się w nim robi oprócz troszczenia się o takie biedne, stare stworzenia, jak ona. Przypuśćmy, że chciałaby dostać pracę w takim miłym, czystym miejscu, to czy wstawimy się za nią.

- Nie ma w tym nic zdrożnego.

- Tak, ale... - Baynes przestąpił z nogi na nogę i zamilkł.

Moss podjął opowiadanie.

- W ostatni piątek przewracała się na łóżku, twierdząc, że ma bóle nerwowe, bardzo silne, w lewej stopie, której przecież już nie ma, pani doktor. Wszystko było w porządku w połączeniach protezy, bo sprawdzałem je dwa razy. Nie chciała pójść na ćwiczenia z resztą wariatów, więc ją zostawiłem i zajęliśmy się wypychaniem innych na zdrowotny spacer po parku. Tyle że musiałem wrócić, bo stary Charlie Ćpun wykorkował na bóle w piersiach i chciałem, aby rękaw powietrzny zabrał go z powrotem. Wtedy znalazłem ją na podłodze koło pokoju personelu. Twierdziła, że próbowała rozchodzić protezę i ona załamała się pod nią.

- To całkiem możliwe - powiedziała Alpha.

- Tak, ale... drzwi do pokoju personelu były otwarte. Przysięgam, że zamknąłem je jak zwykle, pani doktor, a wtedy były otwarte.

Alpha przyglądała się spoconej twarzy Mossa przez dłuższą chwilę. Mógłby przecież zatuszować własną nieostrożność i nie wygadać się, że zostawił otwarte drzwi i pacjenta bez opieki. Nie musiał opowiadać jej o tym incydencie, bo wiedział, że naraziłby się tylko na jej gniew. Coś w tym musiało być...

- Wsadź ich oboje do prywatnego pokoju - zarządziła Alpha.

- Nie ma przecież takich w skrzydle opieki społecznej - zaoponował Baynes ponuro. Moss przewrócił oczami.

- Boże, daj mi siłę - prosił. - Pani doktor o tym wie, Baynes. Zapomnij o przenoszeniu Victora Alexandra na oddział opieki społecznej. Mamy umieścić Qualię Benton i jego w prywatnym pokoju po prominenckiej stronie. Spodziewam się, że ona nie będzie tam wystarczająco długo, aby wykorzystać cały rachunek, prawda, pani doktor? - Uśmiechnął się do Alphy konspiracyjnie, lecz Alpha nie odwzajemniła uśmiechu.

- Benton jest ciekawym przypadkiem - powiedziała neutralnie. - Chcę zbadać problem tej protezy sama. Koszty powstałe z tego tytułu będą przepisane na Laboratorium Centralne. Tymczasem proszę pilnować gościa Bryleya, który stanowi eskortę mięśniowca, ale stanowczo za dużo czasu spędza, rozmawiając z ludźmi w salach ogólnych.

Bryley może nie stanowi bezpośredniego zagrożenia, ale będzie lepiej, jeśli Baynes i Moss będą na niego uważali. Natomiast co do pozostałych dwóch Alpha nie zamierzała zostawiać decyzji tej parze niedorajdów, z których jeden był głupi, a drugi pragnął wkraść się w jej łaski. Nie chciała też dopuścić, aby mieli bezpośrednie dowody przeciwko niej, gdyby doszło do najgorszego.

Qualia Benton może być starą wariatką alkoholiczką, która nie potrafi powstrzymać się przed wsadzaniem nosa w cudze sprawy, ale może również być kimś znacznie ważniejszym. Jeśli jest tym pierwszym, to żadna strata; jeśli tym drugim, to trzeba się jej natychmiast pozbyć. Co do Valdena Allena Hopkirka Alpha była wściekła, że straci takie potencjalne narzędzie, jak on. Szczególnie teraz, kiedy zadała sobie tyle trudu, aby utrzymać go lekko odurzonego i w dyspozycji przez cały czas. Mimo to szczyciła się umiejętnością przeciwstawiania się faktom i godzenia ze stratami. Nagle wokół Summerlands pojawiło się za dużo ludzi, którzy zadawali za dużo pytań.

Alpha zwolniła Baynesa i Mossa i wróciła do swojego prywatnego magazynu.

- Jeśli chcesz, aby rzecz była dobrze zrobiona, wykonaj ją sama - mamrotała, przygotowując dwie maseczki, każdą nasyconą o wiele za dużą dawką seductronu.

Kobieta znana jako Qualia Benton wiedziała, że coś jest nie tak, kiedy dwaj sanitariusze - cienie doktor Hezry-Fong - przybyli, aby zabrać ją z oddziału opieki społecznej. Była gotowa działać. Palce opierały się z mocą o bok protezy lewej nogi, a adrenalina powodowała, że była nienaturalnie świadoma każdego odcienia i zmiany intonacji.

Nic się jednak nie wydarzyło.

- Przenosimy cię do prywatnego pokoju - odezwał się ten duży, zwany Baynesem.

- Kto za to zapłaci? - zapytała groźnym, szorstkim głosem, jakiego oczekuje się u starego pijaka, któremu zawodzą nerwy, kiedy odmawia mu się kolejnego drinka.

- Pani doktor jest zainteresowana twoim przypadkiem - powiedział ten mały, czarnowłosy Moss. - Chce przeprowadzić kilka specjalnych testów na koszt kliniki, o ile nie pokryje ich Organizacja Pomocy Weteranom. Mogłabyś się dostać do następnego wydania Dziennika Badań Medycznych.

- Jestem zaszczycona - odparła uprzejmie Quaila Benton.

Pozwoliła, aby mężczyźni umieścili ją w fotelu na kółkach i cicho przewieźli wzdłuż długich, milczących korytarzy kliniki Summerlands. Po drodze obserwowała, jak ich postacie odbijają się niezliczoną ilość razy w wypolerowanych kafelkach podłogi, ścian i sufitu, a jednocześnie była przygotowana na najmniejszy ruch, który ostrzegłby ją, że należy działać.

To się nie wydarzy na korytarzu. Oni zaatakują, kiedy będę sama w pokoju, pomyślała. A jeśli chcieli, by na to właśnie liczyła i zaskoczą ją w jednym z tych długich holi... nie odważyła się rozluźnić.

Nawet kiedy wtoczyli ją do pokoju z dwoma łóżkami, jednym tuż przy oknie już zajętym, oczekiwała w napięciu.

- Słuchajcie no, miałam dostać prywatny pokój - jęknęła.

Trzeba jęczeć, co więcej, trzeba być podejrzliwą i nieufną, jak większość dochodzących do siebie nałogowców, prawie paranoiczką. Bogowie wiedzieli, że nie było trudno grać taką rolę.

- To jest prawie prywatny pokój - odrzekł ten zwany Mossem. - On nie będzie ci przeszkadzał, prawda, Varian?

Pacjent na sąsiednim łóżku przytaknął i jednocześnie pokręcił głową, a później uśmiechnął się swobodnie z otwartymi ustami, co wywołało w niej dreszcze.

Uzależniony od blissto lub gorzej... o ile jest coś gorszego. Oni jednak utrzymują go w tym stanie, zamiast przerwać to uzależnienie. To przestępstwo.

Qualia Benton, chroniczna alkoholiczka, zbyt niepewna, aby odpowiednio dbać o własne protezy i wymienione organy, nie będzie się przecież przejmowała czyimiś problemami. Nie powiedziała nic.

Sanitariusze pomogli jej dostać się na własne łóżko.

- Proszę bardzo - rzekł wesoło mały czarnowłosy. Przycisnął maskę do dołu. Szarpnęła się, ale nie zdołała wyswobodzić się z nacisku na ramiona. - To tylko małe lekarstwo relaksujące przed testami - wyjaśnił.

- Nie chcę się rozluźniać - wymamrotała. Plątanie się języka było charakterystyczne dla pijaków. Nagle odczuła, że z trudnością może zebrać myśli. Coś penetrowało jej strumień krwi, coś miękkiego jak chmura i ciepłego jak słońce, jednocześnie zabierając ją na Wyspy Błogosławionych - bliss... - blissto! To było to!

Ten człowiek na drugim łóżku - czy rzeczywiście był uzależniony od blissto, czy załatwiono go w ten sam sposób? Jaka była głupia, że nie wzięła tego pod uwagę. Już wtedy, kiedy sanitariusze złapali ją, gdy opuściła łóżko i węszyła tam, gdzie nie powinna, mogła się domyślić, że jej czas w klinice jest ograniczony.

Uruchomiła swoją siłę woli, aby oprzeć się działaniu narkotyku. Dobrze było być niedocenianym i uchodzić za stare zwłoki, pozbawione zmysłu troski o swoje własne, sztuczne organy; doktor Hezra-Fong właściwie nie przeprowadziła żadnych poważnych testów na tych wzmocnionych hiperchipami organach. Blissto unosiło ją w dal, ale gdyby miała jeszcze godzinkę lub dwie, wszystko nadal mogło być dobrze.

Czy jednak miała taką łaskawą godzinkę - nie wiedziała. Mogła tylko obserwować i czekać, i to niezbyt efektywnie. Twarda, szpitalna poduszka pod jej głową była teraz miękka jak denebiański puch.

Jej lewa ręka wciąż opierała się o protezę nogi, ale prawie nie czuła syntetycznej skóry. Blissto odgradzało ją od świata realnego puszystą chmurą błogich iluzji.

Pani doktor chce przeprowadzić kilka testów..." Czy to rzeczywiście było wszystko, co się za tym kryło? Z pewnością nie. Tak ważna osoba, jak doktor Hezra-Fong, wicedyrektor kliniki Summerlands, nie posuwałaby się tak daleko tylko po to, aby udowodnić, że stare zwłoki symulowały niemoc. Tu się musi dziać coś więcej.


Późnym popołudniem Sev zauważył, że dwaj pomocnicy wciąż spacerują po pomieszczeniach dla odwiedzających. Wygląd ich obu zwracał uwagę. Jeden tęgi, z siwą brodą i ciężkim chodem, a drugi schludny, szybki i pochłonięty przygładzaniem swoich czarnych włosów krótkimi, nerwowymi ruchami. Wyglądaliby bardziej naturalnie przy portowym barze niż w luksusowej klinice medycznej.

Sev zorientował się, że miał ich zauważyć i bać się. To było denerwujące. Trzęsąca się stara wdowa z Centrali Dyplomatycznej, z którą rozmawiał, wymieniła w końcu pacjenta o nazwisku Varian Alexander, uzależnionego od blissto. Mogły to być zastępcze personalia dla Valdena Allena Hopkirka. Informacja, że właśnie przeniesiono go do prywatnego pokoju, podtrzymywała tę teorię. Był już gotowy, aby wrócić do Nancii i sprawdzić dane tego Alexandra, ale nie chciał dopuścić, żeby tych dwóch zbirów pomyślało, że go wystraszyli.

- Tylko nie zaczynaj z tymi dwoma - ostrzegła go Nancia, kiedy poskarżył jej się cicho do guzika kontaktowego. - To są plotki. Wracaj i obserwuj Caleba. Wyślę Foristera, aby zaopiekował się naszym przyjacielem Hopkirkiem.

- A kto będzie pilnował Fassy? - zapytał słodko Sev. Nancia zaatakowała jego membrany wybuchem dźwięków, które przykuły uwagę dwóch innych odwiedzających. Popatrzyli z niedowierzaniem na sztuczne capellańskie rośliny obok Seva, przenieśli się też na drugą stronę pomieszczenia i usiedli z dala od tego młodego, dziwnego człowieka i jego gadających roślin.

- Zwracasz uwagę - powiedział Sev. - Lepiej pozwól mi się tym zająć po swojemu.

- Nie miej do mnie pretensji, jeśli wylądujesz w ekomaszynie - narzekała Nancia ściszonym głosem. - Nie spodziewaj się też, że wyślę Foristera, aby wyciągnął cię z kłopotów. W końcu, jak zaznaczyłeś, ktoś musi pilnować Fassy.

- Nie potrzebuję, aby ktokolwiek wyciągał mnie z kłopotów - odparł Sev głośno i wyraźnie.

Inni odwiedzający szeptali między sobą i ktoś zachichotał. Sev poczuł, że robi się czerwony. Dwa cienie zmaterializowały się przy jego łokciach. Jeden duży o ciężkich ruchach i jeden rzucający się szybko jak koliber.

- Znów zapomniało się lekarstw, słoneczko? - zapytał ten mały uprzejmym, zatroskanym głosem. Zwrócił się też do innych gości w pomieszczeniu: - Przepraszamy za zakłócenie spokoju. On słyszy głosy. Jego stan poprawił się po leczeniu. Auuu!

Sev wycelował pięścią w brodę mniejszego i odwrócił się, aby zmierzyć się z dużym. Na głowę spadła mu ręka podobna do kamiennego młota. Pokój wokół zawirował. Starsza pani wrzasnęła. W podobnej do skały ręce zobaczył coś ostrego. Powinienem się był domyślić. Nigdy nie ma niebezpieczeństwa tam, gdzie się go spodziewasz. Ręka opadła po raz drugi jak potężna, nieubłagana lawina i w momencie, kiedy Sev się odwrócił, igła wśliznęła się w ciało, cicha jak szept i gładka jak sen.


Kiedy Alpha usłyszała głosy awantury w pomieszczeniach ogólnych, wśliznęła się do dwuosobowego, prywatnego pokoju, który przeznaczyła dla Hopkirka i ciekawskiego wyrzutka. Przeklęci Baynes i Moss!

Czy nie mogli przeprowadzić tego małego nadzoru bez wszczynania bójki? Musi być coś w blissto, co na stałe uszkadza komórki mózgowe.

No cóż, przynajmniej zamieszanie w poczekalni przykuje uwagę wszystkich i nie będzie niewygodnych świadków jej działań tutaj. Zresztą i tak nie zamierzała pozostać tu aż tak długo, żeby powstały jakieś problemy. Hopkirk uśmiechał się w swój zwykły, miły sposób z otwartymi ustami, a wyrzutek Benton spoczywała na poduszce uśpiona blissto. Lepiej zajmę się najpierw nią. Wiedziała, że Hopkirk był zbyt spokojny, aby przysparzać kłopotów. Podciągając rękaw starej pijaczki, aby zastosować znieczuloną podkładkę, Alpha zastanawiała się, czy Qualia Benton była rzeczywiście wścibska, czy też była babą z uszkodzonym mózgiem, która miała pecha i znalazła się w złym czasie tam, gdzie nie trzeba. Właściwie było to bez różnicy. Przecież nie odpowie teraz na żadne pytania. Podkładka przywarła do chłodnego, zbitego ciała. Imponujący szereg igieł wysunął się, ale nie zagłębił w skórę. Alphę przeniknął chłód obawy. Cos tutaj nie gra. cos tutaj jest poważnie nie tak.

Ciemne oczy Qualii Benton były szeroko otwarte i obserwowały ją z rozbawieniem.

- Proteza prawej ręki wygląda naprawdę jak żywa - powiedziała Qualia pogodnie. - Jednak tymi igłami nie przebijesz syntetycznej skóry. A teraz - och, nie! - nie robiłabym tego, naprawdę. - Spod pościeli wyciągnęła szpikulec o zadartej końcówce. Skąd to wzięła? Ta stara dziwka nie miała przecież nic na siebie oprócz szpitalnego szlafroka. - Cokolwiek było w tej podkładce znieczulającej, to jej zawartość jest i tak już zużyta - poinformowała ją Qualia Benton tym samym pogodnym tonem. - Powinno to wystarczyć do analiz w Laboratorium w Centrali. Proszę, nie próbuj tego wyrzucać. Chcę to umieścić w woreczku jako dowód do procesu.

- Proces? - załamała się Alpha. - Materiał dowodowy?

Cofnęła się o krok i zastygła z przerażenia, a jej niedoszła ofiara machnęła prawdziwą nogą i drugą syntetyczną protezą - i wstała z łóżka; z nadmierną starannością poprawiła szlafrok i wyciągnęła plastykowy woreczek spod poduszki.

- Wrzuć to tutaj, kochanie, i nie wykonuj żadnych nagłych ruchów. Chyba nie chcesz przestraszyć biednej, nerwowej, starej kobiety. Ten szpikulec jest naładowany paravenonem i ustawiony na szerokie rozpylanie. Naprawmy nie chciałabym cię sparaliżować - powiedziała troskliwie. - Ale jeśli to okaże się konieczne...

Dwa dalsze kroki pozwoliły Alphie znaleźć się przy drzwiach. Upadła i potoczyła się na korytarz, chwilowo będąc poza zasięgiem szpikulca.

- Baynes! Moss! - wrzasnęła. - Pacjent 32A wyniknął się spod kontroli! Kod Z!

Na korytarzu rozległ się tupot nóg i Alpha przymknęła oczy pod wpływem chwilowej ulgi. Te ciężkie kroki pewnie należą do Baynesa. Trzeba pozwolić tej wścibskiej babie użyć szpikulca na jej pomocników. Wtedy Alpha będzie mogła doprowadzić ją do sali tortur. Obiecała sobie długą i rozrywkową serię eksperymentów na tej dziwce zaraz, jak tylko odbiorą jej ten przeklęty szpikulec.

- Zatrzymaj się tam! - zawołała kobieta głosem zbyt czystym jak na jej wiek. - Jestem przedstawicielem Wydziału Śledczego Światów Centralnych. Każdy zamach na moją osobę jest przestępstwem. Jesteś aresztowany.

- Jasne, że tak - odpowiedział głos, który z pewnością nie należał do niezbyt mądrego Baynesa. Alpha zerknęła w górę i zobaczyła tego Bryleya, którym mieli zaopiekować się Baysen i Moss. - Ja jestem tutaj reprezentantem Światów Centralnych i to ty jesteś aresztowana. Co zrobiłaś z moim świadkiem?

- Tym facetem z sąsiedniego łóżka? - Po raz pierwszy Qualia Benton straciła pewność siebie. - Na niewiele ci się przyda. Jest zbyt naćpany blissto, żeby wiedzieć, jak się nazywa. Możesz jednak do niego wejść, jeśli go potrzebujesz. Spodziewam się, że ona chciała go zabić później, po zajęciu się mną.

- Zabić? Ciebie? - Teraz Bryley był równie zdezorientowany.

Ze swojej leżącej pozycji Alpha dojrzała, jak Qualia Benton schyliła się i manipulowała wzdłuż boku swojej nożnej protezy. Otwarła się w niej szczelina, z której kobieta wyciągnęła cienką holograficzną taśmę połyskującą kolorami tęczy w światłach korytarza. Więc tutaj miała schowany szpikulec.

- Generał Micaya Questar-Benn - przedstawiła się kobieta.

Teraz stała prościej, nie garbiła się i nie zginała nogi, co przedtem sprawiało, że wyglądała na taką małą i bezradną.

- Tajna misja dla Centrali. Sprawdzamy podejrzanie wysoki współczynnik umieralności na oddziale pomocy społecznej Summerlands. Mój kolega Forister Armontillado y Medoc powinien być gdzieś w pobliżu. On może poręczyć za mnie. A ty kim jesteś?

- Sevareid Bryley-Sorensen w trakcie badania malwersacji w przedsiębiorstwie budowlanym na Bahati.

Zerknął na Alphę. Jej przyprawiające o zawrót głowy spojrzenie niebieskich oczu miało taki wyraz, jakby nagle kot wyciągnął łakomy kąsek zostawiony na bocznej uliczce.

- Myślę, że nasze sprawy mogą być powiązane. Miałem zabrać stąd Valdena Allena Hopkirka, świadka w sprawie przestępczego naruszenia sieci przez jednego z przyjaciół del Parmy. Tak się składa, że ta dama jest następna z gangu. Ukrywała świadka i z tego, co mówisz, wnioskuję, że utrzymywała go ciągle naćpanego, aby nie mógł zeznawać. Sądzisz, że chciała go zabić?

- Będziemy musieli poczekać, aż ta podkładka w jej ręce zostanie przetestowana na obecność narkotyku - spokojnie odpowiedziała generał Questar-Benn. - Sądzę jednak, że nie podawała mu rutynowych leków. Na szczęście przykleiła tę podkładkę do protezy mojego przedramienia. Pewnie miałam być na tyle oszołomiona, żeby nie zauważyć obecności pani doktor w pokoju. Jeden z tych zbirów, których używa do pomocy, godzinę temu poczęstował mnie blissto czy czymś w tym rodzaju.

Alpha powoli przetoczyła się i wstała. Jeśli już wszystko przepadło, to pójdzie z godnością. Była o pół głowy wyższa niż ten Sev Bryley. Zawsze to lepiej patrzeć na niego z góry.

- Więc kim jesteś? - zażądała odpowiedzi. - Robotem? Nikt nie ma odporności na seduc... blissto - o mało się nie wydała.

Nie było powodu, aby ich informować.

Generał Questar-Benn zachichotała.

- Nie, moja droga, nie jest ze mną tak źle, jak z Drwalem z Krainy Ozz. Hiperchipy mogą wspomagać zastawki, i ja wciąż mam jeszcze serce - coś, co zostało pominięte przy twoim retuszu. Wątroba i nerki są implantowane, a w zeszłym roku zainstalowano mi dodatkowo wzmocnioną funkcję filtrowania krwi opartą na hiperchipach, co umożliwa mi sterowanie wewnętrznymi protezami. Gdybyś pojawiła się tuż po tym, jak ten twój cymbał podał mi narkotyk, mogłabym znaleźć się w niebezpieczeństwie. Jednak godzina zupełnie wystarczyła, aby pozbyć się narkotyku z krwioobiegu.

Alpha spojrzała spode łba na nią i na Bryleya.

- A ty? - spytała go. - Wyglądasz jak człowiek, ale domyślam się, że jesteś następnym pieprzonym cyborgiem. Jestem człowiekiem - odrzekł Bryley spokojnie. - Jestem również szybki i nauczyłem się capellańskiego sposobu walki wręcz w czasie wojny. Ten duży zbir potknął się o własne nogi - z moją pomocą - i zaaplikował sobie stymulant, którym mierzył we mnie. Nie wiem, co w tym było. Może zechcesz mi powiedzieć, o ile on w ogóle przeżyje ten eksperyment. Co do tego małego - to zderzył się z jedną z ceramicznych donic, które dekorują poczekalnię. Będzie go okrutnie bolała głowa, kiedy się ocknie, ale zdąży wrócić do formy, aby zeznawać przeciwko tobie.

- Nie, nie zdąży - ucięła Alpha. - Nie wiesz tyle, ile myślisz, że wiesz! Ten człowiek jest również uzależniony - od czegoś, czego nie będziesz mógł mu dostarczyć. Bez następnej dawki umrze w męczarniach przed upływem tygodnia.

Bryley uniósł jedną brew.

- Wobec tego - stwierdził pogodnie - będzie lepiej, jeśli zarejestrujemy jego zeznanie na dysku, zanim umrze, prawda? Dzięki za ostrzeżenie.



ROZDZIAŁ XII


- Szpitale! - W ustach generał Questar-Benn słowo to brzmiało jak zaklęcie. - Bez obrazy, Thalmark. Ale te przeklęte szlafroki są chyba tylko po to, aby czynić pacjentów bezradnymi i bezwolnymi. Dzięki, że przyniosłeś mój mundur, Bryley.

- Mam wrażenie, że trzeba o wiele więcej, aby uczynić cię bezwolną, generale - powiedziała Galena Thalmark, pochylając lekko głowę.

Sev i Micaya spotkali się w byłym biurze Alphy bind Hezra-Fong, zajmowanym teraz przez asystentkę administracyjną, która pierwsza zaalarmowała Światy Centralne o zaskakującej śmiertelności na oddziale opieki społecznej w Summerlands. Tego ranka Galena Thalmark wyglądała o dziesięć lat młodziej niż zabiegana otyła kobieta, która przywitała Micayę i przemyciła ją na salę w przebraniu alkoholiczki Qualii Benton.

- Nie wiem, jak wam obojgu dziękować - rzekła, odgarniając ciemne, kręcone włosy z okrągłej twarzy. - Nawet nie będę próbować. Poza tym, generale Questar-Henn, należą ci się moje najszczersze przeprosiny za niebezpieczeństwo, na które byłaś wystawiona.

- To część mojej pracy - odparła Micaya.

- Mimo wszystko powinniśmy być bardziej czujni. Powinnam była zatrudnić zaufany personel, który obserwowałby cię cały czas - powiedziała Galena.

Micaya przytaknęła bez dalszych komentarzy. Była mile zaskoczona szybkim opanowaniem sytuacji przez Galenę, a jeszcze bardziej faktem, że ta młoda kobieta wzięła pełną odpowiedzialność za problemy, które ją przerastały. To nie była jej wina, że starzejący się dyrektor Summerlands przekazywał coraz więcej władzy doktor Alphie, pozwalając, aby oddział opieki społecznej był prawie pozbawiony personelu, i że przymykał oko na brak dyscypliny obejmujący całą klinikę.

- Nie ciebie należy winić za problemy kliniki, Thalmark - podsumowała w końcu Micaya. - Ale możesz się nimi zająć w przyszłości. Dyrektor musiał być bez rozumu, żeby pozwolić na to wszystko pod swoim nosem. On jest z wysokiego rodu i oczywiście zwolnienie go byłoby nierozsądnym posunięciem, ale jeden z moich asystentów ułożył mu zgrabną rezygnację. Chciałabyś objąć to stanowisko? Nie mogę tego zagwarantować, chyba rozumiesz, ale mam pewne wpływy w Centrali - dodała.

Galena Thalmark zamrugała oczami, rozumiejąc, o co chodzi, i wymamrotała podziękowanie.

- Tymczasem - zaczęła, przerzucając papiery, by dojść do siebie - cieszę się, że mogę poinformować cię, iż pan Hopkirk dobrze reaguje na leczenie. Doktor Hezra-Fong dostarczyła nam wszystkich szczegółów o narkotykach, których używała, aby trzymać go w wyciszeniu. Powoli zmniejszamy dawkę i obserwujemy cofanie się objawów, ale jak do tej pory nie było komplikacji. Powinien być całkowicie przytomny, aby nagrać zeznanie na dyskietkę w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin.

- Dobra robota! - wykrzyknęła Micaya.

Galena Thalmark kiwnęła głową.

- Cokolwiek by można o niej złego powiedzieć, to jednak doktor Hezra-Fong jest wspaniałym badaczem w dziedzinie biomedycyny. Czuję się w obowiązku podkreślić, że bez jej pełnej współpracy i wskazówek nie bylibyśmy w stanie tak szybko odwrócić efektów leczenia. - Spojrzała Micayi prosto w oczy. - Prosiła, aby odnotować ten fakt w jej aktach.

- Zrobimy to - obiecała Micaya. - Chociaż wątpię, czy będzie to miało jakieś znaczenie wobec pozostałych zarzutów w stosunku do niej. Galena przygryzła wargę.

- Wszystkie te zgony... - mruknęła. - Gdybym tylko zauważyła, co się dzieje już od pierwszego...

Micaya pokiwała głową współczująco.

- Nie zadręczaj się - powiedziała. - Nie było cię jeszcze w Summerlands, kiedy ona zaczynała. Nie miałaś powodu, aby nie ufać swoim zwierzchnikom. To przecież twoja zasługa, że podejrzewając coś, zawiadomiłaś odpowiednie władze, aby położyły temu kres. Nie zadręczaj się ,gdybaniem"!

Ostatnie słowa były wypowiedziane ostro jak komenda musztry i spowodowały, że Galena otrząsnęła się.

- Naprawdę tak myślę - odezwała się Micaya trochę łagodniej. - Moja droga, rozkazywałam żołnierzom w bitwie i widziałam odważnych mężczyzn i kobiety umierających wskutek rozkazów, które wydawałam, a czasami rozkazy te były złe. Przeżywa się śmierć, robi się, co może, i idzie się dalej. Inaczej człowiek nie nadawałby się do dalszej służby.

Galena Thalmark spojrzała z namysłem na starszą kobietę, wyprostowaną i opanowaną w swoim gładkim, zielonym uniformie. Niektóre z jej ran bitewnych były widoczne, tak jak syntetyczne protezy ręki i nogi, o innych Galena dowiedziała się z jej chirurgicznego rejestru: całkowita wymiana nerek i wątroby, hiperchipowy wszczep w jednej zastawce serca i funkcjach filtrowania krwi. Będąc lekarzem, Galena umiała ocenić, ile godzin bolesnej chirurgii i rehabilitacji poświęcono, aby zrekonstruować ciało Micayi po każdej odniesionej ranie.

- Idź do przodu - powtórzyła Micaya miękko - ...i służ najlepiej, jak umiesz. Wierzę, że będziesz wspaniałym dyrektorem w Summerlands, doktor Thalmark. Nie pozwól, aby żale i spóźnione nauki cię zniszczyły. Potrzebujemy cię tutaj i teraz. Nie rozpamiętuj przeszłości, której nie można zmienić.

- Teraz rozumiem, dlaczego jesteś generałem - stwierdził Sev z namysłem, kiedy wsiadali do maszyny, która miała ich przetransportować z Summerlands. - Gdyby ktoś taki jak ty dowodził nami na Capelli 4...

Wystające kości policzkowe generał Questar-Benn pociemniały o ton.

- Nie łudź się. Sugestywne przemawianie to tylko mała część wojennego rzemiosła.

- Tak? W kwaterze głównej ma się pełny obraz sytuacji. Ale kiedy służyłem na Capelli, nie stałem w armii na tyle wysoko, by ten obraz znać. Dlatego podoba mi się praca prywatnego agenta - dodał Sev z namysłem. - Teraz to ja jestem sterem i okrętem... a raczej byłem. - Popatrzył wprost na Micayę. - Oddaję się pod twoje rozkazy na czas operacji.

- Czas operacji? Ale moje zadanie jest już skończone! - zaprotestowała Micaya.

- Naprawdę?

Od dawna żaden młody mężczyzna nie wpatrywał się w nią w ten sposób. Pomyślała ze starannie ukrywanym rozbawieniem, iż kiedyś w przeszłości ostatni młody człowiek, który patrzył na nią w ten sposób, oczekiwał od niej zupełnie czegoś innego. No cóż. Oni zawsze czegoś chcieli, prawda?

- Fassa del Parma i Alpha Hezra-Fong przybyły do systemu Nyota tym samym transportem - kontynuował Sev. - Darnell Overton-Glaxely również. Pomagali sobie nawzajem bogacić się w najszybszy i najbrudniejszy sposób, jaki udało im się wykombinować. Jeszcze dwóch innych było w tym transporcie - Blaize Armontillado-Perez y Medoc i Polyon de Gras-Waldheim. Fassa wspomniała już o Blaize - o tym, który otrzymał placówkę na Angalii. Czy nie widzisz? Ty trzymasz jeden koniec nici do tego węzła, a ja drugi.

- Myślisz, że razem moglibyśmy go rozsupłać?

Sev obdarzył ją promiennym uśmiechem, który zawsze pomagał mu w osiągnięciu celu.

- Och, zrób tak jak Aleksander Wielki. Przetnij węzeł gordyjski. Trzeba ukrócić korupcję - argumentował. - Tylko nie mów, że to niewielka część tego, co robią wszyscy. Nie dbam o to. Wiem, że to jest coś, czym mogę się zająć. Muszę to przejrzeć na wylot. - Zamilkł pod wpływem lekkiego zażenowania z powodu własnej pasji. - No i miałem nadzieję, że chciałabyś dołączyć do nas. Poprowadzić nas.

Maszyna wylądowała perfekcyjnym ślizgiem tuż na zewnątrz otwartego włazu Nancii.

- Chodź ze mną - zasugerował Sev.

- Mam planowy transport z powrotem na Kailas. Muszę wracać za biurko.

- Możesz to zmienić - rzekł poufale i uśmiechnął się do niej tak, jak do rówieśniczki. - Chodź, Mic! Chyba nie chcesz wracać do przekładania papierów na Kailasie, prawda?

Micaya pomasowała kark. Czuła się o całe wieki starsza od tego młodego człowieka ogarniętego pasją; zmęczona i przygnębiona korupcją w Summerlands nie marzyła o niczym innym prócz długich kąpieli i masażu.

- Do licha - stwierdziła znużona. - Sam jesteś niezły w sugestywnych przemówieniach, Bryleyu-Sorensenie. Sądzę, iż uważasz, że zdołam zmienić rozkazy twojego statku mózgowego tak, abyśmy mogli lecieć na Angalię, zamiast transportować del Parmę wprost do Centrali?

- To przecież brzmi logicznie, prawda?

- Tak, to brzmi logicznie - przyznała Micaya. - Nigdy nie było wystarczających argumentów dla biurokracji. W porządku, wygrałeś. Zobaczę, co da się zrobić, aby nakłonić Centralę do zmiany rozkazów moich i Nancii. Muszę przyznać, że chciałabym zobaczyć koniec tej sprawy. - Pomimo znużenia czuła wewnętrzną radość. - Poza tym wasz mięśniowiec jest mi winien partyjkę szachów.

- Caleb?

- Forister - poprawiła go Micaya. - Nancii przyznano zastępczego mięśniowca, pamiętasz? Foristera Armontillado y Medoc. Pracowaliśmy razem nad tą sprawą w Summerlands, zanim Centrala nie odwołała go, aby został mięśniowcem Nancii.

Zatrzymała się w otwartym włazie.

- Poczekaj chwilę. Jak nazywa się ten chłopak, ten, co poleciał na Angalię?

Sev nie miał czasu odpowiedzieć: druga maszyna wylądowała na pasach i przybiegł do nich posłaniec w białym kombinezonie Summerlands.

- Chcieliśmy was złapać jeszcze w powietrzu - wykrztusił. - Komputer w maszynie musiał być uszkodzony. Hopkirk złożył zeznania!

- Och, do diabła, już?

- Miał wyraźną ochotę to zrobić. Doktor Thalmark sądziła, że bardziej mu może zaszkodzić powstrzymywanie go, niż zezwolenie na to, żeby mówił. Oto jego zeznania na dyskietce; pozostało jeszcze kilkoro uczciwych ludzi na Bahati, panie Bryley. Dwóch z nich zamierza teraz aresztować Overtona-Glaxely'ego. Ponieważ jednak wyślą go na proces do Centrali, chcielibyśmy, aby ktoś stamtąd towarzyszył im, by upewnić się, czy wszystko przebiega, jak należy.

- Raczej po to, by było na kogo zrzucić winę na wypadek, gdy jego rodzina zechce szukać zemsty - zamruczał Sev.

- Ja się tam wybiorę - powiedziała Micaya. - Nikt nie ośmieli się zaprzeczyć moim słowom.

- Nie, to ja się tam wybiorę - poprawił ją Sev. - Już i tak napsułem krwi tylu wysokim rodom, że jeden więcej nie zrobi mi różnicy. Ty możesz pójść i odegrać swoją partyjkę szachów.

- Zawsze lubiłam podwładnych z dużą inicjatywą - stwierdziła Micaya kwaśno.

Była jednak zmęczona i zmartwiona przypuszczalnym powiązaniem Blaize'a z Foristerem. No cóż, jeśli Sev Bryley uda się po swojego więźnia, a Fassa del Parma będzie zamknięta w kabinie, ona i Forister zostaną sami. Musi zapytać go, jak bliskie jest ich pokrewieństwo i czy rzeczywiście chciał być mięśniowcem na statku, który leciał na Angalię.


Forister radośnie rozpakowywał specjalne zamówienie z OG Glimware, kiedy Micaya Questar-Benn poprosiła o pozwolenie wejścia na pokład.

