23 Złoty ptak

1

Ida nie należała do ludzi, którzy załamują się z byle powodu. O tym, że życie nie jest usłane różami, wie­działa od dawna i nauczyła się przyjmować z podnie­sionym czołem nawet najbardziej bolesne wyroki losu.

Dawno już nie płakała, teraz jednak łzy same cis­nęły jej się do oczu.

Przemarznięta, targana bezsilną złością, zawiedzio­na, czuła się tak, jakby wyrósł przed nią mur czarnej beznadziei.

Sedolf troskliwie otulił rozespanego Mikkala do­datkowym przykryciem ze skóry. Szloch Idy, choć starannie tłumiony, nie pozwalał mu zasnąć.

Ida nie chciała się przed nim zdradzić swoim smut­kiem.

Zaczynała płakać, dopiero kiedy zdawało jej się, że mąż już śpi...

Jego Ida. Taka skomplikowana, nieugięta i dumna. Nigdy o nic nie prosiła, nie szukała pociechy. Piekiel­nie uparta jak wszystkie kobiety z jej rodu.

Sedolf wysunął się ostrożnie spod futrzanego przy­krycia. Miał nadzieję, że chłopiec, którego ogrzewał własnym ciepłem, nie zmarznie. Szurając, Sedolf przemknął po suchym sianie na posłanie Idy. Położył się przy niej i wziął w objęcia wstrząsane szlochem ciało. W odpowiedzi żona wtuliła twarz w jego pierś, ale nawet najlżejszy jęk nie wydobył się z jej ust.

- Nie płacz, maleńka - wyszeptał łagodnie i pogłas­kał ją po głowie osłoniętej przed chłodem chustą. - Przecież nie zostaniemy tu na zawsze.

- Zwariuję - odpowiedziała po chwili z gwałtow­nością szalejącego za ścianą obory wichru, którego mroźne podmuchy, przenikające przez szerokie szpa­ry między deskami, odczuwali aż nadto dotkliwie. - Zwariuję, Sedolfie. Jak długo jeszcze przyjdzie nam tutaj koczować?

Przełknął ciężko ślinę. Cóż miał jej odpowiedzieć? Kto może przewidzieć, ile jeszcze potrwa ten żywioł? Rozumiał rozpacz Idy. Jemu też minione trzy dni aż nadto dokuczyły.

- Wcześniej czy później zawierucha musi ustąpić - pocieszył Idę, całując ją w chłodne czoło.

Nie odpowiedziała, a z oczu nieprzerwanie płynę­ły jej łzy.

- Czuję się taka zgnębiona - odezwała się po chwi­li zmęczonym, pełnym rezygnacji głosem. - Nie spo­dziewałam się, że będzie tak trudno...

Ida spędziła większą część życia w chacie nad fior­dem. Nie raz widziała wzburzone sztormem morze: zielonoszarą kipiel i spienione grzywy fal o brudnożółtej barwie. Nie miała jednak pojęcia, co znaczy za­wieja na rozległym, zasypanym śniegiem płaskowyżu, na którym człowiek nie ma się gdzie ukryć. Nigdy te­go nie doświadczyła. Poza tym nad fiordem nigdy nie panował tak siarczysty mróz jak tu na północy Fin­landii w lutym.

Ida tęskniła za Mają i Knutem. Chciała pojechać do Hailuoto i spotkać się z nimi. Umyśliła sobie, że najlepiej ruszyć, póki jest śnieg, bo saniami zaprzężo­nymi w konia szybko dotrą na miejsce. Sedolf usiłował przygotować ją na to, co ich czeka, ale Ida, pod­ekscytowana, nie chciała go słuchać.

Dlatego też Sedolf w końcu przestał się sprzeciwiać.

Już dwa razy wymieniali konia, za każdym razem otrzymując gorszego. Ale przecież musieli posuwać się naprzód. Przed nimi ciągnęła się daleka droga na południe, nie znany, choć wyraźnie wytyczony szlak.

Zamieć zatrzymała ich na trzy dni. Schronienie znaleź­li w jednej z chałup stojących nieopodal granicznej rzeki. Spodziewali się, że zostaną przyjęci tak, jak zwykle gościł wędrowców Reijo, zwłaszcza że była to jego ojczyzna.

Tymczasem gospodarze wysłali ich na strych nad oborą, gdzie zwykle sypiają parobcy. Stał pusty. Sedolf i Ida zapłacili za nocleg i kupili od gospodyni trochę żywności.

Musiała widzieć, że podróżują z małym dzieckiem, ale mimo to nie zaproponowała im noclegu w chacie. Przyszło im się więc zadowolić strychem w oborze, po którym hulał wiatr. W obawie przed pożarem przyka­zano im, by w piecu palili tylko rankiem i wczesnym wieczorem.

Ida bardzo się zawiodła, natrafiając na bezdusz­ność tam, gdzie spodziewała się ciepła i serdeczności. To było dla niej najgorsze. Sedolf, który spotykał w swoim życiu różnych ludzi, nie oczekiwał zbyt wie­le. Pozbył się złudzeń. Wiedział, że po niektórych nie można spodziewać się niczego dobrego.

- Niebawem się uspokoi - starał się pocieszyć Idę. - Zdaje się, że wiatr już trochę zelżał. Nie sądzisz? Po­słuchaj!

Ida nastawiła uszu, a potem, patrząc na męża z po­wątpiewaniem, potrząsnęła głową i dłonią otuloną w rękawicę pogładziła go po policzku.

- Taki jesteś dobry, Sedolfie. Chwytasz się każde­go sposobu, byleby mnie tylko pocieszyć.

- Pamiętaj, nie wszyscy ludzie, których spotkamy na swej drodze, będą tacy jak ci tutaj - szepnął Sedolf, jak­by podejrzewając, że pomimo paskudnej pogody skąpi i nieżyczliwi gospodarze podsłuchują. - Nie osądzaj wszystkich tak samo! Nie wszyscy Finowie są wyracho­wani. Na pewno trafią się wśród nich ludzie gościnni.

Ida otarła policzki i zaczerwienione oczy. Wargi miała zupełnie białe.

- Myślę, że do końca podróży pozostało nam nie­wiele. Za jakiś tydzień będziemy na miejscu, u Mai - dodał. - I jeśli wierzyć w to, co opowiadał Reijo, ni­czego nam tam nie zabraknie. Na pewno przestaniesz marznąć, najesz się do syta i włożysz czyste i suche ubrania. A spać będziemy pod puchową pierzyną. Czyż nie brzmi to zachęcająco?

- Niebiańsko - rozmarzyła się Ida. A po chwili do­dała: - Pewnie wspominając wówczas tych skąpców i krwiopijców, będę się śmiać...

W jej głosie pobrzmiewały mściwe tony. Ida w ob­liczu jawnej nieprawości nie potrafiła zdobyć się na wielkoduszność. Był to jedyny mroczny rys jej oso­bowości.

- Eee, gdyby tutejsi gospodarze wiedzieli, jaka z ciebie wielka pani, na pewno odstąpiliby swoje łóż­ka - zażartował Sedolf, rozcierając jej dłonie.

- Ich łóżka są z pewnością zapchlone - prychnęła Ida pogardliwie. - Brzydziłabym się tam położyć, a co dopiero spać!

- Nareszcie - uśmiechnął się i pocałował ją. - Znów przypominasz moją Idę. Już ci lepiej?

Skinęła głową i przytuliła policzek do jego policzka, a potem na chwilę przywarła całym ciałem do mę­ża, rozkoszując się jego ciepłem.

- Ty nigdy nie tracisz animuszu, Sedolfie. Nie poj­muję, jak to robisz.

Wzruszył ramionami.

- Ja też nie, ale jakie to ma znaczenie?

- Wracaj do Mikkala - szepnęła po chwili. - On jest najważniejszy, musimy pilnować, żeby nie przemarzł.

Sedolf uścisnął ją i przeniósł się na drugą stronę posłania, tak by dziecko znalazło się pośrodku.

Leżał wsłuchany w odgłosy nocy. Ida niebawem za­snęła, poznawał to po jej równym oddechu. Wichura tymczasem naprawdę z wolna traciła na sile. Nim Sedolfa zmorzył sen, nabrał przekonania, że jednak się nie mylił.

Ida obudziła się następnego ranka w zupełnie in­nym nastroju. Gdzieś zniknęło nocne przygnębienie. Słysząc dolatujące z dołu prychanie inwentarza, po­myślała nie bez goryczy, że w tej nędznej oborze cie­pło utrzymują zwierzęta, a nie lichy piec.

Ale zaraz wyrzuciła z serca gniew. Mroczne uczu­cia niczemu nie służą, strofowała się w duchu. Nie rozgrzeją nikogo ani nie nakarmią.

A jednak nie potrafiła ukryć złości, chociaż zmusiła się do uśmiechu, zajrzawszy do chaty, by kupić od go­spodarzy skopek mleka, czarny chleb i suszone mięso.

Może gospodarze dostrzegli, że patrzy na nich z wyższością, a może wyczuli w niej ten gniew i dla­tego sami odnieśli się do niej niechętnie?

Była inna niż przechodzący tędy wędrowcy.

Co prawda wraz z Sedolfem ubrali się na drogę skromnie, żeby nie rzucać się w oczy. Wzięli sanie po­dobne do tysięcy innych sań, a i koń nie przyciągał uwagi. Nic więc nie zdradzało ich zamożności. Wzdłuż szlaków prowadzących od morza do krainy lasów i jezior napotkać można było wszak ludzi wszelakiego autoramentu.

Ale Ida mimo to nie wyglądała na wędrowca.

Miała w sobie coś, co zapadało na długo w pamięć. Przypominała postać wyjętą wprost ze świata baśni. Zdawała się równie nierzeczywista jak huldra, która może zwiastować zarówno radość, jak głębokie nie­szczęście. Jak istota, która pozostawia po sobie nieza­tarty ślad, choćby tylko lekką stopą przemknęła drogą.

Podczas długiej podróży Mikkal nie płakał ani nie grymasił. Wpatrywał się jedynie w Idę i Sedolfa swy­mi dużymi oczami. Idzie wydawało się to gorsze, niż gdyby się darł wniebogłosy. Zabrać dziecko na taką wyprawę było występkiem wobec niego. A wszystko przez jej upór i bezmyślność. Przestrzegano ją, że lu­ty nie jest dobrą porą na wędrówkę tym szlakiem, ale ona nie chciała nikomu wierzyć.

Sedolf nazwał ją upartą i przemądrzałą.

Strasznie się pokłócili. Chyba dopiero wtedy Sedolf poznał naprawdę, co to znaczy płynąca w żyłach żony krew Alatalo.

- Pogoda się poprawiła - rzucił Sedolf, gdy Ida wró­ciła z żywnością. W jego głosie zabrzmiała ulga. - Po­święcimy jeszcze parę miedziaków, najemy się do sy­ta i ruszamy w drogę. Od południa wypogadza się. Sprawdziłem tak na wszelki wypadek - dodał z uśmie­chem.

Spakowanie dobytku nie zabrało im wiele czasu.

Odjechali, nie oglądając się za siebie, pragnąc jak najszybciej zapomnieć o dniach i nocach spędzonych w nędznej oborze.

Wpatrywali się ponad końskim grzbietem w stro­nę południa...

Zima znów obsypała ich bezlitośnie lodowatymi pocałunkami, choć teraz jakby mimo wszystko bar­dziej im sprzyjała. Pod wpływem wiatru i mrozu pod­łoże stwardniało na kamień. Wypogodziło się. Chmu­ry odpłynęły gdzieś za horyzont i zniknęły im z oczu. Niebo przybrało barwę lśniącego błękitu, mieniąc się daleko na wschodzie złocistą poświatą. Wokół podró­żujących rozciągał się monotonny krajobraz spowity w biel i różne niuanse szarości, od popielatego woalu po grafitowe odcienie, nieco tylko jaśniejsze od bar­wy skał w rodzimych stronach nad fiordem.

Ida przymknęła powieki i przypomniała sobie list napisany zamaszystym pismem Knuta. Znała go na pamięć. Mogłaby powtórzyć słowo w słowo jego treść.

Zauważyła, że umieszczona na końcu prośba, by przyjechali, została dopisana później, gdy już wy­sechł atrament w poprzednich linijkach.

Ida poczuła znów chłodny ucisk gdzieś w okolicy żołądka. Tam zawsze lokował się strach, w parę chwil przemieniając ją w zagubione dziecko. Pozbawiał ją siły i zdolności logicznego rozumowania, utrudniając rozsądną ocenę sytuacji.

Ida czuła, że znalazła się na nieznanym i grząskim gruncie.

Coś się nie zgadzało. Knut wyraźnie coś przed nią ukrywał, chociaż z pozoru pisał obszernie o wszystkim.

Dlatego też Ida podświadomie lękała się przybycia na miejsce.

Mieszkańcy Hailuoto oczekiwali wizyty, choć nie zmieniło to rytmu ich codzienności. Zarówno Maja, jak i Knut, Anjo i Ailo, którzy opuścili Ruiję, wie­dzieli, że myśli podążają tym szlakiem znacznie szyb­ciej niż człowiek.

- Chyba nie ruszą przed wiosennym jarmarkiem - uznał Knut. - Choć, znając Idę, mogę przypuszczać, że nie zechce czekać. Na szczęście Sedolf jest na tyle roz­sądny, by ją powstrzymać. Tylko jemu może się to udać.

Ailo nie zabierał głosu. Ida nie należała już do nie­go, dlatego nigdy nie pozwoli sobie myśleć o niej ina­czej niż jak o żonie Sedolfa. Ma jeszcze przed sobą parę tygodni, by przygotować się na to spotkanie i obmyślić sposób, jak ją zobaczyć, samemu pozosta­jąc w ukryciu.

Ida nie może się o nim dowiedzieć. Ma teraz swo­je życie. Bez niego. I tak musi pozostać.

On zresztą też zaczął nowe życie. Bez niej. Życie u boku Anny Kajsy, której za nic na świecie nie skrzywdzi. Nawet Ida nie może go do tego nakłonić.

Przygotowali się starannie na to, co miało się zda­rzyć. Próbowali się zabezpieczyć przed wszystkim, co mogło ich zdradzić. Wszystko omówili. Ustalili, co powiedzą Idzie, jak jej to powiedzą i kiedy...

Nauczyli dzieci wołać do Ailo: „wujku”. Nic poza tym. Przypuszczali zresztą, że dzieci nie pamiętają jego imienia. Sami między sobą nazywali go „Axel”. W koń­cu jakoś mąż Anny Kajsy musi się nazywać, chociaż podczas odwiedzin Idy i Sedolfa miał się nie pokazywać.

Kamienny dom powinien pozostać terenem zamk­niętym. Wytłumaczą gościom, że Axel jest kaleką i nie życzy sobie spotykać obcych. Ailo miał pozo­stać niewidzialny.

On sam myślał o tym niechętnie, choć równocześ­nie wzruszenie ściskało go w gardle. To było silniejsze od niego. Chwilami gorzko żałował, że w liście Knuta zostało dopisane zaproszenie, kiedy indziej znów aż umierał z niecierpliwości.

Któregoś wieczoru Knut, Ailo i William, jak to im się często zdarzało, spotkali się w przytulnym poko­ju, który William zwykł nazywać swoim biurem. Sie­dzieli w półmroku rozświetlonym płomykiem lamp­ki ustawionej na wąskim stole pod ścianą za nimi. Płomyk jaśniał podwójnie, odbijając się w zawieszo­nym nad stołem lustrze.

Jeszcze kilka lat temu Knut i Ailo zmrużyliby pew­nie oczy, porażeni przepychem otoczenia, pięknem i niepojętą urodą licznych ozdobnych przedmiotów.

Teraz nawet nie drgnęła im brew, takie to stało się dla nich zwyczajne. Nawet nie próbowali zastanawiać się nad tym, jak szybko człowiek przywyka do luksusu.

- Sądzisz, że podołasz temu? - zapytał Knut, ob­rzucając Ailo badawczym spojrzeniem.

- Czy podołam? - powtórzył Ailo i głos mu się zała­mał. Chwila jak ta była niczym ukojenie. Powrotem do czasu, kiedy wszystko było prawdziwe, gdy nie było miejsca na przemilczenia. - Myślę, że mnie przyjdzie to łatwiej niż wam. To wy staniecie z Idą twarzą w twarz. Wy będziecie karmić ją kłamstwami i półprawdami z mojego powodu. Ja będę krył się w cieniu, w mroku, za moją maską... - rzucił Ailo i pogrążył w zamyśleniu tak częstym dla niego po wypadku. Hałaśliwy młodzie­niec przemienił się w posępnego mężczyznę.

Nie pojmowali, co naprawdę czuje. Nie mogli te­go wiedzieć. Nawet Knut, który stracił ukochaną, nie mógł zrozumieć głębi jego niemego smutku.

A Ailo, mimo że pragnął szczerze wyznać wszyst­ko Knutowi i Williamowi, nie był w stanie wyrazić tego, co przeżywa... A przecież to jego najlepsi przyja­ciele. Ból żadnemu z nich nie był obcy. Obaj wiedzie­li, ile cierpienia może przysporzyć miłość. Tylko że teraz, bezgranicznie szczęśliwi, żyli w swoim zamk­niętym świecie. Po prostu.

Ailo nie potrafił do nich dotrzeć. Był rozdarty sprzecznymi uczuciami. Nawet Maja go nie rozumia­ła, chociaż zawsze tyle ich łączyło.

Miał słowa na końcu języka, ale za każdym razem, gdy zamierzał je wymówić, odkrywał, że nic nie wy­rażają. Były takie uładzone, gładkie z wierzchu, bez ostrych kantów... Płynęły z ust, nie pozostawiając naj­mniejszej zadry na języku. Wypowiadając je, nie cier­piał. Nie zawierały choćby okruchów prawdy. Bo prawda oznaczała ból. Prawda rozdarłaby go na strzę­py, zraniłaby też bliskich, którym by ową prawdę oznajmił. A Ailo nie potrafił, nie chciał narażać tych, których darzył miłością.

A przecież kochał Annę Kajsę.

Dopiero teraz zrozumiał słowa, które często, uśmie­chając się lekko, powtarzał Reijo, a które właściwie wyszły z ust Raiji, w prosty sposób opisując jej życie. Prawda, którą pojął Reijo, teraz objawiła się Ailo.

Istnieje wiele odmian miłości.

Raija z podniesionym czołem przyjmowała kolejne wyzwania. Otwierała ramiona na radość. Broniła się przed cierpieniem. Ailo dobrze pamiętał jej pogodną twarz, jej wesoły śmiech. Pamiętał ciepłe dłonie, deli­katne i czułe. Pamiętał żar w jej oczach, kiedy spoglą­dała na Mikkala, harmonię, jaka ich łączyła. Mikkal i Raija - choć przeznaczeni sobie, otrzymali od losu tylko krótkie chwile szczęścia, będące wytchnieniem w nieustannej ucieczce.

Pamiętał, jak się uśmiechała...

Pogodziła się ze swym losem. Zrozumiała, że mi­łość bywa różna. I dla wielu ludzi stała się kimś waż­nym. Bo przecież nie on jedyny pamięta jej uśmiech. Raija na pewno nie raz czuła gorycz, ale starannie ją skrywała. Może nawet przed samą sobą.

Zapamiętał uśmiech...

- Myślałem o Raiji - odezwał się cicho Ailo, napo­tkawszy spojrzenie Knuta.

Twarz Knuta zastygła, mięśnie twarzy naprężyły się pod gładką skórą:

- Usiłowałem ją sobie przypomnieć - ciągnął Ailo. - I wydobyłem z pamięci łagodność, ciepło, uśmiech...

- Ja pamiętam tylko jej plecy - odrzekł Knut. William nie zabierał głosu. Wszystko zaczęło się od tej kobiety i każda rozmowa jej dzieci sprowadza­ła się do niej. Mimo że dawno temu zniknęła, może już umarła, dla nich wszystkich nadal była żywa, naj­bliższa.

William zapragnął spotkać tę kobietę.

- Ona wierzyła w miłość - ciągnął Ailo zachryp­niętym głosem, pogrążony we wspomnieniach. - Wie­rzyła, że istnieje wiele rodzajów miłości. Może i my powinniśmy być równie otwarci? Może ona w ten sposób koiła ból...

- By tym większy zadać innym - zauważył Knut, który nie potrafił myśleć o matce bez goryczy. Wiele lat musiało upłynąć, by ją na swój sposób zrozumiał, ale nie potrafił wyzbyć się całkiem owej niechęci. Mat­ka zawodziła go przez całe życie. Celowo albo wbrew swej woli. Zawsze zostawał na boku, zawsze odwra­cała się od niego. Nie kochała go dość mocno...

- Czy wy nigdy nie dacie jej spokojnie odejść? - zapytał mąż Mai, o którym Ailo i Knut, pogrążeni w roz­myślaniach i rozmowie o Raiji, całkiem zapomnieli.

Spojrzeli na Williama. Znów byli braćmi, jak wów­czas gdy w mrocznej jurcie lapońskiej zawarli brater­stwo krwi, nacinając ostrzem noża skórę, podkreśla­jąc tym samym więź, która zawiązała się między ni­mi na długo przedtem.

- Czy nigdy nie pozwolicie jej umrzeć? - powtórzył William. - Maja także przechowuje w sobie ogromne pokłady goryczy. Czasami mi mówi, że już zapomnia­ła, że wybaczyła matce. Nawet że ją w pewnym sen­sie rozumie. A potem znów to do niej powraca i znów wszystko się w niej burzy. Ta zgryzota zżera ją od środka. A wszystko dlatego, że nie pozwolicie Raiji umrzeć. Przestańcie tak pielęgnować wspomnienia o niej i codziennie obwiniać ją o to wszystko, co zro­biła w młodości, zanim tak naprawdę dorosła. Ile mia­łeś lat, Knut, kiedy twoja matka zniknęła? Pięć, sześć? A ona? Koło dwudziestu, prawda?

Knut przytaknął.

- A więc jesteś teraz starszy niż ona wówczas - ciąg­nął William z właściwym sobie spokojem. Choć mo­że nie powinno go to obchodzić, chciał w końcu po­grzebać kobietę, która byłaby jego teściową. Wiedział, że dopóki wciąż wkrada się do ich życia, dopóty Ma­ja nie poczuje się prawdziwie wolna.

- Przecież i ty nie zawsze postępowałeś właściwie, Knut. Nie wszystkie twoje czyny zyskałyby uznanie w oczach twoich dzieci - mówił William, mrużąc oczy. - Ailo wspominał mi to i owo. Na pewno są sprawy, które najchętniej ukryłbyś przed Karlem i Ailą, prawda?

Knut kiwnął głową, przypominając sobie chwilę, kiedy razem z Heino i Ailo zadźgali człowieka...

- Wyobraź sobie więc, jak by to było, gdyby two­je własne dzieci potępiły cię za to...

- To nie to samo - odpowiedział Knut dźwięcznym głosem, wstając z krzesła. Wszystko w nim protesto­wało przeciwko takiemu porównaniu. Odwrócił się plecami do swych towarzyszy. Odsłonił zasłonę w oknie i zapatrzył się w mrok. Przed oczami prze­sunęło się mu cale życie. - Nigdy tego nie zrozumiesz, Williamie - rzekł cicho po chwili. - Choćbyś nie wiem ile opowieści o niej usłyszał, nie zdołasz nigdy tego pojąć. Zresztą my wszyscy jesteśmy bardzo roz­darci w swoich uczuciach. Nigdy nie przeżyłeś tego, że ktoś, kto powinien być ci najbliższy, zdradził cię i porzucił. Najbliższą rodziną dla mnie jest Reijo, z którym nawet nie jestem spokrewniony. On jest oj­cem Idy, nie moim. To znaczy nie jest moim rodzo­nym ojcem, a jednak gdy padają słowa: „ojciec, rodzi­ce, rodzina”, to on przychodzi mi na myśl. Jej nigdy tak naprawdę przy mnie nie było. Bo nawet gdy by­ła obecna fizycznie, inni wydawali się dla niej waż­niejsi. A mimo to jakaś część mnie ją kocha. I nie po­trafię się z tym pogodzić...

- Trudno nam pozwolić jej umrzeć - dodał Ailo wy­jaśniająco. - Właściwie to Raija nas wszystkich ze sobą wiąże. Bez niej nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy. Mo­że to i lepiej, że takich jak ona nie spotyka się często?

William ich nie rozumiał. Nigdy dotąd nie myślał o tym, że wywodzą się zupełnie z innego świata. Te­raz jednak uświadomił sobie z całą ostrością, że do­rastali w zupełnie innym kraju, w innych kulturach, że przynależeli do różnych warstw społecznych.

Nie był to właściwy moment, by opowiedzieć, że i on został zdradzony w dzieciństwie, podobnie jak inni jego rówieśnicy. Wprawdzie wszyscy mieli obo­je rodziców, ale większość z nich nigdy tak napraw­dę nie znała swoich ojców, a dla wielu i matka nie by­ła kimś bliskim.

Ojciec Williama właściwie nie okazywał żadnego zainteresowania synowi. Dopiero gdy chłopiec ukoń­czył osiem czy dziewięć lat, uznał, że nadeszła pora, by uczynić z niego mężczyznę, godnego spadkobier­cę. William nie pamiętał, by ojciec kiedykolwiek wziął go na kolana czy nosił na rękach. Nie potrafił nawet sobie wyobrazić, że ojciec przytula go albo głaszcze po twarzy.

Ale tak zachowywali się wszyscy mężczyźni w krę­gach, z których się wywodził. Chyba nie on jeden pragnął zbliżyć się do własnego ojca, poznać go le­piej. Nie tylko on czul się odrzucony.

Ale o tym się nie rozmawiało. Nigdy nie wyraził te­go na głos. Nawet w myślach z trudem przychodziło mu to ująć w słowa. Dopiero gdy w jego życiu pojawi­ła się Maja, uświadomił sobie, że gdyby potrafił nazwać tłumione przez lata uczucia, pozwoliłoby to jemu same­mu wiele zrozumieć. Tym bardziej że jego problemy zdawały się niczym w porównaniu z problemami Mai.

Córka Raiji wiele go nauczyła.

- Spośród nas Ida jest najbardziej zrównoważona - powiedział Knut, uśmiechając się półgębkiem. - Mo­że dlatego, że jest bardzo podobna do mamy, a rów­nocześnie miała to szczęście, że jej ojcem jest Reijo. Rodzonym ojcem, więc chyba coś po nim odziedzi­czyła...

- I tak krąg się zamyka - rzekł Ailo. - Znów wró­ciliśmy do Idy.

Udało mu się wypowiedzieć jej imię i nie ścisnęło go w gardle. Uniknął też tonu, w którym pobrzmie­wałaby miłość.

- Kiedy Ida tu przyjedzie, poradzę sobie. Sprostam tej próbie. Chcę zobaczyć mojego syna. O to tak na­prawdę mi chodzi.

Udało mu się wytrzymać wzrok przyjaciół. Nie umknął przed pełnym powątpiewania spojrzeniem Knuta i badawczym wzrokiem Williama. Był taki wia­rygodny, że niemal ich przekonał. Przez chwilę za­wstydzili się nawet w duchu, że mu nie dowierzali.

- Mikkal to moje jedyne dziecko, więcej ich mieć nie będę. Wy obaj jesteście ojcami, więc powinniście mnie zrozumieć. Nigdy nie pojadę do Ruiji, moja sto­pa więcej nie postanie w Varanger ani w Lyngen. Ailo syn Mikkala umarł i pewnie już został zapomniany w tamtych stronach. Ale trawi mnie pragnienie, żeby zobaczyć własnego syna. Jeden jedyny raz w życiu. Podołam tej próbie. Ujawniając się, zniszczyłbym ży­cie Idy, Sedolfa, Anny Kajsy, swoje...

Zamilkł i więcej się nie odezwał.

Pokiwali głowami, choć tak naprawdę nie czuli się do końca przekonani. William przypomniał sobie sło­wa Mai, gdy został napisany list. Powiedziała wów­czas po cichu tak, żeby Ailo nie słyszał:

- To się musi skończyć katastrofą!

2

Płozy sań pozostawiały w śniegu głębokie ślady. Martwiło to zarówno Idę, jak i Sedolfa,. ale na szczę­ście jak dotąd nikt nie zwrócił na to uwagi.

Dotarli już daleko na południe, powoli zbliżali się do celu. Zima nadal była mroźna i mało łaskawa.

Wieźli ze sobą drewniane słupki i dość skór, by po­stawić prowizoryczny namiot. W ostatnim czasie bar­dzo im się przydały, bo Ida po przymusowym postoju u niegościnnych gospodarzy podczas zamieci nabrała zrozumiałej niechęci, by szukać noclegu u obcych lu­dzi. Nie chciała znów przeżywać takiego upokorzenia.

Co wieczór wyładowywali więc sanie. Zdejmowa­li ciężką skrzynkę, której zawartość mogłaby zaspo­koić marzenia niejednego biedaka w stronach, ku któ­rym zmierzali.

Na szczęście nikt nie wiedział, co ze sobą wiozą. Także z tego powodu woleli nocować w namiocie.

Ale mróz i przygodni wędrowcy dokuczali im mniej niż atakujące ich z coraz większą siłą przygnębienie.

- Ciągle to samo i to samo - skarżyła się Ida, któ­ra nie sądziła, że podróż zabierze im tyle czasu. Za­wsze taka dzielna i wytrzymała, teraz zupełnie opadła z sił. - Chyba do środkowej Finlandii jest niewiele da­lej niż z Lyngen na północ. Wydaje mi się jednak, że ta podróż trwa wieczność. Mam wrażenie, że nigdy nie dotrzemy do celu...

Sedolf napotkał jej spojrzenie i uspokoił ją: - Na północ jechaliśmy u początku lata, pogoda nam sprzyjała, było nas troje dorosłych. Zrozumiałe więc, że nie odczuwaliśmy tak dotkliwie trudów wy­prawy. Dobrze o tym wiesz, kochanie. Ale jeszcze trochę cierpliwości, z pewnością już nie jest daleko. Może tydzień, dwa...

Ida zapatrzyła się w płomyki palącego się u jej stóp ognia. Dla niej tydzień lub dwa w tych okoliczno­ściach oznaczały wieczność. Dzień po dniu przemie­rzali bezkresny płaskowyż. Krajobraz był taki mono­tonny, miejsca, które mijali, tak podobne do siebie, że czasem zastanawiała się, czy nie krążą w kółko. Gdy­by nie słońce wskazujące im kierunek, już dawno stra­ciłaby pewność, czy rzeczywiście podążają na połu­dnie, oddalając się coraz bardziej od ojczystej Ruiji.

Przejeżdżali przez sosnowe lasy porastające po­wierzchnie odpowiadające nieraz kilku osadom. Mię­dzy strzelistymi pniami tworzył się ażur, pozwalają­cy patrzeć na wylot. Skute lodem jeziora pokrywała gruba warstwa śniegu. Mijali chaty z drewnianych ba­li, otoczone uprawną ziemią. Gdzieniegdzie zagrody oddzielał jedynie spłachetek ziemi, w innym miejscu pola ciągnęły się po horyzont. Tak się objawiała róż­nica pomiędzy biedotą a bogatymi.

Przypomniał jej się ojciec, który opowiadał często o swojej ojczyźnie. Jego klarowne zielone oczy łagod­niały wówczas i przybierały wyraz rozmarzenia. Teraz, przyglądając się z bliska Finlandii, Ida z senty­mentem myślała o swojej rodzinnej ziemi, o kamie­nistym wybrzeżu i wyrastających wprost z wody, pną­cych się ku niebu skalistych szczytach. Potrzebowała czegoś, o co mogłaby zahaczyć wzrok, nie przywykła do bezkresu. Tęskniła za swoim rodzimym fiordem...

- Mikkal łatwiej się przystosował do nowych wa­runków niż ty - powiedział Sedolf, zerkając pośpiesz­nie na śpiące dziecko, a kiedy znów spojrzał na Idę, w jego oczach pojawiło się jeszcze więcej czułości.

W jurcie trochę wiało, ale nie marzli tak bardzo.

- Narzekam, ponieważ jestem przemoczona, brud­na i ciągle mi zimno - odparła Ida, podciągnąwszy kolana pod brodę. - A tych trzech rzeczy nie znoszę. Gdyby mama była podobna do mnie, pozostałaby w Tornedalen...

- To były inne czasy... Sedolf, mimo że nigdy nie spotkał matki Idy, zawsze gotów był jej bronić, czego Ida nie mogła zrozumieć.

Ogień rozgrzał jej stopy i stopniowo ciepło roze­szło się po całym ciele aż po koniuszki palców u rąk. Mimo to Ida przysunęła się do męża i wtuliła w jego ramiona, udając, że nadal marznie. Tak jakby kiedy­kolwiek musiała uciekać się do wybiegów, by ją przy­garnął. Między nimi panowało niezwykłe zrozumie­nie. Wystarczyło, że jedno tęskniło za bliskością, by drugie chętnie spełniało to pragnienie. Bo za najwięk­szą radość uważali uszczęśliwianie ukochanej osoby.

W oczach Sedolfa zapalił się osobliwy błysk. Ida podśmiewała się z niego, że ma wyjątkowe mniema­nie o sobie. Ale mawiała to żartobliwie, tak że nie czul się urażony. Bo tak naprawdę, kiedy ją obejmo­wał, w jego spojrzeniu dostrzegała przede wszystkim czułość. Wiedziała, że na nikogo innego tak nie pa­trzy, a jeśli się mu zdarzyło, to w przeszłości. Wybra­li siebie na przekór zdrowemu rozsądkowi i przestro­gom. Zawiązała się pomiędzy nimi przyjaźń, która potem przerodziła się w płomienną miłość. Gdyby Sedolf stracił Idę lub ona jego, straciliby oparcie w ży­ciu. Nie potrafili sobie tego wyobrazić.

Rozczesywał palcami jej włosy, które rozpuściła na noc, bo głowa bolała ją, gdy przez cały dzień miała je ciasno upięte w kok. Zwykle nosiła je przecież roz­puszczone albo plotła w luźny warkocz, ale takie uczesanie nie nadawało się na podróż.

- Chciałabym mieć z tobą dziecko, Sedolfie - ode­zwała się Ida rozmarzona. - Syna podobnego do cie­bie, który miałby twoje oczy i był obdarzony takim samym urokiem. Który już od kołyski jednym uśmie­chem podbijałby wszystkie serca...

- Cała ty - przerwał jej Sedolf sucho. - Myślisz o dziecku, kiedy jeszcze nie dotarliśmy do celu. Nie zapominaj, kochanie, że przed nami potem jeszcze droga powrotna, która nie będzie ani odrobinę krót­sza! Nie chciałbym jej przemierzać z brzemienną ko­bietą, nawet jeśli oczekiwałaby mojego dziecka. Chy­ba bym umarł ze strachu! Nie zamierzam ryzykować.

Leciutko musnął wargami jej czoło i mocniej przy­garną! do siebie.

Jego odmowę przyjęła ze śmiechem.

- Słyszałam, że kobiety uciekają się do przeróżnych wymówek, żeby wyłgać się od miłosnego aktu - żar­towała. - Ale żeby mężczyzna odmawiał, to dla mnie nowość. Najgorsze, że nie mam o tym komu powie­dzieć. W naszych stronach nikt by mi nie uwierzył...

- Zapewniam cię, kochanie, że to nie jest trwałe po­stanowienie - powiedział Sedolf, przyciskając gorące wargi do jej policzka, a jego cichy śmiech połączył się z jej śmiechem.

Obejmował ją mocno, ale nie przesunął ręki, jak­by w obawie, że nie dotrzyma przyrzeczenia.

- Prześladuje mnie dziwne uczucie... - zaczęła Ida, ale zaraz poprawiła się: - ...doznanie...

- W twoim rodzie każdy poczytuje sobie za punkt honoru, by doznawać dziwnych uczuć - uśmiechnął się Sedolf dobrodusznie. - Uprzedzam cię jednak, Ido, że nie zawrócę z drogi z tego powodu. Nie te­raz, kiedy dotarliśmy już tak blisko.

- Śni mi się ptak, Sedolfie... Popatrzył na nią przenikliwie, uważnie badając ją spojrzeniem. Pragnął ochronić ją przed nieznanym nie­bezpieczeństwem, które czaiło się nie wiadomo gdzie.

- Nie mówiłaś o tym wcześniej. Ida pokręciła głową.

- To tylko sen. To znaczy sen, który śnił mi się już wielokrotnie.

- Sny odzwierciedlają myśli, które nosisz w sobie - tłumaczył Sedolf. - Sądzę, że to nic niepokojącego. Przeraża cię to, bo we śnie tracisz nad nimi kontrolę i nie możesz się przed tym obronić.

Ida właściwie nie zamierzała opowiadać o swoim śnie. Słowa wymknęły jej się same, bo nigdy niczego z Sedolfem przed sobą nie ukrywali.

- Siedzę w domu ze szkła - zaczęła - a ptak nadla­tuje i siada na dachu. Jest cały ze złota, ale to żywy ptak, duży, podobny do kruka. Ma takie mądre oczy. Czarne, błyszczące jak guziki. Patrzy na mnie i po­trząsa głową, i sprawia wrażenie, że rozumie moje myśli. A ja siedzę przerażona. Za każdym razem jest tak samo. Wokół mnie kwitną kwiaty, ja jednak marznę, chociaż musi być tam ciepło, skoro rosną kwiaty. A kiedy ptak wzbija się do lotu, czuję, że mu­szę ruszyć za nim. Złoty ptak chce mi coś powiedzieć, Sedolfie. Podążam za nim...

- W tym miejscu sen się urywa?

- Nie zawsze. Ida zamilkła na moment. Byli z Sedolfem sobie tacy bliscy. Opowiedzieć mu o tym, to tak jakby wypowiedzieć na głos własne myśli.

- Ostatnio sen nie urwał się w tym miejscu. Spoj­rzałam w górę, zobaczyłam niebo i ptaka, który bez­szelestnie frunął w powietrzu tuż nad moją głową. Wtedy zorientowałam się, że dom nie ma dachu. Ale przecież to nie może być prawdziwy dom, prawda? Cały ze szkła...

Ida wykrzywiła twarz, przełknęła ślinę i powoli mówiła dalej:

- Idę za ptakiem. Nie widzę nic prócz niego. Nie wiem, co znajduje się wokół mnie. On leci nade mną. Jego skrzydła i ciało lśnią. Oślepia mnie swym blas­kiem, tak jakby specjalnie, żebym nie wiedziała, do­kąd mnie wiedzie. Wszystko jest takie nierzeczywiste, ale coś w środku mi mówi, że nie śnię, że to dzieje się naprawdę. „To nie sen”, myślę w samym środku tego snu, Sedolfie. I wtedy ptak znika. Nie wiem gdzie, po prostu znika. A na mnie czeka Ailo...

- To okropne stracić kogoś w taki niewyjaśniony sposób, jak ty straciłaś Ailo - powiedział Sedolf.

Nic nie odrzekła, ale poczuła wdzięczność dla Sedolfa, że nie zapytał, czy go naprawdę kocha. Spra­wiłby jej tym zawód.

- Mam nadzieję, że zdołasz się z tym uporać - wes­tchnął przejęty, obdarzając ją swym ciepłem. Pragnął, by poczuła się bezpiecznie. Musiał ją przekonać, że nie jest samotna, że ta sprawa w równym stopniu dotyczy jego.

Tyle już w życiu wycierpiała.

- Czy to przez ten dziwny sen nie kładziesz się spać?

Potwierdziła lekkim skinieniem głowy.

Rzeczywiście odwlekała ten moment i kładła się dopiero, gdy była już śmiertelnie zmęczona. Wów­czas zasypiała jak kamień. Nie męczyły jej koszma­ry, nie budziła się zlana potem.

Sedolf ucałował ją jeszcze czulej i potrząsnął gło­wą zmartwiony, bo serdecznie jej współczuł.

- Jeśli mnie potrzebujesz, jestem tu przecież - powie­dział cicho. - Nawet gdy chodzi tylko o sen. Wydawa­ło mi się, że to oczywiste, Ido. Gdybyś się obudziła w nocy i różne takie myśli nie pozwalały ci zasnąć, potrząśnij mną. Moje ramiona są stworzone do tego, by cię obejmować, kochana.

Popatrzył na nią, na zmarszczone brwi, uparte spojrzenie oczu o barwie brązowozielonej, na wysu­nięty do przodu podbródek, wyprostowany dumnie kark i pomyślał, jak mylące może się okazać pierw­sze wrażenie.

- Ale zdaje się, że poradzisz sobie z tym sama, prawda?

Odpowiedziała mu niewinnym uśmiechem. W jej oczach pojawiła się wdzięczność za to, że zaakceptował także tę stronę jej osobowości i odnosił się doń z sza­cunkiem, nawet jeśli nie wszystko do końca pojmował.

- Pamiętaj! Nawet najsilniejsi nie zawsze kroczą samot­nie - powiedział łagodnie, a po chwili dodał zrezygnowa­ny: - Tylko że ty pewnie się nigdy tego nie nauczysz...

Tej nocy Idzie się nic nie śniło.

O brzasku pojawili się wędrowcy. Ida z Sedolfem zwykle nie zrywali się tak wcześnie, głównie z powo­du Mikkala. Żal im było budzić dziecko i wyjmować spod ciepłego futra wprost na trzaskający mróz. Mik­kal był dla nich najważniejszy.

Usłyszawszy głosy ludzi, prychanie konia i ciężki odgłos kopyt, Sedolf zerwał się na równe nogi. Wycho­dząc z namiotu, założył czapkę. Ida wystawiła przez otwór jurty gołą głowę wprost na wiatr. Na biodrze oparła dziecko, które pośpiesznie zawinęła szalem.

Człowiek, który zbliżył się do nich, miał pooraną bruzdami twarz. Wyglądał na przewodnika grupy. Spod czapki wystawały mu siwe włosy. Ubrany był w luźne okrycie z wilczych skór sięgające po kolana. Pozdrowił ich po fińsku.

Sedolf z czasem nauczył się trochę rozumieć tę mo­wę, ale nie potrafił mówić płynnie. Odpowiedziała więc Ida.

- Możecie przyłączyć się do nas - zagadnął mężczy­zna pogodnie. - Bezpieczniej wędrować w gromadzie. Teraz, gdy zbliża się pora jarmarku, pełno wszędzie hołoty. Jedziemy do Jykea. Trochę jesteśmy spóźnie­ni, ale powinniśmy dotrzeć tam, zanim skończy się targ. Sprzedamy to i owo i zakupimy trochę ryb.

Ida uśmiechnęła się, ale nie uczyniła zapraszającego gestu. Bez sensu byłoby opóźniać tę grupę, poza tym nie miała odwagi wpuszczać do środka nieznajomych. Co prawda przykryła skrzynię niedbale skórami, nim wyszła z namiotu, ale ostrożności nigdy nie za wiele.

- Podróżujemy z dzieckiem - wyjaśniła. - Dlatego wolimy jechać sami.

Mężczyzna zmrużył oczy. Poznał, że dziewczyna dawno nie rozmawiała po fińsku. Niektóre słowa brzmiały trochę staroświecko nawet w jego uszach, choć nie był przecież młodzikiem. Mówiła dialektem używanym w Tornedalen w dawnych czasach.

- No, a poza tym jedziemy w przeciwnym kierun­ku - dodała Ida, domyślając się, co oznacza zmarszczone czoło i badawczy wzrok. Nie chciała wzbudzać zbytniego zainteresowania.

Twarz mężczyzny, w której czaiło się pytanie, roz­płynęła się w uśmiechu. Zaśmiał się tubalnie, przytła­czając, jak on sam, otwarty biały pejzaż.

- W przeciwnym? - zapytał w przerwach między wybuchami śmiechu. - A po co, u diabla, jechać w przeciwną stronę? Chyba nie jesteście Finami?

Sedolf pokręcił głową.

- Pochodzimy z Jykea - odparła Ida. - A w pobli­żu Oulu mamy rodzinę. Czy to daleko stąd?

- Wieczorem zobaczycie Zatokę Botnicką - zapew­ni! ich mężczyzna. - Jeszcze dobry dzień drogi. Przy odrobinie szczęścia, jeśli wydłużycie dzienne odcin­ki, za trzy, cztery dni będziecie na miejscu. - I nadal, kiwając głową z niedowierzaniem, powtarzał: - Je­chać do Finlandii, mieszkając w Jykea, nad fiordem, w którym roi się od ryb! Też mi coś! Zamierzacie się osiedlić w Finlandii?

Ida zapewniła, że nie mają takich planów.

- Mam siostrę i brata w tych stronach, a nie tak często zdarza się okazja, by się spotkać. Raz w życiu powinno się odbyć tę podróż.

Mężczyzna wpatrywał się w Idę zaintrygowany.

- Kogoś mi przypominasz - powiedział z ociąganiem. Ida spodziewała się usłyszeć, że znal jej matkę. Że i w tych stronach pamiętają Raiję.

- Pochodzisz z Jykea, mówisz po fińsku... Czy twój ojciec czasem nie nazywa się Reijo Kesaniemi?

Ida pokiwała głową.

- Tak, powinienem od razu poznać. Po oczach! - za­śmiał się. I dopiero teraz zdjął rękawicę i podał jej rę­kę. - Paava Aapajoki. Tak... Reijo spotykam na każdym jarmarku już od wielu lat. Użyczał mi też noclegu. Ale ty pewnie nie pamiętasz, musisz być ta najmłodsza... Ida przytaknęła.

- Tak, jak mogłem nie pamiętać tych rudych wło­sów - uśmiechnął się.

Kręcone włosy Idy szarpane podmuchami wiatru opadały jej na twarz, ale nie mogła ich odgarnąć, gdyż miała zajęte obie ręce.

- A więc twoja siostra i brat przenieśli się do Fin­landii. Ale zdaje się, że było was czworo?

- Tak, wszyscy poza mną wyjechali do Finlandii, ale tylko Maja i Knut osiedlili się tu na północy.

- Maja? - zapytał i znów go olśniło. - Pani na Hailuoto? - powtórzył zdumiony. - Nie powiesz mi, że twoja siostra wyszła za mąż za syna starego Runefelta?

Ida przytaknęła.

- A niech to, ten Reijo! - wyrwało się Finowi, jak­by to było zasługą Reijo. - Już ja go wezmę na spyt­ki, kiedy się spotkamy - zakończył stanowczo.

- O, to nie wszystko! - uśmiechnęła się Ida - Tata ożenił się ponownie. Ja już nie jestem najmłodszym jego dzieckiem. W porze świąt urodził mu się syn.

Mężczyzna aż otworzył usta ze zdumienia.

- W jego wieku? - rzekł i zaśmiał się znów tubal­nie, a potem zniżył głos i powiedział: - Radziłbym wam nie rozpowiadać o krewnych, póki nie dojedzie­cie do Oulu. Dopiero tam możecie wyjawić, że uda­jecie się na wyspę. Mąż twojej siostry wplątany był w różne sprawy. Musiał uciekać za granicę. Długo go nie było... Poza tym niebezpiecznie chwalić się boga­tymi krewnymi. Są tacy, którzy nie cofną się przed niczym, żeby zdobyć trochę grosza.

Popatrzył znacząco na chłopca.

Ida i Sedolf zrozumieli, co miał na myśli.

- Jesteśmy prostymi ludźmi, ale wiemy, że należy za­chować ostrożność - odezwała się Ida, obrzucając Fina spojrzeniem stanowczym jak spojrzenie jej ojca. - Ma­ja nas oczekuje. Chcemy jak najszybciej tam dotrzeć.

- Dobrze, że macie się na baczności. Wielka szko­da, że nie jedziemy w tym samym kierunku, bo dla mnie, dziewczę, jesteś jak rodzina. Jak cię zwą?

Ida powtórzyła, przedstawiła też Sedolfa. Wątpiła, czy Fin zapamięta jego imię, bo z trudem je wymówił.

Pożegnali się i grupa wędrowców podążyła na pół­noc. Sedolf i Ida nie czekali, aż stracą ich z oczu, aż rozmyją się w bieli, tak jak znikały pozostawione przez nich ślady, i także przygotowali się do drogi.

