Przeklęte sny: – 25 –
Spotkanie z Ginny zostawiło w nim pewną gorycz, ale nie próbował jej zwalczyć – lepsza gorycz niż pustka. Ich małżeństwo posypało się tak szybko i tylko na pół świadomie rozumiał, w jaki sposób do tego doszło. Świat się zmieniał i dopiero na widok żony zrozumiał jak bardzo. Najchętniej wróciłby do tych chwil, kiedy byli młodzi, zakochani i tak bardzo szczęśliwi, ale to niemożliwe. Niczym małe trybki poruszane przez los musieli ruszyć dalej: walczyć, bawić się, żyć, być może nawet pokochać na nowo. I nagle do niego dotarło to, czego wcześniej do siebie świadomie nie dopuszczał – był wolny, tak wolny jak nie był od lat. To takie frustrujące… nie wiedział, co zrobić z tym darem losu, z możliwością podjęcia własnej decyzji. Przyzwyczaił się do roli swojego życia – bycia Harrym Potterem, mężem Ginny Weasley – i zgnuśniał.
Westchnął, pocierając ręką o nieposkromioną czuprynę. Dzień miał się ku końcowi, zbliżała się kolejna, samotnie spędzona noc. Spojrzał w górę, na chwilę dając się złapać urokowi wieczoru. Niebo zabarwiło się na granatowo, a zza chmur prześwitywało migotanie bladych gwiazd. Mieszkający w pobliskich domach ludzie żyli swoim własnym życiem, nieświadomi jego obecności. Zastanowił się, czy byli szczęśliwi. Pewnie nie… ale trwali pomimo nieszczęść i to się liczyło.
Ostatnim spojrzeniem obrzucił pustawą ulicę, po czym wszedł do jakiegoś zaułka i sprawdził, czy w jakimś kartonie nie kryją się bezdomni. Nagle zza brudnego kontenera na śmieci, znad którego unosił się obrzydliwy fetor zepsutych ryb, pochodzący zapewne z odpadków ze sklepu obok, wybiegł mały kot. Kotek właściwie. Czyjś zdziczały pieszczoch przyglądał się Harry’emu nieodgadnionym wzrokiem, spojrzeniem rzucając mu wyzwanie. Mężczyzna uśmiechnął się na widok zadziornego maleństwa. Kotek był przeraźliwie chudy, a w świetle rzucanym przez uliczną lampę jego przejrzyście zielone oczy zajmowały cały pyszczek. Ku swojemu zaskoczeniu Harry przykucnął i wyciągnął do niego rękę, nawołując przyciszonym głosem. Jeszcze bardziej zaskoczyło go, gdy kot natychmiast zareagował, zbliżając się do niego i pieszczotliwie, jakby znali się od lat, ocierając się o jego dłoń.
– Łobuz – nazwał go, sam nie rozumiejąc, czemu to robi, a kot wydał z siebie ochrypłe miauknięcie, jakby wyrażał zgodę. Harry złapał go za miękkie futro na karku i przytulił do siebie. Kolejny raz kociak go zaskoczył, gdy spokojnie ułożył na zgiętym ramieniu i cichym mruknięciem wyraził swoją aprobatę. Jego ogon majtał łagodnie, co i rusz łaskocząc Harry’ego po brodzie.
Potter z największą ostrożnością, starając się nie przestraszyć kota, sięgnął po różdżkę i aportował ich przed dom Kingsleya. Łobuz wbił pazury w jego sweter, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Dziwny kot. Harry pogładził go za uchem i nawet świszczący wiatr nie zagłuszył głośnego mruczenia.
Domek jego szefa wyglądał na maleńki w zestawieniu z całą wolną przestrzenią rozpościerającą się wokół. Wokół małego, zwyczajnego domu rosły pojedyncze, wysokie świerki, których obecność sprawiała, że budynek wydawał się mniejszy niż w rzeczywistości. Ten celowy zabieg potęgował wrażenia, że dom należał do całkowicie normalnej rodziny, która wykorzystywała domek letniskowy tylko w czasie wakacji. Jakiż mugol przypuszczałby, że w tej samotni może mieszkać jeden z najpotężniejszych ludzi w magicznym świecie, sam Minister Magii? Nawet czarodzieje, zbyt skłonni do rozrzutności i chwalenia się czym się da, nie daliby wiary – i o to chodziło.
