Thorup Torill Zaginiony Cienie z przeszłości 12

saga.

Cienie

z przeszłości

Torill Thorup

W SERII UKAŻĄ SIĘ:

tom 1. Inga

tom 2. Korzenie

tom 3. Podcięte skrzydła

tom 4. Pakt milczenia

tom 5. Groźny przeciwnik

tom 6. Pościg

tom 7. Mroczne tajemnice

tom 8. Kłamstwa

tom 9. Wrogość

tom 10. Nad przepaścią

tom 11. Odrzucenie

tom 12. Zaginiony

tom 13. Waśń rodowa

tom 12.

ZAGINIONY

1

Kiedy Inga zobaczyła wychodzącego z lasu Erlinga, wpad­ła w panikę i poczuła ból, jakby w serce ktoś wbijał jej ostry pazur.

Dobry Boże, jęknęła żałośnie, czego on ode mnie chce? Dlaczego tu za mną przyszedł? Poprzedniego dnia dowie­działa się, że Erling umówił się z lensmanem na rozmowę w cztery oczy po niedzielnej mszy. Erling twierdził, że po­siada jakieś informacje o próbie zabójstwa. Używał dziwnie konspiracyjnego tonu, przypomniała sobie nagle Inga i za­stanowiło ją, czy miał na myśli zabójstwo Gudrun, czy też chodziło mu o napaść na nią. W popłochu wydało jej się bar­dziej prawdopodobne, że parobek chce się podzielić z lens­manem swymi podejrzeniami na temat śmierci Gudrun...

Zaplanowała już, jak powstrzymać gadatliwość Erlin­ga. Miała nadzieję, że ojciec także przybędzie na mszę do kościoła w Botne, i ufała, że zdoła nakłonić Erlinga do milczenia. Kristian zapewne się zdziwi, dlaczego córka prosi go o taką przysługę, ale Inga zapewni go, że mu kie­dyś o tym powie. Kiedy indziej...

5

Ingę i Erlinga dzieliła długa równina porośnięta tra­wą i kwiatami we wszystkich możliwych kolorach. W po­wietrzu bzyczały owady. Erling musiałby mocno przy­śpieszyć kroku, by ją dogonić. Inga zmagała się ze sobą. Z jednej strony pragnęła uciec jak najdalej, z drugiej zaś ciekawiło ją, czego parobek od niej chce. Niepewność zżerała ją już od dawna, a teraz po prostu nie potrafiła ustać spokojnie.

- Chcę ci przedstawić pewne warunki, Inga - dolecia­
ło do niej wołanie Erlinga. - Jeśli ich nie przyjmiesz, lens-
man dowie się, że zamordowałaś Gudrun. I zgadnij, kto
także zostanie obwiniony o pomoc Bjornarowi w ucieczce
z więzienia...

Rechot Erlinga odbił się stłumionym echem od skał otaczających łąkę.

Ze strachu serce tłukło jej się w piersi niczym uderze­nia młota w kuźni. Poruszyła się niespokojnie. Może po­mimo wszystko jest jeszcze jakiś ratunek? - pomyślała z nadzieją. O ile żądania Erlinga nie okażą się zbyt wygó­rowane, na jakiś czas ominie ją jeszcze kara i wieczne po­tępienie, bo potem ten drań zażąda z pewnością kolejnych dóbr.

Erling przyłożył dłoń za uchem, udając, że nie dosły­szał, co mu odpowiedziała.

6

nisz mi służbę w Gaupås do końca moich dni. Oczywiście za wyższą zapłatą.

Inga rozglądała się bezradnie. Strach paraliżował jej ciało, zupełnie jakby zaatakowało je tysiące mrówek. Nie chciała tego słuchać... Nie zamierzała się ugiąć pod wygórowanymi żądaniami Erlinga. Nadal dzieliła ich spo­ra odległość, która się jednak niebezpiecznie kurczyła.

- Znasz mnie już, Inga - zaśmiał się cynicznie Er-
ling. - Wiesz dobrze, że się nie zawaham i wydam cię, jeśli
nie przyjmiesz moich warunków. A prócz tego, że szepnę
na ucho parę słów lensmanowi, to kto wie, czy dodatkowo
nie ucierpisz.

W pierwszej chwili Inga nie zrozumiała, o co mu cho­dzi, dopiero po jakimś czasie dotarła do niej brutalna prawda.

- To ty... - Inga zamrugała przerażona, w każdym
nerwie swego ciała czując przejmujący lęk, i z niedowie­
rzaniem wyjąkała: - To ty na mnie napadłeś? Ty mnie po­
biłeś tak dotkliwie, że straciłam dziecko?

Jej oczy napełniły się łzami, a nogi trzęsły się tak, że mało brakowało, a osunęłaby się bezwładnie na ziemię. Zmusiła się jednak, by się wyprostować.

- Głupia, zagubiona Ingo... Że też potrzebowałaś tyle
czasu, by się tego domyślić! - wyśmiewał się Erling złośli­
wie z jej naiwności.

Muszę stąd uciekać! - kołatała się w głowie Ingi tylko ta jedna myśl. Sądząc po szaleńczym spojrzeniu parobka, nie ma sensu wchodzić z nim w żadne układy. W jego nie­bieskich oczach dostrzegła groźny błysk, a uśmiech, któ­ry błąkał się w okolicach ust, zdradzał radość z cudzego nieszczęścia. Nie miała żadnych wątpliwości co do złych

7

zamiarów Erlinga, ani teraz, ani w przyszłości. A kto wie czy z czasem nie będzie jeszcze gorzej. Inga cofnęła sit przerażona, zrozumiawszy, że ma do wyboru albo zgodzie się na jego warunki, albo uciekać stąd na łeb na szyję. Te raz wszystko będzie zależało od tego, czy ojciec zechce je pomóc...

W czasie tej wymiany zdań żadne z nich nie zwraca­ło uwagi na Czarnulkę. Nagle ciszę przeszyło przejmując* rżenie klaczy, która tłukła kopytami o ziemię z taką siłą że rozpryskiwały się spod nich kępki trawy. Uszy położyli po sobie, a jej pysk pokryła piana.

Gdy z wolna dotarło do świadomości Ingi, co się k chwilę stanie, rozszerzyła oczy z niedowierzaniem i opuś­ciła ręce, w których trzymała uzdę. Zaraz jednak ocknęła się i w przypływie strachu zaczęła wymachiwać rękami krzycząc, ile sił w płucach:

- Uciekaj stąd, Erling! Biegnij! Szybko!

Boże drogi, przemknęło jej przez głowę, czemu or mnie nie słucha? Nie widzi, co się dzieje z Czarnulką?

Erling, nie zwalniając kroku, zmierzał w jej stronę Odległość między nimi zmniejszyła się na tyle, by mog­ła dostrzec na jego twarzy ten pewny siebie, triumfując) uśmiech. Był już niebezpiecznie blisko. Najwyraźniej miai jej więcej do powiedzenia, skoro już trafiła mu się okazja porozmawiać z nią w cztery oczy.

Inga pomyślała, że musi za wszelką cenę założyć uprząi Czarnulce, bo tylko wtedy zdoła ją okiełznać i zapobiec katastrofie. Chwyciła rozjuszone zwierzę za grzywę i usi­łując je przytrzymać, manipulowała przerażona przy jegc pysku. W głębi serca wiedziała, że za nic w świecie nie zdoła zapanować nad silną klaczą, mimo to próbowała

8

Łzy spływały jej po policzkach, pulsowało jej w skroniach. Gdy złapała ucho Czarnulki, by nałożyć jej uzdę, klacz za­rżała i stanęła dęba. Szarpnięcie poderwało Ingę do góry. Czarnulka potrząsnęła łbem i odrzuciła ją na bok. Inga upadła na ziemię, a wówczas nic już nie mogło przeszko­dzić klaczy w zemście. Dziewczyna szlochała rozdzierają­co, gdy Czarnulka niczym strzała pomknęła do upatrzo­nego celu.

Dopiero wtedy Erling zrozumiał, że popełnił błąd. Na jego twarzy odmalował się strach. Pobladł gwałtownie i wymachując ramionami, rzucił się do ucieczki. Gdy ten potężny mężczyzna biegł co sił w nogach, walcząc o życie, Inga siedziała jak porażona.

Ziemia drżała pod dudniącymi kopytami Czarnulki, która galopem dopadła Erlinga. Nad wierzchołkami so­sen wzbił się przejmujący krzyk parobka. Jego wołanie poniosło się przez las, rozbrzmiało nad łąką i odbiło się głuchym echem w sercu Ingi.

Zatkała palcami uszy, kucnęła i wtuliła głowę w kola­na. Nie chciała widzieć ani słyszeć...

Nie ciekawość więc pchnęła ją, by podnieść wzrok, ale jakiś wewnętrzny nakaz. Trzęsła się cała, przeniknię­ta lodowatym chłodem, i wbrew swej woli obserwowała całe zdarzenie. Widziała, jak Erling, sparaliżowany stra­chem, odwrócił się do Czarnulki w nadziei, że uspokoi zwierzę lub jakimś cudem jego błagania zostaną wysłu­chane. Ale nic nie było w stanie zatrzymać Czarnulki, któ­ra, najwyraźniej gnana żądzą zemsty, zamierzała dopełnić tego, co sobie postanowiła. Co do tego nie było żadnych wątpliwości.

Czarnulka stanęła dęba, kierując przednie kończyny

9

w Erlinga, który zamarł i z rozdziawionymi ustami wpa­trywał się w klacz.

Czy on zdaje sobie sprawę, że jest za późno na ratunek i śmierć zagląda mu w oczy?

Czarnulka kopnęła Erlinga w ramiona i zmusiła, by upadł na kolana. Erling wrzeszczał coś głośno, ale Inga nie rozróżniała słów. Pokręciła głową ze smutkiem, ukry­ła twarz w dłoniach i zasłoniła usta. Wstrząśnięta odwró­ciła się z płaczem, gdy zrozumiała, że Erling tego nie prze­żyje. Słyszała, jak Czarnulka tratuje mężczyznę, który był jej śmiertelnym wrogiem. Pod wpływem tych makabrycz­nych odgłosów z jej gardła wydobył się krzyk...

Inga nie miała pojęcia, jak długo, rozdygotana, zalewa­ła się łzami. Klęczała, a świat wirował jej przed oczami, i zdawało jej się, że znalazła się na granicy obłędu.

- Dobry Boże - jęczała, kompletnie niezdolna do
działania. - Dobry Boże! Cofnij czas, bym mogła temu
zapobiec! Albo nie każ mi wiedzieć, że to Czarnulka zabi­
ła Erlinga. Nienawidziłam tego człowieka, tak, lękałam się
go, ale nie zasłużył na to, co się stało...

Nie zasłużył...

Inga drgnęła, gdy Czarnulka parsknęła jej we wło­sy i miękkim pyskiem szturchnęła ją delikatnie w głowę. Inga podniosła wzrok, ale przez zasłonę łez widziała tylko jak przez mgłę stojącą przy niej spokojnie klacz.

- Co zrobiłaś?! - zawołała ze złością, a jej krzyk uto­
nął w rozpaczliwym szlochu. Brzegiem fartucha wytarła
oczy. Zwymiotowała i pochylona zauważyła krew na ko­
pytach Czarnulki. Krew Erlinga...

10

Zrozumiała nagle, że to jej wina. Gdyby nie wybra­ła się na przejażdżkę, parobek nie straciłby życia. Gdyby nie zdjęła uprzęży i nie pozwoliła klaczy paść się swobod­nie, Erling nadal by żył. Całkiem wyparła z pamięci, że to przecież Erling przyszedł tu za nią po kryjomu, Erling zlekceważył jej ostrzeżenia i się nie posłuchał...

Zabójstwo! Inga w najgorszych snach nie przewidzia­ła, że zostanie wplątana w kolejną straszliwą śmierć. Er­ling nie żyje! Ale czy na pewno? Kierowana wewnętrz­nym nakazem, wstała, by to sprawdzić. Może tylko stracił przytomność? Założyła klaczy uzdę i osiodłała ją, po czym przywiązała rzemienie do pnia solidnym węzłem. Nie mog­ła ryzykować, że Czarnulka oswobodzi się i jeszcze raz za­atakuje parobka. Jeżeli on żyje, trzeba klacz trzymać z dala od niego.

Zebrało jej się na mdłości, gdy zbliżyła się do zbroczo­nej krwią postaci. Wzbraniała się przed tym, by spojrzeć na poranionego mężczyznę, ale rozsądek nakazywał jej to uczynić. Nie może pozwolić na to, by leżał opuszczony i bez pomocy, jeśli nadal tli się w nim życie.

Uniosła brzeg sukni samodziałowej i zakrywszy nos, ostrożnie posuwała się naprzód. Obawiała się tego, co zo­baczy. Osunęła się na kolana tuż przy Erlingu i jęknęła. Przerażający widok wywołał w niej gwałtowną reakcję. Ciążyła jej głowa i wirowało przed oczami. Zachwiała się i podparłszy rękami, by nie zemdleć, dyszała ciężko. W jednej chwili zrozumiała, że nie ma sensu sprawdzać pulsu czy nasłuchiwać bicia serca. Erling jest martwy.

Leżał na ziemi w kałuży krwi, ubrania pokryły się czer­wonymi plamami, a część twarzy, gdzie trafiły go końskie kopyta, była całkowicie zmiażdżona.

11

Inga siedziała sztywna. Co mam robić? Co robić? - po­wtarzała jak zaklęcie.

Nagle uświadomiła sobie, że ma tylko dwie możli­wości. Albo dotaszczy zmasakrowane zwłoki do dworu i opowie, co się stało, albo musi je ukryć w nadziei, że ni­gdy nie zostaną znalezione.

Gryząc paznokcie, myślała gorączkowo. Mimo że gło­wa pękała jej z bólu, wiedziała, że musi coś przedsięwziąć. Nie może tak siedzieć sparaliżowana strachem, niezdol­na do działania, wierząc, że Bóg za nią to załatwi. Nie, to jej sprawa! To ona musi dokonać owego brzemiennego w skutki wyboru. Ona, nikt inny. Nie ma czasu do strace­nia. Musi sama zadecydować, i to szybko... Szybko!

Zawieźć zwłoki do Gaupås, opowiedzieć, co ,się sta­ło, uśmiercić Czarnulkę i żyć dalej? Przepełniło ją boles­ne uczucie, bo zdała sobie sprawę, że nie może opowie­dzieć prawdy. Ludzie zaczną się dopatrywać podobieństw pomiędzy śmiercią Erlinga a Gudrun i zdziwią się, gdy nagle się okaże, że Inga jest zamieszana w kolejną podej­rzaną śmierć. To, że była w pobliżu, gdy zginęła Gudrun, uznano za nieszczęśliwy przypadek i zbieg okoliczności, ale jeśli pojawi się we dworze z kolejnym trupem... Lu­dzie z pewnością będą się zastanawiać, dlaczego zawsze jest sama, gdy dochodzi do takich tragedii. Nikt nic nie będzie mógł jej udowodnić, bo przecież nie było świad­ków zdarzenia, ale z pewnością nie minie wiele czasu, gdy ludzie we wsi zaczną plotkować o niewyjaśnionych oko­licznościach śmierci. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nabie­rze podejrzeń, choćby nie wiem jak próbowała wyjaśniać to, co się stało.

Inga powoli wypuszczała powietrze. Została pochwy-

12

eona w pułapkę kłamstw, zaklęty krąg oszustw. Niczym koszmar jawiła jej się czekająca ją kara. Więzienny loch, szyderstwo i pogarda... Zaszlochała i łzy spłynęły jej po policzkach i spadły na ziemię. Wcześniej zdawało jej się, że przyjmie śmierć odważna i silna, ale teraz w ułamku chwili uświadomiła sobie, jak bardzo kocha życie. Tak bardzo pragnie żyć! Chce widzieć, jak jej córeczka wyras­ta na piękną kobietę, chce poczuć znów pieszczoty Marti­na. Nie, niech kara jej teraz nie dosięga! Życie i przyszłość wciąż tyle jej mogą zaoferować.

Zakręciło jej się w głowie, ale zrozumiała, że może uczynić tylko jedno: ukryć ciało Erlinga i nigdy, nigdy nikomu o tym nie wspomnieć. Wprawdzie to Czarnulka skopała Erlinga na śmierć, ale klacz przecież należała do niej i na niej w związku z tym spoczywa odpowiedzial­ność. Pewnie, że nie ona jest bezpośrednio winna, ale lu­dzie dopowiedzą swoje. Wytkną jej nieodpowiedzialność i głupotę. W pewnym sensie zabiła dwoje ludzi.

Inga pobiegła do Czarnulki. Ręce trzęsły jej się tak, że z wielkim trudem rozwiązywała lejce. Przerwała na moment, by wytrzeć spocone dłonie w spódnicę, i spró­bowała na nowo. Dyszała ciężko, w końcu jednak udało jej się rozwiązać węzeł. Pośpiesznie zawróciła klacz i przy­wiązała ją do drzewa bliżej zwłok. Nigdy by nie dała rady ukryć ciała Erlinga bez pomocy klaczy. Spocona i cała we łzach przeciągnęła zmasakrowane zwłoki bliżej klaczy. Czarnulka uderzała poirytowana kopytami, zupełnie jak­by rozpoznawała i nie chciała dźwigać na grzbiecie tego człowieka przesiąkniętego złem na wskroś. Ani żywego, ani martwego.

Inga odwróciła głowę w przerażeniu i rozpaczy. Po pro-

13

stu nie była w stanie patrzeć z bliska na zmasakrowane zwłoki. Gdy poczuła ich ciężar, omal znów nie zwymioto­wała. Słodkawy zapach krwi drażnił jej nozdrza.

Nie miała pojęcia, skąd wzięła tyle siły, ale w końcu udało jej się przewiesić martwe ciało Erlinga przez koński grzbiet.

Przez chwilę znów targały nią wątpliwości. Zastana­wiała się, czyby nie wrzucić Erlinga po prostu do rzeki. Nurt mógłby jednak znieść ciało w stronę wsi i znaleziono by go za dzień lub dwa. Może ludzie uznaliby, że się uto­pił, a rany i obrażenia przypisali niebezpiecznym wirom i wartkiemu prądowi płynącej dziko rzeki? Inga zyskałaby trochę czasu, by pomyśleć i się przygotować...

Pokręciła głową zasmucona. Nie, nie może tak ryzy­kować. Poza tym nie ma pewności, czy ludzie uwierzą, że rany na ciele powstały wskutek uderzeń o kamienie i głazy w rzece. Zwłaszcza gdy zobaczą zmiażdżoną poło­wę twarzy...

Byłoby szybciej, gdybym wskoczyła na koński grzbiet, pomyślała Inga w panice. Ale nie dam rady siedzieć tuż obok mężczyzny, którego dopiero co zabiłam. Sumienie mam czarne jak noc. Po tym, co się zdarzyło, już nigdy nie będę w pełni człowiekiem. A przecież dopiero co udało mi się otrząsnąć po śmierci Gudrun...

Inga ruszyła biegiem obok Czarnulki, bo przecież mu­siała zdążyć wrócić do dworu, zanim wszyscy wyruszą do kościoła. Nie może zjawić się zbyt późno, wszystko musi się odbyć normalnie, by nie wzbudzić podejrzeń. Normal­nie, normalnie - dźwięczało jej w głowie niczym smutny anielski chór.

Inga zatrzymała się raptownie. Czarnulka szarpnęła

14

ze złością łbem, a w jej dużych czarnych oczach błysnął lęk. Czy to szczęście w nieszczęściu, czy też może sam Bóg okazał mi miłosierdzie? - zastanawiała się Inga, z trudem łapiąc oddech. W gęstym świerkowym lesie zauważyła ot­wór w skale. Wyglądało na to, że jest to niewielka grota ukryta głęboko w cieniu drzew. Zmusiła konia, by wszedł w gąszcz. Sama pochyliła głowę, by gałęzie nie uderzały ją w twarz. Nie może przecież wrócić do dworu cała podra­pana.

Złożyła pośpiesznie dłonie w głębokiej wdzięczności, gdy się okazało, iż rzeczywiście jest tu niewielka jaskinia! Musiała się schylić i uklęknąć, by się dostać do środka, ale to miejsce nadawało się wprost idealnie do ukrycia zwłok Niełatwo będzie je tu znaleźć.

Inga podprowadziła Czarnulkę bliżej otworu w skale i podciągnęła ciało Erlinga po leśnym poszyciu. Jakiż był ciężki! Czoło pokryło jej się perlistym potem, ale nie pod­niosła ręki, by je otrzeć, póki nie umieściła zwłok w gro­cie. Zdyszana i wyczerpana wyczołgała się na zewnątrz. Niepokój przybrał na sile. Pulsowało jej w nadgarstkach. W pośpiechu podchodziła od drzewa do drzewa, by na-zrywać dużych gałęzi. Starannie okryła zwłoki świerkiem. Uznała, że nie ma sensu zakrywać otworu do jaskini ga­łęziami, bo i tak się zaraz przewrócą. A poza tym mogą wzbudzić niepotrzebnie podejrzenia, gdyby ktoś przy­padkiem tędy przechodził.

Inga zerknęła jeszcze raz uważnie na grotę. Ciało do­kładnie okryte gałęziami było z zewnątrz niewidoczne. Pośpiesznie dosiadła konia na oklep i pogalopowała z po­wrotem na łąkę, gdzie osiodłała Czarnulkę i skierowała ją w stronę rzeki. Szybko umyła w wodzie ręce, a potem

15

pocwałowała brzegiem w dół rzeki, rozpryskując wodę, by obmyła ślady krwi z końskiego ciała.

Ale dopiero po paru godzinach zrozumiała w pełni powagę sytuacji.

2

Słowa pastora odprawiającego mszę szumiały w uszach Ingi niczym bzyczenie pszczół. Zupełnie nie była w sta­nie się skupić, bo błądziła myślami całkiem gdzie indziej. Szybko zorientowała się co prawda, że nowy duchowny wygłasza kazanie spokojnie, dobierając łagodne i cie­płe słowa, zupełnie inaczej, niż czynił to pastor Mohr, ale niewiele ją to teraz obchodziło. Mocno ściskała srebr­ną sprzączkę zamocowaną przy dekolcie. Tego dnia wło­żyła oczywiście odświętny strój, tak jak należało do koś­cioła. Krawiec uszył jej nową suknię, bo znudziła jej się już zarówno prosta czarna suknia, w której brała ślub, jak i ta czerwona, którą podarował jej ojciec przed zamążpój-ściem. Nowa suknia miała czerwony dół i zielony gorset i była ozdobiona pięknymi taśmami ze srebrnymi nitka­mi, które sama utkała.

Jak to się stało, że została wciągnięta w wir zabójstw?

Czemu wciąż znajdowała się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze?

Inga westchnęła głośno. Nowy pastor zatrzymał na

17

niej zdziwione spojrzenie. Poprawiła się więc i pokornie pochyliła kark.

Nikt nie zauważył niczego nienormalnego, gdy przygalo-powała w ostatniej chwili do dwora Arne zdążył właśnie za­prząc Mikrusa do odświętnego powozu, pośpiesznie zatem nozsiodłał Czarnulkę, wyczyścił ją i zaprzągł obok Mikrusa.

- Przepraszam - szepnęła Inga z wymuszonym uśmie­
chem - ale Czarnulka była dziś wyjątkowo niepokorna.
Biegnę szybko się przebrać.

W paru susach przemierzyła dziedziniec i wbiegła po schodach do swojej sypialni. Zdyszana sięgnęła do wie­szaka po nowy odświętny strój, potem zdjęła przez głowę sabrudzoną samodziałową suknię, rzuciła ją na podłogę i w minutę była przebrana.

Kiedy zeszła na dół, wszyscy już siedzieli w odkrytym powozie.

- Dziwne - odezwał się Torę leniwie. - A gdzie jest
Erling?

Inga ścisnęła kant powozu, aż pobielały jej kłykcie. Zdawało jej się, że wszystko wokół niej wiruje, przełknęła więc głośno ślinę.

- Och, zbyt gorliwie to on nie uczęszcza do kościo­
ła - odparł Arne z uśmiechem.

Dzięki, pomyślała w duchu Inga. Jak to dobrze, że mnie wyręczyłeś w odpowiedzi. Bez słowa wspięła się po schod­ach do powozu i usiadła blisko Gulbranda.

18

Inga oparła się w ławce i utkwiła wzrok w ołtarzu.

- Zmiłuj się nade mną, Boże, w swoim miłosierdziu
i daruj mi przewinienia! Znam bowiem swe słabości i grze­
chy. Oczyść mnie z grzechów, tak bym znów była czysta,
obmyj, bym stała się bielsza niż śnieg! Boże, przywróć mi
czyste serce i odnów we mnie siłę ducha! - Ze złożonymi
rękami szeptała coraz szybciej: - Okaż mi miłosierdzie,
o Panie! Okaż miłosierdzie grzesznemu człowiekowi. Ja,
grzeszna istota, pragnę zbawienia. Wybacz mi moje grze­
chy!

Słowa płynęły cicho z jej ust, a w czasie modlitwy prze­suwały jej się przed oczami obrazy. Widziała Erlinga wy­chodzącego z lasu, siebie siłującą się z Czarnulką i klacz galopującą przez łąkę... Gdy pojawiły się kolejne obrazy stającej dęba rozjuszonej klaczy, która powaliła Erlinga na ziemię, Inga skuliła się z bólu. W jej uszach wciąż po­brzmiewał odgłos przecinających powietrze kopyt i trzask miażdżonych kości.

Czoło pokryło jej się perlistym potem. Przycisnę­ła dłonie do skręcającego ją żołądka. Zacisnęła powieki, by odpędzić wspomnienia, ale wówczas jeszcze wyraźniej pojawił się obraz zbroczonego krwią Erlinga, niedającego znaku życia. Bezwiednie pokręciła głową i jęknęła cicho pod wpływem duchowych męczarni.

- Drogi Boże Wszechmogący - modliła się, na nowo
składając ręce.

Nie była zbyt religijna, ale teraz jak nigdy potrzebowa­ła wsparcia z góry od Tego, który w dniu sądu ostateczne­go przyjdzie sądzić żywych i umarłych.

Ze wstydem przypomniała sobie, że wczesnym ran­kiem życzyła Erlingowi śmierci. Oczywiście w jednej

19

chwili tego pożałowała, ale mimo wszystko przemknęła jej taka myśl. Teraz czuła się podwójnie winna, bo nie dość, że przyczyniła się do jego tragicznej śmierci, to w głębi serca tego pragnęła.

Nie ma dla mnie wybaczenia, pomyślała Inga ze smut­kiem. Przyjdzie mi wąchać zapach piekielnej siarki!

Na placu przed kościołem Inga starannie unikała spot­kania z panem Thuesenem. Gorączkowo wmieszała się w gromadę służących, ale nie była w stanie uczestniczyć w rozmowie. W zamyśleniu przysłuchiwała się, jak dysku­tują na temat nowego pastora.

Młode kobiety wybuchnęły zgodnym śmiechem.

Kristiane i Marlenę zachichotały, ale nie odpowiedzią-ły.

Do Ingi dotarło niejasno, że słowa Eugenie dały im

20

pożywkę dla wyobraźni, która podsunęła dość szczegó­łowe obrazki. Sama nie była w stanie zawracać sobie gło­wy tym, jakie pozycje preferuje pastor w chwilach intym­nych. Przypuszczała zresztą, że duchowni nie różnią się pod tym względem zbytnio od innych mężczyzn. Pastor stał na schodach prowadzących do kościoła i przyjmował od parafian życzenia powodzenia w posłudze. Oczywi­ście lensman ustawił się obok pastora i jak Inga zauważy­ła z daleka, usta mu się nie zamykały. Lensmanowi wyda­wało się najwyraźniej, że z racji uprzywilejowanej pozycji należy mu się większa uwaga pastora.

Indze nie przeszkadzało bynajmniej, że pan Thuesen jest zajęty. Najchętniej ulotniłaby się stąd czym prędzej. Zdenerwowana nie mogła ustać spokojnie. Chodziła więc po placu w tę i z powrotem, starannie omijając wzrokiem lensmana. Obawiała się bowiem, że gdy na nią spojrzy, przypomni mu się umowa z Erlingiem i zapyta ją, gdzie jest parobek.

Nie mogła jednak tak po prostu stąd odejść. Dziedzi­niec kościelny był miejscem spotkań spragnionych poga­wędki gospodarzy i służby. Wszyscy z utęsknieniem wy­czekiwali niedzieli, wolnego od pracy dnia, kiedy mogli wreszcie zobaczyć się z innymi mieszkańcami wsi, poroz­mawiać o żniwach, o pogodzie, pochwalić się zakupiony­mi końmi i podzielić krążącymi po okolicy plotkami.

Inga zerknęła w stronę stojącego w grupce mężczyzn Gulbranda. Staruszek, zadowolony, iż może odpocząć i po­gadać z parobkami z okolicznych dworów, wprost tryskał humorem i co rusz wybuchał rozbrajającym śmiechem, rozchylając usta szeroko, a jego zielone oczy błyszczały. Nie, nie może mu przerywać takiej miłej pogawędki.

21

Wzdrygnęła się, gdy ktoś poklepał ją po ramieniu. Od­wróciła się gwałtownie, niemal gotowa do ataku, ale na­tychmiast się opanowała i rzuciła tylko:

- Ależ mnie pan przestraszył...

A niech to! - zdenerwowała się w duchu i ciarki jej przeszły po plecach. Zagapiła się na Gulbranda i nie za­uważyła nadchodzącego lensmana. Och, gdyby się zo­rientowała choć chwilę wcześniej, to przynajmniej spró­bowałaby wmieszać się w tłum...

Inga przezornie odeszła na bok, by odciągnąć lensma­na od grupki ciekawskich służących. Na pozór spacero­wym krokiem skierowała się w stronę kamiennego ogro­dzenia od wschodu.

22

znośny. Chodzi wciąż naburmuszony. Proszę mu dać trochę czasu, panie Thuesen. Na pewno się u pana pojawi. - Głos jej niebezpiecznie się załamał, udała więc, że złapał ją ka­szel. Po chwili dokończyła: - Sama chętnie dowiedziałabym się, kto usiłował mnie zabić. Bo pewnie o tym chciał poroz­mawiać z panem Erling - dodała, usiłując odciągnąć my­śli lensmana od tragicznej śmierci Gudrun. - Może dowie­dział się czegoś więcej o tym, kto mnie napadł. Lensman pokiwał głową zamyślony.

Zrozpaczona oddaliła się od tłumu. Wokół słychać było śmiech i nawoływania, ona jednak nie była w stanie uczestniczyć w ogólnej wesołości. Niczym ranne zwierzę powędrowała powoli w stronę mogił, które znajdowały się na cmentarzu całkiem z tyłu. Ciągnęło ją w stronę gro­bu matki, ale powstrzymała się przed tym, by tam pobiec, świadoma, że miejsce to jest zbyt dobrze widoczne z koś­cielnych schodów. Mieliby mnie jak na dłoni, pomyśla­ła rozdarta, bo jedyne, czego teraz pragnęła, to ukryć się przed wszystkimi.

Płacz dławił ją w gardle, kiedy uklęknęła przy grobie swoich nieznanych dziadków. Umarli oboje na długo przed jej przyjściem na świat, ale mimo to czuła ich wzniosłą bli­skość. Z ociąganiem musnęła palcami inskrypcję „Mały Jorgen", widniejącą na nagrobku poświęconym wujkowi.

