Heather Graham
Zabójczy wdzięk
Madison słyszała głosy dochodzące z sypialni.
Budziły w niej lęk.
Miała dwanaście lat, a właściwie prawie trzynaście, wiec nie było tak, żeby bała się byle czego albo żeby nie wiedziała, na czym stoi ten świat. Przeciwnie, dobrze wiedziała. Jej piękna, chimeryczna matka wyszła za mąż za równie chimerycznego i żywiołowego artystę Rogera Montgomery'ego i od tej pory z sypialni często dochodziły różne głosy i dźwięki.
Ale tej nocy…
Coś było inaczej. Nie słyszała tak jak normalnie zaciekłej kłótni. Nie padały wzajemne oskarżenia o niewierność. Z pokoju dochodził nieznany, stłumiony głos…
Był groźny, wcale nie zmysłowy, jego brzmienie przeszywało Madison dreszczem. Biło z niego zło. Powiedziała sobie jednak, że ponosi ją wyobraźnia, że może to nawet głos jej matki, bo przecież Lainie Adair wysoko ceniono jako aktorkę między innymi za niezwykłą umiejętność operowania głosem.
Ale ten w sypialni nie należał do Lainie Adair. Madison była tego absolutnie pewna.
Wiedziała, że to nie zabawa, odgrywanie jakiejś seksualnej fantazji. W tym pokoju był ktoś, było coś… po prostu było zło.
Zastanowiło ją, czy jest tam również Roger. Usłyszała głos matki, wznoszący się i opadający, z nutą histerii, błagalny. A potem znowu ten szept całkiem wyzuty ze zmysłowości.
Głos obcego.
Głos zła.
Głos, który przyprawiał ją o gęsią skórkę.
Wiedziona impulsem wyszła z pokoju i drżąc, stała na korytarzu w obszernej bawełnianej koszuli, jak widmo zwiastujące śmierć. Bardzo chciała wejść do matki, lecz się bała. Jeszcze nigdy nie czuła takiego strachu. Mogła bez mrugnięcia okiem oglądać najokropniejsze horrory w telewizji, zawsze była pierwsza do najdzikszych pomysłów. Wiele lat temu rzuciła wyzwanie upiorom w szafie i wampirom pod łóżkiem, postanowiwszy najzwyczajniej w świecie, że nie wolno jej się bać. Ciemność jej nie przerażała, Madison za nic by sobie na to nie pozwoliła.
Ale tej nocy…
Boże, tej nocy była przerażona. To przez ten głos. Przez jego brzmienie, sykliwe, przesycone złem. Korytarz wydawał jej się w tej chwili kilometrowy, choć w rzeczywistości od drzwi sypialni matki dzieliło ją najwyżej piętnaście metrów. Ale im bardziej starała się przesunąć w tamtą stronę, tym większa siła ją powstrzymywała. Strach ściskał ją za gardło, więc nie byłaby w stanie krzyknąć, nawet gdyby nie myśl, że nie wolno jej alarmować obcego.
Wiedziała jednak, że musi się w końcu poruszyć, zobaczyć, kto to jest.
Chciała puścić się biegiem, ale nogi pętało przeczucie, te wtedy stałoby się coś strasznego.
Tyle, że i tak już działo się coś strasznego, dlatego musiała być dzielna. Bezwarunkowo. Musiała powstrzymać zło.
Zło unosiło się wokół niej, dusiło ją. Powietrze było od niego tak gęste, że zrobienie kroku stanowiło nadludzki wysiłek. Zdawało jej się, że drzwi pokoju matki pęcznieją i wyginają się, że promieniuje przez nie niesamowite, czerwone światło w odcieniu krwi.
Próbowała przywołać na pomoc rozsądek.
To na pewno tylko matka kłóci się z Rogerem.
Należało zachować spokój i posłuchać głosu rozsądku. Zapukać do drzwi i przypomnieć matce, że jej córka potrzebuje przynajmniej kilku godzin zdrowego snu. Naturalnie, jeśli Lainie rzeczywiście pokłóciła się z Rogerem, było bardzo prawdopodobne, że pogodzą się, zanim Madison dotrze do drzwi, a. wtedy wtargnięcie do środka…
Nie miałaby nic przeciwko przerwaniu Lainie i Rogerowi jakiejś perwersyjnej fantazji seksualnej, ale wiedziała, że nic takiego się nie stanie. Po prostu wiedziała.
Czuła to samo, co w tej samej chwili czuła jej matka. A Lainie się bała. Bliska rozpaczy, gorączkowo szukała jakichś słów, którymi mogłaby uspokoić rozmówcę. Próbowała…
Madison skamieniała. Oblał ją zimny pot. Już nie tylko czuła . to samo, co Lainie. Również widziała to samo.
A Lainie zobaczyła nóż.
Wielki, połyskujący, ostry jak brzytwa. Lekko wygięty nóż do mięsa. Madison pamiętała go z kuchni. Miał swoje miejsce w zestawie noży, który stał na blacie. Teraz w przyćmionym świetle sypialni zawisł wysoko w powietrzu, nad ciałem Lainie.
Lainie patrzyła na niego… Madison widziała to jej oczami.
A nóż opadł z brutalną, bezlitosną siłą.
Lainie przenikliwie krzyknęła, ale Madison tego nie usłyszała, bo sama również dobyła z siebie krzyk i zgięła się w pół. Czuła. Wciąż czuła to samo, co matka.
Nóż.
Ranił ją. Rozszarpywał jej skórę i mięśnie. Wbijał się w nią tuż poniżej żeber.
Madison zachwiała się i oparła o ścianę, przejęta rozdzierającym bólem i strachem. Przycisnęła ręce do tułowia i zobaczyła na nich krew.
Przeniknął ją lodowaty chłód. Otoczył mrok. Na oślep przesunęła dłonią po ścianie, szukając oparcia. Próbowała dobyć z siebie głos, może znowu krzyknąć, zawołać o pomoc, ale mrok ją przygniótł. Madison upadła na ziemię.
– Madison, Madison!
Ocknęła się, słysząc, jak ktoś gorączkowo powtarza jej imię. Otworzyła oczy. Leżała na kanapie w salonie, a przy niej był Kyle, syn Rogera. Miał osiemnaście lat, ponad pięć więcej niż ona, ale zachowywał się, jakby było tych lat co najmniej dziesięć. Czarnowłosy, zielonooki mięśniak, zawodnik drużyny futbolowej. Często go nienawidziła, zwłaszcza gdy nazywał ją „smarkulą”, „panną z mokrą głową” albo „siksą”.
Ale gdy kolegów nie było w pobliżu i Kyle'owi nie zależało, żeby zrobić wrażenie na przywódcach paczki, okazywał się całkiem porządnym facetem. Był solidny. Praktyczny. Gdy Madison zaczęła się skarżyć, że ma najbardziej zwichniętą rodzinę na świecie, powiedział jej, żeby przestała narzekać, bo przyrodnie rodzeństwo to częsty dar losu. W gruncie rzeczy, gdyby Kyle nie był synem jej ojczyma, może nawet by się w nim zadurzyła. Ale tak, nie ważyła się nawet o tym pomyśleć.
No więc dobrze, może była w nieco lepszej sytuacji niż wielu ludzi. Lainie była fajna i pełna temperamentu. Wcale nie było źle mieć ją za matkę, a Rogera za ojczyma. Jej ojciec, Jordan Adair, był światowej sławy pisarzem. A komu to robi różnicę, ile kobiet Madison mogła w tym czy innym okresie nazywać macochami?
Bywało, że Madison nienawidziła Kyle'a, ale niekiedy, gdy gryzła ją chandra, Kyle umiał ją rozbawić. Czasami, ale tylko czasami, miała wrażenie, że daje jej poczucie ciepła i otacza opieką. Czuła się wtedy, jakby miała gdzieś swoje miejsce w świecie.
W tej jednak chwili Kyle wpatrywał się w nią zielonymi oczami zasnutymi mgłą łez.
– Madison? Madison… nic ci nie jest? Madison?
Nieznacznie się odwróciła. Roger też tu był. Roger, który wcale nie ukrywał, że płacze.
– Odsuń się, Roger.
Ten głos należał do jej ojca. Niezastąpionego Jordana Adaira, przystojnego mężczyzny po czterdziestce, z gęstymi, długimi, siwymi włosami, siwą bródką i ciemnymi, bystrymi oczami. Typowy wybór matki. Mężowie Lainie zawsze byli zupełnie inni niż ona. Najpierw gwiazdor rockowy, potem pisarz, artysta. .. Jordan też lubił kobiety zajmujące się sztuką, ale chyba był mniej wybredny. Miał w małżeńskim dorobku śpiewaczkę operową, striptizerkę, baletnicę oraz Lainie, choć ostatnio wbrew regule wziął za żonę seksterapeutkę. Ale Lainie nie przestał kochać. Kochał ją zawsze. Madison wiedziała, że ta miłość obejmuje również ją.
Jordan miał łzy w oczach, tak samo jak Kyle i Roger.
I wtedy Madison usłyszała syreny, a zaraz potem uświadomiła sobie, że w holu jest mnóstwo policji. Roger odsunął się na bok. Zobaczyła zszokowanych członków swojej rodziny: siostrę, dzieci ojca i ojczyma.
Najbliżej stały Jassy i Kaila. Jassy, córka jej ojca z pierwszego małżeństwa, była pełną wdzięku, subtelną blondynką z ciemnymi oczami. Kaila była jedyną rodzoną siostrą Madison. Obie miały po Lainie rude włosy i niebieskie oczy.
Byli tam też jej bracia. Trent, syn jej ojca z drugiego małżeństwa, miał jasne, rudawe włosy i bystre, ciemne oczy Jordana. Rafe, syn Rogera z pierwszego małżeństwa, który skończył już dwadzieścia lat, niczym nie przypominał Kyle'a ani Rogera. Jego oczy miały barwę zmatowiałego srebra, a włosy były bardzo jasne, jak u Skandynawa. On też stał teraz w milczeniu, blady, ze strwożoną miną, a po policzkach ciekły mu łzy.
Kaila, o rok młodsza od Madison, choć często brana za jej bliźniaczkę, niespodziewanie głośno się rozszlochała. Kolana się pod nią ugięły, lecz na szczęście Rafe zdążył ją podtrzymać, zanim upadła.
Nagle Madison wszystko sobie przypomniała.
Zadrżała i zaniosła się krzykiem. W pobliżu byli sanitariusze z ambulansu, więc człowiek w białym kitlu, nie zważając na jej krzyki, szarpaninę i histeryczne próby wyjaśnień, wbił jej igłę w ramię. Ktoś powiedział, że chyba nie powinna jeszcze rozmawiać z policją, a zresztą nawet gdyby była w stanie, to jaka z tego korzyść? A potem środek uspokajający zaczął działać i znów pochłonął ją mrok.
Tym razem oprzytomniała w domu ojca. Przy jej łóżku siedział Kyle. Usłyszała ciche szlochanie, dochodzące z drugiego pokoju. Płakała jedna z jej sióstr.
– Moja matka nie żyje – szepnęła.
Zaskoczony Kyle podniósł głowę. Spojrzał na nią współczująco i skinął głową.
– Ktoś ją zabił, Madison. Bardzo mi przykro. Twój tata jest z Kailą, ale mogę go tu poprosić, jeśli…
– Widziałam to, Kyle.
Raptownie zmrużył oczy.
– Widziałam – powtórzyła.
– Co przez to rozumiesz? Przecież byłaś na korytarzu. Czy morderca cię minął? Widziałaś, kto to zrobił?
Pokręciła głową, starając się znaleźć słowa opisujące to, co się stało. Do oczu napłynęły jej łzy.
– Była przerażona, śmiertelnie przerażona. Zobaczyła nóż. Ja też go widziałam. Czułam go.
– Madison, upadłaś ponad dziesięć metrów od jej pokoju. Czy byłaś w środku, w sypialni?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Więc nie mogłaś niczego widzieć.
– Nie wiem. Twarzy nie widziałam. Tylko nóż. Nóż spadający prosto na nią. I czułam go. Czułam, jak ją rani…
Znowu wstrząsnęły nią dreszcze, wybuchnęła płaczem. Jej matkę zabito, a ona cierpiała z tego powodu tak, jakby wbijały jej się w serce miliony maleńkich noży. Lainie była nieobliczalna, uparta i zupełnie zbzikowana, ale była też jej matką, opiekowała się nią, otaczała ją troską, śmiała się razem z nią i kręciła głową nad jej wyczynami. I znalazła czas, żeby w zeszłym roku na walentynki robić z jej klasą czerwone serduszka z przetyczek do fajki. Teraz matka nie żyła i Madison nie wiedziała, jak znieść ten ból.
Kyle nie próbował powiedzieć nic więcej. Usiadł obok niej na łóżku i niezgrabnie ją objął, a ona płakała i płakała bez końca.
W końcu przyszedł ojciec i wyręczył Kyle'a, ale i wtedy nie przestała płakać. Próbowała mu powiedzieć, że widziała nóż i czuła, jak Lainie umiera.
Ojciec był dla niej czuły i delikatny. Udawał, że jej wierzy, ale wiedziała, że to tylko udawanie.
Przez następne dni i tygodnie policja energicznie prowadziła dochodzenie. Szczegółowo przesłuchano różnych mężów Lainie, uznawszy za pewnik, że morderstwa dokonał Roger albo Jordan w napadzie zazdrości. Renomowane magazyny wałkowały ten temat równie starannie, jak brukowa prasa.
Policjanci przesłuchiwali również Madison. Wielu policjantów. Ci z Miami i ci z hrabstwa Dade. Powiedziała im, że widziała nóż i czuła, jak matka umiera. Też jej nie uwierzyli. Ale jeden policjant był przynajmniej milszy od pozostałych. Niejaki Jimmy Gates. Pracował w wydziale zabójstw od niedawna, był młody, miał ciepłe, piwne oczy, jasne włosy, a jego spokój i takt działały na Madison kojąco. Chciał się od niej dowiedzieć tylko tego, co widziała. Specjalnie dla niego wróciła myślami do tamtej nocy. Znów zobaczyła nóż i wtedy uzmysłowiła sobie, że morderca nosił cienkie rękawiczki w cielistym odcieniu, podobne do lekarskich.
Zdumiało ją, lecz również zaniepokoiło to, że może przywołać przed oczy ten obraz.
Rogera o mało nie aresztowano pod zarzutem morderstwa, jej ojca również. Ale nie było dowodów, że jeden z nich zabił Lainie. W chwili jej śmierci Kyle, Kaila i Madison byli w domu, Roger pojawił się wkrótce potem. Natomiast Kyle niezwłocznie zadzwonił do Jordana Adaira. Podczas przesłuchań policja sugerowała, że Roger mógł zabić Lainie, opuścić dom przez okno, pozbyć się narzędzia zbrodni i wrócić normalną drogą, by udać, że znalazł żonę. A dom Jordana stał w odległości kilku minut piechotą, więc również Jordan zdążyłby popełnić zbrodnię, pozbyć się śmiercionośnej broni i wrócić do domu. Co dziwne, Jordan i Roger nie oskarżali się wzajemnie. A ponieważ policja nie miała dowodów, w końcu zostawiła ich w spokoju.
„Time”, „Newsweek” i „People” zamieściły artykuły z nagłówkami typu: „Czy za pieniądze można kupić niewinność? Amerykańska sprawiedliwość”.
Jimmy Gates nadal prowadził rozmowy z Madison. Za każdym razem z powagą słuchał, gdy opowiadała, co wtedy widziała i czuła. Próbował jej pomóc, żeby zobaczyła więcej, ale chociaż starała się ze wszystkich sił, zawsze kończyło się na ręce odzianej w rękawiczkę. W końcu ojciec powiedział policjantowi, żeby jej więcej nie męczył. Ale Madison sprzeciwiła się, chciała, żeby Jimmy dalej przychodził.
Dwa miesiące po śmierci Lainie aresztowano podejrzanego.
Był to stary, nienormalny włóczęga, niejaki Harry Nore. Madison widywała go wielokrotnie na ulicach Coconut Grove. Żebrał na skrzyżowaniu Bird i autostrady numer 1. Czasem wykrzykiwał coś o Jezusie i jego powtórnym przyjściu albo, dla odmiany, o tym, że nadchodzi szatan, który utopi wszystkich w morzu płomieni. Początkowo aresztowano go za włamanie do domu sąsiadów. Ukradł żywność, co można było przeboleć, ale przy okazji napełnił kieszenie rodzinnymi klejnotami. Policja zastała go w kuchni na krojeniu chleba.
Kroił go nożem do mięsa.
Harry Nore miał na szyi złoty medalik ze świętym Krzysztofem, który należał do Rogera Montgomery'ego. Gdy wyszło to na jaw, policja zaczęła się zastanawiać, czy Nore nie jest kimś więcej niż zwykłym złodziejem. Oddano do analizy nóż, którym kroił chleb, i odkryto na nim ślady krwi.
Była to krew Lainie.
Odciski palców Nore'a pasowały do tych, które znaleziono w sypialni zamordowanej. Poza tym Nore był notowany w policyjnych rejestrach. Zdążył odsiedzieć wyrok za zabicie żony bardzo podobnym nożem.
Niemniej jednak Harry Nore, zawszony włóczęga z wyłupiastymi oczami, nigdy nie stanął przed sądem oskarżony o zamordowanie Lainie Adair Montgomery. Gdy przedstawiono mu zarzut, zaczął bredzić: Bóg wrzucił mu nóż do kapelusza. Bóg powiedział mu, kto jest dobry, a kto zły. Wprawdzie przyznał się do zamordowania Lainie, wytłumaczył jednak, że to diabeł przyszedł po swoje. Lainie była piękna i do szpiku kości zła. Taka piękna, że mąciła mężczyznom w głowach, budziła w nich myśli o perwersji i gwałcie. Była diabelskim pomiotem, więc diabeł przyszedł po swoje. Miała zabójczy wdzięk.
Harry'ego Nore'a poddano badaniom psychiatrycznym, a potem osadzono w zakładzie dla niebezpiecznych dla otoczenia umysłowo chorych w północnej części Florydy. Nore miał makabryczny, prawie bezzębny uśmiech, który obiegł okładki prawie wszystkich znaczących magazynów w Stanach Zjednoczonych. Z wyglądu pasował na maniaka o morderczych skłonnościach, a policja, detektywi i ludzie miejscowego prokuratora okręgowego byli zadowoleni, mogąc powiadomić Madison i jej rodzinę, że morderstwo zostało wyjaśnione. Nore'a zatrzymano z nożem w ręce, a on sam przyznał się do popełnienia zbrodni.
Madison nie rozumiała, dlaczego nie sprawiło jej satysfakcji, że sprawiedliwości stało się zadość. Zadawała sobie pytanie, czy może dlatego, że wzięcie pod klucz Harry'ego Nore'a nijak nie mogło przywrócić Lainie do życia. A może dlatego, że jedną z poszlak były odciski palców, a ona dobrze wiedziała, że morderca był w rękawiczkach.
W każdym razie policja była szczęśliwa i nawet Harry Nore był szczęśliwy. Nie musiał już więcej żebrać, a mimo to trzy razy dziennie dostawał jeść.
Życie toczyło się dalej – wbrew przekonaniu Madison, że to niemożliwe. I chociaż nigdy nie przestała nosić w sercu żałoby po matce, na jej twarzy pojawiał się coraz częściej wyraz rezygnacji i pogodzenia z losem. Nawet hałas w prasie i telewizji w końcu ucichł i tylko czasem w którymś kanale telewizji kablowej pokazywano program o Lainie, jej szalonym życiu i tragicznej śmierci.
Madison z Kailą zamieszkały u ojca. Kyle, Jassy i Trent wyjechali studiować, każde na innym uniwersytecie. Rafe skończył Florida International University i zaczął pracować na nowojorskiej giełdzie. Madison uczyła się, często chodziła na potańcówki i prywatki, eksperymentowała z makijażem, goliła sobie nogi, przekłuła uszy do kolczyków, a przed Halloween ufarbowała włosy na jaskrawy odcień niebieskiego. Czas mijał, miłości przychodziły i odchodziły. Jej ojciec ożenił się dwa razy w ciągu trzech lat. Obie kobiety znikły z jego życia tak szybko, że Madison ledwie zapamiętała ich imiona.
Powoli zaczęła zapominać, że naprawdę widziała nóż, który zabił jej matkę.
Była młoda, a życie biegło swoim torem. Wiedziała, że zawsze będzie pamiętać i kochać Lainie, ale z każdym dniem było coraz więcej drobnych spraw, które nabierały coraz większego znaczenia. Jej uwagę zajmowało rodzeństwo. Jassy, która się nią opiekowała. Kaila, która jej potrzebowała. Kyle, który chwilami był miły, lecz zaraz potem doprowadzał ją do szału; który grał twardego mężczyznę, lecz traktował ją z wielką delikatnością, gdy najbardziej potrzebowała pomocy.
Cóż, trzeba było żyć dalej i koniec.
Jej cierpienie i lęk powoli cichły.
Ale Madison wyrastała na żywy obraz swej matki.
Los zaś zdecydował, że trwoga będzie jej towarzyszyć jeszcze długo.
Dwanaście lat później…
Madison czuła, jak osacza ją senna wizja, i instynktownie broniła się przed nią. Próbowała się zbudzić.
Na próżno, sieć snu oplatała ją coraz bardziej.
Słyszała swój śmiech, choć tak naprawdę to nie była ona. Stała się inną kobietą, ze świata snu. Urodziwą, uwodzicielską, z długimi, kasztanowymi włosami. Wyjeżdżała dokądś samochodem z oszałamiającym mężczyzną. Była bardzo podniecona. Oczekiwanie ją uskrzydlało. Wiedziała, że będą się kochać. Chciała tego. Chciała, by wziął ją w ramiona i uwiódł, by po weekendzie wreszcie mogła podzielić się nim z przyjaciółkami. Ze śmiechem opowiedzieć, jak ma na imię i jaki z niego wspaniały kochanek. Tu i ówdzie szepnąć o nim coś w tajemnicy koleżankom w pracy, wspomnieć, że jest niewiarygodnie romantyczny i że czekają ich gorące chwile. Będzie szczęśliwą, zakochaną kobietą ze swym kochankiem, który odwzajemnia jej uczucia…
Wiedziała jednak, że coś jest nie tak, jak być powinno. Krzyknęła we śnie, ale to nie pomogło. Wciąż była urodziwą kobietą, kipiącą podnieceniem, tęsknotą, zwykłym ludzkim pragnieniem, by być pieszczoną i podziwianą… O, Boże. Było coś żałosnego w tym niezaspokojeniu.
Za szybą przesuwały się widoki. Madison poznawała je i nie poznawała zarazem. Chciała się zbudzić, żeby zatrzymać rozwój wydarzeń, ale nie była w stanie.
Para w samochodzie przekomarzała się i śmiała. Madison nie widziała twarzy mężczyzny, ale widziała piękne, długie, ciemno-rude włosy kobiety powiewające na wietrze.
Zapadł mrok. Czas płynął…
Teraz byli w sypialni. W słabo oświetlonym hotelowym pokoju. Kobieta znów się śmiała, zachwycona. Całowali się, szeptali sobie czułości. Mężczyzna rozpiął guziki jej bluzki… po jednym… dotknął jej ciała… pogłaskał…
Madison chciała odwrócić wzrok. Przyglądając się tak intymnej scenie, czuła się jak mimowolny klient peep-show. Rudowłosa kobieta była gotowa na wszystko, byle tylko zadowolić kochanka. Spletli się nadzy na łóżku. Kobieta pozwoliła się odwrócić na brzuch. Palce mężczyzny wsunęły się jej we włosy i odchyliły głowę. Kobieta zerknęła kątem oka na kochanka i wtedy zobaczyła…
Nóż… O, Boże, nóż spadający prosto na nią…
Madison ocknęła się ze snu, rozpaczliwie starając się nie krzyknąć. Nie wolno jej było przestraszyć córki, która właśnie oglądała wideo u siebie w pokoju. Straszne. Madison wciąż drżała. Już od dawna nie miała tak realistycznego sennego koszmaru.
Zerknęła na zegarek. Dochodziła piąta po południu. Madison przypomniała sobie, że obiecała tego wieczoru zaśpiewać. Nie spodziewała się, że zaśnie, nie planowała drzemki. A już na pewno nie zamierzała śnić. Zwłaszcza takich snów, przerażająco plastycznej makabry…
Wstała i kilka razy nerwowo przemierzyła pokój. Potem wybrała numer Jimmy'ego Gatesa. Wciąż jeszcze był w pracy.
– Madison? – spytał, usłyszawszy jej głos.
– Jimmy, ten sen…
W milczeniu wysłuchał jej opowiadania.
– Jimmy, czy coś się stało? Czy wiesz, o czym mówię?
Niespokojnie drgnęła, gdy się zawahał. Tak, musiało coś się stać.
– Niezupełnie… To znaczy, nie jestem pewien, czy było właśnie tak, jak opisujesz, ale… Posłuchaj, prowadzę właśnie śledztwo. Miałem do ciebie zadzwonić po niedzieli. Potrzebuję twojej pomocy. Będziesz przez weekend u ojca, prawda?
– Tak.
– Wobec tego przyjadę po ciebie w poniedziałek rano. Tymczasem postaraj się dobrze bawić przez weekend. I ucałuj ode mnie Carrie Anne. Może zresztą na chwilę do was wpadnę. W każdym razie nie martw się. W tej chwili i tak nie możesz pomóc nikomu innemu, tylko sobie.
Skinęła głową i odłożyła słuchawkę, a potem westchnęła zadowolona, że kontury sennej wizji powoli się zacierają. Nienawidziła takich snów.
Przesunęła szczotką po włosach. A jednak znowu zatelefonowała do Jimmy'ego. I była zdecydowana zrobić wszystko, co w jej mocy, tak samo jak kilkakrotnie wcześniej. Na szczęście te sny nachodziły ją rzadko. Ale gdy tylko mogła w czymś pomóc, pomagała, choć zdawała sobie sprawę, że nie uda jej się zaradzić całemu złu na świecie. Ba, nie umiała zaradzić nawet kłopotom we własnej rodzinie.
Te sny zaczęły się u niej od czasu śmierci matki.
Położyła się na łóżku i wbiła wzrok w sufit. Natłok wspomnień ją przygniatał, wolałaby się od niego uwolnić. Przez pierwsze pięć lat po śmierci matki nie miała żadnych wizji.
A potem nawiedził ją pierwszy sen.
Wychodziła z obcego domu. Ukradkiem, na palcach. Uświadomiła sobie, że w dłoni trzyma pistolet. Usłyszała hałas i zobaczyła samochód. Była zdenerwowana, bo samochód, nie wiadomo czemu, należał do niej, a ona wiedziała, że ktoś próbuje go ukraść.
Wysunęła się za próg, uniosła pistolet…
Poczuła nagły ból w ramieniu i zbudziła się z krzykiem, drżąc i rozcierając własne ramię.
Była w domu ojca, w sypialni, którą dzieliła ze swą siostrą Kailą. Kaila siedziała na łóżku pod przeciwległą ścianą. Nagle przebudzona, przecierała oczy.
– Madison? Madison, co się stało? – Zeskoczyła na podłogę, szybko przeszła przez pokój i usiadła na krawędzi jej łóżka.
Często zdarzało im się kłócić, jak to siostrom, zwłaszcza że były prawie rówieśnicami. Ale jednocześnie łączyła je silna więź. Charakterem bardzo się różniły, za to z wyglądu prawie wcale – mogły uchodzić za bliźniaczki.
– To nic takiego. Tylko zły sen – zapewniła Madison.
– Boli cię ramię?
– Słucham? Nie. – Wciąż jednak je rozcierała, chociaż trudno byłoby jej wyjaśnić dlaczego. Zrobiła uspokajającą minę i pokręciła głową. – Nic mi nie jest. Przyśniło mi się jakieś okropieństwo, ale już wszystko w porządku. Przepraszam, że cię zbudziłam.
– Co ci się śniło?
– Coś bardzo głupiego. Byłam kimś zupełnie innym, w cudzym domu. Ktoś próbował ukraść mój samochód. Miałam pistolet i chciałam zatrzymać złodzieja, ale coś uderzyło mnie w ramię, więc się zbudziłam. Beznadziejne, nie?
Kaila wzruszyła ramionami.
– Dziwne. Jesteś pewna, że już wszystko w porządku?
Nie ulegało wątpliwości, że nazajutrz pokłócą się o jakiś kosmetyk albo o to, kto komu zabrał nowe dżinsy. Ale tymczasem… Madison skinęła głową, a Kaila serdecznie ją uściskała i dopiero wtedy wróciła do łóżka.
Gdy po kilku dniach sen wciąż tkwił w świadomości Madison, zatelefonowała do Jimmy'ego Gatesa. Nie było go w pracy, więc zostawiła tylko informację, kto dzwonił, bo nagle poczuła się głupio.
Tego samego popołudnia, gdy Darryl Hart, przedmiot westchnień wszystkich dziewczyn ze szkoły, odwoził ją do domu, zobaczyła na szerokim podjeździe przed domem ojca samochód i znajomą postać opartą o maskę. Detektyw Jimmy Gates. Nieco się postarzał, włosy na skroniach zaczęły mu przedwcześnie siwieć. Budził szacunek, jak przystało na człowieka, który przez ostatnie pięć lat dostał kilka wyróżnień i awansów.
Madison patrzyła na niego z rosnącym zakłopotaniem. Nie powinna go niepokoić tym telefonem. Przecież miała tylko zły sen, nic więcej.
Darryl dobrze znalazł się w roli szkolnego wzoru męskości. W opiekuńczym geście położył dłonie na ramionach Madison.
– Kto to jest? Co się stało?
– Nic złego, Darryl. To tylko stary przyjaciel naszej rodziny. Powinnam z nim porozmawiać na osobności. Zadzwonisz do mnie później?
– Jasne. Ale chyba nie powinienem cię zostawiać z tym facetem. Ostatnio zdarzają się różne dziwne historie.
– Nie ma sprawy, Darryl. On jest gliną.
Darryl odjechał z nieszczęśliwą miną, do ostatniej chwili obserwując ją we wstecznym lusterku.
Jimmy uśmiechnął się do niej.
– Cześć.
– Cześć, Jimmy. Wciąż brygada antynarkotykowa? – spytała.
Wzruszył ramionami.
– Wiesz, że niczego takiego nie ma.
– Czyli nadal wydział zabójstw.
– Owszem, nadal. I chcę wiedzieć, dlaczego do mnie zadzwoniłaś.
Zawahała się, zaraz jednak powiedziała o śnie i przeprosiła, że zaprząta mu tym głowę. Starała się, by zabrzmiało to rzeczowo, bo nie chciała wyjść na głupią.
Jimmy spojrzał w jakiś odległy punkt, przez kilka sekund zatrzymał na nim wzrok, po czym zwrócił się do niej.
– Słyszałaś o sprawie Petersona?
Skinęła głową. Udawała, że nie czuje zimnego dreszczu. Słyszeli o tym wszyscy w mieście. Earl Peterson usłyszał hałas na dworze, więc wyjął z szafy trzymany pod kluczem, legalnie posiadany pistolet i wyszedł przed dom, by sprawdzić, co się dzieje. Ktoś go napadł i zastrzelił z jego własnej broni. O szóstej rano żona znalazła zwłoki.
– Pomyślałem, że może będziesz mogła mi pomóc – powiedział Jimmy.
– Naprawdę? – Nie należało do niego telefonować. Czuła, że jej niedobrze. Nie, żeby nie chciała pomóc Jimmy'emu, wolałaby jednak nie wiedzieć niczego, co jest dla niego przydatne. Bała się.
– Masz szczególne zdolności, Madison. Pomożesz mi?
Jej ojcu by się to nie spodobało, ale przecież miała już prawie osiemnaście lat. Widziała w telewizji cichą rozpacz pani Peterson i wiedziała, że gdyby tylko mogła, zrobiłaby wszystko, by ulżyć jej cierpieniu.
Podeszła do samochodu. Jimmy otworzył przed nią drzwi, więc usiadła na miejscu obok kierowcy. Pojechali pod dom Petersona.
Na wysadzanym drzewami podjeździe stało BMW. Madison podeszła do niego, tak bardzo spłoszona trudnym do wyjaśnienia, złowrogim chłodem, który nagle ją ogarnął, że omal nie uciekła. Do zrobienia tych kilku kroków zmusiło ją jedynie wspomnienie łez pani Peterson.
Potem stanęła nieruchomo.
Zamknęła oczy. Zobaczyła obraz tamtej nocy, poczuła wzbierający gniew. Słyszała oddech, początkowo spokojny, potem coraz bardziej urywany. To był pan Peterson. Ujrzała jego dłoń z pistoletem, gdy ostrożnie obchodził BMW, zbliżając się do mrocznej postaci, usiłującej włamać się do środka.
Nagle drgnęła, z cienia wyłonił się bowiem niespodziewanie drugi człowiek i uderzył Petersona. Ten boleśnie syknął i upuścił broń. Madison krzyknęła, poczuła ból w ramieniu, ten sam ból, którego doświadczyła we śnie. Skuliła się, przyciskając ramię do ciała. Wciąż wszystko widziała.
Napastnik poderwał pistolet z ziemi. Pan Peterson spojrzał na niego.
– Chwileczkę… – powiedział i było to jego ostatnie słowo.
Wysoki, chudy facet z jasnymi włosami, ostrzyżonymi na jeża, zerknął na Petersona i z zimną krwią pociągnął za spust, raz i drugi.
Madison czuła siłę uderzenia pocisków, trafiających ją w klatkę piersiową. Nie krzyknęła, ale przycisnęła dłonie do zranionego miejsca.
Przeniknął ją chłód, dojmujący chłód, którego doznał krwawiący Peterson.
Przez cały czas widziała, co się dzieje. Morderca odwrócił się do swego kompana i obaj przebiegli przez ulicę, kierując się ku wielkiemu, pustemu parkingowi.
Morderca przystanął, chciał zawrócić, ale kompan go powstrzymał i pociągnął za sobą. Znów zerwali się do biegu. Madison obserwowała tę scenę, dopóki śmierć nie zasnuła oczu Petersona czarnym woalem.
Jimmy pomógł jej wstać. Czuła, że i on drży.
– Nie powinienem cię tu przywozić. Boże, tylko popatrz na siebie. Jesteś zlana potem i cała się trzęsiesz.
Energicznie pokręciła głową,
– Nic mi nie jest. Naprawdę nic, słowo. – Zawahała się. – Mogę ci dać rysopis mordercy.
Jimmy przeczesał włosy dłonią.
– Nie jestem pewien, czy sam mogę w to uwierzyć. Jak mam przekonać jeszcze kogoś, że potrafisz… widzieć oczami wyobraźni.
– Policja korzysta czasem z usług… no, tych… – zaczęła, ale wzdrygnęła się i urwała.
– Jasnowidzów – podsunął jej Jimmy.
– Nie jestem jasnowidzem – zaprotestowała. – To mi się zdarzyło tylko dwa razy. Ale mogę dać waszemu specjaliście od portretów pamięciowych dokładny rysopis mordercy.
Tak też się stało. Policja odnalazła człowieka odpowiadającego rysopisowi i poddała go rutynowemu przesłuchaniu. Mężczyzna sądził widocznie, że poszlaki są mocniejsze, bo szybko się załamał i przyznał do zbrodni. Po tym wydarzeniu Jimmy wymógł na Madison obietnicę, że będzie telefonowała do niego po każdym dziwnym śnie.
Ale następnym razem sen był o wiele bardziej osobisty.
I całkiem zmienił jej życie.
Madison skończyła szkołę średnią z wyróżnieniem. Zamierzała wyjechać na studia do Waszyngtonu i specjalizować się w kryminologii, podobnie jak Kyle, który niedawno uzyskał magisterium i znalazł pracę w FBI.
Kyle przyszedł na zakończenie roku szkolnego. Ostatnimi laty nie widywali się zbyt często, na co dzień Kyle był przecież daleko, a śmierć Lainie w znacznym stopniu rozbiła „rodzinę”. Ale na tę uroczystość stawił się wraz z resztą przyszywanych krewnych.
Przywiózł ze sobą nowo poślubioną żonę. Na imię miała Fallon, była śliczna i idealnie do niego pasowała, ucieleśniała bowiem ideał piękna. Kyle był wysoki, muskularny i bardzo przystojny, ona dla kontrastu – drobna, jasnowłosa, smukła, z oczami jak bursztyny i seksowną figurą. Madison podświadomie pragnęła, by dziewczyna okazała się głupią laleczką. Ale nie. Była podobnie jak Kyle świeżo po studiach i pracowała w Smithsonian Institution. Miała tyle wdzięku, że ujęła Madison prawie natychmiast. Wytłumaczyła więc sobie, że zapewne odniosłaby się krytycznie do każdej kobiety tulącej się do Kyle'a, bo Kyle jest jej… Nie, po prostu jest sobą. Ale chociaż wmawiała sobie, że się w nim nie durzy, była to nieprawda. Zżerała ją zazdrość.
Tej nocy pierwszy raz poszła do łóżka z Darrylem Hartem. Darryl był w niej zakochany na zabój i chciał wyjechać na studia na ten sam uniwersytet. Zazdrościły jej tego wszystkie koleżanki i przyjaciółki.
Darryl zrobił wszystko jak należy. I chociaż trochę ją to bolało, nie było takie okropne. W niczym nie przypominało jednak opisów z książek, które Madison wcześniej czytała, chociaż Darryl zapewnił ją, że z czasem kobieta doznaje coraz więcej przyjemności.
Miała nadzieję, że istotnie tak jest, i bardzo starała się nie okazać rozczarowania. Darryl był w końcu bardzo porządnym facetem.
Spotykała się z nim przez pierwsze trzy lata college'u.
A potem… potem znowu miała sen.
Wiedziała, że Fallon spodziewa się dziecka. Mieszkali wtedy z Kyle'em niedaleko siebie, on na przedmieściach Waszyngtonu, w Marylandzie, tuż za granicą Dystryktu Kolumbii, ona w Georgetown, lecz mimo to go unikała. Kilka razy zjedli obiad we czworo, ona, Darryl, Kyle i Fallon, i zawsze wszyscy wspaniale się bawili, wszyscy z wyjątkiem jej. Dlatego znalazła pretekst, by położyć kres tym spotkaniom. Potem wymawiała sobie, że jest okropna. Powinna cieszyć się szczęściem Kyle'a i Fallon. Kyle był jej przyjacielem. Pomógł jej przetrwać najgorszy okres życia, więc to zupełnie naturalne, że czuła się od niego w pewien sposób uzależniona. Nie było to jednak zadurzenie. Miała przecież Darryla i musiała przyznać, że jest stały w uczuciach. Podziwiał ją i zawsze mogła na niego liczyć. Co więcej, był przystojny, zbudowany jak młody bóg. Naprawdę to doceniała.
Pasowali do siebie znakomicie.
Właśnie on spał z nią tej nocy, gdy przyśnili jej się Kyle i Fallon.
Fallon leżała po swojej stronie łóżka, rzucała się i przewracała z boku na bok. Była w zaawansowanej ciąży, okrąglutka jak pomidor, a mimo to wciąż piękna. Potargane blond włosy otaczały jej twarz o delikatnych, ściągniętych bólem rysach.
Kyle był przy niej, próbował jakoś jej pomóc, dodać otuchy.
– To na pewno dziecko, musimy jechać do szpitala.
– Za wcześnie, prawie dwa miesiące za wcześnie!
– Ale masz torsje. Musimy natychmiast zawieźć cię do szpitala. – Stanął nago przy łóżku, umięśniony i opalony. Madison we śnie próbowała odwrócić wzrok, ale nie mogła. Miała wrażenie, że jest w tym samym pokoju.
Kyle szybko się ubrał. Włożył skarpetki i bieliznę, dżinsy i bawełnianą koszulkę. Wzuwając buty, zatelefonował po ambulans. Fallon była tym bardzo zdenerwowana.
– Masz gorączkę, dzieciaku – powiedział do niej. – Potrzebujemy pomocy jak najszybciej.
Madison przeżywała to samo, co Fallon. Było jej gorąco, gorąco, tak gorąco… jakby wrzucono ją w ogień. Nie czuła bólu, tylko ten żar. A Kyle był przy niej, trzymał ją za rękę. Ten dotyk podnosił Fallon na duchu. Gdyby tylko nie było jej tak gorąco. A potem nagle zaczęła trząść się z zimna. I znów zalała ją fala gorąca, i znów zrobiło jej się zimno…
– Madison, Madison!
Drgnęła i szeroko otworzyła oczy. Darryl potrząsał nią z zatroskaną miną.
– Madison, kochanie, masz jakiś koszmarny sen. Zbudź się. Co się stało?
Była cała mokra. Zrzuciła z siebie koc. Darryl ją objął, a ona instynktownie się w niego wtuliła.
– Chcesz mi opowiedzieć, co to było?
– Nie, nie, nic się nie stało. Już dobrze. Dziękuję ci, Darryl. Jesteś wspaniały. – Pocałowała go. Ale kiedy chciał ją pocieszyć, odsunęła się od niego i skuliła, bo nie mogła pozbyć się niepokoju.
Trzy dni później sen potwierdził się w wiadomości nagranej przez kolegę Kyle'a na jej automatycznej sekretarce. Fallon umarła wskutek powikłań jakiejś rzadkiej choroby wirusowej, a wraz z nią także jej nie narodzona córeczka.
Pogrzeb odbył się w piątek w miasteczku Manassas, w Wirginii. Madison spotkała tam całą swoją rodzinę. Jej ojciec zawsze utrzymywał doskonałe stosunki z Kyle'em i Rafe'em, wciąż przyjaźnił się też z Rogerem Montgomerym. Darryl, naturalnie, poszedł na pogrzeb razem z nią.
Kyle wyglądał okropnie. Nie miał jeszcze dwudziestu sześciu lat, ale pasemka włosów na skroniach już zaczynały mu siwieć. Rozpaczał strasznie. Madison patrzyła na to odrętwiała.
W kościele klęczała ze spuszczoną głową przez większą część żałobnej ceremonii. Bała się, że jest potworem i że to jej zazdrość zabiła Fallon. Głos rozsądku próbował ją przekonywać, że to niemożliwe, lecz nadal miała bardzo przykre przeświadczenie, że w trudny do określenia sposób ponosi odpowiedzialność za tę tragedię. Najchętniej wstałaby i uciekła.
Z Kyle'em była sam na sam tylko krótką chwilę. Podszedł do niej, gdy klęczała przy trumnie w czasie pożegnania rodziny ze zmarłą.
Ukląkł obok, a ona ze wszystkich sił starała się nie rozpłakać, gdy poprawiał książeczkę do nabożeństwa w dłoniach żony.
– Gdy już zbliżał się koniec, powiedziała mi, że wiesz – szepnął nagle. Spojrzał na Madison tak, że przeszły ją ciarki. – Cieszyła się z tego, że jesteś z nami. Powiedziała mi, że powinienem się tobą zaopiekować.
Wcale nie patrzył jednak na nią jak na podopieczną. Prawdę mówiąc, gapił się na nią tak, jakby widział demona z piekła rodem, jakby chciał, by znalazła się w jednej chwili jak najdalej od ciała jego ukochanej żony.
Madison odwzajemniła to spojrzenie.
– Nie mam pojęcia, o co jej chodziło – skłamała. – Przykro mi, Kyle. Bardzo ci współczuję.
– Nie masz pojęcia? – powtórzył. W jego głosie był tłumiony gniew. – Co z ciebie za czarownica, Madison? – szepnął, a może jej się tylko zdawało.
Zobaczyła, jak jego złożone dłonie, oparte o trumnę, kurczowo się zaciskają. Czuła jego siłę i gniew. Zaraz jednak Kyle rozprostował palce, jakby zdał sobie sprawę z napięcia, które nim owładnęło. Zerknął na dłonie, a w jego błękitnych oczach zalśnił bezbrzeżny smutek. Znów zaczął powoli zaciskać palce, jakby chciał chwycić Madison za gardło, jakby i on zastanawiał się, czy może być w jakiś sposób odpowiedzialna za to, co się stało.
– Nie! – szepnęła Madison i uciekła. Siłą woli przetrwała resztę ceremonii, a potem poszła do domu Kyle'a, w którym po nabożeństwie zeszła się rodzina i przyjaciele. Gdy żegnała się z Kyle'em i Rogerem, który stał u jego boku, z jej słów biło przekonanie, że coś się nieodwołalnie zmieniło.
Niezwłocznie zmieniła główny przedmiot studiów z kryminologii na teorię przekazu informacji. Zawsze unikała związków z grą aktorską, ze względu na matkę, i z pisaniem, ze względu na ojca, odkryła jednak żyłkę do fotografowania – i chociaż nie chciała pozować, znów ze względu na Lainie, czyniła wyjątki dla przyjaciół ze szkoły fotograficznej, którzy potrzebowali pomocy, przygotowując teczki z pracami dla przyszłych zleceniodawców.
Na wiosnę, podczas kilkudniowego wypadu do Las Vegas, wzięła ślub z Darrylem. Dokładnie dziewięć miesięcy później urodziła córkę, Carrie Anne Hart.
Darryl znalazł pracę w biurze projektowym w Fort Lauderdale. Madison trochę się udzielała na pokazach mody, niekiedy pozowała do fotogramów, ale przede wszystkim była matką, jednocześnie zaś sama próbowała fotografować.
Któregoś dnia, dwa i pół roku po ślubie, Darryl wrócił do domu i zastał Madison we łzach. Zaczął wypytywać, co się stało, co jest nie tak. Wszystko jest tak, próbowała mu wytłumaczyć. Tylko z nią jest coś nie tak. Z ich małżeństwem. Zrozumiała, że nie kocha go tak, jak powinna.
Wtedy Darryl przyznał się, że wcale nie jest taki wspaniały. I opowiedział jej o swoim romansie z sekretarką.
Madison nie bardzo rozumiała, dlaczego wpadła w szał, skoro jednocześnie była wściekła na siebie, że tak naprawdę nigdy Darryla nie kochała. Darryl chciał jakoś to wszystko naprawić. Był taki skruszony, że ledwie mogła na to patrzeć.
W końcu, co było dość dziwne, udało im się rozstać w zgodzie. Pozostali dobrymi przyjaciółmi.
Później jednak Darryl zmienił pracę i przeprowadził się do Waszyngtonu. Chciał zacząć wszystko od początku i Madison to rozumiała.
Gdy wszystkim trojgu pasowały terminy, Madison pilnowała, by Carrie Anne mogła spędzić z ojcem kilka dni, a nawet tydzień. Wolne chwile wykorzystywała na pozowanie. Z czasem zaczęła to robić częściej. Któregoś razu, gdy miała akurat sesję na Key Largo, podchmieliła się z koleżankami drinkami, które miejscowi barmani zwali Nawałnicą. Nie wiedziała nawet, jak to się stało, że znalazła się na estradzie przy hotelowym basenie i zaczęła śpiewać standardy z miejscowym zespołem. Jeszcze bardziej ją zdziwiło, że idzie jej to tak gładko.
Wpadła w panikę dopiero wtedy, gdy jeden z fotografów pokazał jej zdjęcia, które zrobił w czasie tego występu.
Wyglądała dokładnie tak, jak Lainie przed śmiercią. Miała długie, gęste, kasztanoworude włosy i wielkie oczy lśniące błękitem. Wprawdzie była wyższa, miała około metra siedemdziesięciu, ale klasyczny owal twarzy, kształt nosa i ust… wszystko to odziedziczyła po Lainie. Jednak choć szczerze kochała matkę, nie chciała wyrosnąć na jej kopię, nieobliczalną, upartą kobietę, traktującą mężów jak papier toaletowy, nie liczącą się z uczuciami innych…
Joey King, lider hotelowego zespołu, chciał, żeby zaczęła śpiewać z nimi na stałe. Był młody i pełen zapału.
– Posłuchaj, jesteśmy o krok od czegoś naprawdę dobrego. Sprzedałem kilka swoich piosenek, grube ryby z muzycznej branży przychodzą nas posłuchać…
Madison dokończyła drinka i wstała.
– Nie chcę być piosenkarką, Joey. Mam córkę. Co ja na to poradzę, że życie zawodowe układa mi się lepiej, niżbym chciała.
– To dlatego, że jesteś podobna do matki jak dwie krople wody – powiedział.
Przeszyła go wzrokiem i wzruszyła ramionami.
– Przepraszam cię, ale twoja matka była sławna – ciągnął Joey. – Widziałem mnóstwo jej zdjęć, więc wiem, że wyglądasz prawie tak samo, jak ona. Czy właśnie dlatego nie chcesz śpiewać?
– Zrozum, Joey, że nie mam ochoty na trasy koncertowe…
– W porządku, nie musimy nigdzie jeździć, obiecuję.
– Dla zespołu trasy są bardzo ważne. Można na nich wypłynąć albo pogrzebać swoje szanse.
– Pamiętaj, że ja też mam żonę i dwoje dzieci – powiedział Joey. – Wiele grup daje sobie radę, śpiewając w jednym miejscu i nagrywając w studiach. Mamy tu przecież kilka doskonałych studiów. Realia życia trochę przygasiły moją żądzę sławy i majątku – dodał kwaśno. – To co, nagrasz z nami kilka numerów? I zaśpiewasz od czasu do czasu, jak znajdzie się na widowni jakiś ważniak w smokingu?
Jeśli nawet zapał trochę mu przygasł, to Joey pozostał niepoprawnym marzycielem. Madison go lubiła. Zawsze mówił, co myślał, i był uczciwy. Poza tym naprawdę znakomicie się bawiła, śpiewając z zespołem.
Wzruszyła ramionami.
– Jasne, że tak – odpowiedziała. – Jasne.
Madison zamknęła na chwilę oczy i spuściła nogi z łóżka na podłogę. Dość myślenia o przeszłości. Należało wziąć się do roboty.
Jej życie się ustabilizowało, a ona była szczęśliwa. Tak przynajmniej sobie powiedziała.
No, może nie całkiem szczęśliwa, bo brakowało jej spokoju. Była młodą, rozwiedzioną matką, mieszkającą w jednym mieście z większością swojej rodziny, otaczali ją więc kochający ludzie, lecz mimo to zachowała niezależność.
Miewała dziwne sny i wtedy dzwoniła do Jimmy'ego. Ale nie zdarzało się to zbyt często, więc nie musiała się bać o swą psychiczną równowagę. Czasem jeździła z Jimmym na miejsce zbrodni i czasem mogła coś wyczuć szóstym zmysłem lub na chwilę wcielić się w postać ofiary. Jeszcze rzadziej zaś dręczyły ją koszmarne wizje.
Tak jak tego dnia…
Poprawiła fryzurę, wygładziła spódnicę i jeszcze raz przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze.
– Nie jęcz, Madison! Może nie śpiewasz radośnie jak skowronek, ale przynajmniej jesteś zadowolona z życia!
Niestety, jej odbicie pozostało śmiertelnie poważne. Nie mogła się odprężyć.
Miała wrażenie, że historia zatacza koło. Że przeszłość wraca i zatruje jej życie…
Odpędziła te przygnębiające myśli. Ten wieczór był przeznaczony na pracę. W poniedziałek musiała pomóc Jimmy'emu, tak jak pomagała mu przedtem. Ale tego wieczoru mogła zjeść kolację z Carrie Anne i jej tatą, a potem wziąć się w garść i pośpiewać.
Idąc do pokoju córki, nie mogła jednak pozbyć się trudnego do określenia, lecz bardzo rozstrajającego uczucia. To nie były tylko strach i ból, które w jej śnie przeżywała obca kobieta.
W jej sercu zagnieździł się niepokój.
Coś znacznie bardziej osobistego.
Kyle wiedział, że kiedyś wróci do tego miejsca. Nawet waszyngtońska elegancja nie zabiła w nim chłopaka z Florydy, jakim w głębi duszy był do tej pory. Potrafił idealnie wtopić się w scenerię baru na Key West.
Był ubrany w obcięte pod kolanami, wystrzępione dżinsy i zniszczoną bawełnianą koszulę z krótkim rękawem, bardzo rozchełstaną. Miał też ciemne okulary przeciwsłoneczne i czapeczkę baseballową zsuniętą na czoło, a na nogach znoszone obuwie plażowe. Siedział przy zacienionym stoliku w głębi i prostując przed sobą nogi, oparte na drugim krześle, leniwie sączył piwo. Mógłby uchodzić za turystę albo tubylca. W gruncie rzeczy był zresztą tym i tym po trochu.
Knajpa należała do Jordana Adaira i cieszyła się dużym wzięciem. Ludzie przyjeżdżający na Key West chcieli wypić drinka w barze „Sloppy Joe's”, gdzie kiedyś przesiadywał Ernest Hemingway, lecz równie chętnie obracali się w tak zwanym środowisku literackim, które mogło wchłonąć właściwie każdego. Jordan Adair pisywał śmiałe dreszczowce, krąg jego znajomych obejmował twórców kryminałów, literatury faktu, fantastyki i romansów. Jedni zajmowali się historią, inni żyli w świecie fikcji, jeszcze inni chwytali życie na gorąco, a byli też i tacy, którzy zdobyli już sławę i mogli pisać książki sprzedające się dzięki samemu nazwisku autora. W knajpie można było nie tylko otrzeć się o literatów, lecz również posłuchać muzyki, zróżnicowanej nie mniej niż klientela lokalu.
Jordan miał znajomych nie tylko wśród prokuratorów, policjantów i lekarzy sądowych, którzy konsultowali jego książki, lecz również wśród gwiazd kina, gdyż kilka jego utworów przeniesiono na ekran. Turyści przychodzili gromadnie do jego lokalu po to tylko, by się przekonać, kogo tu zobaczą. Mieli też pewność, że jeśli akurat nie będzie zbyt gwarno, posłuchają dobrej muzyki. Na razie było późne popołudnie i akustyk właśnie kończył podłączać mikrofon.
Tego dnia przyszli tu ci, którzy chcieli zostać zauważeni. Młoda gwiazdka filmowa stała przy barze z orszakiem kulturystów i przyciągała spojrzenia turystów w tym samym stopniu, co Niall Hathaway, autor ostatniej sensacji literackiej, wydanej w twardej oprawie książki o księdzu, który obudził się z długotrwałej śpiączki dzięki modlitwom wiernych i snom o życiu z kobietą, którą kiedyś kochał i pokochał znowu. Książka znajdowała się od ponad roku na liście bestsellerów, prawa do jej sfilmowania sprzedano za grubo ponad milion dolarów. Nie miało to znaczenia. Facet chciał tylko wziąć zarobione pieniądze i wypuścić się na ryby, Key West zaś było świetnym miejscem, by wynająć łódź i wejść z wędką na pokład, zabierając po drodze kilku doświadczonych rybaków.
Kyle także chciał popływać łodzią. Ciągnęło go do wody, łowienia ryb, nurkowania. Zamierzał też wylegiwać się w słońcu i sączyć piwo w żarze, łagodzonym wiatrem od morza. I mógł te plany urzeczywistnić. Wprawdzie nie miał już własnej łodzi, ale Jordan pozwolił mu korzystać z „Ibisa” tak długo, jak długo Kyle będzie chciał.
Kyle nie miał jeszcze okazji dłużej porozmawiać z Rogerem. W ogóle nie miał jeszcze okazji do niczego. Dopiero co przyleciał z Waszyngtonu, z przesiadką w Miami, i po prostu rozkoszował się atmosferą tawerny Jordana. Key West nie było jego domem, ale ze wszystkich niedomowych miejsc było najbardziej domowe. Kyle cieszył się, że może tutaj odpocząć, zanim na dobre zacznie pracę w Miami. Trochę już się dowiedział, co go czeka ale Miami dopiero niedawno zwróciło się do FBI o pomoc, więc śledztwo było w bardzo wczesnej fazie. Prawdopodobnie jednak natrafiono na ślad morderstw popełnianych przez wampira.
To dziwne, jak szybko życie toczyło się naprzód – a toczyło się bez wątpienia. Wspomnienia związane z Fallon wciąż sprawiały Kyle'owi ból, ale było to coś w rodzaju bólu po dawnej kontuzji kolana. Z wierzchu wszystko goi się bez śladu, ale staw już nigdy nie odzyskuje dawnej sprawności. Mimo to minęło dostatecznie dużo czasu, by myśląc o Fallon, Kyle niekiedy nawet mógł się uśmiechnąć na wspomnienie ich wspólnych chwil, jej radości. Uważał, że czasem wolno mu sobie na ten uśmiech pozwolić. Zresztą to nie śmierć Fallon wywarła największy wpływ na jego życie.
To odejście Lainie zdecydowało o jego dalszych losach. Szukając sposobu na uporanie się z tym, co wówczas zaszło, nabrał przekonania, że tylko sprawiedliwość może coś naprawić, złagodzić cierpienie, jakie sprowadziła na rodzinę ta tragiczna śmierć. W dodatku jego ojca podejrzewano o morderstwo, podobnie jak Jordana Adaira. Stykając się z policjantami i prawnikami, Kyle z przerażeniem odkrył, jak trudnym zadaniem jest schwytanie mordercy.
Zbrodnie dzieliły się na dwie kategorie. Były takie, które popełniano w afekcie na ludziach kochanych, przyjaciołach lub znajomych, były też przypadkowe akty przemocy, ostatnimi czasy alarmująco częste. Włócząc się za Jimmym Gatesem, uparcie szukającym poszlak, które mogłyby wskazać mordercę Lainie, Kyle zrozumiał, jak ciężka to praca. I jak bardzo potrzebna. Wprawdzie kochanej osoby nic nie mogło im zwrócić, ale zamknięcie sprawy, wyjaśnienie okoliczności zbrodni pomagało odzyskać psychiczną równowagę.
Jimmy wytłumaczył mu, że zbrodnie popełniane z miłości są zazwyczaj najłatwiejsze do rozszyfrowania. Nauka poczyniła wielkie postępy. Oprócz analiz odcisków palców, włosów, włókien i innych przedmiotów można przedstawiać w sądzie jako dowody wyniki badań DNA. Gwałciciela można skazać na podstawie próbki nasienia.
Natomiast zbrodnie przypadkowe są trudne do wyjaśnienia. Nawet jeśli policji udaje się zebrać różne odciski palców, w niczym to nie pomaga, jeśli nie ma ich w żadnym rejestrze. Praca policji przypomina wtedy szukanie igły w stogu siana.
Właśnie dlatego Kyle wyspecjalizował się w tworzeniu psychologicznych portretów zbrodniarzy. Za każdym razem trochę zmniejszało to stóg do przeszukania.
Wyjaśnienie sprawy było diabelnie ważne. Aresztowanie i osądzenie sprawcy dawało tym, którzy pozostali przy życiu, namiastkę sprawiedliwości, świadomość, że schwytany zbrodniarz nie sprawi już bólu nikomu więcej.
Kyle wiedział, że jego praca jest ważna. Był zadowolony, że analizowanie osobowości ofiar morderców wciąż go głęboko porusza. Współczucie dla zabitych i ich rodzin dawało mu zaś pewność, że jeszcze żyje. Bo wprawdzie o zawodzie, jaki wybrał, zdecydowała śmierć macochy, lecz śmierć żony wciąż ciążyła na jego życiu prywatnym. Fallon nie padła ofiarą brutalnej przemocy, ale i tak swoje wycierpiała, a on nie mógł nic na to poradzić. Trwał w bezsilnej złości, że ktoś taki młody, kto miał po co żyć, nagle odszedł. Ta śmierć nie była sprawiedliwa i nie miała uzasadnienia. A co gorsza, nie miała sensu. Fallon była nie tylko młoda, piękna i pełna życia. Była też życzliwa, troskliwa i czuła. Nie potrafiła przejść obok żebraka na ulicy, żeby nie dać mu dolara, nawet bezpańskim psom wystawiała miski z jedzeniem. Dzieciaki ją uwielbiały. Byłaby wspaniałą matką córeczki, która nigdy nie przyszła na świat. Gdy myślał o tym, czuł pustkę w sercu.
Kyle'owi powiedziano, że czas leczy rany, z którymi rozum sobie nie radzi. Powiedziano, że Bóg da mu siłę, choć było to w czasie, gdy nie mógł znaleźć siły nawet na to, by uwierzyć w Boga. Ale czas rzeczywiście płynął. A ponieważ Kyle zwykł sobie radzić w każdej sytuacji, jakoś żył dalej. Oddychał, jadł i pił. Najpierw dużo, ostatnio mniej. Sypiał z kobietami. Czasem taka znajomość wyglądała jak coś bardziej trwałego, czasem szukał tylko dobrego seksu. Życie toczyło się swoim torem, a on starał się jak najlepiej pracować i nie zrażać do siebie ludzi. Wiedział, że nie może liczyć na sprawiedliwość. Ale, paradoksalnie, bardzo ważne stało się dla niego, by uszczknąć z tej sprawiedliwości choćby odrobinę.
– Witam wszystkich! – zadudnił ochrypły, męski głos, wzmocniony przez głośniki. Chudy, lecz przystojny młody człowiek, mniej więcej trzydziestoletni, podszedł do mikrofonu na estradzie, ustawionej po lewej stronie baru. – Witam miejscowych bywalców, starych przyjaciół i tych, którzy przyszli tu zwabieni czarem naszej krainy fantazji. Nasz zespół nazywa się „Nawałnica” i będzie państwa bawił przez dzisiejsze popołudnie, podczas gdy państwo będą wypoczywać, jeść, pić i oddychać morskim powietrzem. Nazywam się Joey King, a towarzyszą mi David Hamel na gitarze basowej, Sheila Ormsby na klawiszach, Randy Fraser na perkusji. Z przyjemnością ogłaszam, że zaśpiewa dziś z nami panna Madison Adair. Panie i panowie… bawcie się dobrze!
Kyle nagle bardzo się ucieszył, że siedzi w cieniu, bo zupełnie nie był przygotowany na widok Madison. Zwłaszcza takiej Madison, jaką ujrzał tego popołudnia.
Członkowie zespołu wychodzili kolejno na scenę. Madison pojawiła się ostatnia. Nawet nie umiałby powiedzieć, jak dawno jej nie widział, ale od ich ostatniego spotkania naprawdę minęły wieki.
Była ta sama, a jednak inna. Poprzednim razem, gdy się spotkali, wciąż jeszcze miała w sobie coś z wysokiej, niezgrabnej nastolatki.
Ale teraz…
Teraz już nie była nastolatką.
Weszła na scenę swobodnym krokiem, z wielką pewnością siebie. Uśmiech miała beztroski i zmysłowy. Była wysoka, smukła, ale nie za chuda, wyraźnie zwracała uwagę wdzięczny mi krągłościami, choć potrafiła też zasugerować widzom, że jest jednocześnie szczupła i apetyczna. Włosy nadal miała rude, w odcieniu zachodzącego słońca, gęste, z pasmami rozjarzonymi promieniami słońca. Były pofalowane i długie, opadały aż na plecy. Twarz o delikatnych rysach należała niezaprzeczalnie do dojrzałej kobiety. Wielkie oczy lśniły najczystszym błękitem. Madison nie ubierała się prowokująco, bo nie musiała. Miała dżinsową spódniczkę do połowy uda, prosty, dziany pulower bez rękawów, a na długich, opalonych nogach sandałki.
Robiła piorunujące wrażenie. Natychmiast przyciągnęła wszystkie spojrzenia. Nie tylko żywym, kontrastowym, dramatycznym zestawieniem barw, nie tylko oszałamiającą urodą, którą obdarzyła ją natura. Fascynujący były również jej sposób chodzenia, swoboda, zdecydowanie, uśmiech. Każdy ruch Madison wydawał się naturalny, zmysłowy i arogancki, iście koci.
Ale to jeszcze nie wszystko.
Bo Madison wyglądała tak samo, jak jej matka.
Dokładnie tak samo.
Miała dłuższe włosy i krótszą spódnicę, ale mogłaby uchodzić za Lainie.
Kyle, wciąż ukryty w cieniu, poczuł, jak wargi układają mu się w uśmiech. To śmieszne. Madison zawsze miała w sobie coś kociego. A on zawsze miał do niej słabość. Choć, o dziwo, jednocześnie…
Jednocześnie zawsze bał się do niej zbliżyć. Była stanowczo za bardzo spostrzegawcza. A on nie chciał, by skupiła na nim swoją uwagę.
Teraz po prostu popijał piwo. Przyglądając się Madison, nagle jednym dużym łykiem opróżnił kufel i skinął na przechodzącą obok śniadą, jasnowłosą kelnerkę w szortach, by napełniła go ponownie.
Madison była jego przyrodnią siostrą. Często się uśmiechał, słysząc jej nad wiek dojrzałe, uszczypliwe komentarze. Nagle jednak zaczął się zastanawiać, czy to nie zewnętrzne podobieństwo Madison do Lainie sprawiło, że przez tyle lat zachowywał wobec niej dystans. Czy Madison również naturą przypominała Lainie? Cóż, Lainie zginęła śmiercią tragiczną, ale za życia potrafiła być straszną suką, w ogóle nie liczyła się z ludźmi, traktowała ich jak igraszkę, przedmiot do zniszczenia.
Madison zwróciła się do widzów:
– Witajcie, kochani, w naszej tawernie. Tym, którzy nie wiedzą, powiem, że ten lokal należy do mojego taty, a ja bardzo to miejsce lubię. Key West ma w sobie coś wyjątkowego. Tutaj każdy może być sobą, a ludzie szczycą się tym, że mają czas przystanąć, powąchać kwiaty. Przy okazji naturalnie wdychają również zapach morza i zdechłych ryb. – Gładko wygłaszała to przemówienie, a tymczasem członkowie zespołu stroili instrumenty. Urwawszy, wymieniła uśmiechy z Joey Kingiem, młodym człowiekiem, który przedstawiał grupę. – W każdym razie – dodała, poprawiając ustawienie mikrofonu – zaczniemy jedną z ballad Joeya, wspaniale pasującą do klimatu tej wyspy. Nazywa się ona „Love is on the Rocks, So I Just Swim in My Beer”. Jeśli ktoś ma ochotę, może mi pomóc w śpiewaniu refrenu, proszę bardzo.
Jeszcze raz oszałamiająco się uśmiechnęła. Muzycy nagle skończyli przygotowania, a Madison zaczęła się kołysać w rytm przygrywki.
Miała piękny głos. Dźwięczny, pewny, z leciutką chrypką. Utwór był trochę w stylu Jimmy'ego Buffetta, co wydawało się całkiem naturalne, zważywszy na czas i miejsce. Muzyka wylewała się z tawerny na ulicę, a na sali robiło się coraz tłoczniej. Publiczność śmiała się z tekstu, klaskała do rytmu i podśpiewywała, tak jak zaproponowała Madison. Zanim piosenka się skończyła, w tawernie zrobił się taki ścisk, że gdyby muzycy nie stali na podwyższeniu, Kyle straciłby ich z oczu. Kelnerzy i kelnerki dokonywali ekwilibrystycznych cudów, przeciskając się wśród gości z piwem, drinkami z tequilą, wodą sodową, jedzeniem i najrozmaitszymi wyspiarskimi koktajlami w pamiątkowych szklankach.
Zespół wykonał następny numer, rockową piosenkę z listy przebojów. Nastąpiła kolejna ballada, tym razem bardziej liryczna, „Getting On with You Gone”. I znowu zabrzmiał znany przebój, i znowu piosenka autorska, o niepoprawnym ladaco. Po kilku dalszych numerach Madison zapowiedziała ostatni utwór przed przerwą. Rytm znów stał się wolniejszy. Ludzie tańczyli w ciasnej przestrzeni między stolikami a sceną. I wtedy Madison wreszcie spojrzała w stronę Kyle'a.
Nawet jeśli istotnie miała wyprowadzającą z równowagi zdolność jasnowidzenia, to nie wiedziała wcześniej o jego obecności. Tego Kyle był pewien. Zatrzymała na nim wzrok i nagle przestała śpiewać. Mimo zawodowej rutyny wytrzeszczyła na niego oczy jak sarna, złapana nagle w światło samochodowych reflektorów. Musiała być bardzo zaskoczona. Nie widzieli się diabelnie długo. A Kyle, kurując w Waszyngtonie duszę, zrozumiał w pewnym momencie, że prawdopodobnie próbował obciążyć Madison winą za to, co stało się w jego życiu, wyłącznie dlatego, że skądś o wszystkim wiedziała. Do Miami przyleciał służbowo, nie dla zawarcia rozejmu. Był jednak gotów przyznać, że w swoim czasie z rozpaczy zachował się bardzo niestosownie. Nie wiedział tylko, czy to się na cokolwiek zda. Czując na sobie jej spojrzenie, miał wrażenie, że kurczowo trzyma się liny, którą Madison właśnie przecięła. Każde z nich miało swoje życie. Może nie warto było naprawiać tego, co się stało.
Uniósł kufel i wykonał gest w jej stronę.
– Śpiewaj! – zawołał.
Koledzy z zespołu patrzyli na Madison zdziwieni, zręcznie tuszując przerwę powtarzanymi akordami. Wreszcie Madison jakoś się opamiętała i odwróciła wzrok.
Przesłała widowni czarujący uśmiech i powróciła do piosenki, wkładając w nią serce i duszę.
Buchnęły oklaski. Madison obiecała widowni ponowne spotkanie z zespołem po przerwie.
Kyle liczył się z tym, że Madison po prostu zignoruje jego obecność. Zdziwiło go jednak trochę, że nikt z rodziny nie wspomniał jej o jego przylocie do Miami.
Może wszyscy uznali, że skoro wezwały go tutaj sprawy służbowe, to Madison będzie o tym wiedziała. Do diabła, Jimmy powinien ją uprzedzić. Jej ojciec też. Z drugiej strony jednak Jordan Adair mógł sądzić, że tak czy owak jego przyjazd nic dla niej nie znaczy.
Może zresztą rzeczywiście nic nie znaczył.
Ale Madison go nie zignorowała. Przecisnęła się przez tłum, zatrzymując się po drodze, by zamienić po kilka zdań ze wszystkimi, którzy chcieli z nią porozmawiać lub wyrazić uznanie jej i zespołowi. Kyle zdążył tymczasem zdjąć nogi z sąsiedniego krzesła, nadal jednak miał na głowie baseballową czapeczkę, a na nosie ciemne okulary. Ponieważ zaś zaczęło zmierzchać, rysy jego twarzy były prawie niewidoczne.
Stanęła przed jego stolikiem i spojrzała na niego chłodno, jak na obcego człowieka.
– Co ty tu robisz, u diabła? – spytała.
– Cześć, Madison. Ja też się cieszę, że cię widzę.
– Dobra. Co tu robisz?
Nie przestając się uśmiechać, wzruszył ramionami. Uniósł dłonie.
– Piję piwo. Słucham muzyki.
– Co robisz na Key West? W knajpie mojego ojca?
– Przyleciałem służbowo. A tutaj przyszedłem, bo twój ojciec mnie zaprosił.
– Ojciec?
Kyle odsunął od stolika wolne krzesło.
– Siadaj, Madison.
Usiadła. Odniósł jednak wrażenie, że nie dlatego, żeby być z nim. Była po prostu głęboko wstrząśnięta.
– Chcesz drinka? – spytał.
Pokręciła głową, w skupieniu przyglądając mu się błękitnymi oczami.
– Jestem w pracy. No, więc co to wszystko ma znaczyć?
Wzruszył ramionami.
– W zeszłym tygodniu dostałem polecenie, żeby przyjechać tutaj i pomóc na miejscu w śledztwie. Przy okazji twój ojciec zaprosił mnie na weekend.
– Naprawdę zatrzymałeś się u mojego ojca?
Skinął głową, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego jej jawna wrogość tak bardzo go martwi.
– Dobry masz zespół – powiedział.
– Uhm – przyznała, nie spuszczając go z oka.
– Słyszałem, że się rozwiodłaś. Przykro mi. Myślałem, że dobrze wam razem.
– Stare dzieje. Nie musisz wyrażać współczucia.
– Posłuchaj, Madison. Naprawdę mi przykro, jeśli sprawiam ci kłopot. Zaprosił mnie tu twój ojciec. Nie wiedziałem, że cię spotkam, a nawet gdybym wiedział, nie przyszłoby mi do głowy, że cię tak zdenerwuję swoim przyjazdem.
– Wcale nie jestem zdenerwowana – burknęła.
– No to zła.
– Zaskoczona. To wszystko.
– Nie rozumiem, dlaczego ojciec nic ci nie powiedział.
Spuściła oczy. Ona chyba to wie, pomyślał. Przypuszczał, że Madison z Jordanem nie zawsze mogą się dogadać. Oboje mieli gorący temperament i zdarzały im się wściekłe kłótnie, chociaż bardzo się kochali.
– Rozmawiałaś z tatą w tym tygodniu?
Nie odpowiedziała. Kelnerka stała niedaleko i bacznie jej się przyglądała.
– Chcesz wody sodowej, Madison? Albo mineralnej?
Madison wciąż patrzyła na Kyle'a.
– Nie, przynieś mi beczkowego piwa.
– Przepraszam, nie zrozumiałam.
– Proszę beczkowego piwa – powtórzyła.
– Ale… – zaczęła kelnerka, jednak Madison spojrzała na nią groźnie, więc wzruszyła tylko ramionami i odeszła.
Kyle wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– To ja chciałem cię namówić na coś do picia. Pozwól, że ci postawię.
– Jesteśmy w knajpie mojego ojca. Nie muszę pić na twoje konto.
Kyle wyprostował się na krześle, a potem pochylił ku niej głowę.
– Posłuchaj, Madison. To ja jestem wszystkiemu winien. Ostatnio, gdy się widzieliśmy, byłem dość niegrzeczny…
– Nie niegrzeczny, tylko wstrętny.
Ze smutkiem pokręcił głową.
– Madison, to było tuż po śmierci mojej żony.
– Bardzo ci współczułam – powiedziała cicho. – A ty potraktowałeś mnie tak, jakbym była Złą Czarownicą z Zachodu, prosto z Oz. Zupełnie, jakbym osobiście przyczyniła się do tego, co się stało.
– Posłuchaj…
– Nie, to ty posłuchaj, Kyle. Nie rozumiem, na czym polega moja niezwykła umiejętność, i wcale jej nie chcę. Ale na pewno nie mam zdolności sprawczych i nie jestem… – Urwała, przez twarz przemknął jej bolesny grymas.
– Nie jesteś czym?
Pokręciła głową.
Wróciła kelnerka i postawiła przed nią piwo. Madison podziękowała, Kyle znów nachylił się do niej.
– Nie jestem inna – powiedziała przez zęby. Wzięła kufel i wychyliła piwo do dna. Kyle zwrócił uwagę, że przełknęła je bez głośnego gulgotu. A jeśli nawet, to nie zabrzmiało to jak gulgot. Madison była zbyt elegancka.
– Och, Madison, ja tylko próbuję cię przeprosić. Byliśmy kiedyś rodziną, bliską rodziną…
Hałaśliwie odstawiła kufel na stół.
– Nie jesteśmy rodziną, Kyle. Byłeś moim przyrodnim bratem, ale moja matka umarła. Nie jesteśmy rodziną. Nie jesteśmy spokrewnieni…
– Ale byliśmy rodziną, kompletnie zwichniętą. Pamiętasz? Tak zawsze nas nazywałaś. Oczywiście masz rację, nie jestem twoim rodzonym bratem. Tyle że śmierć nie zmienia układów między ludźmi, a ja chciałbym zawrzeć pokój.
– Przecież to ty ostrzelałeś mnie ostrą amunicją – przypomniała mu uprzejmie.
– I proszę teraz, żebyś mi to wybaczyła.
– A co? Tata nie da ci łódki, jeśli nie ucieszę się z twojego powrotu?
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Madison, zachowujesz się jak rozpuszczona smarkula. Po pierwsze, mam pracę, która daje mi przyzwoite dochody, więc mógłbym wynająć łódź, gdybym chciał. Po drugie, przeceniasz swoją władzę nad ojcem. On naprawdę umie myśleć samodzielnie.
– Czyżby? – Przytknęła kufel do ust, lecz dopiero po chwili zorientowała się, że nie ma już w nim piwa. Rozejrzała się dookoła, jakby chciała zamówić następne. Szybko.
Kyle przysunął się do niej, nieco rozbawiony.
– Nie wydaje mi się, żebyś z mojego powodu musiała głupio zalewać robaka. Nie masz nic innego do roboty?
– Nie zalewam robaka i nie z twojego powodu. Jestem wściekła jak cholera i…
– A widzisz. Więc jednak traktujesz mnie wrogo.
– Wrogo? Łagodnie to nazwałeś.
– Uraziłem cię, Madison. I bardzo przepraszam.
– Jeśli mowa o przecenianiu, to zwracam ci uwagę, że przeceniasz siebie, Kyle. Nie masz jak mnie urazić.
Wzruszył ramionami i przebiegł szybkim spojrzeniem po sali. Wypatrzył kelnerkę i skinął na nią.
– Jeszcze jedno piwo, proszę… motylku.
Celowo dodał to ostatnie słowo. Kelnerka nie zwróciła na nie uwagi, ale Madison się wzdrygnęła.
– Madison? – spytała kelnerka.
– Panna Adair jest w pracy – wtrącił uprzejmie Kyle.
– Nie szkodzi. Jeszcze jedno piwo, Katie. Dziękuję – powiedziała Madison.
Katie odeszła. Patrząc na Madison, Kyle nie mógł pohamować uśmiechu, nagle jednak zrobiło mu się gorąco. Madison była wściekła, cięta, mogła dokuczyć jak diabli.
Niech to, chciał ją mieć.
Nie spuszczając z niej wzroku, głęboko odetchnął, zadowolony, że obszerne, dżinsowe spodenki i stolik maskują jego podniecenie.
Już jako trzynastoletnia dziewczynka Madison wykazywała dużą bystrość. No i była pierwszą pięknością college'u. Jako dziecko budziła w nim czułość, potem dumę, zawsze zaś dziwnie go pociągała. Teraz stanowiła wzór elegancji, czystej i zmysłowej zarazem. Kyle z zaskoczeniem uświadomił sobie, jak bardzo go pociąga to dziwaczne połączenie.
Upomniał się w myślach, że to jego przyrodnia siostra. Ale w znaczeniu biologicznym krewnymi nie byli, co bardzo Kyle'a cieszyło.
Cholera, ta Madison była dla niego naprawdę ważna. Niezależnie od tego, że część jego ja chciała znaleźć się o tysiące kilometrów od niej. Że czuł…
Onieśmielenie.