Ostrożnie manewrując po nieubitej ścieżce prowadzącej do domu, Harry zbliżył się do wejścia, zapukał w dębowe drzwi, które otworzyły się z trzaskiem, a na progu stanął wysoki, ciemnoskóry mężczyzna. Na widok gościa jego zaskoczona i czujna mina rozpogodziła się.
– Proszę, wejdź – Kingsley cofnął się w głąb korytarza, szerokim machnięciem różdżki, której nie próbował już ukrywać, zachęcając mężczyznę, żeby się nie krępował i wchodził do środka. – Rzeczywiście wyglądasz lepiej.
Harry roześmiał się.
– Wiem, wszyscy mi to powtarzają.
Kingsley zamknął za nim drzwi i zablokował je silnym zaklęciem, którego Harry nigdy nie opanował.
– Kira przygotowała poczęstunek – ostrzegł go szef z porozumiewawczym uśmiechem. Obaj dobrze wiedzieli, że ufać kuchni Kiry to jak zaufać śmierciożercy: człowiek nie wiedział później, co go trafiło.
Harry uspokajał kota miękkimi, delikatnymi pieszczotami, kierując się prosto do salonu, gdzie czekała na nich taca z gorącą herbatą i przyjemnie wyglądającymi ciasteczkami. Przyjrzał się z uwagą czekoladowej polewie, którą oblane były maleńkie krążki, zastanawiając się nad czymś. Odwrócił się w stronę wchodzącego do małego, zagraconego pokoiku Kingsleya, decydując się podzielić wątpliwościami.
– Wyglądają na jadalne… jesteś pewien, że nie są kupne?
– Niestety.
Harry nie uwierzyłby, ale zbolała mina mężczyzny, zerkającego na ciastka z wyraźną fascynacją, mówiła głośniej niż słowa.
– Trudno, zadowolę się herbatą.
Kingsley przytaknął. Kira była wspaniałą aurorką i jeszcze lepszą kochanką, ale talentu do gotowania to ona nie miała za knut.
– Mądra decyzja – poparł jego decyzję, siadając na pufie naprzeciwko Harry’ego i splatając palce na brzuchu. Wpatrywał się w aurora beznamiętnie, nieporuszony obecnością kota, która uniósł łepek znad swetra swojego nowego właściciela i patrzył wprost na niego. W zielonych oczach, tak podobnych do oczu człowieka, tkwiło coś niepokojącego.
Potter odpowiedział na niezbadane pytanie.
– Nazywa się Łobuz, sam mnie znalazł.
Kingsley nie skomentował, że od kota cuchnie gorzej niż na targu rybnym, za to zmierzył Harry’ego krytycznym spojrzeniem, powodując nieprzyjemne sensacje w żołądku Pottera.
– Więc…?
Harry próbował się wcześniej przygotować do tej rozmowy, znalazł nawet odpowiednie słowa, ale teraz, w obliczu poważnego i czujnego szefa, nie przypominał sobie nawet słówka ze swojej przemowy. Odetchnął niezauważalnie, gładząc kocie futro i zmusił się do zmierzenia się z ciężkim spojrzeniem Kingsleya.
– Chcę wrócić do pracy.
Kingsley odchylił się, żeby oszacować jego szczerość. Nie wyglądał na zachwyconego widokiem swojego najlepszego aurora niepokojącego się niczym pierwszy lepszy żółtodziób.
– A powinienem się zgodzić, ponieważ… co? Tak bez uzasadnienia? Bo tak? Harry, lepiej znajdź jakieś sensowny powód, czemu miałbym powiedzieć „tak”.
Nagle Harry uśmiechnął się.