- A więc jesteśmy już niedaleko - odezwał się Sedolf, napotykając spojrzenie Idy. Jego spokój udzie­lił się też jej, choć nie pozbyła się całkiem napięcia, jakie odczuwała. Ida już taka była. Bardziej kierowa­ła się emocjami niż rozumem.

Tego dnia ujrzeli Zatokę Botnicką. Ale chyba tylko dlatego, że spotkany w drodze Fin uprzedził ich, że są już blisko. Gdyby nie wiedzieli, gdyby się nie spodzie­wali, nie jechaliby tak długo. Pewnie rozbiliby namiot gdzieś po drodze. Ale w tej sytuacji zawzięli się, by do­trzeć do zabudowań majaczących w mroku. Dopiero na miejscu zrozumieli, dlaczego ta zagroda z szarymi, cia­snymi budynkami noszącymi ślady wiatru i niepogody zdawała się taka nierzeczywista, jakby zasnuta woalem.

- Chyba tylko my możemy mieć takiego pecha - westchnęła Ida, czując, jak dopada ją fala rezygnacji. - Bóg raczy wiedzieć, co się stało z tutejszymi miesz­kańcami. Może i oni wyjechali do Ruiji?

Mrużąc oczy, spoglądała na chałupę.

Sedolf bez słowa wysiadł z sań. Był zły, że nie za­uważył wcześniej, iż z komina nie unosi się dym. Kie­dy w zimowy wieczór nie pali się w piecu, znaczy, że dom stoi pusty.

Sedolf szarpnął drzwi obory. Zazgrzytały na zawia­sach, ale ustąpiły. Od lat nikt ich nie otwierał. W ciemnym pomieszczeniu, w którym już dawno nie trzymano inwentarza, unosił się jedynie lekki zapach konia. Ale może tylko mu się zdawało. Może po ca­łym dniu siedzenia za końskim zadem nadal czuł w nozdrzach zapach zwierzęcia.

Wyszedł i zamknął za sobą oborę. Potem spraw­dził drzwi do spiżarni, też były otwarte.

- Myślę, że byli mieszkańcy nie mieliby nic prze­ciwko temu, żebyśmy tu przenocowali - zwrócił się Sedolf do Idy, która otuliła Mikkala skórą.

Chłopiec, zmęczony, popłakiwał po długim dniu jazdy. Wystawili jego cierpliwość na ciężką próbę, trudno więc się dziwić, że marudził.

Ida wysiadła z sań. Z dzieckiem na ręku była cięż­sza, dlatego stąpnąwszy, zapadła się w śniegu, na któ­rego powierzchni utworzyła się lodowata skorupa. Ostry kant lodu skaleczył jej nogę. Pod grubą wełnia­ną pończochą poczuła coś ciepłego. Rana krwawiła. Ida jednak, nie zważając na to, dotarła do chaty.

- Skoro znaleźliśmy pustą zagrodę i jak okiem sięgnąć, nie widać ludzi, to, u licha, nie będziemy nocować w obo­rze, Sedolfie. Tutejsi gospodarze opuścili to miejsce. Któż więc zabroni nam tu się zatrzymać? A gdyby nawet, to już ja z nim sobie pogadam - zakończyła stanowczo.

Drzwi do chaty ustąpiły bez trudu, choć zawiasy, dawno nie ruszane, zapiszczały żałośnie.

Ida weszła pierwsza do środka. Sedolf musiał się pochylić i ugiąć kolana, by zmieścić się w drzwiach. Powitał ich chłód. Izba była nieprzyjemnie pusta. Zo­stała tylko ława i niezgrabne siedzisko, no i paleni­sko. Małe świetliki na jednej ze ścian zakryte były od zewnątrz. Tych, którzy tu mieszkali, nie stać było na szyby w oknach.

- Zaprowadź konia do stajni - powiedziała Ida do Sedolfa, a usłyszawszy, że wychodzi, posadziła Mik­kala na ławie. Sama stanęła pośrodku izby i rozejrza­ła się dookoła. Uświadomiła sobie, że nigdy nie żyła w takiej nędzy. Chata ojca na cyplu składała się z kil­ku izb. Mieli też szyby w oknie.

Ale to mimo wszystko dom.

Zastanowiła się, kim byli jego mieszkańcy. Zapew­ne żyła pod tym dachem duża rodzina. Los zazwy­czaj obdarzał biedaków licznym potomstwem. Może mieszkała z nimi też stara babka albo dziadek, któ­rzy pomimo harówki i znoju doczekali podeszłego wieku wśród swoich.

Ida stanęła w drzwiach i wyjrzała na zewnątrz. Sedolf kierował się właśnie z bagażami do środka. Na krótką chwilę zatrzymał się obok niej, tak blisko, że dotykali się ramionami. Popatrzyli na bezkresną bia­łą przestrzeń ciągnącą się daleko, daleko na południe.

Oboje wiedzieli, że to skuta lodem i zasypana śnie­giem Zatoka Botnicka.

Niedaleko celu.

Gdy rozpalili ogień w palenisku, w izbie powoli nagrzało się. Musieli się zadowolić blaskiem ognia, bo w chacie nie znaleźli lampy. Zapewne mieszkańcy, opuszczając to miejsce, zabrali ze sobą wszystko, co mogło im się przydać. Stół i ława zostały tylko dlatego, że nie dało się ich wynieść przez niewielki otwór drzwi. Na pewno meble zbito z desek wewnątrz cha­łupy, kiedy jeszcze domownicy nie przypuszczali, że przyjdzie im się stąd wyprowadzić.

Ida ułożyła Mikkala na wymoszczonej wełnianą derką ławie, wystarczająco szerokiej dla jednej oso­by, i otuliła go skórami. Chłopczyk był taki wyczer­pany, że, pochlipując, zasnął. Nie udało im się wmusić w niego jedzenia. Ida poczuła się także zmęczona.

Zatęskniła za posiłkami spożywanymi w domu, gromadzącymi przy stole wszystkich domowników. Zrozumiała, że nie potrafiłaby żyć jak nomada, mieć za dobytek to tylko, co zmieści się na saniach. Nie byłaby dobrą żoną dla Ailo.

Ailo.

Znów do niego powróciła myślami. Im bliżej Mai, rym częściej rozmyślała o nim. Nie była już taka pew­na, jak na początku podróży, czy powinna, a jeśli tak, to w jaki sposób, porozmawiać z siostrą o Ailo. Czu­ła w sobie niepokój, jakiego jeszcze nigdy nie do­świadczyła.

Pomogła Sedolfowi rozłożyć posłanie blisko pale­niska, by nie musieli wychodzić całkiem spod ciepłe­go przykrycia, żeby podłożyć do ognia. A także, by nie zmarzli od ciągnącego od podłogi chłodu.

Ida podkuliła kolana pod brodą i zapytała:

- A gdzie skrzynia?

- Schowałem pod saniami. Nawet jeśli ktoś ją zo­baczy, do głowy mu nie przyjdzie, że może być w niej coś cennego.

Na pewno miał rację.

- Potrafisz sobie wyobrazić, jak my zdołamy po­konać drogę powrotną? - zapytała Ida, wyczerpana ciężkim dniem. - Jak my, na Boga, wytrzymamy te ciągnące się w nieskończoność dni i noce?

- Nie chcesz wracać? - zapytał, otaczając ją ramie­niem i wtulając policzek w jej włosy.

Idzie przesunęły się przed oczami zabudowania w rodzinnej osadzie. Ich zadbane chaty i pola. Poczu­ła niemal zapach obory. Zastanowiła się, jak Emil i Reijo sobie radzą. Czy dopilnują im inwentarza? Czy to nie ponad ich siły?

- Chcę wrócić - odpowiedziała.

Tak, Sedolf ma rację, co innego im pozostaje...

Jednego byli pewni: razem podołają wszelkim prze­ciwnościom. Póki żyją, wspierać się będą we wszystkim. Czy wielu ludzi ma takie poczucie bezpieczeństwa?

Przytuleni, wsunęli się pod futrzane przykrycie, po czym zasnęli ciasno objęci.

Ale sny każde z nich miało osobne.

Idzie znów przyśnił się złoty ptak. Kracząc ochryp­le niczym kruk, rozpostarł lśniące skrzydła, które tym razem jej nie oślepiły. Było jakoś inaczej niż zwy­kle. To był nie znany jej sen. Poczuła niepokój. Prze­wracając się niespokojnie z boku na bok, uwolniła się z ramion Sedolfa i zsunęła się na zimną podłogę. Sia­dła mokra od potu, nie wiedząc, co się dzieje. Było jej zimno. Słyszała złotego ptaka, prześladowcę.

Ocknęła się gwałtownie i uświadomiła sobie, że to nie kruk, ale odgłosy skradających się po śniegu ludzi.

Pośpiesznie wsunęła się pod nakrycie i potrząsnę­ła Sedolfa lekko za ramię. Na szczęście nie spał twar­dym snem. Obudził się natychmiast i spojrzał na nią. Ida zakryła mu usta palcem.

- Tam ktoś jest - wyszeptała. Sedolf w jednej chwili był na nogach, Ida zaś niczym zaatakowana wilczyca stanęła przy ławie, goto­wa bronić za wszelką cenę swojego dziecka.

Sedolf założył kurtkę i upewniwszy się, że w po­chwie za paskiem ma nóż, popchnął nie zamknięte na rygiel drzwi. Wyjrzał w mrok.

- Kto tu jest? - zapytał głośno, jakby spodziewał się, że ktoś, kto przybył w niecnych zamiarach, mu odpowie.

Ostrożnie, nasłuchując każdym nerwem swego cia­ła, wyszedł na podwórze. Nie wyglądał na takiego, z kim warto zadzierać, zwłaszcza w pojedynkę.

Ale intruzi nie przyszli z gołymi rękami. Ciemno­ści im sprzyjały. Sedolf, który nie zdążył oswoić oczu z mrokiem, nie zauważył poruszających się cieni.

Nagle w powietrzu rozległ się świst. Coś twardego uderzyło Sedolfa w ramię, a potem w tył głowy.

Padł na ziemię jak nieżywy.

3

Ida nigdy by nie przypuszczała, że w takiej chwili zachowa zimną krew. Właśnie chciała wyjść za próg, gdy jakiś drewniany kloc przeciął ze świstem powietrze i uderzył wprost w Sedolfa. Usłyszała głuche plaśnię­cie i jęk. Widząc, jak mąż osuwa się na ziemię, zamar­ła. Była pewna, że opuścił ją na zawsze, nie zdążywszy wyszeptać nawet słowa pożegnania. Poczuła w środku lodowatą pustkę. Nagle stało się dla niej jasne, że na Hailuoto pojedzie sama. Nie wpadła jednak w panikę.

W mroku rozległy się przekleństwa. Głosy napastni­ków brzmiały młodo, ale wyczuwało się w nich strach. Ida domyśliła się, że to jacyś biedacy, a nie bezwzględni złoczyńcy. Zapewne nie przewidzieli takiego biegu zda­rzeń. Ale jakie to miało teraz znaczenie, skoro Sedolf le­żał bez życia twarzą do ziemi. Z daleka nie było widać, czy krwawi. Na tle śnieżnej bieli odcinała się ciemna syl­wetka. Kunka, której nie zdążył zapiąć, rozpostarła się jak żagiel. Prawa ręka znajdowała się przy biodrze, tuż przy pochewce na nóż. Nie zdążył go dobyć.

Ida wyszła na schody, całkowicie bezbronna, nie miała przy sobie nawet kozika.

Z mroku wyłoniły się postacie czterech napastni­ków. Czujnie, skradając się jak koty, podeszli bliżej. Wyglądali groźnie.

Ida stała przed nimi, ukrywając w fałdach sukni za­ciśnięte dłonie.

- Czego chcecie? - zapytała władczym tonem, w środku aż kipiąc ze złości. Mało brakowało, a rzuci­łaby się na nich z pięściami. - Myślicie, że co my tu ma­my? Jesteśmy ubodzy tak samo jak wy, co można nam zrabować? Przejeżdżaliśmy tędy i zatrzymaliśmy się w tej chacie na noc. Chyba nie uczyniliśmy nic złego?

- Biedacy? - zapytał szyderczo któryś z rabusiów, ale nie była pewna, który. - Słyszałem, jak mówiłaś, że jesteś siostrą pani na Hailuoto, a ona z pewnością nie należy do biedoty. Przeciwnie!

- Siostra żony Williama Runefelta na pewno nie przybywa z wizytą z pustymi rękami - dorzucił dru­gi. - Coś tu się więc pewnie dla nas znajdzie...

Napastnicy przysunęli się nieco bliżej, jeden prze­szedł nad leżącym nieruchomo Sedolfem, mimo to nadal pozostawali dla Idy mrocznymi cieniami.

- Przyszliście nas okraść - przerwała mu Ida, z tru­dem hamując wybuch gniewu. - Ale nie chce mi się wierzyć, że chcieliście zabić człowieka.

Odetchnęła głęboko, bo zauważyła, że jej słowa zrobiły na nich wrażenie.

- Wnieście go do środka! - zarządziła po chwili. Zaśmiali się niepewnie. Nie wiedzieli, czego się spodziewać po tej dumnie wyprostowanej kobiecie stojącej w otwartych drzwiach chaty. Długie, roz­puszczone włosy powiewające na wietrze na tle czerwonawozłotej poświaty nadawały jej niesamowity wygląd. Poza tym ten władczy głos!

I czterej uzbrojeni w noże młodzieńcy posłuchali tej drobnej kobiety.

Dwóch z nich pochyliło się. Obrócili Sedolfa, po czym jeden chwycił go pod pachy, a drugi za nogi.

Ida cofnęła się do izby i stanęła przy ławie. Modliła się w duchu, by Mikkal spokojnie spał. Bała się, że jeśli się przebudzi, zachowa gdzieś w zakamarkach pamięci takie mroczne wspomnienia. Chciała mu te­go oszczędzić.

Dwaj młodzieńcy weszli do izby i przekonawszy się, że Ida nie ma broni i jest w izbie sama, gwizdnę­li na kompanów, którzy wtaszczyli bezwładne ciało Sedolfa i położyli na rozrzuconych skórach przy pa­lenisku. Jeden jakby odruchowo podłożył do ognia.

A więc ktoś go wychował na dobrego syna, prze­mknęło Idzie przez myśl. Ktoś nauczył, że trzeba pilno­wać ognia. Nie każda matka ma w synu taką wyrękę.

Ida mierzyła ich wzrokiem, a oni nie pozostawali jej dłużni.

Tak, ich głosy nie kłamały. Byli młodzi, mieli nie więcej niż po dwadzieścia lat. Tacy zwyczajni... Jak ktoś z sąsiedztwa. W ich oczach jednak Ida dostrze­gła coś, co odróżniało ich od tych, których znała: głód, strach i marzenia. Była już na tyle dorosła, by rozumieć, iż to bardzo niebezpieczna mieszanka.

Na szczęście po tylu dniach podróży, po nocach w jurcie, ona i Sedolf byli równie brudni i obdarci jak ci młodzieńcy. Ida pilnowała tylko, żeby Mikkal był czysty. Nie wzięli ze sobą wielu ubrań na zmianę, po­nieważ Reijo radził, by zapakowali wyłącznie nie­zbędne rzeczy. Uświadomił im, że to, co się nosi nad fiordem Lyngen, nie pasuje do salonów w Uleaborg, więc będą musieli i tak sprawić sobie nową odzież na miejscu. Ida poczuła w duchu głęboką wdzięczność dla ojca za tę radę. Jedynie skrzynia ze złotem mogła­by ich zdradzić, ale z jakichś powodów Sedolf wyjąt­kowo nie wniósł jej do izby.

- Czy wyglądamy na ludzi, którym można coś ukraść? - zapytała i nagle przypomniała sobie skórza­ny mieszek z lapońskim srebrem, dziedzictwo Ailo. Zabrała srebro ze sobą, żeby oddać Mai, gdyż czuła, że nie ma do niego prawa. Woreczek schowała we­wnątrz śpiworka, w którym sypiał Mikkal.

Teraz ta kryjówka wydała jej się beznadziejna.

Napastnicy, wyraźnie zbici z tropu, wymienili spojrzenia. Ida mogłaby przysiąc, że nie są to pospo­lite rzezimieszki, ale synowie biedaków. Zapewne po raz pierwszy w życiu odważyli się na taki czyn.

- Sama mówiłaś, że jesteś jej siostrą - odezwał się niepewnie jeden z nich, zerkając co chwila na leżące nieruchomo przy palenisku ciało. - A wszyscy wie­dzą, że pani na Karlsoy jest bogata.

Użył szwedzkiej nazwy wyspy.

- A ty nigdy nie skłamałeś? - zapytała Ida, udając, że jest zakłopotana.

Równocześnie umierała ze strachu o Sedolfa, któ­ry leżał tyłem do niej. Nie widziała jego twarzy ani rany na głowie. Nie widziała, czy mocno krwawi. Ko­chała go, wiedziała, że nigdy nikogo nie pokocha tak mocno. Był całym jej życiem. Tylko u jego boku mog­ła sobie wyobrazić życie aż do późnej starości.

- Na tym starym zrobiło to wrażenie - dodała. - Mieszkam w Jykea. Ta, którą nazywasz panią na Karlsoy, pochodzi z moich stron. Znałam ją. Czasem czło­wiek lubi poudawać kogoś lepszego, szczególnie gdy jest z dala od domu, prawda? Tym bardziej że ona także wy­rastała w biedzie - dodała, wzruszając ramionami i wy­krzywiając twarz w uśmiechu. W duchu przeprosiła Re­ijo za te słowa. Miała nadzieję, że ojciec wybaczy jej, je­śli kiedyś dane jej będzie opowiedzieć o tej chwili.

Reijo stworzył przecież rodzeństwu i jej najlepszy dom. Ale wolała nie wyjawiać tego nerwowym mło­dzieńcom, bo skończyłoby się tym, że i ją zdzieliliby w głowę.

Mikkal spał na szerokiej ławie.

- Ona nie wygląda na siostrę żony Williama Runefelta. Jest zbyt ładna. Poza tym te rude włosy... - stwierdził z nagłą pewnością któryś z napastników i zaśmiał się pogardliwie. - Wszyscy wiedzą, że mło­dy Runefelt ożenił się z brzydką jak noc Laponką z gór. Niemożliwe, by ta była z nią spokrewniona.

Ida modliła się, żeby nie znaleźli srebra. Nie tracąc jednak zimnej krwi, nakazała drżącym z gniewu głosem:

- Szukajcie! Zdawali się przerażeni. Nerwowo rozejrzeli się po izbie i natknęli na parę skórzanych toreb i skrzynek z brzozowej kory, bagaże, z jakimi bogaci ludzie ra­czej nie podróżują.

Ida patrząc, jak otwierają torby i grzebią w ich rze­czach, poczuła przypływ nienawiści, którą jednak sta­rannie ukryła pod maską obojętności. Wszystko w niej jednak protestowało. „Precz z łapami!”, chcia­ła krzyknąć, szczególnie gdy przeszukiwali rzeczy Sedolfa i Mikkala. Nie usprawiedliwiało ich w jej oczach nawet to, że drżały im przy tym ręce.

Pochyliła się nad synkiem. Uznawszy, że nie może ryzykować, iż napastnicy zainteresują się nim, wolała go im sama pokazać. Wzięła na ręce dziecko i otuliła dokładnie kocem, tak by nie widać było skórzanego śpiworka. Koc zwisał luźno u dołu. Ida przygarnęła chłopca i uciszyła łagodnie. Pomrugał powiekami, ale nie obudził się. Ida z dzieckiem przytulonym do pier­si wyglądała ciepło i łagodnie, była uosobieniem ma­cierzyństwa. Kiedy już nabrała pewności, że Mikkal śpi spokojnie, podniosła spojrzenie na młodzieńców, którzy kończyli przeszukiwać bagaże, i odezwała się hardo:

- To moje dziecko! Może macie zamiar jeszcze je obszukać? Rozbierzcie i sprawdźcie, czy nie ukrywa czegoś cennego!

Głos zadrżał jej z gniewu.

Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby naprawdę chciała podać im Mikkala.

Zobaczyła w ich twarzach przerażenie.

Podziałało, tak jak się spodziewała.

Młodzieńcy w tym wieku niczego bardziej się nie boją, niż wziąć na ręce dziecko.

Jeden napastnik podszedł niedbale do ławy, przerzu­cił jakby od niechcenia leżące tam skóry, a potem cof­nął się po cichu w obawie, że może zbudzić malucha.

Ida ufała, że nie pomyliła się co do nich, że w grun­cie rzeczy są to porządni chłopcy, którzy na co dzień nie napadają na ludzi...

- Nic tu nie ma - rzucił jeden z nich na odchodnym. Zdawał się najbardziej przestraszony i co chwila Ida przyłapywała go na tym, że zerka na Sedolfa. - Nic tu nie ma - powtórzył. - Udawała przed starym. Wiejmy czym prędzej jak najdalej stąd. Może do Ruiji?

Cofnęli się ku drzwiom. Nie spuszczali z Idy wzro­ku, jakby się obawiali, że coś im może grozić z jej strony. Bali się bezbronnej kobiety z dzieckiem na rę­ku. Bali się także konsekwencji swego czynu.

Nie mieli odwagi zbliżyć się do wciąż nieruchomo leżącego Sedolfa, by sprawdzić, co z nim. Ida nato­miast, widząc, że odchodzą, spokojnie podeszła do męża. Nikt jej nie mógł w tym przeszkodzić.

Zatrzymała się na moment i popatrzyła na młodzieńców przeciągle. Wiedziała, że zapamięta ich twarze na całe życie.

- Jeśli on żyje i wyjdzie z tego, zapomnę o tym, co zrobiliście - powiedziała z chłodną rozwagą. - Bo wiem, że nigdy więcej nie uczynicie czegoś równie podłego. Jeśli jednak umrze... to nie uciekniecie przede mną. Od­szukam was, a wtedy zapłacicie mi za wszystko...

Rzucili się do drzwi i zniknęli w ciemnościach, na­wet nie zatrzasnąwszy za sobą drzwi. Żaden nie od­ważył się pozostać, by sprawdzić, czy czeka go wy­rok czy uniewinnienie.

Ida usłyszała ich głosy, a potem końskie kopyta i skrzypienie śniegu pod płozami sań. Położyła Mik­kala na wyłożonej skórami podłodze, otuliwszy go, by nie zmarzł. Dziecko uśmiechnęło się przez sen.

Potem uklęknęła przy Sedolfie, odwróciła na bok bezwładne ciało i opuszkami palców sprawdziła tęt­no na szyi.

Gdy wyczuła delikatny puls, jej samej serce prze­stało na moment bić, a z oczu popłynęły łzy.

Objęła męża i szlochając, wtuliła się w zagłębienie na jego szyi. Całowała policzki i usta. Po tym wybu­chu histerii znów spłynął na nią chłodny spokój. Mu­siała działać trzeźwo i rozważnie.

Głowa Sedolfa krwawiła, choć nie tak mocno, jak Ida się obawiała. Był nieprzytomny. Nie podobało jej się to. Wyglądał, jakby spał, ale ciało miał zimne. Przypominał Maję, gdy zapadała w swoje dziwne sny. Nigdy nie potrafili nazwać tego stanu, kiedy Maja jakby odpływała od nich i na nic nie reagowała.

Za nic w świecie nie może stracić Sedolfa!

Ida opatrzyła mu ranę, ale z braku wody nie prze­myła jej. Nie miała czasu topić śniegu. W tej chwili przeklinała w duchu, że nie odziedziczyła zdolności, którymi tak hojnie los obdarował jej ród. Co znaczy­ła wrażliwość na ludzi i ich nastroje w chwili, gdy bar­dziej przydałaby się umiejętność uzdrawiania?

Nie było czasu na zwłokę. Nie namyślając się dłu­go, ubrała się ciepło i spakowała rozgrzebane przez rabusiów rzeczy. A potem wyszła i wyprowadziła ko­nia z obory. Współczuła zwierzęciu i serce jej się ścis­kało, bo przecież ono najbardziej zasłużyło na odpo­czynek. Sama jednak nie mogła ciągnąć sań.

Zaprzęgła konia i rzuciła mu dwa worki z sianem, ja­kie im jeszcze zostały, żeby się posilił. Sama w tym cza­sie przyniosła z chaty skóry i wymościła nimi wnętrze sań. Potem zapakowała bagaże. Ze skrzynią zwlekała.

Co prawda nie wierzyła w to, że młodzi napastni­cy zaczaili się gdzieś w ciemnościach, ale wolała za­chować czujność.

Wróciła do izby, żeby ubrać Sedolfa. Spociła się ca­ła, wkładając po kolei poszczególne części garderoby na bezwładne ciało. Nie mając czasu przejmować się tym, że pozapinała go krzywo, ułożyła go na kocu i zaparł­szy się o nierówną podłogę, pociągnęła. Ściskała mocno brzeg koca, aż przebiła paznokciami tkaninę, ale udało jej się kawałek przesunąć nieprzytomnego męża.

Pot zalewał jej oczy, wargi pogryzła do krwi, ciąg­nąc ciężkie ciało ku drzwiom. Przeniosła go z trudem przez próg, a potem stoczyła ze schodów, ale choć trzęsło nim, aż futrzana czapka zsunęła mu się z gło­wy i wpadła pod płozy, nie ocknął się. Ciągnęła go dalej, póki nie udało jej się ułożyć go w saniach.

Usłyszawszy jęk, Ida omal nie rozpłakała się z ra­dości. Nie mogła jednak folgować emocjom. Musiała być chłodna niczym polarna noc.

Pochyliła się i zaparła nogami, by podnieść ciężką skrzynkę. Równocześnie sięgnęła spod sań czapkę, sta­rając się, by wyglądało to na jeden ruch. Skrzynkę ukry­ła szybko pod skórami, a czapkę założyła Sedolfowi na głowę. Kropelki potu zamarzły jej na skroniach.

Na końcu przyniosła Mikkala, który na szczęście przespał cały ten koszmar. Ułożyła synka w saniach, uważając, by Sedolf nie przydusił chłopca ciężarem własnego ciała.

Ostatnią czynnością było zgaszenie śniegiem ognia w palenisku. Nie chciała, żeby ta chata, w której nie dane im było znaleźć schronienia, spłonęła z ich wi­ny. Wsiadła do sań i chwyciła lejce. Szczękając zęba­mi z zimna, popędziła konia na południe, w stronę zaśnieżonego bezkresu, ku któremu spoglądali wspólnie z Sedolfem, nim udali się na spoczynek.

Tej nocy musiała obejść się bez snu.

Sedolf i Mikkal byli najdrożsi jej sercu. Gdyby stra­ciła któregoś, straciłaby wszelki grunt pod nogami.

Przypomniała sobie, co ojciec mówił o swojej wypra­wie do Mai. Dobrze pamiętała, jak opisywał poszczegól­ne miejsca. Wiedziała, że u samego ujścia rzeki Tornio do Zatoki Botnickiej stoi ogromny biały budynek, któ­rego ojciec nie zawahał się porównać do pałacu.

Tam mieszka teść Mai.

Niech sobie będzie niczym król w tych stronach, chłodny, władczy, nieprzystępny.

Ida nie miała wyboru. Postanowiła jechać prosto do Tornio i zapukać do drzwi Marcusa Runefelta.

Pewnie uzna, że brak mi wychowania”. Była to jedna z nielicznych jasnych myśli, kołaczą­cych jej w głowie. Normalnie pewnie nie przywiązywałaby do niej żadnej wagi, teraz jednak nie dawała jej spokoju i wciąż powracała.

Dawno już nastał poranek. Promienie słońca odbi­jały się od bieli śniegu i raziły ją, niemal kłuły w oczy złocistym blaskiem. Czuła przeraźliwy ból w plecach, a dłonie, w których ściskała lejce, skostniały jej z zim­na. Piekły ją uszy, bo chusta zsunęła jej się z głowy i nie miała czasu jej poprawić. Na szczęście Mikkal, który przywykł do wędrówki, przespał całą noc i ra­nek. Ida martwiła się jednak o Sedolfa, który w go­rączce majaczył coś niewyraźnie i bez związku. Parę razy otworzył oczy, ale sprawiał wrażenie, jakby nie widział Idy. Nie miała czasu do niego przemawiać. Poganiała konia, zmuszając go do wysiłku ponad mia­rę. Bała się, czy to wytrzyma, i serce bolało ją ze współczucia dla biednego zwierzęcia. Sama też była na skraju wytrzymałości.

Musiała jednak za wszelką cenę dostać się nad sku­tą lodem zatokę, do Tornio i do Marcusa Runefelta.

Dobrze wiedziała, że nie pomoże Sedolfowi, puka­jąc do pierwszych lepszych drzwi. Tylko jeden czło­wiek w tych stronach miał taką władzę, by sprowadzić lekarza i przewieźć ich do Mai.

Ojciec opisał posiadłość Runefelta tak dokładnie, że kiedy wreszcie ujrzała ją w oddali, miała wrażenie, że już wcześniej widziała to miejsce.

Niestety, koń okulał i ten ostatni odcinek drogi przyszło im jechać znacznie wolniej. Idzie zdawało się, jakby to trwało wieczność. Kiedy wreszcie dotar­li na miejsce, nie mogła rozprostować palców, żeby wypuścić lejce. Wysiadając z sań, upadła. Zobaczyła schody prowadzące do budynku i zwątpiła, czy zdo­ła pokonać tę ostatnią przeszkodę.

Ale zacisnęła zęby. Z wielkim trudem stanęła na nogi i ostatkiem sił wzięła na ręce otulonego w skó­ry Mikkala. Wydawało jej się, że dźwiga ołów. Krok po kroku wspięła się po schodach do dwuskrzydło­wych pięknie rzeźbionych drzwi. Przemknęło jej przez myśl, że takie drzwi to straszny zbytek. Za pie­niądze, które na nie wydano, rodziny komorników przeżyłyby wiele miesięcy.

Ida nie dostrzegła kołatki, a nawet gdyby, nie wie­działaby, do czego służy. Kręciło jej się w głowie. Była zlana potem od wysiłku ponad miarę. Na dodatek od długiego wpatrywania się w biały bezkres, odbijający słoneczne promienie, bolały ją oczy i widziała nieostro.

Oparła się całym ciężarem ciała o masywne drzwi i uchyliła je. Ale kiedy wsuwała się do środka, po­pchnęły ją. Potknęła się i omal nie runęła na progu. Mikkal, zaklinowany, obudził się z krzykiem.

Ida jak przez mgłę widziała gromadzących się wo­kół niej ludzi.

- Żebracy niech ustawiają się przy drzwiach ku­chennych - rozległ się władczy głos.

Ida zmrużyła oczy. To nie był Runefelt, jedynie ktoś z opłacanej przez niego służby. Ida uczepiła się klamki niczym tonący brzytwy. Mikkal darł się wnie­bogłosy.

- Przecież ona jest zupełnie wycieńczona, biedac­two! - powiedziała pulchna kobieta. - I ma małe dziec­ko. Nie możemy jej wyrzucić z powrotem na mróz...

- Te żebraczki robią się coraz bardziej bezczelne - odezwał się znów ten sam rozgniewany męski głos.

Czuła, że ktoś bierze jej z rąk Mikkala, i próbowa­ła uśmiechnąć się z wdzięcznością. To była owa pulch­na niewiasta, od której pachniało jedzeniem i ciepłem.

Najwyraźniej Ida trafiła do budynku, gdzie służba przygotowywała posiłki.

Uchwyciła się mocniej drzwi, czując, że nie wolno jej teraz zemdleć, chociaż w oczach wirowały jej świe­cące kręgi różnej wielkości, a głosy ludzi to cichły, to się wzmagały.

- Co tu się dzieje? - wdarł się nagle obcy, stanow­czy głos.

Ida podniosła wzrok i na schodach na piętrze uj­rzała wysokiego, postawnego mężczyznę o siwych włosach.

- Marcus Runefelt - wyszeptała.

Nie było w tym nic nadzwyczajnego, że miejsco­wy magnat był powszechnie znany, ale coś w głosie Idy sprawiło, że wszyscy wokół zamilkli.

- Jestem siostrą Mai - wyjaśniła ledwie słyszalnym głosem. Bliska omdlenia, z trudem trzymała się na no­gach. - Przybywam z Jykea, z Ruiji. W nocy zostali­śmy napadnięci. Mój mąż...

Kiwnęła ku saniom, które mignęły w uchylonych drzwiach.

- Potrzebna nam pomoc - dorzuciła błagalnie. Nogi się pod nią ugięły i osunęła się na kolana.

- Wnieście Sedolfa do środka... Sprowadźcie dok­tora... i skrzynia... koniecznie przynieście ją pod dach.

W szumie ludzkich głosów usłyszała, jak ten, któ­ry nazwał ją żebraczką, mówi pogardliwie:

- To oszustka! Udaje... każdy głupiec by to zauwa­żył. Próbuje nas omotać. Pan na pewno się nie zgo­dzi...

- Popatrzcie na jej twarz - powiedział Marcus Runefelt, schodząc w dół dostojnym krokiem, jak to miał w zwyczaju.

Ida puściła klamkę i osunęła się na podłogę. Powie­ki opadły jej ciężko, przykrywając oczy.

Marcus Runefelt wziął ją na ręce i zdziwił się, że jest taka filigranowa i lekka jak dziecko.

- Wnieście do środka jej męża - nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Nikt nie zaprotestował.

Marcus Runefelt nie musiał niczego powtarzać dwa razy.

- I sprawdźcie, czy na saniach leży ta skrzynia, o której wspomniała. A stajenny niech zatroszczy się o konia!

Wydawszy polecenia, Runefelt wniósł Idę do jed­nego z salonów i nie zważając na to, że dziewczyna ma przemoczone ubrania, położył ją na obitej piękną tkaniną sofie. Okrył pledem nieznajomą i przyjrzał się jej uważnie. Pobladła twarz zdradzała wyczerpanie, ale iskrząco rude włosy lśniły bardziej niż świeżo wy­czyszczone miedziane naczynia.

Takich nigdy jeszcze nie widział. Żona Williama miała czarne włosy. Ogień i smoła.

Nie, ta dziewczyna nie kłamała. Naprawdę jest sio­strą jego synowej. Jeśli pominąć blizny na policzkach Marii, podobieństwo pomiędzy tymi dwiema kobie­tami zdawało się uderzające.

Niezwykła istota. Miała w sobie coś, czego nie spo­tkał dotąd u żadnej kobiety, a przed czym nie potra­fił się obronić.

- Sprowadźcie tu Bergforsa! - zarządził, kiedy służ­ba wniosła do salonu nieprzytomnego mężczyznę. Nie wyglądał najlepiej, ale tliło się w nim życie.

Marcus Runefelt przyjrzał mu się uważnie i uznał, że pasuje do tej kobiety. Był stosunkowo młody i choć z pewnością nie wywodził się z wyższych sfer, jego piękne rysy pasowały do oryginalnej urody mał­żonki. Usta zdradzały silę i zdecydowanie.

Nie mogłaby trafić na nikogo bardziej odpowied­niego.

Marcus Runefelt wstał poirytowany.

To chyba pierwsze objawy starości, pomyślał. Ni­gdy nie był słaby ani czułostkowy, nie zamierzał więc tym bardziej teraz się roztkliwiać.

Ale pomóc człowiekowi w potrzebie to coś zgoła innego. Jakkolwiek na to patrzeć, ci ludzie w pewnym sensie należeli do rodziny.

- Przynieśliśmy skrzynię...

Marcus Runefelt odwrócił się i chwyciwszy skrzynkę, udawał, że wcale go nie zdziwił jej ciężar. Dopiero gdy zamknął za sobą drzwi, ponownie chwycił ją i zważył w rękach.

W środku coś zadźwięczało słabo, jakby metal obi­jał się o metal.

W zamku nie było klucza. Nie przyszłoby mu do głowy, żeby próbować go wyłamać. Odstawił skrzyn­kę na stół, ale nie da się ukryć, że serce zabiło mu nie­co mocniej. Nie miał bowiem wątpliwości, jaka jest jej zawartość.

Nie tak znowu wiele gatunków metali w małej ilo­ści tyle waży. Zresztą zapewne nie bez powodu ta ko­bieta tak martwiła się o skrzynię.

Wyglądało na to, że syn mi się wżenił w rodzinę pełną niespodzianek, pomyślał i usiadł, postanawia­jąc poczekać na Bergforsa.

4

Ida ocknęła się przemoczona do suchej nitki. Zziębnięta, szczękała zębami. Usłyszawszy jakieś glo­sy, otworzyła oczy. Poczuła ostre pieczenie, widziała niewyraźnie, jak przez mgłę. Zacisnęła powieki i do­piero po chwili odważyła się je znów podnieść.

Zobaczyła Sedolfa, a obok niego niewysokiego, tęgawego mężczyznę. Mignęła jej też siwa głowa Runefelta.

Bolały ją ręce. Od dłoni aż po łokcie miała rany, które piekły ją niemiłosiernie, a nadal sztywne palce przypominały szpony.

Usiadła. Pomrugała powiekami, ale oczy wciąż strasznie ją szczypały, a obraz się zamazywał.

- A więc obudziłaś się - usłyszała głos Runefelta.

- Co z Sedolfem, żyje? - zapytała Ida. - A moje dziecko? Gdzie moje dziecko? Gdzie Mikkal?

- Korzysta ze wszystkiego, co najlepsze ma do za­oferowania kuchnia.

Idzie zdawało się, że się uśmiechnął, mówiąc te słowa, choć tak naprawdę trudno sobie wyobrazić uśmiech na ustach tego mężczyzny.

- Kucharka właśnie go wykąpała i zawinęła w mięk­kie ręczniki. Zdaje się, że dla pozostałych domowni­ków nie będzie dziś obiadu.

- A Sedolf? Odpowiedział jej ów tęgawy mężczyzna, który, jak się jej zdawało, był lekarzem. W odróżnieniu od wła­ściciela posiadłości miał głos łagodny i przyjazny.

- Silny uraz głowy. Omal nie doznał złamania czaszki. Niewiele brakowało, a zostałabyś wdową. Czy uderzono go czymś ciężkim?

Ida przełknęła ślinę. Doskonale zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji.

- Ale wyjdzie z tego - orzekł doktor. - Ma mocny organizm. - A potem, spojrzawszy uważnie na Idę, zapytał: - Co się właściwie zdarzyło?

Ida opowiedziała po kolei o wszystkim, a kiedy za­kończyła relację, przez długą chwilę trwało milczenie.

- Wierzę ci tylko z jednego powodu - odezwał się w końcu doktor. - Z tego mianowicie, że jesteś sio­strą Marii.

Widząc, że Runefelt przygląda się skrzynce, Ida szczerze wyjawiła, jaka jest jej zawartość. Nie wspo­mniała jednak, skąd mają złoto.

- Postąpiłaś roztropnie - odparł tylko arystokrata, bo rozumiał, że nie ma prawa pytać o nic więcej.

- No cóż, kłopoty to nasza rodzinna specjalność - stwierdziła Ida dźwięcznym głosem.

Bergfors uśmiechnął się ukradkiem. Nawet gdyby nadal powątpiewali w tożsamość tej młodej kobiety, po tych słowach porzuciliby wszelkie wątpliwości. Rzeczywiście, rodzina Marii była wyjątkowo barwna.

Mimowolnie pomyślał o Ailo i poczuł, że serce ściska mu ból.

Wprawdzie dziewczyna jeszcze nie zdążyła się przedstawić, ale on już znał jej imię.

- Muszę dostać się do Mai - oznajmiła Ida. Była przemoczona do suchej nitki. Wyglądała jak kot, który ledwie uszedł z życiem z topieli. Miała kłopoty z widzeniem, nie spała prawie dobę... ale myśla­ła tylko o tym jednym: dojechać do Hailuoto.

- Nie radziłbym teraz przewozić męża - ostrzegł Bergfors. - Przy urazach głowy to bardzo ryzykow­ne. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć. Zresz­tą ty też musisz odpocząć...

Popatrzyła na niego swymi brązowozielonymi oczami. Zauważył, że ma przekrwione białka. Choć nic o tym nie wspomniała, podejrzewał, że źle widzi. Jadąc nocą, na pewno musiała mocno wytężać wzrok, a w ciągu dnia oślepiały ją promienie słońca odbija­jące się od bieli śniegu.

- Nie możemy tutaj zostać - orzekła Ida stanowczo. Bergfors bez trudu rozpoznawał w niej teraz bli­ską krewną żony Williama.

- Poślemy do Marii posłańca z wiadomością - zapro­ponował, w ostatniej chwili gryząc się w język Niewie­le brakowało, a wygadałby się, że trzeba ostrzec Ailo.

Wiedział jednak, że musi uprzedzić mieszkańców Hailuoto o przybyciu tej dziewczyny. To była spra­wa życia lub śmierci.

- Musisz wypocząć - perswadował Bergfors, który potrafił być przekonujący. - Musisz się porządnie wy­spać. Dziecko także potrzebuje trochę spokoju. Po­czekajmy, aż twój mąż odzyska przytomność. Chcę usłyszeć z jego ust, jak się czuje. I wtedy dopiero bę­dziecie mogli jechać.

Słowa doktora brzmiały rozsądnie. Ida nie mogła narażać Sedolfa, ryzykować, by przez nią jego stan się pogorszył.

- Mam kryte sanie - odezwał się Marcus Runefelt. - Wydam odpowiednie polecenia, żeby was jutro odwie­ziono na Hailuoto. Zatoka Botnicka pokryta jest grubą warstwą lodu. Bez obawy można przejechać na dru­gą stronę nawet jej środkiem. W ten sposób pokonacie ten ostatni odcinek szybciej, niż gdybyście jechali wzdłuż brzegu. Zresztą podróż nie powinna być dla was męcząca. Sanie pociągną dwa konie, a powozić bę­dzie woźnica.

Ida mogła powiedzieć Runefeltowi, by nie robił so­bie kłopotu z ich powodu, ale tego nie uczyniła. Nie była obłudna i, jak wyczuła, teść Mai to rozumiał. Za­uważyła w jego postawie niemy respekt. Zapewne ni­gdy nie zdobyłby się, by wyrazić to słowami, zresztą Ida tego nie oczekiwała.

- Rodzinna przysługa - dorzucił nie tak oschle, jak by się tego można po nim spodziewać.

Ida pojęła, że ten mężczyzna i Maja zbytnio róż­nili się charakterami, by mogli się polubić.

- Zaraz zajmie się tobą kucharka - zadecydował Bergfors. - Zasłużyłaś na kąpiel i wygodne łóżko, młoda damo. Masz na imię Ida?

- Tak, nazywam się Ida Bakken, córka Reijo - po­twierdziła.

- Przyjaźnię się z twoją siostrą - powiedział dok­tor. - I chociaż nie spotkałem osobiście wszystkich członków rodziny, mam wrażenie, że was znam. Ma­ja wiele opowiadała o swoich najbliższych.

Idę korciło, by zapytać go, czego dowiedział się od Mai, ale ugryzła się w język. Nie miała prawa docie­kać, z czego siostra zwierzyła się przyjacielowi w chwili szczerości. To nie jej sprawa. Zresztą Bergfors mógłby się obrazić, gdyby go nakłaniała do wy­jawienia tego.

Ida przespała całą dobę twardym snem. Nic jej się nie śniło. A kiedy się obudziła, w pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest. Słyszała trzask palącego się drewna. Było ciepło. Czuła się świeża i czysta.

Z trudem podniosła powieki. Nadal widziała nie­wyraźnie, ale choć strasznie piekły ją oczy, rozejrza­ła się wokół zaciekawiona. Usiadła na miękkim jak obłok łóżku i nagle wróciła jej pamięć.

Mroźna noc, ściśnięte w dłoniach lejce, strach, któ­ry wypełniał każdy skrawek jej ciała, przenikliwy ziąb... i jedyne pragnienie: dotrzeć do pałacu w Tornio.

Dojechała.

Przypomniała sobie gorącą kąpiel, zapach mydła, ale zupełnie nie pamiętała chwili, gdy wyszła z balii i ubrała się. A przecież taką piękną nocną koszulę ozdobioną mereżką powinna zapamiętać! Popatrzyła na siebie z zachwytem. Niepojęte, że ktoś sypiał w ko­szuli, której uszycie zajęło z pewnością wiele dni.

Do pokoju wkradało się światło dnia. Ida nie mia­ła pojęcia, czy to jeszcze ten sam dzień, w którym przybyła, czy może już następny.

W pomieszczeniu była zupełnie sama.

Mikkal? Sedolf?

Wyszła na korytarz w samej nocnej koszuli. Była boso, ale nie marzła, bo w całym budynku panowało przyjemne ciepło. Marcus Runefelt mógł sobie po­zwolić na opalanie wielkiego pałacu. Poza tym nie musiał się sam pochylać, by podłożyć do ognia.

Ida usłyszała przytłumione głosy dobiegające z końca długiego korytarza. Ruszyła w tę stronę. Do­szła do schodów, zatrzymała się i nabrała pewności, że głosy dochodzą z dołu. Nagle... Zacisnęła z całej si­ły dłoń na poręczy. Wśród strzępów prowadzonej po szwedzku rozmowy usłyszała głos Sedolfa...

W jednej chwili zapomniała, że jest w obcym domu.

Zbiegła po schodach niczym podlotek i wtargnęła przez uchylone drzwi, zza których słyszała rozmowę.

Na krześle siedział Sedolf ubrany w białą, luźną koszulę rozpiętą pod szyją i dopasowane na biodrach spodnie.

Nie widziała nikogo prócz niego.

Upadła przed nim na kolana i objąwszy mocno, rozpłakała się, wtulona w jego udo. Pogłaskał ją po włosach.

Ida poczuła się tak, jakby znów wszystko w jej świecie znalazło się na swoim miejscu. Speszona, pod­niosła wzrok i dopiero teraz dostrzegła Marcusa Runefelta. Jego twarz pozostała niewzruszona, ale zmarszczki w kącikach ust jakby złagodniały. Po­śpiesznie umknął spojrzeniem, ale Idzie zdawało się, że dostrzegła w jego oczach jakiś dziwny błysk.

Zauważyła też doktora Bergforsa, który przyglą­dał jej się, nie kryjąc ciekawości. Patrzył jakoś dziw­nie, nie tak, jak można by się spodziewać po kimś nieznajomym. Ale przecież powiedział wcześniej, że odnosi wrażenie, jakby ją znał, ponieważ przyjaźni się z Mają.

Nagle uświadomiła sobie, że ubrana jest tylko w nocną koszulę, w której wygląda niewinnie niczym panna młoda. Poczuła się trochę jak w nie swojej skó­rze, bo przecież dawno już przestała być młodziut­kim dziewczęciem.

Mężczyźni siedzieli na krzesłach przy niewielkim stoliku. Ida pozostała u stóp Sedolf a, którego ręka tak przyjemnie spoczęła na jej ramieniu. Ciągle nie mog­ła uwierzyć, że to naprawdę on, choć czuła płynące od niego ciepło. Nie mogła oderwać od męża wzro­ku. Kochała go aż do bólu.

- Przespałaś cały dzień i całą noc, maleńka - uśmiechnął się Sedolf.

Głowę miał owiniętą bandażem, odcinającym się bielą od jego ciemnych włosów, ale twarz była taka jak zwykle, te same oczy i uśmiech.

- A ty? - zapytała. - Wczoraj odzyskałem przytomność - wyjaśnił, rozchylając usta w charakterystycznym uwodziciel­skim uśmiechu, który, odkąd się poznali, na przemian irytował ją lub zachwycał. - Głowa mi pękała. Nie pa­miętam zupełnie, co się stało. Przypominam sobie tyl­ko, że ułożyliśmy się do snu w opuszczonej chacie, no a obudziłem się w zupełnie innym miejscu...

- W takich przypadkach utrata pamięci nie jest czymś wyjątkowym - pośpieszył z fachowym wyja­śnieniem doktor. - Najczęściej pamięć stopniowo po­wraca. Tylko w skrajnych przypadkach następuje cał­kowita i bezpowrotna amnezja. Przynajmniej tyle mi wiadomo...

