Pies który kochał zbyt mocno

Pies, który kochał zbyt mocno

F ragment [z:] Nicolas Dodman, "Pies, który kochał zbyt mocno"

T ennyson przekonuje nas, iż lepiej kochać i utracić miłość niż nie kochać nigdy. Ale spróbujcie wytłumaczyć to psu cierpiącemu na lęk przed samotnością, który czuje się opuszczony na zawsze przez swojego ukochanego pana.

Jakieś 4 procent z 54 milionów psów w USA cierpi na tę dręczącą przypadłość, znaną jako lęk przed samotnością. Dotknięte nią psy są tak mocno przywiązane do swoich właścicieli, że nie potrafią bez nich istnieć. Każde rozstanie nie jest dla nich, jak zwykło się mówić, słodkim smutkiem, ale otchłanią piekieł. Są to zwykle delikatne, sympatyczne, przymilne psiaki, często przez właścicieli uważane za wstrętne, złośliwe kreatury, a to z powodu demolowania domu, kiedy zostają same. Niektórzy właściciele po powrocie do domu wymierzają im srogie kary, co jest bezsensowne i zupełnie nieskuteczne.

Kara, o ile nie jest wymierzona w kilka sekund po przestępstwie, nigdy nie jest skuteczna. Wprawia tylko i tak już zestresowanego i roztrzęsionego psa w jeszcze większe pomieszanie. Właściciel przysięga, iż kara jest skuteczna, bowiem pies “wygląda na winnego”, zatem świetnie wie, że źle zrobił. Wyraz “winy” na psim pysku jest jednak tylko przewidywaniem kary, którą pies nauczył się kojarzyć z widokiem pana powracającego do domu.

Co sprawia, że psy zachowują się w ten sposób? Czy lęk przed samotnością jest wrodzony, czy może nabyty? Rozmaite są opinie na ten temat, jednak zdecydowana większość danych zdaje się świadczyć o tym, iż jest to przypadłość nabyta, a psa nią dotkniętego powinniśmy traktować jak osobowość dysfunkcyjną (zupełnie tak samo jak u ludzi). Psy takie zdają się postrzegać świat jedynie poprzez pryzmat swojego pana, od którego są całkowicie zależne, niezdolne do

samodzielnego funkcjonowania.

Doskonale znana jest historia pewnego angielskiego psa myśliwskiego, który skonał z głodu, zamknięty przypadkowo w salonie pod przedłużającą się nieobecność swojego pana. Nieszczęsne zwierzę nie tknęło zgromadzonego tam jedzenia, posłuszne aż do śmierci. Ta nader patetyczna historia przemawia do wyobraźni, opowiada bowiem o wierności ideałom i to wierności aż po grób. Jednak, choć o umarłych bohaterach należy mówić albo dobrze albo wcale, zachowanie psa można wytłumaczyć w znacznie mniej wzniosły, choć równie poruszający sposób. Można je uznać za przypadek lęku przed samotnością, z jednym z jego charakterystycznych elementów – anoreksją, w tym przypadku aż do tragicznego końca. Wiele psów dotkniętych tą przypadłością odmawia jedzenia dopóki ukochany pan nie wróci do domu. Dopiero po gwałtownym, wylewnym powitaniu rzucają się na pełną miskę.

1

Jeśli ta okropna przypadłość wraz z towarzyszącą jej anoreksją jest wynikiem wpływów środowiskowych, należy zadać pytanie, jakie czynniki ją wywołują? Spory na ten temat trwają nadal, wydaje się jednak, iż ogromne znaczenie mają traumatyczne doświadczenia z okresu szczenięcego. Psy dotknięte lękiem przed samotnością pochodzą najczęściej ze sklepów zoologicznych, schronisk lub od ludzi, którzy nie mieli czasu na zajmowanie się szczeniętami. Nie oznacza to wcale, że były one bite, ale zbyt wiele czasu spędzały same, zostały zaniedbane psychicznie i odizolowane od świata. Często były zbyt wcześnie oddzielane od matki i rodzeństwa. Zygmunt Freud miałby zapewne wiele do powiedzenia na temat genezy tej przypadłości!Jeśliby spróbować naszkicować sytuację, w której lęk przed samotnością rozwinie się u szczeniąt, należy wyobrazić sobie ludzi, którzy mają obojętny, odhumanizowany stosunek do psów, a wypaczone kontakty społeczne utrudniają lub zgoła uniemożliwiają nawiązanie bliższej więzi pomiędzy człowiekiem i psem. Wiele psich farm ze Środkowego Wschodu USA zapewnia psom takie właśnie warunki środowiskowe. W tych fabrykach produkujących szczenięta oddziela się je od matek najczęściej w wieku czterech, pięciu tygodni, aby przewieźć je do sklepów zoologicznych odległych często o setki kilometrów. Tam są nawet przesadnie dotykane i głaskane, ale przez całkiem obcych, przypadkowych klientów. Szczenięta w sklepach zoologicznych są sprzedawane zwykle w wieku czterech, pięciu miesięcy, spędziwszy cały okres krytyczny dla rozwoju społecznego w warunkach izolacji od normalnego życia. Nieszczęsna sierotka Marysia w psiej skórze... Jeśli nowi właściciele okażą się miłymi, dobrymi ludźmi, nieszczęsna sierotka przylgnie do nich całym sercem. W tej sytuacji już tylko krok do wytworzenia patologicznej więzi, tym silniejszej, im głębsze były wcześniejsze zaniedbania. Do niedawna byłem przekonany, iż psy dotknięte lękiem przed samotnością były zakupione w wieku pięciu, sześciu miesięcy, ostatnio jednak zetknąłem się z takimi, które trafiły w ręce nowych właścicieli w wieku siedmiu, ośmiu tygodni. Jednak były bardzo wcześnie odłączone od matki, co wskazywałoby na to, iż traumatyczne doświadczenia w bardzo młodym wieku mogą leżeć u podłoża lęku przed samotnością, przynajmniej w niektórych przypadkach.