– Jestem szefem Biura Aurorów, a przez moją nieobecność organizacja się sypie. I nie próbuj wmawiać mi, że Gregory nie doprowadził do szaleństwa wszystkich w biurze – ostrzegł z nutą rozbawienia w głosie. Wyraz twarzy Kingsleya złagodniał na moment, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Harry’ego. – Tak myślałem! Poza tym, sam widzisz, czuję się lepiej. Okaz zdrowia i energii.
– A co z twoim problemem?
Kingsley powiedział to w taki sposób, że Harry nie miał wątpliwości, do czego nawiązuje mężczyzna. Sprawa z Ginny mogła być potencjalnym źródłem problem, ale nie zamierzał z tak błahego powodu rezygnować z ukochanej pracy.
– Niedługo będę wolnym człowiekiem – oświadczył z cynicznym humorem w głosie, patrząc mu prosto w oczy i nie ukrywając niczego. Minister nie zaliczał się do ludzi, których można było zwodzić. – Domyślasz się pewnie, jaki szum to wywoła… potrzebuję wymówki, żeby unikać namolnych fanek.
– Zdezorganizujesz pracę całego wydziału – ostrzegł go Kingsley. – Kolejny powód do odmowy. Jest zbyt wcześnie.
Harry potrząsnął głową i z wyzwaniem w oczach zmierzył szefa pałającym ogniem spojrzeniem.
– Wykorzystamy to, żeby przeforsować korzystne dla nas umowy. Prasa oszaleje, gdy dowie się o rozstaniu Pary Stulecia i zrobi wszystko dla ekskluzywnego wywiadu. Skoordynujemy działanie departamentów, a później przystąpimy do zmasowanego ataku. Nie damy im szansy oponować. Wygramy partię, jeszcze zanim się zacznie, nie rozumiesz?
– Będziemy potrzebować kogoś do obsługiwania prasy – zauważył sucho Kingsley, jeszcze nie przekonany do pomysłu, ale dostrzegający jego potencjał – a to wzbudzi podejrzenia.
– W razie konieczności możemy skorzystać z doświadczenia Kirka Rodana, Hermiona twierdziła, że jest świetny w tych sprawach.
– Aż tak bardzo chcesz wzbudzić wątpliwości? Jego udział w sprawie zainteresuje wiele ludzi – podkreślił czarnoskóry mężczyzna, dotykając wąsika.
Harry z uśmiechem zaprzeczył i uważając na kota, z którym nie chciał się rozstawać nawet na chwilę, powoli wyciągnął z kieszeni portfel. Stuknął w niego różdżką, transmutując go w pergaminową umowę Malfoya.
– Dzięki temu mamy zapewnione zwycięstwo.
Kingsley z uwagą przeczytał podane mu przez Harry’ego papiery. Im bardziej zagłębiał się w treść, tym bardziej marsową minę przybierał.
– To… – machnął pergaminem – jest najbardziej niewyobrażalne gówno, w jakie mogłeś się wpakować.
– Jakby to była świadoma decyzja – warknął Harry. – Zawsze miałem talent do pakowania się w kłopoty.
Rozśmieszył tym Kingsleya; jego śmiech zadudnił w uszach.
– Kto jak kto, ale Wybawca umie wygrzebać się z tarapatów. – Harry dostrzegając manewry różdżką, domyślił się, co się święciło. Po chwili zza bocznych drzwi wyłoniło się lecące dość nisko brązowe pióro. Wylądowało na stoliku tuż obok pergaminu. Kingsley pochylił się i zamaszystym gestem podpisał umowę. – Jeśli faktycznie jesteś śniącym, będziesz potrzebował całego swojego szczęścia.
– Ginny już mnie uświadomiła. Orientujesz się w tym temacie?