Tak jest. Madison odebrała mu całą pewność siebie.
Odchrząknął.
– Przyjechałaś tu samochodem?
– Tak, a dlaczego pytasz?
– Bo nie powinnaś już dzisiaj siadać za kierownicą. Poczekam na ciebie po występie.
Kelnerka znów przyniosła im po piwie. Madison spojrzała na niego gniewnie.
– Nie jesteś moim starszym bratem. Nie musisz na mnie czekać.
– Za dużo pijesz.
– Piję, i co z tego? Czy to znaczy, że powinnam jechać do domu z plażowym włóczęgą, który wysiaduje tu godzinami, żłopiąc piwo?
Kyle przesłał jej leniwy uśmiech.
– Pójdę potem na kawę.
– Jeśli specjalnie dla mnie, to się nie wysilaj.
– A co, zostajesz tutaj?
Zawahała się.
– Tak.
– Wobec tego poczekam.
– Może się umówiłam.
Spojrzał za jej plecy, lustrując jednego po drugim członków zespołu.
– Sypiasz z którymś z nich? Może z Joey Kingiem? Wygląda na faceta w twoim typie.
– Joey jest żonaty i ma dzieci.
– Miło mi słyszeć, że to dla ciebie przeszkoda.
– Do diabła, Kyle…
– Och, przepraszam. Po prostu dawno cię nie widziałem.
– Nie twoja sprawa, z kim sypiam.
– Może to po prostu naturalna troska starszego brata.
– Myślałam, że to już ustaliliśmy. Nie jesteś moim bratem.
Wzruszył ramionami.
– Niech będzie. Ale trudno się pozbyć starych przyzwyczajeń. Zresztą tylko próbuję ustalić, z kim się masz spotkać po występie.
– Może sypiam z całym zespołem naraz.
Uśmiechnął się.
– Madison, jeśli chodzi o tolerancję na alkohol, to masz głowę niemowlęcia.
– Czyżby? Nie widziałeś mnie z górą sześć lat! Naprawdę myślisz, że już jestem pijana? I że wiesz, ile mogę wypić? Może więc lepiej się zastanów, czy chcesz na mnie czekać. Pamiętaj, że jestem córką Lainie Adair. I jestem nabuzowana, więc musisz uważać. Mogę wykręcić jakiś dziki numer ze striptizem albo coś w tym stylu.
Znów się uśmiechnął i dotknął baseballowej czapeczki.
– No, widzisz. Właśnie mi przypomniałaś, że nie łączą nas więzy krwi. Nasze dzieci nie byłyby dwugłowe. Dlatego będę uważał, ale poczekam.
– Nasze dzieci? Za nic, Kyle, nawet gdyby miało od tego zależeć przetrwanie gatunku.
– Zdaje się, że cię wołają, Madison.
Raptownie wstała, ale jeszcze schyliła się ku niemu i syknęła wściekle.
– Nie czekaj na mnie.
– Nie mam na sumieniu żadnych wykroczeń drogowych. Poczekam, aż będziesz gotowa.
– Kyle…
– Poczekam, Madison.
Wyprostowała się. Odwróciła. Potknęła się w drodze powrotnej na scenę.
Naprawdę miała słabą głowę. Zawsze.
Ale śpiewała dobrze. Miała wspaniały głos. Zmysłowo poruszała się w rytm muzyki.
A gdy skończyła, Kyle na nią czekał.
Madison była na siebie wściekła. Zawsze była dumna ze swego rzeczowego podejścia do życia, a tu nagle zaczęła się zachowywać jak dwuletnia dziewczynka.
I to tylko dlatego że ni stąd, ni zowąd Kyle Montgomery znów pojawił się w jej życiu.
Co gorsza, miała pełną świadomość, że Kyle zachowuje się jak należy. Przeprosił ją. Uznał, że przeszłość jest zamknięta, i próbował odnowić przyjacielskie kontakty.
Powinna zachować się równie dojrzale. I mogłaby. Ale Kyle ją kompletnie zaskoczył. Poza tym znał ją na wylot. Rzeczywiście, zawsze miała słabą głowę, co było dziwne, zważywszy na to, ile potrafił wypić jej ojciec. To jednak było w tej chwili mniej ważne, bo opanowała sytuację. Podczas drugiej przerwy doprowadziła się do porządku mocną kawą. Gdy zespół kończył występ, znowu myślała trzeźwo. Była zmęczona, ale zdecydowanie trzeźwa. Mogła nawet cicho i z godnością oznajmić Kyle'owi, że sama pojedzie do domu.
Ale kiedy przekraczała bramę bungalowu ojca na Key West, Kyle jechał tuż za nią. Doszła do wniosku, że byłoby niegrzecznie biegiem dopaść wejściowych drzwi i zatrzasnąć mu je przed nosem, więc wysiadła ze swojego jeepa, zamknęła samochód i stanęła w oczekiwaniu. Nie zamierzała pokazywać się ze złej strony i stanowczo nie zamierzała sprzeczać się z Kyle'em jak małe dziecko. Chciała zachować dystans i potraktować go z chłodną uprzejmością. Elegancko. Oczywiście Kyle był mile widzianym gościem w domu jej ojca. Przecież kiedyś, jak sam wspomniał, byli rodziną, mimo że zwichniętą.
– Jak się czujesz po powrocie do krainy słońca i zabawy? – spytała, gdy Kyle wysiadł z wynajętej hondy i zrobił pierwszy krok w jej stronę.
Prezentował się znakomicie, najwidoczniej dużo ćwiczył w sali gimnastycznej. Tylko w jasnych włosach miał więcej siwych pasemek niż wtedy, gdy widziała go ostatnio, zupełnie jakby życie ciężko go doświadczyło. Tak zresztą było, o czym Madison dobrze wiedziała.
Twarz miał teraz bardziej wyrazistą, przybyło mu kilka bruzd wokół oczu i ust. Był mocno opalony. Może z próżności odwiedzał czasem solarium, ale z pewnością nigdy nie tracił okazji, by spędzić czas na wolnym powietrzu, bo to był jego żywioł. Madison nie rozumiała zresztą, dlaczego Kyle tak długo tkwił w Waszyngtonie i w ogóle nie zaglądał do rodzinnego domu. Teraz mieszkał w północnej części Wirginii, w pobliżu Quantico i swojego miejsca pracy, a pod bokiem miał zarówno piękne krajobrazy, jak i muzea, teatry i tereny sportowe. Ale Kyle uwielbiał słońce i wszystko, co można robić przy pięknej pogodzie: pływanie wpław i łodzią, nurkowanie, łowienie ryb. Może więc po śmierci Fallon nałożył na siebie coś w rodzaju dobrowolnej kary?
Zbliżał się do niej z zaskoczoną miną. Zapewne nie spodziewał się z jej strony rozmowy w pojednawczym tonie i chyba wciąż był nieufny.
– Przyjemnie jest wrócić do domu – powiedział, spoglądając na tak zwany bungalow. W wywiadach Jordan Adair nazywał to miejsce również „budą na Key West”. Dom miał osiem sypialni z osobnymi łazienkami, a otaczała go połać gruntu z ekskluzywną plażą. – Chociaż oczywiście nie chciałbym przez to powiedzieć, że dom twojego ojca jest moim domem – dodał z ironicznym uśmieszkiem.
Madison wzruszyła ramionami.
– Byliśmy stanowczo najdziwniejszą rodziną na świecie. Nasi ojcowie odgrywali role rywali, a teraz są w doskonałej komitywie. – Zawahała się, bo nie chciała, żeby w jej głosie zabrzmiała nuta zawiści. – Jestem pewna, że mój ojciec uważa cię tu za domownika.
– To bardzo miło z twojej strony.
Wzruszyła ramionami.
– No dobrze. Jestem zmęczona. Pięcioletnie dzieci wcześnie się budzą.
– Twoja córka jest tutaj z tobą?
– Nie wiedziałeś?
Pokręcił głową.
– Przyjechałem, rzuciłem rzeczy w pokoju gościnnym i nawet chwilę porozmawiałem z twoim ojcem, chociaż ma na drzwiach wywieszkę: „Wchodzisz na własne ryzyko. Szaleniec przy pracy”. Powiedział, żebym poszedł do tawerny i wypił kilka piw, bo on też zamierza potem tam wpaść.
– Nie wspomniał nic o występach?
– Nie.
– To do niego podobne. Mnie też nie wspomniał, że przyjeżdżasz.
Madison ruszyła po żwirowym podjeździe w stronę wejścia.
Pokonała krótki chodniczek oraz parę stopni i stanęła przed prostymi, drewnianymi drzwiami. Wnętrze ukrywało wszelkie luksusy, jakie tylko można wymyślić, ale na zewnątrz drewniany, zniszczony dom przypominał knajpkę z nabrzeża.
Z holu wchodziło się na wprost do obszernego salonu, z którego z kolei można było się dostać na patio i nad brzeg basenu. Dom miał dwa skrzydła. Z prawej strony znajdowały się kuchnia i cztery sypialnie, z lewej – gabinet Jordana i kolejne cztery sypialnie. Za basenem był jeszcze jeden budynek, w którym stały stół pingpongowy, stół bilardowy oraz mnóstwo automatów do gry. Obok mieścił się magazyn na sprzęt rybacki i do nurkowania. Patio było zawsze oświetlone, więc chociaż dom tonął w ciemnościach, Madison i Kyle dobrze się widzieli.
– No, to jak mówiłam, witaj w domu.
– A ja, jak mówiłem, przepraszam.
Wzruszyła ramionami.
– Przeprosiny przyjęte. – Zawahała się. – Na jak długo przyjechałeś?
– Jeszcze nie wiem. W poniedziałek muszę być w Miami. A reszta zależy od rozwoju wydarzeń.
Miami w poniedziałek.
Madison poczuła niemiły dreszcz, ale nie zamierzała podejmować tego tematu. Nie chciała, żeby Kyle znowu zaczął ją wyzywać od czarownic.
– Dlaczego cię tu wezwano? – spytała obojętnym tonem.
– Nie wiesz?
Pokręciła głową.
– Nie. – Była to prawda. – Nie widzę wszystkiego i nie panuję nad tym, co mi się objawia, więc bardzo bym chciała, żebyś przestał traktować mnie jak szurnięte dziwadło!
– Co takiego? – Wydawał się zaskoczony.
– Nie jestem szurnięta.
– Nigdy tego nie twierdziłem – odparł, marszcząc czoło.
– Ale tak się zachowywałeś.
Znów pokręcił głową.
– Nie… Bo… Zrozum, Madison, to był po prostu bardzo niefortunny moment. Przecież cię przeprosiłem.
– No więc dobrze, dajmy temu spokój, bo przypuszczam, że będę cię w najbliższym czasie często widywać.
– Być może. Dobranoc.
Zawahała się, miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej.
– Nie powiedziałeś mi w końcu, po co właściwie przyjechałeś.
– To długa historia. Chcesz jutro popływać ze mną łodzią?
– Nie.
Wzruszył ramionami.
– Pomyślałem, że na łodzi dobrze opowiada się długie historie.
– Może nie jestem aż taka ciekawa. I może wystarczy mi spytać Jimmy'ego albo Jassy, żeby się dowiedzieć, co słychać w Miami.
– Może wystarczy. Jak sobie życzysz.
– Nie mogę tak zwyczajnie wybrać się z tobą na przejażdżkę łodzią. Mam pod opieką pięcioletnie dziecko. Zawsze spędzamy soboty razem, chyba że Carrie Anne jest u taty.
Odniosła wrażenie, że widzi w jego oczach cień cierpienia. Może jej się tylko zdawało. A może nie. Kyle też powinien być w tej chwili ojcem kilkuletniej córeczki.
– Założę się, że wnuczce Jordana Adaira wycieczka łodzią sprawiłaby wielką frajdę.
Madison zawahała się.
– Nie dąsaj się, siostrzyczko. Ja naprawdę chcę zawrzeć pokój. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. No więc?
– Kto wie? Może? To zależy od tego, kiedy wypływasz.
– Wcześnie. Przed ósmą.
– Oszalałeś?
Uśmiechnął się jeszcze raz i przytknął palce do baseballowej czapeczki.
– Kto wie? Może?
Obrócił się i odszedł w lewo. Madison była bardzo zadowolona, że ma sypialnię w prawym skrzydle.
Trzymaj się, Madison, powiedziała sobie w duchu, idąc korytarzem ciemnego domu. Mimo to ręce jej drżały. Wspaniale. Po tylu latach. Przez ten czas zdążyła wyjść za mąż i wziąć rozwód. Znalazła swoje miejsce w życiu, była szczęśliwa. A przynajmniej dobrze dawała sobie radę. Ale wystarczyło, żeby Kyle na chwilę wrócił, i już cała się trzęsła.
Do diabła z nim.
Zbliżyła się na palcach do pokoju Carrie Anne, uchyliła drzwi i zerknęła na śpiącą córkę. Potem weszła do środka i stanąwszy przy łóżku, pogłaskała małą po głowie. Carrie Anne była bardzo ładna. Miała jasne włosy jak ojciec, szerokie usta i najbardziej promienny uśmiech na świecie.
Tyle błędów narobiłam, pomyślała Madison. I z tylu powodów. Nawet jeśli jednak małżeństwo okazało się żałosną pomyłką, popełnioną na własne życzenie, to z pewnością spełniło swój cel. Dla Carrie Anne warto było przeżyć nawet te wszystkie rozczarowania, które stały się udziałem jej i Darryla. Co najdziwniejsze, mimo rozwodu oboje zgodnie dbali, by zapewnić córce wszystko, co najlepsze.
Madison cmoknęła Carrie Anne w czoło i przez kosztownie urządzoną łazienkę przeszła do swojej sypialni. Odrobina światła sączyła się tam tylko z patia i z łazienki, w której paliła się nocna lampka. Madison opadła na łóżko i wbiła wzrok w sufit. Uwielbiała budę ojca. Miała tu wielki pokój z łożem przykrytym pluszową narzutą i – podobnie jak reszta bliskiej rodziny – w pełni wyposażony kąt do wypoczynku oraz kominek, w którym palono przez kilka wieczorów w roku, gdy temperatura spadała do około pięciu stopni.
Ojciec nie szczędził też wydatków na urządzenie dziecięcych pokoi, toteż Carrie Anne miała piękne, kolorowe meble oraz disneyowskie tapety, tu i ówdzie urozmaicone wizerunkami postaci z książeczek doktora Seussa. Madison sama zdecydowała, że podłoga będzie z białego marmuru, przykrytego ciemnymi dywanikami z trójbarwnym, czerwono-czarno-niebieskim ornamentem, żywym i namiętnym. Roger Montgomery, który był w ich domu częstym gościem, przyklasnął temu wyborowi i powiedział Madison, że ma znacznie bardziej artystyczną duszę, niż chce pokazać.
– Zupełnie jak mój… – dodał wtedy Roger.
– Kto twój? – zainteresowała się z uśmiechem.
– Mój syn – dokończył, odwróciwszy spojrzenie. – Kyle. Rysuje jak szatan.
– Nie wiedziałam – bąknęła, starając się wciąż uśmiechać.
– Och, jest w tym podobny do mnie. Ne lubi, żeby ludzie wiedzieli o jego rysowaniu. W oczach otoczenia mogłoby to za bardzo upodobnić go do ojca.
– Jestem przekonana, że bardzo cię kocha.
– Hm, można kogoś kochać, a mimo to nie chcieć się do niego upodobnić.
– Może i tak. A jak Rafe?
Roger wzruszył ramionami.
– Rafe jest świetnym chłopakiem, ale nie umie porządnie narysować nawet prostej kreski. To matematyk, jak jego matka.
– Aha…
I jakoś udało jej się zmienić temat.
Teraz Madison wstała z łóżka, zzuła pantofle, zdjęła spódnicę, bluzkę i stanik, po czym sięgnęła pod poduszkę po koszulę nocną. Zapinając guziki, zatrzymała wzrok na swoim odbiciu w lustrze nad toaletką.
Przebiegł ją bardzo niemiły dreszcz. Znieruchomiała.
Boże, wyglądała dokładnie tak samo, jak matka. Aż ją to przeraziło.
Położyła się na łóżku skulona, a głowę oparła na poduszce. Jeszcze raz powtórzyła sobie w myśli, że życie jest piękne. Kocha swoją córkę, ma dobrą pracę i dobrze jej się wiedzie. Krótko mówiąc, jest wspaniale.
Wspaniale, chociaż…
Cóż, musiała przyznać, że niejedno układa się nie tak, jak powinno. Do tej pory jakoś umykało to jej uwagi. Aż do tego wieczoru, gdy Kyle nagle z powrotem pojawił się w jej życiu.
Modliła się, żeby zasnąć. Kyle jest na miejscu. Albo pomoże rozwikłać sprawę, do której go tu wezwano, albo morderca będzie atakował dalej, wciąż nikomu nie znany. Tak czy owak, Kyle w końcu wyjedzie. Może skoro raz zawitał w rodzinne strony, będzie czasem wracał na święta, ale częścią jej życia nie stanie się już nigdy.
Przewróciła się na drugi bok.
Kyle przyleciał na Florydę. Po jej śnie. I od poniedziałku miał zacząć tu pracę. A na poniedziałek umówiła się z Jimmym. Bardzo żałowała, że nie wie, o co w tym wszystkim chodzi.
Chciała zasnąć, lecz zarazem nie chciała. Bała się, że znów coś jej się przyśni. Trudno. Mimo wszystko musi.
W końcu rzeczywiście zasnęła.
Nie dręczyły jej jednak tym razem żadne wizje.
Madison uwielbiała weekendy. Wprawdzie nie miała ciasno wypełnionego rozkładu zajęć, znała kobiety, które harowały dużo ciężej, ale musiała prawie codziennie budzić się o wpół do siódmej, żeby odwieźć Carrie Anne do przedszkola. Dlatego wspaniałe były soboty i niedziele, gdy budzik nie burczał jej natarczywie przy uchu, a ona mogła spać, ile dusza zapragnie.
Niestety, nie tego dnia.
Powieki uniosły jej się, jakby podłączono je do specjalnej maszyny budzącej. Zaraz potem rozejrzała się po pokoju szeroko rozwartymi oczami. Dopiero świtało.
Zamknęła oczy i znów schowała się w pościeli. Powiedziała sobie, że ma bardzo wygodne łóżko i że może spać godzinami, jeśli tylko chce.
Nie pomogło.
Po minucie usiadła na łóżku. Zerknęła na zegarek i cicho zaklęła, bardzo sobą zirytowana. Nie było nawet szóstej. Zastanowiło ją, czy nie ma w jej wnętrzu jakiegoś mechanizmu, który podsuwa jej myśl, żeby popływać łodzią z Kyle'em.
Trudno. Nie było mowy o pływaniu. Zresztą Carrie Anne jeszcze spała.
Dzięki Bogu, że jest Carrie Anne. Madison miała nadzieję, że kochana córka skutecznie jej przeszkodzi w szukaniu towarzystwa Kyle'a Montgomery'ego.
Ledwie zdążyła puścić wodę z kranu, gdy na progu rozległ się cichy głosik:
– Mamo, czy mogę do ciebie wejść?
W pierwszej chwili zmartwiała, zaraz jednak odsunęła zasłonę prysznica.
– Cześć, kochanie. Czemu nie śpisz? Zbudziłam cię? Przepraszam.
Carrie Anne spojrzała na nią szeroko otwartymi błękitnymi oczami i z powagą zaprzeczyła skinieniem głowy.
– Po prostu się zbudziłam. Tak zwyczajnie. – Uniosła dłonie i lekko się skrzywiła. – Dzisiaj nie ma przedszkola, prawda? Nie przyjechalibyśmy do dziadka, gdyby było przedszkole, prawda?
– Prawda. Włóż czepek i chodź do mnie pod prysznic.
Carrie Anne zrzuciła koszulę nocną i osłoniła jasne włosy czepkiem. Madison pomogła jej wcisnąć pod spód najbardziej niesforne pukle, potem obie się namydliły i opłukały. Matka sprawdziła jeszcze, czy córka umyła nogi i uszy, i zaraz potem dziewczynka spytała:
– Co dzisiaj robimy, mamo?
Madison zawahała się. Zakręciła wodę, sięgnęła po ręcznik i przestawiła Carrie Anne na włochaty dywanik obok.
– Chcesz popływać łodzią?
– Z dziadkiem?
Madison pokręciła głową, owijając córkę ręcznikiem.
– Dziadek raczej nie popłynie. Jest za bardzo zajęty nową książką. Ale przyjechał tutaj mój dawny dobry znajomy… Taki brat na niby.
– Jak brat może być na niby?
Madison otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, potem wzruszyła ramionami.
– Widzisz, jego tata i moja mama byli kiedyś małżeństwem. Dlatego my byliśmy tak zwanym przyrodnim rodzeństwem. Ale wiesz przecież, że moja mama umarła…
– I poszła do nieba – wtrąciła Carrie Anne.
– I poszła do nieba – cicho potwierdziła Madison. – Potem już nie widywałam się często z tym przyrodnim bratem. On ma na imię Kyle. A ty znasz jego tatę, Rogera. I jego brata, Rafe'a.
– To jest brat wujka Rafe'a? – spytała Carrie Anne z zadowoloną miną. Rafe zawsze miał smykałkę do dzieci. Madison często się zastanawiała, dlaczego starszy brat Kyle'a nigdy się nie ożenił i nie postarał o własne potomstwo. Może stało się tak dlatego, że Rafe, jak każde z nich, widział mnóstwo małżeństw, którym się nie powiodło. Spędził kilka lat w Nowym Jorku, pracując na Wall Street, i w tym czasie zrobił majątek. Teraz mieszkał w Miami, grał na giełdzie i zajmował się interesami.
– Dla wujka Rafe'a też jest właściwie bratem przyrodnim – powiedziała Madison. – Ale przyzwyczailiśmy się, że mówimy zwyczajnie „brat” i „siostra”, bo w gruncie rzeczy tylko ciocia Kaila i ja jesteśmy prawdziwymi siostrami. – Zauważyła, że zamiast wyjaśnić, jeszcze bardziej zamąciła Carrie Anne w głowie. Uśmiechnęła się. – Kyle jest krewnym wujka Rafe'a. Ale nie jest do niego podobny.
– Nie jest miły? – spytała Carrie Anne z marsową miną.
– Jest inny. Wiesz, tak samo jak ja i ciocia Kaila też bardzo się różnimy.
Carrie Anne pokręciła głową.
– Ty i ciocia Kaila jesteście podobne z wyglądu, mamusiu.
– To prawda. Ale bardzo się różnimy.
– Różnie się zachowujecie.
– Właśnie.
– Ty najczęściej jesteś szczęśliwa, a ciocia Kaila nie.
Madison zmarszczyła czoło. Była szczęśliwa? Hm, akurat w tej chwili życie przejmowało ją dreszczem. Ale prawdą było też, że ostatnimi czasy Kaila nie wydawała się zbyt radosna. Madison zastanowiła się, co może siostrę dręczyć aż tak bardzo, że nawet dziecko wyczuło kłopoty.
– Nie bądź niemądra – powiedziała. – Ciocia Kaila ma piękny dom, przemiłego męża i troje bystrych, wspaniałych dzieci, takich jak ty. Jest szczęśliwa.
– Nie sądzę – sprzeciwiła się Carrie Anne, ale nie drążyła tematu. – Popływajmy łodzią! – zawołała nagle z entuzjazmem.
– Zgoda… wobec tego weź kostium kąpielowy, ten nowy, z odpowiednią sukienką…
– Dobrze, dobrze, przecież wiem, jak pali słońce – odparła Carrie Anne z uśmiechem.
Madison skinęła głową.
– Ubiorę się i za parę minut przyjdę do ciebie.
– Ty też powinnaś włożyć nowy kostium, mamo – doradziła jej Carrie Anne. – Ten z sukienką. – Mimo zaledwie pięciu lat Carrie Anne zdążyła już nabrać upodobania do ładnych strojów. Bardzo dbała o swój wygląd i lubiła udzielać cennych rad matce.
– Zgoda – skapitulowała Madison. – Wobec tego bierzmy się do roboty.
W kwadrans później miała na sobie nowy dwuczęściowy kostium firmy Bianca w kolorach turkusowym i złotym, na który narzuciła krótką sukienkę bez rękawów. Na ramieniu trzymała torbę z rurkami do nurkowania i maskami, kremem do opalania i ubraniami na zmianę, które należało włożyć, gdy słońce i słona woda dopieką im ponad miarę. Dobrze, że na łodzi był natrysk, pod którym można było spłukać z siebie sól. Madison spakowała też swój odtwarzacz płyt kompaktowych i słuchawki oraz kasety i magnetofon Carrie Anne.
Na wszelki wypadek, gdyby zabrakło im tematów do rozmowy.
Potem wzięła córkę za rękę i wyszły na patio.
Najpierw zobaczyły ojca Madison. Był to człowiek jedyny w swoim rodzaju, choć niezaprzeczalnie pewne cechy przejął od Hemingwaya. Gęste, siwe włosy spadały mu na ramiona. Miał nierówną brodę i był w swoim typowym stroju: krótkich, dżinsowych spodenkach, bez koszuli i bez butów. Jordan uwielbiał odgrywać miejscowego włóczęgę. Wiedział, że kobiety wciąż czują do niego pociąg, a jego ciemne oczy są nazywane w wywiadach i recenzjach „zadumanymi” i „charyzmatycznymi”.
Kyle, również w krótkich spodenkach, siedział na krzesełku obok ojczyma. Znów odgrodził się od świata ciemnymi okularami, lecz tym razem zrezygnował z baseballowej czapeczki. Ciemne włosy miał przystrzyżone na półdługo, tak że zaczynały mu się zawijać na karku, a z przodu opadały kosmykami na czoło.
Był w znakomitej formie. Szeroką klatkę piersiową porastały mu gęste włosy. Ramiona miał umięśnione i opalone.
Mężczyznom towarzyszyła Jassy. Madison nie wiedziała, że starsza siostra też przyjechała na Key West. Drobna blondynka, mająca ciemne oczy ojca, była bardzo energiczna. Wbrew swojemu wyglądowi skończyła medycynę, specjalizując się w patologii, i teraz pracowała w urzędzie koronera hrabstwa Dade. Jimmy opowiedział Madison, że jego koledzy początkowo nie chcieli traktować Jassy poważnie. Ale jedno spojrzenie jej wymownych oczu i jeden pewny ruch skalpela przekonały ich, że dziewczyna zna się na swojej robocie.
Madison nie miałaby nie przeciwko temu, żeby jeszcze przez kilka minut poprzyglądać się tej trójce, ale nie było jej to dane. Carrie Anne uwolniła rękę z uścisku Madison i puściła się biegiem do Jordana Adaira.
– Dzień dobry, dziadku! – Natychmiast usiadła mu na kolanach, ujęła w dłonie jego twarz z bokobrodami, zmarszczyła nosek i pocałowała go w czoło.
– Cześć, chochliku! – odpowiedział na powitanie Jordan, zamykając małą w niedźwiedzim uścisku. – Czemu wstałaś tak wcześnie?
– Będziemy pływać łodzią – oznajmiła radośnie, kątem oka zerkając na Jassy. – Z bratem wujka Rafe'a. Mama mówi, że on jest całkiem inny, ale też miły. Popłyniesz z nami, ciociu?
– Gdzie jest twoja mama? – spytał dziewczynkę Jordan.
– Tutaj, tato – odezwała się Madison, stając u wejścia na patio. Na stoliku czekał już dzbanek z kawą, a obok filiżanki. Madison wzięła sobie kawy i przystawiła czwarte krzesło do stołu. Wszyscy dorośli spoglądali na nią wyczekująco.
– A więc chcesz popływać? – spytał uprzejmie Kyle. Jeśli nawet był zaskoczony, to nie okazał tego. Nie było również widać, czy się ucieszył.
– Zaprosiłeś nas.
– To prawda.
– A ty nie możesz się z nami wybrać, tato? – spytała Jordana.
Pokręcił głową.
– Jestem w połowie zbierania materiałów.
– Obiecałam, że potem ci pomogę, tato – wtrąciła słodkim głosikiem Jassy, mrugając do Madison. – Pamiętasz?
– Dam ci znać, jak będę potrzebował twojej pomocy, ty smarkulo – burknął Jordan.
– Jak sobie życzysz – odparła, wzruszając ramionami.
– Ty jesteś Kyle? – spytała Carrie Anne, mierząc nieznajomego zaciekawionym spojrzeniem.
– Carrie Anne… – skarciła ją cicho Madison.
– Zapomnieliśmy ich sobie przedstawić – zwróciła uwagę Jassy.
– Tak, jestem Kyle. A ty na pewno jesteś Carrie Anne. Słyszałem o tobie dużo dobrego. Miło mi cię poznać. – Podał jej rękę. Ujęła ją z uśmiechem.
– Mi też miło pana poznać, chociaż mama powiedziała, że wujek Rafe jest milszy.
– Carrie Anne! Nic takiego nie powiedziałam… – zaczęła Madison oburzona i zażenowana zarazem.
– Tak powiedziała? Och, jest w błędzie – zapewnił małą Kyle. – Jestem o wiele milszy od wujka Rafe'a. – Z powrotem usiadł. Wprawdzie Madison nie widziała jego oczu, ale czuła na sobie ich spojrzenie.
– Naprawdę nic takiego nie powiedziałam – broniła się niezręcznie. Szybko spojrzała na siostrę. – Popłyniesz z nami, Jas?
– Nie wiem. Tata zaplanował na dziś wieczór przyjęcie…
– Co takiego? – przerwała jej Madison.
– A, tak. Pomyślałem, że warto urządzić spotkanie towarzyskie. Nieczęsto zjeżdża tu naraz tyle rodziny i znajomych. Mogą przyjść Rafe i Roger. Jass jest już na miejscu. Kaila powinna być z dzieciakami za parę godzin, a jej mąż zdąży na siódmą. – Na moment urwał. – Od paru tygodni jest tu także Darryl, ale dotąd nie mieliśmy okazji się z nim spotkać i…
– Zaprosiłeś mojego tatę? – ucieszyła się Carrie Anne.
– Nie masz nic przeciwko temu? – Jordan zwrócił się do córki.
Nie miała. Byli z Darrylem w bardzo dobrych stosunkach. Może dlatego, że powodem ich rozwodu nie była namiętność, zazdrość ani zwyczajna złośliwość, jak to bywało u wielu par.
Czuła jednak, że Kyle ją obserwuje, więc spłonęła rumieńcem. Rozzłoszczona swoją reakcją, odparła chłodno:
– Nic a nic.
– Wpadnie też Jimmy Gates – ciągnął Jordan – i trochę ludzi stąd. Twój zespół, Madison, Trent i Rafe. I oczywiście Roger Montgomery. Krótko mówiąc, będziemy mieli wielki zjazd rodzinny i koleżeński zarazem.
No tak.
Zjazd wielkiej, zwichniętej rodziny.
Tylko bez Lamie.
I bez udziału pozostałych matek, pomyślała Madison. O matce Rafe'a nie wiedziała prawie nic poza tym, że umarła po długiej chorobie. Kyle stracił matkę w wypadku samochodowym, gdy miał zaledwie kilka lat. Matka Jassy na szczęście żyła i miała się dobrze, ale mieszkała w Portland, w stanie Oregon, i zajmowała się wpływem substancji rakotwórczych na rekiny. Niewątpliwie właśnie po matce Jassy odziedziczyła zainteresowanie medycyną.
Co do matki innego z braci przyrodnich Madison, Trenta, to była ona naukowcem z bardzo dobrej rodziny i próbowała znaleźć niezawodny środek na przeziębienia. Jej zapał i wysoka pozycja społeczna niewątpliwie imponowały Jordanowi, gdy był młody, niemniej jednak małżeństwo i życie w odległym zakątku Montany były nie dla niego.
Matka Trenta umarła niespodziewanie na zawał kilka lat temu. Madison uważała, że spośród dzieci jej ojca Trent był największym szczęśliwcem. Po matce był spokojnej i beztroskiej natury. Trudno było wyprowadzić go z równowagi, nie był tak gwałtowny w uczuciach, uparty ani skory do gniewu jak Madison.
I jak kiedyś Lainie.
Trent uwielbiał książki, toteż większość czasu w okresie dojrzewania spędził z ojcem. Teraz przyszywane rodzeństwo nadal trzymało się razem. Przynajmniej raz w miesiącu jadło wspólny lunch. Trent spotykał się wtedy z Jassy, Kailą i Madison, a często również z Rafe'em. Był to stały punkt rodzinnego programu.
Tylko Kyle'a niezmiennie w tym towarzystwie brakowało.
A teraz pojawił się i on.
Powrócił syn marnotrawny i ojciec postanowił urządzić wielką ucztę.
Ciekawe. Jimmy też przyjdzie. Madison miała nadzieję, że dowie się czegoś o jego nowej sprawie.
Jordan zwrócił się do najstarszej córki:
– Nie ma powodu, żebyś nie popływała łodzią, jeśli masz na to ochotę, Jassy. Zdążysz wrócić na czas. – Rozłożył ręce, pokręcił głową i zwrócił się z kolei do Kyle'a. – Nie mogę jej wydać za mąż. Ale za to wspaniale się sprawdza jako hostessa w domu staruszka – dodał z czułością w głosie.
Jassy wzięła winogrono z patery i zrobiła minę do ojca.
– Dla niektórych tu obecnych pojęcie małżeństwa oznacza monogamię. Pamiętasz słowa przysięgi? „Póki śmierć nas nie rozłączy”. Niektórzy z nas traktują je poważnie.
– Każda przyzwoita kobieta powinna mieć męża, Jassy – powiedział smutno Jordan.
– Może ona czeka na równie przyzwoitego, tato – podsunęła słodkim głosem Madison.
Jordan parsknął.
– Ale może też być i tak – dodała Madison, wypiwszy z zadumaną miną łyk kawy – że już znalazła odpowiedniego mężczyznę, tylko nie chcę nam go pokazać!
Jordan pogroził palcem Jassy.
– Nie pozwolę ci wyjść za mąż z zaskoczenia, moja panno –zapowiedział.
– Boże broń! – odparła oschle Jassy. – Po prostu się nie śpieszę. Mam dopiero trzydzieści jeden lat.
– Nie jesteś już młoda, ciociu Jassy – stwierdziła Carrie Anne ze śmiertelną powagą.
Madison jęknęła, ale na szczęście Jassy wybuchnęła śmiechem. Jordan kaszlnął i nawet Kyle nie był w stanie opanować . uśmiechu.
– Carrie Anne, byłaś bardzo niemiła – powiedziała karcąco Madison.
Córka spojrzała na nią wielkimi, błękitnymi oczami.
– Dlaczego. Fajnie jest być starym. Można prowadzić samochód i jeść tyle słodyczy, ile się chce, i nie chodzić wcześnie spać, i w ogóle robić wszystko.
– Tak, ale… – zaczęła Madison.
– Powinniśmy się chyba zbierać – rzucił Kyle, wstając. – Jass, płyniesz z nami?
Jassy spojrzała z wahaniem na swoje dżinsy i koszulę.
– Nie mam na sobie kostiumu…
– Jest mnóstwo kostiumów na łodzi – przerwała jej Madison. – Wybierz się z nami.
– Właściwie dlaczego nie – poddała się Jassy. Cmoknęła ojca w policzek. – Do zobaczenia, tato.
Carrie Anne uściskała Jordana z całych sił, a Madison pocałowała go w czubek głowy. Jordan życzył im miłego dnia, a gdy odeszli, odprowadził wzrokiem do przystani.
Rzeczy Kyle'a już leżały na pokładzie. Madison wrzuciła tam swoją torbę, a potem podała siostrze Carrie Anne.
Wszedłszy na pokład, przez chwilę walczyła z dziwnym uczuciem. Mimo żaru, który bił od wstającego słońca, zadrżała.
To przez Kyle'a. Tyle lat minęło, a ona wciąż tak na niego reaguje. Powinna trzymać się od niego z daleka.
Kyle zdjął cumy i zapuścił silnik. Powoli wypływali na otwarte morze.
Gdy minęli ostatnie boje, Kyle dodał gazu i pomknęli pełną mocą silnika na północny wschód. Jassy przebrała się, a Madison sprawdziła, co jest w kuchni. Potem wszystkie trzy, wraz z Carrie Anne, wzięły po plastikowej butelce soku i wyszły na pokład, by wyciągnąć się w słońcu. Przez chwilę leżały spokojnie. Szmer silnika i monotonny plusk fal o kadłub łodzi działały usypiająco.
Wreszcie Jassy przekręciła się na bok.
– Miło mieć go znowu w domu, nie?
– Jasne – odmrukęła Madison i przewróciła się na brzuch, żeby poopalać plecy. Usłyszała, że Kyle zgasił silnik.
– On mi się podoba – wtrąciła się Carrie Anne. Usiadła zniecierpliwiona. Pięcioletnia dziewczynka nie była w stanie wytrzymać nieruchomo na słońcu dłużej niż pięć minut. – Mamo, czy możemy coś porobić?
– Przecież coś robimy – droczyła się z nią Madison. – Jesteśmy na łodzi.
– Ale czy nie możemy czegoś porobić na łodzi?
Madison nie musiała gorączkowo szukać odpowiedzi na to pytanie. Miała ze sobą pełną torbę rzeczy do zabawy, wziętych specjalnie z myślą o córce. Musiała się jedynie zmobilizować, by przetoczyć się na bok i sięgnąć do torby.
– Chcesz mi pomóc łowić ryby? – spytał Kyle.
Zdążył rzucić kotwicę i właśnie zeskoczył z niewielkiej sterówki na pokład. Madison bardzo się ucieszyła, że i ona ma twarz zasłoniętą ciemnymi okularami, bo nie mogła oprzeć się pokusie i nie przyjrzeć Kyle'owi zza czarnych szkieł. Wyglądał znakomicie. Był umięśniony, miał szerokie ramiona i opalone, smukłe ciało. Przypomniała sobie, że jest mieszkanką stanu słońca. Na plażach było tu mnóstwo jędrnych, skąpo odzianych ciał. Wykonując pracę modelki, często spędzała czas w towarzystwie bajecznie efektownych mężczyzn.
Ale Kyle był od nich lepszy.
Naprawdę.
Był dojrzały.
Przestań, Madison, złajała się w myśli.
Mimo woli wyobraziła sobie Kyle'a całkiem nagiego. Jeszcze raz pobłogosławiła w myślach swe okulary. Za to Carrie Anne mogła patrzyć na Kyle'a z czystą, dziecięcą radością.
– Naprawdę mogę ci pomóc?
– Pewnie. Jeśli tylko chcesz.
– Bardzo! – wykrzyknęła podniecona dziewczynka. Oczy jej zabłysły. – Pozwolisz mi, mamo?
– Może mama też będzie chciała połowić ryby – powiedział Kyle.
– Połówcie razem, a mama trochę ponurkuje – odparła.
– Jassy? – Kyle dalej szukał chętnych. Jassy przeciągnęła się i ziewnęła.
– Może. Ale za parę minut.
Kyle wziął Carrie Anne na rufę. Madison usłyszała jego spokojny głos, chociaż słów nie mogła rozróżnić. Carrie Anne w odpowiedzi wesoło się roześmiała.
– Pięć lat. Co za wspaniały wiek – mruknęła Madison.
– Mhm. Wtedy kobieta nic jeszcze nie wie o mężczyznach – kwaśno odparła Jassy.
Zaskoczona Madison oparła się na łokciach i spojrzała na siostrę z uśmiechem.
– No właśnie. Może mi wreszcie powiesz, co u ciebie.
Jassy wzruszyła ramionami.
– Nienowego.
– Spotykasz się z kimś?
– Może.
– Powiedz mi!
– Hmm… daj mi trochę czasu, dobrze? Chcę się upewnić, że to nie jest…
– Przygoda na jedną noc?
– Raczej wielkie halo z trzech randek.
– Sypiasz z nim?
– Madison!
– To bardzo dobre pytanie.
– Nie twoja sprawa.
– Jeśli nie możesz powiedzieć siostrze, to komu możesz powiedzieć?
– To prywatna sprawa.
– No więc sypiasz czy nie?
– A niech ci będzie. Raz spałam. Ale tylko raz.
– Ho, ho! A więc to coś poważnego!
– Wciąż muszę być ostrożna. Mam swoje powody. Chociaż muszę przyznać, że on jest uroczy!
– Ale kto to jest?
– Powiem ci, ale jeszcze nie teraz. I nie waż się szepnąć nikomu ani słowa! Obiecujesz?
– Co mogłabym powiedzieć? Przecież nic nie wiem.
– Proszę cię. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że się z kimś spotykam.
– No już dobrze, dobrze! Ale teraz umrę przez ciebie z ciekawości.
– Śmierć z ciekawości. Hm, będę mogła przeprowadzić bardzo interesującą sekcję.
– Brr…
– To fascynująca praca – powiedziała Jassy poważnie. –Umarli nie mogą już mówić, a mimo to możesz się od nich mnóstwo dowiedzieć.
– Obiecuję ci się na przyszłość. – Madison energicznie wstała. – Ale tymczasem rozejrzyj się dookoła. Mamy słońce, morze i piękną pogodę. Odpocznij sobie od nieboszczyków. Zamierzam się wykąpać. Idziesz ze mną?
– Dobra – zgodziła się Jassy. – Za parę minut.
Madison dała nura do wody.
Rzucili kotwicę niedaleko piaszczystej łachy. W pobliżu było też kilka niewielkich raf, ale Kyle bardzo uważał, żeby nie zatrzymać łodzi przy skałach, bo kotwica, nawet rzucona na chwilę, niszczyła żywe korale. Specjalnie wypłynęli poza teren podwodnego rezerwatu, w którym można było wspaniale nurkować, lecz nie łowić ryby.
Madison popłynęła w dół, oceniwszy, że od kadłuba łodzi do dna jest jakieś osiem, dziesięć metrów. Woda była wspaniała, ciepła przy powierzchni, chłodna i orzeźwiająca niżej. Madison dotarła do samego piasku, poruszyła go dłonią i wypłynęła na powierzchnię. Spojrzała ku łodzi, żeby zawołać siostrę.
Ale Jassy przeniosła się już na rufę. Madison usłyszała jej śmiech, dźwięczny głos Kyle'a i zachwycony chichot Carrie Anne.
– Hej, co u was? – zawołała z daleka, żeby nie zaplątać się w żyłki. Stanowczo nie miała ochoty złapać się jak rybka na haczyk.
– Mamo! – wykrzyknęła uszczęśliwiona Carrie Anne, podbiegając do burty. – Złowiłam czerwonego lucjusza!
– Lucjana – machinalnie poprawiła ją Madison. – To wspaniale!
Kyle dołączył do Carrie Anne. Jego opalony tors lśnił od kropelek potu, oczy wciąż były ukryte za okularami.
– Może jednak wyjdziesz z wody, Madison. Jassy właśnie mi powiedziała, że w zeszłym tygodniu zdarzył się w tym rejonie wypadek z rekinem.
Spojrzała na niego chmurnie.
– Kyle, dobrze wiesz, że ataki rekinów zdarzają się ludziom nie częściej niż trafienie piorunem. Tamten nurek polował z kuszą i wciskał złowione ryby do skafandra. Nie wiem, czy widzisz, ale nie mam przy sobie żadnej padliny.
– Ale my łowimy. Ten lucjan Carrie Anne jest nielichy. Ostro się szarpał. Sygnał alarmowy rozszedł się po całej okolicy.
– Dobra. Jeszcze chwilę popływam przy rafie i zaraz wrócę. Cały czas będziecie mnie widzieć.
Kyle wzruszył ramionami, wyraźnie niezadowolony. Chciał, żeby Madison wróciła na pokład, wiedział jednak, że jej nie przekona. Dla wszystkich dzieci Jordana Adaira, prawdziwych i przyszywanych, woda była drugim żywiołem.
Odpływając od łodzi, Madison czuła na sobie spojrzenie Kyle'a. Zanurkowała, kierując się w stronę rafy.
Woda była cudowna. Tylko w morskich głębinach człowiek mógł jeszcze znaleźć azyl. Na szczęście nikt dotąd nie wymyślił podwodnych telefonów komórkowych. Tu był zupełnie inny świat, piękny i dający poczucie swobody.
Wypłynęła, żeby nabrać powietrza. Korale musiały być nie dalej niż trzy metry od jej stóp. Znów zanurkowała i płynęła teraz wokół rafy, uważając, by jej nie dotknąć. Mały, jaskrawo-żółty cyrulik wyprysnął z jakiegoś zagłębienia i przemknął obok niej. Z wielką ostrożnością ominęła grupę parzących korali i natknęła się na olbrzymiego granika. Ryba wyglądała jak tłusty, oburzony brytyjski kamerdyner.
Jeszcze raz wypłynęła na powierzchnię i jeszcze raz dała nurka, upojona wrażeniami i całkiem teraz obojętna na to, że Kyle obserwuje ją z łodzi.
Płochliwa murena śmignęła obok niej z taką prędkością, jakby rafa po prostu ją wessała. Madison dopłynęła do krawędzi rafy i nagle zauważyła na dnie jakiś podejrzany kształt.
Szkoda, że nie zdążyła włożyć maski z rurką. Nie widziała przedmiotu wyraźnie, a zaczynało jej brakować powietrza.
Musiała się wynurzyć, by po chwili znów podążyć w głąb, prosto na przedmiot, częściowo zagrzebany w piasku.
Gdy podpłynęła bliżej, przeniknęło ją aż za dobrze jej znane uczucie chłodu.
Znalazła się całkiem gdzie indziej.
Śmiała się, ale jej śmiech szybko przerodził się w strach.
Była w hotelowym pokoju. Jako bardzo ładna, młoda dziewczyna z rudymi włosami.
Na stoliku stał czarny aparat telefoniczny. Pod nim leżała Biblia, a obok niej pilot od telewizora. Dziewczyna przyszła tam, bo chciała przyjść. Była taka szczęśliwa. A potem…
Błysnęła stal.
Madison zamrugała, rozpaczliwie próbując odpędzić od siebie tę wizję. Znów śniła swój dziwny sen, tym razem pod wodą. Musiała jak najszybciej wydostać się na powierzchnię.
Mimo to dotarła aż do dna. A gdy wróciła do rzeczywistości, zobaczyła, co wyciągnęła z piasku.
To było ramię. Obciążone cegłą.
Ludzkie ramię, od łokcia aż po palce pozbawione czubków. Było pogryzione. Widziała kość łokciową i surowe, nadpsute, napęczniałe mięso.
Zaczęła krzyczeć i oczywiście zachłysnęła się wodą. Tym razem oczy zasnuła jej czerń.
Myśli jej uciekły…
Zaczęła się miotać…
Po chwili jednak ktoś był już przy niej. Kyle. Popłynęli do góry. Wrócili na powierzchnię.
Spróbowała nabrać powietrza. Zakrztusiła się. Miała wrażenie, że zaraz pękną jej płuca. Wreszcie jednak udało jej się głęboko odetchnąć. Spojrzała na Kyle'a.
Przynajmniej w wodzie był bez okularów. Jego zielone oczy pałały gniewem.
– Madison, do diabła, powiedziałem ci przecież, żebyś wyszła z wody! A ty sobie ni stąd, ni zowąd znikłaś. Śmiertelnie nas przeraziłaś. Boże! Twoja córka stoi na pokładzie i płacze! Co ci, do diabła…
– Ręka… – zdołała wycharczeć.
– Co?
– Kyle, w wodzie jest ręka. Ludzka ręka. Kobieca. Od łokcia, z obciętymi czubkami palców.
– Spokojnie, Madison, może zobaczyłaś węgorza. Woda zniekształca obraz…
– Nie wygłupiaj się, Kyle. Uważasz mnie za idiotkę? Albo za takiego krótkowidza, że nie umiem odróżnić ręki od ryby? Mówię ci, że na dnie jest ludzka ręka!
– W porządku, Madison. Wróć na pokład i rzuć mi maskę z rurką. Do tego jakieś rękawice do nurkowania i parę dużych plastikowych toreb z kuchni.
Skinęła głową, wciąż tak zszokowana, że usłuchała bez sprzeciwu.
Po drabince wspięła się na rufę „Ibisa”. Jassy czekała z pobladłą twarzą. Niewątpliwie wiedziała, że stało się coś złego. Obok jednak stała Carrie Anne, więc Madison musiała zachować powściągliwość.
– Carrie Anne, kochanie, idź do kabiny, przynieś jakąś maskę z rurką i rękawice dziadka. I pośpiesz się, jeśli możesz.
Carrie Anne była dzieckiem, ale nie była głupia. Spojrzała na matkę i z ponurą miną skinęła głową, a potem szybko pobiegła spełnić polecenie.
– Co się stało? – spytała Jassy.
– Tam jest ręka.
– Co?
Madison westchnęła rozdrażniona.
– Na dnie jest ręka!
– Ludzka?
– Tak, ludzka, jaka jeszcze może być?
– Zaraz zanurkuję…
– Nie musisz. FBI jest na miejscu.
– Tak, ale tylko FBI. A ja jestem lekarzem sądowym!
– Kyle przyniesie ci tę rękę.
Jassy nie dała się przekonać. Tymczasem Carrie Anne wróciła z maską, rurką i rękawicami. Madison rzuciła je Kyle'owi, który złapał wszystko i natychmiast zniknął pod wodą.
W chwilę później Jassy skoczyła za nim.
– Co się dzieje, mamo? – spytała Carrie Anne.
Zawahała się.
– Ktoś miał wypadek. Musimy wrócić na przystań, kochanie.
Obie wpatrywały się w wodę. Carrie Anne objęła Madison.
– Przykro mi, mamo.
Madison spojrzała na nią zaskoczona.
– Och, kochanie. To mnie jest przykro.
– Nie ma sprawy – odrzekła Carrie Anne i objęła ją mocniej.
Przyglądając się powierzchni wody, Madison zastanawiała się z niepokojem, czy tym nowym mężczyzną w życiu jej siostry może być Kyle. Rano, gdy siedzieli na patiu obok ojca, oboje sprawiali takie wrażenie, jakby bardzo dobrze się czuli w swoim towarzystwie.
Przypomniała sobie, że Kyle tylko co przyjechał na Florydę. Z drugiej strony Jassy wspomniała, że ten związek dopiero się zaczyna. A prawie wszyscy z ich zwichniętej rodziny czasem odwiedzali Kyle'a, Jassy również.
Madison ogarnęła fala zazdrości. Próbowała sobie wmówić, że Kyle nie jest już częścią jej życia.
A jednak…
Jassy mówiła, że musi być ostrożna. I że ma swoje powody. Madison poczuła ssanie w dołku.
W kilka minut później Jassy i Kyle wypłynęli na powierzchnię.
– Mamy! – zawołała z entuzjazmem Jassy. – Nadaj komunikat przez radio. Musimy wezwać straż przybrzeżną.
Jassy. Bystra i efektowna. Czyżby idealna dziewczyna dla Kyle'a? Niełatwo ją było przestraszyć. Na widok odciętej ręki Madison wpadła w panikę. Jassy uznała, że to interesujące znalezisko.
Madison nadała wiadomość przez radio i poszła z Carrie Anne do kuchenki zrobić kawę.
Wkrótce nadpłynął kuter straży przybrzeżnej. Madison miała pierwszą okazję obejrzeć pana FBI w akcji, gdy zirytowany porucznik zaczął się złościć na Jassy i Kyle'a, że sami wydobyli rękę z dna. Kyle chłodno i uprzejmie przedstawił się i poinformował o powodach swojego przybycia na Florydę. Potem przedstawił porucznikowi Jassy. Wszystko z uprzedzającą grzecznością. Ale jeszcze zanim skończył, odbierał gorące przeprosiny. Zaraz potem porucznik zaprosił ich oboje, by razem ze strażą graniczną zanurkowali jeszcze raz i sprawdzili, czy nie znajdą innych części okaleczonego ciała.
Ani jedno, ani drugie nie skorzystało z zaproszenia, Jassy była jednak bardzo niezadowolona, że ominie ją badanie znaleziska. Jej rejonem było hrabstwo Dade, znajdowali się zaś na terenie Monroe. Na szczęście porucznik pocieszył ją zapewnieniem, że laboratorium hrabstwa Dade jest znakomicie wyposażone, więc władze Monroe chętnie skorzystają z jego usług, zwłaszcza ze względu na ostatnie wypadki w hrabstwie Dade.
Madison milczała przez całą drogę powrotną, a gdy dotarli do domu, natychmiast zaprowadziła Carrie Anne do łazienki, żeby ta wzięła prysznic. Dziecko, o dziwo, posłuchało bez protestów, a potem położyło się do łóżka i zasnęło. Madison cicho zamknęła drzwi pokoju małej i zaczęła wędrówkę po korytarzach.
Drzwi gabinetu ojca były zamknięte. Kiedy pracował i nie wolno mu było przeszkadzać z innych powodów niż zagrożenie śmiercią lub kataklizm, przyczepiał na drzwiach plakietkę z ryczącym niedźwiedziem.
Niedźwiedź, jak zwykle, siedział na swoim miejscu.
Wyjrzawszy na dwór, Madison stwierdziła, że Kyle wyciągnął się na leżaku i opala plecy. Kąpielówki miał mokre, więc widocznie wykąpał się w basenie. Wyszła na patio i zajęła miejsce na leżaku obok.
Obrócił się natychmiast.
Okulary, jak zwykle, były na swoim miejscu.
Usiadł wyprostowany, podobnie jak ona, i uważnie jej się przyjrzał.
– Z Carrie Anne wszystko w porządku?
– Oczywiście.
– Czy wie, co znaleźliśmy?
– Na pewno tak, ale nie wspomniała o tym ani słowem. Powiedziałam jej, że przy skałach prawdopodobnie zdarzył się wypadek.
Kyle skinął głową, wbiwszy wzrok w ziemię.
– Tak, wypadek.
– Kyle, powiedz mi, co właściwie tutaj robisz. W ciągu ostatniego roku w Miami zdarzyło się kilka dziwnych morderstw. Był facet, który mordował prostytutki na Ósmej Ulicy, i facet, który mordował bezdomnych, a potem palił zwłoki. I…
– Tamte przypadki policja rozpracowała – powiedział Kyle. – Ale one miały nieskomplikowany schemat, łatwo było stworzyć psychologiczny portret mordercy i łatwo było znaleźć człowieka, który pasuje do portretu. – Na chwilę zamilkł. – Poza tym, co smutne, lecz prawdziwe, kogo obchodzą bezdomni, jeśli nie liczyć innych bezdomnych i paru osób, które na co dzień pracują na ulicach i dzięki temu pamiętają, że to są ludzie, tak samo jak my. A co do prostytutek… – Rozłożył ręce. – Ludzie zazwyczaj uważają, że sutenerzy i prostytutki dostają to, na co sobie zasłużyli.
– Nikt nie zasługuje na to, żeby go zamordować – oburzyła się Madison.
Kyle uniósł brew.
– Nawet w majestacie prawa?
– Nie rozumiem, o czym mówisz.
Pokręcił głową, nagle bardzo czymś poruszony.
– Pewnie wszedłem w taki okres życia, kiedy zaciera się granica między słusznym i niesłusznym. Ostatnio wezwano mnie do Massachusetts. Człowieka, o którego chodziło, skazano już wcześniej za seksualne napastowanie dziecka i morderstwo, ale ponieważ prawo było takie, jakie było, skazano go za to na dwa razy po piętnaście lat więzienia. W więzieniu sprawował się wzorowo. W odpowiedniej chwili udało mu się wkręcić do specjalnego programu resocjalizacyjnego… W końcu dostał przepustkę z więzienia na weekend. Przez dwa dni zdążył zabić dwóch chłopców i małą dziewczynkę. Jak można było kogoś takiego wypuścić z więzienia?
– Innymi słowy, twierdzisz, że gdyby była kara śmierci, nie doszłoby do tragedii?
Pokręcił głową i przez dłuższą chwilę obserwował zachodzące słońce.
– A co zrobić – odezwał się wreszcie – jeśli wykonasz wyrok na niewinnym człowieku? Możesz go potem ekshumować i powiedzieć, że jest ci przykro i bardzo przepraszasz. Ale z drugiej strony weź Teda Bundy'ego. Kto ci powie, że taki typ nie zasługuje na śmierć? Rodzice jego ofiar uważali zapewne, że krzesło elektryczne jest stanowczo zbyt humanitarnym sposobem egzekucji.
– Unikasz odpowiedzi na moje pytanie – przypomniała mu Madison. – Co tutaj robisz?
– Och…
– Tamte morderstwa zostały wyjaśnione – przypomniała cicho. – A w wiadomościach nie słyszałam nic nowego na temat następnego zwyrodnialca.
Kyle wzruszył ramionami.
– To dlatego, że nikt jeszcze nie wie na pewno, co się dzieje. Pewne poszlaki wskazują jednak właśnie na wielokrotnego mordercę.
– Jakie?
– Madison, po co ci…
– Kyle! – przerwała mu, ale zamilkła. Nie chciała się przed nim zdradzić ze swym ostatnim snem. – Nie potrafię się tak podniecić uciętą ręką jak Jassy, ale wolałabym wiedzieć, w czym rzecz – stwierdziła stanowczo. – Mieszkam sama z pięcioletnią córką i gosposią. Chcę, żeby moje dziecko było bezpieczne.
– Tego mężczyzny nie interesują dzieci.
– Jesteś pewien, że to mężczyzna?
Skinął głową.
– Tak.
– Inni nie są pewni, ale ty tak?
Uśmiechnął się kwaśno.
– Specjalizuję się w tworzeniu psychologicznych portretów zbrodniarzy. Taką mam pracę. I wiem, że to jest mężczyzna.
Madison pokręciła głową, lecz mimo woli również się uśmiechnęła.
– Myślałam, że bierzesz się do pracy dopiero w poniedziałek.
– Dostałem wszystkie potrzebne papiery jeszcze przed przyjazdem. Wydaje mi się, że mam dobre wyobrażenie o tym, kogo należy szukać. – Spojrzał na nią zza ciemnych okularów i wzruszył ramionami. – Pierwszy miesiąc, około piętnastego, zgłoszone zaginięcie młodej kobiety. Niejaka Debra Miller, prawdziwa piękność. Rozmawiała wcześniej z koleżankami o wyjątkowej randce, jaka ją czeka, ale żadne imię ani nazwisko nie padło. Wróciła z pracy do domu, wyszła. Nikt nie wie, dokąd. Sąsiedzi pamiętają, jak wskoczyła do swojego samochodu i pomachała im na do widzenia.
– Czy potem znaleziono jej ciało?
– Owszem. Na bagnach Everglades. W stanie silnego rozkładu.
– Boże, pamiętam. Pisali o tym w gazetach.
– W następnym miesiącu podobna sytuacja. Tym razem młoda Latynoska, matka dwojga dzieci, ostatnio rozwiedziona.
– A jej ciało?
– Nie odnaleziono.
– Może wobec tego…
– Może po prostu jest zaginiona. To prawda. Ale mamy trzeci miesiąc. I trzecią ofiarę. Dwudziestopięcioletnia Julie Sabor, która z wielkim entuzjazmem opowiadała koleżankom o nowym, tajemniczym mężczyźnie w swoim życiu, również znienacka znikła. Istnieje możliwość, że to ona jest nie zidentyfikowaną młodą kobietą, której zwłoki leżą teraz w kostnicy hrabstwa Dade.
Każda z nich mogła być kobietą z mojego snu, pomyślała załamana Madison.
– Ale mimo wszystko…
– Wszystkie zaginęły piętnastego lub około piętnastego, wszystkie były młode i urodziwe, wszystkie miały liczną, kochającą rodzinę. – Przez chwilę patrzył na nią. – Nic o tym nie wiedziałaś?
Pokręciła głową.
– Przypominam sobie tylko artykuł z „Herald” po znalezieniu ciała Debry Miller. Możliwe, że był też artykuł o jej zniknięciu, ale wiesz, jak to jest. Gdy nic się nie dzieje, dziennikarze stają na głowie, żeby zrobić z czegoś sensację.
– Dotąd ujawniono bardzo niewiele na ten temat, żeby nie zmarnować tych nielicznych danych, które zna tylko policja i morderca.
Madison poczuła, że Kyle znów jej się przygląda zza ciemnych okularów. Słońce już prawie zaszło, więc w gruncie rzeczy okulary nie były mu potrzebne. W takim oświetleniu jak teraz panorama wysp u wybrzeży Florydy wyglądała wyjątkowo malowniczo. Niebo się zaróżowiło, tu i ówdzie przecinały je smugi w innych pastelowych barwach.
– Wolałbym, żebyś nie była rozwódką – mruknął.
– Słucham?
Wzruszył ramionami i zaczął z uwagą studiować swoje dłonie.
– O ile wiem, ten morderca jest tak samo bystry i czarujący, jak Bundy. Jest też sprytny. Jego psychologiczne problemy mają bardzo głęboko ukryte korzenie. A on staje się coraz brutalniejszy i z każdym morderstwem coraz bardziej okalecza ciała swoich ofiar. Atakuje w połowie miesiąca, nie przy pełni księżyca, lecz w połowie miesiąca, księżyc go nie obchodzi. Jest osobą atrakcyjną i akceptowaną przez otoczenie. Mógłby wejść do najlepszej restauracji i wcale by tam nie raził. Myślę, że on czegoś oczekuje od swoich ofiar… czegoś, czego nie dostaje. Albo jeszcze nie dostał. Wtedy budzi się w nim agresja. A potem…
Kyle zawiesił głos i popatrzył na nią z ponurą miną.
– Wolałbym, żebyś wciąż była mężatką, bo nie wydaje mi się, żeby tego faceta interesowały mężatki. On szuka kobiet, które może łatwo oczarować i od których spodziewa się czegoś w zamian.
Madison głośno wypuściła powietrze z płuc i omiotła wzrokiem basen.
– Morderstwa popełniane przez zwyrodnialców nie są wystarczającym powodem, by pozostawać w związku małżeńskim, panie Montgomery. – Nagle spojrzała na niego. – Przekażesz to ostrzeżenie Jassy?
Zmarszczył czoło.
– Jassy jest taka… No, ma mnóstwo zdrowego rozsądku.
– A ja nie? – spytała Madison groźnie. – Kyle, do licha, jak masz czelność udawać, że po tylu latach możesz cokolwiek o tym powiedzieć? Że możesz mnie osądzać?
Przeczesał włosy palcami, najwyraźniej zniecierpliwiony.
– Pewnie nie potrafię ci powiedzieć tego tak jak trzeba, Madison, ale bardzo się o was martwię: O Jassy, o ciebie, o Kailę. Nie chcę, żeby którejś z was coś się stało. Jassy nieustannie trzyma nos w książkach. Kaila jest mężatką. A ty bujasz po świecie. Dlatego o ciebie martwię się najbardziej.
Madison wstała.
– Nie próbuj robić nam wszystkim psychologicznych portretów, Kyle – powiedziała cicho.
– Na miłość boską, Madison, wcale nie chciałem cię urazić. Jesteś modelką. Ciągle spotykasz się z fotografami, z innymi modelkami, z mężczyznami. Jesteś najbardziej narażona.
– Masz rację. Gdy tylko widzę przystojnego mężczyznę, od razu mówię „Czemu nie?” i odjeżdżam z nim w siną dal.
– Znowu to samo. Znowu bronisz się bez powodu. Jesteś rozwiedziona, więc masz ochotę na randki!
– Wobec tego przepraszam cię bardzo, ale idę się przebrać i popracować nad makijażem. Bądź co bądź, tata wydaje przyjęcie. Muszę zademonstrować tę chęć na randki – oświadczyła cierpko, potem niewinnie się uśmiechnęła i okręciła na pięcie.
– Madison! – zawołał za nią.
Nie zatrzymała się.
– Madison!
Tym razem przystanęła i obróciła się.
– Czego?
Podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.
– Na miłość boską, Madison, po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało. I…
– I co?
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
– I cieszę się, że Jimmy Gates zostawił cię w spokoju i nie zatrudnił do tej sprawy. – Zmarszczył czoło. – Nie zrobił tego, prawda?
– Jesteś w grubym błędzie, jeśli uważasz, że Jimmy zmusza mnie, bym mu pomagała.
– A więc wciąż dzwoni do ciebie i domaga się tego hokus-pokus – stwierdził z goryczą Kyle.
Madison poczuła, że znów zaczyna się irytować.
– Nie zawsze to on do mnie dzwoni.
– Ty dzwonisz do niego? – spytał niedowierzająco.
– Owszem, dzwonię, kiedy czuję taką potrzebę. Nie prosiłam się o tę zdolność, którą mam. Nie znoszę tego. Naprawdę nie znoszę. Okropnie jest cierpieć za innych ludzi. Ale znacznie gorsze jest poczucie, że można zrobić coś pożytecznego, a tylko czeka się bezczynnie. Wiedzieć, że można ulżyć czyjemuś cierpieniu, ale całkiem to lekceważyć.
Drgnął niespokojnie.
– Posłuchaj mnie, Madison. Przyszła moja kolej na kierowanie się przeczuciami. Mam złe przeczucia w związku z tą sprawą. Bardzo złe. Musisz trzymać się od niej jak najdalej.
Zamilkł na dłużej. Niepokojące ciepło płynęło od jego palców, które zacisnął jej na ramionach. Lubiła dłonie Kyle'a. Były duże. Z długimi palcami. Takie same dłonie miał jego ojciec. Dłonie artysty. Wprawione w sztuce lekkiego, lecz porażającego dotyku.
Ciepło tych dłoni obudziło w niej nagle wspomnienie chłodu, jaki ogarnął ją wcześniej.
Czyżby Kyle miał rację? Jeszcze nigdy nie była tak bardzo wytrącona z równowagi, jak od ostatniego wieczora. Najpierw nawiedziło ją to dziwne przeczucie, a potem zjawił się Kyle.
Miała sen, a potem…
Spojrzała w dół i przypomniała sobie niepewność, z jaką wsiadała na łódź. Przypomniała sobie obrazy z czyjegoś życia, które zobaczyła, gdy zanurkowała po rękę, a które wcześniej widziała we śnie.
Hotelowy pokój. Bycie kim innym. Euforia, a potem…
Błysk stali.
– Madison!
Kyle znów przejął inicjatywę. Ujął ją pod brodę i natarczywie patrzył jej w oczy, mimo iż wciąż odgradzał się od niej ciemnymi okularami.
– Madison, jestem pewien, że ręka, którą dzisiaj znaleźliśmy, należy do kolejnej ofiary tego mordercy. On napada kobiety na obszarze od Miami po Florida Keys. To jest dokładnie twój obszar, Madison. Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie chcę, żebyś się do tego mieszała.
Musiała się wmieszać. Nie miała wyboru. Otworzyła usta, gotowa opowiedzieć mu o swym ostatnim przeczuciu.
Nie chciała jednak zdradzić przed nim, co widziała. To Jimmy wierzył jej od samego początku i to dzięki Jimmy'emu miała teraz kredyt zaufania u większości policjantów z wydziału zabójstw.
Kyle'owi niczego nie zawdzięcza. Dlatego nie mogła mu też niczego opowiedzieć. A on wciąż patrzył na nią zza tych czarnych okularów, a w jego dotyku, w tonie głosu było pełno namiętności i żaru.
– Madison, to, co widzisz, naraża cię na niebezpieczeństwo, nie rozumiesz tego? Nie waż się wchodzić w drogę temu mordercy. Sam pamiętam, co czułem, gdy zorientowałem się, że weszłaś w moje najintymiejsze przeżycia. Wyobraź sobie mordercę…
Odsunęła się od niego zdecydowanie i przesłała mu wściekłe spojrzenie.
– Weszłam w twoje przeżycia? – powtórzyła cicho.
– Tak to odczułem. Już ci tłumaczyłem, jak strasznie wtedy cierpiałem. Bardzo mi przykro, że zachowałem się tak, jak się zachowałem. Ale gdyby ten morderca dowiedział się, że możesz odgadnąć jego myśli… gdyby w jakiś sposób zetknął się z tobą, gdyby to na przykład był ktoś, z kim spotykasz się na stopie towarzyskiej…
– Na wszelki wypadek w najbliższej przyszłości będę bardzo ostrożnie dobierać partnerów do łóżka – poinformowała go niefrasobliwie. – Dziękuję za przejawy troski.
Obróciła się na pięcie i odeszła w stronę domu, bardzo się starając, by nie zrobić tego za szybko.
O ósmej wieczorem przyjęcie nabrało już rozmachu. Przy basenie przygrywał trzyosobowy zespół, zeszli się rodzina i przyjaciele.
Jako jeden z pierwszych przyszedł ojciec Kyle'a. Wylewnie przywitał się z synem długim, gorącym uściskiem. Potem zjawił się Rafe i znów nastąpiło ciepłe powitanie.
Był i Jimmy Gates, wypróbowany przyjaciel rodziny. Darzył ich szczerą sympatią, a oni dobrze o tym wiedzieli.
Kyle i Jimmy wymienili uścisk dłoni, mierząc się wzrokiem z ostrożnością należną ich profesji. Od poniedziałku mieli razem pracować.
Potem nadeszła Kaila z trojgiem małych dzieci, potargana, nieszczęśliwa i półprzytomna. Kyle, Rafe i ich ojciec pomogli jej zapanować nad tą trzódką, a Kaila tymczasem wyjaśniła, że jej mąż, Dan, dotrze na przyjęcie później. Wydawała się bardzo zdenerwowana.
Na szczęście do pomocy zjawiła się również Jassy, ubrana w obcisłą, czarną suknię koktajlową bez rękawów, i wzięła od Kaili najmniejsze dziecko. Chwilę później Madison, prawie nie zwracając uwagi na Kyle'a, który prowadził ożywioną rozmowę z ojcem i bratem, wzięła pod opiekę dwie starsze pociechy. Starsze! Anthony nie skończył jeszcze dwóch lat, Shelley miała zaledwie trzy i pół, a najstarszy Justin – pięć. Kaila z ulgą powitała odsiecz i chętnie przyjęła od Rafe'a szklankę z koktajlem. Mogła wreszcie spokojnie usiąść na kilka minut.
Kaila, podobnie jak Madison, miała długie, ciemno-rude włosy, wielkie niebieskie oczy i delikatne rysy. Kyle'owi bardzo się podobała. Pomyślał, że można by ją przez pomyłkę wziąć za Madison, gdyby siostry tak bardzo nie różniły się osobowością. Poza tym zupełnie inaczej się poruszały. Kaila zawsze była niecierpliwa, ruchy miała ostre, gwałtowne. A Madison… Madison była subtelna. Pełna wdzięku. Gibka. Nawet więcej…
Zmysłowa, pomyślał zgryźliwie.
W dodatku znowu na niego wściekła.
Tego wieczoru ubrała się w szmaragdową zieleń. Rudowłose dziewczyny nie powinny w zasadzie nosić nic zielonego, ale prawdę mówiąc, Madison nie miała tej zieleni zbyt wiele. Suknia była na ramiączkach i bez pleców.
To grzech mieć takie piękne plecy, pomyślał Kyle. Za każdym razem, gdy Madison się do niego zbliżała, kusiło go, by wyciągnąć rękę i delikatnie przesunąć palcem wzdłuż jej kręgosłupa.
Każdy mężczyzna czułby taką pokusę, pomyślał.
Odstawiwszy dzieciaki do pokoju Carrie Anne, gdzie mogły się bez przeszkód bawić, Madison wróciła do gości.
Kyle zwrócił jednak uwagę, że do niego nie podchodzi. No tak. Przecież znowu jej się naraził. Nie ma co się dziwić, skoro bez przerwy mówił jej nie to, co trzeba. Z troski o nią, nic więcej. Widocznie Madison nie zdawała sobie sprawy, że jakkolwiek nazwać jej niezwykłe zdolności, mogą okazać się niebezpieczne. Obserwując, jak rozmawia z gośćmi, słucha ich, śmieje się, czuł trudne do wytłumaczenia kłucie w sercu. Próbował zapomnieć, jak patrzyła na niego po południu, ile pasji miała w oczach, gdy mówiła, że nie potrafi obojętnie przyglądać się cierpiącym ludziom, jeśli może im pomóc.
Gdyby tylko zatraciła te swoje przeklęte zdolności. Zanim tu przyjechał, miał nadzieję, że tak się stało. Ale jak widać, tylko się łudził.
Nie było mu łatwo znów się z nią spotkać.
Pomyślał o kobietach, z którymi ostatnio sypiał. Bez zobowiązań i bez wielkich uczuć.
Łatwo było mu spać z kobietami, które nic go nie obchodziły.
Ta obchodziła go bardzo, ale nawet gdyby kiedyś przestała się na niego wściekać i zachciała seksu, byłoby to niemożliwe. Zbyt wiele dla niego znaczyła.
Podczas przyjęcia starał się obserwować ją wyłącznie ukradkiem, gdy jednak stanęła niedaleko, sącząc szampana, nie mógł oderwać od niej oczu.
Zwróciło jego uwagę, że piła z umiarem. Chodziła z tym samym kieliszkiem chyba przez cały wieczór.
Darryl Hart był wśród gości, którzy przyszli najpóźniej. Kyle^ zirytowało, że natychmiast poczuł niechęć do tego faceta, chociaż Darryl powitał go mocnym uściskiem dłoni, a w rozmowie wydawał się szczerze zainteresowany jego sprawami.
Madison serdecznie uściskała byłego męża i cmoknęła go w policzek. Kyle przyglądał się temu i zastanawiał, co mogło między nimi zajść. Najwyraźniej wciąż byli zaprzyjaźnieni i pozostawali w zażyłości. Z pozoru idealna para. Darryl był przystojny, rosły i muskularny, jak przystało na byłego asa szkolnej i uniwersyteckiej drużyny futbolowej. Madison wyglądała olśniewająco. Razem zaś byli jak Ken i Barbie, król i królowa balu absolwentów. Gdy Darryl coś do niej mówił, ona zawsze miała na twarzy uśmiech. No i oboje hołubili swoją córkę.
Kyle wyczuwał, że Darryl wciąż kocha swoją byłą żonę. A co czuła do niego Madison?
I co, u diabła, ich rozdzieliło?
Chociaż przez cały czas zachowywał przyzwoitą odległość od Madison, starał się jednocześnie tak manewrować w tłumie, żeby móc słyszeć, co mówią do niej ludzie.
– Madison, musisz mi pozować w tej sukni, namaluję cię.
To jego ojciec.
– Madison! Tylko na weekend. Lecisz raz dwa tam i z powrotem, a w przerwie fotografujemy cię na bielutkim piasku Cozumel!
Spec od reklamy, nawiasem mówiąc – homoseksualista.
– Moja droga, wiem, że nie lubisz nadmiernie eksploatować swojego nazwiska i swojej rodziny, ale gdybyś zgodziła się pozować do plakatu tego festiwalu, zdziałałoby to cuda. Cały zysk jest przeznaczony dla biednych dzieci!
Atrakcyjna, siwowłosa matrona, niewątpliwie mecenas sztuk.
– Kyle!
Odwrócił się.
Nadchodził jego przyrodni brat Rafe, przystojny jak król plaży: jasne włosy, szare oczy i piękna opalenizna. Na jego ramieniu wspierała się drobna brunetka.
– Kyle, poznaj proszę Sheilę Ormsby. Sheila…
– …gra w „Nawałnicy” – dokończył za niego Kyle i uścisnął wyciągniętą dłoń dziewczyny. Sheila była efektowna, szeroko się uśmiechała i czarowała wtedy dołkami w policzkach.
Mogła mieć dwadzieścia kilka lat. Zauważył ją poprzedniego wieczoru, gdy Madison śpiewała w tawernie.
– Wczoraj nie miałam okazji pana poznać – powiedziała Sheila, pokazując mu równe zęby. Jej dołeczki były naprawdę urocze.
– Nie widziałem Madison od wieków.
– Wiem. Rafe powiedział mi, że ta uczta ma uczcić powrót syna marnotrawnego.
Kyle spojrzał groźnie na brata. Rafe skulił ramiona.
Dziwne, pomyślał Kyle. Wszyscy członkowie jego poszerzonej rodziny przez cały wieczór nie robili nic innego, tylko przedstawiali mu jakieś kobiety. Widocznie osoba wdowca prowokowała do takiego zachowania.
– Miło mi panią poznać, Sheilo. Bardzo przepraszam, że nie mieliśmy okazji porozmawiać wczoraj. Jak długo gra pani na klawiszach?
– Całe życie – odparła Sheila.
Rafe oddalił się, żeby nie przeszkadzać im w rozmowie o muzyce. I rozmawiali – dopóki nie podszedł do niego ojciec z elegancką, siwowłosą opiekunką sztuk oraz jej córką, zmysłową czarnulką, która niewątpliwie odziedziczyła urodę po ojcu Kolumbijczyku.
Potem znalazł się obok niego Trent, promieniejący z dumy, przyholował bowiem specjalnie dla brata urodziwą dziennikarkę z rudawymi włosami.
Rozmawiając z nią, Kyle zauważył, że Kaila nerwowo spogląda na zegarek, a potem przeprasza towarzystwo i idzie w stronę domu.
Madison, która najwidoczniej ją obserwowała, zrobiła to samo.
Jassy również.
Zaciekawiony Kyle przeprosił dziennikarkę i podszedł do barku na patiu, skąd przez uchylone drzwi widział kawałek salonu. Kaila rozmawiała przez telefon, zbyt cicho jednak, by mógł cokolwiek usłyszeć. Madison i Jassy stały w pobliżu z zafrasowanymi minami.
Kyle wolno nałożył kostki lodu do szklanki. On też się zasępił, choć nie umiałby powiedzieć dlaczego. Długo nie był w Miami, ale to było bez znaczenia. Dawniej, jeszcze przed śmiercią Lainie, a może przed śmiercią Fallon, byli ze sobą blisko, cała rodzina. Wciąż wiele dla niego znaczyli, wszyscy. A jednak…
Skąd, do licha, przyszło mu do głowy, żeby podsłuchiwać?
Nie wiedział.
Nieprawda, wiedział.
Martwił się. Niepokoiła go Madison. Chciał zachować wobec niej dystans, bo mogła mu nieźle zaleźć za skórę. Mogła całkiem opanować jego myśli. Powinien być setki, nie, tysiące kilometrów od niej…
Nie dość tego, że mogła mu zaleźć za skórę, to jeszcze wyglądała jak nowe wcielenie Lainie.
Absolutnie wierna kopia.
I absolutnie niematerialna.