Lęk przed samotnością niemal w stu procentach wykrywany jest u psów ze schronisk, a to dlatego, że każde zwierzę, które trafia do jednego z nich, poddawane jest bardzo prostemu testowi – zamyka się je na kilka minut w samochodzie i obserwuje, czy zaczną szczekać, czy nie. Z tych obserwacji płynie jeden niezwykle ciekawy wniosek – otóż okazuje się, iż psy są z natury skłonne do lęku przed samotnością. Ta skłonność nie zdejmuje wszakże odpowiedzialności właścicieli za popełniane błędy. Nader często właściciele o zbyt czułym sercu nieświadomie pogłębiają problem. Podatny pies nigdy nie ma dosyć pieszczot i czułości, zawsze gotowy darzyć ukochanego pana uczuciem. Dla niektórych ludzi, bardzo emocjonalnie podchodzących do rzeczywistości, takie psy są wspaniałymi towarzyszami. Niepostrzeżenie pies i właściciel stają się uzależnieni od siebie i praktycznie nierozłączni. I tu zaczyna się problem, bowiem pies nie potrafi już działać na własny rachunek, a za każdym razem, kiedy ukochany pan wychodzi choć na chwilę, jest przekonany, że został porzucony na zawsze i wpada w panikę.

Lęk przed samotnością zazwyczaj bardzo łatwo zdiagnozować. Właściciel dzwoni i mówi, że jego pies demoluje dom, ale tylko wtedy, kiedy zostaje sam. Drzwi wyjściowe i framugi okien to najczęściej cel ataków. Drzwi poorane pazurami, ogryzione framugi i ściany, w których są osadzone, zdemolowane parapety i pozrywane zasłony – taki widok najczęściej wita powracających właścicieli. To objawy frustracji z powodu rozłąki. Dalsze fakty, potwierdzające wstępną diagnozę, to opowieść o nieszczęśliwym dzieciństwie i nadzwyczajnym wprost przywiązaniu do ukochanego pana. Dotknięte tą przypadłością psy nie odstępują właściciela nawet na krok, podążając za nim z miejsca na miejsce, aby nie tracić go z pola widzenia. Nocą sypiają wtulone w swego pana, zwijają się u jego boku na sofie albo układają na stopach, kiedy ten odpoczywa oglądając telewizję. Smutne spojrzenia, przypadanie do ziemi, chowanie się po kątach, słowem objawy zdenerwowania i stresu pojawiają się natychmiast, jak tylko właściciel zbiera się do wychodzenia z domu. To normalne objawy tej przypadłości, podobnie jak skomlenie, szczekanie i wycie, kiedy ten już na dobre opuści dom. Tego rodzaju zachowanie pojawia się zwykle po dziesięciu minutach do pół godziny po wyjściu pana z domu. Właściciele często dowiadują się o nim dopiero z relacji sąsiadów. Nawet jeśli zaczają się pod drzwiami, aby to sprawdzić, mogą nic nie usłyszeć, bowiem pies będzie milcząco wsłuchiwał się, czekając na odgłos oddalających się kroków. Czasami dopiero nagranie z taśmy magnetofonowej przekonuje właściciela o tym, jakie występy wokalne daje jego pupil. Jak już wspominałem, psy dotknięte tą przypadłością pod nieobecność właściciela z reguły odmawiają jedzenia. To kolejny z głównych objawów lęku przed samotnością. Oddawanie moczu i kału na tle lękowym w pewnych ekstremalnych przypadkach może także mieć miejsce pod nieobecność pana w domu, ale zdarza się rzadziej niż anoreksja. Kiedy właściciel wraca wreszcie do domu, wylewnym, żywiołowym powitaniom nie ma końca. Właściciele uważają, że w ten sposób pies

2

wyraża zachwyt z powodu ich powrotu (i jak sądzę, mają rację).

