@STAR WARS lata
Michael Reaves Darth Maul - łowca z mroku |
- 32 |
Terry Brooks Część I. Mroczne widmo - |
- 32 |
Greg Bear Planeta życia |
- 29 |
R.A. Salvatore Część II. Atak klonów |
- 21,5 |
A.C. Crispin Rajska pułapka |
- 10...0 |
A.C. Crispin Gambit Hunów |
- 10...0 |
A.C. Crispin Świt Rebelii |
- 10...0 |
L. Neil Smith Lando Carlissian i Myśloharfa Sharów |
- 4 |
L. Neil Smith Lando Carlissian i Ogniowicher Oseona |
- 3 |
L. Neil Smith Lando Carlfssian i Gwiazdogrota Thon Boka |
- 3 |
Brian Daley Przygody Hana Solo |
- 2 |
George Lucas Nowa nadzieja |
0 |
Kevin Andersen Opowieści z kantyny Mos Eisley |
0...3 |
Peter Schweighofer (red.) Opowieści z Imperium |
0...3 |
Peter Schweighofer, Craig Carey (red.) Opowieści z Nowej Republiki |
0...3 |
Alan Dean Foster Spotkanie na Mimban |
1 |
Donald F. Glut Imperium kontratakuje |
3 |
Kevin Andersen Opowieści łowców nagród |
3 |
Steve Perry Cienie Imperium |
3, 5 |
K.W. Jeter Mandaloriańska zbroja |
4 |
K.W. Jeter Spisek Xizora |
4 |
K.W. Jeter Polowanie na łowcę |
4 |
James Kahan Powrót Jedi |
4 |
Kathy Tyers Pakt na Bakurze |
4 |
Michael Stackpole X-wingi. Eskadra Łotrów |
6,5...7 |
Dave Wolverton Ślub księżniczki Lei |
8 |
Timothy Zahn Dziedzic Imperium |
9 |
Timothy Zahn Ciemna Strona Mocy |
9 |
Timothy Zahn Ostatni rozkaz |
9 |
Kevin J. Anderson W poszukiwaniu Jedi |
11 |
Kevin J. Anderson Liczeń Ciemnej Strony |
11 |
Kevin J. Anderson Władcy Mocy |
11 |
Michael Stackpole Ja, Jedi |
11 |
Barbara Hambly Dzieci Jedi |
12 |
Kevin J. Anderson Miecz Ciemności |
12 |
Barbara Hambly Planeta zmierzchu |
13 |
Vonda N. Mclntyre Kryształowa Gwiazda |
14 |
Michael P. Kube-McDowell Przed burzą |
16 |
Michael P. Kube-McDowell Tarcza kłamstw |
16 |
Michael P. Kube-McDowell Próba tyrana |
17 |
Kristine Kathryn Rusch Nowa Rebelia |
17 |
Roger MacBride Allen Zasadzka na Korelii |
18 |
Roger MacBride Allen Napaść na Selonif |
18 |
Roger MacBride Allen Zwycięstwo na Centerpoint |
18 |
Timothy Zahn Widmo przeszłości |
19 |
Timothy Zahn Wizja przyszłości |
19 |
Kevin J. Anderson, R. Moesta Spadkobiercy Mocy |
23 |
Kevin J. Andersen, R. Moesta Akademia Ciemnej Strony |
23 |
Kevin J. Anderson, R. Moesta Zagubieni |
23 |
Kevin J. Anderson, R. Moesta Miecze świetlne |
23 |
Kevin J. Anderson, R. Moesta Najciemniejszy rycerz |
23 |
Kevin J. Anderson, R. Moesta Oblężenie Akademii Jedi |
23 |
NOWA ERA JEDI
R.A. Salvatore Wektor pierwszy |
25 |
Michael Stackpole Mroczny przypływ I: Szturm |
25 |
Michael Stackpole Mroczny przypływ II: Inwazja |
25 |
James Luceno Agenci chaosu I: Próba bohatera |
25 |
James Luceno Agenci chaosu II: Zmierzch Jedi |
25 |
Troy Denning Gwiazda po gwieździe |
25 |
Kathy Tyers Punkt równowagi |
26 |
Greg Keyes Ostrze zwycięstwa I: Podbój |
26 |
Greg Keyes Ostrze zwycięstwa II: Odrodzenie |
26 |
@ALBUMY, ENCYKLOPEDIE, PRZEWODNIKI
Jonathan Bresman Gwiezdne Wojny: Część I. Mroczne widmo - album
Lauren Bouzereau, Jody Duncan Gwiezdne Wojny: Część I. Mroczne widmo - jak powstawał film
Pod redakcją Deborah Cali Gwiezdne Wojny: Imperium kontratakuje - album
Pod redakcją Carol Titelman Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja - album
Lawrence Kasdan, George Lucas Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi - album
Bill Slavicsek Gwiezdne Wojny - przewodnik encyklopedyczny
Bill Smith Ilustrowany przewodnik po broniach i technice Gwiezdnych Wojen
Praca zbiorowa Ilustrowany przewodnik po chronologii Gwiezdnych Wojen
Daniel Wallace Ilustrowany przewodnik po planetach i księżycach
Gwiezdnych Wojen
Andy Mangels Ilustrowany przewodnik po postaciach Gwiezdnych Wojen
Praca zbiorowa Ilustrowany przewodnik po robotach i androidach Gwiezdnych Wojen
Bill Smith Ilustrowany przewodnik po statkach, okrętach i pojazdach Gwiezdnych Wojen
Kevin J. Anderson Ilustrowany wszechświat Gwiezdnych Wojen
Ann Margaret Lewis Ilustrowany przewodnik po rasach obcych istot wszechświata Gwiezdnych Wojen
Mark Cotta Vaz Gwiezdne Wojny: Cześć II. Atak klonów - album
KEVIN J. ANDERSON
REBECCA MOESTA
MIECZE ŚWIETLNE
(Przełożył Andrzej Syrzycki)
@44 lata przed Nową nadzieją
UCZEŃ JEDI
33 lata przed Nową nadzieją
Maska kłamstw
Darth Maul: łowca z mroku
32 lata przed Nową nadzieją
Gwiezdne Wojny
Część I Mroczne widmo
29 lat przed Nową nadzieją
Planeta życia
Nadciągająca burza
22 lata przed Nową nadzieją
Gwiezdne Wojny
Część II. Atak klonów
20 lat przed Nową nadzieją
Gwiezdne Wojny Część III
10-8 lat przed Nową nadzieją
TRYLOGIA HANA SOLO
Rajska pułapka
Gambit Huttów
Świt Rebelii
5-2 lata przed Nową nadzieją
PRZYGODY LANDA CALRISSIANA
Lando Calrissian i Myśloharfa Sharów
Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona
Lando Calrissian i Gwiazdogrota Thon Boka
PRZYGODY HANA SOLO
Han Solo na Krańcu Gwiazd
Zemsta Hana Solo
Han Solo i utracona fortuna
Rok 0 Gwiezdne Wojny,
Część IV. Nowa nadzieja
Gwiezdne Wojny
Część IV. Nowa nadzieja
0-3 lata po Nowej nadziei
Opowieść z kantyny Mos Eisley
Spotkanie na Mimban
3 lata po Nowej nadziei
Gwiezdne Wojny
Część V. Imperium kontratakuje
Opowieści łowców nagród
3,5 roku po Nowej nadziei
Cienie Imperium
4 lata po Nowej nadziei
Gwiezdne Wojny
Część VI. Powrót Jedi
Pakt na Bakurze
Opowieści z pałacu Hutta Jabby
WOJNY ŁOWCÓW NAGRÓD
Mandaloriańska zbroja
Spisek Xizora
Polowanie na łowcę
6,5-7,5 roku po Nowej nadziei
X-WINGI
Eskadra Łotrów
Ryzyko Wedge'a
Pułapka z Krytos
Wojna o Bactę
Eskadra Widm
Żelazna Pięść
Dowódca Solo
8 lat po Nowej nadziei
Ślub księżniczki Leii
9 lat po Nowej nadziei
X-WINGI: Zemsta Isard
TRYLOGIA THRAWNA
Dziedzic Imperium Ciemna Strona Mocy
Ostatni rozkaz
11 lat po Nowej nadziei
Ja, Jedi
TRYLOGIA AKADEMIA JEDI
W poszukiwaniu Jedi
Uczeń Ciemnej Strony
Władcy Mocy
12-13 lat po Nowej nadziei
Dzieci Jedi
Miecz Ciemności
Planeta zmierzchu
X-WINGI:
Gwiezdne myśliwce z Adumara
14 lat po Nowej nadziei
Kryształowa Gwiazda
16-17 lat po Nowej nadziei
Trylogia KRYZYS CZARNEJ FLOTY
Przed burzą
Tarcza kłamstw
Próba tyrana
17 lat po Nowej nadziei
Nowa Rebelia
18 lat po Nowej nadziei
TRYLOGIA KORELIAŃSKA
Zasadzka na Korelii
Napaść na Selonii
Zwycięstwo na Centerpoint
19 lat po Nowej nadziei
Duologia RĘKA THRAWNA
Widmo przeszłości
Wizja przyszłości
22 lata po Nowej nadziei
NAJMŁODSI RYCERZE JEDI
Złota kula
Świat Lyric
Obietnice
Wyprawa Anakina
Forteca Vadera
Ostrze Kenobiego
23-24 lata po Nowej nadziei
MŁODZI RYCERZE JEDI
Spadkobiercy Mocy
Akademia Ciemnej Strony
Zagubieni
Miecze świetlne
Najciemniejszy rycerz
Oblężenie Akademii Jedi
Okruchy Alderaana
Sojusz Różnorodności
Mania wielkości
Nagroda Jedi
Zaraza Imperatora
Powrotna Ord Mantell
Tarapaty w Mieście w Chmurach
Kryzys w Crystal Reef
25-30 lat po Nowej nadziei
NOWA ERA JEDI
Wektor pierwszy
Mroczny przypływ I: Szturm
Mroczny przypływ II: Inwazja
Agenci chaosu I: Próba bohatera
Agenci chaosu II: Porażka Jedi
Punkt równowagi
Ostrze zwycięstwa I: Podbój
Ostrze zwycięstwa II: Odrodzenie
Gwiazda po gwieździe
ROZDZIAŁ 1
Nad wierzchołkami drzew, porastających Yavin Cztery, ukazała się w końcu tarcza słońca. Luke Skywalker wsłuchiwał się w szelesty i szmery, dolatujące od strony budzącej się do życia dżungli. Spiętrzone kamienne bloki starożytnej świątyni, pokryte teraz błyszczącą warstwą rosy, pochłonęły cały chłód długiej nocy.
Obserwując, jak poranne słońce wznosi się coraz wyżej na bezchmurnym niebie, mistrz Jedi żałował, że również szybko nie może poprawiać się jego nastrój.
Zdrętwiały z zimna, spędził wiele godzin na wierzchołku ogromnej budowli. Cierpliwie siedział i rozmyślał, nie przejmując się nieprzeniknionymi ciemnościami. Aby odegnać sen, posłużył się techniką relaksacyjną Jedi. Prawdę mówiąc, tak bardzo martwił się narastającym zagrożeniem, jakie stwarzało Imperium dla Nowej Republiki, że od dłuższego czasu nie spał dobrze ani nie wypoczywał.
Stado barwnie upierzonych ptaków z głośnym skrzekiem poderwało się do lotu, żeby pożywić się schwytanymi owadami. Na niebie wisiała ogromna pomarańczowa kula gazowego giganta, Yavina. świecącego odbitym blaskiem. Luke, obdarzony wyobraźnia, wybiegał jednak myślami jeszcze dalej. Usiłował odgadnąć, w jakim mrocznym i tajemnym zakątku galaktyki mogło czaić się Drugie Imperium...
W końcu wstał i przeciągnął się, aby rozprostować zesztywniałe mięśnie. Nadszedł czas na poranną porcję ćwiczeń. Może wysiłek fizyczny pomoże mu jasno myśleć i sprawi, że jego serce zacznie bić żwawiej, a odruchy staną się jeszcze szybsze niż zazwyczaj.
Przystanął na samym skraju tarasu na najwyższym piętrze i popatrzył w dół, na porośnięte dziką winoroślą kamienne bloki tworzące jeden z boków ogromnego zigguratu. Od następnego piętra, zajmującego nieco większą powierzchnię, dzieliła go bardzo duża odległość. Na ścianach ogromnych prostopadłościennych bloków można było dostrzec rysunki i ozdobne wzory. Wyryte w kamieniu przed wieloma tysiącleciami, podczas budowy starożytnej świątyni, były teraz nieco zatarte wskutek upływu lat i pożarów szalejących w czasach, kiedy na księżycu toczono zacięte walki. Gęsta dżungla docierała niemal do samej tylnej ściany wielkiej piramidy, ozdabiała ogromne skalne bloki pnączami winorośli i ocieniała konarami gigantycznych drzew Massassów.
Luke przez chwilę spoglądał w dół, stojąc na krawędzi tarasu. Głęboko odetchnął, po czym zamknął oczy, starając się jak najbardziej skupić. Później odbił się i skoczył w przepaść.
Spadał obracając się w locie. Wykonał salto w tył, ale kiedy obrócił się o pełne trzysta sześćdziesiąt stopni, otworzył oczy i ujrzał popękane kamienne płyty spieszące na spotkanie z jego stopami. Wtedy posłużył się Mocą, żeby zwolnić prędkość opadania, po czym odbił się od skalnego progu i poszybował w stronę najbliższego pędu winorośli. Roześmiał się beztrosko i wylądował miękko na porośniętym mchem konarze drzewa Massassów. Nie zatrzymując się, zaczął biec po grubej gałęzi, ale kiedy dostrzegł jakąś Luke w listowiu, podskoczył i chwycił za wyższą i cieńszą gałąź. Na przemian to biegnąc, to się podciągając, wspinał się coraz wyżej i wyżej.
Luke każdego dnia ćwiczył ciało w ten sam sposób. Starał się wyszukiwać coraz trudniejsze przejścia, doskonaląc własne umiejętności. Rycerz Jedi nie mógł spocząć na laurach nigdy, nawet w latach pokoju, gdyż wówczas mógłby stać się słaby i bezradny.
Czasy nie należały jednak do spokojnych. Luke Skywalker nie wątpił, że wkrótce przyjdzie mu stawić czoło niejednemu zagrożeniu.
Przed laty w jego akademii pojawił się nowy uczeń nazywający się Brakiss. Młody mężczyzna okazał się podstępnym szpiegiem, wysłanym przez Imperium w celu podpatrzenia technik szkolenia rycerzy Jedi, aby można było wykorzystać je dla potrzeb ciemnej strony. Od pierwszej sekundy mistrz Skywalker zorientował się, z kim ma do czynienia, ale postanowił podjąć próbę nawrócenia Brakissa na jasną stronę. Jego starania zakończyły się jednak niepowodzeniem, a nowy uczeń bardzo szybko opuścił akademię Jedi. Luke przez dłuższy czas nie wiedział, co się z nim stało, aż do niedawna, kiedy jego były podopieczny porwał Jacena, Jainę i młodego Wookiego Lowbaccę. Okazało się, że Brakiss sprzymierzył się z Tamith Kai, członkinią nowego zakonu wiedźm zwanych Siostrami Nocy. Połączywszy siły, oboje założyli Akademię Ciemnej Strony i teraz szkolili w niej Ciemnych Jedi będących na usługach Drugiego Imperium.
Oddychając nieco szybciej niż zwykle, Luke wspinał się po gałęziach drzew Massassów. W pewnej chwili spłoszył gromadę drapieżnych stintarilów. Gryzonie rzuciły się ku niemu, szczerząc długie ostre kły, ale kiedy mistrz Jedi, posługując się Mocą, zwrócił ich uwagę na coś innego, zapomniały o poprzednim celu. Rozbiegły się we wszystkie strony i wkrótce zniknęły pośród gałęzi.
Luke podciągnął się na najwyższy konar i po chwili znalazł się na samym wierzchołku drzewa. Kiedy wychylił głowę ponad baldachim liści, promienie słońca omal nie poraziły jego oczu. Mrugając powiekami, próbował przyzwyczaić źrenice do blasku poranka. Po półmroku, panującym na niższych poziomach, do których promienie słońca tylko z trudem przedzierały się przez gąszcz liści, otaczający go świat wydał mu się morzem jaskrawej zieleni. Głęboko oddychając wilgotnym czystym powietrzem popatrzył za siebie, w stronę wielopiętrowej piramidy gigantycznej świątyni, w której uczyli się uczniowie Jedi. Pomyślał nie tylko o grupie nowych wojowników, których kształcił, ale także o uczniach szkolących się w Akademii Ciemnej Strony...
Przed kilkoma miesiącami instruktorzy imperialnej akademii zaczęli poszukiwać nowych kandydatów pośród mieszkających w podziemiach Coruscant młodych kobiet i mężczyzn, którym nie wiodło się w dotychczasowym życiu. Widocznie zamierzali kształcić tych „zagubionych”, pragnąc, żeby służyli kiedyś Drugiemu Imperium jako Ciemni Jedi i szturmowcy. Jednym z takich nieszczęśników był Zekk, ciemnowłosy i zielonooki kilku-nastolatek, przyjaciel bliźniąt Hana i Leii, a szczególnie Jainy.
Pomyślał też o kłopotach, jakich zaczynał przysparzać pilot myśliwca typu TIE, Qorl, który po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci ukrywał się ponad dwadzieścia lat w gęstej dżungli na Yavinie Cztery. Imperialny pilot dowodził grupą szturmową, która porwała transportowy krążownik Nowej Republiki wraz z ładunkiem rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii do turbolaserów.
Wszystko to doprowadziło Luke’a Skywalkera do przekonania, że Akademia Ciemnej Strony sposobi się do zadania decydującego ciosu Nowej Republice. Od czasu śmierci Imperatora Palpatine’a słyszało się o wielu lordach i przywódcach usiłujących przywrócić świetność resztkom dawnego Imperium. Mistrz Jedi czuł jednak, że obecny nowy wódz był kimś jeszcze bardziej zdeprawowanym niż jakikolwiek poprzedni kandydat usiłujący przechwycić władzę...
Jaskrawe promienie słońca zaczęły ogrzewać zziębnięte dłonie Luke’a. Wokół jego głowy krążyło setki różnobarwnych owadów, radosnym brzęczeniem witając nadejście nowego poranka. Luke, oparty wygodnie o szorstki pień drzewa, głęboko zaciągnął się orzeźwiającym powietrzem, pełnym woni otaczającej go gęstej dżungli.
Akademia Ciemnej Strony ukryła się w nowym miejscu, ale jej instruktorzy nie zrezygnowali ze szkolenia Ciemnych Jedi. Luke nie cierpiał przyspieszać tempa nauki tych, którzy postanowili doskonalić umiejętności jasnej strony. Okoliczności zmuszały go jednak do przygotowania zastępu obrońców Nowej Republiki szybciej niż imperialna akademia zdoła wyszkolić oddziały nowych wrogów. Zanosiło się na walkę, do której jego uczniowie muszą być przygotowani.
Mistrz Jedi chwycił długą lianę i zeskoczywszy z gałęzi, zaczął się ześlizgiwać, ześlizgiwać... Kiedy jego stopy uderzyły o gruby konar drzewa Massassów, puścił się biegiem w stronę akademii.
Dzięki porannym ćwiczeniom był już teraz w pełni rozbudzony. Czuł, że nadeszła pora działania.
Ogłoszono, że odbędzie się kolejne zebranie wszystkich uczniów kształcących się w akademii Jedi. Jacen Solo wiedział, że jego wuj, Luke Skywalker, chciał powiedzieć coś ważnego.
Zajęcia w akademii nie były nieprzerwanymi seriami wykładów i ćwiczeń, do czego przywykł na Coruscant, kiedy uczył się pod kierunkiem instruktorów. Akademia Jedi została pomyślana przede wszystkim jako miejsce indywidualnych studiów, gdzie istoty wrażliwe na działanie Mocy mogły oddawać się medytacjom i doskonalić własne umiejętności w tempie, które same uznawały za najwłaściwsze.
Każdy potencjalny rycerz Jedi dysponował zestawem charakterystycznych zdolności. Jacen wykazywał duży talent do porozumiewania się ze zwierzętami. Starał się poznać ich uczucia i myśli, wysyłając do ich mózgów wici Mocy. Dla odmiany jego siostra była prawdziwym geniuszem, jeżeli chodziło o aparaturę elektroniczną i urządzenia elektromechaniczne. Miała intuicję, której mógłby pozazdrościć jej niejeden inżynier.
Lowbacca, ich przyjaciel Wookie, potrafił doskonale radzić sobie z komputerami. Pozwalało mu to rozumieć działanie skomplikowanych urządzeń elektronicznych, a także zajmować się ich programowaniem. Tenel Ka z kolei była silnie umięśniona i zwinna, ale na ogół nie chciała posługiwać się Mocą jako jedynym środkiem wiodącym do obranego celu. Wolała polegać przede wszystkim na sprycie, zręczności i sile własnych mięśni.
Jacen słyszał, jak jego egzotyczne stworzenia wiercą się w klatkach, ustawionych w komnacie pod kamienną ścianą. Pospiesznie je nakarmił, po czym przesunął palcami po niesfornych brązowych, lekko kręconych włosach. Usiłował wyczesać wszystkie źdźbła mchu czy resztki pożywienia, jakie mogły się tam znaleźć, kiedy pochylał się nad klatkami. Później zajrzał do komnaty siostry bliźniaczki, Jainy, która podobnie jak on szykowała się, by wziąć udział w uroczystym zebraniu. Dziewczyna szybko uczesała proste brązowe włosy, a później umyła dokładnie twarz, żeby jej skóra stała się różowa i odświeżona.
- Czy wiesz może, co wujek Luke będzie chciał powiedzieć nam tym razem? - zapytała, ocierając krople wody z brody i nosa.
- Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz - odparł nieco zawiedziony Jacen.
Ze swojej komnaty wyskoczył inny uczeń Jedi, jasnowłosy Raynar, odziany w jaskrawe szaty o barwach krzykliwej czerwieni, żółci i błękitu. Po chwili przesunął dłońmi po tkaninie szaty, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie. Zakłopotany chłopiec głęboko westchnął, po czym odwrócił się i równie szybko zniknął w pokój u.
- Idę o zakład, że to zebranie ma coś wspólnego z wyprawą na Coruscant, jaką odbył niedawno wujek Luke - oznajmiła Jaina.
Jacen przypomniał sobie, że przed kilkoma dniami ich wujek odleciał „Ścigaczem Cieni” - zgrabnym wahadłowcem, na pokładzie którego uciekli z Akademii Ciemnej Strony. Luke zamierzał porozmawiać z przywódczynią Nowej Republiki, Leią Organa Solo, własną siostrą i matką bliźniąt. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat zagrożenia, jakie mogło stanowić Drugie Imperium.
- Istnieje tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć - odparł Jacen. - Większość pozostałych uczniów zapewne już czeka w wielkiej komnacie audiencyjnej.
- No cóż, w takim razie na co m y jeszcze czekamy? - zapytała Jaina.
Chwyciwszy brata za rękę, pobiegła długim korytarzem.
W chwilę później za ich plecami ukazał się Raynar, który po raz drugi wybiegł ze swojej komnaty. Jego twarz promieniała teraz szczęściem, zapewne dlatego, iż chłopcu udało się znaleźć strój chyba jeszcze bardziej krzykliwy i jaskrawy niż poprzedni - tak bardzo, że każdy, kto spoglądałby na niego zbyt długo, z pewnością dostałby oczopląsu. Raynar przewiązał bluzę w pasie szarfą, na której widniały pomarańczowe i zielone plamy, po czym pospieszył za Jacenem i Jaina.
Kiedy bliźnięta wyszły z kabiny turbowindy i znalazły się na progu komnaty audiencyjnej, stanęły i rozejrzały się po ogromnej sali. Dostrzegły gwarny tłum ludzi oraz istot nie będących ludźmi. Niektóre istoty miały po jednej parze rąk i nóg, a inne po kilka albo nawet kilkanaście. Niektóre chroniły ciała pod sierścią, inne pod warstwą piór albo łusek, a jeszcze inne pod wilgotną śluzowatą skórą... Wszystkie wykazywały jednak talent do władania Mocą. Dysponowały potencjałem, który miał pozwolić im stać się rycerzami Jedi, o ile będą intensywnie uczyć się i doskonalić swoje umiejętności. Mistrz Skywalker liczył na to, że zakon nowych rycerzy będzie z każdym rokiem stawał się coraz liczniejszy i silniejszy.
Nagle przez gwar głosów przebił się głośny ryk Wookiego. Jacen obrócił głowę i wyciągnął rękę w tamtą stronę.
- Tam jest Lowie! - powiedział. - Tenel Ka już także przyszła.
Bliźnięta pospieszyły przejściem wiodącym środkiem sali, a później przecisnęły się między rzędami kamiennych ław, aby dotrzeć do miejsca, gdzie siedzieli ich przyjaciele. Jaina zaczekała, aż brat jak zawsze usiądzie obok dziewczyny z Dathomiry.
Jacen czasami zastanawiał się, czyjego siostra zwróciła uwagę na to, jak bardzo lubi on przebywać w towarzystwie Tenel Ka. Zawsze przecież starał się siadać obok młodej wojowniczki. Po chwili uświadomił sobie jednak, że takie rzeczy nigdy nie uchodziły uwagi Jainy... ale nie obchodziło go to ani trochę.
Mimo iż jedno było całkowitym przeciwieństwem drugiego, Tenel Ka nie miała nic przeciwko temu, że chłopiec lubił spędzać czas w jej towarzystwie. Jacen miał zawsze na twarzy szelmowski uśmiech, a poza tym lubił płatać figle i opowiadać dowcipy. Od pierwszej chwili, kiedy poznał Tenel Ka, postanowił ją rozśmieszyć, opowiadając taki czy inny niezbyt mądry kawał. Starał się, jak mógł, ale twarz dziewczyny pozostawała zawsze poważna, niemal ponura. Jacen wiedział jednak, że jego koleżanka jest niezwykle inteligentna, skora do udzielania pomocy w potrzebie i wyjątkowo lojalna wobec wszystkich, których uważa za przyjaciół.
- Pozdrawiam cię, Jacenie - odezwała się dziewczyna z Dathomiry.
- Jak się masz, Tenel Ka? - odparł chłopiec. - Hej, mam dla ciebie jeszcze jeden dowcip.
Lowbacca jęknął, a Jacen posłał mu spojrzenie pełne urazy.
- Nie ma czasu - stwierdziła zwięźle dziewczyna, wskazując podwyższenie, na którym zazwyczaj stawał mówca. - Mistrz Skywalker za chwilę zacznie przemówienie.
Rzeczywiście, na podwyższeniu stał Luke, jak zwykle odziany w płaszcz Jedi. Zaplótł ręce na piersi i z powagą spoglądał na swoich uczniów. Wszyscy niemal natychmiast umilkli.
- Przeczuwam, że już wkrótce nastaną czasy zła i ciemności - odezwał się mistrz Jedi.
W komnacie audiencyjnej zapadła jeszcze głębsza cisza. Zaniepokojony Jacen wyprostował się i rozejrzał po wielkiej sali.
- Imperium nie tylko nie przestało czynić starań, by odzyskać władzę w galaktyce, ale czyni to, wykorzystując Moc w bezprecedensowy sposób - ciągnął Luke. - Przywódcy Drugiego Imperium, korzystając z usług Akademii Ciemnej Strony, zamierzają stworzyć własną armię rycerzy Jedi władających ciemną stroną Mocy. Tymczasem jedynymi istotami, mogącymi stawić im czoło, jesteśmy m y, moi drodzy przyjaciele.
Zrobił krótką przerwę, jakby chciał się upewnić, że ta prawda dotrze do świadomości wszystkich uczniów. Jacen z wysiłkiem przełknął ślinę.
- Chociaż Imperator zginął przed dziewiętnastu laty, Nowa Republika nadal toczy walkę, pragnąc zjednoczyć światy galaktyki. Palpatine usiłował osiągnąć ten sam cel za pomocą gróźb i siły, ale Nowa Republika nie posługuje się takimi metodami. Nie chcemy uciekać się do sposobów, stosowanych przez Imperatora. Przywódczyni naszego rządu nie wyśle uzbrojonych flot, żeby zmusić planety do posłuszeństwa czy wykonać wyroki śmierci na przywódcach. Niestety, ponieważ posługujemy się pokojowymi, demokratycznymi metodami, jesteśmy bardziej podatni na zagrożenie ze strony Imperium.
Słysząc wzmiankę o matce i o tym, jak sobie radzi, pełniąc funkcję przywódczyni Nowej Republiki, Jacen poczuł w sercu przyjemne ciepło.
- W zamierzchłych czasach - ciągnął Luke, spacerując od jednego krańca podwyższenia do drugiego, dzięki czemu miało się wrażenie, że zwraca się po kolei do wszystkich uczniów - mistrz Jedi spędzał całe lata, szukając jednego ucznia, którego mógłby szkolić i prowadzić szlakami rycerzy Jedi. - W głosie mistrza Skywalkera zabrzmiała jeszcze większa powaga. - Niestety, nasza obecna sytuacja nie pozwala na zachowanie tak daleko posuniętej ostrożności. Kiedy dawne Imperium wymordowało wszystkich członków starego zakonu rycerzy Jedi, odniosło niemal całkowity sukces. W tej chwili nie stać nas na okazywanie takiej cierpliwości. Chciałbym zatem prosić was, żebyście zechcieli uczyć się trochę szybciej i wzrastać w siły wcześniej, niż początkowo zamierzaliście. Muszę przyspieszyć wasze szkolenie, ponieważ Nowa Republika potrzebuje więcej rycerzy Jedi.
Z jednego z pierwszych rzędów zerwał się nagle Raynar. Kiedy jasnowłosy chłopiec uniósł rękę, pragnąc zabrać głos, Jacen musiał zamrugać, chcąc usunąć z siatkówki oka jaskrawe plamy.
- My już jesteśmy gotowi, mistrzu Skywalkerze! - krzyknął Raynar. - Wszyscy jesteśmy gotowi stanąć do walki w twojej obronie!
Luke spiorunował spojrzeniem chłopca, który tak bezceremonialnie przerwał jego przemówienie.
- Nie proszę cię, żebyś walczył w mojej obronie, Raynarze - powiedział spokojnie, wyraźnie akcentując słowa. - Proszę cię, żebyś pomógł walczyć w obronie Nowej Republiki przeciwko siłom zła, które, jak sądziliśmy, udało się nam unicestwić. Nie w obronie jakiejkolwiek osoby.
Siedzący na kamiennych ławach uczniowie niespokojnie się poruszyli. Na myśl o spodziewanej walce czuli podniecenie, ale nie wiedzieli, jak je ukierunkować.
Tymczasem mistrz Skywalker nie przestawał przechadzać się po podwyższeniu.
- Każdy uczeń musi sam starać się doskonalić swoje umiejętności - ciągnął. - Przy mojej pomocy, oczywiście. Chciałbym teraz, żebyście podzielili się na małe grupy. Spotkam się z każdą, by opracować plan dalszej nauki i ćwiczeń, a także omówić sposoby, jak moglibyście pomagać jedni drugim. Musimy być silni, ponieważ głęboko wierzę, że już wkrótce nastaną ciężkie, mroczne czasy.
Jacen klęczał w chłodnym kącie urządzonego na najniższym piętrze ogromnego hangaru, którego ściany odbijały echo. Wysyłał myśli w głąb szczeliny istniejącej między kamiennymi blokami, w której wyczuwał obecność bardzo rzadkiej czerwono-zielonej kolczastej jaszczurki. Zapuszczał w głąb jej mózgu delikatne palce Mocy, aby wzbudzić w stworzeniu chęć wyruszenia na poszukiwania pożywienia bez obawy, że może mu coś zagrozić. Chłopiec pragnął, żeby jaszczurka dołączyła do jego kolekcji niezwykłych zwierząt.
Lowbacca i Jaina naprawiali coś we wnętrzu kadłuba skoczka typu T-23 należącego do Lowiego. Niewielka maszyna latająca stanowiła prezent od wuja, Chewbaccy, który podarował ją siostrzeńcowi, kiedy przyleciał z młodszym Wookiem do akademii mistrza Skywalkera. Jacen uważał, że siostra trochę zazdrościła Łowieniu tego, że mógł dysponować własnym skoczkiem. Prawdą mówiąc, właśnie z powodu tej zazdrości tak bardzo starała się naprawić roztrzaskany imperialny myśliwiec typu TIE, który znaleźli kiedyś w dżungli.
Tenel Ka stała przed świątynią niedaleko poziomo uniesionego skrzydła wrót hangaru. Trzymała rozwidloną włócznię, którą się posługiwała, doskonaląc własne umiejętności. Rzucała nią do celu, jakim był niewielki znak, namalowany na murawie lądowiska. Kilkunastoletnia wojowniczka trafiała równie pewnie, bez względu na to, czy rzucała prawą, czy też lewą ręką. Najpierw spoglądała na cel, mrużąc szare oczy barwy granitu, a później skupiała się, żeby w końcu rzucić zaostrzoną broń dokładnie w środek znaku.
Gdyby Tenel Ka posługiwała się Mocą, mogłaby skierować włócznię, dokąd zechce. Jacen wiedział jednak z doświadczenia, że gdyby tylko ośmielił się zaproponować jej coś takiego, dziewczyna obaliłaby go na murawę. Tenel Ka wyrabiała siłę mięśni, powtarzając różne ćwiczenia bez końca. Niechętnie posługiwała się Mocą, gdyż sądziła, że stanowiłoby to coś w rodzaju oszustwa. Była niezwykle dumna ze swoich umiejętności.
W odległej części hangaru rozległ się cichy pomruk i w następnej chwili otworzyły się drzwi szybu turbowindy. Z kabiny wyłonił się mistrz Skywalker. Przystanął i rozejrzał się po hangarze. Ujrzawszy wuja, Jacen postanowił zrezygnować z planów pochwycenia kolczastej jaszczurki. Wstał. Usłyszał trzask kości w stawach kolanowych i poczuł ból, co uświadomiło mu, ile czasu spędził, klęcząc nieruchomo w pobliżu szczeliny.
- Cześć, wujku Luke’u - powiedział.
Tenel Ka rzuciła włócznią jeszcze raz, po czym podeszła do celu i wyciągnęła szpic broni z murawy. Odwróciła się i ruszyła na spotkanie Luke’a. Łączyła jaz mistrzem Jedi tajemnicza więź istniejąca jeszcze od czasów, kiedy oboje najpierw poszukiwali porwanych bliźniąt i Lowbaccy, a potem uwalniali ich z Akademii Ciemnej Strony... Jacen wyczuwał jednak, że dziewczynę i wuja łączą także jakieś inne tajemnice.
- Pozdrawiam cię, mistrzu Skywalkerze - odezwała się dziewczyna z Dathomiry.
W wielkim hangarze rozległ się piskliwy głosik Em Teedee, zminiaturyzowanego androida-tłumacza, zawieszonego u pasa młodszego Wookiego.
- Panie Lowbacco, ma pan gościa. Przypuszczam, że już skończył pan grzebać w tych urządzeniach kontrolnych. Odnoszę wrażenie, że mistrz Skywalker pragnąłby z panem porozmawiać.
Lowie zamruczał i uniósł kudłatą głowę. Przesunął palcami po paśmie ciemniejszej sierści, biegnącym znad jednego oka przez czubek głowy aż do pleców.
Jaina także wygramoliła się z wnętrza skoczka.
- Co się stało? - zapytała. - O, cześć, wujku Luke’u!
- Cieszę się, że widzę was wszystkich w jednym miejscu -odezwał się mistrz Jedi. - Musimy porozmawiać na temat dalszego szkolenia. Wszyscy czworo mieliście okazję zapoznać się z Drugim Imperium lepiej niż ktokolwiek inny spośród moich uczniów, a zatem uświadamiacie sobie, co nam zagraża. Co więcej, dysponujecie niezwykle dużym potencjałem Jedi. Przypuszczam, że jesteście gotowi stawić czoło większym wyzwaniom niż pozostali.
- Jakim wyzwaniom? - zainteresował się natychmiast Jacen.
- Choćby takim, dzięki którym będziecie mogli stać się pełnowartościowymi rycerzami Jedi - odrzekł mistrz Skywalker.
Kiedy chłopiec usiłował odgadnąć, co mogły oznaczać słowa wuja, poczuł w głowie dziwny zamęt. W tej samej chwili Jaina wykrzyknęła:
- Chcesz, żebyśmy skonstruowali własne miecze świetlne, prawda?
- Tak. - Luke poważnie kiwnął głową. - W normalnych okolicznościach nie proponowałbym wam tego na tak wczesnym etapie nauki, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że jesteście jeszcze bardzo młodzi. Uważam jednak, że wkrótce czeka nas trudna walka. Pragnąłbym, żebyście umieli posługiwać się każdą bronią, jaką będziecie dysponowali.
W pierwszej chwili Jacen poczuł przypływ uniesienia, ale w następnej sekundzie ogarnął go niepokój. Jeszcze niedawno rozpaczliwie chciał mieć własny miecz świetlny, ale później, kiedy przebywał w Akademii Ciemnej Strony, został zmuszony do posługiwania się bronią rycerzy Jedi wbrew własnej woli... On i jego siostra, walcząc ze sobą pod osłoną maskujących hologramów, wówczas omal się nie pozabijali.
- Wujku Luke’u, pamiętam, jak mówiłeś, że to jest dla nas zbyt niebezpieczne - powiedział.
Luke kiwnął głową, nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy.
- To jest niebezpieczne, Jacenie - przyznał. - Pamiętam, że kiedyś przyłapałem ciebie, jak bawiłeś się moim mieczem, ponieważ tak bardzo pragnąłeś mieć własny. Uważam jednak, że od tamtych czasów nauczyłeś się, iż z bronią rycerzy Jedi nie ma żartów.
- Tak - zgodził się z nim Jacen. - Nie sądzę, żebym kiedykolwiek potraktował miecz świetlny jak zabawkę.
Luke popatrzył na chłopca, a na jego twarzy ukazał się lekki uśmiech.
- To dobrze - powiedział. - Ten pierwszy krok jest niezwykle ważny. Broń rycerza Jedi nie może być traktowana jak zabawka. Miecz świetlny jest instrumentem skutecznym, ale niebezpiecznym. Jeżeli nie zachowasz ostrożności, laserowe ostrze może równie łatwo obezwładnić i wroga, i przyjaciela.
- Będziemy ostrożni, wujku Luke’u - zapewniła go Jaina, gorliwie kiwając głową.
Luke obdarzył j ą sceptycznym spojrzeniem. Nie wydawał się przekonany.
- Pamiętajcie o tym, że to nie nagroda. To jeszcze jeden obowiązek, z którym wiąże się konieczność wykonywania nowych, czasami bardzo trudnych ćwiczeń. Liczę jednak na to, że praca, związana z budową własnego miecza, nauczy was traktować go z szacunkiem. Jestem pewien, że przy tej okazji dowiecie się, jak dawni rycerze Jedi konstruowali swoją broń w taki sposób, żeby odzwierciedlała indywidualne cechy ich osobowości.
- Zawsze chciałam się dowiedzieć, jak działa taki miecz - oznajmiła Jaina. - Wujku Luke’u, czy mogłabym rozebrać twój na części?
Przez twarz mistrza Skywalkera przemknął lekki uśmiech.
- Nie sądzę, Jaino - odparł Luke. - Nie wątpię jednak, że już wkrótce dowiesz się na ten temat wszystkiego, czego tylko zapragniesz. - Popatrzył po kolei na wszystkich czworo młodych rycerzy Jedi. - Chciałbym, żebyście zabrali się do pracy jak najszybciej.
ROZDZIAŁ 2
Jaina tylko jednym uchem przysłuchiwała się temu, co mówił wujek Luke. Resztę uwagi poświęcała zastanawianiu się, gdzie znaleźć drogocenne części do budowy świetlnego miecza.
Wszyscy czworo młodzi rycerze Jedi przebywali w jednym z solariów, urządzonych na najwyższym poziomie wielkiej świątyni. Ściany pomieszczenia, wykonanego z polerowanego marmuru, zostały kiedyś ozdobione setkami różnobarwnych półszlachetnych kamieni. Przez wąskie świetliki, wycięte w kamiennych blokach przez Massassów, wpadały jaskrawe promienie słońca.
Luke Skywalker siedział we wgłębieniu wnęki jakiegoś okna. Sprawiał wrażenie wypoczętego i odprężonego, co nadawało jego twarzy niezwykły chłopięcy wygląd. Cieszył się, że może przebywać w towarzystwie niewielkiej grupy uczniów, do której należeli jego siostrzeniec i siostrzenica oraz ich dwoje przyjaciół: Tenel Ka i Lowbacca. Z przyjemnością rozmawiał z nimi o interesujących go najbardziej sprawach.
- Może słyszeliście, że w czasach wojen klonów niektórzy rycerze Jedi, korzystając z surowców, którymi akurat dysponowali, potrafili konstruować własne miecze świetlne w ciągu dnia albo dwóch - mówił. - Nie myślcie jednak, że taką pracę uda się wam wykonać równie łatwo i szybko. Każdy rycerz Jedi potrzebuje zazwyczaj kilku miesięcy, żeby skonstruować broń, którą będzie się posługiwał, dopóki nie umrze. Miecze świetlne staną się nieodłącznymi towarzyszami waszego życia; urządzeniami, które będziecie wykorzystywali do obrony.
Wstał z kamiennej ławy, urządzonej w niszy okna.
- Składniki potrzebne do budowy są właściwie dosyć proste - ciągnął. - Każdy miecz świetlny jest zasilany za pomocą standardowego ogniwa energetycznego, podobnego do stosowanych w niewielkich blasterach czy nawet panelach jarzeniowych. Takie ogniwo wystarczy wam na bardzo długo, zwłaszcza że rycerze Jedi nie powinni korzystać często ze świetlnych mieczy.
- Mam kilka takich źródeł energii w swojej komnacie - odezwała się Jaina. - Wiecie, w pojemnikach z częściami zapasowymi.
- Drugim ważnym składnikiem jest kryształ skupiający - mówił Luke. - Najpotężniejszymi i najbardziej poszukiwanymi klejnotami są kryształy kaiburr. Ponieważ jednak miecze świetlne są potężną bronią, do ich budowy można użyć praktycznie każdego innego kryształu. Ponadto, z uwagi na to, że nie dysponuję ukrytym skarbcem, wypełnionym po brzegi klejnotami kaiburr - Luke lekko się uśmiechnął - możecie wykorzystać do budowy kryształy, jakie sami zechcecie.
Mistrz Jedi chwycił rękojeść własnego miecza świetlnego i objął palcami gładka rękojeść, po czym przycisnął guzik wyzwalający świetliste ostrze. Ze skwierczeniem i buczeniem wysunęła się jaskrawożółta klinga, jaśniejsza nawet niż blask promieni słońca, rozjaśniających komnatę.
- To nie jest mój pierwszy świetlny miecz. - Luke wykonał ruch świetlistym ostrzem w prawo i w lewo, wsłuchując się, jak zmienia się częstotliwość buczącego dźwięku. - Zwróćcie uwagę na barwę tego ostrza. Pierwszy miecz straciłem przed wielu laty...
Luke przełknął z wysiłkiem ślinę, jakby zmagał się z mrocznym wspomnieniem z przeszłości. Jaina wiedziała, że jej wujek stracił pierwszy świetlny miecz podczas walki z Darthem Vaderem, jaka miała miejsce w Mieście w Chmurach. Prawdę mówiąc, podczas tamtego straszliwego pojedynku młody Luke Skywalker stracił nie tylko własną broń rycerza Jedi, ale także rękę.
- Mój pierwszy miecz miał zielonkawoniebieskie ostrze - odezwał się po chwili przerwy mistrz Jedi. - Barwa klingi może być różna, ponieważ zależy od częstotliwości światła, skupianego przez taki czy inny kryształ. Zapewne pamiętacie, że miecz świetlny Dartha Vadera... - Luke urwał i głęboko odetchnął - miecz świetlny mojego ojca miał ostrze barwy ciemnego szkarłatu.
Jaina z powagą kiwnęła głową. Pamiętała holograficzny wizerunek Dartha Vadera, z którym walczyła, kiedy przebywała w Akademii Ciemnej Strony, nie wiedząc, że pod zasłoną tego hologramu ukrywa się jej brat, Jacen. Wrażenia, odniesione podczas tamtej walki, toczonej na pokładzie imperialnej stacji, nie zaliczały się do przyjemnych... Dziewczyna miała wrażenie, że nie potrafi rozstrzygnąć, czy posługiwanie się świetlnym mieczem jest korzystne, czy szkodliwe. Pamiętała o tym, że jej przyjaciel Zekk, porwany przez Brakissa, kształcił się, żeby zostać wiernym sługą Drugiego Imperium. Wiedziała, że jeżeli chce uwolnić przyjaciela, musi przygotować się do walki.
- Jedna z moich uczennic nazywająca się Cilghal - ciągnął mistrz Skywalker - także Kalamarianka, podobnie jak admirał Ackbar, wykonała rękojeść świetlnego miecza w postaci cylindra o zaokrąglonych krzywiznach i wypukłościach. Oglądając jej broń, można było odnieść wrażenie, że została sporządzona z kawałka metalu przypominającego okruch rafy koralowej. Cilghal wykorzystała do budowy miecza największą drogocenną perłę, jaką mogła znaleźć na dnie oceanu oblewającego niemal całą powierzchnię jej wodnego świata.
Jedna z pierwszych porażek, jakie poniosłem jako nauczyciel, okazał się uczeń o nazwisku Gantoris. Mężczyzna zbudował swój miecz świetlny w ciągu zaledwie kilku dni, wypełnionych intensywną pracą, kierując się wskazówkami, jakich nie skąpił mu zły duch Exara Kuna. Gantoris uważał, że jest gotów posługiwać się bronią Jedi, a mój błąd polegał na tym, że zawczasu nie zorientowałem się w jego zamiarach.
Ale wy, moi młodzi rycerze Jedi, musicie być inni niż wszyscy poprzedni uczniowie. Musicie szybko nauczyć się, jak budować miecze i jak się nimi posługiwać. Galaktyka ulega nieustannym zmianom, a wy musicie być gotowi stawić czoło i im, i wyzwaniom, jakie niosą ze sobą. Prawdziwy rycerz Jedi powinien umieć dostosować się, gdyż w przeciwnym razie zostanie unicestwiony.
- Mistrzu Skywalkerze, gdzie znajdziemy te kryształy, potrzebne do budowy mieczy? - zapytała Tenel Ka. - Czy mamy szukać ich na ziemi?
Mistrz Jedi obdarzył wojowniczkę ciepłym uśmiechem.
- Możliwe - odparł. - A może znajdziecie je, rozbierając na części stare przyrządy i automaty, pozostałe z czasów, kiedy to miejsce było kryjówką Rebeliantów. Możliwe też, że dysponujecie innymi umiejętnościami, z których na razie nie zdajecie sobie sprawy?
Spoglądał przez krótką chwilę na Jacena, ale Jaina nie potrafiła odgadnąć, co mogło oznaczać to spojrzenie.
- Chciałbym, żebyście przystąpili do budowy mieczy świetlnych natychmiast. - Luke wyłączył skwierczące ostrze, a kiedy schowało się w obudowie, popatrzył na rękojeść broni. - Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie będziecie zmuszeni używać ich bardzo często... a może w ogóle.
Upłynęło kilka dni. Jaina siedziała w swojej komnacie, pochylona nad niewielkim stołem warsztatowym. Zawiesiła nad nim kilka dodatkowych paneli jarzeniowych. Chciała mieć wystarczająco dużo światła, żeby móc pracować także w nocy. Na blacie stołu leżało dziesiątki porządnie ułożonych narzędzi i części, tak by dziewczyna wiedziała, gdzie znajdzie każdy element, podzespół elektroniczny czy wiązkę kabli.
Wręczyła po jednym ogniwie energetycznym każdemu z pozostałych młodych rycerzy Jedi, żeby mogli skonstruować własne miecze. Jej brat, Tenel Ka i Lowbacca rozdzielili się i próbowali znaleźć drogocenne kryształy i pozostałe elementy, niezbędne do funkcjonowania broni. Tymczasem Jaina pracowała, przykładając dużą wagę do tego, żeby jej miecz świetlny odzwierciedlał najważniejsze cechy jej charakteru; żeby stał się symbolicznym przedłużeniem jej osobowości. Pragnęła zbudować go od podstaw w taki sposób, który nikomu z pozostałych nawet nie przyjdzie do głowy. Uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z własnej przedsiębiorczości.
Z przenośnego piecyka, który ustawiła na blacie stołu, od czasu do czasu unosił się niewielki kłąb czarnego dymu. Dziewczyna mrugała, pragnąc pozbyć się łez, jakie wskutek chemicznych wyziewów napływały do jej oczu. Pochylona nad blatem stołu, starannie dodawała kolejną dawkę przypominających proszek składników, zmieszanych dokładnie w proporcjach, jakie podawał przepis, widoczny na ekranie jej komputerowego notatnika. Jaina posługiwała się Mocą. Wspomagała wzrok, gdyż pragnęła obserwować przebieg reakcji chemicznych, wiążących wszystkie składniki w zwartą i wytrzymałą siatkę krystaliczną.
Właśnie zaczynał się precyzyjny proces narastania kryształów, pozbawionych jakichkolwiek zanieczyszczeń...
Jaina ustawiła właściwą temperaturę i nie przestawała wpatrywać się jak urzeczona, mimo iż wiedziała, że proces wzrostu może potrwać nawet kilka godzin. Skupiła myśli, pragnąc nadać optymalny kształt ściankom, powoli ukazującym się nad powierzchnią cieczy we wnętrzu przenośnego pieca. Starała się, żeby powierzchnie klejnotów były nachylone względem siebie pod odpowiednimi kątami. Wzrastające kryształy zaczynały pochłaniać i magazynować coraz więcej energii, dostarczanej przez piecyk do roztworu.
W końcu, przed samym świtem, czując pieczenie w przekrwionych oczach, niewyspana Jaina wyłączyła urządzenie. Poczekała, aż wnętrze ostygnie na tyle, żeby mogła wyjąć równe, wspaniałe skupiające światło kryształy.
Były ciemnopurpurowo-błękitnej barwy i rzucały ogniste błyski, jakby chciały uwolnić nadmiar zgromadzonej energii. Miały idealne kształty, jak zresztą dziewczyna oczekiwała, kiedy sama, korzystając z umiejętności Jedi, kontrolowała proces ich hodowli. Ujęła je w dwa palce, uniosła i lekko się uśmiechnęła. Musiała pomyśleć teraz o następnym elemencie swojego świetlnego miecza.
Nie przejmując się, że koniec języka wystaje spomiędzy jego warg, Jacen z niezwykłym skupieniem pracował, rozwiązując kolejny problem natury mechanicznej. Zajmował się tym od tygodnia.
