Dick Philip K Krótki szczęśliwy żywot brązowego Oxforda

Autor: PHILIP K. DICK

Tytul: Krótki szczęśliwy żywot brązowego Oxforda


(The Short Happy Life of the Brown Oxford)


Z "NF" 9/97


- CHCĘ CI COŚ POKAZAĆ - oznajmił Doc Labyrinth. Z

kieszeni płaszcza uroczyście wydobył pudełko zapałek.

Trzymał je mocno, wpatrując się w nie ze skupieniem. - Zaraz

ujrzysz najdonioślejsze wydarzenie w całej współczesnej

nauce. Świat zadrży i zatrzęsie się.

- Daj mi spojrzeć - powiedziałem. Było późno, już po

północy. Na zewnątrz deszcz kropił opuszczone ulice.

Obserwowałem, jak Doc Labyrinth ostrożnie otwiera pudełko

kciukiem, robiąc jedynie małą szparkę. Nachyliłem się, by

popatrzeć.

W pudełku znajdował się mosiężny guzik. Tylko to, nie

licząc odrobiny suchej trawy i czegoś, co wyglądało jak

okruch chleba.

- Guziki już zostały wynalezione - powiedziałem. - Nie

widzę w tym niczego nadzwyczajnego. - Wyciągnąłem rękę, aby

dotknąć guzika, ale Labyrinth wyszarpnął pudełko, krzywiąc

twarz z wściekłością.

- To nie jest taki zwykły guzik - oświadczył. - Rusz się!

Rusz się! - powiedział, zaglądając do pudełka. Trącił guzik

palcem. - Ruszaj!

Przypatrywałem się temu z ciekawością.

- Labyrinth, może mógłbyś to wyjaśnić? Przychodzisz tutaj

w środku nocy, pokazujesz mi guzik w pudełku od zapałek,

i...

Labyrinth wrócił na kanapę, zwieszając głowę z poczuciem

klęski. Zamknął pudełko i z rezygnacją włożył je z powrotem

do kieszeni.

- Nie ma sensu udawać - powiedział. - Przegrałem. Guzik

jest martwy. Nie ma nadziei.

- Czy to takie niezwykłe? Czego się spodziewałeś?

- Przynieś mi coś. - Labyrinth rozejrzał się osowiale po

pokoju. - Przynieś mi... Przynieś mi wina.

- Dobra, Doc - powiedziałem podnosząc się. - Ale wiesz,

co wino robi z ludźmi. - Poszedłem do kuchni i nalałem

sherry do dwóch szklanek. Zaniosłem je do pokoju i dałem

jedną Docowi. Przez jakiś czas tylko popijaliśmy. -

Chciałbym, żebyś mnie dopuścił do tej tajemnicy.

Doc odstawił szklankę, kiwając głową z roztargnieniem.

Założył nogę na nogę i wyjął fajkę. Kiedy ją zapalił,

jeszcze raz zajrzał uważnie do pudełka. Westchnął i znów je

odłożył.

- Na nic - rzekł. - Animator nigdy nie zadziała, Reguła

sama w sobie jest błędna. Mówię oczywiście o Regule

Dostatecznego Podrażnienia.

- A co to takiego?

- Wpadłem na nią w następujący sposób. Pewnego dnia

siedziałem na skale na plaży. Świeciło słońce i było bardzo

gorąco. Pociłem się i czułem się raczej nieprzyjemnie. Nagle

leżący obok mnie kamyk wstał i odpełzł. Zirytowało go gorąco

słoneczne.

- Naprawdę? Kamyk?

- Natychmiast objawiła mi się Reguła Dostatecznego

Podrażnienia. Wyjaśnienie tajemnicy pochodzenia życia. Eony

temu, w zamierzchłej przeszłości, kawałek nieożywionej

materii został tak przez coś podrażniony, że odpełzł,

napędzany oburzeniem. To był mój cel życiowy: wynaleźć

doskonały czynnik drażniący, dostatecznie irytujący, aby

pobudzić martwą materię do życia i możliwy do wykorzystania

go jako składnik działającego urządzenia. To urządzenie,

które w obecnej chwili znajduje się na tylnym siedzeniu

mojego samochodu, nazywa się Animator. Ale nie działa.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Poczułem, jak moje

oczy z wolna się zamykają.