– Niezbyt… Mój ojciec uwielbiał opowieść o Asmodeuszu. Przez dziesięć lat, co najmniej raz w tygodniu… można znienawidzić każdą historię. – Kingsley drgnął gwałtownie, strząsając się z siebie sentymentalny nastrój wspominek. – Pociągnę za kilka sznurków, ale to nic pewnego. Śniący to bajka, jedna z tych historyjek opowiadanych dzieciom na dobranoc, a nie temat na poważne badania. Może Arman będzie coś wiedział – to jego działka. Przygotuj się, na pewno zażąda czegoś w zamian. Niewymowni nigdy nie angażują się za darmo.
– Bajka, która mieszka się w moje życie. Kolejna pieprzona przepowiednia: wypełnij albo zgiń, o nie, tym razem jest przestań istnieć.
Kingsley skrzywił się, obserwując, jak na twarzy Harry’ego pojawia się złość.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, pokładając w Malfoyu tyle zaufania.
– Pomijając już każdy inny powód… Draco Malfoy nadal ma u mnie dług życia – wyjaśnił Harry z twardością, którą rzadko okazywał poza biurem. – Nie dam mu o tym zapomnieć.
– Nie daj się ponieść – ostrzegł go minister. – Jeśli wpłynie choć jedna skarga, zawieszę cię. Długi, roczny odpoczynek dobrze ci zrobi.
Harry uśmiechnął się głupkowato, skinął głową i pogłaskał kota za uchem.
– W takim razie już nie będę cię męczyć, szefie. Do poniedziałku odzyskam kontrolę nad biurem.
– I tego się obawiam – złośliwie odparował Kingsley. – I pamiętaj, jesteś na cenzurowanym, jeden błąd i zapomnij o pracy.
– Tak jest! – Radość Harry’ego z powrotu do pracy była na tyle intensywna, że poderwał się z gwałtownie z pufy. Łobuz zaprotestował przeraźliwym miauknięciem. – Wybacz, mały – mruknął do niego Potter, nie krzywiąc się na widok zniszczonego swetra, w który wbiły się ostre pazury szamoczącego się kota. Podtrzymując kociaka, ostrożnie zaczął uwalniać go z materiału.
W międzyczasie Kingsley sięgnął po leżącą na stoliku obok kanapy teczkę i pchnął ją w stronę Harry’ego, który w końcu wyzwolił zwierzątko z sideł wełny.
– Czy to to o czym myślę? – zapytał Kingsleya, unosząc wzrok znad niewinnie wyglądających akt. Skoro przyjaciel dawał mu je do wglądu, oznaczało to, że był całkowicie przywrócony do pracy, a okres próby, o którym wspomniał szef, był tylko zwykłym gadaniem. Harry uśmiechnął się szeroko, już ciesząc się na nowe wyzwanie. – Myślałam, że nie mamy dostępu do archiwum Instytutu…
– Bo nie mamy – przyznał z satysfakcją w głosie Shacklebolt i uśmiechnął się maniakalnie, zadowolony z sukcesu. – Czego szpiedzy nie widzą, tego im nie żal. Roberts spisał się fantastycznie, pamiętaj o nim przy następnych awansach.
Harry ocenił cienką zawartość okiem fachowca, zmarszczył brwi, wyczuwając kilka zaklęć ochronnych. Nie wyglądały groźnie, chociaż… czaiło się w nich coś naprawdę złowrogiego.
– Nie wygląda niebezpiecznie – zauważył w końcu. – Ale ta aura… przeklęto dokumenty dotyczące tej sprawy?
Podejrzane. Przyjrzał się uważniej promieniującej magią teczce, słuchając pewnej siebie wypowiedzi Kingsleya.
– Nasi fachowcy już ja rozbroili, polegli jednak przy kilku urokach, stąd ta aura. Niewiele ich zostało, ale nikt z naszych nigdy nie wiedział czegoś podobnego. Jakby zaklęcie się zmutowały.
– Da radę ją przejrzeć?
Kingsley pokręcił głową, spoglądając na Harry’ego z jawną ciekawością w oczach. Potter przyjrzał mu się podejrzliwie, czując, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.
– Tylko Czarna Różdżka może usunąć te zaklęcia.
