Autor: Iwona Żółtowska
Tytul: Powrót do księgi życia
Nie mam drzwi - mówi kamień.
Wisława Szymborska
Bogaty kupiec imieniem Jakub, wciąż nazywany młodym
człowiekiem (nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia pięć
lat, chociaż dawno przekroczył trzydziestkę), stał przed
drzwiami jednej z wielu komnat swego domu. Wyjął z kieszeni
ozdobny klucz, z ociąganiem wsunął go do zamka, przekręcił
dwa razy i pchnął ciężkie drzwi. Nie od razu wszedł do
środka. Chwilę stał na progu, sycąc oczy widokiem skarbów
zgromadzonych w komnacie. Myli się jednak ten, kto sądzi, że
Jakub trzymał tam klejnoty, pieniądze albo rzadkie a drogie
towary. W szafach z kosztownego drewna leżały książki. Jakub
spędzał wśród nich długie godziny.
Dziwny był z niego kupiec, od dzieciństwa skłonny do
melancholii i marzycielstwa. Budził tym niepokój rodziców,
zacnych ludzi, którzy upatrywali sensu istnienia w
zabieganiu o pomnożenie majątku i zachowanie dobrej sławy.
Jakub karmił się w młodości przedziwnymi opowieściami
wędrownych bajarzy, czytał księgi i słuchał muzyki; wydawało
się, że nie obchodzą go wcale ceny i zysk. Ojciec postanowił
jednak wprowadzić syna w skomplikowane interesy rodziny i z
radością odkrył u niego nieoczekiwane kupieckie talenty i
wielkie pokłady praktyczności. Przestał go tedy strofować,
chociaż zawsze dziwił się, że dwie tak różne natury - kupca
i marzyciela - stały się udziałem tego samego człowieka.
Radował się wielce, że młodzieniec bywa często w domach
starych kupców. Nie o cenach, nie o zyskach gwarzył Jakub z
siwymi starcami; nie zważał na urodę i krociowe posagi ich
córek i wnuczek. Chętnie za to pochylał głowę nad starymi
mapami, wodził palcem po nitkach dróg i słuchał opowieści
weteranów kupieckiego szlaku. Przepływał z nimi głębokie
rzeki, walczył z wichrem i burzą, gromił bandy rozbójników.
Marzyła mu się wędrówka pełna niebezpieczeństw i przygód.
Nie było o nią łatwo. Czasy nastały spokojne, zbudowano
dobre drogi, a złoczyńców wieszano lub nakłaniano do
czynienia pokuty. Ale Jakub żywił nadzieję, że coś się
musi wydarzyć, gdy tylko na gościńcu księżyc zaświeci mu nad
głową, las zaszumi o zmroku, a droga ułoży się posłusznie
pod kopytami koni i mułów. Nie mógł doczekać się
rodzicielskiego pozwolenia na tę wędrówkę.
Jego ojciec wyprawiał każdego miesiąca wiele karawan z
towarami ku bogatym równinom północy. Wiedli je doświadczeni
najemnicy. Starzy rodzice lękali się powierzyć im swego
jedynaka. Prześladowała ich myśl o wysokich falach
niszczących mosty, o źle leczonych chorobach, które mogły
być groźne dla życia i o tysiącach innych uciążliwości,
które musieli znosić wędrowni kupcy.
Jak Sara i Abraham, tak Elżbieta i Zachariasz długie lata
daremnie pragnęli dziecka. Dopóki byli młodzi, silni i
posłuszni głosowi natury, szli do łóżka tylko po to, by
spłodzić dziedzica. Dopiero gdy skóra ich stała się cienka
jak pergamin, wargi pobladły, a pod oczami zagnieździły się
fioletowe cienie, prawdziwa miłość rozjaśniła im serca
niczym wrześniowa pogoda. Poczuli się piękni jak nigdy
dotąd. Z tej późnej czułości zrodziło się nowe życie - takie
cenne i takie kruche. Zapragnęli ukryć syna wśród złotych
monet, pięknych przedmiotów i łagodnych dźwięków muzyki.
