Adolf Kaliszewicz, „Ateneum Kapłańskie”, czerwiec-lipiec 1939, tom 44, rok 31, strony 13-30
Tolalizm współczesny i jego podłoże
Przez totalizm rozumiemy obecnie taki kierunek w organizacji życia społeczno-państwowego, gdy jednostka, i jej prawa zostają całkowicie podporządkowane rzekomym interesom zbiorowości, jako bytu nadrzędnego, stojącego nad nią, gdy jednostka staje się tylko obiektem władztwa zbiorowości, reprezentowanej! w osobie wodza. Zasada wodzostwa, niemieckie Führerprinzip, jest przeto z gruntu nieodłączna od pojęcia totalizmu, innymi słowy — nie ma i nie może być totalizmu bez wodza.
Takie trzy totalne ustroje, kierowane przez wodzów, mamy obecnie w Rosji sowieckiej, w Niemczech narodowo-socjalistycznych i w Italii faszystowskiej. W innych zaś krajach idee totalizmu odnajdują na razie mniejszy lub większy oddźwięk; na ogół jednak kierunek ten w danej chwili znajduje się w stanie ofensywy i posiada znamiona przewagi. Idee totalizmu kroczą obecnie triumfalnie przez świat, wydaje się przeto na czasie zająć się odszukaniem możliwie konkretnego wytłumaczenia genezy i podłoża tego kierunku oraz poddać go analizie w jego trzech aktualnych odmianach. Wpierw jednak cofniemy się jeszcze na chwilę wstecz, ku czasom antycznym i zobaczymy, czy totalizm w znaczeniu obecnym istniał już wówczas i o ile istniał, czy posiadał te same cechy, co obecnie.
By zorientować się w tej sprawie, musimy sobie zadać przede wszystkim pytanie, czym się właściwie różni ludzkość nowoczesna od ludzkości antycznej. Odpowiedź zaś na to pytanie może wypaść tylko jedna, a mianowicie, że różnica polega jedynie na tym, że ludzkość współczesna ma już poza sobą dziewiętnaście wieków chrześcijaństwa i, że nie może ona przeto tkwić już wyłącznie i naturalnie w bycie ziemskim, jak to było z ludzkością antyczną. Poza tym jednak musimy stwierdzić, że człowiek ze swymi namiętnościami i pragnieniami, ze swymi cnotami i wadami pozostał obecnie ten sam, jak za czasów Homera, tylko że człowiek ówczesny był związany korzeniami swego jestestwa z bytem natury i nie zdawał sobie wyraźnej sprawy ze swej odrębności indywidualnej. Grek lub Rzymianin odczuwał swój byt właściwie przez ród lub plemię, a poprzez kult bogów łączył się z bytem całej natury, dlatego też świat antycznego zachodu, w swym zdrowym niezdegenerowanym jeszcze okresie bytowania, posiadał wrodzone poczucie prawa naturalnego, i dlatego też zbiorowość ówczesna, uosobiona w państwie, nie mogła być w oczach człowieka owych czasów czymś pochłaniającym całkowicie związki naturalne, rodzinę, ród, plemię, lecz odwrotnie — państwo, jako takie, nabierało ważności i znaczenia w charakterze strażnika i obrońcy tych podstawowych związków naturalnych.
Wyjątek tu stanowi jedynie Sparta, państwo o ustroju bezwzględnie totalistycznym, w którym jednostka ludzka podporządkowana była całkowicie interesom zbiorowości. Charakter totalizmu spartańskiego był jednak o tyle odmienny od totalizmu współczesnego, że był wykwitem jakichś naturalnych skłonności narodu spartańskiego, jakiegoś odmiennego odczucia bytu, nie zaś tworem sztucznym, jak totalizm współczesny, i dlatego mógł trwać przez dłuższe wieki i obchodzić się bez wodza. Poza tym jedynym wyjątkiem możemy na ogół stwierdzić, że światu antycznego zachodu obcy był totalizm we współczesnym znaczeniu tego słowa. Dopiero światowe imperium rzymskie, potęgując i przyśpieszając przez swój mechaniczny uniwersalizm stopniowy rozkład podstawowych związków naturalnych, dopiero owo uniwersalne państwo stało się ustrojem totalistycznym w dzisiejszym ujęciu, ustrojem, w którym jednostka i wszystkie związki naturalne zatraciły swą poprzednią wartość w obliczu zbiorowości, w obliczu wszechpotężnego państwa, uosobionego w Cezarze, a będącego bytem sztucznym. Musimy więc powiedzieć, że państwo antyczne w swym republikańskim okresie związane było z bytem przez naród i miało przeto podstawy naturalnie, uniwersalne państwo rzymskie natomiast nie miało żadnego związku z bytem i musiało nieubłaganie zniknąć z areny świata, gdy chrześcijaństwo restytuowało i odnowiło prawa jednostek i narodów na innych już zasadach.
Totalizm rzymski zbiegł się, zresztą inaczej być nie mogło, z okresem przeżycia się bujnej kultury antycznej, gdy wyczerpały się twórcze źródła, wypływające ze związku człowieka z bytem, a pozostała tylko sztywna ustabilizowana cywilizacja pod ochroną wszechpotężnego państwa, regulującego mechanicznie wszystkie stosunki społeczne między jednostkami i narodami. Najjaskrawszym przejawem zupełnego zerwania związku z bytem było niewolnictwo, które w okresie imperium rzymskiego przyjęło formy całkiem wynaturzone, niewolnik bowiem został wówczas zrównany z rzeczą martwą, wbrew prawu naturalnemu, które było najwięcej szanowane w okresie bytu rodowego, gdy niewolnik był raczej współpracownikiem swego pana, niż prostym obiektem władztwa, gdy jego prawa ludzkie nie były negowane. To zerwanie łączności z bytem w okresie imperium szło równolegle z upadkiem wiary w bogów, która powstała na tle bezpośredniej łączności narodów antycznych z bytem, a w warunkach takich państwo rzymskie musiało siłą rzeczy stać się jedyną mechaniczną nadbudową, która swym żelaznym prawem regulowała wszystkie stosunki indywidualne i narodowe; innymi słowy — cywilizacja antyczna musiała, po wyczerpaniu się łączności człowieka z bytem, znaleźć swe logiczne zakończenie w totalizmie, który nasuwał się stopniowo na świat antyczny, by objąć go ostatecznie w swe posiadanie, gdy republika załamała się bezpowrotnie, a Rzym wstąpił w okres cezaryzmu.
