Było ciepłe, letnie popołudnie. Przy ścieżce wijącej się wzdłuż ciemnego jeziora, w cieniu rozłożystego buka, siedział na ławce starszy mężczyzna w lekkiej, zielonej wiatrówce i płóciennym kapeluszu z wąskim rondem. Po przeciwległej stronie jeziora pokryte lasem zbocze opadało wprost do wody. W lewo przechodziło w strome stożkowe wzgórze zwieńczone starym zamkiem z wieżą. W dali, na prawo, szarzało pasemko ściany kamiennej zapory zamykającej zbiornik wodny.
Przez ciemne słoneczne okulary Grzegorz spoglądał leniwie na ludzi rozciągniętych na kocach, na dzieci pokrzykujące i pluskające się w wodzie. Para młodych ludzi na kajaku wiosłowała miarowo w stronę zamku. Uśmiechnął się do siebie, kiedy wioślarze zwrócili na chwilę twarze w jego stronę, jak gdyby wyczuli na sobie jego wzrok.
Popadł w zadumę. Blisko pół wieku wcześniej, w tym samym miejscu, bawił się z Norką, małą płową suczką przypominającą teriera. Nie chciała wejść do wody, a kiedy ją wniósł na rękach, odpłynęła pospiesznie do brzegu. Obraziła się śmiertelnie i w drodze powrotnej do domu trzymała się od niego z daleka.
Zamek! To był oddzielny obszerny rozdział wspomnień. Na przykład wieża zamkowa. Na jej szczycie znajdowała się drewniana nadbudówka z wysokim masztem flagowym. Grzegorz, wtedy kilkunastoletni wyrostek, wdrapał się kiedyś na daszek nadbudówki i stanął obok masztu, aby stamtąd lepiej widzieć okolicę. Musiał wysłuchać dobitnej reprymendy od gospodarzy zamku, kiedy znalazł się z powrotem na zamkowym dziedzińcu.
Ciekawe, co tam się dzieje w zamczysku. Czy nadal straszy w wieży szkielet w więzach z grubego zardzewiałego łańcucha? Za wysoko i za stromo na stare nogi — pomyślał. — Ale dlaczego nie mieliby tam wybrać się na wakacje moi młodzi przyjaciele?
...
Aga! Dostałem list!
Od dawnego kolegi?
Skąd wiesz? — zapytał Piotr zaskoczony.
Z nowymi kolegami nie korespondujesz, bo się z nimi spotykasz na co dzień. List od ciotki aż tak by ciebie nie podekscytował. A listem od koleżanki może byłbyś poruszony, ale pewnie tak byś się z nim nie obnosił i nie chwalił przede mną!
Zadziwiasz mnie! Skąd tyle żelaznej logiki...
...U kobiety, a przy tym tak młodocianej, oddalonej od matury jeszcze o dwa miesiące wakacji plus cały rok szkolnej udręki, prawda?
Już więcej nie komentuję! Nie mam żadnych szans w dyskusji z tobą!
Dobrze, że sam na to wpadłeś!
Ostatnie słowa wypowiedziała już ciszej zawieszona u jego szyi i przyklejona do chłopca całym ciałem.
Piotr! Jedyny mój! Jeżeli czasem udaje mi się coś wydedukować, to przecież jest w tym mnóstwo twojej zasługi! To twoja szkoła, mistrzu! — sączyła mu pochlebstwa wprost do ucha. — A teraz powiedz, co jest w liście? Dokąd jedziemy na wakacje?... Przepraszam! Nie chciałam osłabić efektu twego wystąpienia. Już cała milczę i słucham! Mów!
Nie wiem, czy warto. I tak wiesz wszystko, zanim ja zdążę pomyśleć!
Agata powstrzymała się od odpowiedzi. Cmoknęła go tylko w usta i z teatralnym gestem nadstawiła ucha.
No! Wreszcie! Tak trzymać!
Piotr użył żeglarskiego wyrażenia i Agatka nie wiedziała, czy ma to być zachęta do utrzymania kursu na pieszczotliwe czułości, czy też żartobliwe wezwanie do trzymania zamkniętej buzi, czyli do milczenia.
Pisze mi Janusz Kowaczek, że jego rodzice otworzyli własny hotel, czy raczej ośrodek wypoczynkowy, i zapraszają nas na lato. A teraz spróbuj zgadnąć dokąd!
Jesteś pewny, że tego chcesz? Mam zgadywać? Zastanów się! — ostrzegła dziewczyna.
Spróbuj! Nie masz szans! Tym razem ty nie masz szans!
Sam chciałeś! Pamiętaj!
Jesteś uradowany, — rozważała na głos — a więc miejsce jest atrakcyjne. Mamy lato, a więc musi być woda. Janusz mieszka gdzieś na Dolnym Śląsku, a więc – Sudety. Stawiam na jakieś schronisko, może dawne gospodarstwo wiejskie, nad jeziorem, w górach! — Agata patrzyła wyczekująco w oczy chłopca.
Teraz to on ucałował ją, ale dłużej i z czułością.
Jesteś nadzwyczajna! Mimo wszystko zaskoczę cię troszeczkę! Oni wydzierżawili zamek! Prawdziwy stary zamek! W górach, nad jeziorem!
Piotr, Piotr! To wspaniałe!... A jak to jest, że zapraszają nas, nas obydwoje? Mnie przecież nie znają!
Tak wspaniałej istoty jak moja dziewczyna nie da się ukryć przed światem. Jeszcze nie znają ciebie osobiście i wcale się nie dziwię, że chcą ten brak nadrobić!
Zgrabnie się wymigujesz od odpowiedzi! Co im o mnie i o nas opowiedziałeś?
Same dobre rzeczy, czyli... bardzo niewiele!
Potwór!
Aha! To znaczy, że mam sobie jechać sam?
Puścić chłopaka samopas na wakacje to jakby wystawić za burtę łódki otwartą dłoń z luźnym pierścionkiem na palcu! O nie, mój drogi! Mam cię w swoich szponach i nie wypuszczę!
Przy ostatnich słowach dziewczyna ujęła ręce Piotra w swoje i... położyła sobie na piersiach.
Dłonie chłopca ożyły. Najpierw pieściły drobne dziewczęce wypukłości przez bawełnianą koszulkę, jednak rychło znalazły pod nią drogę do ciepłych, jedwabiście gładkich wzgórków. Aga uniosła w górę obie ręce i koszulka sfrunęła na podłogę. Piotr pochylił się i przytknął wargi do różowych malinek, które szybko pęczniały w jego ustach. Ręce gorączkowo błądziły po biodrach dziewczyny, po krągłych, jędrnych pośladkach, przesuwały fałdy spódnicy wzdłuż ud...
Aga dotknęła zapięcia w talii i po chwili pozostała już tylko w obcisłych figach. Rozpięła pasek dżinsów Piotra, a on zdjął je z siebie razem z bielizną. Dziewczyna obróciła się wolno tyłem do mężczyzny. Uwolniła stopy z majtek, które z niej zsunął w dół, na podłogę. Rozsunęła uda, kiedy sięgnął między nie jedną ręką, podczas gdy druga przeliczała jej piersi.
Oddech dziewczyny stawał się płytszy i szybszy. Piotr czuł, jak fałdy jej skóry rozluźniają się i wilgotnieją w jego dłoni...
Chodź! Chodź! Daj mi go, daj! — zawołała półgłosem sięgając jedną ręką za siebie, a drugą opierając się o stół...
...
Piotr i Agata, z plecakami w rękach, zeszli ostrożnie po drewnianych schodkach starego wagonu na niski peron wysypany czerwonym żwirkiem. Janusz dostrzegł ich od razu pomiędzy nielicznymi pasażerami, którzy wysiedli na małej stacyjce. Oderwał się od zielonego odkrytego łazika i wyszedł im na przeciw.
Poznajcie się. To jest Janusz, mój druh i przyjaciel, sprzed... sprzed ilu to lat?
Będzie ze sześć!... Kowaczek — przedstawił się Janusz. — Janusz Kowaczek. Agata, prawda?
Janusz – rówieśnik Piotra – był od niego trochę niższy, masywniej zbudowany. Okrągła twarz o nieco kobiecych rysach i delikatnej jasnej cerze kojarzyła się z wizerunkami cherubinów. Bujne, faliste włosy jeszcze ten efekt podkreślały.
Chłopiec odebrał od Agaty plecak i – wytrącony tym manewrem ze zwykłego rytmu powitania – trochę niezgrabnie podał jej rękę. Patrzył na nią przy tym z taką uwagą, że przez twarz speszonej dziewczyny przeleciał rumieniec.
Tak. Agata — powiedziała. — Ciekawa jestem, co on ci jeszcze o mnie opowiedział. Jakoś bardzo się z tym krył, kiedy próbowałam go przepytać.
Wobec tego może nie powinienem go zdradzać. Pisał o wspaniałej dziewczynie. Użył wielu rzeczowników i licznych, entuzjastycznych przymiotników, ale teraz widzę, że jego słownictwo jest bardzo ubożuchne!
Dziękuję! Dziękuję wam obydwu!
Agata przyjęła śmiały, a przy tym elegancki komplement z nieukrywaną przyjemnością. Objęła Piotra w pół i spojrzała mu w oczy z wdzięcznym uśmiechem.
A to jest Kowa — rzekł Janusz.
Rosły owczarek niemiecki stał przy nim spokojnie z otwartym pyskiem i przyjaźnie machał ogonem.
Cześć, Kowa! — powiedziała Aga.
Przykucnęła i wyciągnęła rękę w stronę psa, nie dotykając go jednak. Pies zrobił krok w jej stronę, trącił wyciągniętą rękę wilgotnym chłodnym nosem i pozwolił podrapać się za uchem i pod brodą.
To niebywałe! On wprawdzie nie jest agresywny, ale nigdy nie zachowuje się tak ufnie! — rzekł Janusz.
On? Myślałem, że Kowa to, że tak powiem, damskie imię! — zdziwił się Piotr.
To prawda, że brzmi bardziej jak żeńskie. Ale przecież mamy takie męskie imiona jak Barnaba czy Kuba. Można szybko przywyknąć.
Zajęli miejsca w łaziku. Agata usiadła obok Janusza z przodu, a Piotr za kierowcą. Kowa znalazł sobie miejsce za Agatą.
Strome wzgórze zamkowe porastał ciemny, gęsty las z przewagą buków. Wąska, bita dróżka nie oplatała góry wokół, lecz wiła się po zboczu zygzakami. Mury zamku były bardzo wysokie. Były to w istocie grube, wzmocnione ściany zabudowań, tylko w kilku miejscach spiętych ze sobą murem obronnym. W jednym z takich obronnych fragmentów znajdowała się brama wjazdowa z masywnymi drewnianymi wierzejami. Po obu stronach bramy szczerzyły do siebie zęby dwa lwy uniesione na tylnych łapach.
