Small Bertrice Dziedzictwo Skye 06 Złośnice

Bertrice Small

ZŁOŚNICE

Tytuł oryginału: Vixens

PROLOG

QUEEN'S MALVERN Jesień roku 1667

- To jak, zamordowała męża czy nie? - zapytał Charles Stuart, książę Lundy.

Jasmine Leslie, owdowiała księżna Glenkirk i markiza Westleigh, spojrzała na syna.

- Jeśli chcesz poznać odpowiedź na to pytanie, Charlie, będziesz musiał zadać je Frances - odparła spokojnie.

- Muszę wiedzieć! - nalegał książę. - Zamierzasz wprowadzić tę dziewczynę do naszej rodziny, mamo.

- Ta dziewczyna, jak ją nazywasz, jest twoją kuzynką, Charlie, najmłodszym dzieckiem Fortune. Ona już należy do rodziny!

- Jest obca, chociaż to córka Fortune - powiedział książę. - Nic o niej nie wiemy.

- Ja wiem wystarczająco dużo - odparła ostro Jasmine.

- Zatem dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - spytał.

- Ponieważ to dla Frances okropna tragedia. Powinna pozostać sprawą prywatną, lecz na nieszczęście lord i lady Tolliver, wróciwszy z Wirginii, natychmiast puścili w obieg skandaliczną plotkę i teraz rozprawia o niej cały dwór. Ta kalumnia winna była zostać po drugiej stronie oceanu! Frances przybywa do nas, by uciec przed oszczerstwami ze strony niedoinformowanych plotkarzy, których życie jest tak jałowe, iż muszą rozpamiętywać w kółko ten nieszczęsny wypadek. Twoja siostra i szwagier okazali niezwykłą dyskrecję i maniery, zważywszy, co się wydarzyło.

- Ale ja nie wiem, co się wydarzyło! - wykrzyknął książę, zniecierpliwiony. Przesunął dłonią po siwiejących, kasztanowych włosach, obciętych krótko, by dworskie peruki dobrze na nich leżały. Jego bursztynowe oczy pełne były życia, chociaż na twarzy malował się niepokój.

Jasmine westchnęła głęboko, po czym ujęła dłoń syna.

- Zawsze byłam ostrożna, Charlie - zaczęła.

- Chyba nie w kontaktach z moim ojcem? - wymamrotał i został ukarany mocnym uszczypnięciem w ramię.

- Auć! - zawołał, lecz się uśmiechnął.

- Panna Frances Devers nie weszłaby do tego domu, Charlie, a ja nie zgodziłabym się jej przyjąć, gdybym miała choć cień wątpliwości co do tego, jaki ma charakter. Pamiętaj, mój drogi, że twoja siostra koresponduje ze mną od trzydziestu dwóch lat. Nie widziałam jej od tego smutnego dnia, gdy odpłynęli z Kieranem do Marylandu, wiem jednak wszystko, co wiedzieć powinnam, o nich i o ich rodzinie. Aine została zakonnicą. Shane będzie kiedyś dziedziczył. Ma żonę i troje dzieci. Cullen i Rory założyli własne plantacje i rodziny. Maeve wyszła szczęśliwie za mąż i spodziewa się drugiego dziecka. Jamie i Charlie penetrują pogranicze. Kieran nie czuje się dobrze. Zbyt ciężko pracował, by rozwinąć plantację. Fortune pisze, iż osłabiło to jego dzielne i szlachetne serce. A teraz jeszcze ta tragedia! Wprowadza zamieszanie w życie całej rodziny. Najlepsze, co można było zrobić, to wysłać Frances do Anglii.

- A plotki na temat morderstwa? - upierał się Charlie.

- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, co się wydarzyło, zapytaj siostrzenicę - powtórzyła matka.

- Nie wniesiono oskarżenia, i nawet jej nie przesłuchano. Jeśli zdołasz powściągnąć niezdrową ciekawość, drogi chłopcze, będziesz musiał się tym zadowolić. Kiedy przedstawimy Frances na dworze, plotki wybuchną z nową siłą, ale po jakimś czasie kolejny skandal odwróci uwagę towarzystwa i sprawa pójdzie w niepamięć.

Wstała z tapicerowanego krzesła.

- Jeśli Frances nie będzie w twoim domu mile widziana, otworzę wdowi domek w posiadłości twego brata, Henry'ego. Jestem w końcu wdową po markizie Westleigh, nie tylko księżną wdową Glenkirk.

- O, nie! - zaprotestował książę ze śmiechem. - Niczego takiego nie zrobisz. Barbara i ja nie życzymy sobie zostać obarczeni odpowiedzialnością za dwa nieposłuszne dziewuszyska, które wychowałaś. A Cadby nie jest dość duże, aby pomieścić was wszystkie. Nie, zostaniesz tutaj, droga mamo, gdzie będę mógł mieć na oku tę gromadkę młodych jędz.

- Pójdę zatem i przygotuję się na przyjazd wnuczki - odparła Jasmine. - Foryś*1 dotarł przed niespełna godziną, wkrótce powinna więc tu być. Zażądałam, by przyjechała bez służącej. Wybrałam spośród naszych dziewcząt odpowiednią kandydatkę na pokojówkę dla niej. Odwróciła się i wyszła z pokoju.

- Zejdę, kiedy usłyszę powóz, Charlie - dodała na zakończenie.

Książę Lundy odwrócił się do pięknej żony, Barbary, która w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie.

- I cóż? - zapytał. - Co ty na to?

- Nie słyszałam, by twoja matka choć raz pomyliła się w ocenie - odparła lady Barbara. - Cokolwiek przydarzyło się młodej Frances, została niesłusznie oskarżona. Plotki na temat rzekomego morderstwa uczynią ją bardziej interesującą dla dżentelmenów, niż gdyby była zwykłą wdową z kolonii przyjmowaną na dworze dzięki wstawiennictwu wpływowych krewnych. Prawdę mówiąc, obawiam się, iż może odwrócić uwagę od Diany czy naszej Cynary. Chcę, by te dwie wyszły za mąż, zanim popadną w tarapaty, z których nie będziemy w stanie ich wyciągnąć, Charlie. Książę parsknął śmiechem.

- Mają po prostu bardzo żywe usposobienie, skarbie.

- To istne diablice! Okropnie je rozpuściliśmy. Kłopoty Frances mogą okazać się błahostką w porównaniu z tymi, jakie potrafiłyby ściągnąć na siebie Diana i Cynara. Pojadą zimą na dwór, gdzie szybko znajdziemy im mężów - stanowczo stwierdziła piękna księżna.

- Skoro tak mówisz, kochanie... - odparł jej mąż. Barbara potrząsnęła ze śmiechem głową.

- Będzie, jak powiedziałam - odparła, a potem go pocałowała. - Dziękuję Bogu, że mieliśmy tylko jedno dziecko, Charlie. Nie wiem, jak dałabym sobie radę z drugim takim jak Cynara.

Westchnęła głęboko.

- Kocham ją, ale jest w każdym calu Stuartówną. Arogancką i dumną.

- Uważasz, że taki właśnie jestem? - spytał, zaskoczony.

- Tak, ale u ciebie nie daje się to tak bardzo we znaki, przynajmniej nie nam. Owszem, jesteś dumny ze swego rodowodu, a dziadkowie postarali się o to, byś nigdy nie odczuł, że urodziłeś się w nieślubnym związku. Ale niech tylko ktoś poważy się dać ci odczuć, że z twoim pochodzeniem jest coś nie tak, natychmiast stajesz się wyniosły i lodowaty. W końcu twój dziadek był przecież królem Anglii i Szkocji, twój ojciec jego dziedzicem, a poprzedni król twym ukochanym wujem. Obecny władca to twój ulubiony kuzyn i bardzo cię ceni. Jesteś Stuartem niezupełnie królewskim, ale jednak Stuartem. Nasza córka uważa jednak, że to, iż pochodzi ze Stuartów, stawiają ponad innymi, daje przewagę i przywileje, których tak naprawdę nie posiada. Twoja matka i ja próbowałyśmy jej to wyperswadować, lecz ona i tak wie swoje. Pewnego dnia życie da jej nauczkę.

Słowa żony zaniepokoiły Charliego. Już miał się odezwać, gdy jego uszu dobiegł znajomy turkot.

- Przyjechała - powiedział. - Chodź, Barbaro, powitamy córkę Fortune, która zamordowała - lub nie - swego męża.

- Jeśli twoja matka uważa, że wszystko jest jak należy - odparła księżna - zdam się na nią. Niech Bóg nam pomoże, mój drogi. Mamy teraz na głowie trzy pannice, które musimy wydać za mąż.


CZĘŚĆ PIERWSZA
ANGLIA, LATA 1667 - 1668
KRÓLEWSKI KAPRYS - FANCY

ROZDZIAŁ 1

Frances Devers spędziła kilkutygodniową podróż przez ocean spowita mgłą smutku i bólu. Zaledwie rok wcześniej była obiektem westchnień najprzystojniejszego mężczyzny w koloniach, który potem, w Boże Narodzenie, poprosił ją o rękę. Oczywiście przyjęła oświadczyny. Parker pochodził z wirginijskich Randolphów, choć nie z głównej linii. Jego rodzina nie wpływała znacząco na politykę w koloniach, a z bardziej liczącymi się członkami rodu łączyło ją odległe pokrewieństwo. Mimo wszystko to Randolph, stwierdziła z zazdrością siostra Frances, Maeve, podziwiając pierścionek z diamentem i perłami, ozdabiający dłoń najmłodszej z rodzeństwa. Maeve poślubiła najstarszego syna miejscowego plantatora tytoniu.

Rozpoczęto przygotowania do ślubu, zaplanowanego na czerwiec. Poprzedzać go miały bale, przyjęcia i pikniki. Trzeba też było przygotować wyprawę. Modystkę i krawcową sprowadzono aż z Williamsburga. Przybyły ze swymi ekipami, a do pomocy przydzielono im jeszcze służące z plantacji. Nie było tu niewolników, gdyż Kieran i Fortune Devers nie uznawali niewolnictwa. Owszem, kupowali Murzynów na targu, pozostawali oni jednak niewolnikami jedynie dopóty, dopóki się nie ucywilizowali. Potem oficjalnie ich wyzwalano, oferując pensję oraz jedzenie i mieszkanie. Mogli odejść, kiedy chcieli, większość jednak zostawała, państwo Devers byli bowiem uważani za dobrych pracodawców.

Ślub Frances Devers i Parkera Randolpha miał być najbardziej oczekiwanym wydarzeniem towarzyskim roku. Niektórzy goście przybyli aż z Massachusetts i Barbados. Panna młoda była najmłod­szym dzieckiem bardzo bogatej, dystyngowanej rodziny. Pan młody wirginijskim Randolphem. Nie żałowano wydatków, aby uświetnić wydarzenie. Narzeczona olśniewała urodą. Narzeczony przyprawiał o bicie serca wszystkie damy. A potem... Dziewczyna, podróżująca powozem księstwa Lundy wzdrygnęła się, odpędzając okrutne wspomnienia, powracające, by torturować ją wciąż od nowa.

Dzień, który miał być początkiem nowego życia, zakończył się w atmosferze skandalu i chaosu. Ledwie rodzina zdołała trochę uspokoić zszokowaną pannę młodą, a miejscowe władze ją przesłuchać, rozpoczęto przygotowania, by mogła opuścić Maryland krótko po pogrzebie męża. Miała popłynąć do Anglii. Do babki, kobiety, której nie widziała dotąd na oczy. Do rodziny, której nie znała. Sześć tygodni po ślubie wsadzono ją na statek należący do rodzinnej kompanii handlowej. Nie miała pojęcia, iż jej rodzina posiada statki. Dowiedziała się, że kapitan jest z nią spokrewniony. Jego żona miała towarzyszyć jej w podróży. Ukochana osobista służąca Frances, czarna dziewczyna imieniem Junie - Bee, musiała zostać w domu. Zerwanie z Marylandem miało być zupełne.

W dniu, gdy wsiadała na statek, cała rodzina odprowadziła ją do portu. Najstarsza siostra, zakonnica Aine, przybyła na ślub i pozostała dłużej, by wesprzeć duchowo matkę. Przybyli także bracia: Shane, Cullen i Rory z żonami, siostra Maeve z mężem i wszystkie wnuki państwa Devers. Najmłodsi Deversowie: Jamie i Charles, żądni przy­gód kawalerowie, zazdrościli siostrze podróży. Wszyscy płakali, nawet szorstcy w obejściu bracia, najbliżsi jej wiekiem. Nikt nie wiedział, czy Frances wróci kiedyś do domu.

Fortune Devers, pobladła i cierpiąca, płakała rozpaczliwie, przeklinając po cichu Randolphów za to, iż nie mieli pojęcia, jakim człowiekiem jest ich syn. Kieran Devers miał ściągniętą, wymizerowaną twarz i po raz pierwszy w życiu wyglądał staro. Jego serce od jakiegoś czasu poważnie szwankowało; okropne przeżycia ostatnich tygodni odcisnęły na nim swe piętno.

- Tak mi przykro, tatusiu! - załkała Frances, przytulając się do ojca po raz ostatni.

- Nie ma powodu, kochanie - zapewnił, gładząc ciemne włosy córki. - W niczym nie zawiniłaś.

Powinien był posłuchać wewnętrznego głosu podpowiadającego mu, że w Parkerze Randolphie jest coś, co mu się nie podoba. Kochał jednak córkę zbyt mocno, odsunął więc wątpliwości i pozwolił, by poszła za głosem serca. Teraz zapłacą za jego błąd. I stracą Frances - prawdopodobnie na zawsze.

- Ludzie, do których mnie wysyłasz... - zaczęła.

- Twoja babka zna prawdę o tym, co się wydarzyło - powiedział. - Na pewno cię pokocha, a ty pokochasz ją. Jasmine Leslie to dobra i rozsądna kobieta. Posłuchaj, malutka Fancy - kontynuował, nazywając ją zdrobnieniem, używanym od dzieciństwa - babka dobrze się o ciebie zatroszczy. Rodzina twej matki to wspaniali ludzie. Pocałował córkę w czubek głowy.

- Masz jej oczy, wiesz o tym? Ten sam niesamowity odcień turkusu.

- Naprawdę? - spytała Frances, pociągając nosem.

- Owszem - potwierdził, uśmiechając się po raz pierwszy od tygodni. - Była księżniczką z dalekiego kraju. Płynęła do Anglii przez sześć miesięcy wielkim statkiem, pierwszym nazwanym „Cardiff Rose”. Twoja podróż potrwa zaledwie kilka tygodni, najdroższa córko. I choć jestem Irlandczykiem, muszę przyznać, że Anglia to też piękny kraj. Będziesz tam szczęśliwa.

- Bez ciebie i mamy, tatusiu? Bez rodziny? - załkała znów Frances.

- Masz bardzo liczną rodzinę, dziecko - wtrąciła Fortune. - Większości krewnych nie widziałaś dotąd na oczy. Opowiadałam ci o nich od lat. Zamieszkasz z babką w majątku mojego brata Charliego. Będziesz miała za towarzyszki dwie kuzynki, dziewczęta w twoim wieku. Wuj jest spokrewniony z samym królem! Prawdopodobnie wprowadzi cię na dwór, Fancy! A pewnego dnia, znając moją matkę, spotkasz znowu mężczyznę, którego zdołasz pokochać, a on pokocha ciebie.

- Nigdy! - prychnęła z mocą Frances.

- Z pewnością nie żywisz już ciepłych uczuć względem Parkera Randolpha, prawda, kochanie? - spytała nerwowo matka.

- Nie, oczywiście, że nie - odparła lodowatym tonem dziewczyna. Fortune odetchnęła, nie kryjąc ulgi. Wspominając to, Fancy o mało się nie roześmiała. Nie. Nie czuła namiętności wobec zmarłego męża. Nie pozwoli jednak, aby w przyszłości mężczyzna zawładnął choćby w najmniejszym stopniu jej sercem. Mężczyznom nie można ufać, z wyjątkiem, oczywiście, jej ojca i braci.

W końcu statek przygotowano do wypłynięcia. Pośród uścisków i szlochów Frances Devers pożegnała rodzinę oraz dzieciństwo, by rozstać się z nimi raz na zawsze. A potem płakała przez całą drogę i przestała dopiero, kiedy na horyzoncie zamajaczyły brzegi Anglii. Żona kapitana, kobieta o macierzyńskim usposobieniu i matka dwóch córek, miała dość rozumu, by obdarzać Frances serdecznością i towarzystwem, nie narzucając się z radami. Dbała o to, by pogrążona w rozpaczy dziewczyna jadła, i z sympatią opowiadała jej o lady Jasmine.

Gdy „Cardiff Rose II” zakotwiczyła przy nabrzeżu, czekał tam już na Frances mniejszy statek, a właściwie barka. Opuszczono pasażerkę w specjalnym krzesełku, a za nią bagaże. Mała kajuta, wyposażona w obitą zielonym aksamitem ławę, ze świeżymi kwiatami w kryształowych wazonach, umocowanych po obu stronach wejścia, wydała się Frances niezwykle elegancka. Rozpoznała róże, stokrotki i delikatny wrzos. Gdy zakończono przeładunek, wyruszyli ku Chiswick - on - Strand, gdzie Frances miała przenocować w domu zwanym Greenwood.

Było wczesne wrześniowe popołudnie i Frances przypatrywała się, zafascynowana, gwarnej, zatłoczonej metropolii. Nie widziała dotąd dużego miasta, nie wiedziała zatem, gdzie patrzeć, ani czy powinna się bać. Drzwi do kabiny pozostawiono otwarte, by wpuścić chłodny powiew znad rzeki, a jeden z wioślarzy wykrzykiwał głośno nazwy mi­janych, godnych zainteresowania miejsc.

- To Whitehall, panienko. Nie ma tam teraz króla, gdyż jaśnie państwo wolą przebywać latem na wsi. Tamten pałac to Westminster... Zaraz zobaczy panienka gmach Parlamentu, gdzie dobrzy panowie politycy trudzą się dla nas, prostych ludzi. A oto i Tower, gdzie trzyma się zdrajców, a potem ścina im głowy.

Widać było, że poinformowanie o tym sprawiło wioślarzowi szczególną frajdę.

W końcu barka skręciła ku przystani i przybiła do kamiennego nabrzeża. Od strony domu nadbiegli lokaje w liberii i pomogli Frances wysiąść. Wyładowano bagaż. Dziewczyna o roześmianych szaroniebieskich oczach i wymykających się spod czepka popielato - brązowych włosach dygnęła przed Frances, mówiąc:

- Jestem Bess Trueheart, proszę pani. Babcia pani przysłała mnie, bym ci służyła. Wyruszymy do Queen's Malvern o poranku. Wejdź, proszę, do domu. Chciałabyś na pewno się wykąpać i coś zjeść. No i położyć się wreszcie do łóżka, które się nie kołysze - zakończyła z uśmiechem, a potem znowu dygnęła.

Fancy się roześmiała. Po raz pierwszy od tygodni naprawdę się roześmiała.

- Dziękuję, Bess Trueheart - powiedziała. - Masz rację. Jestem głodna, zmęczona i brudna.

W domu powitali Frances służący, na ogół w dość podeszłym wieku. Powitanie było serdeczne, zaraz też poinformowali ją, że przypomina jedną ze swych antenatek, której portret wisi w wielkiej sali - komnacie z widokiem na rzekę. Gospodyni natychmiast ją tam zaprowadziła i Frances spojrzała, zaskoczona, na obraz. Kobieta na portrecie miała ciemne włosy, kremową cerę i dumnie uniesioną głowę. Odziana była w elegancką suknię ze szkarłatnego aksamitu, haftowaną perłami i złotogłowiem. Rzeczywiście były do siebie podobne, choć Frances uznała, że dama na portrecie jest od niej zdecydowanie ładniejsza.

- Kto to taki? - spytała.

- No jakże, panienko, twoja praprababka, Skye O'Malley. Jesteście bardzo podobne, choć oczy masz inne. Odziedziczyłaś je po księżnej, swojej babce. Jak żyję, nie widziałam takich u nikogo, tylko u niej, i teraz u ciebie.

Następnego ranka Frances i jej nowa pokojówka wyruszyły do Queen's Malvern - posiadłości w pobliżu Worcester. Podróż miała zająć im kilka dni. Wuj Frances, książę, zarezerwował dla nich noclegi w najlepszych gospodach, powiedziała z dumą Bess. Panienka nie musi o nic się kłopotać. Wczesną jesienią pogoda jest zwykle dobra, a drogi suche. Ani się obejrzą, i będą w domu.

Fancy usiadła wygodnie i poszła za radą Bess. Zamknęła oczy i pomyślała o Marylandzie i pozostawionej tam rodzinie, próbując wyprzeć z pamięci to, co wydarzyło się w dniu ślubu. Lecz wraz ze wspomnieniem dojrzewającego tytoniu, słodkiego zapachu schnących w szopach liści i tęsknego nawoływania gęsi, przelatujących nad jeziorem Chesapeake w porze, gdy drzewa zaczynały zmieniać barwę, wróciło wspomnienie Parkera Randolpha.

Nazywano go najprzystojniejszym mężczyzną w koloniach, i taki właśnie był. Wysoki i smukły, miał falujące ciemnoblond włosy i najbardziej błękitne oczy, jakie zdarzyło jej się widzieć. Chętnie się uśmiechał, zarażając wesołością innych. Jego maniery i urok osobisty słynęły na całą prowincję.

Więc uwierzyła, kiedy powiedział, że ją kocha. Zamrugała, by powstrzymać łzy.

Tylko że Parker jej nie kochał. Ani trochę. Jego dusza była równie czarna, jak rysy nieskazitelne. A ona dowiedziała się o tym za późno. Za późno, by zapobiec małżeństwu i skandalicznym okolicznościom śmierci świeżo poślubionego małżonka. Jej marzenia o miłości i życiu, jakie przypadło w udziale jej rodzicom, zostały brutalnie zniszczone. Miała jednak szczęście, bowiem udało jej się uciec, nim Parker sprawił jej ból większy niż świadomość tego, jaki naprawdę był. Gdyby tylko poznali jego prawdziwy charakter, nim Frances stanęła u ołtarza!

Lecz tak się nie stało, niczego nie podejrzewali. W końcu, jak ujęła to Maeve, był jednym z wirginijskich Randolphów. Jego bardziej liczący się krewni pomogli Kieranowi Deversowi rozproszyć mgłę przypuszczeń i podejrzeń, jaką wzbudziła śmierć zięcia. Postawieni wobec faktów i przerażeni nimi nie mniej niż ci, którzy wiedzieli, co się wydarzyło, wykorzystali swe niebagatelne wpływy, aby wyciszyć sprawę. Prawda nie przedstawiała się bowiem ładnie i gdyby wyszła na jaw, skandalu nie dałoby się powstrzymać.

Zgodzili się zatem z Deversami, że im wcześniej wdowa opuści kolonie, tym szybciej ucichną plotki. Jeśli Frances zniknie, do zimy sytuacja powinna się uspokoić. Wysłano ją zatem na morze, pozbawia­jąc wszystkiego, co znała i kochała.

Lecz Parker Randolph udzielił Frances cennej lekcji. Nauczył ją, że mężczyznom nie można ufać, a jej ojciec i bracia to wyjątki potwierdzające regułę.

Kiedy spytała rodziców, dlaczego nie powiedzieli jej o tym przed ślubem, matka zalała się łzami.

Byli z ojcem tak szczęśliwi, wyjaśniła, że trudności, na jakie napotkali, gdy sami byli młodzi, poszły w niepamięć. Aine, najstarsza córka, znała całą historię, podobnie Shane, Cullen i Rory, którzy odziedziczyli imiona po krewnych i przyjaciołach z Irlandii. Maeve, przyciśnięta do muru, przypomniała sobie o kłopotach spowodowanych przez nikczemnego młodszego brata ich ojca, nie wiedziała jednak nic więcej. Jamie, Charlie i sama Frances także niewiele wiedzieli i, prawdę mówiąc, zbytnio ich to nie interesowało.

Zdawali sobie oczywiście sprawę, że rodzina matki to ludzie bogaci i wpływowi. Babka jawiła się im jako postać niezwykle barwna, kobieta, która przeżyła kilku mężów i miała za kochanka następcę angielskiego tronu. Znała królów i książęta. Fortune utrzymywała, że ojcem babki był wielki wschodni władca. Fancy wspomniała, że jako dzieci niezbyt wierzyli w to, co mówi matka. Uważali, że ma po prostu talent do snucia opowieści, przekazywanych barwnym językiem i ze swadą, co miało związek z tym, iż urodziła się w Irlandii, choć tam nie dorastała.

Teraz, kiedy znalazła się w Anglii, opowieści matki wydały się Fancy o wiele bardziej prawdopodobne. Wygody i luksus, jakiego doświadczała, dobitnie o tym świadczyły. Nie znała dotąd sług, które byłyby z rodziną od pokoleń. Nie zaznała też nigdy takiego szacunku, z jakim witano ją samą i jej ekwipaż, kiedy wjeżdżali na dziedziniec gospód. Pani życzy sobie kąpieli? Natychmiast! Woli kaczkę niż kapłona? Oczywiście! Wszystko to miało swoje znaczenie i rozbudzało ciekawość. Odkryła, iż czeka niecierpliwie, by znaleźć się w Queen's Malvern. A potem, nagle, już tam byli.

Elegancki powóz, ciągnięty przez szóstkę idealnie dobranych gniadoszy o płowych grzywach i ogonach minął bramę posiadłości. Fancy opuściła szybę w oknie i, zaciekawiona, wyjrzała na zewnątrz.

Dom i włości, położone w niewielkiej dolinie pośród wzgórz Malvern, pomiędzy rzekami Severn i Wye, należały niegdyś do królowej. W ostatnich latach swego panowania zmagająca się z kłopotami finansowymi Elżbieta Tudor sprzedała posiadłość państwu de Marisco, ci zaś pozostawili ją ukochanej wnuczce, Jasmine. To właśnie jej syn, książę Lundy, był teraz właścicielem Queen's Malvern.

Dom, wzniesiony za panowania Edwarda IV i pomyślany jako prezent dla królowej, zbudowano z różowych cegieł o ciepłym odcieniu.

Budynek miał kształt litery E, a jego ściany obficie porastał ciemnozielony bluszcz - poza jednym skrzydłem, spalonym kiedyś przez żołnierzy Cromwella i odbudowanym pięć lat temu, gdy przywró­cono monarchię. Wysokie i szerokie okna miały dzielone szybki osadzone w ołowiu. Ponad dachem wznosiły się liczne kominy z ciemnego łupku. Ogólnie rzecz biorąc, dom sprawiał wrażenie wygodnego. Na starannie zagrabionym podjeździe czekała grupka ludzi. Najbardziej rzucała się w oczy kobieta w jedwabnej sukni, przystrojonej przy dekolcie kremową koronką, otulona koronkowym szalem. Miała srebrne włosy z dwoma czarnymi jak heban pasmami na skroniach. Obok stała młodsza kobieta w jedwabnej sukni o barwie morskiego błękitu oraz skręconych w eleganckie loczki ciemnoblond włosach. Towarzyszył jej wysoki dżentelmen w czarnym aksamitnym ubraniu ze śnieżnobiałymi koronkowymi mankietami i w białej koszuli. Miał krótko obcięte kasztanowe włosy, i przy butach srebrne sprzączki. Obok nich stały dwie młode dziewczyny, podobne do siebie z wyglądu, jedna w sukni ciemnozielonej, druga w fiołkowej. Ich włosy były ciemne jak włosy Fancy.

Ależ jesteśmy podobne, pomyślała. Mogłybyśmy być siostrami. Dziwne. Ciekawe, czy mama o tym wie. Te dziewczęta są do mnie bardziej podobne niż rodzeni bracia i siostry.

- Starsza kobieta to twoja babka, panienko - powiedziała Bess. - Obok stoi jej syn, a twój wujek. Dama o jasnych włosach, lady Barbara, jest jego żoną. Dziewczęta to twoje kuzynki, lady Cynara i lady Diana.

- Są siostrami? - spytała Frances.

- Nie - odparła szybko Bess. - Lady Cynara jest córką księcia i lady Barbary, a lady Diana - księcia Glenkirk.

Fancy wytężyła umysł, aby przypomnieć sobie, co mówiła o rodzinnych powiązaniach jej matka.

- Lady Diana to Diana Leslie?

- Tak!

- Jej ojciec to brat mojej matki? Jest najstarszym spośród dzieci, jakie babka urodziła Jamesowi Leslie. Moja matka jest najmłodszym dzieckiem babki i markiza Westleigh.

- Wiesz, pani, więcej ode mnie - zaśmiała się Bess. - Lady Diana to najsłodsza dziewczyna, jaką można sobie wyobrazić, uważaj jednak na lady Cynarę. Jest przesadnie dumna z tego, iż ma w sobie krew Stuartów. Może sprawiać kłopoty, choćby tego nie zamierzała. Nie pozwól się zastraszyć. Mam nadzieję, że wybaczysz mi, pani, tę szczerość, lecz przyjechałaś dopiero z kolonii i nie znasz tu nikogo. Sumienie nie dałoby mi spokoju, gdybym choć trochę ci nie pomogła. Wydajesz się równie miła, jak lady Diana.

- Jestem ci wdzięczna, Bess - odparła Fancy. - To niełatwa sytuacja, znaleźć się daleko od domu i bliskich. Jestem tu zupełnie obca.

Powóz stanął. Lokaj w liberii otworzył drzwi i wysunął schodki. Książę Lundy podszedł i zaoferował Fancy ramię.

- Pozwól, że powitam cię w Anglii i w Queen's Malvern, siostrzenico - powiedział, pomagając jej wysiąść. - Jestem twoim wujem, młodszym bratem twej matki.

Skłonił się i podprowadził ją ku grupce krewnych.

- Jestem twoją babką - Jasmine Leslie powitała Fancy uśmiechem, a potem ucałowała serdecznie w oba policzki. - Nie jesteś podobna do matki, ale do tych tu kuzynek. Wszystkie przypominacie z wyglądu moją babkę. Widać, że macie w sobie jej krew. Witaj w Anglii i w Queen's Malvern, kochanie.

- A to moja żona, lady Barbara... - powiedział książę, kontynuując prezentację.

Fancy dygnęła grzecznie.

- ... i twoje kuzynki: moja córka, Cynara, i bratanica, Diana Leslie - zakończył.

Fancy dygnęła znowu, a kuzynki odwzajemniły gest. Wszystkie trzy bacznie się sobie przyglądały. Jasmine otoczyła wnuczkę ramieniem.

- Bess Trueheart wystarczająco się o ciebie troszczyła, Frances?

- O, tak, proszę pani! - odparła Frances. - Była bardzo pomocna. Chciałam przywieźć własną służącą, Junie - Bee, lecz mama powiedziała, że zerwanie z Marylandem musi być całkowite.

Weszli do domu i zasiedli w dawnej wielkiej sali, ulubionym pokoju Jasmine. Służący zabrali płaszcz Fancy i wnieśli tace z winem i delikatnymi słodkimi waflami. Rodzina rozlokowała się w pobliżu kominka. Na palenisku płonął wesoło ogień, odpędzając chłód zbliżającego się wieczoru.

Przez chwilę spokojnie rozmawiali, a potem lady Cynara Stuart wypaliła:

- Pojedziemy zimą na dwór, kuzynko Frances! Jej jasnoniebieskie oczy zabłysły z podniecenia.

- Byłyśmy już na dworze - zauważyła Diana Leslie.

- Ale tylko po to, by zostać przedstawionymi królowi - odparła Cynara. - Powiadają, że to najlepszy kochanek na świecie - dodała, uśmiechając się szelmowsko.

- Zważaj na swoje maniery, Cynaro - zganiła ją Jasmine.

- Cóż, to rzecz ogólnie znana, babciu - odparła Cynara.

- Spędziłyśmy na dworze tylko jeden dzień - wyjaśniła kuzynce Diana. - Poznałyśmy także królową. Nie jest szczególnie piękna, lecz bardzo miła.

- Nadali nam przydomki - mówiła dalej Cynara. - Każdy, kto liczy się na dworze, ma przydomek. Nazwali Dianę Siren*2, gdyż jest tak piękna, że mogłaby przywieść mężczyznę do zguby. Nie sądzę jednak, by to kiedykolwiek zrobiła. Ma zbyt dobry charakter.

- Cynarę przezwali Sin*3* - wtrąciła Diana, uśmiechając się łobuzersko. - Nie mam pojęcia dlaczego. Zastanawiam się, jakie przezwisko nadadzą tobie, kuzynko Frances.

- Rodzina nazywała mnie Fancy*4. Gdy byłam dziewczynką, nie potrafiłam wymówić prawidłowo swego imienia, i tak już zostało. Wkrótce wszyscy wołali na mnie Fancy. Gdy słyszę, że ktoś zwraca się do mnie pełnym imieniem, zaczynam się zastanawiać, czy czegoś nie przeskrobałam - wyjaśniła Fancy z uśmiechem.

- Pierwszy dom twojej matki nosił nazwę Fortunes Fancy*5* - zauważył książę.

- Nigdy w nim nie mieszkałam - powiedziała Fancy. - Sześć lat po tym, jak został zbudowany, zniszczyła go wichura. Był to jeden z tych sztormów, które nadciągają latem znad Karaibów. Obecny dom nazywa się Bayview*6** Został zbudowany w tym samym miejscu. - Westchnęła, a jej śliczna twarz posmutniała. - Będę za nim tęskniła - przyznała cicho.

- Oczywiście, że będziesz - wtrąciła pośpiesznie Jasmine. - To normalne. Jestem już stara. Spędziłam życie, poza pierwszymi szesnastoma laty, w Anglii i Szkocji, mimo to nadal wspominam pałac, w którym dorastałam. Stał na brzegu pięknego jeziora, w krainie zwanej Kaszmir. Jako że byłam ostatnim i najmłodszym dzieckiem swego ojca, a moja matka przyszła na świat w Anglii, ojciec uznał, że lepiej będzie, jeśli zamieszkam właśnie tam, nie daleko na południu, gdzie sam rezydował i gdzie było o wiele goręcej. Moim pierwszym mę­żem był kaszmirski książę, bardzo przystojny młodzian o ciemnych oczach - dodała z uśmiechem.

- Ilu mężów miałaś, babciu? - spytała Fancy.

- Trzech - odparła Jasmine, radując się w duchu, że dziewczyna zwróciła się do niej w ten sposób. - Pierwszy, książę Dżamal chan, został zamordowany przez mego przyrodniego brata. To dlatego ojciec wysłał mnie do Anglii. Podróż trwała wiele miesięcy. Potem wyszłam za markiza Westleigh, Rowana Lindleya, twego dziadka, Fancy. Moim trzecim mężem był Jemmie Leslie, książę Glenkirk, ojcem zaś twego wuja, Charliego, książę Henry Stuart. Gdyby żył, odziedziczyłby po swoim ojcu, królu Jakubie, tron Anglii.

- Jak umarł mój dziadek? - spytała Fancy, zaciekawiona. - Mama mówi, że go nie znała. Zawsze uważała lorda Leslie za swego ojca.

- Twój dziadek został zamordowany przez religijnego fanatyka w Irlandii. Kula była przeznaczona dla mnie, ale trafiła Rowana - wyjaśniła Jasmine. - Byłam wtedy w ciąży z twoją matką, kochanie.

Uśmiechnęła się.

- Masz po tej stronie oceanu liczną rodzinę, Fancy Devers. Z czasem poznasz krewnych. Moja babka miała sześcioro dzieci, oni zaś spłodzili liczne potomstwo, które też okazało się płodne. Sądzę, że potomków mojej babki musi już być ponad czterystu. Mieszkają w Anglii, Irlandii, Szkocji i w koloniach.

- Na Boga! - wykrzyknęła Fancy. - Nie wiedziałam. Mama powiedziała mi tylko, że mam tu rodzinę.

- Czy mama była przez te lata szczęśliwa? - spytała Jasmine.

- Tak, aż do teraz - odparła Fancy. - Ona i tatuś wprawiali nas czasem w konsternację, gdyż bardzo się kochają i nie wahają się tego okazywać. Sądziłam... miałam nadzieję, że ja też znajdę taką miłość, jednakże... - umilkła i już się nie odezwała.

- Miłość - stwierdziła Cynara wyniośle - to tylko iluzja.

- Doprawdy? - zauważyła sucho jej babka.

- Zważywszy na twój brak doświadczenia, Cynaro, dziwię się, że tak uważasz.

- Słyszałam, jak to mówiono.

- Ulżyło mi, że twoje opinie nie opierają się na osobistym doświadczeniu - wtrąciła ostro Jasmine. - To niemądre powtarzać cudze słowa. Ludzie postrzegają cię wtedy jako głupiutką ignorantkę. Masz w końcu dopiero piętnaście lat.

- W moim wieku byłaś już mężatką, babciu - odparła śmiało Cynara i odrzuciła głowę, aż podskoczyły ciemne loki.

- To były inne czasy i inna część świata - odparła Jasmine. - Ojciec nie czuł się dobrze i chciał mnie zabezpieczyć, zanim umrze. Przybrana matka nie cieszyła się, że wychodzę za mąż tak wcześnie.

- Czy mąż od razu zaczął się z tobą kochać? - spytała przewrotnie Cynara.

- Postąpił tak czy nie, nie będziemy o tym dyskutować! - Jasmine odwróciła się do synowej, której twarz płonęła ze wstydu. - Doprawdy, Barbaro! Nie masz nad tą dziewczyną żadnej kontroli? Co pomyśli sobie o niej Fancy!

Tymczasem śmiałość Cynary fascynowała kuzynkę. Cynara była bardzo piękna i wydawała się tak światowa, mimo iż młodsza od Frances o rok.

Pragnąc zażegnać kłopotliwą sytuację, spytała:

- Nie weźmiesz mi za złe, babciu, jeśli poproszę, by pokazano mi mój pokój? Podróż była dosyć męcząca.

- Oczywiście, drogie dziecko - odparła szybko Jasmine, wstając. - Sama cię tam zaprowadzę. Wybrałam pokój osobiście. Zamieszkasz pomiędzy mną a Dianą.

- I co myślisz? - zapytał Charlie żonę.

- Jest śliczna - odparła Barbara. - Czy to nie ciekawe, że dziewczęta są tak do siebie podobne? Dziś Fancy jest zmęczona, ale za kilka dni lepiej ją poznamy. Uważam jednak, że twoja matka nie po­myliła się w ocenie.

Książę skinął głową.

- Podejrzewam, że możesz mieć rację, moja droga.

- Czy babcia sądzi, że Fancy zabiła męża? - spytała śmiało Cynara.

Księżna Lundy przymknęła z rezygnacją oczy. Cynara jest tak nieoględna w słowach! I w zachowaniu także, dodała w myślach. Jaka przyszłość ją czeka?

- Nie ma dowodu na to, że twoja kuzynka kogokolwiek zabiła - odparł książę spokojnie. - Będę wdzięczny, jeśli powstrzymasz się od rozpowszechniania plotek, zwłaszcza nieuzasadnionych.

Popatrzył stanowczo na córkę.

- Skoro tak, dlaczego mówią, że to zrobiła? - Cynara nie rezygnowała.

- Zdarzyła się okropna tragedia - wyjaśnił książę. - Nawet ja nie znam prawdy. Weź jednak pod rozwagę, że gdyby popełniono przestępstwo, twoja kuzynka zostałaby oskarżona, a nic takiego się nie stało. Rzadko się zdarza, aby pan młody umierał tuż po ślubie. Ludzie wymyślają niestworzone historie, ponieważ nikt nie wie, co się na­prawdę wydarzyło. Mam nadzieję, że ty nie staniesz się kiedyś obiektem tego rodzaju plotek.

- Czy babcia wie? - zaryzykowała pytanie Diana.

- Sądzę, że tak - odparł książę.

- Biedna Fancy. Jakie to musiało być dla niej okropne: stracić męża tuż po ślubie, do tego w taki okropny sposób. A potem zostać wysłaną z dala od wszystkiego, co zna i kocha, po to, aby ratować reputację.

- Wyjechałaś z Glenkirk, gdy miałaś jedenaście lat - zauważyła Cynara - i zbytnio przez to nie cierpiałaś, Siren.

- Ale ja chciałam wyjechać, Cyn - odparła Diana. - Elegancja i wyrafinowanie Londynu zdecydowanie bardziej mi odpowiadały. Pewnego dnia wyjdę tu dobrze za mąż. W Glenkirk byłoby to dość trudne. Poza tym moja rodzina spędza w Anglii niemal każde lato, a za rok moja siostra, Mair, zostanie z nami na stałe. Fancy zostawiła rodzinę za oceanem. Czy zobaczy jeszcze rodziców albo rodzeństwo?

Książę uśmiechnął się ciepło do bratanicy. Diana Leslie zawsze myślała o innych. Nie znał równie miłej osoby i zastanawiał się, po kim dziewczyna odziedziczyła charakter. Zwłaszcza że kiedy trzeba było wykazać się siłą, Diana właśnie to robiła. Nie przypominała w niczym Cynary, były jednak przyjaciółkami i to od czasu, gdy jego matka zażądała, aby Diana została z nimi w Queen's Malvern. Książę żywił nadzieję, iż kuzynka będzie wywierać na jego córkę dobry wpływ, tak się jednak nie stało. Z drugiej strony, Cynara nie była w stanie zarazić Diany nieposłuszeństwem.

- Masz dobre serce - powiedział. Cynara przewróciła oczami, lecz zaraz się uśmiechnęła.

- Chodźmy zobaczyć, jakie stroje przywiozła z kolonii nasza kuzynka. Jej suknia podróżna okazała się całkiem niezła. Nie pomyślałabym, że damulka z kolonii może być tak obeznana z modą. Ciekawe, jaką ma biżuterię... Babcia coś jej podaruje, na pewno. Ma tyle klejnotów - zauważyła. - Czy rubinowy pierścionek, który dała mi na urodziny, nie wydaje się wam śliczny?

Błysnęła im klejnotem przed oczami, jak wiele razy w ciągu ostatnich dni.

- Pozwól kuzynce się rozgościć - zasugerowała lady Barbara. - Będzie dość czasu na buszowanie w jej rzeczach w ciągu tych kilku tygodni, zanim udamy się na dwór. Dziś Fancy jest na pewno zmę­czona i chce odpocząć.

- Och, doskonale - rzekła Cynara zgodnie, a potem zaproponowała: - Wybierzmy się na przejażdżkę, Diano. Musimy tylko się przebrać.

- Pospacerujcie po ogrodach - rzekł stanowczo jej ojciec - i zostawcie babcię samą z nową wnuczką. Przez wszystkie te lata bardzo tęskniła za moją siostrą i jest podekscytowana, iż może mieć przy sobie choć jedno z jej dzieci.

- Ogrody są teraz bardzo piękne - poparła męża lady Barbara.

- A w psiarni pojawiły się szczeniaki - dodała Diana zachęcająco.

- Och! - wykrzyknęła Cynara z entuzjazmem. Uwielbiała psy, a obiecano jej, że będzie mogła wziąć sobie z tego miotu szczeniaka. - Czy to potomstwo Belli? - spytała.

- Tak - odparła Diana z uśmiechem.

- Będę wybierała pierwsza! - odparła Cynara.

- Wiesz, że wolę koty od psów - przypomniała jej kuzynka, po czym dziewczęta wyszły pospiesznie z komnaty.

Książę Lundy roześmiał się.

- Tak oto, z pomocą Diany, uratowałyśmy Fancy przed naszą córką. Przynajmniej na jakiś czas - dodał z uśmiechem.

- Fancy wydaje się taka smutna - zauważyła księżna. - Biedne dziecko! Mam nadzieję, że z czasem nas pokocha i nauczy się nam ufać.

- Jak to możliwe - zastanawiał się książę - że Cynara nie odziedziczyła po tobie dobrego serca?

- Jest jak mój ojciec. Praktyczna - odparła księżna. - I jak moja matka - zdecydowana postawić na swoim w każdej sprawie.

- Rzadko wspominasz rodziców - zauważył.

- Rzeczywiście - przyznała księżna. - Ojciec od dawna nie żyje, a matka odeszła tuż przed tym, jak umarł mój pierwszy mąż. Zawsze była zazdrosna o to, że ojciec mnie kocha, i nie miałaby nic przeciwko temu, by ten prostak, jej drugi mąż, oddał mnie na służbę, chociaż nie byłam chowana na służącą. Dzięki ci, Boże, za madame Skye! Gdyby nie ona, kto wie, co by się ze mną stało.

- Była niezwykłą kobietą - zauważył książę Lundy. - Zastanawiam się, co sądziłaby o swoich praprawnuczkach, które tak bardzo ją przypominają. Moja matka też z każdym dniem staje się do niej bardziej podobna.

Jego żona odpowiedziała uśmiechem.

- Tak, Charlie, to prawda. Nie zniesie nonsensów ze strony żadnej z naszych dziewcząt i z pewnością pomoże Fancy przezwyciężyć nostalgię.

- Też tak sądzę - przytaknął.

Ciekawe, co dzieje się w tej chwili na piętrze, pomyślał. Fancy posłusznie wyszła z pokoju za babką. Była zmęczona, ale najgorsze miała już za sobą. Przebyła bezpiecznie ocean i dotarła do krewnych. Od razu wszystkich polubiła. Uświadomiła też sobie, iż wie o nich znacznie więcej niż oni o niej. Matka często opowiadała o pozostawionej w Szkocji i Anglii rodzinie, było też dla wszystkich jasne, że kocha rodzeństwo i za nim tęskni. Oczywiście, jej wspomnienia dotyczyły młodych mężczyzn i kobiet, a także malutkiej siostrzyczki Autumn. Teraz wszyscy byli już w średnim wieku, nawet mała Autumn, której Fortune nie dane było poznać.

Babka zatrzymała się przed rzeźbionymi dębowymi drzwiami, otwarła je i weszła do znajdującego się za nimi pokoju. Fancy podążyła w ślad za babką. W środku czekała uśmiechnięta Bess Trueheart. Fancy rozejrzała się dookoła. Pokój był olbrzymi, ze ścianami wykładanymi na staromodną modłę boazerią, z wielkim kominkiem, w którym płonął wesoły ogień, i dużym łukowato sklepionym oknem z osadzonymi w ołowiu szybkami oraz siedziskiem. Okna ozdabiały aksamitne draperie o barwie turkusa, ze złotą frędzlą i sznurami. Meble z dębowego drewna były doskonale wypolerowane i już na pierwszy rzut oka wygodne. Podłogę zakrywał gruby, turkusowo - kremowy dywan z wełny.

- Jak tu pięknie! - zawołała Fancy, zachwycona, pochylając się, aby powąchać stojące na stole róże.

- Dawno temu, kiedy przybyłam po raz pierwszy do Queen's Malvern, był to mój pokój - wyjaśniła Jasmine. - Oczywiście, od tego czasu zmieniono wystrój, i to zapewne nie raz.

- Wejdź, proszę, do sypialni, pani - zachęcała Bess. - Jest tam następny kominek i łoże tak wielkie, że zmieściłaby się w nim spora rodzina.

Wprowadziła Fancy do przyległego pomieszczenia. Było równie piękne, jak to, które właśnie opuściły.

- Dwa pokoje? Tylko dla mnie? - spytała Fancy, zaskoczona. Z pewnością było tu inaczej niż w Marylandzie, gdzie każde z dzieci zajmowało jedynie sypialnię, i to dość ciasną.

- Nazywamy to apartamentem - wyjaśniła Jasmine. - W wielkich rezydencjach domownicy posiadają zwykle do dyspozycji pokój dzienny oraz sypialnię.

- Mama o tym nie wspominała - przyznała Fancy.

- A co w ogóle mówiła ci o Anglii? - spytała Jasmine.

- Opowiadała głównie o rodzinie - odparła Fancy. Jasmine skinęła głową.

- Zastanawiam się, czy tęskniła za nami tak bardzo, jak my za nią. Nadal nie mogę uwierzyć, że moje ukochane dziecko zamieszkało tak daleko. Miałam nadzieję, że kiedyś nas odwiedzi, lecz potem zaczęły się niepokoje. Stracono króla, a czasy tak zwanej Republiki były trudne. Kiedy mój Jemmie zginął, walcząc za Stuarta, zabrałam najmłodszą córkę i wyjechałam z nią do Francji. Nie byłam w stanie zostać w Glenkirk po tym, co się stało.

- Mama była przez cały ten czas bardzo szczęśliwa, babciu - zapewniła ją Fancy. - Myślę, że tylko śmierć papy mogłaby to zmienić. Uważam, że pod wieloma względami bardzo przypomina ciebie.

Objęła niespodziewanie babkę.

- Powitałaś mnie tak serdecznie! - powiedziała. - Dziękuję!

- Cóż, drogie dziecko - odparła Jasmine, wzruszona - jesteś moją wnuczką, choć zobaczyłam cię dziś po raz pierwszy. Znałam cię, podobnie jak twoich braci i siostry, z listów matki, cieszę się jednak, że jesteś tu z nami, nawet jeśli stało się tak za sprawą tej tragedii. Postaramy się, byś zapomniała o tamtych okropnych wydarzeniach, droga Fancy.

- Co wiesz? - spytała Fancy drżącym głosem. Łzy zakłuły ją pod powiekami.

- Twoja matka napisała mi o wszystkim - odparła Jasmine. - Nikt inny nie wie, co się wydarzyło, i tak zostanie, póki nie zechcesz sama im powiedzieć. Ale dość o tym, dziecko.

Uścisnęła Fancy i pocałowała w oba policzki.

- Jesteś teraz w Anglii i zaczynasz życie od nowa. Tamto masz już za sobą.

Fancy odpowiedziała uściskiem na uścisk.

- Dziękuję, babciu. Jeszcze nie uporałam się z tym, co mi się przydarzyło. Nie mogę uwierzyć, że byłam tak głupia, aby obdarzyć miłością mężczyznę, który na to nie zasługiwał. Był taki przystojny, taki czarujący... Wszyscy mi zazdrościli. Wywodził się, w końcu, z wirginijskich Randolphów.

- Przypuszczam - zauważyło chłodno Jasmine - że w koloniach musi to coś znaczyć, tu jednak, w Anglii, jest inaczej. Wiele młodych kobiet zakochuje się we wspaniałych mężczyznach, by odkryć po ślubie, że w pięknym jabłku kryje się paskudny robak. Miałaś szczęście, że tak szybko udało ci się od niego uwolnić i możesz zacząć wszystko od nowa.

- Wyobrażenie sobie Parkera jako obrzydliwego robaka dziwnie pomaga nadać wszystkiemu właściwą perspektywę.

- Mężczyźni, drogie dziecko, zawsze powinni być postrzegani z właściwej perspektywy i traktowani odrobinę nieufnie - poradziła wnuczce Jasmine. - Teraz cię zostawię, byś mogła trochę wypocząć.

Bess przyniesie ci kolację do pokoju, będziesz więc mogła uniknąć, przynajmniej dziś wieczorem, pytań, którymi twoje kuzynki zechcą cię zasypać. Uważam, że musisz odzyskać w pełni siły, zanim zostaniesz rzucona tym dwóm na pożarcie.

- Od razu je polubiłam - odparła Fancy. - Jesteśmy do siebie podobne z wyglądu, choć poza tym chyba się różnimy.

- Wiem, że się zaprzyjaźnicie. Zajrzę tu po obiedzie, by się upewnić, że masz wszystko, czego ci trzeba. Bess Trueheart dobrze się tobą zaopiekuje, jestem tego pewna.

- Już to zrobiła, babciu - odparła Fancy. - Postąpiłaś bardzo mądrze, wybierając mi pokojówkę, zanim miałyśmy okazję się spotkać.

- Powiedziałam już, dziecko, że znam cię z listów matki - przypomniała Jasmine dziewczynie. - Przyjdę później - dodała z uśmiechem i wyszła.

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, do sypialni wpadła Bess Trueheart.

- I co teraz, pani Fancy? Miła gorąca kąpiel?

- Och, tak! - padła entuzjastyczna odpowiedź.

- Najpierw pomogę ci zdjąć spódnicę i stanik, pani - powiedziała Bess. - Potem dopilnuję, by przygotowano kąpiel. Możesz się w tym czasie zdrzemnąć.

Fancy skinęła głową. Wszystko wydawało się jej cudowne. Stała spokojnie, podczas gdy Bess uwalniała ją od stanika i spódnicy. W ślad za nimi poszły halki i w końcu została jedynie w zdobionej koronką koszuli.

- Proszę się położyć - zaproponowała Bess, zbierając z podłogi ubranie. - Obudzę panią, gdy kąpiel będzie gotowa.

- Och, z pewnością nie uda mi się zasnąć - zaprotestowała Fancy.

- Więc proszę zamknąć oczy i odpoczywać - zasugerowała Bess. Wyszła z pokoju, zabierając ubranie.

Ciekawe, jaką mają tu wannę, zastanawiała się Fancy, zamykając oczy. Ta, w której kąpała się w domu, była dębowa i rozkosznie duża. Matka uważała, że kąpać należy się niemal codziennie, choć Fancy znała osoby, które uznałyby to za przesadę. Wszyscy byli wobec mnie tacy mili, pomyślała. Książę i jego ładna żona. Babka. Kuzynka Diana. I Cynara. Nie spotkała dotąd dziewczyny takiej jak Cynara. Ciekawe, czy i ją Parker Randolph zdołałby oszukać. Jakoś w to wątpiła. Cynara nie zachowywałaby się jak głupiutkie dziewczątko, zachwycone tym, że oświadczył się mu najprzystojniejszy mężczyzna w koloniach. Przejrzałaby Parkera na wylot, choć nie udało się to nikomu, nawet jej rodzicom. Pomimo iż znały się tak krótko, Fancy czuła, że kuzynka natychmiast zorientowałaby się, jakim człowiekiem jest naprawdę Randolph.

Wróciła myślami do dnia swego ślubu. Suknia była tak piękna, i mama podarowała jej sznur pereł. Parker wyglądał bardzo dystyngowanie, gdy czekał na nią przy ołtarzu niewielkiego kościółka na plantacji. Podobnie jak reszta dzieci Kierana i Fortune, Fancy wychowana została tak, by znać zasady religii obojga swoich rodziców. Wybrała, podobnie jak siostra, Maeve, religię matki - anglikanizm. Starsi bracia zostali, jak ojciec, katolikami. Młodsi twierdzili, że tryb życia nie pozwala im zaangażować się na razie w sprawy religii, Fancy wiedziała jednak, że nie są po prostu religijni. Kiedyś to się zmieni, ale jeszcze nie teraz. Ceremonia była piękna, a przyjęcie wystawne. A po­lem matka, Maeve i szwagierki odprowadziły ją do przeznaczonej dla państwa młodych sypialni, by zaczekała tam na męża. Zdjęto jej ślubną suknię, ubrano w nocną koszulę z jedwabiu i koronki, na głowę zaś nałożono ozdobny czepeczek. Aine, zakonnica, pobłogosławiła pannę młodą i Fancy została sama. Na wspomnienie tego, co nastąpiło potem, łzy popłynęły jej po twarzy.

Muszę o tym zapomnieć, przyrzekła sobie w myślach. Co się stało, to się nie odstanie. Nic nie może tego zmienić. Parker mnie nie kochał, a teraz nie żyje. Muszę zacząć nowe życie tu, w Anglii. Powieki ciążyły jej niczym ołów. Po chwili myśli dziewczyny się zmąciły i Fancy Devers zasnęła.

ROZDZIAŁ 2

Wzięła bardzo przyjemną kąpiel i zjadła gorącą kolację. Bess zapakowała ją z powrotem do łóżka i resztę nocy Fancy smacznie przespała. Rankiem obudził ją dotyk wilgotnego języka na twarzy i stłumiony chichot. Uniosła powieki i zobaczyła małego, brązowo - czarno - białego spaniela. Leżał na łóżku, a obok stały jej kuzynki.

- Dzień dobry - powiedziała z uśmiechem i pogłaskała wiercącego się psa. - A to kto?

- Nazywa się Beau - odparła Cynara. - To mąż Belli i ojciec trójki ślicznych szczeniaków. Babcia powiedziała, że wolno nam wziąć sobie po jednym. Lubisz psy? Diana woli koty, ale i tak weźmie jednego. Ja wybiorę pierwsza.

- Może byłoby uprzejmie, aby to Fancy wybierała jako pierwsza, skoro dopiero co przyjechała - zasugerowała Diana.

- Lecz ja chcę pieska, a jest tylko jeden - zaprotestowała Cynara. Spojrzała na Fancy. - Chcesz pieska czy może być suczka?

- Weź pieska - odparła Fancy. - Wolę suczki. Mają łagodniejszy charakter i rzadziej uciekają.

- Więc ty i Siren możecie spierać się o pozostałe szczeniaki - powiedziała Cynara, usatysfakcjonowana. - Odpoczęłaś? No dalej, wstań, pokażemy ci Queen's Malvern. Kiedyś była to własność królowej, lecz nasza praprababka wykorzystała fakt, że Elżbieta popadła w tarapaty, i odkupiła posiadłość. Dom jest cudowny, choć podczas niedawnych wojen jedno skrzydło zostało zniszczone. Papa już je odnowił. Zbudował piękną jadalnię z marmurowym kominkiem, kryształowymi żyrandolami i przepięknymi malowidłami! Babcia woli dawną wielką salę, lecz ja uwielbiam jadalnię! Tobie też się spodoba, obiecuję. No już, Fancy! Wstawaj!

Zdjęła psa z łóżka i pociągnęła za kołdrę.

Fancy parsknęła śmiechem. Zawsze była najmłodszym dzieckiem w rodzinie, a teraz przewyższała kuzynki wiekiem co najmniej o rok. Cudownie było znów poczuć się młodą i beztroską. Rodzice mieli rację, uświadomiła sobie nagle. Wyjazd do Anglii był dokładnie tym, czego potrzebowała.

- Zawołajcie Bess - poprosiła. Spojrzała na kuzynki. Miały na sobie proste sukienki, nie eleganckie toalety, w jakich przywitały ją wczoraj.

- Będziemy mogły wybrać się później na przejażdżkę? - spytała.

- Tak! - zawołały unisono.

- Mam ubrać się tak jak wy? Jeździcie w takim stroju? Nie, to z pewnością niemożliwe - zastanawiała się na głos.

- Po prostu narzuć coś na siebie i pójdziemy zwiedzać - odparła Cynara.

- Później przebierzemy się w stroje do konnej jazdy - dodała Diana.

- Po co ci Bess? - wtrąciła Cynara. - Potrafisz chyba sama się ubrać, kuzynko.

Fancy skinęła głową.

- Tak, lecz nie wiem, gdzie są moje ubrania - wyjaśniła. - Potrzebuję Bess, aby mi wyjaśniła, gdzie ich szukać.

- Oczywiście! - zawołała ze śmiechem Diana. - Pociągnij za to - powiedziała, wskazując ozdobny sznur nad łóżkiem. - Bess zaraz przyjdzie.

Fancy posłuchała.

- Co za sprytny wynalazek - powiedziała. - Muszę napisać o tym mamie.

- To jak wzywacie w koloniach służbę? - spytała Cynara, zaciekawiona.

- Nasi służący są zawsze w pobliżu, gdy ich potrzebujemy - odparła Fancy. - Zupełnie, jakby wiedzieli, że są potrzebni. A jeśli nie wiedzą, po prostu wrzeszczymy - zakończyła, uśmiechając się.

Kuzynki parsknęły śmiechem, a Cynara zauważyła:

- Widzę, że doskonale do nas pasujesz, Fancy Devers. Na pewno się zaprzyjaźnimy.

Do sypialni weszła Bess. Dygnęła i zapytała:

- Tak, proszę pani? Zapewne chciałaby pani się ubrać. A wy dwie, sio! - dodała z uśmiechem. - Możecie zaczekać na nią w bawialni. Tylko nie zjedzcie jej śniadania. Nie pójdzie z wami, póki nie zje.

Cynara i Diana wyszły, a wtedy Bess pokazała Fancy niewielki pokoik obok sypialni, mieszczący całą garderobę, zarówno tę na wieszakach, jak i spoczywającą w wykładanych cedrowym drewnem skrzyniach.

- Sądząc po tym, jak wyglądały tamte dwie, będziesz potrzebowała czegoś prostego - zauważyła Bess.

Wyjęła ze skrzyni lnianą spódnicę w naturalnym kolorze i białą koszulę.

- Ależ to męska koszula! - zawołała.

- Uważam, że jest skromniejsza - wyjaśniła Fancy. - I choć wygląda jak męska, została uszyta dla mnie. A troczki ma z jedwabnej wstążki.

Bess podniosła koszulę i się jej przyjrzała.

- Jest też mniejsza, niż gdyby została uszyta dla mężczyzny. Wprowadzisz nową modę, pani - dodała, chichocząc.

Fancy umyła dłonie i twarz w misce z ciepłą wodą, a potem się ubrała. Wokół smukłej talii zapięła czarny skórzany pas, na nogi zaś wsunęła pantofelki z czarnej, miękkiej skórki. Długie włosy zaplotła w gruby warkocz, ze szkarłatną wstążką na końcu. Następnie dołączyła do kuzynek w bawialni, gdzie Cynara spoglądała łakomym wzrokiem na jej śniadanie.

- Jadłaś już? - spytała Fancy. Cynara skinęła głową.

- Tak, ale ja zawsze jestem głodna. Gdy byłam mała, jeszcze nim przywrócono na tron króla, brakowało nam jedzenia. Od tej pory nie jestem w stanie się nasycić.

- Zjedz zatem ze mną - zaproponowała Fancy. - I tak nie podołałabym temu, co Bess dla mnie przygotowała. A ty, Diano?

Spojrzała na młodszą kuzynkę.

- Poczęstuję się jabłkiem i odrobiną sera. Szybko uporały się z zawartością tacy przyniesionej przez służącą. Pochłonęły świeżo upieczony chleb, wielki kawał ostrego sera cheddar, kilka ugotowanych na twardo jajek i misę jabłek. Do picia podano dzbanek gorącej herbaty. Fancy dorastała, pijąc ten napój, nie była zatem zdziwiona, widząc go na stole. Kiedy skończyły, Cynara zabrała je na zwiedzanie posiadłości, był to bowiem dom jej ojca. I choć pewnego dnia Queen's Malvern przejdzie na najstarszego brata Cynary, Freddiego, dla niej i tak pozostanie domem rodzinnym.

Kiedy dotarły do apartamentów babki, napotkały dwie zasuszone staruszki.

- To najmłodsza córka Fortune - krzyknęła Cynara, a one uśmiechnęły się, skinęły głowami i dygnęły przed Fancy. - Wołają na nią Fancy. To zaś powiedziała normalnym już tonem, zwracając się do kuzynki - są Rohana i jej siostra, Toramalli. Towarzyszą naszej babci od narodzin.

Mama opowiadała mi o was, i to z wielką sympatią - powiedziała Fancy.

- Pani czytała nam każdy list od twojej matki, znamy cię dobrze, i przykro nam z powodu twoich kłopotów - powiedziała Toramalli spokojnie. Rohana i ja jesteśmy do usług.

Dygnęła znowu, a w ślad za nią siostra.

Fancy ujęła dłonie Toramalli i przycisnęła je najpierw do czoła, a potem do serca.

- Dziękuję.

- Aiiii, zostałaś dobrze wychowana - powiedziała Toramalli z aprobatą. Rohana uśmiechnęła się do Fancy, przytakując siostrze. - No i nie krzyczysz do nas jak ta napuszona córka księcia.

- Kiedy mówię normalnie, zdajecie się mnie nie słyszeć - zaprotestowała Cynara urażona.

- Słyszymy to, co chcemy słyszeć - tym razem przemówiła Rohana. - To przywilej podeszłego wieku.

Roześmiała się na widok zaskoczenia, malującego się na pięknej twarzy Cynary. - Sądzisz, że skoro jesteś Stuartówną, wszyscy muszą zwracać uwagę na to, co mówisz. Tymczasem wcale taki nie jest.

- Możemy pokazać Fancy pokoje babci? - spytała grzecznie Diana.

Siostry skinęły jednocześnie głowami i wprowadziły dziewczęta do środka.

- Te pokoje należały dawno temu do naszej praprababki - wyjaśniła Diana. - Tej, do której jesteśmy ponoć tak podobne.

- Mój ojciec urodził się w tych pokojach - stwierdziła Cynara wyniośle.

- Twój ojciec przyszedł na świat w łożu, w którym śpi teraz kuzynka z kolonii - sprostowała Toramalli. - Queen's Malvern nie należało wtedy do księżniczki, ale do lorda Adama i lady Skye. To oni tu rządzili. Nie wiesz wszystkiego, młoda damo.

- Ale czy król i królowa nie przybyli, gdy urodził się tatuś, by go zobaczyć? - spytała odważnie Cynara.

- Owszem! - potwierdziła Toramalli. - Król Jakub i królowa Anna przebywali z wizytą w sąsiedztwie i przyjechali zobaczyć twego ojca. Bardzo im się spodobał. Król wziął go na ręce i przez chwilę trzymał, ale królowa odebrała mu niemowlę, narzekając, że trzyma je nieprawidłowo. Książę Henry, twój dziadek, załatwił wszystko tak, aby twój tata mógł odziedziczyć posiadłość i tytuł po lordzie de Marisco, który nie miał męskiego potomka. Stary król powiedział jednak, że tytuł lorda to za mało i tak twój ojciec został księciem. Dobrze to pamiętam. Powiedziałam wówczas mojej pani, że malec to prawdziwy Mogoł, wrzaskiem wymuszający swoją wolę. I niezupełnie królewski Stuart, dodała wasza babcia - zakończyła Toramalli, śmiejąc się piskliwie.

- Rohana i Toramalli znają mnóstwo cudownych opowieści o mamie, wuju Charliem i reszcie rodziny - powiedziała Diana. - Poproś, by ci je przekazały, wiedzą bowiem o sprawach, o których nie miała pojęcia twoja mama.

- Nic będzie na to czasu, nim wyjedziemy do Londynu, na dwór - stwierdziła Cynara.

- Nie wyruszymy wcześniej jak w grudniu - odpaliła Diana - a mamy dopiero wrzesień. Jest dość czasu.

- Fancy będzie musiała sprawić sobie nową garderobę - upierała się Cynara.

- Dlaczego? - spytała Fancy. - Przywiozłam z Marylandu swoją wyprawę, a krawcy w Williamsburgu znają się na modzie.

Cynara potrząsnęła głową.

- Może na Williamsburg to by wystarczyło, tutaj, na wsi, zapewne też. Na dworze musimy pokazać się jednak od najlepszej strony, jeśli mamy upolować odpowiedniego kandydata na męża.

- Nie ja! - zaprotestowała Fancy z naciskiem. Nie chcę, ani nie potrzebuję kolejnego małżonka. Dziękuję bardzo!

- Kuzynko! - Cynara była wstrząśnięta. - Masz szesnaście lat, a w przyszłym roku skończysz siedemnaście. Jeśli nie złapiesz szybko męża, staniesz się za stara, by zechciał cię jakiś dżentelmen.

- Nie dbam o to - stwierdziła Fancy otwarcie. Mężczyznom nie można ufać, Cyn. Wiem o tym z doświadczenia. Jeśli nie wyjdziesz za mąż, zachowasz wolność, ta zaś jest, jak sądzę, warta więcej niż jakikolwiek mąż.

- Do licha! - wykrzyknęła Diana, zaszokowana i zarazem zafascynowana deklaracją kuzynki.

- Kobieta, jeśli jest sprytna, może poślubić mężczyznę i zachować wolność - stwierdziła Cynara nad wiek dojrzale.

- He, he, he! - zarechotała Rohana. - Mogolska krew daje o sobie znać, siostro!

- Skoro przyszłyście obejrzeć pokoje babci, rozejrzyjcie się i do widzenia - powiedziała ostro Toramalli.

Dziewczęta przeszły z wolna przez komnaty, tak znajome Cynarze i Dianie. Toramalli pokazała im puzdra, mieszczące sławną, olbrzymią kolekcję klejnotów Jasmine. Poza naszyjnikami, pierścionkami, bransoletami, łańcuszkami, szpilkami i kolczykami były tam całe stosy nieoprawionych, a cennych kamieni. Cynara wyciągnęła przed siebie dłoń i nią pomachała.

- Widzicie mój rubinowy pierścionek? Babcia kazała zrobić go dla mnie na ostatnie urodziny. Pozwoliła mi wybrać kamień, a ja uznałam ten o kształcie łzy za najbardziej interesujący. Ma tak głęboką, szkarłatną barwę! Uwielbiam go! A ty, Fancy, masz coś równie wspaniałego?

- Nie posiadam biżuterii, jeśli nie liczyć naszyjnika z pereł podarowanego mi przed ślubem przez mamę - odparła Fancy. - Nie sądzę, bym zechciała jeszcze go założyć. Przywołuje okropne wspo­mnienia.

- Och - westchnęła Cynara pożądliwie - skoro tak, mogę je dostać?

- Zbyt śmiało sobie poczynasz, panienko! - złajała ją natychmiast Toramalli, a potem dodała, zwracając się do Fancy: - Pamiętaj, że to mama dała ci te perły, dziecko. Zatrzymaj je i nie wiąż z nimi innych wspomnień.

- Ci, którzy nie proszą, nie dostają - stwierdziła ponuro Cynara.

- Pospolita chciwość nie przystoi młodej damie z rodziny takiej jak twoja - odparła spokojnie Toramalli. - Obejrzałyście już wszystko, co było do obejrzenia, idźcie więc dalej.

- Można by pomyśleć, że w jej wieku będzie zachwycona, mogąc siedzieć spokojnie przy kominku - burknęła Cynara, kiedy schodziły do bawialni.

- Naprawdę pozwala sobie na zbyt wiele. To nie w porządku - odparła szybko Diana. - Toramalli i Rohana towarzyszyły babci przez całe jej życie. Mogą sobie być służącymi, ale uprzywilejowanymi. To bardziej rodzina niż służba. Po za tym tęsknią za swymi mężczyznami, zwłaszcza za Adalim.

- Mama opowiadała mi o Adalim - wtrąciła Fancy.

- Już nie żyje - poinformowała ją Diana - podobnie mąż Toramalli, Fergus, i jego kuzyn, Rudy Hugh, który strzegł babci od zawsze. Wszyscy, którzy jej służyli, z wyjątkiem Rohany i Toramalli, odeszli.

- One też powinny odejść - wymamrotała Cynara. - Pomimo podeszłego wieku wzrok mają nadal bystry.

- I najwidoczniej słuch także - dodała Fancy, drocząc się z kuzynką.

- Chodź, pokażemy ci, gdzie leżą zmarli - zaproponowała Cynara radośnie.

Wyszły z domu i przeszły przez ogrody. Za nimi, na wzgórzu, mieścił się rodzinny cmentarz. Był dobrze utrzymany, trawa przystrzyżona, żwirowane ścieżki starannie utrzymane, a obramowane kamieniem nagrobki pełne kwiatów. Wcale nie było tam ponuro. Ustawiono nawet marmurowe ławki, by można było usiąść.

- Tu właśnie zostali pochowani - powiedziała Cynara.

- Kto? - spytała Fancy.

- Nasza praprababka, Skye O'Malley i jej szósty mąż, nasz prapradziadek, Adam de Marisco, lord Lundy. Była jego żoną dłużej niż któregokolwiek z pozostałych. Zestarzeli się razem, praprababka była jednak ponoć piękna aż do dnia swojej śmierci. Mama powiada, że wydając ostatnie tchnienie, miała na twarzy uśmiech - wyjaśniła Diana.

- Babcia ją uwielbiała - dodała Cynara. Wieczorem Jasmine powiedziała do wnuczek:

- Jutro udamy się do składów, moje drogie. Pora zacząć szykować wam garderobę. Wybiorę też spośród biżuterii odpowiednie klejnoty dla każdej z was.

- Psujesz je, mamo - zaprotestował nieprzekonująco Charlie Stuart.

- Oczywiście - odparła Jasmine z uśmiechem. - Czy nie po to są wnuki? Dobrze o tym wiesz, Charlie.

- Nie rozpieszczam dzieci Brie - zaprotestował znowu jej syn. - Przynajmniej nie tak bardzo.

- Tylko dlatego, że mieszkają w Lynmouth, a ty nie odwiedzasz ich tak często, jak powinieneś - droczyła się z nim Jasmine.

- Kim jest Brie? - spytała szeptem Fancy.

- Moją siostrą przyrodnią - odparła równie cicho Cynara - hrabiną Lynmouth. To najstarsze dziecko tatusia, zrodzone z pierwszej żony, która zginęła podczas wojny. Ledwie ją znam, gdyż mieszka w Devon, a kiedy weszłam do rodziny, była już dorosła.

- Och. Co za liczna rodzina, pomyślała, żałując, iż nie przysłuchiwała się uważniej, gdy matka opowiadała o krewnych. I gdzie leży Devon? Będzie musiała zapytać, by nie wyjść kiedyś na głuptasa.

Rankiem dziewczęta stawiły się w apartamentach babki i Jasmine zabrała je do składu mieszczącego olbrzymią liczbę przeróżnych materii. Wiele bel materiału przybyło do Anglii na począt­ku wieku wraz z Jasmine. Ściany pomieszczenia wyłożono cedrową boazerią. Nie było tu okien, gdyż światło słoneczne powodowało blaknięcie tkanin. Cynara nie posiadała się z zachwytu.

- Zawsze chciałam tu przyjść - przyznała, pożądliwie się rozglądając. W końcu nie mogła znieść widoku tak wielkiej obfitości i na chwilę je przymknęła.

- Uważam - powiedziała Jasmine jak gdyby nigdy nic - iż każda z was powinna wybrać dla siebie jeden kolor, wokół którego zbuduje całą garderobę. Wyróżni was to spośród innych dam na dworze. Fancy, jeśli chodzi o ciebie, sądzę, że najodpowiedniejszy byłby głęboki, niebieskawy turkus, pasujący barwą do oczu. Ten kolor ma wiele odcieni, a ty możesz nosić je wszystkie. Z diamentami, perłami i perskim turkusem w klejnotach. Jesteś najstarsza, do tego wdowa, możesz zatem pozwolić sobie na większą śmiałość niż twoje kuzynki. Choć kolor niebieskozielony też doskonale by do ciebie pasował. - Spojrzała na Cynarę. - Co się zaś tyczy ciebie, mój dumny, choć pazerny skarbie, widzę cię w czerwieni. Szkarłat, bordo, burgund i karmazyn, ozdobione diamentami, perłami i rubinami. Dla słodkiej Diany wybrałabym róże, a także zieleń, pasującą do oczu. Do tego szmaragdy, diamenty i perły. Jesteś jak kwiat i właśnie tak będziemy cię prezentowali.

- Może powinnam wybrać mniej rzucający się w oczy kolor, babciu? - spytała Fancy. - Jestem w końcu wdową.

- Im mniej będzie mówiło się o tym nieszczęsnym związku, tym lepiej dla ciebie - odparła Jasmine stanowczo. - Nie opłakujesz Parkera Randolpha. Dlaczego miałabyś zatem udawać, drogie dziecko? Był przecież potworem!

Cynara natychmiast dostrzegła sposobność zaspokojenia ciekawości.

- Co takiego zrobił, żeby zasłużyć sobie na miano potwora? - spytała na pozór niewinnie.

- Nie zamierzam o tym mówić, Cyn - odparła ostro Fancy. - Może kiedyś, w przyszłości, lecz jeszcze nie teraz.

- Czy nie ostrzegałam cię, byś nie wspominała o tragedii kuzynki? - spytała stanowczym tonem Jasmine.

- Cóż, sama poruszyłaś ten temat - odparła śmiało Cynara.

- Cyn! - syknęła Diana ostrzegawczo.

- Nie, Diano, ona ma rację. Poruszyłam ten temat, lecz mam nad tobą przewagę z racji wieku i autorytetu, Cynaro. Będziesz mi w tej kwestii posłuszna albo nie pozwolę ci nosić na dworze moich rubinów, a wiem, jak ich pożądasz.

Uśmiechnęła się chytrze do wnuczki. Cynara zaśmiała się w odpowiedzi.

- Zrobię wszystko, by dostać te rubiny, babciu, i doskonale o tym wiesz.

- Więc się rozumiemy, tak, kochanie?

- Właśnie na tym polega problem, babciu. Zbyt dobrze mnie rozumiesz - poskarżyła się Cynara z nutką irytacji, której wolałaby nie okazywać.

Teraz to Jasmine się roześmiała.

- Czasami przypominasz mi mnie samą, gdy byłam w twoim wieku - powiedziała. - Ja też starałam się postawić za wszelką cenę na swoim, a babka dbała o to, by mi się to nie udawało. Życie nie zawsze gra z nami fair, Cynaro. Kiedyś ze smutkiem się o tym przekonasz. Do tej pory dopisywało ci szczęście, jednak pewnego dnia karta może się odwrócić.

- Tobie dopisywało ono przez cały czas - zauważyła Cynara.

- Nieprawda - odparła spokojnie Jasmine. - Lepiej wybierzmy tkaniny, z których uszyjemy dla was wspaniałe suknie. Fancy, moje dziecko, oto cudowny brokat w kolorze perskiego turkusa. Doskonale nada się na suknię, w której zaprezentujemy cię na dworze. Wszyscy będą cię podziwiać. Dżentelmeni zawsze zwracali na mnie uwagę, gdy miałam na sobie suknię w kolorze moich oczu.

- Nie jestem pewna, czy chcę, by mnie podziwiano - zauważyła cicho Fancy.

- Fancy nie chce mieć już męża - wyjaśniła Diana.

- Oczywiście, że nie chce - zgodziła się z wnuczką Jasmine - przynajmniej jeszcze nie teraz. Nadejdzie jednak czas, że pozna właściwego dżentelmena i zmieni zdanie. Dwaj moi mężowie zostali zamordowani, a książęcy kochanek nagle zmarł. Uznałam, że przynoszę pecha mężczyznom, którzy mnie kochają, dlatego dziadek Diany, mój ukochany Jemmie, musiał uganiać się za mną przez dwa lata.

Roześmiała się na wspomnienie dawnych dni.

- Lecz kiedy już mnie dogonił... Ach! Uśmiechnęła się i zamilkła.

- Ach? - powtórzyła pytająco Fancy, niezdolna się powstrzymać.

- Przekonałam się, że się myliłam - odparła Jasmine z uśmiechem. - Pewnego dnia ty też to odkryjesz, lecz teraz nie jesteś jeszcze gotowa. Byłoby dziwne, gdybyś była. Na razie pojedziesz na dwór i będziesz bawiła się tak dobrze, jak młoda kobieta w twoim wieku i o twojej pozycji powinna. Och, spójrz! Ten niebieskozielony jedwab jest po prostu boski!

I tak było przez resztę dnia. Kiedy tkaniny zostały w końcu wybrane i ułożone w trzy zgrabne stosy, w składzie niewiele ubyło. Jasmine się rozejrzała.

- Tu nigdy nie jest pusto - zauważyła. - Nic w tym dziwnego, zważywszy, iż za każdym razem, kiedy nasz statek wraca z Indii czy Chin, przywozi nowe bele, bym mogła uzupełnić kolekcję. Mimo to nadal są tu tkaniny, które przywiozłam dawno temu.

Po kilku dniach z Londynu przybył krawiec z zespołem pomocnic. Pomagać im miały także dwie mieszkające w majątku szwaczki. W młodości całą garderobę szyła Jasmine kobieta imieniem Bonnie, teraz zajmowały się tym jej dwie wnuczki, zatrudniane na stałe przez księcia Lundy. Dziewczęta starannie zmierzono, po czym krojcza skroiła tkaniny, które szwaczki zaczęły spinać i fastrygować. Suknie dopasowano i zaczęło się szycie. Gdy toalety były już niemal gotowe, nastąpiła kolejna przymiarka. Po niej krawiec ostrzegł dziewczęta, że nie wolno im przybrać na wadze nawet uncji.

W końcu stroje były gotowe. Zawisły w składzie, czekając, by je zapakowano. Miejscowe szwaczki zajęły się przygotowaniem jedwabnych i flanelowych halek, koszul o szerokich, baloniastych rękawach, nadgarstkach i dekolcie zdobionym koronkami, delikatnych gorsetów, których dziewczęta właściwie nie potrzebowały. Moda nakazywała jednak je nosić, poza tym pięknie eksponowały piersi. Uszyto je z białego jedwabnego brokatu, ozdobionego różową koronką i takimiż różyczkami. Dla każdej z dziewcząt uszyto kilka par zdobio­nych koronką majtek, zwanych z francuska les calecons. Nie brakło też nocnych koszul, uszytych z jedwabiu i ozdobionych koronką, jak również jedwabnych pończoch. Każda para miała inny deseń i pasujące do niego podwiązki.

Do domu zawitał szewc, by wyposażyć panny w różnego rodzaju obuwie: pantofelki, buty na co dzień i do konnej jazdy. Pantofle do sukni miały wysadzane klejnotami obcasy i kokardki albo emaliowane sprzączki. Niektóre nie miały pięt, a wykonano je z miękkiej skórki albo jedwabiu. Każda z dziewcząt otrzymała też buty do konnej jazdy: wysokie do pół łydki, z obcisłą, wywijaną cholewką. Jasmine opowiedziała wnuczkom, jak to kiedyś w Indiach długość jej stopy mierzono sznurem pereł, a jeśli okazał się zbyt długi, nadmiarem klejnotów obdarowywano służącą.

Pozostawały jeszcze dodatki: perfumowane skórzane rękawiczki, szale z jedwabiu bądź kaszmiru importowane przez kompanię handlową O'Malley - Small, parasolki z falbanką, jedwabne wstążki, wachlarze - malowane oraz ze strusich piór, jedwabne kwiaty do ozdabiania włosów i satynowe sakiewki na drobiazgi. I oczywiście biżuteria.

Jasmine była wobec wnuczek niezwykle szczodra i pożyczyła im swe najwspanialsze klejnoty: naszyjniki, długie sznury kremowych i czarnych pereł, wiszące kolczyki, brosze i wszelkiego rodzaju pierścienie. Doradziła dziewczętom, co powinny wybrać, a potem dopilnowała, by cenne przedmioty umieszczono w szkatułkach z kości słoniowej, wykładanych aksamitem.

Nadeszła jesień, a wraz z nią suche, pogodne dni i rześkie noce. Fancy uświadomiła sobie, iż cieszy ją nowe życie. Kuzynki okazały się cudownymi towarzyszkami i szybko się z nimi zaprzyjaźniła. Teraz wydawało jej się niemożliwe, iż mogła spędzić tyle lat, nie znając ich. Listy, które pisywała do rodziców, utrzymane były w znacznie pogodniejszym tonie. A potem, w połowie listopada, Jasmine oznajmiła rodzinie, że wyruszają za kilka dni na dwór.

- Wuj ma w Whitehallu własny apartament - powiedziała do Fancy - lecz jest tak mały, że ledwie wystarcza w nim miejsca dla niego i Barbary. Ty i kuzynki zamieszkacie ze mną, w Greenwood.

- Tam, gdzie spędziłam pierwszą noc w Londynie? - spytała Fancy.

- Tak - odparła krótko Jasmine.

- Dom należy do ciebie?

- Kiedyś należał. Greenwood było londyńską rezydencją mojej babki. W czasach Republiki dom został skonfiskowany i przekazany człowiekowi znanemu jako sir Simon Bates. Sir Simon nie był jednak żadnym Simonem, tylko szpiegiem króla Karola. Naprawdę nazywał się Gabriel Bainbridge, był księciem Garwood i mężem mojej córki Autumn. I tak Greenwood pozostało w rodzinie, choć teraz dom należy do Autumn, nie do mnie. Pewnego dnia i tak bym jej go podarowała. Zatrzymuję się tam, gdy jestem w Londynie, podobnie moja córka India i jej rodzina. Żadne z nich nie przyjedzie w tym roku na sezon, będziemy więc miały dom wyłącznie dla siebie. Szybko przekonacie się, jakie to wygodne, mieć w Londynie własne lokum. Na dwór przybywa tak wiele osób, że nie sposób pomieścić ich w pałacu. Dom obok Greenwood należy do waszego kuzynostwa, lorda i lady Lynmouth. Sabrina jest najstarszą córką twego wuja, Fancy. W czasach Republiki mieszkała z braćmi w Szkocji, podczas gdy jej ojciec pomagał królowi w walce o tron. Zajmowali się nimi mój syn Patrick i jego żona Flanna.

- Rodzice Diany - wtrąciła szybko Fancy.

- Zgadza się! - przytaknęła Jasmine ze śmiechem. - W końcu rozeznasz się w rodzinnych koneksjach, drogie dziecko, obiecuję.

- A dwór? Jaki właściwie jest? - spytała Fancy.

- Dla tych, którzy mają szczęście być jego częścią, to cały osobny świat - wyjaśniła Jasmine. - Tam ludzie bogaci, wpływowi oraz nie tak bogaci i wpływowi, jakby chcieli, udają się, by obserwować, być obserwowanymi i wspinać się po społecznej drabinie, a także osiągnąć cel, którego pożądają. Rodziny swatają tam dzieci, a życie towarzyskie rozkwita. Prawdę mówiąc, dwór jest miejscem, które nie przypomina żadnego innego na ziemi.

- Brzmi ekscytująco, niebezpiecznie, ale i odrobię nużąco - zauważyła Fancy.

- Mądra dziewczyna! - pochwaliła wnuczkę Jasmine. - Dwór jest wszystkim, co wymieniłaś, ale i czymś więcej. Wybacz, że ci to mówię, ale pomimo okropnych doświadczeń tam, gdzie chodzi o ludzką naturę, jesteś nadal niewinnym dziewczęciem. Na dworze spotkasz różnych ludzi. Niektórzy będą dokładnie tacy, jakimi się wydają, inni przeciwnie. Nie wahaj się przyjść do mnie, wuja lub ciotki, lady Barbary, po radę. Nie życzę sobie, byś została znowu skrzywdzona.

- Tak się nie stanie, babciu - zapewniła ją Fancy. - Wiem, że nie znam się zbyt dobrze na ludziach, lecz ufam jedynie tobie, wujowi i ciotce. Pokochałam kuzynki, ale one wiedzą o ludziach mniej niż ja. Będę ostrożna i obiecuję, że nie zawaham się skorzystać z waszego doświadczenia.

- Ulżyło mi w duszy i na sercu - odparła Jasmine. W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Orszak, towarzyszący damom, miał składać się z trzech bryk bagażowych, dwóch powozów dla rodziny i jednego dla służących. Zabierano także wierzchowce, gdyż młodym damom trudno byłoby wytrzymać przez całą drogę w zamkniętym powozie. Toramalli i Rohana miały zostać w Queen's Malvern, gdyż nie zniosłyby trudów podróży. Na ich miejsce Jasmine przyjęła pewną Francuzkę, która służyła dotąd jej córce Autumn. Orane uznała życie na północy za okropnie nudne i była tak nieszczęśliwa, że Autumn poprosiła matkę, aby zabrała pokojówkę do Londynu. Orane bardzo się ucieszyła. Była też wystarczająco mądra, by okazywać demonstracyjny szacunek dwóm starszym służącym i ustępować im na każdym kroku. Postępowanie takie, szczere czy nie, sprawiło, że doskonale wpasowała się w istniejące układy. Jasmine żegnała się z bliźniaczkami:

- Macie być tu obie, kiedy wrócimy do domu wczesnym latem - zapowiedziała.

