Wiersze Bolesława Leśmiana

***[Com uczynił,żeś nagle pobladła?]


Com uczynił, żeś nagle pobladła?

Com zaszeptał, żeś wszystko odgadła?

Jakże milcząc poglądasz na drogę!

Kochać ciebie nie mogę, nie mogę!

Wieczór słońca zdmuchuje roznietę.

Nie te usta i oczy już nie te...

Drzewa szumią i szumią nad nami

Gałęziami, gałęziami, gałęziami!


Ten ci jestem, co idzie doliną

Z inną - Bogu wiadomą dziewczyną,

A ty idziesz w ślad za mną bez wiary

W łez potęgę i w oczu swych czary -

Idziesz chwiejna, jak cień, co się tuła -

Wynędzniała, na ból swój nieczuła -

Pylną drogę zamiatasz przed nami

Warkoczami, warkoczami, warkoczami!


***[Czasami mojej ślepej posłuszny ochocie]


Czasami mojej ślepej posłuszny ochocie

Pragnę w tobie mieć czujną na byle skinienie

Sługę, co pieszczotami gasi me pragnienie,

A ty jesteś tak zmyślna i zwinna w pieszczocie!


Gdy twój warkocz, jak w słońcu wybujałe ziele,

Tchem rozwartych ogrodów mą duszę owionie,

Głowę twą, niby puchar, ujmuję w swe dłonie

I wargami w ślad dreszczu prowadzę po ciele.


I raduję się, śledząc tę wargę, jak zmierza

Do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu,

W której marzę pierś w lesie ryczącego zwierza

I staram się, gdy pieścisz, nie tracić go z oczu.



Dwoje ludzieńków


Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie,

O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie.


Lecz w ogrodzie szept pierwszy miłosnego wyznania

Stał się dla nich przymusem do nagłego rozstania.


Nie widzieli się długo z czyjejś woli i winy,

A czas ciągle upływał - bezpowrotny, jedyny.


A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po kwiecie,

Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!


Pod jaworem - dwa łóżka, pod jaworem - dwa cienie,

Pod jaworem ostatnie, beznadziejne spojrzenie.


I pomarli oboje bez pieszczoty, bez grzechu,

Bez łzy szczęścia na oczach, bez jednego uśmiechu.


Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fiolecie,

I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!


Chcieli jeszcze się kochać poza własną mogiłą,

Ale miłość umarła, już miłości nie było.


I poklękli spóźnieni u niedoli swej proga,

By się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga.


Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do lata,

By powrócić na ziemię - lecz nie było już świata.


***[Dziś w naszego spotkania rocznicę]


Dziś w naszego spotkania rocznicę

Pozawrzemy szczelnie okiennice,

By powtórzyć wśród nocnej ciemnoty

Dawne nasze, najpierwsze pieszczoty.

Dawne słowa z dni pierwszych kochania,

Chociaż każde dziś ustom się wzbrania,

Każde snem się nieśmiałym kolebie,

Nas niepewne i niepewne siebie.

Lecz stłumiwszy nieufność rozsądku,

Powtórzymy wszystkie od początku.


***[Gdy domdlewasz na łożu, całowana przeze mnie,]


Gdy domdlewasz na łożu, całowana przeze mnie,

Chcę cię posiąść na zawsze, lecz daremnie, daremnie!


Już ty właśnie - nie moja, już nie widzisz mnie wcale.

Oczy mgłą ci zachodzą, ślepną w szczęściu i szale!


Zapodziewasz się nagle w swoim własnym pomroczu,

Mam twe ciało posłuszne, ale ciało - bez oczu!...


Zapodziewasz się nagle w niewiadomej otchłani,

Gdziem nie bywał, nie śniwał, choć kochałem cię dla niej!...


***[Gdybym spotkałciebie znowu pierwszy raz,]


Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,

Ale w innym sadzie, w innym lesie -

Może by inaczej zaszumiał nam las

Wydłużony mgłami na bezkresie....


Może innych kwiatów wśród zieleni bruzd

Jęłyby się dłonie dreszczem czynne -

Może by upadły z niedomyślnych ust

Jakieś inne słowa - jakieś inne...


Może by i słońce zniewoliło nas

Do spłynięcia duchem w róż kaskadzie,

Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,

Ale w innym lesie, w inym sadzie...


***[Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:]


Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:

Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem owionąć,

Winna zgasnąć w tej szybie, a tamtej zapłonąć.

Na znak ten oddech tracę. Już schody są ciemne.


Czekasz z dłonią na klamce i gdy drzwi otwiera,

Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w sobie,

A ty zamian przyciskasz moje ręce obie

Do serca, które zawsze u drzwi obumiera.


Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy knuł zbrodnię,

Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami czarów.

Sama ścielesz swe łóżko według swych zamiarów,

By szczęściu i pieszczotom było w nim wygodnie.


I zazwyczaj dopóty milczymy oboje,

Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu.

Ileż w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu!

Kocham je, kocham za to, że piękne, że twoje.


***[Ja tu stoję za drzwiami - za klonowymi,]


Ja tu stoję za drzwiami - za klonowymi,

I wciąż milczę ustami - rozkochanymi.

Noc nadchodzi w me ślady - tą samą drogą,

Pociemniało naokół - nie ma nikogo!


Od miłości zamieram - chętnie zamieram,

I drzwi twoje rozwieram - nagle rozwieram,

I do twojej alkowy wbiegam uparcie,

I przy łożu twym staję, niby na warcie!


Żaden lęk mię nie zlęknie i nie wyżenie,

Nawet rąk twych po murach spłoszone cienie,

Choćbyś mnie zaklinała wszystkimi słowy,

Już ja nigdy nie wyjdę z twojej alkowy.


***[Lubię szeptać ci słowa,które nic nie znaczą - ]


Lubię szeptać ci słowa, które nic nie znaczą -

Prócz tego, że się garną do twego uśmiechu,

Pewne, że się twym ustom do cna wytłumaczą -

I nie wstydzą się swego mętu i pośpiechu.

Bezładne się w tych słowach niecierpliwią wieści -

A ja czekam, ciekawy ich poza mną trwania,

Aż je sama powiążesz i ułożysz w zdania,

I brzmieniem głosu dodasz znaczenia i treści...

Skoro je swoją wargą wyszepczesz ku wiośnie -

Stają mi się tak jasne, niby rozkwit wrzosu -

I rozumiem je nagle, gdy giną radośnie

W śpiewnych falach twojego, co mnie kocha, głosu.


Nocą umówioną


Nocą umówioną, nocą ociemniałą

Przyszło do mnie ciszkiem to przychętne ciało.

Przyszło potajemnie - w cudzej bezżałobie -

Było mu na imię tak samo, jak tobie...


Zajrzało po drodze w przyszłość i w zwierciadło -

Na pościeli zimnej obok się pokładło -

Dla mnie się pokładło, bym je mógł całować

I znużyć - i zużyć - i nie pożałować!


Lgnęło mi do piersi - ofiarnie pachnące,

Domyślnie bezwstydnie i - posłuszniejące...

W ciemnościach - w radościach - na granicy łkania

Mdlało od nadmiaru niedoumierania.


I nic w nim nie było, prócz czaru i grzechu,

Prócz bezwiednej woni - wiednego pośpiechu -

I prócz tego dreszczu, co ginie w krwi szumie -

A bez niego ciało - ciała nie rozumie.


Po ciemku


Wiedzą ciała, do kogo należą,

Gdy po ciemku, obok siebie leżą!

Warga - wardze, a dłoń dłoni sprzyja -

Noc nad nimi niechętnie przemija.

Świat się trwali, ale tak niepewnie!...

Drzewa szumią, ale pozadrzewnie!...

A nad borem, nad dalekim borem

Bóg porusza wichrem i przestworem.

I powiada wicher do przestworu:

Już nie wrócę tej nocy do boru!" -

Bór się mroczy, a gwiazdy weń świecą,

A nad morzem białe mewy lecą.

Jedna mówi: "Widziałam gwiazd losy!"

Druga mówi: "Widziałam niebiosy!" -

A ta trzecia milczy, bo widziała

Dwa po ciemku pałające ciała...

Mrok, co wsnuł się w ich ściśliwe sploty,

Nic nie znalazł w ciałach, prócz pieszczoty!



***[Pożarze pierśny,płomieniu ustny,]


Pożarze pierśny, płomieniu ustny,

Bezsenne noce, senne poranki!

Bądź pochwalony i bądź rozpustny,

Uśmiechu wiernej mojej kochanki!


Choć, zasypiając, nie wie, że pieszczę,

Lecz drga opodal swymi ramiony...

Raduj mnie jeszcze i męcz mnie jeszze,

Śnie, jej biodrami w łożu wyśniony!



Romans


Księżyc w niebie jak bałałajka,

ech! za wstążkę by go tak ściągnąć

i na serduszko -


byłaby piosenka bardzo nieziemska

o zakochanych aż do szaleństwa,

nieludzko.


Jeszcze by można rzekę w oddali

i cień od dłoni, i woń konwalii

dziką;


ławkę przy murze, a mur przy sadzie

i taką drogę, która prowadzi

do nikąd.