Pragnął jej. Chciał, żeby była naga. Zdyszana. Rozpalona. I chciał ją…
Ej, nie tak ostro, ostrzegł się w myśli.
Obrazy przesuwające się przed oczami były bardzo plastyczne, niemal trójwymiarowe. Wzdrygnął się i z brzękiem upuścił do szklanki kostkę lodu, a tymczasem Kaila trzasnęła słuchawką o widełki z taką siłą, że odgłos dobiegł aż na patio.
Jej siostry odwróciły się z zakłopotanymi minami. Madison odchrząknęła, zerknęła niepewnie na Jassy, po czym przeniosła wzrok na Kailę.
– Kailo – powiedziała cicho. – Nie możesz się tak złościć za każdym razem, gdy Dan gdzieś nie zdąża. Dan jest w końcu adwokatem i…
– A adwokaci nie mają życia prywatnego? – spytała jadowicie Kaila.
– Kailo – cierpliwie przekonywała ją Madison. – Dan jest porządnym facetem. Wychodził z siebie, żeby skończyć studia, a teraz ciężko pracuje. Wie, że pochodzisz z bogatej rodziny, więc chce, żeby nie brakowało ci pieniędzy. Jest bardzo honorowy. Nie chce pożyczać od taty ani naruszyć twojego funduszu powierniczego, ani…
– Wiem, to taki pieprzony święty – odcięła się Kaila.
Madison jeszcze raz spróbowała perswazji.
– Kailo…
– Ej, ej, bo ci język odpadnie! – postraszyła Kailę Jassy, próbując obrócić sprawę w żart.
– Kailo, poważnie, daj spokój… – ciągnęła Madison.
– Wiem, wiem! Małżeństwo jest święte! A mówi to kobieta, która rozwiodła się z najbardziej amerykańskim Amerykaninem świata!
– Owszem. I wierz mi, że w rozwodzie nie ma nic przyjemnego. Ale wy się z Danem kochacie i…
– Zamknij się wreszcie, Madison! Niczego nie rozumiesz. Madison, Madison! Wszystko kręci się wokół: Madison! Madison, będziesz pięknie wyglądać na plakacie festiwalu sztuki, Madison, moja miła, czy możesz z łaski swojej polecieć na jeden dzień do Cozumel… Och, wykapana matka! Niech to szlag trafi! A ja jestem podobna do ciebie, tylko że dalej jestem sobą, mam trzy dzieciaki, zebrania w Stowarzyszeniu Rodzice-Nauczyciele, lunche w McDonaldzie, krótko mówiąc, regularną fabrykę bachorów. Naturalnie sama ich doglądam. Bogata panna, taka jak ja, nie ma nic innego do roboty, tylko wychowywać śliczne maleństwa i być żoną Dana. A ty jesteś cholerną, wspaniałą Madison!
Kyle nie potrafił oderwać oczu od Madison. Na pewno szczerze ją kusiło, żeby wysłać młodszą siostrę do wszystkich diabłów. Ale zanim powiedziała słowo, zdążyła się opanować. Było widać, że kocha Kailę i zdaje sobie sprawę, że siostra po prostu wyładowuje swoje rozczarowanie.
– Kailo, co tak naprawdę nie gra? – spytała.
– Nic. Nic! – odburknęła Kaila. Ale do wielkich, niebieskich oczu napłynęły łzy.
– Siostrzyczko…
Kaila ruszyła szybkim krokiem w stronę swojej sypialni. Madison chciała iść za nią.
– Zostaw ją na chwilę – doradziła Jassy.
– Jassy, dzieje się coś bardzo złego, skoro Kaila tak się zachowuje!
– Dlatego powinnaś z nią porozmawiać. Ale daj jej najpierw parę minut odsapnąć.
– Zgoda.
Madison odwróciła się i wyszła na patio. Kyle z zażenowaniem uświadomił sobie, że jest zwykłym podsłuchującym natrętem, więc odsunął się od barku.
Na szczęście w pobliżu była czarnowłosa córka opiekunki sztuk. Szybko zajął ją rozmową. Madison przeszła obok nich, pozornie spokojna, nie dała najmniejszego znaku, że w ogóle go zauważyła.
Może zresztą wcale nie zauważyła.
Zastanawiał się, czy nie powinien sam porozmawiać z Kailą. Ale nie mógł. Czuł ściskanie w żołądku. Nadal nie był w stanie oderwać wzroku od Madison. Bardzo go intrygowało, czy gdyby raz się z nią przespał, to opuściłoby go to obsesyjne uczucie.
Madison nie wytrzymała długo, za bardzo się niepokoiła. Wkrótce wślizgnęła się z powrotem do domu i pośpieszyła długim korytarzem. Przystanęła przed drzwiami pokoju Carrie Anne i usłyszała Martique, niewiarygodnie wprost cierpliwą, haitańską gosposię ojca, która pięknym, dźwięcznym głosem czytała dzieciakom bajki.
Cicho zapukała do drzwi Kaili, ale nie poczekała na zaproszenie i od razu weszła do środka.
– Kailo?
Jej siostra leżała wyciągnięta na łóżku i wpatrywała się w sufit. Przestała już płakać, ale policzki miała mokre od łez.
– Och, Kailo – powiedziała cicho Madison i podbiegła do niej. Kaila uniosła się na łokciach, gotowa przyjąć krzepiący uścisk.
– Tak mi przykro, Madison! To wszystko dlatego, że on nigdy nigdzie nie chce przyjść, a ja nie wiem, gdzie naprawdę jest. Ciągle sobie wyobrażam więcej, niż powinnam. Przecież wiem, że sypia z jakąś inną. Boże! Gdybym tylko miała dość ikry, żeby znaleźć sobie faceta!
– To by w niczym nie pomogło, Kailo.
– Owszem, mogłoby pomóc. Poczułabym, że ktoś mnie chce. Że dla kogoś jestem ważna.
– Kailo, ja wiem, że Dan cię kocha.
– Ty tylko chcesz, żeby tak było. I nie rozumiesz! Ciebie wszyscy kochają. Wszyscy! Jesteś piękna. Jesteś doskonała. Różni ludzie nadskakują ci bez przerwy.
– Kailo!
– To prawda.
Madison pokręciła głową z przewrotnym uśmieszkiem.
– Jeśli masz do mnie pretensje o romanse, to wybrałaś sobie zły piorunochron. Nie waż się tego szepnąć nikomu innemu, ale ostatnimi czasy moje najbardziej erotyczne przeżycie to lektura pieprznej powieści jednego z przyjaciół naszego taty.
Kaila raptownie się wyprostowała.
– Żartujesz!
Madison pokręciła głową.
Siostra nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia.
– Przecież spotykasz się z tyloma ludźmi. Faceci biegają za tobą bez ustanku…
– Joey jest jednym z najfajniejszych facetów, jakich znam, ale uwielbiam jego żonę i dzieciaki. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na bezsensowny romans, a on też nigdy nie próbował nic zacząć. Co zaś do mężczyzn, którzy wydają się zainteresowani… – Urwała. – Ech, dookoła jest tyle chorób. Małżeństwo naprawdę ma swoje zalety. Jak dotąd przeżyłam tylko jeden prawdziwie romantyczny związek. Z Darrylem.
– Mój Boże! Jak ty możesz żyć? – wyszeptała strwożona Kaila.
Madison wybuchnęła śmiechem.
– Ludzie jakoś żyją. Seks nie jest wszystkim.
– Ale jest cholernie ważny. Może nie zawsze mam na to ochotę, zwłaszcza w ten sposób… och, sama nie wiem, co chciałam powiedzieć.
Madison znów się uśmiechnęła i uściskała siostrę.
– Ale ja wiem. Jeszcze pamiętam co nieco z okresu małżeństwa. Czasem jesteś w odpowiednim nastroju, czasem nie, a czasem po prostu ustępujesz, bo wiesz, że jeśli tego nie zrobisz, on będzie chodził wkurzony od rana do wieczora.
Kaila parsknęła śmiechem.
– Uhm. Coś w tym rodzaju. Ale czasem czuję się paskudnie, bo…
– Bo?
Kaila wzruszyła ramionami.
– Danowi tak naprawdę nic nie można zarzucić. Chcę powiedzieć, że jest…
– Dobry w łóżku i działa jak maszyna, wszystkie części nasmarowane i w ruchu! – zabrzmiał wesoły głos z progu i do pokoju weszła Jassy.
– Jassy, doprawdy, jaka ty potrafisz być cyniczna! – powiedziała Madison, uśmiechając się szeroko, żeby odebrać tym słowom agresywne brzmienie.
– Cyniczna? – sprzeciwiła się Jassy.
– W każdym razie na pewno obie jesteście wścibskie i wtrącacie się w cudze sprawy – zarzuciła im Kaila.
– Po to właśnie są siostry – zapewniła ją Jassy i przeniosła spojrzenie na Madison. – Naprawdę pełna abstynencja? – spytała z niedowierzaniem.
Madison jęknęła.
– Nie możemy wszystkie potajemnie romansować.
– Kto potajemnie romansuje? – spytała Kaila, żywo zainteresowana.
– Jassy – poinformowała ją Madison.
– Miałaś nic nie mówić! – żachnęła się Jassy.
– O, Boże. Przepraszam – powiedziała Madison z poczuciem winy.
– Nie ma sprawy, bo sypnęłaś mnie akurat przed Kailą. Ale gdybym ci powiedziała, Kailo, kto to jest, byłby koniec z potajemnym romansem.
– A tobie powiedziała? – spytała Kaila Madison.
Madison pokręciła głową i zmarszczyła czoło. Spojrzała za plecy Jassy, na drzwi pokoju Kaili.
Jassy niedokładnie je zamknęła. Przed chwilą Madison wydało się, że drgnęły i że usłyszała cichy odgłos kroków w korytarzu.
– Co się stało? – spytała Kaila.
Madison pokręciła głową. Nie wiedziała dlaczego, ale nagle nabrała pewności, że ktoś podsłuchiwał ich rozmowę. Tylko kto?
– Nic takiego – odparła, wciąż jednak miała chmurną minę.
Podeszła do drzwi i szeroko je otworzyła.
Korytarz był pusty. Widocznie się przesłyszała.
– Madison? – powiedziała Jassy zaniepokojonym tonem.
– Naprawdę nic takiego. Słowo.
A jednak coś się stało. Miała dziwne uczucie, którego nie potrafiła opanować.
– Wracajmy do gości – zaproponowała Kaila, poprawiając fryzurę. – Mam w tym domu fenomenalną opiekunkę do dzieci, a siedzę w pokoju i lituję się nad sobą, zamiast pogadać z dorosłymi ludźmi i trochę poflirtować.
– Takie jest życie – stwierdziła Jassy.
– Dobra, wracajmy – podchwyciła Madison.
Po chwili wszystkie trzy wmieszały się w tłum gości.
– Madison! – zawołała radośnie Sheila, wymachując wysoką szklanką.
Szkocka. Czysty Dewar's. Sheila powiedziała kiedyś Madison, że to najlepszy drink. Nie wolno mieszać szkockiej z wodą sodową, bo woda sodowa powoduje kaca. A Sheila mogła pić szkocką całą noc i wcale nie było tego po niej widać. Madison zazdrościła jej takiej umiejętności.
Sheila przecisnęła się do niej przez tłum.
– Wspaniałe przyjęcie. Twój tata bardzo miło się zachował, że zaprosił całą „Nawałnicę”.
– Tata jest zwykle bardzo porządnym facetem – zapewniła ją Madison.
– Wiedziałam, że masz braci jak malowanie, ale ten najnowszy… fiu, fiu.
– Kyle Montgomery?
– Czy on jest naprawdę twoim bratem?
– Jego ojciec był mężem mojej matki.
– Boże, rzeczywiście. Zapomniałam o tym skandalu po jej śmierci… Ojej, znowu coś palnęłam. Przepraszam, Madison.
– Nic się nie stało. Po prostu pochodzę z rodziny podatnej na skandale – odparła kwaśno Madison.
Sheila uśmiechnęła się, pogłębiając dołeczki w policzkach. Oczy jej lśniły.
– Ciekawiej się z tym żyje. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby otaczali mnie sami wspaniali mężczyźni. Ty to masz życie. Twój były wygląda jak Mister Universum, Trent jest niewiarygodnie przystojny…
– Trent jest synem mojego ojca – przypomniała jej Madison.
– Dobra, kazirodztwa unikaj za wszelką cenę. Ale Rafe… też jest niczego sobie. Myślący i przystojny… jak Clark Kent. A ten nowy… o-ho-ho. Dobrze się stało, że z nim nie masz wspólnego ojca. On tak na ciebie patrzy. I ty tak patrzysz na niego…
– Wcale nie patrzę! Prawdę mówiąc, parę lat temu mieliśmy poważny zatarg.
– Mhm. Czyli nie ma sprawy.
– Jak to?
– No, mogę do niego startować.
– Nie… To znaczy, tak, oczywiście, że możesz – powiedziała szybko Madison. Co za różnica, kto go uwodzi? Kobiety i tak pchają się do niego dzień i noc wszędzie, gdzie tylko się pojawi.
– Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco – zwróciła jej uwagę Sheila, znacząco się uśmiechając.
Madison westchnęła. Sheila nie należała do kobiet pozbawionych hamulców. Od dawna razem występowały w zespole i bardzo się w tym czasie zaprzyjaźniły. Być może na zasadzie kontrastu. Sheila była drobniutka, Madison wysoka. Sheila traktowała mężczyzn jak koneserka. Nie umawiała się na rutynowe kolacje z kwiatami. Uważnie przyglądała się potencjalnemu partnerowi i decydowała: wszystko albo nic. Była ostrożna i dyskretna, a Madison przypuszczała, że również odpowiedzialna.
– Daj spokój, Sheilo. Startuj, do kogo chcesz. Czyżbym wyglądała na osobę, która chce się związać z własnym… z własnym…
– Przyrodnim bratem – pomogła jej Sheila.
– Hmm…
Przez dłuższą chwilę Sheila mierzyła ją wzrokiem, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Masz rację, króliczku. Wcale nie wyglądasz jak ktoś, kto chce się związać z Kyle'em.
– No widzisz.
– Wyglądasz jak ktoś, kto chce się z nim przespać. Ale nie szkodzi. Pamiętam, co mi powiedziałaś. Gdybyś zmieniła zdanie i jednak chciała mnie zniechęcić, daj znać.
Znów słodko się do niej uśmiechnęła i odeszła do grupki otaczającej Kyle'a.
Madison miała ochotę dać jej klapsa. Ale z godnością, jak dojrzała kobieta.
Przyjęcie miało się ku końcowi.
Dan nie przychodził.
I co z tego, że był adwokatem. To wcale nie znaczyło, że musi pracować w każdą sobotę. Nigdy nie było go w domu. A ona była bez przerwy. Dan zawsze nosił nieskazitelny, elegancki garnitur. A ona zawsze chodziła w dżinsach albo szortach i bawełnianej koszulce, poplamionej ostatnimi przekąskami dziecka: musem jabłkowym, czekoladą, sokiem winogronowym albo jeszcze gorzej – plwociną czy wręcz kupą. Kaila kochała swoje dzieci, wbrew wszystkiemu szczerze je kochała.
Tylko że była taka…
Niespokojna.
Urażona. Zatroskana.
W wieku dwudziestu pięciu lat najczęściej wydawało jej się, że wszystko ma za sobą. Że już nigdy nie będzie młoda. Z Danem było inaczej. Wciąż wychodził z domu, miał swoją pracę. Jego praca była ważna. A ona powinna to rozumieć. Jeśli na przykład rozmawiała przez telefon, Dan miał święte prawo przerwać jej i zawołać do płaczącego dziecka.
Jeśli akurat Dan rozmawiał przez telefon, jej zadaniem było zapewnić absolutną ciszę w domu.
Ale tego wieczoru…
Był tutaj on.
Wreszcie do niej podszedł, tak jak się tego spodziewała. Całkiem zwyczajnie. Ale z jaką elegancją.
– Dobrze się bawisz?
Na dźwięk tego ciepłego, lekko ochrypłego głosu poczuła dziwne podniecenie.
– Tak.
Pochylił się nad nią, siedziała bowiem na krawędzi basenu, machając nad wodą bosymi stopami. Obok niej stały sandałki na wysokim obcasie i szklanka z drinkiem.
– Pięknie wyglądasz.
– Dziękuję. – Spojrzała na niego. – Ty też nieźle.
Odwzajemnił uśmiech.
– Boże, Kailo. Dan ma wszystko, czego pragnę. Ma wszystko i nawet o tym nie wie. Wspaniałe dzieciaki. Piękną żonę. Gdybyś była moja, nie zostawiłbym cię samej ani na minutę.
– To miło, że tak mówisz.
– Powinnaś dać mi szansę.
– Co takiego?
– Wiesz, jazda próbna.
Wytrzeszczyła na niego oczy, czując, jak rumieniec zalewa jej twarz. Kusiło ją. Boże, ależ on był przystojny.
– Dałbym dziesięć lat życia za to, żeby obejrzeć cię nagą – szepnął.
Najpierw pomyślała, że żartuje, żeby podnieść ją na duchu. Ale potem na niego spojrzała. To nie był żart.
– Umarłbym za to, żeby móc cię tylko dotknąć, żeby móc… – Przysunął wargi do jej ucha i szepnął kilka słów, obrazowo wyrażających to, co pragnąłby z nią zrobić.
– Tak nie można! – powiedziała cichutko.
– Dlaczego?
Pokręciła głową.
Powinna być oburzona i przerażona, powinna wstać, uderzyć go w twarz i odejść.
Ale pokusa nie dawała jej spokoju. A to, co do niej mówił, było jak balsam dla jej urażonej dumy, było… podniecające.
Podniecające jak fantazja? Czy też jak rzeczywistość?
Tego sama nie wiedziała.
– Po prostu nie jesteś jeszcze gotowa. I nie wierzysz mi, że cię kocham. I że w zamian potrzebuję twojej miłości, bo jestem bez niej jak bez wody. Nie traktujesz mnie poważnie. Nie wyobrażasz sobie, jaką miłością darzyłbym twoje dzieci, jaki byłbym dobry, jak pomógłbym ci się nimi opiekować.
– Nie…
– Wiem, potrzebujesz czasu. Będę czekał.
Wstał i odszedł.
Był wspaniały. Czarujący. Przystojny. Tyle kobiet zabiegało o jego względy…
A ta szansa mogła nie trwać wiecznie.
Mimo to…
Kaila oplotła ramionami kolana. Od wielu lat była mężatką. Nie znała właściwie żadnego innego mężczyzny, więc się bała. Poza tym kochała Dana, chociaż była na niego wściekła.
Tylko czy naprawdę go kochała?
A może po prostu się do niego przyzwyczaiła?
Odchyliła głowę do tyłu. Myśli jej się plątały. Za dużo wypiła. Powinna być szczęśliwa. Teoretycznie miała wymarzone życie. Byli zabezpieczeni finansowo i mieli trójkę radosnych, zdrowych, ślicznych dzieci. Cóż z niej za potwór, że czuje się taka przegrana?
Nie rozumiała tego.
Po prostu nie rozumiała.
Jassy wyszła na patio. Goście zaczynali odjeżdżać. Noc stawała się coraz cichsza.
Obeszła basen i ruszyła w stronę przystani, wpatrzona w ciemną taflę wody. Noc była piękna i Jassy czuła się wspaniale.
Nagle objęły ją czyjeś ramiona. Krzyknęłaby, ale dłoń zakryła jej usta, a gardłowy głos szepnął:
– Pst…!
Serce biło jej jak szalone.
Dłoń odsunęła się od jej ust, uścisk ramion zelżał.
Teraz mogła się obrócić w objęciach swego nowego kochanka i pocałować go łapczywie. Szybko budziła się w nich namiętność. Męskie dłonie wędrowały po jej ciele, objęły piersi. Języki rozpoczęły miłosną szermierkę. W pewnej chwili Jassy cofnęła się z cichym jękiem.
– Nie tutaj, nie teraz! – szepnęła bez tchu.
Jej kochanek westchnął.
– Nie rozumiem, dlaczego nie możemy tylko…
– Za wcześnie. Chcę, żebyś traktował mnie poważnie.
Przesunął w palcach niesforny kosmyk.
– Musimy gdzieś iść – powiedział i znów ją pocałował.
– Nie mogę.
– Musisz.
– Nie mogę – powtórzyła, gdy ich wargi znów się zetknęły.
– Powinniśmy być razem.
Wreszcie przerwała pocałunek. Westchnęła.
– Nie mogę stąd wyjść dziś wieczorem. Przecież wiesz. Musiałabym gęsto się tłumaczyć.
– Jesteś lekarzem. Możesz mieć nagły przypadek.
– Jestem lekarzem sądowym. Martwi ludzie nie miewają nagłych przypadków.
– Och, nie żartuj. Na pewno zdarza się…
– Kto inny ma dziś dyżur.
Położył sobie jej rękę na torsie i przesunął ją niżej, na wyraźną wypukłość dżinsów.
– Widzisz, co tracisz?
– Szkoda – przyznała smutno.
Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
– Nie martw się. Będę za tobą tęsknił. Kocham cię. Poniedziałek będzie trwał bez końca.
– Poniedziałek – powtórzyła cicho.
Wymienili jeszcze jeden gorący pocałunek i jej kochanek rozpłynął się w mroku. Jassy patrzyła, jak pozdrawia kogoś na ganku. Wypełniała ją radość. Czuła się wspaniale. Boże, jak cudownie jest być zakochaną.
Dręczył go koszmar.
Było ciemno. Późno. W jego pokoju panował mrok, unosiła się tajemnicza mgła. Był wykończony, ale nie mógł zasnąć.
Przez nią.
To śmieszne. Jak można zobaczyć kogoś pierwszy raz po wielu latach i pragnąć go tak bardzo, że ból niespełnienia staje się niemal fizyczny i nie można nad nim zapanować?
Nie mógł zapomnieć, jak na niego patrzyła.
Gniewnie. Jakby chciała go zabić.
A potem…
Potem to się zmieniło. Zahipnotyzował go dziwny, niebieskawy blask bijący z głębi jej pięknych oczu.
Wstał i nerwowo krążył po pokoju, jak tygrys w klatce. Wystarczyło przejść korytarzem do drugiego skrzydła domu. Tam była. Wystarczyło przejść korytarzem, zbudzić ją. Wyciągnąć z łóżka i postawić sprawę na ostrzu noża. Zrozum, oboje tego chcemy, zróbmy to, skończmy z tą udręką, żebyśmy mogli dalej żyć każde swoim życiem…
Uświadomił sobie, że rzeczywiście nogi go niosą w tamtą stronę. Otworzył, a potem zamknął za sobą drzwi i znalazł się na korytarzu. Okrywał go jedynie biały, włochaty szlafrok, nic więcej. W domu panowała cisza. Była głęboka noc. A on wiedział, że nic już nie jest w stanie go zatrzymać.
Energicznie otworzył drzwi do jej pokoju.
Przyćmione żółtoczerwone światło zatańczyło na jej postaci. Leżała na wznak na łóżku, w czarnej, jedwabnej koszulce. Wokół twarzy miała ognistą aureolę włosów. Zobaczyła go, ale nie odezwała się ani słowem. Po prostu wstała i podeszła do niego. Prawie się dotknęli. Zsunęła z ramion koszulkę i stanęła przed nim naga. Podziwiał jej pełne piersi i wyraźnie zarysowany trójkąt u zbiegu ud, tak samo rudy, jak włosy na głowie.
Wyciągnęła do niego ramiona. Zrzucił szlafrok. Poczuł jej palce na klatce piersiowej. Sunęły coraz niżej, były już tak blisko…
Szepnęła coś, ale zetknięcie warg stłumiło słowa. Długie, rude włosy dotknęły jego ciała.
– Zrozum, oboje tego chcemy, zróbmy to, skończmy z tą udręką, żebyśmy mogli dalej żyć każde swoim życiem…
– Tak…
Uniósł ją w powietrze, położył w pościeli, a potem rozchylił jej nogi i opadł na nią. Nie było czasu na grę miłosną. Poczuł, jak…
Jak się budzi.
Kyle otrząsnął się ze snu, drżący i mokry od potu. Przez chwilę trudno mu było pogodzić się z tym, że wszystko tylko wyśnił.
Ale tak było.
Siedział w gościnnym pokoju.
Całkiem mokry. Nawet gorzej.
Jęknął głośno, zacisnął zęby i przeczesał palcami włosy, a potem mocno przycisnął dłonie do skroni. Cholera!
Nic mu to nie pomogło.
Kyle zaspał.
Poszedł na dziesiątą do kościoła, dowiedziawszy się przedtem, że Madison poszła z dziewczynkami na ósmą i jeszcze nie wróciła.
Po mszy wypił kawę przy stoisku z pączkami i ruszył na spacer ulicami Key West. Po drodze przyjrzał się mini ciuchci, która wiozła tłumek turystów po mieście, od atrakcji do atrakcji.
Wreszcie około południa wrócił do domu.
Madison z Carrie Anne wyjechały już do Miami, dołączyły do nich również Jassy i Kaila. Dzięki temu na postojach siostry mogły pomóc Kaili przy dzieciach.
Kyle spędził resztę dnia, łowiąc ryby z Jordanem, swoim ojcem, Rafe'em i Trentem. Było to coś w rodzaju męskiego popołudnia. Złapali mnóstwo lucjanów, makreli i jaskrawo ubarwionych koryfen, a przy okazji opróżnili kilka sześciopuszkowych kartonów piwa. Ryby usmażyli w domu, a po kolacji Kyle usnął i spał parę godzin.
W końcu jednak musiał wstać i wyjechać do Miami.
Zbliżał się poniedziałkowy ranek.
A wraz z nim…
Różne części ciała.
– Nie wiem, czy dużo pomogę – powiedziała Madison.
Zgodnie z planem w poniedziałek rano spotkała się z Jimmym Gatesem. Nie wiedziała jednak wcześniej, że mają jechać do kostnicy. Poprzednio Jimmy zawsze zabierał ją na miejsce zbrodni.
Oczywiście w kostnicy też bywała. Nie dlatego, że znajdowała upodobanie w odwiedzaniu zmarłych, lecz ze względu na zajęcie Jassy. Nieczęsto jednak chodziła tymi korytarzami. Gdy wybierały się z siostrą na lunch, spotykały się w części biurowej, w jej pokoju.
Jimmy wymienił spojrzenia z Madison. Niedawno skończył trzydzieści siedem lat, ale wciąż wyglądał chłopięco. Miał zawsze potargane, rudawe włosy i ufne, piwne oczy. Pozory jednak mylą. Tropiąc mordercę, Jimmy potrafił być twardy, bezlitosny i niezłomny. Natomiast niewinny wygląd pomógł mu kilka razy uniknąć kłopotów, gdy zdobywał informacje w sposób niezupełnie zgodny z prawem.
– Okaż trochę cierpliwości, Madison, zgoda? Mam zwykłe przeczucie, że tu się przydasz.
– W porządku.
Kostnica, na przekór wysiłkom personelu, który utrzymywał w niej czystość, śmierdziała kostnicą. Przyglądając się nieskazitelnie czystym kafelkom, szkłu i nierdzewnej stali, Madison poczuła nieprzyjemne ciarki.
Mrówki, jak powiedziałaby Carrie Anne.
Jimmy pchnął drzwi i weszli do obszernego pomieszczenia. Tu robi się sekcje zwłok, pomyślała Madison. Nad ruchomymi stanowiskami z nierdzewnej stali znajdowały się mikrofony. W najdalszym kącie czworo ludzi w szpitalnych kitlach pochylało się nad ciałem nagiego mężczyzny. Z boku, plecami do nich, stali mężczyźni w garniturach, być może policjanci po cywilnemu. Słuchali monotonnego głosu lekarza, który na bieżąco podawał szczegóły dotyczące okoliczności śmierci denata.
Śmierć. Coś, co straszliwie odczłowiecza. Odziera ludzką duszę z resztek godności.
– Uwaga, Madison – szepnął Jimmy i poklepał ją po ramieniu. – Teraz w prawo.
Przeszła przez jeszcze jedne drzwi do następnego pomieszczenia. Na antyseptycznym stanowisku leżała bryła, przykryta zielonym prześcieradłem. Kobieta o mysim wyglądzie, asystentka lekarza sądowego, stała obok, najwyraźniej zniecierpliwiona oczekiwaniem. Jimmy wbił wzrok w Madison.
Przeniosła wzrok na bryłę schowaną pod prześcieradłem i przeszył ją zimny dreszcz.
Jimmy miał rację. Już coś czuła. Nie chciała tego, ale… chyba nawet miała coś zobaczyć.
Boże…
Może przynajmniej będzie mogła pomóc.
Mimo wszystko nie lubiła tego. Nie znosiła.
– Trzymaj się – ostrzegł ją Jimmy i skinął na asystentkę.
Kobieta odchyliła prześcieradło. W pierwszej chwili Madison myślała, że zwymiotuje. Żołądek podszedł jej do gardła. Bryła okazała się ludzką głową. Ustawiono ją pod kątem, ale szyja niewątpliwie była pokąsana, a oczy wyżarte. Ciało miało odcień żółtawy, tak że wydawało się prawie nierzeczywiste. Mogłoby być produktem warsztatu przygotowującego efekty specjalne dla potrzeb filmów grozy.
Madison wydała nieartykułowany dźwięk, zamknęła oczy i chwyciła się za brzuch. Bała się, że zemdleje. Kolana się pod nią ugięły, straciła równowagę.
Podtrzymały ją silne ramiona. Ku swemu zaskoczeniu usłyszała głos Kyle'a Montgomery'ego.
– Jimmy, co ty wyrabiasz, u diabła? Odbiło ci, żeby jej coś takiego pokazywać?
– Nie szalej. Madison może nam pomóc.
– Jimmy, bój się Boga! – Kyle wciąż ją trzymał.
– Posłuchaj mnie, Kyle. Madison nie jest przewrażliwionym, małym dzieckiem. Jej siostra jest u nas jednym z najlepszych lekarzy sądowych. Madison naprawdę wie, jak wygląda krew. Przecież nie chodzi mi o to, żeby wpadła w szok.
– To ty posłuchaj, Jimmy. Ta głowa zrobiła wrażenie nawet na mnie, a zapewniam cię, że widziałem już niejedno.
Madison nie chciała, żeby się kłócili, nie chciała też patrzyć na głowę. Stała jednak nieruchomo, usiłując utrzymać równowagę bez pomocy Kyle'a, mimo że od makabrycznego widoku robiło jej się słabo.
Po chwili dobrze znajome, przejmujące chłodem doznanie ogarnęło ją na dobre. Stopniowo obraz głowy zaczął się rozmywać i Madison zobaczyła przed sobą coś zgoła innego. Ładną, energiczną dziewczynę z rudymi włosami. Nie była pewna, czy to ta sama kobieta, co w poprzedniej wizji, ale jeśli nie, to przypominała tamtą wzrostem i budową ciała, miała też takie same długie, puszyste włosy. Ze śmiechem otworzyła drzwi samochodu i usiadła za kierownicą. Ktoś z nią był. Wyjechali na autostradę. Potem znaleźli się na innej drodze. Od czasu do czasu widzieli ptasie gniazda na słupach telefonicznych stojących po bokach. Po prawej i po lewej stronie lśniła woda.
Minęli drogowskaz. Jezioro Surprise. Madison znała to miejsce. Leżało na autostradzie US1, po drodze na Key Largo.
– Florida Keys – powiedziała nagle.
– Co? – zdziwił się Kyle.
– Florida Keys – powtórzyła, wpatrując się w głowę.
– Czy może pani z łaski swojej to zakryć? – zwrócił się Kyle do asystentki o mysim wyglądzie.
Kobieta chciała spełnić jego życzenie.
– Chwileczkę – sprzeciwił się Jimmy. – Madison coś widzi.
Prześcieradło zasłoniło głowę.
– Nic już nie widzi! – burknął Kyle. Miał rację, choć Madison nie potrafiła dociec, skąd to wiedział.
– Czuję się dobrze – skłamała. Postanowiła za wszelką cenę być silna. Brać przykład z Jassy. Nie być rozszlochaną kobietką, którą musi wspierać prawdziwy mężczyzna, czyli Kyle. – Czuję się dobrze – powtórzyła, tym razem dużo bardziej przekonująco.
Nie miało to jednak znaczenia.
Kyle wyprowadził ją na korytarz. Zirytowany Jimmy wyszedł za nimi, ale Kyle zatrzymał się dopiero w pokoju wypoczynkowym dla pracowników. Pokój był pusty, jeśli nie liczyć wyliniałej sofy, na której ją posadził.
Przeczesał włosy dłonią.
– Madison, jesteś biała jak prześcieradło. Czy na pewno dobrze się czujesz?
Skinęła głową.
– Dobrze się czuje i kropka, prawda, Madison? – burknął Jimmy.
Oczywiście wcale nie czuła się dobrze. Była roztrzęsiona. Ale nie chciała, żeby Kyle o tym wiedział.
– Prawda. Nic mi nie jest – oświadczyła, wpatrując siew Kyle'a. – Nie potrzebuję starszego brata, żeby mnie pilnował. – Szybko spuściła głowę. Znowu zaczyna to samo. Znowu wyładowuje na Kyle'u złość. Zupełnie jakby była dwuletnim dzieckiem, które chce zachować się godnie i z dystansem.
– Madison – powiedział zniecierpliwiony Kyle – nawet lekarze sądowi wzdrygają się czasem na widok tego, co dostają do badania. Zahartowani gliniarze, którzy myślą, że wszystko już widzieli, widzą nagle coś więcej i rzygają jak koty. Nie musisz udawać, że jesteś twarda jak Skała Gibraltarska.
Nieznacznie poruszyła głową.
– Naprawdę dobrze się czuję.
– Co widziałaś, Madison? – spytał Jimmy.
Znów się zawahała. Miała ochotę zabić Jimmy'ego. Postąpił nielojalnie. Poprosił ją o pomoc, ale nie powiedział, że Kyle też może mieć związek ze sprawą. A ona nie chciała Kyle'a w tym miejscu. Nie chciała, żeby obejrzał ją w akcji i znów pomyślał to samo, co po śmierci żony. Że wtrąca się jakaś…
Czarownica.
– Madison? Proszę cię, na miłość boską! – przynaglił ją Jimmy. – To jest naprawdę ważne. Właśnie w tej sprawie wezwaliśmy na pomoc Kyle'a.
Gwałtownie podniosła głowę i przeszyła Kyle'a wzrokiem.
– Chciałem, żeby jej w to nie mieszać, Jimmy – powiedział.
– Nie ty tu decydujesz – zwróciła mu uwagę, ale ze spojrzenia, jakim Kyle mierzył Jimmy'ego, wyczytała, że to jeszcze nie koniec konfrontacji. Może jednak właśnie Kyle tu decydował. Przysłało go FBI, a Jimmy był tylko miejscowym gliną. Zmarszczyła czoło. – Nawet… nawet cię nie widziałam, jak tu przyszłam.
– Obserwowałem przebieg sekcji.
A więc Kyle był w tej grupce ludzi w garniturach. Oczywiście.
– Madison… – naciskał Jimmy.
– Jimmy, ona nie powinna się w to mieszać.
– Tak czy owak już jestem zamieszana, Kyle – powiedziała i spojrzała na Jimmy'ego. – Widzę kobietę tuż przed jej śmiercią. Wsiadła z kimś do samochodu.
– Czyjego samochodu?
– Chyba do swojego, bo była kierowcą. Ktoś siedział obok niej. Cieszyła się i śmiała z tego wyjazdu. Była podniecona, jakby jechała na weekend z kimś, z kim lubi być, z…
– Przyjaciółką? – podsunął Kyle.
Pokręciła głową i spojrzała na niego. Nie wiadomo czemu, policzki spłonęły jej rumieńcem.
– Z kochankiem. Z nowym kochankiem. Była podniecona, półprzytomna ze szczęścia. Może myślała, że pierwszy raz spędzi niezapomniane chwile z tym mężczyzną.
– Czy widzisz mężczyznę? – spytał Jimmy.
– Czy to na pewno jest mężczyzna? – zawtórował mu Kyle.
Madison pokręciła głową i przez chwilę przyglądała się Kyle'owi.
– Zdawało mi się, że sam tak twierdziłeś.
– Że to mężczyzna? Owszem, ale jestem zawsze otwarty na różne możliwości.
Nie wierzę, pomyślała. Znów zwróciła się do Jimmy'ego.
– Przepraszam. Przypuszczam, że to był mężczyzna. Ale tak naprawdę to nie wiem. Widziałam tylko ją… – Urwała i niepewnie zaczerpnęła tchu. – Była bardzo ładna, energiczna, pełna życia. Uśmiechała się. Wsiadła z kimś do samochodu i odjechała. Na Florida Keys, tego jestem pewna.
– Skąd ta pewność?
– Widziałam gniazda kormoranów na słupach telefonicznych. A potem zobaczyłam drogowskaz. Jezioro Surprise.
Kyle z Jimmym wymienili znaczące spojrzenia.
– Co dalej?
Madison pokręciła głową.
– Nie wiem.
– Dobrze, gdzie to się skończyło? – spytał Jimmy.
– W morzu – powiedział znużonym tonem Kyle. – Założę się, że ta głowa pasuje do odciętego ramienia.
Jimmy zerknął na niego, marszcząc czoło.
– Monroe jeszcze nie przysłało nam ramienia. Ale nie o to chodzi. Gdzie zatrzymali się ci dwoje po przyjeździe na Florida Keys?
– Nie wiem, Jimmy.
– Czy masz pewność, że ten mężczyzna, który był z nią w samochodzie, jest mordercą? – spytał Kyle, przeszywając ją spojrzeniem zielonych oczu.
– Nie… tego też nie wiem – powiedziała Madison, trochę zakłopotana.
– Pomyśl jeszcze, Madison. Czy możesz powiedzieć mi coś więcej?
Znowu spojrzała na Kyle'a.
– Uważasz, że głowa i ramię należą do tej samej osoby. Dlaczego? – spytała.
– W zasadzie bez powodu. Zwykłe przeczucie. – Wzruszył ramionami. – Przecież jesteśmy w Miami. Tutaj raczej rzadko znajduje się luzem części ludzkiego ciała, więc zakładam, że te, które są, mają ze sobą związek.
Przez cały czas bacznie się jej przyglądał. Pewnie myślał, że jednak jest czarownicą.
Madison zwróciła głowę ku Jimmy'emu.
– Kiedy skoczyłam z łodzi taty do wody i nurkowałam po to ramię… przez chwilę też coś widziałam. Coś podobnego. Dziewczynę. Bardzo ładną, młodą, rudowłosą. Kipiała energią, z ufnością myślała o swoich przyjaciołach, mężczyźnie i kobiecie. Była otwarta, prostoduszna. Znała tę osobę, z którą była. Przepełniało ją podniecenie. Spodziewała się wspaniałej zabawy. Widziałam pokój, typowy numer hotelowy. Ani obskurny, ani luksusowy. Łóżko, Biblia, czarny telefon, pilot telewizora. Te same rude włosy, ten sam uśmiech, te same uczucia. Mogła to być ta sama dziewczyna. Była radosna jak skowronek, a potem… potem błysnął nóż. Zabito ją w tym pokoju.
– Czy to się łączy z twoim poprzednim snem? – spytał Jimmy.
– Jakim snem? – zainteresował się Kyle.
– Piątkowym. Madison zadzwoniła do mnie po jednym ze swoich dziwnych snów. Wcale nie włączyłem jej do tej sprawy dlatego, że lubię się nad nią znęcać – wyjaśnił Jimmy.
Kyle spojrzał na Madison.
– Jest jeszcze coś, czego mi nie powiedziałaś?
– Miałam sen – odburknęła. – Nie lubisz słuchać o moich snach.
– Lepiej natychmiast wszystko opowiedz! – zażądał.
Jimmy odchrząknął.
– Bardzo nam pomagasz, Madison. Dziękujemy ci.
– Czy już zidentyfikowano tę dziewczynę? – spytała.
– Jeszcze nie. Mamy dopiero poniedziałek rano. Wstępne oględziny wskazują, że zabito ją w piątek… – Urwał i zaczerwienił się, a Kyle i Madison uzmysłowili sobie, że prawdopodobnie było to w porze owego dziwnego snu. – Ale… – podjął zakłopotany – głowę wrzucono do wody. Znalazły ją dzieciaki łowiące ryby w kanale. Czekamy na sprawdzenie wykazu zaginionych osób.
Madison skinęła głową.
– Czekamy też na ramię. Władze Monroe oświadczyły, że chętnie je nam przekażą. W innych hrabstwach wolą myśleć, że wszystkie brutalne morderstwa zdarzają się w Oade.
– Ale jeśli tę kobietę zabito w hotelowym pokoju na Florida Keys…
– Głowę znaleziono w hrabstwie Dade.
– Ta kobieta miała jeszcze mnóstwo innych części ciała – mruknął Kyle.
– Musimy poczekać, aż do nas trafią – odrzekł Jimmy. Pokręcił głową i spojrzał na Kyle'a. – Boże, trzeba złapać tego typa.
– Czy jest tutaj Jassy? Czy przydzielono ją do tej sprawy? – spytała Madison.
– Jassy jest w tej chwili w laboratorium. Szef na pewno pozwoli jej rzucić na to okiem i…
Laborant uchylił drzwi i wsunął głowę w szparę.
– Poruczniku Gates, doktor Sibley ma dla pana raport na temat tego włóczęgi z zeszłego tygodnia. Powiedział, że wprawdzie jest pan tutaj w innej sprawie, ale gdyby znalazł pan chwilę…
– Dobrze, dobrze – odrzekł machinalnie Jimmy. – Madison, czy możesz zaczekać parę minut? Nie chcę trzymać cię bez potrzeby w kostnicy…
– Odwiozę ją do domu – powiedział Kyle.
– Ludzie, przecież mogę jechać taksówką – sprzeciwiła się Madison. – Kyle, na pewno chcesz usłyszeć, co ma do powiedzenia doktor Sibley.
– Nie ma potrzeby. Kyle'a to nie dotyczy – stwierdził Jimmy. – Chodzi o włóczęgę bez dokumentów, starego jak sam Mojżesz. Prawdopodobnie rozbito mu głowę dla dziesięciu dolarów, które wcześniej wyżebrał. Kyle spokojnie może cię odwieźć.
– Dziękuję – bąknęła Madison.
Kyle wyprowadził ją z kostnicy.
Dzień był przepiękny. Świeciło słońce, niebo było wręcz niewiarygodnie błękitne.
– Może pójdziemy na lunch? – zaproponował, manewrując samochodem na parkingu.
– Myślałam, że jesteś na mnie zły.
– Jestem. Zjemy lunch?
Zmarszczyła nos.
– Lunch?
Wzruszył ramionami, na wargi wypłynął mu półuśmiech.
– Niech ci będzie. Masz ochotę na drinka?
– Możesz pić na służbie?
– Na piwo mogę sobie pozwolić.
– Czy jesteś pewien, że chcesz postawić drinka osobie tak podatnej na oszałamiające działanie alkoholu?
– Owszem – odparł i uśmiechnął się szerzej.
Spojrzała na ulicę pełną samochodów.
– Przykro mi, ale dla mnie jest za wcześnie.
– Raz kozie śmierć.
– Muszę odebrać córkę z przedszkola.
– Ja ją odbiorę.
– To jest pierwszy dzień twojej pracy.
– Nie szkodzi. O której trzeba jechać po Carrie Anne?
– O drugiej.
– Świetnie. Zdążę wrócić do pracy na wpół do trzeciej. A zacząłem dzisiaj o szóstej, w dodatku sam jestem dla siebie szefem.
Madison nie mogła się zdecydować. Kyle uważał ją za czarownicę. Przebywanie w jego towarzystwie było dla niej prawdziwą torturą.
Gdy jednak była obok niego…
Pragnęła go. Chciała seksu. Oczywiście tylko seksu.
Ale musiała liczyć się z możliwością, że Kyle ma romans z jej siostrą.
Wzruszyła ramionami. Trudno. Porozmawiają, czegoś się napiją. Na tyle uprzejmości powinno jej wystarczyć.
– Zgoda. Możemy iść na jednego drinka.
– Ale po drinku pewnie zgłodniejesz.
Pomyślała o głowie oderwanej od tułowia.
– Może już nigdy nie będę głodna.
Przejechali groblą do Key Biscaine i zatrzymali się przy knajpce zbudowanej na palach, nad samą wodą. Usiedli przy metalowym stoliku przed wejściem i zamówili po małym piwie, przyglądając się pelikanom, z nadzieją krążącym nad statkiem wycieczkowym na zatoce.
Madison wpatrywała się w wodę, gdy poczuła na sobie skupione spojrzenie Kyle'a.
Śledził ją zza zasłony ciemnych okularów.
Tego dnia wyglądał jak człowiek interesu. Miał typową koszulę z jedwabnym krawatem i garnitur skrojony na miarę, podkreślający budowę ciała. Świeciło mocne słońce, więc i ona miała na twarzy okulary przeciwsłoneczne. Mimo to czuła się tak, jakby Kyle przenikał ją wzrokiem na wylot.
– Niech diabli porwą Jimmy'ego – powiedział cicho, kręcąc głową. – I ciebie też. Gdyby Jimmy cię w to nie wmieszał, sama byś się wmieszała. Ale on nie powinien był ci na to pozwolić.
Odwróciła spojrzenie i upiła piwa.
– Kyle, zrozum, długo cię tu nie było. Jimmy przyjaźni się z nami od lat. Nigdy nie nadużył mojego zaufania.
– A ja myślałem, że jesteś całkowicie pochłonięta łatwym życiem: śpiewasz, pijesz, pozujesz…
– Pozuję, rzeczywiście. I bardzo lubię czasem pośpiewać z zespołem.
– Śpiewasz tylko w tawernie?
– Czasem robimy też jakieś nagrania. Ale trasy koncertowe nie wchodzą w grę. Nie pasują do życia rodzinnego.
– Kiedy pozujesz, też wyjeżdżasz z miasta.
– Tylko gdy mam na to czas.
– Zadziwiające. Mogłabyś zrobić karierę w dwóch branżach naraz, a mimo to nakładasz sobie takie ograniczenia.
– Mam córkę.
– I nie chcesz stać się sławna. Nie chcesz upodobnić się do matki.
Spojrzała na niego uważnie.
– Słyszałam, że ty świetnie rysujesz.
Patrzył na nią długą chwilę, wreszcie uśmiechnął się smutno. Uniósł pod słońce szklankę pełną piwa.
– Punkt dla ciebie. Sam nie wiem, co o tym myśleć.
– Wykorzystywałeś tę umiejętność w pracy?
– Trochę. Ale komputery wszystko zmieniły.
– Komputery ktoś musi programować.
– To prawda. – Znów patrzył na nią, kręcąc głową. – Nie chciałem, żeby Jimmy dzwonił do ciebie w tej sprawie.
– Zdaje się, że już mu to powiedziałeś.
– A mnie się zdaje, że żadne z was nie chce mnie słuchać.
– Zrozum, Kyle, nie ma różnicy między tą sprawą a poprzednimi.
– Jest różnica.
– Jaka?
– Nie wiem.
– Mgliste przeczucia jasnowidza? – spytała prowokująco. Zaraz jednak westchnęła. – Posłuchaj mnie. Nie zrozumiem w pięć minut wszystkiego, czego dowiedziałeś się o psychologii morderców, ale ten człowiek okalecza ciała ofiar i kroi je na kawałki, więc prawdopodobnie jest kompletnie nienormalny.
– Albo sprytny – wtrącił Kyle.
– Chory.
– Chory… i sprytny. – Tym razem to Kyle westchnął. Splótł dłonie na kolanach. – Jedno z drugim czasem chodzi w parze. A z prawnego punktu widzenia człowieka można uznać za zdrowego i obciążyć odpowiedzialnością za jego czyny bez względu na to, jak chorobliwe jest to, co robi. To zależy wyłącznie od podejścia lekarzy. Bundy był chory, a uznano, że może stanąć przed sądem. Cięcie ciała na kawałki, obciążanie tych kawałków cegłami i topienie ich w bagnach Everglades jest dziwacznym zachowaniem, ale z drugiej strony zastanów się – bagno może pochłonąć coś raz na zawsze. Dotychczas wiemy, że sprawca starannie wybiera swoje ofiary i zawraca im w głowie po to, żeby sprowadzić je w wybrane miejsce. – Wzruszył ramionami i uniósł ręce. – Miami miało ostatnio Conde'a, który zabijał prostytutki. Ale z tego, co wiem, nie zdarza ci się wystawać na Ósmej Ulicy, więc nie byłaś jego potencjalną ofiarą. Za to ten facet…
– Kyle! Tu mieszkają ponad trzy miliony ludzi! Dlaczego akurat mnie miałoby grozić szczególne niebezpieczeństwo?
Pokręcił głową.
– Nie wiem. Po prostu nie podoba mi się ta historia.
Nagle uśmiechnął się do niej i zakręcił piwem w szklance.
– Co za świat! Wszystkie morderstwa są tak samo ponure i okropne, ale przynajmniej niektórych sprawców łatwo wykryć. Pamiętam, co się zdarzyło tutaj wiele lat temu. Młody patrolowy szedł ulicą i zobaczył nagiego faceta, przechadzającego się z ludzką głową w dłoniach. Facet próbował rzucić tą głową w policjanta, na szczęście chybił. To była jego dziewczyna, ale on utrzymywał, że była diabłem. Zanim obciął jej głowę, pchnął ją ponad sto razy nożem. To jest przykład zbrodni z motywów uczuciowych. Dla rodziny tej dziewczyny przeżycie było potworne, ale zabójcę ujęliśmy od razu. W takich razach ludzie mogą spać spokojnie, choć oczywiście kręcą głowami i litują się nad ofiarą. Natomiast ten facet jest niebezpieczny, bo nie chodzi po ulicach nagi, nie nosi niczyjej głowy, nie posądza ofiar o konszachty z szatanem. Nie wiadomo, jakie ma wizje, bo ukrywa je przed innymi. Prowadzi normalne życie. Jest bystry. Prawdopodobnie mieszka samotnie. Ma własny, łatwo dostępny środek transportu. Może zaczął jako dziecko od odrywania skrzydełek muchom, rzucania kamieniami w psy, palenia kociąt. W każdym razie doszedł w końcu do mordowania ludzi. I teraz jest z siebie diablo zadowolony. Wie, że zostawił bardzo niewiele poszlak i że gliny, próbując go znaleźć, będą wychodzić z siebie. – Na chwilę zamilkł. – Brr… zdaje się, że wybrałem mało apetyczny temat.
Uśmiechnęła się.
– Nie przejmuj się. Jak chcesz, możemy zamówić coś do jedzenia.
Weszli do środka. Kyle zażyczył sobie lucjana, Madison wybrała koryfenę z rusztu.
– Czyli Darryl też tu jest – mruknął Kyle, skosztowawszy kawy. – Jak wam się wiedzie?
– Co masz na myśli? – spytała nieufnie.
Ale w pytaniu chyba nie było żadnych niebezpiecznych podtekstów. Kyle był teraz bez okularów i sprawiał wrażenie, że zadał je wyłącznie z troski i ciekawości.
– Carrie Anne. To jest urocze i bardzo towarzyskie dziecko, a widzę, że jest w znakomitych stosunkach i z tobą, i z Darrylem.
Madison uśmiechnęła się.
– Dziękuję w imieniu Carrie Anne. Mamy szczęście. Naprawdę mamy szczęście, że żadne z nas nie próbowało wplątać Carrie Anne do małżeńskich potyczek. Darryl ją uwielbia i jest świetnym ojcem. Zanim Carrie Anne zaczęła chodzić do przedszkola, mieszkała u niego przez tydzień każdego miesiąca. Regularnie latałam z nią samolotem, żeby zostawić ją u taty, a on przylatywał z nią z powrotem. Teraz jest trochę inaczej. Carrie Anne jeździ do Darryla w czasie ferii, świąt i przerw na konferencje nauczycieli. Na przyjęciu nie rozmawiałam z Darrylem długo, ale o ile wiem, przyjechał tu do pracy na przynajmniej kilka tygodni. Bardzo się z tego cieszę. Carrie Anne będzie go miała częściej dla siebie.
– A ty też spędzasz z nim czas?
Madison zmarszczyła czoło i wypiła trochę mrożonej herbaty.
– Czasem – odrzekła.
– Dlaczego się rozwiedliście?
– Nie twoja sprawa. – Upiła następny łyk. – A co z tobą? – spytała niespodziewanie.
– Jak to co?
– Nie jesteś z nikim na stałe?
Wzruszył ramionami i nagle zaczął z apetytem jeść sałatkę.
– Nie.
– Wybrałeś wstrzemięźliwość?
Spojrzał na nią.
– Nie.
– Wolisz krótkie przygody?
– Nie twoja sprawa.
Zabolało. To śmieszne, bo gdy odpowiedziała mu dokładnie tymi samymi słowami, wcale nie wydawało jej się to bolesne.
Odsunęła sałatkę, którą dotąd bezmyślnie dziobała widelcem, i oparła dłonie na stole.
– Nigdy nie będzie drugiej Fallon, ale instynkt seksualny jest nam dany przez naturę, więc jak cię przyciśnie, to chyba sobie folgujesz?
– Czy do tego właśnie twoim zdaniem sprowadzają się kontakty międzyludzkie?
Samym spojrzeniem prowokował ją do policzka. Ale nagle poczuła, że serce bije jej dwa razy szybciej niż zwykle. Dłonie zwilgotniały, zrobiło jej się gorąco.
Oto właśnie instynkt. Owszem, przez chwilę prowadzili cywilizowaną rozmowę, ale tylko przez chwilę. Teraz znowu skakali sobie do gardeł. Mimo to Kyle trafił w dziesiątkę. Rzeczywiście miała takie zapatrywania.
Szkoda, że muszą rozmawiać.
Gdyby tylko mogła… dotknąć Kyle'a. Chciała poczuć jego ciało, dotyk warg. Już od tak dawna…
Policzki jej spąsowiały i zaczęły palić. Przypomniała sobie, jak Sheila posądziła ją podczas przyjęcia o chęć przespania się z przyrodnim bratem.
Coś potwornego.
Ale miała rację.
Weź się w garść, Madison, pomyślała.
Na szczęście po chwili nadeszła kelnerka z rachunkiem. Była to młoda i bardzo rozmowna dziewczyna. Wskazała ręką na niebo: od wschodu nadciągały chmury.
– Cała wiosna! – powiedziała wesoło. – Rano może być ślicznie, a po południu bum! Czarne niebo, raz po raz błyskawice i leje jak z cebra. Dobrze, że na południu Florydy niebo po deszczu znowu robi się czyste i niebieskie.
– Tak, to wspaniałe miejsce – przyznał Kyle.
– Wprawdzie i tu zdarzają się okropne rzeczy, ale gdzie ich nie ma, prawda? – powiedziała dziewczyna, wciąż promiennie uśmiechnięta.
– Jak najbardziej – potwierdziła Madison.
– Burza rzeczywiście zaraz będzie – przytaknął Kyle.
– Stąd jest zawsze wspaniały widok podczas burzy – ucieszyła się kelnerka.
Odeszła od ich stolika, lekko kołysząc biodrami. Ładna dziewczyna, towarzyska, pełna życia.
Jak ofiary tego mordercy, pomyślała nagle Madison. Spojrzała znad resztek swojej ryby na Kyle'a i wyczytała mu z oczu, że pomyślał o tym samym.
– Myślisz, że powinieneś ją ostrzec? – spytała.
Kyle nie wydawał się zaskoczony ani zaniepokojony tym, że odgadła jego myśli.
– Pewnie tak. Jak będziemy wychodzić, wspomnę jej, żeby nie wybierała się nigdzie, póki nie powie komuś bliskiemu o swoich planach. – Zerknął na Madison. – Ciebie dotyczy to samo. Nie chodź nigdzie bez wiedzy innych.
– Nie jestem głupia, Kyle!
– Do diabła, Madison, nie zaczynaj natychmiast się bronić. Nie toczymy wojny.
– Przecież jestem całkiem bezpieczna. Żyję swoim życiem…
Kyle głośno wypuścił powietrze z płuc.
– Proszę cię, Madison! Martwię się o ciebie.
Wstał tak nagle, że omal nie przewrócił krzesła. Zdążył je jednak złapać i ze złością wsunąć pod stolik.
Spotkał kelnerkę niedaleko stanowiska kierownika sali i zapłacił rachunek. Madison przyglądała się, jak rozmawia z dziewczyną – czarujący mężczyzna, pełen powagi.
Kelnerka zdawała się ulegać jego urokowi, ale była to po prostu miła, kontaktowa dziewczyna, która zaraz potem odwróciła się do Madison, słodko się uśmiechnęła i pomachała jej na pożegnanie.
Najwyraźniej wzięła ich za parę.
Po wyjściu z restauracji pojechali po Carrie Anne. W zasadzie przez całą drogę do przedszkola milczeli, jeśli nie liczyć kilku wskazówek, jakich Madison udzieliła Kyle'owi, żeby trafił na miejsce.
Kyle odwiózł je do domu. Madison nadal milczała, natomiast Carrie Anne z podnieceniem rozprawiała o występach, przygotowywanych na koniec roku.
Kyle świetnie się z nią dogadywał. Umiał słuchać dzieci. Wydawał się tak samo zainteresowany treścią przedszkolnego przedstawienia, jak nową metodą badań w laboratorium kryminalistycznym.
Zatrzymał samochód pod ich domem, ale tylko dokładnie obejrzał fasadę bielutkiego budynku z czerwonymi dachówkami, otoczonego równo przystrzyżonym trawnikiem, i odrzucił uprzejme zaproszenie na kawę, mimo że Carrie Anne gorąco go zapraszała.
– Czekają na mnie w pracy – powiedział dziewczynce, marszcząc nos. – Jestem tutaj pierwszy dzień. Muszę być grzeczny.
– Nie możesz wejść nawet na chwilę? – spytała z żalem Carrie Anne.
Pokręcił głową. Gdy mała stała już na chodniku, wyciągnął rękę, by pogłaskać ją po głowie, a oczy dziwnie mu się zamgliły.
– Z największą przyjemnością spędziłbym popołudnie z taką miłą panną, jak ty, ale naprawdę muszę wrócić do pracy.
Carrie Anne pogodziła się z losem. Madison zaś spojrzała na Kyle'a, a po plecach znów przebiegły jej ciarki.
Jego ostatnie zapewnienie zabrzmiało całkiem poważnie. To jasne. Na pewno zastanawiał się nad tym, czy jego córka byłaby teraz podobna do Carrie Anne.
Potem nagle skrzyżowali spojrzenia i Madison przestała myśleć o dzieciach i zbrodniarzu na wolności. Wpatrywała się w Kyle'a i zamiast dreszczyków czuła fale zniewalającego pożądania.
Seks.
Tylko seks. Gdyby zostali sami… Gdyby Kyle był nagi… O, Boże.
Skinęła mu dłonią na pożegnanie, wzięła Carrie Anne za rękę i szybko schroniła się w domu.
Telefon zadzwonił o piątej rano.
Kyle sięgnął po słuchawkę i powiedział „halo”, wpatrując się w tarczę budzika, nastawionego na szóstą. Odezwał się Jimmy.
– Mamy tułów.
Kyle potarł podbródek.
– Gdzie jesteś?
– Na bagnach Everglades, tuż za Krome.
– Już jadę.
– Mamy chyba punkt zaczepienia.
– Tak?
– Kolczasta róża, wytatuowana poniżej pępka. Lekarz, który bada tułów na miejscu, twierdzi, że tatuaż jest świeży.
– Róża… kolczasta?
– W domu Marii Garcia, nie odnalezionej drugiej ofiary, stały świeże róże. A nie zidentyfikowana kobieta w kostnicy ma…
– …tatuaż w kształcie róży na górnej części lewego pośladka – dokończył Kyle, cytując raport lekarski, który czytał jeszcze w Waszyngtonie. – Zaraz do was przyjadę.
Odłożył słuchawkę i wyskoczył z łóżka.
Morderca ujawnił cząstkę siebie, zostawiając wizytówki.
Róże…
Kolczaste.
Kaila Adair Aubrey zacisnęła palce na prześcieradle i zagryzła zęby. Leżała, wpatrując się w sufit.
– Powiedz coś, mała. No, powiedzże.
Ciągle to samo.
Mężczyźni chcą, żeby kobiety mówiły.
A ona nie miała nic do powiedzenia. Wcale nie chodziło o to, że Dan jest kiepskim kochankiem. Był dobry. A w każdym razie bywał. Ale w tej chwili wydawało jej się, że w seksie, podobnie jak w całym ich życiu, liczy się tylko on. A to jej nie odpowiadało. Nie była w nastroju do wielkiej awantury ani w ogóle do konfrontacji. Jeszcze nie wiedziała, jak wyrazić to, co ma do powiedzenia. Natomiast wiedziała, że jeśli nie zapanuje nad chaosem myśli, Dan zlekceważy jej narzekania w sposób typowy dla mężczyzn. Nazwie ją zrzędliwą babą z napięciem przed-miesiączkowym i przypomni, kto w tym domu jest biedny, nie zrozumiany i wypruwa z siebie żyły, żeby zapewnić rodzinie godziwe utrzymanie.
– Kailo… – Dan wyjęczał jej imię.
Przynajmniej do tego wciąż miał prawo.
Przez ostatnie miesiące ciągle pracował albo chodził na ważne kolacje, więc Kaila niepokoiła się coraz bardziej, że jej mąż sypia z kimś innym. Nadal go podejrzewała i bardzo ją to upokarzało, ale było z tym jak ze wszystkim: najsubtelniejsza aluzja do jej obaw powodowała u Dana wybuch wściekłości i zapiekłą urazę. Naturalnie Kaila była w lepszej sytuacji niż większość młodych kobiet z małymi dziećmi, które nie wiedzą, co sądzić o zachowaniu mężów. Zawsze mogła uciec do domu, do bogatego tatusia. Nie z powodu pieniędzy cierpliwie znosiła swój los. To dlatego, że czuła się zagrożona, zdezorientowana, zagubiona. Nie wiedziała, czy w ogóle ma szansę znaleźć na tym świecie coś albo kogoś dla siebie.
A może jednak kochała męża? Może po prostu poddała się zmęczeniu, poczuła się stara, zmęczona życiem, zniechęcona tym, że po urodzeniu trójki dzieci w cztery lata już nigdy nie odzyska smukłej sylwetki? Niby cieszyła się, że maluchy rosną zdrowo i bez kłopotów, ale…
Ale była chodzącym nieszczęściem.
Stawiała sobie pytanie, czy załamałaby się, gdyby pozwoliła Danowi odejść, a on zakochałby się w kim innym i całkiem o niej zapomniał. Bo przecież go kochała, naprawdę go kochała, tylko była taka…
Skołatana.
I bez humoru.
Mimo to zachowywała się ulegle, nie próbowała dyskutować, chociaż w tej chwili po prostu była myślami gdzie indziej, podczas gdy Dan dyszał spocony i przygniatał ją do materaca.
Wreszcie osiągnął zaspokojenie i opadł na nią. Poczuła wielki ciężar, który zaraz przetoczył się na bok.
Dan zmierzwił jej włosy.
Przez chwilę leżeli w milczeniu.
Po kilku minutach zaczął jej dotykać. Znów zacisnęła zęby, ale ku swemu zdziwieniu wezbrało w niej podniecenie. Przylgnęła do Dana. Pocałowali się. Czuła dłonie przesuwające się po jej ciele. Zaczęła się o niego ocierać, skubać wargami gęste włosy wokół jego pępka.
– Och, mała, zrób mi dobrze, zrób mi… – jęknął.
Podziałało to na nią jak kubeł zimnej wody.
Położyła mu głowę na brzuchu i przez dłuższą chwilę leżała nieruchomo, przygryzając wargę. Oczywiście wiedziała, o co mu chodzi. Ostatecznie mogła się przesunąć jeszcze trochę niżej i wziąć go do ust, tak jak sobie życzył. Tyle że nie miała do tego nastroju.
Nie miała ochoty opowiadać mu nic podniecającego ani ciężko pracować nad jego wzwodem. Chciała, żeby to Dan ją uwiódł i doprowadził do miłosnego oszołomienia.
Nagle wstała.
Mąż otworzył oczy i spojrzał na nią zaskoczony.
– Jedyne, co mogę zrobić ci dobrze, to płatki owsiane – powiedziała zirytowana, kierując się do łazienki. – Dzieci zaraz się zbudzą.
Biorąc prysznic, słyszała, jak Dan myje zęby. Gdy wyszła z kabiny, zajął jej miejsce. Nie spojrzał nawet na nią.
Teraz z kolei on wziął prysznic, a ona umyła zęby i nasmarowała twarz kremem.
Dan wyszedł spod prysznica i wytarł się do sucha. Popatrzyła na jego lustrzane odbicie. Ciemnoblond włosy nosił krótko obcięte, jak przystoi prawnikowi. Dbał o formę fizyczną. Miał jasne, niebieskie oczy z zielonkawym odcieniem i ciemną opaleniznę. Był wysoki, dobrze zbudowany, przystojny. Kaila chciała go i nie chciała jednocześnie. Kochała go, nienawidząc.
Zastanawiało ją, czy nie zapadła na jakąś dziwną chorobę.
Dan owinął się ręcznikiem.
– Jeśli nie masz na coś ochoty, to po prostu mi powiedz, Kailo.
– Przecież powiedziałam.
– Nie wtedy. Za pierwszym razem. Miałem wrażenie, że kocham się z pniem drzewa.
To ją zapiekło.
– Przepraszam.
– Trzeba było powiedzieć, że nie masz ochoty.
– Starałam się być dobrą żoną.
– Aha. Nie ma lepszego sposobu na przekonanie mężczyzny, że się nie sprawdza, niż pokazywać mu, że ma najlepszą żonę na świecie.
– Pieprz się sam – powiedziała cicho Kaila.
– Słowo ci daję, że to byłoby bardziej zabawne – odpalił.
Znów ją uraził. Zastygła w bezruchu.
Do tej pory wiedziała tylko, że to ona jest nieszczęśliwa.
Nie przyszło jej do głowy, że Dan też. Zaczęła się jeszcze poważniej zastanawiać, czy mąż nie ma z kimś romansu.
Poszedł się ubrać do sypialni, a ona, drżąc, włożyła szlafrok, przemierzyła sypialnię i zamknąwszy za sobą drzwi, wyszła na korytarz.
Machinalnie wykonywała rutynowe czynności poranka. Zbudziła Justina i Shelley, po czym wzięła się do przygotowywania śniadania.
Wkrótce Shelley zalewała się łzami z powodu tenisówki, której nie mogła znaleźć, a musiała włożyć, bo miano przywieźć nowe zabawki na plac zabaw.
Anthony, będący właśnie na etapie przyzwyczajania się do pokarmów innych niż mleko, cisnął kubek na podłogę i zaczął się drzeć.
Justin postanowił pośpieszyć mu z pomocą, a ponieważ miał przed sobą płatki kukurydziane na mleku, rozlał wszystko na stół i podłogę. Naturalnie właśnie w tej chwili wszedł do kuchni Dan.
– Jezu, Kailo – mruknął. – Chyba znowu się trochę spóźnię.
– Mogłeś pomyśleć o tym wcześniej – odgryzła się.
– Powinienem.
Zaczął wycierać Justina, a potem zbierać gąbką mleko ze stołu. Kaila czuła, że zaraz wybuchnie płaczem.
– Dam sobie radę, idź już. No, idź. Możesz się spóźnić wszędzie, byle nie do tej swojej najważniejszej na świecie pracy.
– Wiesz, co ci powiem, Kailo? Przynajmniej w pracy ludzie mnie lubią. To zadziwiające, jaką przyjemność może sprawiać bycie wśród ludzi!
Cisnął gąbkę i trzaskając drzwiami, wypadł z domu.
Poranek ciągnął się bez końca. Kaila odwiozła Justina i Shelley do dwóch różnych przedszkoli i wreszcie zdołała obłaskawić Anthony'ego. Potem przyszła Anna, jej gospodyni.
Anna była Latynoską obdarzoną zadziwiającą wprost umiejętnością zajmowania się dziećmi. W kilka minut zrobiła wszystko, co było do zrobienia w kuchni, odesłała pranie do pralni i poszła do pokoju Shelley, gdzie Kaila rozgarniała sterty zabawek, by znaleźć wciąż zagubioną tenisówkę.
– Dzisiaj zdaje się grasz w tenisa, prawda? – powiedziała do Kaili.
– Miałam iść na lekcję, ale…
– To idź. Koniecznie wyjdź z domu. Miłej zabawy.
– Ale dzisiaj jest taki dzień, że wszystko się przewraca, wylewa i rozbija.
– Kailo, pracuję dla ciebie, prawda? Więc posprzątam. To jest moje zajęcie. Dobrze to robię, a ty mi dobrze płacisz i masz kochane, bystre dzieci. Idź na tenisa, sio!
Kaila poszła na lekcję. Upał był piekielny. Koleżanki z kortów zaprosiły ją na lunch, zatelefonowała więc do Anny, która chętnie zgodziła się odebrać z przedszkola Shelley o pierwszej i Justina o drugiej. W klubie na kortach wypiła do lunchu dwa drinki i trochę zakręciło jej się w głowie.
W końcu pożegnała się z koleżankami i poszła przebrać się do szatni. Plaskanie tenisówek o cementową posadzkę niskiego budynku zrobiło na niej dziwne wrażenie. Szła korytarzem, który prowadził wzdłuż szatni dla mężczyzn i kobiet, pomieszczeń z prysznicami i sal wypoczynkowych. Wszędzie wokół panowała dziwna cisza.
Dotknięcie ramienia zaskoczyło ją. Omal nie krzyknęła.
– Kailo!
Obróciła się.
To był on. Jaki przystojny. Grał w tenisa, więc był w białym stroju. A ciało miał śniade, opalone. Uśmiechnął się do niej czule, błyskając białymi zębami.
– Pysznie wyglądasz – powiedział.
Uśmiechnęła się. Czuła się nieco odurzona. Dwa drinki zaprawione rumem to było trochę za dużo jak na tę porę dnia.
– Dziękuję.
– I co? Gotowa na romans? – spytał. Powiedział to żartem, ale spoglądał na nią bardzo poważnie. Delikatnie oparł ją o ścianę i przesunął palcami po jej twarzy.
– Nie mogę.
– Wiesz, że w końcu się zdecydujesz.
Uśmiechnęła się do niego, lecz zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie moglibyśmy… chcę powiedzieć… że tak nie wolno.
Na pewno nie.
Zachichotała. Do diabła z tymi drinkami.
Przycisnął ją do ściany. Nagle poczuła dotyk jego warg, gorących, namiętnych. Mocniej zakręciło jej się w głowie. To przez alkohol, pomyślała. Gdy po chwili uprzytomniła sobie, co robi, odwzajemniła pocałunek. Żarliwie. Ich języki starły się w pojedynku. Zaczynało brakować jej powietrza. To dziwne, czuła jednocześnie podniecenie…
I odrazę.
Ogarnęła ją panika. Jego dłonie już obejmowały jej piersi, wędrowały po udzie. Czuła ich dotyk niebezpiecznie blisko najintymniejszego miejsca.
– Chodź ze mną do łóżka, kochaj się ze mną… – szepnął namiętnie przy jej wargach.
Nagle zapragnęła go odepchnąć. Ale on sam się odsunął.
– Kocham cię. Nie mogę się doczekać, kiedy zmienisz zdanie. Ale ta chwila nadchodzi. Czuję to, gdy się całujemy – szepnął. – Tyle jeszcze chciałbym skosztować, poczuć językiem. Chcę, żeby ci było dobrze. Pocałować cię tu… i tu…
Palcem dotykał kolejnych miejsc. Kaila raptownie nabrała powietrza. Do tej pory nie myślała o ich znajomości poważnie. Ale to już nie była zabawa. I nie fantazja.
To była rzeczywistość.
– Ale mogę poczekać. I poczekam. Bo wtedy będzie nam dużo lepiej… Zechcesz mnie. Gdy skończymy, na pewno mnie zechcesz, zobaczysz.
– Ja… po prostu…
Język jej się plątał.
On zaś delikatnie przesunął dłonią po jej policzku, patrząc z głębokim zrozumieniem, a potem odszedł, pogwizdując.
Po drodze do szatni spotkał znajomego. Wdali się w rozmowę, zaczęli żartować, śmiać się, przekomarzać.
Kaila oparła się o ścianę. Drżała, kolana miała miękkie.
Znowu nie wiedziała, czego właściwie chce.
Fantazjowanie było bardzo zabawne. Wyobrażała sobie kochanka. Przystojnego, czarującego, skupionego na tym, by było jej z nim dobrze. Darzącego ją uwielbieniem. Odgadującego w mig, gdzie i jak dotknąć jej ciała.
Ale nagle poczuła się… nieczysta.
Mogła mieć to, czego chciała, ale tak naprawdę wcale tego nie chciała.
Znowu zaczęło zbierać się jej na płacz.
Wreszcie odlepiła się od ściany i zdołała przejść do szatni. Musiała z powrotem przenieść tę znajomość na płaszczyznę koleżeńską. No, chyba że Dan jednak ma romans. Wtedy wpadłaby w taką wściekłość, że przespałaby się z pierwszym napotkanym mężczyzną.
Z nim.
Uśmiechając się, przystanęła przed swoim schowkiem. Uczucie odrazy do prawie na pewno niedoszłego kochanka odpłynęło w dal. On jest uroczy. Oto czarujący mężczyzna, który wie, jak poprawić jej samopoczucie. Znów miała wrażenie, że jest atrakcyjną, budzącą pożądanie kobietą, nawet jeśli od czasu do czasu chodziła ubrudzona owsianką albo dziecięcą kupą.
Zostawił jej róże. Piękne, czerwone róże. Cały tuzin. Leżały na ławce, dokładnie przed jej schowkiem.
Podniosła je z uszczęśliwioną miną i syknęła:
– Au!
Zaczęła ssać palec w miejscu, gdzie ukazała się malutka kropla krwi.
Te kwiaty miały kolce.
Mimo to pomysł, żeby ofiarować jej róże, był taki romantyczny, erotyczny, urzekający…
Długo stała pod prysznicem, mając nadzieję, że zanim znajdzie się w domu, trochę rozjaśni jej się w głowie.
Po powrocie świat wydał jej się znacznie lepszy. Anna doprowadziła dom do połysku, Anthony uciął właśnie sobie drzemkę, Shelley bawiła się lalkami Barbie, a Justin ciężarówkami, przy czym oboje jednocześnie oglądali na wideo film Disneya.
W kuchni zastała Annę, krojącą warzywa na gulasz, zaplanowany na kolację.
W pewnej chwili zerknęła do jadalni i drgnęła.
Na stole stał olbrzymi wazon pełen róż.
– Anno? – powiedziała.
– Przyniesiono je godzinę temu.
– Od kogo?
– Nie wiem. Koperta jest zaadresowana do ciebie.
Kaila weszła do pokoju. W różowym wazonie stały co najmniej dwa tuziny róż. Znalazła kopertę i wyjęła z niej bilecik. Tekst był bardzo prosty: „Kailo, kocham cię. Dan”.
Niektóre sprawy ciągnęły się dniami, tygodniami, nawet miesiącami, zanim nastąpił przełom.
Bywały też fatalne przypadki, gdy mordercy w ogóle nie udało się wykryć. U seryjnych morderców dobre było przynajmniej to, że najczęściej głęboko w podświadomości mieli wyryte pragnienie, by ich złapano. Zdawali sobie sprawę ze swego zwyrodniałego zachowania i chcieli, by ktoś położył mu kres. Dlatego zostawiali wizytówki, za każdym razem prowokowali policję poszlakami. W miarę rozwoju techniki z każdym rokiem rosła więc liczba przypadków, w których można było w niewątpliwy sposób przypisać mordercę do ofiary. Odciski palców, włókna, ślady zębów, badania DNA, wszystko to zwiększało liczbę skazywanych i traconych przestępców.
Tylko najpierw trzeba było ich złapać.
Tu właśnie było pole do popisu dla psychologów.
Kyle spędził ranek razem z Jimmym pod Krome. Potem sprawdził w urzędzie koronera wyniki wstępnych oględzin lekarskich i dowiedział się, że głowa, ramię oraz tułów należały do tej samej kobiety. Kazał wykonać niezliczone fotografie tatuaży na znalezionym tułowiu i na pośladkach nie zidentyfikowanej ofiary w kostnicy. Po południu zdjęcia były już wprowadzone do komputera i rozesłane po kraju z poleceniem sprawdzenia, czy ofiary morderstw w innych stanach nie mają takich samych „sygnatur”.
Poczynając od Broward i posuwając się na południe, policja zaczęła odwiedzać salony tatuażu w hrabstwach Dade i Monroe.
Kyle pracował do wieczora w swoim hotelowym pokoju w Coconut Grove, zestawiając różne informacje w komputerze. O siódmej był tak pochłonięty swoim zajęciem, że kazał podać sobie posiłek do pokoju. O dziewiątej jednakże był już tylko zawiedziony i zirytowany. Wyłączył komputer i włączył telewizor.
Wtedy zadzwonił telefon.
– Witaj, Kyle.
– Cześć, tato. Co słychać?
– Nic. Po prostu upajam się luksusem, jakim jest twoja obecność w Miami. Pomyślałem, że spytam, co nowego.
– Wszystko dobrze. Znaleźliśmy kilka nowych poszlak.
– Tak?
– Chyba wpadliśmy na coś znaczącego. Dwie ofiary miały świeży tatuaż.
– W gazetach pisano o częściach ciała.
– Tyle przeciekło do prasy i nic na to nie możemy poradzić. Niestety, dziennikarze wydają się emocjonować wszystkim, co pachnie makabrą.
– To prawda. Jak myślisz, znajdziesz w weekend trochę wolnego czasu?
– Trochę na pewno.
– To dobrze. Pamiętasz o wernisażu?
Kyle poczuł, że ma w głowie pustkę, potem ogarnęło go poczucie winy. Rzeczywiście. Ojciec razem z zaprzyjaźnionym artystą otwierali galerię. Mieli tam wystawiać swoje prace razem z innymi artystami mieszkającymi w okolicy. Bardzo elegancki wernisaż był zaplanowany na niedzielę.
– Przyjdę, jeśli tylko będę mógł.
– To dobrze. Rafe będzie ci wdzięczny.