- Będziemy - odparła Toramalli. Rohana skinęła głową na znak zgody, powiedziała jednak:

- Potem nie potrwa to jednak zbyt długo, księżniczko. Jesteśmy już bardzo stare i ci, których kochałyśmy, odeszli. Wszyscy, poza tobą.

Jasmine skinęła ze zrozumieniem głową.

- Zaczekajcie do mego powrotu - powiedziała miękko, a potem ucałowała delikatne, pomarszczone policzki sióstr.

- Przesiadujcie przy kominku w wielkiej sali i dbajcie o to, by było wam ciepło w nocy - poleciła. - Zakładajcie do snu flanelowe koszule.

- Koty śpią z nami - zaśmiała się Toramalli.

- Dzięki nim jest nam cieplej. Idź już. Rodzina czeka. Długi orszak powozów, należących do księcia Lundy, opuścił Queen's Malvern w zimny, szary poranek w końcu listopada. Droga do Chiswick - on - Strand zajęła podróżującym blisko tydzień. Liście w parku Greenwood zdążyły tymczasem opaść. Kiedy przybyli, zapadał wczesny grudniowy zmierzch.

- Barbara i ja udamy się od razu do Whitehall - powiedział książę do matki. - Wpadnę jutro i opowiem wam, co dzieje się w stolicy. Dziewczęta powinny odpocząć kilka dni, by jak najlepiej za­prezentować się na dworze.

- Pozdrów ode mnie Jego Wysokość - powiedziała Jasmine.

- On ma do ciebie słabość, mamo - odparł książę z uśmiechem. - Jakiż to urok rzucasz na Stuartów, królewskich czy nie?

- To ty i twój kuzyn rzucacie na wszystkich urok - odparła Jasmine. - A ty z pewnością wiesz, jak pochlebić starej kobiecie. Idź już, Charlie. Zobaczymy się jutro.

Powóz księcia zawrócił na podjeździe i minąwszy szeroką bramę Greenwood, skierował się ku ulubionemu pałacowi króla - Whitehall.

Pałac był kiedyś siedzibą arcybiskupa Yorku, skromnym, dwukondygnacyjnym budynkiem. Wybrany osobiście przez Henryka VIII arcybiskup, Thomas Wolsey, odnowił go, rozbudował i przy­ozdobił. Powstała wspaniała rezydencja i król zapragnął jej dla siebie. Gdy Wolsey odmówił anulowania małżeństwa króla z Katarzyną Aragońską, podarował pałac swemu władcy, aby go udobruchać. Nic to jednak nie dało, i tak popadł bowiem w niełaskę. Król przemianował pałac na Whitehall i bardzo go polubił.

Poszerzył granice posiadłości, rozciągającej się pomiędzy Tamizą a drogą, prowadzącą do Charing Cross i dalej, do Katedry Westminsterskiej. Dokupił okoliczne ziemie, nie mógł jednak zamknąć publicznej drogi, oddzielającej starą część posiadłości od nowej. W wyniku kolejnych zmian Whitehall stał się chaotyczną zbieraniną dziedzińców, apartamentów mieszkalnych, krużganków i komnat. Z zewnątrz prezentował mieszankę stylów architektonicznych, wnętrze przedstawiało się jednak wspaniale, stanowiąc istny labirynt komnat i apartamentów, z czego większość odwiedzana bywała jedynie przez służbę.

Pałac, choć tak niejednolity stylowo, zapewniał jednak komfort i wygody, jakich ktokolwiek, zwłaszcza król, mógłby sobie zażyczyć. Były tu cudowne ogrody i szeroka ścieżka spacerowa wzdłuż rzeki. Sala do gry w piłkę, gdzie damy grywały w lotki przeciwko dżentelmenom. A także arena do walk przeznaczona dla kogutów należących do króla i dworzan. Grywano tu o naprawdę wysokie stawki. Wybudowano też korty tenisowe, gdyż Karol, podobnie jak jego przodkowie, uwielbiał sport. Z dawnych czasów pozostały dla dżentelmenów, którzy nadal lubili się potykać, szranki. Większość dworu nad zmagania w szrankach przedkładała jednak tańce, grę w kości i karty.

Do pałacu prowadziły trzy bramy. Brama Whitehall powstrzymywała gawiedź przed wtargnięciem na królewskie grunty. Bramy: Królewska i Holbeina zapewniały dostęp do parku. Znajdowały się na przeciwległych końcach pałacu. Brama Królewska prowadziła wprost na ulicę. Brama Holbeina znajdowała się tuż obok Sali Bankietowej. Poprzedni władca planował przebudować Whitehall, by nadać mu bardziej jednolity charakter, obecny król nie miał jednak na to pieniędzy. Wnętrze pa­łacu było po prostu wspaniałe i większość osób głównie to zapamiętywała. Szkaradna mieszanka stylów bladła w porównaniu z cudownymi tapiseriami, gzymsami, kamieniarką, pięknymi meblami i wspaniałymi malowidłami autorstwa największych mistrzów - współczesnych i tych z poprzedniej epoki.

Powóz księcia Lundy wjechał na Wielki Dziedziniec. Służący w liberii podbiegli, aby otworzyć drzwi i wyładować bagaże. Dobrze wyszkoleni, rozpoznali królewskiego kuzyna i mu się pokłonili. Majordomus skierował lokajów do apartamentów księcia, witając przybyłego z szacunkiem.

- Mam powiadomić Jego Wysokość o twoim przybyciu, panie? - zapytał.

- Tak - odparł Charlie. Podał ramię żonie i wprowadził ją do pałacu. Skierowali się do przyznanych im apartamentów, lecz kiedy tam dotarli, pod drzwiami czekał już na nich królewski paź.

- Jego Wysokość - powiedział piskliwym głosem, nisko się kłaniając - życzy sobie cię widzieć, książę.

- Kiedy? - zapytał Charlie, uśmiechając się do malca, liczącego sobie nie więcej niż siedem lat.

- Natychmiast, panie. Książę westchnął, podał płaszcz lokajowi i ucałował żonę.

- Nie czekaj na mnie - powiedział, zrezygnowany.

- Nie będę - odparła, uśmiechając się leciutko. Charlie ruszył krętymi korytarzami prowadzącymi do królewskich apartamentów. Wprowadzono go do prywatnej komnaty króla, gdzie czekał Karol Stuart. Uśmiechnął się i machnięciem dłoni odprawił pazia.

- Dziękuję, chłopcze. Wyjdź i zamknij za sobą drzwi. - A kiedy chłopak posłuchał, powiedział: - Witaj z powrotem, Charlie!

- Dlaczego pod drzwiami twoich komnat nie ma prawie nikogo? Ach, ten sławetny ból głowy, prawda?

Król się roześmiał.

- Choć większość nie zdaje sobie z tego sprawy, królowanie to naprawdę ciężka praca. Spodziewają się po mnie, że będę dostępny przez cały czas, i to dla wszystkich. Czasami mam tego serdecznie dość.

Książę skinął głową. Nalał do kielichów wina z karafki stojącej na kredensie i podał jeden królowi.

- Usiądź - rzekł król i dwaj Charlesowie Stuartowie zasiedli razem przy kominku. - Muszę wymawiać się bólem głowy, ilekroć chcę zostać przez jakiś czas sam.

- Wiem - odparł Charlie - powinienem był się tego domyślić, gdy zobaczyłem, że pod drzwiami twoich komnat nie ma nikogo. Dworzanie nie znoszą, gdy ich odsyłasz. Jesteś słońcem i księżycem, wokół którego krążą. Nie lubią, gdy znikasz im z widoku.

- Zjedz ze mną kolację i powiedz, co u ciebie nowego - zaproponował król, pociągając za sznur dzwonka.

- Przywiozłem matkę i jej trzy wnuczki - zaczął Charlie. - Będziemy polować na mężów - dodał z uśmiechem.

- Wspaniała Jasmine jest tutaj? Cudownie! To najbardziej niezwykła starsza dama, jaką miałem przyjemność poznać. A dziewczęta? Twoja córka i bratanica, która mieszka z wami od dawna. Kim jest trzecia panna?

- To najmłodsza córka mojej siostry Fortune, przybyła z kolonii - odparł Charlie i zamilkł, czekając, co powie król. Lecz drzwi komnaty otworzyły się i do środka wszedł paź.

- Tak, Wasza Wysokość?

- Kolacja dla dwóch osób, Georgie - rozkazał król. - I nie życzę sobie, by mi przeszkadzano! Zatrzymaj każdego, kto chciałby tu wejść!

- Tak, Wasza Wysokość! - odparł chłopiec i po raz kolejny zamknął za sobą drzwi.

- Dziewczyna, która zabiła męża? - dokończył król.

- Nie wiem, co się tam wydarzyło, Wasza Wysokość - przyznał książę Lundy.

- Lecz twoja matka wie, jestem tego pewien - zaśmiał się Stuart. - Nie pozwoliłaby osobie o spaczonym charakterze zamieszkać z wami pod jednym dachem - bez względu na to, czy łączyłyby was z nią więzy krwi. Nie powiedziała ci prawdy?

Charlie potrząsnął głową.

- Pytałem - przyznał - lecz powiedziała, że jedynie Fancy może mówić o tym, co ją spotkało.

- Fancy?

- Ma na imię Frances, lecz jako dziecko nie potrafiła tego wymówić. Nazwała się Fancy, i tak już zostało.

- Jak ona wygląda?

- Jest podobna do Diany i Cynary. One wszystkie przypominają z wyglądu babkę mojej matki. Są jednak różnice: Cynara ma niebieskie oczy swej matki, Diana zielone - Lesliech, zaś oczy Fancy są tego samego turkusowego koloru, co u mojej matki.

- Ach! - westchnął król z uznaniem.

- I jeszcze inne drobiazgi. Moja córka i Diana mają nad wargą znamię, które mama nazywa Pieprzykiem Mogołów - u Diany znajduje się ono, jak u mojej matki, po lewej stronie, u Cynary zaś po prawej. Fancy niczego takiego nie odziedziczyła. Poza tym trudno je odróżnić.

- Będą stanowiły wspaniały nabytek dla dworu - powiedział król. - Pamiętam, że kiedy przywiozłeś je w zeszłym roku, wywołały niezłe poruszenie. Nadano im nawet przydomki.

- Dianę nazwano Siren, a Cynarę Sin. Nie podobają mi się skojarzenia, jakie budzą te przydomki - powiedział książę z uśmiechem - dlatego zamierzam dać wszystkim jasno do zrozumienia, że nie będę tolerował płochych zalecanek. Gdybyś i ty, kuzynie, dołączył swój głos do mojego, dziewczęta byłyby bezpieczne przed uwodzicielami i łowcami fortun.

Król skinął na znak zgody.

- W jakim wieku są panny? - zapytał.

- Cynara i Diana mają po piętnaście lat, a Fancy szesnaście. Wczesną wiosną skończy siedemnaście - odparł książę.

- Cudowny wiek! - zawołał król z entuzjazmem.

- Kobiety stają się nudne po dwudziestce, choć jestem w stanie tolerować nawet niektóre dwudziestopięciolatki.

- Jak tam lady Castlemaine? - zapytał Charlie, drocząc się z kuzynem.

- Porywcza i wymagająca jak zawsze - stwierdził król ponuro. - Najgorsze jednak, że wiek sprawił, iż rozwinęła w sobie upodobanie do polityki. Próbuje mi doradzać i kwestionuje słuszność moich decyzji. Nie podoba mi się to, Charlie. Moja namiętność do tej kobiety wygasła. Uczyniłem ją księżną Cleveland i zabezpieczyłem przyszłość naszego dziecka, przyznając mu tytuł i dochody. Mimo to Castlemaine próbuje zachowywać się tak, jakby czas zatrzymał się pięć lat temu. Skończył­bym z nią, ale nie daje się odprawić - przyznał król. - Wstyd mi teraz, że zmusiłem królową, by tolerowała jej obecność na dworze, gdy Catherine i ja się pobraliśmy.

Charlie tego nie skomentował, gdyż w swoim czasie dał kuzynowi jasno do zrozumienia, że wprawianie czarującej portugalskiej księżniczki, którą poślubił, w zażenowanie, nie świadczy ani o rozsądku, ani o dobrych manierach.

- Jest jednak ktoś nowy - powiedział król z błyskiem w oku.

- Trudno byłoby się spodziewać, że Wasza Wysokość będzie żył w celibacie - zauważył Charlie chłodno. - Powiesz mi, kim jest ta dama, kuzynie, czy mam zgadywać?

- Nie byłeś od dawna na dworze, Charlie, nie byłbyś więc w stanie wyobrazić sobie, kto wpadł mi w oko. To aktorka, Nell Gwyn. Nie znałem dotąd milszej dziewczyny!

- Skoro tak, gratuluję zdobyczy, kuzynie - powiedział książę.

- Castlemaine jest wściekła - odparł król ze śmiechem. - Póki nie afiszowałem się z nową kobietą, mogła udawać, że wszystko jest między nami jak dawniej i nadal dzierży me serce w uścisku chciwych dłoni. Teraz to niemożliwe i jej wpływy na dworze słabną. Nazywa Nellie wywloką, a Nellie ją - megierą. Każde ich spotkanie to niezła okazja do zabawy. Lecz Nellie bardzo poważa królową. To naprawdę dobra dziewczyna, Charlie. Na pewno ją polubisz.

- Jeśli Castlemaine jej nie lubi - odparł szczerze Charlie - z pewnością tak właśnie się stanie.

- Ma cudowne, choć pozbawione szacunku poczucie humoru - mówił dalej król. - Nazywa Castlemaine wysoko urodzoną dziewką, a siebie - nisko urodzoną.

Roześmiał się głośno.

Przyniesiono kolację. Lokaje nakryli stół i szybko wyszli. Kuzyni obsługiwali się sami, napełniając talerze ostrygami, krewetkami w białym winie, jagnięcymi klopsikami, kawałkami indyka nadziewanego chlebem, szałwią oraz jabłkami, karczochami, ociekającymi roztopionym masłem, małymi ziemniaczkami, chlebem i serem. Charlie dbał, by kielichy nie pozostawały puste. Za deser posłużyły pieczone jabłka z cynamonem i cukrem, polane gęstym, złocistym kremem. Obaj mężczyźni jedli z apetytem.

- Opowiedz mi jeszcze o Fancy Devers - powiedział król. - Lord i lady Tolliver rozsiewają na jej temat wyjątkowo paskudne plotki.

- Zważywszy, iż żadne z nich nie było obecne na weselu, nie znają też osobiście Randolphów ani Deversów, to, co mówią, nie ma żadnej wartości. Pamiętaj, kuzynie, że siostrzenica nie została o nic obwiniona. Nawet jej oficjalnie nie przesłuchiwano. Cokolwiek się wydarzyło, była to tragedia, którą rodziny wolą zachować dla siebie.

- Dziewczyna jest smutna? - dopytywał się król z uporem.

- Nie tak bardzo jak wówczas, gdy do nas przybyła - odparł Charlie. - Jest bardzo młoda, zdążyła już jednak poznać, co to oszczerstwo. Twierdzi, że nie wyjdzie więcej za mąż, lecz oczywiście zmieni zdanie, gdy spotka dżentelmena, który naprawdę ją pokocha. Jej zmarły mąż miał u dam wielkie powodzenie. Nazywano go „najprzystojniejszym mężczyzną w koloniach”. Zastanawia mnie, jak to się stało, że szwagier dopuścił do tego małżeństwa. Zapewne, jak inni ojcowie córek, bardzo kochał Fancy i pragnął, by była szczęśliwa.

- Nie sądziłem, iż nadejdzie kiedyś czas, że pojawisz się na dworze, by opiekować się trójką dziewcząt - zauważył król. - Pamiętam, jak zalecałeś się do Bess.

- To było dawno temu - powiedział Charlie i na chwilę posmutniał. - Barbara i ja obchodzimy urodziny tego samego dnia - dodał zaraz - to w ten sposób się zaprzyjaźniliśmy. Teraz jesteśmy już oboje po pięćdziesiątce. Wasza Wysokość musi mieć dobrą pamięć, skoro potrafi przywołać czasy, gdy zabiegałem o rękę Bess.

Król się roześmiał.

- Podaj mi półmisek z jabłkami - polecił, a potem nałożył sobie dwa jabłka, polewając je obficie kremem.

- Proste rzeczy smakują najlepiej - zauważył Charlie, częstując się owocami.

- Twoje dziewczęta mieszkają tutaj, w pałacu? - zapytał król, racząc się deserem.

- Nie, zamieszkały w Greenwood, z mamą. Autumn i Gabriel nie przyjeżdżają do Londynu, zatem, choć Greenwood należy do nich, korzysta z niego cała rodzina.

- Co u Autumn? - zapytał król.

- Bardzo ziemiańska i macierzyńska - zaśmiał się Charlie. - Dała Gabrielowi już piątkę maluchów. Jej najstarsza córka z pierwszego związku z francuskim markizem, mademoiselle d'Oleron, przebywa we własnym majątku w Chermont. Jest podobna do ojca. Woli Francję od Anglii. Co do Margot, córki króla Ludwika, nadal mieszka z Autumn, lecz Ludwik zażyczył sobie, by w lecie, gdy skończy dwanaście lat, wróciła do niego na dwór. Ona także jest bardziej Francuzką niż Angielką. Już teraz spędza co roku sześć miesięcy w Chermont, u siostry. Rozstanie z nimi nie będzie dla Autumn łatwe, lecz Maddy ma już czternaście lat i wkrótce będzie musiała znaleźć sobie męża. Krążą słuchy, iż może nim zostać dziedzic Archambault. Jeśli tak się stanie, ich majątki zostaną połączone - wyjaśnił Charlie.

Król skinął ze zrozumieniem głową. Właśnie w ten sposób bogaci pozostawali bogatymi, zyskując coraz więcej wpływów.

- Autumn była rozkoszną kochanką, choć trwało to krótko. Co za maniery! Jaki styl! Znała swoje miejsce, wiedziała też, kiedy dyskretnie się wycofać. Zawsze ją za to podziwiałem.

- Zdajesz sobie sprawę, kuzynie, że rozmyślnie cię uwiodła? - zapytał Charlie. Wszystko wydarzyło się dawno temu, mimo to nadal czuł się zażenowany z powodu sytuacji, jaką stworzyła jego piękna siostra.

- Ach, kuzynie - powiedział król ze śmiechem - do dziś nie jestem pewien, kto tu kogo uwodził.

- Pragnęła domu i tytułu - powiedział Charlie.

- Nie doszedłem nigdy do siebie po tym, jak otwarcie wyjawiła mi swe zamiary.

- Wynagrodziłem ją tak, jak sobie tego życzyła - roześmiał się król.

- A gdyby Gabriel nie poprosił o jej rękę?

- Ale poprosił. I tak dotrzymałbym słowa, Charlie. Mam słabość do pięknych dam, jak wszyscy zapewne o tym wiedzą.

- Zaś damy z mojej rodziny nieodmiennie królewskich Stuartów fascynują - zauważył Charlie, uśmiechając się szelmowsko.

- Rzeczywiście - przyznał król. Nagle dało się słyszeć zamieszanie. Drzwi otwarły się szeroko i zobaczyli pazia, próbującego zatrzymać księżnę Cleveland.

- Do diaska, Georgie - powiedział król przeciągle - co się dzieje?

- Słyszałam, że jesteś niezdrów - powiedziała Barbara Villiers, lady Castlemaine, odpychając pazia. - Nie wyglądasz mi na chorego.

Charlie wstał i ukłonił się księżnej.

- Słyszałem, że odeszłaś z dworu, Barbaro - powiedział - i pomyślałem, że to cudownie, iż wykazałaś się wreszcie mądrością i rozsądkiem. W twoim wieku najwyższy już na to czas.

- Nie będę rozmawiała o wieku, książę - odpaliła lady Castlemaine złośliwie. - Zwłaszcza że ciebie też trudno nazwać młodzieniaszkiem.

- Nie posyłałem po ciebie, Barbaro - powiedział król.

- Co takiego?! - wrzasnęła. - Czy jestem sługą, by po mnie posyłać? Pamiętam dni, kiedy...

- Te dni dawno minęły, moja droga - Charlie ruszył, jak zawsze, kuzynowi z odsieczą. Wstał i zaoferował księżnej ramię. - Mogę dokądś cię odprowadzić, madame?

- Ty bękarcie! - wysyczała.

- Cóż, madame, wszyscy wiedzą, że jestem bękartem. To żaden sekret. Stwierdziłaś jedynie fakt - odparł Charlie, otwarcie sobie z niej kpiąc. Nie lubił tej agresywnej kobiety i cieszył się z tego, że namiętność króla wobec niej wygasła.

Nagle w progu stanęło najśliczniejsze stworzenie, jakie książę Lundy kiedykolwiek widział. Dziewczyna miała twarzyczkę w kształcie serca, pełne wargi i dołki w policzkach. Kasztanowe loki nosiła krótko przycięte. Przejrzyste piwne oczy, zawadiacka mina i przyjemne zaokrąglone, choć smukłe kształty dopełniały obrazu.

- Zabawiamy się dziś we trójkę, kochanie? - spytała niewinnie, spoglądając na króla szeroko otwartymi oczami.

Ubrana była jedynie w przejrzystą koszulę nocną z czarnego jedwabiu, zdobioną obficie koronką.

Młodziutki paź stał bezradny, przyglądając się awanturze z otwartą buzią. A potem księżna Castlemaine bluznęła potokiem inwektyw, tak barwnych i pomysłowych, że zaskoczyła nawet Charlie­go. Zaskoczenie nie trwało jednak długo. Charlie otrząsnął się, chwycił szalejącą kobietę za ramię i wywlókł z komnaty, a potem z królewskich apartamentów.

- Zamilcz, madame! - krzyknął, zniecierpliwiony.

- Jak śmiesz! - wrzasnęła lady Castlemaine i wymierzyła mu siarczysty policzek.

Książę oddał cios, co wielce zaskoczyło księżnę. A potem powiedział do gwardzisty:

- Jego Wysokość życzy sobie, by tę kobietę natychmiast wyprowadzono. Nie wolno jej wrócić tego wieczoru do pałacu.

Odwrócił się i ruszył z powrotem do króla.

- Pożałujesz tego, mój panie! - wrzasnęła księżna w ślad za nim.

Niezupełnie królewski Stuart odwrócił się i spojrzał na nią płonącymi gniewem oczami.

- Nie, madame, to ty pożałujesz, że urządziłaś dziś tę scenę. Nie masz wstydu? Twój czas minął. Wycofaj się z godnością, nim staniesz się pośmiewiskiem. Nie ma nic bardziej żałosnego niż odprawiona konkubina. Gdzie twoja duma? A może już dawno ją straciłaś? Jakoś trudno mi w to uwierzyć, może więc jesteś po prostu, jak utrzymuje wiele osób, głupia.

Lady Castlemaine zbladła, a potem gwałtownie poczerwieniała. Jej usta poruszyły się, nie dobył się z nich jednak żaden dźwięk. Uniosła pięść, lecz zaraz ją opuściła. W końcu odwróciła się i wypadła z komnaty, a za nią jeden ze zbrojnych króla, zdecydowany dopilnować, by opuściła pałac.

Charlie potarł twarz. Dziwka ma mocny cios, pomyślał. A potem się uśmiechnął. Kochał wiejskie życie w Queen's Malvern, jednak, na Boga!, dobrze było znaleźć się znów na dworze!

ROZDZIAŁ 3

Król rozsiadł się wygodnie na rzeźbionym, wyściełanym tronie, spoglądając na salę audiencyjną i napływających gości. Miał na sobie kubrak i spodnie z fioletowego aksamitu oraz haftowane złotem, kre­mowe pończochy, podtrzymywane podwiązkami ozdobionymi rozetkami ze złotogłowiu z diamentowym sercem. Podobne rozetki zdobiły jego buty. Obok siedziała królowa, Katarzyna z Braganzy, portugalska dama o zgodnym usposobieniu, choć niewystarczająco, zdaniem Karola, urodziwa. Była jednak miłą towarzyszką. Gdybyż tylko mogła dać mu dziedzica! Wina musiała leżeć po jej stronie, gdyż król spłodził mnóstwo bękartów, których matkami były zarówno kobiety z arystokracji, jak i z pospólstwa.

Raz czy dwa pojawiła się nadzieja, lecz, jak się okazało, płonna. Królowa była bezpłodna. Mógł rozwieść się z nią i ponownie ożenić. Cała Europa wiedziała, że ma powód, lecz Katarzyna odpowiadała Karolowi z racji swej łagodności oraz miłego usposobienia. Inna żona mogłaby nie być tak tolerancyjna. Poza tym miał dziedzica w osobie brata Jamesa, księcia Yorku, który zdążył już spłodzić dwóch ślubnych synów.

W tym momencie uwagę króla przyciągnął nagły błysk turkusu. Do sali wchodził Charlie z rodziną. Prowadził pod rękę dwie kobiety: swą elegancką matkę, owdowiałą księżnę Glenkirk, i równie uroczą żonę, Barbarę. Za nimi podążała trójka dziewcząt. Jedna z nich miała na sobie strój w uderzająco jaskrawym kolorze. W odzianej w szkarłat pannie rozpoznał córkę Charliego, w dziewczęciu odzianym w przymglony róż jego bratanicę. Zatem młoda kobieta w turkusie i srebrnych koronkach musiała być nie kim innym, jak osławioną panią Frances Devers.

- Widzę księcia Lundy - powiedziała cicho królowa. - Poznaję towarzyszące mu osoby, poza jedną. Wiesz, kim jest dama w niebieskiej sukni, mój drogi?

- To ta siostrzenica z kolonii, pani Devers - wyjaśnił król równie cicho. Co za piękność, pomyślał. Bardzo przypomina kuzynki, a zarazem jest od nich inna.

- Morderczyni? - królowa była zaszokowana. - Książę przecenia twoją wspaniałomyślność, panie.

- Nie, moja droga. Rozmawiałem już z Charliem na temat pani Devers. Chociaż szczegóły tragedii, jaka dotknęła młodą damę, pozostają nieznane, nigdy jej o nic nie oskarżano. Możesz być pewna, iż księżna Jasmine nie przyjęłaby dziewczyny pod swój dach, gdyby doszukała się w jej charakterze najmniejszej skazy. Zauważyłaś, jak jest podobna do kuzynek? Razem przedstawiają nader czarujący obrazek, czyż nie?

- Lecz lady To Hiver mówiła... - zaczęła królowa, zamilkła jednak od razu, gdy król uniósł dłoń, by ją uciszyć.

- Charlie zapewnił mnie, że Tolliverowie nie byli obecni podczas wesela, nie znają też osobiście nikogo z rodziny. Powtarzają jedynie plotki, jakie usłyszeli, odwiedzając córkę w Williamsburgu. Po­słałem już kogoś, by z nimi porozmawiał, i dałem im wybór: powstrzymają swe oszczercze języki albo opuszczą dwór. Powinienem sam ich odesłać, lecz to by nasiliło plotki.

Poklepał dłoń żony.

- Oczywiście, wyrobisz sobie własne zdanie, moja droga, gdy poznasz panią Devers. Mam nadzieję, że podzielisz się ze mną przemyśleniami na ten temat. Wiesz, jak bardzo cenię sobie twoją opinię w tego rodzaju kwestiach.

Królowa pokraśniała z dumy i przez chwilę wyglądała naprawdę ślicznie.

- Z oddali nie wydaje się szczególnie niebezpieczna - przyznała cicho.

Król się roześmiał.

- Rzeczywiście - powiedział, dodając w duchu: ma za to usta stworzone do całowania. Ciekawe, czy jestem z nią spokrewniony, zastanawiał się, mrużąc ciemne oczy. Nie. Matka dziewczyny po­chodziła z Lindleyów, zaś jej ojcem był pomniejszy irlandzki lord. Fancy była jednak siostrzenicą jego kuzyna. Ale wdową i nie dziewicą. Jej uroda wywarła na nim wrażenie, był już jednak w wieku, gdy od kochanki oczekuje się czegoś więcej.

- Zmierzają ku nam, panie - zauważyła królowa, wytrącając męża z zamyślenia.

Niezupełnie królewski Stuart dostrzegł w oczach króla dobrze mu znany wyraz zastanowienia. Nie mógł odnosić się do jego córki ani do słodkiej Diany. Do diaska, zaklął w duchu. Zaraz odsunął jednak podejrzenia. Oczywiście, król jest ciekawy, zważywszy, że Fancy przybyła do Anglii w atmosferze skandalu. Karol ma przecież nową, piękną faworytę. Zaspokoi ciekawość i na tym się skończy. Jako że stali już u stóp tronu, książę ukłonił się nisko, mówiąc:

- Panie. Ujął drobną dłoń królowej w swoją i ucałował.

- Pani. Król wstał, uśmiechając się serdecznie.

- Kuzynie! - wykrzyknął, jakby nie widział Charliego od miesięcy. - Witamy z powrotem na dworze.

Wyglądał tego wieczoru bardzo elegancko. Guziki długiego kaftana zrobione były z diamentów oprawnych w złoto. Koronka przy szyi, a także przy nadgarstkach, też była złota. Ciemne, bujne kędziory opadały mu na ramiona. Nawet gdy zszedł z podwyższenia, nadal był bardzo wysoki. Ujął dłoń Jasmine i ucałował.

- Ach, madame - powiedział, zniżając głos i obdarzając księżnę pełnym żaru spojrzeniem. - Gdybym był dziesięć lat starszy...

Jasmine roześmiała się serdecznie.

- A ja sześćdziesiąt lat młodsza, Wasza Wysokość - powiedziała - mimo to nadal potrafisz oczarować moje stare serce, gdyż zawsze miałam słabość do królewskich Stuartów, czego dowodem jest mój książęcy syn.

Teraz to król się roześmiał.

- Wiek nie odebrał ci bystrości ani dowcipu, madame - rzekł z podziwem. - A oto i moja ulubiona Barbara - powiedział, całując z uśmiechem dłoń żony kuzyna.

- Z pewnością to miano należy się innej damie, Wasza Wysokość - zaprotestowała pośpiesznie księżna.

- Już nie - odparł król na tyle cicho, by usłyszeli go jedynie stojący najbliżej. - Ciemna zieleń podkreśla twoją urodę - dodał, a potem zwrócił się do Cynary: - Witam z powrotem na dworze, śliczna kuzyneczko. I ciebie także, słodka Siren. Widzę tu jednak damę, której nie zdążyłem jeszcze poznać.

Zwrócił spojrzenie ciemnych oczu na Fancy.

- Moja siostrzenica, pani Frances Devers, świeżo przybyła z kolonii, sir - powiedział Charlie. - Dla tych, którzy znają ją i kochają: Fancy. Nie wiem, czy Wasza Wysokość miał okazję poznać moją siostrę Fortune. Fancy to jej najmłodsze dziecko.

Król ujął obiema dłońmi dłoń Fancy.

- Droga Fancy - zaczął. - Mogę powitać cię w Anglii? Ucałował delikatnie dłoń dziewczyny, lecz jej nie puścił.

- Chodź, moja droga, przedstawię cię królowej. Na chwilę Fancy zabrakło powietrza. Cynara mówiła, że król potrafi być czarujący, i miała rację. Przypomniawszy sobie o zasadach dobrego wychowania, dygnęła i rzekła bez tchu:

- Wasza Wysokość jest bardzo uprzejmy, dziękuję.

Kiedy zaprowadził ją przed oblicze królowej i przedstawił, dygnęła znowu i powiedziała:

- Jestem zaszczycona, Wasza Wysokość. Nie marzyłam nawet, że poznam kiedyś moją królową.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

Biedne dziecko, pomyślała królowa, oddalone od wszystkiego, co kocha jeszcze bardziej niż ja. Wyciągnęła do Fancy upierścienioną dłoń, a gdy ta ją ucałowała, rzekła:

- Z radością witam cię w Anglii i na naszym dworze, pani Devers. - A potem dodała śmiało:

- Mam nadzieję, iż towarzystwo rodziny i dworskie rozrywki przepędzą smutek ostatnich miesięcy. Będziesz mile widziana w moich komnatach, pani Devers.

Fancy nie była do końca pewna, o co chodzi z tymi komnatami, zrozumiała jednak, że udało jej się zyskać aprobatę królowej.

- Dziękuję, Wasza Wysokość - powiedziała. - Twoja uprzejmość, pani, to więcej, niż mogę znieść.

W jej oczach zabłysły łzy.

- Ja także cię polubiłem - wymamrotał z cicha król, całując ponownie jej dłoń.

Po drugiej stronie komnaty Barbara Villiers, lady Castlemaine, przyglądała się temu z kwaśną miną.

- Już planuje, jakby ją uwieść - wysyczała do towarzyszącego jej dżentelmena.

- Droga kuzynko - odparł książę Buckingham - nie spodziewałaś się chyba, że zatrzymasz go przy sobie na zawsze. I tak obdarzał cię łaskami dłużej niż którąkolwiek z twoich poprzedniczek. Zdobyłaś dla swoich dzieci bogactwo i pozycję. Czego chcesz więcej? Nie zostaniesz królową, Barbaro, nigdy. Chyba zdajesz już sobie z tego sprawę.

- Ostatnio zadaje się z byle kim - wymamrotała Barbara. - Najpierw ta wywloką aktorka, a teraz paniusia z kolonii o cielęcym spojrzeniu.

George Villiers, książę Buckingham, roześmiał się serdecznie.

- Nell Gwyn potrafi być zabawna, Barbaro, co zaś się tyczy siostrzenicy Charliego, dopiero przybyła na dwór, i to w atmosferze skandalu. Król jest po prostu ciekawy, nic więcej. A nawet gdyby było w tym coś więcej, to już nie twoja sprawa, kuzynko.

Musisz pogodzić się z faktami, moja droga. Król z tobą skończył.

- Szuka towarzystwa młodszych kobiet, aby się upewnić, że sam jest jeszcze młody - zauważyła lady Castlemaine. - A ja mam dwadzieścia sześć lat.

- To prawda, nie jesteś już w rozkwicie młodości, Barbaro, lecz nadal bardzo ponętna z ciebie niewiasta. Mogłabyś znaleźć bogatego męża, gdybyś tylko zechciała.

- Nie potrzebuję męża - prychnęła. - Po co mi, u licha, mąż? Miałam królewskiego kochanka i w porównaniu z nim każdy mężczyzna wypada nader blado. Tylko by mi przeszkadzał. Jak mogła­bym zostać czyjąś żoną, skoro byłam królewską metresą? Bękart zepsuł mi całą przyjemność i nienawidzę go za to!

- Nie musisz być niczyją żoną, Barbaro. Sama kieruj swoim życiem. Bierz sobie kochanków. Jeśli będzie ich wielu, żaden nie powie, iż należysz tylko do niego i że dostały mu się resztki po królu.

- Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób! - wykrzyknęła na tyle głośno, że stojące w pobliżu osoby odwróciły się, by na nich spojrzeć.

- Ciszej, słodka kuzynko - uspokajał ją. - Nie życzysz sobie chyba, aby zaczęto o tobie plotkować. Nie teraz, prawda? Niech Bóg broni, by ktoś miał się nad tobą litować, Barbaro.

- Potrafisz być taki okrutny, George - odparła, ściszając głos i powiodła spojrzeniem ku miejscu, gdzie stał król, odprowadzając wzrokiem kuzyna i towarzyszące mu kobiety.

- Do licha, George! Spójrz, jaką biżuterię ma na sobie ta mała z kolonii. Jestem pewna, że to klejnoty jej babki. Stara księżna posiada fantastyczną kolekcję. Pamiętam, że widziałam ją raz, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Nosiła rubiny wielkości jajka drozda. Ciekawe, kto odziedziczy jej bogactwo.

- W tej rodzinie dbają o to, aby bogactwo pozostawało wśród swoich - powiedział książę Buckingham.

- Młodzieńcy, którym uda się poślubić te dziewczęta, będą szczęściarzami - zauważyła lady Castlemaine bystro, przyglądając się, jak interesujące ją osoby oddalają się od króla.

- Widziałaś, jak na ciebie patrzył? - wyszeptała Cynara do Fancy. - Kiedy dygnęłaś, zatopił spojrzenie w twoim dekolcie tak głęboko, że pomyślałam, iż nie zdoła podnieść wzroku.

- Przyznaję, poczułam na skórze żar jego spojrzenia - odparła Fancy. - Nie jest szczególnie przystojny, ale na pewno fascynujący. Jego spojrzenie hipnotyzuje, chociaż wyczuwam w nim też łagodność - zauważyła.

- Powiadają, że jest dobry dla swoich kobiet.

- I że cudowny z niego kochanek - droczyła się z nią Fancy - choć jest dla mnie tajemnicą, skąd szanująca się młoda dziewica może o tym wiedzieć.

Pociągnęła żartobliwie za jeden z czarnych loków Cynary.

- W plotce zawsze znajdzie się ziarno prawdy, a ja uwielbiam plotki - odparła Cynara z uśmiechem. - Poza tym król ma kilkoro bękartów, synów i córek. Uznał je wszystkie i wyposażył. Kobiety, które kochał, nadal go uwielbiają, może z wyjątkiem lady Castlemaine, która straciła pozycję królewskiej faworyty na rzecz aktorki.

- Boże! - roześmiała się Fancy. - Skąd o tym wiesz?

- Słucham - odparła Cynara ze śmiechem, a potem westchnęła. - Do licha! Dianę otacza cały wianuszek mężczyzn. Teraz wiesz już, dlaczego nazywają ją Siren. Wyglądamy niemal tak samo, a oni lgną do niej jak pszczoły do miodu. Nie rozumiem tego, Fancy. Co Diana ma takiego, czego nam brakuje?

- Cóż, ty znana jesteś z ostrego języka i wyniosłego charakteru, mnie zaś otacza skandal. Ludzie nie wiedzą, jak mnie traktować. Nasza kuzynka z kolei uważana jest za osóbkę o słodkim usposobieniu i ujmującym charakterze.

- Ale ja jestem Stuartówną!

- Co czyni cię jeszcze mniej dostępną.

- Po co mi zatem piękne suknie i klejnoty babci, skoro nikt nie zwraca na mnie uwagi?

- Zaczną zwracać, i to niedługo. Jesteśmy piękne i bogate, a, jak mi mówiono, są to zalety, których mężczyźni poszukują u kandydatek na żony. Bądź ostrożna, Cynaro - dodała niespodziewanie gorzkim tonem - i nie wierz w to, co mówią mężczyźni, inaczej skończysz jak ja i będziesz cierpiała.

Po raz drugi tego wieczoru jej oczy napełniły się łzami. Otarła je niecierpliwie dłonią.

Cynara dostrzegła łzy w oczach kuzynki, ale nic na ten temat nie powiedziała.

- Chodź - zaproponowała. - Siren nie może anektować dla siebie wszystkich panów. Poza tym, i tak nie wiedziałaby, co z nimi zrobić. Pozwólmy, by podzieliła się z nami bogactwem zalotników.

- Doskonale - odparła Fancy ze śmiechem i razem dołączyły do kuzynki. Przyjęcie trwało do północy. Plotkowano, trochę tańczono i grano w karty. Sezon dopiero się zaczynał. Kuzynki ustaliły, że kiedy zabawa się skończy, spotkają się na Wielkim Dziedzińcu, gdzie czekać będzie na nie powóz. I rzeczywiście, o północy pożegnały się z Charliem i jego żoną i ruszyły na umówione miejsce.

Nim tam dotarły, z cienia wynurzył się dżentelmen. Podszedł do Fancy, ukłonił się nisko i powiedział:

- Jestem William Chiffinch, pani Devers. Król zaprasza cię na kolację.

Nim Fancy zdążyła się odezwać, przemówiła Cynara:

- Och, niestety! Będziesz musiał powiedzieć Jego Wysokości, panie, że to dziś niemożliwe, gdyż zaraz mamy spotkać się z babką, księżną wdową Glenkirk.

- Jednakże - wtrąciła Fancy - będę zaszczycona, jeśli Jego Wysokość zechce ponowić zaproszenie. Wtedy z radością je przyjmę.

Dygnęła przed panem Chiffinchem.

- Oczywiście, madame. Zaufany sługa króla ukłonił się młodym damom i znikł w korytarzu równie nagle i tajemniczo, jak się pojawił.

- Król zaprosił cię na kolację, a ty odmówiłaś? - spytała Diana, zaskoczona śmiałością kuzynek.

- Głuptasie - zaśmiała się Cynara. - Kiedy król zaprasza damę na kolację, oznacza to, że to ona ma być ostatnim daniem. Zobaczył dziś Fancy po raz pierwszy. Odmówiła przyjęcia zaproszenia, co tylko zaostrzy mu apetyt. Wiele młodych dam zniszczyło sobie karierę, przyjmując od razu zaproszenie. Król znudził się nimi po jednym razie i więcej nie zaprosił.

- Jestem zdumiona, że w ogóle próbował - zauważyła Fancy.

- Jesteś piękna i jesteś wdową - odparła Cynara.

- Król nie będzie próbował uwieść Diany ani mnie, jesteśmy bowiem dziewicami.

- Sądząc po tym, jak doradzasz kuzynce, zaczynam się zastanawiać, czy to aby prawda - zauważyła Diana. - Skąd wiesz tyle o mężczyznach?

Cynara potrząsnęła głową.

- Nie wiem, czy jestem szczególnie bystra, Siren, lecz kiedy chodzi o mężczyzn, przydaje się po prostu zdrowy rozsądek. Gdy możesz zdobyć coś bez wysiłku, przestajesz tego pożądać. Mężczyźni zaś, jak zdążyłam zauważyć, są w głębi serca chłopcami. Pragną ekscytacji, jaką zapewnia polowanie. A jeśli od razu zdobywają to, czego pragną, gdzie tu miejsce na ekscytację? Zdziwiłaś mnie jednak, zapewniając pana Chiffincha, że przyjmiesz kolejne zaproszenie, jeśli król zechce je wystosować - dodała, zwracając się do Fancy. - Mówiłaś poważnie?

- Tak - odparła Fancy spokojnie.

- Sądziłam, że skończyłaś z mężczyznami - zauważyła Cynara.

- Powiedziałam, że nie chcę wychodzić znów za mąż - odparła Fancy. - Chyba wolę zostać królewską kochanką niż żoną jakiegoś mężczyzny. Kochanka zachowuje swobodę, przynajmniej póki jest wierna. A skoro tak, wolę, by moim kochankiem był król niż zwyczajny mężczyzna. Wydaje się całkiem miły.

- Lady Castlemaine zapewne by się z tobą nie zgodziła - odparła Cynara ze śmiechem. - Król z nią skończył, co wcale się jej nie spodobało.

- Nie wiem wszystkiego - powiedziała Fancy - słyszałam jednak, że bardzo się wzbogaciła i zapewniła przyszłość dzieciom. Gdyby miała choć trochę rozsądku, wycofałaby się z godnością, zachowując przyjaźń króla, zamiast robić sobie z niego wroga.

- Ale, Fancy - wtrąciła Diana, zaniepokojona - czy nie jesteśmy lepsze niż lady Castlemaine? Nie wolałabyś zostać żoną, miast być kochanką, której pozycja zawsze jest niepewna?

- Żona i kochanka zajmują tę samą pozycję. Na plecach - zaśmiała się Cynara.

- Cyn! - Diana spłonęła rumieńcem.

- Nie denerwuj się, miła kuzynko - zauważyła Fancy. - Nie ma gwarancji, że król zaprosi mnie ponownie.

Podeszły do powozu, gdzie czekała już Jasmine. Lokaj w liberii pomógł im wsiąść i zamknął drzwi. Powóz wytoczył się z dziedzińca, minął bramę Whitehall i ruszył ulicą.

- Król zaprosił Fancy na kolację! - wypaliła Cynara natychmiast.

- Doprawdy? - spytała Jasmine, myśląc jednocześnie: Chyba się starzeję, skoro nie spostrzegłam, na co się zanosi. - A ty, oczywiście, odmówiłaś.

- Tym razem - odparła Fancy.

- Sądziłam, że zechcesz pewnego dnia wyjść za mąż - powiedziała Jasmine. - A królewska faworyta nie ma przed sobą zbyt wielu możliwości.

- Wolę to, niż zostać czyjąś żoną - odparła Fancy. - Król wydal mi się pociągający, a powiadają, że jest dobry dla dam, które potrafią go zadowolić.

- Tak, to prawda - przyznała Jasmine - a jeśli dasz mu dziecko, na pewno je uzna. Stuartowie zawsze wywiązywali się z ojcowskich obowiązków, jak świadczy o tym mój przykład. Wasz wuj przekomarzał się ze mną na ten temat, miał jednak rację, mówiąc, że Stuartowie mają do kobiet z naszej rodziny wyraźną słabość. Ja byłam kiedyś kochanką księcia Henryka, a wasza ciotka Autumn, moja najmłodsza córka, romansowała przez krótki czas z obecnym królem. W ogóle nie jesteś do niej podobna, Fancy, zatem nie chodzi tu o wygląd. Cóż, zaczekajmy. Przekonamy się, czy odmowa zaostrzyła apetyt króla, czy osłabiła. - Spojrzała na pozostałe wnuczki. - Nie wspominajcie o tym nikomu - poleciła. - Diano, wiem, że mogę na tobie polegać. Ty zaś, Cynaro, moja mała plotkarko, nie waż się rozpuścić języka, inaczej wyrządzisz nie tylko kuzynce, lecz całej rodzinie wielką szkodę. Zrozumiałaś, moja droga?

- Tak, babciu - przyrzekła Cynara. - Nie wspomnę o tym nikomu. Zwłaszcza tacie i mamie.

Jasmine spojrzała na wnuczkę.

- Zatem rozumiesz - zauważyła, zadowolona, a potem oparła się wygodnie i przymknęła oczy. - Jestem stanowczo za stara, by spędzać wieczory z trójką młodych dziewcząt - powiedziała. - Zostałyście jak należy przedstawione. Od tej pory nie zawsze będę z wami przychodziła. Macie Charliego i Barbarę, by się wami opiekowali. Być może pojawię się na kilku balach maskowych. Za króla Jakuba maskarady bywały doprawdy wspaniałe i brałam udział w niejednej. Zamknęła oczy i przez resztę drogi już się nie odezwała.

- Dlaczego babcia nie chce, by wujek Charlie i ciotka Barbara dowiedzieli się, iż król próbuje uwieść Fancy? - spytała Diana, kiedy zasiadły w pokoju Fancy, zrzuciwszy niewygodne pantofelki.

- Ponieważ tatuś poszedłby wtedy do króla i powołując się na rodzinne zobowiązania, spróbował odwieść go od tego pomysłu. Król nie zbliżyłby się więcej do Fancy, w duchu byłby jednak na papę zły za to, że się wtrącił. Jeśli król zaprosi naszą kuzynkę ponownie, a Fancy uda się go zadowolić, jej przyszłość w Anglii będzie zabezpieczona. Diana westchnęła.

- Cieszę się, że król nie wybrał mnie - powiedziała. - Wszyscy ci narzucający się młodzieńcy tylko wprawiają mnie w pomieszanie. Gdyby król zaczął robić mi awanse, nie wiedziałabym, jak postąpić.

Cynara się roześmiała.

- W dniu, kiedy rodzice zostawili ją tutaj, by babka zrobiła ze szkockiej dzikuski cywilizowaną pannę, powiedziała, że nie może się doczekać, by poznać króla - wyjaśniła kuzynce.

- Cóż, więc go poznałam - odparła Diana. - Nie chciałabym być jednak jego kochanką. Chcę mieć męża. Nie wiem tylko, na którym z zalotników się skupić.

- Dopiero przybyłyśmy na dwór - zauważyła Cynara. - Mamy mnóstwo czasu, by się zdecydować. Teraz naszym obowiązkiem jest się bawić.

- Kiedy udamy się tam znowu? - spytała Fancy.

- Cóż, pewnie jutro, gdy tylko wypoczniemy - odparła Cynara. - Dotrzemy akurat na czas, by towarzyszyć królowi podczas popołudniowej przechadzki brzegiem Tamizy. Czy twoja Bess mogłaby wyłożyć nam jutro wieczorowe suknie, Fancy? Przebrałybyśmy się w apartamencie taty. Wiem, że on i mama nie mieliby nic przeciwko temu. To wielka wygoda, że mają w pałacu własne pokoje.

- Przywiozę suknie i zostanę, by pomóc panienkom się przebrać - przyrzekła Bess. - Lecz teraz powinnyście wrócić do pokoi i trochę odpocząć. Nie możecie mieć podkrążonych oczu, jeśli chcecie, aby uznano was za najpiękniejsze młode damy na dworze.

- Jesteś taka rozsądna! - zauważyła Cynara. - Babcia powinna była przydzielić cię mnie, nie Fancy.

- Nie zrobiła tego, panienko, gdyż nie zniosłabym twoich wielkopańskich fochów - odparła Bess śmiało. - Hester lepiej sobie z tym radzi.

Fancy i Diana parsknęły śmiechem, jednak Cynara wydawała się dotknięta.

- Zapewne masz rację, lecz to z twej strony zbytnia śmiałość - zauważyła gniewnie, po czym wypadła z pokoju.

Diana ucałowała kuzynkę na dobranoc i podążyła za Cynarą. W jej oczach połyskiwały iskierki rozbawienia.

Gdy wyszły, Bess weszła za panią do sypialni, mówiąc:

- Byłaś najpiękniejszą damą na dworze, pani? Zaczęła rozsznurowywać stanik turkusowej sukni.

- Król zaprosił mnie na kolację - powiedziała cicho Fancy - ale to musi pozostać między nami, Bess. Nie wolno ci plotkować o tym, czego się ode mnie dowiesz.

- Przyrzekam, że będę milczała.

- Przypuszczam, że czułabym się niezręcznie, zwierzając się kuzynkom, iż otrzymałam kolejne zaproszenie i je przyjęłam, a to właśnie zamierzam. Dla Diany to i tak szok.

- Lady Cynara zaś jest, jak zwykle, przekonana o swojej ważności i udziela rad, opierając się na doświadczeniu - zauważyła Bess z uśmiechem.

- Właśnie! - odparła Fancy. - Och, Bess, wiedziałam, że zrozumiesz! Nie jestem damą, jak moje kuzynki. Nie zostałam tak wychowana. Ty i ja mamy ze sobą więcej wspólnego, chociaż jesteśmy panią i służącą. Kocham moje kuzynki, lecz ich nie przypominam. Ty jesteś równie praktyczna i roztropna jak ja. Bess skinęła głową.

- Prawda, proszę pani. Twoje kuzynki są w towarzystwie dobrze znane. Ich pochodzenie i posag nie stanowią dla nikogo tajemnicy. Jeśli tylko zechcą, szybko znajdą sobie mężów. Ty jednak, szczerze mówiąc - i nie potraktuj tego, proszę, jako obrazy - przybyłaś na dwór z kolonii, do tego w aurze skandalu. Większość nie zorientowała się jeszcze, że twoim dziadkiem był markiz Lindley i rodowód masz równie dobry, jak twe kuzynki. Potrzebujesz odrobiny wsparcia. Jeśli ozdobisz łoże króla i uda ci się zachować potem jego przyjaźń, otrzymasz wsparcie, jakiego ci trzeba - zakończyła.

- Właśnie! - wykrzyknęła Fancy. - Och, jakże się cieszę, że mam kogoś, kto mnie rozumie. Ale jest jeszcze coś, Bess. Cynara twierdzi, że król ma opinię wspaniałego kochanka. To prawda czy mówią tak o nim, ponieważ jest królem? Mój... mąż wzdrygnęła się wyraźnie, wypowiadając to słowo nie był w tym dobry. Mogłam sobie być dziewicą, kobiety potrafią jednak odgadnąć taką rzecz instynktownie.

Poluzowała zapięcie spódnicy i ta opadła na dywan.

- Cóż, pani, z tego, co słyszałam - zaczęła Bess - reputacja króla jest w pełni zasłużona. Jego matka była francuską księżniczką, a w jej rodzinie znalazłoby się kilku władców znanych z tego, że byli znakomitymi kochankami. Kiedy Stuartowie zjechali do nas ze Szkocji, okazało się, że oni też doceniają towarzystwo dam. Mają wielu kuzynów, urodzonych po obu stronach kołdry i każdego z nich uważają za krewnego. Tak jak twojego wuja, księcia. - Ściszyła głos i przysunęła się bliżej Fancy. - Lady Cynara też urodziła się po złej stro­nie kołdry, lecz potem jej papa wrócił do Anglii, ożenił się z jej matką i oficjalnie uznał córkę. Nie zdradź tylko, że ci powiedziałam. To jedynie przykład na to, jak rodzina królewska traktuje ludzi ze swego otoczenia. Stuartowie mają dobre serca. Król spłodził kilkoro dzieci - z różnymi damami, nie tylko z lady Castlemaine. Uznał wszystkie i za­bezpieczył im przyszłość. Myślę, że zasłużył sobie na to, by uważano go za wspaniałego kochanka.

- Kiedy przemówił do mnie dziś wieczorem - powiedziała Fancy - było w nim coś takiego... czułam, że nie byłabym w stanie mu się oprzeć.

- Przyjemnie jest się zakochać - przyznała Bess - choćby na krótko. - A potem nagle odezwał się w niej wrodzony praktycyzm. - Pozbądźmy się tego stroju, pani, byś mogła położyć się do łóżka. Musisz wyglądać jutro pięknie, jeśli chcesz, by król ponowił zaproszenie.

Następnego popołudnia Fancy udała się do Whitehallu z kuzynkami. Miała na sobie zielononiebieską jedwabną suknię z haftowanym srebrną nitką rozcięciem, szerokimi rękawami - górą niebieskimi, dołem kremowymi, zakończonymi mankietami z delikatnej koronki. Bufiaste rękawy ściągnięte były w dwóch miejscach wąskimi srebrnymi wstążeczkami. Górę przejrzystej batystowej koszuli, sięgającej szyi, ozdabiał naszywany perłami kołnierzyk. Całość wieńczył wysoki kapelusik przybrany strusimi piórami.

Kuzynki dołączyły do otaczających władcę dworzan, przechadzających się brzegiem Tamizy. Na czele grupy szedł król odziany w zebrane pod kolanami bryczesy, ozdobione czerwonymi wstążeczkami, w czarny aksamitny kubrak, zapięty do talii, i wielki i czarny kapelusz przystrojony białymi piórami i czerwoną wstążką. Czerwone skórzane trzewiki na podwyższonych obcasach miały olbrzymie sprzączki, zdobione perłami i strasem. W dłoni trzymał laseczkę z hebanu z gałką z kości słoniowej.

- Do licha - zaklęła cicho Cynara - jest tak zabójczo modny. Prawie żałuję, że jesteśmy blisko spokrewnieni.

- Cyn! - W zielonych oczach Diany malowały się szok i przygana.

- Nie bądź dziecinna, Siren - odparła Cynara. - Zostać wybraną przez króla to zaszczyt. Lecz zapomniałam - dodała, drocząc się z kuzynką - że królewscy Stuartowie przynoszą Lesliem z Glenkirk pecha.

- Babcia twierdzi, że to prawda - odparła Diana, stając w obronie rodziny.

- Lecz ja nie pochodzę z Glenkirk i Fancy też nie - zauważyła bystro Cynara.

Nagle uświadomiły sobie, że choć przyłączyły się do ostatnich w orszaku dworzan, teraz znajdują się na przodzie, tuż za królem. Karol odwrócił się, uśmiechnął, a potem skinął dłonią, polecając, by się zbliżyły. Cynara natychmiast posłuchała, uśmiechając się uwodzicielsko i niemal ciągnąc za sobą kuzynki. Fancy nie była całkiem pewna, jak to się stało, lecz nagle poczuła, że król wsuwa sobie pod ramię jej małą dłoń.

- Opowiedz mi o mojej kolonii w Marylandzie, pani Devers - powiedział, uśmiechając się do Fancy.

Spojrzenie jego czarnych oczu hipnotyzowało. Mimo to udało jej się dobyć głos. Spoglądając wprost na króla, powiedziała:

- To piękna kraina, Wasza Wysokość. Chesapeake tworzy szereg błękitnych zatok, wrzynających się w ląd. Pełno tam morskiego życia i łownego ptactwa. Brzegi porasta las, nie tak jednak gęsty jak wówczas, kiedy przybyli tam moi rodzice. Nasze majątki nazywamy plantacjami. Mój ojciec uprawia tytoń, chociaż zdecydowanie mniej niż po osiedleniu się. Teraz woli hodować konie. Praca przy uprawie tytoniu jest bardzo ciężka i wykonują ją niewolnicy. Ojciec nie jest zwolennikiem niewolnictwa. Kupuje czarnych, cywilizuje ich, przyucza do pracy w domu albo na plantacji, a potem wyzwala. Zwykle pozostają z nami i otrzymują za swoją pracę zapłatę. Sąsiedzi uważają ojca za dziwaka, ale ja znam ten system i wiem, że bywa nieludzki. Wykupujemy także Anglików, Szkotów i Irlandczyków, zesłanych za różne przestępstwa bądź za długi. W Bayview przebywa teraz wielu Irlandczyków - zakończyła. - Ojciec ma sentyment do kraju swoich przodków.

- Wasza plantacja nazywa się Bayview? - zapytał król.

- Tak, Wasza Wysokość - odparła Fancy.

- Twój ojciec jest zaś, o ile sobie przypominam, Irlandczykiem? I katolikiem?

- Tak, Wasza Wysokość. Właśnie dlatego rodzice opuścili Królestwo.

- Uprzedzenia to zła rzecz - odparł król, a potem dodał: - Masz absolutnie niezwykłe oczy, pani Devers. Wiesz o tym?

- Odziedziczyłam je po babce - wymamrotała Fancy, rumieniąc się.

- Twoja babka jest kobietą niezwykłą - zauważył król. - Naprawdę oczekiwała cię wieczorem? - zapytał z błyskiem w oku.

- Och, tak, Wasza Wysokość - odparła. - Czekała w powozie, by odwieźć nas do domu.

- A czy dziś też będzie na ciebie czekała? - zapytał sucho. Serce Fancy zabiło mocniej, odparła jednak:

- Nie, Wasza Wysokość. Powiedziała, że jest zbyt stara, by towarzyszyć nam każdego wieczoru, a teraz, gdy zostałyśmy jak należy przedstawione, nie będzie to już konieczne. Choć, oczywiście, od czasu do czasu chętnie się z nami wybierze.

- Cóż za dyskretna kobieta z tej lady Jasmine - zauważył król kpiąco, a potem powiedział: - Jeśli więc wyślę dziś pana Chiffincha, aby zaprosił cię na kolację, przyjmiesz zaproszenie?

- Byłabym zaszczycona - odparła Fancy z uśmiechem. Nie był to uśmiech uwodzicielski, ale przyjazny i pełen ciepła.

Król ujął jej dłoń i ucałował. Ich oczy się spotkały.

- Będę wyczekiwał wieczoru niecierpliwie - powiedział, puszczając dłoń Fancy.

- Ja także, Wasza Wysokość - odparła, po czym dygnęła głęboko, cofnęła się i dołączyła do kuzynek. Czuła się dziwnie podekscytowana. Król nie był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała. Prawdę mówiąc, nie była pewna, czy w ogóle uważa go za przystojnego, posiadał jednak nieodparty urok i otaczała go aura dobroci oraz uprzejmości.

- I co? - syknęła Cynara.

- Później - odparła krótko Fancy.

- Już plotkują o tym, że cię wyróżnił - poinformowała kuzynkę Cynara.

Jej błękitne oczy płonęły ciekawością. Mimo to Fancy milczała. Diana uśmiechnęła się leciutko. Doceniała dyskrecję kuzynki, choć nie aprobowała w pełni jej postępowania. Lecz jeśli król uczyni z Fancy swoją kolejną metresę, ta wykaże się przynajmniej rozsądkiem.

Zdrzemnęły się w apartamencie księstwa, a potem zjadły lekki posiłek, który Bess zamówiła w pałacowej kuchni. Obmyły twarze i ręce i przygotowały się do wieczornych rozrywek. Zbliżało się Boże Narodzenie i tego właśnie wieczoru miano wybrać lorda Misrule, wodzireja świątecznych zabaw. Bess pomogła im się ubrać. Diana wybrała aksamitną suknię w kolorze jasnej lawendy, Cynara toaletę o barwie burgunda. Fancy miała wystąpić w sukni niebieskozielonej. Bess uczesała dziewczęta, skręcając ich ciemne loki w pierścionki.

W sali bankietowej rozbrzmiewała muzyka, wiele osób tańczyło. Wodzirejem obrano Harry'ego Summersa, lorda Summersfield. Wybór powitano gromkim śmiechem, lord był bowiem ponurym mężczyzną pod trzydziestkę, noszącym przydomek „Wickedness” - pan Niegodziwy. Cynara wręcz pożerała go wzrokiem, nie przestając paplać, jaki jest przystojny mimo nie najlepszej reputacji.

- To nie jest dżentelmen, za którego wychodzi się za mąż - powiedziała Diana sztywno.

- Nie chcę za niego wychodzić, tylko lepiej go poznać i może trochę poflirtować - odparła Cynara.

- Wygląda tak, jakby mógł pożreć cię żywcem, i to razem z kośćmi - zauważyła Fancy. - Nie lubię mężczyzn, którzy są zbyt przystojni.

Wieczór przebiegał jak zwykle: Diana otoczona wianuszkiem odpowiednich i niezupełnie odpowiednich, mimo to pełnych nadziei, kawalerów oraz pozostające na obrzeżu kręgu wielbicieli kuzynki. W końcu Cynara miała dość bycia ignorowaną.

- Pójdę sprawdzić, czy uda mi się znaleźć lorda Misrule'a i sprawić, aby mnie zauważył - powiedziała.

- Bądź ostrożna - ostrzegła ją Fancy, ale Cynara zdążyła już wmieszać się w tłum. Fancy pozostała tam, gdzie była. Nie przeszkadzało jej, że jest ignorowana, mogła bowiem spokojnie obserwować, co się dokoła niej dzieje. Z zainteresowaniem przyglądała się mężczyznom, zabiegającym o względy Diany. Dwaj wyraźnie się wyróżniali, gdyż byli identycznymi z wyglądu bliźniakami: księciem oraz markizem Roxley. Wysocy, o falujących kasztanowych włosach, intensywnie wpatrywali się w Dianę.

- Pani Devers? Fancy odwróciła się i ujrzała osobistego pokojowca króla, Williama Chiffincha.

- Jego Wysokość posłał mnie, bym przyprowadził cię na kolację, pani - powiedział cicho. - Pójdź, proszę, za mną.

Fancy wstała i ruszyła za pokojowcem. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Pan Chiffinch potrafił stać się niewidzialny, Fancy nie była zaś na dworze znana, a tym samym ważna, mogła więc wymknąć się niepostrzeżenie. Podążyła za sługą przez labirynt korytarzy, zastanawiając się, czy zdoła odnaleźć drogę powrotną. W końcu pan Chiffinch zatrzymał się przed podwójnymi, dębowymi drzwiami. Po obu stronach stali gwardziści w barwach króla. Pan Chiffinch otworzył drzwi i wprowadził Fancy.

- Jego Wysokość wkrótce tu będzie - powiedział i wyszedł.

Rozejrzała się z podziwem. Znajdowała się w najbardziej wytwornym pomieszczeniu, jakie widziała w życiu. Ściany, obite czerwonym brokatem, zdobiły liczne obrazy, przedstawiające pejzaże i romantyczne scenki. Znajdował się tu także olbrzymi kominek z czarnego i czerwonego marmuru, obrzeżony rzeźbionymi kolumienkami. Na palenisku płonęły kłody jabłoniowego drewna, przesycając powietrze słodkim aromatem. Meble zrobione były ze złotawego dębu, a siedzenia krzeseł wyściełane szkarłatnym brokatem. Zasłony, uszyte z brokatu podobnej barwy, przesłaniały okna. Z sufitu zwieszał się olbrzymi kryształowy żyrandol, pełen woskowych świec. W pokoju znajdowały się, poza wejściowymi, drugie drzwi. Fancy, zaciekawiona, uchyliła je i zerknęła do środka.

Za drzwiami była sypialnia ze ścianami obitymi białozłotym jedwabiem, kominkiem, na którym płonął wesoło ogień, i największym łożem, jakie dane jej było widzieć kiedykolwiek. Spłonęła rumieńcem i zamknęła czym prędzej drzwi. Nie wiedziała, co powinna zrobić, usiadła zatem i czekała na króla, przysłuchując się jednostajnemu tykaniu eleganckiego zegara na kominku. Powiew wiatru sprawił, że z kominka sypnęło iskrami. Fancy patrzyła przed siebie, zamyślona. Czy postępuje właściwie? I czy król naprawdę będzie jej pożądać? Wspomniała słowa męża, wypowiedziane w noc poślubną: „Jesteś zimna jak marmur”. Ale czy naprawdę tak było? Może po prostu się bała - i, jak się wkrótce okazało, słusznie. Wzdrygnęła się, po raz kolejny zadając sobie pytanie, co tu właściwie robi.

Drzwi apartamentu otworzyły się i na progu stanął Karol Stuart, król Anglii. Fancy zerwała się z krzesła i nisko ukłoniła. Za późno teraz się wycofywać, pomyślała. Poza tym, czy pierwsze zamysły nie są zwykle najlepsze?

- Dobry wieczór, Wasza Wysokość - powiedziała bez tchu.

- Czy wolno mi stwierdzić - odparł król z uśmiechem - że wyglądasz dzisiaj szczególnie pięknie? Niebieskawa zieleń wyjątkowo do ciebie pasuje.

Wyciągnął rękę i pomógł Fancy się podnieść.

- Zadziwiające! - powiedział i znów się uśmiechnął. - Masz takie piękne oczy, Fancy Devers!

Zapukano do drzwi i do apartamentu wszedł niewielki orszak lokajów. Zastawili stół srebrem, kryształami i złotem. Na kredensie ustawili przykryte półmiski z potrawami. Król z najwyższą galanterią podprowadził Fancy do stołu i wskazał jej miejsce przed kominkiem.

- Obiecałem ci kolację - powiedział z błyskiem w czarnych oczach.

- Nie wątpiłam, że ją dostanę - odparła Fancy. - Wasza Wysokość znany jest z tego, iż dotrzymuje obietnic.

Król się roześmiał.

- Jesteś błyskotliwa - zauważył z nieukrywanym zadowoleniem. - Podejrzewam, że się co do ciebie nie pomyliłem.

- Względem czego, Wasza Wysokość? - spytała.

- Tego, iż jesteś bystra, wrażliwa i zabawna - powiedział, uśmiechając się znowu, podczas gdy lokaj stawiał przed nim półmisek surowych ostryg.

- Zamierzasz zjeść je wszystkie, panie? - spytała, zaskoczona, spoglądając na postawione przed nią danie: krewetki w białym winie.

- Co do jednej - odparł król i zaczął połykać mięczaki. Fancy grzebała, zdenerwowana, w talerzu.

- Jest ich strasznie dużo - zauważyła.

- Mam duży apetyt, madame - odparł król dwuznacznie. - A ty, pani?

- Nie wiem, Wasza Wysokość, nie posiadam w tym względzie doświadczenia - odparła. - Kobiety z mojej rodziny są jednak pociągające i podobają się dżentelmenom.

- Jeśli odziedziczyłaś po babce nie tylko jej piękne oczy, ale i urok, którym podbiła serce mojego wuja, podejrzewam, iż będzie nam razem doskonale, Fancy. Zrozumiałaś, moja droga?

- Wasza Wysokość zamierza uczynić mnie ostatnim daniem tej kolacji - odparła Fancy poważnie.

Karol parsknął śmiechem i śmiał się, aż łzy spłynęły mu po policzkach. A kiedy wreszcie się uspokoił, zapytał:

- Zawsze mówisz tak otwarcie, Fancy Devers?

- Nauczono mnie, że najlepiej jest być szczerą, Wasza Wysokość - odparła. - Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza.

- Nie - odparł król. - Nie przeszkadza. Najczęściej rozmawia się ze mną w sposób tak zawiły i delikatny, że trudno zrozumieć, co właściwie zostało powiedziane.

Lokaje zabrali półmisek po ostrygach i niedojedzonych krewetkach. Złote naczynia zostały zastąpione kolejnymi, mieszczącymi apetyczne potrawy: na wpół surową wołowinę i pokrojonego w plastry kapłona, a także szparagi, najwyraźniej pochodzące - jako że był grudzień - z królewskich cieplarni. Warzywa polano delikatnym sosem. Fancy brała do rąk jeden szparag po drugim i trzymając go między kciukiem a palcem wskazującym, pochłaniała, zlizując sos, by nie zmarnowała się ani jedna kropla.

- Ależ są pyszne - powiedziała. - Co za przysmak! Obserwował ją, zafascynowany. Najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy, jak zmysłowo wygląda, jedząc podługowate warzywa. Poczuł, że twardnieje pod aksamitnymi bryczesami. Ciekawe, czy Fancy wie, jaki jeszcze użytek mogłaby zrobić z ostro zakończonego, różowego języczka. Teraz był już pewny, że dziewczyna zdoła go zadowolić. Odkąd wrócił do Anglii, nie zdarzyło się, by utrzymywał jednocześnie dwie kochanki, lecz teraz, gdy niemal udało mu się pozbyć Barbary Castlemaine, była to kusząca możliwość. Nawet jego kuzyn, król Fran­cji, nie poważył się zrobić czegoś takiego.

- Nie zamierzasz jeść, Wasza Wysokość? - spytała.

- Ależ zamierzam - odparł i zajął się zawartością swego talerza, na którym, obok szparagów, znalazły się: szynka, wołowina i łosoś.

Mięsiwom towarzyszyły małe chlebki, masło i kilka rodzajów sera. Lokaje dbali, by kielichy nie pozostawały puste, Fancy pilnowała się jednak, by nie wypić za dużo. Po pierwsze, nie znała w tej kwestii swojej miary, po drugie, nie chciała przegapić tego, co miało się wydarzyć, z powodu odurzenia. Kiedy lekka kolacja dobiegła końca, służący zabrali talerze i ich zawartość.

- Mam zawołać pokojówkę, aby pomogła ci się rozebrać? - spytał król, kiedy zostali wreszcie sami.

- Jestem pewna, że Wasza Wysokość doskonale potrafi ją zastąpić - odparła Fancy.

Serce zaczęło szybciej bić jej w piersi.

Wprowadził ją do sypialni. Okna zakrywały ciężkie, aksamitne zasłony w kolorze złota. Satynowe przykrycie na łóżku zostało już odchylone, a draperie wokół łoża na wpół rozsunięte. Na stole czekała misa czerwonych truskawek, dzbanek dewońskiej śmietany, karafka z winem i dwa kielichy. Blask świec odbijał się w kryształowych lampach na kominku, stole i przy łóżku. Król odwrócił się i zamknął drzwi.

Kliknięcie zamka miało w sobie coś nieodwołalnego i Fancy aż się wzdrygnęła.

Dostrzegł to i zapytał:

- Boisz się? Potrząsnęła głową.

- Nie ciebie, panie. Martwię się tylko, iż brak doświadczenia sprawi, że poczujesz się rozczarowany.

- Powiedziano mi, że byłaś mężatką - odparł. Skinęła głową.

- Przez kilka godzin.

- Jesteś dziewicą? - zapytał.

- Nie, miałam noc poślubną - odparła głosem napiętym ze zdenerwowania.

- I nie było to przyjemne doświadczenie? - dopytywał się.

- Rzeczywiście.

- Przyjęłaś jednak moje zaproszenie, chociaż wiedziałaś, czego od ciebie zażądam. Dlaczego?

To, co powiedziała, nieco go zdenerwowało, lecz nadal bardzo jej pragnął.

- Cynara twierdzi, że jesteś, panie, najlepszym kochankiem na świecie - zaczęła.

Nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

- Kobiety, nawet pozbawione doświadczenia, zazwyczaj potrafią to rozpoznać, Wasza Wysokość. Mężczyzna, którego poślubiłam, był tak przystojny i czarujący, że kobieta, która go poznała, musiała choć trochę się w nim zadurzyć - wyjaśniła. - Tylko że był też okropnym, nie, brutalnym kochankiem i myślał w łóżku jedynie o tym, by zaspokoić swoje potrzeby. Obawiam się, że zginął właśnie przez to, opuszczając mnie, nim zdołał mnie zniszczyć.

Musiał o to zapytać.

- Zabiłaś go?

- Nie, mimo to jestem odpowiedzialna za jego śmierć. Odejdę, jeśli sobie tego zażyczysz, panie, lecz błagam, nie pytaj dziś o nic więcej - odparła Fancy spokojnie.

- Wróćmy do chwili, gdy przekonałaś się, że był nieudolnym kochankiem - powiedział król równie spokojnie. - Skoro kochanie się było dla ciebie przykre, dlaczego jesteś tu dziś ze mną?

- Z powodu twej reputacji, panie - przyznała Fancy otwarcie. - Kobiety z mojej rodziny potrafią cieszyć się namiętnością. Ze mną będzie zapewne podobnie, nie życzę sobie jednak zostać czyjąś żoną jedynie po to, by się tego nauczyć. A raczej nie mogę domagać się od mężczyzny, by udowodnił swoje umiejętności, nim go poślubię. Wasza Wysokość jednak z nich słynie. Zdecydowanie wolę mieć kochanka niż kolejnego męża.

Karol Stuart, zadziwiony, rozważał przez chwilę jej słowa.

- Zaszokowałam cię, Wasza Wysokość? - spytała. - Jestem w Anglii od niedawna i dopiero przybyłam na dwór, mam jednak nadzieję, że moja szczerość cię nie uraziła.

- Moja droga - odparł w końcu, odzyskując głos - nie spotkałem dotąd równie szczerej damy. Mogę tylko mieć nadzieję, iż moja reputacja jako kochanka okaże się zasłużona.

- Odkąd przedstawiono mnie Waszej Wysokości - odparła Fancy - ani przez chwilę w to nie wątpiłam.

Obrócił ją i zaczął z wprawą rozpinać stanik sukni.

- Uważam, droga Fancy, że kiedy trochę wydoroślejesz, staniesz się bardzo niebezpieczna - powiedział, całując delikatnie smukłą szyję dziewczyny. - Pachniesz odurzająco. Co to za perfumy?

- Jaśmin, Wasza Wysokość - odparła. - Babka i jej stare służące same je wytwarzają. Uwielbiam ten zapach.

- Ja także - odparł król. Rozwiązawszy tasiemki, obrócił Fancy twarzą do siebie, zdjął jej stanik i położył ostrożnie na krześle.

- Twoja kolej, kochanie - powiedział. - Pomożesz mi zdjąć kubrak?

Fancy rozpięła cokolwiek niezdarnie ozdobne złote guziki aksamitnego kubraka w kolorze czerwonego wina, a potem stanęła za Karolem, zsunęła mu kubrak z ramion i powiesiła na oparciu drugiego krzesła.

Król odwrócił się do niej i powiedział z uśmiechem:

- A teraz razem. Zaczął rozwiązywać tasiemki przejrzystej, obszytej koronką koszuli Fancy. Odpowiedziała uśmiechem i rozluźniła tasiemki jego koszuli. Po chwili oboje byli już nadzy do pasa. Król obrócił Fancy i nie zwlekając, objął dłońmi jej piersi. Były doskonale okrągłe, jędrne, a zarazem miękkie. Przymknął na chwilę ciemne oczy i pozwolił działać pozostałym zmysłom.

Jakiż jest delikatny, pomyślała Fancy, zaskoczona. Dotykał jej niemal z szacunkiem, jakby ją czcił.

Powinna się bać, a czuła jedynie miłe odprężenie. Odchyliła głowę do tyłu i wsparła na ramieniu króla, przyglądając się szeroko otwartymi oczami, jak pieści jej biust. Przesuwał delikatnie gładkimi niczym jedwab kciukami po jej sutkach, sprawiając, że twardniały, stercząc zuchwale. Jego dłonie były ciepłe, a dotyk czuły.

- Piękne - wyszeptał jej do ucha. - Masz najpiękniejsze piersi, jakie widziałem kiedykolwiek, moja droga. Cóż za bezcenny skarb mi oferujesz. Godny, zaiste, króla.

Odwrócił ją znowu, podniósł, a potem opuścił na tyle, by móc całować półkule, które wzbudziły w nim tak wielki podziw. Jego wargi były wilgotne i gorące. Ciało Fancy przeszył dreszcz podniecenia.

Opuścił ją na ziemię i przycisnął do siebie na tyle, że czubki jej piersi, i tylko one, dotykały jego szerokiej, gładkiej piersi. A potem zaczął całować ją powoli zmysłowymi, szerokimi ustami. Brały w posiadanie jej wargi, a Fancy kręciło się w głowie. Nie wiedziała, czy w ogóle oddycha. Był to z pewnością najrozkoszniejszy uścisk, jakiego zaznała. Jej zmarły, choć nieopłakiwany mąż nigdy jej tak nie całował. Westchnęła głęboko.

Roześmiał się z cicha, a kiedy otwarła oczy, zobaczyła, że się uśmiecha.

- Lubisz być całowana - zauważył, przesuwając drażniąco palcami po wargach Fancy.

Przytaknęła, całując jego palce.

- Co jeszcze lubisz? - zapytał. - Jeśli mamy dostarczyć sobie przyjemności, powinienem wiedzieć.

Potrząsnęła z ubolewaniem głową.

- Nie wiem tego - przyznała.

- Musimy jakoś zdobyć tę wiedzę - oświadczy! król poważnie, lecz w jego ciemnych oczach zabłysło rozbawienie.

- Przypuszczam, że tak - odparła Fancy radośnie.

- W tych halkach będzie to trochę trudne - zauważył.

- Więc muszę je zdjąć, ale czy Wasza Wysokość też nie powinien pozbyć się ubrania?

Czuła się już na tyle śmiała, by się z nim droczyć.

- Podzielam twoją opinię - powiedział. Usiadł na łóżku i zdjął buty, a potem aksamitne bryczesy. Fancy zmagała się tymczasem z ciężką spódnicą i kilkoma halkami.

- Nie zdjęłaś butów - zauważył. Usiadła na skraju łóżka i śmiało wysunęła ku niemu najpierw jedną stopę, a potem drugą. Zdjął niebieskozielone jedwabne pantofelki ze smukłej stopy dziewczyny i odłożył je na bok, a potem ukląkł i ująwszy stopę w obie dłonie, jął delikatnie ją masować. Oczy Fancy rozszerzyły się ze zdumienia.

- Co za rozkoszne stopki - zauważył, objął dłonią drugą stopę i też zaczął ją masować. - I nosisz jedwabne dessouss. Jakież to czarujące! Mimo to trzeba je zdjąć, skarbie.

Wsunął dłoń pod obszyte koronką majtki, pociągnął je w dół i zdjął. Teraz pozorów skromności broniły już tylko jedwabne pończochy w zielono - niebieski wzór z winorośli i srebrne podwiązki. Przesunął dłońmi po gładkich udach Fancy, spoglądając z podziwem na kępkę gęstych, ciemnych loczków pomiędzy nimi.

- Odwróć się, Wasza Wysokość - powiedziała cicho Fancy. Król wstał, z uśmiechem zdjął pończochy oraz podwiązki, a potem jedwabne kalesony.

- Połóż się na plecach - powiedział, klękając znowu przed Fancy. Gdy posłuchała, zaczął zdejmować jej podwiązki. Zrolował pończochy i zsunął je z kształtnych nóg dziewczyny, a potem przesu­nął dłońmi wzdłuż jej łydek.

Zadrżała z podniecenia. Kilka ostatnich minut było najbardziej ekscytujące w całym jej życiu. Gdyby nie zdarzyło się nic więcej, i tak byłabym usatysfakcjonowana, pomyślała, lecz zaraz uświadomiła sobie, że to nieprawda. Wiedziała, co nastąpi, a jednak tego pragnęła, gdyż nie wyobrażała sobie dotąd, iż mężczyzna może być wobec kobiety tak czuły. Rozsunął delikatnie jej mleczne uda i wcisnął pomiędzy nie ciemną głowę. Zaczerpnęła gwałtownie tchu, a potem westchnęła głośno, zaskoczona, kiedy poczuła, że dotyka językiem najbardziej intymnego z miejsc.

Król, jak zwykle wrażliwy na odczucia kobiet, podniósł na moment głowę i zapytał:

- Nikt ci tego nie robił?

- Nie - wyszeptała - lecz chyba nie chcę, byś przestał. Roześmiał się i opuścił znów głowę. Z początku czuła jedynie pociągnięcia szerokiego języka, po chwili odnalazł jednak widać najwrażliwsze z miejsc, ukryte pomiędzy fałdkami wilgotnego, delikatnego ciała. Ruchy jego języka stały się bardziej zmysłowe, a gdy zareagowała ze wzrastającym zapałem, o czym świadczyły ciche okrzyki, także i bardziej nieustępliwe. Przesuwał językiem nieubłaganie w górę i w dół, aż poczuła, że coś w niej pęka, a potem zalała ją fala ciepła i czystej przyjemności.

Król wsunął się na nią i zanurzył członek w ciepłym, wilgotnym wnętrzu jej ciała. Chętnie przedłużyłby miłosną grę, Fancy podnieciła go jednak bardziej, niż się spodziewał. Była równie chętna i niecierpliwa jak on. Spróbował wsunąć się w nią głębiej, lecz nie był w stanie. Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie. Wycofał się i pchnął mocniej, przeszkoda jednak nie znikła.

- Jesteś dziewicą! - wymamrotał, próbując zapanować nad pożądaniem.

- Nie! - krzyknęła Fancy. - To niemożliwe!

- Nie będziemy teraz się nad tym zastanawiać - wykrztusił przez zaciśnięte zęby. - Sprawię ci ból, przyrzekam jednak, że nie potrwa długo.

Pchnął mocno i wsunął się w nią gwałtownym ruchem, jęcząc z przyjemności.

Zaszczypało, zapiekło i było po wszystkim. Ból minął i choć nadal czuła w sobie jego męskość, nie było to ani trochę nieprzyjemne. Zaczął poruszać się z wolna, precyzyjnie, po mistrzowsku.

- Och! - wykrzyknęła. - Och! Ooooooch! Przetoczyła się przez nią fala czystej przyjemności, a za przymkniętymi powiekami rozbłysły gwiazdy. Nie zaznała dotąd niczego podobnego. Tymczasem on zaczął poruszać się coraz szybciej i szybciej. Szybowała w powietrzu, nie czując, że po policzkach spływają jej łzy. Scałowywał je, nie przestając się poruszać, aż wreszcie, krzyknąwszy głośno, zesztywniał i opadł bezwładnie na Fancy, zalewając ją miłosnymi sokami. Poruszona niespodziewanym doznaniem, zemdlała.

Odzyskawszy nieco siły, stoczył się z kochanki i przyciągnął ją ku sobie. Leżała bezwolnie, wtulona w jego gładką, szeroką pierś. Była dziewicą, chociaż twierdziła, że nią nie jest. Co kazało jej tak sądzić? Wiedział, że kiedyś zdradzi mu okoliczności śmierci męża, to drugie musiał jednak wiedzieć już teraz. Wymamrotała coś po cichu, więc instynktownie zacieśnił uścisk. W jego życiu było wiele kobiet. Lucy Walter dała mu syna, nim był zmuszony uciekać z Anglii podczas pierwszej z wojen domowych. Słodka Elizabeth Killigrew urodziła mu córkę, kiedy przebywał na wygnaniu. No i był też syn Catherine Pegge urodzony również poza krajem. Potem w jego życiu pojawiła się metresa z prawdziwego zdarzenia, Barbara Villiers. Piękna, zmysłowa, chciwa Barbara. Dała mu pięcioro dzieci i próbowała wmówić, że szóste także jest jego. Znał prawdę i niewierność kochanki dostarczyła mu pretekstu, by ją odsunąć. Jej miejsce zajęła Nellie Gwyn, bezczelna i chciwa, ale o dobrym sercu.

A teraz w jego życiu pojawiła się Fancy Devers. Zamierzał uczynić ją swoją stałą kochanką. Nie była kobietą, którą się uwodzi i zaraz porzuca. Co za przyjemna odmiana po Nellie, pomyślał. Był też przekonany, że będzie okazywała szacunek królowej. Najpierw trzeba się jednak dowiedzieć, dlaczego ta śliczna dziewczyna sądziła, iż nie jest dziewicą.

ROZDZIAŁ 4

Fancy jęknęła cicho, a potem głęboko westchnęła. Zapach drewna sandałowego podrażnił jej nozdrza. Otworzyła oczy i zobaczyła, iż leży w ramionach króla przytulona do jego piersi. Uniosła głowę i napotkała pełne czułości i ciepła spojrzenie władcy.

- Było cudownie - powiedziała. - Czy zawsze tak jest? A może tylko z Waszą Wysokością?

Uśmiechnął się, a potem roześmiał.

- Bardzo chciałbym powiedzieć ci, że tak jest tylko ze mną. Jestem jednak pewien, że inni dżentelmeni także potrafią zaspokoić swoje damy, kochanie. A teraz musimy porozmawiać.

- Och? - westchnęła, wyraźnie rozczarowana. - Miałam nadzieję, że będziemy mogli zrobić to znowu, Wasza Wysokość.

- Zrobimy - zapewnił - lecz najpierw muszę się dowiedzieć, dlaczego sądziłaś, że nie jesteś dziewicą.

- Nie mogłam nią być - odparła. - Mąż używał mojego ciała w noc poślubną.

Wzdrygnęła się na samo wspomnienie.

- To było okropne! Nie tak, jak z Waszą Wysokością.

- Kochanie - powiedział król łagodnie - twoje dziewictwo było nietknięte, możesz mi wierzyć, znam się na tym. Powiedz, co ten człowiek ci zrobił, a ja spróbuję znaleźć wyjaśnienie. Czy matka nie powiedziała ci tego, co wiedzieć powinnaś?

- Mama spodziewała się, że siostra Maeve i przyjaciółki powiedzą mi wszystko, co wiedzieć powinnam, gdyż dziewczęta mają zwyczaj rozmawiać na te tematy między sobą. Poradziła mi więc tylko, bym zaufała Parkerowi i oddała się w jego ręce, gdyż dżentelmen nie lubi, kiedy ich żona wie zbyt dużo. Zaczyna się wtedy zastanawiać, jak zdo­była informacje.

- A siostra, rozmawiała z tobą? - zapytał.

- Maeve była pod wielkim wrażeniem tego, że mam poślubić jednego z wirginijskich Randolphów. Powiedziała, że lepiej, bym poszła do niego czysta jak świeżo spadły śnieg, inaczej może stać się podejrzliwy. Nie pytałam o nic więcej. Wiedziałam, że mężczyzna całuje i gmera przy piersiach, ale nic poza tym.

- Jak mąż się z tobą kochał?

- Polecił, bym położyła się na brzuchu i wcisnął mi twarz w poduszkę, by nikt nie słyszał, jak krzyczę. Powiedział, że nie chce widzieć mojej twarzy, gdy będzie to robił. Potem wepchnął się we mnie, a ból był tak straszny, że po chwili zemdlałam. Widzisz zatem, Wasza Wysokość - nie mogłam być dziewicą.