Schemat rozwoju świata antycznego zachodu możnaby więc z grubsza ująć w następujący sposób: związek człowieka z bytem, a na tym podłożu tworzenie religii antropomorficznych i państw narodowych, w dziedzinie zaś współżycia — możliwe na te czasy poszanowanie osobowości ludzkiej, wypływające z poczucia prawa naturalnego; następnie stopniowy zanik związku z bytem, potęgowany przez podboje rzymskie i nieodłączne od nich gwałcenie prawa naturalnego, zakończony totalizmem państwowym, z którego ludzkość nie mogłaby znaleźć wyjścia żadnymi naturalnymi drogami. Monopolistyczne, antyduchowe władztwo państwowe musiało albo doprowadzić do zupełnego rozkładu, anarchii i ostatecznego upadku cywilizacji, albo też musiało być zastąpione czynnikiem duchowym, jakim było właśnie chrześcijaństwo.
Chrześcijaństwo odradza upadający świat antyczny, objawiając ludzkości Boga w bycie i ponad bytem i restytuując tym samym związek człowieka z bytem i prawem naturalnym, ale droga, jaką od tego czasu miała kroczyć ludzkość, przedstawia się już całkiem odmiennie, niż w świecie antycznym, to znaczy, nie przez związek z bytem ma dochodzić człowiek do bogów fikcyjnych, ale przez związek z Bogiem prawdziwym do związku z bytem, a przez to do prawa naturalnego, uwieńczonego nowym najwyższym przykazaniem, przykazaniem miłości bliźniego. W chrześcijańskim okresie nie danym już jest ludzkości tkwić bezpośrednio w bycie, lecz może się ona łączyć z nim dopiero przez związek z Bogiem, — Św. Franciszek z Asyżu jest tu najwspanialszym i niedoścignionym przykładem, — i nie zrozumiemy dziejów ludzkości chrześcijańskiej, nie zrozumiemy przede wszystkim tego, co się obecnie dzieje w świecie, bez uznania tej oczywistej prawdy. Chrześcijaństwo, dążąc do połączenia człowieka z Bogiem, a przez Boga z bytem i uzgodnienia życia z najwyższym porządkiem moralnym, musiało nieuniknienie stać się wrogiem totalizmu rzymskiego, wszelkiego totalizmu w ogóle, który pochłania jednostkę i niweczy prawo naturalne w imię bytów fikcyjnych, nie tkwiących w bycie natury. Takim fikcyjnym bytem jest w pierwszym rzędzie wszelkie państwo, nie mające podstaw naturalnych i moralnych, a oparte wyłącznie na przymusie. Dlatego też zasadą, chrześcijańskiego średniowiecza stać się musiała z czasem teza o wyższości władzy duchowej, jako mającej swe źródło w Bogu, nad władzą świecką, teza, że władza świecka musi czerpać swe uprawnienia od władzy duchowej, a przez nią niejako od Boga samego, stając się tym samym strażniczką prawa chrześcijańskiego i naturalnego.
W świecie antycznego, a po części również nowożytnego Wschodu, władza państwowa opierała się na wierze w to, że władca jest sam przez się uosobieniem potęg nadziemskich, posłuszeństwo względem władcy było więc równoznaczne z posłuszeństwem względem tych potęg, a przez to zgodne z prawem przyrodzonym. W świecie antycznego Zachodu natomiast władza, państwowa była niejako emanacją narodu samego, jako bytu związanego bezpośrednio z bytem natury całej, władza ta opierała się więc również na prawie naturalnym. W świecie chrześcijańskim jednak obie te zasady musiały upaść bezpowrotnie, żaden bowiem człowiek w tym okresie nie może już pretendować, a tym bardziej znaleźć posłuchu, że jest uosobieniem sił nadziemskich a związek z bytem bez Boga i nie przez Boga stał się już psychologicznie niemożliwym, bo ludzkość po prostu wyrosła już całkowicie z tego okresu. W okresie chrześcijańskim stanęła natomiast otworem inna droga do organizacji władzy zwierzchniej, mianowicie pomazanie króla przez władzę duchową, w myśl idei, że władza królewska ma się opierać na związku z Bogiem, a więc na zasadzie posłuszeństwa nakazom religii chrześcijańskiej i prawa naturalnego.
Jeżeli zastanowimy się głębiej nad tym zagadnieniem, to dojdziemy niezawodnie do wniosku, że droga powyższa była właściwie w okresie chrześcijańskim jedyną możliwą drogą do tworzenia autorytetu jakościowego, to znaczy, autorytetu zgodnego a nie wrogiego prawom bytu. Poza tym pozostawała jednak jeszcze republika jako organizacyjna forma władzy zwierzchniej, reprezentowana już wybitnie w świecie antycznego Zachodu. Idee republikańskie nie cieszyły się jednak w Europie żadnym powodzeniem aż do czasu rewolucji francuskiej, która, obalając władzę królewską, rzuciła w świat nowe hasło republikańskiej organizacji państwa na podstawach świeckich, bez żadnego oparcia o religię chrześcijańską. Rewolucyjni twórcy republiki francuskiej nie rozumieli najwidoczniej tej podstawowej prawdy, że republika antyczna opierała się na narodzie, który tkwił swymi korzeniami w bycie natury i stanowił pewną zespoloną całość, i że bezpośredni związek narodu z bytem jest koniecznym warunkiem istnienia normalnej republiki, jako autorytatywnej i zgodnej z prawem naturalnym formy rządu, to znaczy, że w chrześcijańskim okresie republika na równi z monarchią musi się opierać na religii chrześcijańskiej, jako jedynym łączniku między człowiekiem a bytem.