23

Biedne dziecko, pomyślała ze smutkiem, przeżyło zaledwie pięć lat...

Co za ironia losu, pomyślała Inga, wycierając oczy, że właśnie przed tym grobem przyszło mi wypłakiwać pełne goryczy łzy. To nie jest właściwe miejsce na uża­lanie się i rozpacz z powodu posłania Erlinga na tamten świat. To niemal absurd, niedorzeczność, myślała, czując, jak serce ściska się z żalu.

Pochyliła się i stłumiła krzyk. Gardłowy dźwięk pró­bował wydobyć się z jej ust, ale zakryła je brzegiem sukni i zacisnęła histerycznie zęby. Oddychała ciężko i nierów­no i kołysała się nieprzerwanie na klęczkach.

- Inga...

Zerwała się na równe nogi, zanim w ogóle uświadomi­ła sobie, kto zwraca się do niej po imieniu. Głos brzmiał znajomo, mimo to doznała lekkiego wstrząsu, gdy obok zobaczyła ojca.

- Tato...

Kristian patrzył ponuro, a pod skórą w okolicach kości policzkowych drżały mu mięśnie.

- Doszły mnie paskudne plotki - zaczął surowo, kop­
nąwszy na bok luźną kępkę trawy. - Plotki o tym, że Mar­
tin Storedal i ty...

Inga przerwała mu, pokręciwszy głową.

Kristian oniemiał z przerażenia.

24

- Ależ Ingo, jestem twoim ojcem! I twoim obowiąz­
kiem jest mnie słuchać!

Inga zwęziła powieki.

- Stoimy przy grobie twojego brata, ojcze. Takie roz­
mowy tu nie przystoją.

Kristian aż się cofnął na takie upomnienie.

Ojciec zesztywniał w odruchu niechęci, ale ku zdumie­niu Ingi nie odsunął się od niej. Żadne z nich nie przywyk­ło do takiego bliskiego kontaktu. Nigdy bym się do niego nie przytuliła, pomyślała Inga jak przez mgłę, gdyby nie to, że zakręciło mi się w głowie i omal nie upadłam.

Po chwili już z opanowaniem i cierpliwością zapytał:

- To kiedy zamierzałaś w takim razie porozmawiać ze
mną o swoim związku z Martinem?

Nigdy, pomyślała Inga z goryczą. Nigdy! Nie będziesz miał możliwości nas rozdzielić.

25

Nie wiedział, jak ma się zachować w tej sytuacji, ale nie puścił jej, póki nie odzyskała równowagi.

Inga pokręciła głową udręczona.

Droga powrotna była dla Ingi prawdziwą męczarnią. Sie­działa odrętwiała, mając nadzieję, że ta podróż nigdy się nie skończy. Nie chciała wracać do dworu, świadoma, że tam wszyscy będą się rozglądać za Erłingiem. A jeśli nie zjawi się do wieczora, być może ludzie zaczną go szu­kać... Zadrżała na całym ciele, przeniknięta lodowatym strachem.

Czy ktoś wie o tej grocie? - zastanawiała się. Może od zawsze stanowi ulubioną kryjówkę bawiących się w cho­wanego dzieciaków z okolicy? Może Arne i Torę bawili się tam w rozbójników, gdy byli mali...

26

Inga jęknęła, ale zaraz udała, że ziewa. Że też wcześniej o tym nie pomyślała! A jeśli od przeszukania groty zaczną sprawdzać, gdzie podział się Erling? Na samą myśl oblała się gorącem, ale głos rozsądku podpowiadał jej, że prze­cież nikt nie będzie tam szukał dorosłego mężczyzny. Ni­komu nie przyjdzie do głowy, że parobek mógłby szukać schronienia w grocie w gorący letni dzień. Uchwyciła się tej nadziei.

Wypierze suknię później przy okazji. Musi tylko uwa­żać, by być sama, by nikt nie zauważył, jak woda barwi się na czerwono. Na szczęście suknia jest uszyta z ciemnej wełny, więc nikt nie dostrzegł krwawych plam, gdy wje­chała konno na dziedziniec.

Nagle przypomniała sobie o nożu. Pomimo strasz­liwych wydarzeń, w których dopiero co uczestniczy­ła, ogarnęła ją lekka ulga. Odtąd nie będzie się już bała wyjąć noża i używać go, kiedy przyjdzie jej na to ochota. Nie musi się już lękać Erlinga, który chodził za nią, za­stanawiając się, czy czasem noża nie użyto podczas „wy-

27

padku" kiedy Gudrun spadła z drabiny. Inga bardzo się obawiała, że ktoś nabierze podejrzeń, iż nóż miał jakiś związek ze śmiercią Gudrun, chociaż było to mało praw­dopodobne. Pamięta, jak wybiegła w popłochu w zimową noc, by go poszukać. W stajni spotkał ją wtedy Erling i za­czął roztrząsać, czy wyjaśnienia, jakie złożyła, są zgodne z prawdą. Zwłaszcza te na temat drabiny... Gdyby wie­dział, pomyślała Inga ponuro. Gdyby się domyślił, że śla­dy na moim ramieniu nie powstały wskutek otarcia o ko-stropaty brzeg drabiny, tylko skaleczyła mnie Gudrun, gdy wymachiwała z desperacją nożem.

Może nie powinnam była tak się przejmować tym no­żem? - zastanawiała się Inga, siadając na brzegu łóżka. Ale wtedy szalałam ze strachu i za wszelką cenę pragnę­łam zatrzeć wszystkie możliwe ślady. Chodziło mi o to, by nikt się nie dowiedział, że nie byłam jedynie świad­kiem tego zdarzenia, lecz zepchnęłam Gudrun wprost w objęcia śmierci...

A teraz nie tylko ją mam na sumieniu. Dziś przyczyni­łam się do śmierci Erlinga...

I nagle uświadomiła sobie, że już nigdy nie sięgnie po ten nóż. Woli nie ryzykować, by ktoś w ten czy inny spo­sób wytropił prawdę. Niech już lepiej nóż leży schowany bezpiecznie na samym dnie zamkniętego kufra.

Ale o ile nóż łatwo ukryć, o tyle dużo trudniej będzie strzec tej drugiej tajemnicy. Do końca życia, pomyślała, czując, jak przechodzą ją ciarki, a po policzkach płyną go­rące łzy. Tajemnicy dotyczącej tego, co naprawdę się stało zErlingiem...

28

Podczas obiadu znów powrócił temat Erlinga. Inga, led­wie żywa ze strachu, przeżuwała odruchowo, ale jedze­nie wcale jej nie smakowało. Przeciwnie, miała wrażenie, że rośnie jej w ustach.

Nie przyjdzie, słyszała Inga swój niemy krzyk. Erling nie żyje! Zabiłam go przed południem. Nie pojmujecie tego? Erling już nigdy nie wróci.

Inga najchętniej wstałaby od stołu i wykrzyczała na głos całą prawdę. Opamiętała się jednak. Nie może tego uczynić. Nigdy! Drżała na całym ciele, a serce waliło jej mocno i rozbolała ją głowa. Pochyliwszy się nad talerzem, jadła wyłącznie z obowiązku.

Po obiedzie wykorzystała okazję i kiedy została sama ze służącymi, zwróciła się do Eugenie i Kristiane:

- Przyznaję, że sama jestem ciekawa, gdzie się podział
Erling.

Uznała, że najlepiej będzie podjąć samej temat, by w przyszłości nikt jej nie zarzucił, że gospodyni nie wykazała troski o swojego pracownika.

Kristiane wzruszyła obojętnie ramionami, a Eugenie rzekła:

- Nie widziałam go od śniadania.

Inga odwróciła się tak, by służące nie mogły widzieć jej twarzy. Usta zacisnęła w wąską białą kreskę, a w oczach czaiła się rozpacz. Co ja zrobiłam? Co zrobiłam? Skręciło ją w żołądku i z jękiem osunęła się na krzesło.

29

Ingi nie trzeba było dwa razy prosić. Skulona poszła położyć się na kanapie. Bardzo ją bolało, że oszukuje naj­lepszą przyjaciółkę. Nie miała jednak innego wyjścia. Musi oderwać myśli służącej od Erlinga, bo sama nie jest w stanie dłużej o nim rozmawiać. Kolkę wymyśliła w samą porę...

3

Inga w pełni zdawała sobie sprawę, że ten moment musi nastąpić. Równie dobrze mogła od razu powiedzieć lens-manowi, że Erling nie stawi się na przesłuchanie za dwa dni. Dopiero by to było, pomyślała, a sumienie nie prze­stawało ją dręczyć, gdybym wyjawiła mu, że Erling leży martwy pod gałęziami w lesie...

Inga sądziła, że dwudniowa zwłoka pozwoli )ej odzy­skać równowagę, teraz jednak ściskało ją w żołądku z ner­wów i panika ogarnęła ją z nową siłą. Uznała, że musi wy­słać Torego do lensmana z wyjaśnieniem, iż Erling do tej pory nie pojawił się we dworze, i poprosić, by zarządził poszukiwania zaginionego parobka...

Nie minęło dużo czasu, gdy na dziedziniec Gaupås wkroczył lensman i przybrawszy ważną minę, oświadczył:

- Zarządzam poszukiwania Erlinga. Nie wykluczam możliwości, że jest ranny lub zabity.

Kiedy pan Thuesen wyraził na głos obawy, z którymi każdy borykał się dotąd sam, mężczyźni ożywili się i po­dzielili się swym niepokojem.

31

- Dobrze, już dobrze! - zawołał lensman władczym tonem i pomachał rękami. - Proponuję, by Gulbrand ra­zem z którymś z moich ludzi ruszył w kierunku letnie­go pastwiska i szałasów. Arne i Torę wypytają o Erlinga w Holmestrand, bo możliwe, iż wybrał się w odwiedziny do znajomych i zabawił tam dłużej. A ja razem z moim urzędnikiem sprawdzimy w jeziorze tuż za pralnią.

Inga, Eugenie, Kristiane i Marlenę stały na schodach i przysłuchiwały się temu z zapartym tchem. Lensman może sobie myśleć, że Erling poszedł odwiedzić znajo­mych, ale one w to nie wierzyły. Parobek chyba nie miał żadnych przyjaciół... Ingę uderzyło nagle, jak niewiele wie o człowieku, który dość długo pracował w Gaupås. Pamiętała, że pojawił się we dworze w tym samym czasie co Bjornar. Czy także pochodził z okolic Norę i Uvdal? Cóż, za późno, by to sprawdzać.

Inga wykręcała nerwowo spocone dłonie, spogląda­jąc w stronę wyruszających na poszukiwania mężczyzn. Od tragicznej śmierci Gudrun żyła w ciągłym strachu, który jednak wydał jej się niczym w porównaniu z lękiem napinającym teraz każdy jej nerw. Kiedy to nieszczęście dotknęło Gaupås niemal przed rokiem, na poczekaniu wymyśliła kłamstwo, natomiast teraz... Inga wytarła dło­nie w spódnicę. Teraz niepewność gryzła jej sumienie ni­czym żarłoczny szczur. Zastanawiała się, czy dobrze ukryła zwłoki Erlinga? Pod powiekami przesuwały jej się obra­zy z tamtego dnia. Pamiętała, że nałamała gałęzi i okryła ciało, ale... Czy zrobiła to wystarczająco dokładnie? Je­śli Gulbrand i Torę znajdą zwłoki w jaskini, domyśla się od razu, że Erling został zabity. Krew, kryjówka i gałęzie okrywające ciało będą tego najlepszym dowodem.

32

Dobry Boże, modliła się rozpaczliwie, czując, jak że­lazna obręcz zaciska się wokół jej głowy. Okaż mi jeszcze raz swoje miłosierdzie. Błagam cię, po raz ostatni cię pro­szę o taką przysługę... Jeśli mnie teraz uchronisz, nigdy więcej nie zbłądzę...

Kristian w zamyśleniu żuł źdźbło trawy. Jaśniejsza koń­cówka była soczysta, ale im wyżej, tym smak stawał się bardziej cierpki. Wypluł więc źdźbło, podkurczył kolana i objąwszy je rękoma, nie przestawał rozmyślać. Po raz drugi Inga zachowała się w jego obecności jak zaszczute zwierzę. Na cmentarzu sądził zrazu, że córka udaje, pró­bując się wymigać od rozmowy na temat jej związku z po­miotem ze Storedal, ale potem się zorientował w powadze sytuacji. Inga była zdenerwowana i roztrzęsiona, niemal bliska obłędu.

Wcześniej zdradziła mu, że wplątała się w coś, co mia­ło związek z pastorem, ale teraz na pewno nie chodzi o tę sprawę. Pastor Mohr zresztą opuścił parafię już parę mie­sięcy temu... Kristian nic nie pojmował. Poza tym teraz Inga histeryzowała znacznie bardziej niż poprzednio. Może to skutek paktu, który zawarła z byłym pastorem, może dosięgły jej jakieś konsekwencje? Kristian podrapał się zrezygnowany w czoło. Miał przeczucie, że to, co te­raz dręczy Ingę, nie ma raczej związku z tamtym epizo­dem, kiedy tak usilnie go prosiła, by okazał łaskę pastoro­wi Mohrowi w obecności biskupa.

I dlaczego powtarzała w kółko o karze? Czy to tylko jakiś wymysł w chwili rozpaczy, czy może Inga weszła

33

w konflikt z prawem? Na samą myśl o tym oblał się po­tem. Sam kiedyś popełnił poważne przestępstwo, miał więc wielką nadzieję, że córka nie pójdzie w jego ślady. Z wyglądu przypominała Jenny, ale, niestety, odziedziczy­ła jego temperament. Czasami zaletą jest sprawiać wraże­nie osoby autorytarnej i władczej, ale może Inga jest rów­nież pobudliwa i impulsywna jak on? Kristian stłumił westchnienie. - Nie przychodziło mu do głowy, co takiego mogłaby zrobić Inga, by zasłużyć na karę. Mówiła niewiele, sądząc jednak po jej dzikim, niemal oszalałym spojrzeniu... Miał przeczucie, że jego córka w coś się wplątała, coś niebez­piecznego, ale co to może być? Serce zaczęło Kristiano-wi bić szybciej z napięcia i rosnącej irytacji. Bezmyślna dziewucha! Jeśli z czymś się zmaga, powinna przyjść i mu

0 tym powiedzieć! Bo jak ma jej pomóc, skoro ona upar­
cie milczy.

Kristianowi zrobiło się gorąco, tak się rozgniewał.

1 nagle uderzyła go pewna myśl. Chyba nie... Nie, z pew­
nością nie, przekonywał się w duchu, ale strach nie ustąpił.
Ostatnio słyszał, że zaginął parobek z Gaupås. Chyba Inga
nie ma z tym nic wspólnego... Oczywiście, że nie, uspo­
kajał sam siebie Kristian i roześmiał się cicho. Jego córka
nie jest taka naiwna, by dać się zaciągnąć parobkowi na
siano. Ale jeśli nawet nosi owoc tego grzechu, to mądrze
postąpiła, nakazując parobkowi opuścić Gaupås.

Kristian poklepał się po kolanach i wstał. Z pewnością Erling ulotnił się z innego powodu. Inga jest uczciwą i do­brze prowadzącą się młodą kobietą, choć nie wykluczał całkiem możliwości, że wypędziła ze dworu niepokorne­go parobka. Na pewno tak było, doszedł do wniosku Kri-

34

stian i zaśmiał się cichym basem. Mimo to... Niepokój w sercu nie zniknął.

Gdy mężczyźni się oddalili, Kristiane wróciła z powrotem do kuchni. Nie zaprzeczała, że bardzo była ciekawa tego, co się stało z Erlingiem. Zastanawiała się, czy ten tchórz tak po prostu odszedł ukradkiem, czy może leży gdzieś ranny w lesie. Bardzo możliwe, że padł ofiarą przestępstwa. Komu się udało złapać tego typka, który potrafił się wywinąć jak piskorz z każdych tarapatów? Może ktoś miał z nim jakieś porachunki? Nie, to niemożliwe, pomyślała Kristiane i za­jęła się wypiekaniem chleba. Choć oczywiście mogło się zdarzyć, że ktoś na niego napadł, albo stał się przypadkową ofiarą kogoś, komu były potrzebne pieniądze.

Dręczyły ją wyrzuty sumienia, że z takim spokojem i obojętnością odnosi się do tego wszystkiego. Nosi prze­cież pod sercem jego dziecko, ale... Trzeba przyznać, że zakochała się po uszy w tym przystojnym, urodziwym żniwiarzu. Dostrzegała wprawdzie lodowaty błysk w jego oczach, ale spojrzenie parobka przyciągało jak magnes. Naiwnie sądziła, że uda jej się obudzić w nim gorące uczu­cie. Też coś! - ubolewała nad własną łatwowiernością, za­gniatając mocno ciasto na chleb.

Dzięki Indze zrozumiała, jakim bezwzględnym czło­wiekiem jest w rzeczywistości Erling. Sporo czasu straci­łam, nim przejrzałam na oczy, strofowała siebie w duchu. Kiedy wreszcie tak się stało, ujrzałam nagle całkiem inną osobę. Erling zdjął maskę uwodziciela i cóż pozostało z uczucia? Nic, stwierdziła zdruzgotana. Po prostu nic.

35

Kristiane odłożyła na bok uformowane bochenki i otrzepała spódnicę z maki. Nigdy więcej nie chcę mieć z nim do czynienia, stwierdziła, choć nie przestawało jej frapować, co się z nim stało. Niechby mężczyźni, którzy wyruszyli na poszukiwania, przyprowadzili go z powro­tem. Miałaby wówczas przynajmniej pewność.

Inga w strachu obserwowała grupę mężczyzn wracają­cych z poszukiwań. Nie mają go! - radowała się w duchu. Nie znaleźli go! Poczuła tak wielką ulgę, że westchnęła uszczęśliwiona.

Nie powinnam się cieszyć, a mimo to nie potrafię po­wstrzymać radości, pomyślała skruszona. Ale już sama myśl, że mężczyźni mogliby przytaszczyć stratowane na śmierć ciało Erlinga, przyprawiała ją o dygot. Zakołysała się i uczepiła framugi drzwi.

Inga odsunęła się i przepuściła mężczyzn do środka. Zmęczeni i zatroskani minęli ją, powłócząc nogami.

Przez cały wieczór panował we dworze nastrój smut­ku i oczekiwania. Nikt się specjalnie nie odzywał, wszyscy jakby przez cały czas nasłuchiwali, czy nie nadchodzi Er­ling. Spodziewali się, że na własną rękę wróci do domu.

36

Tej nocy Inga wstała, ubrała się po cichu i zerknąwszy na łóżeczko, w którym spokojnie spała Emilia, nachyliła się i wyciągnęła spod łóżka suknię, którą miała na sobie tego dnia, kiedy został zabity Erling. Ukryła ją tam wieczorem, by nie hałasować w nocy otwieraniem szuflady w komo­dzie. Trudno będzie teraz usunąć zaschnięte plamy krwi, nie miała jednak odwagi wcześniej uprać sukni.

Na palcach wymknęła się po schodach w dół. Na szczęś­cie nie zaskrzypiały. Odetchnęła głęboko i wyszła na dwór w chłodną sierpniową noc. Dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi, odważyła się wypuścić powietrze z płuc.

Zwinnie niczym łasica zbiegła w dół do jeziora, uklęk­nęła na gładkiej skale i zanurzyła suknię w lodowatej wodzie. Płukała ją i płukała, unosiła i tarła o kamienie, po czym znów moczyła.

Była zadowolona, że w ciemnościach nie widzi zabar­wionej na czerwono wody. Wprawdzie od horyzontu po­woli się przejaśniało, ale jeszcze parę godzin upłynie, nim zapieje kogut. Wreszcie wyjęła mokry tłumok i porządnie wykręciła. Woda ściekała jej na kolana, ale w końcu udało jej się porządnie wykręcić suknię.

Odłożyła ją na ścieżce pomiędzy oborą a budynkiem mieszkalnym, a następnie skierowała się w pośpiechu do domku dla służby. W obawie, że ktoś mógłby usłyszeć jej kroki, zeszła ze żwiru na bok i poruszała się wzdłuż rowu.

Przy domku dla służby zacisnęła zęby i w napięciu do­tknęła klamki. Jęknęła z ulgą, bo i te drzwi nie zaskrzy­piały przy otwieraniu. Oszołomiona weszła do wąskiego korytarza i z lękiem rozejrzała się na boki. Na szczęście wszyscy służący zamykali na noc drzwi do swych izb. Inga

37

wiedziała, w której sypiał Erling, stąpając więc ostrożnie, weszła do środka.

Kręciło jej się w głowie ze strachu, gdy przeglądała jego ziemski dobytek. Nie posiadał wiele, bo przecież zarówno łóżko, pościel, komoda, jak i szafa należały do Gaupås. Na samym środku pomieszczenia zauważyła wysłużony szary plecak z opuszczoną klapką, ale niezbyt starannie zasznurowany. Nie miała odwagi zapalić świecy, która sta­ła na komodzie. Czuła się niezręcznie, wkładając drżącą rękę do worka z niewiadomą zawartością, ale nic nie mog­ło jej powstrzymać. Pod palcami wyczuła drewniany ku­bek, samodziałowe spodnie, grzebień z brakującymi zę­bami i pudełko z tabaką. A jeśli Erling wziął pochewkę do jej noża ze sobą? To niewykluczone, uświadomiła sobie, tłumiąc płacz. Kto wie, czy nie zamierzał się nią posłużyć, by mnie szantażować.

Jeszcze raz przeszukała zawartość plecaka, ale bez re­zultatu. Chlipnęła i bezradna ukryła twarz w dłoniach. Tłumaczyła sobie, że odszukanie należącego do niej przedmiotu nie jest już takie ważne, skoro Erling nie żyje i jak miała nadzieję, nikt nigdy nie znajdzie jego zwłok, ale... Bliska załamania podniosła klapkę plecaka i ostroż­nie rozsznurowała przednią kieszeń, zdając sobie sprawę, że to ostatnia szansa na odnalezienie pochewki.

Krew napłynęła jej do twarzy, gdy wyczuła pod pal­cami coś twardego. Nerwowo zajrzała do środka i wyjęła przedmiot, którego tak szukała. Nie posiadając się z rado­ści, przycisnęła go do piersi. Po policzkach popłynęły jej łzy szczęścia. Boże święty, Boże święty, dziękuję, powta­rzała w duchu uradowana.

Najchętniej trwałaby tak pochylona, czując, jak jej cia-

38

ło przenika upojenie, ale nie miała odwagi. Ostrożnie od­stawiła plecak dokładnie w taki sam sposób, jak go zasta­ła, odwróciła się i opuściła izbę.

Czujnie stąpała korytarzem z pochewką przyciśnię­tą do piersi i w pośpiechu wyszła przez drzwi. Chłodny orzeźwiający wiaterek musnął luźne kosmyki włosów przy jej uszach. Pośpiesznie przeszła przez dziedziniec, po drodze zabrała mokrą suknię i niezauważona przez ni­kogo wróciła do domu.

Kiedy już bezpieczna znalazła się w sypialni, płuca po­ruszały jej się jak miechy. Przeżycia kosztowały ją tyle sił, że z trudem zdołała podnieść wieko skrzyni. Zdyszana położyła pochewkę obok noża i powoli zamknęła skrzy­nię.

Trudno niemal uwierzyć, pomyślała Inga rozdygotana, z nerwami napiętymi jak postronki. Bóg mnie tyle razy wysłuchał, ale czy zdoła przeszkodzić w odnalezieniu cia­ła Erlinga...?

4

Hedvig nie była zadowolona, że młodzi planują wy­jazd do Larvik. To widać wyraźnie, myślała Sigrid, kie­dy razem z Torsteinem pakowali walizki do bryczki. Na podróż, która miała potrwać od czwartku do nie­dzieli, nie potrzebowali zbyt wiele, a jednak gdy włoży­li wszystko do walizek, z trudem je domknęli. Musia­ła wziąć przecież ze sobą przybory toaletowe, mydło, szczotkę, spinki do włosów i lusterko, do tego staran­nie złożone komplety bielizny i halki. Skoro wybierali się z wizytą do ojca Torsteina i jego rodziny, uważała, że należy się zaprezentować i wyglądać godnie. Dlatego oprócz codziennych sukien zabrała ze sobą także dwie odświętne.

Sigrid przypadło też w udziale przejrzenie garderoby męża. Sprawiło jej to wiele radości, bo wreszcie mogła wczuć się w rolę obowiązkowej małżonki. Poczuła przy­jemne łaskotanie w żołądku. Odparowała i wykrochma-liła jego ubrania zgodnie z regułami sztuki i, o dziwo, Hedvig nic po niej nie poprawiała. Teściowa krążyła je-

40

dynie w tę i z powrotem, gdy Sigrid przesuwała żelazkiem po ubraniach, ale nie znalazła powodu, by ją skrytykować. Sigrid starannie zapakowała białe koszule, krawat i dwie pary czarnych spodni wyprasowanych w kant oraz skó­rzaną kurtkę.

Torstein i Sigrid wymienili zrezygnowane spojrzenia. Hedvig uparła się, by mieć zły humor.

- Wiedzą, wiedzą - odparł Torstein poirytowa­
ny. - A nawet jeśli nie, to chyba potrafisz raz-dwa przy­
uczyć nowe służące do tej pracy. Zwykle ci się to udawa­
ło.

Hedvig nie odpowiedziała, kopnęła jedynie ze złością kamyk, który leżał pod jej stopami.

Torstein z galanterią pomógł Sigrid wsiąść do bryczki i zatroszczył się, by siedziała wygodnie na miękkich fu­trzanych nakryciach.

- Nie możesz mi się rozchorować, wiesz - powiedział
do żony i mrugnął do niej z czułością.

Sigrid oblała się rumieńcem. Wciąż nie mogła się nadziwić, że Torstein okazuje jej tyle ciepła i troski. Pomyśleć tylko, że spotkało ją takie szczęście. Wprost trudno uwierzyć, że trafił jej się taki miły i opiekuńczy mąż.

41

Przecież nie może proponować czegoś takiego swojej matce! Hedvig strasznie się piekliła, kiedy się dowiedzia­ła, że zamierzają w końcu wybrać się do Larvik. Pora była sprzyjająca, bo poza strzyżeniem owiec we dworze nie go­niły ich żadne prace. Sigrid zerknęła nieśmiało na Hedvig, która uniosła brwi i zacisnęła usta.

A gdy już Torstein zamierzał cmoknąć na konia, na dziedziniec wjechała bryczka. Torstein przyłożył rękę do czoła, bo pod słońce nie widział, kto nadjeżdża. Si­grid, która siedziała na koźle obok męża, także odwróciła się zaciekawiona. Nie rozpoznawała ani konia, ani woź­nicy.

- Prrr! - zawołał nieznajomy i ostrożnie ściągnął wo­
dze. Brązowa kobyła zatrzymała się posłusznie.

Sigrid zauważyła, że Torstein ma ochotę zapytać przy­jezdnego, kim jest, ale powstrzymał się. Słusznie, bo jej też się zdawało, że będzie lepiej, gdy gość się sam przed­stawi.

A więc ten człowiek najpierw zajechał do Gaupås i tam o nią pytał. Pewnie Inga go tu skierowała.

- Przysłała mi pani list - wyjaśnił powoli mężczyzna.

42

Torstein spoglądał zdumiony to na Andersa, to na Sigrid prowadzących tę dziwną z początku rozmowę, ale wresz­cie i do niego dotarło, kim jest gość. Sigrid opowiadała mu trochę o dzieciństwie swojej mamy, ale nie wtajem­niczyła go w szczegóły tragedii, kiedy to jej matka zabiła swoją młodszą siostrę Annę, oblewając ją wrzątkiem.

43

nego, by wniósł walizki z powrotem do domu i zajął się końmi.

Sigrid weszła do izby na chwiejnych nogach. Wolałaby, żeby Torstein podążył od razu z nią, ale on musiał jeszcze wydać polecenia stajennemu. Na szczęście zajęło mu to tylko chwilę. Sigrid wiedziała, że poczuje się pewniej, ma­jąc u boku męża podczas rozmowy z wujkiem.

Hedvig zdążyła już nakryć do stołu. Przyniosła chleb, śmietanę, wędzoną szynkę i masło. Na patelni skwierczała jajecznica, a na piecu gotowała się kawa.

Nastrój nieco zelżał, gdy przyszedł Torstein, który jak nikt potrafił nawiązać rozmowę. Sigrid z podziwem przysłuchiwała się, jak po chwili obaj mężczyźni z oży­wieniem dyskutowali o warunkach na drodze pomiędzy Kongsberg a Holmestrand. Obaj narzekali na jesienne

44

błoto, które niemal uniemożliwia korzystanie z dróg, i na kłopoty z zimowym odśnieżaniem. Takie rozmowy po­trafią prowadzić tylko mężczyźni, pomyślała sobie Sigrid, przygryzając chleb i popijając kawę. Hedvig niczego nie poskąpiła, bo kawa była mocna i aromatyczna. Zapewne zaparzona z zakupionych niedawno i świeżo zmielonych ziaren przechowywanych w spiżarni. Mężczyźni tymcza­sem zmienili temat i rozmawiali o różnych pracach po­lowych. Sigrid odczuwała coraz większe napięcie. Ghyba stryj nie przybył tutaj, by pogawędzić o prowadzeniu go­spodarstwa? Chyba ma do niej jakąś sprawę?

- Przepraszam, że nie przyjechałem na pogrzeb two­
jej siostry - oznajmił wreszcie Anders, zwracając się do
Sigrid. - Otrzymałem twój Ust dzień wcześniej i nie mia­
łem możliwości, by zdążyć na czas...

Na wspomnienie śmierci Gudrun przeniknął ją lodo­waty dreszcz. Tęsknota za siostrą ogarnęła ją z taką siłą, że zagryzła dolną wargę, by nie wybuchnąć płaczem. Przez zasłonę łez dostrzegła, że Torstein chce ją objąć ra­mieniem. Powstrzymała go jednak, kręcąc głową. Wolała, by jej teraz nie przytulał, w obawie, że jego współczucie całkiem ją rozklei. A nie miała ochoty płakać przy obcym człowieku.

Sigrid odniosła wrażenie, że od Andersa bije chłód.

45

Na początku zachowywał się z rezerwą i był zakłopotany, ale z tonu jego głosu wyczuwała, że nie przejął się zbytnio śmiercią Gudrun.

- A czemu nie przyjechałeś, stryju, gdy umarła
Elen? - odważyła się zapytać, bo w jej sercu nadal tkwił
cierń z powodu jego nieobecności na pogrzebie babci.

Anders westchnął ciężko.

- Nie potrafię tego wytłumaczyć - przyznał, nie kry­
jąc poczucia winy. - Kiedy pożegnaliśmy się z mamą
przy Vestfossen, wiedziałem, że widzimy się po raz ostat­
ni, bo albo umrze po drodze, albo kilka tygodni później
w Gaupås. Miała bardzo liche zdrowie.

Hedvig spojrzała na niego poruszona.

- Pozwolił pan matce staruszce wyruszyć w tak daleką
drogę?

Anders uśmiechnął się gorzko.