– Naprawdę? – spytał Kyle rozbawiony.
– Twój brat liczy na to, że jeśli się tam pokażesz, to dziennikarze dadzą mu spokój. Przeważnie dręczą go pytaniami, dlaczego nie ma nic wspólnego ze sztuką. Podobno niedostatek talentu nie jest dla nich argumentem. Ale może w niedzielę prasa rzuci się na ciebie, a nie na niego.
Kyle się roześmiał.
– Już widzę, jak Rafe opowiada im ze śmiertelnie poważną miną, że nie potrafi narysować ludka z pięciu kresek i kropki. Jeśli zobaczysz go wcześniej niż ja, przekaż mu wyrazy ubolewania, że wyprowadzając się stąd, zostawiłem go na pastwę pismaków tropiących artystyczne geny.
– Na pewno go to pocieszy. Do zobaczenia, synu, najpóźniej w niedzielę.
– Cześć, tato. Aha, poczekaj. Czy reszta rodziny też przyjdzie?
– Reszta rodziny?
Kyle drgnął.
– No, wiesz. Jordan ze swoim stadkiem. I Trent.
– Ach, oni. Sądzę, że tak. W każdym razie wszyscy są zaproszeni. Zawsze trzymamy się razem, gdy trzeba kogoś wesprzeć, a oni wiedzą, że ta galeria wiele dla mnie znaczy. Czy to jest dla ciebie problem?
– Nie, oczywiście, że nie.
Pożegnali się i odłożyli słuchawki. Kyle wstał i przeciągnął się, zmęczony, lecz zarazem niespokojny.
Telefon zadzwonił znowu. Tym razem była to Kaila, która chciała mu powiedzieć „cześć”. Zaraz potem odezwał się aparat podłączony do drugiej linii i zameldował się Trent. Trzecia z kolei była Jassy, która odbyła z nim długą rozmowę o wynikach najrozmaitszych analiz kryminologicznych, a pod sam koniec powiedziała, że właściwie to chciała tylko się dowiedzieć, co u niego słychać, i że cieszy się, iż wrócił w rodzinne strony.
Znowu dzwonek! Telefon dosłownie oszalał. Tym razem Kyle musiał sobie powtórzyć w myśli, że wcale nie spodziewa się usłyszeć Madison.
I nie usłyszał. Dzwonił Rafe. Był z dziewczyną w kinie na Cocowalk, a ponieważ właśnie odwiózł ją do domu w Coconut Grove, zaproponował Kyle'owi drinka.
Pomysł wydał się Kyle'owi atrakcyjny.
Coconut Grove nawet po dziesiątej wieczorem w dzień powszedni tętniło życiem. Wszędzie tłoczyli się turyści, przemieszani z tubylcami. Kyle przeszedł przez księgarnię, otwartą do jedenastej, i kupił kilka gazet, po czym z powrotem wyszedł na Cocowalk. Z Rafe'em umówił się w „Fat Tuesday's”. Brat siedział już przy barze, popijał piwo i oglądał w telewizji mecz hokejowy.
Kyle usiadł obok niego i zamówił to samo.
– Nie zostałeś z dziewczyną? – spytał.
Rafe uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Był niecałe dwa lata starszy od Kyle'a, gdyż Roger w młodych latach często zmieniał żony, ale nie mieli z sobą wiele wspólnego oprócz podobnego wieku i postury oraz upodobania do słońca. Rafe błyskotliwie skończył studia, miał w naturze powagę i solidność, a chociaż brakowało mu smaku artystycznego, w sprawach finansowych był geniuszem. Przez kilka lat pracował jako makler giełdowy, potem zaczął inwestować swoje oszczędności. Po pewnym czasie mógł zrezygnować z pracy i żyć wyłącznie z poczynionych inwestycji. Od przebywania na słońcu włosy jeszcze bardziej mu pojaśniały i nabrały platynowego odcienia. Wbrew poważnej naturze Rafe'a szare, a właściwie srebrzyste oczy często skrzyły się zadumanym uśmiechem, tak jak teraz.
– Chciałem, ale mnie nie zaprosiła. Trudno, popracuję nad nią. Jest pielęgniarką, musi iść na szóstą do szpitala. Miła dziewczyna. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
– Najwyższy czas, żebyś zajął się jakąś dziewczyną poważnie.
– Traktuję poważnie wszystkie kobiety – zapewnił Kyle'a Rafe. – A co u ciebie? Jak ci leci w tym mieście szaleństw i występku?
– Nieźle. Jestem tu dopiero kilka dni, a już mamy sporo osiągnięć.
Opowiedział bratu o odnalezionym tułowiu i tatuażach, a także o różach dostarczonych do mieszkania Marii Garcia; ostrzegł go jednak, by nie rozpowszechniał tych informacji. Wreszcie skrzywił się z niezadowoleniem i wzruszył ramionami.
– Jimmy wciągnął do tej sprawy Madison – powiedział.
– I co z tego? – odparł Rafe. – Przecież dawniej też z nim pracowała. To zupełnie logiczne, że Jimmy szuka u niej pomocy w takiej sprawie.
– Mnie się to nie podoba.
– Dlaczego? Co Madison widzi? Czy dużo” jej brakuje do sukcesu?
Kyle pokręcił głową.
– Na razie widzi tylko ofiary.
– Tak jak zwykle. Zabójcy matki też nie widziała, pamiętasz?
– Bywa, że widzi więcej. Czasem nawet to samo, co ofiary. Ale masz rację. W tej sprawie morderca jest dla niej jakby ukryty za zasłoną. Do tej pory Madison czuje tylko ból kobiet, które zabito. Ale i tak nie podoba mi się, że jest w to wplątana.
– A co możesz zrobić? – spytał Rafe współczująco. – Jimmy chce korzystać z jej pomocy, a ona już skończyła dwadzieścia jeden lat.
– Po prostu mam złe przeczucia.
Rafe skubał nalepkę na butelce piwa.
– Moim zdaniem ciebie niepokoi przede wszystkim to, że po powrocie do domu zobaczyłeś, jak bardzo Madison upodobniła się do Lainie… do tej Lainie, którą zamordowano.
Kyle pokręcił głową. Nie mógł zrozumieć, dlaczego słowa brata wzbudziły w nim nagłe poczucie, że przeoczył coś istotnego.
– To nie to. Zresztą Harry Nore miał wariackie papiery, no i złapano go w końcu.
Rafe wzruszył ramionami.
– Nie sądzę, by Madison kiedykolwiek uwierzyła, że Harry Nore zabił jej matkę.
– W każdym razie przyjęła to wyjaśnienie. Przecież policja zatrzymała Nore'a z narzędziem zbrodni w ręku. A na nożu były jeszcze ślady krwi Lainie.
– Przyjęła, bo wtedy była jeszcze dzieckiem. Powiedziano jej, co się stało, i już. Nie miała wyboru.
– Dowody przeciwko Nore'owi były wystarczające dla sądu i to potwierdza mój punkt widzenia. Madison dość już wycierpiała.
– Och, Madison jest silniejsza, niż ci się zdaje. Poza tym, braciszku, nie możesz oczekiwać, że po latach wygnania wrócisz jak król do swego królestwa i znowu będziesz rządził całą rodziną.
– Wcale tego nie oczekuję – odparł Kyle, groźnie marszcząc brwi. – Tylko nie podoba mi się… no, nie podoba mi się, że ona jest w to wplątana. Staję się przez to nerwowy.
– To ją wyplącz z tego.
– Jak?
Rafe się roześmiał.
– Skąd mam wiedzieć? To ty jesteś agentem FBI! – Nagle spoważniał. – Przyznaję, że ta sprawa może kosztować wiele nerwów. Coraz więcej informacji przecieka do gazet i ludzie zaczynają się niepokoić. Może to źle. Może masz rację i rzeczywiście nie należy w to mieszać Madison. Ale wobec tego zajmij ją czym innym. Załatw, żeby ktoś ją porwał na pewien czas na bezludną wyspę.
– Mhm. Wtedy FBI weźmie się za mnie.
Rafe wesoło się zaśmiał.
– Jestem pewien, że coś wymyślisz. Zrób, co w twojej mocy, żeby utrzymać ją z dala od tej sprawy.
Niespodziewanie Kyle wstał.
– Dokąd idziesz? – spytał Rafe.
– Zatelefonować do niej. Wszyscy oprócz niej już do mnie dzwonili, nawet Trent. Chcę się upewnić, czy wszystko w porządku.
– Ona naprawdę jest już dużą dziewczynką – zauważył brat.
Kyle skinął głową, ale i tak skierował się ku budkom telefonicznym. Miał wprawdzie telefon komórkowy, nie cierpiał jednak tego urządzenia, więc zostawił je w hotelowym pokoju.
Wybrał numer Madison.
Odezwała się automatyczna sekretarka.
– Madison? Tu Kyle. Podnieś słuchawkę, będę czekał. Będę dalej mówił… Tu Kyle, podnieś słuchawkę!
Nie zrobiła tego. Spróbował zadzwonić jeszcze raz. Znów połączył się z automatyczną sekretarką.
Odłożył słuchawkę i wrócił do Rafe'a, spoglądając po drodze na zegarek.
– Jedenasta wieczorem. Gdzie ona jest, u diabła?
– Poszła na randkę – podsunął Rafe.
– Ma dziecko.
– Kobiety z dziećmi też czasem chodzą na randki.
Kyle zmroził brata spojrzeniem.
– Wtedy odezwałaby się opiekunka.
– Masz rację. Ale zapomniałeś, że Darryl przyjechał do miasta. Może Carrie Anne jest u niego. Może Madison też tam jest.
– Madison i Darryl się rozwiedli…
– Tak, ale wciąż są ze sobą blisko. Naprawdę blisko. Zostali przyjaciółmi. Kto wie, może jak się wyszumią, to zejdą się ponownie. Wszystko jest w najlepszym porządku, Kyle. Otwórz oczy, człowieku! Madison pewnie śpi u Darryla. Dopiero co wróciłeś, nie zaczynaj od razu się za nią uganiać.
– Nie uganiam się, tylko martwię się o nią.
– Kyle, ona jest dorosła. A ty nawet nie jesteś jej krewnym, poza tym zerwałeś z nią kontakt wiele lat temu. Nie możesz teraz udawać jej anioła stróża.
– Pewnie nie.
Zaczęli rozmawiać o giełdzie. Rafe zwrócił uwagę Kyle'a na akcje, w które warto inwestować.
– Musisz zadbać o naprawdę dobre inwestycje, bo nie ma zbyt wielu bogatych agentów FBI – powiedział.
Gdy wreszcie się rozstali, było już późno.
Kyle położył się więc do łóżka zmęczony, po dwóch piwach.
Powinien natychmiast mocno zasnąć.
Ale nie zasnął.
Najpierw leżał i zastanawiał się, co umknęło jego uwagi. Coś w obrazach ofiar, w raportach lekarza sądowego…
Wstał z łóżka i zaczął jeszcze raz wertować raporty.
Co przeoczył?
Nagle go olśniło. Uświadomił też sobie, dlaczego tak późno. Zdjęcie Julie Sabor, które załączono do akt, było czarno-białe.
Rude włosy.
Wszystkie kobiety w tej sprawie miały rude włosy.
Maria Garcia była śniada i ciemna, ale to w jej włosach było widać rude pasma. A ciało znalezione dzisiaj…
Zrobiło mu się niedobrze. Wzrósł jego niepokój o Madison. Zadzwonił do niej jeszcze raz.
Nie podniosła słuchawki.
Zrezygnował. Rafe sugerował, że Madison nadal sypia z byłym mężem. Kyle mógłby zatelefonować do Darryla, ale nie miał pojęcia, gdzie ten się zatrzymał.
Mimo nocnej pory zadzwonił do Jassy. Odezwała się po chwili, bardzo zaspana.
– Madison rzeczywiście może być u Darryla, ale prawdopodobnie jest w domu. Po dziesiątej zawsze wyłącza telefon, bo Carrie Anne ma bardzo niespokojny sen. Zadzwoń do niej rano, Kyle. Jestem pewna, że u niej wszystko w porządku.
Przyszło mu do głowy, żeby wskoczyć do samochodu, pojechać pod jej dom i dobijać się do drzwi, dopóki go nie wpuści. Ale za taki wyczyn niechybnie byłaby gotowa go zabić, a co gorsza, potem już wcale nie słuchałaby jego ostrzeżeń. Należało zachować spokój. Spróbował sobie wytłumaczyć, że prawdopodobnie Madison spokojnie śpi ze swoim byłym mężem. Co do niego, powinien wziąć się w garść i poczekać do rana.
Leżał i nie mógł zasnąć.
Wreszcie się zdrzemnął.
Znowu śnił, że są z Madison w tym samym domu. Szedł do niej ciemnym korytarzem. Był owinięty ręcznikiem. Przed chwilą wziął prysznic i myślał tylko o niej. Po prostu przyszedł na to czas. Nie miało już znaczenia, że każda ich rozmowa kończy się kłótnią. Przyszedł czas i oboje o tym wiedzieli. To nie miało nic wspólnego z uczuciami, jakie związały go z Fallon. Nie miało nic wspólnego ani z przeszłością, ani z przyszłością.
Szedł więc korytarzem. W jego śnie korytarz był ciemny i zamglony. Długi.
Podobny do korytarza w domu, który wiele lat temu Lainie Adair dzieliła z Rogerem Montgomerym.
Madison była w swoim pokoju, na końcu korytarza, skąpana w intymnym, żółtawym świetle. Ciało owinęła ręcznikiem, tak samo jak on. Włosy miała suche, światło nadawało im odcień płomieni. Kyle zbliżał się do niej. Widział jej nagie ramiona i uniesioną głowę z lśniącymi oczami i wargami wydętymi tak, jakby zaraz miały przemówić. Madison zamierzała mu powiedzieć, żeby poszedł do diabła, ale nie miało to znaczenia. Słowa się nie liczyły. Czekała, oboje bowiem wiedzieli, że ich uczucia muszą w końcu znaleźć ujście.
Poczuł ucisk w kroczu.
Spojrzał jej w oczy. Wiedział, że Madison go pragnie, bo jakby poraził go prąd. Ale nie chciała go chcieć i bardzo nie chciała, żeby wiedział o jej pragnieniu…
Tylko się uśmiechnął. Podszedł bliżej.
I wtedy…
Ciemność niespodziewanie się pogłębiła. Wydało mu się nagle, że Madison jest bardzo daleko od niego. Powietrze jakby zgęstniało. Poczuł…
Obecność.
Coś ich dzieliło.
Coś czyhającego w ciemności, która z każdą chwilą stawała się głębsza. Coś się czaiło w mroczniejącym wnętrzu. Coś złego, co zagrażało Madison…
Nagle w otaczającej ich czerni błysnął nóż. Wielki, długi, kuchenny nóż do mięsa, ostry jak brzytwa. Zawisł w powietrzu, niczym w ciemnej komnacie nawiedzonego zamku z wesołego miasteczka, na nitkach niewidocznych w złowieszczym mroku.
Srebrna błyskawica przecięła czerń.
Cienie się poruszyły.
Madison krzyknęła…
Kyle obudził się zlany potem.
Przez kilka długich sekund siedział wyprostowany na łóżku i oswajał się z myślą, że to był tylko sen, że jest w swoim hotelowym pokoju, a przez okna zaczyna się sączyć światło wstającego dnia.
Szósta trzydzieści.
Zadźwięczał budzik.
Kyle prawie wyskoczył z łóżka.
Weź się w garść, pomyślał bardzo zirytowany i poszedł wziąć prysznic. Aż podskoczył, gdy smagnął go strumień zimnej wody.
Woda jednak szybko się ogrzała. Kyle stał, odchyliwszy głowę do tyłu, i rozkoszował się ciepłymi strumieniami. Może nie należało podejmować się tego zadania. Przestępcy są przecież w całym kraju. Nie należało wracać w rodzinne strony.
Gdy wyszedł spod prysznica, odezwał się telefon. Kyle podniósł słuchawkę. Dzwonił z Wirginii jego asystent, Ricky Haynes. Do tej pory nie udało im się znaleźć żadnych ofiar z wytatuowanymi różami, ale mieli szukać dalej.
Kyle podziękował koledze rozłączył się i zerknął na zegar. Dochodziła ósma, zadzwonił więc do Jimmy'ego, który zwykle przychodził do pracy około wpół do ósmej albo nawet wcześniej.
Jimmy istotnie był już na miejscu. I miał informację.
Wreszcie udało się zidentyfikować kobietę z kostnicy. Rzeczywiście, była to Julie Sabor. Informacje o uzębieniu, sprowadzone z Cincinnati, potwierdziły jej tożsamość.
– Chyba mamy również nazwisko ostatniej weekendowej ofiary – powiedział Jimmy. – Holly Tyler, lat dwadzieścia osiem. Pracowała jako rejestratorka w laboratorium medycznym. Jedynaczka, rodzice nie żyją, sympatyczna, lubiana w pracy. W piątek po południu była bardzo tajemnicza i podekscytowana. Wyszła z pracy wcześniej, wspominając coś o szalonym weekendzie, zapowiedziała jednak koleżankom, że nie piśnie na ten temat ani słowa więcej aż do poniedziałku.
– Rozumiem, że w poniedziałek nie pojawiła się w pracy?
– Jej koleżanki wahały się, czy do nas zadzwonić, spodziewały się raczej telefonu od Holly, że jest chora, albo jakiegoś innego tłumaczenia. Ale potem jedna z nich zauważyła w gazecie artykuł o znalezionym wczoraj tułowiu i postanowiła nas zawiadomić. Czekam właśnie na Larraine Harrison i Betty Kilbride, to te koleżanki. Powinny tu być w ciągu godziny i zidentyfikować ciało, to znaczy głowę.
– Zaraz przyjadę – powiedział Kyle i odłożył słuchawkę.
Szybko się ubrał, potem spróbował zadzwonić do Madison.
Wciąż jednak odpowiadała automatyczna sekretarka.
Zaklął i postanowił przejechać koło jej domu w drodze do pracy.
Beżowy jeep stał na podjeździe, ale Madison nie otworzyła. Zapukał, a gdy nadal nic się nie działo, zaczął obchodzić dom, łomocząc w szyby.
– Niech cię diabli, Madison! – powiedział głośno.
Wreszcie wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i zatelefonował do Jimmy'ego.
– Czyżbyś znowu ściągnął Madison do kostnicy? – spytał wściekle.
– Nie – odparł z irytacją Jimmy. – Co cię ugryzło?
– Nie podnosiła słuchawki wczoraj wieczorem i teraz też nie ma jej w domu.
– Wiesz, Kyle, ona jest od dość dawna pełnoletnia.
– Wchodzę do środka, Jimmy.
– Kyle, jestem pewny, że…
– Nieważne. Wchodzę.
– Dobrze. Przyjadę za pięć minut.
Kyle przerwał połączenie.
– Wspaniale, absolutnie wspaniale! A teraz bez uśmiechu. Bądź namiętna. Uwiedź aparat, Madison. Nie figlujemy, spala nas żądza, kochanie. Jesteś uosobieniem zmysłowości… Daj trochę ruchu, odrobinkę, tak, twarz, oczy… Rozchyl wargi, odrobinkę, milimetr. O, tak! Świetnie, znakomicie…
Jaime Marques raz po raz przyciskał spust migawki. Pracowali w plenerze na małej prywatnej plaży na Key West. Jaime przygotowywał kolejne ujęcia, a dwaj jego asystenci w skupieniu przyglądali się temu z tyłu, gotowi w każdej chwili usunąć nieprzewidzianą przeszkodę bądź osłonić obiektyw przed słońcem aluminiowymi płytami.
Madison lubiła Jaime'a, lubiła też pracować z Michelle Michaux, która pochodziła z serca Miami City i wybiła się jako projektantka mody. O haitańskim pochodzeniu Michelle świadczył piękny, miękki akcent. Jej stroje kąpielowe zyskały taką popularność, że niegdysiejszą tanią krawcową obecnie często cytowano w prestiżowym „Forbes”.
Ale Michelle wciąż czuła się dłużniczką społeczności, która ją wydała. Tego dnia wraz z Jaime'em oraz Madison poświęciła więc swój czas i talent na przygotowanie cyklu plakatów do kampanii wspierającej miejscowych artystów oraz studentów, chcących specjalizować siew modzie i sztukach pięknych.
Pomysł wyszedł od Michelle, a hasło brzmiało: „Sięgnij po swój sen”. Przyjazd Darryla do Miami stanowił dla Madison prawdziwe zrządzenie losu. Ojciec tęsknił za kontaktem z córką, a ona mogła dzięki temu wykroić kilka dni na wykonanie tej pracy. Poza tym chciała uciec z miasta.
Ciekawiło ją, czy starczy jej siły woli, by po cichu zniknąć z Miami w czasie pobytu Kyle'a. Ale jeśli Kyle znalazł wspólny język z Jassy, dla niej lepiej było trzymać się z boku. A jeśli błędnie zinterpretowała oznaki…
– Piasek! – krzyknął nagle Jaime z kwaśną miną. Spojrzał z wyrzutem na jednego z asystentów, przystojnego, młodego nowojorczyka imieniem Hector. – Piasek! – powtórzył.
Hector wzruszył ramionami i podbiegł do Madison ze szczoteczką. Starannie zmiótł z jej pośladków drobiny nieszczęsnego piasku.
– Dziękuję – mruknęła.
Puścił do niej oko i znów wzruszył ramionami.
– Robota do dupy, ale ktoś to musi robić.
Odwzajemniła uśmiech. Żart kochanka Jaime'a wcale nie wydał jej się wulgarny.
– A ja muszę trzymać osłony przeciwsłoneczne! – westchnął George Nathan, drugi asystent Jaime'a, sprawdziwszy odczyt światłomierza. George był rudawym, bardzo chudym młodzieńcem, świeżo upieczonym absolwentem University of Miami. Zdobył już wiele nagród za własne fotogramy, ale pracował z Jaime'em, żeby „uczyć się od najlepszych”.
– Osłony są bardzo ważne – zapewnił go Hector.
– Ale piasek jest zabawniejszy.
– Chłopaki, tu się pracuje! – oznajmił Jaime, ostentacyjnie wzdychając. – Okay, Madison, jeszcze raz to samo, namiętna, rozmarzona… Dobrze, teraz dajcie jej apaszki. Tak. Madison, bawisz się nimi. Czysta zabawa. Radość. Przebiegnij się z nimi, niech powiewają na wietrze. Pokazujemy, że sny są utkane z cieniutkich nitek, jak jedwab, unoszą się w powietrzu, są tym, czym chcemy, żeby były, rozumiesz? Naprzód, biegnij…!
Posłusznie wykonała polecenie. Jaime był dobry, najlepszy. Madison święcie wierzyła, że umiałby przekonać stupięćdziesięciokilową damę z brodą, że można ją wystroić i przygotować tak, by wyglądała jak Kopciuszek jadący na bal. Bawienie się jedwabnymi apaszkami, bieganie po piasku było całkiem przyjemne. Ale było też ciężką pracą, bo mimo późnego popołudnia słońce grzało z całej siły, a Jaime wykonywał tysiące ujęć. Byli na planie cały dzień. Stylistka i specjalistka od makijażu poszły po ostatniej przerwie, a Jaime co chwila powtarzał, że za minutę koniec. Najwyraźniej miał jednak nieco inne pojęcie minuty niż powszechnie przyjęte, za to skutecznie mobilizował Madison, by pokazała się od najlepszej strony, i ona o tym wiedziała.
Podczas krótkiej przerwy, gdy Hector znowu omiatał jej ciało z piasku, podniosła głowę i ze zdumieniem ujrzała Kyle'a Montgomery'ego, stojącego za Jaime'em i Michelle. Był ubrany jak na plażę – w jasne dżinsy obcięte poniżej kolan i sandały. Zrezygnował z nakrycia głowy, za to oczy skrył za nieodłącznymi okularami przeciwsłonecznymi. Bardziej sprawiał wrażenie aktora niż agenta FBI. Jasne włosy opadały mu na czoło, ciało miał pięknie opalone i pokryte warstewką potu. Mógłby być ratownikiem.
Kiedyś nim był, pomyślała Madison. Rzeczywiście, Kyle przepracował w ten sposób dwa ostatnie lata przed pójściem do college'u.
Ale to było dawno. Teraz nie był już miejscowym.
Co więc tutaj robił? Przecież powinien pracować.
Madison poczuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach, serce bije jak szalone, a oddychanie staje się nagle dziwnie trudne. Czemu Kyle nie został w Waszyngtonie?
Złajała się w myśli, że pozwoliła swemu ciału tak zareagować. Może gdyby zamknęła oczy, Kyle zniknąłby.
Na chwilę spuściła powieki, ale to nie poskutkowało.
Jaime uśmiechnął się do Kyle'a i gestem dał mu do zrozumienia, że może porozmawiać z Madison. Kyle skinął głową i ruszył w jej stronę. Mimo okularów widać było jednak po nim, że swobodna poza to tylko pozory. Gdy stanął przed Madison, tylko siłą woli powstrzymywał się przed potrząśnięciem nią z całej siły.
– Co tu robisz? – spytała, zła na siebie, że wcale nie zabrzmiało to obojętnie. Jej głos był irytująco piskliwy. Nie mogła nad nim zapanować.
– Próbuję się opanować, żeby nie spuścić ci lania – odburknął.
– Dlaczego? Co ci dopiekło? – Była szczerze zdziwiona.
– Ty – odparł, szybkim ruchem zrywając okulary z twarzy. Przeszył ją spojrzeniem niewiarygodnie zielonych oczu. – Ty! – powtórzył i nerwowo przeczesał włosy dłonią. – Niech cię diabli, Madison. Co ty wyrabiasz?
Nie pojmowała, czemu się złości.
– Wybacz mi, ale taką mam pracę. Jestem tam, gdzie powinnam. Prawdę mówiąc, akurat wyjątkowo dobrze mi szło. A pracuję gratis na rzecz ludzi, którzy tu mieszkają. Wściekasz się, kiedy mieszam się do twoich spraw, więc znalazłam sobie miejsce jak najdalej od nich i od ciebie. O co ci znowu chodzi? – Była z siebie dumna. Powiedziała to bardzo spokojnym tonem.
– Nie przyszło ci do głowy, żeby komuś dać znać, dokąd się wybierasz?
– Darryl wie, gdzie jestem. Carrie Anne mieszka u niego.
– Darryl! I to ma być odpowiedź?
– Czekaj, niech pomyślę. Czy powinnam powiedzieć, dokąd jadę, ojcu mojego dziecka, który będzie opiekował się tym dzieckiem, czy raczej może przyrodniemu bratu, którego nie widziałam od ponad pięciu lat? I któremu nie podoba się nic z tego, co robię.
Nie wytrzymał. Błyskawicznym ruchem zacisnął dłoń na jej ramieniu i przyciągnął ją do siebie, jakby chciał mieć pewność, że słyszy każde jego słowo.
– Nie, Madison, nie mnie. Może twojej siostrze, może ojcu albo komu innemu.
Próbowała się wyswobodzić, ale nie chciał jej puścić. Zrezygnowała z szarpaniny, uznawszy, że obraża jej godność.
– Wyjechałam nagle. Dzisiaj po zdjęciach miałam zadzwonić do taty, żeby dać mu znać, że będę u niego mieszkać. Bo tata jest teraz w Miami i przygotowuje się do otwarcia galerii twojego ojca.
– Nieodpowiedzialna baba!
Madison była kompletnie oszołomiona tym wybuchem złości. Zmusiła się jednak do zachowania spokoju.
– Naprawdę? Szkoda, że mnie tak krytycznie oceniasz. Ale obowiązki mam wobec Carrie Anne, a nie wobec ciebie. I na pewno zadzwoniłabym do rodziny…
– Zdawało mi się, że ostrzegałem cię przed wampirem, który pozostaje na wolności.
Madison nabrała powietrza. Wzbierająca furia dała jej nową siłę.
– Zawsze gdzieś tam jest wampir na wolności. O ile się nie mylę, to temu właśnie zawdzięczasz swoje stanowisko.
– Nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz.
– A jak mnie znalazłeś?
– Zadzwoniłem do wszystkich po kolei, z Darrylem włącznie.
Madison przygryzła wargę i westchnęła.
– Posłuchaj, nie chciałeś, żebym się do tego mieszała, więc się nie mieszam.
– Madison, to ty mnie posłuchaj, do diabła. Wszystkie ofiary tego człowieka mają rude włosy. Wszystkie.
– Są rude, młode i są kobietami. A ja mam dość inteligencji, żeby uważać, wiesz?
Zmarszczył czoło.
– Wiedziałaś, że wszystkie są rude?
– Właśnie przed chwilą mi to powiedziałeś.
– Wiedziałaś wcześniej.
– Dziewczyna, którą widziałam, miała rude włosy. Nic więcej nie wiem. Ale nie mogę przestać żyć tylko dlatego, że jestem młodą, rudowłosą kobietą.
– Do licha, Madison… – zaczął, urwał jednak, bo zawołał ich Jaime.
– Poruczniku Montgomery – powiedział, podchodząc z zatroskaną miną. – Wiem, jak ważna jest pańska praca, ale gdyby ta rozmowa mogła poczekać jeszcze kilka minut… Jesteśmy gotowi do następnego ujęcia, a kończy się światło.
– Pan porucznik już załatwił swoją sprawę – powiedziała Madison.
– Jeszcze nie – sprzeciwił się Kyle i spojrzał na nią groźnie, znowu zza ciemnych okularów. – Ale mogę poczekać – dodał.
– Nie musisz wrócić do Miami? Nie podążasz nowymi tropami?
– Jestem z tobą, Madison. Rozmawiam z jasnowidzem. Czyli pracuję.
– Madison? – niespokojnie wtrącił się Jaime.
– Jestem gotowa – odrzekła, patrząc na Kyle'a.
Kyle wycofał się na poprzednie miejsce. Madison niestety nie mogła zapomnieć o jego obecności. Stał z rękami skrzyżowanymi na nagiej klatce piersiowej i obserwował następne ujęcie.
Krępował ją. Poczuła się znowu jak małe dziecko, które próbuje się stroić w dorosłe ubrania, chce być piękne, dojrzałe, chce robić wrażenie.
Jaime zaczął wzdychać.
Hector wpadł w szał odpiaszczania, co jeszcze pogorszyło sytuację.
– Do roboty, Madison, bo tracimy światło! Pamiętaj, że od tego zależą marzenia i nadzieje wielu ludzi – powiedziała Michelle, próbując ją zmobilizować. – Ja też korzystałam z pomocy, a moja mama była na zasiłku. Pracujemy, żeby ludzie uwierzyli, że mogą zbudować sobie lepsze jutro.
– Si, si – potwierdził Jaime. – Piękna przemowa, ale wiesz, Madison, nie chcę, żebyś wyglądała wojowniczo. Mamy zrobić coś zmysłowego. Seksownego.
– Jej wystarczy, że nie śpi, i już wygląda seksownie – skomplementowała swoją modelkę Michelle.
– Gdyby spała i miała zamknięte oczy, też byłaby seksowna jak diabli – dodał chrypliwym głosem George.
– Flirtujesz z aparatem. Z aparatem! – przypomniał jej Jaime. – Kochaj się z nim, dobrze…?
Madison miała chęć zabić Kyle'a. To było ważne ujęcie. Musiała zapomnieć o jego obecności. Musiała zachować się jak profesjonalistka. Nie pojmowała, dlaczego przy Kyle'u czuje się jak mała dziewczynka. Musiała o nim zapomnieć!
Koniecznie.
Zaczęła więc korzystać z tego, że na nią patrzy. Nigdy nie odważyłaby się beztrosko śmiać, bawić i flirtować z Kyle'em. Mogła jednak skierować swój uwodzicielski czar na obiektyw.
Miała nadzieję, że sprawi mu tym cierpienie.
Zagrała do aparatu. Śmiała się, uśmiechała, przybierała pozy, dąsała się. Upajała się fakturą jedwabnych chustek w dłoniach, rozkoszowała słońcem i piaskiem, czystą zmysłowością dnia o zachodzie. I słońca, znikającego za linią horyzontu. Postanowiła być wyjątkowo seksowna. Niech Kyle wie, ile stracił z własnej, nieprzymuszonej woli.
Wreszcie światło się skończyło. Jaime promieniał ze szczęścia. Również Michelle była zachwycona. Hector zapewniał Madison, że właśnie został biseksem, a George spocił się z wrażenia.
I tylko Kyle pozostał niewzruszony.
Gdy już zbierali się do odjazdu, a ona akurat wyjmowała z lodówki turystycznej wodę mineralną, Hector zarzucił jej szlafrok na ramiona. Poczuła, że Kyle podszedł do niej i stoi za jej plecami, i powiedziała:
– Nie wiem, po co tu jeszcze tkwisz. To jest śmiertelnie nudne dla gapiów. Och, przepraszam, pewnie nadal czegoś ode mnie chcesz. A może przyjechałeś taki kawał tylko po to, żeby skrzyczeć mnie, że nie zawiadomiłam więcej osób o swoim wyjeździe?
Upiła duży łyk wody i popatrzyła na niego kpiąco.
Wciąż miał ramiona skrzyżowane na piersi. Słońce już znikło, ale te przeklęte okulary nadal tkwiły na swoim miejscu.
– Możemy porozmawiać później. Twoi przyjaciele i wielbiciele chcą uczcić udane zdjęcia i coś przekąsić.
– Masz na myśli moich kolegów z branży? – spytała uprzejmie.
– Tak, tych pedziów, tę ślicznotkę i technicznego z jęzorem wywalonym do ziemi. Czyli twoich kolegów z branży.
– Czy George naprawdę ma jęzor wywalony do ziemi?
– Ma. Możesz doprowadzić do tego, że w końcu będzie się za tobą ślinił zupełnie niewłaściwy mężczyzna – ostrzegł ją Kyle.
– Z drugiej strony są też mężczyźni, na których nie robię najmniejszego wrażenia – powiedziała. – Przepraszam cię, ale chciałabym się ubrać.
Przemknęła obok niego do domku na brzegu, należącego do przyjaciela Michelle.
Michelle, ubrana w mieniący się jaskrawymi barwami sarong, też weszła do środka, żeby pozbierać stroje kąpielowe, których używali do zdjęć, a przy okazji pomóc jej się przebrać. Z rozbawieniem pokręciła głową.
– No, no…
– Co „no, no”?
– Twój znajomy też świetnie wyglądałby na plakacie. Seksowny gość.
– Jest agentem FBI. Oni nie mogą być seksowni.
Michelle uniosła brwi.
– Musi mieć do ciebie dużą słabość, cherie.
– Ma kupę pretensji i tyle. Skończyłam dwadzieścia sześć lat, ale nie poprosiłam kogo trzeba o pozwolenie na wyjazd z miasta. Straszne, no nie?
Michelle syknęła i pokręciła głową. Jej znaczący uśmiech zirytował Madison.
– Człowiek martwi się tylko o kogoś, kto jest dla niego ważny. A złości się, gdy ktoś jest bardzo ważny.
– Hm, myślę, że na swój sposób jestem dla niego ważna. Byliśmy kiedyś przyrodnim rodzeństwem.
– Przyrodni bracia nie mają naturalnej skłonności do troszczenia się o przyrodnie siostry. Szczególnie gdy… Twoja mama zmarła i wtedy zerwaliście kontakt, prawda?
– Moją matkę zamordowano, a ja jestem do niej podobna. Jej nikt nie potrafił pomóc. Myślę, że Kyle nie wiadomo czemu poczuwa się do odpowiedzialności za to, żeby nic mi się nie stało.
– To prawda, cherie, że jesteś podobna do matki. Jak dwie krople wody.
– Ot, i psychologiczna pułapka. Kyle wbił sobie do głowy, że mnie też może się coś stać.
– Pamiętaj, że wyglądasz zabójczo, moja droga. Powinnaś się cieszyć, że duży, silny mężczyzna cię pilnuje. Na twoim miejscu…
Madison zawiązała ramiączka bawełnianej sukienki i spojrzała na Michelle,
– Na moim miejscu?
Michelle drgnęła.
– Przespałabym się z nim.
– Mam iść z mężczyzną do łóżka tylko dlatego, że się o mnie troszczy?
– Nie, nie dlatego. Powinnaś iść z nim do łóżka, bo ma piękne ramiona, wspaniałą klatkę piersiową… i pośladki też niczego sobie, jak sądzę. Dobra cera, surowy, męski wygląd, przystojna twarz. Posłuchaj rady artystki.
Madison nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Krótko mówiąc, ma to co trzeba?
– Dokładnie. Jesteś młodą kobietą. Chcesz spać z pomarszczonym staruchem?
– Nie, nie chcę spać z pomarszczonym staruchem, póki sama nie będę pomarszczoną staruchą. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się jednak, Michelle, by należało spać z mężczyzną tylko dlatego, że ma dobre ciało. – Michelle popatrzyła na nią ze zdziwioną miną. – Naprawdę nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby wziąć faceta do łóżka, bo ma odpowiednie ciało! – Skłamała tylko odrobinę.
– Wobec tego jesteś jedyną kobietą na świecie, która nie snuła fantazji o wspaniałym nieznajomym. Och, wiem, wiem, szukasz miłości. Głupia dziewczyna. Chcesz się zakochać. Pozwól więc, że cię ostrzegę. My kobiety, mais oui, chcemy się zakochać. Chcemy romansu. A mężczyźni chcą seksu. Dobrego seksu. Kobiety przeżywają wszystko jak na scenie, a mężczyzn gna pierwotny instynkt. – Śniadymi, wypielęgnowanymi palcami wykonała wymowny gest w powietrzu. – Mężczyźni myślą anatomicznie. Patrzą, co może im dać kobiece ciało. Miłość jest dobra, ale jeśli chcesz się zakochać… cóż, miłość jest też trudna. A seks jest łatwy. Dla niektórych ludzi pewnie za łatwy, ale dla ciebie w tej chwili… – Zawiesiła głos i uśmiechnęła się. – Odwagi, cherie. To nic, że możesz wyglądać jak lalka Barbie. Jesteś prawdziwa, więc musisz żyć, oddychać, kochać się, nie mam racji? – Znów się uśmiechnęła. – Żyjemy w epoce komputerów, ale nie ma nic lepszego niż mężczyzna z krwi i kości. Zwłaszcza dla lalki Barbie.
– Co masz na myśli?
– Same dobre rzeczy. Jesteś powściągliwa, wstrzemięźliwa. Spędzasz czas z rodziną i małą Carrie Anne. A ja próbuję cię namówić, żebyś skorzystała z okazji. Dodać ci odwagi.
– Niektóre okazje są złe – powiedziała z namysłem Madison. – Można komuś sprawić ból.
– Sobie też możesz sprawić ból. Nie ma na to rady. Ból bywa najlepszym nauczycielem. Czasem wychodzi nam na dobre. Dzięki niemu umiemy się cieszyć przyjemnościami i szczęściem. N'est-pas, ma cherie? – Uśmiechając się od ucha do ucha, Michelle czekała na odpowiedź.
– Michelle, ten przystojniak jest nie dla mnie. On uważa mnie za czarownicę.
– Zdarzają się dobre czarownice. Serdeczne. Opiekuńcze. I bardzo seksowne.
– Michelle, jesteś beznadziejnie uparta. I zupełnie mnie nie rozumiesz. Kyle i ja mamy… przeszłość.
– Nie, cheri, to ty nie rozumiesz. Przeszłość jest zamknięta, przed tobą jest przyszłość, a żyć trzeba teraźniejszością.
Michelle z uśmiechem opuściła pokój, zamknąwszy za sobą drzwi.
Madison podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Michelle rozmawiała teraz z Kyle'em. W powietrzu rozbrzmiewał jej melodyjny śmiech.
– A flirtuj sobie z tym mężczyzną z krwi i kości! – mruknęła, przyglądając się koleżance.
Dochodziła ósma i barwy rozlewające się na niebie o zachodzie – pasma oranżu, karmazynu, bladego fioletu, różu, błękitu i złota – zaczynały już powoli szarzeć.
Zwróciła uwagę, że Kyle również wpatruje się w niebo. Słuchał Michelle, lecz przyglądał się niebu. Gdy była jeszcze mała, czasem siadywali razem w milczeniu późnym popołudniem i oglądali zachód słońca. Wiedziała, że Kyle uwielbia tę grę kolorów na niebie tak samo jak ona. Jak to możliwe, że tak długo nie wracał w rodzinne strony?
Pokręciła głową i wzięła torebkę, zirytowana, że pozwoliła sobie na chwilę nostalgii.
– Dlaczego jego szefowie nie każą mu normalnie pracować od dziewiątej do piątej? Kto, u diabła, przysłał go tu w połowie sprawy? – mruknęła pod nosem ze złością.
Wyszła z domku, powtarzając sobie, że jest chłodna, opanowana i gotowa na spotkanie z kolegami.
– Już kończymy. George zbiera sprzęt – powiedział radośnie Hector. Stanęła przy nim i oboje się przyglądali, jak parę kroków dalej Kyle rozmawia z Michelle. Wreszcie Kyle przeprosił rozmówczynię i oddalił się, by zadzwonić gdzieś z telefonu komórkowego.
Tymczasem George zdążył spakować sprzęt i wraz z Michelle i Jaime'em dołączył do Madison i Hectora. Opowiedział dowcip, ale gdy wszyscy się roześmiali, Madison zorientowała się, że nie wie, w czym rzecz. Miała bardzo przykre wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Rozejrzała się dookoła. Za jej plecami ciągnęła się plaża, przed nią był domek, a między ekskluzywnymi domami w sąsiedztwie rosły drzewa i krzewy, szeleszczące liśćmi po każdym powiewie bryzy. Nie zauważyła nigdzie niczego podejrzanego, nie potrafiła nawet określić, skąd ten ktoś mógłby ją obserwować.
Wokół niewielkiego skupiska domów ciągnęło się ogrodzenie z posterunkiem ochrony. Było więc wysoce nieprawdopodobne, by ktokolwiek mógł im się przyglądać.
Mimo to Madison okryła się gęsią skórką.
Kyle skończył rozmowę telefoniczną, złożył aparat i podszedł do towarzystwa.
– No dobrze, gdzie jedziemy? – spytał Jaime.
Wszyscy mieli jakieś pomysły.
Wszyscy z wyjątkiem Madison.
Jej było w zasadzie wszystko jedno, dokąd pojadą, byle dalej od tego miejsca. Ale gdy samochód ruszył, wciąż miała to samo przykre uczucie – że ktoś ją obserwuje.
Kaila była zmęczona. Wykończona i fizycznie, i psychicznie. Kwiaty od Dana sprawiły jej radość, ale nie mogły zastąpić jego osoby. Dostała róże…
A wkrótce potem zadzwonił telefon. Dan oznajmił, że musi wyjechać na kilka dni. Bardzo ją przepraszał i obiecywał, że jej to wynagrodzi. Mówił, że ją kocha.
Dobra, dobra.
Anna nie przyszła do pomocy, bo zachorowała. Mijały godziny, dzieci kłóciły się o drobiazgi, rozlewały picie, krztusiły się. Przez cały dzień musiała sobie specjalnie przypominać, że tak jest ze wszystkimi dziećmi, a ona swoje kocha i sama chciała je urodzić.
Nie przewidziała tylko, że będzie je samotnie wychowywać.
Na szczęście o ósmej wszystkie leżały wreszcie w łóżkach. Kaila poszła do sypialni, rozbierając się po drodze. Zwykle zachowywała ostrożność. Kyle surowo jej to nakazał, a ona kochała Kyle'a jak brata i wiedziała, że on również ją kocha i troszczy się o jej bezpieczeństwo. Ale tego dnia była zmęczona. Zapomniała zaciągnąć story i spuścić żaluzje w całym domu.
Dżinsy, koszulkę, majtki i stanik zdjęła po drodze do sypialni – po prostu nie była w stanie znieść ani minuty dłużej woni wymiocin. W łazience puściła wodę, zebrała włosy na czubku głowy i włożyła czepek, czekając, aż woda się ogrzeje. Potem weszła pod prysznic i poczuła, jak ciepłe strumienie wymywają z niej napięcie. Pokręciła kurkiem, żeby woda stała się jeszcze gorętsza.
Ależ jej było dobrze. Gdyby nie bała się, że zaśnie i utonie, z przyjemnością przygotowałaby sobie kąpiel w wannie. Ale gorący prysznic też był wspaniały, woda masowała jej ciało.
Nagle…
Wydało jej się, że coś usłyszała. Jakby otworzyły się oszklone drzwi łączące sypialnię z wyjściem na basen i patio.
Mimo gorących strumieni wody zrobiło jej się lodowato.
Nasłuchując, czekała, co się stanie…
Dla Jassy był to długi dzień, pod wieloma względami dramatyczny, podniecający i przerażający.
Czasem sama się dziwiła, że mimo głębokiego współczucia, jakie zawsze miała dla ofiar zbrodni, z taką energią i pasją poświęca się pracy lekarza sądowego. Dziennikarz spytał ją kiedyś, czy nie ma poczucia winy, krojąc ciała ludzi, którzy zginęli gwałtowną śmiercią. Zapewniła go, że często jest jej przykro z tego powodu, ale poczucia winy nie ma nigdy. Martwi ludzie nie mogą mówić, nie mogą dochodzić zadośćuczynienia za krzywdę, która ich spotkała. Jej praca umożliwia oddanie im sprawiedliwości.
Odnalezienie tułowia ofiary oznaczało, że będzie można wykonać analizę treści pokarmowej żołądka. To zaś da policji szansę ustalenia, gdzie Holly Tyler zjadła swój ostatni posiłek. Będzie można przeczesać hotele i motele w okolicy i przy odrobinie szczęścia bądź dzięki łasce niebios odszukać miejsce popełnienia zbrodni.
Gdy wróciła tego wieczoru do domu, przepełniała ją satysfakcja z dobrze wykonanej pracy.
Zerknęła na zegarek i z zadowoleniem stwierdziła, że w każdej chwili może się spodziewać swego nowego mężczyzny. Przebiegł ją dreszczyk podniecenia. Wielkie nieba, nie czuła się tak, odkąd skończyła szkołę średnią! Było to absolutnie cudowne upojenie.
A on ją kochał.
Piętnaście minut…
Zatrzasnęła za sobą drzwi i zrzuciła ubranie, które nosiła przez cały dzień w kostnicy. Kwadrans to niedużo czasu.
Strzepnęła z nóg pantofle, zdarła z siebie laboratoryjny kitel, na korytarzu pozbyła się spódnicy i rajstop. Zanim doszła do sypialni, brutalnie pokonała guziki eleganckiej białej bluzki i sięgnęła do zapinki stanika. Zostawiwszy za sobą tekstylny trop, wpadła pod prysznic i przekręciła kurek. Pisnęła zaskoczona, bo w twarz uderzył ją lodowaty strumień. Wydawszy pomruk niezadowolenia, zaczęła regulować temperaturę wody.
Nie szkodzi, zimno dodało jej tylko energii.
Sięgnęła po najzwyklejsze w świecie mydło z dezodorantem i wtedy przypomniała sobie o pachnidle, które dostała w prezencie na gwiazdkę. Ociekając wodą, wyskoczyła spod prysznica, sięgnęła pod umywalkę i wyciągnęła stamtąd aromatyzowany żel do kąpieli. Był znakomity. Obficie się nim namydliła, zwłaszcza we wszystkich intymnych miejscach.
Zadumała się, co ma na siebie włożyć na jego przyjście.
Nic, zdecydowała. Nic z wyjątkiem złotych, wiszących kolczyków, szafirowego wisiorka i bransoletki na nogę. To powinno wystarczyć.
Chwilę potem zadrżała.
Wydało jej się, że usłyszała daleki trzask.
Cholera, czy przypadkiem nie zapomniała zamknąć frontowych drzwi?
Kat przyglądał się swej ukochanej.
Kochał wszystkie kobiety, ale ta była mimo wszystko wyjątkowa.
Nazwał się Katem, ponieważ podobało mu się to przezwisko. Ponieważ brzmiało twardo, schlebiało mu i było męskie.
Oczywiście również dlatego, że istotnie był katem. Utalentowanym i zręcznym mordercą. A otaczali go sami głupcy.
Patrzył na nią zafascynowany.
Patrzył na sprężyste ruchy pełne wdzięku. Na opadające części garderoby, odsłaniające jej kształty. Miała piękne, jędrne piersi, niemal idealne. Obróciła się i wtedy Kat zadrżał na myśl o tym, że mógłby jej dotknąć. Zachwycały go jej pośladki. Poza tym była inna niż wszystkie kobiety. To już wiedział. Przede wszystkim znała go. Znała go dobrze, nie przelotnie. Tym razem jego wybór nie był taki sam jak poprzednio, dokonany ze starannością, lecz bez zaangażowania. Tym razem miał szansę. Może i ona go pokocha. Naprawdę go pokocha. Może zachwyci go pięknym zapachem i aksamitną miękkością, i nie będzie miała… kolców.
Może nie będzie musiał jej…
Zabić.
Znów się poruszyła. Wiedział, że zaraz zniknie mu z pola widzenia. Przyjemnie było przyglądać się jej z ukrycia, potajemnie. Marzył o tym, by przeżyć z nią rozkosz.
A ona nie wiedziała, jakiego będzie miała wspaniałego kochanka. Kiedyś pewnie będzie musiał ją skrzywdzić. Dla przestrogi, żeby nie próbowała skrzywdzić jego. I żeby doceniła rozkosz, którą odczuje, gdy ból minie.
Należało zabierać się do niej powoli. Bardzo powoli…
Drgnął. Odniósł niemiłe wrażenie, że sam również jest obserwowany. Szybko się rozejrzał i zmarszczył czoło.
Nikt, nikt, nikt nie mógł go widzieć, chyba że…
Chyba że ta druga. Ta, której pragnął naprawdę. Któregoś dnia… o tak, któregoś dnia! Nagle poczuł przypływ radosnego upojenia. Ona patrzy i patrzy, ale nie umie dostrzec!
On ją widział.
A ona… ona widzi tylko drzewa, ale nie las. Wszyscy dookoła są ślepi. Rozbawiło go stare przysłowie, które przyszło mu na myśl.
Kto chce być ślepym, wszystko prześlepi.
Mimo to…
Mimo to ta druga mogła okazać się niebezpieczna. A gdyby za bardzo zbliżyła się do prawdy, gdyby mu zagroziła…
Zabrałby się do niej powoli. Bo wtedy byłoby tak samo, jak dawno, dawno temu. Otaczałby ją uwielbieniem i pogardzał nią jednocześnie. Jest dla niego zagrożeniem. Postarałby się więc, żeby widziała z najdrobniejszymi szczegółami, co zrobi jej i z nią.
Jeszcze przez chwilę nieruchomo obserwował kobietę ze swej mrocznej kryjówki i czekał, aż chmury zakryją księżyc, by mógł wykonać następny ruch.
Jassy Adair była pewna, że uda się szybko ująć mordercę. Kyle znał się na swoim rzemiośle, więc psychologiczny portret, jaki stworzył, na pewno pasował do tego człowieka. Musiał to być przystojny, wymowny mężczyzna, który łatwo może oczarować kobietę i zdobyć jej zaufanie. Mężczyzna, który na co dzień żyje zupełnie zwyczajnym życiem, akceptowany przez rodzinę i znajomych.
Dzięki jej siostrze wiedziano już, jakiego pomieszczenia należy szukać, a Jassy była pewna, że z czasem, gdy policja zbliży się do celu, Madison okaże się jeszcze bardziej pomocna. Wiedza i zdolności parapsychiczne, czy jakkolwiek nazwać tę umiejętność, mogą się dobrze uzupełniać. Nauka mogła potwierdzić prawdziwość wizji Madison.
Morderca zostanie złapany.
W holu ponownie rozległ się hałas.
Znów zastanowiło ją, czy aby na pewno zamknęła drzwi na klucz. Ku swemu zdziwieniu zaczęła się modlić, żeby udało jej się dożyć ujęcia mordercy.
Wybiegła spod prysznica i chwyciła za ręcznik. Całkiem mokra popędziła korytarzem, chociaż rozsądek podpowiadał jej, że to całkiem błędna decyzja. Należało wygasić światła w domu i wymknąć się kuchennymi drzwiami.
Za późno.
On już był w środku.
Znieruchomiała, owinięta mokrym ręcznikiem. Wbiła w niego wzrok.
– Drzwi należy zamykać – powiedział bardzo cicho. – Powinnaś o tym wiedzieć. Kto jak kto, ale ty? – Westchnął. – Musisz się tego nauczyć.
Otworzyła usta, lecz nie dobyło się z nich ani jedno słowo. On już się do niej zbliżał.
– Jesteś piękna. Doskonała i piękna. A gdy mówisz o częściach ciała…
Kaila owinęła się ręcznikiem, nie zwracając uwagi na wciąż płynącą z prysznica wodę. Ostrożnie podeszła do drzwi łazienki i potoczyła wzrokiem dookoła, starając się pozostać w ukryciu.
Ktoś był w domu.
Instynkt podpowiadał jej, by zatrzasnąć się w łazience. Pomyślała też o telefonie komórkowym, który miała w torebce przy łóżku.
Ale nie mogła zatrzasnąć drzwi. W domu były również dzieci. Musiała je chronić.
Wydawało jej się, że stoi przy drzwiach całą wieczność. Wreszcie w milczeniu zrobiła krok. W sypialni nikogo nie było.
Ale oszklone drzwi były uchylone. Na wpół zasuniętymi storami poruszał wiatr.
Ruszyła w tamtą stronę, mimo iż serce podchodziło jej do gardła.
– Kailo?
Krzyknęła i obróciła się raptownie, gubiąc ręcznik. Na progu stał Dan.
W jednej ręce trzymał kubełek z lodem, w którym mroził się szampan, w drugiej dwa kieliszki na wysokich nóżkach.
– Och, kochanie, przepraszam. Zawołałem cię, jak wszedłem do domu. Nie muszę nigdzie wyjeżdżać. Widocznie nie usłyszałaś mnie, bo szumiała woda.
– Omal nie umarłam ze strachu.
– Naprawdę bardzo cię przepraszam, kochanie! – Wyminął ją, odstawił na stolik butelkę i kieliszki, następnie zamknął oszklone drzwi i zwrócił się do niej. Nie podniosła z podłogi ręcznika. Dan uśmiechał się. Był bardzo przystojny. Trochę zmęczony, potargany, ale zadowolony, że wrócił do domu. Gdy Kaila schyliła się po ręcznik, szybko do niej podszedł.
– Nie rób tego, kochanie. Wyglądasz uroczo. Przepraszam cię, że tak bez przerwy pracuję. Jakoś nie wychodzi mi inaczej. Ale bardzo cię kocham. Ty i dzieci znaczycie dla mnie więcej niż wszystko na tym świecie. Przysięgam. – Przyciągnął ją do siebie i mocno objął. Kaila była mokra i zimna, on rozgrzany. Dobrze jej było w jego ramionach i poczuła nagle, że budzi się w niej pragnienie. Mógł jej dotykać, całować ją, pieścić językiem wszędzie, gdzie tylko chciał, wydawało jej się to całkiem naturalne, wspaniałe. Tylko że tak długo byli już małżeństwem…
– Kocham cię – powiedziała.
– Jutro mam cały dzień wolny. Będę zajmował się dziećmi od rana do wieczora.
– Boże, Dan! W życiu nie słyszałam nic bardziej romantycznego! – powiedziała z wdzięcznością.
Zaczął ją całować, najpierw w usta, potem rozpoczął wędrówkę wargami po całym jej ciele. Poczuła ciepło jego języka między udami…
Gdy Madison wsiadała do furgonetki Jaime'a, chwyciły ją dreszcze. Zapinając pas na siedzeniu z przodu, usiłowała odpędzić od siebie natrętną wizję. Na próżno.
Widziała mrok, a w mroku sylwetki splecionych ze sobą kochanków.
Nie potrafiłaby rozpoznać tych ludzi, miała za to bardzo niemiłe uczucie, że jest wśród nich intruzem, że przygląda się czemuś, co jest nie tylko intymne, lecz absolutnie wyjątkowe. Widziała, że…
Kobieta jest rudowłosa.
Uświadomiła sobie, że nie patrzy na tych ludzi swoimi oczami.
Dziwne słowa przemknęły jej przez głowę.
Kat patrzy, Kat patrzy…
Wizja nagle odpłynęła.
Zostało jej tylko wspomnienie rudych włosów kobiety.
I słowa…
Kat patrzy, Kat patrzy…
Refren, który napawał ją lękiem. Zrozumiała, że bez względu na to, jak bardzo są skłóceni z Kyle'em, będzie musiała mu opowiedzieć o tym, co zobaczyła swoim trzecim okiem.
Madison zajęła się przygładzaniem włosów, żeby choć trochę dojść do siebie, tymczasem reszta towarzystwa hałaśliwie się kłóciła, gdzie iść na kolację.
Dziwny głos przestał powtarzać złowrogi refren, toteż Madison czuła się dość głupio. Była przestraszona, lecz bez konkretnego powodu. Otaczali ją ludzie, była wśród nich bezpieczna.
A niech to! Miała nawet do ochrony prywatnego agenta FBI, jadącego wynajętym samochodem za furgonetką!
Uświadomiła sobie, że Jaime przygląda jej się zatroskanym wzrokiem. Decyzję o wyborze lokalu pozostawił w rękach Hectora i George'a, którzy w końcu uzgodnili, że będzie to knajpka w pobliżu „Sloppy Joe's”.
– Nic ci nie jest? – spytał, pomagając jej wysiąść z furgonetki. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
– Wszystko w porządku, słowo.
Niespodziewanie uszczypnął ją w policzek. Zabolało.
– Jaime! – zaprotestowała.
– No, lepiej! Przecież nie chcesz, żeby przedstawiciel rządu zadał ci to samo pytanie, prawda? – Zrobił szelmowską minę.
Znów chciała zaprzeczyć, ale tylko wzruszyła ramionami.
– A wyglądam lepiej?
– Och, Madison, jesteś olśniewająca! Gdyby zabójczy wdzięk był naprawdę zabójczy, nikt by przy tobie nie przeżył! No, chodź.
Wziął ją pod ramię. I chociaż lokal był zatłoczony, Jaime miał szczęśliwą rękę – szybko dostali stolik.
Madison sądziła, że podczas kolacji Kyle będzie się czuł niezręcznie, wcześniej bowiem nie znał nikogo z jej towarzystwa. Okazało się jednak, że zachowuje się dużo swobodniej niż ona. Wszyscy jej koledzy wiedzieli o zbliżającym się otwarciu galerii, a ich entuzjazm dla twórczości i poczynań Rogera Montgomery'ego był zaraźliwy. Wkrótce Madison zapomniała o przykrym wrażeniu, że jest obserwowana. W knajpce panował gwar, lecz nie drażniący uszy hałas. A towarzystwo było miłe i zrelaksowane.
Kyle wydawał się nawet zadowolony i więcej się jej nie czepiał, że wyjechała z miasta bez zawiadomienia. Zaraz na początku kolacji przyznał nawet, że Jordan Adair wiedział o jej pobycie na Key West, bo rozmawiał z Darrylem. Potem jego uwagę odwróciła Michelle, ale Madison się tym nie przejęła. Powoli się rozprężała. Towarzystwo i kolejne drinki rozleniwiły jej umysł. Nawet wspomnienie przykrej wizji odpłynęło w dal.
Nagle w drugim końcu sali ktoś radośnie pisnął. Zaskoczona spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła, że mknie ku nim coś podobnego do małej rakiety. Sheila!
– Madison! Co za fantastyczny przypadek! I Kyle Montgomery. Jak się cieszę!
– O, Sheila! – powiedziała Madison, bo co miała zrobić. Kyle podsunął dziewczynie krzesło, a Madison przedstawiła ją reszcie towarzystwa. – Sheila gra na klawiszach w „Nawałnicy”.
– Wiem, wiem, w twoim wspaniałym zespole! – ucieszył się Jaime. – Widziałem panią w akcji, ale oficjalnie jeszcze nikt nas sobie nie przedstawił. – Na powitanie pocałował ją w rękę.
Sheila była zachwycona.
– Ja też oczywiście znam pana prace! Robią wielkie wrażenie.
– Och, pani przesadza – żachnął się Jaime. – Chociaż… czasem każdemu z nas zdarza się przebłysk geniuszu, si?
– Sheilo, będzie nam bardzo miło, jeśli przyłączysz się do nas – zaprosiła ją Madison. Zełgała na potęgę, chociaż Sheila była jej przyjaciółką. – Chyba że jesteś z towarzystwem, to się nie krępuj.
– Ale mi się udało! Świętowaliśmy urodziny mojej siostry, ale siostra z mężem i rodzice przed chwilą wyszli.
– No to rzeczywiście ci się udało – przyznała Madison.
Sheila przysiadła się więc do nich i udzieliła im kilku cennych informacji na temat miejscowego piwa. Madison nie zamierzała pić tego wieczoru nic, co zawierałoby alkohol, ale nagle zmieniła zdanie. Do jedzenia zamówili świeżo złowioną koryfenę i zupę z owoców morza, a na zakąskę krewetki w bekonie.
Rozmawiano najpierw o muzyce, potem o sztuce. Madison, siedząca u szczytu stołu, daleko od Kyle'a i Sheili, słyszała, z jakim entuzjazmem Kyle włączył się do dyskusji. Zastanowiło ją, dlaczego tak rzadko zdradza się przed innymi ze swym talentem i zamiłowaniem. Z rozmowy wynikało bowiem, że Kyle naprawdę lubi sztukę i o wiele bardziej ceni zainteresowania ojca, niż byłaby skłonna podejrzewać.
Raz pochwycił jej spojrzenie, gdy mu się przyglądała. Dziwna była to chwila, bo wprawdzie Madison wiedziała, że Kyle czyta w jej myślach, ale właśnie wtedy wydało jej się, że jest wobec niej całkiem bezbronny. Korzystna zamiana ról, pomyślała.
Rozmowa była lekka i swobodna. Wszyscy się śmiali. Madison zapomniała o kłopotach.
W końcu jednak zapytano Kyle'a o jego pracę. Nie mogło być inaczej.
– Kiedyś czytałem w „Time'ie” artykuł o pańskich dokonaniach – zagaił George. – Czy może pan nam wyjawić, co pana tu sprowadza? Czy chodzi o tego wampira, o którym rozpisują się gazety?
– Rzeczywiście, jesteśmy zdania, że w tym rejonie działa wielokrotny morderca – odrzekł poważnie Kyle. – Większość nowych informacji na ten temat podadzą zapewne dzisiejsze wieczorne wiadomości. Razem z materiałem o moim włamaniu do domu Madison – dodał kwaśno.
– Co takiego? – spytała zdumiona.
Wzruszył ramionami i omiótł wzrokiem towarzystwo.
– Przez ostatnie cztery miesiące zdarzyły siew okolicy cztery makabryczne morderstwa, wszystkie około piętnastego dnia miesiąca, każde bardziej brutalne od poprzedniego. Ofiarami są młode, piękne kobiety. Gdy pracuje się nad tak ponurą sprawą, troska o innych nie jest niczym niezwykłym.
– Boże drogi! – mruknęła Sheila. Spojrzała na Kyle'a, wspierając się pod brodę. Nie ukrywała, że jest wstrząśnięta.
– I pan włamał się do domu Madison, ścigając tego człowieka? – spytała zaintrygowana Michelle.
Kyle pokręcił głową i smutno się uśmiechnął.
– Jak powiedziałem, morderca czyha na młode, piękne kobiety. Nie mogłem skontaktować się z Madison wczoraj wieczorem, więc gdy dziś rano również mi się to nie udało… – Rozłoży ręce i upił duży łyk piwa, znów zatrzymawszy wzrok na Madison. – Zamek był łatwy do sforsowania, ale system alarmów; już nie. Wprawdzie zapowiedziałem Jimmy'emu Gatesow z wydziału zabójstw, że wchodzę do środka, ale… omal mnie nie aresztowano. Dlatego teraz zastanawiam się właśnie, czy będę bardzo komicznie wyglądał w telewizji.
– Włamałeś się do mojego domu, bo nie odpowiadałam na telefony? – spytała z niedowierzaniem Madison.
– Nie bądź dla niego taka opryskliwa – zmitygowała ją Sheila.
– Wcale nie jestem opryskliwa, tylko się dziwię.
– Dziękuj Bogu, że masz przyrodniego brata, który się o ciebie troszczy. W mojej rodzinie nikt nie zwróciłby uwagi przez tydzień, że nie można się do mnie dodzwonić!
Kyle przesłał Madison znaczące spojrzenie, najwidoczniej bardzo zadowolony, że jej przyjaciele są po jego stronie.
– Ty często wyjeżdżasz na parę dni – przypomniała Sheili Madison.
– I tak nie powinnaś się złościć – odparła Sheila.
– Złościsz się? – zainteresował się Hector, szczerząc zęby do Madison. Miał podejrzanie figlarną minę, jakby coś knuł.
Wszyscy skupili wzrok na niej. Zacisnęła zęby i wbiła wzrok w Kyle'a.
– Oczywiście, że nie. Powiedziałam przecież, że jestem tylko zaskoczona.
– Zaskoczona?! Ja jestem przerażona. Wampir czyha na młode kobiety! – wzdrygnęła się Sheila.
– Trochę strachu nikomu nie zaszkodzi – zauważył Jaime.
– Czy pan się z tym zgadza, Kyle? – śpiewnie spytała Michelle. – Czy kobiety mają powody, żeby się obawiać?
– Trochę strachu rzeczywiście nie powinno nikomu zaszkodzić. Dotychczas policja nie starała się specjalnie wyciszać tej sprawy, ale nie chciała też wywołać paniki. Dziś po południu oficjalnie zdecydowano jednak, że czas uderzyć na alarm. Z rozmów, jakie ofiary prowadziły z koleżankami i przyjaciółkami, wiemy na pewno, że mordercą jest uroczy młody człowiek, który uwodzi dziewczyny, łudząc je nadzieją, że przeżyją przygodę miłosną swego życia. Prawdopodobnie jest bardzo przystojny i sprawia wrażenie człowieka godnego szacunku. W ogóle nie odpowiada stereotypowi wielokrotnego mordercy. Dlatego powinna pani się tym przejąć, Sheilo. Rozsądnie byłoby zachować minimum ostrożności.
– Jeśli jest pan ciekaw wiadomości, to dochodzi jedenasta. Przy barze powinni mieć włączony telewizor – wtrącił Hector.
Wszyscy wymienili spojrzenia i jak jeden mąż wstali od stolika. Kyle pozostał nieco z tyłu. Gdy wiadomości przestały zajmować się ostatnimi aktami terroryzmu na Bliskim Wschodzie i przeszły do spraw lokalnych, na ekranie pojawiła się pani rzecznik policji z przygotowanym oświadczeniem dla prasy. Powiedziała, że policja próbuje rozwikłać obecnie cztery zbrodnie, które przypisuje jednemu mordercy, i że młode kobiety powinny zachować daleko idącą ostrożność, zwłaszcza te, które mieszkają samotnie.
Słuchając komunikatu, Madison zaczęła się martwić o Jassy. Uspokoiła się myślą, że siostra jest bystra i sprytna. Poza tym jej nowym mężczyzną mógł być Kyle, a skoro tak…
Postanowiła mimo to zatelefonować do Jassy. Musiała zdobyć pewność, że siostra wie, co robi.
W wiadomościach wciąż zajmowano się wielokrotnym mordercą. Trwał wywiad z Jimmym Gatesem, który ujawnił, że ofiary wszystkich zbrodni niecierpliwie wyczekiwały weekendu z nowym mężczyzną.
Nagle na ekranie pojawił się Kyle. Był ubrany w garnitur i znajdował się przed domem Madison. Dookoła stały policyjne wozy patrolowe. Kyle wydawał się zmęczony i bardzo zły, mimo to wciąż był niezwykle przystojny. Pokazano, jak rozmawia z Jimmym, potem zamienił kilka zdań z dziennikarzami, zalecając kobietom z okolicy, by zachowały wyjątkową ostrożność w przyjmowaniu zaproszeń od nieznajomych mężczyzn.
– Dla pań mam jedną podstawową radę: nie umawiać się z obcymi i kropka. Nawet jeśli wam się wy daje, że kogoś znacie, organizujcie wyjazdy w dwie pary. Nie wyjeżdżajcie, jeśli nie dacie nikomu znać, dokąd jedziecie i z kim. Z pracy wychodźcie grupami. Natomiast panowie niech towarzyszą dziewczynom, przyjaciółkom i żonom w robieniu zakupów.
– Czy kobiety powinny nosić broń? – spytała z niepokojem urodziwa reporterka.
– Jeśli kobieta chce nosić broń, powinna wiedzieć, jak się nią posługiwać. Pistolet nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Proszę pamiętać, ile dzieci zginęło, bawiąc się bronią przechowywaną w domu. Moim zdaniem najlepszym sposobem ochrony jest mieć oczy szeroko otwarte.
– A co z kobietami, które mieszkają samotnie? – dopytywała się dziennikarka.
Do tej pory Kyle był śmiertelnie poważny, teraz nagle się uśmiechnął. Był to jeden z tych jego uśmiechów, które topiły lód we wszystkich sercach.
– Jeśli to możliwe, powinny rozważyć, czy nie wrócić na pewien czas do rodzinnych domów – poradził.
– Doskonały pomysł! – rozległ się okrzyk na sali.
– A jeśli nie jest to możliwe, powinny być bardzo czujne i niepotrzebnie się nie narażać.
Padły następne pytania, jedno za drugim, jak seria z pistoletu maszynowego.
Kyle odpowiadał lakonicznie, zwłaszcza gdy zapytano go, co robił w domu Madison Adair, swej przyrodniej siostry.
– Czy przypadkiem nie dokonał pan przed chwilą włamania?
– Czy pana aresztowano i skuto kajdankami?
Kyle zręcznie poradził sobie z tymi pytaniami. Zignorował te najbardziej niewygodne i powiedział, że w obecnej sytuacji każdy człowiek troszczyłby się o młodą kobietę należącą do jego rodziny. Przyznał, że owszem, martwił się o swoją przyrodnią siostrę, tymczasem jednak dowiedział się, że Madison Adair jest cała i zdrowa na sesji fotograficznej.
Madison zwróciła uwagę, że nie wymienił miejsca sesji.
Gdy przeprosił dziennikarzy i odszedł na bok, kamera skupiła uwagę na efektownej dziennikarce, która zadała mu większość pytań. Kobieta sumiennie odrobiła lekcje. Przypomniała widzom morderstwo Lainie Adair i jej skandalizujące życie, a potem zajęła się Madison. Wspomniała o jej pracy modelki, o wielkim podobieństwie do matki i współpracy z policją. Nim wiadomości dobiegły końca, Madison chciała się zapaść pod ziemię.
Co najgorsze, poczuła się wstrętną niewdzięcznicą, bo przecież telewizji na pewno nie udało się sfilmować wszystkiego, co zaszło pod jej domem. Kyle'a omal nie aresztowano za włamanie, a wszystko z tego powodu, że się martwił.
O nią.
Spojrzała na Kyle'a, który nerwowo wzruszył ramionami.
– Przynajmniej nie pokazali, że omal mnie nie postrzelono jako włamywacza, zanim zdążyłem pokazać policyjną odznakę.
– Dziękuję za troskę – bąknęła. – I bardzo cię przepraszam. W tej sytuacji rzeczywiście powinnam była przed wyjazdem zadzwonić do Jassy albo do taty, nie tylko do Darryla. – Wydała znużone westchnienie. – Przeklęta baba z telewizji. Nie darowała sobie niczego. Znowu wyciągnięto wszystkie szczegóły śmierci matki.
– Biedaczka! – powiedziała współczująco Michelle.
– Pokazali w telewizji twój dom. Nie możesz ich za to zaskarżyć? – spytała Sheila.
– Nie sądzę – odparła Madison. – Zresztą nie wydaje mi się, żeby to miało jakieś znaczenie. Nigdy nie robiłam wielkiej tajemnicy z tego, gdzie mieszkam.
Kyle wpatrywał się w nią bez ustanku. Nie był zadowolony. Z jego miny wnosiła, że publiczne ujawnienie jej adresu rzeczywiście nie miało znaczenia – dawniej.
Teraz bowiem było inaczej.
– W każdym razie od tej pory morderca będzie musiał dwa razy się zastanowić, zanim spróbuje znowu – powiedziała Michelle. – Po takim ostrzeżeniu młode kobiety będą bardzo ostrożne.
Kyle wolno pokręcił głową.
– Chciałbym, żeby to była prawda. Ale nie wiem, czy wszystkie kobiety rozumieją, w czym rzecz. Ten człowiek jest wyjątkowo sprytny, a do tego ma dużo uroku. Większość racjonalnie myślących ludzi przypisuje takie zbrodnie szaleńcowi. Są więc pewni, że by go rozpoznali, że taki ktoś musi wyglądać jak potwór. Tymczasem jego siła opiera się na tym, że potrafi wydać się nie tylko osobą godną szacunku, lecz również dającą poczucie bezpieczeństwa. Opiekunem słabszych. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej część jego potencjalnych ofiar udało nam się ostrzec, więc może zdążymy go złapać, zanim uderzy znowu.
Michelle pokręciła głową i wykonała znak krzyża. Hector poszedł za jej przykładem. Patrząc na Kyle'a, Madison miała ochotę zrobić to samo.
– Co za przygnębiający koniec wspaniałego wieczoru – jęknęła Sheila. Stanęła bardzo blisko Kyle'a i uśmiechnęła się do niego. – Muszę panu powiedzieć, że boję się teraz jechać sama do domu.
– Kyle ma samochód, odwiezie cię – powiedziała Madison, chociaż ten pomysł bardzo jej się nie podobał.
Czyżbym chciała chronić Jassy? – zakpiła z siebie w myśli. Poczuła się bardzo niewyraźnie. Jassy była zakochana. Jeśli nie w Kyle'u, to czy możliwe, że w…
Boże, koniecznie musi porozmawiać z siostrą.
– Oczywiście – powiedział Kyle, nie spuszczając wzroku z Madison. – Podwieziemy Sheilę po drodze do domu twojego ojca.
Sheila sprawiała wrażenie zawiedzionej. Chyba niezupełnie to miała na myśli. Ale pogodziła się z losem bez sprzeciwów, zresztą chyba naprawdę była nieco przestraszona. Po drodze znów się ożywiła, zabawiając Kyle'a rozmową. Mówiła, jak sobie ceni niezależność, i jak to jest, kiedy mieszka się samotnie.
– Oczywiście, teraz, po tym programie… Ale nie, nie pozwolę, żeby takie bydlę zrujnowało mi życie! Nie chcę już nawet o tym mówić. Madison, słyszałam, że twój ojciec wybiera się na otwarcie galerii sponsorowanej przez ojca Kyle'a. To niesamowite, że oni dalej się przyjaźnią.
– Otwarcie galerii jest w niedzielę – powiedział Kyle. – Serdecznie panią zapraszamy.
– Och, z przyjemnością będę panu towarzyszyć. Bardzo dziękuję.
Kyle zmarszczył czoło.
– Sheilo, nie chciałbym…
– O, tutaj mieszkam. Zaraz wbiegnę do środka i zamknę drzwi. Już mam klucz… ojej, jak wszystko mi leci z rąk. To straszne, że tak mnie ponoszą nerwy. Czy mógłby pan wejść ze mną i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku… ?
Madison siedziała z tyłu w milczeniu, choć gotowała się ze złości. Sheila doskonale wiedziała, że Kyle nie prosił jej, by towarzyszyła mu na otwarciu galerii. Po prostu zaprosił ją z uprzejmości. Ale postanowiła uwieść Kyle'a i bardzo energicznie się do tego zabierała.
Kyle zatrzymał samochód przed domem Sheili. Nie ruszył jednak za nią, lecz stanął na chodniku i spojrzał na siedzącą w samochodzie Madison.
– Chodź.
– Poczekam tu na ciebie. Sheila chce, żebyś ją pocałował na dobranoc.
Pokręcił głową, a na wargi wypłynął mu nikły uśmiech.
– Madison, na pewno oglądałaś w życiu dość kryminałów. Facet zostawia dziewczynę w samochodzie… wiesz, co jest dalej. Nie zostawię cię samej. Chodź ze mną.
– Nic mi nie grozi.
– Skąd wiesz?
– Czułabym.
Pokręcił głową, nagle poważniejąc.
– To jest właśnie mój główny powód do niepokoju w całej tej sprawie. Boję się, że jeśli sama znajdziesz się w niebezpieczeństwie, to zawczasu tego nie wyczujesz. Poza tym…
– Co poza tym?
– Nawet jeśli tobie nic nie grozi, na mnie bez wątpienia czyha śmiertelne niebezpieczeństwo.
– Jakie?
– Sheila – odparł. – Wysiadaj. Idziemy razem.
– Sheila jest świetna.
– Owszem. Wysiadaj, i to już! – Zawahał się. – No, proszę cię, Madison.
Głośno westchnęła, ale spełniła jego życzenie. Odprowadzili Sheilę do domu. Przy drzwiach Kyle wyjaśnił z czarującym uśmiechem, że niestety nie może zaprosić jej na otwarcie galerii jako swej partnerki, bo ma zobowiązania wobec ojca i będzie de facto jego gońcem. Sheila obiecała mimo wszystko przyjść i zaofiarowała pomoc we wszystkim, w czym mogłaby się przydać.
Pożegnawszy Sheilę, pojechali do nadmorskiego domu Jor-dana Adaira. Powitała ich senna Martique, mimo że starali się zachowywać jak najciszej. Gosposia szybko jednak poszła spać i znów zostali sami.
Madison chciała trochę podokuczać Kyle'owi, wypominając mu, jak wykręcił się od intymnego sam na sam z Sheilą, ale ku jej zaskoczeniu Kyle zareagował jak podrażniony doberman.
– Madison, mówię teraz całkiem poważnie, a ty masz mnie uważnie posłuchać! Po dzisiejszej informacji ludzie wpadną w panikę. Połowa mieszkanek Miami będzie jutro kupować pistolety. Modlę się, żeby przy tej okazji nie zdarzyły się śmiertelne wypadki, spowodowane przez przestraszone kobiety, które zbyt szybko pociągną za spust. W każdym razie zapowiadam ci i nie żartuję: nie waż się drugi raz wyjechać z miasta, nie dawszy mi przedtem znać. Mnie! Dzisiaj zrobiłaś ze mnie balona, a w dodatku naraziłaś się na duże niebezpieczeństwo.