Jeżeli władza królewska w świecie chrześcijańskim załamała się, to przyczyny tego należy szukać z jednej strony w odstępstwie od zasad, które legły u podstaw tej władzy, a z drugiej strony w stopniowej dechrystianizacji świata, kroczącej wraz z industrializacją i procesem wzbogacania się, a przerywającej łączność narodów z Bogiem i tym samym z bytem i podstawami prawa naturalnego. Najjaskrawszym przykładem może tu służyć Rosja carska, gdzie autorytet cara trwał tak długo, jak długo Rosja była chłopska. Wystarczyło zaś, by na arenę historii rosyjskiej wystąpiła klasa robotnicza, oderwana od religii i bytu, by autorytet cara załamał się ostatecznie w przeciągu zaledwie pół wieku. Jeżeli w uprzemysłowionych Niemczech władza monarsza przed wielką wojną zdawała się spoczywać na mocnych podstawach, to należy przypisać to w pierwszym rzędzie roli organizacyjnej, jaką odegrała ta władza przy tworzeniu drugiej Rzeszy, a również aureoli zwycięstw, jaką opromieniła ona naród niemiecki. Załamanie się władzy monarszej po wielkiej wojnie i powstanie trzeciej totalistycznej Rzeszy stwierdza jednak niezbicie, że ideologia monarchiczna załamała się w Niemczech, tak samo ostatecznie jak w Rosji. We Włoszech monarcha jest obecnie właściwie tylko statystą, reprezentującym państwo, jest czymś w rodzaju dawniejszego mikado japońskiego w okresie Siogunatu, wówczas gdy w Anglii król nie jest właściwie niczym innym, jak dożywotnim i dziedzicznym prezydentem, otoczonym tylko aureolą królewską, co pozostaje niezawodnie w związku z konserwatywnym charakterem narodu angielskiego. Krótko mówiąc, zasada władzy królewskiej, jako zasada pomazaństwa, załamała się już w całym świecie i to, według wszelkich oznak, załamała się bezpowrotnie.
Po wielkiej wojnie w całej Europie przejawiły się wybitnie tendencje do organizacji życia państwowego na zasadach demokratyczno-republikańskich, bo wydawało się to jedyną możliwą w naszych czasach drogą do organizacji normalnej władzy zwierzchniej. Republikanizm powojenny, wzorujący się na ogół na Francji, nie zdawał sobie jednak zupełnie sprawy z faktu, który zaznaczyliśmy już poprzednio, że narodom współczesnym brakuje zupełnie podstaw do organizacji życia na zasadach republikańskich i demokratycznych, bo narody jako całość zatraciły już w naszej zmechanizowanej cywilizacji wszelką prawie bezpośrednią łączność z bytem, z drugiej zaś strony uległy one również jako całość zastraszającemu wprost procesowi dechrystianizacji, który zniszczył tę pośrednią łączność z bytem i prawem naturalnym, jaką daje ludziom religia chrześcijańska.
Prawdziwy republikanizm demokratyczny po przeżyciu się władzy królewskiej mógłby nastać w Europie w tym wypadku tylko, gdyby Europa pozostawała wierna zasadom chrześcijańskim. Europa współczesna nie może być jednak żadną miarą nazwana chrześcijańską. Europą, a wraz z nią całym światem, włada właściwie bóg Mamon, który jest wrogiem nie tylko prawa chrześcijańskiego, ale również prawa naturalnego, wrogiem nie tylko chrześcijaństwa, ale natury samej i pragnie uczynić z niej tylko narzędzie do wytwarzania wciąż nowych krążków złota. Bóg ten zabija w duszach ludzkich nie tylko poczucie prawa chrześcijańskiego, ale również naturalnego, które zostało założone w duszach ludzkich od początku świata.
Wynaturzenie, wprowadzone do życia społeczeństw współczesnych przez finansizm, jest tak potworne, że niweczy u podstaw wszelkie związki naturalne, że spaczą wszelkie formy współżycia, zarówno w stosunkach indywidualnych, jak narodowych i międzynarodowych. Wykorzystując nadmierny rozwój techniki, zmierza finansizm do uczynienia z maszyn martwych niewolników we własnej służbie wyłącznie, z pominięciem praw żywego człowieka, który ostatecznie staje się coraz więcej niewolnikiem finansów i tychże maszyn. Bo w świecie naszej cywilizacji wytworzyła się już od dawna dyktatura finansów, powstał totalizm pieniądza, który, zrywając wszelkimi sposobami i metodami niedogodny dla siebie związek człowieka z Bogiem i bytem, uniemożliwia coraz więcej istnienie wszelkich związków naturalnych, a w rezultacie również wszelkich form państwowości, które by mogły bronić jednostkę przed brutalnym wyzyskiem.
Bez więzi religijnej i naturalnej nie może istnieć żadna normalna, wewnętrznie zrównoważona forma państwowości, dlatego też w warunkach naszych czasów istnieć mogą tylko pozorne republiki lub monarchie, pozostające w rzeczywistości w służbie złotego cielca, w służbie ukrytej za parawanem rządzących plutokracji. Przecież w świecie antycznym imperium rzymskie pozostawało również de nomine republiką, chociaż treść republikańska ulotniła się z niego doszczętnie; a było ono w rzeczywistości ustrojem totalistycznym pod wodzą każdorazowego Cezara, jako uosobienia wszechpotęgi państwa, które było w pierwszym rzędzie na usługach kapitalizmu antycznego, reprezentowanego głównie przez latyfundia i niewolników.
Stoimy na stanowisku, że ukryty totalizm finansowy przejawia się we wszystkich istniejących ustrojach naszych czasów, zarówno w tak zwanych ustrojach demokratycznych w Ameryce, Anglii i Francji, jak w ustrojach totalistycznych w Niemczech, Italii i Japonii, a nawet — chociaż brzmi to nieco paradoksalnie — w Rosji Sowieckiej.
By zrozumieć obecne tendencje totalistyczne, musimy przede wszystkim zająć pewne określone stanowisko historiozoficzne, bo bez tego będziemy wciąż błądzić po omacku; musimy odpowiedzieć na pytanie, czy historia ludzkości ma jakiś określony cel i czy będzie miała w przyszłości swój koniec, czy też historia ta jest tylko bezcelowym procesem cyklicznym, pozbawionym wszelkiego wewnętrznego sensu. Wiara chrześcijańska wykazuje nam niezbicie, że cel historii świata istnieje rzeczywiście, że w okresie przedchrześcijańskim zadaniem historii było przygotować podłoże dla przyjścia Zbawiciela, w czasach zaś chrześcijańskich na tle historii ma się dokonać definitywne oddzielenie zła od dobra; dlatego też historiozofia chrześcijańska musi stanąć na stanowisku, że zasadniczy rys historii ludzkości stanowią tendencje uniwersalistyczne; tendencje do scalania świata w okresie przedchrześcijańskim, by przygotować świat dla przyjścia Zbawiciela, w okresie zaś chrześcijańskim, by nieprawość mogła dojść do swego szczytu i ujawnić się ostatecznie.
