Crosland Susan Niebezpieczne Gry (rtf)


Susan Crosland




Niebezpieczne gry




Dla Sheili i Ellen - Craig


1


Dobra, więc każdy kto się liczy, otwiera “News” i od razu chce się dowiedzieć, co Hugo Carroll ma do powiedzenia na temat ostatniego skandalu na Kapitolu. Nieustraszony Hugo. Hugo bicz boży. Hugo mędrzec. Hugo czołowy komentator polityczny. Módlcie się, żeby był po waszej stronie, bo inaczej macie przechlapane. Ale ten Hugo nie może wybaczyć, że ja mu teraz dorównuję sławą. Naprawdę nie możesz tego znieść, co Hugonie?

Stojąc metr od niego w wyzywającej pozie, ujrzała w jasnych oczach Hugona, co zamierzał uczynić. Zaciskał pięści. Chciał ją uderzyć i wyczuła, że chce ją uderzyć w splot słoneczny, a jednak się nie poruszyła. Stała, szczupła w wąskiej sukience z białego jedwabiu, z brylantowymi kolczykami od Tiffany'ego; milcząc prowokowała go do ciosu.

Stali naprzeciw siebie w dużym, centralnym hallu domu w Georgetown, tuż koło zamkniętych drzwi frontowych. Mógł ją uderzyć i nikt by się o tym nie dowiedział, pod warunkiem że Hugo nie zostawiłby śladów. Przez osiem lat małżeństwa nigdy nie uderzył Georgie. Nigdy nie uderzył żadnej kobiety. To nie było w jego stylu.

Czasami Georgie lubiła prowokować tkwiącego w nim rasowego dżentelmena z Wirginii, chcąc sprawdzić, jak daleko trzeba się posunąć, by pewnego dnia wylazł z niego brutal i rzucił się na nią. Dzisiejszej nocy po raz drugi dostrzegła w jego oczach, że ta myśl nie była mu obca. Po raz pierwszy zdarzyło się to kilka miesięcy wcześniej, podczas wściekłej kłótni, jaka wybuchła na tylnym siedzeniu Lincolna Continental.

Tym razem kłótnia była jeszcze dziksza. Zaczęła się, gdy tylko wsiedli do samochodu po kolacji wydanej na cześć sekretarza stanu przez Imogene Randall. Hugo nachylił się, żeby zamknąć oddzielającą ich od szofera szybę, a jeśli nawet ich głosy się przez nią przedostawały, to tył czapki szoferskiej Whitmore'a i jego uniform z szerokimi ramionami pozostawały niewzruszone. Whitmore był szoferem Hugona od dziesięciu lat, nie licząc okresów, kiedy Hugo pracował za granicą. Szofer wiedział o swoim pracodawcy prawie tyle co Georgie.

- Kiedy sekretarz stanu przerywa konwersację przy kolacji, by spytać mnie o opinię na temat konfliktów w Białym Domu, to bądź pewna, że chce usłyszeć moją opinię, nie twoją - powiedział Hugo tonem pełnym napięcia. - Ty naprawdę wierzysz, że powinnaś się wypowiadać na każdy temat pod słońcem, co? - Było to stwierdzenie, nie pytanie.

- Boże, ależ ty potrafisz ukłuć - odparła Georgie. - To jak życie z jeżozwierzem.

- Nie powiedziałbym - zauważył ze złością. - Trudno to określić jako “życie ze mną”, chyba że masz na myśli weekendy i rzadkie noce z soboty na niedzielę, kiedy raczysz przyjechać do Waszyngtonu na kolację tak wspaniałą, że nawet wielka Georgie nie może jej opuścić. Mógłbym ci też przypomnieć - dodał, przyjmując inną linię ataku, jak zwykli to czynić ludzie w gniewie - że to ja załatwiałem ci na początku zaproszenia. Gdyby nie ja, do dziś pracowałabyś w dziale wiadomości.

Ludzie twierdzili, że nawet ich imiona brzmią dobrze razem: “Hugo i Georgie”, albo “Georgie i Hugo”, w zależności od tego, które z tej znakomitej pary miało przewagę nad partnerem.

Nie zawsze łatwo zdefiniować przynależność do grupy czołowych dziennikarzy. Tak czy inaczej, Hugo Carroll i Georgie Chase (zarówno w życiu prywatnym jak zawodowym używała panieńskiego nazwiska) utrzymywali, że są ponad tego rodzaju marnymi podziałami. Każde z nich z osobna było najlepsze i oboje razem byli najlepsi. Każde z nich było cennym łupem każdej waszyngtońskiej gospodyni czy nowojorskiego gospodarza, którzy zabiegali o wpływy. Jeśli komuś udało się sprowadzić do siebie na przyjęcie obie połowy tej straszliwej pary, jego akcje na giełdzie władzy wzrastały o osiem punktów.

Na tych ekskluzywnych spędach ludzi ze środków przekazu, polityków, lobbystów, bogatych i doborowych bywalców salonów, ani Georgie, ani Hugo nigdy nie ustawiali się w cieniu partnera. Od początku występowali jako zespół, który podejmuje ryzyko i osiąga sukces, on w swojej karierze, ona w swojej. Fakt, że uchodzili przy tym za zgodne małżeństwo, wbijał sztylet zazdrości w serca wszystkich, poza najbardziej świętymi z przyjaciół i znajomych, nie wspominając wrogów

Pewnego dnia, kochanie, wytrącisz mnie z równowagi - oświadczył tym samym, ostrym głosem. Zobaczyła, że rozluźnia pięści. Wściekłość, która o mały włos nie zapanowała nad dobrym wychowaniem, została poskromiona i przeszła w lodowatą nienawiść. Nie znaczy to, że często jej nienawidził. Tylko czasami.

- Nie nienawidzę twojej cholernej sławy, “najbardziej błyskotliwej”, “najgroźniejszej”, “najpotężniejszej” dziennikarki na świecie. - Nadawał cytatom ostre brzmienie. - Chodzi mi o twoje ważniactwo.

- Hugo, dokonujesz psychologicznej projekcji. Przemówiła takim tonem, jakby zwracała się do lekko niedorozwiniętego dziecka. Wiedziała, że nic go bardziej nie wścieka.

- To twoje ważniactwo, Hugonie, nie może znieść faktu, że jestem tak samo popularna jak ty.

- Jezu! Sześć wizyt u tego nowojorskiego psychiatry, któremu liże stopy każdy z twoich przyjaciół, niezdolny do choćby jednej własnej myśli - bądźmy szczerzy, dotyczy to właściwie wszystkich - i już nie potrafisz otworzyć gęby nie papugując jego bzdur. Projekcja!

Prawie wypluł to słowo z charakterystycznym charknięciem farmerów, jakie zapamiętał ze schodów wiejskich sklepów z dzieciństwa. Spluwali prosto do spluwaczki przeżuwanym sokiem tytoniowym. Szorstkość farmerów napełniała go odrazą i podziwem. Reprezentowali wszystko to, czego trudno było się doszukać w jego własnej, uładzonej rodzinie.

- Projekcja - powtórzył ironicznie. - Ostatnio wszelka krytyka pod twoim adresem musi być “psychologicznie interpretowana” jako czyjś defekt, który próbuje się tobie przypisać. Ty, wielka Georgie, wcielenie marzeń wszystkich ludzi o Wenus, Mamonie i, nie bądźmy fałszywie skromni, o Bogu - ty jesteś ponad krytyką. Każdy, kto ośmiela się sugerować, że stałaś się upierdliwa, dokonuje po prostu “projekcji”.

- Jestem jak najbardziej zdolna przyjmować krytykę, jeśli pochodzi od kogoś, kto nie kieruje się zwykłą zawiścią - odparowała. - Zapytaj Ralpha Kernona.

- Mam w dupie Ralpha Kernona. Lepiej by było, żeby nigdy nie wykombinował sobie w tym ptasim móżdżku, by mianować cię redaktorem swojego kochanego tygodnika. Król Kernon i Królowa Georgie. Co za para komediantów!

- Boże ty mój, Boże - powiedziała, wracając do pobłażliwego tonu, który gwarantował doprowadzanie go do białej gorączki. - Dziś wieczorem Hugo wyszedł z siebie.

Ujrzała, jak znowu zaciska pięści.

Tym razem wiedział, że ją uderzy, jeśli nie zejdzie mu z oczu.

- Nie sądzę, żebyś zechciała pójść do łóżka, kiedy ja będę sobie spokojnie pił drinka - wycedził, po czym, nie dając jej szansy na odpowiedź, odwrócił się i zniknął w otwartych drzwiach salonu.

Mimo wentylacji włączanej na upalne, letnie miesiące, drzwi większości domów na Południu zostawiano otwarte - zwyczaj odziedziczony po pokoleniach przodków, których życie od czerwca do września było zdominowane tęsknotą za łykiem chłodnego powietrza. Nie unikano przeciągów, przeciwnie - powodowano je. Jednak tym razem Hugo zatrzasnął za sobą drzwi.

Z żelazną nonszalancją Georgie zignorowała fakt, że zatrzaśnięto jej drzwi przed nosem. - Nie pozwól, żeby jakiś prostak miał wpływ na twoje emocje. - Dzięki tej zasadzie nie zbaczała z obranego kursu. W wieku trzydziestu dwóch lat znalazła się na szczycie. Zawdzięczała to faktowi, że nie pozwalała, by inni ją ranili: kiedy pozwalasz, by inni wpływali na twoje uczucia, grzęźniesz. Wiedziała, że ten rodzaj opanowania pozbawia ją mocnego wewnętrznego przeżycia. Nic jej to nie obchodziło. Wolała być pozbawiona bólu, jaki zadaliby jej ludzie, gdyby nie posyłała ich do diabła.

- Do diabła z nim - mruknęła do pustego hallu. Niedbale, z ociąganiem, weszła na szerokie schody prowadzące łukiem do sypialni na piętrze.


2


Przeszedł przez pokój w stronę sekretarzyka Hepplewhite stojącego pod francuskim oknem, które wychodziło na ogród. W wieku trzydziestu ośmiu lat Hugo nadal zachowywał chłopięcy wygląd - szczupły, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, ze zmarszczkami jedynie w kącikach bardzo niebieskich oczu, z prostymi, brązowymi włosami zaczesanymi do tyłu, choć na czoło zawsze opadały mu niesforne kosmyki, kontrastując z surowym wyrazem twarzy.

Przekornie ignorował pierwotne przeznaczenie sekretarzyka, trzymając butelki z alkoholem na eleganckiej półeczce na książki. Nawet w gniewie zwrócił uwagę na misterne drzwiczki sekretarzyka, wykładane drzewem różanym, gdy go otwierał, by wyjąć butelkę szkockiej, angielski syfon na wodę sodową z ulubionego sklepu Georgie i szklankę z grubego kryształu. Nie poszedł do kuchni po lód. Musiał się uspokoić.

Pozostałe meble stanowiły mieszaninę antyków z drogimi, nowoczesnymi egzemplarzami: wczesno wiktoriańskie konsole pod dwoma bogato ornamentowanymi lustrami Sheraton, włoski stolik do kawy z grubego szkła, głębokie sofy obite twardą skórą barwy mokki, krzesła obite jedwabiem w jasnobłękitną i kawową kratę. Szykownie i wygodnie. Jasnobłękitne zasłony do ziemi były odsłonięte, by docierało nocne powietrze, wciąż jeszcze świeże w Waszyngtonie w pierwszym tygodniu czerwca.

Podobnie jak w wielu osiemnastowiecznych domach w Georgetown, ogród na tyłach zamykał mur z tego samego materiału, z którego zbudowano dom - różowawej cegły, przywożonej jako balast przez angielskie szkunery, które, po bezpiecznym wpłynięciu do zatoki Chesapeake, zdążały do Baltimore i Annapolis. Po wyładowaniu cegieł ładownie wypełniano liśćmi tytoniowymi z Marylandu i szkunery wyruszały w drogę powrotną do Anglii. Statki płynęły niekiedy dalej na południe, do Norfolk w Wirginii, gdzie na tyłach Komory Celnej czekał tytoń w belach. Od tamtych czasów aż do roku 1865, kiedy najtragiczniejsza z wojen zakończyła się kapitulacją Generała Lee w Appomattox Court House, rodzina Carrollów wiodła luksusowe życie mieszkańców Południa, dzięki uprawie tytoniu, sadzonego i zbieranego przez niewolników. Ze wspaniałych niegdyś mebli Hugonowi przypadł w udziale tylko sekretarzyk Hepplewhite i dwa lustra Sheraton z konsolami.

Całą resztę, pozostałą po tej beztroskiej przeszłości, dawno sprzedano, zgubiono lub oddano temu czy innemu członkowi rozległej rodziny. Pradziadkowie Hugona nie stracili całego majątku w Wojnie Domowej, jednak po utracie niewolników zarzucono uprawę tytoniu. Większość Carrollów przeniosła się ze wsi do Richmond.

Jeszcze przed narodzinami Hugona rodzina szczyciła się wieloma lekarzami i prawnikami, a także kilkoma bankierami. Jego dwaj wujowie byli kongresmanami w Waszyngtonie i obaj stosunkowo mało się wyróżnili. Na Uniwersytecie, jak w skrócie nazywano piękny, biało-czerwony Uniwersytet Thomasa Jeffersona w Wirginii, wielu kolegów Hugona pochodziło z podobnych rodzin. Jednak po ukończeniu studiów, w przeciwieństwie do większości, Hugo postanowił opuścić Wirginię. Chciał zabłysnąć w wielkim świecie.

Mimo to bardzo sobie cenił glebę, z której wyrósł. Podobał mu się swobodny styl życia krewnych z Richmond, ich upodobanie nie tylko do luksusu, ale także tego, co matka Hugona nazywała “sprawami umysłu”. Niekiedy Hugonowi przychodziła na myśl przemoc i okrucieństwo, które spoczywały pod nienagannymi manierami rodem z Wirginii. Jeden z jego wujów się zastrzelił. Inny zastrzelił żonę, kiedy pakowała drugie śniadanie na niedzielną przejażdżkę z dziećmi łodzią na Wschodnie Wybrzeże, a następnie strzelił do siebie. Wojna wciąż zbiera żniwo - skomentowała to matka Hugona. “Wojna” oznaczała w Wirginii wojnę domową. Klęska pozostawiła po sobie wiele napięć - mawiała często matka.

Jego maniery i miękki akcent mogły sprawiać wrażenie, że Hugo jest na luzie, ale w rzeczywistości był niezwykle ambitny. Był zdolny do długiej, ciężkiej pracy. Ryzykował i czasami szedł na skróty w sposób, który byłby zaaprobowany przez jego przodków z Wirginii lub nie. Ale był facetem z jajami.

Zaczął pracę jako reporter dla “Washington Post”. Kiedy środowisko dziennikarskie skupione wokół Białego Domu wyraziło opinię, że prezydent stawił czoło burzy politycznej, Hugo wywęszył prawdę. Kiedy jego artykuł ukazał się na pierwszej stronie “Post”, Biały Dom zdementował zawarte w nim fakty, ale nie minął tydzień, a okazało się, że Hugo miał rację. Nigdy nie oglądał się za siebie.

W dziennikarstwie, podobnie jak w większości zawodów, dwulicowość mogła zaprowadzić człowieka na sam szczyt. Ale Hugo obrał inną drogę. Rola dwulicowego dziennikarza mu nie odpowiadała. Hugo ponosił odpowiedzialność za swoje słowa. Politycy wiedzieli, że się im nie uda go oszukać, a ci, którzy okazali się na tyle nierozważni, by tego próbować, zawsze żałowali.

Ponieważ “News” zaczął mu kraść pomysły, Hugo przeniósł się do głównego biura gazety w Nowym Jorku. Kiedy ekspert od spraw międzynarodowych doznał wylewu, Hugo został mianowany na jego miejsce. Później poznał córkę właściciela i zakochał się w niej z wzajemnością. Zamierzali się pobrać.

Niestety, Hugo nie w pełni zdawał sobie sprawę z oczekiwań narzeczonej, która uważała, że przywilejem bogatej kobiety jest sprawowanie władzy nad innymi. Nawet w łóżku przejawiała dyktatorskie zapędy. Hugo był zdolnym i troskliwym kochankiem, lubił dawać jej przyjemność. Jednak sposób, w jaki wyrażała swe energiczne żądania, zaczynał mu działać na nerwy: - Nie, wolę, żeby to robić właśnie tak - mówiąc to, kierowała jego dłonią apodyktycznymi gestami wytrawnego konsultanta medycznego.

Zanim węzeł małżeński został zawiązany, zaręczyny zerwano. Ojcu narzeczonej było przykro; lubił Hugona. - Ale to się zdarza - stwierdził, nie pozwalając jednak, by zawód z powodu utraty Hugona jako zięcia wywarł wpływ na jego zamiary utrzymania Hugona na pozycji gwiazdora w “News”. W tym samym roku Hugo otrzymał intratną posadę szefa biura w Londynie.

W odróżnieniu od wielu amerykańskich korespondentów, Hugo rozumiał sposób funkcjonowania brytyjskich polityków. Wybuchał śmiechem, kiedy Anglicy drwili z szacunku, z jakim Amerykanie odnoszą się do dolara. Pod względem czystego, pozbawionego sentymentów materializmu - pisał - żaden Amerykanin nie może się równać z angielskim dżentelmenem.

W ciepły angielski letni wieczór statek motorowy “Aureole” opuścił o siódmej nabrzeże Charing Cross. “Aureole” wynajęto dla sześćdziesięciu gości najbardziej znanego w Anglii wydawcy prasowego, Bena Franwella. Szorstki w obyciu, o poglądach prawicowych, serdeczny, kiedy miał na to ochotę, niezbyt zaprzątający sobie głowę skrupułami, był człowiekiem, z którym nikt nie zadzierał bez wyraźnej potrzeby. Na pokładzie dziobowym “Aureole” Franwell podszedł do Hugona i powiedział: - Ludzie mówią, że władza korumpuje, że pieniądze korumpują. Powiem ci, co korumpuje: przyjaźń.

Oprócz przewodniczącego Komisji Zbrojeniowej Senatu Stanów Zjednoczonych, który podczas podróży do Londynu umiejętnie łączył przyjemne z pożytecznym, znanego producenta filmowego z panienką, a także nowojorskiego maklera, którego reputacja od sześciu tygodni wisiała na włosku z powodu dochodzenia prowadzonego przez komisję Kongresu w sprawie nielegalnych transakcji, Hugo był jedynym Amerykaninem zaproszonym na przyjęcie Bena Franwella.

Pozostali goście byli Anglikami, i jeśli Hugo nie znał ich jeszcze osobiście, większość znał z widzenia - ministrowie, właściciele gazet, wydawcy, ulubiony przez premiera spec od reklamy, rekiny finansjery, najsłynniejsi prezenterzy telewizyjni, komentatorzy polityczni i autorzy kolumn towarzyskich, których twarze codziennie spoglądały ze stoisk z gazetami; do tego kilka żon, partnerek oraz kobiet nazywanych albo dziewczynami do dobrej zabawy, albo obiektami seksualnymi, w zależności od tego, jak im się obecnie wiodło w pogoni za łatwym życiem.

Hugo był wtedy szefem londyńskiego biura “News” od blisko dwóch lat. Tym spośród gości Franwella, którzy nie znali jeszcze Hugo Carrolla, dano do zrozumienia, że powinni się zapoznać z jego reputacją. Większość wpływowych ludzi w Anglii prenumerowała “News”. Mogli ocenić swoją pozycję na arenie międzynarodowej, sprawdzając, czy Hugo Carroll o nich napisał, czy też nie zawracał sobie nimi głowy. Był amerykańskim dziennikarzem, z którym każdy brytyjski polityk chętnie się spotykał - a to z kolei otwierało przed Hugonem drzwi do tych domów, gdzie spotykały się pieniądze, polityka i środki przekazu. Fakt, że był wolny, oczywiście nikomu nie przeszkadzał. Życie towarzyskie w Londynie rozpościera szeroki wachlarz możliwości przed wolnymi mężczyznami i kobietami sukcesu, pod warunkiem że są czarujący i potrafią ciągnąć zyski z towaru, który mają do zaoferowania.

Gdy “Aureole” płynęła w dół rzeki pod centralnym łukiem mostu Southwark, kilku gości Franwella sącząc szampana wpatrywało się w potężny przybój. Zaledwie kilka lat wcześniej przy moście Southwark wynajęty statek pasażerski wpadł pod dziób ogromnej pogłębiarki, a pięćdziesięciu jeden beztroskich uczestników przyjęcia zostało wciągniętych w zimną głębię i wyrzuconych przez przypływ o wiele mil dalej. Jednak goście Franwella nie przestawali zawierać znajomości, robić dobrego wrażenia i wymieniać się plotkami ze świata władzy. Tylko nieliczni zwracali uwagę na uciekające do tyłu brzegi rzeki, gdzie wiktoriańskie magazyny wciąż opierały się naporowi lśniących kondominiów rekinów z City, a iglice Hawksmoora błyszczały w zachodzącym słońcu.

Godzinę później, tuż za Greenwich, “Aureole” przybiła do nabrzeża modnej restauracji. W ogrodzie, pod baldachimem w pasy, rozpoczął się bankiet. Każdy z okrągłych stołów, przykrytych wykrochmalonym obrusem, nakryto szkłem i migoczącą srebrną zastawą na dziesięć osób. Hugonowi przypadło miejsce obok żony sekretarza obrony. Po jego drugiej stronie siedziała wyjątkowo atrakcyjna młoda kobieta w sukience jego ulubionego, żółtocytrynowego koloru. Ale Hugo zapomniał o ubraniu kobiety, kiedy spojrzał na jej czarne włosy przycięte jak u japońskiej lalki i ujrzał, że piwne oczy mienią się złotawo. Rzuciwszy szybkie spojrzenie na wizytówkę na stole przeczytał: “Georgie Chase”.

Hugo najpierw odezwał się do kobiety, którą już znał. Później się odwrócił, by się przedstawić Georgie Chase.

- Ja już wiem, kim pan jest - powiedziała. - Spytałam, kiedy zobaczyłam pana na pokładzie “Aureole”. Ja też jestem dziennikarką, chociaż nie tak wspaniałą jak pan. Pewnego dnia też taka będę. - Miała wtedy dwadzieścia trzy lata. Hugo miał dwadzieścia dziewięć.

Oboje wybuchnęli śmiechem.


3


Od dziewiątego roku życia w poczuciu tożsamości Georgie Chase istniała luka, puste miejsce. Przedtem wiedziała dokładnie, kim jest: zdolnym i szczęśliwym najmłodszym dzieckiem wygodnie urządzonej amerykańskiej rodziny. Była też pieszczoszką tatusia.

W dzieciństwie nie zaklasyfikowałaby swej rodziny do amerykańskiej klasy średniej, ale do niej właśnie należeli. Farma zbożowo-nabiałowa o powierzchni pięciuset osiemdziesięciu akrów, za miastem Lincoln w Nebrasce, należała do Chase'ów od początku wieku. Była położona na łagodnie pofałdowanych pastwiskach, stopniowo zajmowanych przez bankierów i przemysłowców, którzy lubili się pysznić domem na wsi, a przy tym móc łatwo dojeżdżać do pracy.

Georgie otrzymała imię po swoim ojcu. Jego zaś ojciec zawsze mieszkał w walącej się drewnianej chałupie i życie farmerskie sprawiało mu dużą satysfakcję. Niedługo po śmierci starego pana Chase'a, George porzucił posadę zastępcy dyrektora Wytwórni Konserw Spożywczych w Lincoln; zrozumiał, że pragnie wrócić z rodziną na farmę. Życie biznesmena nigdy nie przypadło George'owi do gustu.

- Co byś na to powiedziała, Jane kochanie? - zapytał żonę, którą uwielbiał. - Farma jest na tyle duża, że zapewni nam dostatnie życie, a ja nie będę musiał wypruwać sobie flaków. Miałbym więcej czasu dla ciebie i dziewczynek, a na ganku będziesz miała co najmniej tyle samo życia towarzyskiego co w mieście.

- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Jane Chase. - Proszę tylko o jedno: niech nikt nie oczekuje ode mnie, że będę doiła krowy.

A jednak wyglądała jak prześliczna pasterka, z blond włosami, różowobiałą skórą i oczami jak z błękitnej porcelany. Podobnie jak mąż, miała pogodne i raczej leniwe usposobienie. Pomoc w prowadzeniu farmy nudziłaby ją, ale zorganizowanie w pogodnie rozlazłym domu bazy życia towarzyskiego wydawało się całkiem pociągającym pomysłem. Życie na wsi było o wiele szykowniejsze niż mieszkanie w mieście.

Życie rodzinne Georgie cechował spokój, ciepło i swoboda. Miała prawie pięć lat, kiedy przenieśli się na farmę, a jej dwie siostry chodziły już do szkoły średniej. Kiedy wracała do domu z przedszkola, pierwszą osobą, którą chciała zobaczyć, był ojciec. Największą atrakcją każdego popołudnia było towarzyszenie mu w oborach, gdzie nadzorował dojenie.

Kiedy siostry wyjechały na studia, Georgie została pupilką rodziców, jako jedyne dziecko w domu. Co prawda rozpieszczał ją tylko ojciec, ale pogodny charakter matki sprawiał, że odnosiła się do córki bezkrytycznie. Georgie poznała głębokie szczęście dziecka otoczonego tym, co uważała za niczym nie zmąconą miłość.

Dwa dni po dziewiątych urodzinach, kiedy wróciła ze szkoły, matka zawołała ją z werandy:

- Chodź Georgie, usiądź obok mnie na bujance. Do ulubionych miejsc Georgie należała trzyosobowa kanapa zawieszona na zielonych wspornikach. Nogi Georgie były akurat na tyle długie, że dotykała stopami szerokich desek podłogi werandy; kiedy się odpychała, bujanka wychylała się w tył i w przód trzy, czasem cztery razy, aż Georgie musiała odepchnąć się znowu.

- Mam ci coś do powiedzenia, kochanie - oświadczyła matka.

Georgie odepchnęła się ponownie stopami i razem z matką kołysały się delikatnie w tył i w przód.

- Wyglądało na to, że dobrze się bawisz - powiedziała matka - kiedy chodziłaś z tatą na lunch do sąsiedniego domu. W zeszłą niedzielę widziałam, jak trzymałaś Francisa za rękę, kiedy szłaś nad staw z kaczkami. - Francis Nylor był przemysłowcem, do którego należała duża posiadłość, oddalona o pół kilometra od domu Chase'ów.

- Tylko dlatego, że wziął mnie za rękę - odparła Georgie.

Jane Chase podjęła temat z innej strony.

- Tata i ja kochamy się. Zawsze tak będzie. Ale wiesz, Georgie, dwojgu ludziom nie jest łatwo być razem przez całe życie. Było inaczej, kiedy ludzie nie żyli tak długo. Ale dzisiaj - znasz to z przykładu wielu swoich przyjaciół - małżonkowie często przekonują się po dwudziestu latach, że już do siebie nie pasują.

- Ale ty i tata nie jesteście tacy. Ty i tata jesteście dla mnie dobrzy - zaprotestowała Georgie.

- Wiem, kochanie. I ty jesteś dla nas dobra - odparła matka. - Ale gdybyśmy żyli dalej ze sobą, zaczęlibyśmy się kłócić i przekonałabyś się, że nie jesteśmy już dla ciebie dobrzy. Gdybyśmy mieszkali z tatą oddzielnie, miałabyś po prostu dwa domy zamiast jednego. Wiele ludzi dałoby wszystko, żeby mieć dwa domy.

- Ale ja nie chcę dwóch domów - powiedziała Georgie. Zesztywniała jej szyja i czuła ból w całych plecach. Bujanka stanęła w miejscu. Może gdyby odepchnęła się stopą raz jeszcze, wszystko byłoby jak dawniej i ból pleców by ustąpił. Odepchnęła się od desek podłogi. Lubiła dotyk desek werandy, inny niż wewnątrz domu; to musiało mieć związek z przestrzenią między werandą a ziemią. Georgie i matka bujały się w tył i w przód.

- Georgie, twój ojciec i ja postanowiliśmy, że najlepiej się stanie, jeśli zamieszkamy oddzielnie. Ty i ja wprowadzimy się do Francisa. Ale ty i tata możecie się widywać, ile tylko zechcecie.

Wkrótce po ślubie Jane i Francis Nylorowie postanowili się przenieść do Londynu, gdzie Francis miał objąć stanowisko naczelnego dyrektora brytyjskiego oddziału firmy. Podczas trzech tygodni zamieszania związanego z przeprowadzką, Georgie mieszkała na farmie z ojcem. Kiedy nadszedł moment rozstania, oczy George'a Chase'a zaszkliły się i gdy łzy zaczęły mu spływać po twarzy, odwrócił głowę.

Georgie nie płakała.

- Wszystko będzie dobrze, tato. Mama mówi, że mogę wrócić na farmę na wakacje. Poza tym możemy do siebie pisywać.

Kiedy to mówiła, bez żadnego wyrazu na małej twarzyczce, uświadomiła sobie nieznane dotąd uczucie. Było przeciwieństwem poczucia rzeczywistości. Pomyślała o przestrzeni pod werandą, ale i ona tego nie tłumaczyła. Georgie czuła, jakby gdzieś w niej powstało puste miejsce, jakaś dziura. Nigdy przedtem tego nie odczuwała.

Sześć miesięcy po przeprowadzce do eleganckiego domu w Londynie, tuż przy Wimbledon Common, Georgie pisała w sypialni list do ojca, kiedy weszła matka i ją objęła.

- Muszę ci coś powiedzieć, kochanie - powiedziała Jane. - Twój ojciec umarł wczoraj. Miał raka. Miał szczęście, że to się nie przeciągało, tak jak zazwyczaj. Nie cierpiał.

Georgie nie płakała. Siedziała bez ruchu. Po prostu odszedł. Nawet się nie pożegnał. Nigdy się nie dowiedziała, czy cierpiał, czy nie. Nigdy nie miała okazji, żeby mu powiedzieć, jak bardzo go kochała. Ból był tak potworny, że odepchnęła go od siebie. Odczuwała jednak istnienie pustej, wypalonej dziury we własnym wnętrzu.

Francis Nylor był miłym ojczymem. On i Jane spędzali najmilsze chwile przy kartach, a wkrótce ich zdolności brydżowe, a także pieniądze i koneksje Nylora zwróciły na nich uwagę śmietanki londyńskiego towarzystwa. Niedługo po tym, jak przyjęto ich w charakterze gości do Klubu Brydżowego św. Jakuba w Londynie, zaproponowano im członkostwo, które Nylorowie skwapliwie przyjęli. Kiedy wysunięto kandydaturę Francisa Nylora na członka “Reform Club”, nikt nie głosował przeciw, co mogłoby mieć miejsce w przypadku Anglika - nikt nie żywił urazy do Francisa.

Georgie, podobnie jak angielskie dzieci, z którymi się teraz stykała, częściej niż matkę widywała służącą, której sypialnia znajdowała się tuż obok. Kiedy skończyła jedenaście lat, wysłano ją do prywatnej szkoły z internatem. Georgie nie przejęła się zbytnio rozłąką z domem rodzinnym; taki los spotykał dziewczynki ze wszystkich liczących się rodzin. W pierwszym tygodniu jedna czy dwie dziewczynki płakały w nocy, ale Georgie nic właściwie nie czuła.

Zawarła mnóstwo nowych przyjaźni. Była inteligentna. Wyglądała uroczo - szczupła, z białoróżową skórą matki, piwnymi oczami o złotawych błyskach, które kontrastowały z ciemnymi, prawie czarnymi włosami odziedziczonymi po ojcu, spływającymi w długich falach.

Niedługo po dwunastych urodzinach przy pomocy nożyczek do papieru obcięła piętnaście czy siedemnaście centymetrów włosów, skubiąc je po parę centymetrów, aż wszystkie sploty leżały rozrzucone na dywanie, a nad uszami Georgie pozostał tylko krótki, prosty paź. Chociaż nigdy nie słyszała o wspaniałej aktorce, która w latach dwudziestych była przez krótki czas przedmiotem kultu, zobaczyła w dodatku niedzielnym czarno-białą fotografię Louise Brooks i spodobała się jej długa grzywka połączona z krótkim paziem. Sama nie zdołała ostrzyc się z tyłu, ale wyręczyła ją koleżanka, pozostawiając nierówne zakosy. W końcu kierowniczka internatu doszła do wniosku, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie wysłanie Georgie do prawdziwego fryzjera, który wyrównał grzywkę i boki, a włosy z tyłu przystrzygł tak, by uwydatnić śliczny, nęcący karczek. Na jego widok mężczyźni często się zastanawiali, w jakim stopniu ta uczennica była świadoma własnego seksapilu.

Georgie nie miała obsesji na punkcie współzawodnictwa. Bawił ją duch rywalizacji, posuniętej aż do prawdziwej nienawiści, budzący się wśród graczy w krykieta podczas weekendu na wsi; było jej całkowicie obojętne, czy wygra czy przegra w tej grze. Jeśli jednak coś ją interesowało, jak na przykład większość przedmiotów, gimnastyka czy tenis - chciała być w tej dziedzinie najlepsza.

- Dla nikogo z nas nie było zaskoczeniem, że uzyskała stypendium z Oxfordu - pisała dyrektorka szkoły do matki Georgie.

Pierwszą rzeczą, którą Georgie zauważyła w Oxfordzie, było znacznie ostrzejsze współzawodnictwo niż w szkole; musiała się o wiele bardziej przykładać, jeśli inni mieli zwrócić na nią uwagę. Dotyczyło to w jeszcze większym stopniu życia towarzyskiego niż nauki. Zawarła znajomości z koleżankami (nieseksualne) i kolegami (niektóre seksualne, inne nie). Georgie była wesoła lecz niezupełnie taka jak reszta młodzieży. Lubiła życie towarzyskie, ale kiedy nic się nie działo, czytała albo marzyła.

Kilkakrotnie była zakochana. Jednak jej zdolność miłości ograniczał dystans emocjonalny. Georgie nie czuła żalu z tego powodu: miała zbroję, która chroniła ją przed zranieniem. Równocześnie jednak sprawiała, że Georgie traktowała ludzi instrumentalnie. Kiedy ją zawodzili, porzucała ich.

Jeden z adoratorów był szczególnie odpowiedni.

- Wiem, wiem, moja matka byłaby w siódmym niebie - powiedziała Georgie do Patsy Fawcett. Wkrótce po tym, jak się poznały w Oxfordzie, zostały najlepszymi przyjaciółkami. - Ale jemu właściwie chodzi o to, żebym została przede wszystkim jego żoną. Kiedy twierdzi, że nie miałby nic przeciw mojej karierze, sam się oszukuje. Dlatego musi zostać odprawiony.

Georgie chciała powozić własnym rydwanem i uważała, że jego blask będzie silniejszy po drugiej stronie Atlantyku, może w Nowym Jorku. Chciała zostać dziennikarką.

Zawsze lubiła Anglię, co w istocie oznaczało Londyn. Wydawano tu wiele gazet o zasięgu krajowym oraz eleganckich tygodników. Na firmamencie dziennikarskim stale lśnił przynajmniej tuzin kobiecych gwiazd, ale mimo to brytyjskie dziennikarstwo nadal pozostawało domeną mężczyzn. Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, wystarczyło, by rozejrzał się po dziale wiadomości. Gwiazda redaktorki, choćby w dziedzinie wiadomości podawanych w skrócie, wciąż jeszcze nie wzeszła.

Nowy Jork wydawał jej się idealnym miejscem, nie ze względu na życie na pełnych obrotach, ale ponieważ to miasto oferowało największy wybór ekskluzywnych magazynów. Georgie pragnęła nade wszystko zostać redaktorką magazynu, w którym mogłaby trzymać rękę na pulsie polityki władzy - polityki polityków, polityki środków przekazu, polityki pieniędzy, polityki mody, polityki świata literackiego - całego tego cholernego kramu.

- Chcę być osobą, która pociąga za sznurki marionetek - Georgie zwierzyła się Patsy Fawcett.

Od śmierci ojca Georgie myślała o powrocie do Ameryki wyłącznie w kategoriach kariery. Nigdy nie tęskniła za Nebraską. Kiedy czasem, mimowolnie, pojawiał się w jej myślach obraz farmy, był oprawiony w ramkę, jak fotografia z dawnych czasów.

Patsy Fawcett wyrosła w atmosferze rodzinnego bezpieczeństwa, którego Georgie nie znała od wczesnego dzieciństwa. Ojciec Patsy był głównym sędzią Sądu Najwyższego. Patsy była oczkiem w głowie rodziców zanim jeszcze jej matka dowiedziała się, że nie może mieć więcej dzieci. Ilekroć któryś z przyozdobionych perukami kolegów sędziego Fawcetta pytał go, czy zamierza wysłać córkę do szkoły z internatem, odpowiadał niezmiennie:

- Nie cierpiałem tego, że wysłano mnie z domu w wieku dziewięciu lat. Moja żona nie cierpiała tego, że wysłano ją do Cheltenham. Nie widzimy powodu, żeby nasze dziecko ulegało temu dziwnemu angielskiemu zwyczajowi.

Dlatego też Patsy poszła do ekskluzywnej londyńskiej dziennej szkoły dla dziewcząt, położonej o dwadzieścia minut drogi autobusem od domu Fawcettów w Kensington. Oczywiście, musiała się wykazać świetnymi wynikami, by móc uczęszczać do St Paul. Między dziewiątym a trzynastym rokiem życia Antonia, jak się wtedy nazywała, wyróżniała się zarówno w nauce jak i w sportach. Piekło rozpętało się wkrótce po jej trzynastych urodzinach.

Sędzia Fawcett zapamiętał ten dzień dokładnie: był to jeden z utęsknionych słonecznych lipców; cała trójka jadła niedzielny lunch przy tekowym stole na dużym balkonie, wychodzącym na tylny ogród. Światło słońca sączyło się przez liście dębu padając na miodową grzywkę Antonii i barwiąc ją złotem. Piekło zaczęło się, kiedy Antonia oświadczyła, że od tej pory należy ją nazywać Patsy. Sędzia wymienił spojrzenia z żoną.

- Ale Antonia to takie piękne imię, kochanie - zaprotestowała pani Fawcett.

- Nie odpowiada mi.

Rodzice ponownie spojrzeli na siebie. Musieli postępować ostrożnie.

- Jeśli chcesz zmienić imię - powiedział grzecznie sędzia - czy nie lepiej poprzedzić to przemyśleniem? Amerykanie używają słowa “patsy” na określenie kozła ofiarnego.

- Nic mnie to nie obchodzi. Poza tym nikt mnie nie pomyli z kozłem ofiarnym.

Sędzia zauważył w buntowniczych oczach córki, które z zielonych stały się akwamarynowe, odbijające się niebo. Stłumił westchnienie. Oczy Antonii złagodniały, kiedy spojrzała na matkę.

- Przykro mi z powodu ręczników, mamo. Może dam radę poodpruwać A.

Pani Fawcett, której dzień był ponad normę wypełniony zajęciami, odbyła specjalną wyprawę do Harrodsa po dwa tureckie ręczniki koloru mięty, z wyszytym monogramem “AF”, na prezent urodzinowy dla Antonii.

Patsy nadal osiągała dobre wyniki w nauce i sporcie, ale dwie inne sprawy barwiły rumieńcem jej twarz, kiedy budziła się rano. Jedną była świadomość własnego ciała, kiedy rozsuwała nogi i kładła dłonie na lśniących włosach koloru miodu rozrzuconych na poduszce. (Rozważała też możliwość nazwania się Honey, ale uznała, że to zbyt amerykańskie. ) Drugim, pokrewnym, powodem było podniecenie wynikające z myślenia o pewnym piątoklasiście z męskiej szkoły St Paul. Dwa razy w tygodniu, kiedy Patsy wychodziła po lekcjach o czwartej, stał pod platanem na trawniku. Przed powrotem metrem do domu, szli na kawę na Hammersmith Road.

Sędzia odnosił wrażenie, że jego życie domowe z dnia na dzień zostało zdominowane przez inklinacje Patsy ku temu trądzikowatemu młodzieńcowi. Żadna rozmowa w domu Fawcettów nie mogła się obyć bez nowego wyzwania ze strony Patsy. Dlaczego nie wolno jej było wychodzić wieczorami? Dlaczego w sobotni wieczór musiała wracać do domu wcześniej niż wszyscy? Dlaczego ona i ten (przerażający, zdaniem sędziego) chłopak nie mogli zanosić kubków z kawą na górę do jej pokoju? Co było nie w porządku w paleniu trawki w jej pokoju? Całe cztery kolejne lata według sędziego były piekłem.

Przynajmniej po wyjeździe Patsy do Oxfordu rodzice przestali ponosić za nią odpowiedzialność, co też cała trójka przyjęła z ulgą. Pani Fawcett odkryła ze zdziwieniem, że zasada “czego nie widać, tego nie ma” rzeczywiście funkcjonuje. Mimo to, niepokoiła się czasem impulsywną naturą córki. Cieszyła się, że Patsy nie zmieniała chłopców jak rękawiczki, ale jednocześnie czuła się zażenowana intensywnością, z jaką córka kochała.

Nie sposób było przewidzieć, jak długo Patsy pozostanie zakochana. Czasami trwało to rok lub dwa, kiedy indziej najwyżej miesiąc. Kiedy to ona nudziła się partnerem lub zakochiwała się w kimś innym, nie zawsze zwracała uwagę na to, jak bardzo czuł się porzucony. Kiedy to ją zostawiano, wpadała w silne przygnębienie.

- Nie powinnaś pozwalać, żeby jakiś prostak miał wpływ na twoje emocje. Do diabła z nim - mówiła jej Georgie.

Georgie próbowała nauczyć Patsy własnej techniki.

- Włóż maskę: udawaj, że nic cię to nie obchodzi, że cię spławił. Przekonasz się, że maska ma wpływ na twoje wnętrze i naprawdę mniej się wtedy martwisz.

- Ale to u mnie nie działa - zawodziła Patsy.

- Dlatego, że się odpowiednio nie dystansujesz. To może nie zadziała od razu w stu procentach, ale zadziała. Powtarzaj sobie tylko: Nie pozwolę, żeby ten kutas kontrolował moje uczucia.

Niedługo po opuszczeniu Oxfordu Patsy i Georgie postanowiły wynająć wspólnie mieszkanie w Londynie. Wydawało się logiczne zacząć poszukiwania w Notting Hill Gate, gdzie miały szansę znaleźć mieszkanie, na które mogły sobie pozwolić, w odrestaurowanym domu, wciąż raczej obskurnym niż odnowionym. Ta dzielnica cieszyła się popularnością wśród młodej londyńskiej inteligencji, a ponadto dziewczęta miały stąd łatwy dojazd metrem do pracy - Georgie do “Harper's”, a Patsy do Jonathana Cape'a.

Dodatkową atrakcję Notting Hill Gate stanowiła bliskość domu Fawcettów. Kiedy Patsy odwiedzała rodziców, często zabierała ze sobą Georgie.

- Twoja rodzina ma to wszystko, czego nie ma moja - mówiła Georgie bez żalu. Było to proste stwierdzenie faktu. Spytana czy jest zazdrosna, odpowiedziałaby: “nie”. Tak długo żyła, bez związków rodzinnych, że wyobrażała sobie, że nigdy nie chciałaby ponosić odpowiedzialności za życie rodzinne. A jednak każda wizyta u Fawcettów była świętem. Georgie nie tylko ich szanowała: pokochała ich bardziej, niż kochała jakąkolwiek starszą od siebie osobę, odkąd skończyła dziewięć lat.

- Oni nigdy nie dotykają się w obecności innych - powiedziała do Patsy - a mimo to zawsze sprawiają wrażenie idealnie dobranej pary. Nie znam drugiego takiego małżeństwa.

W tym samym czasie, gdy Georgie zaczęła się wspinać w hierarchii “Harper's”, Patsy spędzała może zbyt wiele czasu na zapełnianiu notesu komiksami, których bohaterami byli autorzy redagowanych przez nią tekstów.

- Autorzy traktują tematy artykułów tak cholernie poważnie, chociaż to najczęściej same bzdury - mówiła do Georgie.

Na widok szkiców Patsy, Georgie wybuchnęła śmiechem.

- Powinnaś zapisać się do szkoły wieczorowej i wziąć kilka prawdziwych lekcji - poradziła przyjaciółce. Jednak Patsy nie miała na to czasu; była zakochana.

- No, jedno jest pewne - powiedziała rankiem, po zerwaniu z mężczyzną, którego ubóstwiała przez osiemnaście miesięcy. - Bez względu na to jak bardzo się zakocham następnym razem, Georgie, nie wyjdę za mąż, dopóki moja miłość nie przetrwa trzech lat.

Kilkakrotnie spotykała się z członkami parlamentu i przekonała się, że wszyscy bez wyjątku są beznadziejni.

- Człowiek ma nadzieję, że się okażą ekscytujący i czarujący, a to tylko nadęte świnie.

Potem poznała Iana Lonsdale'a. Jego ironia i samodzielność momentalnie przyciągnęły Patsy. Podobało jej się, że wiedział, dokąd zmierza, nie robiąc wokół tego wielkiego szumu. Fakt, że lekko utykał, jeszcze bardziej przydawał mu atrakcyjności.

Jego ojciec służył w koloniach i Ian miał pięć lat, kiedy oboje rodzice umarli na malarię w Rodezji. Wychowywali go dziadkowie w wygodnym domu w Derbyshire.

Wypadek wydarzył się, kiedy Ian był w ostatniej klasie. To on prowadził i, co nietypowe dla kierowcy, był jedynym, który poważnie ucierpiał. Leżąc w szpitalu przez dziesięć kolejnych miesięcy, był szczęśliwy, że mógł winić tylko siebie samego. Nigdy nie uchylał się przed odpowiedzialnością.

Mimo pięciu operacji, noga nie wygoiła się należycie. Musiał zrezygnować z lekkiej atletyki, w której przedtem odnosił sukcesy. Może dlatego w Oxfordzie zaczął przywiązywać tak dużą wagę do podbojów seksualnych. A może to było zwyczajnie jego stare dobre id. Tak czy inaczej, fakt, że był zakochany, nie powstrzymywał Iana od sypiania z innymi dziewczynami.

Jego utykanie czyniło go tylko bardziej pociągającym. Z długimi ciemnymi włosami, szarymi oczami i wysokim wzrostem był przystojny, a kobiety robią się podejrzliwe, kiedy mężczyzna jest zbyt przystojny. Lekka niedoskonałość u partnera dodaje im poczucia pewności.

Po ukończeniu studiów w Oxfordzie Ian założył własną firmę komputerową w środkowej Anglii. Był pewny siebie, kompetentny i dopisywało mu szczęście. Interes rozwijał się doskonale.

W wieku dwudziestu pięciu lat uczynił pierwszą próbę wejścia w szeregi parlamentu. Po czterech latach, zdobywszy ostrogi w walce o nieosiągalny fotel, dostał szansę ubiegania się o dostępne stanowisko. Jego partia nie uzyskała większości w wyborach, ale Ian został wybrany w Shurston. W ciągu następnych miesięcy jego reputacja w parlamencie rosła. Wtedy poznał Patsy.

Kiedy zobaczył grzywkę barwy miodu, zielone oczy i zuchwałe spojrzenie, z trudem się powstrzymał, by jej nie dotknąć. Wkrótce po tym, jak udało mu się zaciągnąć Patsy do łóżka, przekonał się, że jest zakochany w nieznany mu dotąd sposób.

- Nie zniosłabym - powiedziała pewnej nocy, kiedy leżeli spoceni, a Patsy trzymała mu rękę na piersi - gdybyś robił to z kimś innym.

Ian nie odpowiedział.

- Nigdy nie pociągali mnie dwaj mężczyźni jednocześnie - dodała. - Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być do tego zdolna.

Nadal milczał.

Wsparła się na łokciu, by móc spojrzeć na jego twarz. Ian dotknął jej wilgotnych włosów rozrzuconych na ramionach. Uśmiechnął się kącikami ust, dotykając ciemnych rzęs okalających zielone oczy. Kochał jej swobodną niewinność, która następowała po koncentracji, z jaką dochodziła do orgazmu.

- Mówiłeś, że nigdy nie chciałeś się z nikim żenić - powiedziała. - Czy to znaczy, że nie zechcesz. . . - Zawahała się. Oboje wiedzieli, co miała na myśli.

- Pójdę się umyć - powiedział. - Może wypijemy szklaneczkę przed snem, zanim odwiozę cię do Notting Hill? Nie musimy się jeszcze ubierać, ale chodź do salonu, to porozmawiamy.

- Jeśli ma to być poważna rozmowa, chyba lepiej będzie, jeśli coś na siebie włożę - odparła.

Usiedli ubrani na sofie, z dwiema szklankami whisky z wodą sodową na stoliku do kawy. Natychmiast przeszedł do sedna.

- Możesz uznać, że pragnę jednego i drugiego. Wiem, do kurwy nędzy, co mi teraz powie, pomyślała Patsy.

Pod względem manier Ian był nieodrodnym synem swojej klasy społecznej. Zmuszony do rozmowy na temat własnych uczuć, wolał to robić tak, jakby prowadził negocjacje handlowe. Jednak jego pozorny chłód był mylący: w żadnej mierze nie był wolny od emocji.

- Mówisz, że nigdy nie pociągali cię seksualnie dwaj mężczyźni jednocześnie. Mam w Bogu nadzieję, że już nigdy nie będzie cię pociągał nikt inny niż ja, Patsy. Postaram się temu zapobiec. - Przerwał na chwilę, po czym ciągnął tonem nie pozbawionym autoironii: - Łatwo by mi było teraz cię zapewnić, że już nigdy nie przytrafi mi się żadna przygoda. Muszę przyznać, że w chwili obecnej nic nie wydaje mi się bardziej nieprawdopodobne. Ale nie podoba mi się pomysł składania ci gwarancji na piśmie.

Patsy poczuła, że krew uderza jej do twarzy, ale dalej sączyła swoją whisky. Do cholery, nie miała zamiaru przyznawać się przed nim, że łzy szczypały ją w oczy. Rany boskie, i to ma być rozmowa dorosłych ludzi. Nadała twarzy zrównoważony, dorosły wyraz.

- Mogę ci natomiast zagwarantować - mówił - że jeśli kiedykolwiek, z powodu niedojrzałości, męskiej próżności czy innej, Bóg wie jakiej słabości charakteru, przytrafi mi się mała przygoda, nie wywrze ona żadnego wpływu na nasz związek. I nie stałoby się to w sposób, który mógłby zranić twoją dumę czy próżność. Jakkolwiek chcesz to nazwać. Nigdy

Wiedział, że Patsy nie chce tego słuchać. Mimo to, był przekonany, że musi coś ustalić, jeśli mają uniknąć klęski. Nie potrafił sobie bowiem wyobrazić spędzenia reszty życia w wierności. Mógłby dodać, że ewentualne romanse na boku jeszcze bardziej wzmocniłyby jego miłość do niej, ale ta kwestia sprawiała wrażenie zbyt haniebnej, mimo że mogła być zgodna z prawdą.

- Wiesz, jak zimne jest to, co mówisz? - spytała. - Napełnia mnie obrzydzeniem. Chyba opuszczę cię na kilka minut, żeby zwymiotować. Z tego co mówisz, wynika, że ja jestem monogamiczna, a ty nie, toteż powinnam stanąć ponad tak przyziemnymi uczuciami jak zazdrość, kiedy ty będziesz rżnął jakieś wywłoki. A z tego, co widzę- dodała mimochodem - każda ślicznotka, która chce zostać sekretarką członka parlamentu, szuka męża albo chłopa do łóżka.

Ian odwrócił się i spojrzał na profil Patsy. Widział tylko jedno zielone oko, ale domyślał się, że oba strzelają białymi iskrami. Znowu uniósł kąciki warg. Widział doskonale, jak obraźliwa się jej wydała jego propozycja.

- Zapomnijmy o tym - powiedział. - Byłem osłem.

Zaledwie po czterech miesiącach od poznania Iana Lonsdale, Patsy wyszła za niego za mąż. Nie chciała tradycyjnej szóstki małych dzieci, druhen i paziów. Towarzyszyła jej tylko Georgie.

Ślub odbył się w modnym kościele św. Jerzego na Hanover Square. Fawcettowie urządzili przyjęcie w hotelu Hyde Park, ale młodożeńcy i goście dotarli na miejsce znacznie później, niż się spodziewano. Policja otoczyła kordonem Grosvenor Square oraz wszystkie prowadzące do niego ulice. Przyjechały karetki pogotowia. Psy węszyły pod zaparkowanymi samochodami, a oddział saperów systematycznie rozcinał poskręcaną stertę złomu, która niegdyś była lśniącym BMW

Ponieważ w tym samym momencie, kiedy organista u św. Jerzego wyciągał wysokie rejestry marsza weselnego, ponad kilogram Semtexu eksplodował pod BMW zaparkowanym o kilka ulic dalej, zabijając mężczyznę i kobietę przypadkowo przechodzących nie opodal.


4


Ponieważ Georgie prowadziła bardzo intensywne życie towarzyskie, ludzie sądzili, że leży to w jej charakterze. W istocie nadal lubiła samotność wieczorami czy podczas weekendów. Małżeństwo Patsy oznaczało konieczność znalezienia nowej sublokatorki na mieszkanie, zbyt duże dla jednej osoby. Ta myśl była dla Georgie niezwykle przykra.

Pewnego wieczoru, kiedy Ian wyszedł do parlamentu, Georgie i Patsy jadły razem kolację na mieście.

- Znasz to mieszkanie w suterenie w domu mamy i taty? - spytała Patsy. - Ma tylko jedną sypialnię. Lokator wraca do Francji za dwa tygodnie. Może się tam wprowadzisz? Mimo że mieszkanie ma oddzielne wejście, ja nie mogłabym mieszkać razem z rodzicami, ale dla ciebie byłoby chyba w sam raz.

Sędzia i jego żona, oboje jeszcze przed pięćdziesiątką, mieli więcej obowiązków niż Georgie. Od czasu do czasu spotykała się z nimi na drinka, jedli razem albo wpadali na siebie przed domem. Georgie, która nigdy nie szukała rodziny, odkąd jej własna została zmieciona przez los, cieszyła się życiem rodzinnym u Fawcettów.

Często bezpośrednio z pracy szła na jakieś przyjęcie literackie, z których większość okazywała się okropna; jeden zadufany pisarz przechwalał się przed drugim, agenci i wydawcy rywalizowali ze sobą z agresywnym wdziękiem. Zaczęła romans ze znanym krytykiem literackim, który nie dopuszczał, by jego małżeństwo nadmiernie krępowało mu ruchy. Później dodała do kolekcji znanego dziennikarza politycznego. Opracowywał kolumnę towarzyską w gazecie Bena Franwella “Rampart”, i to on zabrał Georgie na przyjęcie na “Aureole”. Kiedy pokazał jej nowego sekretarza spraw wewnętrznych, rozmawiającego z Hugonem Carrollem na pokładzie dziobowym, Georgie postanowiła, że porozmawia z Hugonem jeszcze przed końcem wieczoru.

Nie chodziło tylko o to, że był niezwykle przystojny. W równym stopniu liczył się fakt, że miał znacznie więcej koneksji niż jej dotychczasowi kochankowie. Ten, który zaprosił ją na “Aureole”, był grubą rybą w środowisku brytyjskich polityków i w środkach przekazu, ale w Ameryce nikt o nim nie słyszał. Kiedy Georgie dowiedziała się, że przy kolacji ma siedzieć obok Hugona Carrolla, poczuła, że odnalazła kluczowy fragment układanki. Teraz musiała go umieścić tam, gdzie pasował.

Jego dobre maniery nakazywały, by podczas kolacji dzielił swój czas pomiędzy obie sąsiadki przy stole. Ilekroć jednak rozmawiał z żoną sekretarza obrony, część jego umysłu myślała o siedzącej po jego drugiej ręce dziewczynie w cytrynowożółtej sukience. Jej beztroska śmiałość kłóciła się z delikatną twarzą i włosami jak u japońskiej lalki.

Pod koniec kolacji, kiedy Ben Franwell i jego sześćdziesięciu gości udało się wzdłuż nabrzeża w kierunku “Aureole”, Hugo i Georgie wciąż rozmawiali. Franwell podszedł do nich.

- Hugo, czy znasz polityka z partii opozycyjnej, który tu idzie? - zagadnął z natarczywą wesołością. Wieczór się udał i Franwell był w nastroju ekspansywnym.

Georgie wybuchnęła śmiechem. Członkiem parlamentu, którego Franwell przedstawiał Hugonowi, okazał się Ian Lonsdale, a obok niego stała Patsy Patsy mrugnęła do Georgie konspiracyjnie; przed kolacją plotkowały na statku przy szampanie. Jednak ani Patsy, ani Ian nie spotkali wcześniej Hugona. Polityk i dziennikarz natychmiast zaczęli rozmowę.

- Od trzech tygodni czytamy, że nowy sekretarz spraw wewnętrznych jest pierwszy po Bogu - powiedział Ian.

- Twój wczorajszy artykuł był jedynym, który ukazuje głębię jego płytkości.

Hugo odpowiedział śmiechem.

- Właśnie mówił mi przed kolacją, że go całkowicie nie zrozumiałem.

- Całkowicie go zrozumiałeś.

- Wiem.

- Zdaje się, że twój wielbiciel-komentator polityczny jest wkurzony - powiedziała Patsy do Georgie przyciszonym głosem. - Wpadłam na niego przed minutą i powiedział tylko: - Do czego, do cholery, zmierza Georgie?

- To dobre pytanie - odparła Georgie, patrząc na Hugona zajętego rozmową z Ianem. - Spytaj mnie o to znowu za kilka dni.

Później odszukał ją dziennikarz z “Ramparta” i weszła z nim na pokład. Dopiero kiedy przycumowano z powrotem do Charing Cross i pasażerowie zaczęli wysiadać na ląd, ponownie zobaczyła Hugona. Jeszcze nim się odwróciła, wiedziała, że osobą, która przyciska się do niej w tłumie, jest Hugo Carroll.

- Ciągle nas rozdzielają - powiedział. - Będę musiał coś z tym zrobić. - Jeśli nawet podejrzewał, że mężczyzna stojący u boku Georgie jest jej partnerem, zignorował go. - Zadzwonię do ciebie do “Harper's”.

Następnego dnia, ilekroć dzwonił telefon w redakcji, Georgie z nadzieją podnosiła słuchawkę. Za każdym razem spotykał ją zawód.

Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby zadzwonić do Hugona do “News”. Chociaż połowa znanych jej kobiet wykonywała pierwszy krok w znajomości z mężczyzną, pomysł ten nie pasował do obrazu własnej osoby, jaki stworzyła sobie Georgie; wolała nie okazywać, że Hugo cokolwiek ją obchodzi. - Do diabła z nim - powiedziała pod koniec popołudnia, bez powodzenia próbując praktykować metodę, którą sama wykładała Patsy.

Podczas kolacji ze znanym krytykiem literackim Georgie była zirytowana. Fakt, że miała romans zarówno z nim jak i z dziennikarzem z “Ramparta”, nie powstrzymywał krytyka od roszczeń, jednak wszelkie nadzieje, jakie wiązał z zaciągnięciem Georgie do łóżka po kolacji, zostały szybko ucięte.

- Mam okres - oznajmiła szorstkim tonem osoby, która nie życzy sobie żadnych propozycji, by w jakikolwiek sposób pominąć ten stan rzeczy.

Następnego ranka telefon w biurze zadzwonił po raz kolejny, gdy Georgie niecierpliwie podniosła słuchawkę. Osoba po drugiej stronie milczała przez moment; Georgie czuła, jak krew uderza jej do twarzy: wiedziała, że to on.

- Tu Hugo Carroll - przedstawił się swym swobodnym głosem. - Poznaliśmy się na przyjęciu Bena Franwella.

- Faktycznie - parsknęła śmiechem.

- Próbowałem sobie przypomnieć, co mówiłaś o swojej karierze. Że pewnego dnia będzie tak “wspaniała” jak moja? Jeśli zdarza ci się spędzać nie-wspaniały wieczór, czy zjesz ze mną kolację w przyszłym tygodniu?

W poniedziałek wieczorem poszła z “Harper's” do domu, żeby się przebrać. Uśmiechnęła się, zapinając cytrynową sukienkę: poprosił, żeby założyła ją znowu.

- Możesz słusznie uważać, że nie powinno mnie obchodzić, w co się ubierasz - powiedział ze śmiechem - ale to mój ulubiony kolor.

Patrząc na niego ponad stołem w Launceston Place, z migoczącą świeczką między nimi, wiedziała, że pragnie Hugona Carrolla nie tylko ze względu na to, co może dla niej zrobić: pragnęła go dla niego samego. Podczas rozmowy obserwowała badawczo każdy centymetr jego twarzy - jasnoniebieskie oczy kontrastujące z prostymi, brązowymi włosami zaczesanymi do tyłu, zmysłowe usta kłócące się z surowymi rysami twarzy. Kiedy dolewał jej wina, jej oczy podążyły za dłonią Hugona. Była zgrabna, rasowa i pewna. Wyobraziła sobie, że jej dotyka i momentalnie poczuła napięcie w dolnej części brzucha.

Odwiózł ją do domu taksówką, mówiąc kierowcy, żeby pojechał najpierw do Kensington, a potem do Belgravii, gdzie mieszkał. Kierowca czekał, aż Georgie wejdzie do domu.

Kiedy spotkali się znowu, dwa dni później, po kolacji podał kierowcy tylko adres w Kensington. Georgie nic nie powiedziała, ale poczuła napięcie w podbrzuszu, a kiedy wkładała klucz do zamka, poczuła się chora. Nie było to uczucie związane z mdłościami, lecz napięcie seksualnego pożądania.

Po wejściu do środka Hugo zamknął drzwi i stanął przed Georgie. Wyciągnął ręce i oparł je o drzwi, zagradzając jej drogę. Przysunął twarz do jej twarzy. Po chwilowym wahaniu odchyliła głowę, a jego usta zamknęły się na jej wargach. Stali tak przez dłuższą chwilę, Georgie z rękami opuszczonymi po bokach, Hugo z rękami opartymi o drzwi; ich ciała nie dotykały się, gdy odkrywali swoje usta. Przestrzeń dzieląca ich ciała, którą utrzymywał podczas pocałunku, zaczynała przypominać twardą barierę. Z każdą minutą Georgie pragnęła coraz mocniej, by ta bariera runęła. Kiedy w końcu opuścił ręce i zaczął rozpinać jej bluzkę, jej piersi naprężyły się aż do bólu. Kiedy skończył ją rozbierać, dotknęła go po raz pierwszy. Potem już nie mogli przestać się dotykać, a ponieważ w hallu leżał dywan, ułożyli się na podłodze, tuż pod drzwiami wejściowymi. Nie odzywali się, a w ciszy hallu brzmiały tylko ich oddechy, przechodzące w ochrypłe dyszenie, do chwili gdy Hugo wydał cichy okrzyk, który narastał, aż wreszcie ucichł. Wtedy znowu zaczął całować jej usta.

Dopiero podczas trzeciego wspólnie spędzonego wieczoru, Hugo odkrył sztuczkę, która gwarantowała orgazm Georgie. Osiągała go już z poprzednim kochankiem i napełniał ją fantastycznym poczuciem fizycznej ulgi i zadowolenia, ale kiedy mijał, pojawiało się uczucie będące często udziałem mężczyzn: fizyczna przyjemność, po której następował całkowity brak uczuć. Zaraz po zakończeniu aktu zaczynała myśleć o tym, co miała zrobić następnego dnia. Zamiast pragnąć pozostać przy kochanku i cieszyć się intymnością i czułością po stosunku, prawie natychmiast szła do łazienki, żeby się umyć.

Z Hugonem było inaczej. Po raz pierwszy była tak w pełni zakochana. Jeśli poprzednio dwa równoległe romanse wydawały się jej całkowicie naturalne, teraz taki pomysł napawał Georgie obrzydzeniem.

- Fantastyczne jest to - powiedziała kiedyś do Patsy - że on jest wszystkim, czego pragnę. Nie stoję przed koniecznością wyboru między kimś, kto prowadzi życie, jakiego pragnę, a kimś, kogo pragnę dla niego samego. Hugo ma to wszystko naraz.

On czuł dokładnie to samo w stosunku do Georgie. Był z natury monogamistą i całą swoją miłość dawał tej oszałamiającej dziewczynie, której nieskrywana ambicja go pociągała. Wiedział, że chciała powozić własnym rydwanem. Jego pozycja umożliwiała mu otworzenie dla niej wielu drzwi w Ameryce. Cieszył się tym i czuł dumę: chciał jej pomóc w osiągnięciu sukcesu. Ich związek zapowiadał się jak marzenie.

W lutym, na dwudzieste czwarte urodziny Georgie, osiem miesięcy po tym, jak poznali się na “Aureole”, pobrali się w Urzędzie Stanu Cywilnego w Kensington. Jedynymi gośćmi obecnymi na ślubie była Patsy z Ianem Lonsdalem, sędzia Fawcett z żoną i matka Georgie z ojczymem. Przyjęcie weselne dla osiemdziesięciu gości Hugona i Georgie odbyło się w domu Fawcettów w Kensington.

- Georgie, kochanie - powiedział sędzia, kiedy Patsy przedstawiła ten projekt rodzicom - nic nie sprawiłoby nam większej przyjemności. Ale czy nie sądzisz, że twoja matka poczułaby się urażona, gdybyś urządziła przyjęcie weselne w obcym domu?

- Oni mieszkają w Wimbledonie - odparła Georgie beznamiętnym głosem i z twarzą bez wyrazu. - To za daleko.

Patsy wymieniła spojrzenia z matką. Połowa gości mieszkała na południowym brzegu Tamizy i byłoby im równie łatwo dotrzeć do Wimbledonu jak do Kensington. Jednak sędzia i jego żona taktownie przyjęli wyjaśnienie Georgie, chociaż pani Fawcett przedstawiła je matce Georgie w nieco innej formie. Pytała tę kobietę, której nigdy nie widziała, czy Fawcettowie mogliby dostąpić zaszczytu i radości urządzenia przyjęcia weselnego dla Georgie w swoim domu, który “znajduje się tak blisko Urzędu Stanu Cywilnego w Kensington”.

Tej wiosny, kiedy jego kontrakt na szefa biura londyńskiego wygasł w sposób naturalny, Hugo został mianowany redaktorem naczelnym działu politycznego “News”. On i Georgie polecieli Concordem do Nowego Jorku i spędzili tydzień w wiejskim domu w Hamptons (dziesięciopokojowa posiadłość na dwudziestu akrach naprzeciwko Long Island Sound), należącym do senatora z Nowego Jorku, przyjaciela Hugona.

- Co czujesz w związku z powrotem do kraju dzieciństwa? - spytał Hugo, płynąc z Georgie leniwie ku tratwie gospodarza, zakotwiczonej czterdzieści metrów od brzegu.

- Żadnych sentymentów - odparła. - Ale woda jest przyjemna; wchodzi się bez szoku. - Nigdy nie rozumiała, czemu angielskie plaże otacza woda, która odmrażała tyłek, mimo ogrzewczych wysiłków Prądu Zatokowego.

- Poczekaj, aż rzucimy się w wir miasta - odparł Hugo ze śmiechem. - Wtedy przeżyjesz szok albo dwa. - Jak dotąd rozpędzone życie Nowego Jorku i Waszyngtonu istniało tylko w wyobraźni Georgie. Hugo wiedział z doświadczenia, jak szybko wyparowuje elegancja wiejskiego domu w Hamptons w wyniszczającym sumienia wyścigu na Manhattan i Kapitol.

Georgie wyprzedzając go zaczęła mocniej pracować nogami; jej skóra lśniła w porannym słońcu. Przechodząc na styl motylkowy, żeby móc na nią patrzeć, Hugo poczuł, że rytmiczne ruchy jej szczupłych mokrych ramion budzą w nim nagłe pożądanie. Pomyślał o wczorajszym przedpołudniu, kiedy wrócili na godzinę do sypialni. Teraz, kiedy Georgie podciągnęła się wdzięcznie na tratwę, a jej czarne włosy migotały ociekającą wodą - jak woda spływająca z morskiego ptaka, pomyślał Hugo - przeszedł na szybki crawl. Kiedy dopłynął do tratwy, wiedział już, co chce zrobić z Georgie.

- Czy bardzo widać nas z domu? - spytał, wdrapując się na tratwę obok Georgie. Patrzyła, jak jego zgrabne dłonie, które dawały jej tyle przyjemności, sięgają do zatrzasku górnej części jej kostiumu bikini.

- Dosyć wyraźnie - odparła. - Czy to ma znaczenie? - Bawiło ją prowokowanie go do małych wybuchów niewłaściwego zachowania, które kłóciło się z manierami, jakie wyniósł z domu.

- Nie bardzo - powiedział. Ku swemu lekkiemu zdziwieniu, ten rasowy dżentelmen odczuł rodzaj dreszczyku na myśl, że to, co robią, może stanowić spektakl na żywo dla każdego, kto spojrzałby w teleskop z werandy pobliskiego domu. Na twarzy Hugona zakwitł uśmieszek, kiedy, na początek, rozpiął stanik bikini Georgie.


5


Znaleźli dom w Georgetown, modnej dzielnicy Waszyngtonu. I znowu Whitmore za kierownicą Lincolna stal się dla Hugona nieodłącznym dodatkiem związanym z pracą dla “News”.

Hugo przedstawił Georgie redaktorowi “Washington Post”, który zaproponował jej pracę. Bardzo szybko czytelnicy “Post” zaczęli wypatrywać jej artykułów. Była ostra, dowcipna, pisała bez taryfy ulgowej. Fakt, że była żoną Hugona, otwierał przed nią ważne drzwi w stolicy.

Pod koniec pierwszego roku w Waszyngtonie zabrał ją na pierwsze przyjęcie w Białym Domu.

- Rozmowa z Pierwszą Damą ma o wiele większe znaczenie niż flirtowanie z prezydentem - poinformował ją, kiedy czekali przy wejściu od Pennsylvania Avenue, aż pracownicy ochrony skończą ich sprawdzać.

Georgie natychmiast znalazła wspólny język z Pierwszą Damą. Cztery miesiące później, kiedy zaproszono ich do Białego Domu na kolację na cześć angielskiego premiera, Georgie nie występowała już tylko jako żona Hugona: przedstawiono ich jako Hugona Carolla i Georgie Chase. Została jedną z dwojga najbardziej poczytnych dziennikarzy w mieście.

Osiem miesięcy później otrzymała ofertę pracy w “Bazaar” w Nowym Jorku. Właściciel pisma nie był zadowolony z faktu, że “Bazaar” zajmuje czołowe miejsce w kraju pośród magazynów nastawionych przede wszystkim na modę. Chciał włączyć do pisma interesujące i prowokujące artykuły oraz ostre komentarze polityczne:

- Każdy nadęty dziennikarz potrafi wyrzucać z siebie mądrości na ważkie tematy. Chcę, żeby nasi czytelnicy się śmiali, doznawali szoku, a przy tym wiedzieli, że czegoś się uczą. Trzeba pisać jędrnie, sceptycznie, na granicy zniesławienia, ale tak, żeby nie mogli nas zaskarżyć.

Podkreślił, że jeśli Georgie przyjmie posadę redaktora programowego, nie może jej niczego zagwarantować, ale wierzy, że obecny redaktor “Bazaar” nie pozostanie długo na stanowisku.

Przez cały weekend Hugo i Georgie zastanawiali się nad tą ofertą; gdyby ją przyjęła, musiałaby zamieszkać w małym mieszkaniu na Manhattanie i dzielić czas między dwa miasta. Nie widywaliby się przez większą część tygodnia.

- Sam pomysł, że bylibyśmy rozdzieleni przez cztery noce, wydaje mi się potworny - wyznał Hugo.

- No cóż, mówi się, że małżeństwa sobotnio-niedzielne pozostają gorętsze od pełnoetatowych.

- Postaram się przekonać o tym mojego fiuta, kiedy zacznie się skarżyć w środku tygodnia.

Oboje rozumieli, że powinna przyjąć ofertę. Pierwszej nocy w mieszkaniu przy Pięćdziesiątej Siódmej ulicy ruch uliczny zbudził ją wcześnie, ale zamiast się tym zmartwić, zadrżała z podniecenia. Na większość weekendów miała wracać do domu w Georgetown, ale w pierwszy weekend Hugo przyjechał do Nowego Jorku.

- Muszę odcisnąć własne piętno na twoich nowych, ślicznych prześcieradłach - powiedział i zaśmiał się z rozkoszą, pociągając Georgie na łóżko.

W przyszłości zaplanowali posiadanie dzieci; idealna byłaby dwójka. Ale kiedy? Żaden okres nie wydawał się właściwy. Georgie pracowała co najmniej dziesięć godzin dziennie, jeśli lunch w Lutece czy w Four Season uznać za pracę, jak słusznie uważała, i nie liczyć wieczornych przyjęć i kolacji, których suma w tygodniu rzadko była mniejsza niż trzy. Od czasu do czasu Hugo przyjeżdżał ekspresem do Nowego Jorku, by spędzić z Georgie noc z soboty na niedzielę, a czasem ona jechała do Waszyngtonu na naprawdę ważną kolację, to znaczy taką, która mogłaby się jej przydać w karierze. Wszystko to nie było wcale tak chłodno kalkulowane, jak mogłoby się zdawać, bo chociaż Georgie zachowywała dystans emocjonalny, nie była osobą chłodną. Była kobietą, dla której kariera stanowiła równie ważny fragment życia, jak dla ambitnego mężczyzny. Dla Hugona granica między zabawą a pracą była nieostra. Dla Georgie taka granica nie istniała: wszystko powinno umożliwiać jej dostęp do dalszych spraw. Kiedy życie towarzyskie przestawało być użyteczne, spędzała czas samotnie.

- Pozostaję w dobrych stosunkach z tysiącami ludzi w Nowym Jorku i Waszyngtonie - pisała do Patsy - ale moim jedynym prawdziwym przyjacielem w Ameryce jest Hugo. Czy to nie szczęście, czuć coś takiego do męża, a przy tym cieszyć się życiem łóżkowym?

Ona i Hugo nie mieli ani czasu, ani inklinacji do niewierności. Cieszyli się prawdziwie udanym małżeństwem i nie mieli zamiaru tego zaprzepaścić. Mogli żyć z dala od siebie przez tydzień, ponieważ mieli do siebie zaufanie.

Na początku, chcąc nadać swym artykułom ton ostry, a przy tym pociągający, Georgie często dzwoniła do Hugona z prośbą o informacje dotyczące polityków, których zamierzała przyszpilić. Nigdy jej nie zawiódł. Stopniowo stworzyła taką sieć informacyjną, że mogła do niego dzwonić rzadziej. W tym samym czasie grono czytelników “Bazaar” stale rosło i, co było celem całego przedsięwzięcia, pismo zaczęło sprzedawać więcej reklam.

Kiedy w wyniku nietypowej dla niej nieuwagi Georgie zaszła w ciążę, oboje z Hugonem postanowili, że to będzie równie dobry moment jak każdy inny. Poza tym, oboje byli niezwykle poruszeni tym faktem.

- Nie sądziłam, że będę się czuła w ten sposób - mówiła kładąc sobie ręce na brzuchu.

Nie dopuściła jednak, żeby ciąża zakłóciła jej program pracy i życia towarzyskiego. Kiedy w szóstym miesiącu zaczęła pęcznieć, zmieniła pazia w uczesanie aspiranta okrętowego, a ubranie ciążowe kazała zaprojektować w kształcie bluzy marynarskiej z dużym, płaskim kołnierzem, wycięciem dekoltu w kształcie litery V oraz małym czarnym krawatem. Efekt okazał się uroczy i wywoływał uśmiechy. Na dziesięć dni przed porodem jeszcze pracowała za biurkiem w “Bazaar”. Sześć tygodni po urodzeniu Sary Georgie wróciła za biurko.

Przeniosła się do większego mieszkania, z pokojem dla Sary i dodatkową sypialnią dla młodej odpowiedzialnej kobiety, wynajętej do opieki nad dzieckiem. W weekendy Georgie zabierała Sarę do Waszyngtonu i takie dwa dni należały do najszczęśliwszych w jej życiu. Od chwili, kiedy Sara przyszła na świat, Hugo kochał ją gorąco; cała trójka prowadziła przez te dwa dni w tygodniu “należyte życie rodzinne” w domu w Georgetown.

- To jak zabawa w dom - mówiła Georgie do Hugona, kiedy siadali do przygotowanej przez nią kolacji, po położeniu Sary do łóżka.

Redaktor “Bazaar” złożył rezygnację, lub został wylany, w zależności od interpretacji ostrożnego oświadczenia prasowego, złożonego przez właściciela pisma. Georgie awansowała na stanowisko redaktora naczelnego. Liczba czytelników i wykupujących miejsce na reklamy wzrosła jeszcze bardziej.

Dwa lata później urodził się Jamie. I to by było tyle - Georgie wydała na świat tyle dzieci, ile zamierzała. Teraz, kiedy leciała do Waszyngtonu, żeby spędzić weekend z Hugonem, brała ze sobą niańkę. Czasami Sara, Jamie i niańka zostawali z Hugonem w domu w Georgetown, a Georgie wracała sama do mieszkania na Manhattanie.

Chciałbym, żebyś czasem znowu ubierała się kolorowo, Georgie - powiedział Hugo. - Śniłaś mi się wczoraj w nocy w cytrynowej sukience. Obudziłem się tęskniąc za tobą w żółcieniach. Miałaś ją na sobie tej nocy, kiedy poznaliśmy się na statku na Tamizie, pamiętasz?

Po urodzeniu Jamiego, zamiast poddać się choćby najlżejszej depresji poporodowej, Georgie zmieniła styl ubierania: w zimne miesiące chodziła teraz w czerni, a w gorące w bieli. Sama przyznawała, że czerń i biel to oznaka afektacji.

- Oczywiście, że tak. Ale skoro mam na to ochotę, czemu nie?

Pierwsze urodziny Jamiego wypadły w środę, ale uczcili je niedzielnym lunchem w domu w Georgetown. Georgie wiedziała, że Jamiemu daleko do podniecenia w związku z przeżyciem pełnego roku na ziemi, ale Sara była już dość duża, by przywiązywać wagę do kalendarza. W pewnym sensie, urodziny obchodzono dla niej. Właśnie pomogła braciszkowi zdmuchnąć świeczkę, kiedy w sąsiednim pokoju zadzwonił telefon. Hugo poszedł odebrać i po minucie wrócił.