Na te słowa Anders poruszył się niespokojnie na krze­śle, a jego niebieskie oczy zasnuł mroczny cień. Zakłopo­tany wychylił łyk kawy, ale się nie odezwał. A kiedy odsta­wił filiżankę, która zadźwięczała o spodek, zapatrzył się przez okno w dal.

- Nie chcesz mówić o mojej mamie? - zapytała Sigrid

46

dotknięta, szarpiąc nerwowo zapięcia przy mankietach. Zauważyła luźną nitkę, ale wolała jej nie ciągnąć, bo mog­łaby spruć cały szew. Dobrze, że dostrzegła to teraz, przy­najmniej zdąży zszyć przed wyjazdem.

- Wolałbym nie - przyznał Anders szczerze. - Andri­
ne nie była dobrym człowiekiem...

Sigrid i Hedvig wymieniły spojrzenia. W brązowych oczach teściowej mieniło się zdziwienie i niezrozumienie. Hedvig pierwsza zabrała głos.

Mówisz o sobie, Hedvig? - zastanawiała się Sigrid, choć w głębi serca była wdzięczna teściowej, że próbowa­ła zmienić nastawienie Andersa do siostry.

Gniewne upomnienia Hedvig musiały chyba zrobić duże wrażenie na Andersie, bo spuścił głowę zamyślo­ny. Sigrid miała nadzieję, że opowie coś więcej o mamie, ale przez wystąpienie Hedvig ta możliwość została chyba zaprzepaszczona.

- W takim razie Andrine musiała się bardzo zmie-

47

nić - rzucił wreszcie cicho Anders. Nikt nie wiedział, czy kierował te słowa do nich, czy też mówi do siebie. Hedvig pokiwała głową.

- Tak, Andrine miała dobre serce!

Sigrid uniosła brwi zdziwiona, bo teściowa rzadko wyrażała się pozytywnie o innych ludziach. Zazwyczaj wszędzie węszyła plotki i lubiła grzebać w cudzych spra­wach. Czy to ze względu na mnie broni Andrine - za­stanawiała się Sigrid - czy też naprawdę mama dała się lubić? Ukradkiem obserwowała zaszokowaną twarz stry­ja; jego jasne rzadkie włosy, prosty, dość długi nos z cha­rakterystycznym czubkiem, niebieskie oczy i krzaczaste brwi, krótko przystrzyżoną brodę, która zaczynała się po­niżej uszu i rosła wzdłuż policzków, kończąc się spicza­sto na podbródku. Minęło wiele lat od chwili, gdy Sigrid po raz ostatni widziała swoją mamę, w pamięci zatarły jej się więc rysy twarzy, ale mimo to dostrzegła rodzinne po­dobieństwo. Mama miała takie same łagodne oczy i takie same rumieńce na policzkach. Zazwyczaj czerwieniła się najbardziej na wysokości kości policzkowych... Anders i Andrine byli rodzeństwem, co do tego nie miała żad­nych wątpliwości.

Sigrid, zawiedziona, że wuj tak pośpiesznie chce opuś­cić 0vre Gullhaug, odprowadziła go na schody.

48

Torstein się nie sprzeciwiał. Skoro gość postanowił jechać, to proszę bardzo. Hedvig też nie wyszła za nimi, tylko zajęła się sprzątaniem ze stołu. Może domyśliła się, że Sigrid chce przez chwilę pobyć ze stryjem sama?

Sigrid chwyciła mocniej za ramię Andersa, ale poluzo­wała uścisk, speszona swą impulsywnością.

- Powiedz mi, Anders... Proszę... Czy mama zabiła
Annę celowo? Oblała ją wrzątkiem, by ta umarła?

Anders nie był zadowolony, że go o to pyta. Przyciskał nerwowo do czoła daszek czapki, oglądał uważnie swo­je spracowane dłonie, w końcu jednak podniósł głowę i spojrzał Sigrid prosto w oczy.

- Niestety, Sigrid, tak właśnie było. Z początku nie
domyślaliśmy się tego, ale po paru latach Andrine sama
się przyznała. Jak sądzę, wiesz o pożarze?

Sigrid pokiwała głową, ale w gardle dławiło ją boleś­nie.

Anders odwrócił głowę, ale nie zdołał ukryć błysku współczucia.

- Może i nie powiedziała, Sigrid, ale to dlatego,
że sama nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Wyparła
tę straszliwą prawdę. Nie zapominaj, że Andrine była jej
córką...

Kiedy powoli zbliżył się do nich Torstein, prowadząc konia zaprzężonego do bryczki, Sigrid zrozumiała, że stryj nic więcej nie powie.

49

- Elen i Andrine leżą na cmentarzu w Botne - poka­
zała ręką kierunek. - Jeśli pojedziesz drogą do Holme-
strand, zobaczysz po prawej stronie iglicę wieży kościel­
nej. Bez trudu znajdziesz groby.

Tak wiele pragnęła jeszcze opowiedzieć, a zamiast tego zaplątała się w wyjaśnieniach.

Anders sprawiał wrażenie, że jej nie słucha.

- Żegnaj, Sigrid! - Uścisnął mocno jej dłoń. - W każ­
dym razie cieszę się, że mama zdążyła cię poznać. Wyda­
jesz się dobrą dziewczyną.

Torstein objął Sigrid w talii, a ona zasmucona opar­ła mu głowę na ramieniu. W milczeniu stali na dziedziń­cu, kiedy Anders podniósł rękę na pożegnanie, i odpro­wadzali wzrokiem bryczkę, póki nie stała się maleńkim punktem w oddali.

Anders nie czuł się najlepiej. Wpatrywał się ponuro wkori-ski ogon, który kiwał się z boku na bok. Klacz opędzała się od natarczywych much, które bzyczały wokół jej zadu. Zerknął tylko obojętnie, mijając rozjazd w stronę kościo­ła. Gdybym teraz skręcił, łatwo odnalazłbym cmentarz, pomyślał niechętnie.

Niecierpliwie cmoknął na kobyłę i pogonił ją tak, by przyśpieszyła. Nie żałował, że odwiedził Sigrid, mimo że żadne z nich nie dowiedziało się nic więcej. Prócz tego, że teraz już Sigrid wie na pewno, że to Andrine spowodo­wała śmierć siostry. Odniósł wrażenie, że z jakiegoś po­wodu Sigrid bardzo zależało na tym, by się tego dowie­dzieć.

Sam musiał przyznać, że mowa obronna Hedvig zła-

50

godziła trochę nienawiść, jaką żywił wobec Andrine. Nie utrzymywał z siostrą kontaktu, odkąd puściła z dy­mem dorobek życia ojca. Rozpacz ojca z powodu utra­ty gospodarstwa i głębokiego zawodu w nim także wy­zwoliła nienawiść. A tymczasem ta gospodyni okazałego dworu twierdzi uparcie, że Andrine była pobożna niczym anioł... Pierwszy raz słyszał, by ktoś wypowiadał się z sza­cunkiem o jego siostrze. Czy naprawdę tak się zmieniła? Odnosił się do tego sceptycznie, ale wyczuł, że Hedvig jest kobietą władczą i jej słowom należy dawać wiarę. Posta­wiła tamę złości i gniewowi, które w nim buzowały. A tak chciał oczernić Andrine, wykrzyczeć wszystkie jej przewi­nienia, zło, którego się dopuściła. Ale czemu by to miało służyć? Jemu by to nie pomogło, boleśnie tego doświad­czył, bo często pomstował i wyklinał niewidzialną Andri­ne. W myślach przywoływał jej obraz i pozwalał, by do­stała za swoje...

A Sigrid - pomyślał gwałtownie - jest krucha niczym trzcina. Nie można jej dokładać więcej cierpienia. Wy­starczy, że uświadomił jej, co się właściwie stało tamtej brzemiennej w skutki wigilii...

Zjazd w stronę kościoła oddalał się coraz bardziej. An­ders uznał, że umarli to umarli. Nie ma sensu rozpaczać przed jakimiś nagrobkami. Odwiedził Sigrid i tym samym krąg się zamyka.

5

Tego wieczoru Torstein długo tulił Sigrid. Przylgnęła ple­cami do jego torsu, a on położył swą ciepłą bezpieczną dłoń na jej brzuchu. Jak dobrze było czuć jego bliskość, bo chociaż nie mówił wiele, to delikatne pieszczoty spra­wiały, że cieplej jej się robiło na sercu. W pieszczotach Torsteina nie było zakamuflowanej namiętności i pożąda­nia, jedynie pragnienie, by ją pocieszyć i ochronić.

- Posmutniałaś - odważył się wreszcie powiedzieć.
Sigrid pokiwała głową w milczeniu.

- Dziwny człowiek z tego Andersa - rozmyślał na głos
Torstein. - Taki obojętny wobec Andrine, Elen i Gudrun.
Co by go kosztowało pojechać z tobą na cmentarz?

Na wspomnienie o tym, że Anders był we dworze, ale nie wykazał zainteresowania, by posłuchać i opowie­dzieć więcej o swej rodzinie, do oczu Sigrid znów napły­nęły łzy.

- Być może nie miał odwagi. Obawiał się swej reak­
cji...

Torstein westchnął ciężko i przyznał:

52

- Hmm, może... Choć, szczerze mówiąc, wydaje mi
się, że jego to specjalnie nie obeszło. Pozostał zimny jak
lód.

Po policzkach Sigrid potoczyły się bezgłośnie łzy, spły­nęły w kąciki ust i kapnęły na poduszkę. Prawda była dla niej taka bolesna. Stryj wyraźnie nie troszczył się o swoją rodzinę. Niepotrzebnie oczekiwała, że dla niego korzenie będą tak samo ważne jak dla niej. Ale Anders nie widział siostry, odkąd jako piętnastolatka została oddana pod opiekę pastora. Mógł choćby odwiedzić jej grób, uważała Sigrid, czując w sercu piekący ból.

- Tak, tak - westchnął Torstein zrezygnowany. - Ale
przynajmniej dowiedziałaś się, kto jest winien śmierci
Anny. Zauważyłem, że od dawna ci to nie daje spokoju.

Sigrid przesunęła się nerwowo. Nie była w stanie roz­mawiać więcej o tym strasznym sadystycznym czynie, któremu winna była jej matka. Nie jest w stanie wyobra­żać sobie krzyków Anny, która została żywcem ugotowa­na... Rozdzierające wrzaski, zwykle wbrew woli, nie cichły w jej głowie, mimo że przecież nie słyszała ich w rzeczy­wistości. Wyobraźnia sama je tworzyła.

Być może Torstein domyślił się, że żona zamknęła się w sobie, bo zmienił temat rozmowy.

- Jeden krąg się zamknął, kochanie, ale jutro wkro­
czymy w następny. Czeka nas spotkanie z moją rodzi­
ną.

Sigrid obróciła się i wtuliła nos w jego owłosioną klat­kę piersiową. Połaskotało ją i mimo woli roześmiała się.

- Cieszę się na to spotkanie - zapewniła, oznajmiając
stanowczo: - Jedziemy, niezależnie od tego, kto nam bę­
dzie chciał w tym przeszkodzić.

53

Torstein uśmiechnął się i przytulił ją mocniej. I tak zasnęli.

Następnego ranka przygotowania do wyjazdu nie zajęły im wiele czasu. Walizki stały zapakowane i gotowe już od poprzedniego dnia. Sigrid i Torstein zjedli śniadanie ra­zem z Hedvig, Torbjornem, Ingebjorg i służbą.

Sigrid wydawało się, że milczenie zawisło nad nimi ni­czym ciężka czarna chmura. Wolała więc udawać, że nie dostrzega skwaszonej miny teściowej, która bynajmniej nie była zadowolona z ich wyjazdu do Larvik. O nie!

Kiedy Torstein wynosił bagaże do powozu, Hedvig wybiegła z domu. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nią głośno, a szyby w oknach zadrżały. Zdecydowanym kro­kiem ruszyła przez dziedziniec w stronę obory.

Torstein uśmiechnął się figlarnie, po czym usadowił ją wygodnie na koźle i podał jej pokaźny kosz z jedzeniem na drogę. Do Larvik droga była daleka, dlatego Sigrid przygotowała sporo kanapek i zapakowała wiele butelek soku.

54

Torstein zatrzymał konia, kiedy skręcili w prawo na żwi­rową drogę. Z kozła dostrzegli w oddali niewielkie gospo­darstwo jego ojca. Przy drodze rosły niewysokie brzozy, tworząc aleję prowadzącą w prostej linii na dziedziniec. Dom pomalowany na biało miał szerokie rzeźbione okiennice i szprosy. Nad schodami znajdował się daszek także bogato zdobiony. Wygląda zupełnie jak miniatura Gaupås, rozmarzyła się Sigrid, choć daleko mu do wynios­łości jej rodzinnego dworu. Po lewej stronie pod uginają­cymi się od owoców drzewami mignęły im pomalowane na czerwony kolor budynki gospodarcze.

Może widziała i piękniejsze miejsca, ale tu panował taki spokój. Było przytulnie i miło.

- To co, odważymy się? - zapytał Torstein zatroska­
ny.

Sigrid oparła mu głowę na ramieniu.

Torstein, nie zwlekając dłużej, pogonił konia i wóz z szarpnięciem ruszył naprzód. Sigrid ścisnęła rękę męża i uśmiechnęła się, a Torstein odpowiedział jej także uśmie-

55

chem, choć nieco wymuszonym. Rozumiała jednak, jak bardzo jest spięty.

Lepszego przyjęcia nie mogliśmy sobie wyobrazić, pomyślała Sigrid, czując, jak ją ściska w gardle. Bo kie­dy Torstein zatrzymał Grację głośnym: Prrr!, przed dom wyległa cała rodzina z Monsem na czele. Uśmiechając się serdecznie i pokrzykując wesoło, powitali gości.

Sigrid zeskoczyła z kozła. Zauważyła, że Torstein za­chowuje rezerwę i nie kryje zdziwienia. Wziął się jednak w garść i odwzajemnił uśmiech. Z pewnością kierowała nim ciekawość, choć nie opuszczała go równocześnie nie­pewność. Serce przestało jej na moment bić, gdy Mons objął Torsteina.

- Witamy - powiedział niewyraźnie Mons łamią­
cym się głosem. - Mój syn marnotrawny - dodał wzru­
szony.

Torstein, zakłopotany, spuścił wzrok, ale na szczęście Mons nie wywoływał w nim dłużej chaosu uczuciowego. Przyjaźnie przedstawił swoją żonę, Martine, i swoją mat-kę.

Sigrid, wtulona w ramię Torsteina, uznała zarówno Martine, jak i babkę Torsteina za bardzo miłe i gościnne. Staruszka uśmiechnęła się do niej, odsłaniając bezzębne dziąsła, i zagruchała:

- A więc spodziewasz się.

- Spodziewam się? - powtórzyła Sigrid. - Czego?
Ingrid położyła delikatnie dłonie na brzuchu Sigrid

i odpowiedziała:

- Dziecka.

Sigrid cofnęła się o krok i wyjąkała:

- Nie.

56

- Jesteś tego pewna? - uśmiechnęła się Ingrid i mrug­
nęła. - Cała promieniejesz szczęściem, dziewczyno. Po­
znaję po twojej twarzy, że jesteś przy nadziei. Bije od niej
taki blask jak u kobiet, które są brzemienne.

Sigrid spuściła głowę. Promieniała, oczywiście, ale to z radości, że oboje z Torsteinem zostali tak mile powitani. Czy to takie dziwne? Co prawda w ostatnim czasie spę­dzili z Torsteinem wiele upojnych nocy w małżeńskim łożu. Cierpliwością i troskliwością zdołał wykrzesać z niej namiętność. Z czasem coraz bardziej lubiła jego zbliże­nia. Kiedy wreszcie się odprężyła i przestała wstydzić, ich igraszki w łóżku nabrały całkiem nowego wymiaru. Przestała myśleć jedynie o tym, by sprawić przyjemność Torsteinowi, teraz sama chętnie włączała się do zabawy i czerpała z tego rozkosz.

Torstein mruknął coś niezrozumiałego, ale popatrzył na Sigrid promiennie. W jego brązowozielonych oczach dostrzegła nadzieję. Tak bardzo zapragnęła, by babcia się nie pomyliła. Zarumieniła się i poczuła, jak palą ją policz­ki. Uszczęśliwiona rozchyliła usta w uśmiechu, radując się nowiną.

- Tak się cieszymy, że zechcieliście do nas przyje­
chać - odezwał się Markus, najmłodszy syn Monsa. Wy­
ciągnął rękę i przywitał się z Torsteinem. - Razem z He­
lenę - kiwnął głową w kierunku siostry, która stała z tyłu

57

wyczekująco - uważamy, że to wielka radość, zwłaszcza dla taty, który... tak długo za tobą tęsknił.

Sigrid z trudem powstrzymała wzruszenie, uznając tę chwilę za magiczną. Równocześnie zrobiło jej się strasznie żal nowo poznanego teścia. Ileż to łat ten człowiek musiał cierpieć z powodu egoizmu Hedvig! Jakby na własnym ciele odczuła jego ból i serce jej się ścisnęło. Powoli wy­puściła powietrze z płuc i ból zelżał.

Helenę stanowiła całkowite przeciwieństwo swojego brata. Markus był bardziej podobny do matki. Miał jasne włosy, niebieskie oczy i spiczasty podbródek oraz wysta­jące kości policzkowe. Helenę miała czarne włosy, orli nos i odrobinę za duże uszy, ale za to zęby miała białe, a usta pięknie wykrojone. Bardziej przypominała z urody Mon-sa, zauważyła Sigrid, przyglądając się uważnie rysom twa­rzy rodzeństwa i dopatrując się podobieństwa do Torstei-na. Nadaremnie, bo przecież Torstein stanowił lustrzane odbicie swojej matki, Hedvig.

Kiedy już wszyscy się przywitali, Mons zaprosił Torstei-na i Sigrid do domu.

- Ach, jak tu przytulnie - odezwała się zachwycona Sigrid, rozglądając się wokół.

Teść poprowadził ich korytarzem. Minęli niewielką kuchnię urządzoną rustykalnie i weszli do salonu. Podzie­lono go na dwie części, większa używana była na co dzień. Stały tam dwa fotele, kanapa, okrągły stolik, w rogu znajdo­wał się kominek, a na ścianach wisiało dużo półek z książ­kami. W drugiej części stał bukowy stół na osiem osób i ko­moda z tego samego drewna oraz szafa z witrynką.

Mroczne wnętrze jadalni ożywiały szydełkowe obru­sy, postumenty z kwiatami, dywaniki z frędzlami, a tak-

58

że białe lekkie firanki z koronek w oknach. Na ścianach wisiało dużo obrazów. Wszystkie ozdoby czyniły wnętrze przytulnym i bezpiecznym.

Torstein z dumą objął Sigrid ramieniem i rzekł:

Rozmowę przerwała im Martine, która zaczęła roz­kładać na stole talerze, sztućce i filiżanki. Nie była zbyt rozmowna, ale na jej twarzy odbijały się radość i spokój. Wydawało się, że cieszy ją, że mąż doczekał się wizyty utraconego syna.

59

-> O tak, my w każdym razie tak to odebraliśmy - od­parła Sigrid.

Martine rozpromieniła się zadowolona z pochwały, odprężyła się i odważyła się wreszcie uśmiechnąć do go­ści. Na jej twarzy pojawiły się intensywne rumieńce. Wy­tarła pośpiesznie w fartuch spocone dłonie i sprawdziła, czy wszystko jest już na stole.

Sigrid nie sądziła, że zdoła cokolwiek przełknąć, bo w drodze była bardzo zdenerwowana i niespokojna, ale w tej pełnej ufności atmosferze rozluźniła się.

Gospodarze zadbali o obfity poczęstunek. Wystawili wędzone wędliny, śmietanę, różne gatunki chleba i om­lety z jaj. Pachniało świeżym masłem i serem. Parowała gorąca kawa, a zapach przyrządzonych na różne sposoby śledzi drażnił Sigrid w nozdrza. Poczęstowała się obficie, kiedy Martine podała jej półmisek z wędzonkami. Czyżby tak zgłodniała po podróży, czy też nabrała apetytu w miłej atmosferze?

Po posiłku kobiety uprzątnęły ze stołu, a Sigrid skorzy­stała z okazji, by porozmawiać z Monsem. Już dawno to sobie postanowiła, że dowie się jak najwięcej o ojcu Tor-steina. I nawet jeśli mąż będzie jej posyłał ostrzegawcze spojrzenia i kopał w łydkę, by nie naprzykrzała się z pyta­niami, uda, że tego nie zauważa. Zależało jej, by usłyszeć jak najwięcej.

- Czy Martine wiedziała o Torsteinie, kiedy się pobie­
raliście?

Mons poklepał się po brzuchu i roześmiał się.

60

tine, która właśnie weszła do salonu. - Przynajmniej mnie nic o takich nie wiadomo - dodała żartobliwie, stukając męża w bok.

Mons poklepał żonę po pośladkach i stwierdził ze spo­kojem:

- Tajemnice w małżeństwie to pożywka dla diabła.
Szczerość i zaufanie to ważne podstawy związku.

Sigrid zagryzła wargi, zastanawiając się nad tymi sło­wami. Czy ona ukrywa coś przed Torsteinem? Nie. Ależ tak. Nie wtajemniczyła go w sprawę związku kazirodcze­go pomiędzy Gudrun a ojcem. Może powinna była mu powiedzieć, ale... Czemu to miałoby służyć? Nie przynios­łoby nikomu pożytku, a jedynie szkodę. Ucierpiałoby na tym dobre imię Nielsa i Gudrun... Nie, utwierdziła samą siebie w przekonaniu, przeszłość należy zostawić za sobą. Ale jeśli z czasem zdarzy się coś przykrego, na pewno nie będzie zwlekać, by zwierzyć się ze swych kłopotów Tor-steinowi.

- A jak zareagowała Hedvig... - zapytał Mons i umilkł
na chwilę. W końcu odważył się dokończyć: - Jak zarea­
gowała Hedvig, kiedy się dowiedziała, że zamierzacie nas
odwiedzić? - Na jego szczupłej twarzy malowało się na­
pięcie.

Torstein poruszył się niespokojnie na krześle i odpo­wiedział:

- Jeśli mam być szczery, ojcze... nie była z tego za­
dowolona. O, bardzo jej się to nie spodobało i robiła
wszystko, by nas nakłonić do zmiany planów, ale... Jak
widzisz, bez powodzenia - dodał i mrugnął okiem łobu­
zersko.

Mons pokręcił głową zrezygnowany.

61

- No cóż, Hedvig najwyraźniej nie zmieniła się zbyt­
nio przez te wszystkie lata. Piękna niczym grecka bogi­
ni, ale niebezpieczna jak wąż, który często okręcał szyję
bogini. Meduza. Jej uwodzicielskie spojrzenie potrafi za­
bić, gdy tylko zmieni jej się humor. - Mons, pogrążywszy
się we wspomnieniach, najwyraźniej nie zreflektował się,

' że przedstawia w bardzo złym świetle matkę Torsteina. Ocknął się jednak z zamyślenia i szybko dodał: - Przepra­szam, Torstein. Nie chciałem...

- Nic nie szkodzi - machnął lekceważąco ręką Tor­
stein. - Wiem, jaka potrafi być mama.

Mons jakby znów stracił kontrolę nad swoimi uczucia­mi i oczy mu się zaszkliły, gdy mówił:

- Ją jak psa należy głaskać z włosem. Biada temu, kto
odważy się przeciągnąć dłonią pod włos!

Sigrid nie spodobał się ten odpychający ton, który po­brzmiewał teraz w głosie teścia, choć oczywiście go rozu­miała. Hedvig tak strasznie go zawiodła. Jej zdaniem jed­nak powinien to puścić w niepamięć. Na szczęście Mons przestał wyrażać się negatywnie o Hedvig, złagodniał i zwrócił się ożywiony do Torsteina.

Obaj mieli do nadrobienia tyle lat. Po co wypełniać je goryczą, skoro lepiej się cieszyć z tego, że wreszcie mogą się poznać.

Następnego dnia Sigrid parę razy musiała wycierać chu­steczką łzy. Powóz trząsł się i podskakiwał na nierównej żwirowej drodze. Zarówno Torstein, jak i ona zerkali za siebie i unosili ręce w pożegnalnym geście, a gromadka na dziedzińcu z zapałem im kiwała.

62

Kiedy już zniknęła w oddali, Torstein i Sigrid usadowi­li się wygodniej.

- Chyba wszystko poszło dobrze - odezwał się Tor­
stein z ociąganiem.

Sigrid poznała po jego głosie, że obawia się wyrażać zbyt zdecydowanie. Wyraźnie chciał usłyszeć najpierw, co ona o tym sądzi.

Sigrid rozchyliła usta w uśmiechu.

- A więc, mój kochany mężu - rzekła, podnosząc
wzrok i klepiąc go po kolanie - żałujesz, że przyjechali­
śmy?

Torstein pocałował ją delikatnie w czoło i odparł:

- Nie żałowałem ani przez chwilę, Sigrid. Ani przez
chwilę.

Sigrid poprawiła się zadowolona.

6

Inga czuła miłe łaskotanie w żołądku, kiedy czesała włosy przed lustrem. Wyjątkowo nie zamierzała ich ciasno za­platać, ale zostawić rozpuszczone, by swobodnie opadały jej na plecy. Może powinna je trochę podciąć, bo sięgały jej aż do bioder, ale nie miała na to teraz czasu.

Za każdym razem gdy pomyślała o tym, dokąd się uda tego wieczoru, czuła napięcie w podbrzuszu. Uśmiechnę­ła się do swego odbicia w lustrze i westchnęła. Na łóżku leżała niewielka torba podróżna. Nie zapakowała do niej wiele, bo uznała, że gdy czegoś jej będzie brakować, to za­wsze może wpaść na chwilę do Gaupås. Schowała szczot­kę do włosów, lusterko, puder i bieliznę, a także czystą bluzkę i spódnicę.

Eugenie uśmiechała się znacząco, kiedy Inga trochę zawstydzona zapytała ją, czy nie zajęłaby się Emilią przez sobotę i niedzielę. Służąca nie zapytała, dokąd Inga się wybiera, ale jej uśmiech świadczył o tym, że się domyśla. Inga zarumieniła się speszona, ale na szczęście Eugenie poklepała ją przyjaźnie po plecach i oświadczyła, że z ca-

64

łego serca życzy jej, żeby odpoczęła od codziennych obo­wiązków.

Była więc gotowa, by się udać do Storedal.

Tylko Martin i ona, sami przez całą sobotę i niedzie-

ic.

Inga wprost nie pojmowała, że to prawda. Po tylu la­tach są nareszcie wolni i nadal w sobie zakochani. Przy­garbiony, dyszący Niels umarł i spoczął w grobie. Gudrun także, pomyślała Inga i czym prędzej odgoniła męczą­ce myśli. Nie chciała sobie przypominać, jak to się sta­ło, że Martin i ona wreszcie mogą być razem. Nie teraz. Nie w tym radosnym dniu.

Inga pożegnała się z domownikami i ruszyła drogą. Mogła poprosić Gulbranda, by ją podwiózł do Storedal, ale uznała, że chętnie się tam przejdzie pieszo, zwłaszcza że odległość nie była zbyt duża, a torba jej nie ciążyła. Poza tym cudowny był taki spacer, podczas którego wreszcie miała czas, by w pełni poczuć czekającą ją radość.

Gdy Inga zatrzymała się przy rosnącym na dziedziń­cu drzewie, dostrzegła z daleka Martina, który zgarniał grabiami żwir na podwórzu. Niezauważona przystanęła, by nacieszyć oczy pięknym widokiem. Słońce zaszło za wzgórza, ale pojedyncze promienie oświedały złotym bla­skiem różowe niebo. Białe za dnia obłoki nabrały blado-liliowego odcienia. Włosy Martina wyglądają jakby były pozłacane, pomyślała Inga z zachwytem. Koszula odci­nała się nieskazitelną bielą od ogorzałego karku, spodnie, szerokie u dołu, zwężały się w biodrach, a na szerokich ramionach naprężały się szelki.

Inga opuściła torbę na ziemię z głuchym odgłosem, po czym przemknęła się bliżej. Starała się iść bezgłośnie,

65

ale gdy od Martina dzieliło ją zaledwie parę metrów, on odwrócił się nieoczekiwanie.

- Inga! - zawołał radośnie i odstawił grabie.

Inga zaśmiała się głośno, wprost wskoczyła mu w ra­miona, otulając nogami jego biodra. Martin przytrzymał ją mocno i zakręcił się z nią dokoła, a ona, nie przestając się śmiać, odchyliła głowę. Jej czarne włosy rozłożyły się jak wachlarz.

Wreszcie Martin zatrzymał się i patrząc na nią, rozchy­lił usta w szerokim uśmiechu.

Inga pochyliła się i odszukała ustami jego warg, skła­dając gorący i głęboki pocałunek. Próbował się uwolnić, ale nie chciała go puścić, tylko przywarła do niego jeszcze mocniej.

Inga tymczasem pośpieszyła po swoją torbę. Spotkali się przy schodach prowadzących do budynku mieszkal-

66

nego i weszli do środka. Martin z galanterią przytrzymał jej drzwi, a Inga ze szczęścia poczuła ssanie w żołądku. Za kilka miesięcy, a może za rok pewnie zostanie wniesio­na przez próg jako panna młoda, żona Martina.

Inga zauważyła fotografię od razu, gdy weszli do kory­tarza. Zaskoczona zawołała:

- Na miłość boską! Znów tu wisi?

Zdecydowanym krokiem skierowała się w stronę foto­grafii i koniuszkiem palca musnęła ramkę. Mimowolnie obejrzała palec. Był czysty, nie nosił śladu kurzu. Zapew­ne fotografia przedstawiająca Kristiana, Jenny, Laurensa i Ragnhild w młodości wróciła na swoje miejsce niedaw­no, chyba że Ragnhild lub któraś ze służących starannie pilnuje wycierania kurzu i usuwania pajęczyn, a to znaczy, że to zdjęcie ma dużą wartość albo dla Laurensa, albo dla samej gospodyni, wywnioskowała Inga.

Wreszcie mogła swobodnie przyjrzeć się twarzom na fotografii. Ojciec od tamtego czasu znacznie się postarzał, choć nadal nieźle się trzyma. Włosy wciąż mają tę samą kruczoczarną barwę, ale wokół ust utworzyły mu się głę­bokie bruzdy. Zresztą czy można się temu dziwić, pomy­ślała ze smutkiem o ojcu, który tak ciężko zniósł śmierć żony.

Na fotografii nie uśmiecha się, ale z jego postawy bije młodzieńcza radość i odwaga. Stoi wyprostowany, a w oczach czai się radosny błysk. Serce ścisnęło jej się boleśnie, gdy patrzyła na ojca, bo wiedziała, że w parę go­dzin po wyjściu tej czwórki od fotografa w jego życiu na­stąpi dramatyczny zwrot. Żadne z nich nie zdawało so­bie sprawy, że w ciągu tego jesiennego wieczoru zostanie zerwana przyjaźń pomiędzy Storedal i Svartdal, a gwał-

67

towna kłótnia rozdzieli dwie rodziny na dziesięciolecia. Może nawet na zawsze, uświadomiła sobie Inga, bo Kri-stian i Laurens nadal unikali się jak ognia. Martin stanął obok niej i wyjaśnił:

Inga pokiwała powoli głową. Zabolało ją, że w ro­dzinnym domu nie wspomina się o mamie. Pewnie przez Ragnhild, pomyślała zasmucona, ale musiała się z tym pogodzić. Gospodyni dworu ma zapewne swoje powody.