W okresie przedchrześcijańskim imperium rzymskie rozwiązało zagadnienie uniwersalizmu w sposób mechaniczny, stabilizując współżycie głównego odłamu cywilizowanej ludzkości na przeciąg paru wieków. Totalistyczna idea państwa zatriumfowała wówczas w świecie, przynosząc mu w darze mechaniczny pokój rzymski, pacem romanam, oparty na całkowitym zniwelowaniu jednostek i narodów w obliczu molocha państwa rzymskiego, lecz przygotowujący jednocześnie grunt pod siew chrześcijaństwa. Gdy uniwersalizm rzymski zaczyna tracić rację swego bytu, na arenę historii występuje chrześcijaństwo, które swą, dynamiką duchową rozsadza stopniowo zręby państwowości rzymskiej. Występuje ono jako siła uniwersalna, zmierzająca do duchowego scalenia świata, do uniwersalizmu nie mechanicznego na wzór rzymski, lecz opartego na podstawach duchowych, zmierzająca, innymi słowy, do scalenia świata nie od zewnątrz, lecz od wewnątrz, przez jednostkę ludzką.
Tym dążeniom chrześcijaństwa przeciwstawia się od początku duch świata, a czasy nowożytne należy właściwie uważać za okres bezustannej i wytrwałej walki z ideą uniwersalizmu chrześcijańskiego, przekazaną światu przez średniowiecze. W rezultacie idea ta wydaje się być już zupełnie pogrzebaną w duszach, ludzi współczesnych; ale próżni w tym zakresie na dłuższą metę nie może być, toteż na świat zda się obecnie nasuwać stopniowo inna forma uniwersalizmu, świat w naszych czasach jakby dojrzewa powoli do nowej, nie duchowej, lecz mechanicznej formy stabilizacji uniwersalnej.
Dojrzeć to musi każdy, kto ma oczy otwarte na rzeczywistość, kto się nie da uśpić żadnymi złudnymi pozorami. Wskazuje na to przede wszystkim kroczące w szybkim tempie ujednostajnienie cywilizacji na całej kuli ziemskiej. Odwieczne narody Wschodu zatracają coraz więcej wszelkie odrębne właściwości narodowe i kulturalne i pokrywają się zewnętrznym pokostem kultury europejskiej, która sama zatraca coraz szybciej swój duchowy charakter, usztywnia się stopniowo i stabilizuje w martwocie ducha, a triumfie pieniądza i maszyn. Innymi słowy, w całym już świecie cywilizacja pieniężno-maszynowa zaczyna niwelować wszelkie odrębności narodowe i przeobrażać całą ludzkość kuli ziemskiej w jednostajny, upodobniony konglomerat ludzki. Poza tym nowoczesne środki komunikacyjne, przede wszystkim lotnictwo, niweczą granice materialne, radio zaś i prasa czynią to samo w zakresie idei, słowem wszystko zda się zmierzać ku wspólnocie interesów, przygotowywać i sprzyjać nastaniu nowej uniwersalnej ery na kuli ziemskiej, na podłożu ujednostajnionej, ustabilizowanej i zmechanizowanej cywilizacji. A jednak jednocześnie z tym wszystkim jakby narasta obecnie fala nacjonalizmu, która rozdziela narody, stwarza sztuczne bariery i potęguje wzajemną niechęć i nieufność.
Otóż fala nacjonalizmu w naszych czasach jest tylko pozorna. Bo nacjonalizm współczesny nie reprezentuje żadnego naturalnego ruchu wstecznego w kierunku emancypowania się narodów od wzajemnej zależności, co w obecnym stadium historii świata wydaje się całkiem niemożliwe, jest to natomiast wyłącznie nacjonalizm gospodarczy, sztucznie stwarzany i podtrzymywany przez sfery finansowe w celach monopolistycznych i jako taki nie będzie on mógł stworzyć na dłuższą metę rzeczywistej zapory przeciw potężnym prądom uniwersalistycznym, które nurtują naszą epokę. Odwrotnie, nawet należy przypuszczać, że chorobliwy nacjonalizm gospodarczy naszych czasów przybliża raczej, a nie oddala od nas realizację uniwersalizmu w tej lub innej postaci, bo nieubłaganie musi on doprowadzić, w niedalekiej już pewnie przyszłości, do nowego zbrojnego konfliktu w skali światowej, który władnie wysunie na pierwszy plan zagadnienie uniwersalizmu jako środka zapobiegawczego przeciw anarchii międzynarodowej, mającej obecnie swe źródło w sztucznie podtrzymywanym a chorobliwym nacjonalizmie.
Stoimy więc na stanowisku, że mimo wszelkich pozorów zbliżamy się do jakiejś ery uniwersalizmu mechanicznego, a ponieważ uniwersalizm takiego typu musi być z natury rzeczy totalistyczny, przeto totalizm występuje już obecnie na arenę dziejów, na razie jeszcze w postaci systemów lokalnych, które jednak po przygotowaniu odpowiedniego gruntu w psychice ludzkiej będą mogły w przyszłości przeobrazić się łatwo w system uniwersalny; totalizm współczesny jest zapowiedzią zbliżającej się ku nam ery uniwersalizmu.
Nastanie ponownej ery uniwersalnej stabilizacji świata jest nieuniknione z punktu widzenia historiozofii chrześcijańskiej, bo takie jest przeznaczenie Boże, któremu musi ulegać świat; z drugiej zaś strony wypływa to z faktu, stojącego w związku z tymże przeznaczeniem, że byt ludzki nie może pozostawać w stanie wiecznej dynamiki, że musi on, mimo wszystko, zmierzać w ten lub inny sposób do stabilizacji, do stanu statycznego. Dynamika ludzkiego współżycia przejawiała się głównie i przejawia w dalszym ciągu w odwiecznym ujarzmianiu i mordowaniu człowieka przez człowieka, w odwiecznym wzajemnym mordowaniu się narodów przede wszystkim. Zwierzę morduje zawsze prawie po to tylko, aby żyć, człowiek natomiast morduje swych bliźnich z różnorakich względów: dla samej przyjemności mordowania, dla wywyższenia się i panowania, a w naszych czasach przede wszystkim dla zdobycia złota przez nieliczną garstkę wybrańców, przez tak zwaną szumnie elitę. Rzecz jasna, że stan taki nie może trwać wiecznie, że dynamika zniszczenia musi się kiedyś zakończyć, chociażby ze względu na potworny rozwój techniki zniszczenia, który zmusi do położenia kresu wzajemnemu mordowaniu się narodów przez jakąś mechaniczną formę uniwersalizmu na wzór antyczny.