Mam osobliwe wrażenie, jak gdybym już kiedyś tu był... — powiedział w zadumie Piotr.
A wiecie, że ja o tym samym myślę?! Wydaje mi się, że jechałam tą krętą drogą, widziałam te lwy...
Może widzieliście podobny zamek? W końcu wszystkie są trochę do siebie podobne. Jest też taki efekt jak “déjà vu” - złudne wrażenie, że w danej sytuacji już się kiedyś było... — próbował tłumaczyć Janusz, który zatrzymał samochód, aby nie przerwać ciekawej wymiany zdań.
Słyszałem o tym, a nawet czasem coś w tym rodzaju przeżywam. Próbowałem sobie ten efekt wytłumaczyć w następujący sposób. Na przykład teraz: widok tej tu bramy, na skutek jakiegoś błędu przypadkowo trafia od razu do owej głębszej, archiwalnej warstwy pamięci, w której przechowuje się dawniejsze wspomnienia i nagromadzoną wiedzę. I stamtąd to nowe wrażenie, jak echo, powraca na powierzchnię, do zewnętrznej warstwy pamięci - warstwy doraźnej, bieżącej - ale trafia już w formie wspomnienia z odległej przeszłości.
Fascynujące wytłumaczenie, Piotr! Jednak gdybyśmy teraz mieli do czynienia z “déjà vu”, to pewnie nie przeżywalibyśmy go oboje równocześnie, a ja nie mogłabym przewidzieć, co zaraz zobaczymy za bramą! Powiedz, Janusz, czy na dziedzińcu jest okrągła oszklona weranda, altana? Czy na ścianie zamku jest kolorowy zegar słoneczny?
Piotr spojrzał pytająco na Janusza.
Może wy tu, w Zagórzu, byliście już kiedyś? Może zmówiliście się i to jest żart? — odpowiedział pytaniem Janusz z niedowierzaniem.
Nie, Janusz! Pod słowem! — zaprzeczyli goście gorliwie, jedno przez drugie.
Jeżeli nie, to jesteśmy świadkami jasnowidzenia. Albo jakiejś niesamowitej... pętli w czasie, podróżowania w czasoprzestrzeni...
Wjechali na dziedziniec – długi, prostokątny, wybrukowany kamieniami i wyłożony kamiennymi płytami. Na środku podwórza stał okrągły oszklony pawilon. Młodzi ludzie nie wiedzieli, co o tym myśleć i nie pozostało im nic innego, jak powrócić do rzeczywistości.
Kiedy wysiedli, Janusz wziął Piotra pod łokieć i zerknął w stronę Agaty. Domyśliła się, że chce mu coś powiedzieć na osobności i oddaliła się o kilka kroków, aby pooglądać fasady zabudowań. Na jednej z nich znajdował się zegar słoneczny z tłem w postaci kolorowych fresków i tajemniczych hieroglifów.
Piotr! Jak chcecie mieszkać? — spytał cicho Janusz. — W jednym wspólnym pokoju czy osobno?
Piotr zawahał się.
Wiesz... my pomieszkujemy przeważnie razem, u mnie. Myślę jednak, że Aga czułaby się tu u was pewniej i swobodniej, gdyby miała swój pokój. Ale jak najbliżej mojego! Czy nie to sprawi wam kłopotu?
Nie, ani trochę! Jest jeszcze wybór i mam coś, co powinno wam się spodobać!
Świetnie! A kiedy przywitamy się z twoimi rodzicami?
Może najpierw spokojnie się zadomowicie?
Chłopcy wzięli plecaki. Janusz zaprowadził gości do pawilonu w kącie dziedzińca. Po wąskich skrzypiących schodach weszli na piętro.
Czy te komnaty państwu odpowiadają? — zapytał Janusz, otwierając z widoczną dumą dwoje sąsiadujących ze sobą drzwi.
Ujrzeli przed sobą dwa niewielkie pokoiki o ścianach obłożonych jasnym drewnem, stylowo urządzone, pełne słonecznego światła.
Który wybierasz? — spytał Piotr.
Powiem ci, jak pooglądam! Obydwa są piękne! — odpowiedziała Agata. — To naprawdę dla nas? — zwróciła się do Janusza.
Naturalnie! Chyba, że wolicie co innego.
Weszli do jednego z pokoi. Okazało się, że izdebki są połączone drzwiami. Piotr i Agata spojrzeli na siebie radośnie.
Możecie oczywiście dowolnie się przemeblować! — rzekł Janusz przygaszonym głosem, ze smutnym uśmiechem. — Wpadnę tu po was za... powiedzmy, za godzinę, dobrze? To będzie akurat pora obiadowa.
Świetnie! Rozpakujemy się i odświeżymy! — powiedział Piotr.
Janusz! Dziękujemy ci! Tu jest prześlicznie! — dodała Agata!
Dziękuję ci, Piotr! Jesteś wspaniały! — powiedziała tuląc się do niego, kiedy Janusz i Kowa wyszli z pokoju.
Za ten oddzielny pokój — dodała, kiedy spojrzał na nią pytająco. — Bo pewnie o to chodziło w tych waszych sekretnych pogwarkach.
Czy nie uważasz, że Janusz znalazł świetne rozwiązanie?
Rzeczywiście! Zapalił świeczkę pod wizerunkiem mojej panieńskiej wstydliwej niewinności, a równocześnie spory ogarek oświetlający szlak do rajskiej jabłoni i słodkich pokus! — rzekła, wskazując drzwi łączące pokoje.
Rozpakowali rzeczy i rozlokowali je w obu pokoikach. Agata wydobyła ze swojego plecaka kilka niemowlęcych pieluch z tetry. Piotr spojrzał na nią ze zdziwieniem.
Myślisz, że się przydadzą?— żartował, przyglądając się demonstracyjnie sylwetce dziewczyny wprawdzie dość mocno zbudowanej, ale przecież smukłej i zgrabnej.
Mam cichą nadzieję, że się przydadzą! — podeszła do chłopca i objęła go.
Mam nadzieję, że mój chłopiec będzie mnie pieścił i kochał. A zauważyłam, że zawsze przy tym dziwnie przecieka, co i mnie się udziela. Byłoby mi wstyd, gdyby pokojówki zaśmiewały się nad naszymi poplamionymi prześcieradłami. Będziemy trzymali te pieluchy w pogotowiu, pod ręką. Tak na wszelki wypadek, gdyby moje nieśmiałe oczekiwania się spełniły, dobrze?
Dziewczątko moje słodkie! Pomyślało o wszystkim jak zawsze! Czy zdążymy...
Nie zdążymy! Nie lubimy się spieszyć, prawda?... A może chcesz mój najmilszy – wiesz jak? Chodź, chodź! Weź mnie sobie!
Agata przywarła do Piotra całym ciałem i podała mu rozchylone usta. Zakręciło mu się niemal w głowie na myśl o rozkoszy, którą dziewczyna była gotowa ofiarować mu spontanicznie, w odruchu czułości, ale zapanował nad zmysłami.
Aguś! Wiesz, jak bardzo chcę! Ale odłóżmy to odrobinkę! Nie chciałbym, abyśmy weszli między ludzi rozkojarzeni... Oni, rodzice Janusza, przecież na pierwszy rzut oka poznaliby, w jakim jesteśmy stanie.
Piotr! Czy wiesz, co ty zrobiłeś?! Odmówiłeś kobiecie! Zraniłeś śmiertelnie jej dumę i miłość własną! — mówiąc to, Agata próbowała zachować poważną minę.
Masz rację, mój najdroższy! I wiem, że powstrzymujesz się przede wszystkim z myślą o mnie! Potrafisz być wspaniały nawet, kiedy mi odmawiasz! Nie powinnam była stawiać cię przed takim dylematem!... — dodała nieco poważniej.
Państwo Kowaczkowie zaprosili młodych gości na obiad do siebie, do niewielkiego mieszkania, które w gmachu zamczyska wygrodzili na własne potrzeby.
Gdzie ulokowałeś państwa? — zapytała pani Zofia Janusza po powitalnych ceremoniach.
Zajęli czternastkę i piętnastkę, na piętrze...
Ach tak, wiem! To ładne, ale dość małe pokoiki! Nie za ciasno wam będzie, pani Agato?
Po prostu Agato, jeżeli mogę prosić! Nie! Skądże! Radzimy sobie doskonale nawet w namiocie! — odpowiedziała dziewczyna.
Mówiąc to, śmiała dziewczyna zadeklarowała równocześnie, że nie robią z Piotrem żadnej tajemnicy ze swojej bliskiej zażyłości i że nie ma powodów do sztucznego skrępowania.
Chcielibyśmy, abyście się czuli zupełnie swobodnie — rzekł pan Kowaczek. — Najprościej będzie, jeżeli będziecie korzystali z posiłków i wszystkich innych możliwości podobnie jak nasi klienci. Nie omijajcie też naszej lodziarni! Oczywiście jesteście naszymi prywatnymi gośćmi i Janusz z pewnością znajdzie sposoby, aby wam okazać, jak miłymi gośćmi!
Pan Tomasz, ojciec Janusza, nie mógł przypuszczać, jak gorzkiego smaku i znaczenia wkrótce nabiorą jego życzliwe słowa.
Janusz pomaga nam w urządzaniu i prowadzeniu tego przedsięwzięcia, a to oznacza mnóstwo pracy. Dlatego nie bierzcie mu za złe, jeżeli nie zawsze będzie wam towarzyszył.
To zrozumiałe. Mam nadzieję, że oprowadzi nas po zamku i opowie o atrakcjach okolicy. Widzieliśmy już skrawek jeziora. Pewnie będziemy spędzali nad wodą dużo czasu. Czy jest tam plaża? — pytał Piotr.
Coś w rodzaju plaży jest po drugiej stronie jeziora: obszerna, słoneczna łąka, wygodne zejście do wody. Po naszej stronie jest przystań. Można się od biedy wykąpać i popływać. Mamy kilka łodzi i kajaków, które są naturalnie do waszej dyspozycji. Opiekuje się nimi pan Wiesław, nasz majster do wszystkiego. Ciekawy człowiek. Spróbujcie się z nim zaprzyjaźnić! — rzekł pan Tomasz.
Rozmawiamy, jak byśmy mieli się już nie spotkać więcej. To nie tak! Będziemy przecież widywali się stale, jak domownicy, i mam nadzieję, że spędzimy razem wiele miłych godzin — powiedziała pani Zofia. — Czy możemy zaprosić was na przykład jutro na kawę? Ciekawi będziemy waszych pierwszych wrażeń!
I nie omieszkamy ich wykorzystać w prowadzeniu firmy! — dodał żartobliwie pan Tomasz. — Może zrobimy kilka roberków? Państwo grają w brydża, prawda? Janusz nam wspomniał.
...
Piotr i Agata tęsknili do kontaktu z wodą i zaraz nazajutrz wybrali się nad jezioro. Towarzyszył im Kowa.