***[Śledzą nas ...Okradają z ścieżek i ustroni,]


Śledzą nas... Okradają z ścieżek i ustroni,

Z trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w słońcu pała!

Śpieszno nam do łez szczęścia, do tchów naszych woni,

Chcemy pieszczot próbować, poznawać swe ciała.


Więc na przekór przeszkodom źrenica bezradna

Chłoniemy się nawzajem, niby dwa bezdroża,

A gdy powiek znużonych kotary opadną,

Czujemy, żeśmy wyszli z uścisków i z łoża.


Nikt tak nigdy nie patrzał, nie bywał tak blady,

I nikt do dna rozkoszy ciałem tak nie dotarł,

I nie nurzał swych pieszczot bezdomnej gromady

W takim łożu, pod strażą takich czujnych kotar!


Tajemnica


Nikt nas nie widział - chyba te ćmy,

Co puszyścieją w przelocie.

I tak nam słodko, że tylko - my

Wiemy o naszej pieszczocie.


Młodsza twa siostra, zrywając wrzos,

Śledziła szept nasz daleki...

I mówiąc z nami, ucisza głos -

A milknąc - spuszcza powieki.


I po ogrodzie mknie wzdłuż i wszerz,

Zaprzepaszczona w swym śpiewie!

I tak nam słodko, że ona też

Wie o tym, o czym nikt nie wie...


***[Taka cisza w ogrodzie,że się jej nie oprze]


Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprze

Żaden szelest, co chętnie taje w niej i ginie.

Czerwieniata wiewiórka skacze po sośninie,

Żółty motyl się chwieje na złotawym koprze.


Z własnej woli, ze śpiewnym u celu łoskotem

Z jabłoni na murawę spada jabłko białe,

Łamiąc w drodze kolejno gałęzie spróchniałe,

Co w ślad za nim - spóźnione - opadają potem.


Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na zwiady

I podajesz mym ustom z miłosnym pośpiechem,

A ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady,

Zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze śmiechem.


***[Ty przychodzisz jak noc majowa...]


Ty przychodzisz jak noc majowa...

Biała noc, noc uśpiona w jaśminie...

I jaśminem pachną twe słowa...

I księżycem sen srebrny płynie...

Kocham cię...


*


Nie obiecuję ci wiele...

Bo tyle co prawie nic...

Najwyżej wiosenną zieleń...

I pogodne dni...

Najwyżej uśmiech na twarzy...

I dłoń w potrzebie...

Nie obiecuję ci wiele...

Bo tylko po prostu siebie...


*


Kocham cię jak powietrze.

Jak dziurę w starym swetrze.

Jak drzewo na polanie...

Po prostu kocham cię... kochanie.


*


Czy pozwolisz, ze ci powiem...

W wielkim skrócie i milczeniu...

Że ci oddam i otworzę...

W ciszy serc, w potoków lśnieniu...

Słowa dwa przez sen porwane...

Przez noc ukryte... przez czas schwytane...

Słowa dwa, co brzmią jak śpiew,

dwa proste słowa....kocham cię.


Usta i oczy

Znam tyle twoich pieszczot! Lecz gdy dzień na zmroczu

Błyśnie gwiazdą, wspominam tę jedną - bez słów,

Co każe ci ustami szukać moich oczu...

Tak mnie zegnasz zazwyczaj, im powrócę znów.


Czemu właśnie w tej chwili, gdy odejść mi pora,

Pieścisz oczy, nim spojrzą w czar lasów i łąk?...

Bywa tak: świt się budzi od strony jeziora,

Nagląc nas do rozplotu snem zagrzanych rąk...


O szyby - jeszcze chłodne - uderza pozłotą

Nagły z nieba na ziemię świateł zlot i spust -

Usta twe - na mych oczach! Co chcesz tą pieszczotą

Powiedzieć? Mów - lecz zmyślnych nie odrywaj ust!


***[W malinowym chruśniaku,przed ciekawych wzrokiem]


W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem

Zapodziani po głowy, przez długie godziny

Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.

Palce miałas na oślep skrwawione ich sokiem.


Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty,

Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,

Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,

I szedł tyłem na grzbiecie jakis żuk kosmaty.


Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała,

A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,

Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni

Owoce, przepojone wonią twego ciała.


I stały się maliny narzędziem pieszczoty

Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie

Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,

I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.


I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,

Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,

Porwałem twoje dłonie - oddałaś w skupieniu

A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.


***[Wracam,wracam po długiej rozłące - ]


Wracam, wracam po długiej rozłące -

Dłonie twoje, niecierpliwe, lgnące.


Wszystko - dawne, a niby na nowo -

Drogi oddech-znajomy ruch głową...


