Małsagow S Wyspy piekielne

Sozerko Artaganowicz Malsagow

W YSPY PIEKIELNE
Sowieckie więzienie na Dalekiej Północy

Londyn, A. M. Filpot, L.T.D. 1926 rok.
Tłumaczenie na język angielski F.N. Leion /?/

























TREŚĆ

Od autora



Część I. (Wprowadzająca) Z Batumu na Wyspy Sołowieckie

Rozdział 1. Biała Gwardia na Kaukazie

Rozdział 2. Sławetna "amnestia"

Rozdział 3. Okropności więzienia w Tyflisie (Tbilisi)

R ozdział 4. Zesłanie na Sołówki



Część II. Wyspy Sołowieckie

Rozdział 1. Z historii Solówek

Rozdział 2. Od monasteru do łagru

Rozdział 3. Galeria czekistów

Rozdział 4. Łagier na Wyspie Popiej

Rozdział 5. Tyrania kryminalistów

Rozdział 6. "Kontrrewolucjoniści"

Rozdział 7. Ofiary Czeki: szczególnie dziwne przypadki

Rozdział 8. "Polityczni": klasa wybrańców

Rozdział 9. Dola kobiet

Rozdział 10. Więźniowie - obcokrajowcy

Rozdział 11. "Zmiana gabinetu"

Rozdział 12. Życie codzienne, praca, wyżywienie

Rozdział 13. Okropności szpitalne

Rozdział 14. Jak "kształtuje się" pożytecznych obywateli

R ozdział 15. Jak żyją czekiści.

Część III. Ucieczka

Rozdział 1. Jedyna droga do wolności

Rozdział 2. Realizacja naszych planów

Rozdział 3 Ucieczka: etap pierwszy

Rozdział 4 Koszmarne przejście

Rozdział 5 Wolność



Od autora



Ja i czterech moich przyjaciół opuściliśmy Wyspy Sołowieckie (dalej w tekście zwane Sołówkami, pod którą to nazwą funkcjonują w świadomości społeczności) 18 maja 1925 roku i przekroczyliśmy granicę pomiędzy Rosją a Finlandią 15 czerwca. Jednakże dopiero
osiem dni później, dotarłszy do miejscowości Knusamo, ustaliliśmy ostatecznie, że znajdujemy się w Finlandii. Tak więc nasza podróż trwała 36 dni.

Jak przypuszczałem, poza granicami Związku Radzieckiego warunki życia zesłanych na Sołówki ofiar (lub ściślej – zesłanych na powolną śmierć) - reżim lagrowy, warunki pracy, wyżywienie i inne wewnętrzne i zewnętrzne warunki bytu codziennego – były zupełnie nieznane.

Można zrozumieć przyczyny tajemnicy, którą otoczono Sołówki. Sowieckie gazety, które zatajały przed czytelnikami okrutną prawdę, nie podejmowały na swych łamach tego tematu. Przed nami nie było ani jednego przypadku udanej ucieczki więźnia za granicę, w związku z czym nie było sposobu przekazania światu - za pomocą i pośrednictwem społeczeństwa europejskiego – prawdy o Sołówkach.

Opatrzność cudem wybawiła mnie z tego piekła. I uważałem za swój święty obowiązek przekazać światu informację o tym, co sam widziałem, słyszałem i przez co przeszedłem.

Uwagi poniższe nie pretendują do rangi artystycznej doskonałości i stylistycznego piękna, nie pretendują także do miana wyczerpującej, całościowej relacji; traktuję je jako świadectwo uczciwego człowieka i świadka, który mówi prawdę i tylko prawdę. Jeśli moja relacja zostanie potraktowana jako godne uwagi i przedyskutowania zeznanie, a tym samym stanie się fragmentem gigantycznego aktu oskarżenia, z jakim naród rosyjski, cała ludzkość, historia i Bóg niewątpliwie wystąpią przeciwko władzy radzieckiej - będę przekonany, iż wypełniłem swój obowiązek.

Na potwierdzenie powyższego (o ile starczy sił i beznamiętnego zdystansowania się wobec podjętego tematu (mogę powiedzieć, że gdy pokazałem te notatki przyjaciołom, którzy uciekli wraz ze mną, wszyscy stwierdzili zgodnie co następuje: opis reżimu na Wyspach Sołowieckich w wielu przypadkach jest nazbyt wstrzemięźliwy.





Część I. (Wprowadzająca)
Z Batumu na Wyspy Sołowieckie

Rozdział 1
Biała Gwardia na Kaukazie

Klęska Denikina -Wojna partyzancka - Nieoczekiwany cios -
Nieuchwytny Czełokajew - Umowa w działaniu

Zanim przejdę do celu nadrzędnego - opisu warunków życia w sowieckim więzieniu na Wyspach Sołowieckich, chciałbym zatrzytnać się krótko na tym okresie mego życia, który bezpośrednio poprzedzał moje zesłanie. Wydaje mi się, iż może ów opis mieć szersze, ponad osobiste znaczenie. O ile mi wiadomo, działalność represyjna władzy radzieckiej na Północnym Kaukazie w stosunku do uczestników zdławionego powstania antysowieckiego nigdy nie była przedmiotem opisów i analiz w twórczości literackiej i wspomnieniowej.

W czasie ostatniego wycofywania się generała Denikina znajdowałem się w szeregach Armii Kaukaskiej na froncie Carycyńskim. Katastrofa Armii Ochotniczej zmusiła nas wszystkich do szukania
schronienia w górach. Ciągle mieliśmy do czynienia z atakami wroga, nasza brygada kawaleryjska dotarła do rzeki Terek, gdzie została rozformowana. Najbardziej wytrwałe i silne jej zgrupowania przekroczyły granicę Gruzji, wówczas niezależnego jeszcze państwa. W Gruzji ci członkowie brygady, którzy nadawali się do dalszej służby, połączyli się pod wodzą Kłycz Sultan-Grireja, tworząc pułk kawaleryjski. Do jego obowiązków należało dokonywanie wypadów na sowieckie tyły i prowadzenie walk zaczepnych powodujących dezorganizacje i zamieszanie wśród wroga. Mieli niszczyć drogi i organizować powstania przeciw bolszewikom. Wyprawa na Kubań, planowana na lato 1920 r. przez sztab generała Wrangla, który wraz ze swą armią znajdował się wówczas na Krymie, zainspirowała Sułtan - Gireja do wysłania na Kubań i nas - w nadziei nakłonienia kubańskich Kozaków do powstania. Na Kubaniu - po nieudanych walkach - przyłączyliśmy się do wycofujących się wojsk, które dotarły wcześniej na Krym; okazało się, iż wyprawa znacznie przekroczyła przewidywane rozmiary. Zuchwały plan zorganizowania - wespół z Kozakami Kubańskimi - zbrojnego powstania przeciw władzy sowieckiej nie udał się. Byliśmy znów w rozproszeniu.

W wyjątkowo trudnych warunkach (otoczeni przez wojska Armii Czerwonej) udało się sformować nowy oddział pod dowództwem pułkownika Iks (nie mogą wymienić na razie nazwiska pułkownika, ponieważ kontynuuje na Kaukazie walkę partyzancką przeciwko władzy sowieckiej). Oddział nasz, nie bacząc na swą skromną liczebność, prowadził nadal nie bez powodzenia działania wojenne. Zaczęliśmy obmyślać plan akcji o szerszym zasięgu, gdy nieoczekiwanie zostaliśmy pozbawieni wsparcia, od którego zależało powodzenie planowanych działań i na które bardzo liczyliśmy. Wybuchło powszechnie znane powstanie w Gruzji. W rzeczywistości Gruzja znalazła się pod okupacją regularnych wojsk Armii Czerwonej - bez jakiegokolwiek oporu. Oddział nasz, prowadząc działania obronne, wycofywał się przez niedostępne góry do Batumu. Tu część oddziału przestała istnieć w formie zorganizowanej i przeformowała się w większe lub mniejsze powstańcze oddziały wojskowe. Pozostali przeszli do Anatolii.

Ja udałem się Adżarystanu. Tam nawiązałem łączność z Trapezundem, gdzie mieszkał Igrek (nazwiska nie mogą wymienić z przyczyn wspomnianych wyżej). Aż do jesieni 1922 r wraz z Igrekiem organizowaliśmy częste wypady na granicę sowiecką. Zarówno wówczas, jak i teraz, nieoficjalne dowództwo nad całym ruchem powstańczym na Kaukazie, skupiało się w ręku znanego powszechnie pułkownika Czełokajewa. Dzięki wszechstronnemu wsparciu ludności miejscowej, która sympatyzowała "białym" oraz osobistemu męstwu, odwadze i umiejętnościom strategiczno - przywódczym, Czełokajew był nieuchwytny dla bolszewików.

Posiadam dokładne informacje, iż Gruzińska i Zakaukaska Czeka często próbowała go przekupić. Proponowano mu niejednokrotnie ogromne sumy w złocie, aby tylko opuścił Kaukaz. Bolszewicy obiecywali mu willę w dowolnie wybranym kraju Europy. Jednakże nieuchwytny pułkownik odrzucał te propozycje ze wstrętem i do dziś kontynuuje nieoczekiwane wypady to na jeden, to na drugi ośrodek władzy sowieckiej na Kaukazie.

Pomiędzy Czełokajewem a kaukaskimi władzami sowieckimi istnieje niezwykły układ. Rodzina pułkownika od kilku już lat cierpi uwięziona w zamku Metech - niegdyś twierdzy carów Gruzińskich, zamienionej później na więzienie. Owo więzienie tyfliskie znane było szeroko ze swego okrucieństwa i zezwierzęcenia. Bolszewicy oczywiście dawno by już rozstrzelali rodzinę Czełokajewa, gdyby ten nie wziął do niewoli i nie ukrył w znanym sobie miejscu - jako zakładników - kilku przedstawicieli władzy sowieckiej. Gdy pułkownik się dowiedział, iż jego rodzina została aresztowana, posłał do szefa gruzińskiej Czeki list następującej treści "Przyślę w workach po 40 głów komunistów za każdego członka mojej rodziny, zamordowanego przez was. Pułkownik Czełokajew."

W ten sposób zarówno rodzina pułkownika jak i zakładnicy - komuniści do dziś pozostali przy życiu.



Rozdział 2

Sławetna "amnestia"

Moja głupia łatwowierność – Chłopiec - czekista - Wyprowadzeni
na rozstrzelanie - Represje - Odważny góral - Rozpoznany przez
idiotę.

W 1922 roku dla uczczenia rocznicy Października Rada Komisarzy Ludowych RSFRR (Rosja wtedy istniała pod taką właśnie nazwą) ogłosiła całkowitą amnestię dla wszystkich przeciwników władzy sowieckiej. Amnestia ta, podpisana przez kwiat partii komunistycznej, obiecywała oficjalnie całkowite wymazanie każdego przestępstwa przeciwko władzy Radzieckiej, dokonanego przez białogwardzistów wszystkich stopni i kategorii.

Do dziś nie mogę zrozumieć, w jaki sposób ja, który lepiej niż ktokolwiek inny znałem wartość obietnic bolszewickich, który walczyłem z władzą sowiecką na śmierć i życie - mogłem uwierzyć w szlachetne intencje i dobrą wole ludzi, którzy zawsze kłamali. Zapłaciłem za swoją niewybaczalną głupotę cierpieniami w wiezieniu Sołowieckim. Niechaj mój los będzie przestrogą dla innych łatwowiernych.

W kwietniu 1923 r. oddałem się sam w ręce oficerów Czeki w Batumie. Przesłuchiwał mnie śledczy, który rzucał się w oczy z powodu swego wieku. Był to energiczny młodzieniec lat siedemnastu. Służby śledcze w Rosji sowieckiej były zorganizowane "znakomicie”. Kiedy młody czekista podsumował moje przestępstwa (trzeba przyznać, iż dość szczegółowo) zakończył przesłuchanie z ironicznym uśmiechem! "No cóż, nie będziemy mięczakami w stosunku do takich chłopaków jak ty". I rzeczywiście nie byli "mięczakami”. Gdy powołałem się na oficjalne następstwa amnestii, śledczy wprost, zanosił się ze śmiechu: "Odprowadzić go do celi, niech, mu tan pokażą amnestię". I rzeczywiście, tam mi ją pokazali.

Nie będą szczegółowo opisywać swych męczarni moralnych i fizycznych, bicia, poniżania mojej godności, próby wydobycia ze mnie zeznań za pomocą prowokacji - wszystkiego tego, co przeżyłem jako więzień Batumskiej Czeki. Dość powiedzieć, że mnie wzywali na przesłuchania o drugiej po północy. Przesłuchania dotyczyły kilku ostatnich lat mego życiorysu, który władze znały do najdrobniejszych szczegółów. Zaproponowano mi, bym się przyznał do wszystkiego i wymienił głównych współuczestników w ilości dziesięciu ludzi (liczbę określono jednoznacznie i ściśle). Przekonywanie przeplatano przekleństwami i obraźliwymi wyzwiskami; wyzwiskom towarzyszyły wystrzały rewolwerowe nad moją głową. Wszystkie te zabiegi stosowano w celu zastraszenia mnie. Odrzucałem wszystkie oskarżenia i odmawiałem wymienienia kogokolwiek ze współuczestników. Mnie i jeszcze trzech innych więźniów wyprowadzono na rozstrzelanie na podwórze więzienne. Jeden z więźniów został zabity dwa kroki ode mnie. Drugiego także zastrzelili od razu. Trzeci upadł ociekając krwią. Następnie wrzasnęli w moim kierunku "Teraz twoja kolej!"

Stałem w osłupieniu obok ciał moich współwięźniów. Niemal dotykając mojej głowy lufami pistoletów czekiści krzyczeli : "Przyznaj się !"

Milczałem. Z jakiegoś powodu postanowili mnie nie zabijać. Być może, iż moje życie było im do czegoś potrzebne. Spędziłem jeszcze kilka dni w Batumskim wiezieniu Czeki. Następnie przeniesiono mnie do więzienia Zakaukaskiej Czeki w Tyflisie. Jej zarząd i kierownictwo znajdowały się w dzielnicy Sołołaki, w centrum miasta. Co się tyczy okrucieństwa, to nie było różnicy między porządkami w Tbilisi i w Batumie. Szefem i wszechmocnym gospodarzem Zakaukaskiej Czeki w tym czasie był znany pewszechnie Mogilewski, który nie tak dawno zginął w katastrofie lotniczej. Krew płynęła na Kaukazie strumieniami. Komuniści byli po trzykroć bardziej mściwi w stosunku do swych więźniow: za zabójstwo Worowskiego w Szwajcarii, za powstanie w Gruzji, za ultimatum lorda Kersona.

W niezliczonych więzieniach Kaukazu codziennie mordowano tysiące ludzi. Kaukaz nie został jeszcze ostatecznie pokonany przez komunistów i w czasie gdy pisze te słowa, całe terytorium płonęło w ogniu wojny domowej. Grupy powstańcze wrywały się do miast i wieszały wszystkich bolszewików, którzy wpadali im w ręce. Ci ostatni odpowiadali wzmocnieniem swego i tak bezlitosnego terroru. Pewnego razu powstańcy zeszli z gór do stanicy Kursk niedaleko Władykaukazu i między innymi zabrali stado, które należało do Sowietów. W ślad rzuciła się pogoń pod wodzą osławionego kata, łotysza Sztybe, szefa GPU (Państwowego Zarządu Politycznego Republiki Gori na Kaukazie) grupa powstańców skryła się w górach, zapędzając tam wszystkie zwierzęta domowe, i pogoń nie mogła jej odnaleźć. Czekistom udało się otoczyć i schwytać tylko jednego z dowódców powstania. Góral, za plecami którego była wysoka stroma skała, miał pełne kieszenie pocisków i odpierał ataki kilku oddziałów przez wiele godzin. Jeden z jego celnych strzałów trafił samego Sztybe. Chociaż powstaniec został kilka razy ranny, sam położył ponad ośmiu komunistów. Koniec końców śmiertelnie ranny góral spadł ze skały. W jego broni, którą zimne palce trzymały blisko twarzy, nie znaleziono ani jednego pocisku, walczył do końca. Przywiązano go później do końskiego ogona i powleczono ciało do Władykaukazu. Kata Sztybe pochowano ze wszystkimi honorami wojskowymi na Placu Puszkina w Tyflisie. Śmierć tego przestępcy władze wykorzystały jako pretekst do wzmocnienia represji w stosunku do więźniów. Pasterzem, pieczy którego powierzono całą trzodę wypędzoną przez powstańców w góry, był głuchoniemy od urodzenia, wyraźnie niedorozwinięty chłopak. Właśnie jemu polecono rozpoznawać pośród wszystkich więźniów Kaukazu - tych ludzi, którzy byli powiązani z zabójstwem „niezapomnianego towarzysza Sztybe".

Przewodniczącego Czeki Republiki Gori nie interesowała odpowiedź na pytanie w jaki sposób my, więźniowie, w momencie śmierci Sztybe, lub jeszcze znacznie wcześnie, zamknięci w więzieniach, mogliśmy uczestniczyć w jego zabójstwie. Ustawiono nas w dwa szeregi: wystarczyło, żeby pastuch zatrzymał się przed jakimś człowiekiem i wydał niezrozumiały bełkot lub po prostu głupawo się uśmiechał, a już więźnia, który zwrócił uwagę chłopca, traktowano jako uczestnika zabójstwa "niezapomnianego towarzysza Sztybe". Natychmiast padał rozkaz: "Dwa kroki naprzód" i kula sięgała głowy ofiary.

Kilka tuzinów ludzi zamordowano w ten sposób na moich oczach. Także w ten sposób, idąc wzdłuż drugiego szeregu, pastuch zatrzymał się przede mną. Śmierć wydała mi się nieunikniona. Ale prokurator Republiki Gori, Toguzow, który podążał w ślad za pastuchem i który przesłuchiwał mnie tej nocy, doskonale wiedział, iż nie miałem absolutnie żadnego udziału w zabicia Sztybe; poczuł prawdopodobnie na moment wyrzuty sumienia i odprowadził pastucha akurat w tym momencie, gdy ten wykrzywił przede mną swą twarz w idiotycznym grymasie.

Prokurator ów był postacią charakterystyczną. Kazbek Toguzow, były oficer, w 1917 r. kontynuował na Kaukazie straceńczą i rozpaczliwą walkę o utrzymanie Rządu Tymczasowego, domagając się rozwiązania wszystkich Rad Robotniczych i Żołnierskich przy użyciu siły zbrojnej. Ale w zagadkowych i tajemniczych okolicznościach wstąpił do komunistycznej partii i do dziś wiesza ludzi, ale już wrogów bolszewizmu.





Rozdział 3


Okropności więzienia w Tyflisie

Zdecydowanie księcia Muchrańskiego - Metech - W rękach sadystów
- Przeklęte miejsce - Noce rozstrzeliwań - San wpadłem we własne sieci.

Wśród tysięcy ludzi znajdujących się w więzieniach Zakaukaskiej Czeki równocześnie ze mną zamknięto piętnastu oficerów. Byli wśród nich: generał Cułukidze, książę Kamszyjew, książę Muchrański, którego brat był żonaty z córką Wielkiego Księcia Konstantego Konstantynowioza. Wszyscy byli oskarżeni o organizowanie mitycznego kontrrewolucyjnego spisku i związki z powstaniem gruzińskim 1923 roku. Ludzie ci po długich i ciężkich przesłuchaniach zostali skazani na rozstrzelanie. Książę Muchrański postanowił drogo sprzedać swoje życie. Udało mu się zdobyć wielki gwóźdź (znalazł go w celi). Gdy w noc wykonania wyroku otworzyły się drzwi i grupa czekistów pod dowództwem Szulmana, komendanta Zakaukaskiej Czeki, znanego jako "komendanta śmierci" weszła, by wyprowadzić skazanych oficerów Muchrański rzucił gwóźdź z całej siły w twarz Szulmanowi, celując prosto w oczy. Ciężki gwóźdź złamał katowi nasadę nosa. Szulman jęknął z bólu, natychmiast rozległy się krzyki i strzały. Celę wypełnił dym. Wszyscy oficerowie w liczbie piętnastu zostali zabici na miejscu przez konwój. Więźniom z sąsiednich cel rozkazano zmyć strugi krwi. Kat Zlijew, pełnomocnik nadzwyczajny GPU Republiki Gori w Osetii, uciekał się do następującego sposobu przesłuchań. Z całą silą wpychał lufę rewolweru do ust przesłuchiwanego, obracał i przekręcał rewolwer w ustach, raniąc dziąsła i wybijając zęby. Mój kolega z celi więzienia GPU Republiki Gori został poddany takim torturom. Był to niemłody Osetyńczyk, którego podejrzewano o następujące przestępstwo (cytat z aktu oskarżenia): "Oskarżony o to, że pewnego razu przeszedł obok drzwi domu Czełokajewa".

x x z

Po upływie kilku tygodni zostałem przeniesiony do głównego więzienia kaukaskiego Metech w Tyflisie. Podobnie jak i teraz, w 1923 r. Metech był wykorzystywany tylko jako miejsce trzymania pod strażą więźniów politycznych; zwykli kryminaliści byli umieszczani w wiezieniu państwowym. Pod kluczem, łącznie z dużą ilością gruzińskich mieńszewików, znajdowało się 2600 białogwardzistów.

Nieludzkie represje były systematycznie stosowane wobec bezbronnych ludzi - widziałem wielu starców, kobiety i dzieci. Raz w tygodniu - w czwartek - specjalna komisja, złożona z członków Czeki Zakaukaskiej i Gruzińskiej, zasiadała w kancelarii naczelnika wiezienia i układała listę ofiar, nie zwracając zbytniej uwagi na stopień winy poszczególnych osób. Dowód winy górował nad ludzkim odruchem. Cały personel więzienny Czeki Zakaukaskiej i Gruzińskiej został skompletowany z sadystów. Co tydzień, w czwartek nocą, rozstrzeliwano od sześćdziesięciu do stu osób. te noce były prawdziwym piekłem dla całego Metechu. Nie wiedzieliśmy, komu sądzona była śmierć i dlatego każdy oczekiwał śmierci. Ani jeden więzień nie był w stanie zmrużyć oka do samego rana. Nieustanne przelewanie niewinnej krwi stało się torturą nie do wytrzymania nie tylko dla więźniów, lecz także dla ludzi mieszkających na wolności, poza murami więzienia. Wszystkie ulice wokół Metechu przez dłuższy czas były opustoszałe. Mieszkańcy tej dzielnicy porzucali swoje domy nie będąc w stanie słuchać odgłosów rozstrzeliwań i przejmujących krzyków i jęków ich ofiar,

Czekiści Meteohu zawsze byli pijani. Byli to zawodowi rzeźnicy. Ich podobieństwo do tych ostatnich było tym mocniejsze, że mieli zwyczaj zakasywać rękawy do łokci i w taki sposób przemierzali korytarze i cele. Od czasu do czasu obsuwali się na podłogę odurzeni alkoholem i ludzką krwią. W noc rozstrzeliwań wyprowadzano z każdej celi od pięciu do dziesięciu ludzi, Czekiści przeciągali jak najdłużej procedurę odczytywania list skazanych na śmierć i przeciętnie proces ten w każdej celi trwał do piętnastu minut. Przed każdym imieniem i nazwiskiem robiono długie pauzy, w czasie których wszyscy aresztanci drżeli z przerażenia. Takich tortur nie mogli wytrzymać nawet ludzie o bardzo mocnych nerwach. W czwartkowe noce połowa więźniów płakała do samego rana. Na następny dzień nikt nie mógł przełknąć nawet najmniejszego kęsa jedzenia; więzienny obiad pozostawał nietknięty. Tak bywało co tydzień.

Więźniowie z Republiki Gori, którzy przybyli na Sołowki w 1925 r., opowiadali, że proceder ten był kontynuowany i później. Wiele osób nie mogło wytrzymać długotrwałego koszmaru i traciło zmysły. Inni popełniali samobójstwo różnymi dostępnymi sposobami.

W czasie gdy znajdowałem się pod kluczem, znany powszechnie tyfliski czekista Zozula (kubański kozak), został ulokowany wśród więźniów jako prowokator. Kat ten w stosunkowo krótkim czasie rozstrzelał osobiście sześćset osób (faktu tego nie negował sam Zozula). Wreszcie został zdemaskowany i zabity przez współwięźniów.

Spędziłem cztery i pół miesiąca w Metechu i co czwartek przygotowywałem się na śmierć. Po wyjściu z pierwszego "rozpocząłem" niekończącą się serię podróży po różnych innych więzieniach. Z twierdzy Metecha przeniesiono mnie do wiezienia państwowego w Tyflisie. Stąd do "Timachiku" - więzienia w Baku, gdzie spędziłem dwa tygodnie. Następnie było więzienie Czeki w Pietrowsku (trzy tygodnie). Potem - Groźny, z Groźnego w wagonie Stołypinowskim, skonstruowanym specjalnie dla więźniów - do Władykaukazu. I wszędzie było to samo: całkowite niszczenie ludzkiej osobowości, te same tortury w czasie nocnych przesłuchań, głód i bicie, to samo bezprawie i samowolne rozstrzeliwania.

Rozdział 4

Zesłanienie na Sołówki

Ostatecznie "amnestionowany" - Szpana - Udana ucieczka - Klasyfikacja więźniów

- Protekcja madame Kamieniewej.

Koniec końców 30 listopada 1923 roku (po upływie siedmiu miesięcy od momentu, gdy zostałem "amnestionowany" przez Czeka w Batumie (śledczy Władykaukaskiej Czeki "amnestionował" mnie ostatecznie następującymi słowy: "Zgodnie z poleceniem komisji amnestyjnej Komisariatu Ludowego Spraw Wewnętrznych d/s Spraw Zesłań obywatel Malsagow został uznany winnym przestępstw przewidzianych w artykułach 64 i 66 Kodeksu Karnego RSFRR: Artykuł 64 - "Organizowanie aktów terroru i współpraca z obywatelami innych państw". Artykuł 66 - "Szpiegostwo na rzecz burżuazji międzynarodowej". Malsagow zostaje zesłany do obozu koncentracyjnego na Wyspy Sołowieckie na okres lat trzech".

Zarówno ja, jak i inni "amnestionowani" w ten sam sposób bez pośpiechu byli wysyłani na Północ. Pierwszy przystanek był w Rostowie nad Donem. Tu po raz pierwszy zetknąłem się z tzw. „szpaną” - zwykłymi kryminalistami, którzy odgrywali dość niezwykłą rolę we wszystkich rosyjskich więzieniach, łagrach i miejscach zesłań.

Złodzieje wielkiego i małego formatu, włamywacze, zabójcy, fałszerze pieniędzy i włóczędzy wędrowali całymi dywizjami z jednego więzienia do drugiego, odsiadując w ten sposób swoje wyroki, albo uciekali przy pomocy przekupionych strażników, by wkrótce znaleźć się znowu w kolejnym więzieniu. Niemal wszyscy byli goli, zawsze głodni i zawszeni. Strażnicy bili ich po głowach wyciorami, kryminaliści zabijali się nawzajem cegłami wyrwanymi ze ścian więziennych. Całkowicie zdziczeli, dokąd by ich nie wysłano, wszędzie ci nieszczęśnicy przegrywali w karty swój skąpy przydział (porcję kapuśniaku) lub ostatnią parę własnych spodni. Tego typu straty starali się kompensować grabiąc nowo aresztowanych więźniów z kategorii politycznych. Skradzione rzeczy "szpana" przepijała i sprzedawała za pośrednictwem więziennych i obozowych dozorców.

Po wejściu do celi, przeznaczonej dla nas w więzieniu rostowskim, oniemiałem z przerażenia: wyszło nam na przeciw około stu ludzi - przedstawicieli "szpany"-z ogłuszającymi wrzaskami i pogróżkami. W kącie siedziało pięciu mężczyzn z inteligencji, wśród nich i pułkownik Sztabu Generalnego. "Szpana" w przeciągu nocy rozebrała wszystkich do naga.

Na szczęście wśród nas byli ludzie, którzy przeszli wszelkie możliwe próby życiowe. Jeden z nich nakreślił kredą linie na podłodze celi i podzielił w ten sposób pomieszczenie na dwie strefy wpływów - polityczną i kryminalną, a następnie bardzo wyraźnie ogłosił "szpanie": "Zabiję pierwszego, który przekroczy tę linię". Był olbrzymiego wzrostu i "szpana" się go wystraszyła. Nocą wystawialiśmy wartowników na granicy "strefy wypływów". Gdyby wydarzenia przybrały inny obrót, to nasze pieniądze i rzeczy osobiste zostałyby ukradzione. Od pieniędzy i rzeczy osobistych był uzależniony nasz los: różnymi łapówkami przekupywaliśmy strażników, aby uzyskać choćby minimalne udogodnienie życia więziennego.

Z Rostowa wysłali nas do Moskwy na Tagankę. W więzieniu tagańskim wspomniany system podziału był powszechnie obowiązującym. Istniały oddzielne cele dla kryminalistów różnych kategorii. Tu zetknęliśmy się z ciekawą gradacją przestępców, wprowadzoną przez władzę sowiecką. Wszyscy przestępcy zostali podzieleni nie na dwie kategorie - kontrrewolucjonistów i "szpanę", jak na Kaukazie i w Rosji południowej, lecz na trzy.

Pierwszą grupę zwaną "KR" /kontrrewolucjoniści/ tworzyli ludzie podejrzani o działalność na korzyść monarchii lub, szerzej, burżuazji, tzn. o działalność antysocjalistyczną. W tej różnorodnej grupie można spotkać i byłego ministra, i szwajcara, i młodego unter-oficera, i generała, bogatego fabrykanta i handlarza z niewielkiego sklepiku, byłą księżną i jej kucharkę. Władza sowiecka włączyła do tej grupy także całe duchowieństwo – bez różnicy i względu na wyznanie, wszystkich wykształconych i pół - wykształconych, wszystkich kupców i oficerów.