Elsa, pięcioletnia wysterylizowana suczka, mieszaniec labradora, była klasycznym przypadkiem lęku przed samotnością. Jej właściciele, Carl i Susan Blake, byli całkiem zwariowani na tle tego lśniąco czarnego stworzenia. Kiedy wchodzili do mojego gabinetu, suczka była do nich niemal przyklejona. Nieznane otoczenie wpływało na nią stresująco i okazywała lekkie zdenerwowanie. Kręciła się niespokojnie, nieustannie ziając. Co jakiś czas rzucała niepewne spojrzenia na swoich właścicieli, na mnie zaś nie zwracała najmniejszej uwagi. Próbowałem ją do siebie przywołać, ale bez rezultatu. Wolała zostać tuż przy boku swoich państwa. Nowe miejsce i obcy ludzie ani jej nie interesowali, ani nie cieszyli. Byłem przekonany, że czułaby się znacznie szczęśliwsza we własnym domu, rozciągnięta na kolanach pana. Pod nieobecność Carla i Susan zachowania Elsy były typowo destrukcyjne, kiedy zaś byli w domu, nie odstępowała ich na krok. Zostając sama odmawiała jedzenia, a powracających państwa witała długo i bardzo wylewnie. Jej działania destrukcyjne ograniczały się niemal wyłącznie do okolic drzwi i okien. Ogryzała framugę drzwi, zniszczyła wycieraczkę i zdemolowała ramy dwóch okien, w uparcie powtarzanych próbach ucieczki. Blakowie nie potrafili zrozumieć, jak to możliwe, że takie miłe, sympatyczne i spokojne w ich towarzystwie zwierzę może mieć takie ogromne problemy psychiczne.

Skąd macie Elsę? – zapytałem Carla.

Wzięliśmy ją ze schroniska, jak miała nie więcej niż rok. Siedziała wtulona w sam róg klatki, więc zrobiło się nam jej strasznie żal, no i nie mogliśmy się oprzeć tym jej smutnym oczom.

Jeszcze raz spojrzałem na Elsę. Bez wątpienia trzeba było mieć serce z kamienia, aby się oprzeć temu ślicznemu zwierzątku, ale dla mnie nie ulegało też wątpliwości, iż to tylko pogłębiło problem.

Najważniejszą dla nas w tej chwili kwestią – kontynuował Carl – jest pytanie, czy z jej problemami da się w ogóle coś zrobić?

Oczywiście, że tak – odparłem. – Rokowania są całkiem niezłe, więc na pewno uda się nam uzyskać znaczącą poprawę w zachowaniu Elsy. Będziemy dążyć do tego, aby uspokoiła się i wyciszyła na tyle, by bez problemów znosić rozłąkę z wami. Tyle że trzeba będzie podjąć pewne działania, które – obawiam się – wydadzą się wam trudne do wykonania.

Carl spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

Zacznijmy od czegoś tak łatwego, jak pewne zmiany w rozkładzie dnia – powiedziałem. – Na początek dwadzieścia minut do pół godziny bardzo intensywnego biegania codziennie, do tego niskobiałkowa dieta, co pozwoli na łatwiejsze zbilansowanie energii pobranej i wydatkowanej. Dodatkowo warto przećwiczyć z nią reagowanie na pojedyncze słowne komendy, stosując dwie krótkie, kilkuminutowe sesje każdego dnia. Nasz cel to uzyskanie stuprocentowego reagowania na komendy, przynajmniej wtedy, gdy wokół nie dzieje się nic, co rozprasza jej uwagę. Jeśli suczka uzna wyższość waszej pozycji w hierarchii domowej sfory, jej napięcie i poziom lęku opadną.

Potem, cóż, obawiam się, że nie będzie wam łatwo, ale oboje z Susan będziecie musieli przejść przez coś, co nazywamy treningiem niezależności, a to oznacza konieczność rozdzielenia się z Elsą choć na krótkie chwile, aby nauczyła się, że potrafi poradzić sobie sama ze sobą bez waszej obecności. W tej chwili jest od was tak mocno uzależniona, że wpada w panikę, kiedy tylko opuszczacie dom, przekonana, że opuściliście ją na zawsze. Na to, że dzisiaj jest taka, ogromny wpływ mają jej wcześniejsze negatywne doświadczenia. Od was tylko zależy, czy nauczycie ją, że potrafi sobie poradzić sama.