– Słuchaj, Kyle, jestem ci bardzo wdzięczna, choć do niczego się nie poczuwam. Sam zrobiłeś z siebie balona. Rozumiem, że się o mnie martwiłeś, ale nie jesteś za mnie odpowiedzialny.
– Nie? Jeśli sama nie potrafisz zachowywać się odpowiedzialnie, to ktoś musi tego pilnować. – Nerwowo przeczesał włosy palcami. – Powtarzam ci jeszcze raz: nie sprzeczaj się ze mną w tej sprawie.
– W porządku, Kyle. Nie zrobię kroku bez twojego pozwolenia – mruknęła sarkastycznie.
Zignorował jej ton.
– To dobrze.
– Wspaniale.
– Dobranoc, Madison.
– Dobranoc.
Obróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem do sypialni.
– Madison? – zawołał za nią jeszcze.
– Co znowu? – Zatrzymała się i spojrzała w jego stronę. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Byli praktycznie sami. Zrobiło jej się nagle gorąco, zabrakło powietrza….
– Powiedz… zauważyłaś coś?
– Co? Zawahał się.
– No, wiesz. Długo mnie nie było, ale…
–Tak?
– Jimmy zwykle dzwoni do ciebie nie dlatego, że czujesz to samo co ofiara i widzisz jej oczami, lecz że czasami… – Zająknął się, bo groźnie na niego spojrzała. – Czasami widzisz również mordercę. Tym razem morderca nawet nie mignął ci przed oczami. Jak myślisz, co to może znaczyć?
– Nie wiem – odparła. – A ty wiesz?
Pokręcił głową.
– Nie. Ale to ciekawe. I bardzo niepokojące – dodał cicho.
– Ze mną jest wszystko w porządku – powiedziała stanowczo.
Skinął głową.
– Jest i będzie. Dobranoc, Madison.
Tym razem to on odwrócił się i odszedł. Usłyszała trzask otwieranych drzwi do jego sypialni.
A potem drzwi się zamknęły.
Przygryzła wargę, postała chwilę w miejscu, a potem ruszyła do swego pokoju. Droga wydawała jej się bardzo długa.
Na przeszkodzie stawały jej cienie.
Kyle długo jeszcze pracował. Włączył do sieci komputer, uruchomił modem i mimo późnej pory skontaktował się z Rickym Hainesem w Wirginii. Ricky'emu późna pora nie przeszkadzała. Jego żona była chemikiem w FBI, więc oboje dobrze wiedzieli, na czym polega praca w tej instytucji.
Ricky miał nieco zaspany głos, ale zapewnił Kyle'a, że informacja o tatuażach jest w policyjnej sieci, a on cały dzień sprawdzał raporty z salonów tatuażu i szukał wspólnych elementów w życiu czterech zabitych kobiet.
– Jeszcze nic nie mam, ale nie martw się, pracujemy pełną parą. A co u ciebie?
– Ja też pracuję pełną parą. Właśnie jestem na Key West…
– Na Key West?
– Moja przyrodnia siostra ma zdolności parapsychiczne, pamiętasz? Przyjechałem tu za nią, bo miałem przeczucie.
– Jasne, jasne. Wiem, że znasz się na swojej robocie.
Czy rzeczywiście? Wcale nie musiał wyjeżdżać z Miami. Ale najpierw zestresował go senny koszmar, a potem Madison nie odbierała telefonu, więc poczuł, że musi ją zobaczyć. Nie miało to jednak nic wspólnego z logicznym rozumowaniem ani ze sprawą. Gdyby więc na przykład sprawa weszła w przełomową fazę, podczas gdy on był akurat poza Miami…
Nic jednak nie zapowiadało szybkiego przełomu. Niestety.
– Znalazłem punkt zaczepienia, Ricky.
– Jaki?
– Wszystkie ofiary są rude.
– Naprawdę? Z jednego zdjęcia…
– Wiem, nie widzisz tego. Bo wygląda na to, że ona jest brunetką. Ale możesz mi wierzyć, że wszystkie były rudowłose. – Pomyślał o swojej macosze. – Rozpracuj ten trop, dobrze?
– Jasne.
Polecił Ricky'emu natychmiast przekazywać nowe informacje pocztą elektroniczną i pożegnał go. Przez chwilę siedział nad plikami z danymi ofiar. Debra Miller, Julie Sabor i Holly Tyler były pannami, Maria Garcia rozwódką. Zostawiła dwoje małych dzieci. Na ekranie rozbłysł jej wizerunek i Kyle poczuł, jak oczy zachodzą mu mgłą. Czasem potrafił się zdobyć na chłodną analizę, ale nie mógł zapomnieć o tym, że jest człowiekiem, nie mógł nie współczuć rodzinom ofiar.
Oprócz rudych włosów nie zdołał znaleźć między nimi nic wspólnego. Kobiety mieszkały i pracowały w różnych częściach miasta. Zajmowały się zupełnie czym innym. Debra urodziła się w Miami, Julie pochodziła z Nowego Jorku, Maria emigrowała z Kuby, a Holly Tyler spędziła dzieciństwo w Minnesocie. Pozornie miały więc ze sobą tylko tyle wspólnego, że wszystkie były rudowłose, młode, atrakcyjne i pełne życia. Może rzeczywiście było to wszystko, co je łączyło.
Kyle potarł czoło, rozmyślając nad metodami i motywami morderców, z którymi stykał się w przeszłości. Zwykle bodźcem była jakaś cecha ofiary, która budziła u zabójcy określone skojarzenia. Cóż to mogło być tym razem? Kolor włosów? Temperament? Gdzie morderca wyszukiwał swoje ofiary? Bundy czatował w miasteczkach uniwersyteckich, prawdziwej kopalni młodych piękności. Ale te kobiety były nieco starsze, wszystkie miały po dwadzieścia kilka lat.
Do niczego nie doszedł. Za to zmęczył się tak, jak tego chciał. Nie miał najmniejszej ochoty po wzięciu prysznica bezsennie przewracać się na łóżku.
Była też gorsza możliwość. Jeszcze bardziej nie miał ochoty zasnąć i śnić o tym, że próbuje dotrzeć do Madison, śpiącej na drugim końcu korytarza, a przeszkadza mu morderca, którego nóż połyskuje w blasku księżyca.
Mimo to wyłączył komputer i przetarł oczy. Potem poszedł wziąć prysznic. Gdy namydlił i dobrze umył ciało, puścił na siebie silny strumień zimnej wody. Stał pod nim dłuższą chwilę, póki skóra całkiem mu nie ochłodła.
Wreszcie pogasił wszystkie światła, zostawiając włączoną jedynie małą lampkę w łazience, tuż za progiem.
Lata doświadczeń nauczyły go, że należy spać w ciemności, a oświetlać w miarę możliwości wszystkie wejścia.
Zamknął oczy, ale nie mógł zasnąć. Uniósł więc powieki i wbił wzrok w sufit.
Mógł wstać i iść na drugi koniec korytarza. Bez udawania. Po prostu spytałby Madison, czy chce się z nim przespać.
Ale to byłoby zbyt jednoznaczne, zbyt bezpośrednie. Stanowczo zbyt bezpośrednie.
Mógłby też powiedzieć jej, że wstał, by napić się wody, a potem, wracając, przez pomyłkę skręcił w niewłaściwą stronę.
Oczami wyobraźni widział tę przeklętą scenę mnóstwo razy. Wchodzi do jej pokoju i Madison tam jest. Może owinięta ręcznikiem, może w jedwabiu. Mniejsza o to. Okrycie i tak spłynęłoby na podłogę. „Oboje tego chcemy, przestańmy się spierać, zróbmy to, żebyśmy mogli dalej żyć każde swoim życiem…”
A jednak nie był w stanie tego zrobić, nie i już. Wydawało mu się, że zna Madison. Tę, która czasem, choć tylko czasem, tak dziwnie na niego patrzy albo uśmiecha się, gdy ją zaskoczyć… do licha, powietrze w tym domu dosłownie iskrzyło. Jeśli szybko czegoś z tym nie zrobią…
Nagle usłyszał odgłos kroków. Cichych, ostrożnych, lecz szybkich. Kroki zatrzymały się tuż przed jego drzwiami.
Zmartwiał. Przerzucił nogę przez krawędź łóżka i szybko sięgnął po pistolet do szuflady w nocnej szafce.
Drzwi wolno się otworzyły…
W przyćmionym świetle padającym na próg z uchylonych drzwi łazienki ukazała się Madison. Przez chwilę stała, nic nie widząc, a Kyle siedział na łóżku.
Była w jedwabiu.
Długa nocna koszula barwy szmaragdu podkreślała kształty jej ciała. Uwypuklała wszystkie zaokrąglenia. Rozpuszczone włosy wyglądały jak burza płomieni.
Przyszła do niego.
– Powiedz to jeszcze raz. No, powiedz – prowokował Jimmy Gates, okrywając pocałunkami kostkę nogi Jassy.
Roześmiała się.
– Morfometryczny.
– Mmm… jeszcze – poprosił, przesuwając wargi wzdłuż jej łydki.
– Złogi okostnej.
– Kiedy mówisz medycznym językiem, rozpalasz mnie do szaleństwa!
Roześmiała się, odepchnęła go i wyskoczyła z łóżka.
– Hej!
– Pić mi się chce.
– Ładne rzeczy. Ja tu się z tobą namiętnie kocham, a ty myślisz o pepsi.
– Wcale się ze mną nie kochasz, tylko drażnisz, a mnie już żebra bolą od śmiechu. Przynieść ci coś?
Poklepał prześcieradło.
– Tylko siebie. – Zastanowił się. – No, może jeszcze puszkę piwa.
– Piwo dla szanownego pana.
Jassy wbiegła do kuchni całkiem naga. Mdłe światło z pokoju wystarczyło jej do wyjęcia z lodówki pepsi i piwa. Wzięła jeszcze paczkę chipsów i biegiem wróciła do sypialni.
– Co za kobieta! – powiedział Jimmy, przewracając oczami jak aktor. – Części ciała, piwo i chipsy… wszystko do łóżka. Jak mogłem tak długo żyć bez ciebie?
– Szczerze mówiąc, nie wiem – powiedziała Jassy i poprawiła poduszkę, żeby wygodnie się o nią oprzeć. – Chcesz chipsa?
– Rajska propozycja.
Usiadł obok niej, przeżuwając chipsa, i wziął do ręki telewizyjnego pilota. Lokalna stacja nadawała powtórkę wiadomości z godziny jedenastej wieczorem. Jimmy obejrzał materiał, kręcąc głową.
– Musimy złapać tego typa. – Spojrzał na Jassy z nieszczęśliwą miną. – Wiesz, nigdy nie zapominam pięknie podziękować twojej siostrze i zawsze dbam o jej interesy, gdy proszę ją o pomoc, ale Kyle mimo to mnie straszy.
– Dlaczego?
– Przede wszystkim w kółko powtarza, że wszystkie zabite kobiety mają rude włosy.
– O ile wiem, zawsze jest coś takiego, co prowokuje do działania ten typ mordercy. W Kalifornii szaleniec zabijał wyłącznie brunetki. Ten widocznie lubi rude. Ale… Och, rozumiem. Przecież Madison jest ruda. – Na chwilę zamilkła. – Nie rozumiem jednak, dlaczego Kyle miałby się szczególnie martwić akurat o nią. Kaila też ma rude włosy.
– Na pewno będzie się martwił również o Kailę, ale Kaila ma męża i raczej nie wybierze się na weekend z nowo poznanym mężczyzną.
– Rozumiem więc, że Kyle pojechał do Madison?
Jimmy skinął głową, upijając duży łyk piwa.
– Uff… To dobrze.
– Widzę, że ty też się o nią martwisz.
– A ty nie? Boże, do jutra całe miasto ogarnie panika. Naturalnie morderstwa zawsze się zdarzały, ale seryjny morderca… Naprawdę się cieszę, że Kyle jest z moją siostrą. Będzie jej pilnował i nie da jej skrzywdzić. – Spojrzała na Jimmy'ego. – Co cię jeszcze gryzie?
– Mnie też twój brat nastraszył. I wiesz co?
– Co?
– Znowu zacząłem się zastanawiać.
– Nad czym?
– Nad Lainie Adair.
– Lainie? – zdziwiła się Jassy.
Skinął głową.
– Lainie też była rudowłosa.
Jassy westchnęła z zamierzoną przesadą.
– Rudowłosa i porywcza, nie ma dwóch zdań.
– Nie zgadzałaś się z nią?
– Och, zgadzałam. Ale ja zawsze trzymałam nos w książkach, więc jej nie zagrażałam. A kiedy rozwiodła się z moim ojcem… prawdę mówiąc, mieszkałam z tatą i nie widywałam jej zbyt często. Oczywiście czasem doprowadzała mnie do szału, bo…
– No właśnie, dlaczego? – zainteresował się Jimmy.
– Chcesz usłyszeć prawdę?
– Jasne.
– Była strasznie niewyżyta. Mój ojciec jej nie wystarczał. Roger też jej nie wystarczał. Obaj byli w niej zakochani do szaleństwa, bo ona miała w sobie coś zupełnie wyjątkowego. Naturalnie była też bardzo seksowna. No i była gwiazdą. Kłopot polegał na tym, że z wszystkiego robiła dramat albo grę. Lubiła szczuć na siebie mojego ojca i Rogera. Chciała, żeby każdy mężczyzna, który pojawi się w jej życiu, myślał, że jest jedyną kobietą na świecie, którą może naprawdę pokochać. Gdy była zła na Rogera, zwracała się z powrotem ku tacie. Nie wiem, czy sypiali ze sobą jeszcze po rozwodzie, ale jeśli nie, to tylko dlatego, że ona tego nie chciała. Och, Lainie potrafiła być także czarująca. Uwielbiała swoje córki, a muszę też przyznać, że zawsze była w porządku wobec mnie i Trenta. Ale to, jak manipulowała mężczyznami, było okropne!
– No, ale z drugiej strony trudno nazwać twojego ojca albo Rogera Montgomery'ego cnotliwym zwolennikiem monogamii – zwrócił jej uwagę Jimmy.
– Masz rację. Tata powiedział mi kiedyś, oczywiście jeszcze za jej życia, że Lainie jest dla niego karą Bożą za wszystkie jego brzydkie postępki. Kto wie, może gdyby nie zginęła, doprowadziłaby w końcu do pojedynku taty z Rogerem?
– Zamiast tego zostali najlepszymi przyjaciółmi.
– Połączyły ich wspólna bieda i ból – wyjaśniła Jassy. –Przez pierwszą noc po pogrzebie Lainie pili razem na umór.
– Warto by teraz się przyjrzeć, jak patrzą na Madison.
– Dlatego że Madison jest podobna jak dwie krople wody do Lainie?
– Tak.
– To dziwne. Kaila ma podobny typ urody, ale coś ją różni od Lainie. Może dlatego, że Madison przejęła również inne cechy matki. Ten sam chód, te same gesty, miny… – Jassy zerknęła na Jimmy'ego i dodała szybko: – Z tym że Madison też bardzo się różni od Lainie.
– Co masz na myśli?
– Nie ma w sobie nic z niewyżytej suki. Przepraszam za słowa, ale tak właśnie myślę o świętej pamięci nieboszczce. Za bardzo troszczy się o uczucia ludzi, którzy ją otaczają. Czy to nie dziwne? Pod wieloma względami jest do Lainie bardzo podobna, a mimo to zupełnie inna. Lainie była piękna, rozpieszczona i nieprawdopodobnie egoistyczna. Natomiast Madison stara się ze wszystkich sił zrozumieć drugiego człowieka. Prawdę mówiąc, ostatnio to raczej Kaila zachowuje się jak Lainie.
– Przede mną nie musisz bronić Madison. Moim zdaniem jest wspaniała. Nie ma sobie równych.
Jassy lekko dźgnęła go w ramię.
– Nie przesadzaj z tym entuzjazmem!
Jimmy uśmiechnął się.
– Bądź grzeczna. Dobrze wiesz, że bardzo lubię twoją siostrę. Ale to jest zupełnie co innego. Ona nie potrafi tak pięknie mówić o krwi i flakach.
Jassy zachichotała i przesunęła dłonią po włosach.
– Dziękuję Bogu za moje ukryte talenty.
Uśmiech Jimmy'ego zgasł.
– Madison jest grzecznym i wspaniałym dzieciakiem. Ale naprawdę jest żywą kopią Lainie i dlatego pomyślałem… bo te kobiety, ofiary mordercy, też są podobne do Lainie Adair.
– Lainie nie żyje od dawna.
– Wiem, wiem. To pewnie nie ma związku. Ale…
– Ale co?
Wstał i sięgnął po spodnie.
– Jassy, muszę coś sprawdzić. Zamknij dobrze drzwi. Masz broń, prawda?
– Jasne. I dobrze wiem, jak jej użyć.
– Grzeczna dziewczynka. Potem opowiesz mi o ranach postrzałowych, zgoda? – Puścił do niej oko i wyszedł.
Jassy długo leżała nieruchomo, zupełnie zdezorientowana.
Madison…
Nie była wizją, złudą.
Nie była erotycznym snem.
Naprawdę przyszła do jego pokoju.
W jedwabiu.
– Madison… – szepnął po chwili. – Powinnaś zapukać. Mogłem cię postrzelić.
Ledwo widziała go w mroku. Zauważył, że jej oczy otworzyły się szerzej. Położył się do snu nagi i teraz omal nie sięgnął po prześcieradło, ale jakoś się powstrzymał. Nadal siedział na krawędzi łóżka, odłożywszy pistolet na szafkę nocną. Madison zmierzyła go wzrokiem, a potem spojrzała mu w oczy.
– Nie. Nie postrzeliłbyś mnie. Ty na pewno nie. Jesteś fachowcem – powiedziała z niezachwianą pewnością.
Nie odpowiedział. Pomyślał, że policzki Madison muszą płonąć jaskrawą czerwienią. Przez długą chwilę nie odezwała się ani słowem. Tylko jej rzęsy nagle zatrzepotały. Pewnie zauważyła, jak rośnie jego podniecenie.
Wstał, zupełnie się tym nie krępując. Bądź co bądź, to ona przyszła do jego sypialni.
– Co tu robisz? – spytał, starając się złagodzić szorstkie brzmienie głosu. Ale serce biło mu jak młot, w uszach czuł pulsowanie krwi, oddech stał się płytki.
– Ja… – odgarnęła włosy na plecy, przełknęła ślinę i zaczęła drugi raz: – Nie mogłam zasnąć. I poczułam… pomyślałam, że może jeszcze nie śpisz i chcesz porozmawiać.
– Porozmawiać?
Przez chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu. Potem wzruszyła ramionami.
– Och, co tam. Chyba wcale nie myślałam, że chcesz porozmawiać. Ale zasnąć nie mogłam naprawdę. Do diabła z tym, Kyle… zróbmy to, skończmy z tą udręką, żebyśmy mogli dalej żyć każde swoim życiem…
Drgnął i wlepił w nią wzrok, marszcząc czoło.
– Co takiego? – spytał chrapliwie.
– Powiedziałam…
– Czyżbyś czytała w moich myślach, Madison?
– Jak to?
– Powiedziałem…
– Nie! Nie jestem telepatką! Znowu traktujesz mnie jak przybysza z innej planety albo jakieś inne dziwadło…
– Bo masz w sobie coś niezwykłego, Madison. Nie wiem, jak to nazwać. Umiejętnością, spostrzeganiem pozazmysłowym, jakkolwiek. A ludzie stanowczo lubią mieć swoje myśli dla siebie!
– Pomyliłam się. O Boże, jak strasznie się pomyliłam.
Zaczęła gwałtownie drżeć. Kyle uświadomił sobie, że wbrew zuchowatej pozie przyjście tutaj musiało ją wiele kosztować.
Chciała odwrócić się do drzwi. Już zafalowały jej ogniste włosy. Był bliski spełnienia swych najskrytszych fantazji, lecz nagle fantazje się rozwiały. Tylko dlatego, że Madison wypowiedziała słowa, które nieraz brzmiały w jego głowie.
Wiedział, że jeśli ją puści, ona nigdy już nie powróci.
– Madison! – Złapał ją za ramię i szarpnął z powrotem. Odwróciła ku niemu głowę i spłonęła ciemnym rumieńcem. Spojrzeli sobie w oczy.
– Oboje tego chcemy – powiedział. – Zróbmy to… och, do diabła, zróbmy!
Pociągnął za jedyny troczek szmaragdowej koszuli. Wiedział, że Madison nic pod spodem nie ma. Zsunął jedwab z jej ramion i zafascynowany patrzył, jak tkanina wolno osuwa się do jej stóp.
Na moment zajrzał jej w oczy z szelmowską miną.
– Rozumiem, że oboje chcemy zrobić to samo.
Jej rumieniec stał się jeszcze ciemniejszy. Kyle się uśmiechnął. I dalej sycił wzrok.
Nieraz już widział Madison. Widział ją w codziennych strojach, w wyjściowej sukni, w kostiumie kąpielowym. Ale to wszystko było niczym w porównaniu z widokiem jej nagości. Madison miała jędrne, pełne piersi, z dużymi, ciemnymi, zachęcającymi do pieszczot sutkami. Trójkąt włosów u zbiegu jej ud, podobnie jak włosy na głowie, płonął ognistym odcieniem radości, a krzywizny ciała były tak kuszące i tak bardzo rozbudzały wyobraźnię, że Kyle zaczął się obawiać, czy nie osiągnie rozkoszy od samego tylko patrzenia.
Wspaniały początek.
Czuł jednak, że nie może dłużej stać i wytrzeszczać oczu, bo pożądanie go rozerwie. Omal nie zgniótł Madison w objęciach. Czuł, jak pręży się jej nagie ciało, słyszał przyśpieszone bicie serca, zniewalał go dotyk piersi wznoszących się z każdym urywanym oddechem, drżenie oczekiwania i ciepło. Nozdrzami wdychał jej zapach…
– Poczekaj, Kyle – szepnęła nagle.
– Poczekać?
Znieruchomiał, trzymając ją w objęciach, a potem spojrzał jej w oczy. Były szeroko otwarte, przejrzyste i niewiarygodnie niebieskie. Odwzajemniały jego spojrzenie.
– Kyle, nie masz chyba…
– Czego nie mam?
– Nie jesteś…?
Zaklął z niecierpliwości.
– Nie sypiasz z moją siostrą, prawda?
– Z twoją siostrą? Z którą?
– Z Jassy. – Jeszcze szerzej otworzyła oczy. – Z którą bądź.
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Nie. Skąd ci coś takiego przyszło do głowy?
– Jassy z kimś się spotyka.
– Nie ze mną. Czy możemy nie czekać dłużej?
Skinęła głową, choć wciąż wpatrywała mu się w oczy. Zaraz jednak spuściła powieki, poczuwszy dotyk warg Kyle'a, i poddała się jego drapieżnemu pocałunkowi. Spleceni w namiętnym uścisku, opadli czym prędzej na łóżko.
Kyle nadal poznawał językiem wnętrze jej ust, wymyślał coraz to nowe pieszczoty. Chciał, żeby była jego. Cała. Wkrótce przesunął wargi na szyję Madison i tam zaczął znaczyć szlak pocałunków. Jednocześnie zamknął dłonie na jej piersiach i napawał się ich obfitością oraz doskonałym kształtem.
Madison…
Boże, pragnął jej. Aż do bólu. Nie mógł nasycić się jej dotykiem i smakiem. Zawsze wiedział, że jej włosy są delikatne jak jedwab, a ciało gładkie w dotyku jak atłas, nie miał jednak pojęcia, jak namiętnie odpowie na jego zapał i zachwyt. Ocierała się o niego, poruszała biodrami, kąsała go w ramiona, zachęcając do coraz intymniejszych pieszczot. Przesuwał więc dłoń coraz niżej, aż w końcu zagłębił palce w jej wnętrzu.
Ich usta znów spotkały się w gorącym, zapierającym dech pocałunku. Wciąż ją pieścił. Poczuł dłoń zamykającą się na jego męskości, głaszczącą go delikatnie, lecz z wprawą.
Odsunął się gwałtownie i spojrzał prosto w jej błękitne oczy, które odpowiadały spojrzeniem, zamglone pasją, spragnione…
I znów okrywał jej ciało pocałunkami. Najpierw całował piersi, potem językiem narysował skomplikowany wzór na brzuchu, a gdy dotarł do podbrzusza, szybkim ruchem rozchylił jej nogi i otoczył ustami najintymniejsze miejsce.
Madison krzyknęła i zacisnąwszy palce w jego włosach, z całej siły pociągnęła za nie raz… drugi… W chwilę potem osiągnęła spełnienie. Kyle zaś, bliski utraty zmysłów, uniósł się nad nią i wypełnił ją mocnym ruchem, naglony niszczącą siłą namiętności. Poczuł wilgotny żar…
Poruszał się w niej w gorączkowym rytmie, zerwawszy wszelkie więzy z rzeczywistością. Cały był teraz pragnieniem. Zaciskając zęby, upajał się zapachem ich miłosnego zespolenia, dotykiem ciała Madison. Rytm stawał się coraz bardziej gorączkowy. Wybuch rozkoszy omal nie pozbawił go przytomności. Kyle przyciągnął Madison do siebie i poruszył siew niej jeszcze kilka razy, aż wreszcie i od niej usłyszał krzyk ponownego zaspokojenia.
Obrócił ją wtedy i przytulił do siebie, upojony tą z niczym nie dającą się porównać pewnością i dumą, jaką daje świadomość, że oboje partnerów osiągnęło szczyty rozkoszy. Madison leżała naga, plecami do niego, jej ciało lśniło od potu. Musiał znów jej dotknąć. Musnął palcem łopatkę i zaczął rysować linię wzdłuż kręgosłupa, potem skręcił na biodro i obwiódł pośladki.
– Teraz już wiem, dlaczego tak długo trzymałem się z daleka od ciebie – powiedział cicho.
– Dlaczego? – odszepnęła.
– Nie można ci się oprzeć, Madison.
Obróciła do niego twarz i uśmiechnęła się czule.
– Tobie też.
– Dziękuję, ale jakoś… ech, mniejsza o to.
– Dlaczego powiedziałeś, że czytam w twoich myślach? –spytała cicho. – Wciąż uważasz mnie za czarownicę?
Przyciągnął ją odrobinę bliżej.
– O, tak. Stanowczo. Rzucasz uroki. Mężczyźni zakochują siew tobie na sam widok twojego zdjęcia na okładce. Są gotowi oddać życie, byle tylko cię mieć.
– Oni?
– A ja zastanawiałem się, czy nie iść do twojego pokoju z prawie tymi samymi słowami, z którymi przyszłaś do mnie.
– Och!
– Zróbmy to… – szepnął. – Myślę, że stałoby się coś strasznego, gdybyśmy się w końcu nie zdecydowali. Rozerwałoby mnie na kawałki.
– Na pewno nie!
– Kawałki można byłoby zbierać w całej południowej Florydzie – dodał ze śmiertelną powagą.
Uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała.
– Tak jak się stało z tą biedną kobietą! – powiedziała cicho.
Pokręcił głową, uświadomiwszy sobie, że zbyt ponuro zabrzmiał ten żart.
– Gorzej – zapewnił i mimo wszystko Madison znów się uśmiechnęła. Przytuliła głowę do jego piersi. – No, ale na szczęście to zrobiliśmy. – Na dłuższy czas zamilkła. Kyle pogłaskał ją po głowie, ciesząc się puszystością jej włosów.
– Powinnam wrócić do swojego pokoju.
– Nawet o tym nie myśl.
– Ale…
Ujął ją pod brodę, żeby spojrzała mu w oczy.
– To był najlepszy seks, jaki miałem w życiu, więc jeśli myślisz, że pozwolę ci teraz tak po prostu wyjść, to chyba jesteś szalona.
Wytrzymała jego spojrzenie.
– To śmieszne, wiesz? Wydawało mi się, że jestem ciekawa, jak to będzie. Że potrzebuję…
– Szybkiego, uczciwego numeru – podsunął oschle.
Madison wciąż patrzyła mu w oczy.
– Myślałam, że teraz będziemy mogli spokojnie żyć każde swoim życiem.
– I co? Zaliczone, skończone? – spytał.
– Chciałabym, żeby tak było – odparła szczerze.
– Ale?
– Chyba nie powinnam do ciebie przychodzić. Na pewno nie powinnam. Ale dosłownie odchodziłam od zmysłów, musiałam się przekonać…
– No więc? Koniec spania ze mną? – przerwał jej zniecierpliwiony. – Dostałaś już to, czego chciałaś?
– Wyjątkowo bezceremonialne pytanie.
– Wcale nie. Ja tu umieram. No więc?
– Obcesowe i ordynarne.
– Tylko uczciwe. Odpowiedz.
– Nie – przyznała ze złością.
– To dobrze. – Pocałował ją w usta, tym razem delikatniej niż poprzednio, gdy leżała naga w jego objęciach. Obwodził jej wargi, przyszczypywał je, igrał z jej językiem, aż znowu porwała ich fala namiętności.
I znowu znalazł się w jej wnętrzu. Powiedział prawdę.
Nie kłamał.
To był najlepszy seks, jaki miał w życiu.
Upływ czasu był dla Trenta Adaira zupełnie nieistotny. Trent mógł tak siedzieć do świtu i pewnie nie poczułby zmęczenia. Z głębokim zadowoleniem spojrzał na stronę, nad którą pracował. Przeczytał raz jeszcze zapisane zdania.
Nadinspektor Jesus Hernandez kucnął przy zwłokach i z obrzydzeniem pokręcił głową, usiłując opanować mdłości, od których żołądek podszedł mu do gardła. Z każdą zbrodnią morderca coraz gorliwiej okaleczał ciała.
Ta kobieta była piękna… kiedyś.
Młoda, z przejrzystymi jak kryształ, błękitnymi oczami, które martwo spoglądały w niebo, choć dawniej odbijały nadzieje i marzenia. Może w godzinie śmierci kobieta odnalazła za swą duszą drogę do nieba ? Hernandez mógł się tylko modlić, by tak właśnie było.
To bowiem, co leżało przed nim na ziemi, jej doczesne szczątki, było tragedią, okrutnym żartem z nadziei i marzeń młodości. Tułów kobiety równo rozcięto, jej organy wewnętrzne wydobyto na wierzch i ułożono przy ciele, głowę prawie oddzielono od tułowia, tak że gruba, krwawa pręga wyglądała jak wesoła, czerwona wstążka zawiązana na szyi…
Trent spojrzał na swoje słowa. Był z nich wyjątkowo zadowolony.
Ho, ho, szło mu coraz lepiej, a zamierzał opublikować tę książkę, zanim inni się dowiedzą, że ją próbuje napisać. Utrzymywał to w sekrecie, nie chciał bowiem, żeby ktokolwiek posądził go o chęć uzyskania pomocy od Jordana bądź skorzystania z jego wpływów. Wiedział, że potrafi poradzić sobie sam.
Ta scena była absolutnie makabryczna. Dobra, ale makabryczna.
I całkiem inna niż to, co pisał Jordan Adair. O wiele bardziej obrazowa. Prawdziwsza.
Nastał ranek.
Światło sączyło się do sypialni przez opuszczone żaluzje.
Kyle powoli ocknął się ze snu i marszcząc czoło, zastanawiał się teraz, czy przypadkiem jego sny nie są podejrzanie realistyczne i o wiele za bardzo przesycone erotyzmem.
Ale nie… To nie były sny.
Madison leżała obok niego.
Naga.
Wciąż smacznie spała.
Ucieszył się. Rozmowa tego ranka byłaby na pewno bardzo krępująca, a on chciał po prostu chwilę popatrzeć na tę piękną kobietę. Leżała wyciągnięta na brzuchu, splątane, rude włosy opadały jej bezładnie na ramiona i plecy. Nogami strzepnęła z siebie prześcieradło, więc była prawie całkiem odkryta. Naga i odprężona.
Miał co podziwiać. Do tej pory widział ją tylko w chwilach, gdy spalał ich żar namiętności. Dobrze było teraz przyjrzeć się jej, jak wypoczywa.
Miała bardzo piękne plecy, długie i smukłe, u góry zasłonięte firaną kasztanowych włosów. Nogi też były długie i zgrabne. Madison nie wyglądała jak anorektyczka, co cechowało wiele modelek. Utrzymywała znakomitą formę fizyczną, była szczupła, lecz dobrze umięśniona. Zwracały uwagę bardzo kształtne, jędrne pośladki.
Nie pozwolił sobie jednak ich dotknąć. Mógłby ją zbudzić.
Nagle spochmurniał, pochylił się nad jej ciałem i odsunął róg prześcieradła, które rzucało cień na prawe biodro.
Tuż poniżej miejsca, którego mogłaby sięgać gumka majteczek bikini, zobaczył tatuaż. Malutki, dyskretny, bardzo ładny.
Mimo to krew zastygła mu w żyłach.
Rysunek przedstawiał różę.
Krwistoczerwoną różę.
Kyle wyprostował się tak gwałtownie, że zbudził Madison. Przetoczyła się na bok i natychmiast usiadła. Nie mógł oderwać wzroku od jej oczu, w których odbijało się zaskoczenie i niepewność. Wreszcie uświadomiła sobie, gdzie jest.
Mieli za sobą szaloną noc.
Teraz jednak, gdy do pokoju wpadały promienie słońca, Madison odruchowo chwyciła za prześcieradło i osłoniła nim piersi. Zerknęła na Kyle'a.
– Powinnam… powinnam od dawna być u siebie. Martique na pewno już się zbudziła. Będzie…
– Skąd masz ten tatuaż? – przerwał jej ostro.
– Co?
– Tatuaż. Gdzie i kiedy go sobie zrobiłaś?
– Nie rozumiem, co cię to obchodzi! – odparła zirytowana.
Kyle głęboko odetchnął, uzmysłowił sobie bowiem, że zachowuje się jak sierżant piechoty morskiej.
– To ważne, Madison – powiedział spokojniej.
Przez chwilę wpatrywała się w niego, potem zaczęła się odwracać, jakby chciała podnieść z ziemi koszulę nocną i wyjść z pokoju. Złapał ją za ramię.
– Madison, wracaj.
– Puść mnie, Kyle.
– Madison, dwie ofiary morderstw miały wytatuowane róże.
– Wiele kobiet ma tatuaże.
– Chodzi o tatuaże z różami.
– Nie słyszałam…
– I nie usłyszysz. Ta informacja jest trzymana w tajemnicy. Gdy zaczynają się serie morderstw, policja odbiera dziesiątki telefonów od różnych wariatów, którzy się do nich przyznają. Nie ujawnione informacje pomagają wykluczyć fałszywe zgłoszenia. Uwierzże mi, Madison! A jeśli mi nie wierzysz, to zatelefonuj do siostry. Dwie ofiary mają wytatuowane róże. Inna ofiara niedługo przed śmiercią dostała bukiet róż. Wyjaśnij mi więc, proszę, gdzie i kiedy zrobiłaś sobie ten tatuaż.
W milczeniu spojrzała na rękę Kyle'a spoczywającą na jej ramieniu. Oznaczało to, że ma ją puścić. Nie puścił.
– Uspokój się, Kyle. Mam ten tatuaż od pierwszego roku studiów. Któregoś wieczoru urządziłyśmy z koleżankami wesoły wieczór. Poszłyśmy do klubu, wypiłyśmy po parę drinków i postanowiłyśmy się wytatuować. Na szczęście nie miałyśmy za dużo forsy, bo mogłoby się skończyć dużo okazalszym wzorem.
Kyle zmarszczył czoło i pokręcił głową.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno.
– Wiesz, jakie są dziewczyny w college'u. Wyrwałyśmy się na swobodę, upojone nadmiarem czasu i pieniędzy. Chciałyśmy poszaleć, miałyśmy dekadenckie poglądy i byłyśmy dorosłe, a w każdym razie za takie się uważałyśmy. Ten salon tatuażu był chyba gdzieś w Wirginii. Pod Manassas, jeśli sobie dobrze przypominam. Ale dokładnie nie pamiętam, bo to było dawno. Dzieciaki mają takie pomysły. Kiedyś na przykład chodziłam z niebieskimi włosami. – Z westchnieniem pokręciła głową. – A co do róży…
– Tak?
Spojrzała mu w oczy.
– Pewnie wybrałam ten wzór z poczucia winy.
– Winy? Jak to?
– Mnóstwo czasu poświęciłam, żeby w niczym nie przypominać matki. Zdarza mi się to jeszcze teraz, pewnie dlatego, że jestem do niej bardzo podobna i… i nie chcę mieć takiego życia, jak ona, chociaż pozornie idę tą samą drogą, prawda? – Nie chciała usłyszeć odpowiedzi, szybko podjęła temat. – Szczerze kochałam Lainie. Była okropną żoną i nieziemską egoistką, ale na swój sposób również wspaniałą matką. Kiedyś była w kostiumie, przygotowana do wejścia na scenę, i reżyser zaczął na nią krzyczeć, że pogniotę jej suknię, bo siedziałam u niej na kolanach. Lainie mnie uściskała i powiedziała, że dzieci są ważniejsze od jakichś tam sukni i w ogóle od całego tego grania. Bardzo nas kochała… W każdym razie Lainie też miała wytatuowaną różę.
Kyle wstrzymał oddech.
– Twoja matka miała tatuaż w kształcie róży?
Madison przytaknęła z poważną miną i znów się uśmiechnęła.
– Nie pamiętasz, że twój ojciec nazywał ją „swoją różą”? Twierdził, że jest jak najwspanialsza róża, też piękna, słodko pachnie i też ma kolce. A ona zrobiła sobie ten tatuaż właśnie dla niego. Wybrała kolczastą różę, żeby pamiętał, że nie jest bezbronna. Podobno potrzebowała kolców. Ty tego nie widziałeś, bo przed tobą nie paradowała nago, natomiast przebieranie się przy córkach uważała za rzecz całkiem naturalną. Tamtego wieczoru, gdy i ja zapragnęłam mieć tatuaż, wypiłam wcześniej parę kieliszków szampana, a wiesz jaką mam głowę do alkoholu. Pewnie trochę się rozkleiłam, myśląc o matce, chociaż wtedy nie żyła już od dawna. Moja przyjaciółka, Cathy Tarlington, wymyśliła sobie tatuaż w kształcie żagla, bo jej chłopak był zapalonym wędkarzem. Jill Anderson poprosiła o czaplę i teraz ratuje środowisko naturalne parku Everglades. A ja… ja mam różę.
Kyle bacznie się w nią wpatrywał jeszcze chwilę, a potem skinął głową.
– W mojej róży nie ma nic niebezpiecznego – dodała.
– Pewnie nie. Ale to dziwne. Niewiarygodny zbieg okoliczności.
– Mógłbyś nigdy jej nie zobaczyć.
Skrzyżował z nią spojrzenia.
– Mylisz się. W końcu bym zobaczył. Nasza ostatnia noc i tak była mocno spóźniona.
– Nie mogła być mocno spóźniona. Jesteś tu od niedawna.
– Ale marzyłem o niej od pierwszego dnia spędzonego tutaj. A ty?
– Ja w ogóle nie marzyłam – zapewniła go z królewską godnością.
– Nie?
– Nie.
– Kłamczucha.
– Nie jestem kłamczuchą.
– Powiedziałaś mi, że byłaś bardzo ciekawa, jak to jest, i nie mogłabyś czekać ani minuty dłużej.
– Nigdy niczego takiego nie powiedziałam.
– No to coś bardzo zbliżonego.
– W każdym razie nie marzyłam…
– Rozumiem. Po prostu przyjaciółki zwróciły ci uwagę, że jestem dobrym facetem do łóżka, prawda?
Uniosła brew.
– Co za talent do nazywania rzeczy po imieniu!
– A jak ty byś to nazwała?
– Wcale bym nie nazywała.
Chciała wstać, owinięta prześcieradłem. Kyle pociągnął za płótno. Madison pozwoliła mu opaść i odwróciła się twarzą do Kyle'a.
– Mówię szczerze – zapewnił ją schrypniętym głosem. – Lepszej nigdy nie miałem.
– Kogo lepszego?
– Podobno jestem zbyt obcesowy.
– Tego nie powiedziałam. W każdym razie niedokładnie to. No więc kogo lepszego?
Przez chwilę wpatrywał się w nią, wsparty na łokciu.
– Lepszej partnerki. Jesteś piękna, pełna erotyzmu i pasji dawania. Nie ma mowy, żebym żałował tego, co zrobiliśmy.
Przyjrzała mu się uważnie.
– Ja też nie powiedziałam, że żałuję. – Potem giętkim, eleganckim ruchem sięgnęła po zieloną, jedwabną koszulę, ale nie włożyła jej na siebie.
Kyle wiedział, że Madison zbiera się do odejścia. Wróci, pocieszył się w myślach. Musi wrócić! Bo jego obsesja tylko się pogłębiła. Tymczasem patrzył i rozkoszował się jej widokiem, gdy okrywała swą nagość. Miała pięknie zbudowane ciało i skórę gładką jak porcelana. On był teraz okryty prześcieradłem. Ale jeszcze raz się przekonał, że sam widok Madison podnieca go do szaleństwa.
Uświadomił sobie, że w najbliższych dniach może to być dla niego źródłem kłopotów.
– Dlaczego tak się śpieszysz? – spytał.
– Już ranek. Martique…
– Za nic nie powiedziałaby nikomu ani słowa.
– Muszę wziąć prysznic i trochę się przygotować. Czekają mnie dzisiaj następne zdjęcia do plakatu.
– Madison, nie ma nawet wpół do siódmej. I czy naprawdę chcesz jeszcze pozować do zdjęć? Jaime zrobił ich wczoraj setki. Muszę wrócić do Miami…
– A ja mam pracę tutaj.
Kyle wstał z łóżka. Spoglądając jej w oczy, spróbował wyjąć jej z rąk szmaragdową koszulę. Nie chciał się sprzeczać z Madison. Nie teraz.
– Umiem być szybki. Słowo daję – zapewnił poważnie.
– Kyle…
– Naprawdę szybki.
Mocniej pociągnął za koszulę.
– Jak już sobie pójdziesz – powiedział, gdy odebrał jej okrycie i z powrotem rzucił na podłogę – to nie wiem, kiedy znowu będę cię miał dla siebie. Nie zostawiaj mnie tak. – Objął ją i położywszy jej ręce na pośladkach, przycisnął do siebie.
Uśmiech zaigrał na jej wargach, on zaś poderwał ją z ziemi i bez słowa ułożył na łóżku. A gdy już się tam znalazła… Za nic nie pozwoliłby jej wstać. Wcale jednak nie był taki szybki, jak obiecał.
No cóż, sama poszłam do jego pokoju, przypomniała sobie Madison. I wcale nie zdawało jej się, że jest z tego niezadowolona. Darryl był dobrym kochankiem, nie egoistycznym, wprawnym, podniecającym, ale…
Ale nic na świecie nie mogło się równać z chwilami, które spędziła z Kyle'em. Jego namiętność była taka żarliwa, taka spontaniczna. Każde dotknięcie wywoływało nowe doznania. Gdy zdawało jej się, że już się zmęczyła, Kyle potrafił ją znowu rozbudzić. Gdy zdawało jej się, że umrze z rozkoszy, dawał jej jeszcze większą rozkosz. To było cudowne. I jak pięknie jej powiedział, że lepszej kochanki nigdy nie miał. Nie odważyła się odwzajemnić tego komplementu. Musiała bronić swej nieszczęsnej duszy.
Ale seks wyzwala w mężczyznach zaborczość. Może w kobietach również, pomyślała, puszczając na siebie strugę ciepłej wody. Była bowiem przekonana, że dałaby Sheili w głowę, gdyby ta znów zaczęła uwodzić Kyle'a. A przecież Sheila miała do tego święte prawo. Madison wiedziała, że spędzili tę noc bez żadnych oczekiwań i zobowiązań. Od pierwszej chwili coś między nimi iskrzyło i wreszcie oboje poszli za głosem instynktu. Było im dobrze, ale nic więcej. Miał to być sposób na dręczącą ich oboje obsesję, środek na to, żeby mogli spokojnie żyć dalej, każde swoim życiem.
Nie było siły, która zmusiłaby Madison do przyznania, że była zakochana w Kyle'u przez większą część życia, że nadal jest w nim zakochana i że zawsze będzie. Kiedyś nazwał ją czarownicą. A teraz uznał, że jest świetna w łóżku. Hm, czego więcej mogła się spodziewać? Kyle nie dzielił się łatwo swym sercem i duszą. Tylko że takimi słowami nie opisuje się trwałych związków ani związków ze zobowiązaniami, musiała więc nadal trzeźwo myśleć.
Niestety, Kyle bardzo jej to utrudniał.
– Nie podoba mi się, że tu zostajesz – powiedział, kręcąc głową.
– Mam jeszcze tylko jeden dzień zdjęć, przecież wiesz, że z ekipą jestem bezpieczna.
Kyle skinął głową. W prążkowanym garniturze był szalenie elegancki i wyjątkowo przystojny. Pił kawę, a jednocześnie przyglądał się jej z uwagą zielonymi oczami.
– Najbardziej przerażające jest to, że temu mordercy wszyscy ufają. Ten ktoś prowadzi podwójne życie, na co dzień chodzi po ulicach i wydaje się zupełnie normalny.
– Nic mi się nie stanie. Jaime ma po mnie przyjechać, a po zdjęciach poproszę go, żeby mnie odwiózł. Martique jest w domu cały dzień, a poza tym… – urwała, w oczach zabłysły jej wesołe iskierki – system alarmowy taty jest jeszcze lepszy od mojego.
– Mhm – mruknął.
– Zresztą podobno mam zdolności parapsychiczne. Krótko mówiąc, jestem czarownicą – przypomniała mu. – Nie mam odnośnie własnej osoby żadnych niepokojących przeczuć.
Zmarszczył czoło, ale tylko wzruszył ramionami.
– Nie potrafię tego wyjaśnić, ale ja naprawdę je mam. Bardzo dziwne przeczucia w związku z tą sprawą.
– Może za długo się nią zajmujesz – podsunęła cicho.
– Może rzeczywiście potrzebuję oddechu – przyznał po chwili. – W każdym razie wyjadę, jak tylko zjawi się tu Jaime, ale wieczorem przyjadę z powrotem. A jutro wrócę razem z tobą do domu.
– To nie jest konieczne.
– Moim zdaniem jest.
Madison ustąpiła. W parę sekund później usłyszała przed domem klakson furgonetki Jaime'a.
– Muszę iść.
Kyle nie pocałował jej w policzek, nawet nie dotknął. Tylko skinął głową, odprowadził ją do drzwi i przyjrzał się, jak Hector pomaga jej wsiąść na miejsce obok kierowcy. Pomocnik Jaime'a pomachał ręką Kyle 'owi, wskoczył na tył furgonetki i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Mucho macho – powiedział z uznaniem.
– Dobrze mówisz – przyznała Michelle.
– Byłby wspaniałym modelem – włączył się Jaime. – Ma dobrą twarz.
– I wspaniałe ciało – dodała Michelle.
– Tak, na plakacie wyglądałby znakomicie – podchwycił pomysł Hector. –Jak sądzisz, przyrodnia siostro mucho macho? Zgodziłby się pozować?
– Spotkamy się na otwarciu galerii jego ojca – odrzekła pogodnie Madison. – Zawsze możecie go spytać.
– Ty go możesz spytać – poprawił ją Jaime, przenosząc wzrok z drogi przed maską samochodu na twarz Madison. Na wargach błąkał mu się niewinny uśmieszek.
– Zobaczymy w niedzielę.
– Słusznie, Madison, dzisiaj mamy swoją robotę – zgodziła się Michelle. – Nie możemy wybiegać myślami za daleko naprzód. Ale popatrz na siebie! Dzisiaj dosłownie promieniejesz. Nie sądzisz, Hector?
– Jest cała jak neon – potwierdził.
– Miałaś miłą noc, co? Dzięki Bogu! – zachichotała Michelle.
Hector i Jaime cicho zaśmiali się do wtóru i wtedy Madison zrozumiała, że niczego nie wiedzieli o jej wspaniałej nocy, dopóki sama się nie zdradziła.
– Jaime, zajmij się lepiej kierownicą, dobrze?!
Dan był cudowny.
Dotrzymał słowa.
Pozwolił Kaili pospać. Wstał razem z dziećmi, nakarmił je i ubrał. Potem zaproponował jej, żeby wykorzystała wolny czas i poszła na lunch z przyjaciółkami.
Kaila pograła więc w tenisa, wzięła prysznic i dołączyła do koleżanek siedzących w domku klubowym. Nie musiała nikogo nigdzie odwozić, więc do lunchu napiła się wina. Gdy posiłek zbliżał się do końca, kelner przyniósł jej na srebrnej tacy małe, ślicznie opakowane pudełeczko z karnecikiem, na którym było wypisane tylko jej imię.
– Tajemniczy adorator? – spytała Candy Fox, drobna brunetka, żona adwokata z kancelarii, w której pracował Dan.
Kaila z uśmiechem pokręciła głową.
– Myślę, że to od Dana. Jest ostatnio nadzwyczaj miły.
– Zobacz, co to jest – zaproponowała jej Tara Anderson, matka dwojga dzieci, pracująca na pół etatu jako trener tenisa, trzecia i ostatnia osoba przy stoliku.
Kaila otworzyła pudełeczko. W różowej bibułce leżała para delikatnych majteczek. Były zrobione z białej czekolady, a krocze zasłaniała czerwona róża. Kaila spiekła raka.
– Ho, ho! Jakie to… jakie to romantyczne – westchnęła Candy. – A jakie seksowne. Włożysz je dziś wieczorem? Chciałabym, żeby David przysłał mi czasem coś takiego. Ale z niego taki poczciwina, że na urodziny kupuje mi przybory kuchenne.
Zaczynały zwracać uwagę osób siedzących przy sąsiednich stolikach. Kaila szybko zamknęła pudełeczko, znów się rumieniąc.
– To dziwne…
– Co jest dziwne? – spytała Tara.
Kaila wzruszyła ramionami.
– To po prostu… no, nie jest podobne do Dana. Owszem, przysłał mi ostatnio kwiaty, ale właściwie też należy do takich, którzy kupują rzeczy do kuchni.
– Może się pokłóciliście – podsunęła jej Candy. – Wiesz, jacy przymilni są skruszeni mężowie po kłótni.
– Nie. To znaczy w pewnym sensie tak, ale to już jest za nami. Dan siedzi dzisiaj w domu, pilnuje dzieci i jest bardzo miły.
– Mężczyzna cały dzień w domu z małymi dziećmi… nic dziwnego, że przysłał ci jadalną bieliznę. Już zaplanował, jak rozładować swoje całodzienne stresy! – oświadczyła Tara.
– Może i tak – bąknęła Kaila.
– Kochana, on ma atak romantyzmu! Korzystaj, póki możesz! – poradziła Tara.
Kaila nagle się uśmiechnęła. Dan był dobry. Bardzo dobry. Poczuła wyrzuty sumienia. Bywało, że zachowywała się jak rozpieszczone dziecko. Wydawało jej się, że zmieniając bez przerwy pieluchy, traci coś bardziej atrakcyjnego.
W milczeniu zaczęła się modlić do Boga o wybaczenie. Przeleż dzieci były dla niej takie ważne! Kochała je z całego serca . wiedziała, że zasługują na dużo cierpliwszą matkę. A Dan też był wspaniały. Tak ciężko pracował, a przecież rozumiał, że i jej potrzeba odpoczynku. Boże, nawet zatrudnił Annę. Tyle młodych matek nie ma w domu nikogo do pomocy. A ona miała tak wiele.
Mruganiem próbowała powstrzymać łzy. Tak niewiele brakowało, by zniszczyła swoje małżeństwo. Była ślepa i samolubna. Ale też w ogóle przeszło jej przez myśl, że mogłaby zdradzić Dana.
Upiła łyk kawy i uśmiechnęła się do Tary.
– Mam nadzieję, że Dan jest grzeczny i ma dużo stresów, bo czeka go noc, jakiej jeszcze nie miał! – Postanowiła być dla niego miła. Przynieść mu coś w prezencie i wynagrodzić to zrzędzenie w ostatnim czasie.
Wieczorem…
Lot samolotem z Key West do Miami zajmował niecałą godzinę, nawet jeśli wliczyć w to dojazd do lotniska. W południe Kyle był więc z powrotem w gabinecie Jimmy'ego i studiował lekarskie raporty z oględzin ciał wszystkich ofiar. Liczył, że rzuci mu się w oczy szczegół, który dotychczas umykał jego uwagi.
Wszedł Jimmy, odsunął krzesło od biurka, usiadł i spojrzał na Kyle'a.
– Wiesz co?
– Co?
– Pamiętasz tego bezzębnego włóczęgę, Harry'ego Nore'a, którego zatrzymano z medalikiem ze świętym Krzysztofem, należącym do twojego ojca, i nożem, którym zabito Lainie Adair?
Kyle spochmurniał.
– Co z nim?
Jimmy przybrał poważną minę.
– Wierz albo nie wierz – powiedział z niesmakiem – ale konowały go wypuściły. Szpital miał nas zawiadomić, gdyby kiedyś komuś przyszło to do głowy, więc właśnie przysłali odpowiedni list. Tylko że Nore wyszedł ze szpitala pół roku temu.
– Pół roku?
– A morderstwa zaczęły się przed czterema miesiącami. Wszystkie kobiety są rude, tak jak Lainie. Sam to powiedziałeś.
– Rude. Jak Lainie. – Kyle kiwnął głową.
– Jak sądzisz? Czy on może je zabijać?
– Raczej nie. To nie ten typ. Wyobrażasz sobie, żeby Nore mógł kogoś uwieść? Ale… czy wiemy, gdzie on się teraz podziewa?
Jimmy pokręcił głową.
– Miał mieszkać w Stuart, a pracownik pomocy społecznej powinien go co parę tygodni odwiedzać, ale wiesz, jak to wygląda. Nore znikł po pierwszej wizycie swojego opiekuna. Policja go szuka, a facet może być teraz wszędzie. Z Miami włącznie.
Kyle rytmicznie stukał ołówkiem o biurko Jimmy'ego.
– To nie może być Nore.
– Dlaczego nie? Zabił Lainie. Sam się przyznał. Powiedział, że była diabelskim nasieniem. Może myśli tak o wszystkich rudowłosych kobietach. Teraz, kiedy wyszedł na wolność, nikt go nie pilnuje, więc może znowu usłyszał głos Boga, który kazał mu zabić więcej rudych kobiet, więcej tego diabelskiego nasienia.
– Nie sądzę.
Jimmy głośno jęknął.
– Dlaczego dla was nic nie może być proste? Facet jest maniakiem o morderczych skłonnościach. Zabił żonę, potem zabił Lainie i wygląda na to, że zabija dalej.
Kyle nieznacznie się uśmiechnął.
– Nore nigdy nie stanął przed sądem oskarżony o zamordowanie Lainie.
– Boże! Przecież się przyznał.
– To prawda. Ale ma wariackie papiery, a wariaci przyznają się do nie popełnionych zbrodni.
– Za długo studiowałeś, chłopcze. Wariaci nie przyznają się do zbrodni, tylko je popełniają!
– Jimmy, ten morderca jest człowiekiem światowym. On elegancko i z wdziękiem uwodzi swoje ofiary. Nie pamiętasz, jak wygląda Nore? Obłęd w oczach i śliniący się uśmiech. Bardziej uwodzicielski jest wściekły pies. Nie sądzę, żebyśmy jego właśnie szukali.
Jimmy przez chwilę milczał. Potem westchnął.
– Do diabła, nie lubię, kiedy mówisz prawie do rzeczy.
Kyle wzruszył ramionami.
– W każdym razie Nore'a nie należało wypuszczać.
– W żadnym wypadku – przyznał Jimmy.
– Mimo wszystko warto by go odszukać, dowiedzieć się, czy nie był w Miami, a potem przesłuchać.
– Jego zdjęcie jest w biuletynie osób poszukiwanych.
– To dobrze. Zdaje się, że czeka nas ciekawe popołudnie.
– Naprawdę? Masz jakieś propozycje?
– Zwiedzanie salonów tatuażu.
– Posterunkowi robią to od dłuższego czasu.
– Tak, ale pora się do tego włączyć. Chyba że masz inną poszlakę, którą warto się w tej chwili zająć.
– Zawsze marzyłem o tym, żeby obejrzeć jakiś zapluskwiony salon tatuażu – odparł Jimmy. – Chodźmy.
Popołudnie spędzili więc na wędrówce od salonu do salonu. Wszędzie pokazywali zdjęcia tatuaży z różą, wykonanych na ciele dwóch ofiar. Znaleźli podobne wzory, ale żaden nie był dokładnie taki sam. Wypytywali też o Holly Tyler.
Pod wieczór, około siódmej, wreszcie uśmiechnęło się do nich szczęście. Przyjechali do Florida City, gdzie znaleźli zakład pod nazwą „U Tammy. Tatuaż artystyczny i herbaciarnia”. Powitała ich Tammy osobiście. Była to nieduża kobieta w kusych, skórzanych szortach i jeszcze bardziej kusej kamizelce, która ledwie zakrywała jej obfity biust. Włosy miała ufarbowane na neonowy oranż i tapirowane. Kokietowała ich od pierwszej chwili, nagle jednak zmieniła front i stała się bardzo nieufna, bo zorientowała się, że ma przed sobą przedstawicieli prawa. Słysząc, że zaczęła się jąkać, Kyle pośpieszył z zapewnieniem, że interesują ich tylko tatuaże określonego wzoru i osoba Holly Tyler, nic więcej.
Tammy zerknęła na zdjęcie pośladków Holly Tyler i natychmiast spojrzała poruszona na Kyle'a.
– Mój Boże, ona nie żyje!? Ta mała ślicznotka nie żyje?
– Była tutaj? – spytał szybko Jimmy.
Tammy skinęła głową.
– Kiedy pani zrobiła ten tatuaż? – pytał dalej Jimmy.
– W ostatni piątek, późnym popołudniem albo, jak wolicie, wczesnym wieczorem. Bardzo się śpieszyła. Chciała mieć ten tatuaż, żeby zadowolić jakiegoś mężczyznę.
Jimmy wymienił spojrzenia z Kyle'em.
– Co to był za mężczyzna? – zapytał Kyle.
– Nie wiem. Nie wszedł tutaj. Ona weszła sama, dość wystraszona. Nigdy przedtem nie robiła sobie tatuażu. Spodziewała się tu chyba zobaczyć kryjówkę diabła albo coś w tym rodzaju. Mężczyzna się nie pokazał. Nie dopracowałam wzoru tak, jak bym chciała, bo tej ślicznotce bardzo się śpieszyło. Chciała mieć tatuaż tylko dlatego, że tego faceta bardzo to rajcowało. Ale jak już poczuła się pewniej, to zrobiła się rozmowna. Była bardzo podniecona. Powiedziała, że trudno teraz o porządnego mężczyznę, a ten jest prawdziwym księciem. Sympatyczny, otwiera przed nią drzwi samochodu, płaci za kolacje… w dodatku zaprosił ją na romantyczny weekend nad morzem. Mieli przez dwa dni nie robić nic innego, tylko popijać wino, pływać, łowić ryby i kochać się jak króliki.
– Czy wie pani, dokąd jechali?
Tammy pokręciła głową.
– Na południe. Nie wiem dokładnie dokąd. Może na Key Largo, może do Marathon… ha, może nawet aż na Key West. Ona mówiła tylko, jaki to wspaniały facet i jaka jest podniecona… i jak bardzo ten facet chce, żeby wytatuowała sobie różę tam, gdzie tylko on będzie ją mógł obejrzeć.
– Wspomniała może, czy ten mężczyzna jest śniady, biały, jasnowłosy, łysy, typ anglosaski albo Latynos, no, cokolwiek?
Tammy pokręciła głową.
– W ogóle nie opisała tego mężczyzny? – spytał Jimmy.
– Przykro mi, ale… – Urwała, bo coś sobie przypomniała.
– Co takiego? – spytał Kyle.
– Bardzo była z niego dumna. Powiedziała, że jest niesamowicie przystojny, chociaż jakby trochę nieśmiały. Nie pozwolił sobie zrobić zdjęcia. Podobno i tak zrobiła mu po cichu kilka polaroidem, ale jak zaczęła ich szukać po całej torebce, to przekonała się, że chyba zapomniała je wziąć albo zgubiła. Nie miała ich, więc nie mogła mi pokazać.
– A niech to diabli – westchnął Jimmy.
Bardzo subtelnie powiedziane, pomyślał Kyle.
– Zadzwoń do swoich ludzi, niech poszukają tych zdjęć w mieszkaniu Holly Tyler i sprawdzają każdy ślad – powiedział do Jimmy'ego.
Jimmy skinął głową.
Tammy spojrzała na nich smutno, zdając sobie sprawę, jak odmienna byłaby sytuacja, gdyby w piątek Holly pokazała jej zdjęcia.
– Strasznie mi przykro – powiedziała. – Wiecie, panowie, że chętnie bym wam pomogła.
– Patty Lawton, czyli ta królowa balu, złapie mnie na dziecko i będzie chciała, żebym się z nią ożenił, a on zdecydowanie widział mnie na studiach. No i jak tylko robiłem coś nie po myśli Lainie, natychmiast dawała do zrozumienia, że mnie sypnie. Zawsze umiała pociągać za właściwe sznurki. Trudno to konkretnie wyjaśnić. W każdym razie świetnie manipulowała ludźmi.
– To dziwne, jak różnie widzi się tych samych ludzi, nie sądzisz? Dla mnie Lainie Adair była gwiazdą, elegancką, bez określonego wieku, piękną, krótko mówiąc, kimś na piedestale. Nigdy w życiu nie posądziłbym jej o żyłkę do takich paskudnych zagrań.
– Spytaj Jassy, ile żył i żyłek ma człowiek – poradził mu oschle Kyle.
– Nie mogła być taka zła! – sprzeciwił się Jimmy.
– Nikt nie jest całkiem zły. Świat nie jest czarno-biały. Wszystko ma swój odcień szarości – przyznał Kyle. – Lainie też miała zalety. – Wzruszył ramionami. – Masz rację, że to zależy od punktu widzenia. Dziewczynki ją uwielbiały. Była bardzo dobrą matką dla Madison i Kaili, bywała też znośna dla pasierbów i pasierbicy. Właśnie bywała. Urządzała nam wszystkim wspaniałe przyjęcia urodzinowe. Uwielbiała kupować prezenty. Bardzo się cieszyła i była dumna, gdy któreś z nas coś dobrze zrobiło. Lainie była… jedyna w swoim rodzaju. Poza tym nikt nie zasługuje na taką śmierć.
Kyle zamilkł, przypomniał sobie bowiem, jak wybiegł ze swego pokoju, zaalarmowany krzykami ojca, jak wpadł do sypialni, jak zobaczył Lainie w jego ramionach. Roger histerycznie płakał, dosłownie dusił się od szlochu, łzy płynęły mu strumieniem po twarzy. Lainie nie żyła. Na podłodze była wielka kałuża krwi. Nóż mordercy przebił nerkę, więc Lainie umierała w strasznych mękach.
Wzdrygnął się, bo na chwilę odżyło w nim dawne uczucie niepewności. Gdy zobaczył tamtą scenę, w pierwszej chwili pomyślał, że Lainie wreszcie doprowadziła ojca do ostateczności, że to Roger stracił panowanie nad sobą i ją zabił. Ale szybko doszedł do wniosku, że nikt nie byłby w stanie udać takiej rozpaczy. Dlatego uwierzył ojcu.
Wierzył mu nadal.
– Co się stało? – spytał Jimmy.
– Nic. Nie powinniśmy mówić źle o zmarłych, prawda? Lainie była jaka była, niech odpoczywa w pokoju – mruknął Kyle. Znów jednak pomyślał o Madison.
Madison nie była podobna do Lainie.
I była dla niego ważna, o wiele ważniejsza, niż odważyłby się przed sobą przyznać. Oboje mieli w sercach nie zagojone rany. I umieli zachowywać dystans.
Teraz jednak nie mógł zachowywać zbyt wielkiego dystansu. Musiał trzymać się Madison. Przyczepić się do niej jak naklejka. Niestety, nie bardzo potrafił sobie wyobrazić, jak tego dokonać.
Na lotnisku pożegnał się z Jimmym i wsiadł do awionetki. Mimo że silniki ryczały ogłuszająco, szybko zasnął. Na Key West, przed terminalem lotniska, zatrzymał taksówkę. Jechała jednak bardzo wolno i Kyle niepokoił się coraz bardziej.
Była już prawie północ, gdy wymarłymi ulicami zmierzali w stronę domu Jordana.
Im bardziej zbliżali się do celu, tym większy czuł niepokój. Jordan był w Miami, więc Madison mieszkała w jego domu tylko z gosposią, która miała pokoik przy basenie.
Im większy był niepokój Kyle'a, tym wolniej zdawał się jechać taksówkarz.
– Może pan trochę przyśpieszyć? – spytał w końcu zniecierpliwiony.
Kierowca mruknął coś pod nosem i wcisnął pedał gazu z takim entuzjazmem, że siła bezwładności wcisnęła Kyle'a głęboko w oparcie siedzenia. Ostatnie kilkaset metrów przemknęli w rajdowym tempie, z poślizgami i piskiem opon.
– Dziękuję – powiedział Kyle, wręczając kierowcy pokaźną sumę. – Reszty nie trzeba.
Spojrzał na dom. Światła na zewnątrz były zapalone i wszystko wydawało się w porządku. Ale wiadomo, że pozory mylą.
Z przyzwyczajenia przesunął dłonią po klatce piersiowej, by się upewnić, że ma broń w kaburze pod pachą. Potem cicho, lecz energicznie ruszył podjazdem do wejścia, szukając w kieszeni kluczy.
Gdy obracał klucz w zamku, usłyszał pierwszy krzyk.
Krótki, wysoki, wibrujący w ciszy wieczoru.
Zaraz potem rozległ się następny, tym razem przeciągły, pełen trwogi… mrożący krew w żyłach.
Kyle zamarł.
Potem wpadł do środka z wyciągniętym pistoletem i popędził korytarzem.
Madison krzyknęła po raz trzeci.
Znowu była w domu. Starym domu Rogera Montgomery'ego w Coconut Grove. Tam, gdzie zginęła Lainie.
Ale dom miał dużo więcej korytarzy.
Każdy korytarz biegł w inną stronę. Spowijała je srebrzysta mgła, kłębiąca się nad ziemią mniej więcej do wysokości ludzkiego pasa, wyżej rzednąca. Słyszała głos matki i wiedziała, że musi się do niej dostać, ale nie była pewna, którym korytarzem.
Zaczęła biec.
Sprawdziła pierwszy korytarz, potem następny. Krzyki Lainie stawały się coraz głośniejsze, coraz bardziej strwożone, lecz Madison nie umiała dociec, z której strony dochodzą. Ilekroć próbowała się odwrócić, mgła gęstniała, otaczała ją, jakby przywiana podmuchem wiatru. Nagle zaczęła opadać, Madison usłyszała głos matki bardzo wyraźnie, a został przed nią tylko jeden korytarz.
Chciała dalej biec, ale już nie mogła. Próbowała, gorączkowo tłumaczyła sobie, że musi… tylko że nogi miała jak z ołowiu. Próbowała zawołać do matki, nie mogła jednak wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Przebijając się przez gęste opary w korytarzu, zobaczyła nóż. Wisiał w powietrzu, srebrząc się w tumanie mgły.
Nagle zaczął spadać.
Madison usłyszała krzyk matki. Przeszył ją jej ból.
Czuła, jak nóż wbił się w bok Lainie. Rozcinał skórę, mięśnie, zawadził o kość.
Przez cały czas próbowała krzyknąć. Wiedziała, że to jest senny koszmar, a wtedy często nie można dobyć z siebie głosu. Ale musiała krzyknąć. Musiała się przebudzić.
Znów zobaczyła nóż zawieszony w srebrnej mgle. Coś skapywało mu z ostrza.
Krew.
Kap, kap, kap…
Na podłodze zebrała się kałuża. Głos Lainie zamilkł na zawsze.
Madison znała ten koszmar. Kiedyś sama go przeżyła. Ze wszystkich sił starała się ocknąć, ale sen wciągał ją coraz głębiej. Nóż nie mógł sam wisieć w powietrzu. Ktoś go trzymał. Ktoś się nim zamierzał. Wciąż go miał i chciał zabijać dalej.
Nóż był w czyjejś dłoni.
Dłoni w rękawiczce…
Dłoni z przedramieniem, łokciem…
Z ramieniem ginącym w ciemnościach. Madison była jednak przekonana, że jeśli poczeka, aż mgła się rozstąpi, zobaczy mordercę. Musiała go zobaczyć, żeby powstrzymać go przed zabijaniem. Niestety, na razie mgła była zbyt gęsta.
W pewnej chwili znów zaczęła rzednąć.
Gdyby teraz wytężyć wzrok…
Nóż unosił się ponownie. Nie widziała oczu mordercy, ale czuła na sobie jego wzrok. Przyglądał się jej.
Kat patrzy! Kat patrzy!…
Nóż był coraz bliżej. W każdej sekundzie mógł wbić się w jej ciało, bo morderca ją widział, choć dla niej pozostawał niewidoczny. Klinga była taka ostra, wciąż ociekała krwią Lainie…
Bliżej, bliżej, coraz bliżej…
Madison chciała rzucić się do ucieczki, odwróciła się. Ostrze świsnęło w powietrzu. I wtedy…
Nareszcie!
Zaczęła krzyczeć. Krzyczeć wniebogłosy.
Otoczyły ją czyjeś ramiona, zaczęły mocno nią potrząsać.
– Madison!
Zbudziła się przerażona, na oślep broniąc się przed mężczyzną, który ją chwycił.
– Madison!
Szeroko otworzyła oczy, ale potrzebowała kilku sekund, by uświadomić sobie, że to Kyle próbuje ją obudzić.
Martique stała na progu, ubrana we flanelową piżamę. Przybiegła prosto z łóżka, bez kapci i szlafroka.
– Boże, Madison! – szepnęła niespokojnie. Przeżegnała się.
Madison spojrzała na Kyle'a, który przyglądał się jej z wielką troską. Wciąż był w garniturze, ale zdążył rozluźnić krawat i rozpiąć ostatnie guziki koszuli.
Poczuła chłód klimatyzowanego powietrza i zadrżała. Kyle pogłaskał ją po głowie.
– Nic ci nie jest, Madison, prawda? To był tylko sen?
Skinęła głową.
– Przyniosę ci coś – zaofiarowała się Martique, patrząc na nią współczująco. – Co byś chciała?
– Coś mocnego – powiedział Kyle. Zerknął na gosposię. – Podwójnego Jack Blacka.
– Nie mogę pić burbona – powiedziała Madison.
– To dla mnie! – zażartował Kyle. – Właśnie odebrałaś mi dziesięć lat życia.
Spłonęła rumieńcem, uświadomiła sobie bowiem, że włożyła do spania krótką, czarną koszulkę, żeby wyglądać atrakcyjnie, gdyby Kyle wrócił. Tymczasem teraz on siedział przy niej obojętnie na łóżku, a Martique się temu przyglądała. Ale gosposia nie sprawiała wrażenia zgorszonej, lecz tylko przestraszonej jej stanem.
– Przyrządzę coś dobrego dla was obojga. I proszę bez sprzeciwów, moja panno – zwróciła się do Madison.
Po wyjściu Martique Kyle delikatnie przesunął wierzchem dłoni po jej rozpalonych policzkach.
– Opowiedz mi o tym.
– Właściwie nie ma czego opowiadać. Śniła mi się ta noc, kiedy zginęła moja matka. To było przerażająco prawdziwe. Zupełnie jakbym przeżywała to samo drugi raz. Znowu czułam, ze morderca jest blisko mnie. Próbowałam się dostać do Lainie i zdawało mi się, że on mnie cały czas widzi.
Kyle długo milczał. Trzymał ją za rękę, ale nie patrzył jej w oczy. Wzrok miał wbity w ich splecione dłonie.
– Nie powinnaś się do tego mieszać.
Wzruszyła ramionami, nie chcąc przyznać, że w tej chwili jest skłonna się z nim zgodzić. Pokręciła głową.
– Nieraz już pracowałam z Jimmym. Ale nigdy tak nie było… Och, to trudno właściwie określić. Każda zbrodnia jest złem. Ktoś ginie i bezpowrotnie odchodzi, a matki, żony, mężowie, dzieci i kochankowie cierpią bez względu na to, jak ten ktoś żył. Tyle jest w tym przemocy i nienawiści… Pewnie dlatego przypomina mi się to, co stało się z moją matką.
– Wszystkie ostatnio zamordowane kobiety były rude – mruknął Kyle. Spojrzał na nią. – Jak Lainie.
– Harry Nore…
– Harry Nore wyszedł z zakładu – oznajmił jej Kyle.
– Co takiego? – Madison poderwała się do pozycji klęczącej. – Kyle, jeśli ten człowiek jest na wolności, to może właśnie on morduje te kobiety. Kyle…
– Jimmy Gates postawił w stan gotowości policję w całym stanie, więc Nore'a na pewno znajdą.
– Och, Kyle, może…
– Madison, powiem ci to samo, co powiedziałem Jimmy'emu. Nie wierzę, żeby Harry Nore popełnił te wszystkie zbrodnie. Czy zdrowa na umyśle kobieta podniecałaby się romantycznym weekendem z takim mężczyzną? On ma uśmiech pawiana, śmierdzi gorzej niż kozioł i ma tak poprzestawiane w głowie…
– Przecież wypuścili go ze szpitala – zwróciła mu uwagę Madison. – Może go wyleczyli.
– Mhm. I dzięki tej kuracji stał się przystojny i uroczy jak Sean Connery, co? Ten facet wybiera na ofiary młode, piękne kobiety. Zapijaczony, nienormalny ramol nie zamieni się w Don Juana, możesz mi wierzyć.
Madison zamknęła oczy i westchnęła cicho.
– Wiem, że policja zatrzymała go z narzędziem zbrodni. Miał nóż, na którym były ślady krwi. Ale nigdy tak naprawdę nie sądziłam, że to on. To mi po prostu nie pasowało.
Kyle uniósł dłonie w geście rozdrażnienia.
– Cholera, mi też nie! Wtedy byłem o wiele za młody i za mało doświadczony, żeby zwrócić na to uwagę. Sama pomyśl. Harry'ego Nore'a zatrzymano w kuchni sąsiada, jak beztrosko kroił chleb. Ale kiedy „widziałaś”, jak ten człowiek zabija twoją matkę, to zapamiętałaś rękawiczki. Cienkie rękawiczki w cielistym odcieniu, podobne do lekarskich. Tak było?
Madison przytaknęła.
– Dokładnie tak. Jeśli to nie był Harry Nore, to prawdziwemu mordercy wystarczyło tylko pozbyć się noża…
– I mieć dość sprytu, by prześlizgnąć się obok mnie, ciebie, Kaili, mojego ojca, policji i wszystkich ludzi, którzy zjawili się tłumnie w kilka minut.
Madison znów zadrżała. Spływała potem, mimo że klimatyzacja była nastawiona na dość niską temperaturę. Ale w miarę jak sen odchodził od niej coraz dalej, dochodziła do głosu jej próżność. Madison czuła się brudna i lepka, włosy bezładnie spadały jej na twarz. Nie wydawało jej się, by w tym stanie była choć trochę pociągająca.
Odsunęła się od Kyle'a i stanęła na podłodze po drugiej stronie łóżka.
– Idę wziąć szybki prysznic.
W łazience znowu poczuła przypływ niepokoju. Wyjrzała na zewnątrz.
– Będę tutaj – zapewnił ją Kyle.
Zdjęła nocną koszulę i weszła do kabiny. Odkręciwszy kurek, długo uspokajała się ciepłem strumienia rozpryskującego się na jej twarzy i ciele, wreszcie obficie skropiła włosy szamponem z odżywką i dobrze je wymyła. Właśnie spłukiwała szampon, gdy usłyszała głos Kyle'a.
– Madison?
– Słucham – odkrzyknęła.
Stanął pod prysznicem obok niej. Nagi.
– Nie chciałem cię przestraszyć – powiedział tylko, a potem objął ją i przyciągnął do siebie. Odsunął mokre włosy z jej ramion i szyi i zaczął całować po karku. Poczuła jego dłonie na piersiach. Doznanie było elektryzujące, jej ciało przeniknęły podniecające dreszcze.
Kyle całował ją po plecach, coraz niżej i niżej. Językiem narysował małe kółeczko na wysokości krzyża. Potem obrócił ją, ani na chwilę nie przestając całować. Z każdym dotknięciem zbliżał się coraz bardziej do jej najintymniejszych miejsc. W jego dotyku było tyle erotyzmu, że Madison zaczęła się obawiać, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Przez cały czas spływała po nich ciepła woda z prysznica. Madison zacisnęła palce na ramionach Kyle'a i błagalnie wyszeptała jego imię.
Nie okazał jej litości. Miała wrażenie, że nogi rozpuszczają jej się w wodzie, a od środka spala ją żar. Nie mogła znieść pieszczot Kyle'a ani chwili dłużej i tym razem głośno wykrzyknęła jego imię. Natychmiast wstał i dopadł jej ust. Ich języki splotły się w namiętnej pieszczocie, obezwładniającej smakiem miłosnego zespolenia. Potem obrócił ją, oparł o ścianę wyłożoną kafelkami i wziął od tyłu w strumieniach wody.
Poruszał się w niej gwałtownie, wynosząc ją na szczyty, których nigdy dotąd nie osiągnęła tak szybko. Nawet nie sądziła, że jest to możliwe. Czuła pulsujący szum w uszach współtworzący jeden rytm z biciem serca i wibracjami całego jej wnętrza. Nagle Kyle wszedł w nią szczególnie głęboko i szybko, a potem targnięty potężną siłą, osiągnął zaspokojenie sekundę przed nią. Madison zdawało się przez chwilę, że cudownie rozgrzewający prysznic jest nie tylko nad nią, lecz i w niej.
Potem bez słowa osunęła się bezsilnie w ramiona Kyle'a. W końcu usłyszała jego westchnienie i uzmysłowiła sobie, że z prysznica leje się coraz chłodniejsza woda. Musieli być pod nim już bardzo długo i zaczynało brakować ogrzanej wody.
Kyle wyciągnął rękę i zakręcił kurek. Wyszedł z kabiny i podsunął Madison włochaty ręcznik, w który owinął ją natychmiast.