Do grupy drugiej zaliczono tak zwanych "działaczy politycznych i partyjnych", pozostałości przedrewolucyjnych partii socjalistycznych – SR - ów (Rewolucyjnych Socjalistów) SD - eków (Socjaldemokratów), anarchistów i innych, którzy nie identyfikowali się z bolszewikami.

I trzecia grupa, którą tworzyli przestępcy kryminalni w czystej postaci, czyli tzw. "szpana". Władze sowieckie aprobowały taką klasyfikację zarówno na Sołówkach, jak i w innych miejscach zesłań oraz na wolnych osiedleniach.



Na Tagance umieścili nas w celi, która do granic możliwości była zapełniona przedstawicielami duchowieństwa. Był tu i Władyka Piotr (Sokołow) – arcybiskup saratowski; byli mnisi monasteru Kazańskiego i wielu innych. Niemal wszyscy byli oskarżeni o ukrywanie drogich kamieni i wyrobów z cennych kruszców – w sytuacji, gdy bolszewicy dokonywali grabieży cerkwi, by zaspokoić potrzeby materialne Trzeciej Międzynarodówki.

Owi biskupi, duchowieństwo i mnisi, podobnie jak i my, zostali zesłani na Sołówki.

W Piotrogrodzie, gdzie nasz etap dotarł na początku stycznia 1924 roku, umieszczono nas we wspólnej celi z grupą złożoną z dwudziestu pięciu ludzi; celę te wszyscy nazywali "kasyno". Było to w drugim więzieniu etapowym, przeznaczonym wyłącznie dla więźniów, których miano wysyłać do innych miejscowości.

Niedawno został zamknięty ekskluzywny dom gier hazardowych przeznaczony dla wysokich działaczy komunistycznych, zwany "Kasyno". Został zlikwidowany pod pretekstem, iż grano tu o zbyt wysokie stawki, że urządzano pijackie orgie i awantury, że kwitła tam prostytucja i stręczycielstwo. Nieoficjalną patronką tej "szlachetnej" instytucji była madame Kamieniewa, żona przewodniczącego Komitetu Wykonawczego Guberni Moskiewskiej. Zamykając kasyno moskiewski GPU nie odważył się aresztować małżonki komunistycznego generał - gubernatora Moskwy, ale cały personel domu gry, z krupierem Pietrowem na czele, został zesłany na Solówki - na trzy lata.

Ci chłopcy byli także naszymi towarzyszami w podróży oraz w czasie pobytu w Kiemi. Wkrótce grupa "kasyno”, w wyniku interwencji madam Kanieniewej została skierowana na wolne osiedlenie w rejonie Peczorskim. Przed naszą ucieczką z łagru słyszałem, że Pietrow i jego kompani wrócili do Moskwy.



Etapy więźniów wysyłane są teraz na Północ raz w tygodniu - w środy. W jedną z takich śród, 14 stycznia 1924 roku, ja oraz wielka ilość innych "Kaerów" (kontrrewolucjonistów), więźniów i działaczy politycznych, a także "szpany” została wywieziona na Sołówki w aresztanckich wagonach.





Część II
Wyspy Sołowieckie

Rozdział 1
Z historii Sołówek

Warunki życia w poprzednich łagrach - "Biały Dom" – 10.000 rozstrzelanych - Masowe zatapiania - Komisja śledcza – Pozostali przesiedleni na Wyspy Sołowieckie.

Do roku 1922 Chołmogory ( i Pertomińsk) pełniły funkcję, którą obecnie zlecono łagrowi na Wyspach Sołowieckich. Gdy znalazłem się na Sołówkach na początku 1924 roku, spotkałem kilka osób, które były skazane z artykułu o "kontrrewolucji" i pozostały przy życiu. Znajdowały się one w więzieniach wymienionych miast. Na Sołówki zostali przewiezieni w 1922 roku. Chciałbym pokrótce zatrzymać się na tym, co opowiadali owi cudem ocaleli
ludzie.

Obozy koncentracyjne w Chołmogorach i Pertomińsku zostały utworzone przez władzę sowiecką pod koniec 1919 roku. Kierowano tu ludzi ze wszystkich zakątków Rosji; mieli tam żyć w pośpiesznie skleconych barakach. Pomieszczeń tych nigdy nie ogrzewano, nawet w czasie najsurowszej zimy (gdy mrozy w tych północnych szerokościach geograficznych dochodziły do minus 30-60 stopni C, czyli od 90 do 110° Farenheita). Więźniowie otrzymywali następujący przydział żywnościowy; jeden ziemniak na śniadanie, obierki ziemniaczane ugotowane na wodzie na obiad i jeden ziemniak na kolację. Ani kawałka chleba, ani uncji cukru, nie mówiąc o mięsie lub tłuszczu. I ludzie ci, dręczeni męczarniami głodu i rozpaczy, zjadali korę drzew, nie
będąc w stanie przezwyciężyć uczucia głodu i wycieńczenia. Pod grozą tortur lub rozstrzeliwań byli zmuszeni godzić się na wykonywanie najcięższych prac: karczować pnie, pracować w
kamieniołomach, spławiać drzewo.

Zabroniono im kategorycznie korespondować z rodziną, otrzymywać listy lub przesyłki z jedzeniem lub odzieżą. Wszystkie listy niszczono, a jedzenie zżerała straż obozowa. Strażnicy korzystali także z przysyłanej więźniom odzieży. Po klęsce generałów Denikina i Wrangla (odpowiednio pod koniec 1919 i w 1920 roku) wzięci do niewoli biali oficerowie i
żołnierze, a także ludność cywilna - mężczyźni, kobiety i dzieci - zamieszkujący odebrane białym terytoria, etap po etapie zsyłana byli do Chołmogor. A po zdławieniu powstania w Kronsztadzie w kwietniu 1921 r. wszyscy marynarze w liczbie około dwóch tysięcy, wzięci pod straż przez bolszewików, także zostali zesłani do Chołmogor. Resztki armii Kołczaka, rozliczni Sybiracy i Ukraińscy atamani, chłopi z guberni Tambowskiej, którzy przyłączyli się do powstania Antonowa, dziesiątki tysięcy przedstawicieli inteligencji wszystkich narodowości i wyznań, kubańscy i dońscy kozacy - wszyscy spływali szerokim strumieniem do Chołmogor i Pertomińska.

Najwyższe władze tych ośrodków mianowano w Moskwie; solidnie wykonywały polecenia wysyłane z Centrali; średni i niższy personel rekrutował się spośród aresztowanych czekistów, którzy byli zsyłani z powodu nazbyt widocznych grabieży, łapówkarstwa, pijaństwa i innych przestępstw. Chłopcy ci, z braku innych ofiar na których mogliby wyładować swe niezadowolenie z powodu utraty ciepłych stanowisk w czrezwyczajce, odnosili się do podległych im więźniów łagrowych z nieopisanym okrucieństwem. Pomocnik komendanta w Chołmogorach - Polak Kwieciński, był szczególnie okrutny. Ten kat - sadysta miał na sumieniu okropności tzw. "Białego Domu", który znajdował się w okolicy Chołmogor. "Białym Domem" nazywano dworek ziemiański, porzucony przez właścicieli. Był to budynek pomalowany na biało. Tam w ciągu dwóch lat - od 1920 do 1922 r. - na rozkaz Kwiecińskiego codziennie dokonywano rozstrzeliwań. Przerażająca sława "Białego Domu" zwielokrotniała się i dlatego, że nie grzebano ciał rozstrzeliwanych. Pod koniec 1922 r. wszystkie pomieszczenia "Białego Domu" były zapełnione trupami do sufitu.

Dwa tysiące marynarzy z Kronsztadu rozstrzelano w ciągu trzech dni. Odór rozkładających się ciał zatruwał powietrze w promieniu wielu kilometrów. Smród, który nie zmniejszał się ni w dzień, ni w nocy, dusił więźniów, utrudniał oddychanie i powodował utratę
przytomności. Trzy czwarte mieszkańców miasta Chołmogory nie było w stanie znosić tych okropności i opuściło własne domy.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż władza sowiecka wiedziała o tych koszmarach, które miały miejsce w Chołmogoraoh i Pertomińsku; nie mogła nie wiedzieć. Ale będąc zainteresowaną w bezlitosnym likwidowaniu wrogów, tych prawdziwych i domniemanych,
kierownictwo partii komunistycznej ograniczyło się tylko do umycia rąk.

Zabójstw i mordów dokonywano nie tylko w osławionym "Białym Domu", ale i w innych miejscowościach. Czekiści praktykowali następującą metodę: wchodzili do pomieszczeń więźniów i, pokazując wybrane ofiary, liczyli: "Jeden, dwa, trzy". "Jeden" - oznaczało, że więzień będzie rozstrzelany w tym samym dniu, "dwa" - że rozstrzelają go jutro, "trzy" - że pojutrze. Postępowano tak najczęściej wówczas, gdy przybywał nowy duży etap i pojawiała się
paląca konieczność znalezienia miejsc w celach dla nowo przybywających.

Jak zaświadczają naoczni świadkowie, w Chołmogorach i Pertomińsku rozstrzelano około 10 tysięcy osób. I jakkolwiek przerażająco by to nie brzmiało, nie ma w tej liczbie niczego
niezwykłego, ponieważ w ciągu trzech kolejnych lat - aż do momentu rozformowania - obozy te były jednymi z najbardziej głośnych więzień i miejsc zesłań z całej Rosji Sowieckiej. Ponadto w skład podstawowych ogromnych etapów, które przywożono tam ze wszystkich
zakątków europejskiej i azjatyckiej Rosji, dołączano także osoby, rozstrzeliwanie których, z różnych przyczyn, niewskazane było w miejscach ich stałego pobytu. Na przykład wszystkich
"amnestionowanych" przez miejscowe władze sowieckie.

Kaci w Chołmogorach i Pertomińsku uciekali się i do innych sposobów likwidacji więźniów - często ich topili. Z wielkiej ilości znanych mi przypadków opowiem tylko o następujących:

W 1921 a. cztery tysiące byłych oficerów i żołnierzy armii Wrangla załadowano na pokład barki i jednostkę tę czekiści zatopili w wodach ujścia rzeki Dźwiny. Tych, którzy mogli się jeszcze utrzymać na powierzchni wody, rozstrzelano.

W 1922 r. na kilka barek załadowano więźniów, których następnie potopiono w Dźwinie

wprost na oczach ludzi. Nieszczęsnych pasażerów z innych, niezatopionych barek, wśród których

było wiele kobiet, wysadzono na jedną z wysp koło Chołmogor i rozstrzelano z karabinów maszynowych, znajdujących się na barkach.



Masowych zabójstw na tej wyspie dokonywano przez dłuższy czas. Podobnie jak "Biały Dom", była ona zapełniona trupami. Tych, którym udało się jej uniknąć, polujący i żądni śmierci
czekiści zamęczali, zmuszając do pracy ponad siły. Więźniom należał się wspomniany przydział żywności - porcja zwana "pajok"; wśród więźniów byli przecież starcy i kobiety, którzy pracowali po dwanaście godzin na dobę. Za wielkie szczęście uważano znalezienie w polu zgniłego ziemniaka i zjadano go łapczywie, natychmiast, na surowo.

Gdy czekiści zauważyli, iż miejscowi mieszkańcy /Saani, Zyrianie, Samojedzi/ rzucali niekiedy chleb w tłum więźniów przechodzących obok ich chat, zaczęli wyprowadzać nieszczęśników do pracy inną drogą przez gęsty las i bagna.

Gdy nowo przybyły więzień był przyzwoicie ubrany, to natychmiast go rozstrzeliwano, by jak najprędzej zabrać po nim odzież.

Wczesnym latem 1922 roku marynarz z Kronsztadu, który szczęśliwym trafem pozostał przy życiu, uciekł z łagru Chołmogorskiego. Udało mu się dotrzeć do Moskwy, gdzie, wykorzystując stare kontakty, osiągnął zgodę na audiencję we Wszechrosyjskim
Centralnym Komitecie Wykonawczym Partii; powiedział Kalininowi: "Zróbcie ze mną co chcecie, ale zwróćcie uwagę na te okropności, jakie mają miejsce w łagrach Północy".

Do tego czasu czekiści już zlikwidowali 90% wszystkich więźniów. "Umiłowanie człowieka" przez komunistów zostało udowodnione z całą oczywistością; w Komitecie Wykonawczym, zamieniwszy gniew na współczucie, wspaniałomyślnie wysłuchano błagań zbiegłego marynarza.

Pod koniec lipca z Moskwy do Chołmogor wysłano specjalną komisję, która miała przeprowadzić inspekcję łagru. Przewodniczył jej niejaki Feldman. Sam Feldman nie był w stanie ukryć swego przerażenia na widok tego, co zastał na miejscu i co usłyszał od więźniów i świadków. Rozstrzelał komendantów łagru, a ich pomocników i pozostały personel wysłał do Moskwy jakoby celem przeprowadzenia śledztwa. Jednakże wszyscy czekiści zostali wypuszczeni na wolność i otrzymali odpowiednie stanowiska w jednostkach GPU na południu Rosji. Feldman zdając sobie sprawę, że "Biały Dom" i dziesiątki tysięcy wypełniających go trupów kładzie się ciężkim brzemieniem na sumieniu Moskwy, był zmuszony zlikwidować obóz i zatrzeć wszelkie ślady po tym, co się tam działo. Dlatego rozkazał spalić wszystko na miejscu. Komisja Feldmana uzyskała od Komitetu Wykonawczego Partii pełnomocnictwo do udzielenia amnestii w obydwu łagrach, ale na wolność wyszli tylko zwykli kryminaliści - "szpana". Nikt z kontrrewolucjonistów nie został amnestionowany.

W sierpniu 1922 roku pozostałych, kontrrewolucjonistów pod pewną strażą przewieziono z Pertomińska i Chołmogór - przez punkt przesyłkowy w Kemi - na Wyspy Sołowieckie.



Rozdział 2
Od monasteru do łagru

Sławny Monaster Sołowiecki - Jego znaczenie i potęga ekonomiczna
- Najazd bolszewicki - Zniszczenia i grabieże – Organizacja łagru - Łagry i ich kierownicy.

Obóz Sołowiecki wywodzi swą nazwę od Monasteru Sołowieckiego, założonego w 1429 r. przez świętych mnichów Sawwatiusza i Hermana, a święty Zosima w 1436 roku zbudował pierwszą cerkiew na terenie klasztoru. Wyspa (17 mil długości i 11 mil szerokości), na której zbudowano monaster, jest jedną z wielu w archipelagu znanego jako "Wyspy Sołowieckie". Oprócz wspomnianej Wielkiej Wyspy jest jeszcze pięć innych dużych: Anzer, Wielki i Mały Zajatsk (Wielki i Mały Muksalm) jest ponadto kilkanaście niniejszych wysepek. Rozrzucone są na Morzu Białym przy wejściu do Zatoki Oneskiej (rzeka Onega), w pobliżu zachodniego wybrzeża Guberni Archangialskiej.

Monaster Sołowiecki - jeden z najstarszych i najbardziej szanowanych w Rosji - długi czas był znany ze swego wyjątkowego ascetyzmu, charakterystycznego dla sposobu życia jego mieszkańców, z niezliczonych skarbów swych cerkwi i wielkiej ilości mnichów w nim przebywających. Liczba młodzieńców, wysyłanych przez rodziców na rok do monasteru na naukę, sięgała w niektórych okresach dwóch tysięcy.

Monaster posiadał między innymi własną garbarnię i fabrykę wyrobów skórzanych, warsztaty odlewnicze, fabrykę papieru, fabrykę zapałek, tartaki, tuziny warsztatów o różnym profilu i przeznaczeniu, drukarnie (wszyscy zatrudnieni byli mnichami), dok, flotę handlową, a nawet niewielką flotyllę wojskową, przewidzianą do obrony własnych wybrzeży. Artyleria i piechota monastera składała się wyłącznie z mnichów i przeznaczona była także do celów obronnych.

Pierwsze lata rewolucji w sposób bardzo nieznaczny wpłynęły na kształt organizacyjny i potencjał gospodarczy monasteru, chociaż znalazł się szybko na głównej trasie bolszewickich grabieży. Nawet wówczas, gdy znajdowali się tam Anglicy (należy wspomnieć, że gubernie Archangielska i Murmańska były przez jakiś czas pod okupacją białogwardyjskiej armii rosyjskiej, dowodzonej przez generała Millera i kontrolowanej przez wojska angielskie), monaster cały czas żył swoim tradycyjnym pracowitym życiem.

Władza sowiecka z właściwą jej przemocą i okrucieństwem zniszczyła ten znakomicie zagospodarowany zakątek Rosji na Dalekiej Północy.

Jesienią 1922 roku wszystkie drewniane zabudowania na terenie monasteru zostały spalone. Bolszewicy zaczęli od tego, że wykończyli mnichów - poczynając od przeora, a pozostałych mieszkańców wysłali na roboty przymusowe do Rosji centralnej. Skarby rozgrabili czekiści, którzy jako pierwsi wkroczyli na teren klasztoru. Drogocenne ramy ikon zostały zrabowane, a same drewniane ikony w sposób barbarzyński porąbano siekierami na opał. Dzwony podrzucano z dzwonnic, a złom odwieziono do Moskwy na przetopienie.

Obok wielkiej ilości przedmiotów bezcennych zarówno z punktu widzenia religijnego jak i materialnego, barbarzyńcy sowieccy zniszczyli skarby stanowiące wielką wartość historyczną i kulturową. Czekiści zrabowali bibliotekę klasztorną, która w ciągu pięciu wieków swego istnienia była uzupełniana unikatowymi utworami. Bibliofilskimi rarytasami rozpalano w piecach, ginęły w płomieniach stare dokumenty i kroniki. Koniec końców barbarzyńskie metody nowej władzy w połączeniu ze zbrodniczymi grabieżami i brakiem kompetencji nowo narodzonej sowieckiej administracji, doprowadziły do upadku i warsztaty, należące kiedyś do monasteru. Starożytne budowle zostały zamienione w zwały gruzów. Czekiści ogrodzili monaster drutem kolczastym. Na pół rozwalony Kreml (podstawowa twierdza obronna) i pomieszczenia gospodarcze zamieniono na centrum administracyjne SŁON (Siewiernyj Łagier Osobogo Naznaczenija - Obóz Północny Specjalnego Przeznaczenia).

Wszystkie sfery działalności administracyjnej na Sołówkach znajdowały się w gestii narządów resortowych i były im podporządkowane; podlegał im łagier Sołowiecki, łagier w Kiemi na Wyspie Popiej, łagier na wyspie Kond i miejsca zesłań w rejonach Paczewskim i Zyriańskim.

Kiemłagier na Wyspie Popiej (znajduje się w odległości ćwierć mili od wybrzeża i 26 mil od miasta Kiemi) był główną stacją kolejową na trasie do Sołówek. W Kiemłagrze gromadziły
się tysiące nowych więźniów w oczekiwaniu na rozpoczęcie nawigacji; przysyłają ich tu, na Sołówki, ze wszystkich zakątków Rosji. Zwykli przestępcy, których od czasu do czasu amnestionują, rozpoczynają stąd swą podróż na południe.

Więźniowie nieprzerwanym strumieniem przewożeni są z Kiemłagru do monasteru, a z monasteru na Wyspę Popią do różnych prac, które są wykonywane na tej wyspie.

Zanim przejdę do szczegółowego opisu administracji sowieckiej, przypomnę, że gdy przybyłem na włości SŁON - u, w obozie znajdowało się ponad pięć tysięcy więźniów wszystkich trzech kategorii, opisanych w rozdziale poprzednim: kontrrewolucjonistów, politycznych i kryminalistów (szpany). Kontrrewolucjoniści i kryminaliści ulokowani zostali na terenie samego monasteru w cerkwiach i celach, mieszczących się w zabudowaniach Kremla, który ocalał z zawieruchy rewolucyjnej. Natomiast więźniowie polityczni przebywają w pustelniach porozrzucanych po całej Wielkiej Wyspie w odległości trzech, sześciu i ośmiu mil od Kremla.

Na Wyspie Popiej kontrrewolucjoniści i szpana umieszczani byli w barakach pobudowanych przez Brytyjczyków, natomiast polityczni mieszkali oddzielnie.

Najważniejszą postacią w administracji Obozów Północnych Specjalnego Przeznaczenia jest czekista moskiewski, członek Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego, Gleb Bokij (nawiasem mówiąc jeden z sołowieckich statków został nazwany jego imieniem). Wysoki, chudy, prawdopodobnie otrzymał staranne wychowanie. Jego maniery i sposób bycia robią przygnębiające wrażenie, spojrzenie ma ostre, przeszywające. Zawsze nosił mundur
wojskowy. Był to typowy niezłomny komunista, doskonale wykształcony, z elementami okrucieństwa w charakterze. Mieszka w Moskwie, gdzie pełni określone funkcje w GPU i tylko od czasu do czasu odwiedza Sołówki.

Jego zastępca, nazwiskiem Nogtiew, znajduje się stale w Kremlu monasterskim i jest rzeczywistym szefem SŁON - u. Losy więźniów spoczywają całkowicie w jego rękach. Jest także członkiem Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego /WCIK/, wcześniej
był marynarzem na krążowniku "Aurora". Jest to człowiek mało wykształcony, pijący, nieco przygłuchy, o wyjątkowo okrutnej fizjonomii. W łagrach znany powszechnie pod pseudonimem Kat. Kiedy Nogtiew obchodzi baraki i pustelnie więźniów politycznych, ci ostatni krzyczą mu prosto w twarz: "Kacie, wynoś się!" (Później wyjaśnię dlaczego taka "swoboda" uchodzi bezkarnie).

Prawą ręką Nogtiewa i jego pomocnikiem jest komunista estoński Ejchmans. Cierpiał na paradomanię. Sam będąc zwariowanym na punkcie kultu wszystkiego, co związane jest z wojskiem, wymagał tego samego od więźniów, zmuszał ich do posłuszeństwa, morząc ustawicznym głodem. Ciągle im przypominał o obowiązku witania go na sposób wojskowy. Natychmiast po przybyciu na Sołówki zaczynał za pomocą rozkazów i bicia pouczać więźniów jak należy odpowiadać na jego powitanie "Dzień dobry" (krzepki wojskowy ton i stuprocentowa uwaga).

Od chwili mego przybycia na Solówki do marca 1924 roku włącznie komendantem Kemperraspriedpunkta był niejaki Gładkow - czekista, urodzony w Rosji centralnej, w Kałudze; wcześniej robotnik. Zwracał uwagę namiętnym przywiązaniem do państwowych pieniędzy i zdumiewającym instynktem opiekuńczym w stosunku do szpany. Prawie niepiśmienny, grubianin, nałogowo pijący i grający w karty, niczym nie różnił się od zwykłych kryminalistów. Uwarunkowania te stworzyły swoisty grunt ideologiczny do wprowadzenia przez Gładkowa przemocy i dyktatury szpany nad kontrrewolucjonistami i politycznymi, a my byliśmy zmuszeni
wszystko to znosić.

Rozdział 3
Galeria czekistów

Zesłani czekiści w charakterze personelu więziennego - "Prokurator "
- los gościa zagranicznego - Najbliższy współpracownik Beli Kuna
- "Pałka Smoleńskiego" – Bunt w więzieniu moskiewskim
- "Mamuśka” kryminalistów - Ukarany spekulant.

W marcu 1924 roku miała miejsce tzw. „zmiana gabinetu”. Postaram się opowiedzieć o tym niżej, teraz będę kontynuować relację na temat kierownictwa z poprzedniego składu gabinetu. Bokij, Nogtiew, Ejchmans, Gładkow - są to ludzie, którzy posiadają władzę. Przysłani zostali z Moskwy przez samego Dzierżyńskiego. Pozostali przedstawiciele personelu łagru Sołowieckiego i Kiemskiego wywodzili się z czekistów. W monasterze i na Wyspie Popiej było ich kilka dziesiątków. Kiedy już nie można było dłużej ukrywać przed społeczeństwem łapówkarstwa, wymuszania i wyłudzania, przemocy i obrzydliwego pijaństwa osób zajmujących odpowiedzialne stanowiska w organach GPU, zaczęto ich niezwłocznie pociągać do odpowiedzialności za te przestępstwa.

Niektórych wysłano do innych miejscowości, innych wtrącano do łagrów Sołowieckich z wyrokami od dwóch do dziesięciu lat. Są tu do dziś wykorzystywani do poruczeń "specjalnych".

Pamiętam kilku zesłanych czekistów, którzy zajmowali i zajmują do tej pory ważne stanowiska administracyjne na Wyspach Sołowieckich.

Pomocnikiem Nogtiewa do spraw administracyjnych jest niejaki Waśko - ordynarny i okrutny nikczemnik. To indywiduum - "prokurator" Wysp Sołowieckich, był w posiadaniu wszystkich dokumentów, dotyczących akt spraw zesłańców. Wagę i istotę działalności tego człowieka można scharakteryzować za pomocą następującego przykładu: kontrrewolucjoniści i polityczni, bez wyjątku, uważani są za więźniów skazanych z wyroków GPU (nawiasem mówiąc - zawsze bez procesu sądowego, bez wyroku, tylko na podstawie decyzji tzw. "trójki”), a wysokość wyroków skazujących nie podlega apelacji. W rzeczywistości znajdują się oni w sytuacji osób oskarżonych, których sprawy są w śledztwie i nie zostały definitywnie zamknięte. W każdej chwili mogą się znaleźć nowe dowody winy, które uzupełnią akta sprawy i wyrok może zostać odpowiednio przedłużony, albo oskarżony może zostać rozstrzelany.

Praca towarzysza Waśko sprowadzała się do starannych poszukiwań jakichkolwiek nowych faktów lub niczym nie potwierdzonych donosów, co pozwoliłoby na jak najtrwalsze zakotwiczenie zesłańca na Sołówkach. I dla osiągnięcia takiego celu nie wzdragał się przed żadnymi środkami, wykorzystywał agentów - prowokatorów, fabrykował "nowe" dowody winy, itd.

Zarządzanie działem technicznym obecnego łagru Sołowieckiego skupiało się w rękach Roganowa - inżyniera, zesłanego na Sołówki za przestępczą niekompetencję zawodową. Nie wiem, jak on kierował swoim odcinkiem, ale dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że
teraz Roganow, po zmianie munduru - niczym się nie różni od prawdziwego czekisty: ani stosunkiem do więźniów, ani pełnym samozadowolenia wyzywającym sposobem bycia. Jego pomocnikami technicznymi zarówno na terenie monasteru, jak i na Wyspie Popiej byli inżynierowie wybrani spośród zesłańców. Ludzie ci nie mają na nic wpływu, są niemal bezbronni w obliczu niesprawiedliwości i podlegają takiej samej okrutnej przemocy jak i wszyscy pozostali więźniowie z naszego środowiska. Kierownictwo SŁON - u otrzymało zalecenie ubiegania się o zgodę na prowadzenie gospodarki samowystarczalnej, o czym powiem później. Oznaczało to dla łagru możliwość zawierania rozlicznych umów z Republiką Karelską, ze wszystkimi możliwymi organizacjami i władzami centralnymi o wykorzystywanie pracy więźniów przy budowie dróg i obiektów przemysłowych, oraz przy wyrębach, leśnych. Podejmowano próby ponownego uruchomienia na Wyspach, Sołowieckich zniszczonych fabryk i warsztatów. Jednakowoż wszystkie te próby, o czym będzie mowa później, nie kończyły się nigdy inaczej niż niepowodzeniem.

Naczelnik zarządu SŁON ma do dyspozycji kogoś w rodzaju "doradcy prawnego do spraw pracy przymusowej”. Te praktycznie zbędne obowiązki pełnił Frenkiel - ongiś znany węgierski przemysłowiec. Frenkiel przybył do Rosji na zaproszenie Ministerstwa Handlu Zagranicznego w celu zawarcia umów handlowych na warunkach koncesyjnych i wzięcia w arendę niektórych sowieckich zakładów przemysłowych. Zamiast tego został z rozkazu GPU zesłany na Sołówki na 2 lata za "szpiegostwo na korzyść burżuazji międzynarodowej" (art.55 Kodeksu Karnego). Czasami wysyłają Frenkla nawet do Moskwy i Piotrogrodu w dotyczących łagru sprawach handlowych i prawnych. Termin zakończenia jego wyroku upływa z końcem bieżącego (1925) roku, jednakże - zgodnie z poleceniem GPU z sierpnia 1924 roku - nie może zostać odesłany z Sołówek na Węgry, lecz do Narymu , następnie do Turuchańska i, koniec końców, Frenkiel "wyląduje" w Obwodzie Zariańskim.

W skład niższych kręgów administracji Sołowieckiej wchodzą starostowie, dowódcy pułków pracy i dowódcy kompanii roboczych (rot).

Do niedawna starostą łagru Sołowieckiego (równocześnie dowódcą pułku pracy) był czekista nazwiskiem Michelson - kalekie pokraczne stworzenie, wyróżniające się niewiarygodnym okrucieństwem. Gdy pod koniec lat 20 władza sowiecka dokonywała represji na terenach pokonanego Krymu, Michelson był prawą ręką drugiego potwora - nazwiskiem Bela Kun - byłego dyktatora Republiki Węgierskiej, któremu pomagał w pełnieniu funkcji "przewodniczącego Triumwiratu do spraw koordynacji czerwonym terrorem na Krymie". Michelson, podobnie jak Bela Kun, byli znani szeroko poza granicami Krymu jako zabójcy dziesiątków tysięcy oficerów i żołnierzy z armii Wrangla oraz ludności cywilnej. W sumie nawet sam Dzierżyński, którego żadną miarą nie można podejrzewać o umiłowanie człowieka, zmuszony był położyć kres Krymskim Nocom św. Bartłomieja. Belę Kuna uznano za chorego psychicznie (wiadomość ta prześlizgnęła się w gazetach sołowieckich); Michelson został zesłany na Solówki. Obecnie kieruje działaniami OGPU w jednej z republik autonomicznych.