Znaczenie jej słów uderzyło króla niczym obuchem. Przymknął na chwilę powieki. Zboczeniec wykorzystał tę wspaniałą dziewczynę w najbardziej podły i wynaturzony sposób. Gdyby nie to, że jest już martwy, pomyślał, zadusiłbym go własnymi rękami.

- Kochanie, byłaś dla mnie dziewicą, gdyż mąż wykorzystał cię w nienaturalny sposób. Przyzwoity mężczyzna nie postąpiłby tak z szanującą się kobietą, a już na pewno nie z niewinnym dziewczęciem. Pewnego dnia powiesz mi, jak umarł, lecz nie powinnaś czuć się za to odpowiedzialna, skarbie. Zasłużył sobie na śmierć. Powiedziałaś rodzi­com, co się potem wydarzyło?

Potrząsnęła głowa.

- Było tyle szumu i zamętu, że starałam się wyrzucić to z pamięci.

- Postąpiłaś słusznie - powiedział, schylając się, aby ją pocałować. - Nie pozwolę więcej cię skrzywdzić, Fancy. Masz na to moje królewskie słowo.

- I nie będę musiała już o tym mówić?

- Nie, póki nie uznasz, że jesteś gotowa. Spojrzała na niego uwodzicielsko.

- Czy teraz możemy znowu to zrobić? - spytała wdzięcznie. Król się roześmiał.

- Lubisz więc, kiedy cię pieprzą, moja damo z kolonii? Spojrzała na niego, zaszokowana prostackim słownictwem, odparła jednak:

- Owszem, lubię, gdy Wasza Wysokość mnie pieprzy.

- Co masz w sobie takiego, Fancy - zastanawiał się, pieszcząc delikatnie jej policzek dłonią - że pragnę uchronić cię od wszelkiego zła. Nie jesteś nieśmiała, ani potulna, mimo to...

Ujęła jego twarz w dłonie i przyciągnęła do swojej.

- Pocałuj mnie - powiedziała, a on posłuchał. Kochał się z nią po raz drugi tej nocy, a jej pełna entuzjazmu reakcja sprawiła, że czuł się znowu jak chłopiec, a jego zmysły szalały. Potem zasnęła, wcześniej zdążył jednak wyjaśnić, że pokoje, w których się znajdowali, będą teraz należały do niej.

- Nie są twoje? - spytała, zaintrygowana.

- Rzadko umieszczam kochanki w królewskich apartamentach, by nie urazić uczuć królowej - wyjaśnił, a Fancy skinęła głową na znak, że rozumie.

- Będę musiała pozostać w pałacu na stałe?

- Pokoje należą do ciebie. Możesz tu zamieszkać lub tylko podejmować mnie i swoich przyjaciół. Mam przysłać ci służącą?

Wstał i zaczął się ubierać.

- Mam pokojówkę, Bess Trueheart - odparła. - Jest teraz w apartamentach wuja albo w Greenwood, jeśli wróciła z moimi kuzynkami.

- Rozkażę, aby ją odszukano i przysłano do ciebie. Rankiem powinna już tu być - obiecał.

- Ale jak ona mnie znajdzie? Nie mam pojęcia, gdzie jestem. Pan Chiffinch prowadził mnie przez tyle korytarzy i klatek schodowych, że szybko straciłam orientację - powiedziała, uśmiechając się bezradnie.

Król się roześmiał.

- Whitehall to istny labirynt - odparł. - Przydzielę ci pazia na czas, gdy będziesz tu przebywać, moja mała damo z kolonii.

Pochylił się i zmierzwił i tak potargane włosy Fancy.

- Śpij dobrze, kochanie - powiedział cicho, całując ją w czubek głowy. - To początek wspaniałego związku. Jest w nim miejsce na przyjaźń, ale i uczucie.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Natychmiast skierował się ku swoim apartamentom. Musi porozmawiać o Fancy z kuzynem. Nie!

Nie będzie rozmawiał z Charliem. Jeszcze nie teraz. Pośle po księżnę wdowę. Należy ją poinformować, co się wydarzyło. Fancy była dziewicą! Nie spodziewał się tego i gdyby nie posunęli się już tak daleko, pewnie zdołałby się wycofać. Choć z drugiej strony, wcale tego nie chciał. Zdawał sobie sprawę, że jego apetyt jest większy niż u innych mężczyzn, ale ponieważ tak było, nauczył się go kontrolować. Zważywszy, co spotkało Fancy w małżeńskim łożu, cieszył się, że to on wprowadził ją w świat zmysłowych przyjemności. Nie mogłaby mieć lepszego nauczyciela, pomyślał. Nie były to czcze przechwałki, gdyż dobrze wiedział, jak znakomitym jest kochankiem.

Paź, odpowiedzialny za garderobę, już na niego czekał. Pomógł panu rozebrać się i wykąpać. Po kąpieli król przebrał się w czystą koszulę i położył, aby przez kilka godzin odpocząć. Nie minie wiele czasu, a będzie musiał poddać się codziennej rutynie. Czas spędzony z kochanką był więc podwójnie cenny. Zasnął, marząc o pięknych oczach i doskonałych małych piersiach.

Rankiem polecił dworzaninowi, odpowiedzialnemu za harmonogram jego zajęć, by znalazł czas na rozmowę z księżną Glenkirk. Gdy czas spotkania zostanie ustalony, do damy należy wyprawić posłańca. Ton, jakim zostało to powiedziane, uświadomił dworzaninowi, iż czas na nieprzewidziane spotkanie po prostu musi się znaleźć. Skłonił się zatem tylko i powiedział:

- Tak, Wasza Wysokość. Jasmine, księżna wdowa Glenkirk, siedziała w łóżku, popijając poranną herbatę, gdy do sypialni wtargnęła Orane z zapieczętowanym pakietem w dłoni. Podała go Jasmine, dygając.

- Przyniesiono to właśnie z Whitehallu - wyjaśniła - a pod schodami plotkują, że pani Fancy nie wróciła na noc do domu. Książę nie jest pewien, czy ma być wściekły, czy nie.

- Doradzałabym mu, by się uspokoił - odparła Jasmine z uśmiechem. - Król to król, i doskonale o tym wiemy.

Złamała pieczęć i rozłożyła list, a potem go przeczytała. Kiedy skończyła, złożyła pergamin i powiedziała:

- O czwartej po południu mam stawić się przed Jego Wysokością, Orane. Przynieś mi kasetkę z biżuterią. Muszę wybrać klejnoty na tyle wspaniałe, by Karol uświadomił sobie, że rozmawia z córką Mogoła, nie jakąś tam staruszką.

- Mam przysłać do ciebie księcia, pani? - spytała Orane.

- Tak, to z pewnością dobry pomysł - zgodziła się z nią Jasmine. Wkrótce do drzwi sypialni zapukał Charlie. Wydawał się zmartwiony.

- Już wiesz? - zapytał.

- O tym, że Fancy spędziła noc w Whitehallu? Tak. Król zażyczył sobie, bym stawiła się przed nim o czwartej po południu. Ma zwyczaj rozmawiać z rodzinami kobiet, z którymi sypia? Znasz go lepiej niż ja, Charlie.

- Nie potrafię powiedzieć, mamo. Barbara Villiers stanowiła prawo sama dla siebie, a zważywszy, że ma moralność ulicznej kotki, trudno coś wyrokować. Pozostałe kobiety gościły w łożu króla, kiedy był na wygnaniu. Nie wiem, czemu chce się z tobą zobaczyć, i szczerze mówiąc, sama będziesz musiała się tego dowiedzieć, gdyż nie mam śmiałości go zapytać. Nie jestem zachwycony, iż pożądliwe oko kuzyna padło na moją siostrzenicę czy kogokolwiek z naszej rodziny. Co powiemy rodzicom Fancy? Wiesz, co się dzieje, kiedy król sypia regu­larnie z jakąś kobietą.

- Rodzą się dzieci - powiedziała spokojnie Jasmine.

- Kochałaś mego ojca! - zaprotestował Charlie. - To było co innego. Fancy jest piękna, lecz to bezradna młoda wdowa. Nie zna króla ani dworu.

- Jest silna i ma swój rozum - odparła Jasmine.

- Jeśli król postanowi zatrzymać ją przez jakiś czas przy sobie, a ona da mu dziecko, jej szanse na dobre zamążpójście wzrosną - albo i nie. Nie przerwiesz tego romansu. Dziecko udowodni, że Fancy jest płodna. Zawsze znajdzie się kawaler zainteresowany tym, by żona mogła dać mu potomstwo. A sprośne plotki, rozsiewane przez Tolliverów, zostaną zapomniane i wymazane przez ten nowy obrót wydarzeń.

- Dwór Mogołów stracił w tobie cennego stratega, mamo.

- Fancy jest wdową. Nie ma wiele do stracenia.

- Jesteś głową rodziny i król szanuje twój status. Sądzisz, że chce, byś zaaprobowała jego związek z Fancy?

Jasmine się roześmiała.

- A czy zdarzyło mu się prosić o czyjąś aprobatę? Przeciwstawił się nawet przeklętemu szkockiemu Kościołowi! Wiesz teraz tyle co ja, synu. Odejdź i pozwól mi zdecydować, w co mam się ubrać na audiencję.

- W nocy przybył z pałacu paź - powiedział książę. - Przysłano go po Bess Trueheart. Gdyby coś było nie tak, pewnie już by wróciła. Gdy wychodziłem, Barbara jeszcze spała. Lepiej wrócę i przekażę jej, co wiemy. Zajdziesz do nas po spotkaniu z królem?

- Tak, tak! - odparła niecierpliwie jego matka. - A teraz idź już i zostaw mnie samą, drogi chłopcze.

Machnięciem wyprawiła go z sypialni.

Książę wyszedł z domu i pośpieszył ku przystani, gdzie czekała prywatna barka, którą miał wrócić do pałacu. Nim zdążył wsiąść, spostrzegł, że do nabrzeża zbliża się łódź z Greenwood. Wysiadła z niej Fancy, eskortowana przez Bess Trueheart. Na widok siostrzenicy książę niemal się zarumienił.

- Dzień dobry, wuju - powiedziała, po czym minęła go i ruszyła jak gdyby nigdy nic przez trawnik.

Bess dygnęła i pośpieszyła za panią. Książę podniósł wzrok i zobaczył w oknie córkę. Obok niej stała Diana. Niemal słyszał, jak popiskują z podekscytowania. Do diaska! Czy córka Fortune będzie miała zły wpływ na swe kuzynki? Trzeba uważnie przyglądać się sytuacji, pomyślał, wsiadając do barki.

Nim Fancy zdążyła dojść do drzwi, Cynara i Diana czekały już na nią u podnóża schodów. Pomknęły przez hol, pokrzykując z podniecenia.

- Opowiadaj! Opowiadaj! - błagały unisono. Nagle usłyszały stanowczy głos babki. Stała tuż za nimi, odziana w ciepły szlafrok.

- Nie ma nic do opowiadania - powiedziała Jasmine. - Chodź ze mną, Fancy. Cynaro, Diano, spacer po ogrodzie z pewnością pomoże wam ochłonąć. Orane przyniosła już płaszcze i będzie wam towarzyszyła.

- Ale, babciu - zaprotestowała Cynara. Jasmine ujęła Fancy pod ramię i ruszyła wraz z nią ku schodom, oddalając się od dziewcząt. Zaprowadziła wnuczkę do jej pokoi i zamknęła za nimi drzwi. Dopiero wtedy odwróciła się i zapytała:

- Spałaś z nim? Fancy skinęła głową.

- Tak, babciu. Było cudownie!

- Doskonale, kiedy więc będziesz gotowa opowiedzieć mi o tej przygodzie, chętnie cię wysłucham.

- Przydzielił mi w pałacu apartament. Jest piękny.

- Nie zostaniesz z nami?

- Chyba powinnam. Muszę wpierw się przekonać, co się wydarzy.

- Rozsądna decyzja - pochwaliła ją babka. - Poślemy tam trochę twoich rzeczy, na wypadek gdybyś ich potrzebowała, lecz twoim domem pozostanie Greenwood. Jadłaś?

- Byłam zbyt podekscytowana. Uznałam, że lepiej poczekać, aż znajdę się w domu. Bess zaraz mi coś przyniesie.

- Więc cię zostawię. Pochwalam twoją dyskrecję oraz rozsądek. Żałuję tylko, że nie jestem w stanie powstrzymać twoich kuzynek. Gdy tylko wyjdę, natychmiast tu wtargną. Dopilnuj, by się za bardzo nie podekscytowały - zakończyła z uśmiechem. Nie powiedziała wnuczce, że wezwano ją do króla. Czegokolwiek zażyczy sobie od niej Karol, będzie to sprawa pomiędzy nimi dwojgiem. Ucałowała różane policzki Fancy i wyszła. Zmierzając ku swoim apartamentom, dostrzegła kątem oka błysk czerwieni. Uśmiechnęła się na myśl, że Cynara już czai się pod drzwiami kuzynki.

Kiedy w chwilę po wyjściu babki drzwi saloniku otworzyły się gwałtownie i do pokoju wpadły jej kuzynki, Fancy nie była ani trochę zaskoczona.

- Zgubiłyśmy Orane w labiryncie - wyjaśniła Diana, chichocząc.

- I co się wydarzyło? - spytała Cynara, przechodząc od razu do rzeczy. - Kochał się z tobą? Było cudownie? Zostałaś jego nową metresą?

- Kochał się ze mną. Było cudownie, a decyzja o tym, czy wrócę jeszcze do Whitehallu, należy do niego, nie do mnie - odparła Fancy. Nie była pewna, czy powinna wspomnieć kuzynkom o apartamencie w pałacu.

- Musisz mieć do opowiedzenia coś więcej - nalegała Cynara.

- Nawet jeśli tak - odparła Fancy z uśmiechem nie zamierzam tego zrobić. Kochanie się, kuzynko, to przeżycie poruszające i bardzo osobiste. Poza tym jesteś jeszcze dziewicą, a nie uważam dzielenia się tego typu przeżyciami z nietkniętą panienką za rozsądne.

- Phi! - prychnęła Cynara. - Kobiety zawsze porównywały swoje przeżycia. Jak inaczej mamy się dowiedzieć, co sprawia mężczyźnie przyjemność?

- Moja mama twierdzi, iż dżentelmeni nie lubią, gdy panna młoda jest w tych kwestiach zbyt zorientowana. Zaczynają się wtedy zastanawiać, gdzie ową wiedzę nabyła. Poza tym chodzi o króla, nie o jakiegoś tam dżentelmena. Szybko utraciłabym jego względy, gdybym paplała o tym, co dzieje się w sypialni.

- Uważam, że Fancy ma rację - wtrąciła Diana.

- Może jeśli chodzi o ciebie - zaprotestowała Cynara. - Ja nie zamierzam szybko wyjść za mąż. Chcę wiedzieć, jacy są mężczyźni. Różni mężczyźni, nie tylko mój mąż. Nie możemy dziś, jak zamożne i bystre kobiety w czasach młodości naszej babki, przeżywać cudownych przygód, dzieląc namiętność z wieloma mężczyznami! - stwierdziła Cynara z zapałem, a potem dodała: - Zakuto nas w gorset poprawności i obyczaju. Mamy pojechać na dwór, flirtować przez krótki czas, a potem znaleźć odpowiedniego mężczyznę z dobrej rodziny, o majątku co najmniej dorównującym naszemu, i skłonić go, by zechciał nas poślubić. Potem wychodzimy za mąż, rujnujemy sobie figurę, rodząc kolejne dzieci, i szybko się starzejemy. Wszystko jest tak diabelnie przewidywalne! Nie chcę tak żyć! Pragnę czegoś więcej. Pasji, podekscytowania, przygody! Gdyby mój ojciec nie był kuzynem króla, spróbowałabym uwieść Jego Wysokość - zakończyła. - Jakież to podniecające być metresą króla!

- Od kobiet o naszej pozycji i majątku rzeczywiście oczekuje się, iż będą żyły w sposób, jaki opisałaś - powiedziała Diana. - To dlatego mama pozwoliła mi zamieszkać z babcią. Powinnam wyjść za księcia albo markiza, w najgorszym razie pomniejszego lorda. Niecierpliwie wyczekuję chwili, kiedy zamieszkam we własnym domu i urodzę dzieci, które umocnią moją pozycję. I będę kochana tak, jak pozostałe kobiety z naszej rodziny. Nie pociągają mnie przygody, jakich zaznała ciotka India czy Fortune, nie chciałabym też być zmuszoną opuścić swój kraj i rodzinę z powodu sporów religijnych. Pragnę mężczyzny, który kochałby mnie ponad wszystko i zrobił, co tylko będzie w stanie, aby mnie zdobyć. Tego właśnie pragnę!

- Obie szukacie tego samego - powiedziała Fancy. - Tylko innymi metodami.

- A ty? - spytała Cynara przebiegle.

- Byłam już mężatką. Nie życzę sobie być nią znowu, nie oznacza to jednak, że nie chcę, by mnie kochano - odparła Fancy.

- Byłaś mężatką zaledwie przez dzień, i to niecały - zauważyła Cynara z naganą w głosie. - Cokolwiek ci się przydarzyło, wiesz dobrze, iż wcześniej czy później babcia dopilnuje, byś wyszła znów za mąż. Poza tym, skoro byłaś królewską kochanką, związanie się mężczyzną, który nie będzie twoim mężem, obniży twój społeczny status.

- Nie zostałam wychowana, by przejmować się towarzystwem - odparła Fancy ze śmiechem. - A jedna noc w łożu króla nie czyni ze mnie jego kochanki.

- Nonsens - odparła praktyczna jak zwykle Cynara. - W koloniach też macie towarzystwo, jestem tego pewna. Nie tak wytworne i ważne jak dwór, nie wmawiaj mi jednak, że wszyscy jesteście sobie równi, gdyż wiem, że to nie może być prawda. Są tam właściciele ziemscy, kupcy, sklepikarze, niewolnicy, wyzwoleńcy. Każda cywilizacja posiada społeczną strukturę, tak nas przynajmniej uczono. Diana i ja odebrałyśmy gruntowne wykształcenie. Babcia już tego dopilnowała. Twierdzi, że kobieta musi być w stanie porozmawiać inteligentnie z mężczyzną po tym, jak skończą się kochać, inaczej szybko mu się znudzi.

- A ty? O czym rozmawiałaś z królem po tym, jak skończyliście się kochać? - spytała Diana niewinnie.

- Nie rozmawialiśmy tej nocy zbyt wiele - przyznała, a Cynara przewróciła oczami. - Nie będę plotkować, kuzynki.

Do salonu weszła Bess, niosąc tacę ze śniadaniem. Spojrzała z naganą na obie panienki, dając im do zrozumienia, że powinny wyjść.

- Wrócimy - zapowiedziała Cynara.

- Po jedzeniu zamierzam się zdrzemnąć - poinformowała kuzynki Fancy, a kiedy wyszły, zachichotała.

- Widziałaś, jaką miały minę, gdy to powiedziałam? - spytała Bess. - Myślą pewnie, że kochaliśmy się przez całą noc.

- A tak nie było? - spytała Bess, zaciekawiona. Fancy zdążyła się przekonać, iż może ufać służącej, powiedziała zatem:

- Król nie spędza z kochanką całej nocy. Zawsze wraca do swoich apartamentów. Postępuje tak z szacunku dla królowej.

- Naprawdę? Bess nie sądziła co prawda, by mężczyzna, który spłodził tyle bękartów i wszystkie je uznał, był szczególnie wrażliwy na uczucia biednej, bezpłodnej żony, zatrzymała jednak tę refleksję dla siebie.

- Zjedz, pani, proszę, śniadanie - powiedziała - a potem zastanowimy się, które z twoich rzeczy powinny znaleźć się w pałacu.

Fancy usiadła do stołu i pochłonęła z apetytem posiłek. Opróżniwszy talerz, jęła zastanawiać się, co powinna przenieść do apartamentu w pałacu. Nie zdążyła wiele wymyślić, gdy do saloniku weszła pokojówka babki, Orane.

- Madame przysyła mnie, bym pani doradziła - powiedziała i zaczęła przeglądać garderobę Fancy ku wielkiemu oburzeniu Bess.

- Zagraniczna krowa - wymamrotała służąca. Orane odwróciła się i roześmiała:

- Lepiej ucz się ode mnie i to najszybciej, jak potrafisz, gdyż twoja pani zajmuje teraz bardzo wysoką pozycję. Co wiejska dziewczyna, taka jak ty, może wiedzieć o tego rodzaju sprawach? Ja służyłam pani, która była metresą nie jednego, ale dwóch królów.

- Czyli komu? - spytała Fancy.

- Twojej ciotce Autumn, pani. Najpierw została kochanką francuskiego króla Ludwika i urodziła mu córeczkę, mademoiselle de la Bois. Potem, po powrocie do Anglii, służyła w ten sam sposób królowi Karolowi. Niestety, spłodzony przez niego synek urodził się martwy.

- Ciotka była kochanką króla? - powtórzyła Fancy, zaskoczona.

- Qui, była. Król próbował też uwieść matkę panienki Diany, księżnę Flannę - dodała Orane ze śmiechem.

I znowu Fancy spotkało zaskoczenie.

- Teraz rozumiem - powiedziała z wolna - dlaczego powiada się, że kobiety z tej rodziny są dla królewskich Stuartów niczym miód dla pszczoły.

- Mais qui - zgodziła się z nią Orane. - Jesteście piękne, czarujące i bystre, ale jest w was coś jeszcze. Nie da się dokładnie określić, co to takiego, lecz czyni was to nieodparcie pociągającymi.

Weszła do garderoby.

- Zobaczmy, które z tych rzeczy przydadzą ci się w pałacu. Wybrała dwie suknie dzienne i dwie wieczorowe, a potem wróciła do swojej pani i powiedziała, cmokając z dezaprobatą:

- Dziewczyna nie ma frywolnych szlafroczków ani nocnej bielizny. Jej koszule są proste, zwyczajne i skromne. Nie spodobają się mężczyźnie takiemu jak król i na pewno nie sprawią, że zapragnie kobiety, która je nosi. Musisz uzupełnić ten brak natychmiast, jeśli dziewczyna ma utrzymać zainteresowanie Jego Wysokości.

- Czy któryś z moich szlafroków da się przerobić tak, by pasował na Fancy, zanim coś dla niej uszyjemy? - spytała Jasmine.

- Madame! - westchnęła Orane.

- Wiem, wiem, jestem stara, ale z pewnością znajdzie się wśród moich rzeczy coś, co dałoby się przystosować, przynajmniej na jedną noc. Rozejrzyj się w mojej garderobie, Rohano!

- Masz, pani, nowy szlafrok, który można byłoby przerobić - odezwała się Toramalli. - Wiesz, o którym mówię, Rohano.

Rohana skinęła głową i poszła przynieść wspomniany strój. Wróciła i rozłożyła go przed panią. Szlafrok, uszyty z lawendowego jedwabiu, był długi i miał fałdziste rękawy ozdobione nader obficie kremową koronką.

- Możemy pogłębić dekolt - powiedziała Orane - i szlafrok nada się doskonale. Dodamy też wąski pasek, który podkreśli smukłą talię pani Fancy. Na dziś wystarczy, a zyskamy trochę czasu, by coś uszyć.

Jasmine skinęła głową.

- Zdołacie to zrobić, kiedy ja będę przygotowywała się na spotkanie z Jego Wysokością? - spytała Rohanę i Toramalli.

Bliźniaczki skinęły równocześnie głowami i wyszły, zabierając jedwabny strój.

Do czasu, gdy Jasmine była gotowa wyruszyć, szlafrok był już gotowy i zapakowany razem z innymi rzeczami Fancy. Jasmine wsiadła do powozu, a Orane okryła jej kolana futrzanym pledem. Wdowa odziana była we wspaniałą suknię barwy leśnej zieleni, obszytą futrem. W rozcięciu spódnicy pysznił się haftowany złotem zielony brokat. Wykończony futrem dekolt przysłaniała skromnie bladozłota koszula, ozdobiona przy szyi perłami. Bufiaste rękawy zdobiły pasy brązowego, bobrowego futra. Pasujący do sukni płaszcz także podbity był bobrowym futrem. Ukryty pod kapturem elegancki koronkowy welon zakrywał srebrne włosy damy. Szmaragdowo - diamentowe kolczyki połyskiwały w uszach Jasmine, kontrastując z delikatnym złotem koszuli. Brązowe skórzane rękawiczki miały w środku złotą jedwabną podszewkę.

Powóz potoczył się ciemniejącymi szybko ulicami Londynu, kierując się ku pałacowi. Na Wielkim Dziedzińcu Jasmine wysiadła. Natychmiast podszedł do niej ubrany w królewską liberię paź.

- Lady Leslie? Skinęła głową.

- Pójdź, proszę, za mną, madame - powiedział chłopiec i poprowadził ją długimi korytarzami. Trwało to dobrą chwilę, lecz wreszcie zatrzymał się przed pojedynczymi drzwiami. Otworzył je, odstąpił na bok i gestem wskazał Jasmine, by weszła.

Ledwie znalazła się za drzwiami, król natychmiast ruszył, by ją powitać.

- Dziękuję, że przyszłaś, madame - powiedział, prowadząc Jasmine do wygodnego krzesła przy kominku. - Z pewnością zmarzłaś. Przypłynęłaś barką?

- Nie, podróż rzeką o tej porze roku to już nie dla mnie, Wasza Wysokość - odparła.

Usiadł naprzeciw niej i wtedy Jasmine zauważyła tacę na stojącym obok stoliku.

- Herbaty? - zapytał.

- Tak, chętnie się napiję - odparła, zaskoczona, przyjmując parującą filiżankę. - Nie sądziłam, że jesteś, Wasza Wysokość, zwolennikiem herbaty.

- Bo nie jestem, wiem jednak od Charliego, że ty bardzo ją lubisz, madame - odparł król, a potem uniósł niczym w salucie kubek z whisky.

Jasmine sączyła przez chwilę herbatę, pozwalając, by rozkoszne ciepło przenikało ją do kości. W końcu odstawiła filiżankę i powiedziała śmiało:

- Zaszczyciłeś swoimi względami moją wnuczkę, Fancy Devers, Wasza Wysokość. Domyślam się, że wezwałeś mnie tu dzisiaj, aby pomówić o jej przyszłości. Czyż nie jest to dla ciebie rzecz niezwykła, Karolu Stuarcie? Nie sądziłam, że masz zwyczaj prosić o pozwolenie, nim coś weźmiesz. Król roześmiał się w głos.

- Królowie nie proszą, madame, jak dobrze o tym wiesz. Lecz tak, chciałbym pomówić z tobą o Fancy. Przydzieliłem jej w pałacu apartament. Zamierzam obdarzać ją względami tak długo, jak obojgu będzie nam to sprawiało przyjemność. Jest jednak coś, czym muszę się z tobą podzielić, madame, gdyż pewnie o tym nie wiesz.

Jasmine siedziała przez chwilę w milczeniu, czekając.

- Twoja wnuczka była dziewicą, kiedy ją wziąłem - powiedział wreszcie król.

- To niemożliwe! - zaprotestowała, zaskoczona. - Wyszła za mąż i noc poślubna się odbyła.

- Czy znając moją reputację, madame, naprawdę sądzisz, że mogłem pomylić się w tej kwestii?

- Córka nic mi o tym nie pisała - westchnęła Jasmine. - To niemożliwe, by nie wiedziała.

- Kiedy się zorientowałem, jak sprawa wygląda, nie byłem już w stanie się wycofać. Chyba to rozumiesz. Potem Fancy powiedziała mi, co wydarzyło się tej niesławnej nocy. Jej matka o niczym nie wie, gdyż śmierć pana młodego spowodowała wielkie zamieszanie, a Fancy była zbyt przerażona i zawstydzona, aby powiedzieć coś ponad to, co po­wiedzieć musiała.

- Opowiedziała ci, co się wówczas wydarzyło?

- Nie, jedynie pokrótce o tym, co jej zrobił. Madame, zdaję sobie sprawę, iż przyrzekłaś wnuczce, że będzie mogła sama opowiedzieć, co ją spotkało, obawiam się jednak, że ona nigdy nie będzie na to gotowa. Powinienem poznać prawdę nie po to, by zaspokoić ciekawość, ale z uwagi na samą Fancy. Nie przysporzyłem nigdy umyślnie bólu kobiecie, z którą byłem związany. Nie mogę cię zmusić, byś mi o wszystkim opowiedziała, lecz jeśli to zrobisz, zapewniam, że wszystko, co powiesz, pozostanie dla innych tajemnicą.

- Daj mi trochę tej twojej whisky, panie - poprosiła Jasmine, wyciągając ku niemu filiżankę. Westchnęła, a jej twarz przybrała zmartwiony wyraz.

- Czego jeszcze nie powiedziała mojej córce? - spytała. - I dlaczego sądziła, że nie jest dziewicą, skoro nią była?

- Twoja córka, madame, założyła, iż Fancy dowiedziała się tego, co wiedzieć powinna, od starszej siostry. Powiedziała Fancy, że dziewczyna z dobrej rodziny nie powinna wiedzieć zbyt wiele, i poradzi­ła, by zdała się w tej sprawie na małżonka.

- Do diaska! - zaklęła księżna. - Nie wychowałam córki na osobę tak niemądrą i pozbawioną rozsądku! Co ją, u licha, opętało, aby posyłać najmłodszą córkę do ołtarza niepoinformowaną? To nowe pokolenie nie ma za grosz rozumu. Co przydarzyło się wnuczce?

- Mąż dopuścił się na niej sodomii, madame. Nie mam pojęcia, co wydarzyło się potem - odparł król. - Fancy wiedziała, że mężczyzna wchodzi w kobietę, i że za pierwszym razem towarzyszy temu ból, uznała zatem, że została pozbawiona dziewictwa.

Jasmine przycisnęła dłoń do ust, nie zdołała jednak stłumić gniewnego okrzyku. Łzy napłynęły jej do oczu. Przez chwilę nie była w stanie się odezwać.

Król pochylił się, ujął jej dłoń i zaczął rozcierać ją, i poklepywać, próbując starszą damę uspokoić.

- Gdyby nie to, że przebywa już w piekle, zabiłbym go własnymi rękami - powiedział.

Wyjął jedwabną chusteczkę i otarł policzki Jasmine, po których spływały ciche łzy.

- Powiesz mi, co się wydarzyło, madame? - zapytał ponownie. Jasmine skinęła głową.

- Przysięgnij jednak, że nigdy nie przyznasz, iż ci powiedziałam.

- To będzie nasz sekret - odparł król i ucałował smukłą dłoń Jasmine, uśmiechając się ciepło.

- Nic dziwnego, że damy tak cię uwielbiają, Karolu Stuarcie. Twój wujek także posiadał ten czar. Poczęstuj mnie whisky, a powiem ci to, co powinieneś wiedzieć na temat skandalu, otaczającego moją wnuczkę.

Nalał trochę dymnej, pachnącej torfem whisky do filiżanki. Jasmine wypiła wszystko jednym haustem i wyciągnęła rękę z filiżanką po więcej.

- Czy Fancy naprawdę zabiła męża? - spytał.

- Powiedziała, że nie, ale że jest odpowiedzialna za to, co się stało.

- Ma zbyt duże poczucie odpowiedzialności - zaczęła Jasmine, a potem mówiła dalej. - Parker Randolph wydawał się dla Fancy idealnym kandydatem. Jedyny syn, którego dwie siostry zostały już wydane. Rodzina posiada w Wirginii kilka tysięcy akrów żyznej ziemi. Chłopak był przystojny, dobrze wychowany i nikt nie byłby w stanie powiedzieć o nim nic złego, nawet szeptem. W wieku dwudziestu pięciu lat nadal był kawalerem, lecz kiedy zaczął asystować mojej wnuczce, uznano, że czekał po prostu na właściwą dziewczynę. Spotkali się na kilku przyjęciach, a potem poprosił mojego zięcia o zgodę na to, by mógł zabiegać o rękę Fancy. W tych okolicznościach zważywszy, że Fancy zdawała się lubić młodzieńca, ojciec wyraził zgodę. Datę ślubu wyznaczono na czerwiec. Córka i zięć nie szczędzili kosztów. Wyprawili córce wspaniałe wesele i wszystko byłoby cudow­nie, gdyby nie przykry fakt, iż następnego ranka pan młody zginął z ręki swej żony.

- Przecież Fancy miała być niewinna! Obie tak twierdziłyście! - zauważył król, skonsternowany.

- Parker Randolph popełnił bigamię, Wasza Wysokość - wyjaśniła Jasmine. - Na plantacji jego ojca mieszkała niewolnica o skórze tak jasnej, jak u Parkera i jego sióstr. Jego ojciec kupił dziewczynę, gdy była dzieckiem, z myślą o tym, że kiedy trochę podrośnie, będzie dla jego córek doskonałą pokojówką. Gdy obie młode damy wyszły za mąż, a stało się to w odstępie niespełna roku, ubłagały ojca, by zwrócił wiernej pokojówce wolność. Dziewczyna poprosiła, by pozwolono jej zostać na plantacji, gdzie pracowałaby jako płatna służąca pani Randolph, słabowitej damy, która cieszyła się, mogąc mieć ją za towarzyszkę. Parker zakochał się w dziewczynie, lecz ona nie chciała ulec. Powiedziała, że może ją zdobyć jedynie przez małżeństwo. Parker przez jakiś czas odmawiał, lecz w końcu pożądanie zwyciężyło rozsądek. Znaleźli kapłana, który nie znał żadnego z nich, udzielił zatem ślubu. Dziewczyna miała na imię - jakże stosownie - Dalila. Parker przekonał ją, że ich małżeństwo musi pozo­stać tajemnicą.

Gdy zaczął zalecać się do mojej wnuczki, Dalila mocno się zdenerwowała, zapewnił więc naiwną i zazdrosną żonę, że robi to wyłącznie w tym celu, by zadowolić rodzinę. Gdy ogłoszono zaręczyny i wyznaczono datę ślubu, wyjaśnił żonie, iż rzeczywiście zamierza poślubić moją wnuczkę, ale jedynie dla posagu oraz majątku, który kiedyś odziedziczy. Jego rodzina potrzebuje tych pieniędzy, on zaś posiadł sekret, dzięki któremu będzie mógł kontrolować teściów.

Jasmine umilkła i napiła się whisky. Nagle uświadomiła sobie, że postępuje słusznie i król powinien znać prawdę.

- Cóż to był za sekret? - zapytał.

- Fancy powiedziała mu, że jej babka ze strony matki była cudzoziemską księżniczką z kraju zwanego Indie. Jedynym, co Parkerowi udało się zapamiętać ze szkoły na temat Indii, było przekonanie, że mieszkańcy tego kraju mają ciemną skórę. Uznał zatem, że mamy w sobie domieszkę murzyńskiej krwi. Powiedział Dalili, że zagrozi rozgłoszeniem tego w koloniach, jeśli rodzina Fancy nie będzie mu posłuszna. Uznał, że gdyby ten wstydliwy fakt oraz to, iż żona jest w rzeczywistości jego konkubiną, wyszły na jaw, rodzina Fancy byłaby skończona. Zapłacą mu, ile zechce, wmawiał łatwowiernej żonie, byle utrzymać to, co wie, w sekrecie, Dalila zarzuciła mu, że dzieci jego i Fancy będą prawowitymi dziedzicami majątku, podczas gdy potomstwo ich dwojga zostanie uznane za bękartów. Parker obiecał jej, że Fancy nie urodzi jego dziecka. Teraz rozumiem, jak zamierzał temu zapobiec. Jednak w noc poślubną Dalila nie była w stanie pohamować zazdrości. Zakradła się do sypialni nowożeńców i patrzyła, jak kobiety przygotowują pannę młodą na przybycie małżonka. Gdy zobaczyła, że jej mąż kocha się z Fancy, wyskoczyła z kryjówki i ujawniła się, zionąc gniewem. Parker wpadł we wściekłość, zwłaszcza gdy powiedziała Fancy, że nie jest tak naprawdę żoną Randolpha. Fancy była zaszokowana. Oczywiście, Parker wszystkiemu zaprzeczył. Powiedział, że Dalila oszalała i nie jest w stanie niczego udowodnić. Moja słodka wnuczka rozpłakała się wtedy i zapewniła, że mu wierzy i zostanie przy nim bez względu na wszystko. Parker zaczął się śmiać. Powiedział kobietom, że są idiotkami. Przyznał, że naprawdę poślubił Dalilę, a potem wyjaśnił, co zaplanował. Fancy będzie musiała udawać, a on będzie korzystał z jej majątku. Zmusi Dalilę, by patrzyła, jak kocha się z Fancy, i ta nic nie będzie mogła na to poradzić.

- Lecz widać poradziła - zauważył król.

- Tak - odparła Jasmine. - Sięgnęła po najbliższy przedmiot w zasięgu ręki. Tak się złożyło, że był nim ciężki, srebrny świecznik. Uderzyła Parkera - raz, drugi, trzeci. Fancy zaczęła krzyczeć, wołając o pomoc. Nadbiegli słudzy, lecz było za późno. Parker nie żył. Gdyby jego postępki wyszły na jaw, rodzina Randolphów byłaby zrujnowana, a reputacja mojej wnuczki ległaby w gruzach. Straciła przecież cnotę z mężczyzną, który nie był jej mężem, i to w takich okolicznościach. Teściowie chętnie obwiniliby o tę straszną tragedię moją wnuczkę, jednak bardziej wpływowa gałąź rodziny Randolphów postarała się, by do tego nie doszło. Zmusili krewnych, aby stawili czoło prawdzie. Na pociechę pozwolono im zatrzymać wypłaconą już część posagu Fancy. Mój zięć nie dopuścił także, by Randolphowie odegrali się na biednej Dalili. Najpierw twierdzili, iż nie może być żoną Parkera. Dziewczyna wyjęła jednak zza dekoltu świadectwo ślubu, o którym Parker najwidoczniej nie wiedział. Kieran Devers dał dziewczynie dość pieniędzy, by mogła założyć sklep z ubraniami, i odesłał ją do Bo­stonu, ostrzegając, że jeśli pokaże się kiedykolwiek w Marylandzie albo Wirginii, nie będzie w stanie jej ochronić.

- A Fancy wyprawiono do Anglii - zakończył król.

- Nie mogła pozostać w koloniach, Wasza Wysokość - odparła Jasmine spokojnie. - Nie było tam dla niej szansy na normalne życie. Rozgłoszono, że śmierć Parkera nastąpiła w wyniku ataku. Padając, rażony apopleksją, uderzył się w głowę, co wyjaśniało istnienie rany, którą przed pokazaniem ciała starannie oczyszczono.

- Dlaczego Fancy wini się za śmierć męża? - zapytał król.

- Twierdzi, że gdyby go nie poślubiła, tragedia by się nie wydarzyła. Uświadomiła sobie, zbyt późno, niestety, że była zakochana nie tyle w Parkerze, co w idei poślubienia najprzystojniejszego mężczyzny w koloniach. Tak przynajmniej powiedziała matce. Była najmłodszym dzieckiem w rodzinie i póki nie zwróciła na siebie uwagi Parkera Randolpha, nie udało jej się niczym wyróżnić. Może dla osoby rozsądnej takie wytłumaczenie wydaje się cokolwiek niemądre, lecz ona przez jakiś czas w to wierzyła. Oto i cała prawda, Wasza Wy­sokość, taka, jaką przedstawiła mi w listach córka.

- Zaopiekuję się Fancy - obiecał król.

- Wiem o tym. Królewscy Stuartowie zawsze byli dla swych kobiet dobrzy, jak o tym świadczy mój przykład.

- Byłabyś wspaniałą królową, madame.

- Tak mi wówczas mówiono - odparła, wstając. - Wrócę teraz do domu, Wasza Wysokość. Dobranoc.

Król poderwał się z krzesła i odprowadził gościa do drzwi. Na pożegnanie ucałował dłoń Jasmine, mówiąc:

- Zachowam to, co mi powiedziałaś, w sekrecie, madame. Nie chciałbym, by Fancy uznała, że się wtrącam, gdyż jestem przekonany, że z czasem wszystko mi opowie.

- Podzielam to przekonanie, Wasza Wysokość - odparła Jasmine, a potem uniosła dłoń i pogłaskała śniady policzek władcy. - Nie przypominasz swego wuja. Miał złote włosy i niebieskie oczy. Ty wyglądasz jak Francuz.

- Matka twierdziła, że byłem najbrzydszym niemowlęciem, jakie widziała - odparł król ze śmiechem. - Nazywała mnie swoim czarnym chłopcem.

Jasmine także się roześmiała.

- Lecz stałeś się dystyngowanym dżentelmenem, i, co ważniejsze, człowiekiem o dobrym sercu, Karolu Stuarcie.

- To najwspanialszy komplement, jaki usłyszałem kiedykolwiek - odparł król. Ukłonił się, a Jasmine sięgnęła do klamki. Czekający w korytarzu paź podbiegł, by odprowadzić ją do powozu.

ROZDZIAŁ 5

Popołudnie było zimne, choć pogodne. Na niemal białym niebie świeciło bladożółte zimowe słońce, a w powietrzu dało się wyczuć zapowiedź śniegu. Wioślarze płynący Tamizą zwolnili, by przyjrzeć się odbywającemu przechadzkę dworowi. Fancy, otulona w podbity kunowym futrem, pawiobłękitny płaszcz z aksamitu, postępowała tuż za królem. Zakończona srebrną nasadką laseczka władcy wydawała grzechoczący dźwięk, stykając się ze żwirowaną powierzchnią ścieżki.

- Z drogi! Z drogi! - rozległ się za nią wysoki głos, po czym Fancy została odsunięta przez przepychającą się lady Castlemaine. - To nie twoje miejsce - powiedziała Barbara Villiers z wyższością.

- Twoje także nie, madame - odparła szybko Fancy. - Ja jestem tu, bo mnie poproszono. Ty nie.

Lady Castlemaine zatrzymała się, podobnie Fancy. Reszta dworzan, chcąc nie chcąc, także przystanęła.

- Jak śmiesz przemawiać do mnie w ten sposób, pani! - prychnęła lady Castlemaine z pogardą, która doprowadziłaby do łez damy starsze i bardziej doświadczone niż Fancy.

- Jesteś nieuprzejma, madame - odparła Fancy. - Pozycja nie upoważnia cię do tego, byś zachowywała się niegrzecznie i nie przestrzegała zasad dobrego wychowania, choć pewnie sądzisz inaczej.

Barbara Castlemaine wrzasnęła rozzłoszczona i uniosła dłoń, by Fancy spoliczkować.

- Jak śmiesz w ogóle się do mnie odzywać krzyknęła - a tym bardziej udzielać mi reprymendy! Jestem lady Castlemaine, a ty jesteś tylko dzieckiem Irlandczyka i kobiety na tyle głupiej, iż wyrzekła się dla niego majątku!

Fancy chwyciła rękę księżnej, nim ta zdążyła ją uderzyć. Zacisnęła palce wokół nadgarstka Barbary Villiers i powiedziała, spoglądając jej prosto w oczy:

- Moja matka, madame, wolała zadbać o dobre imię i wyjść za mojego ojca, niż zachowywać się w haniebny sposób, jaki nam tu zaprezentowałaś.

Puściła nadgarstek rywalki.

Król zatrzymał się, lecz nie odwrócił. Na jego ustach pojawił się leciutki uśmiech.

Barbara Castlemaine poczerwieniała i zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Już miała coś powiedzieć, kiedy tuż za nią odezwał się trzeci głos i pomiędzy dwie damy wsunęła się trzecia, odziana w aksamitny płaszcz wiśniowej barwy, podbity króliczym futrem.

- Cóż, panowie i panie - powiedziała nowo przybyła z kpiącą nutą w głosie - oto widok jedyny w swoim rodzaju: trzy królewskie dziwki: wysoko urodzona, dobrze urodzona i nisko urodzona, w jednym miejscu! Coś takiego szybko się nie powtórzy, więc się napatrzcie!

Parsknęła śmiechem, a wraz z nią cały dwór.

- Nellie! - powiedział król z łagodną przyganą, chociaż on także się śmiał.

- Pozwolisz, by ta wywłoka tak do mnie mówiła? - spytała lady Castlemaine ostrym głosem.

- Pozwolisz, by ta megiera tak do mnie mówiła? - sparodiowała ją Nellie. Spojrzała na Fancy. - Jesteś bardzo piękna - powiedziała. - Potrafisz dzielić się z nim ze mną, pani Devers?

- Potrafię - odparła Fancy. - Przejdziemy się razem, panno Gwynn? - spytała, podając młodej aktorce ramię.

Król roześmiał się, zadowolony. Nie znosił scen, jakie wywoływała co rusz Barbara Villiers. Doceniał też to, iż jego młode, rozkoszne kochanki oświadczyły publicznie, iż potrafią żyć z sobą w zgodzie.

Życie staje się o wiele prostsze, gdy damy nie są o siebie zazdrosne, pomyślał, ruszając dalej dróżką. Po chwili zatrzymał się jednak, odwrócił i powiedział do lady Castlemaine:

- Zejdź mi z oczu, madame. Nie chcę widzieć cię na dworze wcześniej, jak po święcie Trzech Króli. Jeżeli w ogóle.

Odwrócił się do zagniewanej kobiety plecami i pomaszerował za Fancy i Nell, nawołując, by na niego zaczekały.

Za nim podążali dworzanie, omijając lady Castlemaine, aż została sama na ścieżce, mając u boku jedynie małego afrykańskiego pazia. Chłopiec czekał niespokojnie na polecenia, przygotowując się w duchu na cios, który niechybnie nastąpi, jego pani była bowiem bardzo rozgniewana. Nagle jakby skurczyła się w sobie. Zawróciła i rozpoczęła samotną wędrówkę do pałacu, z paziem biegnącym truchtem tuż za nią.

Przez chwilę rozważała, czy nie donieść na panią Devers królowej, odrzuciła jednak ten pomysł, gdyż szybko uświadomiła sobie, że Jej Wysokość prawdopodobnie wie już, iż król sypia nie tylko z aktoreczką, ale i z piękną siostrzenicą swego kuzyna. Jeśli pominąć krótki okres na początku małżeństwa, zawsze traktował królową z największą atencją oraz szacunkiem, zarówno publicznie, jak i prywatnie. Gdy minął pierwszy szok i królowa uświadomiła sobie, że świeżo poślubiony mąż nie zamierza powściągać swych seksualnych apetytów, nauczyła się ignorować jego grzeszki. Zaakceptowała nawet dzieci, które urodziły mu kochanki, a które on z dumą uznał.

Barbara Villiers nie była w stanie pogodzić się z faktem, że król z nią skończył. Nie znosiła dobrze porażek, postanowiła zatem, że przeczeka. Karol znudzi się w końcu wywloką i swoim ostatnim pod­bojem, dziewczyną, którą dwór zaczął już nazywać „King's Fancy”*7. Potem przekonywała samą siebie, ona i król będą znów razem.

Król lubił spacery, nawet przy chłodnej pogodzie, i w końcu wielu dworzan zawróciło, przedkładając nad rozkosze przechadzki względne ciepło pałacu. Fancy jednak, urodzonej na wsi, chłód nie przeszkadzał. Została zatem z kochankiem.

- Odwiedź mnie później - powiedziała do Nellie, gdy ta zdecydowała się wrócić do Whitehallu.

- Przyjdę na pewno! - odparła młoda aktorka.

- Byłaś miła dla Nellie - zauważył król.

- A dlaczego miałabym nie być? - spytała Fancy.

- Urodziła się tutaj, w Londynie, w domu niewiele lepszym od burdelu - odparł.

- Tobie to nie przeszkadzało - zauważyła. - Poza tym, jest zabawna. Nie spodziewam się, że Wasza Wysokość zatrzyma nas przy sobie na zawsze. Po co miałabym walczyć z nią o twoje względy? Na dworze powiadają, że serce Waszej Wysokości jest równie wielkie, jak jego... - umilkła, a kiedy na niego spojrzała, w jej oczach zabłysły wesołe iskierki. - No i jesteś, panie, królem, królom zaś, jak mi powiedziano, wolno robić rzeczy, których my, zwykli śmiertelnicy, robić nie powinniśmy.

- Znowu mnie zaskoczyłaś - odparł. - Twojemu urodzeniu nie sposób cokolwiek zarzucić, mimo to nie zachowujesz się jak przystało na damę twego pochodzenia oraz wychowania. Dlaczego?

- Nie wiem - odparła - może fakt, iż urodziłam się w koloniach ma z tym coś wspólnego? Towarzystwo tutaj zachowuje się niezwykle formalnie. W koloniach jest inaczej. Mamy tam więcej swobody.

- Dziwnie jest rządzić krajem, którego się nigdy nie widziało ani nie zobaczy - stwierdził Karol Stuart. - Zwłaszcza teraz, kiedy mam ciebie.

- Polubiłam Anglię i nie minie zapewne wiele czasu, a będę wolała ją od kolonii - przyznała Fancy.

W końcu zawrócili i ruszyli z powrotem do pałacu. Zimowe słońce niemal już zaszło i wzdłuż ścieżki ustawiono zapalone pochodnie. Wiatr marszczył powierzchnię wody.

- Wkrótce zacznie padać śnieg - powiedziała Fancy.

- Przyjdę do ciebie późno wieczorem, moja mała damo z kolonii - obiecał król i pocałował ją lekko, nim weszli do pałacu.

- Będę czekała - odparła, a potem rozeszli się w przeciwne strony.

W apartamencie czekały na Fancy kuzynki, popijając czekoladę i pogryzając lukrowane ciasteczka. Siedząc tak przed kominkiem, z twarzami usmarowanymi różowym lukrem, wyglądały jak dziewczynki.

- Wygodnie wam, kuzynki? - spytała ze śmiechem, podając płaszcz Bess i przyłączając się do dziewcząt.

- Będziemy musiały przebrać się dziś u ciebie - rzekła Cynara. - Zapowiada się cudowny bal maskowy, prowadzony przez mistrza świątecznych ceremonii. Droga powrotna do domu zabrałaby zbyt wiele czasu, przywiozłyśmy więc suknie ze sobą.

- Oczywiście, możecie przebrać się tutaj - powiedziała Fancy - po balu nie będziecie mogły jednak tu przyjść, gdyż król zapowiedział, że zechce mi towarzyszyć.

- Pojedziemy prosto do domu - przyrzekła Cynara. - Rzeczy, które zostawimy, odeślesz nam jutro. Wspaniale się spisałaś, stawiając dziś czoło lady Castlemaine. Jest tak nieuprzejma!

- Wszystko przez przywileje, jakie wyłudziła od króla - odparła Fancy. - Mama zwykła mawiać, że człowiek schodząc, spotyka te same osoby, które minął, wspinając się na szczyt. Lady Castlemaine zachowuje się zbyt arogancko. Nie jest przecież królową, a król nie obdarza jej już względami.

- Powiadają, że nawet z nią nie sypia - zauważyła Diana.

- Nic mi o tym nie wiadomo - odparła Fancy. - To nie moja sprawa, wypytywać króla o takie rzeczy.

- Jesteś w nim zakochana? - spytała Cynara.

- Nie - odparła Fancy szczerze. - Bardzo go lubię, a on jest dla mnie dobry. Cenię przyjemność, jaką nawzajem sobie dajemy. Myślę, że jesteśmy przyjaciółmi. Zakochując się w mężczyźnie, zdajemy się na jego łaskę. Nie pozwolę, by znowu mi się to przydarzyło.

- Czy jego męskość jest rzeczywiście tak duża, jak głoszą plotki? - dopytywała się Cynara.

- Cyn! - zawołała z naganą Diana, oblewając się rumieńcem.

- Nie mów, że nic na ten temat nie słyszałaś - odpaliła Cynara. - Wszyscy słyszeliśmy. Więc jak: prawda to czy bajka, kuzynko? - spytała, zwracając się do Fancy.

- Wydaje się dobrze wyposażony, lecz to potężny mężczyzna - odparła Fancy. - Jest z pewnością większy, niż był mój mąż, ale poza tym nie mam z kim go porównać.

- Jest większy niż przeciętny dżentelmen - wtrącił nowy głos i Nell Gwyn wsunęła się pomiędzy kuzynki. - Prawdę mówiąc, jest naprawdę duży, a widziałam w życiu dość kutasów, by móc się wypowiedzieć.

- Podaj pani Gwyn filiżankę czekolady, Bess - poleciła służącej Fancy. - Poczęstujesz się ciasteczkiem, Nellie? Kuzynki zostawiły kilka na talerzu.

- Dziękuję, chętnie - odparła aktorka, uśmiechając się zuchwale. Usiadła przed kominkiem. W jej piwnych oczach rozbłysła ciekawość.

- Byłaś dziś po południu bardzo szybka - zauważyła. - Nie sądzę, by ktokolwiek, nawet sam król, wskazał kiedyś tej megierze, gdzie jest jej miejsce, a tobie się udało. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu i wcale tego nie kryję.

Wzięła z talerza ciasteczko, wrzuciła je sobie do ust i zjadła.

- Jestem lepiej urodzona - zauważyła Fancy - a nawet gdybym nie była, nie spodobałoby mi się, że kobieta tego pokroju mnie strofuje. To okropna oportunistka.

- A my - jesteśmy od niej lepsze? - spytała Nellie.

- Tak - odparła Fancy. - Przynajmniej nie udajemy, że jesteśmy inne, niż naprawdę jesteśmy.

Nell skinęła z wolna głową.

- Co prawda, to prawda - przyznała. - Urodziłam się w tawernie, która była na poły burdelem. Mamusia mówiła mi, że jeśli mam zostać dziwką, to powinnam znaleźć sobie bogacza, bo tacy płacą więcej. - Roześmiała się. - Gdy miałam dziesięć lat, zaczęłam sprzedawać w teatrze pomarańcze. Dobrze przyjrzałam się wtedy damom i dżentelmenom. Uświadomiłam sobie, że mama miała rację, zostałam więc aktorką.

- Podobno śpiewasz i tańczysz najlepiej ze wszystkich - wtrąciła cicho Diana.

- Słyszałam, że nawet rywalki nie są w stanie powiedzieć o tobie złego słowa. Zdecydowałaś już, którego z młodych dżentelmenów uszczęśliwisz, milady?

- Nie jestem jeszcze gotowa wybrać sobie męża, pani Nell - odparła Diana ze śmiechem. - Dopiero przybyłyśmy na dwór i zbyt dobrze się tu bawię.

Nellie skinęła głową.

- Korzystaj, póki możesz, pani. - Spojrzała na Cynarę. - A ty lepiej uważaj, bawiąc się w gierki z Harrym Summersem. Pożera takie dziewczątka jak ty na śniadanie.

Nie do wiary: Cynara oblała się rumieńcem. Szybko odzyskała jednak kontenans.

- Potrafię zatroszczyć się o siebie, pani Nell. Nellie potrząsnęła głową.

- On ma naprawdę paskudny charakter.

Upiła łyk czekolady.

- Król podarował ci te apartamenty, Fancy?

- Tak.

- Ja chcę dostać dom - przyznała Nellie - i nie zadowolę się niczym mniejszym. Twoja rodzina ma w Londynie rezydencję, dla ciebie nie jest to więc takie ważne. Pewnego dnia wyjdziesz znów za mąż i będziesz miała kolejny. Biedne dziewczęta jak ja muszą wszystko sobie wywalczyć. Spodziewam się, że kiedy urodzę królowi dziecko, podaruje mi dom.

- Myślisz, że będziesz miała z nim dziecko? - spytała Cynara, zafascynowana.

- Oczywiście! Płodzi bękarty niczym królik młode. Wszystkie jego kobiety, z wyjątkiem biednej królowej, okazały się płodne niczym dobrze uprawiane pole. Wiecie, powiadają, że teść księcia Yorku nalegał na małżeństwo z portugalską księżniczką, gdyż wiedział, że jest bezpłodna. Życzyłby sobie, by to jego wnuki rządziły Anglią po śmierci naszego króla i jego brata. Podobno gdy matka dowiedziała się, iż książę Jakub ożenił się z Anne Hyde, płakała przez kilka dni. Nie mogła jednak nic na to poradzić, zwłaszcza że narzeczona była po­dobno w odmiennym stanie.

Fancy przysłuchiwała się ploteczkom zafascynowana. Kuzynki słyszały je zapewne już wcześniej, lecz ona, wychowana poza Anglią, nie miała o niczym pojęcia. Nie spotkała dotąd osoby takiej jak Nell, jednak natychmiast ją polubiła. Były w zbliżonym wieku i choć Nell wydawała się cokolwiek nieokrzesana, miała mnóstwo zdrowego rozsądku i wydawała się zabawna. Zdobyłam przyjaciółkę, pomyślała Fancy, zadowolona.

Boże Narodzenie nadeszło, a potem minęło, podobnie święto Trzech Króli. Następnym wydarzeniem, które dwór miał z zapałem celebrować, był dzień świętego Walentego, patrona zakochanych.

- Zważywszy, jak się tu wszyscy zachowują, święty Walenty powinien być patronem dworu - zauważyła głośno Nell Gwyn. Wspominając to, król, spoczywający obok Fancy w łożu, aż się roześmiał.

- Ma cięty dowcip, ta nasza Nell - zauważył.

- Nie jestem pewna, czy pochlebia mi to, że rozmyślasz o innej kobiecie, pieszcząc moje piersi - wymamrotała Fancy.

- Jesteś zazdrosna? - zapytał, całując krągłe ramię. Fancy zastanawiała się przez chwilę, a potem odparła:

- Tak, chyba tak, Wasza Wysokość.

- Zatem mnie kochasz?

- Tak - odparła - chociaż nie w sposób, w jaki kobieta kocha zazwyczaj mężczyznę.

- Jak zatem?

- W ten sam sposób, jak ty kochasz mnie. Dzielę z tobą namiętność. Cenię sobie naszą przyjaźń. Nigdy nie będę dla ciebie kimś więcej niż tylko przyjaciółką, Wasza Wysokość. Chociaż większo­ści kobiet trudno byłoby zaakceptować taki stan rzeczy, ja to potrafię.

- Nie wiem, czy mam się czuć pochlebiony, czy rozczarowany - powiedział, po czym wciągnął ją pod siebie i zaczął całować.

- Wolałbyś, bym była jak lady Castlemaine? - spytała Fancy poważnie. - Niezdolna zaakceptować tego, co nieuchronne i żyć swoim życiem? Towarzyszyła Waszej Wysokości na wygnaniu, lecz byłeś, panie, wobec niej bardzo szczodry. Odwdzięcza ci się za to, nie pozwalając się odprawić.

- A ty? Czy kiedy nasz romans się skończy, usuniesz się spokojnie i z wdziękiem? - zapytał.

- Z żalem, Wasza Wysokość, ale tak, nie będę czepiała się ciebie kurczowo, ani próbowała wprawić cię w zakłopotanie albo rozbudzić w tobie poczucie winy z powodu tego, że jesteś tym, kim jesteś: mężczyzną namiętnym, ale o dobrym sercu.

Król roześmiał się cicho.

- Szybko nauczyłaś się, jakie obowiązują tu zasady, droga Fancy. Zastanawiam się, jaka byś była, gdyby wychowano cię w Anglii. Kobiety z twojej rodziny zawsze słynęły z bystrości i rozsądku.

- A także z kochliwości - wymruczała uwodzicielsko, przyciągając ku sobie jego ciemną głowę i całując go namiętnie.

Pieścił ją czule, gdyż, prawdę powiedziawszy, bardzo polubił Fancy Devers. Była inteligentna i namiętna, a on podziwiał w kobietach obie te cechy. Doceniał też to, iż przyjmowała z wdzięcz­nością, co jej oferowano, nie domagając się więcej. Taki brak chciwości był pośród jego kochanek czymś bardzo rzadkim. Z czasem stali się, jak powiedziała, przyjaciółmi.

Fancy westchnęła, owładnięta przyjemnością. Tak wyobrażała sobie namiętność. Król okrążał płaskim, szerokim językiem jej sutki i krągłe piersi, a potem przesunął go na tors, drażniąc wrażliwe ciało i posyłając dreszcz przyjemności wzdłuż jej kręgosłupa. Członki miała płynne i odprężone niczym ciepła woda. Pieściła go, drapiąc delikatnie paznokciami szerokie plecy. Westchnęła, kiedy w nią wszedł, wypełniając grubą i długą lancą i poruszając się na niej, aż wydali z siebie okrzyk najwyższej rozkoszy. Potem Fancy zapłakała cicho, a jej łzy zmoczyły pierś kochanka. Pieścił ją czule, póki się nie uspokoiła.

- Jest dokładnie tak, jak zawsze sobie wyobrażałam - wyjaśniła. - Bardzo się cieszę, że mogłam zaznać namiętności z tobą, panie.

- Pewnego dnia zaznasz jej z mężem, kochana damo z kolonii - powiedział. - Zdaję sobie sprawę, że jestem dobrym kochankiem, lecz inni mężczyźni też wiedzą, jak dawać rozkosz.

- Nie wyjdę znów za mąż - powiedziała.

- Ależ tak, wyjdziesz, pewnego dnia. Sam powinienem wybrać ci męża, upewniając się, że będzie cenił cię równie wysoko jak ja.

- Wybrałeś męża dla lady Castlemaine i spójrz tylko, do czego to doprowadziło - odparła Fancy śmiało. - Gdy skończy się nasz romans, nie będę niczego od ciebie oczekiwała. Twoja przyjaźń będzie dla mnie wystarczającą nagrodą. Kiedy wysłano mnie do Anglii, nie przeszło mi nawet przez myśl, że zdobędę twoją przyjaźń.

Pocałował ją jeszcze raz w usta.

- Czasami wydaje mi się, że jesteś równie dobra i miła jak śliczna Siren - powiedział.

- O, nie! - zaprotestowała Fancy. - Nie jestem jak Diana, ale nie przypominam też lady Castlemaine. Nie odczuwam potrzeby udowadniania całemu światu, że byłam przez jakiś czas wybranką króla. To, co jest między nami, Wasza Wysokość, należy tylko do nas.

Odwzajemniła czuły pocałunek.

- Nie sądzę, bym spotkał wcześniej kogoś takiego jak ty, moja mała damo z kolonii - zauważył król.

- Bo prawdopodobnie nie spotkałeś - zgodziła się z nim. Czuła się bardzo szczęśliwa. Wiedziała, że ten stan nie będzie trwał wiecznie, ale na razie zamierzała się nim cieszyć.

Tuż przed dniem świętego Walentego przyszła do niej Nell z prośbą, aby pomogła jej powstrzymać króla przed odwiedzaniem jeszcze jednej aktorki, Moll Davis, której udało się przyciągnąć ostatnio jego uwagę.

- Napominanie nic nie dało - lamentowała Nell.

- Jest królem, a królowie robią, co im się podoba - przypomniała przyjaciółce Fancy.

- Wiem, że nie mogę powstrzymać go przed zanurzaniem tego wielkiego knota w każdym słoju z oliwą, który mu się spodoba, Fancy, ale znam Moll aż nadto dobrze. Jest prostacka, gruboskórna i lubi zadzierać nosa. Jeśli jej nie powstrzymamy, w końcu zrobi z króla pośmiewisko. Jak dotąd nie zaprosił jej na dwór, choć bardzo go o to męczy. Nie wolno dopuścić, by zetknęła się z towarzystwem, bo będzie skandal. Król pozostaje ślepy na wszystko, gdy widzi ładną buzię i parę jędrnych cycków.

- Ale co możemy zrobić? - spytała Fancy.

- Król zamierza odwiedzić Moll w wieczór walentynkowy, po tym, jak skończy się zabawa. Kiedy tam dotrze, zastanie Moll mocno niedysponowaną - poinformowała przyjaciółkę Nell z szelmowskim błyskiem w oku.

- Skąd wiesz?

- Moll uwielbia słodycze. Ma do nich wielką słabość. W dzień świętego Walentego otrzyma od tajemniczego wielbiciela prezent - pudło ulubionych łakoci: cukierków, kandyzowanych fiołków i cze­koladek, które stały się ostatnio tak modne. Dobrzeją znam. Uzna, że to król przysłał jej słodycze, gdyż zapakowane będą w posrebrzane pudełko, wyłożone srebrną koronką. Muszę przyznać, że sporo mnie ono kosztowało - przyznała na koniec.

- Nie zamierzasz chyba jej otruć? - spytała Fancy nerwowo.

- Skądże znowu! - odparła Nell ze śmiechem. - Słodycze zaprawione będą po prostu odrobiną środka przeczyszczającego. Nim król do niej dotrze, Moll zdąży zjeść większą część zawartości pudełka, a może i całość, i będzie siedziała na nocniku, walcząc z biegunką. Potrwa to kilka godzin i król na pewno się zniechęci. Ma dobre serce, lecz żaden mężczyzna nie wytrzyma długo z kobietą, która na przemian wymiotuje i opróżnia kiszki - zakończyła mało delikatnie.

Fancy zachichotała, a potem parsknęła głośnym śmiechem. Śmiała się, aż łzy zaczęły spływać jej po policzkach. W końcu zdołała jednak wykrztusić:

- To okropne, co zamierzasz, lecz muszę przyznać, że i zabawne. Nie chciałabym mieć w tobie wroga, Nell. Powiedz, jak mogę ci pomóc?

- Król wróci do pałacu rozczarowany. Zajdzie do ciebie, ale cię nie zastanie. Ja nie mam w Whitehallu pokoi, a jemu nie będzie chciało się opuszczać po raz kolejny pałacu. Uda się zatem do swej sypialni, przygotowany, że spędzi tę noc samotnie, a my będziemy tam na niego czekały.

- Obie? - Fancy nie słyszała dotąd o czymś takim.

- Obie. Do tego nagie - odparła Nell.

- Ja nigdy... - zaczęła Fancy, lecz zaraz umilkła.

- Oczywiście, że dotąd o tym nie słyszałaś, ale założę się, że gdybyś spytała swoją babkę, powiedziałaby ci, że takie rzeczy się zdarzają, i nie tylko takie. Mężczyźni tacy jak król lubią odmianę. Z powodu, którego nie jestem w stanie pojąć, widok dwóch całujących się i pieszczących kobiet bardzo ich podnieca. To byłby dla niego znakomity prezent na walentynki. Nasze rozwiązłe zachowanie w porównaniu z tym, co zastał u Moll, sprawi, że szybko o niej zapomni.

- Nie wiem, czy zdołam... - odparła Fancy z namysłem.

- Czyż nie jesteśmy przyjaciółkami? - spytała Nell, a potem szybko pocałowała Fancy w usta. - I co, takie to straszne?

- Potrafisz postawić na swoim, i to wszelkimi sposobami - zauważyła Fancy. - Nie, to nie było wcale straszne. Bywałam już naga w obecności mojej siostry Maeve i półnaga przy Cyn i Siren. Ale czy całe to dotykanie nie podnieci także nas, Nellie?

- Oczywiście, że tak - przyznała Nell - ale król zapłonie takim pożądaniem, że to on nas zaspokoi. Rankiem będzie już zadowolonym i bardzo szczęśliwym monarchą. Zyskamy w jego oczach, a gwiazda Moll Davis zblednie.

- Ona jest rzeczywiście tak okropna, czy jesteś po prostu zazdrosna? - spytała Fancy przebiegle.

- Jestem zazdrosna - przyznała Nell szczerze - ale Moll to straszna dziwka. Sprzedała miejsca swoim przyjaciołom, kiedy król miał ją odwiedzić, by mogli przekonać się, że jest u niego w łaskach.

Ukryli się za zasłonami w salonie i widzieli, jak przybył, a potem podsłuchiwali pod drzwiami sypialni, kiedy się z nią zabawiał. Król śmiał się, gdy mu o tym doniesiono, lecz nie był zadowolony.

- Ty mu doniosłaś?

- Oczywiście. Przechwalała się wobec każdego, kto chciał jej słuchać, że zastąpi mnie w królewskim łożu. Jeden z jej przyjaciół opowiedział o tym incydencie mojemu przyjacielowi, a on mnie.

- Rzeczywiście, nie wydaje się miłą osobą - przyznała Fancy.

- Więc mi pomożesz? - spytała Nell. Fancy skinęła głową.

- Choć nadal czuję się nieswojo, kiedy pomyślę o całym tym dotykaniu - przyznała. - Nie wyobrażałam sobie nawet, że dziewczęta mogą tak się zachowywać.

- Jedno głaśnięcie tu, drugie tam - powiedziała Nell lekceważąco. - Wystarczy, by wzbudzić w królu pożądanie. Potem będziemy mogły dotykać jego, niekoniecznie siebie nawzajem. Pokażę ci też kilka sprytnych sztuczek. Sama nigdy byś ich nie wymyśliła - obiecała. - Król nie zaproponowałby ci tego rodzaju zabawy, ponieważ, chociaż uwielbia sprawiać kobietom przyjemność, nie chciałby skrzywdzić damy, ucząc ją zbyt wielu miłosnych sztuczek.

- A ty, lubisz rzeczy, o których mówisz? - spytała Fancy.

- O, tak! - odparła Nell z uśmiechem. - A kiedy wyjdziesz pewnego dnia za mąż, twój wybranek ucieszy się, że jesteś tak doświadczona.

- Nie wyjdę więcej za mąż - oznajmiła stanowczo Fancy.

- Oczywiście, że wyjdziesz. Jesteś damą z urodzenia i wychowania, Fancy Devers. Twoja rodzina nie spocznie, póki nie zobaczy cię bezpiecznie poślubioną. Król sam tego dopilnuje.

- Wyda mnie za mąż tak, jak wydał lady Castlemaine? Nie, dziękuję bardzo! - odparła Fancy. - Chciałabyś, by postąpił tak z tobą, Nellie?

Nell się zaśmiała, lecz była w tym śmiechu nutka żalu.

- Dziewczęta takie jak ja nie wychodzą za mąż, Fancy. Nie mam majątku ani rodziny. Zawsze będę tylko królewską kochanką i póki ten stan rzeczy trwa, powinnam zaoszczędzić jak najwięcej, bo kiedy znudzę się królowi, nie będzie przy moim boku mężczyzny, który zatroszczyłby się o mnie i moje dzieci. Król nie odmówi, oczywiście, wsparcia, gdyż Stuartowie troszczą się o swoich, tacy już są. Twoja babcia najlepiej o tym wie. Minęło tyle lat, a nadal wspomina się ją na dworze. Czy to nie jest zadziwiające?

- Chciałabyś ją poznać? - spytała Fancy.

- Ja? - Nellie wydawała się absolutnie zaskoczona taką możliwością.

- Tak, ty! - zaśmiała się Fancy. - Babcia jest naprawdę cudowna, i ani trochę wyniosła, chyba że ktoś naprawdę ją zdenerwuje. Jej ojciec był królem Indii, lecz o tym pewnie już wiesz. Tamtejszy władca nosi tytuł Wielkiego Mogoła. Babcia nie zapomniała nigdy, czyją jest córką, i nie pozwoliła, by ktokolwiek traktował ją z góry.

- No, myślę! - zawołała Nell. - Powiadają, że to wielka dama, Fancy. Widziałam ją, lecz tylko raz. Przyszła pewnej zimy do teatru. Byłam wtedy małą dziewczynką sprzedającą pomarańcze. Towarzyszył jej twój wujek, Charlie.

- Babcia jest teraz w Londynie - powiedziała Fancy. - Następnym razem, gdy zdecyduje się wybrać z nami na dwór, zawiadomię cię i będziesz mogła ją poznać. Ale dopiero po tym, jak odegramy przed królem naszą scenkę. Nie jestem pewna, czy nawet babcia pochwaliłaby to, co zamierzamy zrobić.

- Więc mi pomożesz? - Nell pochyliła na bok pełną loków głowę, spoglądając pytająco na Fancy.

- Jesteśmy przyjaciółkami, Nellie - odparła po prostu Fancy, a potem powiedziała: - Poza tym muszę przyznać, że jestem ciekawa tych rzeczy, które obiecałaś mi pokazać.

- I tak bym ci je pokazała! - odparła Nell lojalnie.

- A ja pomogę ci, gdyż obiecałam - odparła Fancy. - Poza tym ciekawi mnie, jak zareaguje król, kiedy zastanie nas w swoim łóżku. Wolałabym jednak, aby nie przyłapała nas tam królowa dodała po chwili. - Nie jesteśmy takie jak lady Castlemaine i szanujemy naszą władczynię. To nie jej wina, że nie potrafi zaspokoić apetytów króla. Stuartowie już tacy są.

- Przyłapała mnie raz - powiedziała Nell ze śmiechem - choć nie wiedziała, kim jestem. Król wykręcił się od wizyty w jej sypialni pod pretekstem, że jest niedysponowany. Ona zaś, jak na dobrą żonę przystało, pośpieszyła natychmiast, by przekonać się, jak może mu pomóc. Pan Chiffinch wpadł do sypialni, blady jak płótno. - Królowa tu idzie! - zaskrzeczał, po czym wyciągnął mnie z łóżka i ukrył za okiennymi draperiami. Na szczęście noc była bezksiężycowa, inaczej każdy, kto przechodziłby poniżej, mógłby zobaczyć, że stoję tam goła jak w dniu, gdy matka wydała mnie na świat.

- Ale jak królowa domyśliła się, że jej małżonek nie jest sam? - spytała Fancy, zaciekawiona. Teraz rozumiała już, dlaczego król tak rzadko gościł kochanki w swoich apartamentach.

- Po tym, jak pan Chiffinch wepchnął mnie za draperie, zobaczył, że przy łóżku stoją moje pantofle. Zdążył wepchnąć jeden do kieszeni i próbował wsunąć drugi stopą pod łóżko, lecz nie do końca mu się udało. A kiedy królowa weszła do sypialni, był zmuszony ją opuścić. Jej Wysokość była dla króla bardzo miła. Spytała, co mu dolega, a on powiedział, że odczuwa ból w piersi. Zasugerowała, aby pozostał w łóżku i napił się gorącego wina z przyprawami. Podziękował jej za troskę i na dowód, że mówi prawdę, dwa razy kichnął. Był to, niestety, błąd, królowa podeszła bowiem bliżej, aby położyć mu dłoń na czole, i potknęła się o mój pantofel. Pochyliła się i go podniosła. Ledwie mo­głam oddychać, mimo to zerknęłam przez szczelinę w zasłonach, aby zobaczyć, co będzie się działo. Królowa obejrzała pantofel, a potem odstawiła go z powrotem na podłogę i powiedziała: „Lepiej już pójdę, bo głuptas, którego tu chowasz, jeszcze nabawi się przeziębienia”. Odwróciła się i wyszła. Król roześmiał się wtedy i mnie zawołał. Kiedy schroniłam się na powrót w ciepłym łóżku, powiedział, iż jego żona to dobra i bardzo tolerancyjna kobieta. Wtedy po raz pierwszy i jedyny poczułam się wobec niej winna - zakończyła.

- Ja byłabym przerażona - przyznała Fancy. - Dziwię się, że nie padłaś bez przytomności.

- To nie był pierwszy raz, kiedy zostałam przyłapana w łóżku dżentelmena - odparła Nellie z uśmiechem. - Tyle że po raz pierwszy osobą, która mnie przyłapała, była królowa Anglii. Nie sądzę, by wiedziała jednak, że to ja przebywałam z królem tamtego wieczoru.

Fancy nie mogła się powstrzymać i parsknęła serdecznym śmiechem.

- Mam nadzieję, że nie przyłapie nas obu w dzień świętego Walentego - powiedziała. - Babcia twierdzi, że w naszej sytuacji dyskrecja to rzecz podstawowa, Nellie. Poza tym nie jestem pewna, czy zmieściłybyśmy się obie za zasłonami, a noc zapowiada się księżycowa.

*

Poranek dnia świętego Walentego zastał króla w doskonałym humorze. Rozkazał, by dworzanie przyodziali się w czerwień lub róż, srebro lub biel i pozostali w takim stroju przez cały dzień. Zatańczył kilka razy z królową, a także z Fancy i Nell. Kiedy zapowiedziano, że damy proszą dżentelmenów, lady Castlemaine natychmiast rzuciła się do króla i żadna z dam nie zdołała jej wyprzedzić. Król nie był zadowolony, lecz jako dżentelmen nie mógł nic zrobić i tańczył z Barbarą, póki nie ucichła muzyka. Wtedy odwrócił się i szybko odszedł. Nie mogła pobiec za nim, jeśli nie chciała sprawiać wrażenia, że została rozmyślnie odprawiona. Wróciła zatem pomiędzy dworzan, gdzie czekał na nią kuzyn, książę Buckingham. George Villiers po­trząsnął ze znużeniem głową, jasno dając krewniaczce do zrozumienia, co sądzi o jej zachowaniu.

Krótko po pierwszej król opuścił zabawę. Dziewczęta podążyły natychmiast do apartamentów Fancy, gdzie z pomocą Bess wykąpały się i przebrały. Potem, odprawiwszy służącą, wyśliznęły się na ko­rytarz, gdzie czekał łasy na pieniądze pan Chiffinch. Podążyły za nim ku ukrytemu przejściu. W wąskim korytarzyku nie było światła, jeśli nie liczyć słabego blasku latarni niesionej przez pana Chiffincha. Nagle zatrzymali się przed drzwiami, a po ich otwarciu okazało się, że dotarli do królewskiej sypialni - pięknej komnaty z malowanym sufitem i olbrzymim łożem. Pan Chiffinch uśmiechnął się do dziewcząt i wyszedł, zamykając drzwi. W pokoju panowała cisza, przerywana jedynie miarowym tykaniem zegara i trzaskaniem polan w kominku.

- A jeśli król nie przyjdzie? - wyszeptała Fancy.

- Przyjdzie - odparła równie cicho Nellie, uśmiechając się znacząco. - Otrzymałam po południu wiadomość, że panna Moll musiała odwołać występ. Nie poczuje się na tyle dobrze, aby pójść dziś z kimkolwiek do łóżka. Założę się, że król wkrótce tu będzie.

Zdjęła różową koszulę nocną i wsunęła się naga do łóżka.

- No, dalej! - zachęcała towarzyszkę. Fancy przełknęła ślinę, a potem zdjęła kremową koszulę i także się położyła.

- Będziemy leżały pod przykryciem, dopóki nie usłyszymy, że nadchodzi - powiedziała Nell.

- W pokoju jest piekielnie zimno, choć na kominku pali się suty ogień.

Opadła na puchowe poduszki.

- Pewnego dnia sprawię sobie takie łoże - powiedziała, rozmarzona. - Dobry materac, pulchne poduszki z pierza, mnóstwo satyny i puchu. Czy wszyscy dobrze urodzeni sypiają tak wygodnie, Fancy?

- Nie wiem, jak inaczej można by posłać łóżko - przyznała Fancy. - Z tego, co mówisz, wnoszę, że to możliwe.

- Wiele razy zdarzyło mi się spać na podłodze, nie mając nawet pledu, by przykryć grzbiet - odparła Nell. - Mam w swoim pokoju materac ze słodko pachnącego siana i jagnięcej wełny. Sypia się na nim wygodniej niż na podłodze czy zwykłym sienniku wypełnionym kłującą słomą, ale to łoże jest cudowne!

- Skąd będziemy wiedziały, że król nadchodzi?

- Nie martw się tym. Chiffinch da nam znać. Wręczyłam mu suty napiwek i obiecałam dać więcej, jeśli dobrze się spisze.

- Wezmę na siebie część kosztów.

- Nie powiem nie. Zdążyły ledwie się zdrzemnąć, gdy usłyszały głos, mówiący wyraźnie, choć nikogo nie było widać:

- Król nadchodzi, dziewczęta! Nell odrzuciła przykrycie.

- Nie przejmuj się tym, co będziemy tu robić - wyszeptała pośpiesznie. - To nic nie znaczy, Fancy. Postaramy się tylko pocieszyć go po rozczarowaniu, jakie zgotowała mu Moll. Połóż mi rękę na piersi.

Przetoczyła się na bok i zaczęła gładzić udo Fancy.

Fancy zaczerwieniła się gwałtownie, wiedziała jednak, że przyjaciółka nie żywi wobec niej nienaturalnego pożądania. W całej tej sprawie chodziło jedynie o to, aby poprawić humor królowi i wyna­grodzić mu rozczarowanie. Zaczęła pieścić śliczne piersi Nell, podczas gdy ta wsunęła palce pomiędzy ciemne loczki jej płci.

Drzwi komnaty otworzyły się i król wszedł do sypialni. Czarne oczy władcy rozszerzyły się z zaskoczenia, by po chwili pojaśnieć z przyjemności na widok zmysłowego obrazka. Jego dwie faworyty leżały nagie w łóżku. Przez kilka długich minut przyglądał się, zafascynowany, jak delikatne niczym białe gołębice dłonie dotykają i głaszczą piersi, pośladki i uda. Nagle dziewczęta uklękły naprzeciw siebie i zaczęły się całować, robiąc to z równym zapamiętaniem i nie mniej słodko, niż całowały jego. Tego było już za wiele. Król jęknął cicho i zaczął zrywać z siebie ubranie. Musiał rozebrać się sam, gdyż lokaja nigdzie nie było widać.

- Pomóżmy mu - wyszeptała Fancy do Nell. Wstały z łóżka. Pocałował je po kolei, obejmując ramionami ich smukłe talie, podczas gdy one rozwiązywały troczki jego koszuli i rozpinały bryczesy. Zdjęły mu buty i zsunęły ze zgrabnych łydek poń­czochy. Nellie uklękła przed królem, wzięła do ust jego męskość i zaczęła ssać. Król odwrócił się, by pocałować Fancy. Dłońmi ugniatał jej piersi.

- Dosyć! - powiedział po chwili, gdy pieszczoty Nellie odniosły pożądany skutek.

Podprowadził kobiety do łóżka.

- Która pierwsza? - zastanawiał się na głos.

- Obie! - odparła z entuzjazmem Nellie. - Założę się, że Fancy nie widziała dotąd czegoś takiego. Musimy poszerzyć jej wiedzę, Wasza Wysokość.

Karol przytaknął i położył się na plecach.

- Chodź, śliczna damo z kolonii, dosiądź mnie tak, jak dosiadasz ogiera. Nauczyłem cię, jak to robić. Ujeżdżaj mnie, póki nie skończę, skarbie.

Fancy zrobiła, co jej powiedział, wzdychając z przyjemności, kiedy poczuła, jak jego wielki członek wślizguje się w głąb jej ciała. Odchyliła się do tyłu i zaczęła się poruszać, z początku wolno, potem coraz szybciej. Turkusowe oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia, a zmysłowe usta otwarły i tak już pozostały, gdy zobaczyła, jak Nellie klęka nad głową króla, a on zaczyna lizać jej ukryte skarby. Podczas gdy Fancy zajmowała się męskością króla, sprawiając jednocześnie przyjemność sobie, król pieścił językiem Nell, gładząc i ugniatając piersi Fancy.

Kiedy ich jęki oraz okrzyki czystej przyjemności wypełniły pokój, król eksplodował, wydając zwycięski okrzyk.

Opadli bezwładnie na siebie, oddychając gwałtownie. Po chwili, gdy nieco odpoczęli, król otoczył ramieniem swoje dwie kochanki. Po tym, jak opuścił wieczorem Whitehall, nie spotkało go nic przyjemnego. Liczył na miłe interludium z Moll Davis, zabawną, chociaż cokolwiek wulgarną aktoreczką. Lecz kiedy przybył do jej mieszkania, dama siedziała na nocniku i nie była w stanie oddalić się od niego nawet na chwilę. W pomieszczeniu okropnie śmierdziało. Moll płakała i gniewnie pokrzykiwała, skarżąc się, że ktoś próbował ją otruć. Dobiegło go imię Nell, opatrzone niewybrednym epitetem. Wyszedł pośpiesznie, zastanawiając się, co też mogło spodobać mu się w tej kobiecie.

Wrócił rozczarowany do Whitehallu i postanowił odwiedzić swoją małą damę z kolonii, lecz jej nie zastał. Wprawiło go to niemal we wściekłość, gdyż po drodze zdążył już wstąpić do Nellie, ale i ona gdzieś przepadła. Czyżby faworyty go zdradzały? Dowie się prawdy, a jeśli jego domysły okażą się słuszne, przykładnie je ukarze. A potem wszedł do sypialni i przekonał się, że kobiety na niego czekają, zachowując się w pobudzający zmysły, rozkosznie lubieżny sposób. Natychmiast zapomniał o gniewie.

- Cóż za cudowną niespodziankę dla mnie przygotowałyście - powiedział.

- Planowałyśmy to już od pewnego czasu - odparła Nell skromnie. - To nasz prezent walentynkowy. Cóż innego mogłybyśmy znaleźć, by zadowolić króla?

- Rzeczywiście, wybrałyście najlepszy prezent, Nellie - zgodził się z nią Karol.

- Powiedziano nam, że Wasza Wysokość opuścił pałac - wtrąciła przebiegle Fancy - już się obawiałyśmy, że spotka nas rozczarowanie.

- Ja byłam jednak pewna, że wrócisz, i to szybko - dodała Nell.

- Doprawdy? - zauważył król ze śmiechem. Choć nie zamierzał dociekać prawdy, podejrzewał, że to Nellie była odpowiedzialna za nagłą niedyspozycję panny Moll. - Prawdę mówiąc, moja droga, twoje imię wypowiedziano dziś w mojej obecności w bardzo niemiłym kontekście. Lecz to bez znaczenia. Tamta sprawa została zakończona.

- Naprawdę, Wasza Wysokość? - spytała Nell cicho.

- Tak. Będziecie musiały wynagrodzić mi rozczarowanie. A że było głębokie, zajmie wam to zapewne całą noc. Fancy, kochanie, przynieść miednicę i ręczniki. Zamienicie się miejscami.

- Ja nigdy... - zaczęła Fancy, a on domyślił się od razu, co chce mu powiedzieć.

- Wiem - powiedział. - Lecz ja od dawna tego pragnąłem. Teraz, kiedy widziałaś, co robi Nell, nie będziesz chyba się wstydziła, prawda?

- Może trochę - przyznała Fancy - ale Nell mnie poinstruuje. Obmyli intymne części ciała, a potem Nell nalała po kielichu czerwonego wina, które miało wzmocnić ich przed następną potyczką z Erosem.

- Powiedz jej, co ma robić - polecił król.

- Po prostu go nie ugryź - rzekła Nell. Fancy uklękła. Po raz pierwszy znalazła się aż tak blisko królewskiego członka. Nawet w stanie spoczynku wydawał się dość duży. Ośmielając się z każdą chwilą, powoli wsuwała go sobie w usta. Po chwili poczuła na głowie dłoń króla. Polecił, by przestała.

Teraz to ona zajęła pozycję, jaką zajmowała przedtem Nell, zaś przyjaciółka usiadła królowi na brzuchu i zaczęła go ujeżdżać. I tym razem król nie wystrzelił w ciało Nell, ale przykrył sobą Fancy i pompował, wchodząc w nią po raz drugi i dostarczając takiej przyjemności, że niemal mdlała z rozkoszy.

Karol Stuart nie stracił sił ani ochoty, póki nad pałacem nie wstał świt, a jego dwie faworyty nie przyznały, że nie są w stanie dotrzymywać mu kroku.