Martin poprowadził ją po schodach na górę. Szła za nim z ociąganiem. Była już raz na piętrze w tym okaza­łym budynku, ale wówczas to Laurens zaprowadził ją do sypialni, którą dzielił wraz z Ragnhild. Wydarzyło się to podczas wesela Martina i Gudrun. Stryj pragnął jej wów-

68

czas podarować kolczyki, które niegdyś należały do Jenny. Wtedy Laurens o mało nie opowiedział jej o waśni rodo­wej. Uczyniłby to zapewne, gdyby nagle nie przerwała im rozmowy Ragnhild.

Inga stanęła wyczekująco w progu, gdy Martin otwo­rzył drzwi.

Na szerokim łożu leżała biała pościel, a po obu stro­nach łóżka stały krzesła z oparciem, pomalowane na brą­zowo komody nakryte szydełkowymi serwetkami, na któ­rych ustawiono świeczniki, a także stojak na miednicę i dzbanek z wodą. Sterylnie, prosto, bezosobowo.

- O co chodzi? - zapytał Martin z czułością. - Coś cię
dręczy?

Inga nabrała głębokiego oddechu i udawała beztroskę, ale jej się to nie udało.

Martin stanął przed nią, ostrożnie wziął torbę z jej ręki i odstawił na łóżku. Jego błękitne oczy przyglądały jej się badawczo.

Możliwe, że zachowała się trochę dziecinnie, rozgrze-

69

bując stare rany, ale nic nie mogła na to poradzić, że pod powiekami przewijały jej się obrazy Martina i Gudrun we wspólnym łożu.

- To nie jest małżeńska sypialnia, którą dzieliłem
z Gudrun - zdradził Martin.

Inga uświadomiła sobie, że nie tylko to ją paraliżuje, ale zauważywszy, iż Martin nie ma ochoty drążyć tego te­matu, powoli rozluźniła ramiona. Nie wolno jej grzebać w jego prywatnych sprawach. Nic ją to nie powinno ob­chodzić. A poza tym Gudrun to już przeszłość.

- Zejdźmy na dół - poprosił Martin i musnął ją le­
ciutko wargami w policzek.

Inga odruchowo cofnęła głowę. Słyszała, że Martin westchnął zrezygnowany. Zebrała się więc w garść i z za­chęcającym uśmiechem ochoczo podążyła za nim do sa­lonu. Widok, jaki tam zastała, prawdziwie ją wzruszył. Cieplej jej się zrobiło na sercu i tym razem dyskretnie wy­tarła łzy radości. Martin przygotował obiad dla dwojga. Zadał sobie wiele trudu, wyciągnął wykrochmalone ser­wety, zapalił świece i ustawił delikatną porcelanę.

Poczuła się nieco zakłopotana taką oprawą. Może nie jestem romantyczką? - zdziwiła się nagle. Na szczęście Martin nie traktował tego wszystkiego z nadmierną po­wagą i do siebie samego też miał pewien dystans. Śmiał się i żartował, by rozładować nastrój, w który wdarł się nieoczekiwanie zbytni patos. Nieporadnie napełnił miski ziemniakami i warzywami, wylał na stół sos przy przele­waniu go do sosjerki, za to pieczeń z dziczyzny udało mu się pokroić wyjątkowo elegancko.

Inga nawet nie przypuszczała, że jest taka głodna, ale gdy poczuła zapach jedzenia, ślinka napłynęła jej do

70

ust Martin otworzył butelkę z winem tak, że korek po­leciał aż pod powałę. Rozbawieni aż zanosili się od śmie­chu.

Inga wychyliła łyk dobrego mocnego wina i w tym sa­mym żartobliwym tonie ciągnęła rozmowę:

- Czyżbyś mnie uważał za świętoszkę?
Oczy mu rozbłysły.

- Skąd! Wiem przecież, że nią nie jesteś! Mimo to...
Nie zaszkodzi cię trochę upić i nakłonić do szaleństwa.

Inga poruszyła się niespokojnie na krześle. Wpraw­dzie Martin nie powiedział wprost o planach na wieczór, ale przecież nie była głupia, by nie domyślać się, do czego zmierza. Poczuła łaskotanie w podbrzuszu i mimowolnie ścisnęła uda. Tej nocy leżeć będzie w jego ramionach... Najchętniej zwabiłaby go natychmiast do sypialni, ale po raz kolejny upomniała się w duchu, by poczekać. Zosta­wić pożywkę dla wyobraźni...

Inga zmieniła pośpiesznie temat rozmowy w obawie, że za moment w ogóle nie będzie w stanie skupić się na czymś innym, i sięgnąwszy po dwa cienkie plastry piecze­ni, zapytała:

71

spraw do rozwikłania, Ingo. Może więc łatwiej nam bę­dzie skupić się nad tym bez dzieci. Inga pokiwała głową.

- Ciekawi mnie między innymi - podjął z powagą
Martin, odkładając na bok nóż i widelec - dlaczego nie
chcesz ujawnić, kto jest ojcem Runy? Czy Gudrun w ogóle
to wiedziała?

Inga odłożyła sztućce i chwyciła serwetkę, którą ścis­nęła w dłoni, aż utworzyła się z niej twarda kula.

Przerwał jej wzburzony:

- A co ze mną, Ingo? Nie wydaje ci się, że traktuje się
mnie jak osła?

Zaraz jednak wyraźnie pożałował swego wybuchu i w kącikach jego ust pojawił się nieśmiały uśmiech. Inga jednak twardo obstawała przy swoim.

72

z tym, że każde z nas ma jakieś tajemnice, które dotyczą naszego wcześniejszego życia, i jeśli nie zechce, nie musi o nich mówić.

- Dotyczy to także mojego związku z Gudrun? - za­
pytał złośliwie.

Indze nie spodobał się ton jego głosu, ale rozumiała, że próbuje wywrzeć na nią presję. Była jednak pewna, że i tak nie dowiedziałaby się niczego o ich małżeństwie, nawet gdyby w zamian zdobyła się na intymne zwierze­nia. Przełknęła głośno ślinę.

- Tak, Martin... Tak musi pozostać. Przysięgłam...
przysięgłam...

. Inga zagryzła wargę. Omal nie wygadałaby się, że umó­wiła się z Gulbrandem, że nie będą rozgrzebywać sprawy kazirodztwa. Lepiej, by Martin nie wiedział, że stary słu­żący w Gaupås coś wie na temat ojca Runy.

W milczeniu posilali się dalej. Martin znów napełnił jej kieliszek aż po brzegi, a wtedy Inga odważyła się zapy­tać:

- Sądzisz, że nasz związek, który tak naprawdę dopie-

73

ro się odradza, przetrwa? Myślisz, że odnajdziemy do sie­bie drogę?

Wstrzymawszy oddech, czekała na odpowiedź. Nigdy wcześniej nie rozmawiali ze sobą tak otwarcie na temat przyszłości.

Martin żuł długo, wreszcie przełknął i wytarłszy usta serwetką, popatrzył Indze prosto w oczy i rzekł:

Inga zaczerwieniła się.

- To nie wiedziałeś o tym?
Martin grzebał widelcem w jedzeniu.

- Ależ tak, właściwie wiedziałem. To musiało być dla
ciebie straszne poślubić Nielsa.

Pod wpływem smutnych wspomnień Inga zapadła się w sobie, zaraz jednak wyprostowała się i prychnęła:

- To nie było straszne, lecz obrzydliwe! Chyba prze­
de wszystkim dlatego, że nie dano mi ani czasu, ani moż­
liwości, bym się z tym oswoiła, ale też dlatego, że ojciec

74

zmusił mnie do tego małżeństwa. Brutalnie i bezlitoś­nie.

Zakręciło jej się w głowie. Wychyliła kieliszek wina i jego cierpki smak pozwolił jej się otrząsnąć z ponurych wspomnień.

- Na szczęście małżeństwo z Nielsem to już przeszłość.
Nie zamierzam za wiele narzekać, bo w gruncie rzeczy nie
był złym człowiekiem. Mimo wszystko... Urodziła nam
się córka. Ale nie poczęliśmy jej bynajmniej w harmonii,
szczęściu i ekstazie.

Gdzieś w głowie kołatały jej pogardliwe słowa, ale nie chciała ich wypowiedzieć. Kiedyś może wyrzuciłaby z sie­bie bez namysłu wyzwiska pod adresem męża, ale teraz... on także należał już do przeszłości. Co komu przyjdzie z tego, gdy opowiem, jak cierpiałam w małżeńskim łożu, pomyślała.

- Każdy dźwiga jakieś brzemię - zwierzył się Mar­
tin. - Jedni cięższe, inni lżejsze, ale nigdy nie można za­
pominać o tym, że ludzie różnie przeżywają kłopoty
i cierpienie. Lecz my się będziemy w tym wspierać, Ingo.
Razem będziemy dźwigać brzemię.

Powiedział to tak pięknie, że Inga przełykała ślinę gwałtownie, by się nie rozpłakać. Cóż, Martin może nie był wielkim poetą, ale dla niej liczył się sens jego słów. Poczuła się pewniej, mając świadomość, że w przyszło­ści będą nie tylko pracować ramię w ramię, ale też zawsze trwać u swego boku.

- Czy Ingebjorg jest dla ciebie też takim ciężarem, o któ­
rym nie chcesz rozmawiać? - zapytała Inga, nie odrywając
wzroku od talerza. Widelcem skubneła kawałek marchewki.

Martin roześmiał się.

75

Na razie, pomyślała Inga zrezygnowana. Nie była bo­wiem taka pewna, że Hedvig całkiem dała za wygraną. Ta kobieta, gdy już sobie coś ubzdurała, nie zrażała się pierwszym niepowodzeniem. Chociaż możliwe, że nie będzie chciała narażać na wstyd swoją córkę. Ingebjorg na pewno głęboko zraniła odmowa Martina.

Zmierzch zabarwił krajobraz za oknami salonu na niebiesko. Inga nie wiedziała, czy to wino w dużej ilości, czy bliskość Martina sprawia, że jest jej tak lekko i radoś­nie na duszy. Nie wzbraniała się, gdy wziął ją za rękę i po­ciągnął za sobą na górę.

Inga nie sprzeciwiła się. Podekscytowana i odurzona winem wchodziła za nim po schodach. Ledwie zdążyli za

76

sobą zamknąć drzwi, a już znaleźli się w łożu złączeni go­rącym namiętnym pocałunkiem.

Inga poczuła, że coś w niej pękło, gdy zanurzyła się w ramionach Martina. Spełniło się jej największe pragnie­nie, by być z nim nie tylko w wyobraźni, ale naprawdę.

W jego spojrzeniu dostrzegła zrozumienie. A kiedy ostrożnie zaczął ją rozbierać, nie protestowała. Leżała na wznak, rozkoszując się pełnią szczęścia.

7

Hedvig słyszała nadzieję w głosie córki, ale nie mogła przecież jej okłamywać.

- Niestety, dowiedziałam się o tym z pewnego źródła.

78

Chyba zaplanowali wcześniej to spotkanie, bo we dworze zostali zupełnie sami.

Ingebjorg nie zdołała dłużej udawać dzielnej i w mat­czynych ramionach rozpłakała się na dobre. Pociągając nosem, wydukała:

- Pogodziłabym się jakoś z tym, że Martin mnie nie
chciał, ale mógł chociaż wyjaśnić dlaczego. Mógł powie­
dzieć, że Inga na niego czeka. Tymczasem... - Wydmu­
chała mocno nos w chusteczkę. - Tymczasem zapewniał,
że jestem wspaniała, mądra i miła pod każdym względem,
ale, niestety, dla niego za młoda.

A więc takie bajeczki wymyślił, pomyślała Hedvig z niesmakiem. No cóż, wolał być szczery, mógł jednak po­czekać ze sprowadzaniem Ingi do Storedal. Powinien zro­zumieć, jak bardzo tym zrani Ingebjcrg. Przecież dopiero co odrzucił propozycję Hedvig, by ożenił się z jej córką.

O dziwo, nie na Martinie skupiała się jej złość i rozcza­rowanie, lecz na Indze. Ilekroć o niej pomyślała, czuła się tak, jakby poparzyła się rozżarzoną lawą. Sama przeżyła straszne upokorzenie ze strony Kristiana podczas rozpra­wy, i miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z nikim z tego rodu! Przypomniało jej się, jak przed ślubem Torsteina z Sigrid Inga właściwie jej groziła. Zabroniła jej zasiewać w Sigrid jakieś podejrzenia. Chytry uśmiech uniósł kąciki jej ust. Co prawda Indze udało się ją wówczas powstrzymać, bo dowiedziała się o przekup­stwie pastora Mohra, ale... Zamyślona, podrapała się za uchem. Spinką wyszarpnęła kilka kosmyków.

79

Hedvig przeczuwała niejasno, że Ingę przeraziły oskarżenia, jakoby była wplątana w śmierć Gudrun. No cóż, Inga z pewnością nie była niczemu winna, czemu jednak ta kruczoczarna kobieta tak się obawiała, że ktoś może doszukiwać się związku między nią a wypadkiem pasierbicy? Dlaczego reagowała tak nerwowo i tłumaczy­ła się, że ona i Gudrun wcale się nie kłóciły, zanim drabi­na runęła? Wszystko to wydaje się w najwyższym stopniu dziwne, stwierdziła Hedvig i zaśmiała się. Łatwo wikłała się w różne diabelskie pomysły, gdy tylko chodziło o Kri-stiana i jego zarozumiałą córkę. Teraz jednak nie miała odwagi ich otwarcie zaatakować. Parę razy z rzędu zdołali ją skutecznie uciszyć...

- Kiedy pomagałyśmy Sigrid włożyć suknię ślub­ną, Inga zwierzyła się, że tęskni za kimś. Za człowiekiem z krwi i kości, a nie jakimś marzeniem. Potem tłumaczy­ła się gwałtownie, że najbardziej pragnie pogodzić się z ojcem, teraz jednak wreszcie zrozumiałam, co miała na myśli... - Ingebjorg odsunęła się od matki na odległość ramion. - Ona tęskniła do Martina! Nie chciała jednak powiedzieć tego na głos, mimo że nie miała pojęcia o mo­ich uczuciach do Martina. Nie pojmuję, dlaczego była taka tajemnicza.

Wtedy Hedvig doznała olśnienia. Że też nie domyśliła się tego wcześniej. Inga kochała najstarszego syna Ragn-hild i Laurensa od dawna! Zapewne zanim wydano ją za mąż za Nielsa. Tak, tak właśnie musiało być, pomyślała podniecona. Inga nie promieniowała bowiem radością w dniu swego ślubu. A gdy tak zastanawiała się dłużej, przypomniało jej się, że podczas wesela Inga z Martinem oddalili się razem nad jezioro. Ależ tak! Doprawdy dziw-

80

ne, rozmyślała Hedvig rozgorączkowana, żeby tak nie­przystojnie zachować się w dniu własnego ślubu.

Cała dygotała poruszona dokonanym właśnie przez siebie odkryciem. Przez moment poczuła nienawiść do Martina, który zachowywał się z galanterią i był dla wszystkich bardzo miły, a w rzeczywistości zdradzał swo­ich najbliższych. Jego dusza była splamiona pożądaniem i namiętnością... Zawiódł swoich rodziców, Gudrun, a te­raz Ingebjorg. Bo przez cały czas tęsknił za Ingą. Na Boga, pomyślała, drepcząc w miejscu. Teraz gdy zarówno Niels, jak i Gudrun opuścili ziemski padół, tych dwoje wreszcie mogło sobie wyznać miłość.

Znów naszło ją podejrzenie, czy czasami sędziemu i jego córce ktoś nie pomógł opuścić tego świata. Faktycz­nie ów żniwiarz Bjornar pchnął kruchego staruszka w ob­jęcia śmierci. Dosłownie. Ale... Domyślała się, że Inga straciła głowę dla tego przystojniaka. Krążyły nawet o tym jakieś plotki. Zresztą sama widziała blask w oczach Ingi, kiedy parobek zjawiał się gdzieś w pobliżu. Czyżby gospo­dyni posłużyła się Bjornarem, by z jego pomocą pozbyć się Nielsa? Trudno powiedzieć, rozważała w myślach. Inga bez trudu mogła zawrócić w głowach kochliwym pa­robkom. Możliwe, że przyrzekła Bjornarowi wierność po grób, o ile zechce oddać jej pewną przysługę.

Hedvig aż bała się myśleć o tych wszystkich możliwoś­ciach. Coś jej mówiło, że jest bliska rozwiązania zagad­ki, Kristian i Inga jednak wielokrotnie kneblowali jej usta. Nie miała odwagi ich znów zaatakować... Zbyt wiele mia­ła do stracenia.

Nie mogła jednak zapanować nad pobudzoną wyob­raźnią. To dziwne, ale Inga w jakimś stopniu była zamie-

si

szana zarówno w śmierć Nielsa, jak i Gudrun. Hedvig wy­kręcała nerwowo palce. Pełne nienawiści słowa wyrwały jej się z gardła, nim zdążyła się zastanowić.

- Piekielne babsko! - warknęła, uderzając pięścią
w stół. - Powinna dostać za swoje za to, że ci zabrała Mar­
tina. - Zagniewana spojrzała na córkę i pohamowała się
trochę. - To znaczy... życie już ją trochę doświadczyło,
ale bogowie wiedzą, że należy jej się nauczka. Przydało­
by się, żeby spuściła trochę głowę, bo tak zadziera nosa,
że sięga do chmur.

Hedvig drgnęła i omal się nie przeżegnała, słysząc złowrogi śmiech córki. Ale słowa Ingebjorg wryły jej się w pamięć.

- Wiem nawet, w jaki sposób nauczyć ją moresu,
mamo. Już wiem, jak...

Inga właśnie nakrywała do stołu w ogrodzie, gdy zobaczy­ła nadchodzącą od strony zagajnika Sigrid. Pośpiesznie przykryła czystą ściereczka dżem z truskawek i dzbanek z sokiem, żeby osy, zwabione aromatycznym zapachem, nie zleciały się do smakołyków.

- Sigrid! - zawołała Inga i pomachała ręką do pasier­
bicy. - Jak miło, że przyszłaś!

W ostatnim okresie Sigrid wielokrotnie ją odwiedzała. Odrodziła się między nimi przyjaźń, która je łączyła, za­nim Hedvig nie zasiała w głowie synowej podejrzeń, wy­zywając Ingę od najgorszych.

- Chciałam zobaczyć Emilię, wiesz - wyjaśniła Sigrid
z uśmiechem i rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu przy-

82

rodniej siostrzyczki. Emilia pewnie usłyszała swoje imię, bo po chwili przydreptała po trawie i pobiegła wprost do Sigrid.

Sigrid ucieszona ukucnęła i wzięła maleństwo na ręce.

- Chyba przybyło ci przez lato parę kilogramów - za­
śmiała się do dziewczynki. - Stęskniłaś się za mną?

Emilia nie odpowiedziała, ale pokiwała zdecydowanie, a jej czarne loki zatańczyły wokół głowy. Pełna ufności wtuliła się nosem w zagłębienie na szyi Sigrid i westchnę­ła z zadowoleniem.

Inga sięgnęła po krzesło i podała Sigrid, która z wdzięcznością usiadła.

- Co to za tajemniczy uśmiech? - zapytała Inga do­
brodusznie. - Coś mi się zdaje, że nie przyszłaś wyłącznie
z powodu Emilii?

Sigrid spuściła wzrok i zarumieniła się gwałtownie, po czym oświadczyła uszczęśliwiona:

- Spodziewamy się dziecka!

Nowinie towarzyszył okrzyk radości, który tak zdziwił Emilię, że popatrzyła na przyrodnią siostrę zdumiona.

- To wspaniale, Sigrid - wydukała Inga zaskoczo­
na. - Doprawdy...

Nic nie mogła poradzić na to, że się wzruszyła. Sigrid wreszcie wyglądała na szczęśliwą u boku Torsteina. Łzy napłynęły jej do oczu i gdyby nie pomrugała intensywnie, spłynęłyby jej po policzkach. Nie chciała być zbyt nachal­na, odważyła się jednak stwierdzić:

- To znaczy, że udało ci się odsunąć przykre wspo­
mnienia związane z kazirodztwem... To znaczy... - umilk­
ła, bo czy da się to w ogóle wyjaśnić?

Sigrid postawiła Emilię na ziemi i odparła zakłopotana:

83

- Chyba tak. Nie zapomniałam, ale nie stanowi to już
przeszkody w moim małżeństwie.

Sigrid nie musiała nic więcej mówić. Inga zrozumiała, że jej pasierbica odprężyła się przy Torsteinie. Czy mogło być coś wspanialszego, zwłaszcza że i Torstein odnalazł spokój i szczęście u boku swej żony?

Inga pociągnęła ją lekko za warkocz.

Inga poczuła w sercu miłe ciepło, że Sigrid okazała jej tyle zaufania. Ucieszyło ją to bardziej, niż była w stanie wyrazić słowami. Była pierwszą osobą, z którą Sigrid po­dzieliła się nowiną, że oczekuje dziecka. Wprawdzie nie poczułaby się urażona, gdyby Hedvig została powiado­miona o tym wcześniej, ale wysoko ceniła ten gest ze stro­ny Sigrid.

84

przejrzał jeszcze mój ojciec. On się zna na tym lepiej ode mnie.

Sigrid westchnęła.

Sigrid pokiwała głową zamyślona.

I zanim Sigrid zdążyła zaprotestować, nalała kawy do filiżanek i jedną podsunęła pasierbicy.

- Proszę bardzo - powiedziała, zdejmując lnianą ście-
reczkę. - Poczęstuj się goframi.

Sigrid nie trzeba było długo namawiać.

- Och, twoje gofry są jak zwykle pyszne - stwierdziła
zachwycona, z apetytem pochłaniając każdy kęs. - Jesz­
cze nie odważyłam się upiec gofrów Torsteinowi - zwie­
rzyła się. - Zamierzam spróbować, kiedy nie będzie
Hedvig.

85

- Musisz dodać dużo masła i śmietany - poradziła
Inga. - Wtedy wyjdą ci chrupiące i smaczne.

Sigrid oblizała dżem z palca.

- Spróbuję w takim razie - popiła łyk gorącej kawy
i dodała: - Wiesz, Inga... Odwiedziłam cię jeszcze z inne­
go powodu.

Inga drgnęła, bo w głosie Sigrid pobrzmiewało zmar­twienie. Jeszcze większy niepokój ogarnął ją, gdy zauwa­żyła, jak twarz pasierbicy wykrzywiła się z dezaprobatą. Odchrząknąwszy dyskretnie, odezwała się:

- Ach tak.

Sigrid kręciła się nieswojo na krześle.

- Nie wiem, czy powinnam - zaczęła z wyraźnym
poczuciem winy. - Bo Ingebj0rg jest moją przyjaciółką.
Zresztą tak samo jak ty. I szczerze mówiąc, nie wiem,
komu to może pomóc, a komu zaszkodzić.

Inga powoli traciła cierpliwość. Sigrid ociągała się, ale w końcu zdecydowała się po­wiedzieć:

Czemu to dla ciebie takie ważne? - skarciła się w du-

86

chu. Przecież oboje z Martinem umówiliśmy się, że nie bę­dziemy rozgrzebywać przeszłości. Mimo to aż paliła się do tego, by dowiedzieć się więcej o jego związku z Ingebjorg. W końcu, usprawiedliwiała się w duchu, to nie jest taka stara sprawa. Oni się spotykali, gdy ja już byłam wolna.

Jak to gorące? - dziwiła się w duchu Inga poirytowa­na. Nie miała jednak siły dociekać, czy łączyła ich intym­na bliskość. Sigrid na pewno i tak tego nie wie, zresztą Ingebjorg jest porządną dziewczyną. Chociaż... - zawa­hała się Inga w myślach. Może jest podobna do swojej mamy? A Hedvig w młodości nie odmawiała bynajmniej mężczyznom. Inga poczuła, że robi jej się gorąco, a czoło oblewa jej się zimnym potem.

Sigrid zaś, jąkając się, mówiła dalej:

- Chcę ci po prostu uświadomić, Inga, że Martin nie

87

jest taki niewinny, jak z pewnością utrzymuje. Nie bez po­wodu Ingebjorg przeżyła takie rozczarowanie, gdy się do­wiedziała o waszym związku. Z tego, co mówi, domyśli­łam się, że był wobec niej bardzo przyjazny, i nie tylko... Inga nie była w stanie dłużej powstrzymywać ciekawo­ści.

Sigrid podziękowała za poczęstunek i obrzuciła Ingę uważnym spojrzeniem. Pożałowała, że opowiedziała jej o tym, było jednak już za późno.

88

Okłamał ją! No, może nie wprost, ale powinien przy­najmniej wyjaśnić, co naprawdę łączyło go z Ingebjorg. Wolałaby usłyszeć o tym z jego ust, a nie dowiadywać się od pasierbicy w parę dni po tym, jak się wreszcie ze sobą pogodzili.

Zdrada! - wykrzykiwała w duchu. Zdrada, zdrada! Przyszło jej na myśl, by udać się do Storedal i zażądać od niego wyjaśnień, ale niestety nie mogła się teraz nigdzie ruszyć, bo lada chwila powinien pojawić się w Gaupås ojciec żeby przejrzeć dokumenty. Musi być wówczas na miejsca

8

Kiedy Inga odniosła do kuchni brudne filiżanki po ka­wie i zamierzała przynieść na tacy czyste, zwróciła nagle uwagę na kruki. Jedną rękę położyła na klamce i spojrzała na jesienne niebo. Słońce nie zaszło jeszcze za wzgórze, ale jego złociste promienie przyblakły.

Inga stanęła gwałtownie na schodach i przeszły ją ciar­ki. Nogi się pod nią ugięły i mało brakowało, a osunęła­by się bezwładnie. Szybko jednak przytrzymała się drzwi i błyskawicznym spojrzeniem omiotła siedzących na ław­ce w ogrodzie służących. Poprosiła Gulbranda i Eugenie, by zrobili sobie przerwę i odpoczęli przy kawie, kiedy przyjedzie Kristian. Dokumenty postanowiła przejrzeć z ojcem, gdy tych dwoje wróci do pracy.

Nikt nie zwrócił uwagi, że Inga stoi niczym skamie­niała. Nie słyszeli, gdy otworzyła boczne drzwi, by przy­nieść świeżo zaparzoną kawę i śmietankę. Nie zauwa­żyli więc także, jak pobladła, a na jej twarzy odmalował się strach, gdy patrzyła w stronę lasu. Zdawało jej się, jakby w jednej chwili ucichł wiatr i ptaki zamilkły - jak-

90

by znalazła się poza czasem i przestrzenią. Stała nieru­chomo wpatrzona w czarne ptaki krążące nad lasem, nasłuchując ich ochrypłego lamentu. Ptaki zataczały wielkie koła, niektóre obsiadły wierzchołki drzew, inne machały skrzydłami, po czym pikowały gwałtownie w dół.

Traciła je z oczu, gdy sfruwały pomiędzy korony drzew, ale ich krakanie wwiercało jej się do uszu. Miała ochotę wypuścić z rąk to, co trzymała, zatkać uszy i wykrzyknąć z całych sił: „Nieee!" W głębi serca coś ją jednak powstrzy­mywało. Nie wolno jej tego uczynić! Nie może wykrzyczeć swego szaleństwa, a tym bardziej pozwolić, by ktoś zauwa­żył jej strach.

Nikt się nie może dowiedzieć, dlaczego kruki tak ją przeraziły. Drapieżne ptaki, które rozszarpywały teraz ziemskie resztki Erlinga...

Inga przymknęła oczy, by zebrać w sobie siły. Zakoły-sała się groźnie, ale na szczęście nie straciła całkiem rów­nowagi. To niemożliwe, przekonywała samą siebie. Z Er­linga na pewno niewiele pozostało. Koniec lata tego roku był wyjątkowo upalny... Zwłoki zdążyły się już rozłożyć, zaatakowane przez owady i inne robactwo. Nieznośne let­nie upały usunęły raczej większość śladów.

Inga pomrugała oczami. Chrapliwe krakanie kruków na nowo wyzwoliło w niej koszmar. Obrazy przesuwały jej się w głowie, a pod ich wpływem mimowolnie się sku­liła.

Właśnie wtedy Erling zrozumiał, że popełnił straszny błąd. Pobladł gwałtownie i wymachując rękami, rzucił się do ucieczki. Ten potężny mężczyzna biegł co sił w nogach, walcząc o swoje życie. Ona zaś siedziała na ziemi jak po-

91

rażona, zdając sobie sprawę, że Erling nie ma żadnych szans.

Czarnulka pogalopowała, dudniąc kopytami o drżącą ziemię, i szybko go dogoniła. Rozległ się jego głośny szaleń­czy krzyk, który poniosło nad wierzchołkami sosen. Krzyk zabrzmiał niczym przeciągłe echo nad lasem, zagrzmiał nad łąką i odbił się głucho w sercu bigi...

Słyszała, jak Czarnulka tratuje mężczyznę, który był jej śmiertelnym wrogiem. Inga zawyła głośno, nie mogąc znieść straszliwych odgłosów łamanych kości...

Rzuciła ostatnie spojrzenie na grotę. Starannie okryte gałęziami ciało z zewnątrz było niewidoczne...

Powoli Inga doszła do siebie. Nie znała się zbyt do­brze na rytmie natury, nie miała pojęcia, jak w przy­rodzie czyściciele usuwają padlinę. Ale zdawało jej się, że czas działa na jej korzyść. Zwłoki ulegają przecież roz­kładowi.

Mdłości podeszły jej do gardła, przełknęła w panice parę razy, by nie zwymiotować. Poczuła silną zgagę, od­chrząknęła. Za nic w świecie nie mogła się zdradzić przed innymi, jak źle się czuje.

Nigdy jeszcze nie widziała rozkładających się zwłok, ale wyobraziła sobie Erlinga, sinego i opuchniętego, trupi zapach nie do wytrzymania, robaki łażące po nim i wni­kające do wnętrzności. Rany po twardych kopytach Czar­nulki, zakrwawioną skórę, zabrudzoną, porwaną, śmier­dzącą.

Tego brzemiennego w skutki dnia pojechała konno na łąkę. Urządziła sobie długą przejażdżkę. Trzymała się ścieżki, choć przez to nadłożyła drogi. Mogłaby przecież pocwałować wprost przed siebie, przez wały i rowy, a jed-

92

nak wybrała krętą ścieżkę. Erling zapewne domyślił się, że tak uczyni, sam zaś na łeb na szyję pognał przez las, by dotrzeć na miejsce niemal równo z nią. Och, że też ją znalazł... Skąd mogła wiedzieć, że Czarnulka go zaataku­je? Nie przewidziała, że klacz zechce dokonać zemsty na swym wrogu. Do głowy Indze nie przyszło, że w przecią­gu paru minut zostanie wplątana w zabójstwo. Bo kiedy po godzinie opuszczała to miejsce na końskim grzbiecie galopem, zostawiła za sobą martwego mężczyznę. W de­speracji ukryła jego zwłoki w grocie, zakryła je świerko­wymi gałęziami i łudziła się, że ten występek nigdy nie wyjdzie na jaw.