- Do ciebie, Georgie. To Ralph Kernon. Skoro zadzwonił osobiście, powinnaś się nagrodzić kawałkiem tortu.

W skład imperium Kernona wchodził jeden z trzech czołowych tygodników amerykańskich. Kernon słynął ze skuteczności i nie widział potrzeby marnowania energii na wstępy. Georgie zdążyła się zaledwie przywitać, kiedy Kernon wystrzelił chrypiącym głosem krótką serię twierdzeń i pytań retorycznych, które charakteryzowały jego sposób konwersacji.

- Przyszło mi właśnie na myśl kilka spraw. Nadszedł czas, żeby redaktorem czołowego tygodnika informacyjnego została kobieta. Która dziennikarka nadaje się do takiej pracy? Musi mieć amerykańskie korzenie. Dobrze, możesz powiedzieć, że brytyjskie pochodzenie nie przeszkodziło Tinie Brown czy Annie Wintour zostać redaktorkami amerykańskich magazynów.

Georgie milczała.

- Obie wykorzystały swoją brytyjskość: zapewniła im głębię wglądu wynikającą z dystansu - oświadczył, po czym momentalnie ocenił własne stwierdzenie. - Ale one potrzebowały wglądu tylko w kosmopolityczne życie towarzyskie. “World” musi mieć redaktorkę znającą instynktownie trzy i ćwierć miliona czytelników w całym tym cholernym kraju. Jak można oczekiwać, żeby wiedza angola o Ameryce sięgała poza rzekę Hudson?

Kernonowi nie przyszło do głowy, żeby zrobić po tym pytaniu choćby minimalną pauzę. Natychmiast ciągnął dalej.

- Co najmniej trzy miliony spośród naszych czytelników należą do amerykańskiej klasy średniej. Jeśli mają nadal identyfikować się z “Worldem”, redaktorka musi mieć pewne amerykańskie doświadczenia, na przykład pochodzić z rodziny maklera giełdowego z Chicago, farmera z Missouri czy teksaskiego prawnika. Musi wyczuwać szóstym zmysłem ludzi, których nazywam prawdziwymi Amerykanami. Redaktorka musi znać czytelników. Sztuczka polega na tym, żeby każdy artykuł był przystępny i nieformalny dla laika, a na przyzwoitym poziomie dla profesjonalisty. Znam twoją pracę. Wiem, że urodziłaś się i wyrosłaś w Lincoln w stanie Nebraska. Chcę o tym usłyszeć.

Chrypiący głos nagle umilkł.

Po jego drugim zdaniu Georgie usiadła na najbliższym krześle, w jednej dłoni trzymając telefon, a na drugiej opierając twarz, by móc się maksymalnie skupić.

Kiedy w słuchawce zapadła nagle cisza, Georgie wiedziała bez dodatkowych ponagleń, że nadeszła jej kolej, by mówić bez wstępu. W ułamku sekundy postanowiła jak najkorzystniej przedstawić swe amerykańskie dzieciństwo. Musi dać Kernonowi do zrozumienia, że chętnie udzieli mu wszystkich informacji, ale opuści szczegóły, które zwróciłyby jego uwagę na jej młody wiek. Opuści też część doświadczeń amerykańskich, które zdobyła jako żona Hugona; Kernon już o tym wiedział.

- Mój dziadek miał małą farmę pod Lincoln, jednak moja rodzina mieszkała w mieście. Mój ojciec pracował dla Wytwórni Konserw Spożywczych w Lincoln. Moje siostry są znacznie starsze niż ja. Chodziły do szkoły średniej, kiedy umarł dziadek. Wtedy wróciliśmy na farmę.

Przerwała. Zdawało się jej, że wygłosiła niezwykle długi monolog. Ponieważ Kernon powiedział wszystko, wiedziała, że musi mówić dalej.

- Ojciec zajmował się farmą; zbożowo-nabiałowa, pięćset osiemdziesiąt akrów. On i ja byliśmy sobie bardzo bliscy. Po powrocie ze szkoły szłam z nim do obór przyglądać się dojeniu. Później moja matka odeszła z bogatym przemysłowcem, który miał dom w sąsiedztwie. Sąd postanowił, że mam zostać z nią. Firma ojczyma miała biuro w Anglii. Kiedy mianowano go szefem tego biura, on i matka zabrali mnie ze sobą. Dlatego reszta mojej edukacji przebiegała w Anglii. To jednak nie przypadek, że wyszłam za mąż za Amerykanina. Jestem Amerykanką.

Georgie zamilkła.

Kernon wydał dźwięk, który brzmiał jak “hmm”.

Georgie milczała.

- Często jeździłaś na spotkania z ojcem?

- Mój ojciec umarł na raka wkrótce po tym, jak matka zabrała mnie do Londynu.

- Hmm.

Kernon robił w tej rozmowie nadspodziewanie dużo przerw.

Georgie milczała.

- “World” potrzebuje też redaktorki o wyczuciu międzynarodowym. Anglia to jeden z nielicznych krajów, gdzie mówią naszym językiem, mimo, że mówią zabawnie. Kiedy cię poznałem, zauważyłem, że nie masz żadnego wyraźnego akcentu. Taką właśnie ogólną postawę mogłabyś przyjąć. Amerykanie środka powinni móc się identyfikować z “Worldem”. Ale jednocześnie, wśród nich panuje tyle rozmaitych poglądów; skaczą sobie do gardeł o wszystko: aborcję, narkotyki, spryskiwanie jakichś cholernych jabłek. Redaktorka, która potrafiłaby “myśleć” bez konkretnego akcentu, mogłaby zamieszać w całym tym cholernym tyglu. Masz dodatkowy atut: jako przybysz z zewnątrz potrafisz wyłuskać to, co faktycznie niezwykłe i interesujące w tym kraju. Co byś powiedziała na zostanie pierwszą redaktorką “Worldu”?

Na Manhattanie, dwadzieścia dwa piętra ponad Madison Avenue, mieściła się redakcja “Worldu”, pocięta na małe sześciany jak większość dużych biur “Równie dobrze mógłbyś pracować w szafie na akta” - narzekano. Ile masz ścianek działowych? Czy masz okno? Posadzkę albo dywan? Tylko naczelny nie musiał dążyć do większego sześcianu: wystarczyło, że dopilnuje, by nikt nie zepchnął go z tronu.

W ciągu kilku tygodni po przybyciu Georgie do “Worldu”, biuro redaktora oraz góra komitetu redakcyjnego uległy przemianie. Biuro redaktora nigdy nie było “szafą na akta”: zawsze mieściło się w pokoju przyzwoitej wielkości, z oknami na całą ścianę, wychodzącymi na wieczny korek uliczny. Jednak czerwony turecki dywan i beżowe ściany służące jako dekoracje dwu poprzednikom Georgie, zostały zastąpione czarnym dywanem ze strzyżonej wełny i szaleńczo drogą tapetą o metalicznym odcieniu.

Pięcioosobową grupę najbliższych współpracowników Georgie wybrała sama. Nawet asystentka, która w ciągu dziewięciu lat doszła od stanowiska sekretarki do niezastąpionej pracownicy do wszystkiego, musiała odejść. Georgie nie chciała okazywać niewdzięczności; nie nadużywała też władzy. Przejawiała jednak inteligencję i siłę. Wiedziała, że personel zawsze uważał poprzedniego redaktora za lepszego, a nowy nie był dla nich kimś uznawanym za swego. Dlatego zwolniła stary personel.

Włączyła w skład redakcji troje ludzi, z którymi pracowała w “Washington Post” i “Bazaar”, a pozostałą dwójkę odbiła “Time'owi” i “Newsweekowi”. Otrzymali od niej szerokie pole działania i godziwą pensję; w zamian Georgie uzyskała ich lojalność.

Pracownicy Georgie szybko się przekonali, że chociaż udzielała im pełnomocnictw, nie wypuszczała z rąk żadnych sznurków: bez zgody Georgie w “Worldzie” nie mogło się ukazać ani jedno zdjęcie czy artykuł. Kiedy coś odrzucała, odrzucenie miało charakter ostateczny: jeśli nie mogłeś się z nim pogodzić, zmieniałeś pracę. Tak czy inaczej nie było czasu na kłótnie: dziewięćdziesiąt sześć błyszczących stron musiało co tydzień przykuwać uwagę czytelników. Musiało przykuwać uwagę innych środków przekazu. A już z pewnością musiało przykuwać uwagę klientów działu reklam, którzy mieli kluczowe znaczenie dla finansowej egzystencji pisma, przeznaczonego dla masowego czytelnika.

Początkowo pozostałe tygodniki informacyjne przejawiały sceptycyzm: czy kobieta na stanowisku redaktora zmieni profil “Worldu”, skłaniając się ku “czczym” tematom? Tak się jednak nie stało. Georgie funkcjonowała na zasadzie osmozy. Korzystając z koneksji Hugona i własnych, już była za pan brat z prawdziwie wpływowymi politykami, już plotkowała z reporterami, będącymi równie istotnym ogniwem całego procesu. Nikt nie wiedział lepiej od Georgie, że politycy i środki przekazu są spleceni w związku miłości i nienawiści: jedni potrzebują drugich.

Na początku jej rządów w “Worldzie”, Hugo hojnie udzielał Georgie rad, nie tylko dzieląc się z nią koneksjami politycznymi, ale troszcząc się o sposób, w jaki robiła użytek z materiałów:

- Georgie, pozwoliłaś, żeby temu senatorowi upiekło się morderstwo. “World” przytoczył jego wypowiedzi w pięciu kwestiach, a jego oponentowi pozwolił odpowiedzieć tylko na dwie. To by było w porządku, gdyby senator mocno siedział w siodle, ale to łajza. - Rozmawiali przez telefon przynajmniej raz dziennie.

Kiedy jednak gwiazda Georgie zaczęła lśnić równie jasno jak jego, Hugo stał się mniej hojny w dzieleniu się kontaktami. Czasem zdawał się znajdować przyjemność w krytykowaniu “Worldu”.

Georgie jeżyła się, ale po początkowej irytacji przyznawała Hugonowi rację; momentalnie zapominała o urazie. Nie interesowały jej żale, interesował ją sukces. Dzięki temu uczyła się szybko. Pracowała coraz lepiej.

Ralph Kernon rzadko interweniował bezpośrednio w decyzje redakcyjne, ale kiedy coś mu się szczególnie nie podobało, dawał to Georgie do zrozumienia.

- Ty, Georgie, masz jaja jak mężczyzna - mawiał Kernon. - Kobiety zawsze biorą wszystko do siebie, ty nie.

- W duchu obruszała się na jego założenie, że kobiety traktują wszystko emocjonalnie.

Miała pewność, że jej umysł zawsze weźmie górę nad sercem.

Aby nie żyć poniżej swego statusu, przeprowadziła się do przestronnego mieszkania przy Gracie Square, gdzie stare pieniądze pozostawały, a nowi ludzie się wprowadzali. Mieszkanie, w połowie ulic osiemdziesiątych, z oknami wychodzącymi na East River, było położone o kilka przecznic od domu burmistrza w Gracie Mansion. Zapewniało więcej miejsca Sarze, Jamiemu i niańce, miało większą sypialnię do dzielenia z Hugonem, kiedy przyjeżdżał do Nowego Jorku, olśniewający salon do życia towarzyskiego. Większość wystroju i mebli była dziełem dekoratora, ale przed oddaniem mieszkania konsultował się on co tydzień z Georgie. Jej pensja połączona z dochodami Hugona plus dodatki związane z ich posadami sprawiały, że pieniądze stanowiły dla nich najmniejszy problem, co nie znaczy, że w ogóle mieli jakiekolwiek pieniądze. Oboje woleli inwestować w cegły i beton niż odkładać pieniądze na akcje. Wiedzieli, że uprawiają hazard i oboje znajdowali przyjemność w korzystaniu z dnia, z chwili obecnej.

Nikt, z wyjątkiem Georgie w jej zdeterminowanych marzeniach, nie wyobrażał sobie, jak szybko uda jej się poszerzyć, i tak już potężny, zasięg “Worldu”. Dotychczas był stale obecny w firmach międzynarodowych i hotelach; teraz trafił także na szykowny stolik do kawy każdego Amerykanina, który cokolwiek znaczył w grze o władzę. Pod koniec drugiego roku pracy Georgie na stanowisku redaktora naczelnego “Worldu” ludzie w Nowym Jorku równie często mówili “Georgie i Hugo”, co “Hugo i Georgie”. Wszystko to stało się w ciągu dziewięciu lat, od kiedy poznali się na przyjęciu Bena Franwella na pokładzie “Aureole”.

Hugo był oczywiście bardzo dumny z Georgie. Mimo to nowa fraza, która pojawiła się w Waszyngtonie: “Georgie i Hugo”, coraz bardziej raziła mu uszy. Usłyszał ją dwukrotnie tego wieczoru, który zakończył się pierwszą przykrą kłótnią, podczas której żona dojrzała w jego oczach, że jest bliski uderzenia jej.

Po raz drugi o mały włos jej nie uderzył po kolacji wydanej przez Imogene Randall na cześć sekretarza stanu, kiedy rozmaici ludzie mówili: “Georgie i Hugo” najnaturalniej w świecie.

Potem, kiedy zamknął się w salonie i nalał sobie whisky z wodą sodową, wyciągnął się na jednej ze skórzanych sof koloru mokki, z drinkiem w lewej dłoni, wpatrując się przed siebie. Po około kwadransie doszedł do wniosku, że uspokoił się na tyle, by pójść do sypialni Georgie. Sądził, że się rozluźnił.

Gdyby spojrzał na sofę, gdzie spoczywała jego prawa dłoń, zauważyłby, że zacisnęła się w twardą pięść.


6


Sukinsyny - mruknął Hugo. Oddarł biuletyn informacyjny Associated Press, który wysunął się z faxu w jego gabinecie w Georgetown. Minęły trzy dni od wściekłej kłótni w hallu. Następnego dnia wczesnym rankiem Georgie wróciła do Nowego Jorku i od tej pory rozmawiali tylko raz przez telefon.

W ten piątek, zamiast pójść do redakcji, Hugo pisał artykuł w domu. Ponieważ “News” wychodziły rano, składano numer jak najpóźniejszym popołudniem i wieczorem. Kiedy jednak Hugo nie komentował bieżących wydarzeń, tylko zawierał w artykule własne przemyślenia, mógł ukończyć pracę poprzedniego dnia. Niańka miała przywieźć dzieci popołudniowym pociągiem, a Georgie miała dolecieć wieczornym samolotem, po oddaniu “Worldu” do drukarni.

Na dużym biurku w gabinecie Hugona stała klawiatura, monitor, drukarka laserowa oraz modem, za pomocą którego przesyłał swoje artykuły drogą telefoniczną. Fax stał na stole. Hugo trzymał w dłoni lśniącą kartkę z wiadomością przesłaną mu przez redakcję. Przeczytał ją ponownie.

Członek parlamentu brytyjskiego zginął w zamachu bombowym. Po wyjściu ze swego domu w Chelsea w Londynie z zamiarem udania się do swojego okręgu wyborczego, John Marsden, poseł z Lansdowne South, zginął na miejscu otworzywszy drzwi swego samochodu zaparkowanego przed domem. Jego pięcioletnia córka, stojąca z panią, Marsden w bramie, doznała obrażeń i została przewieziona do Szpitala św. Tomasza z ranami nogi i głowy. Jej stan określono jako poważny. Jako członek komitetu do spraw przemysłu w Izbie Gmin, pan Marsden wielokrotnie krytykował politykę rządu, zachęcającą do zawierania spółek typu joint venture z nowym przemysłem w Irlandii Północnej. Scotland Yard nie potrafi jeszcze stwierdzić, czy bombę podłożono wcześniej, ale uważa się, że została zdetonowana systemem zdalnego sterowania, kiedy pan Marsden opuszczał swój dom, gdzie przyjechał na lunch z okazji urodzin córki. Irlandzka Armia Republikańska przyznała się do zamachu.

Hugo pomyślał o Sarze. Kiedy dzieci pozostawały w ciągu tygodnia razem z Georgie na Manhattanie - Sara zaczęła chodzić do przedszkola modnego wśród nowojorskich kobiet sukcesu - Hugo tęsknił za Sarą jeszcze bardziej niż za żoną. Kochał także Jamiego, ale on wciąż był niewiele starszy od niemowlaka. Sara miała pięć lat. Ponadto, chociaż niechętnie się do tego przyznawał, Hugo darzył Sarę wyjątkową miłością, od dnia jej przyjścia na świat.

- Sukinsyny.

Zmiął kartkę z faxu w garści, wyobrażając sobie, że to zamaskowana twarz terrorysty z IRA, po czym rzucił ją do kosza na śmieci. Wróciwszy do klawiatury i monitora, zapisał w pamięci komputera połowę artykułu o bieżącym kryzysie w Białym Domu: to musi poczekać na inny dzień.

Zaczął od nowa.

Amerykanie irlandzkiego pochodzenia są niezwykle dumni ze swych przodków. Wielu z nich utrzymuje ścisłe związki z ludźmi po obu stronach spornej granicy dzielącej Republikę Irlandii od udręczonej Irlandii Północnej.

W Dniu św. Patryka ci Amerykanie upajają się irlandzkimi sentymentami nacjonalistycznymi. Jednak po skończonej paradzie zwijają zielono-biało-pomarańczową flagę i chowają z powrotem do szafy na następny roku. Przez pozostałe trzysta sześćdziesiąt cztery dni uważają się za Amerykanów. Na tym właśnie polega nasz kraj.

A jednak niektórzy z tych obywateli dają się mamić i oszukiwać tym Amerykanom irlandzkiego pochodzenia, którzy, zbłąkani lub wynaturzeni, nadal popierają bestialskie, sekciarskie zamachy w Irlandii Północnej. Zamaskowane oddziały Irlandzkiej Armii Republikańskiej nie czynią różnic między żołnierzem a cywilem, kiedy strzelają, biją i palą. Są terrorystami, niczym mniej, niczym więcej.

Podobnie jak większość terrorystów, potrzebują oni wsparcia, finansowego. Pułkownik Kadafi z Libii z radością, spełnił ich prośbę. Ten fakt nie powinien dziwić nikogo: Pułkownik lubi okrucieństwo.

Ale co z porządnymi obywatelami stanu Massachusetts? Kiedy ulubieni wyborcy senatora Patricka J. Rourke z Południowego Bostonu oddają znaczną część swych dochodów na Noraid, organizację amerykańską, popierającą IRA, na co według nich zostaną spożytkowane te pieniądze? Na jakąś romantyczną walkę “za sprawę irlandzkiego nacjonalizmu”? Czy na broń dla psychopatów, którzy znajdują przyjemność w potajemnym spiskowaniu, zasadzkach, torturach, bombach w samochodzie? Czy sam senator Rourke zdaje sobie sprawę z ogromu zbrodni, jakie stają się możliwe dzięki jego, świadomej lub nie, pomocy udzielanej Noraid?

Irlandzka Armia Republikańska przyznała się z dumą do wysadzenia w powietrze kolejnego członka brytyjskiego parlamentu, kiedy wychodził ze swego domu w Londynie. John Marsden występował przeciwko nowej polityce rządu, mającej na celu tworzenie miejsc pracy w Irlandii Północnej dla katolików. Pan Marsden miał w tej kwestii pogląd pesymistyczny, który można też nazwać realistycznym: utrzymywał, że brytyjskie intencje poprawy życia w Irlandii Północnej są skazane na niepowodzenie.

Czy dlatego został zabity przez Irlandzką Armię Republikańską? Jeśli tak, jej hipokryzja nie zna granic. Ponieważ ostatnią rzeczą, której pragnie IRA, jest owocna współpraca między rządem brytyjskim a katolikami z Irlandii Północnej. Bardziej prawdopodobnym motywem zamachu jest chęć siania zamętu i przerażenia.

Pan Marsden wrócił do swego domu w Chelsea na lunch z okazji piątych urodzin córki. Kiedy wsiadał do samochodu, zdetonowano bombę. Jego mała córka znalazła się w szpitalu z ranami nogi i głowy, odniesionymi w wyniku wybuchu bomby, która na jej oczach zabiła ojca.

Wynaturzeni działacze Noraid mogą czuć zadowolenie. Ale czy rzeczywiście Amerykanie irlandzkiego pochodzenia chcą, by ich pieniędzy używano właśnie w taki sposób? Czy są dziś dumni?

Wiedział, że wkrótce zadzwonią do niego prawnicy “News” z ostrzeżeniem, że jego wywód ociera się niebezpiecznie blisko o zniesławienie senatora Patricka Rourke. Jednak Hugo nie miał zamiaru zwracać uwagi na ich przewrażliwioną troskę, ponieważ bardzo starannie dobierał słowa: nigdzie nie napisał wprost, że Patrick Rourke osobiście wspiera terroryzm IRA wymierzony w ludność cywilną.

Wkrótce będziemy musieli kupić sobie helikopter - powiedziała ze śmiechem Georgie. Ani ona, ani Hugo ani słowem nie wspomnieli dzikiej kłótni. Georgie wymazała ją z pamięci.

Podróż z domu w Georgetown do Wschodniego Wybrzeża Maryland zajmowała co najmniej półtorej godziny, a niedzielny, poranny ruch zwalniał ją jeszcze bardziej. Hugo siedział za kierownicą mikrobusa Volvo, którym jeździli na weekendy nad morze, najwyżej dwa razy w miesiącu. Georgie siedziała obok niego, a dzieci z młodą angielską nianią z tyłu. To Hugo nalegał, by kupić zniszczoną posiadłość o nazwie Lycroft Lodge. Poprzednio był to domek myśliwski, który siostry Lycroft sprzedały Hugonowi, po tym, jak ich ojciec niechętnie wyrzekł się namiętności do bourbona i polowania na kaczki. Georgie sądziła, że Hugo oszalał.

- Skoro musimy jeździć na weekendy na wieś, choć osobiście wolałabym zostawać w Nowym Jorku, Waszyngtonie czy gdziekolwiek, czemu nie możemy kupić chałupy w Quogue? Nie byłoby tak cholernie gorąco - powtarzała czysto.

Hugo odpowiadał zawzięcie, że nie stać ich było na trzeci dom po cenach z Long Island.

- Powtarzam ci, nie mam ochoty na trzeci dom. To tylko dodatkowe pakowanie walizek - przypominała mu Georgie.

No cóż, odpowiadał, przyda im się, jako rodzinie, wiejski dom, do którego można uciec z miasta. Sarze i Jamiemu przyda się miejsce, gdzie mogą ich odwiedzać krewni z rodziny Carrollów. Ponieważ Georgie nie chciała odwiedzać swoich krewnych z Nebraski, a nieczęsto spędzali czas z rodziną Hugona w Richmond, twierdził, że dobrze będzie, kiedy dzieci poczują się gdzieś zakorzenione.

Zdawał sobie sprawę, że jego zdeterminowane postanowienie zakupu Lycroft Lodge miało związek z tęsknotą za prostymi przyjemnościami dzieciństwa. Wciąż pamiętał podniecenie związane z wycieczkami do domku myśliwskiego jego wuja, długą podróż do Annapolis przez most Bay, niedawno zbudowany, który nagle umożliwił łatwy dostęp do Wybrzeża.

Ostatnimi laty ambitni młodzi urzędnicy z Waszyngtonu zaczęli jeździć w weekendy na piaszczyste plaże po atlantyckiej stronie długiego języka lądu, ciągnącego się od Delaware przez Maryland i Wirginię. Jednak od strony zatoki, nad wąskimi rzekami, nadal żyły stare rodziny; tam czas stanął w miejscu. Nad przesmykami utworzonymi przez fale przypływu wznosiły się stare posiadłości. W zaroślach stały myśliwskie ambony na kaczki.

Rybacy żyjący z zatoki zarzucali sieci, które rozciągały się aż do rzek; na wodzie unosiły się kolorowe szklane kule oplątane skrawkami sieci. Hugo uwielbiał połysk tych kul. Lśniły jak klejnoty, żółte, czerwone, niebieskie, zielone, migoczące w więzach z sieci ponad mięczakami uwięzionymi w dole.

Dom jego wuja stał po przeciwnej stronie Lycroft Lodge, dalej, w głębi krętej zatoczki. Dotarcie do niego z Lycroft Lodge zajmowało kilka minut wodą, ale godzinę samochodem i dzień albo więcej wozem w czasach kolonialnych. Łodzie miały zawsze podstawowe znaczenie zarówno dla miejscowych, jak i dla poławiaczy ostryg i krabów.

Kiedy Volvo dojechało do bramki u wjazdu na most, Sara otworzyła okno żeby zapłacić.

- Jamie, następnym razem będziesz mógł zapłacić.

Pięć minut później znaleźli się po drugiej stronie.

- Oto wjeżdżamy do krainy zapomnianej przez Boga - powiedziała Georgie, kiedy rozpoczęli stopniowy sześciokilometrowy zjazd na wschodnią stronę, a Wybrzeże rozpostarło się przed ich oczami w całej swej okazałej równinie. Georgie odwróciła się do trójki pasażerów siedzących z tyłu. - Jeśli ktoś z was ma jakiekolwiek problemy emocjonalne, trzeba przyznać, że Wschodnie Wybrzeże ma swoje plusy: ani jednego, najdrobniejszego wzniesienia, które przerywałoby monotonię. Nic, co mogłoby cię poruszyć. Można powiedzieć, że to kojąca kraina.

To była prawda. Nic na tym obszarze zalewanym okresowo przez przypływ nie wzbudzało emocji; jeśli czułeś się nieszczęśliwy, płaska równina okolicy mogła działać kojąco.

- Miejscowi nie uważają tej ziemi za nudną; są raczej zadowoleni - zauważył Hugo nieco sztywnym tonem.

Opuściwszy okno, by wdychać zapach słonej wody przepływającej w dole, Georgie koncentrowała się teraz na tym, by pas bezpieczeństwa nie dotykał jej przepoconej białej bluzki.

- Komiczna kraina - zrzędziła, głównie do siebie. - Otwierasz to cholerne okno na jedną cholerną chwilę i jesteś ugotowana żywcem, oczywiście, zadowalająco ugotowana.

Kiedy droga przestała opadać, Georgie zamknęła okno, żeby wentylacja mogła funkcjonować należycie. Patrzyła przez zakurzoną szybę na walące się oszalowane domy rozrzucone chaotycznie wzdłuż szosy; starzy Murzyni o skórze koloru węgla drzewnego siedzieli na schodach lub bujali się na werandach. Georgie przypuszczała, że to przez intensywne słońce byli czarniejsi niż większość Murzynów, którzy u niej pracowali.

- Czy pan Pierce przyprowadzi psy? - spytała Sara.

- Powiedział, że to zrobi - odparł Hugo.

Martin Pierce, rdzenny mieszkaniec Wybrzeża, mieszkał w sąsiednim domu, za zakrętem rzeki. Zajmował się piętnastoma akrami pola kukurydzy, trawnikiem, nabrzeżem i roślinnością, należącymi do Lycroft Lodge. Kiedy Hugo i Georgie postanowili kupić od miejscowego hodowcy parę szczeniaków dobermanów, uzgodniono, że Pierce je wytresuje i będzie się nimi zajmował. Dla psów sporządzono dwa duże wybiegi ogrodzone siatką, jeden u Pierce'a, drugi w Lycroft Lodge.

Hodowcę zdziwiło życzenie Georgie, by dobermany były zupełnie czarne. Kiedy jednak w miocie pojawiła się para psów bez charakterystycznych brązowych plam, dla hodowcy nie oznaczało to zmartwienia, ale transakcję na pniu. Kaprysy klientów mogą być przydatne.

Tuż po jedenastej Hugo przejechał między dwoma słupkami pomalowanymi na biało, gdzie zaczynała się wąska piaszczysta droga, wijąca się przez pole kukurydzy, minął dwa budynki gospodarskie, duży wybieg za siatką, i zatrzymał się na wyżwirowanym podjeździe bezpretensjonalnego domu. Od białego szalunku odbijało się niemal białe słońce płonące w mgiełce pustego nieba.

- Gdzie są psy? - spytała Sara. - Nie było ich w klatce.

- Na wybiegu - poprawiła ją Georgie. - To brzmi weselej. Ich los nie jest taki zły; wielu ludzi by im zazdrościło. Prawdopodobnie Pierce je tresuje.

Natychmiast po wejściu do domu Sara i Jamie przebiegli przez duży hall, służący jako wielki salon, do podwójnych szklanych drzwi w długiej ścianie, wychodzących na taras. Trawnik, z wiosennym szmaragdem trawy, niezbyt jeszcze spłowiałej w początku czerwca, zbiegał ku drewnianemu pomostowi nad wodą. Wąska rzeka wolno płynęła meandrami, poruszając się tak jednostajnie i tak blisko poziomu płaskiej ziemi, że wrażenie spokoju pozostawało nienaruszone. Po prawej stronie rzadka kępa prostych, małych topoli schodziła wolno ku brzegowi, gdzie gruby piach pstrzyły pokruszone muszle małży. Nawet topole, częste na Wybrzeżu, nie zakłócały równinnej harmonii; stanowiły jedynie granicę między Lycroft Lodge a terenem Pierce'a.

- Są tam - Sara ruszyła pędem ku trzem sylwetkom, które właśnie wyłoniły się z lasu.

- Sara, nie biegnij! Zatrzymaj się tam, gdzie stoisz! - krzyknęła Georgie, idąc za córką, która się zatrzymała.

- Mówiłam ci - przypomniała Georgie, ujmując małą dłoń - żebyś nigdy do nich nie biegła. Nigdy nie biegnij do nich, bo możesz je nadmiernie podniecić. W taki sposób zdarzają się wypadki.

Matka i córka, pocąc się w dusznym skwarze, wyszły naprzeciw Pierce'owi i dwu dobermanom. Hebanowa sierść psów lśniła w słońcu; Pierce trzymał mocno czarne smycze z plecionej skóry, przyczepione do ciężkich, czarnych obroży. Psy skakały na tylnych łapach i szczekały sprawiając wrażenie zadowolonych, kiedy Pierce zatrzymał się w odległości metra od Georgie i Sary.

- Cieszę się, że panią widzę. Jak się masz, Sara?

Sara wyciągnęła dłoń do jednego z ostrych, czarnych pysków

- Dzień dobry, Hannibalu - powiedziała. - Ale masz duże białe zęby - Drugi pies trącił ją pyskiem w rękę.

- Dzień dobry, Otello. Ale masz długi, różowy język Georgie wybuchnęła śmiechem.

- Chodźmy, Saro. Wezmę je, panie Pierce. Hugo jest w domu. Wiem, że chce się z panem zobaczyć.

Zeszły z Sarą na pomost, trzymając na smyczach wyrywające się psy. Bawełniana chabrowa sukienka Sary pociemniała od potu. Biała bluzka Georgie kleiła jej się do ciała.

- Trzydzieści trzy sakramenckie stopnie, a lato się dopiero zaczyna - mruknęła, kiedy zdjęły sandały i zeszły krzywymi schodami na piasek, położony tuż poniżej trawnika. Woda była mętna. - Jak letnia zupa - powiedziała Georgie, kiedy przeszły brodząc w wodzie kilka kroków, a potem wyszły na pomost biegnący przez trzydzieści metrów do domku na łódki. Psy strząsały wodę z czarnych łap; pazury podobne do szponów lśniły w słońcu.

- Lubię patrzeć przez szpary w deskach na wodę - powiedziała Sara.

Georgie spuściła psy ze smyczy. Podniosła z pomostu dwie wyblakłe muszle. Wróciła na początek pomostu i stamtąd rzuciła muszle na trawnik, najdalej jak potrafiła. Stojące przy niej psy zawyły, postawiły uszy, zamerdały kikutami ogonów

- Aport - rozkazała ostro.

Wielkim skokiem przesadziły piasek i popędziły za białymi muszlami. Runęły na zdobycz, podrzuciły ją dwa lub trzy razy, zanim każdy z nich chwycił po muszli i zaniósł z powrotem na pomost. Sara zaklaskała w dłonie. Georgie poklepała dwa zdyszane pyski.

- Mamo, dlaczego Jamie ich nie lubi?

- Są dość duże.

- Ale nikomu nie zrobiłyby krzywdy, chyba że ktoś próbowałby nas skrzywdzić, prawda mamo?

- Taki mieliśmy zamiar. Ale pan Pierce mówi, że nie wolno ci nigdy, ale to nigdy zabierać ich na spacer bez niego, mnie albo taty Wiem, że to rozumiesz, Saro.

Idąc z powrotem do domu, z psami drepcącymi z przodu na swobodzie, widzieli małą postać Jamiego, który spoglądał na nich z jednego z białych trzcinowych krzeseł na werandzie.

Niczym nie przesłonięte niebo wzmacniało wrażenie spokoju, jakim emanował płaski teren. Pokaz psiej srogości zdawał się być tylko zabawą. Upał napierał nieustannie.


7


O szóstej wieczorem na tarasie siedziało sześć osób. Rzadkie, słabe powiewy poruszały dusznym powietrzem. Kuzyn Hugona z żoną, Hammond i Lottie Marshallowie przyjechali samochodem, jako że ich dom stał po tej samej stronie rzeki co Lycroft Lodge. Przywieźli też swoich gości.

Hammond Marshall był kongresmanem z Wirginii. Jednym z jego gości był Jock Liddon, prawnik z Waszyngtonu, który lubił o sobie myśleć jako o właścicielu teatru marionetek. Stale poszukiwał senatorów, kongresmanów i urzędników państwowych, których mógłby dołączyć do kolekcji. Przy każdej nadarzającej się okazji zawierał znajomości z wybitnymi dziennikarzami.

Jock zajmował się biznesem na dużą skalę: działał w lobby. W odróżnieniu od ludzi ograniczających działalność do jednej dziedziny, Jock działał agresywnie na szerokim polu władzy. Niezwykle pewny siebie, należał do nielicznych członków lobby powołanych do pracy w rozmaitych dziedzinach. Przypuśćmy, że komuś zależało na kontrakcie Pentagonu. Albo Wspólnota Europejska potrzebowała zastrzyku. Albo amerykańskie lobby tytoniowe zagrażało komuś w koreańskiej transakcji tytoniowej. W takim wypadku człowiekiem, którego należało znać, był Jock Liddon.

Miał czterdzieści siedem lat, dobrze odżywioną, gładką twarz, pomimo pogłębiających się bruzd po obu stronach wygiętych łukowato, mięsistych warg. Wyglądał na wyższego - w rzeczywistości mierzył zaledwie 16? cm - i to nie z powodu podwyższonych obcasów zawsze lśniących, niezależnie od pogody, butów, lecz ze względu na figurę. Szerokie ramiona, pierś jak beczka, krótkie czarne włosy zarastające byczy kark, to wszystko, nawet w eleganckim opakowaniu garnituru w prążki i koszuli od Braci Brooks, budziło poczucie zagrożenia. Kiedy spotykali się na przyjęciach w Waszyngtonie, Georgie lubiła przyglądać się Jockowi, zaciekawiona sposobem, w jaki łączył w sobie wesołość i groźbę. Tego wieczoru miał na sobie tenisówki, lniane spodnie w prążki i niebieską koszulę bez krawata, chociaż tenisówki wyglądały na nowsze niż te, jakich można by się spodziewać u kogoś, kto wychodzi na kilka drinków będąc na Wybrzeżu.

Towarzyszyła mu młoda kobieta, którą przedstawił jako swoją asystentkę. Lisa Tabor miała dwadzieścia cztery lata. Proste, jasne włosy opadały jej na ramiona. Tego dnia rano na łodzi Hammonda związała włosy w kucyki, każdy spięty gumką, co nadawało jej wygląd dojrzałej czternastolatki, dopóki nie było jej widać z bliska. Wtedy ukazywała się twarz, w której niewinność brzoskwiniowej cery łączyła się z inteligentną czujnością, i która sprawiała wrażenie doświadczonej. Kiedy tylko zostały sobie przedstawione, Georgie poczuła, że jest obiektem bacznej obserwacji. Nie miała nic przeciw temu; ostatecznie sama była obserwatorką. Lisa Tabor zaciekawiła ją momentalnie.

- Od jak dawna pracujesz dla Pana Załatwto? - spytała Georgie, kiedy Lisa usiadła obok.

- Od dwóch lat. Zaczęłam jako aplikantka na jesieni po ukończeniu studiów - Mówiąc, patrzyła wprost na Georgie, której trudno było określić kolor jej oczu. Niebieskie? Szare? Tego wieczoru sprawiały wrażenie fioletowych. Jednak najbardziej intrygujące wydały się Georgie usta Lisy: górna warga dorównywała wielkością dolnej, a Georgie dostatecznie znała się na makijażu, by wiedzieć, że to prawdziwy kształt ust, a nie umiejętnie nałożona szminka. Lisa była bardzo ładną dziewczyną.

W redakcji “Bazaar” Georgie widywała wiele inteligentnych, ostrych, ładnych dziewcząt. Nie onieśmielały jej, ani im nie zazdrościła, ponieważ wiedziała, że jest ładna, co najmniej tak mocna, a na pewno ostrzejsza od nich. Lisa także sprawiała wrażenie, że i jej umysłowi nic nie brakuje.

- Aplikowanie oznacza oczywiście nudną robotę - powiedziała Lisa. - Zbieranie wyników wyborów do Kongresu. Wpisywanie ich do komputera. Kolacjonowanie ich. - Usta równej wielkości rozsunęły się w wybuchu śmiechu. - Bogu dzięki mam to już za sobą.

Patrząc na nie z drugiego końca tarasu, Hugo pomyślał, jak pociągająco wyglądają razem. Przycięte, czarne włosy Georgie i prosta, szykowna, biała sukienka, ładne, jasne włosy Lisy ocierające się o ramiączka wiążące na ramionach liliową sukienkę; dobermany leżały przed kobietami, z pyskami wspartymi na przednich łapach i przyglądały się gościom z uwagą, która Lottie Marshall wydała się irytująca. Nie przepadała za psami.

Hammond Marshall już wcześniej zauważył, że dwa wąskie ramiączka były chyba wszystkim, co związywało sukienkę Lisy Hugo zastanawiał się, czy miała na sobie stanik. Był ciekaw, czy później tego wieczoru Jock Liddon rozwiąże te tasiemki, a sukienka Lisy zsunie się wokół jej bioder na podłogę. Spojrzał na dłonie krzepkiego mężczyzny siedzącego obok niego na białym krześle.

W jednej dłoni Jock trzymał wysoką szklankę owiniętą w lnianą serwetkę. Górna część szklanki pokryła się szronem od wypełniającego ją po brzegi kruszonego lodu, w którym tkwiły trzy długie łodyżki mięty. Dłoń Jocka była kanciasta, dobrze utrzymana, z krótkimi palcami. Stan paznokci zdradzał pracę profesjonalisty. Spojrzawszy na drugą dłoń Jocka, Hugo zastanawiał się, jak często Liddon funduje sobie manikiur

- Robisz doskonały koktajl miętowy, Hugo - pochwalił Jock - Pijam je tylko dwa czy trzy razy na początku każdego pieprzonego lata. Potem składam przysięgę i wracam do dżinu z tonikiem. Ten twój kawałek o Noraid otarł się o zniesławienie Pata Rourke. Na pewno ci za to nie podziękuje. Z tego, co napisałeś, wynika właściwie, że to jego wyborcy irlandzkiego pochodzenia zabili tego angielskiego posła. Mimo że nie napisałeś, że ta bomba to robota Rourke'a, ludzie tak właśnie pomyślą.

Hugo wzruszył ramionami.

- Jeśli chce, żebym napisał inny kawałek, wystarczy, że odżegna się od akcji terrorystycznych IRA. Ale tego oczywiście nie zrobi, dopóki dostaje swoją działkę od Noraid.

Wodniste, brązowe oczy Jocka nadal wpatrywały się w Hugona, ale jego twarz niczego nie wyrażała. Po chwili odwrócił wzrok i upił łyk koktajlu. Zmienił temat.

- Zaciekawił mnie twój artykuł sprzed dziesięciu dni o największym frajerze z senatu na Słonecznym Południu. Skąd dostałeś tę informację o jego układzie z American Tobacco? Jeden z moich klientów ma duży, duży - podkreślił to słowo i skinął głową potwierdzająco udział w handlu tytoniem z Trzecim Światem. - Autoironiczny ton nie czynił Jocka nieznośnym, lecz zabawnym.

- Sam byłem zdziwiony - odparł Hugo.

Ani on, ani Jock nie skomentowali faktu, że Hugo nie odpowiedział na pytanie. Jock wiedział, że dziennikarze uzyskują podobne wiadomości o senatorach właśnie dlatego, że zachowują w tajemnicy źródło informacji. Mimo to, nigdy nie zaszkodzi spróbować. Cholernie mocny ten koktajl. Jock zawsze słyszał, że ten Carroll to gość ze starej, południowej szkoły Jezu, musiał nalać do każdej szklanki z pięć działek Old Turkey.

- Skoro o tytoniu mowa i siedzimy na świeżym powietrzu, czy ktoś miałby coś przeciwko temu, gdybym zapalił? - spytał Jock. - Zejdę na pomost, Georgie, jeśli się martwisz, że zanieczyszczę ci atmosferę.

Georgie się zaśmiała.

- Daj mi jednego. Czasami sobie pozwalam.

Nachylił się i sięgnął do bocznej kieszeni. Wyjął paczkę papierosów, a potem wziął zamach i rzucił ją Georgie. Psy zerwały się z miejsc.

- Leżeć! - wydała ostrą komendę. Wszyscy patrzyli, jak paczka papierosów szybuje nad hebanowymi głowami z rozwartymi pyskami i ląduje w dłoniach Georgie. - Leżeć na miejscach - powiedziała do psów dobitnie, a Jock wstał z krzesła, przeszedł powoli przez taras trzymając w dłoni złotego Ronsona, przekroczył psy, zapalił papierosa Georgie i swojego, po czym usiadł obok na wolnym krześle.

Jeśli jest takim asem, czemu nie rzucił też pierdolonej zapalniczki? - pomyślał Hugo. W istocie nie miał nic przeciwko Jockowi; po prostu czuł się poirytowany tego wieczoru. Wziął szklankę Jocka i zaniósł mu. - Zapomniałeś tego. - Spojrzał na Lisę. - Lottie i Hammond chcą porozmawiać o motorówkach. Chcesz przejść się razem z nami na pomost?

Kiedy doszli do brzegu tarasu, Lisa zrzuciła sandały. Widok jej nagich, opalonych stóp na szorstkiej trawie obudził w Hugonie miłe wspomnienie dzieciństwa. Ujrzał, że jej sukienka miała z tylu tak głębokie wycięcie, że Lisa w żadnym wypadku nie mogła mieć na sobie stanika.

Jock został na tarasie z Georgie. Spojrzał na wlepione w niego wyłupiaste oczy dobermanów.

- Jezu, Georgie, czy nigdy nie dostajesz klaustrofobii w towarzystwie tych dwóch Baskervillów? - spytał, podziwiając jednocześnie sposób, w jaki mosiężne ćwieki grubych czarnych obroży pasowały do złotych bransolet na przegubach Georgie. Czerń i złoto. Biel i złoto. Podobał mu się jej styl, ale modlił się do Chrystusa, żeby te bydlaki przestały dyszeć. Razem musiały ważyć ponad sto kilo. Ktoś mu kiedyś mówił, że psy pocą się językami. - Skąd wiesz, że nagle nie odbije im szajba, nie skoczą na trawnik i nie zjedzą Hugona żywcem na kolację?

Przeniósł wzrok na cztery postaci wchodzące na pomost. Mógł się założyć o cycki własnej matki, że właśnie w tej chwili Hugo zastanawiał się, jak by tu dopaść Lisę. Małżeństwo z taką sztuką jak Georgie nie mogło być wolne od cieni.

Georgie zaśmiała się.

- Mało prawdopodobne, żeby zjadły Hugona: pomagał je tresować. Większość tresury wykonał pan Pierce - właściciel domu za lasem. Służył przez pewien czas w oddziałach kwatermistrzowskich. Do ich zadań należy także tresura psów wojskowych. Pierce to prawdziwy zawodowiec; nauczył mnie obchodzić się z tymi dwoma. Hugo miał do czynienia z psami przez całe życie.

- Myślałem, że dżentelmeni z Południa wolą raczej psy na lisy niż na ludzi - zauważył Jock

Ich oczy się spotkały Georgie odkryła, że w wodnistych, brązowych oczach trudniej jej czytać niż w niebieskich. Zawsze wiedziała, o czym myśli Hugo. Nie miała pojęcia, co chodzi po głowie Jockowi.

- Czy Hugo ukrywa coś przed tobą? - spytał wąchając liście mięty, teraz nieco przywiędłe, a potem pociągając przez tłuczony lód najsłodszą wodę ognistą świata. - To znaczy w sensie zawodowym. Na przykład, kto mu mówi, jakie są prawdziwe intencje Pentagonu wobec handlu bronią z Izraelem. My, prości członkowie lobby, nie trzymamy zazwyczaj naszej pracy w tajemnicy. Wy, dziennikarze, jesteście znacznie bardziej skryci.

Georgie odwróciła wzrok. Po drugiej stronie trawnika ujrzała cztery sylwetki wychodzące z domku na łodzie. Patrząc na nie, odpowiedziała:

- Dawniej mówił mi wszystko: kto faktycznie odmówił generałowi kolejnej gwiazdki, co powiedział prezydent podczas pięciominutowej rozmowy w cztery oczy obok rododendronów, ile z tego było chwytem, ile szczerością, a ile gafą, której kto inny by żałował. Kiedy pisałam dla “Washington Post”, Hugo zawsze dostarczał mi materiały. Kiedy zaczęłam ostrzyć ton “Bazaaru”, nadal udzielał mi pomocy w kontaktach z politykami.

Przerwała.

- Dopiero kiedy zostałam redaktorką “Worldu”, zaczęliśmy rywalizować ze sobą, pisywać na te same tematy. Na pewno jest mu trudniej pomagać mi w tej sytuacji.

- Tak - powiedział Jock

Zwrócił uwagę na brak tonu krytyki w jej wypowiedzi. Czy robiła to dla Hugona? A może naprawdę nie czuła do niego żalu za to, że odmawiał jej ostatnio pomocy?

W tym momencie hebanowe bestie towarzyszące Georgie zerwały się na nogi i stojąc nieruchomo, przypatrywały się czterem postaciom wracających przez trawnik Jock spojrzał na czarne kikuty. Mimo że wypracował beznamiętną minę, jego dolna warga wygięła się z niesmakiem.

- Kto im podciął ogony? - spytał.

- Myślisz, że ja, co?

- O to wam przecież chodzi, kobietom sięgającym po władzę - ogony, jaja, fiuty. Obcinać je, miażdżyć, zjadać.

Georgie wybuchnęła śmiechem.

- Jeśli chcesz wiedzieć, Hugo i Pierce podcięli im ogony, kiedy ja oddawałam się staromodnym zajęciom kobiecym w rodzaju rodzenia dzieci. To było trzy lata temu, kiedy urodził się Jamie. Psy i Jamie są prawie rówieśnikami.

- Hmm. - Jock stracił zainteresowanie psami, a już na pewno nie interesował go Jamie. - Wkrótce się zbieramy, Georgie. Lottie idzie na kolację z doradcą Banku Światowego, który ma domek myśliwski o pół godziny drogi stąd. Lottie twierdzi, że łączą mnie z nim interesy, cokolwiek by to miało znaczyć.

- Miała przypuszczalnie na myśli ciemne interesy, dostatecznie ciemne, żebyś mógł mu strzelić w głowę, zanim cię zobaczy.

- Podoba mi się to angielskie “przypuszczalnie”; jest bardziej stylowe niż “pewnie”. Lottie mówiła, że znasz tego faceta. Czemu ty i Hugo nie idziecie?

- Myśleliśmy o tym. Ale ten weekend i tak jest krótki, a chcemy spędzić ze sobą trochę czasu. Czy wiesz, że sekret powodzenia w małżeństwie polega na życiu oddzielnie w ciągu tygodnia? Dzięki temu ludzie zaczynają się nawzajem bardziej cenić.

- Tak, tak. Słuchaj Georgie, mam w Nowym Jorku paru dużych, dużych - skinął głową - klientów. Może zadzwonię do ciebie, kiedy będę w mieście, i pójdziemy na drinka. Może mógłbym ci podrzucić kilka spraw, które przydałyby ci się w “Worldzie”. A może poszlibyśmy na drinka tylko dla rozrywki, chociaż coś tutaj - postukał w czarne loki - mówi mi, że ty nigdy nie robisz nic wyłącznie dla rozrywki. Ja też nie.

Ignorując figlarny uśmiech Georgie, dodał:

- Dlatego właśnie ty i ja świetnie się zrozumiemy. Zobaczysz.



8


Obaj mężczyźni w prążkowanych garniturach, z neseserami, przyglądali się Lisie Tabor, jeden z nich musiał się zadowolić jej odbiciem w lustrze windy Lisa patrzyła na zamknięte mosiężne drzwi. Na ósmym piętrze otworzyły się, by uwolnić jednego z pasażerów, na jedenastym wypuściły drugiego.

Przypomniała sobie, jak po raz pierwszy jechała windą z lustrami do apartamentu 1600. Zwierciadlana Lisa w kostiumiku, elegancka, ale nie przesadnie seksowna, szybkim ruchem odgarnęła włosy, które opadły jej na prawy policzek. Obecna Lisa sprawdziła po raz ostatni swe odbicie: beżowy lniany żakiet z prążkowaną, granatową wstawką, krótka spódnica z niemnącego się materiału, płaszcz z kremowego jedwabiu, granatowe skórzane pantofelki, nogi tak opalone, że nagość nic im nie szkodziła. Nie znaczy to, że zmieniła się wyraźnie w ciągu tych dwóch lat. Jednak obecna Lisa miała więcej oleju w głowie. Obecna Lisa znała labirynt waszyngtońskiego lobby. No, w każdym razie jego część. Mosiężne drzwi się rozsunęły.

Już pierwszy rzut oka na piętro piętnaste wystarczał, by zrozumieć, że każdy, kto ma tu biuro, zrobił naprawdę dużą karierę. Tuż przy windzie, w charakterze komitetu powitalnego, stała imitacja stołu Sheraton, a na nim olbrzymi kosz świeżych kwiatów. Materiał koloru marmolady wyściełający ściany był dziełem czołowego waszyngtońskiego dekoratora wnętrz. Można było sądzić, że jasnoniebieski dywan od ściany do ściany ma pięć centymetrów grubości. Lisa przeszła po nim sześć metrów, aż dotarła do apartamentu 1600. Obok drzwi widniała mała lśniąca tabliczka z mosiądzu: J. M. Liddon International. Jock nie popisywał się bez przerwy; potrafił wykonać obrót o sto osiemdziesiąt stopni i być niesłychanie dyskretnym. Ta mała, mosiężna tabliczka mówiła: zostaw to mnie.

- Cześć Dawn.

- Cześć Lisa.

Dawn wyglądała jak reklama recepcjonistki z wyższych sfer: nieskazitelna fryzura, szykowny żakiet, żadnej biżuterii z wyjątkiem dużych perłowych klipsów. Jej dokładnie określone terytorium w dużym pokoju koloru magnolii znajdowało się tak daleko od drzwi wejściowych, że jeśli wchodziło się razem z szefem i chciało ją zignorować, można było ominąć jej białe biurko szerokim łukiem po grubym wełnianym dywanie barwy koralu. Podjechała na krześle do centralki telefonicznej, która nadawała terytorium Dawn kształt litery L.

- Dzień do-bry, tu Liddon International. . . Przy-kro mi, ale sekretarka pana Liddona jest na ze-braniu. Czy mam jej powtórzyć, żeby do pana zadzwoniła?. . Dziękuję panu ba-rdzo. - Rozłączyła telefon.

- Co to za zebranie`? - spytała Lisa.

- Jest u siebie w pokoju. Jak się masz? W powietrzu wisi burza. Wielki biały wódz jest już w swoim biurze i nie, powtarzam: nie odbiera telefonów od takiej myszki jak ja, i nie wolno mu przeszkadzać. Uff! - Podniosła słuchawkę czerwonego telefonu. - Tak, panie Liddon. - Jej twarz pod idealnym makijażem pozostała bez wyrazu. - Powtórzę jej, panie Liddon. - Dawn odłożyła czerwoną słuchawkę. - Mówi, że w twoim biurze nikt się nie zgłasza i jeśli tu przyjdziesz, mam ci powiedzieć, żebyś pędziła do niego na jednej nodze.

- Najpierw zostawię rzeczy. - Lisa zdmuchnęła z dłoni pocałunek w stronę Dawn.

Koralowy dywan biegł dalej do poczekalni, gdzie nastrój ulegał zmianie. Dwa oryginalne stoły mahoniowe w stylu króla Jerzego stały pod ścianami pokrytymi adamaszkiem barwy błękitu Williamstown (Anglicy nazwaliby go błękitem Wedgwood). Nad każdym ze stołów wisiał obraz ze sceną myśliwską w czarnej ramie ze złotymi liśćmi. Dwie kanapy obite złotym adamaszkiem stały naprzeciw siebie, przedzielone dużym marmurowym stolikiem do kawy. Na stole, ułożone w starannym wachlarzu między wazonem z peoniami a kryształową popielniczką, leżały “News”, “Wall Street Journal” oraz kilka innych dziennych gazet ukazujących się w Waszyngtonie, Nowym Jorku lub Londynie. Z wachlarza wysunięto trzy tygodniki, z “Worldem” na wierzchu. Lisa przeszła po koralowym dywanie do drzwi prowadzących do gabinetów różnej wielkości; po drodze zauważyła, że o dziewiątej rano poczekalnia była pusta.

Po otwarciu tych drzwi było widać, że pas mosiądzu biegnący wzdłuż framugi oddziela koralowy plusz po jednej stronie od eleganckiego koralowego sizalu po drugiej. Lisa dzieliła pokój po stronie sizalowej z inną asystentką, Margot. Mimo że Lisa wspięła się szybko od aplikantki do asystentki średniego rzędu, hierarchia asystentów nie była dokładnie określona. Poza Jockiem, prezesem przedsiębiorstwa, tylko jego zastępca posiadał regularny tytuł. Przez dwa lata pracy Lisy dla Liddon International, wiceprezesem był Michael P O'Donovan. Jego gabinet mieścił się po przeciwnej stronie apartamentu 1600, tuż przed biurem Jocka.

Tego ranka Margot poszła na Kapitol na zebranie Państwowego Komitetu do Spraw Reformy Aborcji. Znała każdy paragraf wszystkich konstytucyjnych poprawek w kwestii aborcji, nie gorzej niż sędzia Sądu Najwyższego. (- Wysokie zarobki zmuszają cię do koncentracji - mawiał Jock - choć ludzie mówią, że osobiste doświadczenie też pomaga. Ile miałaś aborcji, Margot?)

Lisa powiesiła żakiet i przełączyła elektroniczną sekretarkę na: “Lisa Tabor jest na zebraniu. Jeśli zechcesz zostawić wiadomość, oddzwoni kiedy tylko będzie mogła. “ - W razie czego Dawn ją poprze. Dawn to kumpelka.

Przeszła obok dwojga drzwi, weszła do łazienki, zwilżyła zimną wodą dłonie i przeguby, chociaż wentylacja w dużej mierze zwalczała upał unoszący się już z chodników ulic. Uważała, żeby nie zamoczyć platynowego zegarka z arabskimi cyframi z lapis lazuli, lśniącego na jej opalonej skórze i stanowiącego jedyny element biżuterii. Kiedy odpięła dwie szylkretowe spinki, jej piękne jasne włosy opadły prosto wzdłuż szyi. Uczesała je i natychmiast z powrotem spięła. Podczas parnego, gorącego lata w Waszyngtonie należało wyczarować chłodny wygląd. Zerknęła na zegarek: dziewiąta siedem.

Wróciła do swego pokoju, żeby zostawić torebkę, a następnie pewnym krokiem przeszła z dywanu sizalowego na wełniany. Mijając odwróconą plecami Dawn, ujrzała, że twarz w lustrze nad centralką mrugnęła do niej. Kiedy przeszła na drugi koniec apartamentu, Michael O'Donovan wyszedł ze swego gabinetu.

- Dzień dobry, Michael.

Zwrócił ku niej wąską, chłodną twarz i zamknął drzwi w taki sposób, że usłyszała szczęk dodatkowego zamka. Zachowanie O'Donovana wskazywało na to, że opuszczał biuro po dłuższej bytności; zastanawiała się, jak długo był w pracy, zanim pojawili się inni. Zamiast jej odpowiedzieć, skinął głową z miną bez wyrazu.

O dziewiątej dziesięć zapukała do mahoniowych drzwi w końcu korytarza.

Cisza.

Zapukała znowu.

- Tu Lisa.

- Wejdź - odezwał się niecierpliwie zrzędliwy kobiecy głos.

Jancis była osobistą sekretarką Jocka od siedmiu lat.

Taka praca pozostawia po sobie ślady Jancis wyglądała jak szczupła, szykowna, dobrze utrzymana kobieta około czterdziestki, lecz nie jak ktoś, kto całkiem niedawno obchodził trzydzieste urodziny.

Czasami Jancis strzegła jak pies J. D. Liddona. Kiedy indziej nic ją nie obchodziło, czy dzwoni do niego w odpowiednim momencie czy nie. Jednak można było mieć pewność, że Jancis potraktuje każdego jak psa, jeśli ten ktoś da jej do zrozumienia, że ma łatwy dostęp do Jocka. Jasne, że wiedziała - któż lepiej niż ona - że skoro się jest ładną kobietą i pracuje się dla Jocka, jego dłonie o wypielęgnowanych paznokciach spenetrują każdy centymetr tego kobiecego ciała. Jancis bez trudu to sobie wyobrażała widząc, jak któraś z młodych pracownic wchodzi do sanktuarium i drzwi zatrzaskują się przez zdalne sterowanie. Jancis nie tolerowała jednego: jeśli któraś zachowywała się tak, jakby cieszyła się wyjątkowymi względami. Taka dziewczyna miała szczęście, jeśli Jancis kiedykolwiek informowała Jocka o jej przyjściu. A już z pewnością kwalifikowałaby się do wizyty u psychiatry, gdyby powiedziała Jancis, że jej platynowy zegarek to prezent od Jocka.

- Przyszła Lisa. Wpuszczam ją.

Jancis machnęła dłonią o paznokciach barwy szkarłatnych mandarynek w stronę drzwi obitych granatowym rypsem i nabijanych mosiężnymi ćwiekami. Lisa otworzyła je, weszła i zamknęła za sobą. Klik.

Fotel w stylu króla Jakuba stojący za masywnym orzechowym biurkiem, był pusty. Jock rozparty wygodnie na krześle, sprawiał wrażenie gotowego do pracy: w prążkowanych spodniach i koszuli, z zapiętymi spinkami do rękawów, z krawatem na miejscu i w lśniących butach z jasnej cielęcej skóry. Siedział na krześle Eamesa, stojącym pod ścianą z oknami wychodzącymi na ulicę K. W pokoju barwy czekoladowej stały na strategicznych pozycjach cztery takie same krzesła. Ich rzeźbione obicia z miękkiej czarnej skóry wyglądały elegancko i kusząco, wznosząc się ponad elegancką, obrotową chromowaną podstawą; przed każdym, w wygodnym zasięgu, stał niski stolik z kryształową popielniczką. Lisa widywała ten symbol najwyższego statusu w gabinetach kilku innych dyrektorów, ale nigdy nie widziała pięciu krzeseł Eamesa razem. Zresztą niewielu ludzi widziało podobną kolekcję, chyba że znaleźli się w saloniku dla VIP-ów na międzynarodowym lotnisku w Sultanacie Brunei, gdzie czekają na swój bagaż ci, którzy mają nadzieję uzyskać audiencję u sułtana.

W Waszyngtonie w większości pomieszczeń tej wielkości stałaby przynajmniej jedna sofa. Jednak Jock lubił zachowywać dystans nie tylko między sobą a klientami, którzy składali mu wizytę w biurze. Rozdzielał ich też między sobą, przez co utrudniał im sprzysięganie się w kliki przeciw niemu. Mawiał, że jeśli jest coś, przed czym należy się strzec w grze o władzę, są to inne kliki. Kliki handlarzy bronią i badaczy chorób serca, producenci bawełny i działacze ruchu na rzecz praw człowieka, dziwacy od produktów spożywczych wolnych od soli i handlarze nawozami - każde lobby stanowiło klikę.

- Powiedz, na co masz ochotę, a jest twoje - powitał Lisę Jock. Sięgnął do najbliższej kryształowej misy i strząsnął popiół z krótkiego cygara. Skoro przed dziesiątą rano palił cygaro zamiast papierosa, musiał być w nastroju refleksyjnym. - Mózgi, serce, mięśnie, gówno - wszystko to jest przedmiotem kuluarowych przepychanek. Każda klika wie, że tam się piecze ciasto ograniczonych rozmiarów. - Skinął kciukiem przez ramię w stronę Kapitolu. - Jeśli chcecie dostać duży kawałek, musicie mocno, ale to mocno pchać. Musicie grubo, ale to grubo smarować. Nauczę was tego. Tylko nie próbujcie się sprzysięgać przeciwko mnie - powiedział do czterech pustych krzeseł Eamesa, jak gdyby siedzieli tam członkowie kartelu naftowego.

Lisa spojrzała na krzesło Eamesa stojące najbliżej Jocka.

- Daję słowo, wyglądasz nieźle. Pokaż, jaki kolor mają dzisiaj twoje oczy. Skąd masz ten zegarek? Obrabowałaś bank w Monte Carlo?

Sięgnął w górę z niskiego krzesła i posadził sobie Lisę na kolanach.

- Miałem rację: błękit przechodzący w fiolet. - Rozsunął szeroko nogi, Lisa siedziała teraz na jednym z jego krzepkich ud. - Zawsze mi staje, kiedy masz oczy tego koloru; może zauważyłaś. - Dotknął jej dłoni. - Ale nic ostrego dziś rano. Klika izraelska przychodzi o dziesiątej. Nie chcę sobie pognieść spodni.

Do domu wróciła po szóstej wieczorem. Mieszkała tam od dwóch lat. Dom miał okna mansardowe, przez co pokoje na drugim piętrze były mniejsze od tych poniżej. Główny pokój na drugim piętrze zajmował facet pracujący w biurze senatora Igleharta, a Lisa wynajmowała dwa pozostałe. Łazienka była wspólna i oboje pilnowali, by zostawiać ją czystą.

Okna jednego z pokojów Lisy wychodziły na żółty oszalowany dom. Okna drugiego wychodziły na ulicę, gdzie zamiast domów znajdowała się wysoka siatka, ogradzająca zagajnik klonów i dębów porastający strome zbocze. Gdzieś na tym wzgórzu, niewidoczna, stała stara chińska ambasada Czang Kai-Szeka, którego nazwisko było dla mieszkańców domu Lisy jedynie hasłem z encyklopedii.

Na pierwszym piętrze mieszkały dwie dziewczyny i chłopak. Parter zajmował kamerzysta pracujący dla telewizji lokalnej; mieszkał w pomieszczeniu, które pełniło funkcję salonu w czasie, kiedy zbudowano ten dom z lat dwudziestych. Wszyscy lokatorzy dzielili salon, dużą boczną werandę oraz kuchnię, której tylna weranda wychodziła na niedbale utrzymane podwórze, porośnięte dereniem i hibiskusem. Na wszystkich werandach, oknach i drzwiach wisiały rolety i nikt nie zawracał sobie głowy zdejmowaniem ich z nadejściem zimy. Żaden z lokatorów nie widział sensu w zdejmowaniu ich, chowaniu do piwnicy i wyciąganiu po sześciu miesiącach z powrotem.

Lisa pijąc mrożoną herbatę usiadła na długiej ławie przed zielonym, drewnianym kontuarem, biegnącym przez całą szerokość tylnej werandy. To było jej ulubione miejsce w całym domu. Mogła tu myśleć, tak jakby siedziała w samotności; nawet jeśli był tam ktoś inny i pił mrożoną herbatę, mrożoną kawę czy zimne piwo, ponieważ ława była przestronna, a wszyscy siedzieli twarzą do podwórza, nie patrząc na siebie.

Wkrótce po uzyskaniu posady aplikantki w J. M. Liddon International, znalazła w gazecie ogłoszenie: Poszukuje się szóstego lokatora, płeć dowolna, do domu w Cleveland Park, 3 min. piechotą do sklepów na Conn. Ave, 25 min. metrem do Capitol Hill.

Podobnie jak znaczna część młodych urzędników w Waszyngtonie, Lisa żyła samodzielnie. Bardzo rzadko jeździła z odwiedzinami do rodziców na wieś w północnej Pennsylvanii, gdzie Lisa i jej brat urodzili się i wy chowali. Pan Tabor był dentystą. Pani Tabor była prostaczką. Nikt inny nie pomyślałby w ten sposób o pani Tabor - czystej, w swoim czystym domu - ale tak właśnie myślała Lisa o matce. Odkąd Lisa skończyła siedemnaście lat, sądziła, że matka ma jej dopowiedzenia tylko jedno: - Czy nie powinnaś pomyśleć o zamążpójściu?

Lisa nienawidziła domu rodziców, ale podobnie nie cierpiała trzech domów, w których mieszkali poprzednio. Wszystkie były takie same: schludne podwórko frontowe, schludne podwórko z tyłu, kanapa i fotele przed telewizorem na sztucznym kominku, ustalona liczba prostych krzeseł w zagraconej jadalni, a na piętrze jedna sypialnia średniej wielkości oraz dwie małe. Jeśli pani Tabor miała kiedyś wyobraźnię, dawno ją wyłączyła.

Lisa miała wyobraźnię. Wiedziała, że gdzie indziej istnieje cudowny świat i pragnęła stać się jego cząstką. Wiedziała też, że może liczyć tylko na jedną osoby, która pomoże jej tam dotrzeć: na siebie samą.

Wygrała stypendium na Uniwersytet Pennsylwanii, ale pokryło ono tylko połowę kosztów nauki. Ojciec zapłacił niemal całą resztę, a Lisa pracowała w lecie, żeby zarobić brakujące pieniądze. Matka wydała z siebie trochę tradycyjnych pomruków: - Czy naprawdę trzeba wydawać pieniądze na cztery lata studiów, kiedy i tak zaraz potem wyjdziesz za mąż? - Jednak pani Tabor była zbyt wielką prostaczką, żeby spierać się konsekwentnie. Lisa wiedziała, czego oczekuje od Uniwersytetu: chciała dotrzeć do środowisk, które staną się kamieniami milowymi w urzeczywistnieniu jej ambicji.

Na kampusie przyjęła zdystansowaną postawę, jakiej należałoby się spodziewać po zdolnej, atrakcyjnej dziewczynie. Zawsze kaprysiła w wyborze partnerów łóżkowych. Nie znaczyło to, że uważała miłość za nieodzowny warunek: po prostu chciała czuć, że chłopak ma do zaoferowania coś, co jej się przyda. Chciała wiedzieć, czym się zajmują jego rodzice. Jeśli miało to wartość rynkową dla Lisy, zachęcała chłopaka, żeby zaprosił ją na kolację do rodziców. Jeśli mieszkali w Nowym Jorku lub Waszyngtonie, koniecznie musiał ją zaprosić do domu.

Lisę interesowały przede wszystkim środki przekazu, reklama, kontakty prasowe - oraz, rzecz jasna, polityka, która w pewnym sensie stanowiła sumę tych trzech elementów. Zdecydowała, że będzie się specjalizować w naukach politycznych, jednak chodziła też na wykłady z literatury i historii sztuki. Na ostatnim roku dorzuciła do programu wykład z historii muzyki. Nie wiedziała dokładnie, dokąd zmierza, ale pragnęła dobrze się przygotować do przekroczenia drzwi wciąż dla niej zamkniętych.

Wiedziała też, dokąd nie zmierza. Nie miała zamiaru pojechać z powrotem do wiochy. Nie miała zamiaru wychodzić za mąż za ulizanego biznesmena, który by oczekiwał, że żona będzie z zachwytem pełnić rolę idealnej pani domu, kiedy on zechce podjąć swego szefa oraz z radością wozić dzieci do szkoły drugim samochodem. Jak zauważyła Georgie, kiedy poznała Lisę, pewne rzeczy je łączyły

Oprócz innych umiejętności, których nauczyła się w Penn, Lisa zapoznała się z przyjemnościami orgazmu. Uznawała je za niezwykle miły dodatek, nie za początek i koniec związku z mężczyzną. Nigdy nie zadawała się z prawdziwie odpychającym mężczyzną i miała nadzieję, że nigdy nie zostanie do tego zmuszona. Niewielu jest doskonałych. Jeśli mieli zgrabne ciała, talent łóżkowy, pieniądze i władzę, świetnie. Jednak dotychczas nikogo takiego nie spotkała. Na pierwszym miejscu jej listy priorytetów stała władza; w drugiej kolejności partner musiał mieć pieniądze. Zauważyła, że kiedy miał do zaoferowania wyłącznie władzę i pieniądze, wiedział, że nie jest Adonisem ani sensacyjnym kochankiem - najczęściej pomagał jej w karierze i dawał ładne prezenty.

Zerknęła na zegarek i łyknęła mrożonej herbaty. Jock miał po nią przyjechać o siódmej. Zazwyczaj jadali kolację raz w tygodniu, ale nie była to reguła. Po wspólnym weekendzie na Wybrzeżu poleciał na dwa dni do Nowego Jorku, więc znajdą wiele tematów do rozmowy. Powinna wziąć prysznic.

Szofer zaparkował przy chodniku. Portier u Willarda podszedł eleganckim krokiem, by otworzyć tylne drzwi Cadillaca.

- Dobry wieczór, sir Miło nam, że pan wrócił. Miło mi panią widzieć.

Lisa miała na sobie czarną lnianą spódnicę z dwurzędowym żakietem, którego klapy krzyżowały się dokładnie w punkcie, gdzie zaczynało się wycięcie piersi. Jeśli go nie rozpinała, nie sposób było stwierdzić, czy ma pod spodem głęboko wyciętą bluzkę. Portier mógł się założyć, że nie. Jednak Lisa nie wyglądała tanio, jak jedna z tych panienek w głęboko wyciętych żakietach bez bluzek.

Jock był ubrany w biały lniany garnitur, niebieską koszulę i różowy krawat. Tego wieczoru miał na sobie buty na wysokich obcasach z białej koźlej skóry. Jock był na tyle spostrzegawczy, by zauważyć, że w Waszyngtonie nigdy nie brano go za dżentelmena. Wyglądał jak szuler z Missisipi. Ale tym właśnie był - jeśli zmienić Missisipi na Newark - a jeśli to się komuś nie podobało, jego strata.

Tworzyli zdumiewającą parę. Przy pobliskim stoliku dwie starsze panie z Filadelfii owinięte podwójnym sznurem prawdziwych pereł nie potrafiły dociec, co łączyło pozbawioną smaku kreaturę z czarnymi lokami z tą opanowaną młodą kobietą. Jednak kongresmanowi, który wstał od stolika i podszedł do Jocka, zaświtał w głowie chytry pomysł.

- Jak się masz Jock? Mam zamiar zadzwonić do ciebie w tym tygodniu.

- To jest Lisa Tabor. Pracuje dla mnie. Zajdzie daleko.

- Bardzo mi miło cię poznać, Liso. Jak przekonamy moich szanownych kolegów, że tłuszcze zwierzęce to najwspanialsza rzecz, jaką może jeść człowiek?

Lisa się zaśmiała.

- Jock powtarza: dobrego lobbystę poznaje się po wynikach. Daj mi trzy dni, a udzielę ci odpowiedzi.

Kongresman klepnął Jocka w ramię.

- Ty cholerny szczęściarzu. Zadzwonię jutro.

Zanim dobrnęli do krabów w miękkich skorupach, Jock dwukrotnie odchodził od stolika, żeby porozmawiać z pracownikiem Białego Domu, oraz jowialnie przywitać się z senatorem i przypomnieć mu o umówionym spotkaniu w sprawie ustawy o nawozach chemicznych.

Konwersacja, jaką prowadził z Lisą, nie dotyczyła jej czarującego wyglądu. Lisa nie sądziła też, że Jocka zainteresowałyby przetasowania, jakie miały miejsce w jej domu zeszłej nocy. Rozmawiali wyłącznie o sprawach zawodowych.

- Powiem Mike'owi O'Donovanowi, żeby pozwolił ci się przysłuchiwać, kiedy przyjdzie do niego w tym tygodniu król margaryny. Musisz poznać sposób, w jaki dobiją targu, jeśli chcesz przeprowadzić to samo z masłem. Na ten temat istnieje półmetrowej grubości sterta przepisów, już po uproszczeniach.

- Mike'owi nie spodobało się, kiedy poprosiłam go, żeby pozwolił mi się przysłuchiwać. Powiedział, że sprzedaje tytoń jako największe dobrodziejstwo ludzkości, więc czemu miałby dostarczać mi informacji, które mogłyby się przydać lobby rakowemu. Ten jego twardy bostoński akcent sprawił, że brzmiało to jeszcze gorzej.

Jock odpowiedział śmiechem.

- Mike potrafi być czasem taki, ale w głębi swych irlandzkich kiszek czuje, że umiesz grać na obydwa fronty. Możesz rozgrywać jedną piłkę zapoznając się z terminologią prawną dla królów tytoniowych, a w tym samym czasie robić to samo dla ludzi od raka. Dopóki dajesz im to, czego potrzebują, na co mieliby się skarżyć?

Oczy Lisy, fioletowe w blasku świec, patrzyły poważnie.

- Margot mówiła mi, że przegrała sprawę embrionów dla nauki, kiedy dowiedzieli się, że J. D. Liddon pracuje też dla ludzi z ruchu prawa do życia.

- Margot wszystko spieprzyła. O mały włos jej nie wykopałem. Ale kiedy ktoś popełnia błąd, a ty dajesz mu drugą szansę, może następnym razem lepiej uda mu się pójść na skróty niż wtedy, kiedy będzie się trząsł ze strachu o swoją pracę.

Zapalił cygaro, które ściskał w krótkich mięsistych, mocno wygiętych wargach.

- Słuchaj. Mówi się mnóstwo bzdur o tym, że klienci reprezentujący sprzeczne interesy nie powinni zlecać spraw jednemu doradcy Prawnicy nazywają to “kanonem etycznym”. Większość lobbystów to prawnicy; lubią ozdabiać intratny interes słowami Jezusa. W dupie mam kanon etyczny. Jesteś wynajętą strzelbą. Wynajęto cię po to, żebyś wpłynęła na politykę. Dobra, po aferze Watergate ten teren jest najeżony prawami i zasadami. Nikt jednak nie mówi, że masz ogłaszać publicznie każdą gównianą sprawę, którą się zajmujesz.

- Ale wygląda na to, że wszyscy wiedzą, kim są twoi klienci - zauważyła Lisa.

- Tak się im tylko wydaje. Jeśli jakaś lizusowska firma doradcza chce się popisać listą swoich klientów - Rolls-Royce, Ministerstwo Obrony, zbrojownie saudyjskie - nie mam nic przeciw temu. Ale ja nie muszę tego robić. Mówiłem ci już, Lisa, nie jesteśmy bandą pieprzonych kaznodziejów.

Trzymając cygaro w jednej dłoni, z cienką smużką błękitnego dymu unoszącą się między palcami, wsunął drugą pod biały, wykrochmalony obrus. Siedzieli przy narożnym stoliku, gdzie zbiegały się dwie ławy obite zieloną skórą. Jock siedział na jednej, Lisa na sąsiedniej. Jej kolana pod stołem znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od jego. Poklepał kolano Lisy roztargnionym ruchem, podwinął wyżej lnianą spódnicę i sięgnął trzecim palcem, by sprawdzić, czy miała na sobie pas elastyczny. Skrzywiła się, ponieważ miała pod spodem tylko jedwabne majtki. Nie chodziło jej o to, że jego nagle wysunięty palec sprawił jej ból. Zachowanie Jocka kłóciło się z jej zasadami przyzwoitości: siedzieli przecież u Willarda.

Zaspokoiwszy ciekawość Jock położył dłoń z powrotem na stole i dalej pouczał młodą asystentkę.

- W pracy lobbysty nie istnieje coś takiego jak niemoralność. Prawa są dostępne dla wszystkich. Liczy się tylko ciężka praca. Są ludzie, którzy żyją w prostackim przekonaniu, że wszystko załatwia się w łóżku. Zgoda. Ale upojna noc nie upora się z prawami; to wymaga ciężkiej pracy.

Kiedy szofer wiózł ich Cadillakiem do mieszkania Jocka przy ulicy P, Lisa myślała obojętnie o innym rodzaju ciężkiej pracy, która czekała ją jeszcze tego wieczoru. Chociaż rzadko trwało to dłużej niż dwadzieścia minut. Jocka zupełnie nie obchodziło, czy Lisa odczuwa przyjemność, dzięki czemu łatwiej mogła się skupić na jak najszybszym doprowadzeniu go do końca. Szofer Jocka poczeka, żeby odwieźć Lisę do Cleveland Park.

Trzydzieści minut później pomachała szoferowi na dobranoc. W sieni wisiała tablica, na której lokatorzy zostawiali sobie nawzajem wiadomości.

Lisa: o 7. 30 dzwonił Hugo Carroll. Czy możesz zadzwonić jutro do niego do “News”? 283-9876.


9


Dobrzy mali Amerykanie siedząc na kolanach mamy uczą się, że ambicja jest cnotą: - Jeśli będziesz się przykładać, możesz zostać prezydentem, kiedy dorośniesz.

Anglicy wolą skrywać ambicje osobiste, ale i ich w równym stopniu interesuje kariera, jak służba krajowi.

Ian Lonsdale miał zamiar dotrzeć na sam szczyt. Nie należał do tych członków Parlamentu, dla których nie ma nic bardziej ekscytującego niż rola wiecznego opozycjonisty: znudziła go retoryka i patos przemówień. Wolał podejście słynnego ministra, który powiedział: “Polityka to sztuka tego, co możliwe”. Ian stosował tę zasadę także w innych dziedzinach życia. Nie był przygotowany na poświęcenie innych przyjemności dla polityki.

Kiedy jego partia wróciła do rządu, premier mianował Iana na drugorzędne stanowisko w Radzie Przemysłu, Handlu i Energii -nowopowstałym konglomeracie, znanym jako BITE. Wrzask partii Zielonych czynił logicznym połączenie Departamentu Energii z Departamentami Handlu i Przemysłu. W odróżnieniu od innych kluczowych departamentów, imperium BITE rozciągało się aż po Prowincję Ulsteru. W tym także tkwiła logika, która wymagała jednak niezwykle delikatnego zazębiania się z Ministerstwem Irlandii Północnej, w skład którego włączono wyższego urzędnika BITE.