- Mamy towarzystwo - ostrzegła go Nancia. - A czy przypadkiem nie ma nic nieetycznego w tym, że kupujesz coś od firmy, której właściciela zamierzasz aresztować?

- Nic mi nie przychodzi do głowy - odrzekł Forister, pogwizdując nerwowo. - Ale jeśli znajdziesz coś w przepisach Służby Kurierskiej, to daj mi znać. Tak czy inaczej OG Glimware jest jedynym przedsiębiorstwem po tej stronie Antaresa, które wykonuje tego rodzaju specjalne zamówienia.

Zdjął ostatnie fragmenty przezroczystej, pomarszczonej folii, aby odsłonić swój nabytek: statuetkę młodej kobiety wysokości stopy z dokładnie uwidocznionymi cechami dzięki delikatnym pryzmatycznym nacięciom. Brodę miała uniesioną prawie wyzywająco i pozdrawiała świat uśmiechem, którego odbicie tańczyło w jej oczach. Podniesioną głowę, spoglądającą na światy poza zasięgiem ludzkiego wzroku, okalały kręcone włosy, tak dobrze wyrzeźbione, że wydawały się odrębnymi kosmykami, które uniosłyby się pod wpływem przelotnego wiatru.

- Ach, bardzo ładna - powiedziała Nancia powoli, jako że Forister wydawał się oczekiwać na jakąś reakcję. - Twoja krewna? Jego dane nie wspominały nic o przyjaciółce, a poza tym - czy on nie jest za stary dla tej dziewczyny?

- Bardzo dalekie pokrewieństwo, jak w wielu wysokich rodach. Jednak ona może stać się kimś więcej - mam nadzieję, że moim przyjacielem. Może partnerem?

Forister ustawił statuetkę na brzegu kontrolnego panelu mięśniowca i odwrócił, aby uśmiechała się do tytanowej kolumny Nancii.

- Właściwie ta genetyczna ekstrapolacja pokazuje, jak wyglądałaby pewna młoda kobieta, którą znam, gdyby rozwijała się normalnie bez tych genetycznych anomalii, które uniemożliwiły jej przeżycie poza kapsułą. Nazywa się... Nancia Perez y de Gras.

Nancia nie wiedziała, jak zareagować na to objawienie. Nie potrafiła. Caleb nigdy nie zastanawiał się, jakbym wyglądała... Nigdy nie myślał o mnie jak o osobie. Nielojalnie jednak było to rozważać... Ale co powinna odpowiedzieć Foristerowi?

Oszczędzono jej tej konieczności, ponieważ otworzyła się komora ciśnieniowa. Poważna twarz generał Questar-Benn przestraszyła ich oboje.

- Ta część misji jest zakończona - wyjaśniła im Micaya. - Hezra-Fong jest już w drodze na statek, pod strażą, a Bryley pojechał aresztować Overtona-Glaxely'ego. Sugerował, że powinniśmy prosić o zmianę rozkazów Nancii, aby można było wybadać jeszcze przed powrotem do Centrali pozostałych dwóch pasażerów, których przywiozła do systemy Nyota. Pomyślałam, że muszę najpierw skonsultować się z tobą, Forister.

Twarz Foristera zszarzała.

- Tak długo, jak będę mięśniowcem na tym statku, przyjmę wszystkie rozkazy wydane przez Służbę Kurierską.

- Wiem o tym - powiedziała Micaya. - Muszę jednak wiedzieć więcej. Jakie jest twoje powiązanie z tym chłopcem z Angalii? Daleki krewny? Z jakim konfliktem interesów mamy tu do czynienia?

- On jest moim siostrzeńcem. - Forister opadł na fotel pilota.

- Czy mogę na tobie polegać?

Nancia obserwowała i słuchała bez wtrącania się do rozmowy. Polubiła generał Questar-Benn w czasie ich poprzedniego spotkania, ale teraz czuła, że za mocno przyciskała Foristera. Po raz pierwszy, od kiedy wszedł na pokład, wyglądał na swoje lata; rzadkie siwe włosy układały się płasko i zniknęła ta figlarna iskra, która sprawiała, że jego twarz była Nancii bliska. Oczywiście - raptem przeżyła szok rozpoznania - to dlatego odniosła wrażenie, że znała Foristera już wcześniej. Nie chodziło tylko o jego poprzednią podróż do Charona. To była ta iskra, którą miał w oczach, kiedy włamywał się do medycznych rejestrów Summerlands. Ten rudowłosy chłopak Blaize miał taki sam wyraz oczu, kiedy planował jakąś psotę.

Jednak Forister był uczciwy. Nawet nie próbował przeciwstawiać się wywodom Fassy, obciążającym jego siostrzeńca, a teraz nie unikał obowiązku sprawdzenia tych historii.

- Nie musisz z nami lecieć - powiedziała Micaya. - Możemy znaleźć innego mięśniowca. Należy ci się prawdziwa podróż wypoczynkowa po tej tajnej misji w Summerlands.

Forister podniósł głowę i spojrzał na nią nieruchomymi oczami.

- To ty wzięłaś całe ryzyko na siebie w Summerlands - odrzekł głosem tak wypranym z uczuć, że Nancia poważnie się zdenerwowała.

Wzmocniła działanie swoich lokalnych sensorów aż do momentu, kiedy mogła zobaczyć pulsujące tętno na skroni Foristera i usłyszeć uderzenia serca. Ten człowiek znajdował się stanowczo w zbyt dużym napięciu.

- Byłem bezużyteczny. - Jego podniesiony głos załamał się i Nancia wróciła pospiesznie do normalnego poziomu odczuwania, bo zakończenia nerwów drgały jej od wysokich dźwięków. - Nawet nie umiałem znaleźć odpowiednich danych komputerowych, aby ci pomóc, więc jeśli ktokolwiek zasługuje na odpoczynek, to ty, Mic. Jeśli też ktokolwiek ma udowodnić upadek mojego siostrzeńca - dokończył znużony - niech to będę ja. Nie zdołamy zachować tego w rodzinie - wiem o tym, ale muszę wiedzieć dokładnie, co on zrobił i jak możemy to naprawić.

- Niedobrze być osobiście zaangażowanym w sprawy, które się prowadzi - szepnęła generał Micaya Questar-Benn. - Pierwsze prawo Akademii.

Kręgosłup Foristera wyprostował się.

Nie, pierwsze prawo to jest służyć. To wszystko, o co was proszę. Dajcie mi szansę, aby służyć i naprawić, co się da jeśli w ogóle coś jeszcze można uczynić. Poza tym - dodał ze śladami dawnego ostrego tonu w głosie - nie znajdziesz innego mięśniowca po tej stronie podprzestrzeni Bellatrix.

- Och, przestań - powiedziała Micaya. - Wy, mięśniowcy, zawsze się przeceniacie. Założę się, że jest pół tuzina wykwalifikowanych mięśniowców w samej podprzestrzeni Vegi.

Forister wyprostował się.

- Nie przygotowanych do prowadzenia statku mózgowego wzmocnionego hiperchipami. Nasza Nancia posiada takie udoskonalenia, prawda, moja droga? - Jak zawsze odwrócił głowę w kierunku jej tytanowej kolumny, kiedy się do niej zwracał, tak jakby chciał, aby następny człowiek z kapsuły, to jest delikatnik - poprawiła sama siebie Nancia - przyłączył się do rozmowy.

- Moje czujniki na dolnym pokładzie i urządzenia nawigacyjne przy drzwiach mają hiperchipy - odparła. - I używam ich w niektórych bankach przetwarzania danych. Jestem na liście oczekujących na pozostałe.

- Proszę bardzo - Forister odezwał się do Micayi. - Wy potrzebujecie mnie, a ja muszę to wykonać.

- Potrzebne ci to zadanie jak mnie następna proteza - mruczała Micaya. Ale znów usiadła, sprawiając wrażenie kogoś, kto dał za wygraną. - Powiedz no, jak to się stało, że jesteś przeszkolony do obsługi nowych hiperchipowych statków. Byłeś w Centrali Dyplomatycznej przez...

- Więcej lat niż ktokolwiek tu może zgadnąć - przerwał jej Forister. - A ten termin brzmi: statki mózgowe, a nie hiperchipowe. Nie obrażajmy naszej damy.

- Wszystko w porządku - wtrąciła Nancia. - Nie jestem obrażona, naprawdę.

- Ale ja jestem - odparował Forister.

Odetchnął głęboko i wyprostował się.

Nancia niemal widziała, jak próbuje pozbyć się bólu, który czuł głęboko w środku, i jak przybiera swoją dyplomatyczną maskę. Kiedy odwrócił głowę, aby mówić wprost do niej, już prawie nie wyglądał na zmartwionego. Ale ona i tak dostrzegała napięcie w jego oczach.

- Jesteś teraz moją panią, Nancia, przynajmniej na czas trwania tej misji.

Micaya wydęła zaciśnięte wargi z westchnieniem irytacji.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Jak to się stało, że jesteś przeszkolony do obsługi najnowszych modeli statków mózgowych, skoro nie występowałeś w roli mięśniowca od tylu lat?

Dużo czytam powiedział Forister i machnął w powietrzu jedną ręką. - Starodawne walki ochroniarzy, nowe systemy komputerowe, to wszystko woda na mój młyn. Głęboko w sercu jestem człowiekiem XX wieku. Człowiekiem o wielu zainteresowaniach i o wielu nie odkrytych talentach. Lubię też być na bieżąco w moich dziedzinach - wszystkich moich dziedzinach.

- Człowiekiem o nie odkrytych kłamstwach - odpowiedziała Micaya. - OK, wchodzisz. Przynajmniej będę miała kogo pokonać w trójwymiarowe szachy w drodze na Angalię.

Forister prychnął.

- Masz na myśli kogoś, kto pokona ciebie. Twoje ego rozwinęło się odwrotnie proporcjonalnie do twoich umiejętności, generale. Ustaw je.

Nancia obserwowała z zaciekawieniem, jak generał Questar-Benn wyjmuje z kieszeni kartę wielkości dłoni. Forister uśmiechnął się.

- Rozumiem, zabrałaś ze sobą przenośną planszę.

Generał wystukała nikłe identyfikacje na powierzchni karty i wyświetliła na niej hologram podzielonego sześcianu, połyskujący na krawędziach kolorami tęczy. Następna seria puknięć wywołała przezroczyste obrazy pionków ustawionych na linii, na przeciwległych krawędziach sześcianu. Nancia bawiła się swoją funkcją sensorycznego powiększania i centrowania aż do chwili, kiedy mogła zobaczyć szczegóły. Tak, to były standardowe pionki trójwymiarowych szachów: rozpoznała odwieczny, potrójny porządek. Pionki na pierwszym miejscu, najniższe rangą, król i królowa ze swoimi lauframi, końmi i wieżami. Ponad nimi najwyżsi rangą byli ustawieni tak, aby spadać na sześcian gry jak drapieżne ptaki. Statek mózgowy z mięśniowcem i ich wspomagające pionki: wywiadowcy, poduszkowiec i satelity. Obrazy te jarzyły się, gasnąc i zapalając się na nowo. Kiedy Nancia patrzyła na nie przez dowolnie długi czas, miała wrażenie, jakby ciasne taśmy opasywały jej połączenia sensoryczne.

- Pionek do wywiadowcy mózgowego 4, 2 - Forister zaproponował standardowy, otwierający ruch.

Nic się nie wydarzyło.

- Moja przenośna gra nie jest wyposażona w czytnik głosu - przeprosiła Micaya. - Będziesz musiał przycisnąć kod.

Kiedy wskazywała na rząd identyfikacji wielkości palca, Nancia zahuczała delikatnie. Był to odpowiednik chrapliwych głosów i chrząknięć, jakie produkują delikatnicy, oczyszczając gardło, aby nieprzewidzianie włączyć się do rozmowy. Oboje gracze spojrzeli w górę i po chwili zaskoczenia Forister odwrócił głowę w kierunku tytanowej kolumny Nancii.

- Tak, Nancia?

- Jeśli dacie mi chwilkę na przestudiowanie konfiguracji - zasugerowała - sądzę, że zdołam wykonać replikę waszej holograficznej gry o nieco wyraźniejszym obrazie. Oczywiście mogę też zapewnić wam przetwarzanie głosu.

Już w trakcie mówienia przeznaczyła przestrzeń pozornej pamięci i kooprocesor graficzny do tego celu.

Zanim ucichł jej glos, nowa i o wiele wyraźniejsza projekcja holograficzna połyskiwała obok oryginalnej. Forister krzyknął z zachwytu nad miniaturkami pionków. Micaya wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć perfekcyjnie ukształtowanego małego satelity z trzema zamieszkanymi globami, posiadającego włazy wejściowe i połączeniowe tuby kosmiczne.

- Piękne - westchnął Forister z zachwytem. - Ale czy nie nadweręży to za bardzo funkcji przetwarzania, Nancia?

- Nie teraz, kiedy mam przestój - odpowiedziała. - Nie używam tego procesora, nawet kiedy zajmuję się regularną nawigacją. Może będę musiała na moment go odłączyć, kiedy wejdziemy w Osobliwość, bo to rzeczywiście wymaga odrobiny koncentracji, ale...

Forister przymknął oczy.

- Oczywiście, że tak. Poza tym, jeśli mam być szczery, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby grać w szachy, kiedy przelatuję przez Osobliwość.

- Mnie też nie - zgodziła się Micaya, zieleniejąc na samą myśl. - Nie mam wtedy ochoty myśleć o kosmicznych relacjach.

- A ja mam - stwierdziła wesoło Nancia.


Po dwóch standardowych godzinach Centrali Sev przerwał pierwszą grę w szachy, dostarczając na pokład Darnella Overtona-Glaxely'ego.

- Załamał się, kiedy przedstawiłem mu dyskietkę z zeznaniami Hopkirka - powiedział, gdy Darnell został umieszczony w kabinie. - Śmieszne, zupełnie jakby oczekiwał, że ktoś po niego przyjdzie w najbliższych dniach. Przez całą powrotną drogę opowiadał wszystko, co wie o pozostałej trójce. Tutaj jest nagranie.

- Czwórce - poprawiła Seva Nancia, kiedy wsunął dysk do jej czytnika.

- Trójce - odezwał się znów Sev. - Fassa, Alpha i... Blaize. - Kiedy wymawiał ostatnie imię, starał się nie patrzeć na Foristera.

- Nikt z nich nie powiedział nic, co by obciążało Polyona de Grasa-Waldheima? - nie dowierzała Nancia.

Sev wzruszył ramionami.

- Kto wie? Może nie ma o czym mówić? Nigdy nie wiadomo, może w całym koszu zgniłych jabłek jedno jest zdrowe?

Nie Polyon. Jednak Nancia nie wypowiedziała głośno swojego protestu. Po rozmowach, które usłyszała w czasie pierwszego lotu, była przekonana, że Polyon de Gras-Waldheim był całkowicie niemoralny. Lecz czy to będzie etycznie ujawnić te rozmowy? Caleb był tak zdecydowanie przeciwko wszystkiemu, co ledwie otarło się o szpiegostwo, że właściwie nigdy nie pomyślała, aby mu o tym powiedzieć.

To jednak było pięć lat temu. Zmieniła się, teraz dostrzegała odcienie szarości, a nie tylko czerń i biel przepisów Służby Kurierskiej. Nawet Caleb mógł się zmienić. W końcu przystał na tę tajną misję, choć nie bez protestu. Może poczuć się zdradzony, jeśli ona zdecyduje się pogwałcić jego etyczny kodeks.

A gdyby odwlokła trochę tę decyzję?

- Wydaje mi się, że można by lecieć koło Shemali, tak czy inaczej - zasugerowała Nancia. - Nigdy nie wiadomo. Możemy przecież znaleźć dowody na powiązanie de Grasa-Waldheima z resztą ekipy? Już dawno mielibyśmy na to dowody, gdyby reszta nie bała się tak pisnąć stówka przeciwko niemu.

- To jest możliwe - zgodził się Sev. - Spotkamy się tam po Angalii.

- Myślałam, że lecisz z nami. - Micaya Questar-Benn na wpół podniosła się z siedzenia, przetykając jedną rękę wprost przez szachowy hologram Nancii.

- Miałem lecieć - przyznał Sev. - I lecę. Spotkam się z wami na Shemali. Coś mi wypadło.

Zanim ktokolwiek z nich zdążył go o cokolwiek zapytać, oddalił się, zbiegając po trzy stopnie naraz i pogwizdując. Nancia szybko rozważyła możliwość zamknięcia mu głównego włazu przed nosem, żeby wyjaśnił, o co mu chodziło.

Oczywiście nie zrobiła tego. Byłoby to przecież pewnym oszustwem, przed którym ostrzegano ją na lekcjach etyki w czasie szkolenia ludzi z kapsuł.

Lecz pokusa była silna.

- Coś uczyniło tego człowieka niesłychanie szczęśliwym - stwierdziła Micaya z namysłem. - Zastanawiam się, co to było. Nancia, czy jest coś w zeznaniach Darnella Overtona-Glaxely'ego, co wstrząsałoby Ziemią?

Nancia rozpoczęła przegląd.

- Nie ma nic interesującego, chyba że fascynują cię żałosne dowody na drobne łapówki, korupcję i oszustwo - odpowiedziała Nancia.

- Ach, Overton-Glaxely rzeczywiście zrobił na mnie wrażenie drobnego złodziejaszka.

- Może zechcesz sama przestudiować jego wypowiedź? - zasugerowała Nancia. - Może dopatrzysz się czegoś, co ja przeoczyłam?

Micaya kiwnęła głową.

- Zrobię to, ale wątpię, żebym coś znalazła. Bryley powiedział, że nic ma żadnych dowodów przeciwko de Grasowi-Waldheimowi. Więc to nie nasza sprawa, w jakim celu wybiera się na Shemali. Do licha z nim. Przypuszczam, że dowiemy się o wszystkim, kiedy tam dolecimy.

Najpierw musimy dokończyć nasze zadanie na Angalii. - Forister znów miał bladą i martwą twarz. Chwilowe ożywienie, jakie przyniosła gra w szachy, zniknęło.

Wygląda jak śmiertelnie chory człowiek. Czy honor rodziny jest dla niego aż tak ważny? Nancia rozważała, jakby się czuła, gdyby jej siostrę Jinevrę przyłapano na korupcji w jej placówce PPT i na sprzeniewierzeniu funduszy wydziałowych.

Trudno było to sobie wyobrazić. No tak, a gdyby Flix... Wolała nie myśleć, co by było, gdyby Flix tak jak Blaize wpadł w złe towarzystwo i zrobił coś, co zmusiłoby ją do ścigania go, aresztowania i odesłania na kilka lat do więzienia z dala od jego ukochanej muzyki.

Myśl ta wstrząsnęła Nancią tak boleśnie, że przez chwilę zatrzymał się równy szum stabilizatorów powietrza i zachwiał kooprocesor utrzymujący hologram szachowy. Obraz sześcianu z gry zatrząsł się, rozpadł na tęczowe fragmenty, następnie scalił się znowu i Nancia odzyskała władzę nad sobą i swoimi systemami.

Wobec tego, jeśli sama myśl o kłopotach Flixa była tak bolesna dla niej, to jak Forister mógł stawić czoło przestępstwu Blaize'a? Wywnioskowała, że nie mógł - i teraz od niej i od Micayi zależało, aby nie pozwolić mu się zadręczać.

- Generale Questar-Benn, twój ruch - powiedziała.

- Co? Ach - zwiadowca do laufra królowej 3, 3 - odrzekła Micaya.

Ruchem tym zagarnęła jeden z satelitów Foristera i pozostawiła ścieżkę prawdopodobieństwa dla jego statku mózgowego. Nancia przewidziała możliwe ruchy bez użycia świadomego wysiłku.

- Masz tylko dwa ruchy, aby twój statek mózgowy uniknął szacha w ciągu najbliższych pięciu ruchów- ostrzegła Foristera.

- Dwa? - Brwi Foristera podskoczyły do góry i pochylił się nad sześcianem. - Widziałem jeden.

- Nieczysta gra - skarżyła się Micaya. - To było wyzwanie dla mięśniowca, a nie dla mózgu.

- Pracujemy jako drużyna - odpaliła jej Nancia.

Naprawdę miała taką nadzieję. Dla dobra Foristera - dla dobra ich obojga. Nie musiał przeżywać tego smutku sam. Ona tu była, aby go wesprzeć.

- Ach, rozumiem, co masz na myśli.

Forister pochylił się nad planszą i zaskoczył Nancię trzecim ruchem o tak niespotykanie druzgocącej sile, że nawet nie wzięła go pod uwagę w swoich pierwotnych obliczeniach.

Z powstrzymywanym okrzykiem radości Micaya Questar-Benn zabrała Foristerowi drugiego satelitę i patrzyła oniemiała, jak przestawił nie osłoniętego konia z drugiego rzędu i zaszachował jej statek mózgowy.

- Dziękuję za podpowiedz, Nancia - odezwał się Forister. - Gdyby nie ty, nawet nie pomyślałbym o innej możliwości. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby zastosować w takiej sytuacji posunięcie Jigo Kanaki.

- Ja... ach... nie ma za co - zdążyła wtrącić Nancia pomiędzy trzema następnymi ruchami, które przywiodły grę do druzgocącego końca.

Micaya została rozbrojona, straciła mięśniowca i statek mózgowy.

Może jednak Forister nie potrzebował aż tak bardzo pomocy, jak Nancia sądziła.



ROZDZIAŁ XIII


Lądowanie Nancii na Angalii nie było najlepsze. Planeta całkowicie ją zaskoczyła.

Wstępne manewry nawigacyjne przebiegły normalnie. Wszystko jej się pogmatwało dopiero wtedy, kiedy lądowisko znalazło się w polu widzenia. Zielone, tarasowe klify poza płaskowyżem i otaczający go trawiasty basen nie pokrywały się z jej wspomnieniami sprzed pięciu lat. Czy to możliwe, że coś źle obliczyła i wylądowała na tej nieznanej części planety? Nancia wywołała dane z pierwszego lądowania i nałożyła je na obraz zielonego raju, który roztaczał się przed nią. Tak, to musi być lądowisko na Angalii. Cechy topograficzne dokładnie zgadzały się z jej wewnętrzną mapą. Tam na krawędzi płaskowyżu znajdowała się chata z syntetycznych półfabrykatów z pochylonym dachem utkanym z trawy, wyglądającym na bardziej opuszczony i postrzępiony, niż wydawał się pięć lat temu.

Zajęta porównywaniem swojego obrazu Nancia wycisnęła całą moc z procesora nawigacyjnego i zapomniała śledzić podejście do lądowania, co spowodowało, że o mały włos wyżłobiłaby nowy krater w lądowisku na Angalii. Skorygowała zejście w dół, uniosła się nieco w górę i zeszła tym razem wolniej. Jej czujniki słuchowe wychwyciły różnorodne trzaśnięcia i westchnienia z kabin, gdzie przebywali Mirnya i trójka więźniów.

- Przepraszam za twarde lądowanie - zaczęła.

Forister odciął na chwilę jej mikrofony i przegadał ja.

- Lokalna turbulencja - powiedział. - Nancia wspaniale dała sobie radę, ale nawet statek mózgowy nie jest w stanie odpowiadać za kiepskie warunki na Angalii.

Przejechał pieszczotliwie otwartą dłonią po czytniku i przywrócił Nancii kontrolę nad głośnikami, uśmiechając się uprzejmie.

- Nie prosiłam cię, abyś stawał w mojej obronie - przetransmitowała Nancia wibrującym szeptem przez głośnik głównej kabiny.

- Naprawdę? Myślałem, że jesteśmy drużyną. Jeśli ty możesz pomagać mi grać w szachy, to ja oczywiście mam prawo chronić cię przed tymi przewrażliwionymi bachorami.

- Ja... no cóż, dziękuję ci - zakończyła Nancia.

- Nie ma za co. A przy okazji, co się właściwie stało?

- Byłam rozproszona. To miejsce nie wygląda tak samo, jak podczas mojego poprzedniego lądowania.

Nancia nastawiła wszystkie swoje ekrany na zewnętrzny obraz. Forister zerknął z uznaniem na trójwymiarową panoramę trawiastego raju otoczonego tarasami.

- Co to jest, do licha?! - krzyknęła Fassa w swojej kabinie.

Przyłączyli się do niej równie zaskoczeni Darnell i Alpha. Reakcja ta usatysfakcjonowała Nancię. Ekrany w kabinie pasażerów nie były aż takie dokładne, jak ekrany ścienne w centralnej kabinie, ale przynajmniej przekazywały wystarczająco dużo informacji o Angalii, aby upewnić ją, że nie postradała zmysłów - a jeśli tak, to nie ona jedna. Nikt z więźniów nie spodziewał się, że Angalia będzie wyglądała jak ogród Edenu.

- Czy dobrze rozumiem, że planeta zmieniła się od waszej ostatniej wizyty? - zapytała łagodnie.

- Oczywiście, że tak - odrzekła Fassa. - Jesteś pewna, że to jest to samo miejsce? Przecież dopiero w zeszłym roku... Och, rozumiem.

Dalej nastąpiła wydłużona cisza. Choć raz w życiu Nancia zatęskniła za zdolnością ludzi do nagłego wycofania się z rozmowy i zamyślenia się. Dużo satysfakcji sprawiłoby jej potrząśnięcie Fassa, aby wytrącić ją z transu, w jaki wpadła. Dlaczego delikatnicy nie mogli przesyłać strumieni informacji, kiedy byli w trakcie przetwarzania danych?

Musiała zadowolić się mruganiem światłami w kabinie Fassy i atakowaniem jej dzikimi wybuchami muzyki z ostatniego sonodysku Flixa.

- Czy dobrze rozumiem, że rozpoznajesz jakieś znamienne cechy? - spytała, kiedy wreszcie zdołała pozyskać uwagę Fassy.

- Tak... pomimo wszystko tak.

Oczywiście, przecież Fassa nie miała możliwości wizualnej kontroli szczegółów, nie wspominając już o dokładności, z jaką mogła zapamiętać obraz planety podczas ostatniej wizyty. Była zależna od tego, co jej biologiczna, nie wzmocniona pamięć zdołała jej dostarczyć. Zrozumiawszy to, Nancia straciła nadzieję, że się czegokolwiek dowie.

- Te ogrody na zboczu góry - powiedziała Fassa - te tarasy były tu również rok temu, ale nic na nich nie rosło. Myślałam, że to ma coś wspólnego z kopalnią.

Nancia przełączyła sygnały do wyświetlaczy w kabinie Fassy, aby pokazać jej wejście do kopalni. Figurki w niebieskich mundurach wchodziły i wychodziły, popychając małe wagoniki po szynach rozmieszczonych po obu stronach zbocza. Powiększony obraz wykazał, że te figurki to człapiący tubylcy z Angalii. Byli porządnie odziani w niebieskie szorty i koszule, a ich praca przypominała precyzyjnie wyreżyserowany taniec. Jeden z tubylców dźwignął worek znajdujący się w wejściu do kopalni i przerzucił go sobie ponad głową, inny ustawił się tak, aby go złapać. Zanim ten się odwrócił, trzeci wycofał wagonik po torach, aby go załadować.

- Niesamowite - skomentowała Nancia. - Myślałam, że tych z Angalii nie można niczego nauczyć.

- Blaize rzeczywiście był pracowitym, małym chłopcem - stwierdził głucho Forister.

- Jak do tej pory to wszystko nie wygląda aż tak źle - podkreśliła Nancia. - Fassa, czy ty lub reszta rozpoznajecie coś jeszcze?

Ekrany pokazywały panoramiczny obraz płaskowyżu wraz z otaczającym go krajobrazem. Nagle Fassa wydała okrzyk świadczący o rozpoznaniu.

- Och, Boże, on zostawił wulkan!

Nancia zatrzymała obraz i przestudiowała go. Złowrogo wyglądające bańki brązowo-zielonego błota unosiły się i pękały, i znów formowały, bulgocząc nieprzerwanie pośród wysokiej zielonej trawy pokrywającej resztę obszaru.

- Nie sądzę, aby sadzenie kwiatów pomogło to zasłonić - zgodziła się.

- Nie rozumiesz. - Fassa prawie płakała. - On w ten sposób trzyma ich w ryzach i zmusza do pracy. Jeśli Luzaki go nie zadowalają, gotuje je żywcem w tym bulgoczącym błocie. Widziałam coś takiego ostatnim razem - nigdy nie zapomnę tych wrzasków.

- Alpha? Darnell? - Nancia wywołała pozostałych dwóch.

- To prawda - stwierdził Darnell. - Odpychające.

Alpha pokiwała głową. Ruch ten był wyraźnie widoczny na ekranach Nancii.

Słowa pociechy dla Foristera nie przychodziły już jej do głowy.


Micaya przekonała Foristera, aby pozwolił jej pierwszej spotkać się z Blaize'em.

- Będę miała przypięty guzik kontaktowy - obiecała mu. - Ty i Nancia będziecie mogli zobaczyć i usłyszeć wszystko, co się będzie działo.

- To mój obowiązek - zaczął Forister.

- Mój także - przerwała mu Nancia. - Ten młody człowiek łatwiej przyzna się do wszystkiego, jeśli nie będzie liczył na jakieś wpływy rodzinne.

- Przecież nie może - powiedział Forister ponuro. - Nie przyleciałem tu po to, by wstawiać się za nim.

- Tak, ale on o tym nie wie - zauważyła Micaya.

Nancia skupiła wszystkie swoje zewnętrzne sensory na Micayi, kiedy generał szła ścieżką pomiędzy okrągłym kamieniami wulkanicznymi do drzwi chaty z półfabrykatów. Po obu stronach ścieżki rosły pierzaste trawy i ogniste tropikalne kwiaty, tworząc bujny i nie kontrolowany wzór z koszyków nasiennych i kwiatostanów. Nancia rozpoznała gatunki ze Starej Ziemi zmieszane z gwiezdnymi kwiatami z Deneba i śpiewającymi trawami z Fomalhaut II; radosne płomienie różowych, pomarańczowych i purpurowych roślin.

Micaya weszła do chaty i pole widzenia Nancii zawężyło się do półkola, które zapewniał guzik kontaktowy. W cienistej chacie, pomiędzy wysokimi stosami papierów i elektronicznego sprzętu, przed ekranem komputera, jak płonący węgielek świeciła czerwona głowa Blaize'a.

- Blaize Armontillado-Perez y Medoc? - zapytała Micaya służbowo.

- Mhm, dostawa PPT? Zaraz podpiszę, muszę tylko skończyć tę rzecz...

Możliwości guzika kontaktowego nie pozwalały Nancii przeczytać słów na ekranie komputera, ale rozpoznała siedmiotonowy kod dźwiękowy, kiedy Blaize przejechał otwartą dłonią po pulpicie. Przekaz międzyplanetarny - nie, międzypodprzestrzenny. Właśnie przesłał coś do... Nancia przerzuciła swoje akta, aby znaleźć kod. Do Centrali Dyplomatycznej? Co oni mieli wspólnego z Angalią - planetą, na której nie istnieli żadni inteligentni mieszkańcy? Czyżby sieć korupcji Blaize'a sięgała aż do kolegów jej ojca i Foristera?

- O, tak. - Kiedy ostatnie dźwięki kodu uleciały, Blaize odwrócił się z anielskim uśmiechem na piegowatej buzi - O co chodzi?

Jego wyraz twarzy zmienił się gwałtownie i prawie komicznie na widok Micayi Questar-Benn w pełnym umundurowaniu.

- Ty nie jesteś z PPT - powiedział wolno. Zgadza się - odrzekła Micaya. - Twoja działalność wróciła uwagę innych departamentów.

Blaize'owi opadła szczęka, a jego piegi wydawały się płonąć.

- No cóż, już jest za późno, nie możecie mnie teraz powstrzymać.

- Naprawdę? - Ton głosu Micayi był zwodniczo łagodny.

- Wysłałem pełen raport do Centrali Dyplomatycznej. Nie obchodzi mnie, kim są twoi przyjaciele z PPT, ale będą musieli zostawić teraz Angalię w spokoju.

- Mój drogi chłopcze - powiedziała Micaya. - Czy czasem coś ci się nie pomyliło? To ty jesteś zatrudniony przez Planetarną Pomoc Techniczną. Lub raczej byłeś.

Nancia tak bardzo zasłuchała się w dialogi, że nie zauważyła, kiedy Forister wymknął się z jej centralnej kabiny i zszedł po schodach. Była równie zaskoczona, jak Blaize, kiedy Forister pojawił się w wejściu do chaty, tuż na obrzeżach jej widoczności z guzika kontaktowego.

- Wuj Forister! - wykrzyknął Blaize. - Co się tutaj dzieje? Czy mógłbyś mi pomóc?...

- Nie nazywaj mnie wujem - odparł Forister przez zęby. - Jestem tutaj z generał Questar-Benn, by cię zatrzymać, a nie żeby ci pomagać.

Blaize pozieleniał pod piegami. Zamknął oczy na moment i wyglądał, jakby mu było niedobrze.

- I ty także.

- Chyba nie sądziłeś, że więzi rodzinne będą ci pomocne w torturowaniu i wyzyskiwaniu tych niewinnych istot.

- Torturowanie, wyzyskiwanie? - zapowietrzył się Blaize. - Ja... o nie. Wujku Forister, czy nie rozmawiałeś przez przypadek z dziewczyną o nazwisku Fassa del Parma y Polo? Lub z Alphą bint Hezra-Fong? Albo z Darnellem?

- Z całą trójką - potwierdził Forister. - I... co, do diabła, jest w tym śmiesznego?

Blaize po prostu zgiął się wpół i dusił się ze śmiechu.

- Moje grzechy ścigają mnie - wydyszał pomiędzy parsknięciami śmiechem.

- Nie widzę w tym nic śmiesznego. - Forister zbladł również i uszczypliwy wyraz pojawił się wokół kącików jego ust.

- Na pewno nie. Jeszcze nie, ale kiedy ja... O Boże! To jest komplikacja, której nigdy...

Blaize wybuchnął histerycznym śmiechem, który zakończył dopiero cios w brzuch, wymierzony pięścią Foristera. Blaize wciąż zanosił się i próbował złapać powietrze, kiedy drugie uderzenie w szczękę odrzuciło mu głowę w tył i powaliło na chwiejący się stół pomiędzy umieszczony tam sprzęt komputerowy. Nogi ugięły się pod Blaize'em i osunął się lekko na podłogę. Stół za nim kołysał się i niebezpiecznie przechylał. Klawiatura ześliznęła się na róg blatu i zawisła na krawędzi. Stos zaksięgowanych liczb i instrukcji PPT sfrunął na Blaize'a miękkim, szeleszczącym deszczem cienkich niebieskich papierków.

Forister schwycił jeden ześlizgujący się kawałek i studiował przez chwilę kolumny cyfr z uniesionymi brwiami. Kiedy doczytał do końca, wyglądał na bladego i zmęczonego wiekiem człowieka.

- Dowód potwierdzający - skomentował, podając papier Micayi. - Jeśli jakiś w ogóle jest potrzebny.

Micaya chwyciła papier w taki sposób, aby Nancia mogła skoncentrować się na nim dzięki urządzeniu kontaktowemu. Cyfry wyginały się i tańczyły w ręce Micayi. W ponurym nastroju Nancia wprowadziła poprawkę na te zniekształcenia i powiększyła zlewające się litery i cyfry tak, aby sama zdołała przeczytać ten zapis.