Wezwano pan Chiffincha, by wyprowadził dyskretnie damy z sypialni. Zaczekał, aż Nellie ubierze się w pokojach Fancy, a potem odprowadził ją do powozu, by mogła wrócić do swego mieszkanka. Fancy padła z rozkoszą na łóżko i nie obudziła się aż późnym popołudniem.

ROZDZIAŁ 6

W maju dwór przeniósł się, dla uczczenia wiosny, do Greenwich. Jasmine wynajęła tam dla siebie i wnuczek niewielki dom, gdyż Fancy przydzielono, podobnie jak miało to miejsce w Whitehallu, apartamenty w pałacu. Panna Nell pozostała w Londynie, Fancy była więc najbardziej rzucającą się w oczy i najbardziej faworyzowaną z kobiet króla. Jej pozycję umacniał fakt, iż królowa ewidentnie ją lubiła. Cieszyło to króla, gdyż zapewniało spokój w pałacu.

Gdy jedna z dam dworu spytała królową, jak może być tak serdeczna wobec ostatniej kochanki męża, Katarzyna odparła:

- Pani Devers jest kobietą dobrze urodzoną, a nie o każdej z królewskich kochanek da się to powiedzieć. Jej manierom nie sposób niczego zarzucić, poza tym zna swoje miejsce, nie tak, jak niektóre osoby. - Aluzja dotyczyła, oczywiście, lady Castlemaine. - Jest też bardzo miła i zawsze okazuje mi szacunek. Poza tym nie ona pierwsza z tej rodziny rozkochała w sobie Stuarta, prawda? Ma na króla zdecydowanie lepszy wpływ niż inne. Taką kochankę jestem w stanie tolerować.

- A jeśli będzie miała dziecko? - spytała dama.

- Oczywiście, że będzie je miała - odparła królowa. - One wszystkie zachodzą prędzej czy później w ciążę.

Wszystkie, poza mną. Słowa te, choć niewypowiedziane, zawisły ciężko w powietrzu. Inna z dam dworu uszczypnęła tę, która zadała pytanie, karząc ją za bezmyślność. Królowa była bezpłodna i wszyscy o tym wiedzieli.

Fancy zaś była rzeczywiście przy nadziei. Walentynkowa noc, spędzona na piciu wina i zmysłowych rozkoszach, wydała owoce. Powiedziała o tym jedynie babce. Cyn i Siren nie potrafiłyby dochować sekretu. Teraz należało powiedzieć królowi i właśnie dlatego przybyła wraz z dworem do Greenwich, zamiast wrócić do domu.

W przeciwieństwie do lady Castlemaine, która pozostała na dworze najdłużej, jak się dało, by wszyscy mogli zobaczyć, że jest w odmiennym stanie, planowała wyjechać wczesnym latem. Urodzi dziecko w Queen's Malvern, a potem się zobaczy. Nie była pewna, czy wróci jeszcze na dwór, nie chciała bowiem, by jej dziecko wychowywało się bez matki, otoczone niewystarczającą opieką służących, spragnione rodzicielskiej miłości i przewodnictwa. Zachowanie potomków lady Castlemaine stanowiło najlepszy przykład tego, co się dzieje, gdy dzieciom brakuje rodziców. Doskonale zdawały sobie sprawę, że spłodził je król i choć były bękartami, zachowywały się arogancko, wciąż czegoś się domagając.

- Nie chcę, by moje dziecko tak właśnie żyło, babciu - powiedziała Fancy do Jasmine, kiedy siedziały pewnego popołudnia w przydomowym ogródku. - Ty wychowywałaś swoje dzieci, podobnie moja mama i twoja matka w Szkocji. Nie chcę opuszczać dziecka po to, by zamieszkać znów blisko króla. Zauważyłam zresztą, że nie jest ostatnio wobec mnie już tak namiętny. Woli Nellie, a ja cieszę się z tego. Nellie bardzo go potrzebuje, a on uwielbia jej ostry język, dowcip i zuchwałość. Musisz wiedzieć, że Nellie potrafi być bezlitosna dla tych, którzy próbują jej zaszkodzić. Chciałabym, byś ją poznała, zanim wycofam się ze dworu. Już jej to obiecałam. Dziewczyna zna wszystkie plotki i bardzo cię podziwia.

- Ze wszystkich osób, z którymi mogłaś zaprzyjaźnić się na dworze - zauważyła Jasmine ze śmiechem - a były wśród nich dziewczęta z najlepszych rodów, wybrałaś sobie na towarzyszkę aktorkę z londyńskich slumsów.

- Nie aprobujesz tego? - spytała Fancy, zaskoczona.

- Choć sama się temu dziwię, nie mam nic przeciwko tej przyjaźni. To, co słyszałam na temat panny Gwyn od twego wuja, dobrze o niej świadczy. Zastanawiam się tylko, dlaczego wybrałaś akurat ją.

- Dlaczego? Ponieważ Nellie była jedyną osobą na dworze, która mnie zaakceptowała. Przybyłam na dwór z kolonii, do tego jako wdowa, której mąż zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, w at­mosferze podejrzeń i skandalu, którą zawdzięczam dwójce nieodpowiedzialnych plotkarzy. Ludzie chętnie wierzą w to, co najgorsze, dlatego rodzice i opiekunowie dziewcząt w moim wieku starali się odsunąć je ode mnie. Król próbował mnie uwieść już pierwszego dnia, gdy pojawiłam się na dworze. Nie odrzuciłam tych zalotów i szybko trafiłam do jego łoża, co nie przysporzyło mi szacunku. Nie jestem taka jak lady Castlemaine, która spędziła na dworze całe życie, a jej kuzyn, George Villiers, książę Buckingham to bliski przyjaciel króla. Ta dama nigdy nie ma dość władzy, bogactwa, uwagi. Ja chciałam tylko zadowolić króla w podzięce za to, iż uzmysłowił mi, że namiętność nie musi łączyć się z okrucieństwem i przemocą. Raz czy dwa próbowano zbliżyć się do mnie w nadziei, że zdołam wyjednać coś u króla, lecz ukróciłam te zapędy. Jego Wysokość i ja zostaliśmy, kiedy namiętność nieco się wypaliła, przyjaciółmi. Nie narażę tej przyjaźni, babciu. W konsekwencji Nell była jedyną osobą, z którą coś mnie na dworze łączyło. Ona rozumie, że nie zostanę przy królu na zawsze, dla mnie jest zaś jasne, że romans z nim to dla niej jedyna szansa na lepsze życie. Bycie aktorką, nawet odnoszącą sukcesy, nie zapewni jej poczucia bezpieczeństwa, którego rozpaczliwie potrzebuje. Urodziłam się w koloniach, babciu, a relacje pomiędzy ludźmi nie są tam aż tak formalne. Nie oceniamy innych jedynie po tym, z jakiej rodziny pochodzą i jaki majątek zdobyli. Wiele osób, które wywierają dziś znaczący wpływ na życie kolonii, przypłynęło tam w kajdanach. Pracowali ciężko i zasłużyli na szacunek tych, którzy przybyli do Nowego Świata dobrowolnie. Lubię Nell dla niej samej, a ona lubi mnie.

Jasmine skinęła głową. Doskonale rozumiała, co wnuczka chce jej powiedzieć.

- Kto jeszcze wie, że jesteś w ciąży? - spytała.

- Tylko ty, babciu. Powiem królowi, nim wyjedziemy z Greenwich. Postanowiłam, że opuszczę dwór w czerwcu i wrócę do Queen's Malvern. Dziecko powinno urodzić się w listopadzie.

- Wiesz, kiedy zostało poczęte? - spytała Jasmine. Fancy skinęła głową.

- W noc świętego Walentego - odparła.

- Jakież to romantyczne! Pomyśl, że pewnego dnia opowiesz o tym dziecku! - zauważyła Jasmine z uśmiechem. - Cieszę się, że król zechciał spędzić tę noc właśnie z tobą. Nie jest skąpy, otrzymasz więc prawdopodobnie tytuł, skromny dochód i może dom na wsi. Trzeba będzie dopilnować, aby majątek położony był w pobliżu naszych włości w Worcester albo Hereford. Gdy powiesz królowi o ciąży, ja porozmawiam z nim o reszcie.

- Nie, babciu! - zaprotestowała Fancy. - Nie jesteś burdelmamą, by targować się o zapłatę za mnie. Jestem zaskoczona, że w ogóle przyszło ci to do głowy.

- Decydując się zostać oficjalną kochanką króla - odparła Jasmine - zniweczyłaś swoje szanse na to, by poślubić znaczącą osobistość. Jeśli nie zamierzasz pozostać na dworze, tylko zakopać się gdzieś na wsi, musisz otrzymać zadośćuczynienie za czas poświęcony królowi i za to, że urodzisz mu dziecko.

- Nie mogłabym zamieszkać po prostu w Queen's Malvern? Z tobą?

- Queen's Malvern należy do twego wuja. Mieszkam tam przez większość czasu, ponieważ je lubię, ale dom nie należy do mnie. Oczywiście, syn nigdy by mnie nie wyrzucił. Posiadam też wdowi domek w Cadby, majątku twego wuja Henry'ego. Jest zbyt mały dla nas obu, a jeśli chodzi o Queen's Malvern, musiałabyś zapytać wuja, czy pozwoli ci zamieszkać tam na stałe, i to z dzieckiem - wyjaśniła Jasmine. - Król powinien darować ci niewielki majątek, gdzie mogłabyś osiąść i wychowywać w spokoju jego potomka. Jeśli sądzisz, że potrafisz to wynegocjować, nie będę się wtrącała, lecz jeśli nie czujesz się na siłach, musi cię wyręczyć ktoś inny. Stuartowie są z natury hojni, lecz trzeba przypominać im o obowiązkach.

- Nellie twierdzi, że król spróbuje wydać mnie za mąż, babciu, a tego nie chcę - poskarżyła się lancy. - Spójrz tylko, co stało się, gdy Jego Wysokość nakazał biednemu Rogerowi Palmerowi, aby ożenił się z lady Castlemaine.

- Gdyby Barbara Villiers zajęła się mężem, zamiast narzucać się królowi, mimo iż swego czasu sam ją do tego zachęcał, to małżeństwo miałoby szansę przetrwać - zauważyła Jasmine ostrym tonem. - Jeśli królowi uda się znaleźć kandydata, którego rodzina będzie w stanie zaakceptować, może byłoby to dla ciebie jakieś wyjście.

- A ja? Nie muszę go zaakceptować? - zauważyła Fancy chłodno.

- Więc zgadzasz się rozważyć taką możliwość? spytała Jasmine.

Fancy westchnęła.

- Musiałabym dobrze poznać kandydata, nim wyjdę za niego za mąż, babciu. Poprzednim razem wybrałam głupio, zgadzając się poślubić mężczyznę dlatego, że był urodziwy i miał powodzenie. Zanim, o ile w ogóle, wypowiem słowa małżeńskiej przysięgi, muszę znać tego, z którym się zwiążę i muszę go lubić. Nie jestem pewna, czy wierzę jeszcze w miłość, lecz jeśli znajdę mężczyznę uprzejmego, z poczuciem humoru, który będzie traktował moje dziecko jak na dobrego ojca przystało, wtedy się zastanowię.

- Musi wyrazić zgodę, byś sprawowała kontrolę nad swoim majątkiem - dodała Jasmine. - To zasada przestrzegana w tej rodzinie od pokoleń. Nasze kobiety zarządzają swoimi pieniędzmi, nie pozostają na łasce mężczyzn.

- Nie wiedziałam. Mama o tym nie wspominała, nie postawiono tego też jako warunku w ślubnym kontrakcie.

- I źle się stało. Z drugiej strony, twoja matka kochała ojca i bez zastrzeżeń mu ufała. Nie zawiódł tego zaufania, ale mógłby. Miała wiele szczęścia. Z tobą było inaczej, i gdyby ten Parker Randolph nie zdradził tak szybko, jaki jest naprawdę, zostałabyś schwytana w okropną pułapkę, i to na zawsze.

- Nie zostało mi chyba zbyt wiele - odparła Fancy. - Papa wypłacił Randolphom połowę posagu. Druga część miała zostać przekazana rankiem po nocy poślubnej. Oczywiście, tak się nie stało, jednak pierwsza część została u nich jako część ugody zawartej pomiędzy rodzinami oraz gwarancja, że prawda o tamtej nocy nie zostanie nigdy ujawniona.

- To była głupia ugoda - odparła Jasmine. - Zawierając ją, splamiono twoją reputację, a przecież w niczym nie zawiniłaś. Układ, jaki zawarł twój ojciec, pozwolił Randolphom zachować w koloniach dobre imię. To, że nie zostałaś oskarżona o czyn, którego nie popełniłaś, niewiele dało. Plotki i tak zniszczyły twoją reputację i nie jestem wcale pewna, czy to nie Randolphowie zaczęli je rozpuszczać, aby ocalić dobre imię rodziny.

- To już skończone. Minął prawie rok. Jestem w Anglii, z tobą, król obdarza mnie względami i jestem szczęśliwa. Czuję się tu bardziej w domu, niż czułam się w Marylandzie, chociaż z początku bardzo tęskniłam.

Jasmine ujęła dłonie wnuczki.

- Drogie dziecko! - powiedziała, a w jej oczach zabłysły łzy.

- Ależ, babciu, nie płacz - zganiła babkę delikatnie Fancy, ściskając jej palce.

- Nie zwlekaj z poinformowaniem o swoim stanie króla - poradziła wnuczce Jasmine. - Jeśli jego zainteresowanie zaczyna słabnąć, lepiej, byś ustaliła z nim, co trzeba, teraz, gdy żywi jeszcze do ciebie ciepłe uczucia.

- Namiętność minęła - przyznała Fancy - lecz zawsze będziemy przyjaciółmi. Król powiada, iż należę do niewielkiej grupy osób, z którymi czuje się naprawdę swobodnie.

- Zachowaj jego przyjaźń, dziecko. W najbliższej przyszłości będzie to twój największy skarb.

Gdy Fancy wróciła później tego dnia do pałacu, okazało się, iż urządzono piknik na trawnikach z widokiem na rzekę. Ku zadowoleniu Fancy z Londynu przybyła też Nellie. Natychmiast przyłączyła się do przyjaciółki, machając na powitanie swym kuzynkom. Dianie towarzyszyli książę i markiz Roxley. Cynara siedziała w pobliżu lorda Snmmersfield i wyglądała, jakby knuła coś wielce przewrotnego. Fancy zawsze się martwiła, widząc Cyn w pobliżu Harry'ego Summersa. Pamiętała ostrzeżenia Nell, nawet jeśli Cyn wolała je ignorować.

- Jak tam Londyn? - spytała, sadowiąc się pomiędzy królem a przyjaciółką.

- Ciepły jak na maj i mocno cuchnący - odparła Nell. - Za poradą Jego Wysokości zrezygnowałam na czas lata z występów. Może wrócę na scenę w zimie. A może nie. Wyglądasz kwitnąco, Fancy. Pobyt na wsi ci służy.

Fancy spojrzała wprost na króla i się uśmiechnęła.

- Rzeczywiście, lecz jeśli wyglądam kwitnąco, to nie tylko z tego powodu, droga Nellie.

- Ach - westchnął król, zaskoczony, i uśmiech rozjaśnił jego zazwyczaj dość ponure oblicze.

- Mam nadzieję, że Wasza Wysokość jest ze mnie zadowolony - powiedziała Fancy cicho, odwzajemniając uśmiech. - Chciałabym prosić o zgodę, bym mogła opuścić dwór w czerwcu, gdyż nie należę do kobiet, które robiłyby z siebie widowisko.

- Kiedy? - zapytał król.

- Myślę, że w listopadzie - odparła Fancy.

- Około czternastego - dodała, uśmiechając się.

- Och! - Nellie pojęła wreszcie, czego dotyczy konwersacja, i szeroko otworzyła oczy. - Och - westchnęła ponownie.

Król i Fancy głośno się roześmiali.

- To były pamiętne chwile - powiedział król z uznaniem.

- Nie dla pani Moll - zauważyła żartobliwie Nell.

- Nie zapytałem cię nigdy, czy to ty stałaś za tym paskudnym figlem, mój aniele - rzekł król.

- Nie zapytałeś i jestem ci za to wdzięczna - odparła Nellie szybko. - Poza tym tamta noc dostarczyła ci chyba więcej przyjemności, niż się spodziewałeś, czyż nie, Wasza Wysokość?

Król roześmiał się ponownie i skinął głową.

- Nowina bardzo mnie ucieszyła - dodał, zwracając się do Fancy. - Domyślam się, że wrócisz do domu wuja, by tam doczekać rozwiązania?

- Tak, Wasza Wysokość, nie mogę jednak pozostać w Queen's Malvern na zawsze, nadużywając gościnności rodziny.

- Rzeczywiście, nie możesz - przyznał król.

- Będę się musiał zastanowić, a potem porozmawiamy, moja droga.

- Dziękuję, Wasza Wysokość - odparła Fancy z uśmiechem.

- Kto wie? - zapytał król.

- Babcia, a teraz ty i Nellie - odparła Fancy. - Wolałabym uniknąć publicznych dyskusji na temat mojego stanu. Niech sobie plotkują do woli, kiedy już zniknę, jeśli Wasza Wysokość zgodzi się wyświadczyć mi tę łaskę. Przybyłam na dwór w atmosferze skandalu, chciałbym choć wycofać się po cichu.

- Lecz potem będę mógł się do woli przechwalać, dobrze? - zapytał król żartobliwie.

- Zgoda! - odparła Fancy, uśmiechając się leciutko.

Ból związany z niefortunnym małżeństwem minął i wspomnienia już jej nie prześladowały. Zniknęły, gdy spoczywała w ramionach króla, który pokazał jej, że namiętność może być cudowna.

- Mam dla ciebie prezent - powiedział i skinął na lokaja. Sługa podszedł, niosąc koszyk z pokrywką. Podał go panu i nisko się skłonił. Król otworzył koszyk i okazało się, że w środku znajduje się czarno - podpalane szczenię spaniela rasy King Charles. Król wyjął pieska i pokazał go Fancy.

- Przyszedł na świat w twoje urodziny - powiedział.

- Kiedy miałaś urodziny? - spytała Nell, zaskoczona, że przeoczyła tak ważne wydarzenie.

- Pierwszego kwietnia, w prima aprilis - odparła Fancy. - Nie sądziłam, że Wasza Wysokość o tym wie. No tak - dodała po chwili - to sprawka babci i wuja, jestem tego pewna. - Wzięła pieska i przytuliła go do policzka. - Jest śliczny, Wasza Wysokość - powiedziała. - Dziękuję. Mam już w Queen's Malvern czarno - biało - podpalaną suczkę tej rasy. Będzie z nich kiedyś doskonała para.

- Jak go nazwiesz? - spytała Nell.

- King, oczywiście - odparła Fancy z uśmiechem. - Czyż to nie odpowiednie imię? - Podała pieska czekającemu lokajowi. - Niech zostanie z matką, póki nie przestanie ssać - powiedziała.

- Tak, madame - odparł lokaj i odszedł.

- Jeszcze raz dziękuję - powiedziała Fancy do króla.

- Ja wolałabym klejnoty - zauważyła Nell na tyle głośno, by ją usłyszano. - Lub własny dom.

- Podaruję ci dom przy Pall Mail, Nellie - obiecał król - ale dopiero wtedy, gdy dasz mi to, co wkrótce da mi Fancy. - Wstał i ze słowami: - Widzę, że nadchodzi królowa - odszedł, aby powitać żonę.

Nell wygładziła jasnozieloną spódnicę.

- Wrócisz na dwór, Fancy? - spytała.

- Nie sądzę - odparła Fancy. - A nawet jeśli, to nie do królewskiego łoża. Namiętność się skończyła, chociaż pozostaliśmy przyjaciółmi i zawsze nimi będziemy. Mam nadzieję, że ty i ja także.

Ujęła dłoń towarzyszki i ją uścisnęła.

- Będzie mi ciebie brakowało, Nell Gwyn - powiedziała. Ku swemu zaskoczeniu Nell poczuła, że do oczu napłynęły jej łzy.

- Nigdy nie miałam przyjaciółki - wyznała. - Kiedy wyjedziesz, znów będę sama. Większość kobiet, zwłaszcza w naszym położeniu, staje się podła i zazdrosna. My nigdy nie byłyśmy o siebie zazdrosne. Nazywam Castlemaine megierą, a ciebie dobrą dziewczyną, bo taka właśnie jesteś. Jak myślisz, urodzi się chłopiec czy dziewczynka?

- Nie wiem, choć wolałabym dziewczynkę - odparła Fancy.

- Ciekawe, czy wydadzą cię za mąż. A jeśli tak, to za kogo.

- Powiedziałam babce, że następne małżeństwo nie może być takie jak pierwsze. Muszę dobrze poznać mężczyznę, zanim za niego wyjdę.

- Nie powiedziałaś mi nigdy, jak skończyło się twoje pierwsze małżeństwo - zauważyła Nell, nie kryjąc ciekawości.

- Więc powiem ci teraz, gdyż wiem, że potrafisz dochować tajemnicy.

- Król wie?

- Tak, w końcu zdobyłam się na to, by mu powiedzieć, a stało się to po dosyć szalonej nocy, jaką razem spędziliśmy - odparła Fancy z uśmiechem. A potem opowiedziała Nell o swoim małżeństwie z Parkerem Randolphem.

Nell słuchała z szeroko otwartymi oczami, a kiedy Fancy skończyła, spytała:

- Co stało się z tamtą żoną, Dalilą?

- Randolphowie chcieli unieważnić akt wyzwolenia i sprzedać ją na Południe, ale mój ojciec się nie zgodził. Powiedział, że mimo afrykańskich przodków dziewczyna jest biała jak każde z nich. Dał jej wypchaną sakiewkę i wysłał na Północ, do kolonii w zatoce Massachusetts, by mogła rozpocząć tam nowe życie. Dziewczyna była, oczywiście, nieźle wykształcona. Napisała do mojej matki, a ona do mnie, iż dotarła bezpiecznie na miejsce, otworzyła niewielki sklep i jest mojej rodzinie wdzięczna.

- Zabrzmiało to, jakbyś jej wybaczyła.

- Nie wyrządziła mi krzywdy. To Parker Randolph był wszystkiemu winien. Teraz znasz prawdę, Nell.

- Okazała się o wiele barwniejsza, niż podejrzewano na dworze - zaśmiała się Nell. - Nie zdradzę twego sekretu, Fancy. Nie wspomnę, że go poznałam, nawet królowi.

W końcu maja przypadały urodziny króla. Świętowano je uroczyście, a potem dwór wrócił na lato do Londynu. Fancy powiedziała wujostwu, iż zamierza opuścić dwór, i poprosiła, by pozwolili jej zamieszkać w Queen's Malvern przynajmniej do porodu. Barbara, księżna Lundy, objęła Fancy i powiedziała:

- Możesz zostać z nami, jak długo zechcesz. Dobrze będzie mieć znów pod dachem małe dziecko. Jesteśmy rodziną i tu jest twój dom.

Fancy podziękowała, była jednak ciekawa, co przygotował dla niej król. Słyszała opowieść o tym, jak ciotka Autumn zażądała od króla domu i tytułu, a on wydał ją za księcia Garwood, dając jej to, czego żądała, i nie ponosząc żadnych kosztów. Autumn miała szczęście, gdyż książę był w niej do szaleństwa zakochany i nie przejmował się dawnymi romansami żony. Teraz Fancy zastanawiała się, co król przewidział dla niej.

Jasmine też się tym niepokoiła. Na tydzień przed tym, jak Fancy miała opuścić dwór, nie wytrzymała i poprosiła króla, by zechciał się z nią spotkać. Karol powitał ją serdecznie, lecz Jasmine przeszła od razu do rzeczy.

- Co zamierzasz zrobić dla mojej wnuczki, Wasza Wysokość? - spytała, przyjmując z rąk króla kielich wina. - Za pięć dni wyruszamy do Queen's Malvern.

- Oczywiście, zatroszczę się o moje dziecko, madame - odparł król - i o Fancy, lecz, prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, co mógłbym dla niej zrobić. Dziewczyna upiera się, że nie wyjdzie drugi raz za mąż, a ja wolałbym, by moje dziecko miało także ojca, który pomógłby je wychować.

- Oczywiście, że Fancy wyjdzie kiedyś za mąż - odparła Jasmine stanowczo. - Po prostu życzy sobie znać przyszłego męża lepiej, niż znała Parkera Randolpha. Po doświadczeniach pierwszego małżeństwa trudno się dziwić, że jest ostrożna. Będę musiała rozejrzeć się w okolicy Queen's Malvern lub Cadby. Może znajdzie się odpowiedni kandydat, no i mogłabym wtedy przebywać w pobliżu wnuczki.

- Jest pewna możliwość... - powiedział król z namysłem. - Christopher Trahern, markiz Isham. Nazywają go Kit. Jest wdowcem.

Jasmine zastanawiała się przez chwilę.

- Isham - powtórzyła, kiedy jej bystry nadal umysł usiłował skojarzyć nazwisko z osobą. - Trahern. Trahern? Dobry Boże, oczywiście! Jego żona zginęła podczas pożaru, który częściowo strawił dom. Jak też nazywa się majątek? Riverwood Priory! Tak, na pewno! Krążyły słuchy, iż małżeństwo nie było szczęśliwe, choć chyba urodziło im się dziecko - wspominała Jasmine. - Plotkowano także, iż Trahern mógł zamordować żonę, ale niczego mu nie udowodniono. Ten człowiek to samotnik i rzadko się go widuje.

- Towarzyszył mi podczas wygnania - wyjaśnił król. - Był lojalnym towarzyszem, nie zauważyłem także, by zachowywał się wobec kogoś nieuprzejmie. Przeciwnie. Jeśli już, Kit Trahern jest aż zbyt dobry.

- Jest w wieku Waszej Wysokości? - spytała Jasmine.

- Nie, pięć lat młodszy. Po klęsce pod Worcester schroniłem się na krótko w ich domu - wyjaśnił król. - Kit był wtedy zaledwie czternastolatkiem, ale za zgodą ojca postanowił mi towarzyszyć - po­wiedział król, wspominając z uśmiechem dawne czasy. - Gdy odzyskałem tron, wrócił do domu. Jego ojciec nadal żył, lecz umarł wkrótce potem. Myślę, że czekał, by po raz ostatni zobaczyć syna. Sły­szałem, że Kit się ożenił. Nie było potrzeby go nagradzać, odziedziczył bowiem tytuł, a jego włości pozostały nienaruszone. Powiedziałem mu więc tylko, że jeśli będę mógł w przyszłości coś dla niego zrobić, wystarczy, że poprosi. Nigdy tego nie zrobił. To dumny facet, madame.

- Tylko czy zgodzi się wyświadczyć Waszej Wysokości przysługę, skoro tak dawno się nie widzieliście? - zastanawiała się Jasmine.

- Jestem królem, madame - odparł Karol chłodno. Roześmiała się i ukłoniła.

- Wybacz, Wasza Wysokość - powiedziała. - Od dawna nie miałam osobiście do czynienia z monarchą, władającym Anglią. Jeśli naprawdę uważasz, że ten człowiek będzie dla mojej wnuczki dobrym mężem, błagam, skontaktuj się z nim i przedstaw swoje życzenia. Proszę tylko, byś poinformował go, że ostateczna decyzja musi należeć do Fancy. Nie będziesz jej zmuszał, by wyszła za mąż, lecz jeśli się zdecyduje, wybrałeś właśnie jego, aby był dla niej mężem i ojcem dla twego dziecka. - Zamilkła, a po chwili dodała: - Powiadomisz Fancy o swojej decyzji?

- Tak. A ty, madame? Zachęcisz ją, by zgodziła się wyjść za mąż ze względu na siebie i na moje dziecko?

- Zatem, załatwione - rzekła. - Jeśli znajdziesz się kiedykolwiek w pobliżu, Wasza Wysokość, mam nadzieję, że się spotkamy. Co do mnie, nie wrócę już na dwór. Wnuczki dorosły, a teraz, kiedy odbyły jak należy swój pierwszy sezon w towarzystwie, nie jestem już im potrzebna.

- Będzie nam ciebie brakowało, madame - odparł król z właściwą sobie galanterią. - Pożegnasz się z królową?

Jasmine dygnęła.

- Tak, Wasza Wysokość - powiedziała i, cofając się, odeszła. Tego wieczoru król pojawił się u Fancy po raz ostatni.

- Mam dla ciebie kandydata na męża - powiedział. - To mój dawny towarzysz z czasów uchodźstwa.

Pocałował krągłe ramię Fancy, rozpinając tasiemki jej koszuli.

- Nie chcę męża - szepnęła, opierając głowę na jego ramieniu.

- Teraz, gdy nie poświęcam jej uwagi, Castlemaine bierze sobie kochanków, sądząc, że nikt o tym nie wie. Nie chcę, byś i ty to robiła, moja słodka damo z kolonii - powiedział. - Jesteś bardzo zmysłową kobietą i nie wierzę, że wytrwałabyś w celibacie przez resztę życia. Powinnaś mieć męża i więcej niż jedno dziecko.

- Jak możesz mówić ze mną o innym mężczyźnie, kiedy mamy się kochać? Czy myśl o mnie w ramionach innego cię podnieca, Wasza Wysokość? - spytała śmiało.

- Do diaska, madame! Po raz pierwszy pokazałaś pazurki - zauważył król, rozbawiony. - Marsz do łóżka! - Klepnął ją w pupę. - Nim skończy się noc, będziesz błagała, abym wybaczył ci twoją śmiałość.

Rozpiął piękny szlafrok z ciemnego jedwabiu, zdjął go i stanął przed nią nagi.

Fancy wysunęła się z jego ramion i zdjęła przez głowę jasnoróżową koszulę nocną. Objęła dłońmi piersi, gładząc je, kusząc go tym widokiem i cofając się w kierunku łóżka.

- Czy ten, którego dla mnie wybrałeś, jest równie męski i dobrze wyposażony jak ty, panie? - spytała. - Potrafi mnie zadowolić, gdy ty będziesz myślał o mnie w jego ramionach, leżąc samotnie w nocy?

Przesunęła sugestywnie spiczastym języczkiem po wargach, zwilżając je, aby błyszczały.

- Och, dziewko! - jęknął, po czym chwycił ją w ramiona i zaczął namiętnie całować.

Odbywszy kilka wielce satysfakcjonujących potyczek z Erosem, zasnęli na jakiś czas, zaspokojeni. Fancy ocknęła się pierwsza i wiedząc, że król woli witać dzień we własnym łóżku, obudziła go.

- Musisz wkrótce iść - powiedziała.

- Pozwól zatem, że przedstawię ci moje życzenia - rzekł, ujmując jej dłoń.

- Słucham - powiedziała, wzdychając i uśmiechając się leciutko.

- Christopher Trahern, markiz Isham, dla przyjaciół Kit. Jest młodszy ode mnie o pięć lat i jako chłopiec towarzyszył mi na wygnaniu. Lojalny. Miły. Wdowiec. Może mieć dziecko - nie jestem tego pewien. Jego ziemie leżą w pobliżu włości twojej babki. Wiedząc, co cię spotkało, nie będę zmuszał cię do małżeństwa, lecz byłbym szczęśliwy, gdybyś poślubiła mojego przyjaciela. Nie musisz wychodzić za mąż natychmiast. Postaraj się poznać Kita i niech on pozna ciebie. Jednak ze względu na twoje dobro i dobro naszego dziecka, proszę cię, kochanie, byś rozważyła moją propozycję. - Położył dłoń na jej brzuchu, który leciutko się już zaokrąglił. - Jak myślisz? To będzie syn czy córka, Fancy?

Potrząsnęła głową.

- Nie wiem. Niektóre kobiety utrzymują, że wiedziały od początku, ja nie mam jednak pojęcia, jakiej maleństwo jest płci. Jedno wiem na pewno: dziewczynka czy chłopiec, nie będzie nosiło imienia, popularnego wśród Stuartów. Masz już Charlesów, Jamesów, Jemimę, kilka Charlott i jedną Anne. Nadam mojemu dziecku własne imię, Wasza Wysokość. Za twoją zgodą, oczywiście - dodała, uśmiechając się szelmowsko.

- Masz ją, madame - powiedział. - Boleję nad tym, że matki moich dzieci nie wykazały się oryginalnością. Możesz dać dziecku imię, które sama wybierzesz, będzie ono jednak nosiło nazwisko Stuart. Przyrzekam, że będzie to jedyne moje dziecko, noszące takie nazwisko. Zważywszy, co łączyło kiedyś mego wuja z twoją babką, wydaje się to właściwe.

Łzy napłynęły Fancy do oczu. Chwyciła dłoń króla i ją ucałowała.

- Dziękuję - powiedziała. Wstał i założył szlafrok.

- Obiecujesz, że zastanowisz się poważnie nad tym, czy nie poślubić markiza, Fancy?

- Obiecuję. Pochylił się i ucałował ją po raz ostatni.

- Żegnaj, Frances Devers - powiedział z uśmiechem, po czym pomachał jej na pożegnanie i szybko wyszedł.

- Żegnaj, Karolu Stuarcie - zawołała, posyłając mu pocałunek.

Tego ranka posłużyła się jego imieniem po raz pierwszy i zapewne ostatni.

Odgłos zamykających się drzwi miał w sobie coś ostatecznego. Fancy wyciągnęła się na łóżku, by jeszcze trochę pospać. Król zawsze był wymagającym kochankiem, lecz teraz, kiedy nosiła pod sercem jego dziecko, namiętność szybciej ją nużyła. Cieszę się, że jadę do Queen's Malvern, pomyślała.

Król nie zaoferował jej posiadłości. Czy zrobi to, jeśli nie zgodzi się poślubić markiza? Nie wolno mi się denerwować, postanowiła. Wszystko będzie dobrze. Kiedy dziecko przyjdzie na świat, król z pewnością odpowiednio mnie wynagrodzi.

*

Rankiem Cynara i Siren przyszły zjeść z kuzynką pożegnalne śniadanie. Zamierzały podróżować wraz z dworem przez całe lato i perspektywa ta wielce je ekscytowała.

- Jaka szkoda, że spodziewasz się dziecka - rzekła Cyn z namysłem. - Stracisz wszystkie letnie rozrywki! Powiadają jednak, że niech no tylko król uważniej przyjrzy się jakiejś damie, ta natychmiast zachodzi w ciążę.

- Z pewnością nie jest to aż tak proste - zaśmiała się Fancy. Oderwała z bochenka kawałek chleba i posmarowała go suto masłem. Nałożyła na masło śliwkowy dżem i zaczęła jeść. - Poza tym, Cyn, cóż to za przyjemność, jedynie się gapić! I skąd wiedziałaś, że jestem przy nadziei? Przecież ci nie powiedziałam.

- Wszyscy wiedzą - odparła Cynara chłodno. Diana się roześmiała.

- Miesiące spędzone na dworze sprawiły, że stałaś się nie tylko bardziej wyrafinowana, ale i nieco zepsuta, kuzynko - powiedziała.

- Ciebie zaś, droga Siren, nadal adorują dwaj zrozpaczeni młodzieńcy. Kiedy wybierzesz jednego z nich na małżonka? Twoi rodzice zjadą na lato do Queen's Malvern i będą chcieli dowiedzieć się, jakie postępy poczyniłaś. I co im powiem? - spytała Fancy, drocząc się z najmłodszą z trójki kuzynek. - Stanę przed nimi z królewskim bękar­tem w brzuchu i perspektywą rychłego ożenku, a co z tobą?

- Jakiego ożenku? Z kim? - dopytywały się kuzynki, podekscytowane.

- Wybrali już kandydata. To niejaki markiz Isham - odparta Fancy.

- Kit Trahern? - Cyn praktycznie to wykrzyknęła.

- Tak, chyba tak właśnie król go nazywał. Markiz przebywał z nim na wygnaniu - odparła Fancy.

- Widziałyśmy go raz w Worcester - powiedziała Cyn. - Krążą plotki, że zamordował żonę, ponieważ nie była mu wierna.

O tym król jakoś nie wspomniał, pomyślała Fancy. Czyżby nie wiedział?

- Jak on wygląda? - spytała, zaciekawiona. W końcu, król nie rozkazał jej poślubić tego mężczyzny.

- Wspaniale! - odparła Diana z entuzjazmem.

- Jest bardzo wysoki i szczupły, a włosy ma tak ciemne, jak my. Spodobały mi się też jego dłonie piękne i silne.

- Jego twarz składa się z kątów i płaszczyzn - dodała Cynara. - Nie ubiera się jednak zbyt modnie. Prawdę mówiąc, jego strój wydał mi się cokolwiek znoszony. Lecz Siren ma rację. Jest przystojny.

- Zatem już go nie lubię - powiedziała Fancy.

- Dlaczego? - spytała Diana, zaciekawiona.

- Miałam już przystojnego męża. Przystojni mężczyźni bywają niebezpieczni i skupieni tylko na sobie. Spotkam się z nim jednak, gdyż obiecałam królowi, że to uczynię. Choć jeśli jest tak atrakcyjny, jak mówicie, raczej nie przypadnie mi do gustu.

- Nie chcesz, by twoje dziecko miało ojca? - spytała Diana.

- To król jest jego ojcem i nie zamierza się tego wypierać - odparła Fancy.

- Nie - wtrąciła Cynara. - Dziecko potrzebuje ojca, który byłby przy nim, kochał je i wychowywał. Nie znałam mojego papy. Wrócił z wygnania dopiero, gdy miałam osiem lat. Przez cały ten czas żyłam bez ojca. Nie chciałabyś tego dla swego dziecka, uwierz mi, Fancy. Król uzna je, to prawda, ale nie będzie go przy was, aby ocierać maluchowi łzy, gdy stłucze sobie kolano, albo pochwalić, gdy pierwszy raz uda mu się napisać prawidłowo swoje imię. Jeśli ten markiz jest odpowiednim kandydatem i będzie dla ciebie miły, po prostu za niego wyjdź!

- Do licha! - wykrzyknęła Diana, zaskoczona wybuchem kuzynki. Cynara rzadko wspominała swoje dzieciństwo.

- Żadna z was nie poślubiła okrutnego, zepsutego mężczyzny! - powiedziała Fancy. - Mężczyzny o duszy czarnej jak noc i twarzy księcia z dziecięcych bajek. Mężczyzny, pochodzącego z dobrej rodziny, ale pozbawionego honoru niczym diabelski pomiot. Wszystkie dziewczęta w koloniach uganiały się za Parkerem Randolphem, ponieważ był piękny niczym anioł. Lecz on był zły! Zły! Sądzicie, że kilka miesięcy na dworze uczyniło z was kobiety światowe i dojrzałe, ale uwierzcie mi, tak nie jest! Jesteście niczym dzieci zagubione w lesie. Jeśli któraś z was wybierze sobie na męża mężczyznę zbyt przystojnego, zamknę ją w kufrze babki i nie wypuszczę, póki nie przekonam się, jakim jest człowiekiem. Nie pozwolę, by któraś z was cierpiała tak jak kiedyś ja!

Dziewczęta wpatrywały się w nią przez chwilę, zaskoczone. W końcu Cynara, śmielsza z dwójki, zapytała:

- Jakąż to tajemnicę skrywasz, Fancy? Choć twój związek z królem sprawił, że większość plotek ucichła, niektórzy nadal gadają.

- Opowiadają głupstwa - odparła spokojnie Fancy. - Nawet twój ojciec nie wie, co się wydarzyło, Cyn. Tylko babcia i król. Pewnego dnia może coś wam opowiem, lecz teraz musicie po prostu mi zaufać. Jesteście zbyt młode i zbyt niewinne - tak, nawet ty, Cynaro - by poznać moją historię. Mężczyzny nie powinno się, podobnie jak kobiety, oceniać jedynie po wyglądzie. To, co widać na powierzchni, niekoniecznie odpowiada temu, co kryje się pod nią.

- Ale czy zabiłaś męża? - dopytywała się Cynara uparcie.

- Oczywiście, że niczego takiego nie zrobiła - broniła kuzynki Diana. - Powinnaś już była poznać Fancy na tyle, by to wiedzieć. Jest nie bardziej zdolna do morderstwa niż ty czy ja.

Fancy wyciągnęła rękę i dotknęła różowego policzka Diany.

- Dziękuję - powiedziała, a potem spojrzała na Cynarę. - Nie, nie zabiłam Parkera Randolpha i więcej nie będziemy o tym mówić. Mam nadzieję, że okażesz się dość rozsądna, by na tym poprzestać.

Choć zastanawiam się, czy jesteś aby na pewno rozsądna, Cyn. Słyszałam plotkę, jakoby Harry Summers przechwalał się, że cię uwiedzie, i nawet założył się o to z przyjaciółmi.

- Wiem, że on tak myśli - odparła Cynara, oblewając się rumieńcem. - Sądzi, że ulegnę jego urokowi, a potem mnie porzuci. Ale tak się nie stanie. Nie przybyłam na dwór szukać męża, chociaż ro­dzice sądzili, że właśnie po to tu jestem. Przybyłam, by dobrze się bawić, i to mi się udało. Lecz kiedy mój wzrok padł na lorda Summersfield, od razu wiedziałam, że chcę za niego wyjść. Już mi się nie wymknie! Harry myśli, że uda mu się pozostać kawalerem, ale nic z tego.

- To niebezpieczna gra - powiedziała Fancy.

- Nell twierdzi, że Summersfield jest równie śmiały, jak zepsuty.

- Jestem dobra, jeśli chodzi o gry - odparła Cynara. - Nigdy nie przegrywam i tym razem też tak się nie stanie.

- Czy któraś z was przyjedzie latem do domu? - spytała Fancy.

- Możesz się nas spodziewać pod koniec lipca - odparła Diana. - Moi rodzice prawdopodobnie będą już w Queen's Malvern, gdy tam dotrzecie. Leslie z Glenkirk tradycyjnie spędzają lato w Anglii. W tym roku moja siostra Mair przybędzie do babci na stałe, aby nauczyć się, jak być damą. Babcia obiecała jej, że kiedy podrośnie, będzie mogła zostać. Dotąd papa mocno się temu sprzeciwiał, lecz widać mamie udało się go przekonać.

- Bardzo chętnie ich poznam - odparła Fancy. - Mama zawsze wyrażała się o młodszych braciach z uczuciem. Wielu członków waszego klanu przy było do kolonii z moimi rodzicami. Moi bracia za­przyjaźnili się z rodziną Brodie mieszkającą na południe od Wirginii. Powiadają, że krajobraz jest tam bardzo piękny i przypomina nieco Szkocję: mnóstwo gór i jezior.

- Moja mama straciła nieco obycia podczas wszystkich tych lat spędzonych w Glenkirk - zauważyła Diana - lecz kocha ojca z całego serca i kocha Glenkirk. Prawdopodobnie świetnie się dogadacie, gdyż obie wiodłyście w dzieciństwie proste życie.

- Pożegnałaś się z królem? - spytała Cynara, zaciekawiona.

- Tak - odparła Fancy i na tym poprzestała.

- Było bardzo romantycznie? Płakałaś? A on? - dopytywała się uparcie Cynara.

- Było romantycznie, jak zawsze z królem - odparła Fancy. - I żadne z nas nie płakało. Jesteśmy na to zbyt dorośli. Oboje wiedzieliśmy, że mój czas się skończył. Zostaliśmy za to dobrymi przyjaciółmi. I dostałam od króla najcenniejszy dar. Moje dziecko.

Położyła dłonie na brzuchu, a jej twarz rozjaśniła się uśmiechem.

- Czasami doprawdy mnie rozczarowujesz - stwierdziła Cynara, a jej kuzynki tylko się roześmiały.

W dniu, kiedy Fancy miała na dobre opuścić Whitehall, odwiedziła ją Nell. Przyszła, by się pożegnać.

- Zobaczę cię jeszcze kiedyś? - spytała. - Nie podoba mi się, że tracę jedyną przyjaciółkę.

- Nie tracisz mnie, Nell. Jadę po prostu do domu - odparła Fancy. - Napiszę do ciebie i opowiem ci o wszystkim, co dzieje się w moim życiu. Ty też musisz do mnie napisać.

- Nie umiem pisać - stwierdziła z dumą Nell. - Ani czytać. Lecz mogę zatrudnić sekretarza, by prowadził za mnie korespondencję i byś nie musiała wstydzić się moich listów.

- Nie wstydzę się naszej przyjaźni, Nell - odparła Fancy. - A jeśli znajdziesz się kiedyś w Worcester, koniecznie musisz mnie odwiedzić.

- To mało prawdopodobne - stwierdziła Nell ponuro.

- Znajdę sposób, byśmy się znów zobaczyły - przyrzekła Fancy - ale nie wrócę już na dwór, Nell. Zabawa skończona.

- Co ci dał na pożegnanie? - spytała Nell śmiało.

- Męża, jeśli go zechcę - odparła Fancy ze śmiechem. - Markiza.

- Żadnego tytułu? Ani domu? - dopytywała się dziewczyna.

Minę miała posępną.

- Może, jeśli nie spodoba mi się markiz, uhonoruje mnie, gdy dziecko już się urodzi. Wyraził zgodę, abym nadała mu imię, jakie sama wybiorę, będzie też nosiło nazwisko Stuart. Przyrzekł, że to je­dyne dziecko, któremu da nazwisko. Uczynił tak ze względu na babcię i wujka Charliego.

- To już coś, chociaż i tak niewiele. Nie zapłacisz tym rachunków - zauważyła Nell otwarcie. - Porozmawiam z nim. Castlemaine sądzi, że teraz, kiedy odchodzisz, uda jej się znów wkraść w łaski króla, lecz tak się nie stanie. Ona nie jest dla niego odpowiednia ze swymi humorami i żądaniami.

- Bądź ostrożna, Nellie. Ta kobieta to groźny wróg - ostrzegła przyjaciółkę Fancy.

Nell skinęła głową.

- Królowa nie lubi megiery, lecz ja nie przeszkadzam Jej Wysokości. Na dworze nie sądzą, bym stanowiła zagrożenie - dodała ze śmiechem.

Fancy także się roześmiała.

- Postaraj się, by nadal tak było - poradziła. Kobiety uścisnęły się serdecznie, a Nell uroniła nawet parę łez.

Gdy wyszła, Fancy rozejrzała się po apartamencie. Pokoje były puste. Bagaże załadowano już na wóz. Wzięła płaszcz i po raz ostatni spojrzała na pusty pokój. A potem, nucąc cichutko pod nosem, wybiegła.

ROZDZIAŁ 7

Kit Trahern, markiz Isham, siedział sam w wyłożonej boazerią bibliotece, z listem od króla na kolanach. Przeczesał niecierpliwie dłonią czarne jak noc włosy. W jego oczach malował się niepokój. Przez kilka lat nie miał od króla wieści, a teraz to. Co sprawiło, że król sobie o nim przypomniał? Nie był człowiekiem bogatym ani wpływowym. Dlaczego monarcha uznał, że niegdysiejszy towarzysz nadaje się do tak niesmacznego zadania? Ostatnią rzeczą, której pragnął, była kolejna żona. Zwłaszcza nosząca pod sercem dziecko innego mężczyzny.

Już raz przez to przechodził i nim sprawa zakończyła się tragedią, niemal złamała mu serce. Dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie, że tak naprawdę wcale Marthy nie kochał. Nie mógł odmówić królowi. Od chwili, gdy Karol pojawił się na progu ich domu, uciekając przed siepaczami Cromwella, Kit Trahern wiedział, że będzie służył mu aż do śmierci. Sam zdecydował, że uda się z królem na wygnanie. Nie zwykł oglądać się za siebie i zawsze ponosił konsekwencje własnych wyborów. Teraz po raz pierwszy król zwrócił się do niego z prośbą o przysługę. Nie może odmówić.

Spojrzał na list raz jeszcze i coś przykuło jego uwagę. Dziewczyna była wnuczką owdowiałej księżnej Glenkirk, markizy Westleigh. Przypominał sobie jak przez mgłę, iż zdarzyło mu się spotkać księżnę przy jakiejś okazji, gdy żyła jeszcze jego żona. Była kobietą elegancką, o nieskazitelnych manierach i nadal, mimo podeszłego wieku, piękną. Westchnął głęboko. Może dziewczyna nie okaże się taka zła, pomyślał. Lecz panna wychowana w koloniach? Zaklął cicho. Król napisał, że jest wdową. Ciekawe, jak umarł jej mąż. Broniąc dobrego imienia rodziny, zbrukanego nieprzystojnym zachowaniem rozpustnej żony? Co też dzieje się dziś, u licha, z kobietami, że nie potrafią zadowolić się spokojnym życiem u boku męża?

Nie zamierzał ponownie się żenić. Trudno, tytuł wygaśnie wraz z jego śmiercią. Nie miał na świecie nikogo bliskiego. Jego ojciec późno się ożenił, a matka zmarła przy porodzie. Ojciec nie ożenił się ponownie, a jego syn i dziedzic wybrał sobie żonę, dając się zwieść pożądaniu. Martha Browne była córką bogatego właściciela ziemskiego, ale w jej żyłach nie płynęła nawet kropla szlachetnej krwi. Przekonał się o tym zbyt późno. Pewnego dnia zobaczył, jak galopuje przez łąkę na wielkim białym ogierze, i uznał, że zwierzę poniosło. Gdy się z nią zrównał, zrozumiał, że się pomylił. Ścigali się potem, niemal zajeżdżając konie. Przez cały czas się śmiała, a bladozłote włosy powiewały jej swobodnie na wietrze. Natychmiast się zakochał, a przynajmniej tak mu się zdawało, i zaczął z zapałem ją adorować.

Rodzina dziewczyny była zachwycona. Nie spodziewali się, że którekolwiek z dzieci zawędruje tak wysoko na drabinie społecznej, pociągając ich za sobą. Pochodzący z handlu majątek oraz rozsądnie zawierane małżeństwa doprowadziły ich do miejsca, w którym się znajdowali. Na więcej nie mieli nadziei. I oto córce udało się złapać markiza. Niewiarygodne, a jednak prawdziwe! Kit się oświadczył i został natychmiast przyjęty. Wesele było wspaniałe. Lecz potem odkrył, iż żona nie jest, jak się spodziewał, dziewicą. Wypadek podczas konnej jazdy, zaklinała się, a on uwierzył, bo chciał uwierzyć. Z początku łączyła ich gorąca namiętność. Po jakimś czasie zauważył jednak, iż żona spędza coraz więcej czasu w siodle, jeżdżąc na białym ogierze. I nawet jeśli udając się na przejażdżkę, była w złym humorze, wracała nieodmiennie zadowolona. W końcu wydało mu się to podej­rzane i pewnego dnia za nią pojechał. Niestety, jego najgorsze obawy znalazły potwierdzenie. Martha miała kochanka.

Był nim krzepki stajenny zatrudniany przez jej ojca. Markiz przeprowadził dyskretne dochodzenie. Dowiedział się, że ojcem rywala był wędrowny Cygan, który uwiódł dziewkę od krów. Urodziła chłopca, a kiedy dorósł, zaczął pracować w stajniach Browne'a. Martha poczynała sobie w ramionach kochanka niezwykle śmiało i Kit poczuł zazdrość. Przy nim nigdy nie zachowywała się rozpustnie. Kiedy już się napatrzył, oddalił się po cichu, a gdy żona wróciła, spokojnie zarzucił jej, że go zdradza. Roześmiała mu się bezczelnie w twarz, a potem po­wiedziała, że spodziewa się dziecka, a on nic nie może z tym zrobić. Czyje to dziecko, zapytał. Skąd ona może wiedzieć, póki się nie urodzi? - odparła, otwarcie kpiąc sobie z męża. Może być jego lub Wata. Przypomniał jej, że nie kochali się od dwóch miesięcy, gdyż odmawiała mu siebie, wynajdując kolejne wymówki. Martha roześmiała się znowu. Więc dziecko jest kochanka, powiedziała. Bękart kochanka odziedziczy tytuł i włości Trahernów, a on nie może temu zapobiec, chyba że głośno przyzna, iż jest rogaczem. I znowu się roześmiała.

Ku swemu zaskoczeniu poczuł, że gniew zamienia się w zimną wściekłość. Zamknął Marthę w jej apartamentach i zabronił służbie, pod groźbą utraty życia, ją wypuszczać. Odesłał osobistą pokojówkę żony do jej ojca i zastąpił ją starą nianią, absolutnie godną zaufania. Po kilku tygodniach w Riverwood Priory pojawił się, żądając wyjaśnień, teść. Co stało się z jego córką? Kit powiedział mu prawdę, nie starając się jej złagodzić. Martha, skonfrontowana z ojcem, przyznała się bez cienia skruchy do cudzołóstwa, domagając się od ojca, by ją uwolnił.

Ten jednak, zaszokowany, wyjechał, zamierzając wychłostać stajennego i wyrzucić go z majątku. Wiedział, że nie jest w stanie pomóc córce. Martha okazała się, powiedział do płaczącej żony, niepo­prawną dziwką. Sama sobie pościeliła łóżko i teraz musi w nim spać. Dziecko, które urodzi, zostanie odesłane i będzie wychowywało się gdzieś daleko. Szlachetnie urodzony małżonek rozwiedzie się z Martha i zwróci ją rodzinie, o ile ta zgodzi się ją przyjąć. Szanowny pan Browne nie był wcale pewien, czy tego chce.

Kochanek żony przybył do Riverwood Priory. Mimo iż wychłostany do krwi przez pana, nie okazał skruchy. Stanął pod oknem sypialni Marthy i nawoływał ją. Okna były jednak zabezpieczone kratami i ukochana nie mogła wyjść. W końcu odszedł i nikt go w okolicy więcej nie widział. Tej samej nocy w skrzydle domu, zamieszkanym przez Marthę, wybuchł pożar. Niani udało się uciec, ale markiza i jej nienarodzone dziecko zginęli w płomieniach. Na szczęście tylko niewielka część domu uległa zniszczeniu. Nigdy jej nie odbudowano.

Szeryf i przedstawiciele miejscowych władz przybyli, by przeprowadzić dochodzenie. Ustalono, że to Martha Trahern wywołała pożar, by uciec w zamieszaniu od męża i połączyć się z kochankiem. Stara niania zeznała, że widziała, jak pani podpala za pomocą świecy kotary przy łóżku. Próbowała jej przeszkodzić, lecz Martha wypchnęła ją na korytarz i zamknęła drzwi. Pochowano ją w nieoznakowanym grobie w lesie.

A teraz nakazują mu, by znowu pojął za żonę dziwkę. Co zrobił, aby zasłużyć sobie na taki los? Lecz król napisał, że dziecko nie będzie nosiło nazwiska Trahern i nie odziedziczy Isham. Isham będzie należało do syna, którego da mu pewnego dnia ta kobieta. Jakby zamierzał kiedykolwiek z nią spać. Nie interesowały go resztki po innym mężczyźnie, nawet jeśli tym mężczyzną był król. Lecz skoro król tego oczekuje, ożeni się z dziewczyną. W końcu była to jedyna rzecz, jakiej kiedykolwiek od niego zażądał. Dokonawszy tego postanowienia, wybrał się do Queen's Malvern, aby ustalić datę ślubu.

- Nie zgodziłam się wyjść za ciebie, panie, ani za nikogo innego - oznajmiła śmiało piękna młoda kobieta, przedstawiona mu jako Frances Devers.

- Lecz Jego Wysokość napisał... - zaczął i zaraz mu przerwano. Nie wiem, co Jego Wysokość do ciebie napisał, milordzie - powiedziała Fancy wyniośle - obiecano mi jednak, że decyzja będzie należała do mnie. A ja nie jestem teraz w stanie jej podjąć. Wasza lordowska mość zauważył zapewne, że spodziewam się dziecka.

- Czyż nie dlatego król pragnie wydać cię za mąż, madame? - zapytał. Dziewczyna była bardzo piękna, lecz najwidoczniej głupia.

Ku jego zakłopotaniu Fancy parsknęła szczerym śmiechem.

- To dziecko będzie nosiło nazwisko Stuart i zostanie uznane przez ojca, milordzie. Wszyscy na dworze wiedzą, że urodzę królowi kolejnego bękarta. Jego Wysokość ma nadzieję, iż zgodzę się wyjść za mąż, gdyż byłoby to dobre dla dziecka. Nie życzy sobie, by wychowywano je tak jak pozostałe. Chciałby, żeby prowadziło normalne życie, w normalnej rodzinie, z ojcem i matką. Nie ma w tym nic ponadto, decyzja należy jednak do mnie.

- Rozumiem - odparł markiz sztywno.

- Uważam, że wnuczka sądzi, iż byłoby dobrze, gdybyście wpierw nieco się poznali - wtrąciła spokojnie Jasmine. - Domyślam się, że twoje małżeństwo, panie, nie było szczęśliwe. Tak się złożyło, że moja wnuczka ma za sobą podobne przejścia. Coś was zatem łączy, prawda?

Mówiąc, przyglądała się uważnie Kitowi. Był przystojny, lecz ani trochę nie zniewieściały. Przeciwnie, wydawał się bardzo męski i stanowczy. Gdybym mogła być znów młoda, pomyślała, uśmiechając się do siebie.

- Zechciałbyś może, panie - zaproponowała Fancy - pospacerować ze mną po ogrodach? Tutejsze ogrody uważane są za wyjątkowo piękne.

Spojrzała na niego, podnosząc wzrok, gdyż był wyjątkowo wysoki.

- Doskonale, madame - odparł, podając jej ramię. Wyszli razem z salonu, gdzie zgromadziła się rodzina.

Charlie, niezupełnie królewski Stuart, spojrzał na młodszego brata, księcia Glenkirk.

- I co o nim sądzisz? - zapytał.

- Wydaje się trochę sztywny - zauważył Patrick.

- Twój ojciec też się takim wydawał, kiedy król Jakub nakazał mu mnie poślubić - zauważyła ze śmiechem Jasmine.

- Co o nim wiemy? - zapytał Patrick. - Co stało się z jego żoną?

- Ożenił się poniżej swego stanu - odparł Charlie. - Z córką bogacza. Dziewczyna zachowywała się jak dziwka, a on ją przyłapał. Podpaliła dom i zginęła w pożarze. Pewnie było w tym coś więcej, ale nikt nie wie co. Przypuszczam, że moglibyśmy go zapytać. Nie chciałbym, by Fancy była nieszczęśliwa.

- To, że nosi dziecko króla, to żadna hańba - zauważyła Flanna, księżna Glenkirk. - Może Fancy wolałaby w ogóle nie mieć męża.

- Lepiej będzie ją wydać - odparł Charlie. - Nie ma tytułu ani własnego domu. Cieszę się, że jest u nas i chętnie gościłbym ją tak długo, jak zechce, nie sądzę jednak, aby na dłuższą metę właśnie tego sobie życzyła.

- Czy król nie mógłby nadać jej włości i tytułu? - spytała Barbara, księżna Lundy. - Nie był nigdy skąpy wobec swoich kurtyzan, zwłaszcza tych, które nadal darzy sympatią. A Fancy z pewnością cie­szy się jego względami. Nawet królowa ją lubi. Po co zmuszać dziewczynę do zamążpójścia?

- Nie byłabyś w stanie zmusić jej do niczego, gdyż ze wszystkich wnuczek ona najbardziej jest do mnie podobna - zauważyła Jasmine. - Lecz zgadzam się z Charliem. Lepiej, by miała męża. Obawiam się, że w dzisiejszym świecie nie ma już miejsca na przygody. Chcę widzieć ją szczęśliwą i ustatkowaną, nim umrę. Jeśli nie z tym mężczyzną, to z innym. Pamiętajcie, moi drodzy: decyzja należy do niej.

Przeniosła spojrzenie z krewnych na ogród, gdzie Fancy spacerowała z markizem Isham.

- Jesteś bardzo piękna - mówił właśnie Kit, choć nie byli w stanie go słyszeć. - Nie wiedziałem, czy tak będzie.

- A ma to znaczenie? - spytała, zaciekawiona.

Potrząsnął głową.

- Nie. Król poprosił, bym się z tobą ożenił, a ja zamierzam go posłuchać, gdyż jestem lojalnym poddanym. Kiedy ma urodzić się dziecko?

- W listopadzie - odparła. - Jesteś bardzo przystojny, ale nie w sposób, w jaki mi cię opisano.

- A czy to ma znaczenie? - zapytał żartobliwie, lecz jej odpowiedź mocno go zaskoczyła.

- Tak, ma. Mój mąż miał twarz anioła i maniery dworaka, lecz serce i duszę czarne. A twoja żona, panie? Powiedziano mi, że jesteś wdowcem.

- Piękna, ale rozpustna. Urodzona dziwka, zginęła z własnej ręki - odparł szczerze. - Jak umarł twój mąż?

- Zginął, zamordowany przez niewolnicę, która była jego kochanką - odparła Fancy. Uzgodniły z babką, że taką wersję najłatwiej będzie mu zrozumieć. - W noc poślubną - dodała.

Zaskoczyło go to, nie potrafił się jednak powstrzymać, by nie zapytać:

- Przed czy po? Natychmiast zrozumiała o co mu chodzi.

- To król pozbawił mnie dziewictwa - odparła spokojnie. - Jestem pewna, że chciałbyś wiedzieć, dlaczego nie ocaliłam cnoty dla przyszłego małżonka, więc ci powiem. Usłyszałam, że król jest najlepszym kochankiem na świecie.

- I okazało się to prawdą? - zapytał Kit z uśmiechem.

- Nie wiem - odparła szczerze Fancy. - Nie miałam go z kim porównać, milordzie. Powiem ci jednak, że Jego Wysokość z pewnością wie, jak zadowolić kobietę. Kobiety też lubią się kochać, chyba o tym wiesz.

- Jesteś bardzo szczera, madame - zauważył. - Zastanawiam się, jak sprawowałabyś się w małżeństwie. Może i jesteś wdową, lecz chyba nie masz praktyki w prowadzeniu domu.

- Absolutnie żadnej - odparła Fancy. - Zostałam wychowana, aby być żoną i panią domu, nie miałam jednak po temu sposobności.

- Wrócisz na dwór po tym, jak urodzi się dziecko?

- Nie. Nie zamierzałam wychodzić ponownie za mąż, panie Trahern. Rodzice wysłali mnie do Anglii, aby wyciszyć skandal, związany z zamordowaniem mojego męża. Udałam się na dwór z kuzynkami, młodszymi ode mnie o rok. Wpadłam w oko królowi, a dalszego ciągu łatwo możesz się dowiedzieć. Nasz romans nie był dla nikogo tajemnicą. Kobieta, która sypia z królem, nie może prowadzić normalnego życia. Nie pragnę jednak wrócić na dwór i stać się drugą Castlemaine, wydającą na świat jednego bękarta po drugim i walczącą o to, by zachować pozycję. Lubię króla. Jesteśmy teraz przyjaciółmi. Zawsze nimi będziemy - zwłaszcza że połączyło nas dziecko, które noszę. Nie pragnę jednak światowego życia. Nie zamierzam podrzucić dziecka służbie. Wychowam je sama, na wsi, gdzie będę mogła na­uczyć je manier i wpoić mu właściwe wartości. Nie wyrośnie na aroganckiego potworka jak dzieciaki Castlemaine.

- Masz wyrobione sądy, madame - powiedział. - Jak ci się wydaje, czy na pierwszy rzut oka nadawałbym się na męża dla ciebie?

- Nie znam cię na tyle dobrze, bym mogła wypowiedzieć się w tej kwestii - odparła Fancy. - Lecz nic wydajesz się złym człowiekiem. Powiedz mi, czemu ożeniłeś się z tą właśnie kobietą i bądź ze inną szczery.

- Była piękna, a ja jej pożądałem - odparł.

- Zatem ty także, podobnie jak ja, dałeś się zwieść zewnętrznemu pięknu, nie widząc kryjącego się pod nim zła. Zaczynamy z tego samego punktu, milordzie, gdyż oboje postąpiliśmy głupio. Nie ma powodu, byśmy musieli brać ślub już teraz, prawda? Zaczekajmy, aż urodzi się dziecko. Do tego czasu lepiej się poznamy i jeśli dojdziemy do wniosku, że tak będzie dla nas dobrze, sprawimy przyjemność królowi i się pobierzemy.

- Jesteś dumną kobietą - zauważył z nutką aprobaty w głosie. - I mądrą.

- A ty dumnym mężczyzną - odparła. - Nie widzę powodu, byśmy spędzili resztę życia jako ludzie nieszczęśliwi, nawet po to, by zadowolić człowieka, którego kochamy i szanujemy.

Kit skinął głową. A potem zaskoczył Fancy, ujmując jej dłonie, podnosząc je do ust i całując.

- Uważam, iż dobrze zaczęliśmy naszą znajomość, Frances Devers - powiedział.

- Nazywają mnie Fancy, milordzie.

- Królewski Kaprys - zauważył cicho, a potem się roześmiał. Fancy mu zawtórowała, a przyglądająca się temu z okien salonu Jasmine pomyślała: „Doskonale”, po czym także się uśmiechnęła.

Markiz pozostał w Queen's Malvern przez kilka dni. Nie miał nigdy rodziny, poza ojcem. Zaskoczyło go nieco, że nagle znalazł się w ciepłym kręgu licznego potomstwa księżnej. Nieważne, czy Fancy zdecyduje się w końcu za niego wyjść - jej rodzina już postanowiła. Kitowi zaś podobało się, że staje się częścią otaczającego księżnę towarzystwa. Jasmine była rozsądną starszą damą, i szybko zaczął dostrzegać, że Fancy bardzo ją pod tym względem przypomina.

Spędzali mnóstwo czasu, spacerując, rodzina nie pozwalała jednak Fancy jeździć konno, co wielce ją irytowało.

- Moi krewni hodują konie - powiedziała do Kita. - Przywykłam jeździć codziennie.

- Ale nie z dzieckiem w brzuchu, madame. Trochę ostrożności nie zaszkodzi - odparł.

- Oni cię lubią - zauważyła.

- Wiem, z wzajemnością.

- A twój dom, Riverwood Priory? Jaki jest? - spytała.

- Pod względem stylu i wielkości przypomina Queen's Malvern, lecz nie mam tyle ziemi.

- A co robisz z tą, którą masz? - dopytywała się. Pociągnął ją ku marmurowej ławce, by mogli rozmawiać twarzą w twarz. Dopiero teraz dostrzegł, że ma oczy zupełnie jak babka, przypomina też bardzo damę uwiecznioną na portrecie wiszącym w dawnym pokoju rodzinnym.

- Hoduję bydło i konie. Mam też kilku dzierżawców.

- Przynosi to dochód? - zapytała Fancy, myśląc: ma szare oczy.

- Nie głodujemy, i nie mam długów - odparł ze śmiechem.

- Ziemia - stwierdziła poważnie - powinna być zagospodarowana i przynosić dochód, milordzie. Musisz zaprosić mnie do swego domu, bym mogła wszystkiemu się przyjrzeć. Papa zwykł mawiać, że mam lepszą głowę do interesów niż którykolwiek z moich braci.

- Zatem - powiedział, drocząc się z nią delikatnie - uznałaś mnie za odpowiedniego kandydata na małżonka?

- Za wcześnie o tym decydować, mój panie - odparła szorstko. - Na razie chciałabym po prostu zobaczyć twój dom.

- Winnaś wybrać się tam wkrótce, gdyż za kilka tygodni trudno ci będzie podróżować - zauważył. Fancy skinęła głową.

- Poza tym niedługo zjadą do domu moje kuzynki Chciałabym być tutaj, kiedy się pojawią. Diana nie może się zdecydować, którego z adoratorów wybrać, a Cyn uprawia niebezpieczną grę z mężczyzną, któremu nadano przydomek Niegodziwy. Wuj Patrick bardzo się niepokoi. Chciałby wreszcie mieć zięcia i przestać martwić się o córkę.

- Wszystkie rodziny są takie? - zapytał. - Tak bardzo troszczą się o siebie nawzajem?

- Nie wiem, jak jest w innych rodzinach, mój panie, lecz my troszczymy się o siebie. Czy to dla ciebie problem?

- Skądże. Przeciwnie, wydaje mi się, że po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę szczęśliwy, Fancy - przyznał w przypływie szczerości.

Uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Nie jesteś ani w połowie tak chłodny i wyniosły, jak jeszcze kilka dni temu. Myślę, że mogłabym cię polubić, nie uważaj tego jednak za obietnicę, panie.

- Mam na imię Christopher, Fancy, lecz mówią na mnie Kit. Sprawiłoby mi przyjemność, gdybyś i ty tak się do mnie zwracała.

- Choć nie podjęłam jeszcze co do nas decyzji, Kit? - spytała, a jej turkusowe oczy zabłysły.

Kit skinął głową.

- Niech i tak będzie - odparła. - Och! - krzyknęła cicho, z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

- Co się stało? - spytał, zaniepokojony.

- Dziecko! Chyba poczułam, jak się rusza! - Wstała z ławki. - Zabierz mnie do babki, Kit, muszę jej powiedzieć!

- Tylko nie biegnij, Fancy - poprosił, uświadamiając sobie nagle, że mu na niej zależy. Powstrzymywał ją delikatnie za ramię, kiedy spieszyli ku domowi.

- Babciu! - zawołała Fancy, wchodząc do starego saloniku, gdzie siedziała, szyjąc, Jasmine. - Babciu!

Starsza dama podniosła wzrok i spostrzegłszy wyraz twarzy wnuczki, natychmiast do niej podeszła.

- Co się stało, kochanie? - spytała zaniepokojona.

- Dziecko! - krzyknęła Fancy. Jasmine zbladła, więc Kit szybko ujął staruszkę za ramię.

- Nic się nie stało, madame - zapewnił. Do saloniku weszły obie księżne.

- Co się stało? - spytała lady Barbara.

- Chyba poczułam, jak się rusza - powiedziała Fancy z oczami błyszczącymi z przejęcia.

- Łaskotanie, jakby w twoim brzuchu ukrył się motyl? - spytała Flanna Leslie.

Fancy przytaknęła.

- Rzeczywiście - stwierdziła jak zawsze rzeczowo księżna Glenkirk - poczułaś pierwsze ruchy. Wszystko w porządku.

Urodziwszy mężowi gromadkę potomstwa, uważana była w tych sprawach za eksperta.

- Usiądź, dziewczyno, i postaraj się uspokoić. Markiz Isham przyglądał się, jak trzy kobiety zajmują się Fancy, wsuwając jej poduszkę pod plecy, stołeczek pod nogi i podając filiżankę herbaty na uspokojenie. Jedynymi istotami płci żeńskiej, jakie widywał w domu, nim się ożenił, były służące, żona nigdy nie współdziałała z innymi kobietami, tak jak niewiasty, które miał przed sobą. Było to dla niego nie lada odkrycie. Czy tak byłoby stale, gdyby Fancy i on się pobrali?

No i sama Fancy. Kolejna niespodzianka. Nie była taka, jak sobie wyobrażał. Pamiętał Barbarę Villiers z czasów, gdy towarzyszył królowi na wygnaniu. Była piękna, arogancka, wyniosła i niesłychanie wymagająca. Bezwstydnie afiszowała się z tym, że jest kochanką młodego króla, a kiedy czegoś jej odmawiano, potrafiła urządzić nie lada awanturę.

Och, nie była pierwszą ani jedyną. Wspomniał tragiczną postać Lucy Walter, kochanki króla z czasów, zanim opuścił Anglię. Dała mu pierwszego syna i córkę. Nie mogąc pogodzić się z tym, że ją porzucił, zaczęła pić i romansować z innymi. Kiedy córeczka zmarła, nic już nie było w stanie powstrzymać jej na drodze ku samozniszczeniu. Król zabrał syna i oddał go na wychowanie matce w Paryżu. Lucy zmarła w samotności i szybko o niej zapomniano. Jej miejsce zajęła najpierw Elizabeth Killigrew, która dała królowi córkę, a po niej Catherine Pegge, matka kolejnego syna. Jednak to Barbara Villiers stanowiła dla niego uosobienie królewskiej metresy.

Gwiazda Barbary wzeszła i zbladła. Oko króla padło na inną kobietę, Barbara zaś, jeśli plotka była prawdziwa, miała podzielić wkrótce los innych odprawionych kochanek, które świeciły przez jakiś czas jasnym blaskiem, by potem przygasnąć. Fancy wspomniała coś o aktorce, dziewczynie z nizin, zabawnej jednak i o dobrym sercu. Teraz to ona uważana była za królewską faworytę. :

Spojrzał na kobiety zebrane wokół Fancy. Dama z kolonii, pochodząca jednak z dobrej rodziny. Czarujące maniery. Niezaprzeczalna uroda. Zdrowy rozsądek i miłe usposobienie. Inteligencja. Poza urodą nic nie przypominało w niej Barbary. Mimo to obie zafascynowały tego samego mężczyznę. Władcę. Oczywiście, królowi nie przyszłoby na myśl dać Barbarze za męża kogoś tak mało znaczącego jak Kit Trahern. Ten wątpliwy zaszczyt przypadł nieszczęsnemu Rogerowi Palmerowi. Teraz był już po rozwodzie. Dlaczego zatem król oddał Fancy Devers akurat jemu?

To dobra kobieta, napisał. Jej serce zostało zranione, lecz nie złamane i pewnego dnia znów będzie w stanie pokochać. Cóż, Fancy nie była w królu zakochana - sama mu to powiedziała. Na jakiś czas połączyła ich jednak rozkoszna namiętność, wyjaśniła. Było to dla niej coś zupełnie nowego, gdyż nauczono ją wierzyć, iż człowiek się zakochuje, żeni i na tym koniec. Tymczasem los obszedł się z nią zupełnie inaczej. Podobnie z nim. Doskonale rozumiał, jak to jest kogoś pożądać.

Tak właśnie było z nim i z Marthą, choć nie od razu to zrozumiał. Z początku Martha nawet go lubiła, gdyż był dla niej nową zabawką. Możliwość wspięcia się wysoko na społecznej drabinie tak podekscytowała jej rodzinę, że wszystko inne przestało się liczyć. Pożądanie oraz ambicja okazały się jednak dla Marthy Browne zabójczą mieszanką.

Uświadomił sobie, że król nie mógł wiedzieć, iż jego żona zginęła, będąc w ciąży z innym mężczyzną, inaczej nie przysłałby mu odprawionej kochanki, noszącej pod sercem królewskiego bękarta. Skąd mógłby o tym wiedzieć, skoro tak bardzo się starano, by prawda nie ujrzała światła dziennego? Jest w tej sytuacji jakiś przewrotny humor, pomyślał Kit. W dodatku Fancy nie śpieszyło się do ołtarza. Uważała, iż wybrany dla niej mężczyzna jest - Kit roześmiał się na samą myśl o tym - zbyt przystojny. Zważywszy, co ją spotkało, trudno się dziwić. Kit przez całe życie podziwiany był za swoją urodziwą twarz. To, że teraz został z powodu urody odrzucony, zakrawało na ironię.

Fancy chciała zobaczyć Riverwood Priory. Wróciwszy do domu, markiz poczynił konieczne przygotowania, aby dziewczyna wraz z babką mogły go odwiedzić. Posiadłość leżała zaledwie o dziesięć mil na północny zachód od Queen's Malvern. Fancy i Jasmine przybyły w powozie, mając za towarzyszki Bess i Orane. Powóz był duży, wygodny i dobrze resorowany. Podczas jazdy markiz towarzyszył paniom, jadąc wierzchem.

Riverwood Priory położone było na wzniesieniu tuż nad niewielką odnogą rzeki Severn. Kiedyś był to klasztor, budynki zostały jednak skonfiskowane za Henryka VIII, a mniszki rozpędzone. Zakupiła je mieszkająca w pobliżu rodzina Trahernów, dla której dotychczasowa siedziba stała się zbyt ciasna. Główny budynek, z obrośniętymi bluszczem ceglanymi ścianami, wysokimi kominami i licznymi oknami o szybkach osadzonych w ołowiu, do złudzenia przypominał Queen's Malvern. Skręciwszy z głównej drogi, minęli niewielki las i podążyli traktem ku położonemu nad rzeką domowi.

- Jak tu ślicznie! - zawołała Jasmine, gdy powóz zatrzymał się przed wejściem. - Posiadłość jest może nieco odosobniona, lecz w niespokojnych czasach to zdecydowanie zaleta.

- Rzeczywiście, dom jest dość atrakcyjny - przyznała Fancy - choć wnętrze okaże się zapewne okropnie staroświeckie. Pamiętaj, matka Kita umarła, wydając go na świat, a do czasu, aż zamieszkała w nim Martha, która nie jest wzorem gospodyni, nie było tu kobiety.

- Masz prawdopodobnie rację - odparła babka. - Jednak staromodne wnętrze można unowocześnić.

- Markiz nie jest bogaty - zareplikowała Fancy.

- Ale ja jestem - odparła babka. - Jeśli za niego wyjdziesz, dam ci dość pieniędzy, byś mogła urządzić się wygodnie. Dopilnuję także, by ojciec dał ci kolejny posag. Zainwestujemy go, a pieniądze będą należały wyłącznie do ciebie.

- Nie zdecydowałam jeszcze, czy za niego wyjdę - ostrzegła ją Fancy.

Wnętrze okazało się rzeczywiście staromodne, ale zarazem nadspodziewanie przytulne, a służba oddana swemu panu. Orane i Bess nie musiały się wysilać, i tak przekazano im wszystkie plotki. Słudzy markiza też byli ciekawi, rozprawiali zatem z ochotą.

- Przystojny pan markiz mówi prawdę - powiedziała Orane swojej pani. - Pierwsza żona była niewiele lepsza od byle markietanki, a ponieważ to dobry człowiek, nie zorientował się, aż było za późno. Dowiedziałam się - mówiła dalej - że wznieciła pożar, by móc się wymknąć i ruszyć za kochankiem. Płomienie rozprzestrzeniły się jednak zbyt szybko i nie zdołała uciec. Stara niania przeżyła jedynie dlatego, że została wypchnięta z sypialni, gdy próbowała powstrzymać panią. Zresztą wkrótce potem staruszka umarła. To był dla niej zbyt duży szok. Cudem udało się uratować dom. Dwupokojowy apartament markizy i salon poniżej spłonęły. Markiz zapowiedział, że ich nie odbuduje.

- Nie życzy sobie zapewne, aby jej duch miał dokąd wracać - wtrąciła Bess.

- Może nawiedza pokoje należące do markizy zasugerowała kpiąco Fancy. - Pomieszczenia, w których ją zamknięto, nie były apartamentami pani domu. Kit powiedział, iż był na żonę tak wściekły, że ulokował ją w nieużywanej części budynku, tej, która zamieszkiwana była kiedyś przez zakonnice.

- Dziwię się, że zakonnice jej nie nawiedzały zauważyła Jasmine ze śmiechem.

Pozostały w Riverwood Priory przez trzy dni. Markiz oprowadził je po domu. Jasmine najbardziej spodobała się dawna wielka sala z kominkami i wysokimi, witrażowymi oknami. Kiedyś była tu klasztorna kaplica. Przodkowie Kita dobudowali kominki, kiedy nabyli posiadłość.

- To dobry dom dla rodziny i tylko czeka, by w nim zamieszkać - powiedziała Jasmine do wnuczki w drodze powrotnej.

- Nie wiedziałam o moim drugim mężu wiele więcej niż ty o Kicie, kiedy go poślubiłam, a byliśmy bosko szczęśliwi, skarbie. Zdążyłaś już poznać Kita lepiej, niż znałaś Parkera Randolpha.

Fancy skinęła głową.

- To prawda. Kit jest dobrym człowiekiem, ale ja pragnę czegoś więcej, babciu. Chcę tego, co mają moi rodzice. Miłości.

- Zatem postępujesz rozsądnie, zwlekając z decyzją, aż urodzi się dziecko - odparła spokojnie Jasmine. - Jeśli o mnie chodzi, lubię Kita Traherna, ale decyzję musisz podjąć sama.

- Ja też go lubię - przyznała Fancy.

- Na początek wystarczy.

*

Cynara i Diana zjawiły się w domu pierwszego sierpnia. Wyglądały bardzo elegancko i wyrafinowanie. Miały też do opowiedzenia mnóstwo plotek. Kuzynki uścisnęły się serdecznie pod czujnym okiem starszych członków rodziny.

- Jak wspaniale wyglądacie! - zauważyła Fancy.

- A ty jak grubo! - odparła Cynara.

- Cyn! - pisnęła Diana z naganą.

- Cóż, utyła - odparła Cynara nieubłaganie.

- Spodziewam się dziecka, pamiętasz? - Fancy wzięła kuzynki pod ramię i powiedziała: - A teraz mówcie, co wydarzyło się na dworze, odkąd go opuściłam.

Usiadły na ławce w ogrodzie. Był upalny sierpniowy dzień i Jasmine spodziewała się wieczorem burzy.

- Cóż - zaczęła Cynara - Castlemaine nie kryła radości z tego, że wyjechałaś. Sądziła, że król wezwie ją z powrotem do swego łoża, i była bardzo zaskoczona, gdy tak się nie stało.

- Woli Nellie?

- Zdecydowanie. Nie podoba się to wysoko urodzonym damom, a pewna hrabina, której nazwisko przemilczę, wręcz próbowała króla uwieść.

- Castlemaine - dodała Diana - nie zrezygnowała. Skłoniła swego kuzyna, księcia Buckingham, by spróbował uwieść Nellie i skompromitować ją w oczach króla.

- Nellie publicznie natarła mu uszu! - wtrąciła Cyn i wszystkie trzy parsknęły śmiechem.

- I co zrobił Buckingham? - spytała Fancy.

- Też się roześmiał i jął błagać Nellie o wybaczenie, którego łaskawie mu udzieliła - kontynuowała opowieść Diana. - Miałaś rację, Fancy. To bardzo zabawna dziewczyna i dobra dla króla. Podobają mu się jej ostry język i to, że nie traktuje go z przesadnym szacunkiem. Jest też dość mądra, aby rozmyślnie nie robić sobie wrogów.

- Na dworze zawsze znajdą się osoby wywyższające się ponad swój stan - zauważyła Fancy. - Lub takie, które już urodziły się nadęte. Nie potrafią i nie chcą się zmienić. To dlatego towarzystwo Nell jest tak odświeżające. Poza tym dziewczyna ma, podobnie jak król, dobre serce.

- Żałujesz, że wyjechałaś? - spytała Cynara. - Gdybyś została, mogłabyś przewyższyć pewnego dnia Castlemaine, Fancy.

- Wszystko zaczęło się dlatego, że powiedziałaś, iż król jest najlepszym na świecie kochankiem. Byłam ciekawa. Nie zamierzałam zostać królewską konkubiną, zwłaszcza na dłuższy czas.

- Co stanie się z tobą i z dzieckiem? - spytała Diana, spoglądając na kuzynkę z troską.

- Jak wiecie, król wybrał mi narzeczonego, ale to ja zdecyduję, czy chcę za niego wyjść.

Kuzynki natychmiast zasypały ją pytaniami, na które starała się, w miarę możności, odpowiedzieć. Chociaż widziały markiza, żadna z nich go nie znała. Były ciekawe i bardzo chciały wreszcie się z nim spotkać.

- Przyjedzie do Queen's Malvern na urodziny babci i twoje, Diano - poinformowała Fancy kuzynki.

- Wyjdziesz za niego? - dopytywała się Cynara.

- Jeszcze nie wiem.

- Lubisz go? - spytała Diana.

- Owszem.

- Jest bogaty?

- Nieszczególnie.

- Cóż - zauważyła Cynara - król mógł ci znaleźć bogatego męża. W końcu będziesz wychowywała jego dziecko!

- Nie potrzebuję bogatego męża - odparła Fancy. - Babcia powiada, że same jesteśmy wystarczająco bogate.

- To prawda - stwierdziła z namysłem Diana. Kiedy markiz Isham przybył, spojrzał na kuzynki i powiedział:

- Wiem, że Fancy nie ma rodzinnego znamienia, lecz jak, u licha, ludzie rozróżniają was dwie? Wyglądacie jak dama z portretu nad kominkiem.

- Diana ma znamię po lewej stronie, a Cynara po prawej - wyjaśniła Fancy. - Mamy też różne oczy: Diana zielone, Cynara niebieskie. - Po czym, opuściwszy powieki, spytała: - Potrafisz powie­dzieć, jaki kolor mają moje, panie?

- Są barwy perskiego turkusa, jak u twojej babci - odparł markiz bez wahania.

Fancy spojrzała na niego, zaskoczona. Wiedział!

- Ale skąd...? - zaczęła, lecz markiz położył jej palec na wargach.

- Ponieważ wszystko w tobie mnie fascynuje, madame - odparł. - Tylko dlaczego cię to dziwi?

Zabrał palec i pocałował Fancy delikatnie w usta.

- Zaraz zemdleję - szepnęła Diana.

- Jest śmiały - zauważyła równie cicho Cyn.

- Podoba mi się.

- Cóż, może choć jedna z nich wyjdzie do końca roku za mąż - powiedział do matki książę Glenkirk. A potem zapytał, zwracając się do córki:

- Nie znalazłaś jeszcze mężczyzny, który by ci odpowiadał, Diano? Z pewnością na dworze Stuarta musi być choć jeden porządny facet, którego mógłbym w przyszłości nazwać zięciem.

- Ależ, papo! W tych sprawach nie należy się spieszyć! - złajała go łagodnie Diana.

- Poślubiłem twoją matkę w dniu, w którym ją poznałem - burknął książę.

- Tak, ożeniłeś się, bo chciałeś mieć Brae, to żaden sekret! Nie cieszy cię jednak, że mama się w tobie zakochała?

Księżna Glenkirk roześmiała się i powiedziała:

- Tak, Patricku, nie czujesz się z tego powodu szczęśliwy?

- Nie przeczę, że tak jest - odparł Patrick z uśmiechem. - Ale, panienko - dodał, zwracając się znowu do córki - niech ci się nie wydaje, że zdołasz odwieść mnie od tematu. Znalazłaś już solne kandydata na męża?

- Ma z tuzin adoratorów, a każdy natychmiast by się z nią ożenił - odparła zamiast kuzynki Cynara. - Nie odstępowali jej na krok. Odprawiła wszystkich, poza dwoma. A teraz nie może się zdecydować.

- Papla!

- To prawda? - zapytał władczo Patrick.

- Tak - przyznała Diana.

- Cóż, dziewczyno, ten problem łatwo da się rozwiązać. Powiedz mi, o kogo chodzi, a ja zdecyduję za ciebie. To obowiązek ojca, dopilnować, by córka dobrze wyszła za mąż.

- Babciu! - załkała Diana, przerażona.

- Kobiety z tej rodziny same dokonują wyboru, Patricku, a może już o tym zapomniałeś? - ujęła się za wnuczką Jasmine. - Jestem pewna, że Diana wkrótce podejmie decyzję.

- Cóż - obruszył się książę - czy wolno mi będzie poznać kandydatów, nim moja córka na któregoś się zdecyduje?

Zdążył już zapomnieć, jak władczy charakter ma jego matka. W Glenkirk nikt mu się nie przeciwstawiał, z wyjątkiem, być może, żony, lecz ona czyniła to w odosobnieniu.

- Nie wrócimy na dwór, aż w grudniu, papo - zauważyła Diana. - Do tego czasu dawno już będziesz w Szkocji.

- Chodzi o młodych Roxleyów, wuju - wtrąciła złośliwie Cyn. - To bliźniacy. Książę i markiz. Wuj Charlie zaprosił ich, by przyjechali do nas z wizytą. Mieszkają w północno - zachodnim Herefordshire.