Otworzył drzwi.

- Dokonałaś nie lada wyczynu - powiedział Sedolf, gładząc Idę po karku i muskając palcami płatek jej ucha. Ich spojrzenia spotkały się. Łatwo zatracali się w sobie i zachowywali się tak, jakby świat poza nimi nie istniał.

- Zrobiłbyś dla mnie to samo.

- Ale dla ciebie, maleńka, było to o wiele trudniej­sze.

Ida nie odpowiedziała. Była bezgranicznie wdzięcz­na losowi, że Sedolf nie odniósł większych obrażeń i jest z nim na tyle dobrze, że może siedzieć.

- Trochę kręci mi się jeszcze w głowie - wyjaśnił Sedolf. - I boli mnie, szczególnie gdy o czymś intensywnie myślę. Nie mogę też za dużo chodzić. Ale sie­dzę tak jak dawniej...

Humor go jak zwykle nie opuszczał. Sedolf wyzna­wał zasadę, że nie ma w życiu wielu spraw tak po­ważnych, by nie dało się z nich pożartować.

- Mikkal? Sedolf uśmiechnął się ciepło.

- Ten mały troll bez reszty oczarował kucharkę, która rozpieszcza go bardziej niż ty w największych chwilach słabości. Wyobraź sobie, że odwrócił się ple­cami do swojego starego ojca i wolał przytulić się do tej pulchnej kobiety...

Sedolf zwichrzył Idzie włosy, a ona, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo, skwitowała:

- Cóż, gdybyś miał wybierać, pewnie postąpiłbyś tak samo...

Bergfors poczuł, jak ściska go w gardle.

Jeśli istnieje prawdziwa miłość, to teraz był jej świad­kiem. Tych dwoje dojrzało wspólnie do tego uczucia, poznając się dokładnie i osiągając pełną harmonię.

Idy nie dało się nie lubić, budziła sympatię tak sa­mo jak Sedolf. Byli nierozdzielni.

Nie chciałby za nic w świecie, by cokolwiek stanę­ło między tymi dwojgiem, bo nieczęsto spotyka się taką miłość.

Zresztą Ailo pewnie też by tego nie chciał.

Mimo wszystko to on dokonał wyboru i zadecy­dował za siebie i za Idę.

Nigdy nie dał jej szansy wypowiedzenia własnego sądu. Musiałby być człowiekiem pozbawionym serca, żeby ją pytać teraz.

- Sanie są gotowe do drogi, woźnica już czeka - oznajmił Runefelt, patrząc gdzieś ponad głowami swoich gości. Wydawało się, że widok Idy sprawia mu przykrość. Ida, wrażliwa na nastroje, natychmiast to wyczuła.

- Najlepiej wyruszyć przed południem. Wówczas, jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, powinni­ście dojechać na miejsce przed nocą. Po lodzie mknie się naprawdę szybko. Pogoda sprzyja...

- Pojadę z wami - dodał Bergfors. - Nie zostawię przecież pacjenta bez opieki.

Był to oczywiście tylko pretekst. Tak naprawdę doktora ciekawiło spotkanie rodzinne na Hailuoto i nie darowałby sobie, gdyby cokolwiek mu umknę­ło. Domyślał się, co się teraz dzieje na wyspie. Jak wszyscy trwają w nerwowym oczekiwaniu, próbując zachować pozory spokoju.

Ida, zerkając na Marcusa Runefelta, z nabożeń­stwem dotknęła koronek przy szyi i jedwabnej tasiem­ki przewleczonej przez haftowane dziurki. Nigdy nie miała na sobie równie delikatnego stroju. Zdawało jej się, że został uszyty z motylich skrzydeł.

- Koszula nocna... - powiedziała znienacka, przy­ciągając tymi słowami uwagę Runefelta. - ... należała pewnie do pańskiej żony?

Popatrzył na nią przeciągle, starając się ukryć przed nią swoje uczucia. Nie chciał, by udało jej się dostrzec blask gdzieś głęboko w jego oczach. Teraz dopiero zaczął pojmować, dlaczego od pierwszego wejrzenia nie polubili się z Mają. Synowa była pierw­szą niebezpieczną kobietą, którą spotkał na swej dro­dze. Teraz dołączyła ta druga.

- Tak - odpowiedział wreszcie cicho. - Moja żona miała ją na sobie w noc poślubną.

Wstał z krzesła i wyszedł z pokoju.

Bergfors odprowadził go spojrzeniem, a gdy zamk­nęły się drzwi, nasłuchiwał odgłosu kroków potężne­go arystokraty.

- Zrobiłaś na nim wrażenie, siostro Mai - rzucił doktor po chwili i uśmiechnął się do niej blado. - Nie znacie go i pewnie niewiele z tego rozumiecie, ale ja jeszcze nigdy nie widziałem go tak poruszonego. Przy Mai traci panowanie, ale rolę złośnika doskonałe opa­nował. Gorzej z tą... - Bergfors potrząsnął głową: - Je­steś, Ido, jedyną znaną mi osobą, przy której Marcus Runefelt stracił pewność siebie. W obecności innych...

- Kobiety z rodu Idy tak działają na mężczyzn - wtrącił się Sedolf, nawijając na palec rudy lok, a na je­go ustach pojawił się dumny uśmiech. Niewielu mężów skwitowałoby to z takim spokojem, ale Sedolf nie czuł się zagrożony. Oboje z Idą ufali sobie bezgranicznie.

- Słyszałem o tym - mruknął doktor. - Zresztą wi­działem, co działo się z Mają. Nie sądziłem jednak, że ktoś jeszcze z członków rodziny posiada ten sam dar, choć w nieco innej odmianie. Dar, a może prze­kleństwo... - dodał. - Bo przecież to również bardzo obciążające, prawda?

Ida przytaknęła.

- Ciągle nie mogę uwierzyć, że jesteśmy tak blisko, Sedolfie. I tak się boję...

Ida dotknęła męża, którego omal nie straciła. Nie­pojęte, że nadal był przy niej. Mimowolnie przez ca­ły czas upewniała się, że to on, cały i zdrowy.

Bergfors wstał i zaczął przechadzać się wokół po­koju, nieco zakłopotany, że stał się świadkiem bardzo intymnej rozmowy, choć był przekonany, że Ida i Sedolf nie robili tego na pokaz.

W jego głowie kłębiły się myśli, których za nic w świecie nie chciał zdradzić. Bał się, czy nie dadzą się one wyczytać z jego twarzy.

Ta dziewczyna wyczuwała wrażenia, uczucia i na­stroje. Może nie zauważyłby tego, gdyby nie znał Mai i nie wiedział, jakie drzemią w niej talenty. Ale boga­ty w tę wiedzę, uznał za naturalne, że siostra Mai tak­że odziedziczyła podobne zdolności po matce.

Miał tylko nadzieję, że mieszkańcy wyspy zdają so­bie sprawę z możliwości Idy i wiedzą, co rozpętali, zapraszając ją wraz z mężem. Sedolf wspomniał bo­wiem, że przybywają na zaproszenie.

- Nie mam powodu do lęku - ciągnęła Ida zamyś­lona. - Ale im bliżej celu, tym większą czuję niechęć. Mam wrażenie, że wyrasta przede mną bardzo wyso­ka ściana, cala z lodu. Mogę przez nią patrzeć, ale nic więcej... Uff, to brzmi idiotycznie - roześmiała się lek­ceważąco. - Czegóż miałabym się obawiać? - zastana­wiała się głośno i tym razem pochwyciła wzrok dok­tora. Popatrzyła na niego badawczo, jakby podejrze­wała, że ukrywa przed nią coś ważnego.

- Jesteś zmęczona długą podróżą, masz napięte ner­wy - skwitował z niezbitą pewnością siebie. - Zresz­tą o tej porze roku, moje dziecko, zdarzają się takie stany przygnębienia. To, co przeżyłaś w ostatnich dniach, niejednego by złamało... - Doktor rozłożył rę­ce i dodał: - Powinnaś się wyłącznie cieszyć, bo na wyspie wszyscy ciebie oczekują: twoja siostra, brat, ich rodziny...

Nie domyślała się, kto jeszcze.

Uśmiechnął się swym najserdeczniejszym z uśmie­chów. Spocił się jednak jak szczur. W duchu radował się, że ta dziewczyna nie jest jasnowidzem, choć chęt­nie poznałby kogoś, kto potrafiłby czytać w myślach.

Ailo, ty draniu! klął w duchu. Czy to ty rozpętałeś to wszystko?

Ale zaraz pożałował swego gniewu. Nie znał bo­wiem sympatyczniejszego człowieka niż Ailo. Czy można się dziwić, że pojmował sprawiedliwość inaczej niż inni, skoro w jednej chwili jego życie zmieniło swój bieg? Czy on, Bergfors, miał prawo go oceniać?

Ida uśmiechnęła się, najwyraźniej pocieszona jego zapewnieniami, że nie ma powodu do obaw. Podnio­sła wzrok na Sedolfa i powiedziała:

- W takim razie podążajmy za złotym ptakiem.

Sedolf zgodnie skinął głową.

Bergfors zamarł. Pamiętał ozdoby Ailo, widział zresztą wiele jego prac. Ulubionym motywem Lapoń­czyka były ptaki. Doktor nigdy nie rozumiał dokład­nie, co owe ptaki symbolizują, choć domyślał się, że stanowią swoisty amulet.

Ale za tym chyba kryło się coś więcej...

Przeraził się.

W posiadłości Marcusa Runefelta zajęto się nimi bardzo troskliwie. Twierdzić inaczej byłoby kłam­stwem. Nawet uprano im ubrania i wysuszono na piecach, które grzały przez całą noc.

Kryte sanie Runefelta dobitnie świadczyły o zajmo­wanej przez niego pozycji. Sam król by się takich nie powstydził. Obszerne, przestronne, ze skórzanymi sie­dzeniami i oparciami, po obu stronach miały oszklone okienka, przez które można było obserwować drogę.

Ida aż się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła, jaka wy­godna czeka ich podróż. Na ręku trzymała Mikkala otulonego skórzanym śpiworem, choć w tych warun­kach ciepłe okrycie nie było takie ważne jak podczas wcześniejszej podróży. Ida miała ochotę roześmiać się z radości, powstrzymała się jednak z obawy, że mogłaby zostać opacznie zrozumiana.

Na drogę otrzymali kosz z prowiantem, starannie zapakowany przez kucharkę. Bagaż został umiesz­czony w kufrach na tyle sań.

Ida przepuściła Sedolfa przodem. Poczekała, aż ustawi w środku skrzynkę ze złotem, a potem weszła z Mikkalem. Woreczek ze srebrem Ailo pozostał ukryty w śpiworku Mikkala, w bezpiecznej, jak się okazało, kryjówce.

Lekarz nie zabrał ze sobą dużo rzeczy. Usiadł na sie­dzeniu naprzeciwko nich, odwrotnie do kierunku jazdy.

Podziękowali gorąco za wszystko. Sam Runefelt przyszedł się pożegnać, ale nie prosił, by pozdrowili rodzinę syna. Idzie wydało się to co najmniej dziw­ne. Nie potrafiła pojąć upartej niechęci tego człowie­ka do swych najbliższych.

Podejrzewała, że nie może darować synowi popeł­nionego mezaliansu. Maja nie była wymarzoną kan­dydatką na żonę dla jedynego syna. Ida starała się go zrozumieć, mimo to nie mieściło jej się w głowie, że przerodziło się to w taką długotrwałą wrogość.

- Chyba czuje się samotny - odezwała się do Bergforsa, gdy już ruszyli.

Jej słowa całkowicie zaskoczyły doktora, który zra­zu nawet nie zrozumiał, kogo Ida ma na myśli.

- Stary Runefelt? Samotny? - Długą chwilę rozważał to w myślach. Potem, mrużąc oczy, spojrzał na nią. Po­mimo młodego wieku była świetnym obserwatorem. - Całe szczęście, że mu tego nie powiedziałaś - rzekł oschle. - Bo pewnie byście musieli iść pieszo do Hailuoto. - Uśmiechnął się do Idy. - Runefelt jest szczególny, choć takich samotnych mężczyzn w wielkich domach spotyka się wielu. Niektórzy nawet mają rodzinę, która zajmuje część pomieszczeń, tylko że oni zapomnieli, jak rozmawiać z najbliższymi. Runefelt ma służbę, paru zna­jomych podobnych do niego... i garść wspomnień, coraz bardziej oddalających go od rzeczywistości. Tak, to sa­motny człowiek. Ale taka jest cena władzy.

- Rozumiem, że może nie lubić Mai...

- Łagodnie to ujęłaś - uznał doktor, a w jego oczach pojawił się smutek. - Maja jest szczera do bó­lu i mówi prosto w oczy to, co myśli. Marcus nie przywykł do takich ludzi. A już w ogóle nie spotkał chyba nigdy takiej kobiety. Maja wtargnęła do świa­ta mężczyzn. Nie rozumiał tego, nie podobało mu się to, ale niewiele mógł uczynić, by temu przeszkodzić. Potem złapała w sieci jego syna, jedynego, drogiego mu syna, z którym wiązał tyle planów. Tak on to wi­dzi, chociaż prawda, której Runefelt nie chce przyjąć do wiadomości, jest całkiem inna. William gotów był zabić, byleby tylko dostać Maję. Pobrali się bez zgo­dy ojca. Maja otrzymała Hailuoto, no i urodziła Wil­liamowi syna, przedłużenie rodu. Dlatego też stary nie może ich tak po prostu odtrącić. Syn Williama jest jego wnukiem. A więzy krwi mają dla każdego Runefelta ogromne znaczenie. Maja jest tolerowana tylko ze względu na syna - dodał Bergfors ze smut­kiem. - Chciał ją przekupić, zanim mały przyszedł na świat. Potem było już za późno. Runefelt nie ocenia ludzi na podstawie ich charakteru i zachowania, dla niego ważne jest, jaka płynie w nich krew.

Ida przełknęła ślinę. Starszy pan wydał się jej dość miły, chociaż robił wrażenie despoty i wzbudzał re­spekt, ale doktor odmalował jej całkiem inny obraz tego człowieka. Z kimś takim nie chciałaby zawrzeć bliższej znajomości.

- Najgorsze jednak jest to, że Marcus okazuje jaw­nie swoją pogardę. Maja ma to w nosie i udaje, że nie obchodzi jej, co o niej sądzi. Williama to boli. Wie, że Maja jest bardzo wrażliwa. Ale Marcus nigdy się o tym nie dowie.

- Tak, Maję łatwo zranić - przyznała Ida. - Bardzo łatwo. Ale ukrywa to starannie.

Uświadomiła sobie, że życie siostry nie jest usłane różami, mimo że otacza ją przepych, o jakim Ida w ogóle nie śniła. Co prawda Reijo starał się na to przygotować córkę, Ida jednak nie spodziewała się, że świat Runefeltów i ich świat dzieli tak głęboka przepaść, póki nie stanęła u dwuskrzydłowych rzeź­bionych drzwi do pałacu w Tornio.

Przytuliła się do Sedolfa, który trzymał na kola­nach Mikkala. Chłopczyk miał wielką uciechę, pa­trząc przez okienko. Rozpłaszczył nos i zaśmiewał się rozbrajająco, gdy na zimnej szybie tworzyła się chmurka z pary. Fascynowało go, że jadą tak szybko. Daleko za nimi pozostał ląd. Od celu dzielił ich rap­tem jeden dzień drogi. Na razie Hailuoto pozostawa­ło niewidoczne dla oczu.

Ida przywołała z pamięci obraz Mai, Knuta i Anjo. Tylko twarzy małego Karla nie potrafiła sobie wy­obrazić. Malec na pewno się zmienił. Dwojga pozo­stałych brzdąców nigdy jeszcze nie widziała.

Obcy, niepojęty świat Mai.

Niebawem przestąpią wspólnie z Sedolfem jego próg. Ida lękała się, ale czuła, że postępuje właściwie.

Była niemal pewna, że gdyby mogła wyjrzeć, zoba­czyłaby nad głową złotego ptaka, wskazującego drogę.

5

Tej nocy na Hailuoto tylko dzieci położyły się spać. Dorośli czuwali w pełnym napięcia oczekiwa­niu. Ailo, bezradny, zlany potem, tłukł się po salonie; nie potrafił usiedzieć dłużej na jednym miejscu.

Wiadomość przekazana przez posłańca z Tornio spadła na nich niczym grom z jasnego nieba. Nikt nie spodziewał się gości z Lyngen tak wcześnie. Teraz znów godziny do ich przyjazdu wlokły się w nieskończoność.

Siedzieli w milczeniu, niezdolni przełożyć myśli na słowa. Razem, a mimo to każdy pogrążony we włas­nym świecie. Ailo chyba najbardziej samotny ze wszystkich. Nie przypuszczał, że tak to będzie prze­żywał. Pożałował swojej decyzji i gdyby mógł, pew­nie by ją cofnął, ale na to było już za późno.

On pierwszy usłyszał nadjeżdżające sanie. Zerwał się, chwycił kurtkę zawieszoną na oparciu krzesła i pogładził Annę Kajsę po włosach. Maja objęła go mocno i ucałowała. W tym momencie znowu rozu­miał się z nią bez słów. A potem pośpiesznie wybiegł kuchennym wyjściem i schował się na tyłach domu blisko pokoi dla służby. Poruszał się po wydepta­nych w śniegu ścieżkach, tak by jego ślady zginęły wśród innych.

Stał i czekał.

Odgłosy nadjeżdżającego zaprzęgu nasilały się w ciemnościach. Ailo, zamknięty na inne wrażenia, słyszał parskanie koni tak wyraźnie, że spodziewał się, iż lada chwila wyłonią się z mroku.

- No, to jesteśmy na miejscu! - doleciał go znajo­my głos doktora.

Uśmiechnął się sam do siebie. Bergfors nie mógłby z tego zrezygnować...

Odgłos kroków na zmarzniętym podłożu. Przy sa­mym wejściu było tak ślisko, że musieli posypać ścieżkę piaskiem, by nikt nie upadł i nie potłukł się.

- Nie sądziłam, że dom jest taki duży! Ailo zamknął oczy i oparł się o ścianę. Zapiekły go policzki. Gorące łzy studzone przez mroźną noc po­płynęły mu z oczu. Ciężko przełykał ślinę. Rozpalo­ny jak w gorączce, zacisnął pięści. Dłonie nie marzły mu, choć nie zabrał z domu rękawic.

Marudny dziecięcy głosik zawołał z lękiem: „mama”.

Ailo osunął się w kucki, nie będąc w stanie dłużej utrzymać się na nogach. Oparł czoło o kolana i obejmu­jąc je ramionami, ukrył twarz. Zapłakał cicho, by nikt go nie usłyszał, a łzy wsiąkały w miękką skórę spodni.

Zamknął się na odgłosy powitania, z którego sam był wyłączony.

Dopiero teraz tak naprawdę dotarło do niego, z czego zrezygnował, dobrowolnie skazując Ailo z Ruiji na śmierć, i poczuł ból nie do zniesienia.

Kiedy dostrzegli majaczące w ciemnościach zarysy budynków i Bergfors oznajmił im, że są już prawie na miejscu, Idę jeszcze mocniej ścisnęło w żołądku.

Jechali przez chwilę wzdłuż brzegów wyspy, a po­tem skręcili w głąb lądu i ujrzeli rozświetlony gmach.

Idę przytłoczył ów nowy świat Mai. Ze zdenerwo­wania z trudem łapała oddech.

W ogóle nie czuła, że ma zimne ręce. Uświadomi­ła to sobie dopiero, kiedy Sedolf, który nie wypusz­czał jej dłoni, zapytał, czy marznie.

Sanie zwolniły. Ida oniemiała z wrażenia. Ojciec powinien ją uprzedzić, że Maja mieszka teraz w pa­łacu! W pewnym sensie rozumiała, dlaczego Marcus Runefelt nie może wybaczyć synowi, że wybrał sobie żonę, która nie należała do ich świata.

Doktor wysiadł pierwszy. Ida za nim, strasznie zdenerwowana. W otwartych na oścież drzwiach na tle złocistego snopu światła zobaczyła ciemne sylwet­ki. Niemal fizycznie odczuła płynące stamtąd ciepło. Rozpoznała wszystkich, mimo że z miejsca, w któ­rym stała, nie byli dokładnie widoczni. Anjo pierw­sza zbiegła po schodach...

- No to jesteśmy na miejscu - powiedział Bergfors nieco zmienionym, jakby odrobinę zalęknionym gło­sem. Ale Ida nie zwróciła na to uwagi, zafrapowana rzędem rozświetlonych okien.

- Nie przypuszczałam, że to taki duży dom! Trzymała na rękach Mikkala, zasłaniając się nim jak tarczą. Dziecko dopiero co się obudziło i było trochę marudne. Najchętniej wróciłoby do Tornio do ciepłej kuchni, gdzie kucharka więcej czasu poświęcała na rozpieszczanie go niż na przygotowywanie posiłków.

- Mama... - popłakiwał.

Ida postąpiła krok naprzód. Słyszała, że Sedolf podą­ża za nią. Przywróciło jej to poczucie bezpieczeństwa. Wiedziała, że nie jest sama, bo ma go blisko siebie.

- Jesteśmy już na miejscu, kochanie - uspokajała dziecko. - Ciocia Anjo jest tutaj i Karl...

Ale te imiona nie wywoływały w małym Mikkalu wspomnień. Wiele czasu upłynęło od wyjazdu z Lyngen rodziny Knuta. Dla takiego małego dziecka to niemal wieczność. Był zmęczony, zaspany, było mu zimno. Nie rozumiał, że wreszcie dotarli na miejsce i skończyła się długa, uciążliwa podróż...

Rozpłakał się i uchwycił kurczowo szyi Idy. Tylko u mamy czuł się bezpiecznie.

Ale oto już oboje wpadli w objęcia Anjo, która śmia­ła się i płakała na przemian, a z jej ust płynęły strumie­niem fińskie i norweskie słowa, właściwie bez związku, wyrażające jednak szczerą radość ze spotkania.

Kolejna para rąk. Knut wyściskał mocno siostrę i zwichrzył jej włosy. Przytulił szorstki policzek do jej twarzy. W jego oczach wyczytała, że stęsknił się za nią.

Porwana przez falę ciepła i czułości, przekazywa­na z jednych ramion do drugich, nie zorientowała się nawet, kiedy znalazła się na szczycie schodów.

Milo spotkać się z takim przyjęciem!

Maja, jak przystało na gospodynię, powitała ich w drzwiach wejściowych. Najpierw ścisnęła dłoń sio­stry i dopiero potem chwyciła ją w objęcia i długo nie wypuszczała z ramion. Walczyła ze łzami. Z trudem udało jej się nie rozpłakać.

A potem Ida popatrzyła wprost w przyjazną szcze­rą twarz. Dostrzegła potężną postać równie dominu­jącą jak Marcus Runefelt, ale nie wzbudzającą lęku. Uśmiechając się szeroko na powitanie, William rzu­cił wesoło:

- A więc to jest najmłodsza siostra Mai! Dłoń Idy utonęła w jego potężnej dłoni. Pochylił się i ucałował ją. Przy mężu Mai nawet Sedolf wyda­wał się niepozorny.

- Najmłodsza spośród rodzeństwa, pupilek wszyst­kich, co? - dodał, jakby chciał się przekomarzać.

- Już nie - odparła ze śmiechem Ida, która od ra­zu go polubiła.

Zmęczona podróżą, obolała, marzyła, by wreszcie rozprostować kości. Ale czuła się tak, jakby znalazła się w domu. Co z tego, że budynek przypominał pa­łac, ważne, że atmosfera była domowa.

- Dzień przed moimi urodzinami Helena urodziła synka. Przybyło więc nas. Mały ma na imię Ivar Antti.

Musiała się natychmiast podzielić tą najważniejszą nowiną.

Nie omieszkała przy tym zerknąć z troską na Maję.

Przez twarz siostry przemknął lekki cień, ale nic nie zmąciło radości w jej oczach. Maja zawsze była skryta i z trudem dało się cokolwiek odgadnąć z jej spojrzenia.

Ida zauważyła tymczasem talię Mai i ucieszyła się, domyślając się wszystkiego.

Przyjrzała się Williamowi i stwierdziła, że nie przy­pomina on ani Simona, ani Heino. Był silny i zdecy­dowany, ale nie odstępował Mai i wodził za nią ocza­mi z miłością.

Ida przebywała na Hailuoto dopiero od kilku mi­nut, ale już wiedziała, że Mai jeszcze nigdy nikt tak nie kochał, a i ona nigdy nie była taka szczęśliwa.

Zapragnęła raz jeszcze wycałować siostrę i nie omieszkała tego uczynić.

Wywołało to salwę śmiechu, rozładowując trochę podniosły nastrój chwili.

Mikkal miał już dosyć uścisków i całusów. Wyciąg­nął ręce do Sedolfa, a ten z uśmiechem wziął chłopca.

- My, mężczyźni, musimy się trzymać razem - po­wiedział z powagą i poprawił ciemną, niesforną grzywkę Mikkala.

Maja pociągnęła Idę w kierunku jasnowłosej dziew­czyny, która sprawiała wrażenie, jakby chciała się ukryć za zasłoną.

- To jest Anna Kajsa - przedstawiła ją Maja. - Przy­rodnia siostra Williama. Mieszka z mężem na wyspie, ale w osobnym domu.

Ida uścisnęła dłoń dziewczyny, która wydała jej się zbyt młoda na mężatkę, i omal nie wyraziła głośno swojej opinii, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.

Zastanowiło ją jednak, dlaczego dziewczyna tak badawczo ją lustruje. Dlaczego w jej spojrzeniu kry­je się coś więcej niż tylko zwykła powaga.

- Miło cię poznać - powiedziała Ida. Anna Kajsa tylko skinęła głową, ale Ida wytłuma­czyła sobie, że dziewczyna pewnie jest nieśmiała.

- Jej mąż jest inwalidą - rzekła Maja z niechęcią, co zwróciło uwagę Idy. Maja bowiem zawsze była najgorliwszą obrończynią słabych i pokrzywdzonych przez los i nigdy nie wyrażała się o nich źle. Te sło­wa jednak wypowiedziała z takim trudem, jakby ktoś przywiązał jej ołów do języka.

- Najchętniej trzyma się na uboczu - wyjaśnił Wil­liam, obejmując jednym ramieniem Maję, a drugim siostrę. Dwie kobiety wyglądały niepozornie przy tym silnym i opiekuńczym olbrzymie. - Chodzi włas­nymi ścieżkami i jest dość nieufny, szczególnie wo­bec nieznajomych...

Napotkawszy jego prostoduszne spojrzenie, Ida, domyśliła się, że to temat tabu. Coś jej mówiło, że nie spotkają się z mężem Anny Kajsy. Pozostanie dla nich niewidzialny...

- Axel ma swoje powody - wtrącił Knut. Ida nie zamierzała drążyć tego tematu. Chodziło wszak o kogoś obcego. Wyspa nie jest jej domem, przybyła tu jedynie w gości. Nie miała zamiaru po­znawać wszystkich tutejszych tajemnic.

Przeszli wszyscy do jednego z salonów, w którym przy tak dużej gromadce osób zrobiło się tłoczno. Trochę to podbudowało Idę, bo mimowolnie porów­nała wnętrze salonu z izbą w chacie ojca na cyplu. So­lidne ściany z bali, wygładzone, ozdabiały misternie złocone tapety, które czyniły to przestronne wnętrze przytulnym.

Czy tata czuł się tu mały i zagubiony?

Może dlatego tak niewiele opowiadał o wizycie w domu Mai?

Mikkal zasnął na rękach Sedolfa. Nie zauważył na­wet, że Sedolf ostrożnie zdjął mu z głowy czapkę, rę­kawice i grubą kurtkę.

Mały chłopczyk wkroczył do nowego świata, ale nic go to nie obchodziło.

- Myślałam, że już nigdy nie dojedziemy - wyzna­ła Ida. - Co rusz wpadałam w panikę. Byłam niemal pewna, że zamarzniemy na śmierć, umrzemy z gło­du, zabłądzimy albo...

- Groziło nam jeszcze parę innych niebezpieczeństw, które mogły się narodzić jedynie w bujnej wyobraźni Idy - uzupełnił Sedolf żartobliwie.

- Słyszeliśmy, że zostaliście napadnięci - wtrąciła Maja.

Sedolf nadal miał głowę owiniętą bandażem. Wy­glądało to groźnie, ale w rzeczywistości czuł się nie najgorzej. Dobrze zniósł podróż wygodnymi saniami.

Ida skrzywiła się na samo wspomnienie feralnej nocy, dopiero teraz w pełni sobie uświadamiając gro­zę sytuacji.

- Właściwie wtedy nie tyle się przestraszyłam, co rozgniewałam. Ale jak teraz pomyślę, co się mogło stać, skóra mi cierpnie...

Knut patrzył na nią rozbawiony. Przysiadł na opar­ciu krzesła, na którym siedziała, żeby być jak najbli­żej swojej ukochanej siostry. Ida, zawsze taka pełna życia! Jak dobrze było ją mieć przy sobie.

- Cala ty! Kto inny wyszedłby z takiej sytuacji obronną ręką? Zawsze powtarzałem, że cięty język jest twoją najmocniejszą bronią.

Spojrzała na niego, ciskając z oczu błyskawice. Ale Sedolf roześmiał się żartobliwie, najwyraźniej przyznając Knutowi rację.

- Gdybym wiedziała, że okażesz się tak nie­wdzięczny, oddałabym rabusiom ten twój skarb - od­gryzła się Ida z miną niewiniątka. - Bo to wszystko przez ciebie!

- Przeze mnie?

- Tak, wzięliśmy ze sobą twoje złoto, którego tak uporczywie szukali ludzie naczelnika. Zapomniałeś już?

Nie, Knut nie zapomniał. Nigdy by się jednak nie spodziewał, że złoto trafi do niego. W żartach nazy­wał je swoim dziedzictwem, ale tak naprawdę uwa­żał, że jest własnością całej rodziny i wszystkie dzie­ci Raiji mają do niego takie samo prawo.

- Chyba, u diabła, nie wzięliście z sobą złota? - za­pytał. - Co wam, do cholery, przyszło do głowy? Tak się narażać! Jeszcze się dziwicie, że zostaliście napad­nięci i omal nie przypłaciliście tego życiem. Do dia­bła, Sedolf, nie potrafisz tej mojej siostrze wbić do głowy trochę rozsądku?

- Właściwie nie - odparł.

- Co z niej za baba, jeśli się nie słucha swojego mę­ża? - denerwował się Knut.

- Wszystko się na szczęście dobrze skończyło - uspokoił go Sedolf.

Knut potrząsnął głową.

- Przecież my z Anjo nie cierpimy biedy.

- Życie kosztuje - powiedziała Ida łagodnie i po­klepała brata po dłoni. - Podarowaliście nam swoje gospodarstwo, więc my mogliśmy chyba też oddać wam przysługę, prawda?

- Nawet nie chcę pytać, w jaki sposób odzyskali­ście złoto.

Sedolf ostrożnie ułożył Mikkala obok siebie. Chło­piec spał głęboko, w ogóle nie przeszkadzał mu szum rozmowy.

- Jeszcze nigdy nie słyszałem o naczelniku, który by chciał zwrócić zagarnięty uczciwie bądź nieuczciwie majątek. Ale może kiedyś musi być ten pierwszy raz...

- Mamy nowego naczelnika - wyjaśniła Ida łagod­nie i pogładziła Knuta po policzku. Zawsze sponta­nicznie okazywała swoje uczucia. - Na pewno go pa­miętasz. To ten, który podczas przeszukiwania domu powstrzymał swojego przełożonego, kiedy tamten rzucił się na mnie z pięściami.

- Wtedy kiedy mu powiedziałaś parę słów prawdy - przypomniał sobie Knut, obejmując Idę ramieniem.

- Jednego tylko nie rozumiem. Dlaczego?

- No cóż, nie on pierwszy uległ urokowi naszej Idy - wyjaśnił Sedolf.

Może inni mężowie nie potrafiliby mówić o tym spokojnie, ale Sedolf nie pozwolił, żeby chwila zapo­mnienia mogła zniszczyć wielką miłość. Tamto nale­żało do przeszłości. Może wówczas miało jakieś znaczenie. Ale nie zamierzał tego wyolbrzymiać. Po pro­stu, dwoje ludzi odnalazło się w mroku na wyspie cie­pła pod płonącym niebem w mroźną noc.

Na krótką chwilę.

Ida, podobnie jak jej matka, była kobietą, z którą spotkanie zmieniało życie każdego mężczyzny.

Knut przyjął to wytłumaczenie bez zmrużenia oka. Aż nazbyt dobrze znał swoją siostrę, a odkąd poślu­bił Anjo, nauczył się rozumieć, co kryją zakamarki kobiecej duszy. Z wolna poznawał wszystkie tajem­nice, które dotąd były dla niego niejasne.

Maja zaprosiła wszystkich do stołu. Ida nie czuła głodu, bardziej napięcie. Jadła jednak, ponieważ po­siłek dał im trochę wytchnienia. Gawędzili o tym i owym. Był to czas, żeby rozejrzeć się dookoła, przyjrzeć się nowym twarzom, a także popatrzeć baczniej na tych, których, zdawało się, że się zna.

Przekonała się, że otoczenie może zmienić ludzi. Przeraziło ją to i zapragnęła natychmiast wrócić do domu.

A przecież planowała im wszystkim tyle opowie­dzieć: Mai, Anjo, Knutowi.

Tak bardzo pragnęła podzielić się swoimi wspo­mnieniami. Wywołała z pamięci znajome zapachy i dźwięki, żeby ubarwić nimi opis zdarzeń. Chciała umożliwić rodzeństwu przeniesienie się wyobraźnią nad fiord, opowiedzieć o wszystkim tak, by im się zdawało, że uczestniczyli w tych zdarzeniach.

Ale nagle nabrała wątpliwości, czy w ogóle chcie­liby jej słuchać. Może tylko z uprzejmości udawali­by, że ich to interesuje.

Poza tym nie spodziewała się, że zastanie tu jakichś obcych ludzi.

Co oni by pojęli, słuchając jej opowieści? Uznali­by zapewne ich życie nad fiordem za szare i nudne.

Myśli kłębiły jej się w głowie, napływały i umykały. Słyszała szum głosów, ale nie rozpoznawała słów. Wi­działa wesołość na twarzy Sedolfa. Jego śmiech był ta­ki zaraźliwy. On się tu czuł jak ryba w wodzie. Cieszy­ła się, chociaż jej to nie zaskoczyło. Sedolf już taki był od zawsze, czuł się swobodnie, gdziekolwiek się znalazł.

To znalazło się przez moment w zasięgu jej wzro­ku. Leżało w cieniu, dla innych pozostając niewidocz­ne. Od dłuższej chwili zerkała w tamtą stronę, zrazu dlatego, że poczuła lekką satysfakcję, widząc, iż na­wet w tym eleganckim świecie nie wszystko jest tak doskonałe i nienaganne. Że i tu coś leży porzucone niedbale na podłodze. Ale potem zainteresowało ją, co to takiego. Nachyliła się i podniosła spod krzesła Mai brązowy kawałek skóry. Nie przypuszczała, że jest tak bacznie obserwowana.

Nim zdążyła się wyprostować, Maja wyrwała jej ów kawałek skóry z rąk. Jej spojrzenie zdradzało panikę.

- Przepraszam - wybąkała Ida. Maja schowała nieszczęsny przedmiot za plecami.

Uśmiechnęła się, ale jej twarz zdawała się spięta, na czole pojawił się pot, a policzki spąsowiały. Ida nie mogła nie zauważyć spojrzenia, jakie wymieniła z An­ną Kajsą, która także była śmiertelnie przerażona.

- Dzieci strasznie bałaganią - odezwała się pośpiesz­nie Anjo, ale nawet jej słowa nie zabrzmiały szczerze.

Ida nabrała nagle niejasnego przekonania, że coś się tu przed nią i Sedolfem ukrywa. Że wszyscy obec­ni w tym pomieszczeniu odgrywają spektakl, znany im samym tylko w ogólnym zarysie.

Nieszczerość i obłuda.

Prysnął gdzieś dobry nastrój.

- Jestem zmęczona - powiedziała. - Muszę położyć Mikkala. Zresztą ja także chętnie się położę. O Sedolfie nie wspomnę, on już dawno powinien spać, z je­go głową...

Wstała, nie pozostawiając gospodarzom innej możliwości, jak tylko wskazać im ich pokoje.

Choć zdawała sobie sprawę, że to dziecinne, po­czuła coś w rodzaju satysfakcji.

Niech sobie tu siedzą teraz i zachodzą w głowę, co jej się stało. Nie opowie im już nic więcej o tym, co słychać w domu. Przynajmniej nie tej nocy.

- Dlaczego? - pytał Sedolf, ułożywszy się wygod­nie w szerokim łóżku. Drzwi do pokoju dziecinne­go pozostawili otwarte na oścież, ale Mikkal spał tak twardo, że nie bali się, że go zbudzą. - Dlacze­go nagle odezwałaś się takim lodowatym głosem, kochanie? Nawet gdybyś im napyskowała, nie wy­dawałabyś się taka odpychająca. To zupełnie do cie­bie niepodobne...

- Nic nie zauważyłeś? - zdziwiła się Ida, rozbiera­jąc się. Zsunęła suknię, ale nie podniosła z podłogi. - Naprawdę nie odkryłeś ich kłamstw?

Sedolf rozłożył ręce. Lubił na nią patrzeć.

- W każdej rodzinie coś się ukrywa - rzucił lekko.

- Ale my należymy do rodziny!

- To niekoniecznie musi mieć związek z nami. - Sedolf trwał przy swoim. - Właściwie co to było, to, co podniosłaś z podłogi?

Ida usiadła przy nim i zamyślona pokręciła głową.

- Nie wiem. Ale chyba coś ważnego, skoro przez to powstało wielkie zamieszanie. Gdy owo coś podniosłam, wszyscy wpadli w popłoch. Nigdy nie wi­działam Mai takiej purpurowej. Była przerażona, czo­ło pokryło jej się perlistym potem. Zamyślona nawinęła lok na palec.

- To było ze skóry, tego jestem pewna. Tak, to był kawałek skóry. Ale co może być groźnego w kawał­ku skóry? Możesz mi to wyjaśnić, Sedolfie?

Nie umiał jej na to odpowiedzieć.

- Będzie czas, by zgłębić ich tajemnice - uznał. - A może sami nam je wyjaśnią. Myślę, że nie powin­naś się gniewać, kochanie. Oni wszyscy tak się ucie­szyli z twojego przyjazdu. Nawet Maja, a przecież ona, jak pamiętam, nigdy nie była nazbyt wylewna.

Ida wstała bezradna. Skręciła płomień w lampie, tak że wewnątrz okrągłego klosza tlił się jedynie ma­leńki płomyk. Palce mimowolnie dotknęły podstaw­ki lampy. Wyczuła kwiaty, kształtem jakby znajome, ale w ciemnościach nie widziała dokładnie. A opusz­ki palców mogą się mylić.

Rozpięte skrzydło...

Dwa.

Serce na moment jej zamarło. Znów dotknęła pal­cami ptaka i uspokoiła się nieco.

Fruwające ptaki nie są przecież jakimś wyjątko­wym motywem, ale skrzydła tego układały się jakoś inaczej. To nie był jej ptak, złoty ptak.

To nie był ptak Ailo.

Ida podeszła do okna, które wychodziło chyba na ogród. Z boku widać stąd było schody wejściowe.

Dostrzegła dwie kobiety odziane w peleryny, któ­re po chwili zniknęły w mroku.

Bez trudu rozpoznała Maję. Każde spośród swoje­go rodzeństwa poznałaby w każdej sytuacji. Druga kobieta była drobniejsza i szczuplejsza. Na pewno nie Anjo. Zapewne siostra Williama.

Pewnie wraca do domu. Mieszka na wyspie, ale nie w tym budynku.

Ida pomyślała, że ta jasnowłosa dziewczyna o prze­rażonym spojrzeniu boi się ciemności. A Maja nigdy nie obawiała się mroku.

Tak, Maja odprowadzała Annę Kajsę do domu.

Ida stała zapatrzona w mrok, tam gdzie zniknęły kobiety. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało.

To nie była kwestia rozsądku. Jakieś niejasne uczu­cie, drżące, niewypowiedziane. Jakaś myśl.

Opuściła kotarę.

Narodził się w niej niepokój. Cokolwiek przed nią ukrywają, czuła, że to dotyczy jej.

- Chodź już, kochanie, połóż się - powiedział Sedolf.

Zgasiła lampę i wsunęła się pod kołdrę. Przytuliła się do męża, ale niepokój jej nie opuszczał.

6

Ailo nie rozebrał się, kiedy wrócił do siebie. Przy­siadł przy palenisku, rozniecił ogień i siedział nieru­chomo, od czasu do czasu podkładając drewna.

Ledwie zauważył przybycie Anny Kajsy i Mai. Nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło. Nie wiedział, czy mógł spodziewać się ich wcześniej, czy też powinien być zaskoczony, że przyszły dopiero teraz.

Kobiety wymieniły pośpiesznie zatroskane spoj­rzenia. Obie bezgranicznie kochały Ailo.

Maja rzuciła bratu na kolana skórzaną maskę. Po­patrzył na nią zdumiony i dopiero po chwili uświa­domił sobie, że nie zakrył twarzy.

- Zapomniałeś - oznajmiła Maja głucho. - A Ida ją znalazła. Na szczęście nie zdążyła dokładnie obej­rzeć.

Ledwie opanował pokusę, by przyłożyć do policz­ka ów kawałek skóry, którego dotykała Ida. Ale zda­wało mu się, że pali go w dłonie.

- Ona jest piękna - odezwała się Anna Kajsa mar­twym głosem.

- Ida zawsze była piękna - odparł, siląc się na spo­kój, unikając spojrzenia zarówno Anny Kajsy, jak i Mai. Wiedział, że postępuje słusznie, nie wyjawiając uczuć, jakie zbudziły się w nim pod wpływem głosu Idy. Usłyszał go.

Ale domyślał się, że Maja przejrzała go na wylot.

Nie po raz pierwszy zresztą. Ale to, co skrywał, prze­cież nie mogło zranić Mai.

- Ida jest szczęśliwa.

Ailo podniósł wzrok i odczytał w oczach Mai wy­raźne ostrzeżenie.

- To dobrze - odpowiedział, ale teraz jego głos za­brzmiał równie słabo jak głos Anny Kajsy.

- A mój syn? Spojrzenie Mai złagodniało.

- Jest podobny do Idy. Ale chyba najbardziej do mamy.

- Anjo też tak uważa.

Serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Najchęt­niej wybiegłby od razu, żeby zobaczyć swojego syna, ale przecież nie wolno mu zapomnieć, że dla nich umarł. A umarli nie przychodzą z wizytą bladym świ­tem. Umarli poruszają się bezgłośnie i przenikają przez zamknięte drzwi.

- Słyszałem ich - przyznał się i głos uwiązł mu w gardle. Wyznał tylko tyle, ile musiał.

- Ida zauważyła, że coś jest nie tak - powiedziała Maja, pochylając się nad stołem i zaciskając dłonie na jego krawędzi. - Ida wyczuwa wiele rzeczy. Zawsze była wrażliwa, ale teraz chyba ta zdolność wyostrzy­ła się w niej. Wydaje mi się, że jest bardziej świado­ma tego, co się wokół niej dzieje. Pewnie to jest jej dziedzictwo... - Maja przerwała i pośpiesznie zmieni­ła temat: - Reijo ma syna, Ivara Anttiego.

Ailo uśmiechnął się wbrew wszystkiemu. Trudno mu było sobie wyobrazić Reijo w roli ojca maleńkie­go dziecka. Wydało mu się to jeszcze dziwniejsze niż to, że Reijo ożenił się z kobietą młodszą od Idy.

- Reijo zasługuje na syna - odparł z całym przekonaniem. - Reijo mógłby mieć dziesięciu synów, by ca­łe dobro, jakie nosi w sobie, przeszło na kolejne po­kolenie. Może świat byłby wówczas lepszy?

- Ida nie wie, o co chodzi - Maja podjęła na nowo przerwany wątek. - Nie możemy pozwolić jej na to, by zaczęła za dużo myśleć, doszukiwać się jakiegoś związku z tobą, Ailo. Jutro opowiem jej „prawdę” o twojej śmierci.

Ailo zdawał sobie sprawę, że Maja zamierza roz­wiać wszelkie nadzieje, jakie w nim zaświtały. Wyple­nić jak chwasty rodzący się pomysł, by zobaczyć Idę, dotknąć jej, porozmawiać z nią...

Maja zamierzała zniszczyć to w zarodku. Zanim uczyni coś, czego będzie żałował.

- Nie pozwolę, by przez ciebie zgasł uśmiech na jej ustach - orzekła Maja wprost. - Może sprawiam ci tymi słowami przykrość, Ailo, ale powiem ci szcze­rze, że ona przy tobie nigdy nie była taka piękna. Nie uśmiechała się tak promiennie jak teraz do Sedolfa. Nigdy nie była taka szczęśliwa. Nie pozwolę nikomu tego zniszczyć. Jeśli ktokolwiek w tej przeklętej ro­dzinie zasłużył na szczęście, to właśnie Ida.

- Nie zgaszę uśmiechu na jej ustach - obiecał Ailo. - Idę spać.

Długo nie mógł zasnąć. A kiedy wreszcie wyczerpa­ny zapadł w sen, a ramię, obejmujące Annę Kajsę opa­dło bezwładnie, nie słyszał już jej tłumionego szlochu.

- Po co ja w ogóle napisałem ten list? Nie powinie­nem był tego robić - powiedział Knut do Mai, która przemarznięta wróciła od Ailo. Otulona w czarną pe­lerynę wydawała się bledsza niż zwykle. Nie roze­brawszy się, opadła na krzesło.

Nikt z mieszkańców domu nie położył się jeszcze, zbyt wielkie odczuwali poruszenie.

- Jest zupełnie rozbity - stwierdziła Maja. - Nigdy go jeszcze takiego nie widziałam, mimo że ze wzglę­du na Annę Kajsę starał się trzymać w ryzach i za­chować pozory.

- Ailo jest bardzo opanowany - odezwał się William. Maja posłała mu wściekłe spojrzenie. Kiwnął jej na znak, że wie, o co chodzi. Umówili się wcześniej, że dopóki Ida z Sedolfem pozostaną na wyspie, nie będą wymieniać imienia Ailo nawet we własnym gronie.

- Pewnie masz rację - wtrącił Knut. - Ale chyba sa­mi przed sobą udawaliśmy, że to nie będzie dla nie­go aż takie trudne. Ze względu na Idę nie wolno mu się jednak załamać. Cokolwiek się zdarzy, Ida nie mo­że się o niczym dowiedzieć.

Knut popatrzył na Maję przeciągle.

- To zupełnie niepodobne do Idy, że o nic nie py­tała, gdy zauważyła maskę...

- Nie moja wina, że ją znalazła! Co ja miałam, u dia­bła, zrobić w tym momencie? Pozwolić, by ją dokład­nie obejrzała i zorientowała się, co to jest? Pozwolić jej dociekać? Nie obchodzi mnie, co ona sobie myśli, póki nie stawia mnie pod ścianą i nie zadaje mi pytań, na które nie mogę odpowiedzieć! Zresztą od począt­ku uważałam, że z tym zaproszeniem to głupi pomysł. Doskonale wiem, że Ida nie jest tylko urodziwą lalą, ale to bystra i mądra dziewczyna. Czasem myślę na­wet, że z nas wszystkich ona jest najmądrzejsza. A je­śli ktoś z was sądził, że Sedolf ma w sobie jedynie urok osobisty, niech czym prędzej uświadomi sobie, że to nieprawda. Stąpamy po bardzo kruchym lodzie. I doskonale wiem, czyja to wina. O ile pamiętam, tylko ja próbowałam go od tego odwieść.