Lubi aportować. Z wody też, choć mniej chętnie. Możecie go zostawić z panem Wiesławem, jeżeli zdecydujecie się na kajak — udzielał im wskazówek Janusz.
Stroma ścieżka zaprowadziła ich wprost do małej przystani należącej do zamku. Pan Wiesław podgrzewał nad ogniskiem kociołek z czarną smolistą mazią i smarował nią dna łódek.
Od czego zaczniecie państwo? Kąpiel, kajak czy łódź? — zapytał po powitaniu i obowiązkowym omówieniu pogody – tego dnia łagodnej i słonecznej, z nielicznymi tylko chmurkami.
Kąpiel zostawimy sobie na koniec. Może weźmiemy łódkę? Co myślisz, Aga? Przyjemniej się wiosłuje i Kowa mógłby z nami się wybrać. Możemy go zabrać panie Wiesławie? — upewnił się Piotr.
Tak, oczywiście. On to lubi. Nie radzę za pierwszym razem płynąć aż do zapory. To jest kawał drogi. Będzie z godzinę wiosłowania w jedną stronę. Tam lepiej popłynąć kajakiem. Mniejszy wysiłek przy dwóch osobach.
Wybrali niewielką płaskodenną łódkę z parą długich wioseł osadzonych w dulkach. Łódź nie miała steru i kierowanie nią wymagało pewnej wprawy, której Agata nie miała. Uparła się jednak, że to ona zasiądzie przy wiosłach.
Muszę się nauczyć, bo co będzie, jak wpadniesz w sieci jakiejś innej nimfy blond-metalik i porzucisz mnie dla niej na środku jeziora? Przecież muszę szybko wrócić do brzegu, zanim moje łzy nie zapełnią i nie zatopią łodzi!
A co będzie, jeżeli ktoś nas zobaczy? Co sobie pomyśli? Przecież wy, płoche kobiety, zawsze z tym najbardziej się liczycie!
Może pochyli się współczująco nad dolą biednej galernicy i uroni łezkę nad bąblami, których pewnie się nabawię.
Odpływali od brzegu dziwacznymi zygzakami. Pies leżał spokojnie na brzuchu, ale podniósł głowę, przechylił ją na bok i z wywieszonym językiem spozierał na zmagającą się z wiosłami Agatę. Od czasu do czasu zerkał też na Piotra, jak gdyby chciał go zapytać, czy aby na pewno można jej ufać.
A ty się ze mnie nie śmiej, Kowa! I nie spiskuj na boku z tym dręczycielem kobiet!
Kowa widocznie zrozumiał, bo zamruczał cicho, położył łeb na wyciągniętych łapach i zamknął oczy na znak, że nie bierze odpowiedzialności za dalszy bieg zdarzeń.
Po chwili Aga przestała wiosłować i poruszała wolno jednym tylko wiosłem, śledząc w zadumie lekkie zawirowania wody wokół jego pióra. Teraz i Piotr spojrzał na nią pytająco. Ogarnięty błogim lenistwem, osunął się jednak na dno łódki i wzorem Kowy zamknął oczy. W końcu było najzupełniej obojętne, czy i dokąd płyną.
Piotr! Piotr! Nie śpij przy damie! — odezwała się Aga. — Zastanawiam się, jak powinno się wiosłować, gdyby chciało się dopłynąć do celu jak najmniejszym wysiłkiem. Szybko i gwałtownie czy spokojnie, krótkimi czy długimi ruchami wiosła... Piotr! Czy ty mnie słuchasz?
Słucham Agutko, słucham i zastanawiam się. To jest bardzo ciekawy problem. Przypuszczam, że rybacy znają odpowiedź z praktyki, a wioślarze wyczynowi z badań i analiz naukowych. Mówiąc o wysiłku, masz prawdopodobnie na myśli nakład energii. Coś na kształt zużycia paliwa, prawda? Zastanówmy się razem, jeśli chcesz.
Chcę, Piotruś! Zrób początek, naprowadź nas na jakąś ścieżkę!
Dziewczyna zdawała sobie sprawę ze swojej nieprzeciętnej inteligencji i bystrości i chętnie się czasem nimi popisywała. Znała też i podziwiała wielkie analityczne i logiczne możliwości umysłu Piotra, połączone z szeroką wiedzą. Toteż chętnie i bez kompleksów korzystała z jego pomocy i nauk. Tym bardziej, że dostrzegała przyjemność, jaką mu tym sprawiała.
W skomplikowanych wypadkach – a twój problem do takich należy – warto wyjść z zasady zachowania energii.
To brzmi bardzo uczenie. Intuicyjnie wyczuwam chyba, o co chodzi. Wioślarz wydatkuje energię i możemy się zastanowić, co się z nią dzieje. Chciałoby się jej jak najmniej zmarnować, a jak najwięcej wykorzystać na pokonanie drogi do celu! Czy tak?
Bardzo trafne podejście, jak sądzę. Tylko że... Główko moja najmilsza! Od razu natknęłaś się na bardzo trudny do zrozumienia szczegół. Otóż do tego, aby po tafli wody przemieścić się od punktu A do punktu B teoretycznie nie potrzeba w ogóle żadnej energii! Czy możesz w to uwierzyć?
Mogłabym uwierzyć, bo ty to mówisz! Ale jednak wolę zrozumieć. Czy chodzi ci o to, że energia byłaby potrzebna dopiero, gdyby łódka płynęła pod górę? To tak, jak z sankami, które trzeba targać pod górę, ale z góry to jadą same. Gdzieś w środku, czyli na płaskim, ani same nie jadą, ani siły nie trzeba wiele, aby je pociągnąć.
I znów strzał w samo sedno! Nie wpadłbym na taki doskonały przykład, mimo że z naszą jazdą na sankach kojarzą mi się rozkoszne wspomnienia!... Wracajmy do naszej łódki! Mimo, że tafla wody jest idealnie pozioma, to jednak łódka sama nie popłynie. Czyli że trzeba jednak trochę energii włożyć w te wiosła. I co się z nią stanie, jak myślisz?
Powędruje po wiośle... najpierw do dulki. W niej coś trze i skrzypi, pewnie nie za darmo? — Aga trzymała się tematu, chociaż zarumieniła się na wspomnienie zimowego popołudnia, w które złożyła Piotrowi w darze swoje dziewictwo.
Tak, to jest strata, niewielka zresztą. Z niej nie mamy nic i dlatego dulki się czasem smaruje. W takiej dulce energia rozpływa się, rozdziela. Część jest przekazywana dalej poprzez wiosło...
Do wody, bo gdzieżby! A druga część przenosi się na łódź, tak? To jest ten nasz napęd?
Tak myślę. I co dalej? Gdzieś ta energia musi się podziać!
No, przecież ona nas porusza do przodu... Nie! Ustaliliśmy, że sama zmiana położenia nie wymaga energii. Ona musi zostać po drodze... Też w wodzie, Piotr?
Też w wodzie! Łódka musi wodę rozepchnąć, trze o nią. Cała energia w końcu trafia do wody. Miesza ją i w ostatecznym efekcie podgrzewa. Teraz możemy powrócić do twojego pytania: co robić, aby tej energii wydatkować w sumie jak najmniej?
Jak najmniej tę wodę mieszać, podgrzewać, tak?
Tak! Dlatego łodziom, i samolotom też, nadaje się kształt... no, jaki?
Opływowy? Ale co z wiosłami? Przecież one nie mogą być opływowe, bo nie opierałyby się o wodę, nie można by się nimi odepchnąć, prawda?
Tutaj trochę się gubię. Bo masz rację: ten opór jest potrzebny, ale z drugiej strony... Nie chcemy tej wody mieszać i podgrzewać! Aha! To jest tak jak ze śrubą okrętową! Ona też służy do odpychania się od wody, a mimo to robi się wszystko, aby była jak najbardziej opływowa i nie powodowała zawirowań! Tu jesteśmy u sedna sprawy i mamy zarys odpowiedzi na twoje pytanie, jak wiosłować!
Wiosłować tak, aby było jak najmniej chlupotania i zawirowań, czyli bezużytecznego podgrzewania wody! Podobnie jak śruba okrętowa, wiosła powinny odrzucać spokojniutko wodę do tyłu.
Prosto do tyłu, a nie na boki, prawda? Dlatego należałoby wiosłować krótkimi ruchami wioseł prostopadłych do burt. Nie należy zanurzać ich przy dziobie i wyciągać przy rufie!
Ale tak właśnie wiosłują sportowcy?... — zwątpiła Agata.
Wioślarzom wyczynowym chodzi przede wszystkim o szybkość, a o oszczędzanie wysiłku dopiero w dalszej kolejności. Podobnie jak w samochodzie wyścigowym najważniejsza jest szybkość, a nie oszczędność w zużyciu paliwa.
To brzmi przekonująco. Piotr! Podoba mi się twoje wytłumaczenie!
Moje?! Aginko droga! Czy ty wiesz, co ty przed chwilą zrobiłaś? Ty wymyśliłaś sama... napęd odrzutowy! Użyłaś nawet słów “odrzucać wodę”!
Phi, cóż to dla mnie! — zażartowała.
Agata tak była dumna i szczęśliwa z rozwiązania zagadki wspólnym wysiłkiem, że chciała uściskać chłopca i zerwała się ze swojej ławeczki.
Nieee! — zdążył tylko zawołać Piotr.
Łódka była wprawdzie szeroka i stabilna, ale takiego poruszenia nie wytrzymała. Przechyliła się i wszyscy troje wypadli do wody.
Kowa obejrzał się na młodych z niesmakiem i popłynął do brzegu, który na szczęście był bardzo blisko. Łódź zaczerpnęła trochę wody, ale nie przewróciła się dnem do góry. Dziewczyna była speszona, mimo to nie straciła głowy. Podpłynęła spokojnie do łodzi i uchwyciła się burty, nie próbując na razie wejść do środka. Piotr opłynął łódź i położył dłonie na przeciwległej burcie.
Pan Wiesław obserwował całą scenę z brzegu. Zepchnął drugą łódkę na wodę i był gotów do udzielenia pomocy, ale nie spieszył się z nią. Pies długo wytrząsał wodę z obfitej, gęstej sierści.
Aga! Ja ją przytrzymam, a ty spróbuj wejść. Wturlaj się bokiem, tak jakbyś wsiadała na konia!
Agata, ubrana w szorty i koszulkę, wspięła się zgrabnie i bez trudu, bo Piotr uważnie równoważył jej ciężar. Kiedy znalazła się w środku, zaraz usiadła na burcie, aby dać szansę Piotrowi. Była jednak za lekka, a przy każdym przechyleniu woda spływała w stronę Piotra i niebezpiecznie zwiększała przechył.
Nic się nie bój Aguś! Do brzegu jest bliziutko i mogę dopłynąć. Ale spróbujmy jeszcze tak: przejdź na sam dziób łódki!