- Nie sądziłam, że znajdziesz czas, by zawracać sobie głowę moimi sprawami - powiedziała ostro Diana. - Spędzasz go tyle, uganiając się za lordem Summersfield, że to prawdziwy cud, iż wiesz, co robię lub kogo obdarzam względami.

- Summersfield? - powtórzył Charlie, niezupełnie królewski Stuart. - Ten człowiek ma złą opinię, Cynaro. Sądziłem, że jesteś na tyle mądra, by nie uganiać się za tego rodzaju mężczyzną.

Cynara obrzuciła kuzynkę jadowitym spojrzeniem.

- I kto teraz jest paplą? - spytała.

- Rodzina... - powiedziała cicho Fancy do markiza. - Czyż nie jest cudowna, panie? I co teraz sądzisz o rodzinie, w której jest tyle kobiet?

- To niebezpieczna rzecz, madame - odparł z uśmiechem markiz.

*

Lato się skończyło i nadeszła jesień. Fancy nie tęskniła już za Marylandem. Prawdę mówiąc, ledwie go pamiętała. Jej życie toczyło się teraz w Anglii. Choć Diana i Cyn pozostały jej towarzyszkami, uświadomiła sobie, że coraz więcej czasu spędza z Kitem. Przebywał w Queen's Malvern częściej aniżeli we własnym domu. Leslie z Glenkirk wrócili na północ, ale nim wyjechali, zostawiając u babki młodszą córkę, Mair, Patrick wziął siostrzenicę na stronę.

- Jak większości kobiet z tej rodziny nie brak ci rozumu - powiedział. - Stuartowie nie przynoszą szczęścia Lesliem z Glenkirk, lecz ty nie jesteś Leslie. Nie była nią też twoja mama. Lubisz tego kró­la, sama to powiedziałaś. Jeśli on sądzi, że powinnaś poślubić markiza Isham, to go posłuchaj! Dziewczynie trudno jest żyć bez męża, a musisz wziąć pod uwagę dobro dziecka. Lepiej, by dorastało w domu, gdzie będą tata i mama. Mnie nadal brakuje ojca, choć od jego śmierci minęło już tyle lat. - Pocałował siostrzenicę, dodając na zakończenie: - Lubię tego chłopca.

Drugi wuj, niezupełnie królewski Stuart, też lubił Kita i nie robił z tego tajemnicy. Jeśli o to chodzi, lubiła go cała jej rodzina. Ale czy krewni z Marylandu nie lubili Parkera Randolpha? Cóż, może ojciec miał co do niego zastrzeżenia, lecz kiedy matka powiedziała, że skoro Fancy kocha chłopaka Randolphów, powinni się pobrać, nie wyraził sprzeciwu. Oczywiście, Parker jej nie kochał. Kochał jedynie posag narzeczonej oraz świadomość, iż będzie mógł szantażem wycisnąć z jej rodziny jeszcze więcej pieniędzy.

Kat Trahern nie czynił żadnych wyznań. Powiedział, że pojmie ją za żonę, gdyż jego obowiązkiem jest być królowi posłusznym. Może nie było to szczególnie romantyczne, ale za to uczciwe. Parker Randolph oszołomił ją słodkimi słówkami i gorącymi pocałunkami, pozostawiając roznamiętnioną i bez tchu. Od tego czasu nauczyła się, iż mężczyźni, którzy dobrze całują, potrafią pozbawić nie tylko tchu, ale i rozsądku. Słowa wuja Patricka nie dawały jej spokoju. Każde dziecko zasługuje na to, by mieć ojca, i choć król chętnie przyjmie odpowiedzialność za to, że powołał maleństwo na świat, nie będzie go w pobliżu, by je kochać i wychowywać. A markiz Isham byłby, jeśli zgodziłaby się za niego wyjść.

Pewnego październikowego wieczoru siedziała z babką w dawnym pokoju rodzinnym.

- Czy to źle, że chcę być kochana, babciu? - spytała. - Wiem, że muszę przedłożyć dobro dziecka nad własne, ale czy oboje nie możemy dostać, czego nam trzeba?

- Ach - zauważyła Jasmine. - Zastanawiasz się, czy powinnaś wyjść za markiza.

- A powinnam?

- Nie ma znaczenia, co ja myślę. Ale jest coś takiego, co może pomóc ci w podjęciu decyzji. Zdajesz sobie sprawę, że Kit się w tobie zakochał? W ciągu ostatnich miesięcy przyglądałam się, jak to uczucie się rozwija, ty byłaś jednak zaabsorbowana sobą i swoją przeszłością, toteż niczego nie dostrzegłaś.

- Kit Trahern mnie kocha? - spytała, autentycznie zaskoczona. - Jak mógłby zakochać się w kobiecie, która ma urodzić dziecko innego mężczyzny, babciu? Musiałaś się pomylić.

Rewelacje babki wytrąciły ją z równowagi. Chociaż nie chciała uwierzyć, że są prawdziwe, wiedziała jednak, że Jasmine nie powiedziałaby tego, co powiedziała, gdyby nie była przekonana, że się nie myli.

- Kochanie, nie mam pojęcia, dlaczego Isham się w tobie zakochał. Będziesz musiała sama go zapytać. Przeżyłam na tym świecie siedemdziesiąt osiem lat i nawet nie próbuję udawać, że rozu­miem, co dzieje się w ludzkim sercu. Potrafię jednak rozpoznać miłość, kiedy ją widzę, a Kit Trahern jest w tobie zakochany.

- Ojej! - Fancy tylko tyle była w stanie powiedzieć. Ale czy nie ulżyło jej na sercu? Ufała babce bardziej niż komukolwiek na świecie. Jeśli Jasmine Leslie twierdziła, że mężczyzna ją kocha, tak właśnie musiało być. Tylko co należało z tym zrobić?

- Powiedz mu, co czujesz - odparła babka w odpowiedzi na niezadane głośno pytanie.

- Niby co miałabym mu powiedzieć?

- Że ty także go kochasz. Słowa wypowiedziane przez babkę uświadomiły Fancy prostą prawdę: kocha Kita Traherna.

- Nie wiem jak - przyznała.

- Znajdziesz sposób. Rankiem czternastego listopada u Fancy zaczęły się bóle porodowe. Roześmiała się głośno, gdy zdała sobie sprawę, że minęło dokładnie dziewięć miesięcy od pamiętnej nocy, kiedy wtargnęły z Nellie do królewskiej sypialni. Opowiedziała o tym babce i Jasmine także się zaśmiała.

- Niegrzeczne z was pannice - dorzuciła.

Poród przebiegał dość łatwo aż do późnego popołudnia, kiedy to bóle znacznie się nasiliły. Ciotka i babka pozostały przy Fancy, jednak wujowi, Bess oraz kuzynkom zabroniono wstępu, gdyż mogliby się przestraszyć. Orane przybyła na pomoc, mówiąc ze śmiechem:

- Markiz jest w salonie. Przemierza pokój razem z wujem. Zachowuje się, jakby to on umieścił w twoim łonie nasienie, pani.

Przed północą Fancy powiła córeczkę.

- To dziewczynka - oznajmiła Jasmine z uśmiechem. - Śliczna mała dziewuszka!

- Wszystko z nią w porządku? - spytała wyczerpana położnica. - Pozwól mi ją zobaczyć, babciu!

Słyszała, jak dziecko płacze.

- Najpierw musisz urodzić łożysko. My w tym czasie obmyjemy małą, by można ją było z dumą pokazać - odparła Jasmine.

Gdy wreszcie było po wszystkim, umyto Fancy ciepłą perfumowaną wodą, przebrano w czystą koszulę wykończoną koronką i usadowiono wspartą wygodnie na poduszkach. Jasmine osobiście podała jej zawiniątko z dzieckiem. Fancy spojrzała na córeczkę. Oczy miała ciemnoniebieskie. Pewnego dnia staną się zapewne czarne jak u ojca, lecz poza tym niewiele go przypominała. Jej główkę pokrywały czarne kędziorki. Spojrzała prosto na mamę, jakby chciała powiedzieć:

- Nareszcie. Orane poszła do saloniku powiadomić rodzinę o szczęśliwych narodzinach.

Natychmiast ruszyli do sypialni: wuj Charlie, Cynara, Diana i jej młodsza siostra Mair. Cmokali i głośno zachwycali się niemowlęciem, lecz Fancy spoglądała poza nich, szukając wzrokiem kogoś innego. Wreszcie go dojrzała. Jasmine wyprowadziła rodzinę, a Kit usiadł na skraju łóżka, wziął dziecko w ramiona i mu się przyjrzał.

- Jak ją nazwiemy? - zapytał. - Charlotte, Anne czy Jemima?

- A jak miała na imię twoja matka? - usłyszał w odpowiedzi.

- Nie znałem mojej matki. Umarła, wydając mnie na świat.

- Ale jak miała na imię, Kit?

- Christina - powiedział. - Otrzymałem po niej imię.

- Lady Christina Stuart - zdecydowała Fancy. - Podoba ci się?

- Tak - odparł. - Bardzo.

- Stuart po tym, kto dał jej życie, i Christina po ojcu, który będzie ją wychowywał. Kocham cię, Kit!

- Wiem - odparł spokojnie.

- Wiesz? Skąd mógłbyś wiedzieć? Sama do niedawna nie zdawałam sobie z tego sprawy! - zawołała Fancy.

- Nie potrafię tego wytłumaczyć - powiedział. - Po prostu wiedziałem.

- Ty także mnie kochasz! - powiedziała, przygryzając nerwowo dolną wargę.

- Tak, kocham cię, Fancy Devers! Zakochałem się w tobie, gdy tylko cię zobaczyłem, chociaż nie powinienem był.

- Dlaczego? - spytała.

- Ponieważ miałem piękną żonę, która mnie zdradzała i zaszła w ciążę z innym mężczyzną. Jesteś piękną kobietą, która była królewską kochanką i miała urodzić mu dziecko. To szaleństwo za­kochać się w kimś takim.

Jego srebrzyste oczy napotkały spojrzenie turkusowych.

- A jednak cię kocham, najdroższa.

- Wiem teraz, że nie kochałam pierwszego męża - przyznała Fancy. - Ani króla. Nie w ten sposób, jak kocham ciebie, Kicie Trahern. Musisz jednak zrozumieć, że król na zawsze pozostanie moim przyjacielem. Nie chcę, byś był zazdrosny, albo fałszywie coś zrozumiał. Jeśli się pobierzemy...

- Kiedy się pobierzemy... - sprostował, oddając jej dziecko.

- ...zawsze będę ci wierna - przyrzekła.

- A ja tobie, Fancy - zapewnił. - Uważam, że pierwszy grudnia to wspaniały termin na ślub, a ty?

- Tak, mój panie, ja także - przytaknęła, a potem się pocałowali. Lady Christina Stuart przyglądała się temu przez chwilę, spoczywając w bezpiecznym uścisku matczynych ramion, po czym ziewnęła rozkosznie i zapadła w sen.


CZĘŚĆ DRUGA
ANGLIA, LATA 1667 - 1668
SŁODKA SIREN

ROZDZIAŁ 8

Dla Diany Leslie rok 1663 stanowił początek wielu zmian. Wojny wreszcie się skończyły. Republika została obalona, a król odzyskał należne mu miejsce na tronie Anglii, Szkocji, Irlandii i Walii. Po raz pierwszy zetknęła się z rodziną ojca, poznała licznych kuzynów oraz kuzynki i przekonała się, że język, którym się posługuje, brzmi dziwnie. Dotąd nie wiedziała także, iż damy noszą buty na co dzień, nie tylko do kościoła, zwanego w Szkocji kirk.

W ciągu pierwszych jedenastu lat życia opuszczała ziemie ojca jedynie po to, by odwiedzić krewnych matki, Brodiech z Killiecairn. Stanowili hałaśliwą, cokolwiek swarliwą gromadkę, lecz byli sym­patyczni i prostoduszni, zwłaszcza Una Brodie, jej ciotka. Una zawsze znajdowała dla dziewczynki świeżo upieczone owsiane ciasteczka albo placuszki, opowiadała też cudowne historie o matce Diany z czasów, gdy była małą dziewczynką. Kończyła zawsze tak samo: „Nie jesteś ani trochę jak Flanna Brodie, dziewuszysko z piekła rodem. Nie, malutka Diano, jesteś najmilszą, najlepszą dziewczynką, jaką znam. Nie są to cechy właściwe Brodiem, musi zatem przemawiać przez ciebie krew Gordonów i Lesliech”.

Minęły już cztery lata od chwili, kiedy widziała po raz ostatni Unę Brodie, gdyż latem roku 1663 Diana Leslie, jej rodzice oraz siedmioro rodzeństwa opuścili rodzinne Glenkirk, by udać się na południe, do Anglii. Patrick Leslie od lat nie postawił stopy poza granicą rodowych włości, a jego żona opuściła rodzinne góry tylko raz w życiu, udając się do Scone. Ich dzieci nigdzie dotąd nie wyjeżdżały.

Im dalej na południe się posuwali, tym bardziej zatłoczone stawały się drogi. Pełno na nich było ludzi, wozów i zwierząt. Ósemka dzieci księcia przypatrywała się szeroko otwartymi oczami pierwszym miastom, które mieli okazję widzieć, zwłaszcza zaś olbrzymiej metropolii, jaką jawił się im Edynburg ze swoim zamkiem, kilkakrotnie większym od Glenkirk. Drugi mąż ich prababki, lord Bothwell, był w nim kiedyś więziony. Uciekł i opuścił się po linie w dół pionowego klifu, by ujść pogoni. Ojciec powiedział, że nazywano go niekoronowanym królem Szkocji. Kuzyn, król Jakub VI, bardzo się go obawiał.

- Dlaczego? - zapytał młody James Leslie, dziedzic ojcowskiego tytułu.

- Cóż - zaczął Patrick - biednego króla Jamiego zabrano od matki. Opiekowali się nim duchowni i ich żony. By skuteczniej kontrolować podopiecznego, wychowali go na człowieka, który bał się własnego cienia. Bothwell uosabiał zaś wszystko, czym pragnął być biedny Jamie. Był wysoki, przystojny i mądry. Wykształcony ponad swoje czasy. I był galantem. Biedny król nie mógł poszczycić się żadną z tych cech. Opiekunowie przekonali go, że lord Bothwell jest wrogiem. Nie była to prawda, jednak Bothwella osadzono w twierdzy Edynburg i musiał ratować się ucieczką. Moja babka udała się na wygnanie wraz z nim i żyli potem szczęśliwie - zakończył z uśmiechem.

Diana Leslie nie była pewna, czy historia opowiadana przez ojca jest prawdziwa, czy też Patrick stara się ich po prostu zabawić, jak wtedy, gdy opowiadał, że kości Bothwella wróciły do Anglii ukryte w trumnie z ciałem jej prababki i zostały pochowane w sekretnym miejscu. Żadnemu z młodych Lesliech nie udało się go znaleźć, choć bardzo się starali.

A potem przekroczyli granicę i byli już w Anglii. Z początku niewiele różniła się od Szkocji. Po kilku dniach podróży przybyli do Queen's Malvern i Diana po raz pierwszy w życiu spotkała się z babką ze strony ojca - Jasmine. Pamiętała, jak serdecznie przyjęła ich jej rodzina. Trwało angielskie lalo, niepodobne do żadnego, jakie Diana poznała do tej pory. Inny wuj, Henry Lindley, markiz Westleigh, przyjechał z majątku zwanego Cadby, przywożąc żonę i gromadkę potomstwa. Henry był najstarszym z pięciu synów ich babki.

Czułam się wtedy nieco przytłoczona, pomyślała Diana, wspominając, jak trudno jej było zapamiętać imiona krewnych i stopień łączącego ich pokrewieństwa. Spędzili w Queen's Malvern lipiec, u w połowie sierpnia mieli wyruszyć z powrotem do Szkocji.

Diana znalazła w domu wuja pierwszą prawdziwą przyjaciółkę w osobie kuzynki, lady Cynary Stuart, starszej zaledwie o dwa miesiące. Wszyscy powtarzali, jak bardzo są do siebie podobne, a także do uwiecznionej na znajdującym się w dawnym pokoju rodzinnym portrecie damy, babki ich babki, Skye O'Malley.

No i było jeszcze znamię Mogołów. Miała je ich babka. A także Diana i Cynara. Jedyna różnica polegała na tym, że u Diany znajdowało się ono po lewej stronie, a u Cynary po prawej. Cynara znała wszystkie rodzinne plotki i chętnie dzieliła się nimi z Dianą.

A potem, tuż przed urodzinami, które, jak się okazało, przypadały tego samego dnia co urodziny babki, wydarzyło się coś cudownego. Babka oznajmiła rodzicom, że chce zatrzymać Dianę u siebie. Ojciec, oczywiście, protestował, lecz matka się zgodziła. Diana nie słyszała dotąd, by Flanna Leslie przemawiała z taką elokwencją. W przeciwień­stwie do wywodzących się z arystokracji poprzedniczek Flanna, z domu Brodie, była zwyczajną wiejską kobietą. Lecz kiedy umilkła, Jasmine Leslie powiedziała, że choć maniery księżnej nie należą do zbyt wyrafinowanych, posiada ona coś, czym nie może się poszczycić wielu lepiej urodzonych: szlachectwo ducha. A potem dodała, iż cieszy się, że Flanna została jej synową. Zatem tego właśnie lata, lata wielu początków, bieg spraw został na długi czas ustalony.

Na kilka dni przed jedenastymi urodzinami lady Diana Leslie - gdyż tak brzmiał, jak jej powiedziano, tytuł, którego będzie odtąd używać - patrzyła, jak rodzice oraz rodzeństwo opuszczają Queen's Malvern. Stała na podjeździe, machając na pożegnanie i rozmyślając o tym, że cisną ją buty i że będzie musiała do tego przywyknąć. Zaczęła już uczyć się prawidłowej, niezabarwionej szkockim akcentem wymowy. Pojazd, uwożący rodzinę, znikł w obłoku kurzu, rozwianego wkrótce przez wiatr.

- Nie mogę się doczekać spotkania z królem - powiedziała, a babka głośno się roześmiała.

Tak zaczął się pierwszy dzień jej nowego życia. Teraz, cztery lata później, stała znów na podjeździe, czekając wraz z Cynarą, wujostwem i babką, aby powitać kolejną kuzynkę. Kiedy przybyła, z zaskoczeniem przekonali się, że jest do obu dziewcząt bardzo podobna. Nie miała znamienia Mogołów, za to jej oczy były równie turkusowe, jak oczy babki.

Cynarę, która odziedziczyła jasnobłękitne oczy swej matki, trochę wytrąciło to z równowagi, z Dianą o zielonych oczach Lesliech sprawa miała się jednak inaczej.

- Lubię różnorodność - powiedziała. - To, że mamy oczy innego koloru, sprawia, że każda z nas jest inna, jedyna w swoim rodzaju, choć łączy nas rodzinne podobieństwo.

- Ty zawsze starasz się znaleźć we wszystkim dobrą stronę - burknęła Cynara. - Jej oczy są tak niezwykłe, że dżentelmeni na dworze będą widzieli tylko ją. Umrzemy jako stare panny!

- Zawsze będziemy miały siebie - zauważyła Diana z figlarnym błyskiem w ślicznych oczach i uśmiechem na twarzy.

- Do diaska! - prychnęła Cynara, używając ulubionego przekleństwa króla. - To najbardziej przygnębiający pomysł, jaki kiedykolwiek przyszedł ci do głowy, Diano!

Jak się okazało, nowa kuzynka, Fancy Devers, szybko się z nimi zaprzyjaźniła. Był w niej jakiś smutek i otaczała ją aura skandalu stanowiącego pożywkę dla plotek. Diana nie dawała im wiary, opierając się na własnej ocenie. Poza tym ufała babce. Wiedziała, że Fancy Devers nie znalazłaby w ich do mu schronienia, gdyby babka nie zbadała wcześniej sprawy i nie uznała, że dziewczyna jest w po­rządku.

Miały wyjechać wkrótce na dwór. Diana i Cynara zostały już przedstawione królewskiej parze, potem wróciły jednak do domu, gdyż zarówno babka, jak i księstwo Lundy uznali, że czternastoletnie dziewczęta są za młode, aby przebywać w Whitehallu na stałe. Cynarę bardzo to zdenerwowało.

- Mamy wrócić do domu na wsi po to, by studiować w nieskończoność francuski i poezję, gdy mogłybyśmy tańczyć, flirtować i chodzić na bale maskowe! To nie do zniesienia! - burczała.

- A ja się cieszę, że jeszcze przez rok zostaniemy w domu - odparła Diana. Lecz oto rok dobiegł kresu. Babka wybrała dla każdej z nich kolory strojów, suknie zostały uszyte i, szczerze mówiąc, Diana była teraz równie podekscytowana jak Cynara. Pojechały do Londynu i zamieszkały w należącej do rodziny rezydencji Greenwood House. Ich piękna i tajemnicza kuzynka, Fancy, natychmiast zwróciła na siebie uwagę króla i została jego kochanką. Lady Diana Leslie, która zaledwie dzień wcześniej była tylko jedną z gromadki przebywających albo goszczących przelotnie na dworze dziewcząt, nagle znalazła się na to­warzyskiej drabinie znacznie wyżej, niżby sobie życzyła. Cynara była jednak zachwycona.

- Ludzie, pragnący zacieśnić za naszym pośrednictwem znajomość z Fancy, będą zapraszali nas na najlepsze przyjęcia - triumfowała.

- Przyjmiecie tylko te zaproszenia, które ja zaaprobuję - zapowiedziała Jasmine ku sporej uldze Diany.

Podczas gdy Fancy Devers wylądowała niespodziewanie na wierzchołku „drabiny towarzyskiej”, jej kuzynki wtopiły się w grupę podobnych sobie młodych mężczyzn i kobiet zaakceptowanych przez babkę jako „odpowiednie towarzystwo”. Nie wszystkich spotkał ten zaszczyt, gdyż niektórzy spośród młodzieńców uznani zostali za nazbyt swobodnych w zachowaniu. Trzy osoby z zaaprobowanej grupy okazały się z dziewczętami spokrewnione. Najstarsza siostra Cynary, Sabrina, poślubiła jednego z dalszych kuzynów, Johna Southwooda, lorda Lynmouth. John wywodził swój rodowód od babki ich babki, osławionej Skye O'Malley i jej drugiego męża, nazywanego z racji urody Anielskim Lordem. Oboje byli dobrze znanymi postaciami na dworze Elżbiety Tudor.

Kathryn Blakely, nazywana przez dżentelmenów Pretty Kitty*8, też była z dziewczętami spokrewniona. Wywodziła się bowiem od drugiej córki Skye O'Malley, Deirdre Burke, i jej męża, sir Johna Blakely. Kitty miała piwne oczy i kasztanowobrązowe loki. Cecily Burke, znana jako Ceci, też była ich kuzynką. Jej przodkami byli: Padraic Burke, brat Deirdre, i jego żona, Valentina St. Michael. Ceci miała szesnaście lat, fiołkowe oczy i rudozłote włosy. Uważana była za niezwykłą piękność. Do grupy należały jeszcze dwie inne damy: Drucilla Stanton, zwana z racji swej bystrości Wily*9*, miała popielatoblond włosy i błękitne jak niebo oczy. Coralyn Mumford, znana jako Slim*10, była wysoką, smukłą osóbką o jasnoblond włosach i szarych oczach.

Greenwood sąsiadowało z Lynmouth House należącym do rodziny Southwoodów, ci zaś pozwalali, by kuzyni i kuzynki udający się na dwór uważali ich dom za własny. Rezydowały tam więc zarówno Kitty i Ceci, jak i trzeci krewniak, Jamie Edwardes, młody lord Alcester. Jamie wywodził swój rodowód od najstarszej córki Skye O’Malley, Willow, oraz jej męża, Jamesa Edwardesa. Gdy tylko przybyły do Londynu, natychmiast stawił się, by złożyć babce dziewcząt wyrazy uszanowania. Doskonale wiedział, kim jest Jasmine.

- Mam nadzieję, że zechcesz udzielić mi rady w kwestii wyboru żony, madame - powiedział.

- Kiedy tylko zechcesz - odparła. - Dziwię się sobie, że to mówię, lecz znałam twoją praprababkę. Willow Edwardes była moją ciotką, o wiele starszą niż moja matka - najmłodsze dziecko w rodzinie. Znałam Willow bardzo dobrze, podobnie jak lorda, po którym odziedziczyłeś imię.

- Przede mną było trzech Robertów - wyjaśnił młodzian z uśmiechem. - Jestem pierwszym Jamesem od czasów prapradziadka. Mój ojciec i dziad zginęli pod Worcester. Miałem zaledwie sześć lat, kiedy odziedziczyłem tytuł. Na szczęście matka była na tyle mądra, aby nie mieszać się do polityki. Trzymała się na uboczu, póki nie przywrócono króla na tron. Dzięki temu udało nam się zachować majątek.

- Miło mi to słyszeć - powiedziała Jasmine. - Już sobie wyobrażam, jak niezadowolona byłaby moja ciotka, gdyby godni pogardy obcy przejęli jej dom. Albo, co gorsza, zaniedbali rodzinny cmentarz, pozwalając mu zarosnąć.

Młody lord Alcester się roześmiał.

- Nie znałem hrabiny, lecz pamięć o niej nadal jest w rodzinie żywa, zapewniam. Ja też jestem zdziwiony, że ją znałaś, madame.

Jamie Edwardes miał liczny krąg przyjaciół. Byli wśród nich: lord Edward Charlton, zwany Neddie, sir Michael Scanlon, przystojny Irlandczyk, zwany Mick, a także baron Mayhew, sir Gage Foster, lord Rupert Dunstan, najmłodszy syn lorda Morly, oraz Niles Brandon, lord Dunley, zwany Bran. Podobnie jak Jamie, także Bran odziedziczył tytuł w dzieciństwie. Poza wymienionymi w skład zaprzyjaźnionej gromadki wchodzili także: Damien Damn Esmond, książę Roxley, i jego niemal identyczny brat bliźniak, Darius, markiz Roxley, znany jako Darling. Nie przybyli jeszcze do Londynu, lecz napisali, że wkrótce można się ich spodziewać.

- Cóż - oznajmiła krótko Jasmine - na początek wystarczy.

- Jeśli nasze dziewczęta nie znajdą pośród nich mężów - zauważyła ze śmiechem Barbara Stuart - będzie to znaczyło, że z pewnością za mało się starają. Dwaj lordowie, książę, markiz i baron! Która dziewczyna nie chciałaby mieć takiego wyboru!

- Każdy z nich się nadaje - zgodziła się z synową Jasmine. W myślach dodała jednak: i wszyscy uganiają się za Dianą. Nie przejęła się tym, uznając, że czas Cynary dopiero nadejdzie. Choć Diana uważała, że przybyła na dwór, aby bawić się i flirtować, Jasmi­ne widziała, że ta akurat wnuczka jest już dojrzała do małżeństwa. Pytanie tylko, któremu z młodych dżentelmenów uda się zdobyć jej serce. A może żadnemu? Przyglądała się bacznie dziewczynie, ta jednak z zapałem oddawała się rozrywkom, uczestnicząc w karnawałowych balach, maskaradach oraz przyjęciach i nie wyróżniając nikogo.

Ku zaskoczeniu Jasmine tuż po Bożym Narodzeniu do Londynu zjechała niespodziewanie najstarsza z córek księcia Lundy, lady Sabrina Southwood, hrabina Lynmouth. Przed kilkoma miesiącami Sabrina i jej mąż postanowili przywrócić tradycję balów maskowych wydawanych z okazji święta Trzech Króli przez sławnego przodka, lorda Geoffreya Southwooda, a potem przez jego syna, Robina. Sabrina znalazła ukryte w starym kufrze stroje oraz pamiątki związane z tym wydarzeniem. Bale odbywały się za czasów królowej Elżbiety i króla Jakuba I.

- Od roku robimy wszystko, co możliwe, aby przywrócić temu wydarzeniu dawny blask - oznajmiła Sabrina z dumą. - Król i królowa zgodzili się w nim uczestniczyć. Czyż to nie ekscytujące?

- Sądziłam, że wolisz żyć spokojnie na wsi - zauważyła Jasmine.

- Och, bo tak jest, babciu - odparła Sabrina.

- Lecz odkąd dowiedziałam się o balach, nie mogłam się oprzeć, by nie spróbować przywrócić im dawnej chwały. Potem wracamy od razu do domu. Poza tym chciałam spotkać się z Kitty, Ceci i młodym Edwardesem. Podobnie Johnnie. Twoja babka i jej potomkowie okazali się bardzo płodni. Mamy mnóstwo kuzynów, których nawet nie znamy. Lubisz te dziewczęta?

- Tak, lubię - odparła Jasmine. - Czasu zostało jednak bardzo niewiele. Jak zdołamy sprawić im kostiumy, Sabrino? Powinnaś była o tym pomyśleć - dodała zirytowana.

- Nie martw się, babciu - odparła Sabrina z uśmiechem. - Kostiumy już są. Znalazłam je na strychu Lynmouth House. Założę się, że jeśli zajrzysz na swój, także w Greenwood znajdzie się coś odpowiedniego. Będziemy musiały dopasować je i odświeżyć, ale to można zrobić szybko. Najtrudniej będzie się zdecydować, który kostium wybrać. Znalazłam je, kiedy byliśmy poprzednio w Londynie. Są piękne, działające na wyobraźnię, a niektóre bardzo śmiałe - dodała ze śmiechem. Zastanawiam się, kto mógł je nosić.

Objęła Jasmine ramieniem.

- Może niektóre przywołają wspomnienia twojej młodości, babciu.

- Może i tak - odparła Jasmine, uśmiechając się leciutko. Ona i jej ostatni mąż, Jemmie Leslie, wywołali podczas jednego z takich balów nieliche poruszenie. Oczywiście, stało się to, nim się pobrali. Na długo przedtem. Najpierw wyszła za ojca trójki swoich najstarszych dzieci, Rowana Lindleya, markiza Westleigh. Co miała na sobie tamtej nocy? Boże, to było tak dawno. Czy zdoła sobie przypo­mnieć?

- Zajdź do nas jutro - zaproponowała Sabrina radośnie. - Przyprowadź moją młodszą siostrę i kuzynki. Kitty i Ceci już są bardzo podekscytowane. Ledwie potrafię sobie przypomnieć, jak to jest być aż tak młodą - zakończyła ze śmiechem.

- Masz dopiero dwadzieścia sześć lat, Sabrino zauważyła jej babka. - To ja nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jak to jest być w wieku dziewcząt albo, jeśli już o tym mowa, w twoim!

- Bal maskowy z okazji święta Trzech Króli? Zabawny pomysł - zauważyła Cynara z wyższością.

- Daruj sobie to lekceważenie - zganiła ją ostro babka. - Twój pradziadek, król Jakub, powiedział o jednym z nich, że było to najwspanialsze przyjęcie w jakim uczestniczył. Nie lada pochwała, zważywszy, iż twoja prababka, królowa Anne, słynęła z tego, że potrafiła organizować cudowne maskarady. Na dworze odgrywano także sztuki. Pamiętam gale w Lynmouth bardzo dobrze.

- Czy kostiumy były wspaniałe, babciu? - spytała Diana.

- Były cudowne, moje dziecko - odparła Jasmine. - Nie mogę się doczekać, aby zobaczyć, co też znajduje się w kufrach znalezionych przez Brie.

Lady Lynmouth zaprosiła przyjaciółki kuzynek, Drucillę Stanton i Coralyn Mumford, by towarzyszyły im podczas oglądania. Teraz siódemka kobiet, usadowiona wygodnie w wielkiej sali Lynmouth House, oczekiwała niecierpliwie, by dobrać się do kufrów wnoszonych właśnie przez lokajów. Kiedy wszystkie zostały starannie ustawione, lady Sabrina dała znak służącym, aby unieśli pokrywy, czemu towarzyszyło chóralne: - Achchch!

- Zaczekajcie! - poleciła Jasmine, zwracając się do dziewcząt. - Kostiumy są bardzo delikatne i trzeba obchodzić się z nimi ostrożnie.

Sięgnęła do kufra i dobyła kłąb niebieskozielonego jedwabiu.

- Boże! - wykrzyknęła cicho, rozkładając materiał na kolanach i sięgając po uszyte z jedwabiu skrzydła pomalowane na obrzeżach złotą farbą.

- Moja matka miała go na sobie podczas balu - powiedziała do przyglądających się jej szeroko otwartymi oczami dziewcząt. Odłożyła skrzydła i znowu sięgnęła w głąb kufra. - Sprawdźmy, czy kostium babki także tu jest. O, tak!

Wyjęła zwój niebiesko - różowego i fioletowego jedwabiu z pasującymi do niego skrzydłami, obrzeżonymi srebrem.

- Twoją babką była Skye O’Malley, od której wszystkie się wywodzimy, prawda, madame? - spytała Kitty Blakely.

- Tak.

- Co przedstawiają te kostiumy, babciu? - dopytywała się Diana.

- Mama i babcia wyobrażały ćmy. Moi bracia przyrodni i dziadek de Marisco nosili stroje w odcieniach czerwieni i złota. Pamiętam dokładnie tamten wieczór, gdyż była to moja pierwsza gala w Lynmouth. Pamiętam zwłaszcza, jak dziadek skarżył się, że w jego wieku powinno mu być wolno przywdziać zwyczajny czarny aksamit. Widzicie, moje drogie, stroje dżentelmenów symbolizowały płomienie, do których zlatują się ich kobiety, ćmy.

- Jakież to sprytne i wyrafinowane! - zawołała z podziwem Cynara.

- A co ty miałaś na sobie, babciu? - spytała Diana.

- Ponieważ zaledwie przed kilkoma miesiącami przypłynęłam z Indii, włożyłam narodowy strój hinduski. Jestem pewna, że musi gdzieś tu być - odparła. - Szukajmy dalej, byle ostrożnie.

Ostrzeżone i zauroczone zawartością kufrów dziewczęta wyjmowały kostiumy jeden po drugim i rozkładały je na krzesłach i kozetkach. W końcu, gdy kufry były już puste, gromadziły się po kolei wokół każdego kostiumu, podziwiając klejnoty, paciorki i przybrania. Żadna nie widziała przedtem takich cudów.

- Wezmę ten! - powiedziała nagle Cynara.

- Nie, kochanie, nie weźmiesz - sprzeciwiła się babka. - To kostium, który miałam tamtego wieczoru na sobie. Jest dla Fancy.

- Dlaczego akurat dla niej?

- Ponieważ pasuje do moich oczu - odparła Fancy z zapałem. - Został tak uszyty, prawda, babciu?

Jasmine skinęła głową.

Cynara dąsała się przez chwilę, lecz potem spostrzegła inny strój. Suknia z czarno - srebrnego aksamitu, była tak ewidentnie niemodna, że musiała pochodzić z naprawdę dawnych czasów. Choć bardzo stara, była jednak w doskonałym stanie. Cynara uniosła stanik, podziwiając rozkosznie głęboki, kwadratowy dekolt. Rozcięte rękawy ukazywały srebrną koronkę, widoczną także przy nadgarstkach. Suknia miała dwie spódnice: wierzchnią i spodnią. Obok spoczywały czarne jedwabne pończoszki, ozdobione rozetkami ze srebrnej koronki, z małymi brylancikami pośrodku.

- Skoro nie mogę mieć tamtego, włożę ten - powiedziała.

- Jest bardzo staroświecki - zauważyła Ceci, trzymając w dłoni suknię w kolorze wiosennej zieleni.

Jasmine przyjrzała się uważnie kostiumowi, który wybrała Cynara.

- Z pewnością ma około stu lat - powiedziała.

- Takie suknie noszono na dworze Elżbiety Tudor. Będziesz potrzebowała furtyngału.

- A cóż to takiego? - spytały dziewczęta.

- Rodzaj krynoliny w kształcie dzwonu wzmocnionej obręczami z fiszbinu - wyjaśniła Jasmine.

- Nie lubiłam ich nosić, choć swego czasu były bardzo modne. Prawdopodobnie wszystkie będziecie ich potrzebowały, z wyjątkiem tych, które zechcą przebrać się za ćmy - zakończyła z uśmiechem.

- Jestem pewna, że skoro suknie nadal istnieją, znajdą się i furtyngały. Zapewne trzeba je będzie tylko trochę podreperować.

Spędziły popołudnie, buszując pomiędzy strojami i wybierając kostiumy oraz dodatki. W końcu postanowiono, że Cynara włoży czarną suknię, lancy egzotyczny hinduski strój babki, a Diana wspaniałą suknię z rubinowego jedwabiu i aksamitu. Ceci wybrała wiosenną zieleń, w której było jej tak dobrze. Śliczna Kitty postanowiła, że będzie błękitnozieloną ćmą, a jej przyjaciółka Coralyn fioletowo - różowo - niebieską. Drucilla znalazła dl a siebie piękną suknię o barwie nieba, doskonale podkreślającą jej delikatny koloryt.

Najęto szwaczkę. Przybyła z trzema pomocnicami i następne dni upłynęły dziewczętom na przymierzaniu i poprawkach. Kostium Fancy nie wymagał zmian. Suknię Cynary trzeba było zebrać w biuście, gdyż poprzednia właścicielka musiała być obfitszych kształtów niż piętnastoletnia panienka. Suknię Diany dopasowano zarówno w biu­ście, jak i w talii.

- Nie ma to jak być ćmą - stwierdziła z zadowoleniem Kitty. Smukła Coralyn Mumford, zwana Wiotką, przytaknęła jej ze śmiechem.

- Musimy zrobić sobie wejście - powiedziała Diana. - Przyjdziecie normalnie ubrane i przebierzecie się u nas. Co za przyjemność z balu, jeśli nie jest się w stanie wywołać poruszenia? Zastanawiam się, czy dworzanie zechcą się przebrać, czy po prostu się wystroją. Cokolwiek uczynią, i tak nie przebiją żadnej z nas!

Jasmine się uśmiechnęła. Podniecenie wnuczki udzieliło się pozostałym i wręcz nie mogły się doczekać balu.

Goście zaczęli nadchodzić wczesnym wieczorem. Przybywali powozami lub rzeką, na barkach. Król i królowa mieli pojawić się o dziewiątej. Podjazdy prowadzące do domu oraz schodzące ku rzece trawniki, jaśniały od latarń. Służący, wynajęci specjalnie na tę okazję, pomagali gościom wysiąść i odbierali od nich okrycia. W Lynmouth House nie trzymano już, jak kiedyś, licznej służby.

Młody lord stał wraz z żoną u szczytu wiodących do sali balowej schodów, witając serdecznie gości. Ciemnowłosa Sabrina Stuart Southwood przyodziana była w zwisające luźno draperie w jaskrawych odcieniach czerwieni, żółci i pomarańczu. Na szyi miała rubiny, a w uszach rubinowe kolczyki. Długie, rozpuszczone włosy przystroiła sznurami drobnych granatów, topazów oraz cienkimi złotymi łańcuszkami.

- Jestem ogniem - odpowiadała tym, którzy pytali. Potem obracała się lekko, wstęgi jedwabiu wirowały, a ich barwy zlewały się tak, że nie sposób było powiedzieć, gdzie zaczyna się jedna, a kończy druga. Spod zwojów materii śmiało połyskiwały czerwone jedwabne pończoszki z podwiązkami ozdobionymi granatami.

Młody lord nosił kostium, który też został znaleziony w kufrze. Uszyty był ze złotogłowiu i aż połyskiwał od złotych beryli. Na głowie lorda pyszniła się słoneczna tarcza z promieniami.

- Jestem słońcem - oznajmił poważnie. Był dżentelmenem, wiodącym proste życie na wsi i nie przywykł do takich zbytków.

Wielu spośród gości przyszło, jak przewidziała Diana, w dworskich strojach, gdyż nie mogli sobie pozwolić na zamówienie kostiumu. Wszyscy mieli jednak eleganckie maseczki. W morzu normalnie odzianych osób siódemka dziewcząt tym bardziej się wyróżniała. Śliczna Kitty i Wiotka Mumford zbiegły tanecznym krokiem ze schodów, a ich skrzydełka zdawały się trzepotać. Drucilla Stanton wzbudziła podziw, niemal spływając po stopniach w sukni błękitnej jak niebo. Środkowa część spódnicy naszywana była perełkami i kamieniami księżycowymi w kształt małych chmurek. Z przodu wpięto kilka szpilek symbolizujących ptaki w locie. Na głowie miała stroik z puszystego batystu oraz koronki wyobrażające obłok, ponad którym wznosiła się wykonana z klejnotów tęcza.

Strój Ceci też nie pozostał niezauważony i wzbudził zachwyt patrzących. Suknia z satyny w kolorze wiosennej zieleni miała rozciętą spódnicę, przy czym rozcięcie ukazywało łąkę pełną białych i żółtych dmuchawców, na której igrały srebrzyste jagniątka. W złotorude włosy Ceci wpięła złote gniazdko z ozdobionym klejnotami ptaszkiem w środku.

Gości, zarówno damy, jak i dżentelmenów, zaintrygowało, skąd wzięły się tak eleganckie i bogato zdobione, choć ewidentnie stare, kostiumy. Wielu zazdrościło dziewczętom tego, iż zwracały na siebie powszechną uwagę, odciągając ją od innych, bardziej prominentnych dworzan.

Kiedy u szczytu schodów pojawiła się nowa kochanka króla, Fancy Devers, wszyscy westchnęli, zaskoczeni. Fancy miała na sobie tradycyjny mogolski strój zwany dżaguli. Suknia z wysokim stanem uszyta była z turkusowego jedwabiu przetykanego złotą nicią. Długie, obcisłe rękawy kończyły się przy nadgarstkach szeroką na dwa cale złotą taśmą wyszywaną diamencikami, perłami i perskim lapis lazuli. Wdzięcznie opadająca spódnica też wykończona była złotem, podobnie jak wysoki, okrągły dekolt stanika. Brzegi sukni, zapinanej przy szyi i w talii na dwa wielkie diamentowe guzy, nie schodziły się do końca i kiedy Fancy się pochyliła, składając ręce w tradycyjnym ukłonie, oczom gości ukazały się, widoczne w dużej części, mleczne półkule jej piersi.

Na stopach Fancy miała pantofelki z jagnięcej skórki, bez pięt, pokryte cienką warstwą bitego złota. Malutkie diamenciki, którymi były obszyte, połyskiwały przy każdym kroku, sprawiając wrażenie, jakby dziewczyna stąpała po smudze światła. Włosy Fancy, splecione w gruby warkocz, zdobiły perły i lapis lazuli, nawleczone na cienkie złote druciki. Wokół stóp pobrzękiwały złote dzwoneczki, a na ramionach złote i srebrne, wysadzane cennymi klejnotami, bransolety. W uszach miała szafirowe kolczyki, a na szyi szafirowy naszyjnik.

Jednak nim dwór zdążył nacieszyć oczy widokiem pięknego kostiumu Fancy, u szczytu schodów stanęła Cynara.

- Jestem nocą - oznajmiła, a potem ruszyła ku gościom, odziana w czarno - srebrzysty strój. Spódnica w kształcie dzwonu unosiła się podtrzymywana furtyngałem. W jej rozcięciu pysznił się, wykonany na czarnym brokacie, diamentowo - perłowo - srebrzysty haft, wyobrażający gwiazdy, księżyce oraz planety. Czarne pantofelki na wysokich obca­sach zdobiły różyczki ze srebrnej koronki wysadzane diamencikami. Biust Cynary niemal wysuwał się z głębokiego dekoltu. Widząc córkę w tak wyrafinowanym stroju, książę Lunety poczuł się skonsternowany. Kiedy Cynara dorosła? Jeszcze chwila i stanie się kobietą. Nie zauważył tego aż do dzisiaj. Żona położyła mu na ramieniu pocieszającym gestem dłoń, odgadując, co go tak zaskoczyło.

W końcu pojawiła się i Diana. Jej kostium symbolizował kamień szlachetny, rubin, toteż uszyty został z aksamitu oraz jedwabiu w głębokim, nasyconym odcieniu czerwieni. Jedwabne rozcięcie spódnicy mieniło się złotem i czerwienią, ponieważ zahaftowano je obficie drobnymi rubinami i złotą nitką. Boki i tył spódnicy uszyto z ciężkiego aksamitu, a rozcięcia w rękawach aksamitnego stanika ukazywały czerwony jedwab, haftowany podobnie jak przód spódnicy. Śmiały dekolt odsłaniał szczyty ślicznych piersi. Włosy Diana zebrała w szykowny kok, upięty nisko na karku i udekorowany delikatnymi kwiatami z czerwonego jedwabiu. Po obu stronach twarzy zwisały dwa figlarne loczki. Długą, smukłą szyję dziewczyny zdobiły olbrzymie rubiny, a uszy podobne im kolczyki. Skłoniła się nisko gościom, a potem spłynęła po stopniach do sali balowej.

- Powiadam ci, Jamie - zwrócił się do lorda Alcester Edward, lord Charlton - że jeśli twoja kuzynka, słodka Siren, nie jest tu dziś najpiękniejszą kobietą, to niech oślepnę!

Jego kompan, sir Michael Scanlon, skinął na znak zgody głową.

- Dlaczego postanowiłeś adorować akurat Dianę, Ned? Jest bardzo podobna do kuzynek, jeśli nie liczyć znamienia nad wargą i oczu - zapytał żartobliwie lord.

- Cóż, pani Devers jest teraz raczej zajęta - odparł znacząco Ned - prawda? A wolę nie mieć do czynienia z dziewczyną niezupełnie królewskiego Stuarta. Kłuje niczym oset.

I znowu sir Michael przytaknął, skinąwszy w milczeniu głową.

- Są też inne różnice - zauważył z cicha lord Rupert Dunstan, młodszy syn lorda Morly. - Królewska Fancy ma najpiękniejsze piersi, jakie widziałem od dłuższego czasu, pełne i krągłe. Śliczna Cyn Stuart ma wysoko umieszczone cycuszki w kształcie stożków. Piersi słodkiej Siren są jak doskonałe małe jabłuszka czy raczej brzoskwinie.

- Widzę, że jesteś znawcą pięknych biustów - zauważył Mick Scanlon.

- Rzeczywiście - przyznał, przeciągając głoski, lord Rupert. Rozejrzał się i powiedział: - Czy któryś z was jest w stanie wyobrazić sobie coś wspanialszego niż pieszczenie słodkiego, perfumowanego ciała?

- Uważaj, by nie usłyszał cię niezupełnie królewski Stuart lub równie groźna, co wspaniała, madame Jasmine - ostrzegł przyjaciela lord Dunley, Niles Brandon.

Lord Dunstan się uśmiechnął.

- Masz rację! Musimy zachowywać się jak należy, jeśli chcemy mieć szanse u pięknej Siren.

Jego kompani szepnęli coś na znak zgody, po czym ruszyli jak jeden mąż ku schodom, aby powitać Dianę. Ta zaś ujęła dłoń swego kuzyna, Jamesa Edwardesa, uśmiechając się słodko do pozostałych.

- Wasze zainteresowanie bardzo mi pochlebia, panowie - powiedziała - ale nie jestem tu dziś jedyną damą. Jeśli nie poświęcicie innym choć trochę uwagi, zaczną mi zazdrościć.

- Niestety, słodka Siren, dla nas liczysz się tylko ty - powiedział z miękkim irlandzkim akcentem Mick Scanlon. - Nic w tym dziwnego, jesteś piękna niczym wiosenny poranek w Killarney.

- Ależ, Mick, to najwspanialszy komplement, jaki dziś usłyszałam. - Posłała mu pocałunek i uśmiechnęła się słodko. - Mimo to muszę was prosić, panowie, byście nie zajmowali się mną aż tak gorliwie. W tej sali pełno jest pięknych kobiet. Nie mogę tańczyć ze wszystkimi naraz, prawda? Przechyliła głowę. - Lecz kto będzie pierwszy? - Wpatrywali się w nią z pełnym wyczekiwania zachwytem i nadzieją. - Myślę, że ty, kuzynie - powiedziała w końcu. Pozostali jęknęli, zawiedzeni, pocieszyła ich jednak, mówiąc: - Nie zamierzam nikogo wyróżniać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Obdarzyła ich kolejnym zwycięskim uśmiechem i odeszła, trzymając pod ramię lorda Alcester.

- Nie sądzisz chyba, że za niego wyjdzie? - zapytał Baron Mayhew.

- To jej kuzyn, Gage - odparł Ned Charlton.

- Kuzyni pobierają się między sobą, a ta rodzina znana jest z tego, że stara się nie rozpraszać majątku - zauważył Gage Foster.

- Wyjdzie za mąż z miłości - stwierdził proroczym tonem Mick Scanlon, uśmiechając się chytrze.

- Skąd możesz o tym wiedzieć? - zapytał Rupert Dunstan.

- Pochodzi z celtyckiego rodu, chłopcy. Sądzicie, że jest Angielką, lecz to nieprawda. Przyszła na świat w szkockich górach i mieszkała tam do czwartego roku życia. W jej tak dziś wytwornej mowie nadal da się słyszeć słaby akcent. Wygląda zaś jak typowa Irlandka. W jej żyłach płynie widać krew naszych dzikich przodków. Nie zapominajcie też o babce Diany. Wdowa Jasmine spędziła dzieciństwo i wczesną młodość na dworze ojca, mogolskiego władcy. Słodka Siren, rozkoszna Cyn i tajemnicza Fancy - wszystkie wyjdą za mąż z miłości, zobaczycie. Pytanie tylko, czy mogłyby pokochać któregoś z nas?

- Cóż - zauważył Niles Brandon, lord Dunley. - Słodka Siren i kłująca Cynara to córki książąt. Nie sądzę, aby ojcowie pozwolili im poślubić pierwszego lepszego. Miłość to piękna rzecz, lecz córka księcia potrzebuje męża z tytułem, a ja go mam. Podobnie jak piękny dom, który zaoferuję odpowiedniej dziewczynie.

- I górę długów z hazardu - dodał ze śmiechem Mick Scanlon.

- Po dżentelmenie oczekuje się, że będzie miał długi z hazardu - odparł z wyższością lord Dunley.

- Mój tytuł sięga czasów Wilhelma Zdobywcy. A twój, sir Michaelu?

- Nie jest w ogóle stary - odparł, śmiejąc się, Mick Scanlon - lecz nie mam długów.

- Ani pieniędzy - zauważył Rupert Dunstan.

- To niestety prawda - przyznał Mick. - Mam jednak ładny dom, a jeśli dysponowałbym małą fortunką, można byłoby zamienić go w piękną rezydencję pośród rozległych włości, gdyż Bóg jeden wie, że ziemi mi nie brakuje. Jest skalista i niezbyt użyteczna, ale moja.

- Zatem, jak my wszyscy, zjechałeś na dwór, by znaleźć bogatą żonę - powiedział lord Charlton.

- Cóż, tak to już jest i oby wszystkim nam dopisało szczęście. Wygląda na to, że ładnych dziewcząt nie brakuje.

- Żadna nie otrzyma jednak posagu porównywalnego z tym, jaki wniosą mężom trzy śliczne wnuczki wdowy Jasmine - zauważył lord Dunley.

- Kiedy Fancy będzie znów wolna i zacznie szukać męża, zacznie dysponować znacznym posagiem, gdyż król znany jest ze szczodrości wobec swych kochanek. A jeśli urodzi mu dziecko, cóż, wtedy z całej trójki to ona warta będzie najwięcej.

- Zimnokrwisty czort z ciebie, Nilesie Brandonie - zauważył Mick.

- To prawda, jestem człowiekiem praktycznym i żaden ze mnie romantyk - przyznał ochoczo lord - lecz wszyscy tacy jesteśmy, nie ma co zaprzeczać. A skoro piękne dziedziczki lubią słuchać ślicznych głupstewek o miłości, możemy przecież im to dać, prawda?

- Podczas gdy my tu omawiamy delikatne szczegóły zalotów - wtrącił Mick ze śmiechem - Ned, Gage i Rupert pośpieszyli zamówić sobie u pięknej Siren taniec. Lepiej się pośpieszmy, bo zabraknie jej czasu. W końcu nie tylko my ostrzymy sobie zęby na tę śliczną panienkę.

Ruszył ku Dianie, a za nim lord.

- Książę Roxley. Markiz Roxley - zaanonsował majordomus, po czym u szczytu schodów pojawili się kolejni dżentelmeni.

Diana, otoczona przez zalotników, podniosła wzrok i serce na chwilę zamarło jej w piersi. Zobaczyła dwóch, na oko identycznych, młodzieńców o owalnych twarzach, wysokich kościach policzkowych i długich, prostych nosach. Poruszali się z wdziękiem i pewnością siebie. Byli wysocy, długonodzy, o szerokich ramionach. Włosy mieli kasztanowe i falujące, nie widziała jednak ich oczu, choć bardzo chciałaby się dowiedzieć, jakiego są koloru. Ubrani byli w czarno - biały strój Arlekina, na nogach zaś mieli najmodniejsze czerwone buty na wysokich obcasach.

- Kim oni są? - spytała szeptem kuzyna.

- Damien i Darius Esmondowie, znani na dworze, kiedy już raczą się tam pojawić, jako Damn i Darling, Przeklęty i Kochany - odparł.

- Przedstaw mnie! - syknęła. Nie widziała dotąd równie przystojnych mężczyzn. Byli wspaniale, cudownie, absolutnie piękni!

- Nie znam ich wystarczająco dobrze - powiedział James Edwardes.

- Jeśli natychmiast mnie nie przedstawisz - zagroziła Diana - podejdę i sama to zrobię, kuzynie.

- Jesteś niemożliwa. Nie wystarcza ci, że podbiłaś serca wszystkich młodzieńców na dworze? Charlton, Scanlon, Dunstan, Mayhew, Dunley - możesz mieć każdego.

- Nie chcę ich, Jamie. Są twymi przyjaciółmi, naszymi przyjaciółmi. Damien i Darius Esmondowie to pierwsi dżentelmeni, którzy naprawdę mnie zainteresowali. O ile nie brakuje im rozumu albo dowcipu, oczywiście.

- Cóż, doskonale, kuzynko - westchnął James.

- Widzę, że Mick już do nich podszedł. Jest ich kuzynem, co da mi sposobność, bym cię przedstawił.

Ruszyli przez salę, a widząc, że się zbliżają, Michael Scanlon powiedział do przystojnych kuzynów:

- Oto Alcester ze swoją piękną kuzynką, lady Dianą Leslie, czyli, jak przezwano ją na dworze, Siren.

- Ma wspaniałą suknię - zauważył książę Roxley - i wie, jak nosić rubiny.

- Rubiny do niej pasują - zauważył markiz Roxley.

- Jestem pewien, że zdążyłeś już poznać moich kuzynów, Jamie - powiedział Mick, gdy James i Diana do nich podeszli.

Lord Alcester ukłonił się, mówiąc:

- Miałem tę przyjemność. Miło widzieć was znowu na dworze, panowie. Pozwólcie, że przedstawię wam moją kuzynkę: lady Diana Leslie, córka księcia Glenkirk.

Diana dygnęła, a panowie się ukłonili.

- Nie widziałem cię dotąd na dworze, lady Diano - powiedział książę. Brzmienie jego głębokiego, dźwięcznego głosu sprawiło, że przeszły ją ciarki. A potem się uśmiechnął.

Diana poczuła się tak, jakby gwałtownie zmiękły jej kolana, mimo to odparła na tyle cicho, że musieli pochylić głowy, by ją usłyszeć:

- To mój pierwszy sezon na dworze, milordzie. Jestem tu z kuzynkami, ciotką, wujem i babką.

- Znasz Lynmoutha, pani? - zapytał markiz. Głos miał równie głęboki i łagodny, jak jego brat.

- Jesteśmy kuzynami, milordzie - odparła, czując, że uginają się pod nią kolana. - Pochodzimy od nestorki rodu, która żyła w czasach Elżbiety Tudor.

- Jestem kolejnym kuzynem - powiedział lord Alcester, określając swoje miejsce w życiu Diany.

Nagle muzyka umilkła, a majordomus zawołał donośnie, oznajmiając przybycie królewskiej pary, która zeszła dostojnie ze schodów w asyście lorda i lady Lynmouth. Z tyłu sali balowej przygotowano dla nich bliźniacze trony. Przeszli pomiędzy rzędami kłaniających się dworzan i zajęli miejsca na tronach. Król miał na sobie bogaty strój ze złotogłowiu, naszywany połyskującym strasem i doskonale podkreślający jego ciemną karnację oraz czerń loków. Królowa wybrała pasującą do stroju małżonka srebrzystą suknię, a jej szyję otaczały sznury czarnych, białych i różowych pereł imponującej wielkości. Kiedy usiedli, lord dał znak muzykom i goście zaczęli znowu tańczyć.

Przesuwali się po parkiecie, a król i królowa z przyjemnością się im przyglądali. Król lubił tańczyć i wiadomo było, że prędzej czy później przyłączy się do dworzan. Młoda królowa wolała się przyglądać.

Książę i jego brat ukłonili się Dianie.

- Nie mogę tańczyć z wami oboma - zauważyła ze śmiechem.

- Dlaczego nie? - zapytał, śmiejąc się, książę Roxley. A potem ujęli obaj Dianę za ręce i poprowadzili na parkiet. Zaczęli tańczyć, wykonując na zmianę figury.

- Wszystko robicie razem? - spytała rozbawiona.

- Prawie wszystko - odparł markiz, puszczając do niej oko. Diana zarumieniła się, a wtedy, odgadując, o czym pomyślała, dodał bezlitośnie: - Ale czasami nawet to robimy razem, milady.

- Och, ależ jesteście zepsuci! - wykrzyknęła z cicha. Policzki zaróżowiły jej się z podniecenia na myśl, że mogłaby to robić z którymś z nich.

- Tylko na nią spójrz - odezwała się Slim Mumford, patrząc, jak Diana tańczy. - Nie jeden, lecz dwóch partnerów!

- Do tego najprzystojniejszych - lamentowała Pretty Kitty. - Mogłaby zadowolić się jednym. I tak byłby cennym łupem.

- A drugi zostałby dla którejś z nas - zauważyła, nie owijając w bawełnę, Ceci. - Nie będziemy miały szansy znaleźć sobie męża, póki Diana nie będzie z kimś po słowie. Są nią oczarowani i w ogóle nas nie dostrzegają.

- Nie potrafię być o nią zazdrosna - powiedziała Drucilla Stanton. - Jest tak piekielnie miła i szczodra. Nie musiała dzielić się z nami zawartością kufrów. Jesteśmy dziś najbardziej podziwianymi pannami na balu, nawet jeśli panowie, którzy się nam podobają, widzą tylko swoją Siren.

Okręciła się lekko.

- Te kostiumy są cudowne. Nie zastanawiacie się, kto nosił je przed nami? Bo ja tak.

Muzyka umilkła i Diana zeszła z parkietu, odprowadzana przez obu młodych Roxleyów.

- Jak ludzie was odróżniają, o ile w ogóle? - spytała.

- To jest możliwe - odparł książę, przystając. Przyjrzyj się nam uważnie, śliczna Siren, i spróbuj sama odgadnąć. Większość niczego nie zauważa, gdyż nie przyglądają się nam wystarczająco dokładnie.

Diana wpatrywała się po kolei w twarz każdego z młodych dżentelmenów, nie widząc różnicy. Rysy mieli ewidentnie takie same. Po chwili wykrzyknęła jednak:

- Macie oczy różnego koloru! Twoje, panie - powiedziała, zwracając się do księcia - są jasnoniebieskie, z najdelikatniejszym odcieniem srebra. Twoje zaś - dodała, spoglądając na markiza - mają głęboki niebieski kolor morskiej wody.

Uśmiechnęli się i skinęli jednocześnie głowami. Diana znowu się roześmiała.

- Niech Bóg pomoże nieszczęsnym dziewczętom, które poślubicie - powiedziała.

- Możesz być jedną z nich - odparł śmiało książę. - Kiedy tylko cię zobaczyliśmy, od razu wiedzieliśmy, że obaj chcemy cię poślubić. Zamierzamy starać się o twoje względy. Będziesz musiała zdecydować, co wolisz: oczy jasno - czy ciemnoniebieskie.

Ujął prawą dłoń Diany, podniósł do ust i ucałował, a jego brat zrobił to samo z lewą. Diana zarumieniła się rozkosznie.

- Uważam, że poczynacie sobie zbyt śmiało, panowie. Dopiero się poznaliśmy. Nic o was nie wiem, ani wy o mnie, mimo to chcecie starać się o moją rękę? Może przy bliższym poznaniu okaże się, że wcale się nie lubimy.

- Nie jesteś w nas już trochę zakochana? - zapytał żartobliwie markiz. - Ponoć jesteśmy bardzo przystojni.

- Ach, mili panowie, na tym polega problem. Kuzynka Fancy, która jest wdową, ostrzegła nas przed przystojnymi kawalerami. Powiada, że to najczęściej nicponie.

- Mądra kobieta z tej twojej kuzynki, pani - zauważył książę. - Chętnie któregoś dnia ją poznamy.

- Możecie poznać ją już dzisiaj, jeśli tylko zechcecie - odparła Diana. - Tańczy właśnie z Jego Wysokością. To jego bliska przyjaciółka - dodała, ściszając głos.

Mocno ich tym zaskoczyła. Spojrzeli ku miejscu, gdzie Fancy, odziana w egzotyczny hinduski strój, tańczyła z królem. Diana zachichotała figlarnie.

- Myśleliście, że dama, która udziela tak mądrych rad, musi być stara, prawda, panowie?

- Jesteście do siebie podobne - zauważył książę.

- Choć nie do końca - sprostował markiz.

- Przypominamy ponoć kobietę, od której wszystkie się wywodzimy. Moja kuzynka, Cynara, także - odparła Diana. - Kolej na was, panowie. Potraficie powiedzieć, czym się różnimy?

- Masz czarujący mały pieprzyk, a twoja kuzynka Fancy nie - odparł książę.

- Twoja druga kuzynka, Cynara, ma pieprzyk po drugiej stronie - dodał markiz.

- Jesteście bardzo spostrzegawczy.

- Drodzy chłopcy - powiedział Mick Scanlon, podchodząc - to bardzo samolubnie z waszej strony zatrzymywać dla siebie śliczną Siren. Zaczęli grać skoczny ludowy taniec i jestem pewien, że mi go obiecałaś, pani.

- Rzeczywiście, Mick - przyznała, po czym dygnęła przed księciem i markizem Roxley, mówiąc: - Do widzenia.

Wsunęła drobną dłoń pod ramię sir Michaela Scanlona i razem odeszli.

- Jest bardzo piękna - powiedział książę. - Będzie wspaniałą księżną, Darling.

- Raczej cudowną markizą, Damn - sprostował jego brat bliźniak z uśmiechem.

Stali razem, przyglądając się, jak Diana tańczy z Mickiem Scanlonem, aż wirują jej rubinowe spódnice.

ROZDZIAŁ 9

- Dalej, śmiało! - zawołał lord Alcester do kuzynki Diany. Był początek lutego i Kanał Królewski w parku St. James na dobre zamarzł.

Diana i Cynara spędziły noc w apartamencie kuzynki w Whitehallu. Nie było im tam zbyt wygodnie: z oczywistych powodów nie mogły dzielić łóżka z Fancy, musiały więc zadowolić się kanapami w salonie. Pokojówka Fancy, Bess Trueheart, pomagała im z dobrego serca, kiedy nie była zajęta wykonywaniem poleceń swej pani. Cynara dopiero zaczynała się budzić, lecz Diana była już od godziny na nogach. Fancy nadal spała.

Bess przyniosła Dianie miskę ciepłej wody i ręcznik. Dziewczyna obmyła się pośpiesznie, gdyż w salonie było zimno. W międzyczasie Bess przyniosła jej ubranie. Diana spała w koszuli i teraz drżała z zimna, wkładając jedwabne majtki, nazywane z francuska calesons, a potem tuzin halek z miękkiej białej flaneli, w tym jedną obszytą fu­trem. Następnie założyła podbitą króliczym futrem kamizelkę z holenderskiego płótna oraz dwie pary dzianych pończoch: najpierw jedwabne, a na to wełniane. Aksamitne spódnice i stanik miały barwę czerwonego wina, a ciemne skórzane buciki wygodne okrągłe noski.

- Dokąd idziesz? - spytała zaspanym głosem Cynara.

- Jamie zabiera mnie do parku St. James. Będziemy ślizgać się na kanale - odparła Diana.

Cynara przewróciła się na bok i spojrzała na odsłonięte już okna.

- Wygląda na to, że jest zimno - zauważyła.

- Skoro kanał zamarzł, musi być zimno - powiedział Jamie, wchodząc do salonu. - Chodźmy!

Bess podała Dianie podbitą kunowym futrem pelerynę z aksamitu w kolorze czerwonego wina i parę futrzanych rękawic z ciemnej skóry.

- Baw się dobrze, milady - powiedziała z uśmiechem. - Sama chętnie poszłabym się poślizgać!

Lord Alcester wyszedł z apartamentu, a Diana za nim.

- Wszyscy tam dziś będą - powiedział.

- Nigdy się dotąd nie ślizgałam.

- To świetna zabawa! Kazałem zrobić dla ciebie parę łyżew. Bess pożyczyła mi twój but, żebym mógł dobrać rozmiar.

- Jesteś bardzo miły, kuzynie! - pochwaliła go Diana szczerze. Wyszli na dziedziniec, gdzie czekał powóz lorda. Na zewnątrz panował rzeczywiście nie lada ziąb, wnętrze powozu było jednak przytulne i ciepłe. Lokaj położył im na kolanach futrzany pled, a pod siedzenia wstawił dwa węglowe piecyki. Droga do parku, gdzie mieścił się także pałac St. James, nie trwała długo. Gdy byli na miejscu, podeszli pieszo do kanału, a za nimi lokaj, niosąc dwie pary butów z przymocowanymi do nich podwójnymi płozami.

Wokół wąskiego kanału stały marmurowe ławki. Znaleźli wolną, usiedli, a lokaj zdjął im skórzane buty i nałożył te z łyżwami.

- Ostrożnie - ostrzegł Jamie, kiedy szli po zamarzniętej ziemi. Wskoczył ochoczo na lód, a potem wyciągnął dłonie, by pomóc wejść Dianie.

Przyjęła pomoc i ostrożnie postawiła na lodzie najpierw jedną stopę, a potem drugą.

- Nie wiem, czy sobie poradzę - powiedziała nerwowo.

- Oczywiście, że tak! - odparł z entuzjazmem Jamie. - Płozy są mocne, a ja będę trzymał cię za rękę, kuzyneczko. Prawdę mówiąc, wielu będzie mi dziś zazdrościć, gdyż widzę, że twoi wielbiciele dopisali - droczył się z nią żartobliwie. - Chodź, słodka Siren. Kto nie ryzykuje, ten nie jedzie.

- To jak chodzenie - zauważyła, podnosząc wpierw jedną stopę, a potem drugą. - Nie wydaje się szczególnie zabawne.

Jamie się roześmiał.

- Nic podobnego, głuptasku. Musisz przesuwać stopy kolejno po lodzie. Dasz radę ustać sama, bym mógł ci pokazać?

- Chyba... chyba tak - odparła, przygryzając dolną wargę. Puścił jej dłoń i zaczął sunąć wzdłuż kanału.

- Widzisz? Właśnie tak. Wrócił do Diany, ujął ją znowu za rękę i spytał:

- Gotowa?

A potem ruszył, ślizgając się, do przodu, a Diana za nim. Wkrótce sunęli już z wdziękiem wzdłuż kanału.

- Och! - wykrzyknęła Diana, zachwycona. - Jak cudownie! Zalotnicy Diany szybko do nich dołączyli. Ślizgali się w pobliżu, próbując przyciągnąć jej spojrzenie i nawołując, by dała się im poprowadzić. Ona jednak, nie chcąc nikogo wyróżniać, pozostała z kuzynem. Po jakimś czasie Jamie zapytał:

- Masz dość odwagi, aby spróbować samej?

- Chyba tak - odparła niepewnie - lecz zostań w pobliżu, Jamie. Puściła jego dłoń i odjechała kawałek. Co za cudowne uczucie!

Niemal jakby fruwała! Ledwie zdążyła to pomyśleć, jej stopy straciły koordynację.

- Jamie! - krzyknęła, tracąc równowagę, ale nim kuzyn zdążył zawrócić, podjechali ku niej markiz i książę Roxley. Ujęła ich pod ramiona i pojechali dalej razem.

- Och, panowie - powiedziała. - Dziękuję! Serce mocno biło jej ze strachu i podniecenia.

- O włos uniknęliśmy katastrofy, prawda, słodka Siren? - powiedział książę, uśmiechając się do uniesionej ku sobie twarzyczki.

Ma takie piękne jasnoniebieskie oczy, pomyślała Diana, rozmarzona.

- Nie jeździłaś dotąd na łyżwach - rzekł markiz. - Zauważyliśmy to, jak tylko weszłaś na lód.

Odwróciła się, by spojrzeć na markiza. O Boże, pomyślała. Ma oczy błękitne jak morze i głębokie jak noc.

Mimo to udało jej się odpowiedzieć głosem chłodnym i opanowanym:

- Macie rację, panowie. To mój pierwszy raz. A wy? Jeździliście już przedtem na łyżwach?

- Prawdę mówiąc, tak - odparł markiz. - Mieszkamy na północy, gdzie zimy są dość mroźne. Brat naszej matki poślubił damę z Holandii. Nauczyła nas jeździć, kiedy byliśmy mali. To wspaniały sport, a dżentelmeni i damy mogą uprawiać go wspólnie, co czyni zabawę tym przyjemniejszą.

- Holendrzy też się ślizgają?

- To ich narodowy sport. Uprawiają go zimą, gdy zamarzają kanały. Podobno, jeśli mają przemieścić się z wioski do wioski, wolą robić to na łyżwach niż piechotą lub konno. Ich kanały są dłuższe i bardziej naturalne niż śliczny i uregulowany kanalik, który wybudował król - odparł książę.

- Słyszałam, że pływa w nim latem, nie pozwala jednak na to nikomu innemu, nawet bliskim sercu damom - zauważyła Diana.

- Twoja kuzynka została nową przyjaciółką króla, prawda? - zapytał markiz, a brat spojrzał na niego, nie kryjąc dezaprobaty.

- Nie musisz odpowiadać na tak niegrzeczne pytanie - zapewnił szybko.

Diana zatrzymała się i powiedziała spokojnie:

- To uczciwe pytanie i chętnie na nie odpowiem. Tak, Fancy została nową metresą, nie da się tego inaczej określić. Jest wdową i najmilszą, najbardziej kochaną dziewczyną, jaką znam. A teraz, pa­nowie, byłabym wdzięczna, gdybyście pomogli mi wrócić do mego kuzyna, lorda Alcester.

- Uraziliśmy cię - powiedział markiz ze szczerym żalem w głosie. Odwrócił się, by móc spojrzeć jej w twarz, po czym, ku zaskoczeniu Diany, odjechał tyłem, składając jej przy tym ukłon. - Najmocniej przepraszam, słodka Siren. Możesz mi wybaczyć? Czasami zachowuję się jak głupiec.

- Prawda - wymamrotał pod nosem jego brat, a Diana się roześmiała.

- Wybaczam ci, Darling, ze względu na twoje piękne, błękitne oczy - powiedziała, uśmiechając się promiennie.

Darius Esmond chwycił się za serce i udając, że się potyka, zawołał dramatycznie:

- Zostało mi wybaczone!

- Cofnę to, co powiedziałam, jeśli nie będziesz zachowywał się jak należy, panie - zagroziła Diana. - Lubisz robić z siebie głupca?

- Pozwól, że ci odpowiem - wtrącił książę. - Tak! Ostrzegam, słodka Siren, że choć wyglądamy podobnie, nie jesteśmy tacy sami. Ja jestem poważniejszy.

- Chyba że sobie wypijesz, braciszku! - odparł markiz ze śmiechem. - Naprawdę lubisz wino, prawda, Damn?

- Mam wielką ochotę zdzielić cię w ten piękny nos - oznajmił jego brat.

- Zatem zostawię was, byście omówili między sobą te różnice - powiedziała Diana, puszczając dłonie braci i oddalając się, aby dołączyć do Jamiego.

- Do widzenia! - zawołała, sunąc po lodzie na drugi koniec kanału i z trudem wstrzymując śmiech. Bliźniacy rywalizowali ze sobą o jej względy, to oczywiste. Czy była to poważna rywalizacja, czy też kolejna braterska potyczka?

- Jestem, cała i bezpieczna - powiedziała, zbliżając się do Jamiego.

- Widzę, że Damn i Darling na serio się do ciebie zalecają, droga kuzynko - zauważył Jamie. - Którego wolisz?

- Jeszcze nie zdecydowałam - odparła Diana - i nie wiem, czy w ogóle będę do tego zdolna. Obaj są czarujący i zabawni.

- I odpowiedni - dodał kuzyn. - Każdy z nich przypadłby do gustu twojej babce i rodzicom.

- Nie wiem, czy jestem gotowa wyjść już za mąż, Jamie. To mój pierwszy sezon na dworze. Cudownie się bawię, a pozostało jeszcze tyle rzeczy, których nie wiem i które czekają, bym je odkryła! Nie chcę, by to się skończyło!

- Szanująca się dziewczyna przybywa na dwór po to, by znaleźć odpowiedniego męża, kuzyneczko - odparł Jamie. - Minęły czasy, kiedy rodzice aranżowali dzieciom małżeństwa. Nie mieliśmy wtedy wiele do powiedzenia, lecz dziś ten, kogo wybierzemy, na ogół zostaje przez rodziców zaaprobowany. Kiedy spodoba mi się jakaś dziewczyna, poproszę o radę twoją mądrą babkę. Jeśli zostanie zauważone, że bawisz się zbyt dobrze, lub pozostajesz na dworze zbyt długo, stracisz reputację, choćby nie wydarzyło się nic, o co można byłoby cię oskarżyć. Tutejsze damy rzadko bywają cnotliwe. Dżentelmen woli poślubić dziewczynę skromną i o nieposzlakowanej opinii - zakończył.

- Mimo to nie wahacie się narazić dobrego imienia damy, prawda? Nie chodzi mi o ciebie, Jamie, ale o dżentelmenów w ogóle - zauważyła Diana. - Nie możecie mieć wszystkiego.

- Właśnie dlatego wielu mężczyzn wraca do domu i żeni się z ukochanymi z dzieciństwa - odparł Jamie. - Latem, gdy wrócisz do Queen's Malvern, powinnaś ograniczyć krąg starających się o twoją rękę dżentelmenów, kuzynko. Może wybierzesz już sobie do tego czasu męża, kto wie? Jeśli wrócisz późnym latem na dwór, nie będziesz już nowa i świeża, gdyż pojawi się tam kolejna gromadka dziewcząt. Zostaniesz uznana za „wyrafinowaną” i staniesz się łatwym łupem dla rozpustników, grupy mężczyzn nazywających siebie Kpiarzami, deprawujących śliczne dziewczęta dla kaprysu. Kilka panien z dobrych domów straciło już przez nich reputację. Król nie kiwnie w tej sprawie palcem, gdyż wielu spośród nich to jego przyjaciele. Uważa ich za zabawnych.

- Pisują nader sprośne wierszyki - powiedziała Diana. - Na przykład ten o Fancy, która zabija ponoć króla swym kolonialnym apetytem.

- Jestem zaszokowany, że go czytałaś - powiedział Jamie zaniepokojony.

- Wszyscy go czytali, nawet babka. Roześmiała się i powiedziała, że jest nieporadny. Wyjaśniła, iż Kpiarze zawsze pisywali wierszyki o królewskich kochankach. Jak również o każdym, kogo uważają za łatwy cel, jeśli przyciągnie niebacznie ich uwagę.

- Zacznij ostrożniej dobierać zalotników, kuzynko - poradził jej Jamie poważnie.

- To bardzo uprzejme, że tak troszczysz się o moją reputację - powiedziała Diana, kiedy dotarli do końca kanału. - Uważam, że bardzo przypominasz tym swoją praprababkę, hrabinę Willow. Słynęła w rodzinie z dobrych manier i przestrzegania konwenansów. Babcia często o tym wspomina.

Wzdrygnęła się.

- Nagle zrobiło mi się zimno - powiedziała.

- Chodź - zaproponował - zejdziemy z lodu i ogrzejemy się przy ogniu. Jest tam też stragan z pieczonymi kasztanami, a nie ma nic przyjemniejszego niż pieczone kasztany w mroźny dzień. Hej, panie Syms! Poproszę kasztany dla mojej kuzynki! - zawołał do królewskiego sprzedawcy kasztanów, który otrzymał przywilej handlowania przy kanale, ilekroć ten zamarzał.

Nim zdjęli łyżwy, a lokaj założył im buty, kasztany były gotowe. Podeszli ku brzegowi kanału, gdzie płonęło wielkie ognisko i gdzie sprzedawca ustawił swój piecyk. Wręczył im po papierowym rożku, a lord dał mu monetę. Pan Syms skłonił się i podziękował. Podeszli do ognia, pojadając słodkie, chrupiące kasztany.

- Nie czuję stóp - powiedziała Diana.

- Ani ja - przyznał Jamie. - Doświadczenie podpowiada mi jednak, że zmarznięte stopy w końcu się rozgrzewają.

- Uwielbiam ślizganie się, choć chyba nigdy się już nie rozgrzeję - powiedziała Diana. - Możemy przyjść jutro, Jamie?

- Ja nie mogę - odparł z żalem. - Obiecałem spędzić dzień z twoją babką.

- Och - westchnęła z miną wyrażającą głębokie rozczarowanie.

- Może zdołasz namówić Cyn, by z tobą przyszła - zasugerował.

- Cyn? - zaśmiała się Diana. - Jej sport to polowanie. Nie uznaje innego. Psy i konie to jej pasja. Jak prawdziwa dama dworu rzadko wstaje przed południem. Często udaje się nam wyciągnąć ją z łóżka dopiero o trzeciej lub czwartej po południu. Nie, Cyn nie polubiłaby ślizgania ani tego, że trzeba wcześnie wstać.

- Witajcie!

- Mick! Przyszedłeś się poślizgać? - spytała Diana.

- Byłem na lodzie, lecz nie spostrzegłaś mnie, zajęta braćmi Esmond - odparł Mick z uśmiechem. - Wydajesz się smutna, słodka Siren. Jak mogę cię rozweselić i sprawić, aby te piękne zielone oczy znowu zabłysły?

- Zabierzesz mnie jutro na łyżwy, Mick? Jamie nie ma czasu. Spędza dzień z babcią.

- Twoja babcia to fascynująca dama i gdybym miał okazję, chętnie spędziłbym z nią dzień - odparł z szerokim uśmiechem Mick. - Nie zostałem jednak zaproszony, więc chętnie będę ci jutro to­warzyszył. Jedenasta to dla ciebie nie za wcześnie?

- Wolałabym dziesiątą - odparła. - Och, dziękuję, Mick! Pochyliła się i z uśmiechem pocałowała go w policzek. Przyłożył dłoń do miejsca, którego dotknęła ustami, i powiedział:

- Stanę się obiektem powszechnej zazdrości, Siren. Nie słyszałem, byś pocałowała dotąd choć jednego dżentelmena. Nie jestem wart twojej ręki, skarbie, gdyż jesteś córką księcia, lecz jutro wszyscy będą podziwiali, jak dopisało mi szczęście, widząc cię ze mną na lodzie.

Ukłonił się, a potem ujął drobną dłoń Diany i pocałował. Diana zarumieniła się, z czym było jej bardzo do twarzy.

- Dziękuję, panie, to był doprawdy śliczny komplement. W podzięce zarezerwuję dziś dla ciebie drugi taniec.

- Do diaska, dziewczyno, jeśli zobaczą, że nie tylko tańczę z tobą dziś wieczorem, ale i jeżdżę jutro na łyżwach, dopiero zaczną się plotki! Ale zabawa, prawda, skarbie? - dodał ze śmiechem.

Diana zawtórowała mu i powiedziała, uśmiechając się szelmowsko:

- Właśnie.

- Dobry Boże - wtrącił Jamie. - Znalazłaś sobie partnera w płataniu figli, równie niesfornego jak ty, Diano. - Odwrócił się do Micka Scanlona. - Muszę zdać się na ciebie co do tego, że dopilnujesz, by Diana nie wpakowała się w kłopoty. Obiecujesz, że będziesz strzegł jej jak rodzonej siostry?

- Prosisz o wiele, Jamie - powiedział żałobnym tonem Irlandczyk, potrząsając ciemną czupryną. - Obiecam jednak, oczywiście, że będę trzymał Siren z dala od kłopotów. Będę strzegł jej uważniej niż mojej siostry Maeve, zwłaszcza że jej serdecznie nie znoszę!

- Dlaczego? - spytała Diana.

- Jest do mnie tak cholernie podobna - odparł uśmiechając się szeroko - a odkąd wyszła za mąż, nic tylko płodzi dzieciaki, które wyglądają i zachowują się zupełnie jak ona.

Wszyscy się roześmiali. A potem Diana powiedziała:

- Nadal mi zimno, kuzynie. Zabierz mnie, proszę, do Greenwood. Potrzebuję gorącej kąpieli i trochę babcinej herbaty.

- Nie lubisz czekolady? - zapytał Mick.

- Jest zbyt gęsta i za gorzka - odparła, a potem znów się do niego uśmiechnęła.

- Do zobaczenia wieczorem, Micku Scanlonie. Lord Alcester odprowadził kuzynkę do powozu, a kiedy ruszyli, Diana wychyliła się przez okno i pomachała.

- Widzisz, jak wyróżnia tego Irlandczyka? - burknął Darius do brata. - Co on, u licha, takiego ma, czego nam brakuje?

Damien Esmond, który też obserwował Dianę, powiedział spokojnie:

- Ona go jedynie lubi.

- Na miłość boską, przecież go pocałowała! - stwierdził Darius z zazdrością.

- Przyjacielskie cmoknięcie w policzek - powiedział książę. - Uważa go za przyjaciela, starszego brata, takiego jak Alcester. Nic w jej zachowaniu nie wskazuje, by była w nim zakochana. Nie pozwól, aby twój temperament sprawił, że wyjdziesz na głupca, Darling.

- Naprawdę myślisz, że nie ma w tym nic więcej? - dopytywał się markiz.

- Naprawdę. To pomiędzy nami będzie musiała w końcu wybrać, nie chciałbym jednak, by to nas poróżniło. Czy pogodzisz się z tym, że wygra lepszy, i dasz sobie spokój?

- Oczywiście, Damn, ponieważ to ja okażę się lepszy - odparł markiz. - Mam szczerą nadzieję, że nie poczujesz się zbytnio rozczarowany.

Książę się roześmiał.

- Ja zaś mam nadzieję, że to ty nie będziesz czuł się zbytnio rozczarowany - odparł z szerokim uśmiechem.

Ruszyli ramię w ramię po lodzie, podczas gdy Mick stał, otoczony przez przyjaciół, z których każdy chciał wiedzieć, co zaszło pomiędzy nim a boską Siren.

W Greenwood okazało się, że Cynara czeka na Dianę zaspana i niezadowolona.

- Sądziłam, że pojechałaś już do Whitehallu powiedziała Diana na powitanie.

- Król postanowił, że zje z Fancy śniadanie, zmuszono mnie więc, bym wstała i spakowała manatki - odparła Cynara z kwaśną miną. - Można byłoby sądzić, że skoro tak bardzo lubi towarzystwo naszej kuzynki, przydzieli jej większy apartament. Taki, w którym byłby choć niewielki pokój jadalny. Mogła poprosić.

- Nie zrobiłaby tego, jest zbyt skromna - odparła Diana. - Poza tym wiesz, że w Whitehallu nie ma zbyt wiele wolnego miejsca.

- Gdzie byliście? - spytała Cynara. - Witaj, Jamie - dodała pod adresem kuzyna.

- Poproszę herbatę i kilka tych przepysznych mięsnych pasztecików - powiedziała Diana do służącej, a potem zwróciła się znów do Cynary: - Jamie zabrał mnie na ślizgawkę w parku St. James, Powiedziałam ci, dokąd idę, lecz byłaś zbyt zaspana. Było cudownie! Jutro idę tam z Mickiem Scanlonem.

- Mam nadzieję, że się w nim nie zakochałaś Jest absolutnie nieodpowiedni.

- Mike jest przyjacielem, jak nasz kuzyn - odparła Diana. - Jamie nie może mnie zabrać, gdyż obiecał spędzić dzień z babcią.

- Wydajesz się zmarznięta - zauważyła Cynara.

- Bo jestem! - przyznała z entuzjazmem Diana - Lecz to nieważne. Chciałabyś pójść jutro z nami? Wszyscy tam byli.

- Wszyscy, to znaczy gromada twoich adoratorów.

- Cóż, rzeczywiście. Jeździłam jednak tylko z kuzynem i braćmi Esmond.

- Aha! - wykrzyknęła Cynara, ewidentnie zainteresowana. - A dlaczego spotkało ich to wyróżnienie, droga kuzynko?

- To nie było tak. Straciłam równowagę i była bym się przewróciła, gdyby nie podjechali i mnie nie uratowali - wyjaśniła Diana.

- Co za przypadek! - prychnęła Cynara kpiąco, - I co, zostałaś z nimi?

- Przez krótką chwilę, póki nie zaczęli się o mnie wykłócać - odparła Diana. - Wtedy czułam się już na tyle pewnie, że mogłam wrócić po lodzie do Jamiego. Zeszliśmy ze ślizgawki, grzaliśmy się przy ognisku i jedliśmy gorące kasztany. Mick do nas dołączył i zgodził się towarzyszyć mi jutro rano.

- Książę i markiz to doskonali kandydaci do twojej ręki - stwierdziła poważnie Cynara. - Prawda, Jamie?

- Rzeczywiście - odparł Jamie radośnie. - Nie miałbym nic przeciwko temu, by weszli do rodziny, Cyn. Obaj mają dość pieniędzy, by nie posądzać ich o to, że chcą ożenić się z Dianą dla posagu. Żaden nie ma nałogów, o których bym wiedział.

- Darling powiada, że Damien bardzo lubi wino zauważyła Diana.

- Oczernia brata, by wkraść się w twoje łaski - odparł Jamie ze śmiechem. - Jeśli już, Damien Esmond jest aż nazbyt trzeźwy.

Weszła służąca, niosąc półmisek mięsnych pasztecików, pół krążka twardego żółtego sera, miskę jabłek i gruszek oraz dzbanek gorącej herbaty. Kuzyni nalali sobie herbaty i jedli, popijając gorącym napojem, do którego przywykli. Herbatę dostarczał im daleki kuzyn, właściciel plantacji na wyspie Cejlon. Nie byli pewni, jakie łączy ich pokrewieństwo, lecz Jasmine, oczywiście, wiedziała.

- Cóż za śliczny obrazek - powiedziała, wchodząc do pokoju. - Jakże ucieszyłaby się moja babka, widząc tak oddanych sobie krewnych. Podaj mi filiżankę herbaty, Cynaro. Co dziś robiłaś, Diano?

Diana zaczęła opowiadać o wydarzeniach poranka, a Jasmine słuchała, popijając herbatę, uśmiechając się i potakując. Raz czy dwa nawet głośno się roześmiała.