– Martique zrobiła nam gorącej, wzmocnionej herbaty – powiedział.
– Jeszcze jest gorąca?
– Na pewno. Martique podała ją w dzbanku do kawy, żeby nie wystygła, i zostawiła nas samych.
– Ona wie – bąknęła Madison, wychodząc z łazienki.
– I co z tego? – spytał Kyle. Starannie wytarł ciało, owinął się ręcznikiem w pasie i poszedł za nią. – Nie wygląda na zszokowaną. Zresztą, co to za różnica? Już skończyłaś dwadzieścia jeden lat. Ja też. – Nalał herbaty do dwóch kubków. – Nie jesteśmy spokrewnieni biologicznie i chociaż zapewniałaś mnie, że do takiej sytuacji w ogóle nie dojdzie, nie będziemy mieli dzieci z czubkami na głowie ani z trzema nogami.
Uśmiechnęła się, zaraz jednak spoważniała.
– Pamiętaj, Kyle, że jestem mamą małej dziewczynki.
– Wiem. Nie zapominam o tym ani na chwilę.
Odwróciła się od niego w milczeniu, zastanawiając się, czy Kyle nie zapomina ani na chwilę również o tym, że stracił żonę, którą bardzo kochał.
I że ją, Madison, nazwał kiedyś czarownicą.
I że zwykle zaczynali skakać sobie do oczu po kilku minusach najbanalniejszej rozmowy. Więc ta… namiętność, która ich połączyła, z pewnością się wypali. Prędzej czy później…
– Mam córkę, więc muszę mieć pewność, że nic z tego, co robię, nie sprawi jej bólu – powiedziała.
– Ale twoja córka jest teraz u taty, prawda?
– Tak.
– Więc nic, co robimy, nie może jej sprawić bólu. Powiem ci więcej. To jest dla niej pomoc.
Madison spojrzała na niego powątpiewająco.
– Czyżby? W jaki sposób?
– Obawiam się o twoje bezpieczeństwo. Gdy tu jestem, każdy, kto chciałby cię skrzywdzić, musi najpierw poradzić sobie ze mną.
– Aha.
– A ze mną nie pójdzie mu łatwo – zapewnił ją. Dokończył herbatę, odstawił swój kubek, a drugi wziął od Madison.
– Wciąż masz obsesję? – szepnęła, gdy ich usta znalazły się blisko siebie.
– Wciąż mam.
– Czy jesteś pewien, że seks nie jest dla ciebie tylko miłym urozmaiceniem czasu, który mi poświęcasz, bo jesteś akurat w opiekuńczym nastroju?
– Absolutnie pewien – odparł spokojnie. – A ty?
– Nadal… Nadal jestem ciekawa – odważyła się wyznać, by zaraz potem złączyć się z nim w pocałunku.
Przestała przywoływać na pomoc rozsądek i poddała się sile pożądania.
Kaila przytuliła się do męża, upojona rozkoszą, jakiej nie doznała od lat.
Dan przyciągnął ją jeszcze bliżej i szepnął z uznaniem gdzieś przy jej czole:
– No, no…
– Nieziemskie – przyznała.
I tak właśnie było. Nigdy w życiu nie podejrzewałaby się o skłonność do perwersji i nadal uważała, że jest od nich wolna. Nie zwykła oceniać innych, co do niej jednak, nigdy nie kusiło jej, by spróbować zabaw seksualnych, jakie czasem oglądała w telewizji kablowej. Nie miała najmniejszej ochoty być skuta kajdankami lub chłostana ani zmuszać Dana, by zachowywał się jak dziecko, które należy ukarać. Nie widziała sensu w nazywaniu go „niegrzecznym chłopcem” ani zmuszaniu do pełzania przed nią i wybłagiwania łask. Nie szukała okazji do wzięcia udziału w orgii ani w zabawie z parami, które lubiły się wymieniać partnerami.
Ale tego wieczoru…
No, no…
A wszystko dzięki jego małemu podarunkowi. Dan omal nie oszalał z podniecenia, widząc ją w tych majteczkach. A to, co jej robił… i to, jak na to reagowała…
Byli tylko we dwoje, w najbardziej intymnej z intymnych sytuacji. Było im dobrze i radośnie, jak nigdy.
– Co za pomysł. Dziękuję ci – powiedziała cicho, pocałowała Dana w usta i znów mocno się do niego przytuliła.
– Dlaczego mi dziękujesz? Kochanie, przecież to ty byłaś niesamowita. Taka seksowna. Musisz częściej kupować takie majteczki. Skąd ci to przyszło do głowy?
Przeniknął ją straszliwy chłód. Nie odczuła strachu, ale coś bardzo do strachu zbliżonego. Za długo milczała.
– Kailo?
– Ja…
Dan zmarszczył czoło, pochylił się nad nią i spojrzał ze złością.
– Kailo, skąd miałaś te majteczki?
– Ja… dostałam je. W prezencie. Dzisiaj podczas lunchu kelner przyniósł mi je na tacy. Miały bilecik z moim imieniem… Myślałam, że to ty mi je przysłałeś.
– Ja? Akurat!
– Dan!
Opadł na poduszki, nie spuszczając z niej wzroku. Oskarżycielski wyraz jego oczu przerażał Kailę, paraliżował, mroził.
– Dan… czy to ty mi je przysłałeś?
– Nie.
– Ale…
– Nie ja.
– Wobec tego to musiała być pomyłka. Kto inny miał dostać ten prezent.
– Przecież powiedziałaś przed chwilą, że był bilecik z twoim imieniem.
– Tak powiedziałam?
– Oczywiście! Więc był czy nie? – krzyknął Dan.
– Dan, przestań! To nie jest sala sądowa…
– Nie jest, ale wkrótce może być. Więc był ten bilecik czy go nie było?
– Był! Ale o co się złościsz? Jeśli nie ty je przysłałeś, to widocznie któraś z koleżanek zrobiła mi dowcip…
– Przestań, Kailo! Nie rób ze mnie kretyna.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Jak to co? Że z kimś flirtujesz. Na tyle poważnie, by pomyślał, że jesteś chętna. Boże! A ja głupi dręczę się, że jesteś przygnębiona siedzeniem w domu i matkowaniem!
– Nie jestem przygnębiona matkowaniem! – zaprotestowała. – Nigdy nic takiego nie powiedziałam. I z nikim nie flirtuję! – Oświadczyła to z wielką godnością, zanim uświadomiła sobie, że kłamie.
Komuś rzeczywiście dała do zrozumienia, że miałaby ochotę na romans. Jemu.
Znów przeniknął ją chłód. Straszny chłód. On przecież nie wiedział, że zrozumiała, jak się wygłupiła i jak bardzo kocha męża.
Niech to diabli!
To on mógł przysłać ten podarunek.
– Posłuchaj, Dan. Szczerze mówiąc…
– Daj spokój, Kailo – powiedział cicho i wstał.
Szybko włożył szlafrok i trzasnąwszy drzwiami, wyszedł z pokoju.
Patrzyła za nim osłupiała. Było jej zimno, przeraźliwie zimno.
Majteczki…
Zadrżała, poczuła się zbrukana. Czyżby naprawdę była o krok od wdania się w romans? A może, co gorsza, zniszczyła raz na zawsze swoje małżeństwo?
Następnym razem gdy go zobaczy, będzie musiała ostro przemówić mu do rozumu. Wyjaśni mu, że po prostu miała trudny okres, ale nadal bardzo kocha męża.
O, Boże…
Nadal czuła się zbrukana. Upokorzona. I przerażona.
Dan nigdy jeszcze tak na nią nie patrzył.
Wstała z łóżka i otuliła się szlafrokiem, rozmyślając, jak to możliwe, że ich cudowne uniesienie tak okropnie się kończy. Wyszła z sypialni, zeszła po schodach na dół. Dan stał w kuchni, odwrócony do niej plecami. Pił piwo.
– Dan?
– Co?
– Kocham cię.
– Kto ci przysłał te majteczki, Kailo?
Skłamała. Musiała skłamać.
– Nie mam pojęcia, Dan. Słowo. Przysięgam na życie naszych dzieci, że nigdy cię nie zdradziłam.
– Hm, to po prostu wydaje mi się ciekawe, dlaczego jakiś mężczyzna miałby przysyłać mojej żonie jadalną bieliznę – odparł oschłym tonem.
– To na pewno żart którejś z koleżanek.
– Mhm.
Podeszła do mego i objęła go od tyłu, strwożona, że może naprawdę go stracić.
– Kocham cię, Dan! – powtórzyła.
Poczuła, jak się odpręża. Otoczył ją ramieniem. Strzepnął wierzchem dłoni łzy, które potoczyły się po jej policzkach, i pocałował ją w usta.
– Czasami…
– Słucham?
– Wiesz, że czasami wyglądasz tak samo, jak twoja matka? Może po prostu boję się, że tak samo jak ona będziesz miała chęć na kilku mężów.
– Dan, mówisz straszne rzeczy.
– Przecież dostałaś jadalną bieliznę, prawda?
– Kocham cię, Dan.
– Naprawdę?
– O, Boże, tak! Ostatnio po prostu martwiłam się, że nigdy nie ma cię w domu. Pracujesz przecież z młodymi, błyskotliwymi adwokatami, wśród których jest wiele kobiet. A mnie się czasem zdaje, że nie mam żadnych szans z twoją ekscytującą pracą, bo bez przerwy jestem opluta i obrzygana przez dzieci, a mogę opowiadać ci tylko o zebraniu stowarzyszenia rodziców albo o ostatnim filmie Disneya.
Uśmiechnął się do niej i pogłaskał ją po włosach.
– Przecież jesteś opluta i obrzygana przez moje dzieci, Kailo, nasze wspólne. Poza tym bardzo lubię filmy Disneya i może mi nie uwierzysz, ale to, co się dzieje w stowarzyszeniu rodziców, wydaje mi się szalenie ważne. A ty jesteś inteligentna, ładnie mówisz i bardzo mi się podobasz. Ja też cię kocham, Kailo.
– Och, Dan! – szepnęła. – Bardzo cię przepraszam. To dlatego, że nasze dzieci są jeszcze takie małe. Czasem zdaje mi się, że powinnam mieć trzy ręce, ale przecież uwielbiam je i… i uwielbiam ciebie! Jesteś taki dobry – dodała cicho.
– Wiesz co? – spytał głosem, który znów zabrzmiał gardłowo.
– Co?
– Muszę się dowiedzieć, skąd były te przeklęte majteczki.
Mocno ją objął, lecz mimo to Kailę znowu przeniknął chłód.
– Nie bardzo rozumiem, czym się tak martwisz – powiedziała Madison. Siedziała za kierownicą samochodu, a Kyle był obok niej i popijał kawę z papierowego kubka. Potem sięgnął po nowe wydanie „Miami Herald”, które Madison właśnie kupiła.
– Zrozum, ten facet jest seryjnym mordercą, który zawsze działa zgodnie z planem, więc jeśli ma utrzymać dotychczasowe tempo, to przez kilka najbliższych tygodni nic się nie zdarzy. Środek miesiąca, pamiętasz?
Kyle wbił wzrok w gazetę.
– O, cholera! – zaklął.
Omal nie podskoczyła.
– Co się stało?
– Ktoś puścił do prasy informację, że przeszukaliśmy mieszkanie ostatniej ofiary, żeby znaleźć zdjęcia mordercy.
– Co takiego?
– Jimmy i ja znaleźliśmy miejsce, gdzie Holly Tyler, ostatnia ofiara, zrobiła sobie tatuaż. Właścicielka powiedziała nam, że Holly chciała pokazać jej zdjęcia mężczyzny, z którym jechała na weekend, ale nie mogła ich znaleźć. Dlatego policja przeszukała jej mieszkanie. I ta informacja przeciekła do gazet.
– Może nic złego się nie stało. Przecież mieszkanie jest już przeszukane, prawda? Więc morderca nie może teraz tam przyjść i odzyskać zdjęć, zgadza się?
– Zgadza – odparł, obserwując widok przed maską samochodu. Wciąż był wściekły. – Gdyby świat był idealny, znaleźliby te zdjęcia, potem okazałoby się, że facet jest notowany, więc dzięki komputerom szybko by można było ustalić jego tożsamość. Dziś po południu siedziałby już w areszcie.
– Może tak będzie.
– Nic z tego. Naszym jedynym sukcesem jest odnalezienie dalekiego kuzyna Holly, który dwa razy się przeprowadzał i mieszka teraz w jakiejś zapadłej dziurze w Arkansas. A tymczasem najrozmaitsze czubki oraz rodzina Holly zaczną nam przysyłać fury zdjęć. Stóg, w którym szukamy igły, jeszcze się powiększy.
– Może nie. Pierwszy scenariusz wciąż pozostaje możliwy.
– Mhm – mruknął Kyle. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał służbowy numer Jimmy'ego. Jimmy zapewnił go, że energicznie szuka źródła przecieku i że ktoś za to drogo zapłaci.
Kyle znowu zaklął i po chwili się rozłączył.
– Kyle? – powiedziała cicho Madison.
– Uhm – odmruknął, kierując wzrok w jej stronę.
– Pamiętasz, co powiedziałam przedtem? Morderca atakuje w połowie miesiąca. To jeszcze trzy tygodnie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że nie powinieneś się o mnie tak martwić. Wracam do siebie, do domu.
– I?
– Dziś wieczorem wróci do domu również Carrie Anne.
– I?
– Kyle, nie mogę… Nie mogę spać z tobą u siebie w domu. Musisz dzisiaj wrócić do hotelu. – Czuła, że przygląda się jej dłoniom na kierownicy. – Carrie Anne jest małą dziewczynką. Nie wiem, jak jej wyjaśnić…
– Myślisz, że Darryl nigdy z nikim się nie spotyka, gdy bierze do domu Carrie Anne?
– W sensie prawnym to ja jestem opiekunką dziecka. Carrie Anne jest dużo częściej u mnie…
– I dlatego zamierzasz ograniczyć się do przelotnych, dwudniowych romansów w czasie, gdy dziecko jest u ojca?
– Gadasz od rzeczy.
– Po prostu jestem ciekawy, co zrobisz, jeśli kiedyś spotkasz mężczyznę, z którym będziesz chciała się związać?
– Wyjdę ponownie za mąż i wtedy będę mogła wyjaśnić Carrie Anne, że jestem mężatką! – odrzekła poirytowana. – Kyle, to jest jeszcze bardzo małe dziecko. I bez względu na to, jak dobrze układają mi się stosunki z Darrylem, nie chcę dać mu najmniejszego pretekstu, gdyby nagle zechciał wystąpić o przyznanie mu pełnej opieki nad córką.
– Darryl by tego nie zrobił.
– Nigdy nie wiadomo.
Znów poczuła na sobie jego wzrok.
– Zawsze więc możesz drugi raz wyjść za mąż za poczciwego, starego Darryla. To rozwiązałoby problem. Albo od czasu do czasu z nim sypiać. To też chyba byłoby w porządku.
Nie wierzyła własnym uszom. Zmierzyła Kyle'a gniewnym spojrzeniem. Akurat mijali stację benzynową, więc wjechała na parking.
– Co ty robisz?
– Zatrzymuję się. Wysiadaj z mojego samochodu!
– Co?
– Wynocha!
– Chyba jednak nie.
– Mówię ci, wynoś się!
Zmrużył powieki.
– Odmawiam. Muszę dostać się do pracy w Miami.
– Wezwij taksówkę.
– Stąd? Jesteśmy w połowie Florida Keys. Mam stąd jechać taksówką do Miami?
– A jedź sobie czym chcesz. Jak nie chcesz taksówką, to zadzwoń do twojego przeklętego FBI. Mnie to nie obchodzi. Wysiadaj z mojego samochodu!
– Dlaczego?
Spojrzała na niego zdumiona.
– Bo jesteś okropny, ordynarny i…
– Przestraszony! – dodał lekko schrypniętym głosem, a Madison przerwała swą litanię i wlepiła w niego oczy. Ze złością zgniótł w dłoni papierowy kubek.
– Kyle…
Kubek upadł na podłogę samochodu, a Kyle ujął jej twarz w dłonie i przeszył ją wzrokiem.
– Ktoś morduje rudowłose kobiety w połowie miesiąca, a ty masz zdolności parapsychiczne, czy tego chcesz, czy nie. Widzisz ofiary morderstw. Policja zdobyła kilka drobnych poszlak. Tylko kilka. Ale to może wystarczyć, żeby zbrodniarz wpadł w panikę. Dlatego nie chcę, żebyś była sama. Nie musimy razem spać, ale nie zostawię cię na noc. Mogę być w drugim pokoju na kanapie. Powiemy Carrie Anne, że jestem gliną, tak jak Jimmy, że po prostu was pilnuję. Masz coś przeciwko takiemu rozwiązaniu?
Madison niezgrabnie pokręciła głową.
– Chyba nie. Czy możesz już mnie puścić?
Wyprostował się na swoim siedzeniu.
– Czy możemy jechać dalej? – spytał uprzejmie.
Ruszyli. W samochodzie zapanowało krępujące milczenie.
Ale w kwadrans później minęli Teatr Morza, jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie ludzie mogą bawić się w wodzie z delfinami, i Madison westchnęła tęsknie.
– Zawsze miałam na to ochotę.
– Iść do Teatru Morza? – spytał zdziwiony.
Roześmiała się.
– Popływać z delfinami.
– Przecież bez przerwy nurkujesz i spotykasz jakieś morskie stwory.
Pokręciła głową.
– Nigdy nie natknęłam się na rozbawionego delfina. Nigdy.
– Jeśli masz na coś ochotę, jest tylko jedna rada. Zrób to.
– Czy kiedy ty masz na coś ochotę, to zwykle po prostu to robisz?
– Aha.
– A czego ostatnio tak bardzo chciałeś?
Uśmiechnął się lubieżnie.
– Przespać się z tobą.
Nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.
– Ho, ho – powiedziała radośnie.
Kyle jednak znów spoważniał.
– Madison?
– Tak?
– Którego dnia zabito twoją matkę?
Poczuła dziwny skurcz w sercu.
– Piętnastego czerwca.
– Właśnie. W połowie miesiąca.
– To musi być zbieg okoliczności.
– Jesteś tego pewna?
Kat powinien zaczekać do wieczora.
Bał się jednak. Poza tym to wyzwanie wydawało mu się wyjątkowo ekscytujące.
Salon tatuażu otwierano dopiero o dziesiątej.
Były trzy minuty po dziewiątej. Kat włożył rękawiczki. Cienkie, plastikowe rękawiczki, wyciągnięte prosto ze szpitalnego dystrybutora dla lekarzy.
Zaparkował przed dużym sklepem spożywczym przy tej samej ulicy i piechotą pokonał odległość dzielącą go od salonu. Był w peruce i ciemnych okularach.
Drzwi wejściowe były zamknięte.
Okrążył budynek i wszedł od tyłu.
Poczciwa Tammy z ufarbowanymi włosami i nalaną twarzą siedziała za biurkiem w kantorku, przeglądając rachunki. Na jego widok podniosła wzrok.
– Jeszcze zamknięte – powiedziała.
Popatrzył na nią z niechęcią. Paskudny stary babol. Irytowało go, że musi trwonić swój czas i talent na kogoś takiego. Ale Holly zrobiła mu zdjęcie. Gliny przeszukały jej dom. Ta starucha zapewne o tym nie wiedziała, ale to ona miała jego wizerunek. Holly musiała go zgubić gdzieś w salonie.
– Cześć, Tammy.
– My się znamy?
– Ja znam ciebie. I wiem, że jeszcze nie jest otwarte, ale… już cię kiedyś widziałem. Musiałem wymyślić jakiś sposób, żeby porozmawiać z tobą na osobności.
– Na osobności?
Skinął głową.
– Właśnie. Chciałem cię prosić o przysługę – powiedział z czarującym uśmiechem i zamknął za sobą drzwi.
Tammy wstała z krzesła.
– Jasne, kochasiu. Porozmawiajmy. Co mogę dla ciebie zrobić?
Stanął za jej plecami, przytknął jej wargi do ucha i wyszeptał:
– Umrzeć, paniusiu, po prostu umrzeć…
Z tymi słowami poderżnął jej gardło. Zrobił to niesłychanie sprawnie. Wciąż stał za jej plecami, więc nie prysnęła na niego ani jedna kropla krwi.
Tammy osunęła się na podłogę, a on wziął się do roboty. Przewrócił cały salon do góry nogami i wreszcie znalazł odbitki z polaroidu w szparze między częściami rozkładanego fotela, na którym kładli się tatuowani klienci.
Spojrzał na swój wizerunek, utrwalony przez Holly Tyler.
Wsunął zdjęcia do kieszeni i zerknął na zegarek. Wszystko zajęło mu niecały kwadrans. Teraz musiał stąd wyjść.
Ale…
Zawahał się. Zerknął na Tammy.
Nie, nie mógł oprzeć się pokusie. Zostało mu jeszcze kilka minut…
Przejrzał jej przybornik i przystąpił do pracy.
O jedenastej Madison była już w domu. Chciała podwieźć Kyle'a na posterunek policji albo do hotelu, żeby mógł przesiąść się do swojej wynajętej hondy, ale Kyle uparł się, że pojedzie razem z nią. Dokładnie przeszukał posiadłość, mimo iż była tam Peggy O'Rourke, gospodyni Madison.
Wobec Peggy zachował się uprzejmie, trudno byłoby zresztą inaczej potraktować pulchną osobę z rumianymi policzkami, macierzyńskim zacięciem i wyraźnymi pozostałościami irlandzkiego akcentu. Za to Madison poddał badaniu trzeciego stopnia, domagając się od niej informacji, kto ma klucze do tego domu.
– Peggy. Przychodzi trzy razy w tygodniu – wyjaśniła.
– W jakie dni?
– Różnie. Umawiamy się co tydzień.
Kyle przeczesał dłonią włosy, jakby zirytowany.
– Dobrze, kto jeszcze?
– Jassy. Mój ojciec.
– Jeszcze ktoś?
– Hmm… Kaila.
– I?
– Trent… może Rafe. Nie pamiętam, czy dałam mu klucz.
– Po co ci w ogóle klucze? Lepiej zaprosiłabyś od razu całe Miami – burknął Kyle.
– Nigdy nie wiem, kiedy wyjadę, a mam w domu kota, dwa chomiki i rybkę. Czasem muszę się nadzwonić, żeby kogoś złapać i poprosić o nakarmienie tej menażerii. A wszystkie osoby, które wymieniłam, należą do rodziny. No, może z wyjątkiem…
– Z wyjątkiem…
Madison zawahała się.
– Jimmy Gates też może mieć klucze.
– Jimmy Gates? – Kyle spojrzał na nią zdumiony.
– Jimmy jest gliną. Wiesz, czasem się tutaj spotykamy, gdy prosi mnie o pomoc. Nie mogę pozwolić, żeby stał przed drzwiami, jeśli akurat się spóźniam albo….
– Madison! – wykrzyknął Kyle. Szybko tracił panowanie nad sobą. Przeczesał dłonią włosy z taką siłą, że zmierzwił je zamiast przygładzić. Pokręcił głową, uspokoił się trochę i powiedział: – Ciekawe. Kiedy zapowiedziałem Jimmy'emu, że wchodzę do tego domu, nie wspomniał ani słowem, że ma klucz.
– Nie powinieneś się włamywać.
– Posłuchaj, Madison, natychmiast zmień zamki.
– Po co? Klucze mają tylko ludzie, których dobrze znam i darzę zaufaniem.
– I którzy mogą przypadkiem gdzieś je zostawić.
– Kyle, zaczynasz popadać w obłęd.
– Ostrożność nigdy nie zawadzi. Czy Peggy jest z tobą cały dzień?
– Tak.
– A o której wróci dziś do domu Carrie Anne?
– Odbieram ją z przedszkola o drugiej.
– Dobrze. Przyjadę przed drugą i…
– Chwileczkę, Kyle! W piątki zawsze idziemy z Carrie Anne do kina albo na lody. To jest jej popołudnie.
– Dobrze. Zadzwoń więc do mnie na telefon komórkowy. Daj mi znać, gdzie jesteś.
Jego telefon właśnie się odezwał. Kyle zaczął macać różne kieszenie, aż wreszcie go znalazł, wyjął i otworzył. Powiedział „halo” i zaczął z uwagą słuchać rozmówcy, przez cały czas patrząc jej w oczy. Madison widziała w jego spojrzeniu coraz silniejsze niezadowolenie. Rysy mu stężały, źrenice zmrużyły się gniewnie.
– Przyjedź po mnie do Madison – powiedział wreszcie i skończył rozmowę.
– Co się stało? – spytała Madison.
– Właścicielka salonu tatuażu, ta, która rozpoznała Holly Tyler, nie żyje.
Madison poczuła się nieswojo.
– Co się stało?
– Ktoś poderżnął jej gardło.
– Gdzie ją znaleziono?
– W salonie.
– Może to zwykły napad rabunkowy. Ten morderca nie zostawia ofiar na miejscu zbrodni. Czy właścicielka salonu miała rude włosy?
– Hm, raczej pomarańczowe. Neonowo pomarańczowe.
– Nie jest to połowa miesiąca…
– Morderca jest psychopatą, ale bardzo inteligentnym. Potrafi zmieniać twarze jak rękawiczki. Zazwyczaj jeśli dopisze nam szczęście i zatrzymujemy kogoś takiego, to dzięki temu, że nici nad sobą panowanie. Zaczyna za szybko zmieniać twarze, popełnia błąd i zwraca czymś uwagę rodziny albo przyjaciół. Ale chwilowo nie wydaje mi się, żeby ten chciał powetować sobie jakiś brak albo dogodzić swojej zdegenerowanej psyche. Rozsądek ostrzegł go, że ta kobieta jest dla niego niebezpieczna, więc trzeba ją uciszyć. Albo…
– Albo co?
Kyle wzruszył ramionami.
– W domu Holly Tyler nie było zdjęć, o których powiedziała nam Tammy. Musiały zginąć gdzieś po drodze między domem Holly a salonem. Morderca mógł więc uznać, że trzeba zabić Tammy, żeby znaleźć zdjęcia. Właśnie dlatego, Madison – zakończył z naciskiem, słysząc dźwięk klaksonu przed domem – masz mnie przez cały dzień informować, gdzie jesteś. I zawsze nosić przy sobie telefon komórkowy.
– Ludzie się złoszczą, kiedy telefon zaczyna dzwonić w kinie – odparła.
– To nie idź do kina albo niech się złoszczą.
– Kyle…
– Jimmy na mnie czeka. Muszę jechać.
– Posłuchaj, Kyle. Tę kobietę mógł zabić ktoś zupełnie inny.
– Nie.
– Skąd o tym wiesz?
– Bo morderca zostawił wizytówkę.
– Wizytówkę?
– Tak. Wytatuował na plecach Tammy różę. Zadowolona?
Madison skinęła głową, patrząc mu w oczy.
– Będę u ciebie wieczorem – zapowiedział.
Jeszcze raz skinęła głową i odprowadziła go do drzwi. Patrzyła, jak spotykają się z Jimmym na chodniku prowadzącym do furtki.
Jimmy z ożywieniem coś mu tłumaczył. Kyle stanowczo pokręcił głową.
Domyśliła się, że Jimmy chciał, by pojechała z nimi na miejsce zbrodni i przy ciele kolejnej ofiary opowiedziała o przeczuciach, wizjach i snach.
A Kyle protestował.
Cicho zamknęła za nim drzwi i o oparła się o nie. Wyraźnie czuła, że nie ma ochoty tam jechać. A to znaczyło, że powinna.
– Peggy! – zawołała do gospodyni. – Muszę wyjść z domu.
Peggy wyłoniła się z kuchni, wycierając dłonie w fartuch.
Była niezwykle energiczna. Kiedy Madison i Carrie Anne wychodziły z domu, a ona nie mogła już znaleźć nic do wyczyszczenia, zaczynała piec ciasta.
– Mam odebrać Carrie Anne z przedszkola?
– Dobry pomysł – przyznała Madison. – Kluczyki do jeepa leżą na kredensie. Odbierz małą, spotkamy się o trzeciej przed kinem.
– Dobrze, kochana. Na pewno tam będziemy.
Madison ponownie uchyliła drzwi. Mężczyźni wciąż się sprzeczali.
– Czy pan Montgomery zatrzyma się u nas na dłużej? Może sprzątnąć pokój gościnny?
Madison spojrzała na Peggy.
– Chyba tak. Chociaż właściwie powinnam mu przydzielić kanapę w salonie… Nie, lepiej przygotuj pokój gościnny. Dziękuję, Peggy. Muszę się śpieszyć, bo oni zaraz na dobre się pokłócą. Do zobaczenia o trzeciej! – Wybiegła przed dom.
– Madison widzi tylko ofiary! – upierał się zirytowany Kyle.
– Ale może akurat zobaczyć coś, czego szukamy – nie poddawał się Jimmy.
– Kyle! – zawołała Madison zza jego pleców.
Przybrał sztywną pozę, odwrócił się i przeszył ją wzrokiem.
– Kyle, Jimmy ma rację. Jadę z wami.
– Skoro tak chcesz – powiedział chłodno i wsiadł do samochodu.
Jimmy z ponurą miną wzruszył ramionami i otworzył przed nią tylne drzwi.
W drodze Kyle zadawał krótkie pytania, a Jimmy odpowiadał w ten sam sposób.
Ciało Tamary Leigh Harding znalazła o wpół do jedenastej jedna z jej pracownic. Salon został przeszukany. Wszędzie były odciski palców, ale specjaliści od daktyloskopii byli już na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewni, że morderca nosił rękawiczki.
Narzędzia zbrodni nie znaleziono ani w salonie, ani w jego najbliższym otoczeniu. Zdaniem koronera morderca był praworęczny. Zaszedł Tammy od tyłu i poderżnął jej gardło mchem od lewej do prawej. W ten sposób nawet nie musiał ubrudzić się krwią, która trysnęła do przodu, podczas gdy mordercę osłaniało ciało ofiary. Stoliki, krzesła, biurka i kartoteki były w wielkim nieładzie, choć nie wyglądało na to, by cokolwiek z nich zginęło. Zawartość torebki Tammy wysypano na biurko, ale portfel z mniej więcej dwustoma dolarami pozostał nietknięty. Również w kasie zostało około pięciuset dolarów.
Wejście do salonu ogrodzono żółtą taśmą. Gdy nadeszli w pośpiechu, Jimmy błysnął policyjną odznaką posterunkowym pilnującym porządku, a Kyle położył dłoń na plecach Madison, żeby szybciej przeciskała się przez tłum gapiów.
Stanąwszy przed tylnym wejściem, Madison poczuła się bardzo niewyraźnie. Patrzyła dookoła, zastanawiając się, czy morderca ich obserwuje. Nie zdążyła jednak sprawdzić, czy jej niepokój się wzmoże, bo Kyle'owi bardzo zależało na tym, żeby uchronić ją przed spojrzeniami ciekawskich. Energicznie popchnął ją do środka.
Zabita kobieta pozostała na podłodze. Fotografowie robili jej zdjęcia z najrozmaitszych miejsc, pod najrozmaitszymi kątami.
Leżała w kałuży skrzepniętej krwi, która wyglądała jak wielka porcja wiśniowej galaretki. Madison głęboko odetchnęła i spojrzała na zwłoki. Kobieta miała otwarte oczy i usta, jakby niczego się nie spodziewała. Na plecach rozdarto jej koszulę i zrobiono tatuaż w kształcie róży.
Rysunek był schematyczny, jakby dziecięcy.
Łodyga, listki, kwiat i kolce.
Zabzyczała mucha i usiadła na wargach zmarłej.
Madison przestraszyła się, że zaraz zwymiotuje. Nabrała w płuca kolejną porcję powietrza.
Kyle stał tuż za nią, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wiedziała, że ją obserwuje. Nie zamierzał jednak jej wesprzeć. Był zły. Jego zdaniem nie powinno jej tu być.
Stała niepewnie przez dobrą minutę, a dookoła szemrały przyciszone głosy. Jimmy i Kyle rozmawiali z policjantami, którzy wykonywali swoje zadania. Potem Jimmy zwrócił się do niej:
– No i co, Madison?
Zawahała się, spojrzała jeszcze raz na martwą kobietę i zamknęła oczy.
Podniosła głowę, jakby patrzyła ku tylnym drzwiom. Miała wrażenie, że są pogrążone w cieniu. Ale ktoś tam był. Usłyszała Tammy, mówiącą, że jeszcze zamknięte. Mężczyzna znów odezwał się gardłowym głosem.
Tammy uśmiechnęła się. Kokieteryjnie. Flirtowała z tym człowiekiem, była podniecona…
Jeszcze bardziej się podnieciła, gdy morderca stanął za nią. A potem przez ułamek sekundy, przez nieuchwytną chwilę widziała błysk stali.
Poczuła smak… smak gorącej krwi, zalewającej jej gardło. Nie zdążyła się nawet dowiedzieć, co to jest… A to był koniec.
– Madison?
Uświadomiła sobie, że omal nie straciła przytomności, omal nie upadła. Kyle nie zareagował, to Jimmy ją podtrzymał i pomógł odzyskać równowagę. Jeden z policjantów przyniósł kubek wody. Podziękowała mu i upiła niewielki łyk.
Nagle zauważyła, że Kyle'a nie ma już w salonie.
– Co widziałaś? – spytał ją Jimmy.
– Niewiele. Mężczyznę w zacienionym miejscu. Ta kobieta z nim flirtowała. Zaprosiła go do środka, chociaż przedtem powiedziała, że salon jest zamknięty.
– Po co przyszedł? Dlaczego to zrobił?
– Nie wiem. Ona też nie wiedziała. Po prostu przyszedł, wzbudził jej zaufanie, wszedł do środka… i zabił ją.
Jimmy skinął głową. Minę miał poważną.
– Dobrze, Madison. Wiem, jakie to jest dla ciebie nieprzyjemne. Dziękuję ci.
– Nie ma za co, Jimmy.
– Jest, jest.
Odprowadził ją do samochodu. Kyle już siedział z przodu i czekał.
– Nie zobaczyła mordercy – powiedział Jimmy, gdy usadził Madison z tyłu i zająwszy miejsce za kierownicą, wrzucił bieg.
– Pewnie, że nie – stwierdził Kyle beznamiętnie.
– Nigdy nic nie wiadomo.
Kyle gwałtownie się obrócił i spojrzał na Madison.
– Widziałaś, jak ta kobieta umiera.
– Tak, ale…
– I teraz jej obraz będzie do ciebie wracał razem z dziesiątkami innych, które widziałaś wcześniej. W końcu umysł odmówi ci posłuszeństwa.
– Na razie nic mi nie jest, Kyle.
– Na razie. To szaleństwo, Madison. Nie wolno cię w ten sposób wykorzystywać.
– Kyle, jeśli mogę przerwać ciąg tych zbrodni…
– Zrozum, Madison, niczego nie przerywasz! Tylko narażasz się na niebezpieczeństwo! Jaka z tego korzyść?
Westchnęła.
– Wiem, że Tammy nie znała mordercy i że nie wiedziała, po co przyszedł. I wiem… wiem, że ją pociągał i że potrafi zabić w okamgnieniu.
Kyle odwrócił się od niej i znów wbił wzrok w przednią szybę.
– Nie zobaczysz mordercy, Madison – powiedział szorstko. – Nigdy.
– Dlaczego nie?
– No właśnie, dlaczego? – zawtórował jej Jimmy.
– Ty się do tego nie wtrącaj!
– To powiedz mnie – zażądała rozeźlona Madison.
– Morderca nie chce, żebyś go zobaczyła.
– Jak morderca może przeszkodzić Madison? – zdziwił się Jimmy. – Skąd w ogóle może wiedzieć o Madison?
– Och, to nie problem. Ona jest osobą publiczną. W gazetach były artykuły o jej zdolnościach. Możliwe nawet, że mordercą jest ktoś z jej najbliższego otoczenia. W każdym razie coś blokuje jej umysł.
– Ale czy morderca może być przekonany, że potrafi stworzyć taką blokadę?
– Niewykluczone. Może myśli, że Madison widzi tylko ofiary. A może uważa, że po prostu na niego nie spojrzy. Jeśli nie patrzysz, to nie widzisz. Z drugiej strony…
– Co z drugiej strony? – spytał Jimmy.
– Ten człowiek może kiedyś poczuć, że grunt pali mu się pod nogami, i że trzeba wyeliminować Madison. Tak samo jak tę biedaczkę tutaj. I Madison może skończyć z poderżniętym gardłem!
Kyle był wściekły. Ale mógł mieć rację. Dalej jechali w milczeniu.
Kyle nie zgodził się wypuścić Madison z samochodu samej w pobliżu umówionego miejsca. Wysiedli z Jimmym razem z nią i odprowadzili ją pod samo kino.
Peggy i Carrie Anne już tam czekały. Mała wydała pisk zachwytu i rzuciła się w objęcia mamy. Było mnóstwo uścisków i śmiechu, Carrie Anne powiedziała mamie, że tata czuje się dobrze, świetnie się u niego bawiła, a tata nawet pamiętał, żeby w porę zapłacić za zdjęcia jej przedszkolnej grupy.
Potem Carrie Anne uściskała Jimmy'ego. Kyle'a też, choć trochę bardziej wstydliwie. Chciała, żeby poszli z nimi do kina i na obiad, ale obaj ładnie ją przeprosili i wytłumaczyli, że muszą wrócić do pracy.
Kyle przestrzegł jeszcze stanowczo Madison, by po obiedzie wróciła prosto do domu, i wreszcie oddalił się wraz z Jimmym.
Madison patrzyła za nimi bardzo zaniepokojona. Kyle zachowywał się z każdym dniem coraz bardziej nerwowo.
– Jaki przystojny mężczyzna! – powiedziała z uznaniem Peggy, zanim odeszła.
– Tata powiedział, że Kyle to porządny facet – oświadczyła poważnie Carrie Anne.
– Tak?
Carrie Anne uroczyście potwierdziła skinieniem głowy.
– I powiedział, że zawsze bardzo go kochałaś.
– Wiesz przecież, że Kyle jest moim przyrodnim bratem – bąknęła Madison.
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Tata chyba chciał powiedzieć, że zawsze byłaś w nim zakochana – wytłumaczyła z niezwykłą jak na swój wiek dojrzałością. – Ale to nic złego – zapewniła mamę. – Tata też spotyka się z Lindy. Ona jest bardzo miła. To zabawne, bo wygląda trochę tak jak ty, mamo. Nie jest taka ładna, ale też ma zielone oczy i bardzo ładne ciemno-rude włosy. Takie same jak twoje i cioci Kaili. Tata ciągle rozmawia z tą Lindy.
– Carrie Anne, nie powinnaś podsłuchiwać. Poza tym nie chcę usłyszeć wszystkiego, co tata mówił do Lindy. Rozumiemy się?
– Rozumiemy.
Madison się wzdrygnęła. Rudowłosa Lindy? Boże, nie wolno jej było zacząć podejrzewać Darryla o niecne postępki! Niech diabli wezmą Kyle'a. Przecież nie można normalnie żyć, bojąc się własnej rodziny i przyjaciół. Musi być ktoś, komu można zaufać!
– Chodźmy do kina – powiedziała. – A to, jak wygląda Lindy, nie ma znaczenia, póki jest dobra dla taty i dla ciebie.
To naprawdę nie miało znaczenia. Czy na pewno?
Podczas gdy Kyle popijał śmierdzącą termosem kawę, czekając w kostnicy na pełne wyniki oględzin zwłok Tammy, przyszła do niego Jassy.
– Cześć, braciszku.
– Cześć, siostrzyczko.
– Zupa z homarów, duszone krewetki, frytki i sałatka z sosem winegret.
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Jassy, nie jestem głodny.
– To ostatni posiłek Holly Tyler. Masz tu egzemplarz raportu laboratorium. Ludzie z Dade i Monroe już sprawdzają wszystkie restauracje od Miami po Key West.
– Powiedz Jimmy'emu, żeby odwiedzali lokale na południe od Florida City. Wiemy już, gdzie Holly zrobiła sobie tatuaż. Kolację zjadła najprawdopodobniej potem, a wygląda na to, że pojechała z tym facetem na południe.
– Jesteś tego pewien?
Po krótkim wahaniu wzruszył ramionami.
– Twoja siostra „widziała” ich na wysokości Jeziora Surprise, jechali na południe. Owszem, jestem pewien.
– Powiem to Jimmy'emu.
Koroner nie miał wiele do dodania o okolicznościach śmierci Tammy. Kyle i Jimmy wiedzieli już prawie wszystko wcześniej. Tammy ufała swojemu mordercy do samego końca, póki nie zadławiła się krwią. Pod paznokciami miała jedynie ślady farby i niczego więcej. Niektóre odciski palców znalezione na jej biurku, futrynie drzwi i w kilku innych miejscach należały do ludzi notowanych w policyjnych kartotekach, trzeba było więc wszystkie te ślady sprawdzić. Kyle był jednak przekonany, że zawodowi oszuści odwiedzali Tammy tylko po to, by się wytatuować. Odciski palców mordercy bez wątpienia nie figurowały w żadnej kartotece.
Dużą cześć popołudnia i wieczoru Kyle poświecił przesłuchiwaniu pracowników, przyjaciół i dwóch byłych kochanków Tammy. Wyglądało na to, że wszystkich należy skreślić z listy podejrzanych.
O szóstej zatelefonował do Wirginii z nadzieją, że Ricky Haines powie mu coś nowego o Harrym Norze albo o podobnych morderstwach w innej części kraju. Ale Ricky miał głos zmęczonego i załamanego człowieka.
– Jedyne, co znalazłem i co może mieć związek z twoją sprawą, to przypadek z West Palm Beach sprzed mniej więcej dwu lat.
– Opowiedz.
– Nie ma wiele do opowiadania, bo w końcu nikt nie wniósł skargi. Młoda policjantka próbowała namówić kilka zamieszanych w to kobiet, żeby zareagowały bardziej stanowczo, ale wiesz, jak to jest z gwałtami. Trudno skłonić ofiary do złożenia zeznań. Chociaż żyjemy w dwudziestym wieku, praktycznie nie potrafimy zapewnić im potem bezpieczeństwa.
– Wiem. Opowiedz mi o tym przypadku. Może porozmawiam z tą policjantką.
– Trudno było to ugryźć. Policjantka nazywa się Marge Krell. Jej przyjaciółka poznała ją ze swoją przyjaciółką, którą zgwałcono. Dziewczyna umówiła się z facetem, uległa jego czarowi, w pewnej chwili doszła jednak do wniosku, że znajomość rozwija się zbyt szybko. Byli już w hotelu, ale powiedziała mu „nie”. Ani się obejrzała, jak facet trzymał nóż w ręce. Nie zranił jej, ale zagroził zranieniem, związał i zgwałcił. Dziewczyna nie zawiadomiła policji, bo sama z nim poszła do hotelu. Poza tym była mężatką. Wprawdzie żyła z mężem w separacji, ale właśnie była szansa na to, że znowu się zejdą, więc nie chciała, żeby mąż się dowiedział. Facet twierdził, że pracuje jako trener tenisa w jakimś klubie w Palm Beach, ale kiedy dziewczyna tam zatelefonowała, okazało się, że nikt o takim nie słyszał. Nieoficjalnie policjantka zdobyła informacje o kilku innych dziewczynach, które ten sam facet oczarował i zgwałcił, ale bały się to zgłosić, bo wszystkie co do jednej spotkały się z nim dobrowolnie.
– Nikogo nie zabito?
– Tego nie wiemy. Od tej pory na okolicznych bagnach znaleziono dwa ciała zaginionych młodych kobiet w stanie silnego rozkładu. Koroner nie był już w stanie ustalić przyczyny śmierci.
– To może mieć związek z naszą sprawą – mruknął Kyle.
– Na pewno ma, Kyle.
– Skąd wiesz?
– Posłuchaj najciekawszego: wszystkie zamieszane w to kobiety były rude.
Gdy tylko Kyle skończył rozmowę, zatelefonował do Marge Krell. Policjantka nie bardzo wiedziała, w czym mogłaby mu pomóc, ale miała mnóstwo dobrej woli.
– Rozmawiały ze mną tylko dwie dziewczyny. Jedna to Claire Engle, która tymczasem wróciła do męża, urodziła dziecko i przeprowadziła się do Iowa. Ona wszystkiemu zaprzecza. Mógłby ją pan postawić przed sądem Boga Wszechmogącego, a i tak nie pisnęłaby ani słówka. Druga to Josie Morgan. Josie na pewno zgodzi się z panem porozmawiać. Zaprzyjaźniłyśmy się, więc wiem, że Josie jest w tej chwili na wycieczce statkiem. Ma wrócić w środę rano. To porządna dziewczyna. Myślę, że uda mi się umówić was na środę po południu. Wyjdę po nią na przystań i razem do pana przyjedziemy. Oczywiście muszę najpierw zapytać szefa…
– FBI załatwi pani wolny dzień – zapewnił ją Kyle. – Może spotkamy się na lunchu.
– Znakomicie. Gdzie pan nas zaprasza?
– A gdzie panie chcą iść?
Marge wybrała włoską restaurację w Coconut Grove. Kyle odłożył słuchawkę z nadzieją, że może wreszcie doczeka się przełomu w sprawie.
Przemoc zwykle nasila się stopniowo. Morderca, którego teraz szukali, mógł równie dobrze zacząć jako gwałciciel.
Albo…
Czy to możliwe, żeby ten sam morderca zabił również Lainie Adair? Czy drążąca go nienawiść mogła pozostawać przez następne lata w uśpieniu? Czyżby jedno morderstwo wystarczyło mu na długo, póki znowu nie obudziła się w nim potrzeba uwiedzenia i skrzywdzenia kobiety?
Może za to, że nie chciała mu dać czegoś, czego się od niej domagał? Czego potrzebował?
Rozmyślając o Lainie, Kyle raz po raz wertował opinie psychologów o Harrym Norze. Nabierał coraz większej pewności, że to nie on zabił Lainie Adair. To prawda, zadźgał swoją żonę kuchennym nożem…
Ale chwilę wcześniej kroił tym nożem mięso w kuchni. Jego zona wyłączyła mu radio w połowie finałowego meczu rozgrywek NBA. Trochę przesadził, ale człowiek z zaburzeniami osobowości mógł łatwo zareagować zbyt gwałtownie. Do przemocy w domu często prowokują bardzo drobne incydenty.
I co z tego, że u Harry'ego znaleziono nóż, którym zabito Lainie? Przecież Harry włóczył się po ulicach Coconut Grove, więc równie dobrze mógł go znaleźć.
Kyle długo jeszcze kartkował różne raporty leżące na biurku Jimmy'ego, wreszcie potarł dłonią zmęczony kark.
– Hej!
Podniósł głowę. To był Jimmy.
– Masz zamiar stąd dzisiaj wyjść? Jest dziesiąta.
Kyle drgnął i spojrzał na zegarek. Szybko spakował papiery. Dziesiąta.
Do diabła. Dlaczego gdy tylko pomyślał o Madison, ogarnęła go panika?
Ten sen był inny.
Siedziała za kierownicą samochodu. To była ona, lecz zarazem nie ona.
On siedział obok. Mówił jej, dokąd jechać, ale ona już wiedziała. Była tam wcześniej. Dawno, jako dziecko.
Jechali na bagna. Zanim Miami City się rozrosło, a obrońcy środowiska zorientowali się, że ekosystem Everglades ulega zniszczeniu, myśliwi stawiali na bagnach szałasy. Używali ich jako baz wypadowych do polowania na aligatory, przede wszystkim zaś zabawiali się tam strzelaniem do puszek po piwie. Szałas na bagnach miał zarówno Jordan Adair, jak i Roger Montgomery.
– Kocham cię i ty mnie kochasz, a dziś wieczorem nareszcie mi tego dowiedziesz.
Siedział tuż obok niej, na przednim siedzeniu. Nie widziała go, ale czuła strach. Była przerażona do tego stopnia, że najchętniej zahamowałaby, wyskoczyła z samochodu i próbowała uciec przez bagna, ale…
Ale ktoś jeszcze siedział z tyłu. Szepnął:
– Mamo…
Otworzyła usta, lecz tylko sapnęła, poczuła bowiem, że coś ostrego uwiera ją w bok. Spojrzała w to miejsce. Nóż.
Wielki, z piętnastocentymetrowym ostrzem. Srebrna stal odbijała promienie słońca, które oślepiały ją, gdy próbowała spojrzeć w twarz siedzącemu obok człowiekowi. Nóż wciskał się w bok. Nie rozciął skóry. Jeszcze nie. Ale gdy patrzyła na ostrze…
Miała wrażenie, że skapuje z niego krew. Wiedziała, że to krew kobiet, które były przed nią…
Zbudziła się zlana zimnym potem.
Uświadomiła sobie, że ktoś jest w jej pokoju. Ktoś jej się przygląda. Wpatruje się w nią…
Zaczęła krzyczeć.
Kaila pojechała do sklepu.
Nie miała zwyczaju robić zakupów o dziesiątej wieczorem, ale nie zauważyła, że skończyło im się mleko. Dan wrócił późno, dopiero co zjedli kolację. Była pewna, że poszedłby do sklepu, gdyby go poprosiła, ale wydał jej się bardzo zmęczony, a ona chciała odetchnąć kilka minut poza domem.
W sklepie spędziła więcej czasu niż zamierzała, aczkolwiek przede wszystkim upajała się samotnością, bo kupiła niewiele. O wpół do jedenastej wyszła na ulicę z jedną papierową torbą.
Szła właśnie do swego beżowego lexusa, gdy poczuła klepnięcie w ramię. Obróciła się zaskoczona i zobaczyła jego.
Przebiegł ją dreszcz niepokoju, złości, trochę również lęku.
– Pozwól, że ci pomogę, Kailo.
– Nie, dziękuję. To tylko jedna torba.
– Co tu robisz tak późno?
– Kupowałam mleko.
– Dan powinien się ruszyć. To nie jest bezpieczna pora.
– E, tam. Wiele osób robi zakupy w piątek wieczorem. Sklep jest otwarty do jedenastej.
– Ale pora nie jest bezpieczna. – Zawahał się. – On cię za mało kocha. Nie tak jak ja. Kiedy wreszcie to zrozumiesz? Kiedy do mnie przyjdziesz? – Pochylił się do niej, szepcząc ochryple: – Chciałbym dotknąć cię językiem. Wszędzie. Zjeść twoje majteczki.
Kaila zatrzymała się w pół kroku.
– Jak mogłeś mi coś takiego zrobić!? – spytała gniewnie.
– Co? Przysłałem ci prezent, żebyśmy mogli razem się nim nacieszyć.
Pokręciła głową.
– Myślałam, że dostałam go od Dana.
Twarz mu stężała.
– Jak mogłaś tak pomyśleć? Powiedziałaś mi przecież, że to osioł, który nie potrafi nawet wrócić do domu na czas.
– Nie miałam racji. Posłuchaj, mogłeś pomyśleć, że ja… ale zrozum… to Dan jest ojcem moich dzieci. Jesteśmy małżeństwem. Mamy swoje problemy, ale na pewno je rozwiążemy. Zawsze bardzo podnosiłeś mnie na duchu w trudnych chwilach i doceniam to, ale…
– Ale co, Kailo?
– Proszę cię, nie dawaj mi już prezentów. Między nami nie może być nic więcej niż przyjaźń. Taka, jaka jest.
Pokręcił głową.
– Mylisz się – powiedział cichym, czułym głosem. – Kochasz mnie i w końcu przekonasz się o tym. Chrzań Dana.
– Nie rozumiesz… – próbowała wyjaśnić Kaila.
– Owszem, rozumiem. Jesteś zwykłą, głupią cipą, jak większość kobiet. Jak twoja matka.
– Boże, jak możesz… Jak śmiesz…!
– Przepraszam – burknął. – Niech ci będzie, że znowu kochasz swojego męża. Daj, poniosę ci tę torbę. – Wziął od niej zakupy i ruszył w stronę samochodu. Kaila zaniepokoiła się, że będzie chciał siłą wsiąść do auta wraz z nią.
A jednak nie. Położył torbę na tylnym siedzeniu i zamknął drzwi od zewnątrz.
– Przepraszam cię, Kailo. Powiedziałem coś strasznego. Ale sama mnie sprowokowałaś. A kłopoty z Danem znowu się zaczną. I wtedy znowu będziesz szukać tego, co tylko ja ci mogę dać.
– Nie… Proszę, nie chciałam cię urazić. Po prostu miałam bardzo złe dni. Poza tym Dan jest wściekły. Okropnie mu nałgałam, ale on koniecznie chce się dowiedzieć, skąd były te majteczki. Musisz być ostrożniejszy. Musimy przestać rozmawiać i…
– Całować się?
– Właśnie. Musimy przestać się całować. Proszę, nie bądź na mnie zły. Jesteś dla mnie ważny. Proszę cię, nie złość się.
– Nie złoszczę się. – Uśmiechnął się do niej. – Bo wiem, że do mnie wrócisz.
Pokręciła głową.
– Niemożliwe.
– Pocałujemy się na do widzenia?
– Dobrze.
Nie był to niewinny pocałunek. Kaila była początkowo onieśmielona i nie broniła się, a on chciał dostać jak najwięcej. Wreszcie jednak znalazła siłę, by się odsunąć.
On także się cofnął.
– Wciąż cię kocham – szepnął.
– Mój najlepszy przyjacielu.
– Przekonamy się, jak to jest.
– Nie złość się na mnie.
– Nie złoszczę się. Ani trochę.
Odwrócił się i odszedł. Kaila zadrżała. Zastanawiała się, czy nie powinna zrzucić z siebie winy. Wyznać Danowi, czego omal nie zrobiła.
Nie, nie wolno jej tego zrobić.
Zbyt wielu ludzi to dotyczyło. Mogłaby wszystko zniszczyć.
Szybko wróciła do domu, zawołała do Dana, że już jest, i wyjęła z samochodu torbę z zakupami. Gdy weszła do sypialni, Dan już leżał w łóżku i oglądał telewizję. Z uśmiechem nadziei poklepał materac po jej stronie.
– Chwileczkę. Tylko wezmę prysznic.
Umyła ciało i zęby, a potem przepłukała usta płynem, żeby mieć pewność, że na jej wargach nie pozostał smak innego mężczyzny.
– Pięknie! Weźmy Madison, niech popatrzy na następną ofiarę morderstwa! Cholera, ten człowiek w końcu cię wykończy!
Światło było włączone, a Kyle defilował tam i z powrotem przed jej łóżkiem. Miał na sobie czarne bokserskie spodenki i wyglądał jak czarna pantera. Był nie mniej rozdrażniony i niebezpieczny niż każdy dziki kot zamknięty w klatce. Mimo jego irytacji Madison czuła jednak wielką ulgę. Siedziała na łóżku, oparta o wezgłowie, i miała początki gigantycznego bólu głowy. Dobrze, że Kyle był obok niej.
Najpierw oczywiście ją pocieszał. Objął ją i tulił, póki nie przekonała się, że to naprawdę on, i nie przestała drżeć.
– Przecież to ty wszedłeś do mojego pokoju – zwróciła mu uwagę. – Ty mnie przestraszyłeś.
– Nie gadaj. Wiedziałaś, że wrócę na noc. Kiedy wszedłem Jo domu, usłyszałem twoje krzyki i płacz. Pomyślałem, że znowu masz koszmarny sen, a skoro tak, to muszę cię zbudzić. A gdyby to nie był sen, mógłbym nawet uratować ci życie.
– Bardzo przepraszam, ale okropnie mnie przestraszyłeś.
– Co ci się śniło?
– Nie pamiętam.
– Kłamiesz. Świetnie pamiętasz wszystko, czego mi nie mówisz. Kiedy nurkowałaś, też miałaś wizję i nie wspomniałaś mi o tym ani słowem. Poczekałaś do następnego dnia, żeby był przy tym Jimmy.
– Jimmy nie uważa, że wtrącam się do jego życia i że jestem czarownicą.
Głęboko odetchnął i pokręcił głową.
– Madison, to nie jest odpowiednia chwila, żeby odgrywać się na mnie za wszystkie głupie słowa, które w zdenerwowaniu mogły mi się wyrwać.
Przeszył ją nagły dreszcz.
Kyle przystanął, spojrzał na nią uważnie i znów podszedł do łóżka. Usiadł na krawędzi i przygarnął ją do siebie. Wyczuła bicie jego serca, inny rytm niż u niej.
– Co się stało? – spytał ochryple.
– Nic. Odreagowuję.
– Co ci się śniło? Coś o Tammy?
Odsunęła się od niego, spojrzała w oczy i pokręciła głową.
– Nie. To było coś dziwnego. Niezupełnie wszystko pamiętam… Tak jakby przeszłość mieszała się z teraźniejszością. Jechałam na zachód drogą nad kanałem Tamiami, do myśliwskich szałasów. To byłam jednocześnie ja i nie ja… Czułam się trochę jak dziecko, ale byłam dorosła, a morderca próbował mnie gdzieś wywieźć. Nie mogłam mu uciec, bo…
– Bo?
– W samochodzie było dziecko.
– Carrie Anne?
– Nie wiem. Chyba nie. To było naprawdę bardzo dziwne. Byłam sobą, ale wcale nie sobą…
– W tych wizjach zawsze widzisz oczami ofiary.
– Tak, ale ten sen był inny. – Głośno odetchnęła. – Niektórzy mają dar widzenia przyszłości, ale ja nigdy go nie miałam. Widywałam tylko to, co już się stało. Ten sen był inny. Nie pokazywał czegoś, co już się stało, a poza tym inaczej widziałam siebie, a może nie siebie. I jeszcze było dziecko, które powtarzało „mamo”. Dziwne, prawda?
– Czyli uważasz, że nic z tego, co ci się przyśniło, jeszcze się nie zdarzyło.
Przytaknęła.
– Właśnie. Ale… Proszę cię, powiedz mi, czy któreś z tych morderstw miało coś wspólnego z dzieckiem?
Pokręcił głową,
– Nie.
– Wobec tego może… Nie wiem, może rzeczywiście widziałam o jedną ofiarę za dużo. – Zawahała się. – Jak to jest, że Jassy nigdy nie dręczą koszmary?
– Ma umysł naukowca.
– Też bym chciała. Wiesz, Kyle, ciągle mam poczucie, że mogę pomóc w tej sprawie. Czuję to coraz wyraźniej.
– A ja czuję coraz wyraźniej, że jesteś w niebezpieczeństwie. Nie mówiąc już o tym, że te wizje wiele cię kosztują. Cierpisz za te wszystkie zabite kobiety, współczujesz im. To w końcu musi się odbić na twoim zdrowiu.
– Nic mi nie jest. Policjanci i lekarze muszą się nauczyć, jak żyć z cierpieniem. Ja też mogę. Zresztą robię to. Muszę dalej mieć styczność z tą sprawą. Muszę!
– Zgoda, Madison. Ale wyłącznie pod warunkiem, że obiecasz mi bezwzględne posłuszeństwo.
– Oho, kto cię mianował szefem?
– FBI.
– Panem mojego życia na pewno cię nie mianowali.
– Jeśli chcesz brać udział w sprawie, musisz się na to zgodzić.
– Mamo?
Oboje się odwrócili. Carrie Anne stała na progu, trzymając kciuk w buzi.
Madison ogarnęły wyrzuty sumienia. Nic złego nie zrobiła, a mimo to nie mogła się od nich uwolnić. Rozwód przeprowadziła najmniej konfliktowo, jak tylko można, a jednak wciąż czuła się nie w porządku wobec Carrie Anne. Mała uwielbiała ojca i to było dla Madison bardzo stresujące.
– Cześć, kochanie. Wejdź – powiedziała, odsuwając się od Kyle'a.
Kyle wstał.
– Cześć, chochliku.
Carrie Anne spojrzała na Kyle'a przenikliwym wzrokiem. Kyle przykucnął, żeby mieć oczy na jej poziomie.
– Twojej mamie przyśniło się coś złego.
– Spałeś tutaj? – spytała go.
– Mieszkam w gościnnym pokoju, w tym samym korytarzu.
– Wcale nie. Przecież jesteś tutaj.
– Ale spałem w tamtym pokoju. I wtedy mamie coś złego się przyśniło.
Carrie Anne zerknęła na Madison, potem z powagą skinęła głową i znów spojrzała na Kyle'a.
– Mama często ma złe sny.
– Och, nie tak znowu często, kochanie – mruknęła Madison Carrie Anne wciąż przyglądała się Kyle'owi.
– Ożenisz się z mamą?
– Carrie Anne!
– Nie ma w tym nic złego, mamo. On nie jest twoim prawdziwym bratem – wyjaśniła dziewczynka. – Tak powiedziała Lindy do taty. A tata się martwił, bo powiedział, że Kyle też miał mieć córeczkę. Nie chciał, żeby poczuł się moim tatą ani nic w tym rodzaju. Tata powiedział jej jeszcze, że lubi Kyle'a, chociaż jego największą wadą było to, że nie był nim w młodości, to znaczy, że tata nie był tym Kyle'em…
Madison zerwała się z łóżka i uniosła córkę w powietrze.
– Carrie Anne, wiesz, że nie wolno podsłuchiwać rozmów dorosłych! I nie wolno ci powtarzać tego, co mówi tata. Pamiętasz, jak wcześniej ci mówiłam, że nie chcę wiedzieć, o czym tata rozmawia z Lindy?
Kyle stanął przed nią. Ze wszystkich sił starał się zapanować nad rozbawieniem.
– Słuchajcie, czuję, że powinienem wrócić do swojego pokoju.
Carrie Anne z powagą skinęła głową.
– Nie możesz tu spać, chyba że weźmiecie ślub.
– Wiem – odparł Kyle. – A wiesz co? Lubię twojego tatę, poza tym dawno temu rzeczywiście straciłem córeczkę, więc jest mi bardzo miło, kiedy mogę spędzić trochę czasu z tobą. Myślę, że twój tata nie ma nic przeciwko temu. Zresztą spytam go, jak się zobaczymy.
– Musisz się pośpieszyć, bo ja właśnie postanowiłam go zabić – mruknęła Madison.
– Kogo? Tatę? – spytała zmartwiona Carrie Anne.
– Nie. Chciałam powiedzieć… Wiesz co? Zrobię nam czekolady? Co ty na to?
– Wstawię wodę – zaofiarował się Kyle. – A czekoladę chcę z likierem.
Wyszedł z pokoju. Madison posadziła Carrie Anne na łóżku.
– No, teraz porozmawiamy, pannico!
Carrie Anne wygięła buzię w podkówkę.
– Co ja takiego zrobiłam, mamusiu?
– Och… nic, już nic – jęknęła Madison i mocno przytuliła dziewczynkę. – Myślisz, że tata chce się ożenić z Lindy?
– To możliwe.
– Jestem pewna, że długo się z nią spotykał i upewniał, czy będzie dobrą macochą, zanim postanowił ci ją przedstawić.
– Tata na pewno by tak zrobił, prawda? Żeby była dla mnie dobra. Bo macochy są czasami bardzo złe, tak jak w „Królewnie Śnieżce” albo w „Kopciuszku”.
Madison zaśmiała się pod nosem.
– Tata kocha cię bardziej niż bardzo. Zawsze myśli przede wszystkim o tobie. I ja też.
– No to w porządku.
– Co w porządku?
– Jeśli tata będzie chciał się ożenić z Lindy, a ty weźmiesz ślub z Kyle'em.
– Przecież wiesz, kochanie, że Kyle mieszka na stałe pod Waszyngtonem. Tu przyjechał tylko do pracy. Skończy swoją sprawę i…
– Heej! Woda się gotuje! Gdzie jest ta czekolada? – zawołał z kuchni Kyle.
– Pokażę ci! – odkrzyknęła Carrie Anne i wybiegła z sypialni. Madison z westchnieniem poszła za nią.
W czasie gdy pili czekoladę, Carrie Anne szczebiotała bez ustanku. Najpierw opowiedziała Kyle'owi o koleżankach z przedszkola. Potem – ile stracił, że nie był z nimi w kinie.
Kyle dobrze sobie z nią radził. Słuchał z uwagą, bez udawania. Gdy pytał o szczegóły filmu, było widać, że naprawdę interesują go odpowiedzi.
Madison w milczeniu popijała czekoladę. Znowu ogarnął ją smutek. Żona i dziecko Kyle'a powinni żyć. Kyle byłby takim dobrym ojcem.
Wreszcie wtrąciła się do rozmowy.
– Carrie Anne, czas spać.
– Dobrze, mamo.
– Chcesz przyjść do mnie?
– Nie.
Pocałowała mamę. Potem pocałowała Kyle'a. Madison odprowadziła ją do sypialni. Gdy dobrze otuliła małą kocem, wróciła do kuchni, ale Kyle'a już w niej nie było. Poszedł spać, więc i ona zrobiła to samo.
Noc ciągnęła się bez końca.
W sobotę rano Madison postanowiła zabłysnąć śniadaniem.
Gdy się zbudziła, kawa była już gotowa, a gdy zapukała do pokoju Kyle'a, przekonała się, że siedzi przy komputerze, podłączonym do gniazdka na biurku.
– Przepraszam, że przerywam.
Skinął głową i spojrzał na nią.
– Nic nie szkodzi.
– Będę robiła śniadanie dla Carrie Anne. Chcesz zjeść z nami?
– Chętnie.
– Przyślę po ciebie małą, jak będzie gotowe.
Tłumaczyła sobie, że wcale nie musi imponować Kyle'owi swoimi kulinarnymi umiejętnościami. Tak naprawdę nie czuła się w kuchni pewnie, ale to, co umiała zrobić, umiała dobrze.
Postanowiła podać grzanki, truskawki z bitą śmietaną, omlet z papryką, pieczarkami i cebulą, sok owocowy i… w końcu się załamała i usmażyła również trochę bekonu. Uwielbiała bekon, choć nieczęsto sobie na niego pozwalała.
Carrie Anne pomogła jej nakryć do stołu w śniadaniowym kąciku w głębi kuchni, z widokiem na basen i patio. Kupno domu było jej pierwszą wielką inwestycją po rozwodzie. Myślała, że w ten sposób zacznie nowe życie. Lubiła ten dom, choć czasem wydawał jej się stanowczo za duży jak dla niej, Carrie Anne i dochodzącej Peggy. Wybudowano go na zamówienie pewnego młodego małżeństwa, które wkrótce przeniosło się do Toronto, gdzie mąż dostał lepszą pracę. Wszystkie szczegóły były starannie przemyślane. Należał do nich między innymi kącik śniadaniowy.
– Ho, ho! – powiedział Kyle, gdy nadszedł z Carrie Anne. Był w czarnym podkoszulku na ramiączkach, ozdobionym nazwą popularnego zespołu rockowego, dżinsach obciętych pod kolanami i sandałach. Na czoło opadał mu samotny loczek, który wyglądał tak, jakby Kyle miał zwyczaj skubać go w zamyśleniu. Rzeczywiście, sięgnął do niego dłonią, patrząc na Carrie Anne, zastawiony stół i Madison przy kuchennym blacie.
– Carrie Anne, czy codziennie jecie takie śniadania? – spytał poważnie.
– Nie. Zwykle ja jem cheerios, a mama muesli z rodzynkami.
Kyle uśmiechnął się.
– Rozumiem, że dziś jest świąteczny jadłospis.
– To z nerwów – bąknęła Madison. Spojrzała z wyrzutem na córkę. – Poza tym w weekendy zawsze gotujemy. Zawsze.
– Zawsze? – spytał Kyle małą.
– No… powiedzmy. – Uśmiechnęła się radośnie i wzruszyła ramionami. Najwyraźniej stała się jego wspólniczką.
– Siadajcie, jedzcie i przestańcie się nade mną znęcać – zarządziła Madison. W chwili gdy nalewała wszystkim soku, zadzwonił telefon.
– Mogę odebrać, mamo, czy zostawić, żeby się nagrało?
– O, widzę, że bronisz się przed nie chcianymi rozmowami – mruknął Kyle, nakładając sobie jedzenia.
– A ty nie? – odparła Madison, gestem pokazując córce, żeby podniosła słuchawkę.
– Halo? – powiedziała Carrie Anne. Natychmiast się uśmiechnęła i spojrzała na Madison. – Dzwoni ciocia Kaila. Zaprasza nas do siebie. Wie, że Kyle tutaj jest. Radzi mu, żeby trochę odpoczął od ciężkiej pracy i przyszedł po południu na pływanie i mięso z rusztu. Wujek Dan jest w domu i chce pobawić się w kucharza. Możemy, mamo?
Madison się zawahała.
– Nie wiem, czy Kyle nie musi dzisiaj pracować.
– Gdybym był potrzebny, na pewno po mnie zadzwonią. Wczoraj harowałem dwanaście godzin. Nie mam nic przeciwko spędzeniu popołudnia na słońcu.
– Więc jak, mamo? – spytała z nadzieją Carrie Anne.
– Dobrze. Powiedz cioci Kaili, żeby dała nam czas na zjedzenie śniadania, posprzątanie i małe przygotowania. Co mamy przynieść?
Carrie Anne zbliżyła buzię do słuchawki.
– Co mamy przynieść, ciociu?
Wysłuchała odpowiedzi i powtórzyła:
– Siebie.
Madison wybuchnęła śmiechem.
– Powiedz cioci, że niedługo będziemy.
Carrie Anne wypełniła polecenie i odłożyła słuchawkę. Była taka podniecona, że nie chciała usiąść przy stole, aż wreszcie Madison musiała ją ostrzec, że bez śniadania nigdzie nie pójdą.
Kyle był niesłychanie uprzejmym gościem. Przy każdym daniu komplementował Madison i Carrie Anne. Gdy skończyli, zaofiarował się, że pomoże sprzątnąć ze stołu.
Madison podziękowała.
– Przygotujcie się teraz. Sama sprzątnę szybciej. A wy spakujcie razem swoje rzeczy do kąpieli. Carrie Anne, weź potem Kyle'a i kupcie trochę wody sodowej, piwa, jakichś ciasteczek i co tam będziecie chcieli.
– Ciocia Kaila powiedziała, że mamy przynieść tylko siebie – przypomniała jej mała.
– Carrie Anne… – zaczęła Madison.
– Przecież nie możemy przyjść z pustymi rękami – włączył się Kyle. – Na tyle znam twojego wujka Dana. Chcę zrobić dobre wrażenie, rozumiesz?
– Jasne. Pokażę ci najlepsze ciasteczka – powiedziała Carrie Anne.
– Dla wujka Dana? – zainteresował się Kyle.
– Dla Justina, Shelley i Anthony'ego – odparła z wielką powagą.
– Jeśli chcecie zrobić dobre wrażenie na wujku Danie, to przynieście mu piwo, najlepiej kilka butelek guinessa – poradziła Madison.
– Zamówienie przyjęte – oznajmił Kyle.
Madison szybko pozmywała, przebrała się w kostium kąpielowy i włożyła na to bawełnianą koszulkę oraz szorty. Właśnie wsuwała nogę w sandałek, gdy zadzwonił telefon. Szybko poszła odebrać, przekonana, ze to Kaili coś się przypomniało.
– Słucham – powiedziała, wskakując w drugi sandałek.
– Cześć, Madison – powitał ją Darryl.
– Cześć! Kości ci połamię – ostrzegła, choć jej głos brzmiał przyjaźnie.
– Au! Nie mów mi nic o kościach. Spotkałem wczoraj w Grove na kolacji twojego ojca z Jassy. Naturalnie Jassy zdradziła mi wszystko co trzeba o seryjnie znajdowanych zwłokach.
– Rozumiem. Myślę, że to silniejsze od niej.
– A czym ci się naraziłem?
– Najpierw powiedz, z czym dzwonisz. O co chodzi?
– O przyjaciółkę. Ma na imię Lindy. Zaczynamy poważnie o sobie myśleć i chciałem z nią jutro przyjść, ale to jest wieczór Rogera, czyli w pewnym sensie twojej rodziny, więc powiedz mi, proszę, czy nie masz nic przeciwko temu.
Uśmiechnęła się w przypływie ciepłych uczuć dla Darryla. Stanowczo nie powinna brać z nim ślubu, mimo to cieszyła się, ze tak się stało. Oboje mieli teraz Carrie Anne, a ona ponadto zyskała dobrego przyjaciela.
– Darryl, przecież jesteśmy rozwiedzeni od prawie trzech lat! Oczywiście, że możesz przyprowadzić Lindy. Wszystko już niej słyszałam.
– Naprawdę? – Wydawał się zaskoczony.
Westchnęła cicho.
– Za to właśnie miałam ci połamać kości. Nie zachowywaliście się z Lindy zbyt dyskretnie. Carrie Anne powtórzyła jak magnetofon wszystko, co mówiliście.
Przez dłuższą chwilę milczał.
– Kyle też cię lubi – powiedziała przekornie.
Cicho jęknął.
– A co z nim? – spytał. – Wiesz, co chcę powiedzieć… My byliśmy bardzo ostrożni przy Carrie Anne, kiedy jeszcze byliśmy ze sobą…
– Nie martw się, Darryl. Zresztą nie bardzo wiem, co z Kyle'em. On obsesyjnie się martwi, że może mi grozić niebezpieczeństwo w związku z tymi morderstwami, więc tu mieszka.
– To wszystko?
– Śpi w gościnnym pokoju.
– Aha.
– Co to ma znaczyć, Darryl? Nie odważyłabym się…
– Wcale nie chcę powiedzieć, że kłamiesz, Madison. Tylko nigdy w życiu nie zapomnę tej nocy, kiedy miałaś sen… ani pogrzebu jego żony i tego, co się potem z tobą działo. Zawsze coś cię z nim łączyło. Nie wiem, jak to nazwać, ale to się na pewno nie skończy.
– Za to Kyle skończy swoje zadanie w Miami – odparła kwaśno. – Przecież pracuje w Waszyngtonie.
– Ja podobno też. Ale wygląda na to, że przeniosą mnie tutaj. Na stałe.
– Och, Darryl. Jak się cieszę!
– Naprawdę?
– Oczywiście!
– No to jutro poznasz Lindy. Mam nadzieję, że się polubicie. Jest świetna. Ruda.
– Właśnie słyszałam.
– Naprawdę?
Madison cicho się zaśmiała.
– Rozumiem, że spotykasz się z nią dłużej, niż wie o tym Carrie Anne.
– To prawda. Poznaliśmy się prawie rok temu, kiedy przyjechałem do Miami na przyjęcie urodzinowe Carrie Anne. Potem spotykałem się z nią czasem, jak tu przyjeżdżałem, a ona też parę razy mnie odwiedziła.
– To dobrze. Życzę ci, żeby następne małżeństwo ci się udało.
– Dziękuję. I bardzo się cieszę, że pierwsze skończyło się przyjaźnią.
– Ja też. Wobec tego spotkamy się na przyjęciu u Rogera. Nie mogę się doczekać, żeby poznać twoją dziewczynę.
– Znakomicie. Aha, Madison?
– Słucham?
– Czy rozwiedzeni małżonkowie zawsze są dla siebie tacy mili?
– Staram się nie zastanawiać nad błogosławieństwami losu – odparła.
– To niby ja jestem tym błogosławieństwem?
– No pewnie.
– Kocham cię, mała. A, i jeszcze jedno…
– Tak?
– Nie pozwól, żeby duma stanęła ci na drodze do szczęścia. Wyszłaś za mnie za mąż, bo on cię zranił. Ale on zrobił to nieumyślnie. Trzymaj się.
Odłożył słuchawkę. Madison zrobiła to samo. Wciąż wpatrywała się w aparat telefoniczny, gdy wrócili Kyle z Carrie Anne.
– Coś ważnego? – spytał Kyle.
– Darryl przyjdzie jutro do galerii z Lindy. Poznamy się.
– Ona jest fajna, mamo. Słowo – zapewniła dziewczynka.
– Nie wątpię – przyznała Madison. – Zbieraj swoje rzeczy, kochanie.
– Zostawiłem w samochodzie piwo, colę i ciastka – powiedział Kyle, gdy Carrie Anne wypadła jak bomba za próg.
– Jestem gotowa – oznajmiła, biorąc filiżankę po kawie, która pozostała ostatnim naczyniem do umycia.
– Nie przeszkadza ci to?
– Co? – spytała, zwracając się do niego.
Znowu miał na twarzy okulary przeciwsłoneczne. I pachniał płynem po goleniu, delikatnie i bardzo przyjemnie.
– Że Darryl przyprowadzi Lindy.
– A dlaczego miałoby mi przeszkadzać?
Pokręcił głową.
– Nie wiem. Ale byliście małżeństwem. I właściwie trudno zrozumieć, co wam nie wyszło.
– Po prostu się nie ułożyło.
– Czy przeze mnie? – spytał.
– Och, Kyle, nie bądź taki zadufany w sobie!
– Więc przez kogo?
– Chodźmy już, dobrze?
– Przez innego mężczyznę?
– Chodźmy.
– Przez kobietę?
Położyła mu dłoń na klatce piersiowej i lekko go popchnęła.
– Idziemy czy nie?
Przez całą drogę Carrie Anne gadała, chciała bowiem mieć pewność, że Kyle nabierze odpowiedniego wyobrażenia o trojgu jej kuzynów.
Madison tylko się uśmiechała.
W godzinę później była bardzo zadowolona, że pojechała do siostry. Dawno już nie mieli okazji uwolnić się od cienia, który przesłaniał ich życie. Dan był w świetnym humorze, popisywał się przed dziećmi, żonglował wielkim widelcem i przewracał hamburgery na ruszcie tak, jakby walczył z wrogami. Potem Madison pomogła Kaili zebrać i schować resztę jedzenia. Cieszyła się, że siostra znowu sprawia wrażenie szczęśliwej i zakochanej w mężu.
– Ten tydzień był lepszy, co? – powiedziała.
Kaila uśmiechnęła się i zerknęła na spłukiwany talerz.
– Był wspaniały. Dan miał wolny dzień i zajął się dziećmi. Porozmawialiśmy sobie trochę.
– To dobrze. On cię naprawdę kocha. Tylko czasem też ma swoje stresy. Przecież praca adwokata jest ciężka i zajmuje mnóstwo czasu. Teraz trudno zachować równowagę między pracą i życiem rodzinnym.
– A ja mam straszne wyrzuty sumienia i boję się…
– Skąd wyrzuty sumienia? – spytała Madison, marszcząc czoło. – Kailo, ty chyba nie…
– Nie, nie! Nie zdradziłam go i nie mam romansu ani nic takiego.