Wstała i wyszła gwałtownie, a poły peleryny załopotały jak żagiel na wietrze, gdy wchodziła po schodach.

- Maja ma rację - orzekł William z lekką rezygna­cją. - Ona jako jedyna uznała, że to idiotyczny po­mysł sprowadzać tu Idę. Powinniśmy teraz się do­kładnie zastanowić, ile możemy powiedzieć Idzie i w jaki sposób. Może to niedobrze, że Anna Kajsa często tu bywa. Trudno jej będzie ukryć zazdrość.

- Jemu także, kiedy zobaczy ich razem - orzekł Knut z miną proroka, patrząc to na Williama, to na Anjo. - Nigdy mu nie powiedziałem tak do końca, jak silny jest związek Idy i Sedolfa. O pewnych spra­wach nie mówi się najlepszemu przyjacielowi.

- Ciekawe, czy w innych rodzinach panuje więk­sza szczerość - rzuciła z lekką rezygnacją Anjo. - Mo­że niektórzy nie muszą uciekać się do nieuczciwości?

William pozbawił Anjo złudzeń.

- Nawet najlepsze rodziny nie są wolne od kłamstw. Wasz problem polega na tym, że jesteście nazbyt uczciwi, aby podtrzymywać kłamstwo przy życiu. Ailo jest teraz w szoku, stąd jego reakcja. Wcześniej nawet nie mrugnął, wymawiając imię Idy. Po prostu ten przyjazd nastąpił nieoczekiwanie i nie zdążył się właściwie przygotować. Ale na pewno wszystko pójdzie dobrze. On jest rozsądny. Zresztą, czy ma jakieś inne wyjście? Do cholery, ja także prze­żyłbym wstrząs, gdyby ojczym Mai przybył tu razem z Heleną, chociaż nigdy jej nie kochałem tak, jak Ailo kochał Idę. Zresztą doskonale rozumiem, że męż­czyzna traci dla niej głowę i świata poza nią nie wi­dzi. Jest w niej coś takiego, co ma Maja. Gdybym stracił Maję, grunt usunąłby mi się spod nóg, nie miał­bym po co żyć. Rozumiem Ailo. Musimy mu dać tro­chę czasu, by to jakoś przetrawił, przełknął. By znów mógł normalnie funkcjonować. Poradzi sobie z tym. Po wybuchu beczki z prochem on łatwiej pogodził się ze swym losem niż ja. Nie roztkliwia się nad so­bą. Ma rzadką umiejętność cieszenia się dniem dzi­siejszym. Potrafi żyć chwilą.

- Maja musi opowiedzieć Idzie o tym, jak on umarł - rzekł Knut bezradnie. - I to jak najszybciej.

- Tak, zanim Ida zacznie pytać - dodała Anjo, któ­ra czuła niemiły skurcz w żołądku. Zawsze bardzo kochała Idę i sprawiało jej przykrość, że oszukuje ją, nawet jeśli robiła to dla jej dobra.

Znów przyśnił się Idzie ten sen. Przestrzeń wokół niej rozświetliły ptasie skrzydła. Musiała nań spojrzeć. Błysz­czące oczy ptaka patrzyły na nią, nakazując, by podąży­ła za nim. Nie była w stanie sprzeciwić się ich woli.

Pozbawiona głosu, nie mogła uprzedzić nikogo, dokąd idzie, a nikt nie widział, jak się oddala. Musia­ła to zrobić. Sama.

Ptak, rozpostarłszy skrzydła, unosił się na wietrze, którego słaby powiew pieścił jej twarz. Ptasie pióra lśniły w promieniach słońca. Nagle bowiem mroźna noc zamieniła się w pogodny dzień. Ptak prowadził ją do lasu. Słyszała szum wiatru i szepty w koronach drzew. Konary niekiedy wyciągały się ku niej i drapa­ły jej nagie ramiona. Czuła lekkie ukłucia pod bosymi stopami, ale musiała iść tam, dokąd prowadził ją ptak.

On wskazywał jej drogę do prawdy.

Okrągłymi czarnymi oczami przejrzał na wylot wszelkie kłamstwa. Patrzył w samo jądro prawdy.

I tam ją zaprowadzi. Ptak stanowił klucz.

Sedolf obudził się, kiedy poranne gaworzenie Mik­kala przemieniło się w niecierpliwy krzyk. Zerwał się chyba nazbyt gwałtownie, bo zakręciło mu się w gło­wie i ogarnęły go mdłości. Miał wrażenie, że wszystko poluzowało mu się w czaszce. Musiał na chwilę z po­wrotem się położyć. Zamknął oczy i zebrał się w sobie.

Wyciągnął rękę ku Idzie.

Czy ta jego żona całkiem ogłuchła? Nie słyszy dziecka? Chyba nie była aż tak zmęczona?

Ale jego ręka natrafiła na kołdrę, odrzuconą na bok. W poduszce pozostało tylko zagłębienie. Zresz­tą była zimna, tak samo jak powietrze w sypialni.

Sedolf usiadł. Przez chwilę dwoiło mu się w oczach, dlatego puste miejsce w łożu zdawało mu się podwójnie duże.

Mikkal darł się wniebogłosy.

Sedolf ubrał się i wziął chłopca, który, gdy tylko wy­dostał się z łóżeczka, uspokoił się i rozejrzał wokół. Wszystko było nowe i bardzo ciekawe.

Gdzie, u licha, jest Ida?

Sedolf otworzył drzwi.

Trzymając na rękach małego chłopca, który wcale nie miał ochoty opuszczać pokoju, zszedł na dół. Nie­pokój w nim narastał.

Dom trwał pogrążony w ciszy.

Zajrzał do jednego z pomieszczeń na dole. W skrom­nej izbie, mniejszej niż ta, w której siedzieli poprzed­niego wieczoru, znalazł Maję.

- Nie widziałaś Idy?

Maja uniosła brwi pytająco.

- Kiedy się obudziłem, nie było jej przy mnie - wy­jaśnił Sedolf. - A nie założyła ubrania...

Popatrzyli na siebie.

- Nie mogła wyjść na zewnątrz, skoro się nie ubra­ła - orzekła Maja, lękając się czegoś innego, niż lękał się Sedolf. - Ale może lepiej rozejrzyj się. Ja wezmę te­go kawalera do mojego synka i zajmę się nimi obu. Za­pytam przy okazji Knuta i Anjo, czy nie widzieli Idy.

Sedolf obrzucił szwagierkę powątpiewającym spoj­rzeniem. Ida przecież nie wiedziała, w jakich poko­jach mieszka brat z bratową.

Ociągał się przez chwilę, po czym wyszedł na dwór.

Był wczesny ranek, ale w powietrzu wyczuwało się łagodny powiew wiatru. Jak okiem sięgnąć wszystko pokrywała warstwa śniegu. Drzewa, ogołocone z li­ści, wyciągały ku niebu nagie konary. Nad głową roz­legło się skrzeczenie jakiegoś ptaka.

Zastanawiał się, gdzie szukać Idy, gdy nagle jego wzrok zatrzymał się na niewielkim budynku, od poło­wy oszklonym. Szyby pokryte były przepięknymi ma­lowidłami kwiatów, przez które przenikało światło.

Sedolf aż się wzdrygnął. Przypomniał sobie sen, opowiedziany mu przez Idę. Sen o złotym ptaku, któ­ry prowadził ją do domu ze szkła, domu, z którego mogła spoglądać w niebo. Domu, w którym rosły kwiaty, mimo że panowała zima.

Nie namyślając się dłużej, pobiegł wprost do alta­ny. W uszach mu szumiało, ale nie zważał na to. Na oblodzonej ścieżce nie widać było świeżych śladów, z daleka trudno było sprawdzić, czy ktoś znajduje się w oszklonym domku.

Uchylone drzwi.

Zobaczył ją na ławie wyłożonej miękkimi poduszkami. W samej tylko koszuli spała skulona na boku, oparłszy policzek na złożonych dłoniach. Twarz mia­ła bladosiną, ale na jej ustach gościł uśmiech.

Sedolf szarpnął nią gwałtownie, potrząsnął, nie zważając na to, że na jej białych ramionach odzna­czyły się ślady jego palców.

Pomrugała powiekami, nie przestając się uśmiechać.

Wyglądała na szczęśliwą.

Daremnie byłoby próbować ją tu budzić. Bóg ra­czy wiedzieć, jak długo przebywała w chłodnej alta­nie. Samemu zresztą było mu zimno, bo wyszedł tyl­ko w koszuli.

Chwycił ją w ramiona i klnąc pod nosem, ruszył biegiem do pałacu, po drodze starając się rozgrzać jej przemarznięte ciało. Na szczęście stopy owinięte weł­nianymi onucami nie ślizgały mu się na lodzie.

Sedolf doskonale wiedział, co znowu się śniło Idzie.

Przeklęty ptak!

W połowie drogi wybiegł Sedolfowi na spotkanie William i wyciągnął ku niemu ręce. Zapewne Maja zdążyła mu już o wszystkim opowiedzieć. Sedolf wie­dział, że nie jest to moment, by udawać bohatera, i podał Williamowi Idę. Nieważne, który z nich wnie­sie ją pod dach, byle to uczynić szybko.

- Wyszła na dwór nie ubrana?

- Zapewne podczas snu - odparł Sedolf z twarzą pełną zgryzoty. Z jego oczu biła jakaś ponura deter­minacja. - Znalazłem ją tam, w dole...

Kiwnął głową w stronę oszklonej altany.

- Co ona tam robiła? Sedolf otworzył drzwi, a William wniósł Idę po schodach. Maja ledwie za nimi nadążała.

- Przynieś tę maść do nóg - zakomenderował William. Maja posłuchała go bez najmniejszego sprzeciwu. Owinęli Idę w ciepłe derki, napalili w piecu i przy­sunęli łóżko jak się dało najbliżej pieca.

- Często jej się zdarza lunatykować? Sedolf pokręcił głową, zgaszony i zasępiony. Usta zacisnął w wąską kreskę.

Do pokoju wpadł boso Bergfors, wyraźnie poru­szony, pośpiesznie wtykając w spodnie nocną koszu­lę. Zbadał Idę dokładnie i nakazał ponownie zawinąć w futrzane derki.

- Pilnujcie, żeby miała ciepło - nakazał. - Myślę, że wszystko będzie dobrze, ale pozwólcie jej się wyspać. Musi się rozgrzać, a kiedy się obudzi, należy jej po­dać coś ciepłego do picia.

Więcej nic nie powiedział, o nic też nie pytał, ale długo przyglądał się Sedolfowi.

Maja nie wtrącała się. Wsparta na ramieniu Knuta, zaklęła pod nosem, chociaż nie robiła tego na co dzień. W nowym świecie nabrała ogłady. Teraz jed­nak zapomniała się.

- Co jest, u licha ciężkiego? Idzie nigdy się nie zda­rzały podobne rzeczy. Zawsze spała twardo jak ka­mień. Nie poznaję jej. Co się stało?

Siedzący na brzegu łóżka Sedolf poczuł się do­tknięty. Miał wrażenie, że wszyscy obwiniają go, i aż zagotowało się w nim na te głęboko niesprawiedliwe oskarżenia.

- Gdyby nie ja, byłoby z nią o wiele gorzej - odciął się, ale zaraz wróciło mu opanowanie. - Ida wiele prze­szła - powiedział już spokojniej, wbijając w Maję swe ciemne oczy. Zależało mu, żeby to zrozumiała. - Stra­ta Ailo była dla niej ciężkim ciosem. Ty powinnaś to chyba najlepiej rozumieć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że niczego tak naprawdę nie wiedziała. Kiedy wreszcie się z tym uporała i nabrała dystansu, straciła małą Raiję. Gdybyś ją wtedy zobaczyła, wąt­pię, czy w ogóle byś ją rozpoznała. Była zupełnie za­łamana i straciła wolę życia. - Nabrawszy głęboko w płuca powietrza, rzucił ku żonie spojrzenie pełne miłości. Nie było sensu wyjaśniać Mai, jak wiele Ida dla niego znaczy. To nazbyt osobiste. Dotyczyło tyl­ko ich dwojga i nie miał ochoty o tym rozpowiadać. - Ale to nie ma związku z wcześniejszymi przeżycia­mi - dodał po chwili. - Idę prześladują sny, a konkret­nie jeden sen, który ciągle powraca. Im bliżej celu na­szej podróży, tym stawał się intensywniejszy. Śni jej się ptak, który prowadzi ją do prawdy.

Popatrzył na Maję, która miała na szyi zloty wisio­rek: ptaszka o rozpiętych skrzydłach, niemal takiego samego, jakiego miała Ida, a który złożyła do grobu razem z ciałem małej Raiji.

- Ptak to nasz amulet, przynosi nam szczęście - od­parła Maja, ale w jej głosie zabrzmiał lęk, co nie uszło uwagi Sedolfa.

- Ta niepewność ją zadręcza - ciągnął. - Dlatego chciałem, żebyśmy tutaj przyjechali, mimo że mog­łem ją próbować nakłonić, by o wszystkim zapo­mniała. Nie przypuszczałem jednak, że wspomnienia wrócą do niej ze zdwojoną siłą. Jest tak, jakby Ailo ożył dla niej na nowo. A według mnie jeden żywy mąż powinien jej wystarczyć.

W pokoju zapadła cisza.

- Jak szybko to będzie możliwe, powinnaś, Maju, opowiedzieć Idzie, jak Ailo umarł. Jakkolwiek by to było bolesne dla ciebie, jakkolwiek drastyczne... Wiem, Ailo był twoim bratem i łączyły was nierozerwalne więzy. Ale był on też pierwszą miłością Idy. Moim zdaniem Ida ma większe prawo niż ty, żeby dowiedzieć się wszystkiego.

Zaschło mu w ustach i w gardle. Może powiedział za dużo, ale nie żałował ani jednego słowa. Gdyby by­ło trzeba, powtórzyłby to wszystko jeszcze raz.

Maja nie uciekła spojrzeniem. Sedolf nie miał naj­mniejszego pojęcia, jak celne były jego słowa. Jak nie­bezpiecznie bliskie prawdy. Sprawił, że wszyscy wpa­dli w popłoch, przeczuwając, iż ich przejrzał.

- Masz rację - odezwała się cicho. Wiele ją koszto­wało, by głos jej nie zadrżał. Jak dobrze, że Knut ota­czał ją mocnym ramieniem. Nie była sama, razem wszyscy to uknuli, nieważne, że czuli się jak ostatni nędznicy. Żadne jednak nie działało samotnie. - Kie­dy się obudzi i rozgrzeje, opowiem jej o wszystkim.

Maja pierwsza opuściła pokój. Kiedy pozostali zeszli po schodach, zdążyła już założyć buty i pelerynę, owi­nęła głowę szalem. Z oczu wyzierała jej bezradność.

- Muszę z nim porozmawiać - odezwała się cicho, zwracając się do Williama.

Pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Nikt nie zauważy twojej nieobecności - dodał Knut. - Anjo przypilnuje dzieci.

W kamiennym domku unosił się dym z komina. Aby o tej porze roku utrzymać w pomieszczeniach odpowiednią temperaturę, musieli palić na okrągło przez całą dobę. Na materiał budowlany kamień na­dawał się bardziej w cieplejszych rejonach świata ani­żeli na zachodnim wybrzeżu Finlandii.

Domek, w którym panował miły chłód latem, zimą zamieniał się w lodowatą piwnicę. Jednak ani Ailo, ani Anna Kajsa nie chcieli się przenieść do pałacu.

Drzwi były uchylone, jak zawsze. Teraz Maja uznała to za przejaw beztroski. Oboje już wstali. An­na Kajsa zagniatała ciasto na chleb, a Ailo szkicował ptaki, różnej wielkości i w różnych pozycjach.

Większość ptaków miała rozpostarte skrzydła, jak­by w popłochu zrywały się do lotu.

Maja siadła na ławie obok brata. Poznała po jego oczach, że źle spał tej nocy, o ile w ogóle zmrużył oko.

- Czy między tobą a Idą istnieje więź podobna do tej, jaka nas łączy ze sobą? - zapytała.

Podniósł na nią nic nie rozumiejący wzrok i pokrę­cił głową.

- Jesteś tego pewien? - naciskała Maja. Przytaknął.

- Idę i mnie łączyły innego rodzaju więzi - odrzekł głucho. - Ale dlaczego pytasz?

Maja opowiedziała.

Pobladł gwałtownie. Pomarszczona skóra przybra­ła wszelkie odcienie szarości i żółci, co czyniło jego zniszczoną twarz jeszcze bardziej przerażającą. Usta wyglądały jak przypadkowe wycięcie.

- Śni jej się ptak?

- Tak powiedział Sedolf. Ptak ma jej wskazać dro­gę do prawdy. I chyba nie muszę ci wyjaśniać, Ailo, o jaką prawdę tu chodzi.

Przez długą chwilę patrzyli na siebie.

- Ida nigdy nie posiadała nadprzyrodzonych zdol­ności - próbował bagatelizować Ailo, ale nie za­brzmiało to zbyt przekonująco.

- Nie, Ida nie miała żadnych nadprzyrodzonych zdolności - ironizowała Maja. - Oprócz tego, że zawsze była bardzo wrażliwa i rozumiała, co inni czują. W tym zawsze była niebezpiecznie dobra. Nie pamiętasz już?

Pokiwał głową zamyślony.

- Nie wiem, jak jest z nią teraz - ciągnęła Maja. - Dlatego przyszłam cię zapytać, czy masz z nią kon­takt. Czy potraficie się porozumiewać siłą myśli?

- Nie! Przecież już powiedziałem. Ailo zerwał się, węgle i arkusze kartonu spadły na podłogę. Miał gwałtowne, niemal gniewne ruchy.

Anna Kajsa skurczyła się w sobie. Najchętniej za­padłaby się pod ziemię. Skoro nie może usłyszeć z ust Ailo czegoś, co przywróciłoby jej wiarę w siebie, wo­lałaby nie istnieć. Ailo nie dostrzegał jej rozpaczy, bo myśli miał zaprzątnięte wyłącznie Idą.

- Opowiedz jej, jak było naprawdę - zwrócił się do Mai. - Do tego momentu, kiedy odzyskałem przy­tomność. Dalej nie wyjaśniaj, powiedz po prostu, że umarłem.

- Ida na pewno zapyta mnie o grób - rzuciła Maja oschle.

- Pochowaliście mnie na płaskowyżu, w odludnym miejscu, gdzie hula wiatr. Powiedz jej, że zgodnie z moją wolą nie pozostała żadna mogiła ani tablica. Tylko darń. Uwierzy.

Zamilkł.

- Nic jej nie będzie?

- Nie - odparła Maja i wyszła równie gwałtownie, jak się zjawiła.

Wydawało im się, że wszystko pójdzie gładko i nikt nie będzie cierpiał. Ona jedna przeczuwała kło­poty i od samego początku była przeciwna, by spro­wadzać tu Idę. Ale jaka to teraz pociecha!

Otworzyły się głębokie rany, które znów długo bę­dą się zabliźniać.

7

- Nie wszystko mogłam powiedzieć Reijo - wyja­śniła Maja, usadowiwszy się w nogach łoża.

Przez krótką chwilę obu siostrom wydało się, że przeniosły się w czasie i przestrzeni i znów są w cha­cie na cyplu, gdzie często tak ze sobą rozmawiały.

Ale teraz mimo wszystko było inaczej. Znajdowa­ły się z dala od rodzinnej chaty, a to, co miały sobie do powiedzenia, nie przypominało niewinnych zwie­rzeń podlotków.

Były w pokoju same.

Ida wprawdzie zgodziła się, żeby Sedolf został, a i Maja zdawała się nie mieć nic przeciwko temu, ale on zdecydował inaczej.

- Ida powtórzy mi później, co uzna za stosowne - rzucił. - To nie moja sprawa. Ailo był jej mężem, za­nim nastał mój czas.

Siedziały więc teraz naprzeciwko siebie. Siostry, dwie córki Raiji. W ich żyłach płynęła ta sama krew, choć ojcem jednej był Mikkal, a drugiej Reijo.

Jedna z nich znała prawdę, druga zaś, pomimo lę­ku, łaknęła jej.

- Mów! - nakazała Ida. - Nie odzyskam spokoju, dopóki się nie dowiem.

- Ailo przybył tu, ponieważ go potrzebowałam - zaczęła Maja. - Wezwałam go, wykorzystując łączą­ce nas więzi. Ciągle to sobie wyrzucam. Możesz mnie za to znienawidzić. Wiem, że jestem winna temu, co się później stało, i trudno mi z tym żyć. Ale przecież jakoś muszę.

Zrzuciła buty i podciągnęła kolana pod brodę. Pod błękitną suknią mignęły cienkie pończochy. W błęki­cie było Mai do twarzy. Ten kolor pasował do jej ciemnych włosów. Czynił ją piękną i niedostępną.

- Chyba moją także jest winą, że zaplątał się w sze­regi buntowników pragnących obalić szwedzkiego króla - mówiła dalej. - Ale koniecznie chciał się przy­łączyć. Nic nie zapowiadało tragedii, jaka się potem zdarzyła.

Maja usiłowała pochwycić spojrzenie siostry. Nie było to trudne, gorzej było opowiedzieć wymyśloną historyjkę, tak by zabrzmiała wiarygodnie. Wpleść starannie kłamstwa do prawdziwych zdarzeń, by Ida w nie uwierzyła.

- Mieli ukraść proch ze statków należących do kró­lewskiej armii. Zadanie z pozoru łatwe. Ale coś nie poszło zgodnie z planem. Wiem tylko tyle, co opo­wiedział mi William i kilku jeszcze innych uczestni­ków akcji. Każdy nosi w sobie tylko strzępy prawdy, każdy zapamiętał to inaczej. Podobno nagle zapaliła się pochodnia, od której błyskawicznie rozprzestrze­nił się ogień, a potem nastąpił wybuch. Eksplodowa­ła beczka z prochem, przy której znajdował się Ailo.

Ida słuchała z zamkniętymi oczami. Maja wiedzia­ła najlepiej, że bujna wyobraźnia potrafi być tyleż przekleństwem, co błogosławieństwem. A ich rodzi­na została nią aż nazbyt hojnie obdarzona.

Maja też widziała to wszystko oczami wyobraźni. Niewykluczone, że fantazja podsuwała jej obrazy znacznie okropniejsze od rzeczywistych. Teraz Ida

zachowywała się podobnie. Może ona wytworzyła so­bie obraz jeszcze straszniejszy.

Sedolf miał rację, mówiąc, że jeśli ktokolwiek ma prawo znać prawdę, to właśnie Ida. Bo to przecież ona najbardziej kochała Ailo.

- Uciekając, zabrali go ze sobą - podjęła na nowo Maja. - A statek wyleciał w powietrze. Wybuchła pa­nika, zrobiło się straszne zamieszanie. Zanim udało im się dopłynąć tu na wyspę, minęło sporo czasu. Mu­sieli się przekradać między szkierami. Ailo odniósł ciężkie obrażenia. Strasznie krwawił. Położyliśmy go w tym pokoju... Sprowadziliśmy Bergforsa.

Ida otworzyła oczy i popatrzyła na Maję przerażona.

- To ja tak zadecydowałam - odpowiedziała Maja, zanim siostra zdążyła zadać jej pytanie. - Pałac nie jest aż taki duży, wbrew pozorom nie ma tu tylu po­koi, z których można korzystać. Nie mam serca z ka­mienia, nie jestem bezlitosna, przeciwnie, uznałam, że jeśli już ktoś ma prawo zamieszkać w tym poko­ju, to właśnie ty.

- On umarł w tym łóżku? Maja pokiwała głową, wytrzymując spojrzenie Idy.

- Jak mocno był ranny?

- Gdyby przeżył, czekałoby go straszne życie.

- Jak to?

- Stracił wzrok - odpowiedziała Maja. Nie kłama­ła, nie dopowiedziała jedynie, że po pewnym czasie ta dolegliwość ustąpiła. - Miał zmiażdżone ramię i no­gę, właściwie cały bok. Strasznie krwawił.

Ida ścisnęła kurczowo dłonie na brzegu łóżka, jak­by walczyła o życie.

- Twarz miał całkowicie zmasakrowaną: krew i ży­we mięso. Nigdy nie zapomnę tego smrodu.

Opowiedziała wszystko tak plastycznie i przeko­nująco, że Ida omal nie zwymiotowała. Była blada jak pościel.

Mai zależało na tym, żeby osiągnąć taki efekt. Na koniec powtórzyła:

- Czekałoby go straszne życie.

- Czy to ty powstrzymywałaś szamana? Maja pokiwała głową niechętnie.

- Był umierający - wyjaśniła. Nie mówiła całej prawdy, ale i nie kłamała. - Nie chciałam przydawać mu cierpienia. A ty przecież i tak byś nie uwierzyła w jego śmierć, nawet gdybyś to usłyszała od szama­na, czyż nie?

Ida powoli pokiwała głową. Rzeczywiście, zaakcepto­wałaby jedynie odpowiedź, która pozwoliłaby jej zacho­wać nadzieję. Gdyby szaman przyniósł jej wiadomość o śmierci, wyśmiałaby go i jego przesądne praktyki.

- Szaman mówił, że Ailo został naznaczony przez Roto.

Maja poczuła ciarki na plecach, usłyszawszy słowa Idy. Przypomniało jej się, że właśnie takiego określe­nia użył Ailo, gdy wróciła mu świadomość. Nie mog­ła jednak tego powiedzieć siostrze, bo ustalili wcześ­niej, że nie wyjawią jej, iż Ailo w ogóle odzyskał przy­tomność. Miała nadzieję, że Ida nie zauważyła, jakie jej słowa zrobiły na niej wrażenie.

- Szaman miał rację - rzekła tylko. - Bo Ailo umie­rał przez dwa tygodnie, był nieprzytomny. Nikt z nas nie wie, co czuł. Wolę myśleć, że nie cierpiał, ale czasa­mi nachodzi mnie zwątpienie. Czy rozumiesz teraz, dla­czego nie mogłam opowiedzieć tego wszystkiego Reijo?

Ida w milczeniu skinęła głową, walcząc z nacho­dzącymi ją falami mdłości i fizycznego bólu.

To wszystko, przez co musiał przejść Ailo, wyda­ło jej się takie nierzeczywiste. Jak to możliwe, że nic nie wyczuła, niczego się nie domyśliła, gdy on umie­rał w takich cierpieniach?

Pocieszyło ją jedynie, że kiedy pierwszy raz leżała w ramionach Sedolfa, Ailo już nie żył. Nie złamała przysięgi małżeńskiej. Miała prawo być już wówczas z innym mężczyzną, choć nie była tego świadoma.

- Gdzie jest jego grób?

Maja uśmiechnęła się ze smutkiem. Gorąco współczu­ła zarówno Ailo, jak i Idzie. Naprawdę wszystko w niej łkało, gdy musiała opowiadać siostrze te kłamstwa.

- Znałaś Ailo lepiej niż ja - odezwała się, pociąga­jąc nosem. - Jak sądzisz, gdzie chciałby zostać pocho­wany?

- Na płaskowyżu - odparła Ida. Maja pokiwała głową i wytarła łzy, które nie prze­stawały jej płynąć z oczu.

- Prosił o to jeszcze na wraku w ostatnich prze­błyskach świadomości. Prosił, by go pochować na bezkresnym płaskowyżu. Nie chciał, by oznaczać je­go grób. Pragnął mieć nad sobą tylko mech, darń i wrzosy, dziką tundrę i szept wiatru.

Najgorsze, że Ida jej wierzyła. Maja zapłakała jesz­cze rozpaczliwiej, gdy to sobie uświadomiła.

Płakały obie, choć każda z innego powodu. Upo­rały się jednak z tym, czego każda na swój sposób tak się obawiała.

Obie wiedziały, że tego nie dało się uniknąć. Dzięki tej rozmowie części mozaiki ułożyły się w jedną całość.

- Chcesz zostać sama? - zapytała Maja, podnosząc się z miejsca. Chciała jak najszybciej umyć twarz, spojrzeć w lustro i nazwać siebie kłamcą.

Ale Ida pokręciła głową. Osuszyła łzy i pociągając nosem, poprosiła siostrę, by została.

- Mam coś - powiedziała, wkładając rękę pod po­duszkę. Wyjęła skórzany woreczek. - To srebro ro­dowe Ailo. Dał mi je Anders. Uważam, że niesłusz­nie byłoby, gdybym zatrzymała je dla siebie...

Ida rozwiązała rzemyk i wysypała zawartość na białą pościel.

Maja widziała w życiu wiele pięknych ozdób, ale aż westchnęła na widok lapońskiego srebra rodowego po babce Mikkala. Srebra, które zostało podzielone...

- Może brakuje tu paru drobiazgów - mówiła Ida. - I twojej broszki.

- Nie musiałaś jej odsyłać. Ida odgarnęła lok z czoła.

- Nie, nie musiałam, ale uważałam, że powinnam. To ty jesteś dzieckiem mamy i Mikkala. On jej poda­rował tę broszkę w dowód wielkiego uczucia. Poczę­łaś się z ich wielkiej miłości.

- Tak, w grzechu... - dodała Maja z goryczą. - To tylko inne określenie.

Ida pokiwała smutno głową.

- Nie mów tak! Uważam, że to coś pięknego. Nie wszyscy mogą powiedzieć, że są owocem gorącej mi­łości, a ty to wiesz na pewno. Tak więc broszka po­winna być twoja.

- Ale pozostałe srebro należy do ciebie... Ida pokiwała głową.

- Jestem teraz żoną Sedolfa, Maju. Może powin­nam przechować to srebro dla Mikkala, ale gdzieś głę­boko w środku czuję, że to nie byłoby słuszne. Nie wiem, czy potrafiłby docenić jego prawdziwą war­tość. Dorastając nad fiordem, nauczy się pogardzać Lapończykami. To bardzo przykre i niesprawiedliwe wobec ludu, z którego wywodził się Ailo. Życzliwe­go i do wszystkich nastawionego przyjaźnie. Pogładziła palcami srebrne ozdoby.

- To prawdziwe dzieła sztuki - powiedziała z roz­marzeniem. - Ty mogłabyś wyłożyć je w oszklonej serwantce, by twoi goście zachwycali się ich pięknem. Może wówczas zrozumieliby, że ci, którzy je wytwo­rzyli, nie mogą być dzikusami. Ze te wszystkie formy i wzory mogła stworzyć tylko ręka artysty.

- To dlatego rezygnujesz z dziedzictwa Ailo? Na­prawdę?

Ida pokiwała głową.

- Wydaje mi się, że jest w tym jakiś zamysł, żeby srebro rodowe znów zostało skompletowane. Mikkal na pewno tego pragnął. Nigdy nie zrezygnował z ma­my. Nigdy nie porzucił marzeń, że kiedyś będą razem. Gdyby nie został zabity, na pewno nikt by ich nie roz­dzielił. I wówczas srebro rodowe znów stanowiłoby całość. Ty jesteś ich córką. Dlatego u ciebie, nie u mnie, jest jego miejsce. Jestem wprawdzie córką Raiji, ale moim ojcem jest Reijo. Rozumiesz, co mam na myśli?

- Pragniesz, żeby srebro znów było w komplecie. Dlatego, że mam już broszkę, mam teraz wziąć i resztę?

Ida przytaknęła.

Maja wpatrywała się w srebro. Nie miała do niego prawa, bo prawowity spadkobierca żył.

- Mogę je przechować dla ciebie - rzekła po chwi­li. - Gdybyś pożałowała, że je oddałaś, będziesz mog­ła je zabrać z powrotem.

Ida z wyraźną ulgą zebrała srebrne ozdoby do wo­reczka i położyła na kolanach Mai.

- Teraz przynajmniej wiem, że jest we właściwych rękach - rzekła.

Maja uśmiechnęła się ze smutkiem i założyła na nogi bury.

- Polubiłam twojego męża - dodała Ida, wywołu­jąc rumieniec na twarzy Mai. - Poza wszystkimi in­nymi walorami wydaje się bardzo miły - ciągnęła nie­poprawna Ida.

- Rzeczywiście jest miły - odparła Maja. - William to najlepsze, co mi się w życiu mogło przytrafić.

- Myślisz... - zaczęła Ida, zmieniając nieoczekiwanie temat. - Czy sądzisz, że on cierpiał? Nie mów, że nie wiesz. Nie pytam o to, co wiesz. Ale jak ci się zdaje?

Ida popatrzyła na Maję błagalnie tymi swoimi oczami tak bardzo przypominającymi oczy Reijo. Mai zdawało się, że przejrzały ją na wylot.

- Zrobiłam dla niego wszystko, co było w mojej mocy - odezwała się cicho, stojąc przy łóżku dziwnie zakłopotana. Przed oczami przemknął jej obraz z tamtych dni, kiedy klęczała przy Ailo pogrążonym w nieświadomości. Przypomniała sobie targające nią uczucia. I odpływającą z niej energię. - Bergfors też zrobił wszystko, co mógł... Ale na pewno nie obyło się bez bólu, Ido. Nie zamierzam cię oszukiwać.

Maja nie była z siebie zadowolona. Zachowała się lojalnie wobec Ailo, który z całego rodzeństwa był jej najbliższy, ale nigdy więcej nie zgodzi się odegrać po­dobnej farsy. Nawet dla niego. Spociły jej się dłonie, w których trzymała skórzany woreczek.

- Czy... czy William może coś mówił, że... że Ailo wspominał mnie, gdy wracała mu świadomość?

Maja przypomniała sobie, co czuła, kiedy umarł Heino. Rany po jego stracie długo nie chciały się zabliźnić. Pamięta, że też chciała wtedy wiedzieć to sa­mo co teraz Ida...

- A jak sądzisz? Ku komu mógł kierować swe ostat­nie myśli? - zapytała. - William, co prawda, nie opo­wiedział mi dokładnie o wszystkim. Jak się możesz do­myślić, przeżył wstrząs. Ale że Ailo do końca myślał o tobie, powtarzał wiele razy - dodała Maja, pragnąc jak najszybciej zakończyć rozmowę i wyjść z pokoju.

Ida spuściła wzrok. Wiele znaczyły dla niej te sło­wa. Dla tej pewności warto było znieść trudy długiej wyprawy.

Maja wyszła.

Sedolfa znalazła u Anjo i Knuta razem z dziećmi.

Mikkal dobrze się czuł w towarzystwie Karla i Henrika. Na początku chował się zawstydzony, ale zaraz po chwili trzej kuzyni bawili się w najlepsze.

Maja objęła szwagra, przytuliła, ale odsunęła się i powiedziała:

- Idzie nie mógł się trafić lepszy mąż.

Sedolf poczuł się trochę zakłopotany. Maja bo­wiem nigdy nie była wylewna. Należała do takiego typu kobiet, których Sedolf nie ośmieliłby się do­tknąć. Coś w niej, bynajmniej nie blizny na policz­kach, trzymało takich jak on na dystans.

Kobiety pokroju Mai potrzebowały mężczyzn po­dobnych do Williama: silnych, pewnych siebie, któ­rzy potrafili żyć u boku niezwykłej partnerki. Takich, którzy nigdy nie chowają się w cieniu, ale sami góru­ją nad wszystkimi.

Sedolf zdawał sobie sprawę ze swej niedoskonało­ści, dlatego tak go zaskoczyło zachowanie Mai.

- Bardzo ciężko to zniosła? - zapytał, czując się na­gle jak młokos. Rodzeństwo Idy łączyły tak silne więzy, że on sam czuł się wśród nich obco i nic nie mógł na to poradzić.

W domu nad fiordem był swój. Reijo często mu powtarzał, że stracił córkę, kiedy on, Sedolf, ożenił się z Idą, ale za to zyskał syna.

Tu odstawał od nich. Miał wrażenie, że może tyl­ko popatrzeć na obraz w złotych ramach, na którym oni wszyscy są razem. Najgorsze, że nie wiedział, co z Idą, gdzie jest jej miejsce.

Maja pokiwała głową. Na jej pobladłej twarzy wy­raźniej niż zwykle odcinały się blizny. Sedolf nigdy jej takiej nie widział. Poznał, że płakała.

Zapytał:

- Jak sądzisz, potrzebuje mnie, czy jeszcze przez jakiś czas wystarczą jej wspomnienia?

Mai przypomniał się Simon, który także miał ta­kie chwile bezgranicznego zrozumienia. To ona ni­gdy nie zdołała zgłębić pokładów jego wrażliwości. To ona nie była w stanie go prawdziwie pokochać.

Ale Sedolf różnił się od Simona. Nie był powierz­chowny, a przy tym, na szczęście, uniknął koszmar­nych doświadczeń, jakich los nie poskąpił Simonowi.

- Przecież umarli nie utulą, prawda? - odpowiedziała. Zrozumiał. Maja patrzyła za nim, a kiedy zamknęły się drzwi, westchnęła.

- Myślałam, że tego z siebie nie wyduszę - odezwa­ła się po fińsku, cicho, by dzieci nie usłyszały. Nie by­ła pewna, ile Mikkal rozumie. Reijo na pewno mówił do niego po fińsku. Zresztą dzieci porozumiewały się też w tym języku. - Chyba byłoby mi łatwiej, gdyby on naprawdę nie żył.

- Uporałam się z tym - oznajmiła Ida Sedolfowi, patrząc mu prosto w oczy.

Usiadł oparty o wezgłowie łóżka i mocno przygar­nął żonę, kładąc dłonie na jej piersi.

Całując ślady łez na jej policzkach, poczuł w ustach słony smak.

- To znaczy uporam się - poprawiła się. - Poczu­łam go tak blisko, że zdawało mi się, że mogę go do­tknąć. Wszystko mi się przypomniało, wszystko, co nas łączyło. To jakaś część mnie, Sedolfie. Ale to nie znaczy, że ty jesteś przez to dla mnie mniej ważny...

Pocałował skroń, przytuloną do jego policzka. Uśmiechnął się do niej, choć nie mogła tego widzieć.

- Lubiłem Ailo - powiedział. - Pamiętaj, że trakto­wałem go jak przyjaciela. Doskonale wiem, że gdyby żył, dla mnie nie byłoby miejsca w twoim sercu. Pew­nie bym cię też w ogóle nie pokochał. Na pewno nie bylibyśmy razem. Mówiąc „my”, miałabyś na myśli jego i siebie, nie nas oboje, prawda, kochanie?

- Gdzie ty się nauczyłeś tak ładnie przemawiać? - zaśmiała się przez łzy i przycisnęła mocniej jego dłoń do swej piersi. Wargami musnęła jego podbródek.

- Lata ćwiczeń - odrzekł z uśmiechem, który do­strzegła kącikiem oka. - Zapomniałaś już, Ido córko Reijo, że zrobiłaś najgorszą z możliwych partii nad fiordem? Wybrałaś mężczyznę, który wypróbował większość sienników, szepcząc kłamstwa do ucha każdej kobiecie powyżej piętnastu lat...

- Przechwalasz się i przechwalasz, aż w końcu sam w to uwierzysz.

Pociągnęła go za grzywkę i złapała mocno, póki nie poprosił, by puściła.

- Ciebie? Mam ciebie puścić, Sedolfie? - zapytała niewinnie. - Nigdy. Póki tli się we mnie choćby iskierka życia, póki w głowie mam choć trochę rozu­mu, będę się trzymać ciebie ze wszystkich sił, najuko­chańszy, najmilszy...

Zamknął jej usta pocałunkiem, powstrzymując dal­sze komplementy. Wsunął się pod kołdrę i delikatnie przytulił do niej całym ciałem. Musnął wargami jej usta, oczy, policzki. Spijał łzy, póki nie przestały pły­nąć, a potem całował ich ślady i tak długo okrywał policzki pocałunkami, aż przywrócił im rumieńce. Aż w oczach Idy znów zapłonął ogień.

Dawno ze sobą nie byli tak blisko. Dawno nie ko­chali się tak swobodnie, nie zważając na odgłosy i gwałtowne ruchy.

Niecierpliwie odsłaniali skrywane długo ciała. Po­chłaniali je wzrokiem, sycili się nimi, póki nie stały się jednością. Wreszcie oderwali się od siebie i rozkoszo­wali chwilą, gdy za pieszczotę wystarczy spojrzenie.

Ida uwielbiała mu się przyglądać. Twarde muskuły napinały się i drgały pod skórą noszącą ślady let­niej opalenizny. Lubiła przekonywać się, jakiego ma przystojnego męża.

Był krzepki, chociaż wydawał się taki wąski w bio­drach. Długie nogi 'dodatkowo czyniły jego sylwetkę szczupłą. Czuła jego siłę. Wiedziała, jak mocno potra­fią trzymać jego dłonie, jakie potrafią być wymagające.

Uśmiechnęła się do niego. Oblizała wargi czub­kiem języka, a spojrzenie skierowała w dół, na płaski brzuch i kępkę ciemnych włosów poniżej pępka.

Chuchnęła i ruchem dłoni przesyłając mu pocału­nek, niespokojnie poruszyła się. Leżała jak on roze­brana, ale nie marzła, chociaż jej stopy nadal miały bladosiny odcień.

Prowadzili taką grę. Czasem w ogóle się nie doty­kali, tylko zanurzając w sobie bezwstydne spojrzenia, rozpalali zmysły.

Przez moment skóra na udach i ramionach Idy po­kryła się gęsią skórką. Wiedziała, że on to zauważył. Zaraz jednak zapłonęła, ogarnęła ją fala gorąca, a cia­ło nabrało barwy. Dyszała, nie przestając zwilżać czubkiem języka spierzchniętych ust.

Jej dłonie drżały niecierpliwie z tęsknoty, by do­tknąć jego ciała, by poczuć twardość jego męskości i otulić ją. Spragniona była jego smaku, głodna...

Równocześnie wyciągnęli ku sobie ramiona.

I przytuleni ciasno, stali się jedno.

Nigdy nie musiał sprawdzać, czy jest już gotowa go przyjąć. Otwierała się przed nim, a on odnajdywał ją stęsknioną rozkoszy, gotową dzielić z nim pożądanie.

Baraszkowali na szerokim łożu między białą koł­drą a czystym prześcieradłem.

Całowali się namiętnie aż do spełnienia. Aż osiąg­nęli stan owego „my”, stan, który nie był ani niebem, ani ogniem, ani spienioną falą, którego nie sposób opisać jakimikolwiek słowami.

- Nie zamienisz się w lodową księżniczkę, chociaż spacerujesz w samej nocnej koszuli po mrozie - uśmiechnął się Sedolf, przeczesując do tyłu mokre od potu włosy. Nie przejmował się wcale, że pomimo młodego wieku tworzą się mu już zakola.

Usiadł na brzegu łóżka obok Idy i długo się jej przyglądając, pokiwał głową.

- Nie pojmuję, jak to możliwe, aby kochać kogoś tak mocno jak ja ciebie. Rozumiesz coś z tego?

- Nie wiem, czy chcę tego dociekać - odparła, pod­ciągając kołdrę po samą brodę.

- Lekarz nakazał, żebyśmy cię rozgrzali. - Sedolf mrugnął ubawiony. - Moim zdaniem dobrze się spra­wiłem. Ale chyba nie podołam kolejnej rundzie, więc może lepiej załóż coś na siebie. Chyba że czekasz na kogoś innego, kto po mnie przejmie kurację?

Ida pokazała mu język.

- Rzeczywiście, ptak doprowadził mnie do praw­dy - powiedziała.

Sedolf założył jej przez głowę koszulę nocną i otu­lił ją ciepłym nakryciem.

- Odpocznij, kochanie. Zaśnij. A ja sprawdzę tym­czasem, czy Maja nadal ma swojego ptaka na szyi, czy też może uleciał on na skrzydłach dzisiejszej nocy.

Ida otworzyła usta, żeby mu coś odpowiedzieć, ale zamknął je pocałunkiem. A kiedy już wypuścił ją, jej ciało stało się leniwie ociężałe. Zapadała w sen. I nie pamiętała już, co jest takie ważne...

8

Maja spotkała się z Ailo w altanie późną nocą. Żad­ne z nich nie wzięło ze sobą lampy. Mrok był im bar­dziej przyjacielem niż wrogiem.

Ailo już czekał, gdy Maja nadeszła. Ida przespała cały dzień, więc wieczorem była rześka i do późna siedzieli wszyscy razem, wysłuchując nowin z domu. Ida opowiadała tak wyraziście, że Maja miała wraże­nie, jakby wszystko oglądała sama. Wczuła się we wspomnienia siostry i przyswoiła je sobie jak własne. W końcu zostały tylko we dwie. Zwierzyły się sobie z najskrytszych odczuć i myśli. Maja nigdy nie sądzi­ła, że może się nimi z kimś podzielić. A już najmniej z młodszą siostrą, piękną, olśniewającą Idą, tryskają­cą humorem i życiem...

Ida niechętnie udała się do snu. Maja zauważyła, że dla siostry te wspólnie spędzone godziny, które je do siebie bardzo zbliżyły, miały wielką wartość. Zda­wało jej się, że stały się teraz bardziej równorzędny­mi partnerkami.

Ale Maja widziała ograniczenie, którego istnienia Ida się nie domyślała.

Kłamstwo.

Ailo bawił się sznurkiem. Dotykał go palcami, jak­by był największą świętością. Maja odkryła, że to ten sam, którym Ida miała związane włosy, gdy przybyła na wyspę. Pewnie nie rozplotła warkocza przed snem...

- To jej - powiedziała krótko, rzucając pośpieszne spojrzenie w stronę pałacu, który trwał pogrążony w ciszy i mroku jak przed chwilą, gdy go opuszczała. - Doprowadziłeś do tego, że przez moment wolałam, żebyś nie żył - wyznała Maja, siadając obok brata. Tak blisko, że dotykali się ramionami. Potrzebowała jego bliskości, chciała czuć przy sobie żywego człowieka.

- Bywają takie chwile, że i ja marzę o tym samym - odparł Ailo spokojnie. - Nie dalej jak tej nocy. Ale już w dzień jest inaczej. Chcę żyć, rozumiesz? Żyć dla mo­jego syna, nawet jeśli będę mógł popatrzeć na niego przez moment. Właśnie robię dla niego klamrę do pas­ka, oczywiście w kształcie ptaka. Kiedyś, gdy dorośnie, może będzie mógł ją dostać...

- Opowiedziałam jej wszystko tak, jak uzgodnili­śmy - odezwała się Maja zapatrzona w mrok. Wyda­wało jej się, że śledzi ją tysiące par oczu, a z ciszy do­bywają się oskarżycielskie szepty: „Jesteś nędzna, podła”, słyszane wyłącznie przez nią. - Płakała przez ciebie - wyrzuciła z siebie ostrzej niż zamierzała. - Bolała nad swoim mężem, który oddał życie za obcy kraj i obcą sprawę. Zastanawiała się, czy myślałeś o niej w swych ostatnich chwilach. Cierpiała, wyobra­ziwszy sobie męczarnie, jakie przeszedłeś. Pragnęła wierzyć, że na łożu śmierci nie czułeś już bólu. Pła­kała nad twoim bezimiennym grobem, ale uznała, że tak należało zrobić. - Maja nabrała powietrza. - Po­winniśmy być dumni, ty, bracie, i ja. Ułożyliśmy wia­rygodną historyjkę.

- Uważa mnie już teraz za zmarłego?

- Tak, Ailo, dla niej już umarłeś. Czy nie tego wła­śnie chciałeś?

- Tak.

Przyszłość leżała u jego stóp, na dnie nie wiadomo jak wysokiego urwiska.

Maja opowiedziała mu o srebrze.

- Jest twoje - zakończyła. - Dopatruję się głębsze­go sensu w tym, że Ida przekazała je mnie.

Nie odpowiedział. Nie był w stanie. Przeszłość za­kradła się nazbyt blisko. Niemal fizycznie wyczuwał w powietrzu dłonie, próbujące pochwycić go tam, skąd już zniknął.

- A co z Anną Kajsą? - zapytała Maja. - Nie tak dawno zapewniałeś mnie, że nie chcesz jej skrzyw­dzić. Zapomniałeś, braciszku?