Z początku zamierzał wykonać pracę byle jak. Liczył na to, że uda mu się wepchnąć wszystkie części do obudowy, a później przycisnąć guzik i wysunąć świetliste ostrze... ale w końcu postanowił potraktować poważnie przestrogi wujka Luke’a. Konstruował przecież broń rycerza Jedi, która miała służyć mu do końca życia. W porównaniu z tym kilka tygodni, jakie zamierzał poświęcić na jej wykonanie, nie wydawały mu się bardzo długim czasem.
Chociaż robił to niejako wbrew samemu sobie, zmusił się do cierpliwości i systematyczności. Wiedział, że musi uczynić absolutnie wszystko, aby części pasowały do siebie dokładnie tak, jak powinny.
Na szczęście dysponował źródłem energii, które wręczyła mu Jaina, a znalezienie kawałków metalu o właściwych wymiarach i kształtach, potrzebnych do wykonania rękojeści, nie okazało się bardzo trudne. Posługując się narzędziami siostry, ukształtował wszystkie części, w taki sposób, by się zazębiały, a później tylko wygładził ostre krawędzie. Po kilku dniach takiej pracy mógł wreszcie umieścić źródło energii w obudowie. Połączył je z obwodami, a następnie zainstalował przyciski kontrolne.
Zapewne Jaina potrafiłaby złożyć obudowę w ciągu kilku minut, ale samo zgromadzenie wszystkich niezbędnych części zajęło Jacenowi niemal pół tygodnia, a mimo iż poszukiwania potrzebnych podzespołów zostały ukończone, czekało go jeszcze mozolne składanie ich w całość.
Chłopiec wolałby być teraz na dworze, zajęty zbieraniem następnych okazów niezwykłych zwierząt do kolekcji. Jeszcze bardziej pragnąłby się bawić z tymi; które złapał wcześniej, radośnie skaczącymi w klatkach.
Chłopiec słyszał szelest dobiegający z niedawno naprawionej klatki z kryształowym wężem. Po chwili jeden z gadoptaków zaczął wydawać odgłosy będące czymś pośrednim między ćwierkaniem a mlaskaniem. Mimo to Jacen, zajęty łączeniem części obudowy, zmusił się do skupienia całej uwagi na wykonywanej pracy. Jego miecz świetlny był już niemal ukończony, niemal ukończony! Chłopiec cieszył się, że skończy pracę jako pierwszy. Wujek Luke będzie z niego bardzo dumny.
Kiedy Jacen skończył składać rękojeść, wykonał na zewnętrznej powierzchni kilka specjalnych wgłębień, dzięki którym uchwyt palców mógł być pewniejszy. Zamierzał trzymać obudowę lekko i z wdziękiem, jak przystało na prawdziwego szermierza posługującego się Mocą. Nadszedł czas, by zainstalować kryształ skupiający.
Udał się w kąt komnaty, gdzie trzymał w zamkniętej szufladzie różne osobiste rzeczy. Wyciągnął z niej niewielki połyskujący przedmiot... klejnot corusca. Pochwycił go, kiedy przebywając na pokładzie orbitalnej stacji wydobywczej Landa Calrissiana, wyprawił się na polowanie. Później posłużył się nim, żeby wyciąć otwór w zamkniętych drzwiach celi i uciec z Akademii Ciemnej Strony. Chciał podarować go matce... ale Leia namówiła syna, żeby go zatrzymał i spróbował wykorzystać do czegoś specjalnego.
A cóż mogło być bardziej specjalnego od własnego miecza świetlnego?
Lowbacca przeszukiwał pozostawione w nieładzie przyrządy zgromadzone w dawnym ośrodku dowodzenia Rebeliantów. Większość pochodziła z czasów, kiedy wielka świątynia pełniła funkcję bazy, z której kierowano walką przeciwko Imperium. Kiedy żołnierze opuszczali niewielki księżyc porośnięty gęstą dżunglą, zostawili niemal wszystkie stare urządzenia. W ciągu ponad dwudziestu lat, jakie upłynęły od tamtych czasów, wiele automatów i komputerów rozebrano na części albo użyto do innych celów, jako że kierowana przez Luke’a Skywalkera akademia Jedi na ogół nie korzystała z najnowszych zdobyczy techniki. I chociaż ostatnio w wielkiej sali buszowała Jaina, szukając potrzebnych podzespołów, Lowie był pewien, że pozostało jeszcze wiele innych urządzeń, nie przeszukanych albo nawet nie odnalezionych.
Zaglądając we wszystkie mroczne zakamarki, młody Wookie sapał i mruczał, jakby prowadził dialog z samym sobą. Raz po raz unosił metalowe obudowy i wsuwał głowę do wnętrza tej czy innej maszyny. Przebierał palcami między wiązkami przewodów i płytkami, pełnymi elektronicznych podzespołów. Próbował demontować nawet niemal płaskie ekrany monitorów.
- Panie Lowbacco, po prostu nie potrafię zrozumieć, co chce pan przez to osiągnąć - odezwał się gderliwie Em Teedee, jak zwykle zawieszony u pasa Wookiego. - Grzebie pan w tych śmieciach od dobrych kilku godzin i nic nie wskazuje na to, żeby miał pan cokolwiek znaleźć.
Lowie odpowiedział krótkim warknięciem.
- No, nie! Nie wierzę, że potrafi pan je wyczuć, posługując się jedynie węchem. To po prostu absurdalne! Jak ktokolwiek mógłby wywęszyć jakiś kryształ?
Wszystko wskazywało na to, że Em Teedee traci cierpliwość. Lowie zastanawiał się nawet, czy baterie, zasilające obwody miniaturowego androida-tłumacza, nie zaczynają się wyczerpywać.
- A poza tym nie sądzę, że znajdzie pan jakiś kryształ w tym pomieszczeniu - ciągnął piskliwie automat. - Jestem niemal pewien, że cały ośrodek dowodzenia został dokładnie przetrząśnięty przed wielu laty.
Lowie krótkim szczeknięciem wyraził opinię na temat stwierdzenia, wygłoszonego przez androida, ale nie zaprzestał poszukiwań.
- Wręcz przeciwnie - odparł Em Teedee. - Wcale nie jestem pesymistą, tylko próbuję myśleć racjonalnie. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego pan Skywalker spodziewa się, że wszyscy po prostu znaj da odpowiednie kryształy. A co będzie, jeżeli ktoś skonstruuje miecz świetlny kiepskiej jakości? Jaki będzie miał z niego pożytek? Ośmielam się twierdzić, że trzeba całkiem poważnie brać taką ewentualność pod uwagę. Naprawdę uważam, że powinien pan zakończyć te poszukiwania.
W tej samej chwili Lowie triumfująco zaryczał. Sięgnął do wnętrza niewielkiego projektora, cechującego się dużą rozdzielczością, i spomiędzy wepchniętych tam byle jak płytek wyciągnął dwie połyskujące części: niemal płaską soczewkę skupiającą i sferyczny kryształ wzmacniający. Oba elementy były wykorzystywane do poprawy jakości obrazu. Młody Wookie instynktownie czuł jednak, że mogą zostać użyte w podobnym celu również do budowy świetlnego miecza.
Nie kryjąc zachwytu, ujął oba elementy we włochate pałce i przez chwilę przytrzymywał przed czujnikami optycznymi miniaturowego androida. Jeszcze raz radośnie zaryczał... zabrzmiało to trochę chełpliwie.
- No cóż, czasami mogę nie mieć racji - odezwał się nieco urażony Em Teedee.
ROZDZIAŁ 14
Świt zastał Tenel Ka stojącą na samym wierzchołku wielkiej świątyni i przygotowującą się do nowych ćwiczeń. Dziewczyna zaplotła rude włosy w kilka prostych warkoczy, po czym zaczęła rozciągać mięśnie... powoli, metodycznie, skutecznie. Miała na sobie kostium gimnastyczny, sporządzony z jaszczurczej skóry, żeby nie krępował swobody ruchów. Strój ten był nawet jeszcze bardziej kusy niż pancerz, pokryty gadzimi łuskami, który zazwyczaj nosiła. Wypolerowana niebieska skóra rzucała błyski przy każdym ruchu dziewczyny.
Stojąc boso na prastarych, spękanych kamieniach świątyni, Tenel Ka wyciągnęła ręce ku niebu i napięła mięśnie: najpierw jednej, a potem drugiej. Świadoma bogatych woni i różnorodnych dźwięków, napływających od strony budzącej się do życia dżungli, poczuła, jak jej ciało zaczyna się odprężać. Lekki wiatr zaszeleścił liśćmi drzew i krzaków. Starając się skupić na tym, co robi, dziewczyna głęboko odetchnęła. Miała nadzieję, że jej nowe metody treningowe okażą się nie mniej wyczerpujące i wszechstronne niż ćwiczenia, wykonywane każdego dnia przez mistrza Skywalkera.
Była trochę zdumiona sposobem, w jaki zareagowała na polecenie nauczyciela, żeby wszyscy młodzi rycerze Jedi skonstruowali własne świetlne miecze. Poczuła dumę na myśl o tym, że już wkrótce zaczną przygotowywać się do prawdziwej walki. Mimo to czuła się urażona sugestią, że w pewnym sensie będzie oceniana na podstawie umiejętności władania bronią, którą wkrótce przyjdzie jej walczyć.
Niedawno wspięła się po murze wielkiej świątyni, korzystając tylko z pomocy kotwiczki, wytrzymałej linki i siły własnych mięśni. Nieustannie zadawała sobie pytanie, czy wojownik albo wojowniczka, którzy posługiwali się bronią, nie liczyli się bardziej niż sama broń? Tenel Ka potrafiła obezwładnić przeciwnika nawet wówczas, kiedy walczyła zwyczajnym kijem, a nie świetlnym mieczem.
Kiedy poczuła, że jest całkowicie rozluźniona, pochyliła się i podniosła metrowej długości drewniany drążek, który zabrała na wierzchołek świątyni. Przez następne trzydzieści minut ćwiczyła, rzucając go w powietrze i chwytając na przemian to prawą, to znów lewą dłonią. Z początku śledziła lot kijka, ale później postanowiła wykonywać to samo ćwiczenie z zamkniętymi oczami. Następnie chwyciła koniec drążka i zaczęła zataczać kręgi wokół ciała, przeskakując, ilekroć kij znajdował się pod jej stopami.
Mimo iż po jej czole i karku spływały strużki potu, przystąpiła do następnego ćwiczenia. Kiedy w końcu doszła do wniosku, że jej odruchy stały się tak szybkie, jak pragnęła, uchwyciła koniec drążka obiema dłońmi i zaczęła nim wywijać w ten sam sposób, jakby posługiwała się mieczem świetlnym.
Po godzinie takiego treningu postanowiła przystąpić do jeszcze bardziej wyczerpujących ćwiczeń gimnastycznych. Kilka razy głęboko odetchnęła, a potem zbiegła po stopniach wyciosanych w zewnętrznej ścianie wielkiej piramidy. Kiedy stanęła na skraju polany, wystartowała do codziennego dziesięciokilometrowego biegu.
Biegła, czując na twarzy chłodne podmuchy wiatru. Spoglądając raz po raz na ręce i nogi, zachwycała się siłą ich mięśni, wytrzymałością, prężnością. Miała wrażenie, że sprawuje nad nimi absolutną władzę. Jeszcze bardziej przyspieszyła, zadowolona z faktu, że jej mięśnie potrafią sprostać wszystkim wymaganiom, jakie im stawiała.
Tak, z pewnością miała rację. Najważniejsza była jednak sama wojowniczka, a nie broń, jaką posługiwała się podczas walki.
Kiedy minął piąty dzień intensywnych ćwiczeń, dzięki którym siła i zręczność miały zastąpić jej najostrzejszą broń, Tenel Ka poczuła, że jest gotowa przystąpić do kształtowania rękojeści własnego świetlnego miecza. Ociekając potem po zakończeniu porcji porannych ćwiczeń, dziewczyna postanowiła wykąpać się w ciepłych wodach rzeki przepływającej przez dżunglę, a także zastanowić się, jak najlepiej wykonać następne zadanie.
Zdjęła kombinezon treningowy i pełna wiary we własne siły, zanurkowała, aby dać się ponieść wartkiemu prądowi. Rozmyślała o różnych materiałach, które mogłaby zastosować do wykonania rękojeści. Tenel Ka umiała doskonale pływać, a umiejętność tę zdobyła, trenując za namową obu babek i na Hapes, i na Dathomirze.
Augwynne Djo, której córką była Teneniel Djo, matka dziewczyny, nauczyła pływać wnuczkę, przekonując ją, że najsilniejszymi wojowniczkami i najdzielniejszymi myśliwymi zostają te kobiety, których nie zdoła powstrzymać byle rzeka czy jezioro. Z drugiej strony Ta’a Chume, matriarchini królewskiego rodu władającego gromadą gwiezdną Hapes i matka ojca Tenel Ka, księcia Isoldera, utrzymywała, że umiejętność pływania jest nieodzownym środkiem obrony przeciwko skrytobójcom i porywaczom. Prawdę mówiąc, hapańska babka dziewczyny ocaliła kiedyś w ten sposób własne życie. Skoczyła ze ścigacza w toń jeziora i dopłynęła do brzegu pod wodą, podczas gdy niedoszli mordercy sądzili, że utonęła.
Tenel Ka wynurzyła się na powierzchnię. Zaczerpnęła głęboki haust powietrza i zaczęła płynąć w górę rzeki. Jej zadanie było bardzo trudne, ale czuła, że ma więcej sił dzięki porannym ćwiczeniom, jakie wykonywała, wymachując kijem będącym namiastką świetlnego miecza... co ponownie przypomniało jej o czekającej pracy.
Ponieważ świetliste ostrze nie wydzielało ani trochę ciepła, przypuszczała, że mogłaby sporządzić rękojeść świetlnego miecza z kawałka metalowej rurki albo nawet twardego drewna. Miała jednak wrażenie, że żaden z tych materiałów nie byłby odpowiedni.
Przebierając rytmicznie rękami, posuwała się pod prąd rzeki. Starała się utrzymywać równe tempo. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa.
Kamień jako surowiec nastręczałby zbyt dużo kłopotów podczas obróbki, a poza tym byłby zbyt ciężki, żeby wykorzystać go do sporządzenia rękojeści. Tenel Ka potrzebowała czegoś, co w jakiś sposób podkreśliłoby jej wizerunek wojowniczki z Dathomiry. Oczami wyobraźni ujrzała dumną Augwynne Djo, w tunice z jaszczurczej skóry i ceremonialnym hełmie, dosiadającą obłaskawionego rankora. Najbardziej charakterystycznym dowodem odwagi jej dzikiego ludu było ujarzmianie tych dzikich bestii słynących z ogromnej siły i ostrych, śmiercionośnych szponów.
Tenel Ka ponownie zanurkowała, po czym wypłynęła i zmieniła styl. Przypomniała sobie, że w komnacie nadal przechowuje dwa kły ulubionego rankora, które otrzymała, kiedy przed kilkoma laty zwierzę zdechło. Nie były największe spośród wszystkich, jakie kryły się w paszczy bestii, ale miały idealne kształty i rozmiary. Dziewczyna pomyślała, że z pewnością będzie mogła wykorzystać jeden, by sporządzić rękojeść swojego świetlnego miecza...
Tydzień później przyglądała się dziełu własnych rąk z prawdziwą dumą. Wyryła ostatnią linię, kończąc zawiły wzór wyżłobiony na powierzchni kła rankora.
Lowie, siedzący przed nią na fotelu pilota w niewielkiej kabinie skoczka typu T-23, odwrócił się i pytająco zaryczał. Dziewczyna chwilę odczekała, aż usłyszy dokonane przez Em Teedee tłumaczenie pytania.
- Pan Lowbacca chciałby się dowiedzieć, czy chodzi pani o jakiś szczególny wulkan, do którego pragnie pani polecieć, aby znaleźć właściwy kryształ?
Tenel Ka popatrzyła na soczystą zieleń baldachimu liści drzew porastających dżunglę.
- Ty możesz wybrać - odparła.
Młody Wookie odpowiedział krótkim szczeknięciem.
- Jeżeli chodzi o pana Lowbaccę, nie sprawia mu to jakiejkolwiek różnicy - odezwał się android-tłumacz. - Zgromadził już wszystkie elementy niezbędne do budowy świetlnego miecza. Niedawno skończył składać wszystkie części. Jego broń jest prawie gotowa. Wymaga jedynie ostatecznego wykończenia.
Zdumiona Tenel Ka zamrugała, nie tylko z powodu długiego tłumaczenia bardzo krótkiej odpowiedzi Lowiego, ale przede wszystkim zaskoczona faktem, że Lowbacca - a zapewne także Jacen i Jaina - tak bardzo ją wyprzedzili w pracy. No cóż, będzie musiała znaleźć ten kryształ jak najprędzej, a później równie szybko złożyć wszystkie elementy broni.
- Niech będzie tamten - odparła, wyciągając rękę i pokazując najbliższy stożek. Później nieco burkliwie, ponieważ czuła się głupio, że zawraca głowę Lowbaccę swoimi problemami, dodała: - Przepraszam. Nie sprawiałabym ci kłopotu swoją prośbą, gdybym wiedziała, że kończysz właśnie budowę miecza.
Wookie zaryczał i zamaszystym gestem porośniętej rudobrązową sierścią ręki rozproszył jej obawy.
- Pan Lowbacca pragnie panią zapewnić, że w żaden sposób nie sprawiła mu pani kłopotu - pospieszył z tłumaczeniem Em Teedee. - Od wielu dni nie przebywał w dżungli, by oddawać się w samotności medytacjom, a zatem będzie zachwycony, mogąc pomóc pani w rozwiązaniu tego problemu.
Lowie parsknął, po czym pstryknął jednym palcem w obudowę androida.
- Och, prawdę mówiąc, chciałem powiedzieć - poprawił się szybko Em Teedee - że pan Lowbacca zamierzał i tak zrobić sobie przerwę w pracy i jest rad, że będzie mógł pani pomóc.
Młody Wookie głośno sapnął, ale chyba zaakceptował to tłumaczenie. Wylądował skoczkiem typu T-23 na pokrytej ubitym wulkanicznym piaskiem wolnej przestrzeni, znajdującej się pomiędzy skrajem dżungli a podnóżem niewielkiego wulkanu. Szczeknął kilka razy, co natychmiast zostało przetłumaczone przez jego elektronicznego towarzysza:
- Kiedy skończy pani poszukiwania, bez względu na to, z jakim rezultatem, po prostu proszę powrócić do skoczka. Pan Lowbacca i ja, siedząc na wierzchołku jakiegoś drzewa w dżungli, będziemy obserwowali, czy pani nie nadchodzi.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- Zrozumiałam. Dziękuję.
Bez dalszych ceregieli odwróciła się i zaczęła się wspinać zboczem góry.
Chociaż żaden z wulkanów znajdujących się w pobliżu akademii Jedi od dość dawna nie wybuchał, ze stożka tej góry unosiły się obłoki białej pary. Obchodząc grupę ostrych czerwonych skał, dziewczyna natknęła się na czarny otwór, będący zapewne pozostałością po korycie wyciekającej lawy. Miała nadzieję, że mroczny tunel doprowadzi ją do samego jądra.
W ciepłym powietrzu unosiła się gryząca woń siarkowych wyziewów. Tenel Ka wyciągnęła z zawieszonej u pasa torby niewielki jarzeniowy pręt wielkości palca i zapaliła go, aby widzieć drogę. Pod jej stopami chrzęściły kryształki czarnego wulkanicznego piasku. Odbijały światło jej pręta i błyszczały jak tysiące ognistych okruchów. W miarę jak dziewczyna zapuszczała się coraz dalej, wulkaniczny piasek ustępował miejsca litej skale, czarnej i połyskującej jak obsydian. Z głębi korytarza promieniowała czerwonawa poświata, a gorąco stawało się trudne do zniesienia.
Od czasu do czasu Tenel Ka słyszała odległy głuchy pomruk, jakby uśpiony wulkan głęboko oddychał. W otaczających ją kamiennych ścianach widziała coraz więcej pęknięć i szczelin. Z niektórych, biegnących od sklepienia do dna korytarza, wydobywały się obłoki białej pary przesyconej wonią kwasu siarkowego. Nigdzie jednak nie było widać kryształów, zatopionych kiedyś w wulkanicznej lawie.
Tunel wił się, zapewne nie miał końca. Straciwszy cierpliwość, Tenel Ka postanowiła, że niedługo zawróci, ale kiedy pokonała następny zakręt, ogarnęła ją fala ognistego żaru. W końcu znalazła to, czego szukała.
- A - odezwała się do siebie. - Aha.
Wiedziała, że długo nie zdoła znieść gorąca, ale musiała zaryzykować. Ujrzała leżący na dnie tunelu ogromny odłamek połyskującej czarnej skały, który musiał oderwać się od szczeliny w ścianie. W panującym w głębi korytarza półmroku tańczyły fale nieznośnego żaru. Tenel Ka czuła, że po jej czole spływają kropelki potu, które wpadając do oczu, utrudniały patrzenie. Mimo to nie mogła pomylić z niczym innym spiczastych kryształów, połyskujących i zarazem matowych, wyrastających z boku odłamanej bryły.
Otaczające dziewczynę skały były zbyt gorące, aby mogła ich dotknąć, a zatem musiała się pospieszyć. Trzymając jarzeniowy pręt w zębach, wyciągnęła z torebki zawieszonej u pasa niewielki strzęp jaszczurczej skóry. Owinęła go wokół kryształów, a potem szarpnęła i oderwała kamienie od kawałka skały.
Nie odwijając łupu, schowała klejnoty do torebki u pasa, po czym odwróciła się i pobiegła w stronę wyjścia z tunelu. Trzymając jarzeniowy pręt nad głową, wydała przeciągły triumfalny okrzyk, który odbił się echem i poniósł w obie strony krętym korytarzem.
Kiedy powróciła do komnaty, usiadła przy długim drewnianym stole, na którym rozłożyła wszystkie części przyszłego świetlnego miecza. Nie brakowało ani jednego elementu, potrzebnego do złożenia broni. Miała przełączniki, kryształy, płytkę ochronną, źródło energii, soczewkę skupiającą i rękojeść sporządzoną z kła rankora.
Przesunęła czubkiem palca po zawiłym rytualnym wzorze, jaki wyryła na powierzchni kremowożółtej rękojeści świetlnego miecza. Pomyślała, że ryty wyglądają nawet jeszcze lepiej, niż się spodziewała.
Kiedy powróciła z wyprawy mającej na celu znalezienie kryształu, zaczęła pocierać powierzchnię zęba rankora pastą, sporządzoną z drobin wulkanicznego piasku, który zalegał na dnie tunelu. Później wygładziła wszystkie nierówności powierzchni zęba i wówczas okazało się, że zawarty w piasku ciemny pigment wniknął w rysy, dzięki czemu stały się doskonale widoczne. Ozdobiony w ten sposób kieł rankora stał się prawdziwym arcydziełem, godnym dzielnej wojowniczki.
Kiedy Tenel Ka zaczęła składać wszystkie części tak, jak nauczył ją mistrz Skywalker, nie umiała powstrzymać ziewnięcia, pełnego zadowolenia, ale i znużenia. Zmarszczyła brwi, kiedy uświadomiła sobie, że wydrążona we wnętrzu kła rankora przestrzeń jest zbyt mała, żeby mogła pomieścić wszystkie kryształy, ułożone dokładnie tak, jak zaplanowała. Zmarszczyła je po raz drugi, gdy po dokładnych oględzinach stwierdziła, że każdy półprzeźroczysty kryształ ma niewielką skazę. Stłumiła kolejne ziewnięcie i zrezygnowana, pokręciła głową. No cóż, nie miała wyboru. Kiedy przebywała w mrocznym tunelu, oddychając powietrzem, które paliło jej płuca, nie miała czasu przyglądać się klejnotom, a teraz było za późno, by wyprawiać się na poszukiwania innych.
Tenel Ka powróciła myślami do wydarzeń ostatnich dwóch tygodni, do wysiłku i ćwiczeń, do jakich się zmuszała. Wiedziała, że ma odruchy szybkie jak błyskawice; umiejętności i zmysły wyćwiczone do granic możliwości. Wzruszyła ramionami, usiłując pozbyć się zmęczenia i bólu, który zagnieździł się w mięśniach karku. Musi jej wystarczyć to, co ma. Mimo wszystko, o zwycięstwie decyduje wojowniczka, a nie broń, jaką się posługuje.
Kiwnęła głową do siebie, po czym sięgnęła po rękojeść świetlnego miecza. Zaczęła umieszczać w środku wszystkie podzespoły.
ROZDZIAŁ 4
Polana w dżungli tętniła życiem dosłownie tysięcy - nie, milionów! - stworzeń i roślin, dziwnie ubarwionych grzybów i brzęczących owadów, z których każdy przyciągał uwagę Jacena. Chłopiec musiał starać się ze wszystkich sił, żeby nie zaprzątały jego myśli. W tej chwili o wiele ważniejsze było, aby słuchał wujka Luke’a Skywalkera. Mistrz Jedi postanowił, że właśnie tego dnia rozpoczną się pierwsze pojedynki, w trakcie których młodzi rycerze Jedi będą posługiwali się świetlnymi mieczami.
Kiedy uczniowie konstruowali swoje urządzenia, wprawiali się, walcząc z ćwiczebnymi androidami albo pojedynkowali się, używając kijów tej samej długości, co ostrze prawdziwej broni. Ukończywszy pracę, przez następny tydzień ćwiczyli, posługując się prawdziwymi mieczami. Używali ich tylko do walki przeciwko nieruchomym celom, żeby nabrać wprawy i przyzwyczaić się do blasku świetlistej klingi.
Teraz jednak mistrz Skywalker zdecydował, że jego uczniowie są gotowi przystąpić do następnego etapu.
Polana była wypalonym miejscem, gdzie niedawno szalał krótkotrwały, ale intensywny pożar, wywołany zapewne przez piorun. Wszechobecna wilgoć i bujna roślinność nie dopuściły, żeby ogień się rozprzestrzenił, ale jedno ogromne drzewo Massassów - o pniu sczerniałym i osłabionym przez żar płomieni - wywróciło się, miażdżąc kilka mniejszych drzew i krzewów. Pozostałą przestrzeń polany zajmował labirynt splątanych jasnozielonych porostów - chwastów i kwiatów usiłujących zapuścić korzenie w spalonej i spękanej glebie.
Ponieważ dzisiejsze zajęcia miały być ćwiczeniami w równej mierze umysłowymi, co fizycznymi, Luke był ubrany w wygodny treningowy kombinezon, podobnie zresztą jak Jacen i Jaina. Ubranie Tenel Ka, jak zwykle sporządzone z wytrzymałej gadziej skóry, nie zakrywało rąk ani nóg dziewczyny, zapewniając jej swobodę ruchów. Młoda wojowniczka zaplotła długie złocistorude włosy w fantazyjne warkoczyki, w których umieściła mnóstwo ozdób. Lowbacca nie miał na sobie nic oprócz pasa uplecionego z włókien, które ściął z wnętrza śmiercionośnego syreniowca, rosnącego w gęstej dżungli na Kashyyyku. Em Teedee wisiał na swoim zwykłym miejscu, przyczepiony do pasa na biodrze Wookiego.
Wszyscy młodzi rycerze Jedi mieli jednak tym razem coś nowego i niezwykłego - własne świetlne miecze sporządzone w ciągu kilku ostatnich tygodni mozolnej pracy.
Jacen stał obok pozostałych uczniów, od czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenia na boki, gdzie szeleszczące liście sugerowały obecność nie znanych stworzeń. Tymczasem Luke Skywalker usiadł na pniu powalonego ogromnego drzewa. Dopiero wówczas zdjął z ramienia tajemniczą torbę, którą dźwigał przez cały czas, odkąd opuścili mury wielkiej świątyni.
- Co tam masz, wujku Luke’u? - zapytał Jacen, nie potrafiąc opanować ciekawości. Ponieważ nie mógł zająć się badaniem ciekawych owadów i roślin, musiał skupić uwagę na czymś innym.
Mistrz Jedi tajemniczo się uśmiechnął, po czym wyciągnął z torby szkarłatną kulę rozmiarów dużej piłki, idealnie gładką, jeżeli nie liczyć kilku małych przysłoniętych otworów, w których mogły się kryć miniaturowe silniki repulsorowe albo niewielkie lasery. Umieścił kulę na pochyłym sczerniałym pniu ogromnego drzewa. W jakiś dziwny sposób nie stoczyła się na ziemię, ale pozostała dokładnie tam, gdzie położył ją Skywalker. Po chwili Luke wyjął drugą taką samą kulę, a po niej następną i następną.
- Zdalniaki! - krzyknęła Jaina zgadując, czym były owe dziwne przedmioty. - To są zdalniaki, prawda, wujku Luke’u? Do czego będą nam potrzebne?
- Do wprawiania się w celowaniu - odpowiedział mistrz Skywalker.
Wszystkie cztery kule spoczywały nieruchomo na pochyłym pniu drzewa Massassów. Nie staczały się; jakby kpiły sobie z siły przyciągania.
Zdumiony Lowbacca szczeknął, a Tenel Ka wyprostowała się i zapytała:
- Będziemy do nich strzelali?
- Nie - odparł Luke. - To one będą strzelały do was.
- A my mamy odbijać ich strzały za pomocą ostrzy świetlnych mieczy? - domyślił się Jacen.
- Tak - przyznał Luke - ale to nie będzie takie proste, jak myślisz.
- Nigdy nie powiedziałem, że będzie proste - mruknął chłopiec.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- To jest lekcja, która pozwoli nam na ćwiczenie odruchów i koncentracji uwagi. Będziemy musieli reagować tak szybko, żeby przechwycić wszystkie strzały laserów tych zdalniaków.
- Tak, ale przewidziałem coś, co utrudni lekcję - powiedział Luke. Sięgnąwszy znów do torby, wyjął elastyczny hełm, zaopatrzony w opuszczaną transpastalową osłonę barwy ciemnej czerwieni, po czym podał go młodej wojowniczce. - Będziecie ćwiczyli w takich hełmach.
Wyciągnął dwa następne urządzenia i wręczył je bliźniętom. Zamiast czwartego hełmu wyjął jednak tylko samą ciemnoczerwoną osłonę, zaopatrzoną w dwie najzwyklejsze linki, które można było zawiązać z tyłu głowy.
- Przykro mi, Lowbacco - oznajmił - ale nigdzie nie mogłem znaleźć hełmu na tyle dużego, żebyś mógł włożyć na swoją głowę. Musisz zadowolić się samą osłoną.
Jacen nasunął hełm na wiecznie zmierzwione brązowe włosy i nagle ujrzał dżunglę przez szkarłatny filtr osłony. Gęsty las wydał mu się teraz dzikszy i groźniejszy, jakby oświetlony przez łunę szalejącego pożaru. Szczegóły krajobrazu stały się mniej ostre, jakby ciemniejsze. Chłopiec zaczął się zastanawiać, jakiemu celowi miały służyć hełmy i osłony. Czy ochronią go przed przypadkowym trafieniem przez promień lasera któregoś ze zdalniaków? Spojrzał w kierunku sczerniałego pnia wielkiego drzewa, na którym spoczywały jasnoczerwone kule... a raczej na którym widział je przed chwilą.
Zamrugał powiekami.
- Hej, one zniknęły!
- Nie zniknęły - poprawił go Skywalker. - Stały się niewidzialne. Nie zobaczysz ich, kiedy będziesz spoglądał na nie przez czerwoną osłonę. - Mistrz Jedi lekko się uśmiechnął. - Na tym właśnie polega utrudnienie. Kiedy uczył mnie Obi-Wan Kenobi, kazał mi walczyć w hełmie z nasuniętą osłoną chroniącą oczy przed blaskiem blasterowych strzałów. Niczego nie widziałem. Wy przynajmniej będziecie mogli widzieć wszystko, co was otacza... z wyjątkiem zdalniaków.
Jacen chciał zapytać, jak ma walczyć z czymś, czego nie będzie widział, ale wiedział, co odpowie wujek Luke.
- Nie chcę, żebyście walczyli zupełnie na oślep - ciągnął tymczasem mistrz Jedi - ponieważ wszyscy czworo będziecie ćwiczyli tu, na tej polanie, zmagając się ze strzałami zdalniaków. Dzięki temu możecie widzieć się nawzajem. Nie chciałbym, żeby którekolwiek w ferworze walki zraniło kogoś innego, kiedy będziecie odbijać laserowe błyskawice ostrzem miecza.
Jego uwaga sprawiła, że Jaina i Jacen cicho zachichotali. Mistrz Skywalker obdarzył jednak wszystkich poważnym spojrzeniem.
- Nie żartowałem - ostrzegł. - Ostrze świetlnego miecza może przeciąć praktycznie każdą znaną substancję- a zatem także ludzkie ciało. Pamiętajcie o tym, że miecze świetlne nie są zabawkami. To bardzo niebezpieczna broń. Posługujcie się nimi z najwyższą ostrożnością i rozwagą. Mam nadzieję, że czas, jaki poświęciliście na skonstruowanie mieczy, pozwolił wam dowiedzieć się czegoś na temat mocy tej broni i zagrożeń związanych z jej użyciem.
Luke wyjął z torby urządzenie sterujące.
- A teraz przekonajmy się, jak umiecie posługiwać się Mocą i swoimi energetycznymi klingami.
Pstryknął jakimś przełącznikiem, a Jacen usłyszał cichy syk i brzęczenie. Nie zobaczył jednak niczego, dopóki nie uniósł szkarłatnej osłony hełmu. Przekonał się wówczas, że jasnoczerwone kule uniosły się w powietrze i zaczęły krążyć, jakby zamierzały zorientować się w położeniu.
- Nastawiłem lasery na niewielką moc rażenia - odezwał się Luke - ale nie myślcie, że nie poczujecie bólu, jeżeli zostaniecie trafieni jakimś strzałem.
- Przynajmniej nie zamierza nas bombardować ostrymi odłamkami skał ani nożami, jak Brakiss w Akademii Ciemnej Strony - mruknął Jacen, zwracając się. do siostry.
- Opuśćcie osłony - polecił mistrz Skywalker. - Zajmijcie swoje miejsca.
Czworo przyjaciół, depcząc chwasty i trawą, ustawiło siew czterech wskazanych punktach.
- A teraz zapalcie miecze świetlne - rzekł Luke, po czym znów usiadł na pniu drzewa. Wyglądało na to, że się świetnie bawi.
Wszyscy młodzi rycerze Jedi jak na rozkaz wyciągnęli rękojeści swoich nowych urządzeń i przycisnęli guziki włączające zasilanie. W czerwonawym półmroku rozjarzyły się świetliste smugi; jaskrawe promienie długości kling zwyczajnych mieczy. Przecięły ciemną purpurę, na którą spoglądał Jacen. Czerwień osłon tłumiła wszystkie inne barwy ostrzy indywidualnych mieczy, zamieniając je w świetliste ciemnoczerwone smugi. Jacenowi przypominały kolor ostrza broni Dartha Vadera.
- Zdalniaki krążą teraz wokół was - odezwał się Luke. - Po upływie trzydziestu sekund zaczną strzelać w nieregularnych odstępach czasu. Musicie się posługiwać Mocą. Postarajcie się je wyczuwać. Powinniście odgadnąć, kiedy was zaatakują, a później tak ustawić ostrze świetlnego miecza, żeby odbić laserowy promień. Wiele elementów dotychczasowej nauki przygotowywało was właśnie na tę chwilę. Przekonajmy się, jak sobie poradzicie.
Jacen sprężył się, wyciągnąwszy rękę ze świetlnym mieczem. Chociaż nie chciał przyznać się przed samym sobą, korzystał teraz z niektórych umiejętności, jakich nauczył go Brakiss w Akademii Ciemnej Strony. Czuł w dłoni delikatne drżenie pulsującej ogromną energią rękojeści. Nozdrza chłopca drażniła silna woń ozonu. Jacen słyszał, jak jego przyjaciele poruszają się po polanie; jak przygotowują się na odparcie ataku, który mógł nadejść z każdej strony.
Pomruk ostrzy świetlnych mieczy zagłuszał wszystkie inne dźwięki, podobnie jak szkarłatne osłony nie pozwalały widzieć żadnych innych kolorów. Nagle Jacen usłyszał huk wystrzału, ale nie zobaczył laserowej błyskawicy. Głośny jęk Wookiego zabrzmiał o ułamek sekundy wcześniej niż drżący pomruk jego świetlistego ostrza, które przecięło powietrze, ale nie trafiło niczego. Lowie ponownie zawył.
- O rety, panie Lowbacco, ostrze pańskiego miecza nawet nie musnęło laserowej błyskawicy! - zapiszczał Em Teedee. - Mam nadzieję, że z czasem dojdzie pan do większej wprawy.
Wookie zaryczał groźnie, wyraźnie urażony, a mały android-tłumacz odparł, jakby trochę przestraszony:
- No dobrze, niech tak będzie. Rozumiem, że to bardzo trudne, ponieważ niczego pan nie widzi... Mimo to radziłbym, żeby nie dał się pan trafić po raz drugi.
Jacen stracił zainteresowanie rozmową, kiedy za jego plecami rozległ się syk wystrzału i kiedy laserowa smuga trafiła go w sam środek pośladka. Jęknął z bólu. Niewielka rana zapiekła, jakby został ukąszony przez żądlącą jaszczurkę. Chłopiec obrócił się i machnął świetlistą klingą, ale było już za późno.
Z przeciwległego krańca polany doleciał odgłos następnego strzału, po którym rozległ się trzask łamanej gałęzi. Mimo osłony, Jacen ujrzał, że Tenel Ka odskoczyła. Przekonał się, że trzask wywołała niewidoczna laserowa błyskawica, która przełamała gałąź w pobliżu miejsca, gdzie przed kilkoma sekundami stała dziewczyna. Młoda wojowniczka przykucnęła, wyciągnąwszy przed siebie rękę ze świetlnym mieczem. Skupiona, przekrzywiła głowę.
Jacen wyciągnął myślowe palce, starając się za pośrednictwem Mocy wyczuć, z której strony może nastąpić następny atak zdalniaka. Usłyszał odgłosy dwóch kolejnych strzałów, a później dźwięczny brzęk, z jakim jego siostrze udało się odbić jedną z błyskawic. Jacen skupił uwagę na bólu, jaki nadal czuł w miejscu, gdzie został trafiony przez laser. Starał się wykorzystać go do wzmożenia własnej koncentracji. Nie chciał zostać użądlony po raz drugi.
Usłyszał świst kolejnego strzału i machnął ostrzem świetlnego miecza, starając się odbić laserową błyskawicę. Chybił, ale ruch jego ciała wystarczył, żeby zejść z toru jej lotu, i świetlista smuga przemknęła obok, nie czyniąc chłopcu krzywdy. Jacen poczuł tylko podmuch ciepłego powietrza, ale nie zauważył, którędy przeleciała.
- Prawie mnie trafiła - mruknął do siebie, a potem odruchowo machnął klingą na bok, kiedy usłyszał, że zdalniak wystrzelił po raz drugi.
Tymczasem Jaina odbiła kilka laserowych błyskawic wystrzelonych przez jej zdalniaka, który zdecydował się strzelić w krótkich odstępach czasu aż pięć razy. Jedna z laserowych smug, odbitych od świetlistego ostrza miecza, poszybowała prosto ku Jacenowi. Chłopiec zareagował niemal odruchowo. Posługując się Mocą i czując, jak przepływa przez jego ciało, jakimś cudem wiedział, co powinien zrobić. Obrócił się i przesunął ostrze własnego świetlnego miecza tylko na tyle, by przecięło tor lotu zabłąkanej błyskawicy. Odbita laserowa smuga poszybowała między rosnące na skraju polany drzewa, gdzie z cichym sykiem zwęgliła kilkanaście liści.
Nie przestając się obracać, Jacen jednym płynnym ruchem nadgarstka przeciął powietrze świetlistą klingą. Odbił następny laserowy promień, wystrzelony przez innego zdalniaka krążącego wokół grupy młodych Jedi.
Lowbacca triumfująco zaryczał. On również się zorientował, jak bronić się przed strzałami.
Jeżeli nie liczyć przyspieszonego oddechu, Tenel Ka była jak zwykle milcząca i skupiona. Spoglądając przez czerwoną osłonę, Jacen widział, jak dziewczyna odbiła strzał jednego z laserów, a później podskoczyła jak umiała najwyżej i posłużyła się świetlnym mieczem jak toporem. Chłopiec ujrzał, że w powietrzu pojawił się snop iskier, który zamienił się w obłok dymu, otaczający niewielką dziurę. Usłyszał głuchy stuk, z jakim szczątki rozłupanego przez Tenel Ka zdalniaka spadły na ziemię.
- Bardzo dobrze. Na razie wystarczy - odezwał się Luke Skywalker.
Tenel Ka wyłączyła broń i oparłszy dłonie na biodrach, odwróciła się w stronę mistrza Jedi. Jacen uniósł ciemnoczerwoną osłonę hełmu i przekonał się, że zdalniak, z którym walczył, unosi się przed jego twarzą w odległości wyciągniętej ręki. Zdumiony, cofnął się o krok.
Zdalniak Tenel Ka, przecięty na połowy, spoczywał na ziemi.
W jego elektronicznych obwodach raz po raz coś błyskało i iskrzyło. Jaina i Lowie także wyłączyli świetlne miecze i stali nieruchomo, zdyszani i uśmiechnięci. Jacen potarł miejsce na pośladku, ponieważ nadal czuł tam piekący ból. On również uśmiechnął się niepewnie, licząc na to, że nikt spośród jego przyjaciół nie zauważy, gdzie został trafiony.
- Wszyscy spisaliście się na medal, jeżeli nie liczyć faktu, że będę teraz potrzebował nowego zdalniaka - ciągnął mistrz Skywalker, obdarzając Tenel Ka cokolwiek wymuszonym uśmiechem. - Posługując się Mocą, poradziłaś sobie doskonale.
- Posługiwałam się nie tylko Mocą - odrzekła dziewczyna, prostując się i dumnie unosząc głowę. - Posługiwałam się także słuchem, żeby wiedzieć, w którym miejscu znajduje się mój zdalniak. Kiedy się skoncentrowałam, słyszałam go, nawet mimo buczenia świetlnych mieczy.
Luke zachichotał.
- Bardzo dobrze. Rycerze Jedi powinni korzystać ze wszystkich umiejętności i środków, jakimi dysponują.
Jaina uchwyciła oburącz rękojeść świetlnego miecza i unieruchomiła jaskrawe świetliste ostrze przed swoją twarzą. Spojrzała poprzez smugę świetlistej kontrolowanej energii na przeciwnika, Lowbaccę, który stał o kilka kroków przed nią, trzymając własną broń w kosmatej dłoni. Lowie zaryczał, dając znak, że jest także gotów.
Dziewczyna popatrzyła w złociste oczy młodego Wookiego, a potem przeniosła spojrzenie na pasmo ciemniejszej sierści, zaczynające się nad jego okiem i ginące z tyłu głowy. Lowbacca, mimo iż bardzo chudy, o wiele przewyższał ją wzrostem. Jaina wiedziała także, że jest od niej co najmniej trzy razy silniejszy. Na porośniętej sierścią twarzy malowała się jednak niepewność i prawdziwe zakłopotanie, zapewne dorównujące uczuciom, jakie musiały odzwierciedlać się na twarzy jego przeciwniczki.
- Czy naprawdę muszę walczyć z Lowiem, wujku... uhm, mistrzu Skywalkerze? - odezwała się dziewczyna.
Luke Skywalker wstał z pnia ogromnego drzewa.
- Nie będziesz z nim walczyła, Jaino - odparł. - Będziesz tylko z nim ćwiczyła. Sprawdzała umiejętności swojego partnera. Stosowała różne taktyki. Pamiętaj jednak o tym, że musisz zachować dużą ostrożność podczas pojedynku.
Dziewczyna przypomniała sobie ćwiczenie, jakie wykonywała, przebywając na pokładzie Akademii Ciemnej Strony. Stoczyła wówczas pojedynek na miecze świetlne z Jacenem, nie wiedząc, że ma brata za przeciwnika. Oboje walczyli, osłonięci maskującymi hologramami.
- Pamiętaj o tym - napomniał Luke. - Rycerz Jedi ucieka się do walki tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia. Wiedz, że jeżeli zostaniesz zmuszona do wyciągnięcia świetlnego miecza, utracisz większą część przewagi, jaką możesz mieć nad przeciwnikiem. Rycerz Jedi, który ufa Mocy, przede wszystkim stara się rozwiązać problem w inny sposób. Przywołuje na pomoc własną cierpliwość, umiejętność logicznego rozumowania, tolerancję, uważne słuchanie, siłę perswazji czy techniki relaksacyjne.
Czasami jednak nadchodzi taka chwila, że rycerz Jedi nie ma wyjścia i musi szykować się do walki. Ponieważ Akademia Ciemnej Strony sposobi się do ataku, obawiam się, że ta chwila nadejdzie szybciej, niż się spodziewamy. A zatem musicie umieć władać świetlnymi mieczami.
Cofnął się i uczynił gest w stronę Jacena i Tenel Ka, którzy siedząc na pniu powalonego drzewa, czekali na skraju polany na swoją kolej.
- Wy będziecie następni - ciągnął mistrz Skywalker. - Jaino, nie przejmuj się tym, że Wookie jest o wiele wyższy i silniejszy niż ty. Podczas pojedynku na świetlne miecze największe znaczenie odgrywa zręczność, a przypuszczam, że pod tym względem jesteście sobie równi. Na twoją niekorzyść będzie oddziały wał fakt, że zasięg rąk Lowiego jest większy niż twój. Niestety - dodał, wzdychając - nie zawsze będziemy mogli walczyć z przeciwnikami równymi sobie pod każdym względem. A jeżeli chodzi o ciebie, Lowie, pamiętaj, że nie wolno ci nie doceniać przeciwnika.
Cofnął się jeszcze o kilka kroków, by przyglądać się pojedynkowi.
- A teraz pokażcie, co potraficie.
- No, i co? - Jaina podeszła o krok do Lowiego, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy. - Na co jeszcze czekamy?
Wookie przeciął powietrze ostrzem swojego świetlnego miecza. Jaina poruszyła rękojeścią w ten sposób, żeby jej klinga spotkała się z ostrzem przyjaciela. Kiedy obie energetyczne klingi się zetknęły, poczuła opór, usłyszała skwierczenie i zobaczyła snop jasnych iskier, które rozprysnęły się we wszystkie strony. Ujrzała, jak napinają się mięśnie długich rąk młodego Wookie-go. Poczuła, że Lowie próbuje pokonać opór jej broni... ale nie ustąpiła ani kroku.
- No, dobrze - powiedziała. - Spróbujmy teraz czegoś innego.
Cofnęła ostrze, a potem powoli i ostrożnie zamachnęła się, kierując świetlistą smugę ku przyjacielowi. Lowbacca zasłonił się przed ciosem i kiedy oba ostrza ponownie się zetknęły, rozległo się skwierczenie uwalnianej energii.
Dziewczyna przemieściła ostrze, szykując się do zadania kolejnego ciosu.
- To nawet nie jest takie trudne, jak sądziłam - oświadczyła. Lowie znów obronił się przed ciosem. Wszystko jednak wskazywało na to, że niechętnie bierze udział w pojedynku.
Jaina pamiętała, że jej przyjaciel przeżył prawdziwe piekło, kiedy przebywał w Akademii Ciemnej Strony, a ona została zmuszona do walki z własnym bratem. Uzmysłowiła sobie, że Brakiss i fioletowooka Tamith Kai nie cofną się przed niczym, byle tylko doprowadzić do upadku Nowej Republiki. Ona i Lowie będą zatem musieli bronić się przed atakami Ciemnych Jedi. Zdecydowała, że najlepszym sposobem, aby Lowie mógł pozbyć się obaw, będzie zaatakowanie przyjaciela.
Wiedziała, że tym razem nie będzie się czuła przytłoczona przez siły ciemności - będzie walczyła ochoczo, świadoma, że jest obrończynią jasnej strony, orędowniczką Mocy. Wujek Luke miał rację, kiedy wygłaszał mowę do wszystkich zebranych uczniów Jedi. Jaina przeczuwała, że Akademia Ciemnej Strony dopiero zaczyna sprawiać im kłopoty. Nie wątpiła, iż zostanie zmuszona do stoczenia pojedynku ze swoim przyjacielem Zekkiem.
Najpierw jednak musi nauczyć się walczyć.
Tymczasem Lowbacca odparł jej atak z większą siłą i większą wiarą we własne możliwości niż poprzednio. Odparował jej cios, a potem po raz pierwszy zadał pchnięcie. Jaina musiała zareagować bardzo szybko, by odeprzeć atak. Oboje składali się do ciosów i bronili. Wokół sypały się fontanny iskier.
Lowie obrócił się i ciął z góry na dół, ale dziewczyna, uśmiechnięta i skupiona, odparła atak. Usłyszała, jak siedzący na skraju polany Jacen wzniósł radosny okrzyk.
- Znakomicie, panie Lowbacco! - odezwał się Em Teedee. - Tylko niech pan będzie ostrożny. Z pewnością nie chciałby pan, żebym został uszkodzony przez jakąś iskrę.
Jaina czuła Moc przepływającą przez jej ciało. Zobaczyła, że na porośniętej długą sierścią twarzy przyjaciela maluje się uniesienie. Młody Wookie otworzył usta i ukazując długie kły, wyzywająco zaryczał... nie ze złości czy gniewu, ale po prostu dając upust podnieceniu wywołanemu pojedynkiem.
Uchwyciwszy oburącz rękojeść świetlnego miecza, zamachnął się poziomo, usiłując zaskoczyć Jainę... ale dziewczyna postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne. Wezwała na pomoc wszystkie siły i sprawiła Wookiemu niespodziankę, wyskakując w powietrze na wysokość jego głowy, tak by ostrze świetlnego miecza przeciwnika przecięło nieszkodliwie przestrzeń pod jej stopami. Uśmiechnięta, chociaż zdyszana, wylądowała miękko za plecami Lowiego na ziemi porośniętej chwastami i trawą.
- O rety! To było coś naprawdę niespodziewanego! - zapiszczał miniaturowy android-tłumacz. - Wspaniały manewr, pani Jaino!
- Hej, to było doskonałe, Jaino! - krzyknął jej brat bliźniak.
Lowie uniósł ostrze świetlnego miecza w geście oznaczającym uznanie. Jaina uśmiechnęła się, jej oczy miotały radosne błyski.
- Coś wspaniałego - przyznał Luke, odwracając się w stronę Tenel Ka i Jacena. - A teraz przekonajmy się, jak dadzą sobie radę nasi widzowie.
ROZDZIAŁ 5
Tenel Ka zawahała się, pocierając palce o sporządzoną z zęba rankora jasnożółtą powierzchnię rękojeści świetlnego miecza. Głęboko oddychając, trzymała przed sobą broń, ale nie wysuwała świetlistego ostrza. Świadoma wszystkiego, co ją otaczało, a także możliwości własnego ciała, napięła mięśnie, aby być gotowa do walki. Wsłuchiwała się w odgłosy dobiegające z dżungli i niosące się po polanie: szmer liści drzew poruszanych lekkim wiatrem, brzęczenie owadów i szczebiot ptaków skaczących po gałęziach.