Zaledwie kilka miesięcy po sformowaniu nowego rządu wstrząsnął nim skandal seksualny, bardziej sensacyjny niż wszystkie inne od czasów afery Profumo. Zasłużony minister wchodzący w skład rządu został sfotografowany w łóżku z kobietą, nie będącą jego żoną oraz, jakby to nie wystarczyło, z wynajętym chłopcem na trzeciego. (Premier nigdy nie potrafił pojąć, czemu ministrowie nie mogą odstawić swego libido na drugi plan po objęciu wysokich stanowisk. ) W przetasowaniach, jakie nastąpiły, sekretarz BITE został sekretarzem spraw wewnętrznych, a Ian wszedł w skład gabinetu jako nowy przewodniczący BITE. W wieku trzydziestu dziewięciu lat zajmował jedno z kluczowych stanowisk w Anglii.

- Jestem taka dumna - powiedziała Patsy, kiedy Ian wrócił z wizyty u premiera. - Ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli sypiać w towarzystwie policjanta, co?

- Nie - zaśmiał się Ian, nalewając drinka dla uczczenia nominacji.

Kwestia ochrony zrodziła jedną z najzagorzalszych kłótni, kiedy Whitehall zaczął rozbudowywać BITE kilka lat wcześniej. Ówczesny premier nieugięcie przeciwstawiał się przydzieleniu sekretarzowi BITE specjalnej ochrony.

- Połowa zadań BITE to podważanie propagandy Irlandzkiej Armii Republikańskiej, wymierzonej przeciwko rządowi brytyjskiemu. Próbujemy przekonać katolickich robotników z Ulsteru, że naprawdę chcemy współpracować z nimi w tworzeniu nowych miejsc pracy i w przyczynianiu się do wzrostu ekonomicznego po obu stronach Morza Irlandzkiego - oświadczył wtedy premier - Jak wobec tego minister stojący na czele tego przedsięwzięcia może poruszać się niczym uzbrojony czołg? Musimy pokazać, że jego rola różni się diametralnie od roli sekretarza Irlandii Północnej, którego mniejszość, po części słusznie, postrzega jako policjanta. - Ponieważ słowa te wypowiedział premier, położyły one kres dyskusji.

Tak więc, pełniąc delikatną funkcję, Ian nie miał większej ochrony niż minister skarbu. Będąc. drugim w hierarchii gabinetu, minister skarbu przejawiał może zbyt wielką próżność; czasem irytowało go, że nie ma specjalnego, kuloodpornego Jaguara jak ten, z którego korzystali ministrowie spraw zagranicznych, wewnętrznych, obrony oraz sekretarz Irlandii Północnej. Irytował go czasem fakt, że choć jego bezpośredni sąsiad przy Downing Street 10 miał policjanta, który strzegł drzwi przez okrągłą dobę, przed domem Ministra Skarbu pod numerem 11 nie stał żaden policjant.

Ian, mniej próżny, z radością powitał brak ochrony. Oznaczał on wolność osobistą, odmówioną tym z jego kolegów, którzy nie mogli się nigdzie ruszyć bez detektywa.

Dwa lata po ślubie Iana i Patsy urodził się Sam. Po kolejnych dwóch przyszła na świat Nina.

- Nie ma większego znaczenia, jak ją nazwiemy - powiedziała Patsy do matki, kiedy milczenie pani Fawcett wyrażało niedwuznaczne powątpiewanie, czy Nina to stosowne imię dla wnuczki. - Ona i tak je zmieni, mamo.

Patsy znalazła w Pimlico dom z całkiem sporym ogrodem oraz pięcioma sypialniami. Dom znajdował się niecałe dziesięć minut drogi od Izby Gmin. Oznaczało to, że Ian mógł czasami wracać do domu na kolację, a kiedy specjalnie zainstalowany w hallu dzwonek dawał znać, że w Izbie rozpoczęło się głosowanie według partii, miał czas, by wrócić i oddać głos.

Drugim priorytetem, którym kierowała się Patsy w poszukiwaniu domu, był wymóg, by pokoje dzieci i opiekunki znajdowały się na innym piętrze niż sypialnia małżeńska i pomieszczenie, które Patsy nazywała “pokojem dąsów”. Anglicy, którzy sypiali z żonami w oddzielnych pokojach, nazywali swe sypialnie “przebieralniami”, ale ponieważ Ian sypiał tam tylko po kłótni z Patsy, jej termin był stosowny.

Ich duża sypialnia znajdowała się we frontowej części domu. Na tym samym piętrze, za “pokojem dąsów”, znajdował się mały pokój z oknem wychodzącym na tylny ogród. Był to pokoik Patsy, ze sztalugami, dużym biurkiem i dwoma fotelami. Tu pisała i ilustrowała książki dla dzieci, które ukazywały się niemal co dwa lata i były rozchwytywane przez młodych ludzi, pragnących znajdować przyjemność w czytaniu swoim dzieciom, oraz przez starsze dzieci, które czytały już same.

Pierwszą książkę napisała dla Sama i Niny. Miała talent w opowiadaniu historii, które czegoś uczyły, rozśmieszały, a czasem wyciskały łzy. Opowieści Patsy były nieprzewidywalne.

Kiedy w jej głowie uformowała się myśl, że oprócz funkcji żony i matki zależy jej także na karierze, zapisała się na kurs pisania, dwa razy w tygodniu, za wcześniejszą namową Georgie. Po jego ukończeniu Patsy rozpoczęła pracę jako autorka i ilustratorka książek dla dzieci.

- W naszym życiu wydarza się wszystko. To zbyt piękne, żeby było prawdziwe - powiedziała pewnej nocy do Iana, kiedy rozmawiali w jej studiu. Była w jednym ze swych refleksyjnych nastrojów. - Bóg, los, to czy tamto, zawsze sprawia, że szęście się kończy. Skąd wiemy, że właśnie w tej chwili znad horyzontu nie nadciąga czarna dziura, która jest jednak zbyt daleko, żebyśmy ją mogli dojrzeć? Ujrzymy ją, dopiero kiedy się zbliży, a kiedy się powiększy, zrozumiemy, że zmierza w naszą stronę.

- Co za ponura myśl - zauważył Ian wstając z krzesła, podszedł do niej i podniósł ją. Objął ją i pocałował we włosy. - Przyszła mi do głowy bardziej pogodna myśl - powiedział. - Może pójdziemy na górę i rozbierzemy się?

Później, kiedy zasnął przytulony do niej, obejmując ją ramieniem, Patsy zdała sobie sprawę, że jej posępne myśli pierzchły. Zastąpiła je dobrymi, myśląc o tym, że rozmowa, jaką odbyli przed ślubem, o chronicznej niezdolności lana do stuprocentowej wierności, okazała się niepotrzebna. W ciągu dziewięciu wspólnie spędzonych lat nie pojawiły się żadne przejawy jego chęci do popełnienia zdrady. A nawet jeśli taka myśl go pociągała, Patsy nie wyobrażała sobie, kiedy miałby czas na skok w bok. W istocie nie myślała o tym wiele, chociaż raz czy dwa zastanawiała się, czy gdyby się to stało, chciałaby się o tym dowiedzieć. Może lepiej było nie wiedzieć. Wtedy nie miałoby to znaczenia, a miała gorącą nadzieję, że do tego nie dojdzie. Zasnęła.

Trzy noce później znajdowała się w innym nastroju.

- Czy nikomu w Rządzie Jej Królewskiej Mości nie przyszło do głowy, żeby się wypchał? Przepraszam, wypchał albo wypchała. Przez chwilę zapomniałam, że dwu kobietom wolno zasiadać w gabinecie w towarzystwie waszej wspaniałej dwudziestki.

- Co się dziś z tobą dzieje, Patsy? Mieliśmy kobietę-premiera, pamiętasz?

- Ona też niech się wypcha. Wszyscy się wypchajcie. Mężczyźni i kobiety. Wysocy i niscy. Mądrzy i głupi. Wszyscy jesteście tak nadęci, że każdy normalny człowiek ma ochotę kopnąć was w goleń, jeśli nie wyżej.

Ian nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Czasami, kiedy Patsy traciła panowanie, sprawa była poważna. Jednak dziś wieczorem, stojąc w jego bawełnianej górze od piżamy sięgającej jej do połowy uda, wyglądała tak dziecinnie w nie zapowiedzianym wybuchu gniewu, że Ian nie mógł go traktować poważnie.

Wybuch ten wywołał jego zwyczajny żart, po powrocie z głosowania w Izbie Gmin, o dziesiątej. Ian poszedł na górę do sypialni, gdzie Patsy czytała, oparta wygodnie na poduszkach. Zeszła z nim na dół do jego gabinetu, gdzie mieli wypić kieliszek na dobranoc. Lubili wymieniać plotki nagromadzone od rana, kiedy wyjeżdżał ministerialnym samochodem. Jednak tego wieczoru Patsy potknęła się o czerwony ministerialny neseser, który Ian położył tuż przy drzwiach.

- Uważaj Patsy, przyszłość narodu zależy od tych dokumentów. Nie chcę, żeby były poniszczone, kiedy będę je potem czytał. - Po tej uwadze Iana Patsy wybuchła.

- Po co w ogóle wracasz do domu? - spytała, odwracając się na pięcie, ruszając z powrotem na górę i raczej dość delikatnie tupiąc bosą stopą, ponieważ zawadziła małym palcem o ten cholerny, cholerny neseser i teraz bolało ją jak diabli. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że złamała palec.

Pod lampą na nocnym stoliku stojącym najbliżej drzwi sprawdziła, czy palec odstawał od pozostałych tak jak kilka lat temu, kiedy zawadziła nim o barierkę, wbiegając boso po schodach. Musiano go wtedy przybandażować do sąsiedniego palca, a przez miesiąc Patsy nie mogła nosić zamkniętych butów; paznokcie polakierowane na koralowo kontrastowały zuchowato z bandażem chirurgicznym. Zauważyła jednak, że dziś pozycja palca była prawidłowa; koralowe paznokcie lśniły w równym łuku.

Rozcierając palec, który przestawał boleć, dalej nienawidziła czerwonego nesesera. Symbolizował nie kończące się ingerencje urzędu ministerialnego w jej życie prywatne. Tak cieszyła się na ten wieczór, jak zawsze, kiedy Ian wracał z Izby Gmin i gawędzili przez pół godziny, zanim otwierał znienawidzony czerwony neseser, by przygotować się do jutrzejszych obrad. Pragnęła, żeby przyszedł na górę, żeby go mogła przeprosić, ale czemu miałby to robić, skoro bez wątpienia to ona postąpiła niesłusznie. Właśnie w tym momencie usłyszała jego charakterystyczne, nierówne kroki. Otworzyły się drzwi sypialni.

- Czy stało się coś, o czym powinienem wiedzieć? - spytał stając w drzwiach.

Poczuła ulgę; była poruszona, że wyciągnął rękę do zgody. Wstała z łóżka i położyła dłonie na piersi Iana. Wcześniej zdjął marynarkę i teraz czuła przez koszulę ciepło jego ciała. Stała tak blisko, że jej piżama muskała jego koszulę, ale nie dotykała go piersiami. Podnosząc wzrok - miał ponad metr osiemdziesiąt trzy, dobre piętnaście centymetrów więcej niż Patsy - powiedziała:

- Bardzo, bardzo cię przepraszam. Tak naprawdę, o mały włos nie złamałam sobie palca o ten cholerny neseser. Nagle wydał mi się symboliczny. Czy moglibyśmy zacząć od nowa? Chciałabym usłyszeć, co robiłeś od wyjścia z domu.

Pochylił się i pocałował ją w usta. Tym razem Patsy przylgnęła do niego, śmiejąc się cicho, ocierając się o niego leniwie piersiami.

Ian także się zaśmiał, a potem wziął ją za rękę i ruszyli na dół. Znajdowali się w połowie schodów, kiedy zadzwonił telefon. Ian zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek: dochodziła jedenasta. Przynajmniej dzwonił zwykły telefon. Linia rządowa o tej porze mogła mu sprawić jeszcze większy kłopot.

- Zejdź na dół; odbiorę w sypialni - powiedziała Patsy biegnąc z powrotem na górę. - Czy jesteś w domu?

- Tylko jeśli to coś pilnego.

Odebrała, kiedy telefon zaczął czwarty, podwójny sygnał.

- Halo?

- Czy jest Ian? - Głos brzmiał nieco śpiewnie. Patsy nie przywykła, by nieznany głos pytał nagle o “Iana” - jak gdyby obcy człowiek utrzymywał, że jest przyjacielem. Zazwyczaj obcy pytali o pana Lonsdale'a albo pana ministra. Może to ja stałam się nadęta, pomyślała Patsy z przekąsem.

- Mówi jego żona.

- A, pani Lonsdale - powiedział cichy głos z zaśpiewem na drugiej sylabie nazwiska.

To Irlandka, pomyślała Patsy. Coś w jej głosie sprawiło, że stała się czujna. Uświadomiła sobie, że stoi zupełnie nieruchomo i poczuła nagły chłód. Nie miała pojęcia, skąd wie, że ta kobieta o aksamitnym głosie stanowi zagrożenie, ale wiedziała.

- Czy mogłaby pani przekazać Ianowi wiadomość? Proszę mu powiedzieć, że przykro mi, ale nie dałam rady. Nie mogłam wcześniej zadzwonić. Dobranoc.

Szczęk odkładanej słuchawki.

Miała wrażenie, że widzi siebie z zewnątrz, kiedy odłożyła słuchawkę i ruszyła w dół schodami, patrząc na swe nagie nogi pod kurtką od piżamy Iana, obserwując bose stopy dotykające kolejnych stopni. Pamiętała, że jeden z jej palców u nóg z koralowymi paznokciami bolał ją potwornie, kiedy zawadziła o czerwony neseser, ale teraz nic nie czuła.

- Kto to był?

Zauważyła, że otworzył już czerwony neseser: stał na podłodze obok fotela lana. Kiedy weszła do pokoju, odłożył czytany dokument. Zostawił whisky z wodą sodową obok jej fotela stojącego przed kominkiem. Patsy wypiła łyk, zanim odpowiedziała.

- Nie przedstawiła się.

Wypiła kolejny łyk. Trzymając szklankę zaledwie kilkacentymetrów od twarzy i patrząc na Iana ponad brzegiem, dodała:

- Prosiła, żeby ci powtórzyć, że jest jej przykro, że nie mogła się z tobą spotkać zgodnie z umową.

Twarz Iana była nieprzenikniona.

- Ciekawe, ilu znudzonych nieznajomych dzwoni późną porą, żeby przekazać wiadomości całkowicie pozbawione sensu.

Nadal przyglądała mu się ponad szklanką.

- Nieznajomym musi być ciężko znaleźć nazwisko i odpowiedni numer, kiedy osoba nie figuruje w książce telefonicznej. - Patsy słyszała ostry ton swego głosu. - Nienawidzę Irlandczyków - dodała, choć nigdy przedtem nie żywiła do tej nacji żadnych szczególnych uczuć.

- Co to znaczy? - spytał Ian.

- To znaczy, że słodki głosik przekazujący słodziutką wiadomość należał do Irlandki - odparła Patsy, znowu uświadamiając sobie, że ostry ton wziął górę.

- Dobrze. Być może ten irlandzki głos nie należał do nieznajomej - powiedział gładko Ian. - Być może dzwoniła jedna z telefonistek z BITE, z którą romansuję namiętnie w piwnicy, podczas gdy moje biuro pracuje za mnie. Musiałem wspominać ci o niej ze sto razy

Ten obraz wywołał na twarzy Patsy przelotny uśmiech. Wypiła jeszcze jeden łyk whisky, po czym odstawiła szklankę na stół.

- Zostawiam cię z twoją pracą. - Skinęła w stronę czerwonego nesesera. - Wygląda na to, że los nie życzył sobie, żebyśmy dziś plotkowali.

Wstał i pocałował ją delikatnie w usta.

- Nie będę siedział długo - zapewnił. - Prawdę mówiąc mój dzień należał do raczej nudnych. Czy u ciebie wydarzyło się coś, co nie może poczekać do jutra?

- Zapomniałam - odpowiedziała Patsy, otwierając drzwi gabinetu, wychodząc i zamykając je za sobą.

Po drodze na górę uświadomiła sobie coś, z czego przedtem zdawała sobie sprawę połowicznie: właściwie niczemu nie zaprzeczył.


10


O dwunastej trzydzieści Downing Street była zatłoczona Roverami i czterema Jaguarami, specjalnie opancerzonymi przeciwko minom. Czwartkowe posiedzenia gabinetu trwały zazwyczaj do pierwszej, ale nigdy nie można było mieć pewności. Szoferzy członków rządu zebrali się na ulicy rozmawiając. Detektywi trzymali się w pobliżu Jaguarów, należących do ministrów najbardziej podatnych na zamachy terrorystyczne.

Tuż przed godziną pierwszą otworzyły się drzwi pod Numerem Dziesiątym. Osiemnastu mężczyzn i dwie kobiety zeszło po schodach i ruszyło do samochodów; każdy trzymał czerwony neseser, z wyjątkiem ministra spraw zagranicznych, niosącego czarny neseser. Ponieważ minister skarbu jadł lunch w domu, nie potrzebował samochodu: mógł przejść przez wewnętrzne drzwi łączące numer dziesiąty z jedenastym.

Ian Lonsdale podszedł wolnym krokiem do Rovera i wręczył kierowcy czerwony neseser

- Pójdę na lunch piechotą, Chris. Potem wrócę na piechotę do ministerstwa; muszę rozruszać kości.

- Tak, sir.

Zapinając pas Chris zerknął na plan zajęć Iana tego dnia: “Prywatny lunch”.

Najeżona, czarna żelazna brama, wzniesiona przez Margaret Thatcher w celu ochrony Downing Street przed atakami terrorystycznymi otworzyła się i wypuściła ministerialne samochody. Policjanci dotknęli hełmów, kiedy Ian minął bramę i skręcił na południe ku Whitehall. Przed nim, w górze, wskazówki Big Bena z lapis lazuli wskazywały dokładnie pierwszą.

Przeciął róg ulicy Parliament i wszedł na ulicę Victoria; jego utykanie było ledwo zauważalne. W przodzie, po przeciwnej stronie wznosił się budynek BITE. Ian spojrzał na najwyższe piętro, choć okna jego gabinetu wychodziły na drugą stronę, na szpital Westminster, Tamizę i południowy brzeg.

Można było sądzić, że idzie do jednej z restauracji popularnych wśród członków parlamentu. Automatycznie szukał wzrokiem na drugiej stronie ulicy katedry rzymsko-katolickiej, stojącej spokojnie na dziedzińcu; podobał mu się neobizantyjski spokój pojedynczej kampanili z cegły przetykanej kamieniem. Skręcił w prawo, a potem znowu w prawo do Stag Place. Minutę później zadzwonił na najwyższe piętro jednego z domów wznoszących się stromo ponad ulicą.

Fasadę domu odmalowano niedawno tanim kosztem i farba już odpadała. Ian spojrzał na dwie skrzynki z geranium i petuniami na najwyższym piętrze.

- Tak? - Głos w domofonie brzmiał obojętnie.

- Tu Ian.

Zamek zadzwonił i ustąpił. Usłyszał, jak zatrzaskuje się za nim, kiedy wstępował na wąskie schody. Beżowy dywan był wytarty nie z powodu starości, ale dlatego, że właściciel domu starał się wydać jak najmniej pieniędzy na upiększenia. Na każdym piętrze znajdowały się pojedyncze drzwi. Kiedy dotarł na szczyt, drzwi były już otwarte. Zamknął je za sobą.

Hall wejściowy był maleńki, ale sypialnia po prawej całkiem przestronna. Ujrzał, że jest pusta. Poszedł do salonu, a przez drzwi po jego przeciwnej stronie zobaczył ją stojącą nad zlewem w kuchni. Kasztanowe loki do ramion. Różowa koszulka z krótkimi rękawami. Różowe spodnie. Sandały na wysokich obcasach. Usłyszał grzechot tacy do lodu. Kiedy się odwróciła, trzymała w dłoniach chromowany kubełek. Jej oczy patrzyły wyzywająco.

- Powinniśmy porozmawiać - oświadczył.

- Cóż mogłoby być bardziej rozkosznego, panie ministrze? - odparła, wręczając mu chromowany kubełek.

Nieśpiesznie otworzyła kredens i wyjęła dwa kieliszki, podczas gdy Ian stał z kubełkiem w ręku, zirytowany i zakłopotany jej opanowaniem.

- Pan pierwszy - powiedziała z grzecznym uśmieszkiem, który wzmógł jego zakłopotanie.

W salonie, gdzie tani beżowy dywan przeświecał w dwóch miejscach, Ian postawił kubełek obok butelki whisky na niskiej komodzie. W pomalowanej doniczce rosła prymulka, której pstrokate, białe i zielone liście opadały na książki w miękkich oprawach, wypełniające półki do połowy. Kącik ust Iana ściągnął się w przelotną, gorzką imitację uśmiechu na wspomnienie przyjemności - zaledwie kilka tygodni temu? - jaką sprawił mu widok zręcznych palców Maureen oskubujących całkowicie zielone liście.

- W przeciwnym razie przestaną rosnąć pstrokate - wyjaśniła. Lubiła bawić się w domowy nastrój.

Nigdy szczegółowo nie wypytywał Maureen o jej pracę sekretarki. Nic fascynującego, mówiła. Lubiła pracować jako wolny strzelec, sama organizować swój czas. Dobre wychowanie Iana nie sięgało na tyle daleko, by prowadzić z Maureen długą rozmowę o pracy sekretarki, toteż jej brak zainteresowania tym tematem odpowiadał im obojgu.

Poznali się podczas spotkania Iana z grupą biznesmenów, które było otwarte dla prasy Maureen towarzyszyła dziennikarzowi piszącemu o spotkaniu dla “Belfast Time”. W Irlandii Północnej zastanawiano się, czy Ian zainwestuje pięćdziesiąt milionów funtów w rozwój zakładów motocyklowych w Belfaście. Niemal cała trzystuosobowa załoga zakładów rekrutowała się spośród mniejszości katolickiej w Belfaście. Ian mógł w przemówieniu tylko napomknąć o projekcie, nie zdradzając, jaką decyzję podejmie.

- Musicie poczekać na ogłoszenie decyzji w Izbie Gmin.

Na przyjęciu, które potem nastąpiło, Maureen Halloran przedstawiła się Ianowi wyjaśniając, że przyszła go posłuchać ze względu na osobiste zainteresowanie Ulsterem, gdzie się urodziła. Ich oczy porozumiały się momentalnie, a kiedy Ian odkrył, że Maureen mieszka dziesięć minut drogi od Parliament Square, zaproponował:

- Może zjemy kiedyś razem lunch i opowiesz mi, jak wygląda życie w Irlandii Północnej.

Po raz pierwszy spotkali się we francuskiej restauracji niedaleko ulicy Victoria, gdzie fakt, że politycy spotykają się z atrakcyjnymi przedstawicielkami płci przeciwnej, nie wydawał się nikomu podejrzany. Maureen mogła być dziennikarką, działaczką z okręgu wyborczego, kuzynką, kimkolwiek. Chris czekał w samochodzie przed restauracją, a po wyjściu, na sugestię Maureen, wysadzili ją przed katedrą Westminster, zanim Ian poszedł do Izby Gmin, gdzie rozpoczęło się posiedzenie z interpelacjami do premiera.

Po raz drugi spotkali się w jej mieszkaniu tuż przy Stag Place. Dopilnował, by powiedzieć Chrisowi, że musi się rozruszać i samochód nie będzie mu potrzebny. O drugiej piętnaście z telefonu Maureen na karty magnetyczne zadzwonił do restauracji i przeprosił za to, że nie skorzystał z rezerwacji, ponieważ spotkanie się przeciągnęło.

Później odwiedzał ją w mieszkaniu przy Stag Place co dwa lub trzy tygodnie. Ponieważ rządowe linie telefoniczne ministrów przechodziły przez ich biura, Ian nie lubił dzwonić do Maureen z gabinetu w BITE, chociaż powszechnie uważano, że jego linia była całkowicie prywatna. Wolał dzwonić do niej ze swego pokoju w Izbie Gmin, poza terenem urzędników państwowych w Whitehall. Raz Maureen zostawiła wiadomość sekretarce Iana w Izbie Lordów, prosząc, żeby zadzwonił do panny Halloran. (- Czy będzie wiedział, o co chodzi?- spytała sekretarka. - Tak. )

Teraz Ian natychmiast przeszedł do rzeczy.

- Czemu dzwoniłaś do mnie do domu?

Wypiła łyk whisky i spojrzała na niego znad szklanki. Przegnał z myśli obraz Patsy patrzącej na niego w ten sam sposób.

- A czemu nie miałabym tego robić?

Po trzymiesięcznej znajomości, drocząc się, poprosiła go o numer telefonu domowego mówiąc, że w ten sposób “pokaże, że jej ufa”. Dał jej go sądząc, że i tak o tym zapomni. Tak czy inaczej, rozumiało się samo przez się, że nie będzie do niego dzwoniła.

Obserwował ją podłużnymi, szarymi oczami. Maureen miała pewnie około trzydziestu lat, może nieco więcej. Zawsze przypominała mu kota, kiedy zakładała ręce do tyłu, z dłońmi obok kasztanowych loków rozłożonych na poduszce; potrafił wyłączyć obraz Patsy przyjmującej tę samą pozycję. Czasem droczył się z Maureen na temat jej wyjątkowych uzdolnień.

- Jak to możliwe, że dziewczyna wychowana w przyzwoitym, katolickim domu, posiada tak rozległą wiedzę cielesną? - pytał, a Maureen odpowiadała śmiechem.

Jej obyczaje seksualne stanowiły część swobodnego charakteru. Po odegraniu niewinnej Irlandki, którą trzeba wziąć przemocą, albo irlandzkiej barmanki w czarnym pasie do pończoch i czarnych pończochach - Maureen posiadała niewątpliwie prawdziwy talent improwizacyjny - wesoło ześlizgiwała się z łóżka po wielkim orgazmie i, owinięta w skąpą podomkę, szła do kuchni przygotować posiłek z zakupionych wcześniej luksusowych produktów.

Jedli przy okrągłym stole w salonie, Ian półubrany w spodnie w drobne prążki i koszulę z Jermyn Street. Zawsze otwierał butelkę szampana, jeśli go wcześniej schłodziła, albo butelkę klaretu. Zamawiał dla niej oba trunki u Braci Berry. Często posyłał przez Braci Berry wino przyjacielowi, który przechodził rekonwalescencję lub świętował publikację powieści, trudno więc się dziwić, że to samo robił dla osoby ponętnej, miłej, prawdziwej artiste supreme w łóżku.

- Chyba zdajesz sobie sprawę, że moja żona nie wie o tobie.

- Naprawdę? O mój ty Boże.

Maureen upiła kolejny łyk whisky z lekkim, kocim uśmiechem na ustach i wyrazem oczu, którego nie potrafił odczytać. Ian poczuł się tak, jakby miał w żołądku duży kamień.

- Wolę cię w innych rolach.

- Doprawdy. - Była to drwina, nie pytanie.

O Boże.

- Co ci przyszło do głowy, Maureen? - spytał takim tonem, że pytanie można było wziąć za lekkie albo poważne.

- Czemu nie dzwoniłeś do mnie przez prawie trzy tygodnie? - spytała uznając, że nadszedł czas na zmianę tonu.

- Miałem nawał pracy. Może słyszałaś, że moja praca uchodzi za dość absorbującą. - Gniew w nim narastał.

- Czy jest tak absorbująca, że nie możesz znaleźć pięciu minut na zajęcie się losem trzystu irlandzkich robotników, którzy zawinili tylko tym, że nie są pierdolonymi protestantami?

- O czym ty u diabła mówisz, Maureen?

Mógł bez trudu domyślić się odpowiedzi, chociaż nie rozumiał, czemu interesuje ją wciąż niepodjęta decyzja o pompowaniu pieniędzy w zakłady motocyklowe w Belfaście.

Odstawiła szklankę na stół i przeciągnęła się jak kotka, kładąc się na wznak na poduszkach sofy. Rozłożyła szeroko nogi w różowych spodniach, a sandały na wysokich obcasach zsunęły się na tani dywan. Następnie opuściła prawą rękę wdzięcznym ruchem tancerki, aż szczupłe palce spoczęły rozpostarte na kroczu. Wiedział, że pod różowymi spodniami musi być otwarta, ale seks stanowił teraz ostatnią rzecz, która go interesowała. Doświadczał nieznanej dotąd mieszanki uczuć: gniewu, urazy i lęku.

- Panie ministrze, czy zechciałby pan wsadzić mi swego dużego kutasa? - Ponownie uśmiechnęła się jak kotka, gładząc się po kroczu. - Czy może zechciałby porozmawiać o tych biednych irlandzkich chłopcach, o których lojalna Maureen musi zawsze pamiętać - mówiła śpiewnie - bez względu na to jak bardzo lubi miłe rozrywki? A może zechciałby pan porozmawiać o uroczej Patsy? Nigdy pan o niej ze mną nie rozmawiał. Właściwie nie rozmawiał pan ze mną o niczym, poza rzeczami, które lubi pan robić z moim ciałem. Jeśli się nad tym zastanowić - powiedziała, opuszczając drugą dłoń na lewą pierś i pocierając sutkę sterczącą teraz sztywno pod różową koszulką - jeśli się nad tym zastanowić, panie ministrze, tylko mnie pan wykorzystywał. Wielu ludzi tak by to właśnie widziało.

Jego gniew, urazę i strach spotęgowała erekcja. Wstał i podszedł do sofy. Spojrzał na Maureen, chwycił jej dłoń, wciąż lekko pieszczącą krocze, i pociągnął dziewczynę ku sobie. Na dywanie było więcej miejsca niż na sobie. Pociągnął ją na podłogę.

Nie zawracali sobie głowy zdejmowaniem jej koszulki. Ian rozpiął tylko spodnie, a kiedy ściągnął spodnie Maureen, zobaczył, że jest pod spodem naga. Wszystko odbyło się szybko i gwałtownie. Później, kiedy leżał na plecach na dywanie, wstała i włożyła różowe spodnie. Potem wróciła na sofę i oparła się na poduszkach.

Obserwował ją spod na wpół przymkniętych powiek. Maureen ziewnęła, po czym powiedziała cicho i śpiewnie:

- Tak jak mówiłam, panie ministrze: czy zechciałby pan porozmawiać o tych trzystu przyzwoitych, ciężko pracujących irlandzkich chłopcach? Czy może porozmawiamy o Patsy?

Zerwał się z podłogi, potrącając stół; wyczerpanie stosunkiem sprawiło, że gniew zapiekł jeszcze mocniej. Trzasnął Maureen dłonią w twarz. Uderzenie odrzuciło jej głowę tak, że wtuliła drugi policzek w poduszki sofy. Podniosła instynktownie ręce, żeby osłonić się przed kolejnym ciosem.

Kiedy nie nastąpił, ponownie położyła się na plecach patrząc na Iana spod skrzyżowanych ramion. Na jej prawym policzku ujrzał purpurowy ślad.

- Mój Boże, panie ministrze, cóż by powiedziała pańska dystyngowana żona, gdyby się dowiedziała, że angielski dżentelmen zachowuje się jak pijany irlandzki wieśniak?

Ian zdążył się już ubrać. Nie patrząc więcej na różowo odzianą postać na sofie, odwrócił się na pięcie. Idąc do drzwi, słyszał swe nierówne kroki. Minął drzwi, a kiedy się za nim zamknęły, usłyszał szczęk automatycznego zamka. Przyszło mu na myśl, że gdyby spojrzał w górę na skrzynki z geranium i petuniami, ujrzałby kasztanowe włosy Maureen, obserwującej go zza szyby. A może wciąż leżała wyciągnięta jak kurwa na tej pieprzonej sofie.

Dopiero przy ulicy Victoria spojrzał na zegarek: druga trzydzieści. Poczuł zdziwienie. Miał wrażenie, jakby upłynęło wiele godzin od zakończenia obrad gabinetu, kiedy minął żelazną bramę przy Downing Street. Pozostała mu jeszcze godzina i pięć minut do spotkania z sekretarzem w celu omówienia szczegółów spotkania z niemieckim ministrem handlu, wyznaczonym na trzecią trzydzieści. Ian schował się przed jasnym czerwcowym słońcem do pierwszego napotkanego pubu.

Kupił dużą whisky i kanapkę, które zaniósł do pustegostolika w kącie. Dzięki Bogu, nie spotka tu żadnego znajomego. Przede wszystkim musi się uspokoić. Potem pomyśli co dalej.


11


Jock Liddon siedział w sali posiedzeń senatu. Wolał tylne rzędy, gdzie znajdował się blisko drzwi: - Zawsze zachowuj otwarte opcje. Poza tym, z tego miejsca mógł rozpoznać większość ludzi siedzących w rzędach przed centralnym punktem pomieszczenia - stołem na podwyższeniu z przodu sali.

Jock lubił wzniosły i formalny nastrój tego pomieszczenia. Kolumny z wielobarwnego marmuru i barokowe łuki przypominały, że dziewiętnastowieczni senatorowie nie zgodziliby się na utylitarną tandetę budowaną dla ich odpowiedników w dwudziestym wieku.

Przewodniczący siedział w towarzystwie innych członków prezydium za podwyższonym stołem, wyglądając jak sędzia. W dwunastu rzędach krzeseł wypełniających resztę sali siedzieli pozostali senatorowie, asystenci, lobbyści, dziennikarze. Kamery telewizyjne stały po bokach.

Pozornie zwracając się do przewodniczącego, senator Chalmers Morley skierował ciało nieco w prawo, by najbliższa kamera świecąca czerwonym okiem mogła go dobrze uchwycić. Był przystojnym mężczyzną średniego wzrostu, w lnianym kremowym garniturze; rolę krawata pełniła czarna wstążka związana w dwie długie pętle opuszczone na błękitną koszulę. Jego twarz i dłonie miały barwę cukierków toffi. Wyglądał dokładnie tak, jak aktor grający rolę senatora Chalmersa Morleya, ale przecież aktorzy i politycy mają ze sobą wiele wspólnego.

Jock patrzył bez wyrazu na profil Morleya, który unosił podbródek w sam raz na tyle, by pokazać siłę emanującą z jego kształtu.

- Tak jest, sir - mówił senator głębokim teksaskim basem. - Mój związek z tą sprawą sprowadza się praktycznie do zera.

Jock omiótł wzrokiem twarze członków komisji, w większości poważne, jako że właściciele twarzy prowadzili wewnętrzną walkę między niekłamaną przyjemnością na widok kogoś, kto się wije, a strachem, że pewnego dnia ich własne niedociągnięcia i ciemne sprawki wyjdą na jaw. Po zakończeniu sesji porannej Jock miał zabrać senatora Chalmersa Morleya na lunch, który przekładali już dwukrotnie. Jock potrzebował senatora Morleya. Potrzebował go bardzo.

American Star Oil należał do klientów J. D. Liddon. Niedawno w pobliżu Hebryd, na zachód od Szkocji, odkryto średniej wielkości pola naftowe. Gdyby konsorcjum kierowane przez Star Oil otrzymało licencję na jedno z tych pól, każdy, kto pomagał w uzyskaniu licencji, sporo by zarobił. Jock chciał zarobić. Jednak Star Oil miała duży, naprawdę duży problem: jak dostać zielone światło.

Kiedy pożar pochłonął jedną z platform Star Oil na Morzu Północnym, wielu ludzi powiedziało: no dobrze, nawet najlepszym firmom zdarzają się wypadki. A Star Oil umiejętnie rozegrała karty: w ciągu czterdziestu ośmiu godzin zaproponowała rodzinom ofiar pożaru tak znaczne sumy, że większość wolała przyjąć odszkodowanie bez dalszych procesów sądowych. Jednak dwie platformy wiertnicze pożarte przez ogień w ciągu trzech lat, dwustu dziewięćdziesięciu robotników stojących przed wyborem: usmażyć się żywcem w płonącej ropie rozlanej po morzu, czy utonąć w zimnej wodzie - wszystko to stawiało Star Oil w niezwykle trudnej sytuacji. Jak powiedział Jockowi dyrektor firmy: - Żyjemy w okropnych czasach, okropnych. Nie można już tłumaczyć zdarzeń wolą boską. Dzisiaj wszyscy winią ludzi za każde cholerne niepowodzenie.

Cień rzucany przez portyk u Hay-Adamsa przydawał intymności i dystansu od ostrego południowego słońca, oświetlającego resztę Placu Lafayette. Mosiężne guziki zalśniły na czarnej liberii portiera, kiedy podszedł, jedną nieskazitelnie białą rękawiczką dotykając czarnego kapelusza w pozornym geście szacunku, a drugą otwierając tylne drzwi Cadillaca Jocka. Senator Chalmers Morley wysiadł pierwszy. Jock podążył za nim.

Wyspa cywilizacji na morzu władzy - tak lubił się reklamować Hay-Adams. Stał w miejscu zajmowanym pod koniec dziewiętnastego wieku przez sąsiadujące domy Johna Haya i Henry Adamsa. W przeciwieństwie do większości politycznych luminarzy, Hay i Adams pozostali bliskimi przyjaciółmi, a w ścianie łączącej ich domy wybito drzwi. W roku 1927 na miejscu tych dwóch słynnych domów wzniesiono hotel Hay-Adams, z marmurowymi wannami, pokojami dla pokojówek i szoferów. W 1980 hotel odnowiono; w nowym hallu goście czuli się jak we wspaniałej angielskiej wiejskiej posiadłości. Żółty odcień misternych gipsowych łuków i wysokich sufitów kontrastował z boazeriami z orzecha włoskiego.

- Muszę zadzwonić przed lunchem - powiedział senator Chalmers Morley, siadając dostojnie przy stole w stylu króla Jerzego pod jednym z olbrzymich siedemnastowiecznych medycejskich gobelinów, zdobiących ściany hallu. Jedyną przyczyną, dla której senator musiał zadzwonić, była chęć okazania własnej ważności. Podniósł kremową, pozłacaną słuchawkę. Hay-Adams był jedynym miejscem, jakie znał, gdzie nadal faktycznie nakręcało się numer.

Po niepotrzebnej rozmowie telefonicznej wrócił do Jocka, który w tym czasie przywitał się w hallu z szefem działu finansowego “Washington Post”, senatorem z komisji kredytów, a następnie z doradcą ambasadora Wielkiej Brytanii do spraw zaopatrzenia wojskowego. Wszyscy zmierzali do sali Adamsa.

Inne restauracje w Hay-Adams były bardziej olśniewające, ale sala Adamsa stanowiła ulubione miejsce na śniadanie i lunch ludzi z wyższych sfer Dekorator odtworzył “starą” waszyngtońską mieszankę stylu formalnego i nieformalnego; ściany obite złotą tkaniną, kryształowe żyrandole, firanki z tiulu w oknach wychodzących z trzech stron na ogród. Blask słoneczny zalewał salę. Stoły nakryte kwiecistym materiałem sięgającym do ziemi oraz białymi krochmalonymi obrusami, znajdowały się w takiej odległości od siebie, że siedzący mogli rozmawiać swobodnie. Istotnie, przy wszystkich stołach wrzała praca. Koszty każdego lunchu w sali Adamsa pokrywała firma jednego z gości.

Jockowi i Morleyowi kilka minut zajęło dotarcie do stołu Jocka, przy jednym z dwóch marmurowych kominków. Jeśli trzeba było uściskać dłonie wszystkich obecnych, przejście przez salę zabierało sporo czasu. Oczy i dłonie senatora były nie mniej zajęte niż Jocka.

- Miło mi pana widzieć - mówił Morley. Jego oczy i usta straciły synchroniczność: duże białe zęby lśniły w szerokim uśmiechu, gdy oczy przyjęły wyraz typowy dla człowieka, który kalkuluje, ile może zyskać ze spotkania.

Kierownik sali już dawno doprowadził do perfekcji technikę obsługi gości, których drogę do stołu zwalniały nawiązywane kontakty, czy “dojścia”, jak je woleli nazywać. Szedł przed nimi do momentu, kiedy dokonywali pierwszego poważnego najazdu, a wtedy składał mały, niezwykle godny ukłon i cesarskim gestem dawał znak niższemu rangą kelnerowi, by ten zajął jego miejsce.

- Co zamawiasz? - spytał Jock, kiedy wreszcie usiedli.

- Myślę, że po tym całym dzisiejszym gnoju napiję się dużego porządnego bourbona.

Jock zamówił dla nich po dużym porządnym bourbonie.

- Postąpiłeś słusznie, senatorze. Jeśli coś mnie wkurwia, to fakt, że twoi koledzy strugają świętych, jak gdyby ich szefowie kampanii wyborczych nigdy nie popełniali błędów w liczeniu pieniędzy.

Charley Morley wyglądał ponuro. Marzył, by kelner wreszcie przyniósł bourbon.

- Zasmuca mnie, Jock, kiedy jakiś nuworysz z Oklahomy sądzi, że ma prawo kwestionować moją reputację. Nie chodzi mi o siebie, ale Helen to odczuwa. - Helen była żoną senatora. - Jej wszystkie przyjaciółki oglądają przesłuchania senackie w telewizji. Potem dzwonią do Helen mówiąc, że według nich to skandal, że zadają mi pytania w kwestiach finansowych. Ale Helen wie, że nie mogą się wprost doczekać, żeby dzwonić do siebie i śmiać się z jej zażenowania. Kobiety potrafią być wobec siebie takie niemiłe. Dziwki z cipami zamiast twarzy. - W życiu prywatnym styl rozmowy Morleya był zaskakujący; słownictwo dżentelmena starej daty roiło się od rynsztokowych przekleństw.

Jock nie odpowiedział. Zastanawiał się, czy dwie długie pętle czarnej wstążki, której końce zwisały do połowy koszuli senatora, zawiązały dziś rano dłonie barwy toffi, czy wstążka została przyszyta na stałe i spięta spinką z tyłu kołnierzyka.

- Och - westchnął senator, a po jego przystojnej twarzy przemknęło coś na kształt radości, kiedy kelner postawił przed nim dużą, grubą szklankę wypełnioną po brzegi mahoniowym płynem i lodem. Następnie Morley wymazał z twarzy wyraz szczęśliwego oczekiwania. Z samodyscypliną, którą się szczycił, nie tknął szklanki przez dobre pół minuty, patrząc na nią starannie wypracowanym, nie widzącym wzrokiem, jakby bourbon zajmował w jego myślach miejsce peryferyjne. Kiedy wreszcie podniósł szklankę, trzymał ją przez kolejne kilka sekund, zanim wypił jedną trzecią powolnym łykiem. Chalmers Morley nie lubił ludzi pochłaniających drinki jednym haustem; wolał bardziej gustowny drobny łyk, przy jednoczesnym rozluźnieniu gardła, aby woda ognista mogła się wślizgnąć do środka. Jock z kamienną twarzą obserwował przedstawienie.

Kiedy kelner przyniósł rybę, Jock uznał, że bourbon dostatecznie rozluźnił senatora.

- Widzę to tak - powiedział, przechodząc do sedna, bez wstępnego pieprzenia. - Komisja Akcji Politycznej oraz honoraria są przydatne, ale musisz dysponować czymś ekstra.

Waszyngtoński system Komisji Akcji Politycznej umożliwia senatorom i kongresmanom przyjmowanie ograniczonych sum pieniędzy na kampanię wyborczą od dowolnej liczby lobbystów: broń, znaki drogowe, masło bez soli, prawo kobiet do wypoczynku, wszystko dozwolone. Ubieganie się o mandat poselski wymaga wiele czasu antenowego. Jeśli senator przyjmuje pieniądze, a następnie nie głosuje po myśli danego lobby, zmniejsza prawdopodobieństwo uzyskania poparcia w kolejnych wyborach. Jednak nigdy nic nie wiadomo. Zawsze jest jakieś jutro. Nadrzędna zasada lobbystów brzmi: szukaj możliwości zawarcia porozumienia następnym razem. Zachowuj dostęp.

Złotośledź to najbardziej soczysty smakołyk zatoki Chesapeake, ale posiada więcej ości niż jakakolwiek inna ryba. Mimo sprawności czarnych pracowników kuchni Hay-Adamsa, zatrudnionych wyłącznie do usuwania rybich ości, Jock musiał wyjąć z ust jedną czy dwie ości z płetwy grzbietowej.

- Te cholerne kuchciki musiały oślepnąć od kaca. Powinienem był zamówić homara Thermidor.

Kiedy wyjmował z ust dwie kolejne ości złotośledzia, senator przyglądał się jego krótkim palcom, zastanawiając się, jak często Jock odwiedza manikiurzystkę.

- Coś ci powiem, senatorze - powiedział Jock. - Gdybyś miał jeszcze kilku przyjaciół - ważnych, naprawdę bardzo ważnych przyjaciół - na przykład w przemyśle naftowym, twoja szefowa kampanii wyborczej nie pieprznęłaby się w rachunkach tak, że darowizny przekroczyły dozwoloną wysokość.

- Tylko jedna darowizna przekroczyła dozwoloną wysokość, przyjacielu.

Jock zignorował to sprostowanie. Wiedział, że kolejna składka lobby bawełnianego na kampanię wyborczą senatora Morleya została szybko okrojona tylko dlatego, że powstał smród.

- Jak powiedziałem, składki kilkuset członków Komisji Akcji Politycznej to drobiazg, a grzeczne wysłuchiwanie ich wszystkich zajmuje mnóstwo czasu.

Jock zganił się w duchu za niezręczny zwrot “grzeczne wysłuchiwanie”. Równało się ono stwierdzeniu, że Morley został kupiony przez lobby bawełniane, lobby uprawy soi, lobby aborcyjne i będzie wspierał każdą cholerną sprawę, jaką przedstawią senatowi.

- Nie musiałbyś tracić tyle czasu - ciągnął Jock - gdybyś miał więcej ważnych, naprawdę ważnych przyjaciół w rodzaju tych, o których mówię. Poza tym na pewno troszczyliby się o ciebie, podczas twoich podróży po świecie. Chcieliby, żebyś się dobrze bawił podczas wizyty w Londynie.

Jock dał senatorowi czas na rozszyfrowanie słów-kluczy, po czym spytał:

- Zjesz deser, czy może wypijesz drugiego bourbona?

- Teraz, kiedy o tym wspomniałeś, myślę, że wypiję jeszcze jednego.

Jock odwrócił głowę w stronę kelnera, nie zadając sobie trudu, by na niego spojrzeć, i rzucił przez ramię:

- Jeszcze jeden bourbon dla senatora. Dotrzymam mu towarzystwa. I kawę. Przynieś też cygara.

Kelner zabrał dwie karty deserów, które dopiero co przyniósł.

- Słyszałem, że ten niechluj, który kieruje Apex Sugar, chciał przyjść do twojego biura z czekiem.

Biuro Morleya mieściło się w Hart, najbardziej luksusowym z trzech budynków biurowych senatu, gdzie, jako zasłużonemu senatorowi, przysługiwał mu apartament. Kongresmani unikali zasadniczo przyjmowania darowizn na terenie Kongresu.

Wzmianka o cukrze zakłóciła na moment bieg myśli senatora Morleya. Pomyślał o ślicznym srebrnym pudełeczku w stylu króla Jerzego, wygiętym tak, że mógł je wygodnie nosić w kieszeni spodni. Helen kupiła je w Burlington Arcade na Piccadilly zeszłego lata, podczas trzydniowej podróży do Londynu. Mąż miał przechowywać w pudełeczku sacharynę, której używał czasem zamiast cukru do kawy Morley trzymał w niej też amfetaminę i perkodan, które na szczęście łatwo można było odróżnić. W tym momencie przydałoby mu się coś na podniesienie nastroju, ale zdecydowanie pozbył się tej myśli.

- Niektórzy ludzie po prostu nie umieją się znaleźć, Jock. Moi ludzie musieli poinformować biuro tego szefa Apexu: Senator zapozna się oczywiście z zadowoleniem z waszą opinią, ale nie w tym samym momencie, kiedy wręczacie czek.

- No tak Niektórzy z tych tępaków potrzebują dodatkowej gwarancji. Kiedy powiesz takiemu, że poprzesz jego sprawę, w tym samym momencie, kiedy wręcza ci czek, będzie zadowolony. Poczuje, że może powiadomić swoją radę, że poparcie twojej kampanii im się opłaci. Ale zgadzam się, że tylko matołom trzeba to wykładać czarno na białym.

Obaj mężczyźni wybrali po grubym pocisku z aromatycznego pudełka, które podsunął im kelner Morley ujął cygaro kciukiem i palcem wskazującym, wdychając zapach tytoniu. Jock pozwolił mu się rozkoszować, zapalił swoje, po czym przeszedł do sedna.

- Mam interes w American Star Oil, senatorze; to moi klienci. - Jego matowe brązowe oczy patrzyły prosto w przejrzyste niebieskie oczy senatora. Była to jedna z najzgrabniejszych metod Jocka: rozkładał swoje karty przed Morleyem.

- Zawsze ceniłem szczerość - stwierdził senator.

- Tak. Szczerze mówiąc, niepokoję się tym, że Star Oil może stracić złotodajną okazję leżącą na dnie oceanu na zachód od Szkocji. Czemu angole mają mieć większe zaufanie do własnych przedsiębiorstw naftowych, niż Senat Stanów Zjednoczonych ma do Amerykanów? Można niemal powiedzieć, że to niepatriotyczne żeby żaden z kongresmanów nie kiwnął palcem by pomóc firmom amerykańskim.

Przerwał, obserwując grę wstępną senatora z cygarem. Chciał dać Morleyowi chwilę na zarejestrowanie numeru “niepatriotycznego”.

- Ten dupek z Oklahomy wysyła do Londynu kilku ludzi od brudnej roboty, żeby wydrzeć Star Oil licencję na eksploatację jednego z pól odkrytych przy Hebrydach - ciągnął Jock. - Nie muszę ci mówić, że teść tego senatora wyłożył już nieco gotówki na konsorcjum prowadzone przez jego własne przedsiębiorstwo naftowe. Domyśla się, że angole ograniczą ilość licencji sprzedawanych Amerykanom. Ten facet zablokuje konsorcjum kierowane przez Star Oil, żeby zwiększyć szansę Oklahoma Petroleum.

Twarz senatora Morleya pozostała niewzruszona.

- W jaki sposób zamierza przedstawić nas w złym świetle?

- Star Oil straciła dwie wieże wiertnicze na Morzu Północnym w ciągu trzech lat - powiedział Jock otwarcie, chociaż tylko struś mógł nie wiedzieć, co się wydarzyło na Morzu Północnym. Sceny płonącej ropy zalewającej przewracające się wieże wiertnicze, uratowani rozbitkowie owinięci w bandaże jak mumie, namolne wywiady z wdowami - wszystko to nadawała telewizja amerykańska na okrągło przez trzy dni po pierwszej eksplozji i pięć dni po drugiej.

- Senatorski dupek z Oklahomy powie, że Star Oil nie powinna uzyskać żadnych nowych licencji przed wypłaceniem wszystkich odszkodowań. Chryste, masz tu do czynienia nie tylko z uratowanymi z tych pieprzonych wypadków; chodzi o rodziny wszystkich, od których, hm, odwróciło się szczęście. Wszyscy oni z radością przyjmąsłodkie odszkodowania od Star Oil. Tym angolom w ogóle nie przyszło do głowy wytaczanie procesów, zanim nie podburzyli ich adwokaci.

Senator odchrząknął.

- Czy mam rozumieć, że wszyscy ludzie, którzy mieli związek z katastrofą Star Oil, byli Anglikami?

- Tak.

- Wierzę, Jock, że sądy brytyjskie nie są tak przychylne ludziom pragnącym nas pozwać, jak sądy amerykańskie.

- Oczywiście, senatorze. Kiedy dochodzi do sprawy sądowej, żadne miejsce nie może się równać z Ojczyzną Wolności. Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że właśnie z powodu koszmarnej opieszałości brytyjskiego sądownictwa, do tej pory nie rozwiązano jeszcze sprawy odszkodowań. Dochodzenie wykazało, że nie sposób oskarżyć Star Oil o zabójstwo; czegóż chcieć więcej? A mimo to senator Dupek z Oklahomy nie uzna was za niewinnych, dopóki nie zapadnie wyrok. Ktoś powinien dać mu nauczkę.

- Można niemal powiedzieć, że dobrowolne wypłaty Star Oil ludziom ocalałym z wypadków stanowiły lekcję dobrego zarządzania - odparł senator Morley, który rozważał powody, dla których mógłby “wykazać zrozumienie” dla podania złożonego przez Star Oil do brytyjskiego ministra, w którego gestii leżało przydzielanie licencji na eksploatację złóż ropy. Senator nie mógł znieść tego kutasa z Oklahomy, który usiłował zakwestionować uczciwość jego, senatora Chalmersa Morleya. Skoro Star Oil uznała, że transakcja warta jest tych wszystkich milionów, które przeznaczyli na kupienie sporej części tego, co ocalało po pożarach, na pewno dopilnują, żeby on i Helen podróżowali Concordem i żeby Helen mogła się do woli nacieszyć zakupami w Londynie, kiedy Chalmers pojedzie tam negocjować warunki licencji. Było też jasne, że jeśli pomoże Star Oil, automatycznie uzyska poparcie większej liczby członków Komisji Akcji Politycznej, nie musząc ich wszystkich grzecznie wysłuchiwać. Senatorowi przemknęło przez głowę przykre wspomnienie o sekretarce, przez której kurewski błąd wylądował w gównie. Szczerze pragnął ją wylać, ale gdyby to zrobił, zaczęłaby paplać do prasy o innych błędach w jego rachunkach. Kiedy zaczynał karierę polityczną, mógł mieć pewność, że sekretarka nie puści pary z ust. W dzisiejszych czasach nie można już było ufać nikomu.

- Ponieważ jesteś członkiem senackiej komisji kredytowej - powiedział Jock - każde twoje spotkanie w Londynie będzie miało znaczenie. My ze swej strony przygotujemy ci ofertę, którą przedstawisz im w zamian za licencję. James Arden, członek angielskiej komisji kredytowej jest moim człowiekiem. On wszystko dla ciebie zorganizuje. Wie lepiej niż ktokolwiek inny, że ważnych kontaktów nie zdobywa się tanio.

Jock patrzył bez wyrazu na senatora przez dwie wstęgi dymu unoszące się między nimi. Nie ma potrzeby wspominania o innych sposobach, jakimi mógłby ułatwić życie senatorowi: na wszystko jest czas i miejsce.

Wyjmując cygaro z ust, by strząsnąć popiół do misy z rżniętego szkła, którą postawił między nimi kelner, senator Morley przyjął rolę męża stanu, który zastanawia się, gdzie leży jego patriotyczny obowiązek. Włożył cygaro z powrotem do ust, a jego niebieskie oczy spojrzały na Jocka z najwyższą powagą.

- Chciałbym ci pomóc, Jock; jesteś bardzo przychylny Star Oil. Może powinniśmy się jeszcze spotkać.

- Nie powinniśmy zbytnio zwlekać, senatorze. Zanim zdążysz mrugnąć, angole zgarną wszystkie pola naftowe dla siebie, najwyżej może jedno rzucając konsorcjum kierowanemu przez Oklahoma Petroleum. Musimy się śpieszyć.

Senator Morley z powagą zaciągał się cygarem.

- Może najlepiej będzie, Jock, jeśli ty i ktoś ze Star Oil wpadniecie kiedyś do mnie na drinka. Mieszkam w Bethesdzie. Zazwyczaj nie wracam do Teksasu przed piątkiem; może znajdziemy czas w tym tygodniu, zanim ja i Helen pójdziemy na kolację. Wypilibyśmy drinka. Każ swojej sekretarce zadzwonić do mojej.

- Zrobię to, senatorze. Jest jeszcze jedna sprawa: te pola naftowe przy Hebrydach znajdują się o rzut kamieniem od Irlandii Północnej. Star Oil prowadzi negocjacje z Rafineriami Brytyjskimi w sprawie utworzenia spółki joint venture w Irlandii Północnej. Pomysł polega na tym, żeby zbudować tam rafinerię, o ile Star Oil dostanie pole. Rafinerie Brytyjskie twierdzą, że nie mogą wyłożyć już więcej pieniędzy, ale my wiemy, że je mają. Mój zastępca, Michael O'Donovan latał tam już kilkakrotnie, próbując przekonać Rafinerie Brytyjskie, żeby sypnęły groszem. Szanowana postać, taka jak pan, mogłaby znacznie pomóc w przekonaniu angoli, żeby zwiększyli wkład w joint venture ze Star Oil.

- To doskonały projekt. Doskonały Możemy go przedyskutować później, kiedy ty i - mówiłeś, że przyprowadzisz dyrektora Star Oil? - przyjdziecie na drinka.

- Tak - odparł Jock niezobowiązująco. Nie powiadomił jeszcze dyrektora Star Oil, że potrzebuje jego usług. - Pozwól, senatorze, że odwiozę cię z powrotem na Kapitol.

Spotkanie Jocka z klientem i jego prawnikami w biurze przy ulicy K zakończyło się o piątej. Jock przycisnął dzwonek na stole i dziesięć sekund później weszła Jancis. Kiedy zaprowadziła gości z powrotem po koralowym dywanie do drzwi, wróciła do gabinetu Jocka z kalendarzem spotkań i notesem na wiadomości.

Jock rozluźnił już krawat, przysunął krzesło do okna, gdzie na niskim stole leżały oprawione akta. Przeglądał teczkę zatytułowaną “Star Oil”.

- Czy Morley się odezwał? - spytał nie podnosząc wzroku na Jancis, która wciąż stała.

- Umówiliśmy się na środę o szóstej wieczorem. O tej porze powinieneś dojechać do Bethesdy w czterdzieści minut.

Kiedy przekazała mu pozostałe wiadomości, Jock wstał z krzesła, unosząc ręce zgięte w łokciach, przeciągnął się i poklepał pupę Jancis w obcisłej, granatowej spódnicy i podszedł spokojnym krokiem do biurka. Jancis wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Jock podniósł słuchawkę i przycisnął trzy numery

- Jesteś sam, Mike? - spytał. Michael O'Donovan był jedynym członkiem J. D. Liddon, któremu okazywano taką uprzejmość. W istocie był to środek ostrożności: tylko w gabinecie Michaela mógł siedzieć ważny klient. Pozostali członkowie personelu spotykali się z klientem w jego biurze, albo w restauracji.

Przyjdź do mnie za dziesięć minut. Powinniśmy omówić razem pewną sprawę.

Odłożywszy słuchawkę zielonego telefonu, Jock podniósł czerwoną:

- Jancis, chcę mówić z redaktorką “Worldu” z Nowego Jorku. Georgie Chase. Tak. Jeśli jest teraz uchwytna, połącz mnie. Jeśli nie, dowiedz się, gdzie jest.

Właśnie skończył zapisywać notatkę dla samego siebie na dwudziestej stronie akt Star Oil, kiedy zadzwoniła Jancis.

- Georgie Chase może teraz z tobą mówić.

- Dobrze.

Wolną ręką Jock sięgnął do skrzynki na biurku, wyjął jedno z nieodpakowanych cygar, wetknął je do wygiętych ust i podniósł srebrną zapalniczkę. Na jego zwykle beznamiętnej twarzy pojawił się wyraz gorliwości; wodniste, brązowe oczy przypominały w pewien sposób oczy dwóch dobermanów, które siedziały przy Georgie na nabrzeżu, machając kikutami ogonów i czekając na jej okrzyk: Przynieś!


12

W tę środę Hugo pisał artykuł w redakcji. Wybrał temat, który mógł wygładzić do szóstej, bez ryzyka, że wieczorne wiadomości zmuszą go do ponownego przepisania. Tego wieczoru bowiem umówił się z nią na kolację.

Waszyngtońskie biuro “News” zajmowało dwa najwyższe piętra jednego z nowych biurowcow stłoczonych przy Franklin Square. W jednym pomieszczeniu siedziało blisko pięćdziesięciu dziennikarzy; biurka szefów działów poprzedzielano ściankami działowymi na wysokość pasa. Trzech najważniejszych dziennikarzy miało własne gabinety, urządzone zgodnie z ich gustem, ale szklana ściana oddzielająca ich od reszty redakcji była przezroczysta, a drzwi często nie zamykano. Jeden z przeszklonych gabinetów należał do Hugona. Przypominał bibliotekę w angielskim domu - skórzana sofa Chesterfield, mahoniowe półki na książki, edwardiańskie biurko z żaluzjowym zamknięciem i nowoczesnym blatem pod komputer.

Redaktor działu politycznego “News” częściej musiał przebywać w Waszyngtonie niż w głównej siedzibie gazety w Nowym Jorku. Taka sytuacja odpowiadała Hugonowi.

- Myślisz, że Kapitol jest polityczny. Boże, nic się nie może równać z polityką w naszej głównej redakcji - powiedział do Georgie, kiedy przenieśli się do Waszyngtonu. Hugo dobrze sobie radził w polityce biurowej, ale nie podobała mu się egoistyczna niemoralność: każdy chciał się drapać w górę po plecach innego.

- W naszej głównej redakcji można zobaczyć grupę dorosłych ludzi zachowujących się jak przedszkolaki - mówił Hugo.

Atmosfera waszyngtońskiej redakcji różniła się diametralnie. Dziennikarze pomagali sobie nawzajem; nie wyłączali komputera z tekstem nowego artykułu, kiedy inny dziennikarz stawał im za plecami. Hugo konsultował się z kolegami w sprawach dotyczących Kongresu, sprawach zagranicznych, wszelkich istotnych kwestiach krajowych, nawet w sprawach sztuki i spędzania wolnego czasu. Oni konsultowali się z nim.

- Jeśli nie pomagamy sobie nawzajem w redakcji, to tylko dlatego, że szef nie kieruje nią jak należy - mówił dawniej Hugo do Georgie. Już od kilku lat szef biura spisywał się na medal.

Pracownicy praktykowali koleżeństwo wewnątrz redakcji, ale światu dawali do zrozumienia, że są samą śmietanką. Goście wychodzili z windy do poczekalni, która mogłaby pomieścić z tuzin portorykańskich rodzin. Recepcjonistka mogła sobie pozwolić na szczególnie miłe i uprzejme zachowanie: siedziała za eleganckim meblem w stylu Art Deco, który przypominał mały statek oceaniczny. Na stole leżały rozłożone gazety z całego świata, a nad nimi zwieszały się pasiaste liście palmy, której soczyste czerwone owoce lśniły niczym granaty. Waszyngtońskie biuro “News” ogłaszało światu: jesteśmy potężni, bogaci i lubimy komfort.

Kiedy Georgie po raz pierwszy odwiedziła biuro, zdumiał ją przepych i poczucie własnej wartości emanujące z całej redakcji.

- Jedno musisz zrozumieć - powiedział jej Hugo. Nawet najniższy reporter “News” jest w tym mieście kimś. W Londynie, jeśli nie jesteś gwiazdą, traktują cię jak śmieć.

Kiedy atłasowe błyszczące drzwi się zamknęły i winda zaczęła swój miękki zjazd, zerknął na zegarek: szósta dwadzieścia pięć. Przed wejściem w Lincolnie czekał Whitmore. Hugo siadł obok niego.

Kiedy zbliżali się do eleganckich budynków biurowych przy ulicy K, Hugo spojrzał na zegarek: niewiele po szóstej trzydzieści. Powiedziała, że zejdzie i będzie czekać przed frontowymi drzwiami. Zastanawiał się, w jakim kolorze będzie miała sukienkę.

Wtedy ujrzał, że była to ta zieleń, która przywodziła mu na myśl rzekę, mimo że rzeki rzadko mają świetlistość jedwabiu eau-de-Nil. Strój jak najbardziej pasował do okazji - prosta jedwabna sukienka opinająca jej piersi i biodra, sygnalizująca jędrne ciało pod spodem, bez ostentacyjnego wystawiania go na pokaz. Nowojorczycy prowadzący intensywne życie towarzyskie nazywali Waszyngton miastem prowincjonalnym. Z wyjątkiem okresu reaganowskiego i grupy współczesnych bogaczy, którzy nie wyczuwali stylu, mieszkańcy Waszyngtonu ubierali się konserwatywnie - drogo i nie krzykliwie. Sukienka Lisy była na tyle seksowna, by znajdować się blisko granicy, pozostając jednak po właściwej stronie. Włosy miała rozpuszczone. Kiedy Whitmore podjechał do krawężnika, Hugo zauważył, że w jej jasnych włosach odbija się blada zieleń sukienki.

- Dam sobie radę, Whitmore - powiedział Hugo, otwierając drzwi i wyskakując. - Jak długo czekasz? spytał Lisę. Był zdumiony, jak bardzo cieszy się, że ją widzi.

- Całe półtorej minuty - odparła ze śmiechem, wślizgując się na tylne siedzenie, żeby Hugo mógł usiąść obok.

- Nie musimy zostawać długo u Imogene, ale obiecałem jej, że wpadnę.

- Chciałabym ją poznać.

Hugo o tym wiedział. Zaprosił Lisę na kolację dziś wieczorem zamiast wczoraj, ponieważ wczorajszy koktajl nie miał tyle splendoru co przyjęcie u Imogene. Imogene Randall należała do nielicznych waszyngtońskich pań domu wywodzących się ze starych rodzin. Bez względu na porę roku, każda ważna waszyngtońska osobistość wolała pokazać się na przyjęciu Imogene, niż na najbardziej wystawnym bankiecie wydanym przez któregoś z nowych krezusów. Hugo pragnął, powodowany niewinną próżnością, wywrzeć na Lisie wrażenie. Poza tym lubił robić innym przyjemność.

- Mamy dość czasu, żeby pojechać przez park, Whitmore; o tej porze jest tak ładnie - powiedział.

- Nawet po dwóch latach spędzonych w Waszyngtonie uwielbiam drogę przez Rock Creek Park - zauważyła Lisa, kiedy Whitmore wjechał w wąwóz topoli i sosen, szorstkiej trawy, wody płynącej korytem rzeki, pełnym dużych, szarych kamieni, których ostre szczyty migotały w wieczornym słońcu. Biegacze zlani potem, z myślami rozproszonymi przez wysiłek, pojawiali się co pewien czas na ścieżce flisackiej przy strumyku. Kilka osób wracało z pracy do domu na rowerach, ze służbowym ubraniem na tylnych bagażnikach.

Whitmore wyjechał z parku, skierował się do Georgetown, a po kilku minutach stanął za samochodem, z którego, zaledwie się zatrzymał, wyskoczyło dwóch ochroniarzy. Z tyłu wysiadł krępy, siwy mężczyzna, a za nim wysoka, smukła blondynka.

- Kissingerowie - powiedziała Lisa patrząc, jak para mija otwartą drewnianą bramę wiodącą do osiemnastowiecznego domu Imogene Randall.

Ceglany dom, otynkowany na bladoróżowo, stał w głębi ogrodu zdominowanego przez olbrzymią magnolię z woskowymi liśćmi, które lśniły chłodnym blaskiem mimo czerwcowego upału. Stare drzewo otoczono drewnianym płotkiem. Kiedy Hugo i Lisa dotarli do frontowego wejścia, drzwi za Kissingerami już się zamknęły; Hugo zadzwonił dużym mosiężnym dzwonkiem.

Gdy służący zamknął za nimi drzwi, pierwszą rzeczą, na którą Lisa zwróciła uwagę, był panujący w centralnym hallu spokój, pomimo odległego szumu głosów, wskazujących na to, że pozostali goście przyszli punktualnie o szóstej trzydzieści. Niektórzy wybierali się przed kolacją na drugi koktajl, a wszyscy wychodzili z kolacyjnych przyjęć wkrótce po dziesiątej. Według norm londyńskich mieszkańcy Waszyngtonu wszystko robili za wcześnie.

Nieco stropiona spokojem panującym w hallu Lisa zauważyła, że od jednego z dwóch foteli w stylu Regencji, stojących przy stole pod ścianą oderwał się skrawek jedwabnego obicia. Spłowiały żółty jedwab krzeseł harmonizował z ciemnym błękitem dwóch waz Wedgwooda, stojących na eleganckim stoliku herbacianym w stylu Regencji; jego atłasowe drewno przybrało na skutek działania słońca i czasu barwę złotego masła, klapa stołu wspierała się pionowo o ścianę. Wazy tchnęły cudownym spokojem, jak gdyby stały tu od wieków. Hugo bywał w takich domach przez całe życie. Lisa nie. Przyglądała się wszystkiemu z zaciekawieniem.

Przez lewe drzwi zeszli schodkami do długiej biblioteki, której okna w jednej ze ścian wychodziły na tylny ogród. Część trzydziestoosobowej grupy zaproszonych gości już tam stała w małych grupkach; inni siedzieli na sofach wokół dużych stolików do kawy po obu stronach pomieszczenia.

Zgrabna kobieta w szyfonie w perłowoszarym odcieniu odłączyła się od grupy. Zdążyła już powiedzieć Kissingerom, że senator z Kalifornii pragnąłby porozmawiać z Henrym o problemie przejść granicznych z Meksykiem, po czym podeszła do dwojga nowych gości, nieśpiesznie, jakby dysponowała nieograniczonym czasem.

- Byłam zachwycona, kiedy Hugo powiedział mi, że przyprowadzi cię dziś wieczorem - oznajmiła Imogene.

Elegancka, nawet gdy była nastolatką, Imogene zawsze sprawiała wrażenie kobiety bez wieku. Z jasną cerą, szczupłą, pełną godności postawą, mając sześćdziesiąt lat, wyglądała praktycznie tak samo, odkąd, przed ponad trzydziestoma laty, wyszła za mąż za najbardziej szacownego senatora z Południa i dokonała łatwego przejścia z Północnej Karoliny do Waszyngtonu. Kiedy mąż umarł po dwudziestu latach małżeństwa, Imogene oddała się na rok żałobie. Potem podjęła na nowo wspaniałe życie towarzyskie w najwyższych kręgach władzy. Pozostawało tajemnicą, jak rozdziela wdzięki w życiu prywatnym.

W oczach Imogene nawet najmniejszy ślad nie zdradzał, że poddaje Lisę starannej ocenie.

Pewnego dnia Georgie przekona się, że zbyt długo była nieobecna -nie po raz pierwszy stwierdziła w duchu Imogene.

- Hugo mi powiedział, że pracujesz z Jockiem Liddonem - odezwała się teraz tak cicho, że słuchacze musieli maksymalnie wytężać uwagę.

Lisa zwróciła uwagę na przyimek: “z”. Wszyscy ludzie których znała, powiedzieliby “dla” niego. Delikatność Imogene wywarła na Lisie olbrzymie wrażenie.

Imogene posiadała też zdolności optyczne nie znane zwykłym śmiertelnikom. Nie spuszczając wzroku z Hugona i Lisy dostrzegła, że po schodach do biblioteki schodzi Robert O. Robertson. Kongresman Robert O. Robertson był nudziarzem czystej wody, ale jako przewodniczący Izby Reprezentantów należał do najgrubszych ryb na Kapitolu.

- Och, Hugo - powiedziała Imogene - czy przedstawisz pannę Tabor senatorowi z Massachusetts? Zaprosiłam go specjalnie po to, żebyście mogli przedyskutować sprawę Noraid - dodała przymilnie. Imogene lubiła prowokować swoich gości, jednak tylko do takiej granicy, by nie zaczęli oblewać się nawzajem drinkami. Długą, delikatną dłonią wskazała grupę skupioną wokół senatora Patricka Rourke, i prawie jednocześnie zwróciła twarz o prostych brwiach ku nadchodzącemu przewodniczącemu, sugerując, że nie ma na świecie nikogo, kogo Imogene Randall bardziej pragnęłaby ujrzeć.

Wielu dziennikarzy bywa zażenowanych, kiedy wpadają na człowieka, którego publicznie krytykowali. Jednak Hugo zawsze witał taką okazję z radością: jeśli Pat Rourke ma ochotę się skarżyć, niech zrobi to osobiście.

- Miło mi cię poznać, Liso - powiedział senator Rourke, kiedy Hugo ich sobie przedstawił. - Go robisz z takim psem jak Hugo?

- Przyszła zobaczyć, co wy, grube ryby, knujecie, kiedy nie zbieracie funduszy - odparł spokojnie Hugo.

- Liso - poprosił senator - czy mogłabyś sięgnąć dla mnie po dżin z tonikiem; stoi na tacy, która właśnie cię mija. O właśnie. - Wręczył jej pustą szklankę, którą Lisa zmieniła na pełną, biorąc dla siebie sok pomarańczowy Hugo wziął staromodną szklankę pełną lodu i whisky tak ciemnej, że nie musiał pytać kelnera czy to bourbon.

- To zabawne, Hugonie - powiedział Pat Rourke, po wypiciu sporego haustu dżinu z tonikiem. - Kiedy czytałem twój artykuł o tym brytyjskim pośle, który wyleciał w powietrze, przez minutę miałem wrażenie, że pijesz do mnie. Nie spodobało mi się to, Hugo. Nie spodobało mi się też to, co napisałeś o moich wyborcach.

Hugo posłał mu lodowaty uśmiech.

- Wyobrażam sobie, że członkom rodziny tego posła nie spodobało się to, co twoi wyborcy im zrobili.

Można było odnieść wrażenie, że cała szeroka, różowobiała twarz Pata Rourke jest pochłonięta wysysaniem ostatniej kropli dżinu ze szklanki. Kiedy stało się jasne, że wszelki wysiłek w tym kierunku zostanie nagrodzony wyłącznie grzechotem lodu, senator ponownie spojrzał na Hugona.

- Znasz mnie, Hugonie. Nigdy nie wspieram nic takiego, jak zamachy bombowe. Czemu u diabła wyciągnąłeś moje nazwisko, pisząc o podobnej sprawie? Gdybym nie był takim sympatycznym facetem, oskarżyłbym cię o zniesławienie.

- Nigdy w życiu nikogo nie zniesławiłem, Pat - odparł spokojnie Hugo.

Rourke zmienił taktykę.

- Nie powinieneś był pisać takich rzeczy o moich wyborcach. Możesz mi wierzyć, Hugonie. Fakt, że wspierają Noraid, nie oznacza, że pochwalają zamach na tego angola.

- Miło mi to słyszeć. A jednak ktoś w Noraid musi udzielać zgody na sposób, w jaki Irlandzka Armia Republikańska korzysta z funduszy. Może przychodzi ci ktoś do głowy, Pat?

- Już ci powiedziałem: żaden z moich wyborców nie zgodziłby się na wysadzenie w powietrze tego angola. - Przyzwyczajony do grania na dwa fronty, Rourke dodał: - Chociaż z drugiej strony, niektórzy z nich mogliby to zrozumieć.

- Z drugiej strony - przedrzeźnił go zjadliwie Hugo. Gardził śliskimi politykami grającymi na dwa fronty.

Pat Rourke pośpieszył z wyjaśnieniem.

- Hugo, gdybyś miał w Belfaście krewnych, na których każdego dnia srają protestanci, niegodni lizać im stóp; gdybyś wiedział, że to rząd brytyjski pozwala tym kutasom srać na twoją rodzinę, myślę, że zrozumiałbyś uczucia, jakimi moi wyborcy darzą angoli.

Lisa zerknęła kątem oka na twarz Hugona. Chociaż wtedy, dziesięć dni temu na Wybrzeżu widziała go dopiero po raz pierwszy, nie zdziwił jej lekki rumieniec, który zabarwił mu teraz policzki.

- Nawet pięcioletnich angoli, Pat? - spytał sucho Hugo, po czym odszedł z Lisą do innej grupy.

Po trzech kwadransach krążenia po bibliotece Imogene, Hugo był gotowy do spędzenia paru chwil z Lisą na osobności. Znaleźli Imogene na środku hallu, kiedy żegnała się z przewodniczącym Robertem O. Robertsonem, którego chropowaty głos rozlegał się wokół, relacjonując rozmowę w Gabinecie Owalnym.

- I powiedziałem prezydentowi - grzmiał, robiąc ręką wspaniały, mistrzowski gest - panie prezydencie. . .

Ale Lisa nie usłyszała, co przewodniczący powiedział prezydentowi. Patrzyła z zafascynowanym przerażeniem na stolik herbaciany w stylu Regencji, na którym stały dwie wazy Wedgwooda. Ręka przewodniczącego Roberta O. Robertsona potrąciła opartą o ścianę klapę stołu, która zaczęła się powoli składać, pociągając za sobą bezcenne porcelanowe cuda. Gdy klapa zamknęła się z trzaskiem, pofrunęły w powietrze, aż wreszcie zderzyły się jednocześnie z wypolerowaną drewnianą podłogą, rozpryskując się na setki kawałków.

Goście w hallu zaniemówili. Przewodniczący wyglądał na przerażonego. Służący wystąpił do przodu, wyprostowany i posępny jak na pogrzebie wysokiego dygnitarza.

- Takie rzeczy się zdarzają - powiedziała Imogene do przewodniczącego. Nie zaprzątaj tym sobie głowy James - poleciła leniwie służącemu - każ Queeniemu przynieść śmietniczkę i wymieść to. - Zwracając się do Hugona i Lisy powiedziała: - Tak się cieszę, że oboje mogliście przyjść. Spotkajmy się znowu jak najszybciej.

W Lincolnie Lisa milczała.

- Dobrze się bawiłaś? - spytał Hugo.

- Ona jest taka opanowana. Gdyby to się stało w domu moich rodziców, matka uważałaby, że cała rodzina została zhańbiona, jeśli od krzesła oderwałby się kawałek obicia. Co nie znaczy, że mieliśmy jedwabne obicia. Czy te wazy to był prawdziwy stary Wedgwood?

- Obawiam się, że tak.

Lisa zamilkła znowu, a w głowie kłębiły się jej obserwacje z nowego świata, do którego Hugo otworzył przed nią drzwi tego wieczoru. Wiedziała jednak, że następnym razem nie otworzą się one automatycznie. Czekało ją niemało pracy.

Kiedy Whitmore stanął przed Willardem, Lisa nie powiedziała Hugonowi, że w zeszłym tygodniu jadła tu kolację z Jockiem. Hugo miał stolik w innym kącie restauracji, dzięki czemu był jednocześnie widoczny i dostatecznie odsunięty od reszty gości.

