12 Dzika róża

1

Knut wrócił sam. Zamachał tuż przed Idą dopiero co złowionymi i wypatroszonymi dorszami, aż dziew­czyna odskoczyła z obrzydzeniem.

- A tata? - spytała.

- Popłynął jeszcze raz. - Knut wzruszył ramionami. - Wydawało mu się, że widzi żagiel u wejścia do fiordu...

Maja zatrzymała kołowrotek tak gwałtownie, że aż zerwała nić.

- On nadal czeka - westchnęła Ida współczująco.

- Musi wreszcie zrozumieć, że ona nie wróci - za­brzmiał twardo głos Mai. - Nigdy nie zamierzała wró­cić. Pozwoliła, aby Reijo zajął się nami, i odpłynęła w swoją stronę. Ale on nie chce tego pojąć.

- Tata nie pozwala tak mówić! - Ida pokiwała pal­cem przed nosem starszej o trzy lata siostry. - To na­sza matka, Maju!

- Będę o niej mówić tak, jak mi się spodoba. Żadna matka nie porzuciłaby męża i dzieci tak jak ona. Okra­dła go z życia! Jest nadal młody, a jednak przez nią związany.

- Powiedz mu to - rzuciła czternastolatka i potrzą­snęła głową, aż rude warkocze zatańczyły jej na plecach. - Może cię posłucha, przecież jesteś prawie dorosła!

Maja nie odpowiedziała, co jak na nią było rzeczą niezwykłą. Palce szybko związały nitkę i wróciła do pracy. Zacisnęła usta i poczuła, że nienawiść sprawia jej ból. Ale nie panowała nad swoimi uczuciami.

Knut skorzystał z okazji, aby podkraść trochę tyto­niu Reijo. Po męsku włożył sobie porcję do ust i rzu­cił się na ławę jak ojciec.

- I tak wyglądasz jak chłopak, choćbyś nawet bar­dzo się starał - odważyła się na komentarz Ida, krojąc ryby na obiad. - Czy to mógł być statek?

To, że nie pamiętała Raiji, pozwalało jej snuć ma­rzenia, których żadne wspomnienie z dzieciństwa nie mogło zniszczyć.

Pozostali zachowali ją w pamięci.

Ida nie doświadczyła samotności, strachu ściskające­go serce i kładącego się bolesnym ciężarem w brzuchu. Dla niej Raija była postacią nierzeczywistą jak księż­niczka z bajki. Otaczała ją mgiełka romantyzmu. Ida miała tysiące wyjaśnień usprawiedliwiających zniknię­cie matki na wschodzie, tysiące powodów, dla których nie dawała znaku życia.

Ale nie dzieliła się nimi z nikim.

Rodzeństwo było tak prozaiczne! Nie mieli takiej wyobraźni jak ona. A gdy była mowa o Raiji, Maja i Knut trzymali wspólny front. Ida nie miała pewno­ści co do zdania Elise, ale ci dwoje byli zgorzkniali.

- Czy ja wiem - zastanowił się Knut. - Może tak, a mo­że nie... Kto, u diabła, zdoła coś dostrzec z tak daleka?

- Nie przeklinaj! Tata tego nie lubi!

Uważający się za dorosłego szesnastolatek przewró­cił oczami. Jak długo jeszcze przyjdzie mu znosić upo­mnienia młodszej siostry?

- On śni na jawie - powiedział twardo. Może i za twardo, ale Ida go zirytowała. - Nie mógłby wreszcie o niej zapomnieć? Mógłby znaleźć sobie inną kobietę i zacząć wszystko od nowa, prawda? Wielu przecież dopiero się żeni w tym wieku. Podobno mężczyzna po trzydziestce jest najlepszy.

Tym razem zdenerwowała się Maja:

- Co, chcesz tu sprowadzić jakąś babę? To ja się stąd wyniosę. Nikt nie będzie mi rozkazywał.

- Kto chciałby za nas odpowiadać? - spytała Ida cicho. - Tata pewnie mógł znaleźć sobie kogoś. - Uśmiech­nęła się. - Jest całkiem przystojny, nie wygląda staro. Lu­bi pracować. Ale my pewnie nie byliśmy zbyt kuszącym dodatkiem...

- No właśnie. Ona zmarnowała mu życie. Nam też. - Knut splunął brązową śliną, ale nie trafił we właści­we miejsce. Ojciec nie pozwalał mu żuć tytoniu, więc nie miał wprawy w pluciu.

- Zaraz mi to wytrzyj! - Rozzłoszczona Ida rzuciła w brata ścierką.

Usłuchał z obrażoną miną, choć bez komentarza.

Zielonobrązowe oczy Idy znów przesłoniła mgieł­ka, którą dobrze znali. Nie rozumieli swej najmłod­szej siostry, ale kochali ją mimo to. Różniła się od nich bardzo. Wiedzieli, że najbardziej z nich przypomina Raiję, ale przecież nie mógł być to powód, żeby i ją nienawidzić. Nie taką siostrę jak Ida.

- Myślę, że tata i tak by się nie ożenił - powiedzia­ła wreszcie. - Sądzę, że ją nadal kocha. Kocha mamę.

I ona go kochała Tylko Ida nazywała ją mamą. Oni nawet nie wypo­wiadali tego słowa. Dla nich była Raiją. Obcą osobą, którą ledwo pamiętali.

- Ha! - wykrzyknęła Maja. Nitka znów jej się zerwała. - Co też ci się roi w tej głowinie, Idusiu. Tak nie było! Jeszcze raz powtórzę: tak nie było! Ona na pewno go nie kochała! Ona kochała...

- ... twojego ojca - dokończył Knut.

Maja nie odpowiedziała, ale jej twarz przybrała su­rowy wyraz. Świadomość, że Mikkal jest jej ojcem, z początku była trudna do przełknięcia.

Potrzebowała czasu.

Teraz już się z tym pogodziła.

Ułatwiła to jego śmierć. Z trudem zaakceptowałaby żyjącego Mikkala jako ojca.

Ale nadal nie lubiła o nim mówić.

Kochała Ravnę, babcię o łagodnych dłoniach i sil­nym charakterze.

Kochała też Ailo. Spotkała go na wiosennym jarmar­ku trzy lata temu. Wtedy uznała za tragedię fakt, że są rodzeństwem. Sądziła, że to, co do niego czuje, nie jest siostrzanym przywiązaniem. Ailo był wspaniały. Już wte­dy sprawiał wrażenie tak dorosłego jak wujek Matti.

Mai wydawało się, że jest w nim zakochana. Wypła­kała wiele łez, gdy pojęła, kim są dla siebie. Wszystko przez Raiję.

Wtedy wiele oddałaby za to, żeby być kimkolwiek innym, a nie przyrodnią siostrą Ailo.

Teraz rozumiała, że to nie była miłość. Po prostu ła­two było polubić tego chłopaka. Miał coś w sobie.

Łączyło ich wiele wspólnych cech. Wiedziała już, że to właśnie dlatego, że są rodzeństwem. Ze ona odzie­dziczyła wiele cech Mikkala.

Tak jak Ailo.

Nie była podobna do Raiji. Cieszyło ją to. Chociaż... wolałaby być ładna.

A nigdy nie będzie ładna. Blizny rosły razem z nią i na zawsze oszpeciły jej twarz.

Reijo nigdy nie chciał opowiedzieć jej dokładnie, jak do tego doszło. Ona nic nie pamiętała.

Ludzie ze wsi wspominali jednak pełnego nienawi­ści mężczyznę, który nie dostał Raiji. Mężczyznę, któ­remu pewien Lapończyk przeciął policzek nożem.

Mikkal.

Niezły spadek zostawili jej rodzice! Nigdy nie bę­dzie w stanie ich zapomnieć...

- Elise jest przy strumieniu - odezwał się Knut nie­winnie. Nauczył się już zażegnywać spory. Przy trzech siostrach było to koniecznością życiową. Miał zdol­ność rozładowywania napięć, kierowania rozmów na bezpieczne tory, gdy zachodziła taka potrzeba. - Pew­nie słodko marzy o Kristofferze znad fiordu...

Maja uśmiechnęła się leciutko. Nawet Idzie drgnę­ły usta.

- Tylko jej nie dokuczaj! Knut spojrzał na nią niewinnie dużymi, brązowymi oczami.

- Sądziłem, że o Kristofferze marzą wszystkie dziew­czyny. O tym, żeby za niego wyjść, mieszkać we wła­snym domu... Kristoffer ma piękny dom, kilka łodzi...

- ... i sporo lat na karku - zachichotała Maja. - Wy­obrażacie sobie coś takiego? Nasza piękna, błękitnooka nimfa i ten zgarbiony dziadyga?

Powiedziała to nie bez pewnej złośliwości. Dawało jej to rodzaj niedobrej radości. Elise była tak ładna...

- Tata nigdy nie pozwoli mu wziąć ją za żonę - ode­zwała się Ida rozsądnie. - On chce, żebyśmy byli szczę­śliwi. Elise nie może wyjść za jakiegoś starego dziada!

mu przykrość porównywanie się z rówieśnikami o sil­nych ramionach, grubym głosie i pierwszym zaroście.

On mówił jeszcze wysokim głosem i był tak delikat­nie zbudowany, że mógł uchodzić za dziewczynę. Miał pełne policzki, długie rzęsy i miękko zarysowane usta. Najbardziej chciał być podobny do Reijo. On w jego wieku na pewno wyglądał jak mężczyzna.

- Jeszcze urośniesz - pocieszał go Reijo, gdy Knutowi udało się coś wykrztusić na ten temat. - Twój ojciec, Karl, był podobny do ciebie jako szesnastolatek. A wy­rósł na mężczyznę. No i... - uśmiechnął się pod nosem - mimo że byłem od niego co najmniej dwa razy szer­szy w barach, Raija nawet nie chciała na mnie spojrzeć. Gdy brali ślub, Kalle był równie drobny jak ona. Zo­baczysz, znajdzie się dziewczyna, która cię zechce.

Knut nie dbał o to. Nie dla dziewczyn chciał stać się mężczyzną. Dla samego siebie!

Poczłapał w dół zbocza w kierunku potoku. Zoba­czył, że Reijo jest już w połowie fiordu. Teraz żagle stały się wyraźnie widoczne. Knut wytężył wzrok i zrozumiał, dlaczego Reijo zawrócił.

Dostrzegł, że statek miał ciemne burty.

Rosyjskie statki były zazwyczaj pomalowane na ja­skrawe kolory i mieniły się jak letnia łąka, gdy wpły­wały na zatokę.

To nie byli Rosjanie.

Knut ucieszył się, że nie będzie go w domu, gdy Re­ijo wróci. Zawsze go bolał widok jego zawiedzionej mi­ny. Reijo nie powinien być słaby.

- Przychodzisz jak na zawołanie! Elise podwinęła spódnicę do wysokości kolan. Sta­ła w potoku i prała. Ręce i nogi miała zaczerwienione.

Woda była jeszcze zimna, mimo że zbliżało się lato. Knut rzucił się na trawę.

- Na tak mały ładunek szkoda dużego konia - orzekł i zerwał źdźbło trawy, które wsunął między zę­by. - Poczekam, aż wypłuczesz wszystko.

Elise musiała się uśmiechnąć. Nieważne, jak bardzo się starał, nadal był tylko chłopcem.

- Maja pobiegła w góry - powiedziała swoim łagod­nym, jasnym głosem. - Czym jej tym razem dokuczyłeś?

Knut wypluł źdźbło.

- Dlaczego wszyscy od razu sądzą, że to moja wi­na, kiedy się ktoś obrazi?

- Bo to zwykle jest twoja wina. Potrafisz wyjątko­wo skutecznie drażnić Maję.

Westchnął i osłonił oczy przed słońcem.

- Powiedziałem tylko, że ona nie ma zbyt wielu sta­rających się...

Elise długo patrzyła na niego oskarżycielskim wzro­kiem.

- Najgorsze jest to, że Maja w rzeczywistości jest bardzo ładna - rzekła w końcu. - Pod tymi bliznami jest śliczna! Ale ona widzi tylko blizny. Inni też...

- Możesz przekonać Reijo, żeby zaproponował ją Kristofferowi.

- Powiedziałeś jej i to? Elise rzadko używała tak ostrego tonu. Knut uciekł spojrzeniem.

- No, może niedokładnie tak...

- Nie wolno ci nastawiać jej przeciwko mnie! Ko­cham ją i ta sytuacja jest trudna zarówno dla niej, jak i dla mnie.

- Kristoffer nie jest taki zły. A może ty sama chcesz go dostać? Wtedy mógłbym nająć się do was za parobka...

- Kristoffer ma pięćdziesiąt lat. Jest jak stara, okrop­na, zasuszona ryba!

- No to może ganiasz na Simonem? - rzucił Knut. Simon, dziewiętnastolatek, był nieco młodszy od Elise. Wszystkie dziewczyny czuły do niego słabość, z czego skrzętnie korzystał. Ale dla nikogo nie stano­wiło tajemnicy, że często popatrywał tęsknie w stronę domku na cyplu.

- Simon to tylko chłopak! - prychnęła lekceważąco Elise. Knutowi wydało się, że z przekonaniem. Jakąż on mógł mieć nadzieję, skoro Simon - mówiący niskim głosem, szeroki w ramionach, o mocnych nogach i dło­niach nawykłych do pracy - został określony przez nią pogardliwie jako „chłopak”?

- No to pozostaje ci tylko Kristoffer. Wszyscy inni są za młodzi. Przecież chcesz dojrzałego mężczyznę!

Elise cisnęła w niego zwiniętą mokrą koszulą. Tym razem był czujny i zdołał ją złapać, zanim go dosięgła.

- Reijo myślał, że to Rosjanie? - spytała, skinąwszy głową w kierunku łódki cumującej u brzegu.

Chłopak przytaknął, zmieszany w imieniu Reijo.

- Ona na pewno nie żyje. Taka myśl i jemu przemykała przez głowę, ale coś w duszy sprzeciwiało się temu. Ona... Raija nie mogła nie żyć.

- Raija by wróciła. - Elise wydawała się przekonana o swojej racji. - Minęło dziesięć lat. Na pewno nie żyje.

- Kochałaś ją?

Elise przytaknęła, unikając wzroku Knuta, on jed­nak wiedział, że miała łzy w oczach.

- Raija była najwspanialsza na świecie! Mówcie, co chcecie, ale ona nigdy by was nie zawiodła. Nas. Tak­że nie Reijo.

- Reijo wcale nie uważa, że ona nie żyje. Elise wyprostowała się, wyżymając ostatnią sztukę bie­lizny. Skierowała ciepłe spojrzenie w stronę opiekuna.

- On nie chce w to uwierzyć. Ale na pewno tak my­śli. Raija zawsze była w jego życiu. Nie umiałby żyć bez wiary, że ona gdzieś tam jest.

- Wielka miłość - rzucił, pogardliwie Knut, który uważał, że całe to gadanie o uczuciach jest mocno przesadzone.

- Nie pamiętacie jej tak dobrze, jak ja i Reijo - od­parła Elise. - Inaczej i ty, i Maja rozumielibyście nas.

- Pamiętam wystarczająco dobrze - rzucił chłopak twardo. - Czy to wszystko? - spytał, wskazując na do­brze wypełniony kosz. Nie czekając na odpowiedź, podniósł go z wysiłkiem i poszedł, schylony, pod gó­rę w stronę domu. Droga dłużyła mu się, lecz nie za­trzymał się ani razu.

Elise miała swoje wspomnienia. Ida - dziwaczne ma­rzenia. Nie wiedział, czym żyje Reijo, ale on też mu­siał coś mieć. Sam pamiętał tylko matkę, której teraz nie było. Piękną matkę, a przy niej mężczyzn. Matkę, która odeszła bez podania przyczyny.

I która już nie wróciła.

Nie potrzebował jej! Nie potrzebował wspomnień o niej! Równie dobrze mógł żyć bez żadnej Raiji.

- Powinieneś to przynieść na dwa razy - rzucił Reijo. Siedział na progu i śledził wzrokiem łodzie na fiordzie.

- Wielki chłop, wielki ciężar! - zaśmiał się Knut. Chciał, żeby jak zwykle nikt nie potraktował go poważnie. Po­stawił kosz na ziemi koło wioseł. Elise zajmie się resztą.

Reijo zerknął na chłopca, który usiadł koło niego. Szesnaście lat, no, prawie. To już prawie szesnaście lat temu w pewną listopadową noc musiał odegrać rolę położnika. Już nigdy wcześniej ani potem nie wytrzeź­wiał tak szybko.

Maja ma lat siedemnaście. Jego ukochana, choć nie ro­dzona córka. Drobna, ale o kobiecych kształtach jak Ra­ija. Córka Mikkala. Uparta, gwałtowna, humorzasta...

Obiecał sobie, że będzie na nią uważał. Że zadba o to, aby nikt na tym świecie jej nie zranił. Ochroni ją przed złem. Ale nie był w stanie tego dokonać. Gdy była dzieckiem, zmuszał złośliwe języki do milczenia.

Teraz stawała się kobietą i nic już nie mógł dla niej zrobić. Mógł się tylko modlić, żeby spotkała mężczy­znę, który okaże się na tyle wspaniałomyślny, że nie dostrzeże jej blizn. Który wyniesie ponad nie wszyst­kie inne jej zalety.

Ale to i tak nie pomoże. Maja przecież wiedziała, że jej policzki nigdy nie będą gładkie jak jedwab.

Serce Reijo krwawiło. Żaden ojciec nie przekona mło­dych, że uroda ma znaczenie tylko na początku. Młodzi nie wierzyli.

Przy tak uderzająco ładnych siostrach Maja nie mo­gła myśleć inaczej.

Ida odziedziczyła po Raiji jej dziką piękność. Ognistorude włosy i brązowozielone oczy miały w sobie coś magicznego. Coś, co Reijo rozpoznawał i pamiętał ja­ko cechę Raiji. Nadal była dla niego dzieckiem, choć pewnie jako jedyny ojciec uważał czternastoletnią cór­kę za dziecko. Liczył się z tym, że Ida może w przy­szłości sprawiać mu kłopoty. I tak miał już teraz dosyć zamieszania z powodu Elise. Któż by mógł przypuszczać, że ta blada dziewczynka wyrośnie na tak piękną... dziką różę!

Wokół ich domku dosłownie wydeptano ścieżki wzdłuż ścian. Wieczorami słyszało się tyle odgłosów kroków, że można by przypuszczać, iż prowadzą tam­tędy szlaki jakichś gnomów. Po zapadnięciu ciemno­ści grad kamyków uderzał w okno pokoju, gdzie spa­ły Maja i Elise, jednak to nie Maja była wywoływana.

Nawet tak stateczny mężczyzna jak Kristoffer znad fiordu zaczynał smalić do niej cholewki.

Reijo uważał, że to nie wypadało z racji wieku. Kristoffer niemal mógłby być jego ojcem. Mimo to bied­ny Kwen nie mógł ot, tak, odesłać z kwitkiem takiego godnego człowieka, który stałby się wtedy obiektem żartów w wiosce.

Tu zostali pochowani pradziadowie Kristoffera. Był niewątpliwie kimś, z kim należało się liczyć. Może nie bogacz, ale miał trochę ziemi i łodzie.

Na pewno nie pozwoli staremu ożenić się z Elise, ale musi mu odmówić tak, by go nie obrazić. Czuł się samotny wobec konieczności podjęcia decyzji. Był tyl­ko z dziećmi, które już zresztą dorastały. Zastanawiał się czasem, jak to będzie, gdy wszystkie wyfruną z gniazda, a on pozostanie wolny i nie związany żad­nymi zobowiązaniami.

W taki dzień jak ten, gdy widział żagiel w oddali na horyzoncie, serce zaczynało mu bić jak oszalałe. Jak w czasach młodości. Wtedy wierzył, że Raija powróci.

Reijo był przekonany, że Raija nigdy by go nie za­wiodła. Dla niego stanowiła uosobienie wierności.

Gdyby uwierzył, że nie powróci, musiałby spojrzeć w oczy gorzkiej prawdzie, że nie może tego uczynić.

Ze nie żyje.

Reijo nie był jeszcze na to gotów.

- No, synu - rzucił w stronę Knuta. - To nie dla nas, mężczyzn, tak siedzieć z założonymi rękami. Narąbmy drzewa na saunę. W końcu sobota zdarza się raz na tydzień, prawda?

Zbudował własną saunę. To był jego kawałek Fin­landii w Norwegii, coś, czego by się za nic nie wyrzekł. Nigdy nie uważał, że można uznać się za czystego po pluskaniu się w cebrze, w którym po kolei kąpała się cała rodzina. Nie, sauna to coś zupełnie innego.

Knut westchnął. Jego oczy nadal śledziły statki, któ­re najwyraźniej zmierzały na tę stronę fiordu.

- Jeszcze zostanie masa czasu' na włóczenie się przy brzegu i oglądanie tych statków, chłopcze. Dla nas obu - dokończył gorzko Reijo.

Po tych słowach zapadła smutna cisza. Knut wstał bez ociągania się.

2

Maja wróciła ze swej górskiej samotni jakiś czas po tym, jak rodzina rozeszła się już po posiłku złożonym z zupy rybnej i kaszy. Garnek stał przy palenisku, utrzymując ciepło potraw. Zwykle Reijo mawiał, że ten, kto nie pilnuje pór posiłków, musi obywać się bez nich.

Milcząc, wzięła drewnianą miseczkę i nalała sobie trochę zupy.

Elise siedziała przy stole tak, aby promienie wieczor­nego słońca padały na jej dłonie. Łatała koszulę Kmi­ta. Był mistrzem w darciu ubrań, jednak Elise udawa­ło się je tak reperować, że niemal nie było znać szwów. Jeszcze jedna z jej zalet, pomyślała Maja szyderczo.

Były tylko we dwie. Reijo i Knut poszli do sauny, a Ida wybiegła, żeby pomyśleć. Utrzymywała, że aby móc porządnie myśleć, potrzebuje wokół siebie masy świeżego powietrza.

Elise podniosła wzrok znad robótki.

- Nie powinnaś brać słów Knuta poważnie - zaczę­ła ostrożnie. - Ma niewyparzony język i plecie trzy po trzy. Nawet nie wiem, czy ten szczeniak się zastana­wia, zanim coś powie, czy nie.

Maja oparła łokcie na stole i wbiła wzrok w Elise. Patrzyła na jej bujne pszeniczne włosy wijące się przy skroniach, błękitne oczy pod jasnymi brwiami, mięk­kie policzki o gładkiej skórze, lekko zaróżowionej pod wpływem słońca, małe usta pod drobnym nosem, smu­kłą szyję...

- Nie rozumiesz tego, Elise - rzuciła. - Nie możesz rozumieć.

- Mogłabyś wobec tego porozmawiać ze mną, za­miast uciekać za każdym razem, gdy coś się dzieje przeciwko tobie.

- Już tak muszę - odrzekła Maja. - Nikomu się nie narzucam. Właśnie tak chcę.

- Nie dajesz sobie szansy - sprzeciwiła się Elise. - Nie dajesz też szansy nikomu z nas. Jeżeli coś sprawia ci przykrość, chcemy ci pomóc. Jestem przecież prawie twoją siostrą, do diabła!

Maja uśmiechnęła się krzywo pomiędzy dwoma ły­kami letniej zupy.

- Któż by przypuszczał, że tak bardzo się mną przej­mujesz? - spytała, patrząc nieprzyjaźnie na Elise. - I nie jesteś wcale moją siostrą, zapewniam cię!

- Mogłabym poprosić Reijo, żeby puścił cię dziś ze mną na tańce.

Maja zapatrzyła się na kawałek ryby samotnie pły­wający na skraju miski.

- Nie rób sobie kłopotu - odpowiedziała. - Ja nie tań­czę. Zresztą nie chcę, żebyś miała przeze mnie jakieś przykrości. Nie mogę przecież zaszkodzić mojej prawie siostrze. Co by było, gdyby Kristoffer się tam wybrał i mnie zobaczył! Pomyślałby może, że to jest zaraźliwe!

- Zabawa jest dla młodych - odparła Elise i gwałtow­nie zrobiła kilka ściegów. Czasami miała ochotę uderzyć Maję, potrząsnąć nią porządnie. Nigdy jednak nie mo­gła się na to zdobyć. - Za bardzo użalasz się nad sobą!

- Łatwo ci to mówić. Ciebie to nie dotyczy.

- Istnieją większe smutki niż twoje, Maju - stwier­dziła Elise z odcieniem bólu w głosie.

Maja drgnęła, ale zaraz powróciła do jedzenia.

Nigdy się nie dogadają. Tym razem też nie. Jakaś gorycz zawsze będzie leżała pomiędzy nimi i zatruwa­ła ich dni. A mogłyby zostać przyjaciółkami. Ich losy były tak podobne... Mimo to ta gorycz stworzyła po­między nimi przepaść, głęboką i bez dna.

Od progu dobiegł je odgłos męskich kroków. Dziewczęta były tak pochłonięte rozmową, że nie do­strzegły wcześniej mężczyzn, którzy, pochyleni pod ciężarem worków żeglarskich, wchodzili pod górę w stronę ich domku.

To nie mogli być Reijo z Knutem, oni chodzili boso.

Skierowały wzrok ku drzwiom. Ujrzały dwóch męż­czyzn pochylonych przy przestępowaniu progu. Koszu­la Knuta zsunęła się na podłogę. Nie było obawy, że się zabrudzi, bo dopiero co wyszorowano deski piaskiem.

Maja o mało nie przewróciła miski, tak gwałtow­nie wstała. Wtedy przypomniała sobie, że przecież nie ma już dwunastu lat tak jak wtedy, gdy ci dwaj wyjeżdżali.

Siedemnastolatki nie szafują uściskami. Dostojnie wygładziła fartuch i powoli podeszła, aby ich przywi­tać. Pożałowała zaraz, gdy Elise, dwudziestolatka i bar­dziej świadoma tego, co wypada, jak dziecko rzucała się im po kolei na szyję.

- Aleksanteri! - krzyczała przenikliwie jak mewy nad resztkami ryb. - Matti!

Została mocno uściskana i okręcona w powietrzu przez silne ramiona.

- Już straciłam nadzieję, że wrócicie! - dodała.

Santeri uśmiechnął się, lekko zażenowany. Nic się nie postarzał przez te lata.

- Takich jak my łatwo się nie pozbędziecie. Wtedy wystąpiła do przodu Maja, cicha jak cień.

Czuła się zresztą tak samo. Dłoń, którą podawała przybyszom, była mała, ale uścisk mocny.

- Witam w domu, wujku Matti i Aleksanteri. Matti uściskał tę pozornie niechętną siostrzenicę.

- Maja! Już taka duża! - śmiał się, pokazując dłonią, dokąd przy rozstaniu sięgała głowa Mai. - Czuję się bardzo stary, gdy na was patrzę. Takie dorosłe panny! Chyba tu głośno nocami? Reijo pewnie wyrywa sobie włosy z głowy i przeklina zalotników?

Elise uśmiechnęła się lekko, a twarz Mai spochmur­niała.

- Na pewno nie z mojego powodu wydeptują tu ścieżki.

Maja po raz pierwszy zdobyła się na wypowiedze­nie tego głośno, na nazwanie rzeczy po imieniu. Spra­wiło jej to ból, ale też napełniło rodzajem ulgi. Od ra­zu poczuła się silna, niemal niezwyciężona.

- A Raija? - spytał Matti prawie bezgłośnie. Maja odwróciła się. Zacisnęła pięści. Ta prawda nie stawała się lżejsza mimo nazwania jej po imieniu. Elise potrząsnęła przecząco głową.

- I nie macie żadnych wieści? Dziewczyna znów zaprzeczyła.

- Już przestaliśmy czekać, Matti. To było tak dawno. Dziecinne byłoby wierzyć jeszcze w to, że ona powróci...

- A Reijo?

- Nadal czeka - rzuciła Maja twardo. - Wciąż się łu­dzi. Nie chce spojrzeć prawdzie w oczy.

- Umarła - powiedział Santeri niechętnie.

Matti pokiwał głową.

Nikomu z nich nawet nie przyszło do głowy, że Ra­ija mogła oszukać Reijo i dzieci. W niej nie było miej­sca na taką zdradę.

- A gdzie jest Reijo?

- W saunie z Knutem.

- Sauna! - Matti wymówił to słowo jak miłosne za­klęcie. - Zbudowaliście saunę? Pamiętasz, kiedy ostat­nio byliśmy naprawdę czyści, Santeri? Przydałoby się trochę wypocić, co ty na to?

- Idę. - Nie trzeba było go prosić dwa razy, jeśli cho­dziło o łaźnię. Nigdy nie nabrał zaufania do podejrza­nych zwyczajów kąpielowych Norwegów. Sauna to było coś więcej niż kąpiel. Stanowiła część jego życia.

- Chyba ostatnio byliśmy tam w Alcie! - Santeri zaraz zaczęło swędzieć całe ciało. Często nazywano go za­wszonym Kwenem, ale dopiero teraz się takim poczuł.

Matti już na progu ściągnął kurtkę i buty, teraz roz­piął i zdjął koszulę. Powinien właściwie zmarznąć, bo wieczory były nadal chłodne o tej porze roku, ale Mat­ti Alatalo był zahartowany.

- Czyż tu nie jest pięknie? - spytał, przebiegając wzrokiem po potężnych górach, wciśniętym pomiędzy nie fiordzie, sosnowym lesie porastającym zbocza, rze­ce, która miała swe źródło w jego ojczyźnie. - Ech, Santeri, tu jest tak pięknie, że aż mnie coś ściska w dołku!

Aleksanteri Kilpi żył dłużej niż Matti. Dla niego naj­piękniejsze były niziny.

- Łatwo wpadasz w zachwyt, chłopcze - rzucił sucho.

- Wyśpiewywałeś pochwały Alty. Byłeś gotów zostać w Nordreisa, Tana i Tenojoki, kochałeś Tornedalen, wybrzeże Finnmarku przyciągało cię i przerażało... A te­raz Jykea. Chyba uważasz, że wszystko jest piękne!

Matti zaśmiał się. W słowach Santeriego było sporo prawdy. Chyba po prostu kochał ten kraj.

- Wszędzie czuję się jak w domu. Ramię w ramię poszli w kierunku zbudowanej z ba­li sauny, stojącej w pewnej odległości od ostatnich szop.

Matti miał długie nogi i był dobrze zbudowany. Zło­ciste włosy opadały mu na kark i tęsknił też za ogoleniem brody. W czasie wędrówki nikt nie goli się codziennie. Teraz miał ochotę pokazać się z jak najlepszej strony.

Santeri był niższy i drobniejszy, o bledszej skórze, rudoblond włosach i zmarszczkach na twarzy, zdra­dzających, że skończył już trzydzieści pięć lat. Życie wolnego strzelca ma swoją cenę.

W sobotni wieczór wczesnym latem coś zapukało do ściany sauny Reijo. Ponury głos zawołał:

- Reijo Kesaniemi! Reijo Kesaniemi, czy mnie sły­szysz? Twoi sąsiedzi chcą z tobą pogadać...

- Strzygi! - wyrwało się Knutowi, mimo że uważał siebie za rozsądnego i odważnego mężczyznę. Ale nie udawało mu się całkiem przestać wierzyć w istoty spod ziemi...

Reijo natychmiast znalazł się przy drzwiach sauny. Nadal był szybki jak młodzieniec.

- Wreszcie te młokosy będą mieli ze mną do czynie­nia! Tego już za wiele!

Knut wdrapał się na półkę najwyżej, jak mógł. Nie miał ochoty stawać twarzą w twarz z groźnymi istota­mi. Dla niego mogły na zawsze pozostać pod ziemią.

- Cholerne szczeniaki! - warczał Reijo na wpół wychylony przez drzwi. Nikogo nie dostrzegł. Pewnie się schowali, bezczelni. Ale nikt nie będzie sobie stroił żar­tów z Reijo Kesaniemi, tego się już powinni nauczyć!

Zza sauny dobiegł go śmiech.

Reijo pobiegł w tamtą stronę. Jego ciało mogło się równać z młodszymi o dziesięć lat. Miał nieco krzywe nogi, ale... na pewno dałby radę wymłócić niejednego! Ci chyba byli na tyle głupi, że nie uciekali. Pewnie są­dzili, że staremu Kesaniemi nie starczy sił, żeby ude­rzyć pięścią prosto w ich szczerzące się gęby...

Wreszcie „strzygi” wyszły z ukrycia, nadal chichocząc.

Reijo westchnął, zrezygnowany, i tylko potrząsnął głową.

- Skąd miałem wiedzieć, że to wy? Matti i Santeri nie mogli powstrzymać śmiechu. - Jesteście dranie - Reijo też zaczął się uśmiechać. - Po­jawiliście się naprawdę jak spod ziemi. Tyle lat...

- Gdy odjeżdżałem, nigdy nie sądziłem, że zobaczę cię następnym razem uganiającego się na golasa sobot­nią nocą - stwierdził Matti ze złośliwym uśmieszkiem.

Reijo spojrzał po sobie i dopiero wtedy zrozumiał, że to prawda.

Uśmiechnął się, zmieszany.

- Tak się wściekłem, że o niczym nie myślałem - po­wiedział, przekradając się w stronę uchylonych drzwi sauny, przez które uciekało drogocenne ciepło. - Byłem pewien, że to jakieś młokosy stroją sobie ze mnie żarty.

Wszedł do środka i zwrócił się do Knuta:

- Masz tutaj swoje strzygi. To ich trzymają się głu­pie żarty.

Knut zamrugał.

- Przypłynęliście statkiem?

Przybyli wyskoczyli ze spodni i wdrapali się na pół­kę pod sufitem. Wszyscy siedzieli teraz w największym cieple.

Reijo, gdy tylko zamknął za sobą drzwi, polał kamie­nie wodą i zadbał, aby brzozowe witki leżały pod ręką.

Fińska sauna była przyjemnością, ale także wzmac­niała i hartowała ciało. Norweska sobotnia kąpiel w ce­brzyku ustawionym pośrodku izby, z wodą coraz brudniejszą i zimniejszą po kolejnych członkach ro­dziny, nie mogła się równać z tym pełnym oczyszcze­niem ciała, a nawet duszy.

- Spotkaliśmy dziewczęta. - Matti aż przewrócił ocza­mi z zachwytu. - Któż by przypuszczał, że takie piękne kwiaty wyrosną z tych smarkul. Idy nie było. Ona ma już...

- ... trzynaście, prawie czternaście - dopowiedział Reijo z ojcowską dumą w głosie. - Urodziła się w Bo­że Narodzenie, więc jeszcze zostało jej kilka miesięcy dzieciństwa. Wszystkie chciałyby już rozprostować skrzydła, a mnie się kraje serce.

- Maja i Elise powiedziały, że... ona... nie dała znaku życia. - Matti nie musiał wymieniać imienia. I tak wia­domo było, kogo miał na myśli.

- Nie.

Knut wolał nie patrzeć na Reijo. Nie mógł znieść widoku jego kamiennej twarzy i spojrzenia, które za każdym razem, gdy był zmuszony do stwierdzenia te­go faktu, stawało się jakby bardziej martwe.

- Minęło sporo czasu.

- Tak. Dziesięć lat.

- Na pewno wiesz, co to może oznaczać... Reijo pokiwał głową, nie spuszczając wzroku z Mattiego. To też był rodzaj cierpienia zadawanego samemu sobie. Oczy chłopaka bardzo przypominały oczy siostry. Takie samo mądre ponad wiek, brązowoczarne spojrzenie w młodej twarzy. Oczy Alatalo... Tak, Reijo znal to spojrzenie.

- Przez te lata moją ostatnią myślą przed zaśnięciem i pierwszą po obudzeniu się było: „Ona nie wróci. Cze­kasz na próżno, ona nie wróci. Nie żyje, a ty się nigdy nie dowiesz, jak umarła”. - Nabrał powietrza i spojrzał na swoje luźno splecione dłonie. Wiele się ostatnio mo­dlił, więcej niż w ciągu całego życia. Nie wyglądało jed­nak na to, żeby Wszechmocny brał to poważnie. Widać Jemu też na nim nie zależało... - Ale to moja wina. To był mój pomysł, aby popłynęła do Rosji. Błagałem ją o to. Sam ją przekonałem, że to jest jedyne rozwiązanie...

- A nie było? - spytał Matti cicho.

- Może i nie. Wiemy przecież, co się tu potem dzia­ło. Może i ją udałoby się ukryć. Nie szukali przecież zbyt dokładnie...

Knut był przekonany, że to Raija postanowiła wy­jechać, że opuściła ich z lekkim sercem.

- To ty ją prosiłeś, żeby popłynęła z Ruskimi, Re­ijo? - spytał chłopiec z niedowierzaniem. Szeroko otwarte oczy żądały odpowiedzi.

Na najwyższej półce sauny stało się tak ciasno, że zabrakło tam miejsca na kłamstwa. Knut miał pew­ność, że usłyszy prawdę.

Reijo spojrzał w oczy chłopcu, który niemal był je­go synem.

- Musiałem ją nakłonić do ucieczki. Płakała, zanim nie zacisnęła zębów i nie pogodziła się z tym. Ja wie­działem, do czego to może doprowadzić. Ona nie. Nie wiem, możliwe, że została w Rosji z własnej woli...

Matti był obdarzony taką samą intuicją jak Raija.

- Teraz mówisz o czymś innym, Reijo, nie o tym, co jej groziło tutaj?

- Kapitanem okrętu był znajomy Raiji, wspomina­łem ci o nim, Matti, pamiętasz? I pamiętasz może to gorzkie pytanie, które mi wtedy zadałeś?

Mattiemu rozgorzały policzki. Mimo wieku skłon­ność do rumieńców nie chciała go opuścić.

- Spytałem, czy to jeszcze jeden z jej kochanków - od­powiedział zażenowany. - A był? Wtedy zaprzeczyłeś. Czy skłamałeś?

Reijo potrząsnął głową.

- Nie był. Wtedy nie - dodał z trudem. - Jewgienij miał jednak jakąś tęsknotę w spojrzeniu, marzenie, które go spalało... - Reijo zamilkł, a potem prychnął ze złością: - Nie umiem o tym mówić. Może w ten spo­sób powinno się mówić do kobiet, ale z tym szło mi zawsze nie najlepiej... Jewgienijowi wydawało się, że ją kocha. Wierzył w to do tego stopnia, że nie był zdol­ny kochać się z żadną inną kobietą.

- Sądzisz, że ona z nim została? Reijo wzruszył ramionami. Po minie Mattiego po­znawał, że w to nie wierzy.

- Wiesz sam, że Raija zawsze pomagała tym, którzy jej potrzebowali, wspierała tych, których uznawała za słabych...

- Tak, pewnie masz rację. - Matti oparł się o ścianę i poczuł, jak bele parzą mu plecy. Gorąco nie mogło mu zaszkodzić, był przecież Finem. Sauna to dobry przyjaciel, a przyjaciele nie robią sobie krzywdy. - Ale tutaj w Jykea pozostali ci, którzy także potrzebowali Raiji. Ona nie mogła tak postąpić.

- Raija żyła tak, jak jej podpowiadało serce - powie­dział Santeri bez większego przekonania. Wiedział, że serce mogło prowadzić Raiję w nieprzewidzianych kierunkach, ale wiedział także, że jej poczucie obo­wiązku jest jeszcze silniejsze.

- Czasami myślę, że nie miała tu do czego wracać po śmierci Mikkala - szepnął Reijo.

- Co masz na myśli?

- Nie wiem.

- Chyba nie mówisz tego poważnie! - Matti bronił siostry, a przez to dobrego imienia całego rodu. - Ra­ija jest jedną z Alatalo. Jest bardziej uparta ode mnie. Nigdy by nie została w Rosji, niezależnie od tego, jak gorąco bilo jej serce. Ona by wróciła. Przesłałaby wia­domość. Przecież pływają statki pomiędzy Rosją a Norwegią! Ty sam sobie nie wierzysz, Reijo. Nie mo­żesz tak myśleć! Znasz ją lepiej niż którykolwiek z nas! Jesteś jej jedynym prawdziwym przyjacielem. I ty to mówisz?! Ty spośród wszystkich ludzi?

- Lepiej jest myśleć, że ona nie żyje. - Reijo wykrzy­wił twarz w grymasie. - Dziesięć lat to szmat czasu. Przez pierwszy rok masz jeszcze nadzieję. Możesz czekać bez tego szarpiącego serce bólu. Zachowujesz wiarę jeszcze przez następne dwa, trzy, cztery lata. Ale potem zostaje tylko zwątpienie, Matti. Marzenia i nadzieja mogą być bardziej dziurawe od skarpet po długim rejsie. Moja na­dzieja już długo chodzi boso. Minęło dziesięć lat.

- A ty sam? W pytaniu szwagra zabrzmiało wyzwanie. Reijo nie był zaskoczony sposobem mówienia i wyrazu twarzy Mattiego. Mijające lata upodabniały brata coraz bar­dziej do Raiji. A może dopiero teraz dostrzegł to podobieństwo? On, który widywał jej twarz w marze­niach niemal przez połowę życia...

- Ja? Łowię ryby. Hoduję zwierzęta. Poluję. Sprze­daję skóry na targu. Żyję.

- Jesteś chyba najwierniejszą osobą w Norwegii. Reijo wzruszył ramionami.

- Nie uważam, żebym cokolwiek przez to stracił. Takie życie dużo mi dało. Więcej niż przypuszczają in­ni mężczyźni. Pewnie nie traktują mnie jak prawdzi­wego mężczyznę, jednak w tym babskim życiu odkry­łem wartości, których istnienia się nie domyślałem...

Knut wcisnął się w kąt. Po raz pierwszy znalazł się w towarzystwie mężczyzn jako jeden z nich. Był świad­kiem rozmowy tak ważnej jak ta. Wiedział, że jego ży­cie będzie inne po tym wieczorze. Zacznie inaczej my­śleć o Reijo. Dostrzegł głębię jego osobowości, o której dziewczęta nie miały pojęcia. Nikomu o tym nie powie, nawet Mai. Nikt nie będzie wiedział, jaki Reijo jest na­prawdę wrażliwy. Knut umie dochowywać tajemnicy.

- No a wy? - usłyszał pytanie Reijo.

- Fruwaliśmy jak ptaki - odrzekł Matti. - Opowiem wszystko, ale nie na półce w saunie. Na to nadaje się ława przed paleniskiem w izbie.

- No i będziesz miał więcej słuchaczy... - rzucił ką­śliwie Reijo.

Knut wiedział już, że ten wieczór nie będzie smut­ny. Będzie inny.

Wujek Matti wypełni go śmiechem. Śmiechem rodu Alatalo...

3

Trudno było znaleźć pasujące na obu mężczyzn czy­ste ubrania. Reijo i Knut musieli im pożyczyć i koszu­le, i spodnie. Santeri, drobny i szczupły, bez większych trudności założył ubranie Knuta. Gorzej było z Mattim, który był szerszy w ramionach i miał dłuższe no­gi niż Reijo. Jego spodnie sięgały mu ledwie za kolana.

Dziewczęta z trudem ukryły uśmiechy, gdy pojawił się w drzwiach obleczony w cudze szaty.

- Wspaniale wyglądasz, wujku Matti - stwierdziła Ida, poważna może przez trzy sekundy, zanim nie wybuchnęła śmiechem.

Matti pogroził jej palcem, zastanawiając się na głos, czy aby Reijo dobrze wychował swoje dzieci. Uśmiech jednak czaił się w kącikach jego ust.

Podano kolację. Była to, jak zwykle, kasza. Elise jed­nak tym razem wlała więcej mleka. W końcu wędrow­cy powinni się dobrze odżywiać.

- Czekamy teraz na waszą opowieść - oznajmił Re­ijo, patrząc na tych, od których nie miał wieści od sze­ściu lat.

- Dzisiaj nie dojedziemy dalej niż do Raisi - zaczął Matti.

- Gdyby to od niego zależało, zostalibyśmy tam na dobre - wtrącił Santeri uszczypliwie. - Nie umiał trzy­mać się z dala od dziewcząt...

Matti uśmiechnął się z zażenowaniem. Dziwne, opo­wiadali już przecież o swoich przygodach mężczyznom spotkanym po drodze i wcale się wtedy tak nie czuł...

- Była miła, a ja byłem młody - rzucił tonem wyja­śnienia. - W Alcie poszło nam lepiej.

Aleksanteri westchnął znacząco.

- Do tej pory tylko ja wpadałem w tarapaty. Ucieka­łem przed rozsierdzonymi ojcami albo próbowałem cza­rować i matkę, i córkę. Ten tu chłopak sprawił, że pa­trzę teraz poważnie na życie. Zapomniał dodać, że nas wygnano z Raisi. Dziewczyna sądziła, że zaszła w ciążę. Matti nie miał zamiaru się żenić, ojciec wyklął nas obu... no i okazało się, że potomka jednak nie będzie! Wtedy uciekliśmy, nim ktokolwiek zdążył mrugnąć. Dziewczę nie było widać aż tak cnotliwe, jakby tego chciał ojciec.

Policzki Mattiego płonęły. Nadal się uśmiechał, ale jego uśmiech przypominał raczej grymas.

Ida słuchała zachwycona, łokciami wsparta o stół. Zapomniała całkiem o jedzeniu, te opowieści były o wiele lepsze! Niemal nieprzyzwoite, Reijo wolałby pewnie, żeby ich nie słuchała. To prawdziwie męskie rozmowy, ale jakże ciekawe!

- Szczeniak stał się ostrożniejszy z upływem czasu - przyznał Santeri. - W końcu usłuchał rad starca...

- W Alcie spotkaliśmy wielu Finów - powiedział Mat­ti i odchrząknął. Nie zdobył się na podniesienie wzroku i napotkanie oczu patrzących na niego wyczekująco. Nie uważał się za żadnego bohatera, żaden przykład, wzór do naśladowania. Był zwyczajnym, nie wolnym od wad mężczyzną. Żył tak, że może i nie był z tego zbyt dum­ny, ale i też nie uważał, że ma się czego wstydzić. - Tak, niektórzy przybyli w tym czasie, gdy mieszkała tam Raija. - Matti kiwnął głową w stronę Reijo. - Inni żyli tam mniej więcej od mojego urodzenia. Bali się, że zaciągną ich do wojska, uciekli więc do Norwegii. Niektórzy pa­miętali jeszcze Raiję. Nie chwaliłem się specjalnie, że jestem jej bratem, ale wielu twierdziło, że ją przypomi­nam. Niektórym się przyznałem, że to prawda... - Chło­pak uśmiechnął się lekko. - Wydało mi się dziwne, że tak wielu ją nadal lubiło. Nie była przecież jedną z nich. Ale ją lubili. Nie wiem, dlaczego, ale to dało się odczy­tać z ich twarzy.