Skupiła się, pragnąc być pewna, że jej odruchy pozwolą stawić czoło każdemu zagrożeniu. Tenel Ka polegała głównie na sile i zręczności własnego ciała. Wykorzystywała je do granic możliwości, ale zawsze pozostawała świadoma tego, jak daleko może się posunąć. Narazić jeszcze żaden mięsień jej nie zawiódł.
Powoli otworzyła granitowoszare oczy i spojrzała na stojącego przed nią kolegę, gotowego wziąć udział w następnym pojedynku.
Jacen uśmiechnął się szeroko.
- Powodzenie w walce ze zdalniakami to jedna rzecz, Tenel Ka - powiedział - ale sukces w pojedynku z prawdziwym przeciwnikiem to całkiem inna sprawa, prawda?
- To jest fakt - przyznała wojowniczka.
Jacen przycisnął guzik na obudowie, wysuwając ostrze swojego miecza. Z buczeniem i sykiem ukazała się rozjarzona energią szmaragdowozielona klinga.
- Hej, postaram się nie okazać zbyt trudnym przeciwnikiem - obiecał chłopiec.
Tenel Ka przesunęła palcem po sporządzonej z zęba rankora gładkiej rękojeści, po czym także przycisnęła guzik włączający zasilanie. Jej ostrze miało barwę srebrzystobiałą. Wyciągnęło się i przybrało postać roziskrzonej mgiełki naładowanej złocistymi elektrycznymi iskrami. Barwa świetlistej klingi przypominała dziewczynie kolor półprzeźroczystych kryształów, które znalazła w tunelu wydrążonym przez lawę.
- A ja postaram się nie być zbyt surowa dla ciebie, Jacenie, mój przyjacielu - odrzekła dziewczyna.
Poruszyła dłonią i pragnąc wypróbować ostrze, przesunęła nim z boku na bok. Ognista smuga w zetknięciu z wilgocią, jaką było przesycone powietrze w dżungli, rozjarzyła się i zaskwierczała.
- Bądźcie ostrożni - przypomniał mistrz Skywalker siedzący na pniu powalonego drzewa, z którego mógł przyglądać się pojedynkowi. - Nie szarżujcie. Oboje musicie jeszcze wiele się nauczyć.
- Nie martw się, wujku Luke’u - odparł Jacen. - Wiem, że przeżyłem bardzo ciężkie chwile, ale kiedy przebywałem w Akademii Ciemnej Strony, naprawdę czegoś się nauczyłem. -Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Chociaż muszę przyznać, że pojedynek z Tenel Ka będzie dla mnie większym wyzwaniem niż walka z holograficznymi potworami.
Jaina, spocona i zmęczona po pojedynku z Lowbacca, chrząknęła i nie wstając, zapytała:
- I zapewne czymś lepszym niż walka z własną zamaskowaną siostrą?
- To prawda - stwierdził chłopiec.
Tenel Ka cięła ostrzem świetlnego miecza w lewo i w prawo, po czym zbliżyła się o krok do Jacena. Wiedząc, że jest nieco wyższa niż on, lekko się zgarbiła. Czuła w palcach drżenie wypełnionej wielką mocą rękojeści.
- Czy spędzimy resztę dnia na rozmowie, Jacenie? - zapytała. - Czy może dasz mi trochę czasu, bym cię pokonała, zanim nastanie południe?
Jacen głośno się roześmiał.
- Hej, przecież nie jesteśmy wrogami, Tenel Ka - odparł. - Chodzi tylko o ćwiczenia.
Dziewczyna kiwnęła głową.
- To jest fakt - przyznała. - Mimo to pozostajemy przeciwnikami.
Machnęła ostrzem na tyle powoli, żeby chłopiec nie uznał tego za prawdziwy atak, ale Jacen odruchowo uniósł rękę i zasłonił się ostrzem własnego miecza. Obie klingi skrzyżowały się ze skwierczącą siłą.
Zaskoczony Jacen zamrugał, ale po chwili cofnął się o krok .i zamachnął się, by ponownie zetknąć ostrze z przesyconą złocistymi iskrami srebrzystą klingą miecza koleżanki.
- Dobrze, a zatem... zaczynajmy, Tenel Ka! - powiedział.
Młoda wojowniczka uskoczyła w bok, chcąc obronić się przed atakiem, i w następnej chwili sama zadała cios, nie czekając, aż Jacen zdąży odzyskać równowagę. Gdyby chłopiec był prawdziwym przeciwnikiem, mogłaby go zabić, ale na ułamek sekundy odchyliła ostrze w bok... tylko na tyle, aby udowodnić, że Jacen zachował się nierozważnie. Chciała udzielić mu lekcji, której musi nauczyć się każdy rycerz Jedi, jeżeli pragnie zwyciężyć w walce z prawdziwym przeciwnikiem.
Tymczasem Jacen niespodziewanie odwrócił się i nie wstając, zadał od dołu cios, który zmusił dziewczynę do obrony.
- Wydaje mi się, że powinniśmy zrobić coś z twoim brakiem zaufania we własne siły, Tenel Ka - oznajmił, nie przestając się uśmiechać.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo - odparła wojowniczka.
Poczuła jednak, że na jej czole pojawiły się kropelki potu. Zamachnęła się, ale Jacen śmiejąc się, przyjął cios na klingę własnego świetlnego miecza. Dziewczyna nie mogła nie zwrócić uwagi na siłę, której użył, ani na szybkość, z jaką poruszał świetlistym ostrzem. Klingi ich mieczy ponownie się skrzyżowały. Jacen, zazwyczaj tak beztroski, nieuważny i roztargniony, zmuszał ją do zdumiewająco dużego wysiłku.
- Hej, Tenel Ka - odezwał się chłopiec, kiedy zadał kolejne dwa ciosy. Zawsze miał zwyczaj rozmawiać, kiedy toczył walkę świetlnym mieczem. - Czy wiesz, dlaczego śnieżny potwór wampa ma takie długie łapy? - Przerwał na chwilę nie dłuższą niż sekunda. - Ponieważ jego stopy znajdują się daleko od reszty ciała!
Lowbacca wydał jęk będący namiastką śmiechu, co skłoniło przyczepionego do jego pasa miniaturowego androida-tłumacza do zabrania głosu.
- Nie dostrzegam niczego zabawnego w wyjaśnieniu tej zoologicznej anomalii - zapiszczało urządzenie.
- Twoje dowcipy nie mogą odwrócić mojej uwagi, Jacenie - odezwała się Tenel Ka, ponownie wyprowadzając cios ostrzem miecza. Czyżby naprawdę przypuszczał, że tak łatwo może zakłócić jej koncentrację? - Nie uważam ich za zabawne.
Jacen westchnął i machnął mieczem, przyjmując cios dziewczyny na ostrze własnej broni.
- Wiem o tym - powiedział. - Usiłuję cię rozśmieszyć od pierwszej chwili, kiedy cię poznałem.
Tymczasem wojowniczka uważnie przyglądała się przeciwnikowi. Obserwując jego mięśnie, starała się zorientować, kiedy Jacen zamierza wykonać niespodziewany ruch albo w którą stronę chce zwrócić świetliste ostrze. Usiłowała odgadnąć, kiedy machnięcie klingą może oznaczać prawdziwy atak, a kiedy jest jedynie fintą obliczoną na odwrócenie jej uwagi.
- Doskonale - odezwał się mistrz Skywalker z miejsca, z którego przyglądał się pojedynkowi. - Otwórzcie się na przepływ Mocy. Miecz świetlny nie jest zwyczajną bronią. Jest czymś, co stanowi przedłużenie was samych.
Jacen zaatakował energiczniej, zmuszając Tenel Ka do cofnięcia się o kilka kroków. Było jasne, że pragnie, aby dziewczyna skierowała się w stronę grupy spiczastych skał na skraju polany. Zapewne przypuszczał, że wojowniczka o nich zapomniała, ale Tenel Ka przechowywała w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół krajobrazu.
Kiedy znalazła się obok skał, Jacen zdradził swoje plany, uśmiechając się jeszcze szerzej niż dotychczas. Skoczył ku niej, niewątpliwie oczekując, że jego przeciwniczka potknie się i upadnie. Tymczasem Tenel Ka podskoczyła, przefrunęła nad skałami i szeroko rozstawiwszy nogi, miękko wylądowała po drugiej stronie. Chłopiec, niespodziewanie wyprowadzony w pole, potknął się i przewrócił, omal nie uderzając o skały. Podniósł się szybko, chociaż wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Hej! - krzyknął, a po chwili nawet lekko się uśmiechnął. - To było doskonałe!
Tenel Ka zaczekała, aż wstanie. Jej zlepione potem, misternie splecione włosy kołysały się wokół głowy. Decydując się na krótką chwilę pobłażania samej sobie, przełożyła rękojeść miecza do lewej dłoni. Pragnęła udowodnić, że potrafi walczyć równie sprawnie, posługując się którąkolwiek ręką. Kiedy ćwiczyła, przygotowując się do walki, czyniła to równie dobrze, trzymając rękojeść broni w jednej albo drugiej dłoni. Wiedziała, że owa umiejętność może kiedyś się jej przydać.
- Chwalipięta - odezwał się Jacen. Po chwili wahania jednak także przełożył rękojeść do lewej ręki, po czym rzucił się do ataku, uniósłszy szmaragdowozieloną klingę. Dziewczyna zasłoniła się własnym srebrzystym ostrzem, pełnym złocistych migotliwych iskier. Odparła cios, a potem natarła na chłopca, by po chwili zaatakować go po raz drugi. Kiedy ich ostrza się zetknęły, trysnęły snopy iskier.
Podniecony walką Jacen głośno się roześmiał. Po chwili także Tenel Ka pozwoliła sobie na pełen satysfakcji uśmiech.
- Jesteś wymagającym przeciwnikiem, Jacenie Solo - oznajmiła.
- Możesz się założyć, że jestem - odparł chłopiec.
Dziewczyna wiedziała, że umiejętność walki zawdzięcza głównie sprawności fizycznej i woli zwycięstwa. I chociaż skonstruowała własny miecz świetlny, pragnęła stać się dzielną wojowniczką dzięki sile i zręczności, a nie pomocy jakiejkolwiek broni, bez względu na to, jak potężnej.
Cofnęła się o krok, kiedy poczuła, że ostrze broni Jacena napiera na świetlistą klingę jej miecza. Oboje stali nieruchomo, krzyżując jedną energetyczną klingę z drugą, równie silną. Słychać było skwierczenie ognistych ostrzy, a w powietrzu unosiła się woń ozonu. Tenel Ka napierała, sprężywszy mięśnie, ale Jacen przeciwstawiał się jej z równą siłą.
Dziewczyna uświadamiała sobie, że na palcach, którymi ściskała broń, pojawiły się kropelki potu, ale nie wypuszczała rękojeści sporządzonej z zęba rankora. Czuła, jak drżą podzespoły umieszczone w środku zęba. Miała wrażenie, że także toczą walkę, by dostarczyć świetlistemu ostrzu pełną moc, wystarczającą, żeby sprostać mocy drugiej klingi. Tenel Ka naparła z jeszcze większą siłą. Nagle we wnętrzu rękojeści jej miecza coś zagrzechotało.
Jacen wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Chyba nie oczekujesz, że tak łatwo się poddam? - powiedział.
- Może powinieneś - odparła, ciężko dysząc, po czym naparła jeszcze mocniej. Zignorowała dziwne, niepokojące dźwięki dobywające się z wnętrza rękojeści. Zacisnęła zęby, aż zazgrzytały. Czuła ból w napiętych mięśniach ręki. Oba miecze świetlne buczały i skwierczały. Jacen przeciwstawiał się jej atakowi z równie dużą siłą. Jego oczy błyszczały, niemal wychodząc z orbit.
Na skraju polany stał mistrz Skywalker, przyglądając się zaciętemu pojedynkowi. Obok niego to samo czynili Jaina i Lowbacca.
Tenel Ka zmrużyła oczy, ani przez chwilę nie zmniejszając nacisku, z jakim napierała na ostrze broni Jacena. Zastanawiała się, w jaki sposób mogłaby zakończyć tę próbę sił i pokonać chłopca.
Nagle we wnętrzu rękojeści jej miecza coś się zmieniło. Dziewczyna usłyszała głośny trzask, po którym rozległ się syk i skwierczenie.
Jacen jeszcze bardziej zwiększył moc, z jaką atakował koleżankę swoim szmaragdowozielonym ostrzem. Przez najkrótszą z możliwych chwil złote iskry, błyskające w środku srebrzystej energetycznej klingi Tenel Ka, migotały jak szalone. Później ostrze świetlnego miecza dziewczyny rozmyło się i zbladło, jakby zadrżało, przeniknięte wewnętrznymi zakłóceniami.
Pochłonięty tylko jedną myślą, Jacen zebrał całą energię i naparł naprawdę ze wszystkich sił.
Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka.
Źródło energii, umieszczone we wnętrzu rękojeści świetlnego miecza Tenel Ka, wydało głośny skrzek świadczący o energetycznym przeciążeniu... po czym świetliste ostrze zniknęło jak płomień zdmuchniętej świecy. Z końca zęba rankora, z którego powinna wystawać energetyczna klinga, wydobyły się iskry i chmura dymu.
Szmaragdowozielone ostrze świetlnego miecza Jacena dobywającego resztek sił, aby zwyciężyć, nie napotkało żadnego oporu w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą świeciła klinga broni dziewczyny. Pogrążyło się w jedynej rzeczy, którą jeszcze miało na drodze.
Ognisty ból przeniknął rękę Tenel Ka tuż powyżej łokcia. Miała wrażenie, że jej ciało płonie... ale w miejscu znajdującym się nieco wyżej czuła tylko straszliwy chłód, przyprawiający o zawrót głowy... przenikający do szpiku kości i niepodobny do żadnego, jaki kiedykolwiek odczuwała.
Jakimś cudem rękojeść jej świetlnego miecza z głuchym stukiem upadła na murawę. Tenel Ka spojrzała na nią i nie wierząc własnym oczom, zobaczyła swoją dłoń, wciąż jeszcze ściskającą ząb rankora. Z nieregularnego cylindra sypały się snopy iskier strzelających niczym błyskawice. Nagle rękojeść eksplodowała, zamieniając się w kulę oślepiającego światła.
Bardzo jasnego. Oślepiająco jaskrawego...
Tenel Ka poczuła, że spowija ją przyprawiająca o mdłości mgiełka. Jacen wrzasnął coś, czego nie zrozumiała. Dziewczyna myślała tylko o tym, czy nie wyrządziła mu jakiejś krzywdy.
Jaina, Lowbacca i mistrz Skywalker biegli ku niej, głośno krzycząc. Tenel Ka nie potrafiła znaleźć w sobie tyle energii, żeby stać prosto. Kiedy Jacen wyciągał rękę, aby ją podtrzymać, poczuła, że chwieje się i pada na murawę.
W następnej chwili ból i przerażenie zniknęły, całkowicie pochłonięte przez nieprzeniknioną ciemność.
ROZDZIAŁ 6
Akademia Ciemnej Strony znalazła nową kryjówkę, na samym skraju nie naniesionego na gwiezdne mapy obszaru galaktyki, w pobliżu płonących szczątków dwóch gwiazd, które stopniowo gasły w ciągu ostatnich pięciu tysiącleci.
Imperialna placówka szkoleniowa, pozbawiona ochronnego pola maskującego, wisiała w przestworzach jak kolczasty pierścień, omywana blaskiem rzucanym przez dogorywające słońca. Mimo to snujące się obłoki wydzielanych przez nie gwiezdnych gazów całkiem nieźle kryły gwiezdną stację przed wścibskimi oczami Rebeliantów.
Przed wielkimi iluminatorami najwyższej wieżyczki obserwacyjnej stał Zekk, wpatrzony w oślepiająco jasny wir gwiezdnego ognia. Przyciemnione transpastalowe osłony iluminatora nie przepuszczały śmiercionośnego promieniowania, ale nawet drobna część blasku, jaka przedostawała się przez grubą warstwę, zapierała dech w piersi młodzieńca.
U boku Zekka stał Brakiss, naczelnik Akademii Ciemnej Strony, wysoki i posągowo urodziwy mistrz Jedi. Był kiedyś imperialnym szpiegiem i przez jakiś czas studiował w akademii Jedi prowadzonej przez Nową Republikę. Mistrz Skywalker próbował namówić go, aby się nawrócił i zrezygnował z kroczenia mrocznymi szlakami ciemnej strony; Brakiss wolał jednak uciec i powrócić na łono Imperium. Zebrał później grupę chętnych uczniów i zaczął ich kształcić, pragnąc, aby zostali Ciemnymi Jedi. Chciał, żeby służyli wielkiemu wodzowi Drugiego Imperium, samemu wskrzeszonemu Imperatorowi Palpatine’owi.
Brakiss uniósł głowę i skierował spojrzenie na płonące gwiazdy. Przez chwilę napawał się ich widokiem.
- Rzeczywistość sprawia, że w porównaniu z nią bledną holograficzne wizerunki kosmicznych kataklizmów, które widziałeś w moim gabinecie, prawda, Zekku?
Młodzieniec kiwnął głową, ale nie potrafił wymówić ani słowa.
- Denarii Nowa eksplodowała przed ponad pięcioma tysiącleciami - ciągnął Brakiss. - Przez cały system przemknęła wówczas fala ognia i spopieliła wszystkie sąsiednie gwiazdy. Ten kataklizm został spowodowany przez potężnego czarownika pradawnych Sithów, który pragnął w ten sposób zniszczyć ścigające go statki Republiki. Naga Sadów rozerwał te dwie gwiazdy i posłużył się gigantycznymi kulami ognia niczym dwiema dłońmi, żeby zmiażdżyć pomiędzy nimi tropiące go okręty.
Zekk ponownie kiwnął głową, ale tym razem nie miał kłopotów z udzieleniem odpowiedzi.
- Jeszcze jeden przykład potęgi ciemnej strony Mocy - powiedział.
Brakiss obdarzył go uśmiechem pełnym nie ukrywanej dumy.
- To potęga, której twoi przyjaciele, Jacen i Jaina, nigdy by ci nie ukazali... a tym bardziej nigdy by nie nauczyli cię, jak z niej korzystać.
- To prawda - przyznał młodzieniec. - Nigdy by tego nie uczynili.
Przez wiele lat uważał się za przyjaciela bliźniąt, dzieci Hana i Leii Organy Solo, mimo iż był tylko zwyczajnym ulicznikiem... właściwie nikim. Chłopakiem utrzymującym się dzięki własnej przebiegłości i drogocennym przedmiotom znajdywanym w niebezpiecznych podziemiach Coruscant - miasta zajmującego niemal całą powierzchnię planety. Marzył o lepszym życiu, ale jego marzenia nie miały szansy się ziścić, dopóki poszukująca nowych kandydatów Siostra Nocy Tamith Kai nie porwała go i nie sprowadziła na pokład Akademii Ciemnej Strony.
Podczas poprzedniej próby pozyskania uzdolnionych kandydatów, naczelnik Brakiss popełnił błąd, porywając osoby dobrze znane: Jacena, Jainę i Lowbaccę. Kiedy jego plany spaliły na panewce, doszedł do przekonania, że Akademia Ciemnej Strony może odnieść większy sukces, jeżeli zwerbuje osoby zaliczające się do innej grupy. Postanowił sprowadzić kilkunastu uliczników, których zniknięcia nikt nie zauważy. Spodziewał się, że młodzi ludzie mogą dysponować równie dużymi umiejętnościami, dzięki czemu opanują sztukę władania Mocą... i będą Drugiemu Imperium bardziej wdzięczni i posłuszni.
Z początku Zekk przeciwstawiał się tym zamiarom. Opierał się, pragnąc okazać się lojalny wobec przyjaciół. Stopniowo jednak Brakiss przekonywał chłopca, pokazując mu, jak posługując się Mocą, może osiągnąć jeden mały cel, a później następny. Zekk przekonał się, że naprawdę ma talent do władania Mocą. Uczył się bardzo szybko.
Doświadczenie, jakiego nabył, przebywając w Akademii Ciemnej Strony, zmieniło jego uczucia względem Jacena i Jainy. Dawna przyjaźń zamieniła się w pogardę. Bliźniętom nie przyszło do głów, że mogliby i jego poddać testowi, który ujawniłby, iż dysponuje takimi samymi zdolnościami. Zekk nie wątpił, że pod względem wrodzonego talentu dorównuje szlachetnie urodzonym przyjaciołom. Kiedy podjął decyzję o porzuceniu dawnego trybu życia; żałował tylko tego, że nie będzie spotykał się z wiernym druhem, starym Peckhumem. W zamian za to czekała go o wiele lepsza przyszłość. Dopiero zaczynał pojmować, na czym polega potęga rycerza Jedi, a już dokonał kilku rzeczy, o których nigdy przedtem mu się nawet nie śniło.
Nie przestając spoglądać na szalejącą wokół szczątków słońc ognistą burzę, Brakiss wyciągnął przed siebie ręce i rozcapierzył palce. Srebrzysto-czarna peleryna otaczała jego ciało, jakby utkana z jedwabnych nitek pajęczyny. Mistrz Ciemnych Jedi wpatrzył się w wirujące płomienie pozostałości po Denarii Nowej.
- Obserwuj, Zekku, i ucz się - powiedział.
Zamknąwszy oczy, naczelnik Akademii Ciemnej Strony zaczął lekko poruszać rękami. Zekk spoglądał przez iluminator, a jego oczy rozszerzały się ze zdumienia.
Ocean rozrzedzonych fosforyzujących gazów, zajmujący całą przestrzeń pomiędzy gasnącymi słońcami, zaczął z wolna wirować niczym ogniste koło... wił się, zmieniał kształty i tańczył, posłuszny każdemu gestowi Brakissa. Mistrz Ciemnych Jedi, jego nauczyciel, potrafił manipulować nawet gwiezdnym ogniem!
Nie otwierając oczu, aby spojrzeć na skutek swojej pracy, Brakiss odwrócił się w stronę Zekka.
- Moc przenika wszystko we wszechświecie - szepnął. - Jest obecna we wszystkim, od najmniejszego kamyka do największej gwiazdy. Patrzysz tylko na cień tego, co przed pięcioma tysiącleciami uczynił Naga Sadów, kiedy sięgnął myślami do gwiazd, aby zadać im śmiertelną ranę.
- Czy ty także potrafiłbyś sprawić, żeby eksplodowało jakieś słońce? - zapytał zdumiony chłopak.
Brakiss otworzył oczy i spojrzał na młodego podopiecznego. Na idealnie gładkim czole naczelnika Akademii Ciemnej Strony pojawiła się niewielka zmarszczka.
- Nie wiem - odparł po chwili. - I nie sądzę, żebym kiedykolwiek zechciał spróbować.
Zekk przypomniał sobie, w jaki sposób Brakiss po raz pierwszy zachęcił go do wypróbowania wrodzonych zdolności Jedi. Wręczył mu wówczas świecący pręt, pokazawszy uprzednio, jak łatwo kształtować płomień, jeżeli umie się użyć Mocy. Tu, w pobliżu Denarii Nowej, Brakiss uczynił właściwie to samo... tylko na skalę gwiezdnego systemu.
- Czyja także mógłbym spróbować? - zapytał niecierpliwie Zekk, pochylając się ku iluminatorowi. Dotknął czubkami palców powierzchni filtrującej płyty i popatrzył na podwójną gwiazdę, otoczoną aureolą płonących gazów, drżących i falujących niczym w piekielnym tańcu.
Brakiss znów lekko się uśmiechnął.
- Jesteś ambitny jak zawsze, młody Zekku - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu ulubionego ucznia. - Nie bądź jednak niecierpliwy. Musisz jeszcze wiele się nauczyć. Jesteś nienasycony, jeżeli chodzi o poznawanie nowych rzeczy, co przekracza moje najśmielsze oczekiwania, związane z wykorzystaniem twoich wrodzonych umiejętności. Z łatwością wykonujesz wszystkie ćwiczenia, jakie dla ciebie przygotowuję... ale dla każdego rycerza nadchodzi zawsze czas, kiedy musi zostać poddany ostatecznej próbie. - Brakiss uniósł brwi. - Tamith Kai nie przestaje chełpić się swoim najlepszym uczniem, Vilasem, którego kształci tu od ponad roku. Ty jednak uczysz się o wiele szybciej niż on. Wydaje mi się, że nadeszła odpowiednia chwila, młody Zekku.
Wsunął dłoń pomiędzy fałdy srebrzystego stroju i uchwycił coś, ale wahał się przez chwilę, nie spuszczając spojrzenia z młodzieńca.
- Wiem, że jesteś już gotów - powiedział. - Nie spraw mi zawodu.
- Co to jest, mistrzu Brakissie? - zapytał niecierpliwie Zekk. Mistrz Jedi wyciągnął spomiędzy fałd płaszcza ciemny ozdobny cylinder.
- Nadszedł czas, żebyś stał się właścicielem własnego świetlnego miecza.
Zekk ujął rękojeść starożytnej broni i przez kilka chwil spoglądał na nią, zdumiony. Miał wrażenie, że broń nawet wyłączona, promieniuje energią w jego dłoni. Zacisnął palce i na próbę machnął cylindrem w lewo i w prawo, wyobrażając sobie, że widzi i słyszy buczące świetliste ostrze. Czuł się dobrze. Bardzo dobrze.
- W normalnych warunkach zaproponowałbym ci, żebyś skonstruował własny świetlny miecz - ciągnął mistrz Brakiss. - Czynność ta zabiera jednak sporo czasu i wymaga dużego skupienia, koniecznego do złożenia wszystkich podzespołów i zrozumienia zasady funkcjonowania. Niestety, nie mamy czasu. Dzięki ciemnej stronie wiele rzeczy jest łatwiejszych i skuteczniejszych. Weź ten miecz jako prezent ode mnie i władaj nim, kiedy będziesz pełnił służbę ku chwale Drugiego Imperium.
- Czy mogę włączyć zasilanie? - zapytał Zekk, wciąż jeszcze przejęty grozą.
- Oczywiście.
Brakiss cofnął się o krok, a Zekk wcisnął guzik uruchamiający świetliste ostrze. Z obudowy wysunęła się szkarłatna smuga, płonąca niczym rozpalona lawa.
- To broń wykonana po mistrzowsku - oznajmił mistrz Ciemnych Jedi. - Została przystosowana do tego, aby posługiwał się nią ktoś władający ciemną stroną.
Zekk wykonał ruch nadgarstkiem i wsłuchując się w buczenie energetycznej klingi, przemieścił świetliste ostrze w lewo i w prawo.
- Jeżeli chcesz wiedzieć, ten miecz świetlny jest niezwykle podobny do broni, którą posługiwał się kiedyś Darth Vader - zauważył Brakiss.
Zekk ponownie przeciął powietrze świetlistym ostrzem.
- Kiedy będę mógł zacząć ćwiczenia? - zapytał. - W jaki sposób będę się uczył?
Brakiss wyprowadził gorliwego młodzieńca z tarasu wieży obserwacyjnej.
- Dysponujemy hologramami symulującymi różnych przeciwników i salami treningowymi - odparł. - Kiedyś spędziłem w nich trochę czasu, usiłując nauczyć czegoś twoich przyjaciół, Jacena i Jainę. Przeżyłem jednak rozczarowanie. Co prawda, nauczyli się władać świetlnymi mieczami, ale podczas każdego ćwiczenia przeciwstawiali się mojej woli.
Spodziewam się, że w przeciwieństwie do nich ty wykonasz każde ćwiczenie doskonale. Ty, młody Zekku, bardzo szybko przewyższysz swoich przyjaciół we wszystkim, czego kiedykolwiek dokonali. Dobrze znam mistrza Skywalkera i wiem, czego się obawia. Jest człowiekiem zbyt nerwowym, by pozwolić swoim ulubionym młodocianym uczniom ćwiczyć własnymi świetlnymi mieczami. Uważa, że energetyczne klingi są zbyt niebezpieczne. - Brakiss się roześmiał. - Jego obawy są bezpodstawne. Najniebezpieczniejszy jest Ciemny Jedi władający taką bronią.
Kiedy Zekk w towarzystwie nauczyciela kroczył korytarzem, schował świetliste ostrze, ale nie wypuścił rękojeści z dłoni. Spoglądając na legendarną broń rycerzy Jedi, raz po raz przesuwał palcem po powierzchni obudowy.
Miecz świetlny w jego palcach sprawiał wrażenie ciepłego, gotowego... niemal dopominającego się o to, by go użył. Wrażenie, że wciąż jeszcze widzi szkarłatną linię, pozostało długo po tym, kiedy wyłączył energetyczną klingę.
Zekk zamrugał, ale wrażenie, że spogląda na jaskrawą smugę, nie chciało go opuścić.
- Tak, teraz rozumiem, dlaczego taka broń może być bardzo niebezpieczna - przyznał w końcu.
ROZDZIAŁ 7
Zamyślony Jacen krążył bez celu po korytarzach akademii Jedi, wybierając te, którymi najrzadziej przechadzali się inni uczniowie. Nie potrafił wyrwać się z odrętwienia. Od dwóch godzin towarzyszyła mu milcząca i równie oszołomiona Jaina. Wyraźnie szukała towarzystwa brata, tak jak on potrzebował towarzystwa siostry, chociaż żadne nie wiedziało, co powiedzieć.
Jacen nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego wujek Luke nie pozwolił nikomu innemu przebywać z nieprzytomną Tenel Ka, kiedy opiekował się nią medyczny android. Nie zgodził się również, by ktokolwiek mu towarzyszył, gdy udał się do ośrodka łączności, żeby powiadomić rodzinę dziewczyny o wypadku.
Wujek Luke osobiście podniósł z ziemi bezwładne ciało wojowniczki, a potem ruszył szybko do wielkiej świątyni. Kiedy bliźnięta niemal pobiegły za nim, Jacen czuł, jak mistrz Jedi czerpie energię Mocy, żeby pomóc dziewczynie zachować siły, a także aby iść jeszcze szybciej i nie urazić rannej. Równocześnie wysyłał do mózgu nieprzytomnej Tenel Ka nieprzerwany strumień kojących myśli, tchnących ciszą, spokojem i pewnością, że jej rana się zagoi.
Jacen wiedział, że powinien przynajmniej spróbować czynić to samo, żeby pomóc koleżance, ale czuł w myślach straszliwy zamęt. Obawiał się, że jego starania mogą tylko pogorszyć całą sprawę. Możliwe, że właśnie z tego powodu mistrz Skywalker nie pozwolił nikomu z uczniów zostać z młodą wojowniczką, kiedy wszyscy wrócili do wielkiej świątyni. Zapewnił tylko pozostałych troje przyjaciół, że natychmiast ich powiadomi, jeżeli Tenel Ka będzie chciała z nimi porozmawiać.
Od tamtej chwili bliźnięta, pogrążone we własnych myślach, błąkały się bez celu klatkami schodowymi i słabo oświetlonymi korytarzami. Kiedy Lowie, nie mówiąc ani słowa, przyłączył się do nich, żadne nie zapytało go, gdzie był i co robił. Wiedziały przecież, że młody Wookie bardzo często wyprawiał się samotnie w dżunglę. Spędzał czas, siedząc na wierzchołkach ogromnych drzew i rozmyślając o rodzinnym domu na odległym Kashyyyku, o rodzicach, o młodszej siostrze... Teraz miał znów ochotę przebywać w towarzystwie przyjaciół. Jacen nie był jednak zaskoczony, kiedy spojrzał na obudowę Em Teedee i przekonał się, że miniaturowy android-tłumacz został wyłączony.
Wszyscy byli wstrząśnięci tym, co się wydarzyło - ale nikt tak bardzo jak Jacen. Krążąc opustoszałymi korytarzami, chłopiec bezustannie odtwarzał w myślach każdy szczegół pojedynku. Przypominał sobie syczący i skwierczący dźwięk krzyżujących się kling świetlnych mieczy... wyzwanie widoczne w oczach koleżanki... jaskrawy zielony blask własnego energetycznego ostrza przenikającego przez jej ciało... Z całej siły zacisnął powieki, próbując usunąć z mózgu dalszy ciąg sceny, ale przekonał się, że na próżno. Całość była zbyt wyraźnie wyryta w jego pamięci. Otworzył oczy.
- Nie potrafię... czekać ani chwili dłużej - wykrztusił w pewnej chwili. - Muszę zobaczyć się z Tenel Ka, by upewnić się, że nic jej nie grozi. Muszę ją przeprosić.
- Pójdziemy z tobą - oznajmiła Jaina. Lowie zamruczał, zgadzając się z jej zdaniem.
Kiedy wszyscy troje młodzi Jedi znaleźli się przed drzwiami komnaty, w której była leczona ich koleżanka, ujrzeli wychodzącego Luke’a i Artoo-Detoo.
- Jak się czuje Tenel Ka? - spytał gorączkowo Jacen. - Czy oprzytomniała? Możemy się z nią widzieć?
Mistrz Skywalker się zawahał. Jacen zwrócił uwagę na niepokój malujący się na jego twarzy.
- Wciąż jeszcze nie może się otrząsnąć z przeżytego... wstrząsu - odparł cicho. - Oprzytomniała, ale chyba jeszcze nie jest gotowa na spotkanie z wami.
- Ale przecież właśnie w tej chwili najbardziej potrzebuje towarzystwa przyjaciół - odezwała się Jaina.
Artoo-Detoo obrócił górną część kopułki, by po chwili uczynić podobny ruch, ale w przeciwną stronę. Zahuczał, wyrażając zdecydowany sprzeciw.
- Ale ja... muszę się z nią zobaczyć - nalegał chłopiec. - Muszę zrobić coś dla niej... opowiedzieć dowcip albo uścisnąć ręce... Blasterowe błyskawice! Przecież teraz ma tylko jedną rękę i ja za to odpowiadam.
Artoo przeciągle, żałośnie zagwizdał, a Luke popatrzył współczująco na siostrzeńca.
- Wiem, że to wszystko jest dla ciebie bardzo trudne - zaczął - ale bądź pewien, że dla Tenel Ka jest jeszcze trudniejsze. Przypominam sobie, o czym myślałem, kiedy sam straciłem dłoń podczas walki z Darthem Vaderem, jaką toczyłem w Mieście w Chmurach. Nieco wcześniej dowiedziałem się, że jest moim ojcem. Czułem się, jakbym utracił jakąś cząstkę siebie... cząstkę tego, kim jestem... a później straciłem także dłoń.
- Przecież dłonie mogą być przyszywane - stwierdził Jacen. - Mogą być łączone z pozostałą częścią ręki, a rany gojone w zbiornikach bacta.
Luke pokręcił głową.
- Mojej nie można było przyszyć - odparł. - Nikt nie wie, co się z nią stało.
- Twoja syntetyczna dłoń funkcjonuje równie sprawnie jak kiedyś prawdziwa - zauważył chłopiec.
- To możliwe - przyznał Luke, poruszając protezą, która wyglądała jak każda inna ręka, a potem dotykając czubkiem kciuka po kolei opuszek pozostałych palców. - Ale to była bardzo trudna decyzja. Pamiętam, jak wówczas myślałem, że może uczyniłem kolejny krok na drodze, na której stanę się kimś takim jak mój ojciec, jak Darth Vader... po części żywym człowiekiem, a po części maszyną. Tenel Ka będzie wkrótce musiała podjąć taką samą decyzję. Kiedy eksplodowała obudowa jej świetlnego miecza, wasza koleżanka straciła jakąkolwiek szansę przyszycia odciętej części ręki.
- Wujku Luke’u, ale ja muszę się z nią widzieć - nie dawał za wygraną Jacen. - Muszę ją przeprosić.
Luke uścisnął jego ramię.
- Obiecuję, że zawołam cię natychmiast, kiedy Tenel Ka będzie gotowa porozmawiać z tobą. A teraz spróbuj chociaż trochę odpocząć.
Jacen spał niespokojnie, bardzo często budząc się i obracając z boku na bok. W snach prześladował go wizerunek rannej Tenel Ka.
Słyszał, jak mówiła: „Jesteśmy przeciwnikami”.
„Nie. Jestem twoim przyjacielem” - próbował odpowiedzieć Jacen, ale głos wiązł mu w gardle i chłopiec nie mógł wymówić ani słowa. Raz po raz widział przyprawiający o mdłości błysk, z jakim ostrze miecza dziewczyny zniknęło niczym płomień zdmuchniętej świecy, a skwiercząca zielona klinga przecięła jej rękę.
Znów poczuł swąd smażonego ciała. Trzask eksplozji rękojeści miecza dziewczyny zagrzmiał wtedy niczym huk gromu, a umysł chłopca wypełnił wizerunek szarych jak granit oczu Tenel Ka, oskarżycielsko spoglądających w jego oczy.
„Jesteśmy przeciwnikami”...
Jacen poczuł nagle, że coś dziwnego napiera na jego umysł. Obudził się, cały zlany zimnym potem. Przekonał się, że pojedynczy lekki koc, pod którym zasypiał, jest wilgotny i owinięty wokół jego nóg. Chłopiec nie był pewien, co sprawiło, że się przebudził, ale wiedział, że to coś ważnego i pilnego. Tenel Ka! - pomyślał. - Potrzebuje nas. Jakimś cudem ta myśl pojawiła się w jego mózgu. Przez otwarte okno komnaty usłyszał cichy, zawodzący jęk młodego Wookiego, dobiegający gdzieś z oddali, od strony dżungli.
Zeskoczył z pryczy i pospiesznie wygładził zmarszczki wygniecionego kombinezonu, którego nawet nie starał się zdjąć, kiedy udawał się na spoczynek. Z oddali doleciał kolejny jęk. Jacen zorientował się, że Lowie, pogrążony w medytacjach na wierzchołku jakiegoś wysokiego drzewa Massassów, usiłuje mu coś powiedzieć. Nie tracąc czasu na wkładanie butów, wyskoczył na korytarz i pobiegł do drzwi komnaty siostry.
- Jaino, obudź się! - zawołał. - Dzieje się coś niedobrego.
Nie czekając na odpowiedź, pobiegł w stronę wyjścia z wielkiej świątyni. Coś wszakże - możliwe, że wycie Lowiego - już wcześniej obudziło Jainę, gdyż jej brat nie zdążył nawet skręcić za róg, gdy usłyszał za sobą kroki dziewczyny. Jacen nie zwolnił biegu. Jego bose stopy klaskały o zimne kamienne płyty posadzki. Chłopiec dotarł do najbliższej klatki schodowej i zaczął zbiegać, przeskakując po trzy oświetlone blaskiem pochodni kamienne stopnie. Znów poczuł, że coś napiera na jego myśli, i skierował się w kierunku lądowiska, z którego odbierał dziwny sygnał.
Czując na plecach oddech goniącej go Jainy, skręcił za róg świątyni i ze zdumieniem dostrzegł Lowiego biegnącego ku nim od strony dżungli. Pojawił się w miejscu, w którym dziwaczne nocne mgły pokrywały polanę opalizującą białą mgiełką. Jacen spojrzał na lądowisko i wówczas zobaczył coś, co zdumiało go jeszcze bardziej.
Dostrzegł tam niewielki lśniący wahadłowiec, mniej więcej o połowę mniejszy niż „Sokół Tysiąclecia”, który oderwał się od murawy lądowiska i uniósł pośród kłębów białawej mgły rozstępującej się na boki. Chłopiec ujrzał także na lądowisku wujka Luke’a, skąpanego niebieskawą poświatą świateł statku i usiłującego przygładzić smagane wiatrem włosy.
Mistrz Jedi, zwrócony twarzą w stronę startującego wahadłowca, uniósł rękę w geście pożegnania. Wszyscy troje młodzi Jedi pobiegli w jego stronę. Jacen i Jaina odezwali się niemal w tej samej chwili:
-Kto to był?
- Co tu się dzieje?
Wysoki chudy Wookie poparł ich, wydając pytające warknięcie.
Luke Skywalker opuścił głowę i skierował spojrzenie na troje uczniów Jedi.
- To była Tenel Ka, prawda? - nalegał Jacen, chociaż właściwie nie musiał usłyszeć odpowiedzi. W ciemnościach nocy spoglądał w oczy wuja. Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Jej rodzina życzyła sobie zabrać ją stąd bez chwili zwłoki. Ale nie martwcie się o nią. Powinna być teraz otoczona bardzo dobrą opieką.
Jacen poczuł się tak, jakby właśnie na jego pierś nadepnął gigantyczny banth. Stoczył walkę ze sobą, żeby złapać chociaż trochę powietrza, które pozwoliłoby mu powiedzieć, co myśli. Czuł się zdradzony.
- Odleciała! - wybuchnął w końcu. - A mówiłeś, że nas zawołasz, kiedy będzie gotowa zobaczyć się z nami.
Luke Skywalker chrząknął.
- Nie była gotowa - odparł cicho.
Z piersi Lowiego wydarło się pełne rozpaczy warknięcie.
- Nie mieliśmy nawet szansy się pożegnać - odezwała się Jaina.
Luke ciężko westchnął.
- Wiem o tym. Ale wasza koleżanka przebywa teraz pod opieką rodziny. Nie wątpię, że jest w dobrych rękach.
Jacen ujrzał, że siostra z niedowierzaniem kręci głową.
- Jak to możliwe? - zapytała w końcu.
Jacen, dla którego to pytanie było niezrozumiałe, spojrzał na nią, czekając na dalsze wyjaśnienia.
- Chodzi mi o to - wyjaśniła Jaina - że nie widzę sensu, dlaczego rodzice Tenel Ka, wojowniczki pochodzącej z Dathomiry, mieliby przylatywać po nią takim wahadłowcem.
Jacen wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że siostra spodziewa się, iż ją zrozumie. On jednak niczego nie pojmował.
- Co w tym widzisz takiego dziwnego? - zapytał w końcu.
- To był dyplomatyczny wahadłowiec klasy Ekspres - odparła Jaina. - A na kadłubie miał znaki królewskiego rodu planety Hapes.
W stronę Luke’a Skywalkera skierowały się trzy pary pytających oczu.
ROZDZIAŁ 8
Przedział pasażerski we wnętrzu hapańskiego królewskiego wahadłowca „Piorunujący Duch” był przestronny i wyposażony we wszelkie wygody, jakich mógł się spodziewać międzyplanetarny podróżnik. Eleganckie wykończenie kabiny graniczyło z ostentacją; jedyną ozdobą każdej ściany była fantazyjna pozłacana rama otaczająca każdy iluminator.
Tenel Ka nie zwracała jednak uwagi na widok, jaki malował się za iluminatorem. Nieraz podróżowała w nadprzestrzeni. Nie chciała widzieć niczego. Ani nikogo.
Nie chciała również czuć niczego. Odrętwienie. Jedynie to czuła. Myśli, uczucia... nawet jej ręka. Wszystko było odrętwiałe.
Przez jej umysł przemknęła ulotna myśl, że może powinna coś zjeść. Nie miała w ustach niczego od czasu, kiedy... od tamtego czasu.
Nie. Postanowiła, że niczego nie zje. Nie była w stanie wykrzesać z siebie chęci spożycia posiłku.
Jej złocistorude włosy zwisały teraz po bokach głowy, rozplecione i zmierzwione. Chociaż medyczny android napracował się, by wykąpać Tenel Ka i zdezynfekować ranę przed skauteryzowaniem, nie miał w oprogramowaniu niczego, co pozwoliłoby mu zapleść warkocze. Uprzejmie zaproponował dziewczynie, że mógłby ją ostrzyc, ale Tenel Ka sienie zgodziła. Możliwe, że któreś z bliźniąt wyraziłoby chęć rozczesania jej włosów i zaplecenia ich na nowo. Młoda wojowniczka była jednak zbyt dumna i nie zamierzała dopuścić, żeby przyjaciele zobaczyli ją w takim stanie. Obawiała się, że może ujrzeć na ich twarzach obrzydzenie... albo jeszcze gorzej, litość.
Tenel Ka pomyślała, że przynajmniej to było jedyną zaletą jej niespodziewanego odlotu z Yavina Cztery w środku nocy. Nie widziała się z nikim, a zatem nie musiała ani wysłuchiwać słów pełnych współczucia, ani wystawiać się na pośmiewisko.
Właśnie tę chwilę wybrała pani ambasador Yfra, by pojawić się w komnacie dziewczyny, jakby chciała usunąć w cień jedyną myśl, jaka jeszcze cieszyła Tenel Ka. Starzejąca się zauszniczka babki, pomimo miłego uśmiechu i pozornie pogodnej twarzy, była ulepiona z tej samej gliny, co poprzednia królowa... kobieta żądna władzy i nie cofająca się przed niczym, co mogłoby ją powiększyć. Niedawno Yfra próbowała złożyć wizytę na Yavinie Cztery, ale kiedy przyjaciele Tenel Ka zostali uprowadzeni przez Akademię Ciemnej Strony, dziewczyna poleciała z mistrzem Skywalkerem, aby ich ratować. Wojowniczka z Dathomiry nie była rozczarowana faktem, że nie spotka się z panią ambasador Yfra, która musiała odwołać wizytę. Tenel Ka nigdy nie ufała wysłanniczce babki ani jej nie lubiła, chociaż nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego.
- Czy czujesz się chociaż trochę lepiej, moja droga? - zapytała pani ambasador z przyprawiającą o mdłości nieszczerością. - Chciałabyś ze mną porozmawiać?
- Nie - odparła stanowczo Tenel Ka. - Dziękuję. - Po chwili jednak ciekawość zaczęła łaskotać jej odrętwiały umysł i dziewczyna zapytała: - Dlaczego właśnie ty zostałaś wybrana, żeby towarzyszyć mi w podróży do domu?
- Prawdę mówiąc - odparła Yfra, unikając spojrzenia w oczy wojowniczki - nie tyle zostałam wybrana, ile... byłam pod ręką. Kiedy twoja babka otrzymała wiadomość o tym... nieszczęśliwym wypadku, przebywałam w sąsiednim systemie, gdzie zajmowałam się sprawami wagi państwowej.
Posłuchaj, moja droga - ciągnęła, zmieniając temat. - Za kilka godzin wyjdziemy z nadprzestrzeni. Jeżeli zatem jest coś, co tymczasem mogłabym dla ciebie zrobić...
- Owszem, jest - przerwała Tenel Ka, jak zwykle stanowcza i bezpośrednia. - Chciałabym zostać teraz sama.
Jeżeli pani ambasador Yfra poczuła się urażona tą nieco obcesową odpowiedzią, ukryła swoje uczucia bardzo dobrze.
- Ależ oczywiście, moja droga - odrzekła równie wdzięcznie, co nieszczerze. - Przeszłaś przecież prawdziwe piekło. - Spojrzała znacząco na kikut ręki dziewczyny i z aktorską wprawą udała, że nie wzdryga się z obrzydzenia. - Musisz teraz czuć się po prostu strasznie.
Powiedziawszy to, wyszła z pomieszczenia. Zostawiła Tenel Ka czującą się jeszcze gorzej niż poprzednio... co może właśnie było zamierzonym celem wizyty pani ambasador. Bezlitosna zauszniczka babki dziewczyny była wyjątkowo zręczną manipulantką.
Tenel Ka popatrzyła na kikut lewej ręki... na to, co z niej pozostało po eksplozji świetlnego miecza. Nie było żadnej szansy uratowania odciętej części, żeby później przyszyć ją i pozwolić, by rana zagoiła się w zbiorniku bacta. Dziewczyna poczuła się tak, jakby straciła część siebie.
Jak będzie mogła być teraz prawdziwą wojowniczką? Nie może nawet twierdzić, iż odniosła tę ranę w honorowej walce. Prawdę mówiąc, zawdzięczała j ą własnej dumie. I pośpiechowi. I głupocie. Gdyby tylko staranniej wybrała podzespoły użyte do budowy miecza... Gdyby trochę uważniej umieściła je we wnętrzu rękojeści...
Przekonana o tym, że zwycięstwo w walce zależy jedynie od fizycznych umiejętności, nie zadała sobie wystarczająco dużo trudu podczas konstruowania własnej broni rycerza Jedi. Nawet wówczas, kiedy ćwiczyła, dumna i wyniosła, polegała wyłącznie na sile fizycznej i zręczności. Starała się nie posługiwać Mocą, chyba że nie miała innego sposobu osiągnięcia zamierzonego celu.
A teraz? Co się stało z jej fizyczną siłą i sprawnością? Jakim cudem będzie mogła się wspinać po murach, posługując się jedynie cienką linką, zakończoną wytrzymałą kotwiczką? Jak będzie mogła wejść na drzewo? Albo polować? Albo pływać? Nie potrafiła przecież nawet zapleść włosów! Kto będzie darzył szacunkiem rycerza Jedi władającego tylko jedną ręką?
Pogrążona w ponurych myślach, dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła. Obudziła się na odgłos pukania do drzwi luksusowej kabiny.
- Moja droga, czy nadal odpoczywasz? - usłyszała modulowany głos pani ambasador Yfry. - Najwyższy czas, żebyś opuściła kabinę. Jesteśmy prawie w domu. Zbliżamy się do Hapes.
Tenel Ka potrząsnęła głową, aby szybciej się obudzić. Wstała i spojrzała przez otaczające ją iluminatory. „Piorunujący Duch” już nie przelatywał przez nadprzestrzeń. Wahadłowiec był otoczony przez słońca i planety tworzące gromadę gwiezdną Hapes. Przypominały garście tęczowych klejnotów z Gallinore, rozrzuconych na kosztownym czarnym aksamicie.
- W domu - powtórzyła Tenel Ka.
Przerażenie, jakie czuła do tej chwili, zamieniło się w bryłę lodu, która spoczęła na samym dnie jej żołądka. Dziewczyna pomyślała, że odtąd ta planeta może naprawdę stać się jej domem.
Potężne wojenne okręty, hapańskie Bitewne Smoki, pojawiły się jakby znikąd, aby eskortować mały wahadłowiec w drodze na lądowisko. Kiedy „Piorunujący Duch” w końcu wylądował, Tenel Ka zeszła po opuszczonej rampie i stanęła na płycie. Rozejrzała się, czując ożywienie po raz pierwszy od chwili wypadku. Wypatrując rodziców, spoglądała w prawo i w lewo. Zdumiała się, kiedy stwierdziła, że jedyną krewną, która wyszła na jej powitanie, okazała się jej babka, Ta’a Chume.
Była monarchini, otoczona dużą grupą strażników odzianych w paradne stroje, zbliżyła się, pragnąc powitać wnuczkę. Tenel Ka musiała przez chwilę cierpieć katusze, zamknięta w jej objęciach, a później być świadkiem kilku innych gestów mających świadczyć o czułości. Pamiętała jednak, że babka nigdy nie brała jej w objęcia, kiedy były same.
- Dlaczego nie przybyli moi rodzice? - zapytała.
- Zostali wysłani - odpowiedziała gładko Ta’a Chume. - W bardzo pilnej i ściśle tajnej dyplomatycznej... misji. Tylko ja i moja najbardziej zaufana powierniczka wiemy, gdzie teraz przebywają. - Uczyniła gest w stronę jednego z członków świty, który natychmiast pospieszył, by narzucić królewski płaszcz na ramiona dziewczyny. Jego grube i miękkie fałdy ukryły ręce wojowniczki. Tenel Ka poczuła, że nie ma dość siły, by się przeciwstawić. - Zapewniam cię jednak - ciągnęła babka - że twoi rodzice powrócą tak szybko, jak bada mogli.