Był to wyciąg za poprzedni miesiąc z bankowego konta Blaize’a w sieci. Wzór wpłat i wypłat dużych sum z początku nic dla Nancii nie znaczył. Lecz jedno było pewne - każda pojedyncza cyfra znacznie przewyższała wynagrodzenie Blaize'a w PPT; natomiast suma u dołu strony była przytłaczająca - prawie trzydzieści razy wyższa, niż mógłby zgromadzić, gdyby zbierał każdy grosz ze swojej oficjalnej wypłaty.

- Wujku Foristerze - odezwał się Blaize z podłogi, delikatnie masując dolną szczękę - bierzesz to wszystko opacznie.

- Gdy mam takie dowody przed oczami, nie wiem, co byś musiał mi powiedzieć, abym ci zaufał.

Blaize uśmiechnął się do niego. Z wargi leciała mu krew, jeden ząb niebezpiecznie się ruszał.

- Zdziwiłbyś się.

- Jeśli miałeś na myśli małą łapówkę pobraną z twoich nieuczciwie zgromadzonych zysków - powiedziała Micaya - to musisz wykombinować coś innego.

Zniżyła głowę, aby mówić wprost do guzika kontaktowego, a Nancia pospiesznie zredukowała wzmocnienie. Delikatnicy tak naprawdę nigdy nie umieli pojąć, że nie muszą krzyczeć do urządzeń kontaktowych. Głośniczek mógł być malutki, ale odbiór z niego miał tyle samo mocy, co jakikolwiek czujnik na pokładzie statku mózgowego.

- Nancia, proszę cię, znajdź w sieci mój osobisty kod ID-QB76, JPJ, 450, MIC. Będziesz mogła wtedy zamrozić wszystkie konta kredytowe znajdujące się pod osobistym kodem... Niech no zobaczę... - Zerknęła na nagłówki papierów, uważnie odczytując sekwencję liczb w kodzie.

Nancia mogła je z łatwością zobaczyć, regulując sensory wizualne tak, aby ustały drgania, i wzmacniając zamazane litery.

- Och, nieważne, myślę, że jesteś w stanie to odczytać - dopowiedziała po chwili Micaya.

- Oczywiście - Nancia przesłała wokalny sygnał przez połączenie kontaktowe.

- Nie rób tego! - Blaize zerwał się na nogi, lekko się zataczając. - Nie rozumiesz...

Forister przemieścił się o wiele szybciej niż zwykle, stając pomiędzy Blaize'em i Micaya.

- Rozumiem, że wykorzystywałeś te nieinteligentne stworzenia, aby się wzbogacić - powiedział. - Możesz jednak złożyć swoje wyjaśnienia władzom. Nancia, chciałbym, abyś dokonała teraz formalnego zapisu zarzutów, na wypadek gdyby coś poszło nie tak.

- Zrobione - rzekła Nancia.

Blaize potrząsnął głową i skrzywił się pod wpływem tego ruchu.

- Och, nie, wujku Foristerze, naprawdę patrzysz na tę sprawę od niewłaściwego końca. Nie możesz mi nic zrobić pod zarzutem - jak ty to nazwałeś? - wykorzystywania nieinteligentnych stworzeń. Wprost przeciwnie. Luzaki posiadają Status Inteligentnych Umysłów i mogę to udowodnić - nikt nie zdoła mnie teraz powstrzymać. Właśnie wysłałem końcową dokumentację do Centrali Dyplomatycznej. Nawet jeśli nie pozwolicie mi mówić, to i tak Centrala przeprowadzi niezależne dochodzenie.

- Nie pozwolimy ci mówić? Nie pozwolimy mówić? - Forister spojrzał na Micayę. Jego siwe brwi uniosły się do góry. - To nie podlega żadnej kwestii. My nie bawimy się w krycie nikogo. Będziesz miał okazję powiedzieć na procesie, co ci się żywnie podoba. I ja z pomocą Bożą też - mruknął tak cicho, że jedynie Nancia odebrała to w guziku kontaktowym. - I ja też.

- Och, gdybyście tylko zechcieli posłuchać, nie byłoby trzeba wytaczać żadnego procesu - rzekł rozgoryczony Blaize. - Czy nie słyszeliście, jak mówiłem, że Luzaki są inteligentne?

Micaya potrząsnęła głową.

- Chyba byłeś tu za długo, skoro zacząłeś karmić się tym złudzeniem. Staw czoło faktom. Sprawdziłam wcześniej raporty badawcze sieci. Rodzime gatunki na tej planecie nie wykazują żadnych oznak inteligencji - nie mają języka, nie noszą ubrań, nie rozwinęły rolnictwa i nie posiadają organizacji politycznych.

- Ależ oni zawsze mieli swój język - upierał się Blaize - Teraz mają też ubrania i rolnictwo. Co do organizacji politycznych, to pomyśl choć przez chwilę o PPT, a później zadaj sobie pytanie o dowody na ich inteligencję.

Micaya roześmiała się wbrew sobie.

- Masz rację, jednak nie przyjechaliśmy tutaj, aby dyskutować o normach świadectw SIU.

- Może i nie, ale skoro już tu jesteście i... - powiedział Blaize, spoglądając przez chwilę podejrzliwie. - Nie pracujecie dla Harmona, prawda?

- Dla kogo?

Micaya musiała wyglądać na szczerze zdziwioną, bo przekonała Blaize'a.

- Mojego poprzednika tutaj, a obecnie zwierzchnika. Na tyle sprytnego, aby ukrywać się za szybami biurowca - wyjaśnił pobieżnie Blaize. - To z jego powodu i paru innych musiałem obrać taką drogę, chociaż na pewno uczciwy zwierzchnik z PPT nie pochwaliłby jej. Musiałem nagiąć parę przepisów - przyznał. - Wyświadczcie mi jednak przysługę i wybierzcie się ze mną na krótką wycieczkę po osiedlu. Myślę, że lepiej wszystko zrozumiecie, jeśli pokażę wam kilka rzeczy.

Micaya zerknęła na Foristera i wzruszyła ramionami.

- Nie widzę w tym nic zdrożnego.

- Przypuszczam, że gdybyśmy nie poszli z tobą, wniesiesz prośbę o unieważnienie procesu dlatego, że nie daliśmy ci szansy przedstawienia dowodów na swoją obronę - stwierdził Forister.

Twarz Blaize'a zrobiła się prawie tak czerwona, jak jego włosy.

- Posłuchaj, dzięki temu guzikowi macie kontakt ze swoim statkiem mózgowym. Jeśli będzie uszkodzony lub ona zobaczy coś, co jej się nie spodoba, wówczas pełny raport może natychmiast pójść przez sieć do Centrali. Jakiż to dla ciebie wysiłek wysłuchać mnie choć raz w życiu wujku Foristerze. Bóg tylko wie, że nikt w rodzinie nigdy się nie pofatygował. Zawsze myślałem, że ty jesteś inny - dorzucił.

Forister westchnął.

- Słucham cię, słucham.

- Dobrze, proszę tędy.

Blaize wepchnął się między Micayę i Foristera i otworze drzwi chaty. Przed nimi tańczyło światło słoneczne, krzykliwe kwiaty i tysiące odcieni zieleni. Wszystko to stanowiło kontrast z zapuszczonym wnętrzem chaty.

Blaize poszedł pierwszy ścieżką, mówiąc bez przerwy przez ramię do idącej za nim dwójki. Nancia uruchomiła zabezpieczony, podwójny system nagrywania, który mógł przesłać każde słowo i obraz wprost do bazy na Vedze, jak również do jej własnych banków pamięci.

- Luzaki nigdy nie wykształciły języka mówionego, ponieważ posługują się telepatią - wyjaśnił Blaize. - Wiem, wiem, ciężko to udowodnić, ale poczekajcie, aż zobaczycie, jak razem pracują. Kiedy przybędzie tutaj ktoś z Centrali Dyplomatycznej, powinien zabrać ze sobą dobrych psychologów. Najlepiej nieuprzedzonych, którzy przeprowadzą testy, nie zakładając z góry, że ja kłamię. Prawdę mówiąc, mnie również zabrało to trochę czasu, zanim się zorientowałem - bełkotał wesoło, skręcając z głównej ścieżki, i w boczną, która prowadziła pomiędzy wysokimi trzcinami. - Szczególnie na początku, kiedy oni wszyscy byli dla mnie jednakowi. Byłem tak piekielnie znudzony i tak mnie denerwowały te ich człapiące odgłosy, że zacząłem paru z nich uczyć języka migowego ASL.

- Czego? - przerwała Micaya.

- To starożytna mowa rąk, która wspierała nieuleczalnie głuchych, zanim nauczyliśmy się instalować receptory słuchu w metachipach i wszczepiać je bezpośrednio do odpowiednich obszarów mózgu - wyjaśnił Forister. - Blaize miał zawsze jakieś dziwne hobby. Jednak nauczenie Luzaków paru znaków w języku migowym nie świadczy jeszcze o tym, że są inteligentne, chłopcze. Kilku dwudziestowiecznych naukowców osiągnęło te same wyniki z szympansami.

- Tak, no cóż, właśnie tylko to miałem nadzieję osiągnąć na początku - powiedział Blaize. - Wierzcie mi, po kilku miesiącach na Angalii porozumiewający się na migi szympans wydawałby się naprawdę dobrym kompanem! Oni jednak złapali to... jak statek mózgowy chwyta matematykę Osobliwości. To była pierwsza niespodzianka. Uczyłem trzech, którzy kręcili się w pobliżu - Nudziarza, Dygaczka i Płukankę - zarumienił się przelotnie. - Tak, wiem, że to okropnie głupie imiona, ale wtedy nie zorientowałem się jeszcze, że są ludźmi. Po prostu naśladowałem niektóre z ich zdławionych dźwięków, kiedy do nich mówiłem, a oni próbowali odpowiadać, wtedy zorientowałem się, że nigdy nie wykształcili organów mowy do artykułowania prawdziwego języka. I właśnie wówczas zacząłem pracę z językiem migowym. Przepraszam, ale zaczynam się gubić. Na czym to ja stanąłem?

- Uczyłeś Nudziarza migać “gdzie racja żywności" - podpowiedział Forister.

Blaize roześmiał się.

- Nic podobnego, jego pierwsze zdanie przypominało coś w rodzaju: “Dlaczego Gruby Człowiek wrzucał porcje do błota i traktował nas jak zwierzęta, a dlaczego ty robisz kupki i podajesz je nam po jednej na raz z właściwym szacunkiem?".

Zatrzymał się i odwrócił do nich, mając po raz pierwszy śmiertelnie poważną twarz.

- Czy możecie sobie wyobrazić, jak się czułem, kiedy usłyszałem takie pytanie od kogoś, o kim myślałem jak o... jak o wytrenowanym pająku, który miał mi uprzyjemniać długie godziny mego więziennego wyroku? Wtedy wiedziałem już, że Luzaki nie były zwierzętami. Zastanawianie się nad tym, co z tym faktem zrobić, zabrało mi trochę więcej czasu - dodał, wznawiając swój marsz przez trzciny. - Odkryłem ich zdolności telepatyczne, kiedy zauważyłem, że w tydzień po tym, jak Nudziarz załapał ASL, każdy Luzak, który przybywał po żywność, migał do mnie. Płynnie. Nudziarz nie mógł nauczyć ich tych zasad tak szybko. Musieli wyłapywać znaki i strukturę języka wprost z jego umysłu w trakcie nauki. Właściwie wszystko to wytłumaczyli mi sami, kiedy o to zapytałem. Nie było to jednak takie proste. WASL nie ma znaku określającego telepatię, a skoro oni nie znali angielskiego, nie mogłem im tego przeliterować. W końcu jakoś sobie z tym poradziliśmy.

- Gdyby byli tacy inteligentni, jak twierdzisz, i mieli system komunikacji, powinni byli osiągnąć wyższy poziom rozwoju bez niczyjej interwencji - zaoponowała Micaya.

- Łatwo ci mówić - odparował Blaize. - Ciekawy jestem, jakbyście wy dali sobie radę, gdybyście rozwijali się na planecie, gdzie jedyna powierzchnia nadająca się pod uprawę jest zalewana raz w tygodniu przez gwałtowne powodzie, a jaskinie używane jako schronienie rozpadają się w wyniku okresowych trzęsień ziemi. Wytworzyli kulturę myśliwych zbieraczy. Aż do kilku pokoleń wstecz stanowili małą populację, która mogła się na tej planecie wyżywić. Wegetowała pomiędzy na wpół stałymi bagnami na odległym krańcu tego kontynentu.

- I co dalej?

- Dalej? Dalej zostali odkryci. Pierwsze ekipy badawcze wykazały, że mogą być inteligentni, i zwróciły się o poparcie do PPT. Zanim przybyła druga ekipa badawcza, stacja PPT wydawała nieograniczone zapasy żywności dla trzech pokoleń i ich kultura upadła. Zamiast małych grupek myśliwych zbieraczy powstała jedna duża kolonia ludzi pozbawionych umiejętności zdobywania pożywienia. Było ich zbyt wielu, aby zdołali utrzymać się z bagnistego terenu, nie mając żadnego zajęcia i nadziei na przeżycie. Mogli tyko odbierać racje. Druga ekipa nie bez podstaw stwierdziła, że nie byli inteligentni; w końcu nikt z tej ekipy nie był tu na tyle długo i nie był na tyle samotny, aby zacząć migać do nich. Pomimo wszystko, kierując się zasadami humanitarnymi, czy czymś w rodzaju litości dla zwierząt, zarządzili, że nie przerwą dostaw z PPT i nie zagłodzą ich na śmierć.

- Ale jeśli są rzeczywiście inteligentni? - zaoponował Forister.

- Przecież są. Potrafią też dla siebie budować. Potrzebowali tylko miejsca, gdzie... gdzie mogliby zacząć. - Blaize rozgarnął ostatnie pierzaste trzciny i stanął z boku, zapraszając Foristera i Micayę, aby podziwiali widok na kopalnię. - To był pierwszy krok.

Nancia zauważyła, że z tego dogodnego miejsca mogli lepiej zobaczyć działalność kopalni, niż to było możliwe z lądowiska. Drużyny pracowników w niebieskich kombinezonach były rozrzucone po całym stoku oraz zgrupowane pod wiatami przetwórczymi - dwudziestu, czterdziestu, więcej niż pięćdziesięciu, podzielonych na grupki po czterech lub pięciu, które pracowały przy swoich wyznaczonych zajęciach z perfekcyjną jednomyślnością i niemą wydajnością.

- Czy potrafiłbyś tak wytrenować szympansa? - zażądał odpowiedzi Blaize.

Forister pokręcił wolno głową.

- Przypuszczam, że kopalnia jest źródłem twoich krociowych zysków.

- Na pewno jest źródłem tych sum na koncie w sieci - zgodził się Blaize.

- Wykorzystywanie inteligentnych stworzeń jest tym samym, co wykorzystywanie niemądrych zwierząt.

Blaize zgrzytnął zębami. Nancia mogła wyłowić te odgłosy przez guzik kontaktowy.

- Ja nie wykorzystuję nikogo - powiedział. - Posłuchaj, wujku Foristerze. Kiedy przyjechałem tutaj, Luzaki nie posiadały SIU. Nie mogły być właścicielami zysków pochodzących z kopalni, nie mogły mieć kont w sieci ani potwierdzać odciskiem dłoni żadnych dokumentów. Oczywiście, że mój kod figuruje wszędzie! Kto inny miał to dla nich zrobić?

- Twój kod figuruje również na dokumentach nielegalnych sprzedaży dostaw z PPT, które powinny być dostarczone tubylcom - podkreśliła Micaya.

Blaize przytaknął znużony.

- Potrzebowałem pieniędzy, by reaktywować kopalnię. Ubiegałem się o pożyczkę, ale banki chciały wiedzieć, co zamierzałem z nią zrobić. Kiedy powiedziałem im, że zamierzam wznowić działalność kopalni na Angalii, stwierdziły, że na tej planecie nie ma siły roboczej, ponieważ raporty Centrali Dyplomatycznej informowały, iż na Angalii nie żyją żadne inteligentne istoty. Nie mogłem ożywić kopalni bez kredytów. Bez nich nie zdołałbym również... no cóż, za chwilę do tego dojdziemy. Słuchajcie, sfałszowałem kilka, raportów PPT. Powiedziałem, że populacja się potroiła. Poza tym racje żywnościowe nie są aż tak dobrym towarem do handlowania na międzynarodowym rynku - stwierdził sucho. - Musiałem mięć bardzo dużą nadwyżkę, aby móc handlować. Na szczęście gotowe rozwiązanie było tuż pod ręką. Ten bękart Harmon prawie zagłodził Luzaki i dzięki temu mógł wymieniać ich racje na alkohol. Byłem zmuszony odbyć małą pogawędkę z handlarzem na czarnym rynku, aby przekonać go, że zależy mi raczej na poważnym kredycie niż na alkoholu i w końcu... hmmm, zrozumiał, o co mi chodzi.

- Nie opowiadaj mi, jak go przekonałeś - powiedział szybko Forister. - Nie chcę tego wiedzieć.

Blaize uśmiechnął się krzywo.

- W porządku, tak czy inaczej widzieliście kopalnię. Teraz chciałbym zabrać was na wycieczkę do Projektu Nr 2. Będziemy musieli wspiąć się w tym celu na górę. Chciałbym, abyście mieli jak najlepszy widok.

Ścieżka w górę, za kopalnią, była stroma, ale uskoki i stopnie uczyniły ją łatwiejszą, niż się z daleka wydawała. Kiedy mijali wejście do kopalni, kilku Luzaków zerknęło znad swojej pracy, aby uśmiechnąć się do Blaize'a. Ich szarawe ręce o luźnej skórze poruszały się gwałtownie w przód i w tył w szybkich gestach, które Nancia utrwaliła, aby później je wyjaśnić. Na razie chciała posłuchać interpretacji Blaize'a.

- Pytają, kim są moi umysłowo upośledzeni przyjaciele i czy nie zechcieliby się przejechać w dół do przetwórni - wyjaśnił.

Kiedy mówił, grupka pracująca u wejścia do kopalni napełniła wagonik kawałkami rudy i ustawiła go na początku torów, które wiły się w dół do doliny. Trzej pracownicy wskoczyli na wierzchołek rudy, przytrzymując się rękami krawędzi wagonika, a członek następnej drużyny lekko ich popchnął. Mijając skały i zagłębienia, wagonik pędził w dół, przypominając roller-coaster.

- Na początku straciłem ich paru, zanim zmodyfikowałem tory kolejowe tak, aby zagłębienia nie wyrzucały ich z wagoników.

Ponad kopalnią uprawy wyraźnie się przerzedzały i rozpostarł się przed nimi widok na tarasowe ogrody, które wyparły skały i zręby, gdziekolwiek znalazła się choć garstka ziemi. Micaya wciągnęła powietrze i z zadowoleniem skomentowała ostry zapach ziół rosnących w miniogródkach.

Na wierzchołku góry rozkoszowali się panoramicznym widokiem na tak zwany Wielki Błotnisty Basen na Angalii. Teraz był pokryty trawą, a pola zboża mieszały się z kolorowo kwitnącymi kwiatami.

- To będzie nasz pierwszoroczny zbiór - powiedział Blaize. - Właśnie skończyłem niezbędne przygotowania do uprawy, kiedy ci przemądrzalcy, z którymi tu przyleciałem, przybyli na spotkanie. Oczywiście nikt z nich nie zauważył żadnych zmian. Jednak wasz statek mózgowy może odszukać kartoteki z pierwszego wywiadu...

- Ona może uczynić więcej - odrzekł Forister. - Była tu osobiście. Nancia, czy dostrzegasz tutaj jakieś zmiany To jest - poza roślinnością?

Blaize pobladł pod piegami.

- Nancia?

- Masz jakieś uwagi do mojego statku mózgowego? - zapytał łagodnie Forister.

- Nie rozstaliśmy się... w najlepszych stosunkach - wyznał Blaize zdławionym głosem.

Nancia była teraz do niego przyjaźniej nastawiona, ale nie była jeszcze całkiem gotowa, aby to przyznać.

- Horyzont wykazuje zmiany w obrębie wszystkich większych szczytów - relacjonowała naturalnym, słabym głosem, narzuconym jej przez ograniczenia guzika kontaktowego. - Powiększenie jednego z obszarów wykazuje konstrukcję z ubitej ziemi i głazów, blokującą system kanałów, które znajdują się teraz 17,35 metra pod wodą.

- Jezioro Nudziarza - stwierdził Blaize. - Mój pierwszy wysiłek włożony w ukształtowanie ziemi. Problem polegał na tym, że musiałem zablokować wszystkie wyjścia i wybudować ściany zbiornika, zanim mogłem się upewnić, że powodzie nie będą się przetaczały przez błotnisty basen. Później były potrzebne rowy melioracyjne w dół do basenu oraz system zbierania osadu wodnego po to, aby ziemia nanoszona przez powodzie mimo wszystko tutaj docierała i użyźniała górną warstwę gleby. Chcecie wrócić teraz na dół? Chcę wam pokazać próbki zboża i rezultaty testów. Oczywiście nie jest jeszcze całkiem dojrzałe - gawędził kierując się ścieżką w dół - ale będzie to pierwszorzędny zbiór. Amarant-19-hiper J Rev 2, o ile coś wam to mówi. Odmiana bogata w białko, zawierająca dużo naturalnych składników odżywczych, wspaniale rosnąca na tej żyznej glebie. Będziemy w stanie sami się wyżywić i jeszcze sprzedać nadwyżkę. Dlatego czekałem aż do tej chwili, aby przywrócić Luzakom Status Inteligentnych Umysłów. Chciałem się upewnić, że jesteśmy samowystarczalni na wypadek, gdyby PPT zdecydowało wycofać się z dostaw żywności. Nie odważyłem się też rozpocząć uprawy, dopóki cały system kontrolowania powodzi nie został zainstalowany i sprawdzony. Luzaki nigdy by mi więcej nie zaufały, gdyby zasiały zboże, a później patrzyły, jak zmywa je powódź. Potrzebowaliśmy bardzo dużo ciężkiego sprzętu do formowania gruntu. Pochłonęło to trzyletnie zyski z kopalni.

Doszli do podnóża góry i Blaize chciał pójść raźnym krokiem w kierunku chaty. Lecz Forister wziął go za ramię i pokierował w przeciwną stronę - do krawędzi płaskowyżu.

- Chciałbym rzucić okiem na to twoje zboże, zanim wejdziemy do środka - zasugerował.

Jednak nie dotarli do miejsca, skąd mogliby je podziwiać. Podeszli do krawędzi płaskowyżu tuż nad paskudną, błotnistą dziurą wulkaniczną, która szpeciła basen swoimi przelewającymi się bąblami.

Forister przyjrzał się Blaize'owi znużony.

- Zmuszałeś tubylców do pracy dla ciebie w kopalni corycium.

- Przekonałem ich do tego - sprostował Blaize.

- Wierzyli w twoje obietnice spożytkowania dochodów dla ich dobra?

Blaize zarumienił się.

- Sądzę, że z początku nie bardzo rozumieli, co mam na myśli, przynajmniej większość z nich. Nudziarz i Płukanka podchwycili ten pomysł, ale nigdy nie wierzyli, że to zda egzamin.

- A później...? - Forister zawiesił pytanie.

- Sądzę - powiedział prawie niedosłyszalnie Blaize - sądzę, że robili to, bo mnie trochę lubią.

- Sugerowano inne powody - odrzekł Forister.

Przez moment Blaize patrzył niemo, a później zauważył kierunek spojrzenia Foristera. Wpatrywał się w dół, w bańki wulkanicznego błota.

- Ach, znów Fassa del Parma.

- I doktor Hezra-Fong - dodała Micaya. - I Darnell Overton-Glaxely. Nie wyjaśniłeś jeszcze, czy ich zarzuty są zasadne.

- R... rozumiem.

Nagle Blaize odskoczył od Foristera i Micayi, aby usiąść na głazie częściowo wystającym za krawędź płaskowyżu.

- Chcecie dowodów na to, że nie torturowałem Nudziarza?

- Nic ci nie pomoże znalezienie innego tubylca i stwierdzenie, że to właśnie on był torturowany i że już doszedł do siebie - powiedziała Micaya. - To tak na wypadek, gdyby to ci przyszło do głowy. Nie masz jak udowodnić, że nie zamordowałeś i nie pochowałeś tego, którego torturowałeś przy świadkach.

- No cóż, to był Nudziarz i on może to potwierdzić. Ale w porządku, rozumiem, w czym rzecz - zgodził się Blaize.

Zaczął rozpinać swoją tunikę, później zdjął ją i porządnie złożył.

- Moja najlepsza tunika - wyjaśnił uprzejmie. - Rozumiecie, że nie chcę jej zniszczyć?

- Co ty robisz? Wracaj, chłopcze! - zawołał Forister, ale odrobinę za późno.

Blaize ześlizgnął się o kilka stóp w dół i przywarł do półki skalnej zupełnie poza ich zasięgiem.

- Chwileczkę - rzucił Blaize pomiędzy kilkoma dziwnymi skrętami ciała.

Spodnie z syntetycznego tworzywa opadły mu na kostki. Kopnął je do góry, aż zawiesiły się na kolczastym drzewie.

- Blaize, nie rób tego - przemówiła Micaya spokojnym, autorytatywnym tonem, który - wydawało się - na moment osłabił wolę Blaize'a.

Zatrzymał się na półce, a jego mlecznobiała skóra prawie świeciła w kontraście z brunatnymi barwami wulkanicznego basenu pod nim.

- Muszę - odparł spokojnie. - To jedyny sposób.

Zanim któreś z nich zdążyło jeszcze coś powiedzieć, wykonał niezgrabny skok, który zakończył się plaśnięciem w środek gęstego błota. Z rozpostartymi, białymi kończynami i rudymi włosami przez moment wyglądał, jakby zabrakło mu tchu lub jakby się zabił. Po chwili jednak kopał i wił się żwawo, zanurzając się z każdym ruchem coraz głębiej w bulgoczącej masie.

- Zatrzymaj się! - zawołał Forister. - Rzucimy ci linę - coś wymyślimy...

Blaize odwrócił się na plecy. Gruba warstwa błota pokryła jego ciało. Rzucał się wokół, co Nancia z opóźnieniem i rozpoznała jako próby płynięcia stylem grzbietowym.

- Chodź tutaj, wujku Foristerze - zawołał. - Błoto jest dzisiaj w sam raz!

- Czy nic ci nie jest?! - krzyknęła Micaya, kiedy Forister po raz pierwszy nie zdołał wydobyć głosu.

- Nie mogłoby mi być lepiej. Błoto jest dzisiaj w temperaturze sauny. - Blaize wyprostował się, przeciągnął z lubością i uśmiechał się do nich, wykrzywiając popryskane błotem policzki. - Zwykle nie nurkuję z takiej wysokości, pozbawiło mnie to na chwilę oddechu. Pomyślałem jednak, że była wam potrzebna ta demonstracja. Macie ochotę się do mnie przyłączyć?

Micaya spojrzała pytająco na Foristera. Mięśniowiec zrzucił buty i podwinął nogawki spodni.

No dobrze, już schodzę - powiedział przez zaciśnięte zęby. - To najszybszy sposób, aby dostać tego chłopaka w swoje ręce. A później zamierzam... - tu zawiodły go słowa.

Torturować go w kraterze z gotującym się błotem? - zasugerowała Micaya.


ROZDZIAŁ XIV


Nancia celowo zmniejszyła szybkość podczas krótkiego przelotu z Angalii na Shemali. Potrzebowała czasu, aby sprawdzić swoje nagrania, aby połączyć się z siecią i poszukać dowodów na nadużycia Polyona. W ciągu pięciu lat zawierania transakcji, dotyczących metachipów i hiperchipów, musiały się przecież nagromadzić dowody jego przestępczej działalności - bo nie mogła uwierzyć w to, że całkiem zapomniał o swoich planach, o których mówił w czasie jej dziewiczej podróży. Nie Polyon de Gras-Waldheim.

Nawet dane z sieci nie zawsze były zgodne, zwłaszcza jeśli ktoś zbierał i porównywał wszystkie oficjalne informacje na temat sprzedaży, transferowy czy użytkowania hiperchipów w całej galaktyce.

Nancia miała nadzieję, że jej pasażerowie nie zorientują się, jak długo trwała ta podróż - na szczęście wszyscy wydawali się zajęci swoimi własnymi sprawami. Fassa, Alpha i Darnell byli przetrzymywani w osobnych kabinach i przeżywali długie okresy samotnego uwięzienia każdy na swój sposób. Alpha poprosiła o medyczce czasopisma z biblioteki sieci i studiowała ten materiał w dużym skupieniu, tak jakby sądziła, że będzie mogła nadal praktykować w wybranej przez siebie profesji. Na pewno nie, dopóki ja będę miała jeszcze coś do powiedzenia w tej sprawie, przyrzekła sobie Nancia po cichu. Prawda była taka, że nie miała wiele do powiedzenia. Mogła jedynie nagrać jej zeznanie i obrazy odbierane przez guzik kontaktowy i dołączyć te depozyty do dowodów na procesie Alphy. Potem jednak wszystko będzie zależało od osób, które sprawowały władzę nad sądami najwyższymi w Centrali. Większość z nich pochodziła z wysokich rodów. Połowa miała jakieś swoje powiązania, z racji pokrewieństwa lub interesów z klanem Hezra-Fong. Dzięki temu Alpha mogła zostać zwolniona. Na pewno nie od razu, ale za pięć, dziesięć lub dwadzieścia lat. Ale cóż znaczy taka mała przerwa w życiorysie dziewczyny z wyższych sfer, która ma dopiero niecałe trzydzieści chronologicznych lat; dziewczyny, która ma również dostęp do najlepszej odmładzającej technologii, umożliwiającej wydłużenie życia do blisko dwustu lat.

To nie ode mnie zależy, przypomniała samej sobie Nancia i skoncentrowała uwagę na pozostałych dwóch. Chcąc zachować ostrożność, Nancia przez cały czas miała wszystkie czujniki kabinowe włączone. Ale starała się nie zwracać na to zbytniej uwagi, chyba że jej receptory zapalały się, aby wskazać coś szczególnego.

Zachowanie Darnella było wystarczająco zwyczajne jak na kogoś ograniczonego przez żałośnie ludzki szereg receptorów czucia. Poprosił o łodygowca, rigelliański wędzony drób i imponującą kolekcję dysków z filmami porno Dorga Jesena. Nancia dostarczyła mu bezalkoholowy napój podobny do piwa, plasterki syntetycznego drobiu i dyskietkę, którą polecił jej Forister jako najbardziej zbliżoną do porno w jej bibliotece. Darnell spędzał większość czasu wyciągnięty na swojej koi, popijając kawałki drobiu i kandyzowane pierniczki piwopodobnym napojem oraz oglądając w kółko ekranizację powieści ze Starej Ziemi. Nancia nie potrafiła zrozumieć, co on widział w tych przygodach Toma Jonesa, ale w końcu nie była to jej sprawa.

Blaize'a umieszczono w kabinie naprzeciw Darnella. Po półgodzinnej kłótni na temat tego, kto będzie się opiekował “jego” Luzakami, przyjął propozycję Nancii, że jej siostra Jinevra osobiście dopilnuje, by w jego zastępstwie wysłano na Angalię właściwą osobę.

- Jedno, co trzeba oddać linii Perez, to fakt, że jest beznadziejnie uczciwa - zgodził się z rezygnacją. - Jinevra może nie być twórcza, ale przynajmniej nie pozwoli tej świni Harmonowi znów się do nich dobrać. Zdajesz sobie chyba sprawę, że jeśli tegoroczne zbiory padną, to cała moja praca pójdzie na marne?

- Zdaję sobie sprawę, zdaję - odpowiedziała Nancia cierpliwie. - Zaufaj mojej siostrze.

Kiedy wysłała wezwanie do Jinevry przez sieć i wyjaśniła jej sytuację, nie bez poczucia winy zastanowiła się nad tym, że wcale tak bardzo nie różniła się od pozostałych bachorów z wysokich rodów. Tatuś pociągnął za sznurki, aby dać jej przydział na to zadanie, teraz wykorzystywała swoje przywileje ze Służby Kurierskiej, żeby załatwić sprawy, które należało rozwiązać normalnymi kanałami administracyjnymi.

Jednak “normalne kanały" pozostawiłyby Luzaki bez pomocy, której potrzebowały. Nancia westchnęła.

- Czy już nigdy nie będzie można nic załatwić bez uciekania się do korupcji? - spytała Foristera.

- Prawdopodobnie nie - odpowiedział.

- Mówisz jak Simeon; doradzasz mi akceptację korupcji, bo jest wszechobecna.

Forister potrząsnął głową.

- Nic podobnego, radzę ci tylko, abyś nie traciła energii na rozpamiętywanie spraw możliwych do przewidzenia. Nie ma nigdzie takiego systemu, który chroniłby ludzi przed upadkami. Gdyby tak było - zmusił się do uśmiechu - bylibyśmy komputerami. Twoje hiperchipy mogą być niezawodne, ale twoja ludzka część popełnia błędy, tak jak my wszyscy. Na szczęście - dodał - ludzie potrafią rozpoznawać błędy i naprawiać je - w przeciwieństwie do komputerów, które po prostu funkcjonują aż do chwili, kiedy się zepsują. Teraz, jeśli mi wybaczysz, chciałbym mieć dostęp do twojej sieci komputerowej. Chcę zobaczyć, co można zrobić, aby Blaize nie załamał się nerwowo.

Wyjaśnienia pozostałych “spiskowców" usatysfakcjonowały Foristera, przynajmniej na poziomie emocjonalnym. On jednak wciąż jeszcze zamierzał rozpatrzyć kilka problemów prawnych. Jest nieistotne, jakimi pobudkami Blaize się kierował, bo fakty, że sfałszował raporty PPT, odsprzedał jej dostawy na czarnym rynku i przelał zyski na prywatne konto w sieci, pozostają faktami. Zostawienie go na Angalii, podczas kiedy reszta była przewożona na proces, wyglądałoby na najgorszy rodzaj faworyzowania. Wszystko, co Forister był w stanie uczynić, to upewnić się, że istotne fakty, przydatne w procesie, znajdą się w ewidencji - nie tylko to, jak Blaize zdobył pieniądze, ale również, co z nimi zrobił i jak poprawił byt ludzi, do których został wysłany, aby im pomóc.

- Oni są ludźmi - z satysfakcją powiedział Forister do Blaize'a.

- Oczywiście, że są. Czy sam tego nie stwierdziłeś?

- Nie ma tu nic do rzeczy, co ja myślałem lub co ty myślałeś - odrzekł Forister. - Tu się liczy decyzja Centrali Dyplomatycznej. W końcu musi tam być przynajmniej jeden inteligentny człowiek, bo przecież twój raport już otrzymano i opracowano. Luzaki od wczoraj mają SIU. Decyzja jest potwierdzona ni mniej, ni więcej jak tylko przez Światowego Sekretarza Centrali Dyplomatycznej Javiera Pereza y de Grasa.

Nancia wysłuchała tego z wielką satysfakcją i zwróciła uwagę na ostatniego więźnia. Fassa spędzała większość podróży w taki sam sposób, jak poprzednio z Bahati na Angalię, oparta o drzwi kabiny z rękami wokół kolan, wpatrzona w martwy punkt, ignorująca tace z jedzeniem, które Nancia wsuwała jej przez szczelinę do posiłków. Nietknięte miseczki z zupą, koszyczki z pokrojonym słodkim chlebem, zachęcające sterty owoców i kawałki drobiu w błyszczącym sosie wracały z powrotem do przetwórni odpadków, aby zamienić się w nowe kompozycje białka, węglowodanów i tłuszczy. Na wszystkie sugestie Nancii co do pożywienia czy rozrywki Fassa odpowiadała znudzonym: “Nie, dziękuję" lub: “To nie ma znaczenia".