– Więc co?
– Ja… ech, nic – powiedziała szybko. – To przez myślenie. Przecież można zgrzeszyć myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem, prawda? A myśli miałam przez pewien czas okropne.
– Czyżbyś myślała o kimś konkretnym?
Siostra wlepiła w nią wzrok i spoglądała przez chwilę, która wydała się Madison bardzo długa.
– Kailo?
– Ja…
– Cześć, najmilsza! – zawołał Dan, który wtargnął do kuchni. Przesłał uśmiech Madison i objął żonę. – Walka jeźdźców!
– Walka jeźdźców? – powtórzyła Kaila.
Dan skinął głową.
– Tak, ty i ja przeciwko Kyle'owi i Madison. Nie ma odwołania. Dzieci chcą rozrywki.
– Są jak mali Rzymianie, którzy domagają się krwi chrześcijan na arenie. Wprowadzić gladiatorów, wypuścić lwy! – powiedział Kyle, wchodząc śladem Dana do kuchni. Wyglądali jak najlepsi kumple. Obaj byli w kąpielówkach przypominających bokserskie spodenki i w okularach przeciwsłonecznych, obaj trzymali w dłoni po puszce guinessa. Dan miał jasną karnację, Kyle śniadą, ale obaj byli muskularni i opaleni. Madison pomyślała, że z powodzeniem mogliby reklamować męskie stroje kąpielowe.
– Madison, co o tym sądzisz? – spytała Kaila.
– Niech im będzie.
– Dalej, Kailo. Musimy ich pokonać. Nie możemy się wstydzić przed dziećmi.
– Powoli, powoli. Jestem niezły w walce jeźdźców – oznajmił Kyle.
– A ja zawsze tłukłam Kailę na kwaśne jabłko – ostrzegła Madison.
– Oto prawdziwe wyzwanie! – zawołała Kaila.
W dziesięć minut później Madison i Kaila histerycznie się zaśmiewały, gdyż mimo heroicznych wysiłków żadna nie potrafiła zrzucić przeciwniczki z męskich ramion do basenu. Dzieciaki piały z radości.
– Kailo, nie wierć się tak! – protestował Dan. – Wyrwiesz mi wszystkie włosy z głowy. A ja i tak chyba już łysieję.
– Madison, puść ją! – zażądał Kyle. – Twoja siostra prasuje mi nos kolanem.
– Pokonam ją! Pokonam! – zawołała Kaila, z całej siły ciągnąc Madison za ręce.
– Oho! – zuchowato odkrzyknęła Madison i w tej samej chwili obie spadły ze swych wierzchowców.
Rozległ się wielki plusk, a dzieci zażądały natychmiastowej dogrywki. Zamiast tego Kyle zorganizował im pojedynek w płytkiej części basenu. Carrie Anne miała na ramionach malutkiego Anthony'ego, a Justin był wierzchowcem Shelley. Kyle pomógł obu załogom utrzymać przez pewien czas równowagę, a potem dyskretnie doprowadził do zwycięstwa Shelley, której szczególnie na tym zależało, i bezpiecznego upadku Anthony'ego, który najbardziej chciał z wielkim rozmachem chlupnąć do wody.
Przed odjazdem Madison próbowała jeszcze porozmawiać z siostrą na osobności, ale Kaila manewrowała tak, żeby jej się nie udało. Dopiero w ostatniej chwili dopadła ją przy samochodzie.
– Kailo, jeśli coś się dzieje, jeśli omal sobie kogoś nie znalazłaś, powiedz mi, proszę. Może będę mogła ci pomóc.
– Nie żartuj – odparła Kaila. – Nikogo… nikogo nie było.
– Nie będę wytykać ci kłamstwa – powiedziała szybko Madison, widząc, że zbliżają się do nich Dan z Kyle'em. – Ale jeśli kiedyś będziesz chciała porozmawiać albo będziesz potrzebowała pomocy, zadzwoń do mnie. Albo do Jassy. Albo do taty!
– Zwłaszcza do taty! On wciąż traktuje Jassy tak, jakby miała szesnaście lat.
– A ona nie zwraca na niego uwagi. No więc nie dzwoń do taty. Zadzwoń do mnie albo do Jassy.
– Oczywiście, Madison.
– Obiecujesz?
– Jasne.
Nadeszli Kyle z Danem. Carrie Anne już smacznie spała na tylnym siedzeniu. Pożegnali się z gospodarzami i Madison usiadła za kierownicą, nie wiedziała bowiem, ile piw wypił Kyle.
Ale gdy zaczęła wycofywać samochód na ulicę, pochwyciła na chwilę jego wzrok i przekonała się, że jest całkiem trzeźwy.
– Co się stało? – spytała go z uśmiechem. – Jeszcze niedawno wyglądałeś jak rozbawiony czterdziestolatek na balu absolwentów.
– Nic takiego.
– Ale coś cię niepokoi.
Wzruszył ramionami.
– Twój szwagier poprosił mnie o przysługę.
– Jaką?
Kyle zerknął na nią.
– Nie powiedziała ci, że się z kimś spotyka?
Madison poczuła, że zimny pot rosi jej czoło.
– Kaila nie ma romansu.
– Jesteś pewna?
– Ja… tak – skłamała. – A czemu pytasz?
Zerknął na tylne siedzenie, żeby się upewnić, czy Carrie Anne śpi, i znów zwrócił się do Madison.
– Bo ktoś jej przysłał w prezencie jadalne majteczki.
– Co takiego? – spytała zdumiona Madison.
Kyle skinął tylko głową.
– Ale skąd… skąd Dan o tym wie?
Wzruszył ramionami.
– Najwidoczniej Kaila pomyślała, że to on. I włożyła je dla niego.
– No, ale… – Madison urwała. – Skoro włożyła je dla niego, to znaczy, że nie ma romansu. Widocznie przysłał je jakiś dowcipniś.
– Zobaczymy – powiedział ostrożnie Kyle.
Madison zmarszczyła czoło.
– Dlaczego chcesz zajmować się czymś, co może zaszkodzić małżeństwu Kaili? – spytała zdenerwowana.
Kyle pokręcił głową.
– O czymś zapominasz.
– O czym?
– Twoja siostra ma rude włosy. Dlatego jeśli jakiś dowcipniś przysyła jej takie prezenty, to stanowczo chcę wiedzieć, kto to jest.
– Ależ Kyle. To może…
– Do diabła, Madison! Kaila może się zająć naprawianiem swojego małżeństwa, gdy będziemy pewni, że nic nie grozi jej. życiu! – powiedział stanowczo.
Madison zamilkła na dłuższą chwilę.
– Daj mi szansę, żebym mogła z nią porozmawiać, zgoda?
– Jutro – powiedział Kyle. – Na otwarciu galerii mojego ojca. Kaila na pewno tam będzie.
– To prawda.
– Madison?
– Tak?
– Jeśli Kaila nie będzie chciała z tobą rozmawiać, użyję wszystkich policyjnych środków, jakie mam do dyspozycji, żeby się dowiedzieć, od kogo był ten prezent.
Madison zatrzymała samochód na podjeździe. Kyle ostrożnie wziął Carrie Anne z siedzenia, podczas gdy ona wyłączyła system alarmowy i otworzyła drzwi.
Zaniósł Carrie Anne do dziecinnego pokoju. Madison uprzejmie mu podziękowała i zaczęła przebierać małą do snu, a on wyszedł na korytarz.
Madison myślała, że może poczeka na nią w kuchni albo w salonie, ale nie było go ani tu, ani tam. Z wahaniem zapukała do drzwi gościnnego pokoju. Kyle siedział przy komputerze.
– Przepraszam. Chciałam tylko powiedzieć ci dobranoc.
– Dobranoc, Madison.
Skinęła głową i zamknęła drzwi.
No i skończyło się szaleńcze pożądanie Kyle'a Montgomery'ego.
Poszła do łóżka sama, pewna, że nie uda jej się zasnąć lub – co gorsza – że zaśnie i będzie miała koszmarny sen.
I rzeczywiście. Śniło jej się, że jedzie samochodem. To była ona, tym razem na pewno ona, nie inna kobieta. Śpieszyła się, gnała na złamanie karku.
Jechała drogą nad kanałem Tamiami, poza granicą Miami, na zachód od miasta. Raz po raz mijała skrzyżowania ze starymi bitymi drogami. Niektóre wcinały się w głąb bagien i znienacka kończyły, inne prowadziły do dawnych myśliwskich szałasów, ukrytych głęboko wśród sosen porastających wyżej położone miejsca.
W panice próbowała gdzieś się dostać. W miejsce, które znała. Może z innego życia.
A może z wczesnego dzieciństwa.
Nie powinna tam jechać, ale nie wolno jej było zawrócić.
Musiała się dostać… właśnie tam. Czuła się tak samo jak wtedy, gdy wyszła z sypialni na korytarz. Gdy wiedziała, że musi dotrzeć do matki. Musi się ruszyć, i to szybko, bo jeśli nie…
Boże, jeśli nie…
Dla kogoś oznaczałoby to śmierć. Dla kogoś, kogo kochała. Boże, musiała pokonać lęk, wbrew wszystkiemu jechać dalej…
– Madison, Madison, już dobrze… Ciii, już dobrze, uspokój się, kochanie…
Kyle położył się obok niej i wziął ją w ramiona. Teraz uspokajał ją, delikatnie głaszcząc po głowie.
– Jestem z tobą. Już dobrze…
Przeszył ją silny dreszcz. Kyle mocniej ją przytulił.
– Co ci się śniło tym razem?
– Znowu jechałam samochodem po Tamiami. Gnałam na złamanie karku, bo wiedziałam, że jeżeli nie zdążę, to stanie się coś strasznego. Chciałam dojechać… do jednego z szałasów. Pamiętasz myśliwskie szałasy, Kyle? Kiedy byliśmy mali, Roger i mój ojciec często ich używali, póki rząd nie objął ochroną bagien Everglades. Mężczyźni jeździli tam na polowania, ale zwykle kończyło się na wielkim pijaństwie i strzelaniu do puszek po piwie. Tata na pewno cię tam zabierał.
– Owszem. Pili tak strasznie, że wydaje mi się wręcz cudem, że wszystkie kule trafiały tylko w puszki po piwie i w drzewa.
Uśmiechnęła się, zaraz jednak ukryła twarz w dłoniach.
– Czy te sny kiedyś się skończą?
– Madison – powiedział, delikatnie odsłaniając jej twarz, żeby mogli spojrzeć sobie w oczy. – Te szałasy zlikwidowano wiele lat temu. Teraz jest zupełnie inny świat. Obrońcy środowiska nienawidzą facetów, którzy lubią strzelać do puszek po piwie.
Uśmiechnęła się blado, gdy pogłaskał ją wierzchem dłoni po policzku. Był blisko, ale przyciągnął ją jeszcze bliżej. Rozgrzana jego ciepłem, przestała drżeć. Miał na sobie tylko szlafrok. Pokusa była silna. Wsunęła dłoń między poły szlafroka i przesunęła ją po muskularnym torsie. Niżej. Musnęła palcami jego wzwiedzioną męskość, potem zamknęła na niej dłoń. Tym razem przeszył ją zupełnie inny dreszcz. Pogłaskała go po nagim ciele i chciała pocałować, jednak Kyle się odsunął, szepcząc prawie niedosłyszalnie:
– Drzwi.
Na progu stanęła Carrie Anne, przecierając zaspane oczy.
– Mamo, znowu krzyczałaś.
Madison instynktownie odsunęła się od Kyle'a, który poprawił pasek przy szlafroku, wstał i podszedł do drzwi. Pogłaskał Carrie Anne po głowie.
– Dobrze, że przyszłaś. Przytulisz mamę, prawda?
– Ty też możesz zostać – powiedziała uprzejmie Carrie Anne.
Kyle zerknął na Madison.
– Pójdę wziąć prysznic – powiedział. – A wy, dziewczęta, trochę pośpijcie. Jutro jest ważny dzień. Otwarcie galerii mojego ojca.
Dręczona poczuciem winy, Madison położyła się, tuląc do siebie Carrie Anne. Starała się zasnąć.
– Ten układ się nie sprawdza – powiedziała Kyle'owi, pijąc kawę następnego ranka.
– Czyżby?
Zaczerwieniła się.
– To nie twoja wina. Po prostu się nie sprawdza.
– Nic mnie to nie obchodzi, Madison. Teraz nie ma co się przejmować czyimiś uczuciami, twoimi, moimi czy nawet Carrie Anne. Jesteś w niebezpieczeństwie.
– Wcale tego nie wiemy!
– Ale to jest bardzo prawdopodobne.
– Posłuchaj, Kyle…
– Nie możesz być sama.
– Zatrzymam się u Jassy. Ona radzi sobie z bronią jak zawodowiec.
– Jej nigdy nie ma w domu.
– Mogę zamieszkać u ojca.
– To nie jest chyba najlepszy pomysł – powiedział, wbijając wzrok w filiżankę.
Madison się żachnęła.
– Oskarżasz mojego ojca…
– Wiem, że na krótko przed śmiercią matki twoi rodzice się pokłócili. Nie widziałaś tego, bo byłaś w szkole. A ja akurat byłem w domu. Twoja matka zadzwoniła do Jordana i kazała mu przyjechać. Szlochała nad jakąś domniemaną winą ojca, więc postanowiła się zemścić, wykorzystując byłego męża. Trzeba zresztą oddać mu sprawiedliwość, że nie dał się w to wplątać.
– No! Za to później wrócił i ją zamordował! Ależ ty bredzisz! A co z twoim ojcem? Oni też kłócili się z matką prawie bez przerwy. Wiem to na pewno, bo musiałam słuchać ich przeklętych awantur prawie co wieczór!
– W porządku, mój ojciec też jest podejrzany.
Szeroko rozłożyła ręce.
– W każdym razie dalej nie może być tak jak jest. Ten układ się nie sprawdza. Może przeniosę się do Kaili?
– Naprawdę sądzisz, że jest jej potrzebny w tej chwili dodatkowy lokator?
– No to do Darryla. Jestem przecież matką jego dziecka.
– Wspaniale. Żeby Darryl mógł cię pocieszać w środku nocy, jak coś ci się przyśni.
– Carrie Anne jest do tego lepsza, co? – mruknęła rozzłoszczona.
Kyle wstał i podszedł do zlewu.
– Czy nie możemy odłożyć tej decyzji na później? Mogę spać w samochodzie albo gdzie bądź, ale na razie muszę się pośpieszyć, żeby zdążyć na czas do galerii. To jest ważny dzień dla mojego ojca. A ty jedziesz ze mną.
Spojrzała na niego koso, coraz bardziej rozzłoszczona.
– Jadę z tobą, ale nie dlatego, że ty tak powiedziałeś. Jadę, bo Roger zawsze był dla mnie dobry i to, co jest ważne dla niego, jest ważne również dla mnie!
Obróciła się na pięcie i zostawiwszy Kyle'a w kuchni, poszła się ubrać. Otwarcie galerii miało się ciągnąć od drugiej po południu do dziesiątej wieczorem, lecz oni przyjechali na miejsce jeszcze przed dwunastą. Madison miała pilnować, żeby gwiazdy wieczoru, czyli miejscowi artyści, zachowywali się względnie przyzwoicie. Dla niektórych oznaczało to pochłonięcie dwóch ton kofeiny, dla innych możliwie wczesny kontakt z szampanem.
Roger był zachwycony, że zjawili się tak wcześnie. Uciekłszy z otaczającego go tłumku, ujął Madison za ręce i cofnął się o krok, mierząc ją wzrokiem.
– Jesteś zachwycająca! Porównują cię do matki. Co za banał. Jesteś dziesięć razy piękniejsza! – Pocałował ją w policzek. –Dziękuję, że przyszłaś mi pomóc. Twój tata też już tu jest. – Znów spojrzał na nią z uznaniem. – Wyglądasz naprawdę wystrzałowo.
Na to liczyła. Na otwarcie przygotowała sobie krótką, czarną, jedwabną suknię koktajlową, mocno wyciętą z przodu i z tyłu, dramatycznie kontrastującą z rudymi włosami.
– Dziękuję – powiedziała.
– Ty też nieźle się prezentujesz, synu – zażartował Roger.
„Nieźle” było jednak bardzo złym słowem. Kyle wyglądał olśniewająco. Miał czarną koszulę, beżowe spodnie i elegancką sportową marynarkę.
– O-ho-ho, tato, komplement od ciebie?
– Dość tego. Do pracy! – zakomenderował Roger.
O piątej po południu Madison miała już wszystkiego powyżej uszu. Przez ostatnią godzinę zajmowała się dziećmi, w galerii bowiem stworzono dla nich specjalny kącik z małymi stolikami, krzesełkami i kubełkami pełnymi klocków, kredek, szablonów do rysowania oraz innych atrakcji. Dzieci mogły uzewnętrzniać tam swoje wizje artystyczne, podczas gdy rodzice, mówiąc słowami Rogera, „inwestowali gruby szmal w miejscowe talenty”.
Usiadła na jednym z krzesełek, zmęczona i pochłonięta myślami. Obok Carrie Anne i dzieci Kaili zabawiały się w najlepsze z nowo poznanymi pięcioletnimi bliźniakami. W pobliżu stał Jimmy Gates, cierpliwie wysłuchujący jednego z artystów, który wyjaśniał mu, na czym polega surrealizm w jego twórczości. Dan i Kaila przyglądali się dzieciom. Madison nieznacznie zmarszczyła brwi. Znów pomyślała z troską o siostrze. Kaila sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Raz po raz zerkała przez ramię, jakby spodziewała się… właśnie, czego?
– Uwaga! Uwaga! – usłyszała nagle.
Obróciła się i ujrzała Rafe'a, Trenta i Kyle'a, ostrożnie niosących metalową rzeźbę do fontanny, przedstawiającą boginie w ogrodzie. Artysta i klient, wspomagani przez Rogera, z niepokojem wydawali instrukcje, jak ją nieść, gdzie i na co uważać.
Pierwsza transakcja! Madison pomyślała, że nie powinna przegapić tej sceny.
– Jassy!
– Słucham?
– Zajmij się na razie dziećmi.
– Dobrze.
Madison wstała i podeszła bliżej drzwi, żeby mieć wgląd w dalsze losy rzeźby.
– Uwaga na książkę Ateny! – ostrzegła.
– Dzięki – powiedział Trent, robiąc zabawną minę.
– Trzymam – zapewnił ją Rafe z grymasem na twarzy.
Kyle tylko porozumiewawczo spojrzał jej w oczy.
Uśmiechnęła się do niego i odprowadziła ich do drzwi. Potem, oparta o futrynę, przyglądała się ładowaniu rzeźby na pół-ciężarówkę nabywcy.
Na chwilę spuściła powieki. Była późna wiosna, ale przez ostatnie dni wszystkim doskwierał upał, więc lekki wiatr wiejący tego wieczoru znad morza przynosił ulgę. Madison otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Galeria znajdowała się przy tej samej ulicy co Cocowalk i Mayfair, dwa główne centra handlowe. W tym samym rejonie było również wiele uroczych sklepików. Coconut Grove lubili zarówno tubylcy, jak i turyści. Wróżyło to galerii Rogera jak najlepiej.
– Ty!
Rozkoszując się wietrzykiem, początkowo nie zwróciła uwagi na ten głos. Po Coconut Grove włóczyło się sporo pomyleńców, w większości zupełnie nieszkodliwych.
– Hej, ty!
Tym razem obróciła się i osłupiała.
Ujrzała Harry'ego Nore'a. Miał tak jak kiedyś wyłupiaste oczy, nie pielęgnowaną plątaninę siwych włosów na głowie i nie strzyżoną brodę, zakrywającą połowę twarzy. Wydawał się nie mniej szalony niż w dniu, gdy prężył się przed kamerami telewizyjnymi po śmierci Lainie. Mimo upału był ubrany w brudny, jawniej beżowy trencz. I zamierzał się na nią nożem sprężynowym.
– Ty czarownico, ty wcielenie szatana! Suko niewyżyta, diabelskie nasienie, uwodzicielko niewinnych! Wróciłaś. Wróciłaś z najgłębszych piekielnych czeluści! Wróciłaś z zaświatów jak pomiot szatana, ale szatan zabierze cię z powrotem do piekła, spłoniesz w jego ogniu! Spłoniesz!
Ostatni okrzyk zabrzmiał rozdzierająco jak głos drapieżnego ptaka. Harry rzucił się na Madison. Odskoczyła i uderzyła plecami w futrynę. Harry powtórzył atak, więc znowu musiała zrobić unik. Usłyszała trzask i poczuła, że traci oparcie. Poleciała do tyłu w deszczu szklanych odłamków z wielkiej wystawowej szyby. Wiedziała, że nie wolno jej upaść, nie wolno jej wystawić się na cios, ale nie mogła odzyskać równowagi. Musiała się bronić albo przynajmniej uciec.
Ale ledwie spojrzała w ohydnie wykrzywioną twarz Nore'a, pochylającą się nad nią tak blisko, że dokładnie widziała każdy jego spróchniały ząb, rozległ się następny głośny huk.
Kyle powalił Nore'a na chodnik.
Rozpętało się piekło. Trent również skoczył na napastnika, a z galerii wysypali się ludzie.
Przy Madison stanął znienacka Rafe.
– Nic ci się nie stało?
Pokręciła głową, bo ze ściśniętego gardła nie dobyłaby ani słowa. Pochyliła się nad nią Jassy. Madison chwyciła siostrę za ręce.
– Znajdź Dana. Niech wyprowadzi Kailę z dziećmi tylnym wyjściem. Proszę cię. Nie chcę, żeby Carrie Anne to oglądała i potem się bała. Proszę.
– Zostań z nią – powiedział Rafe do Jassy. – Dopilnuję, żeby Dan z Kailą wzięli do siebie Carrie Anne na noc. Zaraz przyjadą gliny. Będziesz musiała z nimi porozmawiać, Madison.
– Gliny już są – rozległ się głos. To był Jimmy. On również ukląkł przy Madison. – Nic ci nie jest, mała?
Pokręciła głową.
– Coś sobie zrobiłaś w nadgarstek. Masz spuchniętą rękę.
– Wszystko w porządku.
– Trzeba to prześwietlić.
– Policja…
– Możemy porozmawiać w szpitalu – powiedział Jimmy.
Zewsząd dobiegało wycie syren. Madison uświadomiła sobie nagle, że jest przy niej ojciec. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby był taki blady i wystraszony. Taki stary.
– Przyjechał ambulans, córeczko.
– Tato, przecież spuchła mi ręka! Mogę iść o własnych siłach, nie potrzebuję ambulansu.
– Jak przyjechał, to wsiadaj.
W godzinę później była już po prześwietleniu. Okazało się, że wszystko jest w porządku. Po prostu wykręciła rękę. Lekarz kazał jej nosić przez kilka dni opatrunek z elastycznego bandaża. Potem ręka miała być jak nowa. Gorzej, że wernisaż skończył się skandalem.
Madison nie poznała dziewczyny Darryla.
I zepsuła Rogerowi otwarcie galerii.
Z opatrzoną ręką wróciła do poczekalni. Siedzieli tam jej ojciec, Roger, Jimmy, Jassy i Kyle, a także młody policjant. Madison zwięźle zrelacjonowała mu zajście, zapewniając, że nie miała żadnego kontaktu z Harrym Nore'em od śmierci jej matki.
– Przed szpitalem czyha gromada dziennikarzy – powiedziała strapiona Jassy.
– Podjadę samochodem do tylnego wyjścia i poczekam na Madison – powiedział zdecydowanie Kyle.
– Dobry pomysł – przyznał Jordan Adair. Pocałował Madison w policzek. – I zostań z nią – zwrócił się znów do Kyle'a.
– Taki mam zamiar.
Madison widziała, że przed oszklonymi drzwiami istotnie kłębi się spora grupka dziennikarzy. Czyżby sprawa dobiegła końca? Czyżby to Harry Nore mordował rudowłose kobiety, a przed wieloma laty zabił jej matkę?
– Zabieramy cię stąd – powiedziała Jassy.
Prawie wypchnęła Madison przez drzwi od tyłu. Kyle czekał w samochodzie z włączonym silnikiem i otwartymi drzwiami. Madison wskoczyła do środka.
Ruszyli w milczeniu. Zwróciła uwagę, jaki blady jest Kyle. Marynarkę miał pobrudzoną i rozdartą. Widocznie ucierpiała w czasie jego szarpaniny z Harrym Nore'em.
– Nic mi nie jest – powiedziała. – A Carrie Anne…?
– Carrie Anne nie ma zielonego pojęcia, że coś się w ogóle stało. Jest z ciocią, wujkiem i kuzynami, cała szczęśliwa, bo Dan obiecał im rozstawić namiot w salonie, żeby mogli się pobawić w kemping.
Madison zamilkła. Wbiła wzrok w dłonie.
– Co zamierzasz? – spytała.
– Znikamy stąd na dwadzieścia cztery godziny.
– Jak? Gdzie?
– Zobaczysz. Zaufaj mi.
– Nikomu już nie ufam.
– Więc traktuj to jak uprowadzenie i staraj się mimo wszystko dobrze bawić.
– Dokąd jedziemy w tej chwili?
– Na lotnisko.
– Na lotnisko?! Nie mogę…
– Możesz.
– To rzeczywiście jest uprowadzenie – rozzłościła się.
Wzruszył tylko ramionami.
– Na lotnisku mogłabym zacząć krzyczeć i urządzić scenę, a wtedy miałbyś poważne kłopoty.
– Przestań mi grozić! Zabieram cię stąd, żebyś mogła spełnić swoje wielkie marzenie..
– Jakie?
– Popływać z delfinami.
– Co takiego?
– Powiedziałaś mi, że chciałabyś popływać z delfinami.
– Tak, ale możemy po prostu pojechać na Florida Keys…
– Dziś wieczorem to jest stanowczo za blisko – powiedział zdecydowanie. – Musimy się stąd oddalić. Mam przyjaciela, który prowadzi interes na jednej z wysp w pobliżu Martyniki. Będziemy tam za dwie godziny.
Kompletnie oszalał. Oboje wyglądali jak rozbitkowie. Niemożliwe, żeby Kyle, nie zważając na to, co się stało, po prostu chciał polecieć z nią na jakąś wyspę.
A jednak tak było.
Na lotnisku weszła za nim do sklepu, kupili sobie bawełniane koszulki, szorty, kostiumy kąpielowe i tanie sandały.
– To przecież ty się upierałeś, że nie wolno mi znikać, nikogo o tym nie uprzedziwszy! – przypomniała mu w kolejce do kasy.
– Twój ojciec wie, dokąd lecimy. Jimmy też.
– Co takiego? Powiedziałeś mojemu ojcu, że lecimy na noc na Karaiby?
– Tak.
– Jak mogłeś?
– Jak mogłem tego nie zrobić?
– Ale… ojciec nic o nas nie wie.
– Myślę, że wie. Zresztą to nie ma znaczenia. On chce, żebyś żyła, Madison. Przebierz się teraz. Tam jest toaleta. Tylko szybko, bo nasz samolot już czeka.
Wyszła z toalety całkiem odmieniona. Omal się nie uśmiechnęła, ujrzawszy Kyle'a w jaskrawej koszuli z kwiecistym wzorem.
– Cicho – ostrzegł ją. – Tylko się nie śmiej, nie płacz i nic nie gadaj.
Nie powiedziała ani słowa.
– Chodźmy.
Pobiegła za nim do bramki, która była tak daleko, jakby mieli piechotą przejść całą drogę na wyspę. Po kilku minutach siedziała już w kruchym samolociku, mając przed sobą kark pilota.
Kyle sięgnął po gazetę.
– Nie mogę uwierzyć, że robisz mi coś takiego! – zaprotestowała.
– Nie ja tobie. Robimy to razem.
– Ale to nie był mój pomysł.
– Zapomniałaś, że na lotnisku miałaś narobić krzyku.
– Niech cię diabli wezmą, Kyle.
– Wiesz co? Spróbujmy, niech to będzie noc bez strachu i koszmarów. Harry Nore z powrotem siedzi w zakładzie.
– Przecież nie wierzysz, że to on popełnił te ostatnie morderstwa.
– Po napaści na ciebie wydaje się to bardziej prawdopodobne. Ale Harry jest dobrze zamknięty, więc pierwszy krok za nami. W dodatku jesteś teraz bezpieczna, chociaż mógł cię zabić.
Zamilkła, bo dobrze wiedziała, że Kyle ma rację. Nie mogła zapomnieć wytrzeszczonych oczu Nore'a, gdy na nią wrzeszczał, ani błysku noża wycelowanego prosto w nią.
– Nie możemy wyjechać na zbyt długo. Carrie Anne… – zaczęła niepewnie.
– Nie możemy wyjechać na zbyt długo, bo wyrzucą mnie z pracy – wpadł jej w słowo. – Ale z drugiej strony może nawet byłbym zadowolony, gdyby mnie wyrzucili.
– Co ty mówisz? Przecież uwielbiasz swoją pracę.
– Długo tak było. Ale już się tym zmęczyłem. Czuję się wypalony. Chciałbym otworzyć sklep ze sprzętem do nurkowania. Może tylko od czasu do czasu podejmować się jakiegoś drobnego śledztwa prywatnie.
– Po latach pracy nad najpoważniejszymi sprawami chcesz tropić niewiernych mężów?
– Niezupełnie. Jeszcze niezupełnie wiem, jak to będzie. Może doradztwo albo coś w tym rodzaju. Nic jeszcze nie jest postanowione z wyjątkiem koktajlu rumowego. Piłaś kiedyś taki?
– Nie.
– No to się napijesz.
Napiła się.
Awionetką dotarli na Martynikę, stamtąd odlecieli następną do prywatnej posiadłości znajomego Kyle'a. Gene Grant okazał się siwowłosym, starszym mężczyzną, przypominającym nieco Hemingwaya.
– Stary kumpel z CIA- szepnął jej na ucho Kyle.
Nie wiedziała, czy ma mu wierzyć, w każdym razie Gene oprowadził ich po parterze pensjonatu, pokazał wielkie ścienne malowidła przedstawiające delfiny podczas zabawy i udzielił przestrogi na następny dzień.
– Pamiętajcie, że delfiny są silne. Nie pozwalam gościom pływać z samcami, bo potrafią być bardzo agresywne. Wprawdzie wydają się przyjazne i delikatne, trzeba jednak pamiętać, że uderzenie głowy delfina może pogruchotać człowiekowi żebra. Ale oczywiście to wspaniałe zwierzęta, inteligentne i chętne do zabawy. Lubią, gdy sieje głaszcze, natomiast nie wolno ich niczym dźgać. Rano treserka opowie wam więcej. Tymczasem na pewno musicie odpocząć po dniu pełnym wrażeń. Jedliście coś?
– Nic od wielu godzin – odrzekł Kyle.
– Na werandzie macie czynny bufet. Gra muzyka, można potańczyć. Wasz bungalow też już jest przygotowany.
Kyle podziękował i zaprowadził Madison na werandę. Pensjonat był bardzo malowniczy. Mieścił się w wielkim, białym, drewnianym budynku z gankami i werandami, meblami z plecionki i niezliczonymi latarniami, oświetlającymi teren. Zespół dyskretnie przygrywał wolne hawajskie melodie, a kelnerki w sarongach poruszały się bez pośpiechu wśród siedzących tu i ówdzie gości. Dania stały na bufecie z boku.
Kyle przywołał kelnerkę i po francusku zamówił dwa koktajle rumowe. To uprzytomniło Madison, w jakim języku mówi się na tej wyspie. Potem zaprowadził ją do bufetu. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że jest głodna jak wilk.
Atmosfera była tu zupełnie inna niż w Miami, ale też dc domu było daleko. Madison nałożyła sobie na talerz żeberek, zapiekanki ananasowej, czegoś zwanego Ogrodowym Smakołykiem i kukurydzianego chleba. Gdy wrócili do stołu, ich drink: już czekały. Były w kolorze truskawkowym, z kostkami lodu. pomarańczami i wiśniami.
– Wygląda jak soczek dla dzieci – powiedziała Madison.
– I tak smakuje – zapewnił ją Kyle.
Koktajl był słodki, ale nie za słodki. Madison nawet nie poczuła rumu.
Wypiła go więc jak soczek, a Kyle zamówił następną kolejkę
– Czy Gene naprawdę pracował w CIA?
– Tak. Równo ćwierć wieku. W końcu doszedł do wniosku, że ma dość. A ponieważ uwielbia morze, otworzył ten pensjonat. Teraz może oddychać morskim powietrzem i próbować cieszyć się życiem.
– Próbować?
– W moim fachu zdarzają się sytuacje, które na zawsze pozostają w pamięci.
Skinęła głową.
Wyciągnął rękę i przykrył jej dłoń swoją.
– Ale trzeba z tym żyć. Z wiekiem uczysz się, że życie jest bezcenne i warte tego, by o nie walczyć, póki można jeszcze oddychać.
– Wiem.
Odchylił się do tyłu i upił koktajlu.
– Ja długo nie wiedziałem. Długo po tym, jak Fallon umarła.
– Trudno jest zapomnieć.
– I nigdy się nie zapomina. Po prostu żyje się dalej. Skinęła głową, sącząc resztki truskawkowego płynu. Jakby za sprawą czaru pojawiła się przed nią trzecia szklanka.
– Wiesz, że mam słabą głowę – przypomniała mu.
– Wiem.
– Może mi się urwać film.
– Zaryzykuję.
– Nie uda ci się mnie upić, żebym się z tobą przespała.
Uśmiechnął się.
– To też wiem.
Uszczypnęła się w policzek. Drinki były bardzo zdradliwe. Nie czuła własnego dotyku.
– Wypij do dna tę porcję, a potem pójdziemy na spacer.
Tamtą dróżką dochodzi się do ślicznego kościółka, zbudowanego przez piratów trzy wieki temu.
– Nie jestem pewna, czy będę w stanie iść.
– Pomogę ci.
Świat wirował jej przed oczami. Ale to wirowanie było przyjemne. Wszędzie lśniły rozmazane światła latarni. Wyspa mieniła się żywymi barwami. Nadmorski wietrzyk był jak balsam. Wydawało jej się niemożliwe, że tego popołudnia omal jej nie zabito. Tamte zdarzenia stały się nagle bardzo odległe.
Uświadomiła sobie, że jest na rauszu. Bardzo jej się to spodobało. Wreszcie nie musi się niczym martwić. Tej nocy na pewno nie grożą jej senne koszmary.
Po chwili zrozumiała, że to nie rausz. Była pijana.
Jak bela.
Bardzo się starała tego nie okazać.
– Tu jest wspaniale – powiedziała do Kyle'a.
– Cieszę się, że ci się podoba. A oto kościółek.
W kościele byli jeszcze jacyś ludzie. Płonęły świece, a na ołtarzu stały kwiaty. W posadzkę były wmurowane tablice upamiętniające zmarłych. Kolorowe witraże zdobiły okna zwieńczone łukami, a poniżej znajdowały się stare płyty nagrobne.
– To bardzo ciekawe miejsce.
– Cieszę się, że ci się podoba. Weźmiemy tu ślub.
– Mowy nie ma!
– Tak wypada.
– Tak wypada? Nie jestem specjalistką w tej branży, ale zdaje mi się, że ludzie nie zawierają małżeństw tylko dlatego, że tak wypada.
– Mniejsza o to. Przyklęknę na jedno kolano – powiedział i istotnie przykląkł. – Weź mnie za męża, Madison.
– Dlatego że jestem dobra w łóżku, a ty chcesz mnie zachować przy życiu? Nie!
– Są ważniejsze powody.
– Kyle, czy to się dzieje naprawdę?
– Tak.
– Niemożliwe.
– Ale tak jest.
– Kiedy zdążyłeś to urządzić?
– Jak prześwietlałaś nadgarstek.
– Nie wierzę ci.
– Spójrz, Madison. Klęczę przed tobą. Powiedz „tak”.
– Komu?
– Mnie.
– Nie.
– Pomyśl o Carrie Anne.
– Myślę o niej. Zawsze.
– Przecież chcesz mnie za męża.
– Nie chcę.
– Chcesz. Powiedz „tak”.
– Mogę powiedzieć, co tylko sobie życzysz, Kyle. Ale to wcale nie znaczy…
– Chodź tu. Chodź ze mną.
Zaprowadził ją do ołtarza. Wszyscy się na nią gapili, a ksiądz otworzył książkę i zaczął coś mówić. Madison wybuchnęła śmiechem.
– Och, Kyle, co to za maskarada?
– Teraz tylko odpowiedz księdzu.
Znów uszczypnęła się w policzek. I znów nic nie poczuła. Zaraz urwie jej się film. Do diabła z tymi koktajlami. Ksiądz mamrotał coś po francusku.
Nie miała pojęcia, co mówi. Kyle stuknął ją w bok.
– Powiedz „tak”.
Wlepiła w niego wzrok. Otoczył ją ramieniem i wymusił na niej skinienie głową.
– Powiedz „tak”.
– Tak.
Ksiądz uśmiechnął się z zachwytem. Miał dwie twarze. Nie, trzy. Znów zaczął mamrotać, a Kyle mamrotał co innego w odpowiedzi. Potem Kyle ujął ją za rękę. Poczuła coś zimnego.
– Zaraz ci zemdleję – ostrzegła.
– Dobrze. Ale wytrzymaj jeszcze kilka minut.
– Obrzygam cię – ostrzegła.
– Ani mi się waż – odszepnął groźnie.
Usłyszała dookoła wesołe okrzyki. Świat kręcił się jak szalony.
Nogi się pod nią ugięły.
Kyle ją podtrzymał, wziął na ręce i wyniósł z kościoła na dwór. Świeże powietrze trochę jej pomogło.
– Powinieneś pilnować, żebym tyle nie piła! – powiedziała.
– Przeżyjesz.
Doszli do zarezerwowanego dla nich bungalowu. W klimatyzowanym wnętrzu panował miły chłód. Kyle położył ją na łóżku i Madison trwała w bezruchu, wpatrując się w wirujący wentylator na suficie. Nagle zerwała się na równe nogi i pognała do łazienki.
Kyle znalazł się tam tuż za nią.
– Oddychaj przez nos. Zrobiłem ci kawy, ale najpierw weź prysznic. – Pomógł jej się rozebrać z prześmiesznego turystycznego stroju i wprowadził pod prysznic, nie zważając na to, że jego kwiecista koszula szybko staje się mokra. Strumień wody był bardzo przyjemny. Madison zaczęła odzyskiwać chęć do życia. Udało jej się nawet samodzielnie wyjść spod prysznica i włożyć włochaty szlafrok. Ale w sypialni mogła już tylko bezwładnie usiąść na łóżku. Kyle wsunął jej w dłonie filiżankę kawy.
– Ale noc poślubna – zaśmiał się.
– Nie jesteśmy naprawdę po ślubie – powiedziała.
– Jesteśmy.
– To niemożliwe. Jak mógłbyś coś takiego urządzić? Przecież w ogóle nie pytałeś mnie o zdanie. A wszystko stało się dzisiaj.
– Mam wpływowych przyjaciół.
– Nie wzięłam z tobą ślubu. Strach i dobry seks nie są wystarczającym powodem do małżeństwa. – Oddała mu filiżankę i zwaliła się na poduszki. Oczy jej się zamknęły. – Dlaczego to zrobiłeś? Po co się ze mną żenić? Tylko po to, żebym była bezpieczna? Nazwałeś mnie przecież czarownicą. Myślałeś, że jestem odpowiedzialna za śmierć Fallon.
– Wcale nie.
– Tak.
– Madison, widzę, że cierpisz. Wiem, że żywisz do mnie urazę o Fallon. Przepraszam cię za to, co powiedziałem.
– Przepraszasz? Och, Kyle, nie można brać z kimś ślubu tylko dlatego… – Zabrakło jej głosu.
Kyle usiadł obok niej i z uśmiechem odgarnął jej mokre włosy z twarzy.
Madison spała jak zabita.
– Ożeniłem się z tobą, ty głuptasie, bo cię kocham przez pół życia, chociaż długo byłem na tyle tępy, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. A poza tym naprawdę muszę cię pilnować.
Madison nie usłyszała ani słowa z tej przemowy, ale nie miało to znaczenia. Kyle położył się obok niej i mocno ją przytulił.
Westchnęła przez sen.
Może do niego?
Ale raczej chyba do rumu.
W każdym razie spała smacznie i bez koszmarów.
Dzięki niemu.
Madison zbudziła się z łupiącym bólem głowy. Aż bała się unieść powieki. W ustach jej zaschło, bolało ją gardło, nawet nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, żeby sprawdzić, czy ktoś wysłuchałby jej chrypliwego błagania o wodę.
Wreszcie jednak otworzyła oczy. Pokój wciąż wirował. Postanowiła, że w życiu już nie weźmie do ust rumowego koktajlu. Spróbowała usiąść. Świat zawirował szybciej.
Z jękiem opadła na poduszki.
– Będziesz żyła.
Kyle był obok niej. Gdyby mogła, z pewnością by go uderzyła.
Mimo okropnych zawrotów głowy i niewyobrażalnych cierpień zdołała przyjąć pozycję siedzącą. Najpierw zerknęła na swą rękę, potem na Kyle'a.
Na palcu miała cienką złotą obrączkę.
Kyle siedział przy stole w kąciku śniadaniowym z widokiem na trawnik z palmami, ciągnący się w dół, ku plaży. Miał przed sobą gazetę i filiżankę kawy, był wymyty, ogolony i nawet zdążył zrobić jakieś zakupy, ubrał się bowiem w bawełnianą koszulkę z wzorem przedstawiającym deskę surfingową oraz w krótkie dżinsowe spodenki i nowe sandały. Wydawał się odprężony i zadowolony z życia.
– Co ty sobie wyobrażasz? – spytała. Miał to być groźny okrzyk. Ale natychmiast przypłaciła wysiłek łupnięciem w głowie, uznała więc, że będzie musiała zadowolić się szeptaniem.
– Czytam właśnie o wczorajszych wydarzeniach – odpowiedział. Natychmiast zauważyła, że nie jest zbyt zadowolony. Widocznie zaniepokoiło go coś, co napisano w gazecie.
Jej jednak było to w tej chwili obojętne. Znacznie bardziej interesowała się własnym samopoczuciem.
– Ty podstępna bestio. Celowo mnie upiłeś. Powiedz natychmiast, że wszystko, co się stało wczoraj wieczorem, to była maskarada.
– Nie była.
– Jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych.
– I myślisz, że nasze małżeństwo jest niezgodne z prawem dlatego, że zawarliśmy je za granicą.
– Nie wiem dokładnie, co jest, a co nie jest zgodne z prawem, ale na pewno mogę się dowiedzieć. Mam szwagra adwokata.
– I co z tego? – spytał uprzejmie.
– Kyle, co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz pilnować mnie przez całe życie dwadzieścia cztery godziny na dobę!
Nalał do filiżanki czarnej kawy i przyniósł jej do łóżka, dołączając dwie aspiryny.
Zerknęła na pigułki, które położył jej na dłoni, i spojrzała mu w oczy.
– Wszystko miałeś zaplanowane, z aspiryną włącznie – powiedziała oburzona.
– Posłuchaj, Madison – zaczął, siadając przy niej na łóżku. – Nie byłaś nieprzytomna, dobrze wiedziałaś, co się dzieje. A rzecz w tym, że jeśli nie pozwolisz mi, żebym cię pilnował, to wystawisz siebie i Carrie Anne na poważne niebezpieczeństwo.
– Ale ślub? Kyle…
– Ślub jest zgodny z prawem. Oczywiście zawsze możesz to zmienić – powiedział cicho.
Kawę popijała z poczuciem klęski. Wbiła wzrok w filiżankę.
– Odkąd pamiętam, porównuje się mnie do Lainie – powiedziała cicho. – Kochałam ją, ale nigdy nie chciałam być taka jak ona.
– Madison, nie jesteś…
– Ona brała ślub cztery razy, a tata, jeśli się nie mylę, sześć. Oczywiście tata dłużej żyje.
– Przykro mi, Madison.
– Że wziąłeś ze mną ślub?
– Że jesteś taka zdenerwowana.
Dopiła kawę i ruszyła do łazienki.
– Wezmę prysznic.
– Zamówię coś do jedzenia.
– Nie! – krzyknęła.
– To ci pomoże. Wierz mi.
– Wierzyć ci? Ja mam ci wierzyć? Chyba oszalałeś.
– Zamówię grzankę. Pomoże ci.
Wzięła prysznic, a potem wyszła z łazienki w jednym z wielkich hotelowych szlafroków. Ponieważ służba zdążyła tymczasem podać śniadanie, w pokoju unosił się apetyczny zapach tostów. Był też sok pomarańczowy i następna porcja kawy. Ku swemu zaskoczeniu Madison stwierdziła, że może jeść, a po śniadaniu rzeczywiście poczuła się lepiej.
Kyle zerknął na zegarek!
– Może spróbujesz jeszcze trochę pospać. Po południu popływamy z delfinami i polecimy do domu.
– Naprawdę będziemy pływać z delfinami?
– Naprawdę – powiedział, wstając.
– Dokąd idziesz? – spytała.
– Na spacer. Spróbuj zasnąć. Spotkamy się za parę godzin.
Znikł za drzwiami, a Madison zastanawiała się, dokąd naprawdę poszedł. Ale dokąd mógł iść na małej prywatnej wysepce, której zdradzieccy mieszkańcy mówią po francusku?
Uniosła nieznacznie drżącą dłoń. Z niedowierzaniem zapatrzyła siew obrączkę połyskującą na palcu. Gdyby dawno temu ktoś ją spytał, czego pragnie najbardziej na świecie, to odpowiedziałaby, że poślubić Kyle'a Montgomery'ego. A teraz stało się to faktem. Wprawdzie Kyle uciekł się do podstępu, ale pozwoliła mu na to.
Zamknęła oczy. Ku swemu zdziwieniu zaczęła odpływać w czerń. Nic jej się nie przyśniło.
Zbudziło ją delikatne poszturchiwanie Kyle'a.
– Hej, za pół godziny mamy być w delfinarium. Zdążysz?
Spojrzała na niego i skinęła głową. Czuła się znacznie lepiej.
– Na pewno. – Wyskoczyła z łóżka i szybko ubrała się w łazience w kostium kąpielowy kupiony na lotnisku.
Kyle czekał na nią na ganku. Gdy ruszyli przez trawnik w stronę brzegu, pokazał jej zatoczkę, w której mieszkały delfiny.
– Zbiornik jest naturalny. Gene odgrodził go siatką od otwartego morza. Uważa, że ludzie, którzy gwałtownie domagają się wypuszczenia delfinów i orek, są niepoważni. Oswojone zwierzęta miałyby taką samą szansę przeżycia na wolności jak, dajmy na to, tresowane pudle. Sam wychował wszystkie swoje panienki, bo tak je nazywa. Wie, że jego podopieczne są rozpieszczone i przyzwyczajone do karmienia. A my będziemy pływać pod opieką Judy, ich treserki.
– Gdzie są inni ludzie?
– To jest prywatne delfinarium. Będziemy tylko my.
Spojrzała na niego zdziwiona i zrozumiała, że rano wyszedł prawdopodobnie również po to, by załatwić delfinarium tylko dla nich. Jak na twardego gościa z FBI, dla którego cel uświęca środki, wykazał zadziwiająco dużo troski o jej osobę.
– Dzień dobry, pani Montgomery! – powitała ją Judy. To nazwisko zabrzmiało w uszach Madison dość dziwnie. Odpowiadając, miała wrażenie, że gra w sztuce teatralnej, ale Judy nie zwróciła na to uwagi. – Słyszałam, że spełnia się właśnie pani marzenie. Zapraszam. Oto nasze panienki.
Judy miała około trzydziestu lat, była atrakcyjną, szczupłą kobietą, absolwentką wydziału biologii morza na Uniwersytecie Miami. Uwielbiała cztery delfiny mieszkające w zbiorniku: Heidi, Rachel, Debbi i Hannah. Przedstawiła gościom każdą panienkę z osobna i ostrzegła, że choć na ogół są delikatne i czułe, potrafią również zachować się agresywnie. Madison i Kyle nakarmili delfiny rybami, a potem pod czujnym okiem Judy namówili je do kilku efektownych skoków i figur. Wreszcie włożyli płetwy, maski i rurki i wskoczyli do wody.
Madison nigdy w życiu nie przeżyła niczego równie wspaniałego.
Szybko odkryła, że delfiny podczas zabawy potrafią boleśnie uderzyć, ale przekonała się też, że naprawdę są delikatne i czułe. Uwielbiały głaskanie i dotykanie i specjalnie w tym celu przemykały tuż obok niej i Kyle'a.
W pewnej chwili wypłynęła razem z Kyle'em na powierzchnię, radośnie się śmiejąc, i kątem oka dostrzegła w jego oczach błysk zachwytu. Bawił się nie gorzej niż ona. Patrząc na niego, na moment zapomniała o całym świecie. Kochała go prawie całe życie, a teraz razem doświadczali czegoś, o czym zawsze marzyła. Gdyby tylko…
Heidi trąciła ją nosem, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Madison pogłaskała delfina, zachwycona jego gładką, śliską skórą, i dała nurka, żeby jeszcze trochę się z nim pobawić.
Dobrze wiedziała, że spędzili w wodzie znacznie więcej czasu, niż ustalono w umowie, i była za to bardzo wdzięczna właścicielom delfinarium. Miała już gęsią skórkę, gdy Judy podpłynęła do Kyle'a i powiedziała:
– Obawiam się, że muszą państwo wyjść z wody, inaczej ucieknie państwu samolot. A pan wspominał, że koniecznie muszą państwo wrócić dziś wieczorem do Miami – dodała przepraszającym tonem.
– To prawda, dziękuję – odrzekł Kyle. Skinął na Madison, która przytaknęła. Poklepała na do widzenia wszystkie delfiny po kolei, wyszła na brzeg i odpięła płetwy.
Judy stanęła obok niej.
– Zapraszamy ponownie. Proszę do nas przylecieć, gdy będzie więcej czasu, pani Montgomery.
– Bardzo bym chciała – odrzekła Madison. Zerknęła na Kyle’a. – Ale muszę najpierw podszkolić się we francuskim.
Gdy wracali do bungalowu, Kyle spytał nagle:
– Czy to by coś zmieniło?
– Co?
– Gdybyś rozumiała po francusku. No wiesz, kościół, ksiądz…
– Myślałam, że to jest zabawa, taka przebieranka…
– To znaczy, że postawiłem cię w komfortowej sytuacji.
– Jak to?
– Bez względu na to, co stanie się dalej, wina jest moja.
– Nie chcę o tym myśleć, Kyle. Ale bardzo ci dziękuję za dzisiejsze popołudnie – powiedziała.
– Och. Nie powinienem cię tak zaskakiwać.
– Tak jak dzisiaj, możesz.
– Czy to znaczy, że mi wybaczasz? Pokręciła głową.
– Wiedziałeś, że nie mogę pić za dużo alkoholu.
– Na to liczyłem. W każdym razie teraz trzeba się pośpieszyć. Musimy wrócić, a mamy tylko jeden samolot.
Madison poszła wziąć prysznic pierwsza.
Kyle pomyślał, że mógłby iść za nią.
Nie zrobił tego jednak, a Madison była na siebie bardzo zła, że czuje się zawiedziona. Gdy wyszła z łazienki, Kyle nie był już taki miły – zachowywał się szorstko i nie uśmiechnął się ani razu. Bardzo szybko również wziął prysznic i przygotował się do drogi, a w samolocie siedział cały czas zamyślony.
Tym razem to ona udawała, że czyta magazyn, podczas gdy Kyle raz po raz wyglądał przez okno. Późnym wieczorem wylądowali w Miami i odszukali na parkingu jeepa Madison. Kyle usiadł za kierownicą.
– Rozumiem, że Carrie Anne ma spędzić jeszcze jedną noc u mojej siostry – stwierdziła oschle.
Skinął głową.
– Umówiłem się z Danem, że jedno z nas odbierze ją jutro z przedszkola.
– A co z Darrylem?
– Wie o wszystkim.
– A mój ojciec? I twój?
– W czasie gdy spałaś, odbyłem niejedną rozmowę telefoniczną.
– Czy przypadkiem rozmawiałeś również z kimś z „Nawałnicy”? Na czwartek i piątek mamy zarezerwowane studio.
Wcale jej nie zdziwiło, gdy Kyle znów skinął głową.
– Twój ojciec mi o tym powiedział i dał potrzebne numery telefonów. Rozmawiałem z Joeyem. Nie ma powodu, dla którego miałabyś nie dotrzymać tego terminu.
– Wspaniale – mruknęła. – Wobec tego zostawię wszystko w twoich zręcznych rękach.
Wolał zignorować ten sarkazm.
Gdy wreszcie około północy dotarli do domu, Madison była już bardzo zmęczona. Otworzyła drzwi i nastawiła alarm. Wcale nie chciało jej się jeść, chociaż powinna umierać z głodu. Przemknęło jej przez myśl, żeby przygotować coś dla Kyle'a, ale nie była w nastroju. Niech się sam o siebie martwi.
Poszła do siebie, wzięła prysznic i włożyła nocną koszulę. Słyszała, jak Kyle krząta się w kuchni. Położyła się do łóżka, dumając, czy nie powinna z nim porozmawiać, ale nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Nie włączyła telewizora, postanowiła udawać, że śpi.
Ale Kyle nie przyszedł do jej pokoju i wkrótce udawany sen Madison zamienił się w prawdziwy.
Kat się przyglądał.
Był rozwścieczony.
Widział ją, jak uśmiecha się do innego mężczyzny. Śmieje się. Przedtem to u niego szukała pomocy, to jego potrzebowała. Rozbudziła w nim pragnienie, rozkochała go w sobie, ale okazało się, że tylko z nim igrała.
Tak samo jak tamta. Niby twierdziła, że jest dla niej ważny, ale chciała wszystko o nim rozpowiedzieć. Żeby stał się wyrzutkiem. Odrzuconym. Odstawionym na boczny tor.
Podła Lainie. Taka piękna ze swymi rudymi włosami i czarującym uśmiechem, a zimna jak lód. Boże, była piękna jak róża! Ale jej kolce boleśnie raniły. Śmiertelnie. Potrafiła zaleźć za skórę, ukłuć w samo serce, wyssać krew…
A teraz znowu ta.
Przecież mogli razem wszystko sobie ułożyć. Ona ukoiłaby jego ból i gniew, a on zaopiekowałby się jej dziećmi. Dzieci go lubią. Zawsze lubiły. Ona też mogłaby go pokochać, gdyby nie to, że jest zwykłą parzącą się, rudowłosą suką, taką samą jak tamta. I też odrzuca jego miłość. Ale może da jej jeszcze jedną szansę. Wymusi na niej spotkanie, żeby z nim pobyła, przekonała się, ile może od niego dostać. Może…
Zacisnął dłonie i odwrócił się szybko.
Poszedł do samochodu i odjechał.
Bez celu, prosto przed siebie.
Oprzytomniał na Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy. Nazywał to miejsce Bazarem Dziwek. Zwrócił uwagę na jedną panienkę. Miała włosy dziwacznie ufarbowane na różowawy odcień oranżu. Nie były rude, tak jak lubił, ale trudno. Tego wieczoru nie miało to znaczenia.
Zaprosił ją do samochodu i dał pieniądze.
W tanim motelowym pokoiku, za który kazał jej zapłacić, żeby recepcjonista go nie zobaczył, pobił ją do nieprzytomności.
Potem poderżnął jej gardło.
Okazało się, że dziwaczny odcień miała peruka. Kat wybuchnął śmiechem. Popełnił błąd.
Nie, to ta dziwka popełniła błąd.
Postanowił zostawić ją w spokoju. Nie zostawił swojego znaku na jej ciele ani nigdzie w pobliżu. Niech gliny pomyślą, że dostała za swoje od chciwego alfonsa.
Odjechał z motelu, pękając ze śmiechu.
Peruka! Cholerna peruka. Jej błąd.
Sen wkradał się do jej podświadomości. Najpierw była mgła, potem mgła zaczęła osiadać i Madison usłyszała głosy. Kłótnię.
Myślała, że znowu jest małą dziewczynką w domu Rogera Montgomery'ego w Coconut Grove, tam, gdzie zginęła jej matka. Rozzłoszczony głos mógł należeć do Lainie. Ale zaraz uświadomiła sobie, że nie, ten jest inny, bardziej ochrypły. Usłyszała też męski głos. Dźwięczny. Gardłowy. Znała go.
Nie znała go.
– Kochaj mnie. Zrób to, po prostu mnie kochaj. Obiecałaś, ty suko. Uśmiechałaś się do mnie, powiedziałaś…
– Nie, wcale nie…
– Wszystko przed tobą. Teraz stój nieruchomo. Stój nieruchomo i powtarzaj szeptem, że mnie kochasz. I będziesz się ze mną kochać. Teraz. Chyba nie chcesz, żeby dzieciom coś się stało, prawda?
Zapadło milczenie. Długie milczenie. Potem rozległ się jęk trwogi:
– Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko nie rób krzywdy dzieciom. Proszę…
– Chcę tylko, żebyś mnie kochała!
Madison zbudziła się nagie. Znów drżała. I znów sen nic nie znaczył. Była zlana zimnym potem i wykończona tym koszmarem. Wybuchnęła płaczem.
– Madison!
Otworzyła oczy. Kyle, ubrany w szlafrok, wszedł do jej sypialni i usiadł na krawędzi łóżka.
– Nie płaczesz dlatego, że nie żądałem seksu, prawda? – zażartował.
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
– Nie.
– Więc…
– Och, Kyle! – powiedziała i zarzuciła mu ręce na szyję. – Taka jestem zmęczona tymi koszmarami! Nie wiem, co oznaczają, nie wiem, jak mogłabym pomóc. Czuję, że ktoś z moich bliskich jest w niebezpieczeństwie, ale nie wiem kto i nie wiem, co robić…
– To się wreszcie skończy, Madison. Na pewno się skończy. Złapiemy tego faceta – obiecał. Przytulił ją i zaczął lekko kołysać. Potem delikatnie ułożył na poduszce. – Chcesz, żebym został? – spytał schrypniętym głosem. Wciąż ją obejmował i patrzył w oczy. – Wtedy zażądam seksu.
– Tak to jest, czasem trzeba za coś zapłacić – mruknęła Madison.
– Czasem trzeba.
Ucałował jej dłoń. Potem położył ją sobie na klatce piersiowej, przesunął niżej, aż w końcu zamknął na wzwiedzionej męskości.
– Chyba już tu kiedyś byliśmy – szepnęła z uśmiechem.
Kyle wstał, zsunął z ramion szlafrok, potem pomógł jej wstać i zdjąć koszulę nocną. Nie odrywając wzroku od jej twarzy, uniósł ją i położył na łóżku. Hipnotyzując ją wzrokiem, rozchylił jej nogi i otarł się o nią lekko. Madison zaskoczyła gwałtowność, z jaką zareagowała na jego dotyk. Żar ogarnął jej ciało, jeszcze zanim Kyle naparł mocniej i znalazł się w jej wnętrzu. Przez cały czas patrzyli sobie w oczy.
Gdy zdawało jej się, że za chwilę umrze z rozkoszy, Kyle nagle się cofnął. Pocałował ją w usta. Potem całował ją wszędzie, starannie omijając jednak najbardziej wrażliwe miejsce.
A potem pocałował ją również tam. Madison wykrzyknęła jego imię i rzeczywiście omal nie umarła, ale Kyle znalazł się z powrotem w jej wnętrzu, dopiero gdy wstrząsnęły nią dreszcze rozkoszy. Mocnymi pchnięciami wydarł z niej jeszcze jeden krzyk i sam również osiągnął spełnienie.
Madison długo leżała przy nim, obezwładniona doznaniami, których doświadczyła przed chwilą. Kyle oparł się na łokciu i przyglądał się jej w mroku.
– Co wam nie wyszło z Darrylem? Co on takiego złego zrobił? – spytał cicho.
Przygryzła wargę.
– Nic takiego. Nic złego. Po prostu nie był tobą – wyjaśniła.
Znów ją przytulił i Madison zasnęła w jego objęciach. A ponieważ był z nią Kyle, koszmary trzymały się z dala.
Gdy Madison zbudziła się rano, Kyle'a już nie było. Natomiast Peggy krzątała się po domu i dziarsko coś podśpiewywała.
Madison poleżała jeszcze trochę, rozkoszując się dotykiem pościeli, w której leżał Kyle, i wyczuwalną jeszcze wonią miłosnego zbliżenia.
Wreszcie wstała, wzięła prysznic i włożyła miękki szlafrok.
Peggy na jej widok szeroko się uśmiechnęła.
– Bogu dzięki! – zawołała, spoglądając ku niebu. Potem rozłożyła ramiona i gorąco uściskała Madison. – A więc wyszłaś za mąż za tego chłopaka! Udany kawaler, bez dwóch zdań, Zobacz, jak wspaniale się złożyło. Teraz obie rodziny naprawdę się połączą, co? Wszyscy twoi przybrani krewni będą rodziną ze strony męża.
– Na to wygląda – przyznała Madison.
– Ale najważniejsza jesteś ty. Dostałam wyraźne instrukcje, żeby dzisiaj nigdzie nie wychodzić.
– Hm?
– Nie wolno mi zostawiać cię samej.
– Naprawdę? W moim własnym domu?
– Nie zaszkodzi, jeśli inni się dowiedzą, że czuwa nad tobą sokole oko – oświadczyła z powagą Peggy. – Twój żonkoś ma wrócić na kolację, więc po południu możemy razem pojechać po Carrie Anne, a potem musisz zdecydować, jak chcesz: albo powiesz jej, że wzięliście ślub, albo z tym poczekasz i wtedy powiecie jej razem. Carrie Anne bardzo lubi Kyle'a. Myślę, że będzie równie uszczęśliwiona, jak ja. Bo ja jestem w siódmym niebie! Wreszcie wszystko będzie dobrze!
– Czy aby na pewno? – mruknęła bez .entuzjazmu Madison.
– I twój tata jest w drodze, kochana.
– Co? Ma przyjechać tata?
– Dzwonił kilka minut temu. Wraca na Key West, ale najpierw chce cię zobaczyć. Powiedziałam, że jeszcze śpisz, a on na to, że i tak przyjedzie. Dopilnuję, żeby śniadanie było ciepłe, a ty możesz się tymczasem ubrać.
– Tak zrobimy. Jak tata przyjedzie, powiedz mu, że zaraz się zjawię.
– Dobrze.
Madison skinęła głową i wróciła do pokoju. Była bardzo ciekawa, co powie jej ojciec.
Kyle siedział w nie oznakowanym policyjnym samochodzie, zaparkowanym na poboczu drogi na Key Largo, i przebiegał wzrokiem listę restauracji. Jake Ramone, młody człowiek, który niedawno wstąpił do policji, nieśmiało chrząknął.
– Przepraszam, że tak dużo.
– Hm… Kto by pomyślał, że w tylu miejscach podali duszone krewetki w ten sam weekend – mruknął Kyle.
– Widocznie akurat był dobry połów.
– Mhm, i wyjątkowy urodzaj na sos do mięs. Następne na liście jest „Rusty Rumhouse”. Jedziemy.
– Tak jest. Zrozumiałem.
Młodzieniec wrzucił bieg i samochód ruszył naprzód.
Boże, co za nudny poranek! Młoda pani sierżant z posterunku kilka godzin siedziała przy telefonie, żeby się dowiedzieć, które z restauracji na Florida Keys miały menu, z którego można by zestawić ostatni posiłek Holly Tyler. Gdy wreszcie dała mu listę, jej długość przeszła najśmielsze wyobrażenia. Kyle zdążył już zaliczyć dziesięć restauracji i we wszystkich wypytać o Holly, pokazując jej zdjęcie.
Nie musiał sam tego robić. Mógłby wysłać pół tuzina świeżo upieczonych patrolowych, żeby wykonali to zadanie za niego. Ale zrobił już wszystko, co miał do zrobienia, i wprost palił się do akcji.
Zajrzał nawet do klubu tenisowego Kaili i porozmawiał z kelnerem, który doręczył jej pakiecik z jadalnymi majteczkami. Mężczyzna powiedział, że znalazł pakiecik na swojej tacy i uznał, że położył go tam szef albo kierowniczka sali. Dalszy ciąg wywiadu wykazał jednak, że ani szef, ani kierowniczka sali nie widzieli rzeczonego przedmiotu na oczy. Kyle wyszedł więc stamtąd z listą personelu i listą członków klubu.
Należała do niego cała jego rodzina, jak również rodzina Madison. Kyle przesłał faksem obie listy do Ricky'ego, żeby sprawdzić, co ciekawego może wyszukać jego komputer.
Teraz koniecznie musiał popchnąć sprawę do przodu. Musiał znaleźć mordercę. To zaś znaczyło, że należy wziąć się do poszukiwań osobiście.
Oczywiście, że wolałby być teraz w domu, ale…
Wyraz „dom” długo oznaczał dla niego mieszkanie w Wirginii. Zdziwiło go, jak szybko przyzwyczaił się do myśli o zmianie. Jak szybko jego domem, miejscem, w którym chciał być, stał się dom Madison.
Ale bał się teraz o tym myśleć. Bał się tego po ostatniej nocy. Po tym, jak Madison spojrzała na niego i powiedziała mu, że Darryl nie zrobił nic złego, tylko po prostu nie był nim.
Krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Do diabła, przecież dopiero co wziął ślub. Powinien spędzać z żoną miodowy miesiąc. Zamiast tego czekał go powrót do pracy. Przysłano go tutaj, żeby pomógł rozwikłać sprawę. Dlatego bez względu na to, jak bardzo chciał być z Madison, musiał najpierw doprowadzić tę sprawę do pomyślnego końca, jeśli mieli kiedyś normalnie żyć.
Chociaż więc poważnie zastanawiał się nad złożeniem dymisji, zameldował, że wraca do pracy.
No i proszę, znowu pracował.
Pomyślał o Jimmym Gatesie, którego widział rano w jego gabinecie, gdy czekał na wyniki oględzin rozczłonkowanych zwłok Holly Tyler. Mimo rozkładu ciała specjaliści z urzędu koronera zdołali stwierdzić, że niedługo przed śmiercią ofiara miała stosunki seksualne, nie wiedzieli tylko, czy dobrowolne. Udało im się za to wyodrębnić próbkę spermy do ewentualnego porównania DNA.
Były też inne nowiny. Harry Nore popełnił samobójstwo. Oto chory, żałosny koniec chorego, żałosnego życia. Kyle dowiedział się o tym jeszcze na Martynice, bo przeczytał wiadomość w gazecie. Tylko że śmierć Harry'ego wcale nie przybliżyła go do rozwiązania zagadki ostatnich morderstw.
Dyspozytor wezwał ich wóz przez radio w chwili, gdy Jake Ramone wysiadał za Kyle'em przed „Rusty Rumhouse”. Policjant cofnął się, by podnieść słuchawkę, a potem zawołał:
– Waszyngton do pana!
Kyle wziął od patrolowego słuchawkę. Dzwonił Ricky Haines.
– Co nowego, Ricky?
– Niewiele. Słyszałem, że się ożeniłeś.
Kyle głośno wypuścił powietrze z płuc. Naturalnie. Zameldował przełożonym i zaraz nowina się rozniosła.
– Uhm.
– Ożeniłeś się z siostrą? – dopytywał się zdziwiony Ricky.
– Z dawną siostrą przyrodnią – odburknął zniecierpliwiony.
– Och, rozumiem. Przepraszam. Wiesz, z daleka to trochę dziwnie wyglądało.
– Jasne. Dobra, Ricky, zadzwoniłeś, żeby mnie dręczyć, czy masz coś konkretnego?
– Coś mam. Pamiętasz, jak kazałeś mi szukać związku między tymi morderstwami i śmiercią Lainie Adair? Chyba myślisz w dobrym kierunku. Przejrzałem trochę starych papierów. Czy wiesz, że jeden z ostatnich filmów Lainie Adair nazywał się „Róża wśród kolców”?
– Rzeczywiście, coś sobie przypominam. Lainie grała w nim góralkę z Zachodniej Wirginii, tak?
– Tak. To historyjka o młodej dziewczynie, która dorasta, włócząc się z szajką złodziei. Za bardzo się tego wstydzi, żeby zakochać się w bohaterze, póki bohater nie odkrywa, że ona wcale nie jest tym, kim myśli, że jest. W rzeczywistości podli złodzieje porwali ją za młodu z domu bogatej nowojorskiej rodziny.
– Pamiętam.
– To uwiarygodnia twoją teorię, że te morderstwa mają związek z morderstwem twojej macochy. Łączy je właśnie wizytówka mordercy: rysunek róży z kolcami albo – jak wolisz – „Róży wśród kolców”. Klasyczny przypadek. Mężczyzna, który żywi urazę do Lainie Adair, zabija ją, przez pewien czas panuje nad żądzą zabijania, ale potem zaczyna zabijać znowu. Wybiera kobiety, które przypominają Lainie.
– Dziękuję, Ricky. Dzwoń do mnie ze wszystkim, co znajdziesz, nawet z drobiazgami.
– Możesz na mnie liczyć. Aha, serdeczne gratulacje. Z okazji ślubu z siostrą.
– Odczep się, Ricky – powiedział Kyle i przerwał połączenie. – Dobra, Jake, idziemy do tej knajpy.
W „Rusty Rumhouse” było ciemno. Gęsto od dymu i ciemno. Pośrodku znajdował się bar, stoliki stały w czterech kątach sali. Kyle znalazł kierownika, sympatycznego faceta nazwiskiem Brian Maxwell. Gdy pokazał mu fotografię Holly, jedna z kelnerek pisnęła z przerażenia.
– Tak! Tak! Obsługiwałam ją. Nie w ten weekend, tylko w… o, w zeszły czwartek albo piątek! – powiedziała podniecona.
Była jasnowłosa, drobna, miała nie więcej niż metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, a na głowie masę podskakujących loczków.
– Jak się pani nazywa? – spytał Kyle.
– Bitsy. Bitsy Larkin.
– A więc dobrze, Bitsy. Dziękuję, że sobie pani to przypomniała i że chce nam pani pomóc. To jest niezwykle ważna informacja. Ta dziewczyna musiała tu jeść w piątek – powiedział Kyle.
– Ma pan rację! To musiał być piątek, bo zamówiła naszą piątkową specjalność – duszone krewetki.
– Słusznie – przyznał Kyle, bardzo poruszony.
Taka już była praca w policji. Tygodniami ciągnęła się bez efektów, a potem nagle malutki kroczek prowadził prosto do rozwiązania.
Boże, proszę cię, pomyślał, niech to właśnie będzie ten kroczek, który pomoże ująć tego szaleńca!
– Czy pamięta pani, z kim była Holly?
– Oczywiście.
– Czy poznałaby pani tego człowieka?
– Absolutnie! – przytaknęła Bitsy. – Och, absolutnie!
Madison zapinała właśnie dżinsy, gdy usłyszała głos ojca. Szybko włożyła więc koszulę i pośpieszyła go powitać.
Jordan wyglądał dużo lepiej niż ostatnio, kiedy tak się przejął jej wypadkiem. Miał zdrową cerę i długie siwe włosy, starannie zebrane w kitkę. Teraz mógł bez trudu uchodzić za przystojnego, dojrzałego i seksownego luminarza sztuki, którym był w istocie.
Na jej widok uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Dzień dobry, pani Montgomery.
– Tata! – zawołała i rzuciła mu się w objęcia.
– Śniadanie jest przygotowane w kuchni. Zostawię państwa samych – oznajmiła Peggy i znikła, zapewne znalazłszy sobie pracę w najdalszym kącie domu.
Madison spojrzała z niepokojem na ojca.
– Masz coś przeciwko temu?
– Nic a nic. Bardzo się cieszę. Podjęliście bardzo szybką decyzję.
– Myślę, że on się ze mną ożenił tylko po to, żebym była bezpieczna.
Jordan ujął jej dłonie i odchyliwszy się do tyłu, zmierzył ją uważnym spojrzeniem.
– Myślę, że ożenił się z tobą, bo jesteś piękną kobietą o lotnym umyśle i ciepłym sercu.
– Dziękuję, tato! Bardzo jesteś miły.
– Bardzo jestem z ciebie dumny, Madison. Jestem dumny ze wszystkich moich dzieci. I z Kyle'a, mojego zięcia, też.
– Może coś przekąsisz? – zaproponowała, nagle zakłopotana. – Ja w każdym razie umieram z głodu.
– Miałaś gorącą noc, co? – zażartował ojciec.
– No wiesz, tato!
Przez chwilę jedli w milczeniu. Potem ojciec odchrząknął.
– Słyszałaś?
– O czym?
– Harry Nore się powiesił.
Madison odłożyła widelec.
– Nawet nie wiem, czy mam go żałować.
– Zabił twoją matkę i próbował zabić ciebie. Co do mnie, nie mam dla niego współczucia.
Pokręciła głową.
– Wiem, że go zatrzymano z narzędziem zbrodni w ręku, ale… nie byłam i nie jestem przekonana, że to on zabił mamę.
– Madison! Nigdy nie zapomnę, co przeżyłem w niedzielę! Tych jego wrzasków… i potem, jak się na ciebie rzucił… Ten człowiek bez wątpienia miał mordercze skłonności.
Skinęła głową, zastanawiając się, dlaczego jest taka zdenerwowana. Nagle uświadomiła sobie, że Kyle musiał przeczytać o śmierci Nore'a na Martynice, lecz postanowił jej nic nie mówić. Teraz nie mógł już z nim porozmawiać i niczego się dowiedzieć. Trudno było oczyścić z zarzutów martwego człowieka.
I trudno było szukać mordercy, gdy ludzie byli przekonani, że morderca już nie żyje.
Zadrżała.
– Kyle nic mi o tym nie powiedział.
– Stara się zapewnić ci spokój.
– Może za bardzo się stara. Och, tato! Zupełnie nie wiem, co o tym wszystkim myśleć…
Jordan smutno pokiwał głową i zapatrzył się w okno.
– Na twoim miejscu bym wiedział, kochanie. Zawsze lubiłem Kyle'a. Odkąd tylko się poznaliśmy. Nawet gdy był jeszcze bardzo młody, miał takie spojrzenie na świat… chyba po prostu mądre. Nie wiem dokładnie, jak to z nim było, ale coś was zawsze łączyło, od samego początku. Najpierw podziwiałaś go jak starszego brata. W pewnej chwili to się zmieniło. Jakby zaczął cię unikać, nie wykluczam, że celowo. Pewnie chciał ci dać szansę, żebyś dorosła. A potem, oczywiście, poznał Fallon…
– On poznał Fallon, a ja wyszłam za mąż za Darryla. W każdym razie cieszę się, że teraz jesteś zadowolony, tato – szepnęła Madison.
Jeszcze raz skinął głowa, jakby chciał coś dodać do tego, co powiedział. Potem wstał i wolno przechadzał się po kuchni.
– Wiesz, on nigdy nie oskarżył mnie o popełnienie tego morderstwa, mimo że był świadkiem jednej z najgorszych kłótni, jakie mieliśmy z twoją matką. I to niedługo przed jej śmiercią.
– Tato… – powiedziała bardzo zakłopotana.
– Nie, wysłuchaj mnie do końca. Chciałem ci to powiedzieć od dawna. Lainie zatelefonowała do mnie w dniu swojej śmierci. Roger nie zgodził się zrezygnować z wyjazdu do Toronto, choć ona chciała, żeby obejrzał ją na scenie w Miami Beach. Była wściekła, ona naprawdę marzyła o tym, żebyśmy skakali dookoła niej i byli na każde jej skinienie. Dlatego postanowiła ściągnąć mnie do domu i w ten sposób podsunąć Rogerowi myśl, że byłoby niebezpiecznie zostawić nas we dwoje sam na sam. – Jordan wzruszył ramionami. – Nadal ją wtedy kochałem. Zawsze ją kochałem. I będę kochał aż do śmierci. Ale wiedziałem, że chce się mną zwyczajnie posłużyć, więc się nie dałem. Zaczęła ciskać we mnie różnymi przedmiotami. Chwyciłem ją… a potem puściłem i wyszedłem. – Westchnął, pokręcił głową, a potem mówił dalej: – Lainie… Lainie lubiła walkę, kontakt fizyczny. Była pewna, że gdy tylko jej dotknę, będzie mogła mnie uwieść. Ale udało mi się nie zapomnieć, że nieraz już się mną posługiwała i że Roger jest moim przyjacielem. Wyszedłem. Kyle był u siebie w pokoju i udawał, że nie słyszy naszej kłótni. Ale gdy zrobiło się gorąco, wyszedł na korytarz, jakby sądził, że będzie w stanie zawczasu zareagować, gdyby miało się stać coś złego. Lainie szalała; nie wiedziała, że Kyle jest w domu. Ale on odwrócił się od niej i odprowadził mnie do drzwi. Zachował się jak dojrzały mężczyzna, a przecież dopiero kończył szkołę średnią. W każdym razie… – Odwrócił się od okna i spojrzał na córkę. W jego oczach było tyle cierpienia, że Madison podeszła do niego, by dodać mu otuchy.
– Och, tato! Nie możesz bez końca czynić sobie wyrzutów z powodu Lainie. Wszyscy ją kochaliśmy, a ona nas wszystkich raniła. Ale po swojemu też nas kochała. Myślę, że ciebie kochała bardzo. I ja cię kocham, i Kaila. Trent cię kocha, Jassy cię kocha, nawet Kyle i Rafe cię kochają! Jesteś wspaniałym ojcem.
– Na swój sposób – powiedział cicho, tuląc ją do siebie. – Na swój dziwaczny sposób. Ale wiesz, Madison, że nie jesteś do niej podobna? Ani trochę. Twoje małżeństwo z Kyle'em będzie trwałe. Oboje przywiązujecie dużą wagę do swej przysięgi. Jestem pewien, że lepiej nie mogłaś trafić. – Znowu westchnął. – Chyba już muszę iść. Wracam do domu. Galeria Rogera odniosła sukces, więc teraz czas na mnie, żebym wziął się do nowej książki.
– O czym będzie tym razem, tato?
– O piratach i zatopionym skarbie. Mój dzielny bohater odkryje piratów w naszych czasach, uratuje dziewczynę i znajdzie ukryty skarb. Dzięki Bogu, że jestem stary i od dawna robię to, co robię, bo nie muszę się wysilać na polityczną poprawność.