- Alta nie jest jednak rajem dla Finów - stwierdził Santeri. - Tamtejszy wójt jest szalony, nie znosi nicze­go, co jest odmienne. Nie podoba mu się sposób, w ja­ki uprawiamy ziemię. Uważa, że niszczymy las przez wypalanie. Jakby nie było tam dość lasów! Spalony las daje najlepszą glebę, to wie każdy Fin. Ale ten Norweg jest uparty i mówi, że Finowie rujnują kraj. - Pokręcił głową z dezaprobatą. - Zrobiło się całkiem niemiło. Więc odeszliśmy. Nic tam nas nie trzymało. Nawet Mattiego - dodał złośliwie.

- Wójt Kjeldsen mógł już prześladować innych, nie nas. - Matti grzebał łyżką w kaszy. - Ale to są wspa­niali ludzie. Mają przywódcę, który mieszka tam naj­dłużej ze wszystkich. Knut Olsson. Też jest z Torne­dalen. Naprawdę prawdziwy mężczyzna, Reijo!

- Tak, Knut jest w porządku - zgodził się Santeri. - Ale i on robi to, co inni Finowie: siedzi cicho i zgadza się na wszystko. Tacy już jesteśmy.

- Popłynęliśmy potem na połów - kończył Matti. - Ca­ły rok włóczyliśmy się wzdłuż wybrzeża Finnmarku. Kil­ka razy natrafialiśmy na rodzinę Mikkala. Pomagaliśmy Ravnie przy reniferach, poprzeszkadzaliśmy Ailo...

- Byliście u Ravny i Ailo? - ożywiła się Maja. - Nie­dawno? Mówcie!

- Nie ma zbyt dużo do opowiadania. Chłopak wyrósł, pracuje jak dorosły. Przystojny. Podobny do ojca. Spo­tkaliśmy ich zimą. Pozdrawiają was wszystkich, przesy­łają podarunki. Potem je wyjmiemy, są w workach.

- Doprawdy nie umiecie opowiadać - westchnęła Ida. - Mężczyźni nie wiedzą chyba, co sprawia, że opo­wieść jest ciekawa. Czy Ailo ma się dobrze? Może ma dziewczynę? A Ravna zdrowa?

- Ravna jest bardzo wytrzymała. Ailo ma się dobrze jak każdy zapracowany mężczyzna. Takim brak czasu j na romanse.

Maja odetchnęła z ulgą. Ailo był jej bratem, nie chciała, żeby związał się z pierwszą lepszą dziewczyną.

- Tęskniliśmy już do... domu - przyznał Matti. - Nie znalazłem nic dla siebie na północy. Norwegia nie mia­ła takiego czaru, jak kiedyś sądziłem...

Reijo mrugnął do Idy porozumiewawczo.

- Masz rację, oni nie umieją opowiadać. Może usły­szymy więcej, jak odpoczną?

- Elise może spokojnie iść na tańce - rzuciła uszczy­pliwie Maja. - Nic nie straci.

- Przecież jeszcze nie wychodzę! - zaprotestowała gorąco dziewczyna. Policzki jej zapłonęły.

Matti rozładował sytuację.

- Oczywiście, że młodzi powinni tańczyć. Potem bę­dą żałować, gdy dożyją takiego wieku... jak Santeri i Re­ijo - dodał z błyskiem w oku. - Gdybym tylko miał spodnie odpowiedniej długości, też bym poszedł. Teraz obawiałbym się, czy którakolwiek dziewczyna by ze mną zatańczyła. Nie jestem nazbyt dumny z moich nóg.

- A co z Mają? - spytał Santeri. - Nie tańczysz?

- Nie dbam o to! - prychnęła, ucinając dalsze ko­mentarze. Wzrok ostrzegał przed drążeniem tematu. Santeri zamilkł.

- Elise tańczy lekko jak letni wietrzyk - rzucił Knut. Chciał jeszcze podrażnić się z Mają, ale sprawił, że wszyscy zapatrzyli się na Elise. Spuściła wzrok, lecz Matti i Santeri dobrze rozumieli, że dziewczyna mo­gła nie mieć na tańcach chwili wytchnienia. Odznacza­ła się szczególną urodą, lekką jak świeżo spadły śnieg, jak welon, jak taniec elfów na wodzie.

Widzieli też, że jest za młoda dla nich, starych. Na pewno znajdą się inni, którzy potrafią okręcić nią w tańcu tak, żeby jej stopy ledwo dotykały ziemi...

Matti już to sobie wyobraził. Był to widok piękny i niewinny. Wujek Matti miał wyobraźnię!

W ciszy wszyscy usłyszeli słaby stuk w okno poko­ju dziewcząt.

Elise zarumieniła się, skoczyła na równe nogi i wygła­dziła spódnicę, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. Opamiętała się jednak i z powrotem opadła na lawę.

- Idź już! - Maja wzruszyła ramionami. - Wszyscy wiemy, że to o ciebie im chodzi.

Knut przeszedł przez ławę i otworzył drzwi. Chwi­lę później odwrócił się, nieco poważniejszy, i skinął głową w stronę wyjścia.

- Elise - zakomunikował - to Simon. Chce z tobą mówić.

Niechętnie wstała.

Dlaczego akurat teraz? przemknęło jej przez myśl. Si­mon to... Simon, może i lubiła go bardziej niż pozostałych, ale... dlaczego przyszedł właśnie teraz? Na pewno wolała go od tego starego Kristoffera, ale właściwie nie chciała i Simona. Nikogo nie chciała! Było jej dobrze w domu...

Ale oczywiście poszła z nim porozmawiać. Miło zresztą się na niego patrzyło, gdy tak stał oparty o ścia­nę. Był taki duży i dorosły! Włosy miał ani jasne, ani ciemne, i akurat tak nieuczesane, jak lubiła, a nie przylizane na mokro, gdy przychodził do niej jako zalot­nik w sobotnie wieczory. Koszulę miał rozpiętą pod szyją, nosił jeszcze codzienny ubiór.

Gwałtownie schwycił ręce Elise i przycisnął do pier­si. Ciepło jego ciała dotarło do dziewczyny poprzez je­go cienką, znoszoną koszulę. Było to dobre ciepło. Ale wyczuła w Simonie napięcie.

- Coś się stało? - spytała. Chłopak skinął głową twierdząco. Elise pozwoliła mu się objąć, pozwoliła, żeby jego dłonie błądziły po jej plecach, a policzek dotykał jej policzka. Wyczuwała, że jest zdesperowany.

- Kristoffer postanowił na mnie nasłać lensmana. Najpierw przyszedł do mnie do domu ze swoimi bra­tankami. Chcieli mnie pobić.

- Dlaczego? - spytała, choć właściwie znała odpo­wiedź. Zesztywniała w jego mocnym uścisku.

Simon puścił ją i usiadł na trawie. Oparł się o gru­be bele chaty i spojrzał na nią z dołu. Bez słowa opa­dła koło niego na kolana. Uśmiechnął się. Stawał się szczególnie ładny, gdy pokazywał w uśmiechu zęby, a miłe zmarszczki pojawiały mu się koło oczu.

- Jest zazdrosny - rzucił. - Ojciec mówi, że powi­nienem przestać się za tobą uganiać. Ze biedacy nie po­winni wchodzić w drogę zamożniejszym - dodał gorz­ko. - Ojciec umie giąć kark...

- Ale dlaczego? - powtórzyła Elise. - Przecież nie może czegoś takiego zrobić tylko z mojego... powodu.

- Kristoffer twierdzi, że ktoś mu ukradł łódź. Że ktoś mu zniszczył sieci. Że jego trzy krowy padły bez powodu. Że sam leżał chory przez kilka tygodni...

- Dlatego nie przychodził... - syknęła Elise. - Ale ty przecież nie masz z tym nic wspólnego, Simon! Nie możesz pozwolić się obwiniać o coś takiego!

- Oczywiście, że nic mu nie ukradłem - przyznał chłopak. - Uganiam się tylko za dziewczyną, o której Kristoffer mówi, że jest jemu przyrzeczona...

- Co?!

Simon uśmiechnął się kącikiem ust. Delikatnie po­gładził jej policzek.

- Ty i ja wiemy, że on kłamie. Ale jest wielu takich, którzy mu wierzą.

- Reijo nigdy by na to nie przystał! - stwierdziła Eli­se stanowczo. - On może zaświadczyć, że to kłamstwo od początku do końca!

- To nie wszystko - rzekł Simon. - Obwinia mnie o te krowy i chorobę. Mówi, że rzuciłem na niego klątwę.

Elise spojrzała zdumiona na siedzącego przed nią chłopaka.

- Przecież nie znasz się na czarach! - wykrztusiła po chwili.

- Moja prababka mogła mu się wydać podejrzana - od­powiedział, wzruszając ramionami. - Chyba była Laponką. Już to mnie obciąża. Kristoffer nie popuszcza w ta­kich przypadkach.

- Muszę przestać się z tobą widywać - stwierdziła dziewczyna stanowczo. - To wszystko moja wina. Twój ojciec ma rację, Simon...

Przyciągnął Elise do siebie. Zbliżył twarz do jej twa­rzy i powiedział ochryple, nie spuszczając z niej peł­nego ognia wzroku:

- Myślisz, że mógłbym na to przystać? Nie przy­szedłbym tu wtedy. Pochyliłbym czoła przed Kristofferem i grzecznie go przeprosił. Nie dowiedziałabyś się o niczym, Elise. Ale ja taki nie jestem. Nie tchórzę.

I nie chcę przestać się z tobą spotykać. Rozumiesz mnie?

Pokiwała głową. Chyba go rozumiała. Jednocześnie nie chciała traktować poważnie jego słów.

- Nie chcę, żebyś miał kłopoty z mojego powodu. Kristoffer nie żartuje. Ma wpływowych przyjaciół.

- Nie ugniemy się tylko z tego powodu - Simon był nieprzejednany. - Także jesteśmy ludźmi. Też jesteśmy coś warci. On nigdy, przenigdy cię nie dostanie! Żaden staruch nigdy nie będzie cię tak obejmował!

Przyciskał Elise mocno do siebie. Czuła jego gorą­cy oddech na policzku. Już kiedyś też tak na nią pa­trzył. Wiedziała, że wpatruje się w jej usta, i wiedzia­ła też, że mogłaby utonąć w tym spojrzeniu, dlatego i teraz nie odważyła się na niego popatrzeć. Przeraża­ło ją to, a zarazem kusiło. Sądziła, że wie, czego od niej chce, ale nadal jakaś jej część bała się tego.

Elise wiedziała tak mało.

Już kiedyś ją obejmował. Był pierwszym, któremu na to pozwoliła. Przed nim żaden chłopak nawet nie trzymał jej za rękę. On był taki inny, jakby bardziej dorosły. Może dlatego miała do niego zaufanie.

Już dwa razy całował ją w policzki. Jego usta niemal parzyły.

W niej także budziły ogień. To było niebezpieczne, napełniało ją lękiem. Wcześniej tego nie czuła, to Si­mon w niej coś obudził.

- Lubisz, jak cię obejmuję, prawda? - Jego głos dziw­nie drżał.

- Tak - wyznała.

- Elise... Lubisz mnie? Dlaczego pyta o to właśnie teraz?

- Tak, Simon. Pieścił ją spojrzeniem. Była od niego starsza, ale to on był doroślejszy. Ona chyba nie rozumiała, o co w tym chodzi, i w pewien sposób to go cieszyło. Ta­ka naiwna, niewinna... Ale marzyła mu się również Eli­se gwałtowna, która by wiedziała, czego chce, zdolna oprzeć się wiatrowi, a nie tylko giąć się w jego podmu­chach. Marzył, by móc obejmować wymagającą kobie­tę, taką, która byłaby świadoma, czego szukają jego dłonie, która by sama szukała i nie rumieniła się.

Elise wystarczało ciepło jego ramion. Umykała przed pieszczotami. Gdyby jego uczucie nie było tak silne i prawdziwe, pewnie okazałby większą stanow­czość. Ale nie potrafił. Mimo że usta paliły go pragnie­niem dotknięcia jej warg, trzymał się w ryzach. Palce świerzbiły go, aby wsunąć je pod jej bluzkę i zbadać to, co tylko mógł sobie wyobrazić, wyczuć w uścisku... Ale ona nie była jeszcze na to gotowa.

Elise była zbyt delikatna, żeby ją do czegoś zmuszać. Powinna znaleźć się w ślubnym łożu jako dziewica, te­go był pewien. Sama myśl o tym paliła mu uszy.

Już dawno postanowił, że to właśnie z nim powin­na dzielić to łoże.

- Nie boję się tego bezzębnego starca - prychnął buńczucznie. Przelotnie pocałował skroń dziewczyny.

Zdołał wyczuć jej szybko bijący puls. Wewnątrz mia­ła żar. Mógł zaczekać, aż dojrzeje, żeby go uwolnić...

- Ja się go boję - wyznała Elise. - Boję się tego, co może ci zrobić.

- A więc martwisz się o mnie choć trochę? Elise wysunęła się z jego objęć, wstała i otrzepała spódnicę.

- Chyba tak. Simon skoczył na równe nogi.

- Nie dostanie mnie! Założę się, że jego bratanko­wie są na tańcach, żeby mnie śledzić.

- Ja tam nie idę.

- Wolisz iść ze mną?

- Dokąd?

- Przejść się - rzucił chłopak lekko. Usiłował odsu­nąć myśli o małżeńskim łożu. Chciał dać jej spokój, ale nie mógł nie spytać. - W góry. Kristoffer nie cho­dzi już tak dobrze, żeby tam pójść.

- Nie wiem - wahała się Elise. To graniczyło z czymś niebezpiecznym, czuła to. Przebywanie sam na sam z Simonem stało się niebezpieczne. Sprawiało, że czu­ła w sobie jakieś słodkie napięcie, ale nie miała pewno­ści, czy to jest właściwe.

- Wybiorę się w góry na jakiś czas - rzucił. - Może­my poszukać jakiegoś miejsca, o którym będziemy wiedzieli tylko ja i ty...

- Może...

- Nie musisz przecież mówić Reijo, że nie idziesz na tańce.

- Ja mu nie kłamię.

- Dlaczego mam wrażenie, że nie chcesz być razem ze mną?

Elise czuła się rozdarta pomiędzy Simonem a czymś, czego nie potrafiła nazwać. Nie powinien zmuszać jej do takich wyborów, ale uległa mu.

- Ale powiemy Reijo o Kristofferze.

Simon westchnął. Reijo na pewno nie był najgor­szym kandydatem na teścia, mimo to chłopak nie czuł się najlepiej pod jego badawczym zielonym spojrze­niem. Potrafiło przenikać go na wskroś. A akurat swo­ich myśli o Elise wolał przed nim nie ujawniać.

- Przyjechał wujek Matti! - Elise rozjaśniła się w dziecinnym uśmiechu. - Matti i Santeri przypłynę­li statkami z północy.

- Brat Reijo?

- Nie, Raiji - wyjaśniła. - Właściwie to nie jest mo­im wujkiem, ale jednak jest. Jeżeli rozumiesz...

Simon tak całkiem nie rozumiał, ale przyjął to do wiadomości. Krążyło już tyle plotek o rodzinie Elise, że jeden wujek więcej, nawet nieprawdziwy, nie miał już znaczenia. Nie chciał przecież jej rodziny. Chciał Elise.

Chłopak poczłapał za nią do domu, gdzie wszyscy nadal siedzieli za stołem.

Napotkało go wrogie spojrzenie Mai. Niczego inne­go się zresztą nie spodziewał. Jej spojrzenie mogło kro­ić kamienie. Gdyby to od niej zależało, zaszlachtowałoby go już dawno.

- A więc to jest kawaler Elise? - Wysoki blondyn wstał z ławy i potrząsnął dłonią Simona.

Czyżby to był „wujek Matti”?

Simon czuł, że Elise jest zażenowana. Jego też coś gryzło. Wujek? Niewiele od niego starszy... Od Elise też.

- Za moich czasów nie byliśmy tak ostrożni - tokował dalej Matti. Mówił z akcentem jak Reijo. Słychać było, że jest Finem.

To nie może być prawdziwy wujek Elise...

- Byliśmy bardziej zdecydowani wobec dziewcząt, prawda, Santeri?

- Ty nadal taki jesteś - odpowiedział Santeri sucho, ale z błyskiem w oku. Domyślał się, co ten szczeniak mógł teraz czuć, i nie omieszkał skorzystać z okazji, by dolać oliwy do ognia.

- Kristoffer twierdzi, że mu mnie obiecałeś - wyrzu­ciła z siebie Elise.

Reijo wbił wzrok w Simona.

- Ty to słyszałeś? Simon pokiwał głową. Nie czul się najpewniej.

- Uwziął się na mnie. Mówi, że go okradłem. Chce sprowadzić na mnie lensmana. Przychodzili już do mnie do domu. Ostrzegali, żebym nie uganiał się za je­go... narzeczoną.

Elise zbierało się na płacz. Nie chciała, żeby ludzie mówili tak o niej i o tym okropnym staruchu. Co so­bie pomyślą Santeri i Matti?

- Mówi, że Simon rzucił na niego urok...

- Co znowu? - Matti przenosił wzrok od Simona do Elise i znów na Reijo. - Czyżby więcej kawalerów sma­liło cholewki do tej młodej damy? Kristoffer... - zamyślił się. - Pamiętam jednego Kristoffera, ale ten był już nie­źle podstarzały, gdy stąd wyjeżdżałem. Pewnie nie żyje.

- To on - rzuciła Maja słodko. - Chce ożenić się z Eli­se. Uważa, że jest dość młoda, aby urodzić mu synów...

- Może nie dałem mu wystarczająco do zrozumie­nia, że z tego nic nie będzie - powiedział ochryple Re­ijo. - To nie byle kto, ten Kristoffer. Ale to jasne, że nie może rozpowiadać o nas kłamstw ani próbować wsadzać do więzienia uczciwych ludzi jak Simon!

- Nie ma mowy! - potwierdził uroczyście Matti. - Ten stary wieprz nie powinien uważać, że jest odpowiednią partią dla naszej Elise!

Nigdy jeszcze Elise nie słyszała czegoś równie po­cieszającego. Ale Simon poczuł się bardzo niepewnie.

- To mnie prześladują - wtrącił.

- Dlatego musimy cię ukryć - postanowił Matti. I mimo że Simon już od dawna myślał o tym samym, ta propozycja wydała mu się nagle mniej pociągająca.

- Ja się kiedyś musiałem przebrać za lapońską dziewczynę - zaśmiał się Matti. - Rzadko się tym chwaliłem...

Reijo i Santeri uśmiechnęli się równie szeroko. Pa­miętali Mattiego z czasów, gdy przypominał dziewczy­nę. Wtedy za nic w świecie by się do tego nie przyznał...

- Kristoffer nie zna dobrze gór - zauważył Reijo. - Umarłby z wyczerpania, zanim zdołałby cię tam znaleźć.

- Ale jego bratankowie są jak kozice - wtrącił Knut.

- Nie znają terenu.

- Nie chcę uciekać. Nie jestem tchórzem. - Chło­pak wyprostował silny kark i spojrzał Reijo prosto w oczy. - Ale nie chcę też zostać ukarany za coś, cze­go nie zrobiłem. Ja nie kradnę. Zawsze byłem uczciwy.

Reijo wiedział o tym. Przepytał się o niego, gdy za­uważył, jak często do nich zagląda. Elise na pewno mo­gła znaleźć dużo gorszego kawalera, to pewne.

- Weź Knuta. Razem znajdziecie odpowiednie miej­sce - rzucił. - On zna tu każdy kamień.

- Ja pójdę z Simonem - oznajmiła Elise. - I Knut nie musi z nami iść.

Rzadko się komuś sprzeciwiała, ale tym razem była pewna swego.

- To nie wypada - odpowiedział otwarcie Reijo.

- Musiałby być chyba głupi, gdyby się teraz na mnie rzucił, nie sądzisz, tato Reijo? - spytała jedwabnym głosem.

Simon poczuł zdradzieckie ciepło na policzkach. Czyżby chciała go ośmieszyć?

- Możliwe, że sama go o to poprosisz - syknęła Maja. Elise nie zaszczyciła jej spojrzeniem. Simon czuł, że mógłby zabić tę Maję.

Reijo odchrząknął, ale w końcu Matti uratował sy­tuację.

- Niech młodzi biegną, Reijo. I tak nie możemy trzymać ich na smyczy. Jako dwudziestolatek miałeś sporo na sumieniu, a na pewno niczego nie żałujesz.

Reijo niechętnie przyznał mu rację.

Simon nie mógł się doczekać, kiedy wyjdą. Elise wie­działa, że zwyciężyła, a mimo to czuła się tak, jakby przegrała.

4

Zachmurzyło się. Elise liczyła na to, że nie zacznie padać. Nie ma nic gorszego niż znaleźć się w górach w strugach deszczu, bez dachu nad głową.

Simon skręcił na południe, gdy już wspięli się na zbo­cze prosto znad cypla. Po dotarciu na wysokość, gdzie karłowate brzozy dorastały im do kolan, było łatwo iść.

- Myślałeś już o jakimś miejscu? - spytała, dogania­jąc go. Simon miał długie nogi i szybko posuwał się naprzód. Jako chłopak nie mógł wiedzieć, jak trudno jest jej nadążyć, gdy długa spódnica zaczepia się o wszystko po drodze.

- Możliwe - odpowiedział tajemniczo. Był zastanawiająco cichy podczas wspinaczki. Wiadomo: trudno, żeby ciężka droga w górę zachęcała do poważnych rozmów.

- Zupełnie jakbyś naprawdę był wyjęty spod prawa - rzuciła Elise, próbując zażartować.

- Właśnie tak się czuję - odpowiedział, nie patrząc na nią. Jego oszczędność w słowach ubodła ją nieco.

Długo szli w milczeniu.

Daleko pod nimi rozciągała się osada: kilka brązo­wych domów, szopy widoczne jako kropki leżące wzdłuż rzeki i dopływających do niej potoków, wszyst­ko obramowane sosnowym lasem. Niebieskawe góry obejmowały to niczym ramiona ojca, a wody fiordu jak niespokojny kochanek wciąż dotykały ujścia rzeki.

Elise wątpiła, żeby ktoś ze wsi mógł ich zobaczyć. Wzdłuż ścieżki rosły niskie brzozy i wierzby, niezbyt gę­ste, ale będące w stanie zamaskować błękitną koszulę Si­mona. Jego ciemne spodnie i jej brązowa spódnica stapia­ły się ze skałami, a sprana bluzka miała kolor pni brzóz.

- Może usiądziemy na chwilę? - zaproponowała. Nie była szczególnie zmęczona, ale chciała porozmawiać z Si­monem. Tak się przecież obnażyła przed Reijo i pozo­stałymi, że zasłużyła chyba na kilka ciepłych słów z jego strony! Przyszła z nim, ponieważ była powodem tej ca­łej historii... - Musisz iść aż tak daleko? - spytała, gdy on bez słowa rzucił się na mech pomiędzy kamieniami. Usia­dła ostrożnie na jednym z nich. Silne palce chłopaka ze­rwały kwiat moroszki i obskubywały po kolei płatki.

- Nie siedź tak wysoko - rzucił. - Łatwo cię zauważyć. Posłusznie zsunęła się na trawę obok niego. Nie za blisko, żeby sobie nic nie pomyślał, ale i nie za dale­ko, żeby nie poczuł się odtrącony.

Dziwnie było stanowić z kimś parę. Nigdy wcze­śniej tego nie czuła. To, że sprzeciwiła się Reijo, zobo­wiązywało. Czuła, jakby złożyła tym samym przysię­gę wierności Simonowi. A może dlatego traktował ją teraz tak chłodno? Bo poczuł się pewniej?

Elise popadła w rozterkę, ale nie odważyła się zapy­tać. Simon był już niemal mężczyzną, musiał wiedzieć lepiej niż ona.

- Skąd oni się wzięli? - spytał od razu i wbił badaw­cze, niemal wrogie spojrzenie w Elise. - Twój wujek i ten drugi?

- Matti? - spytała odruchowo. - Matti i Santeri? Przy­płynęli statkiem z Finnmarku. Ciągle tam byli, od kie­dy odeszli. Miałam wtedy jakieś trzynaście lat. Już straciliśmy nadzieję, że ich jeszcze zobaczymy, aż tu nagle po prostu stanęli w drzwiach. Dziwne, prawda? Ale oni już tacy są, nigdzie nie mogą zagrzać miejsca.

Jak dobrze móc rozmawiać o rzeczach bezpiecznych!

- Nie sądziłem, że on jest taki młody - przyznał Si­mon niechętnie. - „Wujek” brzmi tak dostojnie i... staro.

Elise uśmiechnęła się.

- Matti właściwie nigdy nie był młody - wyjaśniła. - Oczywiście, przybył tu po raz pierwszy jako chłopiec, ale my byliśmy tak mali, że wydawał się nam czcigod­ny. A teraz jest już całkiem dorosły. Podobnie jest z Aleksanterim, choć może w inny sposób. On się jak­by nie starzeje. Jest na pewno w wieku Reijo, ale Reijo wydaje się starszy, bo zawsze był mi ojcem. Rozumiesz?

Simon pokiwał głową. Pocieszające, że ona tak to widzi.

- Pewnie wolałabyś być teraz na dole - rzekł. - Na pewno byś tańczyła.

- Ty też - odparła. - Wiesz, że najbardziej lubię tań­czyć z tobą.

To prawda. Dobrze tańczył. Po prostu musiał się tego nauczyć, miał same starsze siostry. Co prawda cierpiał ja­ko ich partner, bo nigdy nie zdołały opanować figur i tyl­ko deptały mu po palcach. Zyskał jednak przewagę nad kolegami, którzy najpierw musieli się upić, żeby zebrać się na odwagę i poprosić dziewczęta do tańca.

Tak naprawdę Elise wolałaby uniknąć wędrówki w gó­ry z Simonem. Nie czuła się tu najlepiej. To Maja stale uciekała w góry i las, aby wybiegać z siebie zły humor.

Elise tego nie potrzebowała.

A teraz kusiło ją, aby wrócić do osady.

Jedna dłoń chłopaka znalazła się na jej kolanie. Elise coś jakby ukłuło. Czyżby go czymś zachęciła? Nie chciała tego! Musiał ją źle zrozumieć. Co teraz zrobić?

Jednak dłoń szybko się cofnęła. Simon przelotnym spojrzeniem upewnił ją, że pojmuje. Że nie będzie jej zmuszał.

Elise stłumiła westchnienie. Była mu niewymownie wdzięczna. Czyżby jednak miał zalety, o które go nie podejrzewała?

- Reijo powinien coś powiedzieć Kristofferowi - stwierdził, patrząc w niebo. Szare chmury, gromadzą­ce się nad nimi, nie były najlepszym dachem.

- Reijo nie chciałby powiedzieć nic niewłaściwego - broniła Elise opiekuna. - Kiedy potrzeba, jest twardy, ale nie lubi niepotrzebnie rozdrażniać ludzi.

- Tak to już jest z Kwenami. Łatwo gną karku. Przyjmują ciosy. Ale my też nie lubimy tego starego.

- Reijo nie jest Kwenem! - Elise ściągnęła wargi i gniewnie zmarszczyła brwi.

Simon spojrzał na nią z niekłamanym zdumieniem.

- Reijo jest Finem - dodała Elise, nie patrząc na chłopaka. Z urazy aż zabolało ją serce.

Simon westchnął i zaśmiał się.

- Nie wiedziałem, że jesteś tak drażliwa, Elise. Nie miałem nic złego na myśli. My nazywamy Finów Kwenami, i tyle.

- Możliwe - stwierdziła oschle. - Ale my nie. Dla nas Kwen to obelga. Powinieneś już to wiedzieć, Si­mon.

- O Boże! - westchnął. - Jestem bezmyślny. Plotę, co mi ślina na język przyniesie. Ale nie chciałem niko­go urazić. Mam prosić o przebaczenie?

Udało mu się ją udobruchać.

- Bo Reijo nie jest Kwenem - powtórzyła tylko, ale w głosie czuło się ciepło.

- Może mogę cię objąć? - spytał chłopak. - Mimo że jestem pleciugą i mówię najgłupsze rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałaś?

Świetnie wybrał moment. Elise zastanowiła się, czy uczynił to świadomie, czy był sprytniejszy, niż sądziła. Wydawał się być szczery, ale może to było mylące...

Musiała przecież okazać, że mu wybaczyła.

- Możesz - odpowiedziała i zapatrzyła się na fiord. Statki stały przycumowane, marynarze zostaną na lą­dzie aż do poniedziałku. Nikt nie wypływa w niedzie­lę. Na brzegu kręciło się pełno ludzi, kilka łódek pod­pływało do statków.

Osada rzadko miewała gości.

Knut na pewno też tam poszedł. Może i Santeri. Po­starzał się, ale nie spoważniał. Nie mógłby usiedzieć w miejscu w taki wieczór.

Ale Reijo i Matti z pewnością nadal rozmawiali przy palenisku. O Raiji.

Simon objął Elise ramieniem. Dziewczyna wciągnę­ła oddech.

Nie chciała wydać mu się przesadnie cnotliwa, jed­nak nie chciała też, żeby uznał, że jest łatwa. Powinien wiedzieć, jaka jest naprawdę.

Właśnie uwierzyła, że on ją rozumie, że zajrzał jej do wnętrza i polubił ją jako człowieka.

- Jesteś taka ładna - powiedział ochrypłym głosem.

Elise spuściła wzrok. Jej jedno ramię, wciśnięte po­między nich, przeszkadzało. Może mogłaby je przesu­nąć za jego plecami i oprzeć rękę o jego biodro?

Nie zdobyła się jednak na to.

Spadły pierwsze krople deszczu. Były ciężkie i groź­ne, zdradzały, że za nimi idzie cała ich armia.

Poderwali się na nogi; ona z ulgą, on niezadowolony.

- Teraz właśnie powinno się umieć wyczarować gro­tę - mruknął Simon i rozejrzał się bezradnie. Góry po drugiej stronie rzeki znał jak własną kieszeń, tutaj orientował się gorzej.

Elise odgadła jego niepewność. Było to nawet wzru­szające, tak nie pasowało do jego męskiego ciała i moc­nych pięści. Rozpoznała w nim chłopca i ucieszyło ją to. Od razu poczuła się lepiej.

- Znam coś, co może nie jest grotą - rzuciła i wzię­ła Simona za rękę, drugą unosząc spódnicę - ale wy­stępem osłoniętym skałami. Prawie jak dom z polową dachu.

- Wszystko będzie lepsze niż brak dachu.

Simon nadal trzymał jej dłoń, mimo że nie ułatwia­ło to im wędrówki. Tak rzadko z własnej woli go do­tykała, że chciał cieszyć się tą chwilą jak najdłużej.

Musieli wspiąć się jeszcze wyżej, na otwarty teren. Już mało co tu rosło.

Ciemne chmury niemal ocierały się o nich. Elise miała rację. Nawis skalny tworzył rodzaj dachu i osła­niał od deszczu idącego z południowego zachodu.

Szczęśliwi, że znaleźli schronienie, wśliznęli się wą­skim przejściem pomiędzy skałami i usiedli na suchym mchu porastającym cienką warstwę ziemi. Powietrze było zimne. Ale ramiona Simona były ciepłe.

Elise poddała się.

Dziś wieczorem jakby stali się parą. Zarumieniona przysunęła się bliżej chłopaka. Z zadowoleniem poczu­ła, jak ją obejmuje. Ona także otoczyła go ramieniem.

Ogolony podbródek pocierał jej policzek. Dobrze by­ło tak siedzieć. Elise zamknęła oczy. Słyszała, jak deszcz wściekle bije o skały. Nawet letnia burza mogła mieć w sobie coś wrogiego. Nic nie było pewne i łatwe do przewidzenia. Życie nie miało tylko słonecznych stron...

Tylko nie traktuj tego zbyt poważnie, Elise! Obej­muje cię Simon, znany flirciarz, który wie, czego chce, i który zwykle to dostaje. Musisz mieć oczy otwarte na jego sztuczki.

A jeżeli to nie sztuczki i jest wobec niej uczciwy?

Ta myśl zmieszała dziewczynę.

Łatwo byłoby uwolnić się od chłopaka, który tylko się bawi. O wiele trudniej byłoby odwrócić się od ko­goś, kto ma poważne zamiary. Zwłaszcza gdy samej się nie wie, czego się chce...

Raija pewnie nigdy nie przeżywała takich rozterek.

- Jesteś daleko stąd - wyszeptał prosto w jej ucho. Wiedział, jak ten szept niebezpiecznie działał?

Elise odważyła się otworzyć oczy. Boże, chyba by­ła głupia! On jest tylko chłopcem!

- Nie tak bardzo daleko - odpowiedziała z tym swo­im lekkim uśmiechem, który tyle mówił o niej i któ­ry zapadał w serca ludzi.

Jego oczy z bliska nie wydawały się już tak niebie­skie, miały w sobie dużo szarego.

- A może chciałabyś być tu z kimś innym? - spytał pozornie spokojnie, czuło się jednak cień prawdziwej niepewności w tym pytaniu.

Że też może pytać o coś takiego! Czy chłopcy zawsze muszą się dręczyć? Czy czują się lepiej, gdy usłyszą coś, co chcieli usłyszeć? Prawda czy kłamstwo - żadna dziewczyna nie zniszczyłaby nastroju takiej chwili.

Elise nie była inna.

- Nie - odpowiedziała.

- Chyba jeszcze nie miałaś chłopaka, prawda? - je­go głos od razu zabrzmiał jakby pewniej.

- Tak naprawdę nie. Czy to źle? Zaśmiał się cicho.

- Tak jest dobrze. Elise nie mogła dostrzec jego twarzy, ale wyczuła, że się uśmiecha.

- A teraz mam? - spytała. Simon aż wstrzymał oddech. Żadna z dziewcząt, z którymi przedtem był, nie zadała takiego pytania. Bez zastrzeżeń przyjmowały to, co chciał im dać. Cał­kowitą nowość stanowił dla niego fakt, że dziewczyna chciała, żeby to powiedział, że miała wymagania.

- Jeżeli chcesz - odrzekł, niespodziewanie zażeno­wany.

Może i wyglądała na zrobioną z delikatnego szkła, ale najwyraźniej drzemie w niej jeszcze druga natura!

- Chcesz? - spytał powtórnie, gdy cisza się przedłu­żała. Zaczął się poważnie bać, że odpowie przecząco, że będzie uważała, że nie ma w nim nic interesujące­go. - Chcesz mieć chłopaka takiego jak ja?

Może inne odpowiedziałyby szybko i bez zastano­wienia. Dla Elise była to sprawa poważna i zobowią­zująca, niemal jak przysięga.

- Tak - rzekła w końcu. Bez radości i promiennego spojrzenia, bez uśmiechu. W oczach miała powagę. - Tak, Simon. Ale tak niewiele jeszcze wiem. I nie znam cię jesz­cze, nie tak, jak bym chciała. Ty też mnie nie znasz...

- Znam na tyle dobrze, żeby cię... lubić - odparł. Nie­wiele brakowało, by powiedział „kochać”, ale nie mógł.

Nadal to było, jak na niego, zbyt mocne słowo. Nie wiedział, czy zdoła kiedykolwiek je wypowiedzieć, by­ło zbyt... babskie.

Słowo „lubić” całkiem wystarczyło Elise. Bała się nawet, że powie to drugie słowo. Wtedy wszystko sta­łoby się takie trudne...

- Wielu będzie mi zazdrościć - mówił dalej z zado­woleniem w głosie.

- Może Kristoffer? - prychnęła. Nie chciała przy­znać, że miała powodzenie.

- Nie tylko on. - Simon przyciągnął Elise bliżej, aż oparła się o jego ramię. - Nie tylko ja wystawałem pod twoim oknem. Knut mówi coś innego...

- Knut za dużo gada - ucięła. Nie chciała drążyć te­matu. - Nigdy nie zwracałam na nich uwagi...

Jej słowa były jak karmelki dane głodnemu dziecku.

- Tak, trudno cię było wyciągnąć. No i wejść do środka - dodał znacząco.

Elise nie odpowiedziała. Może i byli parą, ale nie mogła mu na wszystko pozwalać. Takiej pewności jeszcze co do niego nie miała.

- Czy teraz mnie wpuścisz? Potrząsnęła głową.

- Przecież dzielę pokój z Mają - odrzekła. - I nie je­stem taka...

Simon nie spodziewał się innej odpowiedzi, ale chciał ją usłyszeć. Elise była dziewczyną, o której się marzy. Dziewczyną, z którą się można ożenić.

- Ale mogę cię chyba pocałować?

Nawet nie zamierzał zadać tego pytania, samo przy­szło. I gdy już je postawił, a ona wahała się z odpowie­dzią, musiał udowodnić, że jest mężczyzną! Nie mógł tak ciągle pozwalać jej na ustanawianie tempa. W koń­cu był nie byle kim!

Powoli przeniósł rękę z jej talii pod brodę. Palce le­dwo dotykały delikatnej skóry Elise.

Uniosła ku niemu twarz. Oczy miała szeroko otwar­te i tak przerażone, że aż go coś zabolało.

Marzył o tych ustach. Kusiły go już długo, a jednak nigdy ich nie dotknął. Teraz przesunął po nich palcem wskazującym. Powoli, delikatnie, jak jeszcze nigdy nie dotykał żadnej dziewczyny. Jej oddech się zmienił, od przerażonego do niemal bezgłośnego, wyczekującego.

Simon przełknął ślinę.

Przecież to w końcu tylko pocałunek!

Położył dłoń na karku dziewczyny, obrócił ją ku so­bie, przycisnął mocno, aż poczuł jej ciało przez cien­ką bluzkę.

Przygniótł ustami jej usta. Twardo i pożądliwie.

Zdusił uśmiech Elise. Jego palce wpiły się w ramio­na dziewczyny, trzymał tak mocno, jakby zamierzała uciec. Jego język wcisnął się pomiędzy jej zęby, zdzi­wił ją, szukał jej języka...

Elise nie rozumiała tego. Nie wiedziała, czego chce. Nie to uważała za pocałunek!

Wparła pięści w pierś Simona. Pchała i pchała, ale on tylko ją mocniej przytrzymywał. Opór Elise spra­wił, że jego usta żądały więcej.

Dziewczyna się nie poddawała.

Powoli Simonowi wracał rozsądek. Usta Elise były tak zimne, sztywne i suche...

Poczuł wreszcie sprzeciw jej ciała, to, że odsuwa się od niego z całych sił.

Puścił ją. Nie wiedział, co począć z rękami, wydawały mu się ogromne. Wcisnął je w końcu do kiesze­ni. Nie odważył się spojrzeć na Elise. Usłyszał tylko szelest mchu i liści, gdy odsuwała się od niego. Tak da­leko, że nawet nie czuł już ciepła jej ciała.

Nagle uderzyła go pewność.

Najgorsze, że powinien był zrozumieć to wcześniej. Przecież Elise się jeszcze z nikim nie całowała!

Mogła tańczyć jak żadna inna i śmiać się do chłop­ców, ale była jak motyl. Równie lekko uciekała od na­trętów.

Nie była cnotką, ale różniła się bardzo od dziew­cząt, które znał.

Musiał się z nią obchodzić zupełnie inaczej niż z nimi.

- Przepraszam! - Nie pamiętał, kiedy ostatnio uży­wał tego słowa.

Za odpowiedź słyszał tylko deszcz.

- Nie tak to miało wyglądać. Straciłem głowę. Nie jesteś taką dziewczyną, Elise... Ja tylko... tyle o tym ma­rzyłem. Tak bardzo tego pragnąłem, już od dawna...

Simon wiedział, że jego słowa brzmią idiotycznie, ale dziewczyny mu wierzyły. Używał już tych słów...

Spojrzał na Elise. Pochwycił jej spojrzenie i zdołał dostrzec, że była nie tylko przerażona. Policzki jej pa­łały, wargi drżały lekko, choć starała się to ukryć. Uda­ło mu się chyba coś w niej obudzić.

Przytrzymał spojrzenie dziewczyny. Miał nadzieję, że wyglądał na skruszonego. Uśmiechnął się przepra­szająco. Nie musiał zbytnio udawać.

Ona pozbawiała go pewności siebie.

Nie miał pojęcia, jak z nią postępować.

Te inne nie były takimi niewiniątkami. Znały reguły gry i wiedziały, czego mogą oczekiwać. On też wiedział.

A teraz nie był nawet pewien samego siebie.

- Chciałem cię tylko pocałować - powiedział i po­czuł się niewypowiedzianie głupio.

- Ale ja jeszcze nie całowałam nikogo takiego jak ty. Uśmiech podciągnął w górę kąciki jej ust. Sprawił, że stała się tak ładna, że aż go coś zabolało. Gdy się uśmiechała, stawała się zbyt ładna.

Słyszał, jak inne dziewczęta mówiły, że taki typ uro­dy szybko więdnie, że tak ładne dziewczęta stają się brzydkimi kobietami. On im nie wierzył. Mówiły to z czystej zazdrości.

- Z nikim się nie całowałam - rzekła cicho. - Nie wiedziałam, że to tak...

Żadna inna dziewczyna by się do tego nie przyznała.

- To jest tak - odparł. - I jeszcze na tysiąc sposo­bów. Łagodniej. Krócej. Dłużej. Jeszcze inaczej...

Gardło mu się ścisnęło.

- Rozumiem - odpowiedziała blada. - Może będzie... łagodniej... następnym razem?

- Może od razu? - spytał ochryple. Elise przysunęła się do niego odważnie. Przełknęła ślinę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Od razu. W końcu nie mogło być gorzej niż za pierwszym razem!

Deszcz długo nie ustawał. Już prawie zapadła noc, gdy Elise postanowiła wracać do domu.

Szła okrężną drogą na wypadek, gdyby ją ktoś zo­baczył.

Trawa i wrzosy były mokre po deszczu. Wilgoć szybko przeniknęła jej buty.

Powinna się niepokoić o Simona. Nocą w górach zrobi się pewnie zimno, a on przemókł i miał cienkie ubranie. Nie mógł rozpalić ognia, to by zauważono.

Ale na pewno sobie poradzi. Simon jest jak kot - spada zawsze na cztery łapy.

Silni, rozsądni mężczyźni raczej nie zamarzają!

Plącząc się o spódnicę, schodziła w dół. Zatrzyma­ła się i wciągnęła zapach mokrego, letniego lasu. Nic na świecie tak nie pachniało.

Osada wyglądała jak całkiem wymarła.

A może nie było tańców, przemknęło jej przez gło­wę. Myśl ta sprawiła, że poczuła się raźniej. Od razu poszła szybciej, a spódnica już nie wydawała się jej mokra i ciężka.

Nadal czuła dotyk dłoni Simona na ramionach. By­ła pewna, że jego mocne uściski pozostawiły ślady. Oby tylko Maja spała, gdy wróci i będzie musiała prze­brać się w koszulę! Czuła, że nie byłaby w stanie znieść niezgłębionego spojrzenia siostry i jej wiele mówiące­go milczenia. Bo nawet usta wydawały się inne: cieplej­sze, większe. Nie zdziwiłoby jej, gdyby zdradziły te pocałunki, które przyjęła i w których starała się zna­leźć przyjemność.

W domku na cyplu świeciło słabe światło. Nie uda jej się wśliznąć niezauważalnie.

Reijo był w takich przypadkach uparty: zawsze ktoś siedział i czekał na spóźnialskiego.

Maja nazywała to nadmierną opieką, mimo że to na­der rzadko dotyczyło jej samej.

Elise poczuła się bezpieczna. Blask lampy mówił, że jest ktoś, kto ją kocha i się o nią troszczy.

Ktoś, kto poświęca swój sen, aby się upewnić, że wróciła.

Wiele razy spędzała takie wieczory na serdecznych rozmowach z Reijo. Gasili wtedy lampę i siadali po dwóch stronach stołu. Były to chwile, gdy słowa przy­chodziły same. Nie bali się wtedy tego, co mogą po­wiedzieć. Nic nie zostałoby użyte przeciwko nim. Eli­se wiedziała, że mało kto miał takiego ojca. Reijo był jedyny w swoim rodzaju.

Ale tego wieczora to nie Reijo czuwał.

Na palenisku żarzyło się jeszcze, jak zwykle. Samot­na lampa rzucała słabe światło na blat stołu. Dom po­grążył się w ciszy, izba wydawała się niewielka i pełna życzliwego ciepła.

- Powiedziałem Reijo, że jest za stary, żeby czekać na młodzież - odezwał się Matti z rozbrajającym uśmiechem.

Elise zrobiła to, co zwykle: usiadła na lawie pod oknem, zrzuciła buty i podciągnęła pod siebie nogi.

- Reijo także zapala lampę - powiedziała, skinąwszy głową w stronę światła. - Mówię mu, że to marnotraw­stwo w letnie noce, ale on uważa, że nie należy oszczę­dzać na przyjemnościach.

- Ma rację - stwierdził Matti.

Siedział z wyciągniętymi nogami w krześle Reijo - i cał­kiem do niego nie pasował. Nikt inny nie może pasować do tego krzesła, pomyślała Elise.

- Nie powinnaś się martwić o tego zdechlaka, który uważa się za twojego zalotnika - podjął po chwili. W jednym kąciku ust gościł jakby lekki uśmiech, ale ze spojrzenia brązowoczarnych oczu bila powaga. - Reijo może stał się zbyt łagodny z upływem lat. Może za dłu­go czekał z wyjaśnieniem staremu, jak sprawy stoją. Ale Kristoffer będzie już miał jasność w tej sprawie. Jakem Matti Alatalo, zadbam o to, abyś nie musiała wycho­dzić za tego, którego nie chcesz.

Elise potarła podbródek o podciągnięte kolana.

- Dziękuję ci - odrzekła cicho. - Sądzę jednak, że Reijo też może powiedzieć to samo. On jest tylko ta­ki łagodny...