- Musisz coś jeść - powiedziała do niej Nancia.

- Naprawdę muszę? - Fassa wydawała się dziwnie rozbawiona. - Nie, dziękuję, mam dość ludzi mówiących im, co muszę robić lub kim muszę być. Kogo to obchodzi, czy zrobię się zbyt chuda? Na kim to może uczynić wrażenie?

- Ja nie jestem człowiekiem - zauważyła Nancia. - Nawet nie jestem delikatnikiem. Natomiast troszczę się o to, abyś się nie rozchorowała przed...

- Przed moim procesem - skończyła spokojnie Fassa. - W porządku, nie musisz być taktowna. Idę do więzienia na długi czas. Może na zawsze. Nie dbam o to, dopóki nie wsadzą mnie na Shemali.

- A co ci się nie podoba na Shemali? - spytała Nancia.

Fassa zacisnęła wargi i wpatrywała się w ściany kabiny. Jej śmietankowa skóra była odrobinę bledsza niż zwykle i naznaczona zielonymi cieniami.

- Nic, ja nic nie wiem o Shemali. Nie mówiłam nic o Shemali.

Nancia dała na chwilę spokój Fassie. W końcu istniały jeszcze inne sposoby na to, aby się dowiedzieć, co działo się na Shemali. Raporty o produkcji i sprzedaży hiperchipów powinny wkrótce nadejść z sieci. Zbieranie dowodów przeciwko Polyonowi uspokoi ją i sprawi, że będzie umiała lepiej pocieszyć Fassę.

Po przeczytaniu jej kartotek poczuła sympatię do tej dziewczyny. Dorastanie w cieniu Faula del Parmy nie mogło być łatwe. Utrata matki w wieku trzynastu lat, spędzenie następnych pięciu lat w szkole z internatem, gdzie ani razu nie odwiedził jej ojciec, później zesłanie na Bahati w celu sprawdzenia się... Nancia pomyślała, że rozumie, jak mogła czuć się Fassa. Ja jednak nie stałam się przestępcą, aby zrobić wrażenie na rodzinie, dyskutowała sama ze sobą. Na twojej rodzinie nie zrobiłoby to wrażenia, odpowiedziała. Poza tym jej było łatwiej niż Fassie. Tatuś, Jinevra i Flix zaglądali do niej regularnie. Dopiero po ukończeniu szkoły tatuś stracił zainteresowanie rozwojem jej kariery...

Delikatnicy mogli płakać i mówiono, że łzy są naturalnym uwolnieniem się od napięcia. Nancia przejrzała raporty medyczne dotyczące składu chemicznego łez, porównała swoje kanały z naturalnymi składnikami i dostosowała tak, aby nie zawierały tych chemikaliów - i skoncentrowała się na raportach sieci o transferach i sprzedaży hiperchipów.

Nie było tam niczego, czym można by obciążyć! Polyona. Jego projekt nowego metachipu zatwierdzono do produkcji i nazwano “hiperchipem". Był dużo szybszy od swego poprzednika. Od tego momentu produkcja hiperchipów gwałtownie wzrosła. Nancia nie mogła uwierzyć, że Polyon odkłada sobie jakieś dostawy dla prywatnych potrzeb. Wszystkie hiperchipy poddawane były szczegółowym testom QA i tylko znikomy procent - przewidziany zresztą normą - odpadał. Hiperchipy, które przeszły testy jakości, montowano tak szybko, jak je wyprodukowano, a każda sprzedaż odbywała się pod kontrolą specjalnej komisji. Nancia z własnego doświadczenia wiedziała, jak trudno je było dostać.

Dwa razy nominowano Polyona do Nagrody Służby Galaktycznej za wkład, jaki wniósł w rozwój różnorodnych dziedzin. W wiadomościach otwarcie spekulowano, czy Polon w tym roku otrzyma pożądaną nagrodę. “Najmłodszy i najprzystojniejszy mężczyzna - stwierdziła nieśmiało Cornelia, sprawozdawca w sieci - który kiedykolwiek otrzymał statuetkę z corycium". Równolegle spekulowano, które stanowisko przyjmie Polyon po otrzymaniu nagrody. “To wielka szkoda - dodała Cornelia - by tak utalentowany człowiek przebywał gdzieś na końcu świata i zarządzał więzienną fabryką". Jednak Polyon z ujmującą skromnością odmówił przyjęcia jakiejkolwiek propozycji.

- Flota gwiezdna przydzieliła mnie do tego zadania i kwestią mego honoru jest służyć tam, gdzie dostałem przydział - zapewniał.

Nancia oparła się pokusie, by pogardliwie prychnąć na te wieści. Coś było nie tak na Shemali. Wiedziała o tym, chociaż nie mogła tego udowodnić. Może ich niezapowiedziana wizyta dostarczy jakichś potrzebnych informacji.


Pomimo zmniejszenia prędkości Nancia doleciała do Shemali bardzo szybko. Cały czas myślała o tym, jak przedstawić się załodze portu kosmicznego. Przybycie statku mózgowego Służby Kurierskiej było niezwykłym wydarzeniem na tej zapomnianej planecie. Nie chciała spłoszyć Polyona i dać mu szansy na ukrycie dowodów, które mogłyby świadczyć przeciw memu.

Tak się jednak złożyło, że decyzję podjęto za nią.

- OG-48 pozwolenie na lądowanie z orbity - znudzony głos przedarł się przez jej łącza komputerowe.

Szybko przejrzała obrazy w swoich zewnętrznych czujnikach. Nie było innych statków na orbicie wokół Shemali. Oni muszą mówić do niej. Och, oczywiście! Zachichotała do siebie. Od czasu tajnej operacji była zbyt zajęta, aby poprosić o odmalowanie. Brązowo-purpurowe i bladofioletowe sztuczne ściany bezpilotowej maszyny OG Shipping wciąż szpeciły jej wnętrze. Oznakowanie OG na jej zewnętrznym pancerzu musiało być równie widoczne. Kiedy kontroler portu lotniczego szyfrował instrukcje do lądowania, Nancii wydawało się, że zna ten spokojny, zrównoważony głos. Może nawet nie sam głos, ale sposób mówienia, który wskazywał na dużą obojętność wobec trosk tego świata.

Od kiedy to uzależnieni od blissto zajmują odpowiedzialne stanowiska w porcie lotniczym? Wiedziałam, że coś tutaj jest grubo nie tak. I zamierzam się tego dowiedzieć.

Wylądowała podniecona jak dziecko, które oczekuje na wielką przygodę. Później, kiedy przyjrzała się otoczeniu, bąbelki radosnego uczucia uleciały jak z otwartej butelki łodygowca.

- Och! Co się stało z tym miejscem?! - wykrzyknął Forister.

Powierzchnię płyt lądowiska pokrywały pęknięcia i plamy, a na jego skraju widniała ogromna, wyszarpana dziura, tak jakby ktoś rozlał beczkę oczyszczaczy przemysłowych i nie posprzątał ich, zanim mikroskopijne oczyszczacze nie zżarły się nawzajem. Budynek portu lotniczego nie posiadał okien; był ponury i niedostępny jak wszystkie więzienia.

W powietrzu unosiły się chmury zielonego i purpurowego dymu. Prawdopodobnie były źródłem zielonkawo-czarnych popiołów, które rozprzestrzeniły się na całej powierzchni. Silny wiatr co chwilę podrywał tumany kurzu, która tak samo nagle opadały, jak się unosiły.

- Shemali zasługuje na swoją nazwę - mruknęła.

- A co oznacza to słowo?

- Północny Wiatr - powiedziała Nancia.

- Czy reszta planety też jest taka?

Nancia i Forister z przerażeniem obserwowali na ekranach martwe baseny, doliny poprzecinane drogami prowadzącymi do nowej fabryki, wirujące chmury pyłu i popiół ukrywający grubą warstwą lasy z obumarłymi drzewami, w których nie śpiewały żadne ptaki.

- Nie wiedziałem, że jedna fabryka może spowodować tyle szkód - stwierdził Forister ponuro.

- Wygląda na to, że teraz działa kilka wytwórni - wskazała Micaya. - Wszystkie pracują pełną parą i - jak zgaduję - nikt nie troszczy się o skażenie środowiska. Wiatry dopełniają reszty.

- Czy nikt nie odwiedził Shemali, zanim wytypowano Polyona do NSG. Prawdopodobnie nie - Forister odpowiedział sam sobie. - Mówiłaś, że jego kartoteki są czyste, Nancia?

- Ogólnie dostępne kartoteki są wspaniałe - powtórzyła Nancia.

Okazuje się, że Polyon de Gras-Waldheim rzeczywiście dokładał wszelkich starań, aby produkowano maksymalną ilość hiperchipów i aby były rozpowszechniane najszerzej, jak się da.

Przy nieobliczalnej szkodzie dla środowiska, pomyślała Nancia. Ale to nie jest zbrodnia... a już na pewno nie na tej planecie. Gdyby Centrala przejmowała się sprawami Shemali, to nie umieściłaby tutaj więziennej fabryki metachipów.

Walenie do niższego włazu odbijało się po zewnętrznym pancerzu Nancii. Przełączyła audiowizualne czujniki na zewnątrz. Dostrzegła osobnika robiącego ten hałas... Potężny mężczyzna owinięty w postrzępione szmaty, które przypominały resztki więziennego ubrania. Wzywał jej imię:

- Nancia! Nancia, wpuść mnie, szybko!

Na skraju lądowiska dwie masywne postacie w srebrnych kombinezonach ochronnych poruszały się wolno, niezgrabnie i groźnie. Srebrne kaptury zakrywały im twarze jak hełmy, a kombinezony połyskiwały jak zbroje. Jednak w ich rękach nie było rycerskich lanc, ale rozrywacze nerwów, bardziej niebezpieczne niż grot żelaznej lancy.

Nancia uchyliła dolny właz. Uciekinier oparł się o niego i wpadł do luku załadunkowego. Kiedy jedna z postaci w srebrnym kombinezonie uniosła rozrywacz nerwów, Nancia zatrzasnęła właz. Promienie odbiły się o jej zewnętrzny pancerz, nie wyrządzając żadnej szkody - pochłonęła ich energię automatycznie. Teraz całą uwagę skupiła na skulonym więźniu, który próbował uklęknąć i nie bez bólu odwinąć szmaty z twarzy.

- To chyba nie było zbyt mądre, Nancia - mruknął Forister. - Przecież nie chcemy zadzierać z lokalnymi władzami. Kłótnie więzienne nie powinny nas obchodzić.

- Ale ten człowiek tak - odpowiedziała Nancia.

Przestawiła ekrany tak, aby pokazać im, co wyłapywały sensory w ładowni. Micaya Questar-Benn pierwsza wykrzyknęła:

- Młody Bryley-Sorensen! Jak on się dostał do więzienia na Shemali i... na zewnątrz... i to w takim stanie?!

- Właśnie - odrzekła ponuro Nancia. - Tego chciałabym się dowiedzieć.

Sev podciągnął się do pozycji pionowej.

- Nancia, nie wpuszczaj nikogo więcej. Nawet nie wiesz, jakie okropne rzeczy się tu dzieją. Okropne - powtórzył.

Przewrócił oczami i znów obsunął się na podłogę.

- Forister, Micaya, wydostańcie go z tej ładowni, zanim tych dwóch strażników, czy jak im tam, zacznie dobijać się i do włazu - poleciła Nancia. - Nie, zaczekajcie. Mam pomysł. Zdejmijcie najpierw jego ubranie i zostawcie je tam.

- Dlaczego?

- Nie mam czasu na wyjaśnienia. Po prostu tak zróbcie!

Nastawiła swoje kuchenne urządzenia i włączyła piec. To, co jej przyszło do głowy, nigdy by się nie udało, gdyby Shemali było porządnie prowadzonym więzieniem. Jednak zniszczenia na planecie pasowały jak ulał do bezwzględnej osobowości Polyona de Grasa-Waldheima, a ostatnie słowa Seva tylko potwierdzały jej przypuszczenia.

Podczas gdy Forister i Micaya rozebrali nieprzytomnego Seva i zanieśli go do windy, Nancia poszerzyła pole widzenia swoich receptorów, aby zbadać go dokładniej. Nagrała wszystko dla późniejszej analizy, zwracając szczególną uwagę na okropne obrażenia skóry, które zniekształciły ramiona i jedną nogę Seva. Ciemne siniaki na jego żebrach mieniły się purpurą, granatem i zielenią, a na plecach krzyżowały się spuchnięte pręgi. Miał płytki, nieregularny oddech i wydawał się nieprzytomny, kiedy wciągali go do windy.

Co oni mu zrobili? Nancia wiedziała, jak leczyć rany powierzchowne, ale to była planeta, na której stosowało się kwasy i gazy. Obrażenia na jego ramionach i nogach przeraziły ją. Tak samo zresztą jak urywany, rozpaczliwy oddech. To wykraczało poza granice ran powierzchownych i znanych chorób, do których leczenia była przygotowana. potrzebowali lekarza... a tak się złożyło, że mieli jednego na pokładzie.

Nancia przesłała obrazy Seva do kabiny Alphy. Usłyszała krzyk rozpaczy i zdławione pochlipywanie. To był głos Fassy, nie Alphy. Nancia zorientowała się, że w pośpiechu przesłała obrazy do wszystkich kabin pasażerskich. Darnell już przeklinał przerwę w wideotransmisji. Wyłączyła receptory w jego kabinie i wyświetliła wizerunki pozostałych trzech więźniów tak, aby obserwować ich twarze, kiedy konsultowała się z Alphą.

- Doktor Hezra-Fong - powiedziała Nancia służbowym tonem. - Mamy na pokładzie więźnia z poważnymi obrażeniami, jak właśnie widzisz. Obawiam się zatrucia ganglicydem. Czy możesz się nim zająć?

- To nie ganglicyd - odrzekła Alpha z przekonaniem. - Oparzenia poślednimi kwasami, to wszystko. Jednak mogą być jakieś uszkodzenia w płucach. Nie umiem tego stwierdzić, patrząc tylko na obrazy. Lokalizacja siniaków może wskazywać na uszkodzenie nerek i krwotok wewnętrzny. Przenieście go do centrum medycznego, to mu się przyjrzę.

Była szybka i kompetentna. Nancia niechętnie podziwiała te cechy. Czy mogła jej jednak powierzyć zdrowie Seva?

Alpha pchnęła drzwi od kabiny i odwróciła się do sensorów. Jej ładną twarz o ostrych rysach wykrzywiło zniecierpliwienie.

- FN-935, nie mogę badać i leczyć tego człowieka za pomocą zdalnego sterowania. Jeśli interesuje cię jego zdrowie, radzę, abyś otworzyła te drzwi.

- Pozwól mi pójść z nią - zasugerował Blaize.

- I mnie. - Duże oczy Fassy były pełne łez.

Gra czy desperacja? Nie było czasu do namysłu. Nancia ufała Blaize'owi instynktownie, ale nie była pewna, na ile można było na nim polegać. Zwykle stawał po stronie większości. Jeśli wypuści Blaize'a i Fassę z Alphą, więźniowie będą stanowić większość spośród delikatników.

Co do Fassy Nancia była pewna, że nie pozwoli zranić Seva. Nie po tych scenach, których była świadkiem, i nie po tym, jak Fassa pogrążyła się w depresji, przekonana, że Sev opuścił ją i że go nigdy więcej nie zobaczy.

- Fassa będzie towarzyszyć i pomagać doktor Fong - ogłosiła Nancia z pobożną nadzieją, że podjęła właściwą decyzję.

Podczas gdy dwie kobiety biegły w dół korytarzem, aby spotkać się z Foristerem i Micayą przy windzie, Nancia powoli otworzyła właz dolnego kargo. Strażnik w srebrnym uniformie, który stał na zewnątrz, miał podniesione pięści, aby uderzyć we właz. Opuścił je teraz, ale wycelował swój rozrywacz nerwów w przestrzeń ładowni.

- Czym mogę ci służyć? - spytała lodowato Nancia.

- Statku bezpilotowy OG-48, udzielasz schronienia. zbiegłemu więźniowi - powiedział strażnik. - Oddaj nam go, albo źle się to dla ciebie skończy. Twój właściciel tego nie pochwali.

Nancia zdobyła się na lodowaty śmiech, który wywołał dreszcz nawet w jej własnych sensorach.

- To nie jest statek bezpilotowy, spotkamy się w odpowiednim czasie. Jeśli jednak chodzi o ten schorowany zwitek szmal, który domagał się wpuszczenia na pokład, to zajęliśmy się nim odpowiednio. Wyglądał, jakby miał wysypkę z capellańskiej dżungli i altraską dżumę, nie wspominając już o wszach ze Starej Ziemi. Czy sądziłeś, że zostawimy coś takiego, aby obijało się po naszym ładnym, czystym statku?

- Nie próbuj mnie oszukiwać - ostrzegał strażnik. - ten statek był pod obserwacją od momentu wylądowania. Więzień na pewno go nie opuścił.

- Czy ktoś coś mówił o opuszczaniu statku? Tutaj jest jego ubranie, jeśli w ogóle można nazwać to ubraniem - dodała Nancia urągliwie.

Uchyliła drzwi wystarczająco, aby pozwolić wcisnąć się strażnikowi.

- A oto resztki twojego uciekiniera.

Otworzyła szczelinę dyspozycyjną i wysunęła zawartość. Mała, żałosna kupka popiołu organicznego, częściowo spalonego białka i zwęglone fragmenty kości wysypały się na tacę. Strażnik cofnął się o krok, całym ciałem wyrażając wstręt i przerażenie. Nancia żałowała, że nie może zobaczyć jego twarzy spoza srebrnej szybki i szczelnej maski do oddychania.

- O co chodzi? - spytała. - Wiesz przecież, że i tak był umierający.

Strażnik podszedł do drzwi, wydając paskudne dźwięki.

- Sądziłem, że de Gras-Waldheim jest twardzielem - powiedział bełkotliwie - ale wy z OG Shipping jesteście jeszcze gorsi.

Przejmujący śmiech Nancii gonił go po lądowisku.

- Nie chcecie zabrać szczątków ze sobą?! - krzyknęła za nim.

Zatrzasnęła drzwi od luku załadunkowego, zanim zdążył odpowiedzieć, na wypadek, gdyby jednak, pokonując niesmak, wrócił po “szczątki". Nie mogła pozwolić, aby laboratorium zajęło się sztucznymi kośćmi i ciałem z białka alg, które wyprodukowała, a później zwęgliła w piecu.

ROZDZIAŁ XV


- Podkładka do znieczulenia! Narkotyki! - rzuciła Alpha przez ramię.

Nancia w milczeniu wysunęła potrzebne wyposażenie ze swoich techniczno-medycznych zasobników. Szczupłymi, ciemnymi palcami Alpha przebierała między dostarczonymi ampułkami i wypełniła podkładkę kombinacją narkotyków. Nancia rozpoznała główny stymulator nerwów, regulator oddechu i przynajmniej dwa rodzaje znieczulenia.

- E... jesteś pewna, że taka kombinacja dobrze podziała? - zapytała przepraszająco.

To Alpha była lekarzem, ale Nancia została rygorystycznie przeszkolona w udzielaniu pierwszej pomocy na wypadek, gdyby musiała zająć się rannym mięśniowcem przed dostarczeniem go do kliniki. Jednak jej instruktor stanowczo przestrzegał przed efektami ubocznymi, które mogły wyniknąć z pomieszania dwóch lub więcej narkotyków.

- Chciałaś eksperta - rzuciła Alpha - to go masz. Muszę doprowadzić go do normy, zanim będę mogła zająć się powierzchownymi obrażeniami i sprawdzić uszkodzenia wewnętrzne. To powinno utrzymać mu oddech - jeśli cokolwiek w ogóle może. Jak wiesz, nie mamy dużo czasu do stracenia.

Fassa del Parma wsunęła się po cichu między Alphę i nieprzytomne ciało Seva ułożone teraz na ławce do badań przy jednej ze ścian wąskiej komory medycznej.

Jeśli tu kombinacja jest nieszkodliwa - powiedziała - to wypróbuj ją najpierw na mnie.

- Nie bądź niemądra - prychnęła Alpha. - Masz mniej niż połowę jego masy ciała. Wyłączy cię to na dwa dni, jeśli dam ci tę samą dawkę, co przygotowałam dla Bryleya.

- W takim razie użyj połowy dawki - zasugerowała Fassa. Podwinęła jeden rękaw, obnażając kawałek nagiej skóry. - Tutaj. Nie poruszę się, ale chciałabym sprawdzić działanie, zanim cokolwiek wkłujesz w... Seva. - Zacięła się na jego imieniu, ale poza tym jej postawa się nie zmieniła.

Nancia, która miała przywilej oglądania tej sceny z różnych kierunków, zobaczyła, jak Sevowi drgają powieki na dźwięk głosu Fassy. Żadna z młodych kobiet tego nie zauważyła. Były zbyt zajęte sobą. Stojąca w drzwiach Micaya Questar-Benn przyglądała się temu z zainteresowaniem. Za nią Forister spoglądał w jeden z sensorów Nancii.

- Czas na interwencję? - wyszeptał bezgłośnie.

- Poczekaj chwilę - odpowiedziała Nancia również cienkim jak nić szeptem.

Alpha wpatrywała się w spokojną twarz Fassy i obnażone ramię, które ta jej podstawiła. Jej własna twarz pracowała nerwowo.

- Powinnam cię tym unieszkodliwić, ty wścibski bałwanie - rzekła. - Zawsze miałaś miękkie serce dla mężczyzn, prawda? W porządku więc. - Cisnęła załadowaną podkładkę w kierunku zasobnika.

Nancia wydłużyła jego skrzydełkowate krawędzie i chwyciła trofeum, zanim zdążyło wślizgnąć się do komory przetwarzania. Należało zrobić niezależną analizę laboratoryjną tej mieszanki, kiedy dostaną się na cywilizowaną planetę.

Alpha przygotowała drugą podkładkę, nasyconą tylko popularnym stymulatorem.

- Teraz jesteś zadowolona? - rzuciła w powietrze, unosząc sarkastycznie brwi.

- Tak, dziękuję - odparły jednocześnie Fassa i Nancia. Lecz Fassa nadal upierała się, aby Alpha wstrzykiwała jej najpierw próbki wszystkich leków, które stosowała do leczenia Seva.

- Jesteś głupia - mruknęła Alpha zbyt cicho, aby usłyszała to generał Questar-Benn.

Nancia musiała wzmocnić swoje sensory słuchowe, żeby wychwycić tę rozmowę. Alpha pochyliła się nad Sevem i mówiła ściszonym głosem, tamponując jednocześnie szybkimi, nerwowymi ruchami rany po kwasie na jego ramionach i nogach.

- Był w wystarczająco złym stanie... Gdyby się nigdy nie obudził, byłoby o wiele mniej dowodów przeciwko tobie i mnie. Czy aż tak mu jesteś wdzięczna, że zrobił wszystko, aby wsadzić cię do więzienia?

- Ja już raz zabiłam - powiedziała Fassa. - I to mi wystarczy. Co to jest?

- Antybiotyk w sprayu. Rozluźnij się - odrzekła Alpha. - Miałyśmy szansę pozbyć się niektórych dowodów, ale wszystko popsułaś. Teraz jest już za późno. Ten stary piernik mięśniowiec i jego niezwykła generał zaglądają nam przez ramię i są gotowi oskarżyć mnie o nadużycie kompetencji; zrobię więc wszystko, co w mojej mocy, żeby połatać ci tego detektywa. A to wszystko, droga Fasso - dodała z dumą, której wcale nie umniejszyła jej przestępcza działalność - jest naprawdę pierwszorzędnej jakości.

Rzeczywiście tak było. Godzinę później Sev odpoczywał na poduszkach i popijał wysokokaloryczną herbatkę z taką ilością cukru i wapnia, że ledwo można się było domyślić, co to jest, i wyjaśniał Foristerowi oraz Micayi, co odkrył na Shemali oraz dlaczego był w takiej rozpaczliwej sytuacji, kiedy Nancia wylądowała.

- Popełniłem kilka błędów - przyznał z grymasem na twarzy. - Przebranie się za więźnia z nowego transportu wydawało mi się najlepszym sposobem na niezauważalne wślizgnięcie się na Shemali. I to zdało egzamin. Jednak paru rzeczy nie wziąłem pod uwagę.

Sev spodziewał się, że jego fałszywe więzienne papiery, stwierdzające, że jest ekspertem w dziedzinie matematyki metachipów i operacji sieci komputerowych, pomogą mu dostać pracę gdzieś w więziennej administracji i będzie miał szansę powęszyć w raportach Polyona, by znaleźć to, czego szukał. Stanowisko, na które go odesłano, zapowiadało się obiecująco, ale gdy tylko rozpoczął poszukiwania, wszystko się wydało.

- Och, właściwie nie powiedziałeś, czego dokładnie szukałeś na Shemali - dwornie zagadnął Forister.

Sev pociągnął głębszy łyk swej gorącej herbatki, zakaszlał, westchnął i opadł na poduszki. Wyglądał ciągle słabo.

- Nieistotne. Ważne jest to, że tu się więcej dzieje, niż jest to widoczne na zewnątrz. Nie mogę tego udowodnić osobiście... ale wiem wystarczająco...

Cały system komputerowy Polyona był usiany pułapkami i alarmami. Kiedy Sev próbował dostać się do zastrzeżonych danych, Polyon i jego pomocnicy zostali zaalarmowani i przyłapali go na gorącym uczynku, zanim zdążył się dobrać do ledwie garstki nieszkodliwych raportów. Wtedy Sev pokazał im swoją przepustkę ze Światów Centralnych i wyjaśnił, że przebywał tu z misją śledczą, która nie miała nic wspólnego z Polyonem czy Shemali.

- Nie uwierzyli mi - westchnął. - Chociaż tak rzeczywiście było.

- A później co robiłeś? - spytała Micaya Questar-Benn.

- Później... - Sev kontynuował swoją opowieść. - Później pomocnicy Polyona zbili mnie i rozebrali; znaleźli i zniszczyli kabelek od nadajnika, którego chciałem użyć, aby nadać do Nancii sygnał o niebezpieczeństwie w przypadku, gdybym znalazł się w kłopotach. Te urządzenia wysyłają sygnały zagrożenia do sieci, kiedy się je uszkodzi - uskarżał się Sev. - Zatem z początku nie byłem aż tak zmartwiony. Później jednak, kiedy nie przybywaliście i minęły już dwa dni, pomyślałem, że zostałem sam.

- De Gras-Waldheim musi znać jakiś sposób na unieszkodliwianie nadajników - stwierdził Forister.

- Brzmi to sensownie - wtrąciła się Nancia przez głośnik. - On je wynalazł. Właściwie są to hiperchipy o pojedynczym celu i nikt nie wie o nich więcej niż Polyon. Następnym odkryciem Seva był fakt, że Polyon przystąpił do produkcji hiperchipów, ignorując wszelkie środki bezpieczeństwa. Wysłany na linię przepalonych hiperchipów, gdzie życie więźniów wśród oparów gazu uszkadzającego nerwy można było liczyć na dni, a nie lata, Sev zdecydował, że spróbuje ucieczki, jak tylko pierwszy statek wyląduje na Shemali - szczególnie kiedy rozpoznał smukłe kształty Nancii, ukryte pod maskującym logo OG Shipping. Ucieczka nie była zbyt trudna. Pozostali więźniowie byli tak sterroryzowani, że nawet nie pomyśleliby o ucieczce, a strażnicy - na tyle leniwi i niedbali, iż niechętnie przebywali w pomieszczeniach ze spalonymi chipami.

- A poza tym - dokończył Forister ze złośliwym uśmiechem - nikt nie spodziewał się, że więzień na odsiadce uda się po pomoc do bezpilotowego statku OG Shipping. Nancia, twoje malunki bardzo nam się przydały, Nie sądzę jednak, żebyś chciała je zachować, kiedy to wszystko się skończy.

- Z pewnością nie - odparła. - I tak na nic by to się nie zdało. Kiedy zakończymy sprawy w systemie Nyota, OG Shipping przestanie istnieć. Ale - co zrobimy teraz?

Opowieść Seva tak obciążała Polyona, że można by było usprawiedliwić nawet podwójne aresztowanie go. Ale Sev to tylko pionek, który nie miał ani nagrań, ani komputerowych danych, aby poprzeć swoje słowa. Gdyby zabrali teraz Polyona ze sobą bez zgromadzenia niepodważalnych dowodów, Sev przewidywał, że fabryka zostałaby oczyszczona, zanim wróciliby tutaj z powrotem.

- Niemożliwe - powiedział Forister z mocą.

Sev słabo pokiwał głową.

- Oczywiście, że nie powierzchnia planety, ale możesz być pewien, iż nie będzie nic wewnątrz fabryki, do czego komisja śledcza mogłaby się przyczepić. Wszędzie zobaczą tylko czyste linie montażowe i demonstracje ściśle przestrzeganych przepisów bezpieczeństwa.

- I więźniów, którzy doznali obrażeń z powodu kontaktu z kwasami i gazami.

- Nie sądzę, aby którykolwiek z nich był w stanie zeznawać do tego czasu odrzekł Sev ponuro.

- Wobec tego będziemy musieli zejść na dół i zebrać dowody - powiedział Forister.

Sev potrząsnął głową.

- To się nie uda. On jest sprytny - ma zawsze przygotowaną wycieczkę pokazową dla gości; ranni więźniowie i niebezpieczne linie montażowe są ukryte przeważnie w podrzędnych fabrykach na tyłach planety. Wiem, jak znaleźć jedną z najgorszych wytwórni. Byłem tam. Beze mnie przegoni was z jednego końca fabryki na drugi i nic nie zobaczycie, a za każdym razem, kiedy się odwrócicie, sześciu strażników zagrodzi wam drogę. Będę musiał pójść z wami. - Spróbował podnieść się na poduszce, zaczął kaszleć i znów opadł do tyłu.

- Nie możesz! - krzyknęła Fassa.

- Może będzie musiał - rzekła Micaya Questar-Benn. Obowiązek.

Ona i Sev pokiwali do siebie głowami.

- Wy dwie. - Wskazała głową na Fassę i Alphę. - Wróćcie teraz do swoich kabin. To nie ma nic wspólnego z wami - i tak nie powinniśmy pozwolić, abyście wszystkiego słuchały.

- Zaczekajcie! - krzyknęła Fassa, kiedy Forister wziął ją za ramię. - Musi być jakiś inny sposób, nie możecie przecież zabrać Seva ze sobą, czy nie widzicie tego? Nawet gdyby był silniejszy, sam widok jego twarzy ostrzegłby Polyona natychmiast, że coś jest nie tak. Żaden z was - żaden z was nie wydostanie się stąd żywy.

- Och, przestań - powiedział łagodnie Forister. - Twój przyjaciel nie może być aż tak niebezpieczny.

Twarz Fassy zesztywniała.

- Jeśli mi nie wierzysz, to zapytaj innych. Alpha?

Alpha bint Hezra-Fong kiwnęła niechętnie głową.

Fassa spojrzała w górę na czujnik w pomieszczeniu.

- Nancia, czy możesz połączyć nas z Blaize'em i Darnellem? Tylko na chwilę?

Obaj mężczyźni zgodzili się z taką oceną sytuacji.

- Wobec tego, co możemy zrobić? - spytał Forister. - Do diabła, nie zamierzam podwijać ogona i uciekać z planety z obawy przed jakimś szczeniakiem z wysokiego rodu, który ma pod ręką niebezpieczne zabawki!

- Sądzę - powiedziała wolno Fassa - że możecie posłużyć się mną.

Była bardzo blada.

- Zabierz Alphę do jej kabiny, a ja wyjaśnię, jaki mam plan. - Popatrzyła przepraszająco na Alphę.

- Zdrajczyni. Kiedy Polyon się o tym dowie...

Fassa zagryzła wargi. Teraz wcale nie była ładna. Była prawie piękna w chłodny, spokojny sposób.

- Będę musiała skorzystać z tej szansy, prawda?

- Lepiej ty niż ja - powiedziała Alpha.

Odwróciła się, żeby odejść.

- W porządku, zamknijcie mnie, nie chcę nawet słyszeć tego planu. Może mnie za to nie obwini, jeśli nie będę przy jego omawianiu. - W jej głosie nie brzmiało jednak zbyt wiele nadziei.

Po tym, gdy Fassa objaśniła swój plan, zapadła krótka cisza, a Forister, Nancia i Micaya rozmyślali nad nim.

- Sądzisz, że da się na to nabrać? - powątpiewał Forister.

- On myśli, że Nancia jest statkiem bezpilotowym z OG Shipping - podkreśliła Fassa. - Wierzy, że jego pasażerowie dokonali kremacji Seva, jako że był niewygodny. Gdyby nie połknął tej historyjki, to wierzcie mi, już byśmy odczuli tego rezultaty. - Uśmiechnęła się do nich z przymusem. - Mordercy w eskorcie OG Shipping - jakie lepsze listy polecające moglibyście mieć? Na dodatek, jeśli to ja dokonam prezentacji...

- Nie pozwolę ci - powiedział ochryple Sev.

- Fassa zostaje na pokładzie, Nancia - przerwała Micaya. - To jest chyba zrozumiałe. - Zerknęła na dziewczynę. - Bez obrazy, Fassa. Jednak na statku możemy kontrolować to, co mówisz, i sądzę, że powinnaś się z tym liczyć. - Pochyliła się szybko i pogmerała w protezie zastępującej jej lewą nogę, a później wyprostowała się, trzymając dwa błyszczące, solidne przewody w ręku. - Wystaw nadgarstki.

Fassa posłuchała i Micaya owinęła każdy nadgarstek kablem. Kiedy skręciła ze sobą ich końcówki, kable wydaliły się zlepiać i niewidzialnie zachodzić na siebie.

- Obwód zamknięty? Czy to naprawdę konieczne?

Micaya przytaknęła.

- Środek bezpieczeństwa, to wszystko. Pole nie włączy się, dopóki nie popadniemy w kłopoty na Shemali. Jasne, Nancia?

- Potwierdzam.

Micaya dotknęła swojego sztucznego ramienia.

- Mam tutaj wbudowany przenośny generator obwodów - powiedziała Foristerowi. - Może się przydać na Shemali. Chcesz trochę kabelków?

Forister wziął garść błyszczących kabli i przyglądał im się niepewnie.

Wolę rozwiązywać swoje problemy w bardziej elegancki sposób niż ten.

- Ja także. - Micaya odwinęła nogawkę swoich ciemnozielonych spodni w dół, zakrywając protezę. - Chociaż to nie zawsze jest możliwe. Wszyscy powtarzają mi, że powstaną z tego wielkie komplikacje polityczne, jeśli spadnie - włos z głowy temu bachorowi z wysokiego rodu. Więc... - poklepała znów swoją dolną protezę i wyprostowała się - schowałam szpikulec. Zgadzam się z tobą, że zabranie go od razu byłoby o wiele prostsze, ale ty uparłeś się, że należy to zrobić zgodnie z przepisami.

- Niedokładnie to miałem na myśli, mówiąc o eleganckim rozwiązaniu - odrzekł Forister.

Micaya zwróciła się do niego z lekkim rozbawieniem na poważnej, ciemnej twarzy.