Inną godną uwagi postacią jest Marian Smoleński, członek KPP, który przed moim przybyciem do łagru był już dowódcą kompanii roboczej. W połowie 1924 r został zwolniony i otrzymał intratne stanowisko w OGPU. Smoleński postanowił nie oddawać się do niewoli w czasie wojny polsko-sowieckiej w 1920 roku, tylko z własnej woli przeszedł na stronę czerwonych. "Solidarność proletariacka" splatała się w nim z nienawiścią do klasowych współbraci. Był zaciekłym polskim szowinistą i do Rosjan odnosił się z tak palącą nienawiścią, iż pąsowiał z wściekłości na dźwięk słowa "Rosja". Bezkarnie "kultywował" ową nienawiść w stosunku do więźniów, których bił bez litości. Nazwisko Smoleńskiego zostało uwiecznione w annałach Sołowieckich dzięki "pałom smoleńskim", które były jego wynalazkiem. Były to grube zagięte pały, do dziś wykorzystywane do bicia więźniów.

Nie sposób pominąć milczeniem i innego komendanta roboczego batalionu - Grochalskiego. Rozstrzelano go na Solówkach jesienią 1924 roku. Grochalski oświadczył, że za cara był oficerem intendentury. Sprawiał wrażenie człowieka inteligentnego. Miał tylko
jedno oko. Bod koniec roku 1917, gdy bolszewicy doszli do władzy, mianowali go komendantem miasta Oranienbaum nad Zalewem Fińskim. Tam mu wybili prawe oko albo kulą, albo wyciorem karabinowym.

Podstawy roszczeń Grochalskiego do popularności miały swe źródło w tym, iż brał udział w słynnym powstaniu więźniów w Butyrkach zimą 1923 roku. Więźniowie, trzymani latami pod strażą bez jakiegokolwiek aktu oskarżenia, wpadli w skrajną rozpacz i wzniecili powstanie pod wodzą politycznych (socjal - rewolucjonistów).

Pewnego pięknego poranka zbudziły Moskwę rozpaczliwe okrzyki. Trzy tysiące aresztantów rozbroiło wewnętrzną straż więzienną i zażądało niezwłocznego rozpatrzenia ich spraw przez samego Kalinina, przewodniczącego WCIK (Wsiesojuznyj Centralnyj Ispołnitielnyj Komitiet = Wszechzwiązkowy Centralny Komitet Wykonawczy); powstańcy domagali się ponadto dymisji prokuratora republiki, znanego powszechnie Kataniana. Wysunąwszy się z okien Butyrek skandowali na całą Moskwę: "My chcemy Kalinina, nie potrzebny nam Katanian !!"

Całe miasto skierowało się w stronę więzienia. Prowadzące do niego ulice były zapełnione tłumem. Wielu ludzi oklaskami wyrażało swoje poparcie. Demonstracji nie udało się powstrzymać ani namowami, ani pogróżkami. W ciągu dwóch godzin rozlegały się rozpaczliwe okrzyki. Koniec końców GPU uciekło się do użycia siły. Dwa pułki wojsk specjalnych GPU (CzON - Czasti Osobogo Naznaczenija) zdławiły opór tłumów i ruszyły w kierunku więzienia. GPU stanowczo zażądało jak najsurowszego ukarania powstańców. Organizatorów tego samego dnia rozstrzelano na dziedzińcu więzienia, pozostałych więźniów zbito wyciorami. Przez dwa tygodnie więzienia nie ogrzewano, chociaż były silne mrozy. Wszystkie szyby były wybite. Więźniom wydawano racje głodowe, odebrano im wełniane koce. Tych więźniów, którzy głośniej jęczeli z zimna, zesłano na Solówki na pięć lat. Grochalski był w ich liczbie.

Po sześciu miesiącach Waśko oświadczył, że Grochalski nie tylko głośno jęczał, lecz był jednym z wichrzycieli, podjudzających do demonstracji, w związku z czym został rozstrzelany na Sołówkach.

Kwieciński (Kwiciński), którego Feldman po przeprowadzonych w Chołmogorach dochodzeniach wysłał do Moskwy na rozprawę sądową, jest już znany czytelnikom. Za swe straszne przestępstwa nie poniósł żadnej kary i do dziś kontynuuje na Solówkach "sławne"
tradycje "Białego Domu", uciekając się stale do pomocy "smoleńskich pałek".

Jak już wspomniałem, przed „zmianą gabinetu” wiosną 1924 roku, komendantem obozu w Kemi był Gładkow, orędownik wszystkich kryminalistów. Ale potężniejszego obrońcę swych interesów znaleźli kryminaliści w osobie żony Gładkowa, prostej wieśniaczce spod Kaługi, która całkowicie trzymała w garści swego męża. Jej oficjalne stanowisko - administrator. Ale cały łagier zwracał się do niej z szacunkiem, nazywając "Mamuśką”. Mianem tym ochrzciły ją wdzięczne opryszki. I rzeczywiście była matką dla kryminalistów. Ta kobieta pozwalała, by nie pracowali, zwalniała równocześnie od kar, stawała w obronie gdy zajmowali się grabieżą innych więźniów i innymi awanturami. Było całkowicie bezcelowym składanie skargi na ręce Gładkowa, że kryminaliści ukradli ci ostatnią parę spodni. Komendant ośrodka przesyłowego w Kemi dawał niezmiennie jedną i tę samą odpowiedź: "Nie interesuje mnie czy cię okradli, czy nie, przedtem moje opryszki nic nie miały, a ty jesteś burżujem".

Bod opieką Gladkowa i "Mamuśki" kryminaliści wprowadzili w łagrach własną dyktaturę. W rzeczywistości do dzisiejszego dnia stanowią oni uprzywilejowaną kastę, arystokrację Wysp Sołowieckich. Przed zmianą gabinetu pomocnikiem komendanta w Kemi był Klimow, także z aresztowanych czekistów. Zanim wstąpił "do służby" w resorcie Dzierżyńskiego, był komendantem Moskiewskiego Kremla. Nieco później wchodził w skład świty Trockiego. Po przerzuceniu go do pracy w GPU ujawnił niezwykłe zdolności w dziedzinie brania łapówek, już nawet zaczął sięgać po kawałek chleba samego szefa gubernialnego GPU, w związku z czym szef pośpiesznie się go pozbył, zsyłając na Sołówki - z wyrokiem dziesięciu lat.

Ale ludzie utalentowani wszędzie rzucają się w oczy. Na Sołówkach Klimow kontynuował swój poprzedni proceder - łapówkarstwo.

Grupa "Kasyno” „wniosła" z sobą na włości SŁON-u wielkie sumy pieniędzy i na dodatek co miesiąc otrzymywała dotacje od madame Kamieniewej. Przedstawiciele tej grupy wręcz zasypywali Klimowa pieniędzmi, a ten, w odpowiedzi, zwalniał ich z ciężkich robót.

W 1924 roku Klimow, zamiast postawienia przed sądem, został przeniesiony do klasztoru Sołowieckiego i tam dowodził WOChrem. Na jego miejsce przybył człowiek nazwiskiem Proworow, ale wkrótce stamtąd wyjechał; został przeniesiony i mianowany komendantem
łagru na Wyspie Kond w pobliżu Wyspy Popiej.

Pomocnikiem Gładkowa i "Mamuśki” do spraw gospodarczych był aresztowany czekista Mamonow, młody człowiek lat dwudziestu dwu - dwudziestu trzech. Został zesłany na Sołówki z wyrokiem 10 lat z powodu tych samych "cnotliwych” postępków, których dokonywali
wszyscy jego koledzy: łapownictwa, pijaństwa, okrucieństwa w stosunku do więźniów.

Nie bacząc na młody wiek, Mamonow był doświadczonym człowiekiem. Przechodzącymi wszelkie wyobrażenie kradzieżami mienia państwowego (o czym sam regularnie opowiadał ludziom, gdy był pod wpływem alkoholu), oszustwami i całkowitym brakiem kompetencji doprowadził do zupełnej ruiny gospodarstwo Kiemłagru, a rozliczenia wprowadził w stan chaosu. Moskiewski czekista Kiriłow, który pod koniec marca 1924 roku miał zastąpić Gładkowa, odmówił przyjęcia kierownictwa łagru - dopóki komisja specjalna nie przeprowadzi śledztwa w sprawie działalności Mamonowa. W związku z tym Centrala wyznaczyła specjalną grupę śledczą. Komisja ta poświęciła pięć miesięcy na zbadanie rachunków i ksiąg inwentaryzacyjnych Mamonowa, pracując dzień w dzień. Zarysował się szkic niewiarygodnych strat materialnych, kradzieży i oszustw, ale Mamonow mimo wszystko nie poniósł żadnej kary.

Rozdział 4
Łagier na Wyspie Popiej

Zimno, wilgoć i ciemności - Łagier, jego położenie geograficzne i "wdzięki" - Najnowsze udoskonalenia - Lekka praca za dużą łapówkę.

Sama przyroda protestuje przeciwko istnieniu takiego zjawiska jak katorga. Sołowieckie Łagry Specjalnego Przeznaczenia znajdują się na bardzo dalekiej północy. Klimat jest tam surowy i wilgotny. Lato trwa tylko dwa - dwa i pół miesiąca. Śnieg zaczyna tajać bardzo późno, a wiosna zawsze się opóźnia. Często bywają burze, zamiecie, wieją przeszywające północne i północno - wschodnie wiatry. Przez dziewięć miesięcy w roku Monaster Sołowiecki jest całkowicie odcięty od świata. Najbardziej gnębi długa, posępna, mroczna zima, tym bardziej że oświetlenie w barakach jest skąpe. Wilgoć, która rozprzestrzenia się znad bagien sołowieckich, działa szkodliwie na zdrowie więźniów, i tak wycieńczonych ciężką pracą fizyczną.

Kreml monasterski otoczony wysokim kamiennym murem, przypomina twierdzę. Tam, w celach zamieszkałych niegdyś przez mnichów, umieszczono teraz kontrrewolucjonistów i szpanę. Musieli sami postarać się o prycze, stoły i opał. Ponadto te grupy więźniów rozlokowano także w cerkwiach. Te świątynie nie tak dawno zostały ograbione, a wiele z nich stoi z powybijanymi szybami. Oprócz głównych soborów (Przemienienia Pańskiego, Świętej Trójcy, Zosimy i Sawwatiusza, Zaśnięcia Marii Panny), świątyń pod wezwaniem św. Mikołaja, św. Filipa i Zwiastowania Bogarodzicy - istnieje jeszcze około dziesięciu cerkwi i kaplic, a także wielka ilość pojedynczych pustelni, gdzie rozkwaterowano politycznych. Czekistom natomiast oddano dom Archimandryty i najlepsze cele.

Wyspa Popia ma około trzech mil długości i dwóch mil szerokości. Cieśnina pomiędzy wyspą a kontynentem jest wąska (zaledwie ćwierć mili) i dość płytka. Dlatego okazało się możliwe przerzucenie mostu na drewnianych palach - z przeznaczeniem dla kolejki wąskotorowej, która łączy wyspę z miastem Kiemi i jest odgałęzieniem linii Pietrozawodsk - Kiem' - Murmańsk.

Odległość pomiędzy stacją na wyspie a stacją w Kiemi (dwie mile od miasta) wynosi około ośmiu mil; ponadto niedaleko Kiemi jest jeszcze przystanek kolejowy. Wykonana z bali moszczona droga dla pieszych prowadzi od łagru do stacji na wyspie. I takie same drogi łączą różne inne zabudowania.

Na wschodniej stronie Wyspy Popiej znajdują się dwie przystanie, północna i południowa. Wykorzystywana jest tylko ta ostatnia. Wyspy Popią i Sołowiecką dzieli około czterdziestu mil: dwanaście mil do Rymbaki i jeszcze dwadzieścia osiem od Rymbaki do Wyspy Sołowieckiej (dziś Wielka Wyspa). Morze, oddzielające Wyspę Popią i Rymbaki zimą nie zamarza, natomiast miedzy wyspą Rymbaki a Wielką Wyspą -zamarza. Na Wyspie Rymbaki znajduje się latarnia morska i magazyny.

Fabryka "Siewieroles" /Las Północy/ znajduje się w pobliżu przystani południowej. Wykorzystuje się w tej fabryce pracę więźniów. Dwa wielkie budynki znajdujące się obok łagru, niedaleko fabrycznego magazynu materiałów drzewnych, zajmowali czerwonoarniści 95 - tej dywizji.

Wyspa Popia i jej okolice

1. Rzeka Kiem'

2. Domek dozorcy stacji
3. Przystanek

4. Miejsce, od którego rozpoczęła się nasza ucieczka (linia kropkowana ukazuje marszrutę pierwszego tygodnia)

5. Dwa budynki zajmowane przez 95 dywizję GPU

6. Stacja telegraficzna

7. Skład materiałów drzewnych

8. Stacja kolejowa

9. Budynek "Siewierolesu"

10. Obóz ogrodzony drutem kolczastym

11. Przystań południowa /czynna/

12. Przystań północna /nieczynna/
13. Latarnia morska

14. Przystań

15. Monaster Sołowiecki, ogrodzony drutem kolczastym

16. Góra Siekierna albo Siekirka - miejsce wykonywania wyroków i wiezienie w łagrze.



Ma krańcu północnym znajduje się stacja telegraficzna. Zimą jest to jedyny środek łączności z Wyspani Sołowieckimi. Monasterski telegraf znajduje się w budynku Kremla. W jasną pogodę z przystani Wyspy Popiej dobrze jest widoczna sławna Góra Siekierna na Wielkiej Wyspie.

Sam obóz koncentracyjny posiada kształt ogrodzonej prostokątnej przestrzeni o długości około dwustu jardów i szerokości stu pięćdziesięciu. Znajduje się na bagnach w południowo-wschodniej części wyspy. A wokół rozrzucone są zwały kamieni. Bezpośrednie sąsiedztwo bagien sprzyja rozpowszechnianiu się malarii, szkorbutu i chorób płucnych. Na Sołówkach więźniowie bardzo cierpią z powodu niewiarygodnej ilości komarów, które rojami unoszą się nad bagnami, nie dając nikomu spokoju ni w dzień, ni w nocy.

Obóz jest otoczony wysokim ogrodzeniem z drutu kolczastego. Wzdłuż ogrodzenia w regularnych odstępach stoją wieżyczki strażnicze dla wartowników. Każda mieści ośmiu ludzi. W przeznaczonym dla straży wartowniczej budynku, który znajduje się poza terenem łagru, czerwonoarmiści (w liczbie trzydziestu ośmiu ludzi), którzy w razie potrzeby stanowią siłę rezerwową do pomocy lub zastępstwa ochrony zewnętrznej. Dyżurni czekiści zakwaterowani są
zewnątrz łagru w budynku komendantury.

Wejście na teren łagru i wyjście z niego odbywa się przez braówną, chronioną przez specjalną wartę. Inna brama (na planie oznaczona cyfrą 2) jest zamknięta na stałe. Jest traktowana jako wejście zapasowe. Większa część baraków łagrowych została zbudowana przez Brytyjczyków, którzy współdziałali z rosyjską armią północną pod dowództwem generała Millera. Natomiast rękoma więźniów - już za reżimu sowieckiego - zbudowano całkiem niewiele. Do 1925 r. w łagrze nie było ani szaletów, ani szpitala, ani elektrowni, ani warsztatów; nie było także dróg - ani moszczonych drewnianych, ani polnych. Jeszcze całkiem niedawno były przypadki, że więźniowie tonęli w lepkiej błotnistej mazi, a baraki zalewały strugi rzadkiego błota.

Moszczone drogi wykonywane były z desek i listew, które były układane na wbitych w bagno palach. Takich dróg i ścieżek jest zaledwie pięć. Największa z nich wiedzie od głównego wejścia do wschodniej strony zasieków z drutu kolczastego i nazywa Newski Prospekt. Inna droga prowadzi od wejść zapasowych do Newskiego Prospektu, stąd do szaletów, do baraku nr 1 (na planie został oznaczony cyfrą 29), gdzie osadzano więźniów politycznych, a od skrajnego pomieszczenia magazynowego - do baraku szpitalnego (na planie cyfra 36).

Plan łagru na Wyspie Popiej
1. Pomieszczenie wartownicze
2 - 9. Budki wartownicze

10. Brama główna

11. Brama zapasowa



12. Barak żeński /z dwóch pomieszczeń/
13. Urzędnicy łagrowi i personel techniczny
14. Druga kompania robocza

15, 16. Pierwsza kompania robocza /dla kontrrewolucjonisw i przespców kryminalnych/



17. Droga moszczona od bramy zapasowej

18. Newski Prospekt

19. Komendantura

  1. Specjalna kompania robocza ( drogi moszczone oznaczone linią podwójną, polne – jedną

kropkowaną, maleńkie ścieżynki – kropkami)

21-22. Trzecia kompania robocza


23. Więzienie, dyżurny kwatermistrz



24. Kuźnia
25 a, b, c. Zwały kamieni

26. Warsztaty

27. Elektrownia

28. Kuchnia

29. Barak dla więźniów politycznych

30-33. Magazyny

34. Szalety

35. Śmietnik

36. Szpital

37. Konie, wozy

38. Wąwóz

39. Szopa na siano.



Drogi polne wiodą od Newskiego Prospektu wzdłuż linii pomieszczeń magazynowych (na planie 30-33), a od Newskiego Prospektu obok kuchni, warsztatów, elektrowni - do szpitala; natomiast od komendantury - wzdłuż baraków, gdzie rozlokowani byli kontrrewolucjoniści i szpana. Oprócz wymienionych jest jeszcze kilka wąziutkich i nierównych dróżek, wiodących przez bagna - od baraku więźniów politycznych - w kierunku kuchni i do innych pomieszczeń.

Komendantura - budynek nr 2 (na planie cyfra 19). Pomieszczenie to podzielone zostało na kilka oddzielnych lokali, przeznaczonych. dla rozlicznych oddziałów zarządu łagru: administracyjnego, gospodarczego itd. Kompania "Specjalistów", zakwaterowana w baraku nr 4 (cyfra 20 na planie) składa się z krawców, szewców, stolarzy i innych rzemieślników, którzy zaspokajają potrzeby administracji i czerwonoarmistów.

Elektrownia znajduje się pod nadzorem inżyniera nazwiskiem Krasin. Przedtem był celnikiem, ale zwolniono go za spekulację i zesłano na Sołówki. Nadzór nad warsztatami sprawuje "zwolennik i stronnik" Sawinkowa. Kuchnię poruczono byłemu pułkownikowi Ra-szewskiemu, a stajnie końskie innemu kontrrewolucjoniście o nazwisku Łarin.

Organizacją pracy łagru zajmuje się niejaki Pawłow (Nikołaj Nikołajewicz), sprzedajny oszust. Bierze łapówki na zasadzie aukcyjnej: kto zaproponuje największą sumę pieniędzy, otrzymuje wolny dzień. Przytoczę pewien przykłada. Na Wyspie Popiej nie ma słodkiej wody i musi się ją dostarczać z Kiemi. Do tego celu służą dwie podwody z cysternami. Ponieważ wożenie wody należy do robót najlżejszych (w porównaniu z karczowaniem pni), o tę pracę trwa rozpaczliwa rywalizacja. Pawłow bez skrępowania pytał: kto za nią więcej zapłaci? Było trzech więźniów, którzy jakimś cudem znaleźli sposób, by przewieźć z sobą duże sumy pieniędzy. Zaproponowali więcej od innych (około 150 rubli) i wozili wodę aż do chwili mojej ucieczki.

Najwyższe kierownictwo łagrowe zamieszkuje w niewielkiej wiosce rybackiej (około siedemdziesięciu chat), w pobliżu ogrodzenia z drutu kolczastego. W czasie dyżurów osoby odpowiedzialne za porządek pozostawały w łagrze.



Rozdział 5

TYRANIA KRYMINALISTÓW

Punkt rozdzielczy - Okradzeni już pierwszej nocy – Nie pisane prawo kryminalistów

-Karanie zdrajcy - Przesyłka dla profesora - Udany szantaż



Wszyscy nowo przybyli na Wyspę Popią więźniowie zostają skierowani do łagrowego punktu rozdzielczego.

Ledwie więzień postawi stopę na tej nieszczęsnej ziemi sołowieckiej, natychmiast znajduje się w zasięga wpływów i oddziaływania zorganizowanej grupy kryminalistów, tzw. szpany. Gdy nasz etap składający się z kaukaskich kontrrewolucjonistów, duchowieństwa, grupy "Kasyno” i innych, zbliżył się do baraku nr 6 na terenie punktu rozdzielczego, wyszli nam na spotkanie uzbrojeni czekiści rekrutujący się z miejscowych więźniów. Chcieli się dowiedzieć, czy nie ma wśród nas, w naszym etapie współpracowników lub agentów GPU, ponieważ ci ostatni pod żadnym pozorem nie powinni
wchodzić na teren punktu rozdzielczego: kryminaliści mogli ich pozabijać na miejscu. Kilku z naszego etapu odeszło na bok. Reszta poszła do baraku nr 6. Była to ogromna drewniana szopa, nabita do
granic możliwości szpaną. Prycze były ustawione w dwie poziome warstwy - jedna nad drugą. Legowiska i podłoga pod pierwszą warstwą nar usłane były na poły obnażonymi ciałami. W powietrzu wisiał tak
straszliwy fetor, że z trudem utrzymałem się na nogach. Rozlegały się pijackie lamenty, zawodzenia, słychać było obrzydliwe przekleństwa i kłótnie. Wisząca w kącie lampa dawała bardzo wątłe światło.


Punkt rozdzielczy opisuję tak szczegółowo dlatego, iż wszyscy nowo przybyli musieli przejść przez ten koszmarny etap swej niewoli. Ponadto miejsce to w sposób najbardziej przekonujący i obrazowy
charakteryzuje warunki łagrów sołowieckich w ogóle.

Nauczeni wcześniejszym rostowskim doświadczeniem położyliśmy się na przywiezionym z sobą dobytku kładąc go pod głowy. Okazało się jednak, że ten środek ostrożności był całkowicie nieprzydatny. Nocą zbudził mnie straszny hałas. Wpatrując się uważnie w półmrok baraku zrozumiałem z przerażeniem, że wszystkie nasze rzeczy zostały rozkradzione, zapasy żywności powynoszone, koszyki, walizki, pudełka siłą pootwierane. Z jednego kąta dolatywały jęki i krzyki: tam oryginalna, złożona z kryminalistów komisja sędziowska skazała swego koleżkę na karę chłosty za to, że przywłaszczył sobie zbyt dużo zrabowanego mienia. W drugim kącie trzech kryminalistów drewnianymi pałami biło po głowie swego towarzysza. Ociekał krwią, ale nie godził się na oddanie ukradzionej bielizny, którą kurczowo trzymał w rękach. Na górnym poziomie nar, pod samym sufitem kryminaliści za nasze pieniądze grali w karty w rosyjską grę hazardową "trzy listki". Obok drzwi grupa szpany zawierała umowę handlową z ochroniarzem wymieniając czyjś pled na spirytus. Następnego ranka my, przedstawiciele grupy kontrrewolucyjnej, doszliśmy do wniosku, że składanie skargi nie ma sensu. Ale mimo wszystko jeden z więźniów politycznych, eser, (także z naszego etapu) z oburzeniem zrelacjonował komendantowi sposób zachowania się szpany, z łaski której został w środku polarnej zimy w jednej koszuli. Komendant, w celu zachowania pozorów formalności, pojawił się w baraku i bardzo niepewnym tonem zażądał: "Oddajcie rzeczy. Co za skandaliczne zachowanie!" Kryminaliści odpowiedzieli gromkim śmiechem. Następnej nocy z całą pewnością zabiliby esera, gdybyśmy nie stanęli w jego obronie.

Rankiem episkop Iłłarion Troicki, najbliższy współpracownik patriarchy Tichona (jednego z pierwszych mieszkańców łagru) otrzymał rozkaz odprowadzenia naszego etapu do baraku nr 9.

Zwykłych kryminalistów mocno jednoczy niepisane prawo wewnętrzne. Ci ustawicznie głodni i na pół nadzy wisielcy, umierający codziennie na szkorbut i syfilis, nigdy nie podejmują ryzykownych działań. Rzucającą się w oczy życzliwość i opiekuńczość władz łagrowych w stosunku do kryminalistów - wszystkich, bez wyjątku - łatwo wytłumaczyć.

Instynktowna wrogość szpany w stosunku do kontrrewolucjonisty - wykształconego jaśnie pana, w takim stopniu była zakodowana w każdym czekiście, że także w każdym kontrrewolucjoniście upatrywał monarchistę i burżuja. inną przyczyną, sprawiającą iż jakakolwiek skarga na kryminalistów stawała się bezsensowna, był fakt iż większą część administracji sołowieckiej łączyła za szpaną mentalność i sposób myślenia oraz podobieństwo przedrewolucyjnej przeszłości.

Gdy znalazłem się na Wyspie Popiej, w łagrze było około tysiąca czterystu kryminalistów. Ilość kontrrewolucjonistów była wielokrotnie mniejsza, a politycznych było około siedemdziesięciu osób. Ci ostatni, z przyczyn, o których powiem później, w ogóle nie pracowali. Ponadto "mamuśka” stale zwalniała szpanę od wszelkich form pracy. Dlatego też na barki kontrrewolucjonistów spadał cały ciężar wszelkich prac, przewyższających wielokrotnie ludzkie możliwości.

Sytuacja najczęściej była następująca: szpana pracowała niewiele, politycznych w ogóle nie pędzono do roboty, pracowali tylko kontrrewolucjoniści.

Swoisty kodeks etyczny kryminalistów sołowieckioh łączył ich wszystkich w niepodzielny związek. Kodeksu tego przestrzegano w sposób okrutnie bezwarunkowy. Gdy kryminaliści stwierdzą, że znajduje się wśród nich „ssuczony" (co w ich żargonie oznacza zdrajcę, który sprzedaje władzy tajemnice), takiego natychmiast zabijają w sposób najbardziej wyrafinowany. Nigdzie nie jest z taką determinacją realizowana zasada „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, jak wśród kryminalistów.

W połowie 1924 r. zatrzymano wreszcie szajkę bandytów, którym przez dłuższy czas udawało się uniknąć rozstrzelania. Hersztem bandy był niejaki Mojsiejko. Kolesie – złodzieje ochrzcili go Petlurą, a samych siebie nazywali "petlurowcami". Bandyci owi, oprócz wielu napadów z bronią, mieli na sumieniu wiele „mokrej roboty” ("Mokra robota" w knajackim żargonie oznacza zabójstwo). Jeden z najbardziej aktywnych "petlurowców", pseudo "Awronczik”, „ssuczył się"; zdradził szajkę i na wszelkie sposoby pomagał w jej aresztowaniu.

Banda składała się z 38 osób płci obojga; 30 z nich zostało "posłane na lewo" (co w żargonie złodziejskim oznacza, że zostali rozstrzelani) w Moskiewskim więzieniu Butyrki. Ośmioro pozostałych (wśród nich był sam Awronczik oraz cztery kobiety - żony rozstrzelanych) zesłano na Sołówki.

Gdy zdrajca znalazł się na punkcie rozdzielczym, natychmiast zjawili się pozostali "petlurowcy” i skatowali go niemal śmiertelnie. Mężczyzn "petlurowców" aresztowano na miejscu, a Awronczika umieszczono w szpitalu. Ale nawet tam nie udało mu się ocalić życia. Cztery kobiety z bandy przedostały się do szpitala i zabiły go rozbijając mu czaszkę.

Akta sprawy przesłano do Moskwy. GPU odpowiedziało krótko: "Rozstrzelać". I w listopadzie 1924 r. pozostali "petlurowcy" - mężczyźni i kobiety, którym udało się uniknąć śmierci w Butyrkach, padli od kul czekistów na Sołówkach, potwierdzając przez swą śmierć bezwzględność "kodeksu etycznego" kryminalistów.

O ile szpana nie ma oporów przed zabiciem każdego, kto jest niewygodny, to tym mniej wzdraga się przed okradaniem wszystkich razem i każdego z osobna. Ponadto do grabieży zmuszają kryminalistów nieustanny głód i chłód (na Sołówkach dość często można zobaczyć zupełnie nagich więźniów kryminalnych), oraz niepohamowany pociąg do alkoholu i gry w karty.

Grabieże, ofiarami których zawsze i niezmiennie są kontrrewolucjoniści, planowane są z profesjonalnym mistrzostwem. Jak już wspomniałem, po przybyciu na Wyspę Popią przeniesiono
nas z baraku nr 6 do baraku nr 9. Za pomocą drewnianych przegródek został podzielony na 4 pomieszczenia: w pierwszym mieszkał starosta łagru, w drugim umieszczono zesłanych w sprawie "Kasyna", trzecie służyło jako więzienie obozowe, w czwartym umieszczono nas, kontrrewolucjonistów; w ten sposób mieliśmy z więźniami wspólną ścianę.

Kilka razy szpana wykręcała nam różne numery. Kryminaliści świadomie dokonywali różnych wykroczeń, byle tylko znaleźć się w więzieniu. Następnie wiercili we wspólnej drewnianej ścianie otwory nad podłogą i nocą bezszelestnie wczołgiwali się pod narami do naszego pomieszczenia, wykradali odzież, żywność i pieniądze. Jeżeli ktokolwiek próbował domagać się zwrotu swojej własności, kryminaliści bili go niemal na śmierć.