Ale jak to mamy zrobić? – niepewnie zapytała Susan.

Zacznijmy od pory nocnego spoczynku – powiedziałem. – Mówiliście wcześniej, że pozwalacie jej spać z wami w łóżku. Nie widzę w tym nic złego, jeśli pies jest stabilny psychicznie. W przypadku Elsy takie działanie tylko potęguje jej słabość. Połóżcie w waszej sypialni psie posłanie i każcie jej tam spać. Jeśli będzie się pakować do łóżka, delikatnie, ale stanowczo odsyłajcie ją na posłanie. Musicie ją też chwalić i nagradzać, kiedy leży na własnym posłaniu, aby wiedziała, że tego właśnie od niej oczekujecie. Jeśli częste wstawanie będzie dla was zbyt męczące, możecie spróbować przywiązać ją na smyczy do jakiejś stabilnej podpory, na przykład nogi od szafy, aby uniemożliwić jej dostawanie się do lóżka. Większość psów szybko pojmuje, o co chodzi w tym przekazie. Czasami trzeba uciec się do klatki, ale wcześniej trzeba psa przyzwyczaić do zostawania w klatce w ciągu dnia, kojarząc je z nagrodami i smakołykami. Dzięki temu klatka zacznie być postrzegana

jako miejsce miłe i przyjemne, a nie więzienie, do którego odsyła się zwierzę za karę. Niektóre psy skomlą i popiskują przez kilka pierwszych nocy. Nie należy wtedy reagować, bo to w każdym przypadku jest forma nagrody za niepożądane zachowanie. Jedyna reakcja do przyjęcia to stanowcza komenda. Jeśli to nie pomoże, trzeba będzie wystawić klatkę z sypialni. Jeśli pies nadal będzie szczekał, należy zwracać na to uwagę w wydłużających się odstępach czasu, zaczynając od pięciu minut, potem co dziesięć, piętnaście minut, pół godziny. Komenda powinna być krótka – “spokój” lub “dość”, psa trzeba także nagrodzić, jak tylko przestanie szczekać. Mogą upłynąć ze dwie, trzy noce, zanim suka przywyknie do nowych obyczajów.

Musicie ją też uczyć większej niezależności w ciągu dnia. Zacznijmy od jej obyczaju chodzenia za wami krok w krok. Trzeba ją do tego zniechęcić, ucząc odpowiednich komend, jak “na miejsce” czy “leżeć”. Powtarzanie “nie” albo wymawianie z naciskiem imienia psa nie jest najlepszym rozwiązaniem. Jeden ze znajomych trenerów zwykł mawiać, że wiele psów tak często słyszy słowo “nie”, że na koniec zaczyna uważać je za swoje imię. Nie jest to więc dobra wskazówka dla żadnego psa, a zwłaszcza zestresowanej Elsy. Nieustanne powtarzanie psiego imienia prowadzi często do tego, że pies przestaje na nie reagować. Wychodzi z założenia, że skoro sam nie wiesz, o co ci chodzi i czego od niego chcesz, najlepiej będzie cię ignorować.

Carl, który cały czas pilnie notował, gwałtownie uniósł głowę. Z wyrazu jego twarzy

wywnioskowałem, że trening niezależności nie będzie łatwym zadaniem.

Dużo tego jeszcze? – zapytał z niepokojem.

Jeszcze parę rzeczy. Na przykład to, jak Elsa układa się na twoich kolanach albo stopach, kiedy ty oglądasz telewizję.

Chcesz powiedzieć, że teraz nie będzie jej wolno tego robić? – zapytał.

Masz rację – odparłem stanowczo. – Przynajmniej przez pierwsze trzy, cztery tygodnie. Będziesz musiał odsyłać ją na miejsce, czyli na posłanie w drugim końcu pokoju albo do innego

pomieszczenia. Rzecz w tym, że nie wolno jej pozwolić na pozostawanie w bliskim fizycznym z wami kontakcie przez długie godziny. Musi się nauczyć bycia niezależną istotą, która będzie umiała radzić sobie sama ze sobą. Nazwijmy to budowaniem pewności siebie. To się potem przyda na sesjach treningowych, kiedy będzie się uczyła pozostawania w pozycji siedzącej na “siad” i “waruj”, podczas gdy ty będziesz się od niej oddalał. Na koniec powinna nauczyć się zostawać na miejscu, kiedy ty wychodzisz z pokoju. Powinieneś wtedy wrócić i pochwalić ją za posłuszeństwo. Ta technika zwiększania dystansu jest częścią treningu niezależności i ma ją nauczyć samodzielnego myślenia. Doradzam ćwiczenie komend “siad – zostań” w drzwiach, z przedłużającym się okresem pozostawania za zamkniętymi drzwiami.