- Wiem o tym. Jednak to zwykle jest najelegantszy sposób. Pozwól małym tyranom przebywać na wolności, to wyrosną na dużych tyranów, a później powstaje coś takiego, jak zamieszanie na Capelli. Wojny - podkreśliła - nie są eleganckie.

Jeszcze raz przepraszająco skinęła w kierunku Fassy.

- Rozumiesz? Nie oskarżamy cię o zamiar zdradzenia nas, ale po prostu nie dopuszczamy do tego. Chcemy, abyś była ostrzeżona.

- Taki sekretny sygnał do Polyona wyrządziłby mi więcej złego niż dobrego - dokończyła spokojnie Fassa. - Nie ufacie mi, w porządku. Ja też bym sobie nie wierzyła.

Wargi jej pobielały i ręce się trzęsły, ale wyszła z sali medycznej bez zatrzymywania się.

Nancia zauważyła, że Sev dręczył się okropnie. Gotów był nawet się okaleczyć, aby móc pójść za nimi, więc włączyła ekrany, żeby miał wizualne i słuchowe połączenie z główną kabiną.

Fassa była wciąż blada, kiedy Nancia rozpoczęła nadawanie sygnałów otwierających połączenie komputerów z władzami planety, ale wykonała swoje zadanie z perfekcyjnym spokojem. Na użytek Polyona Forister i Micaya stali się Forrestem Perezem i Qualią Benton, parą potencjalnych nabywców hiperchipów, gotowych do zainwestowania gotówki w tę operację. Delikatnie zaznaczyła, że Qualia Benton była tak naprawdę wysokiej rangi generałem z Centrali i Micaya wystąpiła do przodu, aby ją powstrzymać. Wtedy Forister położył rękę na ramieniu Micayi.

- Zaufaj tej młodej damie, Mic - mruknął. - Ona ma... hmmm... więcej doświadczenia w tych sprawach niż ty czy ja.

Tak też było. Polyon, niczego nie podejrzewając, zaakceptował obecność Micayi na statku OG, sądząc, że jest równie skorumpowana, jak jego przyjaciele. Był wyraźnie zadowolony z ich przybycia. W ciągu krótkiego czasu zorganizował spotkanie z ,,przyjaciółmi" Fassy, aby oprowadzić ich po najnowszej fabryce hiperchipów.

- Nie wiem dlaczego, ale Polyon zawsze wolał sprzedawać więcej hiperchipów wojsku - powiedziała Fassa, kiedy przerwano transmisję. - To nawet nie chodzi o pieniądze. Kiedyś zaoferował obniżone stawki Akademii Kosmicznej, ale komisja zajmująca się dystrybucją powstrzymała go. Wiedziałam, że twoja ranga będzie czymś, co go przyciągnie, Micaya. Boczne wejście do systemu dostaw militarnych jest marzeniem Polyona.

- Przypuszczam, że chce zrobić wrażenie na swoich starych nauczycielach i kolegach, upewniając się, że oni wszyscy korzystają z jego wynalazków - spekulował Forister.

Nancia była zbita z tropu.

- Jednak chyba nie sądzi, że sprzedaż hiperchipów na czarnym rynku jest sposobem na osiągnięcie wysokiej pozycji w Akademii.

Wszystkie trzy osoby roześmiały się wyrozumiale, a Nancia usłyszała również słaby chichot z kabiny medycznej, gdzie wypoczywał Sev.

- Zbadaj kiedyś źródła fortun niektórych arystokratycznych rodów, Nancia - polecił jej Sev. - Pieniądze dają się wyprać z każdej skazy i to o wiele szybciej, niż byś sadziła, że jest to możliwe.

- Nie w Akademii! - zaprotestowała Nancia. - I nie w rodzinie Perez y de Gras.

Nancia troszczyła się o Foristera i Micayę aż do ostatniej minuty, wyposażając ich w guziki kontaktowe, nadajniki i każde inne zdalnie sterowane urządzenie, jakie jej tylko przyszło do głowy.

- Zupełnie nie wiem, do czego to się może przydać - narzekał Forister. - De Gras-Waldheim unieszkodliwił nadajnik Seva bez alarmowania kogokolwiek, prawda?

- Sev nie miał połączenia z moimi monitorami - podkreśliła Nancia.

Powinna była uwięzić Fassę w jej kabinie, zanim pozostałych dwoje wyszło, ale nie miała serca.

- Ktoś powinien zostać z Sevem - przymilała się Fassa.

- Och, pozwólcie dzieciakowi zostać z nim - wtrącił się niespodziewanie Forister. - Jest i tak niewiele warta jako zakładnik. Jeśli choć połowa z tego, co mówił Sev o warunkach w fabryce hiperchipów, jest prawdą, to Polyon de Gras-Waldheim jest wielokrotnym mordercą i na pewno nie zawaha się poświęcić statku pełnego dawnych przyjaciół. Fassa przytaknęła.

- Tak, to się prawie zgadza, bo on nie tylko się nie zawaha, ale nawet sprawi mu to przyjemność.

- Dlaczego przedtem nikt z was nie powiedział nam nic o Polyonie? - zapytała Nancia. - Wykręcaliście się wszyscy sianem, wskazując palcem jeden na drugiego, aby zyskać własne atuty przetargowe, i nigdy nie ostrzegliście nas przed nim.

- Baliśmy się - stwierdziła smutno Fassa.

- Tak się bałaś, że pozwoliłaś polecieć Sevowi na Shemali bez słowa ostrzeżenia? Gdybym wiedziała o wszystkim, nigdy nie pozwoliłabym mu lecieć bez utrzymywania z nim stałego kontaktu.

- Nie wiedziałam, że Sev poleciał na Shemali - broniła się Fassa. - Nikt mi nic nie powiedział. Nawet nie zorientowałam się, że jest na pokładzie, kiedy opuszczaliśmy Bahati. Widziałam jedynie, iż nie przyszedł więcej mnie zobaczyć i myślałam, myślałam... i całkiem słusznie, że właściwie dlaczego miałby się troszczyć o kogoś takiego, jak ja. - Oczy nabiegły jej łzami i Nancia pomyślała, że choć raz były to łzy szczere.

- Fasso del Parma, jesteś pierwszej klasy idiotką - znużony, ochrypły głos Seva przestraszył ich wszystkich.

Nancia zapomniała, że zostawiła połączenie między główną kabiną a salą medyczną.

- Chodź tutaj, weź mnie za rękę i głaszcz moje rozgorączkowane czoło. Jestem ranny i potrzebuję opieki.

- Zawołaj Alphę, ona jest lekarzem - wyrzuciła z siebie Fassa.

- Ja chcę ciebie. Idziesz czy nie? Mam wstać i iść po ciebie?

Fassa wybiegła. Nancia z zadowoleniem patrzyła - czując się tylko trochę jak podglądacz - jak dziewczyna wpadła do kabiny medycznej. Czyż Sev nie dał jej instrukcji, aby miała zawsze wszystkie sensory włączone, kiedy on przebywał z Fassa del Parma?

Tych dwoje było zbyt wtulonych w siebie, aby Fassa mogła stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Tak czy inaczej Nancia zostawiła te czujniki włączone i skoncentrowała się na obrazach i dźwiękach dochodzących z guzików kontaktowych Micayi i Foristera. Polyon nie tracił czasu. Spotkał się z nimi na lądowisku w maszynie, która poleciała wprost do najnowszej fabryki hiperchipów- niskiego bezbarwnego budynku, usytuowanego w dolinie, która pewnie była piękna, dopóki ekipy Polyona nie zaorały wokół niej ziemi, i produkty odpadowe z fabryki nie uśmierciły drzew. Teraz budynek stał samotnie na szczycie stromego wzgórza, otoczony stojącą, zatrutą wodą i pniami obumarłych drzew. Nancia czuła, jak jej sensory sprzęgają się na ten odrażający widok.

- Generale, czy możesz przejąć tę maszynę? - wymamrotała przez guzik kontaktowy do Micayi.

- Cieszy mnie, że masz taki nowoczesny sprzęt, de Gras - powiedziała głośno Micaya na użytek Nancii. - Testowałam prototyp tej maszyny ostatnio, ale nie miałam pojęcia, że jest już powszechnie dostępny.

Dobrze. Micaya będzie w stanie sprowadzić całą trójkę z powrotem. Nancia wsłuchiwała się w rozmowę Fassy i Seva, podczas gdy Polyon wylądował i zabrał Foristera i Micayę do fabryki.

- Za dużo myślisz! - mówił stanowczo Sev do Fassy - To, co mówiłem ci wcześniej, było prawdą i nadal jest. Idiotko, pojechałem na Shemali z twojego powodu.

- Z mojego powodu? - powtórzyła jak echo Fassa, co zabrzmiało, jakby nie była w stanie w ogóle myśleć.

Sev przytaknął.

- Co noc przemierzałem korytarze Nancii, próbując wymyślić jakiś sposób, by cię ocalić. A później podpowiedział mi go Darnell. Stwierdził, że podpisałaś z Polyonem kontrakt na wybudowanie fabryki hiperchipów i kiedy budynek ten się zawalił, postawiłaś go od nowa za darmo. Pomyślałem sobie, że gdybym zdołał to udowodnić, twój adwokat miałby argument, że nigdy nie zamierzałaś wykonywać pracy o niskiej jakości i że wszystkie problemy z twoimi budynkami były wynikiem niekompetencji dziewczyny, którą wysłano do pracy, na jakiej się nie znała. Mógłby to udowodnić, przedstawiając, jak chętnie dokonałaś poprawek w momencie, kiedy ten problem się pojawił.

Fassa uśmiechnęła się przez łzy.

- To wspaniały argument, Sev. Na nieszczęście jednak ani jedno słowo w nim nie jest prawdziwe. Ja jestem, lub raczej byłam, wspaniałym, kompetentnym przedsiębiorcą. - Pociągnęła nosem. - Przeklęty tatuś. Przez przypadek wysłał mnie do pracy, do której miałam prawdziwy talent.

- I o to właśnie chodzi - odrzekł Sev miękko. - Dlaczego, do diabła, nie mogłaś być tylko przedsiębiorcą, zamiast kręcić się w tych sukniach, które opadały ci z ramion, i doprowadzać facetów w średnim wieku do szaleństwa?

Twarz Fassy zesztywniała.

- Zapytaj tatusia. - Próbowała odwrócić się, ale Sev przytrzymał ją za obie ręce.

- Domyśliłem się tego jakiś czas temu - odparł. - I... sprawdziłem stare wiadomości brukowe. Czy to dlatego mama się zabiła?

Fassa przytaknęła. Nie kontrolowane łzy płynęły jej po twarzy.

- No cóż, nie będziesz chciał już więcej mieć ze mną do czynienia. Rozumiem. Ja nie, ja nie tylko... To nie tylko tatuś, jak wiesz, to byli ci wszyscy inni mężczyźni... - szlochała.

Jak na człowieka, który kilka godzin wcześniej był bliski śmierci, Sev zademonstrował nadzwyczajną energię. Nancia była pod wrażeniem siły, z jaką przyciągnął Fassę do siebie pomimo jej oporu.

- Jesteś kobietą, którą kocham - rzekł zdecydowanie. - I nic, co się zdarzyło przed dniem dzisiejszym, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.

Zamilkł na chwilkę, a Nancia zaciemniła swoje sensory wizualne. Nie uważała, aby przepisy związane z nadzorem Fassy wymagały obserwowania, jak Sev Bryley-Sorensett całuje ją namiętnie niczym człowiek łapiący oddech w komorze próżniowej.


Na Shemali Micaya Questar-Benn przekonała w końcu Polyona, aby zaniechał tej pokazowej wycieczki po fabryce. Powiedziała mu, że nie wierzy, aby mógł wyprodukować wystarczającą ilość hiperchipów dla jej potrzeb i co więcej - nie wierzy, aby był w stanie zwiększyć produkcję w satysfakcjonującym ją tempie. Po prostu wprowadzenie i utrzymanie wymogów bezpieczeństwa przedstawionych przez Komisję Handlową zajmowało sporo czasu.

Polyon zasugerował, że Komisja Handlowa mogłaby wspólnie dokonać czegoś teoretycznie niemożliwego dla indywidualnych członków. Jeśli jednak generał chciała zobaczyć, jak szybko potrafił obracać hiperchipami, to ona i jej przyjaciel mogą pójść za nim. Lecz będą musieli założyć odzież ochronną, dodał, zmagając się ze srebrzystym kombinezonem. Podczas kiedy zakładali swoją odzież dla gości, Micaya niewinnie skomentowała, że koszt odpowiedniego ubrania dla wszystkich więźniów pracujących przy linii produkcyjnej musi być bardzo duży i że nie pojmuje, jak byli w stanie utrzymywać precyzję konieczną w procesie montażu, skoro pracowali w obszernych rękawicach ze srebrnego tworzywa.

Polyon zachichotał i zgodził się, że wspomniane trudności były olbrzymie.


* * *

Na pokładzie Sev i Fassa znów rozmawiali. Nancia dyskretnie dostroiła się do ich konwersacji, ale nie było w niej nic, co wymagałoby jej uwagi. Fassa smuciła się perspektywą długich lat więzienia. Sev też nie był z tego powodu szczęśliwy, ale zapewniał Fassę, że poczeka na nią.

- Nie sądzę, żeby oni wypuszczali morderców - powiedziała Fassa. - Chyba że zdecydują się wyprać mi mózg.

- Fassa, nie jesteś morderczynią. Caleb nie umarł.

Smukłe ciało Fassy znieruchomiało.

- Naprawdę nie?

- Miałaś rację - kontynuował Sev. - Nikt ci nic nie mówi. On nie umarł. Nawet nie był poważnie chory, kiedy opuszczałem Bahati. Przechodził terapię w związku uszkodzeniem nerwów.

- Ostatnie wiadomości z Summerlands donoszą, że już niedługo powinien wrócić do pełnej sprawności i prawdopodobnie podejmie pracę w ciągu następnych kilku tygodni - oznajmiła Nancia.

Sev i Fassa odskoczyli od siebie i spojrzeli na głośnik ponad głowami.

- Nancia! - wykrzyknął Sev. - Nie wiedziałem, że słuchasz.

- Sam dałeś mi rozkazy - odparła Nancia.

- No cóż... - Sev zamyślił się. - Czy mogę je odwołać? Czy posłuchasz mnie, jeśli je odwołam?

- Naprawdę nie powinnam.

- Zamknij nas oboje - zasugerował Sev. - To mi nie przeszkadza, ale czy moglibyśmy mieć teraz trochę prywatności? Ta podróż powrotna do Centrali jest prawdopodobnie dla mnie ostatnią szansą, aby być z moją dziewczyną sam na sam.

Fassa, jak na kogoś, kto ma przed sobą proces i surowy wyrok, wyglądała na nienormalnie szczęśliwą.

Nancia zostawiła ich w spokoju.


Na Shemali nie miała zbyt wiele do roboty. Micaya i Forister nie czekali, aby odbyć pełną wycieczkę po linii montażowej hiperchipów. Kilka obrazków ukazujących więźniów pracujących bez osłon z niszczącymi skórę kwasami, w pomieszczeniach, w których ulatniał się trujący gaz, stanowiło potrzebne im dowody na poparcie szczegółowego świadectwa Seva.

Nagrania były szczególnie pogrążające, kiedy towarzyszył im przyjemny, kulturalny głos Polyona, objaśniający, jak obniżał koszty i przyspieszał produkcję, skazując więźniów na bolesną śmierć przez zatrucie przemysłowe. Podczas gdy Nancia przeglądała te obrazy, Micaya założyła już obwody zamknięte wokół nadgarstków, kostek i nawet wokół szyi Polyona. Odczytała mu oficjalny nakaz aresztowania.

Nic możesz tego zrobić - zaprotestował Polyon. - Czy wiesz, kim ja jestem? Jestem de Gras-Waldheim. Mam zgodę zarządcy Lyauteya na wszystko, czego tutaj dokonałem!

- Mój statek mózgowy przetransmitował już prośbę o przeprowadzenie testów na wykrycie narkotyków u Lyauteya i pozostałego personelu cywilnego - wyjaśnił Forister. -Podejrzewałem blissto, kiedy usłyszałem głos twojego kontrolera w porcie kosmicznym. Co ty zrobiłeś, zamieniając w narkomanów wszystkich, którzy mogliby cię wydać?

- Nie możecie mnie aresztować - powtórzył Polyon, jakby nie zrozumiał ani słowa.

Micaya Questar-Benn uśmiechnęła się tak, że nawet skałę przeszyłby dreszcz grozy.

- Chcesz się założyć, synu? Idź przede mną. Powoli. Chyba nie chciałbyś, aby obwód zamknięty wyczuł, że próbujesz uciekać i odciął ci nogi; to zbyt łatwa i zbyt szybka śmierć dla takich, jak ty.

Kiedy Polyon znów otworzył usta, włączyła rozszerzony obwód zamknięty na jego szyi, aby przestał mleć językiem.

Gdy opuszczali linie montażowe, nierówny wrzask radości wyrwał się więźniom z piersi.


ROZDZIAŁ XVI


Ku zdziwieniu i przerażeniu Polyona niezwykły cyborg i jej partner zdołali przekonać zarządcę Lyauteya, że mieli pełne prawo aresztować de Grasa-Waldheima i zabrać go. “Przekonać" było chyba za mocnym słowem. Polyon zorientował się z gorzkim rozbawieniem, że wpadł we własna pułapkę. Zarządca, jak i reszta cywili pozostawionych na Shemali, był stale faszerowany seductronem Alphy bint Hezra-Fong. Ponieważ Lyautey wykonywał mało odpowiedzialną pracę, Polyon trzymał go na tak wysokiej dawce seductronu, że zarządca umiał tylko potakiwać z zachwytem i zgadzać się z każdym, kto do niego mówił ostatni.

Ktoś musiał do tego dojść i pomyśleć, aby wykorzystać to przeciw niemu. Z ustami pod obwodem zamkniętym Polyon nie mógł nic powiedzieć, jedynie słuchać, jak Micaya Questar-Benn i jej partner wyrzucali z siebie oficjalnie brzmiące słowa, rozwijając swoje fałszywe listy polecające - musiały być fałszywe - i zabrali go do tej samej maszyny, którą osobiście wysłał po nich do portu kosmicznego.

Rozważnie usunęli obwód zamknięty z jego ust, kiedy maszyna wystartowała. Polyon zachował pełną godności, ciszę podczas krótkiego lotu na lądowisko, aby jego umysł pracował nieprzerwanie.

Nie chciał dać wiary temu, że “aresztowanie" było prawdziwe. Prawdziwi agenci Centrali mieli własny transport, nie wskakiwaliby do krążownika OG i nie zabieraliby ze sobą tej małej dziwki Fassy del Parma, aby ich wprowadziła. To musiała być jakaś sztuczka wymyślona przez Darnella i Fassę w celu przejęcia kontroli nad hiperchipami. Nie zamierzał dostarczać swoim przyjaciołom radości oglądania go walczącego czy protestującego. Później, kiedy zorientuje się w grze, odwróci karty i będą się przed nim czołgać. Darnella może łatwo złamać, ale Fassa... uśmiechnął się nieprzyjemnie na myśl o tym, jak odbierze jej dumę. Nigdy do tej pory nie groził Fassie fizycznie. Może należało zacząć.

Kiedy maszyna opuściła się miękko na lądowisko, rzucił okiem i zobaczył na moment sylwetkę statku na tle jasnego nieba: smukłe linie i gładki wzór, bez mylących szczegółów w postaci kolorów i logo OG... już wiedział, gdzie widział przedtem taki statek.

- Służba Kurierska. - Po raz pierwszy zaczął wierzyć, że naprawdę jest aresztowany.

- Dotarliśmy - powiedział drobny, spokojny człowiek, który towarzyszył generał Questar-Benn, podając Polyonowi rękę, aby mu pomóc wyjść.

- Czas, abym się przedstawił. Forister Armontillado y Medoc, mięśniowiec FN-935.

- Ty jesteś mięśniowcem, stary człowieku? - prychnął Polyon. - Uwierzę w to, jak zobaczę!

Nie przyjął pomocnej dłoni i wychylił się z maszyny, trzymając nogi razem, ręce przed sobą, wciąż z gracją atlety. Nawet z rękami i nogami ograniczonymi obwodami zamkniętymi wciąż posiadał swoją siłę i naturalną równowagę.

- Nie będziesz musiał długo czekać - odpowiedział łagodnie Forister. - Przedstawię cię mojemu statkowi mózgowemu, jak tylko znajdziemy się na pokładzie.

Polyon zachował ponure milczenie, kiedy tych dwoje eskortowało go do windy statku, na poziom pasażerski i przytłaczający brązowo-purpurowy korytarz do kabiny, gdzie miał być uwięziony. Kiedy się tam znaleźli, oparł się o ścianę i czekał. Pilot Forister i cyborg Micaya wycofali się, pozostawiając go wciąż z kablami na nadgarstkach i kostkach.

- Poczekajcie! - krzyknął. - Nie zamierzacie...

Drzwi zatrzasnęły się z serią kliknięć w zamku wzdłuż koncentrycznych pierścieni, a w chwilę później słodki głos kobiecy przemówił do niego z głośnika ponad głową.

- Witaj na pokładzie FN-935 - ona-to powiedziało. - Jestem Nancia, statek mózgowy z tej drużyny. Twoje aresztowanie zostało dokonane zgodnie z prawem Centrali... - i wymieniła paragrafy oraz odnośne punkty, które nic dla Polyona nie znaczyły. - Jako więzień oczekujący na proces pod zarzutem morderstwa, zgodnie z prawem możesz pozostawać uwięziony w obwodach zamkniętych przez całą podróż, to znaczy przez dwa tygodnie. Generał Questar-Benn przerzuciła funkcje kontrolne nad obwodami do mojego komputera. Jeśli dasz mi słowo, że nie będziesz próbował ataku na mnie lub na twoich współpasażerów, wyłączę teraz obwody i pozostaniesz wolny w swojej kabinie.

Polyon spojrzał na wąską przestrzeń i zaśmiał się sardonicznie.

- Masz moje słowo - odrzekł.

Słowa nic nie kosztowały.

Zaraz gdy to powiedział, elektroniczne pole przestało wibrować. Niemiłe uczucie, ale o wiele lepsze niż spędzenie dwóch tygodni pod elektronicznym napięciem.

Statek mózgowy mamrotał jakieś groźby użycia gazu usypiającego i innych restrykcji, które można zastosować, gdyby sprawiał kłopoty. Polyon nie wysilał się, aby tego słuchać. Miał za dużo do przemyślenia. Poza tym nie zamierzał robić nic, co statek mózgowy mógłby zobaczyć. Nie był aż taki głupi.

Bez przeszkód, pod pozorem ćwiczenia nadgarstków, poklepał swoją kieszeń na piersiach i poczuł uspokajające wybrzuszenie tam, gdzie zawsze miał minidyskietkę z ostatnią wersją swojego genialnego programu. Jestem sprytny, myślał Polyon. O wiele za sprytny, by ta para zbyt długo przewodziła.

Och, już on narobi kłopotu temu wtrącającemu się we wszystko statkowi i jego trzęsącemu się mięśniowcowi, niech no tylko nadarzy się okazja. Nie martwił się, iż będą mogli słyszeć czy widzieć, że nadchodzi; i tak nie zdołają nic uczynić, gdy już raz zacznie. Do licha z nimi! Nie był na to przygotowany. Ciągle brakowało mu dwóch lub trzech lat, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Ile będzie go kosztować wykonanie zamierzonego ruchu przed czasem?

Niemożliwe do przewidzenia, będzie musiał po prostu działać i sprawdzić później. Nieważne, jakie będą koszty; nie mogą być aż tak duże, jak potulny powrót do Centrali na proces i uwięzienie. To był zawsze hazard, pocieszał się Polyon. Wiedział, że pewnego dnia ktoś może wykryć jego kombinacje z hiperchipami, a gdy tak się stanie, będzie musiał zareagować bardzo szybko.

Ci ignoranci nie byli nawet w stanie zgadnąć, jak on może się zemścić. Przewaga będzie po jego stronie, bo on ich zaskoczy.

Szkoda, że nie starczyło mu czasu na wprowadzenie Ostatecznej Fazy! Wówczas mógłby rozpocząć wszystko teraz, za pomocą słownej komendy. W tej sytuacji musiał najpierw wsunąć minidysk do szczeliny czytnika, zanim będzie mógł wykonać pierwszy ruch.

Nie było jednak w tej kabinie żadnych szczelin czytników, a miał pozostawać w niej uwięziony aż do chwili, kiedy dostaną się do Centrali. Gdyby próbował wydostać się z kabiny, ten przeklęty statek powaliłby go gazem usypiającym lub polem elektronicznym, zanim dostałby się do jakiegokolwiek miejsca z czytnikami.

Polyon obnażył zęby. Uwielbiał wyzwania. Wciąż miał jeszcze głos i swoją wiedzę, i urok, i sensoryczny kontakt ze statkiem mózgowym oraz jego mięśniowcem. Zabrał się do pracy, aby wykopać sobie nieuchwytny tunel do wolności. Ważył każde słowo i każdą prośbę niezwykle ostrożnie.


* * *

W czasie długich, nużących godzin przed dotarciem do progu Osobliwości i przekształceniem w podprzestrzeń Centrali, nie było nic innego do roboty poza graniem i czytaniem. Forister i Micaya rozpoczęli następny konkurs szachowy. Nancia obowiązkowo stworzyła im holosześcian i rejestrowała ruchy, ale ostrzegła ich, że niektóre z tych danych mogą przepaść, jeśli będzie musiała skorzystać z tego szczególnego kooprocesora w czasie przejścia przez Osobliwość.

- Nie ma sprawy - powiedział Forister nieobecnym głosem. - Mic i mnie przerywano grę z różnych powodów. Nie jesteś moim partnerem, więc?

- Myślę, że tak będzie lepiej - odpowiedziała Nancia z prawdziwym żalem. - Sądzę, że powinnam śledzić naszych pasażerów na monitorach. Daliśmy im dużo wolności, jak wiesz.

Micaya prychnęła.

- Wolności! Są na tyle wolni, by poruszać się po kabinach, to wszystko. Przyznaję, że nie ograniczałabym im tak wolności, ale...

- To dlatego właśnie masz wciąż problemy polityczne - stwierdził Forister. - Nigdy nie ograniczasz wolności przedstawicielom wysokich rodów, a oni to wykorzystują.

- Nie powinni - odrzekła Micaya. - Jestem jedną z nich.

- To nie pomaga - oznajmił Forister prawie smutno. - Tak czy inaczej, Micaya, chyba nie obawiasz się poważnie buntu na statku?

- Co, tych zepsutych bachorów? - prychnęła Micaya. - Ha! Nawet ten chłopak de Gras, co go się bała cała reszta, wszedł na pokład jak mały baranek. Nie, żaden z nich nie ma na tyle rozumu - poza twoim Blaize'em może - lub odwagi, by coś kombinować.

- Blaize nie próbowałby niczego - powiedział Forister ostro. - On jest dobrym chłopcem.

Micaya poklepała Foristera po ramieniu.

- Wiem, wiem. Przekonał mnie. Ale okradł PPT, a co gorsza - nie wyjawił nic o innych. Musi za to odpowiedzieć, choć są to dużo mniejsze przewinienia od tych, których dopuściła się cała reszta tej cennej załogi.

- Rozumiem - powiedział Forister w zadumie.

Sev Bryley-Sorensen wyciągnął swoje długie nogi.

- Myślcie, a ja poćwiczę przez chwilę - odezwał się, nie adresując tego do nikogo w szczególności.

- Czy nie ogarnia cię smutek, kiedy patrzysz na jego chłopięcą, pociągłą twarz? - spytała Micaya, kiedy Sev przemknął w dół korytarzem do sali ćwiczeń.

- To wcale nie jest zabawne - odparł łagodnie Forister. - Być zakochanym w dziewczynie, która prawdopodobnie będzie nieosiągalna przez następnych pięćdziesiąt standardowych lat. Poza tym nie bardzo ma czym zająć swój umysł. To nie jest typ od szachów trójwymiarowych.

- Nie dość zdolny, masz na myśli. Prawda - zgodziła się Micaya ze śladami niezadowolenia. - Jednak zbyt inteligentny na tę grę, którą prowadzą więźniowie. Nie pozostaje mu wiele, masz rację.

- Czy naprawdę musisz obserwować więźniów przez cały czas, Nancia?

Forister spojrzał na jej kolumnę z uśmiechem, który zawsze niweczył jej najlepsze rozwiązania.

- Jasne, że nie wyrządzą żadnych szkód. Wszyscy są zamotani w tę idiotyczną grę. Lecz jeśli uważasz, że to nie fair wobec Micayi, abyś mi partnerował... to możemy grać na trzy ręce.

Nancia musiała się skoncentrować o wiele bardziej nad tym obrazem, ale po chwili intensywnego przetwarzania holosześcian zamigotał, skręcił się, obrócił wokół swojej osi i zreformatował jako sześcian z trzema osobnymi, potrójnymi rzędami pionków ustawionymi na przeciwległych krawędziach.

Polyon de Gras-Waldheim przestał słuchać rozmowy w centralnej kabinie i włączył się do gry SPACED OUT, która obecnie pomagała współwięźniom zapomnieć o kłopotach. Przekonanie Nancii, żeby uruchomiła połączenie komputerowe tak, by wszyscy mogli grać ze swoich kabin, było jego pierwszym ruchem. Teraz przynajmniej mógł rozmawiać z innymi. Jednak nie odważył się mówić o niczym innym poza grą, gdy Nancia obserwowała ich z uwagą.

Obrazy na ekranach pokazywały, że trzy postacie z gry zgubiły się w Tunelach Trolla. Postać Polyona wciąż tkwiła u wejścia do Tuneli, czekając na rozkaz od niego.

- Wiem, jak możemy się wydostać z Tuneli - powiedział.

- Jak? Próbowałam każdego wyjścia, które ten system pokazywał. Wszystkie są zablokowane - skarżyła się Alpha.

- Jest sekretny klucz - wyjaśnił Polyon. - I ja go mam. Nie mogę tylko dostać się stąd do drzwi, które on otwiera.

- Nigdy nie słyszałem nic o sekretnym kluczu - oznajmił Darnell. - Sądzę, że blefujesz. - Jego postać z gry podskakiwała ze złością wzdłuż jednego z Tuneli Trolla, plując po drodze iskrami.

- Nie mogłeś słyszeć - odpalił gładko Polyon. - Ja jestem mistrzem w tej grze. Ten sekretny klucz może nawet przechytrzyć twojego bohatera, Fassa.

Fassa wybrała w grze figurkę statku mózgowego.

- Nie rozumiem, w jaki sposób - odpowiedziała. - Pokaż mi.

- Mówiłem ci. Nie zdołam dotrzeć tam, gdzie go mogę użyć. Jeśli któreś z was potrafi wydostać mnie z tej ślepej alei...

- Przecież nie jesteś w ślepej alei! - przerwał Darnell. - Stoisz tuż przed wejściem do Tuneli Trolla! Dlaczego nie kierujesz swojej postaci do nich?

- Żebym się zgubił, tak jak wy? Nie, dzięki.

Polyon machnął ręką po pulpicie i odciął głosy postaci z gry. Rozmyślał przez chwilę w ciszy. Dlaczego w ogóle wchodził w układy z taką bandą niedoświadczonych konspiratorów? Byli za głupi, aby domyślić się jego ukrytych podpowiedzi. Oni sądzili, że był zainteresowany graniem w tę grę!

A teraz Blaize. Blaize był inteligentniejszy od innych i nic brał udziału w tej krótkiej wymianie zdań. Polyon wystukał sekwencję poleceń, które umożliwiłyby mu prywatne połączenie komputerowe z kabiną Blaize'a. Przynajmniej w takim stopniu mógł włączyć się do systemu Nancii z tej klawiatury. To jednak było nic w porównaniu z władzą, jaką zdobędzie, gdy tylko utoruje sobie drogę do czytnika dla swojej minidyskietki.

Kiedy przemyślał już, jak podejść Blaize'a, poruszył go trzeszczący dźwięk. Ten idiota myślał, że uzyskał prywatne połączenie z kabiną centralną! I co on zamierzał z tym zrobić? Polyon skrzywił się, a później zaczął uważnie słuchać. Wydawało się, że Blaize był zbyt inteligentny, aby nadawać się na narzędzie.

Lecz nadal mógłby być wspaniałym pionkiem w grze, której ruchów nigdy nie zobaczy...

- Wujku Foristerze? - Blaize przełączył komputerowe kanały do kabiny głównej. - Muszę z tobą porozmawiać.

- Porozmawiać? - narzekał Forister.

Właśnie wykonywał ostatnie ruchy prawdziwie pięknej strategii, zaprojektowanej tak, aby ustawić pionki statków Micayi i Nancii naprzeciw siebie, co pomogłoby mu bezkarnie kontrolować wszystkie poziomy holosześcianu.

- Prywatnie.

- Och, w porządku. - Forister wstał i wyprostował się. - Nancia, czy mogłabyś przechować sześcian do mojego powrotu? Nie chciałbym cię fatygować, abyś utrzymywała obraz, kiedy właściwie nie gramy.

Nancia zachichotała.

- Masz chyba na myśli to, że nie chciałbyś zostawiać holosześcianu z ustawieniem, bo mogłybyśmy wyśledzić twoją pułapkę, którą na nas szykujesz?

- No cóż...

Holosześcian złożył się i stał się płaszczyzną, linią, później punktem błyszczącego, niebieskiego światła, które zamigotało i zniknęło.

- W porządku. I tak zbliżamy się do progu Osobliwości. Naprawdę nie powinnam teraz grać. Muszę sprawdzić moją matmę - powiedziała Nancia pogodnie. - Wróć tylko na czas i pozapinaj pasy. Wy, delikatnicy, tracicie orientację w Osobliwości.

- A wy, ludzie z kapsuł, robicie o to tyle hałasu - odparował Forister. - W porządku. Ostrzeżesz nas na grubo przedtem, jak sądzę?

- I będę cię obserwować, kiedy będziesz w kabinie. Nie patrz tak na mnie - to dla ochrony Blaize'a, tak samo zresztą jak dla twojej. Jeśli zostaniesz z nim sam, oskarżyciel może unieważnić twoje zeznanie i powiedzieć, że byłeś przekupiony.

- Nie będą i tak mieli szacunku do słów jego wuja - odrzekł Forister ponuro, schodząc w dół korytarzem, aby dowiedzieć się, o co chodzi Blaize'owi.

Nancia odryglowała mechanizm drzwiowy na wystarczająco długo, aby się przez nie przecisnął.

- Sądzę, że Polyon coś planuje - stwierdził Blaize, gdy tylko Forister wszedł do kabiny.

Siedząc w napięciu przy konsolecie, wyglądał ze swą rudą głową jak lis przed króliczą norą; jedną ręką błądził po klawiaturze, nie włączając jeszcze programu.

- Co?

- Nie wiem. On chce się wydostać z kabiny. Ciągle powtarza nam, że wszystko może załatwić, jeśli tylko wydostanie się z kabiny na kilka minut. Posłuchaj!

Blaize przycisnął ręką klawiaturę i wywołał nagranie kilku ostatnich transmisji pomiędzy graczami w SPACED OUT. Z kabinowej konsolety nie mógł uzyskać pojemniejszej pamięci, aby nagrać obrazy razem z głosami. Słowa graczy przedostały się przez głośniki, pozbawione ciała i obdarte z połowy znaczeń. Forister wysłuchał nagranej wymiany zdań i potrząsnął głową.