Inga pozostawiła zmasakrowane ciało Erlinga dokład­nie w tym miejscu, nad którym teraz krążyły kruki.

Serce łomotało jej w piersi, czuła dudnienie w skroniach, zdołała jednak zejść po schodach. Siedzący na ławce w ogrodzie służący nie powinni zauważyć, jakie gwał­towne uczucia i strach wyzwoliło w niej krakanie kru­ków. Nie mogą nabrać podejrzeń, że przypomniała sobie straszne zdarzenie sprzed tygodni.

-^ Jaki piękny wieczór - rzekła z udaną wesołością i postawiła tacę na stole w ogrodzie. Na szczęście zdołała się roześmiać, mimo że jej śmiech zabrzmiał sztucznie.

Kristian nachylił się, by sięgnąć po gofra posmarowa­nego dżemem i polanego śmietaną.

Inga zachęcała Eugenie i Gulbranda, by także się po­częstowali.

- Co za straszne hałasy! - odezwał się nagle Kristian poirytowany. Nie musiał tłumaczyć, bo wszyscy wiedzieli,

93

że chodzi mu o kruki. - Żeby tak zakłócać taki piękny je­sienny wieczór!

Kristian pokręcił głową.

Inga osunęła się bezsilnie na ławkę. Nie była w stanie otworzyć ust ani wydobyć z siebie słowa. Gdzieś z daleka, jakby to w ogóle jej nie dotyczyło, słyszała, jak Gulbrand

94

rozmawia z Kristianem o zaginionym żniwiarzu. Wymie­niali się różnymi teoriami na temat tego, co się właści­wie mogło mu przydarzyć. Inga złożyła ręce i modliła się w duchu. Gdyby wtedy przywiozła ciało do dworu... Gdyby od razu opowiedziała prawdę...

- Po co myśleć zaraz o najgorszym - uspokajał go Kri-
stian. - Skąd wiadomo, że żniwiarz nie żyje? Może zwy­
czajnie miał dosyć Gaupås i poszedł w swoją stronę. Tacy
wędrujący od dworu do dworu pracownicy dość łatwo
porzucają pracę, gdy im się trafi coś nowego i ciekawsze­
go-

Gulbrand poczekał, aż Kristian skończy, i podzielił się

swoimi wątpliwościami:

- Zastanawiałem się nad tym. Jego kompan Bjernar
został usunięty z dworu za to, że spowodował śmierć
Nielsa. Możliwe, że Erling czuł się potem trochę osamot­
niony, ale... Dlaczego odszedł, nie zabierając ze sobą
swojego plecaka? Nie pojmuję, czemu zostawił swoje
rzeczy osobiste. I nie pożegnał się. Czemu odszedł tak
nagle?

Kristian milczał przez chwilę.

- Nie znajduję odpowiedzi - rzekł w końcu. - Ale je­
śli stało się najgorsze... To znaczy... jeśli ten człowiek nie
żyje, to czemu kruki krążą nad lasem? Mówiąc brutalnie,
minęło tyle czasu i pewnie niewiele z niego pozostało,
o ile...

Inga przełknęła ślinę i uchwyciła się blatu. Kręciło jej się w głowie. Miała wrażenie, że ziemia i niebo zlały się w jedno. Zrobiło jej się niedobrze, przed oczami ujrzała mroczki. Mało brakowało, a osunęłaby się na ziemię. Sły­szała jednostajny szum, ciało miała jak z waty.

95

- Starczy już! - nakrzyczała na nich Eugenie zagnie­
wana. - Nie dam rady dłużej słuchać o trupach, śmierci
i rozkładzie zwłok. Sądziłam, że sobie posiedzimy i miło
pogawędzimy przy gofrach, a teraz całkiem odebrało mi
apetyt. Nie chcę już słyszeć więcej o Erlingu.

Inga podniosła głowę. Dzięki Bogu, że ma Eugenie. Gdyby służąca wiedziała, od jakich tortur ją uwolniła.

Poczęstunek miał się już prawie ku końcowi. Inga i Kri-stian zamierzali się zagłębić w dokumenty nadesłane przez adwokata, a Eugenie posprzątała ze stołu w ogrodzie i we­szła do budynku mieszkalnego. Gulbrand przyniósł ze stajni linkę, by przyprowadzić konie z pastwiska.

W tej samej chwili usłyszeli chrzęst żwiru. Inga pod­niosła wzrok zaciekawiona. Strach spłynął na nią niczym woda w źródle. Do dworu przybył lensman! Czego on tu chce? Teraz? Już z oddali widziała jego pomarszczoną i zagniewaną twarz. Przechyliła się w bok, by przyjrzeć się dokładniej, a na widok gromady mężczyzn ogarnęło ją przerażenie. Coś się musiało stać! - przemknęło jej przez głowę, inaczej lensman przyjechałby sam.

Wołanie zabrzmiało w głowie Ingi niczym uderzenia spiżowego dzwonu. Chciała się odezwać, zachować jak

96

należy wobec przedstawiciela władzy, tymczasem milcza­ła, nie ruszając się z miejsca.

Zrobiło się cicho, kiedy wszyscy przyjezdni zatrzy­mali konie. Lensman, nie zsiadając ze swego rasowego rumaka, wypowiedział słowa, które zawisły ciężko w po­wietrzu.

- Pani Gaupås, zgłosił się jeden świadek. Tym razem
nie chodzi o próbę pozbawienia życia pani, ale o... - zro­
bił sztuczną pauzę - ...ale o mężczyznę, który wcześniej
służył u pani we dworze.

Chłodny wiatr przemknął przez dziedziniec. Indze zdawało się, że kłują ją tysiące ostrych sopli, a potem stra­ciła czucie w całym ciele od czubka głowy po końce pal­ców u nóg. W normalnych okolicznościach ucieszyłaby się, gdyby usłyszała coś nowego o Erlingu, ale nie w sy­tuacji, gdy wiedziała, że sama go zabiła/Kamienna twarz lensmana kazała jej przypuszczać, że stróż prawa także wie o wszystkim...

Ale jak? Jak to możliwe? - pytała samą siebie, gorącz­kowo szukając wyjaśnienia. Na łące nie było nikogo prócz niej i Erlinga. Przynajmniej tak jej się zdawało. A jeśli było inaczej, to dlaczego świadek zgłosił się dopiero teraz?

- Właśnie odwiedziła mnie Ingebjorg z 0vre Gullh-
aug - poinformował stanowczym tonem lensman. - Opo­
wiedziała, że to Erling napadł na panią podczas wesela
Sigrid i Torsteina. To on skopał panią tak, że zabił dziec­
ko.

Lensman ujął to tak brutalnie, że Inga zamrugała oczami. Przez cały czas starała się wyprzeć z pamię­ci, że straciła dziecko, które wnet miało się urodzić, ale czuła w sercu taką tęsknotę, jakby ktoś dźgał ją no-

97

żem. Biedne bezbronne dzieciątko, myślała oniemiała z bólu.

Równocześnie spłynęła na nią ulga i zdziwienie. Nic już z tego nie pojmowała. Przecież lensman przed chwi­lą mówił, że jego obecnośćnie jest związana z napaś­cią, jakiej padła ofiarą. Dlaczego więc rozgrzebuje stare rany?

Lensman pochylił się w siodle, aż zatrzeszczała skóra.

Lensman podrapał się w brodę zamyślony.

98

Pan Thuesen pociągnął wodze, a jego koń się cof­nął.

Kristian rozłożył ręce zrezygnowany. -Ja...Ja...

Triumfalny uśmiech na twarzy lensmana zdradzał cał­kowity brak współczucia.

- Arne! - krzyknął głośno i kiwnął na parobka. - Pil­
nuj pani Gaupås! Nie wolno ci pozwolić, by uciekła. I nie
daj się zagadać, nawet gdyby cię próbowała przekonywać.
Pod żadnym warunkiem nie może zbiec.

Arne zbliżył się niechętnie. W jego niebieskich oczach kryła się ciekawość i niedowierzanie.

- Przyrzekam - rzekł uroczyście, ale głosem zdradza­
jącym niepewność.

Pan Thuesen ostrzegł tymczasem cicho, ale złowiesz­czo:

- Proszę tu być, pani Gaupås, kiedy wrócę. Porozma­
wiamy wtedy dłużej.

99

Dał znak swoim ludziom, którzy zawrócili konie i cze­kali na następny rozkaz.

- Najpierw przeszukamy las. Odwróćcie każdy ka­mień, przeszukajcie każdą grotę. Znajdziemy tego zabite­go z zimną krwią człowieka!

9

Indze zdawało się, że świat zniknął w szarej mgle. Kiedy mężczyźni na koniach galopem opuścili dziedziniec, Inga osunęła się na kolana, z trudem usiłując złapać oddech. Zdawało się jej, że biegnie w jej kierunku służba, by zoba­czyć, co się z nią dzieje, ale nie była w stanie zapanować nad własnymi emocjami. Nie była w stanie nic wyjaśnić. Nie miała siły wymyślać kolejnych kłamstw.

Została zdemaskowana.

Pan Thuesen niebawem odnajdzie zwłoki Erlinga, a wówczas ją przewiozą do dworu lensmana, gdzie zosta­nie uwięziona w areszcie i wystawiona na pogardę i szy­derstwa aż do rozprawy sądowej. Może później zostanie przeniesiona do Drammen, do lepiej strzeżonego więzie­nia, gdzie mają więcej doświadczenia w pilnowaniu mor­derców. .. Morderców, kołatało jej w głowie i słyszała szy­derczy śmiech.

Przez długi czas żyła w strachu, że ludzie domyśla się, że była zamieszana w śmierć Gudrun. Bo przecież była z nią, kiedy pasierbica spadła i zabiła się na miej-

101

scu. Miała też wyrzuty sumienia w związku ze śmiercią Erlinga, ale wmówiła sobie, że uda jej się uniknąć kary, bo poza nimi nie było na łące żadnych innych świad­ków.

Inga nie oglądała się za siebie, ale czuła obecność ojca, który całkiem zaniemówił, usłyszawszy skierowane prze­ciwko niej oskarżenia.

Skrzypiały skórzane zelówki, gdy bezradnie chodził w tę i z powrotem kilka metrów od niej. Jakie to szczęście, że nie słyszę jego myśli, westchnęła zrezygnowana, choć dolatywały do niej strzępki słów, które mamrotał pod no­sem.

Z trudem dźwignęła się na nogi. Była tak wykończo­na i zdruzgotana psychicznie, że kręciło jej się w głowie i chwiała się. Przytrzymała się krzesła i po chwili, gdy już odzyskała nieco siły, skierowała się w stronę domu.

Nikt jej nie zatrzymał. Jak przez mgłę widziała służą­cych, którzy stali jak skamieniali i obserwowali ją w zdu­mieniu. Na ciężkich, drżących nogach Inga doszła do ko­łyski, w której leżała Emilia. Córeczka nie spała. Na jej widok rozpromieniła się i uśmiechnęła serdecznie.

Jest już za duża na kołyskę, pomyślała nagle Inga. Za duża, by tu leżeć, gdy służba zajmuje się swoimi obo­wiązkami. Powinnam się nią więcej zajmować. Chyba już pora, by zaczęła mi towarzyszyć w moich codziennych za­jęciach.

Jak w amoku wyjęła córeczkę z kołyski i przytuliła miękkie ciałko do swojej piersi. Emilia dziwnie szybko uspokoiła się, choć nie zawsze lubiła, by ją tulono.

Nagle pękły wszelkie tamy, które paraliżowały Ingę.

Zadrżała jej dolna warga, ale zacisnęła mocno usta

102

i z ogromnym wysiłkiem powstrzymała krzyk. Słone łzy popłynęły jej po policzkach i zwilżyły kąciki ust.

- Wybacz mi, Emilio. Nie chciałam... - zawładnął nią
płacz. Łza spadła na włosy dziecka. Córeczka jakby do­
myślała się, że niebawem stanie się coś strasznego, bo jak
nigdy zachowywała się zupełnie spokojnie. - Mama nie
chce cię porzucić, ale czasami to los za nas decyduje. Los,
na który nie mam żadnego wpływu. Nie potrafię się mu
przeciwstawić ani go w żaden sposób zmienić.

Głos jej się załamał i przemienił w szloch. Niemal de­speracko tuliła dziecko, jakby nie mogła się nim nasycić. Musiała poczuć ciepło maleństwa, zanim będzie za póź­no.

W końcu opanowała się i pocałowała córeczkę leciut­ko w miękki pulchny policzek. Próbowała się uśmiechnąć uspokajająco, ale jej się to nie udało.

- Jesteś mamy największym skarbem - wyszeptała
czule. - Pamiętaj o tym!

Posadziła Emilię z powrotem w kołysce, a dziewczyn­ka patrzyła na nią nieporuszona. Jej mina zdradzała zdzi­wienie, na szczęście jednak Emilia się nie rozpłakała.

- Kristiane - odezwała się bezbarwnym głosem Inga do
służącej, która weszła do kuchni i chwyciła ją za ramię. - Mu­
szę cię poprosić o przysługę. Zechcesz mi pomóc?

Kristiane pokiwała głową zalękniona.

- Oczywiście. Jeśli tylko mogłabym coś zrobić...
Inga jęknęła i spuściła głowę. Czuła się jak ostatni

nędznik, ale nie widziała innego wyjścia.

- Lensman rozkazał Arnemu pilnować mnie, żebym
nie uciekła. Zauważyłam, ostatnio, że łączy cię z nim coś
więcej niż przyjaźń...

103

Kristiane oblała się rumieńcem, co tylko dodało jej uroku.

- Bardzo się cieszę - uściśliła Inga. - Arne jest miłym
i godnym zaufania człowiekiem. Z całego serca ci życzę,
byś zaznała z nim szczęścia. Jemu możesz wierzyć. Ale te­
raz proszę cię... Czy możesz namówić Arnego, by mi po­
zwolił odejść...?

Inga podniosła głowę i popatrzyła służącej prosto w oczy.

Kristiane zacisnęła usta i skinęła głową.

Zabolało ją, że służąca powtarza słowa pana Thuesena. Nie wiedziała, jak zareagować.

104

Inga nic nie odpowiedziała. Uścisnęła jedynie z wdzięcz­nością dłoń Kristiane.

Świtał jej w głowie pewien plan. Na razie nie miała od­wagi, by się go uchwycić, mimo to wiedziała, że wybór jest prosty.

Kristian czekał, szalejąc z niepokoju, i kiedy wreszcie Inga wyszła zaczerpnąć rześkiego wieczornego powietrza, ruszył pośpiesznie w jej stronę. Zabolało ją, gdy ojciec ścisnął jej rękę, ale już nic nie miało dla niej znaczenia. Nie odezwała się i nie sprzeciwiła, gdy Kristian pociągnął ją za sobą przez dziedziniec i zatrzymał się z dala od cie­kawskich uszu służących.

Kristian zmarszczył brwi.

- Mówisz tak, jakbyś wiedziała, że parobek nie żyje.
Inga walczyła ze sprzecznymi uczuciami. Tak bardzo

pragnęła szukać pociechy w barczystych ramionach ojca, opowiedzieć mu o wszystkim, co się wydarzyło, ale nie miała odwagi. Komu ma zaufać? Na skraju załamania

105

uświadomiła sobie, że równie dobrze może mu wszystko wyznać. Nawet silny Kristian Svartdal nie może przełamać tego impasu. W tej sprawie na nic się zda jego grzmiący, nienawistny ton i surowe spojrzenie, które potrafiło więk­szość ludzi przygwoździć do ściany, czy też temperament, który nakazywał ludziom milczeć.

W jednej chwili Inga podjęła decyzję. Ojciec nie może pozostawać dłużej w niewiedzy. On musi się dowiedzieć, co zrobiła. Nie zawsze był dla niej miły, dobrze to pamię­tała, ale ciężko mu będzie znieść jej milczenie.

- To nie było zaplanowane, ojcze - chlipnęła. - Er-
ling śledził mnie, kiedy się wybrałam na konną przejażdż­
kę. A Czarnulka stratowała go na śmierć. Zemściła się za
to, że ją kiedyś skatował. Próbowałam ją powstrzymać,
ale bezskutecznie.

Inga oparła się o płot i wybuchnęła płaczem, nie ba­cząc na wstyd.

- Czarnulka zabiła Erlinga? - W głosie Kristiana
pobrzmiewało niedowierzanie. - Słyszałem już nieraz,
że koń rzucił się na swego oprawcę. Ale naprawdę zdołała
go zabić? - Potarł rozpaczliwie czoło.

- Tak - odparła Inga, wzruszając lekko ramionami.
Wtedy Kristian roześmiał się nieoczekiwanie.

- W takim razie nie musisz się niczego obawiać, Ingo.
Lensman nie może cię oskarżyć o morderstwo. To był wy­
padek!

Inga skubała nerwowo gałązki poprzetykane pomię­dzy sztachetami.

- Zrozumiałam to później. Ale wtedy wpadłam w pa­
nikę. Powinnam była przywieźć ciało Erlinga do dworu.
Zamiast tego jednak... ukryłam zwłoki pod gałęziami.

106

- Gdzie, Inga? Gdzie? - zapytał ojciec z naciskiem,
dysząc nerwowo. - Powiedz mi! Może zdążę dotrzeć tam
przed lensmanem i lepiej ukryję ciało. Wtedy lensman ni­
gdy nie zdobędzie dowodu. - Kristian poczerwieniał na
twarzy z ożywienia.

Wątła nadzieja przemknęła w jej sercu.

Prawda popłynęła z jej ust niczym opadające z hukiem

107

wody wodospadu. Nie była już dłużej w stanie powstrzy­mywać tajemnic które od ponad roku dźwigała w samot­ności.

Inga czuła, jak wzbiera w niej frustracja. Przed ocza­mi migotał jej zamglony krajobraz. Zrobiło jej się słabo i mdło. Uchwyciła się mocniej chropowatych sztachet, aż kora podrapała jej dłonie.

- Nie rozumiesz! - syknęła, a po czole spłynął jej pot. -
Gudrun też zabiłam.

Inga wpatrywała się w ojca szklistym wzrokiem. On zaś cofnął się gwałtownie i nie uczynił najmniejszego ge­stu, by powstrzymać córkę, która obróciła się na pięcie i pobiegła zboczem w dół. Uniosła dół spódnicy i biegła tak szybko, jakby chodziło o życie.

Dwa męskie głosy wołały za nią po imieniu. Rozróż­niła głos ojca, wściekły i zdenerwowany, a także Arnego, niepewny i wzburzony. Inga biegła bez celu i tylko jedno wiedziała na pewno: nie da się złapać.

Kristian stał przez chwilę zdezorientowany, zaraz jednak się ocknął. Boże, nie pozostaje mu nic innego jak uwie­rzyć w to, co Inga mu niechętnie wyznała. Niemożliwe, by tak to było, jęczał w duchu. Niemożliwe, by jego córka

108

była morderczynią. Nie Inga... Ale szyderczy głos mówił mu, że córka przecież odziedziczyła po nim temperament. On także w młodości reagował gwałtownie i bezmyślnie. Ale żeby była zamieszana w dwa morderstwa... Nie, tego nie był w stanie objąć swoim rozumem.

Przez moment zastanawiał się, czy za nią nie pobiec. Szarpnąć ją za ramię i nakazać czekać na lensmana. Czy nie rozumie tego, że uciekając, wpędza się w do­datkowe kłopoty? Lensman zapewne tylko się utwier­dzi w swych podejrzeniach, kiedy usłyszy, że Inga znik­nęła.

Kristian poznał, że Arne myśli o tym samym. Jasno­włosy młokos ruszył w pogoń za Ingą, która miała parę metrów przewagi.

- Arne! - zawołał władczo. Ale stajenny albo nie sły­
szał, albo go nie chciał słyszeć, bo gonił zaciekle za gospo­
dynią. - Arneee!

Wołanie rozległo się w całym dworze i parobek wresz­cie zareagował. Arne zwolnił i zatrzymał się bezradnie. Pochylił się i oparł dłońmi o kolana, dysząc ciężko.

Kristian ruszył pośpiesznie w stronę pola.

- Proszę cię, Arne. Pozwól Indze pobiec.
Chłopak przyjrzał mu się uważnie z głupią miną na

poczerwieniałej twarzy.

- Ale...

109

że Inga dopuściła się przestępstwa. Poważnego przestęp­stwa...

- Dziękuję, wystarczy już - odparł Kristian zdysza­
ny, unosząc ręce. Bolało go, gdy słyszał, że inni widzą już
w Indze morderczynię. - Wezmę na siebie całą winę za
ucieczkę córki - uspokoił chłopaka. - Lensman nie będzie
mógł ci nic zarzucić. Przysięgam! - Opuścił ręce i podał
dłoń Arnemu.

Arne zakłopotany przez chwilę grzebał czubkiem buta w ziemi, a potem rozpromienił się i uścisnął wyciągniętą do niego dłoń.

Kristian wahał się targany wątpliwościami, w końcu jednak podjął decyzję. Rezolutnie pośpieszył do stajni, zdjął ze ściany łopatę i odwiązał Srebrnego Księcia. Wy­prowadzając go, pilnował, by łopata przylegała do koń­skiego boku i nikt jej nie zauważył. Lepiej, żeby służba w Gaupås nie widziała, że zabrał ją ze sobą.

Przy domku dla służby dosiadł konia i dał mu ostrogę.

110

Srebrny Książę ruszył galopem, ale Kristian wciąż go po­ganiał. Wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Za wszelką cenę musi odnaleźć ciało Erlinga przed lensmanem i jego ludźmi...

10

Inga czuła w ustach smak krwi. Korciło ją, by się poło­żyć i odpocząć, ale uciekała niczym spłoszone zwierzę. Odgarniała gałęzie, by nie uderzały jej w twarz. Zaha­czyła spódnicą o jakiś kolczasty krzew i usłyszała odgłos dartej tkaniny. Przez dziurę przeniknął chłodny powiew wiatru.

Ciężko dysząc, wdychała zimne powietrze, a w piersi czuła ból. Nie przywykła do takiego wysiłku. Oszołomio­na i zrozpaczona gnała naprzód, choć już nie tak szybko jak z początku. Z lękiem obejrzała się za siebie. Podczas ucieczki nie miała odwagi sprawdzić, czy ktoś ją goni, bo­jąc się, że pomyli kierunek i straci cenny czas.

Wiedziała, że Arne biegł za nią kawałek, ale Kristian go zawołał. Nie rozumiała do końca reakcji ojca. Może po prostu wolał, by uciekła lensmanowi? Na pewno o to mu chodziło, pomyślała, czując, jak rzęzi jej w piersi. Potem pewnie będzie żałował i wyrzucał sobie, że tak zadecydo­wał, ale pocieszy się tym, że działał w dobrej wierze.

Ojciec z łatwością mógłby wskoczyć na konia i ją do-

112

gonić, ale tego nie uczynił. Ingę ciekawiło, co teraz przed­sięwziął. Niestety, tego się nigdy nie dowie.

Niedaleko Svartdal skręciła w niemal całkiem zaroś­niętą ścieżkę. Ze smutkiem przypomniała sobie, jak przy­chodziły tu z Emmą.

Och, Emmo, Emmo, śpiewało jej w duszy. Emmo, któ­ra zawsze pragnęłaś dla mnie jak najlepiej...

Inga wspięła się na wysokie gołoborze pokryte wielki­mi głazami. Kiedy już znalazła się wysoko na szczycie, za­kręciło jej się w głowie. Pod nią rozpościerała się głęboka przepaść. Popatrzyła w dół, ale nie czuła strachu.

Zupełnie jakby zamknęło się koło, pomyślała, czując w uszach dudnienie. Na Moseplassen zginął mały Jorgen i ona też tu postanowiła sobie odebrać życie.

Kristian odczuwał coraz większy niepokój, dlatego poga­niał wciąż Srebrnego Księcia, aby biegł szybciej i szybciej. Koń szarpnął łbem, by mu poluzować wędzidło, ale Kri­stian poznawał, że zwierzę rozumie. Poluzował więc wo­dze, a koń już po chwili znacznie przyśpieszył. Kamienie i ścieżki, wysokie i niskie zarośla w szaleńczym pędzie przesuwały się Kristianowi przed oczami. Na szczęście było tego dnia sucho, a poszycie leśne pozostawało mięk­kie. Kristian nawet nie miał odwagi myśleć, co by się mog­ło stać, gdyby koń się poślizgnął na śliskiej nawierzchni.

Rzadko kiedy Kristian czuł taki niepokój wewnętrz­ny. Coś mu mówiło, że powinien teraz szukać Ingi, a nie galopować w stronę groty... Mimowolnie pociągnął lejce, na co Srebrny Książę zareagował i jechał teraz spokojniej­szym tempem. Może powinien zawrócić? Czy słusznie

113

postąpił, pozwalając je) uciec? Jęknął, bo mądry po szko­dzie uświadomił sobie, że lepiej by było, gdyby Inga zo­stała w Gaupås pod czujnym okiem Arnego. Wiedziałby przynajmniej, że nie zrobi sobie nic złego. Tak powinie­nem był postąpić, myślał Kristian, strofując się w duchu. Mógłbym wówczas szukać porzuconych zwłok Erlinga, nie bojąc się o nią... Najważniejsze, żeby zdążyć dotrzeć do groty przed lensmanem i jego ludźmi.

Mało brakowało, by zakończyło się to tragicznie, bo na wąskiej ścieżce Kristian natknął się na innego jeźdźca. Nie zdążył się zorientować kto to, ale na szczęście w ułam­ku chwili zdołał skierować konia w bok do rowu, a po­tem wystarczył jeden sus, by zwierzę znów znalazło się na ścieżce. Niechętnie zatrzymał konia. Wprawdzie bardzo się śpieszył, ale przecież musiał sprawdzić, czy jeździec nie odniósł jakichś ran i czy nie stracił kontroli nad swo­im koniem.

Kiedy zobaczył, kim jest ów jeździec, poczuł się tak, jakby cios trafił go w brzuch tuż poniżej żeber. Laurens! Ach, czemu akurat musiał się natknąć na swojego byłe­go szwagra? Na bladożółtej twarzy Laurensa malował się szok. Kiedy Kristian rozeznał się w sytuacji i stwier­dził, że koniowi ani jeźdźcowi nic nie dolega, cmoknął na Srebrnego Księcia. Koń posłusznie ruszył przed siebie, a Kristian przymknął oczy z ulgą. Najpewniej Laurens wstrzymywał wciąż swojego konia, bo słychać było tylko odgłos kopyt Srebrnego Księcia.

To stało się nagle, pod wpływem impulsu, bo Kristian, nie zdążywszy się nawet zastanowić nad tym, co robi, krzyknął: „Prr!", i koń go posłuchał natychmiast. Obrócił się posłusznie, skoro tak mu nakazano. Z pozornym spo-

114

kojem Kristian podjechał do Laurensa. Nie patrząc byłe­mu szwagrowi w oczy, odezwał się niepewnie:

- Wydaje mi się, że powinieneś mi pomóc, Lau-
rens...

Nie podniósł wzroku, zauważył jednak, że dłonie Lau­rensa drgnęły.

Kristian zacisnął usta. Nie mógł przecież opowie­dzieć Laurensowi o oskarżeniach lensmana wobec córki. Nie wiadomo, po czyjej stronie opowiedziałby się Lau­rens.

- Zdaje się, że dowiedziała się czegoś od Ingebjorg
i zareagowała tak gwałtownie - odparł Kristian, tłuma­
cząc się w duchu, że to prawda, i uchwyciwszy się tego ni­
czym tonący brzytwy, dodał z gniewem: - Z tego, co wiem,
Hedvig i Ingebjorg znów rozpuściły plotki. Zresztą właś­
ciwie mnie to nie dziwi!

Laurens zastanawiał się głośno:

- Niedawno Hedvig zaproponowała, żeby Mar­
tin ożenił się z jej córką. Ale Martin odmówił, ponie­
waż... - Laurens pochylił głowę upokorzony - ...po-

115

nieważ kocha Ingę. Jak rozumiem, wiesz już, Kristianie, że tak czy inaczej szykuje się ślub mojego syna i twojej córki.

Kristian pokręcił głową niczym wściekły byk. Ow­szem, wiedział o tym aż nadto dobrze. Wolał jednak nie protestować w tej chwili zbyt gwałtownie.

Kristian stracił cierpliwość.

Laurens zamarł, ale wyglądało na to, że wreszcie do niego dotarło.

- Jak chcesz, Kristian. Jak chcesz!

Kristian skinął tylko, zawrócił ponownie Srebrnego Księcia i pogalopował jak szalony w głąb lasu.

Laurens kompletnie oszołomiony skierował się do Store-dal. Po raz pierwszy przez wszystkie te lata Kristian się do niego odezwał. No, niezupełnie. Nieraz rzucał mu kąśliwe

116

uwagi. Teraz jednak sam z siebie zwrócił się do niego, i to z przyjaźnią w głosie.

Właśnie to uświadomiło mu, że Inga jest w niebez­pieczeństwie. Kristian nigdy by się do niego nie odezwał, gdyby było inne wyjście. Jestem ostatnim człowiekiem na ziemi, do którego chciałby się zwrócić o pomoc. Mimo wszystko, pomyślał Laurens, gdy jego oczom ukazało się Storedal, kiedyś stanowiliśmy rodzinę. Możliwe, że Kri­stian nie miał odwagi prosić o pomoc kogoś innego.

Poza tym coś mu nie pasowało w wyjaśnieniach go­spodarza ze Svartdal. Nie podejrzewał go o kłamstwo, ale czuł, że nie usłyszał od niego całej prawdy. Inga uciek­ła zapewne z innych powodów, nie tylko pod wpływem zazdrości. Świadczył o tym zdenerwowany głos Kristiana. Twierdził, że Inga wpadła w panikę, ale on też był bardzo wzburzony. A Kristiana niełatwo wytrącić z równowagi.

Laurens nie miał pojęcia, gdzie szukać Ingi. Ale może Martin będzie wiedział? Zostawił konia stajennemu i po­śpieszył do budynku mieszkalnego.

Martin rzucił gazetę i zerwał się na równe nogi.

117

którą załamał się lód. Wtedy życie Ingi wisiało na włos­ku.

Hedvig nie powitała Martina równie serdecznie jak wte­dy, gdy przyszedł odpowiedzieć, czy zgadza się poślubić Ingebjorg. Sądziła wówczas, że przyjmie wspaniałomyśl­ną propozycję, srodze się jednak zawiodła.

Na opalonej twarzy Hedvig pojawiła się chłodna i od­pychająca mina.

118

Na te słowa w kącikach ust gospodyni dworu pojawił się chytry uśmiech.

Podeszła bliżej konia, wygrażając pięściami. Martin zesztywniał.

Hedvig niemal przez pół drogi ciągnęła siłą córkę, która wreszcie stanęła przed Martinem z naburmuszoną miną.

- Powiedz temu głupcowi, na jaką kobietą marnuje
swój czas! - nakazała córce, zaraz jednak sama podjęła

119

Hedvig. - Ingebjorg bardzo przeżyła, to, że ją odtrąciłeś, lepiej więc, byś nie rozjątrzał starych ran. Odtrąciłeś coś cennego, Martin, i zdaje się, że w końcu to do ciebie dotar­ło. Wybrałeś Ingę. Teraz nawet się z tego cieszę. Bo moja córka jest dla ciebie za dobra!