Ostatnia wielka wojna była właśnie takim potwornym bezcelowym upustem krwi. Przez cztery lata mordowały się wzajemnie narody, bez żadnego właściwie wytkniętego celu, a po ukończonej wojnie wszyscy bez wyjątku, zwycięzcy i zwyciężeni, stanęli w obliczu ogólnego bankructwa materialnego, lecz przede wszystkim moralnego, i na tym podłożu powstała Liga Narodów, oparta na zasadach rzekomo demokratycznych, a będąca przejawem rozumowych dążeń uniwersalistycznych i achrystycznych; jednocześnie z tym na Wschodzie narodził się inny system uniwersalistyczny, nie demokratyczny lecz totalistyczny, nie achrystyczny lecz wyraźnie już antychrystyczny, to znaczy bolszewizm rosyjski. Powstanie państwa bolszewickiego stało się też początkiem nowej ery prądów totalistycznych, które od tego czasu zaczęły stopniowo przenikać, psychologię narodów europejskich. Dlatego też bez żadnej przesady można powiedzieć, że o ile rewolucja francuska zapoczątkowała, w Europie demokratyczne prądy achrystyczne, o tyle rewolucja, rosyjska stała się początkiem prądów totalistycznych wyraźnie już antychrystycznych.
Totalizm określiliśmy na początku jako taki system współżycia ludzi, gdy zbiorowość, uosobiona rzekomo w wodzu, panuje wszechwładnie nad jednostką, gdy czyni ją posłusznym i biernym narzędziem swych celów. Obecnie zastanowimy się nieco bliżej nad treścią tego pojęcia. Totalizm jest w pierwszym rzędzie antytezą liberalizmu, który traktuje zbiorowość jako arytmetyczną, tylko sumę poszczególnych jednostek; występuje on jako system scalania przeciw rozproszkowaniu liberalnemu, jako proces integracji, w zamian dawniejszego różniczkowania, wreszcie jako triumf zasad skrajnego realizmu nad nominalizmem. Pod tym względem prąd ten mógłby uchodzić w pewnym stopniu za dodatni, bo chrześcijaństwo jest również totalne w tym znaczeniu, że zmierza do duchowego podporządkowania sobie całego człowieka oraz scalenia świata rozczłonkowanego. Ale wówczas gdy chrześcijaństwo podejmuje się syzyfowego wprost zadania scalania świata na gruncie osobowym, gdy sprzyja ono ruchowi od jednorodności ku różnorodności, z zachowaniem jedności, to totalizm zmierza odwrotnie — od różnorodności, stworzonej na podłożu chrześcijańskim, ku jednorodności, a przez nią — ku mechanicznej jedności; zmierza, zaś do tego celu przez zniwelowanie jednostki, przez przeobrażenie jej w kolektywne zwierzę, kierujące się uczuciem stadowym wewnątrz swej grupy, zaś brutalnymi metodami samoobrony i działania na zewnątrz. Zwierzę to ma być tak wytresowane, by obce stały mu się takie pojęcia, jak miłość, miłosierdzie, prawda, logika, by stało się ono tylko oddźwiękiem i odzwierciedleniem kolektywnych afektów danej zbiorowości, które zostają jej narzucane przez wodza bezpośrednio, a pośrednio przez innych dyrygentów, stojących za kulisami teatru współczesnej historii. W zbiorowości totalistycznej zniknąć musi wszelki indywidualizm, wszelkie poczucie honoru i prawdy, wszelka niezależna myśl, wszelkie samodzielne badanie naukowe, słowem to wszystko, co się sprzeciwia łatwo uchwytnym kolektywnym celom, narzucanym przez wodza rzekomo w imię dobra zbiorowości, poza którymi ukrywają się jednak mniej uchwytne i starannie zamaskowane cele, nic wspólnego z rzeczywistym dobrem danej zbiorowości nie mające, lecz mające służyć tylko interesom garstki menerów.
Takie jest zasadnicze tło i oblicze współczesnego totalizmu, niezależnie od tego czy będzie to totalizm bolszewicki, narodowo-socjalistyczny, czy też faszystowski. Stwierdzić należy, że, pomijając pewne rozbieżności raczej pozorne, jakie istnieją między tymi formami totalizmu, istnieje jedna wspólna cecha dla nich wszystkich, mianowicie otwarta lub zamaskowana nienawiść do chrześcijaństwa, brak miłosierdzia, a apoteoza przemocy jako podstawowej siły, organizacyjnej świata; dlatego też można wysunąć twierdzenie, że wspólnym ojcem wszystkich systemów totalistycznych jest w rzeczywistości bóg Mamon, ten groźny bożek, który zamiast Chrystusa włada obecnie duszami przeważającej liczby ludzi białej rasy.
Totalizm był, jest i będzie zawsze wyrazem zwycięstwa zmechanizowanej organizacji nad jednostką ludzką. Toteż analogicznie do totalizmu antycznego, który był wyrazem zwycięstwa organizacji państwa rzymskiego nad jednostką i narodami ówczesnymi, współczesny totalizm musi być również wyrazem zwycięstwa jakiejś organizacji w pierwszym rzędzie nad jednostką; te totalizmy jednak, które posiadają charakter uniwersalny (zaliczamy do nich bolszewizm i po części narodowy socjalizm niemiecki), będą w dalszym ciągu dążyć do zwycięstwa ich organizacji w skali światowej, to znaczy, do zwycięstwa nad wszystkimi narodami, a przynajmniej w skali wykraczającej poza ramy państwa narodowego.