Po chwili pojawiło się ośmiu bardzo skąpo odzianych służących, którzy przynieśli dwa ogromne wyściełane trony, przeznaczone dla księżniczki i jej babki. Tenel Ka usiadła i dopiero wówczas zauważyła następnych co najmniej dwudziestu stojących na obrzeżach lądowiska przystojnych służących. Zamknęła oczy i westchnęła. Mogła była tego się spodziewać. Wyglądało na to, że podczas nieobecności rodziców dziewczyny, Ta’a Chume postanowiła powitać wnuczkę z wszelkimi możliwymi honorami - zapewne dlatego, by pokazać pragnącej zostać rycerzem Jedi dziewczynie, jak wspaniale jest być osobą należącą do królewskiego rodu.
Tenel Ka nie była tym zachwycona.
Trzej krzepko zbudowani młodzieńcy, odziani tylko w przepaski biodrowe, zajęli miejsca na samym środku lądowiska i zaczęli dawać pokaz akrobatycznych umiejętności. Inni służący, stojący nieco z boku, wyciągnęli instrumenty strunowe i flety, by akompaniować akrobatom podczas ćwiczeń. Obserwująca pokaz była monarchini pochyliła głową w stronę wnuczki i mruknęła:
- Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście.
Zdumiona Tenel Ka zamrugała.
Jej babka wykonała zamaszysty gest, jakby chciała objąć nim całe lądowisko.
- Wszystko, co widzisz - Hapes i sześćdziesiąt dwa inne światy - czekaj ą tylko na twoje rozkazy. - W głosie kobiety pojawiła się nuta perswazji. - Niewielu spośród tych, którym nie udaje się zostać rycerzami Jedi, czeka taka miła perspektywa. W przeciwieństwie do broni, z którą trzeba stawać do walki, sprawowanie politycznej władzy nie wymaga posługiwania się obiema rękami.
Tenel Ka skrzywiła się, nie tylko dlatego, by wyrazić opinię o niesprawiedliwym stwierdzeniu babki, iż nie udało się jej zostać rycerzem Jedi. W tej samej chwili jeden z akrobatów wykonał podwójne salto - figurę, którą wykonywała nieskończoną ilość razy i którą miała zamiar wykonać jeszcze nie raz. Kiedy codziennie ćwiczyła, przebywając w akademii Jedi, wykonywała także przewroty w tył i w przód, młynki i zwyczajne salta. Akademia Jedi... Już teraz zaczynała za nią tęsknić.
Jeszcze jedna rzecz, jakiej nigdy nie będę mogła robić - pomyślała, zaciskając wargi w ponurą linię.
Zamiast tego postanowiła skupić się na przyglądaniu twarzy akrobaty. Młodzieniec był naprawdę urodziwy, ale w tej chwili Tenel Ka zamieniłaby widok twarzy wszystkich strażników i służących stojących na lądowisku na chociażby przelotny błysk oblicza kogoś z grona przyjaciół: Jacena, Jainy, Lowbaccy czy nawet mistrza Skywalkera...
- Wiesz, co? - odezwała się babka, ponownie zbliżając usta do ucha dziewczyny, jakby dopiero teraz taka myśl przyszła jej do głowy. - Możliwe, że twoja rana jest sposobem, w jaki Moc pragnie dać ci do zrozumienia, iż nigdy nie miałaś zostać rycerzem Jedi... że twoim przeznaczeniem było zawsze rządzenie gromadą gwiezdną Hapes.
Tenel Ka poczuła, że powietrze z głośnym sykiem opuszcza jej płuca. Miała wrażenie, że na jej brzuch skoczył wielki rankor. Zastanawiała się jednak, czy może po raz pierwszy babka nie ma racji.
ROZDZIAŁ 9
Ogromna komnata audiencyjna świątyni na Yavinie Cztery miała taką dobrą akustyką, że do uszu wszystkich słuchaczy docierało każde słowo szepnięte na podwyższeniu. Dziś jednak na podium, widocznym w przeciwległym kącie sali, nie zajmował miejsca żaden wykładowca. Jaina szła powoli i niepewnie. Wielkie pomieszczenie było całkiem opustoszałe, jeżeli nie liczyć Jacena i Lowiego, siedzących na kamiennej ławie blisko podwyższenia.
Nie, nie całkiem opustoszałe. Umysł Jainy wypełniały wizerunki dumnej i pewnej siebie wojowniczki z Dathomiry: Tenel Ka wznoszącej czarką w geście przyjaźni, Tenel Ka zaplatającej długie włosy i przygotowującej się do rozpoczęcia ćwiczeń Jedi, Tenel Ka wspinającej się po zewnętrznym murze wielkiej świątyni... podciągającej się bez wysiłku, ręka za ręką. Posługując się Mocą, Jaina wyczuwała, że podobne myśli przelatują przez głowę jej brata bliźniaka.
Dosłownie kilka chwil po tym, kiedy dziewczyna zajęła miejsce obok Jacena, przez drzwi w bocznej ścianie weszła instruktorka i historyczka Jedi, Tionna. Podeszła i stanęła przed trojgiem siedzących uczniów. Jaina wyczuła, że na widok srebrzystowłosej Jedi nastrój jej brata uległ wyraźnej poprawie. Tionna zawsze uczyła ich, że powinni szukać wielu rozwiązań problemu, starać się wybrać najlepsze rozwiązanie i na wszystko spoglądać z różnej perspektywy. Jak zawsze, dziewczyna była urzeczona kryjącą się w perłowych oczach instruktorki mądrością zdobytą w ciągu wielu lat studiowania opowieści, legend i nauk starożytnych rycerzy Jedi.
Kiedy Tionna przemówiła, jej głos zabrzmiał, jak zwykle, miękko i melodyjnie.
- Mistrz Skywalker prosił mnie, żebym... pomogła wam czynić postępy we władaniu świetlnymi mieczami.
Jaina niespokojnie się poruszyła, nie chcąc nawet myśleć o śmiercionośnej broni, którą przypięła do pętli u pasa pomarańczowego kombinezonu.
Tionna gestem ręki zachęciła troje siedzących uczniów, by wstali.
- Proszę, wejdźcie teraz na podwyższenie, gdzie będziecie mieli więcej miejsca.
Jacen i Lowie zaczęli wchodzić po kamiennych stopniach, ale Jaina się ociągała, nie będąc pewna, czy mogłaby sprzeciwić się woli instruktorki. Kiedy jednak Tionna obdarzyła dziewczynę cierpliwym, wyrozumiałym uśmiechem, po czym zachęciła japo raz drugi, Jaina poszła w ślady brata i Wookiego.
Przy każdym kroku czuła, że rękojeść świetlnego miecza obija się o jej biodro, przypominając o ponurej rzeczywistości. Serce przerażonej dziewczyny waliło jak młotem, a na karku i czole wystąpiły krople lodowatego potu. Jaina uświadamiała sobie teraz bardzo dobrze, że kontynuowanie ćwiczeń świetlnym mieczem będzie nawet jeszcze trudniejsze, niż się spodziewała. Spoglądając na mocno zaciśnięte zęby brata, rozumiała, że Jacen także zmaga się z ogarniającym go przerażeniem. Chłopiec musiał się zorientować, co odczuwa jego siostra, gdyż odwrócił się i obdarzył j ą niepewnym uśmiechem.
- Chcesz usłyszeć dobry dowcip? - zapytał cicho.
Dziewczyna zmusiła się do uśmiechu.
- Czemu nie?
Jej odpowiedź zdumiała Jacena, który stanął na chwilę, aby zebrać myśli.
- No, dobrze - odezwał się w końcu. - Dlaczego android--mechanik nie jest nigdy samotny?
Jaina wzruszyła ramionami. Znała brata tak dobrze, iż wiedziała, że nie powinna nawet próbować odpowiadać.
- Ponieważ zawsze naprawia nowych przyjaciół!
Dziewczyna zachichotała, choć właściwie nie wiedziała, dlaczego. Była jednak wdzięczna bratu za to, że pozwolił jej chociaż trochę się odprężyć. Lowie także szczeknął na znak, że jest rozbawiony. W policzkach Tionny pojawiły się niewielkie dołki, a jej perłowe oczy rozjarzyły się aprobującym błyskiem. Było jasne, że instruktorka dobrze rozumie, jak ciężko musi być teraz wszystkim trojgu uczniom.
Następnie Tionna rozstawiła ich co dwa metry w ten sposób, aby byli zwróceni w tę samą stronę, po czym poleciła im ćwiczyć samymi rękojeściami, bez włączania energetycznych kling świetlnych mieczy. Jaina oczyściła umysł ze wszystkich innych myśli i starała się naśladować płynne, wyraziste gesty Tionny. Miała wrażenie, że uczy się ruchów i kroków nowego tańca.
Zapewne zadowolona z postępów, instruktorka Jedi zakończyła ćwiczenia i stanęła przed Lowbacca. Gestem dała znak Jainie, by stanęła obok niej, zwrócona twarzą w stronę Jacena. Przycisnęła guzik wyzwalający ostrze własnego świetlnego miecza. Z rękojeści broni wyskoczyła iskrząca się energią świetlista klinga.
- Proszę, zapalcie teraz swoje miecze - poleciła.
Chociaż przez twarz Jacena przemknęła zmarszczka niepewności, chłopiec po chwili zapalił własne szmaragdowozielone ostrze. Następnie, z cichym sykiem, ukazała się złocista klinga Lowiego, mająca barwę roztopionego brązu. Młody Wookie nie uniósł jednak ostrza broni.
- Och, niech pan będzie ostrożny, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee, przyczepiony do pasa na biodrze właściciela. -Wie pan przecież, że moje obwody są nadzwyczaj delikatne.
Jaina przygryzła dolną wargę, zamknęła oczy i przycisnęła guzik, umieszczony w rękojeści swojego miecza. Ostrze z głośnym sykiem obudziło się do życia. Jaskrawofloletowa łuna, w połączeniu z blaskiem bijącym od trzech innych energetycznych kling, przeniknął nawet przez jej zamknięte powieki, zalewając umysł dziewczyny falą oślepiająco barwnych wspomnień.
Fiolet. Kolor oczu złowieszczej Siostry Nocy Tamith Kai.
Srebro. Barwa fałdzistych szat Brakissa. Akademia Ciemnej Strony. Jacen i Jaina walczący ze sobą pod osłoną maskujących hologramów. Jakikolwiek błąd, popełniony przez jedno z nich, mógł zakończyć się śmiercią.
Brąz. Niemal w tym samym odcieniu co barwa złocistorudych włosów Tenel Ka. Odcięta ręka dziewczyny. Palce wciąż jeszcze zaciśnięte na rękojeści świetlnego miecza, który po chwili z hukiem eksploduje. Przerażenie malujące się na twarzy wojowniczki, kiedy szmaragdowa klinga broni przeniknęła przez jej ramię.
Szmaragdowa zieleń. Odcień otoczonych ciemniejszymi pierścieniami tęczówek Zekka. Jej były przyjaciel z Coruscant, który właśnie teraz przebywa w Akademii Ciemnej Strony. Uczy się i ćwiczy, jak władać ciemną stroną Mocy i jak służyć Drugiemu Imperium. A jeżeli Drugie Imperium zgodnie ze swoim planem zaatakuje Nową Republikę - tę samą Nową Republikę, której Jacen, Jaina i inni uczniowie Luke’a Skywalkera przysięgali bronić - będzie musiała przygotować się do walki. Jak mogłaby nie stanąć do walki w obronie Nowej Republiki, skoro jej matka pełniła funkcję przywódczyni?
Czy będzie musiała chwycić miecz świetlny i walczyć z Zekkiem, aby obronić przed nim własną matkę?
Jaina wydała cichy okrzyk i wyłączyła świetliste ostrze, a potem upuściła rękojeść na kamienną płytę podwyższenia. Cofnęła się, jakby nagle metalowy cylinder zamienił się w smoka kryat. W chwilę później, jak na rozkaz, zgasły ostrza wszystkich innych mieczy. Jaina wzdrygnęła się, chociaż poczuła prawdziwą ulgę.
Tionna popatrzyła z powagą na troje młodych podopiecznych, po kolei kierując na nich perłowe oczy. Pochyliła się, by podnieść porzuconą broń Jainy, a później usiadła na zimnych kamieniach podwyższenia i powiedziała:
- Usiądźcie, proszę. Chciałabym opowiedzieć wam pewną historię.
Jacen, Jaina i Lowbacca przysiedli jak najbliżej instruktorki Jedi, zapewne ciesząc się, że mogą dotrzymywać jej towarzystwa. Tymczasem Tionna wyprostowała się i oparła wiotkie ręce na kolanach. Snując opowieść, od czasu do czasu nimi poruszała, jakby tkała przed oczami słuchaczy niewidzialny gobelin.
- Przed wieloma tysiącami lat, kiedy na świecie panowało wielkie zło i wielkie dobro - zaczęła Tionna, a jej głęboki, melodyjny głos rozbrzmiał echem w wielkiej sali - żyła kobieta, która nazywała się Nomi Sunrider. Jej mąż, Andur, ćwiczył, pragnąc zostać rycerzem Jedi.
Pewnego razu Nomi i jej mąż wyruszyli w drogę, aby złożyć garść cennych adegańskich kryształów w darze nowemu mistrzowi Andura, ale zostali napadnięci przez grupę chciwych bandytów, którzy zamordowali męża Nomi i próbowali ukraść kryształy. Kiedy kobieta zorientowała się, że jej mąż nie żyje, chwyciła jego świetlny miecz i wywarła na mordercach Andura krwawą zemstę. Gdy uświadomiła sobie, co zrobiła, przepełniła ją taka odraza, że przysięgła nigdy więcej nawet nie dotykać rękojeści broni.
Pragnąc spełnić ostatnie życzenie umierającego męża, Nomi przekazała drogocenne kryształy jego mistrzowi Jedi. Przez jakiś czas przebywała u niego, opiekując się małą córeczką Vimą, po czym zaczęła ćwiczyć, pragnąc także zostać rycerzem Jedi. Uczyła się i wzrastała w mądrości i umiejętności władania Mocą, ale nadal wzdragała się przed dotykaniem miecza świetlnego, mimo iż jest to broń rycerzy Jedi.
Nadszedł jednak taki dzień, kiedy stwierdziła, że sama władza nad Mocą nie wystarczy do obrony bliskich, kochanych ludzi. Pragnąc ocalić i mistrza Jedi, i córkę, ponownie sięgnęła po miecz świetlny i walczyła nim w obronie tego, co uważała za słuszne i sprawiedliwe.
Tym razem dobrze rozumiała sens i znaczenie posługiwania się bronią Jedi - i od tego dnia walczyła, korzystając z całej potęgi jasnej strony Mocy. Nigdy jednak pochopnie nie wysuwała świetlistej klingi, chociaż wiedziała, że czasami bywa to konieczne. Pogodziła się z tym i została potężnym rycerzem Jedi. Była dzielną, waleczną wojowniczką.
Kiedy opowiadana przez Tionnę historia dobiegła końca, Jaina wzięła głęboki oddech. Ocknęła się, wychodząc niemal z transu, w jaki zawsze zapadała, kiedy słuchała opowiadań instruktorki. Uświadomiła sobie, że gdzieś zniknęła większa część przerażenia, które jeszcze niedawno odczuwała. Mimo to mięśnie miała nadal tak zmęczone i obolałe, jakby sama stawała do wszystkich walk, toczonych mieczem świetlnym przez Nomi Sunrider.
Poczuła, że w jej dłoń wślizguje się coś ciężkiego i masywnego. Spojrzała na palce i stwierdziła, że trzyma rękojeść świetlnego miecza, wsuniętą przez Tionnę.
- Na razie nie musisz włączać broni - odezwała się łagodnie instruktorka Jedi, spoglądając prosto w oczy Jainy. - Uważam, że na dzisiaj macie dosyć ćwiczeń.
ROZDZIAŁ 10
Zirytowana Tenel Ka stwierdziła, że lekarze są urodzonymi natrętami.
Piąta nadworna lekarka, jaka odwiedziła ją w ciągu takiej samej liczby godzin, nie przestawała przekonywać dziewczyny spokojnym, protekcjonalnym tonem. Przyznawała, że Tenel Ka ma absolutną rację nie chcąc mieć topornej kończyny w rodzaju tych, w jakie wyposaża się androidy. Tłumaczyła jednak, że dziewczyna nie powinna mieć nic przeciwko biomechanicznej protezie, do złudzenia przypominającej prawdziwą rękę. (Wszystko wskazywało na to, że lekarze znają ją lepiej niż ona sama.) Rozdrażniona Tenel Ka uniosła w końcu kikut ręki na znak, że się poddaje, i pozwoliła lekarce czynić swoją powinność. Kobieta sprawiała wrażenie zadowolonej z siebie i ani trochę nie zdumionej faktem, że wojowniczka wreszcie wyraziła zgodę.
Lekarka skinęła na jednego z pielęgniarzy. Mężczyzna podszedł i zaczął dokonywać pomiarów długości i obwodu kikuta lewej ręki księżniczki. Następnie jakaś pani inżynier przymocowała elektrody czujników na pokrytej bliznami skórze i zajęła się wysyłaniem krótkich elektrycznych impulsów w głąb ciała - w celu zmierzenia przewodności nerwów, jak oznajmiła dziewczynie.
W tym czasie pielęgniarz umieścił prawą rękę Tenel Ka w holograficznej komorze obrazowej. Za każdym razem, kiedy pani inżynier wysyłała kolejny impuls w głąb kikuta, pielęgniarz prosił, by siedziała nieruchomo, i uspokajająco poklepywał wojowniczkę po ramieniu. Mężczyzna z prawdziwą dumą wyjaśnił jej, w jaki sposób obraz, uzyskany w holograficznej komorze, zostanie odwrócony w celu uzyskania wzorca, według którego sporządzi się odlew jej nowej biosyntetycznej protezy.
Jak dzieci, pozbawione opieki starszych i pozostawione samym sobie na bazarze przy stoisku z łakociami, lekarki i pielęgniarze krążyli po komnacie, wydając polecenia i przygotowując się do zabiegu.
Tenel Ka nie zwracała uwagi na harmider, wywołany przez wiele osób mówiących naraz, i pogrążyła się we własnych myślach.
Jej rodzice wywodzili się z dwóch potężnych rodów: jednego z Hapes i drugiego z Dathomiry. Dziewczyna od dawna zatem wiedziała, jaka krew płynie w jej żyłach. Miała filozofię życia wyrytą w mózgu równie czytelnie jak poglądy na temat pochodzenia, lojalności i przyjaźni, a nawet własnych możliwości fizycznych - i, rzecz jasna, ograniczeń.
Czy jeżeli którykolwiek z tych pewników się zmieni, wszystkie inne także ulegną zmianie?
Od najmłodszych lat rodzice Tenel Ka wychowywali córkę w taki sposób, by umiała samodzielnie podejmować decyzje. Mówili jej, żeby przedtem dobrze wszystko przemyślała, kierując się w równej mierze faktami, rozsądkiem i osobistymi przekonaniami. Dziewczyna nie miała zatem zwyczaju siedzieć bezczynnie i czekać, aż inni zdecydują za nią. A jednak, od chwili, gdy straciła rękę, czyż właśnie nie siedziała bezczynnie i nie czekała, aż inni coś postanowią?
Niemal nie zareagowała, kiedy pani ambasador Yfra przyleciała w środku nocy, żeby potajemnie zabrać ją z akademii Jedi i odlecieć z Yavina Cztery. W ciągu kilku ostatnich dni pobytu na Hapes pozwoliła, żeby babka decydowała o tym, co dziewczyna będzie robiła, gdzie chodziła i z kim rozmawiała, kiedy szła spać, co jadła i w co się ubierała. A teraz dumna wojowniczka, która zawsze polegała na sile własnych mięśni i zawsze decydowała o tym, co zrobi, pozwalała dopasowywać sobie biomechaniczną protezę.
Czy naprawdę tak bardzo się zmieniła?
Moc stanowiła jakąś cząstkę także j ej ciała. Przepływała przez nią w ten sam sposób, w jaki płynęła w żyłach rodziców. Sztuczna ręka nie była wszakże częścią j ej organizmu. Jeżeli zgodzi się nosić protezę, tym samym pozwoli, by utrata ręki zmieniła ją o wiele bardziej, niż można byłoby sądzić od pierwszego rzutu oka. Co więcej, nie będzie to zmiana na lepsze. Dziewczyna wiedziała, że jeżeli komukolwiek pozwoli się zmienić w jakiś sposób, chciałaby stać się dzięki temu silniejsza albo mądrzejsza.
Z zamyślenia wyrwało ją brzęczenie serwomotorów. Tenel Ka uniosła głowę i ujrzała lekarkę i panią inżynier, trzymającą groteskową metalową rękę. Kończynę androida. Jej widok przypomniał dziewczynie toporną protezę, którą podobno dano byłemu pilotowi myśliwca typu TIE, Qorlowi, by posługiwał się nią od chwili, kiedy wrócił na służbę Drugiego Imperium. Tenel Ka pokręciła głową, wyrażając niemy sprzeciw.
- To, rzecz jasna, tylko prowizoryczne rozwiązanie - odezwała się lekarka tym samym doprowadzającym do szału protekcjonalnym tonem, co poprzednio. - Tylko po to, żebyś przyzwyczaiła się do czasu, kiedy będziemy mogli zsyntetyzować biomechaniczną rękę.
Tenel Ka właśnie w tej chwili uzmysłowiła sobie, że właściwie wcale tak bardzo się nie zmieniła. Pogodziła się z faktem, że odtąd będzie posługiwała się Mocą, jeżeli zaistnieje taka potrzeba. Nie sprzeciwi się, żeby Moc pomagała jej w tej czy w innej sprawie. Nie zgadzała się jednak, aby na jej życie miała wpływ maszyna.
- Nie - wychrypiała cicho, kiedy lekarka podeszła, by przymocować metalową protezę do kikuta. Pani inżynier niepewnie cofnęła się o krok, ale lekarka zachowywała się, jakby Tenel Ka nie odezwała się ani słowem.
- To część procesu, dzięki któremu poczujesz się znów sobą-rzekła nadal tak samo protekcjonalnie. - W tej chwili właśnie takiej protezy najbardziej potrzebujesz.
- Nie - powtórzyła Tenel Ka, buntowniczo zaciskając zęby. W jej piersi wezbrał gniew na myśl o tym, że zarozumiała i arogancka pani doktor śmie twierdzić, iż wie, co jest dla dziewczyny najodpowiedniejsze.
Kobieta pokręciła głową i pochyliła się, jakby strofowała małe dziecko.
- Posłuchaj - powiedziała. - Zgodziłaś się przecież, że dostaniesz nową rękę...
- Zmieniłam zdanie - odparła dziewczyna. Zgrzytnęła zębami, usilnie starając się utrzymać gniew na wodzy.
Usta pani doktor nadal rozciągały się w uśmiechu, ale z oczu kobiety wyzierało ponure zdecydowanie... dowodzące, że lekarka nigdy w życiu nie pozwoli, by ktokolwiek się jej sprzeciwiał - a już w żadnym wypadku nie j e j pacjentka. Nie przestając paplać, gestem dała znak pani inżynier, by pomogła jej przymocować kończynę androida do kikuta dziewczyny. Zapewne uważała, że czyniąc swoją powinność, potrafi pokonać wolę pacjentki siłą własnej woli.
- Posługiwanie się biomechaniczną ręką nie przynosi nikomu żadnej ujmy - ciągnęła. - Nawet twój wielki mistrz Jedi, Luke Skywalker, posługuje się protezą.
Tenel Ka musiała w duchu przyznać, że wybór, jakiego dokonał mistrz Skywalker, nie świadczy bynajmniej o słabości. Nie sprawia, że jej nauczyciel jest kimś gorszym czy uboższym. Zapewne musiał także przeżyć trudne chwile, zanim podjął właśnie taką decyzję. Teraz ona musi podjąć swoją. Mistrz Jedi nie wymagałby od niej, żeby postąpiła wbrew własnej woli... tak samo jak nie wymagałby tego od niej nikt inny spośród ludzi otaczających ją tu, na Hapes.
- Nowa ręka będzie wyglądała prawie tak samo jak prawdziwa - tłumaczyła pani doktor irytująco kojącym tonem. - Musisz wiedzieć, że twoja babka zgodziła się pokryć wszystkie koszty.
Kiedy chłodna metalowa kończyna dotknęła kikuta ręki dziewczyny, ta straciła w końcu panowanie nad własnym gniewem.
- Nie! - krzyknęła, nieświadomie posługując się Mocą, by odepchnąć od siebie i lekarkę, i panią inżynier. Kończyna androida jednak pozostała, przytwierdzona do jej skóry na podobieństwo zrakowaciałej narośli. - Powiedziałam: NIE!
Tym razem Tenel Ka świadomie użyła Mocy, by oderwać protezę od kikuta ręki. Odrzuciła ją w stronę najbliższej ściany. Proteza roztrzaskała się o kamienny mur z głośnym brzękiem, a zmiażdżone podzespoły bezwładnie opadły na wyłożoną płytkami posadzkę komnaty.
Wszyscy obecni w pomieszczeniu ludzie zaczęli chwytać powietrze jak pozbawione wody ryby. Na dziewczynę skierowały się dziesiątki przerażonych, zalęknionych oczu.
Tenel Ka czując, że jej złość minęła, odezwała się znów spokojnie, chociaż stanowczo:
- I mówiłam to poważnie.
ROZDZIAŁ 11
Jacen czuł, że z jakiegoś powodu, którego sam nie potrafił określić, zawodzenie silnika i drgania kadłuba małego skoczka typu T-23 zarazem drażnią go i koją.
Em Teedee, jak zwykle towarzyszący Lowiemu w ciasnej kabinie, zwiększył moc wyjściową, żeby jego piskliwy głos mógł być słyszalny pomimo jęku silników.
- Naprawdę, panie Lowbacco, nie rozumiem, jaki sens może mieć takie latanie nad dżunglą, zwłaszcza że nie zmierza pan do określonego celu.
Lowie cicho warknął, a mały android-tłumacz natychmiast odpowiedział:
- Leczniczy? Nie rozumiem. A jeżeli nawet, wydaje mi się, że wykonywanie jakiegokolwiek ćwiczenia byłoby o wiele korzystniejsze niż latanie nad wierzchołkami drzew.
Zamyślona Jaina, siedząca w ciasnej kabinie skoczka na fotelu dla pasażera, ustawionym obok fotela Lowiego, bawiła się rękojeścią świetlnego miecza.
- Prawdę mówiąc, próbowaliśmy już tego, Em Teedee - rzekła. - Ostatnio jednak wygląda na to, że każde ćwiczenie, jakie wykonujemy, tylko przypomina nam o różnych rzeczach, o których chcielibyśmy zapomnieć.
Jacen był zaskoczony, słysząc, że jego siostra odpowiada nieznośnemu androidowi tak samo cierpliwie, jak uczynił to przed chwilą Lowie... bez cienia irytacji, jak prawdziwa przyjaciółka.
Pamiętał o tym, że upłynął cały dzień od chwili, kiedy któreś z nich odważyło się ponownie włączyć miniaturowe urządzenie. Zapewne wszyscy mieli nadzieję, że trajkotanie małego androida wypełni pustkę, o której żadne nie chciało nawet myśleć.
Jacen doszedł do wniosku, że mimo to jednak czegoś brakowało. W normalnych okolicznościach siedziałby, wciśnięty w kąt na bagaż znajdujący się za fotelem dla pasażera... Z radością znosiłby tę niewygodę, gdyby mogła lecieć z nimi Tenel Ka, zajmująca zwykle jego obecne miejsce.
- O rety! - odezwał się Em Teedee. - Nie do wiary, jak mało wrażliwe potrafią być moje procesory! Wszyscy państwo myśleliście o pani Tenel Ka, prawda? Strasznie mi przykro.
Jacen ujrzał, że Lowie wyciąga rękę, aby delikatnie poklepać obudowę androida. Wyglądało na to, że młody Wookie pragnie pocieszyć urządzenie. Teraz, kiedy Em Teedee zaczął mówić na temat, którego przyjaciele starali się nie poruszać w rozmowach, Jacen odczuł nieobecność wojowniczki z Dathomiry z jeszcze większą siłą.
- Już dobrze, Em Teedee - odezwała się Jaina. -.Wszyscy za nią tęsknimy.
Jacen westchnął.
- Jaka szkoda, że nie mogę z nią porozmawiać.
Jaina, Lowie i Em Teedee po kolei przyznawali mu rację. W następnej chwili, jakby wszyscy omówili to zagadnienie i wyrazili zgodę, młody Wookie zatoczył skoczkiem łuk nad dżunglą i skierował maszynę z powrotem w stronę akademii Jedi.
Mistrz Luke Skywalker popatrzył na małego baryłkowatego robota. Obaj stanęli właśnie przed wrotami hangaru znajdującego się na najniższym poziomie wielkiej świątyni.
- Nie, nic mi nie jest, Artoo - odparł, odpowiadając na pytający gwizd automatu. - Muszę tylko podjąć decyzję w pewnej sprawie.
Zmarszczywszy brwi, mistrz Jedi zaczął przypominać sobie szczegóły bezpośredniego połączenia, jakie nawiązał niedawno z królewskim Pałacem Fontann na Hapes. Niestety, nie udało mu się porozmawiać ani z księciem Isolderem, ani z Teneniel Djo, rodzicami Tenel Ka. Zamiast nich na ekranie komunikatora pojawił się wizerunek twarzy Ta’a Chume, matriarchini królewskiego rodu. Kobieta oznajmiła mu bardzo stanowczo, że rodzice dziewczyny przebywają daleko od systemu gwiezdnego Hapes i rozmowa z nimi jest niemożliwa. Stwierdziła również, że młoda księżniczka wciąż jeszcze nie może otrząsnąć się z szoku, jaki przeżyła, wykonując ćwiczenia Jedi. Była monarchini oświadczyła, że absolutnie nie może być mowy o tym, aby pozwolono jej z kimkolwiek rozmawiać. Powiedziawszy to, Ta’a Chume bez uprzedzenia przerwała połączenie, co sprawiło, że Luke zaniepokoił się jeszcze bardziej.
Babka Tenel Ka nigdy nie pochwalała drogi życia, jaką obrała wnuczka. Ascetyczna starszawa kobieta zawsze pragnęła, aby dziewczyna stała się przebiegłym i podstępnym politykiem, z którego mogła być naprawdę dumna... kimś podobnym do niej.
Luke zastanawiał się, co się stanie, jeżeli babka Tenel Ka, zamiast pocieszać i wspierać dziewczynę po przeżytym wstrząsie, postanowi wykorzystać jej słabość do własnych celów. Nie mając obok siebie ani Teneniel Djo, ani Isoldera, u których znalazłaby duchowe wsparcie, Tenel Ka mogła być zbyt przygnębiona, odrętwiała albo oszołomiona, żeby osobiście decydować i dokonywać wyborów. Możliwe, że bez zastanowienia zaakceptuje każdą decyzję, którą w jej imieniu podejmie stara matriarchini.
Mistrz Skywalker pokręcił głową. Nawet jeżeli pominąć problemy natury politycznej, dziewczyna nie mogła znaleźć u babki należytego wsparcia. Luke przypomniał sobie ścisłą więź, jaką czworo młodych przyjaciół zadzierzgnęło w ciągu wielu godzin wspólnej nauki i ćwiczeń w akademii Jedi. Młoda wojowniczka z Dathomiry powinna przebywać teraz w towarzystwie właśnie takich osób. Tenel Ka potrzebowała bezinteresownej troski, którą mogli otoczyć ją Jacen, Jaina i Lowbacca.
Luke nie miał zamiaru wpływać na decyzję Tenel Ka w sprawie tego, czy dziewczyna pozostanie na Hapes, czy powróci na Yavin Cztery. To powinno zależeć tylko od niej. Był także pewien, że księżniczka może zaufać każdemu kompetentnemu medycznemu androidowi, iż potrafi zatroszczyć się ojej fizyczną ranę. Wojowniczka potrzebowała jednak przyjaźni i wsparcia ze strony trojga przyjaciół, żeby zaleczyć ranę zadaną jej duchowi i samodzielnie podjąć decyzją, jak ułożyć sobie dalsze życie.
Luke uśmiechnął się, kiedy ujrzał, jak Lowbacca manewruje gwiezdnym skoczkiem typu T-23, by osadzić go w hangarze na płycie lądowiska. Pozostali młodzi Jedi także odnieśli duchowe rany. Mistrz Skywalker wyprostował się i ruszył w stronę skoczka.
- Wydaje mi się, że powinniśmy dokonać kilku podstawowych testów na pokładzie „Ścigacza Cieni”, Artoo - powiedział. - Musimy przygotować go do lotu.
Mały baryłko waty robot zapiszczał i zaświergotał, zadając mistrzowi Jedi jakieś pytanie.
- Tak - odrzekł Skywalker. - Już podjąłem decyzję.
Od chwili kiedy Luke oznajmił, że mimo wszystko zabierze ich, aby mogli zobaczyć się z Tenel Ka, Jaina czuła przypływ krążącej w żyłach adrenaliny. Jak szalona pobiegła do komnaty, porwała czysty kombinezon i kilka innych drobiazgów, po czym zapakowała wszystko razem z mieczem świetlnym do niewielkiego płóciennego worka. Wybiegła z pomieszczenia, przemknęła po rozbrzmiewających echem korytarzach i kamiennych schodach, ale kiedy znalazła się na lądowisku, na którym już czekał gotowy do startu statek, zorientowała się, że właściwie nie ma pojęcia, co zabrała.
Chwilę wcześniej przez lądowisko śmignął Jacen. Trzymając zgarnięty w pośpiechu stos czystych ubrań pod jedną pachą i miecz świetlny pod drugą, wbiegł po opuszczonej rampie, wystającej z lśniącego kadłuba „Ścigacza Cieni”. Jaina nie zwolniła, wbiegając po rampie tuż za bratem. Jak zawsze, zachwycała się widokiem niewielkiego statku, a zwłaszcza kadłuba pokrytego błyszczącym kwantowym pancerzem. Maszyna była kiedyś najnowocześniejszą jednostką skonstruowaną w imperialnej stoczni. Po tym, jak mistrz Skywalker i Tenel Ka skorzystali z okazji, aby zabrać na pokładzie statku bliźnięta i Lowiego z Akademii Ciemnej Strony, Nowa Republika przekazała „Ścigacza Cieni” mistrzowi Jedi do osobistego użytku.
W końcu po rampie wbiegł Lowie, przytrzymując Em Teedee i miecz świetlny. Luke polecił wówczas Artoo-Detoo unieść pochylnię. „Ścigacz Cieni” oderwał się od lądowiska.
Kiedy repulsory statku pozwoliły mu wznieść się wysoko nad polanę, Jainę przeniknął dreszcz podniecenia. Po chwili włączyły się silniki napędu podświetlnego i wkrótce porośnięty dziewiczą dżunglą mały księżyc przemienił się w szmaragdową kulę. Dziewczyna nie pamiętała niemal niczego, co działo się w ciągu kilku ostatnich gorączkowych chwil przed startem. Rozejrzała się w nadziei, że może zauważy coś, co pozwoliłoby im lecieć jeszcze szybciej.
Siedzący za nawigacyjną konsoletą Lowie zaryczał gromko, co zabrzmiało jak pytanie.
- Nie, jestem pewien, że nie - odparł Em Teedee. - Mistrz Luke nie potrzebuje, żebyśmy pomagali mu określać parametry trajektorii lotu, która pozwoli nam jak najszybciej dolecieć do celu.
Jaina ujrzała, że wuj. odwrócił głowę i uśmiechnął się do młodego Wookiego.
- Za kilka minut powinniśmy osiągnąć prędkość światła -powiedział. - Dlaczego nie mielibyście odprężyć się i trochę odpocząć?
Jaina głęboko odetchnęła i zaczęła przyglądać się widocznym przez iluminator gwiazdom... podobnym do błyszczących klejnotów tonących w bezkresnym czarnym oceanie. W pewnej sekundzie każdy świetlisty punkcik zamienił się w długą jaskrawą linię. „Ścigacz Cieni” gładko wślizgnął się do nadprzestrzeni.
Troje młodych uczniów Jedi stwierdziło jednak, że są zbyt podnieceni, aby udać się na odpoczynek. Wszyscy spędzili pozostałą część podróży, usiłując się czymś zająć. Jaina i Lowie mieli właśnie zdjąć czołową płytę, kryjącą panel rufowych stabilizatorów ciągu, aby przekonać się, jak funkcjonują, kiedy Luke Skywalker oznajmił, że zbliżają się do rodzimej planety Tenel Ka.
Troje przyjaciół natychmiast rzuciło się do sterowni. Kiedy zajęli miejsca na fotelach ustawionych za plecami mistrza Jedi, Lowbacca zmrużył oczy i zaczął przepatrywać widoczny przez iluminator system gwiezdny. Jaina zauważyła jednak, że na porośniętej długą rudobrązową sierścią twarzy Wookiego maluje się zdziwienie. Spojrzała przez iluminator, ale w pobliżu statku nie ujrzała żadnej planety, która mogła być Dathomirą.
- To dziwne - odezwała się w końcu. - Na podstawie opisów, i atlasów gwiezdnych mogłabym przysiąc, że znajdujemy się. w systemie gwiezdnym Hapes.
Jej wuj obrócił fotel pilota i popatrzył w oczy swoich uczniów.
-Rzeczywiście przelatujemy przez system gwiezdny Hapes - oznajmił z powagą. - Wydaje mi się, że najwyższy czas, abym zdradził wam pewną tajemnice.. Tenel Ka jest kimś więcej niż tylko prostą wojowniczką pochodzącą z zacofanego świata.
ROZDZIAŁ 12
Barczysty i krzepki Norys, niedawny przywódca gangu Zagubionych, a obecnie nowy kandydat na szturmowca, rozłożył przed sobą na pryczy wszystkie części białego pancerza. Przez chwilę uważnie się im przyglądał, po czym zaczął wkładać błyszczącą zbroję -jedną część po drugiej - ciesząc się tą czynnością jak małe dziecko.
Najpierw włożył buty, twarde i odporne. Później nagolenniki, osłony łydek i płytki chroniące uda, a po nich pancerz osłaniający tors, naramienniki oraz części kryjące obie ręce. W końcu wsunął dłonie w giętkie, ale wytrzymałe rękawice. Czuł się, jakby jego ciało zostało umieszczone we wnętrzu androida-mordercy, chronionego przez nieprzenikliwy pancerz automatu do zabijania.
Norys pozwolił sobie na pełen satysfakcji uśmiech. To wszystko było o wiele bardziej imponujące niż cokolwiek, czego dokonali członkowie jego gangu, kiedy jeszcze przebywali w podziemnych korytarzach na Coruscant. On sam uchodził wówczas za najgroźniejszego, najzłośliwszego i najbardziej brutalnego zabijakę spośród członków gangu. Teraz mianowano go kandydatem na szturmowca, co było jednak czymś lepszym... o wiele lepszym.
Wszyscy jego byli podwładni stali się także kandydatami na żołnierzy i przechodzili intensywne szkolenie. Norys jednak nie wątpił, że ze wszystkich nowych rekrutów okaże się najlepszy, podobnie jak był kimś najsilniejszym spośród Zagubionych.
Jeżeli chodziło o wady jego obecnej sytuacji, przestał być panem samego siebie. Nie mógł robić tego, co mu się podobało. Musiał wykonywać rozkazy wydawane przez Drugie Imperium. Mając jednak pancerz taki jak ten i czując potęgę wojskową wszystkich, którzy dobrze służyli Imperatorowi, doszedł do przekonania, że niczego nie żałuje. A poza tym, jeżeli okaże się kimś wartościowym, z pewnością awansuje. Będzie mógł wtedy dowodzić oddziałem żołnierzy. Możliwe, że nawet zostanie pilotem myśliwca typu TIE. Bez wątpienia uzyska większą władzę i zada o wiele więcej strat, niż mógłby marzyć wówczas, kiedy był tylko zwyczajnym przywódcą gangu.
Jego przyszłość malowała się w różowych barwach.
Ostatnią częścią pancerza szturmowca był twardy biały hełm, wyposażony w czarne gogle, mikrofon i miniaturowe głośniki, dzięki którym inni mogli słyszeć jego słowa. Norys włożył biały czerep na głowę i nacisnął, aż usłyszał chrupnięcie umieszczonych na karku mocujących zatrzasków. Przez chwilę stał nieruchomo, całkowicie opancerzony, całkowicie chroniony... Już nie był tchórzem znęcającym się nad słabszymi, odzianym w brudne łachmany i dysponującym tylko tym, co udało mu się znaleźć albo ukraść w podziemiach.
Przemienił się w kogoś, z kim musieli liczyć się wszyscy inni. Stał się szturmowcem.
Wyszedł na korytarz, starając się jak najgłośniej uderzać opancerzonymi butami o metalowe płyty gwiezdnej stacji. Ich dźwięk sprawiał mu prawdziwą radość.
Zapamiętał układ korytarzy i pomieszczeń Akademii Ciemnej Strony. Dobrze wiedział, dokąd iść, aby dotrzeć do prywatnej sali treningowej, gdzie kazał mu się stawić stary Qorl, były pilot myśliwca TIE. Kiedy stanął przed zamkniętymi drzwiami, wystukał kombinację cyfr, która była kodem umożliwiającym wejście. Kiedy Qorl zapoznawał go z tajnym szyfrem, Norys poczuł, że przenika go dreszcz podniecenia. Teraz cierpliwie stał i czekał, aż komputer zarejestruje jego żądanie i wpuści do środka sali.
W końcu masywne drzwi się rozsunęły, wydając odgłos podobny do syku rozzłoszczonego węża. Norys śmiało wkroczył do opancerzonego pomieszczenia, a podwoje zamknęły się za jego plecami.
Pośrodku sali treningowej czekał Qorl. W owiniętej czarną tkaniną lewej dłoni trzymał paskudnie wyglądającą włócznię. Palce kończyny androida, którą zastąpiono jego rękę, ściskały połyskujący trzonek broni z siłą wystarczającą, aby zgnieść metal. Przypominający trójząb koniec włóczni składał się z głównego szpica i dwóch bocznych, lekko zakrzywionych i podobnych do zębatych smoczych ogonów.
- Spóźniłeś się - przemówił Qorl.
Cofnął kończynę androida... iż całej siły, jaką zapewniały mu serwomotory, cisnął śmiercionośną broń w Norysa!
Młodzieniec zamarł. Zaskoczony, przyglądał się bezradnie, jak ostrze włóczni szybuje ku chroniącej jego tors opancerzonej płycie. Zdołał tylko wrzasnąć:
- Hej!
Ogarnięty paniką, nie zwrócił uwagi na to, że jego pełen przerażenia głos został wzmocniony przez elektroniczne obwody hełmu. W następnej chwili szpic włóczni trafił go z taką siłą, że Norys zachwiał się, cofnął i omal nie przewrócił.
Uderzył o metalową ścianę tak silnie, że hełm zadźwięczał, kiedy zetknął się z metalowym przepierzeniem. W oczach Norysa pojawiły się dziwne błyski, zapewne pierwsze oznaki zbliżającego się omdlenia. Młodzieniec spodziewał się, że ujrzy trzonek sterczący ze środka serca, i czekał, aby nerwy przesłały do mózgu impulsy przedśmiertnego bólu. Chciał wrzasnąć, że Qorl, jego rzekomy nauczyciel, zdradził go, okazując się podstępnym mordercą...
W następnym ułamku sekundy jednak, gdy odzyskał zdolność trzeźwego myślenia, usłyszał grzechot, z jakim ostrze włóczni upadło na płyty posadzki. Zdumiony, spojrzał na okrywający jego pierś biały pancerz i zobaczył jedynie niewielkie wgniecenie w miejscu, gdzie trafiło go ostrze broni.
- Dlaczego to zrobiłeś? - krzyknął.
W sali treningowej rozległ się głos starego pilota; cichy, chociaż trochę burkliwy:
- By nauczyć cię szacunku dla pancerza szturmowca - odparł Qorl. - A także, by cię przestrzec, żebyś nie czuł się nazbyt pewny siebie. Tak jest, ta zbroja jest wystarczająco wytrzymała, by ochronić cię przed różnymi broniami, na przykład takimi jak ta toporna włócznia.
Były pilot myśliwca TIE ruchem głowy wskazał uzębiony szpic broni, spoczywającej teraz na posadzce. Norys schylił się i chwycił włócznię. Zmrużył oczy i ogarnięty wściekłością, popatrzył na nauczyciela. Stary pilot zrobił z niego wariata. Norys czuł, jak w jego żyłach zaczyna pulsować niebezpieczny gniew. Zamierzał unieść trójzębną włócznię, żeby cisnąć w starego pompatycznego durnia.
- Nie myśl jednak, że twój pancerz jest nieprzenikliwy - ciągnął Qorl. Sięgnął do kieszeni munduru, wyciągnął śmiercionośny pistolet blasterowy i wymierzył go prosto w pierś Norysa. - Na przykład strzał z tego blastera może przedziurawić pancerz równie łatwo, jakbyś w ogóle nie miał go na sobie.
Norys zdrętwiał. Czując, że jego myśli gnają jak szalone, wpatrywał się w złowieszczą krótką lufę. Co właściwie takiego uczynił? Dlaczego Qorl był taki rozdrażniony? Norys się zastanawiał, czy jednak nie powinien wytrącić włócznią blaster z dłoni pilota, a później go obezwładnić. Staruch z pewnością na to zasłużył.
Tymczasem Qorl uchwycił pistolet za lufę, obrócił i podał No-rysowi w ten sposób, by młodzieniec mógł pochwycić rękojeść broni.
- Weź to - mruknął oschle. - Od dzisiaj to będzie twój pistolet. Norys upuścił włócznię na posadzkę, a później niepewnie wyciągnął rękę i zacisnął palce na kolbie. Czuł się bardzo dobrze, kiedy trzymał broń w okrytej rękawicą dłoni.
Qorl kiwnął głową, zachęcając go, by podszedł bliżej.
- Będziesz ćwiczył; wprawiał się w strzelaniu do celu - oznajmił, po czym udał się w stronę umieszczonego obok drzwi panelu kontrolnego.
Szare, pochłaniające światło ściany pozbawionego okien pomieszczenia nagle zalśniły i rozbłysnęły.
Norys stwierdził, że znajduje się w wilgotnej, mrocznej jaskini. Ujrzał zwieszające się ze sklepienia i ścian długie, ostro zakończone stalaktyty, z których ściekały krople wody. Z dna groty sterczały groźne stalagmity, podobne do tępych noży. Gdzieś z oddali dobiegał szmer niewidocznej płynącej wody, a blade światło sprawiało wrażenie, że wysącza się z głębi szarej skalnej ściany. Mimo oczywistej przemiany, jaka zaszła w wyglądzie pomieszczenia, Norys nie mógł wyczuć żadnej różnicy zapachu powietrza, jakie przedostawało się przez filtry umieszczone w jego hełmie.
- Ściany tej komory pochłaniają energię blasterowych strzałów - odezwał się Qorl. - Twoja broń już została nastawiona na największą siłę rażenia. Właściwie nie powinno być szarpnięcia wywołanego odrzutem, ale musisz wiedzieć, co poczujesz, kiedy będziesz celował, strzelał i trafiał do celu. A teraz uważaj. Obserwuj je, kiedy będą cię atakowały.
- Co mam obserwować? - zapytał Norys, rozglądając się w prawo i w lewo. - Co ma mnie zaatakować?
Wygląd jaskini uległ kolejnej zmianie. Wilgotna grota sprawiała teraz jeszcze bardziej złowieszcze wrażenie. Gogle hełmu trochę ograniczały zdolność widzenia i Norys próbował wziąć na to poprawkę. Ze wszystkich stron naraz słyszał pomruki i skrzeczenia dziwnych stworzeń. Nie potrafiłby powiedzieć, czy należą do gatunku owadów, czy gryzoni, ale odgłosy brzmiały groźnie i ponuro, jakby każde zwierzę w jaskini mogło okazać się drapieżnikiem.
Młodzieniec często polował, przemierzając najniższe poziomy podziemi Coruscant. Tropił gigantyczne ślimaki pełzające po granitowych ścianach, obdarzone kłami pająkokaraluchy, zmutowane ogromne szczury... Intuicja mówiła mu, że to pomieszczenie jest tylko salą treningową, jedną z wielu w Akademii Ciemnej Strony. Nie sądził, żeby mogło grozić mu jakiekolwiek niebezpieczeństwo. A jednak...
Jaskinia rzeczywiście wyglądała jak prawdziwa...
Nagle Norys usłyszał rozdzierający uszy pisk. Zobaczył, że jakieś stworzenie oderwało się od sklepienia i zatoczywszy krąg, zaczęło pikować wprost na niego. Miało ogromne, przecięte szczelinami ślepia. Norys wyraźnie widział spiczaste uszy i coś na kształt wystających z czubka łba anten. Kiedy stworzenie obniżyło lot, dostrzegł także ostre jak igły kolce, jakimi były zakończone końce łopoczących skrzydeł.
Mynock. Stworzenia nie cieszyły się opinią groźnych drapieżników, ale widząc paskudnie wyszczerzone kły i ostre pazury, Norys doszedł do wniosku, że ten mynock nie wygląda na potulnego.
Wymierzył blaster i wypuścił ognistą smugę, ale błyskawica przeleciała dosyć daleko od celu. Trafiła jakiś stalaktyt i zbudziła cztery inne rozgniewane latające stwory. Mynocki, rozwścieczone tym, że ktoś śmiał zakłócić ich mroczny sen, rzuciły się do ataku.
Norys strzelał, raz po raz przyciskając guzik spustowy i kierując lufę ku coraz innym celom. Obserwował, jak jaskrawe błyskawice rozjaśniaj ą ciemności wilgotnej groty. Świetliste smugi oślepiały go, wskutek czego tylko z trudem mógł widzieć pomimo ciemnych gogli hełmu, chroniących jego oczy.
Diabelskie mynocki pikowały ku niemu, nic sobie nie robiąc ze śmiercionośnych strzałów.
To było niesprawiedliwe! Miał przecież tylko ćwiczyć; wprawiać się w celowaniu. Powinien był mierzyć do tarczy strzelniczej albo, ukryty za parapetem jakiegoś okna, strzelać do idącej ulicą i niczego nie przeczuwającej ofiary, jak często czynił, kiedy mieszkał w podziemiach Coruscant.
Kolejna blasterowa błyskawica chybiła celu. Mynocki krążyły teraz nad jego głową, machając skrzydłami i drażniąc szarpiącymi nerwy, przenikliwymi piskami. Norys zastanawiał się nawet, czy Qorl złośliwie nie przestawił celownika broni, żeby strzały jego ucznia nie trafiały stworzeń.