Ale za każdym razem, kiedy ja ruszam w kierunku drzwi, ona wpada w przygnębienie. Jak mam temu zaradzić?

Trzeba będzie odczulić ją na – nazwijmy to – oznaki zbierania się do wyjścia – odpowiedziałem. – Ona zauważa każdy najdrobniejszy ruch, świadczący o tym, że zamierzasz wyjść. Bierzesz na przykład kluczyki od samochodu albo płaszcz i kapelusz i ruszasz do drzwi, co natychmiast wzbudza niepokój suki. Musicie zrobić listę waszych typowych zachowań przed wyjściem z domu, nawet tak z pozoru nieistotnych, jak sięganie ręką do klamki, kiedy już podejdziecie do drzwi. Wykonujcie je każdego wieczoru, w rozmaitej kolejności, oczywiście bez wychodzenia z domu. Możesz na przykład wziąć kluczyki albo płaszcz, pokręcić się chwilę i usiąść z powrotem. Elsa będzie zaniepokojona, ale uspokoi się szybko, widząc, że to był fałszywy alarm. Jeśli będziecie ćwiczyć odpowiednio często, suka odczuli się i przestanie reagować tak żywiołowo na wasze podchodzenie do drzwi. Następny krok to ćwiczenia odczulające związane z chwytaniem za klamkę, otwieraniem i zamykaniem drzwi.

Okay – odrzekł Carl. – To znaczy, że mamy przed sobą program niezależności i, jak rozumiem, sesje odczulające na oznaki opuszczania domu, czy coś jeszcze?

Tak, powinniście oboje ignorować ją na dwadzieścia minut przed wyjściem z domu i po powrocie.– Całkowicie ignorować? – dopytywał się z niedowierzaniem.

Tak, całkowicie – odpowiedziałem. – Nie wolno wam patrzeć na nią, dotykać, ani mówić do niej w tym czasie. Powinniście omijać ją, jeśli znajdzie się na waszej drodze, czyli mówiąc w największym skrócie, zachowywać się tak, jakby nie istniała.

Czemu to ma niby służyć? – dopytywał się Carl.

To doskonały sposób na wyciszenie huśtawki nastrojów w ciągu dnia – tłumaczyłem cierpliwie. – Mówię to na podstawie własnych doświadczeń – dodałem. – Moja córka, Keisha, przez pewien czas cierpiała na podobną przypadłość, prawdopodobnie z powodu nieprzyjemnych doświadczeń w ciągu dnia. Zauważyłem, że kiedy jej matka robiła wiele zamieszania przed wyjściem z domu, przemawiając do małej: “Ja zaraz wracam, kochanie. Nie denerwuj się, mamusia musi wyjść tylko na chwileczkę...” to tylko pogarszało sprawę. Im więcej wysiłku matka wkładała w próby uspokojenia jej, tym bardziej była niespokojna. Bywało, że od razu zaczynała szlochać. Kiedy udało się jej wymknąć niepostrzeżenie, Keisha znacznie lepiej radziła sobie z problemem nieobecności mamy. Szybko nauczyłem się odwracać uwagę córki, zachęcając ją na przykład do rysowania czy kolorowania, co dawało żonie możliwość dyskretnego zniknięcia z domu. W końcu mała pytała: “A gdzie mama?”, na co odpowiadałem: “Wyszła, bo miała coś do załatwienia”, “Och”, to była cała jej reakcja, i o to właśnie nam chodziło. Początkowo po powrocie mamy uściskom i pocałunkom nie było końca, ale i to stopniowo zredukowaliśmy. Wszystko wróciło do normy.

Niezauważalne wyjścia i powroty były niesłychanie pomocne przy redukowaniu reakcji stresowych naszej córki, ta sama strategia bardzo pomaga psom w radzeniu sobie z lękiem przed samotnością. Pamiętam, iż w jednym z przypadków umiarkowanego lęku przed samotnością problem udało się rozwiązać tylko dzięki pewnej drobnej zmianie w zachowaniu właściciela, który zaczął dyskretnie wymykać się z domu, zamiast robić wiele szumu wokół rytualnych pożegnań. Ta zmiana wystarczyła, aby emocje całkowicie opadły i problem przestał istnieć. Maksymalne zredukowanie zamieszania przy wychodzeniu z domu i powrotach to bardzo istotne narzędzie przy radzeniu sobie z lękiem przed samotnością.