Jakub sposępniał i zamknął się w sobie. Całymi dniami
przesiadywał w bibliotece, wodząc palcem po mapie. Zgnębieni
rodzice poddali się wreszcie. Ich syn mógł gotować się do
drogi.
Nadszedł dzień, w którym bramy miasta zamknęły się za
nim. Księżyc dotrzymał obietnicy i posrebrzył drogę, a las
zakołysał się na horyzoncie. Nocą konie i muły skubały
trawę, a wędrowcy układali się wokół dogasającego ogniska.
Jakub słuchał głosów nocy myśląc, jak miło jest tęsknić do
miękkiego łóżka i łagodnych dźwięków lutni. Poczuł słodki
smak przygody. Wracał do domu i radował się znajdując go
niezmienionym. Ruszał w podróż i droga nigdy nie była taka
sama.
Chociaż niebezpieczeństwa nie mieszały planów Jakuba, a
czas nie przyspieszał biegu, by zmusić go do ucieczki lub
obrony, młody kupiec odczuwał nadal osobliwą radość
oczekiwania. Po śmierci rodziców ta nadzieja uratowała go
dla życia.
Cierpliwość została wreszcie nagrodzona. Przygoda Jakuba
miała postać księgi. Znalazł ją w małym pokoiku
przylegającym do pewnego składu towarów. Powracał właśnie z
kolejnej wyprawy, wioząc bele miękkiego sukna, które miało
przynieść nadzwyczajne zyski. Zadowolił w ten sposób kupca i
dla marzyciela szukał teraz stosownej nagrody. Księga
znaleziona wśród starych papierów zadziwiła go zaraz na
początku, nie dała się bowiem otworzyć. Daremnie szarpał
rzemienie, oplątane z pozoru zwyczajnie wokół drewnianych
okładek. Spróbował raz i drugi - bez skutku. Uznał w końcu,
że czas i miejsce nie sprzyja rozwikłaniu tajemniczych
węzłów i odliczywszy stosowną sumę jako zapłatę włożył
księgę do sakwy. Jej obecność sprawiała, że cały czas w
drodze do domu czuł radość, a zarazem niepokój. Tajemnica,
którą niejasno przeczuwał, była nagrodą za skwapliwe
przyjmowanie wszelkich darów wędrówki, za to, że nigdy się
nie znudził prostą drogą i powolnym rytmem czasu.
Nie próbował niczego przyspieszyć. Po powrocie do domu
załatwił najpierw sprawy kupieckie. Uporał się w końcu z
obowiązkami i pewnego mglistego poranka, gdy szaroperłowe
światło wypełniło bibliotekę, ułożył niepokorną księgę na
pulpicie i dotknął rzemieni. Poddały się niemal od razu.
W kodeksie znalazł karty zebrane z różnych ksiąg.
Fragmenty traktatów teologicznych następowały po
wierszowanej pochwale zadziwiającej białogłowy. Był tam
również łaciński opis starożytnego miasta i szczegółowe
wskazówki, jak rozpoznać człowieka nawiedzonego przez
diabła. Jedyną ozdobą tekstów pisanych na lichym pergaminie
były ciemnoczerwone inicjały.
Jakub nie pozwolił, żeby ogarnęło go rozczarowanie i
wolno odwracał karty. Palce jego dotknęły wreszcie stronic
delikatnych jak jedwab, rozświetlonych złotem i purpurą.
Girlandy liści otaczały kolumny liter układających się w
nieznane słowa, które odczytywane na głos brzmiały pięknie,
ale obco. Oczy Jakuba znalazły na jednej z kart niewielki
obrazek malowany farbami tak czystymi, jakby zmieszano je z
płynnym światłem. Miniatura przedstawiała wnętrze komnaty i
siedzącą u okna damę w białej sukni. Jasna twarz zwrócona
profilem ku czytającemu robiła wrażenie smutnej. Spojrzenie
białej pani biegło w dal ku widocznej za oknem równinie,
przez którą wiła się droga ginąca wśród szarych wzgórz.
Jakub długo przyglądał się malowidłu. Czuł ogarniające go
wielkie wzruszenie. Odwrócił kartę chcąc znaleźć ukojenie w
szlachetnej monotonii liter i omal nie krzyknął ze zgozy.