Szpana zawsze dzieliła się swoją zdobyczą z ochroną łagrową i ze starostą. Dlatego też żaden z nich nie zwracał nigdy najmniejszej uwagi na nasze skargi. Pewnego razu starosta nawet oświadczył, że my sami okradamy się wzajemnie.

Niekiedy grabieże zmieniały się w bezwstydne wymuszenia i szantaże, realizowane dzięki pobłażliwości ze strony nadzoru łagrowego. Był wśród więźniów naszego baraku profesor Kriwacz - Nemaniec, człowiek starszy (miał chyba ponad siedemdziesiąt lat). Narodowości czeskiej; pracował jako tłumacz w Komisariacie Spraw Zagranicznych. Zesłano go na Sołówki (na dziesięć lat) z tego samego 66 artykułu Kodeksu Karnego - jak wszystkich innych obcokrajowców - "szpiegostwo na rzecz burżuazji międzynarodowej", Był, oczywiście, zupełnie niewinny. Kriwacz - Nemaniec cieszył się wielkim autorytetem łagrze. Szanowano go głęboko przede wszystkim za to, że władał płynnie wieloma językami - łącznie z chińskim, japońskim, tureckim; znał także języki europejskie.

Profesor otrzymał przesyłkę z upominkami od politycznego Czerwonego Krzyża, któremu patronowała madame Pieszkowa, żona Maksyma Gorkiego. Wspomniana organizacja otaczała opieką tylko więźniów politycznych, a kontrrewolucjonistów widocznie uważała za zwykłych bandytów, ponieważ pozostawiła ich całkowicie własnemu losowi - na łasce sołowieckiej administracji i
kryminalistów.

Profesor cieszył się jak dziecko przesyłką, ale, niestety, niedługo. Szpana znów zalała wiezienie. Bandyci kolejny raz włamali się przez ścianę i zabrali nasze rzeczy łącznie z przesyłką Kriwacz - Nemanieca. Rankiem kryminaliści uciekli się do szantażu. Znaliśmy tę metodę doskonale. Przez czekistę przysłali profesorowi list, w którym proponowali mu zwrot jego rzeczy za sześć czerwońców (około sześciu funtów). Czech, który w przewiewnym baraku zmarzł na kość, przyjął propozycje szpany poważnie i, nie bacząc na nasze przestrogi, posłał przez tegoż czekistę wszystkie pieniądze, jakie miał, pozostając bez grosza przy duszy. Jak przypuszczaliśmy - nie zwrócono mu ani rzeczy, ani pieniędzy. Po jakimś czasie kilku kryminalistów wyjechało z Sołówek; wśród nich byli i ci, którzy ograbili profesora. Po
drodze na południe wysłali list, w który obiecywali "pamiętać zawsze drogiego profesora, i nie zapomnieć go do końca swoich dni."

Okradanie kontrrewolucjonistów uważane było przez szpanę za sprawę honoru, ale ograbienie swojego towarzysza było surowo karanym przestępstwem. Przesyłki adresowane do politycznych i kontrrewolucjonistów przechowywane są w specjalnym pomieszczeniu na Wyspie Popiej przez całą jesień i zimę - aż do rozpoczęcia nawigacji, dopóki nie będzie możliwy kontakt z monasterem. Z nastaniem wiosny odwozi się przesyłki specjalnym statkiem. Kilka razy kryminaliści włamywali się do tego pomieszczenia i bezkarnie rozkoszowali się plonami swej grabieży. Znajdowało to całkowitą aprobatę w oczach towarzyszy. Ale pewnego razu, gdy w okradzionym baraku znajdowało się kilka przesyłek dla kryminalistów, z winowajcami rozprawiono się w sposób nader okrutny: dwóch włamywaczy po prostu zabito.



Rozdział 6

KONTRREWOLUCJONIŚCI



-Najcięższe roboty dla kontrrewolucjonistów -„Kontrrewolucjoniści"- pojęcie wieloznaczne, – Pstrokata różnorodność - Szczególne prześladowania duchowieństwa - Wybitni działacze cerkwi



Więźniowie polityczni siedzą na Sołówkach w osobnych celach, w grotach pustelników. A na Wyspie Popiej - w specjalnym baraku. Kontrrewolucjoniści natomiast umieszczeni są zarówno w monasterze, jak i w łagrze w Kiemi, gdzie przebywają razom ze zwykłymi kryminalistami. Cele monasterskie i baraki łagrowe zapełnione są do granic możliwości ludzką mieszaniną, złożoną ze szpany i kontrrewolucjonistów.

Kontrrewolucjoniści nie tylko wykonują najcięższe prace i utrzymują porządek we własnych pomieszczeniach; oprócz tego nałożono na nich obowiązek oczyszczania nor kryminalistów z resztek jedzenia, plwocin, wymiocin, brudu i wszy. Jak tylko przybywa nowa partia kaerów, natychmiast jest zmuszana de mycia baraków, które są do tego stopnia zanieczyszczone przez szpanę, iż obowiązek ten bardzo nadszarpuje zdrowie.

W 1924 r. w ciągu dwóch miesięcy do sprzątania łagrów na Wyspie Popiej zatrudniono półtora tysiąca kontrrewolucjonistów. Dość powiedzieć, że bardzo często kryminaliści załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne na miejscu, tj. w baraku.

Oczywiście szpana nie żywi najmniejszego uczucia wdzięczności za wszystko, co się dla nich robi. Przeciwnie, procedura ta, tak bardzo upokarzająca dla każdego człowieka, traktowana jest przez szpanę jak coś, co jej przysługuje i tylko skazuje wykonujących te prace na dodatkowe upokorzenia ze strony kryminalistów, popieranych przez administrację łagrową.



Na przykład, gdy wysprzątaliśmy wskazany przez administrację brudny barak, "wdzięczna" szpana przysłała nam ultimatum ze szczególnym wykazem wielkiej ilości produktów: herbaty, chleba, cukru, tytoniu itd. Wszystko to miało być wręczone kryminaliście, który przyniósł ultimatum. Powiedziano nam, że w przypadku niespełnienia warunków najpierw zostaniemy pobici, a później ograbieni do czysta.

Byliśmy zmuszeni oddać wymagane produkty. Togo typu ultymatywne żądania cieszą się wielką popularnością wśród szpany. Zarzucają nimi kontrrewolucjonistów i w monasterze i w Kiemłagrze.

Bardzo trudno dokonać szczegółowego przeglądu i opisu tej kategorii więźniów, którą określa się mianem kontrrewolucjonistów; trudno nawet pokusić się o obiektywną ich ocenę. Na Sołówkach było dość dużo kontrrewolucjonistów - około trzech tysięcy. Dzieląc tę kategorię więźniów na grupy, nawet umowne, można byłoby pomóc czytelnikowi w ukształtowaniu choćby przybliżonego pojęcia o kontrrewolucjonistach. Będzie to z pewnością obraz niepełny, w łagrach bowiem jest wielu kontrrewolucjonistów, których nie sposób zakwalifikować do jakiejkolwiek grupy.

W Północnych Łagrach Specjalnego Przeznaczenia (SŁON) jest wielu przedstawicieli dyscyplin zwanych humanistycznymi: adwokatów, pisarzy, nauczycieli, lekarzy. Bardzo dużo jest nauczycieli
szkół podstawowych i średnich, są także nauczyciele akademiccy - zarówno mężczyźni, jak i kobiety, przy czym te ostatnie stanowią większość. Jest wielu chłopów, robotników, rzemieślników, drobnych urzędników, inżynierów i techników. Liczną „reprezentację” mają Kozacy dońscy, kubańscy i syberyjscy oraz narody Kaukazu. Pośród obywateli rosyjskich obcego pochodzenia najliczniejsi są
Estończycy, Polacy i mieszkańcy Karelii (niektórzy z nich wrócili z Finlandii uwierzywszy w amnestię) oraz Żydzi. Tych ostatnich zsyłają na Sołówki całymi rodzinami: jednych, oskarżonych o sprzyjanie syjonizmowi, innych - o udział w kontrrewolucji ekonomicznej, jeszcze innych - o udział w tzw. "zbrojnym bandytyzmie"; w to rozciągliwe pojęcie GPU wkłada wszystko, co tylko może przyjść do głowy: od członkostwa (nawet w przeszłości) w partii monarchistów do produkcji fałszywych banknotów.

Na Sołówkach jest wielu obcokrajowców, o których, bardziej szczegółowo, będzie mowa niżej.

Najliczniejsze grupy więźniów tworzą oficerowie starej i nowej armii, ludzie z kręgów przesyłowych i nepmani, znani przedstawiciele starego reżimu - biuraliści i arystokracja - oraz duchowieństwo.

Obecnie na Sołówkach znajduje się około trzystu biskupów, księży i mnichów. Bo tej liczby należy dodać kilkaset osób świeckich, zesłanych na Sołówki wraz ze swoimi duszpasterzami; wszyscy otrzymali wyroki z artykułu 72 Kodeksu Karnego - "kontrrewolucja religijna, sprzeciwianie się konfiskacie majątku cerkiewnego (szlachetne metale, drogie kamienie, dzieła sztuki itp.), propaganda religijna, nauczanie dzieci w duchu religijnym” itd.

Duchowieństwo na Sołówkach, chociaż stanowi najbardziej dręczoną i poniżaną przez władze lagrowe grupę zesłańczą, zwraca powszechną uwagę skromnością, pokorą i stoicyzmem, z jakim znosi cierpienia fizyczne i moralne.

Przedstawiciele duchowieństwa, przyzwyczajeni od dzieciństwa do ciężkiej pracy fizycznej, nie bez racji są uważani za najlepszych robotników w łagrze. Pod tym względem administracja łagrowa ocenia ich w sposób właściwy i wykorzystuje bezlitośnie do najróżniejszych trudnych prac. Duchownych wysyłano do najcięższych, najbardziej wyczerpujących robót; dla przykładu wszystkie odcinki wąskotorówki na Wielkiej Wyspie zbudowały osoby duchowne.

Oczywiście surowo zabronione są jakiekolwiek formy kultu religijnego. W łagrze na Wyspie Popiej zmarł pewien duchowny, bardzo wynędzniały staruszek. Przed śmiercią ze łzami w oczach
błagał komendanta obozu, by pozwolił biskupowi ordynariuszowi Iłłarionowi udzielić mu ostatniej posługi religijnej. Komendant odmówił umierającemu w sposób nader obraźliwy.

Każdy dzień w łagrze traktowany był jako roboczy, a na Wielkanoc i Boże Narodzenie władze starają się wynaleźć duchowieństwu najbardziej upokarzająca prace, np. czyszczenie ubikacji i latryn.

W Północnych Łagrach Szczególnego Przeznaczenia odbywali wyroki następujący znani działacze cerkwi: Władyka Iłłarion (Troicki), Metropolita Diecezji Moskiewskiej, najbliższy współpracownik i pomocnik ostatniego patriarchy Tichona. Ani na wolności, ani w więzieniu metropolita Iłłarion nie wchodził w konflikty z władzą sowiecką, jednak zawsze był zdecydowanym zwolennikiem prawdziwej prawosławnej cerkwi - w odróżnieniu od "żywej cerkwi", którą szczodrze subsydiowało GPU. Za obronę swych przekonań religijnych i za ścisłą współpracę z patriarchą Tichonem, metropolitę zesłano na trzy lata do Archangielska, gdzie odbywał karę w niewyobrażalnie ciężkich warunkach. Po powrocie do Moskwy znowu podjął walkę z "żywą cerkwią", uczestniczył w dyskusjach religijnych, podczas których demaskował bezlitośnie komunistyczne brednie swego oponenta Łunaczarskiego, po czym
znowu został zesłany, tym razem na Sołówki.

Po rozstrzelaniu Metropolity Beniamina, Metropolita Masnił (Lemieszewski) stanął na czele Diecezji Piotrogrodzkiej. Skazany na zesłanie z artykułu 72 KK ("kontrrewolucja religijna", traktowana przez bolszewików jako obrona prawosławia przed niszczącą presją "żywej cerkwi") we wrześniu 1924 r. przybył na Sołówki. Sześciu innych biskupów i mnichów oraz dwanaście osób świeckich zesłano do tego samego łagru - z tego samego artykułu i w tym samym czasie.

Biskupa Serafima (Kołpińskiego), biskupa Piotra (Sokołowa), pełncego obowiązki biskupa Saratowskiego Pitirima (Kryłowa), przeora Monasteru Kazańskiego oraz piętnastu przedstawicieli monasterskiego czarnego i białego duchowieństwa - wszystkich, co do jednego, zesłano na Sołówki z tegoż, 72 artykułu KK. Setki innych biskupów, księży i mnichów deportowano nie tylko z powodu bolszewickiego hasła, iż religia to "opium dla narodu", lecz głównie dlatego, że duchowieństwo nie miało
zamiaru usprawiedliwiać grabieży cerkwi w celu jakoby niesienia pomocy głodujący; przeciwnie, publicznie skrytykowało tę akcje jako dzieło rąk stronników ywej cerkwi", przekupionych przez państwo.



Rozdział 7





OFIARY CZEKI: SZCZEGÓLNIE DZIWNE PRZYPADKI

Żona i mąż - Kłamstwa o corocznej amnestii - Straszny
koniec Borysa Sawinkowa - Pomoc dla głodujących jest
przestępstwem - Dzierżyński w nieoczekiwanym świetle -
Niestrudzony myśliwy w pogoni za pasożytami - Tortury
starych zakładników

Przyczyny, dla których ludzi wysyłano na Sołówki są tak różnorodne i tak bezpodstawne, że nie sposób je ocenić w kategoriach zwykłego wynalazku czekistowskiej "jurysprudencji".

Dla przykładu: wśród zesłańców znajduje się wiekowa hrabina Frederiks. W czasie wojny ta niemłoda dama spełniała wielką misję, troszcząc się o rannych oficerów i żołnierzy. A teraz nie otrzymuje żadnej pomocy od Czerwonego Krzyża, ale jak może - pomaga chorym (sama ustawicznie nie dojada); z tego powodu bez przerwy stanowi obiekt kpin i niesmacznych, dokuczliwych żartów. Zesłano ją tylko za to, że miała nieszczęście być siostrą hrabiego Frederiksa, ministra dworu imperatorskiego w okresie mordu dokonanego na carze i jego rodzinie. Frederiks był znany powszechnie jako najbliższy doradca Mikołaja II. W tym czasie, gdy zesłano hrabinę na Sołówki, sam hrabia – brat żył na wolności w Piotrogrodzie do ostatnich dni swego długiego życia (był stuletnim starcem). Stosunkowo niedawno pozwolono mu wyjechać do Finlandii.

W jednej z cel na Wielkiej Wyspie Sołowieckiej (w tzw. budynku kobiecym) męczyła się żona znanego działacza państwowego starego reżimu, cierpiąc głód i ciężką ponad siły pracę fizyczną. Oficjalny werdykt w tej sprawie brzmiał: "Zesłać na Sołówki na 5 lat jako żonę ministra Mikołaja Krwawego". Zaś sam minister zajmuje wysokie stanowisko w rządzie sowieckim.

Ślusarza nazwiskiem Timoszenko przywieziono na Sołówki z Woroneża z wyrokiem na dna lata. Był to zwykły robotnik, który z polityką nie miał nic wspólnego. Cały czas próbował wydobyć od Waśki odpowiedź na pytanie, za jakie przestępstwo zesłano go do obozu koncentracyjnego, i dopiero w 1925 r., po upływie dwóch lat łagru, oskarżono go o przynależność do "kontrrewolucyjnej organizacji Sawinkowa" i wywieziono do Rejonu Naryńskiego jeszcze na trzy lata.

W tym samym czasie z Nowochoperska (miasto powiatowe w Guberni Weroneskiej) przysłali nowych "Sawinkowców". Byli wśród nich: Wrasznikow - były zarządca dobrami grafa Woroncowa - Daszkowa na Kaukazie, Sawinow - specjalista mechanik, Kriwiakin – kierownik działu w jakiejś instytucji sewieckiej i inni. Do tej listy należy dołączyć inżyniera z Guberni Połtawskiej nazwiskiem Nowicki i grupę chłopów spod Woroneża. Wielu z tych ostatnich, gdy mówiono im na Solówkach, że są oskarżeni o udział "w spisku Sawinkowa", podejrzliwie pytali: "Sawinkow? A kim on jest, generałem?"

Podczas mego pobytu na Solówkach przybył tam niejaki Epsztejn, skazany na trzy lata. Gdy zainteresował się, dlaczego i za co został skazany, usłyszał od śledczego odpowiedź: "Dlatego że jesteś rzeczowym człowiekiem".

Analogiczną odpowiedź usłyszał i inny „przestępca'', Żyd, krawiec nazwiskiem Gurijew, niegdyś właściciel sklepu z gotową odzieżą (obecnie kieruje warsztatom krawieckim w Kiemłagrze).

Nie tak dawno z Polski do Rosji zbiegło dwóch Polaków Minicz i Wincłowski. Władze pograniczne zorganizowały wspaniałe powitanie zbiegom, którzy "szukali ratunku przed okrutną niewolą u polskich panów". Ale Moskiewskie GPU zesłało ich na Sołówki na 3 lata. Obaj Polacy przeklinają teraz ten dzień, w którym postanowili przekroczyć granicę "najbardziej wolnego na świecie państwa".

Co roku de Kiemi przybywa po dwa tysiące kontrrewolucjonistów, którzy z rozpoczęciem nawigacji zostają odtransportowani na Wyspy Sołowieckie. Szczególnie duże nasilenie przypływu więźniów obserwuje się w okresie poprzedzającym rocznicę rewolucji październikowej w 1917 r. - 7 listopada (25 października wg starego stylu).

Co roku w ty czasie Wszechrosyjski Centralny Komitet Wykonawczy (wcik) w celu rozładowania "złośliwych kłamstw burżuazji Międzynarodowej i bezwstydnych emigrantów" o okrucieństwach władzy sowieckiej - ogłasza wielką amnestię dla "wszystkich wrogów rządzącego proletariatu". Przewodniczący prowincjonalnych i powiatowych oddziałów OGPU, realizując dekrety humanitarnego WCIK-u, rozstrzeliwują połowę swoich więźniów na kilka dni przed ogłoszeniem amnestii, a pozostałych wysyłają do łagrów. W ten sposób nikt nie jest w stanie znaleźć się w kręgu oddziaływania dobroczynnej amnestii; w rzeczywistości 7 listopada nie amnestionuje się nikogo. WCIK ma poczucie dobrze spełnionego obowiązku, GPU także jest usatysfakcjonowane, "kłamstwo bezwstydnej burżuazji" zostało zdemaskowane.

Mógłbym zapełnić wiele stronic nazwiskami "amnestionowanych" w ten sposób ludzi. Dla przykładu przypomnę zdarzenia, kiedy to zastał "amnestionowany" nie tylko jeden człowiek (który okazał
się dość krótkowzrocznym), ale i wszyscy jego krewni.

Pod koniec 1923 r. żołnierz armii Denikina, wieśniak z Guberni Połtawskiej, gdy dowiedział się o amnestii ogłoszonej przez rząd sowiecki w związku z rocznicą rewolucji październikowej, wrócił do Rosji z Zagranicy. Na granicy wręczono mu paszport sowiecki, a po przyjeździe de domu udał się oddziału powiatowego GPU, gdzie został zarejestrowany i następnie wypuszczony do rodziny, w kręgu której spędził kilka dni.

Rezultat wiary w amnestię był taki, że na początku 1924 roku żołnierza tego zesłano na Syberię do powiatu Naryńskiego z wyrokiem na 3 lata. W tym samym czasie jego ojca i ciotkę GPU deportowało na Sołówki - za ukrywanie kontrrewolucjonisty (artykuł 68 KK). Do czasu mojej ucieczki wszystkie te wieśniacze ofiary "cudownej amnestii" wciąż jeszcze znajdowały się na Sołówkach w oczekiwaniu na zesłanie do powiatu Zyriańskiego.

Na Sołówki regularnie przysyłano i "amnestionowanych" emigrantów. Przed samą moją ucieczką przybyła liczna grupa emigrantów, składająca się w dziewięciu dziesiątych z szeregowych żołnierzy. Resztę stanowili oficerowie. Był wśród nich kawalerzysta nazwiskiem Menuel i były adiutant hetmana Ukrainy, Skoropadskiego - Szaprunienko.

Ogłaszana przez władze sowieckie amnestia obejmowała w rzeczywistości tylko tych ludzi (emigrantów lub obywateli sowieckich), których nazwiska mogły być w przyszłości wykorzystywane
jako przynęta. Takie postacie, jak były generał Słaszczew i inni podobni mu sprzeniewiercy, mogą żyć na wolności i piastować odpowiedzialne, wysokie stanowiska dotąd, dopóki to odpowiada GPU i dopóki GPU uważa, że imię któregokolwiek z owych zmieniających poglądy polityczne ludzi, tzw. "smienowiechowcew", można będzie kiedyś wykorzystać jako dowód ''dobrej woli władzy sowieckiej”, która amnestionowała wszystkich ''wyrażających skruchę emigrantów". Ale gdy zdrajca już "wykona swoje zadanie", może zostać zwolniony, a ściślej - wysłany do łagru, albo na tamten świat.

Dość wspomnieć losy "amnestionowanego" przez bolszewików znanego esera Sawinkowa, którego czekiści natychmiast wyrzucili z piątego piętra więzienia.

Zwykłych, powracających do kraju emigrantów wysyła się natychmiast na Sołówki, albo do powiatu Naryńskiego - i to tylko w sytuacji, gdy w stosunku do nich nie zawyrokowano najwyższego wymiaru kary (rozstrzelanie). Taki wyrok niemal zawsze czeka oficerów.

Rząd sowiecki, odpłacając za dobro złem, wrzuca do obozów koncentracyjnych ludzi, którzy "splamili się" pracą w takich organizacjach, które nieszczęsny naród rosyjski na zawsze zachowa we wdzięcznej pamięci.

Wśród więźniów sołowieckich znalazł się lekarz dentysta, żyd moskiewski nazwiskiem Malewanow. Aktywnie współdziałał z amerykańskimi organizacjami charytatywnymi, niosącymi pomoc głodującym; w efekcie zesłany został na Solówki z wyrokiem na 5 lat. Ponieważ aktualny Kodeks Karny ZSRR nie przewidział jeszcze najwyższego wymiaru kary za niesienie pomocy głodującym, Malowanowowi "przyszyto" artykuł związany ze "szpiegostwem ekonomicznym". Kilku Rosjan, którzy współpracowali z amerykańskim towarzystwem dobroczynnym na rzecz głodujących i z organizacjami filantropijnymi innych krajów - "wdzięczne" GPU zostało na Syberię do powiatu Naryńskiego i Peczorskiego.

Karpow, znany powszechnie dyrektor Teatru Aleksandryjskiego w Piotrogrodzie, a następnie Teatru Wielkiego i Małego w Moskwie, został zesłany na Sołówki wraz z innymi artystami (Jurowskin, Georgisen i innni) z oskarżenia o kontrrewolucję. W czasie mego pobytu na Wyspie Popiej, Karpowa przenieśli w inne miejsce.

Gdy czekiści chcą kogoś zesłać, ale nie mogą znaleźć odpowiedniego pretekstu, zawsze może służyć pomocą pojemny artykuł 68 ("ukrywanie kontrrewolucjonisty") i 72 ("kontrrewolucja religijna"). Inżynierowie - komuniści (między innymi niejaki Osipow, który zasłynął na cały łagier z niezliczonej ilości wszy na swoim ciele), oficerowie marynarki wojennej, tajni współpracownicy GPU ("seksoty" ) jubilerzy, fryzjerzy, posiadacze ziemscy, stronnicy Machny (szefa ukraińskiego ruchu partyzanckiego), "bandyci ekonomiczni", dowódcy wojsk GPU, zegarmistrze - krótko mówiąc, w łagrze sołowieckim reprezentowane były wszystkie znane zawody, wszystkie warstwy społeczne i wszystkie stanowiska i pozycje społeczne.

Bardzo interesująca była sytuacja braci Myszełowinów, z zawodu zegarmistrzów. Obaj zostali oskarżeni o podrabianie i fałszowanie banknotów, chociaż przedstawione śledczemu zeznania świadków i wyniki rewizji domowej wskazywały jednoznacznie, że jeden z braci rzeczywiście fabrykował fałszywe banknoty, a drugi był zupełnie niewinny. A jaki był wyrok GPU? - Winnego zesłano na Sołówki na trzy lata, a niewinnego – na dziesięć lat. Motywy, którymi kierowały się sądy czekistów w czasie ferowania podobnych wyroków pozostaną dla nas wieczną tajemnicą.

Dość ciekawą postacią był inżynier technolog, Krasilnikow Nikołaj. Zesłali go na Sołówki za kontrrewolucję religijną", ale w rzeczywistości człowiek ten nigdy nie miał z czymś podobnym do czynienia. Przed rewolucją znano inżyniera jako człowieka myślącego i zdecydowanego przeciwnika socjalizmu - we wszelkich możliwych przejawach. Gdy bolszewicy doszli do władzy, Wołodarski kilkakrotnie posyłał po niego; chciał przekonać inżyniera, by zaprzestał głoszenia haseł kontrrewolucyjnych. Ale uparty inżynier, cieszący się ogromnym autorytetem wśród robotników, nadal
występował z przemówieniami i drukował swoje pamflety. Wkrótce przeniósł się do Moskwy, gdzie także kontynuował swoją działalność polityczną, której celem - podobnie jak w okresie przedrewolucyjnym - była dyskredytacja socjalizmu w każdej jego postaci.

Krasilnikowem zainteresował się sam Dzierżyński i posłał po niego. Inżynier zjawił się w kwaterze głównej GPU i tam, w gabinecie szefa Komisji Nadzwyczajnej (Czerezwyczajki) - Dzierżyński i Krasilnikow dyskutowali bez przerwy przez kilka godzin - o socjalizmie i jego utopijnych celach. Był to z pewnością jedyny przypadek w życiu Dzierżyńskiego, kiedy pozwolił komukolwiek na swobodną wypowiedź. I to gdzie? W samym budynku GPU!

Krasilnikow, wspaniały orator, próbował przekonać szefa czekistów do konieczności zrezygnowania z nadziei wcielenia w życie tak absurdalnej idei, jak socjalizm. Dzierżyński nie mógł się z tym pogodzić i uruchomił dowody innego rodzaju ...

... Noc płynęła powoli. Dzierżyński zaproponował inżynierowi rozkładane łóżko w swoim gabinecie. A rankiem polecił, by Krasilnikowowi przyniesiono kawę i pozwolił mu odejść. Jednakże wkrótce Krasilnikowa aresztowali funkcjonariusze GPU niższego szczebla i zesłali na Sołówki.

W łagrze dosłownie zjadały go wszy. Ja sam, po przejściu tuzina więzień w drodze na północ, miałem wyobrażenie o tych pasożytach, ale nigdy i nigdzie nie zdarzyło mi się widzieć takiej ilości wszy, jak u inżyniera na Sołówkach. Codziennie rano i wieczorem niszczył ogromne ilości tych pasożytów i po każdej złowionej wszy wołał: "Aha, trzymajcie ją, teraz kolej na następną !"

Sołówki przepuszczają przez swoje trzewia zarówno starych, jak i młodych. W lutym 1925 roku na Wyspę Popią przybyło pięćdziesięciu studentów i uczniów z Feodosji, Sewastopola, Symferopola i Jałty. Każdy z nich dostał trzy lata za "organizowanie spisku kontrrewolucyjnego wespół z zagraniczną burżuazją". W sformułowaniu tym należy doszukać się podejrzenia, iż kierowanie spiskiem realizowane było z Konstantynopola. Ale oskarżenie pozbawione było jakichkolwiek podstaw i dowodów. Oprócz dorosłych studentów w etapie znalazło się dwudziestu uczniów klas średnich i starszych, niemal jeszcze dzieci.

Niedługo przed moim przyjazdem na Sołówki GPU Zakaukaskiej Republiki Radzieckiej przysłało tam czterdziesta starców narodowości czeczeńskiej. Jeden z nich wyglądał przez okno baraku, co było surowo zabronione przez niektórych czekistów. Z tega powodu całą grupę wysłano na Górę Siekierną, znaną na Sołówkach jako miejsce tortur, wsadzania do "kamiennych worków" (o tym zabiegu opowiem później) i bicia "smoleńskimi pałami aż do utraty przytomności. Jeden ze starców miał sto dziesięć lat. Starców - Czeczeńców zesłano na Sołówki w charakterze zakładników - za synów, wnuków i prawnuków, którzy przyłączyli się do oddziałów partyzanckich i prowadzą nieustanną walkę z bolszewikami. Wojna ta trwa do tej pory. Zaś sami zakładnicy niczego podobnego nie dokonywali. Praktyka brania zakładników i dokonywania okrutnych represji w stosunku do członków rodzin, a nawet znajomych powstańców i emigrantów, została wprowadzona przez władze sowieckie do skomplikowanego systemu terroru, systemu, który nie wzdraga się przed niczym na drodze do osiągnięcia celu - absolutnego podporządkowania całego narodu rosyjskiego woli kierownictwa partii komunistycznej.





Rozdział 8

"POLITYCZNI". KLASA UPRZYWILEJOWANA



Współcześni pustelnicy - Dlaczego traktują ich lepiej -
Przywileje z dziedziny kultury - Męstwo i dyscyplina
socjalistów - Głodówki - "Odciążeni" przez zwykłych kryminalistów - Wybitna broszura sowiecka


Politycznych jest obecnie na Sołówkach około pięciuset osób, w tym sto pięćdziesiąt kobiet i kilkadziesiąt dzieci. Te ostatnie przebywają w takich samych warunkach, jak dorośli więźniowie; dotyczy to zarówno praw, jak i obowiązków oraz racji żywnościowych. Na Wyspie Popiej przebywa osiemdziesięciu zesłańców politycznych, w tym sześćdziesięciu mężczyzn i dwadzieścia kobiet. Większość z nich to członkowie partii socjaldemokratycznej, socjalrewolucyjnej, anarchiści, członkowie
bundu i innych tego typu organizacji. Wszyscy zostali zesłani na Sołówki za czynną opozycję wobec władzy sowieckiej w latach 1917 - 1919 i za konsekwentnie uprawianą bierną krytykę jej
działalności.