- Słuchaj, Doc - zacząłem - czy nie czas, abyśmy...

Doc Labyrinth zerwał się na równe nogi.

- Masz rację - powiedział. - Czas na mnie.

Skierował się w stronę drzwi. Dogoniłem go.

- Jeśli chodzi o to urządzenie - powiedziałem. - Nie trać

nadziei. Może uda ci się uruchomić je innym razem.

- Urządzenie? - zmarszczył się. - Och, Animator. Cóż,

powiem ci, co zrobię. Sprzedam ci je za pięć dolarów.

Gapiłem się na niego. W jego postaci było coś tak

rozpaczliwego, że nie chciało mi się śmiać.

- Za ile? - spytałem.

- Wniosę je do domu. Zaczekaj tu. - Wyszedł na dwór,

zszedł po schodkach i zniknął w ciemnościach. Usłyszałem,

jak otwiera drzwiczki samochodu, a później chrząka i coś

mruczy.

- Poczekaj - zawołałem. Pospieszyłem za nim. Mocował się

z dużym kwadratowym pudłem, próbując wyciągnąć je z

samochodu. Chwyciłem pudło z jednej strony i razem

wtaszczyliśmy je do domu. Postawiliśmy je na stole w

jadalni.

- A więc to jest Animator - powiedziałem. - Wygląda jak

piekarnik.

- Bo to jest, a raczej był, piekarnik. Animator emituje

strumień gorąca jako czynnik drażniący. Ale skończyłem z tym

na zawsze.

Wyciągnąłem portfel.

- Dobrze. Jeśli chcesz to sprzedać, mogę równie dobrze

być kupcem. - Dałem mu pieniądze. Przyjął. Pokazał mi, gdzie

umieszczać nieożywioną materię, jak nastawiać liczniki i

tarcze, i nagle, bez uprzedzenia, nałożył kapelusz i

wyszedł.

Zostałem sam, z moim nowym Animatorem. Gdy tak mu się

przyglądałem, moja żona, ubrana w szlafrok, pojawiła się na

dole.

- Co się dzieje? - zapytała. - Spójrz na siebie, masz

przemoczone buty. Babrałeś się w rynsztoku?

- Niezupełnie. Popatrz na ten piec. Właśnie dałem za niego

pięć dolarów. Ożywia różne przedmioty.

Joan patrzyła na moje buty.

- Jest pierwsza nad ranem. Włóż buty do piecyka i chodź

do łóżka.

- Ale czy nie zdajesz sobie sprawy...

- Włóż je do piecyka - powiedziała Joan, wracając na

górę. - Słyszysz mnie?

- Dobrze - odpowiedziałem.


TO ZDARZYŁO SIĘ przy śniadaniu, gdy siedziałem przy

stole, spoglądając ponuro na talerz z zimną jajecznicą na

boczku. Dzwonek u drzwi rozdzwonił się gwałtownie.

- Któż to może być? - zapytała Joan. Podniosłem się i

przeszedłem przez korytarz do salonu. Otworzyłem drzwi.

- Labyrinth! - zawołałem. Jego twarz była blada, a pod

oczami miał ciemne kręgi.

- Masz tu swoje pięć dolarów - powiedział. - Chcę dostać

z powrotem mój Animator.

Byłem oszołomiony.

- W porządku, Doc. Wejdź, a ja ci go przyniosę.

Wkroczył do środka i stanął, stukając butem w podłogę.

Poszedłem po Animator. Wciąż był ciepły. Labyrinth

przypatrywał się, jak go niosę.

- Postaw go - rzekł. - Chcę się upewnić, czy wszystko

jest na swoim miejscu.

Postawiłem przedmiot na stole i Doc obadał go z miłością,

troskliwie, otwierając małe drzwiczki i zaglądając do

środka.

- Tu jest but - powiedział.