Matti przejechał rozczapierzoną dłonią przez swe jasne włosy.

- Rozumiesz, ja cały czas myślę o Raiji. Zastana­wiam się, jakby to było, gdyby wtedy dostała Mikka­la. Tego jedynego, którego chciała...

- Ja nie miałam nikogo - wyznała. - Nikt mnie nie chciał, przynajmniej nie oficjalnie. Pewnie musiała­bym iść na służbę. I wtedy nigdy nie zdołałabym się odwdzięczyć Reijo.

- Można na to i tak spojrzeć - przyznał jej prawie wujek, który nigdy nie chciał uchodzić za myśliciela.

- A Raija... - zaczęła dziewczyna niepewnie, ale za­chęcona jego spojrzeniem mówiła dalej: - Raija ściga­ła marzenie. Ona żyła swoją tęsknotą. Nie wiem, czy byłoby jej lepiej, gdyby dostała wszystko od razu...

Jego oczy tak bardzo przypominały oczy siostry. Elise dostrzegła to już wcześniej, ale teraz ją to aż uderzyło.

- Ale na to pewnie tylko ona mogłaby odpowiedzieć... Pokiwał głową.

- A co z tobą? - spytał, znów wbijając w nią wzrok.

Elise zastanowiła się, czy on też jak Raija ma zdol­ność do wyczuwania tego, co tylko drżało w powie­trzu, nie wypowiedziane.

- Jesteś zadowolona z tego, co dostałaś? - pytał da­lej. - A może pielęgnujesz inne tęsknoty? Masz marze­nia, Elise?

- Oczywiście - przyznała. - Przecież jestem już wy­starczająco dorosła, prawda?

- A czy jest w nich ten chłopak, z którym poszłaś w góry? Nie odpowiedziała od razu. Nie mogła. Matti umiał za­dawać pytania jak Raija: niespodziewane, bezpośrednie.

- Simon jest... wspaniały - wykrztusiła w końcu. Wiedziała, że nie kłamie. - Jest mocny jak skała, nie boi się pracy... To jedyny syn w rodzinie i wszyscy są­dzą, że da sobie radę w życiu.

- Raija nigdy nie była tak rozsądna, że wybrałaby sobie męża z takich powodów - rzucił Matti sucho.

Elise wzruszyła ramionami.

- Ja nie jestem Raiją. I... lubię Simona. Bardziej niż kogokolwiek. Nie jestem może tak... dzika z natury jak twoja siostra.

Matti chciał to poprawić na „namiętna”, ale opano­wał się. W ogóle nie wiedział, dlaczego zmusił dziew­czynę do poruszania takich tematów. Nie było to szczególnie miłe z jego strony.

- Nie obiecuj tylko zbyt wiele, zanim nie będziesz pew­na - rzucił. - Bardzo bym nie chciał widzieć cię nieszczęśli­wą. Lepiej, żeby żadne z was nie doświadczyło losu Raiji.

- Obiecuję ci, że będę szczęśliwa! - Elise przerwała czar chwili, wstając. - Ale najpierw muszę się wyspać.

Matti długo jeszcze siedział. Widział, jak się rozjaśnia, widział, jak ranek nabiera rumieńców - i zasnął przy ku­chennym stole.

W krainę snu odprowadziły go słowa Elise.

Obiecuję ci, że będę szczęśliwa!”

Był w tym rodzaj jakiejś magii, ale nie wiedział, kie­dy i jak ta magia zadziała.

Też musiał się najpierw wyspać.

5

Kristoffer także miał poczucie godności, tak z du­mą twierdził. Był człowiekiem, z którym należało się liczyć. Takim, z którym opłacało się trzymać. I takim, z którym nie należało zadzierać.

Teraz to wszystko należało do przeszłości.

Śmiano się z niego wokół całego fiordu.

A wszystko przez tego chłystka, syna Artura.

Kristoffer zdawał sobie sprawę, że sam nie miał naj­czystszego sumienia po tym, jak rozpowiadał na pra­wo i lewo, że wychowanica Kwena Reijo została mu obiecana na żonę. Nic takiego nie ustalali.

Ludzie jednak zaczęli szeptać, że tak często zagląda do domku na cyplu. Musiał podać jakiś powód. Nie mógł się wyprzeć, kogo tam odwiedzał, więc powiedział, że są zaręczeni. Wcześniej czy później i tak się to stanie.

No i zjawił się ten nieznośny chłopak. Miał opinię kobieciarza, ale wydawało się, że dziewczętom to nie przeszkadza.

Kristoffer zaczął się niepokoić, gdy dotarły do nie­go pogłoski, że Arturowy Simon lata za Elise. Jeszcze bardziej go zaniepokoiło, gdy powiadano, że dziewczę nie ogania się za bardzo przed tym młodym byczkiem.

No i potem zachorował...

Wtedy wymyślił, że zatopi łódkę i rozgłosi, że mu ją ukradziono. Sieci też nie było trudno zniszczyć.

Trochę ich żałował, ale robił to w imię przyszłości. Musiał pozbyć się tego szczeniaka raz na zawsze.

Przypomniał sobie, że prababka Simona była Laponką. Przydało mu się to. Większość ludzi wierzyła w klątwy i czary. Nie żeby on sam, oczywiście, był przecież oświe­conym człowiekiem. Ale ludzie łapali się na takie historie.

Nawet go bawiło szerzenie pogłosek, że ktoś chyba rzucił na niego klątwę.

Teraz nie było już mu do śmiechu. Miał nadzieję, że chłopak ugnie się od razu. Oczywiście, straszył tylko tym lensmanem, nie zamierzał posunąć się dalej.

Lensman był nowy i nie znał jeszcze Kristoffera zbyt dobrze. Może by i wyśledził, że zatopienie łódki to jego sprawka...

Straszył tylko.

A ten łobuz uciekł do lasu. Niektórzy mówili, że za granicę. Szczęśliwej drogi, jeśli tak.

Ale pewny nie był.

Ktoś powiedział, że Simon jest w górach, że Elise pomogła mu uciec i że codziennie go odwiedza.

Bratankowie Kristoffera obserwowali dom na cyplu i je­go mieszkańców; wszyscy zachowywali się normalnie. Chłopcy opowiadali, że Elise prawie nie wychodzi z domu.

Ale ludzie się śmiali.

Kristoffer miał tego dosyć.

Postanowił złożyć Reijo wizytę. Porozmawiać z nim poważnie. Powiedzieć, że już najwyższy czas uporząd­kować sprawy. Nie może być przedmiotem kpin.

Przyzwolenie Reijo, zapowiedzi i wyznaczenie da­ty. To powinno zostać ustalone podczas tej wizyty.

Wesele wyprawi się takie, jakiego nikt jeszcze nie widział. Sam Kristoffer je przygotuje, Reijo nie będzie musiał. Ojcu wielu córek nigdy się nie przelewa. O po­sag nie zamierzał prosić. Czy Reijo znalazłby kiedy­kolwiek tak szczodrego zalotnika?

Kristoffer wybrał sobie żonę i musi ją dostać bez względu na koszty.

Simon przebywał w ukryciu już ponad tydzień. Eli­se jeszcze ani razu go nie odwiedziła.

Knut pierwszy odkrył wartę, jaką postawił stary. Powiedział o tym Elise i Mai. Chciał powiedzieć też Mattiemu, ale Elise się sprzeciwiła.

- To tylko pogorszy sprawę - twierdziła. - Nie chcę, żeby coś się stało z mojej winy. Już i tak źle, że Simon ukrywa się jak jakiś wyjęty spod prawa.

- Myślałam, że sądzisz, że to właśnie jest podnieca­jące - rzuciła Maja. - Słodkie. Że jakiś mężczyzna był w stanie coś takiego dla ciebie zrobić...

- Nie jestem taka, jaką chciałabyś mnie widzieć - rze­kła Elise cicho. - Może kiedyś poświęcisz chwilę czasu i poszukasz tej prawdziwej mnie.

Dobrze, że Maja zgodziła się przynajmniej na zanosze­nie jedzenia Simonowi. Zawsze uganiała się po górach i la­sach, dlatego nikomu nie mogło się to wydać podejrzane.

Ludzie ze wsi już dawno poznali jej kapryśny cha­rakter. Prześmiewano się, że jest z niej kandydatka na żonę dla kogoś o mocnych nerwach i słabym wzroku. Reijo nie pozbędzie się jej tak łatwo, chyba że pomo­że mu w tym pokaźny posag.

Elise miała wyrzuty sumienia.

Powinna była odwiedzić Simona.

Co on może sobie o niej myśleć?

Prosiła Maję, aby powiedziała mu, że chce go odwiedzić, ale nie może. Jednak nie była pewna, czy Maja to zrobiła. Nie przekazywał żadnej odpowiedzi poza pozdrowienia­mi, a one nic nie mówiły. Może Simon uważał, że głupio jest zdradzać coś więcej przez siostrę swojej dziewczyny...

Maja poszła w góry o świcie. Bez wahania pozosta­wiła swoje obowiązki reszcie domowników.

To była jej kolej na przyniesienie wody i dobrze o tym wiedziała. Elise też. Maja jednak rzuciła jej szyb­kie spojrzenie i słowa, że idzie.

Elise przyniosła wodę. Zamiotła izbę. Posprzątała po śniadaniu, schowała naczynia.

Chociaż tyle mogła zrobić. To przecież jej wina, że Simon musiał uciekać.

Matti poszedł za nią, gdy zeszła do potoku po na­stępną porcję wody. Nosidła, które zostały tu po Raiji, zaczęły przystosowywać się do kształtu ramion Elise. Była najstarsza. Przyniosła już niejedno wiadro wody.

Okolica była płaska. Potok płynął zakolami od stro­ny gór. Las trzymał się na odległość i tylko z daleka osłaniał ją i Mattiego.

- Wygląda na to, że Maja chętniej chodzi do twego kawalera niż ty - rzucił i usiadł na trawie koło potoku.

- Czyżby?

- To dla mnie drobiazg pozbyć się tych dwóch bał­wanów, którzy czają się na cyplu i uważają, że są nie­widzialni. Santeri i ja moglibyśmy ich stłuc jedną rę­ką, i to obu naraz.

Elise spojrzała na niego, zdziwiona.

- Myślałaś, że o nich nie wiem? Że Reijo też nicze­go nie zauważył?

- To mój kłopot - odpowiedziała. - To przecież mo­ja wina...

Potrząsnął głową.

- Ty jesteś tu najmniej winna. Nic na to przecież nie możesz poradzić, że mężczyźni zakochują się w to­bie, bo jesteś taka ładna. Ty o to nie prosiłaś.

Elise pozwoliła mu napełnić wiadra. Usiedli potem razem na trawie.

- On na pewno chciałby cię zobaczyć, nie sądzisz? Elise pokiwała głową.

- I chyba nie jesteś zadowolona, że tylko Maja go odwiedza?

Potrząsnęła głową. Uśmiechnął się szeroko.

- Obiecuję ci pozbyć się ich, jeszcze zanim Maja wróci. Co ty na to?

- Zrobisz to tak, żeby nie wybuchła awantura? - W gło­sie dziewczyny pojawił się wyzywający ton, a w oczach wyraz złośliwości. Tego by się nikt po niej nie spodziewał.

Ale Mattiego to nie zdziwiło.

- Oczywiście - rzucił lekkim tonem. - Nawet ich nie dotknę. Ale nie podpiszę się pod obietnicą, że będą po­tem zdrowi. Chyba za słabo piszę - dodał z uśmiechem.

Zgolił brodę i wąsy i skóra pod zarostem okazała się jaśniejsza niż na reszcie twarzy. Wyglądało to tro­chę śmiesznie, ale Elise nawet nie przyszło do głowy żartować z Mattiego.

- Wezmę wiadra - powiedział, gdy zaczęła zaczepiać jedno o nosidła. - I wezmę je w ręce.

Elise szła, niosąc nosidła pod pachą. Czuła się dziwnie.

- Simon by pewnie nie zaproponował mi tego - wy­mknęło się jej.

Matti zatrzymał się na chwilę i popatrzył na dziewczynę.

- A powinien - rzucił.

Elise żałowała, że nie umiała panować nad językiem. Od razu poczuła się głupia. Matti na pewno za taką ją uważa.

Mężczyzna nie mówił nic więcej, póki nie znaleźli się przy domu. Poprosił ją, by pozostała na podwórzu, żeby ludzie Kristoffera mieli na czym zaczepić wzrok. A on i Santeri wybiorą się na szybką przechadzkę w gó­ry, dodał z mrugnięciem oka.

Był taki jak zawsze.

- Po usłyszeniu sygnału pójdziesz w góry.

- Sygnału? - spytała zdezorientowana. Zaśmiał się jak chłopiec.

- Zrozumiesz, gdy go usłyszysz - zapewnił. Ale nic więcej nie zdradził.

- Dokąd idą ci dwaj? - zastanawiała się Ida, gdy Eli­se wyciągnęła ją na dwór, żeby potrzymała dla niej wełnę do zwijania.

- Pozbyć się psów pasterskich Kristoffera.

- Prosiłaś o to?

Ida często zadawała pytania zmuszające do udziela­nia nieprzyjemnych odpowiedzi.

- Nie - rzuciła Elise ostro. Zamilkła i tylko coraz gwałtowniej zwijała wełnę w kłębek. - Jestem jakaś po­denerwowana - westchnęła. - Chyba mam dość wszyst­kich mężczyzn.

- No, to raczej niemożliwe - stwierdziła Ida, patrząc złośliwie na nią swymi zielonymi oczami. - Mam wraże­nie, że jesteś gorsza dla nas, dziewczyn, niż dla mężczyzn...

- Czy Maja...? - Elise przerwała. Nie mogła dokoń­czyć pytania. Tego nie wolno mówić ani o to pytać. Ale Idy nie dało się oszukać.

- Czy Maja jest zakochana w Simonie, to chciałabyś wiedzieć? - spytała spokojnie.

Elise popatrzyła na nią i tylko skinęła głową.

- Tak, to. Ida uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. Reijo tyle razy jej powtarzał, że dziewczęta w jej wieku nie noszą już roz­puszczonych włosów, ale to nie skutkowało. Ona nosiła. Burza miedzianorudych włosów spłynęła Idzie na plecy. Elise w ułamku sekundy zobaczyła przed sobą młodą Raiję. Tyle że jej włosy miały kolor węgla i skrzydeł kruka...

- Nigdy nie wiadomo, o co chodzi Mai - usprawie­dliwiała się Elise. - A ona tak chętnie biegała do niego w góry... Na pewno nie dla mnie!

- Ona bardziej nas kocha, niż to okazuje - rzekła Ida cicho. - Ale uważa, że słabością byłoby okazanie uczuć. Simon? Nie wiem. Ona mi nic nie mówi. A na pewno nie Knutowi. Dobrze byłoby, gdyby był tu Ailo. On by wiedział. Maja więcej z nim rozmawiała niż z nami wszystkimi razem wziętymi. Łącznie z Reijo. - Nabra­ła oddechu. - Ale nie mogłabym uwierzyć, że Simon jest w jej typie. - Zaśmiała się. - On jest w moim typie. Jeżeli ci się znudzi, możesz mi go odstąpić...

Twarz Elise rozjaśniła się w uśmiechu.

- On jest o milion lat za stary dla ciebie, siostrzyczko!

- Bałam się, że tak odpowiesz... - Zniżyła głos i powie­działa z tajemniczym uśmiechem: - A Santeri jest jesz­cze o pół miliona lat starszy od Simona. Ale lubi mnie...

- Santeri? Ida pokiwała głową, zadowolona z siebie.

- Przecież on ma tyle lat, co Reijo!

- Wiem. Ja nie jestem w nim ani trochę zakochana. Ale to zabawne móc tak go podrażnić. Mężczyźni są jak duże dzieci.

- Reijo wie o tym? - spytała Elise, nadal oszołomiona.

- Na pewno nie. - Ida uśmiechnęła się szeroko. - I nie wolno ci zepsuć mi zabawy, mówiąc mu to! Tata jest trochę przewrażliwiony na punkcie mojej cnoty.

- Nawet nie powinnaś znać takich słów! Ja w two­im wieku nie znałam.

- Cieszę się, że nie jestem tak nieoświecona - odpo­wiedziała Ida przemądrzale. Nagle, patrząc szeroko otwartymi oczami, wskazała ręką w stronę gór.

Elise usłyszała.

Huk.

Odwróciła się, choć bała się spojrzeć we wskazanym kierunku.

Matti powiedział, że nie zbruka swoich rąk. I że ona zrozumie sygnał, gdy go usłyszy...

- My tego nie widziałyśmy - rzuciła Ida i wciągnęła opierającą się Elise do domu.

Przez okno dojrzały obłok piasku, gdy lawina ka­mieni zeszła po stromym zboczu góry.

Zastanawiała się, czy ci, którzy leżeli u jej podnóża, zdołali przed nią ujść. - Matti nie obiecywał, że pozostaną w dobrym zdrowiu, ale nigdy nie przypuszczała, że zrobi coś takiego. Elise nie wiedziała już, co myśleć. Jej świat był tak różny od świata mężczyzn. Po prostu czegoś takiego sobie nie wyobrażała.

Zobaczyły, jak Reijo i Knut biegną od strony brze­gu morza i znikają za cyplem.

Ida wiedziała, co robić. Cisnęła w kąt wełnę i narzuciw­szy szal na ramiona Elise, popchnęła ją w stronę drzwi.

- Idź w góry - powiedziała trzynastolatka głosem znacznie bardziej władczym, niż można by się było spo­dziewać po osobie w jej wieku. - Ty i Maja byłyście w lesie. Ja doprowadziłam do ostateczności wujka Matti i Santeriego moim dziecinnym gadaniem. A cały czas wi­działyśmy Knuta i tatę na brzegu zajętych łódką. Świe­żo położona smoła na pewno uwolni ich od podejrzeń... Elise skinęła głową. Sama by tego tak szybko nie wymyśliła... Ta mała ma coś w sobie.

- Jesteś kochana, Ida - powiedziała i pocałowała ją przelotnie w policzek. I pobiegła.

Tą samą trasą, którą szli z Simonem. W połowie drogi do lasu napotkała dwóch mężczyzn, którzy szli sobie beztrosko ścieżką.

- Nie tego się spodziewałam! - wybuchnęła.

Santeri popatrzył na nią i na Mattiego, wzruszył ra­mionami i poszedł dalej. Matti zatrzymał się. Nie spra­wiał wrażenia, żeby był specjalnie dumny z siebie. Nie wyglądał też na zawstydzonego.

- Musisz przyznać, że podziałało.

- Udało im się uciec? Spojrzał na nią spod brwi o ton ciemniejszych niż włosy.

- Nie wiedziałem, że wstawiasz się za tymi, którzy życzą ci źle.

- Udało im się uciec?

- Chyba tak. Spojrzał ponad jej ramieniem. Nie było po nim znać wyrzutów sumienia. Potraktował to dziwnie lekko. Elise nie wiedziała, co ma sądzić. Jakaś jej część była zła. Inna... nie, nie mogła być tak żądna zemsty! To do niej niepodobne!

- Widziałem jakąś postać, która uciekła z miejsca, do­kąd zeszła lawina. Ale wszystko pokrywały kłęby kurzu. Trudno cokolwiek odróżnić. No i nie mogliśmy stać tam i patrzeć, bo ktoś mógłby nas dostrzec na górze. To była zwykła lawina, Elise. Zaskoczyła nas tak samo, jak innych. Odwróciła się od niego. Nie podobała jej się ta stro­na jego charakteru. Stracił nieco swego blasku. Matti, ten wujek Matti, który zawsze cieszył się u niej spe­cjalnymi względami...

- Nie przypuszczałam, że możesz zrobić coś takiego - przyznała, blada. - Nigdy bym cię o to nie posądziła.

Matti przejechał dłonią po brodzie. Przyswoił sobie ten gest z czasów, gdy bywał bardziej zarośnięty.

- Chyba zbyt dobrze mnie oceniałaś, mała Elise - powie­dział smutnym tonem. - Nigdy nie byłem szlachetniejszy od innych, a raczej odwrotnie. Nie byłem najlepszym dzieckiem Pana Boga. I nawet nie drugim w kolejności. Nie jestem zrobiony z materiału na ideał. Chyba nie robią ta­kich nad rzeką Torne - uśmiechnął się lekko. - Ale to mo­że dlatego, że zostałem poczęty w latach głodu. Trudno się czegoś lepszego po mnie spodziewać: moi rodzice tak dłu­go żyli na chlebie z kory, że chyba zrobili mnie z drzazg.

Elise zarumieniła się, lecz nie mogła powstrzymać uśmie­chu.

- Ale przesadzasz - rzuciła. - Nie zmieniaj tematu!

- Ja mówiłem poważnie - odpowiedział bez śladu we­sołości. - Nie powinnaś uważać mnie za ideał, Elise.

Długo patrzyła mu w oczy, aż wreszcie pobiegła w gó­rę. Nie myślała już o tych dwóch, których może porwa­ła lawina. Nie myślała o niczym. Nie chciała myśleć.

Teraz myśli mogły być tylko niebezpieczne.

Maja schodziła w dół. Spotkały się na ścieżce. Dłu­go mierzyły się wzrokiem.

- Co, naprawdę się tam wybierasz? Oczom nie mo­gę uwierzyć.

- Jak on się ma? Maja zaśmiała się.

- No, a jak może się miewać po półtora tygodniu spę­dzonym wśród skał? Zanudził się na śmierć. Do tego stopnia, że rozmowę ze mną uważa za wydarzenie dnia.

- Może niedługo będzie mógł wrócić...

- Czyżby twój zalotnik tak szybko się poddał? - odezwała się Maja złośliwie.

Elise nie odpowiedziała.

- Zeszła lawina? Za cyplem? Słyszeliśmy piekielny łomot, a potem zobaczyliśmy chmurę pyłu. Dziwna pora jak na lawinę...

- Nie przeklinaj tak! - krzyknęła Elise bez zastano­wienia, lecz zaraz się opanowała. - Przepraszam - bąk­nęła. - To Matti i Santeri ją spowodowali - rzuciła, pa­trząc w stronę fiordu. Obaj już odeszli. Czyżby chcie­li szukać tych dwóch? Starczyłoby im zimnej krwi?

- O rany! - w glosie Mai zabrzmiał podziw. Oczy jej zwęziły się, gdy spojrzała na Elise. - Nie podoba ci się to, co? Strach cię obleciał? Ale Matti to prawdziwy Ala­talo. Jest w nim siła. W nas! Sprytne, bardzo sprytne!

- Nie jesteś żadną Alatalo - odcięła się Elise. Chcia­ła zranić Maję, chciała jej dopiec. - O ile pamiętam, twoim ojcem był Mikkal.

Trafiła. Przez moment w oczach Mai dostrzegła ból, ale trwało to tylko chwilę.

Głos przybranej siostry wcale na to nie wskazywał.

- Spiesz się do swego ukochanego, Elise, zanim wy­stygnie! - rzuciła i pobiegła w dół lekko jak kozica.

Pytanie, na które Elise mogła otrzymać nieprzyjem­ną odpowiedź, nie wypowiedziane zawisło w powie­trzu. Ostatni odcinek drogi przeszła ciężkim krokiem.

6

Elise zbliżała się do głazów, starając się narobić jak najwięcej hałasu. Nie chciała bynajmniej sprawić Si­monowi niespodzianki, o, nie!

Cisza była wręcz nienaturalna. Simon pewnie wstrzymał oddech, a wszystko wokół wyglądało tak, jakby na chwilę zamarło.

Zatrzymała się przed najszerszą szczeliną.

- To ja - rzuciła. Rozczochrana głowa pojawiła się w otworze. Na twarzy chłopaka malowało się niedowierzanie, lecz coś jeszcze... Strach?

- To ty? - spytał. - Ty, Elise?

Pokręcił głową i odsunął się, robiąc jej przejście.

Zagospodarował się, jak umiał najlepiej. Maja przy­niosła mu kilka derek, jedną położył na najwilgotniejszej części ziemi. Jedzenie, które mu dostarczyła, sta­ło pod skałą.

Niezgrabnie zrobił gest zachęcający, aby usiadła.

- Nie sądziłem, że przyjdziesz.

Nie spuszczał z niej wzroku. Musiał ją jakby na no­wo zapamiętać, sprawdzić, czy zgadza się z tym wize­runkiem, którym się sycił przez ten trwający wiecz­ność tydzień.

- Straże Kristoffera... znikły - powiedziała pobladły­mi wargami.

- Jak to? Zrezygnowali? Elise pokręciła głową.

- Zeszła lawina...

- A, słyszałem. - Zmarszczył brwi. - Nie do uwierze­nia. O tej porze roku? Nie padało już ponad tydzień. No i żeby tam? Tam jeszcze nigdy nie było lawiny!

- Nie - zgodziła się Elise.

- Porwała ich?

- Ja nic nie widziałam - odrzekła. - Mnie też nikt by nie dostrzegł w tym pyle. Dlatego mogłam tu przybiec...

Dziwne, jak łatwo przychodziło jej kłamstwo. Na­wet się nie wstydziła.

A może powinna. Simona nie powinna oszukiwać.

Ale ważniejsze było, żeby nikt nie dowiedział się o Mattim i Santerim. Nawet Simon nie powinien łą­czyć ich z lawiną. Nie wiedziała przecież, czy wysłani przez Kristoffera na przeszpiegi nie zginęli.

- Muszę cię objąć. Przysunął się bliżej. Elise zmusiła się do pozostania na miejscu. Nie mogła przecież uciec. Był jej chłopa­kiem i w pewien sposób miał do niej prawo.

- Pomyśleć tylko, że przyszłaś! Objął ją ramionami i potarł zarośniętym policzkiem o jej policzek. To drapało - i poczuła też jego zapach...

Aż przełknęła ślinę, żeby nie okazać niechęci, jaką w niej wzbudził.

Przecież płynęło tu tyle strumyków! Nie musiał się aż tak zaniedbać! Nie musiał tak brzydko pachnieć...

- Tęskniłaś za mną, co? - spytał z czołem opartym o jej czoło.

Chciała krzyczeć. Na tyle miała jednak silnej woli, że się opanowała. Zacisnęła zęby i nawet się uśmiechnęła.

- Myślałem, że już ci na mnie nie zależy - rzucił, podciągając jeden kącik ust w górę.

Kiedyś jego krzywy uśmiech wydawał jej się nieod­parcie uroczy, teraz - tylko znajomy.

- Zacząłem przypuszczać, że nie chciałaś przyjść. Ze Maja nie mówiła mi prawdy. Któregoś dnia omal jej nie przyłożyłem za to, że kłamie w żywe oczy, żeby mi dokuczyć. - Odwrócił w stronę Elise drugi poli­czek. Pod zarostem i brudem zdołała dostrzec opuchli­znę i zmieniony kolor.

- Ale ona umie się odciąć, ta twoja siostra. Uderzyła, i to mocno. Smarkula wbiła mi do głowy, że nie kłamie. - Simon uśmiechnął się ze szczerym podziwem. - Polu­biłem ją za to. Mimo że oberwałem od dziewczyny. Ale ona naprawdę ma sporo oleju w głowie. Zanim się z nią zacznie rozmawiać, widzi się tylko jej blizny. A gdy się już ją pozna, zapomina się o nich.

Te słowa sprawiły, że Elise wybaczyła mu i brud, i za­pach.

- No właśnie - rzekła ciepło. - Maja jest wspaniałą dziew­czyną. Chciałabym bardzo, żeby sama w to uwierzyła.

- Zazdrości ci. Elise pokiwała głową.

- Wiem. To nie jest przyjemne. Ona potrafi być na­prawdę miła, ma w sobie wiele dobroci. Nie pokazuje jednak tego prawie nikomu.

- Tak, to zrozumiałem - mruknął z policzkiem przy jej policzku. Elise wydało się, że w jego głosie za­brzmiała fałszywa nuta. - Kristoffer się pokazał?

- Nie.

- Co zrobi Reijo?

- O to musisz sam go spytać.

- A ten twój wujek? - Simon aż zesztywniał na wspomnienie Mattiego. - Maja mówiła, że on gotów jest pójść dla ciebie w ogień.

- Maja przesadza. Ale rzeczywiście jest miły. Będzie wspierał Reijo. Kristoffer nic u nich nie uzyska. Chy­ba nie będziesz musiał się dalej ukrywać. - Uśmiech­nęła się słabo. - Sądzę, że Matti chętnie by spuścił la­nie Kristofferowi.

- Ja też - mruknął Simon. - Może zrobimy to razem?

- Mam nadzieję, że nie! Nie odpowiedział, wzmocnił tylko uścisk. Poczuła, jakby znalazła się w pułapce. Jego rozchylone wargi zaczęły przesuwać się po jej policzku. Skubnął koniu­szek jej ucha, ugryzł leciutko, pieścił językiem szyję wzdłuż tętnicy. Uśmiechnął się, gdy poczuł w niej gwałtowne pulsowanie krwi.

Nie była więc taką lodową dziewicą. Może w środ­ku jest taka, jak przeczuwał...

Położył ręce na jej ramionach, zsunął szal i przyci­snął ją mocno do piersi.

Usta gładziły policzek. Elise odwróciła głowę, ale Simon przytrzymał ją tak, że nie była w stanie nic zrobić.

Jego usta były tak blisko, że mogła niemal je poczuć, choć jeszcze jej nie dotykały.

Ale zapach poczuła...

Raz za razem przełykała gwałtownie ślinę i zamknę­ła oczy. Objęła go kurczowo, trzymając jednocześnie na odległość. Wiedziała jednak, że on dostanie to, cze­go chce. Był od niej o wiele silniejszy, no i miał do te­go prawo. To musiało nastąpić...

Elise odważyła się rozchylić usta. Pocałunek smakował nieświeżo, ale jego wargi paliły jak ogień i coś w niej roz­topiły. Zdołały wypełnić dno pustki, która ją wypełniała.

Podobało jej się to, a jednocześnie tym gardziła.

Potrzebowała tego, ale nie wiedziała, czy to tak wła­śnie powinno być.

A on był zachłanny, żądający, głodny...

Czuła, że czerpie z niej dużo, dając niewiele w zamian, nic poza obrzmiałymi wargami i siniakami na ramionach. Jego język wprawnie bawił się z językiem Elise, ale ona właściwie nie wiedziała, czy jej się to podoba.

To oczywiście jej wina.

Simon był doświadczony. Nie ją pierwszą trzymał w ramionach. Na pewno nie ją pierwszą całował.

Simon wiedział, jak to się ma odbywać. Ona nie. Pewnie dowie się z czasem. Może wtedy będzie to ta­kie, jak sobie wyobrażała: mocniejsze, porywające.

To nie mogło być już wszystko!

- O nieba, jak ja za tobą tęskniłem! - mruknął chło­pak, przesuwając usta w dół po jej szyi. Zatrzymał go kołnierzyk bluzki.

Jego jedna dłoń podkradła się i rozpięła najpierw je­den guzik, potem drugi...

Usta pieściły coraz więcej skóry, ale jemu było za mało. Dłoń stała się bardziej niecierpliwa. Gwałtownie rozpinał bluzkę, aż guziki prysnęły spod jego palców. Usta poszły za palcami, paląc skórę dziewczyny. Elise chciała tego i zarazem nie chciała.

Przewrócił ją na derkę, a sam pół leżał, pól siedział pochylony nad nią. Kolano wsunął pomiędzy jej kola­na, niezauważalnie podsuwając w górę spódnicę.

Mocno obejmował ją jedną ręką, drugą odważnie wsuwając pod bluzkę i zdobywając cal po calu obszary miękkiej skóry Elise. Rozpiął jeszcze kilka guzików, aby usta i dłonie dosięgły tego, czego chciały.

Nikt tak jej jeszcze nie dotykał. Delikatnie ścisnął jej piersi, z uśmiechem pieścił językiem jedną brodaw­kę. Elise dostrzegła, że ona ściąga się i zaczyna ster­czeć. Jego uśmiech był niemal wyzywający...

Opuściła powieki.

Druga dłoń Simona uwolniła ramię Elise, przewę­drowała wzdłuż ciała i wsunęła pod jej ubranie. Popieściła drugą pierś, chciała ściągnąć z Elise bluzkę, roz­piąć spódnicę...

Coś mrocznego w dziewczynie odpowiadało na to, co Simon z nią robił. Puls krwi był inny. Przechodziły przez nią na przemian fale gorąca i zimna. W jednym momencie przyciskała się do niego, w innym odsuwała.

Przemieścił się nad nią. Jego usta i dłonie nadal wę­drowały. Zsunął się w dół, ujął w dłonie jej krągłe bio­dra, podczas gdy usta błądziły po jej piersiach. Blask w jego oczach był inny niż dotychczas.

Znów poszukał ust Elise, jego wargi pożądliwie przy­kryły jej wargi. Była uwięziona pomiędzy nim a ziemią. Jego kolano przesuwało się wzdłuż jej ud, delikatnie od­suwając je od siebie. Poczuła coś na biodrze i gdy uświa­domiła sobie, co to może być, aż się zachłysnęła.

- Nie, Simon!

Wcisnęła pomiędzy nich pięści i odpychała go z ca­łych sił.

- Nie, Simon, nie to! Nie chcę!

Jego pocałunek stał się łagodniejszy, przekonywają­cy. Dłonie pieściły miękko jej ciało. Poddała się im. W uszach jej szumiało, w skroniach waliło tak, że nie­mal nie słyszała własnych myśli. Skórę cudownie łaskotało, czuła, że słabnie, że niemal chce tego co on. Jednak rozsądek mówił nie. Coś w niej krzyczało, że nie powinna tego robić.

- Oczywiście, że chcesz - szeptał. - Wszystkie chcą. I wszystkie mówią nie, to część gry, moja mała Elise.

Pakami znów pieścił brodawki jej piersi.

- Nie chcesz? - drażnił się. - One mówią coś inne­go. Błagają o pocałunek. Podobał ci się, prawda? Chcesz, żebym znów to zrobił...

- Nie, Simon! Nie! Nie słyszał jej. Nie chciał jej słyszeć.

- Czujesz, co mogę ci dać? - Błysnął zębami w uśmiechu. - To nie byle co. Jestem w tym dobry, to prawda, nie przechwalam się, Elise. A dla ciebie zro­bię to jeszcze lepiej niż kiedykolwiek...

Chciał się dostać pod jej spódnicę. Ona nie pozwa­lała. Musiał ją puścić.

Elise przekręciła się na bok, gdy tylko na chwilę się uniósł.

Błyskawicznie zerwała się na nogi. Zanim Simon zrozumiał, co się stało, przemknęła obok niego i prze­cisnęła przez ciasny otwór. Otarła nagą skórę, lecz nie zwróciła na to uwagi.

Po prostu uciekała.

Dogonił ją głos Simona, nie słowa, ale ich ton. Zroz­paczony, wściekły, lecz także zmieszany z czymś, w co nie mogła uwierzyć. Z zawstydzeniem? Bzdury!

Elise biegła, potykając się, dopóki nie uznała, że już jej nie zobaczy.

Nie pobiegł za nią.

Właśnie tak przypuszczała.

Może naprawdę się wstydził?

Ale nie będzie go żałować. Simon dobrze wiedział, co robi. Nie powinna sądzić inaczej.

W połowie drogi do fiordu wpadła pomiędzy gęste brzozy. Dały jej schronienie i poczucie bezpieczeń­stwa, którego potrzebowała.

Drżącymi dłońmi zapięła bluzkę.

Nadal czuła dotknięcia jego rąk i ust na swoim ciele. Najgorsze było to, że coś ją ku niemu pchało, mimo że był brudny i zalatywał ziemią i potem. Mimo to jego po­całunki coś w niej obudziły. Użył swoich najlepszych umiejętności. Na tyle, na ile mu pozwoliła, działały...

Wszystko, co sobie kiedykolwiek wyobrażała, zbladło.

Działały.

Były momenty, gdy chciała tego. Czuła, że musi to kiedyś przeżyć, inaczej życie nigdy nie wróci do nor­malnego biegu.

Elise oparła się o drzewo i przycisnęła dłonie do po­liczków. Dopiero teraz puls się uspokajał. Ale policz­ki nadal płonęły. Simon obudził w niej wstyd - i ogień. Wszystkie jej marzenia były łagodniejsze, milsze.

Ale Simon nie był tylko brutalny. Umiał głaskać i pieścić bardzo delikatnie. On umiał być... dobry.

Elise znów zalała się rumieńcem pod wpływem tej myśli.

Czyżby była cnotką?

Wiedziała, ze mężczyźni wypowiadali to słowo z wyraźną pogardą. Gdy dziewczynie przypięto to określenie, niewielu już prosiło ją do tańca. Ale rów­nie źle było być dziewczyną łatwą...

Zastanawiała się, co Simon o niej teraz myśli. Czy opowie o niej komuś.

Może śmialiby się z niego, gdyby usłyszeli, że niczego z nią nie osiągnął. On, który cieszył się sławą kobieciarza.

To okropne słowo...

On robił to z innymi.

Elise znała niektóre z tych dziewcząt.

Wtedy, gdy tylko zwróciła na niego uwagę, nic to nie znaczyło.

Że one były na tyle głupie, że dały mu więcej, niż powinny, to przecież nie jej sprawa?

Simon był mężczyzną, i to prawdziwym. Żadna nie chciałaby mieć niedoświadczonego kochanka.

Ale gdy jej dotykał, czuła to inaczej.

Widziała przed sobą twarze tych innych i nie chcia­ła być taka jak one.

Może on był z nią na poważnie. Może wyobrażał sobie i księdza, i dzwony kościelne, ale to i tak nie uła­twiało sprawy.

Przespać się z nim to jakby dzielić posłanie z wszyst­kimi innymi jednocześnie.

To było odpychające.

Matti powiedział, że to nie jest jej wina. W innej sy­tuacji, ale mógłby to powiedzieć i teraz. Niemal sły­szała te słowa w uszach, ale brzmiały dziwnie mało przekonująco.

Czuła wstyd okrywający ją niczym gruby koc. Wzię­ła na siebie większą część winy.

Coś w niej tak skusiło Simona, że stracił panowanie nad sobą.

Chciała wierzyć, że był tak szlachetny, że nie zmu­siłby jej do niczego siłą.

Najwyraźniej było w niej coś...

Może powinna wrócić. Porozmawiać z nim. Prze­prosić...

Elise osunęła się na mech i oparła głowę o pień brzozy.

Przypomniała sobie jego spojrzenie, gdy wmawiał jej, że pragnie tego tak samo jak on, gdy chciał, żeby uznała jego wolę za swoją.

Nie mogłaby mu teraz popatrzeć w oczy jak wtedy, gdy bez wstydu przywarła do niego całym ciałem. Wtedy może by go i przyjęła, gdyby był gotów.

Nie mogła znieść, że użył jej słabości przeciwko niej. Miała ochotę, przyznawała ze wstydem. Obudził w niej coś, czego istnienia w sobie nawet się nie do­myślała.

Elise wiedziała już, że więcej na to Simonowi nie pozwoli.

Nawet gdyby nadal uważał ich za parę, wytłumaczy mu, że to niemożliwe.

Nie musi się już dłużej ukrywać. Sama powie Kristofferowi, że na pewno nic nie będzie pomiędzy nią a Simonem Bakken.

Zadurzenie i oczarowanie, które myliła z prawdzi­wym uczuciem, całkiem z niej opadły. Zostały podar­te na strzępy.

Może temu miała służyć ta przygoda. Ale oddałaby wszystko, żeby to móc odwrócić.

Simon dotykał jej. Dotykał tak, jak by chciała, że­by ją dotykał kochanek. A nie jak byle kto.

Simon Byle Kto...

Oparła policzek o podciągnięte kolana, nie mogąc sobie wybaczyć, że mogła być tak głupia.

Jak mogła być tak zaślepiona...

Simon był przystojny i łatwo się pomylić co do wła­snych uczuć na widok jego uśmiechu.

Nie ją jedną to spotkało, choć to słabe pocieszenie...

Na pewno jej minie. Jakoś zbierze siły, żeby mu o tym powiedzieć. On to uzna.

On nie był zły, tylko taki, jak wszyscy mężczyźni...

Trudniej myśleć o lawinie. Lawinie, którą wywoła­no z powodu jej i Simona.

Iluzję, która pękła równie łatwo jak warstwa lodu na kałuży po pierwszej mroźnej nocy, ktoś mógł oku­pić życiem. To jej ciążyło.

Nie mogła jeszcze wrócić do domu.

Musi najpierw przewietrzyć swoje myśli.

7

Reijo kopał i przeklinał. Jak wielu innych wiedział, że dwaj bratankowie Kristoffera niemal zamieszkali u podnóża góry za jego domem.

Był o to zły, ale postanowił poczekać na rozwój wy­darzeń. Może i stchórzył, ale od kiedy tu powrócił, po­stanowił się nie narażać. Chciał móc tu pozostać.

A teraz ta lawina.

Knuta był pewien. Cały czas pracował z nim przy smołowaniu łódki.

Idę i Elise widział na podwórku. Maja zaniosła je­dzenie temu szczeniakowi.

Pojawili się Santeri i Matti. Każdy z osobna i długo po wypadku.

- Będzie niezłe przedstawienie, jeśli bratankowie Kristoffera tu leżą - rzucił przez zaciśnięte zęby do Mattiego, który zaczął mu pomagać. - Poruszy niebo i ziemię, żeby nas o to obwinie.

Matti odwalił kamień i zepchnął go w stronę fior­du. Patrzył, jak uderza w wodę i znika z pluskiem. Za­brał się za następny i następny...

- Nawet Kristoffer nie może cię winić za zjawiska natury. Przy brzegu na pewno byli ludzie. Powiedzą, gdzie kto był.

Reijo otarł pot z czoła, przez co więcej piasku dosta­ło się mu do oczu. Mrugając, starał się dostrzec coś we wzbudzającej zaufanie twarzy Mattiego, jednak nie zdo­łał. Członkowie rodu Alatalo umieli po mistrzowsku ukrywać myśli i uczucia, powinien to już chyba wiedzieć!

- Sam to sobie powtarzam - rzekł. - Mimo to dresz­cze przechodzą mi po plecach. Rozumiesz, Matti? Chyba nikt nie widział... za dużo?

- A musi tak być? - spytał Matti obojętnie. - Jak by to było możliwe?

- No, może nie...

Pracowali dalej w ciszy. Przewracali blok za blo­kiem. Podważali i napierali ramionami razem, gdy to było konieczne.

A wszystko zaczęło się tak niewinnie. To były tyl­ko dwa spore kamienie, którym pomogli się stoczyć.

Matti nie przypuszczał, że spadnie dużo więcej niż te dwa. Zamierzał tylko dać wysłannikom Kristoffera poważne ostrzeżenie.

Ale okazało się, że góra jest dużo bardziej zwietrza­ła bliżej szczytu. Zaczęli zbyt wysoko.

Po stromej stronie kamienie porwały ze sobą jesz­cze kilka bloków. To było jak fala na morzu: zapocząt­kowana przez małe pluśnięcie, a zakończona zatopie­niem lodzi i ludzi.

Lawina objęła powierzchnię równą powierzchni wielu łodzi.

Matti był pewien, że widział człowieka uciekające­go przed tym, co z łoskotem pędziło z góry. Pamiętał mniej więcej, gdzie go widział.

Odrzucał kamień za kamieniem i miał wciąż nadzie­ję, że go znajdzie. Żywego. Szanse były minimalne.

Zastanawiał się, czy Santeri widział tego drugiego. Pytać nie mógł.

Wszystko miało być tylko dobrym uczynkiem wujaszka.

Teraz nie wiedział, czym to było.

Może zabójstwem?

Nie ułatwił Elise niczego, tego był pewien. I to go najbardziej martwiło.

- Coś tu jest! - zawołał Santeri. Stał w rozkroku po­między blokami i szukał czegoś ręką pomiędzy nimi. - Jakby ubranie.

Przybiegli do niego. Wspólnymi siłami odwalili naj­większe głazy. I zobaczyli, że Santeri miał rację.

Matti zmierzył wzrokiem odległość do tego miejsca, gdzie zdawało mu się, że widział człowieka. Mogło się zgadzać.

Leżał na skraju lawiny. Dużo niżej, niż przypusz­czał, ale pewnie go tu ze sobą przyniosła. Nie wydo­stał się na czas.

Odkopali go gołymi rękami i wynieśli ostrożnie spomiędzy kamieni.

- Einar - stwierdził Reijo. Był to starszy z braci, ciemnowłosy. Dało się to ustalić tylko po kolorze wło­sów. Twarz była zmasakrowana nie do poznania.

Na wodach fiordu pokazały się łódki. Ludzie wi­dzieli lawinę i chcieli zobaczyć z bliska, co się stało.

Wśród pierwszych przybyszów był Artur, ojciec Si­mona. Zobaczył ciało w trawie i tylko pokręcił głową.

- Dziwne miejsce na lawinę... - stwierdził i skinął głową w stronę góry.

Reijo przyznał mu rację. Nadal czuł, że coś tu się nie zgadza, ale nie chciał być pierwszym, który to po­wie. Nie mógł się odważyć. Bał się odpowiedzi, której należałoby udzielić.

- Z drugiej strony - dodał Artur - kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Pan Bóg wie, co robi. Sądzicie, że jest tam ktoś jeszcze?

Reijo pokiwał głową.

- Siedzieli tu już ponad tydzień, on i jego brat. Śle­dzili nas.

Artur westchnął, zrzucił kurtkę i zakasał rękawy.

- To ty i ja powinniśmy go znaleźć, co, Reijo? Mój chłopak był jednym z powodów, dla których oni tu w ogóle przyszli...

Reijo nie odpowiedział.

- Dzieci potrafią być krzyżem pańskim - mówił da­lej Artur. - Nic nie pomoże przemawianie im do roz­sądku. Za wszelką cenę muszą sami popełnić błędy, także te, które my popełniliśmy.

Znaleźli Augusta na samym dnie lawiny. Na twarzy nie miał ani zadrapania, ale ciało było zmiażdżone. Nie żył jak i brat.

Coś ścisnęło się w piersi Mattiego, gdy zobaczył, jak go wynoszą.

- Musiał spać - mruknął. - Ma tak spokojną twarz! Nikt na to nie odpowiedział.