Obwód Wielkiej Wyspy Sołowieckiej wynosi około 40 mil. Jest tu wiele jaskiń i pieczar; niegdyś zamieszkiwali je mnisi i pustelnicy oraz święci mężowie, którzy złożyli śluby milczenia. Wykute w skałach pieczary przywodzą na pamięć średniowieczne górskie osiedla. Rozrzucone są po całej wyspie w odległości od trzech do sześciu, a niekiedy i do piętnastu mil od monasteru. Teraz umieszczono w nich grupy więźniów politycznych - po dwudziestu - trzydziestu ludzi w każdej pieczarze.

W Kiemłagrze przebywają w specjalnym baraku Nr 11 (oznaczonym na planie cyfrą 29), który został podzielony na dwa pomieszczenia: jedno dla mężczyzn, drugie dla kobiet i dzieci. Barak jest ogrodzony drutem kolczastym i bez przerwy strzeże go specjalny wartownik.

Na Wielkiej Wyspie polityczni mogą poruszać się swobodnie - bez ochroniarzy, mogą chodzić po swym terenie i odwiedzać się wzajemnie.

Na Wyspie Popiej wyprowadzani są na spacery w towarzystwie wartownika. Polityczni nigdy nie stykają się z kontrrewolucjonistami i kryminalistami.

Polityczni - w płaszczyźnie ideowej - mają znacznie więcej punktów stycznych z bolszewikami (jeżeli w ogóle można mówić o jakiejkolwiek ideologii bolszewickiej), niż kontrrewolucjoniści; z tego też względu władze sowieckie udzielają więcej uwagi ich potrzebom i żądaniom. Wiadomo przecież, że na władze te znaczny wpływ wywierają zarówno prawe skrzydło partii komunistycznej, jak i - w znacznym stopniu - socjaliści Europy Zachodniej; z opinią tych ostatnich komuniści sowieccy - bez względu na różnice i rozbieżności w poglądach - muszą się mimo wszystko liczyć. W rezultacie, gdy polityczni przybywają na miejsca zesłań - na Sołówki i do innych łagrów - mają zapewnione rajskie warunki w porównaniu z niemożliwą do wytrzymania wegetacją kontrrewolucjonistów.

Dopiero po "zmianie gabinetu" wiosną 1924 roku kontrrewolucjoniści uzyskali zgodę na korespondencję z rodzinami (listy były bardzo uważnie czytane przez czekistów) i na otrzymywanie przesyłek z wolności. Polityczni natomiast zawsze z tych praw korzystali.

Jeśli kontrrewolucjonista nie ma krewnych, albo jeśli rodzina nie może przysłać mu pieniędzy, żywności i innych niezbędnych rzeczy, to skazany jest na śmierć głodową, ponieważ obliczonego na dziesięć dni przydziału łagrowego starcza mu tylko na dwie doby. Ponadto nie należy zapominać, że GPU, skazując kontrrewolucjonistę na zesłanie, z reguły konfiskuje całe należące do niego i jego rodziny mienie. A polityczni mogą do woli otrzymywać wszystko, co im jest potrzebne - i to nie tylko od krewnych, lecz i - po pierwsze, od politycznego Czerwonego Krzyża, któremu przewodzi madame Pieszkowa, - po drugie, od zagranicznych organizacji socjalistycznych, które przysyłają obfite wsparcie materialne i - po trzecie, od Komitetu Pomocy Rosyjskim Zesłańcom i Więźniom. Należy podkreślić, że kontrrewolucjoniści nigdy nie mieli takiego typu pomocy i wsparcia.

Polityczni posiadają własną bibliotekę, która jest na bieżąco uzupełniana nowymi książkami rosyjskimi i obcymi. Mogą prenumerować czasopisma sowieckie i zagraniczne - byle nie o treści
politycznej. Mają prawo do organizowania towarzystw i organizacji kulturalnych. Szefowie grup więźniów politycznych mają pozwolenie na czytanie gazet i organizowanie dyskusji na rozliczne tematy - zarówno w pieczarach, jak i w baraku Nr 11. Politycznym wolno uprawiać sport. Administracja z uwagą rozpatruje każdą wniesioną przez nich skargę.

Kontrrewolucjoniści nie dysponują takimi możliwościami. Mają dostęp jedynie do czytelni łagrowej. Ale ponieważ szpana od czasu do czasu zamienia to pomieszczenie w kloakę, to ani jeden
kontrrewolucjonista tam nie zagląda.

Do łagru przychodzą dwa periodyki: gazeta "Biednota" i czasopismo „Bezbożnik”. Ale nawet tego typu lektura dociera do kontrrewolucjonistów po dwóch - trzech miesiącach po przysłaniu, ponieważ najpierw czyta ją administracja z Kiemi, następnie kierownictwo sołowieckie, później żołnierze. Kontrrewolucjoniści nie mają pozwolenia na zajmowanie się działalnością kulturalną, nie mówiąc o politycznej; zresztą nie mają na to czasu, ponieważ bez przerwy obciążeni są robotą ponad siły. Wnoszenie skarg nie ma sensu (czytelnik już wie, w jaki sposób administracja rozpatruje skargi, wpływające od kontrrewolucjonistów).

I, co najważniejsze, zgodnie z utartą tradycją - polityczni nie pracują w ogóle, w związku z czym można mówić o ich wielkich przywilejach - w porównaniu z tymi, którzy sytuację taką postrzegają jako krzyczącą niesprawiedliwość. Całe brzemię prac zarówno na zewnątrz łagru, jak i na jego terenie złożone zostało na barki kontrrewolucjonistów i, w nieco mniejszym stopniu, kryminalistów, których udział w pracach więziennych praktykowany jest od niedawna.

Ale czy tylko dzięki sympatii zagranicznych socjalistów i względnej tolerancyjności władzy sowieckiej udaje się więźniom politycznym na Sołówkach jako tako wegetować? W znacznie wyższym stopniu jest to zasługą samych politycznych.

Osobiście jestem zdecydowanym przeciwnikiem programów społecznych "polityków”, fundamentalne teorie których nie różnią się od idei bolszewickich i są najczystszą utopią. Tym niemniej nie mogę nie oddać sprawiedliwości ich sile, wytrwałości i odwadze, które przejawiają w obronie swych żądań, wysuwanych przez nich jako przez zwartą, skonsolidowaną organizację, pragnącą złagodzenia okrutnych warunków na zesłaniu; jeśli jest te konieczne, gotowi są za nie poświęcić życie.

Siłą konsolidacji socjaliści przewyższają nawet szpanę. Są w każdej chwili gotowi podjąć głodówkę, wzniecić powstanie, niemal bez wahania przyjąć śmierć, byle tylko nie pomniejszyć wagi stawianych sobie celów i wysuwanych żądań.

Zimą 1923 r. na terenie Monasteru Sołowieckiego polityczni (ponad tysiąc ludzi) zrobili w pobliżu swych jaskiń ślizgawkę. Administracja łagrowa zwróciła uwagę grupie łyżwiarzy, śpiewających pieśni rewolucyjne. Następnie rozkazano przerwać śpiewanie, ale polityczni nie posłuchali. Wtedy Nogtiew przysłał na ślizgawkę pluton czerwonoarmistów i polecił otworzyć ogień - bez uprzedzenia - w kierunku łyżwiarzy. Dziewięć osób (sześciu mężczyzn i trzy kobiety) zostało zabitych, wielu było rannych.

Polityczni ogłosili głodówkę i zażądali przysłania z Moskwy specjalnej komisji śledczej. Dosłownie wszyscy uczestniczyli w głodówce - i na Wyspie Popiej, i wielkiej Wyspie Sołowieckiej. Niektórzy nie mogli ustać na nogach z wycieńczenia i tych skierowano do szpitala. Jednym z głodujących był znany powszechnie eser Bogdanow , który do momentu zesłania do powiatu Noryńskiego w kwietniu 1925 roku, był liderem socjalistów na Sołówkach.

Nogtiew poszedł do szpitala chcąc przekonaó głodujących, żeby przerwali akcję. Powitano go okrzykami: "Kat !”, "Morderca !". Bogdanow, zaniepokojony, by Nogtiew swą obecnością w sali szpitalnej nie zaszkodził osłabionym ludziom, polecił towarzyszącym mu osobom wynieść nosze na których leżał, na podwórze. Następnie zapytał Nogtiewa "Czego pan sobie życzy?". Nogtiew znowu próbował przekonać go o konieczności przerwania głodówki. „Czy to jest wszystko, co mi pan ma do powiedzenia?” - zapytał Bogdanow; - odnieście mnie z powrotem do szpitala. Nie chcę rozmawiać z zabójcą.”

Koniec końców polityczni osiągnęli swój cel. We wrześniu tegoż roku została wyznaczona komisja, w skład której wchodzili: Smirnow (prokurator Sądu Najwyższego ZSRR), Katanian (prokurator GPU) i Solec. Jednak socjaliści nie osiągnęli wszystkiego, o co walczyli. Nogtiew nie poniósł żadnej kary za rozstrzelanie dziewięciu osób. Komisja stwierdziła, że działał w celach samoobrony.

Latem 1924 roku polityczni znowu podjęli głodówkę; tym razem domagali się polepszenia wyżywienia. Głodówka trwała trzynaście dni. Kilkoro ludzi zmarło, a około stu znalazło się w szpitalu. Znowu zwrócili się do Moskwy z żądaniami, które tym razem zostały uwzględnione. Od tego mementu zaczęli otrzymywać codziennie po dwa funty chleba (białego i czarnego), funt mięsa, dobre masło, mleko, jajka itd. Takie przydziały żywności otrzymują do dziś.

Pod koniec roku 1924 i na początku 1925 na Sołówki zaczęli przybywać studenci z Moskwy, Piotrogrodu i z innych miast. Rząd sowiecki zaczął wypędzać z uczelni wyższych a następnie aresztować studentów pochodzenia burżuazyjnego, by zwolnić miejsca dla komunistów.

Przybyło trzy etapy. Dwa pierwsze, liczące po około sto osób (w tym trzydziestu studentów), przyjechały do Kiemi w sierpniu 1924 roku. Znaleźli się w tych etapach przedstawiciele wszystkich partii (monarchistów, socjaldemokratów, anarchistów i in.). Nowoprzybyli oświadczyli, iż są więźniami z kategorii politycznych i zażądali umieszczenia ich w pieczarach - z uwzględnieniem wszystkich przywilejów, jakie posiadali inni „pustelnicy”; domagali się także lepszego wyżywienia. Administracja odmówiła ich prośbie. Studenci podjęli głodówkę, a wszyscy polityczni solidarnie do nich się przyłączali. Kiedy kilka osób zmarło z głodu, studentów uznano za politycznych i wysłano ich na wyspę Kond , gdzie mogli zamieszkać w pieczarach.

Wyspa Kond znajduje się w odległości dziesięciu mil od monasteru. Wcześniej kierowano tam „seksotów" (tajnych agentów GPU) płci obojga. Do ich zadań należało śledzenie więźniów i preparowanie donosów. Nogtiew kupował potrzebnych mu do tego celu ludzi, przydzielając im wzmocnione racje żywnościowe. Kiedy te usługi stawały się niepotrzebne, umieszczał ich w pieczarach – pojedynkach.

Trzecia grupa studentów (licząca dwadzieścia sześć osób, w tym dwóch anarchistów) przybyła do Kiemi w kwietniu 1925 roku. Po drodze z Piotrogrodu do Kiemi aresztanci o mało nie roznieśli wagonów, w których jechali. Administracja łagru odmówiła im statusu więźniów politycznych. Studenci - znowu poparci przez socjalistów - ogłosili głodówkę, która trwała pięć tygodni. Nogtiew zwrócił się do GPU, które zdecydowało, żeby studentów odesłać z powrotem do Piotrogrodu. Dalsze ich losy nie są mi
znane.

Wszelkie rozmowy i rokowania z władzami polityczni prowadzą za pośrednictwem "generała" Ejeamansa, ponieważ pośrednictwo Nogtiewa jest dla nich nie do przyjęcia. Socjaliści nawet podejmują ryzyko publicznego bojkotu znanych przedstawicieli GPU i Narodowego Komisariatu Justycji (Narkomjusta).

Pod koniec 1924 roku przyjechała na Sołówki tak zwana "komisja rozładunkowa", w której skład wchodzili: Smirnow, Katanian, Gleb Bokij i sekretarz. Więźniowie łączyli z nią wielkie nadzieje, którym jednakże nie dane było się ziścić. Komisja rzeczywiście "rozładowała" Sołówki, ale tylko od szpany. Kryminaliści, w ilości czterystu osób, zostali zwolnieni z łagru, czego nie można powiedzieć ani o jednym kontrrewolucjoniście czy więźniu politycznym. W czasie pożegnania z odjeżdżającą szpaną Katanian oświadczył spędzonym zewsząd więźniom: "Jeśli zwolnieni dzisiaj więźniowie poprawią się i staną się pożytecznymi dla Sowieckiej Republiki obywatelami, to na przyszły rok przyjadą jeszcze raz i zwolnią jeszcze jedną grupę".

W ten sposób losy kontrrewolucjonistów i politycznych uzależnione zostały od zachowania więźniów - recydywistów na wolności.

Komisja spędziła na Sołówkach trzy dni, a większą część czasu - na polowaniu. Czekiści wytrzebili ostatnie z ocalałych oswojonych zwierząt (oswajaniem zajmowali się niegdyś mnisi). W ostatnim dniu Katanian zwiedzał pieczary łagru sołowieckiego. Ale polityczni przepędzili go okrzykami: „Morderco, won”, „Kacie, wynoś się!”.

Prokurator Sądu Najwyższego, Smirnow, wystąpił z długim przemówieniem. Jego wykład w całości poświęcony był zdementowaniu "bezwstydnych oszczerstw białogwardyjskiej prasy emigracyjnej i zagranicznych burżuazyjnych gazet". Szczególnie mocny atak przypuścił na organ socjalistów - emigrantów – gazetę "Dzień" za to, że "swym zbrodniczym kłamstwem o Sołówkach wprowadza w błąd proletariat Europy Zachodniej.”

Po powrocie do Moskwy Smirnow napisał i wydał broszurę pod tytułem "Sołówki" (Wydawnictwo Państwowe, Moskwa 1925 r.), w której oświadczył, że panuje tam "całkowita swoboda", że stosunek administracji do więźniów jest "więcej niż łagodny".

Dla zwieńczenia całości obrazu rzeczywistości sołowieckiej Smirnow pozwolił sobie na przyjemność otwartego szydzenia z więźniów. Egzemplarze tej broszury zostały przywiezione (w ogromnej ilości) do łagrów sołowieckich; tam rozdano je nam, którzy nieustannie mogliśmy się rozkoszować "wolnością, wspaniałym wyżywieniem i więcej niż łagodnym stosunkiem administracji".

O ile Nogtiew, Ejchmans i ich otoczenie zaledwie wysłuchali słów więźniów politycznych, o tyle życzliwy stosunek niższego personelu administracji łagrowej uważany był za normę.

Dialogi politycznych z dowódcami pułków i oddziałów pracy, z kwatermistrzami i personelem, odpowiadającym za kuchnię i warsztaty, raczej przypominały rozkazy. Ich starosta, Bogdanow, podczas rozmowy z którymkolwiek z przedstawicieli niższej hierarchii łagrowej zawsze zaczynał zdanie od słów: "My żądamy...", "My chcemy...”, zamiast "My prosimy...”. Przed samym rozdawaniem racji żywnościowych Bogdanow miał zwyczaj odwiedzać kwatermistrza, żeby wybrać dla swojej grupy lepsze mięso, biały chleb itd. Zastępca starosty - socjaldemokrata Mamułow, jurysta z Władykaukazu, korzystał z takich samych uprawnień. Polityczni, mając wiele czasu dla siebie, mogli uczyć i wychowywać swoje dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Często można było zobaczyć dziesięcioletniego chłopca, syna socjalisty, spacerującego wzdłuż baraków i witającego czekistów i wartowników wyzwiskami. Kiedy więźniowie dla żartu pytali go, do jakiej partii należy, z dumą odpowiadał: "Jestem socjalistą. Precz z komunistami - uzurpatorami!".



Rozdział 9

LOS KOBIET

Przerażające towarzystwo - Jak się wypłaca długi karciane

- Haremy czekistów - Kobieta "rublowa"

- Choroby weneryczne

Największym szczęściem, którym mogą cieszyć się więźniowie polityczni, jest to, że ich żony i dzieci nie muszą się stykać z kryminalistkami. Towarzystwo tych kobiet jest przerażające ...

Obecnie w łagrach sołowieckioh znajduje się około sześciuset kobiet. W monasterskich obiektach znaleziono dla nich "budynek kobiecy" - w Kremlu. Na Wyspie Popiej do ich dyspozycji oddano barak Nr 1 i część innego.Trzy czwarte z nich to żony, kochanki, przyjaciółki, krewne lub po prostu wspólniczki przestępców kryminalnych.

Oficjalnie kobiety wysyłane są na Sołówki i do powiatu Naryńskiego za "stałą prostytucję". Co jakiś czas w większych miastach europejskiej i azjatyckiej części Rosji organizowane są obławy na prostytutki; celem tych obław jest schwytanie prostytutek i zesłanie ich do obozów koncentracyjnych. Kobiety te w okresie trwania władzy sowieckiej zorganizowały się w swego rodzaju oficjalne związki zawodowe, od czasu do czasu urządzają w Moskwie i Piotrogrodzie marsze uliczne, w czasie których protestują przeciwko wspomnianym obławom i zesłaniom, ale korzyści z tych marszów protestacyjnych niewiele.

W charakterze i sposobie życia przedstawicielek szpany jest tyle obyczajowych nonsensów, że mówienie o nich każdemu człowiekowi, nie obeznanemu z warunkami i realiami łagru sołowieckiego, może się wydać majaczeniem szaleńca. Dla przykładu - kiedy kryminalistki idą do łaźni, to rozbierają się już w swoich barakach i zupełnie nagie przechadzają się po terenie łagru - przy wtórze gromkiego śmiechu i aprobujących okrzyków personelu sołowieckiego.

Kryminalistki, podobnie jak i mężczyźni, wciągają się szybko do hazardowych gier w karty. Ale w przypadku przegranej raczej nie są w stanie wyrównać długu karcianego pieniędzmi, przyzwoitą odzieżą czy produktami żywnościowymi. Nie mają nic z tych rzeczy. W związku z tym codziennie można obserwować niesamowite sceny. Kobiety zasiadają do gry pod warunkiem, że w razie przegranej zobowiązują się natychmiast pójść do baraku męskiego i oddać się kolejno dziesięciu mężczyznom. Wszystko to winno się odbywać w obecności oficjalnych świadków. Administracja łagrowa nigdy nie ingeruje w te skandaliczne okropieństwa.

Łatwo sobie wyobrazić, jak postrzegana jest kryminalistka przez kobiety wykształcone ze skrzydła kontrrewolucyjnego. Najbardziej cyniczne i obrzydliwe przekleństwa na przemian z wzywaniem imienia Boga, Chrystusa, Matki Bożej i wszystkich świętych; totalne pijaństwo, nieopisane awantury i skandale, kradzieże, brud, niechlujstwo, syfilis - to zbyt wiele nawet dla bardzo silnego i odpornego psychicznie charakteru.

Wysłać uczciwą kobietę na Sołówki - to znaczy zmienić ją w ciągu kilku miesięcy w coś gorszego od prostytutki, w kłębek niemego, pokornego ciała, w przedmiot handlu wymiennego w rękach personelu łagrowego.

Każdy czekista na Sołówkach ma jednocześnie od trzech do pięciu nałożnic. Toropow, którego w 1924 roku mianowano pomocnikiem komendanta do spraw gospodarczych w Kiemi, zorganizował sobie oficjalny harem w łagrze - stale uzupełniany - odpowiedni do jego gustów i predyspozycji. Czerwonoarmiści z ochrony łagru bezkarnie gwałcą kobiety.

Zgodnie z łagrowymi zasadami, spośród kontrrewolucjonistek i kryminalistek codziennie wybiera się po dwadzieścia pięć kobiet do obsługi czerwonoarmistów z ochraniającej Sołówki 95
dywizji. Żołnierze są tak leniwi, że aresztantki muszą ścielić im łóżka.

Czistiakowowi, staroście łagru z Kiemi, kobiety nie tylko gotują obiady i czyszczą buty, ale nawet go kąpią. Do tych celów wybierane są najmłodsze i najbardziej pociągające. A czekiści obchodzą się z nimi tak, jak im w danej chwili przyjdzie do głowy.

Wszystkie kobiety na Sołówkach podzielone są na trzy kategorie. Pierwsza - "rublowe", druga - "półrublowe", trzecia - "piętnastokopiejkowe". Jeśli ktoś z administracji łagrowej chce kobietę pierwszej kategorii, t j. młodą kontrrewolucjonistkę, która niedawno przybyła do łagru, mówi ochroniarzowi: "Przyprowadź mi "rublową"".

Przyzwoita kobieta, która rezygnuje ze "wzmocnionej" porcji żywnościowej, proponowanej przez czekistę - jako nałożnicy, wkrótce umiera na gruźlicę lub z wycieńczenia. Na Wyspach Sołowieckich takie przypadki są bardzo częste. Chleba nie starcza na całą zimę. Do chwili rozpoczęcia nawigacji nie ma możliwości dowozu nowych zapasów żywności, w związku z czym i tak głodowe racje żywnościowe zmniejszane są o połowę.

Czekiści i szpana zarażają kobiety syfilisem i innymi chorobami wenerycznymi. O stopniu rozprzestrzeniania się tych chorób na Sołówkach można wnosić na podstawie następującego faktu: Do niedawna chorzy na syfilis (mężczyźni i kobiety) lokowani byli na Wyspie Popiej w specjalnym baraku (Nr 8). Ale ich liczba wzrosła do takiego stopnia, że w ciągu kilku miesięcy przed moją ucieczką barak Nr 8 już nie mieścił wszystkich chorych i administracja zdecydowała, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie przerzucenie zarażonych do baraków zamieszkałych przez zdrowych ludzi. Doprowadziło to oczywiście do gwałtownego zwiększenia się ilości chorych.

Gdy żądania czekistów napotykają na sprzeciw, panowie i władcy uciekają się do upokarzających wypadów w stosunku do swoich ofiar.

Pod koniec 1924 roku przybyła na Sołówki siedemnastoletnia dziewczyna, bardzo urocza i pociągająca Polka. Wraz z rodzicami została skazana na rozstrzelanie za "szpiegostwo na rzecz Polski". Rodziców rozstrzelano, a dziewczynie, ponieważ jeszcze nie była pełnoletnia, najwyższy wymiar kary zamieniono na dziesięć lat łagrów sołowieckich.

Dziewczyna miała nieszczęście zwrócić na siebie uwagę Toropowa. Zabrakło jej odwagi sprzeciwić się jego odrażającym propozycjom. Toropow rozkazał przyprowadzić ją do komendantury, oskarżając o "ukrywanie kontrrewolucyjnych dokumentów", rozebrał ją do naga i zaczął obszukiwać na oczach całej ochrony łagrowej, badając ze szczególną skrupulatnością te części ciała dziewczyny, gdzie, jak mu się wydawało, najłatwiej byłoby „ukryć dokumenty”.

W jeden z lutowych dni do baraku kobiecego przyszedł pijany czekista Popow w asyście kilku kolegów (również pijanych). Wszedł do łóżka madame Iks. Kobieta owa należała do najwyższych kręgów społeczeństwa; została zesłana na Sołówki na dziesięć lat - po rozstrzelaniu męża. Popow zwlókł ją z pościeli i powiedział: "Czy nie zechce pani przejść z nami za druty?" (dla kobiety to oznaczało, że ma być zgwałcona). Madame Iks była w malignie do następnego ranka.

Niewykształcone lub mało wykształcone kobiety ze środowiska kontrrewolucyjnego czekiści wykorzystywali bez litości. Szczególnie tragiczny był los Kozaczek, których mężów, ojców i braci rozstrzelano, a następnie nieszczęsne kobiety zesłano do łagrów.



Rozdział 10

CUDZOZIEMSCY WIĘŹNIOWIE

Szpiegostwo na rzecz Meksyku - Zagadkowy komunikat

- Taktyka GPU - Próby ucieczki okrutnie udaremnione


Większość cudzoziemców zesłano Na Sołówki z oskarżenia o "szpiegostwo na rzecz burżuazji międzynarodowej" (artykuł 66). Równolegle z wymienionym, czekiści często korzystali z innego, równie bezpodstawnego i absurdalnego artykułu. "Jurysprudencja" GPU była wyjątkowe biegła w obnażaniu przestępstwa tam, gdzie nie było nawet jego cienia.

Wśród więźniów sołowieckich znajdował się hrabia Wille - konsul generalny Meksyku w Egipcie - i jego żona. Mimo woli rodzi się w głowie myśl, ze człowiekowi, który mieszka w Kairze z pewnością musiało być trudno "realizować szpiegostwo na rzecz Meksyku w Rosji Sowieckiej", tym bardziej, że konsul nie tylko nie mówi, ale i nie rozumie po rosyjsku. Okoliczności tego aresztowania były następujące.

Żona hrabiego Wille była Gruzinką, z domu księżna Karałowa. W 1924 roku za zgodą rządu sowieckiego - po wprowadzeniu do paszportu odpowiednich uzupełnień - wraz z mężem - konsulem przyjechała na Kaukaz odwiedzić matkę. Na nieszczęście właśnie wtedy stłumione zostało powstanie gruzińskie. Bolszewicy rozstrzelali brata księżnej, księcia Karałowa, a dyplomatę z żoną zesłali na Sołówki na trzy lata "za szpiegostwo na rzecz Meksyku". W lutym 1925 roku przybyli do łagru.

Konsul generalny mieszka na Sołówkach na podstawie paszportu dyplomatycznego, który gwarantuje mu nietykalność osobistą. Po przybyciu do łagru usiłował wysłać do Meksyku wyczerpujący opis wołającego o pomstę do nieba pogwałcenia przez władze sowieckie praw międzynarodowych w stosunku do jego osoby. Ale cenzura sołowiecka list zniszczyła. Koniec końców hrabia uciekł się do pomocy języka Ezopowego i skierował do swego rządu telegram, zaczynający się od słów: "Biorę udział w niezwykle interesującej wycieczce po Rosji Północnej." Prawdopodobnie fakt zesłania wysokiego dyplomaty na Sołówki był już znany za granicą, ponieważ niedługo przed moją ucieczką przysłano mu samolotem rzeczy z Londynu; (nawiasem mówiąc, w chwili aresztowania czekiści ograbili hrabiego do czysta). Teraz prowadzi ożywioną korespondencję po francusku z Cziczerinem, domagając się uwolnienia. Ale Meksyk jest zbyt daleko, ponadto nie dysponuje flotą handlową ani takimi pieniędzmi, które mógłby pożyczyć Sowietom, wobec czego Komisariat Spraw Zagranicznych w uprzejmych odpowiedziach na listy meksykańskich kolegów pomija milczeniem pytanie o termin uwolnienia hrabiego Wille. Jedynym pozytywnym wynikiem korespondencji z Cziczerinem było zwolnienie hrabiego od ciężkich robót, ale hrabina Wille, jak i pozostałe kontrrewolucjonistki, myje w barakach podłogi i pierze czekistom koszule.

Na Sołówkach można spotkać przedstawicieli różnych narodowości - zarówno dużych, jak i małych: Anglików, Włochów, Japończyków, Francuzów, Niemców oraz obywateli maleńkich państewek. Przyczyny ich aresztowania z reguły są haniebnie bezpodstawne. Odnosi się wrażenie, że GPU specjalnie odbiera obcokrajowcom ochotę do odwiedzania Rosji, do bliższego poznawania kraju, do budowania podstaw kontaktów handlowych lub jakichkolwiek innych powiązań.

Wcześniej już wspominałem o sprawie fabrykanta węgierskiego, Frankela, którego Komisariat Handlu Zagranicznego zaprosił do Moskwy. W wyniku tego zaproszenia gość został zesłany na Sołówki. Podobnych przypadków było bardzo dużo. Na przykład Estończyk Motis pojechał do Moskwy, żeby obejrzeć ogólnorosyjską wystawę osiągnięć gospodarczych; wprost z wystawy wysłano go na Sołówki.

W czasie kryzysu rządowego na Litwie, gdy walka partii osiągnęła przerażający poziom okrucieństwa, członek jednego z przegranych ugrupowań uciekł ze swego kraju do Rosji Sowieckiej. Był oficerem wojsk inżynieryjnych armii litewskiej i nie miał pojęcia ani o Rosji, ani o komunistach. Myślał, że jako emigrantowi politycznemu zaproponują mu sąsiedzi azyl w swoim kraju. Uciekinier nie zdążył jeszcze przekroczyć granicy, gdy go natychmiast aresztowano, oskarżając - mimo energicznych protestów - o "organizowanie kontrrewolucyjnego spisku oraz szpiegostwo na rzecz Litwy" i zesłano na Sołówki.

W monasterze i na Wyspie Popiej więziono wiele osób, oficjalnie akredytowanych przy placówkach dyplomatycznych obcych państw. Byli to przede wszystkim Polacy, Finowie, Estończycy i Litwini - współpracownicy przedstawicielstw dyplomatycznych, konsulatów i misji tych krajów, aresztowani i oskarżeni o "szpiegostwo" i, rzadziej, o "spekulację".