- Powinny być dwa buty - odrzekłem, przypominając sobie

zeszłą noc. - Mój Boże, włożyłem do tego moje buty.

- Oba? Teraz jest tylko jeden.

Joan wyszła z kuchni.

- Cześć, doktorze - powiedziała. - Co cię sprowadza tak

wcześnie?

Labyrinth i ja patrzyliśmy na siebie.

- Tylko jeden? - spytałem. Nachyliłem się, żeby spojrzeć.

W środku znajdował się pojedynczy zabłocony but, teraz, po

nocy spędzonej w Animatorze Labyrintha, zupełnie suchy.

Pojedynczy but, ale włożyłem do środka dwa. Gdzie się

podział ten drugi?

Odwróciłem się, ale wyraz twarzy Joan sprawił, że

zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Moja żona patrzyła z

przerażeniem na podłogę, otwierając usta.

Poruszało się tam coś małego i brązowego, ślizgając się w

kierunku kanapy. Wpełzło pod nią i zniknęło. Widziałem to

jedynie w przelocie, ruch trwający mgnienie oka, ale

wiedziałem, co to było.

- Mój Boże - powiedział Labyrinth. - Proszę, masz tu pięć

dolarów. - Wepchnął mi w ręce banknot. - Naprawdę chcę go z

powrotem, w tej chwili!

- Spokojnie - powiedziałem. - Pomóż mi. Musimy złapać to

przeklęte coś, zanim się wydostanie na zewnątrz.

Labyrinth zamknął drzwi salonu.

- Wszedł pod kanapę. - Przykucnął i zapuścił spojrzenie w

głąb. - Wydaje mi się, że go widzę. Masz jakiś kij czy coś?

- Wypuśćcie mnie - powiedziała Joan. - Nie chcę mieć z

tym nic wspólnego.

- Nie możesz wyjść - odrzekłem. Zerwałem z okna karnisz i

ściągnąłem z niego zasłonę. - Możemy użyć tego. -

Przyłączyłem się do Labyrintha na podłodze. - Wydostanę go,

ale będziesz musiał pomóc mi go złapać. Jeśli nie będziemy

działać szybko, nigdy więcej go nie ujrzymy.

Trąciłem but końcem pręta. Cofnął się, przyciskając się

do ściany. Mogłem go dostrzec, małą brązową kupkę, skurczoną

i cichą, jak jakieś osaczone, dzikie zwierzątko, które

uciekło z klatki. Wywołało to we mnie dziwne uczucie.

- Zastanawiam się, co możemy z nim zrobić - mruknąłem. -

Gdzie, u diabła, będziemy go trzymać?

- Czy możemy to wsadzić do szuflady biurka? - zapytała

Joan rozglądając się. - Wyjmę stamtąd wszystkie przybory.

- Idzie! - Labyrinth podniósł się z trudem na nogi. But

wyskoczył. Podążył przez pokój, w stronę dużego krzesła.

Zanim zdołał się dostać pod spód, Labyrinth chwycił go za

jedno ze sznurowadeł. But ciągnął i szarpał, próbując się

uwolnić, ale stary Doc trzymał go mocno.

Razem wsadziliśmy but do biurka i zatrzasnęliśmy

szufladę. Obaj wydaliśmy westchnienie ulgi.

- To by było na tyle - powiedział Labyrinth. Uśmiechnął

się do nas głupio. - Rozumiecie, co to oznacza? Dokonaliśmy

tego, naprawdę tego dokonaliśmy! Animator zadziałał. Ale nie

rozumiem, dlaczego nie działał w przypadku guzika.

- Guzik był mosiężny - powiedziałem. - A but ze skóry i

kleju kostnego. Naturalny. I był mokry.

Spojrzeliśmy w stronę biurka.

- W tym biurku - oznajmił Labyrinth - znajduje się

najdonioślejsza rzecz w całej współczesnej nauce.

- Świat zadrży i zatrzęsie się - dokończyłem. - Wiem.

Cóż, uważaj to za swoje. - Wziąłem Joan za rękę. - Daję ci

but razem z Animatorem.