Siedzenie na widocznym miejscu służyło tego wieczoru trzem celom. Jak zwykle umożliwiało politykom zauważenie Hugona i podejście w celu wymiany politycznych plotek. W równym stopniu umożliwiało Hugonowi zauważenie ich bez wykręcania szyi. Ponadto dawało wszystkim do zrozumienia, że w jego kolacji a deuz z seksowną damą nie kryje się żaden podstęp. Gdyby ją rżnął, zaprowadziłby ją w miejsce mniej publiczne, no nie?

W czasie między złożeniem zamówienia, a podaniem przez kelnera kolacji, Hugo przedstawił Lisę rzecznikowi prasowemu Białego Domu, następnie senatorowi z Kalifornii, a w końcu wieloletniemu lobbyście. Wszyscy podchodzili do ich stolika pozornie w tym celu, by pomówić z Hugonem, lecz w istocie powodowani chęcią poznania towarzyszącej mu damy.

W chwili gdy Hugo i Lisa zaczynali wreszcie rozmowę w cztery oczy, coś kazało jej spojrzeć na drugą stronę sali, gdzie ujrzała kamienną twarz wpatrzonego w nią Michaela O'Donovana. Skinął głową, po czym ponownie zagłębił się w lekturze akt. Jadł samotnie.

- Co się stało? - spytał Hugo na widok zmieszanej miny Lisy.

- Wolałabym, żeby go tu dziś nie było.

Hugo zaczął się odwracać, żeby zobaczyć, o kim mówiła.

- Nie odwracaj się, Hugo. To Michael O'Donovan. Jest jedyną osobą poza Jockiem, która cokolwiek znaczy w J. D. Liddon.

- Czy chcesz pójść z nim porozmawiać?

- Nie. Przywiązuje dużą wagę do własnej prywatności. Śmieszne: jest Irlandczykiem z Bostonu, ale trudno sobie wyobrazić kogoś, kto by się bardziej różnił od senatora Rourke. Jeśli Michael skrywa pod garniturem od braci Brooks jakiekolwiek emocje, nigdy ich nie zauważyłam. Na jego widok dostaję gęsiej skórki. Kto inny jadłby u Willarda samotną kolację w ramach pracy?

- Może sądził, że cię tu spotka i twój widok umili mu samotną kolację? - droczył się Hugo.

Lisa nie odpowiedziała. Myśl, że Michael ma na nią oko, nie bawiła jej, nawet jako żart. Nie miała pojęcia, w jakich jest z nim relacjach, ani właściwie nic nie wiedziała o jego związkach z Jockiem. Lisa zdołała odsunąć myśl, że Michael siedzi po przeciwnej stronie sali, dopiero wtedy, gdy kelner przyniósł kraba Imperial; wdała się z Hugonem w niczym nie zakłóconą rozmowę.

Przyzwyczajona do randek składających się z banalnych rozmów przetykanych seksualnymi aluzjami - czy była to kolacja z Jockiem, czy z jej rówieśnikami - zdziwiła się, kiedy Hugo spytał ją o rodzinę. Nie powiedział tylko: “ach tak”, kiedy wspomniała, że wychowała się w małym miasteczku w północnej Pennsylwanii.

- Jak to wyglądało? - spytał.

Nie odpowiedziała od razu. Spuściła wzrok na kraba Imperial i z gracją wzięła kolejny kęs.

Czekał z radością; wiedział, że spojrzy na niego znowu, jej fioletowe oczy popatrzą prosto na niego z tą charakterystyczną dla nich otwartą szczerością. Patrzył, jak zmieniają się z błękitnoszarych w fioletowe, kiedy kelner zapalił na ich stole świecę. Nadal patrzyła w dół, a Hugo obserwował ją z najwyższą przyjemnością; lekko opalona skóra, gładka i mocna nad kośćmi policzkowymi, przydawała jej wyrazu zdrowej gibkości. Hugo mógł się założyć, że Lisa uprawia jakiś sport. Duża górna warga Lisy nabrzmiała nieco, kiedy włożyła do ust widelec z mięsem kraba, a potem wyjęła go powoli; nie zessała kremowego mięsa z widelca, ale górna warga, lekko wygięta ku górze, sprawiła, że Hugo wyobraził ją sobie ssącą.

Lisa patrzyła w dół, ponieważ zastanawiała się nad odpowiedzią. Wobec pewnych znanych osób, które nigdy nie mogły dowiedzieć się prawdy, przedstawiała swe dzieciństwo w jak najkorzystniejszym świetle. Większości Amerykanów jest całkowicie obojętne, skąd się pochodzi; jednak niektórzy zwracali na to uwagę, a Lisa chciała zachowywać otwarte opcje. Nie miało to sensu wobec Jocka, którego gówno obchodziło jej pochodzenie. Dla niego liczyło się to, co z siebie dawała - oczywiście także w łóżku, ale przede wszystkim to, na ile udawało jej się przyciągnąć do J. D. Liddon najbogatszych klientów.

Z Hugonem Lisa musiała zachować ostrożność. Przy pomocy zaledwie kilku pytań mógłby sprawdzić, czy rodzina Lisy jest wysoko notowana. Uczyła się szybko, ale wiedziała, że wciąż jeszcze nie udałoby się jej wcisnąć podobnego kłamstwa człowiekowi obytemu w wielkim świecie.

Poza tym, mogła stanąć przed koniecznością dalszych kłamstw, którymi będzie się musiała posłużyć. Posłużyć. Tak właśnie Lisa widziała kłamstwa - jako coś, czym się posługuje, jak narzędziem. Nie miała więcej niż czternaście lat, kiedy doszła do wniosku, że uznawanie kłamstw za niewłaściwe jest bzdurą. Prawda i fałsz to giętkie słowa; jej matka była zbyt tępa, by uzmysłowić sobie ten fakt.

Jednak problem z kłamstwami polega na tym, że trzeba mieć w głowie specjalną listę, by je wszystkie pamiętać. Lisa była osobą o wyjątkowych zasobach energii. Każdego ranka wstawała na tyle wcześnie, by ćwiczyć przez czterdzieści minut, a dzień organizowała sobie tak, by maksymalnie wyzyskać własną energię. Pamiętanie o wszystkich kłamstwach zużywało energię, toteż Lisa nie kłamała, jeśli nie miała pewności, że to się przyda.

Spojrzała na Hugona fioletowymi oczami.

- Nienawidziłam tego. Uważałam, że jeśli ktoś sprzedaje swoje ciało, żeby wydostać się z tej nędznej dziury, nie należy go za to winić.

Jej szczerość go poruszyła.

- Czy kiedykolwiek to robiłaś?

- Czy sprzedawałam ciało? Nie musiałam. Mam ci opowiedzieć o tym zadupiu? Mój ojciec jest dentystą. Nigdy nie słyszałam, żeby rozmawiał z moją matką. - Czy miałaś miły dzień, kochanie? - pytał zawsze, kiedy siadaliśmy w tej martwej, zupełnie martwej jadalni. - Tak sobie, a ty? - odpowiadała, podając puree z ziemniaków. - W porządku. Pani Jones przyszła z bólem dziąseł. Powiedziałem jej: pani Jones, pani dziąsłom nic nie dolega, poza tym, że nie myje pani zębów należycie. Musi pani unikać szczotkowania dziąseł. - Taka była moja rodzina.

Hugo myślał, że nigdy nie widział nic bardziej uroczego niż twarz Lisy, kiedy opowiadała tę ponurą historię. Znowu opuściła wzrok i nabrała kolejną porcję kraba.

Kelner napełnił ich kieliszki Pouilly Fuisse mrożącym się w kubełku.

- Czy twoja matka tęskniła kiedykolwiek za zmianą?

- Moja matka tęskniła? - Fioletowe oczy stężały od pogardy - Jak można tęsknić, kiedy się nie ma wyobraźni? Dawno temu zamieniła swój umysł na jeden z kłębków kurzu, jakie się wymiata spod łóżka. Powiedzieć ci, co od niej usłyszałam na moje siedemnaste urodziny? - Czy nie pora pomyśleć o zamążpójściu? Odtąd nic poza tym właściwie do mnie nie mówiła, a to pytanie zadawała zawsze z prychnięciem.

Lisa mówiła bez goryczy. Ton jej głosu był konkretny, przez co niemiłe słowa wywierały silne wrażenie.

Hugo sięgnął do małej misy z różami, stojącej pod migoczącą świecą. Obrócił misę na wykrochmalonym obrusie, by móc przyjrzeć się wszystkim kwiatom, wybrał cytrynowy, jeszcze nie zupełnie rozwinięty Wyjął różę z podtrzymującej ją siatki i położył obok kieliszka Lisy. Chciał jej coś dać.

Podniosła kwiat i powąchała. Potem uniosła różę i jej wilgotnymi płatkami dotknęła swoich ust tej samej wielkości; uśmiechnęła się do Hugona. Ten gest sprawił, że Hugo poczuł się najwspanialszym ofiarodawcą na świecie. Jakiś szczegół jej niewinności jeszcze bardziej uwydatniał seksapil Lisy. Hugo poczuł wzbierającą męskość, na szczęście przysłoniętą białym, krochmalonym obrusem.


13


Wiedział oczywiście, że jest dla niej pociągający. Mimo to coś go powstrzymywało przed zerwaniem tego niewinnego kwiatu wyłącznie dla własnej przyjemności. Był w końcu żonaty: nie mógł Lisie zaofiarować nic w zamian.

Jeśli nawet podejrzewał, że pociągałby ją mniej, gdyby był nikim, stłumił tę myśl w zarodku. Galanteria wpojona mu przez wychowanie wpływała na sposób, w jaki ją postrzegał, w jaki wyobrażał sobie uczucia, które żywiła do niego. Hugonowi nigdy nie przyszłoby na myśl, że człowiek zajmujący w “News” taką pozycję jak on, mógłby po prostu powiedzieć Lisie: - Chcę cię przelecieć.

Po ich trzeciej wspólnej kolacji powiedział jednak:

- W przyszłym tygodniu nie idę do redakcji. Czy chciałabyś zobaczyć, gdzie pisuję, kiedy nie idę do pracy?

Rozważał możliwość polecenia Whitmore'owi, by wysadził ich przed domem w Georgetown i nie wracał tej nocy: Lisa mogła wrócić do domu taksówką. Jednak Hugo podświadomie wyczuwał, że Lisie podoba się luksus Lincolna z szoferem do dyspozycji. Nie chciał też, by sprawa stała się oczywista dla Whitmore'a. Kazał mu więc wrócić po godzinie i odwieźć pannę Tabor do domu. Hugo miał wrażenie, że mówiąc “za godzinę”, nadaje sprawie całkiem niewinny charakter. Ostatecznie często zapraszał przyjaciół do domu na drinka.

Zaprowadził ją do salonu. Wyjmując whisky z sekretarzyka Hepplewhite, oświadczył:

- To jedna z niewielu rzeczy, jakie mam z dawnego rodzinnego domu.

- Jak bardzo się to różni od mebli moich rodziców - zauważyła.

Podprowadził ją za rękę do jednego z luster Sheraton z konsoletą. Stanął tuż za nią; oboje patrzyli na odbicie Lisy w lustrze, ten delikatny kwiat w prostej, jedwabnej sukience bez rękawów, której maleńkie guziki w jedwabnych pętelkach biegły od szczytów piersi do bioder. Gdyby Hugo rozpiął sukienkę i wyciągnął ręce Lisy, jedwab opadłby na podłogę.

- Ciekawe, czy któryś z moich przodków patrzący w to lustro dwieście lat temu - powiedział - widział coś tak pięknego, jak ja teraz.

Podobała się sobie w tym lustrze. Podobał jej się widok twarzy Hugona, który patrzył na nią. Widziała w lustrze jego dłonie rozpinające górny guzik sukienki. Kiedy dotarł do szóstego, wsunął dłoń pod jedwab.

- Wiedziałem - powiedział, znajdując jej nagą pierś. Wysunął dłoń spod jedwabiu i spoglądali razem w lustro, kiedy rozpinał następne guziki. Kiedy dotarł do pasa, wysunął jej ręce tak, że sukienka opadła na biodra. - Wiedziałem - powtórzył. Podobało jej się ochrypłe podniecenie w jego głosie. - Wiedziałem, że będą piękne. Spojrzeli w lustro; niebieskie oczy Hugona zwilgotniały od podniecenia i szczęścia. Podniosła ręce zgięte w łokciach, dotykając twarzy opuszkami palców. Oboje obserwowali odbicie Hugona, który patrzył na tę postać podobną do nimfy, stojącą przed nim półnago. Klęknął i sięgnął pod spódnicę, by ściągnąć jej majtki. Rozpiął dalsze guziki jedwabnej sukienki wciąż spoczywającej na jej biodrach, aż nagle, z cichym szelestem, osunęła się na podłogę. Nimfa stała w lustrze naga, niewinna i płonąca pożądaniem. Oddawała się tylko jemu.

Wiedział oczywiście, że przed nim byli inni mężczyźni, może kilku. Kiedy jednak pytał o to Lisę, zawsze uśmiechała się łagodnie; kiedy siedzieli w restauracji, kładła mu na moment dłoń na ramieniu, a kiedy byli sami, dotykała palcami jego twarzy.

- To było tak dawno - mówiła. - Co się stało, to się stało. To bez znaczenia; tak jakby nie stało się nigdy. Nigdy nie czułam się tak, jak teraz. - Wierzył jej. Czasami, bardzo rzadko, widział oczami wyobraźni krótkie palce Jocka, ale potrafił odpędzić ten obraz.

Kiedy następnym razem zabrał ją do domu w Georgetown, kochali się w salonie. Podobnie jak pierwszej nocy, zostawił ją nagą i poszedł na górę po kilka wielkich puchatych ręczników. Nawet w chwilach najwyższego zauroczenia Lisą, część umysłu Hugona wciąż przypominała mu o zachowaniu środków ostrożności. Potem wrzuci ręczniki do pralki.

Jednak zadbawszy o praktyczną stronę romansu - w jaki sposób ukryć przed Georgie to, co się działo - ponownie zatapiał się w Lisie bez reszty. Tureckie ręczniki, które rozkładał na środku jednego z perskich dywanów, przywodziły mu na myśl podłogę wschodniego haremu; przyciągał do siebie swoją odaliskę.

Pewnego wieczoru spytał Lisę, czy ma coś przeciwko temu, że zostają na dole w salonie.

- Podoba mi się tu - odpowiedziała głosem jednocześnie pełnym seksu i pokornym. - Byłoby nie w porządku iść do sypialni twojej żony - Kochał ją za to jeszcze bardziej. Jednocześnie jej słowa sprawiły, że zapragnął zabrać ją pewnej nocy do sypialni.

Przestał zawracać sobie głowę odgrywaniem komedii przed Whitmore'em. Żaden z nich nie wspominał o tym romansie ani słowem. Obaj przyjmowali wzajemne zaufanie za fakt oczywisty.

Myśl, że zawodzi zaufanie Georgie, rzadko przychodziła Hugonowi do głowy. Udało mu się niemal przekonać samego siebie, że jest równie niewinny, jak niewinna wydawała mu się Lisa. To z winy Georgie zakochał się w Lisie, powtarzał sobie. Gdyby jego żona nie skoncentrowała się tak na własnej karierze, nigdy nie straciłby głowy dla tego delikatnego kwiatu. Lisa wzbudzała w nim pragnienie, by brać ją przemocą, a jednocześnie ochraniać. Głęboko poruszała go myśl o jej kruchości. Georgie nie potrzebowała już jego pomocy: stała się mocna i niepodatna na zranienie.

Innym powodem, dla którego Hugo czuł, że jego namiętność do Lisy była słuszna - niemal pisana przez los - był fakt, że nie zakłócała jego fizycznych związków z żoną. W tydzień po tym, jak zostali z Lisą kochankami, zastanawiał się, czy będzie miał problem z Georgie, czy będzie widać, że już jej nie pożąda. Kiedy jednak rozbierała się tego wieczoru, pociągnął ją na łóżko z gorączkowością, która zadziwiła ich oboje.

- Poczekaj chwilę; zdejmę z łóżka kapę, zanim zrobisz na środku wielkie jezioro - powiedziała ze śmiechem. Zeszli z łóżka, Georgie odrzuciła narzutę i pociągnęła Hugona na siebie. Nie chciał uprawiać z żoną tej samej gry wstępnej co z Lisą, ale po dziewięciu latach praktyki potrafił szybko doprowadzać Georgie do orgazmu, niemal natychmiast po tym, jak w nią wchodził. Czuł, że Lisa tak wzmocniła jego popęd seksualny, że pożądanie Georgie, osłabłe na przestrzeni lat, odnowiło się i wzmocniło.

Jednak Hugo nie rozmawiał o tym z Georgie. Kluczem do powodzenia małżeńskiego było fizyczne zainteresowanie ich obojga wyłącznie sobą nawzajem, a Hugo nie chciał wystawiać małżeństwa na niebezpieczeństwo.

Istniał też inny powód, by nie mówić o niczym żonie: chciał zachować tajemnicę dla samej przyjemności posiadania tajemnicy Lisa była jego tajemniczym ogrodem.

Po samotnej kolacji w restauracji przy ulicy K, gdzie obsługiwano szybko, Michael O'Donovan wrócił do biura, gdzie nie było nikogo z wyjątkiem strażników na parterze. Wysiadł z pełnej luster windy na siedemnastym piętrze, i doznał uczucia przyjemności, kiedy zaczął iść po grubym, niebieskim dywanie do apartamentu 1600. Coś na kształt przelotnego uśmiechu mignęło na jego wąskiej twarzy, kiedy spojrzał na małą, mosiężną tabliczkę informującą dyskretnie, że tu mieści się J. M. Liddon International. Michaela bawiły okazjonalne przejawy konserwatyzmu, które równoważyły krzykliwy bezwstyd Jocka.

Włożywszy klucz z powrotem do kieszeni Michael wsunął dłoń pod obraz przy drzwiach i zapalił światło. Kiedy ciężkie drzwi zamknęły się za nim, intensywna przyjemność wzrosła: lubił ciszę pustego biura. Skręciwszy w korytarz po prawej ruszył bezgłośnie po koralowych wełnianych splotach prowadzących do enklawy Jocka. Minąwszy biuro własnej sekretarki, Michael stanął przed następnymi drzwiami, ponownie wyjął pęk kluczy i wszedł do własnego, przestronnego gabinetu.

Jako człowiekowi numer dwa, pozwalano mu na przyzwyczajenia nie tolerowane u nikogo poza Jockiem. Powszechnie akceptowano obsesję skrytości Michaela. Za wygodnie umeblowanym pokojem, gdzie przyjmował klientów i wykonywał większość pracy przy zgrabnym, wyłożonym skórą biurku, znajdowało się mniejsze pomieszczenie. Otworzył je teraz innym kluczem.

Ten drugi pokój miał wyłącznie utylitarny charakter. Na pozbawionym ozdób biurku stał prywatny telefon Michaela. Jego sekretarka nigdy nie dotykała faxu ani kserokopiarki, poza wypadkami, gdy prosił ją o uzupełnienie zapasu papieru.

Wyjął z teczki akta, które czytał przy kolacji. Nagłówek, wypisany jego schludnym, drobnym pismem, głosił: “BITE Lonsdale”. Wybrał trzy strony i zaniósł do kserokopiarki.


14


Co jest z tą czernią i bielą, Georgie? Nigdy nie przychodzi ci ochota zaszaleć w jakichś gorących barwach?

Wstąpili na drinka do Colony. Później Georgie miała iść na kolację wydawaną przez Ralpha Kernona dla dyrektora CBS. Przed wyjściem z biura zmieniła białą bluzkę na biały jedwabno-bawełniany dwurzędowy żakiet z głębokim wycięciem, pasujący do wąskiej spódnicy. Małe piersi Georgie były krągłe i sterczące; dobrze wyglądała w obcisłych żakietach z dużym dekoltem. Założyła naszyjnik z pereł i duże perłowe klipsy, kontrastujące z jej niemal czarnymi włosami. Kiedy weszła do baru, gdzie czekał Jock, połowa ludzi spojrzała na nią, a kilka osób szturchnęło swoich znajomych, gdy zmierzała do jego stolika w kącie.

- Mogłabym powiedzieć, że tak się ubieram, bo nie mam czasu - odparła Georgie z uśmiechem. - Noszę biel od maja do września, a czerń przez pozostałą część roku. Ale to oczywiście byłoby kłamstwo. Jak sądzisz, czemu to robię, mimo że irytuję tym ludzi?

Jock prychnął. Zapalał cygaro.

- Dla wywarcia wrażenia - odpowiedział, patrząc na nią przez smugę dymu, trzymając cygaro między kciukiem a palcem wskazującym. - Twój sposób ubierania się mówi: “Spójrzcie na mnie”. Jasne, że to irytuje, ale także wymaga szacunku: “Robię, co mi się podoba. Jeśli to ci nie odpowiada, spadaj”.

Georgie sączyła wodę perrier

- Czemu nie chciałaś drinka?

Uznając, że życie towarzyskie służy do wymiany użytecznych informacji, Jock zadawał osobiste pytania równie bezceremonialnie, co policjant zarzucający komuś wykroczenie.

Georgie odpowiedziała śmiechem. Podobał jej się frontalny atak Jocka.

- Napiję się na przyjęciu. Nie lubię pić przedtem; tracę wtedy ostrość widzenia. Właściwie nigdy dużo nie piję; nie znoszę uczucia, że tracę kontrolę.

- Nad sobą? Czy innymi?

Spojrzała na jego krótką, grubą dłoń, wznoszącą cygaro do mięsistych warg. Seksualna symbolika cygara była tak oczywista, że pomyślała, że Jock musi sobie zdawać z tego sprawę. Patrzył, jak ona mu się przygląda.

- Jedno i drugie - odparła - chociaż nie przychodzi mi z trudem opanowanie własnych emocji. Mówię o kontroli polegającej na przytomności umysłu bez względu na sytuację. Kiedy pracowałam dla “Bazaaru”, upiłam się kiedyś na balu dla ważnych osobistości i całą noc przetańczyłam. Był tam gubernator. Był przewodniczący AT & T. Był Rupert Murdoch. Nie rozmawiałam z żadnym z nich. Tylko tańczyłam. Kiedy obudziłam się następnego dnia rano, jęknęłam nie dlatego, że bolała mnie głowa, a bolała, ale dlatego, że straciłam tyle okazji do nawiązania kontaktów.

Jock napił się whisky.

- Mam szczęście - powiedział. - Nadal mogę pić dość równo, nie tracąc przytomności umysłu. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się obudzić rano z myślą: “Chryste, wczoraj wieczorem nadarzyła mi się okazja, ale tak się zaprułem, że ją przegapiłem”. A propos: “World” ma pisać o naradzie senackiej w kwestii chemicznych środków słodzących. “Czy sacharyna uczyni cię szczupłym, czy popchnie do grobu?”

Przy tych słowach Jock wzruszył ramionami. Nigdy nie udawał, że w jakimkolwiek stopniu interesują go podobne spory: było całkowitym dziełem przypadku, że jego klient był królem cukru, a nie sacharyny

- Georgie, chcę zamieścić w “Worldzie” dużą reklamę cukru. Chcę też, żeby ukazała się tuż obok relacji z senackiej narady w sprawie sacharyny. Może na poprzedniej kolumnie, albo na następnej. Twój szef działu reklamy twierdzi, że nie może tego zagwarantować.

Oboje zamilkli. Georgie przesunęła palcem po brzegu szklanki. Jock patrzył na ciemną grzywkę muskającą ładne, wygięte brwi; pomyślał o umyśle pracującym pod tymi włosami japońskiej lalki.

Georgie uniosła wzrok. Żółtawe światło lamp ściennych nadawało jej piwnym oczom złoty odcień. Jock ponownie pomyślał o lalce: porcelanowy makijaż, złote oczy i to opanowanie - wszystko sprawiało, że twarz Georgie upodabniała się do maski. Gdzieś pod tą maską miała słaby punkt. Jak mógłby go znaleźć?

- Oczywiście, że nie może tego zagwarantować - potwierdziła. - Reklamy muszą być gotowe jeszcze przed skompletowaniem połowy informacji.

- No jasne, jasne. Ale przypuśćmy, że senacka narada przeciągnie się na kilka tygodni. Byłoby szkoda, gdyby mój klient wydał pięćdziesiąt tysięcy dolarów na reklamę cukru w “Worldzie”, czy może nawet dziewięćdziesiąt tysięcy na podwójną kolumnę - a potem okazałoby się nagle, że w tym tygodniu nie zamieścicie relacji z narady. Czułbym się naprawdę zobowiązany, gdybyś się zajęła tą sprawą.

Jock nigdy nie rozmawiałby w ten sposób z Hugonem Carrollem. Hugo był człowiekiem z takim pieprzonym honorem, że nie można było przy nim nawet napomknąć, czy aby artykuły o modzie w jego gazecie nie mają związku z faktem, że dany dom mody zamieszczał w piśmie reklamy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. To znaczy można było o tym napomknąć, ale Hugo by tego nie usłyszał. Jeśli zaś chodzi o uwagę, że artykuły mogą być funkcją komercyjnych interesów pisma, tylko skończony kretyn wygłosiłby ją w obecności Hugona. Ponieważ byłoby oczywiste, że zajmie on dokładnie przeciwne stanowisko niż to, na którym człowiekowi zależało. Hugo Carroll nie pisał nic w uzgodnieniu z kimkolwiek. Ani z właścicielem pisma, ani z prezydentem Stanów Zjednoczonych, a już na pewno nie z jakimś lobbystą-kombinatorem.

Georgie była inna. Jock wyczuł to natychmiast, kiedy ujrzał ją na przyjęciu w Waszyngtonie. Wyczuł to też tego wieczoru, kiedy o mały włos nie ugotował się żywcem na Wschodnim Wybrzeżu - nie miał pojęcia, czemu ludzie decydują się mieszkać w tej saunie - kiedy wszyscy siedzieli na tarasie, a Jock rzucił Georgie paczkę papierosów. Poznał to po szybkim ruchu jej ręki, kiedy chwyciła paczkę ponad głowami tych dwóch czarnych zabójców. Moralność Georgie była bardziej giętka, bardziej pragmatyczna niż moralność Hugona. Jock nie wiedział jeszcze, na ile przypominała jego własną.

Jego moralność nie istniała: nie myślał w tych kategoriach. Dotrzymywał słowa nie dlatego, że tak mu nakazywał honor, ale ponieważ dzięki temu następnym razem mógł liczyć na jeszcze lepszą transakcję. Domyślał się, że Georgie miała pewnego rodzaju “moralność” - kiedyczuł się zmuszony do używania tego pojęcia, wydawało mu się bardziej sensowne w cudzysłowie - ale mógł się założyć, że w pierwszym rzędzie była kupcem. Trzeba samemu być kupcem, żeby poznać kupca w drugim człowieku. Georgie nie trzeba było powtarzać dwukrotnie tego samego argumentu. Jock zmienił taktykę.

- Czy kiedykolwiek myślisz o miłości połączonej z nienawiścią?

Zaskoczył ją. Nie spodziewała się po Jocku filozofii.

- Myślę o tym każdego dnia - odparła - nawet jeśli tylko podświadomie. Wszyscy ludzie, z którymi się stykam, są związani z redaktorką “Worldu” relacją miłości i nienawiści. Kiedy zamieszczam artykuł, który ich chwali, kochają mnie. Kiedy ich krytykuję, nienawidzą mnie, ale muszą udawać, że mnie nie nienawidzą, bo najgorsze co może ich spotkać, to brak zainteresowania ze strony “Worldu”.

Twarz Georgie się ożywiła. Lubi tę władzę, lubi ją bardzo, pomyślał Jock.

Miał rację, a mimo to władza nie uderzyła Georgie do głowy. Tej nocy, w hallu domu w Georgetown, kiedy Hugo chciał ją uderzyć, zarzucił jej zarozumialstwo. Nie stała się jednak tak zarozumiała, by nie móc rozeznać się w sytuacji. Lubiła rolę pociągającego za sznurki marionetek, ale wiedziała, że żyje w świecie innych właścicieli teatrów marionetek, z których każdy czeka na stosowny moment. Wobec większości osób, z którymi spotykała się w Colony, Georgie zachowywała dystans. W obecności tego rzezimieszka nie miała ochoty udawać, że sprawy przedstawiają się inaczej, niż jest w istocie.

- Najgorsze, co może ich spotkać - powtórzyła - to brak zainteresowania ze strony “Worldu”. Najgorsze, co może mnie spotkać, to gdyby przestali wyjawiać mi swoje sekrety. Wszyscy jesteśmy ze sobą sczepieni. Politycy i środki przekazu. Artyści i środki przekazu. Księża i środki przekazu.

Ponownie zapalił cygaro i obserwował grę uczuć na twarzy Georgie.

- Pomyśl o wszystkich ważnych osobistościach, które nie robią nic poza byciem osobistościami: ci ludzie są przykuci rękami i nogami do środków przekazu - ciągnęła. - Wszyscy oni potrzebują “Worldu”, a “World” potrzebuje ich, mimo że mogę ich spychać do rozrywkowej części pisma.

- Zapomniałaś wspomnieć o twym zaharowanym przyjacielu J. D. Liddonie - powiedział Jock. - Tkwi w zależnościach równie mocno jak wszyscy, których znasz.

Georgie zaśmiała się i spojrzała na zegarek. Cartier wykonany na zamówienie został już zarejestrowany w pamięci Jocka. Biel i złoto. Przypomniał sobie nabijane mosiężnymi ćwiekami obroże dobermanów Czerń i złoto.

- Muszę iść - oświadczyła, już stojąc.

Siedzący na stołku przy barze reżyser filmowy, który poznał Georgie tydzień wcześniej na przyjęciu, patrzył na jej odbicie w lustrze za butelkami, czekając na odpowiedni moment, żeby podejść do niej, kiedy ruszy do drzwi.

- Masz samochód? - zatroszczył się Jock, także wstając.

- Tak, oczywiście.

- W takim razie, do zobaczenia, Georgie.

Jock zdawał sobie doskonale sprawę, że większość mężczyzn odprowadziłaby Georgie do drzwi Colony, a może nawet do samochodu. On jednak miał inne obowiązki: przy stoliku odległym o trzy metry zauważył dyrektora US Steel. Trzeba znać hierarchię ważności.

Kiedy Georgie dotarła do drzwi, gawędząc z reżyserem, który korzystając z okazji zsunął się ze stołka i odprowadził ją do samochodu, Jock nachylał się już nad stolikiem dyrektora US Steel.

Szofer jechał czarnym Buickiem przez Park Avenue; Georgie przypatrywała się brązowej wodzie płynącej szybko w wieczornym przypływie. Po drugiej stronie, odbijając słońce wiszące nad Manhattanem, nowy gładki biurowiec lśnił fioletem i czerwienią ponad Long Island City.

Zastanawiała się, czy Jock zostaje w ubraniu i tylko rozpina rozporek, kiedy chce kogoś szybko przelecieć. Nagle poczuła głęboko w sobie podniecenie, które ją zdziwiło. Uśmiechnęła się do siebie: powinna myśleć o tym, kto przyjdzie na kolację Ralpha Kernona. Pozwoliła sobie jednak na jeszcze jedną myśl o Jocku. Potem rozprostowała nogi i spojrzała na zegarek.


15


Michael O'Donowan wyjrzał przez iluminator; 747 zaczął podchodzić do lądowania na lotnisku Heathrow. Długie, cienkie chmury rozwiały się i między ich poszarpanymi brzegami ujrzał blanki zamku Windsor. Twarz Michaela nie wyrażała żadnych uczuć, kiedy usiłował dojrzeć, czy na najwyższej wieży powiewa flaga, oznajmiająca światu, że królowa rezyduje na zamku. Pierwsza klasa w samolocie była tylko do połowy wypełniona; obok Michaela nikt nie siedział. Kiedy chmury ponownie zakryły zamek w Windsorze, Michael spojrzał znowu na akta, które położył sobie na kolanach po ogłoszeniu nakazującym złożyć stoliki i przygotować się do lądowania.

Wyglądając przez okno w klasie turystycznej Lisa ujrzała, jak chmury się rozdzielają.

- Och - wykrzyknęła z radością. Po raz pierwszy odwiedzała Anglię. Miała wrażenie, że patrzy na obrazek w książce z bajkami: ten romantyczny zamek stojący w eleganckim ustroniu, ujrzany tylko przez chwilę, zanim szare chmury ponownie go zakryły.

Tam mieszka czasem królowa - poinformował Lisę mężczyzna wciśnięty w środkowy fotel obok niej. - Wiesz, że to najbogatsza kobieta świata? Na dodatek nie płaci podatków.

Kiedy ostatni pasażerowie z klasy turystycznej dotarli do lotniska, pasażerowie z pierwszej klasy przechodzili już przez kontrolę paszportową. Lisa dogoniła Michaela w hali bagażowej, gdzie obserwował karuzelkę wyrzucającą walizki.

- Miły lot? - spytał.

Nie po raz pierwszy pomyślała o “Obcym”. Nie przypominał tych potworów z kosmosu w filmach science fiction. Wyglądał jak jeden z miłych, grzecznych obcych, którzy niemal przypominają ludzi, i którzy mogą pracować w porozumieniu z ludźmi.

Z wyjątkiem pionowych zmarszczek po obu stronach ust, twarz Michaela była gładka. Mimo to nie wyglądał młodo. Z jego twarzy nie sposób było odczytać jego wieku, chociaż Lisa wiedziała, że zbliża się do czterdziestki. Nie wyglądał miło. Nie wyglądał okrutnie. Nic nie można było odczytać z jego twarzy. Nie była niczym nacechowana, jak twarz przeszczepiona ciężko poparzonemu człowiekowi, która się nigdy nie zmieni.

Twarz Michaela zawsze tak wyglądała. Oczy mogły w pewnym stopniu zdradzać jego myśli, ale były tak blade, że zmiany zachodziły tylko w źrenicach - czarnych punktach powiększających się, lub, co było wyraźniejsze, kurczących się do małych kropek. Lisa nigdy nie czuła się swobodnie w jego obecności.

- Poczekam, aż wyjedzie twoja - powiedział, przenosząc swoją walizkę z taśmy na wózek bagażowy.

- Może pójdziesz przodem i złapiesz taksówkę? - spytała Lisa, niespokojnie wyglądając swojej walizki.

- Nie. To mogłoby wszystko skomplikować. Poczekam tutaj.

- Jedzie.

Mógł powiedzieć: “Dobrze”. Nie powiedział nic. Rozmowa wydawała mu się bezsensowna, jeśli nie prowadziła do niczego. Mimo to rzadko bywał agresywnie szorstki; generalnie zachowywał się grzecznie i z dystansem. Podtrzymywał otwarte drzwi dla kobiet, podnosił listy zakupów upuszczone przez starsze panie i oddawał je właścicielkom. Po prostu nie wdawał się w pogawędki o niczym.

Taksówkarz oznajmił im, że samolot przyleciał przed godziną szczytu.

- To dobrze - odparła Lisa, po czym zamilkła, onieśmielona milczeniem Michaela, który spoglądał przez okno na monotonny krajobraz przy autostradzie. Lisa słyszała, że angielscy taksówkarze są bardziej gadatliwi niż amerykańscy, i chociaż chciała, żeby opowiedział im o miejscu, do którego jechali, wolała nie irytować Michaela. Nie zachęcony do przedstawienia swej wizji świata, taksówkarz dzielił uwagę między drogę a odbicie Lisy w lusterku.

Kiedy pojawiły się pierwsze wieżowce i gdy taksówka minęła uroczy stary kościół z wieżą o dziwnym kształcie, Lisa nie mogła już zapanować nad ciekawością.

- Co to za kościół?

- Św. Piotr Hammersmith. To pani pierwszy raz w Anglii? - spytał taksówkarz, zadowolony, że wyzwoliła się z kleszczy tego zimnego sukinsyna, który siedział obok niej.

- Tak.

- Jedziemy niemal po linii prostej do hotelu - oznajmił, kiedy autostrada osiągnęła szczyt wiaduktu, a następnie skręciła w stronę zachodniego Londynu. Rzędy dziewiętnastowiecznych domów zamienionych na tanie hotele niczym nie zdradzały, że tuż za nimi zaczynały się pełne zieleni, ekskluzywne ulice Kensington.

- Co to jest? - spytała Lisa, patrząc na wyniosłą fasadę domu zdobnego w terakotową szachownicę, stojącego na lewo od autostrady.

- Muzeum Historii Naturalnej. Widziała pani kiedyś dinozaura? Tuż obok stoi Wiktoria i Albert Hall.

- Och, popatrz - zawołała Lisa, kiedy po prawej pojawiła się ceglana kopuła i przeczytała duże, białe litery. - To Harrods.

Michael usiadł specjalnie tak, by nie odbijać się w lusterku. Mimo to przesuwając się nieznacznie, taksówkarz mógł dojrzeć kamienną twarz pasażera siedzącego z tyłu i zastanawiał się, co łączyło tego psychopatę z dziewczyną.

- Jeśli spojrzy pani w prawo - powiedział taksówkarz, kiedy samochód wychynął z podziemnego przejazdu - zobaczy pani Pałac Buckingham, po drugiej stronie Green Park. W zimie widać go lepiej.

- Uwielbiam jasną zieleń - oświadczyła Lisa. - W Waszyngtonie liście są już suche i wyblakłe od słońca. Spojrzała na ludzi leżących na trawie poza koronkowym cieniem platanów. Anglia cieszyła się jednym z ciepłych czerwców. - W Stanach jest zbyt gorąco, żeby ludzie mogli tak leżeć na słońcu w porze lunchu.

Michael spojrzał bez zainteresowania na hotel Ritz, a po minucie czy dwóch taksówka skręciła w ulicę Albemarle. Odźwierny w brązowej liberii hotelu Brown's wystąpił do przodu, kiedy taksówka podjechała do krawężnika.

Po załatwieniu formalności w recepcji, gdy zmierzali w stronę windy za dwoma bagażowymi, Michael powiedział:

- Mam spotkanie o wpół do ósmej. Powinniśmy jednak omówić plan na jutro. Spotkajmy się w barze. - Skinął głową ku drzwiom po lewej. - Do zobaczenia o wpół do siódmej.

Kiedy bagażowy wyszedł z pokoju, Lisa wyjrzała przez okno na ulicę Albemarle biegnącą trzy piętra niżej. Ruch uliczny był całkiem spokojny. Chociaż Waszyngton był znacznie mniej hałaśliwy niż Nowy Jork, z wiecznie trąbiącymi taksówkami, nawet Waszyngton nie był tak cichy jak miasto, na które patrzyła. Odczuła podniecający ucisk w dołku, który pojawiał się, ilekroć stawała na progu nowej przygody. Postanowiła, że po rozpakowaniu bagaży wyjdzie na spacer. Poprosi recepcjonistę o mapę. Może zdąży obejrzeć z zewnątrz gmachy Parlamentu.

Wieszając drugi żakiet na jednym z dużych drewnianych wieszaków w szafie, pomyślała o Michaelu O'Donovanie. W pewnym sensie wygodnie było nie musieć rozmawiać, kiedy nie miało się nic do powiedzenia. A zawsze kiedy się odzywał, mówił tak jasno, że nie trzeba się było obawiać, że się go nie zrozumie. A jednak podtrzymywała to, co powiedziała Hugonowi: Michael przyprawiał ją o gęsią skórkę. Kiedy spróbowała wyobrazić go sobie w łóżku, poczuła pustkę w głowie. Nie umiała sobie wyobrazić w związku z nim niczego poza tym, co widziała.

Wychodząc z windy do hallu, spojrzała na platynowy zegarek z księżycowym cyferblatem, stanowiący jej jedyną ozdobę. Granatowy lniany żakiet z dużymi białymi guzikami rozsunął się, ukazując kanarkową jedwabną bluzkę, spływającą na biodra w krótkiej granatowej spódnicy. Lśniące włosy opadały luźno na ramiona. Lisa była świadoma, że dwaj goście stojący przy ladzie recepcji odwrócili się i odprowadzali ją wzrokiem. Bagażowy obserwował ją bardziej dyskretnie.

Punktualnie o szóstej trzydzieści weszła do baru, a Michael pojawił się kilka sekund po niej. Tylko kilka stolików przy drzwiach było zajętych. Zaprowadził ją do stolika w dalekim kącie.

- Usiądź twarzą do wyjścia. - Położył neseser na wolnym krześle obok - Co robiłaś dziś po południu? Lisa roześmiała się cicho ze zdziwienia. Po raz pierwszy spytał ją o coś nie związanego z pracą.

- Poszłam na Piccadilly Circus, a potem na Trafalgar Square. Później minęłam dwóch ludzi stojących w pudłach na buty, którzy wyglądali jak przerośnięte ołowiane żołnierzyki. Potem zajrzałam przez wysoką, czarną, żelazną bramę na Downing Street. Jest okropnie mała, to znaczy Downing Street. A później przeszłam na Parliament Square i usiadłam na ławce pod ogromnym pomnikiem Winstona Churchilla, który wygląda jak cementowy blok.

Przerwała.

- Zawsze chodzisz na piechotę?

- Zawsze kiedy mogę. W ten sposób można o wiele więcej zobaczyć.

- Masz ochotę na drinka?

- Czy mogę dostać sok pomarańczowy? Umieram z pragnienia - powiedziała do kelnera, który stał przy ich stoliku. Często odwracała uwagę ludzi od faktu, że rzadko piła alkohol. - Nie zdradzaj innym sekretu własnego opanowania. - Nikt jej tego nie nauczył; odkryła tę zasadę samodzielnie.

- Dla mnie Bloody Mary - powiedział Michael do kelnera. Z cieniem uśmiechu na twarzy dodał, zwracając się do Lisy: - Czasem zastanawiam się, czy wybieram Bloody Mary dlatego, że nosi imię kogoś, kto potrafił sobie radzić z panoszącymi się w tym kraju protestantami. - Powiedział to z takim dystansem, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę z jego pogardy. - Czy twój pokój jest w porządku? - spytał tym samym, obojętnym tonem.

- Tak. Mam pokój od frontu.

Sekretarka Michaela zamówiła dla niego apartament, żeby mógł odbywać w nim część spotkań, oraz jednoosobowy pokój dla Lisy, ale zaznaczono, że ma być z widokiem. Klasa turystyczna w samolocie była odpowiednia dla niższych rangą pracowników firmy, ale po przyjeździe musieli pokazać, że żyją w dobrym stylu. Mimo że Lisa dopiero się uczyła i była wprowadzana w brytyjskie kontakty, reprezentowała J. D. Liddona wobec potencjalnych klientów. Hotel tej rangi co Brown's stanowił trwałe źródło potencjalnych klientów.

- Pomówmy o dniu jutrzejszym - powiedział Michael. - Będziemy musieli wyjść najpóźniej o trzeciej, żeby wziąć poprawkę na ruch w godzinie szczytu. Mamy samolot do Belfastu za kwadrans piąta, więc umówiłem się z Jamesem Ardenem o wpół do pierwszej w restauracji w Savoyu. Z Savoy Grill zapoznasz się przy innej okazji: redaktorzy i ministrowie są stałymi gośćmi Grill, a Arden nie zechce, by siedzieli przy sąsiednich stolikach. Członkowie parlamentu to wredny gatunek nie mają nic przeciw temu, żeby podejmowali ich lobbyści, ale nie chcą się z tym afiszować. Angole lubią udawać, że są ponad takimi przyziemnymi troskami jak pieniądze - nawet kiedy metodycznie obskubują rodzoną matkę inwalidkę przed wypchnięciem jej do domu starców Amerykański kongresman to przy nich anioł.

Lisa zauważyła, że źrenice jego bezbarwnych oczu skurczyły się do wielkości główek od szpilki. Podniosła wzrok, by zobaczyć, czy światła nagle pojaśniały, ale nie zmieniły się od chwili, kiedy po raz pierwszy rozejrzała się po barze. Zobaczyła już dawniej, że źrenice Michaela reagowały raczej na coś w jego wnętrzu niż na otaczające go światło.

- Parlament znacznie się różni od Kongresu - ciągnął. - Wiesz przecież, że w biurze każdego kongresmana znajduje się książka lobbystów.

Kiedy Lisa po raz pierwszy przyjechała do Waszyngtonu, była zdumiona rozmiarami książki lobbystów - była tak gruba jak książka telefoniczna, liczyła osiemset stron pod różnymi nagłówkami: Lobbyści, Agenci Zagraniczni, Konsultanci, Radcy Prawni, Przedstawiciele do Kontaktów z Prasą i z Rządem. Jednak mimo różnych eufemizmów, którymi się określali, wszyscy byli lobbystami, którym przyświecał jeden cel: wpływać na ciało ustawodawcze. Jedyna różnica między wszystkimi wymienionymi na tych ośmiuset stronach polegała na tym, że ci, którzy nazywali siebie lobbystami, przyznawali szczerze: - Jestem, kim jestem.

Uśmiechając się, miała zamiar przypomnieć Michaelowi o popularnej przez pewien czas naklejce na zderzak samochodowy: “Nie mów mojej matce, że jestem lobbystą. Myśli, że jestem pianistą w burdelu”. Rozmyśliła się jednak. Poczucie humoru nie należało do najbardziej rzucających się w oczy cech Michaela.

- Anglicy nie zdają sobie sprawy, ile pieniędzy kosztuje amerykańskiego kongresmana czas antenowy, kiedy stara się o ponowny wybór. Dlatego angole odnoszą się do systemu Komitetów Akcji Politycznej w sposób świętoszkowaty To typowa angielska hipokryzja: wielu członków parlamentu, tak jak James Arden, otrzymuje znaczne darowizny po to, by wpływać na politykę rządu w interesie tej gałęzi przemysłu, która wykłada pieniądze.

- Co się dzieje, kiedy członek parlamentu wchodzi do rządu? - spytała Lisa.

- Musi zrezygnować z takich interesów na boku. Pozostali posłowie mogą jednak piastować tyle stanowisk dyrektorskich i doradczych, ile im się podoba, pod warunkiem że co roku zgłaszają je do rejestru. Zdarza się niekiedy, że dziennikarz odkrywa, że członek parlamentu nie zgłosił faktu, że działa w interesie kogoś, od kogo bierze pieniądze. Wtedy rozpętuje się piekło. Jednak zazwyczaj nikt nie czyta rejestru.

- Mimo to zdawać by się mogło, że woleliby nie ryzykować - powiedziała Lisa.

- Uznają za niegodne mówienie o saudyjskiej ropie, kiedy wszyscy wiedzą, że saudyjska ropa płaci im, by to właśnie robili. Star Oil płaci Jamesowi Ardenowi od trzech lat, ale nie musiał tego zgłaszać, ponieważ płaciliśmy mu w formie opłat za szkołę i transatlantyckie przeloty wakacyjne dla jego rodziny. Wszędzie jest tak samo, Liso: możesz naginać przepisy tak długo, dopóki cię nie złapią. Ponieważ jednak Star Oil ubiega się w tym roku o licencję na wydobycie ropy u wybrzeży Irlandii Północnej, Arden musiał dojść do wniosku, że ryzyko jest zbyt wielkie; dlatego zgłosił swą działalność konsultacyjną do rejestru. Założę się, że się cieszy, nie musząc zgłaszać wysokości pobieranych opłat. - Michael uśmiechnął się chłodno. - I nadal nie nazywa siebie lobbystą - stwierdził oschle. - Kiedy przedstawimy BritRef propozycję budowy rafinerii, Arden zacznie mówić o swoim głębokim zaangażowaniu w to, by rząd brytyjski inwestował w Ulsterze “z powodów politycznych, ekonomicznych, a przede wszystkim moralnych”. Tego rodzaju angielskie bzdury.

Lisa spojrzała na spokojnych Anglików siedzących kilka stolików dalej. Obaj mieli na sobie nieskazitelnie uszyte garnitury w prążki. Gdyby znała lepiej Londyn, poznałaby, że ich koszule pochodzą z Jermyn Street, a mężczyzna o wyglądzie patrycjusza nosi krawat z Guards. Jego towarzysz niedbałym ruchem wyjął dokumenty z nesesera firmy Gucci i położył je na stole, gdy kelner przyjmował ich zamówienie na drinki. Lisa zabawiła się sama ze sobą w zgadywankę: który z mężczyzn był profesjonalnym lobbystą reprezentującym interesy klienta, a który politykiem biorącym pieniądze za jego kontakty i doradztwo? Uśmiechnęła się w duchu, przypominając sobie jedną ze złotych maksym Jocka:

- Pieniądze to władza. Wiedza to władza. Kiedy się wymieniamy, obie strony zyskują.

- Kto zapłaci Jamesowi Ardenowi za załatwienie rafinerii w Ulsterze? - spytała. - Star Oil czy BritRef?

- Będzie tak samo jak z licencją na pole naftowe: J. D. Liddon zapłaci mu w imieniu Star Oil. Dlatego kiedy jutro podczas lunchu zacznie się popisywać wpływem, jaki ma na Iana Lonsdale'a, nie sądź, że chce na tobie wywrzeć wrażenie wyłącznie dla twoich pięknych oczu. Musi wywrzeć wrażenie także na mnie. Od tego zależy wysokość czeku, który dostanie.

Michael spojrzał na zegarek.

- Do zobaczenia rano, Liso. Chcesz tu zostać? Jadę taksówką na spotkanie.

- Odprowadzę cię do drzwi. Chcę się przejść do Piccadilly, zanim postanowię, gdzie zjem kolację.

Wyszli z baru. Lisa ruszyła w stronę Piccadilly, a odźwierny przywołał dla Michaela taksówkę.

- Chcę dojechać do domu tuż przy Stag Place, niedaleko ulicy Wiktorii - powiedział taksówkarzowi.

Po dziesięciu minutach stał na chodniku przed domem, z którego obłaziła farba. Spojrzał w górę na dwie skrzynki z geranium i petuniami przed oknem na najwyższym piętrze. Jedno z okien było otwarte mimo wilgotnego powietrza wieczoru. Zadzwonił na najwyższe piętro.

- Tak? - Głos w domofonie nie zdradzał żadnych emocji.

- Tu Michael.

Zamek zabrzęczał i ustąpił. Michael usłyszał, jak zamyka się ponownie, kiedy ruszył schodami do mieszkania, gdzie czekała Mureen Halloran.


16


Miło znowu pana widzieć - powiedział odźwierny, kiedy członek parlamentu, James Arden, wysiadł z taksówki.

Arden wszedł przez drzwi obrotowe do imponującego hallu hotelu Savoy. Schodząc szybkim krokiem po schodach, omiótł wzrokiem ludzi pijących drinki przy stolikach lub, dyskretniej, przy kontuarach wzdłuż ścian. Jego zarozumiałe spojrzenie sugerowało, że uważał tych ludzi za intruzów na swym terytorium.

Przy wejściu do restauracji powitał go mężczyzna w czarnym fraku z jaskółczymi połami; srebrno-czarny krawat wyróżniał go spośród pozostałych wyfraczonych gości w czarnych muchach.

- Dzień dobry, panie Arden.

- Dzień dobry, Charles. Jestem umówiony na lunch z panem O'Donovanem, który przyleciał z Waszyngtonu. Czy już przyszedł?

- Kilka minut temu. Pozwoli pan, że zaprowadzę go do jego stolika. Jest mi niewymownie przykro, sir, że stoliki przy oknie zostały wcześniej zarezerwowane.

James Arden zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek jadł lunch w Savoyu przy innym stole niż pod oknem wychodzącym na Tamizę. Właściwie nigdy nie wyglądał przez okno na platany rosnące wzdłuż Embankment i rzekę płynącą spokojnie ku Greenwich i morzu. Ale nie w tym rzecz. Chodziło o to, że stoliki podoknem cieszyły się największym powodzeniem. Momentalnie poczuł się zbity z tropu.

Kiedy Arden ruszył za kierownikiem sali do stolika położonego niedaleko okien, Michael O'Donovan wstał, by uścisnąć mu rękę. Obaj mężczyźni spotkali się wcześniej nie więcej niż sześć razy.

- To moja współpracowniczka, o której wspominałem, Lisa Tabor

Wyciągając dłoń do Ardena, Lisa dała mu do zrozumienia uśmiechem, że czuje się zaszczycona.

W tej samej chwili jedna z postaci z czarnej muszce podbiegła do kierownika sali.

- Panie O'Donovan - powiedział szef kelnerów swym posępnym tonem - jeden z gości właśnie zrezygnował z rezerwacji stolika przy oknie w kącie. Czy zechciałby pan tam usiąść, sir, czy wolałby pan raczej zostać tutaj?

Zanim Michael zdążył odpowiedzieć, Arden powiedział:

- Jestem pewien, Charles, że panna Tabor i pan O'Donovan z rozkoszą usiądą przy oknie. Ty i ja możemy patrzeć na rzekę codziennie - przerwał i chrząknął. - Ale spodziewam się, że widok Tamizy sprawi przyjemność naszym amerykańskim gościom. - Lisa poczuła się nieco zmieszana faktem, jak bardzo chrząknięcie Ardena przypominało ryk osła.

Kiedy przeszli do stołu przy oknie, gdzie kryształy i srebro migotały w wodnistym angielskim słońcu, Lisa zerknęła na Michaela. Jego źrenice miały wielkość główek szpilki.

- Tak będzie lepiej - oświadczył Arden, zapraszając Lisę i Michaela szczodrobliwym gestem, by zajęli miejsca z najlepszym widokiem. - Czy zechcesz zacząć od drinka, kochanie? - spytał Lisę, jakby był gospodarzem, a nie gościem.

- Młoda dama napije się soku pomarańczowego - powiedział Arden do czekającego kelnera. - Dopilnuj, żeby pomarańcze były świeże. Czego się napijesz, Michael?

- Bloody Mary.

- Żeby sobie przypomnieć? - spytała go cicho Lisa. Jeśli mówiąc o angielskim zarozumialstwie, miał na myśli ludzi pokroju tego członka parlamentu, dobrze go rozumiała. Po raz pierwszy poczuła do Michela coś zbliżonego do poczucia koleżeństwa.

Poseł James Arden należał do szkoły tych pasożytów, którzy są przekonani, że interesy mogą poczekać do końca posiłku. Obca mu była amerykańska tradycja krótkich, konkretnych lunchów złożonych z jednego dania. Przez godzinę z okładem oddawał się rozkoszom podniebienia i popisom.

Michael zamawiał potrawy, ale Arden służył radą.

- Jeśli wolno mi nadmienić, drogi przyjacielu, tutejszy wędzony łosoś nie może się równać z La Gavroche. Sądzę, że wolałbyś może kawior. Nikt nie popełni błędu, zamawiając kawior z bieługi, i to właśnie zamówię dla siebie.

Chociaż kelner od win wręczył kartę Michaelowi, Arden nie mógł się doczekać, by zademonstrować Lisie swój francuski akcent.

- Czy macie może butelkę Romanee Conti 1982, które podaliście w zeszłym tygodniu, kiedy byłem tu z przewodniczącym ITI? - spytał kelnera. - Ma cudowny bukiet - dodał zwracając się do Lisy, pewien, że pochlebi jej fakt, że uważa ją za koneserkę - nie jak te pomyje, które chcą uchodzić za oryginalny burgund. Trop jeune, trop jeune, powtarzam im stale.

Kiedy kelnerzy zabierali zastawę po drugim daniu, talerz Ardena był wyskrobany do czysta mimo ogromnej porcji wołowiny Wellington. Lisa zerknęła na kolana, gdzie położyła lewą dłoń, by nikt nie zauważył, jak spogląda na zegarek: była za kwadrans druga. Czy ten facet ma okazję zjeść porządny posiłek tylko wtedy, kiedy zaprasza się go do Savoyu?

- Dla mnie już nic więcej - powiedział - chociaż chciałbym zapalić cygaro przy kawie, Michael.

Michael dał znak kelnerowi, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki notes oprawiony w czarną skórę.

- Powiedziałem twojej sekretarce, James, że Lisa i ja lecimy dziś po południu do Belfastu. Chcę zobaczyć proponowane miejsce pod budowę rafinerii, a poza tym pracuję nad transakcją związaną z irlandzkimi przędzalniami lnu. - Przerwał tylko na ułamek sekundy, po czym dodał: - Zajmuję się też jedną czy dwiema innymi sprawami. Musimy opuścić Brown's najpóźniej o trzeciej.

- Szkoda - odparł Arden. - Pozbawiacie mnie pretekstu, żeby opuścić “Pytania do Premiera”. Tak między nami, moja droga - zwrócił się do Lisy - w ustach premiera nawet zamach nabiera wymiarów herbatki u księdza wikarego. Ha, ha, ha.

Lisa nie spojrzała na Michaela.

- Jeśli nie chcesz zostać pozbawiony jeszcze czegoś, lepiej będzie, jeśli resztę czasu, jaka nam pozostała, poświęcisz Star Oil - powiedział chłodno Michael. - Czy BITE otrzymał ostateczne oferty w sprawie pól naftowych?

- Czy to tak entre nous? - spytał Arden.

- Niezupełnie - odparł Michael - ponieważ reprezentuję tu interesy Star Oil i chcę przekazać dyrektorowi firmy jasny raport. Dyrektor musi zapewnić swoją radę, że jej brytyjski konsultant parlamentarny posiada dojścia, za które mu płacą.

Arden nie mógł zaoferować Star Oil ani doradztwa finansowego, ani w sferze zarządzania. Dysponował jednak kontaktami politycznymi. Michael zazwyczaj jak najmniej wspominał o pieniądzach w rozmowie z politykiem, któremu płacono za dojście. Jednak Arden był takim handlarzem wpływami, któremu trzeba przypominać, że nie dostaje pieniędzy wyłącznie za pieprzony francuski akcent, którym się popisuje trąbiąc burgunda za sto dwadzieścia funtów za butelkę.

Arden nastroszył brwi, po czym nadał twarzy wyraz poważnego światowca.

- Tak. Wiem z dobrego źródła, że negocjacje w BITE dotyczące licencji na pola naftowe weszły w decydującą fazę. W sumie zgłoszono osiem ofert.

- Które z brytyjskich spółek wchodzą w grę?

Arden wymienił cztery brytyjskie spółki, z których każda stała na czele konsorcjum.

- A konsorcjum Oklahoma Petroleum? - spytał Michael. - Co z jego brytyjskimi wspólnikami?

- W chwili obecnej najpoważniejszym brytyjskim wspólnikiem Oklahomy jest Anglo-North - odparł Arden.

Oczy Michaela spotkały na chwilę wzrok Lisy.

- Sądziliśmy, że Oklahoma pragnie, by jej konsorcjum się nie powiększało.

- Poinformowano Oklahomę, że potrzebuje więcej siły. Anglo-North może liczyć na nieco lepsze poparcie technologiczne, kiedy wejdzie w spółkę z przedsiębiorstwem amerykańskim. Korzyść byłaby więc obustronna.

- To razem pięć podań - zauważył Michael. - Star Oil jest szóste. Kim są pozostali dwaj?

- Obaj to Saudyjczycy. Oczywiście nie ubiegają się o zezwolenie na wydobycie, ale zawsze zależy im na udziale.

Arden strząsnął pół centymetra popiołu. Trzymając cygaro między kciukiem i palcem wskazującym, wetknął je z powrotem do ust i zaciągnął się z poważną miną.

- Jak rysują się szanse? - spytał Michael.

- Za wcześnie, żeby prorokować. Możesz być jednak spokojny, drogi Michaelu, że robię wszystko, by przekonać decydentów, żeby Star Oil przyznano licencję na wydobycie. Kiedy sfinalizujemy ostatnią ofertę Star Oil złożoną BritRef, by wspólnymi siłami zbudować rafinerię w Irlandii Północnej, powinno to wywrzeć niezwykle korzystne wrażenie na sekretarzu BITE. Rozmawiałem już kilkakrotnie z biurem senatora Morleya: organizuję spotkanie między nim a ludźmi mającymi znaczny wpływ na BITE. Doskonale, jeśli wolno mi tak powiedzieć, doskonale się składa, że ten wspaniały senator wiosłuje łodzią Star Oil. Potrzebna nam wszelka pomoc, na jaką możemy liczyć. Strata tych dwóch wież nie ułatwiła mi zadania. Tyle ofiar, tyle ofiar - powiedział Arden ponuro.

- Dochodzenie oczyściło zarząd Star Oil z wszelkich zarzutów kryminalnych - odparł ostro Michael. - Obecnie jest to wyłącznie kwestia odszkodowań. Taki wypadek mógł się wydarzyć pod każdym kierownictwem.

- Tak, tak, drogi przyjacielu. Dowiedziawszy się o decyzji sądu, poczułem oczywiście ulgę i byłem zachwycony. A jednak te sprawy rzucają cień. Prosiłeś mnie o przedsięwzięcie czegoś, co zniechęciłoby pomniejszych kandydatów. Oczywiście w ostatecznym rozrachunku, to sekretarz BITE zdecyduje, komu przyznać licencję na wydobycie. Byliśmy razem w Oxfordzie. Równy gość, ten Ian Lonsdale. Znasz go?

- Nie. Chciałbym go poznać. Arden zaciągnął się cygarem.

- Jak długo ty i Lisa pozostaniecie w Belfaście?

- Do jutra po południu. Możemy wrócić do Londynu na szóstą. Chciałbym wrócić w piątek do Waszyngtonu, ale gdyby zaszła konieczność, mogę tu zostać na weekend.

- Dzisiaj mamy wtorek. - Arden strząsnął popiół z cygara. - Sam jestem w tym tygodniu zarznięty, a przypuszczam, że Ian, jako sekretarz BITE, też nie próżnuje. Jeśli jednak pojawi się możliwość, mógłbym was sobie przedstawić.

Brytyjscy ministrowie byli ciężko zapracowani. Żyli też jednak na wysokiej stopie i dysponowali armią urzędników. Gdyby nie to, nie mogliby wykonywać swoich obowiązków. Życie niższych stopniem urzędników ministerialnych i zwykłych szeregowych posłów w rodzaju Jamesa Ardena było całkowicie odmienne: nie cieszyli się luksusami, przyjmowanymi przez amerykańskich kongresmanów za stan oczywisty. Biuro Ardena w Izbie Gmin przypominało celę w wiktoriańskim więzieniu. Dzielił je z innym członkiem parlamentu; tak się złożyło, że był nim Bob Brindle, osobisty sekretarz lana Lonsdale'a. Do obowiązków prywatnego sekretarza należało pilnowanie, by jego minister nie tracił kontaktu z szeregowymi posłami z jego partii.

- Zostaw to mnie - powiedział Arden jowialnie. - Przed południem w czwartek prześlę ci wiadomość do Brown's. Na nic nie licz; mamy cholernie mało czasu, ale zrobię co w mojej mocy.

Spojrzał na Lisę.

- Przekażę Ianowi, że chcę, żeby poznał wyjątkowo uroczą młodą damę.

Na nieprzeniknionej zazwyczaj twarzy Michaela chwilowo zagościł wyraz zadowolenia.


17


Ford Sierra Estate był zawalony ludźmi, walizkami, jedzeniem, zapakowanymi prezentami na ósme urodziny Sama, a także trzema lalkami, z którymi Nina nie chciała się rozstawać nawet na jedną noc, a co dopiero na dwie. Skrzynka Rouge Homme Cabernet Savignon 1985 dowodziła, że Ian nadal przepadał za australijskimi winami.

- Jedyna metoda na przeżycie w domu na wsi - powiedziała matka Patsy - to trzymanie w nim duplikatów wszystkich potrzebnych przedmiotów - szczoteczek do zębów, kosmetyków, ubrań - żeby nie musieć pakować wszystkiego dwa razy w tygodniu.

Jednak pani Fawcett była lepiej zorganizowana niż jej córka. Choćby Patsy sporządzała nie wiadomo ile list niezbędnych duplikatów, i tak nie mogło się obyć bez walizek. Bogu dzięki mieli Grevę, norweską au pair. To ona pakowała rzeczy dzieci. To prawda, że czasami Patsy nudziły rozmowy z Grevą. - Ale w sumie, kochanie, Greva jest ci pomocna - mówiła pani Fawcett, kiedy Patsy z irytacją przedrzeźniała sposób mówienia Grevy. “W sumie” stanowiło rdzeń filozofii pani Fawcett, mającej na celu optymalne ułatwienie skomplikowanego życia.

Sam i Nina chodzili do prywatnej szkoły dziennej, gdzie tyle dzieci należało do rodzin wyjeżdżających na weekendy do domów na wsi, że w piątek lekcje kończyły się o drugiej trzydzieści. Godzina szczytu wielkiego brytyjskiego weekendu nie zaczynała się przed trzecią, a Patsy rzadko spóźniała się więcej niż dziesięć minut z odebraniem dzieci. Jedno właziło na przednie siedzenie już załadowanego samochodu, a drugie do tyłu, z Grevą. Docierali na Farmę Świń o czwartej piętnaście, najpóźniej o czwartej trzydzieści, chyba że Ministerstwo Transportu po raz kolejny postanawiało rozkopać całą szosę M40 tuż przed weekendem.

Farma Świń leżała na obrzeżach Shurston, w okręgu wyborczym lana w południowym Warwickshire, tuż przy granicy z Oxfordshire. Dom zbudowano z syderytu z Cotswold, który w słońcu mienił się złotem. Cztery akry ziemi pokrywała szorstka trawa, jabłonie, krzaki malin oraz coś w rodzaju ogrodu warzywnego. Ogrodzona płotem z dwóch belek farma przycupnęła na małym wzniesieniu naprzeciw ostrego pasma Edge Hill. Za każdym razem kiedy Patsy obserwowała zachód słońca barwiący purpurą niebo nad Edge Hill, myślała o tym, jak bardzo jest szczęśliwa.

Mimo to czasem narzekała na wymagania wyborców. Nie mogła się skarżyć, że mieszkańcy Shurston pragnęli widywać Iana; ostatecznie płacono mu za to, by reprezentował ich w parlamencie. Kiedy miała dobry humor, nie uskarżała się też na ich wymagania w stosunku do niej, rzeczywiście bowiem były nieliczne. Jednak w dni złego nastroju, kiedy nie miała ochoty ubierać się elegancko w sobotę i otwierać wiejską fetę, a już na pewno nie miała ochoty przemawiać podczas kolacji na rzecz zbiórki datków, mawiała, że czuje się jak żona wikarego. Matka przypominała Patsy, że powinna się cieszyć, że nie żyje w czasach jej młodości, kiedy Partia Konserwatywna wymagała, by przed komisją stawał nie tylko kandydat na posła ale także jego żona. Pani Fawcett opowiadała, jak pewnego razu członek komisji poprosił żonę kandydata, aby się odwróciła; chciał ją obejrzeć z tyłu. Taka impertynencja wydała się Patsy zbyt irytująca, by mogła być komiczna

W ten piątek Ian pojechał do Shurston przed Patsy. O dwunastej trzydzieści goniec zatrudniony w BITE wniósł srebrną tacę z kanapką i kawą, żeby minister mógł się posilić podczas podpisywania ostatnich w tym tygodniu dokumentów, przed odjazdem z Londynu.

Oficjalny samochód sekretarza BITE był przeznaczony wyłącznie do obowiązków służbowych ministra. Jednak jeśli minister miał ze sobą jeden czy dwa służbowe nesesery, mógł jechać tym wozem do domu na wsi. (Czasami - jak w przypadku słynącego z lenistwa ministra sportu - neseser ministerialny mógł zawierać wyłącznie gazety i “Private Eye”. ) Ian czytał skomplikowane streszczenie poniedziałkowych obrad na temat fabryk włókienniczych na północy, a Chris lawirował w ruchu ulicznym. Po zawiezieniu Iana na Farmę Świń Chris odwiózł samochód do Londynu.

Zostawiwszy nesesery w małym gabinecie obok salonu, Ian poszedł na górę do ich wspólnej z Patsy sypialni, której okna wychodziły na Edge Hill; po raz setny pomyślał, jak bardzo lubi wygodną nieformalność Farmy Świń, po czym poszedł do na wpół opuszczonej, krytej strzechą obory, której część służyła za garaż. Wsiadł do Land Rovera i pojechał do centrali okręgu wyborczego przy głównej ulicy Shurston, gdzie pojawił się punktualnie o trzeciej.

Jak każdy sprawny członek parlamentu, w jak najkrótszym czasie uporał się z najrozmaitszymi obowiązkami. Po rozwiązaniu siedmiu problemów, z którymi wyborcy przyszli do jego biura, Ian odwiedził domy trzech członków partii, zasiadając na koniec w pubie, gdzie każdy mógł go znaleźć.

Na Farmie Świń, niewiele po ósmej trzydzieści tego wieczoru, Nina zbiegła w koszuli nocnej ze schodów. Usłyszała zgrzyt kół Land Rovera na wysypanym kamykami podjeździe. Z Niną na rękach Ian poszedł prosto do kuchni na tyłach domu. Patsy dmuchała na łyżkę boeuf bourgignon, żeby móc skosztować potrawę przed przyprawieniem.

- Boże, jak dobrze być w domu - powiedział. - W tym fartuchu jest ci bardzo do twarzy.

Patsy zmarszczyła nos na znak, że docenia komplement, ale nie ma zamiaru spędzić życia w fartuchu. Ponieważ obce jej było uczucie satysfakcji gospodyni z przygotowania posiłku, w Londynie jak największą część kulinarnych obowiązków zlecała Grevie. Właściwie, poza świętami wolnymi od szkoły, w Londynie tylko Patsy była w domu w godzinie lunchu; schodziła na dół po kanapkę, a potem wracała do pokoju, by pracować parę godzin przy sztalugach lub przy biurku nad ostatnią książką dla dzieci. Jednak na Farmie Świń nawet lubiła gotować wszystkie posiłki, pod warunkiem że Greva zmywała. Ian wykonywał czasem obowiązki “pantoflarza”, jak je kwaśno określał, ale w tej dziedzinie nie oczekiwano od niego zbyt wiele, ponieważ bezlitosne czerwone nesesery i wyborcy nie dawali mu na długo spokoju.

Kiedy pożegnał dzieci na dobranoc, zasiadł z Patsy z drinkami w fotelach przed wesoło buzującym kominkiem w salonie. Mimo że zmrok jeszcze nie zapadł, o dziewiątej nawet w czerwcowy wieczór robiło się na tyle chłodno, by zapalić w kominku.

- Nie masz pojęcia, jak miło być w domu - powiedział. - O której przyjeżdżają jutro twoi rodzice?

- Tuż po dwunastej trzydzieści. Sam chce, żeby wielka uroczystość odbyła się po rodzinnym lunchu.

- Czy moglibyśmy przesunąć trochę lunch? - spytał Ian. - To potworne nudziarstwo, ale Bob Brindle tak mnie omotał, że pozwoliłem Jamesowi Ardenowi zaprosić tu w południe na drinka dwoje Amerykanów. Chcą negocjować z BITE.

- Tfu. - Tym razem Patsy zmarszczyła nos z niesmakiem. - Nie znoszę Jamesa Ardena. To nadęty bufon, który kala tytuł członka parlamentu.

Ian wybuchnął śmiechem.

- Dobrze wiesz, jak Bob wierci mi dziurę w brzuchu, że nie poświęcam dość czasu szeregowym posłom. A James Arden, mimo że twój sąd o nim jest słuszny, to niezwykle ważny członek dwóch komisji w Izbie Gmin, które współpracują bezpośrednio z moim departamentem. Arden i Bob dzielą biuro w Izbie Gmin.

- Czemu Bob nie może zaprosić Jamesa Ardena i jego amerykańskich przyjaciół do swego domu na wsi, na drinka przed sobotnim lunchem? - spytała kwaśno Patsy.

Ponieważ pytanie miało charakter retoryczny, Ian oświadczył:

- Powiedziałem mu, że obchodzimy urodziny i mogą zostać najwyżej czterdzieści pięć minut. Byłoby miło, Patsy, gdybyś się z nimi tylko przywitała. Ja się zatroszczę o resztę.

Ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było zepsucie ich piątkowego wieczoru we dwoje, Patsy wzruszyła ramionami i przestała myśleć o Jamesie Ardenie i jego gościach. Z uśmiechem spiskowca wstała z fotela i powoli podeszła do Iana.

To jest Edge Hill - oznajmił James Arden, redukując bieg Jaguara na trzeci. - Tutaj rojaliści i zwolennicy Cromwella stoczyli pierwszą bitwę, kochanie - dodał do siedzącej obok Lisy - Mój przodek został ranny w udo kulą z muszkietu. Co za szczęście, że nie dostał trochę wyżej. Ha, ha, ha.

- Otworzę bramę - odezwał się Michael z tylnego siedzenia, gdy Jaguar zatrzymał się przed bramą z dwóch belek, na których biała farba wyraźnie domagała się odnowienia.

Ian otworzył frontowe drzwi domu. Dostatecznie już rozbudzona ciekawość Lisy wybuchła z pełną siłą na widok tego zrelaksowanego mężczyzny w znoszonych spodniach, prążkowanej koszuli rozpiętej pod szyją i zmiętej jasnoniebieskiej marynarce ze lnu.

- To Lisa Tabor i Michael O'Donovan - przedstawił ich Arden.

Wymieniając uścisk dłoni, Ian spojrzał bacznie na tę dziewczynę o oczach koloru bzu, z prostymi blond włosami opadającymi na ramiona prostej chabrowej sukienki. Już gdy wchodziła na schody, zwrócił uwagę na jej szczupłe opalone nogi; rzemyki sandałów oplatały kostki podwójną pętlą. Kiedy prowadził gości przez wejściowy hall wykładany płytkami, Lisa zauważyła, że lekko utyka i zastanawiała się, dlaczego czyni go to bardziej pociągającym.

- Czego się napijecie? - spytał. - Możemy wyjść do ogrodu. Prawdopodobnie James wam powiedział, że dziś są urodziny mojego syna, toteż musicie mi wybaczyć, że mam tak mało czasu.

Kiedy usiedli na wygodnych trzcinowych krzesłach przy dużym, drewnianym stole, Ian spojrzał na twarz Michaela O'Donovana i zastanowił się, co łączy tę dziewczynę z owym pełnym dystansu człowiekiem.

- Michael jest człowiekiem numer jeden Jocka Liddona - powiedział chełpliwie Arden, jak gdyby każdy brytyjski minister musiał wiedzieć, kim jest Jock Liddon. Jednak Arden nie na darmo był politykiem. J. D. Liddon International jest konsultantem większej liczby amerykańskich przedsiębiorstw zamierzających inwestować po tej stronie Atlantyku, niż jakikolwiek inny waszyngtoński konsultant, który mi przychodzi do głowy. Lisa jest jego asystentką.

- Co robicie w Anglii? - spytał Ian zwracając się do Lisy. Może jej oczy były raczej błękitne niż fioletowe.

- Ja działam na najwyższych obrotach, żeby dotrzymać kroku Michaelowi - odparła. - Lepiej spytaj jego, co robi.

Ian spojrzał na Michaela.

- Jedną ze spraw, które badamy, sir, jest plan Star Oil wybudowania rafinerii w Irlandii Północnej.

Iana zawsze dziwiło, kiedy Amerykanin w jego wieku tytułował go “sir”.

- Jest zrozumiałe samo przez się - ciągnął Michael - że Star Oil zbuduje rafinerię tylko w wypadku, jeśli otrzyma licencję na eksploatację pola naftowego u wybrzeży Hebryd.

- Czemu rafineria miałaby stanąć w Irlandii Północnej?

- To blisko Hebryd. Koszty inwestycyjne byłyby znacznie niższe niż w wielu innych miejscach, które pan i ja moglibyśmy wymyślić. Ponieważ rząd brytyjski wyrażał troskę o bezrobocie w Irlandii Północnej, mieliśmy nadzieję, że pański departament przyzna nam hojne fundusze na rozwój przemysłowy, zwłaszcza że rafineria byłaby spółką joint venture z British Refineries.

- Rozumiem - powiedział Ian niezobowiązująco.

- W zamian za to - ciągnął Michael - jesteśmy oczywiście gotowi zaproponować wam inwestycje w Ameryce, może w innej gałęzi przemysłu.

Ianowi spodobała się bezpośredniość Michaela. Dokonał szybkiego rachunku, ile miejsc pracy można byłoby stworzyć, gdyby Star Oil i BritRef zbudowały rafinerię. Wszyscy wiedzieli, że rząd brytyjski musi wykrzesać w Ulsterze nieco dobrej woli, a gdyby w tym procesie Amerykanie przyjęli na siebie znaczne ryzyko inwestycyjne, propozycja byłaby kusząca.

Widok nieprzeniknionej twarzy Michaela wywołał nagle w pamięci Iana niechciane wspomnienie - Maureen z rozsuniętymi szeroko nogami, pytająca z ziewnięciem: - Czy zechciałby pan, ministrze, porozmawiać o pracy dla tych trzystu porządnych irlandzkich chłopców? A może porozmawiamy o Patsy? - Do diabła z Maureen. Do diabła z tą cholerną fabryką motocykli. Wymazał to wspomnienie z pamięci.

Przez chwilę myślał o drugiej przynęcie Michaela:”w zamian za to - inwestycje, może w innej gałęzi przemysłu”. Zastanawiał się, które przedsiębiorstwa amerykańskie reprezentował J. D. Liddon. Bob Brindle mógłby wyciągnąć część z nich od Jamesa Ardena. Arden był może zarozumiałym nudziarzem, ale miał swoje dojścia.

Przez dziesięć minut Ian i Michael wymieniali pytania i odpowiedzi; Michael dawał sekretarzowi BITE kolejne atuty pod rozwagę. James Arden wtrącił kilka słów, które okazały się rozsądniejsze, niż można było oczekiwać po jego kołtuńskim zachowaniu. Co pewien czas Ian zwracał się do Lisy: - A co ty o tym sądzisz? - Zauważył, że jej odpowiedzi były inteligentne, ale krótkie. Pozwalała, by O'Donovan grał pierwsze skrzypce.

Wtedy w drzwiach prowadzących z salonu do ogrodu pojawiła się Patsy Amerykańscy goście zauważyli w mgieniu oka, że nie mieli przed sobą miłej, ciepłej żoneczki. James powiedział im przedtem, że żona Iana pisze książki dla dzieci i Lisa, nie wiadomo czemu, spodziewała się ujrzeć drobną postać w sukni w kwiaty. Kiedy Patsy zeszła po schodach do ogrodu, Lisa zobaczyła delikatną i zmysłową kobietę w jedwabnej koszulce z krótkimi rękawami i cienkich bawełnianych spodniach; miodowe włosy spięte dwiema spinkami, paznokcie bosych stóp pomalowane na jaskrawy koral. Coś w jej nieśpiesznym, prawie nonszalanckim chodzie mówiło, że Patsy patrzy na świat z odpowiednim dystansem.