Był tam jeszcze jeden obrazek. Panna w bieli siedziała z
lutnią na kolanach. Oczyma jak okruchy szafiru patrzyła
wprost na niego. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem,
wreszcie Jakub zdarł z szyi miękką chustę, którą nosił dla
ochrony przed porannym chłodem i rzucił ją na księgę.
Tego dnia nie odważył się już na nią spojrzeć. Cóż
uczynił białej pani, że patrzyła na niego z wyrzutem i
rozpaczą? Czy to sztuka nieznanego mistrza uczyniła jej
twarz tak wyrazistą, czy może spojrzenie Jakuba sprawiło
pięknej pannie tyle bólu? Tęsknota nie pozwoliła mu zasnąć.
Świtało już, gdy pochylił się znowu nad księgą. Otworzył
kodeks na stronicy przykrytej chustą, zsunął ją powoli i
znów spojrzał na nieznajomą. Była smutna, ale w głębinach
jej szafirowych oczu widział słaby blask nadziei. Czytał
półgłosem nieznane słowa. Potem - jakby przez sen -
posłyszał głos słodki niczym śpiew słowika. Obce wyrazy
stały się dla niego przezroczyste jak wody górskiego potoku.
- Czemu nie przybywasz, miły? - śpiewała piękna pani. -
Odnalazłeś mnie i nie spieszysz tutaj? Czy miłość umarła w
twoim sercu? Wypłakałam już wszystkie łzy. Popłynęły rzeką
ku wzgórzom, za którymi stoi twój dom. Moje dłonie umierają
z tęsknoty za twoimi, moje oczy nie mogą napatrzeć się
twoim. Przynieś mi siebie, piękny panie. Przybądź, zanim
zabije mnie miłość, moja ostatnia nadzieja.
Tak oto Jakub, kupiec i syn kupca, znalazł w swojej
księdze i miłość, i przygodę. Słowa i barwy nadały nowy sens
jego życiu, wyjaśniły przeszłość, uradowały teraźniejszością
i obiecały przyszłość. W pośpiechu gotował się do nowej
wyprawy. Nie było ważne, jaką wybierze drogę. Wiedział, że
dokądkolwiek podąży, gościniec zaprowadzi go na równinę,
którą góry otaczają łagodnym uściskiem - do domu ukochanej.
Droga nie oszukała go nigdy.
Wszystko miało się odbyć zwyczajnie, ładował więc na wozy
towary i żywność, naradzał się z ludźmi, doglądał zwierząt.
Nie brał ze sobą niczego, co kochał do tej pory. Żadna rzecz
nie była mu droższa niż ukryty pod powiekami świetlisty
wizerunek białej oblubienicy. Wśród największej gorączki
przygotowań zamykał oczy i modlił się słowami obcej pieśni.
- Przybędę - obiecywał. - Jeszcze dzień, jeszcze wiek.
Droga mnie nie oszuka. Powracam do ciebie, pani, powracam do
życia.
Minęło jeszcze kilka dni i znaleźli się wreszcie na
szlaku. Rozpoczęli wędrówkę o świcie, przy pięknej pogodzie.
Jakub siedział na koźle i ściskał mocno lejce. Myślał o
sobie jak o błędnym rycerzu wyruszającym na poszukiwanie
zaklętej narzeczonej. Marzenie tak pięknie łączyło się z
codziennością. Wczesnym popołudniem zatrzymali się, by
odpocząć i dać wytchnienie zwierzętom. Rozpalili przy drodze
niewielkie ognisko, posilili się i zdrzemnęli chwilę. Pogoda
zaczęła się psuć. Najemnicy spakowali wszystko pospiesznie i
karawana ruszyła.
Niebo pociemniało. Z trzewi sinożółtych chmur dobiegały
gniewne pomruki. Nie zdążyli ujechać daleko, gdy z nieba
opadła kurtyna ognia. Pioruny waliły ze wszystkich stron.
Wozy zbiły się w gromadę, a parobcy z trudem poskramiali
spłoszone, rwące się do biegu konie i muły. Pośród
rozszalałych żywiołów, które przeraziły ludzi i zwierzęta,
Jakub śnił nadal swój sen. Przeczuwał, że tylko czary mogły
sprowadzić tak groźną burzę. Oto czarnoksiężnik o sercu złym
i skamieniałym bronił mu dostępu do ukochanej. Jakub
pragnął, żeby nie oszczędzono mu żadnej próby. Prośba jego
została wysłuchana.