- Świetnie. - Labyrinth kiwnął głową. - Miejcie na niego

oko, nie pozwólcie mu uciec. - Skierował się do drzwi. -

Muszę ściągnąć właściwych ludzi, takich, którzy...

- Nie możesz zabrać tego ze sobą? - zapytała nerwowo

Joan.

Labyrinth zatrzymał się przy drzwiach.

- Musicie go strzec. To dowód, dowód na to, że Animator

działa. Reguła Dostatecznego Podrażnienia. - Pospieszył

alejką.

- No i co? - spytała Joan. - Co teraz? Czy naprawdę masz

zamiar tu zostać i tego pilnować?

Rzuciłem spojrzenie na zegarek.

- Muszę iść do pracy.

- Cóż, ja nie zamierzam tego pilnować. Jeżeli wychodzisz,

wychodzę z tobą. Nie zostanę tutaj.

- Powinien być bezpieczny w szufladzie - powiedziałem. -

Sądzę, że możemy go na jakiś czas zostawić.

- Odwiedzę moją rodzinę. Spotkamy się wieczorem w mieście

i możemy razem wrócić do domu.

- Naprawdę aż tak się go boisz?

- Nie podoba mi się. Jest w nim coś...

- To tylko stary but.

Joan uśmiechnęła się słabo.

- Nie bujaj - powiedziała. - Nigdy nie istniał but taki

jak ten.


SPOTKAŁEM SIĘ Z NIĄ po pracy i zjedliśmy obiad.

Pojechaliśmy do domu, zaparkowałem samochód na podjeździe.

Powoli podążyliśmy alejką.

Na ganku Joan zawahała się.

- Czy naprawdę musimy tam wchodzić? Nie możemy pójść do

kina albo co?

- Musimy tam wejść. Chcę zobaczyć, jak on się ma.

Zastanawiam się, czym będziemy musieli go karmić. -

Otworzyłem drzwi i pchnąłem je.

Coś przeleciało obok mnie i śmignęło alejką. Zniknęło w

krzakach.

- Co to było? - szepnęła Joan w osłupieniu.

- Chyba wiem. - Pospieszyłem do biurka. Rzecz jasna,

szuflada była otwarta. But dosłownie wykopał się na wolność.

- Cóż, to by było na tyle - powiedziałem. - Ciekawe, co

powiemy Docowi?

- Może mógłbyś znów go złapać - podsunęła Joan. Zamknęła

za nami drzwi. - Albo ożywić jakiś inny. Spróbuj z tym

drugim butem, tym, który został.

Potrząsnąłem głową.

- On nie zareagował. Tworzenie to zabawna sprawa.

Niektóre przedmioty nie reagują. Ale moglibyśmy...

Zadzwonił telefon. Spojrzeliśmy po sobie. Było coś w tym

dźwięku.

- To on - powiedziałem. Podniosłem słuchawkę.

- Tu Labyrinth - rozległ się znajomy głos. - Wpadnę

jutro, wcześnie. Przyjadą ze mną. Będziemy mieli fotografów

i dobry reportaż. Jenkins z laboratorium...

- Słuchaj, Doc... - zacząłem.

- Pogadamy później. Mam tysiąc spraw do załatwienia.

Zobaczymy się jutro rano. - Rozłączył się.

- Czy to był doktor? - spytała Joan.

Spojrzałem na pustą szufladę biurka, nie domkniętą.

- Tak. To był on. - Zbliżyłem się do szafki w korytarzu,

zdejmując płaszcz. Raptem ogarnęło mnie niesamowite uczucie.

Zatrzymałem się i odwróciłem. Coś mnie obserwowało. Ale co?

Nic nie zobaczyłem. Ścierpła mi skóra.

- Co, u diabła - powiedziałem. Otrząsnąłem się i

powiesiłem płaszcz na wieszaku. Kiedy wracałem do salonu,

wydało mi się, że zobaczyłem kątem oka jakiś ruch.

- Cholera - zakląłem.

- O co chodzi?