Wszyscy obcokrajowcy żyją jedynie nadzieją, że zostaną wymienieni na komunistów przez przedstawicielstwa swoich krajów. Administracja łagrowa traktuje ich ze szczególnym okrucieństwem. Otrzymują takie same racje żywnościowe, jak kontrrewolucjoniści i pędzeni są przeważnie do najcięższych robót.

W ostatnich miesiącach kilkakrotnie były podejmowane próby ucieczek. Decydowali się na nie (nie zawsze z dobrym skutkiem) przede wszystkim Estończycy, Łotysze, Finowie i Polacy. Dlatego też Nogtiew wydał zarządzenie, aby więźniowie tych narodowości nie byli zatrudniani przy pracach poza terenem łagrów.

Początkowo za próbę ucieczki karano okrutnym biciem, później rozstrzeliwano (chociaż, według regulaminu łagrowego, najwyższą karą za takie wykroczenie miało być przedłużenie wyroku o jeden rok).

W marcu 1925 roku pewien Fin próbował ucieczki z Monasteru Sołowieckiego. Konwojowany przez strażnika udał się do ustępu, gdzie przeskoczył przez ścianę i znalazł się na brzegu morza. W tych szerokościach geograficznych wiosna pojawia się późno, w związku z czym warstwa lodu, pokrywająca wody w pobliżu Kremla, była jeszcze na tyle mocna, że mogła utrzymać ciężar ciała człowieka. Fin biegł w stronę lasu z szybkością, na jaką było go stać - po wąskiej krawędzi lodu wzdłuż wybrzeża. Strażnik stwierdził ucieczkę, wszczął alarm i w ślad za uciekinierem rozległy się strzały. Zanim Fin zdążył dobiec do lasu (gdzie mógłby się ukryć, przeczekać do momentu bardziej sprzyjającego ucieczce i uniknąć schwytania), nieoczekiwanie lód zaczął się pod nim załamywać; uciekinier przystanął zaskoczony i niezdecydowany. Czekiści go schwytali.

Przyprowadzili go do łagru i torturowali ponad godzinę z takim okrucieństwem, że połamały się nawet grube "pały smoleńskie". Następnie - całego we krwi - rozstrzelano.

Rozdział 11

"ZMIANA GABINETU"

- Nowe kierownictwo łagru w Kiemi - Parada wojenna

- Czekista – bigamista, - Kontynuacja poprzednich nadużyć

Wiosną 1924 roku na Wyspie Popiej dokonano wymiany personelu administracyjnego. Członkowie zarządu USŁON (Uprawlenije Siewiernymi Łagieriami Osobogo Naznaczenija) i kierownictwo łagru w monasterze pozostali bez zmian. Była to sytuacja, którą więźniowie określili terminem "zmiana gabinetu".

Na miejsce Gładkowa naczelnikiem Kiemłagru został mianowany Iwan Iwanowioz Kiriłowski, były sierżant jednego z pułków gwardyjskich. Jak wspomniano wcześniej, Kiriłowski odmawiał przyjęcia tego stanowiska dotąd, dopóki nie zostanie przeprowadzona kontrola dokumentacji łagrowej przez komisję rządową. Gdy powołana specjalnie komisja stwierdziła marnotrawstwo i malwersacje na niewyobrażalną skalę, Gładkowa skazano na pięć lat zesłania za "fałszerstwa i lekceważący stosunek do powierzonych obowiązków". Mamonow, bezpośrednio powiązany z działalnością przestępczą swego szefa Gładkowa, nie poniósł żadnej kary. Prawdopodobnie dlatego i Gładkow w dwa dni po ogłoszeniu wyroku został uniewinniony i otrzymał skierowanie do pracy w organach GPU w Kałudze.

Zanim Kiriłowski objął obowiązki komendanta, po łagrze krążyły słuchy, że jest całkiem przyzwoitym człowiekiem. Wkrótce nadarzyła się okazja osobistego przekonania się o tej "przyzwoitości". Kiriłowski do dziś stoi na czele łagru i ma tych samych pomocników, których miał jego poprzednik.

Jego przyjazd był odpowiednim pretekstem do przeprowadzenia bezbłędnie wyreżyserowanego ceremoniału. Ejchmans (czytelnik już go zna), którego marzeniem było zamienienie łagru w osady wojskowe w stylu epoki Arakczejewa, przez kilka kolejnych dni musztrował wygłodniałych więźniów - łącznie z kobietami i dziećmi, zmuszał ich do opanowania rozlicznych ruchów i postaw, reagowania na słowa komendy; wszystkie te działania przesiąknięte były duchem wojskowym,

Gdy Kiriłewski zbliżał się do łagru, ustawiono nas w dwa szeregi. "Baczność! Równaj w prawo!”. Starosta podszedł do Kiriłowskiego z raportem: "W powierzonym mi roboczym pułku wszystko w porządku". Tę samą ceremonię powtórzyli dowódcy kompanii roboczych. Po czym Kiriłowski przywitał się z nami:" Dzień dobry!". Ta niewybredna farsa trwała godzinę. Pod koniec Kiriłowski zapytał, czy ktoś ma pytania, prośby czy skargi na administrację. Oczywiście jego pytanie pozostało bez reakcji z naszej strony. Gdyby tylko ktokolwiek miał czelność wypowiedzieć skargę, to tego samego dnia wrzucono by go na Siekierkę (miejsce tortur) i zbito "pałami smoleńskimi" na śmierć.

Zastępcą Kiriłowskiego do spraw administracyjnych był, jak wspomniałem, Toropow, skończony łajdak z wybałuszonymi baranimi oczyma. Początkowo dowodził kompanią 95 - ej dywizji wojsk GPU, pełniącej straż na Wyspie Popiej. Obok bezdennej głupoty, jego cechą charakterystyczną było zaopatrywanie się w żonę każdorazowo - po przybyciu na nowe miejsce pracy. Na Wyspie Popiej Toropow nie zadowolił się haremem, złożonym z więźniarek, i po raz szósty ożenił się z "dorszojadką" ("dorszejedzi" - nazwa wymyślona dla mieszkańców osiedli rybackich w okolicach łagru, podstawowym pożywieniem których jest dorsz).

Zastępcą Kiriłowskiego do spraw gospodarczych był Mikołaj Mikołajewicz Popow. Ubierał się nad podziw elegancko i, co dziwne, nie był czekistą, ani nawet komunistą. Był nader zagadkowym osobnikiem. Czasami mówił, że w swoim czasie był gwardyjskim oficerem, innym razem - że za cara pracował w ministerstwie, to znowu, że był adiutantem Trockiego. W każdym razie robił wrażenie człowieka starannie wykształconego i miał wygląd Polaka. Popow się jąkał. Do kontrrewolucjonistów odnosił się z nienawiścią i okrucieństwem. Gdy więźniowie, idąc do pracy, przechodzili obok niego, zwracał się do otaczających go czekistów na tyle głośno, by mogli go usłyszeć i kontrrewolucjoniści: "To szajka kryminalistów. Słyszycie? – kryminalistów! To są wrogowie. Nauczymy moresu tę sforę !"

"Zmiana gabinetu" niewiele zmieniła w sytuacji więźniów: sprowadzała się do tego, że kierownictwo łagrów "uczono moresu” - na pokaz; administracja nadal regularnie rozkradała skromne państwowe i jeszcze skromniejsze zesłańcze pieniądze oraz ich głodowe racje żywnościowe. Gładkow kradł otwarcie, Kiriłowski natomiast - pod pokrywką swej "uczciwości".

Ogólny obraz sołowieckiego życia i układów łagrowyeh jest jak smutny dźwięk dzwonów, wzywających do roboty; represje, antyludzki charakter działalności personelu pozostały niezmienne.

Rozdział 12

DZIEŃ POWSZEDNI. PRACA. WYŻYWIENIE



"Miejsce pod lampą" - Praca "na zewnątrz" i "wewnątrz"

- Zwolnienie z powodu choroby - Okropności wyrębu lasu
- Jak nas żywiono - Więźniów morzą głodem, a państwo okradają

Baraki na Wyspie Popiej tworzą prostokąty o długości około 40 jardów i szerokości 10 jardów. W każdym z nich kwaterowano średnio od dwustu do trzystu ludzi. W barakach Nr 5 i Nr 6, zajmowanych przez szpanę, upchano ponad siedmiuset mieszkańców.

Z nadejściem nocy nie sposób było oddychać. W barakach nieustannie czuć było nieopisany odór. Wieczorem, gdy więźniowie po pracy wracali do swych przybytków - ze szczelinami w ścianach, z dziurawymi dachami, z przeciągami wiejącymi ze wszystkich stron zastawali taki ziąb, że trzęsło wszystkich, jak przy ataku malarii. Nocami nie można było zasnąć z powodu zaduchu i wyziewów ludzkich.

Piętrowe nary umieszczone były wzdłuż ścian. Każdy starał się zająć górną pryczę, ponieważ na leżących poniżej spada nie kończąca się lawina wszy, resztek jedzenia, plwocin i wymiocin. O górne piętro toczą się krwawe boje.

Elektrownię zbudowano dopiero pod koniec 1924 roku. Do tego czasu pośrodku baraku pełgało coś na kształt lampy - blaszanka z knotem z lekka nasączonym parafiną. Lampa ta dawała nieco
światła trzem - czterem najbliższym pryczom. Pozostała część baraku cały czas pogrążona była w mroku. Teraz w każdym baraku jest mała żarówka elektryczna /16 wat/, ale jest to wciąż za mało dla
takich dużych pomieszczeń.

Pod tą jedyną maleńką żarówką zawsze gromadzi się wielka ilość więźniów, przywykłych do czytania i pisania listów do rodziny. Szczególnie zimą daje się we znaki ustawiczny brak światła. Starostowie baraków wykorzystują tę sytuację; biorą łapówki - zarówno w pieniądzach, jak i produktach żywnościowych – za "miejsce pod lampą".

NEP (Nowa Polityka Ekonomiczna) wywarła wpływ nawet na Solówki. Łagry przeszły na własny rozrachunek gospodarczy – na zasadzie "samozaopatrzenia"; w związku z tym znacznie się zmniejszyła wydawana corocznie przez państwo suma na utrzymanie Sołówek. W ten sposób w obecnym (1925) roku łagry otrzymały zaledwie dwieście pięćdziesiąt tysięcy złotych rubli - zamiast dwóch milionów, które przewidzieli w kosztorysie Nogtiew i Gleb Bokij.

Wydawanego więźniom pożywienia nie starcza nawet na podtrzymanie głodowej wegetacji. Administracja musi sobie przywłaszczyć duże samy pieniędzy. Naczelnik USŁON-u i jego pomocnicy wyciskają z więźniów ostatnie siły, zamieniając ich w milczących niewolników.

Roboty na Sołówkach dzielą się na dwie kategorie: "zewnętrzne” (za ogrodzeniom z drutu kolczastego) i "wewnętrzne" (na terenie łagru). Do prac zewnętrznych wywożono więźniów z Wyspy Popiej i Wysp Sołowieckich - na ląd stały. Do prac zaliczanych do kategorii zewnętrznych należały: wywoź drzewa, osuszanie bagien, oczyszczanie i utrzymywanie w gotowości dróg żelaznych i dróg gruntowych oraz drewnianych, przygotowanie drewna budowlanego dla potrzeb łagru i na eksport, załadowanie i wyładowanie tego drewna oraz materiałów budowlanych, a także kamieni, żywności itd. Statki do przewożenia ładunków i więźniów to parowce – „Gleb Bokij" i "Newa” oraz barka "Klara Zetkin”, która otrzymała tę nazwę na cześć niemieckiej komunistki.

Do robót wewnętrznych zaliczane są: usuwanie śniegu, pomoc w kuchni i w warsztatach, wynoszenie nieczystości z ustępów i baraków, zamieszkałych przez zwykłych kryminalistów, usługiwanie czekistom. Kobiety myją podłogi w biurach i barakach, gotują jedzenie, opierają czekistów i czerwonoarmistów, reperują im odzież itd.

Praca i zimą, i latem zaczyna się o szóstej rano. Według instrukcji winna się kończyć o siódmej wieczorem. W ten sposób roboczy dzień na Sołówkach trwa dwanaście godzin - z godzinną przerwą na obiad o pierwszej w południe. Takie są założenia oficjalne. W rzeczywistości praca trwa znacznie dłużej, według widzi mi się nadzorującego czekisty; szczególnie często takie przypadki mają miejsce latem, kiedy więźniowie zmuszani są do roboty niemal do utraty przytomności. O tej porze roku dzień pracy trwa od szóstej rano do północy, a nawet do pierwszej w nocy.

Na Sołówkach nie ma niedzieli, ani jakichkolwiek innych dni wolnych od pracy. Każdy dzień uważany jest za roboczy. W wielkie święta (Wielkanoc, Boże Narodzenie itd.) czas pracy specjalnie się wydłuża, by urazić uczucia wierzących więźniów. Tylko jeden dzień w roku traktowany jest jako święto - Pierwszy Maja.

Choroba, fizyczne niedomaganie, starość lub dzieciństwo w najmniejszym stopniu nie są brane pod uwagę. Odmówienie pójścia de pracy z powodu choroby - nawet jeśli dostrzec ją mogą gołym okiem sami czekiści - pociąga za sobą - jako pierwszą i ostrzegawczą - karę wysłania na Górę Siekierną; za powtórną odmowę - rozstrzelanie, chociaż według prawa - za odmowę pójścia do pracy (nawet bez uzasadnionej przyczyny) przewiduje się tylko przedłużenie wyroku o jeden rok.

Najcięższą i najbardziej wyczerpującą pracą jest wywożenia z lasu i transport drzewa zimą. Jest to praca ponad ludzkie siły. Trzeba na mrozie stać po kolana w śniegu; później nie sposób się poruszać. Ścinane siekierami ogromne drzewa spadają na więźniów, zabijając ich niekiedy na miejscu. Ubrani w łachmany, bez rękawic, w samych tylko łapciach, więźniowie z trudem trzymają się na nogach z wycieńczenia i głodu. Ręce i całe ciało przemarzają na wylot.

Minimalna norma dzienna jest następująca: czterech więźniów powinno ściąć, porąbać i poskładać cztery sążnie sześcienne (sążeń - około dwóch jardów = 0,9144m x 2) drzewa i dopóki tego nie
wykonają, nie pozwala się im wrócić do łagru. Związane z robotami zewnętrznymi dodatkowe komplikacje polegają na tym, że jeśli więźniowie nie wykonają dziennego zadania dokładnie przed regulaminową godziną powrotu do łagru, to szpana szturmem zdobywa kuchnię i kontrrewolucjoniści zostają bez jedzenia.

Pewnego razu posłano mnie wraz z kolegami - kontrrewolucjonistami na brzeg rzeki Kiem’ na wyrąb drzewa, które było bardzo potrzebne. Dlatego wysłano nas do pracy o piątej rano. Zwykle zmiana wartowników odbywa się w południe. Tym razem z jakiegoś powodu zmiany naszych wartowników o oznaczonej godzinie nie przysłano. Czerwonoarmiści, którzy nadmierną dyscypliną nie grzeszą, odprowadzili nas z powrotem do łagru, żeby sami mogli się zmienić. Toropow zwymyślał ich i wezwał nowy konwój. I znowu poszliśmy do lasu z nową ochroną do pracy - bez przerwy na obiad. Bo łagru wróciliśmy dopiero o czwartej rano. Krótko mówiąc, przepracowaliśmy na strasznym mrozie dziewiętnaście godzin, nie licząc dwu nieplanowanych wędrówek - z lasu do łagru i z powrotem - bez jedzenia i odpoczynku.

Na Sołówkach wszystko, co da się ukraść, dawno zostało ukradzione, wszystko, co można sprzedać, dawno zostało sprzedane. W celu pozyskania nowych środków finansowych władze łagrowe zawierają różne "poważne" umowy handlowe i umowy o pracę na terenie "autonomicznej" republiki Karelii. Na przykład – o budowę drogi od Kiemi do Uchty. Jednakże, widząc, że samej Karelii grozi bezrobocie, WCIK republiki złożył w Moskwie skargę na SŁON, ponieważ ten ostatni mógł pozbawić Karelów kawałka chleba. Umowa została anulowana. Ale administracja sołowiecka i tak potrafiła wyciągnąć z tego korzyść. Zdarzyła się rzecz następująca. Nogtiew przekazał do Moskwy do rozpatrzenia projekty zupełnie niewykonalnych zobowiązań przeprowadzenia robót na terenie Karelii i zażądał wyasygnowania ogromnych sum oraz spirytusu (ten miał być przeznaczony dla robotników, którzy tracą zdrowie pracując na bagnach). Jak tylko pieniądze i spirytus dostarczono na Sołówki, czekiści natychmiast podzielili wszystko między sobą. Przy czym większą część otrzymali najbliżsi przyjaciele Nogtiewa.

Ponieważ projekty budowlane i komercyjne nie przynosiły namacalnego dochodu, władze sołowieckie postanowiły zwiększyć swój stan posiadania poprzez zmniejszanie racji żywnościowych. Ten plan udawało im się realizować. Teraz każdy więzień – bez względu na rodzaj wykonywanych robót- zaczął otrzymywać funt czarnego chleba. Chleb wydawano od razu na dziesięć dni i pod koniec tego terminu stawał się twardy jak kamień. Zawsze był źle wypieczony; robiono go z nieświeżej mąki, która nadawała chlebowi gorzki smak.

Dwa razy na dzień dawano więźniom gorącą strawę. Obiad składał się z talerza zupy, ugotowanej ze spleśniałych dorszy. De tej obrzydliwie śmierdzącej cieczy nie dodawano ani odrobiny tłuszczu. Na kolację dawano miskę kaszy jaglanej lub gryczanej, takie bez tłuszczu. Dość często kontrrewolucjoniści zostawali w ogóle bez kolacji, ponieważ szpana, która przegrała w karty swoje porcje, okradała kuchnię do ostatniej okruszyny.

Według norm łagrowych każdy więzień codziennie miał otrzymywać około 15 gramów cukru, t j, 150 gramów na dziesięć dni. W rzeczywistości każdy więzień otrzymywał pół szklanki płynnego, na wpół zamarzniętego cukru na dekadę; było tego najwyżej pięćdziesiąt - sześćdziesiąt gramów. Czekiści rozpuszczają cukier w wodzie i w ten sposób z każdej porcji "wykrawają" dla siebie nawet do 100 gramów od więźnia w dekadzie, co, w warunkach łagru z kilkoma tysiącami zesłańców, daje w sumie dochód w ilości dwudziestu - trzydziestu pudów.

W dokumentach także zastrzeżono, że więźniowie otrzymują 1/8 funta masła i tyleż tytoniu. W rzeczywistości nikt z więźniów nie otrzymywał ani jednego, ani drugiego. Beczułki z masłem i setki ton tytoniu sprzedawało kierownictwo w Kiemi, a pieniądze przywłaszczało.

Zgodnie z instrukcją każdy więzień, znajdujący się na ciężkich robotach fizycznych, miał prawo do wynagrodzenia w wysokości trzydziestu pięciu kopiejek na wydatki kieszonkowe. Pieniądze na ten cel władze moskiewskie przysyłały dodatkowo - poza budżetem. Ani jeden więzień nigdy nie otrzymał tych trzydziestu pięciu kopiejek. Każdy grosz z tej "premii" szedł do kieszeni czekistów.

Bardzo możliwe, że przed "zmianą gabinetu" wyżywienie na Sołówkach było lepsze niż teraz. Wtedy więźniowie otrzymywali nawet konserwy, większa część których pochodziła z zapasów pozostawionych przez Anglików (starczyło ich na dwa lata). Odnosi się wrażenie, że wszystkie te przydziały żywnościowe były tak pomyślane, by mogły służyć powolnemu wyniszczeniu więźniów, którzy umierali powolną śmiercią głodową. Według moich obliczeń człowiekowi, który ciężko pracuje fizycznie, takiego dziesięciodniowego przydziału żywnościowego starczy zaledwie na dwie – trzy doby.

Ale, jak już wspomniałem wcześniej, polityczni otrzymują "wzmocnione" racje żywnościowe, których także ledwie starcza.

Czerwonoarmistom wydają przydział "północny"; zawiera on większą ilość masła, tłuszczu, białego chleba, a nawet spirytus.



Rozdział 13
Okropności szpitalne



Szpitale bez lekarstw - "Więźniowie nie powinni chorować"
- Szaleńcy przy władzy - Zainteresowanie umieralnością więźniów
- Dobry czekista



"Pomoc" medyczna na Sołówkach jest faktycznie medyczną niemocą - częściowo z braku środków, częściowo z powodu całkowitego braku zainteresowania administracji łagrowej oraz tajnych instrukcji Moskiewskiego GPU. Jedynym dostępnym lekarstwem jest śmierć.

Warunki sanitarne w łagrach są okropne. Nie tylko baraki, kuchni, ustępy i inne zabudowania znajdują się w niewiarygodnie brudnym stanie. Na Sołówkach nawet "szpitale" można określić mianem rozsadników epidemii. Wilgoć, bagnista miejscowość, bardzo niedobra woda, miliony komarów i wszy - wszystkie te czynniki w ogromnej mierze sprzyjają powstawaniu i rozprzestrzenianiu się chorób.

Więźniowie nie mają bielizny na zmianę, nie mają odpowiedniej odzieży i obuwia, brakuje mydła. Osłabieni stałym niedożywieniem i pracą ponad siły - prawie nie są w stanie walczyć z niedomaganiem. "Szpital" znajduje się w Kremlu Monasteru Sołowieckiego. Słowo ująłem w cudzysłów dlatego, że w szpitalu tym nie ma żadnych lekarstw; pościel chorych jest bardzo brudna, pacjenci otrzymują zwykłą rację żywnościową, zaś samo pomieszczenie nigdy nie jest ogrzewane.

Odpowiadający za chorych lekarz sam wywodzi się z grona więźniów; niejednokrotnie próbował przekonać naczelnika USŁON-u, że brak lekarstw, bielizny pościelowej (chorzy często leżą na gołych deskach), mydła, jadalnej żywności i ustępu wewnątrz samego szpitala (pacjenci zmuszeni są wychodzić do wspólnej ubikacji w jednym z pomieszczeń na dziedzińcu pomonasterskim - przy każdej pogodzie, nawet zimą) sprawiają, że leczenie więźniów w tych warunkach nie jest niczym innym, niż umyślnym zabójstwem. Ale administracja sołowiecka zawsze odmawiała tego rodzaju prośbom. Na Sołówki przybywają wciąż nowe i nowe tysiące zesłańców i trzeba oczyszczać baraki ze "zbędnego elementu". Pewnego razu. Nogtiew z całą powagą oświadczył: "Chorować - to nie jest zajęcie dla więźniów".

Innym dość typowym przykładem, ilustrującym sołowiecką pomoc medyczną, jest "szpital" na Wyspie Popiej . Kieruje nim kobieta - Lwowa Łiaria Nikołajewna. Jest doświadczonym lekarzem. Przed zesłaniem pracowała w Czerwonym Krzyżu i była niemal na wszystkich frontach wojny światowej i wojny domowej w Rosji, Później Lwowa została "seksotką" (tajną agentką GPU), ale kiedy stwierdzono, że Maria Lwowa wypowiadała się nieostrożnie o tajnych sprawach GPU", zesłano ją na Sołówki z wyrokiem na pięć lat.

Kobieta ta, może i w głębi duszy nie najgorsza, była całkowicie zdemoralizowana pracą w organach GPU i życiem sołowieckim. Zupełnie straciła kontrolę nad sobą. Nikt na Sołówkach, nawet najbardziej zdemoralizowany przestępca, nie klął z takim mistrzostwem, z jakim czyniła to kierowniczka szpitala, która pod adresem ludzi i samego Boga słała najbardziej plugawe przekleństwa. Często kryminaliści przychodzili do szpitala tylko po to, by posłuchać i zapożyczyć z leksykonu Marii Lwowej nieprzystojności, stanowiące jej najnowsze wynalazki językowe.

Nikt na Sołówkach (spośród mężczyzn i kobiet) nie pije tak dużo i nie doprowadza się do takiego zezwierzęcenia, jak Maria Lwowa. Znalazła się na najniższym stopniu moralnej degradacji. Jej troska o chorych była właśnie taka, jakiej można było oczekiwać od tego typu istoty. Dla Lwowej życie ludzkie straciło jakąkolwiek wartość. Już same przez się szpitale sołowieckie dają sporą gwarancję, że znajdujący się w nich pacjent umrze. I Lwowa - przez swą ordynarność, zupełną obojętność wobec ludzkich cierpień (cechy te dowodzą jej całkowitej bezduszności) - przyspiesza śmierć chorych. Gdy pacjenci narzekają na okropne warunki w jej szpitalu, zawsze odpowiada: "Im gorzej, tym lepiej. Wszyscy będą tańczyć jak im zagram!" I bluzgała ”wielopiętrowymi” przekleństwami, których powtórzyć nie sposób.

Ale nie jestem w stanie rzucić kamieniem w tę kobietę. Z powodu specyficznych warunków życia w zwariowanych okolicznościach sama postradała zmysły. Ale czyżby Nogtiew i inni "naczelnicy" sołowieccy nie mieli oczu i uszu? Dlaczego zlecili kierowanie służbą medyczną na Wyspie Popiej kobiecie psychicznie niezrównoważonej?!

Na początku rozdziału już odpowiedziałem na to pytanie. Kierownictwo centralne "GPU, a w ślad za nim i sołowieccy czekiści celowo zwiększają śmiertelność w łagrach. Kolejnym tego przykładem jest fakt, iż więźnia można wysłać na badania lekarskie do Kiemi wyłącznie na jego koszt. Lekarz odwiedza regularnie sołowieckich czekistów, czego nie można powiedzieć w odniesieniu do więźniów.

Kontrrewolucjoniści i więźniowie polityczni boją się szpitala jak ognia. Gdy zdarzy się zachorować więźniom tych dwóch kategorii i nie mogą wyleczyć się "domowym" sposobem, to nawet w chwili śmierci błagają, by nie przenoszono ich do szpitala. I tylko szpana, która, na podobieństwo Lwowej, nie szanuje ni własnego, ni cudzego życia, dobrowolnie tam idzie. W związku z czym kryminaliści dziesiątkami umierają na szkorbut.

Od tutejszej wody psują się zęby, a ból potęgują przeciągi, hulające po barakach, i północne mrozy. W łagrze koniecznie powinni być dentyści. Co prawda w Sołowieckim Kremlu jest dentysta – znany już czytelnikowi uczestnik amerykańskiej akcji dobroczynnej na rzecz głodujących - Malewanow, ukarany przez bolszewików w dowód wdzięczności za próby niesienia pomocy ludziom. Ale nie ma ani lekarstw, ani instrumentów dentystycznych.

Na Wyspie Popiej problem ten został rozwiązany w sposób radykalny. W łagrze jest człowiek nazwiskiem Brusiłowski. Przed rewolucją był felczerem (albo miejscowym chirurgiem), a po 1917 roku został czekistą GPU w Jelizawietgradzie (obecnie wchodzi w skład Guberni Odeskiej, a początkowo należał do Chersońskiej). Zesłano go na Sołówki z artykułu 76 Kodeksu Karnego (zbrojny bandytyzm). Pomimo służby w Czeka - Brusiłowski był całkiem miłym, sympatycznym człowiekiem. Postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, by pomóc cierpiącym: przystosował do wyrywania zębów zwykłe kleszcze kowalskie.

Oczywiście, nie sposób wyleczyć chore zęby, jeśli nie ma się żadnych lekarstw i narzędzi. I pacjenci zawsze na to się zgadzali. Za swe usługi Brusiłowski nigdy nie brał pieniędzy. Ma wielką ilość pacjentów - szczególnie spośród szpany, którym wyrywa zęby jeden po drugim. Początkowo wyrywał nawet zdrowe zęby – prawdopodobnie dlatego, żeby nabrać wprawy.

Ten współczujący czekista leczy ponadto syfilis. Jego metoda walki z tym okropnym cierpieniem stanowi także "ostatnie słowo" nauki sołowieckiej. Mieszaninę nalewki z ziół na spirytusie z dodatkiem czegoś jeszcze - wstrzykuje do wewnątrz przy pomocy zwykłej strzykawki. Jednak w tej dziedzinie wyraźnie brakuje mu doświadczenia, ponieważ liczba chorych na syfilis w łagrach nieustannie rośnie i przypadków zejść śmiertelnych jest coraz więcej,



Rozdział 14

Jak kształtuje się „pożytecznych” obywateli


Najczęstsze kary - Wystudzona cieplarnia – „Na komary!”
- Średniowieczne tortury - Masowe rozstrzeliwania są zbędne



Kierownictwo Partii Komunistycznej oświadcza: Łagry Północne Specjalnego Przeznaczenia w swych założeniach są ośrodkiem penitencjarnym. Chce w ten sposób przekonać świat, że odbywanie wyroków w tych zakładach” ma dopomóc więźniom, by stali się lepszymi i pożytecznymi obywatelami Republiki Sowieckiej.

W rzeczywistości zaś zarówno kary, jak i obsługa medyczna sprzyjają szybkiemu przechodzeniu więźniów na tamten świat.

Odmowa pracy, nieposłuszeństwo władzom, "propaganda kontrrewolucyjna", obraźliwe słowa i czyny pod adresem personelu administracyjnego, "dowody" przestępczej przeszłości (dziedzina, podlegająca komendantowi Waśkowi), próby ucieczki - za wszystkie te przestępstwa przewidziane są różnorodne kary - w zależności od ciężaru winy. Chcę wymienić tylko niektóre spośród najczęściej stosowanych kar:

1. "Siekierka",

2. "Na komary",

3. Przedłużenie terminu kary,

4. "Kamienne worki",

  1. Rozstrzelanie.



Te środki wychowawcze stosowane równolegle z biciem po twarzy, pozbawianiem przesyłek od rodziny (na nieokreślony termin) - na korzyść pozbawiającego, smaganiem batem lub "pałami smoleńskimi" (bez "kamiennego worka") i czym się tylko dało - wszystko to było szeroko znane na Sołówkach. Oto ich krótki opis.