- Popłynę z tobą z ciałami. - Artur stanął obok Re­ijo. - Kristoffer był ich jedynym krewnym. Matka chy­ba umarła w zeszłym roku?

Reijo też tak sądził. Nie pamiętał dokładnie. Wie­dział tylko, że ich ojciec zatonął, gdy byli mali. To dla­tego było ich tylko dwóch, tak nieliczne rodzeństwa rzadko się zdarzały. Ich matka nie wyszła ponownie za mąż. Pozostała wdową. Przypomniał sobie ubraną na czarno zgarbioną postać. Właściwie wolałby, żeby nie żyła. Żeby nie musiała tego przeżywać.

Trudniej pogodzić się ze śmiercią własnego dziecka niż ze świadomością, że samemu się umrze.

Reijo odwiezie ich do Kristoffera, który nigdy nie uwierzy, że on nie miał z tym nic wspólnego.

Powinien był wcześniej przerwać te dziwne zaloty!

Tego można było uniknąć...

Artur podszedł do Reijo i powiedział z obawą ści­szonym głosem:

- Simon chyba nie jest w to zamieszany? Mówią, że uciekł w góry, ty pewnie wiesz więcej o tym niż ja... On chyba tego nie... wywołał?

To tych słów bał się Reijo. Ale nie myślał wtedy o Simonie.

- On jest w górach - potwierdził Reijo. - Nie po tej stronie. Maja jest tam teraz z nim.

- Maja? Miałem wrażenie, że to o tą drugą chodziło?

- Elise nie mogła iść w góry, bo bała się, że tych dwóch ją wyśledzi. A Maja zawsze biegała do lasu al­bo w góry. Tak się ułożyło. A jedzenie musiał mieć...

Artur przyjął to do wiadomości.

Pokręcił głową i poszedł za Reijo w stronę domów. Musieli znaleźć coś na owinięcie zwłok.

Maja i Ida czekały przed domem. Maja chciała pójść zobaczyć lawinisko, ale Ida wczepiła się w nią z całych sił i nie pozwoliła.

- Znaleźliście kogoś?

- Dwóch. Martwych - odpowiedział Matti zmęczo­ny.

- Dziwna lawina - mówiła dalej Maja. - Nigdy bym nie przypuszczała, że akurat tam może coś zejść. Nie mieli szczęścia ci dwaj idioci. - Skrzywiła się. - Nie można powiedzieć, że diabeł zadbał o swoich!

- Maja! - wykrzyknęła Ida, choć właściwie podzie­lała jej odczucia.

- Spotkałaś Simona? - spytał Artur niepewnie. Nie chciał patrzeć na tę czarnowłosą dziewczynę, bo wie­dział, że jej blizny przyciągną jego wzrok.

- Simon na pewno nie miał z tym nic wspólnego! - stwierdziła pewnie Maja. Jej spojrzenie zatrzymało się na Mattim. - Simon i ja rozmawialiśmy sobie, gdy usły­szeliśmy huk. Potem zobaczyliśmy chmurę pyłu. Nie­długo potem wróciłam. Elise szła wtedy w górę... Pew­nie skorzystała z okazji.

- Elise i ja zwijałyśmy wełnę - wtrąciła Ida. - A Mat­ti i Santeri stali i patrzyli.

Reijo zmarszczył brwi. Nigdy jeszcze nie przyłapał córki na tak oczywistym kłamstwie.

- Nie musisz kłamać z naszego powodu - rzekł Mat­ti. - Santeri i ja byliśmy w zagajniku. Oglądaliśmy drzewa na wycinkę na opał na zimę. Usłyszeliśmy la­winę na prawo od nas. Myśleliśmy, że jest blisko, i na wszelki wypadek odbiegliśmy kawałek. W drodze po­wrotnej spotkaliśmy Elise. Porozmawiałem z nią chwi­lę, a Santeri zszedł.

Reijo dostrzegł we wzroku Mai coś, co mu się nie podobało. Rodzaj pewności, triumfu, a przecież śmierć nie powinna dawać powodu do triumfowania. Ona nie mogła mieć z tym nic wspólnego! Nie mogła! Ale by­ło coś...

Coś wiedziała?

- Wypadek - stwierdził Artur. - Przez moment ba­łem się, czy to nie Simon. Młodzi są tak gwałtowni. Z nimi nigdy nie wiadomo. A on jest trochę szalony!

Reijo poszedł do szopy po stare derki. Były nieco postrzępione i niezbyt czyste, ale nadawały się do te­go, czemu miały posłużyć.

Matti zaproponował, że też pojedzie.

- Potrzebujesz wsparcia przeciw Kristofferowi - rzu­cił krótko.

Reijo zgodził się. Mimo to nie podobało mu się spojrzenie, które wymienili Matti i Maja.

Podróż w głąb fiordu była długa i ciężka. To nie mo­rze czyniło ją taką, było gładkie jak rzadko, ale ciężar, jaki mieli w łódce i na sercach.

Reijo bał się spotkania z człowiekiem, który prze­wodził po tej stronie fiordu, ale który nie był na tyle silny, żeby znieść odmowę.

Reijo nie pamiętał Kristoffera z czasów młodości. Miał za mało lat. Ale ludzie mówili, że on zawsze był żądny uznania i że dobierał sobie przyjaciół wśród tych, którzy mogli mu się przysłużyć.

Byli już w połowie drogi, gdy musiał zadać szwa­growi pytanie, które go dręczyło.

- Czy to ty, Matti? Na kilka krótkich sekund Matti przestał wiosłować.

W następnej chwili wiosła równie spokojnie zanurzy­ły się w wodzie.

- Dlaczego o to pytasz? - odpowiedział Matti pyta­niem. Mówili po fińsku. Nie dlatego, że nie dowierza­li Arturowi, ale że naturalne było używanie ojczyste­go języka podczas poważnej rozmowy.

- Bo chcę znać prawdę - odrzekł Reijo. Nie spusz­czał spojrzenia z Mattiego. Miał mu za złe, że nadal wyglądał na obojętnego. - Można cię o to podejrze­wać.

- Na tak niebezpieczne rzeczy bym się nie odważył - odrzekł Matti, nawet leciutko się uśmiechając.

- Myślę, że tym razem mógłbyś. - Reijo był poważny. Kristoffer stał na brzegu. Widział łódkę z daleka.

Rozpoznał ich od razu. Wiedział, po co tu płynęli. Chyba nie po to, żeby spytać o pogodę? Drogo się bę­dzie cenił, zanim się na cokolwiek zgodzi. Łatwo im nie pójdzie. Ten łobuz Artura już długo zatruwał mu życie!

Trzeciego mężczyzny nie mógł rozpoznać. Nie przypominał sobie, żeby go już widział. Słyszał, że do domku na cyplu przypłynęli statkami z północy jacyś mężczyźni, ale nie dopytywał się. Wiele różnych osób przewijało się przez dom Reijo Kesaniemi.

Ten obcy wysiadł pierwszy. Był młodszy i wyższy od Reijo. Ładny chłopak. Nie przejmował się, że zmo­czył nogi, dociągając łódkę do brzegu.

Kristoffer podszedł do nich niespiesznie. Przyjrzał się obcemu; wydało mu się, że ma coś znajomego w twarzy, ale nie umiał powiedzieć, co.

- Coś wcześnie jak na wizytę - rzucił w stronę Re­ijo. Udał, że nie widzi Artura. W końcu żadnych prze­prosin jeszcze nie usłyszał i nie zamierzał ustępować, zanim tak się nie stanie. - Macie za mało roboty, czy się wam za dobrze powodzi na cyplu?

Reijo wstał i wysiadł z łódki z poważną miną.

- To nie jest towarzyska wizyta, Kristoffer. Oba­wiam się, że mamy dla ciebie złe nowiny...

- Ach, tak? - rzucił ostrym tonem. - Złe nowiny, mó­wisz? - Zmierzył wzrokiem Artura. - To dlatego jest tu ten tutaj? Te złe wiadomości mają coś wspólnego z tym łobuzem, jego synem?

- Miałem nadzieję porozmawiać z tobą o tym w cztery oczy - rzucił Reijo. Stał po kolana w wodzie, opierając się ciężko o krawędź łódki. - Poważnych spraw nie należy omawiać w takim miejscu.

- Co jest złego w moim kawałku brzegu? - Kristoffer bojowo wypiął pierś. - Co powiesz na to, że żą­dam, aby omówić to tu i teraz, Reijo Kesaniemi?

Reijo był zakłopotany. Boże, nie chciał czegoś takie­go! Miał mu powiedzieć, że jego bratankowie nie ży­ją, a nie odrzucać zalotnika przy świadkach.

- Może wysłuchasz najpierw, co mam ci do powie­dzenia? - zaproponował. - To może okazać się waż­niejsze...

- Na mojej ziemi ja decyduję, co jest ważniejsze - stwierdził Kristoffer butnie. Jego chude ciało aż się trzęsło. - Chcę tu i teraz prosić o rękę twojej wychowanicy, Elise Fredriksdatter. Masz mi zaraz odpowie­dzieć. Za stary jestem, żeby ktoś mnie trzymał w nie­pewności. Odniosłem wrażenie, że przyzwalałeś na ten związek, i dlatego nie podobały mi się plotki o niej i tym uganiającym się za nią kocurze.

- Trochę się pospieszyłeś - odpowiedział Reijo spo­kojnie. - Nie pamiętam, abyś kiedykolwiek coś wspo­mniał o ożenku, ani mnie, ani Elise. Ona nie przyjmo­wała od ciebie żadnych podarunków. Gościliśmy cię w naszym domu, tak jak każdego innego.

- Oznacza to, że umyślnie oszukiwaliście mnie?

- Sam się oszukałeś, Kristoffer. Elise była dla ciebie przyjazna, bo taka jest jej natura. Ona nie traktowała cię inaczej niż wszystkich. To ty widziałeś w tym coś więcej. Nie podobało jej się tylko, że rozgłaszasz wie­ści o waszych zaręczynach. To wstyd mówić coś takie­go o cnotliwej dziewczynie!

- Cnotliwej? - prychnął stary. - Na pewno nie jest cnotliwa, skoro przestawała z synem tego tutaj. Simon ukradł mi łódkę i zniszczył sieci.

- Myślę, że za bardzo się pospieszyłeś - odparł Re­ijo. - Simon to dobry chłopak. Nie zrobiłby czegoś ta­kiego. A o ile mi wiadomo, on i Elise są tylko przyja­ciółmi. Młodzi trzymają się razem, nic w tym złego.

- I co, dasz ją za żonę temu łobuzowi? Pójdę do lens­mana! Na pewno osadzi go w odpowiednim dla niego miejscu!

W końcu to Matti podniósł glos.

- Reijo nie obiecał tobie Elise. Ani Simonowi. Nie mógł tego zrobić.

- Tak? - Kristoffer był zdezorientowany. - A kim ty jesteś? Jeszcze jednym kocurem?

Matti wzruszył ramionami. Nie obraził się. Wie­dział, że stary i tak był w gorszym położeniu niż on.

- Jestem bratem Raiji. Nie znasz mnie. Raija była opiekunką Elise. Już wiele lat temu ona i Reijo przy­obiecali mi tę dziewczynę. Długo mnie nie było, ale ca­ły czas czułem się z nią związany. Złamanie obietnicy to poważna sprawa. Reijo nie mógł się zdecydować nie dlatego, żeby cię nie cenił. Po prostu nie mógł inaczej. Jesteś człowiekiem honoru, więc to zrozumiesz.

Kristoffer zagapił się na niego. To nie był jakiś ło­buz, okazał się nawet starszy, niż sądził w pierwszej chwili. Dobrze się wysławiał, był pewny siebie, no i wyglądał tak, że stary przeklinał swój wiek i znisz­czenia, jakie powodował w ludzkim ciele. Wiele by dał za to, żeby być podobnym do niego.

- A więc tak się przedstawia sytuacja? Reijo wymienił szybkie spojrzenie z Mattim. Co za przeklęty szczeniak! Ale musiał przyznać, że to było dobre wytłumaczenie, chociaż właśnie jego stawiało w dziwnym świetle. To on nie powiedział „prawdy” zalotnikom Elise.

Matti na pewno nie był głupi. Kristoffer musiał to uznać.

- Właśnie tak - przyświadczył Matti pewnym gło­sem. - Cieszę się, że już o tym wiesz. Ale to nie dlate­go przybyliśmy.

- Tak?

Reijo uniósł coś ciężkiego z dna łódki.

Kristoffer zdziwił się.

Chodnik?

Ale miał kształt ludzkiego ciała...

Reijo przeszedł na szeroko rozstawionych nogach do brzegu.

Także Artur wyszedł z łódki, pochylił się...

To samo.

Kristoffer cofnął się, żeby zrobić im przejście.

Reijo złożył swój ciężar przy szopie. Stał nieporuszony, dopóki Artur nie złożył obok swojego.

- Wiesz pewnie, że twoi bratankowie już długo krę­cili się koło nas...

- Co im zrobiłeś? - spytał Kristoffer z groźnym spo­kojem. - Co im zrobiłeś?

- Nikt im nic nie musiał robić - odpowiedział Reijo. Na karku czuł palące spojrzenie Mattiego. Zaraz się okaże, że to nie tylko przedstawiciele rodu Alatalo umieli obracać prawdą, jak im pasowało. - Byli tak nie­ostrożni, że wywołali lawinę. Widzieliśmy, jak toczyli się wraz z kamieniami z góry. Pół dnia ich odkopywa­liśmy. Nie mogliśmy już nic zrobić. Współczuję ci, Kristoffer. Byli tacy młodzi. I byli twoją jedyną rodziną.

- Wywołali lawinę? - krzyknął Kristoffer. - Co, u diabła, mogli robić tak wysoko?!

Reijo patrzył mu w oczy, nie mrugnąwszy nawet.

- No właśnie, co? - powtórzył. - Nikt na to nie mo­że odpowiedzieć. A teraz nie będziemy ci więcej prze­szkadzać.

Skinął na Artura i poszli do łódki. Matti już siedział u wioseł.

- Nie wiedziałem, że potrafisz tak przekonująco kła­mać - rzucił Matti, gdy odpłynęli kawałek.

Nadal widzieli starego, jak stał nad zawiniętymi cia­łami.

Reijo miał dosyć. Nie był z siebie dumny. Ale chciał nadal móc tu mieszkać.

- Tak beznadziejnie mocno kocham swoich bliskich - rzucił zmęczonym głosem. - Teraz już Simon może wyjść z ukrycia. A ty, Matti, masz coś niecoś do wy­tłumaczenia Elise.

8

Ida czekała na schodach. Wyglądała na małą i sa­motną, gdy tak siedziała bosa, oplatając ramionami podciągnięte kolana. Reijo zobaczył, że jest naprawdę przestraszona, a to nie leżało w jej naturze. Nawet ja­ko dziecko nie poddawała się łatwo strachowi.

- Elise jeszcze nie wróciła - obwieściła ojcu i Mattiemu. - Knut mówi, że przesadzam. Nie chciał tu ze mną być i poszedł sobie. Maja pobiegła w góry po Elise.

- Zakochani czasu nie liczą - rzucił Matti i potargał lekko jej rude włosy. Wyglądały jak pochodnia na tle ciemnej ściany. Właściwie mogła się od nich zająć ogniem w każdej chwili, pomyślał. - Możesz wierzyć swojemu staremu wujowi, on wie, o czym mówi. Nikt chyba nie był tyle razy zakochany, co ja. Elise zapo­mniała o czasie. Po prostu.

- Aż tak zakochana to ona nie jest - wymknęło się dziewczynie. Zacisnęła usta i zerknęła na Mattiego. - Nie powinnam jednak tego mówić. To nieładnie. Ale mam rację. Nie wiem, czy Elise sama to już odkryła; to z Simonem nie jest zbyt poważne.

- Zwierzała ci się? Ida pokręciła głową.

- Powiedziałam przecież, że pewnie sama tego nie wie. Ja to wiem. To nie jest nic poważnego. Elise nie może zakochać się w kimś takim jak Simon. Musisz to zrozumieć, wujku. Simon to... Simon. A Elise jest wyjątkowa. Oczywiście, on jest przystojny i w ogóle, ale nie jest dla niej odpowiedni. Matti uśmiechnął się słabo.

- Chyba dobrze, że ojciec Simona już pojechał. A czy ty sama nie jesteś odrobinę zadurzona w tym Simonie?

Ida pokręciła się niespokojnie.

- To nieważne. On nigdy na mnie nie spojrzy. A je­żeli już, to mi to na pewno minie. Nie sądzisz?

Matti wolał nie odpowiadać.

- Co się wydarzyło? - spytała dziewczyna. Matti zapatrzył się na góry. Miał sucho w ustach.

Zwykle był gadułą, ale teraz nie miał ochoty mówić.

- Kristoffer ciężko to przyjął. Ci bratankowie. A Re­ijo powiedział mu, że żadnego ślubu w lecie nie będzie. Ani później.

- Był zły?

- Cóż, był - przyznał Matti. - Starzy ludzie traktu­ją siebie bardzo poważnie. Przypomnij mi o tym, gdy będę stary, i powiedz, żebym się jeszcze z siebie cza­sem pośmiał!

- Ty nigdy nie będziesz stary, wujku - stwierdziła Ida z przekonaniem i zarzuciwszy mu ręce na szyję, uściskała serdecznie.

- Nie mów tak - mruknął Matti dziwnym głosem. - Nie mów. - Zamrugał kilka razy, zanim Ida go puściła. - A gdzie się podział ten zbój Santeri? - spytał dziarsko.

Podciągnęła w górę jeden kącik ust. Matti widział ten grymas u Reijo. Dziwne, że takie rzeczy można dziedziczyć.

- Też coś takiego powiedział o sobie i zniknął razem z Knutem.

Matti patrzył na nią długo.

- Dobrze, że jesteś tak rozsądną dziewczyną - rzekł z uznaniem. - Jesteś bardzo dorosła jak na swoje trzy­naście lat.

- Czasem chciałabym, żeby tak nie było - zwierzy­ła mu się. - Nie jest łatwo ciągle się tak zachowywać.

Maja wróciła do domu o zachodzie słońca. Przybra­ła obojętną minę, ale policzki miała tak zaróżowione, jakby ostatni kawałek drogi biegła.

Wszyscy czekali na Knuta i Santeriego, nawet Ida. Re­ijo zapalił lampę. Siedział na swoim miejscu pozornie spo­kojny, ale ze zmarszczonym czołem. Matti rozumiał, że jest zły. Wiedział, że się do tego przyczynił. Nie pomaga­ło także, że dziewczęta chodziły własnymi drogami.

- Gdzie jest Elise? Maja wzruszyła ramionami i próbowała przemknąć się do swojego pokoju.

- Spytałem cię o coś, Maju.

- Powiedziałam, że nie wiem. - Dziewczyna zatrzy­mała się przy drzwiach tyłem do nich.

- Patrz na mnie, gdy do mnie mówisz! Odwróciła się gwałtownie. Oczy ciskały błyskawice.

- Uważasz, że kim jesteś? Panem Bogiem? Nie masz żadnego prawa mi rozkazywać! Wystarczająco często powtarzałeś mi, kto jest moim ojcem, i to nie jesteś ty, Reijo Kesaniemi. Mimo że się bardzo starałeś, wtedy nie udało ci się mieć z nią dzieci. Nie masz żadnego prawa mi rozkazywać!

Reijo nie odpowiedział. Spokojnie podszedł do dziewczyny. Zielone, iskrzące spojrzenie napotkało brązowożółte. Żadne nie chciało ustąpić.

Przez moment Matti sądził, że Reijo straci panowanie nad sobą i uderzy Maję. On jednak tego nie zrobił.

- Szukałaś Elise? - spytał niepokojąco łagodnie. - By­łaś u Simona?

Maja potrząsnęła głową.

- Tak, byłam u Simona - odpowiedziała głosem dźwięcznym i zimnym jak górski kryształ. - Nie, nie widziałam Elise. To wszystko? Czy może chcesz wie­dzieć, o czym mówiliśmy? A może, co robiliśmy?

Reijo spojrzał na nią zimnym wzrokiem.

- Powinnaś dostać w tyłek za coś takiego - rzucił i odwrócił się od niej. - Ale jesteś trochę na to za du­ża. Możesz robić, co ci się żywnie podoba, Maju. Ale nie chcę cię już dzisiaj więcej oglądać. I jeżeli nadal za­mierzasz mieszkać pod moim dachem, powinnaś za­chowywać się bardziej przyzwoicie.

Maja nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Wpadła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Ida gwizdnęła cicho - i otrzymała karcące spojrze­nie ojca.

- Wiem, że dziewczęta tak nie powinny robić - rzu­ciła szybko. - Sądzicie, że Maja tylko tak gadała? A mo­że powiedziała prawdę?

- Nie wiem, o czym mówisz - odparł Reijo zmęczonym tonem. - Zresztą, zważywszy na twój wiek, nie powinnaś.

- Nie idziesz jeszcze spać, tatku? Mogłabym pójść do Mai i wyciągnąć od niej wszystkie podejrzane szczegóły.

- Co ja takiego zrobiłem złego, Matti? - westchnął Reijo zrezygnowany. - Moje własne dziecko mnie nie słucha. Te inne robią, co chcą. Najwyraźniej trwa tu jakaś wojna na noże pomiędzy niektórymi... A ja naj­chętniej wypłynąłbym daleko w morze i tam pozostał.

- Zrób tak - zgodził się Matti. - Albo połóż się spać. Maja z pewnością przesadzała. Ja pójdę poszukać Eli­se. Pewnie chciała pobyć w samotności.

Reijo spojrzał na niego pytająco.

- Wie...? Matti pokiwał głową w poczuciu winy.

- Domyśla się.

- To idź za nią. Ty jej wszystko wyjaśnij. Tego pi­wa sam nie nawarzyłem. Przyłożyłeś się do tego.

Reijo bywał niebezpiecznie przenikliwy, gdy tylko tego chciał.

Matti wyszedł w noc. Wiedział, że Reijo położy się spać. Liczył na to, że odnajdzie Elise, sprowadzi ją do domu i sprawi, że pogodzi się z tym, co się stało.

Czy jednak sam w to wierzył?

Ona musiała zobaczyć, że znaleźli zwłoki tych dwóch.

To było jedyne wyjaśnienie powodu, dla którego zniknęła. Tak w każdym razie myślał.

Wchodził powoli pod górę. Widział przed sobą przestrzeń i podobało mu się to. Raija nie lubiła gór. Nigdy jej nie mógł zrozumieć. Oczywiście, otwarte równiny też są piękne, ale jemu zawsze podobało się, gdy wysiłek wspinania się był wynagradzany tak wspa­niałym widokiem, jak tu. Zdarzało się, że rozważał osiedlenie się w tym miejscu. Częściej, gdy już tu po­wrócił. Ale tak jak Santeri miał w sobie zbyt silne pra­gnienie wolności. Trudno mu było myśleć o spędzeniu życia w jednym miejscu. We krwi miał tęsknotę za no­wymi krajobrazami, za nowymi ludźmi...

Zawsze tęsknił.

Niepokój to niebezpieczny towarzysz, wiedział o tym. Dostrzegał to u Raiji. Zastanawiał się często, gdzie ona jest. Czy ją jeszcze zobaczy. Nawet nie mógł sobie tego wyobrazić.

Już prawie wyszedł z lasu. Rozejrzał się bezradnie wokół. Nie wiedział, dokąd teraz iść, gdzie mogła być Elise. Ona znała te tereny lepiej od niego.

Tyle innych mchów zdeptał przez ostatnie lata...

- Czy to mnie szukasz? Matti wzdrygnął się. Podeszła bezgłośnie od tylu.

- Chyba tak - rzucił. Poznał, że płakała. Nie miała czerwonych ani zapuchniętych oczu, była piękna jak zwykle, ale jednak to poznał.

- Nie mogę wrócić.

- Teraz już możesz. Twój ukochany może przestać się ukrywać. Kristoffer nic mu nie zrobi. Tobie też nie.

Elise rzuciła spojrzenie na wznoszącą się nad nimi górę. Dostrzegła półkę skalną, gdzie ukrywał się Si­mon. Zadrżała, a Matti to zauważył.

- Nie, tam też nie pójdę!

Matti przełknął ślinę. Cierpiał na widok jej nieszczę­śliwej twarzy.

- Pomoże ci rozmowa o tym?

- Rozmowa? - Rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu. - Kiedy to rozmowa pomogła? Może tobie kiedyś?

Zamyślił się. Próbował przypomnieć sobie chwile, gdy dzielił z kimś smutek. Ale takich chwil było bardzo mało w jego życiu. Nie miał nikogo aż tak bliskiego.

- Kiedyś może być ten pierwszy raz. Pokręciła głową, aż gruby warkocz zatańczył jej po plecach.

- Dumny jesteś z siebie? - spytała. Spojrzenie dziew­czyny przeniknęło go na wskroś, zniszczyło dystans, jaki próbował w sobie zbudować wobec tego, czego dziś się dopuścił. Elise nigdy nie pozwoli mu zapomnieć.

Matti usiadł na kamieniu obok ścieżki. Elise też, w takiej odległości, żeby mogli się słyszeć.

- Jesteś? Matti podniósł głowę, napotykając jej spojrzenie.

Zrozumiał, że go przejrzała, i właściwie chciał, żeby go widziała takim, jakim jest. Nie powinna być zaśle­piona tym Mattim, którego lubił pokazywać światu. Ona powinna znać prawdę.

- Czy tak naprawdę sądzisz? Jak mógłbym? Mam bar­dzo niewiele powodów do dumy. Zwłaszcza z tego, co wydarzyło się dzisiaj. Ale nigdy nie stanę przed lensmanem i nie przyznam się do winy. Zbyt wiele osób pocią­gnąłbym za sobą. To mój ciężar, który będę musiał nieść. Ale nie wolno ci przypuszczać, że jestem z tego dumny.

- A co ze mną?

Zacisnął mocno dłoń na gałązce brzozy, którą uła­mał po drodze.

- Na pewno nie powinnaś siebie oskarżać. Byłaś so­bą. To inni naokoło robili źle. Ty nie miałaś na niko­go wpływu.

- Nie tak łatwo jest w to uwierzyć - powiedziała dziewczyna cicho. - Czuję, że to moja wina. Ta spra­wa z Kristofferem, to, że Simon musiał się ukrywać. Że sprawiłam przykrość Reijo, że ty... to zrobiłeś. Ze umarło dwu ludzi...

- Czy chciałaś, żeby któraś z tych rzeczy się zdarzyła? Elise potrząsnęła głową.

- Gdybyś mogła, zapobiegłabyś temu? Pokiwała głową energicznie.

- Czujesz się winna z tego powodu?

- Nie, ale czuję coś innego. Zło jakby siedzi we mnie. I gdy pozwolę mu się wydostać, sprawia, że zmienia innych.

- Co na to Simon?

- Nic. - Elise popatrzyła na fiord. - Nie rozmawiam z nim o czymś takim. W ogóle z nim za dużo nie roz­mawiam. On tylko chce...

Zamilkła, a policzki zalał jej intensywny rumieniec. Matti mógł sobie dokładnie wyobrazić, czego chce ów Simon.

- To wszystko było głupie - rzuciła dziewczyna. - Ta sprawa z Simonem. Ja nie chcę za niego wychodzić!

- Nikt cię nie zmusza. - Matti czuł suchość w ustach. Trudno mu było zachowywać się jak odpowiedzialny dorosły. Mówić to, co mógłby powiedzieć Reijo. - O ile wiem, nic nie zostało umówione w waszej sprawie.

- Nie... - zawahała się. Matti miał rację, ale on nie wiedział nic o obietnicach, które sobie złożyli z Simo­nem. Były przecież równie ważne jak zaręczyny.

- Nie powinnaś, Elise! - rzekł z naciskiem. Chciał powiedzieć, żeby szła swoją drogą, żeby nie dała się zmusić do czegoś, czego nie chce. Ale słowa przycho­dziły mu z trudem.

- „Powinnaś” to takie dziwne słowo... - Nadal nie patrzyła na niego, tylko w przestrzeń, a mówiła jakby w równym stopniu do siebie, jak do niego. - Jestem ta­ka niepewna. Jestem dorosła, ale tak mało wiem. Tyle sobie wyobrażałam. A teraz wszystko runęło.

- Z mojego powodu? - spytał Matti i szybko się po­prawił: - Z powodu tego, co zrobiłem?

- Nie tylko - odpowiedziała. - Ale też...

- Coś się wydarzyło, prawda? - Brązowe oczy Mattiego zauważały takie rzeczy. - Coś więcej niż to, za co ja odpowiadam?

Skinęła głową, nie patrząc na niego.

- Rozmowa o tym raczej nie pomoże. Zresztą nie wiem, czy umiałabym. Albo czy powinnam.

Czyżby Simon?... Ten przeklęty smarkacz! Matti czuł, jak wypełnia go wściekłość skierowana przeciw temu chłopakowi, któremu dzisiaj pomógł. Czyżby on wykorzystał tę okazję, żeby zrobić Elise coś, czego nie chciała?...

Ale to nie jego sprawa.

Nie był jej ojcem. Nie powinien brać na siebie od­powiedzialności Reijo.

- A czy mogłabyś zamiast tego opowiedzieć o swoich... wyobrażeniach? - spytał, gdy już ochłonął. - Proszę!

- To takie głupie!

- Nie sądzę. Marzenia nie mogą być głupie. Głupi jest ten, kto źle zrozumie czyjeś marzenia. Mnie mo­żesz o nich opowiedzieć.

- Co myślą chłopcy, mężczyźni, o dziewczętach? - spytała, pozornie przeskakując z tematu na temat. - Ja­kie chcieliby mieć? Czego oczekują? Kiedy tracą dla nich szacunek? Co sprawia, że mogą odrzucić?

Mógł spytać, co jej zrobił Simon. Wtedy jednak by nie odpowiedziała. A on straciłby bezpowrotnie szansę na chwile pełne zaufania. Tego nie chciał, nie chciał tracić tej bliskości, którą do tej pory czuł jedynie obcując z Ra­iją. Raija jednak była jego siostrą, z Elise to co innego...

- Nie mogę mówić w imieniu wszystkich - rzucił w końcu. - Tylko za siebie, choć nie rozmyślałem na ten temat zbyt wiele. Moich dziewczyn było aż nazbyt dużo i były przeróżne, choć zawsze miały w sobie coś. Niektóre były ładne, inne nie, jedne miłe, inne - istne trolle...

- Ale nie chciałeś się żenić? Czego oczekiwałbyś po tej, z którą chciałbyś się ożenić?

Matti zastanowił się. To niebezpieczny temat, nie za często go zgłębiał...

- Jestem może staroświecki - wydusił - ale nie chciałbym takiej, o której bym wiedział, że była ze wszystkimi, których znam...

Zamilkł i zaczerwienił się. Jak, u diabła, ma o tym mówić dwudziestolatce?

- Że spała ze wszystkimi? - spytała wprost. Matti nie chciał na nią spojrzeć, sprawdzić, czy się przy tym za­rumieniła, zobaczyć, jak wyglądała, gdy to mówiła. Skinął głową.

- Właśnie. Ale też nie taka, za którą się nikt nie oglą­da. Chciałbym, żeby była pociągająca dla innych, ale ja miałbym pewność, że jest tylko moja. Mogłaby być mi­ła. Gospodarna. Łagodna, choć może nie za bardzo, bo by ze mną nie wytrzymała. I taka, z którą można po­rozmawiać. Nie chcę głupiej żony.

Popatrzył na nią. Uśmiechała się.

- Masz duże wymagania - rzuciła. Matti wzruszył ramionami.

- Pewnie skończę przy brzydkiej jak noc, upartej, jędzowatej i tak głupiej, że nawet nie będzie wiedzia­ła, jakie ma szczęście.

Żartował, ale Elise była poważna.

- Nie ty, Matti - rzekła. - Jesteś człowiekiem, który osiąga to, czego pragnie. Zaznasz szczęścia. Takim jak ty się udaje.

Matti chciałby być tego równie pewien, jak ona.

- Coś się zdarzyło między tobą a Simonem? - Przez chwilę żałował, że nie było Elise w domu, gdy wróciła Maja. Na pewno słowa przybranej siostry by ją zraniły, ale może przez to pomogły. - Chciał z tobą się przespać?

Sposób, w jaki zacisnęła szczęki, powiedział mu, że trafił. Po chwili przytaknęła.

Co za łobuz! Z chęcią spuściłby mu lanie.

- Nie chciałaś?

- Nie.

- Zmusił cię?

Potrząsnęła głową z nieszczęśliwą miną. - Nie.

- Zdarza się, że człowiek traci głowę - przyznał Mat­ti z wahaniem. - Zdarza się, że mężczyzna robi coś, czego później żałuje. Kiedy w grę wchodzą silne uczu­cia, czasem... coś się może wydarzyć...

- Rozumiem - rzekła niepewnym tonem. - Ale czy... oczekuje się tego po... swoich dziewczynach?

Matti poczuł zakłopotanie w imieniu własnej płci.

- Chyba tak... Chcemy mieć tę, której nikt inny nie miał. A jeżeli później dochodzimy do wniosku, że to jed­nak nie ta, no to... jej strata. Ale nic na to nie poradzimy...

- A czy później będzie inaczej? - spytała tak bezrad­nym głosem, że Mattiego ogarnęło współczucie.

- Z czym? - spytał ochryple.

- No, lepiej - wyjaśniła nieudolnie. - Czy się do te­go przyzwyczaję? Polubię? Jego dłonie... wszystko?

- A jak było? - Wiedział, że wymusza odpowiedź, ale to było ważne.

Elise objęła ramionami kolana i ukryła w nich twarz.

- Najpierw głupio - zaczęła z wahaniem. - Nie wie­działam, czego on chce. Mówiłam mu, żeby tego nie ro­bił, ale on się nie przejmował. Wtedy zaczęło się dziać z moim ciałem coś, nad czym nie panowałam. W myślach nie chciałam tego. Ale to coś innego we mnie - lubiło to... Matti z całej siły starał się oddychać spokojnie. Du­żo by dał, żeby wiedzieć dokładnie, jak daleko posu­nął się ten szczeniak.

- Jeżeli w myślach tego nie chcesz, to nie jest w po­rządku - rzucił.

Głęboko w duszy niemal krztusił się ze śmiechu. Czy to doprawdy mówi ten sam Matti Alatalo, który wślizgiwał się pod niejedną spódnicę, a teraz siedzi tu i daje takie rady? Wiele dziewcząt mogłoby roześmiać mu się w twarz, słysząc coś takiego.

Elise była inna niż wszystkie kobiety. W pewien spo­sób była córką Raiji.

Ale też nie była.

- Nie chciałam urazić Simona...

- Za nikogo nie powinnaś wychodzić z takiego powo­du - powiedział cicho Matti. - Kiedy zdecydujesz się na ślub, powinnaś kochać tego mężczyznę. I chcieć go całą sobą. Czy to nie ty obiecywałaś, że będziesz szczęśliwa?

- To było bardzo dawno temu - Elise poczuła się na­gle bardzo zmęczona. - Bardzo, bardzo dawno, Matti.

Skrzywił się. Dawno? Może. Czas był czymś nierze­czywistym.

- Jeżeli nie czujesz, że związek z Simonem jest czymś prawdziwym - zaczął niepewnie - to musisz go zakończyć.

- A jeżeli nie wiem? - spytała. - Ja... byłam tak za­kochana... Łatwo jest się zakochać w Simonie. Ale ja sądziłam, że to coś więcej. Że to coś... innego.

- Zakochana... - Matti musiał się uśmiechnąć. - To coś innego, mała. Nie wychodzi się za mąż tylko dla­tego, że się jest zakochanym.

- A co powinno być jeszcze? Miłość? To coś innego?

- Nie wiem - odpowiedział uczciwie. Przy niej nie mógł kłamać, nie prosto w te szeroko otwarte błękit­ne oczy. - Wszyscy tak mówią, prawda? Ja chyba nie czułem nic innego niż tylko zakochanie. Nie będę uda­wał, że nie zdarzało się to często, ale nigdy nie było to tak silne, bym chciał się ożenić. Ale tak jak mówisz... Musi być coś jeszcze.

- Zastanawiam się często, jak myślała Raija. Jak czu­ła... - zadumała się Elise. - Nigdy nie była sama. Myślę, że nie mogła. Wtedy, gdy spędziliśmy całą zimę na pustkowiu, czasem miała wzrok zaszczutego zwierzę­cia. Wtedy tego nie rozumiałam. Sądziłam, że się boi. Tego, co nas otaczało. Teraz nie jestem pewna. Raija zwykle dawała sobie radę z tym, co ją otaczało. Waży­ła się na takie rzeczy, których ja pewnie nigdy nie zro­bię. Sądzę, że bała się czegoś w sobie. Czegoś, nad czym nie panowała, ponieważ była sama. Bo nie potrafiła być sama. Może dlatego w jej życiu było tylu mężczyzn...

- My, Alatalo, jesteśmy gorącej krwi - uśmiechnął się Matti. - Nie zapominaj o tym. Ale może masz rację. Ra­ija nie została stworzona do samotności. I miała wiel­kie serce, w którym mogło się pomieścić wielu, oczywi­ście poza Mikkalem. Myślę, że ich naprawdę kochała, każdego na swój sposób. Reijo. Pierwszy mąż. Petri...

- Santeri - dodała Elise i zdziwiła się, widząc jego zdumienie. - Nie wiedziałeś o tym?

Matti przypomniał sobie coś, co odsunął w niepa­mięć. No tak, Santeri też był w jej życiu.

- Aleksiej - mówiła dalej Elise. - On był bosko piękny. Ale nigdy nie lubiłam go tak, jak jego brata. W Jewgieni­ju było coś. Nie uroda, on przypominał w pewien sposób... Reijo. Był taki silny, miły, dawał poczucie bezpie­czeństwa. Spojrzenie mógł mieć zimne i twarde, ale on ta­ki nie był. Sądzę, że jego mogła pokochać naprawdę...

- Chciałabyś wierzyć, że ona żyje? Pokiwała głową.

- A ty tak mówisz, jakbyś wiedział, że nie żyje?

- Nie wiem - rzucił. - Myśl, że mogłaby nie żyć, bo­li, ale równie boli przypuszczenie, że żyje i że z was zrezygnowała. To nie zgadza się z obrazem tej siostry, którą miałem i którą, jak myślałem, znałem.

- Raija zawsze wiedziała, co robi - westchnęła Eli­se. - Takie sprawiała wrażenie. Mimo że nie raz błądzi­ła, zawsze wiedziała, co robi. Wiedziała, co czuje. Nie tak, jak ja. Ja tylko namieszałam... - Spojrzała na Mattiego. - Co sprawiło, że Kristoffer zrezygnował? Ro­zumiem, że było mu ciężko... Ten August i Einar. Ale to niepodobne do niego, żeby się poddał.

- Zrobił to, i już.

- Reijo zaproponował mu coś innego? Matti potrząsnął głową. Nie chciał, by dowiedziała się więcej, niż to było konieczne, odczytując prawdę z jego twarzy. Ale musiał na nią patrzeć, gdy powiedział:

- Powiedziałem, że jesteś mi obiecana.

9

- Co to oznacza? - spytała Elise po długiej chwili milczenia.

- To, że Kristoffer zrozumiał, iż Reijo nie mógł mu ciebie obiecać. Musiał to uznać. To uratowało mu ho­nor. Ludzie pewnie powiedzą, że Reijo zachował się trochę głupio, a to zadowoli Kristoffera. Zachowa god­ność. Nie będzie cię już niepokoił.

- Simon też mnie nie będzie niepokoił?

- Jeżeli nie będziesz chciała, to nie.

Popatrzyła na Mattiego. Zobaczyła twarz pełną cha­rakteru i zrozumiała, dlaczego mógł mieć tyle kobiet. Był nie tylko przystojny, ale także roztaczał wokół sie­bie niebezpieczny urok. To chyba rodzinne... Matti miał w sobie dużo tego wdzięku, który miała Raija, choć na inny sposób. Pamiętała, że kiedyś przypomi­nał dziewczynkę, dawno temu. Teraz był męski, wład­czy i świadom tego, że jest pociągający. Wiedziała, że umie z tego korzystać.

Ale był tylko Mattim.

Wujkiem Mattim...

Brązowe oczy pod ciemnymi brwiami. Zauważyła nagle jego długie i gęste rzęsy. Nos był lekko zadarty, szczęka i podbródek stanowcze, ale w dziwny sposób pozostało coś dziewczęcego w ustach i uśmiechu. Gdy się uśmiechał, sprawiał wrażenie wrażliwego, młodszego. W jego spojrzeniu dostrzegało się bezbronność, coś, co budziło w kobietach matczyne uczucia. Był wystar­czająco silny, żeby dawać sobie radę, ale jednocześnie miały ochotę opiekowania się nim, dbania o niego...

- A ty? - spytała, sama zdziwiona, skąd bierze na to odwagę. - Mogę się czuć bezpieczna?

- Oczywiście - przyznał błyskawicznie. Spojrzał jej w oczy, ale nie na długo. - Dlaczego nie?

- Nie będziesz zmuszał do ślubu?

- Nigdy w życiu! - wykrzyknął. - Nie obraź się, Eli­se - dodał z przepraszającym uśmiechem. - Gdybym miał kiedyś się ustatkować, byłabyś tą najbliższą ide­ału. Ale przecież właśnie o tym rozmawialiśmy, praw­da? Nie bierze się ślubu tylko dlatego, że to wydaje się rozsądne. Ty i ja marzymy przecież o czymś więcej...

Elise zarumieniła się i popatrzyła na swoje dłonie.

- No właśnie, Matti. Chciałam, żeby to było jasne dla nas obojga.

Wstała, otrzepała spódnicę i przeczesała palcami grzywkę.

- Jesteś taka ładna - powiedział z przekonaniem. - Nawet nie musisz się czesać. Nie to, co ja...

Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu, pomimo że to był straszny dzień. Postawił na głowie tak wiele rzeczy.

Lawina. Dwie ofiary. Simon.

Matti.

Między nimi zrodziło się coś nowego. Wiedziała, że już nigdy nie będzie mogła mówić do niego „wujku”.

Zbyt wiele tajemnic sobie powierzyli.

- Nie myśl, że się dam na to złapać, Matti Alatalo! - Pokiwała w jego stronę palcem i nagle ciepłą falą za­lała ją radość. A już sądziła, że nigdy jej nie poczuje. - Mężczyźni tacy jak ty słyszeli to tysiące razy - mówi­ła, schodząc obok niego ścieżką. - Wiesz dobrze, że je­steś przystojny, i nie musisz wyciągać ode mnie po­twierdzenia.

- Wcale tego nie chciałem - bronił się, ale wiedział, że miała rację. Łatwo przychodziło mu zdobywanie kom­plementów dziewcząt i kobiet w każdym wieku. Sztukę uwodzenia miał opanowaną do perfekcji. - Dziś narobi­łem tyle złego, że może był to rodzaj samoobrony.

Elise przystanęła i spojrzała mu w oczy.

- Samoobrony? Matti uśmiechnął się z przymusem.

- Chciałem, żebyś to potwierdziła. Że przynajmniej dobrze wyglądam...

Przewróciła oczami.

- I to ty nazywasz siebie dorosłym!

Obróciła się szybko, żeby iść dalej, ale nie zauważy­ła korzenia jałowca, który wystawał z ziemi. Stopa wsu­nęła się w tę pułapkę i krzak przytrzymał ją mocno.

Elise upadła w odległości kilku palców od ostrego kamienia, niemal uderzając w niego głową. Zaniepokojony Matti ukląkł obok.

- O Boże - mruknął, dotykając dłonią kamienia o krawędzi ostrej jak nóż. Mógł przeciąć jego dłoń, a co dopiero głowę Elise. - Miałaś szczęście, dziewczyno.

Ostrożnie uwolnił jej stopę i pomógł wstać.

Elise zachwiała się. Poczuła na piersiach ciężar, któ­ry utrudniał jej oddychanie.

Matti dostrzegł to. Chwilę się wahał, trzymając dziewczynę na odległość ramienia, wreszcie objął ją i przytulił.

Elise zamknęła oczy. Oparła się o Mattiego, ale czuła się jeszcze słabiej. Szumiało jej w uszach. Po­liczki pałały. Chciała na niego spojrzeć, ale nie mogła się na to zdobyć. Za żadne skarby świata. Zacisnęła powieki i próbowała uwolnić się z tych obejmujących ją ramion.

- Boli cię?

W jego głosie brzmiał niepokój. Słowa Mattiego roz­legły się gdzieś wysoko. Dlaczego oczekiwała, że usły­szy je koło swego ucha? Dlaczego poczuła się... zawie­dziona?

Potrząsnęła głową. Usta miała zaciśnięte. Nie chcia­ła, żeby glos ją zdradził.

- Cud boski, że nie trafiłaś głową w ten kamień. Miałbym jeszcze więcej ludzi na sumieniu. Potrzebny ci anioł stróż, mała Elise!

Wolała wierzyć, że nie zwracał się tak pieszczotli­wie do wszystkich dziewcząt, z którymi rozmawiał. I że nie czuł się teraz jak jej wujek.

- Lepiej ci? Wbrew sobie pokiwała głową. Musiała się uwolnić, a jedynie to kłamstwo mogło sprawić, że ją puści.

Jednocześnie odsunęli się od siebie. Oboje mieli nie­dowierzanie w spojrzeniu, jakby zobaczyli przed sobą tę samą pustkę. Elise przetarła czoło, odgarnęła grzyw­kę, unikając wzroku Mattiego. Mimo to zdołała do­strzec, że z nim też coś się dzieje.

- Już dobrze - rzuciła. - Na drugi raz będę bardziej uważać - dodała z uśmiechem. Miała nadzieję, że zro­zumie aluzję.

Upadek nie tylko pozbawił ją oddechu. Usunął też zasłonę z oczu. Elise widziała teraz niezwykle wyraźnie.

- Obyś tylko nie odniosła jakiegoś urazu głowy - uśmiechnął się. - Byłoby niedobrze, gdybyś na kilka dni stała się niepoczytalna.

- Jestem bardzo poczytalna - zapewniła. - Nigdy nie byłam bardziej. Ale na pewno jeszcze to przemyślę...

Odwróciła się do niego. Miała zaróżowione policz­ki i coś nowego w spojrzeniu. Oczy były bardziej błę­kitne, niż Matti pamiętał. Nawet uśmiech miała inny...