Zaznaczyliśmy już poprzednio, że świat antycznego zachodu zorganizowany był do czasu w sposób naturalny, bo organizacja każdego poszczególnego plemienia była naturalnym wypływem jego bezpośredniego związku z bytem. Następnie przyszła kolej na mechaniczną, uniwersalną organizację świata przez Rzym cesarski, po czym nastaje okres prób duchowej organizacji świata przez teokrację papieską i święte cesarstwo średniowieczne; wreszcie nadchodzi era stopniowego rozkładu organizacji świata. Wprawdzie od czasów reformacji organizacja spoczywa w rękach królów, ale władza królewska, jako prawdziwa władza organizacyjna, trwać może tylko wśród społeczeństw rolniczych, związanych z bytem natury, wraz zaś z industrializacją wkracza w grę coraz więcej kapitał, jako rzeczywista siła organizacyjna, która rozsadza stopniowo władzę królewską i sprowadza jej rolę do zwykłej fikcyjnej reprezentacji. Kapitał zdobywa z czasem coraz większy wpływ na sprawy organizacji, rola jego jednak nie jest jeszcze zbyt widoczna, jak długo działa on na zasadach wolnej konkurencji wobec stale rozszerzających się rynków zbytu i nieprzebranych możliwości inwestycyjnych w całym świecie. Dla przedstawicieli kapitału w owych liberalnych czasach, gdy posiadał on charakter międzynarodowy, było ze wszech miar pożądane, by organizacja państwowa nie stała w żaden sposób na przeszkodzie wolnej konkurencji i międzynarodowemu ruchowi kapitałów. W tym też głównie kierunku przejawiał się wpływ kapitału międzynarodowego na rządy państw europejskich, które na ogół mu ulegały.
Jednocześnie z tym, poczynając od drugiej połowy ubiegłego wieku, zwiększa się wybitnie ogólny dobrobyt narodów europejskich, zresztą w dużym stopniu kosztem brutalnego wyzysku ras kolorowych, co zostaje zapisane na dobro systemu kapitalistycznego i zasady wolnej konkurencji. Dlatego też w państwie liberalnym z drugiej połowy XIX wieku nie było, poza nieliczną stosunkowo klasą najuboższego proletariatu, żadnych warstw społecznych, którym zależałoby na wzmocnieniu organizacji państwowej. Zresztą sam proletariat nawet mógł pragnąć wzmocnienia organizacji tylko w pożądanym dla siebie kierunku, obawiał się natomiast panicznie wszelkiego wzmocnienia organizacji w kierunku reakcyjnym.
Rozwój kapitalizmu na zasadach wolnej konkurencji kończy się stopniowo, gdy nie tylko nie powstają nowe rynki zbytu, ale zanikają nawet lub się kurczą stare, dzięki coraz to szerszemu uprzemysłowieniu całego świata, i gdy znika stopniowo możliwość nowych inwestycji i oprocentowania finansowego kapitału. Kapitał zaczyna zdradzać wówczas tendencje monopolistyczne, a wobec istniejącego podziału świata na odrębne państwa przedstawiciele kapitalizmu zaczynają rzucać w świat hasła nacjonalizmu gospodarczego, który ma utrącić konkurencję kapitału zewnętrznego i zapewnić kapitałowi wewnętrznemu monopolistyczne stanowisko w danej zbiorowości. Proces ten rozpoczął się już przed wielką wojną, gdy wobec wystąpienia na arenę świata potężnego kapitalizmu niemieckiego, związanego ściśle z państwem, zaczyna się jakby zmierzch kapitału międzynarodowego, znajdującego się głównie w rękach narodów anglosaskich i żydowskiego, a w związku z tym zaznacza się rozdwojenie w łonie samego kapitału. Część jego, pozostająca przeważnie w rękach żydowskich, pragnie w dalszym ciągu działać na terenie międzynarodowym, zdradzając tendencje uniwersalistyczne, natomiast druga część kapitału posiada charakter narodowy i związana jest z poszczególnymi państwami, które wobec rozbieżności interesów swych kapitalistów zaczynają wzajemnie wrogo przeciwstawiać się sobie. Ta waśń kapitałów narodowych doprowadza ostatecznie do wojny światowej, mile przyjętej przez przedstawicieli kapitału międzynarodowego, widzących w ogólnej rzezi środek przybliżający osiągnięcie swych planów imperialistycznych o charakterze uniwersalistycznym, w słusznym zrozumieniu, że w świecie, w którym kult mamony wyżarł stopniowo z dusz ludzkich wszystko, co szlachetne i wzniosłe, że w świecie takim pozostaje tylko pieniądz, jako jedyna siła, jedyne źródło organizacji na gruzach wszystkich normalnych ustrojów państwowych.
Jest to logiczna i nieubłagana konsekwencja faktu, że wszelka organizacja współżycia, nie oparta na podstawach naturalnych lub duchowych, ma przede wszystkim za zadanie ustabilizować i utrwalić mechanicznie miejsce, zajmowane przez każdą jednostkę ludzką w ten sposób, by godziła się ona przymusowo ze swym losem, by poddawała mu się biernie i bez buntu. Widzieliśmy to już ongiś na wielką skalę w okresie cesarstwa rzymskiego, gdy bezrolny chłop rzymski, rzucony w wir stolicy świata, żebrał jedynie o chleb i igrzyska, a otrzymawszy jedno i drugie, korzył się jak robak przed Cezarem, zadowolony z rzuconego mu ochłapu; gdy niewolnik biernie i pokornie ulegał swemu losowi, wiedząc, że to wszechpotężna Roma wydzieliła mu los niewolnika; gdy wreszcie gladiator zraszał pokornie swą krwią arenę cyrku, wznosząc przed rozpoczęciem śmiertelnej walki okrzyk na cześć Cezara Imperatora; jednym słowem, gdy wszystko drżało i korzyło się przed samym groźnym imieniem Roma.
Organizacja rzymska ustabilizowała w swoim czasie wszystko na pewnym poziomie, ustabilizowała mechanicznie, antyduchowo, martwo i sztywnie. W przeciwieństwie do tej organizacji chrześcijańska organizacja świata miała za zadanie ustabilizować, utrwalić byt ludzki na podstawach duchowych. W myśl chrześcijańskiej koncepcji życia każda jednostka powinna godzić się ze swym losem, jako wyznaczonym przez Boga, ten zaś, co ma więcej, powinien dobrowolnie dzielić się z tym, co ma za mało. Taka była zasadnicza koncepcja chrześcijańskiej organizacji współżycia; a gdy świat ją odrzucił, gdy następnie w biegu historii wyczerpywały się stopniowo wszystkie normalne formy organizacji, na arenie świata pozostała jedyna właściwie, brutalna wprawdzie, ale realna siła — pieniądz, siła, która zmierza obecnie na wzór rzymski do mechanicznego ustabilizowania świata w ten sposób, by każda jednostka zastygła biernie na wydzielonym jej miejscu pod straszliwą presją organizacji pieniężnej, z której nie było by już żadnego wyjścia.