- Witam - pozdrowiła Patsy grupę podchodząc bliżej. Lisa dostrzegła, że oczy Patsy są zielone.

Ian przedstawił żonę Amerykanom. - Jamesa już znasz.

Pozdrowiła Jamesa Ardena z grzecznym dystansem. Na Michaela O'Donovana spojrzała jednak z zainteresowaniem; w jego pełnym rezerwy zachowaniu było coś przykuwającego uwagę. Chciałaby narysować tę wąską twarz z pionowymi liniami.

Jeszcze dokładniej przyjrzała się Lisie. Ilekroć Patsy poznawała atrakcyjną dziewczynę, patrzyła na nią dwiema parami oczu, własną i Iana. Teraz w jej głowie pojawiła się nieprzyjemna myśl, czy Ian dotrzyma słowa, czy lunch zostanie przełożony o kolejne pół godziny.

- Nie będę siadać - powiedziała Patsy - Ian może wam mówił, że dziś są urodziny naszego syna. Osiem lat to poważna sprawa - dodała żartobliwie, by osłabić nieco wypowiedź, w której dała gościom do zrozumienia, że nie życzy sobie, by dłużej zostawali. - Moi rodzice przyjadą wkrótce, żeby wziąć udział w uroczystości. Mam nadzieję, że spodoba wam się w Anglii.

Uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym ruszyła z powrotem wolno do domu. Gdzieś w środku dziecko krzyczało:

- Dziadek i babcia przyjechali!

Dziesięć minut później mały chłopiec i jego młodsza siostrzyczka zbiegli po schodach do ogrodu. Za nimi wyszła przystojna para, która, bez dotykania się nawzajem, nawet na nieznajomych robiła wrażenie bardzo zżytego małżeństwa. Michael zdziwił się, że nie byli starsi, ale potem przypomniał sobie, że Patsy miała pewnie niewiele ponad trzydzieści lat, toteż nic dziwnego, że jej rodzice wyglądali na pięćdziesięciolatków.

- Pójdziemy na spacer i zobaczymy się później - krzyknęła pani Fawcett do Iana. Sędzia uniósł dłoń z uśmiechem. Razem z dziećmi ruszyli w stronę zarośniętej i nieuporządkowanej części ogrodu.

- Powinniśmy ruszać - powiedział Michael wstając. Nie ma sensu zadrażniać. - Cieszę się, że mógł nam pan poświęcić czas, sir. Czy mógłbym do pana napisać o jednym czy dwóch projektach, które mogłyby zainteresować pański departament?

- Oczywiście.

- Do BITE? Czy do Izby Gmin?

Ian się zawahał.

- Najprościej, jeśli napisze pan do mnie do BITE - I dodał: - Proszę dopisać “Do rąk własnych”. Po odprowadzeniu ich do samochodu wrócił na górę schodami, zastanawiając się, czemu przez moment chciał poprosić O'Donovana, żeby zaadresował list do Izby Gmin. Sprawa J. D. Liddon International leżała w gestii ministra, toteż oczywiście wszystkie listy powinno się kierować do jego departamentu. Jego sekretarz w Izbie Gmin zajmował się nieministerialną korespondencją i telefonami, z osobistą stroną życia Iana włącznie. (Ponownie wyparł z myśli obraz Maureen. ) A przecież J. D. Liddon International nie odegra żadnej roli w jego życiu osobistym. Czy na pewno? Tym razem obraz Lisy Tabor przemknął mu przez myśli, zanim wyszedł do ogrodu, by rozpocząć przyjęcie urodzinowe Sama.

Czy list zaadresowany “Do rąk własnych” zawsze trafia do ministra? - spytała, kiedy Edge Hill zaczęło znikać z pola widzenia. W drodze powrotnej usiadła z tyłu.

- Zawsze otwiera go najpierw jeden z jego osobistych sekretarzy, więc jeśli zamierzasz napisać cokolwiek intymnego, ha, ha, powinnaś o tym pamiętać. Ale muszą mu przekazać list, jeśli nosi napis “Do rąk własnych” - chyba że, oczywiście, jest to bomba w liście. Ha, ha, ha. James Arden był w wylewnym nastroju. Dzięki wizycie na Farmie Świń nie tylko zapewnił sobie umówioną zapłatę. Może nawet uda mu się nakłonić J. D. Liddon do podwyżki jego stawki konsultacyjnej.

- Dzisiejsza wizyta może wyjść tylko na dobre - mówił. - Ty i Jock powinniście pamiętać, że Ian Lonsdale odbędzie wkrótce oficjalną wizytę w Waszyngtonie.

Bob Brindle, jako parlamentarny osobisty sekretarz Iana, miał dostęp do jego planu zajęć. James Arden, dzielący w Izbie Gmin biuro z Brindle'em, spytał go najnaturalniej w świecie, kiedy jego szef wybiera się do Stanów Zjednoczonych.

Michael wyjął mały, oprawiony w skórę notes.

- Znasz daty?

- Od szóstego do trzynastego lipca. Przypuszczam, że wybiera się razem z żoną. Podczas pobytu w Waszyngtonie zatrzymają się w ambasadzie brytyjskiej. Ambasador ma wydać kolację na ich cześć. Możecie się spodziewać, że czerwony dywan zostanie rozwinięty do samego końca. Niewiele dziedzin odgrywa ważniejszą rolę dla obydwu państw niż przemysł, energia i handel. Można powiedzieć bez większej przesady, że minister spraw zagranicznych i sekretarz BITE mają wymienne obowiązki.

Arden oparł się wygodnie. Był przekonany, że to wszystko może tylko wpłynąć na podwyższenie jego wizerunku w oczach Michaela.

- Czy znasz może pozostałą część planu pobytu? - spytał Michael.

- Oczywiście, oczywiście, przyjacielu. - Do wielu innych zdolności, za które James Arden niezmiennie składał sobie gratulacje, należała umiejętność zapamiętywania dat i planów. - Pierwsze trzy dni minister spędzi w Waszyngtonie. Następnie dokona przeglądu rozmaitych przedsiębiorstw w Pittsburghu i Cleveland. Później on i jego żona spędzą prywatny weekend u bliskiej przyjaciółki Patsy Lonsdale. Znasz może redaktorkę “Worldu”, Georgie Chase? Jej mężem jest Hugo Carroll. Ten Hugo Carroll z “News”.

- Poznałem go - powiedział Michael.

Lisa nie odezwała się ani słowem.


18


Trzy krzesła Eamesa były zajęte. Z jednego unosiła się przerywana wstęga dymu.

- Zauważyłem, że Ian Lonsdale jest wrażliwy na kobiece piękno. Jednak jeśli chodzi o zarządzanie departamentem, postępuje zgodnie z prawem - powiedział Michael O'Donovan.

- Tak. - Jock strząsnął popiół cygara do kryształowej misy na stole. - Angole nieczęsto mają skorumpowanych ministrów. Ale znajdzie się sposób, nie ma obaw.

Zaciągnął się cygarem, po czym mówił dalej:

- Na Boga, jedna z liter w nazwie BITE oznacza handel. Lonsdale byłby skończonym głupcem, gdyby nie dostrzegł korzyści, płynących z amerykańskich inwestycji w Irlandii Północnej. Już go zainteresowałeś, Mike, ale Lonsdale ma inne sprawy na głowie. Musimy mu się przypominać.

Jock spojrzał na Lisę. Można było odnieść wrażenie, że oceniał klejnot albo kawał mięsa. Obojętnie odwzajemniła mu spojrzenie.

W drzwiach stanęła Jancis.

- Michael, przepraszam, że przeszkadzam, ale senator Rourke chce z tobą mówić.

Michael zawahał się chwilę.

- A, to na pewno w sprawie tej fabryki w Massachusetts - wyjaśnił Jockowi.

Kiedy Michael wychodził, Jock odprowadził go wzrokiem. Potem zwrócił się do Lisy:

- To niepodobne do Mike'a, żeby udzielać wyjaśnień, kiedy nikt go o to nie prosił. Zauważyłaś, że ludzie robią to często, kiedy czują się winni? - Oparł się, trzymając cygaro w mięsistych wargach, matowymi, ciemnymi oczami wodził niewidzącym spojrzeniem po ścianie; myślał.

- Nie wiedziałam, że Michael prowadzi interesy z senatorem Rourke. - Przerwała milczenie Lisa.

Jock popatrzył na nią przez dym cygara.

- Jest jeszcze wiele rzeczy, których nie wiesz o Mike'u - odparł.

- Czy to ma związek z Belfastem? - spytała. Wiedziała, że podczas wizyty w Irlandii Północnej, w recepcji hotelu czekały na Michaela dwie wiadomości od senatora Rourke.

Jock zignorował pytanie.

- Czy James Arden mówił, gdzie Lonsdale'owie spędzą weekend z Georgie i Hugonem? - spytał. - W Nowym Jorku? Waszyngtonie? Na księżycu? Na zabitym dechami Wschodnim Wybrzeżu?

- Nie wiedział.

Jock przycisnął gwałtownie guzik czerwonej skrzynki.

- Tak? - Rozległ się głos Jancis.

- Chcę mówić z Georgie Chase. Sprawdź, czy jest w “Worldzie” i kiedy może ze mną rozmawiać. Chcę z nią mówić przez prywatny telefon. - Znowu przycisnął guzik. - Georgie nie cierpi, kiedy się do niej mówi przez głośnik - Machnął cygarem w kierunku płaskiej skrzynki stojącej na stole. - Mówi, że ma wtedy wrażenie, jakby siedziała w jakimś pieprzonym statku kosmicznym. Ponieważ chcę ją prosić o przysługę, zrezygnuję z wszelkiego typu urządzeń, które ją irytują.

Strząsnął popiół, po czym powiedział:

- Pan Prawy Hugo Carroll, to inna para kaloszy. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek prowadził z nim interesy. Ma za dużo zastrzeżeń. Możliwe, że kiedy ze chcemy coś od niego, ty będziesz musiała się tym zająć, Liso.

Na tym spotkanie się skończyło. Wyszła. Kiedy tylko Jock został sam, znowu przycisnął guzik czerwonej skrzynki:

- Co tym tam robisz, Jancis? Bawisz się sama ze sobą? Co z moją rozmową z Georgie Chase?

Ponownie zapalił cygaro i oparł się, niecierpliwie kręcąc się na krześle w jedną i drugą stronę.

Zadzwonił czarny telefon.

- Panna Chase może teraz z panem rozmawiać - oznajmiła Jancis. - Łączę pana.

Jak zwykle Jock opuścił pogawędkę o pogodzie.

- Założę się, że myślałaś, że chcę ci przypomnieć, o reklamie mojego króla cukru. Ale dzwonię w innej sprawie, która może cię zainteresować, Georgie. Czy “World” zamierza pisać o wizycie Iana Lonsdale'a w Stanach?

- Myślę o dużym artykule o anglo-amerykańskim handlu i przemyśle. A czemu pytasz? - odparła Georgie.

- Może mógłbym ci w tym pomóc - powiedział Jock. - Mój człowiek numer jeden, Michael O'Donovan dopiero wrócił z Anglii. Podczas wizyty został zaproszony do wiejskiego domu Lonsdale'a. Michael wie najwięcej ze wszystkich o brytyjskim przemyśle, handlu i energii w pewnych kontrowersyjnych dziedzinach - i to bardzo, bardzo kontrowersyjnych. Może poleć jednemu z twoich dziennikarzy, żeby się z nim skontaktował. Można go złapać w moim biurze. Powiem mu, żeby udzielił “Worldowi” wszelkiej pomocy.

- Świetnie.

- Myślałem jeszcze o czymś, Georgie. Michael twierdzi, że powinienem się spotkać z sekretarzem BITE. Słyszałem, że Lonsdale'owie mają spędzić prywatny weekend z tobą i Hugonem. Czy spędzicie go w jednym z waszych pałaców?

- Niewielu ludzi nazwałoby to pałacem. Jedziemy na Wschodnie Wybrzeże.

- Co byś powiedziała o zaproszeniu starego przyjaciela Jocka na drinka? Obiecuję się grzecznie zachowywać. Uśmiechnę się nawet do tych dwóch czarnych morderców.

Gorgie zaśmiała się w odpowiedzi.

Czy przyjaźnisz się z lanem Lonsdale'em? Czy może to raczej Georgie i Patsy Lonsdale są przyjaciółkami? - spytała Lisa.

- Znacznie bardziej to drugie. Poznały się w Oxfordzie i mieszkały razem, zanim Patsy i Ian się pobrali. Ale Ian i ja mamy wiele wspólnego. Spodoba ci się.

- Mówiłam ci, że poznałam Lonsdale'ów podczas wizyty w Anglii?

- Co? - Poczuł rozgoryczenie. To on chciał przedstawić Lisę sekretarzowi BITE. - Jak to się stało?

- Przez jakiegoś członka parlamentu, który przyjaźni się z Michaelem O'Donovanem. Odwiedziliśmy Lonsdale'ów w ich domu w Warwickshire.

Kto inny, po powrocie z Anglii, natychmiast pochwaliłby się spotkaniem z ministrem. Jednak Lisa tak bardzo przywykła do mówienia jak najmniej o swoim życiu osobistym, że nie wspomniała wcześniej Hugonowi o Lonsdale'ach. Teraz zrobiła to tylko dlatego, że prawda wyszłaby na jaw, kiedy pojechałaby z Jockiem na Wybrzeże.

- Co o nich sądzisz? - spytał Hugo.

- Spodobali mi się.

- Pewnego dnia Ian może zajść na sam szczyt.

- Mówi się, że trzeba być bezwzględnym, kiedy się chce zajść na szczyt w polityce.

- Zależy co się rozumie przez bezwzględność.

Hugo wsparł się na łokciu, żeby móc spojrzeć na twarz Lisy. Anonimowość leżenia w parku publicznym, z pomnikiem Waszyngtona wznoszącym się za nimi w fallicznym symbolu, z bawełnianym dywanikiem z Madrasu pod nimi, piknikowym koszem i lodówką na wino na trawie, sprawiła, że znowu poczuł się jak student całujący się z dziewczyną, której wszyscy pragnęli, ale która wybrała właśnie jego.

Uśmiechnęła się do Hugona - jej oczy miały tego wieczoru barwę błękitnobzową - a potem ponownie spojrzała na gęste, małe chmury, na brzegach wciąż różowe od słońca; szybowały ponad nimi po niebie przechodzącym w kolor granatu.

Hugo spojrzał na opalizującą biel pomnika Jeffersona na drugim brzegu Potomacu. Na tle ciemniejącego nieba pomnik wyglądał jeszcze bardziej trójwymiarowo niż zazwyczaj. Kiedy Hugo studiował na Uniwersytecie w Wirginii, eksperymentował z meskaliną. Dzisiejsza namacalna reakcja na kopułę pomnika Jeffersona i na kolumny rotundy - czuł je niemal fizycznie w koniuszkach nerwów - przypomniały mu o tamtych doświadczeniach.

Odkąd zakochał się w Lisie, wszystkie jego reakcje nasiliły się. Poza najbardziej upalnymi nocami spał w domu w Georgetown z wyłączoną wentylacją, przy otwartych oknach. Czasami słyszał krzyk sowy, tak przenikliwy i przeraźliwy, że cierpła mu skóra. Budził się rano przed dzwonkiem budzika, budził się podniecony uczuciem do Lisy; światło wczesnego poranka zdawało mu się tak piękne, że łączyło się z pragnieniem Lisy, gdy snuł fantazje na jej temat i doprowadzał się do orgazmu. Kiedy szedł krótką ścieżką do miejsca, gdzie Whitmore czekał w Lincolnie, zdawał sobie sprawę z ostrej indywidualności każdego źdźbła trawy we frontowym ogrodzie. Dawniej zauważał trawnik tylko w kategoriach ewentualnej potrzeby wezwania ogrodnika, by go skosił. Miłość do Lisy działała jak meskalina.

Pilnował się, by nie pokazywać się z nią zbyt często w restauracjach. W lecie było łatwiej: dzisiejszego wieczoru już drugi raz polecił Whitmore'owi suto napełnić koszyk piknikowy w kuchni hotelu Willarda - wędzony łosoś, homar, wyluzowane mięso kurczaka na posmarowanym masłem brązowym chlebie, pokrojonym tak cienko, że można go było jeść bez kruszenia, szampan lub chablis z lodu, w eleganckim pojemniku z zielonej skóry.

Ten pierwszy wieczór, kiedy zabrał ją na przyjęcie Imogene, był jedynym wypadkiem, gdy zaprowadził Lisę do swych przyjaciół. Nie mówiła mu, że chce, by przedstawił ją innym wpływowym znajomym w eleganckich domach Waszyngtonu, klubach przy Kapitolu, a pewnego dnia w Białym Domu. Lisa była zbyt rozsądna, by być natarczywą.

Chociaż minęło zaledwie parę tygodni, odkąd po raz pierwszy rozebrał ją przed lustrem Sheraton, Hugonowi zdawało się, że upłynęło znacznie więcej czasu, ponieważ po intensywności, z jaką czekał na spotkanie, następowało powolne zadowolenie, mogące trwać kilka dni, zanim pożądanie Lisy zaczynało dławić go na nowo.

- Chciałbym, żebyś została w Lycroft Lodge na obiad, a nie tylko na drinka - wyznał, patrząc w jej błękitnobzowe oczy. W źrenicach widział ścigające się chmury. - Czy ty i Jock znowu zatrzymacie się u Hammonda i Lottie Marshall?

- Nic o tym nie wiem.

- Myślę, że to spory kawał drogi: z Waszyngtonu i z powrotem, tylko po to, żeby wypić drinka - zauważył.

- Jock chce poznać Iana Lonsdale'a - zaśmiała się Lisa. - Jednak Jock żywi też namiętność do wysokich budynków z windami mknącymi w górę i na dół, pełnymi zgiełku. Po godzinie na Wybrzeżu popędzi z powrotem do Waszyngtonu.

Spojrzała na Hugona, który wciąż wspierał się na lewym łokciu; proste, kasztanowe włosy opadały mu na chłopięce czoło, a prawa dłoń spoczywała pod jej na wpół rozpiętą jedwabną bluzką.

- Przez bezwględność rozumiem to - powiedziała - że człowiek jest gotów zrobić wszystko komukolwiek, aby osiągnąć cel. Czy trzeba tak postępować, żeby dojść na sam szczyt w polityce?

Po minucie milczenia Hugo odpowiedział:

- Nie zawsze, chociaż wiele osób sądzi, że trzeba. Trzeba jednak być bezlitosnym w tym sensie, że jeśli decyzja polityczna jest słuszna, nie należy pozwalać, by osobiste uczucia stawały na przeszkodzie. Wolę to nazywać byciem twardym niż bezwzględnym. Sądzę, że Ian Lonsdale jest twardy.

- Jakie jest jego małżeństwo?

Hugo zamilkł znowu. Potem, niemal z zazdrością, odpowiedział:

- Jego małżeństwo uchodzi za jedno z najszczęśliwszych wśród najwyższych polityków. Czemu pytasz?

Lisa na moment dotknęła opuszkami palców jego twarzy.

- Po prostu byłam ciekawa.


19


Od kiedy sprzedajemy kaszkę manną? - spytała zjadliwie Georgie. - Nie dostarczamy towaru dla bezzębnych - dodała, żeby było jasne dla wszystkich, że w tym tygodniu projekt wstępnego artykułu to zupełne dno. Efekt pracy dziennikarza był tak całkowicie pozbawiony charakteru, że jeśli facet go nie poprawi, to już może się pakować.

Jeśli ktoś nie był w obiegu, tracił pracę. Tak przynajmniej myśleli ludzie będący w obiegu, kiedy niepokoiła ich możliwość znalezienia się poza nim. Tylko ci wewnątrz wiedzieli, co się dzieje w organizacji. Z chwilą znalezienia się poza obiegiem, człowiek przestawał się liczyć. Kto w to wątpił, szybko poznawał stan faktyczny ze sposobu, w jaki odnosili się do niego koledzy w pracy.

Georgie siedziała w środkowej części długiego stołu konferencyjnego; mając po bokach sekretarza redakcji i swego zastępcę. Siedem pozostałych krzeseł wokół stołu zajmowali szefowie poszczególnych działów “Worldu”. Przed każdym leżał powiększony projekt, który miał być ostatecznie zatwierdzony.

Dziesięciu członków redakcji opierało się o ściany robiąc notatki; mieli na tyle długi staż, by uczestniczyć w naradzie, ale nie na tyle długi, by siedzieć przy stole. Cała dwudziestka zajęła swoje miejsca punktualnie o czwartej, na drugiej czwartkowej naradzie. W piątek odbędą się jeszcze dwie narady, zanim ostateczna wersjadziewięćdziesięciu sześciu stron “Worldu” zostanie przesłana do wykonania klisz, które w końcu trafią do drukarni.

Redaktor naczelna miała na sobie drogą bluzkę z krótkimi rękawami i wąską spódnicę, która w cudowny sposób się nie gniotła. Pozostałe pięć kobiet było ubranych w szytą na miarę letnią odzież w rozmaitych kolorach; dobrze wiedziały, że będzie rozsądnie, jeśli tylko redaktor naczelna będzie ubrana wyłącznie na biało. Większość mężczyzn była w koszulach bez marynarek; niektórzy pozakładali elastyczne opaski, by podwinąć rękawy i nie zabrudzić ich atramentem. Wszyscy mieli krawaty, wszyscy byli świeżo ostrzyżeni. Pokój bez ozdób był tak jasno oświetlony, że nadawałby się na naradę na posterunku policji.

Na większości twarzy widać było napięcie. Dwie czy trzy osoby stojące pod ścianą miały minę typu: “Już to dzisiaj przerabialiśmy”. Sekretarz redakcji, trzeci w hierarchii, z rumianą twarzą, przystojny, często uśmiechnięty, był w jedwabnych szelkach od braci Brooks na koszuli w szerokie pasy i szkłach do połowy osadzonych w złotych oprawkach. Zastępca redaktora naczelnego, starszy od pozostałych, miał bawełnianą marynarkę; żuł gumę z obojętnym wyrazem twarzy. Dwadzieścia osób patrzyło na gorszący projekt artykułu wstępnego, leżący na stole przed Georgie.

- Taki bełkot nadaje się do “New York Times” - powiedziała.

Kilka osób stojących pod ścianą wymieniło spojrzenia, ale siedzący kontynuowali naradę beznamiętnie; w ciągu pół godziny trzeba było przejrzeć jeszcze wiele stron. Rytmicznym ruchem człowieka, który przekłada nuty dyrygentowi, sekretarz redakcji wręczył odrzucony projekt chudej, poważnej kobiecie, odpowiedzialnej za graficzną stronę pisma. Ta położyła zakryty projekt przed sobą, jednocześnie wręczając projekty informacji krajowych zastępcy redaktora naczelnego, który rozłożył pierwszy z nich przed Georgie. Dwadzieścia osób w milczeniu skoncentrowało się na projekcie strony z głównymi informacjami.

- To już na pewno jest lepsze, ale problem istnieje nadal - stwierdziła Georgie.

Sekretarz redakcji podał nad stołem kolejną podwójną kolumnę, którą zastępca rozłożył.

- Świetny projekt - pochwaliła Georgie. - Jak posuwa się artykuł?

- Doskonale - odparła jedna ze stojących kobiet, numer dwa w dziale informacji krajowych.

- Dobrze.

Członkowie redakcji nigdy nie wiedzieli, czy Georgie będzie zadowolona, czy pokaże rogi. Wiedziała, że dzięki tej niepewności zachowują czujność. Mimo że lubili taką stymulację, nie mieliby nic przeciw okresowej przerwie. Świadomość, że tydzień po tygodniu muszą dawać z siebie absolutnie wszystko, nie wpływała korzystnie na ich wrzody.

Położono przed nią kolejną kolumnę. Poza makietą nagłówków i tekstu planowanego artykułu, prawa strona była pusta. Korespondent “Worldu” przy Kongresie czekał do ostatniej chwili, by uwzględnić w artykule wyniki dochodzenia komisji senackiej w sprawie chemicznych środków słodzących. Każdy nowy dowód na szkodliwość sacharyny stałby się sensacją w kraju, który miał obsesję na punkcie zdrowia. Sąsiednią kolumnę wypełniały makiety dwóch reklam - łożysk kulkowych oraz Singapurskich Linii Lotniczych. Na twarzy Georgie zawitał przelotny uśmiech: Jock nie powinien się dziwić, że nie pozwoliła, by upiekł mu się numer szyty tak grubymi nićmi; pod żadnym pozorem nie godziła się na zamieszczanie reklam tuż obok artykułu na temat reklamowanego produktu.

Zastępca rozłożył kolejną kolumnę. Po lewej znajdowały się zdjęcia kłócących się doradców prezydenckich, rozdzielone wolną przestrzenią czekającą na artykuł. Po prawej widniały makiety kilku reklam, już wydrukowanych w kolorze.

- Mogłyby być nieco bardziej pociągające - zauważyła Georgie, patrząc na lewą stronę - ale to nie problem. Jak długo trzeba jeszcze czekać na artykuł?

- Ma być skończony za godzinę - odparł mężczyzna, który dotąd opierał się o ścianę, a teraz nagle się wyprostował.

- Świetnie.

Spojrzawszy na prawą stronę, Georgie skrzywiła się i odrzuciła projekt na bok.

- Brzydkie reklamy.

Reklama cukru pojawiła się na kolejnej kolumnie. Po prawej znajdował się artykuł o siostrzeńcu Pierwszej Damy. Po lewej widniała reklama cukru na całą stronę - o tym, że cukier jest zdrowszy niż substancje chemiczne. W sumie, dwie kolumny oddzielały artykuł o chemicznych środkach słodzących od reklamy cukru. Jock nie mógł się skarżyć: czytelnicy nie są tak tępi, by nie pamiętać o artykule przez chwilę potrzebną do przerzucenia dwóch stron.

Kiedy szef działu reklam przyniósł jej listę największych reklam do najbliższego numeru, Georgie prawie zapomniała o głównym przedmiocie rozmowy, jaką odbyła z Jockiem w Colony. Od tamtej pory pojawiły się setki innych tematów. A jednak musiała myśleć o Jocku, skoro poinstruowała projektanta:

- Zamieśćmy reklamę cukru gdzieś blisko artykułu, jednak nie tak blisko, by mogło się zdawać, że jesteśmy szczególnie zainteresowani cukrem. - Jednocześnie pewna część jej umysłu przesyłała Jockowi informację: - Spraw, żeby twój klient wykupił następnym razem reklamę na dwie kolumny, a może mój projektant umieści ją tuż przed artykułem. - Jock nie mylił się, widząc w niej talent kupiecki.

Kiedy wszystkie projekty już odrzucono lub zaakceptowano, członkowie redakcji wstali i opuścili salę.

Na korytarzu Georgie powiedziała do Larry'ego Ponrose'a, szefa działu informacji krajowych:

- W poniedziałek przyjeżdża z oficjalną wizytą brytyjski sekretarz BITE, Ian Lonsdale. Amerykańska prasa nigdy nie poświęca wiele uwagi brytyjskim ministrom, chyba że chodzi o premiera. Jednak Ian Lonsdale może pewnego dnia znaleźć się na Downing Street. Chcę przedstawić go już teraz amerykańskiej klasie średniej. Musisz to załatwić, Larry.

- Jasne - odparł Larry Penrose.

- Może Norman powinien polecieć do Waszyngtonu w niedzielę wieczorem. Powiedz mu, żeby spotkał się z Michaelem O'Donovanem z J. D. Liddon International; O'Donovan wie dużo o Anglikach. Czy twoi ludzie mogliby zebrać wszystko, co mają o Lonsdale'u, a ty mi to jutro przekażesz? Może przyjdziesz do mnie do biura dwadzieścia minut przed poranną naradą, żebyśmy wiedzieli, na czym stoimy?

- Jasne - odparł Larry Penrose.

Kiedy Georgie wydawała polecenia w formie pytań, zazwyczaj oznaczało to, że jest w dobrym nastroju. Z drugiej strony, Larry'emu zdarzało się słyszeć te jej “grzeczne prośby”, kiedy była wściekła. Tym razem jednak nie brzmiała złośliwie, a poza tym dzisiaj to szef działu artykułów wstępnych miał zmytą głowę.

O siódmej trzydzieści Georgie przebrała się w kostium z długą spódnicą, by pójść na kolację u Brooke Astor na cześć nowego francuskiego ambasadora w Waszyngtonie. Georgie lubiła wracać do domu i spędzać choćby pół godziny z Jamie i Sarą przed wieczornymi obowiązkami. - Och mamo, wyglądasz pięknie - mówiła Sara stojąc obok Georgie, która zakładała przed długim lustrem kolczyki z brylantów i pereł. Jednak czwartki wiązały się z urwaniem głowy: zbliżał się termin ostatecznego składu nowego numeru “Worldu”. Tego wieczoru prosto z redakcji szła na kolację.

Zadzwoniła do redakcji Hugona, na wypadek, gdyby jeszcze tam był. W ostatnim czasie jego nastroje były nieprzewidywalne. Czasem, kiedy słyszał w słuchawce jej głos, zapadała chwila ciszy, zanim się odezwał; odczuwała w nim posępną wrogość. Przy innych okazjach,kiedy prosiła go o pomoc, reagował z niemal nienaturalną gorliwością.

Tym razem trafiła na jego dobry humor. Kiedy powiedziała mu, że planuje obszerny artykuł o wizycie Iana Lonsdale'a, zapytał z prawdziwym zainteresowaniem:

- Masz jakiś konkretny pomysł?

- Jeszcze nie. Jestem otwarta na twoje sugestie.

- Dobrze. Kiedy tylko sam o nim napiszę - odparł Hugo.

Oboje się zaśmiali. Boże, co za miła niespodzianka: jest przyjazny, a nie oddalony. W czasie ostatnich dwóch weekendów wydawał się odległy, nawet kiedy się kochali.

- Patsy z radością przeczyta to, co wspólnie napiszemy - powiedziała.

Patsy pozostała jej jedyną bliską przyjaciółką oprócz Hugona, kiedy nie miał złych dni. Georgie i Patsy utrzymywały kontakt listowny i telefoniczny, ale nie widziały się od czasu wizyty Georgie w Londynie przed dwoma laty. Bez względu na to, jak krótkie były jej wizyty w Londynie, zawsze szła na kolację z sędzią Fawcettem i jego żoną. Pozostali ideałem Georgie - nie dlatego, że marzyła o takiej bliskości w małżeństwie, ale ponieważ zawsze czuła się dobrze w ich towarzystwie. Nie była z natury introwertyczką ani nie oddawała się wspomnieniom, a tkwiąca w niej idealistka już dawno została przesłonięta twardą, pełną dystansu postawą życiową. Mimo to zasłona cynizmu osuwała się nieco, kiedy Georgie spotykała się z rodzicami Patsy, a opadała całkowicie, kiedy do nich pisała. Listy od nich przechowywała jak największe skarby.

Jadąc samochodem na przyjęcie, myślała o artykule poświęconym Ianowi Lonsdale'owi. Szczęśliwie się złożyło, że wyznaczony został termin artykułu o amerykańsko-brytyjskiej wymianie handlowej. Zastanawiała się, na jakiej transakcji z Anglikami zależało Jockowi. Nie wyjaśnił jej wprost, dlaczego chciał poznać Iana. Uśmiechając się na myśl o energii Jocka, stale na najwyższych obrotach, przypomniała sobie tamten pierwszy wieczór na tarasie Lycroft Lodge - beczkowata pierś Jocka pod koszulą bez krawata, jego szorstkie dłonie. Wspomnienie jego dłoni wywołało w myślach Georgie obraz Lisy siedzącej na tarasie na Wybrzeżu i jej sukienki koloru bzu związanej na ramionach dwiema tasiemkami. Georgie nie widziała Lisy od tamtej pory, chociaż Hugo wspominał, że wpadł na nią kilkakrotnie w Waszyngtonie.

Gdy kierowca zatrzymał się na czerwonym świetle, spojrzała przez okno na wielki budynek z nazwą konkurencji: “Neewsweek”. Zastanawiała się, czy w tej chwili Jock Liddon zawiera inną umowę z redaktorem “Neewsweeka”. Jeśli tak, to jaką taktykę przyjmuje Jock, mając do czynienia z mężczyzną? Nie potrafiła określić, czy w sposobie, w jaki Jock ją zagadnął, wyczuła seksualny podtekst. A jednak od dnia, kiedy rzucił jej papierosy ponad głowami psów, była świadoma przepływającego między nimi seksualnego prądu. Kiedy kierowca jechał Madison Avenue, Georgie odkryła, że potrafi się podniecić samą myślą o tych krótkich dłoniach z wypielęgnowanymi paznokciami.

Tego samego dnia, w Londynie, sekretarz BITE złożył oświadczenie w Izbie Gmin:

- Szanowni Posłowie słyszeli o publicznej debacie na temat utrzymania jedynej w Irlandii Północnej fabryki motocykli. Mimo iż w chwili obecnej Belfastowi trudno jest konkurować z towarami importowanymi z Dalekiego Wschodu, społeczne koszty zamknięcia fabryki byłyby nie do zaakceptowania w warunkach panujących dzisiaj w Irlandii Północnej. Mam zamiar zapewnić inwestycje, które pozwolą fabryce przetrwać i sprawią, że w ciągu kilku lat jej towary staną się całkowicie konkurencyjne.

Wszyscy w Westminsterze i Whitehall wiedzieli, co to oznacza. Jednak ludzie śledzący debatę parlamentarną w telewizji usłyszeli oświadczenie Iana w bardziej szorstkiej formie. Relację tę wygłosił szeregowy członek partii Iana, poproszony o to przez osobistego sekretarza Lonsdale'a, Boba Brindle'a.

- Słyszeliśmy głosy - argumentował - że byłoby oszczędniej z punktu widzenia Anglii zamknąć tę fabrykę i wyrzucić trzystu robotników na bruk. Ale cóż to za ekonomia - pytał retorycznie - która wzbogaca robotników japońskich kosztem miejsc pracy w Zjednoczonym Królestwie? Sekretarz BITE wykazał - konkludował - że niezależnie od zbrodni popełnianych przez Irlandzką Armię Republikańską, partnerstwo w dziedzinie przemysłu z przyzwoitymi robotnikami z Irlandii Północnej, jest nadal celem BITE.

Niewiele decyzji przyszło Ianowi z takim trudem. W normalnych warunkach kierował się wyłącznie ministerialnym osądem politycznym. Tym razem jednak musiał sam siebie spytać: jak bardzo jego osąd został podyktowany strachem przed szantażem ze strony Maureen?

Za każdym razem, kiedy przypominał sobie kłótnię o fabrykę motocykli, słyszał jej cichy, śpiewny głos, w którym nagle pobrzmiewał ostrzejszy ton: albo Ian zajmie się losem tych trzystu Irlandczyków, “których jedyną winą jest to, że nie są pieprzonymi protestantami”, albo Maureen pójdzie do Patsy. Ian chciał instynktownie pozwolić, by zamknięto tę cholerną fabrykę. Niech Maureen wie, że nie uda jej się go zastraszyć.

A jednak To szaleńcze i niesprawiedliwe pozwalać, by wściekła pogarda dla wrednej kurewki wpływała na odmianę jego decyzji o sto osiemdziesiąt stopni.

Ian szukał w myślach najlepszego sposobu zabezpieczenia się przed ewentualnym szantażem. Gdyby wyznał wszystko Patsy, Maureen mogłaby jej powiedzieć o ich romansie - skrzywił się na to słowo - i nic by nie osiągnęła. Wtedy nic by mu nie groziło. Ale wtedy, oczywiście, Patsy będzie cierpieć. Pamiętał słowo w słowo, co powiedział jej przed dziewięcioma laty: - Mogę ci natomiast zagwarantować, że jeśli kiedykolwiek, z powodu niedojrzałości, męskiej próżności czy innej, Bóg wie jakiej słabości charakteru, przytrafi mi się mała przygoda, nie będzie to miało żadnego wpływu na nasz związek - Jak mógł jej teraz powiedzieć coś, co by ją głęboko zraniło?

Postanowił ryzykować. Maureen nie odzywała się od czasu konfrontacji w Stag Place na początku czerwca. “Konfrontacja” - tak myślał o ich ostatnim spotkaniu w tym pokoju, ze skrzynkami petunii i geranium za oknem, z tanim dywanem na podłodze. Słowo “konfrontacja” brzmiało na tyle sucho, by ująć i jego, i jej zachowaniu tamtego dnia nieco ohydy.

Na koniec pozwolił, by jego rozsądek wziął górę, i przeznaczył pięćdziesiąt milionów funtów z budżetu BITE na fabrykę motocykli w Belfaście. Co za ironia, myślał często: ta dziwka pomyśli, że wpłynęła na jego decyzję, kiedy on kierował się wyłącznie względami politycznymi.

Ironia wydałaby się Ianowi jeszcze większa, gdyby wiedział, co się działo podczas wizyty Michaela O'Donovana w Stag Place. Po wyjściu Iana Maureen źle spała, budząc się przez całą noc i rozmyślając.

- Masz obsesję na punkcie tej jednej fabryki, bo pracują tam twoi bracia - powiedział jej Michael - ale nawet jeśli Lonsdale uratuje tę fabrykę, uderz ponownie. Nigdy nie bądź wdzięczna angolom za żaden ochlap, który ci rzucają. Nie przestawaj ich straszyć i ranić. Wpędzaj ich w kłopoty. Gryź rękę, która cię karmi.

- Czy twój szef wie, co robisz dla Noraid? - spytała Maureen.

- Jock? Nie rozmawiałbym z nim na ten temat. Domyśla się, że współpracuję blisko z Patem Rourke, ale nie chce o tym słyszeć. Jock wie i nie wie.


20


O Boże - westchnęła Patsy.

Przykra informacja została właśnie ogłoszona po raz trzeci. - Pasażer pan Gobbledegook proszony jest o zgłoszenie się do stewardesy na przodzie klasy turystycznej.

- Raz się zdarzyło, że mogliśmy wystartować punktualnie, a teraz będziemy musieli siedzieć przez całe cholerne godziny, zanim wyładują te cholerne walizki. Rozpięła pas bezpieczeństwa.

Ian zrobił czerwonym długopisem notatkę na marginesie sprawozdania, które czytał, postawił swoje inicjały, po czym przewrócił stronę.

- Nie wiem, co bym wolała - utyskiwała Patsy - Siedzieć tu uwięziona jak szczur, kiedy szukają bagaży pana Gobbledegooka i odkrywają, że nie wsiadł na pokład, bo zasnął na lotnisku, czy też wolałabym, żeby faktycznie odkryli bombę w jego walizce. To nadałoby przynajmniej sens naszemu porastaniu mchem, kiedy będziemy tu siedzieć przez następne kilka dni.

- Sądzę, że wolałbym pierwszy powód - zauważył wesoło Ian, zagłębiając się w ponownej lekturze fragmentu, który przyswoił sobie tylko połowicznie, ponieważ częściowo słuchał żony.

Patsy ponuro wyjrzała przez okno na asfalt lotniska Heathrow.

W tym momencie w przejściu pojawił się Richard Norris, uśmiechając się radośnie.

- Oto posłaniec z dobrą wieścią o Pokoju w Gandawie - mruknęła Patsy, którą zawsze dziwiło nieoczekiwane pojawianie się Richarda.

Richard Norris kierował prywatnym biurem Iana w BITE. Jako jego główny, osobisty sekretarz, Richard mógł uczynić życie ministra znacznie lepszym lub znacznie gorszym. Osobisty sekretarz to podwójny agent. Sam stojąc już wysoko w hierarchii służb państwowych, stale pozostaje lojalny wobec szefa departamentu, urzędującego sekretarza. Jest jednocześnie lojalny wobec swego przywódcy politycznego, ale ten rodzaj lojalności ma charakter przejściowy: ministrowie przychodzą i odchodzą. Sposób, w jaki osobisty sekretarz oscyluje między jednym a drugim, zależy od uczuć, które żywi do swego ministra. Richard Norris cenił umiejętność, z jaką Ian rozwiązywał złożone problemy zbiegające się w BITE. Podobało mu się, że Ian nie zbaczał z kursu: wiedział, co chce osiągnąć w BITE i realizował to. Ponadto ironiczny styl Iana wydawał się Richardowi sympatyczny. Wszystko to skłaniało Norrisa do interpretowania reguł Whitehallu w taki sposób, by uczynić życie Iana nieco swobodniejszym. Nikt nie wie lepiej niż osobisty sekretarz, że nacisk na ministra jest bezlitosny.

Richard towarzyszył ministrowi podczas podróży do Waszyngtonu. Oprócz niego leciał także starszy urzędnik państwowy odpowiedzialny za handel międzynarodowy. Obaj siedzieli trzy rzędy foteli z tyłu, w pierwszej klasie; Richard wybrał te miejsca, aby Patsy nie miała wrażenia, że urzędnicy siedzą jej na karku. Niedługo po objęciu przez Iana stanowiska sekretarza BITE, Richard prowadził nasłuch rozmowy telefonicznej między ministrem a jego żoną. Znał więc sporadyczne wybuchy gniewu Patsy na zaborczy stosunek urzędników państwowych do Iana: - Oni mają ci służyć, na miłość boską. Co ich to obchodzi, że postanowiłeś umówić się ze mną na lunch, nie informując ich o tym? - Kiedy jednak Patsy odkryła, że rozmowy telefoniczne mogą być podsłuchiwane, zaczęła lepiej ukrywać swe rozdrażnienie wymogami wysokiego stanowiska męża. Richard wiedział, że Ian liczy na to, że przynajmniej część pobytu w Ameryce zostanie zaplanowana w ten sposób, by Patsy miała półwakacje.

- Panie ministrze, pilot twierdzi, że luk bagażowy można opróżnić w ciągu czterdziestu minut - oznajmił Richard. - Przy odrobinie szczęścia, wystartujemy za półtorej godziny. Ponieważ zbliża się już druga, pilot kazał stewardom podać coś pasażerom pierwszej klasy.

Patsy zauważyła z zadowoleniem, że zaciągnięto zasłonę, odgradzającą ich od pasażerów z pierwszej klasy, nie mówiąc o turystycznej. Lubiła wygody związane z pracą Iana, ale nie odczuwała dumy, gdy traktowano ich jako ważne osobistości. Kiedy steward nalewał złocisty szampan Moet Brut z butelki do połowy owiniętej w białą, lnianą serwetę, ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było to, by pasażerowie zmuszeni czekać na drinka aż do odlotu, patrzyli na nią jak sączy szampana.

Z drobiazgową punktualnością ambasador Wielkiej Brytanii, sir Martin Masters, podchodził dziarsko po asfalcie lotniska Dulles w stronę schodów, którymi miała wyjść z samolotu ekipa ministerialna, zanim reszta pasażerów mogła wysiąść i przejść z mozołem do autobusu.

- Moja żona prosi o wybaczenie, pani Lonsdale - powiedział Sir Martin. - Cierpi na migrenę, ale z niecierpliwością oczekuje spotkania z panią podczas kolacji dziś wieczorem.

Dziesięć minut później ekipa ministerialna wyszła z lotniska wprost w duszne objęcie wilgotnego upału. Srebrny Rolls-Royce czekający pod znakiem zakazu zatrzymywania podjechał, i szofer wyskoczył z wozu. Lonsdale'owie i ambasador wsiedłi. Po wyładowaniu bagaży z samolotu, pozostała część ekipy miała pojechać za nimi Jaguarem, także czekającym pod zakazem zatrzymywania.


Trzydzieści pięć minut później Rolls znalazł się na pełnej spokojnego przepychu Massachusetts Avenue.

- Moja żona i ja pomyśleliśmy, że zechcecie mieć pół godziny dla siebie po podróży - powiedział Sir Martin do Patsy, która wyglądała na szeroką ulicę, pełną rozmaitych stylów architektonicznych; każda ambasada demonstrowała kulturę swego kraju. - Proszę nie zawracać sobie głowy przebieraniem. Będziemy tylko my, ekipa pani męża i kilku członków mojej ekipy, którzy wprowadzą was w plan wizyty. Jeśli ma panochotę, ministrze - zwrócił się sir Martin do lana - pan i ja możemy się spotkać by omówić kilka kwestii, zanim pozostali dołączą do nas na drinka o siódmej trzydzieści. Siódma? Będę w moim gabinecie. Mam nadzieję, że po opóźnionej podróży kolacja będzie dla pana relaksem, mimo że już podczas niej przewiduje się kilka oficjalnych spotkań. Przynajmniej będzie krótka i konkretna, jako że program pańskiej wizyty jest dość, nazwijmy to, męczący. - Sir Martin zachichotał. Te oficjalne wizyty są w stanie zabić każdego, kto nie ma kondycji złotego medalisty olimpijskiego w długodystansowych biegach.

Przed pasażerami pojawił się budynek z czerwonej cegły, pełen symetrii, z wysokimi dachami zwieńczonymi strzelistymi kominami. Kiedy ostatniemu wielkiemu angielskiemu architektowi posiadłości wiejskich, Sir Edwardowi Lutyensowi, zlecono zaprojektowanie ambasady Brytyjskiej w Waszyngtonie, pracował już nad pałacem wicekróla w New Delhi. Taki wicekrólewski przepych byłby nie na miejscu w Waszyngtonie, toteż Lutyens trzymał fantazję na wodzy. Mimo to stworzył najbardziej majestatyczny z narodowych pomników, jakie stoją w Alei Ambasad. Rolls skręcił w łukowaty podjazd biegnący pod bramą wjazdową, skąd wyłonił się człowiek w czarnej liberii i białych rękawiczkach.

Wewnątrz, Patsy spojrzała w górę na łukowate sklepienie, pod którym wznosiła się bliźniacza para schodów. Zarządzająca domem zaprowadziła Patsy na piętro, gdzie minęli wspaniałą bibliotekę, wykładaną boazerią.

- To gabinet ambasadora, madam. Pokoje gościnne znajdują się na tym piętrze. - Zaprowadziła Patsy kolejnymi, zdobionymi schodami, wznoszącymi się pod bacznym spojrzeniem osiemnastoletniej królowej Wiktorii, spoglądającej z portretu namalowanego podczas koronacji.

Kiedy kilka minut później Ian wszedł na piętro sypialni, ujrzał Patsy leżącą na jednym z dwóch olbrzymich łóżek na końcu ogromnego pokoju, któremu nadano przytulny wygląd przy pomocy kwiecistego perkalu; droga elegancja połączona ze swobodnym stylem była charakterystyczna dla twórczości angielskiego architekta. Patsy zrzuciła buty i czytała list.

- To od Georgie; czekał tutaj. Dziś wieczorem jest zajęta, ale prosi, żeby zadzwonić do niej jutro do “Worldu”. - Zaśmiała się radośnie. Jeśli o nią chodziło, największą atrakcją tej wizyty było spotkanie z Georgie. - Pisze, że Hugo skontaktuje się z nami jutro rano, żeby ustalić szczegóły naszego weekendu na Wschodnim Wybrzeżu. Zobaczymy ich oboje jutro wieczorem; Georgie przylatuje do Waszyngtonu na naszą kolację.

Ambasador wolałby, żeby kolacja, którą wydawał na cześć ministra, odbyła się na patio pod wielkim kamiennym frontonem, z misternie utrzymanym w swobodnym stylu ogrodem, rozciągającym się w dole; perspektywę zamykała brązowa rzeźba Barbary Hepworth, a koń z brązu Elizabeth Frink leżał zadowolony na wypielęgnowanym trawniku. - Anglicy u szczytu swych możliwości - mawiał, ilekroć myślał o swym ogrodzie, albo o jakimkolwiek fragmencie domu. Mówił to zatem piętnaście do dwudziestu razy dziennie. Jednak lipcowy skwar byłby nie do zniesienia. Sir Martin wolałby, żeby lato w Ameryce trochę mniej przypominało klimat Kalkuty.

Gości zaproszono na siódmą trzydzieści, a o szóstej Patsy padła na łóżko, patrząc omdlałym wzrokiem na obraz przedstawiający Peggy Ashcroft w roli Rozalindy w “Jak wam się podoba”.

- Czy mam rozumieć, że zabrano cię na szczegółowe zwiedzanie stolicy? - zapytał Ian, który wrócił do sypialni kwadrans wcześniej, a teraz siedział wyciągnięty w fotelu, z kawą na srebrnej tacy pod ręką. Robił notatki ze spotkań, które odbył w ciągu dnia - najpierw z amerykańskim sekretarzem do spraw energii, później w Hay-Adams z waszyngtońskimi przedstawicielami przemysłu brytyjskiego, a następnie z sekretarzem handlu i jego ekipą. Natychmiast po powrocie do ambasady Ian spotkał się z Fergusem Lansbury, głównym doradcą do spraw dostaw w Ministerstwie Obrony, oraz z dwoma innymi wyższymi urzędnikami ambasady. W ciągu całego dnia było może w sumie trzydzieści minut, kiedy nie musiał się koncentrować. Sir Martin uczestniczył w spot kaniach i Ian zauważył, że pod płaszczykiem gładkich manier preferowanych przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Sir Martin był niezwykle kompetentny.

- Nic dziwnego, że żona ambasadora cierpi na migrenę - zauważyła Patsy. - Amerykanie są tacy mili: chcą, żebyś zobaczył dwa wieki ich historii w ciągu jednego dnia. Czy wiedziałeś, że w Waszyngtonie znajduje się czternaście muzeów, których pod żadnym pozorem nie można nie zwiedzić?

- Tutaj mamy pracę domową do odrobienia na dzisiejszy wieczór - powiedział Ian, wręczając jej plik papierów. Zawierały biografie trzydziestu gości zaproszonych na kolację. Anglicy celowali w tego rodzaju towarzyskich wprowadzeniach, dzięki którym zarówno ambasador, jak i jego żona mogli i powinni wywrzeć możliwie największe wrażenie w swobodnej konwersacji.

O siódmej dwadzieścia Ian zapinał czarną muchę, a Patsy złotą bransoletkę. Po drugiej stronie olbrzymiego pokoju rozległo się pukanie do drzwi.

- Wejść - rzucił ostro Ian. Przez ostatnie minuty pokojówki wchodziły i wychodziły, wnosząc i wynosząc tace, przynosząc świeżo wyprasowane ubrania; jedna milusia pokojówka wciąż sprawdzała, czy państwu niczego nie brakuje.

Tym razem był to Richard Norris, który wszedł do pokoju z niezwykłą jak na niego poważną miną.

- Chyba nie może być aż tak źle, Richard - powiedział ze śmiechem Ian. - Jeszcze tylko kolacja i będziesz mógł się uwalić na kilka godzin.

- Sądziłem, że powinien się pan o tym dowiedzieć, ministrze - powiedział Richard. - Otrzymaliśmy wiadomości z Londynu. Pół godziny temu na ulicy Lorda Northa wybuchła bomba. Samochód należał do George'a Jolliffe'a; stał zaparkowany przed jego domem. Pół godziny wcześniej poszedł do Izby Gmin.

Patsy stała obok Iana.

- Czy ktokolwiek znajdował się w pobliżu w momencie eksplozji? - zapytał Ian.

- Obawiam się, że tak ładunek wybuchowy sporządzono z Semtexu. Eksplozja nastąpiła w momencie, kiedy pani Jolliffe wyszła z domu, by wziąć coś z samochodu i zatrzasnęła drzwi. Irlandzka Armia Republikańska telefonowała już do “Timesa”, przyznając się do zamachu. Nie podano żadnego powodu, toteż można tylko przypuszczać, że zamach miał związek z faktem, że George Jolliffe przewodniczy grupie posłów sprzeciwiających się dalszym brytyjskim inwestycjom w Irlandii Północnej.

Wszyscy troje zamilkli.

- Anne Jolliffe? Czy zginęła? - spytał Ian.

- Obawiam się, że tak.


21


Punktualnie o siódmej dwadzieścia dziewięć ambasador wyszedł z biblioteki i stanął w głównym hallu. Potraktował wiadomość jako osobiste wyzwanie: śmierdząca Armia Republikańska nie zepsuje mu przyjęcia.

Lonsdale'owie wyszli z sypialni przygnębieni. George Jolliffe był kolegą Iana z parlamentu, a Ian lubił Anne Jolliffe, zmarłą Anne Jolliffe. Patsy spotkała ich tylko kilkakrotnie w Izbie Gmin, ale to nie miało znaczenia. Nie brakowało jej wyobraźni.

Ambasador spojrzał na zegarek - punktualnie siódma trzydzieści - a potem popatrzył w górę na schody z kunsztowną, żelazną balustradą schodzącą spiralnie w dół pod werniksowym spojrzeniem młodej królowej: goście honorowi schodzili do hallu. Ambasador wiedział, że Richard Norris powiadomił ich o zamachu. Jednak sir Martin był pewien, że Ionsdale'owie zejdą na czas, by powitać pierwszych gości, wysiadających właśnie z samochodu przed wejściem.

Sir Martin z przyjemnością się przyglądał, jak Patsy zbliża się do stóp schodów. Poza wyrazem lekkiego dystansu, którego nie widział na jej twarzy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, wyglądała tak, jakby przez cały dzień nie robiła nic bardziej wyczerpującego, niż wylegiwanie się w pokoju i przygotowywanie się do kolacji. Podobnie jak u wielu Angielek, cera Patsy wyglądała na pozbawioną porów. Tak się też składało, że Patsy używała więcej makijażu, niż można się było domyślić; zawsze wynajdywała najbardziej okrutne światło, pod którym oglądała twarz, posługując się kolekcją małych pędzelków. Dziś wieczorem splotła miodowe włosy w lśniący francuski warkocz; kosmyki opadały jej wdzięcznie na policzki, nie zasłaniając rubinowych kolczyków, należących niegdyś do babci Iana. Jej złudnie skromna szyfonowa suknia była uszyta z kilku warstw o różnych odcieniach akwamaryny, która uwydatniała zieleń oczu, obramowanych ciemnymi rzęsami. Sir Martin z zadowoleniem odetchnął głęboko na widok żony brytyjskiego ministra, którą miał przedstawiać dziś wieczorem. Szczerze pragnął móc powiedzieć to samo o żonie pewnego ważnego dostojnika, którego zwalono mu na kark dwa tygodnie wcześniej.

Podszedł do stóp schodów, żeby powitać Lonsdale'ów

- Obawiam się, że wiadomości z Londynu są potworne. Ale jeśli IRA sądzi, że uda jej się nas zastraszyć, będzie musiała to przemyśleć - powiedział Sir Martin. Podał Patsy ramię. - Pozwól, że zaprowadzę cię do salonu, moja droga.

Dziesięć minut później Ian stał ze szklanką whisky w dłoni, rozmawiając z przedstawicielem prezydenta do spraw handlu oraz z dyrektorem największej amerykańskiej firmy elektronicznej. W złoconej oprawie ponad ich głowami lady Anstruther promieniała soczystymi barwami nałożonymi pędzlem sir Joshui Reynoldsa; wystrój salonu był kwintesencją osiemnastowiecznej Anglii. Spojrzawszy w stronę Patsy, która słuchała przewodniczącego komisji Kongresu do spraw kredytów Ian ujrzał, jak twarz jego żony nagle się rozjaśnia. Odwróciła się od przewodniczącego i objęła szczupłe, nagie ramiona kobiety o lśniących czarnych włosach, przyciętych jak u japońskiej lalki. Ian uśmiechnął się do siebie. Zaczeka. Ponownie skierował uwagę na rozważania króla elektroniki na temat korzyści podatkowych płynących z amerykańsko-brytyjskiej wymiany handlowej.

- I pomyśleć, że muszę przyjść do ambasady brytyjskiej, żeby spotkać najlepszą przyjaciółkę - powiedziała ze śmiechem Georgie. Jej biały, jedwabny kostium bez rękawów wyglądał niemal surowo, dopóki Georgie nie zrobiła kroku - wtedy wąska spódnica rozsunęła się niemal do pół uda. Piwne oczy Georgie napawały się widokiem Patsy Kiedy Georgie kogoś nie lubiła, czuła złośliwą przyjemność, gdy osoba ta zaczynała się sypać po trzydziestce. Nienawidziła jednak, kiedy okazywało się, że długo nie widziana, lubiana osoba przestała o siebie dbać. Nigdy nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek może to spotkać Patsy, ale w równym stopniu nie przypuszczała, że przyjaciółka może jeszcze wypięknieć. Ze śmiechem objęły się po raz drugi.

- Czy zwykłemu samcowi wolno się przyłączyć? - spytał Hugo.

Zanim zdążył to zrobić, ambasador podpłynął ku nim wraz z Imogene Randall.

- Pani Randall jest największą ozdobą Waszyngtonu - poinformował Patsy.

Kiedy Imogene musnęła się policzkiem z Georgie i Hugonem, ambasador powiedział:

- Imogene, czy przedstawisz panią Lonsdale naszemu dyrektorowi Galerii? Moja droga, muszę zabrać na moment Hugona i Georgie - zwrócił się do Patsy - ale nacieszysz się nimi później. Georgie, obiecałem senatorowi Morleyowi, że przedstawię was sobie na początku przyjęcia. I Hugona. . . - zaczął ambasador.

- Poczekaj chwilę, Martin. Ostatnim razem widziałem twojego gościa honorowego dwa lata temu, a i wtedy tylko przelotnie. Pozwól mi przywitać się z Ianem.

- I mnie - dodała Georgie, ruszając za Hugonem w stronę Iana.

Dwie minuty później ambasador rozwiązał te konflikty towarzyskie, przyprowadzając senatora Chalmersa Morleya do grupy lana.

Niespodziewana migrena lady Masters ustąpiła na tyle, że pani ambasadorowa mogła zejść do gości; prezentowała się niezwykle korzystnie w jedwabnym kostiumie barwy atramentu, z kruczoczarnymi włosami ozdobionymi edwardiańską kokardą z różowych brylantów. Szkoda, że ból głowy nie pozwolił jej na większą aktywność w przedstawianiu sobie gości, ale Martin spisywał się doskonale. Pani Masters uśmiechała się dobrodusznie, gdy amerykański sekretarz handlu kontynuował relację ze swej ostatniej podróży do Londynu.

Hugo i Ian oddali się ulubionej rozrywce dziennikarzy i polityków - plotkom politycznym. W połowie zdania na temat poglądu Białego Domu na brytyjskiego premiera, coś nakazało Hugonowi zerknąć za ramię Iana. Wyraz oczu Hugona momentalnie się zmienił, na swobodnej i radosnej twarzy zagościło napięcie, które zabarwiło mu policzki dwiema ciemnoczerwonymi plamami. Przez chwilę wyglądało na to, że nie pamięta, na czym przerwał relację przedstawianą Ianowi. Kiedy Ian odwrócił się, by dojrzeć przyczynę tej zmiany, stanął twarzą w twarz z dziewczyną, którą już gdzieś wcześniej widział - proste jasne włosy opadające na ramiona, oczy koloru bzu.

- Cześć Hugo - powiedziała, po czym spojrzała badawczo na Iana. - Był pan tak miły, że pozwolił pan Jamesowi Ardenowi przywieźć Michaela O'Donovana i mnie do pańskiego domu na wsi.

- Oczywiście - odparł Ian, zastanawiając się, czemu jej natychmiast nie poznał.

- To Jock Liddon - powiedziała Lisa. - Jest moim szefem.

Kiedy Ian wymienił uścisk dłoni z Jockiem, zobaczył, że ma do czynienia z innym gatunkiem niż pełen rezerwy O'Donovan. Nawet zachowując się jak najpoprawniej, Jock emanował brutalną witalnością ekstrawertyka.

- Cześć Jock - powitał go Hugo, zastanawiając się, dlaczego, do cholery, Lisa go nie uprzedziła, że przyjdzie na kolację. Dokąd jeszcze chadzała, nie mówiąc mu o tym? Instynktownie rozejrzał się za Georgie, ale zobaczył z ulgą, że stoi odwrócona plecami, rozmawiając z senatorem Chalmersem Morleyem. Spojrzał ponownie na Jocka.

Co się do licha dzieje? - zastanawiał się Ian. Widział,jak jasnoniebieskie oczy Hugona zamieniły się w grudki lodu, kiedy patrzył na dłoń Jocka, przytykającą cygaro do wykrzywionych ust. Także Ian odnosił niejasne, przykre wrażenie na widok wypolerowanych paznokci krótkich palców. A jednak Liddon go interesował. James Arden twierdził, że Jock Liddon jest kluczową postacią, pozostającą w bliskich kontaktach z komisjami kredytowymi zarówno w Senacie jak i Izbie Reprezentantów. Ta niedźwiedziowata, beczkowata postać prawdopodobnie dysponowała nadzwyczajnymi zasobami energii. Czemu, myślał Ian z przekąsem, tylu mężczyzn o wyjątkowej witalności ma czarne, kręcone włosy? I co takiego w najzupełniej konwencjonalnym, dobrze skrojonym garniturze Liddona, kryło element lekkiego zagrożenia?`nv

Hugo poczuł nagłą skruchę, że od czasu przyjęcia u Imogene, nie przedstawił Lisy żadnemu ze swych ekskluzywnych przyjaciół. Ale co ona tu dziś robiła? Listę gości sporządzano na pewno niezwykle starannie. Rozumiał obecność Liddona: maczał swoje grube paluchy w tylu sprawach, że pewnie trzymał teraz w zanadrzu jakąś transakcję z Anglikami. Ale jak udało mu się dostać zaproszenie dla Lisy? Przecież nie występowała jako jego narzeczona. A może?

Doradca do spraw dostaw wojskowych przy ambasadzie brytyjskiej, Fergus Lansbury, mógłby powiedzieć Hugonowi, jak Jock i Lisa trafili na kolację. Po tym jak Jock omamił Georgie, by zaprosiła go na Wschodnie Wybrzeże na drinka z Lonsdale'ami, zadzwonił do Fergusa Lansbury'ego.

- Fergus - zaczął Jock, opierając się i kręcąc rytmicznie na krześle - nie widzieliśmy się, od czasu gdy umożliwiłem Ministerstwu Obrony kupno po śmiesznej cenie komponentów do radaru w południowym Tennessee. Umawiam się na lunch z ważnym członkiem podkomitetu do spraw kredytów zbrojeniowych, który ma ciekawe rzeczy do powiedzenia. Ciekawe dla mnie. Ciekawe dla ciebie. Zjemy we trójkę?

- Doskonale - odparł Fergus Lansbury.

- Każę sekretarce zadzwonić do twojej i ustalić termin wygodny dla nas wszystkich. Zarezerwuje mój stolik w Hay-Adams.

Dziesięć dni później kongresman z podkomitetu do spraw kredytów zbrojeniowych popisywał się przy stole Jocka, obok jednego z marmurowych kominków w złotej sali Adamsa. Był miłym człowiekiem i czuł się nieco zażenowany wiedząc, że jego wiadomości są dobrze znane Jockowi. Liddonowi zależało tylko na tym, żeby zademonstrować własne kontakty. Mimo to kongresman robił wszystko, by nadać rozmowie blask.

- Musimy wywiązać się z naszych umów w sprawie zbrojeń przed końcem obrad - powiedział. - Stoją przed nami poważne decyzje - oddziały w Niemczech, bazy na Filipinach; wielkie, poważne decyzje.

- Tak - odparł Jock - ale słychać pogłoski, że nie przeprowadziliście chłopcy tej ustawy. Czemu nie wykorzystujecie w większym stopniu problemów krajów komunistycznych? Oto my, wolny Zachód, i cóż my robimy dla dobra własnego handlu?

- Po co z nimi walczyć, Jock, skoro w ich krajach panuje chaos? Całujmy się z nimi i pracujmy - powiedział łagodząco kongresman.

- Nie mam nic przeciwko temu, dopóki transakcje mają charakter obustronny, ale, żeby nie było jedynie tak, że dajemy im części zamienne, żeby pokazać, jak bardzo ich kochamy - zauważył Jock. - A co ze zwiększeniem obrotów z naszymi sprzymierzeńcami?

Kongresman zwrócił się do brytyjskiego doradcy do spraw kredytów zbrojeniowych. Przemówił do Fergusa Lansbury'ego głosem szczerym i mocnym:

- Transakcja Asp prawdopodobnie zostanie zawarta; Otis z Nowego Orleanu jest nią zainteresowany. - Jego twarz przybrała posępny wyraz. - Nie jestem pewien co do transakcji z Whippet. Macie pewne problemy z opinią społeczną, jeśli chodzi o te testy, Fergus. - Przedstawiwszy zarówno dobre jak i złe wieści, jedne i drugie nie rozstrzygające, kongresman zajął się cytrynowym sufletem, który właśnie przed nim postawiono. Później rozparł się wygodnie, słuchając wyjaśnień Fergusa Lansbury'ego, dlaczego w interesie Ameryki leży kupno Whippet.

Kiedy trzej mężczyźni wychodzili z restauracji Hay-Adams, Jock oświadczył, że ma spotkanie na Massachusetts Avenue, co było kłamstwem, ale dzięki temu mógł w naturalny sposób zaproponować Fergusowi, że podrzuci go do ambasady.

- Myślałem o waszych problemach z opinią społeczną w transakcji Whippet - zaczął Jock, kiedy tylko wsiedli do samochodu.

Kiedy dojeżdżali do ambasady brytyjskiej, Jock obiecał zobaczyć, co może zrobić w sprawie Whippet, zaczynając od własnych kontaktów z podkomisją do spraw kredytów zbrojeniowych.

- A tak przy okazji, Fergus. Jadę na Wschodnie Wybrzeże, na sam koniec oficjalnej wizyty u lana Lonsdale'a w Stanach. Przed powrotem do Londynu Lonsdale'owie spędzą prywatny weekend z Georgie Chase i Hugo Carrollem. Nigdy przedtem nie spotkałem sekretarza BITE. Georgie mówiła, że ambasador wydaje kolację na jego cześć. Czy sądzisz, że mógłbyś wystarać się dla mnie o zaproszenie - nie żeby rozmawiać o interesach, ale żeby przygotować grunt? I jeszcze jedno. Lisa Tabor jest zarówno moją najbardziej obiecującą asystentką, jak i bardzo dobrą przyjaciółką; ma dostęp do wielkich, wielkich nazwisk pośród amerykańskich dziennikarzy politycznych. Czy myślisz, że mógłbyś się wystarać o zaproszenie dla Lisy jako osoby towarzyszącej, skoro nie mam żony? Ona już zna Lonsdale'ów; kilka tygodni temu była u nich w domu na wsi w Warwickshire. To był rodzinny lunch, ale chcieli, żeby Lisa także przyjechała.

Zaleta trzech okrągłych stołów zamiast jednego długiego, jak zaznaczał regularnie ambasador, polegała na tym, że protokół stawał się mniej sztywny. Nikt nie przywiązywał większej wagi niż on do protokołu, jako niezbędnego warunku poprawnego funkcjonowania oficjalnego życia, a nigdzie nie przestrzegano protokołu dokładniej niż w Waszyngtonie. Jednak, jak wiedziała Imogene Randall - a ambasador był przywiązany do Imogene; reprezentowała dla niego wszystko co najlepsze w Nowym Świecie - kilka okrągłych stołów, po dziesięć czy dwanaście osób przy każdym, umożliwia nagięcie sztywnego protokołu do własnego, pełnego wdzięku, stylu. Sir Martinowi szczególnie podobał się ten obraz naginania sztywnej, nieharmonijnej formy do czegoś bardziej płynnego, radosnego.

Przy stole lady Masters posadzono Iana między nią a Georgie. Georgie dopisało szczęście: po jej drugiej ręce posadzono Jocka.

- Powiedz mi coś o Liddonie - Ian poprosił Georgie. - Fascynuje mnie jego wygląd.

- Chcesz raczej powiedzieć, że wygląda jak człowiek, który czułby się w mafii jak ryba w wodzie - odparła ze śmiechem Georgie. - Gdyby polecono mi napisać artykuł o kontrastowych typach ludzkich w sferze języka angielskiego, nie mogłabym wybrać lepszej pary niż ty i Jock. Po mojej lewej ręce siedzi brytyjski dżentelmen-polityk, pociągający za sznurki władzy w Westminsterze i Whitehallu. Po prawej siedzi amerykański kombinator, pociągający za sznurki w Waszyngtonie.

- Ponieważ mieszkałaś w Londynie, wiesz, że tam wpływa się na członków parlamentu w sposób znacznie bardziej bezpośredni - powiedział Ian - chociaż brytyjski lobbysta rzadko jest człowiekiem, którego wszyscy chcą znać, jak najwyraźniej ma to miejsce w Waszyngtonie.

- Cała tutejsza scena różni się od brytyjskiej - stwierdziła Georgie. - Ma to silny związek ze znacznie mniejszą dyscypliną amerykańskich partii politycznych niż ta, jaka panuje w Westminsterze. Tutaj partia polityczna przypomina raczej luźną organizację, która raz na cztery lata próbuje wybrać prezydenta spośród swoich szeregów. Pierwszego dnia nowych obrad kongresmani zachowują się jak karni członkowie partii. Następnego dnia dyscyplina partyjna idzie w rozsypkę. Właśnie dlatego ludzie pokroju Jocka są w stanie tak bardzo wpływać na wyniki głosowania. - Spojrzała ponad stołem na senatora Chalmersa Morleya. - Innym powodem są oczywiście ogromne sumy pieniędzy, jakich potrzebuje amerykański kongresman, chcąc, by wybrano go ponownie. Potrzebuje komitetów akcji wyborczej, a także “dyskretnych darowizn” - pokazała gestem cudzysłów - które Jock może załatwić.

W jadalni rozległ się grzechot porcelanowej zastawy i sztućców: to piętnastu kelnerów w liberiach zbierało talerze po zupie, wszystkie wylizane niemal do czysta z zupy szpinakowej z główkami szparagów ugotowanymi al dente. Kucharz ambasady brytyjskiej ustępował talentem jedynie kucharzowi ambasady francuskiej. Odwracając się od senatora siedzącego po jej drugiej ręce, lady Masters pochyliła się do przodu, by Ian wiedział, że pani domu zachęca gości do wzajemnych rozmów.

- Do zobaczenia przy następnym daniu - powiedziała Georgie do lana, posyłając mu w powietrzu przyjacielski pocałunek i odwracając się do Jocka.

- O wilku mowa - zaczęła.

- To znaczy?

- Właśnie rozmawiałam o lobbystach. Jak się miewasz?

Jock przekręcił się na bok na krześle i obejrzał Georgie od stóp do głów. Z zakłopotaniem poczuła, że twarz zaczyna jej płonąć.

- Czy są prawdziwe?

Patrzył na sznur pereł przetykanych złotymi topazami, wiszący jej prawie do pasa; jedyną ozdobę białego kostiumu. Blask świec nadawał jej piwnym oczom barwę topazów.

- Dostałam je od Hugona - odparła.

Oboje wybuchnęli śmiechem. Skoro dał je jej Hugo, musiały być najprawdziwsze w świecie.

- Czy Lisa jest nieodłącznym elementem twego życia w najwyższych sferach Waszyngtonu? - spytała Georgie. Uświadomiła sobie, z jakim napięciem czeka na odpowiedź.

- Odłącznym - odparł Jock. - To dobry dzieciak. Można powiedzieć, że jest moją protegowaną. Poprosiłem o zaproszenie dla niej, bo wiedziałem, że będą tu ludzie, których powinna poznać.

Wykazywał zręczność w łączeniu szczerości z selektywnością: w tym samym momencie, kiedy sprawiał wrażenie szczerego, Jock wyszukiwał fragmentów relacji mogących się przydać w tej konkretnej sytuacji oraz tych, które powinien pominąć; “oszczędne obchodzenie się z prawdą”, jak określił to znany brytyjski urzędnik państwowy. Dlatego też Jock nie wspomniał ani słowem o tym, jak posłużył się nazwiskiem Georgie, Hugona oraz lunchem u Lonsdale'ów, by wymóc na Fergusie Lansburym przekonanie ambasadora, by zaprosił Jocka i Lisę na przyjęcie.

- Widziałem, jak załatwiłaś sprawę reklamy cukru - powiedział Jock. - Nie tak blisko artykułu, jak życzyłby sobie mój klient, ale na tyle blisko, że płakał tylko trochę. Co myślisz o fotografii, którą wybraliśmy? Klasa, co?

- Miałaby większą klasę, gdyby zajmowała dwie kolumny - zauważyła Georgie. - Czy twój klient nie wie, kiedy we własnym interesie powinien sięgnąć do kieszeni?

- Mówiłem mu to, ale nie chce wydawać forsy, dopóki nie upewni się, że reklama będzie zamieszczana blisko artykułu o dochodzeniu w sprawie chemicznych środków słodzących. Wielka szkoda, że nie mogłaś dać mi z góry gwarancji. Etyka jest brutalna; przez nią życie staje się jeszcze cięższe.

- Nie jestem Hugonem - zaśmiała się Georgie. - Nie lubię etyki dla niej samej, jak może zauważyłeś. - Twarz Jocka była pusta, ale jego oczy przywiodły Georgie na myśl dobermany, patrzące z tą ich niezmąconą uwagą. - Jednak jeśli komukolwiek przyszłoby do głowy, że redaktora “Worldu” można kupić, byłby to koniec redaktora. Poza tym nie zgadzam się z tobą, że etyka jest zawsze bezlitosna. W sumie ułatwia życie, jak przepisy. Wszyscy są ich świadomi.

- Jasne, jasne, Georgie, tu masz rację. Ale wszyscy wiedzą jednocześnie, że przepisy są po to, żeby je łamać. Jak bez tego moglibyśmy się bawić? Jeśli mi powiesz, że nie lubisz łamać przepisów, nazwę cię kłamczuchą.

- Zaraz mi pewnie powiesz, że byłaby to świetna zabawa, gdyby “World” napisał wyssane z palca brednie o jednym z twoich klientów - powiedziała Georgie ze śmiechem.

- Czy kiedykolwiek zrobiłbym coś tak oczywistego? Brutalnego, owszem, ale nie oczywistego. Poza tym potrafię wymyślić inne rzeczy, które mógłbym z tobą robić, a które ubawiłyby nas znacznie bardziej.

Wziął kieliszek z klaretem i, zanim wypił, uniósł go do niej w toaście. Georgie pod porcelanowym makijażem oblała się rumieńcem.

Jock zmienił bieg:

- A przy okazji, czy twój reporter dowiedział się czegoś wartościowego od Michaela O'Donovana?

- O'Donovan powiedział całkiem sporo o kulisach decyzji, które podejmuje obecnie Ian Lonsdale. Dzięki za kontakt.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Powiem ci jeszcze coś, Georgie, o czym myślałem już wcześniej. Senator Chalmers Morley cieszy się dużym zainteresowaniem mediów. - Jock skinął kciukiem na brązową przystojną twarz. W muszce, zamiast zwykłej czarnej wstążki, teksaski senator odrobinę mniej niż zazwyczaj przypominał aktora. - Cała ta gadanina o lobby bawełnianym, które wyłożyło więcej pieniędzy na kampanię wyborczą Morleya, niż dopuszcza prawo; bardzo go to zasmuciło. Każdy może wylądować w gównie, jeśli księgowa popełnia błędy. Po tej całej historii zaczął się bardzo strzec dziennikarzy Przez ostatni miesiąc odmawiał udzielania wywiadów. Mógłbym jednak namówić Morleya, żeby dał wywiad dla “Worldu” - pod warunkiem że pozwolisz mu powiedzieć coś o transakcjach anglo-amerykańskich. Wkrótce leci do Londynu, żeby zorientować się w możliwościach transatlantyckiej współpracy w dziedzinie energii i przemysłu. Daj mi znać, czy “World” byłby zainteresowany.

Jock postukał się w głowę na znak, że jego kontakty są tam bezpiecznie przechowywane. Georgie patrzyła na gruby palec wskazujący potrącający czarne loki.

Przy stole Sir Martina konwersacja osiągnęła szczyt marzeń gospodarza. Wiedział, że nie zawiedzie się na Patsy.

Jednak przy trzecim stole, gdzie nieoficjalne dowództwo pełniła Imogene, panowało napięcie. Naprzeciwko Imogene siedział Hugo. Po jego prawej, żona senatora Morleya. Helen Morley była pięknością w barwnym, teksaskim stylu, może nieco wyblakłą, ale niewątpliwie tej klasy, która wymaga podziwu. Drażliwa w kwestiach reputacji męża, była jednak dobrym kompanem, słynącym z inteligencji i ostrego dowcipu. Hugona i ją posadzono obok siebie sądząc, że rozmowa sprawi obojgu przyjemność. A jednak, podczas zupy szpinakowej ze szparagami, Hugo odzywał się do Helen Morley praktycznie monosylabami. Wciąż opierał się na krześle, pozornie podziwiając żółte róże i błękitne stokrotki w żółto-błękitnej wazie w stylu Ming. Jednak Imogene, ekspert w obserwacji kątem oka, widziała, że Hugo czeka, aż osoba siedząca po jego drugiej ręce odchyli się na tyle, by mógł z nią porozmawiać, bez względu na to, czy nadeszła jego kolej.

Nie przerywając rozmowy z siedzącym obok szefem NBC, Imogene spojrzała beztroskimi, szarymi oczami na osobę, z którą tak bardzo chciał porozmawiać Hugo. Lisa była niewątpliwie niezwykle czarującą dziewczyną. Ale w Waszyngtonie nie brakowało niezwykle czarujących dziewcząt. Co takiego zobaczył w niej Hugo, że zapomniał o dobrym wychowaniu?

Lisa czuła, że Hugo stara się ją nakłonić siłą woli do odwrócenia się w jego stronę, ale nie miała zamiaru skończyć rozmowy z kongresmanem przed podaniem ryby. Chciała pokazać Imogene, że jest gościem godnym zaufania. Hugo musi poczekać. Ostatecznie to on wpadł w nałóg.

Hugonowi zdawało się, że upłynęła wieczność, zanim przed każdym z gości postawiono ikrę złotośledzia z dwoma plastrami bekonu i połówką cytryny. Lisa odwróciła się do niego.

- Czemu mi nie powiedziałaś, że tu będziesz? - spytał Hugo cichym, ale szorstkim głosem.

- Chciałam ci zrobić niespodziankę.

- Nienawidzę niespodzianek - odparł ponuro. Tak długo pragnął z nią porozmawiać, że teraz zamilkł. Oboje jedli kawior, aż wreszcie Lisa podjęła próbę neutralnej konwersacji.

- Masz zamiar napisać artykuł o Ianie Lonsdale'u?