Harry skrzywił się, myśląc o grobowcu Dumbledore’a, gdzie nadal znajdowała się złowroga różdżka, która sprawiała swoim właścicielom same problemy. Nie chciał tam wracać, świetnie dawał sobie radę bez pomocy kłopotliwego daru Śmierci. Być może nie będzie miał wyboru.
– Ci idioci chcą po prostu dostać ją w swoje ręce i rozłożyć na czynniki pierwsze. Nie pozwolę na to – powiedział z groźbą w głosie. – Jeśli chcą zachować pracę, niech lepiej się przyłożą i rozbroją to coś. Zrobimy to normalnym sposobem albo żadnym.
Kingsley przytaknął aprobująco. On również nie miał ochoty mierzyć się z całym bałaganem, jaki wiązał się z legendarnymi Insygniami Śmierci. Gdyby słówko o użyciu Czarnej Różdżki wyślizgnęło się do prasy, byliby ugotowani.
– Słyszałem, że Gildia ma świetnego mistrza uroków, możemy spróbować go namówić do współpracy. Zgodzi się, jeśli wystarczająco podkręcimy jego ciekawość.
Harry jęknął.
– Co wy wszyscy macie z tą Gildią? Traktujecie ją jak ostatnią deskę ratunku.
Kingsley nie zaprzeczył.
– Kiedyś wszyscy zwracali się po radę do Dumbledore’a. Był najwybitniejszym czarodziejem naszego wieku, o genialnym umyśle, i nawet jeśli zachowywał się irracjonalnie, zawsze znał odpowiedź. Po jego śmierci ktoś musiał przejąć tę rolę. Ministerstwo się do tego nie nadaje, jest zbyt pełne politycznego gówna. To cud, że ten budynek nadal stoi. A że członkowie Gildii to grupa maniaków poświęcająca się bez reszty zgłębianiu teorii magii – wybór był dość oczywisty. – Kingsley roześmiał się tubalnie. – Co wcale nie oznacza, że ci maniacy są zachwyceni nagłą popularnością. Założę się, że tęskno im do czasów Voldemorta, nikt im wtedy głupotami tyłka nie zawracał.
– Są tak dobrzy?
– Niektórzy z nich – przyznał Kingsley. – Wielu kiedyś przyjaźniło się z Dumbledorem, takie wzajemne kółko adoracji… genialni i sławni na cały świat. Po uwięzieni Grindelwalda przycichli, ale dopiero Voldemort zmusił ich do ukrywania się. Wielu zginęło, stawiając czoła śmierciożercom i broniąc swoich rodzin, a ci, co przetrwali, nie chcieli już walczyć; woleli poświecić się nauce. Dumbledore przewodził Zakonowi Feniksa, a jednocześnie utrzymywał bliskie kontakty z dawnymi przyjaciółmi, co zaczęło wprowadzać chaos w nasze szeregi. Wtedy było… inaczej, wiedzieliśmy, że możemy ufać Dumbledore’owi, ale im? Ktoś, chyba Fabian, półżartem nazwał ukrywających się czarodziejów Gildią i tak jakoś nazwa się przyjęła, a nawet przetrwała do dziś.
– A później? Dlaczego nadal się ukrywają? – dopytywał się Harry, widząc, że Kingsley nie ma pomysłu co jeszcze dodać.
– Ty powinieneś najlepiej to rozumieć. Sława. – Uśmiechnął się, widząc nagłe zrozumienie w oczach Pottera, który jak inny na świecie wiedział, czym pachnie bycie kimś wyjątkowym w magicznym świecie. To prawdziwa udręka. – Niechęć wobec społeczeństwa, chęć poświęcenia się badaniom, któż może wiedzieć czym się jeszcze kierują. Mądrze wolą żyć w cieniu. Ciężko ich wyśledzić, jeszcze trudniej namówić do współpracy. Tylko nieliczni członkowie życzą sobie, żeby ich nazwisko było kojarzone z grupą. Dzięki temu mogą czuć się w miarę komfortowo, w spokoju prowadząc swoje eksperymenty.