– Zapowiada się na wspaniałą przygodową powieść!
Pocałował ją w policzek i znów przytulił.
– Życie jest przygodą, dzieciaku. Dobrze, że możesz się o tym przekonać. Życzę wszystkiego najlepszego i tobie, i twojemu mężowi. Koniecznie mu to powtórz. A przy okazji, musimy to uczcić. Już myślałem, że to Jassy zdecyduje się na romantyczną ucieczkę i potajemny ślub, a tymczasem to ty.
– Jak by ci tu powiedzieć… – zaczęła znacząco Madison.
– Kto to jest?
– Kto jest kim?
– Tym facetem, z którym Jassy się spotyka.
Madison wybuchnęła śmiechem.
– Nie wiem. Ale jeśli mi nie powie, to jej nie zaproszę na moje weselne przyjęcie. Oczywiście jak już wreszcie zmobilizuję się, żeby je urządzić. – Zapisała sobie w myślach, że najwyższy czas zachęcić Kyle'a, by sprawdził, z kim się spotyka Jassy.
Jordan uśmiechnął się od ucha do ucha i jeszcze raz pocałował ją w policzek.
– Bądź ostrożna!
Skinęła głową.
– Będę – obiecała. Odprowadziła ojca do wyjścia, pocałowała go, pomachała na pożegnanie i dokładnie zamknęła drzwi.
Ledwie wzięła się do sprzątania po śniadaniu, gdy zabrzęczał dzwonek.
Z ostrożności zerknęła przez wizjer i dopiero potem zwolniła zasuwę. Pomyślała, że może Jordan po coś wrócił, ale tym razem był to ojciec Kyle'a.
– Cześć, Roger! – zawołała, otwierając przed nim drzwi. Przemknęło jej przez myśl, że przez cały dzień będzie przyjmować wszystkich członków swojej prawdziwej i przyszywanej rodziny.
– Gratulacje, Madison. Aż trudno mi wyrazić zachwyt. – Zamknął ją w niedźwiedzim uścisku.
– Dziękuję, wejdź.
Roger pozwolił się zaprowadzić do salonu.
– Co ci przynieść? Mam świeżą kawę.
– Brzmi obiecująco. Gdzież jest mój syn?
– Pracuje.
– Masz ci los! Koniec miodowego miesiąca, co?
Madison starała się być uśmiechnięta. Doszła do wniosku, że w obu rodzinach są sami nienormalni. Ona i Kyle wyjechali na wyspę i pobrali się po niecałych dwóch tygodniach od wieloletniej rozłąki, a obaj ojcowie zdawali się sądzić, że to najwspanialsze wydarzenie na świecie.
– Przysłano go tu w ważnej sprawie – przypomniała.
Roger zmarszczył czoło.
– Ale przecież Harry Nore… Zabił twoją matkę, a potem próbował zabić ciebie! No, i już nie żyje, i diabli z nim!
Madison zawahała się.
– Myślę, że to był bardzo nieszczęśliwy człowiek. A nastraszył mnie nieźle, chyba odebrał mi kilka lat życia. Szczerze mówiąc, nie sądzę jednak, Rogerze, żeby to on zabił moją matkę i że on zabił te wszystkie biedne kobiety. Kyle uważa zresztą podobnie.
Roger zmrużył oczy i w zamyśleniu zmarszczył czoło. Zawsze był przystojny i wiek niczego nie zmienił. Drobne linie wokół oczu i ust dodawały jego twarzy wyrazistości, a uśmiech wciąż był ujmujący.
Kyle za dwadzieścia pięć lat pewnie będzie wyglądał podobnie, pomyślała.
– Przeraża mnie myśl, że to, co się teraz dzieje, może być związane ze śmiercią twojej matki – powiedział.
Zadźwięczał telefon, więc Madison przeprosiła Rogera. To Joey chciał jej przypomnieć o sesji nagraniowej w tygodniu.
– Rozmawiałem z Kyle'em. Powiedział, że się pobraliście. To prawda?
– A myślałeś, że cię okłamał?
– Więc naprawdę to zrobiłaś?
– Naprawdę to zrobiliśmy.
– Szybko.
– Wiem.
– Cóż, gratulacje.
– Dzięki.
– Sheila będzie rozczarowana.
– Tak?
– Bardzo chciała lepiej go poznać.
– Powiedz jej, że teraz Kyle jest owocem zakazanym.
– Będzie musiała się z tym pogodzić. Między nami mówiąc, sądzę, że po prostu chciała się z nim przespać i tyle. Sheila i agent FBI. Nie, nie widzę tego.
– A ja i agent FBI?
– Wy do siebie pasujecie.
– Co właściwie chcesz przez to powiedzieć, o mnie i Sheili? – zainteresowała się.
Parsknął śmiechem.
– Nic. Wszystko będzie dobrze, Madison. Do zobaczenia. – Rozłączył się, a Madison przypomniała sobie o Rogerze. Spiesznie wróciła do salonu i gorąco go przeprosiła.
Roger zbył przeprosiny machnięciem ręki.
– Nie ma sprawy. Miałem trochę czasu na myślenie.
– O czym?
Zawahał się, patrząc na nią.
– O twojej matce.
– O!
Wzruszył ramionami.
– Wiesz, że ją kochałem.
– Wiem.
– Ale ona zamieniała w piekło życie nas wszystkich. Gdyby żyła, nasze małżeństwo by nie przetrwało. – Zawahał się. – Wiesz, że w tym dniu, gdy zginęła, strasznie się pokłóciliśmy?
Madison zastanawiała się, czy tak właśnie czuje się ksiądz, do którego wszyscy przychodzą ze spowiedzią.
– Wszyscy się kłócili z Lainie, Rogerze.
Uniósł dłonie, westchnął.
– To był fatalny dzień. Lainie zmieniła sobie rozkład zajęć i uważała, że mogę bez trudu zrobić to samo. Powiedziałem jej „nie”, wtedy straciła panowanie nad sobą. Powiedziała mi, że inni mężczyźni wychodziliby ze skóry, żeby tylko móc z nią być. Zaczęła szlochać, zarzuciła mi, że zupełnie się nią nie interesuję… Ja jej powiedziałem, że jest starą wydrą, a ona mnie uderzyła… Wyszedłem z domu. A później pamiętam już tylko, jak trzymałem ją martwą po tym, jak wykrwawiła się na śmierć w naszej sypialni.
Madison odezwała się po chwili milczenia.
– Rogerze, nikt nie ma do ciebie pretensji. Bardzo Lainie kochałam, była moją matką, ale przecież jestem dorosła i wiem, że krzywdziła ludzi. Nie winię ani ciebie, ani taty za jakiekolwiek bolesne przeżycia w przeszłości.
– Cieszę się – powiedział, wstając. – I zdaje mi się, że wy będziecie z Kyle'em absolutnie wyjątkową parą.
– Dzięki. Mam taką nadzieję – powiedziała Madison i również wstała.
– Dobrze było mieć cię za pasierbicę. Jeszcze lepiej mieć cię za synową.
– Ty też jesteś wspaniały, Rogerze.
Cmoknął ją w czoło. Odprowadziła go do drzwi i ze zdziwieniem stwierdziła, że na jej trawniku Trent właśnie zaparkował swojego jeepa i szybkim krokiem zmierza w jej stronę.
– Cześć, Roger.
– Witaj, Trent. Ty też z gratulacjami?
– Co? – spytał, marszcząc czoło. – No… nie, tak, tak, oczywiście! Hej, siostro, gratulacje.
– Ja już muszę iść – powiedział Roger. – Trzymajcie się. Madison, ponieważ na dobrą sprawę pobraliście się w tajemnicy, to chyba musimy w najbliższej przyszłości zorganizować jakieś rodzinne przyjęcie, co?
– Dobry pomysł, Rogerze – odrzekła.
Roger odszedł do samochodu, a Madison zwróciła się do Trenta.
– Wiem. Chcesz mi złożyć najlepsze życzenia, a następnie wyznać, że w dniu śmierci matki miałeś z nią straszliwą kłótnię.
Trent przez chwilę był zupełnie zdezorientowany, potem zmarszczył czoło.
– Nie kłóciłem się z nią. Trzymałem się od niej jak najdalej.
– O – mruknęła Madison. – I nie przyszedłeś złożyć mi życzeń?
Policzki Trenta zalały się rumieńcem.
– Przepraszam. Bardzo się cieszę, ale wcale nie jestem zdziwiony. Dawno już myślałem, że w końcu będziecie razem, ale potem Kyle ożenił się z Fallon, a ty… No, wiesz. Ale naprawdę cię cieszę.
– Więc?
– Och, Madison! – powiedział, chwytając ją za ramiona.
– Co takiego? – odwzajemniła uścisk.
– Sprzedałem moją pierwszą powieść! Bez pomocy taty. Maszynopis wysłałem pod pseudonimem. Och, Madison, dostałem propozycję kontraktu na tę książkę i jej dalszy ciąg. Umiem pisać. Naprawdę umiem pisać!
Madison wybuchnęła śmiechem.
– Strasznie się cieszę, Trent. Jaki ma tytuł?
– Na razie roboczy – „Barwa śmierci”. To czarny kryminał.
– Czarny kryminał?
Znów się zaczerwienił.
– Nie jest podobna do książek Rogera. Jest… ostrzejsza. Wiesz, znam pewnego lekarza sądowego, a teraz mamy w rodzinie agenta FBI.
– Rzeczywiście, mamy w rodzinie agenta FBI – przyznała.
Uśmiechnął się.
– Przeczytasz maszynopis i powiesz mi, co o nim sądzisz, zgoda? Mam go w samochodzie.
– Oczywiście, z przyjemnością. Ale powiedziałeś, że już jest sprzedany.
– Mimo to chcę usłyszeć twoją opinię.
– Dobrze.
Uśmiechnął się uszczęśliwiony i poszedł do samochodu.
– Wiem, że to nie jest podobne do tego, co zwykle czytasz. Nie jestem takim wstrętnym bratem, by nie rozumieć, że dość miałaś w życiu ciężkich przejść. Ale potrzebuję twojej opinii, Madison. Zawsze bardzo chciałem pisać, tylko że dla mnie, jako syna taty, wydanie powieści było bardzo trudne. Nie chciałem korzystać z jego wpływów u agentów i wydawców. Rozumiesz mnie, prawda?
Skinęła głową.
– Rozumiem.
Trent chwycił ją za ramiona, przyciągnął bliżej i cmoknął w czoło.
– Jak powiedziałem, bardzo się cieszę z twojego szczęścia, chociaż nie jestem zdziwiony. Przecież śpicie ze sobą, odkąd Kyle wrócił do Miami, prawda? Boże, ale jestem ordynarny. Przepraszam. No, nic. Myślę, że szykuje się wesele. Kocham cię i serdeczne dzięki. Już mnie tu nie ma!
Odwrócił się i szybko poszedł do samochodu. Madison pobiegła za nim.
– Tylko uważaj, nie spowoduj wypadku!
Pokręcił głową.
– Zaraz ochłonę. Po prostu jestem w siódmym niebie. – Skłonił się jej. – Prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym tacie…
– Tata wyjechał na Key West.
– Zamierzam go dogonić. Wiem, gdzie zawsze zatrzymuje się na lunch. W takiej knajpce na Key Largo, nazywa się „Rusty Rumhouse”. Tam go znajdę.
– Jedź ostrożnie!
– Obiecuję!
Przesłał jej całusa, Madison zaś wróciła do domu, czytając pierwsze linijki maszynopisu.
Olbrzymie zęby dźwigu wydarły z gruboziarnistej czerni ziemi kurz, śmieci i coś różowego.
Ziemiście różowego.
Operator dźwigu John Laramore znieruchomiał na siedzeniu i wytrzeszczywszy oczy, wpatrywał się w kałużę różowości. Po chwili zeskoczył na ziemię i podszedł bliżej.
Mięso. Ludzkie mięso.
Kobiece. Nagie ciało leżało teraz wśród odpadów, porzucone przez mordercę, jakby kobieta była resztkami z obiadu. Jej niebieskie oczy pozostały otwarte i nadal spoglądały ku niebu. Usta również były otwarte, a wargi wykrzywione, jakby w milczącym krzyku…
– O Jezu! – jęknęła głośno Madison i weszła do środka. Nie chciała czytać tej książki, ale nie miała wyjścia. Dla Trenta było to bardzo ważne, a poza tym…
Boże, jeśli tak bardzo starał się nie współzawodniczyć z ojcem, to dlaczego nie wziął się za pisanie książek dla dzieci?
– Madison! – zawołała radośnie Peggy.
Madison odłożyła maszynopis na kuchenny blat i przeniosła wzrok z twarzy Peggy na jej rękę. Gosposia trzymała słuchawkę telefoniczną.
– Wiem. Dzwoni ktoś z mojej rodziny. Albo z rodziny Kyle'a.
– Zgadłaś bez pudła, kochana. To twoja siostra, Kaila.
– Dziękuję – powiedziała Madison, biorąc od gosposi słuchawkę. – Cześć, Kailo.
– Hijaaaa! Tylko wyjechałaś i nasz wielki brat jest twój!
– On nie jest naszym bratem, Kailo.
Kaila zachichotała.
– Wiem, głuptasie. To z radości tak mi się powiedziało, rozumiesz?
– Rozumiem, w porządku.
– Dzwonię, żeby powiedzieć, że ledwie żyję ze szczęścia. Jesteście dla siebie stworzeni!
– Dzięki – odrzekła Madison. Aparat telefoniczny bzyknął dwukrotnie, raz po raz. Ktoś czekał na swoją kolejkę. – Kailo, poczekaj momencik. Nie odchodź. Musimy pogadać. Miałam cię naciągnąć na zwierzenia w galerii, ale… Poczekaj – rzuciła Madison i nacisnęła guzik przełącznika, by usłyszeć kolejnego rozmówcę. – Słucham?
– Madison!
– Cześć, Rafe! – powiedziała, kręcąc głową z zaskoczenia.
– Dzwonię pogratulować tobie i mojemu małemu braciszkowi. A propos, gdzie się podziewa ten adonis?
– Pracuje. Nie mam pojęcia gdzie.
– On myśli tylko o jednym! Żeni się z taką ślicznotką, a potem idzie sobie do pracy. Muszę z nim poważnie porozmawiać.
Uśmiechnęła się.
– Ja tam go nie żałuję, Rafe. Jeszcze zdążymy sobie odbić.
– Nie wątpię. W każdym razie chciałem wam obojgu życzyć wszystkiego, co najlepsze.
– Dzięki. Powiem mu, że dzwoniłeś. Na pewno będzie żałował, że go nie było w domu.
– O, na pewno. Cześć, mała. Trzymaj się.
– Ty też. – Przełączyła się z powrotem do Kaili. – Kailo?
– Jestem.
– To był Rafe.
– Z życzeniami szczęścia?
– Aha.
– No więc ja ci też życzę. Boże! Tak się cieszę!
– Dzięki. – Znów odezwał się brzęczyk. Jęknęła. – Wiesz, Kailo…
– Spokojnie, odbierz. Odkładam słuchawkę. Pogadamy później.
– Poczekaj…
– Naprawdę pogadamy później – powiedziała Kaila i odłożyła słuchawkę.
– Kailo! – jęknęła jeszcze Madison i znów przełączyła telefon. – Kto to jeszcze może być? – mruknęła. – Jassy?
– Skąd wiesz, że to ja?
– Rodzina powoli się wyczerpuje.
– Nikt inny nigdy do ciebie nie dzwoni?
– Czasami. No, co u ciebie słychać?
– U mnie? To nie na temat. A ty udawałaś, że nawet się nie cieszysz, widząc Kyle'a po tylu latach – wypomniała jej siostra.
– Nie do końca jest to prawda. Ale, ale… czyżbyś zamierzała w ten sposób złożyć mi gratulacje?
– Nie zadzwoniłam z gratulacjami.
– Naprawdę?
– Muszę z tobą porozmawiać.
– W porządku. Rozmawiaj.
– Nie przez telefon.
– Och, Jassy, chyba nie chcesz, żebym przyjechała do kostnicy?
– Nie. Jestem u Jimmy'ego.
– U Jimmy'ego? – powtórzyła Madison zdziwiona.
– Wiesz, gdzie to jest?
– Mniej więcej. Nigdy nie byłam u niego w mieszkaniu, ale raz spotkałam go na parkingu pod domem. Gdzieś w Brickell?
– Zgadza się. – Jassy podała jej dokładny adres. – Możesz przyjechać zaraz?
– Chyba tak.
– Kyle'a nie ma w domu, prawda?
– Nie ma.
– To dobrze. Chcę, żebyś przyjechała sama.
– Jassy, czemu jesteś taka tajemnicza?
– Proszę cię, po prostu przyjedź. Wszystko ci wyjaśnię na miejscu.
– Dobra. Już jadę. Madison odłożyła słuchawkę.
– Peggy! – zawołała. – Jadę do siostry. Niedługo wrócę.
– Nie! Nie sama! – zawołała Peggy.
Ale Madison udała, że nie słyszy. Chwyciła torebkę i wybiegła z domu. Wczesnym przedpołudniem ruch na ulicach był nieduży, więc w niecały kwadrans dojechała do osiedla Jimmy'ego. Zaparkowała, znalazła mieszkanie i zadzwoniła do drzwi.
– Kto tam? – usłyszała głos siostry.
– Otwórz, Jassy, to ja!
– Wejdź!
Nacisnęła klamkę i niepewnie zrobiła krok do środka. Drzwi się za nią zamknęły, a ona stała zdumiona, wodząc wzrokiem po ścianach salonu w mieszkaniu Jimmy'ego Gatesa.
Pokój był niewielki, lecz przytulny. Pośrodku stała obita skórą sofa i fotele. Była również aparatura stereo, odtwarzacz kompaktowy i telewizor. Ściany były jasnopopielate.
Wszędzie wokół wisiały na nich oprawione w ramki plakaty.
Filmowe i teatralne.
Ze wszystkich spoglądała na nią Lainie Adair.
– Mogłabym poznać, gdybym go zobaczyła – poprawiła się Bitsy. – No bo jak mam poznać kogoś, kogo nie widzę?
– Może potrafiłaby go pani opisać naszemu specjaliście od portretów pamięciowych. Kształt twarzy, oczy, włosy – powiedział Kyle. – Chciałaby pani spróbować?
– Oczywiście. Ale nie wiem, czy się to wam przyda.
– Dlaczego?
– On był przez cały czas w ciemnych okularach, więc nie znam koloru oczu.
– To nie kłopot. Można go narysować w okularach.
– I jeszcze włosy.
– Co z włosami?
– Chyba miał tupet.
– To znaczy perukę?
– Aha.
– Czy to znaczy, że pod peruką był łysy?
– Kto wie? Mnie się wydawało, że on chce być przebrany. Tak jakby kręcił z tą dziewczyną na boku albo coś kombinował.
– Bitsy, pani jest naszym najcenniejszym źródłem informacji. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby zgodziła się pani popracować z naszym specjalistą w Miami.
Bitsy zerknęła na szefa.
– Ten człowiek brutalnie zamordował kilka kobiet – przypomniał jej Kyle.
Zadrżały jej wargi.
– Wiem. I chcę pomóc. Tylko że mam dziecko i…
– Podzielimy napiwki, dostaniesz swoją działkę – zaofiarowała się jedna z kelnerek.
– A ja ci normalnie zapłacę – obiecał szef.
– Porządni z was ludzie – odetchnęła Bitsy z ulgą. – Dzięki.
– Powodzenia – powiedziała jej koleżanka, apetyczna brunetka. – Morderca wciąż jest na wolności. Pomóż go złapać, zanim dopadnie którąś z nas!
– Dobrze. Chodźmy więc – powiedziała Bitsy.
– Co, u licha…?
– Jak to co? – spytała Jassy, marszcząc czoło. – Ach, chodzi ci o te plakaty?
– Tak! O plakaty z Lainie! – Madison bacznie wpatrywała się w siostrę.
Jassy usiadła skulona w kącie sofy.
– Jimmy ma coś w rodzaju obsesji na jej punkcie.
– Na to wygląda! – Madison pokręciła głową. – Co ty tu robisz, Jassy? Co się dzieje? Gdzie jest Jimmy… tutaj, w domu?
Jassy zaprzeczyła ruchem głowy.
– Pracuje. Nie mogę uwierzyć, że dotąd nie zgadłaś. To Jimmy jest tym facetem.
– Jakim facetem?
– Moim. Tym, z którym sypiam.
– O, Boże!
– Co przez to chciałaś powiedzieć? Co ci się nie podoba w Jimmym?
– Nic, nic… Po prostu nie… no, nie miałam pojęcia, a teraz te plakaty! Jassy, te plakaty są przerażające!
Jassy ze zniecierpliwieniem pokręciła głową.
– Jimmy kochał się w Lainie, kiedy był młody. Dlatego tak bardzo chciał znaleźć mordercę. A te plakaty tworzą teraz niezłą kolekcję. Wartą sporo forsy.
Madison podeszła do sofy i usiadła obok siostry, wciąż patrząc na ściany.
– Życie ma coraz dziwniejsze pomysły – mruknęła.
– O, tak. Dopiero co wzięłaś ślub z Kyle'em.
Madison odetchnęła i znów energicznie pokręciła głową.
– Ty i Jimmy Gates! – Wlepiła wzrok w Jassy. – Zaczekaj, czegoś nie rozumiem. Dlaczego nie jesteś w pracy? Po co mnie tu ściągnęłaś?
– Bo nie lubisz kostnicy.
– Jest wiele innych miejsc.
– Harry Nore nie zabił Holly Tyler.
– To mnie wcale nie dziwi. Nigdy nie sądziłam, że to zrobił. Nie sądzę również, żeby to on zabił moją matkę.
– W każdym razie Holly nie zabił na pewno.
– Skąd wiesz?
– Holly Tyler miała przed śmiercią stosunek. Znaleźliśmy spermę. Próbki DNA się nie zgadzają.
– Aha… czyli jest próbka do porównania, tylko są potrzebni podejrzani.
– Właśnie.
– Nadal nie rozumiem, po co mnie tu ściągnęłaś.
Jassy wzruszyła ramionami.
– Bo uważam, że Lainie zabił ktoś, z kim jesteśmy spokrewnione, a przynajmniej z kim jesteśmy blisko. I Lainie, i te wszystkie rudowłose kobiety, które były do niej podobne…
– Och, Jassy, nie wierzę! – przerwała jej Madison. – Nie mogę.
– Musimy uwolnić ludzi od podejrzeń. Potrzebna jest nam próbka od Kyle'a.
– Od Kyle'a!?
– Był tam, Madison.
– A co z twoim Jimmym i jego papierowymi fetyszami?
– W porządku. Dopilnuję, żeby Jimmy też oczyścił się z zarzutów. Potem musimy iść do taty…
– No nie!
– I do Rogera Montgomery'ego.
– Jassy, nie znam się na prawie, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mogły chodzić po ludziach i prosić ich o próbki spermy!
– Nie mówimy o prawie, tylko o uwalnianiu ludzi od podejrzeń. O naszej rodzinie.
– Nie możesz tak zwyczajnie poprosić…
– Madison! Giną ludzie.
Madison zamilkła i znów rozejrzała się po pokoju. Rozłożyła ręce.
– Czy ciebie to nie razi?
– Prawdę mówiąc, proponowałam mu, żeby zdjął kilka z tych plakatów, ale cóż… żyłka kolekcjonera, sama rozumiesz.
Madison milczała.
– Wiem, że Lainie była twoją matką. Bardzo mi przykro, ale spotykamy się z Jimmym dopiero od miesiąca. Dobrze się rozumiemy, ale nie mogę mu dyktować, co ma robić.
– Aha! Ty nie chcesz mu dyktować, co ma robić, a ja mam poprosić Kyle'a o próbkę spermy!
Jassy wzruszyła ramionami.
– Są inne sposoby na zdobycie próbki. Możecie trochę pobaraszkować, a potem…
– Jassy, proszę cię.
– Jeśli nie chcesz mu tego powiedzieć, to jest tylko jeden sposób. Właśnie ten.
– Świetnie. A co z tatą, Rogerem, Trentem i Rafe'em? Bo z Jimmym, jak rozumiem, też możesz pobaraszkować…
– Madison, to jest poważna sprawa. Zamykasz oczy na prawdę.
Madison poczuła zimny dreszcz. Zastanowiła się, czy przypadkiem Jassy nie trafiła w dziesiątkę. Może rzeczywiście to było zamykanie oczu na prawdę. Czyżby nie chciała jej dojrzeć? Czyżby dlatego sny niczego jej nie zdradzały?
– To nie może być Kyle. Nie wierzę też, by mój ojciec mógł mamie coś takiego zrobić.
– Prawdę mówiąc, morderstwo Lainie nie jest trudne do zrozumienia – oświadczyła Jassy.
– Jassy!
– Wyglądało na zbrodnię w afekcie, a Lainie bez wątpienia budziła w ludziach gwałtowne uczucia. Związku między przeszłością a teraźniejszością nie mogę do końca zrozumieć, ale Kyle kiedyś mi tłumaczył, że obsesyjnemu mordercy wystarczy czasem jakiś bodziec i zaczyna krwawy rajd. Zamordowanie Lainie mogło wystarczyć mu na długo, ale potem widok jakiejś rudowłosej kobiety obudził w nim te same uczucia…
– Słuchaj… – zaczęła Madison, urwała jednak i spojrzała na zegarek. – Do diabła, spóźnię się przez ciebie do przedszkola. Muszę odebrać Carrie Anne.
Siostra wstała i również spojrzała na zegarek.
– Zadzwoń do Kaili. Kaila może ją odebrać, jak będzie jechać po Justina. Przecież dzieciaki chodzą do tego samego przedszkola.
– Za późno. Kaila na pewno już wyjechała z domu.
– Wcale nie jest za późno – sprzeciwiła się Jassy, podchodząc do telefonu, stojącego na stoliku przy sofie. – Niepotrzebnie jesteś pesymistką. Zawsze mówisz „nie mogę”, chociaż wcale nie sprawdziłaś… O, jest. Kaila? Tu Jassy. Jest u mnie Madison. Czy mogłabyś odebrać z przedszkola również Carrie Anne? Madison przyjedzie po nią do ciebie. Tak? Dobrze. – Jassy odłożyła słuchawkę z uśmiechem. – Widzisz? Nie ma kłopotu.
– Ale ja chcę się zobaczyć z moją córką, Jassy. Muszę jej powiedzieć, że wyszłam za mąż.
– Najpierw musisz obiecać, że mi pomożesz.
– Jassy…
– Poza tym jest coś takiego jak hipnoza.
– I co z tego?
– „Widziałaś”, jak ktoś zamordował Jaimie, prawda? Ale nie mogłaś zobaczyć twarzy mordercy. Może hipnotyzer pomógłby ci zobaczyć tę twarz.
– Przecież tak naprawdę nic nie widziałam. To była wizja, tylko w mojej głowie.
– Ale wiedziałaś, co się stało. Wiedziałaś, Madison. Może hipnotyzer pomógłby ci zobaczyć więcej.
– Jassy…
– Dlaczego, do diabła, nie miałabyś spróbować, zanim ten typ zabije następną ofiarę? – spytała rozzłoszczona Jassy.
Madison rozłożyła ręce.
– Chcesz, żebym poddała się hipnozie? Zgoda. Załatw to.
Jassy zerwała się z miejsca.
– Tak się złożyło, że znam właściwego człowieka – powiedziała, ponownie wybierając numer. – Porozmawiaj z nią kilka minut. Jeśli się polubicie, ona może tu jutro przyjść, zgoda?
Madison westchnęła i wzięła słuchawkę z rąk siostry.
Bill Decker, policyjny specjalista od portretów pamięciowych, był bystrym, utalentowanym, a przede wszystkim cierpliwym człowiekiem. Ale Bitsy doprowadzała go do szału.
Ludzie jego profesji byli przyzwyczajeni do zmieniania szczegółów rysunku. Zmieniali je, póki wizerunek nie zaczynał być podobny do poszukiwanego.
Bill siedział więc, trzymając szkicownik, obok siebie miał zaś Kyle'a, Jake'a Ramone'a oraz Bitsy. Sesja trwała już ponad dwie godziny.
– Przepraszam panią, ale czy nos był prosty, czy zakrzywiony? Obu próbowaliśmy już parę razy.
– Nie wiem! No nie wiem! – krzyknęła Bitsy. – Przed chwilą był dobry…
– Może po prostu zacznę od początku.
– Wie pani co? – powiedział Kyle, uśmiechając się do Bitsy. – Może ja spróbuję. Mój ojciec jest artystą, więc ja też trochę umiem rysować. Dasz mi spróbować, Bill?
Bill uniósł dłonie w geście wyrażającym głęboką wdzięczność.
– Posiedź obok, pomożesz mi – zaproponował Kyle.
Zaczął rysować, uśmiechając się do Bitsy.
– No, to zaczynamy od początku. Jak mi wychodzi kształt twarzy? Tu owalna, szersze czoło… Tak? Teraz usta…
– Mięsiste, bardzo seksowne wargi – powiedziała Bitsy. – Pamiętam, bo pomyślałam sobie, że taki przystojny facet nie musi nosić głupich przebrań… O, tak, doskonałe usta, właśnie takie! A nos… prosty.
Bitsy mówiła dalej, Kyle rysował, cieniował, dokonywał poprawek.
Ogarnęło go niemiłe uczucie. Straszliwy chłód, jakby zamknięto go w lodowej celi. Portret, który tworzył, nie był zwykłym odwzorowaniem twarzy, lecz czymś więcej. Na papierze rodziła się ludzka osobowość. Oblicze przybierało kształty, które…
– Nie – mruknął pod nosem. – Boże, nie.
– Tak, właśnie tak, doskonale pan to narysował! Znakomicie.
Kyle spojrzał na Jake'a Ramone'a.
– Gdzie jest, u diabła, Jimmy Gates? Muszę natychmiast się z nim zobaczyć. Zresztą, mniejsza o to. – Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer domu Madison. Odezwała się gosposia. – Peggy, daj mi do telefonu Madison.
– Madison jest u siostry, panie Montgomery.
– U której?
– Ojej, nie wiem. Powiedziała po prostu, że jedzie do siostry.
– Jeśli wróci do domu, niech nigdzie nie wychodzi. Proszę ją koniecznie zatrzymać!
Zerwał się z siedzenia, omal nie przewracając sztalug.
– Jake, siadaj do telefonu, znajdź Jimmy'ego. Ja spróbuję znaleźć moją żonę. Musisz jak najszybciej wprowadzić ten portret do biuletynu osób poszukiwanych. Lada chwila morderca może wpaść w panikę i stracić panowanie nad sobą.
Jezu Chryste!
– Kto to jest? – spytał Jake, zaskoczony reakcją Kyle'a.
Kyle wahał się tylko ułamek sekundy. Zdawało mu się, że nóż przeszywa mu serce.
Ale podał Jake'owi imię i nazwisko.
Kaila wyszła z domu z Anthonym na rękach i Shelley drepczącą obok. Zdążyła zapiąć pasy siedzeń dla dzieci, gdy obok przystanął samochód, który zablokował jej wyjazd.
Niespokojnie drgnęła. Darryl wysiadł ze swojego lincolna i szybko zbliżał się do niej.
– Cześć, Kailo. Widziałaś już nowożeńców?
Z zakłopotaniem pokręciła głową.
– Nie, ale Madison ma tu niedługo być. Właśnie jadę po Justina i Carrie Anne.
– To dobrze, że cię spotkałem. Sam odbiorę Carrie Anne.
– Ale Madison przyjedzie po nią prosto do mnie.
– Przywiozę ją, nie martw się. Tylko najpierw pójdziemy na lody.
– Ale…
– Kailo, co ty? Przecież Carrie Anne jest moją córką. Odbiorę ją, a potem przywiozę tutaj. – Zirytowany Darryl odwrócił się i poszedł do samochodu. Kaila wsiadła do swojego. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle poczuła się bardzo niepewnie.
Zadrżała.
– Co się stało, mamo? – spytała Shelley.
– Nic, kochanie, nic. Zapaliła silnik.
Gdy dojechała pod przedszkole, zostawiła dzieci w samochodzie i stanęła kilka metrów dalej na chodniku, czekając, aż wyjdzie Justin, żeby dać znać nauczycielce, że go zabiera.
Gdy tylko się pojawił, szeroko się do niej uśmiechnął. Odpowiedziała mu takim samym uśmiechem. Boże, ależ kocha te swoje dzieciaki! Ma tyle szczęścia w życiu, a omal głupio go nie zniszczyła.
– Cześć, synku! – powiedziała, głaszcząc go po głowie. – Jak było w przedszkolu?
– Dobrze – odpowiedział i wdrapał się na tylne siedzenie.
Kaila dojechała z dziećmi do domu i wysiadła z samochodu.
– Justin, popilnuj przez chwilę rodzeństwa, a ja otworzę drzwi – poleciła synowi i poszła do wejścia. – Cholera! – mruknęła nagle. Powinna była kupić mleko. Nie miała też w domu chrupek ani niczego, czym mogłaby poczęstować Madison, kiedy ta przyjedzie po córkę.
Obróciła się na pięcie i wróciła do samochodu. Justin był podejrzanie wesoły.
– Co się stało? – spytała.
– Nic!
– Musimy jeszcze pojechać do sklepu. – Gdy siadała za kierownicą, dzieci rozchichotały się jeszcze bardziej. – Co się stało? – znów spytała, wrzucając bieg.
Odwróciła się i zobaczyła sama. Początkowo była tylko zdziwiona. Dopiero potem ogarnął ją strach.
Gdzieś po drodze do domu Kaili Madison tknęło złe przeczucie. Było coraz silniejsze. Starała się opanować panikę, wytłumaczyć sobie, że Kaila odebrała dzieci z przedszkola i na pewno jest już z nimi u siebie.
Mimo to, zerknąwszy na torebkę leżącą na siedzeniu obok, sięgnęła po telefon komórkowy. Znalazła aparat i szybko wybrała numer Kaili. Niestety, odpowiedział automat. Co gorsza, rozległ się ostrzegawczy brzęczyk w aparacie.
Zaklęła. Baterie się wyczerpały.
Odrzuciła telefon na siedzenie, wściekła i coraz bardziej spłoszona.
Była mniej więcej dwie przecznice od domu siostry, gdy usłyszała, a może tylko wyczuła w sobie, szyderczy głos:
„Co może być gorszego niż strach o własne życie? Czyżby strach o życie własnego dziecka?”
Głos zabrzmiał tak wyraźnie, wydawał się tak realny, że Madison wzdrygnęła się, zjechała do krawężnika i ostro zahamowała. Rozejrzała się dookoła.
Była sama. Całkiem sama.
W coraz większej panice wyprowadziła samochód z powrotem na środek jezdni. Rozeźlony kierowca dostawczej półciężarówki wyraził klaksonem swój protest, ale nie zwróciła na to uwagi. Mocniej wcisnęła pedał gazu i z piskiem opon pokonała zakręt.
Za rogiem ujrzała samochód Kaili. Właśnie skręcał na drogę dojazdową do autostrady.
– Kailo! – krzyknęła Madison, opuściwszy szybę. Wiedziała jednak, że jej wołanie jest na nic.
Kaila prowadziła z obłąkańczą prędkością. Madison ruszyła w pościg. Wkrótce wjechały na autostradę i zaczęła slalomem wyprzedzać kolejne samochody. W życiu nie gnała na złamanie karku tak jak teraz. Nie mogła uwierzyć, że Kaila tyle ryzykuje, mając w samochodzie dzieci.
Nagle jednak zrozumiała, co się stało.
Znów usłyszała ten sam głos:
„Co jest gorszego niż strach o własne życie? Czyżby strach o życie własnego dziecka?”
Śniła o tym.
Jeszcze na długo, nim skręciły na zachód, wiedziała, że pojadą drogą nad kanałem Tamiami, w głąb bagien Everglades.
Dan Aubrey stał na podjeździe przed domem, drapiąc się po podbródku, gdy Kyle zatrzymał przed nim samochód, pryskając żwirem spod opon.
– Gdzie są dziewczyny?
– Nie wiem. Czy Madison też powinna tu być? Bo ja nawet nie wiem, gdzie jest Kaila. Jezu, już mi się zdawało, że zaczynamy wszystko sklejać z powrotem, a ona nagle znika bez śladu. Wróciłem dzisiaj wcześniej do domu, pomyślałem, że wieczorem moglibyśmy się z wami spotkać. Ale diabli wiedzą, gdzie ją poniosło.
Nie spuszczając wzroku z Dana, Kyle wybrał numer Jassy. Odpowiedziała mu automatyczna sekretarka. Zaklął i bezwładnie oparł się o karoserię samochodu.
– Co się stało, Kyle? Chcesz piwa? Mogę coś dla ciebie zrobić?
– Tak. Wsiadaj ze mną i jedziemy.
– Po co? Co jest grane?
– Wiem, kto jest mordercą – odrzekł Kyle.
Kaila nie wiedziała, jak długo ukrywał się w jej aucie.
Dzieciaki wzięły to za żart. Dzięki Bogu wszystkie siedziały za nią na tylnych siedzeniach.
Obok niej zaś siedział teraz on.
Miał na kolanach nóż sprężynowy. Otwierał go i zamykał, otwierał i zamykał, i znowu, i znowu.
– To nie jest zabawne – odezwała się Kaila, próbując stworzyć wrażenie, ze niczym się nie przejmuje.
– Ani trochę. Życie jest poważne.
– Dlaczego mi to robisz?
– Niczego ci nie robię. Wiesz przecież, że chcesz iść ze mną do łóżka i że mnie pokochasz. Po prostu stchórzyłaś. Nie jesteś do niej podobna.
– Do kogo?
– Do swojej matki.
Serce Kaili ścisnęła panika. Zerknęła na niego. Już nie wydawał się jej przystojny. Miał coś takiego w oczach, w rysach twarzy…
Oblizała wargi.
– Przepraszam, nie chciałam cię do niczego zachęcać. Popełniłam błąd. Jestem mężatką.
– To można naprawić.
– Mam dzieci.
– Mogę je pokochać. Albo… – Uśmiechnął się, przesuwając palcem po nożu. – Mogę się ich pozbyć. Nawiasem mówiąc, zamierzam dać ci szansę. Będziesz mnie kochać tak, jak mi dawałaś do zrozumienia, że mogłabyś… Jak widzisz, ich życie będzie zależało od ciebie. A teraz jedź. Szybciej. Mamy przed sobą dwadzieścia kilometrów, potem możesz zatrzymać samochód.
Zaczęła drżeć.
Powtarzała sobie w duchu, że nadeszła jej ostatnia godzina.
Godzina śmierci.
Była złą żoną dla dobrego człowieka, więc może Bóg wyrównywał z nią teraz rachunki. Strasznie się bała. Nie chciała umrzeć tak samo jak matka.
Ale nie. Nie wolno jej było umrzeć. W samochodzie były dzieci. Musiała pozostać przy życiu. Bez względu na to, co się z nią stanie, musiała pozostać przy życiu, póki… Póki jakoś nie zapewni bezpieczeństwa dzieciom.
Auto Kili skręciło w prawie niewidoczną drogę.
Dalszy pościg graniczył z szaleństwem. Madison wiedziała, że powinna zawrócić. Znaleźć stację benzynową, telefon…
Ale stacje benzynowe nad kanałem Tamiami były rzadkością. Można było jechać wiele kilometrów i nie trafić na żadną. Tymczasem samochód znikłby bez śladu. A w nim była jej siostra, córka i dzieci siostry.
Boże…
Dostała dreszczy. Czuła się jak wiele lat temu. Musiała jechać dalej. Gdyby przed laty dotarła do pokoju matki, może zdołałaby powstrzymać mordercę. A gdyby teraz zrezygnowała z pościgu… mogłaby stracić córkę.
I siostrę. I Shelley, Justina, Anthony'ego…
O, Boże!
Strach tak ją sparaliżował, że omal nie straciła panowania nad kierownicą. Już ledwie widziała tył samochodu z Kailą i dzieciakami. I z kim jeszcze?
Nagle zahamował. Natychmiast wcisnęła hamulec i wykonała gwałtowny skręt. Jej jeep zarzucił i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Na szczęście nie ześlizgnął się do bajora po lewej stronie, a Madison była prawie pewna, że udało jej się niepostrzeżenie zniknąć z drogi.
Byli na bagiennym odludziu. Madison uświadomiła sobie, że jest to stara, zarośnięta droga, prowadząca do kilku porzuconych szałasów myśliwskich. Zaczęła przedzierać się przez krzaki, żeby zobaczyć i usłyszeć, co się dzieje.
Droga kończyła się jakieś dwieście metrów dalej. Za nią był kanał, za którym ciągnęły się bagna, a na brzegu, pod drzewem, leżało kilka rozsypujących się łódek.
Pasażerowie wysiedli. Przez chwilę Madison nie wiedziała, kim jest mężczyzna towarzyszący Kaili. Potem drgnęła z zaskoczenia. Zrozumiała, dlaczego w swoich wizjach nie mogła go zobaczyć. Dlaczego nie chciała go zobaczyć i uwierzyć…
Anthony płakał. Morderca kazał Kaili uciszyć dziecko. Justin próbował z nim żartować, ale mężczyzna wpadał w złość.
Madison, ukryta w zaroślach, gorączkowo wypatrywała Carrie Anne. Bezskutecznie. Zmroziła ją trwoga.
Morderca zabił jej córkę.
Nie, nie, nie… to niemożliwe, powiedziała sobie stanowczo. Carrie Anne po prostu z nimi nie było. Widocznie coś się stało i to Peggy zamiast Kaili odebrała ją z przedszkola. Madison była przekonana, że czułaby, gdyby jej córka nie żyła.
– Proszę cię… – mówiła tymczasem Kaila. – Uspokoję Tony'ego. Zrobię wszystko, co zechcesz, ale proszę cię, pozwól, że to ja będę zajmować się dziećmi.
– Potrzeba im dyscypliny.
– Dopilnuję tego. Naprawdę.
– Dobra. Wsiadajcie do łodzi!
Madison omal nie wyskoczyła z krzaków, ale zauważyła, że mężczyzna ma nóż sprężynowy. I trzyma za rękę Anthony'ego.
– Poczekaj, proszę…
– Kailo, nie zmuszaj mnie do dania ci nauczki.
Madison przygryzała wargi. Patrzyła, jak cała piątka wchodzi po kolei do łodzi.
Potem, stojąc pod wielką sosna, przyglądała się, jak łódź przepływa wąski kanał i jej pasażerowie wysiadają po drugiej stronie, na nieco wyżej położonym skrawku ziemi. Głośno zaczerpnęła tchu.
Wracaj, sprowadź pomoc!
Ale nie mogła zawrócić.
Gdy postaci na drugim brzegu znikły w zaroślach, podbiegła do łódek. Żołądek podchodził jej do gardła. W wodzie były węże. Bóg wie, co jeszcze. Aligatory! Madison nie miała traperskiej natury. Owszem, uwielbiała wodę, ale…
Ale na pewno nie aligatory.
I nie pająki. Boże, wszystkie łodzie były dokładnie oplecione pajęczynami. Którą wybrać? Jedna miała dziurę w dnie. Która z trzech pozostałych nadawała się do użytku?
Musiała się zdecydować. Wybrała łódź i odbiła od brzegu. Powoli przesuwała się naprzód. Kanał był płytki. Nad powierzchnię wody wystawała trawa, rosnąca na dnie. Miejscami tworzyła splątane kępy, co utrudniało manewrowanie łodzią. Nie myśl o pająkach, wężach i aligatorach, powtarzała sobie z desperacją. Nie myśl o tym!
Złe myśli same jednak pchały się do głowy. Kyle słusznie się o nią martwił. Niby miała zdolności parapsychiczne, ale to on dobrze wiedział, że grozi jej niebezpieczeństwo. Kyle, Boże, Kyle, gdybym cię posłuchała, gdybym wiedziała…
Kyle…
Gdyby tylko udało jej się siłą woli ściągnąć go w to miejsce.
Ale Kyle'a tu nie było, musiała liczyć tylko na siebie. Przede wszystkim musiała pomyśleć!
Ukradkiem przedarła się na skraj zarośli. W ostatniej chwili zdusiła krzyk, gdy wdepnęła w wielką pajęczą sieć.
Nagle zorientowała się, że zna to miejsce. Sprzed wielu lat, z dzieciństwa. To była „chatka na bagnach”, jak nazywał to miejsce Roger Montgomery. Porzucona przed wieloma laty.
Ktoś jednak najwyraźniej nadal z niej korzystał.
Och, Kyle, gdzie jesteś?
Boję się. Bardzo cię przepraszam.
Kyle… Kyle… Kyle…
Proszę cię…
Telefon Madison nie odpowiadał. Kyle zaklął w poczuciu absolutnej bezsilności, uderzył pięścią w kierownicę i odrzucił aparat na tylne siedzenie.
Dan przyglądał mu się, jakby miał przed sobą wariata. Może zresztą istotnie tak było.
– Dokąd teraz jedziemy, Kyle?
Kyle postawił na nogi policję w całym mieście. Szukał już u Jassy, w kostnicy, u Jimmy'ego, w domu ojca, u Trenta, u Rafe’a, a policja obstawiła drogi wylotowe z Miami w stronę Key West. Ludzie słuchali jego rozkazów, nie rozumiejąc powodów tego panicznego zachowania. Żony i szwagierki Kyle'a nie było zaledwie kilka godzin. Nikomu nie wydawało się to problemem. Kobiety często chodzą razem po zakupy. Większość mężczyzn zupełnie się tym nie przejmuje.
Ale Madison nie robiła zakupów. Była nie wiadomo gdzie… groziło jej niebezpieczeństwo.
I tak bardzo przypominała swoją matkę.
– Kyle? – ponowił pytanie strapiony Dan.
Kyle głęboko odetchnął i spojrzał na męża Kaili.
– Dokąd jedziemy? Nie wiem.
Boże, wydało mu się, że słyszy głos Madison. Że Madison go wzywa. Czyżby coś jej się stało? Może się czegoś boi?
Boże, a może ją zabito? Nie, nie, nie…
Madison potrzebowała go. Czuł to, wiedział z niezbitą pewnością. Musiał ją odnaleźć.
Ale gdzie?
Nie miał pojęcia. Wiedział tylko jedno: że nie szuka po prostu kolejnej potencjalnej ofiary, ale własnej żony. Kobiety, którą kocha. Kobiety, z którą przez całe życie łączyło go coś niezwykłego. Oczywiście nie znaczyło to, że jego małżeństwo było nieudane. Kochał Fallon. Ale Fallon to nie była Madison.
Tyle czasu nie chciał się przyznać przed sobą, jak bardzo jej pragnie. Boże, nie wolno mu było zaprzepaścić ich małżeństwa. Za nic. Przecież już trzymał ją w objęciach, śmiał się z nią, kochał się z nią, słuchał opowieści o sennych koszmarach…
– Jezu! – syknął nagle. Wydało mu się, że słyszy jej głos tak, jakby naprawdę go wołała. Potrzebowała pomocy, jego pomocy. Potrzebowała go, a jego nie było tam, gdzie powinien być.
– Co się dzieje? Czego się dowiedziałeś? – zniecierpliwił się Dan. – Mordercą jest facet, z którym Kaila miała romans, tak? – spytał tępo.
– Kaila nigdy nie miała romansu. Z nikim.
– Spotykała się z kimś.
– Ale z nim nie sypiała. Gdyby… gdyby sypiała, już by nie żyła.
– Na pewno wszystko jest w porządku. Kaila i Madison są gdzieś z dziećmi. Pewnie poszły po zakupy. Na miłość boską, musiały iść po zakupy.
Kyle spojrzał na Dana.
– Nie poszły po zakupy.
– Więc…
– Pojechały na bagna – przerwał mu Kyle. Tak, właśnie tak musiało być. Przypomniał sobie, jak trzymał drżącą Madison w objęciach. Jak mówiła, przebudzona z sennej wizji:
„Jechałam na zachód drogą nad kanałem Tamiami, do myśliwskich szałasów. To byłam jednocześnie ja i nie ja…”
Madison była z Kailą albo jechała za nią. Nie chciała dopuścić do tego, żeby jej siostra zginęła tak samo jak matka.
Madison starała się podejść niepostrzeżenie do zniszczonego przez wiatry i deszcze myśliwskiego szałasu, postawionego na niewielkim płaskowyżu, porośniętym sosnami. Wokół bzykały owady. Złe przeczucia zdawały się odpływać w dal.
Ale gdy znalazła się już przy szałasie, wyobraźnia podsunęła jej przerażające obrazy. Nagle zgięło ją w pół, żołądek podszedł do gardła. Zobaczyła złowrogie błyski płomieni, odbijających się w ostrzu noża. Na podłodze czerwieniła się kałuża krwi.
To zrozumiała. Morderca nie musiał zabijać ofiar w tym miejscu, ale przyjeżdżał tutaj, żeby pozbyć się ciał.
Kyle zawsze kazał jej oddychać w takich sytuacjach przez usta. Teraz skorzystała z tej rady. Jakoś pokonała mdłości, chwiejnym krokiem doszła do drewnianej budowli i oparła się o ścianę. Gdy odzyskała panowanie nad sobą, ostrożnie zajrzała do środka.
Szałas miał stryszek. Kaila zdołała przekonać dzieci, że wujek Rafe wymyślił im fajną zabawę i że koniecznie muszą przedtem dobrze się wyspać, bo zabawa zacznie się w nocy.
Była całkiem odrętwiała, lecz jednocześnie gorączkowo starała się coś wymyślić. Boże, gdyby mogła porozmawiać w tej chwili z Jassy albo z Madison! Jak ma uspokoić zdesperowanego szaleńca? Co ma mu powiedzieć, żeby przeżyć? Co z dziećmi…
Zachciało jej się śmiać. Przecież Rafe ma tylko nóż. Teoretycznie mogłaby uciec! Ale jak tu uciec z trójką dzieci? Nierealne. Pozostało jej grać na zwłokę i modlić się.
O co się modlić?
Żeby ktoś znalazł ją pośrodku bagien, zanim Rafe pokroi ją i dzieci na kawałki?
Co zrobi Darryl, gdy przyjedzie z Carrie Anne?
I co zrobi Madison?
Jest jeszcze Dan… Dan pomyśli, że uciekła z kochankiem, który przysłał jej jadalne majteczki. Z trudem powstrzymała histeryczny wybuch śmiechu.
A on siedział przed kominkiem. Rafe. Znowu był sobą. Nogi swobodnie wyciągnięte, uśmiech na twarzy, jasne włosy trochę potargane. Znowu wyglądał jak plażowy amant.
– Dzieci śpią?
– Tak.
– Chodź do mnie.
– Rafe, proszę cię…
– Chodź tu, Kailo. Szybko.
Westchnęła, przełknęła ślinę i posłusznie podeszła.
– Kailo, nie rób ze mnie balona. Żeby się nie okazało, że tylko mnie podpuszczasz. Nie chcę zrobić krzywdy ani tobie, ani dzieciom. Wszystko zależy teraz od ciebie. Mamy szansę. Musisz mnie pokochać, więc chodź tutaj.
Bała się, że zaraz nerwy odmówią jej posłuszeństwa. Załamie się, zacznie szlochać i krzyczeć. Jak mogło jej się kiedykolwiek zdawać, że Rafe jest czuły, seksowny, atrakcyjny?
– Jesteś prawie taka jak ona.
– Kto?
– Lainie. Twoja matka. Większej flirciary świat nie widział. Czasem patrzę na ciebie i widzę, że jesteś nią. A czasem mam ochotę nazwać jej imieniem Madison. Ironia losu, co?
– Nie jestem moją matką.
– Ale jesteś bardzo podobna. Więc co zrobisz, żeby ocalić życie? – spytał ochrypłym głosem.
– Wszystko – szepnęła, czując, że zaraz zwymiotuje.
– No to zaczynaj. Przekonaj mnie, że powinienem darować ci życie.
Przez rozbitą szybę Madison patrzyła, jak jej siostra ściąga bawełnianą koszulkę i klęka przed Rafe'em, siedzącym na krześle. Nóż leżał na gzymsie kominka.
Gdyby udało jej się na kilka minut wywabić Rafe'a z szałasu, mogłaby zabrać nóż i wyprowadzić dzieci z Kailą. Wsiąść do lepszej łodzi, a gorszą zatopić.
Tylko jak wywabić Rafe'a na dwór?
Zobaczyła łzy płynące po twarzy Kaili i Rafe'a głaszczącego jej nagie piersi. Zastanawiała się, czy Kaila myśli w tej chwili o krwi, która plami te ręce. Przykucnęła i położyła dłoń na ziemi. Zacisnęła palce i wtedy uświadomiła sobie, że trzyma spory kamień.
Wiedziona nagłym odruchem, wstała i pośpieszyła w stronę drzwi. Z całej siły cisnęła kamieniem w przegniłe deski.
Biegiem wróciła pod okno. Rafe wstał i energicznie podszedł do drzwi, otworzył je i ruszył w stronę kanału.
Wtedy wgramoliła się do szałasu przez okno.
Najpierw spojrzała na kominek. Nóż znikł. Widocznie Rafe zabrał go z sobą.
– Kailo! – szepnęła.
Siostra nawet nie podniosła głowy. Klęczała bez ruchu z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
– Kailo!
Siostra wreszcie ją zobaczyła. Wargi zaczęły jej drżeć.
– Madison, musisz się ukryć. Musisz stąd uciec, inaczej ciebie też zabije. Myślę, że to on jest mordercą. To on zabił mamę. Boże, Madison, to nie… ja nie…
Madison poderwała ją z ziemi i wcisnęła jej w ręce koszulkę.
– Włóż ją! – zakomenderowała szeptem. – Szybko. Gdzie są dzieci? Gdzie jest Carrie Anne?
– Na strychu. On je zabije, Madison. Ale nie Carrie Anne. Jej tu nie ma. Jest z Darrylem. Boże, moje dzieci… Może byłoby lepiej, gdybym… gdybym zrobiła to, co on chce.
– On jest chory. I tak by nas wszystkie pozabijał – zapewniła ją Madison. – Weź się w garść i pomóż mi! Musimy przyprowadzić tu dzieci i uciec przez okno. Szybko!
Pociągnęła Kailę na schody. Justin nie spał. Siedział na łóżku z szeroko otwartymi oczami. Był przerażony. Madison pokazała mu ruchem ręki, żeby był cicho. Widocznie zrozumiał, o co chodzi, bo kiwnął głową.
– Chodź! – nakazała mu Madison, chwytając Shelley na ręce.
Kaila wzięła Anthony 'ego. Zdążyli zbiec na dół, gdy usłyszeli kroki Rafe'a na ganku.
– Szybko! Do okna! – szepnęła Madison.
Kaila wydostała się na zewnątrz, a Madison podała siostrze po kolei wszystkie dzieci. W chwili gdy podawała trzecie, Anthony'ego, drzwi się uchyliły. I oto na progu stanął Rafe. Bez wątpienia ją zobaczył, ale w półmroku mógł nie zauważyć różnicy. Było późne popołudnie, zaczynało się już ściemniać.
– Uciekaj z dziećmi! – szepnęła Madison do Kaili.
– Nie mogę cię tu zostawić!
– Jak wyskoczę, to on złapie nas wszystkich. Słuchaj mnie dobrze. Wsiądźcie, do łodzi, którą przypłynęłyście, i uciekajcie stąd, ile sił w nogach. Sprowadźcie pomoc!
– Madison, nie!
– Uciekaj!
Kaila pobiegła, trzymając dzieci za ręce. Madison cofnęła się od okna. Rafe wrócił.
Wpatrywała się w niego przez chwilę, potem odwróciła się i wbiegła po schodach na stryszek. Rafe zadarł głowę do góry.
– Kailo?
– Sprawdzam, czy dzieci śpią! – odpowiedziała półgłosem.
– Pośpiesz się!
Na stryszku przystanęła, żeby wyrównać oddech. Ile czasu miała? Liczyła się każda sekunda. Kaila potrzebowała ich jak najwięcej.
Przez chwilę stała z zaciśniętymi powiekami, pogrążona w modlitwie. Czy w samochodzie Kaili zostały kluczyki? A jeśli nie, to może Kaila odjedzie jeepem? Tylko czy go odnajdzie? Z drogi był prawie niewidoczny.
Pośpiesz się, Kailo!
Czas, czas, trzeba było zyskać na czasie! Musiała przeciągać sprawę, żeby Rafe zorientował się w zamianie jak najpóźniej.
Kyle, gdzie jesteś? Czy wiesz, że nas porwano? Czy pamiętasz, gdzie masz przyjechać? Kyle, kocham cię…
– Kailo! – głos Rafe'a był coraz bardziej rozdrażniony.
Madison potargała sobie włosy, żeby jakoś przysłoniły jej twarz. Zerknęła w dół. Rafe opierał się teraz o gzyms wygaszonego kominka.
Rafe… A więc to on.
Nogi się pod nią ugięły na wspomnienie tego, jak delikatnie ją przytulał, gdy pomagał jej wstać w galerii po napaści Harry'ego Nore'a. Rafe… Przez tyle lat śmiał się z nimi, dokazywał i żartował. A oni byli ślepi. Nikt nie dostrzegł drugiego ja tego człowieka.
Musiała przedostać się na dwór i pobiec w przeciwną stronę niż Kaila. Wtedy jej siostra miałaby jeszcze szansę.
– Kailo!
Zaczerpnęła tchu.
– Hej, Rafe! – odkrzyknęła. – Zabawmy się. Goń mnie! – Puściła się biegiem ze schodów. Rafe wykonał gwałtowny półobrót, ale już zdążyła go minąć. Wypadła za drzwi i pognała w stronę lasu.
– Gdzie, gdzie, gdzie? – pomrukiwał Kyle, przetykając pytania soczystymi przekleństwami.
Dan z popielatą twarzą odłożył na siedzenie telefon komórkowy.
– Jimmy ze swoimi ludźmi jedzie już za nami. Nigdzie ani śladu Madison i Kaili. Carrie Anne jest u ojca.
– Dzięki Bogu chociaż i za to – powiedział Kyle.
Dan milczał. Kyle wzdgrygnął się na myśl, że Kaila z trójką dzieci są w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
– To niemożliwe – powiedział cicho Dan. – To nie może być twój brat, Kyle.
– Ja też chciałbym, żeby to nie był on.
– Przecież gdy Lainie zginęła, on był jeszcze dzieckiem.
– Miał dwadzieścia jeden lat. Wielu morderców jest młodszych.
– Ale… dlaczego?
– Nie wiem.
Nagle Kyle wprowadził samochód w poślizg i obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni.
– Co jest, u diabła? – spytał Dan.
– Omal nie pojechałem za daleko.
Znalazł drogę. Była zarośnięta, więc prawie niewidoczna. Zdziwiło go, że w ogóle ją zauważył. Rozpacz go oślepiała.
Ale teraz…
Kamienie, żwir i kępy trawy tryskały spod kół samochodu. Kyle omal nie zderzył się z jeepem Madison. Gdy zahamował i kurz nieco opadł, zobaczył Kailę. Pędziła w ich stronę z Anthonym na rękach. Justin i Shelley biegli za nią.
– Boże! – Rzuciła się w ramiona męża, wstrząsana histerycznym szlochem.
– Kailo, Kailo… – szeptał Dan.
Opanowała się na tyle, żeby się od niego odsunąć.
– Kyle, on ma Madison. Myśli, że to ja. Może zresztą myśli, że my obie to Lainie. Boże, Kyle, jest tam z nim sama!
Kyle'owi nie trzeba było mówić nic więcej. Nie zastanawiając się ani chwili, puścił się pędem przed siebie.
Początkowo było jej łatwo utrzymywać przewagę. Ale musiała uważać, żeby nie spostrzegł braku łodzi, więc z konieczności trzymała się jednej strony szałasu. To zaś zostawiło jej niewiele miejsca na manewry.
– Kailo!
Jakoś zdołała wydobyć z siebie radosny chichot.
– Złap mnie! No, złap!
– Kailo, dość tych gier! Jestem zmęczony, a dzieci niedługo się zbudzą. Chcę cię mieć, potem przyrządzimy coś do jedzenia. Musimy porozmawiać… Wracaj!
– Złap mnie! – powtórzyła, tak klucząc, by były między nimi drzewa. Wystarczyłoby mu raz dobrze spojrzeć i przekonałby się, że wcale nie ma przed sobą Kaili.
Uciekała wśród sosen, obrosłych dzikim winem. Na ziemi leżały przewrócone pnie, wszędzie było pełno gałęzi. Robiło się coraz ciemniej.
Nagle uświadomiła sobie, że nie słyszy za plecami jego kroków.
Znieruchomiała i niespokojnie wytężyła wzrok. Brakowało jej tchu. Kątem oka spostrzegła, że Rafe zachodzi ją z boku.
Podjął grę.
I zaraz ją złapie.
Pisnęła i znów puściła się biegiem.
Utrzymywała przewagę, póki nie potknęła się o wystający korzeń i nie upadła na ziemię, uderzając głową o zeschnięty konar.
Rafe dopadł ją po chwili i z rechotem usiadł na niej okrakiem. Była tak zaskoczona, że bez oporu pozwoliła zedrzeć z siebie bawełnianą koszulkę.
– Czemu to świństwo jest inne niż przed chwilą? – mruknął Rafe.
Odsunął jej włosy z twarzy i nagle spojrzała prosto w srebrzystoszare oczy. Oczy mordercy.
– To ty! – wycharczał.
Zamrugała, usiłując zachować zimną krew.
– Nie cieszysz się, Rafe?
– Gdzie jest Kaila?
– A mnie nie chcesz?
– Gdzie jest Kaila?
– Jestem bardziej podobna do matki.
Usiadł na piętach i wlepił w nią wzrok.
– To prawda, jesteś bardziej podobna.
Nagle uderzył ją z całej siły. Aż zakręciło jej się w głowie.
– Ty suko! Gdzie jest Kaila?
– Uciekła. Nie dostaniesz jej.
Przez chwilę milczał, potem wybuchnął śmiechem.
– Niech będzie. Ale dostanę ciebie. Masz rację. Jesteś bardziej podobna do matki. I wiesz co? Zawsze się bałem, że w końcu mnie zobaczysz. Ale ty nie chciałaś mnie dostrzec. Bałaś się, bo byłem twoim bratem przyrodnim. Nie… Nie o to chodziło. Byłem bratem Kyle'a. Tylko że los spłatał ci figla.
– Dlaczego? – wyszeptała.
Uśmiechnął się, pochylił ku niej i pogłaskał ją po głowie.
– Bo to nieprawda. Właśnie to wiedziała o mnie Lainie.
– Jak to? Nie rozumiem.
– Lainie nigdy o niczym nie zapominała. Mojej matki nigdy nie znałaś, prawda? Roger rozwiódł się z nią, bo była niezupełnie normalna. Oczywiście, była również piękna, on zawsze uganiał się za ślicznotkami. Ale kochanków zmieniała jak rękawiczki. Lubiła szaleć, za to nie tolerowała tego u poczciwego, starego Rogera. Raz chciała go otruć, bo zdawało jej się, że spotyka się z inną kobietą, no i skończyło się to rozwodem. W każdym razie moja mamuśka trafiła wreszcie do czubków. Muszę oddać sprawiedliwość Lainie, że ją tam odwiedzała. I teraz uważaj: moja matka powiedziała jej, że nie jestem dzieckiem Rogera. A Lainie… och, znałaś ją. Igrała ze mną jak podła suka, którą naprawdę była. Bez przerwy mi groziła. Tamtego wieczoru… chyba po prostu coś mi odbiło. Była pierwsza. Była łatwa. A teraz… Teraz jestem mądry. Wcale nie uważam, żeby wszystkie rude musiały za nią płacić. Czasem tylko mnie zaswędzi i muszę się podrapać… zresztą lubię widzieć, jak kobieta płacze i błaga, żeby darować jej życie… – Wykrzywił twarz w strasznym grymasie. – I jak potem krwawi – dokończyły wzruszając ramionami.
– Rafe, przecież ja ci nigdy nic nie zrobiłam.
– Hm, wyszłaś za mąż za Kyle'a. Za dobrego syna. Za prawdziwego syna. To wystarczy.
– On prawdopodobnie już wie o tobie, Rafe.
– Myślisz? Nie jestem tego taki pewien. Do tej pory byliście bandą żałosnych, ślepych idiotów!
Znów usiadł i sięgnął do kieszeni. Pokazał jej nóż, otworzył ostrze.
– Jak wiesz, załatwiłem Lainie nożem do mięsa. A potem zobaczyłem Harry'ego Nore'a, żebrzącego na ulicy. Wrzuciłem mu nóż do kapelusza. To był świetny pomysł, nie sądzisz?
Przyłożył jej nóż tępą stroną do policzka, po czym przesunął go w dół, po szyi do obojczyka, by otoczyć nim wzgórek piersi powyżej koronkowej miseczki stanika. Madison patrzyła mu w oczy i przełykała ślinę.
– Naprawdę jesteś piękna.
– Rafe, proszę, nie zabijaj mnie – szepnęła.
– O, i nawet gadasz podobnie jak ta twoja pieprzona matka!
– Rafe…
Nagle wstał i wolną ręką poderwał ją z ziemi.
– W porządku. Dam ci tę samą szansę, co Kaili. Chodź. Przekonaj mnie, że zasługujesz na to, żeby żyć.
Wbiła w niego wzrok i odwróciła się, ogarnięta paniką. Rafe przyciągnął ją do siebie, szepcząc jej do ucha:
– Chodź, Madison! Puść kantem Kyle'a. Kochaj się ze mną. Czy prawo do życia nie jest tego warte? Czujesz to? Czujesz dotyk ostrza na gardle?
Wystarczyłoby wykonać nieznaczny ruch dłonią i cieniutkie ostrze zagłębiłoby się w jej ciele. Zamknęła oczy.
Pomyślała o Kyle'u i milczącym krzykiem trwogi przywołana go do siebie. Odniosła wrażenie, że słyszy jego głos, więc otworzyła oczy.
Kyle nie wołał do niej, w każdym razie nie dosłownie. Za to przyczaił się w pobliskich krzakach i patrzył teraz na nią czujnym, skupionym wzrokiem. Gdy ich spojrzenia się spotkały, położył palec na wargach. Jego spokój i jej dodał spokoju. Musiała teraz zachować zimną krew.
– Rafe! – szepnęła. Ucisk noża nieco zelżał.
– Dam ci, co tylko chcesz – szepnęła ochryple.
– No, to zarobisz trochę czasu. Jesteś żałosna.
– Chcę żyć. Tylko daj mi… daj mi ściągnąć dżinsy. Daj mi pokazać, jak mogę cię kochać.
– Jeśli jeszcze raz spróbujesz ucieczki, to wbiję ci ten nóż prosto w serce.
– Nie ucieknę.
Odsunęła się od niego, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Rozpinając dżinsy, zyskiwała kolejne centymetry.
– Dobra, nie ruszaj się! – zakomenderował Kyle i wyszedł z zarośli z pistoletem wymierzonym prosto w Rafe'a.
Rafe na chwilę znieruchomiał. Madison krzyknęła i podbiegła do Kyle'a. Otoczył ją wolnym ramieniem, ale wciąż trzymał brata na muszce.
– Wszystko w porządku, Madison? – zapytał cicho.
Popatrzył na nią i w tym samym ułamku sekundy Rafe rzucił nożem. Ostrze świsnęło w powietrzu i ugodziło Kyle'a w prawe ramię. Impet uderzenia wytrącił mu broń z ręki.
Rafe w kilku skokach pokonał dzielące ich metry i wyszarpnął Madison z objęć Kyle'a. Ale ten rzucił się na brata i wszyscy troje upadli na ziemię. Przygnietli ją swoim ciężarem. Zaraz jednak potoczyli się dalej, w stronę bagnistego kanału. Madison niepewnie usiadła i poszukała wzrokiem pistoletu.
Widziała dwie postaci, zaciekle walczące na brzegu kanału, ale broni nie mogła znaleźć. Dolatywały ją jęki, krzyki i głuche odgłosy uderzeń. Gorączkowo szukała dalej. W pewnej chwili usłyszała złowrogi trzask.
Spojrzała ku mężczyznom. Jeden z nich podniósł się z ziemi. W półmroku nie widziała który. Powoli wstała, wytężając wzrok. Czekała z zapartym tchem.
Potem usłyszała syreny. Nadjechała policja.
Mężczyzna nadal zbliżał się do niej. Gdy uświadomiła sobie, że to Kyle, omal nie zemdlała, tak wielka ogarnęła ją ulga. Szedł umazany błotem, z obficie krwawiącym ramieniem, ale nie zwracał na to uwagi.
– Och, Kyle! – Wybiegła mu na spotkanie. – Uciekajmy stąd. Policja już jest na miejscu, ale nie mogę nigdzie znaleźć broni. Jeśli Rafe wstanie…
– Nie potrzebujesz broni – powiedział drętwo.
– Przecież…
– On nie wstanie. Skręciłem mu kark. Ale naprawdę lepiej stąd chodźmy! – Okrył ją swoją marynarką.
Spojrzała mu w oczy, które wyrażały w tej chwili tylko ból. Chciała coś powiedzieć, żeby go pocieszyć.
– Och, Kyle…
– Uciekajmy z tej ciemności – powiedział i pocałował ją w czoło.
– Jak nas znalazłeś? – szepnęła.
– Hokus-pokus. Przyjechałem śladem twoich snów. Moja żona jest czarownicą – odparł.
– Och, Kyle…
– Nie zgodziłbym się na nic innego.
Na sklepowym szyldzie widniał napis „Polowanie na grube ryby”. Parkując samochód po powrocie od lekarza, Madison wciąż nie mogła uwierzyć, że wykorzystali tę właśnie nazwę, Kyle jednak stanowczo przy niej obstawał.
Nadal kręciła głową za każdym razem, gdy patrzyła na szyld.
Teraz jednak przeszła obojętnie pod napisem, kierując się nie ku ich łodziom, wynajmowanym amatorom nurkowania, lecz ku prywatnemu, piętnastometrowemu jachtowi z wszelkimi udogodnieniami. Ponieważ Kyle wymyślił nazwę dla firmy, Madison zażądała prawa do nazwania jachtu. Ochrzciła go „Obietnica przyszłości”, żeby pamiętać o wspaniałej przyszłości, w którą jeszcze niedawno nie wierzyła.
Wydarzenia na bagnach Everglades były dla wszystkich silnym wstrząsem. Kyle w rozmowie z Jassy wyraził przypuszczenie, że Rafe wyznał prawdę Madison dopiero wtedy, gdy nabrał przekonania, że wkrótce ją zabije. We wczesnej młodości coś poprzestawiało mu się w głowie i wywołało u niego obsesję na punkcie Lainie, która to obsesja spowodowała jej śmierć, a potem również śmierć wielu kobiet do niej podobnych. Omal nie przypłaciły tego życiem Madison i Kaila. Roger Montgomery pogrążył się w żałobie po śmierci człowieka, którego uważał za swego syna, i obwiniał się o wszystkie jego zbrodnie, nie wykluczając morderstwa Lainie.
Kyle spędził nie mniej czasu na rozmyślaniach, w których próbował dociec, co mógł zrobić i czego nie zrobił, żeby dopomóc bratu w chorobie.
Nie miało dla nich znaczenia to, że Rafe nie był z nimi biologicznie spokrewniony. Przecież Roger go wychował, a Kyle zawsze uważał za rodzonego brata. Należało więc przypuszczać, że Kyle do końca życia będzie się dręczył, iż w swoim czasie niczego nie zauważył.
Madison próbowała go pocieszać, że nie on jeden.
Naturalnie gazety i magazyny w całym kraju prześcigały się w wyciąganiu szczegółów dotyczących Rafe'a i jego rodziny. Było to bolesne dla wszystkich, ale Madison martwiła się tylko o Kyle'a.
Bardzo się zdenerwowała, gdy niezwłocznie zaproponował jej unieważnienie małżeństwa, tłumacząc, że nie ma najmniejszego powodu, by pozostawała w związku z bratem mordercy. Odpowiedziała mu, że w ostatnich latach Rafe był bardziej jej bratem niż jego, a w ogóle to nie uda mu się tak łatwo wykręcić od złożonej przysięgi.
Kyle nie odszedł, ale i nie dotykał jej więcej. Nocami nie sypiał, stał przy oknie, wpatrując się w ciemność. Gdy powiedział jej, że rezygnuje z pracy w FBI, znów się zdenerwowała, choć ta decyzja nie była dla niej niespodzianką. Nie pozwoliła mu jednak złożyć dymisji, póki na ten temat nie porozmawiają. Spokojnie i poważnie.
Udało jej się ściągnąć go z powrotem na Karaiby. Wynajęli ten sam bungalow, w którym spędzili noc poślubną.
I udało jej się ponownie przyprowadzić Kyle'a do kościoła.
W środku, obróciła go twarzą do siebie i potrząsnęła nim mocno. Gdy spojrzał na nią gniewnymi oczami, uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
– No, cieszę się, że żyjesz! – a potem uklękła przed nim i wyznała z ręką na sercu: – kocham cię, kochałam zawsze i na zawsze. Proszę, nie pozwól zginąć naszemu małżeństwu. Już dość tragedii. Potrzebuję cię, Kyle.
Spojrzał na nią, wciąż jej nie dotykając.
– Potrzebowałaś mnie wcześniej, ale bardzo długo trwało, nim się zjawiłem. Zawiodłem Lainie i omal nie zawiodłem ciebie.
– Moja matka zawiodła samą siebie! – powiedziała stanowczo. – Proszę, Kyle, kocham cię…
Właśnie tam, w kościele, wreszcie go przekonała. Objął ją i przytulił.
– Wiesz, dlaczego się z tobą ożeniłem, prawda?
– Żeby mnie chronić – powiedziała niewyraźnie, z ustami przy jego szyi.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Bo zawsze cię kochałem. I bałem się o ciebie. Musiałem cię mieć. Boże, jak bardzo cię pragnę…
Tej nocy kochali się pierwszy raz od czasu dramatu na bagnach. Znowu i znowu. I bez przerwy rozmawiali. A martwili się o wszystkich dookoła. Kyle powiedział jej, że chce całkiem odmienić swoje życie. Uwielbia Florida Keys i chce tam założyć firmę turystyczną, specjalizującą się w nurkowaniu.
– Chociaż… – powiedział i zawiesił głos.
– Co takiego?
– Chciałbym też od czasu do czasu wystąpić jako konsultant w jakiejś sprawie. Może prywatnie, może dla policji. Pozostaje też kwestia twojego zadziwiającego umysłu…
– Mojego? Gdy zamknęłam oczy, słyszałam, że to ty mnie wołasz, choć byłeś wtedy zapewne daleko od tego szałasu – odparła ze śmiertelną powagą. – Jak to zrobiłeś?
Uśmiechnął się do niej.
– A ja słyszałem twoje wołanie. Sercem.
Od tej pory rany zaczęły się powoli zabliźniać.
Roger i Jordan pozostali dobrymi przyjaciółmi. Wspierali się w trudnych chwilach, zwłaszcza gdy nie mogli opędzić się od dziennikarzy.
Jassy wyszła za mąż za Jimmy'ego, żeby mogli szczęśliwie gwarzyć o pracy w policji i o częściach ciała, gdy tylko przyjdzie im na to ochota.
Kaila i Dan odnowili śluby małżeńskie, a Kaila zaczęła pracować dorywczo jako modelka.
Darryl ożenił się z Lindy.
Madison nadal udzielała się jako modelka i śpiewała. Kyle początkowo sam pływał z turystami, potem jednak zatrudnił kilka osób do pomocy, żeby móc nurkować wtedy, gdy ma na to ochotę, a wygrzewać się w słońcu, gdy nie ma ochoty.
W pół roku po dramatycznych wydarzeniach wszyscy powoli zaczynali odnajdować upragniony spokój.
Teraz, idąc w stronę jachtu, Madison zobaczyła Kyle'a stojącego na bosaka na pokładzie z rozpostartą gazetą w dłoniach. Miał na sobie dżinsowe spodnie za kolana i ciemne okulary. W słońcu lśnił jego opalony tors. Wiatr nastroszył mu czarne włosy i Madison aż przystanęła, żeby na niego popatrzeć. Pomyślała, że kocha tego cudownego mężczyznę.
Z uśmiechem podeszła do burty.
Kyle wyczuł nadejście żony, bo podniósł głowę i zeskoczył na nabrzeże, żeby pomóc jej wejść na pokład.
Była dopiero w piątym miesiącu ciąży, ale już zaokrągliła się jak beczułka.
– I co? – spytał.
– Carrie Anne pobędzie trzy dni z Darrylem i Lindy. Jadą do Disneylandu.
– Wspaniale. Mała będzie zachwycona. I co jeszcze?
Madison uśmiechnęła się tajemniczo.
– No, dalej, nie znęcaj się nade mną. To jest tortura! Powinienem cię namówić, żebyś przełożyła termin tej wizyty, gdy się okazało, że nie mogę odwołać spotkania w Radzie Turystyki.
– Naprawdę tortura?
– Madison, chłopiec czy dziewczynka?
– Chłopiec.
– O!
– I dziewczynka.
– Madison! – W jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta.
Pocałowała go w usta.
– Jedno i drugie, kochanie. Bliźnięta.
Z wrażenia usiadł przy sterze.
Potem posadził sobie Madison na kolanach i czule ją pocałował.
– Potrafisz w tej chwili odczytać moje myśli? – spytał szeptem.
Pokręciła głową.
– To dobrze. Przewróciłoby ci się w głowie.
Wybuchnęła śmiechem.
– Dlaczego?
– Bo myślałem właśnie, że bardzo cię kocham. I że jesteś najwspanialszą ciężarną kobietą na świecie.
– A ty potrafisz odczytać moje myśli?
Pokręcił głową.
– Nie. Ale czy przypadkiem nie myślisz, że mnie kochasz i że jestem najwspanialszym ciężarnym mężczyzną na świecie?
Zaprzeczyła z bardzo poważną miną.
– Nie. Myślałam zupełnie o czym innym. Dobrze, że się ze mną ożeniłeś, bo wygląda na to, że zaszłam w ciążę od pierwszego razu. Dzieci powinny mieć przyzwoitych rodziców, nie sądzisz?
Roześmiał się głośno, a potem wziął ją na ręce i ruszył do kabiny.
– A poza tym…
– Hm?
– Poza tym rzeczywiście jesteś wspaniały.