Wyglądała na tak... pewną siebie.

Matti czuł się okropnie. Wcisnął ręce w kieszenie, bo bał się, że nad nimi nie zapanuje.

Próbował znaleźć jakiś bezpieczny temat, żartować:

- Gdybyś była młodsza, poniósłbym cię na plecach. Ale teraz tylko zepsułbym ci opinię.

- A co, masz słabe plecy?

- Tak...

Szedł za nią, obserwując, jak lekko i zgrabnie po­myka ścieżką, przeskakuje zwalone pnie, uchyla się od zwieszonych gałęzi...

Czuł się równie głupio jak wtedy, gdy Raija przyła­pała go na posłaniu z dziewczyną. Miał piętnaście lat i był o wiele bardziej pewny siebie niż teraz.

Matti zacisnął ręce w kieszeniach.

Nie wszedł do środka, gdy dotarli do domu. Stchó­rzył. Ale i tak od razu by nie zasnął.

Powiedzieli sobie dobranoc, nie patrząc na siebie, a tym bardziej się nie dotykając.

Ida czekała. Wstała z łóżka, gdy tylko usłyszała, że Reijo idzie spać. Z Mają nie rozmawiała. Miała na to wielką ochotę, ale dała siostrze spokój. Uznała, że je­śli jej podejrzenia są słuszne, to nie ona powinna roz­mawiać z Mają, a Elise.

- Boże, jak ty wyglądasz! Elise skinęła głową i oparła się o ścianę.

- A mam się jeszcze gorzej.

- Znalazł cię Matti? Elise z zamkniętymi oczami znów pokiwała głową.

Na policzki wystąpiły jej rumieńce, ale miała nadzie­ję, że mała tego nie dostrzeże.

- Z Augustem i Einarem to nie była twoja wina.

- I tak czuję się okropnie. Wciąż uważam, że to sta­ło się z mojego powodu. I wcale nie pociesza mnie fakt, że za lawinę odpowiedzialni są Matti i Santeri. Zrobi­li to przecież dla mnie.

- Rozmawiałaś z Mattim?

- Trochę. Ale słowa niewiele mogą zmienić.

- On cierpi, Elise. Może udaje obojętnego, ale uświa­damia sobie zło, do którego się przyczynił. Mam na­dzieję, że nie zwiększyłaś jego poczucia winy.

- Matti nie potrzebuje wstawiennictwa - rzuciła ostrzejszym tonem, niż zamierzała. - On da sobie radę... - Ściszyła głos. - I nie sądzę, żebym była dla niego ostra. Rozmawialiśmy tylko. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. On w gruncie rzeczy jest tylko trochę ode mnie starszy. Nie myślałam tak wcześniej. Zawsze wydawał mi się do­rosły. A teraz uderzyło mnie, że pomiędzy nami nie ma takiej przepaści. Zrozumiałam, że możemy rozmawiać i się rozumieć. Wydal mi się młody. Dziwne, co?

- Był „wujkiem Matti” - uśmiechnęła się Ida. - A te­raz jest chłopakiem. Prawie. Nie ma wielkiej różnicy pomiędzy nim a... nawet Simonem.

- Matti nie jest taki jak Simon! Ida gwałtownie zamrugała. Czyżby Elise wiedziała o Mai? Nakryła ich? Czy rozmawiała z Simonem po... tym?

- Może nie całkiem - słabo zaprotestowała. - Ale obaj są niebezpiecznie czarujący, obaj biegają za dziew­czynami... - Starała się znaleźć więcej podobieństw, ale nie zdołała.

- Zupełnie nie są podobni - stwierdziła Elise stanow­czo.

- Skończyłaś z Simonem? Elise spojrzała na Idę, na tę młodszą siostrzyczkę, która przecież wcale nie była jej siostrą.

- Chyba masz w sobie przenikliwość rodu Alatalo - powiedziała w końcu z uśmiechem. - Raija zauważa­ła takie rzeczy. Matti też... - Nabrała powietrza. - Tak, skończyłam z Simonem. On jeszcze tego nie wie. Ale to naprawdę koniec. Właściwie nigdy nic między na­mi nie było. Tylko marzenie, coś nierzeczywistego, co nigdy nie mogło się spełnić.

- Chyba majaczysz - zauważyła Ida, idąc do swego pokoju. - Powinnaś pójść spać.

Elise nie sprzeciwiła się.

Wśliznęła się na szeroką ławę, którą dzieliła z Ma­ją, naciągnęła derkę wysoko pod brodę, gotowa na wspominanie każdej sekundy spotkania z Mattim. Chciała przeżyć je na nowo i może uświadomić sobie, kiedy zrozumiała, że...

Wtedy usłyszała płacz.

Maja.

Maja leżała zwinięta w kłębek pod swoją derką i usi­łowała stłumić szloch. Bezskutecznie.

Elise usiadła, owinęła się przykryciem i przesunęła ostrożnie na połowę ławy przybranej siostry. Pochyli­ła się nad postacią wciśniętą pod ścianę, dotknęła wło­sów Mai, ale nadal nie mogła dostrzec jej twarzy.

- Co się stało? - szepnęła. Serce przepełniało jej współczucie. W tej sekundzie zapomniała o swoich no­wych, zaskakujących przeżyciach. - Dlaczego płaczesz?

- Nie pytaj! - rzuciła tamta przez łzy, ostro, ale z rozpaczą w głosie.

Elise położyła się blisko Mai i objęła ją bez słowa. Po prostu była z nią, pełna ciepła i chęci zrozumienia, gdy­by tylko Maja zechciała się z nią podzielić swym bólem.

Nagle pojęła, że Matti miał rację, mówiąc, że nale­ży dzielić się zmartwieniami.

Płacz nie ustawał. Powoli jednak Maja uspokajała się. Jej ciało się odprężyło.

Nagle odwróciła się do Elise, zarzuciła jej ręce na szyję i bez słowa uścisnęła mocno.

Już bardzo dawno nie czuły takiej bliskości. Zawsze rywalizowały o pierwszeństwo i obie miały świado­mość, że przegrywały. Elise wiedziała, że nigdy nie sta­nie się prawdziwą córką Reijo. Maja, że nigdy nie bę­dzie tak ładna jak Elise.

Teraz przytulały się, jakby nie miały nikogo poza sobą.

Maja pociągała nosem, nie mogąc sobie poradzić ze łzami. Puściła Elise, odsunęła się tak, że mogły patrzeć sobie w oczy w półmroku.

- Do diabła z tymi łzami! - mruknęła, trąc oczy pię­ścią.

Elise delikatnie osuszyła policzki Mai.

- Dlaczego? - spytała znowu cichutko. - Dlaczego tak płaczesz?

- Bo jestem głupia i paskudna... i nigdy nie będę mo­gła spojrzeć ci w oczy... i nikomu innemu też... powin­nam tylko wypłynąć łodzią w morze i skoczyć...

- Przecież patrzysz mi w oczy - uśmiechnęła się Eli­se. - Nie może być aż tak źle. Opowiedz mi. Ja jestem wyrozumiała.

- I nie taka głupia jak ja...

- O co chodzi? Nie mogłabyś przecież tak leżeć i płakać z powodu jakiegoś głupstwa. Jesteś na to za twarda, siostrzyczko.

Maja zerknęła na Elise, szukając śladów szyderstwa w jej twarzy, ale nie znalazła.

- Znienawidzisz mnie - powiedziała ochrypłym gło­sem. Sama w to wierzyła. Tego, co zrobiła, się nie wy­bacza. Tego należało się wstydzić. To był grzech.

- Ja nie umiem nienawidzić - szepnęła Elise. - Chy­ba że Kristoffera. Naprawdę. A w gruncie rzeczy nie jest tego wart.

- Ja nienawidzę człowieka, który zastrzelił Mikkala...

- Maja przerwała. Nie powinna tego mówić. To była tajemnica. Ale Elise raczej tego nie rozpowie. - ... I sa­mej siebie.

- Nie znienawidzę cię. Nigdy - zapewniła Elise, od­garniając ciemne pasmo włosów z czoła Mai. Maja była tak bardzo podobna do Mikkala. I do Raiji. Kiedyś strasznie jej tego zazdrościła. Tego, że była dzieckiem ich miłości.

Teraz jej to nie przeszkadzało. Maja zdradziła się, że rodzice wcale dla niej tak mało nie znaczyli. Że nie była tak pełna pogardy, jak udawała. Elise cieszyło, że jest po prostu Elise, córką Fredrika.

- Nie mogę nienawidzić mojej siostrzyczki. Nie­ważne, co zrobiłaś albo zrobisz, zawsze cię będę ko­chała. Tego się nie da zmienić. Zawsze będziesz Mają.

- Marią, moją młodszą siostrą.

- Przybraną siostrą - mruknęła Maja.

- Siostrą - powtórzyła Elise uparcie.

- Znienawidzisz mnie!

- Spróbuj! - rzuciła Elise poważnie. - Zobaczysz, że się mylisz. Jesteśmy na zawsze siostrami. Zawsze były­śmy. Nie mogę cię nienawidzić. I mam nadzieję, że ty mnie też nie.

- Któż by ciebie mógł nienawidzić? Jesteś taka mi­ła. A ja... - zebrała się w sobie, spojrzała na Elise i po­wiedziała: - Chodzi o Simona. Zrobiłam to. Spałam z nim, Elise.

Starsza z dziewcząt nie odwróciła wzroku. Słowa młodszej odbijały się echem w jej głowie.

Oczy Mai, brązowe z tą miodową otoczką, patrzy­ły na nią mokre od łez. Elise wyczytała w nich wszyst­ko: wstyd, smutek, złość, błaganie o przebaczenie...

- Wiedziałam - wyszeptała Maja bladymi wargami. - Mówiłam. Mówiłam, że mnie za to znienawidzisz. Naj­gorsze, że zrobiłam to tylko dlatego, żeby odebrać ci to, czego pragnęłaś. Dostać, zanim ty dostaniesz... Wszyst­ko jest takie głupie i okropne... - Cienkim głosem po­prosiła: - Nie rób tego, Elise! Nie znienawidź mnie!

Elise potrząsnęła głową.

O nieba, jakże wszystko było nierzeczywiste. To chy­ba nie dzieje się naprawdę! Nie tego samego dnia! Ale twarz Mai wyraźnie mówiła, że to się istotnie zdarzyło.

- Nie nienawidzę... Tyle wystarczyło. Maja znów wybuchnęła płaczem, objęła Elise i szlochała w jej ramię, póki nie zabrakło jej łez.

Elise szeptała coś łagodnie, starając się przekazywać Mai ciepło i bliskość.

- Chcesz o tym porozmawiać?

Znów te same słowa, których użył Matti. Ale uży­cie ich było tak naturalne. Nie znalazłaby lepszych. Najwyraźniej we włóczędze Mattim Alatalo było wię­cej życiowej mądrości, niż ktokolwiek mógłby przy­puszczać.

- Początkowo go nie lubiłam. - Maja leżała na ple­cach, wpatrując się po ciemku w sufit. Zasłaniały na noc okno, bo obie wolały spać w mroku, którego ja­sne letnie noce nie zapewniały. - Był pewny siebie i wyniosły, i tak cholernie przystojny... A ja... boję się ładnych chłopaków. Czuję, że patrzą na mnie i oce­niają, że jestem nic nie warta. Byłam pewna, że i on tak uważał.

Zerknęła na Elise, która oparła się na łokciu i słu­chała w milczeniu.

- Kłóciliśmy się jak diabli, gdy tylko mieliśmy oka­zję. Właściwie stało się to ciekawe. Odważyłam się pa­trzeć mu prosto w oczy. Zaczęło mi być wszystko jed­no, co o mnie sądzi. Bo wiedziałam, że jest przystojny. Nie mogłam nie zauważać. Simon jest cholernie ładny. A on zaczął sprawdzać, jak bardzo to na mnie działa. On niemal flirtował, Elise! A ja siebie nienawidziłam. Mogłabym go za to zabić. Nikt inny tak się wobec mnie nie zachowywał. Wiedziałam, że nie robi tego na serio, tylko dla rozrywki... - Drżąc, nabrała oddechu. - Z tego też zrobił się rodzaj wojny. Aluzje. Poruszanie się na krawędzi przepaści. Zawody, kto dojdzie dalej. Najpierw on. Potem ja. Nie cierpię przegrywać. No i on był twój, a ja byłam na ciebie zła. Zła, ponieważ jesteś taka, jaką chciałabym być, a nigdy nie będę. Bo jesteś w dodatku tak cholernie miła. Pełna wyrozumiałości. No i on tak się tobą zachwycał... Wreszcie nie wy­trzymałam, powiedziałam, że jesteś cnotką...

- A on oczywiście na to, że ty też?

- Skąd wiesz? - Maja aż zamrugała oczami. Elise uśmiechnęła się ze smutkiem.

- To normalne. Oni tak mówią. Ale nie mogłaś te­go wiedzieć, moja Maju! Nie mogłaś...

Maja zacisnęła pięści.

- To był tani chwyt. Sama to wiem. Tani. Ale po­szłam na to. A on skorzystał z okazji. Był gwałtowny i w ogóle, ale też i miły. Pewnie użył całego kunsztu. Jego dłonie wędrowały wszędzie. Usta... - zamilkła. Nie mogła o tym mówić. - No i stało się. Strasznie bo­lało. Nic wspaniałego. On zapadł się potem jak szma­ciana lalka, zsunął się ze mnie... no i wtedy zeszła la­wina. Byliśmy jej wdzięczni, że nie musimy na siebie patrzeć. Uciekłam... i wpadłam prosto na ciebie.

- Kochanie...

- Ale to nie koniec - Maja czuła suchość w ustach, ale musiała dokończyć. - Wieczorem poszłam tam znowu, miałam cię szukać. Był tylko Simon... Znów to zrobiliśmy. Ale tym razem było wspaniale. Uśmiech­nął się potem i powiedział, że to jest coś, co napraw­dę umie. Że nie ma mężczyzny wzdłuż fiordu, który byłby w tym lepszy. Może ma rację. Było naprawdę... dobrze. - Głos jej ochrypł. Zaśmiała się. - Boże, jakże mi głupio! Ale to było... cudowne. Ale potem okropnie mnie bolało w duszy. Jednak nadal czuję, że robi mi się ciepło i że... miałabym na to jeszcze ochotę. Pewnie bym to zrobiła. Ale aż coś mi serce ściska, jak pomy­ślę, że robię ci tym krzywdę. I że wiem, że nic nie zna­czę dla Simona. On tylko się bawi. Wiem. Powiedział z uśmieszkiem, że nie jestem najgorsza, gdy się za­mknie oczy. I że poleci mnie innym... To takie przy­kre, Elise. Możesz mi wybaczyć? Nie chciałam spra­wić ci bólu. W głębi duszy. To była głupia zabawa. Nie sądziłam, że wydarzy się coś poważnego. Ale Simon jest najwyraźniej zbyt dojrzały na zabawy. Nigdy nie chciałam cię zranić, Elise. Nie chciałam tego...

- Nic mi nie zrobiłaś, Maju, siostrzyczko. - Elise po­głaskała ją po głowie. - To tylko sobie coś zrobiłaś.

- Czyżby ty i Simon...?

Elise westchnęła. Też opadła na plecy. Obie patrzy­ły teraz w sufit. Widziały tę samą ciemność, lecz mia­ły w sobie inne obrazy.

- Byłam zakochana w Simonie. Nigdy nie przypusz­czałam, że się mu spodobam. Nie tak naprawdę. Ja też w duszy się boję. Wiem, że jestem... ładna, i może dlate­go nigdy nie mam pewności, czy chłopak naprawdę mnie lubi, czy tylko chce się pochwalić ładną dziewczyną. Si­mon też próbował tego ze mną. Wydawało mi się to cu­downe i przerażające zarazem, i nie potrafiłam poprosić go, żeby przestał. Dopiero tuż przed... Prawie się z nim pobiłam. Sama myślałam, że jestem głupia, bo on jest moim chłopakiem i ma do tego prawo. On tak uważał. Ja nie wiedziałam. Czułam, że nie chcę. Mojemu ciału podobało się to, ono chciało... Ale rozsądek mówił nie. Nie mogłam tego z nim zrobić. Nawet nie podobały mi się jego pocałunki. Cały czas wiedziałam, że musi być coś więcej. No i nie mogłam, nie mogłam tego z nim zrobić!

- To dlatego nie wróciłaś do domu?

- Dlatego. Jeszcze ta lawina... To zrobili Matti z Aleksanterim, żeby odstraszyć tych strażników z osypiska. No i stało się więcej, niż zamierzali. Nadal nie rozumiem, dlaczego Einarowi i Augustowi nie udało się uciec...

- Codziennie pili - rzuciła Maja sucho. - Mała strata.

- Nie jest dobrze, jeśli ktoś umiera, i to w dodatku z twojej winy...

- Już więcej nie zobaczę się z Simonem - podjęła de­cyzję Maja. - Nie lubię go. Nigdy nie lubiłam. I nie je­stem w nim zakochana.

- Ja też nie. Ale muszę mu o tym powiedzieć. On jeszcze nie wie. - Nabrała powietrza. To inne uczucie tak ją przepełniało, że musiała dać mu ujście. - Umiesz dotrzymać tajemnicy, Maju? Tak wielkiej, że nikt na całym świecie się nie może o niej dowiedzieć?

- Tak. Powierzysz mi swoją tajemnicę? Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się w ciemność.

- Jestem zakochana, Maju. Naprawdę zakochana. Lubię go i uważam, że jest ładny, i kocham go, i dziw­nie się czuję, gdy jest blisko... i to jest wspaniałe i nie­możliwe, i niebo i... może nie powinnam mówić takich słów, ale to jest i piekło.

Maja zrozumiała w przebłysku intuicji.

- Matti - rzuciła. - Jesteś zakochana w wujku Mattim!

- Tak - odpowiedziała Elise marzycielsko. - W Mattim Alatalo.

10

Ranek zastał je jako dwie przyjaciółki. Po raz pierw­szy w życiu mogły się tak nazwać.

Maja nie chciała wstawać. Bała się spotkania z rodziną.

- Obawiam się, że zachowałam się wczoraj idiotycz­nie - wyznała. - Nie mogłam im jaśniej powiedzieć, co zrobiłam. Rzuciłam to, ot tak. Oczywiście zrozumie­li. Nawet Ida. Reijo spuści mi lanie...

- Bzdury. Nie weszłaś przecież i nie powiedziałaś: „Spałam z Simonem, co wy na to?”

- No nie, ale było to równie oczywiste...

- Przesadzasz. I tak już to wyjaśniłyśmy. A że czu­jesz się głupio... uznają to za naturalne. Możesz trzy­mać się na uboczu. Ja porozmawiam z Simonem.

- On nie...?

- ... rzuci się na mnie? - Elise potrząsnęła głową. - Na pewno nie. Na pewno jest zły, ale co tam! Matti dał mi świetny pretekst do pozbycia się niechcianych zalotników.

Uśmiechnęła się, szczotkując włosy. Dziś nie spla­tała ich w warkocze. - Właśnie, zapomniałam ci po­wiedzieć... Matti oznajmił Kristofferowi, że jestem mu przyobiecana.

Maja aż usiadła, zaskoczona.

- Matti wiele dla ciebie robi... - stwierdziła powoli z błyskiem w oku.

Elise uniosła ręce w obronnym geście.

- Nie patrzyłabym z ochotą w przyszłość, gdyby nie nadzieja na to, że mogę się do niego zbliżyć. Ale nie sądzę, że on już jest gotów.

- Hm... - mruknęła Maja. - Nie mów tak, Elise, nie mów... zaczynam się zastanawiać...

Ida też się zastanawiała. Może tylko nie rozmyślała nad tym, co Maja.

- Powiedziała coś? - szepnęła do Elise. - O Simonie? Elise uśmiechnęła się lekko. Miałaby ochotę zabić Simona, gdyby znalazł się w pobliżu, ale dla dobra Mai powinna skłamać.

- Przecież wiesz, jak Maja lubi przesadzać, żeby ścią­gnąć na siebie uwagę?

- Wiedziałam - westchnęła Ida. - Oszukiwała... To mo­że on się mnie dostanie? Bo ty go już nie chcesz, prawda?

- Dlaczego tak mówisz? Ida zrobiła mądrą minę.

- Już dawno to po tobie widać. Wiem także, kogo chcesz mieć. Nie zaskoczysz mnie...

- O ile będziesz trzymała buzię na kłódkę... - Elise położyła palec na ustach Idy. - I nie posyłała mi wy­mownych spojrzeń nad stołem... Jeżeli nie, osobiście przyłożę ci klapsa na twój zgrabny tyłeczek.

Ida już dawno opanowała sztukę wachlowania rzęsami. Teraz też jej użyła, patrząc na Elise z miną niewiniątka.

Matti wszedł do kuchni, szurając bosymi stopami. Miał rozczochrane włosy i zaspane oczy.

- Dobrze się czujesz? - spytał Elise, zatrzymując się przy niej i patrząc badawczo.

Skinęła głową. Z trudem opanowała się, by nie przygładzić mu grzywki. Nadal był przecież... wujkiem Mattim.

- Co z Mają?

- Nie chce się pokazywać po wczorajszym. Czuje się trochę głupio.

Uniósł brwi.

- Rozumiem. Oszustwo. Była tak przekonywająca... Nie sposób odróżnić prawdy od kłamstwa. Dobrze, że i tak mało kłamie.

Elise nie odpowiedziała. Przemknęła się obok Mattiego, poczuła ciepło jego ciała... i nic więcej.

Okruchy, okruchy...

Ale to przecież nic złego, że się w nim zakochała?

Reijo wrócił z połowu, zanim śniadanie stanęło na stole.

- Gdzie się podziewałaś wczoraj? - spytał szorstko Elise. - Maja mówiła, że nie byłaś u Simona. Za to usły­szałem od niej takie rzeczy, że się zmartwiłem.

- Kłamała. Zielone spojrzenie Reijo dostrzegało więcej niż oczy Idy.

- Jesteś pewna? Rozmawiałaś z nią?

Elise uważała, że to okropne, iż tak łatwo przycho­dziły jej kłamstwa. Teraz kłamała całym ciałem: wyra­zem twarzy, gestami, nie tylko słowami. I to wobec Re­ijo, którego tak wysoko ceniła. Mimo to było to proste...

- Rozmawiałyśmy i płakałyśmy przez połowę nocy, Re­ijo. Wtedy żadna z nas nie kłamała. Sądzę, że wiesz, dla­czego wczoraj nie od razu wróciłam. Nie mogłam. To by­ło zbyt trudne. Pewnie zostałabym tam, gdyby nie Matti.

Reijo milczał i patrzył na nią badawczo. Też coś po­dejrzewał? Elise wolała o tym nie myśleć. Czyżby wszyscy dostrzegali prawdę?

Matti również?

- Nie musisz już obawiać się Kristoffera. Matti ma głowę na karku.

- Tak, mówił mi. - Elise odwróciła twarz. - To też uła­twi mi rozwiązanie drugiego problemu. Tego z Simonem.

- Problemu?

- Głupie, prawda? Dziwnie mi to mówić. Narobi­łam tyle zamieszania, wydawało mi się, że jesteśmy do­rośli. Potem odkryłam, że to wszystko była dziecina­da. Że Simon to nie to. Gdybym wiedziała wcześniej, nie byłoby żadnej lawiny...

- To nie twoja wina - rzucił Reijo sucho. - Wydarzył się wypadek. Wszyscy to potwierdzili. Wypadek, Elise.

- Oczywiście - powtórzyła smutno. - Wypadek.

Reijo chwycił ją za ramię. Nie zwracał uwagi na po­zostałych, którzy udawali, że nie słuchają. Wzrok mie­li wbity w stół, ale całą uwagę skupiali na Reijo i Eli­se. Opiekunie i wychowanicy. Ojcu i córce.

- To nie było słuszne - rzekł szybko i cicho. - To na pewno nie było słuszne i ja pierwszy to potępiłem. Wo­lałbym, żeby się nie wydarzyło. Ale to się wydarzyło. A ty, Elise, nie powinnaś obwiniać o to Mattiego! On nie chciał, żeby tak się stało, wiemy to oboje. Ja to wiem. Jestem tego pewien. Ty też powinnaś być pewna.

- Wiem. Rozmawialiśmy o tym...

Matti stanął za dziewczyną, kładąc jej ręce na ramio­nach i ściskając dla dodania otuchy. Czuła go za sobą i pragnęła móc się oprzeć o niego, i przyjąć to ciepło i po­czucie bezpieczeństwa, które z niego promieniowało.

- Rozmawialiśmy o tym, Reijo - potwierdził. - I zro­zumieliśmy się.

Spojrzał Reijo w oczy - i puścił Elise, jakby się oparzył.

- Naprawdę nie ma już o czym mówić. Obrócone w stronę Elise błyszczące oczy Idy świe­ciły niczym gwiazdy.

Wiedziała, co mała o tym sądzi. Ale sama bynaj­mniej nie miała pewności...

Elise pospiesznie i niezbyt starannie wypełniała swe codzienne obowiązki w kuchni. Nie było to do niej podobne, ale chciała mieć je szybko za sobą. Nieważ­ne, że coś było zrobione nie tak jak zwykle.

Gdy wreszcie Maja wyśliznęła się z pokoju, Elise uścisnęła ją.

- Chcę mieć to za sobą - powiedziała cicho, zarzu­cając chustę na ramiona.

- Jesteś pewna, że nie powinnam z tobą iść? - spy­tała Maja.

- To, co sobie powiemy z Simonem, nie potrzebu­je świadków. Nawet ciebie.

Ruszyła w drogę. Przebiegła przez podwórze obok szop - i zatrzymała się.

Stał koło sauny, oparty o ścianę. Świeżo ogolony, bo­sy, z rozpiętą kamizelką i czapką zsuniętą na oczy. Pa­trzył na nią oskarżycielsko spod ściągniętych brwi.

- Chciałaś iść w góry? - Wskazał głową kierunek, ale nie zbliżył się do niej.

Pokiwała głową. Skrzyżowała ramiona na piersiach i powoli podeszła. Oparła się o tę samą ścianę, co on.

- Twój ojciec poszedł po ciebie?

- Mhm - mruknął potwierdzająco, kopiąc kępę tra­wy. Przygryzł dolną wargę. Już nie był tak pewny sie­bie jak kiedyś. - Już jest bezpiecznie...

- Tak.

- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - Spojrzał na Elise, starając się pochwycić jej spojrzenie, ale nie dopu­ściła do tego. - Przecież nie byłoby trudno powiedzieć, że ktoś inny już cię złapał. „Wujek Matti”, dobre! Nie­zły wujek, muszę przyznać!

- To było tak dawno temu... - odrzekła. Nadal było łatwo kłamać.

- Pozwolisz na to?

- Na co?

- Wyjdziesz za niego? Elise wzruszyła ramionami.

- On nie powiedział, że nie chce.

- Myślałem, że to coś dla ciebie znaczy - rzucił Simon z pretensją w głosie. - To pomiędzy nami. Myślałem, że to było coś innego, coś, co się często nie zdarza. Dziew­częta takie jak ty spotyka się rzadko... I myślałem, że też taki jestem dla ciebie.

- Może i byłeś - odrzekła kąśliwie. Rzucił na nią szybkie spojrzenie. Westchnął, zsunął czapkę na tył głowy.

- Przykro mi, Elise. Naprawdę przykro. Posunąłem się za daleko, przyznaję. Ale to chyba nic złego, że mężczyzna ma ochotę na swoją dziewczynę? W każ­dym razie na dziewczynę, o której sądzi, że jest jego?

- Może i nie - odpowiedziała Elise. Przechyliła gło­wę i spojrzała chłopakowi prosto w oczy. - Może bym to zrozumiała, Simon. Może bym i darowała, pozwo­liła się zagadać i wręcz poczuć, że sprawia mi to ra­dość. Ale nigdy ci nie wybaczę, że wykorzystałeś Ma­ję! Nigdy, Simon, nigdy, póki żyję. Ona nic dla ciebie nie znaczy, prawda? Ale nie mogłeś się powstrzymać...

- Do diabła! - Walnął pięścią w ścianę i znów zsu­nął czapkę na oczy. Nie chciał patrzeć na Elise.

- Maja nie zasługuje na takie traktowanie.

- Była całkiem chętna.

- To ty jesteś uwodzicielem. Ona okazała się naiw­na. Nie podeszła przecież do ciebie i nie prosiła o to. To ty, Simon, wszystkim pokierowałeś! Nie wmawiaj mi niczego innego!

- No i co, teraz Reijo wypędzi mnie w góry? Elise potrząsnęła głową.

- Nikt tego nie zrobi, Simon. Ale muszę mieć two­ją obietnicę, że już nigdy więcej nie zbliżysz się do Mai. Nigdy. I do Idy; ani teraz, ani w przyszłości. Nie dotkniesz ich nawet palcem, słyszysz?

- Dobra. A co z tobą?

Podszedł do niej, zatrzymał się na odległość ramie­nia. Uśmiechnięty patrzył na nią tak, jak to on potra­fił. Tak, że odczuwało się to jak komplement.

Wskazującym palcem dotknął skroni Elise, przesu­nął w stronę ucha, ominął je i zsunął na dół aż do za­głębienia szyi. Podniósł wtedy palec i przesunął nim po ustach dziewczyny.

Elise nic nie powiedziała.

Łaskotało. Wysyłało małe, ciepłe prądy, które prze­nikały ją całą. Jednak czuła swoją siłę.

Była w stanie się temu oprzeć.

- Rozumiem - wycofał się. - Widzę takie rzeczy. To rzeczywiście jest „pożegnanie Simona”. Na szczęście nie muszę chodzić za dziewczynami, które mnie nie chcą. Dużo jest takich, które przyjmą mnie z radością. Włos nie spadnie z pięknych główek twoich sióstr, Eli­se. Ani z twojej.

Stała za sauną i patrzyła, jak odchodzi. Nie obejrzał się ani razu.

- To już? - Głos zabrzmiał tak blisko, że Elise aż się wzdrygnęła.

- Co tu robisz? Matti uśmiechnął się i wyszedł zza rogu sauny.

- Podsłuchiwałem. Nie wierzyłem temu łobuzowi, więc postanowiłem pójść za tobą. Pomyślałem, że mo­że przyda ci się ktoś silny. Na wypadek, gdyby Simo­nowi nie spodobało się to, co miałaś mu do powiedze­nia. Ale nie było takiej potrzeby.

Popatrzył w kierunku, w którym poszedł Simon. Widoczny już był jako kropka na tle ściany lasu. Czar­na kamizelka i białe rękawy koszuli nad czarnymi spodniami. Głowa była jasna, bo zdjął czapkę i uderzał nią po krzewach.

- A to drań - stwierdził i usiadł pod ścianą. Elise na­dal stała. - Więc Maja nie kłamała.

Dziewczyna potrząsnęła głową.

- Powinien porządnie oberwać. Ode mnie i od Reijo.

- Reijo ma dość kłopotów. Zawsze miał ich za dużo. Teraz już jesteśmy na tyle dorośli, żeby niektóre sami roz­wiązywać. Ten się rozwiązał, i to wystarczy, jeśli chodzi o mnie i o Maję. O ile Simon będzie się trzymał z dala...

- Inne dziewczyny niech się same martwią o siebie? - spytał Matti, uśmiechając się krzywo.

- Nie czuję się odpowiedzialna za inne. Nawet nie zamierzam. Nie jestem widać taka miła, jak sądzą lu­dzie. Też mam myśli, które nie są ładne.

- Ach, tak? - Popatrzył na nią zmrużonymi oczami. - Opowiedz mi o swoich czarnych, grzesznych myślach!

- To nie tak, Matti. Nie drażnij się ze mną. Chodzi­ło mi o to, że nie jestem żadnym aniołem, tylko sobą, Elise. Nie śnieżnobiałą gołąbką, ale i nie grzesznicą...

Rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu.

- Nic na to nie poradzę, dziewczyno, ale wiele bym dał, żeby ujrzeć ciebie jako grzesznicę...

Elise przewróciła oczami i chciała odejść. Wtedy ze­rwał się na nogi, złapał ją za ramiona i przytrzymał. Nadal się uśmiechał.

Elise musiała zamknąć oczy. Z trudem przełknęła ślinę, zanim się do niego odwróciła.

- Nie chciałem cię obrazić, Elise.

- Aha.

Puścił ją. Stał, wpatrując się w każdy szczegół ślicz­nej twarzy dziewczyny. Widział otwartość i szczerość w niebieskim spojrzeniu. Była taka młoda. Niewinna. Przez wiele lat żyli obok siebie, ale wtedy istniał po­między nimi wielki dystans.

- Elise... - zaczął, ale reszta słów zawisła w powie­trzu, drżąc. Dziewczyna domyślała się, co chciał jej po­wiedzieć, a Mattiemu wyleciały z głowy wszystkie piękne słowa, które uzbierał w myślach w ciągu ostat­niej, nie przespanej nocy.

Wtedy mówił wiele. W marzeniach wszystko wyda­wało się możliwe. Zresztą nie zachowywał się w nich szlachetnie...

Było w nich więcej.

Dużo więcej.

Ale tego nigdy nikomu nie powie.

Na pewno nie jej.

Reijo chyba się domyślał. Może i wiedział.

Aleksanteri też się domyślał, bo mu czynił aluzje.

On sam zaprzeczał wszystkiemu. I ona nigdy, prze­nigdy nie powinna się dowiedzieć o jego zakazanych myślach i wspaniałych, grzesznych marzeniach. Nigdy.

- Elise - zaczął znowu. Jej błękitne spojrzenie zacza­rowało go. Nikt nie powinien mieć takich oczu, w któ­rych chciałoby się zatonąć na całą wieczność. Nikt nie powinien mieć takich ust, przypominających najdeli­katniejsze kwiaty letniego poranka, kuszących, zroszo­nych mgiełką...

Tak, mógł zrozumieć Simona...

Sam zachowywał się jak Simon.

To byłoby takie łatwe...

Dotknąć jej policzka, poczuć pod palcami delikatną skórę... właśnie tak, jak sobie wymarzył.

Włosy niczym jedwabne frędzle matczynego od­świętnego fartucha. Tak samo miękkie, delikatne...

Usta...

Matti zamrugał i cofnął gwałtownie dłoń.

Boże! Co on zrobił!

Dotknął jej?

Wepchnął ręce do kieszeni. Spojrzał na Elise zrezy­gnowany. Ujrzał to, czego nie udało jej się ukryć, i miał ochotę zapłakać. To mogło być możliwe...

- Wiem, co myślisz, mała - powiedział, z trudem do­bywając głosu. - Odczytałem to z twojej twarzy, Elise. Nie umiesz niczego ukryć. Ja wiem, dlaczego było ci trudno z Simonem. I cieszy mnie to. Może byś wyszła za niego, a dopiero potem odkryła, że on nie jest dla ciebie właściwym mężczyzną. Jeżeli mój postępek miał temu służyć... Temu, żeby cię powstrzymać... to nie żałuję. Ale...

- Ale?

Matti westchnął i nie odważył się na nią spojrzeć. Pa­trzył na ślady lawiny. Jego lawiny. Jego wyrzutu sumienia.

- Jesteś na złej drodze, kochanie. To też do niczego dobrego cię nie doprowadzi.

Kątem oka dostrzegł, że Elise gwałtownie zamruga­ła. Nie chciał sprawdzać, czy to były łzy.

- Ale ty... - zaczęła - ale ty, Matti, ty...

- ... nie jesteś dużo lepszy od Simona, to zamierza­łaś powiedzieć?

- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. - Ale ty... - Policz­ki jej się zaczerwieniły. Przygryzła wargę. W oczach pojawił się lęk i bezbronność, w tych oczach, które go prześladowały w snach, w ciągu dnia i w czasie bez­sennych nocy. - Przecież ty też coś czujesz - rzuciła w końcu niemal ze złością. - Nie tylko ja. Ty też. I nie uważam, by mogło być w tym coś złego.

Pokiwał głową.

- Tak, też coś czuję. Już trudno mi to ukrywać. Ale widzę, co jest w tym złego.

Patrzyła na niego bez mrugnięcia.

- Moje uczucie nie jest tak niewinne, jak ci się może wydawać, Elise. Nie jestem tylko tym miłym wujkiem, który opowiadał zwariowane bajki i bawił się z wami. Tym razem byłaby to całkiem dorosła zabawa...

Elise przełknęła ślinę i zaczerwieniła się.

- Nie jestem aż tak różny od Simona, rozumiesz? Zrobiłem to, co on Mai, już wiele razy. Mógłbym też zrobić to tobie...

- Między nami byłoby inaczej.

- Byłoby? - spytał cicho. - Potem? Myślisz, że mnie znasz, malutka. Ale nie znasz. Ja siebie znam. Wiem, kim jestem: mężczyzną, od którego powinnaś się trzymać z da­leka. Takim, który sprowadziłby na ciebie nieszczęście, który chciałby wziąć cię w ramiona i robić z tobą prze­różne rzeczy. Ale nie powinnaś na to pozwolić, dziew­czynko. Ten mężczyzna nie jest dla ciebie, rozumiesz?

Jeszcze się zakochasz, może wiele razy. Wtedy będziesz szczęśliwa, że nie pozwoliłaś, by sprawy zaszły za daleko. Elise potrząsnęła głową.

- To nie jest tak - powiedziała. - To nie jest tak, jak myślisz. Z tobą jest inaczej.

- Obdarzasz mnie cechami, jakich nie mam - zapew­ni! stanowczo. - Zrozum to, Elise. Jestem gorszy od Si­mona. On jest przy mnie jak białe jagnię. Nie takiego mężczyzny powinnaś chcieć.

- Takiego.

Matti nie wiedział, czym jeszcze mógłby ją przekonać. Upierała się z taką mocą, że poczuł pokusę, żeby jej ulec.

Ale wtedy by ją okłamał. Nie można budować przy­szłości na kłamstwie. Elise zasługiwała na coś najlepszego.

A Matti Alatalo nie był najlepszy.

Gotów był jednak ustatkować się u jej boku. To go zaskoczyło. Po raz pierwszy uznał, że to przy niej chciał­by się zestarzeć. Od razu zaczął myśleć o dzieciach. Wy­obrażał sobie córki i synów, jasnowłosych, może z jego brązowymi oczami, z jej uśmiechem, jego brwiami...

Prawie zapłakał.

To należało do tych tajemnic, którymi się z nikim nie mógł podzielić.

Nie z Elise.

- Jesteś tego pewna, Elise. Może tak teraz czujesz. Ale nie możesz być pewna. Nie zaczniesz się nigdy za­stanawiać, kogo trzymałem w ramionach przed tobą? Nie zaczniesz się zastanawiać, czy one coś dla mnie znaczyły? Zrozumiesz ten posag mojego narodu, mój fiński charakter? Będziesz równie pewna, gdy zdradzę cię po raz piąty? Jest we mnie Matti, którego nie znasz. I nie chcę, żebyś go poznała.

Nie wierzyła mu. Po prostu kochała go.

Gwałtownie objął ją, przycisnął do siebie, spojrzał w oczy - i nakrył jej usta swoimi. Pocałunek był głod­ny, poszukujący, twardy. Ten jeden raz. Na zawsze.

Ich języki się splotły, wargi niemal stopiły ze sobą. Oddawała mu pocałunek niemal tak dziko i gorąco, jak on tego żądał. Jej ramiona obejmowały jego kark, całym ciałem przywarła do niego...

Matti wyrwał się. Musiał się wyrwać.

Stał drżący i patrzył na nią.

- To niemożliwe, Elise. Niemożliwe. Ja chcę czegoś innego niż ty. Chcę więcej. Rozumiesz?

- Nie wierzę ci - powiedziała. - Uważam, że oszu­kujesz siebie. Sądzę, że chcemy tego samego.

Oszołomiony, potrząsnął głową.

- Wyjadę stąd. To się nie uda. Ja cię zniszczę. Jestem tylko nędznym Kwenem. A ty jesteś... dziką różą. Nie chcę cię złamać.

- Wrócisz?

- Może.

- Obiecaj, że wrócisz. I wtedy powiesz mi to, co te­raz. Może wtedy uwierzę.

- Zapomnisz o mnie.

- Wrócisz? Matti śledził wzrokiem mewę.

- Pewnie tak. Wiedział to. Nie mógł nie wrócić. Tylko jej widok sprawiał, że chciało mu się żyć.

I może wtedy będzie umiał lepiej kłamać. Choć ta­cy jak on nie powinni zrywać dzikich róż...

11

Matti nie rzucał słów na wiatr. Odszedł. I tym ra­zem z Aleksanterim.

- Nie przypuszczaliśmy, że długo zagrzejecie tu miejsca - stwierdził Reijo. Rozumiał Mattiego i uwa­żał, że słusznie czyni. Elise tak nie uważała.

- Wrócisz - powiedziała, pewna swojej racji, gdy Matti ściskał jej dłoń nieco zbyt długo.

- I mam nadzieję, że zastanę cię z jakimś brzdącem na ręku.

- Jak bym mogła? - rzuciła, nie spuszczając z niego wzroku. - Przecież to tobie jestem przyobiecana.

- Możesz uważać się za zwolnioną z tej obietnicy - odparł. Nie uściskał jej na pożegnanie, choć Idę i Ma­ję tak. To były jego siostrzenice.

Wolałby potraktować dziewczęta jednakowo, ale te­raz nie mógł postąpić inaczej.

- Idziemy na południe - rzekł Aleksanteri. - W ro­dzinne strony. Nie zaszkodzi sprawdzić, jak się mają w naszej starej Finlandii.

- Pamiętaj - szepnął Matti do Elise - róże potrzebu­ją opieki. Wiesz przecież.

Dziewczyna odpowiedziała w ten sam sposób:

- Dzikich róży to nie dotyczy. Rosną wszędzie i znoszą wszystko. Nawet brak opieki.

- Co to za gadanie o kwiatach! - Santeriemu pilno było ruszać w drogę. - Wrócimy, kiedy zakwitną lo­dowe kwiaty na szybach. Może na jarmark.

Pięć miesięcy, pomyślała Elise. Przeżyję. Pięć dłu­gich miesięcy. Zobaczy, że to ja miałam rację. Że czu­je to samo, co ja. Że to, co czuję, jest prawdziwe i słusz­ne. Kiedy wróci, już mnie nie opuści.

Lato było piękne. Trawa została skoszona i schła na stojakach, żółknąc z upływem czasu.

Nieliczne poletka zboża zaczynały dojrzewać pod pieszczotą słońca świecącego przez całą dobę.

Kristoffer przestał ich odwiedzać. Ludzie mówili, że w ogóle rzadko gdzieś wychodzi. Nie miał już nikogo po śmierci bratanków. A ci wyżej postawieni, o któ­rych względy tak dbał przez całe lata, nie okazali się prawdziwymi przyjaciółmi.

Nie był im potrzebny.

Simon wciąż się nie żenił. Plotkowano o nim, łącząc go to z jedną, to z inną dziewczyną. On też nie przy­chodził już na cypel.

Knut był rozżalony. Chłopcy, którzy mu impono­wali, nie chcieli się z nim zadawać. Wiedział, że to sprawka Simona.

Tak jakby to była jego wina, że jego siostra jest ciut pomylona. A zresztą Elise nie była wcale jego siostrą. Ale i tak musiał cierpieć.

Elise nie chodziła już na tańce. Trzymały się razem z Mają, miały swoje sekrety. Knut czuł się odsunięty na bok. Maja zwykle trzymała z nim, a teraz niby miał mieć za towarzyszkę tę smarkulę Idę! On, niemal tak dorosły jak Maja i Elise!

To było długie lato.

Reijo czuł się stary.

Lato przeszło w jesień. Siano sprzątnięto do stodo­ły. Trzeba już było zegnać z gór owce przed zimą. Las i góry szczodrze dzieliły się z ludźmi swoimi darami, lecz należało się przedtem napracować.

Reijo i Knut poszli po owce. Ida wybłagała, żeby ją zabrali. Chodziła szybciej niż ojciec i brat, więc, choć niechętnie, zgodzili się.

Przez pewien czas towarzyszyły im Maja i Elise. Miały zbierać jagody i maliny moroszki.

- Myślisz, że wrócą? Matti i Santeri? - spytała Ma­ja, gdy już zostały same.

Elise w zadumie włożyła do ust dojrzałą moroszkę.

- Przecież obiecał? Nie powiedział co prawda kie­dy, ale Aleksanteri wspomniał o jarmarku. Matti wo­lałby raczej zaczekać, aż będę stara i brzydka.

- ... i z mężem i dziećmi - dodała Maja, zmuszając się do uśmiechu. Brzmiało to tak ponuro, że Elise po­patrzyła na nią uważnie. Maja dużo przebywała na dworze, policzki miała opalone. Ale jednocześnie wy­dawała się chorobliwie blada.

I schudła. Zawsze była szczupła, a teraz to już jak­by jej nie było.

Maja umknęła przed nią wzrokiem. To się wcześniej nie zdarzało Elise przepełniło niedobre przeczucie, że coś jest nie tak. Że powinna była już dawno coś zauważyć...

- Chyba nic złego się nie stało?

Maja spuściła głowę. Skubała jagody. Dłonie wyko­nywały bezwiedne ruchy: szukały jagód, zrywały je z gałązki, wrzucały do koszyka...

- Stało się. Skinęła głową.

Potem podniosła wzrok. Nie płakała. Już wiele łez przelała w samotności, chodząc po lesie. Teraz tylko piekło ją pod powiekami.

- Jest całkiem źle - powiedziała słabym głosem. - To mnie Matti spotka z dzieckiem na ręku.

- O Boże! - westchnęła Elise. - Wielkie nieba! A więc to tak...

Wszystko nagle zaczęło się zgadzać. Zyskało sens. Patrzyła teraz na Maję i nie miała pojęcia, jak mogła być tak ślepa. Przecież to oczywiste. A ona była bliżej Mai niż ktokolwiek inny. Powinna się domyślić! Szyb­ciej niż pozostali.

- Cholerny Simon! - Elise rzadko przeklinała. Tym ra­zem jednak czuła taką potrzebę. - Jesteś całkiem pewna?

Maja skinęła głową.

- Już trzy miesiące nie krwawiłam - rzuciła gorzko. - Nie można być bardziej pewnym. I wyczuwam twar­dą kulę...

Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Policzyła w my­ślach. Wtedy był czerwiec, teraz jest koniec września. Trzy miesiące. Zostało jeszcze pół roku...

- Co zamierzasz? Klęczały obok siebie, dwie małe kobietki. Dzieliły tajemnicę, o której chciały sądzić, że nią pozostanie.

- Czekać - rzuciła Maja twardo. - Nie mogę zrobić nic innego, prawda? Mieć nadzieję, że Reijo nie wy­rzuci mnie z domu. Najgorsze, że... - Zamilkła na chwilę. - Rozmawiał ze mną. Tego ranka, wiesz. Sam na sam. Pytał, czy nie ma nic prawdy w tym, co gada­łam poprzedniego wieczora. Odpowiedziałam mu, że mogłabym kłamać przed każdym innym, ale nie przed nim. Przysięgłam, że nic się nie zdarzyło. Że tylko chciałam się popisać. - Zaśmiała się gorzko. - A teraz wszystko wyjdzie na jaw.

- Zioła Raiji... - powiedziała Elise z wahaniem. Na­potkała spojrzenie Mai.

- Sądzisz, że o tym nie myślałam? - spytała. - Pró­bowałam. Starałam się wyobrazić sobie, które to mo­głyby być. O tym Ravna nam przecież nic nie mówi­ła. Ale próbowałam. Robiłam wszystko, żeby się tego pozbyć. Biegałam, skakałam, wspinałam się, turlałam ze zboczy... To nie chce odejść.

- Musisz powiedzieć Reijo.

- Łatwo ci mówić. To nie ty masz przyprowadzić bachora. W dodatku bez żadnego zalotnika ukrytego za rogiem domu. Nie ma nic godnego pochwały w ścią­gnięciu wstydu na rodzinę.

- Reijo zrozumie - obstawała przy swoim Elise. - On nie jest zwykłym ojcem. Będzie cię wspierał i stał po twojej stronie. Tak jak ja. I jak my wszyscy.

- Zawiodłam go - odrzekła Maja. - Przyłapie mnie na kłamstwie. Nigdy wcześniej mu nie skłamałam. To niemal gorsze niż dziecko. Samo dziecko to i tak kło­pot. Nie chcę go. Nie chcę żadnego dziecka. Moje ży­cie jest wystarczająco poplątane. To koniec wszelkich nadziei. Już teraz trudno mi z moją twarzą znaleźć mę­ża... Jeszcze gorzej będzie, gdy urodzę dziecko. Dodat­kowa gęba do wykarmienia. Żywy dowód na to, za ko­go mogą mnie brać...

- My wiemy, kim jesteś, Maju. Będzie ci trudno. Ale Reijo musi poznać prawdę. Powiesz mu to - albo ja mu powiem.

- Ale ja wybiorę moment.

- Jak chcesz. Ale nie czekaj zbyt długo.

Maja uśmiechnęła się gorzko.

- To i tak ma swoje granice. Wkrótce nikomu nie będę musiała mówić, bo sami zobaczą. Tak, Reijo po­winien się o tym dowiedzieć, zanim zauważy. Jestem mu to winna. Ale nie masz pojęcia, jak bardzo się bo­ję. Wolałabym umrzeć...

- Nie wolno ci w ten sposób myśleć! - Elise była przerażona. - Nie wolno ci tak mówić. Chyba tego nie próbowałaś, co?

- Zabić się? - Maja podciągnęła w górę kąciki ust. Spra­wiało to nieskończenie smutne wrażenie. - Po raz pierw­szy sturlałam się ze zbocza nie tylko po to, aby pozbyć się dziecka. Chciałam skończyć ze sobą, zanim cokol­wiek wyjdzie na jaw. - Wzruszyła ramionami. - Spódni­ca zaczepiła się o korzeń i wisiałam na nim wychylona nad urwiskiem. Poczułam, że słabo mi się robi od patrze­nia w dół, i wczołgałam się z powrotem. Chyba nie by­ło mi to pisane tego dnia.

Elise słuchała, coraz bardziej blednąc przy każdym słowie Mai.

- Nie wolno ci tego zrobić! Będę cię śledziła, jeśli tylko zacznę podejrzewać, że znów myślisz o tym. Nie chcę cię stracić, Maju! Nie możemy cię stracić! Reijo też nie. On nie będzie się aż tak gniewał. Mogę pójść z tobą, gdy zechcesz z nim porozmawiać.

- Zrobię to sama - rzuciła Maja spokojnie. - To jed­na z tych rzeczy, której muszę stawić czoło w poje­dynkę. Sama nawarzyłam tego piwa, no, może z po­mocą Simona... Ale to moja sprawa.

- Simon... - zamyśliła się Elise.

- Nie powiesz mu ani słowa. - Maja dostała wypie­ków. - Obie wiemy, kim dla niego byłam. Co znaczyły te dwa razy. Nie chcę, żeby o tym wiedział, Elise. Wolę rozpowiedzieć, że to dziecko Santeriego, niż że­by Simon wiedział, że jego.

- Nie będzie się tym chwalił - rzekła Elise sucho. - I tak jest szczęśliwy, że nikt się nie domyśla. Na pewno zrozu­mie, gdy prawda wyjdzie na jaw. Ale nie przyjdzie zaofia­rować ci swojej pomocy. Czy to nie okropne, jak łatwo mężczyznom uciec od odpowiedzialności?

- Nie chcę pomocy Simona!

- Masz na siebie uważać. Żadnych nowych prób po­zbycia się dziecka! To szaleństwo!

Sprawa nadal pozostała ich tajemnicą. Maja odkła­dała rozmowę z Reijo. Elise naciskała. Maja była upar­ta, chciała sama wybrać odpowiedni moment.

Elise strasznie się bała, że wreszcie to dostrzegą. Po­znają prawdę. Ona wiedziała - i widziała. Było wręcz niewiarygodne, że nikt niczego nie zauważył.

Maja sprytnie się maskowała. Szerokie spódnice i fartuch ukrywały brzuch. Przestała chodzić rano przy wszystkich w koszuli nocnej.

Listopad. Zbliżał się jarmark, ale Elise nie zastana­wiała się, co jej przyniesie. Każdy nowy miesiąc ozna­czał teraz zbliżanie się daty rozwiązania.

Chciała ochraniać Maję, ukryć ją tak, żeby nikt nie mógł z niej szydzić.

Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Świat, w któ­rym żyły, nie pozwoliłby na to.

Elise zaczęła się bać. Schudła. Maja, przeciwnie, na­brała ciała. Knut powiedział nawet, że znów jest „tą dawną Mają”.

Czyżby byli aż tak ślepi?

Elise lubiła ciepło obory. Często obrządzała wieczorem zwierzęta. Nosiła im karmę i zmieniała ściółkę. Mówiła do nich wtedy, klepała po grzbietach. Obco­wanie ze zwierzętami napełniało ją spokojem. Im wy­starczało tylko jedzenie i opieka. Żyły tak prosto. Zjeść, wydać na świat potomstwo...

Może i ludzie tak powinni żyć, zastanawiała się cza­sem. I za każdym razem przeczyła sobie. Na pewno nie chciałaby wieść życia owcy!

Drzwi skrzypnęły, gdy już prawie kończyła obrzą­dek. Reijo nie miał lampy, zauważyła, że nie włożył kurtki.

- Chcę z tobą porozmawiać, Elise. I odpowiedz mi szczerze.

Podniosła się. Wiedziała, o co ją spyta, a przecież wiązała ją obietnica. Jednak nie chciała mu kłamać.

- Coś złego dzieje się z Mają.

Pokiwała głową, patrząc na swoje dłonie. Były czer­wone. Jeden paznokieć miała złamany.

- Wiesz, co jej jest? Znów pokiwała głową.

- Czy to jest to, co przypuszczam?

Dopiero wtedy spojrzała na niego. Zadziwił ją wła­sny głos, który brzmiał tak pewnie, choć czuła się jak mała dziewczynka przyłapana na psocie.

- Musisz sam z nią porozmawiać, Reijo. Obiecałam jej, że to ona ci powie. Że ja nie zrobię tego wcześniej.

Reijo zamknął oczy i oparł się o drzwi.

- Jak długo zamierza czekać? Aż do pierwszych bó­lów?

- Myślę, że ona nie wie, jak ma ci to powiedzieć. Chce, ale boi się, jak zareagujesz...

- Boi się mnie? - spytał smutnym głosem. Oczy miał teraz niemal tak ciemne jak Matti. - Przecież nie po­winna się mnie bać.

- Tu chodzi też o nią. Ona się wstydzi. Nie może się pogodzić z tym, że ci skłamała.

Pokiwał głową. Zrozumiał.

- Muszę z nią porozmawiać...

- Nie bądź dla niej surowy!

- Czy tak mnie oceniacie? Czy kiedykolwiek byłem dla was surowy?

- Nie.

- No właśnie. Teraz też nie będę. - Nabrał powie­trza. - A co z tym łobuzem?

- Porozmawiaj z Mają! - poprosiła Elise. Dokończyła robotę. Ale nie weszła do domu. Reijo miał rozmawiać z Mają, a ona musiałaby odpowiadać na pytania Idy i Knuta. Tego by nie zniosła.

Przeszła do stodoły. Wywiesiły tam pranie, bo pa­dało. I nie zabrały jeszcze do domu.

Jedna ze spódnic Mai była tak sucha, że można ją było włożyć. Wisiał też jej prawie suchy kaftan. Wciągnęła go na koszulę. Ważne, że nie pachniała już oborą.

Maja będzie na nią zła.

A niech tam!

Elise myślała o tym od dawna. Wiedziała, co ma powiedzieć i jak.

To było coś, co musiała zrobić.

Odwilż wyślizgała ścieżki. Śnieg stopniał, białe spła­chetki leżały tylko pomiędzy drzewami.

Biegła, gdzie to było możliwe. Starała się zachować ostrożność. Tylko tego brakowało, żeby sobie teraz połamała ręce czy nogi!

- Cholerna odwilż! Cholerny Simon! Do diabła z męż­czyznami!

Droga zabrała jej więcej czasu, niż myślała. Już ja­kiś czas temu chodziła tymi ścieżkami. Od dawna nie miała do załatwienia żadnych spraw we wsi.

Domy były małe i szare, lekko pochylone od wiatru. Ale mimo to były to domy, a nie lepianki. Reijo opo­wiadał o czasach, gdy w tej osadzie tylko jego ojciec mieszkał w domu. Ludzie zgrzytali zębami z zazdrości, że ten piekielny Kwen nie mieszka w lepiance jak inni!

Dom Anttiego Kesaniemi nadal stał solidny, ale nie był już jedyny.

Światło lampy przenikało przez mały otwór.

Elise zebrała się na odwagę i weszła na schody. Dłu­go stała, zanim podniosła rękę, żeby zapukać.

Zrobiła to tak słabo, że sama niemal nic nie usłysza­ła. Przełknęła ślinę. Przeczesała ręką włosy, starła nie­widoczną plamkę z nosa i znów zapukała.

Tak mocno, że ją usłyszeli. Poproszono, żeby weszła.

Ciężkie drzwi otwierały się powoli. Mimo że była niewielkiego wzrostu, musiała pochylić kark, żeby wejść do izby.

Ojciec, trzy siostry, matka...

Nigdy wcześniej tu nie była. Nie przychodziła po Simona. Mogliby pomyśleć, że biega za chłopakami...

- Cóż za rzadki gość! - Artur chciał podnieść się ze swojego krzesła i zaproponować jej, żeby usiadła.

Elise pokręciła głową i miała nadzieję, że się nie zarumieni.

- Nie mogę długo zostać - powiedziała szybko. Nie po­znawała własnego głosu. Bardzo chciała mieć to już za so­bą, wrócić do domu i nie przychodzić tu więcej. - Chciałam porozmawiać z Simonem. Ale chyba go nie ma?

- O, nie, jest w oborze. Musi coś robić w zamian za utrzymanie - odpowiedział ojciec. - Biegałby tylko za dziewczynami. Pójść po niego?

- Dziękuję, sama pójdę. - Już się odwróciła w progu. - Dobranoc wszystkim!

Nie zastukała do drzwi obory. Wobec Simona nie musiała chyba być uprzejma! Chłopak przenosił wła­śnie siano dla krowy i tuzina owiec. Elise patrzyła na niego z boku. Był silny i przystojny. Wąsy, z których był taki dumny, zgolił. Czyżby nie podobały się którejś z dziewczyn? Chrząknęła, żeby zwrócił na nią uwagę.

Oczy niemal wyszły mu z orbit. Uśmiechnął się sze­roko. Był ładniejszy bez zarostu. Elise wydawało się przez chwilę, że rzuci wszystko i podejdzie do niej. Ale opanował się.

Powstrzymała go duma.

- No, no - powiedział tylko. - Kto by przypuszczał... Podeszła bliżej. Stanęła za krową, poklepała ją. By­ła dla niej niczym tarcza.

- Musiałam przyjść - rzekła. - To ważne. Jak się masz? Wzruszył ramionami. Nie patrząc na nią, w ciszy rozdzielał siano. Zatrzymał się, gdy skończył. Spojrzał na Elise.

Sięgnął po stołek i uroczyście usiadł.

Jej tego nie zaproponował.

Kiedyś takie zachowanie wystarczyłoby Elise, żeby się śmiertelnie obraziła. Teraz musiała załatwić waż­niejsze sprawy.

- Chyba nie przyszłaś tu po to, żeby się dowiedzieć, jak się czuję - powiedział spokojnie. - Twój wujek na­prawdę cię zostawił? Nie wróci?

- Masz teraz kogoś, Simon?

Uśmiech był ten sam. Uwodzicielski. Tak napraw­dę nie było w tym chłopaku nic złego. Może tylko nie brał pod uwagę uczuć innych ludzi.

- Raczej nie - zaśmiał się. - Zafundowałem sobie tro­chę spokoju. Kobiety na dłuższą metę są męczące.

- Może lepiej przyznaj, że wokół fiordu trudno już znaleźć taką, która by nie znała twoich sztuczek.

- Cóż... Zawsze byłaś mocniejsza w gębie, Elise. Chcesz, żebym wrócił?

- Za żadne skarby!

- Niezła odpowiedź. To dlaczego przyszłaś?

- Czy nic cię nie... wiąże?

- O co, u diabła, ci chodzi? - Podejrzliwie ściągnął brwi. - Może jestem głupi, ale nie rozumiem, do czego zmierzasz.

Opuściła bezpieczne schronienie za krową i pode­szła do niego. Stanęła obok, trzymając się mocno po­przeczki zagrody.

- Będziesz musiał się ożenić, Simon.

- Co?! Cholera, dziewczyno, co to za żarty? - Sko­czył na równe nogi, stanął przed Elise, wpatrując się w jej twarz. Był coraz bardziej zły, zwłaszcza gdy zro­zumiał, że ona mówi serio. Była całkiem poważna. I może trochę przestraszona? - W coś się wplątałaś?

- Nie ja, Simon. Ty.

Patrzyła na niego, jakby zmuszając, żeby zrozu­miał. Musiał sam się domyślić! Chyba nie był aż tak głupi!

Krążył po oborze jak rozwścieczony byk. Owce za­częły się niepokoić, pobekiwać. Elise wiedziała jednak, że coś zaczyna mu świtać.

Zerwał z głowy czapkę. Potarł czoło brudną ręką. Spojrzał na nią, zdesperowany.

- Nie ma mowy!

- Maja jest w ciąży - powiedziała spokojnie. On nie zdoła wyprowadzić jej z równowagi. Nie zmusi jej do wycofania się. - To twoje dziecko.

- U diabła, nie!

- To już piąty miesiąc. I ty, i ja wiemy, że byłeś jej jedynym.

- Nie mogę tego wiedzieć.

- To twoje dziecko - powtórzyła Elise. - Twoje, Si­mon. Nie może zostać sama z dzieckiem. Dziecko to także twoja sprawa.

- Wysłała cię? Elise pokręciła głową.

- Maja jest dumna. Nie chce cię. Niczego nie chce od ciebie. Nawet nie chce zdradzić, że to ty jesteś ojcem.

- No oczywiście - Simon zrobił przepraszający gest. - Świetnie! Więc po co tu przyszłaś? Ja też nie zamie­rzam się tym chwalić. Nikt się nie dowie prawdy. Wszyscy będą szczęśliwi.

- I tu się mylisz! - Ton głosu Elise był niczym świe­żo naostrzony sierp. - Ja nie będę siedzieć cicho. Wszystkim o tym opowiem. Wszystkim, którzy będą chcieli słuchać. Reijo. Nie spodoba mu się to. - Nabra­ła powietrza. - A twój ojciec? Myślisz, że się ucieszy? Czy nie lepiej będzie, jeśli ożenisz się z Mają, udając, że to twój pomysł? Czy wolisz, żeby wieś się z ciebie śmiała jeszcze przez długie lata, wspominając, jak to Simon Bakken musiał się ożenić, żeby zadośćuczynić dziewczynie, której zrobił dziecko?

Spojrzał na Elise.

- Naprawdę masz taki zamiar? Energicznie pokiwała głową.

- Możesz być pewien!

- Pięć miesięcy, co? Potwierdziła.

- Zostaniesz ojcem na wiosnę, Simon. To chyba bę­dzie ładne dziecko.

Przez jego twarz przemknął uśmiech, ale zaraz znikł.

- Dlaczego dopiero teraz przyszłaś? Musiałaś o tym wiedzieć już jakiś czas.

- Rozmawiałam dziś z Reijo. Zbladł.

- Wie o mnie? Elise z trudem ukryła uśmiech.

- Maja nie powiedziała tego wprost. Wtedy jednak prawie się wygadała. Wszyscy zaczęli się domyślać, co się stało. Chyba Reijo się doliczy, mimo że stanowczo zaprzeczała.

- No tak... - Simon oparł ręce na tej samej poprzecz­ce co ona. - Mam szczęście, co? Ale ona jest lepsza, niż się sądzi po pierwszym spojrzeniu. Ma olej w głowie. I nie jest całkiem brzydka.

- To twoje dziecko. Tylko to się liczy - rzuciła Eli­se sucho.

- Chyba nie oczekujesz, że się od razu zdecyduję?

- Nie, oczywiście. Pomyśl nad tym, jak długo ze­chcesz. - Elise ruszyła w stronę drzwi. Na odchodnym powtórzyła słowa Reijo: - Tylko nie czekaj do pierw­szych bólów!

12

Reijo nie było, gdy Elise wróciła. W domu panowa­ła cisza. Ida i Knut siedzieli bezczynnie na ławie. Ma­ja w fotelu.

- Straciłaś przedstawienie - rzuciła Maja, blada.

- Okropnie było?

Spojrzenie Mai starczyło za odpowiedź.

- Gdzie on jest?

Knut skinął głową w stronę okna.

- Wypłynął. Nic nie powiedział.

Maja gryzła palce. Widać było, że płakała. Elise usia­dła na poręczy fotela i objęła ją ramieniem.

- Ale przynajmniej masz to za sobą.

- Najgorszy był zawód, jakiego doznał - rzekła Ma­ja. - Nie zrobił nic z tego, co by zrobili zwyczajni oj­cowie. To nie było przesłuchanie. Spytał tylko, czy je­go przypuszczenia są słuszne. Nie mogłam zaprzeczyć. Spytał jeszcze, czy sama tego chciałam, czy to może był... gwałt. - Wykrzywiła się do swojego odbicia w szybie. - Nie można tego nazwać gwałtem. Powie­działam mu, że ojciec dziecka nic nie wie i że się nie dowie. Odparł, że będzie mnie wspierał. Ale że nie spo­dziewał się tego po mnie. Myślałam, że umrę pod jego spojrzeniem. Poza nim nikt na całym świecie nie po­trafi wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia samym tylko spojrzeniem. Tylko on.

- Będzie dobrze! - pocieszyła Elise.

- Żeby mu się tylko nic nie stało! - Maja była nie­spokojna. Wstała, zarzuciła szal i ruszyła w stronę drzwi. - Zobaczę, gdzie jest. Dam sobie radę. Nikt nie musi mnie prowadzić, jestem zdrowa i silna. Nie je­stem chora, mam tylko dziecko w brzuchu.

- Że też nic nie powiedziałaś! - Ida rzuciła się na Eli­se jak jastrząb. - Wiedziałaś cały czas i nic nie pisnęłaś!

- Nie pozwoliła mi. Knut walnął pięścią w stół.

- Jestem tak wściekły, że mnie roznosi. Może się to jej nie spodoba, ale własnoręcznie zadbam o to, żeby tatuś dziecka nosił siniaki aż do świąt! Stłukę go tak, że nie będzie wiedział, jak się nazywa!

- Dasz radę? - spytała Ida niewinnie. Elise zażegnała awanturę.

- Nie spiesz się! Może ten Simon nie jest taki zły... Uśmiechnęła się lekko. Coś pozwalało jej wierzyć, że w głębi duszy Simon był dobry. Czy to prawda, czas pokaże.

- Byłaś tam! - Ida szybko wyciągała wnioski. - Po­wiedziałaś mu, prawda? Jak zareagował? Założę się, że odmówił. Nie nadąży ze zliczeniem tych swoich dzie­ci. Pewnie ma ich gromadkę, nie?

- Mam nadzieję, że naprawi sytuację. Zapropono­wałam mu to.

- Simon? - Knut przewrócił oczami. - Nie uwierzę, zanim nie zobaczę. No i nie wiem, czy to pomoże z ta­kim uparciuchem jak Maja, nawet jeśli przyjdzie tu i będzie błagał na kolanach.

- Ona jest rozsądna - stwierdziła Elise. Wierzyła, że przekona Maję. - Zobaczymy, czy Simon też.

Mijały tygodnie. Sprawy wróciły do swego normal­nego rytmu. Zwyczajne dni toczyły się jeden po drugim.

Maja zachowywała się jak przedtem. Rosło w niej nowe życie, ale nie zmieniało to jej przyzwyczajeń.

Zbliżał się jarmark. Była sobota. Reijo zajął się wie­trzeniem skór, które zdobył od czasu poprzedniego jarmarku. Dawały trochę grosza.

Chciał, żeby Matti już wrócił. Na powrót Raiji prze­stał liczyć. Teraz Matti oznaczał dla niego dorosłą oso­bę, z którą mógł porozmawiać. Zrozumiał, że nie po­wiodło mu się wychowanie dzieci.

Czegóż innego mógł zresztą oczekiwać - nie zaznały one zbyt wiele matczynej opieki. Właściwie cieszyło go, że Raija nie wiedziała, co się z nimi dzieje. Nadal czuł ogromny zawód z powodu sprawy Mai. Nadal nie był w stanie nazwać tego po imieniu. Nazywał to „sprawą”.

A wiązał z nią tyle nadziei!

Jeśli miałby wyróżnić któreś z dzieci, to byłaby to Maja.

No i stało się... to.

Czyżby nadmiernie chronił ją przed życiem? Przed tym, co mogło przynieść? Wydawało mu się, że nie.

Zawsze ją kochał, ale widać było w niej coś, czego się nie spodziewał.

Ojciec niekoniecznie zna w pełni swoje dzieci. Na­wet dobry ojciec. Ale on oskarżał siebie. To była czę­ściowo jego wina. Nie mógł znieść tej myśli.

Stał w szopie, przytłoczony ciężkimi myślami, i nie mógł zrozumieć, dlaczego to się wydarzyło.

Dlaczego Maja?

Elise była spostrzegawcza. Zauważyła go, gdy tylko wyszedł z zagajnika. Widziała, jak wolno mu się szło, jak starał się opóźnić marsz, jak walczył ze sobą... Ro­zumiała, że było mu trudno.

Ale wokół serca zrobiło jej się ciepło. Nie dała tego po sobie poznać.

Z wahaniem i cicho zastukał w drzwi. Elise przyja­znym tonem zawołała „proszę!”.

Widać było, że nabrał pewności.

Nigdy wcześniej nie miał tak gładko przyczesanych włosów. Był świeżo ogolony, niemal dawało się do­strzec ślady po brzytwie. Pot perlił mu się na czole.

- Usiądź, proszę - zaprosiła uprzejmie. Maja nic nie powiedziała, tylko popatrzyła na nie­go wilkiem. Nie pomogło mu to.

Odchrząknął, nadal stojąc. Wzrokiem błagał Elise o po­moc. Nic nie mogła poradzić na to, że mu współczuła.

- Jest Reijo? - spytał ochryple. - Chciałem z nim... porozmawiać. Ale jeśli nie ma go w domu...

Widać było, że najchętniej by uciekł. Elise rezolut­nie popchnęła gościa w stronę ławy.

- Siadaj, Simon. Pójdę po niego.

- Mam zostać z tym tutaj? - Palec Mai wskazywał na chłopaka. Usta miała zaciśnięte, ale Elise dostrze­gła, że ich kąciki drżą.

Simon zerknął znad czapki, którą miętosił w dło­niach. Nie czuł się najlepiej. Wzrok zatrzymał się na talii Mai. Można już było coś zauważyć, ale nadal do­brze to maskowała.

Z trudem przełknął ślinę.

- Przecież nic ci nie zrobię - powiedział, siląc się na dowcip. - To już przecież się stało...

- Chętnie bym cię zabiła! - Maja odwróciła się ple­cami. Były proste niczym świeżo wyheblowana deska.

Elise nie zdążyła z nią porozmawiać, jakoś się nie złożyło. Powiedziała jej tylko, że była u Simona i że zawiadomiła go o dziecku. Nie wspomniała jednak o tej drugiej sprawie...

- Przykro mi. Pewnie tak samo, jak i tobie.

- Tak, przekonałeś mnie - zaśmiała się Maja gorzko. - To nie ty przez to przejdziesz. To nie twój krzyż i bio­dra to wynoszą. Nie twój brzuch będzie sterczał ludziom w oczy. Nie ty urodzisz to dziecko, nie u ciebie będzie rosło. Tak, Simon, chyba rzeczywiście masz rację!

Wybuch Mai sprawił, że spojrzał jej w twarz.

Elise poszła po Reijo. Ida sprzątała w spiżarni. Knut był w saunie.

Simon i Maja mierzyli się spojrzeniami. Żadne nie uciekło wzrokiem. Oboje byli uparci. Żadne nie chcia­ło okazać słabości wobec drugiego.

- Dlaczego przyszedłeś? - spytała. - Nie jesteś tu mi­le widziany. A jeszcze za wcześnie oglądać swoje dzieło.

- To też moje dziecko.

- Jesteś pewien? - szydziła. Rzucił czapką o ziemię. Zerwał się na nogi i złapał dziewczynę mocno za nadgarstki. Patrzył jej prosto w oczy.

- Nie kłam, Maja! To moje dziecko. Oczywiście, że jestem pewny. To cholerny pech dla nas obojga, ale już się stało. I to jest nasze dziecko. Nie tylko twoje. Nie uda ci się odebrać mi mojego syna!

Maja uwolniła się z jego uścisku.

- Równie dobrze może urodzić się córka.

- Nie będzie przez to mniej moja.

Stała obok paleniska z rękami na biodrach, obser­wując Simona zmrużonymi oczami.

- Sądziłam, że będziesz się zapierał do upadłego. Dlaczego tego nie robisz? Po co tu przychodzisz i po­wtarzasz, że to twoje dziecko?

Simon wzruszył ramionami. Złe się czuł w garniturze pożyczonym od ojca. Miał sztywny kołnierzyk, ciasny jak diabli. Rozluźnił go w końcu i od razu poczuł się lepiej.

- To dziwne - rzucił niemal zły. - Myślałem, że za­biję Elise, gdy przyszła i powiedziała mi o... tobie. O dziecku. I gdy uparcie twierdziła, że muszę się z to­bą ożenić, miałem ochotę ją uderzyć. Mimo że jest dziewczyną i że tylko łobuzy biją kobiety...

- Elise tak mówiła? - spytała Maja podejrzanie spo­kojnie.

- A co, nie wiedziałaś? - zerknął na nią. - Tak my­ślałem. Elise chciała to uporządkować jak jakiś anio­łek. Nic na to nie poradzi. Taka jest... W każdym ra­zie, zdecydowałem się nie przejmować zbyt mocno. Postanowiłem wyprzeć się wszystkiego. Raczej wy­trzymać gadanie, które mogło przyjść. Mężczyźnie to uchodzi, nawet mu pochlebia...

- No i?

- Czy nie można zmienić zdania? - spytał. - To mo­je dziecko. Dużo o tym myślałem, możesz mi wierzyć. Byłoby okropnie widzieć, jak mój syn rośnie i dowia­duje się, że miał ojca łobuza. Zbyt tchórzliwego, aby być... prawdziwym ojcem.

- Jakie to szlachetne!

- Naprawdę tak myślę!

- A więc zamierzasz się ze mną ożenić? - spytała szyderczo z niedowierzaniem w oczach.

Chłopak pokiwał głową.

- I naprawdę tego chcesz? Nie proponujesz z na­dzieją, że będę na tyle miła, że odmówię?

- Chcę się z tobą ożenić, Maja. Nie prosiłbym o to, gdyby nie dziecko. Na tyle będę szczery. Ale to nie znaczy, że cię nie... lubię. Myślę, że dobrze się z tobą rozmawia. Może głównie się kłócimy, ale z Elise nigdy tak nie rozmawiałem. Jesteś świetną dziewczyną, to pewne. No i... - uśmiechnął się, trochę zażenowany, rzucając spojrzenie na jej brzuch - ... to chyba nie jest dobry moment na mówienie o tym, ale... te nasze chwi­le były... niezłe. Byłaś dobra.

Maja przewróciła oczami.

- Kochasz Elise? Zaprzeczył. Mówił prawdę. Minęło mu. Ona była tylko twarzą, która go zauroczyła, i ciałem, którego pożądał.

- Jakąś inną? - Nie.

- Nie będziesz żałował decyzji? Simon wzruszył ramionami.

- Nigdy nie wiadomo. Ty też możesz żałować. Zo­baczymy. Jeżeli się pobierzemy, będę się starał, jak naj­lepiej potrafię.

- Co z dziewczynami? Speszył się.

- Walisz prosto z mostu?

- Tak. Chcę wiedzieć, jak bardzo chcesz tego mał­żeństwa. Będziesz uganiał się za dziewczynami, Si­mon?

- Spróbuję nie - powiedział. Wyglądało na to, że na­prawdę tak uważa.

- Wzbudzam w tobie odrazę? Czy masz ochotę od­wracać wzrok, gdy patrzysz na moją twarz?

Maja podeszła do niego, zmuszając, by na nią spoj­rzał. Na jej blizny.

- Odrazę, nie... - uśmiechnął się lekko. - Chyba nic na to nie wskazuje, prawda?

Ostrożnie położył dłoń na lekkim zaokrągleniu jej brzucha. Zmusiła się, by stać spokojnie, i pozwoliła mu na to.

Simon przełknął ślinę.

W tym momencie wszystko stało się prawdziwe. To nie były już tylko słowa.

- Czujesz ruchy? Pokręciła głową.

- Może już powinnam. Może nie wiedziałam, że to jest to. Nie wiem. I nie mam kogo spytać.

- Ja... właściwie zapominam, jak wyglądasz - wy­krztusił. - To nie jest ważne. Te blizny. Ale jesteś cał­kiem ładna... pod nimi.

Odeszła od Simona, zostawiając go na środku pokoju.

Miała przewagę.

Nie czuła do niego nienawiści.

I na pewno nie kochała. Ale na tak wiele nigdy nie liczyła.

Przeżycie odwzajemnionej miłości nie było jej pisa­ne. To miało pozostać udziałem innych.

Simon był równie dobry, jak każdy. Nie mogła liczyć na gromadę zalotników. Jeśli spojrzeć trzeźwo, Simon jest jedynym kandydatem na męża, na jakiego mogła liczyć.

Nie miała wyboru.

Nie chciała być dla Reijo ciężarem do końca życia. Już i tak dużo dla niej zrobił.

Nie mogła prosić o jeszcze. Wystarczyło, że go zawiodła.

- Porozmawiaj z Reijo - powiedziała w stronę ścia­ny. - Niech on zdecyduje.

- Ale ty się zgadzasz?

- Raczej tak - rzuciła lekko. Nie powinien sądzić, że upadnie mu do stóp w dowód wdzięczności. Taka nie była.

- Kto czeka w domu? - Reijo nie wierzył własnym uszom.

Elise powtórzyła.

- Musisz przyznać, że to... odważnie z jego strony - próbowała urobić chłopakowi grunt.

- Może raczej: bezczelnie! - Reijo uśmiechnął się, zmęczony. - Maczałaś w tym palce?

- Chcę tylko, żeby się Mai ułożyło.

- Czy to jest rozwiązanie?

- Z pewnością - utrzymywała uparcie Elise.

- Czy ona tego chce? Jaki jest ten chłopak? Znasz go lepiej niż ja. Ja jestem teraz na niego zły. Czy uwa­żasz, że zasługuje na twoją siostrę?

- To... Simon - głos Elise złagodniał. - Trudno powie­dzieć o nim coś innego. We wszystkim, co o nim słyszałeś, jest część prawdy. Ale on nie jest zły. Jest miły, tylko nie zawsze myśli. Trochę nieodpowiedzialny. Ale za to ładny!

- Lubisz go pomimo wszystko? - zdziwił się Reijo.

- To ma związek z jego urokiem - zgodziła się Eli­se. - Może nie wykorzystuje go świadomie, ale on dzia­ła. W nim coś jest.

- Dlaczego przyszedł?

- Lepiej spytaj, jak wygląda! - Elise odrzuciła głowę do tyłu, śmiejąc się. - Taki wystrojony, jakby ksiądz czekał za rogiem. Jeżeli do mnie by przyszedł taki za­lotnik, nie wytrzymałabym ze śmiechu i odbyłby się pogrzeb zamiast wesela.

Reijo uśmiechnął się, lecz popatrzył na Elise uważnie.

- Nie ma chyba takiego niebezpieczeństwa, żeby twój kawaler kiedykolwiek się wystroił, co? Jest trochę podob­ny do Simona, ale jeszcze bardziej bezczelny... - Nie cze­kając na odpowiedź, ruszył w stronę drzwi. - Ciekawe, o czym ci dwoje rozmawiali przez ten czas - rzucił. - Sądzę właściwie, że tam już może nie być żadnego zalotni­ka, który chciałby coś mi powiedzieć. Maja zwykle szyb­ko wyrzuca za drzwi ludzi, z którymi nie chce mieć do czynienia. Jeżeli nadal tam jest, może źle go oceniałem...

Wyjątkowo długo marudził na progu. Postarał się, żeby drzwi porządnie zaskrzypiały przy otwieraniu, i zajrzał do środka, zanim wszedł do własnego domu.

- Jeszcze tu jest - rzucił do Elise. Zamknął drzwi, nie spuszczając wzroku z Simona.

Chłopak stał przy palenisku. Kołnierzyk miał roz­pięty, grzywka opadła już mu na czoło. Spocił się jesz­cze bardziej na widok Reijo i sprawiał wrażenie raczej bezradnego chłopca niż uwodziciela.

- Chciałeś ze mną rozmawiać, Simonie Bakken. - Reijo zasiadł dostojnie w fotelu. Spojrzał spod oka na Maję. Z błąkającego się po jej twarzy uśmieszku od­gadł, że nie ma nic przeciwko temu, żeby potrzymał chwilę Simona na rozżarzonych węglach. On też miał na to ochotę. Chłopak dość już narobił im kłopotów. Sama odwaga nie może być jedynym powodem do przebaczenia. - Ja też już od dawna chciałem z tobą porozmawiać. Nie podoba mi się twój postępek.

- Mnie też nie - mruknął Simon.

- Maja jest bardzo młoda. Sądziłem, że nacieszy się młodością. Żadnemu ojcu nie spodobałoby się, gdyby córka przyniosła do domu dziecko nieodpowiedzialne­go mężczyzny.

Simon odchrząknął. Poczerwieniał na twarzy.

- Chciałbym to naprawić. Chcę ożenić się z Mają. Jeśli na to pozwolisz...

- Miałbym oddać ją temu, który już ją skrzywdził? Simon podniósł wzrok znad podłogi.

- Szczerze mówiąc - zaczął z wahaniem, zirytowany - biorę na siebie większość winy. Ona jednak nie była cał­kiem niechętna. Przykro mi, ale muszę to powiedzieć. Krzywdą też bym tego nie nazwał. Oczywiście lepiej, że­by tak się nie stało, ale teraz chcę się z nią ożenić. Będę starał się być dobrym mężem i ojcem. To też moje dziec­ko. Chcę ślubu jak najszybciej. Tata mówi, że to się da załatwić, nawet bez wystarczającej liczby zapowiedzi. Po­może mi w tym. I pomoże zbudować własny dom, nie żadną ziemiankę. Chcę wszystko naprawić. Naprawdę.

Ani razu nie wspomniał o miłości, pomyślał Reijo z bólem w sercu.

Dziecko Raiji i Mikkala zasługiwało na miłość bar­dziej niż jakiekolwiek inne. To uczucie nie było jed­nak Mai pisane. Simon może i jest dobry, może lep­szy, niż się wydaje, ale...

Postara się być dobrym mężem...

W każdym razie mówi szczerze.

- To zależy od ciebie, Maju - usłyszał własny głos. Spojrzał na nią. Mógłby przysiąc, że zacisnęła zęby i zebrała całą silną wolę, żeby odpowiedzieć:

- Chcę Simona. Weźmiemy ślub, jak szybko się da.

13

Artur Bakken dotrzymał słowa. Przygotował wszyst­ko tak, że jedyny syn mógł się ożenić szybciej, niż kto­kolwiek przypuszczał.

Pastor przyjeżdżał na jarmark. Zdarzało się, że znajdo­wały się wtedy dusze gotowe do przyjęcia sakramentów.

Simon przyszedł z wiadomością dzień wcześniej. Nie zostawił Mai zbyt wiele czasu.

- Ksiądz może to załatwić jutro. Elise przewróciła oczami. Nie mógł tego zakomuni­kować bardziej prozaicznie.

- Powiedział, że coś podobnego już się kiedyś zda­rzyło - rzucił Simon speszony. - Przypomniał sobie, gdy usłyszał, jak się nazywasz, Maju...

- Osiemnaście lat temu. - Reijo zapatrzył się w ogień. Oczami wyobraźni ujrzał Kallego w ubraniu ojca, Raiję w czarnej sukni, bladą i z gorejącymi ocza­mi. Tak, pamięta ten ślub. Tańczył z panną młodą, aż paliły go podeszwy. A pan młody spił się w trupa.

Los płata czasem brzydkie figle.

Powodem tamtego ślubu była Maja. A teraz ona miała wziąć ślub w podobnej sytuacji.

Lecz tym razem żaden oddany przyjaciel nie będzie tańczył z panną młodą.

- Raija miała tylko szesnaście lat - wspominał Reijo. - Kalle osiemnaście. To był najważniejszy dzień w ich życiu.

- Możemy mieszkać u moich rodziców, dopóki nie będziemy mieli domu - oznajmił Simon. Nie spieszyło mu się do samodzielności. - Dostaniemy własny pokój.

Maja skrzywiła się, ale nic nie powiedziała.

Elise zbierało się na płacz. Sądziła, że ślub będzie dla Mai najlepszym rozwiązaniem. Gdy usłyszała, że to już jutro, nie była tego taka pewna.

No i Maja mieszkająca razem z teściami! Sama wśród obcych!

Reijo chyba też o tym myślał. Chodził niespokojnie po izbie. Elise czuła, że teraz najchętniej powstrzymałby to, co się miało stać, ale wiedziała, że zachowa rozsądek.

Simon poszedł. Wymienił tylko z Mają szybkie spoj­rzenie. Oboje byli speszeni.

Reijo znikł niedługo potem.

Elise poczuła ciężar odpowiedzialności, który spo­czął na jej barkach. Na przygotowania pozostał jeden dzień, wieczór i noc, jeśli będzie potrzeba.

- Do cholery - zaczęła energicznie i spojrzała na ro­dzeństwo. - Wydajemy Maję za mąż. Zrobimy to po cichu? Pozwolimy, żeby ludzie gadali, że to było naj­biedniejsze wesele w całym Lyngen?

- Może i tak je powinni zapamiętać - rzuciła Maja po­zornie obojętnie. - Na pewno nie będzie najradośniejsze...

- Wszystkie dziewczęta będą ci zazdrościć - stwier­dziła Ida. - Nie wiesz, że to najprzystojniejszy chło­pak po tej stronie gór?

- Zależy dla kogo - odparła Maja. - Ja jestem zmę­czona. Nie mam pojęcia, w co się ubrać. - Zaśmiała się gorzko. - A zresztą czy to ma jakieś znaczenie... I tak będą się tylko gapić na mój brzuch...

- Już moja w tym głowa, żeby zapamiętali więcej niż tylko twój brzuch! - rzuciła Elise zdecydowanie. - Jeżeli Simon liczył na cichy ślub, dozna prawdziwego szoku! Zadbam o to. Może nie zanosi się na najszczęśliwszy dzień twego życia, Maju, ale nie będziesz płakać, gdy go wspomnisz. Idź, przejrzyj skrzynie w szopie. Są tam ubra­nia rodziców Reijo, może i po niej. Na pewno znajdziesz coś dla nas wszystkich. Będziemy lepiej wyglądać niż ci Bakken. Knut, naniesiesz drewna i napalisz w saunie. Wo­dę też przynieś, możesz zrobić babską robotę, bo nie mam czasu. Ja i Ida idziemy do spiżarni. Trudno, jeśli na­wet będziemy mieli potem jeść samą kaszę, zrobimy we­sele! Nie będziemy tym razem oszczędzać. Rozstawili już budy, Knut, weź kilka skór i zamień je na wódkę. Piwo już mamy. Niczego nie zabraknie na ślubie Mai.

- Poza miłością - rzuciła Maja. Spojrzały na siebie.

- Poza nią - zgodziła się Elise. - Chciałabym, żeby było inaczej.

Maja uśmiechnęła się melancholijnie.

- To niemożliwe, i to wcale nie z winy Simona. On jest dobry. Lepszy niż sądziłam. Nie mogłam przecież...

Zamilkła. Elise domyśliła się, że Maja ukrywa jakąś tajemnicę, z której niełatwo się zwierzyć.

Musi z nią później porozmawiać. Teraz nie ma na to czasu. Może wieczorem.

- To jak? Zgadzacie się? Zaczynamy? Nawet Maja pokiwała głową. Ruszyli do roboty.

Elise i Maja stały zanurzone po łokcie w cieście chle­bowym, gdy ktoś zapukał do drzwi.

Matti! przeleciało jak błyskawica przez myśl Elise.

Oby to był Matti! Potrzebujemy go tu z jego radością życia i poczuciem humoru.

To nie był Matti.

Maja pierwsza rozpoznała postać w ubraniu ze skór. Z piskiem wyciągnęła ręce z ciasta i rzuciła się na szy­ję bratu, do którego była tak podobna, a którego tak rzadko widywała.

- Ailo! O Boże! To ty! Ale urosłeś! Zaśmiał się i przytulił ją.

- Tęskniłem za wami - powiedział. - Jesteście teraz moją jedyną rodziną.

Maja puściła go. Popatrzyła na swoje ręce.

- Masz ciasto na ubraniu. - Nagle dotarł do niej sens jego ostatnich słów. - Ravna? - spytała, ścierając mąkę.

- Babcia umarła jesienią. Chciała cię zobaczyć, ale była za słaba. Po prostu zasnęła.

Maja pochyliła głowę. Kochała babkę Ravnę.

- Jesteś tu sam?

- Jest Anders, jego żona i jego krewni. Nie znasz ich. Żyjemy teraz bardziej w głębi lądu. Już nie przebywa­my tyle na wybrzeżu. Za dużo ludzi. Wszyscy nie mo­gą tam mieszkać.

Maja otarła łzy.

- Dobrze cię widzieć, Ailo. Może to brzmi senty­mentalnie, ale to prawda.

Ailo uśmiechnął się. Zaraz jednak oberwał drzwia­mi, które ktoś gwałtownie otworzył.

Ida dosłownie potraktowała polecenie, że powinna się spieszyć. Niosła garnuszki z marmoladą. Gdy zro­zumiała, kogo ma przed sobą, niemal je wypuściła. Ailo w ostatniej chwili złapał największy.

- Ze wszystkich ludzi... - Ida potrząsnęła rudą główką. - Na dodatek teraz! - Odstawiła garnuszki na stół.

- Mogę cię uściskać? Jestem tylko prawie siostrą, ale...

- Nie czekając na odpowiedź, wspięła się na palce i uściskała przybysza z całej siły.

Ailo wyglądał na oszołomionego.

- Nie powiesz mi chyba, że jesteś tym pyskatym ba­chorem, który zamęczał wszystkich, gdy tu byłem ostatnio? - Patrzył na nią z szerokim uśmiechem. - Ida?

Potwierdziła.

- Nadal jestem pyskata. I może jeszcze trochę do­kuczam. Ale jak to wspaniale, że przyjechałeś, i to aku­rat na ślub Mai!

- Ślub? - Ailo patrzył ze zdumieniem to na Idę, to na Maję. Rozpinając i zdejmując skórzane okrycie, nie odrywał już wzroku od swej przyrodniej siostry. - Wy­chodzisz za mąż? Kiedy?

- Jutro - obwieściła Ida. - Dowiedzieliśmy się dziś rano.

- Żartujecie?

Maja poklepała się po brzuchu, wygięła się tak, że­by mógł się domyślić, co kryje się pod spódnicą.

- To niestety nie żart, braciszku. Gapił się na nią bez słowa.

- Kto sieje wiatr, zbiera burzę - mówiła dalej bez wyrazu. - Na wiosnę zostaniesz wujkiem, co ty na to?

Ailo potrząsnął ciemną grzywką.

- Kto to jest? Znam go? Ida objęła Maję.

- Jest wysoki, jasnowłosy i ładny. Ma dwie ręce do pracy, niedługo skończy dwadzieścia lat. To Simon. Wszystkie dziewczyny wokół fiordu umierają z za­zdrości. Oddałyby wszystko, byle by go dostać. A on jutro żeni się z naszą Mają.

- Tak słodko to nie wygląda. - Maja oparła się o stół. - Byliśmy głupi. Teraz za to płacimy. Nie kochamy się, ale możemy na siebie patrzeć. Gdyby nie to, co mam w brzuchu, nie byłoby żadnego ślubu.