- Po prostu brzmi to jak kilka następnych ruchów w tej waszej zwariowanej grze, Blaize.

- To jest ruch w grze - potwierdził Blaize ponuro. - Ale on nie gra w tę samą grę, co pozostali. Cholera! Szkoda, że nie mogłem również zarejestrować obrazów i ruchów postaci. Wtedy byś zobaczył.

- Co zobaczył?

- Że to, co Polyon mówił, nic miało żadnego związku z aktualnymi ruchami w grze. - Blaize opuścił ręce na kolana i popatrzył na Foristera. - Czy Nancia może trzymać Polyona uśpionego gazem aż do chwili, kiedy dotrzemy do Centrali?

- Tak, może - odpowiedział Forister. - Ale wciąż nie widzę powodu, dla którego miałaby to zrobić. Ten przypadek i tak wywoła burzę wśród wszystkich wysokich rodów. Gdyby oskarżono nas o złe traktowanie więźniów, sytuacja byłaby jeszcze gorsza.

- Ale przecież słyszałeś go!

- Nie miało to dla mnie żadnego sensu - odrzekł Forister. - Ale według mojej skromnej opinii w tej niemądrej grze nic nie ma sensu. Daj spokój, Blaize. Czy naprawdę wyobrażasz sobie mnie wyjaśniającego jakiemuś sędziemu z wysokiego rodu, że przetrzymywałem nieprzytomnego więźnia przez dwa bite tygodnie, bo coś, co powiedział w trakcie dziecięcej gry, wyprowadziło mnie z równowagi?

- Przypuszczam, że nie - zgodził się Blaize. - Ale będziesz ostrożny?

- Zawsze jestem ostrożny - stwierdził Forister.

- I - powiedział Blaize - sądzę, że nie powinieneś z nim rozmawiać. Ten człowiek jest niebezpieczny.

- Wiem, że cała wasza czwórka boi się go - zgodził się Forister. - Sądzę jednak, że to dlatego, iż za długo byliście z dala od Centrali. On nie jest nikim więcej jak aroganckim bachorem, który dostał więcej władzy, niż to mu się należało. Jak wielu innych ludzi, których mógłbym wymienić. Teraz jednak, jeśli mi wybaczysz, już prawie nadszedł czas, aby się pozapinać pasami przed Osobliwością.

Kiwnął głową w stronę sensorów na ścianie i Nancia cicho otworzyła przed nim drzwi.

Kiedy był już na korytarzu, powiedziała do niego po cichu:

- Polyon de Gras-Waldheim prosi o przywilej prywatnej rozmowy.

- Chciałby, prawda? I pewnie sądzisz, że powinienem poważnie potraktować ostrzeżenie Blaize'a i zabrać Micayę jako ochronę, zanim wejdę do jego kabiny?

- Sądzę, że sam potrafisz rozsądnie dbać o siebie - odparła Nancia. - Zwłaszcza gdy ja będę się przysłuchiwać. To nie to samo, co być pilotem na głuchym statku. Nie ma jednak za wiele czasu. Za kilka minut wejdę w pierwszą sekwencję dekompozycji.

- Tym lepiej - rzekł Forister. - Nie będę musiał zbyt długo z nim przebywać. Pogadam z nim aż do momentu, kiedy dasz mi znak dzwonkiem ostrzegawczym o zbliżającej się Osobliwości. Mniej nie mogę uczynić. Odwiedziłem Blaize'a - muszę odwiedzić i innych, jeśli o to proszą.

Kiedy Forister wszedł, Polyon leżał na swojej koi, z rękami założonymi pod głową. Odwrócił się na dźwięk otwierających się drzwi, skoczył na nogi, stuknął obcasami z wojskową precyzją, która dla Foristera była prawie denerwująca.

- Sir!

- Nie jestem twoim oficerem - pohamował go Forister łagodnie. - Nie musisz stukać obcasami i salutować. Miałeś mi coś powiedzieć.

- Ja... tak... nie... myślę, że nie - odpowiedział Polyon. Jego niebieskie oczy wyglądały na przestraszone. Odgarnął złoty kosmyk włosów z czoła. - Pomyślałem sobie... ale on był moim przyjacielem. Nie mogę tego zrobić. Nawet jeśli miałoby to skrócić mój wyrok - nie, to niemożliwe. Przepraszam, że zakłóciłem twój spokój bez potrzeby.

- Sądzę - powiedział Forister - że lepiej będzie, jeśli mi wszystko opowiesz, chłopcze.

Trudno było rozpoznać w tym zaszczutym stworzeniu potwora, który uczynił z więzienia na Shemali prawdziwe piekło. Może Polyon chciał złożyć jakieś wyjaśnienia, opowiedzieć coś o innych, którzy wymyślili ten okrutny system fabryczny?

Przez dobre pięć minut pokonywał przesadne poczucie honoru u Polyona, przez cały czas wyczekując na ostrzegawczy dzwonek od Nancii, zanim nakłonił chłopaka do wyjawienia imienia.

To Blaize - rzekł w końcu markotnie Polyon. - twój siostrzeniec. Przykro mi. No cóż, kiedy graliśmy SPACED OUT, przechwalał się przede mną, jak to omotał cię i przekonał, że jest niewinny.

- Nie całkiem - odparł Forister. Mówił bardzo spokojnie, aby przezwyciężyć nagły ból w piersiach. - Sprzedał dostawy PPT na czarnym rynku. To jest przestępstwo w przepisach Centrali i będzie za to odpowiadał,

Polyon skinął głową. Jego wyraz twarzy osoby cierpiącej nie znikał.

- Tak, powiedział, że to jest właśnie historyjka, którą ci sprzedał. Wtedy pomyślałem... na wypadek gdybyś nie wiedział... że może mógłbym wymienić moje informacje w zamian za skrócenie wyroku.

- Jakie informacje? - zapytał ostro Forister.

Polyon potrząsnął głową.

- Nieważne. To nie ma znaczenia. Mam dość własnych spraw na sumieniu - stwierdził, podnosząc głowę i wpatrując się w ścianę z wyrazem godnej rezygnacji, która bardzo zirytowała Foristera. - Nie będę pomnażał moich zbrodni przez donoszenie na przyjaciela. To wszystko jest na tej minidyskietce - no cóż, nieważne.

- Co? - zapytał Forister, tracąc cierpliwość. - Co ma być na tej dyskietce? - Wpatrywał się w czarny, fasetowy kształt, który Polyon trzymał w ręce; ciemny i złowrogi jak oko obcego boga.

- Prawdziwe dowody na to, jak Blaize doszedł do swojej fortuny - wyjaśnił Polyon. - To wszystko tam jest; on myślał, że zatarł ślady, ale mnie wystarczyło kilka połączeń z siecią, aby odnaleźć te informacje. Wiesz, jestem bardzo dobry w komputerach - dodał z naiwną, chłopięcą dumą. - Kiedy jednak błagałem go, aby wyjaśnił ci prawdę, śmiał się ze mnie. Powiedział, że już cię przekonał o swojej niewinności i nie widzi powodu, aby to zmieniać. Lecz to było wtedy, kiedy myślałem... ale nie - dokończył, odwracając twarz, gdy rzucił dyskietkę w kierunku Foristera - nie chcę żadnych przywilejów.

Forister czuł się tak słabo, jakby weszli już w Osobliwość. Czy to dlatego Blaize tak bardzo się starał, aby nie rozmawiał z Polyonem? Chciał, aby Polyon pozostał nieprzytomny aż do czasu przylotu do Centrali. Opowiadał tę niemądrą historię o Polyonie używającym gry SPACED OUT jako przykrywki do spisku. Jednak co by mu to dało, gdyby Polyon nie mógł mówić przez dwa tygodnie, kiedy jego przestępstwa - jakiekolwiek by były - i tak wyszłyby na jaw w czasie procesu?

- Po prostu weź to. Przesłuchaj raz. Później zabezpiecz lub skasuj, jeśli chcesz - powiedział Polyon. - Nie dbam o to. Chciałem po prostu pokazać to komuś uczciwemu i honorowemu.

Jego głos lekko się załamał na ostatnim słowie i Forister pomyślał, że w kącikach oczu połyskiwała mu wilgoć.

- Bóg wie, że nie mogę tego zatrzymać dla siebie. Ty to weź. Będziesz wiedział, co zrobić z tymi informacjami.

- Co to jest?

Polyon potrząsnął głową.

- Nie mogę ci powiedzieć. Idź i przesłuchaj to w samotności. Po prostu wrzuć to do obojętnie jakiego czytnika i przysłuchaj się informacjom. Decyzję, co powinieneś z tym zrobić, zostawiam tobie. I nie chcę z tego żadnych korzyści, rozumiesz? Powiesz, że masz to od kogoś innego lub nie mów, skąd to masz, albo też zniszcz to. Rób, co chcesz; w każdym razie ja zdejmuję ten ciężar z mojego sumienia.

Rzucił się z powrotem na koję i ukrył głowę w ramionach. Wówczas zabrzmiał srebrzysty dźwięk pierwszego ostrzeżenia.

- Pięć minut do Osobliwości - ogłosiła Nancia. - Wszyscy pasażerowie mają położyć się lub usiąść i zapiąć pasy bezwładnościowe. Tabletki na chorobę wywołaną przebywaniem w Osobliwości są dostępne w każdej kabinie. Jeśli sądzicie, że może to na was źle wpłynąć, proszę pobrać je teraz. Pięć minut do Osobliwości.

Polyon ułożył się, nie patrząc w górę, złapał swoje pasy i zapiął wokół siebie.

- Osobliwość nie przyprawia mnie o nudności - rzekł gorzko. - Ale to, co jest na tej minidyskietce - tak.

Forister opuścił kabinę, zaciskając w dłoni roziskrzoną, czarną minidyskietkę; fasetowa obudowa wrzynała mu się w dłoń, a w głowie wirowało pełno wątpliwości.

- Cóż za wspaniały występ aktorski - skomentowała Nancia z cichym śmiechem.

- Sądzisz, że Polyon kłamał?

- Jestem tego pewna - stwierdziła. - Znasz Polyona i znasz Blaize'a. Czy to w ogóle jest możliwe, żeby zbrodnie popełnione przez Blaize'a tak bardzo oburzały Polyona?

- Ja... nie wiem - westchnął Forister.

Usiadł na fotelu pilota i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w konsoletę. Micaya Questar-Benn taktownie udawała, że poleruje błyszczącą klamrę na pasku od kombinezonu.

- Aż do tej chwili mógłbym powiedzieć... ale teraz jestem stronniczy.

- No cóż, ja nie - odparła Nancia zdecydowanie. - Nie wiem, co zamierza Polyon, ale cokolwiek to jest, nie wierzę ani jednemu jego słowu.

Forister zaśmiał się słabo.

- Ty też jesteś stronnicza, moja droga Nancio. -Wpatrywał się w mieniącą się powierzchnię dyskietki, w wypolerowane, przezroczyste fasety, które nic nie mówiły, i głęboko westchnął. - Przypuszczam, że będzie lepiej, jeśli dowiem się, co to jest.

- Czy to nie może poczekać, aż przejdziemy przez Osobliwość? - spytała zbyt późno Nancia.

Forister wrzucił dysk do szczeliny czytnika.

Z umysłem w wirze transformacji Nancia automatycznie wchłonęła zawartość czytnika do pamięci. Było tam coś dziwnego, nie jak normalne słowa, ale jak stukanie gdzieś na obrzeżach pamięci lub jak niewłaściwie ustawione połączenie synaptyczne...

Leciała spiralą w dół ku Osobliwości, balansując i znajdując drogę wśród wciąż zmieniających się równań, które określały zapadające się ściany wiru.

Coś było nie tak. Wyczuła to wcześniej, jeszcze zanim straciła panowanie nad matematycznymi przekształceniami. Nigdy przedtem nie doświadczyła takiego rozwarstwienia. Co się działo? Dźwięki tak słabe, jak rozkładające się rośliny szeptały i wślizgiwały się do jej uszu. Kolory wybiegające daleko poza ludzką percepcję napadały, drażniły ją, wywoływały w niej dreszcze jak przy drapaniu paznokciami po tablicy. Sole i płyny zawarte w jej skurczonym, ludzkim ciele wirowały opętańczo. Natychmiast włączyły się tuziny systemów alarmowych: Przeciążenie! Przeciążenie! Przeciążenie!

Nie mogła wyprowadzić ścieżki. Przestrzenie wokół niej rozwarstwiały się i odpadały w nieskończoność różnych odkształceń, rozszerzając się na każdej ścieżce w światła i chaos, który mógł rezerwacją na kawałki. Kooprocesory matematyczne wzmocnione hiperchipami wydawały bełkot. Jej fale mózgowe były rozciągnięte na siatce wielowarstwowej matrycy. Żadne przekształcenia komputerowe równań nie zgadzały się z poprzednimi rezultatami i każdy kierunek niósł ze sobą niebezpieczeństwo.

Nancia natychmiast odcięła wszystkie źródła przetwarzania. Powiększające się kolory i paskudne dźwięki ustały. Zawisła w czerni, odmawiając sobie dopływu doznań do sensorów, zatrzymana na samym progu Osobliwości, gdzie przecinały się rozwarstwiające się podprzestrzenie, bez możliwości ruchu ani w przód, ani w tył.



ROZDZIAŁ XVII


Polyon, czekając na jakiś znak, że Forister połknął haczyk, przemierzał wąską przestrzeń kabiny. Zbyt się niecierpliwił, by zapiąć się w pasy przed wejściem w Osobliwość. Nagle powietrze zadrgało i zgęstniało wokół niego.

Otworzył usta, aby przekląć swojego pecha. Statek wszedł w Osobliwość, zanim ten tęgogłowy mięśniowiec zdołał dotrzeć do szczeliny czytnika.

Powietrze przybrało kształt szklanych fal, a później stało się zbyt rzadkie, aby można było oddychać. Ściany kabiny i sprzęty odpłynęły w dal, potem pływały wolno wokół niego jak olbrzymie, groźne kształty. Przekleństwa Polyona zamieniły się w kosmiczne wycie, by na koniec przejść w jednostajny pisk.

Przeklęta Osobliwość. Nie było żadnej szansy, żeby Forister wrzucił teraz dyskietkę do czytnika, pewnie siedzi pozapinany w fotelu jak grzeczny, mały pilot. W tym czasie wszystkie czytniki statku są na pewno zamknięte - a nawet jeśli Forister jakimś cudem nakłonił Nancię, by przyjęła dysk, to i tak nie będzie mógł wejść do sieci, póki nie zakończą się przekształcenia i nie wrócą do normalnej przestrzeni. Nie, będzie musiał poczekać aż do transformacji podprzestrzeni, aby włączyć Ostateczną Fazę. Ale to przekształcenie wyniesie statek do centralnej podprzestrzeni. Znajdą się w pobliżu floty Światów Centralnych, która z pewnością przyjdzie Nancii z pomocą.

Przypomniał jednak sobie, że to nie robiło absolutnie żadnej różnicy. Charakter hazardu pozostawał nie zmieniony. Albo jego plan dojrzał do realizacji, albo nie. Jeśli tak, to flota Centrali będzie posłuszna jemu, a nie swoim poprzednim panom. Jeśli jednak nie, to anihilacja nastąpi trochę szybciej, niż gdyby wykonywał manewry z odległych przestrzeni wokół Nyoty, i to wszystko.

Musiał tylko usiąść i czekać. Przeczekanie każdej pojedynczej transformacji przez Osobliwość będzie dla niego pestką. Czekał już cierpliwie przez te wszystkie lata na Shemali, siejąc swoje ziarno, obserwując, jak rośnie, zapładniając świat genialnym projektem hiperchipów. Zdążył zorientować się, jak można go nagiąć do swoich celów.

Lecz to oczekiwanie było trudniejsze. Wydawało się dłuższe i było coś niepokojącego w dekompozycjach akurat tego statku. Przekształcenia nie powinny aż tak źle przebiegać. Polyon odetchnął i zadławił się w gęstym wirze kolorów, zapachów i konstrukcji, spojrzał w dół na falujące zniekształcenia własnych członków i momentalnie zamknął oczy. To był błąd. Zagęszczenie w Osobliwości przedarło się do jego wnętrzności. Co się działo? Przechodził przez mnóstwo dekompozycji w czasie treningów w Akademii, nie wspominając już przejścia przez ten sam próg Osobliwości w drodze do podprzestrzeni Vegi. Czyżby tak zupełnie stracił kondycję w ciągu pięciu lat na Shemali, żeby teraz dusić się i wymiotować jak jakiś nowicjusz?

Nie. To co innego było nie w porządku. Rozwarstwianie trwało zbyt długo, a niektóre zniekształcenia wizualne wyglądały dziwnie znajomo. Polyon utkwił wzrok w jednym małym sektorze kabiny, gdzie obręcze podtrzymujące półkę formowały proste, zamknięte wcięcie z twardej powierzchni i sztucznego tworzywa. Obserwował trójkąt obręczy, ściany i półki, który wydłużył się na kształt igły z jednym wąskim okiem, rozszerzył się w otwarte oko wielkości ściany, zwężył się w punkt światła z całkowitą czernią w środku i otwarł ponownie w pierwotny trójkąt. Igła, oko, punkcik, trójkąt; igła, oko, punkcik, trójkąt. Znaleźli się w pętli podprzestrzeni, nieustannie rozwarstwiając się i odkształcając w sekwencji, która zachowała własności topologiczne, ale nie prowadziła do następnej uwalniającej statek centralnej podprzestrzeni.

Pętla taka nie mogła się zdarzyć, nie powinna się zdarzyć, chyba że procesory statku były odłączone albo - dzika nadzieja wkradła się do serca Polyona - zbyt zajęte innym problemem niż wyprowadzanie ich z Osobliwości.

Takim problemem, jak przyswajanie programu z wirusem, który przekazałby całkowitą kontrolę pojedynczemu użytkownikowi, odcinając w efekcie mózg statku od ciała, co oznaczało zwycięstwo Polyona.

Polyon przełknął swoje nie wypowiedziane przekleństwa i ruszył przez kabinę. Miał trochę kłopotów z odnalezieniem rozrastającej się jak balon klawiatury i utrzymaniem ręki nad nią, ale w końcu zdołał dopasować swoje kurczące się i załamujące ramię do cyklicznej pętli. Uderzył dwa razy w powierzchnię klawiatury.

- Funkcja sterowania głosem!

Jego własny głos dziwnie bębnił w uszach, fale dźwiękowe zniekształcała stale zmieniająca się przestrzeń, ale było coś ewidentnie niezmiennego we wzorze głosu, który jego gorący jeszcze program nadal rozpoznawał.

- Kontrola głosem przyjęta - zaćwierkał falujący głos z głośników.

- Otwórz drzwi od tej kabiny.

Za pierwszym razem słowa wypłynęły jako nierozpoznawalny pisk, następnie pojawiło się coś podobnego do jego normalnego głosu i komputer przyjął komendę. W chwilę później drżący sygnał wokalny programu odpowiedział z piskiem, który stopniowo przerodził się w jękliwy hałas.

- Nie można zidentyfikować przesłanej jednostki.

Polyon zaczął łapać rytm pętli podprzestrzeni. Jeśli utrzymywał wzrok na jakimś znanym punkcie, jak trójkąt półki, ściany i obręczy, mógł rozpoznać, kiedy przechodzili przez dekompozycję najbliższą normalnej przestrzeni. Jeśli wtedy mówił, transformacja podprzestrzeni nadal zniekształcała jego głos, ale przynajmniej komputer umiał go rozpoznać i przyjąć rozkazy. Poczekał i przemówił w odpowiednim momencie:

- Zidentyfikuj tę kabinę.

Na panelu kontrolnym zapłonęły światła, urosły i migotały jak świetliki; odnajdując drogę w płynnej powierzchni panelu, pływały jako wydłużone hieroglify nieznanego języka i wtopiły się na powrót w powierzchnię panelu, aby stać się wzorem oznaczającym niepowodzenie.

- Nie ma takiego kodu.

Polyon przeklął zdławionym głosem, a pętla transformacyjna podprzestrzeni przeobraziła jego słowa w rosnący warkot. Coś było nie tak z jego wirusowym programem. W jakiś sposób nie spełnił swojej funkcji przejęcia systemu komputerowego statku.

- Główne zamki! - rzucił przy następnej pętli przez normalną przestrzeń.

Drzwi od jego kabiny rozsunęły się do połowy, później zaskrzypiały i kołysały się w przód i w tył, jako że gładkie wewnętrzne ślizgi zaklinowały się na czymś. Polyon dał nurka przez nie, źle ocenił odległość i widoczność, uderzył łokciem o twardą krawędź na pół otwartych drzwi, wylądował na łożu z ruchomych piasków, przekręcił się i oparł stopy na czymś, co na krótko było znów przejściem na zewnątrz kabiny.

- Wychodźcie! Wszyscy wychodźcie!

Pętla rozciągnęła jego ostatnie słowo w wycie. Przynajmniej to zwróciło ich uwagę. Zielony ospalec wyłonił się przez jedne z drzwi i stał się wymiotującym Darnellem. Kawałek dalej czerwona głowa Blaize'a płonęła pod światłami, które nieustannie zmieniały się od elektrycznego błękitu poprzez sztuczne słońce aż do głębokiego cienia. Fassa była lalką z chińskiej porcelany, białą, skromną, poskładaną i perfekcyjną, ale w miarę jak pętla postępowała i ona urastała do normalnych rozmiarów.

- Co się dzieje?

Pętla rozmyła jej słowa, ale Polyon odczytał je z ruchu warg, zanim następna faza rozciągnęła ich jak gumę. Poczekał na kolejne przejście przez normalną przestrzeń.

- Przyprowadź Alphę. Nie mam ochoty wyjaśniać dwa razy.

Fassa kiwnęła głową, Polyon sądził, że to było kiwnięcie - i wpadł do kabiny najbliżej niej. Darnell trząsł się i powrócił do swojego kształtu olbrzymiego, zielonego leniwca. Korytarz wydłużył się w tunel z Biaize'em na odległym końcu, w jakiś sposób oddzielonym od grupy.

Fassa pojawiła się ponownie, potrząsając głową.

- Ona się nie ruszy. Ja... - była sprytna, Fassa del Parma była mądra; w połowie zdania, kiedy przestrzeń wokół niej przemieszczała się, poczekała, aż nadejdzie faza normalnej przestrzeni, aby dokończyć zdanie - ...sądzę, że ona jest zbyt przerażona. Ja zresztą też. Co...

Polyon nie miał czasu na słuchanie retorycznych pytań. Kiedy nadchodziła następna normalna przestrzeń, był gotowy, aby to wykorzystać.

- Przejmuję statek, oto co się dzieje - odpowiedział na nie dokończone pytanie Fassy. - Każda funkcja na tym statku, która zawiera hiperchipy, jest teraz pod moją kontrolą. Powód...

Przesunięcie, rozciągnięcie, falowanie, powrót do normalności na kilka sekund.

- ...tego drugiego przekształcenia jest taki, że mózg statku nie pracuje i nie może wydostać nas z Osobliwości.

Darnell zgiął się i wymiotował głośniej niż przedtem, zatapiając następne słowa Polyona i marnując resztę przepływu normalnej przestrzeni.

Polyon poczekał, jedna obuta noga kurczyła się. Kiedy postukał w nią, rozciągnęła się, okręciła wokół drugiej jak wąż, później prostowała znów do normalnego kształtu przepisowego obuwia z Akademii.

- Ja potrafię wyprowadzić nas z Osobliwości - ogłosił. - Jednak muszę znaleźć się przy konsolecie kontrolnej. Mogę mieć tam kłopoty. Będziecie musieli pomóc mi zabrać mięśniowca i cyborga.

- Dlaczego mielibyśmy to robić? - zapytał Blaize.

Polyon uśmiechnął się.

- Później nie zapomnę o moich przyjaciołach - powiedział łagodnie.

- Ale co nam... - Darnell przewidująco chciał wiedzieć, lecz pętla transformacyjna zmyła jego pytanie. Kiedy znów pojawiła się normalna przestrzeń, Blaize był bliżej ich wszystkich. Wystarczająco blisko, aby odpowiedzieć za Polyona.

- Ale co nam to da? Wyobrażam sobie, że bardzo dużo. To nie tylko te hiperchipy na statku, prawda, Polyon? Wszystkie hiperchipy, które Shemali przetwarzała tak szybko, mają ten sam podstawowy prąd, prawda?

- Niekoniecznie nazwałbym to prądem - odrzekł Polyon. - Masz jednak rację. Gdy wydostaniemy się z Osobliwości i będziemy mieli znów dostęp do sieci, to komputer tego statku nada Ostateczną Fazę do każdego hiperchipu, który kiedykolwiek był założony. Będę miał...

Wszyscy już teraz podłapali rytm transformacyjnej pętli i pauza przez trzy zniekształcone podprzestrzenie stała się częścią normalnego stylu rozmowy.

- ...kontrolę nad światem - zakończył przy następnym przejściu przez normalną przestrzeń.

Blaize podszedł jeszcze bliżej. Głupi, mały szczeniak próbował poruszać się w czasie przekształceń.

- A my będziemy twoimi lojalnymi oficerami - stwierdził Blaize.

- Wiem, jak nagradzać usługi - powiedział Polyon bezbarwnie. Do ganglicydu z tobą, kłopotliwy człowieku, jak tylko zdobędę władzę.

- Ja się z tym nie zgadzam - rzekł Blaize, kiedy normalna przestrzeń weszła w pierwsze zniekształcenie.

Machnął pięścią w Polyona, ale zanim wylądowała, skurczyła się do rozmiarów orzecha, a przy następnym zanurzeniu w normalną przestrzeń Polyon był już gotowy, aby oddać cios, który posłał Blaize'a na pokład. Zanim się na nim znalazł, pokład stał się miękki jak ruchomy piasek, w który Blaize się wkręcił, zbyt oszołomiony, aby podnieść się od razu.

- Powstrzymajcie mnie - odezwał się Polyon do pozostałych dwóch, kiedy przepływała normalna przestrzeń - a umrzecie wszyscy tu, w Osobliwości, bo nikt inny nie może nas stąd wydostać. Próbujcie mnie zatrzymać, a przegracie. - I znów uśmiechnął się słodko. - Będziecie żałować, że tutaj nie umarliście. Jesteście ze mną?

Zanim zdążyli odpowiedzieć, nowy element włączył się do gry. Sycząca chmura gazu, niewidzialna w normalnej przestrzeni, wyraźnie się odznaczyła w postaci różowego obramowania podłogi, różowego światła w pierwszej przestrzeni transformacyjnej. Pochłonęła Blaize'a i przestał się poruszać, padł jak nieżywy w zmiennych transformacjach pokładu.

Gaz usypiający, pomyślał Polyon. Nie mógł krzyczeć przez pętlę, aby ostrzec innych. Przytknął obie ręce do ust i nosa, zobaczył, że Fassa zrobiła to samo, wysunął głowę w kierunku kabiny centralnej. Te drzwi też były otwarte. Ruszył w ich kierunku, zataczając się przez zgęstniałe jak woda powietrze, z obolałymi płucami oczekującymi na oddech. Wpadł do środka, ktoś pchał się za nim - Fassa, i po niej Darnell. Przestali być dla niego ważni Blaize - , zdrajca i Alpha - na pewno do tego czasu uśpiona w swojej kabinie. Polyon chwycił powietrze i przy pierwszym bolesnym oddechu krzyknął:

- Główne zamki!

Drzwi od kabiny kontrolnej zatrzasnęły się dziwnym, trzęsącym ruchem tak, jakby walczyły z własnym mechanizmem, a Polyon znalazł drogę i zbadał swoje nowe terytorium.

Nie tak źle! Jedynym pasażerem, którym naprawdę się przejmował, był Sev Bryley-Sorensen. Ale jego tu nie było. Był więc zamknięty z Alphą i Blaize'em, prawdopodobnie uśpiony gazem, tak jak i oni. Pozostałych dwoje pochylało się nad konsoletą, nadal próbując dowiedzieć się, dlaczego drzwi otwierają się i zamykają bez ich rozkazów - i usiłując wypełnić pomieszczenia pasażerskie gazem usypiającym; no cóż, to im się udało.

Przez kolejne przemiany widział ich obracających się na swoich siedzeniach, ich otwarte usta rozciągające się w drugiej podprzestrzeni, a później kurczące się do okrągłych punkcików w trzeciej. Normalna przestrzeń ukazała dziwnego cyborga wykonującego ruch, który nie był transformacyjnym przywidzeniem: prawe ramię sięgało do pasa. Polyon rzucił komendę i sztuczne ramię oraz noga cyborga poruszyły się na złączach, wykręcając się z przyczepu. Tors z krwi i kości pochylił się w ślad za oderwanymi sztucznymi organami. Następna komenda i protezy upadły ciężko i martwo na podłogę, pociągając za sobą ciało. Głowa uderzyła o podtrzymujący filar pod fotelem. Polyon podszedł, aby zabrać szpikulec, zanim Micaya dojdzie do siebie. Przestrzeń rozciągnęła się przed nim, ale jego ręce podążyły za nią; poczucie ciężaru szpikulca upewniło go, że jego palce, nawet jeśli przez moment przypominały macki, mocno trzymały broń.

Przy następnym przejściu do normalnej przestrzeni znów był wyprostowany i mierzył szpikulcem w Foristera.

- Tam! - Ruchem głowy wskazał na centralną kolumnę.

Gdzieś tam z tyłu, wewnątrz tytanowego pancerza pływał mózg statku, tkwiło skurczone, zniekształcone ciało, utrzymywane przy życiu przez rurki, kable i system naturalnych składników. Polyon otrząsnął się na samą myśl; nigdy nie rozumiał, dlaczego Centrala upierała się przy utrzymywaniu tych potworów przy życiu, dając im nawet odpowiednie stanowiska, które można było obsadzać prawdziwymi ludźmi, takimi jak on sam. No cóż, ten mózg na pewno zwariował do tej pory z powodu braku czucia i bodźców, na które naraził swoje własne hiperchipy. Uśmiercenie go byłoby błogosławionym wybawieniem. Dobrze byłoby też uśmiercić mięśniowca.

Lecz jeszcze nie teraz. Polyon doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie wie wszystkiego o nawigacji statku. Będzie potrzebował pełnego wsparcia ze strony obu mózgów, jeśli chciał ujść z życiem z tej transformacyjnej pętli. Zbadał funkcjonowanie szpikulca. Zakręcił kciukiem kółko i spojrzał na Darnella i Fassę. Któremu z nich odważy się zaufać? Z wyboru - żadnemu. Wobec tego, które bało się go bardziej? Fassa wykazywała żałosne oznaki słabości, zadając mu pytania wtedy, kiedy powinna słuchać. Darnell był nadal zielony na twarzy, ale wydawał się mieć już za sobą wymioty. Polyon rzucił mu szpikulec, który podryfował przez normalną przestrzeń; Darnell zdążył go złapać, zanim rozszczep skurczył go do wyglądu połyskującej linii z tworzywa sztucznego.

- Jeżeli któreś z nich się poruszy - powiedział uprzejmie Polyon - przekłuj je. Ustawiłem go na... powolne zabijanie.

W rzeczywistości zostawił go w takim stanie, w jakim był: nastawionego na paraliżującą, ale nie śmiertelną dawkę paravenonu; nie chciał, aby zakładnicy czuli się zbyt pewnie. Zdjął górną część kombinezonu, zawiesił ją porządnie na obrotowym fotelu, na którym poprzednio siedziała Micaya, i usiadł w fotelu Foristera przed konsoletą kontrolną. Transformacja wyolbrzymiła delikatne ruchy jego nadgarstków w wielki baloniasty gest, przemieniła jego rękawy w chmurę białego materiału, która odpłynęła i pomniejszyła pozostałe osoby, przebywające w kabinie.

- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął Forister.

Jego głos zapiszczał poprzez czwartą transformację przestrzeni i przeszedł w łoskot na ostatnim słowie.

Polyon uśmiechnął się. Jego włosy i zęby, połyskujące na biały i żółty kolor, odbijały się od zwierciadlanej powierzchni panelu.

- Zamierzam wydostać nas z Osobliwości - odrzekł łagodnie. - Nie sądzisz, że już najwyższy czas, aby ktoś to zrobił?

Jego odbicie zwężyło się, spłaszczyło mu twarz, że wyglądała jak robak, zamazało jasnozłote włosy i zmieniło zęby w zielone, psujące się filary. Panel kontrolny skurczył się pod jego rękami, a później obrzmiał i kołysał się jak morze w czasie sztormu. Kiedy pojawiła się fala normalnej przestrzeni, Polyon prawą ręką wystukiwał sekwencje komend, a lewą wywoływał matematyczne kooprocesory Nancii, wyrzucając słowne rozkazy, które miały postawić cały statek na nogi i czynić go posłusznym jego woli oraz gotowym do wypłynięcia przez podprzestrzenie poza Osobliwość.

Nancia była jak pływająca po wodzie skorupa, nie posiadająca sterów i nabierająca wody. Połowa silników słuchała jego komend, a druga połowa kasowała je. Matematyczne kooprocesory ustawiły się w rzędzie, a później znikały, zanim zdążył wprowadzić konieczne obliczenia, wydając szwargot i wymykając się za pomocą skłębionych, nic nie znaczących symboli. Minął moment przebywania w normalnej przestrzeni i Polyon zgrzytnął zębami ze złością. W drugiej transformacji czuł, jakby jego zęby stały się miękkimi, psującymi się w ustach warzywami, a w trzeciej przemieniły się w igły, które wysysały krew; ale do czasu kiedy wróciła normalna przestrzeń, nauczył się nie dawać upustu emocjom.

Dokonał jeszcze dwóch prób przejęcia kontroli nad statkiem, przeczekał trzy całe transformacyjne pętle i w końcu odepchnął fotel pilota od panelu kontrolnego.

- Twój statek mózgowy mnie zwalcza - odezwał się przy następnym przypływie normalnej przestrzeni.

- Chwała jej za to! - Forister nieznacznie uniósł głos. - Nancia, dziewczyno! Czy słyszysz mnie?! Tak trzymaj!

- Nie bądź głupcem - powiedział zmęczonym głosem Polyon. - Gdyby twój statek mózgowy był przytomny i działał spójnie, sam wyprowadziłby nas z Osobliwości.

Użył pozostałych sekund w normalnej przestrzeni, aby wystukać jeszcze jedną komendę. W pomieszczeniu zabrzmiały śpiewne tony wejściowego kodu Nancii. Twarz Foristera poszarzała. Później przemieniające się przestrzenie zawirowały wokół nich, monstrualnie przeistaczając kabinę i wszystko, co w niej było, a Polyon nie potrafił powiedzieć, który ze zniekształconych obrazów przed nim ukazywał wejście do tytanowej kolumny Nancii.

W następnym przejściu przez normalną przestrzeń zobaczył, że kolumna była nadal zamknięta. Transformacja musiała zniekształcić ostanie dźwięki w otwierającej sekwencji. Wystukał komendę ponownie; znów zadźwięczały muzyczne tony pozbawione akompaniujących im sylab i znów nic się nie wydarzyło.

- Lepiej podaj mi resztę kodu - powiedział do Foristera w następnym dogodnym momencie.

Forister uśmiechnął się; coś w jego wyrazie twarzy przypominało Polynowi jego własny, ironiczny uśmiech.

- Dlaczego sądzisz, że ja go znam, chłopcze? Te dwie części są trzymane osobno. Nie wiedziałem nawet, jak dostać się do tej fonicznej sekwencji w bankach pamięci Nancii. Sylaby prawdopodobnie w ogóle nie są zakodowane u niej i znajdują się w danych Centrali.