Przytoczyłem jeszcze jeden z życia wzięty przykład radzenia sobie z lękiem przed samotnością, aby w pełni uświadomić Blakom znaczenie redukcji czynnika emocjonalnego w tej przypadłości. To był akurat bardzo ciężki przypadek lęku przed samotnością. Zdesperowany właściciel, gdy pies zniszczył warte dwa tysiące dolarów kolumny hi-fi, zdecydował, iż uśpienie będzie jedynym wyjściem z sytuacji. Podjąwszy tę decyzję, czuł się fatalnie, nie mogąc spojrzeć na psa bez poczucia winy, unikał więc wszelkich kontaktów z nim. Na dzień przed fatalną datą ktoś doradził mu skontaktowanie się ze mną, jako ostatnią deskę ratunku. Przyszedł więc do mnie i już w czasie wywiadu okazało się, że od czasu, kiedy zaczął unikać psa, zniszczenia w domu były o wiele mniejsze. Sądził, iż to dlatego, że pies przeczuwał swój koniec. Nie przypuszczał nawet, iż to ozdrowieńcza reakcja na całkowity brak zainteresowania ze strony właściciela.

Stając w obliczu takiego rozwiązania problemu lęku przed samotnością, większość właścicieli buntuje się, mówiąc: “To po co w ogóle mieć psa, jeśli nie wolno się nim zajmować?” Rzecz w tym, że można – tylko nie w taki sposób. Wprawdzie niektórzy psycholodzy zwierzęcy zalecają drakoński program całkowitego ignorowania obecności psa, większość wszakże, podobnie jak ja, zaleca ograniczone ignorowanie w określonych sytuacjach, mające na celu uspokojenie emocji.

Na koniec – zwróciłem się do Carla – musisz spróbować skojarzyć swoje wychodzenie z domu z jakimiś miłymi ćwiczeniami z Elsą. Taka technika nazywana jest kontrwarunkowaniem. W chwili obecnej Elsa uwarunkowana jest na oczekiwanie nieprzyjemnych doznań związanych z waszym wychodzeniem z domu. Naszym celem jest odwrócenie sytuacji, tak aby w związku z waszym opuszczeniem domu oczekiwała czegoś miłego, na co warto czekać. Zacznijmy od smakołyków.

Dla psów łakomych – tak zwanych łasuchów, a Elsa niewątpliwie taka była – jedzenie jest jednym z najbardziej stymulujących bodźców. Tak się niestety składa, że większość smakołyków znika zbyt szybko, aby zajmować uwagę psa przez cały czas nieobecności właściciela w domu. Zwykle znika, zanim zdąży on opuścić dom. Z drugiej strony, jeśli smakołyk stanie się dostępny akurat w chwili, kiedy za właścicielem zamykają się drzwi, zdążamy prostą drogą do problemu anoreksji. Cóż, można spróbować to obejść, dając psu coś, co zajmie go na dłużej, na przykład dużą kość, ale podać ją należy na jakieś dwadzieścia minut przed opuszczeniem domu. To rozładuje sytuację w krytycznym okresie tuż przed i tuż po wyjściu pana z domu. Najlepiej, aby była to surowa kość, która nie rozpadnie się na niebezpieczne drobne igiełki, mogące uszkodzić jelita. Surowe kości (a takie właśnie spożywają dzikie drapieżniki) nie stanowią poważnego zagrożenia, bowiem doskonale rozpuszczają się w mocnym kwasie żołądkowym. Rozwiązaniem w mniejszym stopniu zagrażającym czystości naszych dywanów są specjalnie preparowane kości, które można kupić w sklepach z artykułami dla zwierząt. Jak wszystkie długie kości, mają one wewnątrz komorę szpikową, którą można napełnić masłem orzechowym lub tartym żółtym serem, co na długo przykuje uwagę psa. Większości psów wydostanie smakołyka ze środka zajmuje sporo czasu, chociaż muszę przyznać,