Ailo speszył się. Nie wiedział, co powiedzieć.

- W każdym razie urządzamy wesele - Elise wybrnę­ła z sytuacji. - Cieszymy się, że tu jesteś, Ailo. Też na­leżysz do rodziny.

Wrócił Knut z trunkiem, który poleciła mu kupić Elise. Po wylewnym powitaniu Ailo chłopak opowie­dział, jakie miał kłopoty.

- Nie chcieli mi sprzedać! Coś takiego! Mówili, że jestem za młody. J u ż zaczynałem mieć tego dosyć. Gdy­by nie Simon...

Dziewczęta spojrzały na niego. Chłopak zacisnął usta.

- Miałeś tego nie mówić, prawda? - Maja przejecha­ła dłonią przez jego jasną grzywkę. Knut wywinął się energicznie. Przecież był mężczyzną! Za dużym na ta­kie pieszczoty. - A więc Simon pije za swoje kawaler­skie dni? No tak, ma do tego prawo. - Wzruszyła ra­mionami. - Nie on pierwszy, nie ostatni.

- Ale, braciszku, nie pójdziesz tam, zanim nie zro­bisz, co do ciebie należy! - Elise była przezorna.

- Mamy ze sobą mięso reniferów. - Ailo obejrzał już zapasy, które zgromadziły dziewczęta. - Smakuje rów­nie dobrze jak baranina. A ja mogę chyba dołożyć się do wesela mojej siostry. Mam ją tylko jedną.

- To weź Knuta i pójdźcie po nie. I uważaj na nie­go, bo widzę, że ma straszną ochotę przyłączyć się do przyszłego pana młodego. Aha, Ailo, jest rozpa­lone w saunie. Pewnie miałbyś ochotę na kąpiel po podróży?

Uśmiech, jaki przesłał Elise, wskazywał, że miał wielką ochotę.

- Podobny jest do... Mikkala. - W obecności innych Maja nigdy nie nazywała Mikkala ojcem.

Elise zgodziła się z nią.

- Więc chyba musiał być bosko pięknym mężczyzną!

- westchnęła Ida. - Właściwie rozumiem mamę. Ale cie­szę się też, że czasami miała mniejsze wymagania. Ina­czej ani Knut, ani ja nie ujrzelibyśmy światła dziennego.

- Trochę mało w tobie szacunku - zauważyła Elise.

- Ale też człowiek cudownie czuje się w twoim towa­rzystwie. Pewnie nie przysporzysz Reijo tyle kłopo­tów, co my z Mają.

- Na pewno nie celowo - rzuciła Ida. - Ciasto na chleb rośnie. Podpłomyk i już mamy. Sera wystarczy. Masło. Pi­wo i ten mocniejszy napój. Suszone mięso. Wędzony ło­soś. Marmolada. Ailo przyniesie mięso z renifera. Jest ka­sza i mąka... Przed wieczorem nie będziemy nic gotować?

- Nie będziemy - potwierdziła Elise i spytała Maję:

- Ubrania były czyste?

- Tak. Powiesiłam je w saunie, żeby się rozprostowa­ły. Nie będziemy musiały prasować przez pół nocy. Mo­żemy je zabrać, zanim pierwszy mężczyzna tam wejdzie. Polałam wodą kamienie, żeby było więcej pary.

- No to pozostało sprzątanie! - westchnęła Elise. - No i placki... Nikt nie smaży lepszych niż ty, Maju. Zajmiesz się tym, a my wyszorujemy podłogę?

- Też mogę szorować, nie jestem chora. A wygląda na to, że to dziecko wytrzyma wszystko. - Złagodnia­ła, napotkawszy spojrzenie Elise. - No ale oczywiście mogę też smażyć placki.

Knut i Ailo po drodze spotkali Reijo. Wyraz jego twarzy wskazywał na to, że jest już spokojniejszy. Mo­że nawet zadowolony?

- Słyszałem, że szykujecie wesele? - rzucił po prze­kroczeniu progu. Elise i Ida, klęcząc, szorowały pia­skiem podłogę. Nikt nie będzie miał podstaw do uwag o brudnych Kwenach!

- Nie zgadzasz się? - zdziwiła się starsza z dziewcząt.

- Ależ nie. Uważam tylko, że przydałybyście się bar­dziej w innym miejscu.

Zapatrzyły się na niego. A on jakby rozkoszował się tą chwilą.

Mówił prosto do Mai, nie odrywał od niej oczu. Je­go ukochane dziecko. W takim samym stopniu jego, jak Raiji i Mikkala.

- Dobrze pamiętam, jak twoja mama wychodziła za mąż. Nie mogła znieść myśli, że mogłaby mieszkać razem z teściami, mimo że byli całkiem sympatyczni. Pragnęła własnego domu, domu, w którym ona byłaby gospodynią, nikt inny. Do którego ona miałaby klucze. Kalle i ja zbu­dowaliśmy dla niej dom... - Nabrał oddechu. - Ci, którzy tam ostatnio mieszkali, wyprowadzili się wiosną. Od tam­tej pory stał pusty. Rozmawiałem z bratem Samuela. Oni na pewno nie wrócą. Pojechali do Malselv, szukali terenów lepiej nadających się pod zasiew zboża niż tu. Kupiłem ci ten dom, Maju. Dom Raiji. Jest twój, jeśli chcesz. Wasz.

- Reijo, Reijo! - Maja śmiała się i płakała jednocze­śnie. Przytuliła się do opiekuna tak jak dawniej. Od dłuższego czasu uważała się za dorosłą i unikała tego rodzaju pieszczot. Teraz mogła tylko ściskać go z ca­łych sił, żeby pokazać, że docenia to, co dla niej zro­bił. - Nie mogę ci na to pozwolić, Reijo!

- Możesz, możesz, mała. Nie chcę, żebyś poszła do obcych. Z tym domem mam związane dobre wspo­mnienia. W nim Raija śmiała się i płakała. Tam przy­szłaś na świat... Mieszkałem tam z nią. Chciałbym, że­byś przeżyła w jego ścianach tyle dobrych chwil, ile ja.

Maja szlochała na ramieniu opiekuna. Nie mogła wy­krztusić słowa. Przepełniała ją wdzięczność wobec tego człowieka, który nie był jej ojcem, a któremu tyle za­wdzięczała. Nikt inny nie zrobił dla niej więcej niż on.

Nawet po tym, jak go zawiodła, okazał, że bardzo ją kocha.

Elise wstała.

- To na co czekamy? Idziemy sprzątać, tam zrobimy wesele! Ale będzie niespodzianka dla Simona! Niech nikt się nie waży powiedzieć mu o tym przed ślubem!

- Dzięki ci, Reijo. - Maja pozwoliła, żeby otarł jej łzy z oczu. Nadal pociągała nosem. - Nikt nie zdołałby ofia­rować mi większego daru. Strasznie się bałam wejść do domu Simona. Tam jest pełno kobiet. Nie lubię być oce­niana. A teraz nic mi już nie grozi, bo mam własny dom!

- Cieszę się, że to dla ciebie ważne. Kiedy już tak się ułożyło, nie mogłabyś mieć lepszego domu. Obora i szopy są nieco zaniedbane, ale Simon na pewno da sobie radę z naprawą. Dostaniesz kilka owiec, Artur na pewno też coś dołoży. W końcu to ja zadbałem o dom. - Reijo mrugnął porozumiewawczo. - Całkiem dobry początek, co?

Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął klucz noszący ślady długiego używania. Uroczyście zamknął go w dłoni Mai.

- Jest twój, kochana. Mam nadzieję, że będzie ci tam dobrze.

Maja przełknęła ślinę. Czuła ściskanie w gardle. Łzy płynęły strumieniem.

Spojrzała na klucz. Był ciężki. Dziwnie pomyśleć, że wisiał kiedyś u pasa Raiji...

Przyłożyła go do policzka, poczuła zimno metalu - i to, że to rzeczywistość, a nie marzenie. Ten klucz pasował do domu, który był jej. Do tego domu, w którym po raz pierwszy otworzyła oczy.

Dom mamy... Raiji, Reijo... jej dom. Jej i Simona.

Simon jeszcze o tym nie wiedział. Jeszcze nie.

Elise wyciągnęła dłoń.

- Daj mi go na chwilę, siostrzyczko. Musimy tam po­sprzątać. Ty masz smażyć placki, a nie ganiać i harować. Ida i ja weźmiemy ze sobą tych dwóch silnych mężczyzn. Naniosą nam wody i pomogą odszorować najgorszy brud.

Knut miał nadzieję się gdzieś przyczaić, ale nie od­ważył się odmówić Elise. Poza tym nie wyglądało na to, żeby Ailo zamierzał protestować. Nie mógł wypaść gorzej. Ale i tak nie cierpiał tej babskiej roboty!

Doprowadzenie domku przy rzece do jako takiego porządku zabrało czwórce młodych cały dzień. Widać było wyraźnie, że poprzedni mieszkańcy nie przywią­zywali zbytnio wagi do porządku, no i że dom długo stał pusty. Dom potrzebował mieszkańców, tak samo jak ludzie potrzebowali domów.

Knut i Ailo dużo czasu zużyli na wynoszenie krzeseł, łóżek i stołów, które nadawały się tylko do spalenia. Po­rąbali je na kawałki i złożyli w prawie pustej drewutni.

Gdy w końcu mogli odpocząć, brakowało już niewie­lu sprzętów. Oczywiście zasłon, dywaników na podłogi, nowych przykryć na łóżka. Garnków i innych rzeczy, które tworzą dom. Coś jeszcze mogli zdobyć do jutra. O resztę to już Maja i Simon powinni się zatroszczyć.

- Pamiętam ten dom. - Elise siedziała na kuchennym stole, po dziecinnemu dyndając nogami. Zmrużonymi oczami popatrzyła na świeżo wyszorowane belki sufi­tu. - Dobrze tu było mieszkać. Zawsze się dobrze mieszkało z Raiją.

- Ona nie wróciła? - Ailo też za nią tęsknił. Pamiętał ją, podobnie jak własną matkę. Nawet ją tak nazywał.

- Pewnie nie żyje - powiedziała Elise. - Ale nie mówi­my tego głośno. Wydaje się nam, że w ten sposób utrzy­mujemy ją przy życia Wszyscy o niej myślimy. Jest z na­mi, mimo że nie mamy odwagi rozmawiać o niej otwarcie.

Ailo pokiwał głową. Było mu smutno. Ale uważał, że Raiję ucieszyłaby myśl, że Maja będzie mieszkała w jej domu.

- Wracamy? Musimy i tak jeszcze tu przyjść z dywani­kami i innymi drobiazgami. - Ida bała się ciemności, ale za nic w świecie by się do tego nie przyznała. Trudno jest być najmłodszą, niespełna czternastolatką, gdy pozostali już są dorośli. Elise była całkiem dorosła. Knut stawał się męż­czyzną, Ailo już dawno nim był, mimo że nie liczył sobie dużo więcej lat od Knuta. Wykonywał jednak pracę męż­czyzny i odznaczał się poczuciem odpowiedzialności.

Już dawno Ida nie czuła się tak dziecinna i tak nie­potrzebna. Jak smarkula?

- Chłopcy się tym zajmą. - Elise myślała o wszyst­kim. - To ciężkie rzeczy. Wrzucą je na sanki.

- I co, Ailo i ja mielibyśmy zawieszać zasłony? I ju­tro usłyszeć, że brzydko wiszą? Nie, dziękuję!

- Nie znam nikogo innego, kto umiałby znaleźć lep­sze preteksty do wykręcania się od roboty niż ty, Knut! - Elise była naprawdę zła.

- Mogę wziąć renifera do sanek - zaproponował Ailo. - Jeśli tylko jakaś dama zgodzi się pokazać mi, jak się wiesza zasłony, mogę pomóc.

Ida natychmiast ofiarowała swą pomoc i nie zwró­ciła większej uwagi na uszczypnięcie Elise.

- Elise rozkazuje, a my musimy słuchać bez mru­gnięcia okiem - oznajmiła.

- Czyżbyś nie bała się już ciemności? - dopytywała się złośliwie Elise w drodze do domu. Mówiła jednak cicho, by nie zdradzić innym słabości młodszej siostry.

- Dam sobie radę - odpowiedziała Ida dziarsko. - Nigdy jeszcze nie jechałam reniferem. W każdym razie nie pamię­tam. Pomyśl, to może być ekscytujące. - Nabrała oddechu i dodała przemądrzale: - Jestem zbyt młoda, żeby myśleć o chłopakach. Poza tym Ailo jest prawie moim bratem. To tak, jakbyś ty miała wyjść za Knuta. Ale nie wszystkie dziewczyny mają tak przystojnego brata jak Ailo.

Elise zaśmiała się.

- Myślę, że to będzie ślub godny wspominania - stwierdziła. - A może tych dwoje zakocha się w sobie, zanim wesele się skończy?

- Czy nie oczekujesz zbyt wiele? - zastanawiała się Ida.

Maja nie spała zbyt długo tej nocy. Elise też. Po raz ostatni dzieliły posłanie.

- Właściwie wolałabym, żeby nie przyszedł - szep­nęła Maja. - Żeby to wszystko okazało się snem...

- A może wszystko ułoży się lepiej, niż ci się wydaje?

- Ty go chociaż znasz... Ja właściwie nie. Jest ładny. Wiem, czego się mogę spodziewać po nim w łóżku, ale poza tym głównie się kłócimy.

- Chyba go lubię - przyznała Elise. - Nie powinnam lubić go po tym, co ci zrobił, ale tak jest. I uważam, że poważnie mówił, gdy obiecywał, że będzie się sta­rał jak najlepiej.

- A jeśli się zakocha w innej?

- A jeśli ty w innym?

- Mało prawdopodobne - odrzekła Maja po chwili milczenia. - Wiesz, co dostałam od Reijo? Poza do­mem i owcami?

- Nie.

- Broszę mamy - wyszeptała. - Tę, którą ofiarował jej Mikkal. Która miała być częścią ślubnego srebra dla jego żony. Ale on dał ją mamie, gdy była w wieku Idy. Już wtedy ją kochał. Dziwnie pomyśleć.

- Myślałam, że Raija wzięła ją ze sobą. Pamiętam tę broszę. Była piękna.

- Reijo powiedział, że chciała, żeby mi ją dał w ra­zie, gdyby nie wróciła. Powiedziała, że to mój spadek po ojcu. Sądzisz, że to coś znaczy, Elise?

- Że zamierzała tam zostać? Nie, nie sądzę. Chyba tylko się bała. Rosja jest bardzo daleko.

- Reijo powiedział, że miała ją na sobie podczas ślubu.

- Przypniesz ją?

- Może. Nie wiem, czy się odważę. To coś więcej niż ozdoba. Może to głupie, ale czuję, że uznam ją wte­dy za umarłą. Przecież należy do niej.

- Sądzę, że ucieszyłoby ją to, gdyby wiedziała. I ją, i Mikkala. To prezent od nich obojga dla ciebie, Maju.

Zostali sobie poślubieni pod ciemnym listopadowym niebem. Pastor wypowiedział kilka słów upomnienia pod adresem młodości i lekkomyślności. O grzechu i karze. Zerkał karcąco na talię panny młodej, ale nie dostrzegł nic, co potwierdzałoby to, o czym wspominał Artur. Mimo to był surowy.

I zostali ogłoszeni małżeństwem: Simon Bakken, syn Artura, i Maria Elvejord, córka Karla.

Maja uważała całą ceremonię za równie fałszywą jak imię „Maria”. Nigdy go nie używała. Imię Karla zajęło miejsce imienia Mikkala, a do nazwiska „Elvejord” nie miała żadnych praw. „Maria Bakken” brzmiało równie obco, ale tak się odtąd nazywała. Pozwoliła Simonowi wziąć się za rękę. Marzła w podmuchach wiatru znad morza, a dłonie Simona były duże i cieple. Czuła się niepewnie wśród tych gapiących się na nią ludzi.

Reijo długo mrugał oczami, gdy zobaczył, co wybra­ła ze skrzyni z ubraniami.

Zrozumiała, dlaczego, gdy zmienionym ze wzruszenia głosem oznajmił, że to w tej sukience Raija brała ślub. Gdy Maja przypięła pod szyją broszę matki, odwrócił się.

Chciała iść z rozpuszczonymi włosami, ale Elise stwier­dziła, że to nie wypada. Splotła je więc i upięła szpilkami.

Kobiety zamężne nie chodziły z rozpuszczonymi włosami. A ona tak nie cierpiała warkoczy!

Simon wyglądał uroczyście. Miał na sobie garnitur z oświadczyn, świeżo uprany i wyprasowany. Koszula była tak biała, że aż kłuła w oczy.

Przyszło wiele dziewcząt. Przyglądały się Mai. Kil­ka z nich płakało. Nie wątpiła, że to cieszyło Simona.

Po zakończonej ceremonii Maja przyjmowała gratu­lacje i uściski. Czuła jednak, że twarz ma jak zdrętwia­łą. Simon puścił jej dłoń. Grał lepiej niż ona. Wyglądał na pewnego siebie. Zastanawiała się, jak mu się to uda­je. Nie mógł przecież być zadowolony z tak brzydkiej żony. I to on, który miał takie powodzenie u dziewcząt!

- Uśmiechnij się choć trochę - szepnęła jej Elise, składając życzenia. - Ślicznie wyglądasz.

Maja spróbowała. Wydawało jej się, że każdy do­strzeże, że to udawane.

Usłyszała, jak Elise szepcze szybko do Simona:

- Zapomniałeś pocałować pannę młodą, ty kołku! Nie pozwól, żeby ludzie o tym gadali! I tak mają już temat do rozmów.

Pan młody przełknął ślinę, zwilżył wargi językiem, napotkał spojrzenie swej żony - i wykonał polecenie szwagierki.

Nieporadnie ściskał ramiona Mai. Drażniły go spoj­rzenia zgromadzonych ludzi, ale przyłożył usta do jej ust i gwałtownie pocałował.

Wydawało się, że księdzu się to nie podoba, ale pa­trzący pomrukiwali z aprobatą. Słychać było westchnie­nia ze strony dziewcząt. Nawet ci, którzy najgłośniej dziwili się temu nieoczekiwanemu małżeństwu, zaczęli się zastanawiać, czy może Simon naprawdę stracił serce i głowę - i jeszcze coś, jak gadali - dla tej córki Raiji.

- Już dawno nie całowałem tak mojej baby - zauwa­żył jeden.

- Może ona ma w sobie więcej, niż na to wygląda? - zastanawiał się inny, znacząco mrugając.

Wtedy Reijo głośno, z trudem ukrywając dumę, za­prosił chętnych na wesele do nowego domu pary mło­dej. Do domu, w którym ostatnio mieszkał Samuel.

- Dom Elvejordów - wyrwało się komuś. Simon był równie zaskoczony jak zebrani ludzie.

Popatrzył na Maję.

- Nasz dom? Pokiwała głową.

- Reijo go nam kupił. Należał do mamy i taty. Simon nie rozeznawał się zbyt dokładnie w powiąza­niach rodzinnych Mai. Dla niego jej ojcem był Reijo.

- Nie możemy tego przyjąć.

- Oczywiście, że możemy. Nie bądź głupi. I tak zo­stało ci tam jeszcze dużo roboty! Reijo jest jakby mo­im ojcem, a od rodziców można przyjmować prezenty.

To przekonało Simona.

- Ale chyba niepotrzebnie całe to wesele... Maja myślała podobnie, ale skoro Simon tak powie­dział, musiała się sprzeciwić.

- A co, chcesz się żenić częściej? - spytała. - Dużo czasu upłynie, zanim znów tak będziemy świętować.

Simon pokiwał głową. Czuł się jednak oszukany w dzień swojego ślubu. Myślał, że wszystko odbędzie się cicho i spokojnie: on, Maja i rodzina. A potem pro­sto do domu, do Bakken.

Zamiast tego było weselisko, o którym się jeszcze długo mówiło.

Nie było też nocy poślubnej. Razem z Knutem i jeszcze jednym chłopakiem, który utrzymywał, że też jest bratem Mai, mimo że Simon tego człowieka w skórzanym kafta­nie wcześniej na oczy nie widział, wylądowali w sypialni. Knut ukrył tam jedną z flaszek kupionych poprzedniego dnia. Okazało się, że zawierała niebezpiecznie mocny płyn.

Pokrewieństwo zostało przykładnie uświęcone toa­stami. Simon usłyszał krótkie i zawikłane wprowadze­nie w związki rodzinne Mai i bez mrugnięcia okiem przyjął Ailo jako krewnego.

W czasie swojej pierwszej nocy mężczyzny żonate­go Simon dzielił małżeńskie posłanie ze swoimi dwo­ma szwagrami.

14

Matti stwierdził, że dom Reijo jest pusty i nie za­mknięty na klucz. Wszedł do środka. Był zmęczony.

Za sobą miał wielotygodniową podróż z Torneda­len. Jakiś czas wędrował pieszo razem z kupcami z Bottenvika, nawet podjechał kawałek wozem kon­nym. Ostatni odcinek pokonał, idąc cały dzień i kawa­łek nocy, żeby zdążyć na czas. Na jarmark.

Matka ucieszyła się na jego widok. Aki trochę mniej. Kari wyrósł na sporego chłopaczka, lecz nawet nie pa­miętał, że ma starszego przyrodniego brata. Aki na pewno nie chciał opowiadać o tym synowi.

Dobrze gospodarowali. Powiększyli swoje grunty o przylegające ziemie. Aki był teraz jednym z najpo­ważniejszych gospodarzy w Tornedalen. Mimo to wszystkie pokoje w domu zionęły chłodem. To samo czuło się przy stole.

Matti zrozumiał, że nie był tam mile widziany. Już na długo przedtem, zanim uciekł ze swoją siostrą. Nie powiedział matce o zaginięciu Raiji. Mówił tylko, że Mikkal nie żyje, a ona wyszła za przyjaciela z lat dzie­cinnych, też Fina.

Ucieszyło to Marję, a przecież nie odbiegało zbyt­nio od prawdy, pomyślał.

Spotkał się z Petrim. Owdowiał; dzieci wyrosły i opuściły dom. Zgorzkniał i zamknął się w sobie. Żył wspomnieniami o pewnym lecie na wybrzeżu Finn­marku, gdy trzymał w ramionach drobną kobietę.

Jemu Matti powiedział prawdę.

Petri przyjął wszystko bez mrugnięcia okiem. Wszystko poza tym, że Raija mogła nie żyć.

Santeri nie wrócił z Mattim. Został.

- To jest mój kraj - stwierdził. - Norwegia nie dala mi ani złota, ani srebra. W Finlandii też tego nie znajdę, ale tutaj się urodziłem. I równie dobrze mogę tu umrzeć.

Matti stanął przy zniszczonym krzyżu na grobie oj­ca. Miał świadomość, że tylko ta mogiła wiąże go z Tornedalen. Mimo to wiedział, że ojciec pierwszy by przyznał, iż umarli nie potrzebują żywych.

Wszystko, co mam, to rodzina Raiji - Matti zaczął w myślach mówić do ojca. - Może założę swoją. Ale mu­siałbym zaryzykować. I musiałbym porzucić te niepoko­jące marzenia, które snułem od czasu, gdy opowiedziałeś mi o mojej starszej siostrze, która żyła w Norwegii. To ty obudziłeś we mnie tęsknotę, tato. Ty ją nazwałeś sło­wami. To była wędrówka. Odkrywanie nowych ziem. Szukanie kogoś, w kim płynie ta sama krew. Odnalazłem Raiję - i straciłem. Ale moje marzenie nazywa się nadal tak samo jak wtedy, gdy przed paleniskiem z namaszcze­niem wypowiadałeś jego nazwę: Norwegia...”

Matti ruszył w drogę.

Wiedział, że musi wrócić.

Santeri powiedział: „na jarmark”. On sam wolałby odłożyć powrót do wiosennego jarmarku.

Ale życie pod dachem Akiego stało się bardzo trud­ne. No i tęsknota, która kusiła go do powrotu na pół­noc, nad fiordy, stała się zbyt silna.

Przybył pod wieczór pierwszego dnia targu. Nawet nie zatrzymał się przy budach na pogawędkę z ludź­mi czy przekąskę.

Musiał jak najszybciej dojść do domku na cyplu.

Zawód, gdy odkrył, że jest pusty, poczuł niczym mocne uderzenie.

Matti pogrzebał w palenisku. Z niedowierzaniem stwierdził, że dawno wygasło.

Zajrzał do wszystkich sypialni. Były puste. Porzu­cone w bałaganie. Jedynie w pokoju Elise i Mai pano­wał jaki taki porządek.

- Co, u diabła, tu się dzieje? - zastanawiał się gło­śno. - To niepodobne do Reijo, żeby zostawiać dom w takim stanie.

Znalazł suszone mięso i nawet świeży chleb. Zaspo­koił głód. Co się tyczyło pragnienia, miał małą piersióweczkę w wewnętrznej kieszeni. Dał sobie radę.

Zrobiło się zimno.

Kiedyś chyba muszą wrócić?

Coś go ciągnęło, do pokoju dziewcząt. Stał długo w progu i patrzył w półmrok.

Na pewno to Elise posprzątała. Maja była tak po­strzelona, że niczego nie robiła porządnie.

Na łóżku leżał pled. W nogach stała skrzynia. Dwa stoliki, zasuszone trawy w pustym kałamarzu.

Ujrzał oczami wyobraźni, jak Elise je zbiera. Mu­siał ich dotknąć.

Zanim się zorientował, już trzymał w dłoni pęczek traw i gładził się nimi po policzku.

Wciągnął powietrze. Chyba zaczynał wariować, ale zdawało mu się, że czuje jej zapach. Delikatniejszy od zapachu letniej łąki. Taki kobiecy, jasny... jej.

Elise...

On nie był przecież wcale stary, nie dzieliło ich zbyt wiele lat. Nie łączyło ich pokrewieństwo. Wszystkie przeszkody, jakie zdołał wymyślić, teraz odsunął.

Pamiętał tylko to, co go do niej przyciągało.

Jej uśmiech. Żadna się tak nie uśmiechała jak ona. Od jej uśmiechu robiło się lepiej.

Oczy... Nie istniały chyba bardziej przejrzyste oczy. Nawet rzeka Torne w letni dzień nie bywa tak błękit­na i czysta. O ustach nawet nie chciał myśleć, od razu robiło mu się na przemian gorąco i zimno, a myśli schodziły na kręte ścieżki...

Ona na to nie zasługiwała. Była porządną dziewczy­ną. Taką, o której mężczyźni wątpliwej reputacji nie powinni snuć grzesznych marzeń.

Matti za takiego się uważał. Miał nadzieję, że na ty­le odzyskała rozsądku, że znalazła sobie mężczyznę godnego takiej dziewczyny jak ona. Młodego człowie­ka, który mógłby ofiarować jej wszystko, o czym za­marzy. Takiego, dla którego żywiej zabije jej serce.

Miał taką nadzieję.

Nie, nie miał.

To było kłamstwo.

Gdy już postanowił wrócić, droga na północ dłuży­ła mu się niepomiernie.

W wyobraźni widział często, że przychodzi za póź­no. Wiele razy śnił, że wchodzi do kościoła podczas ślubu. Widział parę młodą klęczącą przy ołtarzu. Pan­na młoda odwracała się - i napotykał spojrzenie Elise.

Budził się wtedy, spocony i przerażony.

Ale przecież właśnie o to ją prosił. Żeby znalazła so­bie innego. Lepszego.

Na pewno było takich wielu, nie wątpił. W najgorszym wypadku mogła ulitować się nad tym szczenia­kiem...

Simon...

Matti pamiętał go dobrze i tym bardziej nie lubił. Był takim samym typem jak on. Pewnie użyłby podob­nych sztuczek...

Matti obawiał się tego.

Bał się wierzyć, że Elise z powagą traktowała słowa, które wypowiedział przed odejściem.

Nie chciał, by teraz spojrzała na niego inaczej.

Ale gdzie, u diabła, oni się podziali?

Nie oparł się pokusie i położył się na łóżku.

Zamknął oczy.

Było chłodno.

Okrył się pledem. Wełna dobrze grzała. Nogi mu wystawały, ale to nie przeszkadzało.

Jej łóżko. Jej zapach unoszący się w pokoju.

Matti splótł dłonie na przykryciu i spokojnie oddy­chał.

Chciał tylko chwilkę poleżeć, sprawdzić, jak ona się czuje, gdy się kładzie wieczorem.

Chciał tylko trochę o niej pomyśleć w tym pokoju, w którym pozostały delikatne ślady jej obecności.

Będzie siedział na ławie w izbie, gdy wróci, Bóg je­den wie skąd.

Nie dowie się o niczym.

A jeżeli Elise znajdzie jakąś zmarszczkę na pledzie... to i tak jej nie powie, że sobie leżał i słodko o niej ma­rzył.

Nie powie, że rozbierał ją w marzeniach, powoli, aż stała przed nim naga. Nigdy jej nie powie, że w my­ślach obejmował jej ciepłe ciało i wyczyniał z nim cudowne rzeczy. Nie przyzna się, że leżał rozgorączko­wany i podniecony, szepcząc jej imię i zaspokajając się. Elise się o tym nigdy nie dowie.

Sen nadszedł ciężki, marzenia chodziły jakimiś bez­drożami. Były dziwne i cudowne. Potem jednak nie pa­miętał, co śnił.

Nie było to jednak ważne...

Matti obudził się i ujrzał jedyną twarz, którą pra­gnął zobaczyć.

Elise czuła się zmęczona, ale to było dobre zmęcze­nie. Bardzo się napracowała, zanim Maja i Simon sta­nęli przed księdzem i powiedzieli sobie niezbyt prze­konywające „tak”.

Potem, gdy przyszli do domku nad rzeką, też mia­ła pełne ręce roboty. Gości zjawiło się więcej, niż ocze­kiwali. Wielu przyjęło zaproszenie Reijo.

Niektórzy przyszli dla Simona. Niektórzy dla Mai. A niektórzy po prostu nie mogli opanować cie­kawości.

Wesele się udało. Było dużo dobrego jedzenia, żar­ty i śmiech, a nawet tańce, gdy Artur wyciągnął skrzyp­ce odziedziczone po wujku. Zbyt rzadko, mówił, miał okazję do grania.

Elise trzymała się blisko Mai cały wieczór. Gdyby coś miało pójść źle, Maja nie zostałaby sama. Ale wszystko poszło jak należy. Simon dotrzymywał słowa. Starał się i odgrywał rolę szczęśliwego pana młodego. To panna młoda miała trudności z uśmiechaniem się.

Tylko dwa razy ożywiło się jej spojrzenie i wykwitły rumieńce na policzkach: gdy tańczyła z Reijo, a po­tem z Ailo.

Elise zauważyła, jak Simon wymknął się z izby. Na szczęście nie z inną dziewczyną, ale ze swymi szwa­grami i flaszką spirytusu.

Elise i Ida wyszły ostatnie. Słyszały trochę śmie­chów i komentarzy, że mąż nie będzie miał uciechy z nocy poślubnej. Ktoś rzucił, że to i tak nie szkodzi, bo wyglądało na to, że miał ją przed czasem.

- Nieładnie - uważała Ida.

Elise też tak myślała, ale znała specyficzne poczu­cie humoru ludzi północy. Było słone jak woda mor­ska i mogło mocno zapiec. Nie mówiono jednak tego w zlej wierze. A Simon i Maja na pewno nie byli pierw­szymi, którzy musieli się pobrać.

Reijo został w domku nad rzeką.

- Tata zachowuje się trochę dziwnie - uznała Ida. - Pewnie czuje się staro, bo jedno z nas wyszło za mąż i wyprowadziło z domu. I musi teraz siedzieć za sto­łem w kuchni i rozmawiać z Mają, bo się boi, że ją stracił. On się tego najbardziej boi. Straty.

- Czy to takie dziwne? - Elise była zadowolona, że Reijo został z Mają. Pan młody i jego dwóch kompa­nów od wypitki jeszcze długo pośpią. Maja z pewnością siedziała teraz, zadumana, i zupełnie nie miała ochoty na sen. Lepiej, że nie jest sama. - Reijo zawsze trakto­wał Maję w szczególny sposób. Zastąpił jej ojca. Kalle umarł, Mikkala nigdy z nimi nie było. To Reijo stano­wił dla niej stały punkt oparcia w dzieciństwie. I życiu.

- Ja na pewno od razu usnę - oświadczyła Ida. - Będę spać i spać, śnić, że wychodzę za mąż.

Ziewając, przekroczyły próg. Nie zauważyły worka stojącego przy drzwiach. Uściskały się i poszły do swoich pokoi.

Elise nie zapaliła lampy. W końcu zaraz się kładła spać, a pokój znała na pamięć.

Zdjęła odświętne ubranie i została w samej koszuli i halce.

Panował chłód, więc szybko przeszła na palcach po zimnej podłodze.

Nic nie zauważyła, dopóki nie zaczęła ściągać ple­du. Stawił opór i wtedy dopiero usłyszała czyjś oddech i dostrzegła zarys jakiejś postaci.

Zrobiła krok do tyłu, potknęła się o krzesło i zdła­wiła krzyk.

Wyrwał się jako westchnienie. Trzymając pled, upadła.

To go obudziło.

Usiadł na łóżku, potrząsnął głową... Dostrzegła sze­rokie ramiona.

Reijo został u Mai! pomyślała przerażona. Uświado­miła sobie, że jeśli naprawdę jej i Idzie grozi niebezpie­czeństwo ze strony tego intruza, musi osłonić małą.

Ale głos postaci na łóżku zabrzmiał miło i znajomo...

- Cholera! Chyba zasnąłem! Czy to ty, Elise? Nie mogła puścić pledu. Musiała się czegoś trzymać. Mężczyzna przerzucił długie nogi przez krawędź łóżka. Pled zsunął się na ziemię.

- Gdzie, u diabła, byliście wszyscy? - spytał, tak jak­by nigdy nie wyjeżdżał.

- Na weselu - odpowiedziała, odrętwiała i podnie­cona zarazem.

Matti przesunął się bliżej i poklepał miejsce obok.

- Usiądź tu. Usiądź i opowiedz wszystko, o czym nie wiem, Elise!

Zawahała się sekundę, ale usłuchała. Owinęła się ple­dem dla ochrony przed zimnem i przed Mattim.

- Szkoda, że nie zjawiłeś się wcześniej - rzuciła i po­myślała, że obecność Mattiego ucieszyłaby Maję.

- Wcześniej? - odwrócił się do niej gwałtownie. Zna­lazł się tak blisko, że mogła rozróżnić jego rysy twarzy. - Wcześniej, mówisz? To chyba nie ty wyszłaś za mąż? Panny młode nie spędzają w ten sposób nocy poślubnej?

Elise zaśmiała się, zmieszana.

- To Maja - rzekła. - Wyszła dziś za Simona. Szko­da, że cię nie było.

- Maja? - nie mógł uwierzyć. - Nie powiesz mi, że Maja wyszła za mąż? Przecież to tylko dziecko...

- Siedemnastoletnie - stwierdziła Elise. - Czasem jednak myślę, że młodsze...

- A Simon... Czy to nie on... uwodził ciebie, Elise?

- Maja jest w ciąży - wyjaśniła Elise. - Nie pobrali się z miłości. Ale lepsze to, niż gdyby Maja została sa­ma. Simon mimo wszystko okazał się przyzwoity.

- O Boże! - wydusił Matti. - Boże! I Reijo pozwo­lił na to?

- Musiał. Maja go poprosiła. A jej nigdy nie odmawia. Zapadła cisza. Siedzieli tak blisko, że choć się nie dotykali, czuli jednak swoje ciała.

- A ty? - spytał w końcu. Więcej nic nie zdołał po­wiedzieć. Gdyby powiedział coś więcej, na pewno by się zdradził. Tego nie chciał zrobić za wcześnie.

Musiał wiedzieć, czy Elise nadal myśli tak jak wte­dy, gdy odchodził. Czy może zmieniła zdanie, o co wtedy ją prosił, a czego teraz śmiertelnie się bał.

- Czekałam na ciebie - rzekła po prostu. - Przez la­to i jesień. Wiele się wydarzyło. Zajęta byłam Mają. Żadna z nas o niczym innym nie myślała, tylko o tym dziecku. Ale gdy zaczął się zbliżać jarmark, zaczęłam wspominać ciebie. Całe lato zeszło mi szybciej niż te trzy, cztery ostatnie dni. Wszędzie cię widziałam. Wszędzie słyszałam. Chyba masz z tysiąc sobowtórów. Ale żaden z nich nie był tobą. Skoro nie przyjechałeś, zaczęłam sądzić, że zjawisz się na wiosnę. Wiedziałam, że muszę dotrwać. Doczekać.

Matti westchnął z ulgą.

Słowa, które chciał usłyszeć, padły.

- Czekałaś na mnie? - spytał, zwracając się ku niej. - Naprawdę na mnie czekałaś, Elise?

- Przecież powiedziałam. Dotrzymuję obietnic. Mó­wiłam, że to będzie zależeć tylko od ciebie, pamiętasz? I tak jest nadal.

Tęsknił za tymi słowami. Przez cały czas rozłąki nie pragnął usłyszeć niczego innego.

Mimo to nie wiedział teraz, co robić.

- Nie wiesz, kim jestem - rzucił. - Sama nie wiesz, co mówisz, dziewczynko!

- Więc powiedz mi to, czego nie wiem! - Wydawa­ła się tak pewna siebie i tego, co czuje. Skąd czerpała tę pewność?

- Nie warto na mnie tracić czasu - stwierdził bez przekonania. Wiedział, że te słowa wypowiadało przed nim wielu mężczyzn tyle razy, ile jest gwiazd na niebie. Były wytarte jak znoszone buty. - Nie mam prawie nic w Tornedalen. Tylko małe, biedne gospodarstwo, które Aki na pewno sprzeda. Powie, że zginąłem. Poza tym nie powinienem cię tam zabierać. Tutaj też nic nie mam. Tylko ten worek pełen brudnych ubrań. Żadnych bo­gactw. Nie mógłbym niczego ofiarować żonie poza nie­spokojną duszą, którą ciągnie do wędrówki. Przyszłość w trudzie, może w biedzie. Nie mogę ci nic ofiarować, Elise, ale nie mogę też trzymać się z dala od tego miej­sca. Z dala od ciebie...

- Czy sądzisz, że tego nie wiem? - spytała gwałtow­nie. - Myślisz, że jestem głupia? Wiem, że nie będę żad­ną księżniczką. Wcale nie jest mi to pisane. Jestem cór­ką Fredrika i Evy. On zginął na morzu, walcząc o chleb. Ona powiesiła się na wiadomość o jego śmierci. Nie mogła bez niego żyć. Łatwiej jej przyszło uciec w śmierć i zabrać ze sobą nie narodzone dziecko. Zdarza się, że budzę się w nocy i widzę przed sobą jej nogi. Gdyby nie twoja siostra, nie wiem, co by się ze mną stało...

- Raija była wyjątkowa...

- Skądś się to wzięło! - Elise nie rezygnowała. - Współczucie i dobroć nie są dzikimi ptakami, które osiedlają się w ludzkich sercach same z siebie. Widzę w tobie wiele z Raiji. Wiele dobrego, czego nie umiem nazwać, ale co w tobie jest. Nigdy nie będę żadną księżniczką, ale jeśli powiesz mi, że mnie kochasz, po­czuję się tak, jakbym nią była.

Matti zapatrzył się przed siebie. On widział rzeczy­wistość inaczej niż ona.

Elise żyła pod kloszem. Reijo zawsze ochraniał ją przed złem, na ile się dało.

Życie, które znał Matti, było inne niż to, które zna­ła ona. Mogła wyobrazić sobie ciężką pracę, ale nie ta­ki los, jaki on mógł jej ofiarować.

Z pewnością nadejdą dni, gdy go znienawidzi za to, że wypowiedział słowa miłości i rzucił na nią czar.

Ale nie mógł się powstrzymać.

- Kocham cię, Elise. - Nabrał powietrza i objął jej nagie ramiona. Musiał ją przytulić, poczuć, że jest tu naprawdę. - Kocham cię, dziewczynko! Kocham cię do szaleństwa! Zaczynam teraz rozumieć, że wszystko, co wtedy powiedziałaś, było prawdą. Nie mógłbym żyć bez ciebie. Wolałbym nawet wiedzieć, że jesteś szczę­śliwa z innym, niż gdybym nic o tobie nie wiedział... Elise zaśmiała się.

- No widzisz, jesteś szlachetniejszy ode mnie. Ja bym umarła, gdybyś znalazł szczęście z inną.

Matti położył jedną dłoń na krągłym biodrze dziew­czyny, drugą ujął jej podbródek i odwrócił jej twarz w swoją stronę: Mimo ciemności niemal widział śmiech w spojrzeniu Elise, ten wyjątkowy śmiech, któ­rego brzmienia żadne strumyki w Laponii nie umiały­by naśladować, nawet gdyby się starały.

- A ty? - spytał. - Jeszcze ani razu nie wypowiedzia­łaś mojego imienia. Boisz się? Boisz się powiedzieć, co czujesz? A może to ja powinienem się bać, że zmieni­łaś zdanie?

Śmiejąc się, pokręciła głową. Oparła czoło o jego czoło.

- Matti, mój kochany, najmilszy Matti. Kocham cię. Kocham cię tak długo, że niemal nie muszę tego mó­wić. Ta miłość to część mojego życia, tak jak każdy ko­lejny dzień i noc. Kocham cię, kocham... i to jest wspaniałe i piękne, i...

Z uśmiechem odnalazła jego usta - pocałunek wyra­ził to, co oboje chcieli wiedzieć.

Stawał się coraz bardziej gorący.

Matti nienawidził się za to, bo nie tak chciał się za­chować.

Wmawiał sobie, że zachowa się przyzwoicie. Ale gdy całował już szyję Elise, a jego usta chciały odkry­wać nowe, nieznane obszary - przekraczał granice po­stawione samemu sobie.

Jego dłonie były niespokojne, choć ze wszystkich sił pragnął nad nimi zapanować.

- Chcę cię tylko pocałować... - wyszeptał w zagłę­bienie jej szyi. - Tylko pocałować...

Jego usta pozostawiały gorące ślady na miękkiej skórze dziewczyny.

Ta najpiękniejsza, niewinna róża pozostanie nie­tknięta po tej nocy, obiecywał sobie Matti Alatalo. Chciał być szlachetny.

Całował... Skóra, pachnące ubranie, jeszcze więcej skóry...

Jego usta przemknęły po zaokrągleniu ramienia, zsunęły się do nadgarstka, odpoczęły tam, gdzie czuł puls, okryły dłonie deszczem szybkich pocałunków.

Całował szyję, piersi unoszące się i opadające ni­czym woda w leśnym źródle, wreszcie dotknął ustami jej gładkiego brzucha.

Elise nie pozostawała obojętna. Jej dłonie obejmo­wały jego głowę, palce wplotła mu we włosy i przycią­gnęła do siebie...

Dłonie szlachetnego człowieka, za jakiego jeszcze dotąd uważał się Matti, przesunęły się po łuku bioder do ud dziewczyny, zawahały się... Przełknął ślinę, i po­zwolił, aby dłoń wsunęła się pod halkę i wróciła tą sa­mą drogą na biodro. Naga, ciepła skóra.

Krew uderzyła mu do głowy, gdy odkrył, że nie miała na sobie nic innego. Język znalazł jej pępek, okrążył go...

Przyłożył policzek do brzucha Elise.

Puściła jego włosy, ale jej ciało żyło, garnęło się do niego. Jej skóra paliła...

Matti zapomniał o obietnicach.

Zsunął się na kolana. Głowę miał pomiędzy jej udami. Ustami i dłońmi pieścił to, co tak chętnie przed nim otworzyła.

Rozbudził ją i doprowadził do pierwszej ekstazy.

Ramiona dziewczyny otoczyły jego szyję. Poczuł wil­gotny policzek dotykający jego policzka, drżące usta przesuwające się wzdłuż jego pulsującej tętnicy na szyi, wreszcie gorący oddech szepczący mu do ucha słowa:

- Nie wiedziałam, że to może być tak... Skubnęła go w koniuszek ucha, drażniła. Była ciepła i śmiała, przywarła do niego, kolano wsunęła pomiędzy jego nogi, przylgnęła do niego brzuchem. Musiała czuć, że jej pożąda. Położył dłonie na jej piersiach. Uśmiech­nęła się do niego.

- Chcę, żeby i tobie było dobrze, Matti - powiedzia­ła z przekonaniem, kładąc ręce na jego kanciastych biodrach. - Chcę tego, Matti - powtórzyła głosem ni­czym zorza polarna: kuszącym, falującym tak, że mógłby go porwać...

Matti przekręcił się na plecy i uwolnił z koszuli i spodni.

Jej gorące dłonie wyruszyły na odkrywanie ciała Mattiego. Była zaciekawiona, badała dotykiem i wzro­kiem. Matti poczuł się zażenowany, zupełnie jakby nie znał wcześniej kobiety.

Sądził, że Elise będzie inna. Bardziej zalękniona, umykająca... Te jej niewinne błękitne oczy...

Nowa Elise go zauroczyła, oszołomiła.

Objęła go, pociągnęła na siebie i otoczyła udami. Po­trzebował tylko lekko pchnąć, i już był wewnątrz niej...

Usta odnalazły się, spragnione. Odpowiadała chci­wie na jego pocałunki.

Stali się dwoma ciałami splecionymi w tym samym rytmie, stopionymi w jedno, przeżywającymi wiecz­ność w miłosnym zespoleniu, które przekraczało ich najśmielsze oczekiwania.

Matti pozwolił Elise dyktować tempo. Przekręcił się tak, że to on leżał na plecach - i bardzo mu to odpo­wiadało. Zachwycał się jej ciężarem, ciepłem, napawał jej miłością, tym, że widział, jak jest jej dobrze...

Wsunął dłoń pomiędzy nich i odnalazł ten najważ­niejszy punkt w jej wnętrzu. Pieścił go delikatnie i po­czuł, jak ona wzmaga rytm, stając się gwałtowniejsza, silniejsza...

Opadła na niego, upojona rozkoszą, aż zatopiła zę­by w jego ramieniu.

Matti znowu ją odwrócił i wgłębiał się w nią coraz mocniej, aż wkrótce doszedł tam, gdzie czekała go tyl­ko rozkosz...