- Nic. Nic zupełnie. - Rozejrzałem się wokół, ale nie

mogłem określić, co jest nie tak. Biblioteczka, chodnik,

obrazy na ścianach, wszystko takie jak zawsze. Ale coś się

poruszyło.

Wszedłem do salonu. Animator stał na stole. Kiedy go

mijałem, poczułem falę ciepła. Cigle był na chodzie, a drzwi

były otwarte! Nacisnąłem wyłącznik i podświetlana tarcza

zgasła. Czy zostawiliśmy go włączonego na cały dzień?

Próbowałem sobie przypomnieć, ale nie byłem pewien.

- Musimy znaleźć but przed zapadnięciem zmroku -

powiedziałem.

Szukaliśmy, ale bez rezultatu. Oboje przetrząsnęliśmy

każdy cal podwórka, sprawdzając wszystkie krzaki, zaglądając pod

żywopłot, nawet pod dom, ale bezskutecznie.

Kiedy się zbyt ściemniło, żeby cokolwiek zobaczyć,

zapaliliśmy światło na ganku i przez jakiś czas pracowaliśmy

przy nim. Wreszcie się poddałem. Usiadłem na schodkach.

- To nie ma sensu - oświadczyłem. - Nawet w żywopłocie

jest milion różnych miejsc. I kiedy sprawdzaliśmy jedną

stronę, mógł wymknąć się z drugiej. Zostaliśmy pobici. Czas

zmierzyć się z tym faktem.

- Może to i dobrze - powiedziała Joan.

Wstałem.

- Zostawimy drzwi otwarte na noc. Istnieje szansa, że sam

wróci.

Zostawiliśmy drzwi otwarte, ale gdy następnego ranka

zeszliśmy na dół, dom był cichy i pusty. Od razu wiedziałem,

że but się nie zjawi. Poszperałem dookoła, oglądając uważnie

wszystkie przedmioty. W kuchni wokół wiadra na śmieci leżały

rozsypane skorupki od jajek. But odwiedził nas tej nocy,

ale, gdy się posilił, znów zniknął.

Zamknąłem frontowe drzwi i staliśmy w milczeniu,

spoglądając na siebie.

- On tu może się zjawić w każdej chwili - powiedziałem. -

Chyba lepiej zadzwonię do biura i uprzedzę, że się spóźnię.

Joan dotknęła Animatora.

- A więc to jest sprawca. Ciekawe, czy coś takiego

kiedykolwiek wydarzy się po raz drugi.

Wyszliśmy na dwór i przez parę minut rozglądaliśmy się

pełni nadziei. Nic nie poruszyło się w krzakach, zupełnie

nic.

- Po sprawie - powiedziałem. Podniosłem wzrok. - Już

nadjeżdża samochód.

Ciemny plymouth gładko zatrzymał się przed domem.

Wysiadło z niego dwóch starszych mężczyzn, którzy następnie

zbliżyli się ścieżką, obserwując nas z zaciekawieniem.

- Gdzie jest Rupert? - zapytał jeden z nich.

- Kto? Ma pan na myśli Doca Labyrintha? Przypuszczam, że

pokaże się tu lada moment.

- Czy to znajduje się w środku? - spytał mężczyzna. -

Nazywam się Porter, jestem z Uniwersytetu. Czy mogę zerknąć?

- Niech pan lepiej poczeka - powiedziałem

unieszczęśliwiony. - Dopóki Doc się nie zjawi.

Zatrzymyły się kolejne dwa samochody. Więcej mężczyzn w

podeszłym wieku wysiadło i ruszyło alejką, rozmawiając

półgłosem.

- Gdzie jest Animator? - zapytał mnie jeden z nich,

dziwak z krzaczastymi bokobrodami. - Młody człowieku, wskaż

nam drogę do eksponatu.

- Eksponat jest w środku - odrzekłem. - Jeśli chcą

panowie zobaczyć Animator, proszę wejść.

Wcisnęli się do środka. Joan i ja podążyliśmy za nimi.