– Mają jakiegoś lidera? Może przewodniczącego?
– Oficjalnie nic o tym nie wiadomo, słyszałem jednak pewne pogłoski, że istnieje swoista hierarchia pomiędzy członkami. Czy to prawda? Sam chciałbym wiedzieć. Wszyscy zaangażowani milczą jak pod sklejkolepem.
– Interesujące… z kim masz zamiar się skontaktować?
Kingsley uśmiechnął się tajemniczo.
– To nie ma znaczenia.
– Rozumiem. – Harry rzucił jeszcze raz spojrzenie na leżące pomiędzy nimi akta. – Wierzysz, że będą w stanie odczarować dokumenty? Bez tych informacji możemy się pożegnać z aresztowaniem morderców z Bristolu.
– Jeśli będę musiał, sam aktywuję te zaklęcia – obiecał ponuro Kingsley, patrząc z niechęcią na teczkę. – Nie mam rodziny poza Kirą, a to i tak przelotny związek, oboje o tym wiemy.
– Taaak, ulżyło mi, wiesz? – kąśliwie zauważył Harry. – Twoi oponenci posrają się w gacie ze szczęścia. Będziesz pierwszym Ministrem Magii, który na własne życzenie wysadził się w powietrze.
– Wtedy ty przejmiesz władzę.
– Ja? Nie ma mowy. Wystarczy mi Biuro Aurorów na głowie… Miałbym martwić się o cały magiczny świat?
Kingsley spojrzał na niego z powagą.
– Harry… daj słowo.
– O czym ty pieprzysz? – zdenerwował się Harry, oddychając głęboko. Kingsley nie był kimś, kto żądał czegoś, jeśli nie stał za tym jakiś ważny powód. Jeśli Minister Magii, jego przyjaciel od przeszło dwudziestu lat i jednocześnie najlepszy zwierzchnik, jakiego można chcieć w pracy, miał ważny powód, żeby wymuszać na nim coś tak ewidentnie nierealnego, Potter musiał wiedzieć jaki. W tak krytycznych sytuacjach nie bawił się w eufemizmy. – Nie wkurzaj mnie, tylko mów to, co ukrywasz. I nie graj w gierki, po Dumbledorze ciężko to znoszę.
– Od twojego urlopu trzy próby morderstwa, pięć, jeśli doliczę do tego truciznę. Komuś bardzo zależy, żeby zniknął z widoku.
Harry błyskawicznie wziął się w garść, nie pozwalając sobie nawet na sekundę wahania.
– Zwiększamy ochronę, a jeśli będzie trzeba, sam będę za tobą chodził do kibla. Gregory zarządził jakieś dodatkowe zabezpieczania, czy tylko zwalił ci na głowę masę formularzy? – zapytał nieuważnie, intensywnie myśląc. – Nieważne, jutro sam wprowadzę dodatkowe obwody w twoim biurze i domu, potem zajmiemy się ustaleniem grafiku. Nie obchodzi mnie, co na ten temat myślisz – zastrzegł od razu, wbijając w spokojnego Kingsleya beznamiętne spojrzenie mówiące, żeby nawet nie próbował z nim dyskutować. – Jako Minister Magii, auror i przyjaciel, powinieneś wiedzieć, że to mój obowiązek.
– Już zwiększyłem ochronę – zauważył Kingsley, nieporuszony perorą Harry’ego. – Dodatkowe obwody zawsze się przydadzą, ale potrzebujemy kogoś obcego, godnego zaufania, kto zajmie się tarczami.
Harry pomyślał o Malfoyu, który był naprawdę świetny w urokach i zaklęciach, od lat pracował na Uniwersytecie Londyńskim, wykładając i tworząc nowe formuły, kochał wyzwania… i był mu coś winien. Idealny kandydat.
– Chyba już wiem, z czyjej pomocy skorzystamy…
Kingsley pokręcił głową.