- Staram się nie zapomnieć - odpowiedział Ailo. - Ale Annę Kajsę przytłoczyła uroda Idy. Chyba jej się wydaje, że zawsze będzie stać w jej cieniu. A ja nie potrafię jej przekonać, że i ona jest piękna. Pewnie jest zbyt młoda, żeby zrozumieć odkrytą przez Raiję prawdę o miłości...

- Zapadło ci to w pamięć? Pokiwał głową.

- Nie spodziewałem się, że Raija ciągle jeszcze jest mi tak bliska. Przez cały czas kołacze mi w głowie myśl, która stanowiła sens jej życia. Ale ojciec był inny. Miał obsesję na jej punkcie i to zaważyło na jego małżeń­stwie. Nigdy nie chciałem stać się do niego podobny. Nie chciałem dopuścić do tego, by moje serce pozosta­ło obojętne wobec kogoś, kto mnie kocha. Ale widać jestem nieodrodnym synem Mikkala. I wygląda na to, że Ida stanie się dla mnie tym, kim Raija dla ojca.

- Nigdy nie pozwolę ci wyjawić jej prawdy - ode­zwała się Maja twardo. - Nigdy! Rozumiesz, Ailo?

Kiwnął głową i wstając z miejsca, rzucił:

- Idę już, Maju. Anna Kajsa mnie potrzebuje. Nadal mogę być dla niej kimś ważnym, na swój sposób.

Maja posiedziała w altanie jeszcze przez chwilę po wyjściu brata, a potem i ona opuściła szklany pawilon.

Ida widziała postaci okryte w peleryny. Mroczne cienie w ciemnościach nocy. Wyszły z altany, z ukwie­conego szklanego domku z jej snów.

W jednej z postaci, która wbiegła po schodach do pałacu, rozpoznała Maję. Druga gdzieś zniknęła.

Służba nie ubierała się w peleryny.

Czy Maja ma romans? Spotyka się nocą potajem­nie z kochankiem?

Ta myśl wydała jej się niedorzeczna. Poza tym by­ło zbyt zimno na schadzki.

Ida odeszła od okna i popatrzyła na pogrążonego w spokojnym śnie Sedolfa. Ogarnęło ją poczucie bez­radności.

Daremnie doszukiwała się szczegółów, które być może wcześniej umknęły jej uwagi. Nie chciała jed­nak budzić Sedolfa, choć czuła, że on potrafiłby udzielić jej odpowiedzi.

Nie miała serca zrywać go w środku nocy.

To Anjo zaproponowała spacer wzdłuż zamarznię­tej plaży, gdzie śniegu leżało niewiele i nie było tak śli­sko, a za dnia, przynajmniej przez kilka godzin koło południa, świeciło złociste słońce. Anjo pragnęła poka­zać Idzie okolicę i udowodnić, że tutejszy krajobraz, choć nie tak dziki jak nad fiordem, ma w sobie wiele uroku. Chciała przekonać ją, że w otwartych przestrze­niach także kryje się niezwykła magia, a rozległy wi­dok potrafi przywrócić spokój rozkołatanym nerwom i pomaga człowiekowi otworzyć się na nowe myśli.

Oczywiście o długiej wędrówce nie było mowy, bo przecież wzięły ze sobą dzieci. Trzech tryskających energią malców, rozbawionych i pełnych pomysłów. Żwawo biegli przodem przed swoimi mamami. Drob­ne stopki pozostawiały ślady na śniegu, zacierane po­tem przez brzegi długich spódnic.

Ubrane w granatowe peleryny kobiety gawędziły wesoło i raz po raz rozbrzmiewał ich śmiech.

Ida wystawiła twarz ku słońcu rozgrzewającemu nie­co zimowy chłód i roześmiała się dźwięcznie, mówiąc:

- Niebo tutaj przypomina ogromną miskę. Na pła­skowyżu też było takie. Może polubiłabym bardziej te rozległe pustkowia, gdybym zobaczyła je właśnie zimą? Ten bezkres jest oszałamiający. Chociaż mnie jednak bardzo brakuje gór.

Weszła na lód, żeby dokładniej przyjrzeć się wy­spie. Nad nagimi konarami drzew dostrzegła cienką smużkę dymu.

- Czy tam mieszka Anna Kajsa? Anjo potwierdziła.

- Nie lubi mnie? - zapytała Ida wprost, choć taka bezpośredniość nie leżała w jej naturze. - Kiedy przy­jechaliśmy, dziwnie mi się przyglądała. Teraz prawie was nie odwiedza. Chyba mnie nie lubi...

- Musisz od razu wymyślać niestworzone historie, kiedy czegoś nie rozumiesz? - skarciła ją z matczyną łagodnością Anjo.

Ida wzruszyła ramionami.

- Nie, ale jakoś tak mnie to uderzyło... - Ida pa­trzyła to na Maję, to na Anjo. - Daję głowę, że żad­na z was nie zaproponuje, byśmy ją odwiedziły. Wie­cie dobrze, że nie byłaby zadowolona ze spotkania ze mną.

- Nie chodzi o Annę Kajsę, ale o Axela - odparła Maja. - Musimy uszanować jego uczucia.

Maja nienawidziła w duchu tego imienia, jakie nadali Ailo. Brzydziła się tym, że nadal musi kłamać i oszukiwać Idę, która stała się dla niej kimś więcej niż młodszą siostrą, którą zawsze starała się trzymać nieco na dystans.

Odwróciła się i dostrzegła w lesie cień postaci. Brązo­wy strój zlewał się z cieniami rzucanymi przez drzewa.

- Wracamy na brzeg - powiedziała i pociągnęła Idę za sobą. Skierowała dzieci bliżej plaży, ale już nie miała odwagi odszukać wzrokiem Ailo. Bała się zwró­cić uwagę na las, który go ukrywał. Ale w myślach przywołała brata: „Teraz wszystko zależy od ciebie! Przyprowadziłam ci syna!”

Dni upływały mu monotonnie, jeden podobny do drugiego. Ailo miał jednak swoje nawyki, które nada­wały codzienności sens i zmuszały go do aktywności. Zawsze w południe wędrował wzdłuż plaży, odnajdy­wał piękno w odbijających się od lodowej tafli pro­mieniach słońca, szukał kamieni o ciekawych kształ­tach. W zamarzniętych kałużach podglądał kwiaty. Szukał tropów pozostawionych przez ptaki tańczące na cienkiej warstwie śniegu pokrywającej lód.

Gromadził skrzętnie w pamięci ciekawe formy i wzory, by sięgać po nie wówczas, gdy opuszczały go pomysły. Przyroda go inspirowała. Natura była odważniejsza niż niektórzy artyści, których pracom uważnie się przyjrzał. Przyroda nigdy się nie myliła.

Rozbawione głosy zaskoczyły go i zbiły niemal z nóg. Poczuł się tak, jakby kopnął go w brzuch jed­noroczny ren.

Ailo zdawał sobie sprawę, że kobiety nie zjawiły się tu przypadkowo. Nie był to zbieg okoliczności. Maja i Anjo uczyniły to dla niego.

Schował się za drzewami. Dobrze znał ten las i tę pla­żę. Wiedział, w którym miejscu może stać, by pozostać z dołu niewidoczny, samemu mając najlepszy widok.

Ida śmiała się jak kiedyś, zdawało mu się, że słyszy plusk i szemranie strumyka. Miała w sobie tyle rado­ści życia, tyle chęci do zabawy.

Zakręciła się w kółko na lodzie, zawirowała, a jej peleryna rozchyliła się niczym żagiel. Ze śmiechem zsunęła z głowy kaptur. Promienie słońca rozświetli­ły jej miedziane włosy.

Ailo zrobiło się żal Anny Kajsy.

W jaki sposób ma ją przekonać o swojej miłości? Bo przecież ją kocha, choć równocześnie kocha Idę, tyle że w zupełnie inny sposób. Anna Kajsa rozumie to, a mimo to porównuje się z Idą, co jest wobec niej krzywdząco niesprawiedliwe.

Ida to Ida...

Kobiety rozmawiały ze sobą, ale nie słyszał ich gło­sów. Dźwięk nie niósł tak daleko. Powinien się cie­szyć, bo to oznaczało, że i on pozostawał dla nich nie­widoczny.

Ale Maja spostrzegła jego obecność.

Domyślił się tego, kiedy zauważył, jak zagania wszystkich bliżej lądu.

Ailo dopiero teraz zorientował się, że złamał gruby niczym ramię pień brzozy, o który się oparł. Puścił go i odetchnął z drżeniem. Pod powiekami poczuł pie­czenie. Bał się mrugnąć, żeby nie uronić ani chwili.

Minęły zaledwie trzy lata. Trzy lata. Szukał wzro­kiem twarzy okolonej rudymi włosami, które jak zwykle zimą nieco ściemniały i przypominały barwą coś pośredniego pomiędzy miedzią, ogniem a nagrza­nym słońcem pniem sosny w porze czerwcowych bia­łych nocy na wybrzeżu.

To była Ida.

Jego Ida?

Trzy lata mogą zmienić człowieka. Maja wspo­mniała coś o tym. On był innym Ailo, innym niż ten, który wówczas wyjechał z Skibom. Ida też nie była tą samą młodą żoną, którą opuszczał.

Ożenił się z młodą dziewczyną. Teraz spod kaptu­ra wychyliła się twarz dorosłej kobiety.

Rozpacz zamarła w nim, jakby ostudzona chłod­nym powietrzem. Bo czy można rozpaczać nad ko­bietą, która żyje pełnią życia?

Zdołał się opanować i wzrokiem odszukał dzieci.

Henrik i Karl... Poznał ich po ruchach. Małe stop­ki stukały o ziemię, jak uderzające w szamański bę­ben pałeczki z kości.

Znał ich głosy.

Ale nagle inny radosny głosik doleciał do jego uszu i zabrzmiał niczym muzyka. Pod jego wpływem Ailo przeniósł się myślami daleko nad bezkresny płaskowyż.

Ujrzał przed oczami rozległe równiny Finnmarku i poczuł wiatr na policzkach. Pierś rozsadzała mu dziecięca radość.

Chłopięcy głos brzmiał zadziwiająco znajomo. Przypominał jego własny śmiech nad otwartą krainą na północy.

Mikkal...

Stercząca czarna grzywka wystawała mu spod czapki, na pewno równie sztywna i przekorna jak je­go własna.

Ailo uczepił się brzozowego pnia i przełykając z trudem ślinę, tłumił szloch.

Szybkie nóżki, bystre ruchy dziecka, które nie mog­ło grzecznie usiedzieć w jednym miejscu, które biega­ło po wrzosowiskach, pokonywało pagórki, skakało z kamienia na kamień nad brzegiem fiordu.

Rumiane policzki, czarne brwi przypominające pta­sie skrzydła, ładne, czyste rysy. Podobny do Idy, do Ra­iji. Nie widział swojego odbicia w rysach tego chłopca, który śmiał się jak on, gdy był dzieckiem, i mówił jego chłopięcym głosem. Przynajmniej z daleka nie dopa­trzył się podobieństwa. Może gdyby spojrzeć z bliska?

To był wnuk Raiji.

Syn Idy.

Mikkal.

Ojciec byłby dumny i wzruszony. Cieszyłby się, że Ida nazwala swoje dziecko jego imieniem. Dzięki te­mu odrodził się: Mikkal, ten, który kochał wiernie...

Oddychał ciężko przez usta. Zapiekły go oczy, po­ciekły łzy. Pożałował, że znów zostawił w domu maskę, bo policzki pokryte cienką skórą marzły podwójnie.

Kobiety tymczasem zawróciły. Anjo wzięła na rę­ce Karla, a Henrik i Mikkal zaczęli się ścigać. Ailo po­czuł, jak serce mu rośnie, gdy jego synek wygrał na odległość łokcia. Zapewne to uczucie nazywa się oj­cowską dumą.

Tak, Mikkal jest jego synem...

Otulone w peleryny kobiety zniknęły za cyplem. Ucichły ich głosy.

Ailo stał nadal wtulony w pień drzewa, dzięki któ­remu nie upadł.

Czekał długo, by wreszcie wymknąć się z lasu ni­czym złodziej i zbiec na plażę.

Osunął się na kolana przy śladach stóp. Nie był w stanie stwierdzić, które dokładnie należą do Idy, a które do synka, wystarczyło mu jednak, że wiedział, iż tędy oboje przechodzili.

Nie przebywali gdzieś daleko od świata, w którym teraz żył. Kroczyli tędy, po ośnieżonej plaży, nad brzegiem zatoki, gdzie codziennie przychodził. Pozo­stawili wyraźne ślady, których mógł dotknąć.

Gołymi rękami gładził odciski stóp w ubitym śnie­gu i płakał bezgłośnie.

Anna Kajsa także płakała, kiedy powrócił wreszcie do domu. Siedziała na lawie przy kuchennym stole zwinięta w kłębek i nawet nie próbowała ukryć łez.

- Nie napaliłaś?

W izbie panował chłód, ogień zgasł na palenisku.

Milczała, nie przestając szlochać. Ubrana cienko, zapewne zmarzła.

Ailo drżącymi rękami zdjął i powiesił kurtkę. Powinien przytulić Annę Kajsę, ale nie potrafił się na to zdobyć.

Zerknął ukradkiem na dziewczynę, która wpatry­wała się nieruchomo ponad lasem w stronę pałacu. Teraz, poprzez gałęzie drzew pozbawionych liści, wi­dać było lśniący dach.

Zabrał się do rozpalania ognia. Zabrało mu to wię­cej czasu niż zwykle, bo celowo przeciągał.

Kiedy tak klęczał zamyślony przy palenisku, poja­wił mu się przed oczami obraz z dzieciństwa: przy ogniu w ciasnej jurcie klęczy barczysty mężczyzna, odwrócony plecami. Czarne sztywne włosy opadają mu na kark. Pod brązową skórzaną bluzą, wytartą na łokciach, widać napięte mięśnie zdradzające, że męż­czyzna stara się trzymać w ryzach.

Boże, jak dobrze pamięta te plecy!

I tłumiony szloch matki, zgorzkniałe rysy na pięknej twarzy. Pogłębiające się bruzdy w kącikach ust i mię­dzy oczami. Nie wyrzeźbił ich śmiech, lecz cierpienie.

Tak właśnie Mikkal odrzucił Siggę.

Milczeniem zabił tę odrobinę czułości, jaka między nimi kiedyś istniała.

Pozbawione miłości małżeństwo rodziców...

Teraz on powtarza to samo, mimo że Anna Kajsa budzi w nim głęboką czułość. Przecież odczuwa wo­bec niej coś na kształt miłości... A jednak tak ciążą mu ramiona, nie może ich unieść, by ją przytulić. Ból, drążący go od środka, pozbawił go sił.

- Zaraz zrobi się tu ciepło - rzucił pozornie lekko. Gawędził, nie mając odwagi spojrzeć jej prosto w twarz.

Dobry Boże, co się z nim stało? Od kiedy zacho­wuje się jak tchórz?

Ogarnięty popłochem zostawił Annę Kajsę i poszedł do swojej pracowni, w której zwykle tworzył. Dziew­czyna dobrze wiedziała, że nie jest tam mile widziana. Ailo nie potrzebował więc zamykać drzwi na klucz, bo Anna Kajsa i tak nie przestępowała progu tej izby.

Nie mógł bardziej odizolować jej od siebie jak wła­śnie w ten sposób.

Chwycił swoje kartony i wziął do ręki węgle. Kil­ka złamało mu się w drżących dłoniach, które nazbyt gorliwie przystąpiły do pracy.

Ale nagle spłynął na niego spokój. Skoncentrował się. Teraz ważne było tylko jedno, żeby narysować to, co widział.

Przemykając się nocą przez las, czuł się jak złodziej. Anna Kajsa zasnęła, nim zdążył z nią pomówić. Zanim wysłuchał, co ją gnębi. Bał się jej cierpienia, bał się pretensji, bał się, bo wiedział, że racja jest po jej stronie.

Właściwie doznał ulgi, kiedy zobaczył ją śpiącą, ale nie uspokoił wyrzutów sumienia. Czuł się jak ostat­ni nędznik.

Nic już nie było proste.

W altanie nie zastał nikogo, czego się zresztą spo­dziewał.

Celowo poczekał, aż wieczór zamieni się w noc. Odkrył w sobie mroczne strony, przekonał się, że je­śli trzeba, potrafi być wyrachowany.

Dla niego pałac nie był zamknięty. Klucz wisiał na zewnątrz przy kuchennym wejściu. Maja nigdy nie zamknęłaby przed nim drzwi do swojego domu.

Otworzył je po cichu, nawet nie zachrobotało w zamku. Odwiesił klucz na miejsce i wśliznął się do środka.

Już od dawna pałac trwał pogrążony w ciemności. Obserwował z daleka, więc dobrze o tym wiedział. Upewnił się, że wszyscy udali się na spoczynek.

Poruszał się bezszelestnie w uszytych z miękkiej skórki kumagach wyściełanych w środku suchą tu­rzycą, takich jakich używają na płaskowyżu Lapoń­czycy. Był siebie pewien.

Maja nie ukrywała, które pokoje oddała do dyspo­zycji gościom, więc Ailo dobrze wiedział, gdzie śpi Ida, a gdzie jego syn.

Schody nie zdradziły go. Pamiętał, jak stawiać sto­pę na każdy stopień, żeby nie zatrzeszczał. Niegdyś nie miał sobie równych w tej sztuce.

Odetchnął jednak, kiedy znalazł się na górze.

Serce biło mu młotem, dłonie się spociły, ale prze­łamał się i uspokoił.

Nie był już tym samym Ailo, który wyjechał z Skibom.

W domu panowała niezmącona niczym cisza. Równie cicho było, kiedy przemierzał korytarz i kie­dy położył dłoń na klamce. Nacisnął ją.

Drzwi ustąpiły.

Wyobraził sobie, co by było, gdyby otworzył złe drzwi. Gdyby zobaczył Idę w ramionach Sedolf a... Ale nie, na szczęście nie. Znał przecież ten pałac na wylot.

Drzwi do sypialni Idy i Sedolfa były lekko uchy­lone, ale przez taką szparę nie mogli go zauważyć.

Zdawało mu się, że od łóżeczka dziecinnego dzie­lą go milowe kroki. Najtrudniejsze.

Ale musiał zobaczyć swojego syna z bliska. Po to tu przyszedł. Dlatego zaczaił się nocą.

Ciemności nigdy nie są zupełnie czarne. Między zasłonami przeświecało szare światło, oświetlając, jakby specjalnie dla niego, twarz śpiącego dziecka.

Jego syn.

Spał tak spokojnie. Ciemne rzęsy spoczywały na po­liczkach, nadal dziecinnie krągłych, chociaż rysy twa­rzy powoli zaczynały się wyostrzać. Ailo dostrzegł lek­ko wystające kości policzkowe, mocną szczękę, zdecy­dowany podbródek. Nos... I te brwi, które najbardziej wskazywały na pokrewieństwo z rodziną matki.

Tak smacznie śpi...

Ailo nie mógł się oprzeć pokusie i dotknął grzyw­ki. Musiał sam się przekonać, czy dziecko odziedzi­czyło sztywne włosy po nim i jego rodzinie.

Musiał też pogłaskać go delikatnie po gładkich po­liczkach.

Chłopiec poruszył się przez sen.

Ailo wycofał się z powrotem w mrok. Zdążył zam­knąć drzwi, gdy nagle usłyszał z sąsiedniego pokoju głos Idy. Nie zrozumiał, co mówi, ale nie nasłuchiwał dłużej. Na odgłos kroków kierujących się do pokoju dziecka, wycofał się pośpiesznie. Bezszelestnie zbiegł po schodach i przemknął do kuchni. Tam czekał.

Jego serce wcale nie chciało się uspokoić. Odczu­wał szczęście, a zarazem ból. Paliły go na nowo roz­darte rany. Mimo to czuł bezgraniczną wdzięczność.

Dotknął własnego dziecka.

W kilka chwil dom ożył. Doszły go ściszone głosy kobiet, poznał tembr głosu Idy wśród pozostałych. A potem znów zapadła cisza. Maja odnalazła go bez problemu.

- Co ty, u licha ciężkiego, wyprawiasz? - wyszep­tała, nie kryjąc wściekłości.

Oparła się plecami o drzwi, gotowa własnym cia­łem bronić wstępu do kuchni każdemu, kto by się tu pojawił.

- Przyrzekłeś trzymać się z boku! Usiadł przy piecu, częściowo ukryty w cieniu. Tam zresztą czuł się zwykle najlepiej.

- Czy nigdy nie postąpiłaś nierozsądnie? Wiedzia­łaś, że nie powinnaś, a mimo to nie mogłaś się oprzeć?

- Mało brakowało, a zostałbyś odkryty. Czy to dla ciebie bez znaczenia? Boże, przecież byłeś przy samych drzwiach, za którymi ona spała! Pomyślałeś o tym?

- Musiałem zobaczyć małego.

- Zdawało mi się, że go widziałeś w dzień - odpar­ła Maja ogarnięta nagłym zmęczeniem. Bolało ją całe ciało. Bergfors uprzedzał, że napięcie i huśtawka na­strojów, nieustanna czujność i wszystkie zmartwienia związane z całą tą sytuacją mogą się odbić niekorzyst­nie na ciąży. A przecież wcześniej już straciła dziecko...

- Nie wystarczyło mi to - odparł Ailo ze smutkiem. - Musiałem zobaczyć go z bliska... Chciałem popatrzeć, czy jest choć trochę do mnie podobny.

- I co, teraz jesteś zadowolony?

- A czy to możliwe? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Głos mu zadrżał. - Czy można się nasycić widokiem własnego dziecka, Maju? Ty to potrafisz?

Milczała. Bolała nad Ailo, choć teraz ją rozzłościł. Gniew wziął w niej górę nad współczuciem.

- Ida powiedziała, że słyszała kogoś w pokoiku, gdzie śpi Mikkal. Słyszała odgłos otwieranych i za­mykanych drzwi, a także ciche kroki. Zachowywałeś się cicho, Ailo, ale, jak się okazuje, nie dość cicho. Wspólnie z Sedolfem przekonywaliśmy ją, że pewnie jej się coś śniło, ale nie dała sobie tego do końca wy­perswadować. Ida jest jedną z nas, Ailo. I drzemie w niej moc być może większa, niż się spodziewali­śmy. Nie zapominaj o tym!

- Nie przyjdę więcej - obiecał zmęczony i smutny, ale zarazem szczęśliwy.

Nawet Maja nie mogła go tym razem zrozumieć!

- To najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek wi­działem - dodał tylko. - Wybacz mi, Maju, ale pięk­niejszego nie widziałem na oczy...

Westchnęła i odeszła od drzwi. Przytuliła mocno swojego brata, któremu przyszło dźwigać taki los. Długo nie wypuszczała go z objęć.

A kiedy wyszedł równie cicho, jak wszedł, zamknę­ła za nim drzwi.

Rozpłynął się w mroku.

9

Tej nocy Ida więcej nie zmrużyła oka. Leżała w ciemności, wsłuchując się uważnie w ciszę, wyczu­lona na najlżejszy nawet szmer.

Było pusto i cicho, kiedy wyszła na pogrążony w mroku korytarz. Przekroczyła próg pokoju dzie­cinnego, ale nie zastała tam nikogo. Na pozór 'wszyst­ko wyglądało zwyczajnie. Mikkal spał spokojnie w łó­żeczku. Tylko ona zauważyła, że dziecko leży na wznak, choć zwykle zasypiało na boku i w takiej sa­mej pozycji budziło się rano.

Nie powiedziała o tym nikomu, bo przypuszczała, że jej nie uwierzą, uznając to za niedorzeczne.

- Przesłyszałaś się - przekonywała Idę Maja. - Nikt z zewnątrz nie mógł się dostać do pałacu, a przecież nikomu z domowników nie przyszłoby do głowy za­kradać się do Mikkala w środku nocy. To zupełnie nierozsądne.

Maja zrobiła się taka rozsądna. A jednak, kiedy jej się zdawało, że Ida nie patrzy, nerwowo zerkała w stronę schodów.

- Coś ci się przyśniło - wtórował Mai Sedolf i przy­tulił żonę mocniej, jakby uważał, że potrzebuje oparcia.

Ale Ida uwolniła się z jego objęć. Nie czuła się do­brze w roli uwięzionego w klatce ptaka. Miała w so­bie silne poczucie wolności i niezależności.

- Trudno się dziwić, że po śmierci małej Raiji wciąż lękasz się o Mikkala. Dziwne raczej by było, gdybyś zachowywała się inaczej. Ale teraz musiało ci się po prostu coś przyśnić, kochanie.

Wszyscy byli tacy pewni swego.

Mogłaby jeszcze zrozumieć, że Sedolf uczepił się te­go wyjaśnienia, ale Maja, jej zdaniem, zbyt łatwo zgo­dziła się z taką wersją. Poza tym Maja nie udała się pro­sto do swojej sypialni, ale zeszła na dół i długo tam po­została. Wróciła potem na piętro sama. Co do tego Ida nie miała wątpliwości. Słyszała jej kroki na schodach.

Nie rozumiejąc nic z tego, poczuła jeszcze więk­szy niepokój.

O poranku dom ożył. Z dołu doleciały przytłumio­ne odgłosy świadczące o tym, że służba przystąpiła już do codziennych zajęć. Ida wymknęła się po cichu z łóż­ka i założyła ubranie. Sedolf nie obudził się. Pomyślała z troską, że po wypadku nie śpi tak czujnie jak kiedyś.

Boso, z trzewikami w rękach ruszyła w stronę scho­dów. Nie chciała, żeby ją ktoś usłyszał ani zobaczył.

Schodząc, sprawdzała dokładnie każdy stopień. Nadeptywała, starając się znaleźć miejsce, gdzie nie skrzypiało. Tym sposobem zeszła na sam dół. Zabra­ło jej to trochę czasu.

W holu, nie zauważona przez nikogo, postawiła buty, po czym postanowiła spróbować wejść bezgłoś­nie na górę.

Udało jej się. Ani trochę nie zatrzeszczało.

Była już prawie na najwyższym stopniu, gdy zoba­czyła Williama. Stał oparty o poręcz i rozbawiony, przyglądał jej się bacznie. Znów uderzyło Idę jego niezwykłe podobieństwo do ojca, czego nie omiesz­kała od razu powiedzieć.

- Po raz pierwszy zobaczyłam twojego ojca właśnie na schodach - uśmiechnęła się promiennie, świadoma, jak to działa na mężczyzn. - Dzień dobry - dodała, po czym odwróciła się i jakby nigdy nic zeszła na dół.

- Ranny ptaszek z ciebie, Ido - zauważył William, podążając za nią. - Odprawiasz jakiś specjalny rytu­ał, chodząc w górę i w dół na bosaka?

Ida demonstracyjnie zaczęła zakładać buty. Oparła się na ramieniu szwagra, które jej szarmancko podał, by nie straciła równowagi, i wyznała, udając zawstydzoną:

- Gdybyś się nie zjawił, to Ida córka Reijo zjecha­łaby po poręczy.

Miała nadzieję, że da się nabrać.

Spoglądając to na poręcz, to na Idę, roześmiał się cicho, a potem objął ją ramieniem i poprowadził do jednego z przytulnych saloników, gdzie już napalo­no w piecu. Oczywiście, wygodnie było mieć służbę, ale Ida odczuwała z tego powodu lekkie zażenowa­nie. Nie uważała się za kogoś lepszego.

- Powiem ci w tajemnicy, że Maja robi to samo - zwie­rzył się William w zaufaniu. - Tylko, proszę, nie zdradź się przed nią, że ci o tym powiedziałem, bo gotowa mnie ukarać i wyrzucić z łóżka przynajmniej na miesiąc...

Ida odetchnęła z ulgą, że udało jej się odwrócić je­go uwagę. Mało brakowało, a przejrzałby ją na wy­lot. Szybki refleks i bystrość, a do tego trochę fanta­zji, pomagają jednak wybrnąć z największych tarapa­tów. Mimo wszystko poczuła się trochę nieswojo, że potrafi kłamać na poczekaniu.

- Kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy, wydałaś mi się bardzo podobna do Mai - wyznał William, mrużąc oczy i uśmiechając się ujmująco. - Ale teraz nie pojmuję, jak mogłem się dać zwieść pozorom. Ty jesteś o wiele bardziej spontaniczna niż Maja.

- Maja nie zawsze miała powody, żeby uśmiechać się do napotkanych na swej drodze ludzi - skwitowała Ida chłodno, jakby rozmawiała z kimś postronnym. Ode­zwał się w niej silny duch wspólnoty. Rodzeństwo soli­darnie izolowało wszystkich, którzy próbowali skrzyw­dzić któreś z nich. Dzieci Raiji różniły się bardzo, ale gdy było trzeba, gotowe były pójść za sobą w ogień.

- W mojej rodzinie brakuje takiej solidarności - po­wiedział William, spoglądając ciepło na Idę. - Nie sta­jemy wzajemnie w swojej obronie. Nie przywykłem do tego.

Przypomniała sobie, że ten mężczyzna szczerze kocha Maję.

- Naprawdę nie dostrzegasz jej blizn? William pokręcił głową.

- Tata zawsze przekonywał Maję, że kiedyś spotka takiego mężczyznę, ale ona uważała, że opowiada jej bajki. Nikt nigdy nie był w niej zakochany, nie marzył o niej, nikt nie poprosił do tańca. No, chyba że jakiś pijak albo stary dziad. A Elise, nasza przybrana siostra, była najpiękniejszą dziewczyną nad fiordem. Ciężko dorastać w cieniu takiej siostry, w cieniu matki, o któ­rej urodzie krążyły legendy. Maja nie miała szczęśliwej młodości. Trudno to w ogóle nazwać młodością...

- Znam po części tę historię - odpowiedział Wil­liam. - Ale cieszę się, że okazałaś mi zaufanie. Wiele to dla mnie znaczy, Ido. Poznając rodzinę Mai, dowia­duję się o mojej żonie czegoś nowego. Zapewne nigdy nie odkryję wszystkich niuansów jej osobowości, bo na to trzeba by niejednego życia. Wiem jednak, że nie spotkałem w swoim życiu bardziej fascynującej kobie­ty. Ją jedyną mogłem pokochać. Czy w twoich roz­sądnych uszach nie brzmi to nazbyt sentymentalnie?

- Nie jestem znów taka rozsądna - westchnęła Ida. - Bardzo się cieszę, że Maja ciebie spotkała.

- Znałaś jej pierwszych dwóch mężów? Ida uśmiechnęła się.

- Nie wydajesz mi się typem mężczyzny, który za wszelką cenę chciałby poznać przeszłość swojej żony.

- Zżera mnie ciekawość - przyznał. - A Maja tak niewiele wspomina. Heino trochę znałem, wiem, ja­kim był mężczyzną, ale o tym pierwszym nic nie sły­szałem.

- Pierwszym mężem Mai był kuzyn Sedolfa. Nie­mal równie przystojny. - Ida mrugnęła porozumie­wawczo i uśmiechając się, dodała: - Mężczyźni z tej rodziny obdarzeni są wyjątkowym urokiem osobi­stym. Beztroski, lekkomyślny, właściwie nigdy za nim nie przepadałam, chociaż pod koniec przekona­łam się, że osądzałam go nazbyt surowo. Jego można było albo lubić, albo nie znosić. Albo się ulegało je­go urokowi, albo się go nienawidziło. Tak naprawdę Simon nie był powierzchowny ani z gruntu zły. Uda­wał tylko, bo tak było mu wygodnie. Ożenił się z Ma­ją, bo musiał, wzbudzając ogólną wesołość wśród mieszkańców osady nad fiordem. Wszyscy naśmiewa­li się, że los pokarał największego podrywacza taką brzydką żoną. Najsmutniejsze, że Maja szybko stra­ciła zainteresowanie Simonem, a on tymczasem szczerze się w niej zakochał. Tak jak ty i Heino prze­stał zauważać jej blizny. Szkoda, że za późno. Z Ma­ją już tak jest: Daje wszystko albo nic.

William zrozumiał, że jego żona nigdy nie zako­chała się w mężczyźnie po uszy. Wszyscy jej mężo­wie musieli szukać i wydobyć z niej ciepło. Szukać u niej wzajemności.

- Niełatwo kochać Maję - mówiła Ida z powagą. - Nawet nam. Ale warta jest tego.

- Wiem - odpowiedział. - Wiem, Ido. Szczerość między nimi nie była wymuszona ani udawana. Pojawiła się znienacka niczym płomienna róża, która rozkwitła na śniegu.

- Nie chciałabym, byście pomyśleli, że uczepiłam się przeszłości... - zaczęła nagle Ida i urwała. Ale na­potkawszy zachęcające spojrzenie Williama, zdecy­dowała się wyznać, co jej leży na sercu. - Maja wprawdzie mówiła mi, co się stało na okręcie, ale jej przecież przy tym nie było. Wolałabym, żebyś ty mi opowiedział wszystko, co zapamiętałeś. Ailo był mo­im mężem, wiele dla mnie znaczył. I chociaż nic już nie przywróci mu życia, chciałabym dokładnie wie­dzieć, jak doszło do tej tragedii. Mam do tego prawo.

William popatrzył na Idę. Kiedy tak siedziała z dumnie wysuniętym podbródkiem, wyglądała zu­pełnie jak Maja. Dwie siostry, takie podobne ze­wnętrznie, a tak różniące się charakterami.

Nie powinni byli pozwolić Ailo, by tak długo po­zostawiał ją w niepewności. Oczywiście, miał rację, twierdząc, że Ida zasługuje na to, co najlepsze. Ale czy on był dla niej kimś gorszym? Dla Idy nie uroda liczyła się najbardziej. Ailo jednak, zgorzkniały, po­wtarzał, że przypominaliby razem Piękną i Bestię. Baśń tę usłyszał podczas pobytu w Niemczech i za­raz doszukał się podobieństwa z własnym życiem.

Ida miała prawo dowiedzieć się prawdy. William rozumiał to i zgadzał się z nią. Ale przecież dał sło­wo przyjacielowi i przyrzekł Mai.

Nie może więc opowiedzieć Idzie, co się napraw­dę wydarzyło.

Zaczął od tego, jak poznali się z Ailo. Przypomniał sobie ich wspólne rozmowy, te błahe i te poważne, myśli, jakie razem dzielili. Wspomniał też, co Ailo mówił o niej, o Idzie.

A potem o okręcie królewskim i o tajnej akcji. O straszliwej chwili, kiedy wybuchł pożar, i o becz­kach z prochem, które wyleciały w powietrze.

Wydawało mu się, że znów słyszy krzyki rannych, których wybuch rzucił w toń, i tych, którzy płonęli jak żywe pochodnie, nie zdążywszy dotrzeć do wody.

- Uciekaliśmy, ratując własną skórę, gdy żołnierze z armii królewskiej ruszyli szturmem na okręt. Czu­liśmy się jak tchórze i zdrajcy - wyznał William i opo­wiedział Idzie o Ailo. - Z ran wystawało mu żywe mięso, bił od niego smród spalonej skóry. Zaciskał zę­by z bólu w krótkich chwilach przebłysku świadomo­ści. Wszyscy odczuwali ulgę, gdy znów tracił przy­tomność. Baliśmy się, że zostaniemy złapani...

William starał się wplatać w prawdziwą historię jak najmniej kłamstw. Był szczery na tyle, na ile po­zwalały mu złożone przyrzeczenia.

Ida była taką osobą, której chciało się wyznać prawdę, wobec której pragnęło się być szczerym.

- A potem... - Wzruszył ramionami. - Resztę opo­wiedziała ci już pewnie Maja. Nie uczynię tego lepiej. Ona całkowicie przejęła opiekę nad nim. Śmiertelnie się bałem tkwiącej w niej mocy. Nic nie pojmowa­łem. Bałem się tylko, że ją stracę. Zresztą nadal nie­wiele z tego rozumiem.

Popatrzył przeciągle na kredowobiałą dziewczynę.

- Przedstawiłem ci to, co widziałem i co zapamię­tałem. To było piekło. Nadal czuję się za wszystko odpowiedzialny. Gdybym wiedział, czym się to skończy, nigdy bym się nie zaangażował w ten spisek. Nie przypuszczałem, że w takim stopniu odmieni los ty­lu ludzi. Bo przecież nie tylko ciebie i Ailo dotknęło nieszczęście... Bardzo mi zależy, żebyś wiedziała, że nie chciałem tego. Nie mogę cię prosić o to, byś mi wybaczyła. Bo tego nie da się wybaczyć, wiedz jed­nak, że cierpię okrutnie z powodu tej tragedii.

Ida otarła łzy z policzków. Objęła Williama w pa­sie i przytuliła twarz do jego czystej koszuli.

- Dziękuję - powiedziała. - Nie musisz mnie pro­sić o wybaczenie. Ailo nigdy nie uczyniłby niczego wbrew swojej woli. Zresztą czy my sami ponosimy pełną odpowiedzialność za wszystko, co się nam przydarza? Może kieruje tym jakaś wyższa siła?

Puściła Williama, już jej nie onieśmielał.

- Nie jestem łatwowierna - przyznała. - Ale cza­sem myślę sobie, że może nie należy za wiele pytać, tylko po prostu pogodzić się z tym, co zsyła los. Uwierzyć, a nie ciągle powątpiewać i zadręczać się. Może tkwi w tym jakiś głębszy sens?

- Pojmuję, dlaczego Ailo tak cię kochał - rzekł Wil­liam, głaszcząc ją leciutko po policzku.

- On kochał inną Idę - odparła ze smutkiem. - Idę, która nie znała cierpienia. Nie byłam wtedy jeszcze w peł­ni człowiekiem. Nie wiem, czy by mnie w ogóle poznał, czy byłby w stanie kochać mnie taką, jaka teraz jestem. Nie jestem pewna, czy ta obecna Ida pokochałaby Ailo.

- Takie myśli do ciebie nie pasują - skwitował krót­ko William, a jego twarz zamknęła się.

- Nie pasują, to prawda, ale często mnie nachodzą... Zamilkła i oparłszy się o parapet, wyjrzała przez okno. Podobnie jak poprzedniego dnia był piękny pogodny poranek. W domu nadal panowała cisza.

- Podoba mi się ta altana - powiedziała, zmienia­jąc temat. - Podoba mi się pomysł, by zatrzymać na zimę kawałek ukwieconej łąki.

- Moja mama właśnie dlatego kazała ją postawić - odparł William wzruszony, że Ida to dostrzegła. Ma­ja także od razu uchwyciła ów zamysł i zachwyciła się nim. Przed Mają nikt nie zwrócił na to uwagi. Mo­że dlatego, że ludzie z wyższych sfer, z którymi wów­czas obcował, nazbyt często stykali się z przepychem i mieli przez to stępioną wrażliwość.

- Mama po prostu chciała mieć ogród także zimą - wyjaśnił William. - Im jestem starszy, tym bardziej ją rozumiem.

- Pójdę sobie tam teraz na chwilę - oznajmiła Ida. - Ale tym razem ubiorę się ciepło. Chcę zobaczyć to miejsce, tak jak widziałam je w moich snach. Sedolf wspominał coś o tym?

William pokiwał głową.

- Te sny są częścią czegoś, co akceptuję, choć nie w pełni rozumiem. Przywykliśmy, że w naszej rodzi­nie każdy jest obdarzony jakimiś niezwykłymi zdol­nościami. Takie dziedzictwo pozostawiła nam nasza matka, Raija.

Ida ubrała się i wyszła po cichu, jakby potajemnie. Była czarująca, ale nawet w połowie nie tak intry­gująca jak jego Maja.

Ida zaglądała już do altany razem z Mają i Anjo. Ujrzała wówczas pomieszczenie częściowo tylko przeszklone, zupełnie inne niż to, które pojawiało się w jej śnie. Teraz, kiedy przyszła tu sama, odniosła zu­pełnie inne wrażenie. Na nowo ożył w niej ów tajem­niczy nastrój ze snu. Magia, piękno.

Usiadła na wąskiej, wyłożonej poduszkami drew­nianej ławie umieszczonej we wnętrzu altany dooko­ła pod ścianą. Dotknęła palcami szyby i chuchnęła. Szkło zaparowało, osłabiając barwy malowideł.

Nachuchała ponownie na kwiaty i przyglądała im się uważnie, mimowolnie wyobrażając sobie ukwie­coną łąkę oglądaną przez łzy.

Z niezrozumiałych dla siebie powodów nie mogła oderwać oczu od barwnych malowideł na szkle. Tak jakby należały do jej snu, którego nadal nie potrafiła w pełni zrozumieć.

Ptak miał jej wskazać drogę do prawdy.

Teraz już ją znała.

Ale nadal czuła w sercu ból i jakiś niedosyt. Prze­pełniona wielkim niepokojem, cofała się do snu, że­by w nim szukać wyjaśnienia.

W altanie panował chłód.

Dla ptaka jest tutaj za zimno, pomyślała, ale zaraz ofuknęła się w duchu. Rozsądek, jakim była obdarzo­na, podpowiadał jej przecież już dawno, że nie ma żadnego prawdziwego ptaka.

Chodziło o symbol.

Nie jest głupia. Ten ptak miał w sobie tyle życia i tyleż siły, co figury namalowane przez szamana na bębnie czerwoną farbą z kory olszyny.

To był ptak ze snu, ptak Mikkala, ptak Ailo i po części jej.

Znak miłości silniejszej niż śmierć. Symbol uczu­cia, które być może zawiodła.

Ale przecież Ailo nigdy by nie wymagał od niej, że­by żyła samotnie. Ona zresztą także nie wymagałaby tego od niego.

Tutaj na wyspie obudziły się w niej wyrzuty sumienia, że tak bardzo kocha Sedolfa. Gwałtownie ożyły wspomnienia. Czuła się nieswojo, że nie pozostała w żałobie, by nadal boleć po stracie męża.

Nie chciała się tak czuć. Sedolf był wart tego, by go kochała. Był wart więcej niż to, co mu ofiarowa­ła. Sedolf był dla niej wszystkim.

Ida siedziała wśród zatopionych w szkle kwiatów, po­śród szklanej łąki. W samym środku zimy kwitły kwia­ty, zupełnie jak w lecie. Tu, w szklanym domku ze swo­jego snu, nabrała w pełni przekonania, że kocha tylko Sedolfa i on jest jej prawdziwym, właściwym mężem.

Powoli zaczynała być gotowa, by ostatecznie po­grzebać Ailo.

W końcu.

Musiała przybyć tutaj, żeby się z tym uporać. Trze­ba było na nowo rozerwać rany i pozwolić im krwa­wić. Rzeczywiście, konieczne było poczuć ból.

Z zachodu wieje lekki wiatr, pomyślała. To będzie cudowny, słoneczny dzień. Anjo ma rację, tutejszy krajobraz także jest piękny. Przypomina rozległe, wielkie pole. Daje uczucie przynależności, mimo że człowiek wśród owego bezkresu czuje się całkiem mały. Ale czasami dobrze, by mu o tym przypomnieć.

Ida trochę zmarzła. O tej porze roku altana nie nadawała się na miejsce zbyt długich rozmyślań, po­zwalała jednak popatrzeć na odrobinę piękna w sa­mym środku zimy. Latem zaś z pewnością stanowiła wspaniałą oprawę wzruszających przeżyć.

Wstała, ale otulając się szczelniej peleryną, nie­chcący strąciła z ławki kilka poduszek.

Nie mogła nie zauważyć papierowych arkuszy, które wraz z poduszkami spadły na ziemię.

Ida zapomniała o tym, że przemarzła. Osunęła się z powrotem na ławę i pochyliła się nad arkuszami, nie mogąc oderwać od nich wzroku.

Nie znalazły się tu przypadkowo. Ktoś je tu położył dla kogoś, kto często bywał w pawilonie. Dla kogoś, kto także cenił sobie barwy lata podczas mroźnej zimy.

Dla Mai.

Trzy rysunki...

Szkice węglem na kremowym kartonie. Gdzienie­gdzie mocne, grube linie, całe płaszczyzny pokryte czernią, gdzieniegdzie znów jasne, delikatne kreski, łagodne i cienkie, ledwie widoczne muśnięcia.

Trójka bawiących się na śniegu chłopców. Uśmiech­nięte buzie. Rozpoznała je aż nazbyt wyraźnie.

Trzy kobiety na tle plaży, którą poprzedniego dnia zobaczyła po raz pierwszy. Trzy kobiety, które tak­że bez trudu rozpoznała: Anjo pod rękę z Mają, któ­rej zaokrąglone kształty widoczne były nawet pod pe­leryną. I ona, Ida, trochę dalej, z boku. Kaptur spadł jej z głowy. Artysta uchwycił ją w momencie, gdy krę­ciła się w kółko. Niesforny lok opadł jej na oczy, a usta rozchyliły się w uśmiechu.

Ida pamiętała tę chwilę. Swój śmiech, Anjo i Ma­ję. Dokładnie tak jak na rysunku.

Na ostatnim kartonie zobaczyła swoją twarz wy­krzywioną w bólu, zalaną łzami. Włosy ciasno ucze­sane, z grzywką jak zwykle opadającą jej na czoło tuż nad brwiami.

Twarz wyrażającą rozpacz.

Ida pośpiesznie złożyła szkice i zwinęła je w cia­sny rulon, ale nie stały się przez to ani trochę mniej groźne.

Ktoś ich obserwował poprzedniego dnia. Zresztą przez cały czas pobytu na wyspie miała jakieś takie niejasne przeczucie. Nie chciała o tym z nikim mó­wić. Poza tym póki nie przebywała sama, nie miało to większego znaczenia.

Ale okazuje się, że niczego sobie nie wmówiła.

Nagle poczuła się też bardziej pewna siebie. Od­ważyła się zaufać własnym przeczuciom.

Jej portret przeraził ją. Nieznana dłoń uwieczniła na papierze jej uczucia, nie widząc ich przecież. Prze­straszyła się, że ktoś potrafił dogłębnie wyrazić jej rozpacz. Ale nie chciała o tym myśleć. Bardziej bo­wiem przestraszyła się czegoś innego. To nie zły sen obudził ją w nocy. Nie przesłyszała się, jak sugero­wał Sedolf i jak usiłowała jej wmówić Maja.

Ktoś wszedł nocą do pałacu i zajrzał do pokoju Mikkala.

Jak Maja mogła do tego dopuścić? Przecież jest jej siostrą. Pod wieloma względami stały się teraz sobie bliższe niż kiedykolwiek.

Poczuła zamęt w głowie.

Ida za nic w świecie nie dopuszczała do siebie myś­li, że Maja chciałaby ją skrzywdzić. Ale szkice były niczym cios wymierzony prosto w serce. Sprawiły, że zwątpiła także w Maję.

Mogła ufać jedynie sobie i Sedolfowi.

Na tej wyspie coś się działo, coś poza nimi. Dreszcz przeszedł jej po plecach, kiedy uświadomiła sobie, że nie może być pewna nawet Knuta ani Anjo. Sprawiło jej to dotkliwy ból. Silniejszy niż to, że nie może ufać Mai.

Co do Williama, zupełnie straciła orientację. Ziry­towało ją to. Rankiem okazał się godnym zaufania mężczyzną, bezgranicznie mu wierzyła.

Pewnie z powodu jego niekwestionowanego uro­ku, pomyślała z goryczą. Nadal łatwo mnie omamić uśmiechem i oryginalną urodą.

Zacisnęła zęby i powiedziała do siebie, że nie ma odwagi zaufać nawet Williamowi.

W tej sytuacji z łatwością podjęła decyzję o powro­cie do domu, i to jak najszybciej. Trudno, że zima. Zresztą wielu ludzi teraz wędruje. A po zamarznię­tym śniegu szybciej dotrą do Skibom, niż gdyby mie­li ruszyć wraz z wiosennymi roztopami.

I niech się Knut roztkliwia, powtarzając o radości ze spotkania i o miłości panującej wśród rodzeństwa.

Pod peleryną Ida przyciskała mocno do piersi rulon.

Nikomu nie pokaże szkiców. Nawet Sedolfowi.

Bała się.

Ale nie da tego po sobie poznać.