Agata w lot zrozumiała, do czego zmierza. Usiadła w dziobie łodzi, a Piotrowi udało się wdrapać przez rufę.
Kiedy dopłynęli do przystani, pan Wiesław sposobił się do odpłynięcia. Nie przyglądał się rozbitkom i nie komentował wydarzenia.
Skoczę po piwo do kiosku na drugim brzegu. Kupić coś państwu?
Oddalał się, wiosłując spokojnie krótkimi oszczędnymi ruchami wioseł.
Piotr! On nie zauważył naszej wywrotki? — odezwała się cicho dziewczyna.
Patrzył cały czas na nas, gotów do udzielenia nam pomocy. On nie chce nas teraz zawstydzać komentarzami!
Kowa przywitał ich merdaniem ogona. Później nigdy już jednak nie dał się namówić młodym do wspólnego pływania.
No to co? Skoro już jesteśmy mokrzy?...
...To przynajmniej wykąpiemy się porządnie! — zgodziła się Aga i rozebrała się do stroju kąpielowego, który miała na sobie pod przemokłą wierzchnią odzieżą.
Po wyjściu z wody rozłożyli się do słońca, aby się ogrzać i wysuszyć mokre ubrania. Spoglądali na odległy o kilkaset metrów przeciwległy brzeg, gdzie spora gromada ludzi oddawała się zajęciom plażowym.
Coraz więcej ludzi będzie miało teraz czas na wczasy. Nie będą potrzebowali chodzić do pracy, bo ją tracą — powiedział Piotr z gorzką ironią.
Mówi się, że pracują nieefektywnie, za drogo. Czy tak nie jest? — podjęła temat Agata.
Wkrótce wrócił pan Wiesław z zakupami. Wstąpił do hangaru po wędkę i zbliżył się do młodych.
Może piwko? — najwidoczniej miał ochotę na pogawędkę.
Dziękuję! Chętnie — Piotr przyjął butelkę.
Nie, nie. Dziękuję! Ja łyknę od Piotra! — wymówiła się Agata.
Pan Wiesław otworzył swoją butelkę, a pozostałe wstawił do wody. Zasiadł na pniu i zarzucił wędkę.
Rozmawiamy o tym, że zamyka się teraz duże kopalnie. Ludzie będą mieli czas i pewnie będzie tu więcej gości – w zamku, nad jeziorem — powiedział Piotr.
Dlaczego zamykają? — spytał pan Wiesław. — Nie potrzeba węgla?
Za drogi podobno. Lepiej opłaci się kupować za granicą — wyjaśniła Aga.
Ja tu wędkuję bardziej dla zabawy. Jak się uda coś większego wyciągnąć z wody, to państwo Kowaczkowie swoim gościom na stół podadzą, a mnie parę groszy na piwo wpadnie — pan Wiesław przerwał i ponownie wyrzucił błysk daleko w jezioro.
Wypowiedziane słowa najwidoczniej miały być wstępem i pan Wiesław porządkował myśli. Piotr i Agata słuchali w milczeniu.
Tu niedaleko mieszka jeden kolejarz. Zwolnili go, bo pociągów teraz mniej. Autami więcej ludzie jeżdżą, ciężarówkami towary rozwożą. On roboty innej nie może znaleźć. Nad jezioro przychodzi z wędką, a co z wody wyciągnie, to jego kobieta do garnka wkłada. Czasem przez cały dzień jedną, dwie rybki złowi. Jak nic nie złapie, to jedzą suche kartofle, za zapomogę kupione. Wychodzi na to, że on bardzo drogo łowi. Kilka rybek na dniówkę. Powiedzcie mu, że w sklepie rybnym dużo taniej!
Młodzi zadumali się nad opowieścią pana Wiesława. Mieli rację państwo Kowaczkowie. To był bardzo ciekawy człowiek.
Tak — zgodził się Piotr. W kopalniach i wielu innych zakładach pracujących ze stratami przynajmniej coś się użytecznego produkuje. Nie mówi się natomiast o stratach tam, gdzie setki tysięcy ludzi niby to pracują, a nie wytwarzają absolutnie niczego pożytecznego! Na przykład urzędnicy, wojsko, kler, policja polityczna... A górnik to trochę jak ten wędkarz. Może lepiej, żeby węgiel z ziemi wyciągał, choćby drożej, aniżeli miałby biedę klepać i dla innych ciężarem być.
Ale jeszcze lepiej dać mu robotę, z której i on spokojnie wyżyje i dla innych pożytek będzie! — radziła Aga.
Ba! Żeby dać trzeba mieć! Kapitał trzeba mieć! Nie ma miejsc pracy bez kapitału! A kapitału bez pracy! Na tym polega to błędne koło!
Kapitał! Z tym pojęciem kojarzy się bolesne rozwarstwienie na biednych i bogatych. Dotykamy samego sedna ekonomii społecznej. O co w niej tak naprawdę chodzi? Jak myślisz?
Nie jestem pewien. Może o kompromis między interesem indywidualnym i zbiorowym? Naturalnym i biologicznie prawidłowym zachowaniem jednostki jest oszczędzanie swojej energii, wysiłku; coś co można by określić jako zdrowe lenistwo. Z drugiej strony rozwój i postęp osiągają tylko społeczności pracowite, gotowe do inwestowania w swoją przyszłość. Z tego punktu widzenia sprawny jest taki system ekonomiczny, który skutecznie mobilizuje ludzi do pożytecznej pracy.
Przykład bogatych mobilizuje pozostałych do wysiłku. Każdy chciałby mieć co jeść, telewizor, auto, willę z basenem kąpielowym, prywatny samolot... To masz na myśli?
W tej drabince pragnień trzeba ustalić priorytety i poziom minimalny. Gdzieś tu jest miejsce na pojęcie sprawiedliwości społecznej i elementarnych praw człowieka żyjącego w stadzie. Na pierwszym miejscu wymieniłaś jedzenie. We współczesnym świecie jest to chyba ten próg najniższy. Nikt nie powinien przymierać głodem.
A jednak tak się dzieje w wielu miejscach na świecie... Czy na tym tle nie jest rażące niesłychane bogactwo artystów, sportowców, bankierów?
Z pewnością jest rażące. Inne pytanie, czy jest szkodliwe. Czy multimilioner wykorzystuje wyłącznie dla siebie swój majątek? Co z nim robi? Wydając swoje pieniądze - nawet na własne zachcianki - w końcu tak czy inaczej daje pracę i chleb innym. Na samym końcu i naprawdę ważne jest to, co ludzie robią, co wytwarzają, czy to im dobrze służy, czy jest tego dość, jak tym się dzielą? Kapitalizm nie jest systemem pięknym, ale żaden inny tak skutecznie nie zapędza ludzi do roboty.
W drodze powrotnej do zamku nie spieszyli się. Wspinając się stromą ścieżką, często zatrzymywali się i rozglądali po okolicy. Piotr przypomniał sobie rozmowę na temat wiosłowania.
Agata! Aga! Czy zastanawiasz się, co zrobisz za rok, po maturze?
Naturalnie! To przecież będzie próg w drzwiach do przyszłości, jeśli mogę się tak górnolotnie wyrazić.
I co? Co postanowiłaś? Czy postanowiłaś zgodnie z marzeniami?
Nie zdecydowałam się jeszcze... Mam tyle pomysłów! Tak na pewno wiem tylko jedno! — Agata zbliżyła się do Piotra i wślizgnęła się w jego gościnne objęcia.
Wiem, że będę chciała pozostać z tobą! Nie wyobrażam sobie studiów gdzieś w innym mieście. Na szczęście mamy dość możliwości u nas na miejscu. Nie mam ekstrawaganckich pomysłów w rodzaju Sorbony w Paryżu czy szkoły filmowej w Łodzi! Moje myśli krążą wokół bardzo stereotypowych kierunków – medycyna albo coś bardziej ścisłego na uniwerku.
Byłabyś na pewno wspaniałą lekarką!
“Będąc młodą lekarką... wszedł raz w moje życie młody elektryk i zelektryzował mnie do nieprzytomności!” — sparafrazowała zdanie z ich ulubionej audycji radiowej.
I tak już pozostanie! Prawda? Agutko, jesteś nieprzeciętna i w każdej dziedzinie osiągniesz wszystko, co zechcesz!
Na przykład w dziedzinie wioślarstwa! — zażartowała ze swojej niezręczności na jeziorze.
Też o tym pomyślałem przed chwilą! W innym sensie, oczywiście. Czy myślałaś na przykład o fizyce? Twoje rozumowanie było naprawdę genialne!
...Jak na dziewczątko przed maturą! A wiesz, mój miły, że i o fizyce myślałam? Próbowałam wyobrazić sobie, jak w laboratorium wśród rur, drutów i aparatów, odkrywam nową cząstkę elementarną, która rewolucjonizuje rozwój cywilizacji!...
Wcale bym się nie zdziwił!
Ale widziałam też, jak w karetce pogotowia twoja Agata jedną ręką przeprowadza masaż na otwartym sercu, a drugą przyjmuje skomplikowany poród. Albo jak na sali operacyjnej przeszczepia mózg i oko, nie przerywając pogaduszki o modnym fasonie kapeluszy.
Powiada się, że medycyna to powołanie?...
Dlatego mówię sobie tak: Skoro się dziewczyno zastanawiasz i wahasz, to może znaczyć, że nie jesteś do medycyny stworzona! Tym bardziej, że realna medycyna to wypisywanie seryjnych recept w rejonowej przychodni! Piotr! A dlaczego pytasz? Czy chcesz mi doradzić? Nie przyrzekam, że cię posłucham, ale przyrzekam słuchać z całą powagą i z pełnym zaufaniem!
Czuję odpowiedzialność, jaka z tego wynika. Dlatego odpowiem ci jak drobnomieszczański egoista. Chciałbym, abyś była ze mną po dniu pracy! Nie wyrywała mi się gdzieś na dyżury, na występy galowe...
Piotr! To jest kochane, co mówisz! O niczym innym nie marzę! Być z tobą – to najważniejsze dla mnie! Czuję, że niniejszym medycyna straciła profesora doktora Wilczura w spódnicy!
Ale za to może ludzkość uczyni wielki krok w stronę łodzi kosmicznych podróżujących po wszechświecie z szybkością światła dzięki pewnej prześlicznej pani Agacie, pani profesor doktor nauk wioślarskich!
...
Dni mijały jeden po drugim coraz szybciej w miarę, jak oswajali się ze średniowieczną scenerią zamkową. Z Januszem schodzili się na dłuższe pogawędki albo na ping-ponga pod wieczór, w okrągłym oszklonym pawilonie na środku dziedzińca.
Piotr spostrzegł, że z dnia na dzień Janusz staje się smutniejszy, bardziej zamyślony, Agata zaś niespokojna, nerwowa.