Przez wiele dni zawierucha rzucała mu w oczy kłęby pyłu,
deszcz i wiatr siekły karawanę. Pewnego dnia most zarwał się
pod zaprzęgiem Jakuba i cudem tylko udało się wyciągnąć wóz
z topieli. Krótkie nocne postoje w zajazdach lub pod gołym
niebem nie dawały mu odpoczynku. Jakieś mary snuły się wokół
ognisk na granicy światła i ciemności. Wodziły Jakuba na
pokuszenie panny w sukniach gorejących czerwienią i
połyskujących złotem. Zamykał wtedy oczy i przywoływał obraz
ukochanej. Odpędzał precz strach i pokusy. Ciężkie to były
zmagania. Jakub schudł i sczerniał od trosk i niewygód,
tymczasem ludzie i zwierzęta z jego karawany wcale nie
ucierpieli, a interesy szły znakomicie. To był pojedynek,
sąd Boży, sprawa między dwiema osobami dramatu.
Po miesiącu Jakub poczuł się zmęczony. Spotkało go
niemal wszystko, o czym marzył. Droga nie mogła go już
niczym zaskoczyć. Pragnął teraz spokojnie dążyć do celu.
Wieczorami coraz chętniej zapadał w sen, oparty plecami o
pień drzewa lub głaz. Tak zawsze sypiał w domu - pół
siedząc, pół leżąc. Wtedy śnił najpiękniejsze sny.
Pewnego ranka obudził się nagle czując, że oparcie usuwa
mu się spod pleców. Kamień, przy którym zasnął wieczorem,
gdzieś zniknął. Obok Jakuba siedział na niskim stołku
nieznany stary mężczyzna. Dziwne światło poranka - szarość
pomieszana z odrobiną różu - zabarwiła jego ciała i szatę na
popielaty kolor. Najemnicy śpiący wokół ogniska wyglądali
jak figury wycięte w blokach szarego piaskowca. Słabe
światło zapadało w nie głęboko, nie dając żadnego odblasku.
Uśpiony ogień żarzył się wśród popiołów. Kupiec i nieznajomy
starzec czuwali.
- Jakubie, synu zmierzchu, synu starych kochanków, śnisz
jak zawsze. Czy miałeś piękny sen?
- Tak, ona...
- Nazywam się Kamień. Jestem jej ojcem. Pewnie chce,
żebyś się pospieszył. Moja córka jest niecierpliwa. Zawsze
dostaje to, czego chce. Wybacz, próbowałem cię odstraszyć,
ale ty ciągle śnisz. Żadne niebezpieczeństwo nie jest dla
ciebie groźne, przyjmujesz je z wdzięcznością jako kolejne
spełnione marzenie. Ogień ciebie nie spali, woda nie utopi,
śmierć nie zabije. Twoi starzy rodzice obdarzyli cię dziwną
władzą odbierania mocy temu, co rzeczywiste. Jesteś przecież
wybrykiem natury. Kwiaty i ludzie nie rozkwitają i nie
owocują zimą. Odmieniłeś porządek rzeczy.
- Oni się kochali, a miłość czyni cuda.
- Miłość! Moja córka mówi to samo. Zastawia sidła i
twierdzi, że to miłość. Przecież wymyśliła ciebie i całą tę
historię. Nawet mnie przechytrzyła, jak widzisz. Jestem
częścią jej opowieści. Czy wiesz, ile ona ma lat? Sto,
tysiąc, milion. Pozna każdą twoją myśl, zanim ją wypowiesz,
jeśli w ogóle pozwoli ci myśleć. Ona ciebie opowie, zamknie
w księdze, uczyni niewolnikiem swego słowa. Uciekaj, póki
czas.
Milczeli. Jakub przyglądał się uważnie twarzy starca. Gdy
mówił i gdy milczał, miała ten sam wyraz - jak maska - ale
była to jednak twarz żywego człowieka. Pod cienką warstwą
skały kryło się prawdziwe uczucie.