- Kocham cię - szepnęła, gdy ciszy już nie zagłusza­ło bicie ich serc.

Ale Matti jej nie usłyszał.

Usnął.

Palce Elise pieściły twarz ukochanego i wyczuwały, że się uśmiecha przez sen.

Pocałowała go lekko i wtuliła się w jego ramię.

Już wiedziała, że między mężczyzną a kobietą jest możliwe coś, co będzie odczuwała jako właściwe, a nie budzące niechęć.

Tak było.

Pięknie. Lepiej niż w najśmielszych fantazjach.

Po tym już nikt inny poza Mattim dla niej nie bę­dzie istniał.

15

Jak już wiele razy wcześniej Ida zapobiegła awantu­rze rodzinnej. Zawsze wstawała bardzo rano. Właśnie miała rozpalić w palenisku, gdy dostrzegła przez okno Reijo, Knuta i Ailo wspinających się z trudem po zbo­czu, które musiało wydawać im się i zbyt strome, i na­zbyt śliskie. Musiała to komuś pokazać.

Wpadła z impetem do pokoju Elise - i stanęła rów­nie gwałtownie.

Ujrzała nagiego Mattiego, wpół okręconego pledem, z jednym kolanem spoczywającym na ciele Elise, któ­ra spała słodko, wtulona w jego ramię. Ida nawet nie zdążyła się zastanowić, skąd tu się wziął. Dopadła do śpiących, potrząsnęła nimi, napotkała dwie pary zaspa­nych oczu i wręcz wypchnęła Mattiego z łóżka.

- Leć do mojego pokoju! Weź ubranie! Nie zacho­wuj się jak durna owca, Reijo idzie!

Matti zerwał się na równe nogi, zgarnął ubranie i walcząc ze zsuwającym się pledem, wypadł z poko­ju. Ledwo zdążył zamknąć za sobą drzwi pokoju Idy, otworzyły się drzwi do domu.

Ida padła na łóżko na brzuch i wpatrzyła się w przy­braną siostrę.

Elise schowała się pod przykrycie. Marzła bez Mattiego.

- O nic nie spytam - powiedziała młodsza. - Zupeł­nie o nic.

- To dobrze.

- Kiedy przyszedł? Dlaczego ja nic nie słyszałam? Co się stało? Nie mów mi tylko, że nic! On jest przy­stojniejszy od Simona. Nie każdy ma wujka z tak zgrabną... dolną częścią ciała.

Ida zachichotała. Pled nie zdołał ukryć tego, czego Matti nie chciał pokazywać.

- Miałaś nie pytać...

- Uratowałam was przed zasłużoną awanturą! I co, mam nie znać żadnych szczegółów?

- Dziewczęta w twoim wieku nie powinny wiedzieć o sprawach dorosłych...

Ida przewróciła oczami.

- Było pięknie - poddała się Elise. - Powiedział, że mnie kocha. Sprawił, że... zapłonęłam. Nigdy nie są­dziłam, że to może być tak. Gdy dotykał mnie Simon, czułam tylko obrzydzenie. A gdy Matti robił to samo, chciałam, żeby nie przestawał, nigdy...

- Zrobił... to?

- Zrobiliśmy to... - Elise marząco zapatrzyła się w sufit. - Nie powiem ci nic więcej. Pewnego dnia znajdziesz mężczyznę, z którym przeżyjesz coś takie­go. Na to nie ma słów. To jest... nie do opisania.

Ida westchnęła.

Jeszcze długo nie będzie dorosła.

Z jednej strony to szkoda. Ale z drugiej nie mogła sobie wyobrazić, co za tęsknoty sprawiły, że oczy Eli­se miały taki dziwny blask. Może i dobrze, że ona sa­ma ma jeszcze trochę czasu do dorosłości.

Matti nie wrócił już do łóżka. Starł resztki snu z oczu i wciągnął na siebie ubranie. Było tak pognie­cione, że z łatwością uwierzą, że w nim spał.

Poczłapał do kuchni, gdzie Knut bez powodzenia usiłował wzniecić ogień w palenisku.

Reijo miał na sobie białą koszulę i rozpiętą kamizel­kę. Wyglądał na zmęczonego. Siedział wsparty łokcia­mi o stół, obok niego młody Lapończyk w skórzanym kaftanie, ciężkim srebrnym pasie na biodrach i kolo­rowym szalu wokół szyi. Wyglądał równie blado jak Reijo. Matti rozpoznał rysy ojca w twarzy chłopaka. Był to bez wątpienia syn Mikkala.

- Wygląda na to, że wesele Mai się udało - stwier­dził Matti. - Szkoda, że nie zdążyłem.

- Co, do diabla?! - odezwał się Reijo, mrugając kil­kakrotnie. - Tak pijany nie jestem. To ty? Wróciłeś tym razem na dobre, Matti?

Matti usiadł naprzeciwko Reijo i Ailo. Skinął głową w stronę Knuta i wyciągnął rękę do Lapończyka. Uścisk dłoni ma całkiem męski, przyznał.

- Jak ostatnio cię widziałem, byłeś chłopaczkiem - zauważył głośno. - Szkoda, że cię ojciec nie widzi.

- Może mnie widzi? - Ailo uśmiechnął się melan­cholijnie. - Śmierć nie jest jak cięcie nożem. Nie wie­rzę, żeby śmierć miała granice, jest większa niż płasko­wyże Laponii. Można tam snuć się w samotności, ale można też się spotkać, jeśli dopisze szczęście.

Matti uśmiechnął się, słysząc tak dojrzałe przemy­ślenia. On się nad tym nie zastanawiał. Ale może Ailo był mądrzejszy niż on?

Przejechał dłonią przez i tak rozczochraną czupry­nę i spojrzał na Reijo.

- Wkrótce wyprawisz jeszcze jedno wesele. Wróci­łem, żeby ożenić się z Elise.

Knutowi właśnie udało się rozniecić ogień, gdy oświadczenie wujka sprawiło, że upuścił polano na le­dwo rozpalone płomyki. Musiał zacząć wszystko od początku.

- Przemyślałeś to dobrze? - spytał Reijo.

- Jeśli nie, zostałbym tam - odparł Matti stanowczo. - Rozmawiałem już z Elise. Chcemy tego oboje.

Zielone oczy Reijo spojrzały na niego przenikliwie i pewnie zobaczyły to, co podejrzewał. Ale nic nie po­wiedział. Nie o tym. Uśmiechnął się tylko. Wyciągnął dłoń ponad stołem i uścisnął dłoń Mattiego.

- Trudno by mi było o lepszego zięcia - oznajmił.

- Czy pastor jeszcze nie wyjechał? - zastanawiał się Matti.

- Tym razem będzie jak trzeba! - Reijo był nieugię­ty. - Z zapowiedziami i odpowiednim czasem przed ślubem. Nie chcę wydawać za mąż w pośpiechu wszystkich moich córek.

Matti przystał na to.

Oświadczyny Mattiego Reijo przyjął o wiele rado­śniej niż oświadczyny Simona.

One prowadziły w przyszłość bez miłości. Nieskoń­czenie wiele dni przeżytych tak naprawdę obok tego, z którym dzieliło się stół i łoże.

Noce spędzone w objęciach jedynie pożądania.

Maja powiedziała, że wie, co ją czeka. Jednak płaka­ła w jego ramię tej nocy, samotna w swoim nowym domu. Simona przy niej nie było.

Reijo bał się, że Maja przeżyje wiele takich samot­nych chwil. I nie będzie już mógł jej wspierać. Ojciec odchodzi w cień, gdy córka znajduje męża. A on na­wet nie jest jej prawdziwym ojcem.

Z Elise było inaczej.

Sam obserwował to, co budziło się pomiędzy nią a Mattim. Nie pochwalał ich uczuć, ale nie był w sta­nie niczemu zapobiec. Teraz wiedział, że ich miłość jest prawdziwa. Przetrwała pierwszą próbę.

Reijo bez trudu dostrzegł ślady zębów pod rozchy­lonym kołnierzykiem chłopaka.

Nie będzie stał na przeszkodzie do szczęścia. Do ni­czyjego szczęścia. Sam niewiele go doświadczył, ale nie zazdrościł tym, którzy je poznali.

- Znajdziemy księdza w ciągu dnia - obiecał. - A te­raz opowiedz inne nowiny, Matti.

- A więc chce się żenić? - spytał duchowny uroczy­stym głosem.

Zaczynał się starzeć, lecz uważał, że nadal zna wszystkie twarze wokół fiordu. Tego tutaj nie pamię­tał. Chłopak miał wyraźny fiński akcent, może to je­den z tych rybaków, którzy przybywali na połów, a potem wracali do rodziny w Finlandii.

- Tak zamierzam - odpowiedział Matti pewnym gło­sem.

Mimo że trzymał czapkę w ręku, nie był typem czło­wieka, który traci rezon wobec osób stojących wyżej. Tego nauczył go Reijo: ci, którzy mieli władzę, nieko­niecznie byli lepsi od tych, którzy chodzili w połata­nych portkach. Wszyscy byli ludźmi, nawet ci, którzy siadywali we wspaniałych fotelach i podpisywali swo­im nazwiskiem dokumenty.

- To poważna sprawa - zauważył pastor. - Wcześniej go nie widziałem. Skąd pochodzi? Czy będzie mógł utrzymać żonę i dzieci? Czy wierzy w Boga? Nie widziałem jego twarzy przed moją amboną!

Reijo odchrząknął i chciał udzielić wyjaśnienia, któ­re duchowny mógł uznać, ale Matti nie potrzebował pomocy.

- Bywałem tu rzadko - powiedział. - Wędrowałem po Finnmarku wiele lat. Nic mnie nie wiązało, miesz­kałem na północnym wybrzeżu. Ostatnie pół roku spędziłem w Finlandii. Odwiedziłem moją starą mat­kę i krewnych. A jeśli chodzi o Boga... - uśmiechnął się swoim najbardziej czarującym uśmiechem, tym, który zawsze rozczulał matki dziewcząt - nie sądzę, aby ist­niał piękniejszy kościół niż natura, którą On stworzył. Gdy złożę dłonie do modlitwy pod gołym niebem, czuję się uroczyście. Żaden kościół, w którym byłem, nie miał piękniejszego sklepienia. - Nabrał oddechu. Zauważył, że niezbyt przekonuje to duchownego. - Ale rozumiem, że tak mądra osoba jak ksiądz lepiej odczytuje słowa Boże niż my, maluczcy. Dlatego zja­wię się pod amboną przy pierwszej okazji.

Reijo z całych sił powstrzymywał uśmiech. Ten Matti, ten szaławiła, ten bajarz, stal tu i okręcał sobie pastora wokół palca!

- Dobrze mówi. - Starzec splótł dłonie na wydatnym brzuchu. Nie narzekał na życie przy fiordzie. Ludzie płacili dziesięcinę i nie cierpiał biedy. - Jak się nazywa?

- Matti Alatalo, syn Erkkiego. Dłoń pisząca te słowa zatrzymała się.

- Słyszałem już to nazwisko. - Ksiądz popatrzył na Mattiego zmrużonymi oczami. Przeniósł spojrzenie na Reijo. - Ona też się tak nazywała, ta dziewczyna, której w takim pośpiechu udzieliłem ślubu osiemna­ście lat temu. To matka tej dziewczyny, której wczo­raj błogosławiłem... To była twoja żona?

Reijo kiwnął głową. Czuł się nieswojo w towarzy­stwie ważnych ludzi. Pozostało mu to z czasów, gdy siedział zamknięty w piwnicy wójta w Alcie.

- Raija jest moją siostrą - powiedział Matti z dumą. Nikt z rodu Alatalo nie wstydził się swego pochodze­nia. - Jestem od niej dużo młodszy.

Ksiądz zanurzył pióro w atramencie.

- Urodzony?

- Trzydziestego grudnia tysiąc siedemset siedemna­stego roku. W Miekojarvi, Tornedalen. Finlandia. Syn Marji i Erkkiego Alatalo.

Dłoń zapisywała, stawiając ze zgrzytem pióra litery i ozdabiając je lukami i zawijasami.

- A dziewczyna? Reijo poczuł, że ksiądz posłał mu ostre spojrzenie.

Odchrząknął.

- Moja wychowanka, Elise Skogslett, córka Fredrika. Matka: Eva. Oboje dawno umarli. Urodzona pięt­nastego sierpnia tysiąc siedemset dwudziestego trzecie­go roku.

- I nie zachodzą żadne okoliczności przyspieszające małżeństwo? Tak jak we wczorajszym ślubie?

Reijo potrząsnął głową.

- Jestem człowiekiem honoru - rzucił Matti. Spojrzenie posłane mu przez duchownego mówiło, że będzie sądził na ten temat, co zechce.

Formalności zostały dopełnione.

Reijo i Matti wyszli na powietrze i zmieszali się z tłu­mem. Ludzie handlowali i rozmawiali w trzech językach, z łatwością przechodząc z jednego na drugi w po­łowie zdania. Nie było w tym nic dziwnego, wywodzi­li się przecież z Nordkalotten, obszaru na północy Pół­wyspu Skandynawskiego, gdzie nie liczyły się granice.

- Spociłem się przez tego diabla - wyznał Matti.

- Chyba nie byłby zachwycony tym określeniem - zaśmiał się Reijo.

- Nie lubię, gdy ludzie udają, że są więcej warci niż in­ni. I gdy są przeświadczeni, że mają wyłączność na przy­zwoitość. Nigdy w to nie uwierzę. Nie jestem taki głupi.

- Dobrze, że mu tego nie powiedziałeś - zauważył Reijo sucho. - Może pójdziemy do Mai i Simona?

Matti chętnie przystał na propozycję. Oddalili się od tętniącego życiem targowiska.

Tuż przy skręcie na ścieżkę spotkali dwóch męż­czyzn z osady.

- Był tu lensman - powiedział jeden. - Miał ze sobą pomocników. Pytali o Simona.

- Lensman? - Reijo nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Simon nie zrobił nic złego.

- Też tak mówiliśmy, ale zbyli to śmiechem. Niepokój, który poczuli Reijo i Matti, zmienił się w lodowatą, przerażającą pewność. Szybko pokonali drogę do domku przy rzece.

Przybyli za późno. Nic nie mogli zrobić. Mieli do czynienia z władzą. Biedacy jak oni nie mogli się jej przeciwstawić.

Simona wywlekli dwaj silni ludzie lensmana. Widać stawiał opór, bo jego twarz nosiła ślady uderzeń.

- Dlaczego go zabieracie? - Reijo zatrzymał lensma­na. - On jest moim zięciem. Nie zrobił nic złego. Nie możecie go zabrać, wczoraj się ożenił.

- Mógłby się ożenić i dzisiaj, nic by to nie zmieniło - odezwał się lensman niechętnie. Nie podobało mu się, że jakiś Kwen mu przeszkadza. - Mamy powody sądzić, że Simon Bakken ukradł łódkę i sieci pewnego człowie­ka z głębi fiordu. Poza tym podejrzewamy, że wczesnym latem spowodował lawinę, która zabiła dwóch ludzi.

- Simon?

- Byłem w górach razem z Simonem i Mają, gdy ze­szła lawina - odezwał się Matti pewnym głosem. - Żad­ne z nas nie miało z tym nic wspólnego.

- Musiałbyś na to przysiąc - rzucił lensman. - Nazwi­sko?

Matti odpowiedział na pytanie.

- Sama kradzież łódki i sieci jest poważną sprawą - sta­nowczo stwierdził urzędnik. - Nie możemy pozwolić, że­by jakaś gromada złodziei grasowała w naszej okolicy.

- Nie możecie tego zrobić! - nie poddawał się Reijo.

- To na nic! - Simon spojrzał na teścia. - Stary oka­zał się pamiętliwy. Powinienem był uciec gdzieś dale­ko. Teraz nic już nie pomoże. Opiekuj się Mają. I dzieckiem, jeśli... jeśli nie wrócę.

Reijo nie mógł się zdobyć na słowa pocieszenia. Sły­szał o przypadkach, w których mniejsze przewinienie karano więzieniem.

- Postaramy się cię uwolnić! - obiecał. - Tak tego nie zostawimy!

Śmiech mężczyzn trzymających Simona był wiele mówiący. Przestępców łatwo się nie uwalnia...

Matti pobiegł za nimi. Mieli płynąć przez fiord, a na­wet nie pozwolili Simonowi się ubrać. Ściągnął z siebie kurtkę. Widząc to, pomocnicy lensmana przystanęli.

- Pozwólcie mu chociaż to włożyć.

Pomógł Simonowi wciągnąć kurtkę i wsadził mu czapkę na głowę.

- Elise będzie miała dobrego męża - powiedział Si­mon, patrząc na Mattiego. - Zaopiekujesz się też Mają?

- Obiecuję. Zadbamy, żeby Maja nie była sama. Ale ty niedługo wrócisz.

- Nie zakładałbym się o to - rzucił jeden z męż­czyzn i brutalnie pociągnął za sobą Simona.

- To sprawka Kristoffera - rzuciła bezbarwnie Ma­ja, gdy już dotarli do domku. - Nikt inny nie życzy Simonowi źle.

- Myślałem, że to zemsta za Elise - stwierdził Reijo. Czuł, jak rośnie w nim bezsilna złość. - Ale to jednak Simon go ośmieszył. My pozwoliliśmy mu zachować twarz. Mimo to ludzie nadal gadali, że Simon Bakken latał za dziewczyną, którą Kristoffer uważał za swoją.

- Reijo uderzył pięścią w stół. - Popłynę i porozma­wiam z nim! Jeszcze dziś! Musi odwołać oskarżenia!

- Zostaniesz sama - powiedział Matti cicho. - To źle.

- Dam sobie radę.

Odziedziczyła dumę Raiji. Jej wyprostowaną syl­wetkę i odważne spojrzenie. Miała zdolność do prze­trwania jak karłowata brzoza, uparcie trzymająca się podłoża.

- Musisz wrócić do domu. Nie możesz teraz tu mieszkać. Nie w twoim stanie! - Reijo był stanowczy.

- Simon prosił nas, żebyśmy się tobą opiekowali.

- To jest mój dom. Sam mi go kupiłeś, Reijo. - Spoj­rzenie Mai było nieugięte. - Był dobry dla Raiji, bę­dzie dobry dla mnie. Kobiety rodziły już w nim dzie­ci. Nie będę pierwsza.

- Sama jesteś jeszcze dzieckiem! Maja powoli potrząsnęła głową.

- Może tobie tak się wydaje, Reijo. Ale już dawno przestałam nim być. Nawet nie wiem, czy kiedykol­wiek byłam. Jestem dorosła, Reijo. Dorosła...

Oczywistość tego stwierdzenia dotarła wreszcie do Reijo. Wiedział, że Maja ma rację. Chciał ją chronić jak dziecko. Dla niego ciągle nim pozostawała, ale przecież dawno już dorosła. To tylko on chciał ją ta­ką widzieć. Dla siebie.

- Ty wiesz najlepiej - rzucił. - Popłynę teraz do nie­go. Ale jesteśmy z tobą. Nie zostałaś sama.

Maja posłała mu spojrzenie pełne ciepła.

- Wiem, Reijo. Nigdy nie czułam się samotna.

16

Elise przeprowadziła się do Mai. Gdy dowiedziała się o aresztowaniu Simona, odpięła klucze, które no­siła u pasa, i oddała je Idzie.

- Będziesz teraz jakby panią domu - powiedziała z uśmiechem. - Na pewno najmłodszą w okolicy. Mo­że i w całym kraju.

- Tak będzie przyzwoicie - wytłumaczyła Mattiemu. - Nie wypada przecież, żebyśmy mieszkali pod jednym dachem. Jeszcze dużo czasu do ślubu.

- I nie będę mógł pewnie przychodzić na nocne za­loty? - Matti udawał zrezygnowanego.

Potrząsnęła głową.

- Musi być porządnie. Zrobimy to tak, jak trzeba.

- Pewnie powinienem zbudować dom... Elise wiedziała jednak, że narzeczony nie ma na to zbytniej ochoty.

- Ale przecież ta osada jest dla ciebie za mała? - spy­tała przyjaźnie. - Chcesz powędrować gdzieś dalej?

Matti nie odpowiedział.

- Nie jestem aż tak przywiązana do tego fiordu - rzuciła zamyślona. - Mam Reijo. Maję. Knuta. Idę. Przyjaciół. Ale przyjaciół można zdobyć i gdzie in­dziej. Jeżeli tylko zechcesz żyć gdzieś indziej, pójdę z tobą. Kocham moją rodzinę, ale nadal tak będzie, na­wet jeśli przestaniemy się widywać na co dzień. To my mamy zbudować swoją przyszłość. Tutaj nic nas nie trzyma. Może są inne, lepsze miejsca...

Matti wciąż czuł wyrzuty sumienia, ale zrozumiał, że Elise jest jeszcze bardziej niezwykła, niż przypusz­czał. Wielu ludzi nie zrozumiałoby tego niepokoju, który miał we krwi.

Elise nawet nie uznała, że to coś złego.

- Ale muszę zostać z Mają, jak długo będzie mnie potrzebowała. Simon jest niewinny, a przecież nie mo­gą więzić niewinnego, prawda? Kiedy wróci, zacznie­my robić plany. Nasze plany.

Na nic się nie zdały poczynania Reijo.

Obiecał, że poruszy niebo i ziemię, aby uwolnić Si­mona, i naprawdę się starał.

Ostro natarł na Kristoffera, niemal użył siły. Ten jed­nak był równie uparty. Wręcz napawał się świadomo­ścią, że uderzył wtedy, gdy się nikt tego nie spodziewał.

- Nic nie mogę zrobić - powiedział obłudnie. - To lensman przestrzega prawa. Ja poniosłem straty i nie mam nic przeciwko temu, żeby ten, który je spowo­dował, poniósł za nie karę.

- Chłopak jest niewinny, wiesz o tym równie do­brze jak ja - grzmiał Reijo. - To tylko twoja złość za tym stoi, nic innego. Opamiętaj się i cofnij oskarżenie!

- Nie będę się wstawiał za złodziejem! O ile wiem, Simon Bakken dostanie tyle, na ile zasłużył.

Kristoffer nie ugiął się.

Reijo napisał do amtmana, naczelnika urzędującego na południu kraju, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Pojechał do lensmana. Prosił i żądał. Nic nie wskórał.

Znów poszedł do Kristoffera. Artur też.

Nie pomogło.

W styczniu roku pańskiego tysiąc siedemset czter­dziestego czwartego Simon Bakken został uznany win­nym przywłaszczenia sobie własności innego człowie­ka: łodzi do połowu ryb. Poza tym uznano go winnym przywłaszczenia sobie jego sieci oraz zniszczenia in­nych. W ten sposób utrudnił poszkodowanemu zdo­bywanie środków do życia.

Uczynił to wszystko w złej wierze. Stawili się świad­kowie, którzy bez wahania stwierdzili, że widzieli wszystko na własne oczy.

Nic nie pomogło, że Simon twierdził, że jest niewinny.

Sądowi nie udało się tylko udowodnić, że miał coś wspólnego z lawiną.

Matti stawił się na rozprawie. Zdecydował, że wyzna prawdę, jeśli nic innego nie zdoła uratować Simona.

Jednak ta część oskarżenia upadła. Zapisano, że la­wina była wypadkiem spowodowanym siłami natury.

Mimo to Simon Bakken został skazany na trzy la­ta więzienia.

- Wzięliśmy pod uwagę twój młody wiek i to, że twoja żona oczekuje potomka - powiedziano mu. - Inaczej dostałbyś karę śmierci.

Simona wysłano do więzienia na południu kraju.

Nikomu nawet nie pozwolono z nim porozmawiać po wydaniu wyroku. Nawet Mai, która w zaawanso­wanej ciąży wyprawiła się tam otwartą łodzią.

Simon Bakken był przecież niebezpiecznym prze­stępcą.

Matti i Elise ustalili datę swego ślubu na koniec maja. Chcieli, żeby była już wiosna, żeby pierwsze listki wróżyły lepsze czasy dla nich, dla Mai. Poza tym dziecko już się powinno urodzić, a Maja dojść do siebie.

Pomyśleli o wszystkim. Zaplanowali to dokładnie.

Ale nie wszystko w życiu daje się zaplanować. Dziecko przyszło wcześniej.

Była połowa lutego, słońce dopiero co zaczęło po­syłać swe promienie ponad górami. Pozostało jeszcze wiele tygodni zimy. Dziecko, które miało urodzić się wiosną, przyszło na świat o wiele wcześniej.

Bóle zaczęły się nad ranem.

Ani Maja, ani Elise nie wiedziały właściwie nic o po­rodach. Elise, zarzuciwszy okrycie na koszulę nocną, popędziła po matkę Simona. Prawie płakała z niecier­pliwości, czekając, aż tamta wstanie. Wróciła biegiem.

Teściowa Mai nadeszła godzinę później, co wydawa­ło im się wiecznością. Maja nienawidziła bólu, wszyst­ko wydawało jej się okropne.

- Nie ma pośpiechu - matka Simona znała się na rzeczy. - To długo trwa. Nawet nie jesteś w połowie. To twoje pierwsze, dziewczyno, więc nie wykręcisz się sianem. Mamy przed sobą cały dzień.

Wody odeszły dopiero wieczorem. Maja była zmę­czona i blada.

Przyszli wszyscy z cypla. Matka Simona, Sandra, za­dbała o to, żeby mieli co robić.

- Trzymajcie się z dala od pokoju! Tylko Elise mo­że tam ze mną być. To też nie jest zresztą właściwe, bo jeszcze jest młoda. Niedługo jednak wychodzi za mąż, przyda się jej.

Rąbali drwa. Nosili wodę. Naprawili szopę i obrzą­dzili zwierzęta w oborze.

Chodzili w kółko, niespokojni, słysząc krzyki i przekleństwa Mai.

- Nie przeklinaj! - upomniała ją Sandra. - Rodzisz mojego wnuka, przeklinanie może wam zaszkodzić.

Maja nie słuchała.

- Coś jest nie tak? - spytał blady Reijo, gdy Sandra wyszła na chwilę.

- To jej pierwsze dziecko. Jest drobna i już zmęczona. Ale to nic poważnego. Trzeba czasu. Ona nie jest odpor­na na ból, ale jakoś to będzie. Dziecko musi się urodzić.

Reijo przypomniał sobie, że Raija też była drobna, ale rodziła bez żadnych trudności.

- Nigdy nie będę miała dzieci! - stwierdziła Elise ze łzami w oczach, gdy wyszła z pokoju Mai, żeby się uspokoić i coś zjeść. - Mężczyźni nawet sobie nie wy­obrażają, jakie to straszne. Nie ma mowy, żebym ja miała przez coś takiego przejść. Przecież tego nie moż­na powstrzymać...

Matti pogładził ją po głowie. Nie wiedział, co po­wiedzieć. Nie mógł jej przecież obiecać, że się będzie trzymał od niej z daleka, gdy już wejdą do małżeńskie­go łoża.

Na pewno by nie dotrzymał takiej obietnicy.

Czuł się tu nie na miejscu i dręczyły go wyrzuty su­mienia w imieniu wszystkich mężczyzn.

- To przebiega różnie u różnych kobiet - powiedział Reijo. - Nie mówię, że to nie boli, ale że akurat w przy­padku Mai jest szczególnie trudne.

Elise prychnęła. Widziała cierpienie wykrzywiające twarz Mai.

Mężczyźni nie byli w stanie nawet wyobrazić sobie takiego bólu.

Oni nie rodzili.

Późną nocą Maja zebrała resztki sił. Pół siedząc w łóżku, zaciskając ręce na jego krawędziach, parła, na­tężając cały swój upór i wolę, aż ujrzała sinawe ciałko z pomarszczoną twarzyczką pod czuprynką ciemnych włosów.

Padła z powrotem na łóżko i zasnęła. Sandra wytar­ła dziecko i zawinęła je w czyste płótno. Zawołała oczekujących i dała dziecko do potrzymania Reijo. Już miał w tym doświadczenie.

- Jest słaby, biedak - powiedziała cicho. - Przyłóż­my go do piersi Mai, nie czekając, aż ona się obudzi.

- Nic nie zagraża jej życiu? Sandra pokręciła głową.

- Gorzej z tym małym. Może powinniśmy go ochrzcić? Nazwali go Artur Mikkel. Ochrzcili nad cynowym talerzem.

Nie chciał ssać. Nawet nie krzyczał.

Zmarł po trzech godzinach.

Jego matka leżała, nieświadoma wszystkiego.

Elise i Reijo czuwali nad nią, siedząc po obu stro­nach łóżka. Tego łóżka, które Kalle kiedyś zrobił dla swojej młodziutkiej żony.

Obudziła się. W pokoju było cicho.

Od razu zrozumiała. Odczytała wiadomość z ich twarzy. Wybuchnęła płaczem zmieszanym z histerycz­nym śmiechem. Z jej oczu płynęły łzy, ale z gardła wy­dobywał się śmiech. Siedziała, obejmując Reijo za szy­ję, i śmiała się, zapłakana.

Była wyczerpana, gdy już obeschły jej oczy. Mała i blada opadła na poduszki, które wsunęli jej pod plecy.

- To był chłopiec - powiedział Reijo. - Ochrzcili­śmy go. Nazwaliśmy Artur Mikkel.

- Ty go tak nazwałeś? Pokiwał głową.

- Nie cierpiał. Widać nie było mu pisane życie. Maja wykrzywiła twarz w grymasie i wypowiedzia­ła słowa, których Elise nigdy nie zapomniała:

- Czy to nie jest szyderstwo losu, Reijo? Wyszłam za mąż z powodu tego dziecka. Teraz nie mam ani mę­ża, ani dziecka, tylko niepewność. Nie wiedziałam, że to aż taki grzech...

- Nie myśl tak - zaprotestował Reijo, ale jej nie zro­zumiał.

Elise też nie, aż dopiero po wielu latach. Maja nie chciała widzieć dziecka.

- Nie jestem w stanie - rzekła po prostu. - Dla nie­go to i tak nieważne. Miał złą matkę.

- Jesteś zbyt surowa - Elise nie mogła zaakceptować słów Mai.

- Mam powody, aby być surowa. To jest jakaś pró­ba. Kara. Nie wiem. Chyba muszę stracić wszystko.

Nikt nie wiedział, jakie słowa przeciwstawić temu stwierdzeniu. Nikt nie umiał umniejszyć jej goryczy.

Pochowali małego, gdy puściły mrozy.

Maja była już na nogach. Stała się chuda jak patyk, jej okolona czarnymi włosami twarz była bardzo bla­da. Mocno zaciskała bezkrwiste usta.

Wygoniła Elise ze swego domu.

- Dam sobie sama radę - oznajmiła z przekonaniem. Knut z Mattim często jednak wbrew jej woli odwie­dzali ją późną porą, tak że nie mogła ich nie przenocować. Wiedzieli wtedy, że nikt jej nie dokucza. Wy­konywali za nią najcięższe prace. Przejrzała ich, lecz przystała na to.

- Jestem pyskata - stwierdziła. - Nie będę inna. Sa­ma muszę ponieść karę za to, w co się zaplątałam. Mój los będzie taki, jaki sobie zgotowałam.

Elise chciała przełożyć ślub. Protestowali i Matti, i Maja.

- Czuję się nie w porządku, że jestem taka szczęśli­wa - zwierzyła się Elise Mattiemu. - To przecież mo­ja sprawka, że oni się pobrali. Naciskałam na to. A te­raz Maja jest związana, mimo że mogłaby być wolna...

- Nie mogłaś przewidzieć, że Simon trafi do więzie­nia. Ani tego, że dziecko umrze.

- Ona tak rozpacza, że aż mnie przeraża.

- To cała Maja - westchnął Matti. - Nic nie robi po­łowicznie. Musi sobie sama z tym poradzić. My nie możemy jej pomóc.

Nie powiedział Elise, że według niego za rozpaczą Mai kryło się coś więcej. Jeśli Elise tego nie zauważy­ła, to dobrze. On to odgadywał, ponieważ przypomi­nało mu wyrzuty sumienia, którymi dręczył się jego ojciec, a ostatnio i on.

Maja była jedną z rodu Alatalo. Wiedział, że kryła w sobie więcej uczuć, niż to dawała poznać innym.

- Nadal chcesz ze mną wyjechać, Elise? - spytał. - Powiedziałaś kiedyś, że mogłabyś. Nadal tak uważasz?

- Nie mogę opuścić Mai!

- Długo mamy czekać? - zastanawiał się spokojnie. - Aż miną te trzy lata i Simon wróci z więzienia?

- Maja mnie potrzebuje... Matti potrząsnął głową.

- Nie potrzebuje ciebie bardziej niż kogokolwiek in­nego. Jesteś jej siostrą, nikim więcej. Maja ma tu Idę. Reijo. Knuta. Rodzinę Simona. Nie będzie bardziej szczęśliwa, jeśli zostaniesz dla niej. A my żyjemy te­raz i nic nie mamy poza pokojem w domu Reijo. Nie tak sobie wyobrażałem naszą przyszłość.

Elise dotąd nie brała tego pod uwagę. Wydawało się jej tak oczywiste, że jest blisko z rodziną, a zarazem w myślach podróżuje daleko z Mattim.

Łatwo jej było powiedzieć, że z nim pojedzie.

- Chciałbym wrócić do Finlandii - oznajmił. Elise przełknęła ślinę. Finlandia? Obcy kraj, język, który rozumiała, lecz w którym nie miała odwagi mówić... Obcy ludzie, poza tylko Mattim...

- Kawałek ziemi po moim ojcu nie jest duży, ale przed śmiercią zdołał go spłacić. Należy teraz do mnie. Nie mogę znieść myśli, że Aki mógłby go ko­muś sprzedać. To mój ojciec własnymi rękami go wykarczował. To ma znaczenie. Dom jest stary, ale idzie lato. Zanim nastanie zima, możemy już mieć nowy. To nie jest tak daleko stąd, żebyśmy nie mogli cza­sem przyjeżdżać do Reijo. Może nie co roku, ale co dwa, trzy...

- Naprawdę chcesz tam jechać? - spytała cicho. Już dawno nie widziała w jego oczach takiego blasku. To była miłość, tym razem nie do niej, ale do skrawka zie­mi. - Długo o tym myślałeś, Matti?

Skinął głową.

- Tęsknię, żeby tam wrócić. Myślałem, że jakoś to zniosę, gdy już będę miał ciebie. Ale chcę też tę zie­mię. Moglibyśmy z niej wyżyć, Elise. O ile zbiory pozwolą, moglibyśmy nawet dokupić coś w okolicy. Z czasem mielibyśmy spore gospodarstwo.

- To nasza przyszłość... - Elise powtórzyła słowa na­rzeczonego. Może w końcu powinna pomyśleć i o so­bie. Wystarczy martwienia się cudzymi kłopotami. Miała dwadzieścia lat. To dostatecznie dużo.

- Wiem, że nie powinno się wyrywać z korzeniami dzikich róż takich jak ty - uśmiechnął się Matti. - Ale w Finlandii też jest dobra ziemia do sadzenia kwiatów. A w Tornedalen jest pięknie. Inaczej niż przywykłaś. Wiem, że ci się spodoba.

- Kwiaty takie jak ja rosną wszędzie - zapewniła, choć nie czuła, że zasługuje na podobne porównanie.

Listki rzeczywiście zdążyły się rozwinąć na ten dzień, kiedy mieli się przeprawiać łodziami do kościo­ła w Karnes.

Ściany gór pociemniały. Choć jeszcze daleko było do prawdziwej wiosny, nastała pora roku dająca na­dzieję na przyszłość.

Matti sam wiosłował, nie przejmując się, że pognie­cie koszulę. Mieli mieć porządny ślub, ale żadne z nich dwojga nie chciało wesela.

Niech ludzie myślą, co chcą - to była ich decyzja.

Ida źle zniosła podróż. Wymiotowała, przewieszo­na przez krawędź łódki. Otarła potem usta i przysię­gła, że nie będzie zielona na twarzy w taki dzień.

Maja niewiele mówiła.

Zamrugała tylko oczami, gdy ksiądz ogłosił Mattiego i Elise mężem i żoną. Pierwsza znalazła się przy ło­dziach, gdy mieli wracać. Elise promieniała szczęściem. Maja pomyślała, że dobrze jest na nią patrzeć. Widzieć kogoś, kto dostał tego, kogo chciał. Mieć świadomość, że ktoś przeżyje to, o czym ona już nawet nie marzyła.

Jej losu nic nie odmieni.

Szczęście nie przysługiwało widać kobietom z jej ro­du. Ale uśmiechała się, gdy ściskała Elise. Powiedziała też, że się cieszy jej radością. To była prawda.

Objęła Mattiego i stwierdziła, że dał jej najwspanial­szą ciocię.

Cieszyła się razem z nimi.

Ale jej serce krwawiło.

Zastanawiała się, czy Simon jeszcze żyje. Więzienie było chyba gorsze, niż mogła sobie wyobrazić. Docie­rały do niej różne pogłoski.

Ale nikt nie słyszał o Simonie.

Matti i Elise wyjechali kilka dni po ślubie. Reijo po­darował młodym małżonkom konia, żeby ułatwić im podróż na południe.

- Pamiętajcie, że zostaje tu kilka osób, które was ko­chają - powiedział. - Nie znikajcie na zawsze!

Elise długo go obejmowała. Nie wiedziała, dokąd je­dzie ani co ją tam czeka.

Przez całe życie Reijo stanowił dla niej oparcie. Mocne i pewne, takie, na które zawsze mogła liczyć.

Teraz miała rozwinąć skrzydła. Wyfrunąć z gniaz­da i stworzyć własne życie, własny dom.

Matti nigdy nie zastąpi jej Reijo.

Mąż był kimś innym niż ojciec.

- Będę za wami tęsknić - wyszeptała, bo nie była w stanie mówić głośno. - Rozchoruję się z tęsknoty...

- To nieprawda - pocieszał Reijo. - Będziesz szczę­śliwa z Mattim. Jak nie, to ja się rozchoruję.

Pokiwała głową, pociągając nosem. Musiała jeszcze powiedzieć to, o czym długo myślała.

- Sądzę, że Raija żyje. Kiedy wróci, powtórz jej, że naprawdę kocham Mattiego!

- Obiecuję, Elise. Chciałbym tylko wierzyć w jej po­wrót tak mocno jak ty.

- Opiekuj się Mają! - dodała. Reijo długo jeszcze stał na cyplu, patrząc w ślad za młodymi. Stal jeszcze wtedy, gdy zniknęli w lesie. Już dwie córki opuściły gniazdo.

- Czuję taką pustkę - rzucił przed siebie. - Czy wszyst­ko potoczyłoby się inaczej, gdybyś tu była, Raiju?

Mewa zaskrzeczała nad jego głową. Uśmiechnął się do siebie i zszedł na brzeg. W takich właśnie chwilach musiał wypłynąć w morze.

EPILOG

- Mamo, mamo! - Głos chłopca był jasny i pełen emo­cji. - Mamo, wujek Oleg wrócił! Ma łódź pełną ryb. Ni­gdy w życiu nie widziałem tyle ryb. Jest ich więcej niż w całym Morzu Białym. Więcej niż w całym oceanie!

Wpadł pędem do pokoju. W oczach malowało mu się dziecięce zadziwienie.

- Antonia pocałowała go na środku kei! Wszyscy to widzieli. To głupie, prawda, mamo? Ja nigdy nikogo nie pocałuję!

Poczochrała mu włosy. Znów urosły, choć nie tak dawno go strzygła.

Jewgienij nadszedł niedługo po nim. Był równie spo­kojny, jak syn gwałtowny.

- Oleg wrócił - oznajmił. Raija uśmiechnęła się.

- Twój syn cię uprzedził.

- Dobrze handlowali. Widać mieli dobre polowy w Finnmarku.

Zawsze się bał, że nazwy znane Raiji dawniej mo­głyby przebudzić coś w jej pamięci.

Wahał się, zanim użył norweskich nazw. Długo za­stanawiał się nad wyborem imienia dla syna. Mimo wszystko w końcu nadał mu to właśnie, żeby nigdy nie zapomnieć o przeszłości.

Także i teraz nic się nie stało.

- Oleg ciągle mnie drażni - mówił dalej Jewgienij. - Zawsze, gdy go spotykam wracającego z podróży, py­ta mnie, czy nie zabiorę się z nim następnym razem, czy nie spróbuję, jak to jest stać za sterem na otwar­tym morzu.

Raija pogładziła go czule po policzku. Skronie mu siwiały, a twarz pokryły zmarszczki z powodu kłopo­tów, pracy i cierpienia. Zdarzało się, że bolała go ręka, której nie miał. Nigdy jednak się nie skarżył. Tylko zmarszczki robiły się wyraźniejsze.

- A ty udajesz, że nie chcesz niczego, Jewgieniju By­ków? Nie sądzisz, że twój najlepszy i najstarszy przy­jaciel dobrze cię zna? Wie, że ciągnie cię na morze. Pra­gniesz pływać, ale sam przed sobą nie chcesz się do te­go przyznać.

- Ja nie chcę niczego? - Objął ją swym jedynym ra­mieniem, przycisnął mocno do siebie i spojrzał na nią wyzywająco. - I to ty, Raija Bykowa, mówisz, że ja nie mam na nic ochoty? Jest coś, co działa na mnie kobie­to, i to ty powinnaś o tym wiedzieć!

Zaśmiała się, napotykając jego usta. Doświadczona mężatka, jaką była, nie powinna już chyba czuć się tak bezgranicznie szczęśliwa, tak pożądana i sama tak chętnie odpowiadająca na pożądanie męża.

Ale tak właśnie się czuła.

Ich pocałunek był tego dowodem.

Widywała inne pary małżeńskie całujące się, jakby były sobie obce - i nie rozumiała tego.

Jewgienij i ona rozpalali w sobie ogień. Potrafili działać na siebie podniecająco samymi spojrzeniami. Nocami, gdy ciemność zapadała nad Dwiną, odkrywa­li w swoich objęciach coraz to nowe głębie.

- Gdybym miał oba ramiona, okręciłbym cię tak, jak nikt wcześniej nikogo.

- Dobrze sobie z tym radziłeś z twoim jednym ra­mieniem. Dotychczas - mrugnęła do niego i pofrunę­ła wokół kuchni. Jego śmiech brzmiał w jej uszach ni­czym muzyka.

- Może jeszcze dam radę jakiś czas - rzucił lekko zdyszany, gdy postawił ją na ziemię. Obojgu kręciło się w głowach. - Ale w moim następnym życiu popro­szę o przydział dwóch ramion. Ty powinnaś mieć ta­kiego mężczyznę, który obejmowałby cię więcej niż jednym ramieniem.

Raija wspięła się na palce, aby przytulić policzek do jego twarzy.

- Nie chcę nikogo innego - wyznała. - Obchodzisz mnie tylko ty i twoje jedno ramię. Nikt mnie tak nie obej­muje jak ty, nawet gdyby miał i dwa, i trzy ramiona.

- Ech! Dlaczego zachowujecie się tak głupio jak An­tonia i Oleg? Nikt inny nie ma taty i mamy, którzy ściskają się i całują w środku dnia. I to w kuchni. A gdyby ktoś przyszedł i was zobaczył? - Ich dziewię­cioletni syn patrzył na nich oskarżycielsko brązowy­mi oczami. - Dorośli tak nie robią - stwierdził.

- Dorośli robią różne dziwne rzeczy - odpowiedział Jewgienij i potargał niesforną, ciemną czuprynę syna.

- Jeszcze to! - wykrzywił się mały.

- Wielu rzeczy się nie rozumie, mając dziewięć lat, mój mały mężczyzno - powiedział ojciec.

- Nigdy się nie ożenię.

- Ja też tak mówiłem. Aż spotkałem mamę... - Jew­gienij uśmiechnął się do Raiji. Kochał ją i to dziecko ponad wszystko w świecie.

Zbudował życie na kłamstwie w imię tej miłości i za­mierzał je przeżyć w pełni.

Ona była szczęśliwa.

W to nigdy nie wątpił.

Ale zawsze w pobliżu czaiła się niepewność.

Pewnego dnia wszystko, o czym zapomniała, mogło wrócić. Dziś wieczór, jutro. W przyszłym tygodniu, może w przyszłym roku.

Żył z tą świadomością już ponad dziesięć lat.

Nienawidził siebie za to, ale nie mógł robić nic in­nego, jak tylko żyć dla niej.

Była jego przeznaczeniem.

Jego życiem.

Może znienawidzi go, gdy sobie wszystko przypo­mni.

Jewgienij milczał i cierpiał, ale przede wszystkim kochał ją.

- Jeżeli już będę musiał się ożenić - odezwał się chło­piec przemądrzale - jeśli będę musiał, to wtedy ożenię się z mamą.

Jewgienij uśmiechnął się do Raiji. Spojrzeniami po­twierdzili swą miłość do syna.

- Świetny pomysł, Michaił - rzekł. Ich wspólne szczęście było tego warte: jego kłam­stwa, przemilczenia, wszystkiego, czego ją pozbawił.

Gdyby mógł, postąpiłby jeszcze raz tak samo.

- I wtedy kupię statek większy niż twój i Olega i we­zmę mamę, i popłyniemy do tego Finnmarku.

- Mamie jest tu dobrze - powiedziała Raija. - Naj­lepiej jest mi w domu.

To była prawda.

Nie tęskniła do innych miejsc.

Tu miała wszystko, czego pragnęła. Potrafiła żyć nawet bez wspomnień, które utraciła. - Jest mi dobrze - zapewniła Raija, patrząc Jewgie­nijowi w oczy. - Jestem szczęśliwa.

101




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bente Pedersen Raija ze Śnieżnej Krainy 12 Dzika Róża
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 12 Dzika róża
Pedersen Bente Raija ze snieznej krainy 12 Dzika roza
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 12 Dzika róża
Dzika róża
Dzika róża
Róża wojny i dzika róża 2
Dzika róża
Dzika róża na sprawne stawy
Dzika róża na zdrowie
Dzika róża na chore staw1
Dzika róża Dzika róża
Odnośnie źródła witaminy C DZIKA ROZA ZRODLO WIT C
dzika róża
dzika roza
Dzika róża leczy i pielęgnuje(1)(1)
Róża dzika
Róza dzika
Pedersen Bente Roza znad fiordów 12 Diabelski taniec

więcej podobnych podstron