10

Anna Kajsa nie spała tej nocy. Słyszała, że Ailo krą­żył po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, a po­tem w ogóle gdzieś wyszedł. Udawała, że śpi, żeby mu nie utrudniać. Uniknął w ten sposób tłumaczenia się przed nią.

Czuwała, póki nie wrócił. Ale on i wtedy się nie położył. Udał się wprost do swojej pracowni i nie zważając, że hałasuje, przystąpił do pracy.

Anna Kajsa nie podejrzewała, że Ailo chce ją zranić. Był zbyt dobry, nie skrzywdziłby nikogo. Coś jednak go dręczyło, coś, do czego ona nie miała przystępu.

Po odgłosach dochodzących z pracowni poznała, że przygotowuje formę na odlew. Już kiedyś zrobił dla Mai wisiorek w kształcie ptaszka, a dla niej brat­ka. Nie miała wątpliwości, że teraz powstaje ptak z rozpostartymi skrzydłami.

Nigdy nie rozumiała, dlaczego właśnie ptak stal się jego ulubionym motywem. Dopiero kiedy zobaczyła Idę... Brwi wygięte jak ptasie skrzydła wyjaśniły jej wszystko.

Ida była taka piękna, że Annie Kajsie aż zbierało się na płacz. Sama nie była brzydka, ale w żaden spo­sób nie mogła konkurować z porażającą urodą Idy.

Wiedziała, że nie potrafiłaby walczyć wszelkimi środkami o względy Ailo, a w tej sytuacji lepiej było od razu się wycofać.

Pragnęła Ailo, miał takie łagodne dłonie. Dłonie, które niczego od niej nie żądały. Pocieszały jedynie, wspierały i ogrzewały. Ale nie były zachłanne.

Ailo wyznał jej kiedyś, że chyba nie jest już zdol­ny kochać się z kobietą. Ostatnio, gdy trzymał kobie­tę w ramionach, czuł jedynie złość i pogardę.

Ciebie nie chcę upokorzyć”, powiedział.

Użył słów, jakie chciała usłyszeć. I wierzyła mu, póki na własne oczy nie zobaczyła Idy.

Zrozumiała wówczas tęsknotę, którą ukrył głęboko, samemu nie zdając sobie sprawy, jak bardzo jest nadal silna. Serce krwawiło mu z rozdartych na nowo ran.

Anna Kajsa kochała Ailo takiego, jakim był. Wie­działa, czego się po nim spodziewać. On zresztą po­dobnie. Rozumiał, że Anna Kajsa prędzej umrze, ani­żeli zechce począć nowe życie. Nie urodzi mu syna ani córki. Zresztą on tego od niej wcale nie żądał, ro­zumiejąc tę mroczną stronę jej przeszłości, do której ona sama lękała się wracać.

Wstała, ubrała się i umyła. Ale nie miała ochoty nic jeść. Dziś znowu nie. Jej organizm przywykł obywać się bez jedzenia. Kiedyś zdarzało jej się głodować wie­le dni pod rząd. Potrafiła zamknąć się na własne naj­bardziej elementarne potrzeby.

Przestraszona otworzyła drzwi do pracowni Ailo, do której nie wolno jej było zaglądać.

Ailo rzeźbił w drewnie. Oczy miał podkrążone, włosy sterczały mu na wszystkie strony.

Jak zawsze na jego widok poczuła zalewającą ją fa­lę ciepła. Przestraszyła się, że mogłaby go stracić. Mia­ła ochotę go dotknąć, pogłaskać po pomarszczonej twarzy, żeby zrozumiał, że chce być przy nim, ale za­brakło jej odwagi.

- Zaharujesz się na śmierć, Ailo! - odezwała się tyl­ko, pozostając przy drzwiach.

Nie odpowiedział.

Z daleka nie widziała dokładnie, co rzeźbi, ale są­dząc po wielkości, nie była to ozdoba. Poczuła ulgę. Może to głupie z jej strony, ale ucieszyło ją, że Ailo nie robi ozdób dla Idy, mimo że myśli ma zaprząt­nięte jej osobą.

- Zdaje się, że i ty niewiele spałaś, prawda? - ode­zwał się, odkładając nóż i drewno.

Odsunął się trochę, aby zrobić jej miejsce obok sie­bie, i patrząc w jej duże pytające oczy, pokiwał lek­ko głową.

Anna Kajsa, przestraszona, przysiadła na samym brzeżku ławy. Bała się nawet głębiej odetchnąć. Na­ciskając klamkę, spodziewała się, że Ailo zerwie się rozgniewany i wypędzi ją z pracowni, a on tymcza­sem poprosił, by usiadła, i objął ramieniem. Nie był nachalny, raczej zmęczony i zrezygnowany. Wes­tchnął żałośnie i tak smutno, że Annie Kajsie ze współczucia nad nim zebrało się na płacz.

- Co z nami będzie, Anno Kajso? - odezwał się. - Marny ze mnie mąż. Kiedy widzę, jak cię krzywdzę, ogarnia mnie przerażenie. Chyba nigdy nie opowia­dałem ci o moich rodzicach. Wspominałem tylko o tym, jak silne uczucie łączyło mojego ojca z Raiją. Nie mówiłem jednak, że moja mama także go bardzo kochała, a on nie potrafił tego odwzajemnić. Teraz, gdy obserwuję siebie, znów przypomina mi się ojciec.

I tak w brzasku wschodzącego dnia Ailo opowie­dział Annie Kajsie o swoich rodzicach, o tym, jak jako mały chłopiec, rozdarty między dwojgiem dorosłych, żadnego nie miał odwagi obdarzyć w pełni miłością.

- Dopiero Raiję pokochałem tak, jak powinienem był kochać Siggę. Raija troszczyła się o mnie bezwa­runkowo, nie musiałem się starać, by zasłużyć na jej miłość. Po prostu akceptowała mnie takim, jakim by­łem. Ją pierwszą, poza moją babką, odważyłem się obdarzyć uczuciem. Tata też mnie na swój sposób ko­chał, ale zawsze miałem poczucie, że nie do końca spełniam jego oczekiwania. Dlatego przyrzekłem so­bie, że kiedy sam zostanę ojcem, obdarzę swoje dzie­ci bezgraniczną miłością i będę z nimi rozmawiał...

Ailo oparł się głową o jej głowę. Anna Kajsa zalęk­niona zrazu, że będzie jej czynił wyrzuty, uspokoiła się, gdy Ailo cofnął się wspomnieniami do czasów, kiedy jeszcze nie byli razem.

- Pokochałem Idę równie silnym uczuciem. Cóż to była za miłość! Zobaczyłem w niej kobietę, zobaczy­łem matkę moich dzieci. I chyba tylko do tego momen­tu sięgała moja wyobraźnia - dodał z goryczą. - Bo dzie­ci, które powinny mówić do mnie: „tato”, nigdy mnie nawet nie zobaczą.

- Byłeś w pałacu? Poszedłeś tam nocą, żeby popa­trzeć na swojego synka? - olśniło Annę Kajsę.

Ailo pokiwał głową.

- Widziałem ich wczoraj na spacerze. Ale mi to nie wystarczyło. Nie wiem, jak w ogóle mogłem sobie wyobrażać, że zadowoli mnie obserwowanie dziecka na odległość. Zapragnąłem ze wszystkich sił zobaczyć jego twarz z bliska. Musiałem go dotknąć. On jest mój, to ciało z mojego ciała, Anno Kajso! Trudno w ogóle opisać, jak silne to uczucie.

- Przyrzekłeś... Ailo rozpłakał się wtulony w jej włosy, uczepiony kurczowo jej ramion, ale Anna Kajsa nawet nie jęknęła, by się poskarżyć. Nagle ona stała się opoką. Ailo jej potrzebował, u niej szukał wsparcia i pociechy. Jak dobrze było coś dla niego znaczyć. Być dla niego kimś ważnym! Anna Kajsa poczuła wdzięczność do losu.

- Przyrzekłem, wiem, co przyrzekłem... - szlochał. - Miałem się trzymać się z daleka. Ale to mnie zabija.

Jego płacz z wolna zmienił się w bezgłośny szloch, a w oczach zabrakło łez. Tylko ciałem wstrząsały konwulsje. Nie przestając jej obejmować, mówił, zni­żając głos do szeptu:

- Stałem w ciemnym pokoju przy jego łóżeczku, mimo że nie miałem prawa tam być i patrzeć na nie­go. Nie miałem prawa dotknąć tego dziecka, które śmieje się tak samo jak ja w dzieciństwie. Nie mia­łem prawa pogłaskać go po włosach, choć jego grzyw­ka jest równie niesforna jak moja. Nigdy nie wezmę go za rękę. Potrafisz pojąć mój ból, Anno? Nie mia­łem pojęcia, że dotknie mnie tak głęboko. Zdawało mi się, że jestem silny i potrafię temu podołać, ale to mnie przerosło. Okazuje się, że nie miałem pojęcia, jakie uczucia wzbudza w człowieku jego własne dziecko, krew z jego krwi...

- A co z nią? - zapytała ostrożnie Anna Kajsa, czu­jąc się nieco dziwnie, że przypomina mu o Idzie. Nie­pojęte, że do tej pory w ogóle jej nie wspomniał.

- Z Idą? - zapytał Ailo szczerze zdumiony. W jego spojrzeniu nie tkwił nawet cień fałszu. - Ida jest dla mnie nieosiągalna - odpowiedział po chwili zamyślo­ny, ale bez zniecierpliwienia w głosie. Długo szukał właściwego słowa, które oddawałoby to, co czuł. - Kiedy zobaczyłem ją wczoraj, przeżyłem wstrząs - przyznał. - Poczułem się jak balon, z którego uszło całe powietrze, jak ryba rzucona na ląd. Ale jakoś to przełknąłem. Dla niej umarłem. Przybyła tu, żeby uporać się ze wspomnieniami i ostatecznie pożegnać się ze mną. I chyba tak się stało. Ja mam ciebie, Ida ma Sedolfa. Dla siebie jesteśmy nieosiągalni.

Właśnie to chciała Anna Kajsa wiedzieć.

- Omal nie zostałem przyłapany na gorącym uczynku - mówił dalej. - Ida słyszała, że ktoś zaglą­dał do Mikkala, i narobiła rabanu. Maja strasznie mnie zrugała, gdy już ją uspokoiła.

Anna Kajsa przysłuchiwała się opowieści Ailo, za­stanawiając się w duchu, czy potrafiłaby polubić Idę. Właściwie lękała się kobiet takich jak ona: urodzi­wych, zmysłowych, pociągających. Będących całko­witym jej przeciwieństwem.

Postanowiła jednak, że jeszcze tego dnia uda się do pałacu.

Co prawda nadal trochę się bala, uznała jednak, że musi bliżej poznać pierwszą żonę Ailo, by się prze­konać, jaka jest naprawdę. Czuła, że to jej obowią­zek, skoro właśnie ona, Anna Kajsa, jest mu teraz naj­bliższa. A przez pryzmat wspomnień Ailo nie mogła wyraźnie dojrzeć prawdziwej Idy.

Ailo nie przestawał mówić. Wyrzucił z siebie cały ból, tęsknoty i marzenia, które, jak sądził, runęły w gruzy, kiedy stał się mężczyzną w masce.

Słuchała go i gromadziła chciwie jego słowa, tak jak dzieci gromadzą piękne kamienie i rzadkie okazy muszelek.

Dopiero przed samym południem pozwolił jej odejść. Ale najpierw ujął w dłonie jej twarz, a kiedy pocałował ją leciutko w usta, Anna Kajsa aż się za­płoniła. Pocałunek był delikatny, niemal braterski, pełen szacunku. Tak nikt prócz niego jej nie całował.

Tylko w jego oczach kryło się takie oddanie. Tak jak­by ona, nic nie warta Anna Kajsa, zrodzona w grze­chu, bękart pozbawiony wszelkich praw, była dosko­nałym dziełem Stwórcy.

- Jesteś aniołem, brakuje ci tylko aureoli, Anno Kajso! Jak ty ze mną wytrzymujesz?

- Kocham ciebie - odparła po prostu. Ailo uścisnął ją. Jego uściski nie mogły jej skrzywdzić. Ailo był nawet mniej groźny niż William, jej przyrod­ni brat, któremu jako pierwszemu mężczyźnie zaufała.

Zapędziła go do łóżka, widząc, że głowa opada mu ze zmęczenia. Zasnął, nim zdążyła rozwiązać mu ta­siemki u kumagów. Przykryła go i rozczulona poca­łowała pokryte bliznami policzki, przyrzekając sobie w duchu, że nigdy go nie zrani.

Potem wyszła na dwór i podążyła wydeptanymi ścieżkami do pałacu.

Ida schowała rysunki na dnie szuflady w dużej ko­modzie, która stała w ich pokoju. Dokładnie przykry­ła je ubraniami, żeby nawet Sedolf ich nie zauważył. Czuła się tak, jakby zatrzasnęły się jakieś drzwi w jej sercu. Może Sedolf pomógłby jej w tej ciężkiej chwi­li, ale nie była gotowa na razie dzielić z nim bólu.

Bezmyślnie wpatrywała się w lampę, gdy nagle za­intrygowała ją jej rzeźbiona podstawa. Zdjęła szklany klosz i pogładziła zdobienia. Długo się przyglądała motywom kwiatów i ptaków. Potem założyła z po­wrotem klosz i wytarła z palców sadzę. Upewniwszy się raz jeszcze, czy nikt nie zauważy rysunków, siadła na brzegu łóżka straszliwie zagubiona.

Mężczyźni udali się na stały ląd i zabrali ze sobą chłopców. Bergfors zdjął Sedolfowi opatrunek z gło­wy. Rana zagoiła się już prawie, a gdy Sedolf zaczesał włosy na prawo, w ogóle nie było jej widać. Zresztą sam powtarzał, że nic już go nie boli. Ale co do tego Ida nie była do końca przekonana. Sedolf zawsze uda­wał chojraka i nie lubił przyznawać się do słabości. Teraz też chyba zanadto się forsował.

Ida cieszyła się, że Sedolf zabrał Mikkala, bo nie­pokój, jaki odczuła w nocy, nadal w niej tkwił, i to bardziej, niż miała odwagę okazać.

Zeszła po schodach, odruchowo stawiając stopy w miejscach, gdzie najmniej skrzypiało.

W odpowiednim obuwiu mogłaby się poruszać jeszcze ciszej.

Jedna myśl nie dawała jej spokoju. Ida odsuwała ją, ale ona natrętnie powracała.

Z dużego salonu dolatywały głosy. Ida stanęła pod drzwiami i usłyszała, jak Anjo przemawia łagodnie do małej Aili. Uśmiechnęła się, gdy Anjo zanuciła ko­łysankę, jedną z tych, które Reijo śpiewał im w dzie­ciństwie. Ida nadal ją pamiętała słowo w słowo.

Zresztą tę samą kołysankę śpiewała także Mikka­lowi i małej Raiji....

Wzruszyło ją, że Anjo i Knut nazwali córeczkę imie­niem upamiętniającym Ailo. Ona sama nie przekaza­ła dalej jego imienia. Miała z tego powodu wyrzuty su­mienia, ale zdawała sobie sprawę, że nie byłaby w sta­nie mieć nowego Ailo. Aby móc żyć, musiała odsunąć go na dystans.

Nikt z tego powodu nie miał prawa jej potępiać.

Nikt...

Ida nie zajrzała do Anjo. Udała się wprost do niewielkiego, skromniej urządzonego pokoju, który William ze śmiechem nazwał własnym salonem. Idzie zależało na tym, by dokładnie obejrzeć dwa świecz­niki i paterę, które widziała już wcześniej.

Zamknęła za sobą drzwi, jakby zamierzała zrobić coś nagannego. Zależało jej jednak, żeby nie zauwa­żył jej tu któryś z domowników i nie zorientował się, jakimi ścieżkami podążają jej myśli. Chwilami nacho­dziła ją obawa, że pogrąża się w szaleństwie. Przypo­minało to próbę przejścia suchą stopą przez niezna­ne grzęzawisko.

Pozłacana patera stała na stole przy dużym lustrze. Co wieczór napełniano ją różnymi przysmakami: orzechami, kandyzowanymi owocami, słodyczami, jakich nad fiordem nikt nawet na oczy nie widział.

Ida przez moment zapragnęła, by wszyscy ci, któ­rzy tak naśmiewali się z Mai, wróżąc, że zdziwaczeje samotna w chacie nad rzeką, mogli ją teraz zobaczyć. Może byłaby to dla nich dobra nauczka, że nie nale­ży tłamsić kogoś tylko dlatego, że różni się od innych. Że czasem lepiej trzymać język za zębami.

Takie i inne myśli kłębiły się jej w głowie, tak na­prawdę usiłując zagłuszyć w niej to, co bolało najbar­dziej. Ściskało ją w żołądku, jakby tam miała lodowa­ty i ciężki kamień.

Wzięła do ręki paterę. Na błyszczącej powierzch­ni pozostały ślady palców. Pomyślała, że będzie mu­siała ją wypolerować, żeby czasami ktoś ze służby nie został zganiony za to, że nie dopilnował swoich obo­wiązków.

Patera była ciężka i zimna.

Ale oczywiście nie dlatego myśli Idy stały się chłod­ne i logiczne.

Chodziło o zdobienia.

Widziała je wcześniej, ale patrzyła na nie bezmyśl­nie. Dopiero teraz przyjrzała się dokładniej kwiatkom moroszki splecionym z listkami dębika. Wystającym liściom szczawiu i kłującym liściom ostrożenia. Pulch­nym ukwapom obok górskich fiołków i tłustoszy na cienkich łodyżkach, które u dołu były zakończone ułożonymi gwiaździście listkami. Drobnym kwiat­kom świetlika i przetacznika kwitnącym skromnie w jej rodzimych górach.

Ida odstawiła paterę i wzięła do ręki świeczniki ozdobione także motywami roślinnymi: wrzośćce i mącznice, dereń i listki górskiej brzozy, i znowu li­ście dębika...

A na samej górze, zarówno na paterze, jak i na świecznikach, jak na klarownym niebie unosiły się ptaki na rozpostartych skrzydłach.

Nie miała pojęcia, jak długo stała ze świecznikiem przytulonym do piersi.

Znalazła się na środku grzęzawiska i nie miała po­jęcia, czy w ogóle chce się stamtąd wydostać. Akurat w tym momencie najlepiej byłoby dać się pochłonąć i unicestwić.

Zniknąć...

Ida napotkała swoje odbicie w lustrze. Staranne uczesanie zajęło jej sporo czasu. Ciasno zaplotła war­kocze i upięła je wokół głowy niczym wianek. Fryzu­ra była pracochłonna, zwłaszcza przy takich długich włosach. Ida wyglądała w niej pięknie, ale czesała się tak tylko w niedzielę.

Dziś, choć wypadał zwykły, a nie świąteczny dzień, chciała wyglądać równie pięknie.

Musiała poza tym zająć czymś ręce i uspokoić myśli.

Widziała w lustrze swoją bladą twarz. Kiedy była młodsza, szczypała się w policzki, by nabrały kolo­rów. Dorosła Ida tego nie robiła. Wargi jej zadrżały, ale z oczu nie popłynęły łzy. Tyle się napłakała, że już ich zabrakło.

Ida uciekła spojrzeniem. Nie chciała widzieć tego, co odbijało się w jej oczach.

Co innego przelotna myśl ukryta natychmiast głę­boko w świadomości, a co innego pewność wyziera­jąca z oczu.

Lustro jest groźnym elementem wyposażenia domu.

Ida wypolerowała świeczniki rękawem sukni, a do patery użyła brzegu spódnicy. Odstawiła je z powro­tem na miejsce, by nikt się nie domyślił, że były rusza­ne, a sama osunęła się ciężko na krzesło. Podkurczyła nogi, zdjąwszy z nóg trzewiki, żeby ostrym obcasem nie poniszczyć halki i strojnej sukni.

Reijo rozpoznałby w niej natychmiast młodziutką dziewczynę, która latem do późna przesiadywała w kuchni na lawie i usadowiona w kącie, obejmowa­ła rękoma podkurczone kolana...

Reijo na pewno siadłby obok i pogłaskał ją po gło­wie swoimi silnymi dłońmi, dającymi poczucie bez­pieczeństwa.

Zatroskany ojciec, na którego w każdej sytuacji mogła liczyć, czekałby cierpliwie.

W końcu przerwałaby milczenie i opowiedziała mu, co ją gnębi.

Ida nie pamiętała, by ojciec kiedykolwiek zmuszał ją, by mówiła więcej niż chciała. Nigdy nie domagał się, by odkryła przed nim coś poza tymi leżącymi jej na sercu tajemnicami, które gotowa była przed nim odsłonić.

Ida zatęskniła za ojcem, bo czuła się teraz równie skrzywdzona i rozżalona, jak kiedyś jako młoda dziewczyna. Rany na nowo się otworzyły i krwawiły obficie.

Boże, jak bardzo tęskniła za ojcem!

Ale Reijo pozostał nad fiordem w swojej Ruiji. Re­ijo był w domu daleko stąd.

Tym razem nie nakłoni jej do zwierzeń. Tym ra­zem Ida nie odsłoni przed nim swojego serca. Tym razem może liczyć tylko na siebie.

Serce jej krwawiło, ale oczy pozostały suche.

Ida nie miała wątpliwości, że złoty ptak jeszcze raz rozłoży skrzydła. Nieprawda, że już odfrunął. Przy­będzie i znów popatrzy na nią okrągłymi, czarnymi jak węgiel oczami.

I tym razem Ida podąży za nim na jawie.

Wiedziała.

Czekała.

11

Anna Kajsa weszła przez kuchnię tą samą drogą, którą Ailo dostał się nocą do pałacu. Wydawało jej się, że tak powinna uczynić.

W holu zatrzymała się, jakby się ociągając, ale za­raz popchnęła drzwi do salonu. Anjo, która właśnie usypiała małą Ailę, pokazała na migi, że Maja nie czu­ła się najlepiej i położyła się. Anna Kajsa skinęła gło­wą na znak, że rozumie, i zamknęła salon.

Sprawdziła pokój Williama.

Kiedy weszła do środka, Ida spojrzała na nią, a w jej głowie pojawiła się jedna jedyna myśl. Wypeł­niła ją całą i sprawiła, że ogarnął ją lodowaty chłód. W żołądku nadal czuła kamień.

- Nie wiedziałam, że to ty jesteś złotym ptakiem - wyszeptała do Anny Kajsy, która oparła się o framu­gę, nie wchodząc głębiej. Zauważyła, że ma podkrą­żone oczy. Ida przypomniała sobie dzień przyjazdu i zrozumiała, dlaczego Anna Kajsa tak długo jej się przyglądała przy powitaniu.

Tym razem jednak przyrodnia siostra Williama nie czuła się gorsza.

Co prawda, uroda Idy nie podlegała dyskusji. Na­wet teraz, kiedy z jej twarzy wyzierała przeraźliwa sa­motność, pierwsza żona Ailo wyglądała pięknie. An­na Kajsa jednak nabrała pewności, że Ailo pokochał tę kobietę nie dla jej urody, i przyszło jej na myśl, że właściwie powinno je bardzo wiele łączyć. Coś wię­cej niż miłość do Ailo.

- Niedobrze jest budować życie na kłamstwie - odezwała się cicho. - Nawet jeśli zrodziło się z chęci oszczędzenia komuś bólu.

Ida przytaknęła.

- Przyszłam, żeby cię poprosić, abyś poszła ze mną. Nie chcę cię zmuszać. Po prostu proszę. Do ciebie należy wybór.

Zamilkła i bez lęku uchwyciła wzrok Idy.

- Wybór należy do ciebie. Wiesz, co odnajdziesz - dodała mocniejszym głosem.

Jej głos niósł ku nadziei niczym rozpostarte ptasie skrzydła.

Ida skinęła głową i wstała pośpiesznie.

- Muszę się ubrać - rzuciła i dodała: - Nikt nas nie może zobaczyć.

- Będę czekała przy altanie - powiedziała Anna Kajsa i zniknęła równie cicho, jak się pojawiła.

Nigdy nie robiła wokół siebie zamieszania.

Ida wyszła na dwór z gołą głową, nie zdążyła za­wiązać szala, zapomniała rękawic.

Wszystko było jak we śnie. Zima wokół, na bladobłękitnym niebie słońce, a podświetlone szyby altany pokryte kwiatami wywoływały złudzenie lata. Kwia­ty na szkle - dzieło rąk człowieka.

Ida mimowolnie popatrzyła w górę, ale nie do­strzegła lśniących w słońcu piór, choć gdzieś w odda­li rozlegało się chrapliwe krakanie kruka.

Może fruwał tylko w jej wyobraźni?

Ida podążała przez las śladem Anny Kajsy. Wiedziała, że celem jest kamienny dom, ale gdyby spacerowała sa­ma, zapewne zagubiłaby się wśród tych wąskich ścieżek.

Znalezione w altanie szkice pozwoliły Idzie dopa­sować wszystkie części układanki.

Nikt nie narysowałby tak wiernie jej pogrążonej w rozpaczy twarzy, gdyby nie widział jej płaczącej.

Maja nadal nosiła na szyi złoty wisiorek w kształ­cie ptaka.

Lampa, świeczniki, patera... wytworzone ręką niezna­nego artysty. Zdobione motywami delikatnych roślin z odległej północnej tundry. Ptaki unoszące się dumnie na skrzydłach, przypominających kształtem brwi.

I ta nocna wizyta.

Tylko jeden człowiek mógł zakraść się nocą do po­koju, w którym spał Mikkal. Tylko jeden mógł od­czuwać równie palącą ciekawość.

To odkrycie sprawiło jej ból, choć wyjaśniało wszyst­kie ukradkowe spojrzenia wymieniane na jej oczach, ury­wane zdania i nagłe milczenie. Wyjaśniało wreszcie, dla­czego wyczuwała fałsz w opowiedzianych jej historiach.

Ta myśl niemal rozrywała ją na strzępy.

Anna Kajsa otworzyła drzwi i puściła Idę przodem do środka.

Ida od razu poczuła jego zapach. Z wrażenia uchwyciła się stołu, żeby nie upaść.

Rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu, przy­tulnym pomimo szarych kamiennych ścian. Na otwartym palenisku palił się ogień.

Anna Kajsa zdjęła wierzchnie ubranie, powiesiła je i założyła fartuch.

Przez chwilę stały w milczeniu i patrzyły na siebie. Dwie kobiety, obie - żony Ailo.

Wreszcie Anna Kajsa skinęła w stronę drzwi.

- Nie wejdę tam z tobą - oznajmiła. - Nie mogę.

- Kochasz go?

Ida zdawała sobie sprawę, że pytanie jest zbędne. Bo to, co uczyniła ta dziewczyna, dowodziło bardziej niż jakiekolwiek słowa, że kocha go nad życie. Żeby zdobyć się na taki gest, trzeba wielkiej miłości.

Ale Anna Kajsa odpowiedziała z powagą:

- Tak, kocham go, choć nigdy nie widziałam go in­nym niż jest teraz. Chcę cię uprzedzić, że on nie wy­gląda tak jak kiedyś. Musiał być bardzo przystojny! Zresztą nadal jest piękny, ale w środku. Nie wygląda jednak tak samo. Mówię ci to po to, żebyś nie dozna­ła zbyt wielkiego szoku.

- A więc to wszystko, co mi opowiadano, nie by­ło kłamstwem?

Anna Kajsa ze smutkiem pokręciła głową.

- Skłamali tylko, że umarł, ponieważ ich o to pro­sił. Zrobili to dla niego. Ja także uczyniłabym to sa­mo, gdybym wierzyła, że naprawdę tego chce.

Więcej nic nie dodała.

Ida musiała zobaczyć sama.

Ida nie mogła oprzeć się wrażeniu, że złoty ptak przy­siadł na dachu domu i obserwuje ją swymi mądrymi, bystrymi oczami. Była niemal pewna, że jeśli nie znaj­dzie w sobie dość siły, by otworzyć dzielące ją od Ailo drzwi, usłyszy krakanie brzmiące jak chrapliwy śmiech.

Weszła do niewielkiego pomieszczenia o kamien­nych ścianach. Zasunięte do połowy zasłonki zakry­wały małe okno. Masywne łoże z ciemnego drewna wydawało się nieproporcjonalnie duże. Obok stała komoda i piec, w którym rozlegał się lekki trzask.

Ida stanęła w nogach łóżka i uczepiła się drewnia­nego oparcia tak mocno, że aż zabolały ją dłonie.

A więc to prawda. Ailo wstał z martwych dla niej. Nie­wielu żonom zapewne dane jest przeżyć taką chwilę.

Czas się zatrzymał.

Patrzyła na niego, ale choć serce rozrywał jej szloch, ani jedna łza nie spłynęła jej po policzku. Poznała go, cokolwiek by się stało, zawsze by go poznała.

Przyglądała mu się w milczeniu, ale pewnie jej spojrzenie go zbudziło. Podniósł dłonie do twarzy, przetarł oczy, a gdy je otworzył i zobaczył Idę, ode­zwał się dźwięcznym głosem:

- To chyba było nieuniknione. A więc to nie sen. Nie rozprysnęła się w drobny maczek.

Usiadł.

Ida nadal stała w tym samym miejscu, zaciskając dłonie na oparciu łóżka. Ailo pomyślał, że ślady jej palców zostawią odcisk w drewnie.

Patrzyła szeroko otwartymi oczami. Zauważył, że wo­kół nich pojawiła się drobna siateczka zmarszczek. Uro­czych. Zapewne miał swój duży udział w ich powstaniu. Uczesała się tak, jak zwykle czesała się na niedzielę. Chy­ba nie obcinała włosów przez cały ten czas, bo urosły jej na tyle, że przybył jeszcze jeden zapleciony zwój wokół głowy. Dziwne, jak dobrze pamięta się takie drobiazgi.

- Tak się cieszę, że żyjesz!

Takie były pierwsze słowa Idy.

Ailo zaśmiał się zmęczony. Odsunął na bok przy­krycie i spuścił nogi na ziemię. Ida zauważyła, że spał w skórzanych spodniach.

Niech widzi, że nadal noszę się po lapońsku, po­myślał, krzywiąc się. Nie usiłował tego ukryć, bo przecież przy jego wyglądzie trudno było odróżnić uśmiech od grymasu.

- Nie powinienem przychodzić w nocy - wes­tchnął, nie mogąc oderwać od niej wzroku. - Wszystko popsułem, ale nie mogłem oprzeć się pokusie... Ty­le o nim myślałem... o naszym synu.

- To znaczy, że nie zmieniłeś się. Nadal jesteś wspaniały - powiedziała Ida miękko. W tej jednej chwili znów była jego Idą.

- Nie chciałem, żebyś mnie takim zobaczyła.

Patrzyła na niego, nie mrugnąwszy nawet powie­ką. Anna Kajsa ostrzegła ją, a i William, jak się teraz przekonała, jej nie okłamał, mówiąc o tragedii. Nie ukrywał, jak bardzo Ailo został zmasakrowany.

Była więc przygotowana, a to, że żył, złagodziło szok spowodowany wyglądem. Ida pamiętała go uro­dziwego, Anna Kajsa tymczasem pokochała okale­czonego, co czyniło jej miłość doskonalszą. Ida za­pragnęła przekazać Annie Kajsie swoje wspomnienia.

- Powiedziałam wszystkim, że mam największe prawo, by poznać prawdę - rzekła z powagą. - A te­raz to samo powtarzam tobie. Myślę, że powinniśmy porozmawiać. Tym bardziej że już nie tylko nas dwojga dotyczy ta sprawa.

Zrozumiał. Ailo zawsze wszystko rozumiał. A w tym przypadku miał więcej czasu niż ona, by wszystko do­kładnie przemyśleć.

- Nie mogę rozmawiać z tobą tutaj - odpowiedział. - Tu jest teraz mój dom, Ido.

Przyjęła jego słowa z szacunkiem, jaki zresztą za­wsze wobec niego czuła. Ailo stał się innym człowie­kiem, ale nie stracił nic ze swojej klasy.

- Nie przeszłabyś się razem ze mną wzdłuż plaży? - zapytał. - Nie mam ochoty związać cię, Ido, z ja­kimkolwiek miejscem. Na pewno domyślasz się, dla­czego. Zamierzam pozostać tu na resztę życia. Nie chciałbym, żeby jakieś konkretne miejsce przypominało mi potem ciebie. Kiedy będzie mi ciężko, lepiej żebym szukał ciepła u otaczających mnie ludzi, a nie wracał do przeszłości.

- Chętnie się z tobą przejdę - odpowiedziała pew­nym głosem.

Ailo zauważył, że głos jej się trochę zmienił, spo­ważniał. Ida wydoroślała.

Zawiązał na twarzy maskę. Ida poznała przedmiot, który znalazła pierwszego dnia, i zrozumiała, dlacze­go Maja tak się wtedy zdenerwowała.

Założył buty, skórzaną kurtkę i czapkę. Był gotowy.

Ida, uśmiechnąwszy się lekko do Anny Kajsy, wyszła na dwór. Nie słyszała, co Ailo powiedział dziewczynie. Może pogłaskał ją po policzku, pocałował ją, przytulił...

Miała nadzieję, że tak się zachował.

Zeszli w kierunku plaży wydeptaną ścieżką. Widać często tędy chodził. Jakże znajomo brzmiał w uszach odgłos jego kroków. Gdy zamknęła oczy, zdawało jej się, że przeniosła się w przeszłość. Wystarczyło jed­nak je otworzyć, by uświadomić sobie, że to nie jest takie proste. Rzeczywistość różni się od marzeń.

Ramię w ramię wędrowali wzdłuż brzegu zmarz­niętej zatoki. Dzień był piękny, jak przewidywała. Bezchmurne niebo lśniło błękitem, a słońce dawało przedsmak wiosennego ciepła.

- Sądziłeś, że nie podołałabym temu? - zapytała Ida. Długo ważyła słowa, nim wypowiedziała je na głos.

Dawna Ida była bardziej spontaniczna.

- Sądziłeś, że po tym, co się stało, odwrócę się od ciebie?

- Nie - odpowiedział, nie patrząc na nią. - I wła­śnie to byłoby dla mnie straszne! Byłem pewien, że będziesz wiernie trwać przy mnie. Nie przyszłoby ci do głowy mnie opuścić, gdybym wrócił w takim sta­nie. Oszczędziłem ci tego.

- Miałam także prawo decydować...

- Czy nie jesteś teraz szczęśliwa? - zapytał, zatrzy­mując się. Nie dotykając Idy, sprawił że i ona stanę­ła. Jego oczy były dokładnie takie, jak zapamiętała. Barwę miały nieokreśloną, zmieniały się nieustannie, ale bił od nich blask. - Maja powiedziała mi, że nigdy nie widziała cię równie szczęśliwej. Maja, mimo że ta­ka mi bliska, przysięgała, że Sedolf jest dla ciebie lep­szy niż ja kiedykolwiek byłem.

Ida uśmiechnęła się mimowolnie, jak zawsze na dźwięk imienia męża. Poczuła ciepło w sercu. Nie wiedziała, jak to wyjaśnić Ailo, który kiedyś był mi­łością jej życia. Jak łatwo uczucia mogą ulec zmianie.

- Szczęście nie jest dane raz na zawsze - rzekła. - Trze­ba nieustannie je pielęgnować, chuchać na nie. Tego na­uczył mnie Sedolf. To prawda, że jestem z nim bardzo szczęśliwa. Gdybyś jednak wrócił, moje życie ułożyłoby się inaczej. I nie sądzę, że byłabym mniej szczęśliwa...

- Jesteś zbyt mądra - odparł jedynie. - Za mądra dla mnie. Chciałem oszczędzić ci cierpienia.

On także potrzebował czasu, aby odnaleźć właści­we słowa. Dziwne, bo przecież Ida była kobietą, któ­rej kiedyś mógł powiedzieć wszystko. Nie spodziewał się, że tak trudno mu będzie z nią rozmawiać. Zresz­tą... niczego się nie spodziewał, w ogóle nie oczekiwał, że kiedykolwiek jeszcze spotka się z nią w cztery oczy.

- Któregoś dnia zapragnęłabyś mężczyzny takiego jak Sedolf, ale nie opuściłabyś mnie. Byłabyś lojalna i wierna aż po grób. To byłoby dla mnie straszne. Zna­lazłem możliwość, by nam obojgu oszczędzić cierpie­nia. Nie wierzysz, Ido, ale ja jestem pewien, że taka chwila by nadeszła. Pomimo miłości do mnie nie umia­łabyś stłumić innej drzemiącej w tobie tęsknoty. Nie zniósłbym, gdybym zobaczył ją w twoich oczach...

- Czy gdybyś wiedział o dzieciach, postąpiłbyś inaczej?

Ailo odszedł na bok, gdzie leżało powalone sztor­mem drzewo. Kilkusetletni żywot zakończony w cią­gu jednej nocy. Usiadł na pniu. Ida, poprawiwszy pe­lerynę, usadowiła się obok niego.

Nie spuszczała z niego wzroku.

- Nie ma sensu o to pytać - odpowiedział niechętnie.

- A więc byłoby inaczej - stwierdziła Ida. - Szkoda, że nie mogłeś zobaczyć małej Raiji. Taka była do ciebie podobna. Tata mówił, że przypominała mu twojego oj­ca. Jak tylko się urodziła, wiedzieliśmy, po kim odzie­dziczyła wygląd. Łatwo było znaleźć dla nich imiona. Nie byłam w stanie nazwać Mikkala twoim imieniem.

A więc i to zostało powiedziane.

- Nie mam ci nic do zarzucenia - odpowiedział Ailo cicho. - Dla ciebie przecież wówczas nie żyłem. Skąd mogłaś wiedzieć, że to nieprawda? Nie mógł­bym mieć do ciebie pretensji. Zależało mi, żebyś zna­lazła kogoś, kogo byś pokochała. Nigdy nie chciałem, żebyś żyła samotnie. Nie jesteś do tego stworzona. Potrzebujesz kogoś, kto by cię przytulił. Kogoś, ko­mu mogłabyś także ofiarować część własnej siły. Ko­go mogłabyś obdarzyć swoją radością. Z początku, gdy o tym myślałem, targała mną ślepa zazdrość. O, jakże daleki byłem wówczas od szlachetności! Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie podjąłem tej decyzji nie­świadomie. Usiłowałem sobie wyobrazić cię razem z którymś z młodzieńców znad fiordu...

Zaśmiał się cicho najsmutniejszym śmiechem, jaki Ida kiedykolwiek słyszała.

- Najlepszy byłby Sedolf, myślałem wówczas. Dla­tego też kiedy doszły mnie wieści, że jego wybrałaś, poczułem głęboko w sercu głuchy dźwięk...

- Tak się po prostu stało.

Nie zapytał kiedy, nie chciał tego wiedzieć. Uderzy­ło go, że nie ma żadnego prawa, by tego dochodzić, bo to nie miało nic wspólnego z ich wspólnym życiem.

- Krewni z twojej sity są przekonani, że nie żyjesz, że zginąłeś gdzieś na pustkowiu. Nakłoniłam szama­na, by ciebie szukał. Ale on cię nie znalazł. Powie­dział, że potężniejsze siły bronią dostępu do ciebie. Mówił też, że jesteś naznaczony przez Roto.

- Sam też użyłem tego określenia. Bo to prawda. Pozostanę naznaczony przez Roto, póki nie dopad­nie mnie śmierć. Wiedziałem, że będziesz mnie szu­kać, nie szczędząc środków. I znalazłabyś mnie, gdy­by Maja nie była Mają.

Siedzieli obok siebie, prawie się dotykając. Dwie istoty: kobieta w nazbyt strojnej sukni swojej siostry i skromnej pelerynie, i mężczyzna w białej koszuli z krochmalonym kołnierzem pod znoszoną kurtką ze skóry, w skórzanych spodniach i kumagach, takich jakich używano od stuleci wśród jego ludu.

Dwoje ludzi wyrwanych ze świata, w którym by­ło im dobrze, ze świata, w którym łączyło ich pło­mienne uczucie.

Teraz siedzieli spięci, lękając się, że doznają szko­dy, jeśli któreś spróbowałby pogłaskać to drugie. Wy­czuwali siebie i to ich przerażało.

- Nie prosiłem Anny Kajsy, żeby to uczyniła. Ailo musiał upewnić się, że Ida to rozumiała. Nie po­winna tkwić w przekonaniu, że i to było ukartowane.

- Nawet nie pomyślałam o tym. - W jej głosie pojawiło się coś na kształt czułości. Coś, co tak bardzo przypo­mniało mu dawną Idę, że aż musiał na nią spojrzeć. Jej oczy miały w sobie żar lata, mieniły się zielonością. - Ty po prostu nadal przychodziłbyś nocą, Ailo. Sam zadawał­byś sobie cierpienie, aż w końcu byś tego nie zniósł. Ale nie uczyniłbyś tego, co najprostsze™ - Ida zaśmiała się. - Skąd, na niebiosa, wytrzasnąłeś to imię, Axel? Ailo także udało się uśmiechnąć.

- Podobne, prawda? Miało brzmieć podobnie, by Karl i Henrik stracili orientację, które jest właściwe. Długo się przygotowywaliśmy na to spotkanie, maleńka...

- Skończmy tę zabawę w chowanego, Ailo!

- A możemy? Jak to? - zdumiał się.

- Obawiasz się reakcji Sedolfa? - spytała. Usłyszał, że jej głos nabierał swoistego brzmienia, gdy wypowiadała to imię. Pamiętał dobrze, że nie­gdyś jego imię tak brzmiało w jej ustach.

- Przyznasz chyba, że ta sprawa dotyczy także je­go. Nie tylko ciebie i mnie, Ido. Sama powiedziałaś. Poza tym jest jeszcze nasz syn.

- Poznasz Mikkala - obiecała Ida, przybierając sta­nowczy wyraz twarzy.

- Ale dla niego ojcem jest Sedolf - próbował słabo oponować Ailo.

- Mikkal wie, że miał innego tatę. Wspólnie z Sedolfem postanowiliśmy, że nie będzie dorastał, nie wie­dząc o tobie, nie otrzymując w dziedzictwie moich wspomnień o tobie. Nie miałeś być zapomniany, Ailo!

- Zmarli ojcowie nie wstają z grobu. Odrzuciła w tył głowę. Jak dobrze pamiętał ten jej gest.

Te pociemniałe oczy, nieugięte spojrzenie. I ten jej kla­rowny, dobitny głos. Znów serce ścisnęło mu się z żalu.

- To twój syn, Ailo. On także ma do ciebie prawo!

I to większe niż ktokolwiek inny. Żałowałam, że cię nigdy nie pozna. Nie żyłeś... Ale to, u diabła, pewna różnica w stosunku do tego, co okazało się prawdą. Nie możesz zabronić swojemu synowi, by ciebie po­znał! Nikogo tym nie skrzywdzisz.

- Nadal zapominasz o Sedolfie.

Sam sobie zadawał ból, powtarzając w kółko jego imię.

Nie byli już parą kochanków. Raz za razem udo­wadniał to samemu sobie.

Tak łatwo byłoby zamknąć oczy i o tym zapomnieć.

Zauważył w twarzy Idy, że i jej nie jest lekko. Tyl­ko dzięki temu powstrzymał się, by jej nie objąć i nie przytulić.

Ale tylko w marzeniach trzy lata rozłąki nie pozo­stawiają śladu.

W końcu Ida odważyła się wypowiedzieć na głos to, wokół czego cały czas krążyli. Nabrała powietrza w płuca i uchwyciwszy spojrzenie Ailo, oznajmiła:

- Oboje wiemy, że między nami nie może znów być tak samo jak kiedyś.

Ailo skinął lekko głową.

- Ujmę to bardziej brutalnie, Ailo: nasze uczucie umar­ło. Pod tym względem pozostaniesz dla mnie martwy.

Jego Ida rozpłakałaby się, wypowiadając takie sło­wa, ale ta nowa, dorosła Ida nauczyła się być silna. Upodobniła się do kobiet tam na wybrzeżu: Stała się twarda na zewnątrz, w środku pozostając delikatna i ciepła. Taka, która potrafi spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Stoi wyprostowana na szeroko rozstawio­nych nogach nawet przy największych porywach wiatru. Nigdy się nie poddaje. Bystra i mądra, potra­fi znaleźć wyjście z każdej najtrudniejszej sytuacji.

Ailo poczuł, że jest z niej dumny.

Ból i cierpienie, jakie jej zadał, nie złamały jej, ale ją umocniły. Ida dorosła, stała się dojrzalsza niż by­łaby, pozostając w związku z nim.

- Wiem, że nie mogę wrócić do Lyngen i rozpowiedzieć wszystkim, że jednak nie umarłem - powie­dział Ailo, wykrzywiając kąciki ust. - Nie zamierzam też przenieść się do twojego łoża i odstawić Sedolfa za drzwi. Nie ma tam dla mnie miejsca. Ja mam swój kamienny dom, Annę Kajsę i parę rąk, którymi po­trafię tworzyć piękne przedmioty. Zanim tu przyby­łem, nie miałem o tym pojęcia. Doskonale wiem, że nie może być tak jak kiedyś.

A więc i to zostało wypowiedziane. Oboje mieli pewność, że podobnie odbierają tę sytuację. Ale Ida ujęła to jeszcze dobitniej.

- Sedolf wie, co do niego czuję. Wie, że należymy do siebie. Ty nie zagrażasz trwałości naszego związku. On nigdy nie odebrałby ci prawa do Mikkala. Nie ode­brałby ci szansy, byś poznał i pokochał twojego syna.

- Jako wujek Ailo? - zapytał, nie mogąc ukryć go­ryczy.

Ida zamrugała powiekami, powstrzymując łzy.

- Nie mogę mu wszystkiego tłumaczyć. Nie zro­zumiałby tego. To nazbyt zawikłane. Ale nie będzie nazywał cię wujem. To twój syn i zawsze będziesz je­go ojcem.

Ailo nie zamierzał zmuszać Idy do takiej deklara­cji, choć z pozoru mogłoby się tak wydawać. Ale nie przeczył, że jej zapewnienie sprawiło mu ulgę. Ozna­czało bowiem, że mimo wszystko coś ich nadal łączy.

Mikkal.

- Okropnie się zmartwiłem, kiedy dowiedziałem się o malej Raiji...

- To było straszne - odparła Ida szczerze. - Gdy­by nie Sedolf, nie poradziłabym z tym sobie.

Popatrzyła ku Finlandii, gdzieś w kierunku połu­dniowego wschodu, ku stałemu lądowi.

- A nawet jeśli jakoś bym to przeżyła, bez niego stałabym się innym człowiekiem: rozgoryczonym, oschłym. Maja ma chyba rację, mówiąc, że pasujemy do siebie z Sedolfem. - Zerknęła ku Ailo i dodała: - Nie mówię tego, żeby cię zranić, Ailo, ani umniejszać wartości uczucia, jakie nas łączyło. Nie ma naszej wi­ny w tym, co się stało.

Pokiwał głową zamyślony.

- Nosisz maskę, żeby ochronić twarz przed mro­zem? - zmieniła nieoczekiwanie temat.

- Nie teraz - odparł zaskoczony tym pytaniem. - Ale podczas trzaskającego mrozu to moja dodatko­wa warstwa skóry.

- Mógłbyś ją zdjąć? Zmarszczył czoło, nie pojmując.

- Dla mnie wyglądasz gorzej w masce niż bez niej - wyjaśniła. - Nie obawiaj się, że mnie przestraszysz, Ailo. Wiem, że nie wyglądasz, jak kiedyś... ale ty to ty. Wolałabym widzieć ciebie bez tej maski.

Obnażył przed nią twarz. Ucieszyło go, że ona nie ucieka spojrzeniem w bok. Ona, która widziała go, jak dorastał, jak stał się mężczyzną, kiedy był urodziwy. Ale przecież nie z powodu jego okaleczonej twarzy znalazła się w ramionach innego mężczyzny. Nie wy­brała innego dlatego, że nie mogła znieść jego wyglądu.

- Anna Kajsa kocha cię tak, jak ja kiedyś - rzekła.