- Tak, pod koniec tego tygodnia. Zamierzam go połączyć z lamentem nad sposobem prowadzenia interesów przez rząd amerykański; zacytuję męża damy, która siedzi po mojej drugiej ręce - mówił cicho Hugo. Jego pogarda dla Jocka mogła znaleźć teraz ujście, kiedy opowiadał Lisie, co napisze o amerykańskim lobby. Mogłabyś z powodzeniem spytać: jaki rząd amerykański? Cały system wydostał się spod kontroli. Ustawicznie mamy co najmniej szesnaście ośrodków władzy, w stanie permanentnej fluktuacji, to się pojawiają, to znikają. - Dziabnął widelcem w resztkę kawioru.

- Jaki to ma związek z mężem damy po twojej drugiej stronie? - spytała cicho Lisa, nachylając się do przodu i widząc plecy Helen Morley rozmawiającej z ożywieniem z dyrektorem muzeum, siedzącym po jej drugiej stronie.

- Czy myślisz, że kiedy ambasador stara się uzyskać coś dla swego kraju, udaje się z tym do departamentu Senatu? - ciągnął gniewnie Hugo cichym głosem, nadal przeprowadzając próbę nowego artykułu. - Nigdy w życiu. Daje w łapę prawnikom z ulicy K, którzy poprą jego sprawę na Kapitolu. Chalmers Morley jest modelowym przykładem senatora, którego każdy może kupić. Uosabia zgniły system. Mam zamiar tak napisać.

- Och, Hugo.

Oczy koloru bzu spojrzały na niego błagalnie. Po chwili Lisa opuściła wzrok; stała się pięknym, zbłąkanym stworzeniem.

- O co chodzi? - spytał.

- Muszę z tobą o czymś porozmawiać, zanim napiszesz ten artykuł. Czy możemy się spotkać na kawie jutro po południu?

Imogene Randall zauważyła kątem oka, jak gniewna twarz Hugona przybiera czuły wyraz. O czym, na Boga, mogą ze sobą rozmawiać? - myślała.

Kiedy podano pieczyste, Lisa odwróciła się z powrotem do kongresmana. Udając, że spija mu słowa z ust, zastanawiała się, jak mogłaby po kolacji porozmawiać z Ianem Lonsdale'em. Nie będzie to łatwe dzisiaj, kiedy jest gościem honorowym. Może na początek powinna spróbować dotrzeć do Patsy?

Ta dziewczyna, którą James Arden przywiózł na Farmę Świń, wygląda na miłą - zauważyła Patsy Stała przed lustrem w stylu Jerzego III, odpinając rubinowe kolczyki.

- Nie zwróciłem uwagi - odparł Ian, chociaż wykorzystał jedyną możliwość, by wywrzeć na Lisie wrażenie. Należała do grupy gości, których ambasador zebrał razem z Ianem na kawie, w celu przedyskutowania polityki rządu brytyjskiego wobec najnowszego kryzysu na Bliskim Wschodzie. Pozornie koncentrując się na odpowiedziach udzielanych senatorowi i doradcy prezydenta, Ian prowadził rozmowę w taki sposób, by podobała się Lisie; czasami patrzył prosto w jej bzowe oczy, jak gdyby w rzeczywistości pragnął rozmawiać z nią sam na sam.

- Mam nadzieję, że wiadomość o Anne Jolliffe nie zepsuła ci wieczoru - powiedział Ian.

- Starałam się o tym nie myśleć - odparła Patsy, czując się winna, ponieważ w tym momencie nie z powodu rodziny Jolliffe czuła się nieswojo. Patrząc na odbicie lana w lustrze powiedziała: - Wolałabym, żeby Jock Liddon nie przyjeżdżał na drinka, kiedy będziemy na Wybrzeżu z Georgie i Hugonem.

- Jock raczej mi się spodobał - odparł Ian ze śmiechem. - Nie na każdym przyjęciu u ambasadora spotyka się gangstera.

- Czy Panna Bzowe Oczy przyjedzie razem z nim? - spytała Patsy.

- Skąd mam wiedzieć? Zapytaj Georgie.

Patsy wybuchnęła płaczem.

- Kochanie - powiedział Ian, obejmując ją. - To głupota z mojej strony, że wspomniałem o Jolliffe'ach, akurat kiedy kładziemy się spać. Postąpiłem głupio. Nic to nikomu nie pomoże, a już na pewno nie im.

- Wiem, ale tak mi przykro.

W pewnym sensie nie pojmowała, że los, który spotkał rodzinę Jolliffe, łączył się z przeczuciem, że Lisa przyniesie nieszczęście jej rodzinie. Ocierając twarz chustką Iana, powiedziała:

- Czy pamiętasz, jak mówiłam ci kiedyś o tym, że szczęście zawsze się kończy? Dziś wieczorem ta myśl nie dawała mi spokoju: czarna dziura na horyzoncie, wciąż tak mała, że jej nie widzimy. Ale kiedy się zbliży, zobaczymy, że zmierza w naszą stronę.

Tuląc Patsy, Ian pocałował jej włosy, czując wstyd, żew tym samym momencie część jego myśli odbiega ku Lisie.


22


Główny reporter “Worldu” do spraw handlu i przemysłu, Norman Sharpton, pojawił się tuż przed dziesiątą w ambasadzie brytyjskiej, gdzie poinformowano go, że wywiad z Sekretarzem BITE odbędzie się w gabinecie ambasadora. Siadając na sofach Davida Hicksa - stojących w odpowiedniej odległości od siebie - obaj mężczyźni znaleźli się na stosownych pozycjach. Byli sobie nawzajem potrzebni i znali reguły gry.

Gdy wywiad rozkręcił się już na dobre, Norman zapytał:

- Czy nie leżałoby to we wspólnym interesie, gdyby rząd brytyjski zgodził się na wejście w spółkę joint venture z amerykańską firmą zdolną i gotową zbudować rafinerię w Irlandii Północnej?

Ian zmierzył Normana podejrzliwym wzrokiem, choć nie pozbawionym szacunku. Propozycja Star Oil została przedstawiona w zarysie dopiero podczas ostatnich narad w departamencie. O ile Ianowi było wiadomo, nie podano jeszcze do publicznej wiadomości żadnych szczegółów propozycji, którą przedstawił Michael O'Donovan na Farmie Świń przed kilkoma tygodniami.

- Czemu pan pyta? - zapytał Ian.

- Słyszałem dyskusje na ten temat - odparł Norman. Przez chwilę miał przed sobą wąską twarz Michaela. O'Donovan okazał się niezwykle pożytecznym źródłem informacji, chociaż coś w jego pełnym napięcia i dystansu zachowaniu wprawiało Normana w zakłopotanie. Dziennikarz i polityk zdawali sobie sprawę, że minister w istocie nie oczekuje, że Norman wyjawi źródło informacji.

Sharpton mówił dalej bez ogródek:

- Dobrze, zatem po katastrofach na wieżach wiertniczych Star Oil musi poruszyć niebo i ziemię, żeby przekonać was do przyznania jej licencji na eksploatację. Mimo wszystko uważa się powszechnie, że budowa rafinerii to dobry pomysł. Oczywiście, pod warunkiem że wasz rząd myśli poważnie o inwestowaniu w Ulsterze.

Jedną z technik Normana było irytowanie rozmówcy, w celu sprowokowania go do nieopatrznej wypowiedzi.

- Dlaczego uważa pan, że mielibyśmy być niepoważni? - W głosie Iana wyczuwało się lekką irytację. - Byliśmy gotowi zapłacić cholernie dużą cenę już wcześniej, za powstrzymanie Irlandczyków od wymordowania się nawzajem.

- No cóż - odparł przyjaźnie Norman - jak rozumiem, pański departament uważa, że jego budżetu nie stać na wydanie dwustu milionów dolarów, które byłyby potrzebne Brytyjskim Rafineriom i Star Oil. Nie świadczy to raczej o zatroskaniu losem robotników w Irlandii Północnej.

- Nie wiem, z kim pan rozmawiał - powiedział ostro Ian - ale może pan tej osobie przekazać: przy najlepszej woli nie jestem w stanie wyczarować na zawołanie dwustu milionów dolarów.

- Wiem - stwierdził Norman z przyjacielskim uśmiechem. - Kiedy jednak będzie pan miał dobry polityczny powód, by je wyczarować, a Star Oil i Rafinerie Brytyjskie wyrażą gotowość inwestowania, sądzę, że zamacha pan czarodziejską różdżką jak najmocniej, by doprowadzić do budowy rafinerii w Ulsterze. Jaki jest pana prywatny pogląd na stacjonowanie tam brytyjskich wojsk?

- Ma pan to zamiar zamieścić w wywiadzie, czy nie? Mój najbliższy kolega w Irlandii Północnej nie będzie zachwycony, jeśli się dowie, że rozpowiadam w Stanach na lewo i prawo, czy powinniśmy wycofać nasze oddziały.

Podczas wywiadu Norman posługiwał się notatnikiem, nie tylko w celu prowadzenia zapisków, ale także po to, by naszkicować mocno zaciśnięte usta lub kołyszącą się stopę interlokutora w czasie odpowiedzi na pewne pytania. Korzystał też z magnetofonu na wypadek, gdyby nie zdążył zapisać wszystkiego. Taśmy okazywały się także pomocne, kiedy ktoś się skarżył, że przekręcono jego wypowiedź. Teraz Norman wyłączył magnetofon.

- Nie zamieszczę tego - odparł - chociaż chciałbym zrobić jedną czy dwie notatki dla naszkicowania tła. - Zgodnie z regulami gry, dziennikarz nie mógł przypisywać uwag z “tła” osobie udzielającej wywiadu. Norman otworzył notes na czystej stronie, którą zatytułował u góry “tło”.

- Moje poglądy są zmienne - oświadczył Ian. - Kiedy myślę o tym w sposób czysto racjonalny, uważam, że powinniśmy wycofać oddziały Wszystko, co Armia Brytyjska robi w Irlandii Północnej, jest na rękę Irlandzkiej Armii Republikańskiej.

Norman milczał.

- Jaki jest sens w tym - ciągnął po chwili Ian - żeby setki młodych brytyjskich żołnierzy ginęły od strzałów w tył głowy i bomb, żeby zastawiano na nich zasadzki i torturowano na śmierć, kiedy rozwiązanie problemu Irlandii Północnej jest równie dalekie jak zawsze? A jaką wdzięczność czuje ktokolwiek w Ulsterze w stosunku do rodzin zamordowanych brytyjskich żołnierzy? Żadną. Dlatego racjonalnie uważam, że powinniśmy się wycofać i pozwolić, by katoliccy psychopaci i protestanccy psychopaci załatwili tę sprawę między sobą.

Norman milczał.

- Ale wtedy mój irracjonalny głos mówi: jak można się wycofać, skoro wiadomo, że ta rzeź pochłonie życie niewinnych ludzi? - Sięgnął po dzbanek z kawą. - Napije się pan jeszcze?

- Nie, dziękuję.

- Oczywiście, że jestem zainteresowany ofertą Star Oil - mówił Ian. - Ale Irlandzka Armia Republikańska popełnia błąd sądząc, że będę silniej popierał inwestycje w Irlandii Północnej, kiedy wysadzą w powietrze żonę członka parlamentu, który sprzeciwia się dalszym inwestycjom. Osiągają w ten sposób tylko tyle, że zaczynam się zastanawiać, czy BITE nie zrobiłaby lepszego użytku ze swych pieniędzy, popierając, na przykład, przemysł walijski.

Zamilkł.

Norman włączył magnetofon, po czym przeszedł do pytań o ostatni spór Wielkiej Brytanii ze Wspólnotą Europejską o normy wydobycia stali.

O dwunastej trzydzieści samochód ambasadora brytyjskiego wysadził Iana przed hotelem Willard, gdzie miał się spotkać z Hugonem na lunchu. Pierwsze dwadzieścia minut zeszło im na plotkach. Zeszłego wieczoru na kolacji u ambasadora mieli niewiele czasu dla siebie. Hugo chciał wypytać Iana o członków brytyjskiego rządu; Ian chciał się dowiedzieć czegoś o Amerykanach. Dopiero kiedy jedli placki z krabami Maryland, Hugo podniósł kwestię Star Oil.

- O Boże - westchnął Ian. - Czy jest w tym kraju ktoś, kogo nie interesuje Star Oil? Przez mój departament przechodzą inne sprawy, które mają znacznie dalej sięgające wpływy na przemysł.

- Czy Norman Sharpton drążył cię w sprawie Star Oil? - zaśmiał się Hugo. Czuł irytację. Jego artykuł o wizycie sekretarza BITE miał się ukazać w piątkowym numerze “News”, a “World” nie ukaże się przed sobotą. Mimo to, gdyby Georgie udało się zamieścić lepszy artykuł, Hugo byłby rozgoryczony. Czuł gorycz z powodu samej możliwości.

Była już prawie trzecia, kiedy Hugo wszedł do niemal pustej kafejki niedaleko ulicy K. Lisa już tam była. Siadając obok niej przy narożnym stoliku Hugo powiedział:

- Przepraszam, że byłem wczoraj rozdrażniony.

- W porządku. Cieszę się, że mogłeś dzisiaj przyjść. Hugo, potrzebuję pomocy.

Spuściła wzrok na lewą dłoń, którą położyła na plastikowym obrusie. Powoli odwróciła dłoń wierzchem do góry i zaczęła ją pocierać trzecim palcem drugiej dłoni, drobnymi, niepewnymi ruchami. Widział, że waha się, czy go o coś poprosić. Jej subtelna uroda sprawiała, że onieśmielenie Lisy łamało mu serce.

- Możesz mi powiedzieć - zapewnił ją delikatnie.

Podniosła na niego wzrok.

- Chodzi o artykuł, który piszesz na temat władzy lobbystów. Czy nie mógłbyś posłużyć się innym senatorem jako przykładem korupcji?

- Dlaczego miałbym to robić? Chalmers Morley to najświeższy przykład całego zgniłego systemu. Różnica pomiędzy nim a innymi senatorami polega na tym, że Morley nie zachował ostrożności i przyjął niedopuszczalną sumę pieniędzy. Widziałaś w zeszłym miesiącu, jak wił się przed komisją senacką.

- Ale jedyną zbrodnią senatora Morleya było to, że go przyłapano - powiedziała Lisa. - Wszyscy robią to co on.

- Skąd twoje zainteresowanie Morleyem? - spytał Hugo.

Zasłaniając rzęsami oczy Lisa potarła obrus palcem wskazującym. Hugo z wysiłkiem powstrzymał się od podniesienia tej dłoni i pocałowania jej dla dodania otuchy.

- W przyszłym tygodniu towarzyszę senatorowi Morleyowi w podróży do Londynu - odparła, podnosząc znowu wzrok. - Jedzie tam, by przekonać wpływowych ludzi, dlaczego BITE powinno przyznać licencję Star Oil. Star Oil jest klientem Jocka. Jeśli postawisz pytanie, czy senator Morley jest skorumpowany - nawet jeśli nie napiszesz tego wprost - mogłabym stracić pracę w J. D. Liddon.

Znowu opuściła rzęsy i przyjrzała się badawczo dłoni. Hugo poszedł za jej spojrzeniem. Szczupła dłoń Lisy wyglądała tak niewinnie; leżała otwarta i bezbronna.

- Czemu mój artykuł miałby wpłynąć na twoją pracę? To co mówię o Morleyu, ma związek ze mną, nie z tobą.

- Prasa brytyjska nie interesowała się problemami senatora Morleya przed dochodzeniem komisji senackiej - powiedziała Lisa niemal łamiącym się głosem. - Jeśli skrytykujesz go teraz, prasa brytyjska prawdopodobnie to podejmie, a przez to Morley stanie się mniej skuteczny w sprawie Star Oil. Jock obarczy mnie winą.

- Ależ to śmieszne - stwierdził Hugo. - Nigdy dotąd nie wspominałaś o Morleyu ani o Star Oil. Poza tym wszyscy wiedzą, że Star Oil ubiega się o to pole.

- To jest bardziej skomplikowane, Hugo - niemal jęknęła Lisa. - Star Oil zaoferowała więcej: jeśli dostanie to pole, zbuduje rafinerię w Irlandii Północnej. Będzie to spółka joint venture z Rafineriami Brytyjskimi, a BITE zostanie poproszone o inwestowanie znacznych sum. Oznaczałoby to nowe miejsca pracy w Irlandii Północnej.

Oboje zamilkli.

- Nie znasz Jocka - podjęła Lisa. - On wie o wszystkim, no, prawie wszystkim. Nie wie o naszym - zawahała się - życiu osobistym. Ale wie, że od czasu do czasu jadamy wspólnie; ostatecznie chodzimy do restauracji. Jeśli obsmarujesz senatora Morleya, Jock mnie obarczy winą. Gwarantuję ci: obarczy mnie za to winą.

Znowu spuściła wzrok. Minęły dwie minuty Trzy. Cztery. Zaczęła nerwowo pocierać bezbronną dłoń.

Wreszcie sięgnął ponad stołem, zamknął jej palce, podniósł je do ust i pocałował opuszki, po czym położył dłoń Lisy z powrotem na stole. Podniósł jej prawą dłoń i położył ją na lewej.

Uniosła wzrok i uśmiechnęła się jak zagonione zwierzę.

- Może nie powinnam była ci mówić o swoich trudnościach - powiedziała.

- Oczywiście, że powinnaś. Jest aż zbyt wielu senatorów i kongresmanów, których mógłbym wymienić jako przykłady naszego zgniłego systemu rządów. Może nie muszę wspominać o Morleyu. Nie mówmy więcej o tym.

Niewielu ludzi odczułoby przygnębienie, z jakim Hugo spełniał prośbę Lisy. Dziennikarze rzadko wahają się przed osłanianiem bliskich przyjaciół, ujawniając pewną nieprzyjemną sprawę, z którą tamci byli związani. Dziennikarze rzadko zastanawiają się nad osobistymi i politycznymi skłonnościami właściciela swego pisma. Dokonują autocenzury bez zastanowienia.

Jednak Hugo wierzył w etykę. Nie stosował autocenzury. Przeciwnie, gdyby przyszło mu na myśl, że mógłby powstrzymać się od ciosów dla pewnej prywatnej korzyści, niemal perwersyjnie uderzałby jeszcze mocniej, z zapałem godnym lepszej sprawy.

Wiedział też, że jeśli chciało się pomóc przyjacielowi i naginało w tym celu fakty, pociągało to za sobą lawinę. Mimo że jego styl nie był tak brutalny jak styl Bena Franwella, słynnego brytyjskiego wydawcy, Hugo wiedział dokładnie, co miał na myśli Franwell, kiedy przed dziewięcioma laty powiedział do Hugona na pokładzie “Aureole”: - Ludzie twierdzą, że pieniądze i władza korumpują. Powiem ci, co korumpuje: przyjaźń.

Kiedyś pewien przyjaciel, którego córkę zatrzymano za posiadanie narkotyków, poprosił Hugona, żeby nie pisano o tym w “News”. - Przykro mi, Tom - brzmiała odpowiedź Hugona. - Kiedy reporter wyśledzi to w rejestrze policyjnym, nie będę w stanie przeszkodzić mu w pisaniu. Ale na tym komisariacie zatrzymuje się tylu ludzi za narkotyki, że reporter może przeoczyć nazwisko twojej córki. Może w ogóle nie pójdzie na ten komisariat. Możemy tylko siedzieć cicho i mieć nadzieję, że przeoczy. - Bez względu na aberracje w osobistym życiu, Hugo do honoru i wiarygodności dziennikarza przywiązywał taką samą wagę jak do jedzenia i wody.

W nocy po dniu, w którym Lisa zwróciła się do niego po pomoc, spał źle. Zbudził go krzyk sowy, który zamiast go uwznioślić, zabrzmiał w jego uszach dość melancholijnie. Jak zwykle w lipcu, spał nago, z zewnętrznym prześcieradłem zrolowanym przy stopach. Kiedy przeraźliwy krzyk zbudził go powtórnie, wstał, zamknął okna, włączył wentylację i nakrył się prześcieradłem. Raz obudził się z nieprzyjemnego snu, w którym, był tego pewien, występowały usta Lisy o wargach równej wielkości, a Ben Franwell mówił na przyjęciu na pokładzie “Aureole”: - Ludzie mówią, że władza i pieniądze korumpują. Powiem ci, co korumpuje: miłość.

Obudził się rano nie z wielką radością kochania Lisy, ale z uczuciem silnego oporu przed rozpoczęciem dnia. Był zadowolony, że sprzątaczka nie przychodziła w czwartki; nie chciał, żeby się kręciła, kiedy zejdzie do kuchni zrobić kawę. Kroki, które stawiał, wydały mu się powolne i ciężkie, jak kroki człowieka idącego na spotkanie przeznaczenia.

Otworzył frontowe drzwi, by wziąć z progu paczkę gazet. Na górze w gabinecie zasiadł w fotelu i rozpoczął tradycyjne dwie godziny lektury, co pewien czas rozcinając strony małym nożem. Automatycznym ruchem opatrywał fragmenty datą; mogły minąć tygodnie, zanim do nich wróci.

Kiedy poszedł do łazienki, żeby się ogolić, spojrzał z kamiennym wyrazem w lustro, ciekaw, czy wygląda inaczej. Jednak surowe rysy twarzy, kasztanowe włosy zaczesane do tyłu, z kilkoma kosmykami opadającymi niedbale na czoło, wyglądały tak samo jak zawsze.

Kiedy szedł na dół dolać sobie kawy, kroki stały się lżejsze.

Usiadł za większym z dwóch biurek w gabinecie i poczuł, jak adrenalina napływa równym strumieniem. Włączył komputer i monitor Kładąc palce na klawiaturze, poczuł przypływ mocy. Artykuł był już w myślach niemal w trzech czwartych gotowy. Brakująca ćwiartka pojawi się sama, kiedy zacznie destylować myśli przy pomocy klawiatury i monitora.

Postawiwszy kropkę po ostatnim zdaniu, poczuł satysfakcję. Przyjął w artykule ton mentorski. Najpierw uderzył w dzwony na alarm, ostrzegając przed wiszącą nad Ameryką groźbą ze strony lobbystów w butach od Gucciego, którzy zamierzają opanować amerykańską politykę. Następnie przeszedł do omawiania postawy sekretarza BITE:

Kiedy zarzuca sieć poza własnym krajem, każdy sekretarz handlu i przemysłu, który jest godzien swego stanowiska, jednego oka nie będzie spuszczał z pieniędzy, a drugiego z polityki. W tym tygodniu Ian Lonsdale dowiaduje się z pierwszej ręki, jakie spółki z przemysłem amerykańskim mogłyby osiągnąć wpływy wykraczające daleko poza korzyści ekonomiczne.

Na przykład Star Oil ubiega się o licencję na eksploatację jednego z pól naftowych, odkrytych niedawno u brzegów Hebryd, tuż obok Irlandii Północnej. Chociaż Star Oil została oczyszczona z wszelkich zarzutów zabójstwa przez zaniedbanie, nie uwolniła się jednak w pełni od hańby po stracie dwóch szybów naftowych, którym towarzyszyła przerażająco wysoka liczba ofiar. Obecnie Star Oil wzmocniła swoją ofertę obietnicą budowy rafinerii w Ulsterze. Mamy tu przykład połączenia handlu z polityką.

Ponieważ w chwili, kiedy terroryzm Irlandzkiej Armii Republikańskiej posuwa się do coraz bardziej bezsensownego rozlewu krwi - zabicie żony posła, której mąż sprzeciwiał się dalszym inwestycjom rządowym w Ulsterze - sekretarz BITE musi pokazać, że zależy mu na wspólnym “rapprochement” z ludnością cywilną uwięzioną w brutalnej walce frakcyjnej w Ulsterze.

Star Oil dokonała sprytnego posunięcia. Jej propozycja budowy rafinerii pokrywa się z celem, dla którego, między innymi, powołano do życia BITE. Sekretarzowi BITE trudno się będzie oprzeć temu dodatkowi do oferty.

Następnie Hugo przeszedł do rozmów Iana z rządem amerykańskim.

Skończywszy artykuł zszedł na dół po listy, wrócił z nimi do gabinetu, i usiadł tym razem za mniejszym mahoniowym biurkiem w stylu federalnym, które dostał od Georgie. Otwierał i sortował listy na te, którymi powinien się zająć jego sekretarz, takie, którymi zajmie się sam, oraz te, które należało odłożyć na bok i przedyskutować z Georgie podczas weekendu.

Kiedy wrócił do dużego biurka, by nadać artykułowi ostateczny kształt, nie zauważył nawet, że we fragmencie, gdzie bił na alarm grzmiąc na skorumpowanie amerykańskiego rządu przez lobbystów, lista podejrzanych kongresmanów nie objęła senatora Chalmersa Morleya. Hugo zapomniał też prawie, że przewidywał wygranie licytacji przez Star Oil, ponieważ na tym właśnie zależało Lisie.

Osiągnęła to, co nie udało się nikomu: kupiła jego prawdomówność. Hugo się sprzedał - nie żeby podlizać się wpływowym politykom, a już na pewno nie dla pieniędzy: sprzedał się dla miłości: Dowiódł, że Ben Franwell miał rację.


23


Po zakończeniu dwudniowej wizyty w Cleveland i Pittsburghu, Lonsdale'owie wrócili samolotem do Waszyngtonu, by zdążyć na pożegnalną kolację z ambasadorem brytyjskim i Fergusem Lansbury. (Lady Masters, cierpiąca na migrenę, przesłała przeprosiny. ) W sobotę rano samochód ambasadora zawiózł Lonsdale'ów na Wybrzeże. Siedząc z tyłu Rollsa, Ian czytał “World”.

Georgie rzeczywiście dopilnowała, by amerykańska klasa średnia dowiedziała się o nim. Poświęciła cztery strony przemysłowi brytyjskiemu oraz jego wpływowi na amerykański przemysł i konsumentów; zamieściła fotografie mogące przyciągnąć zainteresowanie obu zaangażowanych stron. Do talentów Georgie należała umiejętność włączenia do poważnego artykułu o biznesie czynnika ludzkiego, który może zainteresować masowego czytelnika.

Doszedłszy do artykułu Normana Sharptona, Ian zacisnął wargi. Nie mógł wiedzieć, że w tym samym momencie Michael O'Donovan czyta “World” w swoim waszyngtońskim mieszkaniu. Kiedy doszedł do fragmentu, w którym Norman wykorzystał informacje otrzymane od Michaela, uśmiechnął się nieznacznie.

Norman położył w artykule nacisk na uwagi Iana o Irlandii Północnej. Nie przekroczył ustalonej granicy etycznej: nie przypisał Ianowi żadnej wypowiedzi, która padła we fragmencie wywiadu nie przeznaczonym do druku. Zamiast tego Norman streścił poglądy Iana tak, jakby były to osobiste spekulacje Sharptona.

Artykuł zaczynał się następująco:

Członek parlamentu Ian Lonsdale należy do tych brytyjskich polityków, których decyzje w sferze rządzenia cechuje ukryte napięcie. Rozsądek dyktuje postawę pragmatyczną, jednak honor - noblesse oblige - ciągnie w przeciwną stronę.

Rozumując racjonalnie mógłby słusznie zauważyć, że brytyjskie oddziały w Irlandii Północnej nie są w stanie spełnić swego zadania, jakim jest położenie kresu rozlewowi krwi między katolikami a protestantami. Wszystko co robi armia brytyjska, jest na rękę Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Czy po to młode Angielki zostają, wdowami?

Czemu więc sekretarz BITE nie umyje rąk od Irlandii Północnej i nie spożytkuje budżetu gdzie indziej? Na przykład przemysł walijski jest spragniony rządowych inwestycji. A jednak pan Ionsdale nie potrafi stać z boku, kiedy mieszkańcy Ulsteru giną w wake frakcyjnej. Nie będzie też przyglądać się bezczynnie, jak ich przemysł upada, kiedy ma przed sobą uczciwą szansę poparcia go, oczywiście pod warunkiem, że znajdzie fundusze.

W zeszłym tygodniu ogłosił, że zainwestuje w jedyną fabrykę motocykli w Belfaście, zapewniając w ten sposób pracę trzystu katolickim robotnikom. Znacznie więcej miejsc pracy wchodzi w grę w decyzji, którą musi wkrótce podjąć, a mianowicie: czy przyjąć ofertę Star Oil na eksploatację pola naftowego u wybrzeży Hebryd. Jest bowiem zrozumiałe, że Star Oil wzmocniło swoją ofertę propozycją zainwestowania w rafinerię w Ulsterze - ewentualność, która nie ucieszy Oklahoma Petroleum, także ubiegającą, się o licencję. Jeśli pan Lonsdale odrzuci ofertę Star Oil, może to zostać odczytane jako policzek wymierzony tym, którzy usiłują odbudować zrujnowaną gospodarkę Ulsteru.

Głęboka ironia leżąca u podstaw jego decyzji polega na tym, że katolicy z Ulsteru, którzy skorzystają najwięcej z tworzenia w Irlandii Północnej nowych miejsc pracy, mają silne powiązania z Irlandzką Armią Republikańską, pragnącą za wszelką cenę wyrzucić Anglików z Ulsteru.

Dalej Norman omawiał inne aspekty pracy lana.

- Niech go cholera weźmie - powiedział Ian do Patsy. - Wszystko co mówi, jest prawdą, ale niepotrzebnie tak to rozdmuchał, bo Amerykanie gotowi pomyśleć, że jedynym celem BITE jest przeciwstawienie się cholernej IRA.

Kierowca otworzył okno, żeby zapłacić za wjazd na most Bay. Do wnętrza Rollsa momentalnie wdarł się wilgotny upał.

- Bosko - mruknęła Patsy.

Pięć minut później znaleźli się po drugiej stronie mostu i zaczęli powolny zjazd po wschodnim brzegu, gdzie płasko rozciągał się teren zalewany przez przypływy; monotonny horyzont znaczony topolami trwał niezmienny jak okiem sięgnąć.

Niedługo po południu minęli dwa pomalowane na biało paliki i ruszyli piaszczystą drogą przez pole kukurydzy, obok zabudowań gospodarczych. Kiedy dojechali do dużego ogrodzonego wybiegu, dwa dobermany rzuciły się na siatkę z gwałtownym ujadaniem; ich hebanowa sierść Iśniła w ostrym białym słońcu lipca.

Koła samochodu zazgrzytały na żwirowanym podjeździe, gdzie stał zaparkowany mikiobus. Frontowe drzwi domu otworzyły się i wybiegła Sara, a za nią Georgie w towarzystwie Jamiego.

- Sztuczka polega na tym, żeby nosić jak najmniej ubrań - powiedziała na powitanie Georgie, kiedy parne powietrze zwaliło się na Patsy. - I starajcie się niczym nie ekscytować, bo od tego robi się jeszcze goręcej. Chodźcie do środka, gdzie jest stosunkowo chłodno.

Jaskiniowy hall został zaprojektowany w taki sposób, by myśliwi mogli w nim jeść, pić i weselić się przed pójściem do sypialni rozmieszczonych w skrzydłach domu. Po przeciwnej stronie hallu znajdował się duży kominek, a przed nim, w wygodnym bezładzie stały sofy, fotele, stoliki do kart, biurko i duża dębowa półka pełna książek i czasopism. Po drugiej stronie hallu, przy drugim kominku, stał pięciometrowy stół, a wzdłuż niego krzesła w stylu króla Jakuba, z wytartymi obiciami. Wraz z Lycroft Lodge Hugo kupił też znaczną część mebli służących Rycroftom przez lata. Hall zaprojektowano tak, by był ciepły w sezonie polowań na kaczki, a chłodny podczas długich miesięcy letnich.

Pośrodku trzeciej ściany znajdowały się podwójne, przeszklone drzwi, teraz zamknięte przed skwarem południa. Patsy wyjrzała przez nie na kwarcowy taras i pożółkły trawnik schodzący do drewnianego pomostu i wąskiej rzeki. Słońce wypaliło w trawniku brązowe połacie. Rzeka wyglądała zupełnie nieruchomo.

Obok hallu znajdował się bar, niegdyś ulubione miejsce myśliwych. Tutaj Hugo przyrządzał drinki przed lunchem, a Sara była odpowiedzialna za lód. Georgie wróciła z kuchni, gdzie próbowała zupę żółwiową, którą mieli dostać na lunch.

- Wygląda jak błoto - oznajmiła, dokładnie opisując najsłynniejszy przysmak Wschodniego Wybrzeża.

- Najlepsza część zupy żółwiowej to jajka - powiedziała Sara. - Wyglądają jak pomarańczowe kulki pływające w błocie.

- Czy chcesz zobaczyć żółwie, z których nie zrobiono zupy? -Jamie spytał Patsy.

Krępej budowy, był niższy niż niektóre trzylatki, a kiedy maszerował przed nią, Patsy uśmiechnęła się na widok wyprostowanej, małej postaci. W połowie schodów do piwnicy usłyszała skrobanie.

- Są w kotłach do prania - oznajmił Jamie. Cztery staromodne kotły do prania były do połowy wypełnione żółwiami wodnymi o diamentowych grzbietach, wielkości kul armatnich; właziły na siebie i wyglądały bardziej pierwotnie niż żółwie, które Patsy dotąd widywała.

- Tata zabija je siekierą - powiedział Jamie. - Chcesz później zobaczyć psy? Nie lubię psów, ale mogę ci je pokazać.

Przy zupie żółwiowej Ian spytał Georgie o zamieszczony w “Worldzie” artykuł o brytyjskim przemyśle.

- Dzięki za umieszczenie mnie na mapie Ameryki. Ale powiedz, skąd bierze się wielka amerykańska fascynacja budową rafinerii ropy naftowej w Ulsterze?

- Stąd, skąd pochodzi wielka amerykańska fascynacja większością problemów anglo-irlandzkich - odparła Georgie. - Sympatia dla mniejszości, która zajmuje sentymentalną pozycję w kulturze amerykańskiej. Czy nie widziałeś tych filmów, w których Spencer Tracy gra szlachetnego irlandzkiego księdza? Noraid nie przestaje dolewać oliwy do ognia. Może Boston i Nowy Jork to główne skupiska imigrantów irlandzkich, ale i w innych miastach panuje przekonanie, że Anglicy zachowują się w Irlandii jak skurwysyny.

- Kiedy byłem na Uniwersytecie, mieszkałem w pokoju z katolikiem, który zachowywał się na co dzień normalnie i inteligentnie. Jednak kiedy się upił, mówił, że gdyby mógł, poderżnąłby gardło każdemu napotkanemu Anglikowi. Wszystko z powodu Irlandii - Hugo zaśmiał się na to komiczne wspomnienie.

- No cóż, ten senator z Massachusetts, który udzielił wywiadu dla “Worldu”, dał do zrozumienia, że nie miałby nic przeciwko zrobieniu tego samego - zauważył Ian.

- Szczerze mówiąc - powiedział Hugo krzywiąc się - zdziwiło mnie, Georgie, że poświęciłaś tyle miejsca takiemu rzezimieszkowi jak Rourke.

- Właśnie dlatego nie jesteś redaktorem “Worldu”, Hugo - odparła cierpko Georgie. - Ja piszę dla całego kraju, nie tylko dla ekskluzywnej grupki czytelników, którzy czekają, aż Święty Hugo powie im, co należy myśleć.

Ian i Patsy wymienili spojrzenia ponad długim stołem. Patsy spojrzała na Hugona i zobaczyła, że jego opalone policzki zabarwił rumieniec.

- Kim jest ten senator Rourke? Ja też czytałam ten wywiad - powiedziała, pragnąc zmienić temat. Georgie chciała, żeby jej kąśliwa wypowiedź dotknęła Hugona i to się jej udało.

- Jest jednym z ludzi stojących za Noraid - odpowiedział rzeczowo Hugo. Żałował, że ujawnił przed Lonsdale'ami napięcie panujące między nim a Georgie. - Możliwe, że Rourke musi się liczyć z wieloma innymi wyborcami, poza tymi z Południowego Bostonu, ale mimo to jest jednym z tych Irlandczyków, którzy nie są w stanie uciec od własnej przeszłości - w przeciwieństwie do Kennedych, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z Noraid. Wpadłem na Rourke'a niedawno na jednym z przyjęć Imogene.

Hugo przerwał. Przez chwilę całą jego uwagę pochłaniał obraz złocistych włosów Lisy ocierających się o jedwabną sukienkę koloru eau-de-Nil, którą miała na sobie, kiedy zabrał ją na przyjęcie do Imogene. Zmusił się do skupienia się na tym, co mówił.

- Nawet wtedy Rourke ujadał o tym, jak twój rząd zachęca swych przedstawicieli w Belfaście, żeby srali na głowy jego rodzinie. Oczywiście publicznie musi zaprzeczyć, jakoby popierał zamachy bombowe na angoli; w przeciwnym razie mogliby mu wytoczyć sprawę. Ale jaki inny cel przyświeca Noraid?

Wszyscy zamilkli. Patsy wyobraziła sobie Anne Jolliffe wychodzącą do samochodu z domu przy ulicy Lorda Northa i zatrzaskującą drzwi. Ian wyobraził sobie George'a Jolliffe'a, kiedy policja zawiozła go z Izby Gmin do tego, co leżało przed jego domem.

Sara podnosiła talerze na zupę jeden po drugim i zanosiła na koniec stołu, gdzie jej matka nalewała dokładkę zupy żółwiowej ze starej porcelanowej wazy Worcester.

- Dopilnuj, żeby Patsy dostała jajka - powiedział Jamie.

Wszyscy skoncentrowali się na zupie żółwiowej.

Dwie pary bosych stóp spoczywały na białej kapie. Georgie leżała wsparta na poduszkach po swojej stronie podwójnego łóżka, Patsy po stronie Hugona, który poszedł do Pierce'a.

Na obydwu stolikach stały szklanki z mrożoną herbatą, a na komodzie, w kubełku z lodem, dzbanek z herbatą, w której pływały plasterki cytryny. Okna były od wczesnego ranka zamknięte przed upałem, a drewniane okiennice, zamknięte przed popołudniowym słońcem, sprawiły, że pokój był pogrążony w półmroku. Hugo z uporem twierdził, że wentylacja zepsułaby charakter Lycroft Lodge; jego celem było odtworzenie prostych warunków, które utożsamiał ze swym dzieciństwem na Południu.

- Czy Ian jest dumny z sukcesu twoich książek dla dzieci? - spytała Georgie? - W Ameryce w końcu też zaskoczą. Wydawcy są jak stado owiec. Twojego stylu nie sposób zaszufladkować, więc się niepokoją. Głąby.

- Tak, jest dumny - odparła Patsy. Ona i Georgie momentalnie poznawały, jak dawniej, które komentarze wymagają odpowiedzi. - A fakt, że mam własną karierę, oznacza, że trochę mniej zrzędzę na to, ile czasu spędza w swoim departamencie i na głupotę Izby Gmin.

- Zawsze podziwiałaś członków parlamentu - stwierdziła sucho Georgie, choć z uśmiechem.

- W istocie bardzo szanuję niektórych z nich. Ale typy w rodzaju Jamesa Ardena - masz szczęście, że go nie znasz - przyprawiają mnie o mdłości.

- Jak dobrze znasz tego, którego żona zginęła w zamachu bombowym?

- Niezbyt dobrze. Sączyły herbatę.

- Co sądzisz o mojej małej potyczce z Hugonem podczas lunchu? - spytała Georgie.

- O co wam poszło?

Georgie nie odpowiedziała od razu. O co im poszło?

- Nie jestem pewna - odparła. - Możliwe, że o nic więcej, niż o osiem lat małżeństwa.

Patsy nie odpowiedziała. Z Ianem pobrali się jeszcze dawniej.

- Ale przypuszczam, że ma to związek z naszą pracą - mówiła Georgie. - Zajmujemy się całkowicie odmiennymi rzeczami - on jest gwiazdą felietonu, a ja redaktorem tygodnika; mimo to w pewien sposób rywalizujemy ze sobą.

- Czy przeszkadza mu to, że był sławny, kiedy cię poznał, a dzisiaj dorównujesz mu sławą? Może nawet jesteś sławniejsza; wszędzie gdzie się ruszę, ludzie czytają “World”.

- Czasami na pewno mu to przeszkadza - potwierdziła Georgie. - W zeszłym miesiącu, po powrocie z przyjęcia, mieliśmy jedną z najgorszych kłótni. Powiedział, że stałam się nieznośnie zarozumiała, na co odparłam, że po prostu mi zazdrości. Wyczułam, że chce mnie uderzyć.

- Hugo? - Zdumienie Patsy było niekłamane.

- Wiem. To brzmi śmiesznie, co? Oczywiście tego nie zrobił. Dżentelmen z Południa odzyskał panowanie nad sobą.

Sączyły herbatę.

- Dlaczego nazwałaś go Świętym Hugonem?

- Nie powinnam była tego robić. Zbudował swoją reputację na honorze i odwadze. Uwielbiam sposób, w jaki nie godzi się na bzdury. Ale nie mogę znieść, kiedy staje się pompatyczny i protekcjonalnie daje mi do zrozumienia, że jestem mniej szlachetna niż on. Zamieściłam ten wywiad z Patem Rourke, bo interesuje on wielu czytelników. Rany boskie, nie redaguję gazetki kościelne.

Po kilku minutach ciszy Georgie spuściła nogi z łóżka, ponownie napełniła ich szklanki i znowu oparła się wygodnie na poduszkach.

- Jak to jest, kiedy w ciągu tygodnia mieszkacie z Hugonem w innych miastach? - spytała Patsy.

- Chodzi ci o to, czy się pieprzymy na boku? Nie, jeszcze nie. W każdym razie, jeśli Hugo to robi, jeszcze się o tym nie dowiedziałam. Myślę, że poznałabym to po jego zachowaniu. Wiesz, jaki jest Hugo. Nie przystałby na mały skok w bok; musiałby pójść na całość. To byłby koniec naszego małżeństwa. W głębi duszy jest romantykiem; zauroczenie wziąłby za “miłość”. - Przeciągnęła to słowo, żeby podkreślić cudzysłów.

- A ty?

- Ja? - Georgie zastanowiła się chwilę. - Zawsze znałam różnicę między jednym a drugim. Chcę pozostać żoną Hugona. Nie chodzi o to, że go kocham. Lubię go bardziej niż kogokolwiek. Jestem dumna, że jestem jego żoną. Mamy wspólne zainteresowania. W łóżku jest przyjemnie, zazwyczaj, a czasem myślę, że przetrwa to dłużej właśnie dlatego, że nie widujemy się przez cztery dni w tygodniu. Poza tym praca w “Worldzie” jest tak absorbująca, że nie miałam czasu na żadną przygodę.

Sączyły herbatę.

- Zabawne - powiedziała Georgie - że właśnie niedawno przyszło mi to do głowy. Jestem pewna, że ma to związek z tym, że ten facet jest całkowitym przeciwieństwem Hugona.

Patrzyły w półmroku na zamknięte okiennice.

- Widuję go od pewnego czasu - ciągnęła Georgie - ale ostatnio poznałam go bliżej. Myślę o maleńkim romansie, dla samej frajdy. Mogłaś go widzieć na kolacji u ambasadora. To ten, który wygląda jak gangster.

- Jock Liddon? Ależ on przyjeżdża tu na drinka dziś wieczorem.

- Zgadza się. Hugo tego nie powiedział, bo sądzi, że wyszedłby na snoba, ale nie znosi Jocka Liddona. Powiedzieć ci, czemu Jock poprosił mnie, żebym zaprosiła go dziś na drinka? Ponieważ chce móc powiedzieć, że zna ciebie i Iana nie tylko z przyjęcia u ambasadora brytyjskiego, ale że był razem z wami w domu Hugona i Georgie na Wschodnim Wybrzeżu. Jock macza te grube palce - zauważyłaś manicure? - w Bóg wie ilu interesach, na których zależy sekretarzowi BITE. W języku zawodowym nazywa się to “dojściem”. - Zaśmiała się. - W Jocku pociąga mnie właśnie nieskrywana wulgarność.

- Mogę to sobie wyobrazić - Patsy także się zaśmiała. Aby ochłodzić szyję, spięła włosy w górze dwiema klamerkami. Bawiła się w zamyśleniu miodowym kosmykiem.

- Jak dobrze znasz tę dziewczynę, z którą przyjedzie?

- Przed przyjęciem u ambasadora spotkałam ją tylko raz. Tutaj. Ona i Jock zatrzymali się u kongresmana, który jest kuzynem Hugona. Przyszli tu wszyscy na drinka.

- Czy jest dziewczyną Jocka?

- To zależy, co się rozumie przez “dziewczynę”. Jeśli pytasz o to, czy wyświadcza mu przysługę, kiedy Jock się napali, przypuszczam, że tak Ale nie tędy wiedzie droga do serca Jocka. Jego serce bije mocniej, kiedy słyszy o interesach. Jeśli Lisa potrafi mu pomagać w interesach, świetnie. Jeśli nie, nie będzie dla niego znaczyć więcej niż te gumowe lalki. - Georgie zmarszczyła nos z niesmakiem. - Przypuszczam, że można by bronić tezy, że świat wyglądałby szczęśliwiej, gdyby każdy z nas miał gumową panienkę albo gumowego faceta. Mimo wszystko, mówiąc o dobrym seksie mam na myśli co innego.

- Nie wiem, czy Ian pieprzy kogoś na boku - stwierdziła Patsy - Sądzę, że nie. Po pierwsze, nie wiem, jak znalazłby czas. Ale nigdy nie można mieć pewności. Niedawno odebrałam anonimowy telefon od kobiety. Chciała wiedzieć, czy Ian jest w domu. Poczułam się źle.

- Anonimowe telefony to beznadzieja; są żałosne. Nie dawaj im nawet tej satysfakcji, żeby myślały, że się martwisz. Założę się, że widziała Iana wyłącznie w telewizji. Ale gdyby faktycznie brykał trochę czasem, czy tak bardzo byś się tym przejmowała? Gdyby był to tylko epizod? Kurwy nie są zagrożeniem. Biorąc pod uwagę ilość czasu, jaki Ian spędził w łóżkach z kobietami przed waszym ślubem, musi go czasem korcić. Kogo to obchodzi?

- Mnie.

- No dobrze, zraniłoby to twoją próżność. Ale dla Iana nie miałoby to większego znaczenia niż dla Jocka. Wszyscy wiedzą, że Ian za tobą szaleje, to widać na kilometr. On jest inny niż Hugo: dla lana szybki numerek nie miałby większego znaczenia niż wygranie seta w tenisa. Co innego, gdyby wpłynęło to na wasze życie, Patsy; ale Ian nigdy by do tego nie dopuścił.

Odwróciła głowę i spojrzała na Patsy.

- Mówisz jak Ian - Patsy się uśmiechnęła - kiedy tłumaczył mi przed ślubem, czemu nie może dać mi stuprocentowej gwarancji, że nigdy mnie nie zdradzi. Może powinnaś być jego żoną. Pamiętasz, jak mówiłaś: “Nie pozwól, żeby prostaki miały wpływ na twoje uczucia”. Chciałabym móc tak czuć.

- Nieprawda - powiedziała Georgie. - Ty wiesz i ja wiem, że nigdy nie doświadczam tak wzniosłych uczuć jak ty - Uśmiechnęła się lekko, nie tak promiennie jak zazwyczaj. - Zeszłej nocy rozmawiałyśmy tylko chwilę o twoich rodzicach. Czekałam na okazję, żeby wypytać cię dokładnie, jak im się żyje.

- Tak samo. Myślę, że zawsze będą tacy z tą ich zdumiewającą zdolnością bycia parą pomimo wszystkich wokół, oczywiście nie wykluczając mnie. Co do Sama i Niny, to można by pomyśleć, że bóg i bogini przyjeżdżają na weekend, kiedy dzieci czekają na przyjazd dziadków.

- Myślę o nich więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić - powiedziała Georgie. - Zawsze czułam, że należą do takich par, w których dwoje ludzi sprawia wrażenie trojga. - Zamilkła, żeby uporządkować myśli. - Oni chyba łączą w sobie wszystkie pozytywne i negatywne strony miłości. Wiedziałam, że nigdy nie będę żyła w takim małżeństwie, ale nie czułam przez to zazdrości. Ich widok zawsze sprawiał mi radość, nawet jeśli znajdowali się akurat w oddzielnych pokojach.

- Z przerażeniem myślę o dniu, kiedy coś - Patsy zająknęła się, po czym użyła eufemizmu - mogłoby się przydarzyć jednemu z nich. Nie wiem, jak drugie dałoby sobie radę.

Zamilkły.

- Postawiłaś wszystkie swoje emocje na jedną kartę - powiedziała po pewnym czasie Georgie. - Ja nie ucierpię tak bardzo jak ty, gdy stracę kilka kart w emocjonalnej rozgrywce. A mimo to nigdy nie chciałaś być taka jak ja; zdystansowana. Prawda?

- Spytaj mnie, kiedy będę czymś przygnębiona - odparła Patsy. Przyjaciółki wybuchnęły śmiechem.

Georgie usiadła tak, by spojrzeć na zegar na toalecie.

- Chcesz popływać? Najgorszy upał mamy za sobą.

Przy brzegu rzeka będzie jak zupa żółwiowa, ale dalej jest chłodniejsza.

- Dobra. O której przyjeżdżają Jock i Panna Bzowe Oczy?

- Około szóstej.

- Coś ci powiem, Georgie. Chcę poznać bliżej Jocka, ale co do niej mam złe przeczucia.

- Nie powinnaś. Jej głowa tkwi na karku jeszcze mocniej niż moja. Zależy jej na otwarciu wielu drzwi: wszystkim lobbystom zależy na dostępie. Nie leży w jej interesie trafienie na twoją czarną listę, nie mówiąc już o mojej.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz.


24


Na szerokim niebie nisko wisiało zamglone słońce, a nad tarasem wisiało jak mokra szmata znieruchomiałe powietrze. Trzy kobiety miały na sobie skąpe sukienki; nawet spodnie z woalu byłyby w tej wilgoci zbyt obcisłe. Georgie wzięła ze stołu biały chiński wachlarz, którym rytmicznie chłodziła twarz. Jock zauważył ponownie, jak jej spięte czarne włosy pasują do lśniącej sierści dwóch towarzyszy; biała sukienka jaskrawo z nimi kontrastowała. Zabawne, że nie męczył ten jej znak rozpoznawczy. Może dlatego, że do niej pasował. Zmyślna dziwka.

- Dobry był ten artykuł o przemyśle brytyjskim, Georgie - pochwalił. Jego dżin z tonikiem stał obok na stole, ledwo tknięty. Pamiętał o koktajlu miętowym Hugona: musiał tam wlać z pięć działek bourbona; mięta z cukrem i kruszony lód sprawiały, że piło się to łatwo jak nektar. Nawet taka mocna głowa jak Jocka nie pracowałaby na najwyższych obrotach po takich koktajlach. - Twoi reporterzy musieli się sporo napracować.

Kąciki ust Georgie uniosły się w górę. Podobało jej się zuchwalstwo jego zaszyfrowanej wiadomości, która w rzeczywistości brzmiała: - Mówiłem ci, że twój reporter uzyska cenne informacje od Michaela O'Donovana: cenne dla “World” i cenne dla J. D. Liddon International. Ty mi pomogłaś, ja ci pomogłem.

Jocka gówno obchodziło bezrobocie wśród katolików w Irlandii Północnej. To był konik Michaela, który jako osoba numer dwa w firmie, miał prawo sobie folgować, pod warunkiem że nie odbije się to ujemnie na interesach Jocka. Liddonowi zależało tylko na tym, żeby”World” zajął się sprawą Star Oil.

- Tak oceniasz sposób, w jaki Georgie zajęła się waszym przemysłem i handlem? - zwrócił się Jock do Iana. - Niezły jest ten kawałek o politycznym kamieniu milowym dla Anglii, w razie gdybyście przyznali licencję Star Oil.

Ian i Patsy powoli sączyli koktajle miętowe.

- Wali po głowie - powiedział Hugo do Patsy. - Ale w przeciwieństwie do martini, koktajl miętowy nie wywołuje agresji. W najgorszym razie się przewrócisz. Złapię cię. A poza tym, macie się podobno relaksować.

- Pochlebiło mi to, że Georgie poświęciła mi uwagę - powiedział Ian. - Osobiście wolałbym, gdyby nie trąbiono tyle o brytyjskich oddziałach w Irlandii, ale nie mogę oskarżyć reportera o niezrozumienie tego, co powiedziałem poza wywiadem. Żałuję jednak, że zrobił z tego temat przewodni artykułu.

- Czy to ty z tym wyszedłeś, czy Norman Sharpton? - spytał Hugo. Artykuł Normana zirytował go; był bardziej agresywny niż jego.

- On. Zdziwiło mnie to - odparł Ian.

Lisa odwróciła wzrok od Iana i spojrzała na psy dyszące u nagich brązowych nóg Georgie. Piwne oczy Georgie stały się nieprzeniknione. Jock sięgnął po dżin z tonikiem, wypił łyk i odstawił szklankę na stół. Wszyscy troje wiedzieli, że na dzień przed wywiadem Michael O'Donovan jadł lunch z Normanem Sharptonem.

- Zdziwiła mnie też - ciągnął Ian - jego obsesja na punkcie Star Oil. Wydaje się, że zarówno “World” jak i ty, Hugo, sądzicie, że Star Oil zasłużyło na podanie mu tego pola naftowego na złotej tacy. Niemal zapomnieliście o drobnym fakcie, że ich dwie wieże wiertnicze poszły na dno, pociągając dwustu czterdziestu ludzi, nie mówiąc o tych, którzy się upiekli.

- Mówisz tak, jakby cię przesłuchiwano - zauważyła przyjaźnie Patsy.

Zaśmiał się, czując się lżej po wyrzuceniu z siebie tego, co go gniotło. Upił kolejny łyk koktajlu.

- Nie wiem, co tam pakujesz, Hugo, ale rehabilitujesz się za nudy wypisywane o dobrych intencjach Star Oil.

Jock sięgnął do kieszeni.

- Czy sądzisz, Georgie, że tym razem powinienem zapalić na pomoście? Lonsdale'owie mogą pomyśleć, że zanieczyszczam patio.

- Jakoś przeżyję - zaśmiała się Patsy.

- Rzuć mi jednego - poprosiła Georgie.

Ku niezmiernej irytacji Hugona nastąpiła identyczna scena, jak ta, która tak go wkurzyła podczas pierwszej wizyty Jocka w Lycroft Lodge. Jock wyjął papierosa dla siebie, a potem odchylił się i rzucił paczkę Georgie; dobermany zerwały się na nogi i wyszczerzyły zęby w szerokim uśmiechu podniecenia i groźby, machając kikutami ogonów.

- Leżeć - rozkazała Georgie, łapiąc paczkę ponad hebanowymi łbami. Wyglądało to tak, jakby ten sukinsyn porozumiewał się potajemnie z Georgie ich prywatnym dowcipem.

Hugo wstał gwałtownie.

- Może chcecie się przejść na pomost? - zapytał Patsy i Lisę. - O tej porze można zobaczyć, jak kraby i żółwie wypływają z dna na wieczorny żer. - Chciał znaleźć się sam na sam z Lisą, ale to za bardzo rzucałoby się w oczy.

Na brzegu tarasu Patsy rozwiązywała rzemyki, a Lisa zrzuciła sandały kopnięciem.

- Do mnie - krzyknął władczo Hugo.

Dobermany momentalnie skoczyły przez taras. Z dłonią zaciśniętą w pięść Hugo zatoczył ręką łuk i krzyknął:

- Biegiem. - Psy pognały do pomostu. Są piękne, pomyślała Patsy, ale rozumiała, czemu Jamie ich nie lubi.

Na tarasie Jock zdążył już zmienić temat. Tego wieczoru nie wspomni już ani słowem o Star Oil. Minister miał najwyraźniej po dziurki w nosie wałkowania tej sprawy.

- Zastanawiałem się - powiedział Jock - czy byłbyś zainteresowany transakcją z linią lotniczą, która jest moim klientem. US Dawn. Jak może wiesz, to średniej wielkości linia działająca na Wschodnim Wybrzeżu. Myślałem o bezpośrednim locie do Anglii, na lotnisko Gatwick.

- Powinieneś o tym pomówić z sekretarzem transportu, nie ze mną - odparł lan.

Georgie zdziwiła się, że Jock nie wie, który z brytyjskich ministrów odpowiada za transport.

- Tak, tak, wiem o nim - powiedział Jock. Ale mówię o transakcji między departamentami, w której wziąłby udział BITE. Twój rząd nie przyzna US Dawn prawa lądowania na Gatwick bez uzyskania czegoś w zamian. Po co jednak ograniczać rekompensatę do praw lądowania? Czemu nie mielibyśmy myśleć w kategoriach obopólnej korzyści?

Georgie spojrzała na Iana, chcąc zobaczyć, jak reaguje na bezpośrednie podejście Jocka. Lonsdale uśmiechał się nieznacznie.

- US Dawn - ciągnął Jock - kupuje mnóstwo części do maszyn. Przez parę lat kupował od zakładów łożysk tocznych w Tennessee, a teraz poproszono mnie, żebym znalazł alternatywnego dostawcę. Kiedy Michael O'Donovan i Lisa byli ostatnio w Anglii, badali możliwość ewentualnych koncesji, gdyby Dawn kupował części od firmy brytyjskiej.

- Rozumiem - powiedział Ian, przeciągając słowa w angielski sposób, oznaczający: niczego nie obiecuję, ale może mnie to zainteresować. - Najlepiej byłoby, gdybyś przedstawił to na piśmie i przesłał mi do BITE.

- Tak - Jock zamilkł. Georgie czekała. Było to jak obserwowanie tenisisty, który posyła lob, by uzyskać czas na zajęcie lepszej pozycji.

- Jest jeszcze jedna sprawa - mówił Jock. - Was, angoli, trudno prześcignąć w technologii elektronicznej. Mam klienta, który myśli o złożeniu dużego, naprawdę dużego zamówienia na angielskie komputery - skinął poważnie głową, podkreślając skalę transakcji - i rozumiesz, że na tym etapie nie chciałby jeszcze niczego pisać.

Ian i Georgie patrzyli na niego, ciekawi, co też jeszcze może wymyślić. Jock mógł wyglądać jak pierwszej klasy rzezimieszek: koszula od braci Brooks rozpięta pod szyją, bawełniane spodnie, tenisówki, wprawdzie nowe, bo starych nie uznawał, ale był rzezimieszkiem z głową na karku. Ian zrozumiał go doskonale: Jock proponował zamówienie wartości milionów dolarów, w zamian za to, że Ian szepnie słówko w sprawie przyznania US Dawn prawa do lądowania na lotnisku Gatwick.

- Nie jestem w stanie poruszyć kwestii podania o licencję w rozmowie z moim kolegą z Ministerstwa Transportu, jeśli nie będę miał czegoś na piśmie - powiedział Ian.

- Oczywiście, to żaden problem - zapewnił Jock. - Powiem dyrektorowi Dawn, żeby napisał ci wszystko, czego potrzebujesz. Jutro jemy razem lunch. On nigdy nie słyszał, że niedziela jest dniem odpoczynku.

Ian wybuchnął śmiechem. Coś w szorstkiej bezpośredniości Jocka pociągało go. Była to pewna odmiana po brytyjskiej powściągliwości.

- Powiem mu, żeby napisał dwie rzeczy - powiedział Jock. - Jedną będzie podanie Dawn o licencję na prawa do lądowania na lotnisku Gatwick. Drugą będzie list intencyjny, o tym, że Dawn zacznie kupować łożyska toczne od firmy brytyjskiej. Co ty na to? - Nie czekając na odpowiedź mówił dalej: - Ale najbardziej lukratywnej części transakcji nie można jeszcze spisać. Chodzi o duże, naprawdę duże zamówienie na komputery, nadal nad nim pracuję. - Postukał się w czarne loki grubym palcem wskazującym. Georgie mogła przyglądać się temu przedstawieniu przez cały wieczór - Załatwię trzy transakcje: - podsumował Jock - dwie na piśmie, jedną ustną. Michael O'Donovan przyleci z Lisą do Londynu i wręczy ci dokumenty. Potem ty się nimi zajmiesz. Co ty na to?

Georgie poczuła, że włos jej się jeży na karku. Zaledwie trzy godziny wcześniej zlekceważyła złe przeczucia Patsy co do Lisy.

Ian sączył miętowy koktajl.

Śmiejąc się, jakby to był dowcip, Georgie powiedziała:

- Wyślij Michaela O'Donovana, Jock. Nie chcemy, żeby sekretarz BITE się rozpraszał.

- Drobiazgi, drobiazgi - Jock machnął kanciastą dłonią, jakby odpędzał muchę. - Czy możemy się więc umówić, ministrze, że zadzwonię do ciebie do biura w poniedziałek? Ustalimy termin pod koniec tygodnia, kiedy mój współpracownik dostarczy ci te propozycje.

- Zdążysz do tego czasu? - spytał ze śmiechem Ian.

- Nie ma problemu - odparł Jock.

Drewniane okiennice były otwarte, a zasłony odciągnięte, by nocne powietrze mogło chłodzić pokój. Mimo to nawet po północy upał napierał. Na zewnątrz trawnik wyglądał jak zjawa pod białym światłem księżyca, a dwadzieścia milionów cykad pocierało skrzydłami. Wewnątrz sypialnia także przypominała zjawę, w bladym świetle wpadającym przez okna; nie zapalali lamp, bo powiększały upał. Wciąż była ubrana w swój skąpy biały woal, on - w koszulę i spodnie. Sposób, w jaki stała twarzą do niego, działał na Hugona jak czerwona płachta na byka.

- Moja matka miała przynajmniej tyle dobrego smaku, żeby puścić się z kimś, kto umiał się posługiwać nożem i widelcem - powiedział.

- Proszę cię Hugo, oszczędź mi tych bredni dżentelmena z Południa - odparła leniwie Georgie. - Tak się składa, że nie puszczam się z Jockiem Liddonem. Ale gdyby kiedykolwiek przyszła mi na to ochota, to dlatego, że on zna lepsze sposoby wykorzystywania swojej energii niż martwienie się etykietą.

- Etykietą - przedrzeźnił ją brutalnie. - Posługujesz się swoim wspaniałym, potężnym, budzącym strach “Worldem” - wypluł te słowa - żeby popierać ciemne interesy jakiegoś alfonsa. I nazywasz to drobnym uchybieniem etykiecie. Georgie, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że w swej pracy redakcyjnej zaczęłaś postępować jak kurwa?

- Znowu dokonujesz projekcji, Hugo. - Zwracała się do niego jak do nieznośnego dziecka, co zawsze gwarantowało doprowadzenie go do szalu.

- Boże, jak ja nienawidzę tych pseudopsychologicznych bredni - powiedział, a jego jasnoniebieskie oczy zalśniły w blasku księżyca niemal demonicznie. Gdzieś w głębi umysłu pulsowała myśl, że Georgie ma rację. Dokonywał projekcji: oskarżał ją dokładnie o to, co zrobił, żeby pomóc Lisie.

- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy - teraz Georgie go przedrzeźniała - że w swój pełen ogłady sposób też poparłeś Star Oil? Czy to oznacza, że i ty puszczasz się, żeby użyć twego uroczego określenia, z Jockiem Liddonem?

Prychnął z niesmakiem. Zobaczyła, że zaciska dłonie w pięści. Przypomniała jej się ta noc na początku lata w hallu domu w Georgetown, kiedy wiedziała, że chce ją uderzyć w splot słoneczny.

- Czy też bardziej interesuje cię podlizywanie się jednej z jego poddanych? - spytała wyzywająco. - Przy znaję, że dziś wieczór Lisa Tabor wyglądała całkiem korzystnie. Było mi cię żal: miałeś taką zgnębioną minę, kiedy odeszła z Jockiem. Ciekawe co teraz robią? - dodała słodziukim głosem.

Nie uderzył jej w splot słoneczny. Wziął zamach lewą ręką i mocno trzasnął otwartą dłonią w twarz Georgie. Cios zwalił ją z nóg; zatoczyła się na parapet.

Poczuła, że policzek jej płonie. Musiała też nabić sobie guza, uderzając o krawędź parapetu. Wyprostowała się i znowu stanęła przed nim, twarzą w twarz. Podniosła dłoń i delikatnie dotknęła palcami najbardziej bolesnego miejsca nad szczęką.

- No, no, no - powiedziała jak ktoś, kto upomina nieznośnego chłopca. - Hugo nie powinien zachowywać się jak zwykły prymityw.

Ponownie uniósł rękę: chciał ją zabić. Na ułamek sekundy przed drugim ciosem cofnął rękę. Stał tak i patrzył na nią twardymi i suchymi oczami. Opuścił rękę.

- Wybacz mi - powiedział zjadliwie - ale będę spał gdzie indziej.

Odwrócił się i wyszedł z sypialni.

Kiedy w końcu leżała nago w łóżku, z jedną dłonią na pulsującym policzku, zastanawiała się, gdzie spał. Pewnie w jednej z pustych sypialni. Zaczęła odczuwać lekki, wzgardliwy żal, że sprowokowała go do zachowania niezgodnego z jego charakterem. Ta scena poniżyła ich oboje.

Pusta sypialnia była długa i wąska. Pojedyncze łóżko stało pod oknem. Blask księżyca wpadający przez otwarte okno sprawiał, że pokój przypominał Hugonowi celę, w jakimś innym miejscu i innym czasie. Cisnął ubranie na fotel, odrzucił bawełnianą kapę i prześcieradło, po czym zwalił się na łóżko. Leżał na wznak, z rozrzuconymi rękami i nogami, a światło księżyca padało na niego. Czy można czuć światło księżyca? Wydawało się to niemożliwe, ale Hugo był pewien, że je czuje. Pewnej nocy, kiedy był dzieckiem, w Richmond, wyszedł z sypialni i położył się na trawniku, gdzie było chłodniej. Zasnął, a kiedy się obudził, leżał w ramionach czarnej kobiety, będącej podporą całego gospodarstwa. Niosła go do domu, mówiąc gniewnie:

- Nigdy nie zasypiaj na dworze w czasie pełni. Kiedy twoja ciotka Celia była dzieckiem, wyszła na księżyc w pełni. Dlatego twoja ciotka zwariowała.

Upał zbudził Patsy wczesnym rankiem w niedzielę. Ian spał głęboko u jej boku. Uniosła swe wilgotne włosy z szyi i rozłożyła je na poduszce. Boże, co za spiekota, a dzień dopiero się zaczął.

Wyślizgnęła się z łóżka, włożyła szorty i bluzkę z krótkimi rękawami. Francuskie okno wychodziło prosto na spalony słońcem trawnik Poszła boso po szorstkiej trawie ku wąskiej rzece. Poprzedniej nocy zauważyła, że oprócz motorówki przy pomoście stała przycumowana łódź wiosłowa. Deski pomostu wciąż jeszcze były chłodne. Przeciwległy brzeg migotał w porannej mgiełce. Pomimo ciężkiego upału poczuła się niemal podniecona, był to jeden z tych momentów, kiedy człowiek roztapia się we wszechświecie.

Weszła do łodzi, której wiosła tkwiły już w dulkach i odwiązała cumę. Niemal bezgłośny plusk wioseł napełnił ją głęboką radością. Przypomniała sobie o letnich wakacjach, kiedy ojciec nauczył ją bezgłośnie wiosłować, zanurzając wiosła w wodzie pod odpowiednim kątem.

Słońce, tuż nad horyzontem, miało barwę purpury. Jestem słońcem, słońce jest mną, myślała, wiosłując nieśpiesznie, cicho, mijając kępę karłowatych topoli schodzących krętą linią do brzegu rzeki, pełnego pokruszonych muszli małży. Mogła zrozumieć miłość Hugona dla spokoju Wschodniego Wybrzeża, dla atmosfery, która panowała tu od dawna. Nawet jeden niespokojny ptak nie zakłócał spokoju rozciągającego się nieskończenie nad płaską ziemią.

Przenikliwe szczekanie i wycie wyrwało ją z zamyślenia. Odwróciła się gwałtownie na ławce łodzi.

Pomiędzy dwoma rzędami nieruchomych topoli oddzielających Lycroft Lodge od gospodarstwa Pierce'a, znajdowało się trójkątne pole pszenicy, spalone słońcem na kolor prawie tak jasny jak strach na wróble stojący pośrodku. Na niezżętym polu, plecami do Patsy, stał mężczyzna. Poznała wysoką, szczupłą postać Hugona, jego długie kasztanowe włosy. Spojrzała tam, gdzie i on musiał patrzyć, ku dwu dobermanom, gwałtownie ujadającym i szarpiącym zębami odzianego na biało stracha na wróble; z dziur w ubraniu wychodziła słoma.

Poruszając cicho wiosłem, Patsy zawróciła łódź. Nie była osobą pożądaną na tym trójkątnym polu pszenicy.

Wróciła cicho tą samą drogą. Rzeka skręciła, a pole pszenicy zniknęło za karłowatymi topolami. Patrząc na blade niebo, bezgłośnie zanurzając w wodzie wiosła, próbowała przywołać swój moment poczucia jedności z wszechświatem, ale widok rozdartego stracha na wróble sprawił, że czar prysnął. Poranne powietrze nie było już świeże. Miało zużyty, stęchły smak, jakby wiecznie wisiało nad prawie nieruchomą rzeką.


25


Wkrótce po lunchu kierowca ambasady brytyjskiej wrócił po Lonsdale'ów, żeby zawieźć ich na lotnisko. Georgie i Patsy objęły się na pożegnanie w milczeniu.

- Nienawidzę rozstań - powiedziała Georgie do Iana. Pół godziny później także mikrobus wyjechał z podwórza Lycroft Lodge. Hugo prowadził, Georgie siedziała obok, Sara i Jamie z tyłu. W ciągu półtoragodzinnej drogi powrotnej do Waszyngtonu atmosfera była napięta.

- Czy coś się stało? - spytała Sara.

- Jestem zmęczona - odparła Georgie. - Źle spałam ostatniej nocy.

Hugo nie spuszczał oczu z drogi.

Tylko Georgie wsiadła do ostatniego samolotu z lotniska National do La Guardia. W przedszkolu Sary zaczęły się letnie wakacje. Ona, Jamie i niańka mieli spędzić dwa tygodnie z Hugonem w domu w Georgetown.

Georgie lubiła latać nocą, patrzeć w dół na migoczące morze, na ciemne atłasowe lasy, na bajkowe światła nadmorskich miasteczek. Co się działo z jej małżeństwem?

Prowokowała Hugona, aż zachował się jak cham. W jego oczach zobaczyła zimną nienawiść. Czy znienawidziła go, po tym jak ją uderzył? Właściwie nie. Chciała, żeby stracił we własnych oczach. Nie wiedziała dlaczego. Może miało to związek z małżeństwem. Gdy dobrze wiadomo, co myśli druga osoba, jak zareaguje, trzeba wymyślać sposoby na sprowokowanie nieoczekiwanego. Może dlatego zmusiła Hugona do tego, by ją uderzył.

Nie chciała, żeby jej małżeństwo się skończyło: nie mogła sobie wyobrazić życia bez Hugona, podobnie jak nie była w stanie wyobrazić sobie życia bez dzieci. A jednak to, do czego sprowokowała go w sypialni, zmieniło ich stosunki nieodwracalnie, obniżyło cenę tego, co było w nich najważniejsze. Dawniej idea wierności podobała się Georgie; podobało jej się, że to Hugo i tylko Hugo daje jej fizyczną przyjemność. Teraz seksualna wierność nie wydawała się jej już tak ważna.

Spojrzała na księżyc, wciąż tak pełny, że nie była pewna, czy zaczął się kurczyć. Czy gdzieś tam mógł być Bóg? Bez wątpienia był tam ktoś, kto miał asa w rękawie, którego nie widziało się wcześniej. Bo nie przewidziała konsekwencji sprowokowania Hugona do uderzenia jej. Teraz je dostrzegła.

W miarę jak pogłębiał się ból tej świadomości, Georgie zaczęła się automatycznie dystansować. - To nie ma znaczenia - szeptała, patrząc na biały księżyc. - To niczego nie zmieni. Nadal będą nas łączyć wszystkie inne rzeczy, dzięki którym nasze małżeństwo jest udane.

Kiedy w dole pojawiły się światła lotniska La Guardia, jej ból zaczął ustępować. W tym samym momencie zdała sobie sprawę z uczucia, które przez długi czas nie dawało o sobie znać. Po raz pierwszy odczuła je, kiedy rozstała się z ojcem. - To nie ma znaczenia - powiedziała mu wtedy i nie płakała; powstrzymała ból. Właśnie wtedy zauważyła coś, co stanowiło przeciwieństwo rzeczywistego uczucia, jakby gdzieś wewnątrz niej powstała jakaś dziura.

Zazwyczaj konferencje na początku tygodnia miały luźny charakter. W ten poniedziałek panowało napięcie. Zupełnie nieoczekiwanie pojawił się właściciel. Ralph Kernon lubił robić swoim pracownikom małe niespodzianki. Do cholery, jaki sens miało bycie magnatem prasowym, jeśli nie można było przyłapać tych cwaniaków, którym płacił, ze spuszczonymi spodniami, albo podwiniętymi spódnicami? Fakt, że Georgie była królową prasy, nie dawał jej prawa do zadziorności. Usiadł po jej prawej ręce, pośrodku stołu konferencyjnego.

- Dobra - zaczął chrypiący głos, przybierając tradycyjną formę dialogu z samym sobą - artykuł o przemyśle brytyjskim był na piątkę. Każdy mógł w nim znaleźć coś dla siebie: facet z farmy w Missouri, Pan Gruba Ryba-dyrektor Oil Inc. , biali ze Wschodniego Wybrzeża, którym oczy zachodzą łzami, kiedy wspomnieć o Anglii, konsument, wokół którego w końcu obraca się świat. - Wszyscy przy stole wiedzieli, że Kernon nie zdawał sobie sprawy z nieumyślnego żartu na temat słowa “świat”, toteż nikt nie dał po sobie poznać, że go zauważył. Kernona nie interesowały gry słowne. Interesowało go wyciąganie ze słów pieniędzy. - Napisaliście nawet coś dla Irlandczyków. Ale co, do cholery, stało się z tymi reklamami?

Jak zwykle nie zrobił nawet najkrótszej przerwy między pochwałą a atakiem. Nie czekał też na odpowiedź czy komentarz.

- Wygląda na to, że wszyscy, którym płacę, sądzą, że nie zauważam tych rzeczy - ciągnął dalej. - “Newsweek” zamieścił, pięć całostronicowych reklam więcej niż “World”. Jak wam się zdaje, kto wam płaci za siedzenie przy tym stole?

Chrypiący głos nagle zamilkł. Wszyscy spojrzeli na Georgie. Jej twarz zbladła pod opalenizną i tylko piwne oczy coś wyrażały; zastępcy Georgie przyszły na myśl oczy lwa. Popatrzyła prosto na Kernona.

- Ja płacę ludziom, którzy siedzą przy tym stole, ponieważ uważam, że nikt nie jest w stanie pracować lepiej od nich. - Głos Georgie był pozbawiony emocji. - Ty mi płacisz. Do ciebie należy stwierdzenie, czy ktoś mógłby wykonać lepiej moją pracę.

Kernon popatrzył na nią z powagą.

- Hmmm.

- Chcesz, żeby reklamy zwiększyły dochody - mówiła Georgie. - Podobnie jak my wszyscy. W ciągu ostatnich trzech tygodni “World” zajmował pierwsze miejsce, jeśli idzie o wpływy z reklam. Byłoby uprzejmie z twojej strony, gdybyś wspomniał także o tych trzech tygodniach, a nie tylko o ostatnim, kiedy cię zawiedliśmy.

- Hmmm.

Przez pół minuty panowało milczenie. Następnie Kernon mówił dalej bez żadnego przejścia.

- Redaktorzy sądzą, że śmierć to koniec. Myślę, że się mylą. Wiele osób w Ameryce właśnie w tym momencie zastanawia się, czy dane im będzie spotkać swego stwórcę, kiedy tego zechcą. Powiem wam, co mówią: - Nie chcę być jak ta Karen Jakjejtam. Jeśli zamienię się w cholerną roślinę, nie chcę tego ciągnąć. - Zgoda, w Los Angeles ludzie zamrażają sobie głowy w oczekiwaniu na powtórne przyjście na świat. Ale tak jest w Los Angeles. Większość czytelników “Worldu” zostanie pochowana z głowami na karkach. Może napisać o tym duży artykuł wstępny, co Georgie?

Georgie dotknęła dłońmi spiętych włosów.

- Tylko sprawdzam, czy jeszcze ją mam - powiedziała z uśmiechem, po czym zwróciła się do szefa działu reklam: - Mógłbyś nawet zawiadomić grabarzy - może zechcą w tym tygodniu wykupić reklamę na całą kolumnę.

Usta zastępcy Georgie drgnęły w kąciku, ale pozostała część zespołu zachowała kamienne twarze. Nawet w najlepsze dni poczucie humoru nie należało do najbardziej wyrazistych cech Kernona.

Kiedy Kernon opuścił budynek, Georgie zadzwoniła do szefa działu reklam.

- Lepiej tu przyjdź.

Minutę później wszedł do jej gabinetu.

- Co się stało w zeszłym tygodniu? - spytała ostro. Wyjaśnił.

- W tym tygodniu mamy mieć więcej reklam niż “Newsweek”. Jak tego dokonasz, to twoje zmartwienie. Podniosła z biurka teczkę i otworzyła ją na kolejnym punkcie dnia. Szef działu reklam wyszedł. Nawet nie podniosła wzroku. Wolałby, żeby kazała mu odejść. Georgie, która miała o coś pretensję, była nie do zniesienia.

Dwadzieścia minut później sekretarka zadzwoniła do Georgie z pytaniem, czy odbierze telefon od Jocka Liddona.

- Nie widzieliśmy się już co najmniej trzydzieści sześć godzin - powiedział Jock. - Co powiesz na kolację? Bylebyśmy ją zjedli na wentylowanym Manhattanie. Masz ładny dom na tym Wschodnim Wybrzeżu, ale nie umiem się pocić językiem jak te twoje Baskerville. Jeśli mam się koncentrować, muszę mieć z dziesięć stopni mniej. Mam kilka spraw, które mogą cię zainteresować.

- Prywatnie czy zawodowo? - spytała figlarnie Georgie. Jock chrząknął i rozpiął rozporek.

- Miałem na myśli to drugie - odparł, wsadzając rękę w spodnie - ale teraz, kiedy o tym wspomniałaś, postaram się wymyślić coś, co zainteresuje cię także prywatnie. Więc jak?

- Mam wolny wieczór w przyszły poniedziałek - powiedziała ze śmiechem Georgie.