"Siekierka" to więzienie na osławionej Górze Siekierskiej (na Wielkiej Wyspie) w odległości dwóch mil od Kremla. Niegdyś była tu pustelnia jednego z najbardziej świątobliwych mieszkańców tych wysp. Więźnia, który "zawinił", przerzucano na ”Siekierkę” na czas od dwóch do sześciu miesięcy. Reżim był tam następujący: więzień otrzymywał codziennie pół funta chleba, kubek zimnej wody i nic więcej. Wszystkie okna i drzwi są zamknięte na stałe i więzień jest całkowicie odcięty od świata. Ciemnica nie jest nigdy opalana. Kiedy upływa termin kary, to zwykle pozostają tam trupy lub na pół żywi ludzie.
Rzadko kto wraca z „Siekierki”, a jeżeli już, to przypomina pozbawiony życia szkielet.

"Na komary!" - bardzo popularny wśród czekistów sołowieckich rodzaj kary. Wygląda następująco: więźnia rozbierają do naga i zmuszają, by stanął na specjalnym kamieniu, który znajduje się z tyłu za komendanturą. Nieszczęśnik musi (pod karą "kamiennego worka" lub rozstrzelania) stać zupełnie bez ruchu; nie może się poruszyć, nie wolno mu nawet kiwnąć palcem, nie wolno opędzać się od komarów, które momentalnie pokrywają całe ciało ofiary grubą czarną warstwą. Tortura trwa kilka godzin. Pod koniec kary - w wyniku ukąszeń jadowitych owadów — ciało zamienia się w jedną krwawą ranę. Słabi giną od razu, a co silniejsi przez kilka tygodni nie są w stanie ani siedzieć, ani leżeć.

Przedłużenie wyroku jest ostatnio rzadko stosowane jako rodzaj kary; wynika to z tej prostej przyczyny, że od niedawna GPU zaczęło skazywać oskarżonych na termin nieokreślony. Po odbyciu dwóch, trzech, dziesięciu lat - skazanego wysyłają do Rejonu Peczorskiego, stąd do Narymu, następnie Zyriańska i tak bez końca. Za poważniejsze naruszenie regulaminu czekiści wrzucają więźniów do "kamiennych worków".

W dawnych czasach wszyscy mnisi na Kremlu i zamieszkujący pieczary-pustelnie mieli maleńkie piwniczki do przechowywania zapasów żywności, były wykute w głazach w pobliżu ich miejsc zamieszkania. Piwniczki, głębokie na trzy-cztery stopy, nie posiadały drzwi i żywność wkładano do nich z wierzchu, przez niewielkie otwory.



Były to osławione "kamienne worki". Czekiści przyprowadzali więźniów do "worka" i pytali: "Jak chcesz tam wejść - na dół głową czy nogami?"

Jeśli więzień wchodzi do "worka” na dół głową, to go "pałkami smoleńskimi" biją po plecach i po nogach; jeśli nogami - to po głowie i po twarzy. Bicie trwa dopóty, dopóki całe ciało nie znajdzie się w "worku" - zbyt niskim, by można w nim stanąć. Dlatego poddawany torturom musi klęczeć na kolanach z wyciągniętą do przodu głową. Pobyt w "worku" trwa od kilku dni do tygodnia. Racje żywnościowe takie same jak na „Siekierce”. Tylko bardzo nielicznym udaje się przetrzymać tę średniowieczną torturę.

Na Sołówkach nie praktykuje się masowych rozstrzeliwań, jak to miało miejsce w "Białym Domu", jednak rozstrzeliwania pojedynczych osób były na porządku dziennym. Władze sowieckie od czasu do czasu uciekają się do wyniszczania określonej ilości ludzi - jako do rodzaju odwetu: dzieje się to zazwyczaj w czasie tłumienia wybuchów terroru komunistycznego w innych krajach. Na przykład, ponad sto osób spośród więźniów rosyjskich i obcokrajowców rozstrzelano po stłumieniu buntu antykomunistycznego przez władze estońskie 1 grudnia 1924 roku, a nieco mniej - po stłumieniu powstania w Bułgarii.

Na podstawie bezpośrednich wypowiedzi czekistów doszedłem do wniosku, że obecnie GPU nie są potrzebne systematyczne masowe rozstrzeliwania. Istnieją wszak inne, bardziej "humanitarne" sposoby osiągnięcia zupełnie analogicznego rezultatu: to powolna śmierć głodowa, praca ponad siły i "pomoc medyczna".

Błędem byłoby mniemanie, iż "Siekierka", "kamienny worek", "komary" czy rozstrzeliwania stanowią bezpośrednią reakcję na dokonywane wykroczenia. Więźniowie znajdują się w sytuacji całkowitej zależności od nieprzewidywalnych kaprysów administracji łagrowej, na samowolę której zostali skazani przez władze centralne. Jeżeli czekiście nie spodoba się czyjaś twarz, gdy któryś zobaczy, że się po kryjomu przeżegnałeś, jeśli w listach do krewnych pisałeś o swym ciężkim losie - "Siekierka" i "worki" natychmiast otwierają przed tobą swoje straszne objęcia.









Rozdział 15
Jak żyją czek iści



Wystawne życie proletariatu - Wesołe libacje w Kiemi
- Odrażające orgie - "Trzymajcie wysoko sztandar komunizmu"
- Sposoby zwalniania kryminalistów



Obóz koncentracyjny na Wyspach Sołowieckich strzeżony jest przez Trzeci Pułk Eskortujący Wojsk GPU (trzystu strażników), a na Wyspie Popiej - przez 95 dywizję wojsk GPU (stu pięćdziesięciu żołnierzy).

Niezależnie od dobrego wyżywienia, wszyscy czerwonoarmiści chorują na szkorbut, podobnie jak i na syfilis. Żołnierze - z wyjątkiem tych, których obowiązkiem jest ochrona łagru, mieszkają w domach
prywatnych.

Ochrona sołowiecka, składająca się głównie z kryminalistów, którzy po rewolucji październikowej nagłe zaprezentowali "świadomość klasową" i dziesiątkami tysięcy wstępowali do Partii Komunistycznej, cały wolny czas spędzała na grze w karty, piciu samogonu, pijackich orgiach i awanturach.

Pod tym względem naśladowali kierownictwo wyższego szczebla. Sposób życia przedstawicieli administracji sołowieckiej nie ma nie wspólnego z głoszonymi hasłami proletariackimi. Nogtiew, Eichmans, Waśko, Kiriłowski, Popow - nie odmawiają sobie niczego. Bogacący się kosztem więźniów "naczelnicy" wiodą zupełnie niekomunistyczny styl życia. Trunki, odzież i inne towary dostarczane im są pociągami z Moskwy, Petersburga i Kiemi. Sam uczestniczyłem w rozładowywaniu dwóch takich składów: były wypełnione wódką różnych gatunków, winami rosyjskimi i zagranicznymi, szampanem. likierami, drogą odzieżą - zarówno męską jak i damską (dla nałożnic), wygodnymi meblami i in.

"Naczelnicy" znani są ze swych orgii nie tylko na Sołówkach, ale i daleko poza ich granicami - na terenach całej Północnej Rosji.

Miejscem ich szaleństw było zwykle miasto Kiem’, dokąd ściągali na pijackie orgie czekiści z Wielkiej Wyspy i Wyspy Popiej.

Na samej Wyspie Popiej orgie odbywały się w mieszkaniu Kiriłowskiego - komendanta punktu przesyłkowo - rozdzielczego w Kiemi; jeszcze do niedawna cieszył się on opinią dobrze wychowanego człowieka. Zazwyczaj wszystkie libacje kończą się awanturami.



Dla przykładu podam, że w sierpniu 1924 roku w mieszkaniu Kiriłowskiego odbywała się zwykła libacja. Goście i gospodarz napili się do tego stopnia, że komendantowi zrobiło się niedobrze i wyprowadzono go na świeże powietrze. Gdy wrócił do mieszkania, zastał gości pijanych do nieprzytomności, wymiotujących wprost na stół, a żonę leżącą na kuszetce w objęciach Popowa - w pozie jednoznacznej.

Kiriłowski wpadł w szał, zwlókł Popowa z kuszetki i rzucił nim z taką siłą, że ten wyłamał głową drzwi. Popow jednak zdołał uderzyć komendanta w twarz, rozbijając mu przy tym okulary. Rozległy się strzały. Popowa odprowadzono do domu, gdzie wybił pięściami wszystkie szyby i, zalewając się łzami bezsilności, krzyczał tak głośno, że słychać go było w całym obozie; "Zniszczyli, zniszczyli mnie!"

Jestem skłonny wyrazić opinię, że taki styl życia daleki jest od ideałów komunistycznych. Tym nie mniej w listopadzie 1924 roku naczelnik USŁON-u otrzymał od Moskiewskiego GPU pismo dziękczynne. Wyrażano w nim uznanie dla Nogtiewa i jego kolegów za to, że "wysoko trzymają sztandar komunizmu".

Doprowadzeni do przesytu pijackimi orgiami naczelnicy sołowieccy zabawiają się amnestionowaniem szpany. Po otwarciu nawigacji zwalniają codziennie do pięciuset osób.

Procedura zwalniania odbywa się następująco: z kryminalistów i kryminalistek zdejmuje się ostatnie łachmany ("odzież państwowa”) wręcza się im bilety kolejowe do miejscowości zamieszkania, zaopatruje w chleb - w zależności od długości trasy. Następnie zupełnie rozebraną szpanę załadowują do wagonów i kierują do stacji Kiem’. Jak łatwo się domyślić, znaczna część kryminalistów zaraz po przybyciu do Kiemi zaczyna grabić, żeby zdobyć chociaż jakiekolwiek rzeczy; z tego powodu odsyłana bywa do łagrów z powrotem, gdzie otrzymuje dodatkowy rok więzienia. Pozostała część amnestionowanych odjeżdża nago.

Nigdy nie zwolniono żadnego kontrrewolucjonisty. Od czasu do czasu do łagru dochodziły słuchy, że być może zostaną zwolnieni więźniowie polityczni albo że ich przeniosą do jakiegoś więzienia na kontynencie. Ale te słuchy pozostały tylko słuchami. Polityczni opuszczają Sołówki jedynie w przypadku zmiany miejsca ich zesłania.



CZĘŚĆ III
ROZDZIAŁ I

JEDYNA DROGA DO WOLNOŚCI

Obłuda bolszewików - Dożywotni więźniowie - Ucieczka studenta
Nikołajewa - Niepowodzenie innych prób ucieczki

Przyjeżdżającym do Moskwy grupom robotników zagranicznych władza radziecka daje do zrozumienia, że sama oczywiście nie popiera łagru na Wyspach Sołowieckich i całkowicie podziela pogląd, że Sołówki dają podstawę do zwątpienia w „humanitaryzm” władzy ludowej. "Cóż jednak robić?" - zadają pytanie kierownicy sowieccy. Kontrrewolucjoniści nie zaprzestają walki z władzą ludową, w związku z czym GPU z kolei domaga się tworzenia obozów koncentracyjnych, ale zrzuca równocześnie całą odpowiedzialność na barki Rady Komisarzy Ludowych.

Tak więc, Rada Komisarzy Ludowych wraz z GPU skazuje ludzi na dożywotni pobyt w łagrach sołowieckioh i w innych podobnych miejscach. Od jesieni 1924 roku poczynając - zgodnie ze specjalnym poleceniem GPU (polecenie zostało przekazane de rozpatrzenia i zatwierdzenia przez WCIK) - każdy więzień po odbyciu wyroku na Sołówkach ma być skierowany na „wolne osiedlenie” w Rejonie Naryńskim, a następnie, jeszcze dodatkowo ma być zesłany do Rejonu Peczorskiego, co daje w sumie dwanaście lat. Dla tych, którzy jakimś cudem w ciągu tego okresu pozostali przy życiu, miano w zapasie "nagrodę" ostatnią - zesłanie na wieczne osiedlenie we Wschodniej Syberii.

Było oczywiste, że o jakie by was przestępstwo nie oskarżano, jak byście się nie sprawowali na Sołówkach - nigdy nie doczekacie się wyjścia na wolność. Niemal każdy zesłany przez władze sowieckie więzień jest skazany na śmierć - jeśli nie w łagrze, to w czasie transportu z więzienia do więzienia, z jednego miejsca zesłania do drugiego. Przerażająca świadomość tego, iż jesteś zesłany na dożywocie, że po Sołówkach będziesz skazany na nowe osiedlenie, na nowe cierpienia, że dostaniesz się w łapy innego Nogtiewa, innego Kiriłowskiego, że ci przydzielą nową głodową rację żywnościową, że będą zmuszać do wykonywania jeszcze cięższych robót, że wtrącą do „kamiennego worka”, zgnoją w innej „Siekierce”- utwierdzała nieszczęśliwego zesłańca w przekonaniu, iż ta nie kończąca się "droga przez mękę" może być przerwana w jeden tylko sposób - drogą ucieczki.

Ale udana ucieczka z Sołówek to cud nieprawdopodobny, zesłany przez życzliwy los zaledwie kilku szczęśliwcom spośród dziesiątków tysięcy zwykłych śmiertelników.

Podczas mojego pobytu na Sołówkach słyszałem tylko o jednym przypadku udanej ucieczki z wyspy, przy czym więzień uciekł nie za granicę, lecz w głąb Rosji. Był to student medycyny nazwiskiem Nikołajew (kontrrewolucjonista). W jakiś sposób udało mu się dostać zajęcie w biurze komendanta obozu i, odgrywając po mistrzowsku nienawiść de kontrrewolucjonistów, zdobyć zaufanie czekistów. Został kierownikiem do spraw administracyjnych łagru, miał do dyspozycji wzory oficjalnych dokumentów, niekiedy nawet bez ochrony wyjeżdżał w sprawach urzędowych do Kiemi. Student podrobił wszystkie potrzebne mu papiery na fikcyjne nazwisko, dostał bezpłatny bilet kolejowy i legitymację członka partii komunistycznej. Następnie Nikołajew udał się do Kiemi niby to w sprawach służbowych i bardzo długo nie wracał. Po upływie wielu tygodni otrzymaliśmy list, który zawierał informację, iż Nikołajew znajduje się w Moskwie, że przesyła nam gorące pozdrowienia i życzy jak najszybszego wyjazdu na południe.

Wszystkie inne próby ucieczki niezmiennie kończyły się pojmaniem zbiegów i wykonaniem na nich wyroków śmierci w męczarniach. Tak tyło z Finem, który próbował uciec w marcu 1925 roku, tak było z grupą kapitana Cchirtładze.

Sześciu kontrrewolucjonistów z kapitanem Cchirtładze na czele podjęło próbę ucieczki z monasteru Sołowieckiego w łodzi zdobytej po zabiciu wartownika.

Pięć dni nosiło ich po wzburzonych sztormem falach. Bez powodzenia starali się przybić do brzegu w pobliżu Kemi. Nie mieli ani siły ani żywości na ich poratowanie; wiele razy przychodziła im myśl o samobójstwie (chcieli przewrócić łódkę). Ale koniec końców jeden z nieszczęsnych Kolumbów w pewnym momencie zawołał; „Ziemia!”. Przybili do brzegu i wyszli na ląd późną nocą. Byli do tego stopnia osłabieni i wycieńczeni, że po rozpaleniu ogniska w lesie padli na ziemię, zapominając o jakiejkolwiek ostrożności. Tam ich odnalazł patrol sołowiecki. Czekiści wrzucili do ogniska kilka ręcznych granatów. Czterej zbiegowie zestali zabici na miejscu, a dwóch (wśród nich kapitan Cchirtładze) – pojmano. Wybuch oderwał kapitanowi rękę i pokaleczył obie nogi. Więźniów odwieziono do szpitala, trochę podleczono, a później, po strasznych torturach, rozstrzelano.

Tylko dzięki cudowi, bezpośredniej pomocy Bożej, mogła się dokonać rzecz niemożliwa: my - ja i czterej moi towarzysze, wierzyliśmy w możliwość cudu i tylko o to błagaliśmy Boga. Bóg nas prowadził przez trzydzieści pięć dni przez bagna Karelii i lasy przygraniczne, a na trzydziesty szósty - wyprowadził nas do Kuusamo w Finlandii.

ROZDZIAŁ 2

REALIZACJA NASZYCH PLANÓW

Skrupulatny zwiad - Przyjazd Bessonowa - Nasza grupa skompletowana

- Konieczna wielka pomysłowość - Moment krytyczny

Myśl o ucieczce ustawicznie nie dawała mi spokoju - jeszcze na Kaukazie, w więzieniach czerezwyczajki w Batumie, Tyflisie, Władykaukazie i Groźnym. Po przybyciu na Sołówki natychmiast podjąłem próbę zorientowania się, jakie są po temu możliwości. W łagrach Północy wszystkich tego typu informacji zasięga się z wyjątkową ostrożnością.

Podczas zadawania pytań i w trakcie wyjaśniania okoliczności konieczne jest zachowanie jak największej delikatności i subtelności. Nie sposób nigdy z całą pewnością i jednoznacznie określić, kto spośród więźniów jest agentem GPU, a kto podziela twoje poglądy. Nierzadkie były przypadki, gdy więźniowie, ludzie wykształceni i budzący sympatię, zaprzedawali swych towarzyszy,

Zimą 1924-25 roku nawiązałem kontakt ze studentem medycyny Nikołajewem. Zakomunikował mi, że przygotowuje się do ucieczki. Nie doszło jednak między nami do uzgodnienia stanowisk odnośnie kolejnego etapu w realizacji planu. Nikołajew upierał się przy konieczności udania się w głąb Rosji - pod warunkiem posiadania wszystkich niezbędnych dokumentów (obiecał je podrobić).

Jak już wspomniałem w poprzednim rozdziale, jemu udało się zrealizować całkowicie swój plan. Natomiast ja – przeciwnie;, byłem zwolennikiem ucieczki za granicę z dwóch powodów. Po pierwsze, nawet jeśli udałoby się nam zbiec - gdybyśmy zostali w Rosji, to czekiści bardzo szybko mogliby nas odnaleźć. Po drugie, Kaukaz - cel ostateczny mojej wędrówki - znajdował się zbyt daleko od Sołówek i nie miałem najmniejszej pewności, że uda mi się tam dotrzeć. Tak więc, gdy Nikołajew pomyślnie przedzierał się przez Kem’ i Piotrogród do Moskwy, ja męczyłem się na Sołówkach w oczekiwaniu bardziej sprzyjającej możliwości. W jedną z sobót lutego 1925 roku przybył na Sołówki mowy etap kontrrewolucjonistów. Wśród więźniów znajdował się były kapitan Pułku Dragonów z ochrony osobistej Jego Wysokości, nazwiskiem Bessonow. Nie spędził jeszcze w łagrze nawet dwóch dni, kiedy mnie zapytał: „Jak się pan odnosi do myśli o ucieczce? Ja jestem zdecydowany dość szybko stąd uciekać”.

W obawie, że może to być szpieg GPU odparłem tylko; „Nawet nie myślę nigdzie uciekać. Mnie i tu jest dobrze”.

Ale wkrótce poznałem bliżej Bessonowa. Został zesłany do Tobolska za „kontrrewolucję”i za wielokrotne próby ucieczki z więzienia. I mimo wszystko jakoś potrafił zbiec z Tobolska i dotrzeć do Piotrogrodu, gdzie spędził pół roku na wolności.. Następnie znów wpadł w ręce GPU, które skazało go na śmierć przez rozstrzelanie. Ale wyrok ten został zamieniony na pięć lat Sołówek, a następnie na zesłanie do Rejonu Naryńskiego. W obozie zachowywał się niezależnie, nie ukrywał pogardy w stosunku do czekistów i nie podporządkowywał się rozkazom personelu łagrowego.

Postanowiliśmy uciekać przez Finlandię. Każdy z nas szukał wśród współwięźniów towarzyszy tej bardzo ryzykownej podróży. Bessonow doszedł do wniosku, że najbardziej odpowiadają temu zamiarowi dwaj Polacy - Malbrodzki i Sazonow. Malbrodzki był szczególnie przydatnym współwędrowcem, ponieważ dysponował kompasem. Będąc w więzieniu Mińskiej Czeki schował swój kompas w kawałku mydła i w tajemnicy przywiózł go aż na Solówki. Żadnych map oczywiście nie mieliśmy. Kierunek naszej marszruty określaliśmy jednoznacznie - na Zachód. Z tego powodu kompas miał znaczenie decydujące.

Tylko ci więźniowie, którzy pracowali poza terenem obozu, mieli jakieś szanse ucieczki. Ostatnio administracja łagru zlecała mi sporządzanie wykazów więźniów, przewidzianych do wykonywania różnego rodzaju prac poza zoną. Ale mnie samemu czekiści nie pozwalali wychodzić poza druty, ponieważ od jakiegoś czasu podejrzewali mnie o zamiar ucieczki. Stanąłem przed trudnym zadaniem - sporządzać wykazy, uwzględniając w nich nazwiska potrzebnych nam ludzi i równocześnie umieścić tam własne nazwisko.

Do prac poza terenem łagru tworzono zwykle grupy, składające się z pięciu - do dwunastu ludzi. My nie potrzebowaliśmy tylu osób. Należało stworzyć grupę, w skład której wchodziliby wymienieni już czterej więźniowie (Bessonow, Malbrodzki, Sazonow i ja) oraz jeszcze jeden pewny "kontrrewolucjonista". Udało mi się umieścić na liście kozaka z Kubania, którego nie uprzedziliśmy wcześniej o niczym.

Powodzeniu przedsięwzięcia przeszkadzała pewna okoliczność. Każda mianowicie grupa miała się składać z więźniów, którzy wchodzili w skład jednej i tej samej kompanii roboczej. Natomiast Bessonow był w piątej kompanii a Sazonow w siódmej. I chociaż bardzo ryzykowałem, że mogą zwrócić uwagę na skład osobowy sporządzonej przeze mnie z takim wysiłkiem listy, tym niemniej jakoś mi się udało włączyć wszystkich naszych towarzyszy ucieczki do jednej grupy.

Wczesnym rankiem 18 maja 1925 roku dwie partie więźniów zostały wywiezione do odpowiednich robót poza teren łagru. Grupę złożoną sześciu ludzi skierowane do wycinki lasu na wybrzeżu w pobliżu Kemi, a drugą, naszą, wysłano myć baraki czerwonoarmistów na samej Wyspie Popiej. Okoliczność ta groziła zerwaniem całego naszego planu, ponieważ z Wyspy Popiej nie ma możliwości ucieczki.

W czasie przygotowań czekista nazwiskiem Miasnikow obserwował mnie ze szczególną uwagą. Czasem mówił, że był kiedyś huzarem, innym razem, że marynarzem, a jeszcze kiedy indziej, że współpracownikiem Dzierżyńskiego. W obozie Miasnikow zajmował stanowisko pomocnika komendanta pułku roboczego. Będąc pod ciągłą obserwacją, zmuszony byłem szukać pretekstu, aby właśnie naszą grupę (a nie inną) skierowano do lasu. Po krótkim namyśle podszedłem do grupy więźniów z szóstej kompanii i powiedziałem: „Chłopaki, wy przecież skostniejecie w lesie w swoich łachmanach i łapciach. Lepiej żeby was skierowano do baraków”. Nasi natomiast, już wcześniej przygotowując się do ucieczki, połatali odzież i zreperowali obuwie.

Na nasze szczęście akurat w tym momencie Miasnikowa gdzież wezwano i ja, podprowadzając naszą grupę do ochrany, powiedziałem: „A teraz, koledzy, idziemy pracować do lasu”.

Nigdy jeszcze moje serce nie biło tak mocno, jak w tym momencie. Przydzielono nam konwój złożony z dwóch czerwonoarmistów i poszliśmy do roboty.

ROZDZIAŁ 3

UCIECZKA: ETAP PIERWSZY





Pierwsze powodzenie - W ślad za nami - Bessonow w roli dyktatora

- Ślady pościgu - Pułapka



Ścinaliśmy drzewa w lesie do godziny ósmej rano. O tej właśnie porze przejeżdża pociąg towarowy, podążający z Wyspy Popiej do Kiemi. Dlatego uciekać w tym czasie było bardzo niebezpiecznie. Gdy pociąg zniknął z oczu, Bessonow dał równy znak - podniósł swój kołnierz. Podkradliśmy się z tyłu ku żołnierzom i od razu udało się nam jednego rozbroić. Drugi zdążył odepchnąć Malbrodzkiego i Sazonowa, którzy mieli za zadanie obezwładnić go, i podniósł wielki wrzask. Na szczęście znajdowaliśmy się w odległości trzech mil od łagru. Uderzyłem czerwonoarmistę z boku i wtedy upadł. Opowiadałem się za rozstrzelaniem obydwu żołnierzy: byli komunistami i służyli w wojskach GPU, ale Bessonow przekonał mnie, że nie ma takiej konieczności, ponieważ akt zemsty w danej sytuacji nie przyniósłby żadnej korzyści i nikt by absolutnie nic na tym nie wygrał.

W tym momencie kubański kozak, który w wyniku niezwykłości sytuacji upadł bez sił na ziemię, wyciągnął ku nam ręce i błagał: "Bracia, nie zabijajcie!". Uspokoiliśmy go: "Z jakiego powodu podniosłeś taki raban, durniu? Nikt nie miał, zamiaru cię zabijać. Wolność, którą miałeś na Sołówkach, podarował ci Kalinin, a my cię teraz uwolnimy naprawdę. Zrobisz jak zechcesz. Jeśli wrócisz do obozu, czeka cię kula w łeb. Iść z nami - to sprawa bardzo ryzykowna. Jak chcesz, możesz iść na swój ojczysty Kubań. My obejdziemy się bez ciebie. A ty zrób co ci rozum dyktuje".

Kozak poszedł z nami. Nawiasem mówiąc nazywał się Pribłudin. Wcześniej zadecydowaliśmy trzymać się za wszelką cenę ustalonej marszruty. Naszym celem nadrzędnym było dotarcie do granicy rosyjsko - fińskiej znajdującej się w kierunku zachodnim. Przebyliśmy dwanaście mil idąc ściśle na północ wzdłuż nasypu kolejowego; prowadziliśmy ze sobą dwóch czerwonoarmistów. Po przebyciu dziewięciu mil posłaliśmy jednego z nich na zachód, a drugiego wypuściliśmy po jedenastu milach; uprzednio odebraliśmy im obuwie. Według naszych obliczeń nie mogliby dotrzeć do łagru wcześniej niż nazajutrz rankiem - gdyby nawet odnaleźli właściwy kierunek powrotny.

Doszliśmy do domku strażnika kolejowego i poprosiliśmy żeby nam sprzedał chleba (mieliśmy sześć czerwońców, zaoszczędzonych w czasie przygotowań de ucieczki). Ale zwrotnicowy (widocznie komunista) odmówił. Musieliśmy odebrać jedzenie siłą. Załadowaliśmy żywność na plecy Pribłudina, Malbrodzkiego i Sazonowa i przeszliśmy jeszcze trzy mile w kierunku na północ. Następnie zawróciliśmy na wchód, później na południe i wróciliśmy na to samo miejsce, skąd dwa dni temu rozpoczęliśmy marsz na północ. Przecięliśmy nasyp kolejowy i wzięliśmy kurs prosto na zachód. W ciągu pierwszych dni szliśmy bez zatrzymywania się – całą dobę bez biwaków. W czasie krótkich postojów, zaznaczonych w dzienniku Bessonowa (prowadził dziennik na wewnętrznych stronicach okładek swojej Biblii) zaledwie zdążyliśmy coś przekąsić. Ale wkrótce zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać. Dróg nie było; szliśmy po wilgotnym gruncie, pokrytym gęstą niską warstwą roślinności i po niekończących się bagnach.

Bessonow, który sam mianował siebie na stanowisko bezlitosnego dyktatora, potrząsał karabinem przed nosem każdego z nas, gdyby zatrzymał się choć na moment i groził, że zabije na miejscu. Wydawał nam się wówczas okrutny, ale teraz rozumiem, że bezlitosny upór i wytrwałość naszego „dyktatora” w znacznym stopniu zadecydowały o powodzeniu ucieczki. Jeszcze raz ostro zmieniliśmy kierunek i zaczęliśmy posuwać się na południe, w kierunku rzeki Kiem’. Tu nas dopadła zamieć. Padaliśmy z nóg pod silnym wiatrem. Moje buty przetarły nie na wylot, ale na szczęście miałem parę starych kaloszy, więc je obułem, omotawszy uprzednio nogi szmatami. Ten straszny wiatr, który przyniósł nam tyle męczarni, był równocześnie naszym sprzymierzeńcem, ponieważ zasypywał śniegiem ślady.

Chleb się skończył. Pozostało nam tylko trzydzieści kostek cukru. Musieliśmy wprowadzić „racje głodowe”, licząc wszystko do ostatniej okruszynki. Było to akurat wtedy, gdy podchodziliśmy do wsi Poddiużnoje.

Orientacyjna mapa pokazuje szlak naszej ucieczki (etapy zostały oznaczone cyframi).

1. Wyspa Sołowiecka (w rzeczywistości znajduje się o wiele dalej od lądu stałego).

2. Rymbaki.
3. Wyspa Popia.
4. Kiem’.

5. Poddiużnoje.

6.Rzeka Kiem’.