Pewnego dnia rozmawiali o celach wycieczkowych i Piotr wyszedł, aby przynieść z pokoju mapę okolicy. Z okna swego pokoju spojrzał w stronę pawilonu. Janusz przesiadł się nieco bliżej Agaty i, pochylony ku niej, mówił coś z przejęciem. Dziewczyna słuchała go sztywna. W odpowiedzi przemawiała do niego przez dłuższą chwilę. Na moment położyła rękę na jego dłoniach. Serce Piotra ścisnęło się i zabiło mocniej. Z pewną ulgą zauważył, że dziewczyna poruszała przy tym przecząco głową, a zaraz potem wstała i wyszła z pawilonu.
Piotr! Zrobiło się późno, chodźmy na kolację! — powiedziała, zjawiwszy się po chwili w pokoju.
Była blada i roztrzęsiona. Nie było wcale późno, ale Agata widocznie wolała, aby znaleźli się w restauracji wśród ludzi.
Wieczorem wsunęła się do jego łóżka – jak zwykle w samej koszulce z jedwabnej dzianiny, lecz była nadal milcząca i niespokojna.
Piotr!... Pomóż mi! — powiedziała po chwili, tuląc głowę do jego piersi.
Uniósł twarz dziewczyny ku sobie i całował przymknięte oczy. Były wilgotne i słone. To nie był moment na żartobliwe przekomarzanie się i Piotr nie próbował udawać, że nie wie, o co dziewczynie chodzi.
Aginko moja! Kocham ciebie bez granic!
Tak, wiem o tym. I ja kocham ciebie. Rzadko o tym głośno mówimy, aby nam się odświętne słowa nie wytarły na łokciach, prawda? Teraz jest taka chwila, nie świąteczna, niestety, kiedy dobrze jest to głośno powiedzieć, od tego zacząć.
Kiedy się kocha, nie ma sensu mówić dlaczego się kocha. Można co najwyżej zastanawiać się nad okolicznościami, otoczką, nawet... biologią! Aginko, nie wiem, czy kochałbym ciebie – w ten sposób w każdym razie – gdybyś na przykład zamiast tych cudownych cycuszków nosiła... długą brodę do pasa.
Piotr! Serce mi pęka, a ty żarty sobie stroisz! — zawołała dziewczyna z oburzeniem, ale nie mogła nie prychnąć śmiechem.— A poza tym moje cycuszki nie sięgają do pasa!
Sama widzisz, jak łatwo o nieporozumienia. Aguś! Jesteś wspaniałą prawie siedemnastoletnią kobietą! Magia twojej kobiecości promieniuje jak słońce. I jak słonecznik do słońca, tak w twoją stronę zwraca się wszystko co męskie. Nie wyłączając mnie czy... innych. Kwitnącą kobiecością obdarzyła cię natura przed kilku laty i może teraz pyta zniecierpliwiona: “Gdzie są owoce z tego kwiatu? Może czas pochylić się pod innym powiewem? Otworzyć się na inną pszczółkę?”
Piotr! Mówisz pięknie i mądrze! Czy to znaczy, że jesteśmy, że ja jestem niewolnicą moich babskich hormonów? Gdzie jest uczucie? Czy chcesz mnie usprawiedliwić? Czy ja sama mam się czuć usprawiedliwiona?
Tylko po części wytłumaczona – w twojej warstwie biologicznej. A to bardzo ważna warstwa! Czy możesz robić sobie wyrzuty, kiedy odczuwasz głód albo senność? W warstwie uczuciowej musisz sama poszukać odpowiedzi, z kim naprawdę zechcesz zaspokajać swój głód i...
... I z kim pójść spać. Nie bójmy się słów! Tak! Śpię z tobą i jest mi z tym nieskończenie dobrze! Uwielbiam, kiedy mnie całujesz i pieścisz! Kiedy szczyty osiągam z tobą i dzięki tobie! Kiedy czuję ciebie w sobie, kiedy i ja daję ci rozkosz! To wszystko, razem z naszą przyjaźnią, to przecież właśnie jest szczęście! Jestem szczęśliwa! Z tobą! Dlaczego więc moje myśli się mącą i błądzą przy nim... przy kimś innym?
Może być i tak, że jest w tobie tego szczęścia tyle, że nie mieści się w jednym naczyniu? A może głód tak wielki, że ja sam jeden nie potrafią cię nakarmić?
Piotr! To w tej chwili za trudne pytania. Wiem tylko, że wszystko co mam, jest dla ciebie! Ja jestem twoja i niczyja więcej! Moje ciało, wszystkie moje myśli i pragnienia należą do ciebie! I chcę, aby tak pozostało! Niczego od nikogo nie chcę i nie potrzebuję! Tylko z tobą chcę być szczęśliwa! Tylko że we mnie i ze mną od kilku dni dzieje się coś okropnego! Ja tego nie chcę! Ja się boję! Nie stało się nic, absolutnie nic! Czy mam cię o tym zapewniać? Piotr! Jedźmy stąd! Uciekajmy! Powiemy im, że zachorowałam! I to nie będzie kłamstwo!
Dziewczyno moja! Jeżeli zechcesz, odjedziemy choćby jutro! Czasem ucieczka jest jedynym skutecznym ratunkiem. Ucieczka przed pokusą i przed samym sobą. Ale ja wierzę w ciebie! Nie tylko tobie – że nic się nie stało i nie stanie – ale w ciebie! Wierzę, że jesteś niebywale mocną dziewczyną, mocnym człowiekiem i że potrafisz wyjść z opresji nie tylko cało, ale i zwycięsko. Jak myślisz? Mam rację?
Nie wiem, Piotr... Ale i ja wierzę w ciebie! W twoją mądrość i w twoją... miłość! Czuję, że przywracasz mi zaufanie do mnie samej i dzielisz się ze mną swoją siłą. Czuję się spokojniejsza. Zostaniemy jeszcze kilka dni. Ale nie dłużej. Piotr! On się też męczy! On naprawdę nie jest niczemu winien i w niczym nie zawiódł twego zaufania! Piotr! Ty jesteś najważniejszy, jedyny ważny dla mnie! Jeżeli zechcesz, powtórzę ci każde jego i moje słowo!
Piotr zawahał się. Musiał przyznać przed sobą, że chciałby wiedzieć, jak daleko Janusz się posunął, czego chciał od dziewczyny i co mu odpowiedziała.
Nie! To jest mój przyjaciel! Wystarczy mi twoje zapewnienie, że nie przekroczył granic. Od niego miałem prawo oczekiwać, że sam zapanuje w porę nad sytuacją i w ogóle nie dopuści do powstania twoich rozterek. Ale nie mogę go potępić, bo wiem po sobie, z jaką potęgą – choć mimo woli – potrafisz oddziaływać na nas, słabych mężczyzn!
Ach, Piotr! Ty każdym słowem chcesz mnie pocieszyć i podbudować! I udaje ci się. Pokazałeś mi, że mogę z całym zaufaniem na tobie polegać. Nie osądzasz mnie surowo nawet w takiej, bolesnej dla ciebie sprawie.
To jest łatwiejsze, niż myślisz, Aginko. Jesteś tak kryształowo czystą i lojalną dziewczyną, że to przede wszystkim ja czuję się przy tobie bezpieczny. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to szczęście mieć kogoś takiego jak ty? Kogoś, kto nigdy, przenigdy nie okłamie, nie zawiedzie! Nawet, kiedy sam przez moment zwątpi w swoją wierność i lojalność.
Biednemu chłopcu bynajmniej nie było tak łatwo, jak to dziewczynie wmawiał. Wierzył jednak w słowa, które wypowiadał i próbował przekonać nimi także siebie samego, stłumić i uciszyć skowyczący w nim żal.
Znam to szczęście, mój jedyny, bo mam ciebie, a ty jesteś taki... spolegliwy! Moje szczęście jest dużo większe, bo ty nigdy nie wystawiłeś na próbę mojego zaufania!... — powiedziała Agata z przekonaniem. — A może ty się tylko doskonale maskujesz? Przyznaj się! Dziś możesz liczyć na amnestię! — młoda dziewczyna widocznie zawstydziła się własnego patosu, bo – choć przez łzy jeszcze – dodała figlarną już i żartobliwą zaczepkę.
Przejrzałaś mnie, jak zawsze! Moje dotychczasowe liczne występki dobrze ukryłem i ani myślę się do nich przyznawać. Ale czy mogę ci coś wyznać z góry? Na zapas? Darujesz mi na kredyt?
Ty brzydalu! Odwołuję wszystko, co dobrego o tobie powiedziałam! O darowaniu czegokolwiek z góry mowy być nie może! Natomiast mogę cię ukarać ryczałtowo za wszystkie zaległe sprawki! I zrobię to!
Chodź! Osłodź skazańcowi ostatnie chwile przed srogą, zasłużoną karą!
Przyznanie się do winy i skrucha będą ci zaliczone jako okoliczności łagodzące... Piotr! Piotr! Co ty?! Chcesz mnie? Teraz? Ja nie chciałam... — mówiła cicho, kiedy chłopiec przygarnął ją całą do siebie i kiedy odczuła na brzuchu ogrom jego pragnienia.
Wiem, niezrównana moja dziewczyno! Zauważyłem, jak chciałaś być blisko mnie i równocześnie nie użyć swojego wspaniałego ciała jako argumentu w trudnej rozmowie! Chodź do mnie! Chcesz mnie? — powtórzył jej pytanie.
Piotr! Pragnę ciebie jak pustynia rosy! Weź mnie! I daj mi siebie! Och, Piotr!
Aga przywarła do chłopca, jakby chciała wtopić się w niego. Jak idealna tancerka reagowała na każdy jego ruch. Podawała mu rozchylone wilgotne miękkie usta, kiedy zbliżył się do jej twarzy. Tuliła do siebie jego dłonie kiedy sięgał do jej piersi. Szeroko rozrzuciła kolana, kiedy zbliżył rękę do jej łona... Ogarniało ją dzikie podniecenie, obojgiem owładnęło palące pragnienie...
Piotr! Piotr! Powiedz mi, że pachnę pożądaniem! — szepnęła mu nie do ucha, jak to miała w zwyczaju, ale prosto w twarz, kierując na niego oddech istotnie zabarwiony już gorzkawo-słonym zapachem towarzyszącym najwyższemu pobudzeniu.
Pachniesz cudownie! Pachniesz różą i... siarką, jak raj i piekło!
Dziewczyna łowiła niezwykłe słowa. Drżała z podniecenia. Poruszała gwałtownie biodrami pod pieszczotliwymi dotknięciami dłoni Piotra. Wejście jej ciała było już obrzmiałe, rozwarte, ociekające śliską mastką.
Piotr! — szeptała. — Piotr! Nigdy cię o to nie prosiłam! Piotr, zajmij się teraz tylko mną! Zrób ze mną coś, co chcesz! Zaprowadź mnie na szczyt kilka razy, wiele razy! Pieść mnie Piotr! Mocno! Mocno! Niech boli! O tak Piotr, tak!...