Nagle uświadomił sobie, że przez cały czas niewłaściwie mierzył. A zatem to on był winien. Kierował lufę pistoletu, ogarnięty panicznym strachem. Działając w pośpiechu, nie miał szansy oddania celnego strzału.
Ujrzał, że pierwszy mynock rzucił się na niego, szczerząc długie kły i wyciągając kolce. Norys poświęcił sekundę, by dokładnie wymierzyć, i dopiero potem przycisnął spust broni. Posłał długą błyskawicę, która skwiercząc, przemknęła przez ciało potwora. Mynock wydał dziwny bulgoczący dźwięk, a później opadł na dno jaskini, gdzie nadział się na jeden ze stalagmitów.
- Tak! - zawołał triumfująco Norys... ale po chwili zobaczył, że wokół jego głowy krążą trzy inne mynocki, widocznie zwabione okrzykiem. Znów strzelił i znów chybił. Stworzenia atakowały go teraz z przodu, z tyłu i z boków. Norys odwrócił się, ale pamiętał, żeby najpierw pomyśleć, a potem skierować lufę broni, wymierzyć i strzelić. Trafił drugiego mynocka.
Tymczasem od sklepienia oderwały się dwa następne, ale chłopak obrócił górną część ciała i zmusił się do poświęcenia sekundy na skupienie uwagi. Jedno z ostatniej dwójki stworzeń zaatakowało go od tyłu. Ostre kolce niemal musnęły biały pancerz szturmowca.
Norys zlekceważył ten atak. Starannie wymierzył w drugiego potwora i zestrzelił go w locie.
- Mam cię! - krzyknął i zaczął uważnie mierzyć do innych stworzeń, jednego po drugim. Nauczył się celować. Nauczył się, jak być śmiertelnie skuteczny.
W końcu widząc, że lampka na obudowie modułu zasilania blastera mruga na znak, że zasób energii jest bliski wyczerpania, znieruchomiał i czekał... ale od sklepienia jaskini nie oderwało się żadne inne stworzenie. Norys zmrużył oczy i spoglądał przez gogle, w każdej chwili gotów odeprzeć nowy atak.
Ściany wilgotnej groty znów zalśniły i zniknęły, zastąpione przez szary metal sali treningowej. Z wolna Norys zaczął się odprężać.
- Dobrze - pochwalił Qorl.
Młodzieniec odwrócił się i ujrzał starego pilota stojącego obok pulpitu aparatury kontrolnej. W podnieceniu, wywołanym ćwiczeniami, Norys zupełnie zapomniał o obecności wojskowego instruktora.
- To była doskonała zabawa - powiedział. - Zaczynało mi iść całkiem dobrze.
Rzucił okiem na blaster, zastanawiając się, kiedy znów będzie mógł się nim posłużyć. Był ciekaw, kiedy otrzyma zgodę na strzelanie do prawdziwego celu.
- Poradziłeś sobie całkiem nieźle, Norysie - odezwał się znów Qorl. - Musisz wszakże pamiętać o jednym: Mynocki nie odpowiadają ogniem na twoje strzały.
Stary pilot przycisnął na pulpicie jeszcze jeden guzik i drzwi pomieszczenia się rozsunęły.
- Chodźmy; musimy teraz udać się do sali wykładowej - oznajmił. - Zapewne wszyscy inni już tam czekają. Nasz wielki wódz zamierza wygłosić przemówienie do wszystkich osób przebywających na pokładzie Akademii Ciemnej Strony.
Zaczekał, aż Norys przejdzie przez próg, po czym ruszył za nim.
Zekk był pełen wiary we własne siły. Dziesiątki innych uczniów, mających zostać Ciemnymi Jedi, zgromadziło się w sali wykładowej, w której mistrz Brakiss i Tamith Kai zapoznawali ich z właściwościami ciemnej strony Mocy.
Młodzieniec miał na sobie watowany kombinezon, sporządzony z czarnej wytrzymałej skóry. Lekko uniósłszy głowę, siedział dumnie wyprostowany. Miecz świetlny swobodnie zwisał u jego boku. Po kilku miesiącach intensywnych ćwiczeń młodzieniec traktował broń jako coś oczywistego i swojskiego. Miał wrażenie, iż ciemny cylinder jest częścią jego samego, przedłużeniem jego ciała. I właśnie ten fakt, bardziej niż cokolwiek innego, upewniał go, że powinien zostać rycerzem Jedi. Zawsze był samotnikiem, ale wiedział, że jest najlepszym, najpotężniejszym spośród wszystkich uczniów mistrza Brakissa. Od czasu do czasu inni uczniowie rzucali na niego ukradkowe spojrzenia. Zapewne zazdrościli, że w tak krótkim czasie Zekk wszystkich prześcignął; nawet tych, którzy od wielu miesięcy przebywali w Akademii Ciemnej Strony.
A przecież Zekk miał najważniejszy powód, by się uczyć. Pragnął być silny. Chciał mieć wszystko, co mógłby uzyskać od Mocy.
Pośród zgromadzonych w wielkiej sali uczniów zauważył Wąsa, ciemnowłosego i pogrążonego we własnych myślach pupila Tamith Kai. Mężczyzna, który podobnie jak Siostra Nocy pochodził z Dathomiry, był arogancki i wiecznie zadowolony z siebie. Zawsze gardził Zekkiem i nigdy nie pozwalał mu zapomnieć, że to właśnie on ogłuszył chłopca, kiedy ten opierał się porwaniu z Coruscant. Zekk nie zamierzał mu tego zapomnieć. Czuł, że jest rywalem śniadolicego młodego mężczyzny, który zbyt często się chełpił, jak przebywając na Dathomirze, ujarzmiał rankory i wywoływał burze... jakby Zekk powinien być tym wstrząśnięty albo przerażony.
Obok swojego podopiecznego stała złowieszcza Tamith Kai. Wespół z pozostałymi Siostrami Nocy zaczęła szkolić Vilasa jeszcze na rodzimej Dathomirze, kiedy Akademia Ciemnej Strony była dopiero konstruowana. Kobiety uważały go za pierwszego spośród nowych Ciemnych Jedi, potężniejszego niż pozostali. Na razie.
Zekk skrzyżował ręce na okrytym czarną opancerzoną skórą torsie. Był pewien, że Siostry Nocy są w błędzie. I któregoś dnia on, Zekk, udowodni im tę prawdę.
Barczysty Norys i inni Zagubieni - nowi rekruci, kandydaci na szturmowców, szkoleni teraz przez wojskowego instruktora Qorla - stali na baczność w kącie sali. Pozostali starsi stopniami żołnierze wyglądali na odprężonych, ale Zagubieni sprawiali wrażenie, że zakuci w osobiste pancerze, wciąż jeszcze czują się niepewnie i obco.
Wszyscy jednak w napięciu czekali na to, co powie wielki wódz Drugiego Imperium.
Nagle pośrodku wolnej przestrzeni, na przeznaczonym dla wykładowców podwyższeniu, pojawił się przytłaczający rozmiarami i wzbudzający grozę wizerunek postaci Imperatora Palpatine’a. Świetlisty hologram miał wysokość większą niż wzrost któregokolwiek ze słuchaczy. Wielki wódz sprawiał wrażenie dobrotliwego, ale surowego ojca.
Trzeszczące iskry zakłóceń, jakie od czasu do czasu pojawiały się na wizerunku osłoniętej kapturem twarzy wodza, dowodziły, że Imperator wygłasza przemówienie, ukryty w samym sercu jądra galaktyki. Widoczne pod kapturem podobne do gadzich żółte oczy prześlizgiwały się po twarzach zgromadzonych uczniów. Oko Palpatine’a kierowało się zawsze prosto na nich.
- Nasze plany, dotyczące Drugiego Imperium, są bliskie realizacji - zaczął Imperator. - Wszystkie istoty robią, co mogą, by nastał nowy porządek w całej galaktyce. Każdy z nas pomoże, żeby moje Drugie Imperium coraz szybciej potężniało. Każdy stanie się ważną częścią wielkiej machiny, która zmiażdży Rebelię i położy kres tak zwanej Nowej Republice.
Holograficzny wizerunek obrócił się, dzięki czemu wszyscy odnieśli wrażenie, że spojrzenie Palpatine’a kieruje się po kolei na słuchaczy.
- Dzięki rdzeniom jednostek napędu nadświetlnego i bateriom do turbolaserów, zdobytych podczas ostatniej błyskotliwej wojskowej akcji, nasza gwiezdna armada z każdym dniem staje się coraz liczniejsza i potężniejsza. To dzięki tym urządzeniom wyposażymy wkrótce całą nową wojenną flotę. Nasze statki będą z początku mniejsze niż kolosy, które może rzucić przeciwko nam Nowa Republika, ale staniemy do walki i zwyciężymy. Szkolenie nowej armii Ciemnych Jedi dobiega końca.
Wizerunek Imperatora jakby urósł. Wydawało się, że zajął jeszcze większą przestrzeń i chyba uniósł się, by górować nad słuchaczami. Drżący skraj kaptura, osłaniającego pomarszczoną twarz Palpatine’a, jakby falował w podmuchach niewidocznego wiatru. Oczy mężczyzny się rozszerzyły i płonęły jak dwa jaskrawe bliźniacze słońca.
Głos Imperatora rozbrzmiewał z siłą gromu i z każdą chwilę nabierał mocy. Nawet Zekk odruchowo się skulił.
- Słuchajcie mnie, rycerze Jedi i szturmowcy! Moc nie przepada za słabeuszami. M y jednak stanowimy wielką siłę. Moc jest z nami - i powiedzie nas do zwycięstwa!
Transmisja dobiegła końca. Osłonięta kapturem postać Palpa-tine’a zniknęła; roztopiła się w morzu iskier zakłóceń.
Wszyscy zgromadzeni w sali wykładowej zaczęli wznosić ogłuszające okrzyki, do których Zekk z całego serca się przyłączył.
ROZDZIAŁ 13
„Ścigacz Cieni”, oskrzydlony przez parę należących do ha-pańskich sił bezpieczeństwa eskortowców klasy Stinger, lekko osiadł na głównym lądowisku Pałacu Fontann. Siedzący w sterowni Luke Skywalker cicho westchnął, nie kryjąc ulgi. Na chwilę zamknął oczy i sięgnąwszy w głąb siebie, odnalazł spokojne jądro Mocy, którą skierował na zewnątrz.
Artoo-Detoo cicho zaświergotał. Mistrz Jedi otworzył oczy i stwierdził, że wszyscy troje młodzi Jedi zdążyli wyplątać się z ochronnych sieci. Nie potrafiąc opanować zniecierpliwienia, stali teraz obok wyjściowego włazu. Jacen przestępował nerwowo z nogi na nogę, a Lowie grabił palcami pasemka rudobrązowej sierści w nadziei, że uda mu się ją rozczesać. Jaina spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
- No cóż-powiedziała. - Na co jeszcze czekamy, wujku Luke’u?
Chichocząc, mistrz Skywalker zwolnił rygle śluzy i po chwili wszyscy troje uczniowie Luke’a zaczęli zbiegać po rampie, nie czekając, aż opadnie do samego końca. Na lądowisku, otoczona świtą służących i strażników, czekała już Ta’a Chume, jak zwykle skrywająca twarz pod półprzeźroczystą woalką, którą nosiła, ilekroć pokazywała się publicznie. Luke z zadowoleniem zauważył, że bliźnięta i Lowie powitali starą matriarchinię z należytym szacunkiem i powagą.
Była królowa obdarzyła Skywalkera zimnym spojrzeniem i nie czekając, aż skończy się z nią witać, oznajmiła:
- Przykro mi, mistrzu Jedi, ale twoja wyprawa na Hapes jest tylko stratą czasu. Widzisz, moja wnuczka nie będzie mogła zobaczyć się ani porozmawiać z...
W tej samej chwili Jaina wydała radosny okrzyk, a jej brat bliźniak zawołał:
- Hej, Tenel Ka, cieszymy się, że cię znów widzimy!
Z gardła Lowiego także wydobył się przeciągły powitalny ryk, charakterystyczny dla Wookiech. Troje młodych gości przebiegło przez płytę lądowiska, by powitać przyjaciółkę, która właśnie stanęła na progu drzwi iskrzącego się pałacu. Do miejsca, w którym stał Luke, dobiegły jedynie strzępy ożywionej rozmowy:
- Pan Lowbacca pragnie pochwalić panią za to, że wygląda pani... ehm, taka wypoczęta.
- Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy.
- Cieszę się, że przylecieliście.
- Opowiedzieć ci dobry dowcip?
Mistrz Jedi ponownie spojrzał na Ta’a Chume, która zwróciła się do najbliższego służącego.
- Nie wzywałam księżniczki - powiedziała. - Jakim cudem mogła się dowiedzieć...
- Ja ją wezwałem - oświadczył spokojnie Skywalker.
Matriarchini pokręciła głową.
- Niemożliwe. Nie odebraliśmy żadnej wiadomości, która mogła zostać przesłana z pokładu twojego statku.
Luke pozwolił sobie na najlżejszy uśmiech, jakim skwitował jej zdumienie.
- Nie posługiwałem się komunikatorem - odparł. - Wezwałem ją za pośrednictwem Mocy. Zapewne wolałabyś, żeby nie było to prawdą, ale Tenel Ka ma większe zdolności Jedi, niż przypuszczasz.
Była królowa uniosła brwi, ale z jej oczu nie można było wyczytać, o czym myśli.
- Przekonamy się o tym, mistrzu Jedi - rzekła. - Księżniczce może jeszcze minąć ten niemądry kaprys.
- Czy dla ciebie nic nie znaczy zdanie samej księżniczki? - zapytał bez ogródek Luke. - Wiem, że to ma duże znaczenie dla jej rodziców. Zgodziłem się, by Tenel Ka przestała korzystać z mojej opieki, pozwoliłem jej odlecieć z Yavina Cztery i wrócić na Hapes, ale sądziłem, że spotka się tu z rodzicami. Może jednak nie powinienem był odsyłać jej tak szybko. Gdzie w tej chwili przebywaj ą Teneniel Djo i twój syn Isolder?
Luke zobaczył, że w oczach matriarchini odmalowała się niepewność. Wyczuł, że kobieta próbuje rozstrzygnąć, czy większą korzyść przyniesie jej kłamstwo, czy wyjawienie prawdy. W końcu rzekła:
- Chociaż przestałam być władczynią gromady gwiezdnej Hapes, mam nadal własne źródła informacji. Dowiedziałam się, że na życie członków królewskiej rodziny jest przygotowywany zamach, więc namówiłam syna i synową, żeby udali się z oficjalną wizytą do innego systemu... w celu wynegocjowania korzystniejszych, bardziej liberalnych warunków handlu. Negocjacje wymagały zaangażowania królewskiego autorytetu, a zatem udało mi się bez trudu przekonać syna i jego żonę. Nikt oprócz mnie i mojej najbardziej zaufanej powierniczki nie wie, kiedy odlecieli i dokąd się udali.
Wypadek, jakiemu uległa księżniczka, był nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, który, niestety, może dla niej skończyć się tragicznie. Może sprawić, że jej obecność ściągnie nam na karki morderców, którzy przybędą, zwabieni wonią świeżej krwi jak piranio-żuki. Mimo to Tenel Ka jest bezpieczniejsza ze mną niż w twojej świątyni, mistrzu Jedi. Przestałeś mieć nad nią jakąkolwiek władzę.
Luke pokręcił głową. Nie miał zamiaru tak łatwo się poddawać.
- O tym, czy będzie podlegała mojej władzy, czy nie, zadecyduje sama Tenel Ka, kiedy zechce - odpowiedział.
Jacen rozejrzał się po apartamencie, który mu przydzielono, a potem w zdumieniu pokręcił głową. Dopiero przed dwiema godzinami dowiedział się, że Tenel Ka jest prawdziwą księżniczką, następczynią tronu całej gromady gwiezdnej Hapes. Jeszcze nawet nie zdążył oswoić się z tą myślą. A teraz to.
Jego apartament był bardziej luksusowy niż jakikolwiek inny w Pałacu Imperialnym na Coruscant. W powietrzu krzyżowały się intensywne egzotyczne wonie. Słychać było szmer płynącej wody i dźwięki cichej muzyki, a nawet szczebiot ptaków. W każdej komnacie, na każdym korytarzu i dziedzińcu znajdowały się ozdobne fontanny wygrywające ciche melodyjne kuranty.
A więc t k wyglądało miejsce, w którym Tenel Ka się wychowywała? Nadal nie mógł w to uwierzyć. Dlaczego nie powiedziała o tym nikomu z przyjaciół? Rzecz jasna, wujek Luke znał jej tajemnicę, ale jakiż mógł być powód, dla którego dziewczyna ukrywała prawdę przez tyle czasu? Jacen tego nie rozumiał; podobnie jak nie mógł pojąć, dlaczego nie chciała z nim rozmawiać po tym, jak ją zranił podczas pojedynku na świetlne miecze.
Skulił się na samą myśl o tym, jaką krzywdę wyrządził koleżance. Nie miał pojęcia, jakim cudem wujek Luke namówił uszczypliwą babkę dziewczyny do wyrażenia zgody na przebywanie bliźniąt i Lowiego na Hapes przez cały miesiąc. Wiedział tylko, że po upływie tego czasu Luke powrócj, żeby zabrać troje - a miał cichą nadzieję, że czworo - młodych Jedi z powrotem na Yavin Cztery.
Cały miesiąc. Będzie musiał jak najszybciej porozmawiać z Tenel Ka o tym wypadku, choćby tylko po to, by poprosić ją o wybaczenie. Nie wiedział tylko tego, co ma powiedzieć. Dziewczyna nie była tą samą osobą, którą znał, kiedy oboje przebywali na księżycu porośniętym gęstą dżunglą. Już nie. Ale przecież nigdy przedtem także nie była osobą, za którą ją uważał, prawda? Co mógłby jej powiedzieć?
- Czy mogę wejść?
Głos wyrwał Jacena z zamyślenia. Chłopiec odwrócił się i ujrzał Tenel Ka stojącą na progu jego apartamentu.
- Jasne... To znaczy, oczywiście - zamrugał i odparł zdumiony. - Właśnie myślałem o tobie.
Księżniczka kiwnęła głową, jakby takiej odpowiedzi oczekiwała, po czyni majestatycznie wkroczyła do pomieszczenia. Była ubrana w długą wiśniowofioletową suknię, spiętą na ramionach kosztowną aksamitną srebrzystoszarą peleryną. Długie złocisto-rude włosy wojowniczki spływały po plecach, gdzie układały się w miękkie fale. Tenel Ka wyglądała jak ktoś obcy. Jacen nie miał pojęcia, co powiedzieć.
Dziewczyna spoglądała na niego przez dłuższą chwilę, jakby także widziała istotę pochodzącą z innego świata, ale kiedy się odezwała, okazało się, że jest nadal tą samą Tenel Ka, co zawsze.
- Apartament... Czy ci się podoba? - zapytała.
Czekając na swoją kolej, w umyśle Jacena kłębiło się tysiące pytań, słów przeprosin i najnowszych wiadomości. Chłopiec zdołał jednak tylko wykrztusić:
- Hej, to wspaniały apartament. Jest naprawdę zdumiewający. Te wszystkie fontanny...
Tenel Ka ponownie kiwnęła głową.
-To jest fakt.
Na dźwięk dobrze znanego wyrażenia, wielokrotnie słyszanego z ust dziewczyny, Jacen poczuł, że ogarnia go dziwne ciepło. Spoglądając w szare oczy Tenel Ka, usiłował się skupić i zebrać galopujące myśli. W końcu zdobył się na odwagę i wybuchnął:
- Naprawdę przepraszam cię, Tenel Ka, za to, że cię zraniłem. To wszystko moja wina.
-Ja jestem winna.
- Nie - odparł pospiesznie chłopiec. - Byłem nieprawdopodobnie głupi. Tak bardzo chciałem zaimponować ci umiejętnością walki, że nawet nie zauważyłem, kiedy ostrze twojego miecza świetlnego zaczęło gasnąć!
- To nie jest fakt - odparła dziewczyna, marszcząc brwi. - Do wypadku doprowadziła moja duma. Byłam pewna, że umiejętnie walcząc, potrafię skompensować niedociągnięcia broni. Naiwnie przypuszczałam, że jakość energetycznego ostrza nie ma znaczenia w porównaniu z przymiotami wojowniczki. To również nie był fakt.
Jacen energicznie pokręcił głową.
- Nawet jeżeli to prawda, ten wypadek nie powinien był się nigdy wydarzyć - odrzekł. - Nie powinien był...
- To ja ponoszę odpowiedzialność - wpadła mu w słowo Tenel Ka, popierając swoje słowa stanowczym tupnięciem. Na jej zarumienionej twarzy malowało się podniecenie. Jakby nagle zorientowała się, że w komnacie jest za gorąco, odpięła pelerynę i rzuciła na oparcie wyściełanej ławy, obnażając ramiona i obie ręce.
Uniósłszy buntowniczo głowę, Jacen spojrzał na kikut jej lewej ręki. Miał wrażenie, że za chwilę zemdleje, i w pierwszej sekundzie chciał odwrócić głowę. Po raz pierwszy naprawdę zobaczył ranę koleżanki.
- Ja... nie dopuszczę, żebyś przypisała sobie całą winę - powiedział. - Gdybym pozwolił, żeby Moc kierowała moimi ruchami, wyczułbym, iż dzieje się coś niedobrego. - Wyciągnął rękę i pokazał koniec kikuta. - Wówczas nigdy nie wydarzyłoby się coś takiego.
W oczach Tenel Ka zamigotały srebrzyste błyski. Posługując się prawą ręką, dziewczyna podciągnęła skraj długiej sukni mniej więcej do wysokości kolan, po czym spoczęła na wyściełanej ławie.
- A gdybym ja posługiwała się Mocą - rzekła - o wiele wcześniej wiedziałabym, że mój miecz został wadliwie skonstruowany.
- No cóż... - zaczął Jacen i urwał, nie wiedząc, jakim kontrargumentem przekonać upartą koleżankę. - Ja... - Rozpaczliwie szukał czegoś, co mógłby powiedzieć, ale nie potrafił dokończyć zdania. - Uhm... Opowiedzieć ci jakiś dowcip?
Aż otworzył usta ze zdziwienia, kiedy usłyszał, że Tenel Ka wybuchnęła perlistym śmiechem. Zorientował się, że rozbawienie dziewczyny nie wypływało z histerii ani chęci sprawienia mu przyjemności, ale że jej śmiech płynie z głębi serca. To był fantastyczny dźwięk... taki, jaki pragnął usłyszeć od pierwszej chwili, kiedy się spotkali.
- Ale... - Zdezorientowany Jacen niepewnie pokręcił głową. - Jeszcze nawet nie zacząłem opowiadać.
- A... - Tenel Ka zachłysnęła się powietrzem, a z jej oczu popłynęły łzy radości. - Aha. Tak się cieszę, że tu przylecieliście.
Jacen wzruszył ramionami, słysząc, jak dziewczyna zmaga się z kolejnym atakiem śmiechu.
- Posłuchaj, nie mam nic przeciwko temu - zaczął. - Tylko niczego nie rozumiem. Co w tym wszystkim widzisz takiego wesołego?
- Tak bardzo ze sobą rywalizowaliśmy, ty i ja - odparła dziewczyna. - Brakowało mi tej rywalizacji. Czy teraz także będziemy się spierali o to, które z nas ponosi większą część winy?
Jacen obdarzył ją krzywym, przekornym uśmiechem.
- Nie-e - powiedział. - Przypuszczam, że wystarczy mi, jeżeli przyjmiesz moje przeprosiny.
Tenel Ka już chciała się sprzeciwić, ale w samą porę się powstrzymała. Z wolna przestała się śmiać, a na jej twarzy odmalowała się powaga.
- Przeprosiny przyjęte. Ja... Wybaczam ci, jeżeli właśnie tego pragniesz. - Po czym dodała, zniżając głos do szeptu: - Jacenie, mój przyjacielu.
Chłopca przeniknęło poczucie ogromnej ulgi, podobnej do lekkiego wiatru rozwiewającego resztki porannej mgiełki. Wstrzymał oddech i niemal zakrztusił się, kiedy usłyszał jej odpowiedź. Nie potrafił znaleźć słów, by opisać lawinę wezbranych uczuć. Usiadł na ławie obok Tenel Ka i objął ją ramionami.
Dziewczyna odwzajemniła uścisk jak najlepiej umiała, dotykając go także kikutem ręki. Drżąc, przytuliła mokrą od łez twarz do jego ramienia. Jacen był pewien, że tym razem to nie były łzy rozbawienia.
Kiedy dziewczyna i Jacen w końcu przyszli do siebie, wyruszyli na poszukiwania Jainy i Lowbaccy. Później Tenel Ka oprowadziła wszystkich troje po niektórych pomieszczeniach Pałacu Fontann, jako ostatni pokazując własny apartament. Ponieważ nie miała zwyczaju dużo mówić, rzucała krótkie, ale bardzo treściwe wyjaśnienia.
Korzystając z tego, że nikt inny im nie towarzyszył, wojowniczka pokazała przyjaciołom także swój ą najbardziej ulubioną komnatę w całym Pałacu Fontann; całkowicie osłonięty i znajdujący się w samym środku apartamentu ogród, ozdobiony wieloma tarasami. Wznoszące się na wysokości trzech pięter sklepienie miało kształt kopuły i mogło być zmieniane w taki sposób, aby symulowało dowolną pogodę, a także porę dnia czy nocy.
Wielki ogród miał mniej więcej pięćdziesiąt metrów średnicy, a łagodnie zaokrąglone ściany ozdobiono w ten sposób, by przypominały krajobrazy Dathomiry. W ogromnych donicach rosły krzaki i drzewa, pieczołowicie ustawione na tarasach i wyglądające jak elementy namalowanego krajobrazu.
W centralnej części ogrodu umieszczono gładkie kamienne ławy otaczające niewielki sztuczny staw, wypełniony kryształowo czystą wodą. Pośrodku wznosiła się mała wyspa, podobna do miniaturowego wulkanu wystającego z dziewiczego oceanu. Z jednego zbocza spływały kaskady wody, tworząc prawdziwy wodospad.
- Przychodzę tu, ilekroć czuję, że ciężko mi na sercu albo kiedy tęsknię za światem matki - odezwała się dziewczyna.
- Jak tu pięknie - szepnęła oczarowana Jaina.
Zachęcona pochwałą przyjaciółki, Tenel Ka usiadła na jednej z kamiennych ław i gestem zachęciła innych, by zajęli miejsca przy niej.
- Możemy rozmawiać tu bez obaw, że ktokolwiek nas usłyszy - powiedziała. - Pytajcie, a ja udzielę odpowiedzi na wasze pytania.
Przyjaciele zaczęli rozmawiać i czynili to szczerzej, niż kiedykolwiek przedtem się ośmielili. W pewnej chwili ich rozmowę przerwała babka Tenel Ka, która pojawiła się, by zaprosić wszystkich na podwieczorek.
- Sala bankietowa została już przygotowana - oznajmiła Ta’a Chume.
Jej wnuczka buntowniczo zacisnęła zęby. Po raz pierwszy od chwili powrotu na Hapes czuła, że naprawdę żyje. Jak babka śmiała przeszkadzać jej właśnie w takiej chwili?
- Wolimy spożyć ten posiłek sami - odrzekła, doskonale wiedząc, że w ten sposób daje dowód rażącego braku dobrych manier. Nie dbała jednak o to ani trochę.
Matriarchini obdarzyła dziewczynę pełnym zadowolenia z siebie, przebiegłym uśmiechem.
- Już się o to zatroszczyłam - odparła. - Na ten wieczór zwolniłam wszystkich doradców i służących.
To była stara gra, w którą zawsze bawiła się z wnuczką. Zwyciężała w niej ta, która zdołała przechytrzyć przeciwniczkę. Tenel Ka postanowiła podjąć wyzwanie.
- A zatem nie powinnaś mieć nic przeciwko temu, że zjemy posiłek tu - oświadczyła.
- Och, ale wysłałam już do sali bankietowej androidy, które będą usługiwały nam przy stole - sprzeciwiła się była monarchini. - Posiłek zostanie podany o pełnej godzinie.
Tenel Ka zobaczyła, że Jaina spogląda na chronometr.
- Przecież do pełnej godziny brakuje zaledwie pięciu minut -powiedziała, a w jej oczach odmalowało się zdumienie. - Muszę mieć więcej czasu, choćby po to, by się odświeżyć.
Lowie warknął na znak, że przyznaje jej rację.
- Hej, ja również - odezwał się Jacen. - Wydaje mi się, że wszyscy czulibyśmy się o wiele lepiej, gdybyśmy mogli spędzić nasz pierwszy wieczór na Hapes w sposób mniej formalny. - Obdarzył Ta’a Chume czarującym uśmiechem. - A poza tym jesteśmy strasznie zmęczeni po podróży.
Matriarchini posłała Tenel Ka spojrzenie, które mówiło, że następnym razem nie podda się tak łatwo, po czym kiwnęła głową.
- Niech będzie, jak chcesz - rzekła. - Zaraz wydam rozkaz, by przysłano tu androidy usługujące przy stole.
Była monarchini wycofała się z zajmowanego przez wnuczkę prywatnego apartamentu. Wszyscy wyraźnie się odprężyli, zadowoleni, że na razie nic im nie groziło. Tenel Ka spojrzała z wdzięcznością na przyjaciół.
- Pozwólcie, że zaprowadzę was do pomieszczenia, gdzie będziecie mogli się odświeżyć, zanim zjawią się androidy i podadzą posiłek - powiedziała.
Właśnie wstawała, żeby podejść do drzwi, kiedy gładkie kamienne płyty pod jej stopami zatrzęsły się, poruszone potężną siłą. W pomieszczeniu rozległ się ogłuszający huk, a w chwilę później podmuch powietrza szarpnął dziewczyną i rzucił na kolana.
Zaniepokojony Lowbacca przeciągle zawył, a Em Teedee pospieszył z odpowiedzią:
- O rety, tak! Pan Lowbacca pragnie poznać powód tego hałasu i całego zamieszania.
- Tak - poparł go Jacen, zwracając się do księżniczki. - Nie ostrzegłaś nas, że zdarzają się tu trzęsienia gruntu.
Tenel Ka spojrzała na młodego Wookiego, właśnie wstającego z ziemi i pomagającego wstać bliźniętom.
- To nie było trzęsienie gruntu - powiedziała, z ponurą determinacją ruszając do drzwi. - Chodźcie za mną.
Czuła, że jej serce bije przyspieszonym rytmem, ale wiedziała, iż to nie z wysiłku. Wszyscy czworo, biegnąc korytarzami, kierowali się ku prywatnej sali bankietowej. Z przeciwległego krańca kolebkowo sklepionego korytarza napływały kłęby gęstego czarnego dymu.
Odczuła prawdziwą ulgę, kiedy ujrzała dwóch służących, którzy wyłonili się z obłoków dymu, pomagając iść jej babce. Obok nich przebiegli strażnicy z gaśnicami, żeby stłumić ogień, wciąż jeszcze szalejący w sali bankietowej. Ta’a Chume kilka razy zakasłała, po czym władczym gestem odprawiła służących, dając im znak, że może iść o własnych siłach.
- Nikomu nic się nie stało - wychrypiała.
- Czy to była bomba? - zapytała Tenel Ka.
Jej babka gestem nakazała wszystkim czworgu młodym przyjaciołom, by wrócili tam, skąd przyszli.
- Tak. W sali bankietowej - powiedziała. - Musicie natychmiast odejść.
- To my mieliśmy spożywać tam posiłek! - Jaina zbladła. -A zatem ta bomba...
Matriarchini kiwnęła głową.
- Tak... Była przeznaczona dla księżniczki i dla mnie.
ROZDZIAŁ 14
Królewski jacht, hapański Wodny Smok, mknął z największą prędkością nad falami oceanu. Repulsorowe silniki wznosiły za statkiem tumany wodnego pyłu. Przez transpastalowe iluminatory wpadały jaskrawe promienie słońca, a w powietrzu unosiła się intensywna woń morskiej wody i pływających po powierzchni wodorostów.
Tenel Ka stała, pochylona przed iluminatorem. Zmrużywszy oczy, przyglądała się morskim falom, tańczącym i rzucającym jasne błyski. Zawsze traktowała wyspę Reef Fortress jako letni dom; jako miejsce, w którym mogła cieszyć się słońcem, falami przyboju i wiejącym od morza rześkim wiatrem. Wyspa była jednak prawdziwą fortecą, gdzie mogła się schronić, ilekroć zagrażało jej niebezpieczeństwo.
- Czuję się nieszczególnie - oznajmiła Jaina. - Pod względem fizycznym i duchowym.
Tenel Ka, ukojona kołysaniem mknącego nad falami jachtu, ocknęła się z zadumy, wyprostowała i zamrugała, zdumiona.
- Co się stało, Jaino?
- Czy zdajesz sobie sprawę, że tylko kilka minut decydowało o tym, że mogliśmy zostać rozerwani na kawałki przez bombę? - odparła niedowierzająco Jaina. - A może tylko czuję mdłości od tego kołysania.
Wojowniczka popatrzyła na przyjaciół. Jaina rzeczywiście nie wyglądała dobrze. Jej długie włosy, wilgotne od potu, zwisały teraz jak strąki wokół bladej twarzy. Lowie, który siedział obok Ta’a Chume sterującej jachtem z nonszalancką pewnością siebie, sprawiał wrażenie zbyt zainteresowanego nawigacyjnym komputerem, żeby zwracać uwagę, na fale i kołysanie. W przeciwieństwie do niego Jacen wydawał się cieszyć jak podniecone podróżą małe dziecko.
Tenel Ka odwróciła się w stronę Jainy.
- Wkrótce przyjdziesz do siebie - obiecała.
Siedząca za sterami Ta’a Chume również odwróciła głowę w stronę wnuczki. Mimo iż towarzyszyli im królewscy strażnicy, stara matriarchini wolała osobiście pilotować niewielki statek.
- Za chwilę dotrzemy do fortecy - powiedziała. - Dopiero tam będziesz bezpieczna.
Tenel Ka, usłyszawszy uwagę babki, obdarzyła ją przenikliwym spojrzeniem szarych oczu.
- Czy nie powinnaś była powiedzieć, że my obie będziemy tam bezpieczne? - zapytała.
- Tak. Ty i twoi przyjaciele będziecie tam bezpieczni - odezwała się wymijająco była monarchini.
- A dokąd ty się udasz? - zapytała dziewczyna.
- Większą część czasu spędzę z wami, ale nie jestem pewna, czy mogłabym powierzyć śledztwo w sprawie podłożenia bomby komukolwiek innemu. Możliwe, że dopóki nie dotrę do sedna sprawy i nie wykryję wszystkich spiskowców, będę zmuszona dosyć często podróżować między Reef Fortress a Pałacem Fontann.
Jaina sprawiała wrażenie zaskoczonej.
- I zostawisz nas samych na tej wyspie?
- Dostaniecie do dyspozycji cały oddział królewskich strażników - odparła uspokajająco Ta’a Chume. - A poza tym podczas mojej nieobecności zaopiekuje się wami pani ambasador Yfra.
Lowbacca, zajęty obserwowaniem stanowiska nawigacyjnego, sapnął pytająco.
- Pan Lowbacca życzy sobie wiedzieć, czy ta wyspa, widoczna przed nami, jest naszym ostatecznym celem - przetłumaczył Em Teedee.
Jacen i Jaina podeszli do dziobowego iluminatora, by popatrzeć na ciemną rozmazaną plamę wyłaniającą się z upstrzonej słonecznymi cętkami wody.
- Tak - odparła babka Tenel Ka. - To właśnie jest Reef Fortress.
Wojowniczka nie przeszła na dziób, aby rzucić okiem na wyspę. Przebywała na niej tyle razy, że doskonale wiedziała, co ukaże się jej oczom. Wyspa nigdy się nie zmieniała. Dziewczyna zamknęła oczy, próbując przypomnieć sobie wystające ze spienionych wód oceanu spiczaste wieże. Oczyma wyobraźni ujrzała znajdujący się na poziomie wody otwór ogromnej groty, strome stopnie wiodące do samej fortecy, a także zatoczkę z kryształowo przejrzystą wodą, w której tak chętnie niegdyś pływała. Wyobraziła sobie wykute na oszałamiającej wysokości w niemal pionowych skalnych ścianach wąskie parapety, po których mogła chodzić albo biegać, nie przejmując się, że wiatr rozwiewa jej długie włosy. Pamiętała także piwnice i parujące źródła z ciepłą wodą, która mogła być wykorzystana do kąpieli, gotowania albo picia.
Tenel Ka uświadomiła sobie nagle, że tęskni do miejsca, z którym wiązało się tyle najradośniejszych wspomnień z czasów jej dzieciństwa; wspomnień beztroskich chwil, spędzonych z rodzicami. Kąciki ust dziewczyny wygięły się do góry w lekkim uśmiechu. Tenel Ka otworzyła oczy i podeszła, żeby stanąć u boku Jacena.
- Wprost nie mogę się doczekać, kiedy pokażę ci swój dom - powiedziała.
Chociaż matriarchini zaproponowała, że przydzieli komnaty wszystkim gościom, jej wnuczka nalegała, że osobiście wybierze najodpowiedniejsze pomieszczenie dla każdego z trojga młodych przyjaciół.
Komnata Lowbaccy okazała się przestronną salą znajdującą się w samym rogu fortecy, gdzie zbiegały się dwie grube pionowe kamienne ściany. Pomieszczenie zostało bardzo skromnie wyposażone i umeblowane, a jedynymi przedmiotami nie pełniącymi użytkowych funkcji były zawieszona na jednej z wewnętrznych ścian ozdobna włócznia i podniszczony gobelin zajmujący sporą część drugiej. Przez wielkie okna, wykute w dwóch pozostałych zewnętrznych ścianach, rozciągał się widok na niemal pionowe skalne urwiska kończące się ostrymi rafami, o które rozbijały się fale oceanu. Lowbacca stanął przy oknie i zaczął spoglądać przez niewidzialną zasłonę siłowego pola. Na twarzy Wookiego malował się taki zachwyt, że Tenel Ka była pewna, iż dokonała właściwego wyboru.
- Niech pan będzie ostrożny, panie Lowbacco - zapiszczał zaniepokojony Em Teedee. - Gdybym przypadkiem spadł z takiej wysokości, jestem pewien, że uszkodzeń moich obwodów nie dałoby się naprawić.
Tenel Ka wybrała dla Jainy takie pomieszczenie, które zawsze określano mianem „rupieciami”. Należało kiedyś do pradziadka dziewczyny, który uwielbiał naprawiać różne mechanizmy i urządzenia, a także konstruować nowe. Połowę sali zajmowały robocze stoły i ławy, panele jarzeniowe o zmiennej intensywności blasku, androidy energetyczne, sprzęt elektryczny i wiele innych dziwacznie wyglądających urządzeń w różnym stopniu złożonych albo rozebranych. Jaina pozostała w fascynującej komnacie, zajęta sprawdzaniem stanu inwentarza, a Tenel Ka ruszyła z Jacenem dalej, by pokazać mu pokój, jaki wybrała specjalnie dla niego.
Kiedy stanęli przed kolebkowo sklepionymi drzwiami, dziewczyna poczuła, że opanowuje ją niewytłumaczalna trema. Co się stanie, jeżeli dokonała wyboru nieodpowiedniego pomieszczenia dla swojego przyjaciela? Co będzie, jeżeli Jacen uzna komnatę za posępną i ponurą, a nie przytulną i kojącą? No cóż - pomyślała w końcu. Jeżeli chce się tego dowiedzieć, musi zaryzykować.
- Życzyłabym sobie - odezwała się niepewnie - żebyś zamknął oczy.
- Jasne - odparł Jacen. - Musisz najpierw trochę posprzątać?
Zacisnął powieki, kryjąc bursztynowe oczy o odcieniu koreliańskiej brandy.
Tenel Ka otworzyła drzwi prawą ręką i chciała wyciągnąć lewą, żeby ująć ramię chłopca... ale poniewczasie przypomniała sobie, że przecież nie ma drugiej ręki. Mimo iż Jacen nie mógł tego widzieć, poczuła, że na jej policzkach pojawia się rumieniec zakłopotania. Ujęła ramię chłopca prawą dłonią i wprowadziła go do pokoju.
- Uhm, jeżeli poczujesz się dzięki temu pewniej - zażartował Jacen - mogę trzymać oczy zamknięte przez cały czas, kiedy będziemy przebywali w tej fortecy.
- To nie będzie konieczne - odparła dziewczyna, po czym zamknęła drzwi za sobą i włączyła oświetlenie. W komnacie panował nadal półmrok, ale to było nieuniknione. - Możesz już otworzyć oczy.
Usłyszała, jak chłopiec zachłysnął się powietrzem, a później szepnął, zachwycony:
- Blasterowe błyskawice!
- Czy pomieszczenie... przypadło ci do gustu? - zapytała.
Obeszła Jacena i stanęła w ten sposób, żeby mogła widzieć wyraz jego twarzy. W blasku, rzucanym przez fioletowe panele jarzeniowe, ujrzała usta Jacena, rozciągnięte w szerokim uśmiechu. Z ogromnym zadowoleniem stwierdziła, że na twarzy przyjaciela, który posługując się wszystkimi zmysłami chłonął każdy szczegół niezwykłej komnaty, maluje się niekłamany zachwyt.
Tenel Ka poczuła, że i w niej budzi się taki sam zachwyt. Naśladując Jacena, rozejrzała się po komnacie, jakby widziała japo raz pierwszy. Pomieszczenie miało kształt cylindra. Na wewnętrznej ścianie urządzono czterometrowej wysokości akwarium, zajmujące cały obwód z wyjątkiem drzwi, przy których właśnie stali. Nozdrza dziewczyny przyjemnie drażnił zapach słonej morskiej wody. W pomieszczeniu słychać było niemal hipnotyzujący szmer i bulgot krążącej wody. W akwarium, oświetlonym za pomocą specjalnych paneli jarzeniowych o regulowanym blasku, pływały barwne stworzenia różnych wielkości i kształtów. Duszne powietrze było przesycone tropikalną wilgocią otaczającą wszystko niczym ciepły całun. Tenel Ka z trudem powstrzymywała się, by nie ziewnąć.
Okazało się, że Jacen czynił to samo. Zachichotał, kiedy sobie to uświadomił.
- Nie sądzę, żebym mógł mieć jakikolwiek problem z zaśnięciem w tej komnacie - oznajmił. - Jest po prostu wspaniała.
Tenel Ka zorientowała się, że chłopiec wyciąga rękę i przez chwilę szuka jej dłoni, a później lekko ściska palce. Cicho westchnęła. Od ścian tej komnaty promieniował naprawdę niezwykły spokój.
Kiedy wszyscy się odświeżyli, Tenel Ka zabrała przyjaciół do jednego z ulubionych miejsc; do stanowiącej część skalistego wybrzeża niewielkiej zatoczki ze spokojną wodą i o brzegach chłodzonych cieniem zdumiewająco zielonej roślinności. Wszyscy czworo weszli do rzucającej jaskrawe błyski ciepłej wody i zaczęli się pluskać i ochlapywać, zadowoleni, że chociaż na kilka chwil mogą zapomnieć o niebezpieczeństwie, które przywiodło ich w to miejsce.
Jacen i Jaina byli ubrani tylko w bieliznę, którą nosili pod kombinezonami, a która mogła z powodzeniem pełnić funkcję kostiumów kąpielowych. Tenel Ka przebrała się w sporządzony z elastycznej jaszczurczej skóry kusy kostium gimnastyczny. Czuła się w nim bardziej sobą niż kiedykolwiek od chwili powrotu na Hapes.
- Jeżeli nie będzie pan potrzebował moich usług, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee - czy mógłbym pozostać na brzegu i wyłączyć zasilanie, by przez jeden okres odpocząć? Nie mam pojęcia, jakie szkody mogłaby wyrządzić morska woda moim delikatnym podzespołom.
Tenel Ka zauważyła, że Lowbacca burknął coś w odpowiedzi, po czym rozchlapując płytką wodę, wyszedł na brzeg, by położyć androida na wyniosłej suchej skale. Kiedy powrócił, czworo młodych przyjaciół udało się na głębinę. Wszyscy cieszyli się, że mogą być znów razem, zanurzeni w omywającej ich ciała jedwabistej wodzie.
Kiedy Jacen, Jaina i Lowbacca obrócili się na plecy i pogrążyli w rozmowie, leniwie poruszając kończynami, Tenel Ka nie zastanawiając się nad tym, co robi, także wykonała obrót i zaczęła płynąć. Natychmiast zorientowała się, że przecież nie ma jednej ręki... Uzmysłowiła sobie jednak, że może płynąć równie łatwo, jeżeli tylko trochę zmieni ułożenie i punkt ciężkości ciała. Eksperymentując, przekonała się, że potrafi płynąć zdumiewająco szybko, nawet jeżeli będzie poruszała jedynie silnie umięśnionymi nogami.
Jacen, który zwrócił uwagę na jej nieporadne próby, podpłynął bliżej i obdarzył dziewczynę czymś, co mogła uznać za uśmiech, w którym kryło się wyzwanie. Wiosłując rękami, chłopiec uniósł brwi, jakby pragnął ją o coś zapytać. Tenel Ka także zaczęła odgarniać ręką wodę i płynąć... Z początku szło jej trochę niezgrabnie, ale później odnalazła właściwy rytm ruchów ciała. Kiedy Jacen zmrużył bursztynowe oczy i zmienił styl, by popłynąć na boku, wojowniczka bez namysłu także poszła w jego ślady.
Odpowiadając na jedno wyzwanie po drugim, naśladowała wszystko, co robił, chociaż początkowo ze zmiennym szczęściem. Przekonała się jednak, że nawet dysponując tylko jedną ręką, potrafi zrobić więcej, niż kiedykolwiek się spodziewała. A nawet kiedy nie wszystko jej się udawało - jak na przykład salto pod wodą - sprawiało jej to bardzo dużo przyjemności.
Kiedy krztusząc się i kaszląc po kolejnej próbie, wypłynęła w końcu na powierzchnię, zwróciła uwagę na taksujące spojrzenie Jacena, zachęcające ją do poznania granicy własnych sił i umiejętności.
- Ścigajmy się, które z nas pierwsze dopłynie do brzegu!
Tenel Ka obdarzyła go poważnym spojrzeniem, w którym kryło się ostrzeżenie.
- Tylko wtedy, jeżeli naprawdę będziesz zamierzał mnie pokonać - odparła.
Na twarzy Jacena odmalowała się taka sama powaga, gdy odrzekł:
- Dam z siebie wszystko, na co mnie stać - obiecał.
Dziewczyna kiwnęła głową.
- No, to w drogę!
Wytężając siły i przywołując na pomoc całą wytrzymałość, koordynację ruchów i pomysłowość, na jakie umiała się zdobyć, puściła się ku brzegowi jak szalona. Skupiła się na dążeniu tylko do tego celu i płynęła, zdecydowana go osiągnąć.
Zanim miała czas zrozumieć, co się stało, znalazła się na brzegu, witana radosnymi okrzykami przez Jainę i ociekającego wodą Lowbaccę, którzy zdążyli dopłynąć i stali teraz na występie skalnym.
Zdezorientowana Tenel Ka odwróciła się, szukając Jacena, i stwierdziła, że chłopiec właśnie wychodzi z wody. Kiedy jednak ujrzała zdumienie malujące się na jego twarzy, zrozumiała, że jej przyjaciel naprawdę zamierzał wygrać. Dał z siebie wszystko; wcale nie „pozwolił” jej zwyciężyć.
Jaina podbiegła do nich, żeby objąć oboje ramionami, a Lowbacca, wydając głośny ryk Wookiech, otrząsnął się, posyłając we wszystkie strony bryzgi słonej wody. Jacen wrzasnął, a zaskoczona Jaina głośno zapiszczała.
Tenel Ka była jednak zadowolona, że uwagę przyjaciół odwróciło coś innego. Wiedziała, że nie wszystkie błyszczące na jej twarzy słone krople zostały pozostawione przez morską wodę.
ROZDZIAŁ 15
Dwa dni później, kiedy Tenel Ka buntowniczo odrzuciła na bok bogato haftowany królewski płaszcz i iskrzący się kosztowny diadem, matriarchini Ta’a Chume popatrzyła z dezaprobatą na wnuczkę.
Była królowa nie ukrywała niezadowolenia.
- Musisz ubierać się odpowiednio do swojego stanu, dziecko - odezwała się oburzonym tonem. - A poza tym mogłabyś okazać trochę więcej szacunku dla swojego dziedzictwa. Weź ten diadem. To oznaka naszej władzy, dobrze znana w całej gromadzie gwiezdnej Hapes. - Ujęła delikatną koronę, ozdobioną dziesiątkami pięknych opalizujących kamieni. - To tęczowe klejnoty z Gallinore, warte tyle, że mogłabyś kupić za nie pięć systemów słonecznych.
- A zatem kup za nie te pięć systemów - odparła dziewczyna. - Nie potrzebuję takich bogactw.
- Nie unikniesz obowiązków, nawet jeżeli będziesz zachowywała się impertynencko. Pamiętaj, że nie spędzasz beztrosko czasu niczym na wakacjach. Czeka cię praca. Już wkrótce weźmiesz udział w ważnym dyplomatycznym spotkaniu i musisz być odpowiednio przygotowana.
- Nie interesują mnie twoje ważne spotkania, babciu.
Jacen, Jaina i Lowbacca stali zakłopotani, nie wiedząc, co powiedzieć. Przysłuchiwali się tylko, jak Tenel Ka spiera się ze starą matriarchinią.
- Dopóki pozostajesz członkiem królewskiego rodu władającego planetą Hapes, będziesz szkolona, żebyś mogła stać się zręczną dyplomatką i wielką królową - odcięła się babka.
Tenel Ka spiorunowała ją spojrzeniem i zacisnęła w pięść palce jedynej dłoni.
- Kto dał ci prawo przypuszczać, że chciałabym tu zostać i zachowywać się jak członek królewskiego rodu? Zamierzam nadal się kształcić, żeby zostać rycerzem Jedi.
Matriarchini wybuchnęła śmiechem.
- Oszczędź mi tych bzdur, dziecko, i staw czoło rzeczywistości. Pod wodą przebywa teraz mairański ambasador, który spieszy na spotkanie z nami. Musimy powitać go na brzegu. Włóż ten płaszcz. Obiecałam mu, że właśnie t y wyjdziesz na jego powitanie.
- Nie zapytałaś mnie o zdanie - odparła dziewczyna.
- Nie było powodu - rzekła matriarchini. - Nie mogłaś mieć żadnych innych planów, więc po prostu ci o tym powiedziałam.
- Nie potrzebuję, żebyś mnie szkoliła. Nie zamierzam zostać dyplomatką. Jestem wojowniczką, a nie politykiem- oświadczyła Tenel Ka, zamaszystym gestem wskazując na strój z jaszczurczej skóry, by podkreślić, że wybiera część dziedzictwa związaną z Dathomirą.