- Twierdzisz, że uczyni mnie swoim niewolnikiem? Mówisz,
że jest kimś osobliwym? Jeśli ona jest trwaniem, ja jestem
przypadkiem i niespodzianką. Jesteśmy sobie równi. Twoja
córka nie zna jeszcze całej historii. Mogę jej wiele
opowiedzieć. Zdradź mi, drogi Kamieniu, jakaż to kobieta tak
się wyryła w twoim sercu, że rzucasz cień zwątpienia na
każdą miłość, choć masz dowody, że ci, którzy są dla niej
wybrani, zwyciężają czas i opór materii.
- Lepiej pozostań przy swoich marzeniach, żółtodziobie.
Nie filozofuj. Obyś i ty nie stał się kamieniem. Chodź ze
mną. O tych się nie troszcz. - Starzec wskazał ręką śpiących
najemników. - Ich sprawy same się ułożą.
Ruszyli przed siebie. O wschodzie słońca Jakub zobaczył
góry na horyzoncie. Niektóre szczyty wydały mu się znajome.
Przypominał sobie ich nazwy. Słoneczny blask uczłowieczył
jego towarzysza podróży. Cienka, kamienna skorupa opadła, a
światło wydobyło barwy ukryte pod warstwą szarości. W
południe znaleźli się na równinie. Widzieli z daleka dom
Kamienia i jego córki. W porze obiadu byli u bramy. Jeszcze
chwila i oto stanęli przed dziewczyną odzianą w białą
suknię.
Powitanie było całkiem zwyczajne - jakby rozstali się
przed godziną. Jakub był wdzięczny córce Kamienia, że tak to
wymyśliła.
- Masz go wreszcie. Zadowolona? On twierdzi, że nie znasz
całej opowieści - powiedział starzec czule i zarazem złośliwie.
Jakub ucałował dłoń narzeczonej.
- Nawet ty nie mogłaś wszystkiego przewidzieć. Czy masz
dość czasu, żeby mnie wysłuchać? - zapytał.
- Cały mój czas należy teraz do ciebie. Nie spieszyłeś
się - dodała z wyrzutem. - Sądziłam, byłam pewna, że...
- Ach, nie wszystko zatem przewidziałaś! - wykrzyknął
Kamień. - Młodzieńcze, nie muszę się już o ciebie martwić.
Jesteś tajemniczy jak pogoda w twoim kraju. Ona wreszcie
czegoś nie wie. Jesteście siebie warci. Zostawiam was
samych.
Jakub i biała pani podeszli do okna i usiedli. Na
parapecie leżała piękna księga. Przeglądali ją nie spiesząc
się.
- Co on teraz robi? - zapytał Jakub.
- Mój ojciec? Któż może wiedzieć, co robi Kamień? Czy
doprawdy musisz myśleć o nim w takiej chwili?
- On należy do tej opowieści.
Milczeli przez chwilę. Potem biała pani powiedziała
niecierpliwie.
- Opowiadaj, Jakubie. Jak to pięknie, że nie zdołałam
wymyślić ciebie do końca. Raduje mnie ciekawość i niewiedza,
to takie nowe. Dowiesz się o mnie wszystkiego. Opowieść
będzie długa. Dasz mi w zamian całe swoje życie. To chyba
uczciwy warunek?
- Tak - powiedział kupiec imieniem Jakub. - Chciałbym
tylko wiedzieć, kto teraz czyta twoją księgę.
Iwona Żółtowska
IWONA ŻÓŁTOWSKA
Urodzona w 1958 roku w Warszawie. Absolwentka filologii
klasycznej. Wykłada łacinę i grekę na UW. Tłumaczka z
łaciny, greki i angielskiego (ostatnio przekład biografii
Anthony'ego Hopkinsa i "Rozważań o snach" Artemidora z
Daldis).
Drukowała opowiadania fantastyczne w "NF", "Voyagerze",
"Twoim Stylu" i piśmie "Nasza Rodzina", ukazującym się w
Paryżu. Lubi podróże po krainach wyobraźni, w czym pomaga
jej zarówno Homer, Marquez, jak i Bułhakow.
(mp)