– Nie chcę wiedzieć, wystarczą mi domysły. – Po chwili wahania dodał: – Po dogłębnych i czasochłonnych badaniach nadal nie odkryliśmy, kto próbuje mnie zabić. Ślady łączą się – a potem sobie przeczą, jakby to były oddzielne sprawy. Instynkt mi podpowiada, że ktoś włożył dużo wysiłku, żeby ukryć tożsamość morderców. Zleceniodawcą może być każdy.
Harry przygryzł wargi.
– Jak stoi ochrona tego domu? Możesz tu zostać na dzisiejszą noc?
– Już się tym zająłem – padła spokojna odpowiedź Kingsleya. Harry mógł być pewien, że minister potrafi rozsądnie ocenić możliwości, przez lata był piekielnie dobrym aurorem, a takich rzeczy się nie zapominało. Nigdy. – Jestem tu równie bezpieczny jak w Hogwarcie. Cały czas przebywa ze mną Kira, w razie potrzeby rzuci się na pierwszą linię ognia, znasz ją.
Harry rozumiał spokój mężczyzny, który pół życia spędził, mierząc się ze śmiercią, ale zaniepokoił go obojętny ton, gdy Shacklebolt mówił o swojej dziewczynie. Chyba naprawdę związek między nimi zmierzał ku końcowi. Oby aurorka radziła sobie z wypalającymi się uczuciami, bo inaczej Kingsleyowi może grozić niebezpieczeństwo. Z zasady nie pochwalano podobnych związków właśnie z powodu emocji, mącących osąd i niszczących właściwą ocenę sytuacji. Odkąd Kira zaangażowała się w bliższą relację z Ministrem Magii, ze względów bezpieczeństwa wycofano ją z jego obstawy. Harry’emu nie podobało się, że musi zostawić Kingsleya pod opieką kogoś potencjalnie niebezpiecznego, ale wiedział, że protest nic nie da – w pewnych sprawach Shacklebolt był obrzydliwie uparty.
Jutro Harry Potter, przywrócony na swoje stanowisko, będzie mógł się oficjalnie wszystkim zająć, na razie był tylko z towarzyską wizytą u przyjaciela.
– A co z trucizną? Gdzie ją umieścili?
– Kawa i atrament, w obu przypadkach różnił się sposób podania, jak i rodzaj trucizny. Kupione u różnych źródeł, przez różnych kupujących, ale do prób otrucia dochodziło na terenie ministerstwa.
Harry’ego niepokoiła różnorodność stosowanych metod.
– A próby morderstwa?
– Avada Kedavra, dwukrotnie, w tym raz rzucone przez prawie dziecko, jakąś świeżo upieczoną absolwentkę Durmstrangu. Totalna fanatyczka jakiejś wywrotowej grupy skandynawskiej. Mcmillan zbiera informację na ich temat, ale to fałszywka, czuję to. Drugi był asystent ze Współpracy Międzynarodowej, miał żal, że został przeniesiony z mojego biura. W trzeciej próbie użyto Czarnomagicznego Rozszczepienia, morderca był pod działaniem zaklęcia Imperius, to dobry przyjaciel mojego ojca.
– Przykro mi.
– To nie jego wina. – Kingsley popatrzył w przestrzeń. – Zostało mu raptem z pięć, może sześć lat życia, kiedyś zły eliksir wybuchł mu w twarz. Usunąłem niewygodne wspomnienia, i tak nic nie wiedział.
– Rozumiem.
Kingsley skinął głową.
– Wiem, dlatego ci o tym mówię. Nie ma żadnych oficjalnych akt sprawy, żadnych dokumentów, sprawozdań z przesłuchań. Wszystkie informacje przekażę ci osobiście po odprawie. Mcmillan ma zdać raport o ósmej, wpadnij do mojego biura o jedenastej.
Harry kiwnięciem potwierdził, że pasuje mu godzina.