- Zgadzasz się, by wyszła jutro z Mickiem Scanlonem, babciu? - spytała Cynara, gdy Diana wreszcie skończyła.

- Oczywiście - odparła Jasmine. - To odpowiedni towarzysz.

- Wtrącalska! - zawołała Diana, pokazując Cynarze język.

- Herbata jest wspaniała - zauważył szybko lord Alcester, próbując zmienić temat. - Który to krewny nam ją przysyła? Jestem pewien, że wiesz, madame.

- Rzeczywiście - przyznała Jasmine. - Nazywa się Robert O’Flaherty, pochodzi zaś od drugiego syna mojej babki, Murrougha, kapitana statków dalekomorskich. Babcia urodziła pierwszemu mę­żowi dwóch synów. Starszy odziedziczył włości ojca w Irlandii. Jego potomkowie nadal tam mieszkają. Drugi syn, podobnie jak ojciec babki, poczuł zew morza i został kapitanem, a po nim jego synowie i wnuki. Ojciec Roberta O’Flaherty żeglował na trasie do Wschodnich Indii. Zakochał się w Cejlonie i córce jednego z tamtejszych radżów. Porzucił morze i nauczył się uprawiać herbatę. Jego najstarszy syn jest zaś na tyle uprzejmy, że pamięta o rodzinie w starym kraju i przysyła nam herbatę.

- Wygląda na to, że wszędzie mamy krewnych - zauważył Jamie.

- Moja babka miała siedmioro dzieci. Sześcioro przeżyło, weszło w związki małżeńskie i wydało na świat potomstwo. Pamiętajcie, moi drodzy, że Skye O’Malley urodziła się w roku pańskim 1540. Królem był wtedy Henryk Tudor, ojciec Elżbiety Wielkiej. Po nim mieliśmy jeszcze trzech królów i dwie królowe, a także królową uzurpatorkę, za­nim na tronie zasiadł panujący obecnie Karol II. Najstarszy syn mojej babki przyszedł na świat, gdy miała zaledwie piętnaście lat. Najmłodsze dziecko urodziła w roku 1573. Prawie sto lat temu. Jeste­śmy płodną rodziną, która od tego czasu bardzo się powiększyła. Nic zatem dziwnego, że niektórzy spośród nas, tak jak moja droga Fortune, matka Fancy, poszukali szczęścia gdzie indziej. Jamie skinął głową.

- To mi wystarczy - powiedział. - Tęsknisz nadal za córką, madame, choć upłynęło tyle lat?

- Tak - odparła Jasmine, wzdychając. - I za wnukami, których nie znam. Jestem wdzięczna, że przysłała do nas Fancy. Teraz dopiero wiem, jak musiała się czuć moja przybrana matka, Rugaja Begum, gdy wyjechałam z Indii. Byłam bardzo młoda i więcej się nie zobaczyłyśmy. - Jasmine otarła łzę i śmiejąc się, powiedziała: - Zaczynam żyć wspomnieniami, jak stara kobieta, którą przecież jestem.

- Nie! Nie! - zaprotestowała Diana. - Bardzo lubimy słuchać o historii naszej rodziny.

Nawet Cynara skinęła głową na znak zgody.

- Cóż - odparła Jasmine - na dziś wystarczy. Wstałyście wcześnie rano, więc jeśli chcecie zabłysnąć wieczorem na dworze, powinnyście się zdrzemnąć. Wróć do Lynmouth House, Jamie, i postaraj się nie zająć Ceci zbyt wiele czasu, o ile, oczywiście, nie masz wobec niej poważnych zamiarów - dodała z błyskiem w oku.

Jamie się zarumienił, a potem roześmiał:

- Lubię ją, madame - przyznał. - Jest miła, delikatna i rozsądna.

- To odpowiednia dziewczyna, Jamesie Edwardes, lecz powinieneś kochać kobietę, którą poślubisz. Nie wybieraj narzeczonej, kierując się wyłącznie praktycznymi pobudkami. Nawet ciotka Willow kochała swego męża, i to bardzo.

- Nie zapomniałem, że jutro mamy spędzić razem dzień - powiedział Jamie.

- Zabierzesz mnie do teatru, lecz najpierw poczęstuję cię obiadem.

- A ja zabiorę cię potem na kolację - obiecał.

- Dokąd?

- Do Lynmouth House, oczywiście - odparł ze śmiechem. Wstał, ucałował dłoń Jasmine i się pożegnał.

- Interesuje się naszą kuzynką Burke - zauważyła Cynara, gdy wyszedł.

- Zatrzymaj to dla siebie - powiedziała jej babka, a potem zwróciła się do Diany. - A co z tobą, kochanie? Czy któryś dżentelmen zwrócił twoją uwagę?

- Stawiałabym na Esmondów - wtrąciła Cynara.

- Lecz jest ich dwóch - zauważyła Jasmine. - Którego wolisz, Diano?

Diana westchnęła głęboko.

- W tym właśnie problem, babciu. Obaj są tacy przystojni, czarujący i zabawni. Książę ma przepiękne jasnoniebieskie oczy, a markiz równie cudowne, tyle że ciemnobłękitne. Poza tym są do siebie tak podobni, że trudno mi myśleć o każdym z nich jak o odrębnej osobie. Z drugiej strony, jednak przecież się różnią. Nie wiem, co robić. Może powinnam zainteresować się którymś z pozostałych adoratorów, ponieważ nie jestem ani trochę pewna, czy uda mi się dokonać wyboru pomiędzy markizem a jego bratem, księciem.

Cynara przewróciła oczami bez cienia współczucia.

- Musisz przestać być tak miła - powiedziała zirytowana. Jasmine miała ochotę się roześmiać, widziała jednak, że Diana traktuje sprawę poważnie.

- Uważam - odezwała się - że powinnaś się i skoncentrować na tym, by znaleźć dzielące braci różnice i ocenić, które z nich bardziej ci odpowiadają. Wiesz już, co ci się w nich podoba. Przekonaj się, czy mają w sobie coś poza wdziękiem i urodą. Może wtedy uda ci się zdecydować, którego z nich wolisz. Może być też i tak, że Esmondowie w ogóle nie są ci przeznaczeni, Diano. Czy żaden z pozostałych wielbicieli nie zdołał poruszyć twego serca?

Diana potrząsnęła głową.

- Może nie jestem stworzona do małżeństwa. W innych czasach mogłabym schronić się w klasztorze.

- W innych czasach piękna młoda dziedziczka, taka jak ty, byłaby już dawno mężatką z przynajmniej jednym dzieckiem uczepionym spódnicy, Diano. Uważano by cię za cenną zdobycz. Poza tym, o ile sobie przypominam, wśród Lesliech od stuleci nie było zakonnicy. Kobiety z Glenkirk nie nadają się widać do klasztornego życia. A teraz idźcie się położyć. Jeśli chcecie wyglądać dobrze wieczorem, nie możecie mieć podkrążonych oczu. Słyszałam, że uprawiałaś hazard, Cynaro.

- Tak, lecz nie przegrałam, babciu.

- Powinnaś zachowywać się bardziej dyskretnie, moja droga. Kuzynki udały się do swoich sypialni. Diana poleciła służącej, by przygotowano jej na wczesny wieczór kąpiel.

- Weźmie panienka kąpiel teraz - odparła Molly stanowczo. - Nie dopuszczę, byś wyszła rozgrzana po kąpieli na mróz, milady.

- Umyję więc także włosy - postanowiła Diana. Wykąpała się w wodzie pachnącej różanym olejkiem, który uwielbiała. Susząc przy kominku długie włosy, zastanawiała się nad radą babki. Będzie musiała „rozdzielić” braci, jeśli chce się dowiedzieć, jacy są naprawdę. Ciekawe, dlaczego się mną zainteresowali, pomyślała, mając nadzieję, że nie adorują jej, ponieważ uważana jest za jedną z najcenniejszych w tym sezonie zdobyczy. Jeśli zechcą nadal ubiegać się o jej względy, będą musieli robić to oddzielnie. Tylko w ten sposób zdoła poznać każdego z nich.

Kiedy włosy wreszcie jej wyschły, położyła się i szybko zasnęła.

Wieczorem, odziana w aksamitną ciemnoróżową suknię, ozdobioną przy nadgarstkach i na rękawach srebrną koronką, udała się na dwór, by tańczyć i grać z przyjaciółmi w karty. Lokaj odebrał od niej pelerynę podbitą szarym króliczym futrem.

Niemal natychmiast zjawili się przy niej bracia, paplając jeden przez drugiego. Zirytowana, tupnęła nogą.

- Cicho bądźcie, bliźniaki! - złajała ich. Umilkli zaskoczeni i spojrzeli na Dianę.

- Pozwolę wam ubiegać się o moją rękę - powiedziała spokojnie, lecz tonem niedopuszczającym sprzeciwu. - Jednak będziecie musieli robić to oddzielnie. Nie chcę mieć do czynienia z oboma naraz. Jeśli nie potraficie znieść rozłąki, może nie powinniście szukać sobie żony. Małżeństwo jest dla dwojga: męża i żony, nie zaś dla żony, męża i jego brata. Rozumiecie, panowie?

- Do diaska, madame! - wykrzyknął książę. - Wyraziłaś się jasno. Zatem jesteśmy razem aż tak denerwujący? - zapytał, przyglądając się jej uważnie jasnoniebieskimi oczami.

- Szczerze mówiąc tak! Nie chciałabym urazić żadnego z was, lecz razem cokolwiek mnie przytłaczacie. Nie wiem, czy zalecacie się do mnie na poważnie, czy jest to kolejny element waszej rywalizacji. Jeśli nie liczyć oczu, wydajecie mi się tacy sami, a przecież to nie może być prawda. Nie wyjdę za mężczyznę, którego bym nie znała i nie kochała. A jak mam poznać któregoś z was, a może i pokochać, skoro obaj próbujecie naraz zwrócić na siebie moją uwagę?

- Zaloty to rodzaj gry, madame - odparł markiz.

- W grze obowiązują reguły, mój panie - odparowała szybko Diana.

- A jakie są twoje reguły? - zapytał książę. Musiał przyznać, że szczerość dziewczyny działała odświeżająco. Teraz było już jasne, że jej nie docenili.

- Każdy z was może adorować mnie przez dwa dni w tygodniu - zaczęła. - Niedziele zachowam dla siebie.

- Które dni? - zapytał markiz. W jego ciemno - błękitnych oczach widać było zastanowienie.

Diana wyjęła z kieszeni niewielką monetę. Wyrzuciła ją w powietrze, a potem z wprawą złapała, położyła na grzbiecie dłoni i przykryła drugą.

- Wybierajcie, panowie! - powiedziała.

- Reszka! - powiedział książę pośpiesznie.

- Dlaczego miałbyś wybierać pierwszy? - zaprotestował markiz.

- Ponieważ jestem starszy i zawsze wszystko robię pierwszy - odparł Damien. - Lecz jeśli wolisz reszkę, okażę wspaniałomyślność i z niej zrezygnuję.

Markiz przez chwilę przyglądał się bratu, a potem powiedział z wolna:

- Nie. Orzeł mi wystarczy. Diana odkryła monetę.

- Orzeł - powiedziała, wyciągając dłoń, aby pokazać, że nie oszukuje. - Doskonale, Dariusie. Które dni tygodnia chcesz spędzać w moim towarzystwie? Wybieraj.

- Poniedziałki i czwartki - powiedział. - A dzisiaj jest czwartek!

- Zaczniemy od przyszłego tygodnia - powiedziała Diana. - Zachowujcie się przyzwoicie, bo wszystko odwołam! - zagroziła.

- Tak, pani - odparli chórem, uśmiechając się.

- Które dni wybierasz, książę? - spytała, zwracając się do Damiena.

- Piątek i sobotę - powiedział spokojnie.

- To nie w porządku! - zawołał jego brat.

- Co jest nie w porządku, Darling? - spytała Diana. - Zaproponowałam ci dwa dni w moim towarzystwie. Mogłeś wybrać każde dwa, poza niedzielą. Wybierałeś jako pierwszy i zdecydowałeś się na poniedziałki i czwartki. Chcesz teraz to zmienić?

Spojrzała na niego z taką dezaprobatą, że biedny markiz potrząsnął jedynie głową.

- Nie - odparł. - Zostanę przy swojej decyzji.

Diana obdarzyła braci olśniewającym uśmiechem.

- Zatem, ustalone. Mam jedynie nadzieję, że po całym tym trudzie uznam, że któryś z was wart jest zainteresowania.

Bracia parsknęli śmiechem, gdyż żaden nie spodziewał się podobnej uczciwości po tak pięknej dziewczynie. Jej szczerość intrygowała ich i fascynowała.

- Będziesz dziś z nami tańczyła, madame? - spytał książę.

- Jeśli będę mogła tańczyć z każdym z was osobno - odparła. - Mam już dość tego dziecinnego współzawodnictwa, panowie.

- Zgoda! - powiedział markiz, odpowiadając w imieniu swoim i brata.

Diana zatańczyła z każdym z osobna, a potem porzuciła ich, by przyłączyć się do grona rozmawiających i plotkujących przyjaciół.

- O czym rozmawiałaś z bliźniakami? - spytała Ceci. - Wiesz, że groziłaś im palcem? - dodała, chichocząc.

- Ich rywalizacja mnie nuży - odparła Diana. - Powiedziałam, że jeśli chcą zabiegać o moje względy, muszą przestrzegać reguł. Moich reguł.

- Do diaska! - zaklęła delikatnie Kitty. - Tylko Siren jest na tyle śmiała, by mówić zalotnikom, w jaki sposób mają ją adorować.

- Potrzebują kontroli - odparła Diana. - Gdyż są jak dwójka wiecznie kłócących się chłopców. Nie zamierzam tego dłużej tolerować.

- Jakie reguły ustanowiłaś? - spytała Slim Mumford.

- Przede wszystkim będą musieli zalecać się do mnie osobno. Przyznałam każdemu po dwa dni. Dwa ostatnie zostaną dla innych dżentelmenów - odparła Diana z uśmiechem. - Niedzielę poświęcę zaś, oczywiście, Panu - dodała świątobliwie.

Przyjaciele parsknęli śmiechem.

- Bardzo sprytnie - zauważyła Drucilla Stanton. - Choć podejrzewam, że niedzielę przeznaczysz raczej na odpoczynek - dodała ze śmiechem, a inni jej zawtórowali.

- Obyś szybko któregoś wybrała - wtrąciła Kitty ponieważ, droga kuzynko, póki tego nie zrobisz, żadna z nas nie ma szans się zaręczyć.

- To niesprawiedliwe! - wykrzyknęła Diana. - Nie chcę szkodzić żadnej z was. Mężczyźni potrafią być tak trudni! Powiedziałam babci, że gdybym żyła w innych czasach, zastanawiałabym się poważnie, czy nie pójść do klasztoru!

- I co babka na to? - spytała Wiły.

- Odparła, że gdybym żyła w innych czasach, już dawno rodzina wydałaby mnie za mąż, nie pytając o zdanie. Dzięki Bogu, teraz już się tak nie robi!

Pozostali przytaknęli zgodnie.

- Widział ktoś Cyn? - spytała Diana.

- Rozejrzyj się za Harrym Summersem - poradziła przyjaciółce Ceci. - Słusznie nadano mu przydomek Wickedness*11. Dziwi mnie, że niezupełnie królewski Stuart nie zabronił córce uganiać się za tym hultajem. Podobno - ściszyła głos na tyle, by przyjaciele musieli się pochylić - dziewczyna, która spędza z nim zbyt wiele czasu, traci reputację. Powinnaś porozmawiać z Cyn, Diano. Jesteś z nią najbliżej. To także moja kuzynka, choć dalsza, nie chciałabym więc, by straciła dobrą opinię. Jeśli Kpiarze zwietrzą, co się święci, nie dadzą jej spokoju.

- Cynara potrafi być uparta i trudna - odparła Diana - lecz nie jest głupia, Ceci. Uwierz mi, nic, co mogłabym powiedzieć, i tak nie wpłynie na zmianę jej zachowania.

- Czy ona chce za niego wyjść? - dopytywała się Kitty. - Ponoć podsuwano mu już niezliczone dziedziczki, on jednak przysiągł, że nigdy się nie ożeni. To jakiś mizogin.

- Mężczyznę, który chwali się, że spał z tyloma kobietami, trudno nazwać mizoginem - zauważyła Spryciara.

- Nie sądzicie chyba, że on... - powiedziała Ceci nerwowo, spoglądając na przyjaciół.

- Jak powiedziałam - zauważyła cicho Diana - Cynara nie jest głupia. Jeśli lord Summersfield zapragnie krowy, będzie mógł najwyżej zerknąć na śmietankę, wierzcie mi.

Reszta towarzystwa zachichotała.

- Nie sądzę, aby Cynarze spodobało się, że porównujesz ją do krowy - stwierdziła ze śmiechem Pretty Kitty.

- Och, Boże! - westchnęła Slim Stanton, prostując się na krześle i poprawiając dłonią fryzurę. - Nadciągają twoi wielbiciele, Siren.

- Cóż - stwierdziła chłodno Ceci - Diana może tańczyć tylko z jednym naraz, reszta będzie musiała zadowolić się nami.

Uśmiechnęła się promiennie do dżentelmenów, a za nią pozostałe dziewczęta.

ROZDZIAŁ 10

Na dworze Karola II niewiele spraw udawało się zachować w tajemnicy. Dlatego wieść o tym, iż piękna Diana Leslie umówiła się z braćmi Roxley, że będą adorować ją na zmianę, szybko przedostała się do publicznej wiadomości i stała pożywką dla grupki przyjaciół króla, Kpiarzy. Diana zdawała sobie sprawę, że dowiedzieli się tego od przyjaciółki Fancy, aktorki Nell Gwyn. Jeden z poprzednich kochanków Nell, Charles Sakeville, lord Buckhurst, był liczącym się członkiem grupy.

Z wyjątkiem księcia Buckingham, George'a Villiersa, Kpiarze byli grupką wywodzących się z arystokratycznych rodzin młodych ludzi urodzonych tuż przed bitwą pod Worcester albo tuż po niej. Nie pamiętali Anglii sprzed Cromwella, lecz ich rodziny pozostawały lojalne wobec Stuartów. Do czasu, gdy Karol II zasiadł na tronie, Kpiarze byli już niemal dorośli. Teraz, kilka lat po tym wydarzeniu, przybyli na dwór, gdzie połączyło ich upodobanie do skandalizujących wierszyków, alkoholu i kobiet. Król uważał ich za zabawnych, podobnie dwór. Nawet ci, których wykpiwali.

Żadna z królewskich kochanek, żadna licząca się dama czy dżentelmen nie byli bezpieczni i łatwo mogli stać się obiektem niewybrednych żartów. I tak Fancy została przez nich opisana jako „zabójczo wręcz piękna wdowa, w królewskim łożu lec zawsze gotowa”. Jednak Nell, którą uważali za przyjaciółkę, przekonała lorda Buckhursta, by zaprzestano ataków, wyjaśniając, że Fancy Devers to „miła dama” i w niczym nie przypomina tej megiery Castlemaine.

- Dziękujmy za to Bogu - powiedział George Villiers, książę Buckingham.

Jako rówieśnik króla wiekiem przewyższał towarzyszy, był jednak na tyle sprytny, że uznali go za jednego ze swoich. Przestając z Kpiarzami, utrzymywał też dobre stosunki z bardziej poważną grupą królewskich doradców.

Do Kpiarzy, zwanych czasami także Bandą Wesołków, należeli poza nim: John Wilmot, lord Rochester; Henry Jermyn; John Sheffield, lord Murgrave; Henry Killigrew; sir Charles Sedley oraz dwaj znani dramatopisarze: sir Charles Etherege i William Wycherley. Kiedy nie byli akurat zajęci wykpiwaniem na piśmie prominentnych członków dworu, zabawiali się, studiując poezję, dramat czy literaturę. Niektórych uważano za ekscentryków, a ci, którzy nie byli z Kpiarzami zaprzyjaźnieni, starali się schodzić im z drogi.

Zaloty braci Esmond i niespotykana reakcja Diany natychmiast przyciągnęły ich uwagę. Dowiedzieli się, że nazywała ich po prostu bliźniętami. Tak właśnie mówiono o braciach w grupce przyjaciółek Diany, ślicznych młodych dziewcząt. O względy delikatnej piękności zabiegali nie tylko książę i markiz Roxley, ale i wielu innych dżentelmenów. Planowali uwieść dziewczynę, zniszczyć jej reputację i zmusić, by poślubiła jednego z nich i oddała mu swój posag. Jako niepoprawne szelmy i rozpustnicy byliby do tego w pełni zdolni. Na szczęście z odsieczą przyszła dziewczynie Nell Gwyn.

- To nie jej wina, że jest tak miła - powiedziała.

- Z pewnością nie może być tak słodka, jak o niej mówią - stwierdził lord Mulgrave, unosząc sceptycznie brew.

- Jest znacznie milsza - zapewniła Nellie. - To jedna z tych dziewcząt, które są dokładnie takie, jakimi się wydają. Uprzejma i szczodra do bólu. Jeśli kogoś krytykujesz, zawsze znajdzie coś na jego obronę. Jeżeli ją uwiedziecie, król dopilnuje, byście srodze za to odpokutowali. To w końcu bratanica niezupełnie królewskiego Stuarta, wychowana w jego domu. Wiecie, jak król ceni drugiego Charlesa Stuarta. Kocha go jak brata.

- Ledwie znam jegomościa - powiedział Henry Jermyn. - Rzadko bywa na dworze.

- Owszem - przytaknął książę Buckingham - to prawda. Charlie nie lubi dworskiego życia. Woli przebywać w swoim domu w Queen's Malvern. Przyjechał na sezon do Londynu z jedną myślą: wydać za mąż córkę i jej kuzynki. Jest nie tylko kuzynem króla, ale i bliskim przyjacielem. Gdyby książę Henry przeżył - i gdyby pozwolono mu poślubić Jasmine Lindley, jak ją wtedy nazywano - to on zasiadałby dziś na angielskim tronie, nie zaś ten, który grzeje go swym siedzeniem. Charlie zawsze był rodzinie bardzo oddany. Walczył u boku króla z Cromwellem. Przebywał z nim na wygnaniu. Okrągłogłowi zamordowali mu pierwszą żonę. Ukrył wtedy dzieci u brata w Glenkirk i nie mógł się z nimi połączyć przez dziesięć lat. Król wie, ile dla niego poświęcił, i kocha go za to. I, co ważniejsze, Charlie rzadko, o ile w ogóle, o coś króla prosi. Jeżeli skrzywdzicie którąkolwiek z kobiet z tej rodziny, będzie po was. Nellie mówi prawdę. Lady Diana Leslie jest miła z natury. Jeśli spróbujecie odebrać jej niewinność, narazicie się nie tylko królowi. Ojciec dziewczyny, książę Glenkirk, przybędzie ze Szkocji niczym anioł zemsty. A wierzcie mi, drodzy przyjaciele, żaden z was nie chciałby się znaleźć po drugiej stronie szpady tego dżentelmena.

- Możemy chyba napisać kilka wersów na temat sytuacji, w jakiej znalazła się dziewczyna, prawda? - zapytał William Wycherley. - Jest zbyt smakowita, by tak zupełnie ją zignorować.

- Napiszcie o sytuacji, ale nie ważcie się podać w wątpliwość reputacji damy - poradził im książę.

- Cóż, Buckingham - zauważył Henry Jermyn - widzę, że bardzo się o nią troszczysz.

- Jej ojciec był kiedyś przyjacielem mego ojca - odparł książę spokojnie. - Nie znałem go, matka wspominała jednak często, że choć rywalizowali o względy tej samej niewiasty, pozostali przyjaciółmi. Tą niewiastą był zaś nie kto inny, jak lady Jasmine, matka niezupełnie królewskiego Stuarta.

- Co sądzicie o tym? - zapytał z uśmiechem sir Charles Etherege:

Niczym syrena z morza powstała, Słodka, powabna, choć niezbyt śmiała Posiada, znana na dworze pani, Adoratorów wielu oddanych. Jakież są powody, Że Szkotka tak młoda Sercami ich wprawnie włada?

Jego kompani parsknęli śmiechem, uznając, że to dobry początek, a książę Buckingham skiną z aprobatą głową. Wierszyk był zabawny, lecz nie zjadliwie złośliwy. Kpiarze zamierzali skupić sit, na sytuacji, nie zaś na damie, która była w nią zaangażowana.

Rymowanka sir Charlesa szybko obiegła dwór po niej zaś pojawiła się następna:

Pewni bliźnięta żyją dziś po to, By słodkiej Siren przyciągnąć oko. Kogo wybierze śliczna panienka? Markiz czy książę: który z nich przegra?

Nawet Jasmine uznała wierszyki za zabawne.

- Zwykle nie są dla swoich ofiar tak łaskawi - powiedziała do Diany. - Sądzę, że powinnaś podziękować pannie Gwyn. Nie obeszli się tak łagodnie z Fancy, jak doskonale o tym wiesz.

- Podejrzewam, że Diana winna podziękować też księciu Buckingham - wtrąciła Cynara odrobinę zazdrosna.

- Jakie to z twojej strony mądre, że się tego domyśliłaś, Cynaro - odparła babka dziewczyny. - Masz prawdopodobnie rację. Ojciec Buckinghama był bliskim przyjacielem Jemmiego, i moim także.

- Dlaczego są Dianą aż tak zafascynowani - spytała Cynara.

- Ponieważ ich intryguje - odparła Jasmine.

- Nawet ty ją uwielbiasz. Czasami, choć rzadko na świecie pojawia się ktoś tak dobry i miły, że wprost nie sposób mu się oprzeć. Taka właśnie jest Diana. Lecz twoja kuzynka nie pławi się w blasku samozadowolenia. Jest, jak ty, inteligentna. Sposób, w jaki rozwiązała problem braci Esmond, zasługuje na podziw, poza tym jest niezwykły. Dlatego przyciąga powszechną uwagę.

- Dziewczęta mają nadzieję, że szybko wybierze sobie narzeczonego. Póki tego nie zrobi, żadna z nich nie ma szans, poza, oczywiście, Ceci. Jamie chyba się w niej zakochuje, a ona w nim. Jakie to dla nich proste - zakończyła, wzdychając.

Jasmine się nie odezwała, wiedziała bowiem, że Cynara nie przyjmie rady od nikogo. Jej wnuczka z rodu Stuartów postawi w końcu na swoim i wyjdzie za Harry'ego Summersa. Czyż nie byłam w młodości taka sama? - pomyślała z nostalgią starsza dama. Teraz należało skupić się na Dianie i jej adoratorach.

*

Darius Esmond, markiz Roxley, zaczął odwiedzać Greenwood House w poniedziałki i czwartki. Jego brat, książę, przychodził w piątki i soboty. To, co wydawało się idealnym rozwiązaniem, spowodowało jednak kłopoty, gdyż we wtorki i środy Diana nie mogła opędzić się od pozostałych adoratorów.

- Mam ich już dość - powiedziała po miesiącu niemal z płaczem.

- Czy któryś z zalotników, poza braćmi Esmond, cię interesuje? - spytała Jasmine.

- Wszyscy są bardzo mili - odparła Diana, pociągając nosem - ale nie, babciu, nie wyjdę za żadnego z nich. Mick, oczywiście, o tym wie, i zostaliśmy przyjaciółmi, lecz pozostali nadal się łudzą.

- Zatem im powiedz.

- Miałabym im powiedzieć? - spytała Diana, wielce zaskoczona. - Zranić ich uczucia? Jak mogłabym to zrobić?

- Zaproś ich tu wszystkich, a kiedy się pojawią, powiedz: „Drodzy panowie, wasza przyjaźń wiek dla mnie znaczy, nie mogę jednak pokochać żadne go z was, gdyż zakochałam się w bliźniętach i muszę dopiero odkryć, w którym z nich naprawdę”. Potem przypomnij im, że mają obowiązek znaleźć sobie żony, na dworze przebywa zaś wiele odpowiednich panien. Tak należy to przeprowadzić.

- Poczują się urażeni.

- Na pewno, zwłaszcza jeśli przetrzymasz ich przy sobie przez cały niemal sezon, a potem zdecydujesz się na któregoś z braci. Pozwól im odejść już teraz, dziecko - doradzała wnuczce Jasmine. - Zastanów się jednak najpierw, czy poza markizem i księciem żaden z adoratorów nie wchodzi w grę?

Diana potrząsnęła głową.

- Nie - odparła. - Ned to miły chłopiec, podobnie Gage i Rupert, nie są jednak, podobnie jak Mick, nam równi. Bran, który jest lordem, byłby odpowiedni, ale to taki zimny człowiek. Nie mogłabym go pokochać, ani być z nim szczęśliwa, babciu.

- Czyżbym dostrzegała wpływ Cynary? Nie powinnaś oceniać adoratorów po ich pozycji. Wszyscy otaczający cię dżentelmeni są odpowiednimi kandydatami i twoi rodzice z radością zaakceptowaliby w roli zięcia każdego z nich, bylebyś była z nim szczęśliwa. Jesteś bogata, drogie dziecko. Żaden z adoratorów nie dorównuje ci pod tym względem, nawet bracia Roxley.

Diana potrząsnęła po raz drugi głową.

- Nie o to chodzi - powiedziała. - Och, babciu, nie wiem, co robić! Tak bardzo lubię ich obu! Jak mam wybrać jednego? Nie wiem, czy potrafię.

- Z czasem serce podpowie ci, którego z braci wolisz - odparła Jasmine. - Wtedy dokonasz wyboru.

*

Na początku marca Diana, idąc za radą Jasmine, wezwała do siebie adoratorów i odprawiła ich tak uprzejmie i delikatnie, jak tylko była w stanie.

- Jesteście wszyscy bardzo kochani - zapewniła - nie mam jednak zwyczaju droczyć się i flirtować, jeśli nie czuję w sercu miłości. Myślę o was jak o braciach, lecz nie potrafię sobie wyobrazić żadnego z was w roli męża. Nie będę was zatrzymywała, byście brzęczeli nade mną jak stado pszczół nad kwiatem, zwłaszcza że w ogrodzie aż roi się od pięknych i chętnych kwiatków, które na was czekają. Babka przypomniała mi, że każdy z was ma obowiązek ożenić się i spłodzić dziedziców. Ja będę musiała wybrać pomiędzy Damienem i Dariusem, gdyż ku temu skłania mnie moje serce. Czy zgodzicie się pozostać moimi przyjaciółmi? Proszę.

Czuli rozczarowanie, choć od dawna wiedzieli, co się święci. Lady Diana Leslie była z nimi bardziej szczera, niż byłaby jakakolwiek dziewczyna, dlatego nie mogli odmówić jej uroczej prośbie. Ucałowali po kolei jej dłoń, przysięgając, że nadal będą uważali ją za przyjaciółkę, a potem wyszli. Jako ostatni podszedł do Diany sir Michael Scanlon.

- Dobra robota, dziewczyno - powiedział.

- Zaczynali mnie już nużyć, a babcia powiedziała, że to jedyny sposób, by się ich pozbyć - odparła Diana, wygładzając dłonią fałdy spódnicy.

- Zdecydowałaś już, który z braci bardziej ci się podoba? Potrząsnęła głową.

- Nie. Są tak do siebie podobni, nawet kiedy przebywa się tylko z jednym z nich, że trudno mi się zdecydować.

- Kochasz ich zatem, dziewczyno? - zapytał.

- Uwielbiam ich! - zawołała.

- Całują też tak samo? Diana oblała się rumieńcem.

- Nie wiem. Jeszcze się nie całowaliśmy.

- Co takiego? - Mick wydawał się wręcz zgorszony. - Co jest, u licha, nie tak z tymi chłopakami?

- Chyba każdy z nich boi się, że mnie urazi i straci moje względy - przyznała Diana, rumieniąc się.

Uniósł ku sobie jej drobną twarzyczkę i powiedział niezwykle poważnie:

- Zatem, droga, słodka Siren, musisz ich zachęcić. Co za para głupców!

Teraz to Diana się roześmiała.

- Nie bądź dla nich taki surowy, Mick. Zaloty to poważna sprawa. A co się tyczy ciebie - dodała, przewiercając go spojrzeniem - nie interesujesz się przypadkiem moją przyjaciółką, panną Stanton? Teraz, gdy odprawiłam adoratorów, przeniosą zapewne swoją uwagę na inne dziewczęta. Drucilla jest bardzo ładna i posiada niewielki, lecz wart zainteresowania posag.

- Rzeczywiście, jestem nią zainteresowany - przyznał Mick. - Pociągają mnie jej błękitne jak niebo oczy i zdrowy rozsądek. Jak myślisz, przyjęłaby oświadczyny?

- Byłaby głupia, odmawiając. Jest co prawda młodszą córką lorda, lecz ty posiadasz dom odpowiedni dla damy. Bo jest odpowiedni, prawda?

Przytaknął, mówiła więc dalej:

- Słyszałam od Jamiego, że nie masz długów i nie przegrywasz w karty więcej, niż jesteś w stanie zapłacić. Drucilla nie ma zbyt dużego posagu, jest bowiem młodszą córką, jedną z piątki. Uważam jednak, że będziesz dla jej ojca mile widzianym zalotnikiem, o ile zdołasz pozyskać wpierw przychylność panny.

- Ale czy ona zechce wyjechać ze mną do Irlandii? - zastanawiał się, zaniepokojony. - Raczej nie będę mógł sobie pozwolić, by wrócić po raz drugi na dwór. Nie przyjeżdżałem tu wcześniej, ponie­waż nie było mnie na to stać. Latem muszę wrócić na dobre do domu.

- A gdzie dokładnie jest ten dom? - spytała.

- W pobliżu Dublina.

- Słyszałam, że towarzystwo w Dublinie niewiele ustępuje londyńskiemu.

- Tak, to prawda, i stać mnie na to, by tam bywać.

- Więc poproś damę o rękę, Mick. Czy może spotkać cię coś gorszego niż odmowa? To nie takie straszne usłyszeć „nie” - powiedziała Diana z uśmiechem. - Tylko czy będziesz w stanie ją pokochać? Uważam, że mężczyzna powinien kochać żonę, choć wiem, że takie poglądy uważane są dziecinne i niemądre.

- Ja już ją kocham - odparł cicho Mick. - Dlatego tak się boję, że odmówi.

- Och, Mick! - westchnęła Diana. - Nie trać więc ani chwili, martwiąc się na zapas. Skoro oddałeś dziewczynie serce, musisz ją adorować i zdobyć. Jestem pewna, że ci się uda!

- Jesteś najmilszą dziewczyną na świecie! - powiedział, całując ją w różany policzek. - Muszę iść - dodał, kłaniając się dwornie - inaczej pozostali będą zazdrośni o to, że poświęciłaś mi więcej czasu. Spędzą przynajmniej dzień i noc pogrążeni w głębokiej żałobie.

- Do licha, Mick, mam nadzieje, że nie - powiedziała ze śmiechem.

- Och, na pewno. Do wieczora cały dwór będzie plotkował już o tym, że odprawiłaś resztę adoratorów, by skupić się na markizie i księciu. Muszę iść kochana dziewczyno. Żegnaj i życz mi powodzenia.

- Życzę ci z całego serca, Mick! - zapewniła. Gdy wyszedł, usiadła wygodnie przy kominku by zastanowić się nad tym, co jej powiedział. Musi wspomnieć Drucilli Stanton, że Mick jest nią zainteresowany. To byłby doskonały związek dla każdego z nich. Wily martwiła się, że ma zbyt mały posag, by któryś z młodzieńców zechciał wziąć ją pod uwagę jako kandydatkę na żonę. Poza tym jej babka ze strony matki była Irlandką, a dublińskie towarzystwo uważano powszechnie za nader wesołe. Mick był przystojny, choć najstarszy z grupki zalotników. Miał jednak dobry charakter i wszyscy go lubili. Tak, doskonale byłoby ich pożenić. Musi porozmawiać z Wily, kiedy spotkają się wieczorem na dworze.

Potem zaczęła rozmyślać o tym, co Mick powiedział na temat księcia i markiza. Podkpiwała sobie z nich, że wszystko robią razem, lecz najwidoczniej tak właśnie było. Żaden nie poważył się na nic więcej, jak tylko, aby z nią tańczyć, trzymać za rękę i rozmawiać. Różnice, jakie między nimi dostrzegła, były nieistotne i wręcz niewarte wzmianki. Książę wydawał się bardziej rozsądny, a markiz błyskotliwy. Lecz żaden z nich jej nie pocałował! Nie próbowali też się przytulać. Czyżby Mick miał rację? Powinna spróbować ich ośmielić?

- Jesteś sama? - spytała Jasmine, wchodząc, do salonu. - Stadko adoratorów się rozpierzchło? Sir Michael został chyba nieco dłużej.

- Jesteśmy przyjaciółmi, babciu. Rozmawialiśmy. Odprawiłam pozostałych i teraz muszę skupić się na tym, by zdecydować, które oczy bardziej mi się podobają: jasno - czy ciemnoniebieskie. Mam jednak problem i musisz pomóc mi go rozwiązać zakończyła ze śmiechem.

- Wiesz, że możesz na mnie liczyć. O co chodzi?

- Żaden z bliźniaków mnie nie pocałował. Nawet nie próbowali! Mick twierdzi, że muszę ich ośmielić, gdyż boją się mnie urazić. Co powinnam zrobić?

- Dokładnie to, co ci powiedział - odparła Jasmine, rozbawiona. - Co za para głupców z tych braci, drogie dziecko! W czasach mojej młodości dżentelmeni nie byli tak delikatni i dbający o to, by nas nie urazić. Użyliby wszelkich sposobów, byle zdobyć dziewczynę, a gdyby musieli rozbudzić w tym celu jej namiętność, właśnie tak by postąpili!

Diana westchnęła.

- Zatem będę musiała zachęcić ich, aby zrobili to na co zapewne mają ochotę. Najwidoczniej to jedyny sposób, bym mogła podjąć wreszcie decyzję, babciu. Tylko że nikt mnie dotąd nie całował.

- Widziałaś, jak to się robi, prawda?

- O, tak.

- Jesteś pewna? Jeśli Diana miała zachęcić adoratorów, aby pofolgowali nieco pożądaniu, dobrze byłoby, aby wiedziała, co robi.

- Widziałam Fancy i króla - odparła niewinnie Diana - To, co robili, wydało mi się podniecające, a zarówno kuzynka, jaki i Jego Wysokość wykazywali wielki entuzjazm.

- Może byłoby rozsądniej - zasugerowała Jasmine - gdybyś okazała z początku pewną powściągliwość. Jeśli pocałunek sprawi ci przyjemność, szybko się ośmielisz, a jeśli tak się nie stanie, będziesz wiedziała, że mężczyzna nie jest dla ciebie.

Diana skinęła głową.

- Nie pójdę dziś wieczorem na dwór, babciu - powiedziała. - Książę jutro mnie odwiedzi, a ponieważ jest starszy, zacznę od niego. Jeśli pokażę się dziś na dworze, wszyscy będą o mnie plotkować. Lord Charlton, baron Mayhew, lord Dunstan i lord Dunley będą odgrywali niepocieszonych. Tak twierdzi Mick, ja zaś podejrzewam, że jutro wieczorem będą już polowali niczym uliczne koty. A skoro stali się osiągalni, mamy i córki zaczną zastawiać na nich sidła. Mick zainteresował się Wily Stanton. Co o tym sądzisz?

- Jeśli panna Stanton okaże się dość mądra, by przyjąć oświadczyny, będzie to z korzyścią dla obojga. A wracając do ciebie, drogie dziecko: uważam, że postępujesz mądrze, zostając dziś w domu. Gdyby Cynara była równie rozsądna!

- Nie martw się o Cynarę, babciu. Wie, czego chce, i w końcu to dostanie.

- Miałam kiedyś do czynienia z hultajami w rodzaju lorda Summersfield, Diano, i nie podoba mi się to, co o nim mówią - odparła Jasmine. - Ma ponoć zimne serce. Może zbyt zimne, by mogło znowu zapłonąć.

- Cynara i tak pójdzie swoją drogą. Jeśli oznacza to, że zanim znajdzie prawdziwą miłość, będzie musiała wyleczyć złamane serce, widocznie tak jest jej przeznaczone. Mam jednak nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.

Spędziła spokojne popołudnie, rozkoszując się samotnością. Od tygodni nie miała dla siebie tyle czasu. Teraz wiedziała już, że tęskni za życiem na prowincji bardziej, niż skłonna byłaby przyznać.

Poszła na spacer brzegiem rzeki, wypatrując pierwszych oznak wiosny. W ogrodach Greenwood zakwitły już fioletowe i złote krokusy. Żonkile wznosiły ku niebu łodyżki, zakończone smukłymi pączkami. Minęła ogrodników, zajętych kopaniem i odwracaniem żyznej ziemi. Róże zostały już przycięte, a kiedy przyjrzała się im dokładniej, dostrzegła nikłe obrzmienia w miejscach, gdzie wkrótce pojawią się młode pędy. Wierzby nad rzeką zaczynały wypuszczać żółtozielone listki. Był piękny marcowy dzień i na czystym, błękitnym niebie jaskrawo świeciło słońce. Powierzchnia rzeki, gładka niczym szklana tafla, zdawała się czekać, aby poruszył ją prąd przypływu. Usiadła na marmurowej ławce i przyglądała się, jak szybujące wysoko mewy opa­dają gwałtownie ku wodzie, szukając jedzenia.

Siedziała tak przez dłuższą chwilę, niezdolna oderwać się od tego widoku, aż nagle zrobiło jej się zimno. Wstała, wróciła do domu i poprosiła pokojówkę, Molly, aby przygotowała kąpiel. Gorąca woda wypędzi z kości chłód, pomyślała. Czekając, zeszła do kuchni, gdzie powitała ją kucharka, kobieta o policzkach rumianych niczym jabłuszka, sprawiająca wrażenie, jakby zawsze obsypana była mąką. Usadowiła dziewczynę przy długim drewnianym stole, przy którym służba jadała posiłki, i postawiła przed nią kubek gorącej herbaty i talerz ze świeżo upieczonym chlebem, posmarowanym obficie masłem i dżemem. Diana zjadła, podziękowała i wróciła na górę, gdzie lokaje kończyli napełniać ustawioną przed kominkiem wannę.

Molly pomogła jej się rozebrać.

- Zamierzam trochę się pomoczyć - powiedziała do służącej. - Jutro zapowiada się szczególny dzień, Moll. Zamierzam pocałować księcia, gdyż mam już dość czekania, aż zrobi to któryś z nich. Albo mnie kochają, albo nie.

- Czy babka panienki wie o tym planie? - spytała Molly.

- Och, tak - odparła Diana, wchodząc do wanny i zanurzając się z pełnym zadowolenia westchnieniem w ciepłej wodzie. - I w pełni go aprobuje.

- Cóż, bądź ostrożna, milady. Całe to całowanie, i wszystko, co się z nim łączy, może wpędzić dziewczynę w tarapaty - ostrzegła swą młodą panią. - Nie jesteś panią Fancy ani tym wyniosłym dziewuszyskiem, lady Cynarą. Jesteś dobrą dziewczyną i wiem, że chciałabyś, aby rodzina była z ciebie dumna. Książę byłby bardzo zadowolony, gdyby, zjechawszy na lato ze Szkocji, dowiedział się, że znalazłaś dobrego męża.

- Wiem - odparła Diana - nie jestem jednak wcale pewna, czy zdołam dokonać wyboru, nawet jeśli całowanie mi się spodoba. Zbyt dobrze bawię się na dworze, Molly.

- Wkrótce skończysz szesnaście lat i, za pozwoleniem, muszę ci przypomnieć, że róża szybko przekwita, kiedy dziewczyna kończy szesnaście lat. Pora wyjść za mąż, panienko.

Diana miała chęć parsknąć śmiechem, powstrzymała się jednak, by nie urazić pokojówki. Molly kochała ją i pragnęła tylko jej szczęścia. Zanurzyła się więc na powrót w perfumowanej wodzie i poprosiła:

- Zostaw mnie teraz samą, Molly. Zawołam cię, gdy będę gotowa.

Molly dygnęła, a potem zebrała bieliznę pani oraz resztę ubrania i wyszła.

Szesnaście lat. Zapomniała, że wkrótce obchodzić będzie urodziny. Czy Molly miała rację i po szesnastej wiośnie uroda dziewcząt zaczyna szybko mijać? Król zdecydowanie wolał kochanki młodsze od lady Castlemaine, która była już dobrze po dwudziestce. Lecz ja nie jestem jeszcze gotowa wyjść za mąż - pomyślała. Wolałabym zostać starą panną, niż być nieszczęśliwą w małżeństwie. Z drugiej strony, kocham Dariusa i Damiena. Każdy z nich byłby doskonałym kandydatem na męża. Muszę pokochać jednak któregoś bardziej, inaczej nie będę szczęśliwa. Gdybym wybrała na ślepo, i przekonała się potem, że popełniłam błąd... Była to straszna myśl i Diana aż się wzdrygnęła. Może powinna odesłać braci i zacząć od nowa. Poznała już jednak wszystkich odpowiednich dżentelmenów i tylko bracia Roxley zdołali poruszyć jej serce. A może w Queen's Malvern znalazłby się odpowiedni kandydat? Jakiś kuzyn, który potrafiłby uczynić ją szczęśliwą i uwolnić od konieczności dokonania wyboru? Nie, nie było nikogo takiego.

Jak dziewczyna może kochać jednocześnie dwóch mężczyzn? - zapytywała samą siebie. Wyglądali tak samo i tak samo się zachowywali. Nie sposób było oddzielić ich od siebie. A może jednak? Coś przecież na pewno ich różni. Cecha, rys charakteru, który spodobałby jej się bardziej i pomógł dokonać wyboru. Tylko jak to coś znaleźć? Całowanie było dobre na początek, wyczekiwała go też niecierpliwie, gdyż żaden z adoratorów nie ośmielił się jej dotąd pocałować. Wiedziała, jak to się robi, gdyż spędzały z Cynarą i Fancy całe godziny, rozmawiając o całowaniu, mężczyznach i o tym, jak całują. Nie doświadczyła jednak tego, co jej kuzynki z pewnością miały już za sobą. Fancy, ponieważ była już kiedyś mężatką, Cynara, bo była śmiała.

Nie mam tak awanturniczej natury, pomyślała, lecz mogę się zmienić, jeśli tylko zechcę. Woda prawie już wystygła, wzięła więc myjkę i dokończyła ablucji, po czym wyszła z wanny i sięgnęła po ogrzany przed kominkiem ręcznik. Wytarła się i, owinięta ręcznikiem, przeszła do sypialni, gdzie Molly wyłożyła dla niej czystą koszulę. Włożyła koszulę, zawiązała różowe troczki przy szyi i wsunęła się do łóżka, aby utrzymać ciepło.

Molly przyniosła kolację, składającą się z gęstej warzywnej zupy, kilku plastrów różowej szynki, chleba, masła i sporego kawałka ostrego sera cheddar. Gdy Diana skończyła jeść, popijając posiłek kubkiem październikowego piwa z kończących się zapasów, Molly postawiła przed nią talerz z ogromnym pieczonym jabłkiem, posypanym cukrem i cynamonem i polanym obficie gęstą śmietanką.

- Proszę to zjeść - powiedziała, wiedząc, że zachęta nie jest właściwie potrzebna, gdyż Diana uwielbiała pieczone jabłka. - A oto szklaneczka pysznego słodkiego wina, które tak lubi wypijać co wieczór twoja babka.

Postawiła na tacy niewielki kryształowy kielich.

- Rozpieszczasz mnie - zauważyła Diana z uśmiechem.

- Dziewczyna, która zamierza bawić się w całowanie, musi mieć dużo siły - odparła Molly, uśmiechając się szelmowsko.

- Zatem rzeczywiście muszę to zjeść - zgodziła się z nią Diana, opróżniając kielich. - Mogłabym polubić to wino, Molly. Jest wyborne!

- Statki twojej babki przywożą je z Portugalii - wyjaśniła Molly - skąd pochodzi nasza dobra królowa.

Zabrała tacę i podała Dianie srebrną miednicę, by mogła obmyć twarz i dłonie, a także specjalną szczoteczkę z włosia dzika, oprawioną w srebro, którą damy w rodzinie starej księżnej posługiwały się przy myciu zębów, używając do tego celu także zmielonego drobno pumeksu, wymieszanego z miętowym olejkiem. Choć Molly nie przepadała za cudzoziemskimi zwyczajami, ten uznała za godny rozpowszechnienia, jej pani miała bowiem zawsze świeży oddech, nie tak, jak wiele innych dam.

Gdy Molly wyniosła przybory toaletowe, Diana otuliła się kołdrą i szybko zasnęła. Molly dołożyła do ognia i cichutko wyszła. Wkrótce o szyby zaczął uderzać wiosenny deszcz, Diana już tego jednak nie usłyszała. Rozgrzana i nakarmiona, spała snem niewiniątka. Kiedy się obudziła, był znów piękny marcowy poranek. Spostrzegłszy przedostające się przez zasłony słoneczne promienie, domyśliła się, iż książę zabierze ją do parku St. James. Lód na królewskim kanale stopniał przed dwoma tygodniami i sezon łyżwiarski definitywnie się zakończył. Niektórzy z młodych dworzan zaczęli grać już w tenisa, Diana uznała jednak ten sport za nazbyt męczący.

Molly przyniosła tacę ze śniadaniem i zapytała:

- Co dzisiaj włożymy, milady? Jeśli masz być całowana, musi to być coś specjalnego.

Postawiła tacę na kolanach pani.

- Będziemy jeździć konno - odparła Diana. - Powiedział, że następnym razem, jeśli pogoda będzie odpowiednia, zabierze mnie na przejażdżkę po parku.

- Proszę włożyć amazonkę z karmazynowego aksamitu, milady - zaproponowała Molly. - Lecz najpierw śniadanie. Kucharka ugotowała jajka, tak jak lubisz, pani, i dołożyła kilka jagnięcych sznycelków.

Diana jadła do syta. Miała, jak zauważyła jej babcia, zdrowy apetyt, mimo to nie przybierała na wadze. Doprowadzało to do szału Cynarę, która musiała zważać na każdy kęs. Kiedy taca została opróżniona, a herbata wypita, Diana wstała, skorzystała z nocnika, a potem umyła twarz, ręce, a także zęby. Skoro miała być całowana, należało zadbać o oddech. Wzięła do rąk szczotkę i jęła przesuwać nią po włosach. Kiedy skończyła, Molly pomogła jej się i ubrać.

- Wyczyściłam je do połysku - powiedziała, podając Dianie wysokie niemal do kolan buty z czarnej skóry, z wywijaną cholewką.

Diana wstała i spódnice opadły, układając się wdzięcznie wokół jej nóg.

- Jeszcze tylko woalka - powiedziała.

- Jedwabna czy koronkowa? - spytała Molly.

- Raczej jedwabna. Mam jedną, która pasuje do tego stroju. Tak, właśnie o tę mi chodziło - powiedziała, upinając woalkę.

- Jeśli nie zacznie sam cię całować, będę zaskoczona - powiedziała Molly, podając pani czerwone rękawiczki z koźlęcej skórki, wyszywane perełkami.

- Poślij do stajni, niech osiodłają czarną klacz. Czy babcia już wstała?

- Tak, i chce zobaczyć się z tobą, nim wyjdziesz - odparła Molly. Wyszły razem z pokoju: Molly, by wysłać kogoś do stajen, a Diana śpiesząc do apartamentów babki.

- Wyglądasz po prostu prześlicznie! - powitała wnuczkę Jasmine. - Zawsze było mi dobrze w czerwonym, a i ty, ze swoją czystą cerą, wyglądasz w tym kolorze znakomicie.

- Molly powiedziała, że jeśli książę nie pocałuje mnie sam z siebie, będzie bardzo zawiedziona - odparła Diana z uśmiechem, siadając na łóżku babki.

- Młodzieńcy z twego pokolenia potrzebują odrobiny zachęty - odparła Jasmine. - Nie są tak śmiali, jak w czasach mojej młodości. Lecz kiedy da im się sygnał, z pewnością okażą się równie namiętni. Męska natura pozostaje niezmienna, drogie dziecko - zauważyła z wiele mówiącym uśmiechem.

- Jak mogę kochać jednocześnie dwóch mężczyzn, babciu? - spytała Diana gwałtownie. - I czy naprawdę pragnę poślubić któregoś z nich? Wiem tylko, że nie chcę żadnego z pozostałych.

- Kochasz obu, bo trudno ci oddzielić ich od siebie - odparła Jasmine. - Czas pokaże, który z braci bliższy jest twemu sercu. Nie wolno ci jednak wziąć męża dlatego, że tego się po tobie oczekuje, kochanie. Musisz wyjść za mąż z miłości. Ja zawsze tak robiłam.

- Nie za pierwszym razem - powiedziała Diana. - Pamiętam, jak mówiłaś, że to ojciec zaaranżował twoje małżeństwo z księciem Dżamalem, babciu. Nie spotkałaś księcia do dnia, kiedy się pobraliście.

- To prawda - odparła Jasmine - i miałam szczęście, że pokochałam Dżamala. Dlatego następnym razem upewniłam się, że kocham mężczyznę, za którego wychodzę.

- Miałaś trzech mężów i księcia z rodu Stuartów za kochanka. Którego kochałaś najbardziej? - spytała Diana, mając nadzieję, że odpowiedź babki pomoże jej rozwiązać własny dylemat.

- Kochałam każdego z nich na swój sposób, na innym etapie mojego życia, Diano. Nie miałam takich jak ty problemów.

- Lecz znałaś mojego dziadka i dziadka Fancy w tym samym czasie, prawda? Krążą plotki, że miałaś romans z lordem Leslie, nim poślubiłaś markiza Westleigh - zauważyła Diana.

- Spędziliśmy razem noc po balu w wigilię święta Trzech Króli. Przyłapała nas moja przyrodnia siostra, która wbiła sobie do głowy, że kocha lorda. Pamiętam, jak ojczym, lord BrocCairn, zażądał, byśmy się pobrali. Odmówiłam. Nie zamierzałam zmuszać żadnego mężczyzny, by się ze mną ożenił.

- Ale dlaczego? - dopytywała się Diana.

- Jemmie i ja czuliśmy się samotni. Oboje owdowieliśmy. Nie mieliśmy dzieci. O wiele lepiej znałam wówczas markiza Westleigh. Babka się zorientowała, że markiz pragnie mnie poślubić i wszystko zaaranżowała. Szybko zapomniałam o Jemmiem Leslie, gdyż uwielbiałam Rowana Lindleya do dnia, kiedy zginął. Co zaś dotyczy ojca wuja Charliego - książę Henry był czarującym młodzieńcem i chętnie pozwoliłam mu się uwieść. Kochałam go, ale nie mogłam mu o tym powiedzieć.

- Dlaczego, babciu?

- Ponieważ nie było szansy, byśmy mogli kiedykolwiek się pobrać. Sądziłam, że jeśli Henry dowie się, iż jest kochany, rodzinie trudno będzie go nakłonić, by wziął sobie odpowiednią żonę, kimkol­wiek by była. Lecz Henry umarł, zanim cokolwiek w tej kwestii postanowiono. Dobrze, że zdążył zobaczyć przed śmiercią syna - powiedziała i na chwilę zamilkła, pogrążona we wspomnieniach.

- Czy to z powodu wuja Charliego poprzedni król się uparł, byś poślubiła mego dziadka?

Jasmine się roześmiała.

- Rzeczywiście, zmusiłam jednak przedtem Jemmiego, by nieźle się mnie naszukał. Podejrzewam, że gdyby nie babka, madame Skye, nigdy by mnie nie znalazł. Z drugiej strony, nie pozwoliłaby, by przywiózł mnie z powrotem do Anglii, gdyby nie była pewna, że szaleńczo się w sobie zakochaliśmy. A potem król omal znowu wszystkiego nie zepsuł, ale to już zupełnie inna historia, którą przecież znasz.

- Uwielbiam twoje opowieści! - wykrzyknęła z entuzjazmem Diana. - Miałaś fascynujące życie, babciu.

- Nie tak fascynujące, jak moja babka - odparła Jasmine ze śmiechem. - A nie znam nawet połowy jej przygód, gdyż częścią tego, co ją spotkało, nie podzieliłaby się nawet ze mną.

Zapukano delikatnie do drzwi i do sypialni zajrzała Orane.

- Przyjechał książę - powiedziała. Diana wstała z łóżka. Na wieść o przybyciu adoratora jej policzki poróżowiały. A potem nagle zbladła.

- A jeśli jego pocałunki nie sprawią mi przyjemności? - spytała.

- Będziesz wiedziała, że to mężczyzna nie dla ciebie, drogie dziecko, i twój dylemat sam się rozwiąże.

- A jeśli z markizem będzie tak samo?

- Wtedy zaczniesz od nowa. Wątpię jednak, by okazało się to konieczne. Na pewno polubisz całowanie. Będziesz musiała jedynie zdecydować, czyje bardziej. A teraz biegnij, książę czeka.

- Nie jestem nawet pewna, jaki kolor oczu bardziej mi się podoba: jasno - czy ciemnoniebieski - pożaliła się Diana płaczliwie. A potem westchnęła. - Nie mogę uwierzyć, że taki ze mnie głuptas, do tego niezdecydowany. Muszę wziąć się w garść i dokonać mądrego wyboru.

- Oczywiście, kochanie - zgodziła się z wnuczką Jasmine, odprawiając ją gestem ręki.

Boże, pomyślała, gdy za dziewczyną zamknęły się drzwi. Tyle zamieszania, i to z jakiego powodu! Jej wnuczki zdawały się bardziej troszczyć o pozycję przyszłego męża niż o to, by się zakochać. Cóż, takie czasy. Jak dobrze, że dorastałam w innych. Chciałabym zobaczyć, jak Fancy, Diana i Cynara poddają się po prostu namiętności. Tak właśnie było ze mną. I to nie raz, lecz kilka razy. Roześmiała się, a potem pomyślała: ciekawe, czy drogie dziewczęta wiedzą, jak to jest się zakochać? Oczywiście, że nie. Nie miały szans się dowiedzieć. Może poza Fancy, najmłodszym dzieckiem jej ulubionej córki, Fortune. Fancy się zakochała, lecz nie w tym mężczyźnie, co trzeba. Może i tak było to lepsze, niż nie zakochać się w ogóle.

Wstała i podeszła boso do okna. Diana wsiadała właśnie do powozu księcia. Z tyłu przywiązano czarną klacz dziewczyny. Park St. James znajdował się w sporej odległości od Greenwood, nie pojechali więc od razu wierzchem. Jasmine przyjrzała się księciu dokładniej. Przystojny młody człowiek, uznała. Ciekawe, czemu do tej pory się nie ożenił. Nie wiedziała o nim zbyt wiele, da się to jednak zmienić. Sir Michael Scanlon z pewnością okaże się w tej kwestii wielce pomocny. Nie życzyła sobie, aby w rodzinie zdarzyła się kolejna tragedia. A już na pewno nie taka, której mogła zapobiec.

- Orane! - zawołała. - Przyjdź tutaj i pomóż mi się ubrać!

ROZDZIAŁ 11

Damien Esmond, książę Roxley, wsiadł do powozu i zajął miejsce naprzeciw lady Diany Leslie. Uśmiechnął się do dziewczyny, mówiąc:

- Wyglądasz dzisiaj szczególnie pięknie, słodka Siren. Dobrze ci w czerwieni.

- Babcia mówi to samo - odparła. - Możesz mnie pocałować, Damn.

- Co takiego? - Z pewnością musiał się przesłyszeć.

- Możesz mnie pocałować - powtórzyła, pochylając się i wydymając usta.

Pocałował ją w różany policzek.

- Więc jesteś moim kuzynem? - spytała, otwierając szmaragdowe oczy. Wydawała się urażona i wręcz oburzona. - Mam nadzieję, że twój brat lepiej się spisze, panie książę.

Do licha, mówiła poważnie! Książę nie tracił czasu na wyjaśnienia. Chwycił dziewczynę, posadził sobie na kolanach i pocałował.

- Teraz lepiej, madame? - spytał, spoglądając na zaskoczoną twarzyczkę.

- O, tak! - tylko tyle zdołała powiedzieć, nim znów zaczął ją całować, tym razem delikatniej, z większą czułością.

Westchnęła z głębokim zadowoleniem. Tak zatem wygląda całowanie, pomyślała oszołomiona i znów cicho westchnęła.

Nikt jej dotąd nie całował, uświadomił sobie książę. Nie droczyła się z nim, lecz chciała się przekonać, jak to jest być całowaną, i wybrała w tym celu właśnie jego. Teraz był już pewny, że nie chce dzielić się nią z nikim, nawet z bratem. Uniósł pokrytą kasztanowymi lokami głowę i powiedział z pasją:

- Wyjdź za mnie, Diano! Daj sobie spokój z tymi głupstwami i zgódź się za mnie wyjść. Uwielbiam cię i jestem gotów uczynić najszczęśliwszą kobietą, jaka stąpała kiedykolwiek po ziemi, przy­sięgam!

Wbił w nią spojrzenie jasnoniebieskich oczu, domagając się odpowiedzi.

- Nie mogę teraz ci odpowiedzieć, Damn - stwierdziła otwarcie Diana. - Jesteś pierwszym mężczyzną, którego pocałowałam. Uważam za słuszne, aby i Darling otrzymał swoją szansę. Kocham was obu za to, że jesteście tak błyskotliwi i czarujący, lecz nie zdobyłam jeszcze doświadczenia, jakiego potrzebuje dziewczyna, by podjąć tak doniosłą w skutkach decyzję.

- Ale... Wyciągnęła przed siebie delikatną dłoń, powstrzymując go.

- Jeśli masz mnie zdobyć, jeśli mam wybrać ciebie, a nie twego brata, czyż nie lepiej, by stało się to z zachowaniem wszelkich zasad, mój panie?

Spróbowała usiąść.

- Tak właśnie będzie. Wybierzesz mnie - powiedział i znów zaczął ją całować, tym razem przesuwając śmiało dłonią w rękawiczce po wzgórku jej piersi. Jęknął cicho. - Muszę cię zdobyć, skarbie, gdyż na myśl o tym, że mógłby posiadać cię inny, nawet mój brat, dostaję szału!

Puścił ją, pozwalając, aby usiadła naprzeciw niego. Jej policzki płonęły.

- Przytłaczasz mnie, panie - powiedziała, zastanawiając się w duchu, jakąż to puszkę Pandory otworzyła, domagając się, by ją pocałowano. Czy wszyscy mężczyźni potrafią tak całować? I czy teraz, kiedy już wie, jak to jest, nadal pragnie, aby i markiz ją pocałował? Cóż, jak najbardziej! Musi porównać ze sobą braci. Nie wybierze na męża nieodpowiedniego mężczyzny.

Dalszą część jazdy odbyli w milczeniu. Na miejscu książę wysiadł i pomógł w tym Dianie. Stajenny, który jechał z tyłu powozu, odwiązał srebrzystobiałego ogiera księcia i delikatną, czarno umaszczoną klacz Diany. Dosiedli wierzchowców i ruszyli między drzewa, pozdrawiając znajomych oraz przyjaciół. Przez jakiś czas jechali, nie odzywając się do siebie, a potem Diana poprosiła:

- Opowiedz mi, proszę, o swoim domu i o tym, jak to się stało, że są dwa tytuły Roxley.

- W mojej rodzinie od pokoleń rodziły się bliźnięta - zaczął. - W czasach Edwarda IV wspieraliśmy Tudorów, opowiadając się za Lancasterami. Pierwszy król z tej dynastii, Henryk VII Tudor, zwykł mawiać, że bez naszej pomocy nie zdobyłby Ironu. Powiedział także, iż żadna rodzina, zwłaszcza mało znacząca, nie powinna mieć zbyt wiele władzy, gdyż jest to niebezpieczne dla tronu. Podniósł jednak markiza do godności księcia, co było nader niezwykłe, w tamtych czasach bowiem ów tytuł nosili niemal wyłącznie książęta krwi. Potem nadał drugiemu synowi tytuł markiza Roxley. Do czasu, aż przyszliśmy z bratem na świat, tytuły markiza i księcia pozostawały w różnych gałęziach rodziny, jednak ostatni markiz zmarł bezpotomnie podczas pierwszej z wojen domowych. Nasz ojciec natychmiast zaapelował do króla Karola, by przeniósł tytuł markiza na mego brata. Król wyraził zgodę, ponieważ wuj zginął, broniąc jego sprawy. W czasach protektoratu rodzina pozostawała, jak wiele innych, w odosobnieniu. Matka zmarła, wydając nas na świat, ojciec starał się więc zrobić wszystko, co możliwe, byśmy dożyli bezpiecznie wieku dorosłego. Zmarł, kiedy mieliśmy po czternaście lat. Ponieważ nasze majątki ze sobą graniczą i są dość odizolowane, a służba wierna, udało nam się nie zwrócić na siebie uwagi władz. Nikt się nie zorientował, że dwaj młodzi szlachcice dorastają bez należytego dozoru. Hodowaliśmy bydło, uprawialiśmy zboże, płaciliśmy podatki i nie skarżyliśmy się, gdy armia rekwirowała nam inwentarz. - Uśmiechnął się do Diany. - Pozwoliło nam to zachować majątek w czasach, gdy inni wszystko tra­cili. Król przyrzekł, że jeśli zostanie przywrócony na tron, nie skonfiskuje majątków, które zostały zawłaszczone i odebrane prawowitym właścicielom w czasach republiki. Gdybyśmy stracili Roxley, nie zostałoby nam zwrócone. A ponieważ byliśmy zaledwie chłopcami, nie mogliśmy wspierać króla otwarcie, nie wynagrodziłby nam więc straty. Nie jesteśmy ważną rodziną, taką jak twoja, Siren.

- Gdzie leży Roxley? - spytała. Dotąd nie zadała sobie trudu, aby się tego dowiedzieć. Teraz miała poślubić jednego z bliźniaków i zamieszkać w jego majątku. Czy będzie blisko rodziny?

- W północno - zachodniej części Hereford. Hodujemy bydło na mięso. Mamy też kilka pięknych sadów jabłoniowych. Nasz cydr słynie na całą okolicę - wyjaśnił.

- Zatem żaden z was nie jest utracjuszem - zauważyła. - Nie mogłabym poślubić próżniaka. Moja rodzina posiada statki handlowe przemierzające morza całego świata. Kompanię handlową O'Malley - Small, która przetrwała do dziś i świetnie prosperuje, założyła moja praprababka. Wielu spośród kuzynów nadal zajmuje się handlem. Od tego zależy nasze bogactwo.

- A ty? Też się tym trudnisz? - zapytał, nie spodziewając się, by mogła odpowiedzieć „tak”.

- Oczywiście - odparła. - Wszystkie kobiety w rodzinie nauczono, jak zarządzać majątkiem. Jeśli wyjdę za któregoś z was, małżeństwo tego nie zmieni. Mój majątek pozostanie w moich rękach. Tak było zawsze, od czasów mojej praprababki, Skye O'Malley. Była hrabiną Lundy i Lynmouth, lady Burke i księżną śródziemnomorskiego księstewka, zwanego Beaumont de Jaspre. Między innymi.

- Do licha, madame! Ilu mężów miała ta twoja praprababka? Jej rewelacje były zarówno fascynujące, jaki i intrygujące.

- Sześciu - odparła Diana. - Dwaj, których nie wymieniłam, nie pochodzili z ważnych rodzin, pierwszy był synem pana na Ballyhennessey w Irlandii, rodzinnym kraju praprababki. Drugi hisz­pańskim kupcem w Algierze. Mój kuzyn Jamie wywodzi się od ich córki. - Uśmiechnęła się. - Nie znałam tej damy, lecz babka wyraża się o niej z najwyższym uznaniem i miłością. Miała sześcioro dzieci i żyła w czasach Elżbiety Wielkiej.

- Do licha! - zaklął znowu, nie wiedząc, co powiedzieć. Diana parsknęła śmiechem.

- Wiem, to trochę dużo jak na jeden raz, panie. Moja rodzina z pewnością może być uważana za niezwykłą. Jednym z mych przodków był otomański sułtan. Nadal chcesz mnie za żonę?

- Tak! - odparł, lecz zaraz umilkł. Potrzebował czasu, aby przyswoić te fascynujące informacje. Pocałunki, zdawało się, zbliżyły ich do siebie. Nie rozmawiali dotąd tak intymnie. Ich poprzednie rozmowy nie były niczym innym, jak salonową konwersacją. Nagle zaczął postrzegać Dianę w całkiem nowym świetle.

Jechali przez jakiś czas, by w końcu zawrócić i dotrzeć do miejsca, z którego wyruszyli. Książę podniósł Dianę i już miał postawić ją na ziemi, kiedy ich oczy się spotkały. Niezdolny się oprzeć, wziął ją w ramiona i znowu zaczął całować.

Diana omdlewała w jego objęciach, póki nie przypomniała sobie, gdzie się znajdują. Odsunęła się, napominając go delikatnie:

- Panie, to miejsce publiczne. Jeśli ktoś nas zobaczy, zaczną się plotki. Nie życzę sobie tego.

Skinął głową, a potem pomógł jej wsiąść do powozu i sam także wsiadł. Wyjechali z parku i ruszyli zatłoczonymi ulicami do Greenwood House, całując się coraz bardziej namiętnie. Pieścił jej piersi, a ona drżała pod dotykiem jego dłoni, przestraszona, a zarazem zafascynowana. Książę ledwie mógł utrzymać pożądanie na wodzy. Diana była jednak dziewicą i nie należała jeszcze do niego. Wkrótce to się zmieni, obiecał sobie. Tej bitwy jego bratu nie uda się wygrać.

Gdy dojechali na miejsce, Diana wyłoniła się z powozu cała w rumieńcach. Bez słowa odprowadził ją do drzwi, pocałował w rękę i grzecznie się ukłonił.

- Wybierasz się dzisiaj na dwór? - zapytał cicho.

- Owszem - przytaknęła równie cicho. Serce bilo jej mocno z podniecenia. Dopiero zaczynała rozumieć, jak to jest być zakochaną. - Będziesz tam?

- Tak! - odparł z takim entuzjazmem, że znów się zaczerwieniła.

- Zarezerwuję dla ciebie trzy tańce - obiecała, a potem odwróciła się i wbiegła do domu.

- Zarezerwuj dla mnie wszystkie tańce! - zawołał za nią. Odwróciła się i roześmiała.

- Nie, panie, tego z pewnością nie zrobię. Kiedy tylko lokaj zamknął za nią drzwi, natychmiast pobiegła szukać babki.

- Zostałam wreszcie pocałowana! - oznajmiła, wchodząc do biblioteki, gdzie Jasmine czytała, siedząc przy oknie.

Wdowa odłożyła książkę i zapytała:

- I co, podobało ci się? Uśmiechnęła się, wskazując wnuczce krzesło naprzeciw swojego.

- Był tylko jeden pocałunek, czy więcej?

- Och, tak! - odparła z entuzjazmem Diana. - Było ich mnóstwo. Tyle, że nie zdołałam zliczyć.

- Umilkła, jakby zastanawiając się, czy powiedzieć coś jeszcze, lecz wreszcie wykrztusiła:

- Pieścił też moje piersi.

- Doprawdy? Miło mi słyszeć, że da się obudzić w nim namiętność - zauważyła księżna sucho.

- Był tak uprzedzająco grzeczny, że obawiałam się już, iż to niemożliwe. Nie wolno ci wyjść za mężczyznę pozbawionego namiętności, drogie dziecko, ponieważ oboje będziecie nieszczęśliwi.

- Jeśli jego brat okaże podobny zapał - powiedziała Diana - znajdę się znów w punkcie wyjścia.

- Doświadczenie, a mam go sporo, podpowiada mi, że nie ma dwóch mężczyzn, którzy kochaliby dokładnie tak samo - odparła Jasmine z uśmiechem. - Markiz okaże się zupełnie inny, gwarantuję. Teraz przynajmniej możesz zacząć ich odróżniać. I w końcu dokonać wyboru albo zupełnie z niego zrezygnować.

Tego wieczoru Diana ubrała się szczególnie starannie. Wybrała suknię w odcieniu płatków róży, ozdobioną kremową koronką, z rękawami przyozdobionymi turkusowymi kokardami. Suknia miała głęboki dekolt i nieco ciemniejszą spódnicę. Czarne jak heban włosy rozdzieliła pośrodku, a potem związała, by opadały na ramię w postaci pojedynczego loku. Smukłą szyję otaczał krótki sznur różowych pereł.

Ponieważ pogoda dopisywała i nie było wiatru, Diana i Cynara postanowiły popłynąć do Whitehallu barką. Cynara, wbrew radom babki, ubrała się w suknię z czarnego jedwabiu z szokująco głębokim dekoltem. Kołnierz z czarnej koronki, obszyty maleńkimi diamencikami, stanowił jedyny ukłon w stronę panieńskiej skromności. Drobne klejnoty połyskiwały na koronkowych mankietach. Pośrodku kołnierza z czarnej koronki pyszniła się diamentowa szpila, przyciągając wzrok ku wzgórkom piersi.

- Czy babcia widziała, w czym wychodzisz? - spytała Diana kuzynkę. - I czy rodzice zgodziliby się na taką suknię?

- Nie miałam czasu zobaczyć się z babcią - odparła Cynara.

- Chcesz powiedzieć, że do niej nie poszłaś, bo dobrze wiedziałaś, że kazałaby ci się przebrać. Jesteś córką księcia, Cyn. Dziewicą, choć zachowujesz się, jakbyś nią nie była. Jeśli nie będziesz uważać, stracisz reputację. Kpiarze już napisali o tobie wierszyk:

Dama ugania się wytrwałe, chociaż umyka przed nią kawaler. Lecz czym zakończy się pogoń taka?

Zdobędzie damę, miast dać drapaka?

Cynara tylko się roześmiała.

- Przynajmniej mnie zauważono. Dotąd ty i armia twoich adoratorów, a także romans Fancy z królem skutecznie odciągały ode mnie uwagę. Mam dość bycia ignorowaną! Dzisiaj wieczorem lord Summersfield będzie w końcu tańczył, jak mu zagram, gdyż do tej pory traktował mnie okropnie!

- Uganiasz się za najbardziej niedostępnym mężczyzną na dworze i dziwisz się, że nie zwraca na ciebie uwagi? - spytała Diana. - Dlaczego nie znajdziesz sobie porządnego młodzieńca, który by cię pokochał, Cyn?

- Już raczej pokocha mój posag - odparła Cynara gorzko. - Nie, słodka kuzynko, chcę lorda Summersfield. To jedyny mężczyzna na dworze, co do którego mogę mieć pewność, że pokochałby mnie dla mnie samej. Jest wystarczająco bogaty i podobno nieskąpy. Żaden inny mi nie odpowiada. A teraz powiedz, wybrałaś już pomiędzy księ­ciem a markizem?

- Pozwoliłam, by Damn pocałował mnie dzisiaj w powozie - wyznała Diana.

Cynara roześmiała się i klasnęła w dłonie.

- Zatem masz już za sobą pierwszy pocałunek powiedziała. - I jak, sprawił ci przyjemność?

- Wielką! - przyznała Diana z figlarnym uśmiechem. - Muszę pozwolić markizowi na to samo, gdy tylko nadarzy się okazja. Najwyższy czas znaleźć sposób, by ich od siebie oddzielić, a babcia po­wiada, że tam, gdzie chodzi o namiętność, nie ma dwóch takich samych mężczyzn.

- Z pewnością wie, co mówi - zachichotała Cynara. Barka płynęła w górę rzeki, unosząc się na fali rosnącego przypływu. Na brzegach migotały światła Londynu. W miejsce starych budynków, spalonych w wielkim pożarze, jaki o mało nie strawił miasta kilka lat temu, wciąż powstawały nowe. W końcu dopłynęły do Whitehallu. Barka uderzyła o kamienne nabrzeże i natychmiast została zacumowana przez czekającego lokaja. Kolejny sługa pomógł dziewczętom wysiąść i odprowadził je do pałacu, gdzie wieczorne rozrywki były już w pełnym toku.

Tego wieczoru miało odbyć się przedstawienie z udziałem trzech królewskich kochanek. Lady Castlemaine, mimo protestów, dostała się rola Królowej Zimy, przepędzanej przez Wiosnę - panią Nellie Gwyn. Kiedy Barbara Villiers dowiedziała się, co przeznaczył dla niej autor, Wycherley, dostała jednego ze swoich słynnych ataków szału. W końcu, gdy trochę się uspokoiła, kuzyn, książę Buckingham, zdołał ją przekonać, że odmowa zagrania jednej z głównych ról w pierwszym żywym obrazie wiosennego sezonu naraziłaby ją na jeszcze większą śmieszność.

- Odegrasz swoją rolę z wdziękiem i elegancją; - powiedział do kuzynki. - Na dworze wiedzą, że j między tobą a królem wszystko skończone. Zamiast stać się obiektem powszechnej litości, spraw, by zaczęto podziwiać rozsądek, dzięki któremu z wdziękiem usuwasz się na bok i bierzesz sobie nowego kochanka. Król uczynił cię bogatą, moja droga.

- Idź do diabła! - wrzasnęła, rozgniewana. - Jeśli odrzucisz rolę, zagra ją ktoś inny, ty zaś staniesz się na dworze pośmiewiskiem, gdyż wszyscy wiedzą, że wpierw zaproponowano ją tobie - zauważył.

- Jeśli ją zagram, także narażę się na śmieszność odparowała. - Zbyt przypomina moją sytuację.

- Nie możesz tego zmienić - powiedział książę Villiers. - Znajdziesz sposób, by uczynić całą sprawę bardziej strawną, Barbaro, inaczej przestanę cię popierać. Zrozumiałaś, kuzynko?

- Nienawidzę cię! - prychnęła gniewnie.

- Lecz przyjmiesz rolę - oznajmił.

- A jaki mam wybór? - wymamrotała.

Teraz zatem, odziana w srebro i biel, w sukni naszywanej kryształkami, z wdziękiem tańczyła, jak wymagała tego rola, przed dworzanami. Ze srebrnej torby wyjęła garść śnieżynek i jęła rzucać nimi w publiczność, podczas gdy muzycy grali skoczną melodię. Wypowiadała słowa wyraźnie, wychwalając zimno i śnieg i zapowiadając, iż nie wyrzeknie się władzy nad światem. Ostatnie słowa wypowiedziała przez zaciśnięte zęby.

- Jaka rola dostała się Fancy? - spytała Diana Cynary.

- Będzie Kwietniem, księżniczką Kwietnych Wróżek - odparła szeptem Cynara. - Do licha, Castelmaine ma piękne włosy!

Charakter muzyki zaczął się zmieniać, stawał się lżejszy, bardziej wesoły. Pojawiła się Wiosna, gotowa przegnać Zimę. Pani Nellie, odziana w powiewające jedwabie w co najmniej dwunastu odcieniach zieleni, z których każdy podkreślał kasztanową barwę jej włosów, wbiegła, tańcząc na scenę. Dworzanie westchnęli zaszokowani, było bowiem jasne, że pod jedwabiem Nellie jest naga, pozorów skromności broniły zaś jedynie naszyte w strategicznych miejscach kawałki materiału. Wyraźnie słyszano, jak król roześmiał się, gdy powiedziała, że zamierza przegnać rywalkę.

Zgodnie z rolą Królowa Zima miała ulec i zniknąć, kiedy pojawi się Wiosna. Zamiast tego wpatrywała się w rywalkę, której zgrabne ciało i sterczące dumnie piersi nietknięte porodami, prześwitywały śmiało przez jedwabie.

- Odejdź, wstrętna Zimo! - zawołała czystym, przyjemnym dla ucha głosem Nellie, tańcząc dookoła lady Castlemaine.

Królowa Zima rzuciła w Wiosnę garścią śnieżynek, ta jednak tylko się roześmiała.

- Twój czas minął! - zawołała, a pośród widowni rozległy się śmiechy.

William Wycherley miał zjadliwe poczucie humoru i nie zamierzał oszczędzać byłej faworyty.

Barbara, choć wściekła, zdawała sobie sprawę, że nie ma wyjścia, jak tylko wycofać się z godnością.

- Zostałam pokonana! O, dniu nieszczęsny! - wyrecytowała. - Jednak mój czas znowu nadejdzie - dodała, uzupełniając tekst sztuki. A potem zbiegła, tańcząc, ze sceny.

- Nie, jeśli Wiosna zostanie tu na zawsze! - zawołała za nią Nellie, wywołując aplauz publiczności.

Wiosna przedstawiła następnie Kwiecień - księżniczkę Kwietnych Wróżek oraz jej dworki: Żonkil, Narcyz, Stokrotka, Dzwoneczek, Goździk, Bez, Nagietek i Pączek Róży. Każda wróżka miała męskiego partnera odzianego w podobny strój. Tańczyli razem na scenie, a potem wśród publiczności, prowadzeni przez trzymające się za ręce Wiosnę i Kwiecień, odziane w jedwabie lawendowej i fiołkowej barwy.

Przedstawienie zakończył okrzyk wzniesiony przez Nellie:

- Niech Wiosna króluje nam na zawsze! Kurtyna opadła wśród burzy oklasków.

- Czyż przedstawienie nie było cudowne? - powiedziała Diana do Cynary. - A kostiumy piękne? Podziwiam odwagę Nellie. Ja nie śmiałabym pokazać się w miejscu publicznym w czymś tak niewiele skrywającym.

- Ach, zatem prywatnie to co innego? - zapytał markiz Roxley, podchodząc. Objął Dianę ramieniem w pasie i pocałował szybko w nagie ramię.

Diana odsunęła się i powiedziała z naganą:

- Nie dałam ci przyzwolenia, byś traktował mnie tak poufale.

- Lecz dałaś je mojemu bratu, prawda?

- Powiedział ci? Teraz była już naprawdę zła.

- Nie, słodka Siren, ty to zrobiłaś. Damn nie ma zwyczaju przechwalać się łaskami dam, gdy jednak wrócił dziś do naszej spartańskiej kwatery, dostrzegłem w nim znaczącą zmianę. Rozpoznałem tę zwycięską minę, gdyż nie raz widziałem ją w lustrze.

- Nie potrafię oddzielić was od siebie - powiedziała. - Poza tym był już najwyższy czas, by ktoś mnie pocałował, Darling.

Spojrzała wprost w jego ciemnobłękitne oczy, po raz kolejny dziwiąc się, że są tak piękne.

- Chciałbyś i ty mnie pocałować? - spytała zuchwale. Cynara parsknęła śmiechem, widząc malujące się na twarzy markiza zaskoczenie.

- Cóż, panie, kuzynka zadała ci proste pytanie. Jak brzmi odpowiedź? - spytała, drocząc się z nim bezlitośnie.

Markiz aż się zarumienił. Szybko odzyskał jednak kontenans i z szelmowskim błyskiem w oku powiedział, ujmując jej dłoń:

- Chodź, słodka Siren, znajdziemy sobie zaciszny kącik, gdzie będziesz mogła porównać moje pocałunki z pocałunkami mojego brata.

Serce zaczęło mocniej bić jej w piersi. Nie spodziewała się porównywać pocałunków tak szybko.

- Jest piątek - zaprotestowała. - Twój brat będzie czekał, gdyż właśnie odbierasz mu czas, jaki miał spędzić ze mną.

- Kiedy pocałowałaś Damiena, reguły się zmieniły - powiedział, pociągając ją za sobą do alkowy. Spojrzał na uniesioną twarzyczkę w kształcie serca, a potem dotknął ustami czoła, policzków i czubka nosa Diany.

- Masz najbardziej zielone oczy, jakie widziałem - wyszeptał - i cudowne usta.

Przesunął palcem po ustach Diany.

- Zdecydowanie stworzone, by je całować, słodka Siren. Dotknął wargami jej ust raz, drugi, a potem trzeci, by wziąć je wreszcie w posiadanie i wycisnąć na nich długi, powolny pocałunek, który niemal pozbawił ją tchu.

- Ojej! - westchnęła, oszołomiona. Zamknęła oczy i poddała się uściskowi. Darius Esmond okazał się dokładnie tak samo namiętny, jak jego brat. Pochylił nad nią smukłe ciało i poczuła, jak bardzo jej pragnie.

- Musimy przestać, panie. Natychmiast - powiedziała, odsuwając się.

- Nie chcę przestać - jęknął. - Oszołamiasz mnie, słodka Siren. Jestem całkowicie, absolutnie zauroczony! Muszę cię mieć, moja piękna. Muszę!

Odepchnęła go stanowczo i powiedziała, wychodząc z alkowy:

- Pochlebiasz mi, panie, ale i obrażasz, sądząc, że ulegnę namiętności. Ty i twój brat staracie się o moją rękę. To ja mam dokonać wyboru i nie pozwolę, aby go na mnie wymuszono. Powiedziałeś, że zmieniłam zasady, lecz to nieprawda. Piątek i sobota należą do twego brata. I będzie je miał.

Odeszła, wmieszawszy się w tłumek dworzan.

Popatrzył za nią, mrużąc ciemne oczy. Zabawa skończona. Musi zdecydować, czy naprawdę chce się ożenić. Teraz. Diana była piękna, bogata, a pokusa pokonania brata nieodparta. Z uwagi na tytuł i tak będzie musiał w końcu wziąć sobie żonę. Obaj mieli po dwadzieścia sześć lat. Pora się żenić. A lady Diana Leslie pochodzi z płodnej rodziny. Da mu z pewnością gromadę synów i córek. Jednak to myśl o pokonaniu brata była dlań najbardziej kusząca. Bo przecież go pokona!

Diana odszukała przyjaciół i przyłączyła się do grających w karty Jamiego, Ceci oraz Wily. Nie była jednak w stanie skupić uwagi i za dużo przegrała. Wściekła na siebie, spłaciła natychmiast dług. Kuzyn dostrzegł, w jakim jest stanie, chociaż udało jej się ukryć to przed innymi. Wstał od stolika i wyciągając do Diany dłoń, zaproponował z uśmiechem:

- Przejdź się ze mną po galerii, kuzynko. Mam już dość kart.

Zaprowadził ją do długiej komnaty o ścianach pokrytych czerwonym brokatem i zawieszonych wspaniałymi obrazami. Spacerowali przez chwilę w milczeniu, a potem Diana powiedziała:

- Całowanie jeszcze bardziej zmąciło mi w głowie. Dlaczego muszę wybrać sobie męża już teraz, Jamie?

- Nie musisz - odparł spokojnie. - Nie wolno ci wyjść za mąż inaczej, jak tylko z miłości. Kobiety z naszej rodziny zawsze tak postępowały. Nasza wspólna antenatka wprowadziła tę mądrą zasadę przed z górą stu laty. Jej córka, prababka Willow, poznała mego imiennika na dworze Elżbiety Wielkiej. Była jedną z jej dworek i musiała poprosić o pozwolenie, by móc poślubić lorda Alcester. Królowa, która nie lubiła, gdy kobiety z jej otoczenia wychodziły za mąż, ceniła moją babkę na tyle, że się zgodziła. Podobno lady Willow rządziła potem rodziną iście żelazną ręką, a oni i tak ją kochali. Wyjdź za mąż z miłości, droga kuzynko. Wyłącznie z miłości.