- Mięśniowcy powinni znać słowną część kodu - rzucił zdenerwowany Polyon.

- Poprosiłem, aby go zmieniono tuż przed tą wyprawą - stwierdził Forister. - Dla bezpieczeństwa. Z tyloma więźniami na pokładzie obawiałem się próby przejęcia statku - i wydaje się, że miałem słuszne powody.

- Mam nadzieję, że kłamiesz - warknął Polyon. Zamknął usta i przeczekał pętlę transformacyjną, która zagmatwała jego argumenty.

- Jeśli jednak Centrala jest jedynym źródłem dysponującym pozostałą częścią kodu, to wszyscy jesteśmy już martwi; nie zdołam wywołać sieci i dostać się do banków danych Służby Kurierskiej, będąc w Osobliwości - i nie mogę wydostać nas z Osobliwości bez neutralizacji mózgu Nancii.

- Masz na myśli: bez zabijania Nancii - rzekł Forister głosem pozbawionym uczucia.

Zamrugał oczami na widok konsolety w kabinie. Polyon spojrzał w tę stronę i poczuł przez moment strach. Tuż nad panelem kontrolnym stała delikatna statuetka, przedstawiająca młodą kobietę z uśmiechem triumfu i pękiem kręconych, rudych włosów.

Polyon słyszał już o mięśniowcach, którzy mieli niezwykle rozwiniętą więź emocjonalną ze swoimi statkami; aż do tego stopnia, że posiadali statuetki wykonane na podstawie genotypu statku i ukazujące, jak rozwinęłoby się to wątłe ciało bez swoich fatalnych defektów. Nie odgadł, że Forister był właśnie takim sentymentalnym typem i że miał czas aż tak przywiązać się do Nancii. Ten idiota już raczej wolałby sam umrzeć, niż uśmiercić swój statek mózgowy.

- Nie ma potrzeby nadawać naszym problemom emocjonalnego tła - powiedział Polyon. Jak może wybić Foristerowi z głowy ten nadmierny emocjonalizm? - Jeśli ja kontroluję część statku, a Nancia drugą, to żadne z nas nie jest w stanie wydostać się z Osobliwości.

Niech licho weźmie tę transformacyjną pętlę. Forister dostosował się już teraz do jej rytmu; chwila, w której musieli przeczekać trzy kolejne rozszczepy i kompozycje podprzestrzeni wokół nich, przydała mu się na przemyślenia.

- Mam lepszą propozycję - odrzekł mięśniowiec. - Mówisz, że potrafisz nas stąd wyprowadzić; poza tym wszyscy wiemy, że Nancia też. Przywróć jej pełną kontrolę i...

- I co? Wycofacie zarzuty i pozwolicie mi wrócić i prowadzić więzienną fabrykę? Znam lepszy sposób na zrobienie kariery.

- Nie zamierzałem składać ci takiej propozycji - powiedział łagodnie Forister.

Rytm zapadających się i scalających podprzestrzeni stawał się naturalny dla nich wszystkich; przymusowe pauzy w rozmowie nie martwiły już Polyona.

- Myślałem o czymś podobnym do twojej propozycji - kontynuował Forister przy następnej sposobności. - Uwolnij wzmocnione hiperchipami systemy komputerowe Nancii i ona wydostanie nas z Osobliwości - a ty będziesz żył.

- Jak ci się to udało zgadnąć?

Forister wyglądał na zdziwionego.

- Logiczna dedukcja. To ty zaprojektowałeś hiperchipy i wmontowałeś w nie jakiegoś wirusa, który dokonał czegoś dziwnego z systemem komputerowym Nancii. Raporty uszkodzeń, które odczytałem, zanim wszedłeś, dokładnie wskazują na obszary, gdzie zainstalowano hiperchipy - sensory na dolnym pokładzie i system nawigacyjny; poza tym wypróbowałeś słowne komendy na wzmocnionych hiperchipami protezach Micayi. Zatem jasne jest, że twój projekt hiperchipów posiada jakiś klucz, dzięki któremu możesz osobiście kontrolować każdą instalację zawierającą twoje chipy.

- Sprytnie - przyznał Polyon. - Jednak nie wystarczająco sprytnie, aby wydostać nas z Osobliwości. Zapewniam cię, że nie zamierzam przywracać pełnych możliwości komputerowych statkowi, który na pewno do tej pory zwariował.

- Dlaczego tak sądzisz?

Polyon uniósł brwi.

- Wszyscy wiemy, co dla ludzi z kapsuł oznacza utrata czucia, Forister. Czy muszę wdawać się w szczegóły?

- Kilka minut przebywania w ciemności nie pogrąży mojej Nancii - odparł Forister zrównoważonym głosem.

Polyon obnażył zęby.

- Tych minut było już o wiele więcej. Pierwszą rzeczą, którą atakuje mój hiperchipowy wirus, jest każdy rodzaj inteligencji podłączony do komputera, w którym on się znajduje. Bariera sensoryczna zmusiłaby każdą ludzką istotę do natychmiastowego zerwania tego połączenia. Obawiam się, że “twoja" Nancia, nie mogąc w ten sposób uwolnić się od wirusa, pewnie do tej pory zwariowała. Sądzę więc, że jeśli chcesz żyć, to podasz mi teraz resztę kodu wejściowego.

- Myślę, że nie - odrzekł spokojnie Forister. - Popełniłeś fatalny błąd w swoich obliczeniach.

Pętla transformacyjna zamroziła wszelkie rozmowy na czas trwania przejścia przez kurczące się i wykrzywiające przestrzenie. Polyon zignorował wizualne tricki transformacji przestrzeni i myślał pełen wściekłości. Kiedy powróciła normalna przestrzeń, sięgnął ze swego fotela po statuetkę przedstawiającą Nancię jako młodą kobietę. Uważnie obserwując twarz Foristera, upuścił figurkę na pokład i zmiażdżył ją obcasem na kawałki.

- Oto, co zostało z “twojej" Nancii, stary człowieku - powiedział. - Czy zamierzasz pozwolić, aby twoja miłość do kobiety, która nigdy nie istniała, zabiła nas wszystkich?

Twarz Foristera była przepełniona bólem, ale przemówił jak zawsze zrównoważonym głosem:

- Moje uczucia do Nancii nie mają nic wspólnego z tą sprawą. Natomiast ty popełniasz podstawowy błąd, sądząc, że prędzej wypuszczę cię z tą twoją władzą nad całym światem, niż będę chciał umrzeć tutaj, w Osobliwości.

Mówił powoli i potrwało chwilę, zanim znaczenie słów dotarło do Polyona. W tym momencie jednak pętla transformacyjna zawładnęła pomieszczeniem i zamaskowała wszystkie ruchy. Kiedy znów przechodzili przez normalną przestrzeń, Fassa del Parma stała pomiędzy Foristerea i Darnellem, tak jakby sądziła, że może osłonić mięśniowca przed bezpośrednim rozpylającym działaniem szpikulca.

- On ma rację - powiedziała. - Przedtem nie miałam czasu, aby o tym pomyśleć. Jesteś potworem.

Polyon zaśmiał się, ale bez humoru.

- Kochana Fasso, dla takich prawych dusz, jak Forister czy generał Questar-Benn, my wszyscy jesteśmy potworami. Powinienem był pamiętać, jak się do nich wcześniej przyczepiłaś, pomagając im schwytać mnie. Czy sądziłaś, że to cię uratuje? Wykorzystają cię i porzucą tak, jak zrobił to twój ojciec.

Fassa zbladła i skamieniała.

- Nie wszyscy mamy takie wąskie pojęcie o świecie - odezwał się Forister. - Ale, Fassa, nie możesz...

Darnella swędziły palce. Polyon skinął głową. Powoli, zbyt wolno, Darnell uniósł szpikulec. Dało to Foristerowi ułamek sekundy, aby schwycić Fassę za ramiona i odwrócić ją od niebezpieczeństwa. Kiedy Forister się poruszył, kabina wydawała się przechylać, a światła przygasły. Przyciąganie spadło do połowy normy, a później znikło - i gdy Fassa obróciła się w powietrzu, reakcja na to odepchnięcia odrzuciła Foristera w przeciwnym kierunku. Zawartość igieł w szpikulcu rozpyliła się wszerz, ale jedna ich linia ze skrajnej części łuku wbiła się w rękaw Foristera i zakrwawiła nadgarstek. Krew odpłynęła na środek kabiny jaskrawymi kropelkami, a pętla transformacyjna zamieniała je w krwawe morza. Polyon obserwował bańkę krwi wielkości stawu, która nieodwołalnie dryfowała w jego kierunku, zatrzymała się przy nim i przywarła, kurcząc się do czerwonej plamy wielkości guzika, do jego koszuli.

Fassa podpłynęła z powrotem, aby podtrzymać wiotczejące ciało Foristera, i krzyknęła:

- Dlaczego to zrobiłeś?! Chciałam cię uratować!

- Chciałaś, aby on mnie zabił - odetchnął ciężko Forister. Paravenon prowadził walkę z jego oddechem.- Beze mnie nie ma sposobu, by dostać się do kodu Nancii. Wszyscy jesteśmy w pułapce. To i tak lepsze niż wypuszczenie go. Przebaczcie mi.

- Śmierć lepsza od utraty honoru - Polyon zaakcentował cynicznie swe słowa, pozwalając tej pasującej do siebie parze usłyszeć, co on sądzi o takich bohaterskich sloganach. - A śmierć przyjdzie tu niedługo. Zobaczcie, jak zawodzą systemy statku. Jak sądzicie, co wysiądzie następne? Tlen? Ciśnienie w kabinie?

W przypadku braku bezpośrednich rozkazów przyciąganie oraz oświetlenie na statku powinno być kontrolowane przez automatyczne funkcje nerwowe Nancii. Forister jęknął, kiedy dotarł do niego sens tej ostatniej porażki.

- Ona i tak umiera. Z twoją pomocą czy bez niej - Polyon wyraził ten fakt dobitnie. - A ty jeszcze żyjesz. Okłamałem cię. Szpikulec został ustawiony na dawkę paraliżującą. Teraz daj nam kod wejściowy, zanim Nancia przestanie oddychać i pogrzebie nas wszystkich.

Forister pokręcił głową wolnymi, bolesnymi ruchami.

- Fassa, kochanie, chodź tutaj! - rozkazał Polyon.

- Nie, zostanę z nim.

- Chyba nie mówisz tego poważnie - powiedział uprzejmie Polyon. - Wiesz, że za bardzo się mnie obawiasz. Pamiętasz te rozpadające się budynki, które postawiłaś na Shemali? Zastąpiłaś je nowymi za darmo. Pamiętasz? I nie musiałem nawet uciekać się do żadnej z tych interesujących rzeczy, o których rozmawialiśmy. Jeśli jednak zagroziłem obdarciem cię żywcem ze skóry za zdradę w fabryce, to tylko pomyśl przez chwilę, co ci zrobię teraz za nieposłuszeństwo wobec mnie.

Pętla transformacyjna okazała się pomocna. Przerwy, które wywołała, dały Fassie czas na przemyślenie swojej odważnej postawy.

- Idź, Fasso - ponaglał ją Forister, kiedy znów można było normalnie mówić. - Nie możesz mi teraz pomóc, a ja nic chcę, aby stała ci się krzywda z mojego powodu.

- Dziękuję za informację - rzekł Polyon z dworskim ukłonem. - Może spróbuję tego następnym razem? Myślę jednak, że zaczniemy od starszego i cenniejszego przyjaciela... Darnell, przyprowadź tu to dziwadło - nie, sam to zrobię. Ty wyceluj szpikulec w Fassę na wypadek, gdyby miała niemądre pomysły.

Przytrzymując się fotela pilota, Polyon odwrócił się i wymierzył kopniaka w Micayę Questar-Benn. Spadek grawitacji na statku uwolnił ją od ciężaru protez, które przytrzymywały ją na dole, ale ramię i noga zwisały luźno bez jej kontroli. Była tyle warta, co kaleka - przedstawiała odrażający widok.

- Chciałbym, aby Forister dobrze się temu przyjrzał - powiedział grzecznie Polyon. - Zamknij protezy! - to do komputera; sygnał do hiperchipów spowodował złączenia się sztucznego ramienia i nogi Micayi.

- Dotknij Mic tylko palcem - groził Forister, z trudnością zwalczając wpływ paravenonu.

- Nie będę musiał - rzekł Polyon ze wspaniałym uśmiechem. - Mogę zrobić to wszystko stąd.

Seria szybkich komend słownych i wystukanych kodów spowodowała, że ta część komputera statku, która poddawała się kontroli Polyona, przetransmitowała nowe, druzgocące instrukcje do hiperchipów odpowiedzialnych za wewnętrzne implanty organiczne Micayi. Efekty zmian dały się zaobserwować po przejściu pętli transformacyjnej. Kiedy wrócili do normalnej przestrzeni, twarz Micayi była bezbarwna, a kropelki potu zraszały jej czoło.

- Zaskakujące, jak bolesnych może być kilka drobnych, organicznych zmian - skomentował wesoło Polyon. - Na przykład takie drobiazgi, jak krążenie krwi - jest tam twoja ręka, Micaya, kochanie? Troszkę boli?

- Podejdź bliżej - zaprosiła go Micaya. - I sprawdź sam.

Teraz jednak Polyon zwrócił uwagę na drugą rękę; wszyscy widzieli, jak zmieniła kolor. Paznokcie zrobiły się prawie i czarne, a skóra nieco purpurowa i obrzmiała.

- Jeśli potrzymamy to tak przez tydzień - powiedział Polyon - to będziemy mieli wspaniały przypadek gangreny. Oczywiście nie starczy nam czasu. Zdołałbym zgromadzić więcej krwi w ręce i spowodować popękanie żył, ile to mogłoby zabić ją za szybko. Zatem zostawię to tak, jak jest, a ty, Forister, przemyślisz to sobie. A może też zaczniemy pracować nad stopą? Na szczęście serce jest jednym z cyborgowych implantów, więc nie musimy obawiać się zawału; będzie pracowało... tak długo, jak ja sobie będę życzył. Chcesz usłyszeć, jak dobrze teraz pracuje?

Słowny rozkaz wzmocnił uderzenia sztucznego serca Micayi, bijącego z trudnością, i słychać było przyspieszony puls. Desperackie, nierówne, podwójne echo bicia serca rozlegało się w kabinie, ulegało przetworzeniu, dudniło i rozchodziło się przenikliwie przez kompletną pętlę transformacyjną, ale nikt się nie poruszył i nie powiedział ani słowa.


Nancia przyjmowała ciszę i ciemność jako przyjemne ukojenie od przeszywającego bólu informacji napływających z jej zdziczałych sensorów. Czy tak właśnie delikatnicy odczuwają Osobliwość? Ale to było coś więcej. W momentach pomieszania, cały czas była świadoma istnienia czegoś gorszego niż przestawienie kolorów i deformacje przestrzeni w Osobliwości; była świadoma złośliwości innego mózgu, nieodwołalnie złączonego z jej własnym, uderzającego w nią z umyślnie złą wolą.

On chce doprowadzić mnie do szaleństwa. Jeśli przywrócę funkcje moich sensorów, zrobi to. Jeśli jednak będę dryfować w tej ciemności, ona również tego dokona. Ta słaba, desperacka myśl wyłoniła jej się gdzieś z obrzeży pamięci. Kiedy i w jakich okolicznościach czuła się taka całkowicie opuszczona? Nancia bezmyślnie próbowała przeszukać banki pamięci, ale zaprzestała tego, nim połączenie było ukończone. Jeśli sensory zostały użyte jako broń przeciwko niej, to czy i pamięć nie mogła podlegać infiltracji? Niech no tylko spróbuje się dostać do komputerowych banków pamięci, a może okazać się, że jest podporządkowana temu drugiemu umysłowi i wierzy w to, w co on chce, żeby wierzyła.

Czy to jest inny umysł? Czy to jest część mnie samej? Może ja już zwariowałam, a to jest pierwszy symptom? Błyskające, nie skoordynowane światła i zniekształcone dźwięki, mdlące uczucie wirowania, przekonanie, że jest zaatakowana przez inny umysł - to nie mogły być przecież symptomy jednej z chorób na Starej Ziemi, która zniszczyła tak wiele ludzi, zanim terapia elektrostymulacyjna i narkotyczna nie przywróciła równowagi ich udręczonym umysłom. Nancia tęskniła za możliwością przejrzenia jednego z artykułów encyklopedycznych w swych bankach pamięci; jednak obecnie źródło to było dla niej zakazane. Paranoidalna schizofrenia - to było to! Oderwanie umysłu od rzeczywistości.

Zobaczmy teraz, argumentowała. Jeśli zwariowałam, to bezpiecznie można sprawdzić symptomy i zdecydować, czy tak jest. Tyle że prawdopodobnie nie zaakceptuję dowodów na to. Jeśli nie zwariowałam, to i tak nie odważę się sprawdzić pamięci, aby to udowodnić. Zatem lepiej będzie zaakceptować wstępną hipotezę, ze jestem zdrowa na umyśle i od tego zacząć. Akcent humoru zawarty w tym sylogizmie przywrócił jej emocjonalną równowagę. Tylko jak długo pozostanę przy zdrowych zmysłach w tych okolicznościach...

Lepiej o tym nie myśleć. Lepiej będzie też nie pamiętać pierwszego partnera Caleba, który popadł w nieodwracalną śpiączkę, aby nie musieć przeciwstawiać się otaczającej go pustce, kiedy uległy uszkodzeniu jego synaptyczne połączenia między kapsułą, a zewnętrznym światem. Dla zachowania zdrowia psychicznego, jak również przetrwania, Nancia zdecydowała, że przyjmie hipotezę, iż coś takiego właśnie jej się przydarzyło - i skoncentruje się na rozwiązaniu zagadki, kto to zrobił i jak go powstrzymać.

Naturalnym krokiem byłoby włączenie choćby jednego sensora, aby zbadać uderzenie energii, które prawie zniszczyło jej system nerwowy...

Nie mogę! Skurczyła się w dziecięcym uczuciu paniki. Nie możesz mnie zmusić. Nie zrobię tego, nie zrobię! Zostanę tutaj bezpieczna na zawsze.

Nie ma takiej konieczności, powiedziała Nancia do siebie zdecydowanie. Chciała wykrzyczeć to głośno, aby upewnić się co do brzmienia własnego głosu; jednak była niema, głucha, ślepa i pozbawiona czucia. Dryfowała w absolutnej czerni. Musiała jakoś przezwyciężyć tę panikę w sobie.

Czasami pomagała jej poezja. Ten dramaturg ze Starej Ziemi, którego tak często cytowali Sev i Fassa; miała mnóstwo jego tekstów przechowanych w bankach pamięci. “W noc taką jak ta..." Nancia bezmyślnie sięgnęła do pamięci, ale powstrzymała ten impuls na czas. Nie znała tego utworu. To coś zupełnie innego. Spróbuje więc gdzie indziej. “Mogłabym być zamknięta w skorupce orzecha i uważać się za króla nieskończonej przestrzeni, gdyby tylko nie moje złe sny..." To nie jest dobry wybór w tych okolicznościach. A może... Czy ona znała coś jeszcze? Kim była bez swoich banków pamięci, swoich sensorów i pełnej mocy rakietowych silników? Czy ona w ogóle istniała?

To jest prosta droga do szaleństwa. Oczywiście, że istniała. Celowo Nancia pogrążyła się we własnych, prawdziwych wspomnieniach. Bieganie po korytarzach Szkoły-Laboratorium i granie w różne gry z przyjaciółmi. Zdobywanie punktów na końcowych egzaminach z matematyki, z geometrii Łobaczewskiego i topologii dekompozycji. Zabawa ze wszystkimi cudownymi przestrzeniami, planetami i punktami, w których mogła się swobodnie poruszać. Ćwiczenia głosu z Serem Vospatrianem, szkolnym nauczycielem dramatu, który nauczył ich modulowania głosu, produkowanego przez głośniki, by uzyskać pełen zakres mowy ludzkiej z jej emocjonalnymi zabarwieniami. Tego pierwszego dnia wszyscy byli nieśmiali i nerwowi i nienawidzili nagranych playbacków z własnymi, cienkimi, sztucznymi głosikami. Vospatrian zmuszał ich do recytowania limeryków i nonsensownych wierszy, aż pokładali się ze śmiechu i zapominali o manierach. Och, tak! Ciągle jeszcze pamiętała te niemądre wiersze, którymi zawsze rozpoczynał sesję.

Nancia zaczęła recytować zupełnie bezmyślnie, bez przywoływania sztucznie zmąconych banków pamięci:


Miękkie brązowe włosy miała córka farmera,

masło i jajka, i funt sera,

i znalazłam wierszyk, chociaż nie wiem gdzie,

który cały się składał z linijek takich, jak te...


Był raz kiedyś młody statek mózgowy z Vegi...


Fhairson poprzysiągł wojnę klanowi M’Tavish,

napadł na ich ziemię, by mordować i grabić,

ponieważ zdecydował się skończyć ze żmijami,

z dwudziestoma czterema ludźmi i trzydziestoma pięcioma kobziarzami...


Nancia przejrzała repertuar Sera Vospatriana, aż cała wewnętrznie chichotała - i tak dryfowała w tym naturalnym nastroju. Później, pływając spokojnie w czerni, przystąpiła do testowania połączeń sensorycznych krok po kroku.

Kilkakrotnie w czasie procesu testowania odczuwała coś podobnego do poparzenia palców i oślepienia oczu światłem, ale nie było to aż takie złe, jak się obawiała. Czujniki na dolnym pokładzie były całkowicie bezużyteczne, jak również komputer nawigacyjny i nowy kooprocesor matematyczno-graficzny, który jej niedawno zainstalowano. Właściwie wszystko to, co zawierało hiperchipy z Shemali... Po tej dedukcji Nancia wiedziała, kto ją atakował.

Włączyła górne sensory jeden po drugim, odbierając najpierw obraz stłoczonych, śpiących ciał w przejściu i w kabinach. Sev opadł na izometryczne przyrządy rozciągające w sali ćwiczeń, z rękami i stopami znajdującymi się wciąż w podpórkach; Alpha była przypięta pasami w swojej kabinie; Blaize pływał tuż ponad podłogą z anielskim wyrazem na twarzy i paskudnym siniakiem na brodzie.

Cisza. Ktoś musiał uwolnić gaz usypiający. Ale kto? Włączyła sensory kabiny kontrolnej powoli i z rozwagą. Sensory po stronie drzwi zamigotały i ukazały niekompletny obraz. Hiperchipy Polyona muszą w jakiś sposób działać uszkadzająco na cały system komputerowy.

Nie mam zbyt wiele czasu...

Nancia zorientowała się, że dysponowała o wiele mniejszą ilością czasu niż sądziła, kiedy uzyskała obraz sytuacji w pomieszczeniu kontrolnym. Generał Questar-Benn unieszkodliwiona (Oczywiście, hiperchipy w jej protezie!) i Darnell mierzący szpikulcem w bezbronnego Foristera, podczas kiedy Polyon siedział na fotelu pilota i wystukiwał komendy na klawiaturze komputera. Przynajmniej w tej sprawie mogła coś zrobić. Zaczęła oddawać ciosy, wysyłając własne komendy do komputera i uszkadzając sekcję po sekcji w konsolecie. Gmatwało to komendy Polyona w czasie ich wysyłania. Nagle Polyon wystukał sekwencję, której nie znała. Prześledziła ją do samych źródeł i ze zdziwieniem rozpoznała własny kod wejściowy. Muzyczne tony zabrzmiały w kabinie. Na szczęście towarzyszące im sylaby nie były przechowywane w tym samym miejscu... Jednak one gdzieś muszą być. W jakiejś części pamięci nieosiągalnej dla moich świadomych sond. W innym przypadku moja kapsuła nie mogłaby ich rozpoznać i nie otworzyłaby się. Nancia była dumna, że się tego domyśliła, a później, czując chłód i nudności, zastanawiała się, jak dużo czasu zabierze Polyonowi dojście do tego samego. A jeśli sylaby nie znajdowały się tam, skąd mogłabym je świadomie przywołać, to jak zdołam powstrzymać Polyona? Czuła się otumaniona od powtarzających się pętli przez cztery rozpadające się podprzestrzenie, ale nie było żadnej bezpiecznej drogi wyjścia z nich, dopóki nie przywróci swoich pełnych możliwości komputerowych i nawigacyjnych. Najpierw naprawmy uszkodzenie... Nancia pracowała z wściekłością, stale uszkadzając sekcje systemu komputerowego, które były porażone hiperchipami z Shemali, i odnajdując alternatywne drogi dostępu do procesorów, które pozostały nietknięte. W tym samym czasie wirusowy program, nie kontrolowany przez Polyona, wślizgnął się głębiej do jej systemu, zmieniając i mutując po drodze cały kod. Wymazywał też swoje własne ścieżki. Aby je prześledzić, potrzebowałaby nagłego dopływu dezorientującego programu lub pokręconej matematyki, w której siedział. Musiała odnaleźć i zneutralizować ten kod, zanim uczyni cokolwiek innego.

W głębi swojego własnego systemu Nancia konała, kiedy Darnell powalił Foristera.

Nie słuchaj. Nie myśl o tym. Aby unieszkodliwić łajdackie kody Polyona, potrzebowała całej swojej koncentracji. O wiele większej niż przy rozwiązywaniu problemów nawigacji w podprzestrzeni. Nancia pamiętała relaksacyjne treningi Seva Bryleya i celowo, powoli uspokajała się, odwracając uwagę od sytuacji ekstremalnych i skupiając swoją świadomość na wewnętrznym strumieniu światła, gdzie egzystowała niezależnie od komputera, kapsuły i statku. W jakiejś oddalonej części swojej świadomości odczuwała załamanie systemu grawitacyjnego, przygaśnięcie świateł oraz szok pasażerów, ale teraz nie mogła pozwolić sobie na dekoncentrację.

Automatyczne funkcje nagrywania, które uruchomiła, działały nadal, kiedy Polyon zaczął torturować Micayę. Nancia nie mogła przeciwstawić się jego komendom bez przełamania własnego transu; nie mogła nawet przywrócić grawitacji i świateł, aby dodać otuchy Foristerowi. Zignorowanie bólu Micayi było najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek wykonała. Przez moment Micaya nie istnieje. Nic nie istnieje poza tym miejscem, tą chwilą i tym problemem. Tam był ten łajdacki kod. Unicestwiła go z pasją, uszkadzając jednocześnie głęboką pamięć. To przypomina amputację: nagły ból, a później dokuczliwe ćmienie. A teraz przywrócę utracone funkcje. Bezlitośnie dokonała cięć na nieograniczonych możliwościach programowania, redukując moc, która normalnie była wykorzystywana przez jej automatyczne funkcje. Światła w kabinie kontrolnej przygasły jeszcze bardziej, a delikatnicy komentowali ostry zapach w powietrzu. Będą musieli jakoś to wytrzymać; potrzebowała tej mocy, aby odtworzyć swoje upośledzone programy nawigacyjne. Straciła trzy z czterech głównych kooprocesorów matematycznych. Procesor graficzny mógł przejąć funkcje jednego z nich. Nie było czasu, aby myśleć o pozostałych. Nancia wymazała zbędne programy i skopiowała inne na dysk, robiąc miejsce w resztkach pamięci na proces, który musiała przeprowadzić. Czy to wystarczy? Nie było czasu na testy ani na dodatkowe przemyślenia. Oddała cios tylko raz z całą mocą, jaką posiadała. Czuła, jak hiperchipy przeistaczają się w małe kawałki tworzywa sztucznego, jak sensory tracą moc, a procesory zamieniają się w martwy balast.

Niektóre zwierzęta odgryzają sobie swoje własne członki, żeby wydostać się z pułapki...

Nie było czasu na żałobę. Razem ze “śmiercią" hiperchipów wewnątrz systemu Nancii ustały przekazy, które torturowały cyborgowe organy Micayi. Wzmocniony odgłos bicia jej serca ucichł pomiędzy jednym a drugim uderzeniem. Forister jęknął. On myśli, że umarłam. Za moment wyprowadzę go z błędu. Nancia uruchomiła sztuczną grawitację z pełną mocą; Darnell runął na pokład ze swojej ściennej półki, Fassa upadła na kolana. Polyon zachwiał się, ale pozostał w pozycji stojącej. Nancia nadała komendy do kabli z obwodami zamkniętymi. Darnell, Polyon i Fassa zostali przygwożdżeni przez obwody zamknięte z siateczkami migających świateł okalającymi ich nadgarstki, kostki i szyje. Na koniec Nancia zdołała zachować trochę energii, aby przywrócić światła w kabinie i odświeżyć powietrze.

- FN-935 melduje się na rozkaz - powiedziała. - Przepraszam za wszystkie chwilowe niewygody.

- Nancia! - Głos Foristera brzmiał prawie płaczliwie.

- Generał Questar-Benn, czy możesz zająć miejsce pilota? - poprosiła Nancia. - Będę potrzebowała twojej pomocy, aby wyprowadzić nas z Osobliwości.

- Uczynię, co w mojej mocy.

Oddech Micayi był ciągle urywany, oparła się ciężko o fotel za nią, ale na miejscu pilota usadowiła się bez pomocy. Protezy znów reagowały na jej własne impulsy mózgowe.

- Co mam robić?

- Sprawny jest tylko jeden matematyczny kooprocesor - wyjaśniła Nancia. - Nie działają jednostki nawigacyjne. Za chwilę wydostaniemy się z pętli transformacyjnej do jakiejkolwiek podprzestrzeni, w której zdarzy nam się przebywać. Postaram się utrzymać stałą ścieżkę, ale mogę potrzebować twojej pomocy w nawigacji. Ponieważ procesor graficzny nie jest uszkodzony, będę wyświetlać obrazy zbliżających się podprzestrzeni. Oprzyj rękę na konsolecie i kieruj mną.

- Zrobię, co w mojej mocy - powtórzyła Micaya.

Nancia zauważyła, że położyła na konsolecie rękę-protezę; druga ręka ciągle miała brzydki, purpurowy kolor i poczerniałe obwódki na spuchniętych opuszkach palców. Nancia pamiętała, co Polyon powiedział o gangrenie. Muszę zabrać ją do lekarza... ale nie mogę tego zrobić, dopóki ktoś nie pomoże mi wyślizgnąć się z Osobliwości... I nie odważę się też czekać, aż paravenon wykończy Foristera...

Później Nancia nie miała już więcej czasu, aby martwić się Micaya czy kimkolwiek innym. Zajęła się falami transformacyjnymi, które rozbijały się o jej głowę, szarpały nią, przerzucając ją przez podprzestrzenie - oraz kolumnami cyfr, które wymykały się jej procesorom. Zagubiona i zdławiona wyczuwała pewną rękę prowadzącą ją w górę... poza... Skomasowała ostatnie cyfry w możliwą do prześledzenia serię równań i przedarła się przez chaos niezliczonych, nieskończonych podprzestrzeni do błogosławionej normalności PRAWDZIWEJ PRZESTRZENI.

Zanim zdążyła podziękować Micayi, skondensowana wiązka informacyjna uderzyła w jej osłabione centrum komputerowe.

- Tak szybko z powrotem, FN? Co się stało? Myślałem, że udajecie się do Centrali.

To był Simeon, zarządzający mózg z bazy na Vedze.

- Mieliśmy mały problem z wirusem - odpowiedziała Nancia. - Wróciliśmy... w celu naprawy.

Reszta historii mogła poczekać aż do momentu, kiedy uzyska absolutną prywatność. Nie było potrzeby alarmować galaktyki faktem, że nieznana liczba jej systemów komputerowych była zainfekowana hiperchipami z Shemali.

- Czy wszystko jest teraz w porządku?

- Można tak powiedzieć - odrzekła sucho Nancia, podkręcając swoje pozostałe czujniki i dokonując przeglądu swojego wnętrza.

Połowa procesorów - wypalona, uśpione ciała w kwaterach pasażerskich, troje wściekłych jak diabli szczeniaków z wysokich rodów w obwodach zamkniętych, Forister wyginający się z powodu mrowienia po dawce paravenonu i okaleczona generał, która bezpiecznie ich wyprowadziła do prawdziwej przestrzeni.

- Tak - powiedziała Simeonowi. - Wszystko jest pod kontrolą.


ROZDZIAŁ XVIII


Gdy naprawiano wszystkie uszkodzenia, Nancia zaczynała rozumieć, jak bardzo Caleb musiał nienawidzić tego, że został uziemiony na Summerlands, podczas gdy ona kończyła z nowym mięśniowcem rozpoczęte przez nich zadanie. Teraz ona również była “rekonwalescentką", wyłączoną czasowo z akcji. By obronić się przed zdradzieckimi efektami hiperchipów Polyona, w rzeczywistości okaleczyła się sama, czyniąc niezdatnymi do działania spore części swego własnego systemu; aby powstrzymać wszczepionego wirusa po wydostaniu się z Osobliwości, bezlitośnie usunęła całe sekcje banków pamięci i kodów operacyjnych.

- To cud, że wróciłaś w jednym kawałku - powiedział Simeon z bazy na Vedze. - Nie opuścisz bazy, dopóki nic przejdziesz gruntownego przeglądu i remontu. To nie są moje rozkazy, to przekaz od ŚC. Tak więc żadnych kłótni!

- Nie zamierzałam się kłócić - odrzekła Nancia z niezwykłą jak na nią potulnością.

Istotnie, po stresach przedłużonego pobytu w Osobliwości, po którym nastąpiła mozolna podróż powrotna na jednej trzeciej mocy, nie pragnęła niczego więcej, jak tylko zaparkować na orbicie wokół bazy na Vedze i oglądać gwiazdy.

Tak sobie tłumaczyła. Była zmęczona i ranna; nie była gotowa do przetransportowania więźniów i świadków z powrotem do Centrali na proces. O wiele rozsądniejsze było nagranie własnych zeznań na dysku i odesłanie ich innym statkiem Służby Kurierskiej.

- Będzie mi ciebie brakować - stwierdził Forister. - Ale wkrótce wrócisz do akcji, Nancia. Ba, przy szybkości, z jaką pracuje Centrala, prawdopodobnie nastąpi to, zanim skończy się proces! A jeżeli nie - ważył w dłoni pulsujący ciężar megadysku - to jest tak samo dobre dla wszelkich celów prawniczych, jakbyś ty tam była. Zapewne przebrałaś wszystko, co zdarzyło się na pokładzie i co zaobserwowałaś przez guziki kontaktowe? To będzie najbardziej kompletne i obciążające nagranie, o jakie moglibyśmy prosić.

- Może nie być tak kompletne, jak tego oczekujesz - odparła Nancia. - Jak wiesz, mam trochę luk w pamięci.

- Tak, wiem. Ale gdybyś była tam osobiście, to znaczy poprzez guzik kontaktowy, niczego by to nie zmieniło, prawda? Jeżeli coś zniknęło z twoich banków pamięci, to nie pojawi się podczas przesłuchania.

Nancia zgadzała się, że tak jest w istocie; gdyby uszkodzenia jej banków pamięci były jedyną przyczyną luk w nagraniach, nie byłoby żadnego powodu, by miała poddać się przesłuchaniu. Nie chciała jednak omawiać szczegółowo tego tematu. Pożegnała się z Foristerem, spróbowała stłumić ukłucie samotności, które poczuła przy starcie nowego statku, i powróciła do obserwacji gwiazd podprzestrzeni Vegi. Gwiazdy były spokojne - jasne i ciche, o niezmiennych wzorach, tak jej znajomych jak... jak...