Stali wokół stołu, przypatrując się uważnie kwadratowemu

pudłu, piekarnikowi, rozmawiając z podnieceniem.

- To jest to! - wykrzyknął Porter. - Reguła Dostatecznego

Podrażnienia zapisze się w...

- Bzdura - powiedział inny. - To absurd. Chcę zobaczyć

ten kapelusz, but czy cokolwiek to jest.

- Zobaczysz - rzekł Porter. - Rupert wie, co robi. Możesz

na to liczyć.

Zagłębili się w spór, powołując się na poważne źródła i

przytaczając daty i nazwy miejsc. Nadjeżdżało coraz więcej

samochodów, niektóre z nich były przysłane przez gazety.

- O Boże - powiedziałem. - To oznacza jego koniec.

- Cóż, po prostu będzie musiał powiedzieć im, co się

stało - odrzekła Joan. - O tym, że uciekł.

- My będziemy musieli, nie on. To my wypuściliśmy but.

- Nie mam z tym nic wspólnego. Ta para nie podobała mi

się od samego początku. Pamiętasz, jak chciałam, żebyś kupił

te ciemnowiśniowe?

Zignorowałem ją. Coraz więcej staruszków zbierało się na

trawniku, rozmawiając i dyskutując. Nagle zobaczyłem, jak

przed domem zatrzymuje się mały niebieski ford Labyrintha i

serce we mnie zamarło. Przybył, jest tutaj, i za minutę

będziemy musieli mu powiedzieć.

- Nie mogę spojrzeć mu w oczy - powiedziałem do Joan. -

Wymknijmy się tylnym wyjściem.

Na widok Doca Labyrintha wszyscy naukowcy zaczęli

wysypywać się z domu, otaczając go kręgiem. Joan i ja

popatrzyliśmy na siebie. Dom był pusty, nie licząc nas

dwojga. Zamknąłem drzwi. Gwar rozmów przesączał się przez

okna, Labyrinth objaśniał Regułę Dostatecznego Podrażnienia.

Zaraz wejdzie do środka i zażąda buta.

- Cóż, to była jego wina, że go zostawił - oświadczyła

Joan. Podniosła czasopismo i zaczęła je kartkować.

Doc Labyrinth pomachał do mnie przez okno. Jego starą

twarz przyozdabiał uśmiech. Odmachałem bez entuzjazmu. Po

chwili usiadłem obok Joan.

Czas mijał. Patrzyłem w podłogę. Co mogłem robić? Nic

poza czekaniem, czekaniem, aż Doc wejdzie z triumfem do

domu, otoczony naukowcami, ludźmi uczonymi, dziennikarzami,

historykami, domagając się dowodu prawdziwości swojej teorii

- buta. Od mojego starego buta zależało całe życie

Labyrintha, dowód prawdziwości jego Reguły, Animatora,

wszystkiego.

A ten przeklęty but zniknął, był gdzieś tam na dworze!

- To już długo nie potrwa - powiedziałem.

Czekaliśmy w milczeniu. Po pewnym czasie zauważyłem

osobliwą rzecz. Rozmowy ucichły. Nadstawiłem ucha, ale nic

nie usłyszałem.

- No i co? - zapytałem. - Dlaczego nie wchodzą?

Cisza się przeciągała. Co się działo? Wstałem i

podszedłem do frontowych drzwi. Otworzyłem je i wyjrzałem na

zewnątrz.

- Co się stało? - spytała Joan. - Widzisz coś?

- Nie - odpowiedziałem. - Nie rozumiem tego. - Wszyscy

stali cicho, przyglądając się czemuś, nikt się nie odzywał.

Byłem zaintrygowany. Nie wiedziałem, o co chodzi.

- Co jest? - zapytałem.

- Chodźmy zobaczyć. - Joan i ja powoli zeszliśmy ze

schodków na trawnik. Przepchnęliśmy się przez rząd starszych

mężczyzn i dotarliśmy do przodu.

- Dobry Boże - powiedziałem. - Dobry Boże.