Kiedy wyszła z pracy o szóstej, kierowca czekał w Buicku z otwartymi drzwiami. Wyszła na tyle wcześnie, by zdążyć pojechać do siebie i wykąpać się przed wyruszeniem na kolację na cześć Barbary Walters, wydawanej przez burmistrza w Gracie Mansion. Georgie patrzyła pustym wzrokiem na ruch uliczny w godzinie szczytu marząc, że po przyjeździe do domu zastanie Hugona. Kiedy wszystko w Nowym Jorku układało się dobrze, mógł sobie być w Waszyngtonie, ale co innego, kiedy niepokoiła się o swoją pracę. Ralph Kernon zachwiał jej pewnością siebie. Georgie robiła dobrą minę do złej gry wobec wszystkich poza Hugonem i Patsy. Hugonowi mogła się przyznać, że Kernon nią wstrząsnął. Mimo że na koniec zachowywał się przyjaźnie, zatrudnił ją szybko i równie szybko mógł ją zwolnić. Kiedy powie o tym Hugonowi, strach zostanie odegnany i znowu będzie się czuła pewnie.

Poza tym opowiedzenie mu o Kernonie może się stać początkiem zgody Bez względu na to co się stało w sypialniw tamtą sobotnią noc, chciała ponownie ułożyć pewien rodzaj stosunków z Hugonem, chociaż wiedziała, że nie będą takie jak dawniej. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin przynajmniej częściowo doszła do siebie po ciosie, który zdruzgotałby Patsy na całe życie. Postanowiła, że natychmiast po powrocie do domu zadzwoni do Hugona.

W domu w Georgetown odebrała Sara.

- Tata mówił, że wróci dziś z pracy późno, ale zostawię mu wiadomość, że dzwoniłaś.

Znacznie później tego wieczoru, kiedy Hugo wrócił do domu i zobaczył wiadomość Sary, spojrzał na zegarek. Było po północy Georgie już na pewno śpi.

Cieszył się, że ma pretekst, by nie odpowiadać na jej telefon: zaledwie dwadzieścia minut wcześniej odwiózł Lisę do domu. Dziś wieczorem wolał się położyć do łóżka myśląc o dniu spędzonym z Lisą w Lycroft Lodge. Zgniótł wiadomość i wrzucił do kosza.


26


W poniedziałek wziął dzień wolny od pracy. Kiedy odprowadził Georgie na wieczorny samolot w sobotę, zrozumiał, że musi zadzwonić do Lisy Musi z nią wrócić do Lycroft Lodge: musi zmazać brutalną ohydę, której dopuścił się sobotniej nocy. Wstydził się za to, co zrobił w sypialni. Był zły na Georgie za sprowokowanie tej części jego natury, której nie chciał uznać. Czuł, że tylko Lisa jest w stanie oczyścić i zmyć to wspomnienie, sprawić, że Lycroft znowu stanie się nieskalane.

Lisa zostawiła dla Dawn wiadomość na automatycznej sekretarce: - W poniedziałek nie będzie mnie w biurze z powodu ważnych obowiązków poza Waszyngtonem. Przyjdę we wtorek o siódmej trzydzieści, żeby sprawdzić, czy trzeba wziąć coś jeszcze do Londynu. - Nie niepokoiła się, że jej nieobecność zirytuje Jocka: po niedzielnym lunchu z dyrektorem US Dawn, Jock spotkał się z Lisą w biurze, gdzie omówili szczegóły propozycji, jakie miała zawieźć we wtorek do Londynu. Poza Jockiem i Michaelem O'Donovanem Lisa była jedyną osobą, która wiedziała, że tylko ona przedstawi BITE propozycje transakcji.

Kiedy Hugo podjechał pod dom tuż przed dziewiątą, siedziała na frontowych schodach w sandałach, ze skrzyżowanymi niedbale opalonymi nogami. Włosy spięła w kucyki kanarkowymi gumkami, pasującymi do bluzki z krótkimi rękawami i spódnicy. Powiedział, że mogą jej się przydać tenisówki do chodzenia po polu; miała je w torbie. Wyglądała jak uczennica.

Kiedy samochód dotarł do szczytu mostu Bay, a łagodny teren rozpostarł się przed nimi, Hugo zdjął dłoń z kierownicy i położył na dłoni Lisy.

- Kiedy ukazuje mi się ten widok - powiedział - zawsze czuję, że wracam do domu. Mój wujek miał domek myśliwski na Wschodnim Wybrzeżu. Do dziś pamiętam podniecenie, z jakim jechało się z Richmond, długo w górę do mostu, a potem w dół po tej stronie.

Tuż po dziesiątej trzydzieści minęli pomalowane na biało pale.

- Domek mojego wuja nie różnił się zbytnio od Lycroft Lodge - powiedział Hugo, znowu kładąc dłoń na dłoni uczennicy.

Piaszczysta droga była wysuszona przez słońce tak, że nawet o tej wczesnej porze mikrobus wzbijał tumany kurzu jadąc przez pole kukurydzy. Kiedy dojechał do wybiegu, dobermany rzuciły się na siatkę.

- Zobaczymy się później - krzyknął Hugo przez otwarte te okno. - Kiedy nas tu nie ma - zwrócił się do Lisy - Pierce zabiera psy do siebie. Ma tam wybieg. Później możemy je wziąć na spacer.

Zaparkował przed domem i wyskoczyli na skwar. Z tyłu samochodu wyjął kosz, który leżał tam po zakupach u Willarda przed zabraniem Lisy Weszli ze stojącego, dusznego powietrza do chłodnego ciemnego domu. Tylko szklane podwójne drzwi były nie zasłonięte i po drugiej stronie dużego pokoju Lisa widziała taras, na którym siedzieli zaledwie przed dwoma dniami. Hugo zaniósł kosz do kuchni, gdzie wspólnie go rozpakowali.

- Co to za odgłos? - spytała Lisa.

Hugo zaśmiał się szczęśliwy, że ma ją tylko dla siebie na swoim terytorium.

- Pokażę ci - powiedział i zaprowadził ją schodami do piwnicy, gdzie żółwie wodne w baliach do prania wydawały odgłosy zbroi łomoczącej o zbroję, wchodząc sobie na plecy.

- Jak długo je tu trzymasz? - spytała.

- Tak długo, aż dojrzeją do ugotowania. Pierce przychodzi je karmić. Czasem sam je zabijam, ale najczęściej robi to Pierce. Jego żona je gotuje, a potem wkłada słoiki z zupą do zamrażarki. - Bawiła go zatroskana twarz Lisy, przyglądającej się diamentowym grzbietom łomoczącym o siebie. - Rzadko siedzą w baliach dłużej niż tydzień lub dwa po schwytaniu - zapewnił ją w drodze powrotnej na górę. - Zaniosę im później trochę mięsa. Powiedziałem Pierce'owi, że chcę mieć spokój i ciszę, więc ani on, ani jego żona nie będą nam przeszkadzać. Czy chcesz pójść nad rzekę i wykąpać się, zanim się zrobi za gorąco?

- Tak - odparła Lisa. Jasnozłote włosy spięte w kucyki sprawiły, że serce Hugona drgnęło z czułości, a także pożądania.

- Chodź zostawić rzeczy w moim pokoju - powiedział, nie zauważając nawet, jak nazwał sypialnię, którą dzielił z żoną.

Ciemny pokój za zamkniętymi okiennicami był niemal chłodny. Hugo spojrzał na podwójne łóżko czekające pod śnieżnobiałą kapą. Lisa minęła go i weszła do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Nikt lepiej niż ona nie rozumiał, jakie znaczenie miała dla Hugona jej nieśmiała niewinność. Niestosownie byłoby, po raz pierwszy w sypialni Georgie, zachowywać się niedbale, a tym bardziej władczo. W łazience zrzuciła ubranie. Wślizgując się w kostium zaprojektowany jako szykowna parodia granatowego kostiumu kąpielowego uczennicy, przejrzała się w lustrze nad wanną. Zdjęła gumki z kucyków i rozpuściła włosy na ramiona. Uśmiechnęła się do własnego odbicia.

Otworzywszy drzwi łazienki zobaczyła, że Hugo także zachował dobre obyczaje w swej sypialni małżeńskiej: pod nieobecność Lisy przebrał się w kąpielówki, a koszulę i spodnie położył na fotelu.

- Czy wziąć z łazienki jeden z ręczników? - spytała. Przez chwilę nie odpowiadał, rozkoszując się widokiem swej złotoskórej nimfy stojącej wdzięcznie i skromnie. Nie ma potrzeby się śpieszyć: dzisiaj czas należał do nich.

- Przynieś po jednym dla ciebie i dla mnie. I weź też tenisówki, przydadzą ci się na polu pszenicy. Możemy przegonić psy, zanim zrobi się zbyt gorąco.

Pod wierzchnią warstwą kurzu piaszczysta droga twardniała pod ich bosymi stopami, kiedy szli do wybiegu, w stronę nasilającego się szczekania. Hugo pęczniał z dumy właściciela. Chciał pokazać Lisie wszystko w Lycroft Lodge. Świat waszyngtońskiej polityki został daleko w tyle. Chciał, żeby Lisa zobaczyła drugą stronę jego natury, człowieka, który kocha krainę przypływów, z polami kukurydzy i pszenicy, z topolami schodzącymi ku leniwej rzece. Wróci z nią tu w sezonie na kaczki, zademonstruje swoje umiejętności w strzelaniu. Na razie pokaże jej jak umie obchodzić się z psami, które w mniej wyszkolonych rękach mogłyby się zmienić w morderców.

- Poczekaj tu - powiedział do Lisy, otwierając wybieg. - Leżeć - ostro rozkazał skaczącym dobermanom, mijając bramę i zamykając ją za sobą. Niechętnie rozpłaszczyły się na szerokich zadach, kiwając kikutami ogonów, szczerząc zęby w czymś na kształt uśmiechu i skomląc w oczekiwaniu na wyzwolenie. Z kołka zdjął dwie grube, czarne,plecione smycze, które przyczepił do obu wysadzanych ćwiekami obroży. - Dobra - powiedział, na co psy zerwały się na nogi, napinając smycze. - Spuszczę je, kiedy się do ciebie przyzwyczają - powiedział do Lisy. Szli piaszczystą drogą z powrotem w stronę podwórza.

Z drugiej strony domu poszli po wyschniętej trawie, przyjemnie szorstkiej pod bosymi stopami, do skraju trawnika, gdzie zaczynał się pomost; pierwsze pale zatopione głęboko w piasku, dalsze widoczne w wodzie, jeszcze nie zamulonej. Widzieli małże i ostrygi wyściełające dno rzeki. Hugo podniósł dwie duże połówki muszli, wyblakłe niemal do białości.

- Jeśli będziesz brodzić, skaleczysz się w stopę ostrzegł Lisę, odpinając smycze. - Czekać - rozkazał psom.

Lisa wdrapała się za nim na pomost, gorący, ale jeszcze nie parzący, jaki będzie już za godzinę; jej granatowy kostium zdążył pociemnieć od potu. Hugo stanął na krawędzi pomostu i wziął zamach. W dole na piasku psy zawyły i postawiły uszy. Rzucił muszle wysokim łukiem nad trawnikiem, a dwa długie czarne pyski zatoczyły łuki w ślad za nimi. - Aport! - krzyknął. Potężne tylne łapy odbiły się i dobermany skoczyły na trawnik, popędziły za łupem, chwyciły muszle w zęby, podrzuciły je w górę, złapały, podrzuciły znowu.

- Chodźcie - krzyknął Hugo. Psy przyniosły białe muszle na pomost, gdzie wdrapały się po schodach. Hugo wziął muszle i pogłaskał dyszące pyski. Potem cisnął muszle ku długiej, łukowatej linii topoli na krawędzi trawnika. - Dalej - zachęcił je wesoło, a psy przebiegły wąski skrawek piachu i pognały ku topolom.

- Skąd wiesz, że nie uciekną? - spytała Lisa.

- Zostały wytresowane tak, by nie przekraczać granic mojej posiadłości albo gospodarstwa Pierce'a, jeśli któryś z nas im nie towarzyszy. Jeśli ich nie wezwę, znajdziemy je pewnie na polu pszenicy tuż za tymi topolami.

Odwrócił się, ruszył w kierunku końca pomostu, minął motorówkę zacumowaną w połowie i skoczył do wody. Patrząc jak jego szczupłe ciało miga w powietrzu, po czym znika w rzece, Lisa czekała, aż wypłynie. Odrzucił w tył głowę i ze śmiechem odgarnął dłonią z oczu proste kasztanowe włosy. Patrzyła na niego z przyjemnością. Wygląd zewnętrzny mężczyzny nie miał dla Lisy decydującego znaczenia. Mimo to było jej miło, że oprócz rzeczy, które ceniła - wpływów, dostępu do świata, do którego nie weszłaby o własnych siłach - Hugo był tak przystojny; Lisa traktowała to jako rodzaj premii. Skoczyła do wody.

Po kwadransie, kiedy wyszli, powiedziała:

- Chciałabym, żebyś zabrał mnie na przejażdżkę łodzią wiosłową, zanim zrobi się za gorąco.

- Wezmę motorówkę.

- Wolałabym łódź wiosłową: jest cichsza. Chciałabym zobaczyć kilka kaczek, które szczęśliwie sobie rosną nie wiedząc, że wraz z nadejściem jesieni ich los jest przesądzony.

Wyciągnął rękę i przesunął delikatnie palcem po jej gardle, gdzie woda z włosów spływała strumyczkiem na piersi.

- W przeciwieństwie do kaczek, mamy nieskończenie dużo czasu - powiedział.

Wiosłowanie w powolnej rzece przychodziło mu bez wysiłku, a mimo to zlewał się potem pod białym słońcem. Włosy Lisy zdążyły obeschnąć, ale ich końce zwilgotniały ponownie, ocierając się o szyję lśniącą od potu. Przeciwległy brzeg migotał w mgiełce.

Nie chciał wiosłować aż do gospodarstwa Pierce'a. Pierce i jego żona nie plotkowali, a Hugo nie powiedział im, czy przyjeżdża sam czy w towarzystwie. Mimo to po co prowokować komentarze? Dopłynie tylko do niezżętego pola pszenicy między dwiema kępami topoli.

Kiedy zbliżyli się do dwóch karłowatych drzew, w powietrze wzbiły się dwie kaczki, kwacząc z irytacją. Lisa patrzyła z przyjemnością, jak przelatują ponad wąską rzeką machając nieśpiesznie skrzydłami. Minąwszy pierwszy lasek, Hugo wyciągnął wiosła, a łódź podpłynęła do brzegu. Lisa usłyszała zawzięte ujadanie.

- Lepiej załóż coś na nogi.

Tenisówki przyklejały jej się do skóry, kiedy je naciągała. Wreszcie wyskoczyła z łodzi na zasłany muszlami piach. Poszli ku środkowi pola, gdzie psy szarpały stracha na wróble, rzucały się na niego, wyrywały zębami słomę i materiał, odbiegały na dwadzieścia metrów, zataczały łuk i spadały z powrotem na wroga.

Hugo gwizdnął przenikliwie. Psy poniechały zdobyczy, wytrzeszczając oczy i prężąc mięśnie karku. Jeden wciążtrzymał w zębach słomę, a drugi skrawek białego materiału.

Podchodząc z Lisą Hugo krzyknął rozkaz, a ona za uważyła metaliczny ton jego głosu. Dobermany skomląc usiadły na spoconych zadach. Kiedy słychać było tylko ich dyszenie, Hugo zatoczył szeroki łuk ramieniem. Biegiem! - Zerwały się i popędziły z powrotem ku karłowatym topolom na granicy Lycroft Lodge.

Chociaż zlana potem, Lisa zadrżała. Zauważyła to samo co Patsy: coś w strachu na wróble, w słomie wychodzącej z rozdartego materiału, sprawiało, że czuła się nieswojo. Strach uzmysławiał Lisie jej własną kruchość.

Otrząsnęła się z tego uczucia; nie mogła tolerować w sobie kruchości.


27


M. O'Donovan. “ Michael podpisał się małym, starannym pismem na każdym sklejeniu grubej koperty.

- Trzymaj ją razem z bagażem ręcznym - polecił Lisie. - Kiedy znajdziesz się w Claridge'u, powiedz, że chcesz się widzieć z dyrektorem - jest uprzedzony o przesyłce. Od tego momentu przestajesz za nią odpowiadać; ktoś ją od niego odbierze.

Koperta była nietypowej wielkości, taka, jakich prawnicy używają do przesyłania dokumentów, tyle że znacznie grubsza. Zaadresowano ją tym samym pedantycznym pismem: “Do odbioru za pokwitowaniem przez M. Halloran”.

Dopiero późną porą w poniedziałek, w każdym razie tak powiedział senatorowi Chalmersowi Morleyowi, Michael dowiedział się, że nie będzie mógł towarzyszyć jemu i Lisie w podróży do Londynu.

- Jeśli chcesz znać prawdę, kochanie - powiedział senator Morley, dobrotliwie poklepując po kolanie Lisę siedzącą obok - zawsze zgadzałem się z opinią, że dwoje ludzi to towarzystwo, a troje to tłum.

Rola Lisy jako towarzyszki i koordynatorki dyskretnej trzydniowej misji senatora, oznaczała, że J. D. Liddon International musiał podnieść jej status podróżniczy: tym razem leciała Concordem. Z zadowoleniem powitała ryk silników: przez najbliższe kilka godzin senator nie będzie od niej oczekiwał konwersacji. Jej niepokoje okazały się bezpodstawne. Po trzech szybkich kolejkach Old Turkey senator sięgnął do kieszeni spodni i wyjął małe, wygięte srebrne pudełeczko gruzińskie, które Helen znalazła w Burlington Arcade na Piccadilly Helen zawsze zachęcała go do słodzenia kawy sacharyną. Szkoda, że nie mogła mu teraz towarzyszyć, ale Jock okazał się bezwzględny Poklepując się po przeponie z dumą mężczyzny w średnim wieku, który utrzymuje tuszę w ryzach, senator wyjął ze ślicznego pudełeczka dwie małe tabletki perkodanu i wsuną je pod język. Za każdym razem przekonywał się, że mieszanka bourbona i paru pigułek na bazie opium uprzyjemniały lot. Kiedy chwilę później Lisa spojrzała w jego stronę, Morley był już pogrążony w szczęśliwym śnie.

Tym razem nie potrzebowała taksówkarza, by zidentyfikować Muzeum Historii Naturalnej czy pomnik Wiktorii i Alberta. Wieczorna godzina szczytu minęła. Dochodziła dziewiąta, kiedy skręcili z Park Lane w Upper Brook Street, minęli ambasadę amerykańską z żołnierzami piechoty morskiej, strzegącymi drzwi od północy, przejechali przez Grosvenor Square i zatrzymali się pod markizą hotelu Claridge'a. Odźwierny w cylindrze i granatowej liberii koloru atramentu Parkera wystąpił naprzód, by otworzyć drzwi taksówki.

- Dobry wieczór, mój dobry człowieku - pozdrowił go dobrodusznie senator Morley, kiedy Lisa wydawała polecenia dotyczące bagaży.

Gdy Lisa załatwiała formalności w recepcji, senator lustrował w większości puste pluszowe fotele w głębi hallu, niczym godny mąż stanu, który wszędzie spodziewa się znaleźć przyjaciół i wielbicieli. Recepcjonistka wręczyła Lisie wiadomość zostawioną kilka godzin wcześniej. “Poseł James Arden zadzwoni o dwudziestej drugiej, by potwierdzić ustalenia. “

- Chciałabym rozmawiać z dyrektorem - powiedziała Lisa. - Oczekuje, że oddam mu list.

- Dyrektor nie wróci przed dziewiątą trzydzieści, madam. Czy zechce pani zostawić mi ten list?

- Nie, dziękuję. Czy mogłaby go pani poprosić, żeby zadzwonił do mojego pokoju, kiedy tylko wróci?

Dostała pokój na drugim piętrze, senator na trzecim.

- Zadzwonię do ciebie po rozmowie z Jamesem Ardenem powiedziała, kiedy drzwi windy otworzyły się na jej piętrze. - Wtedy będziemy mogli zacząć działać. - Senator Morley uniósł jej dłoń do ust w kurtuazyjnym pocałunku, podczas gdy bagażowy beznamiętnie przytrzymywał drzwi windy.

Kiedy jej bagażowy opuścił pokój 313, zamykając za sobą drzwi, Lisa wyjęła dokumenty i złożyła je na biurku. Dwie spośród trzech ofert, które Jock przedstawił Ianowi w Lycroft Lodge, spoczywały teraz w eleganckiej, czerwonej teczce. Obok położyła pękatą kopertę zaadresowaną pismem Michaela do M. Halloran.

Lisa podeszła do okien wychodzących na Brook's Mews: tłusty gołąb siedział na gzymsie, rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca po długim dniu. Odwróciła się i obrzuciła wzrokiem elegancki pokój: przebyła długą drogę z rodzinnej wiochy. Rozpakowała bagaże, rozwieszając kostiumy i bluzki na wieszakach, resztę chowając do szuflad. Nie tylko była z natury staranna; chciała mieć wrażenie, że może mieszkać w Claridge'u na stałe. Jej czynnościom towarzyszyła jeszcze inna, niemal podświadoma myśl: do drugiej natury Lisy należało pozostawianie otwartych opcji, a nigdy nie wiadomo, kto odprowadzi cię do pokoju. Nie powinien zobaczyć, że zamieniłaś swój pokój w chlew.

Tuż po dziewiątej trzydzieści zadzwonił dyrektor hotelu i Lisa zeszła do hallu, by wręczyć mu zaklejoną kopertę.

Po powrocie do pokoju zrzuciła buty i zatańczyła na dywanie, patrząc na swe odbicie w dużym lustrze nad toaletą. Był to częściowo taniec triumfalny, a częściowo uwodzicielski. Kiedy ponownie wyjrzała przez okno, gołąb już sfrunął z gzymsu; zapadała noc. Zadzwonił telefon.

- Tu James Arden - odezwał się snobistyczny głos. - By zacytować jednego z naszych lepiej znanych dramaturgów: Witaj na tej wyspie szczęśliwej, w tej kolebce królów Ha, ha, ha. Nawet ja nie mogę przewyższyć Barda.

Dopiero kiedy Arden przeszedł do konkretów, ujawniła się jego kompetencja. Nie zaplanował nic na środowy poranek, żeby senator mógł dostosować swój zegar biologiczny, ale począwszy od dwunastej trzydzieści zaczynali trzy dni pełne zajęć. Morley miał podjąć lunchem lub kolacją dwóch lub trzech starannie wybranych posłów, byłego ministra, starszego doradcę, członka zespołu doradców z Downing Street. Miał zjeść kolację w Izbie Lordów z wysokim doradcą rządu, skontaktować się z dyrektorem British Refineries, oraz przeprowadzić rozmowy z wysokimi urzędnikami BITE. Podczas tych spotkań senatorowi będą towarzyszyć Arden lub Lisa, którzy przedstawią wszelkie niezbędne dane dotyczące propozycji Star Oil. Nie trzeba było przypominać senatorowi, że od jego umiejętności zależał los oferty Star Oil. Podobnie jak Arden, Morley okazywał się niezwykle skutecznym rzecznikiem, kiedy wkładał w pracę całe serce.

- Pełny plan pobytu podam ci, kiedy spotkamy się na drinku przed kolacją, jutro w Harcourt Room w Izbie Gmin - ciągnął Arden - ale oto szczegóły, które powinnaś znać. - Lisa notowała, a Arden dyktował: - Dopilnuj, kochanie, żeby senator zjawił się w Izbie Gmin jutro o dwunastej trzydzieści. Powinien wejść bramą św. Stefana. Będę czekał w centralnym hallu. Kiedy on i ja będziemy podejmować lunchem czołową osobistość Komitetu 1922, ty, kochanie, zajmiesz się sprawami jeszcze większej wagi.

Arden zrobił małą przerwę, aby Lisa natychmiast zrozumiała informację:

- O pierwszej spotkasz się na lunchu z sekretarzem BITE.

Serce Lisy załomotało gwałtownie. Jej podniecenie rosło; stalowa obręcz zacisnęła się wokół jej głowy, a mimo to powiedziała chłodno:

- Sądziłam, że ja i Michael mieliśny zadzwonić do Iana Lonsdale'a jutro po południu.

- Zgadza się, zgadza. Potem jednak Michael zadzwonił do prywatnego biura w BITE i powiedział, że coś go zatrzymało w Waszyngtonie i że ty sama przedstawisz BITE propozycje Jocka. Wtedy polecono mi skontaktować się z prywatnym biurem.

Arden ponownie zrobił przerwę. Jak większość polityków uwielbiał efekty dramatyczne i uważał, że jest w tym kierunku wybitnie uzdolniony.

- Jak dowiedziałem się w jego prywatnym biurze, minister postanowił zmienić część swego jutrzejszego planu. Zamiast spotykać się na oficjalnym lunchu w swoim biurze, jak planowano, zdecydował, że sensowniej będzie spotkać się z tobą na lunchu: w ten sposób uzyska się więcej czasu na omówienie propozycji, które masz przedstawić. Z tego, co mówił Michael, rozumiem, że tylko dwie transakcje są na piśmie; trzecia jest ustna. Zarezerwowałem w Claridge'u stolik dla dwóch osób na twoje nazwisko. Wiele spoczywa na twoich szczupłych ramionach, kochanie. Tak, tak.

Po zakończeniu rozmowy z Ardenem Lisa połączyła się z recepcją: o której musi wyjechać taksówką żeby dotrzeć do Izby Gmin na dwunastą dwadzieścia pięć? Następnie zadzwoniła do pokoju senatora Morleya i powiedziała mu, żeby był gotów do wyjścia nazajutrz punktualnie pięć po dwunastej. Później zatelefonowała do restauracji, by potwierdzić rezerwację stolika: - Zamierzam odbyć poufną rozmowę z sekretarzem BITE. Czy możecie wobec tego przypilnować, żebyśmy nie siedzieli zbyt blisko innych stolików? - Miała prawie całkowitą pewność, że Arden dał do zrozumienia kierownikowi restauracji, że Lisa podejmuje lunchem ministra, ale nie chciała ryzykować; musi dostać wszystko co najlepsze.

Leżąc w długiej wannie patrzyła na swe odbicie w lustrze. Jej proste włosy opadły do ramion, a ich końce zanurzyły się w wodzie. Ponieważ umyje je jutro rano, nie martwiło jej to, że pokryją się olejkiem do kąpieli. Zanurzyła się jeszcze głębiej tak, że włosy unosiły się wokół jej twarzy, a nad powierzchnię wystawały tylko sutki. Po pewnym czasie usiadła, by zobaczyć w lustrze całe piersi. Przypomniała sobie rozkosz Hugona, gdy po raz pierwszy zobaczył jej piersi w lustrze Sheraton w domu w Georgetown. Roześmiała się na głos z podniecenia na myśl, że Ian Lonsdale może je wkrótce oglądać.

Dokładnie pięć minut po dwunastej, w środę, Lisa odprowadziła senatora Morleya do taksówki wezwanej przez odźwiernego. Potem wróciła do pokoju. Była tak podekscytowana, że czuła wyraźnie pulsowanie adrenaliny. Po raz kolejny wzięła czerwoną teczkę i zaniosła ją na krzesło przy oknie. Po drugiej stronie Brook's Mews siedziały na gzymsie trzy grube gołębie. Przez pół godziny Lisa studiowała dokumenty w teczce, co pewien czas spoglądając na księżycowy cyferblat platynowego zegarka, wypróbowując na głos argumenty, które przedstawi ministrowi. Proponowana przez Jocka transakcja - duże, naprawdę duże zamówienie na komputery - była tą, która nie istniała na papierze, poza roboczą nazwą.

Kiedy wskazówki z lapis lazuli wskazywały za kwadrans pierwszą, zamknęła teczkę i poszła do łazienki. Po dziesięciu minutach patrzyła na nieodparcie urzekającą postać w lustrze: prosty granatowy dwurzędowy kostium z lnu, pod którym mogła się znajdować bluzka, albo i nie; czerwona teczka pod pachą; blond włosy ściągnięte do tyłu dwoma grzebykami ze skorupy żółwia wskazywały, że ich właścicielka to businesswoman, a jednak całość przepojona była seksem. Zeszła do hallu cztery minuty przed czasem i usiadła nie opodal recepcji.

Wszedł tuż po pierwszej. Lisa zastanawiała się, czemu lekkie utykanie czyniło go jeszcze bardziej pociągającym. Obserwowana beznamiętnym wzrokiem chłopców hotelowych w niebieskiej liberii wstała trzymając teczkę pod pachą, i wyszła mu na spotkanie. `nv

To co nastąpiło potem, miało dla Lisy wymiar snu, a dla lana niosło radość podboju. Był pewien, że na jego decyzje w kwestii propozycji handlowych Jocka w żadnym stopniu nie wpłynie flirt z wysłanniczką. Ponieważ właśnie słowem “flirt” określał Ian pragnienie zaciągnięcia Lisy do łóżka. Nie było mowy o “związku”. Dziś była tutaj, jutro wyjeżdżała, choć istniała szansa, że odwiedzi jeszcze Londyn. Jednak nie to kryło się dla Iana pod wzniosłą nazwą “związku”. Lisa była niezwykle pociągającą młodą kobietą, która robiła karierę i wiedziała, na czym stoi. W odróżnieniu od Hugona, Ian nie widział w Lisie kruchej niewinności.

lana nie interesowały seksualne podboje niewinnych. Pociągały go gra i ryzyko. Nie był jednak głupcem: gdyby się spodziewał, że Maureen okaże się chociaż po części tak niebezpieczna, nigdy by jej nie tknął. Teraz, kiedy on i Lisa po raz pierwszy usiedli przy stoliku pośród kolumn różowych jak wata cukrowa i luster na ścianach restauracji, zaczęli rozmowę od wspomnień poprzednich spotkań, w ambasadzie brytyjskiej w Waszyngtonie i w Lycroft Lodge. Spróbował wyciągnąć z niej nieco informacji o Jocku, o małżeństwie Hugona i Georgie, nawet o Michaelu O'Donovanie, którego inteligencja i wąska twarz zapadły Ianowi w pamięć tej niedzieli, kiedy James Arden przywiózł O'Donovana i Lisę na Farmę Świń. Lisa odpowiadała zabawnymi anegdotami i bystrymi obserwacjami na temat całej czwórki, ale Ian spostrzegł, że nie powiedziała mu nic, czego by wcześniej nie wiedział. Spodobało mu się to. Była dyskretna. Bynajmniej go to zresztą nie zdziwiło: domyślił się, że w tej ślicznej główce kryje się nieprzeciętny umysł.

- Czy nienawidzisz handlowej rozmowy podczas jedzenia? - spytała, kiedy podano im łososia feuillete.

- Nie, jeśli ty siedzisz po drugiej stronie lady - odparł. Zawartość czerwonej teczki, którą położyła obok talerza, niezwykle interesowała Iana: wiązały się z nią miliony dolarów na ekspertów brytyjskich. Ciekawiło go, jak Lisa przedstawi argumenty. Skoro J. D. Liddon powierzył jej propozycję transakcji z linią lotniczą US Dawn, Ian wiedział, że Lisa musi być zarówno kompetentna jak i zdolna.

Nie zawiódł się ani w pierwszym przypuszczeniu, ani w drugim.

Ponieważ żadne z nich nie miało ochoty na drugie danie, kiedy zaczęli pić kawę, była dopiero druga.

- Dobrze - powiedział Ian, dając do zrozumienia Lisie, że oficjalna część spotkania dobiegła końca. - Dziękuję ci bardzo. Nie mam więcej pytań. A ty?

- Jak na razie żadnych - odparła. Zamknęła teczkę i wręczyła mu ją. - Proszę to wziąć.

Żadne z nich nie odzywało się więcej przy kawie, ale Ian przyglądał się jej z tą szczególną, napiętą uwagą seksualnego pożądania. Kiedy Lisa dała znak kelnerowi, by przyniósł rachunek, Ian powiedział:

- Właściwie mam jeszcze jedno pytanie, może dwa. Jaki jest twój pokój?

- Miły - Jej oczy nie zdradzały żadnych emocji. - Na dachu, naprzeciwko okna, mam zmienną ilość tłustych sąsiadów, którzy czyszczą pióra.

- Wobec tego pytanie numer dwa: czy uznałabyś to za nieprzyjemną natarczywość, gdybym wprosił się do twego pokoju? Zazwyczaj nie składam takich propozycji po oficjalnym lunchu. Ale odkąd weszłaś na schody na Farmie Świń, z wstążkami owiniętymi dwukrotnie wokół kostek, marzyłem o rozwiązaniu tych wstążek, czy co tam wtedy miałaś.

Lisa spojrzała na niego, nieznacznie przekrzywiając głowę na bok. Kąciki jej ust powoli uniosły się w górę.

W hallu Ian powiedział:

- Idź pierwsza. Zatelefonuję i przyjdę. Jaki masz numer pokoju? - Żadne z nich nie musiało mówić, że nie chciał ryzykować jadąc razem z nią windą.

Dla zabicia czasu poszedł do toalety. Z miejsca, gdzie siedziała, w jednym z wygodnych pluszowych foteli w głębi hallu, Maureen Halloran zauważyła lekkie utykanie i uśmiechnęła się chłodno. W ciemnym, szytym na miarę kostiumie, mogła uchodzić za zwykłego gościa hotelowego, który czyta gazetę, czekając na umówione spotkanie. Zapieczętowana koperta, którą odebrała od dyrektora hotelu, nie była widoczna; Maureen schowała ją do małej torebki leżącej obok.

Pięć minut później Ian pojawił się znowu, przeszedł przez hall i skierował się do windy Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Maureen spojrzała na zegarek: druga piętnaście.

Uwielbiam sposób, w jaki się kochasz - wyznała Lisa, zsuwając się z Iana i kładąc się obok niego. Otworzył oczy i zwrócił ku niej twarz, dotykając jasnozłotych włosów, które przedtem zwisały nad nim, a teraz leżały rozpostarte na poduszce.

- Czy wolno mi zrewanżować się za ten komplement, urocza Liso? - spytał z autoironiczną kurtuazją, wsuwając rękę pod jej ciało. Oboje patrzyli ponad szczytem łóżka na okno i dwa gołębie, które przekrzywiały głowy opalając się na gzymsie.

- Czy fakt, że leżysz tu ze mną - spytała po chwili Lisa - sprawia, że jesteś bardziej, czy mniej zainteresowany ofertami J. D. Liddona?

- Którą? Jego propozycją w sprawie Star Oil, czy też niezwykle lukratywnymi dodatkami, które przysłał w czerwonej teczce?

- Jednym i drugim - odparła Lisa. - Ale gdybyś mnie spytał, która ma większe znaczenie dla J. D. Liddonaa tym samym dla mnie - odparłabym, że podanie Star Oil o licencję na eksploatację pola naftowego. - Przerwała. - Czy mają szansę?

Ian wybuchnął śmiechem i pocałował ją delikatnie.

- Gdziekolwiek bym się pojawił w Ameryce, wszędzie ścigali mnie ludzie, których w pierwszym rzędzie zdawała się interesować sprawa Star Oil. Teraz leżę w łóżku czarodziejki z Claridge'a i o czym rozmawiamy? O Star Oil.

Wyciągnął spod niej rękę, wsparł się na łokciu i popatrzył Lisie w twarz.

- Jak trudno podjąć decyzję: co jest bardziej rozkoszne? Oczy koloru bzu, czy te wargi jednakowej wielkości?

Lisa milczała.

- Licytacja podań o licencję zakończy się w piątek - powiedział później Ian. - Chcę, żeby ta cholerna decyzja zapadła przed letnią przerwą w parlamencie. Nie mogę ci powiedzieć, jaki będzie rezultat, ale sprawiłoby mi wielką przyjemność, gdyby okazał się po twojej myśli. Wiem, że nie takiej odpowiedzi oczekiwałaś, ale tylko na tyle mnie stać.

Przedtem, kiedy się rozbierał, położył zegarek na jej toalecie. Teraz oparł się na piersiach Lisy i sięgnął po jej przegub, by zobaczyć, która godzina. Pięć po trzeciej.

- Muszę iść, urocza Liso.

- Wracamy do Waszyngtonu dopiero w sobotę - powiedziała. - Czy zobaczę cię jeszcze przed wyjazdem?

Wahanie Iana było ledwo zauważalne. W końcu odpowiedział:

- Lubię zostawiać sobie wolne przerwy na lunch w czwartki: nigdy nie wiadomo, kiedy zakończy się posiedzenie gabinetu. Przy odrobinie szczęścia mógłbym wyjechać z Numeru Dziesiątego przed pierwszą.

- A więc, co myślisz? - spytała Lisa, opierając opuszki palców na jego twarzy.

- Miałbym szansę podjąć decyzję między oczami koloru bzu a wargami jednakowej wielkości - odparł ze śmiechem, dotykając jej ust przed wstaniem z łóżka. - Ale musiałabyś być gdzieś, dokąd mógłbym zadzwonić po posiedzeniu gabinetu. Miałaś, zdaje się, dozorować senatora.

- Tak, ale właśnie w tej chwili James Arden zajmuje się nim w Izbie Gmin. James dałby sobie też pewnie radę beze mnie podczas jutrzejszego lunchu. Mogłabym zadzwonić do ciebie jutro rano dla potwierdzenia, ale może umówmy się, że przyjdę tu do pokoju o dwunastej trzydzieści.

Wahanie Iana było znowu zaledwie przelotne.

- Dam ci numer mojej sekretarki w Izbie Gmin. Prywatne wiadomości najlepiej zostawiać u niej. Jeśli powiesz, że stawiasz lunch, zadzwonię tu do ciebie natychmiast po zakończeniu obrad gabinetu i powiem, że zaraz przyjadę. Możesz nawet zamówić jakiś lunch. Piknik z Lisą w pokoju trzysta trzynaście ma nieodparty wdzięk.

Kiedy dwadzieścia po trzeciej drzwi windy otworzyły się, Maureen nadal czytała gazetę w fotelu w głębi hallu. Patrzyła, jak Ian przechodzi przez hall i wychodzi frontowymi drzwiami Claridge'a. Dziesięć minut później odłożyła gazetę, podniosła torebkę i wyszła tymi samymi drzwiami na Brook Street. Doszła aż do Bond Street, zanim przywołała taksówkę i poleciła kierowcy jechać do Stag Place. Kiedy wróci do domu, w Waszyngtonie będzie jedenasta: powinna zastać Michaela w biurze.

Kiedy o dziesiątej trzydzieści tej nocy w gabinecie zadzwonił prywatny telefon, Ian poprosił Patsy, żeby odebrała. Przed momentem wrócił do domu. Patsy przeszła wesoło przez pokój i podniosła słuchawkę.

- Halo?

- Czy jest Ian?

Patsy poznała łagodny zaśpiew.

- Właśnie wrócił. Kto mówi?

- Jego przyjaciółka. Maureen. Czy mogę z nim mówić? Patsy położyła słuchawkę na stole. Słyszała, jak jej głos drży, kiedy mówiła:

- Maureen chce z tobą mówić.

Ian zacisnął na sekundę wargi, a potem jego twarz przybrała obojętny wyraz. Podniósł słuchawkę:

- Tak?

- Nie miałam okazji, żeby podziękować ci za uratowanie fabryki motocykli - powiedziała Maureen.

Ian zawahał się chwilę. Patsy wróciła na fotel stojący naprzeciw niego. Kiedy zadzwonił telefon, właśnie zaczynali razem pić whisky z wodą sodową. Teraz podniosła swoją szklankę i przyglądała mu się ponad jej brzegiem.

- To nie była decyzja osobista - powiedział.

- Przykro mi to słyszeć - odparła Maureen. - Muszę porozmawiać z tobą o czymś innym. Moglibyśmy się spotkać na lunchu w Claridge'u. Może zatrzymam się nawet w pokoju trzysta trzynaście.

Patrząc jak żona mu się przygląda, Ian zastanawiał się, czy zbladł.

- Mój rozkład zajęć ustala mój prywatny sekretarz - powiedział zimno.

- Wobec tego postąpisz rozsądnie, jeśli każesz prywatnemu sekretarzowi zadzwonić do mnie jutro rano - odparła Maureen.

- Porozmawiam z nim - powiedział Ian, odłożył słuchawkę, po czym lakonicznie podniósł drinka.

Patsy wciąż przyglądała mu się ponad brzegiem szklanki.

- Tym razem była przynajmniej na tyle grzeczna, żeby mi się przedstawić - zauważyła wreszcie.

Ian zrozumiał, jak ma rozgrywać tę sytuację.

- Jak to “tym razem”?

- Wiesz dobrze, co mam na myśli. Co takiego mi wtedy powiedziałeś? - spytała kąśliwie. - Ach tak, te brednie o “znudzonych obcych, którzy dzwonią późną porą, żeby przekazać całkowicie pozbawione sensu wiadomości” - przedrzeźniała akcent Iana. - Wygląda na to, że dziś wieczorem wiadomości Maureen, jak ją już możemy nazywać, nie były całkowicie pozbawione sensu. - Patsy usłyszała znowu, jak jej głos drży.

- Gdybym zgadł, że to ona dzwoniła wcześniej - odparł Ian - a musi być sporo osób mówiących z irlandzkim akcentem, powiedziałbym ci o tej wariatce Maureen. Twierdzi, że ma braci, którzy niepokoją się o swoją pracę w Belfaście, i prześladuje wszystkich ministrów mogących, według niej, im pomóc. Moi sekretarze potrafią sobie radzić z ludźmi, którzy najwyraźniej mają trochę nie po kolei w głowach. Przykro mi, Patsy, że wpadła na pomysł, żeby dzwonić do mnie do domu.

Wszystkie zdania były prawdziwe, chociaż te prawdy kryły kłamstwa.

Patsy nie przyszła na myśl żadna odpowiedź. Słowa Iana brzmiały prawdopodobnie. Gdyby zarzuciła mu kłamstwo, nadałaby ich małżeństwu inny wymiar. Coś ją ostrzegało, że mogłaby tego żałować. Tak czy inaczej, nie była w stanie dowieść, że kłamał. Może nie kłamał. Nie chciała myśleć, że kłamie, ale w głębi serca wiedziała, że tak jest.


28


Chris wyłączył silnik stając pod domem w Pimlico punktualnie o dziewiątej dziesięć. Minister udawał się z domu prosto na czwartkowe posiedzenie komitetu. Dojadą na Downing Street w niecałe dziesięć minut.

Drzwi do gabinetu Iana były zamknięte. Rozmawiał przez telefon ze swym sekretarzem w Izbie Gmin.

- Dziś rano zadzwoni do was pewnie przedstawicielka J. D. Liddona, która przyleciała na kilka dni do Londynu. Lisa Tabor. T-a-b-o-r. Powiedz jej, że dzisiaj absolutnie nie dam rady się z nią spotkać. Przeproś ją jak należy, może innym razem i tak dalej. Jestem niezwykle zainteresowany ofertami, jakie przedstawiła BITE, toteż nie ma po co niepotrzebnie jej irytować.

Po odłożeniu słuchawki rozparł się na fotelu i po raz kolejny rozważył różne ewentualności. Ponownie wykluczył możliwość, że Maureen i Lisa działały w zmowie: to bez sensu. Ponownie doszedł do wniosku, że Maureen musiała go zobaczyć w Claridge'u przypadkiem. Jeśli znała nazwisko Lisy, mogła bez trudu dowiedzieć się, jaki ma numer pokoju. Ale skąd znała nazwisko Lisy?

Uśmiechnął się na myśl o gołębiach na gzymsie. Maureen raczej nie potrafiłaby się zamienić w cholernego ptaka, co?

Po tym jak Patsy z chłodem go pożegnała i poszła spać w środowy wieczór, udało mu się skupić na notatkach do posiedzenia gabinetu. Miał pewność, że prośba Lisy przedstawiona w łóżku, nie wpłynie na jego decyzję w kwestii Star Oil: potrafił doskonale oddzielić pracę od przyjemności. Któż to umiał lepiej niż on? Poza tym, przesłał swoją opinię gabinetowi przed wizytą w pokoju 313. Mimo to myślał, że to dziwne: tak się składało, że jego skłonność, by przyznać licencję Star Oil, pokrywała się z pragnieniami Lisy. Podniósł teczkę, włożył do czerwonego nesesera i przekręcił klucz.

Wszedł na piętro i zerknął w stronę pokoju Patsy, gdzie pisała i malowała. Zazwyczaj zaczynała pracę później, ale dziś już tam była, za zamkniętymi drzwiami.

- Do widzenia - zawołał. - Mam nadzieję, że wrócę o ósmej. Zadzwonię.

- Do widzenia - odparła, nie otwierając drzwi. Jej głos był bezdźwięczny.

Dwadzieścia dwa krzesła z czerwonej skóry wokół stołu o kształcie trumny były identyczne, z tym że krzesło premiera miało oparcia na ręce. Siedział na środku, po jednej stronie stołu, a sekretarz BITE po drugiej. Na końcu pomieszczenia ze ścianami wykładanymi boazerią i białymi gzymsami stały dwie korynckie kolumny, jak para strażników. Na drugim końcu znajdowały się okna z kuloodpornego szkła, wychodzące na ogród, gdzie eksplodował pocisk z moździerza, w drugiej próbie zamachu Irlandzkiej Armii Republikańskiej na życie członków gabinetu. Gdyby pocisk ten spadł trzy metry bliżej, kuloodporne szyby okazałyby się równie nieprzydatne jak papierowe chustki do nosa. Ponad kominkiem z szarego marmuru spoglądał z portretu sir Robert Walpole w peruce z końskiego włosia.

Ian kończył przedstawiać swoje argumenty:

- Końcowe oceny zostaną przygotowane pod koniec przyszłego tygodnia. Do tego czasu nie potrafię powiedzieć moim kolegom, jak przedstawia się stosunek argumentów politycznych do ekonomicznych. Ponieważ do zadań BITE należy także wspieranie współpracy pomiędzy Irlandią Północną a krajem, w żadnej decyzji, którą podejmuję, nie wolno mi o tym zapominać.

- Jak wam wiadomo, w zeszłym tygodniu byłem w Stanach Zjednoczonych, jednak niektórzy z was uczestniczyli w pogrzebie Anne Jolliff'e. Ponieważ jej śmierć miała bezpośredni związek z niezgodą George'a Jolliffe'a na dalsze inwestycje w Irlandii Północnej, istnieje pokusa, by umyć ręce od wszystkiego, co ma związek z Ulsterem. Jednak gdybyśmy tak postąpili, poszlibyśmy na rękę Irlandzkiej Armii Republikańskiej.

- Z tego względu muszę powiedzieć moim kolegom, że chociaż nie dokonano jeszcze końcowych ocen, mam nadzieję, że wesprą one moją chęć przyznania licencji Star Oil, w wyniku czego w Irlandii Północnej powstanie rafineria.

Usiadł.

Ponieważ spór anglo-irlandzki budził tak wiele emocji, opinie pozostałych członków komitetu były ekstremalne. Po półgodzinnej debacie premier oznajmił energicznie:

- Teraz musimy poczekać, aż sekretarz BITE przedstawi nam ostateczne propozycje.

Wskazówki zegara stojącego na marmurowym kominku wskazywały jedenastą dwadzieścia dziewięć. Za minutę otworzą się drzwi, wpuszczając pozostałych ministrów na posiedzenie pełnego gabinetu. Ian zacisnął wargi. Jeszcze ponad godzina z okładem.

Za kwadrans pierwsza kierowcy rządowi podnieśli wzrok na otwierające się drzwi Numeru Dziesiątego. Ian podszedł do samochodu i wręczył Chrisowi czerwony neseser.

- Pójdę na lunch piechotą, Chris. Potem sam wrócę do ministerstwa. Muszę się rozruszać.

Zapinając pas Chris zerknął na rozkład zajęć ministra tego dnia. Na lunch nie miał żadnych planów.

Ian minął policjanta przy żelaznej bramie, po czym skręcił na południe w stronę Whitehall. Dziesięć minut później nacisnął dzwonek mieszkania na najwyższym piętrze domu w Stag Place.

- Tak?

- Tu Ian. - Słowa niemal uwięzły mu w gardle: zażyłość, z jaką się do siebie zwracali przyprawiała go o gniew i mdłości.

Rozległ się brzęczyk i zamek ustąpił.

Miała na sobie różowe spodnie i różową koszulkę z krótkimi rękawami. Kasztanowe włosy opadały jej na ramiona, a wysokie obcasy stukotem prowadziły Iana do salonu, który tak dobrze znał. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak kochanka przyjmująca swego mężczyznę.

- Czego się pan napije, ministrze? - spytała z lekkim zaśpiewem.

- Niczego.

Usiadł na krześle naprzeciw sofy, na której usadowiła się Maureen, wdzięcznie krzyżując nogi.

- Zastanawiałam się, czemu nie kazałeś sekretarce zadzwonić do mnie dziś rano i uprzedzić, że przyjdziesz. Właśnie myślałam o tym, żeby znowu zadzwonić do ciebie do domu - oświadczyła.

- Wiesz, że gabinet zbiera się w czwartki.

- Ach, prawda. To niesłychane, że zapomniałam - odparła. Wyciągnęła obutą w sandał stopę i zaczęła przyglądać się palcom, jakby nie interesowało jej nic poza różowym lakierem. - Tak jak mówiłam wczoraj wieczorem, chcę ci podziękować za twoją pomoc udzieloną fabryce motocykli.

- Jak powiedziałem ci wczoraj wieczorem, moja decyzja nie miała charakteru osobistego. Gdyby miała, posłałbym twoich braci i resztę tych trzystu robotników do diabła.

- Jakich uroczych określeń pan używa, ministrze. Znowu wyciągnęła stopę, by przyjrzeć się lakierowi. Ian milczał.

- Druga sprawa, o której chciałam z tobą mówić, jest następująca: słyszałam, że rozważasz możliwość przyznania pola naftowego Star Oil, jeśli zbudują w zamian rafinerię w Irlandii Północnej.

- Jak prosto brzmią w twoich ustach wszystkie decyzje - zauważył zimno Ian.

- Są prostsze, niż pan sądzi, ministrze. Proszę mi pozwolić przedstawić to najjaśniej, jak potrafię. Twoje stanowisko w BITE jak najbardziej upoważnia cię do popierania nowego przemysłu w Irlandii Północnej. Wszyscy możemy się zgodzić, że nadarza się wspaniała okazja - powiedziała wesoło, machając stopą - żebyś zademonstrował, jak szczerze przejmujesz się losem tych biednych katolików, którym, nie z ich winy, odmawia się zatrudnienia.

Przerwała. Ian czekał.

- Oczywiście niektórzy mężczyźni chcą pomóc kobiecie, którą dopiero co pieprzyli - ciągnęła; jej głos się zaostrzył. - Jednak Anglikowi wydaje się najwyraźniej, że zaraz po swoim małym spazmie może karać kobietę, którą przed minutą pieścił.

Ian czekał.

- Dlatego przyszło mi do głowy, panie ministrze, że ponieważ Lisę uszczęśliwiłaby pańska pomoc Star Oil, może pan podjąć dokładnie przeciwną decyzję - aby ukarać ją za swą własną rozpustę. To byłoby smutne. - Głos Maureen stał się niemal śpiewny.

Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał się od spytania jej, skąd wie, czego Lisa od niego chce. Odsłanianie się nie miało jednak sensu: Maureen by mu nie odpowiedziała.

- Idź do diabła - powiedział spokojnie.

Wzruszyła ramionami.

- Czy Patsy wie, co porabiasz po lunchu w Claridge'u?

- Może sama do niej zadzwoń i zapytaj - odparł wstając. - Wtedy ona też będzie mogła cię posłać do diabła. Powiedziałem jej już wszystko, co jest do powiedzenia o Stag Place i Claridge'u.

Odwrócił się na pięcie, minął sofę i ruszył w stronę małego hallu.

- Mam swoje sposoby - zawołała Maureen, jak gdyby nuciła piosenkę dla dzieci. Kiedy jednak usłyszała nieregularny krok Iana wychodzącego z mieszkania, usta jej ściągnęły się gniewnie w cienką kreskę.

Kierując się logiką horroru ruszył do pubu przy Victoria Street, dokąd poszedł po pierwszej próbie szantażu ze strony Maureen. Miał półtorej godziny do spotkania z amerykańskim ambasadorem w BITE o trzeciej. Zamawiając dużą whisky i kanapkę wciąż czuł łomotanie serca.

W lustrze za butelkami ujrzał własne odbicie - szczere, szare oczy, przystojna, ale nie nadmiernie przystojna twarz. Dziwne, ale wyglądał tak samo jak przedtem. Wstyd z powodu kłamstw nie zostawił żadnego śladu na jego twarzy Minionej nocy okłamał Patsy. Teraz skłamał w sposób jeszcze bardziej godny pogardy: powiedział tej wrednej kurewce, że żona o niej wie, chociaż o niczym Patsy nie powiedział. Kłamstwo rodzi kłamstwo, myślał, popijając whisky. A jednak było to niezbędne ryzyko: to jedyny sposób zapewnienia Maureen, że telefonowanie do Patsy nie ma sensu. Musi poczekać i zobaczyć, czy ryzyko się opłaciło. Wypił kolejny, długi łyk whisky.

Maureen nie mogła usiedzieć spokojnie w swym mieszkaniu w Stag Place. Chodziła tam i z powrotem po tanim dywanie, z nienawistnie zaciśniętymi wargami. Kiedy Big Ben wydzwonił drugą, wyjęła jedną ze swych kart telefonicznych. Wymóg właściciela domu, by lokatorzy korzystali z płatnych telefonów, odpowiadał Maureen: dzięki temu numery, pod które dzwoni, nie zostaną zarejestrowane.

Tuż po dziewiątej w Waszyngtonie Michael siedział za skórzanym biurkiem w swym przestronnym gabinecie w J. D. Liddon International, kiedy zadzwonił telefon w mniejszym pokoju w głębi. Wyjął klucze idąc szybko do drzwi, otworzył i sięgnął po telefon.


29


W czwartek po południu napięcie potężnie wzrosło:”World” szedł do drukarni w piątkową noc. Podczas narady, która przeciągnęła się do drugiej, Georgie była w jednym ze swych kąśliwych nastrojów. Nawet szef działu informacji krajowych, Larry Penrose, zaczął się zastanawiać, czy w przyszłym tygodniu nie znajdzie się na bruku. Kiedy tylko Georgie zaakceptowała lub odrzuciła ostatnie projekty, wstała i rzuciła do zastępcy redaktora naczelnego:

- Chcę z tobą omówić kilka spraw w moim biurze. - Następnie, nie odzywając się do nikogo, odwróciła się na pięcie i wyszła.

Kiedy pojawił się w jej biurze pięć minut później, powiadomiła go, czego wymaga od zespołu podczas swej nieobecności.

- To cholernie niedogodne, że Prezydent musiał wybrać właśnie czwartek na kolację dla tego przeklętego kanclerza Niemiec - powiedziała, tylko w połowie żartując. - Złapię samolot z powrotem, żeby zdążyć na poranną naradę. Czy Larry Penrose zapomniał już, jak się pisze artykuł wstępny?

Wyglądając przez okno samolotu po starcie z lotniska La Guardia, kiedy ostre popołudniowe słońce uwydatniało brzydotę rozciągniętych w dole fabryk, Georgie wspominała ostatnią rozmowę telefoniczną z Hugonem. Nie oddzwonił w poniedziałek wieczorem. Kiedy we wtorek zatelefonowała do domu w Georgetown, Sara powiedziała jej, że Hugo jest w redakcji, ale i tam nie mogła się z nim połączyć.

Dopiero w środę zadzwonił do “Worldu”.

- Sara powtórzyła mi, że dzwoniłaś - powiedział tak chłodno, że Georgie oblała się rumieńcem. Tak skończyły się jej nadzieje na przywrócenie odpowiednich stosunków.

- Chciałam tylko sprawdzić plany na czwartkowy wieczór - powiedziała energicznie.

- Powinniśmy wyjechać o siódmej piętnaście - odparł. - Każę Whitmore'owi odebrać cię z lotniska. Georgie zauważyła, że wciąż jeszcze mówił o nich w liczbie mnogiej, ale mało ją to pocieszało.

Na dźwięk Lincolna parkującego przed domem, Sara i Jamie pognali w dół po schodach; Sara przeskoczyła radośnie cztery końcowe stopnie, dzięki czemu zwyciężyła w wyścigu. Wyciągając do nich ręce ze śmiechem, Georgie zapomniała o zakłopotaniu.

Powróciło jednak, gdy tylko Hugo przyjechał do domu,żeby przebrać się na kolację w Białym Domu. Poruszali się po sypialni jak dwoje obcych ludzi, ona przypinając brylantowe kolczyki, on prostując czarną muszkę. Tylko dzieci reagowały normalnie:

- Och mamo, wyglądasz przepięknie - wykrzyknęła Sara, a Jamie głaskał białe patki, biegnące od jej ramion do długiego wycięcia jedwabnej sukni.

Na tylnym siedzeniu samochodu próbowała prowadzić luźną rozmowę, ale odpowiedzi Hugona były tak zdawkowe, że wkrótce Georgie zamilkła. Hugo przekonał sam siebie, że tylko jego żona ponosi winę za burzę uczuć, której doświadczał. Kiedy Whitmore skręcił w Pennsylvania Avenue, Hugo pomyślał o Lisie: w Londynie było pięć godzin później. Musi spać w pokoju w Claridge'u. Zastanawiał się, jak przebiegło jej spotkanie z Ianem. Zaledwie tydzień minął od czasu, kiedy napisał artykuł popierający Star Oil - dla Lisy - a jednak udało mu się wymazać z pamięci to odrażające wspomnienie sprzedania własnej niezależności. Przez cały tydzień musiał tłumić w sobie pragnienie, by zatelefonować do Iana, obojętnie w jakiej sprawie, a potem mimochodem wtrącić przychylne słówko dla Star Oil.

Whitmore otworzył okno i wręczył zaproszenie jednemu z mundurowych agentów ochrony, który sprawdził je na liście gości, podczas gdy drugi przeszukiwał podwozie samochodu przy pomocy luster, zaglądał do bagażnika i pod maskę. Kiedy wreszcie otworzono bramę, Whitmore podjechał do drzwi pod wielkim portykiem Białego Domu. Wchodząc na marmurowe schody Georgie i Hugo mogli sprawiać wrażenie małżeństwa, ale dzieląca ich niewidzialna bariera była twarda jak stal.

Pięćdziesięcioro gości zgromadziło się już w Pokoju Wschodnim, a trzydziestu dalszych miało wejść za Hugonem i Georgie na polerowany dębowy parkiet, gdzie kiedyś jeździły na wrotkach dzieci Teddy'ego Roosevelta, a siedmiu prezydentów, w tym czterech zamordowanych, złożono przed pogrzebem na widok publiczny.

- Można by pomyśleć, że zaprojektowano to specjalnie dla ciebie - mruknął Hugo ze złośliwą ironią. Wschodni Pokój został urządzony całkowicie na biało, z wyjątkiem złotych adamaszkowych zasłon i złoconych orłów wspierających wspaniały fortepian Steinwaya; złocone orły siedziały także na lustrach nad czterema kominkami. Hugo podniósł wzrok na żyrandole z rżniętego szkła. - Są tu nawet brylantowe kolczyki, takie jak twoje - dodał tym samym nieprzyjemnym tonem.

- Och, Georgie - krzyknęła żona największego amerykańskiego magnata telewizyjnego podbiegając w ich stronę. - Miałam nadzieję, że cię tu spotkam. W przyszłym miesiącu wydajemy w Nowym Jorku małą kolację dla gubernatora; chciałabym, żebyś przyszła. Hugo też, oczywiście - dodała.

Zanim którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, szczupła kobieta o regularnych rysach, w bladobłękitnej szyfonowej sukni podpłynęła i musnęła policzkiem twarze Hugona i Georgie. Była to Imogene Randall.

- Georgie - powiedziała cichym głosem, wymagającym od słuchacza koncentracji - tęsknimy za tobą bardziej, niż przypuszczasz. - Zwalista postać pojawiła się u boku Imogene, która zrobiła półobrót, by zobaczyć kto to. - Och, Pat. Jak miło.

- Miło cię widzieć, Imogene - pozdrowił ją senator Patrick Rourke. Jego szeroka twarz była zaczerwieniona, a kieliszek od szampana pusty - Chciałem przywitać się z Georgie. Jak ci leci w Nowym Jorku? “World” daje coraz więcej czadu. - Nie dając Georgie czasu na odpowiedź, zwrócił się do Hugona: - Sie masz, Hugo. Nie widziałem cię od czasu, kiedy przyprowadziłeś tę laseczkę do Imogene. Jak miała na imię? Lisa? Słyszałem, że jej szef ma interes w tym, żeby Star Oil dostało od angoli jedno z pól naftowych. Musiała być bardzo szczęśliwą małą dziewczynką, kiedy czytała w zeszłym tygodniu twoje peany na cześć Star Oil. Trzeba przyznać, że potrafisz się przypodobać, Hugo.

Przez moment Georgie stała jak wmurowana. Twarz Imogene o gładkich brwiach została niewzruszona, kiedy jej oczy napotkały wzrok Hugona.

- Och, Hugo - powiedział Pat z głośnym rechotem - czyżbym zdradził jakiś sekret? Przepraszam. - Odwrócił się triumfalnie i poszedł po kolejnego drinka.

W tym momencie zebrani goście zamilkli, a oczy wszystkich zwróciły się ku drzwiom. Prezydent i Pierwsza Dama, którzy powitali niemieckiego kanclerza wraz z małżonką w pięknym owalnym Pokoju Błękitnym, byli gotowi do przyłączenia się do gości w Pokoju Wschodnim.

Dwadzieścia minut później Pierwsza Dama poprowadziła gości przez Cross Hall do Sali Jadalnej. Poproszono ich o zajęcie miejsc przy okrągłych stołach migoczących kryształowymi kielichami i reaganowską porcelaną z czerwonymi obwódkami. Abraham Lincoln spoglądał dobrotliwie na zgromadzonych z czerwonego pluszowe go fotela na portrecie nad marmurowym gzymsem kominka. Hugo i Georgie nadal nie zamienili ze sobą ani słowa.

W piątek poleciała wczesnym samolotem do Nowego Jorku, a do Waszyngtonu wróciła dopiero w sobotę po południu. Krótki weekend rodzinny, jaki spędzili, okazał się najgorszy ze wszystkich.

W poniedziałek wyszła z redakcji “Worldu” tuż po szóstej: chciała zdążyć wrócić na Gracie Square i wykąpać się przed randką z Jockiem.

- Droga nie potrwa wiele dłużej, jeśli pojedziemy East River Drive - powiedziała kierowcy. Lubiła patrzeć na błotnistą wodę płynącą szybko w wieczornym przypływie. To, co powiedziała Patsy, było prawdą: Georgie zaczęła uważać, że mały romans z Jockiem może stanowić ozdobę jej małżeństwa - udanego małżeństwa, jak sądziła.

Ale to było, zanim senator z Massachusetts puścił farbę. Boże, jak nienawidziła Pata Rourke. Uśmiechnęła się z przekąsem: postępowała tak jak wszyscy - winiła posiańca za nowiny, które przynosił. Jednak kiedy przypomniała sobie ten radosny rechot - mścił się za artykuł Hugona oskarżający Noraid, a pośredno jego samego - jej nienawiść do Pata Rourke wybuchła na nowo. Jak on śmie drwić z Hugona? Jak śmie ją ranić? Wtedy pomyślała o treści jego słów.

Ponownie uśmiechnęła się drwiąco. Jak bardzo pogrążyła się w samozadowoleniu? Jak mogła przeoczyć oznaki romansu Hugona z Lisą Tabor? W Lycroft Lodge powiedziała Patsy, skąd ma pewność, że Hugo jej nie zdradza: - Poznałabym to po jego zachowaniu. Pomyliłby zauroczenie z miłością. To byłby koniec naszego małżeństwa. - A przez cały czas to właśnie się działo. Zimna wrogość Hugona od tamtej nocy, kiedy uderzył ją w Lycroft Lodge, jego odmowa skomentowania słów Pata Rourke - wszystko to dowodziło jasno, że Georgie była ślepa. Mogła być niezwykle przenikliwą redaktorką, ale nie potrafiła zobaczyć ruin własnego małżeństwa, zanim nie wskazała na nie ta świnia z Massachusetts.

Przez cztery dni po bankiecie w Białym Domu usiłowała zdystansować się od bólu i w znacznym stopniu jej się to udało. Wyglądało jednak na to, że zamurowując ból, odcięła się także od wszystkich innych uczuć. Kiedy Jock zadzwonił do niej w zeszłym tygodniu, myśl o wspólnej kolacji podziałała na Georgie ekscytująco. Teraz myślała obojętnie o nadchodzącym wieczorze.

Dopiero kiedy leżała w wannie, sącząc słabą, dużą whisky z wodą sodową, patrząc na czerwone paznokcie stóp oparte o wannę, powróciły oznaki seksualnego pożądania. - Jeśli mam się właściwie skoncentrować, temperatura musi być o dziesięć stopni niższa - powiedział. Georgie dotknęła sutka opuszkami palców. Wyobraziła sobie Jocka, który koncentruje się na niej, jak gdyby była dużą, naprawdę dużą transakcją. Będąc doskonałym manipulatorem, zechce zaprezentować swe umiejętności w wywoływaniu czystej erotycznej przyjemności, seksualnie manipulując Georgie przy pomocy tych krótkich palców, aż zacznie się wić z pożądania i zapragnie wrócić do niego po więcej.

Pięć minut przed ósmą samochód Georgie podjechał pod ciężkie brązowe drzwi Czterech Pór Roku.

- Nie musisz dziś czekać - oświadczyła kierowcy. Po wejściu do migoczącego hallu skinęła głową Filipince uśmiechającej się do niej z szatni, po czym ruszyła prosto ku schodom z lustrami po bokach. Kiedy dotarła na górę, ludzie siedzący przy stołach po drugiej stronie niskiej, szklanej ściany, zaczęli wymieniać porozumiewawcze uwagi przyglądając się Georgie; niektórzy zachowywali zblazowane miny, ale inni nie ukrywali, że siedzą w barze Czterech Pór Roku tylko po to, by przyglądać się wchodzącym. Wybitna osoba czy nikt? Każdy z ostatnich sześciu wchodzących okazał się nikim: czterech japońskich biznesmenów i dwie drogo ubrane amerykańskie dziwki. Ale oto szczęście się odmieniło: nie tylko wybitna osobistość, ale sama Georgie Chase. Sama Georgie Chase, w wąskiej białej sukni, która wyglądała dostojnie, ale kazała ci myśleć o ciele, jakie się pod nią kryło.

Maitre przeglądał swą wielką księgę, rozłożoną jak Biblia na pulpicie, a dwie pary stały przed nim w oczekiwaniu na wyrok. Anteny człowieka, który pracował jako maitre przez dwadzieścia lat, kazały mu podnieść wzrok na Georgie nadchodzącą od schodów. Szła z nieśpieszną pewnością kogoś, kto wie, że się nim zajmą. Maitre momentalnie wyszedł spoza pulpitu, zostawiając dwie pary w niepewności, i wyszedł powitać Georgie.

- Pani Chase, dopiero pięć minut temu dowiedziałem się, że pani przyjdzie.

- Dobry wieczór, Charles - pozdrowiła go, podając mu dłoń, nad którą ukłonił się z niewymowną przyjemnością. Czuł się zaszczycony jej przyjaznym gestem, a jednocześnie zachowywał niezachwianą godność człowieka, będącego bezspornym władcą na swym terytorium.

- Pan Liddon czeka na panią przy swoim stoliku. - Maitre uniósł dłoń we władczym geście, pstryknął palcami, na co momentalnie pojawił się pikolak. - Zaprowadź panią Chase do sali jadalnej. - Pikolak skłonił się, obrócił na pięcie jak marionetka i ruszył przodem.

W wiecznym półmroku sali jadalnej lato objawiało się w postaci jabłoni rosnących na obniżonym patio po środku. Pojawił się kierownik sali.

- Dobry wieczór, pani Chase. Niech mi będzie wolno zaprowadzić panią do stołu pana Liddona.

Stolik stał obok patio, skąd Jock mógł wszystkich widzieć i być widziany. Wstał.

- Chcesz siedzieć twarzą do roślin, czy odwrócić się do nich tyłem?

- Będę na nie patrzeć - odparła Georgie.

- Wiesz - powiedział Jock, kiedy usiedli - doszedłem do wniosku, że masz oczy z tyłu głowy. Obserwowałem cię na przyjęciach w Waszyngtonie. Do twojej pracy należy wiedzieć, kto się tam pojawia, ale nigdy za nikim się nie rozglądasz. Mimo to kiedy ktoś podchodzi, żeby z tobą porozmawiać, natychmiast wiesz, kto to, i co chcesz mu powiedzieć. Doszedłem do wniosku, że wiesz o jego nadejściu, zanim jeszcze powie: Cześć Georgie, a ty się odwrócisz.

- Cześć Georgie.

Śmiejąc się z komiczności sytuacji, Georgie odwróciła się i powiedziała:

- Witaj Donaldzie. Czemu nie jesteś w Waszyngtonie? Dopiero co o tobie rozmawialiśmy. Co za korzyść z przyjaźni z nowojorskim senatorem, którego się nie widuje? Czy znasz Jocka Liddona? Senator Symington.

- Miło mi pana poznać, senatorze. Czy wypije pan z nami drinka?

- Moi goście będą zachwyceni, jeśli opuszczę ich na pięć minut - odparł senator dosiadając się do nich.

Główny kelner pojawił się momentalnie.

- Senator ma zaledwie parę minut, więc chcemy dostać drinki raz dwa. Czego się pan napije, senatorze? Ja zamówiłem bourbona z lodem, ale mają tu niezły wybór szampanów. Co dla ciebie, Georgie?

- Czy mogę dostać kieliszek waszego firmowego szampana, Dino? - zwróciła się do głównego kelnera.

- Dla mnie to samo - powiedział senator Symington. - Jak się miewa Hugo?

Georgie zawahała się chwilę.

- Wczoraj miał się dobrze - odparła, po czym zmieniła temat. - Co się dzieje z prokuratorem okręgowym? Wszyscy nabrali wody w usta.

- Odsunie się go od tej sprawy - odparł senator - Ale nikt tego nie powie. W przyszłym tygodniu złoży rezygnację.

Kelner postawił przed Jockiem bourbona, a potem nalał do dwóch kieliszków szampana.

Skinąwszy kieliszkiem w stronę Georgie, senator ciągnął dalej:

- Prokurator okręgowy wpadł na świetny pomysł, by wyjść z twarzą z rezygnacji: załatwił, że w przyszłym tygodniu jego żona zacznie umierać.

- Żartujesz - powiedziała Georgie.

- Czy żartowałbym z kobiety, która wkrótce ma zacząć umierać? - spytał senator - Mówię ci, co zostanie ogłoszone w przyszłym tygodniu, niezależnie od tego, jak zdrowo może wyglądać ta pani. Do tego czasu nikomu nie wolno puścić pary z ust.

- A co ze mną? - spytała Georgie. Jock obserwował rozmawiających.

Senator opuścił w dół kąciki ust.

- Zadzwoń do mnie jutro. O drugiej trzydzieści lecę do Waszyngtonu, ale rano będę w biurze. Masz numer bezpośrednio do mnie. -Zwrócił się do Jocka: - To zdumiewające, że wcześniej się nie spotkaliśmy.

- Tak - potwierdził Jock. - Ponieważ Georgie może być moim gwarantem, zapraszam pana na lunch w Waszyngtonie. Albo w Nowym Jorku, co pan woli. Ostatnio wiele się zajmowałem dostawami amunicji. Może jednej z tych dwóch fabryk amunicji na północy stanu zależałoby na dużym kontrakcie.

Georgie przyglądała się rozmawiającym.

Senator uniósł żartobliwie brwi.

- Zadzwoń do mojego biura w senacie. Interesują mnie wszelkie transakcje korzystne dla moich wyborców - Dopił szampana i wstał. - Miło mi było cię poznać - powiedział do Jocka. - Georgie, czekam jutro na twój telefon.

Kiedy senator znalazł się poza zasięgiem ich głosu, Georgie powiedziała do Jocka:

- Za każdym razem, kiedy cię spotykam, dowiaduję się o innym interesie, w którym maczasz palce. Teraz to amunicja. Od jak dawna pracujesz nad dostawami amunicji?

- Od czterech i pół minuty - odparł Jock patrząc na zegarek.

Georgie piła tak rzadko, że szampan zdążył jej już uderzyć do głowy. Zaśmiała się perliście.

- Masz ładne zęby - stwierdził Jock - Kiedy tak się śmiejesz, widzę twój różowy język. Muszę ci wyznać, Georgie, że cieplej myślę o twoim języku niż o wywieszonych jęzorach tych Baskervillów.

- Co takiego wie senator, na czym ci zależy? - spytała, ignorując jego uwagę.

- Tak brutalnie wszystko przedstawiasz, Georgie - odparł. Podobał mu się jej styl. - W tej chwili nie ma nic, co mógłby dla mnie zrobić. Ale przede wszystkim liczy się dojście: nadejdzie inny dzień, inna transakcja. Czy pozwoli ci wykorzystać to, co ci powiedział o prokuratorze okręgowym?

- Dowiem się dopiero jutro. Domyślam się, że pozwoli mi wykorzystać coś w “Worldzie”, pod warunkiem że nie znajdą się na tym jego odciski palców - Uśmiechnęła się zuchwale. - Zwłaszcza że zamierzam napisać artykuł o stanowych fabrykach amunicji i o szczególnym zainteresowaniu, jakim senator je darzy.

Jock nie spuszczał z Georgie wodnistych brązowych oczu.

Zamówili tylko jedno danie. Georgie oparła się kruchej kaczce, która była tu najlepsza na całym Manhattanie. Kiedy przed wyjściem z domu zastanawiała się, co włożyć, w okolicach podbrzusza poczuła napięcie. Zawsze nosiła elegancką bieliznę; w miesiącach, kiedy ubierała się na biało, zakładała bieliznę koloru szampana, dopasowaną do barwy skóry. Na ten wieczór wybrała koronkowy stanik z zapięciem na przodzie. Patrząc w lustrze na własne dłonie zapinające stanik, momentalnie wyobraziła sobie, jak rozpinają go te bezceremonialne ręce. Przeszedł ją dreszcz. Patrząc teraz na dłonie Jocka, kiedy przeglądał menu, poczuła nawrót skurczów nerwowego podniecenia. Zamówiła pieczonego pstrąga.

Kiedy kelner przywiózł rybę na wózku i zdejmował soczyste mięso, Georgie ujrzała, że pstrąg został przyrządzony po mistrzowsku: mięso przy kręgosłupie było ledwo upieczone. Mimo to zjadła niewiele ponad połowę. Skurczony żołądek wywołał u niej lekkie mdłości, choć wiedziała, że nie zwymiotuje. Przypomniała sobie, jak Hugo mówił kiedyś o “napięciu” - o tym, że oznacza ono odpychanie się przeciwieństw, ale także ich wzajemne przyciąganie. Georgie powiedziała sobie, że to Hugo ponosi winę za wszystko, co się stanie tej nocy, ale wierzyła w to tylko połowicznie.

Podczas kolacji rozmawiali na tematy zawodowe. W części pierwszej nie pojawiły się żadne jawne sygnały tego, co miało nastąpić w części drugiej.

Przy kawie zapalił dla niej papierosa, a dla siebie małe cygaro. Georgie spojrzała na krótkie, mięsiste wargi zaciskające się wokół cygara. Pomyślała o kontraście między dłońmi Jocka a własnymi. Chociaż można było uznać kształt jego dłoni za elegancki, starannie wypielęgnowane paznokcie miały w sobie coś wymuskanego. Fascynowało ją połączenie tych paznokci z krótkimi palcami. Znowu, jak podczas kąpieli, zastanawiała się, czy Jock skupiłby się wyłącznie na dostarczeniu jej przyjemności, doprowadził ją do orgazmu, a potem podniecił Georgie jeszcze raz przed zaspokojeniem samego siebie. Możliwe, że należał do tych mężczyzn, którzy utrzymują erekcję przez czas nieokreślony, drocząc się z partnerką i rozpłomieniając jej pożądanie. Nie wymagała od Jocka miłości; wiedziała, że nie rozumie tego słowa. Podniecała ją myśl, że mógłby się skoncentrować na jej ciele w takim stopniu, jak na swych dużych, naprawdę dużych transakcjach.

Po kawie zapytał:

- Gdzie jest twój samochód?

- Dałam kierowcy wolny wieczór.

- Odwiozę cię do domu.

Dwa modelowane skórzane siedzenia z tyłu Cadillaca ułatwiały im siedzenie oddzielnie. Prawie nie rozmawiali. Noc ochłodziła miasto na tyle, że mogli otworzyć okna; Georgie wysunęła dłoń na wilgotne powietrze. Przyjemne drżenie jej nie opuszczało. Nie słyszała, żeby Jock wydawał kierowcy jakiekolwiek polecenia, ale nie zdziwiła się, kiedy samochód stanął przed srebrnym baldachimem Waldorf Astorii. Kiedy odźwierny wystąpił naprzód, żeby otworzyć Georgie drzwiczki, Jock zwrócił się do kierowcy:

- Odwieziesz później panią Chase do domu, na Gracie Square. Zadzwonię tu, kiedy będzie schodzić. - Domyślała się, że kierowca jest przyzwyczajony do czekania godzinę lub dłużej. Jednak myśl o Jocku, powoli i umiejętnie uprawiającym miłość z innymi kobietami, nie psuła Georgie nastroju. Przeciwnie, podniecała ją jeszcze bardziej.

W wysokim hallu chłopcy hotelowi uganiali się wokół zdobionych mosiężnych wind, przyciskając polerowane guziki. Tłoczenia w stylu Art Deco lśniły nad drzwiami, które rozsunęły się przed Georgie i Jockiem.

Kiedy winda ruszyła, spytał ją o jutrzejszy plan pracy w “Worldzie”. Mimo że windziarz nie powiedział nic ponad: - Dobry wieczór pani, dobry wieczór panu. Mam nadzieję, że mieli państwo miły wieczór - wiedzieli, że wiedział, kim jest Georgie. Nie było nic niezwykłego

w fakcie, że redaktorka “Worldu” odwiedza Jocka Liddona w jego apartamencie, pod warunkiem że oboje zachowywali się w pełni naturalnie. Jednak kiedy znowu znaleźli się sami, idąc po grubym dywanie na jedenastym piętrze, ponownie zamilkli. Georgie poczuła nawrót napięcia.