- Hej, uhm, Tenel Ka? - odezwał się Jacen, pochrząkując. -Uhm... To znaczy... Wiem, że musisz sama podjąć decyzję i tak dalej, ale czy przypominasz sobie, co mówił nam mistrz Skywalker? Każdy Jedi powinien przyswajać sobie wszystkie nauki, aby czerpać siłę z wiedzy - bez względu na to, gdzie ją znajdzie. Moim zdaniem, mimo iż jesteś dzielną wojowniczką, pewnego dnia możesz potrzebować umiejętności, których chce cię nauczyć twoja babka.
- Nie zgadzam się z jej polityką - oświadczyła dziewczyna.
Jacen wzruszył ramionami.
- Nikt nie mówi, że musisz robić wszystko dokładnie w taki sposób, jak ona pragnie.
Matriarchini spojrzała z ukosa na bezczelnego młokosa Jedi, ale właśnie to spojrzenie sprawiło, że Tenel Ka się zdecydowała.
- Bardzo dobrze - oznajmiła. - Uczynię to, ale na swój sposób. I to jest fakt.
- Och, naprawdę! - ucieszył się Em Teedee, zawieszony u pasa Lowiego. - Czy mogę skorzystać z okazji i przypomnieć pani, że spora część mojego oprogramowania została opracowana na podstawie programów protokolarnego androida? Gdybym mógł w jakikolwiek sposób pomóc pani w uczeniu się polityki, proszę pamiętać, że jestem do pani usług.
Stara matriarchini sprawiała wrażenie przerażonej.
Tenel Ka uśmiechnęła się w duchu do siebie.
- Dziękuję ci, Em Teedee - rzekła. - Przyjmuję twoją propozycję. Lowbacco, pragnęłabym, żebyś siedział obok mnie, gdy będę uczestniczyła w spotkaniu z mairańskim ambasadorem.
Tenel Ka sięgnęła po płaszcz i próbowała jedną ręką zarzucić go na ramiona, ale jedna poła ześlizgiwała się z ramienia, pozostawiając obnażony kikut. Kiedy matriarchini pospieszyła, żeby pomóc wnuczce, dziewczyna odsunęła się od niej, sięgnęła po połę płaszcza i sama zarzuciła ją na ramię.
- Cieszę się, że potrafisz myśleć samodzielnie, moje dziecko - odezwała się Ta’a Chume. - Staraj się tylko uważać, żebyś nie przesadziła.
Królewscy strażnicy ustawili wyściełany tron na plaży obok raf, o które rozbijały się białe grzywacze fal. W wilgotnym rześkim powietrzu czuło się zapach morskiej soli. Obserwująca ceremonię stara matriarchini trzymała się nieco z tyłu.
Odziana w fałdzisty królewski płaszcz Tenel Ka podeszła do tronu, nie czekając, aż babka zechce udzielić jej instrukcji. Poprawiła wysadzany tęczowymi klejnotami diadem i spojrzała na gnane porywistym wichrem spienione fale.
Obok tronu stanął Lowbacca, raz po raz przygładzając rozwiewane przez wiatr długie rudobrązowe włosy. Tenel Ka usiadła, patrząc na wystające z wody czarne skały i bezkresne morze. Zmrużyła oczy, chcąc uchronić je przed jaskrawymi promieniami słońca.
Mairanie byli posiadającymi macki inteligentnymi istotami, mieszkańcami morskich głębin. Pochodzili z oblanego przez ocean świata Maires, należącego także do gromady gwiezdnej Hapes. Ich ambasadorzy wznieśli konsulat na dnie oceanu stolicy całego systemu. Wyglądało na to, że nawet nie opuszczając budynku podwodnego konsulatu, mairańscy dyplomaci doprowadzili do politycznego konfliktu z odwiecznymi rywalami mieszkającymi na planecie Vergill.
Mairanie mogli na krótko opuszczać morskie głębiny, ale tylko wówczas, kiedy ciała mackowatych stworzeń były okresowo spryskiwane wodną mgiełką z wypełnionych przefiltrowaną wodą zbiorników, jakie nosili na plecach. Starając się, żeby skóra ich ciał była zawsze wilgotna, istoty mogły spędzać na lądzie nawet kilka godzin. Mairańscy ambasadorzy oświadczyli, że ich przedstawiciel pragnie osobiście złożyć wizytę na wyspie, przekształconej w fortecę. Zgadzali się, żeby ich spór został rozstrzygnięty jedynie przez samą matriarchinię... albo członka królewskiego rodu, którego wyznaczy.
Matriarchini wyznaczyła Tenel Ka.
Księżniczka siedziała i czekała, spoglądając na morskie fale. Nie wzięła chronometru i zastanawiała się, czy przypadkiem mairański ambasador się spóźnia... czy też może tylko ona niecierpliwi się, pragnąc mieć to już za sobą.
Lowbacca stał obok niej, wysoki i kudłaty. Obudowa Em Teedee połyskiwała srebrzyście w promieniach słońca. Jacen i Jaina, których nie poinformowano, o co chodzi, zostali nieco z tyłu.
- Uhm... - mruknął chłopiec w pewnej chwili. - Co właściwie tu robimy?
Tenel Ka odwróciła się, żeby mu odpowiedzieć, ale wcześniej zabrzmiał piskliwy głosik androida-tłumacza.
- Czy pozwoli pani, że ja wyjaśnię? Przypuszczam, że potrafię zrobić to odpowiednio zwięźle. - Miniaturowe urządzenie wydało dźwięk, jakby chrząknęło, po czym mówiło dalej: - A zatem. Mairański podwodny konsulat - zwieńczony kopułą budynek, wzniesiony jeszcze na ich planecie i później przetransportowany na Hapes - znajduje się niebezpiecznie blisko podwodnej kopalni zbudowanej przez Vergillów wkrótce po wzniesieniu ma-irańskiego konsulatu.
Chociaż eksploatowane przez Vergillów złoża przynoszą spore zyski, Mairanie wystosowali formalny protest, twierdząc, że wiercenia i wydobywanie rudy powoduj ą hałas i zanieczyszczenia wody przez muł unoszący się z dna oceanu. Utrzymują, że ponieważ byli pierwsi, Vergillowie powinni zostać zmuszeni do oczyszczenia morskiej wody, zaniechania wierceń i eksploatacji złoża, a także do przeniesienia kopalni w miejsce odległe o co najmniej pięćdziesiąt kilometrów od ich konsulatu.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- Tak, właśnie tak wyglądają niektóre fakty - rzekła. - Ale nie wszystkie.
Zanim miała czas wyjaśnić, o co jej chodzi, ujrzała niezdarną istotę, która wyłoniła się z wody i przedzierając się przez fale, zaczęła człapać w jej kierunku. Z przygarbionych ramion istoty zwisało mniej więcej czterdzieści czarnych macek, które - jak poinformowano Tenel Ka - pozwalały Mairanom poruszać się pod wodą i chwytać ryby. Powłócząc obiema nogami, istota kołysała się z boku na bok. Kuliste bezbarwne narośle na jajowatej głowie musiały być oczami, częściowo przysłoniętymi ochronnymi membranami. Stworzenie wyglądało na oślizgłe i niezdarne.
Kiedy Tenel Ka ujrzała istotę, pierwszym wrażeniem, jakie odniosła, było przerażenie. Wydawało się jej, że spogląda na cięższego od niej o połowę gigantycznego prymitywnego potwora, wyłaniającego się z morskich głębin i sunącego nieporadnie w jej stronę. Dziewczyna jednak szybko się opanowała i przezwyciężyła strach, wiedząc, że mógłby przeszkodzić jej sprawiedliwie rozstrzygnąć sporny problem.
Wokół potężnych nóg Mairanina, podobnych do pni drzew przedzierających się przez fale, tworzyły się wodne wiry. Nie wychodząc na brzeg, ambasador znieruchomiał w płytkiej wodzie. Uniósł ciężką skręconą muszlę, w której wywiercono wiele otworów tworzących zawiły wzór na powierzchni.
Głos mairańskiego dyplomaty wydobywał się dzięki drganiom membrany znajdującej się pod mackami. Istota zagulgotała i odezwała się tak głośno, że tylko z dużym trudem można było ją zrozumieć.
- Jestem w stanie porozumiewać się w basicu, gdyby okazało się to konieczne.
Tenel Ka pokręciła głową.
- To nie będzie konieczne. Proszę posługiwać się własną mową. - Dziewczyna rzuciła okiem na srebrzysty owal urządzenia przyczepionego na biodrze Wookiego. - Dysponuję tłumaczącym androidem.
- O rety - odezwał się Em Teedee, którego zaledwie przed godziną zapoznano z językiem mairańskim, korzystając z zasobów baz danych fortecy. - To naprawdę podniecające!
Mackowaty stwór zgiął się w ukłonie, a potem wyprostował. Przyłożył podziurawioną muszlę do otworu głosowego i dmuchnąwszy, wydobył długą serię skomplikowanych, melodyjnych dźwięków, podobnych do pisków fletu.
- A, tak - oznajmił Em Teedee. - Ten muzyczny język został naprawdę prawidłowo wprowadzony do moich zasobów pamięciowych. Dzięki niech będą Stwórcy! Mairański ambasador oficjalnie wita panią, księżniczko Tenel Ka!
Mackowate stworzenie wydało następną serię dźwięków. Em Teedee pospieszył z tłumaczeniem.
- I gratuluje pani pochwycenia i wytresowania tego wspaniałego zwierzątka, porośniętego jedwabistą sierścią podobną do brązowej morskiej trawy... O rety! - zapiszczał android. - Mam poważne podstawy, by sądzić, że mówi o panu Lowbacce!
Lowie warknął groźnie i obnażył kły. Tenel Ka wstała i nie kryjąc oburzenia, pozwoliła, by królewski płaszcz zsunął się z jej ramion, ukazując kikut ręki i tors, okryty pancerzem z wytrzymałej gadziej skóry. Stojąca nieco dalej na skałach matriarchini zmarszczyła brwi na znak, że nie pochwala zachowania wnuczki.
- Wookie należą także do istot obdarzonych inteligencją - odezwała się dziewczyna. - Nie są niczyimi zwierzątkami. Ta istota jest moim przyjacielem.
Mairanin sprawiał wrażenie wzburzonego. Zaniepokojony, zaczął energicznie wymachiwać mackami, po czym wydał następną długą serię melodyjnych dźwięków.
- Ambasador pragnie okazać skruchę i przeprosić za to, że od razu tego nie zrozumiał, księżniczko Tenel Ka - przetłumaczył android. - Zarazem wyraża współczucie z powodu utracenia przez panią jednej... macki - przypuszczam, że chodzi mu o pani rękę -i ma nadzieję, że wywarła pani po dziesięciokroć pomstę na głupcu, odpowiedzialnym za pani stratę.
- To, w jaki sposób poradziłam sobie ze stratą „macki”, nie powinno go wcale obchodzić. - Głos Tenel Ka stał się zimny i szorstki. - Jeżeli ma do omówienia jakąś sprawę natury dyplomatycznej, uczyni mądrzej, jeżeli natychmiast przystąpi do rzeczy. Jeśli będzie nadużywał mojej cierpliwości, zostawię go i odejdę. Mam do załatwienia inne ważne sprawy.
Mairański ambasador się zawahał, niepewnie przebierając mackami, ale jeszcze raz uniósł muszlowy flet i wydobył z niego długą serię zagmatwanych dźwięków.
- Mairański ambasador jeszcze raz przeprasza. Rozumie, iż matriarchini pozwoliła pani podjąć decyzję w jego sprawie w ramach dyplomatycznych ćwiczeń, którym panią poddaje. Ponieważ to ma być pierwsza poważna sprawa, w jakiej wydaje pani orzeczenie, z całą pewnością zechce pani poświęcić jej odpowiednio dużo czasu, aby znaleźć sprawiedliwe rozwiązanie.
Tenel Ka nie zamierzała jednak spuszczać z tonu. Jej głos pozostał szorstki i surowy.
- Pan ambasador jest źle poinformowany - rzekła. - Zdążyłam podjąć bardzo wiele poważnych decyzji w życiu. Możliwe, że ta, którą wkrótce podejmę, jest pierwszą bezpośrednio dotyczącą j ego i pozostałych Mairan, ale może być absolutnie pewien, że potrafię radzić sobie z trudnymi sprawami.
Niektóre decyzje właśnie teraz przelatywały przez jej głowę-a zwłaszcza ta, by powrócić do kierowanej przez Luke’a Skywalkera akademii Jedi. Inną była chęć korzystania od tej pory nie tylko z dziedzictwa związanego z Dathomirą, ale również z tego, które wiązało się z królewskim rodem władającym gromadą gwiezdną Hapes.
- Proszę przedstawić swoją prośbę bez wdawania się w jakiekolwiek dygresje - oświadczyła.
Chwyciła jedną dłonią za oparcie tronu, ale nie usiadła, pragnąc zmniejszyć do minimum różnicę wzrostu istniejącą między nią a rosłym mackowatym ambasadorem.
- Jak pani sobie życzy, księżniczko Tenel Ka Chume Ta’ Djo - odparł ambasador. - W imieniu wszystkich mairańskich dyplomatów błagam panią, aby królewski ród Hapes zechciał interweniować w sprawie, która postawiła nas w rozpaczliwym położeniu.
Em Teedee miał niejakie kłopoty z dostatecznie szybkim tłumaczeniem piskliwych melodyjnych tonów mowy porośniętego mackami ambasadora.
- Cicha podwodna rezydencja jest na tej planecie naszym domem, wzniesionym przez pierwszą delegację Mairan zaledwie przed niespełna sześcioma miesiącami. Dotychczas byliśmy zachwyceni pięknym i niczym nie zmąconym otoczeniem podwodnego konsulatu. Gdyby wasi oddychający powietrzem przedstawiciele mogli przybyć, by go zobaczyć, jestem pewien, że zgodziłaby się pani...
- Nie jestem turystką - rzuciła Tenel Ka. - Co stanowi istotę pańskiej skargi?
Znała ją, ale pragnęła, żeby ambasador sam to powiedział.
- Zaledwie po miesiącu od wzniesienia konsulatu - zaświstał ambasador - ekipa górników, złożona z umysłowo niedorozwiniętych Vergillów, ustawiła pływającą platformę i zaczęła wiercić w odległości prawie kilometra od naszego konsulatu. Od tego czasu wody morskie są nieustannie zamulone i zanieczyszczone. Drgania urządzeń i hałas, przekazywany przez cząsteczki wody, nie pozwalają nam się skupić i płoszą ryby. Vergillowie niszczą naszą rezydencję.
Mairanin uniósł macki w błagalnym geście.
- O wszechwiedząca księżniczko, my pierwsi wznieśliśmy w tamtym miejscu naszą budowlę. Błagamy cię, żebyś zechciała nakazać niegodnym Vergillom, by zechcieli przenieść zanieczyszczające wodę urządzenia w inne miejsce, położone z daleka od naszego domu. Mimo wszystko, maj ą przecież do dyspozycji całe dno oceanu. Nie muszą nam zakłócać spokoju.
- Rozumiem - odezwała się Tenel Ka.
Mackowaty ambasador zgiął się w niskim ukłonie na znak szacunku, ale dziewczyna dodała ostro:
- Rozumiem również, że Vergillowie posłużyli się satelitą, by dokonać szczegółowych badań dna oceanu, i uczynili to o wiele wcześniej, zanim wznieśliście swoje rezydencje. Kiedy zapoznawałam się z bazami danych na ten temat, stwierdziłam, że wy, Mairanie, otrzymaliście kopię raportu ukazującego rozmieszczenie złóż cennych minerałów kilka miesięcy wcześniej, zanim wybraliście miejsce na wzniesienie zwieńczonego kopułą konsulatu. Na koniec dowiedziałam się, że odszukaliście w raporcie takie miejsce, w którym znajdują się najbogatsze złoża ditanu, i postanowiliście wznieść swoją rezydencję właśnie tam, doskonale wiedząc, że niedługo Vergillowie rozpoczną wiercenia i eksploatację bogatego złoża.
Tak, ambasadorze, całe dno oceanu jest do dyspozycji - ciągnęła, odgarnąwszy pasmo włosów, które wiatr rozwiewał niczym złociste płomienie. - Ale to właśnie pan zdecydował się poruszyć tę sprawę. Zbudowaliście konsulat, dysponując wiarygodną informacją, że Vergillowie zechcą prowadzić wiercenia w tym samym miejscu.
Przez chwilę czekała na odpowiedź, ale Mairanin nie odezwał się ani słowem.
- Vergillowie także poprosili nas o interwencję- oświadczyła. - A zatem możecie albo zmienić lokalizację swojego konsulatu - co przyjdzie wam bez trudu, zważywszy na modułową konstrukcję kopuł - albo musicie pogodzić się z hałasem i wszystkimi innymi niewygodami.
Zdumiony Mairanin przez chwilę milczał, a później, wymachując mackami, zaczął wydawać przeraźliwe piski.
- Możesz tego nie tłumaczyć - odezwała się ostro Tenel Ka, zwracając się do miniaturowego androida, po czym znów obróciła głowę w stronę niezgrabnej czarnej istoty.
- Przybyłeś prosić mnie, bym podjęła decyzję, a ja właśnie ci ją oznajmiłam. W przyszłości zapewne zechcecie sami rozwiązywać własne problemy zamiast marnować nasz czas niemądrymi sporami. Przemówiłam.
Usiadła i ponownie okryła ramiona królewskim płaszczem. Po kilku chwilach mairański ambasador odwrócił się i poczłapał przez płytką wodę, po czym zniknął, przykryty przez fale.
- Bardzo dobrze, Tenel Ka! - zawołał Jacen, już biegnący w jej stronę. Lowbacca prychnął, wybuchając beztroskim śmiechem.
Tenel Ka miała wrażenie, że z uniesienia wywołanego tym, co zrobiła, kręci się jej w głowie. Zdumiało ją, że mimo wszystko tak łatwo potrafiła znaleźć odpowiednie słowa. Poprawiła diadem na głowie, ozdobiony tęczowymi klejnotami.
Kiedy odwróciła głowę, ze zdumieniem i niedowierzaniem ujrzała babkę, zawsze nieustępliwą, bezwzględną i wymagającą matriarchinię, promiennie uśmiechniętą.
- Możliwe, że twoje metody są jeszcze cokolwiek surowe, dziecko - odezwała się Ta’a Chume - ale decyzja, którą właśnie podjęłaś, była ze wszech miar słuszna i sprawiedliwa.
ROZDZIAŁ 16
Odpoczynek i bezpieczeństwo były czymś miłym i potrzebnym, ale po kilku dniach przebywania na Reef Fortress Jacen doszedł do wniosku, że mając do wyboru albo przebywanie w fortecy, albo pływanie w zacisznej małej zatoczce, zaczyna odczuwać dziwny niepokój. Straszny niepokój.
Tenel Ka również była osobą nie cierpiącą bezczynności. Jacen wiedział o tym chyba lepiej niż ktokolwiek inny. Dziewczyna lubiła być w ciągłym ruchu, pragnęła przeżywać wciąż nowe przygody i nie chciała, żeby ktoś niańczył ją i trzymał w zamknięciu jak ulubione zwierzę. Ranna jednoręka wojowniczka nie miała zamiaru zachowywać się jak staruszka i tylko przyglądać się, jak morskie fale rozbijają się o przybrzeżne skały.
Ta’a Chume powróciła do Pałacu Fontann, żeby osobiście pokierować śledztwem w sprawie podłożenia bomby. Pozostawiła Tenel Ka i innych młodych Jedi pod wątpliwą opieką pani ambasador Yfry, której wargi układały się zawsze w bardzo cienką linię. Kobieta była taka chuda i żylasta, jakby jej mięśnie zostały wykonane z durastali, a nie z żywej tkanki... ale przecież wszystkie osoby należące do hapańskiego dworu wiodły trudne życie, nie ufając nikomu i walcząc, żeby osiągnąć jak najwięcej osobistych korzyści. Jacen spodziewał się, że pani ambasador jest nie gorsza niż ktokolwiek inny spośród osób należących do tej grupy. Dopiero teraz rozumiał, dlaczego Tenel Ka wolała uczciwe, chociaż ciężkie życie, jakie wiedli ludzie na rodzimym świecie jej matki, Dathomirze, od hipokryzji i trucicielstwa, do czego bardzo często uciekali się hapańscy politycy.
Przekonał się, że Tenel Ka opuściła fortecę górującą nad resztą wyspy. Znalazł dziewczynę stojącą na samym szczycie wysokiej skały. Posługując się zdrową ręką, rzucała kamienie, starając się trafić w środki wodnych wirów, jakie z sykiem tworzyły się wokół wierzchołków raf wystających z wody. Zamyślona i skupiona, uważnie mierzyła i za każdym razem, kiedy trafiała do wybranego celu, cieszyła się jak dziecko. Jacen stanął w pewnej odległości za jej plecami i nie chcąc wyrywać koleżanki z zadumy, tylko się przyglądał.
Jaina i Lowie, którzy wyszli z fortecy i podążyli za Jacenem, także stanęli i patrzyli, jak Tenel Ka rzuca kamieniami. Wyglądało na to, że wszystkich dręczy ten sam niepokój... Nie mając dokąd pójść i co robić, czuli się na maleńkiej wyspie jak w więzieniu.
Po kilku minutach otworzyło się okno balkonu znajdującego się wysoko nad ich głowami i Jacena oślepił błysk słońca, odbity od powierzchni wypolerowanej transpastali. Na balkonie pojawiła się chuda jak szczapa ambasador Yfra. Kiedy przepatrywała skaliste wybrzeże, pragnąc znaleźć młodych rycerzy Jedi, przypominała drapieżnego ptaka. Zaczęła wymachiwać rękami, pragnąc zwrócić ich uwagę.
Lowie wciągnął słone powietrze i zaryczał, wypowiadając jakąś uwagę. Em Teedee wydał jednak elektroniczny pisk na znak, że się z nim nie zgadza.
- Jestem pewien, że nie mam pojęcia, o co może panu chodzić, panie Lowbacco! Dlaczego doszedł pan do wniosku, iż nagle atmosfera uległa zepsuciu? Jeżeli chce pan znać moje zdanie, w powietrzu unosi się nadal ten sam świeży słony zapach morskiej wody, jaki czuło się w nim w ciągu ostatniej godziny.
Kiedy rozległ się piskliwy głos miniaturowego androida, zaskoczona Tenel Ka odwróciła się i przez chwilę w zdumieniu patrzyła na przyjaciół przyglądających się jej zabawie. Później zbiegła ze skały i dołączyła do pozostałych trojga młodych Jedi.
- Przekonajmy się, o co może chodzić pani ambasador - odezwała się burkliwie, a potem ruszyła do fortecy.
- Może to będzie coś zabawnego - zasugerował Jacen.
Tenel Ka przez chwilę kierowała na niego szare oczy, po czym uniosła brwi i powiedziała:
- Słowa: „zabawa” i „ambasador Yfra” zupełnie nie pasują do siebie.
Jacen parsknął śmiechem, zastanawiając się, czy Tenel Ka świadomie opowiedziała dobry dowcip. Wszystkie oznaki wskazywały jednak, że dziewczyna po prostu oświadczyła, co naprawdę myśli.
Kiedy znaleźli się w fortecy i weszli do jasno oświetlonej i przytulnej komnaty z balkonem, okazało się, że pani ambasador ma dla wszystkich niespodziankę.
- Moi drodzy, doszłam do wniosku, że najwyższy czas, abyście trochę się rozerwali! - oznajmiła, układając rysy twarzy w uśmiechu, ale w głębi ducha nie okazując cienia wesołości. Jacen to wyczuwał. Chociaż oschła kobieta czyniła wszystkie odpowiednie ruchy ciała i gesty, żeby sprawiać wrażenie kobiety serdecznej i wyrozumiałej, chłopiec był przekonany, iż Yfra nie darzy szczególną sympatią dzieci... ani zresztą nikogo innego, kto zajmowałby jej tyle czasu i odrywał od załatwiania ważnych spraw wagi państwowej.
Tenel Ka oparła dłoń na biodrze.
- Co chcesz nam zaproponować? - zapytała.
- Wy, dzieciaki, wyglądacie na bardzo znudzone - rzekła Yfra. - Doskonale to rozumiem. Czasami brak zmartwień i trosk może być powodem nudy. - Na króciutką chwilę zmarszczyła brwi, nadając twarzy wyraz dezaprobaty, a potem znów rozciągnęła wargi w fałszywym uśmiechu. - Pozwoliłam sobie przeprogramować jeden z wodnych ścigaczy w ten sposób, żebyście mogły wyprawić się na wycieczkę. Popływacie po oceanie, poopalacie się i miło spędzicie razem trochę czasu.
- Czy zamierza pani nam towarzyszyć? - zapytała Jaina.
Yfra skrzywiła się, jakby połknęła coś kwaśnego, ale w następnej chwili udała, że się zakrztusiła.
- Obawiam się, że nie, młoda damo - odparła. - Muszę zająć się niezwykle pilną sprawą. O zgrozo, nawet nie możecie sobie wyobrazić, ile obowiązków ciąży na mojej głowie. Gromada gwiezdna Hapes liczy sześćdziesiąt trzy światy, a to oznacza, że mam do czynienia z wieloma setkami rządów i tysiącami społeczeństw. Ta’a Chume to kobieta obdarzona potężną władzą, a w czasie nieobecności rodziców Tenel Ka są problemy, które wszyscy musimy rozwiązywać. - Yfra klasnęła w dłonie, szybkim ruchem złączywszy szponiaste palce. - Wy, dzieciaki, powinniście cieszyć się życiem, dopóki jesteście młode, a w tym czasie osoby takie jak ja będą zajmowały się wszystkimi problemami.
Zamaszystym gestem odprawiła całą czwórkę.
- A teraz zmykajcie - powiedziała. - Na dole, w jednym z portowych basenów, znajdziecie ścigacz, który przeprogramowałam. Zapewniani was, że jest absolutnie bezpieczny. Wpisałam parametry zamkniętej trasy, dzięki czemu będziecie mogły wypłynąć w morze i powrócić do fortecy, jeszcze zanim się ściemni. Dopilnowałam nawet tego, aby zaopatrzyć was w koszyki z żywnością, tak więc nie musicie wracać do fortecy, żeby zjeść posiłek. - Głęboko odetchnęła, po czym znów rozciągnęła rysy twarzy w nieszczerym uśmiechu. - Jestem pewna, że będziecie świetnie się bawiły.
Jacen przyglądał się pani ambasador, próbując ustalić, czy kobieta nie knuje czegoś złego. Dobrze wiedział, ile czasu zajmują obowiązki wagi państwowej. Przecież jego matka pełniła funkcję przywódczyni Nowej Republiki. Pamiętał także, jak bardzo niespokojni stali się ostatnio wszyscy czworo.
- Blasterowe błyskawice! Wyruszajmy na tę wyprawę i bawmy się jak najlepiej - powiedział. - Cieszę się na samą myśl o tym, że nie musimy się przejmować troskliwymi spojrzeniami rodziców, opiekunów czy ambasadorów. Obiecuję wam, że przynajmniej nie będziemy się nudzili.
Tenel Ka z powagą kiwnęła głową.
- To jest fakt - przyznała, a potem obdarzyła Jacena najcenniejszym darem, jaki chłopiec kiedykolwiek od niej otrzymał.
Uśmiechnęła się do niego.
Ścigacz mknął po oceanie, pokonując doliny i grzbiety fal niczym pojazd kołowy jadący bardzo szybko po wyboistej drodze. Mimo iż autopilot nakazywał stateczkowi płynąć z góry określonym kursem, Jaina i Lowie na zmianę kręcili kołem sterowym, jedynie w tym celu, by przekonać się, czy będą mogli zboczyć z zaprogramowanej trasy. W pewnej chwili z gardła Wookiego wyrwało się radosne beczenie.
- Pan Lowbacca pragnie zauważyć, że ten statek wykazuje pewne podobieństwo do jego gwiezdnego skoczka typu T-23 - pospieszył z tłumaczeniem Em Teedee.
Jaina spojrzała na porośniętego długą rudobrązową sierścią kolegę.
- Przypomina bardziej komputer nawigacyjny niż aparaturę sterowniczą „Sokoła Tysiąclecia” - stwierdziła. - Nie miałabym żadnych kłopotów z pilotowaniem tego statku, Lowie.
Lowbacca zaryczał, przyznając jej rację.
Pędzący po spienionych falach ścigacz coraz bardziej oddalał się od fortecy, wzniesionej na maleńkiej wyspie i przypominającej cytadelę, omywaną niebieskozielonymi wodami hapańskiego oceanu.
Jacen i Tenel Ka siedzieli na rufie, poddając się usypiającym odbitym błyskom słonecznego blasku i hipnotyzującemu kołysaniu morskich fal.
- Hej, Tenel Ka - odezwał się w pewnej chwili chłopiec. -Mam dla ciebie wspaniały dowcip. Posłuchaj. Po której stronie Ewok jest porośnięty najdłuższą sierścią?
Dziewczyna obdarzyła go pełnym powagi spojrzeniem.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - odrzekła.
- Po zewnętrznej! Rozumiesz?
- Jacenie, dlaczego tak często opowiadasz mi dowcipy? - zapytała dziewczyna. - Nie sądzę, żebym kiedykolwiek się z nich śmiała.
Chłopiec wzruszył ramionami.
- Hej, tylko staram się ciebie rozweselić.
Tenel Ka rzuciła mu dziwne spojrzenie.
- Uważasz, że potrzebuję, aby ktoś mnie rozweselał?
Kiedy Jacen jej odpowiadał, przyłapał się na tym, że nie może oderwać spojrzenia od gojącej się różowej skóry kikuta lewej ręki.
- No cóż, wydawałaś się taka cicha i zamyślona...
Tenel Ka uniosła brwi.
- Czyż nie jestem zawsze cicha i zamyślona?
Chłopiec z przymusem się uśmiechnął.
- Tak, myślę, że jesteś - przyznał.
- Rozmawialiśmy na ten temat, Jacenie - ciągnęła tymczasem dziewczyna. - Proszę cię, nie sądź, że muszę być pocieszana; że jestem bezradną kaleką czy jakimś cudem przemieniłam się w skomlącą słabeuszkę. Nadal jestem tą samą uczennicą kształcącą siew akademii mistrza Skywalkera. Przypuszczam, że jednak uda mi się zostać rycerzem Jedi... kiedy tylko rozwiążę problem, w jaki sposób.
Jacen nieśmiało położył dłoń na jej ramieniu, a potem przesunął palcami po skórze, aż zamknął jej dłoń w silnym uścisku.
- Daj mi znać, jeżeli będę mógł ci w czymkolwiek pomóc - odparł.
Dziewczyna odwzajemniła uścisk.
- Obiecuję.
Ścigacz ominął łukiem grupę spiczastych skał wystających z wody. Tenel Ka ochrzciła je mianem Zębów Smoka. Rzeczywiście, przypominały zęby piły i kuliły się blisko siebie, a pieniące się fale uderzały w nie z hukiem, raz po raz wzbijając gejzery wodnej piany.
Silniki ryknęły głośniej, kiedy ścigacz zmieniał kurs, by ominąć Zęby Smoka, a później przyspieszał, by skierować się na otwarte morze. Jaina i Lowie raz po raz spoglądali na parametry kursu, jakim autopilot prowadził mały statek. Prowadzili obliczenia, starając się odgadnąć, jak daleko wypłyną w morze, zanim ścigacz zawróci.
- Czas na obiad - odezwał się w pewnej chwili Jacen. Sięgnął do koszyków z jedzeniem i zaczął rozdawać starannie opakowane porcje.
Kiedy Lowie ryknął na znak, że zgadza się ze zdaniem chłopca, Em Teedee powiedział:
- Oczywiście, panie Lowbacco... Czy przypadkiem nie jest pan zawsze głodny?
Młody Wookie zaczął sapać ze śmiechu, ale nie zaprzeczył stwierdzeniu małego androida.
Pęd powietrza, rozcinanego przez dziób statku, opryskiwał twarze młodych Jedi kropelkami piany. Przesycone morską solą powietrze sprawiło, że Jacen poczuł wilczy głód. Wszyscy zjedli dania obiadowe, jakie znaleźli w automatycznie podgrzewających się pojemnikach, a potem napełnili kubki płynem z izolowanego termicznie pojemnika.
Nie przestając jeść, Jaina spoglądała przez transpastalową ochronną szybę. W pewnej chwili odwróciła głowę, by ponownie zerknąć na parametry kursu, jakim płynął ścigacz.
- Jestem ciekawa, jak daleko pozwoli nam wypłynąć autopilot - powiedziała.
Nagle Jacen zauważył, że widoczna na kursie przed nimi woda ma inną barwę i gęstość. Wydała mu się zieleńsza i jakby... bardziej szorstka.
Lowie wciągnął powietrze. Po chwili wciągnął je głębiej po raz drugi, po czym zaryczał pytająco.
- Naprawdę nie potrafię panu odpowiedzieć, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee. - Moje analizatory woni nie mogą porównać tego zapachu z jakimkolwiek innym zapisanym w mojej bazie danych, a zatem nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Sól, rzecz jasna, i jodyna... a także czyżby woń jakichś rozkładających się organicznych szczątków?
Jacen czuł teraz także ów zapach: przyprawiający o mdłości kwaśny odór, który wisiał w powietrzu niczym ciężki całun.
- Przypomina mi zdechłe ryby - stwierdził ponuro.
Usiłując się skoncentrować, Tenel Ka zmrużyła oczy.
- I gnijącą roślinność - dodała. - Zbliżamy się do czegoś bardzo starego. Czegoś... bardzo niezdrowego.
Jaina ponownie sprawdziła kurs, wprowadzony do pamięci komputera ścigacza.
- No cóż - powiedziała. - Autopilot kieruje nasz statek w sam środek tego obszaru.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, znaleźli się na skraju wyglądającej jak żelatyna dziwnej mazi. Po powierzchni wody pływały liściaste chwasty, tak liczne i rozrośnięte, że przypominały prawdziwą podwodną dżunglę. Pod wodą połyskiwały podobne do gumowych ni to łodygi, ni to macki, z których sterczały długie ostre ciernie. Z najgęściej zarośniętych punktów grzęzawiska wyrastały olbrzymie szkarłatne kwiaty wielkości głowy Jacena.
Chłopiec wychylił się za burtę, pragnąc lepiej przyjrzeć się roślinom. Otoczona mięsistymi płatkami, w samym środku każdego kwiatu spoczywała kiść wilgotnych niebieskich owoców, dzięki której cały pąk wyglądał jak szeroko otwarte oko. To wrażenie spotęgowało się jeszcze bardziej, kiedy przepływający ścigacz wzbudził coś w rodzaju odruchu obronnego. Płatki unoszących się na wodzie kwiatów zaczęły się zamykać jak powieki przysłaniające wielkie oczy.
- Niesamowite - odezwała się Jaina stojąca obok Jacena.
- Ciekawe - odpowiedział chłopiec.
Splątany gąszcz kolczastych morskich roślin rozciągał się przed dziobem statku aż po sam horyzont. Ścigacz, kierowany przez program autopilota, nie zmieniał kursu, sunąc po falującej powierzchni wody, i tylko przykra woń, wydzielana przez rośliny, stawała się coraz bardziej intensywna. Grube łodygi i liście morskiego chwastu dygotały, jakby przeniknięte jakimś podwodnym dreszczem. Jacen doszedł jednak do wniosku, że zjawisko musiało być wywołane przez tworzące się w głębinach podwodne wiry.
Nagle niektóre ogromne oczokwiaty, wyciągnąwszy łodygi, uniosły się nad powierzchnię wody i obróciły w ich stronę, jakby chciały się im przyjrzeć. Jacen wzdrygnął się i popatrzył na siostrę.
- Uhm... Może jednak „niesamowite” byłoby odpowiedniejszym słowem - przyznał cicho.
Lowie zerknął w prawo i w lewo, a potem niepewnie zaskowyczał. Jaina spojrzała prosto w oczy Wookiego, po czym przygryzła dolną wargę.
- Tak, ja także mam niedobre przeczucia co do tego, dokąd podąża ten ścigacz - powiedziała. - Sama nie wiem, czy chciałabym zapuszczać się jeszcze dalej w głąb morskiego pustkowia.
- Przecież jesteśmy zdani na łaskę autopilota, prawda? - przypomniał Jacen. - Jeżeli go wyłączysz, jak wrócimy do fortecy?
Młody Wookie warknął coś w odpowiedzi i w tej samej chwili Jaina powiedziała:
- Przez całą drogę śledziłam parametry kursu, jakim płynęliśmy. Ja i Lowie chyba będziemy umieli wrócić do fortecy. To nie powinno być bardzo trudne.
Tenel Ka wstała i także zaczęła przyglądać się morskim roślinom. Wyglądało na to, że usiłuje sobie coś przypomnieć.
- Jaina ma rację - odezwała się w pewnej chwili. - Powinniśmy zawrócić. Pozostawanie w tym miejscu chyba nie byłoby rozsądne.
Pragnąc zawrócić, Jacen i Lowie wyłączyli autopilota i przejęli stery. Zaczęli zataczać łuk, zamierzając skierować ścigacz na kurs powrotny, kiedy nagle silniki zakrztusiły się i umilkły.
Jacen, który zawsze uwielbiał badać dziwne rośliny i zwierzęta, skorzystał z okazji i ponownie wychylił się za burtę. Wyciągnął rękę, żeby dotknąć wyciągniętej jak struna łodygi nieznanego morskiego chwastu.
Nagle wszystkie szkarłatne oczokwiaty obróciły się i spojrzały na niego.
- Coś takiego! - wykrzyknął zdumiony chłopiec.
Na próbę machnął ręką w prawo i w lewo. Wszystkie kwiaty obracały się, jakby śledziły mchy jego ręki.
Zaciekawiony Jacen ponownie wyciągnął rękę, żeby dotknąć płatków najbliższego kwiatu... i nagle nad powierzchnię wody wystrzeliła śliska macka podwodnej rośliny. Owinęła się wokół nadgarstka chłopca i pragnąc przytrzymać łup, wbiła w jego ciało długie kolce.
- Hej! - wrzasnął Jacen, czując ból w miejscach, w których kolce przebiły skórę. Poczuł, że gruba łodyga zaczyna ciągnąć jego dłoń. - Na pomoc!
Wolną ręką uchwycił biegnącą wzdłuż burty statku metalową poręcz. Nie zamierzał pozwolić, aby plątanina żarłocznych chwastów wciągnęła go pod powierzchnię wody. Zauważył, że podobne do macek sąsiednie pędy zaczynają falować jak szalone... jak zgłodniałe. Inne także wystrzeliły z wody i zaczęły uderzać o burty statku albo owijać się wokół metalowej poręczy.
Lowbacca widząc, co się dzieje, odskoczył od sterowniczej konsolety i pochwycił nogi przyjaciela w chwili, kiedy macka, zdwoiwszy siły i szarpnąwszy, przeciągała Jacena nad poręczą. Przez krótką chwilę chłopiec wisiał nad powierzchnią wody, bezskutecznie próbując wyrwać rękę z uchwytu morskiego chwastu.
Nagle obok nich pojawiła się wojowniczka z Dathomiry. Oplotła nogi wokół przymocowanego do pokładu metalowego słupka i chwyciwszy mocno nóż, który zwykle służył jej do rzucania, wychyliła się za burtę, aby odciąć mackę owiniętą wokół nadgarstka Jacena. Giętka łodyga trzasnęła i schowała się pod wodą, a Lowbacca szarpnął i wciągnął chłopca na pokład.
- Blasterowe błyskawice! - krzyknął Jacen, ocierając krew płynącą z ran na ręce. - Niewiele brakowało.
Ich kłopoty jednak dopiero teraz się zaczynały. Wszyscy z przerażeniem spoglądali na otaczające ich wody oceanu. Jak okiem sięgnąć, łodygi mięsożernej rośliny gwałtownie falowały. Grube pędy gniewnie smagały powierzchnię wody. Owijały się wokół metalowej poręczy, jakby zamierzały wciągnąć w głębiny cały ścigacz. Drapieżny podwodny chwast skosztował krwi Jacena i widocznie doszedł do przekonania, że młody rycerz Jedi jest najsmakowitszym kąskiem, jaki chciałby spożyć na kolację.
Jeszcze jedna wijąca się macka wystrzeliła z wody tuż przy burcie ścigacza i zaczęła się kołysać, szukając celu, w który mogłaby wbić ostre kolce. Tenel Ka skoczyła ku złowieszczemu pędowi i zamachnęła się sztyletem, przeznaczonym do rzucania. Wbiła ostrze w gruby pęd morskiego chwastu i przyglądała się, jak z rany popłynęła zielonkawa gęsta maź przypominająca syrop.
Macka szarpnęła się do tyłu, ale w następnej sekundzie powróciła, żeby smagnąć dziewczynę po policzku. Na twarzy Tenel Ka pojawiła się długa krwawiąca pręga. Mimo iż dzielna wojowniczka poczuła dotkliwy ból, nawet nie krzyknęła. W odpowiedzi ponownie zamachnęła się nożem i po chwili następna końcówka grubej macki z głuchym stukiem upadła na deski pokładu.
Jacen potrząsnął zranioną ręką, usiłując przywrócić krążenie krwi, po czym sięgnął po rękojeść wiszącego u boku świetlnego miecza. Od pewnego czasu nie posługiwał się nim, ale teraz nie miał ani chwili do stracenia. Nie mógł się wahać, jeżeli zamierzał zostać rycerzem Jedi... jeżeli chciał ocalić życie swoje i przyjaciół. Przycisnął guzik i wysunął szmaragdowozielone ostrze.
- Nie pozwolę, żeby jakiś chwast walczył ze mną i zwyciężył! - zawołał.
Buczące ostrze odcięło jeszcze jeden koniec owiniętej wokół poręczy grubej macki.
- Masz za swoje! - rzekł chłopiec.
Pozostała część odciętej łodygi skryła się w wodzie, a oczy Jacena podrażniła chmura gryzącego dymu.
Jak okiem sięgnąć, wszystkie macki wiły się teraz i smagały powierzchnię wody jak szalone. Wyglądało na to, że odczuwają ten sam ból. Szkarłatne oczokwiaty mrugały i rozpaczliwie kierowały się we wszystkie strony. W powietrzu unosił się swąd przypiekanej roślinności, zmieszany z wonią słonej morskiej wody.
- Postaram się nas stąd wyciągnąć! - zawołała Jaina, pochylona nad sterowniczą konsoletą. Zamierzała uruchomić silniki, ale grube macki owinęły się także wokół wałów śrub i ścigacz nie mógł wyrwać się z ich objęć.
Lowbacca zaryczał, po czym zapalił własne świetliste ostrze. Trzymając rękojeść oburącz, uniósł klingę nad głowę i przez chwilę trzymał nieruchomo jak sporządzoną ze złocistego światła ognistą maczugę.
Z morskich głębin wyłaniały się teraz grubsze łodygi. Zakończone parami zębatych muszli, przypominały groźne szczypce, gotowe rozszarpać łup na strzępy. Potężne łodygi wiły się i klekotały, szczękając ostrymi zębami. Zapewne szukały czegoś, w czym mogłyby je zagłębić.
Tymczasem Jaina z całej siły napierała raz na tę, raz na inną dźwignię. Silniki ścigacza wyły, pracując na wysokich obrotach. Usiłowały pokonać opór stawiany przez trzymające je macki.
Lowie podbiegł do poręczy. Wydając ostrzegawczy ryk, zaczął machać świetlistym ostrzem. Zadając cios za ciosem, odcinał łodygi morskich chwastów, które więziły mały statek.
- Och, proszę, niech pan uważa, panie Lowbacco! - piszczał Em Teedee. - Tam grozi panu jeszcze jedna!
Burknąwszy coś w odpowiedzi, młody Wookie przeciął mackę, a wówczas miniaturowy android-tłumacz powiedział:
- Doskonała robota, panie Lowbacco! Jaka to ulga dla mnie mieć świadomość, że robi pan, co może, abym nie skończył jako przekąska tego paskudnego zaślinionego morskiego chwastu!
Tenel Ka odwróciła się, żeby odeprzeć atak kolejnej grubej macki zakończonej parą zębatych muszli. Zamachnęła się sztyletem, ale podobne do skorupy małża szczypce z głośnym szczęknięciem zatrzasnęły się na czubku noża. Po chwili zębate muszle kłapnęły po raz drugi, by zacisnąć się nieco bliżej dłoni dzielnej wojowniczki.
Natychmiast u jej boku pojawił się Jacen, który odciął koniec grubej macki jaskrawozieloną energetyczną klingą. Błysnął zębami, obdarzając koleżankę szelmowskim uśmiechem.
- Chciałem tylko spłacić dług! - zawołał.
- Moje podziękowania, Jacenie - odparła dziewczyna.
Lowie machnął złocistym ostrzeni, odcinając ostatnią mackę podwodnego chwastu, jaka trzymała w niewoli mały statek. Uwolniony ścigacz ruszył, ale cierniste pędy nadal kołysały się i smagały powierzchnię wody, starając się ponownie pochwycić ofiarę.
Jaina czyniła wszystko, by silniki nadały statkowi jak największe przyspieszenie. Już wkrótce ścigacz płynął z taką prędkością, że kadłub niemal nie stykał się z oceanem falujących łodyg. Jaskrawoczerwone kwiaty nie przestawały wodzić za statkiem nieprzyjaznymi spojrzeniami, ale wszystko wskazywało na to, że podwodny chwast nie potrafi reagować dostatecznie szybko.
Mimo to Jacen, nie wyłączając szmaragdowozielonego ostrza, nadal ściskał rękojeść świetlnego miecza, w każdej chwili gotów znów rzucić się w wir walki. Miał wrażenie, że ta rzecz jest czymś więcej niż rośliną. Wyczuwał w niej jakąś... zdolność reagowania na bodźce, przystosowywania się do zmiany sytuacji. Posłużył się Mocą, licząc na to, że uda mu sieją uspokoić, a potem nakłonić do wyrażenia zgody na wypuszczenie ścigacza.
- Nie mogę znaleźć jej mózgu - odezwał się po chwili. - Wygląda na to, że roślina reaguje, kierując się tylko odruchami. I czuję, że jest głodna, bardzo głodna.
- Ta-a, no cóż, jeszcze przez jakiś czas pozostanie głodna - odezwała się Jaina.
- To szczera prawda! - zapiszczał w odpowiedzi Em Teedee. - Z całego serca zgadzam się z pani zdaniem.
Po kilku chwilach ponownie znaleźli się na otwartym morzu. Przeprowadzili niezbędne obliczenia i posługując się aparaturą pulpitu sterowniczego, wpisali parametry kursu, którym mogli wrócić na Reef Fortress.
Jacen zerknął na Tenel Ka, by upewnić się, czy nie jest ranna. Ze zdumieniem ujrzał, że na twarzy dziewczyny maluje się wielki spokój i zadowolenie. Zobaczył, jak Tenel Ka wsuwa do pochwy u pasa sztylet, który zwykle służył jej do rzucania. Wojowniczka z Dathomiry sprawiała wrażenie bardziej ożywionej i pewniejszej siebie niż kiedykolwiek od chwili owego niefortunnego wypadku, jaki wydarzył się podczas pojedynku na świetlne miecze.
- Jesteśmy znakomitymi wojownikami - odezwała się dziewczyna. - Nic tak nie poprawia nastroju i nie odpręża jak walka w obronie życia.
Lowbacca cicho warknął. Em Teedee zapiszczał, ale powstrzymał się od wypowiedzenia jakiejkolwiek uwagi. Zdumiona Jaina popatrzyła na Tenel Ka, ale jej brat wybuchnął głośnym śmiechem.
- Ta-a, naprawdę tworzymy zgraną grupę, prawda? - stwierdził. - Jesteśmy prawdziwymi młodymi rycerzami Jedi.
Wojowniczka z Dathomiry pomogła chłopcu opatrzyć kilka niegroźnych ran ręki, po czym Jacen posmarował ranę na policzku Tenel Ka balsamem, który znalazł w pokładowym zestawie medycznym.
- Pani ambasador Yfra chyba nie miała tego na myśli, kiedy mówiła, żebyśmy wybrali się ścigaczem na wycieczkę - powiedział - ale mimo to bawiłem się doskonale.
Nagle Lowbacca zaryczał, po czym wskazał na pulpit nawigacyjnej konsolety.
- O rety! - pisnął Em Teedee. - Pan Lowbacca sugeruje, że prawdopodobnie jeszcze nie powinniśmy czuć się bezpieczni i odprężeni. Uważa, że na pokładzie ścigacza ktoś świadomie dopuścił się sabotażu.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Jacen. - Te cyferki na ekranie nic mi nie mówią.
- Wydaje mi się, że chodzi mu o to - odezwała się Jaina, kiwnięciem głowy pokazując współrzędne kursu, uprzednio zaprogramowanego przez panią ambasador Yfrę. - Kurs, jakim prowadził nas autopilot, miał skierować ścigacz w sam środek obszaru tych morderczych chwastów... Nie przewidziano żadnego kursu powrotnego!
ROZDZIAŁ 17
W skalnej jaskini rozbrzmiewał cichy plusk łagodnych fal omywających kamienne nabrzeża i kadłuby zakotwiczonych statków. Tenel Ka odczuwała wielki spokój promieniujący z chłodnych kamiennych ścian i słonej woni, jaką było przesycone powietrze w wielkiej grocie. Dziewczyna skrzyżowała obnażone nogi i siedziała na pokładzie, posługując się. techniką relaksacyjną Jedi, pozwalającą jej skupić myśli i obserwować przyjaciół.
Jaina, która skryła głowę pod panelem kontrolnym, sprawdzała okablowanie aparatury sterowniczej ścigacza, przebierając w powietrzu nogami. Siedzący nieco wyżej Lowbacca zajmował się komputerem nawigacyjnym, od czasu do czasu podając dziewczynie potrzebne narzędzia. Tenel Ka przyglądała się, jak oboje poruszają się zwinnie i pewnie, całkowicie nieświadomi tego, jak łatwo przychodzi im posługiwać się raz jedną, a raz drugą ręką. Na myśl o tym, że ma tylko jedną rękę, poczuła w sercu ukłucie bólu.
Na krawędzi pokładu obok niej leżał na brzuchu Jacen. Zanurzył głęboko prawą rękę, a palcami lewej muskał powierzchnię wody. Usiłował przywabić jarzące się stworzenie ziemnowodne na tyle blisko, by je złapać.
- Lowie, podaj mi hydrauliczny klucz - rozbrzmiał nagle stłumiony głos Jainy. - Muszę zdjąć płytę czołową tego urządzenia.
Młody Wookie, nie odrywając się od pracy, wyciągnął rękę. Posługując się długimi zwinnymi palcami, wyłuskał narzędzie z pudełka stojącego za plecami i podał dziewczynie.
Jakie to proste, jeżeli ma się obie ręce - pomyślała Tenel Ka. Natychmiast jednak stłumiła kiełkujące uczucie zazdrości, ganiać się w duchu za to, że jest niemądra. Doszła do wniosku, że nawet gdyby miała obie ręce, zapewne i tak nie potrafiłaby wykonywać czynności, które długorękiemu Wookiemu nie sprawiały najmniejszego kłopotu. Lowbacca obracał na swoją korzyść wszystko, czym obdarzyła go natura. Wykorzystywał umysł i ciało jak najlepiej umiał. Podobnie postępowali Jacen i Jaina.