Znów prowadzisz przez wszystkie pokoje,

I idziemy, idziemy oboje...


Nowej sukni nie postrzegłem wcale -

Śmiech Twój dzwoni, że patrzę niedbale.


Pokazujesz dłonią niespodzianie

Nowe w kwiaty obicia na ścianie


I list do mnie zaczęty na stole -

"Pełen żalu...Niech leży...Tak wolę".


Okno nagle otwierasz w głąb nieba -

Niepotrzebnie, a właśnie tak trzeba.


Dłoń ma tulisz do serca, więc słyszę,

Jak uderza,- choć w ustach masz ciszę...


I w tej ciszy, w straszliwym milczeniu

Skroń mi, płacząc, składasz na ramieniu.


***[Z dłonmi tak splecionymi,jakbyś klęcząc, spała,]


Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś klęcząc, spała,

W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie,

Płaczesz przez sen i wstrząsem wylęklego ciała

Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie.


Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę,

A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana,

A ja płacz twój całuję, biodra i kolana

I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.


Lecz karmiony ust twoich spłakanym oddechem,

Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z porania

Zadaję ciemną nocą tłumione pytania.

Odpowiadasz bezładnie - ja słucham z uśmiechem.


***[Zazdrość moja bezsilnie po morzu się miota:]


Zazdrość moja bezsilnie po morzu się miota:

Kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu?

Czy jest wśród pieszczot choć jedna pieszczota,

Której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu?


Gniewu mego łza twoja wówczas nie ostudzi!

Poniżam dumę ciała i uczuć przepychy,

A ty i odpowiadasz, żem marny i lichy,

Podobny do tysiąca obrzydłych ci ludzi.


I wymykasz się naga. W przyległym pokoju

We własnym się po chwili zaprzepaszczasz łkaniu

I wiem, że na skleconym bezładnie posłaniu

Leżysz, jak topielica na twardym dnie zdroju.


Biegnę tam. Łkania milkną. Cisza nby w grobie.

Zwinięta, na kształt węża, z bólu i rozpaczy

Nie dajesz znaku życia - jeno konasz raczej,

Aż znienacka za dłoń mię pociągasz ku sobie.


Jakże łzami przemokłą, znużoną po walce

Dźwigam z nurów pościeli w ramiona obłędne!

A nóg twych rozemknione pieszczotami palce

Jakże drogie mym ustom i jakże niezbędne!


***[Zmienionaż po rozłące? O,nie,niezmieniona!]


Zmienionaż po rozłące? O, nie, niezmieniona!

Lecz jakiś kwiat z twych włosów zbiegł do stóp ołtarzy,

A choć brak tego zbiega nie skalał twej twarzy,

Serce me w tajemnicy przed twym sercem kona...


Dusza twoja śmie marzyć, że w gwiezdne zamiecie

Wdumana, będzie trwała raz jeszcze i jeszcze -

Lecz ciało? Któż pomyśli o nim we wszechświecie,

Prócz mnie, co tak w nie wierzę i kocham i pieszczę?


I gdy ty, szepcząc słowa, w ust zrodzone znoju,

Dajesz pieszczotom ujście w tym szepcie, co pała,

Ja, zamilkły wargami u piersi twych zdroju,

Modlę się o twojego nieśmiertelność ciała.










Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dwoje ludzieńków - B. Leśmian - Analiza, Opracowania wierszy, Bolesław Leśmian
Młoda Polska, Wiersze leśmian, Wiersze - Bolesław Leśmian
Dziewczyna - B. Leśmian - Analiza, Opracowania wierszy, Bolesław Leśmian
Dusiołek - B. Leśmian - Analiza, Opracowania wierszy, Bolesław Leśmian
W malinowym chruśniaku - B. Leśmian - Analiza, Opracow1066/6286
Pan Błyszczyński - B. Leśmian, Opracowania wierszy, Bolesław Leśmian
WIERSZ NA 4 WRZEŚNIA 2009 BOLESLAW LESMIAN WIERSZ KSIEZYCOWY
Bolesław Leśmian wiersze 2
Bolesław Leśmian interpretacje wierszy
Kiedy z wiersza biją zapach i smak… Bolesław Leśmian „W malinowym chruśniaku”
Bolesław Leśmian Tomiki wierszy
Bolesław Leśmian Wiersze wybrane
Bolesław Leśmian Wiersze wybrane
WIERSZ NA 10 WRZEŚNIA 2009 BOLESLAW LESMIAN WSPOMNIENIE
Bolesław Leśmian wiersze wybrane
Boleslaw Lesmian, Wiersze
Boleslaw Lesmian, Wiersze
Bolesław Leśmian wiersze

więcej podobnych podstron