Patrzyła na dłoń Jocka otwierającą drzwi. W przeszklonym hallu wejściowym już paliło się światło. Zaprowadził Georgie do salonu, gdzie przekręcił kontakt. Łagodne oświetlenie wydobyło z mroku ścianę pełną roślin.

- Przyniosę ci brandy - powiedział, kiedy usiadła na sofie.

- Dobrze - zgodziła się, choć rzadko piła brandy.

Wrócił z dwoma kieliszkami w kształcie dużych baniek; w każdym znajdował się cal ciemnobursztynowego płynu. Jock miał na sobie czarny brokatowy szlafrok; czarne jedwabne końce paska zwisały w rozchyleniu szlafroka. Georgie dostrzegła atłasowy poblask prezerwatywy.

Stanął przed nią, wręczył Georgie kieliszek i wypił ze swego. Wzięła łyk, a brandy spaliła jej przełyk. Upiła drugi łyk. Wyciągnął rękę, odebrał jej kieliszek i odstawił na stolik razem ze swoim. Ujął jej prawą dłoń i wsunął ją pod czarny jedwab szlafroka.

- Sądziłem, że spodoba ci się mój dobór kolorów - powiedział. - Czerń i biel. Czy twoje majtki też są białe? Chciałbym je zobaczyć.

Sofa miała ponad metr szerokości. Georgie oparła się o poduszki jak zahipnotyzowana, sięgnęła pod sukienkę. Wężowymi ruchami ciała zsunęła koronkowe majtki koloru szampana ponad gołymi nogami i stopami w szpilkach.

Jock nachylił się i wepchnął w nią palec. Potem wziął poduszkę z sofy, podniósł kolana Georgie i wsunął jej poduszkę pod pośladki. Rozchylił jej uda tak, by móc klęknąć między nimi na sofie. Wdarł się w nią z chrząknięciem, zadając Georgie ból, bo gra wstępna miała miejsce jedynie w jej wyobraźni. Widziała, jak krew odpływa z jego twarzy, czarne loki wilgotnieją, oczy się zamykają. Chrząknięcia stały się szybsze, aż Jock zanurzył się w niej po raz ostatni. Otworzył oczy i wstał. Kiedy brał jakąś kobietę po raz pierwszy, nigdy nie potrzebował jej pomocy.

Zawiązał pasek szlafroka, sięgnął po kieliszki brandy i rzucił się na sofę obok Georgie. Po paru minutach powiedział:

- Zamówienia na amunicję, na których zależy senatorowi, załatwi Michael O'Donovan. Amunicja to jedna ze specjalności Mike'a. - Jock zerknął na zegarek.

Georgie upiła trzeci łyk brandy.

- Jutro mam spotkanie wcześnie rano - powiedziała, podnosząc koronkę koloru szampana. - Gdzie jest łazienka?

- Za tamtymi drzwiami - odparł Jock, podnosząc ze stolika jeden z telefonów. - Pani Chase zejdzie na dół za parę minut - powiadomił kierowcę.

Samochód czekał tuż pod baldachimem.

- Pojedźmy East River Drive - poleciła kierowcy. Nie musimy się przesadnie śpieszyć. - Patrząc na tył czapki kierowcy i jego równo przycięte włosy, pomyślała o czarnych lokach, zamkniętych oczach i chrząkaniu. Przycisnęła dłoń do sukienki i poczuła zapięcie stanika, nie odpięte tego wieczoru.

Patrząc ponad brązową wodą płynącą ku morzu, widziała po prawej, na tle zamglonego nieba, gładki biurowiec, który dawniej wydawał jej się tak falliczny. Jak dużą przykrość sprawiła jej rażąca przepaść między jej fantazjami a rzeczywistością? W jakim stopniu powinna się czuć dotknięta jego kompletną obojętnością wobec jej uczuć seksualnych - czy jakichkolwiek innych?

Uśmiechnęła się do siebie. Na początku pociągała ją w Jocku jego nieskrywana szczerość pełnej koncentracji na zawieranych interesach. Wyobrażając sobie ten wieczór popełniła błąd: nie o jej seksualną przyjemność chodziło. Na swój sposób, Jock był w stu procentach sobą.

Wybuchnęła dzikim śmiechem. Nawet widząc w lusterku niepewną twarz kierowcy, Georgie nie mogła się przestać śmiać.

Kiedy wślizgnęła się do łóżka, szczęśliwa, że jest u siebie, zrozumiała, że tej nocy będzie spała dobrze. Minione dni były tak nerwowe, że sypiała fatalnie. Nastawiła budzik na siódmą czterdzieści pięć zamiast na siódmą: zrezygnuje z gimnastyki przed ubieraniem się do pracy, i z wiadomości, których słuchała zawsze podczas ćwiczeń; włączy radio w samochodzie.

Kiedy budzik zadzwonił, poszła do kuchni po sok i kawę, które piła w sypialni podczas ubierania się i nakładania makijażu. Zadzwonił telefon. Spojrzała na zegar przy łóżku: ósma jedenaście.

- Halo?

- Georgie? - To był Hugo. Poczuła przyspieszone bicie serca. - Czy u ciebie wszystko w porządku? - zapytał.

W głosie Hugona brzmiał dziwny ton.


30


Patsy uwielbiała te godziny, będące jej wyłączną własnością. Mimo że śniadanie dla Sama i Niny przygotowywała Greva, w sypialniach panowało spore zamieszanie, zanim dzieci wpakowały się wreszcie do Sierry Estate, stojącej na parkingu między chodnikiem a domem. Podobnie jak większość mieszkańców dzielnicy Pimlico, Lonsdale'owie nie mieli garażu. Przez mniej więcej tydzień po każdym kolejnym zamachu terrorystycznym Patsy metodycznie sprawdzała podwozie samochodu, a Chris prawie każdego ranka zaglądał pod Sierrę, czekając na Iana. Zazwyczaj Patsy zawoziła Sama i Ninę do szkoły, ale tego dnia przyjechała po nie inna matka.

Lubiła “dochodzić do siebie”, kiedy wszyscy już wyszli - pół godziny ćwiczeń jogi, lektura korespondencji, telefony - zanim szła do swego własnego pokoju z oknem na ogród za domem. Zazwyczaj było po dziesiątej, kiedy odgradzała się drzwiami od rzeczywistego świata i zamykała w bajkowym świecie swego biurka i sztalug.

Od telefonu Maureen przed sześcioma dniami Patsy zachowywała się wobec Iana wyniośle, kiedy zostawali sam na sam. Chociaż żadne z nich nie wspominało więcej o tej rozmowie telefonicznej, mroczne podejrzenie, właściwie pewność, nie opuszczała Patsy. Potrafiła o niej jednak zapomnieć, biorąc do ręki pióro czy pędzel.

Tego ranka nieco później zasiadła do pracy nad książką. Poprzedniego wieczoru poszła z lanem na kolację, wydaną przez premiera dla prezydenta Francji; po oficjalnych spotkaniach często czuła następnego dnia zmęczenie. Na dodatek rano Greva wymogła na Patsy nie kończącą się rozmowę, po czym wyjechała do rodziny. Dopiero o jedenastej adrenalina Patsy szumiała przyjemnie; przeszła od dużego biurka do sztalug.

Tego ranka malowała farbami akrylowymi. Wyciskając na paletę nieco sjeny, czerni kostnej, palonej umbry i cynobru, zmieniła się w okrutnego potwora, którego miała namalować. Im intensywniej myślała o małych postaciach chłopca i dziewczynki - z trudem oddzielała ich postacie od Niny i Sama - którzy w następnym rozdziale mieli wybawić matkę z sadystycznych objęć potwora, tym bardziej szatańskich rysów nabierała bestia. Patsy tak gwałtownie nakładała farbę, że barwa i kreska obrazu atakowały zmysły; czytelnicy patrzący na jej ilustracje musieli odczuć, że tylko dzieci nieprzeciętnej odwagi i sprytu są w stanie pokonać złego potwora. W pełni pochłonięta pracą nie usłyszała pierwszego dzwonka do drzwi.

Sędzia Fawcett stojący na progu z żoną, nacisnął dzwonek powtórnie, tym razem przytrzymując go dłużej. Po około minucie córka otworzyła im drzwi.

- Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jest późno - tłumaczyła się, ściskając rodziców. - Spójrzcie na mnie. Spojrzeli na córkę o miodowych włosach, w bawełnianej koszulce i luźnych spodniach do dżudo przewiązanych sznurkiem; bosą, z wyjątkiem cynobrowego lakieru na paznokciach. Jej strój bez wątpienia nie nadawał się na lunch w eleganckiej restauracji przy ulicy Ebury, gdzie sędzia zarezerwował stolik Trzydziestą piątą rocznicę swego ślubu chciał uczcić w towarzystwie kobiet, które kochał ponad wszystko w świecie.

- Odeślijcie taksówkę - poradziła Patsy - Możemy pojechać moim samochodem; moja karta parkingowa jest honorowana na Ebury. Usiądźcie w ogrodzie; będę gotowa za dziesięć minut.

Pobiegła na górę. Przebieranie się zawsze było szybsze latem dzięki mniejszej ilości odzieży. W ostatniej chwili popędziła do studio: przypomniała sobie, że nie zakręciła tubki z farbą cynobrową, której używała, kiedy zadzwonił dzwonek. Uśmiechnęła się wyglądając przez okno do ogrodu. Rodzice oglądali akację, którą podarowali Patsy przed pięcioma laty; jaskrawe zielone liście okalające wiotkie gałęzie zawsze przywodziły jej na myśl chińskie malowidło. W tym samym momencie, kiedy Patsy patrzyła na rodziców, przez umysł przemknęły jej słowa Georgie: - Ich widok zawsze sprawiał mi radość, nawet jeśli znajdowali się akurat w innych pokojach.

Patsy chwyciła torebkę i zbiegła po schodach.

- Gotowa - krzyknęła od progu.

Idąc do furtki tworzyli zdumiewające trio: sędzia wyprostowany, w garniturze w drobne prążki, smukła postać pani Fawcett w ciemnym różanym jedwabiu i córka w bawełnianej sukni szyfonowej koloru akwamaryny, który uwydatniał zieleń jej oczu.

Kiedy Patsy otwierała drzwiczki, pani Fawcett nalegała, by jej mąż usiadł z przodu, oświadczając, jak zawsze w takich okazjach:

- Naprawdę wolę siedzieć z tyłu.

- Przykro mi to stwierdzić, Patsy - wtrącił sędzia oglądając się w stronę domu - ale okno sypialni zostawiłaś otwarte na oścież. To nie jest rozsądne w dzisiejszych czasach.

- Cholera - zaklęła Patsy zerkając na zegarek: wpół do pierwszej. - Za moment wracam. - Ponownie zniknęła w domu, wbiegła na górę po schodach i znajdowała się akurat przed drzwiami sypialni, kiedy cały budynek zatrząsł się od wybuchu.

Stała z jedną stopą w sypialni, drugą wciąż w hallu, oszołomiona mocą huku. Podbiegła do otwartego okna, wyjrzała, i natychmiast pognała z powrotem na dół. Drzwi frontowe wciąż były otwarte. Kiedy wybiegła z domu, młody pisarz mieszkający obok złapał ją za ramię.

- Nie wolno ci się tam zbliżać; może być druga bomba.

Patsy kopnęła go i wyrwała się.

Z ostrych strzępów metalu zwisał kawałek materiału, który zachował barwę ciemnej róży. To, co było matką Patsy, znajdowało się wewnątrz dymiącego wraku samochodu. Wybuch odrzucił ojca na chodnik Patsy pochyliła się delikatnie nad jego zwiniętym ciałem i tuliła policzek do twarzy ojca, aż przestał oddychać. Rozległo się wycie syren policyjnych.

Policjanci ze Scotland Yardu powiedzieli później Ianowi, że Semtex przylepiono ponad wewnętrznym tłumikiem; nie sposób go było odkryć bez luster, chyba że Patsy lub Chris wczołgaliby się pod samochód. Najwyraźniej, kiedy pani Fawcett wsiadła, sędzia zamknął za nią drzwiczki. Ich trzask spowodował wybuch ponad kilograma Semtexu.

Kiedy w Londynie wybuchła bomba, w Waszyngtonie było tuż po wpół do ósmej rano. Hugo zawsze słuchał porannych wiadomości przy goleniu. Na kilka minut przed ósmą podano informację z ostatniej chwili:

Brytyjski sędzia Sądu Najwyższego, Nicholas Fawcett oraz jego żona zginęli w wyniku zamachu bombowego w Pimlico przed domem córki, która jest żoną lana Lonsdale'a, sekretarza Rady Przemysłu, Handlu i Energii. Do głównych celów kierowanego przez pana Lonsdale'a departamentu, znanego jako BITE, należało wspieranie kontaktów przemysłowych pomiędzy Irlandią, Północną a Wielką Brytanią. Zaledwie dwa tygodnie temu państwo Lonsdale złożyli oficjalną wizytę w Stanach Zjednoczonych. Ustalano, że pani Lonsdale i jej rodzice wsiadali do samochodu, by udać się do restauracji, dla uczczenia rocznicy ślubu rodziców. Pani Lonsdale musiała wrócić do domu, i właśnie w tym momencie eksplodowała bomba. Uważa się, że pani Fawcett zginęła na miejscu, a sędzia Fawcett w kilka minut później. Ich córka nie odniosła obrażeń. Irlandzka Armia Republikańska poinformowała telefonicznie Stowarzyszenie Dziennikarzy, że przyjmuje odpowiedzialność za zamach.

Hugo stał jak wryty z brzytwą w dłoni. Powoli przeszedł do sypialni, gdzie na komodzie stała fotografia Georgie i Patsy, siedzących przy stole z drewna tekowego na balkonie, razem z rodzicami Patsy. Cała czwórka się śmiała.

Z piersi Hugona wyrwał się urywany szloch. Nie potrafił powiedzieć, nad kim płacze. Czas stanął w miejscu. Kiedy ponownie spojrzał na zegarek, było zaledwie dziesięć po ósmej. Georgie też musiała słyszeć, co się stało. Hugona zalała fala współczucia, kiedy z ciężkim westchnieniem podnosił słuchawkę.

Kiedy zapytał: - Czy u ciebie wszystko w porządku? - nie wiedziała, co ma na myśli. Wiedziała tylko, że słyszy coś dziwnego w jego głosie.

- Sądzę, że tak - odparła z wahaniem. - Cieszę się, że dzwonisz.

Hugo przez chwilę milczał, po czym zapytał:

- Słyszałaś wiadomości poranne?

- Nie.

- Och.

- Co się stało, Hugo?

- Słuchaj, Georgie, złe wieści z Londynu. - Zebrał się w sobie. - Rodzice Patsy zginęli w zamachu. To robota IRA - dodał, jak gdyby dopiero sobie przypomniał.

Po stronie Georgie zapanowało całkowite milczenie.

A potem Hugo usłyszał potworne wycie, które trwało nieprzerwanie, cichnąc nieco, kiedy najwyraźniej wypuściła słuchawkę z ręki.


31


Kiedy okropne wycie ustało, Hugo powiedział delikatnym głosem do słuchawki:

- Georgie. Georgre? Podnieś słuchawkę.

Podniosła.

- Georgie, czy idziesz do redakcji?

- Nie. Jadę do Londynu.

- Dobrze. Ale słuchaj, najpierw do ciebie przyjadę. Złapię samolot o dziewiątej trzydzieści. Gdzie cię znajdę?

- Tutaj.

Jej głos brzmiał słabo. Odkładając słuchawkę Hugo pomyślał, jak bardzo krucha jest Georgie.

Kiedy trzy godziny później wszedł do mieszkania przy Gracie Square, spostrzegł, że zdążyła się opanować: porcelanowa maska na miejscu, lśniące włosy japońskiej lalki. Stali w hallu patrząc na siebie. Po twarzy Georgie zaczęły płynąć łzy. Nigdy przedtem Hugo nie widział żony płaczącej. Objął ją i przytulił.

Concorde wylądował na Heathrow po czterech godzinach lotu, a Georgie udała się prosto do domu w Pimlico. Garderoba lana stała się sypialnią Georgie.

Patsy czuła się tak wyczerpana i skołowana, że Sam i Nina spędzali większość czasu z Georgie. Pojechali taksówką do supermarketu, a dzieci pokazały jej, gdzie co jest w kuchni.

- Ja jestem główną kucharką, a wy moimi pomocnikami - powiedziała im, kiedy pomagały jej przygotowywać posiłki. Razem pojechali taksówką na Sloane Square wybrać kwiaty, gdzie szef sklepu Pulbrooka i Goulda zaprowadził ich do przestronnej chłodnej piwnicy. Kwiaty stały tam wszędzie, czekając na ułożenie w żądane zestawy Nina wybrała róże, Sam tulipany, wszystkie w tym samym ciemnoróżowym kolorze. Pogrzeb miał się odbyć w kościele św. Jerzego przy Hanover Square.

- Ostatnim razem byłam tam na ślubie waszych rodziców - powiedziała do dzieci Georgie. Nie wspomniała o tym, że aby dojechać na przyjęcie weselne w Knightsbridge, musieli zrobić objazd z powodu bomby, która wybuchła na pobliskim skwerze zabijając mężczyznę i kobietę.

Tok zajęć w BITE nie uległ zmianie. Ian złożył oświadczenie dla prasy, w którym potwierdzał, że nie skorzysta z dodatkowej ochrony: - Celem BITE jest pokazanie Irlandzkiej Armii Republikańskiej, że jej brutalność nie ma sensu. Moja rodzina i ja będziemy nadal zachowywać rozsądne środki ostrożności, ale nie zamierzamy kryć się za żelazną barykadą. Gdybyśmy tak postąpili, terroryzm odniósłby zwycięstwo.

Członkowie partii Iana, wyznaczeni do przestrzegania dyscypliny wśród kolegów, zwolnili go z wieczornych posiedzeń na resztę tygodnia. Ian i Patsy byli wdzięczni Georgie za przyjazd: wspólne drinki i kolacje we troje pomagały nieco oderwać myśli od najgorszego. Patsy śmiała się i żartowała w wymuszony sposób, ale jej oczu nie opuszczał wyraz osoby zranionej i zagubionej. Przyglądając się przyjaciółce Georgie przypomniała sobie wypadek, który kiedyś widziała: mężczyzna wypadł z okna na chodnik. Podniósł się, z krwawiącą głową, i usiłował wrócić do domu; jego oczy miały ten sam zraniony, zagubiony wyraz. Słyszała później, że umarł w drodze do szpitala.

Każdego popołudnia przyjaciółki spędzały godzinkę na dużym łóżku Patsy, wsparte na poduszkach. Piły herbatę rozmawiając, albo nie. Dwukrotnie Georgie wspomniała o tym, co Patsy powiedziała kiedyś w Lycroft Lodge: - Z przerażeniem myślę o dniu, kiedy coś mogłoby się przydarzyć jednemu z nich. Nie wiem, jak drugie dałoby sobie radę.

- Żadne z nich nigdy nie będzie musiało - pocieszyła Georgie przyjaciółkę.

- Wiem - odparła Patsy - staram się o tym myśleć.

Pewnego popołudnia, patrząc przez okno sypialni na kominy niskich domów naprzeciwko, Patsy oświadczyła nieoczekiwanie:

- To, co się stało, sprawia, że rzeczy, które przedtem zdawały się być końcem świata, straciły na ważności.

Piły herbatę.

- W zeszłym tygodniu - ciągnęła - Ian zranił mnie bardziej, niż zraniono mnie kiedykolwiek przedtem.

Georgie milczała.

- Czy pamiętasz, jak opowiadałam ci w Lycroft Lodge o anonimowym telefonie od kobiety, która chciała rozmawiać z Ianem - jak mówiłam ci, że coś w jej głosie wywołało u mnie złe przeczucia? W zeszłą środę znowu do niego zadzwoniła. Przedstawiła się jako Maureen. Ian oświadczył, że to musi być wariatka - “świrnięta Maureen” - która prześladuje wszystkich, którzy według niej mogą pomóc jej braciom w Irlandii Północnej. Wiem, że kłamał.

- Powiedziałaś mu to?

- Nie. Ale wiedział, że ja wiem. Wycofałam swoją miłość, jak to się mówi. Nadal tak było, kiedy. . . - Patsy urwała, a łzy popłynęły jej wolno po policzkach.

Georgie zacisnęła mocno wargi, ale i ona się rozpłakała. Wstała z łóżka i podeszła do komody Iana, gdzie, jak wiedziała, trzymano chustki do nosa. Wyjęła dwie, wróciła do łóżka, i w milczeniu wręczyła chustkę Patsy.

- Nigdy przedtem nie widziałam, żebyś płakała - powiedziała Patsy, kiedy obie doszły do siebie.

- Wiem.

Piły herbatę.

- Po wtorku - ciągnęła Patsy - przestało być ważne, że Ian mnie okłamał. Przypuszczam, że kłamał tylko dlatego, że nie chciał mnie zranić. Teraz naprawdę nie sądzę, żebym chciała wiedzieć, co robił z tą irlandzką wywłoką. To już nieważne. Od wtorku - odkryła, że to najlepsze określenie, pozwalające jej się nie załamać - Ian robił wszystko, by okazać - przerwała znowu, żeby nie wybuchnąć płaczem - troskę o mnie.

Georgie ponownie zacisnęła wargi.

- Czas na zabawną historyjkę - powiedziała. - Czy pamiętasz, jak w Lycroft Lodge mówiłam ci o tym, że Ian i Hugo różnią się między sobą? O tym, że gdyby Ian miał mały romans na boku, nic by to dla niego nie znaczyło? Ale że na pewno dowiedziałabym się, że Hugo mnie zdradza, bo zniszczyłoby to nasze małżeństwo, ponieważ pomyliłby zauroczenie z miłością? No więc w zeszły wtorek poszliśmy na kolację do Białego Domu. Pewien senator gangster z Massachusetts, który nienawidzi Hugona, podpłynął i spytał radośnie o “laseczkę” Hugona- nikogo innego, tylko Lisę o bzowych oczach. Mówiłam, że to będzie zabawna historyjka.

Patsy odwróciła się na poduszce i spojrzała na Georgie zranionym wzrokiem.

- Żartujesz.

- Tak się składa, że nie. Może jednak nie była to zabawna historia - stwierdziła Georgie.

Tym razem to Patsy wstała z łóżka, by nalać im obu herbaty

- Między nami było okropnie - ciągnęła Georgie - naprawdę okropnie. Oschle. Zimno. Potwornie. W zeszły poniedziałek spróbowałam nawet nawiązać mały romans z Jockiem Liddonem, który okazał się być katastrofą roku. To akurat naprawdę zabawne. Ale historia moja i Hugona to sam smutek. - Sporzała na Patsy, a potem znowu przeniosła wzrok na kominy po drugiej stronie ulicy - We wtorek Hugo usłyszał wiadomość w radio przede mną. Zadzwonił do mnie i powiedział o wszystkim. Przyleciał pierwszym samolotem do Nowego Jorku. Znowu zachowywał się jak ludzka istota; odwiózł mnie na lotnisko i odprowadził do samolotu do Londynu. Ale nie wiem, jak będzie po moim powrocie.

- Zawsze mnie zdumiewałaś, Georgie. Przez ostatnie dwa dni nikt by nie przypuszczał, że myślisz o czymkolwiek poza tym, co się stało tutaj.

- To w pewnym sensie prawda. Od chwili, kiedy dowiedziałam się o twoich rodzicach, nie myślałam wiele o czymkolwiek innym. Wydają się wyraźniejsi - bardziej rzeczywiści - niż cokolwiek Dziwne.

Pogrzeb odbył się w piątek. W sobotę Ian usłyszał kroki Georgie mijającej drzwi jego gabinetu, wyszedł i spytał:

- Czy mógłbym z tobą porozmawiać?

- Jasne.

Zamknął za nimi drzwi i usiedli w fotelach; Georgie zajęła ten należący do Patsy. Przez parę minut Ian milczał, opierając podbródek na dłoni. Pomyślała, jak niezmiernie smutną ma twarz. Westchnął ciężko, oparł się, szczere szare oczy utkwił gdzieś w dali.

- Georgie, wiesz na pewno, że do moich słabości należy folgowanie sobie - inaczej mówiąc: pieprzenie się z króliczkami tego świata. Chociaż nie zdarza się to często, mogłabyś się zastanawiać, jak znajduję na to czas. Ale tego rodzaju przygody nie zajmują wiele czasu, nie mówiąc już o myślach. W każdym razie, do niedawna nie poświęcałem im wiele myśli.

Zamilkł znowu.

Georgie nie odpowiedziała.

Odwrócił się do niej, posłał Georgie smutny, skrzywiony uśmiech, po czym znowu odwrócił wzrok.

- Co za koszmar. Dziewczyna imieniem Maureen okazała się być szantażystką. Po imieniu możesz się domyślić, że pochodzi z Irlandii, z Irlandii Północnej, dokładnie rzecz biorąc. Dzwoniła tutaj dwukrotnie. Okłamałem Patsy - na pewno nie po to, żeby chronić Maureen. Nie, jeśli się nie mylę, chroniłem samego siebie. Okłamałem Patsy, ponieważ nie chciałem jej zranić. Po wtorkowym zamachu Scotland Yard wszczął szczegółowe dochodzenie. Zapytano mnie, czy znam kogokolwiek - choćby przelotnie - kto mógłby mieć związek z IRA.

Ostatni okres stanowił dla Iana koszmar strachu i poczucia winy Kilka godzin po wybuchu bomby przyszła mu do głowy Maureen. Czy możliwe, żeby miała z tym związek? Wydawało się to wykluczone. Ian miał pewność, że Maureen działa na własną rękę, szantażując z różnych powodów: z troski o braci w tej cholernej fabryce motocykli, z pogardydla Anglików, ze zwykłej nienawiści. Jednak słowo “nienawiść” budziło skojarzenia w jego umyśle. Może Maureen nie była samotną złośnicą, może należała do gangu nienawistnych psychopatów z IRA.

Mdliło go na myśl, że Scotland Yard mógłby wpaść na trop jego żałosnego romansu. Jednak gorsza, znacznie gorsza była myśl, że Maureen mogła mieć związek ze śmiercią rodziców Patsy. Gdyby tak się okazało, to Ian ponosiłby winę za tę potworną tragedię.

Od wtorku nie pozwalał sobie prawie na myślenie o stracie, jaką sam poniósł: rodzice Patsy zastępowali mu jego własnych, których nie miał. Mimo to wiedział, że jego strata jest niczym wobec udręki żony - a także, w inny sposób, wobec wyrwy powstałej w życiu dzieci po śmierci dziadków. Teraz Ian nie miał już żadnych starszych od siebie ludzi, mogących mu służyć za wzór. Czuł że dorósł w ciągu jednej nocy, a mogło już być za późno.

- Musiałem powiedzieć coś policjantom o Maureen - ciągnął opowieść lan. - W przeciwnym razie nie mógłbym sobie spojrzeć w oczy Zawsze kiedy robiła paskudne sceny, były po temu powody; nigdy nie przyszło mi na myśl, że może mieć związek z IRA. Ale kiedy zapytano mnie o taką ewentualność, nie miałem wyboru. Powiedziałem detektywom, że kilka razy jadłem lunch z kobietą nazwiskiem Maureen Halloran, ale że przestałem się z nią widywać, kiedy zaczęła drążyć temat Irlandii Północnej.

Znowu posłał Georgie krzywy, zawstydzony uśmiech.

- Czy zadawali ci jeszcze wiele pytań?

- Niezbyt wiele - odparł. - Policja okazuje szacunek członkom gabinetu. Ponieważ jedynym powodem do przesłuchania był zamach IRA na rodzinę ministra, byłoby podwójnie dziwne, gdyby wypytywali mnie o coś, co najwyraźniej należy do mojego życia osobistego.

Eufemizm roku, pomyślał mówiąc “życie osobiste”. Mdliło go, ilekroć wyobrażał sobie, jak historia jego romansu dostaje się do wiadomości publicznej.

- Podałem detektywom adres w Stag Place, gdzie mieszka Maureen. Powinienem raczej powiedzieć “mieszkała”. Kiedy policjanci udali się tam w celu, jak to nazywają, przeprowadzenia dyskretnego wywiadu, wyglądało tak, jak gdyby nigdy jej tam nie było. Zniknęły nawet petunie ze skrzynek w oknach. Właściciel domu powiedział, że dziewczyna, która mieszkała tam przez ostatnie pół roku, nazywała się Mary Hanrahan i zawsze płaciła czynsz gotówką. Zapłaciła do końca tego miesiąca. Ostatnim razem widział ją w niedzielę jeden z lokatorów, jak niosła ubrania do furgonetki.

- To jeszcze nie znaczy, że współpracowała z Irlandzką Armią Republikańską - stwierdziła po chwili Georgie.

- Zgoda. - Ian znowu spojrzał jej w oczy - Prawie odchodzę od zmysłów. Jeśli okaże się, że Maureen maczała palce w tym wybuchu, Patsy nigdy mi nie wybaczy. Sam i Nina nigdy mi nie wybaczą, ja sam sobie nigdy nie wybaczę. - Przerwał, po czym dodał: - Tak, wiem: nigdy bym sobie nie wybaczył.

Odwrócił wzrok, po raz drugi westchnął ciężko i powiedział:

- Sama myśl o tym, że ta kobieta mogła mieć związek z zamachem, napełnia mnie takimi wyrzutami sumienia, jakich nigdy nie zaznałem.

Zapadło milczenie.

Wreszcie Georgie powiedziała cicho:

- Musisz się z tym jakoś pogodzić. Na pewno nie możesz podzielić się wyrzutami sumienia z Patsy. Miejmy nadzieję, że Maureen działała na własną rękę. Dopóki nie - jeśli nie upewnisz się, że było inaczej, musisz sobie jakoś radzić. Jeśli o mnie chodzi, ta rozmowa nigdy nie miała miejsca.

Podeszła do krzesła Iana, nachyliła się i dotknęła ustami jego policzka.

Po sobotniej kolacji Patsy i Georgie wyszły na spacer. W przeciwieństwie do Wasyngtonu, lipcowe wieczory w Londynie były na tyle chłodne, że wymagały płaszczy. O dziesiątej nad miastem rozpościerało się ciemnoróżowe niebo. Przyjaciółki rozmawiały o Bogu. Czy istnieje? Musi istnieć jakaś forma życia pozagrobowego: uczyły się w szkole, że energia zawsze zamienia się w inną formę energii. Cała ta energia - sędziego i jego żony - nie mogła po prostu rozpłynąć się w nicość. Musiała gdzieś być, a w tym momencie Patsy i Georgie miały pewność, że energie te muszą być nadal ze sobą powiązane.

Po powrocie, w drodze do swoich pokoi, spostrzegły, że drzwi gabinetu Iana są otwarte. Wstał z fotela na powitanie.

- Georgie, dzwonił Hugo i pytał, czy mogłabyś oddzwonić. Jest w Lycroft Lodge. Możesz skorzystać z tego telefonu: idę wziąć kąpiel. - Ian wyglądał na zakłopotanego. - Może najpierw zrobię ci drinka?

- Dzięki, lan, ale nie mam ochoty.

- Pozwól, że naleję ci whisky na wypadek, gdybyś zmieniła zdanie. - Wymienił krótkie spojrzenie z Patsy.

- Czy coś się stało? - spytała Georgie, słysząc strach we własnym głosie.

- Hugo kazał ci powtórzyć, że wszystko jest w porządku u niego, Sary i Jamiego. Po prostu wynikło coś niespodziewanego.

Postawił przy telefonie dużą szklankę czystej whisky. Rozmiary drinka spotęgowały niepokój Georgie. Ujrzała, że Patsy, stojąca w drzwiach, usiłowała czytać w twarzy Iana. Potem oboje wyszli, zamykając drzwi gabinetu.

Podnosząc słuchawkę, słyszała, jak łomocze jej serce.


32


Lisa wróciła z Londynu w poprzedni weekend. Kiedy Hugo do niej zadzwonił, oświadczyła, że w żaden sposób nie zdoła się z nim spotkać przed sobotą.

- Jutro wcześnie rano muszę lecieć do Houston. Mam złożyć sprawozdanie zarządowi Star Oil. Potem muszę lecieć do Los Angeles, a jeszcze później do jakiejś dziury w Nowym Meksyku, gdzie J. D. Liddon pracuje nad dwiema transakcjami.

Hugo poczuł niezmierny zawód. Liczył dni do jej powrotu z Londynu. Od czasu potwornego weekendu z Georgie jego jedyne wytchnienie stanowiły marzenia o powrocie Lisy.

Ale wtedy, we wtorek podczas golenia usłyszał wiadomości z Londynu. Ich wpływ odbijał się na Hugonie we wszystkim co robił; budził go w nocy, czekał na niego o świcie. Hugo usiłował sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy poczuł efekt tragicznej nowiny. Chyba wtedy, kiedy wszedł do sypialni i ujrzał fotografię Georgie i Patsy śmiejących się razem z państwem Fawcett. Wtedy załkał w duchu, opłakując plątaninę poniesionych strat. Wraz ze wzrostem zawiści wobec sławy Georgie, zapomniał o beztroskiej, odważnej dziewczynie, którą tak kochał, która była jego doskonałą partnerką. Czy zginęła bezpowrotnie, tak jak rodzice Patsy? Czy Hugo, który kiedyś ją kochał, odszedł tam, skąd nie było powrotu?

Wciąż wspominał ten moment we wtorek, kiedy czas się zatrzymał; było dopiero dziesięć po ósmej, kiedy podniósł słuchawkę, by zadzwonić do Georgie. Od tak dawna - ile to już czasu? - telefonując do niej, czuł wzgardę człowieka, który wykonuje obowiązek, a ostatnio jego wrogość zmieniła się w pragnienie zranienia żony. A jednak, w czasie, jaki upłynął między patrzeniem na fotografię a nakręceniem numeru, chęć zranienia Georgie roztopiła się w troskę. Kiedy usłyszał w słuchawce rozdzierające wycie, żona stała się osobą, którą pragnął ochraniać.

Był zaskoczony, kiedy oznajmiła, że nie pójdzie do pracy: zawsze przed wyjazdem przygotowywała dla zespołu redakcyjnego “Worldu” szczegółowy plan zajęć. Po przyjeździe do jej mieszkania przy Gracie Square myślał o tym, że porcelanowa twarz Georgie może zmienić się w buzię niepocieszonej dziewczynki. Obejmując żonę pragnął tylko ją pocieszyć. Nie rozmawiali o tym, co będzie po jej powrocie z Londynu. Oboje sądzili, że wróci w przyszłym tygodniu.

Mówił sobie, że jego miłość do Lisy nie uległa osłabieniu. A jednak przestał ją postrzegać jako doskonałość: stała się komplikacją. Zrozumiał, że cieszy się, że nie spotkają się w sobotę. Wraz z upływem dni konflikt w duszy Hugona ulegał czasem takiemu nasileniu, że pragnął ukarać osobę powodującą to rozdarcie. Kilka razy błysnął mu w myślach obraz stracha na wróble: to Georgie miał przed oczami, gdy szczuł psy na stracha, patrząc jak wydzierają z niego słomę, drą biały materiał na strzępy. Była to oczywiście jedynie fantazja, ale Hugo czuł się wstrząśnięty głębią pogardy, jaka musiała leżeć u jej podstaw. Teraz dla odmiany był poruszony współczuciem. Musiał się też przyznać do innego uczucia, jakim darzył Georgie: do miłości, skrytej tak głęboko, że zapomniał o jej istnieniu. Dzwonił do Lonsdale'ów prawie codziennie, chociaż uznał, że w piątek lepiej tego nie robić: wszyscy będą zaabsorbowani pogrzebem.

Z radością przeprowadzał wywiady na Kapitolu, z radością pisał artykuły: dzięki pracy przestawał rozmyślać nad Lisą. Rzucała cień na jego myśli, nawet gdy grał w piłkę z Sarą i Jamiem w ogrodzie. Co miał zrobić? Co chciał zrobić?

Podejrzewał, że Ian potrafiłby romansować, nie dopuszczając, by miłostki kolidowały z jego małżeństwem. Przecież zewnętrzna stymulacja może jeszcze bardziej uszczęśliwić wieloletnie pożycie. A jednak Hugo czuł, że jego ta zasada nie dotyczy. Jego miłość do Lisy stawała się transcendentalna. Rozpłomieniała go, uszlachetniała; w pewnym sensie spalała go. Nie wpływała dodatnio na jego małżeństwo; sprawiała, że chciał się pozbyć żony. Wiedział, że to właśnie oznaczała fantazja ze strachem na wróble. Pragnął zastąpić Georgie Lisą.

Teraz ta świadomość napełniała go obrzydzeniem - wobec siebie, wobec Lisy. Może nie czułby się tak, gdyby był z nią fizycznie, ale nawet wtedy komplikacje by pozostały. A jak czułaby się Lisa, gdyby odwrócił się do niej plecami? Traktowała go jako swego protektora. Jak mógł ją teraz zranić? Pomyślał o tym, jak chciał ją chronić i skrzywił się: sprzedał się; Pat Rourke miał rację szydząc z Hugona, który zrobił ze swego felietonu zwykłą trybunę dla propagowania interesów Star Oil. Lisa nie powinna go była o to prosić. Hugo uzmysłowił sobie, że czuje do niej żal o to, że kazała mu się sprzedać.

Miał zadzwonić do Lisy w piątek wieczorem. Tego dnia obudził się rano z przekonaniem, że wie, co musi zrobić, kiedy spotka się z nią w sobotę. Wyzna Lisie, że postanowił odbudować miłość do żony. Powie to oczywiście w delikatniejszej formie, ale do tego sprowadzała się wiadomość. Gdzie mógłby to jednak zrobić? Odpowiedź pojawiła się w nagłym olśnieniu: zabierze ją na Wschodnie Wybrzeże, zawiezie ją. jeszcze raz do Lycroft Lodge i tam jej powie.

Nie miał pewności, czemu uznał Lycroft Lodge za właściwe miejsce. Może miało to związek z faktem, że tam po raz pierwszy spotkał Lisę, potem jeździli na Wybrzeże jako kochankowie; kochali się w łóżku należącym do niego i Georgie. Wydawało się, że Lycroft Lodge to odpowiednie miejsce na zakończenie idylli raz na zawsze.

Będzie to też uprzejmość wobec Lisy. Gdzie miałby jej powiedzieć? Nie mógł jej zaprosić do domu, kiedy były tam dzieci. Nie miał bynajmniej nastroju na piknik w parku, a wyznanie podczas lunchu u Willarda za bardzo przypominało film trzeciorzędnej karegorii. Droga z Waszyngtomu na Wybrzeże da im obojgu czas na pogodzenie się z faktem, że nic nie jest już takie jak dawniej. W drodze na farmę Lisa zrozumie, że wszystko już jest inaczej. W drodze powrotnej Hugo zdąży wszystko wygładzić, pokazać Lisie, że nie wyrzuca jej tak zwyczajnie na ulicę.

Kiedy w piątkowy wieczór zadzwonił do niej i zaproponował podróż na Wybrzeże następnego dnia, Lisa wpadła w zachwyt: skoro brał ją tam znowu tak szybko, to znaczy, że na pewno go złapała. Lisa nie należała do osób, które zbyt często składają sobie gratulacje, ponieważ zawsze planowała kolejny krok. Jednak wizyta w Londynie poważnie nadszarpnęła jej pewność siebie. Nie wiedziała, czy Ian odwołał ich drugie spotkanie z powodu obowiązków służbowych, czy po prostu uznał, że nie ma ochoty jej więcej widzieć.

Podczas wizyty w Houston Lisa usłyszała wiadomość o rodzicach Patsy Lonsdale. Przypomniała sobie wyraźnie tamten weekend, kiedy James Arden zabrał ją i Michaela O'Donovana na Farmę Świń - kiedy Fawcettowie pojawili się w ogrodzie i, nie dotykając się nawzajem, sprawiali wrażenie pary, jakiej Lisa nigdy nie widziała. Nie czuła żadnych szczególnych emocji w związku z ich zabójstwem, a mimo to miała niejasne przeczucie, trudne do zanalizowania, że w niewiadomy sposób ich śmierć wywrze na nią wpływ.

Cała ta niepewność sprawiła, że zaproszenie na sobotę do Lycroft Lodge powitała z zachwytem: miała przy najmniej pewność, że potrafi poradzić sobie z Hugonem.

Kiedy samochód zaczął długi zjazd z mostu Bay ku łagodnej krainie pod rozległym horyzontem, Lisa zerknęła na Hugona. Przypomniała sobie, co powiedział, kiedy po raz pierwszy jechali razem na Wschodnie Wybrzeże: - Zawsze czuję, że wracam do domu. - Wtedy położył dłoń na jej dłoni.

Teraz milczał. Od wyjazdu z Waszyngtonu prawie się nie odzywał. - Powinienem się skupić na prowadzeniu. - Położyła dłoń blisko niego, ale Hugo ani razu jej nie dotknął. Zastanawiała się, czy popełniła błąd wkładając białą letnią sukienkę. Zazwyczaj mówił coś o jej stroju, dziś nie skomentował go ani słowem. Wybrała białą sukienkę powodowana kaprysem: czemu, na Boga, afektacja tej krowy ma oznaczać, że nikt inny nie ma prawa ubierać się na biało?

Samochód jechał przez pole kukurydzy wzbijając z piaszczystej drogi tumany pyłu. Lisa usłyszała podniecone ujadanie dobermanów, zanim jeszcze ujrzeli siatkę wybiegu.

- Czy uprzedziłeś pana Pierce'a, że przyjedziemy? - spytała.

- Dlatego właśnie przyprowadził psy. Pójdę po nie później.

- Proszę cię, Hugo, zatrzymaj się teraz.

Zahamował przy wybiegu, a psy rzucały się na siatkę.

- Wyprowadzę je - oświadczyła. - Gdzie są klucze?

- Lepiej tego nie rób.

Ogólna niepewność, jaką Lisa czuła od rana, osłabiła jej opanowanie.

- Nie wierzysz, że potrafię sobie z nimi poradzić. Wyprowadzanie psów to wyłączny przywilej twój, pana Pierce'a i cudownej Georgie.

Spojrzał na nią zdumiony.

- Nie bądź głupia. - Ruszyli dalej. Zatrzymali się na żwirowym podjeździe, w narastającym upale.

Tym razem było coś mechanicznego w sposobie, w jaki wyjmował kosz z prowiantem od Willarda. Wchodząc do domu z Lisą modlił się, żeby ten dzień już się skończył.

- Ostatnim razem obiecałeś, że zabierzesz mnie na polowanie na kaczki.

- Sezon jeszcze się nie zaczął - odparł krótko.

- Ale byłoby zabawnie pójść postrzelać. Założę się, że nie wiesz, jak świetnie strzelam. - Nauczył ją tego jeden z jej chłopaków na studiach.

- Dobrze - zgodził się Hugo - później możemy postrzelać do celu. Posłuchaj, Lisa, powinniśmy o czymś porozmawiać.

Stała przy podwójnych szklanych drzwiach wyglądając na taras, na spalony słońcem trawnik i nieruchomą rzekę. Wróciwszy z dwiema szklankami Campari z wodą sodową Hugo powiedział:

- Usiądźmy. - Postawił jej szklankę na stoliku obok fotela, a sam usiadł na krześle; Campari migotało w szklankach malinowym blaskiem. Powiedział jej. Bomba, która zabiła Fawcettów, odmieniła życie kilku osób. On sam odkrył, że jego żona go potrzebuje. Nie może jej dłużej oszukiwać. Musi zrezygnować z Lisy.

Zastanawiał się, czy to kwestia światła sączącego się do pokoju przez żaluzje: oczy Lisy zmieniły się z fiołkowoniebieskich w zimnoszare.

- Przypuśćmy, że nie chcę, żeby wyrzucano mnie jak torbę ze śmieciami - powiedziała spokojnie.

- Kto mówi o wyrzucaniu? - spytał, chociaż doskonale wiedział, o czym mowa. Bezpośredniość Lisy jeszcze bardziej wzmogła jego i tak już silne zakłopotanie.

- Hugo, nie możesz tak po prostu wybierać ludzi, wykorzystywać ich i odrzucać.

- Nie wykorzystałem cię. Chcę, żebyśmy pozostali przyjaciółmi. Mam nadzieję, że będziemy się mogli widywać i rozmawiać. Mam nadzieję, że zwrócisz się do mnie, kiedy będziesz potrzebowała pomocy.

Oczy Lisy patrzyły wyzywająco.

- Zgoda. Proszę cię, żebyś zabrał mnie w przyszłym tygodniu na przyjęcie do Imogene Randall.

Po raz pierwszy Hugo dostrzegł bezwzględność Lisy. To było jak objawienie, jak łuski opadające mu z oczu. Natychmiast zaczął się zastanawiać, czym mogła go zaszantażować. Dzięki Patowi Rourke, Georgie już wiedziała.

- Możemy pomówić o tym później - powiedział łagodnie. - Pójdę po strzelby. Możemy postrzelać do stracha na wróble.

Wrócił z Winchesterem kaliber trzydzieści dwa i Smith Wessonem kaliber trzydzieści osiem.

- Którą chcesz? - zapytał.

W milczeniu sięgnęła po strzelbę. Zatknąwszy rewolwer za pas, wziął dwa pudełka z nabojami z dolnej szuflady biurka.

- Poniosę swoje - powiedziała uprzejnym tonem, biorąc pudełko. - Kiedy wyszli z domu, skwar południa zaparł jej dech w piersiach. - Boże, co za męka - krzyknęła. Skończyły się dni sprawiania przyjemności Hugonowi, odgrywania przed nim delikatnego kwiatuszka. Nie było powodu, dla którego nie miałaby pokazać pazurów. Jeśli sądził, że Lisa powie po prostu: - Oczywiście, że musisz wrócić do swej ukochanej żony, musisz zapomnieć, że kiedykolwiek istniałam - czeka go przykry zawód.

Hugo nie odpowiedział.

Dobermany rzucały się na siatkę, a z pysków kapała im ślina. Hugo otworzył bramę, wszedł i wydał krótką komendę. Psy niechętnie siadły na zadach, machając kikutami ogonów, gdy Hugo przypinał grube plecione smycze do nabijanych ćwiekami obroży.

Był zadowolony, że psy skaczą z przodu, tak daleko jak pozwalały im smycze: dzięki dobermanom mógł oderwać uwagę od ponurego milczenia, jakie panowało między nim a Lisą. Zatrzymali się na brzegu tarasu po drugiej stronie domu, i Hugo odpiął smycze. Mimo że trawa była twarda od suszy, Lisa chciała iść boso; odstawiła strzelbę, by zdjąć białe tenisówki.

- Zostań w nich - poradził Hugo. - Przydadzą ci się na polu.

Dobermany zdążyły już pognać do rzędu topoli schodzących ku brzegowi rzeki. Hugo zagwizdał cienko, psy zawróciły, okrążyły łukiem Hugona i Lisę, po czym popędziły ku topolom.

Kiedy doszli do drzew, Lisa zapytała tym samym zrzędliwym tonem:

- Masz moją amunicję?

- To ty ją niosłaś.

- Musiałam zostawić na tarasie.

- Pójdę po nią - powiedział - poczekaj tutaj. Odwrócił się i ruszył przez trawnik, szczęśliwy, że może być sam przez kilka minut.

- Mam go w dupie - wycedziła przez zaciśnięte zęby Lisa, ignorując polecenie Hugona. Las stanowiący granicę był zaledwie cienką wstęgą. Prawie natychmiast Lisa wyszła na niezżęte pole pszenicy; dalekie topole wyznaczały początek posiadłości Pierce'a. Wąska rzeka parowała w południowym słońcu, a na środku pola stał strach na wróble w podartym białym ubraniu, wokół którego uparcie krążyły dobermany.

- Nienawidzę go. Nienawidzę jej. Nienawidzę tego ohydnego, ohydnego upału. Mogłabym ją zabić. - Przypomniała sobie komendę, jaką Hugo wydał psom podczas ostatniej wizyty w Lycroft Lodge.

- Bierz! - krzyknęła przeszywająco.

Dobermany rzuciły się na stracha wydzierając więcej słomy i materiału; otoczyły kukłę jeszcze raz, dysząc żądzą mordu.

- Bierz! - krzyknęła ponownie, wymachując nad głową strzelbą, jak wojownik szykujący się do natarcia. Zabiłaby Georgie. - Bierz!

Dobermany zatoczyły większy krąg. Kołująca w powietrzu strzelba i krzycząca biała postać potęgowały ich podniecenie. Masywne tylne łapy zaczęły pracować szybciej; psy zatoczyły większy krąg.

Hugo nie śpieszył się z pudełkiem amunicji dla Lisy. Kiedy ponownie ruszył w stronę topoli i ujrzał, że ruszyła przodem, wzruszył ramionami. Czując jak koszula lepi mu się od potu, myślał, z jaką rozkoszą powita koniec tego dnia. Zszedł na pomost sprawdzić łódź a potem poszedł brzegiem zasłanym muszlami ku polu pszenicy za topolami. Usłyszał wykrzykiwane przez Lisę komendy.

- Idiotka - mruknął przyśpieszając kroku. Właśnie dochodził do topoli, kiedy rozległy się krzyki mrożące krew w żyłach.

Zastygł na moment, drżąc z zimna w upale. Potem wepchnął do bębenka rewolweru cztery naboje i puścił się biegiem.

Pierce stał przed domem, kiedy usłyszał, jak kobieta krzyczy do psów. Później nie mógł sobie przypomnieć, czy ujadanie i warkot przybrały wyższe tony, zanim rozległy się krzyki, czy też potem. Wszystko zdawało się zlewać w jeden przeciągły, potworny krzyk, który coraz bardziej narastał. Pierce chwycił łopatę leżącą na podwórzu i pobiegł ku topolom.

Kiedy wybiegł z zagajnika, ujrzał tylko stracha na wróble, którego słoma wyzierała przez rozdarty biały materiał, a za nim lśniące hebanowe zady psów nachylonych nad czymś na polu. Biegnąc do dobermanów Pierce dwukrotnie krzyknął komendę, ale psy go zignorowały. Wtedy ujrzał Hugona, który biegł od skraju pola.

Pierce cisnął łopatą w psa, ale narzędzie uderzyło w kark, a doberman odwrócił się od Lisy w stronę Pierce'a. Tępy pysk zwierzęcia był pokryty krwią, wargi ściągnięte w gryrnasie podobnym do uśmiechu, w zębach widniał poplamiony na czerwono strzęp białego materiału. W momencie, kiedy pies skoczył na Pierce'a, rozległ się strzał, potem drugi, i jeszcze dwa.

Początkowo cisza była jeszcze bardziej ogłuszająca niż poprzedni hałas. Hugo i Pierce nachylili się pod bezchmurnym niebem nad trzema ciałami. Z oklapłego ucha jednego z psów płynęła strużka krwi. Drugi doberman krwawił z karku szerszym strumieniem. Tyle krwi wciąż wyciekało spod podartej białej sukienki, że początkowo trudno było stwierdzić, gdzie zaczynało się rozszarpane ciało. Ciemne plamy na czarnych przednich łapach psów zasychały już w ostrym słońcu. Wskazówki z lapis lazuli na zegarku z księżycowym cyferblatem wskazywały pięć minut po dwunastej.


33


Kiedy Hugo zadzwonił do Lonsdale'ów w sobotni wieczór, na Wschodnim Wybrzeżu było późne popołudnie. Zanim ciało Lisy zabrano z Lycroft Lodge, Hugo i Pierce złożyli policji zeznania, które wraz z ciałem miały zostać przekazane w niedzielę ekspertowi medycznemu.

W niedzielę rano Ian zawiózł Georgie na lotnisko Heathrow. W Waszyngtonie było jeszcze przed południem, kiedy samolot wylądował na lotnisku Dulles. Whitmore czekał na Georgie. Pojechali najpierw do domu w Georgetown. Chociaż wiedziała, że_ będą tam na nią czekać dziennikarze i fotoreporterzy, na ich widok oczy Georgie zwęziły się w szparki.

- Czy odejdziesz od Hugona, Georgie? - Czy sądzi pani, że to był wypadek, pani Chase? - Spójrz tutaj, Georgie; tylko jedno ujęcie.

W domu Sara i Jamie siedzieli u stóp szerokich schodów. Zerwali się i podbiegli do Georgie, kiedy zamykała za sobą drzwi. Z salonu wyszła matka Hugona i jeden z jego braci.

- Wciąż mówię Jamiemu - powiedziała Sara - że to nie była wina taty. Ona nie powinna była za bardzo podniecać psów.

- Nigdy nie lubiłem tych psów - stwierdził Jamie. Sara przyjrzała się matce uważniej.

- Jak Patsy? - spytała.

Po godzinie Georgie wsiadła z powrotem do Lincolna i ruszyli na Wschodnie Wybrzeże.

Kiedy Whitmore opuścił okno, żeby zapłacić za wjazd na most, poczuli, jakby otworzyły się drzwi pieca. Odgradzając ich ponownie od upału powiedział do Georgie:

- Ma lunąć dziś w nocy.

Zaczęli powolny zjazd z mostu, a czyste rozległe niebo ciemniało. Na przedniej szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Georgie patrzyła z mostu na Zatokę Chesapeake. Woda napierała w potężnym przypływie w stronę oceanu; grzbiety fal zaczęły tańczyć od siekącego deszczu. Kiedy łagodny zjazd z mostu przeszedł wreszciew autostradę prowadzącą na Wybrzeże, popołudniowe niebo było czarne, z wyjątkiem błyskawic rozświetlających strugi deszczu.

- Należało się bydlakom - mruknęła do Whitmore'a, kiedy podjeżdżał do dwóch białych palików. Brama była zamknięta, a przed nią przemoczeni dziennikarze i fotoreporterzy kulili się pod parasolami. Kiedy Whitmore wysiadł, by otworzyć bramę, ktoś skierował światło na okno Georgie; zaszumiała kamera. Whitmore wrócił w milczeniu do wozu, woda lała mu się z czapki na kark, przejechał przez bramę, po czym wysiadł, żeby ją zamknąć. W momencie gdy mijali wybieg - “wybieg brzmi weselej niż klatka”, powiedziała Sarze tysiąc lat temu - Georgie odwróciła wzrok.

Samochód Hugona stał na podwórzu. Okiennice domu były pozamykane. W ciągu paru sekund przebiegła od samochodu do drzwi i wbiegła do środka, ale deszcz zdążył zmoczyć jej twarz; biała sukienka przylgnęła Georgie do skóry.

- Jest pani pewna, że nie chce, żebym został? - upewnił się Whitmore, stojąc w hallu w ociekającym wodą uniformie.

- Damy sobie radę. Dziękuję, Whitmore, skontaktujemy się jutro.

Usłyszała chrzęst kół na żwirze, a potem jedynym dźwiękiem było bębnienie deszczu o dach.

- Hugo?

Pootwierała okiennice w jaskiniowym hallu, żeby wpuścić chłodne powietrze. Potem otworzyła podwójne szklane drzwi i patrzyła, jak krople deszczu odbijają się od kwarcowego tarasu, słuchała, jak padają na wysuszoną trawę. Mimo że było dopiero popołudnie, domek na końcu pomostu niknął prawie w ulewie. Wróciła do hallu.

- Hugo?

Znalazła go w sypialni. Tutaj okiennice były otwarte, a szum deszczu padającego na trawę przedostawał się do środka. Hugo leżał na łóżku z rękami pod głową. Nie spojrzał na nią, kiedy weszła.

- Zrobić dla nas po drinku? - spytała cicho. Kiedy wróciła z dwiema szklankami Campari z wodą sodową, Hugo siedział na brzegu łóżka. Spojrzał na drinki, a ich malinowy kolor przyprawił go o dreszcz. Popatrzył na białą sukienkę pociemniałą od deszczu, przylegającą do skóry żony, i wstrząsnął nim kolejny spazm przerażenia. Przesunął dłonią po oczach, i zostawił ją tam, wspierając głowę na łokciu.

Georgie usiadła przy nim na łóżku.

Wreszcie podniósł wzrok Pili Campari, wsłuchani w deszcz za otwartymi oknami. Po ośmiu czy dziesięciu minutach Hugo odezwał się po raz pierwszy, bezdźwięcznym głosem.

- Przywiozłem ją tutaj żeby jej powiedzieć, że nie będziemy się więcej spotykać. Wydawało mi się, że to odpowiednie miejsce. Jeszcze zanim tu przyjechaliśmy, nie chciałem jej więcej widywać. Nie przyjęła dobrze zerwania; nikt jej nie może za to winić.

Wsłuchali się w deszcz, a potem Hugo ciągnął dalej tym samym monotonnym, martwym głosem.

- Chciała postrzelać do celu. Wziąłem psy. Zapomniała amunicji. Kazałem jej czekać przy topolach. Kiedy zobaczyłem, że poszła przodem, nie śpieszyłem się. Zszedłem na pomost i sprawdziłem łódź. Szedłem brzegiem w stronę pola, kiedy usłyszałem krzyki. Pierce dobiegł tam pierwszy.

Znowu zamilkł, a po chwili mówił dalej:

- Nie poszczułem jej psami, chociaż można sądzić, że do tego się to sprowadza.

Oboje wypili po długim łyku Campari.

Po pewnym czasie Georgie powiedziała:

- Przypuśćmy, że część twego umysłu życzyła jej wtedy śmierci. Kiedy ktoś staje się dla mnie problemem, często życzę mu śmierci. Ale to jeszcze nic nie znaczy. Twoje myśli nie mogły mieć żadnego wpływu na to, co się stało na polu. - Podobnie jak Hugo, nie potrafiła mówić o tragedii inaczej niż “to, co się stało na polu”. Po przerwie mówiła dalej: - Nie ma sensu zadręczać się “co by było gdyby”. To, co się stało na polu, stało się przypadkiem. Na tym polegają wypadki.

Deszcz bębnił jednostajnie o dach, a oni siedzieli obok siebie w półmroku.

- Jest coś jeszcze - wyznał.

Georgie czekała.

- W niedzielę rano, po tym jak cię uderzyłem, obudziłem się wcześnie. Nie mogłem spać. Poszedłem z psami na pole i poszczułem je na stracha na wróble. Patrzyłem, jak go atakują, i wyobrażałem sobie, że to jesteś ty w białej sukience. - Wiedziała, co powie teraz. - Pozwoliłem im to robić.

Georgie głęboko zaczerpnęła powietrze. Po pewnym czasie ujęła Hugona za rękę.

- Ja też miewam bardzo dziwaczne fantazje - powiedziała. - Sedno fantazji leży w tym, że nie mają one żadnego związku z rzeczywistością.

Słuchali deszczu padającego na trawę.

Wyjechali z Lycroft Lodge w poniedziałek wczesnym rankiem. Pierce przyszedł pomóc przy bramie; otworzył ją, tuż przed samochodem. Hugo i Georgie bezosobowo pomachali dziennikarzom i fotoreporterom, po czym ruszyli w stronę mostu Bay. Pierce zamknął bramę, po czym poszedł krętą piaszczystą drogą na pusty wybieg.

Wieczorem Hugo odwiózł Georgie na lotnisko National, skąd miała złapać ostatni samolot do Nowego Jorku, żeby zdążyć do redakcji następnego dnia rano.


34


We wtorek, pod koniec pory pytań i interpelacji poselskich w Izbie Gmin, poseł James Arden zajął swoje miejsce w połowie sali. O wpół do czwartej sekretarz BITE miał złożyć oświadczenie w sprawie licencji na eksploatację pól naftowych.

O trzeciej dwadzieścia pięć Ian pojawił się za krzesłem przewodniczącego i zajął miejsce obok premiera. Pięć minut później wszedł na mównicę.

- Jak zapewne szanownym posłom wiadomo, wszystkie wnioski o licencję zostały skrupulatnie rozpatrzone - mówił. - Jest oczywiste, że nadrzędnym czynnikiem, jakim się kierowaliśmy, były długofalowe korzyści dla Anglii. Zdecydowaliśmy, że w interesie kraju leży przyznanie trzech pól naftowych konsorcjom kierowanym przez firmy brytyjskie.

- Pozostaje jedno, szczególnie obiecujące pole. - Tu James Arden nachylił się z napięciem do przodu. - Przyznamy je firmie amerykańskiej, która zobowiązała się, przy współpracy z brytyjskim partnerem, zbudować rafinerię w Irlandii Północnej. Kierowałem się w tym względzie chęcią wspierania współpracy przemysłowej, która umożliwi stworzenie w Irlandii Północnej nowych miejsc pracy.

- Niektórzy spośród szanownych posłów argumentowali, że każdy krok z naszej strony w kierunku umocnienia kruchej więzi zaufania pomiędzy narodem brytyjskim a irlandzkim, prowadził bezpośrednio do nowych aktów terroru, będących próbą zerwania tego zaufania przez Irlandzką Armię Republikańską.

Przerwał na moment, a Izba czekała w całkowitym milczeniu. Zaledwie tydzień upłynął od zamachu na rodzinę ministra.

- Przyznając licencję na wydobycie firmie, która gotowa jest rozwijać przemysł w Irlandii Północnej, mówię Irlandzkiej Armii Republikańskiej, że nie zwycięży.

James Arden z promienną twarzą rozparł się na ławce.

- Braliśmy pod uwagę dwie firmy - ciągnął Ian. - Star Oil jako pierwsza zobowiązała się zbudować rafinerię we współpracy z British Re ineries. Tuż przed upływem końcowego terminu podobne zobowiązanie złożyła Oklahoma Petroleum: gdybym przyjął jej ofertę, także ona zbudowałaby rafinerię w Irlandii Północnej, we współpracy z Anglo-North.

- Obie powyższe oferty zostały poparte odpowiednim zapleczem finansowym.

- Działalność obu firm pozostaje w zgodzie z brytyjską polityką zmierzającą do zbliżenia z Irlandią Północną.

- Obie firmy zastrzegły, że zgodnie z polityką rządu będą oczekiwać od BITE wkładu w budowę nowej rafinerii.

- Dokonując wyboru pomiędzy dwiema spółkami joint venture, obiema równie korzystnymi dla Zjednoczonego Królestwa, kierowałem się środkami bezpieczeństwa gwarantowanymi przez obie firmy Wskaźnik bezpieczeństwa Star Oil obniżył się znacznie po pożarach dwóch szybów na Morzu Północnym. Od tamtej pory Star Oil znacznie usprawniła system bezpieczeństwa, który obecnie, według opinii niezależnych inspektorów, całkowicie spełnia nasze wymagania.

- Mimo to, ponieważ obie oferty były równe pod wszystkimi innymi względami, uznałem za logiczne kierować się faktami zaistniałymi w przeszłości. Star Oil została oczyszczona z zarzutów o kryminalne zaniedbanie, ale nie zakończono jeszcze procesów wytoczonych jej zarządowi w innych kwestiach. W związku z powyższym przyznałem licencję na eksploatację firmie Oklahoma Petroleum.

Ian usiadł.

Rumiana twarz Jamesa Ardena poszarzała.

Jego kroki brzmiały ciężko i głucho, kiedy szedł po kamiennych schodach Izby Gmin, wracając do gabinetu, który dzielił z osobistym sekretarzem Iana, Bobem Brindle. Konieczność zatelefonowania do J. D. Liddon International nie napawała Ardena radością.

- Decyzja Lonsdale'a na niekorzyść Star Oil była cholernie surowa. To jak ponowne ukaranie człowieka, który zapłacił już za wypadek spowodowany nieumyślnie - wycedził przez zęby Arden do Brindle'a.

- Nie jesteś całkiem sprawiedliwy, James. Procesy wytoczone Star Oil jeszcze się nie zakończyły - odparł Bob.

Nie dodał jednak tego, co powiedział mu lan:

- Ponieważ obie oferty niosły taką samą korzyść dla Anglii, ostatecznie kierowałem się intuicją. Zbyt wiele osób zainteresowanych Star Oil spotkał los nie do pozazdroszczenia.

Obydwa krzesła Eamesa były zajęte. Z jednego wznosił się słup dymu.

- Radzę ci przedstawić kurewsko dobre wyjaśnienie - powiedział Jock.

- Mogę przedstawić ci wyjaśnienie racjonalne i irracjonalne - odparł Michael.

- Boże, jedna z największych transakcji przechodzi mi koło nosa, a ja mam wysłuchiwać nawiedzonych wyjaśnień sposobu, w jaki funkcjonuje umysł jakiegoś faceta. - Jock oparł się gwałtownie łopatkami o skórzane oparcie krzesła, które zadrżało na osi obrotowej.

- Oklahoma rozgrywała karty ostrożniej niż my - tłumaczył Michael.

- Jakie “my”, do cholery? To tobie zleciłem całą operację.

- Nie mogłem się domyślić, że Oklahoma i Anglo-North wejdzie do licytacji w ostatniej chwili.

- A Arden? Za co mu płacimy? Chcesz mi powiedzieć, że nie mógł nic wywąchać? Jezu Chryste, Anglia jest wielkości znaczka pocztowego; nie było chyba trudno się dowiedzieć, co knuje Anglo-North.

- Przestaliśmy korzystać z jego usług konsultacyjnych - powiedział zimno Michael.

- Owszem. - Groźba tonu Jocka zawisła w powietrzu.

- Nie dowiemy się natomiast nigdy, czy Lonsdale zwrócił się przeciwko Star Oil z powodów, które podał, czy z jakiejś innej przyczyny - oświadczył Michael.

- Na przykład dlatego, że najpierw Lisa próbuje mu sprzedać Star Oil w łóżku w hotelu Claridge'a, a zaraz potem Lonsdale słyszy, że rozerwały ją na strzępy dwie śliniące się bestie? Od razu wiedziałem, że to zła wiadomość. Czy chcesz powiedzieć, że Lonsdale nie chciał mieć więcej do czynienia ze Star Oil tylko dlatego, że przypominało mu to o Lisie?

Michael milczał, myśląc o tym, jak Maureen poruszyła kwestię Star Oil podczas ostatniego spotkania z Ianem w domu w Stag Place. Maureen wypełniała polecenia Michaela: - Nie przestawaj ich straszyć i ranić. Wpędzaj ich w kłopoty. Gryź rękę, która cię karmi.

- Jest jak najbardziej prawdopodobne, że tego rodzaju względy mogły mieć wpływ na Lonsdale'a - odpowiedział Michael Jockowi.

Jock zakołysał się w tył i w przód, zaciskając cygaro w krótkich, wykrzywionych wargach. Potem wyjął je z ust.

- Muszę ci coś powiedzieć, Mike. Mam przeczucie, że w którymś momencie błędnie oceniłeś sytuację. Mam przeczucie, że kiedy poleciałeś do Anglii sprzedawać Star Oil, pozwoliłeś, by rozproszyły cię inne sprawy. Nie chcę o nich słuchać. Ale muszę ci powiedzieć: nie mogę tolerować, żeby człowiek, którego zatrudniam, nie mógł się skupić na sprawach, za które mu płacę. Może powinieneś pracować na pełnym etacie dla Pata Rourke w jego pokątnym interesie.

Źrenice bezbarwnych oczu Mike'a skurczyły się tak, że stały się prawie niewidoczne. Kiedy zamknął drzwi gabinetu Jocka obite rypsem i nabijane mosiężnymi ćwiekami, Janis podniosła wzrok znad biurka. Chciała zagadnąć Michaela, ale zmieniła zdanie. Nawet Janis zabrakło odwagi na widok nienawiści malującej się na jego wąskiej twarzy. Nie zamieniając słowa z sekretarką Michael minął jej biurko, wyszedł na wylożony koralowym dywanem korytarz i zamknął za sobą drzwi.

Tego samego dnia na Wschodnim Wybrzeżu Maryland prokurator stanowy miał podjąć decyzję, czy wysunąć oskarżenie w sprawie śmierci Lisy Tabor. Prokuratorowi przedstawiono raport policyjny, a także oświadczenie okręgowego eksperta medycznego, według którego śmierć Lisy Tabor została spowodowana szokiem oraz utratą krwi; rana tętnicy szyjnej była wynikiem ataku dwóch dobermanów.

Prokurator stanowy zadecydował, że Hugo Carroll nie ponosi żadnej winy za wypadek.

Kiedy Georgie wróciła do swego gabinetu po popołudniowej naradzie, sekretarka powiedziała:

- Czy możesz natychmiast zadzwonić do Hugona? Jest w redakcji “News”.

Pierwszą rzeczą, jaką jej powiedział, była wiadomość, że nie wysunięto przeciwko niemu żadnych zarzutów. Potem zapytał:

- Go robisz dziś wieczorem po pracy?

- Ciągle jeszcze nie przekopałam się przez sprawy nagromadzone podczas mojej nieobecności. Miałam zamiar posiedzieć do późna.

- Chcę z tobą pogadać. Myślałem o złapaniu samolotu kwadrans po szóstej, kiedy skończę artykuł.

Georgie się zawahała. Nie miała pewności, czy jest w stanie przyjąć więcej niespodzianek.

- Dobrze - zgodziła się wreszcie. - Wrócę do domu o ósmej.

Dotarli do jej mieszkania prawie w tym samym czasie. Z wyjątkiem małej czarnej smugi farby drukarskiej na białej spódnicy, Georgie wyglądała nienagannie. Hugo zaczesał do tyłu proste kasztanowe włosy, ale mimo to sprawiał wrażenie rozczochranego.

- Chodźmy do salonu - zaproponował. - Czy mogłabyś włączyć automatyczną sekretarkę na czas rozmowy, żeby nikt nam nie przeszkadzał?

- Umrę, jeśli nie napiję się mocnej herbaty - odparła.

- Przygotuj sobie, a ja zrobię sobie drinka. - Napięcie w jego głosie potęgowało jeszcze niepokój Georgie.

Wróciła z herbatą ciemną jak torf i usiadła na krześle obok sofy, na której siedział Hugo.

- Myślałem o tym, żeby wrócić do Londynu na kilka miesięcy - zaczął bez wstępu. - Wiesz, że nasz szef biura londyńskiego przeżywa coś w rodzaju załamania nerwowego. Przez cały ostatni tydzień myślałem o tym, że gdybym przejął kierownictwo biura na pół roku, moglibyśmy tam pojechać z Sarą i Jamiem i. . . - Zawahał się, zanim dokończył: - Moglibyśmy zacząć od nowa.

Georgie sączyła herbatę.

- Ale od razu wiedziałem, że to niemożliwe. Nie mogłabyś zostawić pracy na tak długi okres, nie rezygnując z niej na dobre. Musiałbym od ciebie żądać wyrzeczenia. Wtedy pomyślałem o głównym biurze “News”.

Przerwał na chwilę, wypił długi łyk whisky.

- Wiesz, jak uwielbiam biuro w Waszyngtonie. Nigdy nie sądziłem, że cokolwiek jest mnie w stanie zmusić do powrotu do całej tamtej kazirodczej polityki - do mężczyzn, którzy zachowują się, jakby nie wyszli z przedszkola. Ale gdybym pracował w Nowym Jorku, ty i ja, Sarah i Jamie, moglibyśmy mieszkać pod jednym dachem. Myślę, że powinniśmy spędzać więcej czasu razem. Chciałbym tego, a ty?

- To śmieszne - powiedziała Georgie, mając na myśliłzy napływające jej do oczu. - Podejrzewam, że nie masz chustki do nosa?

Sięgnął do kieszeni spodni. Kiedy wytarła nos, powiedziała:

- Zawsze mi mówiłeś, że warunkiem sukcesu w dziennikarstwie jest praca w miejscu, które ci najbardziej odpowiada. Nienawidzisz głównego biura. Pomyślmy o tym.

Skończyła herbatę.

- Może jednak poproszę o drinka; nawet dużego. Kiedy Hugo wrócił z dwiema dużymi whisky i z powrotem usiadł na sofie, Georgie powiedziała:

- Może moglibyśmy dojść do kompromisu? Lot nie trwa znacznie dłużej niż dojazd wielu ludzi do pracy. Może zostań w biurze waszyngtońskim i przylatuj do mnie na noc czy dwie w tygodniu. A kiedy to nie okaże się możliwe, ja mogłabym lecieć do Waszyngtonu i spędzać z tobą noc czy dwie w tygodniu. - Przerwała, zanim dodała cicho: - Chciałabym tego, Hugo.

- Wygląda to na mnóstwo jeżdżenia tam i z powrotem - stwierdził Hugo. - Ale myślę, że cała sprawa uprościłaby się, gdybyśmy nie mieli Lycroft Lodge.

Georgie czekała w napięciu.

- Zawsze powtarzałaś, że nie chcesz trzeciego domu i tego całego pakowania walizek, jakie się z nim wiąże. Dziś po południu zadzwoniłem do biura handlu nieruchomościami i powiedziałem, że wystawiam Lycroft Lodge na sprzedaż. - Wiedział, że załamałby się, gdyby zaczął mówić o rzeczywistym powodzie, dla którego nie mogli wrócić do Lycroft Lodge. Wypadek na polu był zbyt potworny, by którekolwiek z nich mogło o nim mówić. Hugo podał inny powód. - Wiem. Myślałem, że dzięki temu miejscu można będzie wrócić do prostych przyjemności dzieciństwa. Byłem w błędzie.

Przyjęcie u Imogene odbyło się w poniedziałek. Po południu tego dnia Georgie wsiadła do czarnego Buicka czekającego przed redakcją “Worldu”, i wkrótce znowu siedziała w samolocie do Waszyngtonu. Kiedy wyszła z lotniska National, Whitmore w pierwszej chwili jej nie poznał.

Kiedy znajdowali się o dziesięć minut drogi od “News”, Whitmore podniósł słuchawkę telefonu w samochodzie.

- Nie dzwoń do niego, Whitmore - poprosiła Georgie. - I tak chcę wpaść na sekundę do redakcji. Poczekaj na nas, zejdziemy za kilka minut.

Wysiadła z windy na najwyższym piętrze, a recepcjonista za biurkiem w stylu Art Deco w pierwszej chwili jej nie poznał.

- Nie dzwoń do niego - powiedziała Georgie. - Po prostu tam wejdę.

W swym gabinecie, oddzielonym od reszty redakcji szklanymi ścianami, Hugo wyłączył właśnie komputer i podszedł do edwardiańskiego biurka. Odwrócił się i w pierwszej chwili jej nie poznał. Potem powiedział:

- To ten sam żółty kolor, w jakim byłaś tamtej nocy na pokładzie “Aureole”.

Oboje stali przez moment w całkowitym bezruchu; Georgie tuż za progiem, Hugo po przeciwnej stronie pokoju. Zastanawiał się, co takiego było w jej twarzy, czego nigdy przedtem nie widział. Wreszcie zrozumiał: nagłe onieśmielenie; Georgie przestała mieć się na baczności. Ignorując fakt, że dziennikarze widzieli ich przez szklaną ścianę, podszedł do żony, ujmując jej podbródek, podniósł twarz Georgie i kilka razy pocałował delikatnie w usta. Cofnął się na moment, popatrzył na Georgie, a potem zbliżył się znowu. Powoli potarł policzkiem jej policzek.

W Lincolnie siedzieli blisko siebie.

- Mam wrażenie - powiedziała Georgie - że Ralph Kor non nie zgodzi się, żebym kupiła sobie nowego Buicka tylko dlatego, że czerń trochę mi się znudziła. Dlatego postanowiłam oddać tego do przemalowania. Jaki kolor byś proponował?

Zamiast odpowiedzi, Hugo wziął ją za rękę.

- Sądzę, że żółty samochód byłby zbyt wulgarny - powiedziała. - Co powiesz o jasnozielonym?

- Idealny.

Oboje się roześmieli.

Skrawek jedwabnego obicia nadal zwisał z krzesła w stylu Regencji w głównym hallu Imogene. Na regencyjnym stoliku herbacianym z atłasowego drewna, którego klapa była teraz zamknięta, dwa słoje famille rose stały w miejscu rozbitych waz Wedgewooda.

W bibliotece Imogene odwróciła się nieśpiesznie od grupy gości skupionej wokół sekretarza stanu i podeszła do Georgie i Hugona tak, jak gdyby robiła to od niepamiętnych czasów.

- Georgie, wyglądasz jeszcze bardziej oszałamiająco niż zazwyczaj. Nie sądziłam, że żółty kolor może być tak korzystny.

Kwadrans później Georgie wyczuła jego energię, zanim się jeszcze odwróciła i spojrzała prosto w masywną twarz Jocka. Wyjął z ust cygaro.

- Słuchaj, Georgie, powinniśmy się umówić na drinka. Mam coś, co zainteresuje “World”. Pamiętasz ten kontrakt elektroniczny, który proponowałem Ianowi Lonsdale'owi, w zamian za pomoc US Dawn w uzyskaniu praw do lądowania na Gatwick? Właśnie miałem telefon z BITE. Są zainteresowani. Bardzo - bardzo - zainteresowani. - Przeciągał słowa i kiwał głową na znak, jak bardzo BITE jest zainteresowane. - To duża, naprawdę duża transakcja. Będziesz jutro w “Worldzie”?

- Od samego rana - odparła Georgie, śmiejąc się na widok jego niezmiennej szorstkiej bezpośredniości.

- Zadzwonię do ciebie - powiedział. - A propos, co ma znaczyć ta żółta sukienka?

Georgie napotkała wzrok Hugona.

- To nowa ja.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
crosland niebezpieczne gry
Rachel Caine, Kerrie Hughes (ed) Chicks Kick Butt 12 Susan Krinard Mist (rtf)
Czy gry komputerowe moga byc niebezpieczne(1)
Susan X Meagher [I Found My Heart in San Francisco 02] Beginnings (rtf)
Susan X Meagher [I Found My Heart in San Francisco 08] Honesty (rtf)
Krinard, Susan [Anthology] Bewitched (v1 0) [rtf]
Susan X Meagher [I Found My Heart in San Francisco 04] Disclosures (rtf)
Czy gry komputerowe moga byc niebezpieczne(1)
Susan X Meagher [I Found My Heart in San Francisco 06] Fidelity (rtf)
Susan X Meagher [I Found My Heart in San Francisco 09] Intentions (rtf)
Susan X Meagher [I Found My Heart in San Francisco 10] Journeys (rtf)
Cooper, Susan [Boggart 02] The Boggart and the Monster [rtf]
7 materiały i substancje niebezpieczne
Szkol Ogólne 01 Prace niebezpieczne
Historia gry Heroes of Might and Magic
Gry i zabawy ruchowe do zab emocj
Przedmioty i materiały niebezpieczne
03 wykaz prac niebezp , których nie należy pow dzieciom do ~2

więcej podobnych podstron