Paplanina Hedvig przypominała mu gdakanie w kur­niku, do którego się zakradł lis. Martin z trudem się po­wstrzymał, by nie kazać jej zamilknąć.

Ingebjorg wykręcała spocone palce. Dręczona poczu­ciem winy, pokiwała głową, ale kiedy zwróciła się do nie­go, dostrzegł jej skrzywdzone spojrzenie.

- Chciałabym móc to uczynić, Martin, ale jest już za
późno. Wszystko, co powiedziałam, jest zgodne z prawdą.
Lensman tak samo jak i ja jest przekonany, że Inga popeł­
niła przestępstwo, w związku z którym prowadzone jest
śledztwo. Wątpliwe, by to nie ona zamordowała Erlinga.

Martin omal nie spadł z siodła. Czuł się tak, jakby nie miał sił utrzymać się prosto. Popatrzył w niebo i zauważył gromadę hałaśliwych kruków. Czy te drapieżne ptaki po-

122

lowały na to samo co lensman? Czy krążyły wokół zwłok Erlinga?

O Boże, nie mógł wprost w to uwierzyć! Wstrząśnięty i oniemiały cmoknął tylko na Gniadosza. Jedyne, co moż­na teraz zrobić, to znaleźć Ingę. A dalej już wszystko w rę­kach pana Thuesena. To on zadecyduje o je) dalszym lo­sie.

11

Nie zdążę! Nie zdążę! - dźwięczało Kristianowi w głowie. Zerkał na ścieżkę i pilnował, by Srebrny Książę przypad­kiem nie stratował przygodnego wędrowca, a równocześ­nie ustalał swoje położenie i kierunek, spoglądając na ha­łaśliwe kruki unoszące się w powietrzu kilkaset metrów w prawo od niego.

Dzięki temu, że Inga bardzo dokładnie określiła, gdzie leżą zwłoki Erlinga, mam przewagę, uspokajał się w du­chu. Ludzie lensmana na pewno też dotrą do tego miejsca, kierując się według kruków, ale oni szukają po omacku. To pozwoli mi zyskać cenny czas.

Koło łąki Kristian zeskoczył z konia i pociągnął wo­dze nad końskim łbem. Srebrny Książę zrazu protesto­wał, niezadowolony z innego niż zazwyczaj traktowania, ale na szczęście dał się poprowadzić. Kristian zmusił go, by wszedł w gęsty las świerkowy, i uwiązał do pnia.

Kiedy Kristian zobaczył grotę, zatrzymał się i na mo­ment zamknął oczy. Zmęczony poczuł, jak go mdli, i otarł czoło. Spodziewał się makabrycznego widoku i wiedział,

124

że czeka go nadludzki wysiłek, żeby przenieść stąd cia­ło, ale czy miał inny wybór? Nie, o ile chce wyrwać Ingę z tego straszliwego potrzasku, w którym się znalazła.

Nic nie myśl i nie zwlekaj! - upomniał się Kristian z za­wziętością. Po prostu działaj niezłomnie, odsuń od siebie wszelkie doznania, bo inaczej oszalejesz przez to, co mu­sisz zrobić...

Gromada kruków wyfrunęła z groty, gdy się zbli­żył. Ptaki krakały głośno, zupełnie jakby je rozgniewało, że muszą oddalić się od takiej zdobyczy. Kristian jednak im nie współczuł. Podchodził, wymachując szpadlem, na co ptaszyska podrywały się z głośnym lamentem.

W grocie panował smród nie do wytrzymania. Poka-słując, Kristian zdjął z szyi chustkę i zawiązał ją sobie wo­kół twarzy, zakrywając nos i usta. Najchętniej zakryłby i oczy, ale nie mógł przecież działać po omacku.

Zdecydowanie wszedł na czworakach do groty, ale za­raz równie szybko się wycofał. Podbiegł za świerki i zwy­miotował. Zgięty wpół, usiłował złapać oddech, podczas gdy żołądek dosłownie wywracał mu się na drugą stronę. Śniadanie zdążył już częściowo strawić, ale gofry jeszcze się nie rozłożyły pod wpływem kwasów w żołądku. Po­śpiesznie zakrył wymioty mchem i liśćmi, otarł łzy, które spłynęły mu po policzkach po gwałtownej reakcji organi­zmu, i podjął kolejną próbę.

Tym razem poszło lepiej, myślał zdesperowany, z ogromnym wysiłkiem wydostając na zewnątrz zwłoki mężczyzny w zapadający wieczorny zmierzch. Zmusił się, by nie patrzeć. Kierując wzrok ślepo przed siebie, prze­rzucił przez ramię na wpół rozłożone ciało.

Na chwiejnych nogach, odchylając rękę, by nie stracić

125

równowagi, podążył pośpiesznie w stronę swojego konia. Z ciężkim westchnieniem przełożył ostrożnie ciało Erlin-ga przez koński grzbiet. Srebrny Książę, spłoszony, tłukł kopytami w miękkie leśne podszycie, ale na szczęście nie zarżał. Ten mężczyzna groził mojej córce, pomyślał Kri­stian z gniewem. Ale zmarłym należy się szacunek.

Kristian miał nadzieję, że koń postoi spokojnie, sam zaś wrócił szybko do groty i zerknął do środka, gdzie leża­ło sporo połamanych gałęzi. Zapewne Inga przytaszczyła je, by lepiej ukryć ciało. Kristian wyjął je wszystkie i przez moment stał bezradnie, zastanawiając się, co z nimi zro­bić. Zaraz jednak znalazł dobry schowek. Ukrył zielono-brązowe gałęzie pod starym, spróchniałym świerkiem, który pod naporem wiatru i niepogody osunął się na zie­mię. Uznał, że nikt ich tam nie zauważy. Bał się pozosta­wić gałęzie w grocie, bo obawiał się, że na nich znajdują się zakrzepłe plamy krwi. Wolał więc nie ryzykować.

W chwili gdy Kristian przywiązał szpadel do siod­ła i upewnił się, że ciało nie ześlizgnie się z końskiego grzbietu, usłyszał głosy wielu ludzi. Zastygł i zakrył pysk koniowi. Ze strachu zacisnął zęby i przeszły go ciarki.

Lensman i jego ludzie dotarli właśnie do łąki. Jeśli go teraz zauważą z ciałem Erlinga na końskim grzbiecie, ra­zem z Ingą będą mieli kłopoty.

Kristian odetchnął z drżeniem i zmusił się, by stać w spokoju.

Pan Thuesen rozglądał się po łące nieprzeniknionym spojrzeniem. Do tej pory przeszukali dokładnie las na lewym brzegu. Posuwali się w górę rzeki, ale nigdzie nie

126

znaleźli zwłok. Myślał o parobku już jak o martwym. Mi­nęło zbyt dużo czasu, odkąd widziano go ostatnio, by móc się łudzić, że żyje.

Wszyscy rozglądali się za ptakami i ich chrapliwym krakaniem, które ich tu przyprowadziło. Przez ostatnie pół godziny krzyk kruków jakby się nasilił. Czy ktoś im przeszkodził w żerowaniu, czy może ptaki domyśliły się, iż wnet ludzie ograbią je ze zdobyczy? Lensman nie był pewien, zdawało mu się jedynie, że te drapieżne ptaki nie lubią, gdy im się zakłóca żerowanie.

Wzdrygnął się mimowolnie. Sprawując swój urząd, przeżył już to i owo, ale poszukiwania zaginionych należa­ły do najtrudniejszych zadań. Nie można się było wcześ­niej nastawić, co człowieka czeka. Czy zaginiona osoba leży ranna, pobita czy martwa? Ludzie potrafią być wobec siebie tacy brutalni - zadrżał. A on widział wiele rozkła­dających się zwłok.

Na szczęście zabrał ze sobą wielu wzbudzających za­ufanie mężczyzn. Takich, którzy mało czym się brzydzili i potrafili podołać najgorszym zadaniom. Sam nie zamie­rzał brudzić sobie rąk.

Lensman wyprostował się na końskim grzbiecie, kie­dy pozostali zatrzymali się, czekając na jego następną ko­mendę. Władczym tonem nakazał dwóm mężczyznom przeszukiwać teren w górę rzeki, dwóch wysłał w dół rze­ki, a kolejni dwaj mieli spenetrować pobliski teren leśny. Lensman czuł się pewniej na myśl o tym, że trzech lu­dzi zostało z nim na otwartej łące. Cała czwórka zsiadła z wierzchowców. Byli zmęczeni, puścili konie, by posku-bały trawę i ugasiły pragnienie.

- Panie Thuesen! - doleciało wołanie z lasu i pojawił

127

się jeden z mężczyzn. - Uważam, że powinien pan rzucić okiem!

Lensman powiadomił kompanów, by udali się razem z nim. Napięcie rosło wraz z każdym metrem, z którym zbliżali się do ludzi przeszukujących las.

Zaraz któryś z mężczyzn zapalił kawałek suchej gałę­zi. Płomień był lichy, dlatego lensman niósł gałąź powoli. Płomień zamigotał, ale rozświetlił wnętrze groty na parę metrów.

- Niee - odezwał się lensman zawiedziony. - Nic tu
nie ma.

W tej samej chwili usłyszeli głośne „kra, kra", które od­biło się echem o skałę, i nim lensman zdążył się cofnąć, czarny kruk wyleciał z groty, niemal uderzając go skrzyd­łami w twarz. Pan Thuesen zamachał przerażony palącą się gałęzią, żeby się obronić, i przypiekł pióra na skrzyd­łach ptaka, który odleciał spłoszony, nie doznając chyba

128

poważnych szkód przez przypadkowe zetknięcie z og­niem.

Lensmanowi serce waliło młotem. Całkiem zapo­mniał, że ludzie mówili mu o wlatującym do groty kruku, i zderzenie z nim wręcz go przeraziło. Złapał się za szyję i dysząc ciężko, oznajmił przybity:

- Grota jest pusta, ale nie mam wątpliwości, że tu
w środku coś było ukryte. Przecież ptaki nie krążą wokół
takich miejsc, chyba że wyczują zdobycz. A już na pewno
nie wchodzą bez powodu do ciemnych i ponurych grot.

Wszyscy pokiwali zgodnie głowami, przyznając lens­manowi rację.

Pan Thuesen, nie podnosząc się z kolan, rzucił zdecy­dowanie:

- Kontynuujemy poszukiwania! Zapewne zwłoki zo­
stały dopiero co stąd zabrane. Musimy się dowiedzieć, kto
to zrobił...

Pot kapał z czoła Kristianowi, który stał ukryty wśród świerków i słyszał rozmowę lensmana i jego ludzi. Ner­wy miał napięte jak postronki, czuł się nieswojo, a rozsą­dek nakazywał mu, by jak najszybciej stąd uciec. Mimo to nie miał odwagi się poruszyć. Bał się, że jeśli pociągnie za sobą Srebrnego Księcia, zdradzą ich odgłosy. Oczywiście mógłby się jakoś próbować tłumaczyć, że chciał się włą­czyć do poszukiwań i odnalazł ciało Erlinga przed nimi. Uważał pana Thuesena za człowieka dość ograniczonego, ale wiedział, że głupcem z pewnością nie jest. Domyśliłby się od razu, że Kristian usiłował ukryć zwłoki, i zasypałby go gradem pytań.

129

Kiedy lensman dał rozkaz, by kontynuować poszuki­wania, nogi się pod nim ugięły. Wiedział, że są na jego tropie. Na szczęście grupa nie wyruszyła od razu za nim w pogoń, ale wycofała się z powrotem na łąkę, by powia­domić resztę, iż Erling zapewne leżał w grocie, ale ktoś go stamtąd zabrał, i wyjaśnić, że nie przerywają poszukiwań, tylko podążają za tym, kto to zrobił.

Dopiero wtedy Kristian dostrzegł swoją szansę, by się wymknąć. Poklepał Srebrnego Księcia uspokajająco po grzywie i ostrożnie owinął jedną wodzę wokół końskie­go pyska. Srebrny Książę szarpnął łbem poirytowany, nie-przyzwyczajony, by tak go krępować, ale Kristian przemó­wił do niego łagodnym szeptem. Nie ścisnął zbyt mocno rzemienia wokół pyska, ale na tyle tylko, by koń nie mógł go otworzyć i zarżeć. Z piersi zwierzęcia dało się słyszeć złowrogie pomrukiwanie, ale powoli zwierzę się uspokoi­ło.

Kristian poprowadził konia na prawo, w głąb gęstego lasu. Bywał tu wielokrotnie i wiedział, że za chwilę wyj­dzie na zarośniętą ścieżkę, skąd już będzie mógł pocwało­wać do Svartdal.

Odetchnął, gdy istnienie ścieżki się potwierdziło. Co prawda kwiaty i gęste krzewy niemal całkiem ją za­rosły, ale wciąż jeszcze dało się ją zobaczyć. Cmoknął na Srebrnego Księcia, który natychmiast go posłuchał. Kri­stian biegł przodem, a zaraz za nim koń. Raz po raz oglą­dał się za siebie, by sprawdzić, czy nie osunął się ładu­nek. ..

Nie miał pojęcia, jak długo biegł, nabrał jednak w koń­cu przekonania, że lensman ze swoimi ludźmi już go nie odnajdzie. Uznał też, że nie zdąży na czas do Svartdal.

130

Musi pogrzebać Erlinga gdzieś po drodze, choć planował wrzucić jego zwłoki do kompostu w swojej posiadłości. Zmienił zdanie, stwierdziwszy, że lepiej, by nikt nie wi­dział, co robi. Zresztą gdyby lensman uparł się w swoich poszukiwaniach, mógłby znaleźć zwłoki u niego we dwo­rze, a tego by wolał uniknąć.

Wbił łopatę w ziemię. Wierzchnią warstwę stano­wił wilgotny gęsty mech, wnet jednak dostał się do bru­natnego torfu. Szpadel uderzał raz po raz o jakiś więk­szy kamień, ale wtedy Kristian pochylał się i go wyrzucał, po czym kopał dalej. Bolały go mięśnie od tej ciężkiej pra­cy w niewygodnej pozycji, ale ból nie był w stanie go po­wstrzymać. Raz za razem z niezwykłą siłą wbijał szpadel w ziemię. Kupka ziemi obok dołu rosła w szybkim tem­pie.

Nie miał pojęcia, jak długi i głęboki ma być grób, ale uznał, że zwłoki powinny się w nim mieścić swobod­nie. Nie może dopuścić do tego, by wystawały dłoń czy stopa. Czytał kiedyś o mordercy, którego brutalne zabój­stwo zdemaskowano, ponieważ lis wygrzebał zwłoki z zie­mi. Ciało znalazł przypadkowy przechodzień, a śledztwo doprowadziło do mordercy, który żałując swego czynu, przyznał się od razu do winy.

Kiedy grób był już odpowiednio duży, Kristian znów owinął chustkę wokół twarzy i zakrył usta. Rozwiązując sznur, którym przymocował zwłoki do siodła, zamknął oczy. Poluzował węzły, ale musiał odejść na parę metrów, by złapać oddech. Zaraz jednak wziął się w garść, chwycił za martwe nadgarstki i pociągnął ciało do dołu.

W głowie słyszał ostrzeżenie, że zmarłym należny jest szacunek. Dlatego też ułożył Erlinga ostrożnie w ziemi.

131

Wolał nie ryzykować, że później będą go dręczyć wyrzuty sumienia. Uczyni wszystko, by godnie pogrzebać Erlin­ga-

Kristian stanął i wbrew swej woli zerknął na zmarłego.

Wszystko jednak wskazywało na to, że los zadecydował za niego. Mdłości podeszły mu niebezpiecznie do gardła. Odwrócił głowę ze smutkiem. Widok był okropny... Na pewno będzie go prześladować całymi miesiącami, kto wie, czy nie do końca życia, zdawał sobie z tego sprawę. Być może było to cynizmem z jego strony, ale teraz naj­ważniejsze wydawało mu się, żeby pomóc Indze. Parobek i tak już nie żyje. Sentymentalne mrzonki i wyrzuty su­mienia nie uratują ani jego córki, ani Erlinga. Może powi­nienem donieść na córkę, krew z mojej krwi, zastanawiał się, ale czy to w jakikolwiek sposób pomściłoby śmierć Erlinga? Nie - odpowiedział sobie ponuro Kristian. Er-ling nie zmartwychwstanie i sprawiedliwości nie stanie się zadość.

Inga nie odzyska spokoju, odbywając karę w więzie­niu. W każdym razie nie według jego oceny. Inga dokona­ła już wyboru, ukrywając zwłoki Erlinga w lesie. Wyraź­nie nie chciała być oskarżona o morderstwo.

Ale jak to wpłynie na jego przyszłość? Czy poczuje, że zwyciężyła sprawiedliwość? Nie. Przeżył już coś po­dobnego w latach młodości. Uważał się za uczciwego człowieka, kiedy więzienna brama w twierdzy Akershus zamknęła się za nim. Boleśnie także doświadczył, że zło często zwycięża dobro...

Pod wpływem ponurych wspomnień na chwilę zapo­mniał o rzeczywistości. Ale przecież nie wolno mu teraz roztrząsać przeszłości. Musi zadbać o to, by Erling ni-

132

gdy nie został odnaleziony, a potem dosiąść konia i po­śpiesznie wracać do Gaupås. Tam musi, niezauważony przez nikogo, odwiesić łopatę na miejsce w stajni. Nikt nie może wiedzieć, że odjechał z narzędziem do kopania. A już zwłaszcza lensman. Kristian przypuszczał, że służba okaże się lojalna wobec Ingi, nie miał jednak odwagi bez­myślnie ryzykować, że się domyśla, do czego potrzebna mu była łopata...

Ponadto nie wiedział, jak długo lensman przeciągnie poszukiwania. Wkrótce na dobre się ściemni, a wówczas szukanie mija się z celem. Pan Thuesen będzie zmuszony wrócić do Gaupås, by zająć się więźniem. Jak zareaguje, gdy się dowie o ucieczce Ingi? Nie ma co się martwić na zapas, pomyślał zrezygnowany, ale w duchu pomodlił się, by Laurens tym razem przyszedł mu z pomocą. Nie powi­nien wykorzystywać tego, że były szwagier gorąco łaknął zgody, ale... Kristian nie miał nawet siły się usprawied­liwiać. Co się stało, to się nie odstanie. Laurens był jedy­nym człowiekiem, jakiego spotkał w drodze na łąkę. Może też jedynym, któremu mogłeś zaufać, dodał uszczypliwie jego wewnętrzny głos. W żyłach Laurensa i Ingi płynie ta sama krew. Przecież Laurens nie zostawi w potrzebie swo­jej siostrzenicy. Na pewno nie, stwierdził Kristian, kręcąc głową. Bo nawet on sam zauważył, jak Laurensowi bardzo zależało, by dowiedzieć się jak najwięcej o Indze. Bardzo tęsknił za kontaktem ze swoją siostrzenicą.

Niepokój pobudził Kristiana do działania. Koniec tych rozmyślań! Musi za wszelką cenę wrócić do Gaupås przed lensmanem i tam czekać jakby nigdy nie na stróża pra­wa. Byłby w pełni spokojny, gdyby Laurens zdołał znaleźć Ingę i sprowadzić ją z powrotem do dworu. Wówczas pan

133

Thuesen nie miałby żadnych dowodów i nie mógłby po­stawić jej zarzutów.

Kristian podniósł łopatę wysoko nad głowę i wbił ją w stertę wykopanej ziemi. Targany smutkiem, ale nie bez ulgi, zauważył, że już pierwsze porcje ziemi zakryły zma­sakrowaną twarz Erlinga. Martwy parobek nie wykrzywia się już do mnie ponuro, pomyślał zdenerwowany. Piąta i szósta łopata pełna piachu zakryły pierś. Szybko, choć nie dostatecznie szybko, zwłoki zostały zasypane. Kiedy ziemia zakryła wszelkie ślady, Kristian ubił i przyklepał nierówności łopatą. Potem przymocował ją do siodła, a następnie nazbierał naręcze suchych gałązek i pożółk­łych liści. Zamyślony rozsypał je na z pozoru niewidocz­nym grobie.

Ostrożnie rozwiązał konia i odszedł kawałek da­lej. Odwrócił się raz jeszcze i rzucił okiem po raz ostat­ni. Nikt nie zauważy, że tam, zaledwie parę metrów dalej, leży człowiek zabity przez moją córkę, pomyślał...

12

Laurens miał wrażenie, że szuka Ingi na oślep. Och, gdyby Kristian nie zabraniał mu kontaktu z siostrzeńcami przez wszystkie te lata, na pewno miałby jakieś pojęcie, gdzie zazwyczaj chowa się Inga, gdy jest smutna i zrezygnowa­na.

Młode dziewczęta mają skłonność do ucieczki, gdy ich serca zmagają się z kłopotami miłosnymi albo gdy szaleją z zazdrości. Kristian wspomniał, że Ingebjorg powiedzia­ła Indze coś na temat swojego związku z Martinem. Jakie­go związku? - zastanawiał się Laurens. Martin traktował wprawdzie pannę z 0vre Gullhaug z galanterią, nic jed­nak nie wskazywało na to, by łączyła ich bardziej intym­na zażyłość. Zauważył raczej, że młody dziedzic traktował Ingebjerg z pewnym dystansem.

Kiedy Martin opowiedział Ragnhild i jemu, że prag­nie poślubić jedynie Ingę, wszystko stało się dla Laurensa jasne. Jak mógł być taki ślepy? Powinien był już dawno zauważyć napięcie między kuzynami, oczy pełne blasku, gdy napotykały się ich spojrzenia... Z czasem domyślił

135

się, że Ragnhild o tym wiedziała, ale nic mu nie mówi­ła. Jej milczenie bardzo go zabolało, musiał to przyznać, bo wyglądało na to, że żona nie chce, by tych dwoje zwią­zało się ze sobą. Dziwnie jakoś poczuł się urażony, że żona nie chce przyjąć do rodziny osoby, w której żyłach płynie jego krew. Przecież Inga jest córką Jenny, jego siostry... Cóż, Ragnhild miała pewnie swoje powody, ale jego sa­mego bardzo ucieszyło, że Inga zostanie jego synową.

A teraz Inga zniknęła...

Kristian nie wyjawił do końca, z jakiego powodu Inga uciekła z Gaupås. Nie powinien jednak sądzić, że udało mu się oszukać Laurensa. W końcu kiedyś łączyła ich dłu­goletnia przyjaźń i Laurens potrafił zdemaskować u niego każdą nawet najmniejszą zmianę tembru głosu. Poznawał także po ruchu głowy, gdy Kristian unikał wchodzenia w szczegóły.

Poza tym Laurens nie rozumiał reakcji Ingi. Gdy zo­stała żoną Nielsa, spotykali się raz po raz i widział w niej spokojną i zrównoważoną młodą kobietę, która potrafiła zarówno odpyskować, jak i działać energicznie, gdy coś jej stanie na drodze. Na pewno nie jest tchórzem. Dlatego wydało mu się dziwne, że mogłaby zechcieć odebrać sobie życie, jak sugerował Kristian, i to z powodu niespójnych plotek na temat miłosnych eskapad Martina. O nie, to zu­pełnie nie pasowało do Ingi, żeby wybierać takie proste rozwiązanie - i to nie konfrontując wpierw plotek z tym, co ma do powiedzenia Martin.

Laurens minął konno stare, przekrzywione drewniane znaki, na których widniały napisy „Storedal" i „SvartdaT. Storedal zostawił za plecami. Dawno już nie cwałował na prawo w stronę Svartdal. To prawie jak podróż senty-

136

mentalna, pomyślał ze smutkiem. Ileż to razy przemierzał kiedyś tę drogę... Z łatwością rozpoznawał każdy zakręt, każdy kamień przy rowie...

Kiedy droga się poszerzyła, pognał konia. Zaraził go niepokój Kristiana. To prawda, że Kristian bywał gwał­towny i porywczy, ale tym razem zachowywał się jak spłoszony zwierz. Choć równie dobrze można by wytłu­maczyć jego zachowanie zakłopotaniem, że musi prosić o pomoc Laurensa. Ten jednak wyczuwał, że pod sztywną maską opanowania krył się strach.

Nad doliną zapadał zmierzch, ale droga wiła się niczym jasnoszara wstążka. Koń zmęczył się po chwili, lecz Lau-rens kazał mu wciąż galopować. Znał możliwości swojego konia i wiedział, że wytrzyma w tym tempie jeszcze parę kilometrów.

I właśnie wtedy w głowie Laurensa pojawił się prze­błysk wspomnienia. Zamyślony zawrócił konia i cofnął się kawałek. Jenny pokazała mu kiedyś miejsce, które miało szczególne znaczenie dla rodu Svartdalów. W tym momencie nie mógł sobie przypomnieć, jak się ono na­zywa, ale zdaje się, że właśnie tam w bardzo tragicznych okolicznościach zmarł brat bliźniak Kristiana. Sam Kri­stian nie zdradził się na ten temat nigdy nawet słowem, ale Jenny zdaje się słyszała tę historię od Emmy. A kobiety z rodu Svartdalów miały w zwyczaju zbierać tam mech... Tak, Moseplassen, tak się nazywa to miejsce! - przypo­mniał sobie nagle Laurens.

Zaświtała w nim nadzieja, że i Inga zna tę historię. Może dzięki niej poczuła silniejsze więzi ze swym rodem. Wystarczająco silne, by przybiegać w to miejsce, gdy mia­ła ochotę powspominać, a także w rozpaczy i bezsilności.

137

Laurens nie miał pojęcia, ale uznał, że musi zaryzyko­wać, iż znajdzie tu Ingę. Równie dobrze może się okazać, że to błędny trop, i tylko straci cenny czas. Tak czy inaczej szukał po omacku. Pamięć trochę go zawiodła, bo kiedy oglądali to miejsce z Jenny, podjechali na dół od strony wielkiego rumowiska. Stali na skraju lasu i patrzyli w górę na występ skalny, z którego spadł Jorgen.

W zapadających ciemnościach Laurens zgubił ścieżkę. Postanowił odszukać szczyt rumowiska, uznał więc, że le­piej zostawić konia uwiązanego do drzewa i zejść ostroż­nie w dół, by sprawdzić, czy nie ma tam Ingi.

W niewysokich zaroślach zaszeleściły liście, kiedy Lau­rens zsiadł z konia. Zdziwiony zawołał:

- Inga?!
Cisza.

Laurens zwilżył wargi i powtórzył głośniej:

się na cały głos, jednak odpychający ton Ingi nakazał mu opanowanie. Ale jakże cudownie było wiedzieć, że sio­strzenica żyje.

138

Laurens zasępił się na te słowa. Drżący i zapłakany głos siostrzenicy napełnił go lękiem. Słyszał, że czyści nos w chusteczkę. Z jakiegoś powodu jest kompletnie wytrą­cona z równowagi, ale nadal nie rozumiał, czemu przyszła w to miejsce. Podjął próbę, by ją uspokoić.

Laurens utwierdził się w podejrzeniach, że to nie z powodu plotek na temat rzekomego związku pomiędzy Martinem i Ingebjorg Inga uciekła z domu. Zresztą nie pasowało to zupełnie do jej osobowości. Tym bardziej, że napomknęła, iż o czymś mu nie powiedziano. Co ta­kiego ukrył przede mną Kristian? I dlaczego ten uparty osioł to zrobił? Jeśli Inga naprawdę chce sobie odebrać ży­cie, to chyba ten dureń powinien zrozumieć, że ja muszę wiedzieć o wszystkim!

Laurens powoli przeszedł parę metrów naprzód. My­ślał, że Inga tego nie zauważy, ale ona nagle podniosła się i cofnęła gwałtownie.

Urwał, widząc naznaczoną wzburzeniem twarz sio­strzenicy. Ze zgrozą stwierdził, że jest całkiem nie do po­znania. Włosy w nieładzie, cera blada, niemal ziemista,

139

a oczy... Drgnął, gdy uchwycił jej spojrzenie. Miała takie same jak Jenny piękne niebieskie oczy, które teraz, szero­ko otwarte, mieniły się dziwnym blaskiem, przywodząc na myśl oczy szaleńca. Przypominała skazańca, którego zmuszono, by uklęknął na szafocie i położył głowę pod topór.

Laurens jeszcze nigdy nie widział, by ktoś dosłownie rozpadał się psychicznie na jego oczach, tak jak to się właśnie działo z jego siostrzenicą. Tak bardzo chciał ją objąć ramieniem i zapewnić, że zawsze jest jakieś wyjście, ale nie mógł tego uczynić. Bo gdy robił krok naprzód, ona cofała się gwałtownie i teraz znajdowała się na sa­mym skraju rumowiska. Jeśli podejdę bliżej, ona rzuci się w dół. Obserwując, w jakim jest stanie ducha, nie miał już żadnych wątpliwości, że gotowa jest rzucić się w otchłań przepaści.

- Powiedz mi o wszystkim, Ingo - błagał przyjaznym
głosem. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by ci po­
móc.

Inga trzęsła się jak w febrze, ale na moment w jej oczach błysnęła nadzieja, która jednak szybko zgasła.

- Lensman będzie oskarżał mnie o okropne rzeczy,
a ja nie mogę zaprzeczyć, bo to wszystko prawda... - wy­
szeptała udręczona. Ukrywszy twarz w dłoniach, zaszlo­
chała tak, że jej szczupłe ramiona zadrżały.

140

Co takiego? - zastanawiał się Laurens rozgoryczony. Co może być ważniejsze od powstrzymania córki od po­pełnienia samobójstwa?

- Ojciec nie zdąży na czas - chlipała Inga, nerwowo
zaplatając palce. - Nic nie rozumiesz, stryju... tak czy ina­
czej czeka mnie wyrok.

Wpatrywała się w niego swymi zrozpaczonymi, nie­szczęśliwymi oczami.

A więc dlatego Kristian tak się śpieszył, zrozumiał w końcu Laurens. Musiał zdążyć coś zrobić. Kolejny frag­ment układanki znalazł się na właściwym miejscu, wciąż jednak pozostawało wiele niewiadomych.

141

spojrzenie. Szklane oczy, w których jest życie, ale zarazem rezygnacja.

- Ojciec nie wie, co go czeka - wyjąkała Inga niepew­
nie.

Laurensa przeszedł dreszcz. Wyglądało na to, że Indze się zdaje, iż jest sama. Rozmawia jakby sama ze sobą. Raz po raz odkrywa tajemnice, ale dość połowicznie. Pocie­szył ją nieporadnie:

- Kristian potrafi wiele znieść. Waśń rodowa sprawi­
ła, że stał się twardy.

Te słowa niczym magiczne zaklęcie obudziły ją z le­targu. Na bladej twarzy odmalowała się ciekawość, zaraz jednak znów pogrążyła się we własnych rozmyślaniach. Laurens czuł niemal fizyczny ból, gdy na nią patrzył. Wcześniej za wszelką cenę chciała się dowiedzieć jak naj­więcej o wrogości między Svartdal i Storedal, ale teraz na­wet ten temat nie był w stanie obudzić w niej ciekawości. Dopiero teraz uderzyło go, że Inga musiała zrobić coś złe­go, coś niewybaczalnego...

142

nie mogę z tym żyć, Laurens. Koszmary będą mnie prze­śladować wiecznie. Jestem tym już taka zmęczona... Zmę­czona tym udawaniem.