Ułożywszy swoją dłoń na jego prowokowała go do pieszczot tak intensywnych, że sam nigdy by się na nie odważył, aby nie urazić najdelikatniejszych kobiecych tkanek. Po chwili tłumione jęki i konwulsyjne rzuty ciała świadczyły, że osiągnęła szczyt rozkoszy, pierwszy szczyt...
Piotr! Cudownie było! Czujesz, jak mi cudownie z tobą? Nie zostawiaj mnie jeszcze! Pozwól mi tylko nasycić się tym szczęściem! Piotr! Powiedz mi coś, wiesz co...
Nie wiem, nie jestem pewien... Co byś chciała usłyszeć?
Ty wiesz! Powiedz mi co my robimy, co jeszcze ze mną zrobisz! Mów! Mów! — szeptała mu gorąco do ucha, ulegając szybko powracającej fali kolejnego podniecenia. — I pieść, łechtaj mnie kochany! Ja już znowu chcę! Jeszcze, jeszcze... Zaraz przyjdę! Jestem już blisko! Coraz bliżej! O jak dobrze! Jeszcze! Rób, rób jeszcze! Tak mi dobrze! Mów! Powiedz, co będziemy robili razem, kiedy za chwilkę we mnie wejdziesz! Nie bój się! Powiedz to słowo!
Będziemy się... Będę cię... pieścił od środka! Będę cię... — Piotr szeptał jej do ucha mocne brutalne słowa, których się domagała.
Tak! Tak! Mów jeszcze! Powtarzaj... — z lubością powtórzyła słowa, do których sięgali bardzo rzadko, kiedy chcieli odrzucić wszystkie zahamowania i obalić wszelkie bariery wstydu.
Och! Piotr! Już jestem! Piootr! — wołała cicho w ponownym uniesieniu.
Wtem chłopiec poczuł na dłoni ciepły strumień tryskający z jej ciała jak fontanna, w kilku spazmatycznych skurczach.
Dziewczyna przeraziła się i niepomiernie zawstydziła zarazem.
Piotr! Co się ze mną stało?! Co to jest? Czy to nie krew przypadkiem?
Spokojnie, najmilsza! Nic się nie stało! Wszystko w porządku!
Jak to w porządku?! Przecież ja się chyba nie... posiusiałam?! W takiej chwili!
Nie! Skądże znowu! Cichutko! Zdarza się podobno, że dziewczynki tryskają czasem jak chłopcy, tylko dużo, dużo więcej. Taka kobieca ejakulacja. Słyszałem o tym w telewizji, w siódemce. Naprawdę!
Ale ja przecież już byłam setki razy tam, na górce; z tobą byłam i nigdy...
To wspaniałe, niezwykłe tryskanie nie jest częścią tego, wiesz...
Orgazmu?
Właśnie! Słyszałaś może takie popularne powiedzenie na przykład o fankach piosenkarskich idoli: “Sikały ze szczęścia”?
Słyszałam, oczywiście. Myślałam, że to niewybredna przenośnia. No, może przesadne opisanie tego, że podniecona dziewczyna ślini się tam, na dole... wiesz to bardzo dobrze, bo przecież ja jestem przy tobie wciąż mokra! Ale o czymś takim nie słyszałam!
To się zdarza przy szczególnie wielkim podnieceniu i odprężeniu zarazem. Niektóre panie umieją to nawet podobno wywoływać i znajdują przy tym wielką przyjemność.
Nie wiem, czy to było bardzo przyjemne! Byłam zbyt zaskoczona. Piotr! Nie poplamiłam ci łóżka?
Nie, skarbie, nie! Popatrz sama — zapalił słabą lampkę przy łóżku. — Mamy przecież nasze niezawodne pieluszki!
Dziewczyna uspokoiła się; przytuliła się do chłopca. Piotr gładził ją z czułością przez jedwabną milanezową koszulkę. Był napięty, całował policzki i oczy starając się nie urazić jej swoim niezaspokojonym jeszcze pożądaniem. Aga uświadomiła sobie, w jakim jest stanie. Zaczęła oddawać mu pocałunki gorąco, namiętnie. Ożyła w jego ramionach. Ze wszystkich sił zapragnęła zaspokoić jego pragnienie.
Piotr! Piotruś mój! Daj mi go, daj! — szeptała mu do ucha i sięgnęła oburącz do jego ciała.
Pieściła go delikatnie na kilka sposobów, których już się wyuczyła w trakcie blisko dwuletniego intensywnego pożycia.
Piotruś! Kochany mój! Tam na dole u mnie jest pewnie nieciekawie teraz. Sprawdź sam, pooglądaj sobie, a ja się nim zajmę po swojemu! Chcę go do buzi, wiesz? Wszystko do buzi, dobrze? Chodź słodki mój!
Dziewczyna jeszcze przez chwilę całowała czule jego twarz, na pożegnanie niejako, bo po tym, co mu obiecała, przez dłuższy czas nie pozwalała się całować. Obróciła się głową w stronę jego kolan. Rozchyliła szeroko swoje uda, kiedy musnął je pocałunkami.
Piotr był szczęśliwy, że nie zgasił lampki. Roztoczył się przed nim niepowtarzalnie piękny widok najintymniejszych regionów młodej pobudzonej dziewczyny... Wpatrywał się długo i chciwie w różowe płatki i fałdy, zanim zanurzył w nich twarz
Piotr! Piotr! Miałeś patrzeć tylko! Tam jest be! — kobieta upomniała go łagodnie.
Była jednak szczęśliwa, że się jej nie brzydzi po tym, co się stało, i że czuje w sobie jego język – szorstki, rozkosznie łechcący dobrze znane miejsca – te najwrażliwsze i najwdzięczniejsze za czułe pieszczoty. W tej pozycji, znanej w odnośnej literaturze pod nazwą “69”, obydwoje doskonale na wzajem wyczuwali stan swego podniecenia i bez trudu wprowadzali się równocześnie na to, co nazywali górką – tym razem było to przeżycie względnie spokojne, lecz długotrwałe i na swój sposób słodkie.
Piotr! Zostanę z tobą do rana, dobrze? — spytała cichutko, kiedy z powrotem znalazła się w jego objęciach. — Nie chcę dzisiaj być sama.
Agutko słodka! Wiesz, jak lubię z tobą sypiać! — odpowiedział.
Niedobry jesteś! Wciąż sobie ze mnie dworujesz! Ja chcę z tobą spać – tak zwyczajnie, dosłownie!
Szczęście moje! Ogromnie lubię z tobą spać! Także tak zwyczajnie i dosłownie! Jesteś taka mięciutka, cieplutka! Tak rozkosznie czasem mruczysz... Zostań ze mną koniecznie!
I wiesz co? Chciałabym usnąć z tobą... — zbliżyła usta do jego ucha, jak gdyby ktoś mógł ich podsłuchać, — ... z tobą w środku. Daj mi go,... włóż go we mnie!
Kiedy on... — bronił się chłopiec zakłopotany.
Słodki mój! Ja wiem wszystko o nim! On jest mój przecież! On się zdrzemnął już, ale ja go obudzę... tak troszeczkę i na chwilkę! — Dziewczyna osunęła się w dół, wzdłuż ciała Piotra...
No, widzisz? Już jest! Daj, wsuń mi go!
Agata odwróciła się do Piotra plecami i wysunęła w jego stronę pupę z rozchylonymi udami. Kiedy chłopiec spełnił jej życzenie, uścisnęła swoim ciałem tę jego cząstkę, którą poczuła w swoim wnętrzu. Przygarnęła dłoń, w którą pod koszulą ujął jej pierś.
Tak zjednoczeni usnęli i niemalże w tejże samej pozycji obudziło Piotra dzienne światło dość późnym już rankiem. Dziewczyna leżała na boku, z biodrami wciąż jeszcze wtulonymi w jego podołek, z jego ręką przy piersiach.
Spała smacznie. Rozluźnione rysy nadały twarzy uroczy dziecinny wyraz. Różowe, delikatne usta były lekko rozchylone, a nozdrza poruszały się w takt spokojnego oddechu. Musiała śnić coś miłego, pogodnego.
Piotr spostrzegł, że wciąż jeszcze tkwi w dziewczynie. Widok na wpół nagiego przepięknego dziewczęcego ciała i ten intymny, najbliższy z tym ciałem kontakt sprawił, że zaczęło mu być w młodej kobiecie ciasno. Agata uśmiechnęła się słodko, przez sen jeszcze; jej ręka powędrowała w stronę łona.
Powoli otwierała oczy zdumiona tym, co prężąc się wypełniało jej ciało. Po chwili przypomniała i uświadomiła sobie sytuację. Powoli, ostrożnie zerknęła przez ramię w stronę Piotra. Spotkała się z jego wzrokiem.
Piotruś! Jedyny mój! To jest najsłodsze przebudzenie w moim życiu!
Kochany mój! Chodź! Zrób to! Chcesz mnie przecież, prawda? Czuję ciebie! Jakiś ty ogromny! Jestem ciebie pełna! No chodź, chodź mój słodki! — powiedziała cicho dostrzegając pragnienie w jego przymglonym spojrzeniu.
Kobieta zaczęła delikatnie, zachęcająco, prowokująco poruszać biodrami. Piotr odpowiedział na jej zaproszenie już mocniejszymi ruchami ciała. Położył ją na brzuchu i uderzał miarowo, coraz mocniej, rozkoszując się oporem, na jaki napotykał kiedy sięgał dna jej ciała.
Wiedzieli obydwoje, że tym razem dziewczyna nie zdąży na czas i że spełnienie będzie jego tylko. Agata włożyła całe swoje serce i miłosny kunszt w to, aby odbierał ją wszystkimi zmysłami i aby swoją chwilę rozkoszy przeżył w pełni spontanicznie, nie troszcząc się o nią. Naprowadziła delikatnie jego rękę na swoje piersi, wychodziła mu na przeciw ruchami bioder, zachęcała i gorąco podniecała śmiałymi słowami...
Kiedy usłyszała ciche westchnienie i poczuła w sobie przypływ ciepłej śliskości, zamarła w bezruchu i pieściła go już tylko czułymi pulsującymi uściskami mięśni swojego wnętrza...
Chłopiec wyślizgnął się z niej i obrócił ją do siebie. Wsunęła się w jego objęcia i usta jej znalazły się przy jego uchu.
Najmilszy mój! Ty wiesz, jaka to rozkosz dawać rozkosz, prawda? Tyle, tyle razy dajesz nie biorąc! Wiedz, że ja to wiem i że kocham cię za to jeszcze więcej! Nie! Nie! Powiedziałeś przecież wczoraj, że nie kocha się za coś! Masz rację. Ale ja i tak cię kocham coraz więcej! To wiem na pewno!