- Lecz na tym polega problem! - pożaliła się Diana. - Kocham ich obu! Im bardziej staram się oddzielić braci, tym trudniej mi to przychodzi. Sądziłam, że całowanie coś tu pomoże, lecz lubię, jak całują mnie obaj! Co robić, Jamie? Co mam, u licha, zrobić?

- Może, droga kuzynko, miast skupiać się na swoich uczuciach, winnaś dowiedzieć się, jak każdy z nich postrzega ciebie - zasugerował. - Skoro kochasz obu, nie od rzeczy byłoby przekonać się, który z nich kocha cię bardziej, a potem wyjść właśnie za niego.

Diana zatrzymała się, obróciła, po czym, ścisnąwszy szerokie, okryte aksamitem ramiona kuzyna, wykrzyknęła:

- Jamie! Co za błyskotliwy pomysł!

- Doprawdy? - zapytał, uśmiechając się.

- Oczywiście! Bliźniak, który bardziej mnie kocha, będzie chciał dzielić się ze mną sobą i spróbuje rozeznać się w moich uczuciach nie po to, aby zwyciężyć w tym dziecinnym współzawodnictwie i pokonać brata, ale ponieważ mnie kocha. Omal nie oszalałam ze zmartwienia, zastanawiając się, którego brata wybrać. Ale dość tego. Będę cieszyła się dworskimi rozrywkami, a oni niech się pomartwią. - Uśmiechnęła się do kuzyna. - A kiedy sezon dobiegnie końca, dam każdemu z braci po zadaniu. Poślubię tego, który lepiej się z niego wywiąże, gdyż będzie to znaczyło, że mnie kocha.

- Ale czy ty będziesz kochała jego? - spytał Jamie.

- Ja już ich kocham. Czasami zastanawiam się nawet, jak by to było, mieć obu za małżonków.

- Chyba nie jednocześnie - odparł zaszokowany pomysłem. Diana znowu się uśmiechnęła.

- Dlaczego nie? Skoro mężczyźni mogą mieć więcej niż jedną kobietę, dlaczego nie może być odwrotnie? Wyobrażasz sobie, co działoby się na dworze i jak zareagowaliby Kpiarze, gdybym wyszła za jednego brata, drugiego wzięła sobie zaś za kochanka? Może to jest odpowiedź na mój dylemat, Jamie.

- Nic podobnego! - stwierdził stanowczo. - Mam porozmawiać o tobie z babką, słodka Siren?

- Nie, Jamie, obiecuję zachowywać się przyzwoicie. Czasami nie mogę się jednak powstrzymać, by o tym nie myśleć - zakończyła.

Jamie roześmiał się mimo woli. Kto by pomyślał, że słodkiej, delikatnej Dianie mogą chodzić po głowie tak lubieżne i niestosowne pomysły?

- To intrygujące, dowiedzieć się, że potrafisz być niegrzeczna, droga kuzynko.

Wrócili do komnat, gdzie bawili się dworzanie i tam znalazł ich książę.

- Ulżyło mi - powiedział - że zastałem cię w towarzystwie kuzyna, a nie mojego brata.

- Och - odparła Diana - spędziłam chwilę z twoim bratem, lecz przypomniałam mu, że to twój wieczór, panie.

Książę poprowadził ją w milczeniu na parkiet, gdzie zaczęli podskakiwać w takt skocznej muzyki, wykonując skomplikowane figury. Kiedy muzyka na chwilę umilkła, posadził Dianę na krześle w rogu pokoju i pośpieszył przynieść jej kielich chłodnego wina. Gdy wrócił, siedzieli przez jakiś czas spokojnie, a potem książę zapytał:

- Dlaczego przebywałaś w towarzystwie mojego brata?

- Chciał mnie pocałować, gdyż uznał, że ty już to zrobiłeś. Nie jestem pewna, czy podoba mi się to, że aż tak łatwo cię przejrzeć, mój panie.

- Pocałował cię? - zapytał książę z nutką zazdrości w głosie.

- Oczywiście - odparła Diana. - Nie zniechęcałam go, gdyż muszę doszukać się między wami różnic, jeśli nie po to, by któregoś wybrać, to dla spokoju umysłu.

- Nie przemilczysz niczego, nawet po to, aby oszczędzić moje uczucia, prawda? - zapytał chłodno.

- Nie lubię kłamać. Czyżbyś sądził, że skoro pocałowałam ciebie, jego już nie pocałuję? Jeśli mam wybrać męża, muszę mieć w kwestii namiętności jakieś doświadczenie, choćby minimalne.

- Hmm, nie jestem pewien, czy podoba mi się ten pomysł, cudowna Siren.

- Ależ, panie, graj fair. Wiem, że nie mnie jedną całowałeś. Dlaczego ze mną miałoby być inaczej?

- Jesteś dziewczyną! - powiedział szybko.

- Nie znaczy to, że muszę być w sprawach miłości absolutną ignorantką - odparowała.

- Czy on cię pieścił?

- Powiedziałam, że się całowaliśmy, i to wszystko, co musisz wiedzieć. Nie sugeruję, że chcę kochać się przed ślubem, ale powinnam wiedzieć co nieco o namiętności, nim wyjdę za mąż.

- Zabiję go! - zawołał książę, zrywając się z krzesła, i to tak nagle, że mebel się przewrócił.

- Cóż, z pewnością rozwiązałoby to mój problem, Damien, jednak król musiałby cię powiesić i zostałabym wdową, zanim zdążyłam być panną młodą.

- Zamierzasz doprowadzić mnie do szaleństwa?

- Jeszcze nie wiem - odparła słodko.

- Może zamiast brata zabiję ciebie - burknął, lecz widać było, że zaczyna dostrzegać humorystyczną stronę sytuacji.

Wstała i przytuliła się do niego.

- A jak zamierzasz to zrobić? - spytała kpiąco.

- Pocałunkami - odparł, przyciągając ją jeszcze bliżej. Przycisnął wargi do jej ust i z przyjemności Dianie aż zakręciło się w głowie.

- Och, Damn - westchnęła.

- Co takiego? - wyszeptał, sprawiając, że zadrżała.

- To zbyt piękne - przyznała mimo woli.

- Tak - zgodził się z nią. - Rzeczywiście. Stali tak, objęci i Diana zaczęła się zastanawiać, czy jasnoniebieskie oczy jednak nie podobają jej się bardziej. Lecz kiedy całował ją markiz, też miała wrażenie, że unosi się nad ziemią. Najwidoczniej całowanie się z kimś, kogo się kocha, było cudowne, a ona kochała ich obu. Książę odsunął się nieco i powiedział:

- To nie najlepsze miejsce, by się całować, słodka Diano. Już prawie druga. Zawiozę cię do domu, lecz jutro sobota, bądź więc przygotowana, że przyjdę do ciebie wcześnie rano.

- Noc jeszcze młoda, mój panie - odparła Diana figlarnie. - Poza tym nie mogę z tobą pojechać, przyjechałam bowiem z Cynarą. Przypłynęłyśmy barką babki, a jak znam Cynarę, nie będzie chciała jeszcze wracać.

- Na szczęście mam tu swój powóz - odparował.

- Co z twoim bratem?

- Przyjechał wierzchem. Zdecyduj zatem: bierzemy powóz czy zostawiamy go dla Cynary i płyniemy barką?

- Jeśli weźmiemy barkę, nie będziesz miał jak wrócić do swej kwatery, panie. Nie ośmielę się prosić wioślarza, by odbył jeszcze jeden kurs. Musimy wziąć powóz. Powiem Cynarze, że wychodzę, inaczej by się martwiła.

- Spotkamy się na dziedzińcu. Rozdzielili się. Książę poszedł przywołać powóz, a Diana ruszyła odszukać kuzynkę.

- Ach - westchnęła żartobliwie Cynara. - Romantyczna przejażdżka w powozie księcia! No, no kuzynko. Może teraz, kiedy zaczęłaś się całować łatwiej przyjdzie ci dokonać wyboru.

Diana spłonęła rumieńcem i szybko odeszła. Książę czekał na dziedzińcu. Pomógł jej wsiąść, lecz kiedy ruszyli, usłyszała, że ktoś za nimi woła.

- Zatrzymaj powóz, panie! - powiedziała.

- Po co?

- Ktoś nas woła.

- To nic ważnego.

- Natychmiast go zatrzymaj! - poleciła, nie musiała jednak mu rozkazywać, gdyż pojazd właśnie stanął.

Drzwi otwarły się gwałtownie.

- Wynoś się, Darling! - powiedział książę do brata, odpychając go. A kiedy Darius wysiadł, wymierzył mu cios, po którym brat wylądował na chodniku.

- Nigdy nie grasz fair, gdy czujesz, że możesz przegrać, prawda? - zapytał, wsiadając do powozu. Zatrzasnął drzwi i polecił woźnicy jechać, zostawiając brata leżącego i pocierającego kształtną szczękę.

- Do licha! - przeklęła Diana. - Nie miałam pojęcia, że to on, panie!

Skinął szybko głową, a potem powiedział:

- Nie mogłabyś dostrzec w ciemności jego oczu, pod peleryną ubrania. Jakoś domyślił się, że wyjeżdżamy. Jeden z paziów króla powiedział mi, że Jego Wysokość chce się natychmiast ze mną widzieć. Na szczęście twoja kuzynka była akurat z królem i domyśliła się podstępu. Wróciłem najszybciej, jak się dało.

- Mój bohaterze - powiedziała Diana miękko, w głębi duszy zastanawiając się, jakby też wyglądała przejażdżka z markizem.

Najwyraźniej odgadując, o czym pomyślała, przyciągnął ją do siebie i zaczął całować. Wszelka myśl o Dariusie natychmiast z umysłu Diany wyparowała. Mruczała z przyjemności, gdy usta Damiena poruszały się na jej wargach, smakując słodki nektar jej duszy. Uniosła dłoń i popieściła przystojną twarz księcia, a on się uśmiechnął.

- Przekonałaś się już chyba, że zamierzam cię poślubić - powiedział. - Dla mnie, inaczej niż dla mego brata, przestała to już być gra. Zakochałem się w tobie. Nie potrafię sobie wyobrazić, by inna kobieta mogła zająć miejsce w moim sercu czy łóżku albo urodzić mi dzieci. Liczysz się tylko ty, słodka Siren.

- Twa deklaracja zrobiła na mnie wrażenie, książę - powiedziała Diana szczerze - lecz musisz dać mi czas.

- Ile tylko zechcesz, bylebyś w końcu wybrała mnie. Nim zdążyła odpowiedzieć, pochylił głowę i znów zaczął ją całować. Dianie ani w głowie było się bronić, pocałunki stawały się więc coraz bardziej namiętne i po chwili dłoń księcia spoczęła na dekolcie dziewczyny. Przesuwał palcami po szczytach młodych piersi, by nagle zanurzyć dłoń w dekolcie. Diana westchnęła zaskoczona.

- Ależ, panie - zaprotestowała cicho.

- Cii..., skarbie - uspokoił ją - nie skrzywdzę cię, lecz muszę choć dotknąć. Proszę!

Miast cofnąć dłoń, zaczął pieścić ją delikatnie kciukiem.

Czuła, jak serce tłucze się jej w piersi. Nikt nie dotykał jej dotąd w równie intymny sposób, nie chciała jednak, by przestał. Krew wrzała jej w żyłach niczym płynny miód, uniemożliwiając wszelki protest. Zamknęła więc oczy i poddała się uczuciom.

- Na Boga - jęknął cicho książę - jesteś tak słodka, moja Diano. Muszę przerwać, inaczej cię uwiodę i sprowadzę wstyd na nas oboje. Nie zamierzam zdobyć cię podstępem, moja śliczna.

Wysunął niechętnie dłoń zza dekoltu sukni, uśmiechając się leciutko.

- Usiądź - polecił, delikatnie zsadzając ją z kolan. - Nie mogę ręczyć, że zdołam zachować się jak dżentelmen, mając cię tak blisko.

- Ja nigdy dotąd... - zaczęła, lecz ją powstrzymał.

- Wiem - zapewnił. - Jestem pierwszym, który cię całował i pieścił, Siren. Wiem. Pierwszym i oby jedynym. Zrozumiałaś?

Skinęła głową, lecz łzy zakłuły ją pod powiekami.

- Nie mogę nic ci obiecać, panie, gdyż oznaczałoby to, że podjęłam decyzję, a tak nie jest. Ostrzegałam, że nie mam zwyczaju kłamać.

- Wiem - powtórzył ze smutkiem w głosie.

- Wszystkie dziewczęta flirtują, całują się i trochę obściskują, nim wyjdą za mąż, Damien. To część dorastania. Lecz jeśli zdecyduję się zostać twoją żoną, nie będziesz musiał się martwić na pewno będę ci wierna. Dochowałabym ci wierności, mimo że zdaję sobie sprawę, iż na dworze nieczęsto się coś takiego spotyka.

- Nie pragnę zostać na dworze - powiedział. - Chcę mieszkać w swoich włościach, Diano. Nigdy tego nie ukrywałem.

- Ja też nie chcę zostać na dworze - zapewniła go. - Cóż, panie, już choćby to nas łączy.

- Rzeczywiście, madame, rzeczywiście - odparł, śmiejąc się, książę.

- Lubisz dzieci? - zaryzykowała.

- Pokocham każde dziecko, jakie zechcesz mi dać, Diano - odparł z uśmiechem. - Posiadam dość, by wyposażyć córki i wyprawić w świat synów. Tak, lubię dzieci.

- Jestem bardzo bogata.

- Wspominano mi o tym.

- Ja zaś wspominałam, że zamierzam sama zarządzać swym majątkiem, także po ślubie. Pytam po raz kolejny: czy to ci przeszkadza?

- Nie. Powóz zatrzymał się przed Greenwood House, Książę odprowadził Dianę do drzwi, gdzie czekał majordomus.

- Dobranoc, madame - powiedział. - Dzisiejsza dzień okazał bardzo pouczający, czyż nie?

Skinęła głową.

- Do jutra, książę - odparła i weszła do domu uśmiechając się leciutko.

ROZDZIAŁ 12

Dworzanie lubili spędzać maj w Greenwich. Księżna wdowa Glenkirk wynajęła dom nad brzegiem rzeki, by wnuczki miały gdzie złożyć głowę, kiedy, co nie zdarzało się często, zechciały do niej wrócić. Dni stawały się coraz dłuższe, a dwór coraz bardziej zapamiętywał się w rozrywkach. Fancy k rolowała w sypialni Karola przez pierwszą poło­wę miesiąca, lecz potem zjechała z Londynu Nellie. Odpowiadało to Fancy, gdyż była przy nadziei i planowała wycofać się ze dworu w czerwcu. Chętnie wróciłabym już do Queen's Malvern pomyślała Jasmine. - Jestem za stara na to, by przemieszczać się z miejsca na miejsce w pogoni za trójką dorastających dziewcząt. Fancy urodzi wkrótce dziecko. Król okaże z pewnością szczodrość, muszę pozostać jednak w pobliżu, by jej doradzić. I moja słodka Diana!

Uśmiechnęła się. Po kim to dziecko odziedziczyło tak zgodny charakter? Na pewno nie był to ktoś z naszej rodziny - pomyślała z żalem. - Wszyscy jesteśmy dość gwałtowni z natury. Musiał to być ktoś z Gordonów. Wiem chyba, którego z braci ja bym wybrała, nie wolno mi jednak nic powiedzieć. To Diana musi podjąć decyzję. Gdybyż tylko była do tego zdolna! Nie widziałam dotąd, by ktoś robił tyle zamieszania, wybierając męża. Obaj doskonale by się nadali, jestem jednak ciekawa, na którego w końcu się zdecyduje. Oby nastąpiło to jak najszybciej! Patrick nie będzie zadowolony, że córka dotąd nie znalazła sobie narzeczonego.

I Cynara. Księżna zmarszczyła brwi. Ze wszystkich wnucząt to ona najbardziej przypomina mnie z czasów młodości. Jest samowolna. I uparta. Skłonna podejmować niemądre decyzje, zwłaszcza w kwestii pewnego dżentelmena. Nie mogę jej powstrzymać. Musi popełnić własne błędy. Zostanie skrzywdzona. Jej rodzice dostaną szału. Ale ja będę przy niej. Zrobię wszystko, co będę mogła, by moja najukochańsza wnuczka była szczęśliwa.

- Babciu? - zagadnęła Diana, wchodząc do niewielkiego ogródka nad brzegiem rzeki. - Wydajesz się tak nieszczęśliwa... Dobrze się czujesz?

Jasmine odpędziła ponure przypuszczenia i spojrzała na wnuczkę z uśmiechem.

- Stare kobiety miewają smutne myśli, drogie dziecko. Twój widok sprawia jednak, że znów robi mi się lekko na duszy. Ślicznie wyglądasz, Diano. Co zamierzasz dziś robić?

- Wziąć udział w kolejnym pikniku, babciu - odparła Diana z lekka znudzonym tonem. - Przynajmniej tym razem nie odbędzie się on w pałacu, ale gdzieś na wsi. Wyszukano odpowiednią łąkę, za­płacono chłopu, by zabrał na kilka godzin bydło, i uprzątnięto krowie placki. Teraz służba rozkłada na trawie kobierce, więc wszystko będzie już na nas czekało. Nie przypominam sobie, aby pikniki w Queen's Malvern odbywały się z taką pompą.

Roześmiała się, a Jasmine jej zawtórowała.

- Widzę, że nieco cię już znużyły dworskie ceregiele - zauważyła.

- Rzeczywiście, babciu! Tęsknię za Queen's Malvern, obiecałam jednak Cynarze, że zostanę z nią do połowy lata, a ona przyrzekła, że wróci wtedy do domu.

- I Bogu dzięki!

- Martwisz się o nią, prawda? - zauważyła Diana. - Ja także. Lord Summersfield w pełni zasłużył na swój przydomek. Jest tak nieprzystępny i ponury. Zupełnie nie przypomina innych dżentelme­nów ze dworu. Wydaje się cokolwiek przerażający, choć Cynara tak tego nie widzi. Dostrzega jedynie wyzwanie, a wiesz, że uwielbia wyzwania.

- Pójdzie własną drogą, Diano - zauważyła Jasmine. - Nie możemy nic zrobić, by ją powstrzymać. Lecz powiedz mi, drogie dziecko, czy nie zanosi się na to, abyś podjęła wkrótce decyzję co do markiza i księcia? Pochodzą z odpowiedniej rodziny i mają własny majątek, choć nie tak duży jak twój. Ich włości leżą niezbyt daleko Queen's Malvern. Nadal tak trudno ci ich od siebie oddzielić?

- Już nie tak bardzo, babciu.

- Jakie różnice zauważyłaś?

- Książę jest z natury bardziej poważny, co wynika zapewne z tego, że urodził się pierwszy, nawet jeśli w grę wchodzi zaledwie kilka minut. Markiz jest bardziej beztroski, uważa bowiem zapewne, że skoro urodził się drugi, jest od brata mniej ważny, choć to nieprawda. Jest po prostu sobą.

- Widzę, że lubisz ich jednakowo. Jak zdołasz dokonać wyboru? Zastanawiałaś się nad tym?

- Tak, babciu. Teraz znam ich już dobrze. Pytanie brzmi: czy oni znają mnie? Mężczyzna powinien znać kobietę, którą zamierza poślubić. Nie powinien ulec magii jej urody i własnemu pożądaniu. Może za twoich czasów było to dobre, ale nie dziś - oznajmiła Diana poważnie. Jasmine z trudem powstrzymała śmiech.

- Innymi słowy, wybierzesz tego, który udowodni, że zna cię lepiej - powiedziała.

- Skoro nie jestem w stanie podjąć decyzji w inny sposób, ten wydaje się rozsądny. Uwielbiam ich obu.

- Zatem całują równie dobrze - zauważyła Jasmine żartobliwie. Diana zarumieniła się, odparła jednak dzielnie:

- Tak.

- Cóż, nie stanęłam nigdy przed problemem tego rodzaju, Diano. Lecz jeśli chcesz mojej rady, chętnie ci jej udzielę.

- Nie jestem jeszcze gotowa i nie podejmę decyzji przed wyjazdem do Queen's Malvern. Powinnam zaprosić bliźniaków, by nas tam odwiedzili. Rodzice mogliby wtedy ich poznać.

- Musisz porozmawiać z wujem - powiedziała Jasmine. - Uważam jednak, że to doskonały pomysł.

Molly weszła do ogródka i powiedziała, dygając:

- Przybyli twoi adoratorzy, pani. Klacz wyprowadzono już ze stajni.

- Powiedz dżentelmenom, że zaraz przyjdę - poleciła Diana. - Dobrze wyglądam? - spytała, zwracając się do babki. - Za ciepło dziś na amazonkę.

- Wyglądasz ślicznie. Świeżo i wiośnianie - powiedziała Jasmine, podziwiając prostą suknię z liliowego jedwabiu, o głębokim dekolcie i delikatnie wzmocnionym fiszbinami staniku. Szerokie rękawy zdobiły przy nadgarstkach mankiety w kolorze ceru. Nie miała kapelusza, a włosy zakręciła w liczne loczki.

- Idź i baw się dobrze. Diana się uśmiechnęła, pomachała babce i pośpieszyła ku głównemu wejściu, gdzie czekali zalotnicy. Dosiadła klaczy, rozpostarła spódnicę na łęku siodła i obdarzyła księcia oraz markiza olśniewającym uśmiechem.

- Gotowi? - spytała. - Czyż nie piękny mamy dziś dzień, panowie?

Gdy wyjechali za bramę, dostrzegli dworzan zmierzających ku miejscu, gdzie miał się odbyć piknik. Niektórzy jechali wierzchem, inni na wozach przystrojonych kwiatami. Na jednym zobaczyła pogrążone w przyjacielskiej rozmowie Fancy i Nellie. Pomachały do Diany, a ona odpowiedziała, podjeżdżając bliżej.

- Nie na koniu? - spytała.

- Nellie nie przywykła do jazdy wierzchem - odparła Fancy, uśmiechając się szelmowsko.

Miała na sobie niebieskozieloną suknię, a jej towarzyszka trawiastozieloną. Suknie były głęboko wydekoltowane, obszyte francuską koronką i odsłaniające spore fragmenty kremowego ciała.

Na głowach dziewcząt pyszniły się kapelusze o wysokich główkach oraz szerokich rondkach, przystrojone śnieżnobiałymi piórami.

- Och, nawykłam do jazdy wierzchem - zripostowała Nellie z uśmiechem - tyle że nie na koniu. Jestem mieszczuchem, więc trudno mi się dziwić.

- Jesteście okropne, obie - zaśmiała się Diana.

- Widzę, że adoratorzy nie odstępują cię na krok - zauważyła Fancy.

- A bardziej dorodnej pary nigdy nie widziałam! - dodała Nellie, cmokając z uznaniem.

- Cóż, pani Nellie, nie sądziliśmy, że w ogóle nas zauważyłaś - powiedział markiz z wesołym błyskiem w ciemnoniebieskich oczach.

- Byłbyś zdziwiony, panie, dowiadując się, co dostrzegam - odparła Nellie, grożąc mu żartobliwie palcem i puszczając oko.

Darius Esmond aż się zarumienił.

- No, Darling, jakież to sprawki przede mną ukrywasz? - spytała Diana, przechylając kokieteryjnie głowę.

- Żadne, droga Siren. Tam, gdzie chodzi o ciebie, moje życie jest jak otwarta księga - zarzekał się.

- Oto dżentelmen dla ciebie, Diano - droczyła się z nim dalej Nellie. - Ostrożny w mowie, prawda?

- Błagam, madame, daruj! - powiedział markiz błagalnie. - Jestem mężczyzną i nic nie mogę na to poradzić.

- Zanim pani Nellie ostatecznie pogrąży mego brata - przemówił książę spokojnie - pozwólcie, że wyjaśnię: Darius czuje się zawstydzony, gdyż przegrał ostatnio sporo w karty. A nie zwykł przegrywać, prawda, Darling? Może to zapowiedź kolejnej klęski, kto wie? - dodał z rozbawieniem.

- Wielkie mi rzeczy! - zauważyła Diana. - Wszyscy musimy przegrać w karty przynajmniej raz w sezonie. Ale nie więcej, jeśli jesteśmy rozsądni. Jesteś rozsądny, Darling? Nie wyjdę za mężczyznę, który nie jest.

Markiz, choć wielce skonfundowany, przytaknął.

- Spłaciłem długi, prawda, pani Nellie? Jednak brat będzie musiał pomóc mi finansowo, jeśli mam zostać na dworze tak długo, jak zamierzaliśmy - powiedział.

- Pomożesz mu, prawda, Damn? Nie wyszłabym za mężczyznę, który nie potrafi być szczodry dla rodziny.

- Choć bardzo chciałbym zyskać nad bratem przewagę - powiedział książę - gdybym mu odmówił, zachowałbym się niesportowo. Lecz będzie musiał zrezygnować z hazardu.

- Jak oni się kochają - wyszeptała Nell pod nosem.

- Właśnie dlatego ich zaprosiłam, by odwiedzili mnie w Queen's Malvern - powiedziała Diana.

- To dom mego wuja, niezupełnie królewskiego Stuarta. Wkrótce oficjalnie was zaprosi. Jeśli przyjedziecie w odpowiednim czasie, będziecie mogli poznać moją rodzinę. Mam nadzieję, że tak się stanie - dodała, uśmiechając się do nich.

- Byłabym zaskoczona, gdyby nie przyjechali - stwierdziła żartobliwie Nell.

- Jedź, kuzynko - doradziła jej Fancy - nim Nellie doprowadzi twoich wielbicieli do apopleksji.

Zaśmiała się, widząc, jaką ulgę sprawiła braciom ta propozycja.

Diana śmiejąc się, odjechała od ukwieconego wozu, a za nią obaj zalotnicy.

W końcu dotarli do ślicznej łąki, pełnej dzikich kwiatów: stokrotek, dzwonków i wielobarwnych maków. W oddali, tuż za przygotowanym do biesiadowania miejscem, widać było obrzeżony pła­czącymi wierzbami strumyk. Królewscy słudzy rozłożyli już tureckie kobierce, zarówno duże, jak i małe, by dworzanie mieli na czym usiąść. Na dwóch olbrzymich węglowych piecykach piekła się dziczyzna, w strumyku zaś, umieszczone bezpiecznie w siatkach, chłodziły się butelki z winem, a także ostrygi przywiezione rankiem znad morza.

- Szybko - powiedział książę - tam, nad brzegiem, widzę doskonałe miejsce. Spójrzcie, obok siedzi Jamie i wszyscy nasi przyjaciele.

Zsiedli z koni, a czekający w gotowości stajenny odprowadził wierzchowce. Pośpieszyli przez łąkę, aby przyłączyć się do grupki znajomych.

- Chodźcie! - pomachała do nich Kitty. - Zarezerwowaliśmy dla was najlepsze miejsce, wystarczająco duże dla trojga.

Obok niej siedział Niles Brandon, lord Dunley. Ostatnio bardzo się sobą zainteresowali i spodziewano się, iż wkrótce ogłoszone zostaną zaręczyny. Choć lord wydawał się cokolwiek sztywny, Kitty wiedziała, jak go rozruszać, i chętnie to robiła.

- Kolejny tytuł w rodzinie - zauważyła Jasmine, gdy Diana wspomniała, na co się zanosi.

Jamie Edwardes oświadczył się dalekiej kuzynce, Cecily Burke, i został przyjęty. Poprosi rodziców o jej rękę, kiedy odwiezie Ceci do Clearfields Priory. Perspektywa tego związku wielce Jasmine cieszyła.

- Jakże zadowolona byłaby moja babka, gdyby wiedziała, że potomkowie jej dzieci, córki Willow i syna Padraica, biorą ślub - powiedziała z uśmiechem, kiedy jej o tym doniesiono.

Ostatnia z grupki przyjaciółek, Coralyn Mumford, zwana z racji smukłej figury Wiotką, wpadła w oko lordowi Rupertowi Dunstanowi, młodszemu synowi lorda Morly. Stary lord przyjechał nawet do Londynu, czego już prawie nie robił, by poznać dziewczynę i zaaprobować wybór syna. Należało jeszcze uzyskać zgodę rodziny Coralyn, zamożnych właścicieli ziemskich z Glocestershire, którzy z pewnością będą zachwyceni, że córka odniosła na dworze taki sukces.

Lord Charlton i baron Mayhew wyjechali, gdy stało się oczywiste, że nie ma nadziei, aby zdołali podbić serce Siren czy którejś z pozostałych dziewcząt. Teraz więc cztery pary, w tym Diana i jej bliź­niacy, spoczywali rozciągnięci wygodnie na dywanie, rozkoszując się pięknem krajobrazu oraz majowym słońcem, w po jakimś czasie także pieczoną dziczyzną albo kapłonem. Ze strumienia dobyto ostrygi i wino. Nie brakło świeżego chleba, serów cheddar, stilton i francuskiego brie, a także zimnych szparagów w sosie vinegret i marynowanych buraczków. Na deser podano drobne, lukrowane ciasteczka i tartoletki z truskawkami, obficie polane śmietaną. Najedzeni i nieco ociężali po wypitym winie, leżeli na plecach, przyglądając się, jak słońce prześwituje przez gałęzie wierzb, znacząc brzegi strumienia złotymi plamkami.

Diana zamknęła oczy i cicho westchnęła. Co za wspaniały dzień, pomyślała. Nagle ktoś pocałował ją w prawy policzek. A potem w lewy. Nie otworzyła oczu, rozkoszując się doznaniem. Jej wargi napotkały inne wargi w namiętnym, ale i czułym pocałunku. To musiał być książę, czuła bowiem zapach drewna sandałowego. Markiz wolał fiołki. I oto je czuła, gdyż teraz to markiz ją całował. Nagle uświadomiła sobie, jaka jest między nimi różnica. Damien zważał na to, jak ona się czuje, podczas gdy Darius po prostu brał. Otworzyła oczy, aby się przekonać, czy miała rację. Rzeczywiście tak było. Zamyśliła się, poruszona swoim odkryciem.

- Chodźmy pobrodzić - zaproponował nagle Jamie. - Dno jest tu piaszczyste, a zrobiło się gorąco.

Wszyscy zaczęli ściągać pończochy. Dziewczęta wetknęły skraj spódnic za pas, a potem, trzymając za ręce młodzieńców, zeszły do strumienia. Woda okazała się nadspodziewanie zimna, wkrótce oswoili się jednak z chłodem i jęli brodzić, i ochlapywać się nawzajem, pokrzykując radośnie.

Król, odpoczywający w towarzystwie swych metres, obserwował, rozbawiony, młodzież. Królowa nie lubiła pikników, została więc w pałacu. Karol Stuart, zadowolony, iż może poczuć się swobodnie, rozpiął pod szyją białą koszulę. Ciemne loki opadały mu swobodnie na ramiona.

- Gdy byłem w ich wieku - zauważył - musiałem walczyć o tron, a także o życie. Cieszy mnie, gdy widzę, jak młodzi beztrosko się bawią, moje drogie.

- Naciesz się tym widokiem, póki możesz, Wasza Wysokość - zauważyła Fancy. - Dziewczęta, poza Cynarą, są już zaręczone. Nie wrócą szybko na dwór, zajęte powiększaniem rodziny. Jednak gdy sezon polowań się skończy, na dwór zjedzie kolejne stadko ślicznych panien oraz przystojnych młodzieńców. Tak to już jest, prawda, Wasza Wysokość?

Uśmiechnęła się do króla.

- A ty, Fancy? Odpowiada ci to, że zostaniesz z dzieckiem na wsi? - zapytał, wpatrując się w nią uważnie.

- Jak najbardziej, Wasza Wysokość - odparła Fancy bez wahania.

- Do licha! Mówisz zupełnie jak słodka Diana - zauważyła żartobliwie Nellie. - Ja nie byłabym zadowolona, gdybym musiała zamieszkać na farmie.

- Droga Nellie - zaśmiał się król - nie wiedzieliby tam, co z tobą zrobić. Obawiam się, że musisz pozostać w Londynie, u mego boku.

- Już raczej w twoim łóżku - zachichotała Nellie, a król i Fancy zawtórowali, ujęci jej dowcipem.

Królewscy słudzy zaczęli pakować pozostałości pikniku. Diana i przyjaciele wyszli ze strumienia i jęli osuszać nogi ręcznikami, które podali im czekający w gotowości służący. Panowie ochoczo podciągali pończochy pań, wsuwając podwiązki na mleczne uda i ośmielając się gładzić ukradkiem miękkie ciało, póki nie zostali skarceni. Po pończochach przyszła kolej na buty, a potem towarzystwo dosiadło koni i ruszyło z powrotem ku Greenwich.

Dwudziestego dziewiątego maja przypadały urodziny Karola. Z tej okazji w pałacu mieli pojawić się ambasadorowie obcych państw, by oddać władcy należny hołd. Uroczystości zaczęły się rankiem, gdy salut z dział obwieścił, że nadszedł dzień urodzin króla. Potem odbyła się msza w Opactwie Westminsterskim, a po niej zabawy zakończone wielkim wieczornym przyjęciem. Król skończył trzydzieści osiem lat.

Jasmine postanowiła pójść wieczorem do pałacu, by złożyć królowi życzenia szczęśliwych urodzin i całego nadchodzącego roku. Ona i Fancy wrócą wkrótce do Queen's Malvern, choć Charlie i Barbara pozostaną na dworze jeszcze przez miesiąc, póki nie przyjdzie pora przywieźć Dianę i Cynarę na resztę lata i jesień. To miała być jej ostatnia wizyta na dworze, nie przypuszczała bowiem, by jeszcze zechciała się tam wybrać. W jej wieku podróże były już zbyt męczące. Uśmiechnęła się, wspominając długi rejs z Indii, jaki odbyła przed tyloma laty. Sześćdziesiąt dwa lata temu, pomyślała, wykrzywiając w grymasie twarz. Gdzie się, u licha, podziały wszystkie te lata?

Wzięła kąpiel, a potem wezwała Orane, aby pomogła jej się ubrać. Wybrała elegancką suknię z fiołkowej satyny, z podwiązaną srebrnymi kokardami wierzchnią spódnicą, ukazującą spód z liliowego brokatu. Bufiaste rękawy obszyto suto srebrną koronką, podobnie dekolt, zakryty gwoli skromności przejrzystą srebrną gazą. Roześmiała się, wspominając, jak dumna była kiedyś ze swoich piersi. Uszy ozdobiła kolczykami z ametystów, diamentów i pereł, a suknię broszą z tychże kamieni. Biżuterię uzupełniał sznur doskonale dobranych pereł wielkości paznokcia u kciuka. Obcasy pasujących do sukni fiołkowych satynowych pantofelków wysadzane były diamentami.

- Madame wygląda imponująco - powiedziała Orane, kiedy skończyła pomagać pani.

- Swego czasu mawiano o mnie, że jestem szaleńczo piękna - odparła Jasmine ze śmiechem.

- I nadal tak jest - powiedziała Orane spokojnie. - Lecz piękno jest dla młodych, madame. Wspaniałość i świetność przychodzą z wiekiem, czyż nie?

- Pomimo niemodnej fryzury? - spytała żartobliwie Jasmine.

- Kok do ciebie pasuje, pani, i jest o wiele bardziej elegancki niż drobne loczki, jakie noszą dzisiaj dziewczęta. A jeśli damy w pewnym wieku próbują je naśladować, tylko się ośmieszają. Nie, madame. Jesteś, jak zawsze, uosobieniem elegancji.

- Cóż, Orane, podaj Elegancji płaszcz i sprawdź, czy wnuczki są gotowe do wyjścia.

Orane pośpieszyła wypełnić polecenie. Jasmine stanęła przed wysokim lustrem i zaczęła uważnie się sobie przyglądać. Przez mgnienie oka ujrzała w nim dziewczynę, jaką była, gdy zobaczyła po raz pierwszy swoją matkę, Velvet. Miała wówczas na sobie szkarłatną suknię, na szyi barbarzyńsko wspaniałe rubiny nieprzyzwoitej wręcz wielkości, a we włosach czerwone róże, strój właściwy dla Jasaman Kamy Begum, szesnastoletniej córki Wielkiego Mogoła, przybyłej dopiero co do Anglii, do rodziny, o której istnieniu do niedawna nie wiedziała.

Teraz była już stara. Od wielu lat nie myślała o sobie jako o córce Mogoła. Anglia stała się jej domem, jak kiedyś Indie, a potem Szkocja i Francja. Jeśli nie liczyć pierwszych szesnastu lat, spędziła w tej części świata całe życie. Była matrona otoczoną gromadą potomków, jak kiedyś jej babka, Skye O'Malley.

- Brakuje mi ciebie, babciu - wyszeptała. - I ciebie także, mój Jemmie.

Orane wsunęła przez drzwi siwą głowę.

- Młode damy są już gotowe, madame, i wręcz nie mogą się doczekać, by wyjść - powiedziała. - Pozwól, że podam ci płaszcz i rękawiczki.

Wsiadając do powozu, zauważyła, że wnuczki przywdziały na jej cześć barwy, które dla nich wybrała: Cynara miała na sobie szkarłatną suknię, Diana zaś delikatnie różową. Uśmiechnęła się do siebie.

- Macie prezenty dla Jego Wysokości? - spytała.

- Tak, babciu - odparły unisono, pokazując jaskrawo opakowane paczuszki.

Jasmine usiadła wygodnie, gotowa cieszyć się jazdą. Przymknęła oczy, zdając sobie sprawę, że nie zazna tego wieczoru wiele odpoczynku. Wnuczki były, jak na siebie, niezwykle milczące i kiedy uświadomiła sobie powód, o mało się nie roześmiała. Podejrzewała, że Diana jest o krok od decyzji, zapowiedziała jednak stanowczo, że nie przemówi, zanim bliźniacy nie odwiedzą ich w Queen's Malvern. Co zaś się tyczy Cynary, podjęła decyzję, gdy zobaczyła po raz pierwszy Harry'ego Summersa. Problem polegał na tym, że lord Summersfield nie był świadom, jak bardzo jest zdeterminowana.

Dojechali do oświetlonego niczym choinka pałacu. Zewsząd zdążali przybyli barkami bądź powozami dworzanie. Tego dnia przypadały nie tylko urodziny króla, ale i ósma rocznica jego powrotu na tron. Na dziedzińcu czekali na powóz Jasmine książę i księżna Lundy. Otwarto drzwi i książę pomógł matce wysiąść.

- Wyglądasz dziś szczególnie wspaniale, mamo - powiedział, uśmiechając się szeroko. - Powiedziałem Jego Wysokości, że przyjdziesz, i bardzo go to ucieszyło. Stwierdził, że za mało cię w tym roku widywał.

- Jestem za stara, by dotrzymać kroku dworzanom, Charlie - odparła Jasmine zgryźliwie. - Gdyby nie dziewczęta, w ogóle bym nie przyjechała, i dobrze o tym wiesz. Dzisiaj pojawię się tu po raz ostatni, nim wrócę do Queen's Malvern, by dożyć w spokoju swych dni.

- Nie mogę uwierzyć, że tak potulnie się wycofujesz - powiedział, drocząc się z nią.

- Zrobiłam to już dawno temu - odparła ze śmiechem. - Podejrzewam, że wiele spośród obecnych tu dzisiaj osób zdziwiło się, że w ogóle jeszcze żyję.

Po czym znów się zaśmiała.

- Rzeczywiście - przytaknął, wtórując matce. Ujęła go pod ramię i weszli razem do pałacu, torując sobie drogę wśród tłumu dworzan i osób, które przybyły złożyć monarsze życzenia. Po chwili dotarli do wielkiej sali bankietowej, gdzie na pozłacanych, wyściełanych czerwonym aksamitem tronach siedzieli król i królowa.

- Książę Lundy - obwieścił stentorowym głosem majordomus. - Księżna wdowa Glenkirk i markiza Westleigh.

Weszli do sali, słysząc, jak majordomus wykrzykuje:

- Księżna Lundy, lady Cynara Stuart, lady Diana Leslie. Charlie wyminął jak gdyby nigdy nic kolejkę osób czekających, by złożyć królowi życzenia, i poprowadził matkę prosto do stóp tronu. Czarne oczy króla pojaśniały z zadowolenia, kiedy zobaczył Jasmine i jej rodzinę. Wstał, zszedł z podwyższenia, ujął dłonie starej damy i je ucałował.

- To dla mnie zaszczyt, że przyszłaś, madame - powiedział, uśmiechając się do niej. - Dobrze znowu cię widzieć. Przybyłaś na dwór, ale nie miałem okazji nacieszyć się twoim towarzystwem. A teraz kuzyn mówi, że wracasz do Queen's Malvern z Fancy.

Wysunęła delikatnie dłonie z uścisku jego rąk, a potem cofnęła się nieco i złożyła dworski ukłon, zauważając w duchu, że jej kolana nie są już tak sprawne jak kiedyś.

- To Wasza Wysokość mnie zaszczyca - powiedziała, uśmiechając się z wdzięcznością, gdy pomógł jej się podnieść. - Przybyłam na dwór wyłącznie z uwagi na moje wnuczki i dobrze o tym wiesz.

- Porozmawiamy jeszcze, zanim wyjedziesz - powiedział król cicho. - A teraz przywitaj się z królową.

Podprowadził ją do drugiego tronu, gdzie siedziała spokojnie królowa.

- Moja droga, mama Charliego chciałaby złożyć ci uszanowanie.

Jasmine dygnęła znowu, a król wrócił na podwyższenie, gotów przyjmować kolejne życzenia.

- Wasza Wysokość - powiedziała.

- Mąż jest rozczarowany, ponieważ zbyt rzadko cię widywał - stwierdziła królowa.

- Niestety, jestem już stara - odparła Jasmine. - W młodości, w czasach króla Jakuba i królowej Anny, potrafiłam wywołać na dworze niezłe zamieszanie. Teraz, prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać, by wrócić do Queen's Malvern. Wkrótce wyjeżdżam, zabierając najstarszą ze swoich wnuczek. Młodsze zostaną w Londynie jeszcze przez miesiąc, a potem wrócą do domu z synem i jego żoną.

- To prawda, że miałaś trzech mężów? - spytała królowa.

- Rzeczywiście, a moja babka aż sześciu. Moim ojcem był Wielki Mogoł Akbar z Indii. Tam się urodziłam i spędziłam piętnaście lat życia. Mój pierwszy mąż był kaszmirskim księciem. Został za­mordowany przez mego brata przyrodniego, dziedzica ojca. Potem, już w Anglii, wyszłam za Rowana Lindleya, markiza Westleigh, a następnie za księcia Glenkirk, Jamesa Leslie.

- Wybacz ciekawość - powiedziała królowa przyjaźnie - lecz krąży o tobie tyle opowieści, że nie wiadomo, w co wierzyć.

Jasmine zaśmiała się cicho.

- Tak, Wasza Wysokość, wyobrażam sobie. Większość z nich wymyślili ludzie, którzy nie tylko mnie nie znali, lecz nie widzieli wręcz na oczy. Z uwagi na moje dobre imię wyznam jednak, że kiedy poznałam ojca Charliego, byłam wdową.

- Trzech mężów - powiedziała królowa, potrząsając głową. - Musisz być naprawdę silna, madame. Jeśli chodzi o mnie, nie potrafię poradzić sobie nawet z jednym!

W jej ciepłych oczach zabłysło rozbawienie.

- Stuartowie nie są łatwi w pożyciu, Wasza Wysokość - odparła cicho Jasmine. - Wiem o tym z pierwszej ręki.

Zorientowawszy się, że konwersacja skończona, dygnęła ponownie i oddaliła się od tronu.

- Do licha, Siren - zauważył markiz Roxley. - Twoja babka z pewnością jest z królewską parą w dobrej komitywie.

- Stuartowie zawsze byli wobec niej mili - odparła Diana.

- Ja byłbym miły dla ciebie - wyszeptał jej do ucha, całując je. Wzdrygnęła się rozkosznie.

- Znów ze mną flirtujesz, Darling?

- Owszem.

- Nie jestem jeszcze gotowa podjąć decyzję.

- Mówisz mi to, ilekroć choćby wspomnę o sprawie. Jeszcze trochę i po prostu cię porwę, uwalniając od konieczności dokonania wyboru.

- Nie radzę ci nawet o tym myśleć, Darling. Kobiety Lesliech potrafią być bardzo kłopotliwe, gdy się je sprowokuje.

- Powinienem cię sprowokować! - odparł, obejmując ją w talii.

- Robisz to - odparła - choć może nie w sposób, jakiego byś sobie życzył. Proszę, nie naciskaj.

Uwolniła się z uścisku jego ramienia.

- Nie jestem własnością żadnego mężczyzny i nigdy nie będę.

- Lecz jeśli wyjdziesz za mąż - zaprotestował - staniesz się własnością męża. Takie jest prawo, boskie i ludzkie, Siren.

Diana odwróciła się do niego, parskając śmiechem.

- Jakiś ty staroświecki, Darling. Nie żyjemy w czasach ciemnego średniowiecza. Możesz posiadać konia czy psa, ale nie inną istotę ludzką.

- A co z niewolnikami, Siren? Choć z drugiej strony, masz rację. Niewolnicy nie są ludźmi.

- Moja rodzina nie popiera niewolnictwa - odparła Diana z najwyższą powagą. - Wuj, mieszkający w Nowym Świecie, nie zatrzymuje ich dla siebie, ale wyzwala. Babka wyzwoliła trójkę swoich służących, zanim odbili od brzegów rodzinnego kraju. Ci, których nazywamy niewolnikami, są ludźmi takimi jak my. Czyż nie stworzył ich Bóg? Na swoje podobieństwo? Czy Bóg jest zatem niewolnikiem, panie?

- Myślisz zbyt dużo - powiedział, całując ją w usta. - Wolałbym rozmawiać z tobą o miłości, słodka Siren.

- Odejdź - powiedziała. - Bardzo mnie rozczarowałeś.

- Ale dlaczego?

- Skoro nie wiesz, i tak nie zdołam ci tego wytłumaczyć - odparła, a potem odeszła.

Zanim zdążyła na dobre się oddalić, poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się, by złajać markiza, okazało się jednak, że spogląda w jasnoniebieskie oczy księcia.

- Damn! - wykrzyknęła, zaskoczona.

- Czym mój brat aż tak cię zdenerwował, Diano? Zamierzasz zmusić mnie, bym wyzwał go na pojedynek? - zapytał żartobliwie.

- Nie rozumie pewnych spraw i czasami aż mam ochotę go trzepnąć, taki jest głupi - odparła Diana szczerze, a potem powtórzyła księciu ich rozmowę.

Wysłuchał jej cierpliwie, zaprowadziwszy wpierw ku bardziej odosobnionemu miejscu, gdzie mogli rozmawiać nie niepokojeni. Kiedy skończyła, powiedział, patrząc jej w oczy:

- Mój brat nie rozumie wielu rzeczy, Diano. Nie był dotąd na dworze i pewniej czuje się we własnych włościach. Obawiam się, że nie wie zbyt wiele o świecie, w którym żyjemy.

- Ty też nie byłeś wcześniej na dworze - wytknęła mu Diana - a zdajesz się rozumieć, co do ciebie mówię.

- Nie zorientowałaś się jeszcze, czym się od siebie różnimy, Diano? - zapytał spokojnie. - Znasz nas od kilku miesięcy i nie odkryłaś, czym różnią się nasze charaktery?

Nagle ją olśniło.

- Ty masz intelekt! - zawołała. - A Darling nie.

- Dokładnie - odparł książę. - Zawsze tak było. Darius był kiepskim uczniem, ja przeciwnie. Kiedy przebywaliśmy w naszych włościach, nie traciłem żadnej okazji, by czegoś się nauczyć. Nasz nauczyciel był starszym mężczyzną. Nie cenił purytańskich obyczajów, kształcił nas więc tak, jak innych dżentelmenów przed nami. Ja uczyłem się z zapałem. Brat spędzał większość czasu, wymyślając, jakby tu uniknąć siedzenia w klasie i wyrwać się na polowanie. Wiem, co trzeba o naszych włościach, i je szanuję. Darius swoje kocha. Ponieważ jesteśmy ze sobą bardziej zżyci niż większość braci, a na dodatek wyglądamy niemal tak samo, ludzie zakładają, że mamy podobne charaktery. A tak nie jest.

- Oczywiście - przytaknęła. - Powinnam była dostrzec to dawno temu.

- Cieszę się w końcu to zrobiłaś - odparł ze śmiechem. - Cóż, droga Siren, będziesz musiała wybrać nie tylko pomiędzy jasno - i ciemnoniebieskimi oczami, ale i bardziej istotnymi cechami różniącymi Damiena i Dariusa Esmondów. - Wstał i oferując jej dłoń, zapytał: - Dołączymy do reszty dworzan, Diano?

Teraz dopiero mam się nad czym zastanawiać, pomyślała. Opowiedziała babce, jak wyglądała rozmowa z braćmi, kiedy siedziały w ogrodach Greenwood House, w kilka dni po urodzinach króla i na krótko przed tym, jak Jasmine i Fancy miały wyjechać do Queen's Malvern.

Jasmine powiedziała, nie odrywając spojrzenia nadal pięknych oczu od rzeki:

- Teraz wiesz już, czym różnią się bracia, a jest to różnica znacząca. Czy nadal chcesz wziąć sobie któregoś na małżonka?

Diana skinęła głową.

- Kocham ich nie mniej niż przedtem, lecz teraz muszę zdecydować, czy chcę na męża mężczyznę czarującego, dowcipnego i niewiele poza tym, czy też czarującego, dowcipnego i odznaczającego się inteligencją, którą doceniam i podziwiam. Czy pragnę męża, którym mogłabym łatwo sterować, gdyż nie byłby ode mnie sprytniejszy? Czy też takiego, który dorównuje mi bystrością, a nawet mnie przewyższa?

Roześmiała się.

- To ci dopiero zagadka, babciu. Wygląda na to, że nie posunęłam się ani o krok dalej, niż byłam przed czterema miesiącami.

- A namiętność? - spytała Jasmine.

- Obaj zdają się ją posiadać, lecz w jakim stopniu - trudno powiedzieć. Nie uda mi się tego stwierdzić, jeśli chcę pozostać do ślubu dziewicą. Darling wykazuje mnóstwo zapału, podejrzewam jednak, że Damn z jakiegoś powodu trzyma uczucia na wodzy. Czy będzie tak również wtedy, kiedy będziemy dzielili łoże? - zastanawiała się na głos.

- Może markiz traktuje cię tak, jak wszystko, co sprawia mu przyjemność, podczas gdy jego brat, książę, powstrzymuje namiętność, bojąc się, że cię przestraszy - zasugerowała Jasmine.

- Ale dlaczego miałby się tego obawiać? - spytała Diana niewinnie.

- Drogie dziecko - odparła Jasmine - nie wierzę, że jesteś tak tępa, by nie wiedzieć, że książę jest w tobie rozpaczliwie zakochany. Lecz jest też dżentelmenem, Diano. Nie wyrazi głośno swoich uczuć, ani nie wykorzysta doświadczenia w sztuce miłości, by zdobyć cię podstępem, jeśli okaże się, że wolisz jego brata. Nie będzie igrał w ten sposób z twoim niedoświadczonym sercem.

- Lubisz go - zauważyła Diana cicho.

- Lubię obu, gdyż obaj nadają się na męża dla przyzwoitej panienki - odparła Jasmine. - Nie skłonisz mnie, bym dokonała za ciebie wyboru - zaśmiała się.

- Wuj Charlie zaprosił ich do Queen's Malvern. Wtedy podejmę decyzję, babciu.

- Kiedy przyjadą? - dopytywała się Jasmine.

- Pod koniec sierpnia - odparła Diana.

- Dobrze. Twoi rodzice będą wtedy z nami, a uważam, że powinni poznać obu zalotników. Twoja matka jest kobietą praktyczną, Diano, a ty odziedziczyłaś po niej tę cechę. Uzna za słuszną każdą decyzję, jaką podejmiesz. Z twoim ojcem sprawa przedstawia się jednak inaczej. Będzie chciał poznać kandydatów i osobiście wyrobić sobie na ich temat zdanie, choć Bogiem a prawdą nie wiem, co mogłoby mu się nie spodobać.

- Dokona wyboru pomiędzy braćmi, możesz być tego pewna - zaśmiała się Diana. - I będzie zły, jeśli mój wybór nie zgodzi się z jego.

- Nie pozwól, aby ktokolwiek na ciebie wpłynął, kochanie! - ostrzegła wnuczkę Jasmine. - Zwłaszcza mój Patrick. To ty będziesz musiała żyć z mężem, którego sobie wybierzesz, nie twój ojciec.

Teraz roześmiała się Diana.

- Wiesz dobrze, babciu, że papa nie jest w stanie do niczego mnie zmusić. Jestem prawdziwą kobietą Lesliech, obdarzoną zdecydowanym charakterem i żelazną wolą. Mężczyźni z tej rodziny nigdy nie byli tak silni, jak kobiety. Przypomnij sobie naszą historię.

- Masz rację - odparła z ulgą Jasmine. Teraz była już pewna, że Diana dokona wyboru samodzielnie.

- Przygotowałam dla bliźniaków coś w rodzaju sprawdzianu - powiedziała do babki.

- Jakiego rodzaju?

- Zażyczyłam sobie, by, kiedy przyjadą w odwiedziny, każdy przywiózł mi podarek. To, jaki prezent wybiorą, przesądzi o ich losie - wyjaśniła Diana.

- Podejmiesz decyzję, kierując się wartością prezentu? - Jasmine była zaszokowana.

Czegoś takiego mogłaby spodziewać się po Cynarze, ale z pewnością nie po Dianie.

- Nie! Nie! Chyba podjęłam już decyzję, babciu. Chciałabym po prostu się w niej utwierdzić.

- Którego zatem wybrałaś? Diana potrząsnęła głową.

- Nie, babciu. Nie powiem nikomu, nawet tobie. A jeśli coś wpłynie na moją decyzję i ją zmienię? Wiesz, że to możliwe.

- Masz w żyłach krew Mogołów i otomańskich sułtanów, dziecko. Wymyśliłaś strategię godną swoich przodków - zauważyła Jasmine z podziwem. - I zaskoczyłaś nawet mnie - dodała, uśmiechając się do wnuczki. - Nadali ci przezwisko Słodka, lecz sądzę, że cię nie doceniają. I bardzo dobrze. Mężczyźni nie czują się swobodnie w obecności kobiety, która przewyższa ich rozumem i zręcznością. Lepiej niech sądzą, że jesteś słodkim dziewczątkiem. Kogokolwiek wybierzesz, jestem pewna, iż będziesz rządziła zarówno nim, jak i rodziną w sposób mądry, a zarazem roztropny.

- Będę za tobą tęskniła, babciu - powiedziała Diana, opierając ciemną główkę na ramieniu babki.

- Oczywiście, że będziesz - zgodziła się z nią Jasmine - lecz wkrótce wracasz przecież do domu. Ciesz się dworskimi rozrywkami, gdyż po ślubie nie będzie na to czasu. Dopiero kiedy zapełnisz pokój dziecinny potomstwem, będziesz mogła pomyśleć o powrocie.

- Nie wiem, czy chciałabym wrócić jeszcze kiedykolwiek na dwór. Miałam szczęście, że udało mi się uniknąć zainteresowania Kpiarzy.

Uważają mnie za cnotliwą, jestem też spokrewniona z Jego Wysokością, dlatego żaden nie ośmielił się mnie skrzywdzić. Widziałam jednak zbyt wiele zamężnych kobiet, które odrzuciły małżeńską przysięgę, by wziąć sobie kochanka. Dobrych kobiet, które posunęły się do zdrady, ponieważ same zostały zdradzone. Wierzą, że co jest dobre dla gąsiora, nada się i dla gęsi. Nie chciałabym wpaść w podob­ną pułapkę. Nie chcę też męża, który by mnie zdradzał. Kiedy wyjdę za mąż, zostanę w domu i będę odwiedzała krewnych. W końcu mamy ich bez liku.

- To całkiem niezły sposób na życie - zgodziła się z nią Jasmine.

*

Kilka dni później wdowa i jej wnuczka, pani Devers, wyjechały do Queen's Malvern.

- Teraz, gdy babci tu nie ma, będę mogła ubierać się tak, jak chcę - powiedziała Cynara, nie posiadając się z radości. - Nie uważasz, że wyglądam olśniewająco w czerni i brylantach? Babcia zostawiła nam trochę swojej biżuterii, byśmy miały czym przyozdobić suknie.

- Uważam, że to dobrze, iż wkrótce wyjedziemy z Londynu - odparła Diana. - Zaczynają o tobie gadać.

- I o to mi chodzi - odparła Cynara. - Jak miałabym sprawić, by Harry wreszcie zaczął mnie dostrzegać? Tylko jeśli uzna, że jestem równie zepsuta i śmiała jak on, naprawdę się mną zainteresuje. To, że jestem córką księcia Lundy, nie intryguje go tak jak innych, zainteresowanych moją pozycją i majątkiem. Jeśli uda mi się sprawić, że ten mężczyzna obdarzy mnie uczuciem, będzie kochał mnie dla mnie samej, z żadnego innego powodu. Nie chcę nigdy wątpić w jego uczucie. Ani obawiać się, że go stracę. Chcę, aby naprawdę mnie poko­chał, i tak się stanie.

*

Minął czerwiec i niezupełnie królewski Stuart zapowiedział rodzinie, że w połowie lipca powrócą do Queen's Malvern. Nie będą towarzyszyli królowi podczas letniego objazdu, ale udadzą się do do­mu. Cynara nie była z tego zadowolona, nic jednak nie mogła zrobić. Na domiar złego, przez część drogi mieli towarzyszyć im bracia Esmond.

- Tylko tego nam trzeba, dwóch małp skaczących wokół Diany - burknęła do swej służącej, Hester. Lecz w dniu wyjazdu, skarcona ostro przez matkę, uśmiechała się do kuzynki i jej adoratorów.

Diana ledwie mogła powstrzymać radość. Miała dość dworu. Z początku dworskie życie wydawało jej się ekscytujące, teraz jednak Londyn okropnie cuchnął, a smrodu płynących ulicami ścieków i rzeki nie był w stanie zagłuszyć nawet korzenny pomander. Konne przejażdżki po parku St. James nie wydawały się już tak atrakcyjne w porównaniu ze swobodnym galopem po otaczających Queen's Malvern wzgórzach. Tęskniła też za rodziną, która prawdopodobnie dotrze do Worcestershire przed nimi.

Pożegnali się z przyjaciółmi. Wszyscy mieli wejść wkrótce w związki małżeńskie. Uczestniczyli już w weselu sir Michaela Scanlona i lady Drucilli Stanton, zwanej Spryciarą. Ojciec dziewczyny wyraził zgodę, a że Mick pragnął wrócić do Irlandii najszybciej, jak to możliwe, ślub odbył się od razu, by państwo młodzi mogli podróżować razem. Była to skromna, ale wysmakowana ceremonia. Nowożeńcy spędzili noc poślubną w Lynmouth House, rankiem zaś, nim wyjechali, Wily mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciółek i powiedziała:

- Nie pomyliłam się, biorąc sobie Micka za małżonka. Potem zaś, ku ogólnemu zaskoczeniu, rozpłakała się i wykrztusiła, łkając:

- Musicie odwiedzić mnie kiedyś w Irlandii. Obiecajcie, że przyjedziecie.

- No, kobieto - powiedział pan młody, widząc, na co się zanosi - tylko mi tu nie płacz. Mamy przed sobą długą drogę, a nie życzę sobie podróżować w towarzystwie zawodzącej niewiasty.

Pocałował żonę szybko w usta i zajrzał jej z uśmiechem w oczy.

- Już wszystko w porządku - zapewniła nowa lady Scanlon, pociągając nosem. Uścisnęli przyjaciół po raz ostatni i odjechali.

Kuzyni dziewcząt, James Edwardes, lord Alcester i Cecily Burke, mieli pobrać się za cztery miesiące. Podobnie kuzynka Kitty, zaręczona z hrabią Dunley, Nilesem Brandonem. Lord Rupert Dunstan, młodszy syn lorda Morly, zamierzał poślubić czarującą Coralyn Mumford. Data ślubu nie została jeszcze wyznaczona, obiecali jednak, że przyjadą - wszyscy, z wyjątkiem Scanlonów. Została jedynie lady Diana Leslie. O Cynarze nikt nie wspominał, przyjaciele obawiali się bowiem, jaki los ją czeka.

Książę i markiz rozstali się z resztą towarzystwa na kilka dni przed końcem podróży, skręcając na drogę prowadzącą do Herefordshire. Przyjadą do Queen's Malvern w końcu sierpnia. Wieczorem w dniu poprzedzającym rozstanie Diana wezwała ich do prywatnego saloniku, który książę wynajął dla rodziny. Poza nią nie było w nim nikogo.

- Usiądźcie, proszę - powiedziała. - Musimy porozmawiać. Nalała każdemu po kielichu wina, w pełni świadoma, że śledzą uważnie każdy jej ruch. Podała braciom trunek i stając pomiędzy nimi, oznajmiła:

- Podjęłam już prawie decyzję, ale zanim uczynię to ostatecznie, chciałabym dać wam do wykonania zadanie.

Damien i Darius spojrzeli na nią z jednakim oczekiwaniem.

- Gdy przyjedziecie odwiedzić mnie w Queen's Malvern i poznać moją rodzinę, niech każdy z was przywiezie mi idealny prezent.

Jest dla mnie ważne, aby mężczyzna, którego poślubię, dobrze mnie znał. Przekonajmy się, ile przez cały ten czas się o mnie dowiedzieliście. Rozumiecie?

- Czego byś chciała, słodka Siren? - zapytał markiz.

- Sam musisz na to wpaść, Darling - odparła. Książę się nie odezwał.

- Ale ty wszystko masz, słodka - upierał się markiz. - Co jeszcze moglibyśmy ci podarować? Może nam podpowiesz?

- Zadanie polega na tym, byście sami to odgadli, mój panie - odparła Diana.

Książę uśmiechnął się leciutko, ale pozostał milczący.

- Znajdę odpowiedni prezent i cię zdobędę! - obiecał markiz. Odwrócił się do brata i powiedział: - Pokonam cię! Zawsze lepiej radziłem sobie z damami!

W jego ciemnych oczach płonęły podniecenie i triumf.

- Zobaczymy - powiedział książę, przerywając wreszcie milczenie. Odstawił nietknięty kielich na stolik i ująwszy dłoń Diany, ucałował ją ze słowami:

- Dałaś mi zadanie godne Herkulesa, Diano. Będę musiał mocno się zastanowić.

- Jestem pewna, że tak właśnie zrobisz, książę - odparła z uśmiechem. - Jedźcie z Bogiem, panowie - dodała, a potem dygnęła wdzięcznie i wyszła.

ROZDZIAŁ 13

Patrickowi Leslie, księciu Glenkirk, pięćdziesiątka stuknęła dwa i pół roku temu. Był postawnym mężczyzną, nie przytył jednak nadmiernie, jak zdarzyło się to wielu jego rówieśnikom. Lubił swój styl życia i cieszyło go, że nie musi opuszczać zbyt często swych włości położonych we wschodniej części szkockiego pogórza. Gdyby nie matka, najchętniej w ogóle nie wyjeżdżałby z Glenkirk.

Lecz matka mieszkała w Anglii i była, jak zawsze, pełna życia. Uważał, że kobieta, która skończyła siedemdziesiąt osiem lat, powinna wreszcie się uspokoić i bardziej miarkować w mowie i zachowaniu, tymczasem z matką tak się nie stało. Mimo to kochał obdarzoną silnym charakterem rodzicielkę, a teraz siedział z nią w dawnej wielkiej sali Queen's Malvern.

- Co sądzisz o tych koziołkach, z których Diana ma wybrać sobie męża, mamo? Są godni mojej dziewczyny, czy to para łowców posagów, słabych niczym woda?

Mówiąc, wpatrywał się w nią uważnie.

- Rodzina jest dobra, sprawdziłam starannie. Nie dopuściłabym, by twoja córka zadawała się z nieodpowiednimi ludźmi, Patricku - odparła.

- Wiem o tym, mamo. Lecz, jak powiedział mi lokaj, o córce mojego brata służba już plotkuje.

- Cynara to nie twój problem, Patricku - odparła ostro jego matka. - Ufam, że zachowuje się jak należy, nieważne, co o niej mówią. Zajmę się nią, gdy tylko wydamy za mąż Dianę. Każdy z braci Roxley byłby dla niej kochającym mężem. Mam w tej sprawie własne zdanie, ale zatrzymam je dla siebie. Decyzja musi należeć wyłącznie do Diany, więc kiedy już ich poznasz, proszę, nie próbuj na nią wpływać.

- Chcę, żeby była szczęśliwa.

- I będzie, zważywszy, ile trudu kosztowało ją podjęcie decyzji.

- Co może być w tym aż tak trudnego, chciałbym wiedzieć?

- Cóż, po pierwsze, Damn i Darling wyglądają niemal tak samo.

- Damn i Darling? Jezu! Oszczędź mi tych koszmarnych przydomków, jakie dworzanie nadają sobie nawzajem! Zakładam, że mają chrześcijańskie imiona?

- Damien i Darius Esmond.

- Brzmi niewiele lepiej - burknął. - Mogę zapytać, jak przezwano moją córkę i jej kuzynki?

- Królewski Kaprys. Słodka Syrena i Cyn, wymawiane jak sin*12.

- Przypuszczam, że mogło być gorzej. Zatem chłopcy są bliźniętami i wyglądają tak samo. Mając braci bliźniaków i poślubiając jednego z nich, sama niechybnie się ich dochowa. Co jeszcze?

- Cóż, póki nie udało jej się oddzielić od siebie braci tak, by mogła poznać każdego z osobna, trudno było ich rozróżnić, zakochała się więc w obydwu.

- Jezu! - zakrzyknął znowu Patrick. - Dziewczyna nie ma rozumu, mamo?

- Niech cię nie zmyli miłe usposobienie Diany, Patricku. Twoja córka jest mądra, inteligentna i rozwiązała problem w iście mistrzowski sposób. Dokona właściwego wyboru i będziesz zado­wolony.

- Jezu! - zakrzyknął po raz trzeci. - Gdzie podziały się czasy, kiedy mężczyzna i kobieta ulegali po prostu namiętności?

- Jakoś nie przypominam sobie, abyś ty dał się porwać namiętności, kiedy poznałeś Flannę. Pragnąłeś włości, nie dziewczyny.

A jednak nauczyłeś się kochać żonę i jesteś z nią szczęśliwy. Twoja córka też będzie.

- Muszę ci zaufać, mamo, jak zawsze zresztą. Dotąd nigdy się nie zawiodłem.

- Bardzo mnie to cieszy - odparła Jasmine chłodno. Diana i jej kuzynka nie miały zamiaru podsłuchiwać, lecz kiedy zmierzały do wielkiej sali, by usiąść przy kominku i trochę poplotkować, Cynara usłyszała coś, co bardzo ją zainteresowało. Przy­stanęła, powstrzymując gestem Dianę i nim ta się zorientowała, okazało się, że jest już za późno. Nie mogły ujawnić swojej obecności, nie ryzykując, że zostaną oskarżone o podsłuchiwanie. Gdy starsi zmienili temat, wycofały się ukradkiem i wyszły do ogrodów.

Księżna Lundy poleciła wybudować przy końcu jednego z ogrodów, nad jeziorem, czarujący letni domek z marmuru. Dziewczęta pośpieszyły tam, by pooglądać zachód słońca i porozmawiać.

- Nie mogę uwierzyć, że mówiłam kiedyś tak, jak moi rodzice - zauważyła Diana. - Za każdym razem, kiedy zjeżdżają tu na lato, zaskakuje mnie ich szkocki akcent. Przypuszczam, że za kilka lat Mair też będzie mówiła tak jak my. Twoi rodzice postąpili wspaniale, pozwalając, by przyjechała i zamieszkała z babcią.

- Ich zdaniem dzieci sprawiają, że dom ożywa - odparła spokojnie Cynara. - Odkąd moja siostra Brie zamieszkała ze swoim potomstwem w Devon, a żaden z braci przyrodnich nie zdradza chęci, by się ożenić, w Queen's Malvern nie ma już dzieci. Czy też, jak nazywają ich twoi rodzice, dzieciaków?

- Tak - potwierdziła Diana. - Dzieciaków.

- Lubię twoich rodziców - stwierdziła Fancy - i bardzo się cieszę, że przyjechali. Mama opowiadała mi, że kiedyś, kiedy mieszkali jeszcze w Glenkirk, zjeżdżali wszyscy na lato do Anglii tak jak ich babka, hrabina BrocCairn. To miła tradycja, a ja lubię tradycje.

Położyła dłonie opiekuńczym gestem na brzuchu.

- Instynkt podpowiada mi, że dokonałaś już wyboru - zauważyła Cynara podstępnie. - Powiedz nam, za kogo w końcu wyjdziesz, kuzynko.

Diana potrząsnęła głową.

- Nie - odparła. - Wydaje mi się, że już zdecydowałam, nie powiem jednak nic, póki nie przyjadą. Ten, kogo wybrałam, usłyszy to ode mnie jako pierwszy. Nie ty, Cynaro. Nie potrafisz zachować niczego w tajemnicy - dodała ze śmiechem, a Fancy zaśmiała się wraz z nią.

- Ależ potrafię! - zaprotestowała Cynara.

- Cóż, tego sekretu dotrzymywać nie będziesz musiała, ponieważ nic ci nie powiem - odparła Diana, nie przestając się śmiać.

Książe i markiz mieli zawitać do Queen's Malvern w ostatnim tygodniu sierpnia. Leslie z Glenkirk musieli wyruszyć wkrótce potem na północ, a bardzo chcieli poznać mężczyznę, który zostanie mężem ich córki.

- Zapędź do roboty swój płochy umysł, dziewczyno, i się zdecyduj - ostrzegł córkę książę. - Nie zamierzam opuścić przez ciebie sezonu polowań na kuropatwy.

- Obiecuję, tatusiu - odparła Diana.

- Nie waż się wtrącać, Patricku Leslie - napomniała męża księżna. - Twoja mama wie lepiej, a powiedziała, że Diana podejmie słuszną decyzję.

- Z wiekiem zrobiłaś się apodyktyczna, kobieto - zauważył książę.

Flanna Leslie wymierzyła mężowi przyjacielskiego kuksańca.

- Tam, gdzie chodziło o ciebie, zawsze taka byłam - odparła.

- Rzeczywiście - przytaknął z uśmiechem jej mąż. W końcu zalotnicy przybyli: książę na wielkim szarym ogierze z czarną grzywą i ogonem, a markiz na równie potężnym, czarnym jak węgiel wałachu. Ich ciemnokasztanowe włosy połyskiwały w słońcu, a niebieskie oczy spoglądały ciepło na Dianę.

- Mają dobre oko do koni - zauważył Glenkirk.

- I do dziewcząt - dodał jego brat, książę Lundy. Parsknęli zgodnym śmiechem.

Goście zsiedli z koni. Wierzchowce zabrano, a księcia oraz markiza wprowadzono do wielkiej sali, gdzie czekał już poczęstunek. Na widok zgromadzonej licznie rodziny Esmondom opadła nieco szczęka. Pięciu braci Diany, nawet najmłodszy, zaledwie siedmioletni, było potężnie zbudowanymi zabijakami, dumnymi ze swej postury i szorstkich manier. Najmłodsza z sióstr bardzo ich przypominała i tylko średnia, przedstawiona jako Mair, wydawała się podobna z usposobienia do Diany. Dygnęła wdzięcznie na powitanie.

Podczas niezobowiązującej pogawędki, jaka się wkrótce wywiązała, Mair przysunęła się do siostry i wyszeptała:

- Mam nadzieję, że nie wybrałaś markiza.

- Dlaczego? - spytała Diana cicho, zdumiona.

- Czy to Cynara poleciła ci mnie wypytać?

- Nie - odparło spokojnie dziewczę. - Nie powiem jednak nic, póki nie przemówisz, a potem może też nie.

Diana potargała złotorude włosy siostry.

- Zabawna z ciebie dziewuszka - powiedziała. - Tęskniłam za tobą.

- A teraz, gdy przyjechałam, wybierasz się za mąż.

- Spodoba ci się tutaj. Zamieszkam niezbyt daleko, będziemy więc mogły się odwiedzać. Poza tym babcia, ciotka i wuj będą cię rozpieszczać.

- Myślisz czasem o Glenkirk? - spytała Mair.

- Gdy przyjechałam po raz pierwszy do Anglii, bardzo za nim tęskniłam, lecz to minęło - przyznała Diana. - To już nie był mój dom, a i Queen's Malvern wkrótce przestanie nim być.

Podano główny posiłek dnia. Diana zasiadła pomiędzy dwoma adoratorami przy nakrytym lnianym obrusem stole w przytulnej jadalni księstwa Lundy. Ledwie mieli czas odezwać się do niej, gdyż Patrick natychmiast zaczął wypytywać ich o to, jakie mają domy, jak funkcjonuje ich domowe gospodarstwo i jakie osiągają dochody.

W pewnej chwili utkwił w obu mężczyznach wzrok i Diana, która znała to spojrzenie, wiedziała już, że pytanie, jakie za chwilę padnie, nie będzie przyjemne. Zamknęła oczy i wstrzymała instynktownie oddech.

- Czy któryś z was ma kochankę? - zapytał książę - i nie mam tu na myśli głupiutkiej mleczarki, z którą od czasu do czasu się zabawiacie, jak każdy zdrowy mężczyzna powinien, ale kobietę, mieszkającą we własnym domu, którą byście utrzymywali. Więc jak?

- Nie - odparli bliźniacy unisono. Książę zaczerwienił się przy tym lekko, a jego mina wskazywała jasno, co sądzi o takim braku delikatności.

- Diana uzna zapewne, że zbyt srogo was potraktowałem - powiedział Glenkirk w formie przeprosin, ponieważ reakcja księcia nie uszła jego uwagi - ale to moją najstarszą i najbardziej kochaną córkę chcielibyście poślubić, panowie. Zatem, macie jakichś bękartów, z których powinniście się wytłumaczyć?

- Spłodziłem zapewne jedno czy dwoje dzieci - odparł markiz.

- Nie wiesz tego, panie? - zapytał Glenkirk.

- Mój brat ma troje dzieci - odparł książę. - Ja zaś jedno, czteroletnią córeczkę. Jej matka była córką mojego łowczego. Dorastaliśmy razem. Nazywała się Anne Flemming. Umarła, wydając na świat naszą córkę, także Annie. Otrzymała imię po matce. Mieszka z dziadkami, a ja troszczę się o to, aby niczego jej nie brakowało. Nie zaprę się swojej krwi, nawet po to, by się ożenić.

Glenkirk skinął głową, uśmiechając się ledwie dostrzegalnie. A potem zwrócił się do markiza:

- Okłamałeś mnie, chłopcze, czy po prostu nic cię to nie obchodzi? - zapytał chłodno. - Mężczyzna powinien wiedzieć, ile dzieci spłodził, wszystko jedno, ślubnych czy nie.

- Ostatnie urodziło się tuż przed tym, jak wyjechaliśmy na dwór - usprawiedliwiał się markiz. - Widziałem chłopca zaledwie raz czy dwa. Odpowiadając na twoje pytanie, myślałem o dwóch starszych córeczkach. Jeśli odniosłeś wrażenie, że celowo mijam się z prawdą, bardzo przepraszam. Nie skłamałbym komuś, kto może zostać wkrótce moim teściem. Nie byłoby to z mojej strony zbyt rozsądne.

- Jako że córka nie podjęła jeszcze decyzji, Darling - rzekł z lekka złośliwie Glenkirk - to, czy zostaniemy rodziną, dopiero się okaże.

- Wystarczy, Patricku - wtrąciła w końcu Jasmine. - Czy nie powiedziałeś mnie i Flannie, że zawierzysz w tej sprawie mojej ocenie? I czy nie zapewniłam cię, że każdy z bliźniaków byłby dla Diany odpowiednim mężem?

- Tak, daj już spokój, papo, proszę - wtrąciła Diana, przerażona zachowaniem ojca. - Od dżentelmena oczekuje się, że będzie miał za sobą jakąś przeszłość, nim weźmie sobie żonę. To absolutnie wybaczalne.

- Może byłoby więc dobrze - odparł Patrick wojowniczo - gdybyś powiedziała, jaką podjęłaś decyzję, i wyzwoliła nas z tej kłopotliwej sytuacji?

- Nie jestem pewna, czy to właściwa pora - zastanawiała się Diana głośno. - W końcu dopiero co przyjechali. Nie mogę trochę z nimi poobcować, zanim dokonam ostatecznego wyboru?

- Nie! - zawołali unisono bracia Diany i jej kuzynki.

- Na miłość boską, Diano, skończ już tym! - powiedział starszy brat Angus, lord Brae, nie ukrywając zniecierpliwienia.

- Właśnie - przytaknął jego brat bliźniak, Jamie, dziedzic ojca.

- Najpierw muszę zobaczyć, jakie prezenty przywieźliście - ustąpiła w końcu. - Pamiętacie, zanim się rozstaliśmy, dałam wam do wypełnienia zadanie.

Darius Esmond zerwał się i wyjąwszy spod płaszcza płaskie puzdro obite białą skórą powiedział:

- Jestem pewien, że są, jak ty, doskonałe. Podał puzderko Dianie, a ona natychmiast je otworzyła. W środku, na podkładce z jedwabiu, leżał sznur doskonale dobranych pereł, identycznych co do rozmiaru i barwy. Były piękne, lecz prezent nie zrobił na Dianie wrażenia. Markiz uznał po prostu, że, jak większość kobiet, zadowoli się biżuterią. Lecz ona miała klejnoty, a w przyszłości odziedziczy po babce kolejne. Nie skomentowała podarku, lecz odwróciła się do Damiena i zapytała:

- A ty, mój panie? Co mi przywiozłeś?

- Nic - odparł spokojnie. - Jesteś bogata, Diano. Masz wszystko, czego mogłabyś pragnąć, włączając w to moje serce. Lecz jeśli naprawdę chcesz, bym ci coś podarował - wstał i wyjął z wazonu różę - weź ten kwiat. Daję ci go wraz z całą moją miłością i sercem, które i tak dzierżysz w swych drobnych dłoniach.

Ucałował różę i podał ją Dianie.

- Dziękuję - odparła miękko. - Jak dobrze mnie znasz, Damien. To ciebie poślubię, nikogo innego.

Odwróciła się, by spojrzeć w pełne teraz smutku oczy markiza.

- Twój prezent jest śliczny, Darling, ale nie tego chciałam. Pragnęłam twego serca, nie kolejnego klejnotu. Gdybyś to zrozumiał, świadczyłoby to, że jesteś mężczyzną dla mnie. Tak się jednak nie stało. Bardzo cię rozczarowałam? Nie chciałam, byś cierpiał.

- Tak - przyznał. Przegrał i nie bardzo wiedział, jak sobie z tym poradzić.

- Dojdziesz wkrótce do siebie - zapewniła go, uśmiechając się leciutko.

- Zapewne - wymamrotał. Jak mógł być tak tępy, by nie zrozumieć, o co jej chodzi? Z drugiej strony, nie był przecież bystry jak jego brat. I jak Diana.

- Doskonale do siebie pasujecie - powiedział, wzdychając.

- Szybko pogodziłeś się z porażką - zauważyła Diana z nutką urazy w głosie. - Zastanawiam się, czy w ogóle mnie kochałeś.

- Kochałem, lecz niewystarczająco rozumiałem, słodka Siren - przyznał. - Wybrałaś właściwego brata. - Wyciągnął do księcia rękę i dodał: - Zwyciężyłeś w uczciwej walce, bracie. Będę musiał poślubić kogoś innego.

- Nie wcześniej niż za pięć lat - powiedział poważnie młody głos z końca stołu. Odwrócili się, by spojrzeć na Mair Leslie.

- Dlaczego? - zapytał Darius rozbawiony.

- Dopiero wtedy będę na tyle dorosła, by móc za ciebie wyjść - stwierdziła Mair śmiało. - Nie zamierzam, jak moja siostra, miesiącami zastanawiać się, kogo poślubić. Gdy tylko cię ujrzałam, od razu wiedziałam, że chcę cię na męża. Nie masz pojęcia, jak bardzo się bałam, że Diana wybierze ciebie.

- Zamilknij, nieznośna dziewczyno! - krzyknął książę, rozgniewany.

Mair zamilkła posłusznie. Powiedziała już to, co chciała powiedzieć. Przynajmniej w tej chwili.

- Dziewczyna wraca z nami do Glenkirk - oznajmił Patrick, wściekły. - Nie zostawię jej tutaj, by odgrywała kokietkę!

- Nie przejmuj się tak - uspokajała męża księżna. - Twoja matka dopilnuje, by Mair zachowywała się jak należy. Prawda, madame? To już ostatnia córka, jaką tracisz na rzecz Anglii, mój panie, gdyż Sorcha zostanie z nami w górach.

- Jest zbyt młoda - burknął Glenkirk pod nosem. - Diana miała jedenaście lat, gdy ją tu zostawiliśmy. Mair skończy jesienią dziesięć.

- To nie czas i miejsce, by o tym dyskutować - wtrąciła Jasmine, przerywając synowi. - Wasza najstarsza córka właśnie wybrała sobie męża. Trzeba to uczcić i poczynić plany.

Patrick potrząsnął głową, jakby chciał zrzucić z niej pajęczynę, po czym, zwracając się do księcia Roxley, powiedział:

- Proszę mi wybaczyć, panie. Jeśli naprawdę chcesz za żonę moją córkę, z zadowoleniem powitam cię jako zięcia. Porozmawiamy o konkretach jutro, dobrze?

- Zgoda - odparł Damien, skinąwszy głową.

- Teraz, za pańską zgodą, chciałbym zabrać narzeczoną do ogrodu, byśmy mogli poczynić plany.

Glenkirk skinął nieznacznie głową, Damien wstał więc ze swego miejsca i wyciągnął do Diany dłoń.

Przyjęła ją z uśmiechem i razem opuścili jadalnię. Ledwie znaleźli się za drzwiami, książę porwał ukochaną w objęcia i całował, aż zabrakło jej tchu.

- Uwielbiam cię! - powiedział z płonącymi namiętnością oczami. - Umierałem tysiące razy na samą myśl o tym, że mogłabyś wybrać Dariusa. Musiałbym wtedy go zabić.

- Wybrałam cię już przed kilkoma tygodniami - odparła. - Zanim opuściliśmy dwór. Darling jest kochany, lecz nie mogłabym z nim o niczym poważnie porozmawiać. Dlaczego ty jesteś tak wy­kształcony, a on nie?

Ujął jej dłoń i razem wyszli do ogrodu.

- Już ci mówiłem. Darius nie lubił się uczyć. To człowiek ziemi. Jego włości znajdują się w doskonałym stanie, gdyż sam wszystkiego dogląda. Uwielbia swe konie i psy. Szczyci się jakością swojego bydła. Ja zawsze wolałem książki, choć nie zaniedbuję gospodarskich obowiązków. Bo tym właśnie są dla mnie te zajęcia: obowiązkiem. Darling zawsze chętnie mi pomaga.

- Wyglądacie jednak bardzo podobnie i macie podobne poczucie humoru - zauważyła Diana. - Dlatego trudno mi było postrzegać każdego z osobna, póki was nie rozdzieliłam - przyznała.

- Cieszę się, że byłaś dość inteligentna na to, aby obmyślić taką strategię - powiedział. Spacerowali przez chwilę ramię w ramię, a potem książę zapytał:

- Czy twoja siostra zawsze jest tak szczera? Podejrzewam, że wystraszyła trochę mojego brata - dodał, parskając śmiechem.

- Przez ostatnie pięć lat widywałam ją tylko latem - odparła Diana - zauważyłam jednak, że kiedy raz się na coś uprze, nie spocznie, póki tego nie dostanie. Może Darius ma powody, aby się bać.

- Jest, jak ty, inteligentna - zauważył książę.

- Młoda, bystra żona bardzo by się Dariusowi przydała. Mało prawdopodobne, by wrócił jeszcze na dwór. Nie będzie go na to stać. Twoja siostra mogłaby być dla niego odpowiednią kandydatką na żonę. Podejrzewam, że choć jest o wiele młodsza, i tak dorośnie prędzej niż on - zakończył ze śmiechem.

- Zaprosiłeś mnie do ogrodu, by porozmawiać o ewentualnym połączeniu naszych rodzin, panie, czy też zwabiłeś mnie tutaj, aby się ze mną kochać? - spytała Diana swawolnie.

Zatrzymał się nagle i pociągnął ją na zielony trawnik za wysokim żywopłotem. Opadła na plecy, a wtedy pochylił się nad nią, mówiąc:

- Dostrzegam w tobie kobietę rozwiązłą, Diano. Chcę, żebyś była rozwiązła dla mnie i tylko dla mnie.

Musnął wargami jej usta, krótko, drażniąco.

- Nie jestem pewna, czy potrafię - wyszeptała.

- Chyba nie bywałam dotąd rozpustna, Damien. Serce biło jej szybko w piersi, a w żołądku czuła łaskotanie.

- Byłaś dobrą uczennicą?

- Tak.

- To dobrze - wyszeptał - gdyż zamierzam nauczyć cię, jak być rozwiązłą. Bardzo rozwiązłą.

Mówiąc, stopniowo zsuwał jej z ramion obszyty kremową koronką stanik różowej sukni.

- Och, Damien, czy powinniśmy...? - spytała, kiedy obnażył jej piersi.

Lecz on nie odpowiedział, nie od razu. Zamiast tego wpatrywał się w jej biust. Pieścił go już przedtem, lecz nigdy nie widział.

- Jesteś doskonała - wyjęczał głosem nabrzmiałym uczuciem. - I jesteś moja!

Pochylił ciemną głowę i zaczął całować piersi Diany.

Długimi, smukłymi palcami pogładził jędrne, aksamitne półkule. Zadrżała, nie ze strachu czy zimna, lecz z przyjemności. Muskał jej ciało rozpalonymi wargami. Westchnęła, zaskoczona, czując, jak krew w jej żyłach zmienia się w płynny ogień, uniemożliwiając wszelki ruch. Przez chwilę nie była w stanie poruszyć się, ani przemówić. A potem wyciągnęła rękę, wsunęła palce między jedwabiste kasztanowe loki i jęła pieścić kark ukochanego. Gdy w końcu oderwał wargi od jej piersi, w jego błękitnych oczach płonęła miłość.

Diana ujęła w dłonie twarz Damiena i całowała delikatnie wargi, policzki, brodę, nos i powieki narzeczonego.

- Kocham cię - powiedziała po prostu. - Będę wszystkim, czym zechcesz.

- Bądź moją żoną - powiedział. - Moją słodką, rozpustną żoneczką.

- Tak! - odparła, a potem rozpięła mu surdut i pomogła zsunąć go z ramion.

Po surducie przyszła kolej na białą, jedwabną koszulę. Wreszcie i ona została rozpięta i mogła dotknąć gładkiej, szerokiej męskiej piersi. Przyciągnęła go do siebie, a kiedy ich nagie ciała się zetknęły, krzyknęła cicho, tak zmysłowe było to doznanie.