Laurens zastanawiał się, czy doskoczyć do niej, ale wciąż nie miał pewności, że zdąży ją złapać, zanim cofnie się w przepaść. Odległość między nimi nie była już taka duża, ale Inga stała niczym spłoszone zwierzę gotowe do ucieczki Zbyt gwałtowny ruch z jego strony, a rzuci się wprost w objęcia śmierci.

- Ja nie chcę żyć w nieświadomości - rzekł zrozpa­
czony Laurens. - Powiedz, z czym się zmagasz! - błagał
załamany, sądząc, że jeśli więcej się dowie, tym większa
szansa, że zdoła przemówić jej do rozsądku.

Inga, targana wątpliwościami, pokiwała wreszcie gło­wą z namysłem.

- Wydajesz się dobrym człowiekiem, Laurens. Tak mi
przykro, że nie poznaliśmy się wcześniej. Nie obwiniam
cię o to. To mój ojciec przez cały czas uniemożliwiał nam
spotkanie.

Laurens nie chciał na to odpowiadać. Inga wprawdzie sama tak stwierdziła, ale nie był pewien, jak by zareago­wała, gdyby usłyszała to z jego ust. Mogłoby to ją tylko sprowokować. Czekał więc, pozostawiając jej decyzji, czy zechce opowiedzieć, co się stało. Nie chciał, by odczu­ła z jego strony jakikolwiek nacisk.

Wtedy Inga zerknęła za siebie, zupełnie jakby ocenia­ła odległość ze szczytu rumowiska w dół. Nerwowe drże­nie ogarnęło Laurensa. Może powinien ją teraz chwycić? Och, co robić? Nie wiadomo, czy Inga zdecyduje się sama na skok, ale jeśli ją przestraszy, może przesądzić o tym, że wybierze śmierć.

143

- Wyjaśnij mi, Ingo, dlaczego uważasz się za grzesz­
nika. Sądzę, że tyle jesteś mi winna. I Martinowi także.
To nie w porządku, że on się nigdy nie dowie, co cię tak
dręczyło, że...

Na dźwięk imienia Martina Inga zatrzymała się na sa­mym skraju głazu.

- Przynajmniej nie będzie musiał żyć u boku morder­
czyni - wyszeptała cicho. - Nie zasługuje na to. Domyśli­
łam się od razu, że pan Thuesen zastanawia się, czy to nie
ja zabiłam Gudrun, a dziś wieczorem zapewne tylko uzys­
ka potwierdzenie swoich podejrzeń.

Słowa te raziły Laurensa jak błyskawica. Zdawało mu się, że wokół głowy zaciska się mu żelazna obręcz. Na Boga, czy Inga naprawdę zabiła Gudrun? Śmierć sy­nowej nastąpiła gwałtownie, ale nikt w Storedal nawet nie podejrzewał Ingi o coś takiego! Laurens nie miał od­wagi jej oskarżać, raczej starał się ją przekonać, że nie ma w tym jej winy. Ale czy to coś da? - myślał wzburzo­ny.

Laurens zmarszczył brwi zdezorientowany.

- Tego żniwiarza, który zaginął? A co on ma wspólne­
go z Gudrun? - zapytał niewyraźnie.

Inga podniosła lekko spódnicę i weszła na najwyższy kamień, który zakołysał się pod jej ciężarem. Zdołała jed­nak utrzymać równowagę.

144

- Dlatego, Laurens, że... - Zacisnęła powieki i pokrę­ciła głową. - Że jego też zabiłam.

Martin był poirytowany. Rozumiał, że Ingebjorg, szalejąc z zazdrości, nakłamała Indze o swoim rzekomym związku z nim, ale jak mogła ją oskarżyć o to, że zabiła parobka?! Jeśli ktoś wysuwa tak poważne oskarżenia, to powinien mieć przynajmniej jakieś dowody.

Nie wierzył, by Inga mogła zadać śmierć Erlingowi! Hedvig jest kłamczucha, a teraz nakłoniła jeszcze córkę, by wymyśliła taką nieprawdopodobną historię. Hedvig miała język węża. Współczuł Ingebjorg, że wychowa­ła się w domu, gdzie posługiwano się groźbami i kłam­stwem.

Gniadosz wspinał się posłusznie pod górę. Martin nie miał pojęcia, gdzie może być teraz Inga, więc pozostawa­ło mu tylko ufać, że ojciec zdołał natrafić na jej ślad. Sam postanowił dostać się na szczyt, skąd rozpościera się roz­legły widok na okolicę. Może stamtąd ją zobaczy?

W głowie wciąż dźwięczały mu urywki zdań wypowie­dzianych przez Hedvig i Ingebjorg, odsuwał jednak drę­czące go myśli. Nie chciał osądzać, póki Inga nie będzie miała możliwości potwierdzić albo zaprzeczyć plotkom.

Co prawda Inga gdzieś zniknęła, ale Martin podejrze­wał, że smutna i skrzywdzona potrzebowała na jakiś czas pobyć w samotności. Na pewno bardzo ją zabolało, kiedy usłyszała, że łączyły go z Ingebjorg intymne stosunki... Przecież nie znała prawdy.

Kiedy Gniadosz wspiął się na szczyt, Martin podniósł się w siodle. Trochę bolały go już pośladki. Zazwyczaj bez

145

problemów jeździł konno po kilka godzin, ale teraz sie­dział spięty i było mu niewygodnie.

Nagle coś zauważył, czujnie obserwując dolinę. W le­sie, spory kawałek od niego, na szczycie skały mignął mu jakiś człowiek Nie, to nie skała, tylko rumowisko! Przy­pomniało mu się, że to miejsce nazywają Moseplassen, a w dzieciństwie podczas pieszych wędrówek i konnych przejażdżek bardzo często je mijał.

W wieczornym zmroku niełatwo było dokładnie zo­baczyć, co się dzieje w oddali, ale mógłby przysiąc, że stoi tam jego ojciec, Laurens. Rozpoznał go po białej koszuli i ciemnym swetrze. Ojciec nie nosił nigdy kapelusza, i te­raz w mroku lśniły jego białe włosy. Martin złożył dło­nie w trąbkę i krzyknął: - Tato! - Wołanie poniosło się nad wierzchołkami drzew, ale najwyraźniej nie dotarło do ojca.

Martin nie wiedział, co robić. Jak porozumieć się z ojcem? Jak się dowiedzieć, czy znalazł Ingę? Zamierzał krzyknąć ponownie, gdy w tej samej chwili dostrzegł jesz­cze jedną postać. Gdy przesunął wzrok o parę centyme­trów w prawo, odkrył, że ojciec stoi razem z jakąś kobietą. Hmm, właściwie nie miał pewności, że to kobieta, ale po­stać była znacznie niższa i drobniejsza niż jego ojciec. To musi być Inga!

Ogarnęła go ulga i uśmiechnął się do siebie szero­ko. Tak się o nią bał! Teraz już wszystko się jakoś ułoży, pomyślał, o ile przekona go, że plotki nie mają potwier­dzenia w rzeczywistości. Co jest oczywiste, pocieszał się w duchu.

Zamierzał już skierować konia w dół zbocza i wyjechać Indze i ojcu na spotkanie, ale coś nagle przykuło jego uwa-

146

gę. Dlaczego ojciec i Inga stoją od siebie tak daleko? Oj­ciec wyciąga do niej ręce niemal błagalnie, tak się Martino­wi przynajmniej zdaje, a Inga na ten gest się cofa. Przeraził się. Czy ojciec nie widzi, że Inga stoi niebezpiecznie blisko skraju rumowiska?

Nie odrywając wzroku od tych dwojga, Martin pogonił Gniadosza, który szedł posłusznie w dół. Scena, która ro­zegrała się w tej samej chwili, sprawiła, że Martin ściągnął gwałtownie wodze. Nie, jęknął w duchu. To nie mogło się zdarzyć... Zanim ostro pogonił konia, zobaczył, że Inga przechyla się w tył. Ostatni obraz, który wbił mu się w pa­mięć, to Inga rzucająca się w przepaść.

13

Kristian uniósł się wysoko na końskim grzbiecie. Przed nim rozpościerał się dwór Gaupås. Rozglądał się uważnie za mieszkańcami dworu, ale nie zauważył żywej duszy. Zastanawiał się, jak wjechać dyskretnie na dziedziniec. Najważniejsze, aby nikt nie zauważył, jak będzie odwie­szał łopatę na miejsce. Zastanawiał się, czy nie powinien raczej ukryć jej gdzieś w bezpiecznym miejscu, póki nie ucichnie całe to zamieszanie, ale co, jeśli Gulbrand będzie jej szukać albo lensman dostrzeże jej brak? Choć ta ostat­nia możliwość jest chyba bardzo mało prawdopodobna, rozmyślał. Musiał jednak zadbać o to, by wszystko było jak należy. Inga nie może zostać uwięziona z powodu ta­kiej bagateli.

Z ociąganiem cmoknął na Srebrnego Księcia. Nikt nie może usłyszeć, jak chrzęści żwir... Nikt nie może zauwa­żyć go, zanim nie wykona swojego zadania. Miotały nim strach i wątpliwości. Tysiące pytań lęgło mu się w głowie. A co, jeśli Gulbrand jest w stajni? Przecież nie dowie się tego, póki nie wślizgnie się do środka. Może powinien po-

148

zostawić konia gdzieś w pobliżu Gaupås? Ale czy nie wy­dałoby się to dziwne?

Z napięcia aż zesztywniały mu mięśnie. Podjechał na koniu jeszcze kawałek i pomyślał: Póki co wszystko idzie jak najlepiej, ale jak długo? Miękko i cicho zeskoczył z końskiego grzbietu. Zerkając czujnie w stronę budynku mieszkalnego, pośpieszył do stajni. Z desperacją dosko-czył do schowka na narzędzia. Nie rozglądał się na boki za służbą, zresztą nie miał na to czasu, bo manipulując niezgrabnie, umieścił łopatę na miejscu.

Oddychał z trudem i nogi się pod nim uginały, ale uda­ło się! Kompletnie wyczerpany, ciężko dysząc, oparł się o ścianę. Ani Gulbrand, ani lensman, ani nikt inny nie za­uważył jego machinacji. Ciarki mu przeszły na samą myśl, co by się stało, gdyby się pan Thuesen dowiedział, do cze­go posłużyła łopata...

Kristian zdążył wyjść ze stajni, gdy na dziedzińcu zja­wił się Gulbrand.

- Szukałem cię - rzucił Kristian, choć kłamstwo z tru­
dem przeszło mu przez gardło. - Czy... czy Inga wróciła?

Krótkie niewinne pytanie, ale jakże ważne, uderzyło go w duchu.

W zielonych oczach starego służącego mienił się strach.

- Niestety, panie Svartdal. Mieliśmy nadzieję, że pan
ją znajdzie.

Kristian siadł na ławce w ogrodzie kompletnie wyczer­pany.

- Nie, nie znalazłem. Wierzyłem mocno, że sama
wróci do domu...

Gulbrand siadł na ławce obok niego, ale na szczęście

149

milczał. Kristian miał o czym rozmyślać i nie był skory do rozmowy.

Co prawda zwłoki Erlinga zostały lepiej ukryte, ale na co się to zda, jeśli lensman po swym powrocie nie zasta­nie Ingi we dworze? Tylko utwierdzi go to w przekonaniu, że dopuściła się zbrodni. Proszę cię, Ingo - powtarzał w my­ślach udręczony. Pośpiesz się... Wracaj czym prędzej...

A jeśli Inga nigdy nie wróci? - uderzyła go nagła myśl i poczuł się tak, jakby ktoś mu wymierzył siarczysty po­liczek. Nigdy więcej... Zrozpaczony i bezradny poderwał się z ławki i miotał się niczym zwierzę w klatce, krążąc wokół Gulbranda. Chyba Inga nie... Gryząc palce, jęknął i zatrzymał się gwałtownie. Wzburzony odgarnął palcami czarną falującą grzywkę z czoła. Jego córka chyba nie ode­brała sobie życia?

Rześkie powietrze wdarło się Indze pod suknię, kiedy rzuciła się plecami w przepaść. Nie odwróciła się, by spoj­rzeć śmierci prosto w twarz, dzięki czemu roztrzaska so­bie czaszkę, gdy tylko spadnie na twarde głazy.

Wielokrotnie w ciągu ostatnich dwóch lat czuła się tak, jakby spadała bezwładnie, ale w ostatniej chwili łapała się jakiegoś zmurszałego korzenia i od niej zależało, kiedy ustąpi pod jej ciężarem.

Inga krzyknęła i w tym samym momencie coś ją ścis­nęło za ramię. Nie uczepiła się korzenia, ale to Laurens złapał ją jedną ręką. Poczuła silny ból, bo trzymał ją jak w imadle.

- Puść mnie! - krzyknęła zagniewana. - Pozwól mi samej zadecydować o własnym losie...

150

Machała histerycznie nogami w nadziei, że się uwolni, ale nadaremno.

U Laurensa tymczasem strach ustąpił miejsca gniewo­wi.

- Do diabła, Ingo, nie! - zagrzmiał nad jej głową. - Nie
można być takim tchórzem! Rozumiem, że cierpisz,
ale tak się składa, że nie jedyna w swojej rodzinie zostałaś
poddana takiej próbie.

Inga zerknęła w przepaść. Nie obchodziło ją już, co stryj prawi o tchórzostwie. Nie tego dotyczył teraz jej wybór. Straciła chęć do życia i skoro chce ze sobą skoń­czyć, nikt nie ma prawa się w to mieszać.

- Kristian został niesłusznie skazany i zamknięty
w więzieniu. Musiał opuścić swój ukochany dwór Svart-
dal, pozostawiając Jenny samą, bezbronną z dwojgiem
małych dzieci. Napiętnowaną przez wszystkich do końca
życia. Ale nawet Kristian nie wybrał takiego głupiego roz­
wiązania.

W głosie Laurensa pobrzmiewał gniew.

.- Ojciec zawodził mnie przez wszystkie lata - płakała Inga żałośnie.

- Zapewne - zgodził się z nią ponownie. - Ale ty go
teraz nie zawiedziesz! Ani jego, ani mnie, ani Martina,

151

a przede wszystkim nie własną córkę. Ty, która dorastałaś bez matki, wiesz najlepiej, jaka pustka pozostaje po...

Z wolna dochodziło do świadomości Ingi, że Laurens ma rację. Ale przecież zamordowała dwoje ludzi! Czy on nie pojmuje, jakie ją czeka piekło, gdy zostanie uznana przez sąd za winną? W swoim mniemaniu zawiodła Emi­lię już tego dnia, kiedy zepchnęła drabinę, na której stała Gudrun... A kiedy odbędzie już karę więzienia, jakie ją czeka życie? Straciła szacunek do samej siebie, a wieś jej tego nigdy nie zapomni.

Inga przestała walczyć. Zrezygnowana zwisała bez­władnie nad przepaścią, trzymana za jedną rękę. Bolała ją pacha.

- Bitwa nie jest jeszcze przegrana, Ingo - przekony­wał ją Laurens z przejęciem. Siłą swych mięśni zdołał ją wydostać z niebezpieczeństwa. Nie poddał się, póki nie wciągnął jej parę metrów w głąb na bezpieczny grunt. Do­piero wtedy pochylił się i dysząc ciężko, oparł się rękami o kolana, wyczerpany nadludzkim wysiłkiem.

Zdruzgotana Inga obróciła się na wznak i spojrza­ła w niebo, na którym zalśniły gwiazdy. Pod wpły­wem tego piękna rozpłakała się przestraszona, że mało brakowało, a już nigdy nie oglądałaby nieba usianego gwiazdami...

- Opowiesz mi wszystko po drodze - rzucił Laurens ostro. Jego ton, nieznoszący sprzeciwu, kazał jej przy­taknąć. - Razem z twoim ojcem spróbujemy przemówić w twojej sprawie, Ingo. Uratujemy cię od grożącego ci nie­bezpieczeństwa, nawet jeśli będziemy musieli uciec się do kłamstwa!

Oszołomiona i zawstydzona usiadła i nie odzywając

152

się, strząsnęła z włosów liście i paprochy. Otrzepała też suknię z piasku i brudu.

Martin zastygł w bezruchu, gdy ujrzał rzucającą się w prze­paść Ingę. Zabije się, zdążył jedynie pomyśleć, a w sercu poczuł taki ból, jakby go ktoś dźgnął nożem. Minęło za­ledwie parę sekund, nim Laurens zdążył ją chwycić, tym­czasem przez niego przetoczyła się lawina najróżniejszych doznań: niedowierzanie, tęsknota, rozgoryczenie i złość.

W pierwszej chwili sparaliżował go strach, a potem zdawało mu się, jakby uczestniczył w tym dramacie. Zu­pełnie jakby sam spadał w dół w labiryncie bólu i cierpie­nia. Kiedy zaś nabrał pewności, że Laurens złapał Ingę i jej już nie wypuści, ogarnęła go pulsująca radość. Zaraz jed­nak ustąpiła bezsilnej złości. Inga powinna się wstydzić, że naraziła Laurensa na taki wstrząs! Co się z nią dzieje?

Jakiś wewnętrzny głos upomniał go, że Inga znalazła się w skrajnej rozpaczy. Być może, pchnięta w otchłań mroku, nie widziała innego wyjścia z sytuacji.

Nie! - odtrącił konsekwentnie tę myśl Martin. Jeszcze nie zapadł na nią wyrok Nie pojmował, jakie asy w rę­kawie chowa lensman, ale przecież Inga wciąż ma prawo przedstawić swoją wersję. Władze nie mogą jej zamknąć za kratami, póki nie złoży wyjaśnień.

A przy okazji wiele osób zostanie pociągniętych do odpowiedzialności, myślał Martin z gniewem. Hedvig i Ingebjorg tym razem się nie wywiną. Odpowiedzą za te wszystkie plotki, jakie rozpuściły.

Kiedy Martin upewnił się, że Indze nie grozi już nie­bezpieczeństwo, pogalopował prosto do 0vre Gullhaug.

153

Już on zadba o to, by tamtejsza gospodyni dworu i jej ka­pryśna córka znalazły się w Gaupås, kiedy przybędzie tam lensman ze swoimi ludźmi!

Skrawki wspomnień przesuwały się Kristianowi przed oczami, niektóre tak bolesne i przykre, że skulił się pod ich natłokiem. Na szczęście były też przebłyski radości i har­monii, ale nie równoważyły one tych złych wspomnień dotyczących przypadku Ingi, niestety. Wcześnie uświa­domił sobie, że traktuje córkę surowo i niesprawiedliwie, ale nigdy nie zdobył się na to, by ją poprosić o przebacze­nie. Wiele razy był tego bliski, ale nie potrafił się ukorzyć. Nie leżało to w jego naturze. Nie wiedział dlaczego. Co by szkodziło, gdyby córka dostrzegła w nim także przyjazne cechy i przede wszystkim wrażliwość? Czyżby obawiał się, że się załamie i pokaże jej swoją prawdziwą naturę?

Udręczony przypomniał sobie nagle, jak Inga leża­ła w gorączce po tym, gdy z narażeniem własnego życia uratowała tonącą Gudrun. Poprzysiągł sobie wówczas, że przeprosi ją za swoje odpychające zachowanie, jeśli tyl­ko będzie mu dana taka szansa. I Inga cudem z tego wy­szła. Ale czy on dotrzymał przyrzeczenia? Nie. Stchórzył. Pocieszał się jednak, że nie złożył publicznie przyrzecze­nia.

Kristian przebierał niespokojnie nogami niczym kar­cony batem koń. Zauważył, że Gulbrand przygląda mu się zdziwiony, ale nie zważał na to. Nie był w stanie wziąć się w garść.

- Nadjeżdża pan Thuesen ze swoimi ludźmi - przy­biegł z wieścią zdenerwowany Arne.

154

Kristian jęknął. A więc zbrodnia córki jednak zosta­nie odkryta. Nie znaleziono dowodu, ale ucieczka Ingi da lensmanowi pretekst do wszczęcia śledztwa. A jeśli się okaże, że córka odebrała sobie życie, wtedy stróż prawa uzna, że była winna, nawet nie podejmując śledztwa.

Arne stał niepewnie i wymamrotał zakłopotany:

Arne skinął głową zawstydzony.

W tej właśnie chwili dały się słyszeć kroki z tyłu bu­dynku.

Wszyscy znieruchomieli.

- To nie ludzie lensmana - stwierdził Gulbrand - bo
oni udali się w kierunku lasu. Odgłosy dochodzą od stro­
ny drogi prowadzącej do sąsiednich dworów.

Sztywni z napięcia wyczekiwali w trójkę na stojąco.

155

Kiedy ich oczom ukazał się Martin w towarzystwie Hedvig i Ingebjorg, Kristian nie wiedział, czy ma się śmiać się, czy płakać. Od nikogo z przybyłych nie zależał los Ingi. Najstarszy syn Laurensa co prawda miał powody, by pojawić się właśnie teraz, ale Kristiana mało to obcho­dziło.

Nie był zadowolony jednak z obecności plotkary Hedvig. Ta mściwa wariatka gotowa tylko dolać oliwy do ognia. Jeśli będzie miała możliwość powiedzieć coś, co osłabi obronę Ingi, z pewnością to uczyni.

Rzucił Hedvig nienawistne spojrzenie, a ona, zadarłszy wysoko głowę, bezczelnie uchwyciła jego wzrok. Jej oczy nie lśniły bynajmniej przyjaźnie. Jeśli rzuci choć jedno złe słowo, pomyślał nastawiony wojowniczo Kristian, to po­żałuje do końca życia. Skończy się jego wspaniałomyśl­ność. Zniszczy ją i jej dobre imię, nawet jeśli będzie go to miało kosztować wszystkie monety przechowywane na dnie kufra.

- Idą - wyszeptał Arne tonem sensacji, płonąc z cie­
kawości.

Kristian stłumił jęk i nagle do jego oczu napłynęły łzy. Wszystko na próżno, pomyślał zdruzgotany. Na nic to, że ukrył lepiej zwłoki Erlinga, na nic jego harówka przez wszystkie te lata. Tego wieczoru przeżyć będzie musiał upokorzenie, gdy oczernią i okryją najstraszniejszą hańbą członka jego rodziny. Svartdal zawsze otaczał mir tajem­nicy, a ludzie opowiadali o dworze złośliwe plotki. Teraz jednak wszyscy mieszkańcy wsi wreszcie uzyskają po­twierdzenie, że mroczny ród Svartdalów nie jest jak inne rody...

- To Laurens - wyrwało się Gulbrandowi. Służą-

156

cy stuknął łokciem Kristiana dobrodusznie. - Nie jest sam...

Staruszek wyciągał się, by zobaczyć, kto siedzi na koń­skim grzbiecie za gospodarzem ze StoredaL

- To na pewno Inga - stwierdził zamyślony i czekał
niecierpliwie. - No tak, oczywiście - uśmiechnął się za­
dowolony. - Teraz widzę jej rozpuszczone włosy i suknię
łopoczącą na wietrze.

Kristian omal nie runął na ziemię. Słone łzy spłynę­ły mu po policzkach, pośpiesznie je jednak wytarł. Inga nie powinna zobaczyć, że przez nią płakał. Teraz musi być zdecydowany i silny, żeby zdołać oszukać lensmana.

Laurens zatrzymał konia tuż przy oczekującej groma­dzie. Zeskoczył pośpiesznie z siodła, ale pozwolił Kristia-nowi pomóc Indze.

Inga drżała jak liść osiki, kiedy ojciec wyciągnął ku niej ramiona. Na jej twarzy odmalowała się niepewność z po­wodu tego nieoczekiwanego przyjaznego gestu. W końcu dała się przekonać i nachyliła się nad nim. Kristian objął ją opiekuńczo i uścisnął mocniej, niż to było konieczne. Zbierało mu się na krzyk, ale stłumił go, wtulając twarz w jej włosy.

Laurens dał znak Arnemu, by odprowadził konia do stajni, a stajenny go natychmiast posłuchał.

Nikt się nie odezwał nawet słowem. Porozumiewali się ukrytymi gestami, by Hedvig nie domyśliła się niczego. Nie wiadomo, czy gospodyni sąsiedniego dworu zrozu­miałaby, że należy zachować w tajemnicy przed panem Thuesenem próbę ucieczki Ingi.

- Udało ci się... załatwić to, co planowałeś? - zapytała
Inga zawstydzona, ale pełna napięcia.

157

- Tak,udałosię-potwierdziłKristianzcieżkimsercem,
odwróciwszy się specjalnie plecami do Hedvig. - Wszyst­
kie ślady zostały zatarte. Czy Laurens wie, co się sta­
ło? - zapytał spokojnie.

Inga i Laurens pokiwali głowami równocześnie.

- I można na tobie polegać? - zapytał Kristian z nacis­
kiem.

Laurens odważnie poklepał go w ramię i odparł:

- Tym razem cię nie zawiodę, Kristian. Nigdy więcej
cię nie zawiodę.

Kristian odetchnął z ulgą.

W tej samej chwili w wieczornym mroku mignęła im grupa jeźdźców kierujących się wprost do Gaupås.

14

Indze zakręciło się w głowie, kiedy jeźdźcy z lensmanem na czele wjechali na dziedziniec. Podkowy zachrzęściły o żwir, a dwa konie zarżały nerwowo, gryząc wędzidło. To był sąd­ny dzień, pomyślała, czując mdłości. Bała się tak okropnie, że zdawało jej się, iż unosi się poza ciałem. Kristian obie­cywał jej bronić, ale jak zdoła tego dokonać? Gorąco wie­rzyła w jego umiejętności przekonywania do swoich ra­cji. Ale równocześnie wiedziała, że są całkowicie zależni od tego, czy służba zechce stanąć po jej stronie. Może to zrobią, pomyślała w panice. Jej niepokój budziła wszakże obecność Hedvig i Ingebjorg. Kristian nie będzie mógł mó­wić, co mu przyjdzie do głowy, bo wdowa z 0vre Gullhaug nie omieszka głośno krzyczeć, jeśli uzna, że kłamie.

Wystarczyło spojrzeć na lensmana, by się przekonać, że jest rozgniewany. Pochylił się w siodle i warknął do Ingi:

- Co zrobiłaś z ciałem?

Inga schowała się za plecami ojca. Pociła się intensyw­nie pomimo jesiennego chłodu wieczoru.

159

- Proszę tak nie mówić do mojej córki! - rzekł Kri-
stian gniewnie. - Skoro nie znalazł pan tak zwanych
zwłok - sarkazm przebijał z jego słów - to pewnie ich po
prostu nie ma, nie istnieją. Tak myślę. I nie zamierzam
dłużej przyzwalać na to, by ktoś wyzywał bezpodstawnie
Ingę!

Pan Thuesen odchylił się ze złością w siodle.

Inga nie pojmowała, skąd ojciec bierze odwagę, by tak mówić. Czy nie zdaje sobie sprawy, że podpowiada roz­wiązanie tej zagadki? Przecież stróż prawa lada chwila się domyśli, że Inga miała pomocnika... Mimo woli poczu­ła w sobie iskierkę radości. Odniosła bowiem wrażenie, że ojciec jest dla niej gotów na wszelkie poświęcenia.

- Ingebjorg - zapiał pan Thuesen. - Powtórz, proszę,
swoje zeznania! Opowiedz, co widziałaś tamtego wieczo­
ru, kiedy Inga została napadnięta i pobita.

Ingebjorg niechętnie wysunęła się naprzód. Rzuciła zalęknione spojrzenie w stronę swojej matki, ale Hedvig zmusiła ją do mówienia zdecydowanym skinięciem gło­wy.

160

Ingebjorg uspokoiła się.

Pan Thuesen wzruszył w milczeniu ramionami.

- Nawet gdyby Erlinga odnaleziono martwego, to skąd

161

można wiedzieć, czy to Inga go zabiła? - przemawiał Kri-stian gorąco, zarzucając stróża prawa krytycznymi i bezli­tosnymi pytaniami.

- Mamy pewne poszlaki - wskazał cierpko lens-
man. - Pewien świadek uważa, że rozpoznał Erlinga pod­
czas napaści na Ingę. Według słów świadka także Erling
zniknął krótko po tym, jak Inga wyruszyła na przejażdżkę
konną, a w grocie cuchnie krwią i śmiercią.

Kristian zaśmiał się brutalnym, fałszywym śmiechem.

- Ja widzę tu tylko Ingebjerg, chorą z zazdrości, która
wskazuje na Erlinga, jakoby to on napadł na Ingę, i któ­
ra twierdzi, że widziała go podążającego śladem Ingi tego
dnia, kiedy był umówiony na spotkanie z panem. A tym­
czasem grota jest pusta, zupełne jak grób Jezusa trzeciego
dnia po jego śmierci na krzyżu.

Lensman zerkał bezradnie to na Kristiana, to na Mar­tina, który też wystąpił z gromady.

162

sen. - Czy Martin mówi prawdę? - Przyszpilił Ingebjorg wzrokiem, w którym czaiła się złość.

Ingebjorg założyła ręce za plecami i naburmuszyła się.

Kristian popatrzył z wyrzutem i rezygnacją na lensma-na.

Inga zrozumiała, że aż się palił, by ją zatrzymać, zarzu­cić gradem pytań i oskarżeń. Nie spodziewał się jednak aż tak ostrego sprzeciwu jej ojca. Dzięki Ci, dobry Boże, pomyślała z ulgą, że Kristian akurat dziś przyjechał do Gaupås. Gdyby nie to, lensman z pewnością już by ją za­mknął w areszcie. A tam całkiem by się załamała.

Ale nawet jeżeli szczęśliwie uniknie więzienia, jak zdo­ła spojrzeć w oczy ojcu i Laurensowi? Oni przecież wie­dzą, jakiej się dopuściła zbrodni. Na pewno zgania ją os­tro, ale niech już tak będzie. Najważniejsze, by zechcieli zachować tę tajemnicę dla siebie aż po grób.

163

Inga poczuła, jak język jej staje kołkiem w ustach. Chciała zaprzeczyć, ale nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Znalazła się jakby poza czasem i przestrzenią. Jak przez mgłę widziała tylko, jak wszyscy się jej przyglądają z ciekawością.

- Hedvig ma rację - wtrącił się nieoczekiwanie Lau­
rens. - Razem z Ingą zdążyliśmy wrócić tuż przed pa­
nem.

Indze zrobiło się czerwono przed oczami i wyjaśnienie Laurensa dotarło do niej jakby z oddali. A więc jednak zo­stała zdradzona. Dlaczego?! - krzyczała w duchu. Dlacze­go właśnie ty, stryju, mnie wydałeś? Teraz już nie będzie mogła niczemu zaprzeczyć, bo Laurens wiedział niemal wszystko o Gudrun i Erlingu... Czy na taką właśnie oka-

164

zję czekał Laurens przez te wszystkie lata? Wreszcie może złamać ostatecznie ród Svartdalów.

- Inga strasznie się przejęła rzekomym romansem
pomiędzy Ingebjorg a Martinem. Jak pan sądzi, jak się
czuje kobieta, która usłyszała, że jej wybranek spotyka
się z inną? Tak więc pojechałem po Ingę, by jej wyjaśnić,
że Ingebjorg sobie to wszystko wymyśliła.