Agutko moja! Nauczyliśmy się oboje nie tylko dawać, ale i brać od siebie śmiało, bez skrupułów, chciałoby się powiedzieć. Słodko mi było przed chwilką brać od ciebie, ciebie brać. Nauczyliśmy się pieszczot wszystkimi cząstkami naszych ciał. Tej nocy przekonaliśmy się, jak ważne są słowa. Jak nasze więzy umacnia całkowita szczerość w poważnej rozmowie.
Teraz jestem szczęśliwa, że przyszłam do ciebie z moją rozterką. Piotr! Ja to mam już za sobą! Ja jestem twoja! Cała, każdą myślą! Och Piotr! Jak ja cię kocham! — pobudzona dziewczyna, niespokojnie poruszała się w jego objęciach, podświadomie szukała jak najbliższego kontaktu z jego ciałem...
Piotr! Piotruś! Dzisiaj prowokowałam ciebie i sama wypowiedziałam dużo brzydkich wyrazów. Czułam taką potrzebę, dobrze mi z tym było. Powiedz, czy ja jestem... wulgarna, wyuzdana? Czy mam się tego wstydzić?
Jesteś najdelikatniejszym i najsubtelniejszym stworzeniem jakie znam! Słowa same w sobie nie są złe. Ważne jest to, co się chce nimi wyrazić. My używamy tych nieprzyzwoitych wyrazów nie dla ich dosłownego znaczenia, ale jako sposobu na zrzucenie z siebie resztek skrępowania, zbędnego wstydu, dla łatwiejszego przekroczenia różnych, czasem pruderyjnych barier i granic. Nie ma w tym nic złego, ale...
... Ale nie należy z tym przesadzać, bo efekt wyzwalania się z więzów osłabnie, zaniknie, a zostanie tylko coś płaskiego! — dopowiedziała dziewczyna.
Piotr tulił do siebie swój skarb. Zanurzał dłonie i twarz w jej proste, długie, dość ciemne włosy mieniące się złotymi błyskami. Przypomniał sobie dawną rozmowę na temat włosów Agi.
Mam dziewczynę w kolorze blond-metalik! — zażartował z niej kiedyś Piotr, który jej włosy i fryzurę w koński ogon uwielbiał, jak zresztą wszystko w tej skończenie doskonałej i nieskończenie mu drogiej dziewczynie.
No, no! Tylko nie blond! Ostatecznie ciemny blond, skoro już tak ci na blondynce zależy! Wy, mężczyźni macie rzeczywiście bzika na punkcie blondynek! Dlaczego wobec tego tak z nich sobie dworujecie? Skąd te wszystkie żarciki?
Podobno wymyślają je zawistne brunetki w długie samotne noce!
A czy ja musiałabym spędzać moje noce samotnie, bez ciebie, gdybym była brunetką?
Nie pozostawiłbym cię w nocy samej, nawet gdybyś miała fryzurę jak Yul Bryner!...
Wiesz co? — dodał po zastanowieniu. — To by mi się nawet podobało! Taka gładziutka ciepła łysa kulka! Tyle dodatkowego miejsca do całowania i głaskania!
W takim razie będę tym uważniej dbała o moje włosy! Do całowania i głaskania mam dla ciebie inne kuleczki! — tu Aga włożyła w jego dłonie swoje piersiątka...
Piotr czuł, że kobieta lgnie do niego z wyraźnym odcieniem podniecenia i pożądania, z którego w danej chwili nie zdawała sobie sprawy, szczęśliwa, że wziął ją sobie tak spontanicznie i beztrosko.
Dziewczyno moja cudowna! — zaczął; tym razem to on szeptał jej prosto w uszko. — Bardzo szczerze dziś rozmawiamy. Przed chwilą ofiarowałaś mi wspaniały dar z twojego kochanego ciała i z twojej czułości! Ma to być dar bezinteresowny, bez wzajemności, prawda? I ja go tak przyjąłem i tak przeżyłem!
To prawda, mój chłopcze! Tego właśnie pragnęłam! A teraz wczuwam się w ciebie i chyba wiem, co ci nie daje spokoju!— dziewczyna tuliła się do Piotra, jak gdyby chciała w niego wsiąknąć, zmieszać się z nim w jedną całość.
Zrozumiałeś mnie i przyjąłeś ode mnie to, co ci chciałam dać. I teraz jesteś w rozterce! Chciałbyś pozostawić mi radość i satysfakcję, że coś ci ofiarowałam bezinteresownie. Ale z drugiej strony wiesz i czujesz, jak bardzo jestem pobudzona tym, że we mnie byłeś i we mnie... tryskałeś. I jak sama rozkołysałam moje pożądanie. I nie chcesz mnie tak zostawić – w pół drogi, niezaspokojoną... niedopieszczoną — dodała szeptem. — Czy tak jest? Powiedz!
Tak! Boginko moja wszechwiedząca! Tak jest jak mówisz!
Słodki mój! Mam plan! Opowiem ci o nim szczegółowo i bezwstydnie, bo dzisiaj wszystko robimy przy otwartej kurtynie, że tak powiem. A poza tym to opowiadanie będzie częścią planu, dobrze?
Dobrze! O! I jak mi dobrze! Słucham cię z dreszczem rozkoszy, kiedy tak sączysz we mnie słodkie słowa.
Uwolnię cię z twojej rozterki i zachowam radość z mego podarku! Kochany mój! Ja teraz będę ciebie podniecała i prowokowała jak zawodowa... miłośnica! Tak długo, aż przypłynie do ciebie znów twoja męska moc i żądza i znów będziesz taki ogromny i znów mnie zechcesz... kochać. I wtedy we mnie wejdziesz, włożysz mi go i będziesz łechtał i siebie i mnie i będziesz we mnie uderzał – mocno, mocno, aż razem tryśniemy i razem przeżyjemy ten cudowny moment! Taki mam plan! Powiedz, że ci się podoba, powiedz! — zawstydzona trochę własnymi słowami, szeptała wodząc ręką po całym jego ciele, aż hen w dół...
To jest rozkoszny plan! I jak wspaniale opowiadasz! I jak słodko... gestykulujesz. Mam nadzieję...
Psst! Ja mam pewność! Masz tu moje cycuszki! Popieść je, dotykaj, ściskaj mocno, całuj i oglądaj! Patrz, jakie są piękne! To twoje!
Dziewczyna uklękła nad leżącym na wznak chłopcem i pochyliła się tak, że jej piersi znalazły się nad jego twarzą. Jędrne i wysokie w każdym położeniu, teraz pod własnym ciężarem stały się jeszcze bardziej strome, wyzywające... Piotr długą chwilę sycił się ich widokiem, smakiem i wonią rozgrzanego zdrowego dziewczęcego ciała.
Teraz bezwstydnie pokażę ci wszystkie moje zmarszczki, bo wiem, jak cię to podnieca! Patrz sobie, patrz, patrz na mnie! — z nieubłaganą konsekwencją realizowała Aga swój program.
Przesunęła się w górę z rozwartymi szeroko udami i ukazała mu wejście do swego ciała – różowe, świeże jak płatki róży, rozchylone i wilgotne od pożądania. Umknęła mu jednak miękko, kiedy próbował ją dosięgnąć ustami. Nie zmieniając pozycji osunęła się powoli w dół.
Będę cię dotykała i pieściła tam, gdzie lubisz najbardziej! — powiedziała po drodze, zanim jej twarz znalazła się przy jego łonie.
Masowała go delikatnie oburącz, pieściła ustami aż osiągnęła to, co sobie i jemu obiecała. Wtedy na powrót ułożyła się przy nim i mówiła czułym szeptem.
Mój! Mój jedyny chłopcze! Mam cię! Teraz mnie chcesz znowu! I ja ciebie chcę ogromnie! Drżę już cała i ociekam z pożądania! Chodź do mnie! Weź mnie, kochaj, jak tylko chcesz! Czekam na ciebie! Jestem tuż, tuż! Bliziutko! I zaraz będę ci tryskała i tylko krzyczeć nie będę mogła głośno...
Agutko moja, dziewczyno wspaniała! Chodź!
Piotr położył dziewczynę na plecach. Kiedy znalazł się już w jej wnętrzu, dał jej znak, aby ciasno złożyła pod nim wyprostowane nogi. Była to pozycja dostarczająca obydwojgu najintensywniejszych wrażeń. Kobieta ujmowała go ciasnym podniecającym uściskiem, a on przy każdym ruchu ocierał i drażnił rozkosznie najwrażliwsze, najbardziej chciwe pieszczot miejsce w kąciku mięsistych nabrzmiałych fałdów okalających wejście do jej ciała. Jedyną wadą pozycji było to, że spełnienie przychodziło szybko, niemal natychmiast. Piotr wybierał ją, kiedy byli już bardzo tej końcówki spragnieni albo, tak jak teraz, kiedy brał dziewczynę po niedługiej przerwie i potrzebował tak intensywnego kontaktu, aby nie ulec znużeniu. Agata nigdy tej pozycji nie inicjowała i w ogóle lubiła całkowicie jemu się powierzyć w ostatniej scenie aktu miłosnego.
Och, słodki! Miałam cichutką nadzieję, że właśnie tak mnie sobie weźmiesz, że tak mnie będzie kochał! Wiesz, co nas teraz czeka? Jeszcze tylko troszeczkę i jestem twoja, całkowicie twoja! Co za rozkoszny moment, co za rozkosz tuż tuż przed nami! Ty też zaraz tryśniesz, prawda, mój słodki? Wstrzyknij mi to głęboko, głęboko! Kochany mój! Oooch, taak! — jęknęła cicho, kiedy kilkoma mocnymi ruchami wprowadził ją na szczyt i sam również pławił się w piekącej rozkoszy spełnienia...
...
Podczas podwieczorku u państwa Kowaczków rozmowa toczyła się wokół zamku i jego historii.
Zamek musiał przejść trudne okresy. Czy – jako zabytek – korzysta z opieki państwa, z pomocy konserwatora? – zapytał Piotr.
Tak! Przede wszystkim podlega ścisłej ochronie i nie wolno nam niczego zmieniać bez jego zgody. Niestety konserwator ma dla nas więcej dobrych rad i zakazów niż pieniędzy.
Ten szkielet księżniczki w celi, na łańcuchu... aż ciarki przenikają! Zauważyłam jednak, że Janusz nie miał o niej zbyt wiele do powiedzenia. Czy jej historia nie jest znana? Czy nie ma jakiejś romantycznej i krew w żyłach mrożącej legendy? — chciała wiedzieć Agata.
Państwo Kowaczkowie spojrzeli po sobie z uśmiechem, może z odrobiną zakłopotania.
Widzę, że nasz syn strzeże tajemnic firmy nawet przed przyjaciółmi! — powiedziała pani Zofia i zerknęła pytająco w stronę męża.