7. Rzeka Szomba.
8. Moszczona drzewem droga.
9. Jezioro Toro.
10. Jezioro Muojarwi.

11. Główna droga od Kuusamo do Ulenborga.

W pobliżu wsi rzuciły nam się w oczy ślady czekistów. Ponieważ Bessonow miał na nogach wojskowo buty, które odebrał jednemu z czerwonoarmistów, mogliśmy więc porównać ślady i przekonać się, że przechodzili tamtędy żołnierze wojsk GPU. Widać było także ślady psów. Zrozumieliśmy: polują na nas z psami gończymi.

Postanowiliśmy posuwać się na zachód wzdłuż rzeki Kiem’ bez jakiegokolwiek zbaczania a kursu. Z bólu w odmrożonych nogach miałem łzy w oczach. Ale nie pozostawało nam nic innego, jak tylko kontynuować naszą wędrówkę. W odległości około dziesięciu mil od Poddiużnego spotkaliśmy dwóch Mieszkańców Karelii. Byli przerażeni naszym katorżniczym widokiem. Powiedzieli nam, iż cała Republika Karelia została powiadomiona, że z Sołówek uciekło pięciu więźniów. Za pojmanie każdego zbiega obiecywano dziesięć pudów mąki. Widzieli dziesięciu czekistów z psami. Ponadto kuter z sześcioma żołnierzami na pokładzie patroluje rzekę. Poprosiliśmy Karelów o chleb i tytoń. Dali nam dwa bochenki i paczkę machorki (mocny tytoń), za co zapłaciliśmy im trzy ruble. Reszty nie mieli. Karelowie poradzili nam skręcić w stronę farmy mlecznej, która znajdowała się w odległości dwudziestu pięciu mil od Poddiużnego. Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że na tej farmie czeka nas fachowo zorganizowana zasadzka. Ale nie myślę, żeby ci dwaj Karelowie skierowali nas tam specjalnie.

Zbliżając się do miejsc zamieszkałych, zwykle kładliśmy się na ziemię i ze dwie godziny obserwowaliśmy, kto wchodzi do domu i kto z niego wychodzi. Tym razem zrobiliśmy to samo. Ale niczego podejrzanego nie zauważyliśmy. Sazonow, Malbrodzki i Pribłudin pozostali w ukryciu, a Bessonow i ja skierowaliśmy się w stronę farmy. Bessonow otworzył drzwi i kiedy już zamierzał przekroczyć próg, rozległ się jego dziki wrzask: „Czerwoni”!. Otworzyły się drzwi i Bessonow zobaczył trzy wprost w niego wycelowane karabiny. Będąc człowiekiem zimnej krwi i w tej sytuacji nie stracił panowania nad sobą, szybko zatrzasnął drzwi i zaczął przez nie strzelać.

Podbiegłem do niego. Czerwonoarmiści wciąż trwali w milczeniu. Byłoby głupotą nawiązywać z nimi walkę, więc postanowiliśmy odejść do lasu. W tym celu trzeba było najpierw przejść obok okna i czekiści mogli nas bardzo łatwo powystrzelać jak kuropatwy. Bessonow zajął stanowisko obok stajni; stamtąd można było w każdej chwili otworzyć ogień w kierunku okna, gdyby nagle pojawił się w nim żołnierz. Stałem na drugim końcu stajni z karabinem gotowym do strzału. Po jakimś czasie porzuciliśmy nasze stanowiska, wydaliśmy sobie rozkaz: "Biegiem marsz !" i byliśmy już prawie pod samym lasem, gdy do brzegu od ujścia rzeki Szomby, dopływu Kiemi, podpłynął kuter z sześcioma żołnierzami na pokładzie. Znajdujący się w domu czerwonoarmiści powyskakiwali przez okna w przeciwległej ścianie, wychodzącej na rzekę. Nie widziałem żadnego sensu w dalszej wymianie strzałów. Jednak Bessonow strzelał w kierunku kutra. Czekiści wyskoczyli na brzeg i skierowali się w stronę lasu. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się druga łódź, wypełniona płaczącymi kobietami i dziećmi z rodzin rybaków karelskich. Pospiesznie skryliśmy się do lasu.



ROZDZIAŁ 4
STRASZLIWE PRZEJŚCIE

Sazonow - budowniczy tratwy, - Gorzkie rozczarowanie
-Spiżarnia kosiarzy - Grabież na farmie komunistycznej
-Pewna śmierć - Rekord w pływaniu

Kontynuowaliśmy swą morderczą wędrówkę, idąc przez bagna porosłe gęstymi krzakami. Zamiast nadziei, w naszych, sercach pojawiała się rozpacz. Od czasu do czasu padaliśmy na ziemię z głodu i wycieńczenia. Moje odmrożone nogi sprawiały mi niemiłosierny ból.

Posuwaliśmy się ściśle na południe wzdłuż rzeki Kiem’, następnie skierowaliśmy się na zachód. Padając i znów wstając, co rusz grzęznąc w bagnistej mazi, zdołaliśmy jednak pokonać dwadzieścia pięć mil. Przed nami pojawiło się wielkie jezioro. Na jego brzegu stało kilka chatek rybackich. W domach nie zastaliśmy nikogo. Zabraliśmy trochę jedzenia i pozostawiliśmy na kamieniu czerwoniec wraz z notatką następującej treści: „Wybaczcie, ale nędza zmusza nas do kradzieży. Zostawiamy wam czerwoniec”.

Długo łamaliśmy sobie słowy nie wiedząc jak przeprawić się przez jezioro. Próbowaliśmy obejść je dookoła, przeszliśmy dziesięć mil, ale wszędzie natrafialiśmy na wodę. Wówczas Sazonow, który wyrósł nad wodą, zrobił kilka maleńkich tratewek, związując deseczki czym popadło. Używaliśmy wszystkiego, co było pod ręką: rzemienie karabinów, pasy, koszule. Następnie Sazonow przeprawił nas na przeciwległy brzeg. Zapamiętałem, że przeprawa przez jezioro pozbawiła nas resztek sił.

Wskrzeszając w pamięci całą tę drogę, którą przeszliśmy w owo straszne dni, nie mogę pojąć, w jaki sposób udało nam się przetrzymać podwójne obciążenie - fizyczne i psychiczne - i nie paść trupem gdzieś tam na karelskich torfowiskach?

Widocznie Bogu spodobało się nas ocalić i wyprowadził nas z gęstych zarośli bagiennych, abyśmy mogli zaświadczyć przed całym światem: uświęcone tereny Klasztoru Sołowieckiego zamienione zostały przez niegodziwe władze w miejsce nieustających cierpień.

Po przeprawieniu się przez jezioro postanowiliśmy iść dokładnie na zachód. Wokół nas rozpościerały się bezkresne topieliska, bez najmniejszej ścieżynki. Nie zostało nam ani kawałeczka chleba. W przeciągu trzech dni jedynym i najsilniejszym naszym doznaniem było uczucie głodu, dlatego też na czwartą dobę, nie bacząc na bardzo prawdopodobne ryzyko wpadnięcia w zasadzkę, udaliśmy się mimo wszystko na poszukiwanie chleba i w czasie tej wędrówki natrafiliśmy na drewnianą moszczoną drogę, która wiodła przez bagna. Najprawdopodobniej zbudowali ją Anglicy. Nie znaleźliśmy na niej żadnych śladów.

Przeprowadziliśmy naradę wojenną i jednogłośnie postanowiliśmy skręcić na północ w nadziei znalezienia jakiegoś zamieszkałego miejsca. Przeszliśmy dwanaście mil - nie było żywego ducha. Po jakimś czasie dotarliśmy do następnego jeziora. Na przeciwległym brzegu rozpościerała się duża wieś. Można było usłyszeć ludzkie głosy i szczekanie psów. Powoli zbliżaliśmy się do brzegu. Bessonow i Sazonow długo stali nad samym brzegiem, krzycząc na całe gardło: "Hej, jest tam kto?"

Wreszcie nas usłyszano. Podpłynęła łódka, przy wiosłach siedział Karel. "Czy można dostać u was choć trochę chleba?. My zapłacimy". „Chleba dostać można ile zechcecie. I inne rzeczy także. Ale najgorsze jest to - powiedział uczciwy rybak - że we wsi są czekiści z Sołówek. Poszukują was”. Znowu zagłębiliśmy się w zarośla. Deszcz lał bez ustanku, wiał bardzo silny wiatr. Pomad cztery dni niczego nie mieliśmy w ustach i tylko paliliśmy. Wreszcie nasza grupka natrafiła na ścieżynkę drewnianą, kładkę przerzuconą ponad wodą. Ścieżka ta przywiodła nas do maleńkiego domku wśród bagien. Uważnie przeszukaliśmy okolicę, ale nie znaleźliśmy nic do jedzenia. Czterej z nas próbowali rozniecić ognisko z chrustu w strugach deszczu, a Bessonow nie przestawał badać okolicy. Ze zwiadu wrócił nieoczekiwanie szybko, niosąc w rękach pięć bochenków czarnego chleba. Zrazu pomyślałem, że to wywołane głodem halucynacje. Ale nie! To był prawdziwy chleb, przy czym w wielkiej obfitości.

Bez wątpienia domek był własnością karelskich kosiarzy. Zimą przenoszą zapasy żywności do domków, ponieważ latem nie sposób do nich dotrzeć - bagna zamieniają się w ogromne śródlądowe morze. Niedaleko chatki Bessonow znalazł drewniany schowek podobny do gigantycznego grzyba. Otwierał się pośrodku, a tuż pod otworem leżały setki ogromnych bochnów, trzy worki kaszy, worek soli. Nasza radość nie miała granic. Postanowiliśmy dobrze odpocząć. Na szczęście prawdopodobieństwo zasadzki czekistów pośród bagien było niemal wykluczone, ponieważ przedostanie się tam było praktycznie niemożliwe (jeśli nie liczyć odkrytej przez nas ścieżki nad bagnami). Przygotowaliśmy wywar z tego chleba, usmażyliśmy mięso, nagotowaliśmy różnych zup. Mieszkaliśmy w chatce do tego momentu, dopóki nie pozostało po pięć bochenków chleba na każdego.

Później - znów na zachód. Woda, woda, woda - bez granic, bez kresu. Mając po pięć bochenków, szliśmy około tygodnia. Znaliśmy ścieżynkę, która doprowadziła nas do farmy mlecznej. Ukryliśmy się i zaczęliśmy uważnie wsłuchiwać się w odgłosy farmy, a po jakimś czasie wysłaliśmy Sazonowa na poszukiwanie żywności. Kiedy wrócił z chlebem i masłem zauważyliśmy, że z chaty wybiegła wieśniaczka i pospieszyła w stronę łódki stojącej na brzegu. Było oczywiste, że w tym domu mieszkają komuniści, a kobieta udała się na poszukiwanie czerwonoarmistów. Oddaliśmy kilka strzałów w jej kierunku; przelękła się i wróciła do domu. Ograbiliśmy do czysta tych komunistów; zabraliśmy faskę masła, wielką ilość chleba i cały zapas ryb. Okazało się, iż posiadamy taką ilość aprowizacji, że nawet Bessonow i ja, którzy zwykle szliśmy na czele oddziału tylko z karabinami (szukaliśmy i torowaliśmy drogę) - teraz byliśmy zmuszeni nieść na plecach po worku z jedzeniem.

Tymczasem nasza odzież zamieniła się w łachmany; kłujące krzaki porozrywały ją na strzępy. Obuwie rozpadało się w oczach. Nasze zmierzwione brody sfilcowały się, twarze przybrały wygląd straszny, łokcie i kolana sterczały na wierzchu. W ogóle, wyglądaliśmy jak ludożercy lub zbiegli katorżnicy, którymi, w rzeczy samej, byliśmy.

Przedzierając się wąską ścieżką przez las, natknęliśmy się na ślady butów żołnierskich, i znaleźliśmy kawałek skręta. Ponieważ nie mieliśmy już machorki, niedopałek natychmiast podnieśliśmy i każdy z nas głęboko się zaciągnął. Sazonow i Malbrodzki upierali się, żebyśmy zboczyli z niebezpiecznej ścieżki. Poszliśmy w stronę rzeki. Poszukiwania brodu zajęły nam trzy godziny, ale i tak nie udało się go znaleźć. Musieliśmy wrócić do porzuconej ścieżki Po długim kluczeniu znaleźliśmy się na miejscu, gdzie były widoczne ślady wielu nóg. Domyślaliśmy się, że granica jest gdzieś w pobliżu.

Ale nie mieliśmy możliwości, aby choć w przybliżeniu ustalić, gdzie znajduje się granica. Nie mieliśmy mapy i nikt nie wiedział, ile mil należy jeszcze pokonać, aby dotrzeć de Finlandii. wskazówka kompasu pokazywała nam, jak iść na zachód, ale na tym kończyła się jej pomoc.

Ostrożnie poszliśmy za śladami. W czasie gdy nasz oddział okrążał niewielkie wzniesienie, spoza wysokiej skały posypał się grad kul. Było to dla mnie tak nieoczekiwane, że stanąłem jak wryty. Pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt pocisków padło niemal z bezpośredniej odległości. Widzieliśmy wybuchy oddawanych zza skały strzałów, ale kula nikogo nawet nie musnęła. Zrozumieliśmy, że zasadzkę zorganizowano po obydwu stronach ścieżki, Ukrył nas las, wyjątkowo gęsty w tym miejscu.

Rozbiegliśmy się w różne strony i pochowaliśmy się wśród drzew. Strzelanina trwała jeszcze długo. Możliwe, że natknęliśmy się na oddział sowieckich służb pogranicznych.

Posuwając się szybko w kierunku zachodnim znowu przyszliśmy nad rzekę. Ale brodu i tak nie znaleźliśmy. Próba obejścia zakola rzeki także do niczego nie doprowadziła: zatoczyliśmy wielki krąg i w rezultacie wróciliśmy na poprzednie miejsce. Za kilka dni wyjaśniło się, że wzdłuż tej rzeki biegnie granica pomiędzy Rosją a Finlandią. Uważano ją za nie do przebycia i dlatego nie strzegli jej ani Finowie, ani Rosjanie.

Ale my musieliśmy przedostać się przez rzekę, która przegradzała nań drogę na zachód. Sazonow szczęśliwie przepłynął na drugi brzeg, Malbrodzki poszedł pod wodę i zaczął tonąć. Silny prąd znosił go w dół. Z trudem wyciągnąłem Malbrodzkiego na brzeg. Mnie samego zniosło o kilka jardów w dół i już zacząłem się zachłystywać, gdy wpadłem na pomysł, aby oprzeć lufę swego karabinu o dno rzeki i w ten sposób utrzymać się na powierzchni. Nie wiedzieliśmy, co robić dalej. Zupełnie opadliśmy z sił. Kilkakrotnie nieopatrznie rzucaliśmy się do wody i za każdym razem, śmiertelnie zmęczeni, wracaliśmy na brzeg. Sazonow kolejny raz zademonstrował nam swe mistrzostwo i umiejętności w pokonywaniu każdego prądu, po kolei przeprawiał nas na przeciwległy brzeg na własnych plecach. Było to o godzinie trzeciej rano 15 czerwca 1925 roku.



ROZDZIAŁ 5
WOLNOŚĆ

Trudności językowe - Błogosławiona pewność - Dziennik Bessonowa
- Przyjaciel w potrzebie - Nareszcie wolność



Przemokliśmy do nitki. Zamokły nasze pociski. Ręce drżały z zimna, nie mieliśmy sił nawet rozmawiać. I na domiar złego nasz mizerny zapas chleba pochłonęła rzeka. Na szczęście w dwa dni później natrafiliśmy w lesie na renifera. Bessonow, który w odróżnieniu od nas potrafił jakimś cudem uchronić swą broń i naboje przed zamoczeniem, zastrzelił tego renifera. Z głodu i radości zjedliśmy od razu, bez chleba, prawie połowę tuszy. Z niewielkiej ilości mięsa ugotowaliśmy zupę, a pozostałe, przygotowane do spożycia kawałki zabraliśmy ze sobą. Wynikiem opisanej uczty był ogólny, silny rozstrój żołądka. Przez kilka dni byliśmy tak osłabieni, że poruszaliśmy się z największą trudnością.

Upłynęły dwie doby od przeprawy przez rzekę i po dość długim i męczącym marszu zobaczyliśmy willę. Weszliśmy do środka i poprosili gospodarzy, aby nam sprzedali chleba, i w ogóle coś do jedzenia. A oni nas nie rozumieli. Nie umieli mówić po rosyjsku. Podtrzymywani na duchu nadzieją, że znajdujemy się w pobliżu Finlandii, pytaliśmy co to za kraj, gdzie się znajdujemy – Finlandia czy Rosja (wieśniacy po obu stronach granicy mówili po fińsku).

Trzeba było uciec się do języka gestów i porozumiewać się przy pomocy rąk, ale było to zupełnie nieskuteczne (nawiasem mówiąc, po przybyciu do Finlandii dowiedzieliśmy się, że fińska nazwa tego kraju brzmi „Suomi”).

Wzięliśmy trochę prowiantu i zaproponowaliśmy gospodarzom czerwoniec, ale nie chcieli przyjąć. Wtedy oddaliśmy im wszystkie swoje drobne monety – dziewięćdziesiąt kopiejek srebrem. Na srebro wieśniacy się zgodzili. Odchodziliśmy odprowadzani nieprzyjaznymi spojrzeniami. Minęło jeszcze kilka dni pełnych nieokreślonej trwogi: granica przekroczona, ale w jakim kraju się znajdujemy? Jeśli w ZSSR, to czy nie ryzykujemy krachem całej naszej ucieczki – po tylu męczarniach, czy nie grozi nam znowu znalezienie się w łapach czekistów?

23 czerwca podeszliśmy do wielkiej rzeki. Na przeciwległym brzegu stało mnóstwo ludzi; prawdopodobnie trwały przygotowania do spławu drzewa. W ciągu ostatnich tygodni rzucały nam się w oczy zasadnicze różnice w otaczającym nas pejzażu: wszędzie były widoczne oznaki porządku i kultury. A i robotnicy na tamtym brzegu byli o wiele czyściej ubrani, niż ich rosyjscy koledzy. Po długich wahaniach i wątpliwościach doszliśmy jednak do wspólnego wniosku, że granica pozostała za nami. Zaczęliśmy krzyczeć i wołać tych ludzi, aby nam przyszli z pomocą i przysłali łódkę. Robotnik, który przeprawił się na drugą stronę, objaśnił nam (oczywiście nie bez trudności), że ZSSR leży daleko za nami.

Po upływie kilku chwil nie byliśmy w stanie wypowiedzieć ani słowa, bo na naszą radość nałożyło się zmęczenie. Te niezapomniane chwile Bessonow uwiecznił w swoim dzienniku tylko jednym słowem: „FINLANDIA”.

Nasz „dyktator” prowadził dziennik na wewnętrznych stronach okładek, poniżej spisu treści i na odwrocie ostatniej, czterechsetnej stronicy „Nowego Testamentu Pana Naszego Jezusa Chrystusa” (wydanie synodalne 1916 roku). Codziennie robił króciutkie notatki zwykłym ołówkiem. Owe mało powiązane wzajemnie uwagi, które naprawdę przeszły ogień i wodę, dają najpełniejszy obraz wszystkich przeciwności naszej ucieczki. Dzięki nim nie straciliśmy rachuby czasu.

Przytoczę kilka najbardziej charakterystycznych fragmentów z dziennika Biessonowa:

18 maja 1925 roku – Rozbroiliśmy konwój i uciekliśmy.

21 maja – Biwak w lesie. Z powodu zamieci pozostajemy w chatce.

24 maja. – Zamieć trwa. O drugiej w nocy ruszamy w stronę rzeki Kiem’. O siódmej wieczorem przyszliśmy do wioski Poddiużnoje. Wzięliśmy trochę chleba. Noc. Idziemy wzdłuż rzeki Kiem’. Nastroje dobre. W Poddiużnym zasadzka czerwonoarmistów. Wyszli nas szukać

27 maja. – Szliśmy całą noc i cały dzień bez odpoczynku. Jedzenie prawie się skończyło. O siódmej wieczorem przyszliśmy na farmę mleczną w odległości dwudziestu dwóch mil od Poddiużnego. Zmierzając w kierunku farmy wpadliśmy w zasadzkę. Po wymianie strzałów czerwoni uciekli łódką. My pospieszyliśmy wzdłuż rzeki, zdobyliśmy jedzenie u rybaków. Jedzenia mało. Zmuszeni jesteśmy iść o głodzie. Jesteśmy strasznie zmęczeni. O drugiej w nocy odeszliśmy znad rzeki, zatrzymaliśmy się na odpoczynek o szóstej rano.

28 maja 1925 roku - Odpoczywamy cały dzień. Jedzenia mało. Wszystkim spuchły nogi.

29 maja - Przejście nocne przez „nieprzebyte” bagna. W dzień odpoczynek. Wieczorem podążamy naprzód. Odpoczynek. Muszki. Gęsi. Zając. Północ. Malbrodzki nie może iść ze zmęczenia. Odpoczęliśmy.

30 maja - Koło 11 wieczorem szczęśliwie przeprawiliśmy się przez rzekę Szomba. Ulga i wielka radość. Dzięki Bogu! Szliśmy całą noc.

1 czerwca - Rankiem niespodziewanie natknęliśmy się na chatkę rybaka. Wszyscy wyjechali na połów. Wzięliśmy tam chleba, pozostawiając trzy ruble. Wielka pomoc. Idziemy dalej. Przeprawiliśmy się na drugi brzeg. Wieczór. Marsz bez odpoczynku. Zaczął padać deszcz. Straszne zmęczenie. „Straszna noc”. Deszcz tak leje, że zgasło nasze ognisko. Ani minuty snu, zmęczenie pozostało.

2 czerwca - Idziemy jak pijani. Rankiem deszcz przestał padać. Zatrzymujemy się na odpoczynek dzienny. Chatka. Odpoczywamy cały dzień i całą noc.

4 czerwca - Rankiem poszliśmy na wieś zdobyć pożywienie. Karelowie obiecali dać i okłamali nas. We wsi żołnierze. Jedzenia całkiem mało. Idziemy na zachód. Co jeszcze Bóg nam ześle?! Sytuacja krytyczna. Trudna droga wokół bagien.

5 czerwca 1925 roku - Odpoczynek. Artaganowicz (Malsagow) nie może iść, źle wygląda. Ruszyliśmy o pierwszej w nocy. Wieje z północy. Woda, bagna, lodowate zimno. Rzeka nie do przebycia. Przeszliśmy sześć mil zamiast zaplanowanych szesnastu. Maleńki kawałek chleba i „manna” w kieszeniach w ciągu dwóch dni. Domek kosiarzy. „Grzyb” i ogromne ilości chleba, mąki i soli. Wszyscy padli na kolana i dziękowali Stwórcy. Prawie ranek. Wszyscy śpią. Dzięki Bogu! O Boże, pomóż nam w taki sam sposób i w przyszłości i wybaw nas od wrogów naszych! Ja wierzę: On nam pomoże.

6 czerwca - Odpoczynek. Maleńka chatka. W tej chwili jestem szczęśliwy moralnie i fizycznie. Bóg sprawił cud!

8 czerwca - Pogoda się zmieniła. Ciepło. Woda opada. Jemy co dwie godziny i chwalimy Boga. Prawie noc. Ognisko. Nie mogę spać. Czuwam. Sytuacja jest dobra. Nic nie zauważyliśmy. Według naszych obliczeń, przeszliśmy 18 mil po „nieprzebytych bagnach”.

11 czerwca - Szliśmy całą noc. Rankiem zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek, wypiliśmy przegotowanej wody. Poszliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się o szóstej wieczorem. Maleńka chatka numer dwa. Ruszyliśmy wieczorem. Jak wiele prób na drodze do osiągnięcia naszego celu. Według moich obliczeń znajdujemy się w odległości trzynastu mil od granicy. Zostało mi dwa kawałeczki chleba, Malbrodzkiemu – ani jednego.

12 czerwca 1925 roku - Wczesnym rankiem wypiliśmy wrzątku w szopce nad jeziorem. Ścieżki, jeziora, deszcz. Odpoczynek w rozwalającej się chatce. Nerwy. Nic do jedzenia. Boże pomóż nam! Idziemy dalej. Posuwamy się całą noc. Deszcz, rosa, zimno. Ścieżynka.

13 czerwca - Jezioro. Czerwoni. Linia patrolowania. Idziemy dookoła. Odpoczynek bez ogniska. Sześć mil na zachód i ani jednej oznaki granicy. Według naszych obliczeń przekroczyliśmy granicę o północy. Szliśmy całą noc. Zimno. Rozpaliliśmy ognisko i odpoczywamy do rana. Jedzenia nie ma żadnego.

14 czerwca - Rzeka. Wycofujemy się. Ścieżka. Zasadzka. Strzały z bezpośredniej odległości. Bóg nas ocalił. Chwała Mu! Ucieczka. Z powrotem ku rzece. Straszliwa przeprawa.

15 czerwca - Odpoczynek po przeprawie. Suszymy się cały dzień i noc. Kłótnia. Przywrócenie spokoju.

17 czerwca - Celnym strzałem powaliliśmy renifera. Prawie całego zjedliśmy.

18 czerwca - Ruszyliśmy rankiem. O północy zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Cały dzień nie ruszaliśmy się z miejsca

19 czerwca - O siódmej wieczorem przeszliśmy polanę. Odpoczęliśmy. Polana wiedzie do nikąd Kurs na farmę mleczną. Odpoczynek z krowami.

21 czerwca - Wyruszyliśmy rankiem. Zmęczenie. Brak pewności. Nie mamy ochoty iść. Polana. Podeszliśmy na skraj. Odeszliśmy z polany. Linia telefoniczna. Spław drzewa. FINLANDIA !!!



Bessonow prawdopodobnie nie odnotowywał w swoim dzienniku każdego dnia, ponieważ nasza ucieczka zakończyła się w rzeczywistości dwudziestego trzeciego czerwca 1925 roku

Finowie przyjęli nas życzliwie. Nakarmili i wysłali do Ulenborga. Naczelnik policji ulenborskiej wzruszył nas do łez swą troskliwością. Nie tylko dostarczył do aresztu jedzenie i zaopatrzył nas w pieniądze, ale osobiście odprowadził mnie do lekarza, aby mi opatrzył odmrożone nogi. Ja, na pierwszy rzut oka prawdziwy bandyta, brudny, w łachmanach, wyczuwałem pewną niezwykłość w jego uprzedzającym sposobie bycia, a na twarzach spotykanych ludzi czytałem pełne podejrzliwości pytanie: „Kto to wpadł w sidła szefa policji?”

I tym niemniej – nie od razu nas zwolniono. Okazało się, że właściciel fermy hodowlanej , gdzie przed kilkoma dniami zabraliśmy żywność, zapłaciwszy za nią jeden rubel srebrem (ponieważ gospodarze nie przyjęli sowieckich papierowych pieniędzy) – złożył skargę, w której domagał się kompensacji w wysokości tysiąca marek.

Gazety natomiast komunikowały o zajściu w sposób następujący: „pięciu bolszewickich bandytów przekroczyło granicę i dokonało zbrojnego napadu na farmę fińską”. Byliśmy zmuszeni spędzić kilka dni w więzieniu, dopóki nie rozpatrzono naszej sprawy (najpierw w Ulenborgu, a później w Helsinkach). Ale po Sołówkach i lasach Karelii więzienie to wydawało nam się rajem prawdziwym.

Gdy przyjechaliśmy do Helsinek, w więzieniu odwiedził nas przewodniczący Komitetu Specjalnego do spraw Rosji w Finlandii, A. N. Fenoult. Dzięki jego niewyczerpanej energii i osobistemu zaangażowaniu bardzo szybko nas zwolnili z więzienia i stworzyli możliwość, byśmy mogli przyzwoicie się ubrać i doprowadzić do mniej więcej ludzkiego wyglądu.

Godny podkreślenia jest fakt, że Malbrodzki (drugi Polak, Sazonow, rodem z byłej Guberni Wileńskiej nie został uznany za obywatela Polski), który od razu zwrócił się do polskiego konsula, opuścił więzienie razem z nami; a my nie posiadaliśmy żadnej oficjalnej pomocy dyplomatycznej.

Chciałbym zakończyć tę skromną relację słowami szczerej wdzięczności tym wszystkim (zarówno Finom jak i Rosjanom), którzy wykazali w stosunku do nas tyle sympatii i szczerego współczucia. Po niewiarygodnym okrucieństwie, jakie przejawiał człowiek w stosunku do innego człowieka w łagrach, po wołającym o pomstę do nieba egoizmie, znieczulicy, niewyobrażalnej bezduszności zaszczepionej nieszczęsnemu narodowi przez bolszewików, przyjęcie, jakie zgotowano nam w Finlandii – wzruszyło nas do głębi.







Przygotowanie do druku i publikacja

W Wielkiej Brytanii, Liwerpool, Londyn, Tłumaczenie z angielskiego –

Szachbułat Jandijew






















Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Małsagow S Wyspy piekielne
Małsagow S Wyspy piekielne
Małsagow Wyspy piekielne Sowieckie więzienie na Dalekiej Północy
Malsagow Sozerko Artaganowicz Wyspy piekielne Sowieckie więzienie na?lekiej Północy
Przedpola Piekieł Rewersy
POWIERNICZE WYSPY PACYFIKU, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
Piekielna ilustracja, H. P. Lovecraft
WYSPY SALOMONA, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
TURKS I CAICOS-WYSPY, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
WARUNKI NATURALNE WYSPY ROBINSONA
Zwiadowca piekieł
Moai i tajemnica Wyspy Wielkanocnej, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
FURTKA DO PIEKIEŁ
Żydomasońska rewolucja w Kościele Katolickim Piekielne kościoły
WYSPY KOKOSOWE, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
WYSPY MARSHALLA, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
Ułamek chce wrócić na Wyspy
Wolfe Gene Smierc Doktora Wyspy

więcej podobnych podstron