- Ona kocha mnie bardziej niż ty kiedyś - popra­wił ją Ailo. - Wielu rzeczy nie wiesz o niej. I niech tak pozostanie. Może ona sama zechce ci to opowiedzieć.

Ale jej uczucia są silniejsze niż twoje czy moje w mło­dości. A ja może jeszcze nie dorosłem, żeby umieć je właściwie odwzajemnić? Być mężczyzną, na jakiego zasługuje? Ale kocham ją na swój sposób.

Ida uniosła dłoń i dotknęła jego pomarszczonej twarzy. Uchwycił jej dłoń i ucałował mocno. Oboje z trudem powstrzymywali się od płaczu, kapnęło za­ledwie kilka łez.

Potem Ida pochyliła się i dotknęła wargami wąskiej kreski jego ust.

Poczuła słony smak.

- Przyjdziesz dziś do domu, Ailo - rzekła stanow­czo. - Weźmiesz ze sobą Annę Kajsę i przyjdziecie ra­zem za dnia. Oficjalnie, nie ukradkiem, nocną porą. Może inni nie potrafiliby z tym żyć, ale my musimy dać sobie radę. Tak już nam było pisane...

Nadal trzymali się za ręce.

Przysięgali sobie niegdyś, że są dla siebie stworze­ni. Planowali wspólną przyszłość.

A teraz stoją na plaży przy powalonym drzewie, które przez setki lat wczepiało się korzeniami w grunt, ale uległo sztormowi.

- Przyjdę - przyrzekł. - Tak nam się ułożyło życie, Ido. Rozstali się na ośnieżonej plaży. On ruszył w górę w stronę kamiennej chaty. Ida wróciła wzdłuż plaży do pałacu. Nie chciała iść wydeptanymi ścieżkami.

Czasami lepiej je ominąć. Czasami lepiej wybrać własną drogę.

Ida nadal czuła w piersi ból, ale z ulgą odsunęła kłamstwa.

Miała nadzieję, że panowie wrócą wcześnie do do­mu. Musi porozmawiać z Sedolfem o kolejnej niespo­dziance, jaką zgotowało im życie.

12

Domownicy zareagowali różnie. Anjo wystarczyło, że spojrzała na Idę, by natych­miast się domyślić, skąd wraca.

Odetchnęła z ulgą i poprosiła o wybaczenie.

- To było okropne okłamywać ciebie - wyznała. Maja rozszerzyła oczy, kiedy Ida opowiedziała jej o wszystkim.

- Poprosił, żebyś przyszła?

- Nie on, Anna Kajsa.

- Może to i lepiej - skwitowała Maja, ale w jej gło­sie pobrzmiewało niedowierzanie.

- Nie mam do nikogo żalu - zapewniła Ida. Znów jednak między nią a Mają wyrósł mur. Może powinna się wściekać na Maję, żeby sobie ulżyć i oczyścić napiętą atmosferę, ale zabrakło jej si­ły. Czuła się tak, jakby uszła z niej cała energia. Tym­czasem to jeszcze nie był koniec.

- Potrafisz z tym żyć? - zapytała Maja, przygląda­jąc się Idzie badawczo, z powątpiewaniem. Błysnęła miodowa obwódka wokół źrenicy.

- Przede mną zapewne jeszcze wiele lat życia - od­parła Ida znużona. - To jedno wiem na pewno... Na szczęście stąd do Lyngen jest bardzo daleko.

Anna Kajsa i Ailo przybyli z wizytą, nim mężczyź­ni z chłopcami wrócili z wycieczki.

Anjo długo wyglądała przez okno w kierunku, skąd mieli nadejść wycieczkowicze. Przygotowała so­bie, co im powie. Długo ćwiczyła wyraz twarzy. Gdy ich w końcu wypatrzyła, pobiegła do drzwi i jednym tchem wydobyła z siebie nieskładnie:

- Oni tu są! Anna Kajsa i Axel! Ida odwiedziła ich dzisiaj...

- Do diabła! - wyrwało się Knutowi.

Ruszył do środka, ale zaraz cofnął się i położył Sedolfowi rękę na ramieniu, zatrzymując go na chwilę. Ten natychmiast zauważył, że coś jest nie tak.

- Co z Idą? - zapytał. Niósł na rękach Mikkala, który przytulił się do niego i zasnął. Dla maluchów mijający dzień był cięż­ki i obfitował w nadmiar wrażeń.

- Ida chciała ci opowiedzieć o wszystkim sama - wy­jaśniła Anjo, ściskając obu rękami wolną dłoń Sedolfa. Miała nadzieję, że Sedolf okaże się takim mężczyzną, za jakiego zawsze go uważała. - Ida odkryła dzisiaj, że okłamaliśmy was po to, żeby zaoszczędzić wam bólu.

- A więc jednak przybył złoty ptak i poprowadził ją do prawdy - stwierdził Sedolf z zastygłą twarzą i westchnął ciężko. - On nie umarł, prawda? Nigdy o tym nie pomyśleliśmy.

Knut potwierdził.

Sedolf wszedł do środka i ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku salonu. Anjo, z trudem za nim nadążając, nie puszczała jego ręki.

Otworzyli drzwi. Na sofie obok siebie siedzieli An­na Kajsa i Ailo, a Ida skuliła się na krześle obok Mai. Gdy Sedolf stanął kilka kroków od drzwi, w zimo­wym ubraniu z dzieckiem na ręku, Ida w jednej chwi­li znalazła się przy nim. Prawą ręką objął ją za ramię.

Jego żona, jego rodzina. Należeli do siebie.

Nikt tego nie zmieni. Nawet ten, który ożył, gdy kłamstwo zostało zdemaskowane.

On już dość przysporzył Idzie cierpień.

Ailo zdarł z twarzy maskę i uchwycił spojrzenie Sedolf a.

Sedolf mocniej ścisnął Idę. Ona dotknęła lekko je­go dłoni. Odwrócił wzrok i popatrzył wprost w jej mądre oczy. Serdeczna wspólnota, to nie była poza.

Mikkal poruszył się przez sen i wtulił się w znajo­mą pierś.

- Myśleliśmy, że zginąłeś! - przerwał wreszcie mil­czenie Sedolf. - Gdybym wiedział, że żyjesz, nie ośmieliłbym się nawet marzyć...

- Wiem.

Usłyszeć głos Ailo, który, jak sądzili, zgasł na za­wsze, było prawdziwym szokiem.

William tymczasem minął Sedolfa i Idę i podszedł do Mai.

- To są wyłącznie ich sprawy - usłyszeli, po czym wyprowadził trochę opierającą się żonę oraz Anjo z pomieszczenia, zamykając za sobą dokładnie drzwi.

Sedolf usiadł na krześle z Mikkalem na rękach. Ida uczepiła się jego ramienia.

Jeszcze wyraźniej widać było, jak silna łączy ich więź.

Ida miała wrażenie, że ona i Ailo stoją na przeciw­nych brzegach szerokiej rzeki. Widzieli siebie, ale nie miało sensu, by próbowali do siebie dotrzeć. Wiado­mo było, że mogą się jedynie utopić.

- Nie pytam dlaczego - odezwał się Sedolf, długo przypatrując się Ailo.

Uświadomił sobie, że nie rozpoznałby swojego sta­rego kompana, gdyby go spotkał przypadkiem. Minąłby go pewnie, współczując w duchu. Może tylko zastanowiłoby go, co się biedakowi stało. Ale ponie­waż słyszał te same historie co Ida, zrozumiał.

- Ida mi potem wszystko opowie - dodał. - Teraz chcę tylko wiedzieć, co dalej. Bo w końcu i mnie to dotyczy. Tak przynajmniej czuję...

Ailo położył rękę na oparciu sofy tuż za plecami Anny Kajsy, nie dotykając jednak siedzącej blisko niego dziewczyny.

- Ida przyrzekła, że będę mógł poznać mojego syna!

Sedolf ciągle nie mógł otrząsnąć się z szoku wywoła­nego widokiem Ailo, wydawało mu się dziwne, że słyszy znajomy głos wydobywający się z ust tego monstrum.

W przebłysku zazdrości wyobraził sobie Idę sam na sam z Ailo pozbawionym twarzy, z Ailo w masce, ale zaraz powstrzymał napór takich obrazów.

- Rozumiem - odpowiedział Sedolf. - Ale ja o to nie pytałem. Sądziliśmy, że umarłeś. Twoi najbliżsi, którzy byli przy tobie, zapewniali, że nie żyjesz. Tak zaczął się nasz, Idy i mój, związek. Ludzie opowiada­li o mnie różne plotki. Krążyły anegdoty, że Sedolf Bakken sprawdził sienniki wszystkich młodych ko­biet w okolicy. Nigdy jednak nie dałem powodu, by ktokolwiek przypuszczał, że uganiam się za mężatka­mi. Nigdy nie zbliżyłbym się do Idy i nie zakochał­bym się w niej, gdyby istniał choć cień wątpliwości, że nie leżysz głęboko w ziemi, Ailo.

Przerwał na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Ida uciszy­ła go, wskazując na śpiącego Mikkala. Bała się, że podniesiony głos Sedolfa obudzi małego.

- Ida nigdy nie dopuściłaby do siebie innego męż­czyzny, gdyby wiedziała, że żyjesz. Pojmujesz to?

Ailo skinął głową.

Sedolf zdjął z głowy skórzaną czapkę i cisnąwszy nią gwałtownie o podłogę, rzucił porywczo:

- Tymczasem ty nie umarłeś. A to oznacza, że na­dal jesteście z Idą małżeństwem.

Bezwiednie spojrzał na Annę Kajsę, która również stała się mimowolną ofiarą tej sytuacji, i podobnie jak Ida odgadł od razu, że młoda dziewczyna ubóstwia Ailo.

- Zarówno Anna Kajsa, jak i ja poślubiliśmy oso­by, które nie miały prawa wchodzić w związek mał­żeński. Może jestem głupi, ale taka sytuacja wydaje się mi kłopotliwa. Cóż, Sedolfowi Bakkenowi zapew­ne daleko do doskonałości, ale nie zamierza on żyć w grzechu z kobietą, którą kocha i poważa.

Sedolf przybrał podniosły ton, dobierając słowa, których Ida nigdy wcześniej nie słyszała w jego ustach. Nie podejrzewała nawet, że je zna.

- Rozmawialiśmy z Idą trochę... - Ailo także potrafił się wysławiać. - Nie chcemy niczego zmieniać. Ida oświadczyła, że dla niej pozostanę martwy. Ale zgadzam się, że istnieje niebezpieczeństwo, by kiedyś mogło to wyjść na jaw. Do Lyngen stąd wprawdzie daleko, ale plotki czasami gnają szybciej niż końskie kopyta.

Ailo chwycił Annę Kajsę za rękę. Jej blada twarzycz­ka rozpromieniła się. Kiedy tak uśmiechała się do niego, wydawała się piękna. Jej policzki oblały się rumieńcem, a w spojrzeniu pojawiło się zawstydzenie. Należała do tego typu kobiet, które pięknieją, gdy kochają.

- Trudno przyrzekać coś - zaczął z ociąganiem. - Ale warto spróbować. W szeregach bojowników o wolną Finlandię byli także duchowni. Nie byliby zadowoleni, gdyby prawda o mnie wyszła na jaw. Może wykorzystamy to i zdobędziemy dokument, który będzie stwierdzać, iż Ida i ja rozwiedliśmy się tamtego lata, kiedy zniknąłem. Dzięki temu twój ślub z Idą i mój z Anną Kajsą będą prawnie ważne. Ida sprzeciwiła się, wykrzywiając usta.

- Coś ty! Kwenka i Lapończyk z gór rozwiedzeni? Przecież to nonsens! Chyba bylibyśmy pierwsi... Zresztą nawet wśród arystokracji nie ma aż tak wie­lu rozwodów.

- Ale takiego dokumentu nikt nie mógłby zakwe­stionować! - upierał się Ailo.

- Załatwiaj! - zgodził się Sedolf. - Zapłacimy za to. Obiecaj im złotą chrzcielnicę z ornamentami... Obie­caj cokolwiek, byleby się zgodzili i dostarczyli po­trzebny papier, zanim stąd wyjedziemy.

Sedolf nie miał większych złudzeń co do ludzi. Na­wet tych wywodzących się z kręgów kościelnych.

Ailo rozumiał go. Na jego miejscu nie zawahałby się nawet zabić, byleby zdobyć taki dokument. Zresztą czuł się w obowiązku przystać na takie rozwiązanie. Miał po­czucie winy. Może w ten sposób choć trochę wyrówna rachunki i wynagrodzi Idzie to, przez co musiała przejść.

Mikkal poruszył się niespokojnie, przebudził się, ale był rozespany.

Ida wzięła dziecko na ręce i patrzyła to na Sedolfa, to na Ailo. Ailo uścisnął dłoń żony i powiedział:

- Pomóż, Anno, Idzie położyć małego. My z Sedolfem musimy pogadać jak mężczyzna z mężczyzną. Nie ma sensu tego odwlekać.

- O czym tu gadać? - rzucił Sedolf, zdejmując kurt­kę pożyczoną od Knuta. Jego własna była nazbyt li­cha, by jechać w niej z wizytą do Oulu, albo Uleaborg, jak oficjalnie nazywało się miasto. A sprawiać sobie nową specjalnie na ten jeden dzień, nie miało sensu.

Nazbyt wytworna, nie pasowałaby nawet na niedziel­ną mszę w ich parafii w Karnes.

- Któż by przewidział tamtej nocy po waszym ślu­bie, kiedy omal nie utopiliście się, jak potoczy się wa­sze życie. Dobrze, że was wtedy wyłowiliśmy z fiordu...

- Stare dzieje - westchnął Ailo.

Zabrzęczały kieliszki i karafka. Sedolf nalał trun­ku do pełna. Nie tak jak William, który nalewał za­wsze na grubość dwóch palców, co świadczyło, że odebrał dobre wychowanie. Tam, skąd pochodził Sedolf, rzadko używano kieliszków. A już w ogóle spo­radycznie popijano trunek w cudzej izbie. Właściwie tylko wtedy, kiedy kobiety zbierały się, żeby pomóc przy porodzie, zdarzało się, że mężczyźni zasiadali w kuchni i polewali trunek aż po same brzegi do kub­ków bez ucha. Potem mieli wyrzuty sumienia, że zbyt mocno się uraczyli w czterech ścianach chaty, spo­dziewając się, że Bóg, który z góry wszystko dokład­nie widzi, pokarze ich żoninymi narzekaniami.

- Ida zrobiła wszystko, żeby cię odnaleźć - rzekł Sedolf. Wziął karafkę z koniakiem i usiadł obok Ailo. Napełnił na nowo kieliszki po sam czubek. - Tak jak się pije u nas - rzucił, wykrzywiając twarz w gryma­sie, ale zaraz obejrzał się za siebie jakby w obawie, że ściany wyrażą swą dezaprobatę dla takiego braku kul­tury i znajomości dobrego tonu.

Ailo przeczesał włosy sterczące na wszystkie stro­ny, jedyne, co utwierdzało Sedolfa w przekonaniu, że rzeczywiście ma obok siebie męża Idy.

- Wyglądasz okropnie - powiedział Sedolf szcze­rze, wychylając kieliszek do połowy.

- Należysz do grona nielicznych, którzy mi to po­wiedzieli wprost - odparł Ailo. - To prawda, wyglądam okropnie. Ida rozpływałaby się ze współczucia.

- Trudno byłoby z tym żyć - Sedolf pokiwał gło­wą ze zrozumieniem.

Ailo popatrzył na niego zdumiony.

- Naprawdę potrafisz to pojąć? - zapytał.

- Gdybym znalazł się na twoim miejscu, też bym tak sobie pomyślał. Gdybym, oczywiście, nie wiedział o dzieciach. Ale ja pewnie skończyłbym ze sobą, nie potrafiąc bez niej żyć.

- Myślałem o tym - przyznał Ailo i popatrzył na dłonie, w których trzymał kieliszek. - Ale wtedy od­kryłem, że potrafię nie tylko rzeźbić w drewnie i w kości, ale także wytwarzać różne piękne przed­mioty. Robić odlewy w złocie i srebrze, formować ni­ci ze szlachetnych metali... - Potrząsnął głową. - Trud­no wyjaśnić radość tworzenia komuś, kto nigdy nie czul czegoś podobnego. Przypomina stan, kiedy czło­wiek jest na rauszu. Bywało, że piłem tygodniami, ale nie zdarzyło się mi doznawać takiej euforii jak wów­czas, kiedy nadaję formę ozdobnej misie.

Zaśmiał się.

- Pewnie brzmi to niedorzecznie, co? Kto tam, na pół­nocy, w ogóle myśli o paterach. Kogo obchodzi kwiato­wy ornament na podstawie lampy, gdy musi się martwić o to, żeby starczyło oliwy do końca zimy. Ale zapewniam cię, to jest euforia większa niż ta, jaką czujesz, kochając się z kobietą. Zresztą może jedyna, jaka mi pozostała...

Usłyszawszy gorycz w jego słowach, Sedolf do­myślił się reszty.

- Dzięki temu ciągle żyję. Tworzenie nadal spra­wia mi radość, równocześnie wiem, że raduję innych. Co prawda nie ludzi naszego pokroju, bo który La­pończyk gromadzi tyle srebra czy złota, który syn komornika? - Ailo urwał i zmienił temat: - Byłeś z nią, kiedy pojechała do mojej sity?

Sedolf skinął głową i skrzywił się. Wytrzymał jed­nak spojrzenie Ailo.

- Tak - przyznał. - To się stało podczas tej wypra­wy. Nie będę udawał lepszego, niż jestem. Przeżyłem wówczas coś zbyt pięknego, bym mógł zrzucać na nią winę. Przypuszczam, że nigdy by do niczego między nami nie doszło, gdybym nie był takim uwodzicielem...

- Nie, ona tak łatwo by ci nie uległa - rzucił Ailo zamyślony i nalał do kieliszków. Po chwili dodał: - Nie mam prawa w ogóle o to pytać, nie mam prawa wiedzieć. Męczy mnie to jednak, bo ciągle jakaś część mnie nie potrafi się uporać z uczuciem do Idy. Wiem, że nigdy już nic między nami nie będzie, ale ona na­dal na mnie działa. Ona tego nie chce. Należy do tych kobiet, które nie potrafią kochać kilku mężczyzn na­raz. Jest wierna aż po grób.

Zaśmiał się chrapliwie.

- Zapewne miała straszne wyrzuty sumienia, po­nieważ nie do końca była pewna, czy zginąłem.

- A co z twoim sumieniem? - zdumiał się Sedolf. - Przecież przez te wszystkie lata musiałeś wiedzieć, co się z nią dzieje. Maja na pewno przekazywała ci wiadomo­ści z domu. O czym myślałeś, dowiedziawszy się o dzie­ciach, o nas, o tym, że Ida wyszła ponownie za mąż?

Ailo miał dwadzieścia cztery lata. Był zaledwie dwa lata starszy od Sedolf a, ale czuł się jak stuletni starzec.

- Pożałowałem swojej decyzji, kiedy dotarła mnie wieść o dzieciach.

Ailo mówił jakby sam do siebie, nie patrząc na Sedolfa.

- Chciałem, żeby znalazła sobie kogoś - rzucił niemal opryskliwie. - Do diabła, przecież dlatego sam się uśmierciłem! Zmarnowałaby sobie życie, pozostając samotną wdową nad fiordem. Co to za życie dla niej? Dla Reijo? On także nigdy nie odzyskałby wolności. Oni oboje na to zasłużyli. - Im więcej mówił, tym żałośniej brzmiał je­go głos. - Miałem tylko nadzieję, że nie wybierze Emila. Oparł kark na oparciu sofy. Skóra na twarzy na­prężyła się, stając się niemal przezroczysta. Sedolf przez moment przeląkł się, że popęka, ale odetchnął z ulgą, że to tylko złudzenie.

- Przyznaję, że nawet się ucieszyłem, kiedy dowie­działem się, że wybrała ciebie. Nie jesteś do mnie po­dobny, a o kobietach wiesz tyle, że potrafisz docenić Idę i uszczęśliwić ją. Wiedziałem, że będziesz dobrym ojcem dla moich dzieci... A niech to diabli porwą, by­łem strasznie zazdrosny, ale też zadowolony. Można być tak piekielnie rozbitym! To jest możliwe. Ale to zżera człowieka od środka. W tym czasie zrobiłem wie­le pięknych przedmiotów, na wszystkich znajdziesz ptaki. To ona była tym ptakiem, i nadal nic się nie zmie­niło. Wytwarzane przeze mnie przedmioty ozdabiałem też motywami roślin z rodzimej tundry, które w krę­gach Williama uznawane są za egzotyczne...

Pokręcił głową.

- Ida pochowała małą Raiję w wisiorku z ptakiem. Wiesz, ten pierścień na łańcuszku - odezwał się cicho Sedolf. - Wiele dla niej znaczył. - Roześmiał się. - Z początku nie miała odwagi go założyć. Bała się, co ludzie powiedzą, gdy zobaczą, że stroi się w biżute­rię. Czy to nie wystarczająco mówi o niej?

- Zrobię nowy. - Ailo odstawił na bok kieliszek. - Pozwolisz, żebym jej ofiarował?

Sedolf także odstawił kieliszek, ale nic nie powiedział.

- Teraz to co innego. - Ailo zrozumiał po chwili milczenie Sedolfa. - Wtedy nie żyłem, a teraz, jak wi­dać, mam się całkiem dobrze, a to pewna różnica. Zamilkli obaj.

- Przygotowałem formę do odlewu klamry do pas­ka - odezwał się Ailo, chrząknąwszy wpierw kilka­krotnie. - Nie zabronisz mi chyba zrobić ozdobnej klamry dla syna. Jakiś spadek musi w końcu otrzy­mać po ojcu. Ma kształt ptaka. Motyw ptaka upodo­bał sobie mój ojciec, ja przejąłem to po nim. A mały Mikkal jest moim synem, wnukiem Mikkala. Nie mo­żesz mi odmówić tej przyjemności...

Sedolf pokręcił głową.

- Nie. Ale Ida jest teraz moją żoną, nie wypada, że­by nosiła na szyi wisiorek od ciebie.

- Chciałbym, żebyś wyjaśnił wszystko Reijo. - Głos Ailo nabrał intensywności. - Zaraz po moim ojcu i Ra­iji, Reijo cenię największym szacunkiem. Nie wspomi­nam oczywiście Idy, ale ukochana osoba to całkiem co innego... Uczyń mi tę przysługę i wyjaśnij mu, czym się kierowałem, dokonując takiego wyboru. Nie chciał­bym, żeby mną gardził. A on przecież także jest stroną w tej sprawie. Jest ojcem. Łatwo w takim przypadku od­wrócić się plecami do tych, którzy skrzywdzili dziecko. Chciałbym nadal myśleć o nim jak o przyjacielu.

- Opowiem mu o wszystkim - przyrzekł Sedolf. - Ida na pewno też, na swój sposób. Ona jest wobec ciebie bardzo lojalna. Jak wobec przyjaciela, jako matka twoich dzieci. Nigdy nie powiedziała złego sło­wa o tobie. Niełatwo było zdobyć jej względy. Zdar­łem zelówki, chodząc do niej. Pierwszy raz uległa mi, jak myślę, z powodu tęsknoty za tobą. Ale potem walczyła odważniej niż niejeden żołnierz w pierw­szym szeregu podczas ataku wroga. Zaczynałem już powątpiewać, czy kiedykolwiek się ożenię. Bo wie­działem, że albo to będzie ona, albo żadna inna.

- Tak, ona tak działa na mężczyzn...

- A dzieci traktowałem jak własne. Sedolf nalał resztę koniaku Williama do kielisz­ków, rozdzielając sprawiedliwie.

- Czułem się jak ich ojciec, ale nie tak, by żądać prawa do nich. Rozumiesz? Piekielnie trudno to wy­jaśnić. Ida pozwoliła mi przyłożyć ucho do swojego brzucha zaledwie kilka miesięcy przed porodem. Po­łożyłem dłoń na naciągniętą skórę na jej brzuchu i czułem poruszające się w niej nowe życie. Słyszałem bicie serduszka, szybsze niż tupot maleńkich stóp. I po takim przeżyciu jej dzieci stały się poniekąd tak­że moje. Czułem się spokrewniony z nimi...

Ailo słuchał w milczeniu. Tak blisko Ida dopuści­ła tego mężczyznę już wtedy, choć trzymała go na dy­stans. Potrzebowała po prostu kogoś, z kim mogłaby się podzielić radością. Mógłby to być on, Ailo. Los jednak zadecydował, że tym kimś został Sedolf.

To Sedolf miał szczęście poczuć się jak ojciec jego, Ailo, dzieci.

Sedolf będzie pewnie jeszcze miał własne dzieci. Cór­ki z maleńkim nosem Idy, ciemnobrązowymi oczami, może z ciemnowłosą czuprynką... rudowłosych piego­watych synów z pogardliwym uśmieszkiem na wydat­nych ustach, charakterystycznych dla rodu Bakkenów.

- Zdobędę ten dokument - oznajmił, a wstając z so­fy, trochę zachwiał się na nogach. - Zrobię to dla Idy i dla Anny Kajsy.

Sięgnął po skórzaną maskę i zakrył twarz. Zawią­zał z tyłu na mocne węzły.

- Anna Kajsa snuje o mnie romantyczne marzenia.

I płacze nad nimi, nade mną i nad sobą. Jako dziecko została zbrukana i dopiero we mnie ujrzała swe wy­bawienie. Kocham tę dziewczynę na swój sposób, ale ona nie urodzi mi synów ani córek. Prędzej by umar­ła, aniżeli miałaby wydać na świat dziecko. Zresztą ja także jako mężczyzna niewiele jestem wart... - Popa­trzył na Sedolfa intensywnie i dodał: - Dlatego też ten jedyny mój syn jest dla mnie taki ważny. Wiem, że za­troszczysz się o niego, póki nie dorośnie. Wiem, że •wychowasz go niemal tak samo, jak ja bym go wycho­wał. Wiem, że wyrośnie na wspaniałego młodego czło­wieka, takiego z którego byłbym dumny. Ale boli mnie, że nie będę mógł sam tego uczynić. Ze nie bę­dę mógł go poznać jak ojciec syna. Jedynego syna.

- Do diabła, Ailo! Nie doprowadzaj do tego, że­bym czuł się jak złodziej!

Sedolf wstał i położył dłoń na ramieniu przyjaciela.

- Dzielę łoże i stół z kobietą, którą ty pierwszy wybra­łeś. Przytulam ją w nocy, a ona zasypia oparta na moim ramienia I nie wypuszczę jej z objęć. Twój synek nazy­wa mnie tatą. Ale nie próbuj grać mi na uczuciach! Nie jestem nędznym złodziejem. Nie ukradłem nikomu ani Idy, ani dziecka. Wybrałem kobietę, która sądziła, że ma wolność wyboru. A ona wybrała mnie. Nie odczuwam żadnych wyrzutów sumienia. Nadal uważam, że małżeń­stwo ze mną to najlepsze, co mogło jej się zdarzyć.

Objęli się w braterskim uścisku.

- Chcesz zobaczyć go teraz? Pewnie już zasnął. Ailo skinął głową oniemiały i poszedł za Sedolfem na górę. Bezwiednie stawiał stopy tak, żeby schody nie skrzypiały, ale Sedolf nie zwrócił na to uwagi.

Znaleźli Idę i Annę Kajsę na łóżku. Oparte o drew­niane oparcie siedziały pogrążone w rozmowie.

Anna Kajsa zarumieniła się lekko na widok męż­czyzn i pewnie spadłaby z łóżka, gdyby Sedolf w po­rę nie złapał ją w pasie. Zapłoniła się jeszcze bardziej.

Ida spuściła nogi na podłogę i ucałowała dziewczy­nę serdecznie.

- Poznałyśmy się trochę już z Anną Kajsą. Okazu­je się, że wiele nas łączy...

Żona Ailo posłała Idzie pełne wdzięczności spojrze­nie. Ailo zerknął ukradkiem na Idę i zamrugał powie­kami, żeby odpędzić napływające łzy, które być mo­że były na miejscu, ale nie chciał się do nich przyznać.

Skierował się do półotwartych drzwi. Za plecami usłyszał kroki Sedolfa, nie Idy.

W pokoiku było znacznie jaśniej niż poprzedniej nocy, kiedy zajrzał tu po kryjomu.

Wtedy czaił się jak złodziej, teraz przybył jako ojciec.

Ailo ukucnął przy łóżeczku. Jego twarz znalazła się na wysokości twarzy synka. Usłyszał i poczuł na po­liczku spokojny oddech dziecka.

Ścisnął dłonie na krawędzi łóżeczka. Nagle spłynęły na niego wspomnienia z dzieciństwa, marzenia, nadzie­je. Przypomniał sobie ojca, a także ciepłe dłonie Raiji, którymi głaskała go przed snem w tamtym szczęśli­wym czasie, kiedy przebywali w Finlandii. Pierwsze uczucia do Idy, jej nieśmiałe spojrzenie, które obiecało wszystko. Wszystkie plany, które legły w gruzach wraz z wybuchem na okręcie. Tęsknoty, które nosił w sobie, gdy dowiedział się o dzieciach, ból po stracie córeczki, nadzieje, jakie wiązał z tym chłopcem...

Wszystko ułożyło się w całość, przybierając niemal formę modlitwy.

Oparł czoło o złożone dłonie i zapłakał cicho. Pod maską zrobiło się mokro.

A kiedy wstał, zobaczył, że jest sam w pokoju. Sam z synem. Sedolf wyszedł, dyskretnie zamykając za so­bą drzwi, ofiarując mu te chwile.

Nogi mu ciążyły.

Zsunął z twarzy przemoczoną maskę, bo węzły by­ły zbyt ścisłe, żeby je rozwiązać.

Stał przy łóżeczku, póki nie obeschły mu łzy. Wstąpiły w niego nowe nadzieje. Odkrył nagle, że chce mu się żyć, i to nie tylko po to, by tworzyć. Nie tylko dlatego, że coś jest winien Annie Kajsie za jej bezgraniczne oddanie, za jej ciche poświęcenie.

Pragnął żyć, żeby zobaczyć, jak ten chłopiec dora­sta. Chciał go ujrzeć, gdy stanie się mężczyzną.

Pewnego dnia usiądzie z synem na obalonym drze­wie i razem popatrzą w dal ku otwartej przestrzeni, a może ku innej, równie płaskiej okolicy, gdzie moż­na wędrować na wszystkie strony świata. Wtedy opo­wie mu o swoim życiu, o dokonanym przez siebie wyborze. O tym, jak przypadek rządzi ludzkim ży­ciem. Opowie o tym, co nazywa się losem.

Porozmawia z synem jak mężczyzna z mężczyzną. Mikkal zrozumie.

- Dobranoc, Mikkalu synu Ailo - wyszeptał w swoim ojczystym języku i musnął palcami dziecięcy policzek, po czym wyszedł, ale nie do Idy i Sedolfa. Wyszedł na korytarz i tam czekał, aż Anna Kajsa dołączy do niego.

Chwycił jej dłoń i uścisnął na znak, że należą do siebie i odtąd naprawdę będą razem.

- Wracamy do domu? - usłyszał swój głos.

Anna Kajsa przytaknęła. Oparła mu głowę na ra­mieniu i wpółobjęci opuścili pałac. Bliżsi sobie bar­dziej niż kiedykolwiek.

Ida uchyliła drzwi do pokoiku synka, Sedolf wziął ją w ramiona i ucałował delikatnie. Rozwiązał wstąż­ki i wyjął spinki z misternie upiętej fryzury, korony z warkocza. Płomienne włosy opadły luźno na plecy. Opuszkami palców Sedolf uciskał skronie Idy. Wie­dział, że ściśle upięta fryzura powoduje u Idy ból gło­wy. Nie tylko z przekory nosiła włosy rozpuszczone.

- Co czujesz? - zapytał.

Stali przytuleni na środku pokoju. Ida oparła poli­czek o jego ramię, jej oddech łaskotał go w szyję.

- Spotkanie z nim pozwoliło mi się pozbierać. Ty­siąc razy zastanawiałam się, co by było, gdyby...

- Ja także - przyznał Sedolf, zanurzając podbródek w jej włosach. - Ale tak bardzo się przeląkłem, że mo­gę cię stracić, kiedy zrozumiałem, kim on jest. Uświa­domiłem sobie, że to może się stać.

- Nie może - odparła Ida, ściskając męża nieco moc­niej. - Mnie nigdy nie stracisz. Nigdy!

- Pamiętam, jak bardzo się kochaliście... Na szyi poczuł jej łzy. Przełknął ciężko ślinę. Czuła, że i on płacze, poznawała to po jego głosie, zachrypłym, urywanym.

- Kochaliśmy się - powtórzyła z naciskiem. - Ale teraz jesteśmy my: tylko ty i ja. Jakże bym mogła, Sedolfie, wymazać z pamięci naszą miłość, dla tego, co należy do przeszłości?

Nie pojmował, czym zasłużył sobie na takie odda­nie, ale przyjął je z pokorą i wdzięcznością.

- Nic nam nie może zagrozić! - powiedziała z prze­konaniem. - Nikt nie może zburzyć tego, co razem zbudowaliśmy. Kocham cię.

13

Nadeszła wiosna. Zatoka Botnicka lśniła skąpana w majowym słońcu. Świat pławił się w zieleni, a nie­bo przybrało barwę błękitu.

Ida zatęskniła za domem. Wiedziała, że tam daleko na północy śnieg nadal okrywa zbocza gór aż po gra­nicę lasów, ale jakie to miało znaczenie? Cóż z tego, że tu wśród zieleni traw pojawiły się pierwsze kwiaty? Co z tego, że z południowych ciepłych krajów powró­ciły ptaki, żeby na wyspie Mai założyć gniazda? Cóż z tego, że słońce przygrzewało mocniej, zabarwiając bladą po zimie skórę pierwszą swędzącą opalenizną?

Nad fiordem zapewne mróz ciągle jeszcze chwytał nocami, ale Ida tęskniła za domem.

- Powinniście poczekać do lata - radził Knut. - To szaleństwo ruszać w samym środku wiosennych roz­topów. Trudno się będzie wam przeprawić przez rwą­ce potoki. Połowa północnej Finlandii to podmokłe tereny, łatwo zgubić kierunek i pobłądzić...

- Nie planowaliśmy zostać tu tak długo - odpowia­dała Ida, która nie mogła się doczekać, by zająć ręce pracą. Chciała znów robić coś ważnego, coś, co nada­wało życiu sens: pomagać przy cieleniu się owiec, wy­piekać chleb, palić w piecu, prać ubrania nad rzeką... Nie potrafiła siedzieć bezczynnie.

Razem z Knutem pod pozorem łowienia ryb wy­płynęła łodzią na zatokę. Tak naprawdę chcieli trochę ze sobą porozmawiać. Niedaleko od brzegu za­nurzyli w wodzie krótkie sznurki z przynętą.

- Jak ty to znosisz? - wyrwało się Idzie.

- Co takiego? - spytał zdziwiony, poruszając raz po raz leniwie wiosłami, ale właściwie nie zważając, że ich znosi. Nie wypłynęli daleko i powrót na wy­spę nie zabierze im dużo czasu.

- No, takie próżniacze życie - wyjaśniła Ida. - Czy o tym marzyłeś, gdy jako młody chłopak wyruszyłeś na północ w poszukiwaniu złota? Spodziewałeś się, że tak potoczą się twoje losy?

- Wtedy nie wiedziałem, czego właściwie chcę. - Knut przyciągnął wiosła. W jego spojrzeniu Ida do­strzegła cień bezradności, którą czuła w sobie. - Chciałem coś mieć, nabrać pewności, że jestem coś wart. I wtedy wierzyłem, że złoto mi w tym pomoże.

- Nie ckni ci się za gospodarstwem?

- Chciałbym tam dożyć starości - odpowiedział szcze­rze. - Ale Anjo tęskni do Alty. Długo tam mieszkała. Nic dziwnego, że ciągnie ją tam jak w rodzinne strony. Alta byłaby dobrym miejscem, by osiąść tam na stałe.

- Przecież kiedyś będziecie mogli wrócić - wtrąci­ła Ida. - Wiesz, Knut, jesteśmy prostymi ludźmi. Choć byśmy się czuli nie wiem jak bogaci, to nie mo­żemy się równać z arystokracją. W tym świecie liczą się nazwiska rodowe, koligacje. Tylko Mai udało się przestąpić ten próg.

- Maja przez cały czas płaci swoją cenę, Ido. Ni­gdy nie stanie się jedną z nich. Ty wrócisz do domu, do przyjaciół. Maja zaś jest chwastem w tym wypie­lęgnowanym ogrodzie. Najchętniej by ją odsunięto, jest tolerowana wyłącznie ze względu na arystokra­tyczny rodowód Williama.

- Teraz rozumiesz, dlaczego tęsknię do domu? - po­wiedziała Ida, czując, jak po plecach przebiega jej dreszcz.

- Wiesz, ile znaczyły te tygodnie dla Ailo? - zapytał. Rozumiała. Sedolf i Ailo wzięli trójkę chłopców na spacer wzdłuż plaży.

Ailo żył każdą chwilą spędzoną razem z synem. Ida była niewypowiedzianie wdzięczna Sedolfowi, że trak­tuje to tak naturalnie. Nie miała prawa tego od niego żądać, ale on był na tyle wspaniałomyślny, by dzielić te chwile z Ailo, pozostając z nim w przyjaźni.

- Nigdy tu nie wrócę - oznajmiła Ida.

- Ailo wie o tym - wyjawił cicho brat. Nad ich głowami na tle błękitnego nieba poszybo­wał w powietrzu biały ptak. Zaskrzeczał.

Obce dźwięki. Obce obrazy. Inne niż w rodzin­nych stronach.

- Tymi dniami będzie się karmił do końca życia.

- Czuję się jak nędznik - wyznała Ida i odwróciła się, pozwalając wiatrowi targać włosy. Korciło ją, by zamknąć oczy i wrócić w marzeniach do młodości. Kusiło, by udawać, że w życiu nie zdarzyło się nic złego. Udawać, że nadal jest promiennie młoda i za­kochana, a wszystkie jej myśli wędrują ku Ailo.

Nie powinna mu była pozwolić odjechać samemu, a on nie powinien był odpowiadać na nieme wołanie o pomoc.

Korciło ją, by uciec w marzenia. Rozmyślać o ży­ciu bez bólu i cierpienia, w którym panowałoby wieczne szczęście i bliskość, nie zagrożone żadną na­głą katastrofą...

Ale istniał mężczyzna o imieniu Sedolf, który miał najpiękniejsze brązowe oczy, jakie można sobie wyobrazić, mężczyzna, w którego głosie czuła tyle ciepła i któ­rego śmiech sprawiał, że wszystko w niej śpiewało. Ta­ki, który dowcipkował w najmniej oczekiwanej chwili, który potrafił największy smutek obrócić w żart... Sedolf został stworzony dla niej.

- Mam wyrzuty sumienia - powiedziała Ida. - Wiem, że to niemądre, bo przecież w tym, co się sta­ło, nie ma mojej winy. Ale czuję, że zdradziłam Ailo, że ograbiłam go...

- On nie liczył na to, że wszystko na powrót sta­nie się takie jak dawniej.

Knut znów wykonał parę ruchów wiosłami.

- Ale to nie umarło w nim na dobre - sprzeciwiła się Ida ze smutkiem. - Pamiętam swoje uczucie do niego: takie szalone, intensywne i wielkie. Wystarczy­ło, że spojrzał na mnie, a ciarki przebiegały mi po ca­łym ciele. Chora byłam z tęsknoty, gdy stał z dala ode mnie i nie mogłam go dotknąć. Ale ten ogień we mnie wygasł! - Westchnęła. - Wiem, że taki stan nie trwał­by wiecznie, bo przecież trudno przez całe życie być zakochanym do szaleństwa. Ale przecież coś z tego by pozostało... A teraz wydaje mi się taki obcy...

- Minęły trzy lata, Ido. Dla ciebie on umarł. Od­nalazłaś szczęście u boku innego mężczyzny. To nie twoja wina. Życie nie stoi w miejscu. Ma wówczas sens, kiedy zamiast zamartwiać się wspomnieniami o tych, co na zawsze odeszli, staramy się odnaleźć ra­dość w każdym dniu. Byłoby inaczej, gdyby nie de­cyzja Ailo. On wie, że przegrał swoje prawo, by cze­gokolwiek od ciebie żądać.

- Dlaczego więc coś nadal każe mu mnie kochać?

- Dla niego ty nigdy nie umarłaś. Jesteś matką jego dzieci. Pielęgnował wspomnienia o tobie. Ciągle myślał o Idzie, którą zostawił nad fiordem. Nie o tej, któ­ra pod wpływem zdarzeń gwałtownie dorosła. Może tej nowej Idy wcale by nie pokochał tak mocno. Po­winnaś dać mu szansę i porozmawiać z nim o tym... Ida zanurzyła dłoń w nadal zimnej wodzie. Na la­to trzeba jeszcze poczekać.

- Porozmawiam - obiecała. - Choć trochę się boję swojej reakcji. Co będzie, jeśli napadnie na mnie, za­rzuci oskarżeniami? Poczuję się bezbronna albo jego zranię. Ten strach we mnie jest tak silny, Knut, że pragnę tylko jednego: wrócić do domu.

- Ailo także się boi - odparł Knut i uśmiechnął się. - Nie mówię tego po to, żebyś miała jeszcze większe wyrzuty sumienia, ale po to, by ci uświadomić, że z was dwojga ty jesteś silniejsza. Jest ci tak dobrze w nowym związku, jak jemu nigdy nie będzie. On i Anna Kajsa nie osiągną takiej harmonii jak ty i Sedolf. Wy na pewno będziecie jeszcze mieli dzieci. Oni nie. Was dwoje tyle łączy, nawet wyrośliście nad tym samym fiordem. Jesteście do siebie podobni. Nato­miast trudno sobie wyobrazić bardziej odmienne oso­bowości jak Ailo i Anna Kajsa. Poza tym, że oboje zostali mocno okaleczeni. Ty, Ido, masz siłę, której brak Ailo. To jeden z najwspanialszych ludzi, jakich znam, ale jego ojcem był Mikkal. Ailo odziedziczył po ojcu jego słabości. Gdyby życie potoczyło się ina­czej, mógłby je przezwyciężyć. Ale nie teraz. Może czujesz się winna, Ido, ponieważ on tak chce?

- Może? - zastanowiła się.

Słowa Knuta nie dawały jej spokoju. Kiedy męż­czyźni wrócili ze spaceru, wzmogła czujność.

Ailo niósł Mikkala na barana. Małe rączki chłopca ufnie spoczywały w ogorzałych dłoniach. Mikkal bez trudu zaakceptował nową sytuację. Nie rozumiał, że mali chłopcy rzadko miewają dwóch bliskich męż­czyzn: jednego, na którego mówią: „tata”, i drugiego, do którego zwracają się: „ojcze”. Jemu wystarczało, że poświęcają mu całą swoją uwagę i kochają go.

Malcy wrócili brudni, zmęczeni i szczęśliwi. Pew­nie szybko zasną, pomyślała Ida, pozwalając Sedolfowi, by ją objął. Zwykle unikała demonstrowania na oczach Ailo, jak wielka zażyłość łączy ją z mężem. Nie potrafiła traktować tej sytuacji równie natural­nie jak Sedolf, który z Ailo zbliżył się bardziej niż ona. Spędzali razem wiele czasu, dużo rozmawiali.

Intrygowało ją, o czym. Sedolf, zapytany, twierdził, że nie o niej, nie miała więc prawa pytać o nic więcej.

Prosić Sedolfa, żeby przekazał Ailo, co jej leży na sercu, byłoby tchórzostwem. Ida nigdy nie umiała ani też nie lubiła wysługiwać się innymi.

Mikkal wcale nie miał ochoty rozstawać się z Ailo. Ida musiała uciec się do podstępu, by wreszcie ze­chciał przyjść do niej na ręce. O tym, by stanął na własnych nogach, w ogóle nie było mowy.

- Małe nóżki są zmęczone - wyjaśniał z pełnym przekonaniem. - Jak chcesz, zapytaj tatę i ojca Ailo.

Ida nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- Wierzę ci - zapewniła. - Małe nóżki zapewne za dużo się dziś nabiegały, co?

Pokiwał głową z powagą.

- Jutro pójdziemy jeszcze dalej.

Miał takie rumiane policzki i blask w oczach. Zro­biło jej się żal, że mała Raija nie dożyła tej chwili. Cóż, martwych dzieci nie trzeba uszczęśliwiać. One tego już nie potrzebują.

Ida stała z Mikkalem na korytarzu, niepewna i roz­darta. Sedolf wyczuł to i dyskretnie wycofał się do pokoju. Ailo jednak nie dostrzegł tego, że chce mu coś powiedzieć, i musiała poprosić, żeby został.

- Ailo... Jego oczy szukające jej, ale nie mające odwagi, by uchwycić jej wzrok, tak jak zaledwie przed trzema la­ty. Od tamtej pory nauczył się, że bezpieczniej pro­sić, niż przystępować od razu do rzeczy.

Ale był w tych oczach cień nadziei, który rozrywał zabliźnione rany i sprawiał, że Ida czuła się okropnie.

Nie poznawała go. A przez niego nie poznawała też siebie samej.

- Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Możesz?

- Dziś? - zdziwił się, marszcząc czoło. Wyglądał na zdumionego.

Nie rozmawiali na osobności od pamiętnego dnia, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Zawsze przebywa­li w towarzystwie Anny Kajsy i Sedolf a, jakby chro­nili się grubą warstwą lodu.

Tak bardzo lękali się siebie.

Ida pokiwała głową.

- Gdy się ściemni - zdecydował. - I dzieci już zasną.

- W altanie - dodała Ida, zupełnie bezwiednie. Sły­szała swój głos jakby z zewnątrz. Słyszała słowa, któ­rych wcale nie miała zamiaru wypowiedzieć.

Ailo przytaknął, a przez jego zniekształconą twarz przebiegło coś na kształt uśmiechu.

- W altanie - obiecał.

Ida poczuła na nowo strach. Na Hailuoto od daw­na trwała wiosenna odwilż.

Warstwa lodu nie była już taka gruba.

- Co takiego może się zdarzyć? - pytał Sedolf, trzy­mając Idę w ramionach i wtulając twarz w jej włosy. Mikkal dawno już zasnął. Powoli ciemność wieczoru okrywała wyspę, z każdą chwilą zatapiając ją coraz bardziej w czarnym mroku nocy. - Czego, na miłość boską, się tu bać? - powtórzył.

Nie wiedziała.

- Będziesz blisko domu. Jeśli chcesz, otworzę okno i będę nasłuchiwał. Gdybyś mnie potrzebowała, wy­starczy krzyknąć...

- To nie to... Przygarnął ją mocniej, by poczuła jego siłę i bijące od niego ciepło.

- Ailo nie rzuci się na ciebie jak jakiś nieokrzesa­niec - uspokajał Idę.

Nie tego się obawiała.

- Nie potrzebujesz siedzieć i czuwać przy otwartym oknie - powiedziała tylko, cofając spocone dłonie.

Sedolf, gdyby zauważył, wyśmiałby ją pewnie do­brodusznie. Była teraz taka drażliwa, że pewnie i to by ją zraniło.

- To nie twoja wina, Ido - zapewnił Sedolf, który rozumiał więcej, niż miał odwagę wyrazić słowami. Wiedział, że nie mogą stąd wyjechać, póki Ida nie upora się do końca z tym wszystkim, co wiąże się z Ailo. Zanim nie pozbędzie się wyrzutów sumienia, które tak ją męczą i niszczą od środka.

Nie zasługiwała na to.

Ailo zresztą też tego nie chciał.

Oboje cierpieli. Byli jak porażeni. Nie dostrzegali, że ranią tym swoich obecnych małżonków. Nie po­trafili zrzucić ciężaru z serca nawet dla dobra tych, których kochali.

Musieli jednak w końcu sami uporać się ze swymi uczuciami i ostatecznie odciąć się od przeszłości.