5

że spotkałem kiedyś spryciarza, który radził sobie z tym w osiem minut, wysysając ser ze środka. W nylonowych kościach można wywiercić różnej wielkości dziurki, a potem napełnić je czymś smakowitym, co też zajmuje psa na dłuższy czas. Równie dobrze sprawdzają się gumowe, puste w środku zabawki, wypełnione kuleczkami karmy lub serem. Najlepiej zostawić psu kilka takich zabawek niespodzianek. Dlaczego mamy poprzestawać na jednej? Ostatnim punktem programu, jaki musieliśmy przedyskutować, było używanie klatki. Psy dotknięte lękiem przed samotnością, które wcześniej nie zostały przyzwyczajone do przebywania w klatce, nie godzą się łatwo na takie ograniczenie wolności pod nieobecność właściciela. Mówiąc bez ogródek, nie godzą się na to wcale! Słyszałem o takich, które powyłamywały sobie zęby i pazury, próbując się z niej wydostać. Czasami właściciele po powrocie znajdowali je nieprzytomne w kałuży krwi. Na szczęście okazało się, że Elsa miała swoją klatkę i czuła się w niej bezpiecznie. Miała tam swój miękki kocyk i czasami była tam karmiona. Zawsze, kiedy poszła do klatki, była chwalona i dostawała smakołyki. Drzwiczki klatki były niemal cały czas otwarte. Zaproponowałem Blake’om, aby na czas swojej nieobecności zamykali tam Elsę, tłumacząc, że pies w tym niewielkim pomieszczeniu może czuć się bezpieczniej niż na dużej otwartej przestrzeni. Zgodzili się spróbować zamykać suczkę na czas krótszych wyjść z domu.

Jako system kontroli zaproponowałem nagrywanie na taśmę magnetofonową dźwięków, jakie wydaje z siebie Elsa, kiedy nie ma ich w domu. To, według mojej opinii, będzie lepszym wskaźnikiem poprawy stanu suczki niż sprawdzanie, czy i jak wielkie zniszczenia poczyniła danego dnia. Dodałem, że nagranie dźwięków normalnego, domowego życia i włączanie taśmy, kiedy wychodzą z domu, może mieć dobry wpływ na Elsę, bowiem przerwie nieznośną dla niej ciszę. (Niektórzy psycholodzy zwierzęcy zalecają włączanie przed wyjściem radia lub telewizora, ale ja nie zauważyłem większych korzyści płynących z tej strategii).

Na koniec zaproponowałem zastosowanie leków obniżających poziom lęku, choć jednocześnie zapewniłem ich, że sugerowany program naprawczy powinien przynieść znaczącą poprawę stanu suczki. Zaaprobowali moją propozycję, przepisałem więc lek antydepresyjny.

Blake’owie odezwali się do mnie po czterech tygodniach, donosząc o sukcesach, jakie udało się im osiągnąć (zaręczali, że poprawa jest mniej więcej pięćdziesięcioprocentowa), ale do pełnego sukcesu było jeszcze daleko. Zacząłem głośno rozważać zwiększenie dawki leku, kiedy Carl poinformował mnie o swoim pomyśle. Skonstruował proste urządzenie, które włączało się automatycznie, wydając suce nagrane przez niego komendy i pochwały. Jeśli Elsa na przykład zaczynała szczekać, urządzenie włączało się i słyszała z taśmy głos Carla, mówiący: “Leżeć, Elsa, Leżeć... Dobra suczka, Elsa, dobra dziewczynka”. Urządzenie składało się z niedrogiego

magnetofonu i paru obwodów, które sam skonstruował. (Nie miałem pojęcia, czym zajmuje się Carl, okazało się, że pracuje w ośrodku naukowym zajmującym się konstrukcją elektronicznych obwodów do pocisków samonaprowadzających). Zaprojektowanie tego chytrego urządzenia nie zajęło mu więcej czasu niż potrzeba na przerwę na lunch. Dla mnie był to przełomowy moment w leczeniu tej przypadłości. Nie minął tydzień, a Carl skonstruował jeszcze kamerę wideo, aby filmować reakcje Elsy na jego komendy. Efekt był zadziwiający. Kiedy Elsa zaczynała szczekać, włączał się magnetofon i rozlegał się głos Carla. Elsa, początkowo zaskoczona, po chwili ociągania wykonywała komendę i przez jakiś czas pozostawała w bezruchu, kiedy znów zaczynała szaleć, włączało się urządzenie i znów rozlegał się głos Carla.

W ciągu następnych dwóch tygodni nastąpiła dziewięćdziesięcioprocentowa poprawa, ale Carl wciąż uważał, że nie wszystkie możliwości zostały wykorzystane, a że był perfekcjonistą, dążył do stuprocentowego wyleczenia.

Zaproponował, aby zmienić Elsie lek, co też zrobiłem. Tym razem przepisałem jej środek uspokajający dla ludzi. Pomyślałem, że być może pomoże także Elsie. Po paru próbach udało się nam dobrać właściwą dawkę i wtedy przyszedł dzień próby – Elsa na cały dzień została w domu sama! Carl włączył swoje sprytne urządzenia. Efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. Elsa nie zwróciła większej uwagi na fakt, że zbierają się do wyjścia. Ani śladu podniecenia czy niepokoju. Kiedy oni wyszli z domu, przeszła przez pokój, zwinęła się na swoim posłaniu i zasnęła. Kiedy się przespała, położyła się spokojnie na podłodze. Kiedy wreszcie wrócili do domu, przywitała ich ciepło, ale bez przesadnej wylewności. Wszystko wskazywało na to, że osiągnęliśmy pełen sukces.