Trawnikiem sunęła dziwna mała procesja, przedzierająca

się przez źdźbła. Dwa buty, mój stary brązowy, i tuż przed

nim, pokazując drogę, inny but, biały pantofelek na wysokim

obcasie. Gapiłem się na niego. Gdzieś go już kiedyś

widziałem.

- To mój! - krzyknęła Joan. Wzrok wszystkich obecnych

spoczął na niej. - On należy do mnie! Moje wieczorowe

buty...

- Już nie - powiedział Labyrinth. Jego stara twarz była

blada ze wzruszenia. - Teraz jest już dla nas nieosiągalny,

na zawsze.

- Zdumiewające - rzekł jeden z uczonych. - Spójrzcie na

nie. Obserwujcie samicę. Patrzcie, co ona robi.

Biały bucik skrupulatnie trzymał się z przodu mojego

starego buta, na odległość paru cali, prowadząc go

nieśmiało. Kiedy mój but się zbliżył, ona się cofnęła,

zataczając półokrąg. Obydwa przystanęły na moment,

obserwując się wzajemnie. Wtedy mój stary but zaczął

raptownie podskakiwać, najpierw na obcasie, potem na czubku.

Uroczyście, z wielką godnością, but tańczył dookoła niej, aż

wrócił na swoje poprzednie miejsce.

Biały bucik podskoczył raz, a następnie znów zaczął się

cofać, powoli, z wahaniem, prawie pozwalając mojemu butowi

się dotknąć, nim znowu się przesunął.

- To oznacza rozwinięte poczucie tradycji - powiedział

stary mężczyzna. - Może nawet nieświadome różnicy ras. Buty

zachowują się zgodnie ze sztywnym wzorcem rytualnym,

prawdopodobnie ustanowionym wieki...

- Labyrinth, co to znaczy? - zapytał Porter. - Wyjaśnij

nam to.

- A więc to właśnie zaszło - mruknąłem. - Kiedy nas nie

było, but wyciągnął ją z szafki i zastosował na niej

Animator. Wiedziałem, że coś mnie obserwowało tamtej nocy.

Ona nadal była w domu.

- To dlatego włączył Animator - powiedziała Joan.

Pociągnęła nosem. - Nie jestem pewna, czy mi się to podoba.

Dwa buty dotarły do żywopłotu, biały pantofel wciąż tuż

poza zasięgiem sznurowadeł brązowego buta. Labyrinth wykonał

ruch w ich kierunku.

- A więc, panowie, możecie zobaczyć, że nie przesadziłem.

To jest najwspanialsza chwila w nauce, stworzenie nowej

rasy. Być może, gdy ludkość zostanie zniszczona,

społeczeństwo przestanie istnieć, ta nowa forma życia...

Wyciągnął rękę po buty, ale w tej chwili samica zniknęła

w żywopłocie, wycofując się w mrok listowia. Jednym susem

brązowy but strzelił za nią. Szelest, potem cisza.

- Idę do domu - powiedziała Joan, odwracając się.

- Panowie - powiedział Labyrinth z twarzą lekko

zaczerwienioną - to jest nieprawdopodobne. Jesteśmy obecni

przy jednym z największych i najdonioślejszych momentów w

nauce.

- No cóż, prawie obecni - dodałem.

Przełożyła Anna Kejna



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Krótkie szczęśliwe życie
Dick Philip K Simulakra
Dick Philip Dr Bluthgeld
Dick Philip K Paszcza wieloryba
Dick Philip K Dr Futurity
Dick Philip K Galaktyczny Druciarz
Dick Philip K Roger Zelazny Deus Irae
Dick Philip Teraz czekaj na zeszły rok
Dick Philip K Wbrew wskazowkom zegara
Dick Philip K Budowniczy
Dick Philip K Niania(doc)
Dick Philip K Ostatni pan i władca
Dick Philip K Król Elfów
Dick Philip K Galaktyczny druciarz
Dick, Philip K Laberinto de Muerte
Dick Philip K Majstersztyk
Dick, Philip K We Can Remember It For You Wholesale
Dick Philip K Chwyt reklamowy

więcej podobnych podstron