Już wkrótce po wielkiej wojnie, która zdemoralizowała i spauperyzowała szerokie warstwy ludności oraz zniszczyła wszelkie prawie niezależne klasy, już wtedy stawała się coraz więcej widoczna szalona presja kapitału na całe współczesne życie ludzkie. Kapitał przestaje być konkurencyjny jak dawniej, lecz staje się monopolistyczny i jako taki zmierza do panowania, do ustabilizowanego władztwa. W jednych krajach władztwo kapitału godzi się jeszcze z istnieniem fikcyjnych demokracji, w drugich krajach władztwo to przejawia się w formie totalizmu, który nie jest niczym innym, jak sojuszem między kapitałem monopolistycznym a państwem, uosobionym przez wodza, sojuszem, zawartym w celu przeobrażenia mas ludzkich w posłuszne stado, którym by można kierować dowolnie, zgodnie z interesem plutokracji.
Próżnym jest doszukiwać się jakichś twórczych, rzekomo nowych idei w organizacji totalistycznej, jak to głoszą wodzowie widzimy tu tylko bezwzględność, graniczącą z tyranią i demagogię, które zgodnie podają sobie ręce w celu utrzymania w ryzach szerokich warstw ludności. Ustroje totalistyczne naszych czasów to tylko poprzedzające wzory przyszłej, szerszej, mechanicznej stabilizacji świata, która w naszych czasach tak lub owak może się oprzeć jedynie na władztwie kapitału, jako tej sile organizacyjnej, która przymusowo odmierzy i wyznaczy każdemu jego stanowisko w świecie i udział w korzystaniu z dóbr ziemskich. Przecież wszystko już wskazuje na to: ogólny zmierzch kultury, upadek poczucia i poszanowania osobowości ludzkiej, brak odporności w jednostkach i masach przeciw wszelkim zakusom na wolność osobistą i prawa polityczne, wreszcie spotęgowana, w ostatnich czasach aktywność sług złotego cielca, którzy nie liczą się już absolutnie z żadnymi zasadami moralnymi, ani z żadnymi normami prawnymi, którzy — odwrotnie — depczą cynicznie wszelkie prawa boskie i ludzkie, jak to stwierdzamy na przykładzie Abisynii, Hiszpanii, Chin, a ostatnio Czechosłowacji.
Przed duchowym wzrokiem każdego człowieka, patrzącego obiektywnie na rzeczywistość, staje już widmo uniwersalnej cywilizacji, usztywnionej i skostniałej, w której kapitał i maszyny, wezmą ostatecznie przewagę nad duchem, miłością, miłosierdziem, słowem — nad tym wszystkim, co nadaje jedynie piękno i wartość życiu ludzkiemu. Dla takiego człowieka będzie również jasne, że to właśnie siły antychrystyczne, uosobione w czcicielach złotego cielca, prowadzą obecnie walkę na śmierć i życie z duchem Chrystusowym, że to one pragną ostatecznie wyplenić tego ducha, z dusz ludzkich, by móc następnie panować bez oporu nad ludzkością przemienioną w trzodę. Nigdy też dotąd słowa Zbawiciela: „nie można służyć Bogu i mamonie”, nie były tak palące, tak straszliwie realistyczne, jak w naszych czasach, gdy świat cały składa hekatomby ofiar i chyli pokornie głowę przed złotym cielcem; gdy wszelkie normy moralne i prawne przestają już obowiązywać i depcze się w brutalny sposób wolność i swobody obywatelskie, pod obłudną maską dobra ogólnego; gdy niszczy się masowo produkty spożywcze, a jednocześnie w innych krajach ludzie też masowo umierają z głodu; gdy uśmierca się planowo ludność cywilną i burzy się doszczętnie jej mienie, by kapitał miał w przyszłości pole do inwestycji, jak to widzimy w Hiszpanii i Chinach; gdy przygotowuje się wreszcie na zimno okrutną wojnę; totalną, by trzymać w ciągłym śmiertelnym strachu i napięciu szerokie masy ludności i tym ułatwiać sobie rządzenie, a w razie potrzeby, by wytruć i wystrzelać połowę ludności świata. Świat wyrzekł się Chrystusa i służy bogu Mamonowi, i bóg ten zaczyna dopiero obecnie na dobre rządzić w świecie, jako siła monopolistyczna i stabilizacyjna. Oto wniosek, do którego doprowadza obiektywna obserwacja rzeczywistości światowej.
Reasumując poprzednie wywody, określamy totalizm jako reakcję kapitału monopolistycznego na liberalizm i socjalizm minionego wieku, jako dążenie tegoż kapitału do władztwa przez organizację, władztwa przejawiającego się za pomocą sprzymierzenia się z państwem, w którym masy, ogłupiane systematycznie Zwodniczymi hasłami, narzucanymi przez wodzów, idą pokornie w jarzmo ciężkiej niewoli, godząc się z wszelkim wyzyskiem materialnym, z wszelkim pogwałceniem moralności i prawa oraz ze wszystkimi ograniczeniami swobód obywatelskich i osobistych, jakie im są narzucane rzekomo w imię dobra zbiorowości, w rzeczywistości zaś dla dobra kapłanów złotego cielca. Jak w świecie antycznym totalne państwo rzymskie podporządkowało sobie wszelkie przejawy życia, otaczając tylko specjalną pieczą ówczesny kapitalizm, tak znów w naszym świecie kapitalizm współczesny, w swym dążeniu do opanowania wszystkich dziedzin życia, podporządkowuje sobie państwo, czyniąc je powolnym narzędziem swych celów.
Pozostaje nam obecnie jeszcze wyjaśnić dlaczego tak jest, dlaczego jednostki i masy kroczą obecnie biernie w jarzmo totalistycznej niewoli pieniądza. Zaznaczyliśmy już poprzednio, że zwycięstwo totalizmu nie jest niczym innym, jak zwycięstwem zmechanizowanej, usztywnionej organizacji nad jednostką, w każdej zaś epoce powstaje z natury rzeczy taka organizacja współżycia, która odpowiada nastawieniu duchowemu najszerszych mas ludności i warunkom materialnego bytu, innymi słowy — odpowiada przede wszystkim panującemu światopoglądowi oraz wymogom produkcji i obrony.