– Nawet, jeśli ktoś trzyma rękę na pulsie i pilnuje śledztwa, to i tak się niczego nie dowie, a my w tym czasie będziemy zacieśniać sieci. Sprawdziłeś, czy Dorota ma z tym coś wspólnego? – Dorota Acidity od lat zajadle krytykowała każdy krok Kingsleya Shacklebolta i mieniła się jego najgorszą przeciwniczką. Mało prawdopodobne, aby stała za wszystkim, brakowało jej niezbędnej do przeprowadzenia podobnego planu twardości, ale Harry musiał brać pod uwagę każdego potencjalnego winnego.
– Niewinna póki nie udowodnisz inaczej – rzucił żartobliwe wyzwanie Kingsley, obserwując rozważającego wszystkie opcje Pottera.
Harry był wystarczająco dobrym szefem Biura Aurorów, twardym i rzetelnym, ale czasami brakowało mu tej zajadłości, z jaką mierzył się z Voldemortem. Pracował ciężko, ale z niewłaściwych powodów, dlatego palącą motywację trafił szlag. Być może ta sprawa, w połączeniu z rozwodem i podejrzaną historią o byciu śniącym, wyrwie go z marazmu, w jakim tkwił od lat. Kingsley nie zapierał się, ale z przyjemnością zobaczyłby tamtego Harry’ego, który stawiał czoło Voldemortowi, a potem bezczelnie stawiał się instruktorom i wkładał całe serce w walkę z pozostałymi śmierciożercami. Na tym polegało bycie aurorem. Najważniejsza była motywacja – i dlatego Harry się powoli wypalał. To był też prawdziwy powód, dlaczego Kingsley zesłał go na przymusowy urlop. Cieszył się, widząc takie zaangażowanie swojego młodego przyjaciela. Oczy Harry’ego aż błyszczały od zainteresowania, a zafrasowana mina wyrażała całą gamę uczuć.
Kingsley czuł łaskotanie dumy, że udało mu się tak poruszyć przyjaciela. Być może nie było dla niego za późno. Być może
– Zajmę się tym dokładniej jutro – odezwał się w końcu Harry, wzdychając z rozdrażnieniem. – Czeka mnie jeszcze dzisiaj spotkanie u Weasleyów w sprawie Malfoya, a ty zapewne i tak potrzebujesz chwili, żeby przygotować listę potencjalnych zleceniodawców. I nie próbuj nikogo ukrywać – ostrzegł od razu, wbijając w Kingsleya bezwzględne spojrzenie. – Już ja znam te twoje: „sam to załatwię”.
– Czyli co… sam się tym zajmiesz? – z nutką kpiny w głosie zapytał Shacklebolt.
– Tak.
Kingsley uśmiechnął się szeroko, słysząc zdecydowaną odpowiedź Harry’ego. Jeszcze była dla niego nadzieja.
– Połowę listy możesz sam napisać, pokrywa się z twoją. Podrzucę ci nazwiska starych wyg, ale minęło już sporo czasu, wątpię czy chcieliby się narażać. Prawie każdy mógł wynająć kogoś, żeby pozbyć się mnie z drogi – zauważył rozsądnie.
– Ufam twojemu instynktowi – oświadczył Harry. – Jeśli mówisz, że stoi za tym jedna osoba, to pewnie tak jest… ale nie zaszkodzi sprawdzić każdej historii oddzielnie. Załatwię wzmocnienie osłon w twoim gabinecie i domu. Spodziewaj się mnie jutro w biurze, nie będę zakłócać ci więcej wieczoru – rzucił Kingsleyowi porozumiewawcze spojrzenie – ale ostrzeż Kirę, że rano kogoś do was wyślę. Oficjalnie wprowadzam nowe porządki po powrocie z urlopu.
– Mądrze.
Kingsley odprowadził Harry’ego do drzwi, zablokował drzwi i wrócił do salonu, gdzie stały nietknięte herbaty. Kira nie będzie zadowolona. Z westchnieniem usiadł na kanapie, czując przygniatający go ciężar lat. Oczekiwał, że Harry weźmie sprawy w swoje ręce – i cieszyło go, że się nie zawiódł – ale sprostanie mu nie będzie łatwe.