Carl był zachwycony, ja również byłem zadowolony. Zasługiwał na takie rezultaty, zważywszy na ogrom pracy i wysiłków, jakie włożył w całe przedsięwzięcie w ciągu ostatnich tygodni. Z czasem, kiedy Elsa przywykła do pozostawania samotnie w domu, zmniejszyliśmy dawkę leku, na koniec zaprzestaliśmy podawania go, a suka dalej zachowywała się spokojnie. Blake’owie po powrocie zastawali spokojnego, zadowolonego psa i idealnie uporządkowany, nietknięty dom. I pies, i ludzie

6

byli szczęśliwsi, a dla mnie ten przypadek zakończył się sukcesem.

Jak się okazało, nie do końca. Kilka miesięcy później zadzwonił do mnie Carl z informacją, że Elsa

ma nawrót, który wystąpił po gwałtownej burzy. W moich notatkach z pierwszego naszego

spotkania znalazłem informację o tym, że suczka boi się burzy. Lęk przed samotnością często idzie

w parze z lękiem przed grzmotami, nie byłem więc zdziwiony. Elsa była akurat sama w domu, kiedy

rozpętała się wyjątkowo gwałtowna burza. Lęk przed samotnością (choć trzymany w ryzach) i

uderzające raz za razem pioruny, to było dla niej za dużo. Blake’owie znaleźli się niemal w punkcie

wyjścia, tyle że teraz wiedzieli, co mają robić. Z tego, co wiem, lęk przed samotnością udało się z

powrotem opanować, ale burzy Elsa boi się nadal. Carl jest wszakże zadowolony, bowiem Elsa,

suczka, która kochała zbyt mocno, czuje się i tak znacznie lepiej niż dawniej. Od czasu do czasu

Carl używa jeszcze swoich chytrych urządzeń, a ostatnio rozmawialiśmy nawet o tym, że dobrze

byłoby pomyśleć o produkcji takich urządzeń na szerszą skalę. To wstyd nie podzielić się tak

wspaniałym wynalazkiem z innymi potrzebującymi. A może uda się nam wspólnie wymyślić takie

urządzenie, które pomoże psom panicznie bojącym się burzy?

Nicholas Dodman

wyślij link znajomemu

wydrukuj artykuł

W naszym serwisie:


Zawiłości psiej fizjologi i

Pies, który kochał zbyt mocno

Ta niezwykła książka w przystępny sposób omawia problemy dotyczące zaskakujących często

zachowań, z jakimi mogą spotkać się właściciele psów. Niektóre z nich mogą wynikać z błędów

wychowawczych ze strony właściciela, czy z niewłaściwej socjalizacji, a inne mają podłoże

psychiczne.

W zależności od problemu, autor podsuwa nam różne metody pracy z psem. Skuteczne może

okazać się odpowiednie szkolenie i wychowanie, czasem pomocna może być porada doradcy

behawioralnego czy lekarza weterynarii - specjalisty zachowań zwierząt. Obecnie schorzenia

określane terminem “zaburzeń zachowań zwierząt” można skutecznie leczyć, poddając je

indywidualnej terapii behawioralnej przeprowadzonej przez specjalistów z dziedziny zachowań

zwierząt.

Wydawnictwo Galaktyka

www.galaktyka.com.pl

7



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pies który kochał zbyt mocno
Pies który kochał zbyt mocno
Człowiek, który kochał kwiaty (2)
Pies który niszczy jak sobie poradzić
Jansson Tove O Paszczaku, który kochał ciszę
człowiek, który kochał kwiaty YYAF2CXRTSTAPBMPW6WJTHL6NDDKZPAUPL7LYZA
o paszczaku, który kochał ciszę RXDYYHGJ5NW7LMDSILKE3WHCGKZSPJDDU7X7YSQ
King Stephen Człowiek, który kochał kwiaty
King Stephen Człowiek, który kochał kwiaty
(Człowiek, który kochał kwiaty)
Człowiek, który kochał kwiaty
King Stephen Człowiek, który kochał kwiaty
Stephen King Człowiek, który kochał kwiaty
Człowiek, który kochał kwiaty
King Stephen Człowiek, który kochał kwiaty
King Stephen Człowiek, który kochał kwiaty 2
Stephen King Człowiek, który kochał kwiaty

więcej podobnych podstron