Nancia odkryła, że nie może już sobie “przypomnieć" nazw konstelacji z podprzestrzeni Vegi. Nigdy nie spędziła wystarczająco dużo czasu w tej podprzestrzeni, by zakodować sobie wygląd nieba w swej ludzkiej pamięci; mapy nawigacyjne, do których miała zaufanie, zostały wymazane. Tak jak tablice progów Osobliwości i algorytmy rozszczepu, jak i jej nagrania muzyczne z Capelli...

- Wiesz, przykro mi, że śmiałam się z delikatników - powiedziała w zadumie Simeonowi, podczas gdy technicy fruwali wokół niej, usuwając roztopione kulki, które kiedyś były hiperchipami, przywracając połączenia i wstawiając sensory, wbudowując nowe banki pamięci do załadowania wszelkimi informacjami, o które poprosi. - Nigdy nie dawałam sobie sprawy, jak bardzo są upośledzeni. Jak niewielką ilość umiejętności i wiadomości może zmagazynować organiczny mózg.

- To nieładnie śmiać się z kalek. - Simeon zgodził się z powagą. - Wierzę, że była to dla ciebie nauczka, młoda FN. Czy chciałabyś, bym pomógł ci przygotować listę danych do twoich nowych pamięci?

- Tak, proszę - odrzekła Nancia. - A... - to pamiętała: frustrację przy słuchaniu medycznego żargonu pracowników na Summerlands, pracujących przy Calebie - ...a czy myślisz, że mogłabym pozwolić sobie na wykształcenie klasyczne? Łacińskie i greckie słownictwo oraz gramatykę?

- Moja propozycja to klasyczny dysk Loeba - powiedział Simeon. - Zawiera dwadzieścia sześć języków Starej Ziemi plus całą główną literaturę.

- A... - nie chciała zbytnio popaść w długi - ...zestaw medyczny? Farmakologiczny, internistyczny i chirurgiczny?

- Powinien być standardowym wyposażeniem na każdym statku, który popada w takie kłopoty, jak ty - zgodził się Simeon.

- Tak, ale czy mogę sobie na to pozwolić? Straciłam trochę danych finansowych, nie wiem, jak wygląda mój kredyt w Służbie Kurierskiej...

Simeon był tak bliski śmiechu, jak nigdy dotąd.

- FN, wierz mi, premia za ostatnią pracę, plus zapłata za ryzykowne usługi, pokryje wszelkie twoje fanaberie i w znacznej mierze spłaci długi w Szkole-Laboratorium. Zrób jeszcze kilka takich rzeczy, a będziesz całkowicie spłaconą skorupką, czyli wolną kobietą, panią samej siebie. Prawdę mówiąc - dodał w zadumie - nie ma powodu, byś musiała płacić za klasyczny i medyczny dysk. Po prostu wsunę je jako część listy wymian, za którą płaci Centrala...

- Nie - zaoponowała stanowczo Nancia. - Tak się to zaczyna.

- Tak się co zaczyna?

- Wiesz. Darnell. Polyon. Wszystko.

- Och, cóż, rozumiem, o co ci chodzi, ale to szara strefa...

- Nie dla rodziny Perez y de Gras - powiedziała Nancia. - Sama kupię dyski z dodatkowymi umiejętnościami, z mojej premii. Z liczb, które właśnie przetransmitowałeś, wynika, że będę miała więcej niż dosyć, by uczciwie zapłacić za te “fanaberie" i inne wydatki, które mogę ponieść podczas pobytu tutaj.

Ale było tak, zanim odkryła pozycję zdolną doszczętnie wyczerpać jej budżet.

Naprawy Nancii dobiegały końca, kiedy Caleb, teraz spacerujący bez laski i wyglądający nawet bardziej muskularnie niż przedtem, wylądował w bazie na Vedze i poprosił o pozwolenie wejścia na pokład. Nancia krzyknęła z zachwytu na widok opalonego na brąz, zdrowego, młodego mężczyzny, zstępującego z luku powietrznego.

- Mój Boże, Caleb, wyglądasz, jakbyś nigdy w życiu nie był chory nawet przez jeden dzień.

- Nie miałem nic do roboty w Summerlands - odparł Caleb. - To grzech tracić czas; przeważnie pracowałem w pokojach terapii fizycznej, podczas gdy oni robili zamieszanie wokół końcowych testów i mojej gotowości do ponownego pełnienia obowiązków. Jaki jest nasz następny przydział?

- Nasz?

- Chyba nie myślałaś, że cię opuszczę? Popełniłaś kilka błędów w ocenie, gdy mnie nie było, Nancia, ale nic takiego, czego nie można by naprawić. Prawdę mówiąc - dodał Caleb, rozglądając się po błyszczącym wnętrzu, z którego usunięto już wszelkie ślady po barwach OG Shipping - wygląda na to, że naprawy już się kończą.

- Rzeczywiście, ale ja... jestem teraz partnerką Foristera - powiedziała Nancia.

Czuła się winna, mówiąc te słowa - może Caleb odczuł, iż go odrzuciła? Lecz była to prosta prawda. Jej sygnał wywoławczy brzmiał teraz FN-935, a nie CN.

- Czasowy przydział - Caleb przeszedł nad tym do porządku dziennego. - Ogłoszono, że jestem zdolny do działania. Forister może wrócić na wygodny odpoczynek. Nie ma potrzeby, by się wysilał przy zadaniach, do których się nie nadaje. Weź tę ostatnią klęskę. Nie ciebie trzeba za to winić, Nancia. Byłaś młoda i niedoświadczona, ale musisz zrozumieć, że wszystko to było źle przeprowadzone. Gdyby...

Podczas gdy Caleb dobrotliwie wyjaśniał błędy popełnione przez Foristera i tłumaczył, że on - wykorzystując swoje doświadczenie - mógłby to zrobić o wiele lepiej, Nancia próbowała zapanować nad nowymi, nieznanymi jej odczuciami.

Simeon - przesłała ścisłe dane do naczelnego mózgu - czy coś działa wadliwie w moich naprawionych obwodach? Czujniki wskazują wzrost temperatury i wysoką konduktywność; odbieram też dziwne brzęczenie w niektórych obwodach słuchowych".

Odpowiedź dyrektora Vegi była opóźniona o kilka sekund.

Fascynujące - odezwał się, podczas gdy Caleb kontynuował swoją przemowę. - Twoje połączenia synaptyczne odbierają bezpośrednie sygnały uczuciowe. Co za niezwykłe sprzężenie - to nie powinno się zdarzać. Musiałaś zrobić coś ze swoimi połączeniami, kiedy odpierałaś ataki hiperchipów".

O czym ty mówisz? Czy to niebezpieczne? Napraw to!" - zażądała Nancia.

Simeon przetransmitował chichot obwodem audio, przerywając perorę Caleba w połowie zdania.

- Co to było? Czy Centrala próbuje się z nami skontaktować?

- Nie, to po prostu... wiadomość od jednego z techników - zaimprowizowała Nancia. - Co mówiłeś?

- Cóż, nie pozwól, by się to powtórzyło - powiedział Caleb poirytowany. - Musimy uporządkować nasz przyszły związek; to na pewno jest ważniejsze niż ostatnie majstrowanie przy naprawach. Teraz słuchaj. Nie chcę, byś czuła się winna temu, co się zdarzyło.

- Dlaczego miałabym się tak czuć? - spytała Nancia zaskoczona. - Och, dlatego, że nie przekazałam rozmów, które słyszałam podczas pierwszej podróży i nie powstrzymałam tych młodych przestępców, zanim na dobre zaczęli? No cóż, czuję się winna. To był poważny błąd.

Ale to Caleb zachęcił ją do jego popełnienia.

- Nie to miałem na myśli! - odrzekł Caleb. - Działałaś prawidłowo, utrzymując te rozmowy w tajemnicy. Chodzi mi o sposób, w jaki latałaś wokół systemu Nyota, udając, że jesteś kimś, kim nie jesteś, zachęcając na Angalii do łamania praw PPT, uczestnicząc we wszelkiego rodzaju rozbojach i zadając się z ludźmi o wątpliwej reputacji...

Simeon, ja wiem, że się przegrzewam. Czy nie możesz wysłać technika, by naprawił moje obwody?"

Nie ma nic do naprawiania, Nancia - za to Szkoła-Laboratorium będzie chciała zbadać, jak to osiągnęłaś. Krótko mówiąc, stworzyłaś pętlę sprzężenia zwrotnego umysłu i ciała między swoją korą a statkiem - taką, która przenosi impulsy emocjonalne, intelektualne i motoryczne".

To znaczy..."

Jesteś trochę bardziej miękka niż reszta z nas lub - jeżeli wolisz - trochę bardziej ludzka, Nancia. Jesteś rozeźlona, moja droga, i twoje połączenia pokazują to. Rumieniec, szum w uszach, szybszy oddech, zwiększone zużycie paliwa - tak, powiedziałbym, że jesteś w stanie hałaśliwego wzburzenia. Wyrosłaś z tego cnotliwego, małego brzdąca, Nancia. Kiedy zamierzasz go uciszyć i zrzucić z siebie?"

- ...ale źle tobą pokierowano, a ja też ponoszę za to trochę winy, bo pozwoliłem, byś mi wyperswadowała właściwszą ocenę pierwszego fałszywego kroku - Caleb skończył zdanie, nie zorientowawszy się w sekundowej wymianie zdań między Nancią i Simeonem. - Teraz, kiedy widzisz, do czego takie rzeczy mogą doprowadzić, jestem pewien, że będziesz żałowała swoich błędów. I chcę, żebyś wiedziała, iż całkowicie ci wybaczam. Nie będziemy już nigdy o tym mówić...

- Masz zakichaną rację, nie będziemy! - przerwała Nancia. - Idź, znajdź sobie statek, który pasowałby do twoich morałów!

- Co masz na myśli?

By się uspokoić, Nancia w jedną chwilę przemieniła swoją kompletną mapę podprzestrzeni Vegi na miary długości Starej Ziemi i odwrotnie. Używała wielorakich, precyzyjnych działań arytmetycznych i kodu poziomu powierzchniowego, Była bliska zranienia uczuć Caleba. A nie była wystarczająco zła, by to zrobić. Niedoświadczony, młody statek mózgowy, który tworzył załogę z Calebem przez pięć lat, mógł akceptować jego cnotliwe wykłady, tak jakby to on ustanawiał reguły Służby Kurierskiej. To nie była wina Caleba, ani też wina Nancii, że przerosła jego wąski, czarno-biały pogląd na świat, Forister nauczył ją cenić odcienie szarości i dostrzegać je. I jeżeli teraz czuła się bardziej partnerką tego rezerwowego, sardonicznego, wiekowego mięśniowca niż młodego mężczyzny, który dzielił z nią pierwsze przygody - cóż, nie było powodu, by Caleb musiał niepotrzebnie przez to cierpieć.

Jej przegrzane obwody zaczęły się ochładzać, a brzęczenie w uszach ustało.

- To by nic nie dało, Caleb - powiedziała w końcu. - Możesz mi wybaczyć, ale przeszłość zawsze będzie nas łączyła. Lepiej uczynisz, jeśli znajdziesz sobie inny statek mózgowy, taki, który nigdy nie zdradził twoich wielkich ideałów. Najlepiej taki, który został mianowany nie dalej jak przed dziesięcioma minutami. Dla mnie samej - westchnęła Nancia - to smutne, ale mądre. Myślę, że bardziej odpowiednie będzie złożenie petycji do Centrali, by moje tymczasowe partnerstwo z Foristerem zmienić na stałe lub znaleźć innego mięśniowca, o ile Forister zdecyduje się przejść na emeryturę. Proszę, proszę, niech tego nie robi.

- No cóż - przynajmniej impulsy głosowe Caleba zostały chwilowo pokonane. - Jeżeli rzeczywiście uważasz...

- Tak - odrzekła Nancia. - I - dodała stanowczo - uiszczę karną opłatę za prośbę o zmianę mięśniowo, To nie w porządku, byś musiał ponosić z tego powodu jakiekolwiek koszty.

Mimo wszystko była trochę rozczarowana, że Caleb tak szybko przyjął jej propozycję...


* * *

Proces Piątki z Nyoty, jak w brukowych wiadomościach nazwano jej pierwszych pasażerów, nadal trwał, gdy Nancia wylądowała w Bazie Centralnej kilka tygodni później.

Samotna podróż powrotna, bez żadnego mięśniowca lub pasażerów, którzy by ją rozpraszali, dała Nancii mnóstwo czasu na rozmyślania... może za dużo. Nie miała sposobu, by dowiedzieć się, jak rozwija się proces lub jak sąd zareagował na złożone zeznania; w odróżnieniu od przedstawicieli wysokich rodów sprawozdawcy wiadomości nie mieli wstępu na salę sądową, a brukowce mogły jedynie spekulować. Nie wiedziała nawet, czy sąd życzyłby sobie przesłuchać ją po zeznaniu, które wysłała na dysku. Cóż, gdyby zechcieli, to jest teraz osiągalna. I nie będzie nowego przydziału, dopóki Forister nie zostanie zwolniony z zeznań i będzie mógł być ponownie jej mięśniowcem. O ile nadal tego chciał - po tym, jak usłyszał, co było w jej zeznaniach... a co nie.

Nancia nie miała za dużo czasu na przemyśliwanie takiej możliwości - ledwo wylądowała w bazie, zgłosił się gość.

- Perez y de Gras prosi o pozwolenie wejścia na pokład - naczelny mózg Bazy Centralnej ostrzegł ją zawczasu.

To była miła niespodzianka! Ostatnią rzeczą, jaką Nancia słyszała od Flixa, był pakiet informacji z Kailasa, składający się głównie ze zdjęć podniszczonej kawiarni, gdzie znalazł się pod kreską. Musiał się zwolnić - lub został wyrzucony... Nie zapytałaby go o to i tak. Nancia otworzyła zewnętrzny właz i nastawiła ekrany wyświetlacza wielkości ściany, by czymś Flixa zaskoczyć.

- Flix, jak cudownie, nie wiedziałam, że jesteś... - zaczęła radośnie, gdy otwierał się przesuw luku powietrznego.

Słowa zamarły w niewyraźnym syku jej głośnika zewnętrznego, kiedy dojrzała schludnego, siwego mężczyznę, stojącego w otwartym luku powietrznym, badającego wnętrze chłodnymi, szarymi oczami. Nancia pospiesznie skasowała wyświetlane obrazy swojej nowej, wzmocnionej, superszczegółowej gry SPACED OUT, zamieniając je na ciche, poprawne wizerunki martwej natury starych mistrzów.

- O ile wiem - powiedział Javier Perez y de Gras - to go nie ma. Chociaż to wątpliwe; teraz, gdy ponownie zostałem przydzielony do Centrali, twój braciszek znajdzie sobie inną, nędzną pozycję na tej planecie, skąd będzie mnie zamartwiał widokiem swych niepowodzeń.

- Och - Nancia do tej pory nie łączyła dyplomatycznych przydziałów jej ojca ze skokami Flixa od wpadki do wpadki.

Zrobiła pospieszny przegląd swoich odnowionych banków pamięci i znalazła zaskakującą ilość korespondencji, To było coś, o co musiała zapytać Flixa. Teraz nie czuła się na siłach, aby dyskutować o tym z tatusiem.

- Nie przypuszczam, byś przyszedł o tym ze mną rozmawiać? - zapytała ostrożnie. - To znaczy o karierze Flixa?

Ojciec prychnął.

- Nie uważam tego za karierę. Ty robisz karierę, moja droga Nancio, i według wszelkich danych całkiem dobrze ci się wiedzie, jak do tej pory - może kilka błędów w ocenie, ale nic, co dojrzałość i doświadczenie nie...

Tym razem Nancia wiedziała, co spowodowało falę gorąca, która zalała obwody jej górnego pokładu, i czerwonki mgiełkę drżącą w czujnikach wizualnych. Przez moment nie odzywała się w obawie, że nie będzie w stanie panować nad swoim głosem; nie mogła patrzeć na tatusia, nie widząc Caleba i - jak cień wyobraźni - Faula del Parmy y Polo. Jeszcze jeden mężczyzna nie dostrzegający w niej nic innego jak narzędzie służące jego planom, przychodzący, by oceniać ją za to, jak dobrze lub źle dla niego pracowała. Czy wszyscy mężczyźni byli tacy?

- Tak dokładnie, to o jakich błędach w ocenie myślałeś? - zapytała po zapanowaniu nad swoimi obwodami. wokalnymi.

Nie dlatego, by nie popełniła mnóstwa błędów, które tatuś mógł dostrzec... Ale to, o co miał pretensje, było ostatnią rzeczą, o jaką martwiłaby się Nancia.

- Przynajmniej jakiś inny statek przypadkowo wykonał usługę przetransportowania ich z powrotem do Centrali - odezwał się. - Ale z tego, co słyszałem w czasie procesu, byłaś gotowa sama wykonać tę usługę. Nie powinnaś się poniżać w ten sposób, Nancia. Żaden Perez y de Gras nie powinien być używany jako statek więzienny do transportowania pospolitych przestępców.

- Przypominam ci, tatusiu, że ci “pospolici przestępcy" są tymi ludźmi, których przetransportowałam do systemu Nyota w mojej dziewiczej podróży... i czy nie pociągnąłeś paru sznurków, by załatwić mi ten przydział?

Javier Perez y de Gras usiadł ciężko na jednym z wygodnych, wyściełanych krzeseł kabinowych.

- Zrobiłem to - powiedział. - Pomyślałem, że będzie ci miło mieć młode towarzystwo... młodych ludzi takiego jak ty pochodzenia... w pierwszej podróży. Łatwy przydział - tak myślałem.

- Ja też - odparła Nancia.

Trochę smutku, który odczuwała, wkradło się do jej głosu. Cokolwiek uczyniła swoim pętlom sprzężenia zwrotnego, wydawało się to działać w obie strony. Nie zdołała już dłużej zachować doskonale kontrolowanych, emocjonalnie nie odmienionych tonów wokalnych, z których była dumna przed katastrofą z hiperchipami.

- Ja też. Ale okazał się... raczej bardziej skomplikowany. I nie wiedziałam, co robić. Może rzeczywiście popełniłam kilka “błędów w ocenie". O ile pamiętasz, nie miałam zbyt dużo wskazówek. Jedynie nagrane na taśmie życzenia powodzenia od mężczyzny zbyt zajętego i zbyt ważnego, by przyjść na moje ukończenie szkoły.

- Przypominam sobie - rzekł ojciec. - Jeżeli chcesz, nazwij to moim błędem. Po ukończeniu Szkoły-Laboratorium i zdobyciu stopnia wydawało się, że tak dobrze sobie radzisz - a ja martwiłem się o Flixa. Nadal się martwię - westchnął. - Tak czy inaczej już zaczynałaś wspaniałą karierę, a pozostała dwójka moich dzieci miała mnóstwo kłopotów.

- Chyba nie Jinevra! - wykrzyknęła Nancia. - Zawsze myślałam, że była idealnym przykładem kogoś, kim chciałeś, byśmy się stali.

- Chciałem, byście stali się sobą - odparował ojciec. - Oczywiście, nie zakomunikowałem ci tego. Jinevra to papierowa wycinanka idealnego administratora PPT i nie potrafię już z nią rozmawiać. A jeżeli chodzi o Flixa... cóż, wiesz o nim. Wydawało mi się, że wymaga więcej uwagi niż ty. Mam kilka sugestii, może jakaś wyjściowa pozycja w którejś gałęzi Centrali, gdzie mógłby się rozwijać i któregoś dnia dojść do czegoś... oczywiście musiałby porzucić wałęsanie się z syntezatorem komputerowym... - Javier Perez y de Gras westchnął. - Flix nigdy się nie zmienił. Nie wiem, może czuł się zaniedbany przez te wszystkie lata, kiedy wykorzystywałem każdą wolną chwilę, by odwiedzić cię w Szkole-Laboratorium. Nie miałem wtedy dla niego tak dużo czasu. Nawet w dniu, w którym się urodził, byłem w Szkole-Laboratorium, obserwując, jak dopasowują cię do pierwszej ruchomej kapsuły. Wydaje mi się, że potrzebował mnie bardziej niż ty... pomyślałem, że nadszedł czas, by przywrócić równowagę.

Nancia w ciszy wchłonęła uderzenie tej przemowy. Po raz pierwszy, patrząc na zniszczoną twarz ojca, zaczęła; rozumieć, jak wiele czasu i wysiłku musiał naprawdę poświęcić swojej rodzinie przez te wszystkie lata. Od kiedy ich matka odeszła do nieba z powodu nałogu blissto - w zacisznej, dystyngowanej klinice - on próbował być, zarówno ojcem, jak i matką dla trojga niesfornych, genialnych i nienasyconych szczeniaków. Inny człowiek mógłby szukać mocnego oparcia w swych dzieciach - dla komfortu uczuciowego; inny dyplomata-karierowicz mógłby wysłać swoje dzieci do ekskluzywnych internatów i zapomnieć o nich. Ale tatuś nie był żadnym złym del Parmą, by używać, nadużywać i zapomnieć o swoich dzieciach. Zrobiłby dla nich wszystko, wykorzystując chwile między spotkaniami, zmieniając przydziały, by spędzić dzień lub dwa na ich planecie, żonglując sztywnym harmonogramem dyplomaty, by pomóc przy zakończeniach roku i szkolnych przedstawieniach.

- Może błąd w ocenie - powtórzył Javier Perez y de Gras, gdy cisza trwała zbyt długo. - Ale nigdy, proszę, uwierz mi, błąd w miłości. Jesteś moją córką. Chciałem dla ciebie jak najlepiej. - I podnosząc się ze swojego wyściełanego krzesła, położył na chwilę jedną rękę na tytanowej kolumnie, która otaczała i chroniła kapsułę Nancii.


- Proszę o pozwolenie wejścia na pokład.

Tym razem nie było identyfikacji, ale Nancia rozpoznała głos Foristera, chociaż było coś nieznajomego w sposobie, w jaki artykułował słowa. Uaktywniła swoje zewnętrzne czujniki i zobaczyła nie tylko Foristera, ale również generał Questar-Benn stojących na lądowisku.

- Proszę o pozwolenie wejścia na pokład - powtórzył Forister.

Wymawiał słowa bardzo starannie. A Micaya Questar-Benn stała w bardzo poprawnej postawie, sztywna, jakby przyjmowała paradę. W umyśle Nancii zaczęło narastać podejrzenie. Otworzyła właz na niższym poziomie i czekała. Chwilę później otworzył się właz luku powietrznego i Micaya Questar-Benn wkroczyła do pokoju. Bardzo powoli i ostrożnie. Forister wszedł za nią. W jednej ręce trzymał otwartą butelkę.

- Jesteście pijani - stwierdziła Nancia surowo.

Forister wyglądał na urażonego.

- Jeszcze nie. Nie mógłbym się spić, zanim nie podzieliłbym się z tobą tą wiadomością. Po prostu... jestem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy - zaczął się rozwodzić. - Bardzo, bardzo, bardzo... na czym to ja stanąłem...

- Patrzyłeś na dno butelki musującego heorota, jak przypuszczam - powiedziała mu Nancia.

Forister wyglądał na jeszcze bardziej urażonego.

- Proszę! Czy myślisz, że wzniósłbym toast za najlepszy statek mózgowy w Centrali tą taniochą? To pasuje tylko do...

- Głodujących muzyków? - podsunęła Nancia.

Pewnego dnia będzie musiała poważnie porozmawiać z tatusiem o Flixie; zaproponować mu, by przestał znajdować dla Flixa obiecujące początki kariery, a po prostu pozwolił temu chłopcu zostać muzykiem. Lecz ostatnia wizyta tatusia nie wydawała się najlepszą okazją do podjęcia tego tematu. Nie mogła również teraz nadawać do niego, bo Forister miał inne rzeczy w głowie.

- Powiem ci - wykwintnie zakomunikował Forister. - To oryginalne wino ze Starej Ziemi! Badacsonyi Keknyelu, ni mniej, ni więcej!

Nowy moduł językowy Nancii zawierał nie tylko łacinę i grekę, ale również odrobinę mniej znanych języków Starej Ziemi. Przerzuciła słownik węgierski.

- Badacsonyi Jeziora Błękitnych Języków? Jesteś pewien?

- Uwierz mu - wtrąciła Micaya Questar-Benn. Podobnie jak Forister, szczególnie uważała na spółgłoski. - Jest tak samo dobre, jak to czerwone; warte sumy, jaką za nie zapłacił. Forister, jak się nazywało to czerwone?

- Egri Bikaver.

- Bycza krew z Egeru - przetłumaczyła Nancia. - No cóż. Wiecie, czasami nie mam nic przeciwko temu, że nie mogę dzielić przyjemności delikatników. A co świętujemy?

- Koniec procesu! Nie śledzisz wiadomości?

- Ostatnio nie. Nigdy za wiele się z nich nie dowiaduję - powiedziała Nancia wymijająco. A gdyby były jakieś pytania na temat mojego zeznania, to nie chcę ich słyszeć.

- Ale teraz się dowiesz. - Forister wyprostował się i stanął na środku pokoju, lekko się chwiejąc. - Wyrok ogłoszono dziś rano. Alpha bint Hezra-Fong i Darnell Overton-Glaxely dostali po dwadzieścia pięć lat. Będą wykonywać prace społeczne na nowo skolonizowanej planecie - pod ścisłą kontrolą.

- Alpha może się trochę przydać kolonistom - skomentowała Nancia. - Ale nie wiem, co zrobiła garstka biednych, niewinnych kolonistów, że ma być obarczona Darnellem.

- To farmerski świat - powiedział Forister pogodnie. - Trzeba się tam dużo nazginać. A co do reszty... - lekko otrzeźwiał. - Polyon wrócił na Shemali.

- Co?

- Obsługuje linie przypalonych hiperchipów - wyjaśnił Forister. - Nowy kierownik opracował bezpieczny sposób rozbrajania wirusa Polyona, wbudowanego w projekt hiperchipu. Tak więc mają kontynuować produkcję... pod trochę bardziej odpowiednim kierownictwem. Obawiam się, że dostawy hiperchipów zmniejszą się na jakiś czas - prawdopodobnie nie będziesz mogła na razie wymienić tych, które spaliłaś, Nancia.

- Poradzę sobie - stwierdziła sucho Nancia. Rzeczywiście minie dużo czasu, zanim pozwoli zamontować jakikolwiek chip zaprojektowany przez Polyona de Gras-Waldheima na swoich tablicach macierzystych.

Forister dotąd nie wspomniał o dwojgu ludziach, których los obchodził Nancię najbardziej

- A Blaize? - chyba nie było bardzo źle, skoro Forister tak to celebrował.

- Pięć lat służby społecznej - odrzekł. - Mogło być gorzej. Wyszukali planetę w podprzestrzeni Deneba, podobną do Angalii, tylko gorszą, a jedyna odczuwająca forma życia przypomina olbrzymie pająki. Nikt nigdy nie był w stanie skomunikować się z nimi. Blaize jęczał i stękał, ale podejrzewam, że nie może się doczekać, by zacząć uczyć te pająki języka migowego. Będziemy mogli wpaść tam po następnym przydziale i zobaczyć, jak mu idzie.

- Następnym przydziale?

- Oto nagrania danych. - Forister wsunął dysk w szczelinę czytnika Nancii.

Przejrzała instrukcje, podczas gdy on i Micaya otworzyli butelkę wina. Ich troje zostało przydzielonych jako zespół na Thetę Szentmari... bardzo, bardzo daleko od Centrali, przez trzy oddzielne progi Osobliwości. Jedno przejście Osobliwości przeniosło ich w podprzestrzeń Deneba.

- A co zrobimy, kiedy się tam dostaniemy? - zapytała. Przyjmując, że nadal chcą mnie jako statek mózgowy... Sądzę, że tak. Ale dlaczego nikt nie powiedział mi słowa o Fassie?

- Opieczętowane rozkazy. - Forister wrzucił drugi dysk do czytnika; Nancia odkryła ku swojemu zmartwieniu, że nie może odkodować zawartych na nim informacji.

- Sam się odkoduje, kiedy przejdziemy przez trzeci próg Osobliwości - wyjaśnił Forister. - To oczywiste, że cokolwiek się dzieje, to w Centrali jest zbyt gorąco, by to rozwikłać... tak się obawiają przecieków. Dyskutowali nad możliwością utworzenia z nas trojga zespołu całkowicie dochodzeniowego do badania gorących skandalików w rodzaju: co jest źle na Thecie Szentmari.

- A co wy dwoje o tym myślicie? - zapytała ostrożnie Nancia. - Teraz, kiedy jest już po procesie. I... nie powiedzieliście mi o Fassie.

- A tak, Fassa. - Błysk wesołości w oczach Foristera trochę przygasł. - Sev jedzie z nią na Rigel IV, wiedziałaś o tym? Mówi, że spróbuje podjąć pracę jako prywatny detektyw lub w ubezpieczeniach, by przeczekać jej wyrok.

- Dwadzieścia pięć lat?

- Dziesięć. Okazali łaskę ze względu na jej pomoc w usidleniu Polyona; i za wzruszającą próbę bronienia mnie, kiedy Polyon trzymał nas wszystkich jako zakładników wewnątrz Osobliwości. Większość z tego była na twoich nagraniach. - Forister uśmiechnął się łagodnie. - Chociaż było tam też kilka luk.

Teraz to nadchodzi. Starała się nie myśleć o tym aspekcie procesu.

- Przecież mówiłam ci, że cierpiałam na częściową utratę pamięci - przypomniała mu Nancia.

- Mówiłaś, mówiłaś... Mniejsza z tym. Sąd nie był pewien, co z tym wszystkim zrobić - przecież została już aresztowana i mogła chcieć pokazać się w jak najlepszym świetle na procesie. Ale jedna sprawa, która się zdarzyła, zanim ją aresztowano, przekonała ich, że Fassa nie była tak egocentrycznie oszukańcza, jak jej przestępczy towarzysze. Wygląda na to, że kiedy zawaliła się fabryka, którą ona zbudowała na Shemali, nowy budynek wzniosła za darmo. Tak zeznał Sev Bryley. Wydaje mi się, że słyszałem, jak Polyon mówił, iż sterroryzował ją, by zrobiła taką zamianę. Ale proces Polyona skończył się, zanim Sev opowiedział tę historię, tak więc nie mógł być ponownie wezwany na przesłuchanie. A jeden z tych impulsików w twoich nagraniach zdarzył się akurat w momencie, kiedy Polyon tłumaczył nam tę sprawę.

Nancia poczuła żar promieniujący z obwodów jej górnego pokładu.

- Przecież mówiłam ci, że cierpiałam na braki w pamięci - powtórzyła.

- W każdym razie dogodnie zaaranżowane.

- W porządku. Skasowałam tę część danych. Fassa borykała się z kłopotami gorszymi od tych, które ty lub ja kiedykolwiek napotkaliśmy - powiedziała Nancia. - Z tego, co usłyszałam, obserwując ją i Seva... nie wiesz, co jej zrobił ojciec?

- Domyślam się - odrzekł Forister.

- No więc. To nie tłumaczy tego, co ona uczyniła, wiem o tym. A mogłoby to ją zabić, gdyby wydało się w sądzie. Tyle że nie miała wielu szans. Nigdy nie wiedziała, jak to jest mieć przy sobie kochającą rodzinę. Miałam o wiele więcej szczęścia - nawet jeżeli o tym przez chwilę nie wiedziałam. Myślałam, że zasługuje chociaż na jedną szansę.

- Po tym stwierdzeniu zaległa cisza.

- Ja... to było nieuczciwe - przyznała Nancia. - Wiem o tym. I jeżeli wy dwoje nie chcecie już być moimi partnerami...

- Wiedzieliśmy o tych budynkach - zaznaczyła Micaya. - My też tam byliśmy, jak pamiętasz. Ja nie widziałam potrzeby, by wstać w sądzie i zaprzeczać wzruszającym raczej zeznaniom Seva. Ani twój mięśniowiec.

Odrzuciła głowę do tyłu i jednym łykiem opróżniła swój kieliszek importowanego wina. Forister skrzywił się.

- W takim razie... - Nancia była zakłopotana.

Forister poklepał jej tytanową kolumnę.

- To była... taka próba - powiedział. - Mic myślała, że za długo przebywałaś z Calebem, że byłaś zbyt zaabsorbowana jego czarno-białym stosunkiem do świata, by utworzyć z nami elastyczny, dobry zespół badawczy. Możemy zetknąć się z delikatnymi sprawami. Będziemy zmuszeni do wydawania opinii - nie mogąc polegać na przepisach SK, by odpowiedzieć na każde pytanie. A ja uważałem, że jesteś już na tyle dojrzała, by formułować swoje własne oceny moralne - i że wiesz, kiedy zachować milczenie. Mimo wszystko nie kłamałaś, mówiąc o złych uczynkach Fassy. Wszystko jest jasne w twoich zeznaniach. Po prostu... balansowałaś między tym, czego nie mogłaś powiedzieć o jej tragicznym dzieciństwie, a tym, czego nie musiałaś mówić o jej pracy na Shemali.

- Nie gardzicie mną za to?

- Zrobiłem to samo - zauważył Forister. - I to nie korzystając z twoich wewnętrznych wiadomości o dzieciństwie Fassy.

- Więc... to nie było złe?

- Jesteś już dorosła, Nancia. Możesz polegać na swoich własnych ocenach. Co ty o tym sądzisz? - zapytał Forister.

Nancia ciągle myślała, gdy dotarli do pierwszego progu Osobliwości w drodze na Thetę Szantmari. Z Foristerem i Micayą przywiązanymi w swoich kabinach zatoczyła łuk przez zapadające się przestrzenie w łatwym, błyskotliwym locie nurkowym. Przestrzeń i czas przekręciły się i uformowały na nowo wokół niej, gdy wybierała drogę przez ciągle zmieniające się matryce transformacji. Przez kilka sekund doskonałego, ślizgowego, niebezpiecznego przejścia tańczyła i pływała w swej własnej przestrzeni, podejmując samodzielne decyzje.

Tak jak to robiła do końca swej kariery.


KONIEC




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
McCaffrey Anne Statek blizniaczy by barols
McCaffrey Anne Statek ktory zwyciezyl t 5
Lackey Mercedes, McCaffrey Anne Statek, który poszukiwał
McCaffrey Anne Statek 1 Statek, który śpiewał
McCaffrey Anne Statek ktory spiewal(1)
Statki 01 McCaffrey Anne Statek, który Śpiewał
Mccaffrey Anne Statek 03 Statek Który Poszukiwał
McCaffrey Anne Statek 04 Miasto, które walczyło
McCaffrey Anne Statek 1 Statek,który śpiewał
Mccaffrey Anne Statek 01 Statek, Który Spiewał
Anne McCaffrey Cykl Statki (2) Statek bliźniaczy
McCaffrey Anne & Nye Jody Lynn Statek 5 Statek,który zwyciężył
McCaffrey Anne & Lackey Mercedes Statek 2 Statek,który poszukiwał
Statki 03 McCaffrey Anne & Lackey Mercedes Statek, który Poszukiwał
Anne McCaffrey Statki 1 Statek, który śpiewał
2 Statek blizniaczy
Mccaffrey Anne Pern 10 Renegaci Z Pern 2
McCaffrey Anne Jeźdźcy Smoków 01 Jeźdźcy Smoków
McCaffrey Anne SK 02 Killashandra

więcej podobnych podstron