Obecny światopogląd jest już od dawna z gruntu materialistyczny antyduchowy i, jako taki, potrafił wyplenić z dusz ludzkich ideę praw jednostki i ideę wolności, tego trupa gnijącego, według słów Mussoliniego. Zamiast tych idei żyje w duszy przeciętnego człowieka naszych czasów kult pieniądza, idea dobrobytu, wygód i uciech życiowych, jakie daje posiadanie pieniądza, chociażby się to osiągało kosztem niewoli i upodlenia; świat dojrzewa już, niestety, światopoglądowo i duchowo do władztwa mamony. Poza tym, na skutek straszliwej dechrystianizacji świata, przerwał się łącznik współczesnego człowieka z Bogiem, a przeto również z bytem, co powoduje utratę poczucia prawa przyrodzonego, nie mówiąc już o prawie chrześcijańskim; przejawia się zaś to w pierwszym rzędzie w całkowitym wynaturzeniu organizacji produkcji, która obecnie tworzy w zasadzie nie dla człowieka, nie dla zaspokojenia jego potrzeb naturalnych, lecz przede wszystkim, gwoli zysku kapitału; z drugiej zaś strony — w zupełnie wynaturzonym systemie walki orężnej, który nie waha się uprawniać masowe trucie ludzi na wojnie i to nie tylko walczących żołnierzy, ale również ludności cywilnej, starców, kobiet, dzieci.
W obliczu grozy wojny chemiczno-lotniczej każdy człowiek stoi całkiem bezradnie, czuje się zerem; tylko organizacja zbiorowa może zabezpieczyć jakie takie bezpieczeństwo, czyli jednostka, w zakresie obrony zatraca ostatecznie swą samodzielność, a staje się całkowicie zależna od zbiorowości tak, jak jest już też prawie całkowicie zależna od niej w zakresie zdobywania środków do życia. Żyjemy w epoce, w której komplikacja i wynaturzenie życia w dziedzinie gospodarczej i militarnej dochodzą do swego punktu kulminacyjnego, władnie wysuwając postulat podporządkowania jednostki zbiorowości, to znaczy mechanicznej organizacji. Bo organizacja współżycia nie opiera się już obecnie na żadnych prawie naturalnych i duchowych podstawach i musi przeto z konieczności przyjmować coraz więcej charakter mechaniczny, narzędziem zaś tej mechaniki stać się może jedynie pieniądz.
Doszliśmy więc ostatecznie do sedna zagadnienia, dlaczego w naszych czasach totalizm znajduje tak podatny grunt dla siebie; nadchodzi czas zwycięstwa mechanicznej organizacji nad zdegenerowanym indywidualizmem, a wraz z nim nad zdrowym; nastaje zmierzch indywidualizmu a epoka stadowości. Współczesna zdechrystianizowana jednostka, pozbawiona zupełnie równowagi duchowej, ogłupiana stale przez prasę, radio, film i sport, zdezorientowana przez powódź najrozmaitszych sprzecznych haseł, oszukiwana stale i na każdym kroku, przestaje już wierzyć w istnienie jakiejś stałej prawdy, sprawiedliwości, miłosierdzia, a tym samym przestaje wierzyć w możliwość jakiejś organizacji świata na podstawach duchowych, zaś w bezustannej ciężkiej walce o byt, w panicznym strachu przed możliwością utraty środków do życia i przed grozą przyszłej wojny chemicznej, zatraca ostatecznie poczucie własnej godności i indywidualności, a staje się stopniowo zwierzęciem kolektywnym, gotowym zamienić się w nędzne kółeczko w mechanizmie społecznym, nakręcanym jak zegar.
Gdy wreszcie tu i ówdzie zjawia się wódz-hipnotyzer, będący ukrytym narzędziem kapitału, wypadki rozwijają się w błyskawicznym tempie. Wódz taki wykorzystuje bierność i zupełną dezorientację jednostek i mas oraz bankructwo wszelkich dotychczasowych haseł politycznych i społecznych, by, zwodząc i hipnotyzując masy, rzekomo nową, lecz w gruncie rzeczy starą i fałszywą ideologią, dokonywać szybkiej przebudowy ustroju politycznego w ostateczne zmechanizowanie społeczeństwa.
Gdy widzi się obecnie tych małych antychrystów, którzy zbierają hołd i uznanie, to mimo woli staje przed nami groźne pytanie, czy nie zbliżają się czasy, o których apostoł Paweł mówi: „nie dajcie się zwodzić nikomu, albowiem nie przyjdzie ów dzień wpierw, nim nie nastąpi apostazja, i nie objawi się, człowiek grzechu, syn zatracenia, który wyniesie się, ponad wszystko, co jest Boskie tak, że zasiądzie w kościele Bożym, wydając siebie za Boga”[1]. W obliczu wszystkiego, co się obecnie dzieje, patrzymy z niepokojem, czy nie wyłoni się ku nam wkrótce z mroków przyszłości postać hipnotyzera — wodza w skali już światowej, który wyda ostateczną walkę Chrystusowi, by na tle zdegenerowanego człowieczeństwa uczynić ludzkość całą niewolnicą złych mocy, niewolnicą księcia tego świata. Bo nie może ulegać żadnej wątpliwości, że lokalne totalizmy współczesne są tylko przygrywką do totalizmu uniwersalnego, muszą bowiem rozpętać trochę wcześniej lub później wojnę powszechną i totalną, która w warunkach współczesnych doprowadzi nieubłaganie według niezłomnych praw socjologicznych do jakiejś formy totalizmu światowego.
Ludzkość współczesna na pytanie: „Chrystus czy Cezar” odpowiada, jak ongiś Żydzi: „nie chcemy, aby Ten nami rządził, chcemy Cezara”. Świat wyrzeka się Chrystusa i dlatego, o ile się nie odmieni, będzie musiał mieć Cezara na schyłku czasów, aby na tle ostatecznego straszliwego upadku i degradacji człowieczeństwa objawiła się tym wyraźniej Boska moc Chrystusa, jedyna moc zbawienia świata.
--------------
[1] 2 Thes, 2,3.