Zastanawiała się, czy nadal jest tą samą stanowczą osobą, zdecydowaną robić użytek ze wszystkich umiejętności. Czy było możliwe, że ta osoba przestała istnieć, kiedy straciła lewą rękę?
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że mogło to być prawdą. Jeżeli tylko brakująca kończyna nie pozwalała jej być sobą, powinna była się zgodzić na zaproponowaną przez babkę biomechaniczną protezę... Może więc mimo wszystko brak ręki nie był najważniejszym problemem?
Nagle wojowniczka stwierdziła, że Jacen oparł się na łokciach i obróciwszy głowę, spojrzał na nią z powagą.
- Hej, walczyłaś wczoraj z tymi mackami naprawdę dzielnie - powiedział. - Radziłaś sobie doskonale.
- Chcesz powiedzieć, jak na dziewczynę z jedną ręką? - dokończyła z goryczą Tenel Ka.
- Ja... Nie, ja... - Na policzkach chłopca pojawiły się szkarłatne plamy. Jacen odwrócił głowę i kiedy się odezwał, jego głos brzmiał o wiele ciszej. - Przepraszam. Pamiętam tylko, jak walczyłaś z tą rośliną. Nie pomyślałem nawet o tym, że posługujesz się jedną ręką. Wiesz, nie byłaś ani trochę mniej zwinna ani szybka.
Tenel Ka zmrużyła oczy i wzdrygnęła się, jakby Jacen ją spoliczkował. Uświadomiła sobie, że przyjaciel powiedział szczerą prawdę: nie walczyła jak słaba, niezdarna kaleka. Podświadomie starała się wykorzystywać wszystko, co umiała i czego nauczyła się jako wojowniczka. Posługując się każdą bronią, jaką dysponowała, była naprawdę sobą.
- Nie przepraszaj, Jacenie - powiedziała. - Nie chciałeś sprawić mi przykrości swoją uwagą. Sądzę, że to ja powinnam cię przeprosić. - Tenel Ka ponownie pomyślała o stoczonej walce, o tym, co zrobiła i co osiągnęła. - Mogłam walczyć lepiej, gdybym. ..
- Gdybyś miała drugą rękę? - dokończył zamiast niej chłopiec. - Hej, ja także mógłbym walczyć lepiej, gdybym miał do dyspozycji laserowe działo, ale go nie miałem. Po prostu starałem się walczyć jak najlepiej.
- To nie to. - Tenel Ka obdarzyła Jacena zdumionym spojrzeniem. - Chciałam tylko powiedzieć, że walczyłabym lepiej, gdybym posługiwała się świetlnym mieczem.
Na twarzy chłopca pojawił się nieśmiały uśmiech. Jacen znów zwrócił oczy na koleżanką.
- Ta-a - przyznał. - Radzisz sobie z nim całkiem dobrze. Rzecz jasna, radzisz sobie dobrze z wieloma rzeczami.
Zdumiona dziewczyna pomyślała, że to fakt. Rzeczywiście potrafiła dobrze posługiwać się świetlnym mieczem. Nadal. Umiała także świetnie pływać, walczyć, biegać. Straciła jednak wiarę we własne siły; przestała wykorzystywać ciało i umysł do granic możliwości. To właśnie te przymioty stanowiły integralne cechy jej charakteru, z którego Tenel Ka była zawsze taka dumna... i właśnie tego brakowało jej od chwili, kiedy uległa wypadkowi.
- Dziękuję ci, mój przyjacielu - rzekła. - Zaczęłam powoli zapominać, kim jestem.
Jacen olśnił ją jednym ze słynnych zawadiackich uśmiechów.
- Hej, może także mógłbym spróbować zapomnieć, kim j a jestem, jeżeli to jest takie proste.
- Tak, to powinno załatwić sprawę.
Głos Jainy, wyłaniającej się z czeluści ścigacza, zabrzmiał głośno i wyraźnie. Lowbacca zaryczał i zaczął gestykulować.
- Jasne - zgodziła się z nim Jaina. - Sabotaż, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. - Dziewczyna spojrzała na Tenel Ka i zapytała, jak zwykle bez ogródek: - Czy możliwe, aby za tym kryła się twoja babka?
Jacen przełknął ślinę. Doszedł do przekonania, że taka myśl chyba nigdy nie przyszłaby mu do głowy. Popatrzył na wojowniczkę.
- Twoja babka? - zapytał. - Chyba nie odważyłaby się...?
Tenel Ka potraktowała całkiem poważnie ich wątpliwości.
- Nie - odparła po namyśle. - Gdyby babka miała takie zamiary, uczyniłaby wszystko, żeby... pozbyć się mnie na długo przedtem, zanim przylecieliście. - Lowbacca warknął pytająco, a dziewczyna odpowiedziała: - Postarajcie się mnie dobrze zrozumieć. Podejrzewam, że byłaby zdolna do popełnienia morderstwa, ale zarazem czuję, że robi wszystko, co może, aby nie narażać mnie na niebezpieczeństwa. Próbuje mnie chronić, bez względu na to, czy zostanę kiedyś królową, czy Jedi.
Młody Wookie zaryczał coś w odpowiedzi, a miniaturowy android natychmiast pospieszył z tłumaczeniem:
- Pan Lowbacca pragnie zauważyć - a muszę dodać od siebie, iż przyznaję mu rację - że jeżeli Ta’a Chume będzie ciągle przebywała czasem tu, a czasem w Pałacu Fontann, gdzie przebywa w tej chwili, nie możemy liczyć na to, że nas obroni.
- No cóż, zostawiła z nami oddział królewskich strażników - przypomniała Jaina.
- I panią ambasador Yfrę - dodał Jacen, przewracając oczami. - O rety.
Jaina przygryzła dolną wargę.
- Pamiętacie, to właśnie Yfra zaproponowała, żebyśmy wyprawili się tym ścigaczem na wycieczkę.
Lowbacca szczeknął, wypowiadając jakąś uwagę.
- Nie wspominając o tym, że powiedziała, iż osobiście przeprogramowała komputer nawigacyjny statku - podsunął Em Teedee. -O rety!
Tenel Ka, która nigdy nie ufała pani ambasador Yfrze, słuchała uwag, wypowiadanych przez przyjaciół, ale sama nie zabierała głosu. Nagle usłyszała coraz głośniejszy dźwięk silników wielkiego hapańskiego Wodnego Smoka.
- Może na razie byłoby najbezpieczniej nie ufać nikomu - zaproponowała.
Jaina i Lowie przystali na jej propozycję.
- I może trzymajmy się od pani ambasador Yfry tak daleko, jak się da - dodał Jacen.
Wkrótce potem, unosząc się na poduszce powietrznej o grubości opłatka, do wielkiej groty wpłynął jacht królewski. Za sterami stała babka Tenel Ka. Ta’a Chume unieruchomiła statek przy jednym z kamiennych nabrzeży, a potem, nie czekając, aż jej strażnicy przycumują jacht, zeskoczyła na brzeg.
Podchodząc, by powitać babkę, Tenel Ka starała się wyczuć, czy stara matriarchini nie żywi wobec niej jakichś złych zamiarów.
Stwierdziła jednak, że jedynymi uczuciami, jakie odbiera, są zmęczenie, frustracja i ponure zdecydowanie.
- Dzisiaj rano pochwyciliśmy jedną z kobiet, które podłożyły tę bombę - odezwała się Ta’a Chume znużonym tonem. - Zanim jednak zdążyliśmy ją przesłuchać, została otruta. - Była monarchini pokręciła głową. - Przez cały czas była strzeżona. Nie rozumiem, jakim cudem skrytobójca zdołał ją tak szybko uśmiercić.
- Wygląda na to, że przydałoby ci się trochę odpoczynku, babciu - stwierdziła Tenel Ka, starając się jednak nie sprawiać wrażenia przesadnie zainteresowanej znużeniem wyzierającym z twarzy matriarchini. - Może powinnaś zlecić prowadzenie tego śledztwa komuś innemu?
Ta’a Chume zmrużyła oczy i przebiegle się uśmiechnęła.
- Przez kilkadziesiąt lat osobiście rządziłam gromadą Hapes - oznajmiła, po czym westchnęła z rezygnacją, jakby ustępowała. - Może jednak masz rację. Wyślę do pałacu panią ambasador Yfrę, żeby dalej prowadziła tę sprawę.
Tenel Ka ugryzła się w język, by nie zdradzić się z podejrzeniem, iż pani ambasador raczej zagmatwa dochodzenie, niż doprowadzi je do końca. Pomyślała jednak, że przynajmniej takie polecenie pozwoli domniemanej sabotażystce opuścić Reef Fortress i wyjechać. Bardzo daleko.
ROZDZIAŁ 18
Zekk nauczył się traktować miecz świetlny jak wiernego przyjaciela.
Mimo iż nie poświęcił czasu ani trudu na skonstruowanie własnej broni, praktycznie nie rozstawał się z rękojeścią, w której kryła się szkarłatnoczerwona klinga. Dobrze wiedział, co czynić, by tańczyła, kiedy zmagał się z nierzeczywistymi przeciwnikami. Młodzieniec zwyciężał, tocząc jedną walkę po drugiej z wyimaginowanymi potworami, tworzonymi przez komputery sterujące pracą aparatury w jego sali treningowej. Uśmiercał mynocki, Abyssinów, smoki kryat, lodowe potwory wampa i piraniożuki, a nawet hordy rozwścieczonych Jeźdźców Tusken.
Posługując się świetlnym mieczem, w którejś walce pokonał nawet dzikiego rankora. Walka była zacięta, ale kiedy w końcu zwyciężył, żałował, że nie może widzieć wyrazu twarzy swojego największego rywala, Vilasa, który darzył ohydne bestie dziwną sympatią.
W tej chwili kroczył u boku Brakissa. Uświadamiał sobie, że naczelnik Akademii Ciemnej Strony kieruje się w stronę środka stacji. Pochłonięty ćwiczeniami, Zekk nigdy nawet nie pomyślał, aby kiedyś samemu zapuścić się w te rejony. Dawno przestał być onieśmielonym, zalęknionym uczniem. Odziany w watowaną skórzaną bluzę i uzbrojony w miecz świetlny, kroczył pewnie u boku mistrza, jakby byli niemal równi sobie.
Mimo to naczelnik Akademii Ciemnej Strony sprawiał wrażenie niespokojnego; zatopionego we własnych myślach. Rysy jego nieskazitelnie pięknej, podobnej do wyrzeźbionej twarzy przypominały teraz kamienną maskę. Jedynie na czole widniały delikatne zmarszczki.
Zekk chrząknął, a po chwili, nie potrafiąc opanować ciekawości, zapytał:
- Mistrzu Brakissie, wyczuwam w tobie... jakiś niepokój. Nie powiedziałeś mi, na czym ma polegać następne ćwiczenie. Czy jest coś, czego powinienem się dowiedzieć?
Brakiss stanął i obdarzył młodzieńca spokojnym, ale przeszywającym na wylot spojrzeniem.
- Dzisiaj zostaniesz poddany najtrudniejszej próbie, Zekku - odparł. - Będzie od niej zależała twoja przyszłość. Musisz udowodnić, jak bardzo jesteś naprawdę uzdolniony.
Zekk uniósł dumnie głowę, po czym rozszerzył nozdrza i głęboko odetchnął. Odruchowo dotknął palcami rękojeści świetlnego miecza.
- Jestem gotów na wszystko.
W końcu obaj stanęli przed grubymi metalowymi drzwiami. Brakiss wystukał kod nakazujący zwolnienie pneumatycznych zamków. Ciężkie skrzydła powoli się rozsunęły, ukazując niewielką śluzę i jeszcze jedne metalowe pancerne drzwi umożliwiające wejście do kolejnego pomieszczenia.
- Zaufaj własnym umiejętnościom, Zekku - odezwał się Brakiss. - Otwórz się na przepływ Mocy.
Młodzieniec poważnie kiwnął głową.
- Jak zawsze, mistrzu Brakissie - odparł. - Pomyślnie przejdę i tę próbę. Proszę, powiedz mi tylko, dlaczego uważasz ją za najważniejszą? Dlaczego będzie wymagała ode mnie takiego wysiłku?
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony gestem zaprosił młodzieńca, żeby wszedł do środka. Zekk usłuchał, ale zauważył, że jego nauczyciel nie przekroczył progu śluzy.
- Ponieważ musisz stoczyć walkę na śmierć i życie - oznajmił Brakiss, po czym zatrzasnął drzwi, zamykając swojego ucznia w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu.
Czekając, aż ucichnie huk zatrzaskiwanych drzwi, Zekk uzbroił się w cierpliwość. W jego mózgu wciąż jeszcze rozbrzmiewały ostatnie słowa mistrza Jedi. Widoczne w przeciwległej ścianie drugie drzwi pozostawały zamknięte i młodzieniec siłą woli zmusił się do zachowania spokoju, chociaż czuł się jak schwytane zwierzę w klatce. Odpiął wierny miecz świetlny i zacisnął palce na rękojeści, aż zbielały kostki palców, ale na razie nie włączał energetycznego ostrza.
Sekundy upływały, a drzwi, które widział naprzeciwko siebie, nadal nie zamierzały się otworzyć. Młodzieniec poczuł, że w jego sercu wzbiera przerażenie, ale postarał się skupić myśli na czymś innym. Rycerz Jedi nie powinien się bać, ponieważ nie istniało nic, co by mogło mu zagrozić. Moc przepływała przez wszystko we wszechświecie, a ciemna strona była jego sprzymierzeńcem.
Chociaż zwyciężał, walcząc w sali treningowej z symulowanymi krwiożerczymi bestiami, nigdy jednak nie zapominał, że jego przeciwnikami były dotychczas tylko hologramy. Wiedział, że prawdziwe niebezpieczeństwa mogą czyhać na niego dopiero podczas walki z żywymi wrogami.
Popatrzył na zamknięte drzwi przed sobą, zastanawiając się, czy nie powinien zniszczyć zamka klingą świetlnego miecza i nie wydostać się z pułapki. Musiał przekonać się, jakie niebezpieczeństwa kryją się po drugiej stronie. A może właśnie to stanowiło jeden z elementów jego próby? Zastanawiał się, jak długo powinien jeszcze czekać.
Cierpliwości - powiedział sobie. Zaczął liczyć, zamierzając czekać tak długo, dopóki nie osiągnie pełnej setki. Zanim jednak zdążył doliczyć do dziesięciu, zamek umieszczonych w przeciwległej ścianie drzwi szczęknął i brzęknął. Przez metalowe ściany śluzy przebiegło dziwne drżenie. Drzwi zaczęły powoli się rozsuwać.
Zekk przeszedł przez próg i w tej samej sekundzie poczuł dezorientujące szarpnięcie. Nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że wkroczył w nicość... Podłoga, ściany i sufit zaczęły szybko wirować. Młodzieniec uświadomił sobie, że znalazł się w pomieszczeniu, w którym siła sztucznego ciążenia została zmniejszona do zera... w dużej sali, ukrytej w samym sercu Akademii Ciemnej Strony! Nie potrafiąc powiedzieć, gdzie jest dół, a gdzie góra, obracał się. w powietrzu, które wypełniało pomieszczenie mające kształt wielkiej kuli. Wydawało mu się, że nic nie może powstrzymać powolnego wirowania.
Poczuł, że jego żołądek wywinął kozła, ale nabrał głęboko powietrza i przywołując na pomoc siłę woli, postanowił się nie poddawać. Zogniskował spojrzenie i próbował dostrzec szczegóły otaczającej go sali, na ułamek sekundy pojawiające się przed jego oczami, mając nadzieję, że pozwolą mu na uzyskanie odpowiedzi. Zacisnął palce na rękojeści miecza i rozłożył ręce, aby zmniejszyć prędkość wirowania, po czym zaczął się starać, żeby jego ciało całkowicie znieruchomiało. Dopiero wówczas zauważył miejsca siedzące, rozmieszczone na ścianach pomieszczenia. Zwrócił uwagę na dziesiątki hałaśliwie zachowujących się widzów, a także na rozmieszczone pod dziwacznymi kątami i wyposażone w poręcze balkony, które mogły pomieścić widzów pragnących obserwować wszystko mimo stanu nieważkości.
Zobaczył rzędy stojących szturmowców, trzymających się poręczy. Pozostali uczniowie Akademii Ciemnej Strony siedzieli dookoła, gotowi przyglądać się przedstawieniu. Zekk zesztywniał. Zastanawiał się, jak trudna okaże się próba, której zostanie poddany. O co mogło chodzić Brakissowi? Co on sam może teraz zrobić?
Nagle zwrócił uwagę na wielkie głazy, które unosiły się w powietrzu niczym małe asteroidy. Pomiędzy nimi dostrzegł także metalowe pudła i pojemniki, niewielkie skrzynie na towary oraz sztucznie sporządzone geometryczne bryły, a także durastalowe rury unoszące się jak nieważkie piórka. Młodzieniec nie widział powodu, dla którego większe i mniejsze przedmioty zaśmiecały wnętrze wielkiej sali.
Nagle zrozumiał: To były przeszkody.
Pośrodku wygiętej ściany, w przeciwległym krańcu pomieszczenia, ujrzał błyszczącą transpastalową bańkę kopuły obserwacyjnej. Dysponując doskonałym wzrokiem, dostrzegł w środku kilka osób. Rozpoznał mistrza Brakissa, odzianego w srebrzystą szatę, a także Tamith Kai, groźną Siostrę Nocy, w czarnej pelerynie zakończonej spiczastymi naramiennikami. Nie brakowało również starego pilota Qorla odzianego w czarny opancerzony kombinezon.
Mistrz Brakiss pochylił się i zaczął mówić coś do mikrofonu. W amfiteatrze rozbrzmiał jego głos, wzmocniony przez elektroniczną aparaturę. Natychmiast ucichły odgłosy rozmów, a także wszystkie inne dźwięki.
- Zgromadziliście się tu, żeby być świadkami wyboru przywódcy wszystkich nowych uczniów, którzy kształcą się tu, aby zostać Ciemnymi Jedi - zaczął naczelnik Akademii Ciemnej Strony. - Przywódcy, który zostanie mianowany generałem oddziałów naszej uczelni, kiedy Drugie Imperium uczyni ruch, by odzyskać władzę w całej galaktyce. Dzisiaj będziecie świadkami wielkiej walki.
W przeciwległym krańcu kulistego pomieszczenia, którego widok był częściowo zasłonięty przez dryfujące przeszkody, otworzyły się drzwi jeszcze jednej śluzy. Ukazała się w nich jakaś mroczna postać. Z uwagi na unoszące się przedmioty Zekk nie mógł się zorientować, z kim musi stoczyć pojedynek.
- Będzie to walka na śmierć i życie - ciągnął tymczasem Brakiss - Między Zekkiem... - Zawiesił głos, ale pozostali uczniowie Akademii Ciemnej Strony nie zaczęli wydawać radosnych okrzyków. Wiedzieli, że to byłoby błędem, gdyż ktokolwiek zwycięży w tym pojedynku, zostanie mianowany ich przywódcą. -...a Vilasem!
Zekk zwrócił głowę w stronę, w której ujrzał przeciwnika. Wyciągnął przed siebie rękojeść świetlnego miecza, obserwując, jak ciemnowłosy młody mężczyzna z Dathomiry, najlepszy uczeń Tamith Kai, kieruje spojrzenie na niego. Przekonał się, że ulubieniec Siostry Nocy trzyma zapalony świetlny miecz, w każdej chwili gotów wziąć udział w pojedynku.
Nagle Vilas odepchnął się od ściany i poszybował ku skalnym głazom wiszącym nieruchomo w samym środku wielkiej sali. Zekk przycisnął guzik na obudowie, by wysunąć świetliste ostrze, po czym poszedł w jego ślady, starając się spotkać z przeciwnikiem w miejscu, gdzie nie dryfowały żadne przeszkody. Poczuł, że serce wali mu jak młotem, ale zarazem uświadomił sobie, że mimo odczuwanego niepokoju, właściwie przez cały czas pragnął stanąć do tej walki. Ileż to razy od czasu, kiedy znalazł się w Akademii Ciemnej Strony, Vilas szydził z niego i kpił? Od dzisiaj nie będzie żadnych wątpliwości, który z nich jest najlepszym, najzdolniejszym uczniem.
Nagle młody mężczyzna zawołał, jak zwykle drwiącym tonem:
- Jeżeli natychmiast się poddasz, młodociany śmieciarzu, może daruję ci życie i tylko cię okaleczę.
Roześmiał się kpiąco, a Zekk poczuł, że na jego policzkach wykwitają rumieńce wstydu. Zrozumiał, że Norys albo jakiś inny członek gangu Zagubionych wyjawił Vilasowi pogardliwy przydomek, jakim go ochrzcili. Śmieciarz.
Zekk wyciągnął rękę, aby pochwycić jakiś dryfujący przedmiot. Jego palce trafiły na oszpecony dziobami owalny kamień; z pewnością twardy jak durastal kawałek meteorytu. Młodzieniec uchwycił go z całej siły.
- Jeżeli przypuszczasz, że pójdzie ci ze mną tak łatwo, Vilasie, pokonam cię, zanim zdążysz mrugnąć! - krzyknął w odpowiedzi.
Cisnął odłamkiem, wkładając w ten rzut wszystkie siły. Meteoryt, przemierzając przestrzeń pozbawioną siły ciążenia, poszybował ku drugiemu Ciemnemu Jedi jak strzała... ale Zekk został zaskoczony działaniem siły reakcji, równej co do wartości sile, z jaką rzucił kamień, ale odwrotnie skierowanej. Młodzieniec ponownie zorientował się, że koziołkując w powietrzu, zaczyna oddalać się od przeciwnika. W pewnej chwili uderzył silnie głową w jedną z unoszących się metalowych skrzyń. W mózgu Zekka eksplodował przenikliwy ból, a w jego uszach coś zadzwoniło. Kiedy w końcu odzyskał ostrość wzroku, zobaczył, że mężczyzna bez wysiłku odpycha się, przelatując obok ogromnej skalnej bryły.
Vilas znów kpiąco się roześmiał.
- Czy to wszystko, na co cię stać, śmieciarzu? - zadrwił.
Zekk uświadomił sobie, że był nierozsądny. Skupił się, usiłując wykorzystać niedawno poznane techniki. Uwzględnił fakt, że jego przeciwnik nie spoglądał już na lecący okruch meteorytu, i posługując się Mocą, zmienił tor lotu kamiennej bryły w ten sposób, by skierować ją ku Vilasowi. Owalny kamień nie znajdował się wprawdzie dostatecznie daleko, aby Zekk mógł nadać mu dużą prędkość, ale i tak dosyć silnie uderzył ciemnowłosego mężczyznę w ramię. Vilas krzyknął z bólu i zmieniwszy tor lotu, także zaczął koziołkować.
Zekk również leciał nie tam, dokąd pragnął. Przekonał się, że nie potrafi panować nad trajektorią lotu ciała. Ponieważ nie mógł szybować w określonym kierunku, czuł się zupełnie zdezorientowany. Miał wrażenie, że ściany kulistego pomieszczenia wirują wokół niego jak szalone. W końcu poczuł, że jego stopy dotknęły bocznej powierzchni dryfującej skrzyni towarowej, więc odbił się od niej w ten sposób, by ponownie poszybować ku przeciwnikowi.
Vilas jednak już czekał na niego, gotów do dalszej walki. Obrócił się, wyciągając przed siebie świetliste ostrze. Obaj przeciwnicy zbliżali się ku sobie jak dwie armatnie kule.
Zekk zamachnął się ostrzem świetlnego miecza, ale ciemnowłosy mężczyzna zasłonił się, przyjmując cios na swoją klingę. Po sekundzie oba ostrza znów się spotkały i we wszystkie strony trysnęły fontanny iskier. W stronę widzów raz po raz szybowały ogniste błyskawice. W pewnej chwili Zekk przeleciał obok przeciwnika, a Vilas obrócił głowę i rozglądając się w prawo i w lewo, próbował rzucić się w pościg.
Zekk usiłował znaleźć wzrokiem jakiś przedmiot, od którego mógłby się odepchnąć... ale nagle jakiś instynkt Jedi ostrzegł go, aby zmienił kierunek lotu. W tej samej sekundzie obok młodzieńca przeleciał Vilas, zadając cios pomrukującym ostrzem świetlnego miecza. Zekk wykonał przewrót w tył, jakby przeskakiwał przez niewysoki płot... Okazało się jednak, że nie uczynił tego dostatecznie szybko. Sam koniec świetlistej klingi przeciwnika musnął skórę bluzy watowanego kombinezonu, z którego Zekk był tak dumny, pozostawiając w niej dymiące rozcięcie.
Z triumfalnym okrzykiem Vilas odwrócił się w locie, a Zekk poczuł, że zaczyna wzbierać w nim fala gniewu. Młodzieniec wiedział, że gniew pozwoli mu jeszcze skuteczniej czerpać siły ciemnej strony Mocy. Wyciągnął rękę w stronę najbliższego dryfującego wielościanu. Pochwycił mający kształt piramidy moduł szklarniowy i cisnął ciężkim przedmiotem w przeciwnika z siłą mogącą strzaskać transpastalowe ściany.
Widząc to, Vilas skulił się w kłębek, a młodzieniec w tej samej chwili machnął ostrzem świetlnego miecza, żeby rozciąć moduł szklarniowy na dwie części. Oba kawałki, koziołkując w powietrzu, poszybowały w różne strony.
Rysy twarzy ciemnowłosego mężczyzny wykrzywił grymas wściekłości. Vilas kopnął jedną z przelatujących obok niego części piramidy, co pozwoliło mu znów skierować się ku Zekkowi. Młodzieniec czekał, nie unosząc jednak ostrza świetlnego miecza. Zorientował się, że mężczyzna zamierza ciąć klingą miejsce, w którym w tej chwili znajduje się jego przeciwnik. Wiedział jednak, że jeżeli ich ostrza znów się zetkną, obaj koziołkując w powietrzu, polecą w przeciwne strony. Kiedy ujrzał, że Vilas unosi broń, szykując się do zadania potężnego ciosu, posłużył się Mocą, aby odepchnąć siebie... i oddalić się od wroga.
Vilas ciął ze straszliwą siłą... ale jego energetyczna klinga z głośnym pomrukiem przecięła tylko powietrze. Ponieważ nic nie zrównoważyło siły ciosu, mężczyzna zaczął wirować niczym trąba powietrzna. Nie umiejąc kontrolować swoich ruchów, bardzo szybko stracił orientację.
Zekk skorzystał z okazji, żeby zyskać chociaż trochę czasu. Odepchnąwszy się od jakiejś bryły, poszybował w kierunku jednego z większych meteorytów, wiszącego w samym środku kulistego amfiteatru. Objął go rękami, ale po chwili obrócił się i przykleił plecy do chropowatej kamiennej powierzchni.
Mógł ukrywać się tam przez kilka chwil, ale później musi na nowo podjąć walkę.
Przebywający we wnętrzu obserwacyjnego bąbla Qorl stał nieruchomo, podczas gdy Brakiss i Tamith Kai siedzieli na wyściełanych fotelach, obserwując przebieg pojedynku. Zarówno naczelnik Akademii Ciemnej Strony, jak i Siostra Nocy przyglądali się swoim pupilom, licząc na to, że dzięki ich zwycięstwu będą mogli być z nich dumni. Tymczasem Qorl usiłował ukryć niepokój, ale nie mógł oderwać spojrzenia od dwójki młodych utalentowanych uczniów toczących zaciętą walkę w pomieszczeniu o zerowej sile ciążenia.
Oczy Tamith Kai, w napięciu obserwującej pojedynek, rzucały fioletowe błyski. Siostra Nocy, nie odwracając głowy, kątem szkarłatnowiśniowych ust odezwała się do Brakissa:
- Twój chłopak nie ma żadnych szans - oznajmiła kpiącym tonem. - Vilas jest o wiele bardziej doświadczony. Ja go uczyłam, Vonnda Ra go szkoliła i nawet Garowyn udzielała mu rad. Nasz młody bohater jest ukoronowaniem wielu lat starań, jakich dokładamy na Dathomirze. Przestań zawracać sobie głowę tym niemądrym pojedynkiem. Po prostu mianuj Vilasa dowódcą wszystkich nowych Ciemnych Jedi.
Brakiss siedział, zachowując pozorny spokój. Qorl widział jednak subtelne zmiany rysów jego twarzy, jakie pojawiały się za każdym razem, kiedy sytuacja walczących uczniów ulegała nagłym zmianom, i był pewien, że pojedynek budzi żywe emocje w sercu naczelnika Akademii Ciemnej Strony.
- Ach, Tamith Kai - odparł Brakiss. - Zapominasz, że to j a uczyłem Zekka. To liczy się bardziej niż wszystkie nauki, jakie mógł pobierać twój pupil, szkolony przez zastępy Sióstr Nocy.
Tamith Kai oderwała spojrzenie od pola walki i spiorunowała młodego mężczyznę błyskiem fioletowych oczu. Pogardliwie prychnęła.
- Wydaje mi się - przemówił nagle Qorl - że Tamith Kai ma jednak trochę racji. Taki pojedynek zakończy się przecież bezsensowną stratą. Bez względu na to, kto zwycięży, stracimy jego rywala - ucznia dysponującego o wiele większymi umiejętnościami niż wszyscy pozostali, których nadal będziemy szkolili w naszej akademii.
- Ta walka ma głęboki sens - odrzekł cierpliwie Brakiss, jakby mówił do ucznia. - Pozostali kandydaci znają swoje miejsca i będą wykonywali rozkazy posłusznie jak automaty. Co innego tych dwóch... Każdy z nich myśli, że jest najlepszy. Mimo to tylko jeden będzie mógł rozkazywać uczniom Jedi. Tylko jeden zasługuje na miano najdzielniejszego wojownika. Gdybyśmy pozwolili przeżyć drugiemu, zawsze gardziłby zwycięzcą... i może nawet starał się poderwać jego autorytet. Nie, z całą pewnością będzie lepiej, jeżeli się dowiemy, kto z tych dwóch jest silniejszy.
Tamith Kai zgodziła się z jego zdaniem.
- Tak - oznajmiła. - Poza tym dobrze zrobi innym uczniom, jeżeli zobaczą, jak jeden z nich umiera. Dopiero wówczas w pełni zrozumieją głębię naszej determinacji... i uświadomią sobie, że Drugie Imperium także od nich może kiedyś zażądać złożenia życia w ofierze.
Brakiss zamiast odpowiedzi tylko kiwnął głową.
Qorl nie odezwał się ani słowem. Nie miał zamiaru sprzeczać się z przełożonymi. Dobrze rozumiał, że zarówno naczelnik Akademii Ciemnej Strony, jak i Siostra Nocy są głęboko przekonani o racji swojego postępowania. Kimże był, aby miał wątpić o słuszności ich opinii? A poza tym, nawet gdyby którykolwiek z dwójki młodych kandydatów chciał się poddać w nadziei, że ocali życie, jaki straszliwy cios poniosłoby morale wszystkich widzów? Mimo wszystko, poddanie oznaczało zdradę. Qorl pochylił się, by uważniej przyglądać się pojedynkowi.
Zekk starał się uspokoić oddech. Rzecz jasna, nie mógł się ukrywać zbyt długo za skalną asteroidą... a przynajmniej nie na oczach wiwatujących widzów, coraz bardziej podnieconych przebiegiem walki, w miarę jak stawała się bardziej zacięta. Jego dłonie były mokre od potu, a Zekk wiedział, że nie może pozwolić sobie na zgubienie broni w niewłaściwej chwili, kiedy będzie jej najbardziej potrzebował. Musi zatem być czujny; musi ciągle atakować. Ponieważ chciał być absolutnie pewien, wcisnął guzik na obudowie, blokujący wysunięte ostrze, po czym zaczął szukać w myślach sposobu, który pozwoliłby mu pozbyć się Vilasa raz na zawsze.
Nagle usłyszał ciche skwierczenie dobiegające z drugiej strony meteorytu. Odruchowo odepchnął się od skalnej bryły i w tej samej sekundzie ostrze miecza Vilasa rozcięło ją na połowy. Obie części poszybowały w różne strony, ale Zekk zauważył, że jedna płaszczyzna każdej bryły była gładka i błyszczała jak lustrzana powierzchnia stopionego metalu. Gdyby w ostatniej chwili nie oderwał się od meteorytu, ognista klinga broni jego przeciwnika rozcięłaby go na pół tak samo, jak skalną bryłę!
Młodzieniec odwrócił się w locie i zobaczył, że Vilas szybuje ku niemu z uniesioną świetlistą klingą, gotową do zadania ciosu. Uniósł własne ostrze, żeby odparować atak. Świetliste smugi ponownie się skrzyżowały, posyłając we wszystkie strony snopy iskier. Obaj naparli z całej siły, ale nie mając oparcia, po chwili się rozdzielili. Nie wyłączając zablokowanych ostrzy, zaczęli dryfować, i zacisnąwszy zęby, wyzywająco piorunowali się spojrzeniami.
Nagle spojrzenie Vilasa padło na jakiś punkt tuż za plecami Zekka. Młodzieniec nie miał jednak czasu zorientować się, co knuje jego przeciwnik, gdyż w następnej sekundzie poczuł, że dryfujący metalowy pręt wbił się w jego plecy, mniej więcej pośrodku między łopatkami. Poczuł dotkliwy ból, który przewędrował wzdłuż całego kręgosłupa. Zachłysnął się powietrzem, ale później, pragnąc opanować ból, wypuścił je z głośnym sykiem. Spostrzegł jednak, że świetlny miecz wysunął się z jego palców i zaczął koziołkować, przecinając powietrze płonącym świetlnym ostrzem.
Widząc, jak Zekk rozpaczliwie wymachuje rękami, usiłując oddalić się od przeciwnika, tłum podnieconych widzów zawył z uciechy. Tymczasem Vilas złowieszczo wyszczerzył zęby i odepchnąwszy się, pofrunął ku niemu. Młodzieniec nie mógł nawet marzyć o tym, aby w porę pochwycić swoją broń. Wirując jak płonący jarzeniowy pręt, miecz szybował w kierunku jednego z balkonów. Przebywający na nim widzowie rzucili się do panicznej ucieczki, starając się zejść z toru lotu niebezpiecznego urządzenia.
Zekk wyciągnął za siebie rękę i pochwycił wciąż jeszcze dryfujący metalowy pręt. Posługując się nim jak włócznią, ale nie wypuszczając z dłoni, pchnął z ogromną siłą. Rozległ się świst rozcinanego powietrza, a metalowa dzida bez trudu pokonała odległość dzielącą ją od przeciwnika. Pozbawiony oparcia młodzieniec szybujący w pomieszczeniu o zerowej sile grawitacji zaczął jednak wirować jak szalony.
Zamachnąwszy się ostrzem własnego miecza świetlnego, Vilas smagnął skierowaną ku niemu metalową dzidę. Odciął kawałek długości blisko pół metra. Tymczasem Zekk, nie przestając obracać się wokół własnej osi, próbował ponowić atak metalowym prętem. Ciemnowłosy mężczyzna zadał mieczem drugi cios, który jednak chybił celu. Wówczas młodzieniec dźgnął włócznią po raz drugi i tym razem udało mu się trafić przeciwnika. Rozżarzony koniec pręta przebił materiał watowanego kombinezonu Vilasa i wbił się w ciało, aż przypalił żebro.
Młody mężczyzna zawył z bólu. Uchwycił pręt, wyszarpnął ; z rany, a potem wyrwał z rąk Zekka i odrzucił na bok. Młodzieniec znów poszybował w powietrzu, ale odbił się od powierzchni jednej z unoszących się asteroid, a następnie, wysyłając myślowe palce Mocy, przywołał swój miecz świetlny. Broń przestała koziołkować, na sekundę znieruchomiała, po czym zmieniła kierunek lotu, by po chwili wślizgnąć się między palce.
Kiedy Zekk odwrócił się, by ponownie spojrzeć na Vilasa, przekonał się, że jego przeciwnik zniknął. Knujący jakiś podstęp młody mężczyzna z Dathomiry ukrył się, podobnie jak przedtem uczynił to młodzieniec z Coruscant. Zekk zmrużył oczy i otworzył umysł na przepływ Mocy. Wsłuchiwał się we własne myśli, próbując odkryć, za którą przeszkodą ukrył się Vilas.
Hałas, napływający ze wszystkich stron, niczego mu nie sugerował... ale mimo to Zekk usłyszał ciche tyk-tyk-tyk napływające z drugiej strony dwóch połączonych pojemników towarowych. Młodzieniec postanowił sprawdzić, co się dzieje. Nie wiedział, co planuje Vilas, ale nie zamierzał dawać przeciwnikowi czasu na wprowadzenie planu w życie.
Posługując się Mocą, ruszył w stronę źródła dźwięku. Pochwyciwszy krawędź metalowej skrzyni, zmienił kierunek lotu, ale kiedy szykując się do zadania ciosu, uniósł ostrze świetlnego miecza, przekonał się, że widzi tylko niewielki kawałek skały, obijający się o metalową ścianę. Uzmysłowił sobie, że Vilas, również używając Mocy, odwrócił jego uwagę, a sam ukrył się gdzie indziej i przygotował do ataku...
Tknięty nagłym przeczuciem, obrócił się wokół własnej osi. Był pewien, że Vilas musi zaatakować. Reagując odruchowo, otworzył umysł na przepływ Mocy i postanowił działać, nie tracąc ani chwili.
Zanim miał czas uzmysłowić sobie, na co spoglądają jego oczy; zanim zdążył się zastanowić, co chce zrobić, wyprostował się i uniósł ręce nad głowę, gotów do zadania ciosu. Zamierzał włożyć w niego całą siłę, jaką jeszcze dysponował.
W ułamku sekundy, mimo oślepiającej szkarłatnej smugi, która przesunęła się przed oczami, zobaczył, że Vilas, szczerząc zęby w drapieżnym uśmiechu, wyskakuje z pojemnika. Ciemnowłosy mężczyzna z Dathomiry ukrył się tam, kiedy przygotowywał zasadzkę, licząc na to, że bez trudu zabije niczego nie podejrzewającego przeciwnika.
A jednak Zekk okazał się sprytniejszy.
Świetliste ostrze jego miecza napotkało Vilasa; pojawił się jaskrawy błysk, a po chwili straszliwy odór. Oślepiająco jasna energetyczna klinga przecięła ciało, przypalając kości. Z gardła Vilasa wydobył się bulgotliwy dźwięk. Mężczyzna nie przestał jednak szybować w powietrzu... w dwóch oddalających się od siebie dymiących kawałkach.
Charkot konającego Vilasa został zagłuszony przez ryk triumfu, jaki wydarł się z piersi wszystkich widzów.
Zekk wpatrywał się w pulsujące szkarłatne ostrze świetlnego miecza, zbyt przerażony tym, co zrobił, żeby zerknąć na ciało przeciwnika. Widzowie nie przestawali wznosić radosnych okrzyków. To nie była symulacja - uświadomił sobie chłopiec. To wszystko działo się naprawdę.
Młodzieniec wiedział, że uczynił kolejny wielki krok na drodze wiodącej go ku ciemnej stronie. Nie potrafiąc znaleźć słów, uniósł głowę. Po chwili ponad ryk rozentuzjazmowanych widzów przebił się głos Brakissa. Z siłą gromu zabrzmiał w pomieszczeniu o zerowej sile grawitacji.
- Doskonale, Zekku! - krzyknął naczelnik Akademii Ciemnej Strony. - Wiedziałem, że dasz sobie radę.
Później rozległ się cokolwiek rozdrażniony głos Tamith Kai.
- Moje gratulacje, młody lordzie Zekku.
Nagle wydarzyło się coś, co wprawiło młodzieńca w absolutne zdumienie, przewyższając nawet wstrząs, jaki przeżył wskutek zabicia Vilasa. Powietrze pośrodku kulistego amfiteatru zamigotało i zalśniło, a po chwili, przesłaniając nawet widok dryfujących przeszkód, pojawił się złowieszczy holograficzny wizerunek. Ukazała się ogromna, okryta kapturem twarz Imperatora, który także pragnął pogratulować młodzieńcowi.
- Zwyciężyłeś w tej walce, Zekku.
Imperator przemówił tonem świadczącym o tak absolutnej władzy, że młodzieniec miał wrażenie, iż krew w jego żyłach zamienia się w lód. Zachłysnął się powietrzem. Wszyscy inni uczniowie także patrzyli, chłonąc każde słowo wielkiego wodza.
- Ty jesteś moim Najciemniejszym Rycerzem, Zekku - ciągnął Palpatine. - Osobiście wybieram ciebie, żebyś poprowadził moich Jedi do walki przeciwko uczniom kształcącym się w akademii Skywalkera.
ROZDZIAŁ 19
Kiedy Tenel Ka, wyrwana z głębokiego snu w samym środku nocy, obudziła się i usiadła na łóżku, stłumiony huk eksplozji z wolna cichnął.
Wojowniczka wytężyła słuch, ale nie usłyszała żadnych innych niezwykłych dźwięków. Od czasu, kiedy zamieszkała w chronionej przez grube mury fortecy, kilkakrotnie rzucała się we śnie i obracała z boku na bok, ale nigdy jeszcze nie obudziła się bez powodu. Czy naprawdę usłyszała huk eksplozji? Nie była pewna. Może tylko uległa złudzeniu, wywołanemu przez szczególnie niespokojny sen?
Otaczały ją cztery ściany mrocznej komnaty, rozjaśnianej jedynie wpadającą przez okno srebrzystą poświatą księżyców. Wszędzie było jednak bardzo cicho. Zbyt cicho. Starając się poruszać jak duch, Tenel Ka jednym płynnym ruchem zeskoczyła z łóżka. Przez chwilę stała nieruchomo i nasłuchiwała, po czym, stąpając na palcach, podeszła do okna.
Czuła, że jej ciało pokrywa się gęsią skórką, ale nie była to reakcja wywołana chłodem .nocy. Dziewczyna uzmysłowiła sobie, że w ten sposób reagują jej zmysły Jedi, informując o niebezpieczeństwie... trudnym do określenia niepokoju, który bardzo szybko przeradzał się w prawdziwe przerażenie. Doszła do wniosku, że z pewnością dzieje się coś złego.
Spojrzała przez okno na widoczną w dole połyskującą powierzchnię oceanu, którego drugi koniec ginął w nieprzeniknionych ciemnościach nocy. O spiczaste wierzchołki raf rozbijały się grzywacze fal, oświetlonych księżycowym blaskiem. Wojowniczka słyszała wyraźnie szum pieniących się fal oceanu... i nagle uświadomiła sobie, że przecież ten dźwięk nie powinien być tak intensywny.
Co się stało ze wszechobecnym pomrukiem chroniących fortecę pól siłowych, włączanych także na czas nocy?
Tenel Ka wychyliła się przez okno i zmrużywszy oczy, zaczęła przepatrywać okolicę. Powinna była gdzieś dostrzec ostrzegawcze migotanie powietrza, świadczące o obecności siłowego pola... Nigdzie jednak nie zauważyła drżącej mgiełki. W pewnej chwili zwróciła uwagę na błysk światła i smugę dymu w okolicach siłowni twierdzy.
Już miała cofnąć się, odwrócić i podnieść alarm... ale jej spojrzenie przykuło coś, co poruszało się u stóp fortecy. Z bijącym sercem, wytężając wszystkie zmysły Jedi, spojrzała w mroczną przepaść, gdzie z morza wyrastała pionowa ściana, otoczona wyszczerbionymi rafami. Zobaczyła sylwetkę dziwnego, długiego i kanciastego zakamuflowanego statku, unoszącego się tuż nad powierzchnią fal dzięki pracy repulsorów.
- A. Aha - odezwała się do siebie. - Bez wątpienia jakaś jednostka szturmowa.
W tej samej chwili ujrzała poruszające się sylwetki... co najmniej kilkanaście.
Sylwetki czarnych wielonogich stworzeń, które niczym ogromne insekty roiły się u stóp fortecy... i bez trudu wspinały się po pionowych ścianach. Tenel Ka natychmiast rozpoznała taktykę ataku, czarne chitynowe pancerze i charakterystyczne, szybkie ruchy, jakimi istoty przyczepiały do ściany segmentowane odnóża. Poczuła, że w jej żołądku tworzy się bryła lodu, a w żyłach zaczyna pulsować zwiększona dawka adrenaliny. Bartokkowie, nieustępliwe, człekokształtne pajęczaki, działały zawsze w grupach słynących z bezwzględności i pomysłowości, dzięki którym wynajmowano ich jako płatnych skrytobójców.
Tenel Ka podbiegła do komunikatora, zawieszonego na kamiennej ścianie obok drzwi komnaty, i uderzyła otwartą dłonią w przycisk alarmu ogólnego... nic jednak się nie wydarzyło. Z całej siły wcisnęła guzik po raz drugi, lecz cały system alarmowy fortecy przestał funkcjonować.
- Światła! - zawołała, ale w jej komnacie nie zapalił się ani jeden panel jarzeniowy. Zapewne wszystkie urządzenia zasilające Reef Fortress, nie wyłączając rezerwowych, zostały uszkodzone.
Sytuacja wyglądała zatem jeszcze groźniej, niż przypuszczała.
Dziewczyna pochyliła się i posługując się kikutem ręki, by przytrzymać sprzączkę, poświęciła chwilę, żeby zapiąć pas z kieszeniami na kostiumie z elastycznej jaszczurczej skóry, w którym spała. Zaczesała włosy na tył głowy i przewiązała je rzemykiem, pozwalając, aby długie złocistorude pukle ułożyły się wokół jej głowy jak korona. Musiała działać bez chwili zwłoki. W pierwszej kolejności powinna wszystkich obudzić.
Wybiegła na korytarz i zaczęła walić pięścią w drzwi komnaty zajmowanej przez Jacena. Lowbacca, który musiał obudzić się chwilę wcześniej, zaryczał i otworzył na oścież drzwi swojego pomieszczenia. Po chwili pojawiła się także Jaina.
- Co się stało? - zapytał zaspany Jacen, niepewnie przeczesując palcami rozwichrzone włosy.
- Zagraża nam... niebezpieczeństwo - odparła Jaina, która również wyczuwała niezwykłą sytuację. - Poważne niebezpieczeństwo.
Lowbacca zaryczał. Próbował zapiąć pas, upleciony z błyszczących białych włókien syreniowca, nie zwracając uwagi, że długie kosmyki jego zmierzwionej sierści sterczą we wszystkie strony.
- Niebezpieczeństwo? - odezwał się Em Teedee. - Czy trochę nie przesadzamy?
- Nie. Ani trochę - odparła Tenel Ka. - Urządzenia energetyczne fortecy zostały odłączone albo zniszczone, a poza tym nie funkcjonuje chroniące Reef Fortress pole siłowe. Zasilające je generatory są zniszczone, a my jesteśmy atakowani przez oddział skrytobójców, bezlitosnych Bartokków.
Jacen się wzdrygnął.
- Hej, słyszałem o nich! - oznajmił. - Pajęczaki, prawda? Nie cofną się przed niczym, aby zamordować ofiarę, a przy tym działają w grupach, obdarzonych zbiorową świadomością.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- Są bezwzględnymi najemnikami i rzeczywiście wszyscy walczą jak jeden organizm. Usiłując zabić wskazaną osobę, nie ustają w staraniach, dopóki pozostaje przy życiu chociaż jeden osobnik należący do ich roju albo dopóki nie zginie ich ofiara.
- Jestem pewien, że to bardzo skuteczna metoda - zauważył Em Teedee. - Z pewnością te istoty nie są przyjaźnie nastawione.
Jaina zmarszczyła brwi. W jej spojrzeniu kryło się zdecydowanie.
- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała.
Zniknęła za drzwiami rupieciarni, by po chwili powrócić z mieczem świetlnym w dłoni. Jacen także pobiegł do swojej komnaty-akwarium, aby wziąć swoją broń.
Opierając dłoń na rękojeści miecza, jak zwykle wiszącą u pasa, Lowbacca wyzywająco zaryczał.
- Bardzo proszę, niech pan nie ulega manii wielkości, panie Lowbacco - skarcił go Em Teedee. - To może być groźne dla pańskiego zdrowia.
Lowie prychnął. Ciemne pasmo włosów, biegnące przez czubek głowy, zjeżyło się ze złości.
Tenel Ka weszła do komnaty zajmowanej przez Wookiego i zdjęła ze ściany ceremonialną zębatą włócznię, zawieszoną tam w charakterze ozdoby. Trzymając jaw jednej dłoni, oświadczyła:
- Musimy z nimi walczyć.
Nagle wszyscy usłyszeli trzask i krzyk, a później odgłosy strzałów. Dźwięki dobiegały z przeciwległego końca korytarza wiodącego do położonej nieco na uboczu wieży, w której znajdowały się komnaty zajmowane przez matriarchinię.
- Moja babka! - krzyknęła Tenel Ka. - Wygląda na to, że to ona jest głównym celem!
Nie wypuszczając włóczni, puściła się biegiem po gładkich kamieniach pogrążonego niemal w całkowitych ciemnościach korytarza. Nie świecił się żaden panel jarzeniowy, a widoczność umożliwiał jedynie wpadający przez okna fortecy blask księżyców. Mimo to Tenel Ka jeszcze z czasów dzieciństwa dobrze znała każdy zakręt korytarza.
Lowbacca biegł za nią, od czasu do czasu groźnie warcząc. Bliźnięta pędziły jak mogły najszybciej, usiłując nie pozostawać w tyle. Oboje zapaliły miecze świetlne, żeby lepiej widzieć drogę w blasku, rzucanym przez świetliste klingi. Tenel Ka usłyszała kolejne okrzyki i odgłosy świadczące o tym, że gdzieś przed nią wre zacięta walka, a później dobiegł j ą głos babki wołającej o pomoc.
- Musimy się pospieszyć - powiedziała, jeszcze bardziej zwiększając tempo biegu. Była pewna, że ktoś musiał wynająć oddział skrytobójców, by usunąć z drogi byłą królową. Czy za tym wszystkim kryła się pani ambasador Yfra? Gdyby Ta’a Chume zginęła, zanim zdążą powrócić rodzice jej wnuczki, żądna władzy kobieta zapewne nie obawiałaby się odzianej w strój z gadziej skóry jednorękiej dziewczyny. Tak, Yfra mogłaby bez wysiłku przejąć władzę nad całą gromadą gwiezdną Hapes.
Mimo iż Tenel Ka czuła, że ta myśl doprowadza ją do wściekłości, w tej chwili nie mogła pozwolić sobie, żeby o tym myśleć.
Ujrzała, jak z bocznych odnóg korytarza wyłania się, klekocząc kończynami, kilka czarnych pajęczaków. Dorównujący wzrostem dziewczynie Bartokkowie poruszali się wyprostowani, wspierając się na dwóch mocarnych tylnych nogach. Środkowa para odnóży, wyrastająca pośrodku tułowia, służyła do chwytania i trzymania różnych przedmiotów, a para górnych kończyła się długimi i zakrzywionymi pazurami, podobnymi do ostrzy kos używanych kiedyś do ścinania łanów zboża. Kończyny były w ciągłym ruchu, a zębate pazury nieustannie przecinały powietrze z boku na bok, żeby ostre jak brzytwy krawędzie mogły rozszarpać wroga na kawałki.