Powoli docierało do Ingi, co powiedział. Och, Lau­rens nie zawiódł jej i Kristiana! Ta pewność przyprawiła ją o łaskotanie w żołądku. Nagle zdumiała się, jak w ogóle mogła pomyśleć inaczej. Przypomniała sobie, że na po­czątku rozprawy przeciwko ojcu też zwątpiła w Laurensa, a przecież i wówczas Laurens zeznawał na korzyść ojca. Teraz pozbyła się wszelkich wątpliwości, że Laurens prag­nie pogodzić się z Kristianem. Wielokrotnie, raz za razem stawał po stronie rodu Svartdalów.

- Zajęło nam to niewiele czasu - zapewnił Lau­
rens. - I zanim ktoś pomyśli o takich oskarżeniach, mogę
zapewnić, że nie pojechaliśmy ukryć zwłok!

To ostatnie zdanie skierowane było do Hedvig, bo ni­komu innemu nie przyszłoby do głowy, by im coś takiego zarzucić. Na szczęście jednak Laurens ją uprzedził.

Skinął na parobka, by to potwierdził, ale Arne poru­szył się niespokojnie. Purpurowy na twarzy naciskał i zsu­wał nerwowo kapelusz na czoło.

Lensman, nie otrzymawszy odpowiedzi, powtórzył swoje pytanie:

165

- Czy to prawda, co mówi pan Storedal?
Arne wyprostował się i odparł:

- Tak, rozmowa zajęła im nie więcej niż dziesięć mi­
nut. Tak mi się zdaje.

Cierpliwość lensmana tym samym się wyczerpała.

- Od tej pory nie chcę już słyszeć od pani ani jedne­
go słowa, pani Gullhaug! Panią zajmują ciągle jakieś ta­
jemnice i zagadki. Rzuca pani co rusz jakieś oskarżenia,
ale żadne nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości.
A ja, opierając się na pani oskarżeniach, zorganizowałem
akcję poszukiwawczą, która się kończy fiaskiem! Nie ma
dowodów, nie ma żadnych zwłok!

Hedvig wzdrygnęła się, słysząc reprymendę lensmana, ale odpyskowała gniewnie:

- Niech pan nie zwala teraz winy na mnie. Sam pan
mówił, że od dawna podejrzewa Ingę.'

Tym razem lensman skulił się ze wstydu. Poczuł się tak, jakby to Kristian zadał mu cios.

Lensman zacisnął usta, ale wreszcie odpowiedział:

- Ech... zastanowię się nad tym, jeśli zostanie znale-

166

zionę ciało Erlinga. Po obejrzeniu ran ocenię prawdopo­dobieństwo popełnienia zabójstwa przez Ingę.

Kristianowi pociemniało w oczach na słowa lensmana i huknął na zarozumialca siedzącego w siodle:

- To ja może pana na moment poproszę, bo mamy so­
bie coś do wyjaśnienia. Na osobności. - Użył wobec lens­
mana formy grzecznościowej, ale z każdego słowa biła
ironia.

Wyglądało na to, że lensman najchętniej by odmówił, ale wreszcie niezadowolony zsiadł z konia. Kołysząc się z nogi na nogę, poprosił któregoś ze swych ludzi, by zajął się jego rasowym koniem.

Inga zamrugała oczami, nic nie pojmując. Jakiego asa w rękawie trzyma ojciec? Czym chce zaszantażować pana Thuesena? Czy to rozsądne z jego strony zmuszać stróża prawa do umorzenia sprawy?

Kristian zacisnął mocno zęby, aż zabolały go szczęki, ale to był najlepszy sposób, aby się uspokoić. Zawsze miał dziw­ną skłonność do zadawania sobie bólu, by nie wylewać swej złości na innych.

Przy budynku pralni zatrzymał się i ustawił się twa­rzą w twarz do pana Thuesena. Lensman wzdrygnął się, aż mu grdyka zadrżała. Tak właściwie to lensman miał dość tchórzliwą naturę, ale dodawał sobie powagi i wła­dzy urzędem, który sprawował.

- Już wcześniej niesprawiedliwość dosięgła mój
ród, wie pan o tym doskonale! - zaczął Kristian spokoj­
nie. - Tym razem jednak będę walczył do ostatniej krwi,
zapewniam pana, by to samo nie spotkało mojej córki.

167

Kristian zamilkł. Chciał bowiem, by do lensmana do­tarł w pełni sens i powaga jego słów.

Pan Thuesen znalazł jakiś punkt za plecami Kristiana. Oczy jednak poruszały mu się niespokojnie, choć z upo­rem nie odrywał wzroku od bezpiecznego widoku.

Pan Thuesen powoli puścił szelki, tym razem nie strze­lając nimi, jak to miał w zwyczaju, gdy był z siebie zado­wolony.

168

rozmawiałem z uciekinierem. Powiedział mi wówczas, że woreczkiem z pieniędzmi zajął się lensman. Żyła przy skroni lensmana nabrzmiała.

169

pan. Będą pytać o Bjernara, pieniądze, o tragiczną śmierć Nielsa...

- Tak,tak-panThuesendreptałwmiejscujakgęś.-Na­
piszę krótkie wyjaśnienie dla sędziego w sprawie akcji poszu­
kiwawczej. Przekonam go, że została wstrzymana, ponieważ
wprowadziła nas w błąd jakaś zazdrosna panna.

Kristian poklepał lensmana po plecach, omal go nie przewracając.

- Wiedziałem, że się dogadamy, panie Thuesen!

15

Nad Gaupås zaległa cisza. Pan Thuesen jak zbity pies opuś­cił dziedziniec dworu wraz ze swymi ludźmi. Nie trzeba też było wypraszać Hedvig i Ingebjorg, bo same jak nie­pyszne oddaliły się w swoją stronę. Kristian tylko im po­groził, choć korciło go, by powiedzieć Hedvig parę słów prawdy, ale ostatecznie darował to sobie.

Inga nie zdołała porozmawiać z Martinem. Po dra­matycznych wydarzeniach była kompletnie wycieńczona. Na szczęście Laurens posłał syna do domu, wyjaśniwszy mu coś w pośpiechu, za co była mu bardzo wdzięczna. Oczywiście powinnam go była poprosić, by został, po­myślała dręczona wyrzutami sumienia. Trudno byłoby jej jednak uporządkować ten cały bałagan, w jakim się znalaz­ła, nie wyjawiając mu prawdy. Całej, niezatajonej prawdy o swojej groteskowej roli w tych dramatycznych zdarze­niach. Cóż, pomyślała znużona, tę rozmowę muszą odło­żyć na później.

Kącikiem oka dostrzegła, jak Eugenie zaprasza Kristia-na i Laurensa do domu. Kristian zatrzymał się na scho-

171

dach i uprzejmym gestem przepuścił Laurensa przodem. Bardzo pragnęła przyłączyć się do tej wspólnoty, jaka się między nimi zawiązała, ale najpierw musiała załatwić sprawę z Arnem. Zakłopotana grzebała czubkiem buta w żwirze.

- Arne, do końca życia będę ci wdzięczna, że po­
twierdziłeś słowa Laurensa. Gdyby Hedvig przekona­
ła lensmana, że naprawdę uciekłam, na pewno by mnie
aresztował. A ja po prostu wpadłam w panikę, gdy uzna­
no mnie za morderczynię, rozumiesz? - Jakoś dziwnie
gładko przechodzą mi przez gardło te kłamstwa, pomy­
ślała zawstydzona. Wystarczy zacząć... No cóż, mam
spore doświadczenie... - Zupełnie jakby mój mózg
ogarnęło jakieś zaćmienie. Teraz, już po wszystkim,
zrozumiałam, że większe podejrzenia wzbudziła moja
ucieczka, niż gdybym pozostała we dworze, ale... Byłam
niemal pewna, że nikt mi nie uwierzy. Błądziłam jak śle­
piec.

Arne odchrząknął i odpowiedział:

172

eona przez Martina, postanowiła na mnie wylać swoją złość.

- Delikatnie powiedziane - rzucił Arne wyraźnie
rozbawiony. - Myślę, że rozgoryczenie, mściwość i prze­
wrotność to lepsze określenia, jeśli ktoś by się mnie pytał
o zdanie. Żeby zrobić coś takiego niewinnemu człowieko­
wi, to... nie, po prostu brak mi słów - dorzucił, nie kryjąc
zdumienia.

O, Inga doskonale wiedziała, jaka jest przyczyna wściekłości Hedvig, ale pozwoliła parobkowi utwierdzić się w przekonaniu, że sam doszedł prawdy. Zresztą miał rację, że Hedvig poczuła się urażona, nie mógł jednak wiedzieć, jak bliska prawdy była w swoich domysłach.

- W każdym razie bardzo ci dziękuję - powtórzy­
ła Inga przyjaźnie. - Przekonałam się, że można na tobie
polegać, Arne, i jak już wcześniej wspomniałam, lojalność
opłaca się w Gaupås. Nieprędko będziesz musiał starać się
o nową posadę.

Arne mruknął coś zawstydzony, ale bardzo rad.

Kristian cały lepił się od potu. Nie wiedział, jak się ma za­chować, ale na szczęście Eugenie zaprosiła ich, by usiedli z Laurensem w fotelach. Uśmiechnęła się do obu serdecz­nie, po czym wyjęła z szafy z witrynką błyszczącą karafkę i dwa kieliszki do wina. Nie pytając ich, czy mają ochotę się napić, napełniła kieliszki do pełna.

- Proszę bardzo - skinęła głową, wskazując na
wino. - Zostawiam karafkę, gdyby panowie mieli ochotę
na dolewkę.

Kristian czuł się tak, jakby mózg przestał mu dzia-

173

łać. Nie był w stanie nawiązać żadnej rozsądnej rozmo­wy, a ręce mu się trzęsły. By ukryć wzburzenie, chwyci oburącz kieliszek i wlał w siebie jednym haustem jegc zawartość. Wino było bardzo gęste, o smaku winogron ale zapiekło w gardle. Zawsze bardzo ostrożnie raczył si^ trunkami, lecz obecność Laurensa wprawiała go w zakło­potanie. Nieporadnie napełnił znów kieliszek, niefortun­nie stukając karafką o gładki okrągły blat stołu, ale drugi raz nie podniósł kieliszka do ust.

Laurens jest tak samo zdenerwowany, zauważył Kri-stian, zerkając na byłego szwagra. Co prawda ledwie wy­chylił łyk wina, za to zerkał z pozornym zainteresowa­niem na kota, który leżał w koszyku przy piecu. Kied) grube leniwe kocisko wyciągnęło się i ziewnęło, Laureni uśmiechnął się dobrodusznie. Obaj mężczyźni mieli sobie sporo do wyjaśnienia, ale żaden nie miał odwagi przejąć inicjatywy.

Może teraz moja kolej, uderzyła Kristiana nagła myśl Laurens podejmował tyle prób przez te wszystkie lata, a js zawsze odtrącałem jego rękę wyciągniętą do zgody. Czy ta noc stanie się przełomowa? Czy tej nocy wreszcie zosta­nie rzucone światło na waśń rodową i wyjaśnimy sobie nawzajem wszystkie żale i urazy? Kristian zawsze bardzc pragnął się dowiedzieć, dlaczego Laurens zadał mu cios w plecy. W głębi serca zależało mu, by poznać wersję Lau­rensa, ale kiedy umarła Jenny, nienawiść dodatkowo za­prawiła się goryczą. Laurens i Ragnhild nie mieli po cc pojawiać się w Svartdal... Więzy rodzinne zostały osta­tecznie zerwane.

- Nie wiem, co ci dokładnie powiedziała Inga - zaczaj Kristian niepewnie. Odchrząknął, żeby oczyścić zachryp-

174

nięty głos. W rozmowie z lensmanem nie skąpił słów, ale teraz gdy zwracał się do Laurensa, zaschło mu całkiem w gardle. - Czy wiesz o... o... - umilkł. Tak trudno py­tać o zabójstwa, bo co, jeśli Laurens nie wie... Wtedy nie­umyślnie zdradzi, czego się dopuściła Inga.

Kristian skinął głową zamyślony i rzekł ze smut­kiem:

Laurens wykręcał palce.

- Tak, bogowie raczą wiedzieć! - pokręcił głową prze­
rażony. - Gdybym stał pół metra dalej, już by nie żyła.
Bo ona skoczyła w przepaść, Kristian. Pogodziła się ze
śmiercią.

Kristian zwilżył usta koniuszkiem języka. Słowa wdzięczności nie chciały mu przejść przez gardło. Nie wie­dział, jak ma dziękować, nie uwłaczając przy tym swojej godności.

175

lśniły zdradziecko. - Tylko nie mogę tego zrozumieć, Kri-stian. Jaka sprawa mogła być ważniejsza od tego, by po­wstrzymać Ingę przed samobójczym skokiem?

Na jego zarumienionej twarzy odmalowała się niepew­ność. Widać było, że to pytanie go nurtuje już od dłuższe­go czasu.

Kristian, bębniąc palcami w oparcie na łokcie, przeży­wał prawdziwą rozterkę. Wątpliwości walczyły z pragnie­niem, by o wszystkim opowiedzieć Laurensowi. Ale czy nie jest zbyt niebezpiecznie wtajemniczać Laurensia w tę sprawę?

- No więc widzisz, Laurens, lensman miał słuszne po­
dejrzenia. Inga ukryła ciało Erlinga w grocie.

Laurens rozszerzył oczy ze zdumienia i gestykulował oniemiały jedną ręką.

- To nie był łatwy wybór, uwierz mi - rzekł Kristian
zdruzgotany. - Postawiłem jednak na to, że Inga nie rzuci
się w przepaść, i uchwyciłem się tej nadziei. Gdyby ludzie
lensmana odnaleźli ciało, tak czy inaczej zostałaby skaza­
na na wieczne potępienie.

Laurens otworzył usta ze zdumienia, nadal nic nie poj­mując.

- Ale co zrobiłeś... z Erlingiem?

Kristian spochmurniał, przypomniawszy sobie okrop­ny widok.

176

Kristianowi nie spodobał się tok myślenia Lauren-sa. Przedstawił bowiem Ingę jako osobę pozbawio­ną wszelkich skrupułów, zdolną do zabójstwa z zimną krwią. No tak, wciąż nie znał odpowiedzi na wiele py­tań. Może lepiej zrozumieją Ingę, kiedy usłyszą jej wer­sję zdarzeń?

- Nie wiem - rzekł ponuro. - Ale jak Inga tu przyj­
dzie, będzie musiała nam wiele wyjaśnić!

Trzasnęły drzwi i obaj mężczyźni jak na komendę spojrzeli w stronę kuchni. Sądzili, że to wraca Inga, tym­czasem ujrzeli rosłą sylwetkę Gulbranda.

Kristian pokiwał głową ze zrozumieniem. Minęła pół­noc i Eugenie powinna już dawno spać. Jak to dobrze, że Inga ma takie zaufane służące, pomyślał z zadowole­niem. Eugenie bowiem nie chciała odejść, nie upewniw­szy się, że gościom nic nie brakuje.

Gulbrand zdjął kapelusz i obracając go w dłoniach, odezwał się:

- Straszne tu było dziś zamieszanie - zaczął niepew­
nie. - Nie wszystko z tego zrozumiałem, nie wiem, co się
właściwie stało. Lensman twierdził, że Inga zabiła Erlin-

177

ga... - Zdezorientowany patrzył to na Kristiana, to na Laurensa w nadziei, że któryś z nich potwierdzi albo za­przeczy, że tak było.

Kristian oparł się ciężko w fotelu, zastanawiając się, co powiedzieć Gulbrandowi. Wiedział, że Ingę z Gulbran-dem łączy głęboka przyjaźń, ale może lepiej, by nie wta­jemniczać służby w szczegóły.

- Rozumiem, że chciałbyś się czegoś dowiedzieć - za­
czął cicho - ale usiądź, Gulbrandzie, i poczekaj z nami.
Inga, jak przyjdzie, sama nam opowie to, co uzna za słusz­
ne.

Laurens mruknął coś zgodnie i podstawił krzesło sta­remu służącemu, a Kristian pozwolił sobie sam sięgnąć po kieliszek do wina dla niego.

Trzej mężczyźni siedzieli w milczeniu każdy ze swoim kieliszkiem w dłoni.

Podskoczyli jak na komendę, gdy wreszcie pojawiła się Inga. Oparła się o futrynę drzwi i spuściła głowę. Dłu­gie czarne włosy zasłoniły jej twarz. Z początku nie bar­dzo rozumieli, dlaczego tak stoi, ale wnet pojęli, że płacze. Jej drobnymi ramionami wstrząsał szloch. Zakłopota­ni mężczyźni wymienili się spojrzeniami, jednak żaden z nich nie miał pojęcia, jak zareagować.

Ciszę przerwał Gulbrand.

- Inga...

Inga chlipnęła i popatrzyła na niego bezradnie, po czym w dwóch susach znalazła się przy nim, szukając pociechy w jego ramionach. Kiedy Gulbrand bezradnie ją przytulił, rozpłakała się na dobre. Nie był to już tłumiony szloch, ale wycie rannego, udręczonego zwierzęcia.

Kristian zapadł się w sobie, upokorzony tym, że córka

178

wolała szukać pociechy u starego służącego niż u włas­nego ojca. Zwłaszcza że świadkiem tej sceny był Laurens. Do mnie powinna się zwrócić, myślał Kristian dotknięty do żywego, ale sam rozumiał, że nigdy nie był dla niej do­brym ojcem.

Inga wzięła się w garść i uwolniła się z ramion Gul-branda. Otarła palcem nos i zduszonym głosem powie­działa:

Mężczyźni podstawili Indze krzesło, po czym zajęli swoje miejsca. Podali jej także kieliszek z mocnym trun­kiem w nadziei, że podziała na nią uspokajająco.

- Dzisiejszego wieczoru przekonałaś się, Ingo, że mo­
żesz na nas polegać - zaczął Laurens ostrożnie. - Jesteśmy
gotowi wiele poświęcić, żebyś... nie trafiła do więzienia.
Uważamy jednak, że jesteś nam winna w tej sytuacji pew­
ne wyjaśnienia. Chciałbym, żebyś zaczęła od zniknięcia
Erlinga...

Inga zamknęła oczy i westchnęła przeciągle. Siedziała w gronie przyjaciół, którzy jej nigdy nie zdradzą. Ojciec będzie milczał ze względu na to, że jest jego córką, nato­miast Laurens wydawał się bardzo zadowolony, że odno­wił kontakty z rodziną Svartdalów. Gulbrand zawsze stał wiernie po jej stronie. Miała nadzieję, że tak będzie na­dal... Nagle oblała się zimnym potem. A jeśli utraci za­ufanie Gulbranda, gdy ten się dowie, co naprawdę stało się z Gudrun? Inga zerknęła na niego zamyślona. Trudno,

179

pomyślała stanowczo. Nawet jeśli, to ufam, iż ojciec i Lau-rens zdołają go przekonać, że działałam w swojej obro­nie.

- Erling i ja staliśmy się wrogami po tym, gdy skato­
wał Czarnulkę. Chciałam przegonić go z dworu za mal­
tretowanie zwierzęcia, ale on mi zaczął grozić. Nie spo­
dobało mi się, że nawiązał romans z Kristiane, mało tego,
przez niego dziewczyna zaszła w ciążę - dodała spokoj­
nie. - Nie zamierzał jednak ponieść odpowiedzialności.
Kristiane, mówiąc łagodnie, była zdruzgotana - ciągnę­
ła Inga zagadkowo, przypominając sobie próbę samobój­
stwa biednej służącej. - Erling był przekonany, że to ja po­
mogłam w ucieczce Bjornarowi, ale to nieprawda! - Jej
zapewnienie zabrzmiało niemal jak krzyk. - Nie ja też do­
niosłam lensmanowi, że to Erling pobił mnie tak dotkli-

"wie, iż straciłam dziecko.

- Dlaczego? - wtrącił się Gułbrand nieufnie.
Inga oderwała złamany kawałek paznokcia.

- Nie miałam o tym pojęcia. Dowiedziałam się do­
piero tamtej brzemiennej w skutki niedzieli, kiedy Erling
przyszedł za mną na łąkę... Śmiejąc się szyderczo, przy­
znał się, że to on mnie wtedy napadł.

Krzaczaste siwe brwi służącego uniosły się w zdumie­niu.

Gułbrand, kiwając głową, odpowiedział:

180

Indze ulżyło. Nie miała nic przeciwko temu, by odło­żyć historię o śmierci Gudrun.

- Erling najwyraźniej chciał porozmawiać ze mną
w cztery oczy. Zażądał pewnych przywilejów za... W każ­
dym razie - podjęła pośpiesznie - Czarnulka pasła się
obok bez siodła i uprzęży. Nie miałam żadnych szans, za­
pewniam was, kiedy klacz ruszyła niczym strzała w stronę
Erlinga i go zaatakowała. Nic nie mogłam zrobić! Czar­
nulka dopadła do znienawidzonego oprawcy i stratowała
go na śmierć kopytami.

Gulbrand zadrżał.

Indze znów zebrało się na płacz i z trudem po­wstrzymywała się od łez. Zdawało jej się, że słyszy od­głos przecinających powietrze kopyt i trzask miażdżo­nych kości.

181

zwłok do Gaupås? Przecież wszyscy na własne oczy zoba­czyliby rany zadane kopytami i nikt by cię o nic nie ob­winiał.

Zapanowała niezręczna cisza.

Inga zastanawiała się gorączkowo, jak to wyjaśnić ła­twowiernemu słudze. Nie znalazła żadnego logicznego wytłumaczenia i zalękniona postanowiła wyznać prawdę.

Inga chrząknęła. Sumienie nie dawało jej spokoju, ser­ce podeszło jej do gardła. Uciekała wzrokiem, byleby nie napotkać spojrzenia służącego. Zakłopotana i przestra­szona, skubała brzeg spódnicy.

- To prawda, że Gudrun się zabiła, gdy przewróciła
się drabina, na której stała, ale... - spojrzała stanowczo
w zielone oczy służącego. Trudno, muszę odpowiedzieć
za swoje czyny, pomyślała z rosnącą przekorą i dodała sta­
nowczo: - .. .ale to ja pchnęłam drabinę.

Wyznanie to okazało się dla Gulbranda szokiem. Kieli­szek z winem omal nie wypadł mu z dłoni. Opanował się jednak i odstawił go na stół. Po chwili sięgnął znów po kieliszek i opróżnił do dna. Twarz mu się wykrzywiła pod wpływem goryczki.

- Dlaczego? - zapytał z niedowierzaniem. - Dlacze­
go?

182

Inga wprawdzie spodziewała się takiej reakcji, ale usta wykrzywiły jej się w podkowę, jakby znów miała się roz­płakać.

- W jakiś sposób Gudrun dowiedziała się o Martinie
i o mnie, mimo że przysięgam, iż po ich ślubie tylko raz
byliśmy ze sobą. To niewybaczalne z naszej strony, ale...
nie byliśmy w stanie zapanować nad naszymi uczucia­
mi - płomienny rumieniec pokrył jej policzki. Nie tak ła­
two było obnażać swoje błędy i wstyd przed tymi trzema
mężczyznami. - Zdawało mi się, że zgubiłam nóż, któ­
ry dla mnie zrobiłeś, Gulbrand. Ale z czasem domyśliłam
się, że Gudrun przemknęła się ukradkiem na piętro i mi
go ukradła. Bo kiedy weszła po drabinie na strych z sia­
nem, trzymała w dłoni mój nóż. Pamiętam, że była prze­
rażająco spokojna, gdy mi oznajmiała, że będzie to wyglą­
dało tak, jakbym sama sobie wbiła nóż w serce, jakbym
zginęła z własnej ręki...

Gulbrand podrapał się między oczami. Trudno mu było uwierzyć we wszystko, co mówiła Inga, chociaż nie miał najmniejszych wątpliwości, że Gudrun była zdolna, by grozić w taki sposób.

Gulbrand chrząknął ostrzegawczo. Inga była rozdygo-

183

tana, ale tylko ona i on wiedzieli o kazirodztwie. Kristian i Laurens nie mogą się dowiedzieć o tym chorym związku między Nielsem a Gudrun.

Inga mrugnęła do niego porozumiewawczo i Gul-brand poczuł ulgę. Na szczęście przerwała w samą porę swoje wyjaśnienia. Nie zapomniała o ich umowie, że nie będą więcej podejmować sprawy kazirodztwa.

- Wiele się dziś dowiedziałeś i targały tobą zapew­
ne różne uczucia, Gulbrandzie - rzekła Inga udręczo­
na. - Chcę, żebyś wiedział, że odepchnęłam drabinę w od­
ruchu samoobrony. W tamtym momencie wydawało mi
się, że walczę o życie i albo zginę ja, albo ona. Tak to wów­
czas oceniałam.

Gulbrand poczuł ból w sercu, że Gudrun spotkał taki koniec. Ale ogarnęło go też współczucie dla Ingi. Biedna dziecina, pomyślał z żalem. Bo jeśli tak się sprawy miały, jak je przedstawiła, to przez ostatni rok ciężko jej było się z tym zmagać. Pomyśleć tylko, dźwigać taką okropną ta­jemnicę!

Podczas rozmowy Inga powoli odzyskiwała spokój. Oczy­wiście nie rozluźniła się całkiem, ale przestało ją dławić w gardle. Wydawało się, że wszyscy uwierzyli w jej wy­jaśnienia. Zresztą powinni, pomyślała zmęczona. Bo tym razem odsłoniła się całkowicie. Prawda brutalnie wyszła na jaw, Inga jednak nie broniła się bardziej, niż to było konieczne. Postąpiła źle wobec Gudrun i Erlinga, ale nie planowała ich zabić. Nie życzyła śmierci swoim wrogom. Laurens pierwszy przerwał milczenie.

- Jest już po drugiej i Ragnhild z pewnością martwi

184

się o mnie. Martin co prawda miał ją uprzedzić, że je­stem w Gaupås, ale znacie moją żonę - zaśmiał się za­wstydzony. - Pewnie umiera z ciekawości. - Podał dłoń Indze i rzekł: - Pamiętaj, droga Ingo, jeśli kiedykolwiek napotkasz znów problemy... nie próbuj ich rozwiązywać na własną rękę. Masz przecież nas - wskazał na Kristiana, Gulbranda i na siebie. - Obiecujesz?

Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

- O tak, ja wielokrotnie popełniałem błędy - przyznał
Gulbrand.

Inga zadrżała z zimna, kiedy została w salonie sama z Gulbrandem. Kristian odprowadził Laurensa na dwór. Nie chcieli im przeszkadzać. Już oni mają o czym poroz­mawiać, pomyślała Inga z rosnącym optymizmem. Może kiedyś jeszcze dane jej będzie doczekać tego, że Kristian i Laurens znów zostaną dobrymi przyjaciółmi?

- Och, ty Ingo! Niezależna i bojowa - odezwał się
Gulbrand trochę żartobliwie, ale nie bez czułości.

Inga uśmiechnęła się z goryczą.

185

ci Gudrun wyraźnie się zmienił. Zhardział w pewnym sensie. Wiedziałem o waszej kłótni po tym, jak skatował Czarnulkę, ale nie miałem pojęcia, że on cię szantażuje. Zrobiłem dla ciebie nóż, byś miała się czym bronić, i ni­gdy bym nie przypuszczał, że ten sam nóż będzie miał swój udział w morderstwie!

Inga wyjrzała przez okno. Budynki dworu spowijał szary mrok, ale w świetle latarni dostrzegła Laurensa do­siadającego konia, a obok stał Kristian. Na tle światła ry­sował się kontur jego potężnej sylwetki. W napięciu ob­serwowała, jak Laurens pochyla się i ściska na pożegnanie dłoń wyciągniętą przez Kristiana. Napełniła ją wielka ra­dość. Och, jak dobrze było widzieć tych dwóch mężczyzn żegnających się przyjaźnie.

Gulbrandowi strzyknęło w kolanach, gdy się podnosił z miejsca.

- Idę złożyć do łóżka swoje stare kości - zażarto­
wał. - Zobaczysz, Ingo, od teraz wszystko będzie lepiej,
i to dla wszystkich. - Na potwierdzenie swych słów kiw­
nął głową w stronę okna.

186

- Mam nadzieję - uśmiechnęła się łagodnie Inga.

A gdy Gulbrand wyszedł, uprzątnęła ze stołu karafkę i kieliszki. Nie tracąc czasu na ścieranie stołu, wyszła na schody. Laurens zdążył już opuścić dziedziniec, ale sły­chać było jeszcze chrzęst kopyt stąpających po żwirze. W chwilę później dźwięk ucichł.

Kristian wycofał się w stronę płotu, zauważyła nagle. Wyglądało na to, że zapatrzył się na pola. Podeszła do nie­go wolno i niepewnie.

Trawa tłumiła jej kroki, ale ojciec miał dobry słuch.

- Chodź tu, Ingo! - odezwał się, nie odwracając gło­
wy.

Inga stanęła obok niego i oparła się łokciami o płot. Korciło ją, by zapytać, ale bała się odpowiedzi. Mimo to zdobyła się na odwagę:

- Pogodziliście się ostatecznie z Laurensem? Czy tyl­
ko jednorazowo zawarliście pokój? Jutro będziesz go znów
nienawidził?

Inga lękała się spojrzeć na ojca, ale usłyszała jego cichy śmiech.

- Nie obawiaj się, Ingo! Od teraz znów jesteśmy
przyjaciółmi. Dziwne - dodał zamyślony - że to właśnie
ty nas połączyłaś, córka, którą nie umiałem się zaopie­
kować.

Inga drgnęła przestraszona, gdy Kristian położył jej na karku swoją dużą, ciepłą dłoń. Na pewno zauważył jej reakcję, ale nie cofnął ręki. Nocny mrok ukrył łzy rado­ści, które spłynęły Indze po policzkach. Wzięła się jednak w garść, by nie chlipać za głośno. Po co ojciec ma widzieć, jak się wzruszyła.

- Nadszedł czas - oznajmił Kristian chrapliwym,

187

drżącym głosem - bym ci powierzył wszystkie tajemnice związane z waśnią rodową.

Pod Ingą ugięły się nogi z napięcia i pod wpływem po­wagi chwili. Wreszcie, pomyślała z ulgą. Wreszcie się do­wiem!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thorup Torill Korzenie Cienie z przeszłości 02
Thorup Torill Pościg Cienie z przeszłości 06 2
Thorup Torill Kłamstwa Cienie z przeszłości 08
Thorup Torill Odrzucenie Cienie z przeszłości 11
Thorup Torill Wrogość Cienie z przeszłości 09
Thorup Torill Cienie z przeszłości 12 Zaginiony
Thotup Torill Inga Cienie z przeszłości 01
Thorup Torill Cienie z przeszłości 07 Mroczne tajemnice
Thorup Torill Cienie z przeszłości 01 Inga
Thorup Torill Cienie z przeszłości 09 Wrogość
Thorup Torill Waśń rodowa Cienie z przeszłości 13
Thorup Torill Cienie z przeszłości 02 Korzenie
Thorup Torill Cienie z przeszłości 05 Groźny przeciwnik
Thorup Torill Cienie z przeszłości 06 Pościg
Thorup Torill Groźny przeciwnik Cienie z przeszłości 05 2
Thorup Torill Podcięte skrzydła Cienie z przeszłości 03
Thorup Torill Cienie z przeszłości 13 Rodowa waśń
Thorup Torill Cienie z przeszłości 04 Pakt milczenia
Thorup Torill Cienie z przeszłości 03 Podcięte skrzydła

więcej podobnych podstron