Opowiedz państwu. Z pewnością zachowają tę tajemnicę dla siebie!
Obiecujemy naturalnie! Ale przecież takie zamkowe tajemnice, duchy, legendy... to wszystko podnosi atrakcyjność obiektu, ściąga turystów, czy nie tak?
Nie wszystkie sekrety mają wartość rynkową. Rzecz w tym, że my naszą księżniczkę tak naprawdę znaleźliśmy w fosie, za murami — powiedziała pani Zofia.
I mamy nawet wątpliwości, czy to kobieta!– dodał Janusz.— Bardziej prawdopodobne, że to jakiś złodziejaszek, który próbował wejść do zamku i spadł.
Kosteczki znalazł, odświeżył, jeśli tak można powiedzieć, i poskładał pan Wiesław. Konserwator bardzo był niechętny uwiązaniu ich do łańcucha, ale uległ argumentom komercyjnym, potrzebie reklamy — rzekł pan Tomasz.
A legendy jeszcze nie ma! — dodała pani Zofia.
Wiecie co? — ożywiła się Agata. — mam pomysł! Zabawimy się wszyscy w stworzenie legendy, wymyślimy dla księżniczki życiorys i dramat!
Świetny pomysł! — ucieszyła się pani Zofia.
Już widzę nieziemskiej urody dziewicę... — zaczął Piotr.
Piotr! Wolałabym, abyś ty mi się nie rozglądał za innymi pannami. I pamiętaj, że uroda dziewicy przemija jak uroda kwiatu róży, a samo dziewictwo – to artykuł jednorazowego użytku! Pomyśl lepiej o spokojnej starości w ciepłych bamboszach, u boku białowłosej babuleńki!
A ja zgadzam się z Piotrem! Widzę cudownej urody dziewczę... — odezwał się Janusz, patrząc w stronę Agaty. — Zaślubione wbrew woli z tyranem tak zazdrosnym, że zakuwa ją w łańcuchy...
No, no! Januszku! Nie będziemy chyba wabili do nas masochistów, czy jak się tam nazywają ci odmieńcy z pejczami i kajdankami! — przerwała mu pani Zofia zaniepokojona nie tyle słowami, co rozmarzeniem w spojrzeniu syna utkwionym w prześlicznej dziewczynie Piotra.
A może to nie była księżniczka, tylko księżna, która kiepsko grała w brydża, czym dobrego księcia doprowadziła do takiej rozpaczy, iż poddał ją zasłużonej acz okrutnej karze. Zamknął ją mianowicie w wieży z brydżowym podręcznikiem mistrza Culbertsona! — zaproponował żartobliwie pan Tomasz, zapewne aby skierować dyskusję na mniej niebezpieczne tory.
Świetna myśl! — zgodziła się pani Zofia. — Może z drobnymi poprawkami. To księżna zakuła księcia w łańcuchy. I nie za kiepską grę w karty, tylko za to, że robił słodkie oczy do zamkowych kelnerek w mini-spódniczkach, chciałam powiedzieć do płochych dziewek z czeladnej! — pani Zofia w lot pojęła intencję męża i podjęła jego grę.
A może było tak?... — Agata, poruszona zabawą i własnymi myślami, podniosła się z fotela i z przejęciem snuła wątek legendy, chodząc po pokoju. — Książę-ojciec wysłał piękną księżniczkę Gracjanę na wakacje do dalekiego krewnego, kasztelana na zagórzańskim zamku. Gracjana w niewinnym swym sercu uwozi wizerunek ukochanego, dzielnego rycerza imieniem... jak damy mu na imię?
Romeo?— podsunął Janusz.
Onufry! — rzucił Piotr, niezbyt zachwycony opowieścią Agaty.
Krilan! — zdecydowała Agata. — Kasztelan miał natomiast wielce urodziwego syna...
Barnabę! — wtrącił znów Piotr jadowicie.
... syna Gwidona — ciągnęła Agata nie dając się zbić z tropu. — Ów Gwidon wielce sobie Gracjanę upodobał był. Jednak daremnie pukał do jej serca, którym niepodzielnie, acz z dala, władał szlachetny Krilan. Gwidon potajemnie pobierał nauki u pewnego czarodzieja. Znał już kilka magicznych zaklęć oraz ziół na różne okazje. Wmieszał podstępnie Gracjanie lubczyku do lodów, czym zamęt w sercu biednej dziewczyny uczynił tak wielki, iż łaskawiej ku niemu spoglądać nawet poczęła...
... była. Poczęła była! — wtrącił Piotr.
Nie, nic z tych rzeczy! — zaprzeczyła Agata energicznie. — Jednak więzów miłości i wierności Krilanowi należnej nie skruszył. “Nie chcesz moją być - niczyją nie będziesz!” - pomyślał Gwidon. Jak pomyślał tak postanowił, jak postanowił tak uczynił i zaklęciem magicznym do celi, drzwi pozbawionej, nieszczęsną w jednej chwili przeniósł!
I co, i co? — zebrani mimo woli poddali się urokowi bajecznej opowieści.
Zioła ten skutek miały, że wprawdzie niepokój w sercu niebogi wywołały, ale ducha wzmocniły nadzwyczajnie. Kiedy więc, zrozpaczona, przyzywała pomocy ukochanego, wołanie to sposobem czarodziejskim przez okienko z celi uleciało i do Krilana drogę znalazło...
I co było dalej? Co Krilan zrobił? — niecierpliwili się słuchacze.
Wątek mi się rwie... Pomóżcie! — przerwała dziewczyna bezradnie.
Piotr dał się wciągnąć w grę. Podjął i snuł dalej opowieść Agaty.
Krilan nie mieszkając zbroję przywdział i w drogę wyruszył. Do zamku przybywszy o Gracjanę swoją pytał. Zbył go kłamstwem Gwidon niecny i do piwa jadu śmiertelnego zadał, od którego duch ciało Krilana opuścił i wprost do celi Gracjany poleciał. Moc dusz miłością złączonych tak wielką była, że Gracjanę z celi wyzwoliła i do martwego ciała Krilana przeniosła. Pocałunkiem ust niewinnych Gracjana Krilanowego ducha na powrót w ciało jego tchnęła i życiu go przywróciła!
Wspaniały happy-end! Brawo! — ucieszyła się pani Zofia.
Ale co ze szkieletem? Brakuje nieboszczyka! — trzeźwo odezwał się pan Tomasz.
... Co ujrzawszy Gwidon w szaleństwie sam siebie zaklęciem do celi przeniósł, by chociaż na kamieniach spocząć, od ciała pięknej Gracjany ciepłych jeszcze. I tak się w żałości swej zapamiętał, że zaklęcia zapomniał i wkrótce w celi ze zgryzoty i pragnienia ducha wyzionął! — dokończył opowieść Janusz.
To straszne! Czy złe uczynki z miłości popełnione aż na tak srogą karę zasługują? — ujęła się pani Zofia za nieszczęśnikiem. — Co na to Gracjana, co na to Krilan? — zwróciła się do Agaty i Piotra.
Agata stanęła za fotelem Piotra, położyła mu ręce na ramionach i przytuliła swój policzek do jego twarzy.
Gracjana do osądzania Gwidona ni prawa ni mocy w sobie nie czuła! — powiedziała w zadumie.
Krilan szczęściem z odzyskania ukochanej uniesiony szansę Gwidonowi dał takie oto zaklęcie wypowiadając:
W dniu, w którym inna dziewica Gwidona szczątki w ramiona swe zamknie, ów do życia powróci i winy jego darowane mu będą!
Cisza zaległa pokój. Agata spojrzała Piotrowi w oczy z prośbą, którą odgadł natychmiast. Podniósł się i zbliżył do pani Zofii.
Na nas czas. Postanowiliśmy jutro wyjechać. Dziękujemy państwu za niezwykłe wakacje i piękne dni!
Tak nagle?... — pani Zofia podniosła się ze swego miejsca ze smutkiem w oczach. — Było nam niezwykle miło z wami. Gracjana i Krilan pragną w spokoju zażywać szczęścia. Czy potrafią wybaczyć Gwidonowi?
Krilan nie mógł mu chyba tak do końca mieć za złe, że uległ nieodpartemu czarowi przecudnej Gracjany. Prawdziwy Gwidon z pewnością znalazł się po rycersku, a te wszystkie baśniowe trucizny, to tylko komercyjne przyprawy dla słuchaczy — odpowiedział Piotr.
Niedoświadczona i po dziewczęcemu płocha Gracjana nie potrafiła w porę wskazać Gwidonowi granicy i pewnie nazbyt łatwo przyjmowała jego hołdy. Nie zrobi tego już nigdy więcej! Może dzięki temu, że otwarła oczy na innego rycerza, lepiej dostrzegła, jak bezgranicznie szlachetny i doskonały jest jej własny, ten jedyny! — mówiąc to Agata objęła wpół Piotra i zajrzała mu w oczy z oddaniem.
...
Aga! Dostaliśmy list!
Od dawnego kolegi?
Skąd wiesz?
Nie wiem, skarbie! Żartowałam; podobnie zaczęła się nasza rozmowa przed wyjazdem na wakacje w zamku.
Stamtąd właśnie jest list. Adresowany do nas obojga.
Otwórz i przeczytaj najpierw sam — powiedziała Agata poważniejąc.
Piotr rozdarł dużą kopertę. Był w niej kolorowy prospekt, z zamkiem na okładce, i list – niedługi, na jednej stronie. Zgodnie z prośbą Janusza zajrzeli na szóstą stronę broszurki. Tekst pod tytułem “Legenda o pięknej Gracjanie” zaczynał się od słów:
“Przez wiele lat mieszkańcy zamku i okolicy gubili się w domysłach co do historii tajemniczego szkieletu odkrytego w zamurowanej celi w wieży zamkowej. Krążyły opowieści o pięknej księżniczce, o złym czarnoksiężniku i dzielnym rycerzu... Nikt jednak nie wiedział, jak było naprawdę, aż do dnia, kiedy to młoda i piękna Agata, bawiąca tego lata jako gość w zamku, natknęła się w bibliotece na wetknięte między karty starej księgi pożółkłe arkusze z tajemniczymi zapiskami i odtworzyła z nich romantyczną, pełną czarów i grozy historię tajemniczego szkieletu. A było to tak...”
Dalej następowała opowieść o Gracjanie, Krilanie i Gwidonie, tak jak ją Agata i chłopcy zaimprowizowali na podwieczorku u państwa Kowaczków.
List Janusza kończył się zdaniem:
“Donoszę Wam, drodzy przyjaciele, że przepowiednia Krilana jest bliska spełnienia, a to za sprawą pewnej wielce urodziwej dziewicy o imieniu Agnieszka, która Gwidonowi tyle okazuje skłonności, iż zapewne wkrótce już ramiona swe przed nim rozewrze i tym sposobem z czarów wybawi i do życia przywróci.”
w lipcu 1998