Sedolf niemal wyrzucił Idę z domu wprost w czar­ną czeluść nocy.

Otulił ją dużym wełnianym szalem. Na dworze nie było tak zimno. Położywszy dłonie na jej ramionach i patrząc na nią z powagą, rzekł:

- Przestań się zadręczać, Ido. Kocham cię niezależ­nie od wszystkiego. Idź tam i porozmawiaj z nim! Po­wiedz, co masz do powiedzenia, zrób, co trzeba, i nie lękaj się, jak to wygląda z zewnątrz. Wyrzuć z siebie to, co cię gnębi, to, co także dotyczy mnie. Nie rań go po to, by ranić. Ale jeśli będziesz musiała, to trudno...

Ailo stał odwrócony plecami do pałacu. Nie mógł widzieć, jak nadchodzi, nic też nie mógłby uczynić, gdyby w ogóle nie przyszła. Po chrzęście kamyków poznał, że się jednak nie rozmyśliła.

Nie odwrócił się, kiedy nacisnęła klamkę, a potem starannie zamknęła za sobą drzwi, jakby ich oboje chciała zamknąć wewnątrz altany.

Chwilę trwało, nim przyzwyczaiła wzrok do ciem­ności. Najpierw dostrzegła biały kołnierz i mankiety, potem kapelusz na stole.

Ida spodziewała się spotkać Ailo, do którego przy­wykła. Niewiele różniącego się od mężczyzny, które­go pożegnała w Skibom, nim wyruszył na płaskowyż. Objuczonego skórzanymi torbami pełnymi złota prze­znaczonego dla swoich współbraci. Mężczyznę, który miał po nią wrócić. Ubranego w skórzane spodnie i skórzany kaftan, w miękkich kumagach, mężczyznę, którego włosy i ubrania przesiąknięte były zapachem dymu z ogniska. Zresztą na wyspie Ailo nadal ubierał się podobnie: w miękkie spodnie ze skóry, skórzane buty do kolan i w starą znoszoną kurtkę.

Był podobny do Ailo syna Mikkala.

Teraz jednak, gdy się odwrócił, ledwie go poznała. Na śnieżnobiałą koszulę miał założoną kamizelę, a na to zarzucony surdut sięgający do połowy ud, rozsze­rzony od pasa. Obcisłe spodnie wsunął do wysokich butów z wywiniętą cholewką. Pachniał skórą. Włosy zaczesał do tyłu, twarz zakrył maską.

Przełknęła ślinę. Brakowało mu tylko blond peru­ki. Jeśli zależało mu, żeby pokazać jej zupełnie obce­go Ailo, to odniósł zamierzony skutek.

Ida, choć bardzo dbała o czystość, nagle poczuła się nieświeżo w sukni, którą miała na sobie także po­przedniego dnia.

- Przyszłaś.

Kiwnęła głową w milczeniu i nagle poczuła w du­chu złość na samą siebie.

Nie da się zaślepić olśniewającą powierzchowno­ścią! Wystarczająco często podglądała ptasie gniazda, by wiedzieć, że pisklęta nie są tak samo upstrzone jak skorupy jaj.

- Mam nadzieję, że nie czekałeś długo - odparła. Jak obco brzmiały wymienione uprzejmości. Usiedli ciężko na ławie. Ailo wyjął z surduta jakiś dokument i położył na stole.

- Nie udało mi się uzyskać rozwodu - powiedział. - Duchowny, z którym to załatwiałem, był nazbyt pryn­cypialny. Ale oto papier potwierdzający mój zgon. Ty­le udało mi się załatwić. Tylko nie mów o tym Annie Kajsie. Niech myśli, że wszystko jest tak, jak miałem nadzieję załatwić.

Ida nie zapytała, od jak dawna ma ten dokument. Nie dociekała też, czy specjalnie go schował, by jak najdłużej zatrzymać ją i Mikkala na wyspie.

- Co do mnie czujesz, Ailo? - zapytała zamiast tego. Na takie pytanie nie był przygotowany.

- Byłaś moją żoną - odpowiedział, gdy się opano­wał, starannie dobierając słowa. - No i jesteś matką Mikkala.

Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że nie wyja­śnił niczego poza tym, co było najzupełniej oczywiste.

- Nadal mnie kochasz?

Odwrócił się do niej gwałtownie. Uniósł ręce, jak­by chciał ją chwycić w ramiona, ale nim jej dotknął, opuścił, je.

- O co ci chodzi? - zapytał porywczo. - Zamierzasz mnie upokorzyć, a potem podeptać? - Opanował się. - Jesteś żoną Sedolfa. Akceptuję to. Nie pytaj mnie więc o nic więcej. Ja jestem mężem Anny Kajsy i kocham ją.

- Na swój sposób? - zapytała Ida niewinnie, ale w jej głosie pobrzmiewał obcy ton, jakby była zła na niego.

Nie rozumiał, o co jej chodzi.

- Tak, na swój sposób - odparł ze złością, wyraź­nie się broniąc. Gotów uderzyć pierwszy, gdyby uznał, że jest atakowany.

- Czy podczas wypadku odniosłeś takie rany, że nie możesz... kochać się z kobietą? Czy może ja je­stem ci przeszkodą?

Zapadła cisza.

Ailo oparł się o ścianę. Tył głowy wsparł o ramę dużego okna ozdobionego barwnymi kwiatami, któ­re w mroku przybrały różne odcienie szarości.

- No cóż, spodnie się na mnie nie paliły - odrzekł w końcu z największą niechęcią. - Twoja osoba nie ma z tym nic wspólnego. Do diabła, Ido, co cię to w ogóle obchodzi? Nie masz prawa...

- ...zadawać tobie takich pytań? - odetchnęła z drże­niem. - Owszem, u licha, mam prawo! Skoro ty da­jesz mi do zrozumienia, że jestem wszystkiemu win­na, to ja mam wszelkie prawo poznać całą prawdę!

- Nigdy nawet słowem nie wspomniałem...

- Nie, słowem nie - przyznała Ida, kładąc chłodną dłoń na jego ściśniętej pięści, od której biło gorąco. - Ale myślisz tak, czuję to. Czuję twoje ukradkowe spojrzenia i poematy, jakie lęgną się w twojej głowie. Chyba nie zaprzeczysz?

Ida nie miała pojęcia, skąd bierze się u niej taki spo­kój, jak udało jej się ostudzić emocje. To się stało jak­by poza nią.

- Po tym wypadku miałem kobiety - rzucił zmęczo­ny, strasznie wyczerpany. - Ale gardziłem nimi, naj­chętniej bym je zabił. Tyle nagromadziło się we mnie nienawiści. Później nie było wcale lepiej. Przepełniała mnie przeraźliwa, martwa pustka. Potem pustkę za­stąpiło cierpienie. Straciłem ochotę na kobiety, Ido. Nie potrzebuję ich w taki sposób. Mogę się bez nich obyć i mimo to żyć pełnowartościowym życiem.

Ida może by uwierzyła w te słowa, gdyby dotyczy­ły innej osoby, nie Ailo.

- Anna Kajsa i ja pod tym względem pasujemy do siebie - zapewnił zraniony do żywego, udając, że się śmieje. - Ona, skrzywdzona i zbrukana, i ja, impotent.

Ida wiedziała o Annie Kajsie. Żona Ailo bezbarw­nym głosem z twarzą pozbawioną wyrazu opowie­działa Idzie o swoim dzieciństwie, młodości, o całym swoim życiu w cierpieniu, strachu i poniżeniu.

- Sam nie wierzysz, w to co mówisz - rzuciła hardo. - Tak naprawdę wydaje ci się, że prócz mnie nie potrafisz się kochać z żadną inną kobietą.

- Przyszłaś tu, żeby przekonać mnie, że z tobą mo­gę? - zapytał równie bezceremonialnie. - Czyżby żo­na Sedolfa przybyła tu, by się ze mną przespać?

Ida pokręciła głową.

- Dobrze wiesz, Ailo, że nie potrafiłabym. A ty nie jesteś takim prostakiem, by mnie do tego nakłaniać. Nigdy nie byłeś. Nie chcę jednak, żebyś przez resztę życia chował się w skorupie cierpienia. Bo wierzę, że potrafisz żyć pełnią życia.

Ida nic nie wspomniała o swojej rozmowie z dok­torem Bergforsem, który ostatnio gościł na wyspie, ani o tym, jakie jest jego zdanie na ten temat. Uznała, że Ailo nie musi znać wszystkich szczegółów.

- Dlaczego więc nie mieliśmy odwagi porozma­wiać ze sobą szczerze? - zapytała.

- Zabliźnione rany na nowo zaczęłyby krwawić - odparł głosem pozbawionym wyrazu, przygotowany na takie pytanie.

- A może obawialiśmy się, że osoby, które zacho­waliśmy w pamięci, nie są już takie same jak dawniej? - drążyła Ida i sama sobie na to odpowiedziała: - Ja się bałam ujrzeć twoją gorycz. Śmiertelnie się lęka­łam spotkać zgorzkniałego Ailo. Nie chcę wracać do domu z przekonaniem, że cię unieszczęśliwiłam. Chcę, żebyś żył szczęśliwie, Ailo.

Zaśmiał się chrapliwie.

- Szczęśliwie? - powtórzył, wpatrując się w Idę. - Szczęśliwie, Ido córko Reijo?

Potrząsnął głową, ale przestał się śmiać. Ten pozba­wiony radości śmiech drażnił jej uszy i sprawiał ból więk­szy niż to wszystko, co do tej pory zostało powiedziane.

- Zawsze byłaś obdarzona fantazją, moja droga. Zostawmy lepiej tę sprawę.

- Owszem, mam bogatą wyobraźnię - zareagowa­ła z wyjątkowym jak na siebie spokojem, bo gwałtow­ne słowa, jak zrozumiała, bardzo go raniły. - Ale mam coś jeszcze. Coś, z czego nie zdawałam sobie sprawy, póki cię nie straciłam. Może byłam zbyt mło­da, by to odkryć, a może po prostu zbyt mało wy­cierpiałam, by dostrzec łzy u innych ludzi. Żeby to zrozumieć, trzeba samemu coś przeżyć. Nikt ci tego nie jest w stanie wytłumaczyć. O tym, że jestem ob­darzona wyjątkowym darem, powiedział mi noaida z twojej sity, a taki był przy tym uroczysty, że nie wyśmiałam go, choć bardzo mnie rozbawił...

Ailo mimowolnie także się uśmiechnął, przypo­mniawszy sobie szamana, którego tak trafnie opisała Ida.

- Powiedział, że drzemią we mnie zdolności, któ­rych istnienia wcale się nie domyślam. Z czasem po­jęłam, o czym mówił. Bo ja naprawdę wyczuwam na­stroje, wyczuwam, co tkwi w drugim człowieku. Nie znaczy to, że potrafię czytać w cudzych myślach, nie. Po prostu jestem wrażliwa na uczucia tak jak inni na zapachy. W twoim przypadku jest mi o tyle łatwiej, że znałam cię kiedyś lepiej niż kogokolwiek innego.

- Ja zaś widzę cię, jak byłaś młodziutka - odezwał się chrapliwie. - Widzę ciebie taką, jaka byłaś, gdy cię pokochałem... gdy ty mnie pokochałaś.

- Czy wyglądam tak samo? - zapytała Ida głosem kobiety, której nie znał.

- Tak.

- Miałeś odwagę mi się przyjrzeć? - zdziwiła się.

- Wyglądasz wciąż tak samo - zapewnił i dodał: - Nie myśl, że mówię tak, by ci pochlebiać. Może gdy o tobie rozmyślałem, brałem pod uwagę, że dorosłaś, dlatego teraz wydaje mi się, że wyglądasz jak wtedy... - Jego śmiech zazgrzytał wśród szklanych ukwieco­nych ścian. - Nie będę cię pytał, czy ja także wyglą­dam jak kiedyś, bo nigdy nie umiałaś kłamać.

- A może przez te lata nauczyłam się? - odpowiedzia­ła cicho. - Może życie mnie do tego zmusiło? Nie jestem tą Idą, od której odjechałeś. Zmieniłam się nie tylko dla­tego, że przestałam cię kochać. Nie dlatego, że pokocha­łam Sedolfa. Zmieniłam się z tysiąca innych powodów. Przede wszystkim dlatego, że żyłam bez ciebie.

- Ja nie przestałem cię kochać - wyznał Ailo wresz­cie. - Może także się zmieniłem... tak, na pewno się zmieniłem. Ale nie przestałem cię kochać.

- Mnie? - zapytała Ida, modląc się w duchu, żeby teraz nie opuściła jej odwaga. Udało jej się w końcu sprowokować szczerą rozmowę, mimo że rany nadal piekły. Taka chwila mogła się nie powtórzyć. - Czy może kochasz marzenie o mnie?

Z bólem uświadomił sobie, że ma rację. Nie wia­domo, czy zdołałby do tego dojść sam, gdyby go nie zmusiła do spojrzenia w głąb siebie. Anna Kajsa mo­że dostrzegała to, ale ona nie byłaby w stanie zadać mu cierpienia, jakie wiązało się z samopoznaniem.

- Ciebie tu nie było...

Właśnie, miała Ida na końcu języka, ale powstrzy­mała się. Nie prosiła go o tę rozmowę, żeby go zra­nić. Nie o to chodziło. Ludzie, których łączyło tak wielkie uczucie, powinni umieć rozmawiać ze sobą, nie zadając sobie bólu.

- Marzyłeś o tym, żeby się ze mną kochać? - spy­tała.

Ailo wyprostował się i popatrzył na nią. Pamiętał, że zawsze była bezpośrednia, nigdy jednak do tego stopnia obcesowa.

- Marzyłeś?

- Oczywiście!

- Podnieca cię to? Budzi twoją męskość?

- Kobieto, do licha, o co pytasz? Odwrócił się, uciekając wzrokiem.

- Nie potrzebujesz mi odpowiadać - rzekła drżącym głosem. - Chcę, żebyś sam sobie odpowiedział na to py­tanie, żebyś się zdobył na szczerość wobec samego siebie.

Cisza.

Zdawało się, że powietrze wokół nich zgęstniało. Cóż w ogóle można rzec w takiej chwili?

Ida nieoczekiwanie objęła Ailo ramionami. Chciał ją odepchnąć, ale przytrzymała go mocno. Zesztyw­niał. Niechętny. Długo walczył ze sobą, nie chcąc ulec pokusie, wreszcie przesunął dłonie po szczupłej talii Idy i splótł za jej plecami.

- Czego ty chcesz ode mnie, kobieto? - zapytał.

- Pocałuj mnie! - poprosiła stanowczo.

- Czym? - zaśmiał się głucho, niepewnie. Ida pochyliła wargi i wzdrygnęła się lekko, kiedy dotknęła tego, co pozostało z jego ust.

Przypomniała sobie pocałunki z młodości, które wprawiały ją w oszołomienie, w których najchętniej utopiłaby się.

Pocałowała go intensywnie. W myślach stała się na powrót Idą sprzed lat. Tą, która całym sercem kocha­ła chłopca imieniem Ailo.

Długo nie wypuszczała go z objęć.

Wreszcie ją odsunął i dysząc ciężko, oparł stopę o ławkę i oparł czoło o kolano. Dopiero gdy złapał równy oddech, odezwał się.

Idzie było to na rękę, bo i jej niełatwo było uciszyć oszalałe bicie serca. Ciemności i wspomnienia bywa­ją niebezpieczną pułapką. Reakcje ciała kłócą się cza­sem z rzeczywistymi uczuciami.

- Przekonałaś mnie - rzekł w końcu, z trudem od­zyskując głos. - Może ty także nauczyłaś się lepiej kła­mać. Cóż, zaczynam ci powoli wierzyć. W każdym razie znakomicie udawałaś...

- Rozumiesz dlaczego? - zapytała Ida, nie będąc w stanie spojrzeć mu w twarz.

Tak naprawdę wcale nie była z siebie taka dumna.

- Chyba się domyślam. Nie wiem, czy masz rację. Być może rzeczywiście przeszkodą są mi wspomnie­nia, może gniew, a może gorycz...

- Spróbujesz to przezwyciężyć? - zapytała Ida. - Zrób to dla Anny Kajsy!

Nie rozumiał.

- Ona jest kobietą - wyjaśniła. - Zbrukaną, wyko­rzystaną i upokorzoną. Może jednak miłość czułego mężczyzny wróci jej poczucie bezpieczeństwa. Może i ona nauczy się czerpać radość z cielesnej bliskości.

Ailo nic nie powiedział, nie był w stanie. Ida mia­ła niezwykłą zdolność zadziwiania ludzi. Jako osoba dorosła bardziej nawet niż jako podlotek, najmłod­sza spośród rodzeństwa w chacie na cyplu.

Ile naprawdę wiedziała, a ile się domyśliła, wolał nie zgadywać.

- Nie mógłbym cię teraz posiąść - przyznał powoli. Dziwne, ale musiał jej to powiedzieć. Bo to, co się stało, zupełnie odbiegało od marzeń, jakie snuł. Od obrazów, jakie podsuwała mu wyobraźnia. Czegoś całkiem innego spodziewał się po chwili, w której mógłby ją trzymać w ramionach.

Czegoś zupełnie innego.

- Zapaliło się i zgasło - ciągnął. - Jak sucha kora na wilgotnej gałęzi. Spłonęła tylko zewnętrzna warstwa.

- ...a ogień zgasł - dokończyła Ida z głębokim smut­kiem.

- To koniec naszej miłości.

Gdyby ktoś starał się mu to na siłę wyperswado­wać, nie uwierzyłby. Zaakceptował to tylko dlatego, że sam doświadczył.

- Nie bez bólu przyznaję ci rację - rzekła Ida. Dopiero teraz zauważył, że płakała. Przez cały czas tak bardzo był zaabsorbowany sobą, tak głęboko wnik­nął w siebie, że nie dostrzegł, jak Ida to przeżywa.

Gładząc palcem delikatną skórę wokół oczu Idy, wytarł łzy. Żartobliwie złapał ją za nos. Dawno temu, kiedy ich uczucie dopiero się budziło i wszystko by­ło dla nich takie nowe, właśnie tak często żartowali.

Najpierw osuszyli sobie nawzajem twarze z łez, a potem uściskali się mocno.

- Niektórych rzeczy nigdy się nie zapomni - powie­dział Ailo z uśmiechem. - Nie płacz, Ido. Byłem śle­py i pielęgnowałem w sobie cierpienie. Ale to minie...

Spojrzeli na siebie. Siedzieli, trzymając się za ręce, i płakali oboje, ale w końcu płacz zamienił się w śmiech. A kiedy wreszcie uwolnili dłonie, oboje wiedzieli na pewno, że to koniec. Dla obojga było to ciężkim przeżyciem, ale pogodzili się z tym.

Cierpieli, ale chyba dopiero teraz byli gotowi znów żyć naprawdę szczęśliwie.

14

Powrót do domu trwał równie długo jak wyprawa do Finlandii. Mieszkańcy Hailuoto uczynili, co w ich mocy, by im pomóc.

Do traktów na północ od Ylitornio dotarli wozem powożonym przez woźnicę, dalej Ida, Sedolf i Mik­kal musieli już sobie radzić sami. William zatroszczył się o trzy konie dla nich: dwóch dosiadali, a jeden dźwigał bagaże. Wóz w tamtych stronach pozbawio­nych dróg na niewiele by się zdał.

Cierpliwie poczekali, aż na dobre zagości lato. Ru­szając wcześniej, ryzykowali, że utopią się gdzieś na rozmokłych bagnistych łąkach na pustkowiu. Zwy­ciężył więc rozsądek.

W drodze powrotnej na szczęście nie musieli walczyć ze śnieżnymi zawieruchami i mrozem. Nie potrzebo­wali też prosić się o dach nad głową. W rozstawianym na noc namiocie było im przytulnie jak w domu. Oczy­wiście bez wygód, do jakich przywykli przez ostatnie miesiące, ale zarazem oczyszczające.

Najbardziej im jednak dokuczały komary i niezli­czone ilości owadów, których nazw nawet nie potra­fili wymienić. Mimo że nastała pora białych nocy, wieczorami ściemniało się od gęstego roju owadów.

Kierując się na północ, mijali lasy sosnowe, które zdawały się nie mieć kresu, lasy liściaste tak gęste, że trzeba je było omijać szerokim łukiem. Potoki i strumyki płynęły wartko w miejscach, które zimą two­rzyły nieogarnioną białą płaszczyznę.

- Każda pora roku ma swój urok - stwierdził Sedolf, kiedy po całym dniu okrążania trzęsawiska, bia­łego od kwitnących teraz moroszek, znaleźli miejsce na postój.

Ida jednak nie dostrzegała uroku w dniu, który mi­nął. Zaciskała zęby aż zgrzytało, żeby się nie rozpła­kać. Zadziwiające, jak człowiek może się nauczyć po­wstrzymywać łzy. Wystarczy trochę poćwiczyć.

Właściwie nie wiedzieli, kiedy znaleźli się na oj­czystej ziemi. Wytyczone daleko stąd, w stolicy Da­nii, graniczne linie na mapie, na rozległym pustkowiu były praktycznie niezauważalne.

Trwający wiele lat spór o Finnmark został osta­tecznie rozwiązany w 1751 roku.

Pomiędzy Szwecją a monarchią duńsko - norweską długo toczyły się rokowania dotyczące prawa do ziem na północy. W każdej ze stolic całkowicie od­miennie interpretowano kwestie graniczne. Ziemię niczyją na północ od Torne, Japońskie pastwiska Kemi, a także te na południe od wybrzeża oceanu oba królestwa traktowały jako swoją własność. Niektó­rzy mieszkańcy tamtych stron doświadczyli nie raz, że mają dwóch królów - tak im przynajmniej tłuma­czyli nękający ich poborcy podatkowi.

Trudno jednak było wytyczyć granice tam, gdzie kończyły się rzeki, które mogły stanowić naturalną linię graniczną.

Sytuacja kształtowała się tak, że Szwedzi wytycza­li własną granicę, a poddani monarchy duńskiego swoją. Szwecja próbowała udowodnić swoje prawo do morza. Został odgrzebany stary traktat z Danią z 1613 roku, z którego zapisów wynikało, że Dania zrzekła się na rzecz Szwecji trzydziestokilometrowego odcinka wybrzeża pomiędzy Tysfjord i Varanger.

Ale Dania nie zamierzała oddać ani piędzi swego terytorium na północy. Szwecja pod żadnym pozo­rem nie mogła uzyskać dostępu do morza.

Finnmark stanowił terytorium duńsko - norweskie.

Królestwo Danii i Norwegii wygrało wszystkie swoje żądania w sprawach granicznych w Finnmar­ku. Szwecja nie zdobyła dostępu do morza.

Państwo szwedzkie zrezygnowało z żądań granicz­nych na terenach północy, o które przez stulecia to­czyło spory i wojny z Danią.

W 1751 roku został podpisany traktat, w którym ostatecznie ustalono granice między Szwecją a mo­narchią duńsko - norweską.

Pozostała kwestia granicy wschodniej, ale ani król duński, ani monarcha szwedzki nie chcieli irytować potężnego sąsiada na wschodzie.

Nie od razu wzniesiono słupy graniczne. Planowa­no, że roboty rozpoczną się w rok po zawarciu trak­tatu i potrwają około siedmiu lat.

Tymczasem wytyczanie granicy ciągnęło się lat piętnaście i zostało zakończone dopiero w 1767 roku. W tym czasie zresztą powstało dwadzieścia siedem różnych map tego obszaru.

Ale zwykły, przeciętny człowiek wędrujący po tym pustkowiu nie zauważał żadnych granic. Czuł się czę­ścią rozległej północnej krainy porośniętej wrzośćcem, pokrytej trzęsawiskami, urozmaiconej jeziorka­mi, górami i lasami. Spotykani po drodze wędrowcy mówili różnymi językami, ale nikomu to nie prze­szkadzało.

Dopiero kiedy oczom Idy i Sedolf a ukazały się gó­ry, domyślili się, że dotarli już do Norwegii. Byli pew­ni, że w dole pomiędzy wzniesieniami leży fiord. Mi­mo że nastała pora nocy, zdecydowali się kontynu­ować wędrówkę, póki starczy im sił. Postanowili roz­bić obóz dopiero, gdy już będą bardzo zmęczeni.

Idzie serce mocniej zabiło na myśl, że wnet znów po­czuje w nozdrzach zapach słonej wody. A kiedy słoń­ce zabarwiło różowoczerwonym blaskiem szczyty, od­niosła wrażenie, że chwyciła w dłonie kawałek nieba.

Uklęknęła we wrzosach i zapłakała nad tym naj­bardziej swojskim ze wszystkich świateł. Mikkal stra­cił orientację, kiedy jest dzień, a kiedy noc. Biegał do­okoła roześmiany, pragnąc się podzielić wszystkim, co nowe, z Karlem i Henrikiem, a także z ojcem Ailo.

Wokół niego wznosiły się ciemne skaliste szczyty. Rzeka spływała urwistym stromym zboczem ku fiordo­wi. Skąd mógł wiedzieć, że tu zaczyna się dom? Tak dłu­go bawili na Hailuoto, że przywykł do tamtych okolic.

Ida płakała wzruszona słońcem białej nocy, płaka­ła ogarnięta żałością, że Mikkal już nie podzieli się wszystkimi nowinami z Ailo, płakała wreszcie nad sa­mym Ailo, a także nad tymi, których zostawili w Fin­landii, a których już pewnie nigdy nie zobaczą.

U kresu tej podróży ogarnął Idę straszliwy smutek.

- Nie płacz, kochana - żartował Sedolf. - Fiord jest wystarczająco słony.

Usiadł przy niej na niewielkim pagórku. Zerwał pa­rę wrzosów i pełną garść borówek. Przygryzając swojską łodyżkę, popatrzył na żonę z lekkim uśmie­chem i dodał na wpół żartobliwie:

- Pomyśl lepiej, że już koniec tej laby. Teraz przyj­dzie ci samej szorować do białości podłogi. I to na kolanach, które odzwyczaiły się od klęczenia na de­skach i zrobiły bardzo delikatne. Obawiam się, że ze­trą się do krwi! Poza tym czeka cię znów codzienny obrządek, znów włosy przejdą ci zapachem gnoju, bo jak zwykle zawieruszy ci się gdzieś chustka na głowę. Będziesz się zrywać w przeraźliwie chłodne poranki, by napalić w piecu. Czeka nas całkiem nowe życie różniące się zasadniczo od leniuchowania na wyspie, do którego nas chcieli przyzwyczaić. Prawda?

Złapał ją za rękę i przyłożył do swojego zarośnię­tego policzka.

- Skóra jak jedwab, co? - uśmiechnął się i pocało­wał jej dłoń, tak jak mężczyźni witają kobiety w świecie Mai. Spojrzał na nią uwodzicielsko, jakby chciał przeciągnąć tę chwilę, po czym cmoknął i do­dał: - Nikt by nie pomyślał, że jesteś wieśniaczką z Ruiji. Ale nie martw się, mój aniele, wszystko wró­ci do normy. Tydzień w domu i znów twoje ręce bę­dą czerwone i spierzchnięte jak u każdej porządnej gospodyni!

Ida nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.

Łzy przestały jej płynąć. Sedolf zawsze wiedział, jak odgonić ponure myśli żony i sprawić, by pogod­niej spojrzała na świat.

- Zatrzymamy się tu na noc? - zapytał. - Czy jedzie­my dalej, by jak najprędzej położyć się w łożu, do któ­rego już od zimy tak tęsknię?

Ida nie miała żadnych wątpliwości, dokonując wy­boru. Do domu wprawdzie mieli jeszcze kawałek dro­gi, jej jednak zdawało się tak blisko, że szkoda było czasu na rozbijanie obozu.

- Zjemy tutaj, a potem ruszymy w dalszą drogę - zadecydowała.

Sedolf bynajmniej nie zamierzał protestować. Dla­tego też, kiedy już zjedli ugotowaną na mięsie zupę i przegryźli pajdami czarnego chleba grubo posmaro­wanymi masłem, skierowali się w dół ciasną doliną w stronę fiordu Lyngen.

Do domu.

Idzie wszystko śpiewało w duszy.

Nad ranem zobaczyli swoje gospodarstwo, znajo­mą chatę i krowy pasące się na łące. Sedolf wiózł przed sobą na siodle śpiącego chłopca. Juczny koń kroczył niespiesznie za nimi.

Jechali powoli, pozwalając zwierzętom decydować o tempie. Przecież bez nich nie daliby rady. Tyle zdąży­li się nauczyć podczas zimowej wyprawy do Finlandii.

Ida nie miała cierpliwości czekać, aż koń leniwie doczłapie na miejsce. Nie mogła usiedzieć na koń­skim grzbiecie i obserwować ze spokojem powiększa­jące się w oczach zabudowania.

Puściła więc konia luzem, bez obawy że ucieknie. Była pewna, że podąży za pozostałymi. Zwierzęta czuły, że gdy tylko dotrą do zabudowań, otrzymają wodę i poskubią sobie zielonej trawy.

Sama zaś ruszyła biegiem, z przyjemnością rozpro­stowując nogi po długiej jeździe. Znów mknęła przez łąki i swojskie pagórki porośnięte trawą.

Poczuła w nozdrzach znajomy zapach sosny, ży­wiczną woń wiecznie zielonego drzewa, które w po­szukiwaniu wody zapuściło głęboko korzenie.

Nawet sobie nie uświadamiała, jak bardzo tęskni­ła do widoku i zapachu sosen porastających płaski teren nad rzeką uchodzącą do fiordu. Teraz, gdy ujrza­ła swojski obrazek po tak długiej nieobecności, serce ścisnęło się jej ze wzruszenia.

Biegła co sil w nogach, czując w ustach smak krwi. Po wielu dniach spędzonych na końskim grzbiecie jej ciało było zmęczone. Była śpiąca po całym dniu i no­cy jazdy właściwie bez odpoczynku. Poza tym zaczął jej doskwierać głód. Ale jakież to wszystko miało zna­czenie w porównaniu z tym, że wróciła do domu?

Czuła wzruszenie, stawiając stopy na własnej zie­mi. Ogarnął ją nastrój niemal równie podniosły jak w kościele.

Zauważyła, że drzwi do obory są otwarte, więc by nie tracić czasu, tak samo jak wówczas, gdy była ma­łą dziewczynką, nie otworzyła furtki, lecz przesko­czyła przez płot. Podwinęła spódnicę aż do bioder i bardziej czuła, niż słyszała śmiech Sedolfa. Mogła sobie wyobrazić, jak sobie z niej pokpiwa.

Ido, takie zachowanie nie uchodzi w kręgach fińsko - szwedzkiej arystokracji! Wytworna młoda dama przeskakuje przez płot? A fe!”

I miałby oczywiście rację.

Z pewnością nie umiałaby się zachować na salo­nach. Szybko zdemaskowano by ją jako siostrę nie­okrzesanej żony Williama Runefelta.

Nie była stworzona do wystawnego życia.

Boże, naprawdę jestem w domu, pomyślała Ida, czując znajomy zapach obory i zapach zwierząt.

- Tato! - wykrzyknęła radośnie zupełnie jak wte­dy, gdy była małą dziewczynką i biegła na łeb na szy­ję na cypel, żeby opowiedzieć okrooopnie ważne no­winy. - Tato, wróciliśmy!

Reijo Kesaniemi wybiegł nie mniej raptownie i w otwartych drzwiach obory porwał w ramiona swo­ją córkę, nie dowierzając, że ściska w objęciach tę, któ­rą karmił i wychowywał, odkąd skończyła roczek.

- Boże drogi, Ido, czy to naprawdę ty? Odsunął ją na odległość ramion, żeby dokładnie jej się przyjrzeć, ale i tak niewiele widział przez zasłonę łez. On, stary chłop, stał na widoku w biały dzień i płakał! Ida przytuliła twarz do policzka ojca i osuszyła łzy. I roześmiała się tak, jak tylko jego córka potrafi.

- Jesteśmy w domu, tato. Wróciliśmy na dobre, ro­zumiesz? Wydaje mi się, że już dość się naoglądałam świata.

Ona też pociągała nosem. Pozwoliła, by objął ją ra­mieniem, i powoli ruszyli w stronę płotu, tam zamie­rzając poczekać na Sedolfa i Mikkala.

- Jak oni się miewają w Finlandii? - zapytał Reijo, choć zwykle czekał, by dzieci same opowiedziały mu to, co chciał wiedzieć. I zwykle tak się działo.

- Dobrze im, tato! - westchnęła Ida. - Ale wiodą próżniacze życie. Ja bym się nie nadawała. Odkryłam, że bra­kowało mi nawet czyszczenia ryb. Uwierzyłbyś w to?

Roześmiał się pogodnie. Dobrze pamiętał, jak przez wszystkie lata kręciła nosem na to zajęcie.

Konie były coraz bliżej gospodarstwa.

Sedolf pokiwał do nich.

Reijo tak się cieszył, że ich znowu widzi. Tak za nimi tęsknił. Byli ostatnimi z rodziny, którzy wiąza­li go z przeszłością.

Nie chciał, by jego życie z Raiją poszło całkiem w za­pomnienie. Było mu co prawda teraz bardzo dobrze, był wolny, ale nie chciał zapomnieć tego, co minęło.

Nikt z tych, z którymi dzielił życie, nie zasłużył na zapomnienie.

- A jak się ma Helena i Ivar?

- Malec jest gruby jak kulka - zaśmiał się Reijo, ale w jego głosie pobrzmiewała duma.

Przez moment trudno było Idzie wyobrazić sobie go jako ojca maleńkiego dziecka. Policzyła szybko, że przed miesiącem, w czerwcu, skończył czterdzieści trzy lata. Równocześnie wiedziała, że chyba nie ma równie wspaniałych ojców jak on. Przypomniało jej się, jak, dumny i szczęśliwy, pierwszy raz trzymał synka w ramionach.

To było takie wzruszające.

Teraz promieniał nie mniejszą dumą.

- Mówię Helenie, że daje dziecku za dużo jedze­nia, ale ona mnie wyzywa, że chcę zagłodzić jej syna. Te kobiety!

Znów roześmiał się pogodnie. Ida uwielbiała jego śmiech. Zdała sobie sprawę, że tęskniła za nim przez cały czas pobytu w Finlandii.

- Maja ma się dobrze - powiedziała cicho, bo do­brze wiedziała, że Reijo przede wszystkim o Maję się troszczy. Ona zajmowała w jego sercu szczególne miejsce. Czasami Ida zastanawiała się, jak bardzo szczególne, ale o to nigdy go nie pytała. Zbyt mocno szanowała ojca, by wdzierać się z butami w jego życie.

- Niebawem Williamowi i Mai urodzi się drugie dziecko. Maja jest już dość gruba. Mały Henrik jest oczkiem w głowie, nie do wiary, że mniej więcej za miesiąc będzie już starszym bratem...

Oparła się o płot i pokręciła głową. Byli tak dale­ko od Hailuoto. Wszystko, co tam stanowiło co­dzienność, wydawało się teraz takie obce i niepojęte.

- William nosi Maję dosłownie na rękach. Mówię ci, tato, jeśli ona nie zacznie się trochę sama ruszać, to utyje. Naprawdę. Ani trochę nie przesadzam. On ją ubóstwia. U - bóst - wia! Nie spotkałam jeszcze męż­czyzny, który byłby tak zapatrzony we własną żonę!

- Wydaje mi się, że właśnie takiego męża potrze­bowała Maja - odparł cicho Reijo zmienionym gło­sem. - Polubiłaś go?

Ida pokiwała głową.

- Williama nie można nie lubić. Jest niczym skała: bezpieczny, duży i silny. Ma się wrażenie, że można na niego liczyć we wszystkim. Jestem pewna, że gdy­by Maja zażyczyła sobie gwiazdki z nieba, znalazłby sposób, by ją dla niej zdobyć.

Nabrała powietrza w płuca. Sedolf był już blisko, a ona chciała powiedzieć ojcu to, co najważniejsze, zanim nadjedzie.

Dokładnie ze szczegółami powie mu o wszystkim później. Wówczas dobrze będzie mieć obok Sedolfa, żeby przytrzymał ją za rękę i był jej wsparciem. By uzupełnił to, co jej samej trudno będzie rzec. Ale uprzedzić o tym musi, póki są sami.

- Knut ma się dobrze - odezwała się piskliwie. Ojciec popatrzył na nią uważniej. Domyślił się, że coś ją dręczy, że w Finlandii nie wszystko było tak, jak się spodziewała. Ale nie pytał.

- Knut i Anjo marzą, żeby osiąść na stale w Alcie. Ale to będzie dla nich trudne, dopóki ten niegodzi­wiec żyje...

Reijo wiedział oczywiście, dlaczego Knut z rodzi­ną nie mogą wrócić do Alty.

- Karl strasznie przypomina Knuta, gdy był mały. A mała Aila jest taka słodka, że chciałoby się ją zjeść. Nazwali ją tak dla upamiętnienia Ailo. Uważam, że to piękne z ich strony...

Reijo przytaknął i już nie odrywał wzroku od córki.

Ida była całkiem blada, ale oczy jej pociemniały. Dyszała ciężko, jakby gotowała się do czegoś trudne­go, czegoś bolesnego...

- Maja nie opowiedziała ci całej prawdy o Ailo - rzekła ochrypłym głosem.

Kiedy już te słowa przeszły jej przez gardło, z resz­tą poszło już łatwiej. Najtrudniej było zacząć... Reijo mocniej ścisnął ramiona Idy.

- Tak właśnie sądziłem... Maja nigdy nie potrafiła mi kłamać. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Że coś się w tym wszystkim nie zgadza. Nie podobało mi się to. O ile straszniejsza okazała się prawda?

Ida nabrała powietrza. Musiała jeszcze raz na nie­go spojrzeć, zanim zaczęła opowiadać.

Nigdy by się tego nie domyślił. Jej miły i dobry oj­ciec odznaczał się często taką naiwnością...

Był taki łatwowierny, jeśli chodzi o mroczne stro­ny życia. Zresztą nawet ona i Sedolf do końca nie mieli odwagi uwierzyć w to, co okazało się prawdą.

- To zabrzmi jak baśń, tato. Można by ją nazwać: „Mężczyzna w masce”. Ale to najprawdziwsza prawda.

Reijo popatrzył na nią przeciągle. Nigdy Idy takiej nie widział.

- A więc on wcale nie umarł?

- Jak się domyśliłeś? - Ida wpatrywała się w niego zaskoczona.

Wzruszył ramionami.

- Twój stary ojciec żyje trochę na tym świecie. Wi­działem już i słyszałem to i owo, sporo rozmyślałem. Niewiele więc rzeczy może mnie zadziwić. - I uko­łysał Idę tak jak wówczas, gdy była dzieckiem. - Jak on się czuje? - zapytał spokojnie. - Dobrze mu tam?

Bardzo jest okaleczony? Na twarzy? Wspomniałaś coś o masce - wyjaśnił, nie przestając na nią patrzeć pytająco.

Sedolf był już tymczasem u płotu. Ida ucieszyła się, że zdoła chwilę ochłonąć. Potrzebowała tej chwili. Niepojęte, że ojciec przyjął to z takim opanowaniem. Nie spodziewała się tego.

Reijo puścił Idę i zdjął z konia śpiącego wnuka. Chłopiec tylko pomrugał oczami, ale nie dał po sobie poznać zaskoczenia, że to dziadek go trzyma w ramionach.

- Witajcie w domu! - zwrócił się Reijo do Sedolfa i uśmiechnął się do córki.

- Jedźmy na cypel. Obrządek zrobiony. Nie mogę się doczekać, kiedy opowiesz mi, Ido, tę twoją baśń o mężczyźnie w masce.

POSŁOWIE

Zdeterminowani, żeglowali od wielu tygodni. Do­świadczony Oleg i Michaił, najmłodszy spośród wszystkich szyprów, jakich Oleg kiedykolwiek spo­tkał na pokładzie.

Chłopak miał niespełna siedemnaście lat i mleko pod nosem. Oleg rozumiał tych marynarzy, którzy od­mówili udziału w rejsie. Nie dziwił się także tym, któ­rzy, choć pozostali, mruczeli z dezaprobatą, że taki młodzik pełni tak odpowiedzialne zadanie.

Właśnie z tego powodu Oleg postanowił płynąć ra­zem z nim. Oficjalnie jako sternik, ale tak naprawdę jako kapitan.

Robił to ze względu na Jewgienija, swojego długo­letniego przyjaciela. Uważał, że jest mu to winien. Po­czuwał się do opieki nad chłopcem, który stracił oj­ca. Był gotów także przytrzymać go w cuglach, gdy zajdzie taka potrzeba.

Michaił nie był całkiem zielony. Dużo pływał ra­zem z ojcem. Od maleńkości bawił się w porcie, a o statkach wiedział więcej niż większość jego rówie­śników. Dorastał wśród nich. A jeszcze zanim na­uczył się mówić, słyszał słowa i terminy żeglarskie.

Urodził się, by zostać kapitanem.

Tyle że powszechnie sądzono, iż po kolei przejdzie poszczególne szczeble wtajemniczenia, a dowodzić stat­kami będzie już jako doświadczony młody człowiek.

Tymczasem on, niespełna siedemnastoletni, stał się właścicielem floty.

A tego rejsu nie dał sobie wybić z głowy. Oleg pró­bował nakłonić Raiję, by wyperswadowała synowi, ale ona uparła się tak samo jak on.

Oleg zrozumiał, dlaczego, kiedy okazało się, że i ona ma zamiar popłynąć.

Nie była to zwykła wyprawa po ryby wzdłuż wy­brzeża północnej Norwegii.

Przyczyny tkwiły głębiej.

Michaił musiał tam płynąć.

Raija musiała.

I Oleg nie mógł im w tym przeszkodzić. Poza tym nie był pewien, czy tego chciał.

Wydawało mu się, że Raija ma prawo wrócić i od­naleźć to, co pozostawiła przed wielu laty, po to, że­by zebrać fragmenty swojego życia w całość. Niko­mu nie można odmówić prawa do przeszłości.

Jewgienij umarł, więc jemu już to nie mogło za­szkodzić. Przeżył takie życie, o jakim marzył. Prze­żył je z jedyną kobietą, której pragnął, i uszczęśliwił ją. Mieli razem dziecko.

Wczesnym rankiem, właściwie jeszcze w nocy, skie­rowali statek w stronę fiordu. O tej porze roku tu, da­leko za kołem polarnym, mrok w ogóle nie zapadał. Nocą tarcza słoneczna pochylała się tylko nieco nad horyzontem, wysyłając różową poświatę, by zaraz unieść się wyżej na nieboskłonie i rozbłysnąć inten­sywniej, co przypominało perlisty śmiech światła.

Koło południa ich oczom ukazały się strome skały schodzące wprost do wody. Tylko nad samym brze­giem, u stóp gór, ciągnął się pas ziemi. Tam osiedlili się ludzie. Widać było ich darniowe chałupy i chaty z bali, a także łodzie leżące na kamienistym nabrzeżu.

Oleg odnalazł Raiję przy relingu, niemal na samym dziobie. Nie miał teraz czasu na pogawędkę, ale coś go do niej ciągnęło.

Nadal była piękną kobietą. Zimą skończyła czter­dzieści jeden lat. Życia nie miała najłatwiejszego. Gdy się jej uważniej przyjrzeć, dało się dostrzec wokół oczu i ust drobne zmarszczki.

Na czole pojawiły się pierwsze bruzdy od zmar­twień.

Ale włosy nadal miała kruczoczarne. A oczy błysz­czały jak rozżarzone węgle.

Rozwiązała węzeł na karku i pozwoliła wiatrowi targać długimi do pasa włosami.

Z daleka można ją było wziąć za młodą dziewczy­nę. Co prawda jej ciało wraz z upływem lat nabrało pełniejszych kształtów, ale po nagłej śmierci Jewgie­nija, która nią bardzo wstrząsnęła, zeszczuplała.

Stała się jakby kimś innym.

Wyczuwało się w niej coś obcego.

Ale co, Oleg zrozumiał dopiero teraz. Wcześniej nie był w stanie tego określić.

Uderzyło go, jak bardzo przypomina mu kobietę, którą wzięli na pokład owej pamiętnej zimowej no­cy przed wielu, wielu laty właśnie w tym fiordzie.

Oleg domyślił się, że do Raiji powróciły wspo­mnienia.

- Byłaś tu już kiedyś - odezwał się cicho, przysta­nąwszy obok niej.

- Wiem - odparła. Nie widział jej twarzy, bo przysłaniały ją ciemne loki, które zdawały się żyć własnym życiem.

- Obiecałem Jewgienijowi, że nigdy ci tego nie wy­jawię.

Raija spojrzała na niego. W jej ciemnych głębokich oczach nie dostrzegł oskarżenia.

- Uważam, że powinieneś dotrzymać słowa, Oleg! - powiedziała, zaczesując za uszy najbardziej niesforne loki. - Teraz to już bez znaczenia.

Uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła. Jej uśmiech wnikał do najgłębszych zakamarków duszy.

- Pamiętam to, co powinnam - dodała, wpatrując się w głąb fiordu. - Nikt mi nie musi niczego przy­pominać.

Oleg także pamiętał.

- Zawsze nienawidziłam tych gór - rzekła cicho, niemal ze zdumieniem. - A teraz czuję się tak, jak­bym wróciła do domu. Czy to nie dziwne?

Oleg milczał. Nie był w stanie nic mówić. Głos uwiązł mu w gardle. Poczuł się tak, jakby uczynił jej wielką krzywdę. Za późno było błagać o wybaczenie. Nawet gdyby o to poprosił, ona pewnie tylko zwró­ciłaby ku niemu swoje ciemne, bystre oczy, a układa­jąc usta w czerwony kwiat, zapytałaby: „Za co mnie przepraszasz?”.

Raija zawsze różniła się od kobiet, które znał. Za­pragnął, by była tu teraz z nimi Tonią. Ona potrafi­łaby zrozumieć Raiję.

Ale Raija była jedyną kobietą na pokładzie. Mary­narze przywykli, że kapitan czasem zabiera w rejs żo­nę. Żaden jednak nie stanąłby na pokładzie, gdyby na statku znalazło się więcej kobiet. Marynarze są bar­dzo przesądni.

Im dalej wpływali w głąb fiordu Lyngen, tym więk­sza fala wspomnień zalewała Raiję. Rozpoznała szczyty, przypomniały się jej nawet ich nazwy. Wiedziała także, jak nazywają się poszczególne osady wzdłuż fiordu. Znała wszystkie, po obu jego stronach.

Wpłynęli najdalej, jak się dało, i spuścili kotwicę.

Przyszedł Michaił i stanął obok matki, która przez cały dzień obserwowała fiord z tego miejsca na pokła­dzie. Widziała cypel najpierw w wyobraźni, a potem zo­baczyła na własne oczy stojącą na jego krańcu chatę z drewnianych bali. Dobry Boże, jaka wydała się jej nie­wielka! Ale pamiętała, jak było w niej przytulnie. Z ko­mina unosiła się łukiem ku niebu cienka smużka dyma Na samym brzegu, tuż przy szopie, leżała łódź. Stam­tąd do chaty, niczym brązowa wstążka wśród zielonej trawy, pięła się wąska wydeptana ścieżka.

Oczy Raiji zasnuły się woalem łez.

Poczuła na ramieniu dłoń syna.

- To tutaj - powiedziała pewnym głosem. - Spuść na wodę łódź, Michaił. Jestem na miejscu.

90




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
40 Złoty ptak
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy# Złoty ptak
Sandemo Margit Opowieści@ Złoty Ptak (Mandragora76)
ebook Margit Sandemo 40 Złoty ptak
Opowieści 40 Złoty ptak Margit Sandemo
(Opowieści 40) Złoty ptak Margit Sandemo
Sandemo Margit Opowieści 40 Złoty ptak
Margit Sandemo Cykl Opowieści (40) Złoty ptak
Sandemo Margit Opowieści 40 Złoty ptak
CUN cz II 23 06 07 komentarz dla studentów
PRK 23 10 2011 org
23 piątek
23 Metody montażu w mikroelektronice

więcej podobnych podstron