Bartokkowie, ujrzawszy niespodziewanie nowych przeciwników, zaklekotali i zaskrzeczeli, usiłując ich przestraszyć. Tenel Ka jednak nie zwolniła biegu. Wzywając na pomoc całą siłę mięśni jedynej sprawnej ręki, zamachnęła się i przeszyła włócznią tułów najbliższego skrytobójcy, który wyłonił się z lewej odnogi korytarza. Stworzenie zaczęło wymachiwać czworgiem górnych kończyn, próbując wyrwać drzewce z ręki dziewczyny, ale Tenel Ka obróciła je w dłoniach i szarpnęła w ten sposób, by uzębione ostrze rozerwało ciało pajęczaka. Twardy egzoszkielet pękł z głośnym chrupnięciem, a na kamienne płyty zaczęła wyciekać gęsta zielonkawoniebieska posoka. Kiedy Tenel Ka wyciągnęła włócznię, ciało Bartokka, wstrząsane przedśmiertnymi drgawkami, z grzechotem runęło na posadzkę.
Biegnący za wojowniczką Lowbacca zmierzył się z następnym najemnikiem. Machnąwszy poziomo świetlnym mieczem, rozciął ciało pajęczaka na połowy. Dymiące szczątki, nie przestając kurczyć się i rozkurczać, rozleciały siew przeciwne strony.
Bliźnięta pospieszyły, żeby pomóc przyjaciołom.
- Doskonale! - zawołał Jacen. - Dwóch już nie żyje.
Tenel Ka, nie ustając w biegu, odwróciła głowę.
- Nie możemy być pewni, że ci dwaj nie żyją - powiedziała. - A poza tym nie zapominajcie, że istoty są obdarzone zbiorową świadomością. Teraz wszyscy skrytobójcy - a rój liczy zazwyczaj piętnastu osobników - wiedzą o tym, że przybywamy z pomocą mojej babce.
Kiedy skręcili za róg korytarza i znaleźli się w pobliżu opancerzonych drzwi apartamentu matriarchini, zobaczyli, że atakuje je pięć innych pajęczaków. Progu broniło dwóch osobistych strażników Ta’a Chume, ale było widać, że Bartokkom niemal udało się ich pokonać.
Widząc, że młodzi rycerze Jedi biegną z odsieczą, skrytobójcy pochwycili obu słaniających się na nogach strażników broniących dostępu do komnat matriarchini i zaczęli odciągać ich na bok. Mężczyźni opierali się i krzyczeli, ale po chwili zostali obezwładnieni.
Mimo iż pokonanie strażników miało umożliwić mordercom wdarcie się do apartamentu matriarchini, odwróciło ich uwagę od czworga młodych Jedi, którzy mogli spokojnie pokonać odległość dzielącą ich od pierwszych napastników. Bliźnięta, machnąwszy świetlistymi klingami mieczy, rozcięły dwóch najbliżej stojących Bartokków na drgające kawałki. Niemal w tej samej chwili Lowbacca zderzył się z trzecim skrytobójcą i popchnął go na kamienną ścianę z taką siłą, że chitynowy pancerz istoty pękł na dwoje.
- Do środka! - krzyknęła Tenel Ka. Słyszała, jak jej babka wzywa na pomoc innych strażników, ale w pobliżu nie było żadnego, który mógłby pospieszyć z odsieczą. Zamiast nich do komnaty wpadło czworo młodych Jedi.
- Lowie, pomóż mi zamknąć te drzwi! - krzyknęła Jaina.
Chudy Wookie naparł barkiem na opancerzoną płytę, a dziewczyna popchnęła, próbując pokonać opór stawiany przez kończyny Bartokków i nie przejmując się kłapiącymi pazurami. Oba zaskoczone tym pajęczaki odskoczyły, by nie zostać zmiażdżone przez zamykającą się ciężką taflę, ale już w następnej sekundzie zaczęły na nowo napierać i drapać pazurami. Krótka chwila zaskoczenia wystarczyła jednak, żeby drzwi się zamknęły.
- Zablokujcie zamek! - wydyszała Jaina. Wojowniczka natychmiast przesunęła rygiel.
Pozostali na korytarzu Bartokkowie walili w pancerną płytę i drapali odrzwia ostrymi jak brzytwy pazurami. Metalowa płyta raz po raz lekko drżała, obijając się o framugą, i Tenel Ka uświadomiła sobie, że niedługo ustąpi pod naporem wściekłych razów.
Pomyślała jednak, że w tej chwili ma na głowie kilka innych zmartwień.
Oprócz niej i trojga przyjaciół, w apartamencie jej babki zostało zamkniętych trzech innych Bartokków. Chronione przez czarne pancerze bezlitosne pajęczaki parły naprzód, skupiwszy uwagę na głównym celu.
Stara matriarchini, która zabarykadowała siew rogu komnaty, rozpaczliwie wymachiwała oderwaną nogą jakiegoś mebla, starając się odpędzić napastników. Młodzi rycerze Jedi skoczyli, by obronić byłą królową, ale jeden z płatnych morderców, wyciągając ostre jak brzytwy pazury, odwrócił się w ich stronę.
Tenel Ka ujrzała, że bezlitosny pajęczak wybiera ją jako cel ataku, i zwróciła się ku niemu, unosząc włócznię. Pchnęła ozdobne drzewce z taką siłą, że zębaty grot przebił błyszczącą skorupę pancerza, przeszedł na wylot i zaklinował się w szczelinie między kamieniami muru. Wojowniczka pozostawiła Bartokka wiszącego na ścianie jak owada przyszpilonego w albumie kolekcjonera. Mimo to stworzenie nie przestawało się wić i wymachiwać kończynami, bezskutecznie usiłując dosięgnąć któregoś spośród młodych Jedi.
Tymczasem Jacen podbiegł, unosząc ostrze świetlnego miecza. Opuściwszy je, odciął wielooką głowę drugiego potwora, który właśnie szykował się do skoku na prowizoryczną barykadę. Widząc to, Lowbacca głośno ryknął, po czym opuścił posterunek przy grzechoczących drzwiach, by pochwycić ostatniego Bartokka. Zamknąwszy go w uścisku mocarnych rąk, uniósł nad podłogę i nie przejmując się wymachującymi kończynami, podszedł do otwartego okna i wyrzucił za parapet. Skrytobójca koziołkując w powietrzu, spadł z wysokości prawie trzydziestu metrów i roztrzaskał się u stóp wieży o zębate rafy.
- Hej! - krzyknął nagle Jacen, ujrzawszy, że Bartokk, któremu odciął głowę, zamiast leżeć, wstrząsany przedśmiertnymi drgawkami, nie przestaje kroczyć w stronę zaniepokojonej matriarchini. - Czy ty nigdy nie umrzesz?
Machnął ponownie świetlistą klingą, odcinając obie tylne kończyny bezgłowego napastnika. Tułów pajęczaka z trzaskiem runął na kamienne płyty. Stworzenie, przebierając pozostałymi odnóżami, nadal jednak pełzło w kierunku byłej monarchini. Odcięta głowa spoczywała na posadzce przy ścianie, ale zwracając na cel wielofasetkowe oczy, jakimś sposobem kierowała ruchami reszty ciała.
- Ci zabójcy są obdarzeni zbiorową świadomością obejmującą wszystkich członków roju - przypomniała Tenel Ka. - Nie mają mózgów, a ich funkcje pełnią sieci neuronowe przebiegające przez ich ciała. Pojedynczego osobnika nie powstrzyma zwykłe odcięcie głowy. Szczątki będą nadal wykonywać powierzone zadanie.
Machnąwszy jeszcze raz ostrzem broni, Jacen rozciął tors stworzenia na połowy.
- To zaczyna być absurdalne - oznajmił.
Lowbacca podszedł do miejsca w pobliżu ściany, gdzie spoczywała odcięta głowa pajęczaka. Z prawdziwą radością uniósł nogę i z całej siły opuścił ją na kulisty czerep, rozgniatając go jak dokuczliwego żuka.
Koścista stara matriarchini odrzuciła na bok odłamaną nogę mebla, którą wymachiwała jak maczugą.
- Dziękuję ci, wnuczko, że przybyłaś, by mnie uratować - powiedziała - ale wszystko wskazuje na to, że przeciwnicy zmobilizowali do walki ze mną przeważające siły. Opanowali niemal całą fortecę, a ja nie dysponuję żadnym środkiem, który pozwoliłby nam uciec.
Spoczywające na kamiennej posadzce zbroczone posoką szczątki porąbanego tułowia skrytobójcy wciąż jeszcze zwijały się i drgały. Nadal groźne, nie przestawały na oślep pełznąć w stronę byłej monarchini. Przyszpilony przez Tenel Ka Bartokk, zwisający na ścianie, także szarpał się i wymachiwał kończynami, usiłując złamać drzewce włóczni dziewczyny.
Pozostała na korytarzu grupa najemników, bez wątpienia należących do tego samego roju, nieustannie atakowała pancerną płytę drzwi wejściowych komnaty. Stojąca obok macochy Tenel Ka wyraźnie dostrzegała wyskakujące nity i kruszące się kamienie w miejscach, gdzie znajdowały się zawiasy. Widziała, jak masywna metalowa płyta powoli zaczyna się wybrzuszać...
Z pewnością nie wytrzyma bardzo długo.
ROZDZIAŁ 20
Jaina rozejrzała się po pogrążonym w ciemnościach pomieszczeniu, w którym się. zabarykadowali. Rozpaczliwie szukała czegoś, co pomogłoby im w ucieczce. Słysząc nieustanne, z każdą chwilą coraz głośniejsze łomotanie kończyn atakujących opancerzone drzwi skrytobójców, zorientowała się, że nie potrafi trzeźwo myśleć. Przez okno wpadała poświata księżyców płynących po zwodniczo spokojnym niebie. Ich blask srebrzył wszystkie przedmioty różnymi odcieniami szarości, czerni i bieli.
- Musimy się jakoś stąd wyrwać - oznajmiła Jaina.
- To jest fakt. - Tenel Ka ponuro kiwnęła głową.
Jacen odwrócił się ku matriarchini.
- Hej, jeżeli pani coś wie na temat ukrytego przejścia, którym moglibyśmy stąd uciec - zaczął - może byłaby właściwa pora, żeby pani nam o nim powiedziała?
- Żadnego nie ma - odparła Ta’a Chume. - Komnaty w tej wieży zostały zaprojektowane w ten sposób, żeby mogły służyć jako bezpieczne kryjówki. Nie istnieje ukryte przejście, którym mogliby przedostać się skrytobójcy. Prawdę mówiąc, całą fortecę wzniesiono tak, aby była niemożliwa do zdobycia.
Jaina parsknęła.
- Może powinna pani zwolnić z pracy królewskiego architekta - zasugerowała.
Tenel Ka sięgnęła do pasa i wyciągnęła z kieszeni cienką, wytrzymałą linkę zakończoną rozkładaną kotwiczką.
- Nie widzę innego sposobu - oświadczyła. - Musimy uciec w ten sam sposób, w jaki istoty przedostały się do fortecy. Nie tylko powinniśmy opuścić twierdzę, ale musimy wynieść się z tej wyspy.
- Dokąd mamy uciekać, Tenel Ka? - zapytał Jacen. - Przebywamy tu jak w więzieniu.
- Mam! - krzyknęła Jaina, która zrozumiała, co planuje jej przyjaciółka. - Skorzystamy z jakiegoś szybkiego ścigacza i popłyniemy nim w stronę lądu. To nasza jedyna szansa.
Surowa matriarchini podeszła do okna i spojrzała na niemal pionową skalną ścianę.
- Czy chciałaś przez to powiedzieć, że zejdziemy po linie? - zapytała, zwracając się do wnuczki.
- Tak, babciu - odparła Tenel Ka, starannie zaczepiając ramiona kotwiczki o kamienny parapet okna. - Chyba że wolisz skorzystać ze swoich dyplomatycznych umiejętności, żeby dojść do porozumienia z Bartokkami.
W surowych oczach matriarchini pojawiły się stanowcze błyski.
- Jeszcze nigdy nie pozwoliłam, by ktokolwiek oprócz mnie decydował o moim losie - rzekła Ta’a Chume. - Wolę runąć w przepaść, uciekając, niż zginąć, zamordowana we własnej sypialni przez gigantyczne pajęczaki. A zatem, niech tak się stanie. Jak proponowałaś, spróbujemy zejść po linie.
Tenel Ka pokręciła głową.
- Nie, babciu. Zejdziemy po linie - poprawiła. - Prób nie ma.
Jaina szarpnęła linkę. Zaczepiona kotwiczka nie puściła.
- W takim razie wynośmy się stąd - oświadczyła.
Lowbacca zabeczał, wtrącając jakąś uwagę. Em Teedee natychmiast zapiszczał:
-O rety! Czy naprawdę to konieczne?
Kiedy Wookie w odpowiedzi groźnie warknął, z głośnika miniaturowego androida-tłumacza wydarło się elektroniczne westchnienie.
- Pan Lowbacca jest zdania, że będzie najrozsądniej, jeżeli zejdzie pierwszy... i, niestety, jestem zmuszony przyznać, że ma rację. Ma dużo doświadczenia we wspinaniu się i schodzeniu, a poza tym jest silny i kiedy znajdzie się na dole, będzie mógł trzymać naprężoną linkę, tak aby mogli zejść pozostali.
- Nie sposób sprzeciwić się logice tego rozumowania - przyznała Jaina. - Schodź, Lowie.
Podczas gdy Em Teedee nie przestawał piszczeć, ostrzegając przed niebezpieczeństwami, młody Wookie zniknął za parapetem i zawisnął nad przepaścią, powierzając połyskującej cienkiej lince cały ciężar ciała. Później, chwytając ją na przemian raz jedną długą ręką, a raz drugą, zaczął schodzić, od czasu do czasu odpychając się od pionowej ściany. Stopniowo płaczliwe piski Em Teedee stawały się coraz cichsze, aż w końcu Lowie stanął u stóp wieży. Cofnąwszy się o krok od muru, szarpnął linkę.
- Dobrze - odezwała się Tenel Ka.
Wytrwałość wreszcie opłaciła się Bartokkom, nieustannie atakującym opancerzone drzwi komnaty. Jeden zawias zgrzytnął i wyskoczył z muru, a róg drzwi z głośnym skrzypnięciem wygiął się do środka pomieszczenia. Natychmiast skrytobójcy, gniewnie skrzecząc, wsunęli przez otwór długie pazury, ostre jak brzytwy.
- Nie mamy ani chwili do stracenia - rzekła Tenel Ka, zwracając się do bliźniąt. - Teraz wasza kolej. Linka utrzyma was oboje.
- Powinniśmy być ostrożni - odezwał się Jacen.
Od strony drzwi doleciało głośniejsze grzechotanie. Gruba metalowa płyta ponownie zaskrzypiała, wyginając się jeszcze bardziej.
- Chyba nie stać nas na taki luksus - odparła zwięźle Jaina. - Na co jeszcze czekamy?
Przyklękła na parapecie, chwyciła linkę i zaczęła się opuszczać, odbijając się od czarnych śliskich głazów muru.
Jacen szybko poszedł w ślady siostry. Linka była cienka, a schodzenie bardzo trudne, ale oboje posługiwali się technikami Jedi, żeby zmniejszyć ciężary ciał i utrzymać równowagę. Kiedy znaleźli się w połowie drogi, ujrzeli Lowbaccę, który stał na odłamku skały i rozstawiwszy nogi, trzymał koniec linki.
Zanim Jaina zdążyła stanąć u stóp wieży, uniosła głowę i ujrzała Tenel Ka i jej babkę, stojące na krawędzi kamiennego parapetu. Matriarchini, która nie mogła wystarczająco silnie uchwycić cienkiej linki starczymi dłońmi, starała się zachować równowagę, obejmując wnuczkę w pasie. Pragnąc zwiększyć siłę tarcia i panować nad szybkością schodzenia, młoda wojowniczka owinęła linkę jeden raz wokół ramienia.
Chwyciwszy ją z całej siły, powoli odchyliła ciało do tyłu, w taki sposób, aby sploty prześlizgiwały się między palcami. Po chwili wsparła mocno stopy o zewnętrzną ścianę wieży. Schodzenie po linie było dla niej niebezpieczne i trudne, gdyż mogła posługiwać się tylko jedną ręką, ale dziewczyna nie wahała się ani chwili. Zazwyczaj niechętnie korzystała z usług Mocy, ale teraz bez obaw wykorzystywała ją, jak umiała.
- Pospiesz się, Tenel Ka! - krzyknął Jacen.
Zanim wojowniczka i jej babka zdążyły pokonać pół odległości dzielącej je od stóp wieży, z otworu okna doleciał jednak głośny trzask. W mrocznym prostokącie ukazał się rój wielonogich sylwetek, triumfująco skrzeczących i wymachujących kończynami.
Jaina usłyszała, jak Tenel Ka zawołała:
- Trzymaj się, babciu!
Dziewczyna zdwoiła szybkość. Po chwili ześlizgiwała się tak prędko, że Jaina zaczęła się obawiać, czy linka nie sparzy jej dłoni i kikuta ręki dzielnej wojowniczki.
Tymczasem Bartokkowie pochwycili koniec cienkiej linki i zaczęli ją przecinać, piłując zębatymi krawędziami ostrych jak kosy pazurów.
Tenel Ka ześlizgiwała się teraz jeszcze szybciej, coraz szybciej...
Nagle sploty linki pękły. Podobne do pajęczaków stworzenia triumfująco zaskrzeczały i zaklekotały.
Lowbacca wydał głośny ryk i wykazując błyskawiczny refleks, wyciągnął przed siebie długie ręce, by pochwycić spadającą starą matriarchinię. Tymczasem Tenel Ka, posługując się Mocą, żeby zmniejszyć ciężar ciała i szybkość opadania, wylądowała ciężko tuż obok, ale nie odniosła obrażeń.
- Wspaniale, Tenel Ka! - krzyknął Jacen. - Udało się nam! Udało!
- Jeszcze nie - odparła dziewczyna.
Wyciągnęła w górę rękę, aby pokazać okno wieży. Przez parapet przelewała się horda czarnych sylwetek. Po chwili wszyscy skrytobójcy zaczęli schodzić głowami w dół po pionowej ścianie.
- Musimy się pospieszyć - przynagliła wojowniczka, wskazując mroczny otwór groty. - Do ścigacza!
Jaina dostrzegła kanciasty statek szturmowy napastników, unoszący się na przeciwległym krańcu rafy, w pobliżu wciąż jeszcze dymiących szczątków generatora siłowego pola fortecy. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie porwać tej jednostki... ale kiedy przebiegając obok niej, zauważyła pełne guzów, powyginane dźwignie sterownicze, zaprojektowane z myślą o równoczesnym posługiwaniu się czterema kończynami, zaczęła mieć wątpliwości, czy ona albo Lowie potrafiliby pilotować ten statek. Pomyślała, że największe szansę powodzenia będą mieli, jeżeli porwą jeden z mniejszych ścigaczy.
Wszyscy wbiegli do środka groty, chociaż musieli pochylić się, by nie uderzyć głowami o porośniętą mchem górną krawędź otworu wejściowego. Jeden z małych ścigaczy łagodnie kołysał się na falach, przycumowany do kamiennego nabrzeża w pobliżu wejścia.
- Wszyscy na pokład - powiedziała Jaina. - Ja i Lowie zajmiemy się sterowaniem. Miejmy nadzieję, że rozwiniemy większą prędkość niż ta, jaką dysponuje jednostka szturmowa najemników.
- I że pani ambasador Yfra nie dopuściła się na niej sabotażu - mruknął Jacen.
Lowbacca zawył przeciągle na znak, że zgadza się z jego zdaniem. Ponura matriarchini, która wciąż jeszcze nie przyszła do siebie po upadku, potrząsnęła głową i wspięła się na pokład. W tej samej chwili wskoczyli Jaina i Jacen, a na końcu Tenel Ka.
W jaskini rozległ się głośny ryk, z jakim obudziły się do życia silniki repulsorów. Mały ścigacz uniósł się nad spokojną powierzchnię wody. Zanim Tenel Ka miała czas gdziekolwiek spocząć, Jaina odeszła od nabrzeża, a potem obróciła statek dziobem w stronę wylotu groty. Przyspieszyła i przemknęła przez jaskinię, zostawiając za rufą wiry spienionej wody. Po chwili ścigacz zaczął oddalać się od pogrążonej w ciemnościach oblężonej fortecy.
Lowbacca, który zajął miejsce na fotelu nawigatora, odwrócił kosmatą głowę i skierował na smukłą cytadelę przywykłe do widzenia w ciemnościach oczy. Zaryczał, wyciągając porośniętą długą sierścią rękę. Jaina zaryzykowała i także obejrzała się przez ramię. Ujrzała grupę pająkopodobnych skrytobójców schodzących po murze fortecy i kierujących się do swojego szturmowego statku.
- Lepiej wypłyńmy jak najdalej, dopóki możemy - odezwała się ponurym tonem.
Przesunęła do oporu dźwignię akceleratora, chociaż i tak ich ścigacz płynął z największą możliwą prędkością. Mała jednostka kierowała się na otwartą przestrzeń, tam gdzie morze było nieco bardziej wzburzone.
Kilka chwil później uciekinierzy usłyszeli dobiegający zza ich pleców ogłuszający ryk potężnych silników. Jacen krzyknął, a Jaina ponownie odwróciła głowę. Zobaczyła, że wypełniony rojem czarnych stworzeń statek szturmowy Bartokków oddala się od raf otaczających małą wyspę.
Silniki jednostki pracowały tak głośno, że przypominały hałas, wywoływany przez napęd gwiezdnego superniszczyciela.
- Kiedy podpływali do fortecy, musieli korzystać z tłumików układu wydechowego - domyśliła się dziewczyna. - Teraz maszyny jednostki pracują pełną mocą. Najemnicy nie muszą zachowywać ciszy.
Dziewczyna spojrzała na umieszczony przed jej oczami pulpit sterowniczy i przełknęła kluchę, jaką nagle poczuła w przełyku.
Lowie warknął.
- Pan Lowbacca uważa, że tamci dogonią nas za kilka minut -zapiszczał Em Teedee. - O rety, co teraz poczniemy?
Powierzchnię oceanu rozjaśniał jedynie blask bliźniaczych księżyców wiszących na niebie wysoko nad głowami uciekinierów. W pewnej odległości przed dziobem ścigacza Jaina ujrzała nagle miejsce, w którym fale pieniły się, rozbijając o wystające spod wody ostre skały... Zęby Smoka.
- Popłyńmy tam - oznajmiła - i spróbujmy im trochę przeszkodzić, kiedy będą manewrowali między tymi skałami. Nasz statek jest mniejszy i bardziej zwrotny.
- Nie sądzę, żeby zrezygnowali z pościgu tylko dlatego, że natkną się na przeszkodę - zauważył Jacen.
- Ja też nie - przyznała Jaina - ale może roztrzaskają się o głazy.
Ostre skały sterczały spod wody niczym smukłe iglice. Morskie fale rozbijały się o nie na podobieństwo śliny ściekającej z paszczy smoka, po czym pieniły się wokół raf, niewidocznych pod powierzchnią wody. Ścigająca ich jednostka Bartokków zbliżała się coraz szybciej.
- Uważajcie na fale... i liczcie - odezwała się Tenel Ka, pokazując wodny gejzer, jaki wystrzelił między dwiema spiczastymi iglicami. Po pięciu sekundach wszyscy ujrzeli następną fontannę, która wzbiła się tak samo wysoko. - Wybór właściwej chwili może okazać się naszą jedyną szansą.
Jaina kiwnęła głową.
- Już wiem, o co ci chodzi. Lowie, chciałabym, żebyś pomógł mi przy sterach.
Zwolnili, ale tylko na tyle, żeby ścigająca ich jednostka jeszcze bardziej się zbliżyła. Płynęli ku wąskiemu przesmykowi, widocznemu między dwoma zdradzieckimi skalnymi iglicami.
- Przemkniemy się w ostatniej chwili, Jaino - ostrzegł siostrę Jacen.
- Jakbym sama o tym nie wiedziała - odrzekła dziewczyna. - No, dobrze. Daj pełną moc, Lowie.
Młody Wookie przesunął do oporu dźwignię akceleratora w tej samej chwili, kiedy dziób szturmowego statku Bartokków omal nie wbił się w rufę ścigacza uciekinierów. Podobni do pajęczaków skrytobójcy zaczęli wymachiwać i klekotać kończynami. Jeden wystrzelił nawet z zamontowanego na pokładzie swojej jednostki działka. Na szczęście blasterowa błyskawica pogrążyła się w morskich falach, wzbijając fontannę pary tuż obok burty małego statku zbiegów.
- Coś takiego! - krzyknęła Jaina. Lowie zawył. - Tego się nie spodziewałam.
Kiedy prześlizgiwali się między czarnymi skałami, dziewczyna odruchowo się skuliła. Mimo to nie zmieniła kursu, usiłując trafić dziobem statku w wąski przesmyk. Przelecieli, niemal ogłuszeni przeciągłym hukiem spienionych fal i opryskani delikatną wodną mgiełką.
Ścigająca ich jednostka szturmowa płynęła, nie zmniejszając prędkości. Jaina nie spodziewała się, żeby statek skrytobójców mógł się zmieścić w szczelinie między dwiema iglicami, ale kanciasta maszyna także przepłynęła, prawie ocierając się burtami o groźne skały.
Zaledwie statek Bartokków zdążył pokonać wąski przesmyk pomiędzy iglicami, pojawiła się jakaś większa fala. Z cieśniny wystrzelił gejzer wody o takiej sile, że wyrzucił jednostkę pajęczaków w powietrze i obrócił jak piórko.
Zanim kanciasta maszyna opadła na powierzchnię wody, trzech morderców wypadło za burtę i zniknęło, przykrytych spienionymi bałwanami. Pilot statku Bartokków wciąż jeszcze zmagał się ze sterami, a Jaina z największą możliwą prędkością popłynęła dalej, starając się jak najbardziej powiększyć odległość dzielącą ją od bezlitosnych stworzeń.
Wkrótce jednak szturmowy statek zaczął się znów zbliżać.
Siedząca na rufie Ta’a Chume przyszła do siebie na tyle, że sięgnęła między fałdy aksamitnej szaty i wyciągnęła miniaturowy pistolet blasterowy.
- Nie wiem, czy do czegoś się przyda - odezwała się matriarchini - ale zamierzam zrobić z niego użytek. Niestety, można wystrzelić z niego tylko dwukrotnie.
- Cóż wart jest błaster, z którego można oddać tylko dwa strzały? - zapytał Jacen.
- Pierwszy strzał jest przeznaczony dla napastników - odparła babka Tenel Ka. - A drugi... No cóż, czasami lepiej jest zginąć, niż wpaść w ręce wrogów.
Jaina przełknęła głośno ślinę, ale nie przestawała kierować ścigacza na otwarte morze. Czuła, że o dziób statku rozbijają się fale, ale nie mogła zwiększyć mocy silników repulsorowych, żeby unieść kadłub jeszcze wyżej. Zauważyła jednak, że jednostka Bartokków musiała zostać uszkodzona, kiedy przepływała między Zębami Smoka, gdyż na szczęście kanciasty statek skrytobójców nie doganiał ich już tak szybko.
Przekraczając granice bezpieczeństwa, oznaczone na wskaźnikach czerwonymi kreskami, Jaina utrzymywała odległość dzielącą ich od jednostki nieprzyjaciół, ale udawało się jej to z dużym trudem. Upłynęła godzina, a uciekinierzy płynęli nadal, śmigając nad czarnymi grzbietami fal, oświetlonymi jedynie przez blade światło obu księżyców. Szturmowy statek Bartokków powoli, ale nieubłaganie doganiał zbiegów.
- Czy nie ma sposobu, aby wrócić w cywilizowane strony i wezwać pomoc? - zapytał Jacen.
- Naszą fortecę wzniesiono na wyjątkowym odludziu... teoretycznie w tym celu, by zapewnić, nam jak największe bezpieczeństwo - odparła stara matriarchini. - A ten ścigacz pokonuje odległość o wiele za wolno. Upłynie wiele godzin, zanim powrócimy w cywilizowane strony. Obawiam się, że do tego czasu wpadniemy w łapy Bartokków.
- Nic z tego - odparła stanowczo Jaina. - Już ja się o to postaram.
Zgrzytnęła zębami i skierowała ścigacz w stronę białej plamy na wodzie, widocznej w oddali przed dziobem statku... wodnego pustkowia o nierównej, lekko pomarszczonej powierzchni, znad której napływała woń gnijących ryb. Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, dokąd płyną. Dobrze znała współrzędne kursu, ale liczyła na to, że potrafi wykorzystać znajomość tego, co ich czeka.
Domyślając się, co planuje uczynić Jaina, Lowbacca pytająco zaskowyczał.
- Wiem, co robię, Lowie - uspokoiła go dziewczyna.
Jacen musiał także wyczuć nieprzyjemny zapach, gdyż wyraźnie zaniepokojony, pochylił się ku siostrze.
- Chyba nie zamierzasz popłynąć w głąb pola tych morskich chwastów, co? - zapytał.
Jaina wzruszyła ramionami.
- Musieliby być szaleni, gdyby podążyli tam za nami, no nie? - odparła.
- Rój najemnych Bartokków będzie podążał za nami na koniec świata - odezwała się Tenel Ka. - Te stworzenia nie dbają o własne bezpieczeństwo.
- To dobrze - powiedziała Jaina. - Może okażą się nieostrożne.
Kiedy znaleźli się nad polem wijących się roślinnych macek drapieżnego chwastu, ton pracy silników uległ zmianie; stał się cichszy i jakby bardziej basowy. Tuż pod kadłubem ścigacza zaczęły się poruszać i skręcać łodygi wyrwanej ze snu rośliny. Uniosły się i obróciły także czuwające nawet mimo środka nocy gromady szkarłatnoczerwonych oczokwiatów, wypatrujące nowej ofiary. Macki wodnego chwastu smagały powierzchnię wody i kłapały szczypcami, jakby doskonale pamiętały fakt, że zaledwie przed kilkoma dniami wymknęła im się grupa młodych rycerzy Jedi.
- Mam nadzieję, że nadal są takie głodne - odezwał się Jacen. - Co powiecie na to, żebyśmy dali im trochę pożywienia?
- Pod warunkiem, że to nie będziemy my - odparła Jaina.
Tymczasem nieubłagani Bartokkowie nie zwracali najmniejszej uwagi na to, jakiej zmianie uległa powierzchnia oceanu. Pędzili dalej, opanowani tylko jedną myślą: jak zmniejszyć odległość dzielącą ich od uciekinierów.
Matriarchini wstała z siedzenia na rufie ścigacza. Obróciła się i wyciągnęła przed siebie mały blaster.
- Niech pani celuje w obudowy silników repulsorowych! - zawołała Jaina. - To jedyne wrażliwe miejsce szturmowych statków.
Mały ścigacz się zakołysał, ale Ta’a Chume starannie wymierzyła i strzeliła, posyłając w ciemności jaskrawąblasterową błyskawicę. Struga ognistej energii tylko musnęła spód kadłuba ścigającego ich szturmowego statku, ale nie wyrządziła żadnej szkody obudowie silników repulsorowych. Strzał odbił się od metalowego kadłuba jednostki Bartokków i ze skwierczeniem zniknął w morzu, pełnym wijących się grubych macek.
- Nawet ich nie uszkodziłam - rzekła zawiedziona Ta’a Chume. - Została mi już tylko jedna szansa.
- Pani strzał nie poszedł na marne - stwierdziła Jaina. - Proszę zobaczyć, co dzieje się z morskim chwastem.
Roślina sprawiała teraz wrażenie całkowicie rozbudzonej i głodnej, straszliwie głodnej. Zakończone kolcami macki wyskakiwały z wody i wiły się w powietrzu. Próbowały pochwycić kadłub statku, przemykającego nad grubymi liśćmi.
Najemni Bartokkowie zbliżali się, zapewne nie przejmując się faktem, że jedna z ich przyszłych ofiar posłużyła się pistoletem. Ktoś z załogi kanciastego statku w odpowiedzi znów wystrzelił z blasterowego działka, ale tym razem Jaina posługując się Mocą, przeczuła, że to uczynią. Szarpnąwszy dźwignię sterowniczą, raptownie skręciła w lewo. Blasterowa smuga ponownie trafiła w pole morskich chwastów. Nad obszarem zamieszkiwanym przez roślinnego potwora poniósł się basowy gniewny pomruk.
Ta’a Chume ponownie wstała i uniosła miniaturowy blaster, aby wymierzyć po raz drugi... i ostatni.
- Niech Moc będzie z tobą - mruknęła Tenel Ka.
Matriarchini uwolniła pozostałą część energii. Tym razem blasterowa błyskawica trafiła w sam środek obudowy silnika repulsorowego statku skrytobójców. Chociaż broń byłej monarchini nie dysponowała wystarczającą mocą, by wyrządzić duże szkody, wystarczyła, by jednostka Bartokków zaczęła wirować wokół własnej osi.
W pewnej chwili rufa szturmowego statku uniosła się nieco wyżej nad powierzchnię wody. Podobne do pająków stworzenia rozbiegły się po pokładzie, usiłując odzyskać panowanie nad statkiem. Tymczasem dziób, który pogrążył się w wodzie, musnął kilka łodyg żarłocznego chwastu. Zanim pilot zdołał odzyskać panowanie nad sterami, co najmniej kilkanaście zakończonych kolcami macek wystrzeliło spod powierzchni, by oplatać się wokół kadłuba, wsporników silników repulsorowych i podstaw działek blasterowych. Najemni Bartokkowie zaskrzeczeli, bardziej rozzłoszczeni niż przerażeni, jako że ich zbiorowy umysł nie potrafił uświadomić sobie, że zbliża się chwila śmierci całego roju.
Kolczaste macki morskiego chwastu wyłuskiwały stworzenia ze stanowisk bojowych rozmieszczonych wzdłuż burt jednostki, po czym wciągały po kolei w głąb pieniącej się wody. Wkrótce tyle potężnych łodyg pokryło kanciasty kadłub szturmowego statku najemników, że wciągnęło go pod powierzchnię oceanu.
Zakończone ostrymi szczypcami łodygi zaczęły kruszyć twarde chitynowe pancerze stworzeń. Po chwili Jaina usłyszała kilka stłumionych chrupnięć świadczących o tym, że drapieżna roślina łupie egzoszkielety na kawałki, żeby dostać się do miękkich organów wewnętrznych. Dziewczyna spoglądała na spienione morze z przerażeniem połączonym z fascynacją.
- Wydaje mi się, że to dla nas sygnał, iż czas wracać - odezwał się Jacen.
Wyciągnął rękę, żeby szturchnąć siostrę pod żebro, a Lowie ryknął na znak, że jest tego samego zdania.
Nabiegłe krwią oczokwiaty, wiecznie głodne, zwróciły się w ich stronę.
- W porządku, a zatem na co jeszcze czekamy? - zapytała dziewczyna.
Lowie zwiększył obroty silników, a potem zmienił kurs, aby ścigacz mógł opuścić obszar, zajmowany przez plątaninę drapieżnych morskich chwastów.
Ta’a Chume przeszła na dziób statku.
- Stąd już potrafię dopłynąć w bezpieczne miejsce - oznajmiła.
Jaina z radością przekazała jej dźwignie sterownicze, a była królowa skierowała mały statek w stronę stałego lądu.
- To był doskonały strzał, babciu - odezwała się Tenel Ka. Matriarchini kiwnęła głową, po czym spojrzała na wnuczkę z niekłamanym zachwytem.
- To tyle, jeżeli chodzi o sztukę dyplomacji - rzekła.
Po mniej więcej pięciu następnych godzinach cała załoga ścigacza, niewyspana i zmęczona, dowlokła się w końcu do Pałacu Fontann.
Doprowadzona do wściekłości Ta’a Chume stwierdziła, że pani ambasador Yfra zdążyła przejąć całą władzę. Ogłosiła stan wyjątkowy, a potem zarządziła kilkugodzinną żałobę, żeby wszyscy mogli opłakać śmierć ukochanej matriarchini.
Tenel Ka, która podążała tuż za babką, wkroczyła do ogromnej sali tronowej. Słyszała pełne przerażenia urywane dźwięki, a także okrzyki zdumienia i zachwytu, wznoszone przez wiernych strażników. Najbardziej przerażone było posępne oblicze pani ambasador Yfry.
- Ta’a Chume! - wykrzyknęła kobieta, bezskutecznie usiłując ukryć burzę sprzecznych uczuć wyzierających z jej oczu. - Ty... ty żyjesz? Ale... Jak to możliwe?
- Twój spisek się nie udał, Yfro - odparła matriarchini. - Strażnicy, aresztować tę zdrajczynię!
- Pod jakim zarzutem? - zapytała rzeczowo pani ambasador Yfra, za wszelką cenę próbując ratować sytuację.
- Spiskowałaś, zamierzając zabić wszystkich członków królewskiej rodziny. Cieszę się tylko, że nie ma tu rodziców Tenel Ka, gdyż w przeciwnym razie byłoby zagrożone i ich życie.
- Ależ Ta’a Chume!... Przecież zawsze byłam lojalna względem ciebie! - W głosie kobiety można było usłyszeć słodycz, pełną urażonej niewinności, ale Tenel Ka wyczuwała, że Yfra kłamie. - Dlaczego oskarżasz mnie o takie rzeczy?
- Ponieważ przejęłaś całą władzę - odparła była monarchini. - Jakim cudem wiedziałaś, że zagraża mi niebezpieczeństwo, jeżeli sama nie uknułaś tego spisku?
- No cóż, ja... - Yfra zamrugała. - Po prostu usłyszałam twój apel o pomoc, jaki wysłałaś z Reef Fortress.
- A! - Matriarchini wymierzyła chudy sękaty palec w pierś pani ambasador, a j ej cienkie wargi wykrzywiły się w przebiegłym uśmiechu. - Aha! Tylko że ja nie wysyłałam żadnego apelu. Twoi najemni Bartokkowie wysadzili w powietrze generatory dostarczające energię do całej fortecy. Na szczęście uciekliśmy. Dopiero teraz po raz pierwszy mówimy, co się stało... a jednak ty już to wiedziałaś! - Matriarchini, przeświadczona o słuszności swoich słów, kiwnęła głową. - Tak, ty wiedziałaś!
Zanim Yfra zdążyła wyjąkać kolejną wymówkę, podeszli do niej strażnicy.
- Nie martwcie się, będzie miała sprawiedliwy proces - odezwała się Ta’a Chume. - Wydaje mi się jednak, że dowodów mamy pod dostatkiem... prawda, Tenel Ka?
Uniosła brwi, spoglądając na wnuczkę.
- To jest fakt - odparła młoda wojowniczka. - A poza tym mam pod dostatkiem dowodów także na coś innego.
Dziewczyna stała wyprostowana; dumnie spoglądając w oczy babki.
- Ta przygoda uświadomiła mi, że całkiem odzyskałam siły po tamtym wypadku z ręką - ciągnęła. - Chciałabym wrócić na Yavin Cztery.
ROZDZIAŁ 21
Tenel Ka usiadła i rozejrzała się, zdezorientowana, by dopiero po chwili przypomnieć sobie, gdzie przebywa. Pozwoliła, żeby spojrzenie jej szarych jak granit oczu prześlizgnęło się po prastarych kamiennych murach, kolebkowym sklepieniu nad drzwiami i skromnej pryczy, na której spała. Przeniknęło ją ogromne ciepło związane z tym, że czuła się bezpieczna... i radośnie podniecona.
Cieszyła się, że może znów przebywać na Yavinie Cztery, we własnej komnacie, na jednym z pięter wielkiej świątyni. Usiadła wygodniej na pryczy i zaczęła ćwiczyć nową umiejętność: zaplatania warkoczy za pomocą tylko jednej ręki.
W ciągu kilku ostatnich tygodni, jakie upłynęły od chwili, kiedy na Hapes powrócili jej rodzice, dziewczyna miała wrażenie, że przeczucie, iż coś jest nie w porządku, z wolna ustępuje. Po tym, jak Ta’a Chume udaremniła wymierzony przeciwko członkom królewskiej rodziny spisek pani ambasador Yfry, Teneniel Djo i Isolder spiesznie wrócili, by przekonać się, że ich córce i byłej królowej nie stało się nic złego. Natychmiast odnaleźli i wydalili z królewskiego dworu wszystkie pozostałe konspiratorki, wspólniczki Yfry, a tymczasem przywódczyni spisku czekała na proces.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Tenel Ka, żadne z rodziców nie próbowało przekonywać jej, że powinna nosić syntetyczną rękę albo przerwać naukę w akademii Jedi. Prawdę mówiąc, kiedy wyraziła chęć powrotu na Yavin Cztery i kontynuowania studiów, jej ojciec i matka z ochotą się zgodzili. Nalegali tylko, żeby spędziła z nimi chociaż kilka tygodni, zanim powróci w mury uczelni Luke’a Skywalkera.
- Przypuszczam, że staniesz się silniejszą wojowniczką niż mogłabyś kiedykolwiek marzyć - powiedziała Teneniel Djo, zwracając się do córki. - Masz silne mięśnie nóg, szybkie odruchy i przede wszystkim sprawną rękę, w której trzymasz broń w czasie walki. Z tego, co powiedziała twoja babka, możemy wnioskować, że także twój spryt i bystry umysł nie pozostawiają nic do życzenia.
- A poza tym uważam, że możesz dać nauczkę wielu przyszłym przeciwnikom, iż nie powinni oceniać wartości wojowniczki po tym, jak wygląda - dodał jej ojciec, czule obejmując dziewczynę. - Nigdy nie wstydź się tego, czym jesteś - i kim jesteś.
Kiedy w końcu przyleciał Luke Skywalker, żeby zabrać „Ścigaczem Cieni” wojowniczkę i pozostałych młodych Jedi znów na Yavin Cztery, rodzice Tenel Ka nie ukrywali dumy. Dziewczyna wciąż jeszcze pamiętała ostatnie słowa, jakie matka szepnęła jej podczas pożegnania:
- Niech Moc będzie z tobą.
Teraz, po nocy spędzonej w dobrze znanej komnacie, Tenel Ka poczuła, że jest gotowa uczynić następny krok na drodze wiodącej do odzyskania własnej tożsamości. Wstała i zaczęła się przeciągać, czując, że panuje doskonale nad mięśniami.
Kilka następnych minut poświęciła na przeglądanie osobistych rzeczy, aż w końcu znalazła to, czego szukała. Wyjęła drugi, ostatni kieł rankora, owinięty w skrawek wytrzymałej elastycznej skóry. Przycisnęła go do ciała kikutem ręki, z niejakim zadowoleniem stwierdzając, że pozostała część okaleczonej kończyny nie jest całkiem bezużyteczna. Następnie zajęła się szukaniem drugiego przedmiotu. Kiedy wreszcie znalazła zdobiony kosztownymi klejnotami królewski diadem z Hapes, który zabrała za namową babki, położyła oba przedmioty obok siebie na niewielkim stoliku stojącym w kącie jej komnaty, a później zaczęła się im przyglądać.
Oba drobiazgi były dowodami tego, kim była; symbolami wychowania, jakie odebrała. Kieł rankora pochodził z Dathomiry - planety dzikiej, nieujarzmionej, dumnej i nieulękłej. Diadem natomiast symbolizował jej dziedzictwo związane z planetą Hapes, a zwłaszcza królewskie wychowanie, ogładę, bogactwo, wojskową potęgę i polityczną przenikliwość.
Tenel Ka niemal przez całe dotychczasowe życie sądziła, że honorując jedną część swojego dziedzictwa, tym samym musi gardzić pozostałą. Podobny błąd popełniła, uważając, że pokładanie wiary w Mocy oznacza brak zaufania we własne możliwości. Skrzywiła się, kiedy o tym pomyślała. Dopiero w tej chwili musiała przyznać, że strata ręki nauczyła ją czegoś niezwykłego. Dopiero teraz wiedziała, że musi korzystać ze wszystkich zdolności, jakimi została obdarzona. Jeżeli chciała zostać najwaleczniejszym rycerzem Jedi, nie powinna rezygnować z umiejętności władania Mocą.
Co zatem mam uczynić z drugą częścią swój ego dziedzictwa? - pomyślała dziewczyna, sięgając po kieł rankora i obracając go w szczupłych palcach. Hapes i Dathomira. Czy mogła połączyć najkorzystniejsze cechy obu światów?
Kiedy w końcu podjęła decyzję, zacisnęła palce na kle rankora, po czym uniosła go nad głowę i z całej siły opuściła na rzucający błyski, ozdobiony klejnotami, królewski diadem. Delikatny przedmiot rozpadł się na kawałki.
Tenel Ka uderzała w szczątki jeszcze kilka razy, aż okruchy cennego metalu i kosztowne klejnoty rozsypały się po blacie niewielkiego stołu.
Tak uczynię - postanowiła. Pochodziła z dwóch światów, na których urodzili się jej rodzice, i powinna nauczyć się łączyć zalety i jednego, i drugiego. Położyła kieł rankora i sięgnęła po inne drobiazgi rozrzucone po blacie stołu.
Wybrała najodpowiedniejsze klejnoty zdobiące kiedyś jej ha-pański diadem, po czym przystąpiła do konstruowania nowego świetlnego miecza.
Oślepiające promienie porannego słońca muskały wierzchołek wielkiej świątyni i przenikały przez częściowo zaplecione włosy Tenel Ka, otaczając jej głowę złocistorudą aureolą. Jacen stał w odległości metra od koleżanki. Spoglądał na nią, podczas gdy lekki wietrzyk rozwiewał jego i tak rozwichrzone brązowe włosy. Na twarzy chłopca malowała się obawa.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - zapytał.
- Tak - odparła krótko dziewczyna, przezwyciężając wahanie.
- No cóż, j a wcale nie jestem pewien, czy mogę to zrobić - odezwał się cicho chłopiec.
- Ty? Ale dlaczego...?
- Blasterowe błyskawice! Ostatni raz, kiedy to robiliśmy, skończyło się...
Jacen urwał i tylko znacząco popatrzył na to, co pozostało z jej lewej ręki.
- A - rzekła Tenel Ka. - Aha.
- I dlatego zapytałem cię, czy jesteś tego pewna - wyjaśnił chłopiec. - Bo ja nie jestem.
Spojrzenie szarych oczu skierowało się na bursztynowe oczy kolegi, przypominające barwę koreliańskiej brandy. Dziewczyna zastanawiała się, co mogą oznaczać jego słowa. Kiedy w końcu przemówiła, w jej ochrypłym głosie dało się wyczuć niezwykłe napięcie.
- Jacenie, mój przyjacielu, nie znam lepszego sposobu, żeby udowodnić ci, iż darzę cię zaufaniem... że cię nie winie za to, co się wydarzyło.
Jacen także z wyrazem niezwykłej powagi kiwnął głową i odparł:
- Dziękuję.
Przymknął oczy i pozwolił sobie na głęboki oddech.
Tenel Ka uczyniła to samo, czując, że Moc zaczyna przepływać przez jej ciało. Napięła mięśnie... nie dlatego, że się bała, ale czuła, że przenika ją wspaniałe radosne oczekiwanie. Sięgnęła po przypięty do pasa kieł rankora. Wyciągnęła go przed siebie, po czym przycisnęła guzik umieszczony na powierzchni.
Z kremowożółtej rękojeści wysunęła się smuga skwierczącej energii, płonąca turkusowym blaskiem, który zawdzięczała tęczowym klejnotom z Gallinore, stanowiącym kiedyś ozdobę królewskiego diademu. Po upływie ułamka sekundy potrzebnego na jedno uderzenie serca, z pomrukiem obudziła się do życia także szmaragdowozielona klinga broni Jacena.
Poruszając się jak we śnie, oboje unieśli ostrza poziomo, tak że znajdowały się na wysokości ich oczu w odległości zaledwie kilku centymetrów jedno od drugiego. Po kilku sekundach rozległo się skwierczenie energii, kiedy świetliste klingi się zetknęły. Po chwili ten sam dźwięk rozległ się po raz drugi.
Nie kryjąc, że się waha, Tenel Ka zadała pchnięcie turkusową klingą. Jacen odbił cios, kwitując go ledwo zauważalnym kiwnięciem głowy.
Moc krążyła wokół nich; przepływała między nimi. Wkrótce poruszali się jak w transie, wykonując odwieczne ruchy i skoki jak podczas doskonale opanowanych ćwiczeń; niczym w bardzo trudnym tańcu. Jakimś cudem oboje byli pewni, że nikomu nie stanie się nic złego.
Nie odrywając spojrzenia od oczu partnera, słyszeli towarzyszącą pojedynkowi cichą muzykę, która stopniowo stawała się coraz głośniejsza i głośniejsza. Zaczęli się poruszać wolniej, ale zaufanie, jakim się nawzajem darzyli, ani trochę się nie zmniejszyło.
W końcu znieruchomieli i stali z wyrazami zdumienia na twarzach, podczas gdy klingi ich świetlnych mieczy niemal stykały się ze sobą. Jacen otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła.
W następnej chwili panującą ciszę rozdarł głośny ryk. Lowbacca i Jaina przebiegli przez wierzchołek świątyni, by przywitać się z Tenel Ka i Jacenem.
Jaina się uśmiechała.
- Zgadzam się z Lowiem, Tenel Ka - oznajmiła. - To wspaniale móc cię znowu widzieć, trzymającą miecz świetlny w dłoni. Przez chwilę się obawiałam, że przypuszczasz, iż różnisz się czymś od nas i nie możesz być naszą przyjaciółką.
- Chyba przez jakiś czas tak właśnie myślałam - przyznała wojowniczka. - Przekonałam się jednak, że mogę obrócić różnice na swoją korzyść i, w połączeniu z innymi indywidualnymi cechami, ukształtować silniejszą osobowość.
- Naprawdę różnimy się od siebie - stwierdził Jacen. Jaina przycisnęła guzik. Z pomrukiem i sykiem ukazała się ametystowa klinga jej świetlnego miecza.
- Ale wszyscy zostaniemy rycerzami Jedi - odparła z przekonaniem.
Lowbacca także zapalił swój miecz świetlny, którego ostrze zalśniło złocistobrązowym blaskiem.
- Silniejsi razem - oznajmiła Tenel Ka, unosząc turkusową klingę wysoko nad głowę.
Młody Wookie wyciągnął w górę rękę, w ten sposób, by ostrze jego miecza zetknęło się z klingą broni wojowniczki z Dathomiry.
- Tak, silniejsi razem - rzekli równocześnie Jaina i Jacen, po czym skrzyżowali świetliste ostrza z dwoma innymi lśniącymi nad głowami Tenel Ka i Lowiego.
Cztery jaskrawe smugi świetlnych mieczy płonęły, oświetlane promieniami wschodzącego słońca.