Znów zaczął ją całować, lecz teraz jego pocałunki nie były już czułe, ale namiętne i przepełnione żądzą. Nie pozostała mu dłużna, przesuwając śmiało spiczastym języczkiem po jego wargach, aż wciągnął go w swoje usta i jął pieścić, zapraszając do zmysłowego tańca. Ich rozpalone ciała wytwarzały tyle ciepła, że wydawało się, iż jeszcze chwila, a zajmą się płomieniem. W końcu Diana cofnęła głowę.

- Musimy przestać! - powiedziała.

- Wiem - jęknął i znów zaczął ją całować. Dianie kręciło się w głowie, jednak zdołała ponownie się odsunąć.

- Zaraz zemdleję. Nigdy przedtem się tak nie czułam! Musisz mi pomóc. Jesteś bardziej doświadczony.

- Znowu wymagasz ode mnie, bym wykonał zadanie godne Herkulesa - odparł. - Cóż, uwielbiana Diano, posłucham cię, chociaż nie będzie to łatwe. Pozwoliłaś mi zerknąć za bramy raju i chciałbym jak najszybciej się tam znaleźć.

Usiadł i jął zapinać koszulę. Potem pochylił się i zapiął stanik sukni Diany, całując delikatnie szczyty jej piersi. Wstał, podniósł surdut i go założył.

Diana także wstała.

- Teraz wyglądasz przyzwoicie - powiedziała, odsuwając mu z czoła nieposłuszny lok. - A ja?

- Odwróć się - polecił. - Doskonale - stwierdził, otrzepując ją z trawy. - Na sukni nie ma zielonych plam. To śliczna suknia, kochanie. Zawsze będę pamiętał, jak wyglądałaś w dniu, kiedy zgodziłaś się mnie poślubić - cała w różu i kremowych koronkach.

- Jesteś bardzo romantyczny - zauważyła, odwracając się ku niemu z uśmiechem.

Ujął ją za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.

- Wiesz, że cię kocham. Zgodziłaś się za mnie wyjść. Więc kiedy?

- Zawsze chciałam mieć zimowe wesele - odparła Diana. - Lubię grudzień, a ty? Fancy do tego czasu urodzi, a Cynara nie wróci jeszcze na dwór. Muszę je mieć koło siebie, gdy będę stała przy ołtarzu.

- Co z twoimi rodzicami?

- Przyjadą ze Szkocji. Papa będzie narzekał, ale przyjedzie. Teraz nie ma czasu na ślub. Już zapowiedział, że za nic nie opuści sezonu polowań na kuropatwy - zakończyła ze śmiechem.

- Niech będzie grudzień - zgodził się Damien. - Dokładną datę ustalimy po rozmowie z twoją babką. To ona sprawuje w tej rodzinie realną władzę.

Diana skinęła głową.

- Rzeczywiście. Mądrze z twojej strony, że to dostrzegasz. Wrócili spacerem do domu, gdzie oznajmili rodzinie, iż zamierzają pobrać się w grudniu.

- Nie możecie zaczekać do przyszłego lata? - zapytał Glenkirk, drocząc się z córką.

- Papo! - wykrzyknęła Diana, udając oburzenie.

- Więc twoja matka i ja będziemy musieli dosiąść koni i przedzierać się przez burze oraz śnieżyce, ryzykując, że i tak nie uda nam się tu dotrzeć, a jeśli nawet, że nie będziemy w stanie wrócić na północ wcześniej niż wiosną. Perspektywa pozostawienia na tak długo zamku i włości pod nadzorem twojego brata śmiertelnie mnie przeraża.

- Jamie będzie zarządzał Glenkirk? - zapytał gniewnie Angus Gordon Leslie.

- Tak, jest przecież dziedzicem - odparł Patrick.

- Ale ja jestem lordem, papo - zaprotestował Angus.

- Lordem Brae, nie Glenkirk. Zresztą i tak wszystkim zajmie się twój imiennik - przypomniał synowi książę. - Wracaj do swego zameczku, Angusie. Tam jest twoje miejsce.

- Dlaczego nie możemy przyjechać z wami? - zapytał Jamie.

- Bo gdybym zgodził się was zabrać, Sorcha i reszta braci także chciałaby pojechać. Tymczasem będziemy musieli podróżować szybko i w trudnych warunkach. Nie będzie czasu ani możliwości, by należycie się o was zatroszczyć. Zostaniecie w domu. Zresztą co za różnica? Poznaliście narzeczonego siostry i zobaczycie się z nimi znowu latem.

- Diana będzie miała już wtedy wielki brzuch - zauważył Angus.

- Angusie! - wykrzyknęły chórem Jasmine i Flanna.

- Mam nadzieję, że tak właśnie będzie! - odparła ochoczo Diana, pokazując bratu język.

- Jesteś pewna, że jest wystarczająco dorosła, by wyjść za mąż? - zapytał Glenkirk matkę.

- Ma szesnaście lat, a to doskonały wiek, by wziąć sobie męża - odparła Jasmine z pełnym zadowolenia uśmiechem.

Diana zabrała różę podarowaną jej przez Damiena do łóżka i położyła na poduszce, by móc rozkoszować się jej zapachem i śnić o ukochanym.

- Zatrzymam ją na zawsze! - oznajmiła.

- Więc lepiej włóż kwiat pomiędzy strony książki - doradziła kuzynce Cynara. - Cieszę się, że wybrałaś księcia. Darius jest bardzo zabawny, lecz jeśli pominąć jego miłość do rodzinnych włości, nie reprezentuje sobą zbyt wiele. I pomyśleć, że Mair chce go poślubić! Słaba pociecha po tym, jak stracił ciebie.

- Będę kiedyś dla Dariusa dobrą żoną - stwierdziła Mair śmiało. - Nie zadzieraj nosa, kuzynko. Kiedy widzę coś, czego pragnę, po prostu po to sięgam. Z tego, co słyszałam, zwykłaś postępować podobnie.

- Nie wierzę, że ona ma dopiero dziesięć lat - zauważyła Cynara zgryźliwie.

- Mair zawsze była nad wiek mądra - zaśmiała się Diana. - Mama nazywała ją swoją starą malutką. Nadal tak robi, siostrzyczko?

- Owszem - przyznała Mair. Do pokoju weszła Molly.

- Co takiego? - powiedziała. - Jeszcze nie w łóżku? Krzyknęła, aby przywołać młodszą siostrę, którą przydzielono Mair na pokojówkę.

- Natychmiast połóż panienkę spać. Jest zbyt młoda, by siedzieć do późna. Nie potrafisz wypełniać swoich obowiązków, Dolly? Jeśli się nie poprawisz, poproszę panią, by znalazła lady Mair bardziej odpowiednią służącą.

- Tak - zaśmiała się Cynara, gdy Dolly wpadła pośpiesznie do pokoju, by wyprowadzić podopieczną i położyć ją do łóżka. - Lady Mair zostanie pewnego dnia markizą, Dolly. Lepiej dobrze się nią zajmuj, to może weźmie cię ze sobą, kiedy poślubi markiza Roxley.

- Będę musiała nauczyć się, jak radzić sobie z tą dumną dziewką - wymamrotała Mair do Diany, nim wyszła.

Diana przycisnęła dłoń do ust, aby się nie roześmiać.

- Co powiedziała ta mała szelma? - spytała Cynara.

- Coś niegrzecznego - odparła Diana ze śmiechem. - Nie przejmuj się Mair, Cynaro. Nie będziesz miała z nią zbyt wiele do czynienia, skoro zamierzasz wrócić zimą na dwór.

Po pięknej twarzy Cynary przemknął cień, powiedziała jednak:

- Nie mogę się już doczekać, aby tam wrócić! Uwielbiam dwór! Tam zawsze dzieje się coś ciekawego. Nie nudzę się tak jak w Queen's Malvern.

- Nie miałyśmy jeszcze czasu porozmawiać - zauważyła spokojnie Diana. - Nadal uganiasz się za Harrym Summersem?

Cynara skinęła głową.

- A on wcale cię nie zachęca, nie daje nawet znaku, że mu na tobie zależy. Nie zniosłabym, gdyby wyrządzono ci krzywdę, Cyn. Przyjaźnimy się od dzieciństwa i kocham cię jak siostrę. Naprawdę nikt inny nie przyciągnął twojej uwagi?

Cynara potrząsnęła głową.

- Nie. Zdobędę Harry'ego lub umrę - powiedziała to z takim przekonaniem, że Dianę przeszły ciarki.

- Nie mów tak, błagam, kochanie! - krzyknęła. Zdając sobie sprawę, że przestraszyła kuzynkę, Cynara objęła Dianę i zapewniła:

- To tylko słowa, Diano. Nie masz się czym martwić. Zabiłabym Harry'ego, nim on zdążyłby zabić mnie.

Roześmiała się, ale nie było w tym wesołości.

Diana, nie na żarty zaniepokojona, powtórzyła rozmowę Fancy.

- Spróbuję przemówić jej do rozumu - obiecała ta ostatnia. - Jeśli ktokolwiek wie, ile szkody może wyrządzić podły, zepsuty mężczyzna, to właśnie ja. Gdyby nie czułość i zainteresowanie króla, przeszłabym przez życie, uważając, że wszyscy mężczyźni to łajdacy.

- Lubię Kita Traherna - powiedziała Diana miękko. - To dobry człowiek. Oczywiście, wyjdziesz kiedyś za niego, kuzynko.

- Zobaczymy - odparła Fancy, wykonując unik. - Skupmy się lepiej na Cynarze. Obawiam się, że jej problemy są znacznie poważniejszej natury niż moje.

Kilka dni później Patrick z rodziną wyjechali. Książę był zadowolony z wyboru córki. Damien Esmond będzie dla niej idealnym mężem. Następnego dnia po tym, jak Diana dokonała wreszcie wyboru, zasiedli razem w bibliotece, aby uzgodnić szczegóły małżeńskiego kontraktu. Młody książę podpisał dokument bez protestu, pozwalający Dianie zatrzymać majątek i samodzielnie nim zarządzać. Wysokość posagu mile zaskoczyła przyszłego męża. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, że rodzina, do której wchodzi, jest aż tak majętna, nie obnosili się bowiem ze swym bogactwem.

- Postąpiłbyś mądrze, czekając, aż lady Mair dorośnie - poradził bratu. - Jej ojciec powiedział mi, że młodsze siostry otrzymają posag równy temu, jaki dostała Diana. Jak myślisz, zdołasz utrzymać się z dala od kłopotów przez następne pięć lat, Dariusie? Markiz się roześmiał.

- Prawdopodobnie, jeśli pozostanę w swoich włościach. O ile nie spotkam kobiety, w której bez pamięci bym się zakochał, chętnie poślubię Mair. Kocha wieś i choć jest tak młoda, wie zaskakująco dużo o koniach.

- Myśl więcej o niej, a mniej o sobie, bracie - poradził mu książę. - Gdybyś poświęcił nieco czasu, by poznać lepiej Dianę, tobyś jej nie stracił.

Po wyjeździe Lesliech książę i markiz zostali w Queen's Malvern jeszcze przez kilka tygodni. Wkrótce do grupy przyłączył się markiz Isham. Razem urządzali pikniki i jeździli konno, oprócz, naturalnie, Fancy. Lato się kończyło. Liście na drzewach pożółkły, a dni stawały się coraz krótsze. W końcu księżna uznała, że pora wyznaczyć datę ślubu, by można było rozpocząć przygotowania.

Diana, przepytana na tę okoliczność, odparła, spoglądając pytająco na Damiena:

- Trzydziesty pierwszy grudnia. Damien skinął głową.

- Pobierzemy się w dniu, kiedy stary rok się kończy, a nowy zaczyna - tak jak nasze wspólne życie - powiedział. - To dobry wybór, Diano. Spojrzeli na Jasmine, gotowi wysłuchać jej opinii.

Ona także skinęła głową.

- To symboliczna data. W pełni się z wami zgadzam. Jutro bliźniacy muszą wrócić do domu. Możecie spędzić z nami grudzień, lecz wcześniej nie chcę was tu widzieć.

- Ależ, babciu! - zaprotestowała Diana. - Czy nie powinnam odwiedzić przynajmniej raz mego przyszłego domu i dowiedzieć się, co trzeba zmienić, aby nadawał się dla młodej pary? Minęło wiele lat, odkąd w Roxley zagościła panna młoda. Będę musiała przepytać służbę, może wynająć nowych ludzi, a odesłać na emeryturę tych, którzy są zbyt starzy, aby pracować, pozostali jednak na zasadzie nawyku. Nie mogę czekać do chwili, aż będę mężatką. Chciałabym spędzić miły miesiąc miodowy w wygodnie urządzonym domu, gdzie wszystko funkcjonuje jak należy.

Jasmine była zadowolona, widząc, że wnuczka bardzo poważnie traktuje przyszłe obowiązki.

- Doskonale, mój panie - powiedziała - przybędziemy do ciebie z wizytą w pierwszym tygodniu listopada.

- Będę niecierpliwie pań wyczekiwał - odparł książę oficjalnym tonem.

- Możemy pobyć trochę sami, babciu, skoro Damien musi wyjechać już jutro? - spytała Diana grzecznie.

- Biegnijcie. Babka przyglądała się, jak zakochani wychodzą z dawnej wielkiej sali.

- Jakże chciałabym, by i Cynara znalazła wkrótce szczęście - powiedziała do teściowej Barbara, księżna Lundy. - Aż żal na nią patrzeć, tak bardzo chciałaby wrócić na dwór i dalej uganiać się za Harrym Summersem.

Przyjrzała się bacznie Jasmine.

- Jesteś w tej sprawie dziwnie milcząca, madame. Co wiesz?

- Nazywają go Wickedness, lecz o tym już wiesz. Ma ponoć zszarganą reputację, pochodzi jednak z dobrej, starej rodziny. Muszę się dowiedzieć, co dokładnie zrobił, aby zasłużyć na opinię niepo­prawnego rozpustnika, i dowiem się tego, Barbaro. Możesz być pewna.

- Nie mogę dopuścić, by moje jedyne dziecko cierpiało - powiedziała księżna. - Wiesz, jakie miała dzieciństwo.

- Cynary nie da się powstrzymać. Jest na to zbył: stuartowska, a Stuartowie to ludzie namiętni i lekkomyślni. Jedynie doświadczenie może czegoś ją nauczyć. Okiełzna lorda Summersfield albo on okiełzna ją. Inaczej nie będzie szczęśliwa. Jeśli sprawa źle się zakończy, będzie mogła winić jedynie siebie. Cynara jest jednak odporna. Przeżyje, choć nie zmienia to faktu, że powinniśmy zrobić wszystko, co możliwe, aby ochronić ją przed nią samą oraz przed lordem Summersfield. Wyciągnęła rękę i poklepała Barbarę po dłoni.

- Wszystko w końcu jakoś się układa. Tego nauczyłam się podczas mego długiego życia. Co ma być, będzie. Po prostu.

- Powiedziałaś, że nie zamierzasz wracać na dwór - zauważyła Barbara.

- Bo nie zamierzam - odparła Jasmine. - Lecz ty i Charlie tam będziecie. W razie potrzeby napiszcie mi, co się dzieje, a ja wam doradzę.

- Czy Cynara kiedykolwiek mnie posłuchała? - pożaliła się Barbara.

Jasmine się roześmiała.

- Wszystkie córki domagają się niezależności, by potem, podczas porodu, płakać i wołać matkę.

Barbara Stuart zawtórowała teściowej.

- Ja za swoją nie płakałam, lecz ona już wtedy nie żyła. Bardzo się jednak cieszyłam, że kiedy rodziła się Cynara, była przy mnie wierna Lucy. Rozumiem, co chcesz mi powiedzieć, madame: po­winnam pozwolić, aby Cynara podążała własną ścieżką, ale być przy niej, kiedy się potknie i będzie mnie potrzebowała.

- Właśnie - przytaknęła Jasmine z uśmiechem. Spójrz za okno, Barbaro! Czy Diana i Damien nie wyglądają razem słodko? Jakże się modliłam, aby wybrała jego, a nie markiza. Wystarczyło, że spędziłam z braćmi kilka minut i już wiedziałam, co który jest wart. Lecz jestem w końcu przebiegłą starą czarownicą.

Jej oczy zasnuły się mgłą wspomnień.

W ogrodzie Diana i Damien spacerowali, trzymając się za ręce. Przez jakiś czas milczeli, a potem Diana powiedziała:

- To okropne, że musimy teraz się rozstać. Nie będę miała nikogo, kto by mnie całował i tulił. Przywykłam do pieszczot i trudno mi będzie się bez nich obejść. Skoro dżentelmen może folgować sobie z pokojówką, dlaczego damie nie wolno pocałować lokaja?

- Diano! - wykrzyknął książę ze śmiechem. - Co za nieznośna dziewczyna z ciebie! Gdybym nie wiedział, że to żart, pewnie bym się zmartwił.

- Dlaczego uważasz, że tylko żartuję? - spytała, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami i udając niewiniątko. - To poważne pytanie i zasługuje na inteligentną odpowiedź.

Damien zatrzymał się, odwrócił Dianę ku sobie i wycisnął na jej ustach długi, namiętny pocałunek.

- Czy lokaj potrafiłby tak cię całować, madame? - zapytał.

- Nie wiem - odparła słodko. - Nigdy nie całowałam lokaja. Mam przywołać któregoś i poddać go próbie?

Chwycił ją w talii, przełożył sobie przez kolano i wymierzył klapsa.

- Nie, madame, niczego takiego nie zrobisz! - powiedział groźnie.

Diana wyrwała się i odepchnęła księcia na tyle mocno, że wylądował w bukszpanowym żywopłocie.

- Brutal! - zawołała figlarnie, po czym zniknęła w ogrodowym labiryncie, nawołując go, by za nią podążył.

- Chodź i mnie znajdź! - zawołała. Spokojnie zagłębił się w alejki labiryntu.

- Gdzie jesteś, kochanie? - Bacznie nasłuchiwał odpowiedzi, by się zorientować, skąd dobiegnie głos.

- Tutaj, Damn! - odparła uwodzicielsko, a potem skręciła szybko za róg i, oszukując, przecisnęła się pomiędzy krzewami. Zagryzła wargi, aby nie parsknąć śmiechem i się nie zdradzić. Ona i Cynara bawiły się w tym labiryncie od lat.

Nagle, ku zaskoczeniu Diany, tuż obok pojawiła się Cynara. Przycisnęła palec do ust, nakazując kuzynce milczenie. Diana przytaknęła i zagłębiła się na powrót w labirynt.

- Gdzie jesteś, Damien? - zawołała. - Dalej, mój panie, nie potrafisz mnie znaleźć?

Słyszała, jak stąpa, coraz bardziej zdezorientowany, po alejkach.

- Tutaj! - zawołała Cynara.

- Nie, tutaj! - wykrzyknęła Diana. Czyżby zaczynał tracić rozum. Zatrzymał się i przez chwilę nasłuchiwał. Jej głos dobiegał z jednej strony, a potem, niemal natychmiast, z drugiej. O co tu chodzi?

- Ho - ho! - rozbrzmiało z prawej.

- Ho - ho - tym razem z lewej. Nagle go oświeciło: w labiryncie jest ktoś jeszcze. Choć kuzynki miały podobne głosy, potrafił je rozróżnić. Wystarczy uważnie się wsłuchać, pomyślał.

- Gdzie jesteś? - zawołała figlarnie Cynara. Stała tak blisko, że mogła dostrzec go przez gałęzie.

Diana natychmiast podjęła grę.

- Chodź do mnie, Damien! Nie jesteś w stanie mnie znaleźć? - dodała, chichocząc.

Tu cię mam, spryciarko, pomyślał. Podążał za słodkim przywoływaniem, aż w końcu zobaczył Dianę stojącą pośrodku labiryntu. Ostrożnie skradał się za jej plecami, nie zważając na głos nawołujący z drugiej strony. Wreszcie podkradł się na tyle blisko, że mógł chwycić dziewczynę od tyłu i zakryć jej usta dłonią, tłumiąc okrzyk zaskoczenia.

Drugą ręką pieścił jej piersi, szepcząc do ucha czułe słowa i przesuwając po nim koniuszkiem języka.

- Nieznośna z ciebie dziewka. Gdybyśmy byli małżeństwem, leżałabyś już na ziemi, ze spódnicą zadartą aż na uszy. Nie jesteśmy jednak małżeństwem i nie będziemy nim przez kilka następnych miesięcy. Zamiast więc cię przewrócić, podrażnię się z tobą, byś pamiętała o mnie, kiedy wyjadę. A teraz pocałuj mnie, Diano Leslie, gdyż tęsknię za słodyczą twoich ust.

Obrócił ją błyskawicznie i zaczął całować tak, że aż osłabła z przyjemności.

Przywarła do niego, czując, że jeśli się odsunie, ugną się pod nią kolana. Jeden pocałunek przechodził w następny, aż wreszcie, kiedy już niemal spuchły im wargi, odsunęli się od siebie i Diana powiedziała, spoglądając na niego roześmianymi oczami:

- Teraz już wiem, iż żaden lokaj nie całowałby mnie tak jak ty, drogi książę. Odebrałeś mi apetyt na innych kochanków, Damien. Obawiam się, że na dobre.

- Zatem nie możesz wrócić nigdy na dwór, madame, bo jeszcze by się wydało, że jesteś okropnie staroświecka i kochasz męża. Ten mroczny sekret musi pozostać znany jedynie nam.

Uśmiechnął się i Diana poczuła, że jeszcze bardziej kręci jej się w głowie.

- Nie mogę stać - powiedziała cicho. - Jeśli mnie puścisz, upadnę.

Uniosła ku niemu twarzyczkę i Damien poczuł, że aż ściska go w środku z miłości.

- Więc będę musiał wynieść cię z labiryntu, Diano - powiedział.

- Damien? - westchnęła, gdy wziął ją na ręce.

- Co takiego?

- Nie możemy tu zostać i się kochać? Teraz to on westchnął.

- O niczym innym nie marzę, ale nie, skarbie. Pierwszy raz będę kochał się z tobą w pokoju pełnym kwiatów, przy blasku świec, podkreślającym piękno twego ciała. Będziesz wtedy moją żoną, a dziecko, które poczniemy tej nocy, zostanie zrodzone z miłości.

Kocham cię, Diano, i zamierzam w ten sposób uhonorować. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć?

Ucałował czubek jej nosa.

Skinęła głową, w jej oczach dostrzegł jednak cień rozczarowania i bardzo mu to pochlebiło. Była piękna, inteligentna, ale i niewinna. Gdy będzie kiedyś wspominała pierwszy raz, gdy się kochali, wspomnienia będą tak cudowne, jak być powinny.

- Zatem ustalone, a teraz powiedz mi, proszę, jak wydostać się z tego piekielnego labiryntu.

Diana znowu westchnęła.

- Najpierw w lewo - poleciła, a potem zawołała: - Zostałam schwytana, Cynaro!

- Wiem - odparła Cynara, wychodząc zza zakrętu. - Prawdę mówiąc, przysłała mnie po was babcia. Robi się ciemno i niedługo podadzą wieczorny posiłek. Twój brat, panie - dodała, spoglądając na księcia - wcale nie sprawił się lepiej. Mair zwabiła go rankiem do labiryntu. Miała ze sobą wodzidło, małe utrapienie. Markiz uznał sytuację za nader zabawną, choć mnie z pewnością by się taką nie wydała. Sadzę, że będzie mu jej brakować, gdy wróci do domu.

- Więc może kiedyś się z nią ożeni - odparł książę. - Uważam jednak, że wpierw powinni się zaprzyjaźnić.

- Jakiś ty staroświecki, mój panie - zauważyła Cynara.

- Rzeczywiście, Cyn, taki właśnie jestem. Podobnie jak większość mężczyzn, nieważne, co mówią. Pamiętaj o tym, gdy wrócisz zimą na dwór.

Cynara milczała przez chwilę, a kiedy znaleźli się znowu w ogrodzie, powiedziała:

- Podejrzewam, że to dobra rada, więc ją zapamiętam.

- Zapamiętaj także i to, Cynaro Stuart: będziesz zawsze mile widziana w zamku Roxley, nie tylko ze względu na kuzynkę, ale i na mnie.

- Dziękuję, panie - odparła Cynara. Ich spojrzenia się spotkały i dziewczyna lekko się uśmiechnęła.

- To ty masz zamek? - pisnęła Diana, bezpieczna w uścisku jego ramion.

- Bardzo malutki - odparł, śmiejąc się z jej zaskoczenia.

ROZDZIAŁ 14

Książę i markiz wyjechali następnego ranka. Diana zaczęła oswajać się z myślą, że będzie mieszkała w małym zamku, zwanym Roxley Castle. Dom markiza zwał się Roxley Hall - Dwór Roxley. Mair natychmiast orzekła, że dwór doskonale jej wystarczy, gdy wyjdzie pewnego dnia za markiza. Przypomniano jej, że markiz się o nią nie oświadczył, nie wspomniał też słowem, że aprobuje pomysł ożenku, nie mówiąc już o tym, że ewentualna panna młoda ledwie skończyła dziesięć lat. Mair uśmiechnęła się niemal kocim uśmiechem i powiedziała, że wszystko w swoim czasie, ona zaś musi wykorzystać ten, który jej został, aby nauczyć się mówić poprawnie po angielsku i zachowywać jak na prawdziwą damę przystało - to znaczy tak jak siostra i kuzynki. Nikt nie zaprotestował, gdyż wszyscy zdążyli się już przekonać, że dyskusja z Mair nie ma sensu. Może i wyglądała jak kobieta Lesliech, jednak charakter odziedziczyła po matce.

Zakończono zbiory, zerwano ostatnie jabłka i gruszki na doskonały cydr i wino na zimę. Resztę owoców porozkładano starannie w chłodnej piwnicy. Drzewa zaczęły zmieniać kolor. Dni były coraz krótsze, a noce długie i chłodne. Zakończywszy pracę dla pana, dzierżawcy księcia Lundy zajęli się naprawą własnych dachów i kominów, przygotowując domostwa do zimy. Młynarz mełł pilnie ziar­no na mąkę, a młyńskie koło obracało się od świtu po zmierzch. Zarżnięto świnie, sporządzono kiełbasy, bekon i szynki. W chłodni zawisły połcie wołowiny, łowne ptactwo oraz dziczyzna.

Październik wkrótce miał stać się wspomnieniem. Fancy, coraz krąglejsza i bardziej pulchna, dochodziła ku wielkiej uldze rodziny do ładu z sobą i z Kitem Trahernem. Diana i Jasmine miały wyjechać do Roxley pierwszego listopada. Zaprosiły Cynarę, aby wybrała się tam z nimi, ponieważ dziewczyna zachowywała się ostatnio niczym zamknięta w klatce tygrysica, krążąc, poirytowana, po domu lub galopując na złamanie karku po okolicznych polach. Uznano, że wizyta w Roxley będzie stanowić dla niej miłą odmianę.

Włości Esmondów oddalone były od Queen's Malvern o dwa dni drogi. Noc spędziły w wygodnej gospodzie, by o zachodzie następnego dnia dotrzeć do celu. Jak zapowiedział książę, zamek nie był duży. Wzniesiony w trzynastym wieku jako pograniczny fort, pomimo czterech kwadratowych wież zwieńczonych blankami przypominał raczej wygodny dwór. Ściany miał z szarego piaskowca, a dachy z ciemnoszarego łupku. Stał na szczycie niewielkiego wzgórza, mając u stóp kamienną kaplicę. Na otaczających zamek polach pasły się spo­kojnie stada bydła i owiec, zaświadczając o umiarkowanej zamożności księcia.

- Miejsce jest strasznie odizolowane - zauważyła Cynara, kiedy zbliżyły się do budowli. - Będziesz musiała sama zapewniać sobie rozrywki, gdyż od wielu mil nie mijaliśmy większego domostwa. Zastanawiam się, gdzie leży Hall. Przypuszczam, że zobaczymy też Dariusa. Chętnie podroczyłabym się znowu z Mair. Tak bardzo chciała wybrać się z nami.

- Podejrzewam, że państwo młodzi będą chcieli spędzić trochę czasu jedynie w swoim towarzystwie - powiedziała Jasmine do Cynary, a potem zwróciła się do Diany: - Pięknie tutaj, prawda? Z tyłu, za zamkiem, z pewnością wyznaczono miejsce na ogrody. Zobaczymy jutro, w jakim jest stanie.

Powóz zatrzymał się przed drzwiami frontowymi i książę wyszedł, by je powitać. Pomógł wysiąść Jasmine i pocałował ją w rękę. Podobnie postąpił z Cynarą, lecz kiedy z powozu wyłoniła się Diana, porwał ją w objęcia i zaczął całować.

- Witaj w domu, słodka Siren - powiedział. Oczy Diany wypełniły się niespodziewanie łzami, lecz były to łzy radości.

- Och, Damien, jestem taka szczęśliwa! - wyszeptała. - Szczęśliwa, że znowu cię widzę, że nadal mnie kochasz i że mogę zobaczyć miejsce, gdzie spędzę resztę moich dni i wychowam dzieci.

Książę znów delikatnie ją pocałował. Serce przepełniały mu radość i szczęście. Gdyby nie uważał takiego zachowania za niemęskie, zapewne też by się popłakał. Zamrugał jednak tylko gwałtownie, aby odegnać łzy. Otoczył Dianę ramieniem i wprowadził do domu. A kiedy goście zasiedli przy kominku, z kielichami dobrego wina w dłoniach, powiedział:

- Diano, madame, chciałbym poczynić drobną zmianę w ślubnych planach. Dla moich dzierżawców i domowników byłoby sprawą wielce znaczącą, gdybyśmy pobrali się tutaj. Zechcecie poddać to pod rozwagę? Choć nie mamy obecnie w Roxley pastora, na zamkowych gruntach znajduje się śliczna stara kaplica, gdzie mogłaby odbyć się ceremonia.

- Cóż, zawsze sądziłam, że wezmę ślub w Queen's Malvern - powiedziała Diana. - Rozumiem jednak, dlaczego wolałbyś, aby ceremonia odbyła się tutaj. Moglibyśmy sprowadzić własnego kape­lana, prawda, babciu?

Jasmine skinęła głową.

- A twoim rodzicom oszczędziłoby to dwóch dni jazdy.

- Ale czy Fancy będzie w stanie podróżować? Nie wyjdę za mąż, nie mając u boku obu moich kuzynek - zastrzegła Diana.

- Nie widzę problemu - odparła Jasmine.

- Jeśli nie będzie mogła podróżować - zapewnił książę - weźmiemy ślub w domu twego wuja.

- W takim razie, zgoda! - odparła Diana.

- Będziemy musieli wyruszyć tuż po świętach - zauważyła Jasmine. - Rohana i Toramalli będą zawiedzione, ale są już zbyt słabe, by robić cokolwiek poza podrzemywaniem przy kominku. Dziwię się, że w ogóle jeszcze żyją. Zrozumieją jednak, jeśli przyjedziesz do Queen's Malvern na Boże Narodzenie i będą mogły jeszcze raz cię zobaczyć.

- Zgadzam się z ochotą, madame - odparł książę. Obiad podano w wielkiej sali, przy ustawionym na staroświeckim podwyższeniu stole.

- Nie posiadam, jak twój syn, pięknej jadalni, madame - wyjaśnił książę - lecz Diana będzie mogła zrobić z domem, co zechce.

- Jak wiesz - odparła Jasmine - zawsze wolałam wielką salę. Obawiam się jednak, że z racji wieku zrobiłam się już nieco staroświecka. Diana jest młoda i z pewnością zechce unowocześnić nieco wystrój. Zajmie to ją do czasu, aż urodzi się pierwsze dziecko.

- Babciu! - wykrzyknęła Diana, ślicznie się rumieniąc. Cynara parsknęła śmiechem.

- Babcia ma rację, słodka Siren. Co innego mogłabyś robić w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu? Będę myślała o tobie tej zimy, bawiąc się na dworze i zachowując smukłą figurę.

Po posiłku Jasmine odczekała stosowny czas, potem poprosiła, by odprowadzono ją i Cynarę do pokoi, gdzie mogłyby odpocząć po podróży. Cynara już miała zaprotestować, lecz jedno spojrzenie na babkę sprawiło, że zamilkła i skinęła głową. Diana, która dostrzegła wymianę spojrzeń, zachichotała cicho, błogosławiąc w duchu babkę za to, że okazała się tak dyskretna i domyślna. Spojrzała w ślad za wychodzącymi kobietami.

Książę wstał i zszedł z podwyższenia, by usiąść wygodnie na wielkim tapicerowanym krześle.

- Chodź do mnie, kochanie - powiedział i Diana chętnie posłuchała, sadowiąc się na jego kolanach.

- Tęskniłam za tobą - przyznała. - Myślałam, że pierwszy listopada nigdy nie nadejdzie, a potem jeszcze ta podróż! Babcia musi podróżować wygodnie, ja przejechałam jednak większą część drogi wierzchem. Czasami wysuwałam się tak bardzo do przodu, że trzeba było wysyłać za mną forysia.

Uśmiechnęła się do narzeczonego.

- Nie szokuje cię, że nie mogę się już doczekać, by z tobą być? Spojrzał na nią poważnie, a potem powiedział:

- Dostatecznie dużo czasu zajęło ci stwierdzenie tego, co ja wiedziałem, gdy tylko ujrzałem cię po raz pierwszy, Diano Leslie.

- Szelma! Nie powiedziałeś mi, że mnie kochasz, póki nie zgodziłam się za ciebie wyjść! - zawołała. - Poza tym, nie bardzo wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia.

Roześmiał się, po czym, ująwszy twarz Diany w dłonie, zaczął ją całować, z początku muskając delikatnie ustami jej wargi, potem coraz śmielej. Jeden pocałunek przechodził w drugi. Ciemne rzęsy spoczywały na bladych policzkach dziewczyny niczym małe czarne motyle. Westchnęła z zadowoleniem, gdy zaczął pieścić jej piersi, wsuwając dłoń za dekolt sukni i rozwiązując tasiemki koszuli, by dobrać się do ciepłego, delikatnego ciała. Czuł, że jego pożądanie rośnie, grożąc wręcz eksplozją. Dziwiło go, że tak młode i niedoświadczone dziewczę mogło podniecić go tak szybko i mocno. Niechętnie odsunął dłoń od jej rozkosznych piersi, a usta od warg i pocałował ją skromnie w czoło.

Diana natychmiast otworzyła oczy.

- Dlaczego przestałeś? - spytała nerwowo, zastanawiając się, co takiego zrobiła, że się zniechęcił.

- Nie zdawałem sobie sprawy, że moja miłość, moje pragnienie, by przyjąć to, co masz mi do zaoferowania tu i teraz, są tak wielkie. Nie odbiorę ci cnoty przed ślubem, Diano. Twoja kuzynka, Cynara, oskarżyła mnie pewnego dnia, że jestem staroświecki, i miała rację. Jak powiedziałem ci przed kilkoma tygodniami, nasz pierwszy raz musi być doskonały.

- Nic nie bywa absolutnie doskonałe, Damien. Jeśli sądzisz inaczej, czeka cię rozczarowanie - odparła rozsądnie Diana. - Poza tym i tak nie mógłbyś pozbawić mnie cnoty. Możesz odebrać mi dziewictwo - i, prawdę mówiąc, oddam ci je z ochotą ale nie cnotę. Jeśli cię sprowokowałam, choćby nieświadomie, musimy przerwać miłosną grę. I nie podejmować jej, póki nie zostaniemy sobie poślubieni. Czy to cię satysfakcjonuje? - spytała jak najbardziej serio.

- Nie - odparł szybko. - Lecz będzie, jak powiedziałaś, bo moje postanowienia słabną, gdy jesteś blisko mnie.

Diana zsunęła się z kolan narzeczonego, poprawiła suknię i wdzięcznie dygnęła.

- Co za śliczny komplement. Dobranoc, mój panie. Poproszę służącą, by wskazała mi pokój.

Rankiem Diana ruszyła wraz z babką na obchód zamku. Był wygodnie urządzony, a służba, choć niezbyt liczna, bardzo panu oddana. Uznały, że nie będzie potrzeby nikogo wymieniać, ani najmować więcej ludzi.

- Dobrze to świadczy o Damienie - powiedziała Jasmine do wnuczki, wielce zadowolona. - Kiedy zostaniesz tu panią, nie szczędź czasu, aby wszystkiego się dowiedzieć. Ucz się, ile tylko zdołasz, od gospodyni i majordomusa. Traktują nas z wielkim szacunkiem, może ze względu na mnie. Dopilnuj, by to się nie zmieniło. Nie pozwól, by wykorzystali fakt, że jesteś młoda i niedoświadczona. Przez jakiś czas mogli robić, co chcieli, i czas pokaże, ile naprawdę są warci.

Spacerując, natknęły się na głównego ogrodnika Bennetta, mężczyznę w nieokreślonym wieku, który chętnie zgodził się je oprowadzić. Dianie ulżyło, gdy zobaczyła, że ogrody Roxley pozostały staroświeckie, pełne kwitnących krzewów, róż i pozostałości letnich kwiatów, teraz przekwitłych. Nie były, jak ogrody na południu, starannie zaprojektowane, z krzewami i żywopłotami przy ciętymi w fantazyjne kształty. Podzieliła się spostrzeżeniami z ogrodnikiem, a jemu zadowolenie oraz uznanie przyszłej pani sprawiły nie lada przyjemność.

- Jak myślisz, znajdzie się w pobliżu domu zaciszny kącik, aby posadzić tam zioła? - spytała.

- Owszem, jest jedno miejsce. Dokładnie takie, jak trzeba - odparł z uśmiechem Bennett.

Przyjechał Darius, jak zwykle roześmiany i skory do żartów. Próbował nakłonić Dianę, aby przyznała, że pomyliła się w wyborze i winna czym prędzej zmienić zdanie, wydawał się jednak nieco rozczarowany, że nie przyjechała z nimi Mair.

- Dziewczyna mnie rozwesela - powiedział zwyczajnie. - Nie osądza, ani nie porównuje z bratem.

- Nigdy cię nie osądzałam - zauważyła szybko Diana. - Co zaś się tyczy porównań, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, naprawdę trudno było was rozróżnić.

- A teraz jest inaczej? - spytał, zaintrygowany. - Tylko nie wspominaj znowu o oczach, słodka Siren.

- Macie różny tembr głosu - odparła Diana. - Głos Damiena jest głębszy, a twój bardziej melodyjny.

- A niech mnie diabli! - wykrzyknął, zaskoczony precyzyjną oceną.

- Mam nadzieję, że nic takiego się nie stanie, drogi bracie - odparła z figlarnym uśmiechem.

Darius się roześmiał.

- Jeśli Mair wyrośnie na tak bystrą i czarującą panienkę, jak ty, słodka Siren, chętnie ją poślubię.

- Na pewno z przyjemnością posłucha o tym, jak rozsądny stałeś się z dala od niej.

Wszyscy zareagowali śmiechem.

Jasmine była zadowolona, że wnuczka tak łatwo wtopiła się w rodzinę przyszłego męża. Ulżyło jej także, iż Darius nie żywi wobec niej urazy. Jeśli w ogóle o cokolwiek się martwiła, to właśnie o to, a teraz powód tego zmartwienia zniknął. Następnego ranka wyruszyły do Queen's Malvern. Dotarłszy na miejsce, księżna wdowa rozesłała po rodzinie wieści, że ślub odbędzie się w Roxley Castle. Wesele miało być skromne z uwagi na niesprzyjającą podróżom porę roku. Ślub w grudniu miał jednak tę dobrą stronę, że Diana mogła od razu popracować nad tym, by jak najszybciej dać księciu dziedzica i umocnić tym samym swoją pozycję.

Przystąpiono do szykowania wyprawy, lecz zanim miejscowa szwaczka zdążyła na dobre zabrać się do pracy, Fancy legła w połogu. Oczywiście Dianie ani Cynarze nie pozwolono wejść do sypialni rodzącej, by nie urazić ich dziewiczej wrażliwości. Dianę bardzo to zdenerwowało.

- Co za nonsens! - powiedziała do kuzynki. Pamiętam doskonale, że byłam przy mamie, kiedy rodziła się Mair, a potem następne dzieci. Pozwolono mi nawet przeciąć pępowinę Sorchy. Wy­glądała jak świńskie wnętrzności.

- Brzmi okropnie i jest obrzydliwe - wymamrotała Cynara słabo. - Cieszę się, że kazali nam się trzymać z daleka. Spójrz, jak bezkształtna stała się Fancy. Słyszałam, jak damy dworu mówiły, że kiedy raz zacznie się rodzić dzieci, nie sposób odzyskać dawną figurę. Chcę fascynować Harry'ego, aż oboje będziemy siwi i starzy.

- Jeśli uda ci się zaciągnąć lorda do ołtarza, będzie się spodziewał, że jak najszybciej dasz mu dziedzica. Ja nie mogę się wprost doczekać, aż zacznie we mnie kiełkować nasienie Damiena!

Drzwi sypialni Fancy otwarły się i ze środka wyszła spiesznie służąca, niosąc naręcze zakrwawionych prześcieradeł i mijając się w drzwiach z dwiema innymi sługami niosącymi świeżą zmianę pościeli oraz dziecięcą kołyskę. Drzwi zostały natychmiast zamknięte, nie dość szybko jednak, aby nie usłyszały, że Fancy głośno i soczyście przeklina.

- Boże! Tyle krwi! Czy nasza kuzynka umiera? - spytała Cynara z szeroko otwartymi oczami.

- Rodzenie to krwawy interes - odparła Diana. - A ból potrafi być okropny. Mair udało się mamie wypchnąć z ciała bez problemu, ale przy Sorsze, ostatnim dziecku, trwało to godzinami. Przeklinała nie mniej niż teraz Fancy. Dlaczego jesteś taka blada, Cyn? Chyba mi tu nie zemdlejesz?

Wyciągnęła ręce, aby podtrzymać chwiejącą się kuzynkę.

- Usiądź, zanim upadniesz. Co się, na miłość boską, z tobą dzieje?

- Twoja matka wypchnęła dziecko z ciała? - wyszeptała Cynara, jakby ledwie była w stanie mówić.

- Oczywiście. Do licha, Cyn! A co ty sobie wyobrażałaś? Ktoś musiał ci powiedzieć, jak rodzą się dzieci. Nie mogę uwierzyć, by tak światowa dziewczyna nie miała o tym pojęcia.

- Ten temat jakoś nie pojawił się w rozmowie - odparła Cynara - a nie mam młodszego rodzeństwa. Nie wiem, co sobie myślałam, Diano. Na litość boską, oświeć mnie. Czuję się jak ostatni głuptas. Czekam pod drzwiami sypialni kuzynki, słuchając, jak krzyczy, patrząc na całą tę krew i krzątaninę służących, a ty mówisz jak gdyby nigdy nic o bólu i pępowinie, która wygląda jak świńskie jelita.

- Dziecko wychodzi na zewnątrz przez ten sam otwór, którym mężczyzna wnika w nasze ciało. Nieraz o tym rozmawiałyśmy - stwierdziła Diana rzeczowo. - Otwór poszerza się, by mężczyzna mógł w nas wejść, a kiedy ma się urodzić dziecko, jeszcze bardziej się rozciąga. To zupełnie naturalne.

- Brzmi okropnie! Jak to dobrze, że babcia nalegała, byśmy zostały na zewnątrz.

Wstała, a ponieważ nogi jeszcze trochę się jej trzęsły, zacisnęła dłonie na poręczy krzesła.

- Zejdę na dół i poczekam na pojawienie się królewskiego dzieciaka w wielkiej sali. Pójdziesz ze mną, Diano?

- Doskonale. Spędziły popołudnie z mężczyznami i Mair. Cynara grała w szachy z Kitem Trahernem, który wcześniej godzinami krążył po komnatach. Mair zasnęła na kolanach ciotki Barbary, a i księżna Lundy z lekka podrzemywała. Diana siedziała spokojnie, grając w karty z wujem, póki Orane nie weszła wreszcie do wielkiej sali, oznajmiając wszem wobec, że pani Devers powiła córeczkę i obie czują się dobrze. Rodzina może zobaczyć położnicę i dziecko.

Ruszyli tłumnie do sypialni Fancy. Diana pomyślała, że kuzynka wygląda pięknie, choć musi być wyczerpana. W ramionach trzymała opatulony w powijaki tobołek. Z dumą podsunęła go krewnym, lecz jej spojrzenie pobiegło dalej, poza nich, szukając markiza Isham.

- Wygląda jak król - orzekła Jasmine.

- Nos odziedziczyła na szczęście po mamie - wtrąciła Diana.

- I ma jasną karnację, nie śniadą, jak Jego Wysokość - zauważyła Cynara.

- Zatem kolejne pokolenie wydało na świat kolejnego niezupełnie królewskiego Stuarta lub raczej Stuartównę - zauważył Charlie krótko, a wszyscy się roześmiali.

Nazajutrz Fancy oznajmiła, że ona i Kit postanowili pobrać się pierwszego grudnia.

- Nie przeszkadza ci, że wybraliśmy ten sam miesiąc, co ty i książę? - spytała kuzynkę. - Bo jeśli tak, możemy pobrać się trzydziestego listopada.

- Ledwie wystarczy wam czasu, by przygotować wszystko na pierwszego - odparła Diana. - Co z twoją wyprawą i ślubną suknią? Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu, byście pobrali się w grudniu. Uważam, że to czarujące, iż jedna z nas wyjdzie za mąż pierwszego, a druga ostatniego dnia tego samego miesiąca - odparła Diana wspaniałomyślnie.

- Mam dość sukien, by starczyło do końca życia - powiedziała Fancy. - Nie potrzebuję wymyślnej toalety, aby wymienić z Kitem słowa przysięgi. Miałam taką, gdy wychodziłam za Parkera Randolpha i ani tradycja, ani piękna suknia nie ustrzegły mnie przed katastrofą. Poza tym jestem teraz nieco grubsza w talii, niżbym sobie życzyła.

- Gdzie miałaby odbyć się ceremonia? - spytała Jasmine. Fancy spojrzała na wuja i ciotkę.

- Moglibyśmy pobrać się w starej kaplicy Queen's Malvern? - zapytała. - Proszę!

- Nie zgodziłbym się, byś wzięła ślub w jakimkolwiek innym miejscu - stwierdził wspaniałomyślnie książę, a jego małżonka i matka przytaknęły.

Lady Christina Stuart została ochrzczona, gdy skończyła zaledwie trzy dni, w tej samej kaplicy, gdzie jej matka miała wkrótce wziąć ślub. Charles Frederick, niezupełnie królewski Stuart, został ojcem chrzestnym dziewczynki. Był jej ciotecznym dziadkiem, lecz połączyły ich też inne więzi. Matkami chrzestnymi zostały bowiem dwie kuzynki Fancy: lady Diana Leslie i lady Cynara Stuart. Dziecko zapłakało w odpowiednim momencie gdy woda święcona polała się na jego ciemną główkę, a kapłan obwieścił, że Christina Margaret Mary Stuart została oto chrześcijanką i pełnoprawną członkinią Kościoła anglikańskiego.

Pierwszego grudnia w kaplicy Queen's Malvern, uświęconym miejscu, które widziało już niejeden rodzinny ślub, pani Frances Devers poślubiła Christophera Traherna, markiza Isham. Babka panny młodej nie zniosłaby myśli, że wnuczka bierze ślub w nie dość uroczystym stroju, zatroszczyła się więc o to, by Fancy wystąpiła w sukni z kremowej satyny, ozdobionej obficie przy rękawach oraz dekol­cie francuską koronką. Uprzedziła markiza, w co się odzieje narzeczona, by mógł dostosować strój. Panna młoda trzymała bukiet z wielobarwnych jesiennych róż oraz suszonej lawendy, przewiązany kremową jedwabną wstążką.

Po ceremonii w pięknej jadalni księcia odbyło się uroczyste śniadanie, po którym młoda para wyruszyła do Riverwood Priory. Jasmine nalegała, by wnuczka najęła dla lady Christiny mamkę. Wyja­śniła Fancy, że wywiązała się już z obowiązku wobec króla i teraz pora zająć się mężem. Musi mieć pełny dostęp do jej wdzięków, nie zaś dzielić się nimi z niemowlęciem.

- Będziesz karmiła piersią pozostałe dzieci, jeśli zechcesz. Ja robiłam jedno i drugie, i tych, których sama nie wykarmiłam, nie kochałam ani trochę mniej. Zatrzymam Christine na jakiś czas przy sobie. Musicie przygotować dla niej pokój i wybrać się na ślub Diany. Potem możesz odzyskać córkę.

Kiedy Kit Trahern dowiedział się o tym, podziękował księżnej.

- Pan młody powinien mieć szansę, aby nacieszyć się towarzystwem żony przynajmniej przez pierwszy miesiąc - odparła Jasmine z błyskiem w oczach. - Potrzebujecie czasu dla siebie, a nie­mowlę to zawsze mnóstwo kłopotu, choćby było tak spokojne, jak mała Christina.

Kiedy Kit Trahern i jego nowo poślubiona małżonka wyruszyli w południe do domu, rozpoczęły się przygotowania do ślubu Diany i Damiena. Do Roxley Castle wyprawiono część służby, aby pomogła miejscowym w przygotowaniach. Szwaczka i jej pomocnice pracowały pilnie, szyjąc suknię ślubną Diany i jej wyprawę.

- Nie wiem, po co ci tyle nowych strojów - zauważyła Cynara. - Kto będzie cię tam w nich oglądał?

- Babcia nalega - odparła Diana. - Pewnego dnia zrobi to samo dla ciebie, Cyn. Naprawdę zamierzasz wrócić na dwór zaraz po moim weselu?

- Sezon już się rozpoczął, a mnie tam nie ma. Kto wie, czy jakaś pannica o cielęcym spojrzeniu nie próbuje wykraść mi Harry'ego? Nie zniosłabym, gdyby tak się stało, Diano. Po prostu bym tego nie zniosła!

- Jakże żałuję, że aż tak uparłaś się na tego mężczyznę - odparła kuzynka. - Nie mogłabyś znaleźć sobie milszego dżentelmena i się w nim zakochać? Takiego, który byłby wdzięczny, że go wybrałaś. I który by cię pokochał?

Cynara westchnęła głęboko, a potem odparła w przypływie szczerości:

- Byłoby łatwiej, a ja nie czułabym się tak koszmarnie nieszczęśliwa, ale nic z tego. Kocham Harry'ego Summersa. Gdyby jutro umarł, moje serce umarłoby wraz z nim.

- Lecz on ma okropną opinię, Cynaro. Wszyscy boimy się, że uwiedzie cię ot tak, dla kaprysu.

- Bo go nie znacie - upierała się Cynara. - Już prędzej ja uwiodę jego.

Dwa dni przed Bożym Narodzeniem do Queen's Malvern zawitali niespodziewanie książę i księżna Glenkirk.

- Myślałam, że zobaczymy się dopiero w Roxley - powitała syna i synową zaskoczona Jasmine.

- Baliśmy się zwlekać z wyjazdem, by pogoda nie zatrzymała nas po drodze - odparła księżna. - Prościej było wyruszyć wcześnie i przyjechać tutaj. Z Roxley pojedziemy prosto do domu.

- Od dawna nie spędzaliśmy razem świąt, mamo - powiedział książę do matki, otaczając ramieniem jej barki. - Nie masz nic przeciwko temu, prawda, Barbaro? - zapytał szwagierkę.

- Wiesz, że zawsze jesteście tu mile widziani. Mair wysunęła się do przodu, a potem pięknie dygnęła. Miała porządnie uczesane włosy, czystą sukienkę, a na nogach buty.

- Witamy ponownie w Queen's Malvern - powiedziała niemal bez szkockiego akcentu.

Flanna Leslie skinęła, zadowolona, głową. Córka zamierzała ewidentnie pójść w ślady starszej siostry.

- Szybko się uczy - pochwaliła dziewczynę Barbara - i to prawdziwa radość mieć ją w domu. Dotrzyma mi towarzystwa w zimie, kiedy Cynara wróci na dwór.

- Ty nie wracasz? - spytał Patrick, zaciekawiony.

- Charlie wraca - odparła. - Będzie miał Cynarę na oku. Ja wolę zostać, jak kiedyś, w domu. Charlie często wyjeżdża do Londynu beze mnie, nie będzie więc plotek.

- Ja nie puściłabym córki samej na dwór - zauważyła cicho Flanna.

- Nie chodzi o to, że jest mi obojętne, co zrobi - wyjaśniła równie cicho Barbara. - Ale cokolwiek ją spotka, musi stawić temu czoło sama. Jeśli będzie musiała okupić mądrość cierpieniem, cóż, trudno. Nie posłucha niczego, co jej powiem, Flanno. Nie przychodzi mi na myśl nic, co mogłabym zrobić, poza zamknięciem jej w wieży z kamienia.

- Co na to stara księżna?

- Podziela moje zdanie. Flanna skinęła głową.

- Staruszka ma instynkt. Modlę się, by tym razem jej nie zawiódł.

W święta rodzina zebrała się nie w wykwintnej jadalni Charliego, lecz w dawnej wielkiej sali. W kominku płonęło bożonarodzeniowe polano, sufit i ściany przystrojono ostrokrzewem i sosną, a nad wejściem zawieszono jemiołę. Stoły aż uginały się pod ciężarem potraw: pieczonych gęsi i łososia ze Szkocji, świątecznego puddingu z mąki i łoju, doprawionego rodzynkami i przyprawami oraz wielu innych przysmaków. Świętowanie rozpoczęto o północy mszą w kaplicy, po której nastąpiło otwieranie prezentów. Stare służące Jasmine, Toramalli i Rohanę, zniesiono do wielkiej sali, aby i one mogły świętować z jedyną rodziną, jaką miały. Powszechnie dziwiono się, że jeszcze żyją, gdyż były o dziesięć lat starsze od samej Jasmine.

Dwudziestego siódmego grudnia wyruszyli do Roxley Castle. Pogoda była mroźna, lecz niebo czyste. Na zamarzniętej ziemi leżała warstwa śniegu, cienka jak na grudzień. Jasmine podróżowała wygodnym powozem z Barbarą Stuart, lecz Flanna, jej córka i bratanica wolały jechać z mężczyznami wierzchem. Fancy i Kit mieli spotkać się z nimi w gospodzie, gdzie zorganizowano nocleg. I rzeczywiście, gdy grupka podróżnych dotarła o zachodzie na miejsce postoju, już na nich czekali. Fancy promieniała szczęściem. Natychmiast spytała o córkę. Markiz Isham bez przerwy się uśmiechał. Nie widzieli dotąd, by tak się zachowywał.

- Są tacy zakochani - powiedziała Diana cicho do Cynary. - Pamiętasz, jaki był z początku zgorzkniały i opryskliwy?

- Może i dla mnie jest zatem nadzieja - odparła spokojnie Cynara.

Serce Diany ścisnęło się ze współczucia. Czuła się niemal winna, że jest tak szczęśliwa, podczas gdy jej kuzynka cierpi. Jak to możliwe, że ona i Fancy znalazły miłość, a dla Cynary okazało się to tak trudne?

Flanna dostrzegła wyraz twarzy córki. Objęła Dianę ramieniem i uścisnęła.

- Cynara dopnie kiedyś swego, dziewczyno. Nie powinnaś czuć się z jej powodu nieszczęśliwa. Poślubisz porządnego mężczyznę. Kochasz go i jesteś z życia zadowolona. Takie jest twoje przeznaczenie. Nie wiemy, co przeznaczono Cynarze, ale gdybyśmy wiedzieli, i tak nie bylibyśmy w stanie tego zmienić. Tylko Cynara może wywalczyć sobie szczęście. I tak się stanie, prędzej czy później. Jest Stuartówną, a oni nie bywają długo nieszczęśliwi. Żyją tak, jak chcą, po swojemu.

- Wiem, mamo - odparła Diana - lecz jestem tak szczęśliwa i Fancy najwidoczniej także, a Cynara...

- Czy mężczyzna, za którym się ugania, wart jest zachodu? - spytała Flanna.

- Szczerze mówiąc, nie wiem. Nazywają go Wickedness, nie udało mi się jednak dowiedzieć dlaczego. Żadna z osób, z którymi rozmawiałam, nie wiedziała. Jest bardzo przystojny, wysoki i posępny. Ma w sobie coś hipnotyzującego, lecz trochę się go boję. Nigdy z nim nie rozmawiałam, ani nie słyszałam, by coś mówił. Jednak gdy tylko Cynara go ujrzała... - zamilkła, nie kończąc zdania.

- Jutro przybędziemy do twego nowego domu - powiedziała Flanna. - Teraz powinnaś myśleć jedynie o sobie i o weselu. Cynara cię kocha i na pewno nie życzyłaby sobie, byś zamartwiała się z jej powodu, zwłaszcza tuż przed ślubem. Księżna wdowa powiedziała, że byłyście w Roxley z wizytą. I jak, spodobał ci się zameczek?

- Bardzo, mamo! - odparła z entuzjazmem Diana. - Jest piękny, choć niepodobny do Glenkirk. Gdy tylko znajdziesz się za drzwiami, odnosisz wrażenie, że trafiłaś do niezwykle przytulnego domostwa. Nie jest onieśmielająco wspaniałe. Ogrodnik nazywa się Bennett. To bardzo miły człowiek i zamierzamy na wiosnę posiać w ogrodzie zioła.

Flanna się uśmiechnęła. Oderwała myśli córki od Cynary i skierowała na właściwy temat - nowego domu i męża. Cynara to problem Charliego i Barbary, a także starej księżnej. Jeśli ktokolwiek mógł sprawić, aby marzenia dziewczyny się spełniły, to tylko jej babka.

Przybyli do Roxley późnym popołudniem następnego dnia. Do ślubu pozostały zaledwie trzy dni, książę poprosił więc niezwłocznie Jasmine, by się upewniła, że przygotowania przebiegają jak należy. Rankiem dwudziestego dziewiątego grudnia Jasmine i jej kapelan, wielebny Prosper Tanner, udali się do małego kościółka zwanego przez księcia kaplicą. Jej niewielkie wnętrze ledwie mogło pomieścić rodzinę i gości, zostało jednak zamiecione, wyszorowane i wypolerowane do połysku. Ołtarz ze złotego dębu miał na frontowej ściance wyrzeźbioną scenę przedstawiającą Ostatnią Wieczerzę. Nakryto go śnieżnobiałym obrusem z lnu obszytym koronką i zdobionym haftem. Po obu stronach krucyfiksu ze złota i srebra stały dwa piękne srebrne świeczniki. W każdej z bocznych ścian kaplicy znajdowały się po trzy okna oraz jedno za ołtarzem. Zdobiące je witraże, na których uwieczniono sceny z Biblii, były bardzo stare.

- Dziwne, że nie zniszczono ich za rządów republiki - zauważyła Jasmine.

Wielebny Tanner skinął na znak zgody głową.

- To cud - powiedział. - Bóg nadal obdarza nas cudami, madame.

- Nie urażając nikogo... - usłyszeli nagle. Jasmine obejrzała się i zobaczyła mężczyznę, który szedł ku nim, powłócząc nogami. Skłonił jej się sztywno - Kiedy usłyszeliśmy, że nadchodzą okrągłe głowy, zdjęliśmy okna i ukryliśmy je w majątku. Ołtarz przenieśliśmy do stodoły księcia i nakryliśmy sianem. Resztę wyposażenia pochowaliśmy w różnych miejscach. Wynieśliśmy nawet ławki i ukryli je w naszych chatach. Ludzie Cromwella musieli odnieść wrażenie, że kaplica nie była używana od lat. Zbudowano ją z kamienia, a w środku nie było nic, co nadawałoby się do spalenia, zostawili więc budynek w spokoju i poszli dalej. Przyniosłem kwiaty na ołtarz. Książę ma niewielką cieplarnię. Będziemy mieli kwiaty na ślub, obiecuję.

Ukłonił się znowu.

- Dziękuję, panie Bennett - odparła Jasmine - lecz muszę cię poprawić. Wielebny Tanner ma rację. To cud uratował kaplicę. Ty, i wszyscy ci, którzy kochali rodzinę księcia, byliście cudem zesłanym przez Boga, by uratować jego niewielki przybytek przed podłymi i bezbożnymi ludźmi.

- Dziewczyna jest taka jak ty, pani - zauważył kordialnie Bennett. - Zawsze ma do powiedzenia coś miłego i na czasie.

Ukłonił się po raz trzeci i ruszył dekorować ołtarz. Jasmine i jej kapelan wyszli z kaplicy i jęli wspinać się na wzgórze, ku zamkowi.

- Mam nadzieję, że zachęcisz lady Dianę, by skłoniła męża do zaoferowania skromnego utrzymania jakiemuś odpowiedniemu, młodemu kapłanowi - powiedział wielebny. - To wstyd, by tak śliczny mały kościółek stał pusty i nieużywany.

Jasmine skinęła głową. Nie wątpiła, że kapelan miał na myśli konkretnego młodego duchownego, najpewniej kogoś z rodziny. Mimo to porozmawia z Dianą. Rodzina powinna mieć własnego kapłana, zwłaszcza mieszkając w miejscu tak odizolowanym, z dala od jakiegokolwiek miasta czy choćby dużej wsi. Zostawiła pana Tannera i pośpieszyła do kuchni sprawdzić, co pozostało jeszcze do zrobienia. Zapewniono ją jednak, że wszystko idzie swoim trybem. Nie musiała już niczego doglądać. Kaplica była przygotowana. Zadbano o kwiaty i jedzenie. Diana miała ślubną suknię i odpowiednią garderobę. Goście zostali wygodnie rozlokowani. Pozostało tylko zaczekać na ostatni dzień roku.

A kiedy nadszedł, okazał się słoneczny, suchy i mroźny. Jasmine wstała wcześnie, by przypilnować Molly, gdy będzie ubierała pannę młodą. Suknia Diany, uszyta z białego aksamitu, miała głęboki dekolt z szerokim, koronkowym kołnierzem tej samej barwy. Rozcięte rękawy ukazywały podszewkę z kremowej satyny. Ozdobiono je kokardkami z naszytymi perełkami, a od łokcia do nadgarstka także delikatną koronką. Suknia była prosta, jeśli nie liczyć kołnierza i diamentowej broszki w kształcie serca, prezentu od pana młodego. Spódnica, upięta z tyłu na kształt ledwie zarysowującego się trenu, opadała wdzięcznymi fałdami.

Diana wykąpała się o świcie i teraz stała w sukni, pozwalając, by Molly szczotkowała jej długie, ciemne włosy. Zgodnie z pradawnym obyczajem miały opadać swobodnie na ramiona i plecy, zaświadczając, że panna młoda jest dziewicą. Kuzynki weszły do sypialni, przynosząc bukiecik z suszonego białego wrzosu, suszonej lawendy i pojedynczej różowej róży.

- Książę sam ją zerwał - powiedziała Fancy. - Do licha, ależ z niego romantyk!

Obie z Cynarą miały suknie z aksamitu barwy granatu, podobne w stylu do sukni panny młodej. Zegar na kominku wybił dziesiątą.

- Już czas - powiedziała Jasmine. - Cynaro, Fancy, pojedziecie ze mną. Molly, przynieś pelerynę i pomóż pani wsiąść do powozu. Pojedziesz z nią, gdyż jest dla ciebie miejsce w kościele.

Powozy wiozące gości i państwa młodych ruszyły ku położonej u stóp zamkowego wzgórza kaplicy. Po obu stronach drogi stali dzierżawcy księcia, robotnicy rolni i służba. Czekali cierpliwie, gdyż książę i nowa księżna mieli wracać do zamku na piechotę i wtedy będą mogli dobrze się im przyjrzeć.

Dotarli do kościoła. Patrick Leslie, przystojny w zielonym kilcie swego klanu, pomógł wysiąść córce. Jego matka i żona weszły do kaplicy, podczas gdy Fancy i Cynara wygładzały nieistniejące zmarszczki na sukni panny młodej. Nagle zza drzwi kościoła dobiegł dźwięk kobzy.

Diana spojrzała na ojca. Jej oczy wypełniły się łzami.

- Och, tatusiu! - powiedziała cicho.

- Nie sądziłaś chyba, że pozwolę, by moja najstarsza, najukochańsza córka wyszła za mąż bez właściwej asysty? - zapytał z uśmiechem na urodziwej twarzy. Starł dłonią łzę z jej policzka. - No, no, malutka, nie ma powodu płakać. Chodź, pozwól, byśmy wydali cię za twego wybranka. Spodziewam się, że za rok będę świętował, kołysząc na kolanach mego pierwszego wnuka.

Weszli do kaplicy: Cynara i Fancy przodem, a za nimi książę Glenkirk, prowadzący córkę. U stóp ołtarza czekali na nich książę Roxley i jego brat. Pan młody wysunął się do przodu. Diana podniosła wzrok i zobaczyła, że spogląda na nią ciemnoniebieskimi oczami. Odsunęła go z uśmiechem i wyciągnęła rękę do Damiena Esmonda. Z tyłu dobiegł ją śmiech i chichoty rodziny. Nawet wielebny Prosper Tanner pozwolił sobie lekko się uśmiechnąć.

- Nie uciekniesz przede mną tak łatwo - wyszeptała Diana.

- Pościeliłem sobie łóżko - odparł poważnie - i z ochotą się w nim położę - dodał szeptem, a Diana spłonęła rumieńcem.

- Umiłowani - zaczął kapłan, a serce Diany wypełniło szczęście. Uświadomiła sobie, że jej marzenia nie tyle się spełniły, co dopiero zaczynają się spełniać. Pochwyciła spojrzenie Fancy. Kuzynka skinęła lekko głową. Spojrzała na Cynarę i została nagrodzona drżącym uśmiechem, który powiedział jej, że druga kuzynka też jest zadowolona i cieszy się jej szczęściem.

Damien ujął dłoń narzeczonej. Na myśl o otaczającym ją pięknie Diana omal się nie rozpłakała, jej duszę przepełniało szczęście. Z radością powtórzyła słowa przysięgi, po raz kolejny o mało nie rozpłakawszy się ze wzruszenia, gdy robił to Damien. I było po wszystkim.

- Ogłaszam was mężem i żoną - powiedział wielebny. - Co Bóg złączył, człowiek niech się nie waży rozłączać.

Uklękli, a on ich pobłogosławił. W końcu wstali i wyszli z kaplicy, a za nimi goście. Wracali do zamku na piechotę, pozdrawiani radosnymi okrzykami. Zimowe słońce raczyło ich obficie swym blaskiem, a książę zapraszał wszystkich na poczęstunek. Ci, którzy chcieli złożyć młodej parze życzenia, tłoczyli się za Dianą i Damienem, służba pobiegła zaś do zamku poczynić ostatnie przygotowania.

Przyjęcie, w którym uczestniczyli zarówno wysoko, jak i nisko urodzeni, okazało się cudowne. Jaśnie państwo i młoda para zasiedli na podwyższeniu, poniżej zajęli zaś miejsca mniej uprzywilejowani: służba, dzierżawcy i chłopi, mając przed sobą drewniany talerz, cynową łyżkę i kielich. Posiłek w pełni zadowolił Jasmine, podano bowiem pieczoną w soli wołowinę, dziczyznę i pieczonego dzika, a także po tuzinie kapłonów oraz indyków faszerowanych suszonymi owocami, szałwią i chlebem; ostrygi, przetransportowane z wybrzeża w beczkach wypełnionych lodem i śniegiem; łososie i pstrągi na podłożu z rukwi; marynowanego węgorza, pastę z dorsza i krewetki w winie; pasztety z kaczki i królika doprawione czerwonym winem i porami; buraczki, marchewki, sałatę i duszone cebulki; biały i ciemny chleb, osełki masła i kilka rodzajów sera, a do popicia piwo i cydr. Tylko ja­śnie państwu podano dodatkowo wino.

Na koniec sześciu kuchcików wniosło olbrzymi weselny tort oblany białym lukrem, z cukrowymi figurkami księcia i księżniczki na szczycie. Postawiono go na stole przed młodą parą, a zebrani zaczęli wiwatować. Zawołano sprowadzonego specjalnie na tę okazję krajczego, który podzielił tort tak, by wszyscy mogli go spróbować.

Syci i zadowoleni, rozsiedli się wygodnie, aby posłuchać dudziarzy Lesliech. Charlie, niezupełnie królewski Stuart i jego brat, Patrick Leslie, odtańczyli taniec mieczy.

- Robili to na wielu rodzinnych weselach - wyjaśniła Damienowi Jasmine.

- Kiedyś zatańczą tak na naszym ślubie, Darling - powiedziała Mair do markiza, ten zaś, ku ogólnemu zdziwieniu, skinął poważnie głową.

Kiedy książę Glenkirk wrócił na swoje miejsce, Darius powiedział:

- Musimy porozmawiać, nim nas opuścisz, panie.

- To jeszcze dziecko, sir - odparł książę.

- Nie zostanie nim na zawsze - zareplikował markiz.

- Obiecuję, że nie będę swatał jej z nikim, póki nie podrośnie na tyle, by zdecydować, czy to ciebie naprawdę chce - powiedział Patrick. - Masz na to moje słowo, pamiętaj jednak, że wybór będzie należał do niej.

- Zgoda - odparł markiz, ściskając dłoń przyszłego teścia. Jasmine potrząsnęła w zadziwieniu głową. Jakie to proste dla córek Patricka, pomyślała. Szkoda, że nie dla Cynary.

Zorganizowano wszystko tak, by Diana mogła opuścić dyskretnie towarzystwo i przygotować się na powitanie pana młodego. Wyszła, a za nią obie kuzynki. Molly już na nie czekała. Pomogły pokojówce rozebrać panią, umyły ją gąbką zanurzoną w wodzie różanej, osuszyły i ubrały w batystową koszulę ozdobioną koronką. Molly wyszczotkowała Dianie po raz ostatni włosy i we trójkę zaprowadziły ją do łóżka.

- W samą porę - powiedziała Molly. - Słyszę, że nadchodzą. Drzwi książęcej sypialni otwarły się szeroko i do środka weszli krewni, tłocząc się i wypychając przed siebie odzianego w nocną koszulę Damiena. Wszedł do łóżka i usiadł obok Diany. Podano im kielich wina. Napili się z niego oboje, a wielebny Tanner odmówił końcową modlitwę, prosząc Boga o to, by ich małżeństwo zostało pobłogosławione potomstwem. Wreszcie wyszli, rzuciwszy wpierw kilka rubasznych żartów.

Książę wstał, podszedł do drzwi i zamknął je na zasuwę.

- Nie życzę sobie, by Darius spłatał nam kolejnego figla - powiedział, wracając do łóżka.

Diana, nie chcąc ryzykować, wzięła do rąk świecę i poświeciła mu w twarz, aby upewnić się, że jest z właściwym bratem.

- Ja też nie ufam Dariusowi - powiedziała, usa­tysfakcjonowana widokiem śmiejących się, jasnoniebieskich oczu. Zdmuchnęła świecę i odstawiła na stolik przy łóżku.

- Boisz się? - zapytał. - Nie powinnaś.

- Nie. Babcia wyjaśniła mi wszystko, co wiedzieć powinnam. A ty, kochanie? Czy się boisz?

- Jedynie tego, by cię nie rozczarować, Diano Nie jestem, jak ty, dziewicą. Mam doświadczenie Powiedz mi, gdybym za bardzo się śpieszył.

- Dość już tego gadania, Damien - odparła ze śmiechem. - Pocałuj mnie, proszę, a wszystko, o wydarzy się między nami potem, na pewno będzie wspaniałe. Wiem to! Tatuś powiedział, iż życzy sobie mieć za rok wnuka. Skoro tak, bierzmy się do roboty, mój panie!

- Zadziwiasz mnie! - powiedział z uwielbieniem, biorąc ją w ramiona.

- Wiem! - odparła słodko Diana, powierzając się mężowi duszą i ciałem, gdyż tak być powinno gdy kocha się kogoś i jest się przez niego kochanym.


CZĘŚĆ TRZECIA
ANGLIA, 1669 - 1670
CYN I WICKEDNESS

ROZDZIAŁ 15

- Do licha, Cyn! - przeklął lord Barton z Barton Court. - Jesteś największą szczęściarą, jaką znam. Zawsze wygrywasz! Prawdę mówiąc, nie znam innej dziewczyny, która grywałaby w kości z dżentelmenami, do tego na kolanach!

- Gra w kości, Willy, nie przystoi damie, tak przynajmniej twierdzą ci, którzy nie mają takiego jak ja szczęścia - odparła lady Cynara, a potem się roześmiała. - Tylko że ja nie jestem właściwie damą. Nie taką, jak moje kuzynki: Diana, a nawet Fancy.

- Przyzwoite damy nie powinny mieć z gry aż tyle frajdy - uznała Nell Gwyn, dołączając do towarzystwa.

Uśmiechnęła się szelmowsko, a potem wzięła kubek z kośćmi, potrząsnęła nim kilka razy i wyrzuciła kostki na podłogę.

- Och - powiedziała rozczarowana - nie dowiodłam swojej racji. Cóż, król spłaci moje długi. Zawsze to robi. Nie masz dość ograbiania tych biedaków, Cyn? Zaraz zaczną się tańce.

Wstała z podłogi.

Cynara zastanawiała się przez chwilę, a potem także wstała.

- Czemu nie - odparła. - Gra już mnie znudziła. Strzepnęła czarne jedwabne spódnice i ujęła Nellie pod ramię.

- Chodźmy, pani Nell. Jestem pewna, że uda nam się wymyślić jakiś figiel, jeśli choć trochę się postaramy. Co myślisz o gromadce wilgotnookich dziewic, jaka zjechała w tym roku na dwór? Czy któraś z tych ślicznotek zwróciła uwagę Jego Wysokości?

- Po Frances Stuart dał sobie spokój z dziewicami - zaśmiała się Nell.

- Słyszałam, że dama złamała mu serce.

- Rzeczywiście, lecz jako człowiek wspaniałomyślny przebaczył jej, gdy poślubiła księcia Richmond. Wybierasz się na wyścigi w Newmarket, Cyn? Jego Wysokość zapowiedział, że wkrótce wy­jeżdżamy.

- Ojciec ma tam dom i niezłą stajnię. Tak, pojedziemy. Może dołączy też do nas moja mama. A także babka. Zapowiedziała co prawda, że nie wróci więcej na dwór, uwielbia jednak wyścigi, więc pewnie ojcu uda się ją namówić. Posłuchaj, Nell, jest taka sprawa, o którą mogę zapytać jedynie ciebie. Czy Harry Summers tam będzie? Wiem, że wszyscy podkpiwają sobie z tego, że tak się za nim uganiam. On uparcie mnie ignoruje, co sprawia, że wychodzę na idiotkę, a bardzo tego nie lubię.

Nell wzięła Cynarę za rękę i pociągnęła ku odosobnionej alkowie z marmurową ławą, gdzie mogły rozmawiać spokojnie.

- Posłuchaj, Cyn. Harry Summers nie nadaje się dla żadnej kobiety, zwłaszcza takiej jak ty. Wiesz, dlaczego nazywają go Wickedness? Ponieważ stał i przyglądał się bezczynnie, jak jego ojciec umiera straszną śmiercią. Nie posłał po lekarza, tak pilno mu było odziedziczyć tytuł i majątek. Mam przyjaciół, których, podobnie jak ciebie, zwiodły otaczająca go aura tajemniczości oraz mroczna uroda. Słono zapłacili za swój błąd, wierz mi. Jesteś córką księcia. Spokrewnioną z Jego Wysokością. Nie musisz zabiegać o względy kogoś takiego jak Wickedness. Boże, dziewczyno, na dworze aż roi się od dżentelmenów, którzy chętnie pojęliby cię za żonę.

- Owszem, dla majątku i wszystkich rzeczy, o których przed chwilą mówiłaś: mego pokrewieństwa z królem i faktu, że jestem córką księcia. Nie chcę jakiegoś mężczyzny. Pragnę takiego, który kochałby mnie dla mnie samej. Harry'ego nie obchodzi, że jestem bogata. Jeśli pewnego dnia pokocha mnie tak, jak ja kocham jego, będzie to znaczyło, że znalazłam właściwego mężczyznę. Nie jakiegokolwiek mężczyznę, lecz tego jedynego, Nellie.

Śliczna Nell potrząsnęła ze smutkiem głową.

- Romantyczny głuptas z ciebie, Cyn. Kto by się spodziewał? Kochasz go? Więc niech Bóg ci pomoże, bo nikt inny z pewnością nie zdoła. Jak możesz kochać mężczyznę, którego ledwie znasz? Chyba powinnam skłonić króla, by wydał cię za przyzwoitego dżentelmena, zanim do reszty zepsujesz sobie reputację. Spójrz tylko, jak dobrze spisał się z Fancy.

- Ani mi się waż! - wykrzyknęła Cynara. - Pytasz, jak to możliwe, że go kocham? Nie widzisz w jego oczach smutku, Nell? On cierpiał, to oczywiste. Moja matka też miała kiedyś takie spojrzenie. Dobrze to pamiętam.

Umilkła na moment, a potem powiedziała:

- Wątpię, czy ktokolwiek na dworze o tym wie. Może kilka osób, nie więcej. Urodziłam się w dziewięć miesięcy po bitwie pod Worcester. Matka była wtedy szanowaną wdową mieszkającą w odosobnionym domku daleko od miasta. Ona i mój ojciec razem dorastali. Została jego kochanką, gdy zmarł jej mąż. Papa i ojciec Siren zostali odesłani przez króla z Worcester, nim bitwa na dobre rozgorzała. Było ważne, by mój ojciec nie został schwytany. Król się obawiał, że jeśli kuzyn noszący to samo nazwisko zostanie złapany albo zabity, wrogowie nagłośnią to i wykorzystają.

- A nieświadomi niczego poddani uznają, że ludzie Cromwella zabili króla! - wtrąciła Nell, natychmiast pojmując istotę rzeczy.

Cynara skinęła głową.

- Tak. Papa i wuj Patrick uciekli zatem i przyjechali szukać kryjówki w domu mamy. Dotarli tam o zmroku, lecz nim zdążyli ujawnić, kim są, I mama postrzeliła wuja w ramię. Pozostał potem w jej domu przez kilka tygodni, nim rana się zagoiła, a pobitewna wrzawa opadła. Ojciec spędził w domu matki tylko jedną noc, i właśnie wtedy zostałam poczęta. Nazajutrz wyjechał do Francji. Urodziłam się następnego roku, w czerwcu. Matka miała w okolicy stałego kochanka, purytańskiego urzędnika, który ją chronił. Z początku sądził, że jestem jego bękartem. Bał się, że dowie się o tym jego żona, wybuchnie skandal i purytańscy zwierzchnicy go ukarzą. Matka przekonała go, że jestem owocem gwałtu, jaki popełnili na niej uciekający z Worcester kawalerzyści. Zasugerowała także, iż, aby uniknąć plotek, powinni przestać się widywać.

- I on się zgodził? - spytała Nell, choć w głębi duszy wcale nie była zaskoczona. - Jakie to typowe dla mężczyzn, uciekać przed odpowiedzialnością.

Ale jak twoja mama mogła być pewna, że dziecko nie jest jego?

- Z początku trochę się o to martwiła - przyznała Cynara - lecz potem uznała, że skoro sir Peter nie ma potomstwa, a mój papa przeciwnie, muszę być jego córką. Wkrótce po tym, jak się urodziłam, wątpliwości zostały rozwiane. Nie tylko wyglądałam jak ojciec, ale miałam też rodzinne znamię, zwane znamieniem Mogołów.

Wskazała niewielkie ciemne znamię pomiędzy górną wargą a nosem.

- Moja babcia Leslie je ma i kilkoro jej wnucząt, w tym Siren, tylko że u niej znajduje się ono po lewej stronie twarzy.

- Więc matka czekała na twego ojca i dlatego miała smutne spojrzenie - rzekła Nell.

- Tak, ale chodziło nie tylko o to. Nie była w stanie się z nim skomunikować, poinformować go, że ma córkę. Przez osiem lat, kiedy pozostawali rozdzieleni, miała od niego zaledwie trzy wiadomości. Pierwsze dwie ustne, przekazane przez szpiegów Jego Wysokości. Nie wiedziała, kim są, a oni też jej nie znali. Wiadomości, które przekazywali, brzmiały bezosobowo. I za każdym razem tak samo: Książę Lundy przekazuje wyrazy uszanowania wdowie po szanownym Randallu. Powiedział później, że tylko tak mógł powiadomić ją, iż nadal żyje i ma się dobrze. Dopiero na kilka miesięcy przed powrotem króla na tron udało mu się wysłać do niej kilka listów. Nadal je ma, choć pismo zblakło od łez, które nad nimi wylała.

Cynara uśmiechnęła się, a za nią Nell.

- Opisywał, jak wyglądało jego życie po ucieczce z Anglii. Pisał o swoich dzieciach, ukrytych bezpiecznie w Szkocji, u brata. O tym, że ją kocha i ma nadzieję uczynić żoną, gdy tylko wróci do Anglii, zabierając z sobą matkę i najmłodszą siostrę, która zdążyła już owdowieć. Matka spytała posłańca, czy opłacono odpowiedź, a kiedy przytaknął, napisała, że chętnie go poślubi i że ma dla niego nie­spodziankę.

- Nie powiedziała mu o tobie? - zaśmiała się Nellie. - Twoja mama ma dość przewrotne poczucie humoru, Cyn. Wiedziałaś, kto jest twoim ojcem?

- O, tak - odparła Cynara. - Odkąd byłam w stanie cokolwiek zrozumieć, matka stale o nim opowiadała. Wiedziała, że postąpi jak trzeba, gdy wróci, było jednak dla niej ważne, że oświadczył się, zanim powiedziała mu o mnie. Nim mogli się pobrać, minęły kolejne dwa lata, chociaż spotkałam się z ojcem dużo wcześniej. Kiedy wrócił w końcu do Queen's Malvern, nie posłał od razu po nas, gdyż chciał wpierw doprowadzić dom do porządku. Nie było to trudne, gdyż Becket, majordomus, dobrze się nim zajmował. Potem król zażyczył sobie, by papa wrócił na dwór. Kiedy przyjechał znowu do domu, jego siostra, Autumn, popadła w melancholię i uznał, iż dobrze zrobiłby jej pobyt na dworze. Castlemaine była akurat w połogu i Autumn została na krótko kochanką Jego Wysokości.

- Słyszałam, że Fancy nie była pierwszą kobietą z twojej rodziny, której dane było ogrzewać łoże Jego Wysokości - powiedziała Nellie. - Więc kiedy poznałaś wreszcie ojca?

- Cóż, gdy wracał za pierwszym razem do Queen's Malvern, zajechał do nas, aby połączyć się z moją matką. Właśnie wtedy się poznaliśmy. Zawsze będę to pamiętać. Zobaczyłam, jak nadjeżdża, i pobiegłam ostrzec matkę, że zbliża się obcy. Mama spojrzała i natychmiast rzuciła się ku niemu. Zeskoczył z konia i porwał ją w objęcia. Powiedziała coś, a wtedy on się odwrócił i spojrzał na mnie. Staliśmy przez dłuższą chwilę, wpatrując się w siebie. Pomyślałam, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziałam. Potem wyciągnął ramiona, uścisnął mnie, pocałował w czubek głowy i policzek. A kiedy znów na mnie spojrzał, w jego oczach dostrzegłam łzy.

- Jak matka cię nazwała, córko? - zapytał.

- Cynara Mary, papo - odparłam. - Witaj w domu. Weszliśmy razem do domu i rodzice padli sobie w objęcia, płacząc ze wzruszenia. Nie widziałam dotąd, by dorośli płakali. Prawdę mówiąc, poza Lucy, mamą i mijającymi nasz dom z rzadka podróżnymi nie widywałam prawie nikogo - wyjaśniła.

- To dlatego tak lubisz dwór i panujący w pałacu rozgardiasz - zauważyła Nellie, kiwając głową.

- Kiedy twoi rodzice się pobrali?

- Po tym, jak się spotkali, papa chciał, by mama wróciła z nim do Queen's Malvern, lecz ona powiedziała „nie”. Chciała, by wzięli ślub. Papa wyjechał, a moi dwaj przyrodni bracia i przyrodnia siostra, którzy mieszkali przez cały ten czas u wuja Patricka w Szkocji, zjechali do Queen's Malvern. Nie powiedział nikomu o mnie i o mamie. Chciał sprawić im niespodziankę, tak jak zrobiła to mama. Ale zaczęły się problemy z dziećmi i ciotką Autumn, potem musiał znów pomóc królowi, moja przyrodnia siostra Sabrina miała wyjść za naszego kuzyna... - umilkła i roześmiała się. - Wreszcie miał już serdecznie dość tego, że za każdym razem, kiedy próbuje wyznaczyć datę ślubu, coś mu przeszkadza. Na krótko przed moimi jedenastymi urodzinami przyjechał do naszego domu na wzgórzu. Miał z sobą dokumenty zaświadczające, że oficjalnie uznał mnie za swoją córkę. Powiedział mamie, że zabiera nas natychmiast do Queen's Malvern, gdzie czeka anglikański pastor. Pobiorą się następnego dnia rano i nic nie zdoła już w tym przeszkodzić. Powiedział, że jego babka, która już o nas wiedziała, jest na niego wściekła za to, że zwlekał tak długo. Po rzeczy można wrócić później, powiedział. Jutro się pobiorą i koniec na tym. Cynara roześmiała się znowu, a Nellie ochoczo jej zawtórowała.

- Zatem - opowiadała dalej Cynara - opuściłyśmy jedyny dom, jaki znałam, i wyjechałyśmy do Queen's Malvern. Na miejscu czekała już na nas babka. Spojrzała tylko na mnie i powiedziała: „Cóż, Charlie, mogłeś napomknąć o tym wcześniej”. A potem odwróciła się do mnie i powiedziała: „Jestem twoją babcią, dziecko. Witaj w domu!”. Uścisnęła mnie, a następnego dnia, tuż przed moimi jedenastymi urodzinami, rodzice wreszcie się pobrali, a z oczu mojej matki zniknął wyraz smutku, jaki dostrzegam teraz u Harry'ego Summersa - zakończyła. - On mnie potrzebuje, Nell. W końcu sobie to uświadomi, bo ja nie wyjdę za innego.

Królewska metresa westchnęła cicho.

- Jest, jak powiedziałam: romantyczny głuptas z ciebie. Pomogę ci, na ile będę w stanie, ponieważ, podobnie jak twoje kuzynki, dobrze mnie traktowałaś i byłaś dla mnie przyjaciółką. Tyle przynajmniej mogę zrobić. A odpowiadając na twoje pytanie: tak, lord Summersfield będzie w Newmarket. Ma wspaniałą stajnię, Cyn. Może to jest sposób, by znaleźć drogę do jego serca? - Poklepała przyjaciółkę po dłoni i wstała. - Chodźmy. Król na mnie czeka.

Cynara także wstała.

- Moja opowieść przeznaczona była tylko dla twoich uszu, Nell - powiedziała.

- Oczywiście - przytaknęła Nell i razem pospieszyły do sali balowej, gdzie zaczęły się już tańce.

Cynara rozejrzała się i wypatrzyła Harry'ego Summersa. Stał, przyglądając się tańczącym z cynicznym wyrazem na pięknej twarzy. Przełknęła ślinę. Od ponad roku próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. Siadywała obok, kiedy było to możliwe, i chodziła tam, gdzie on. Na próżno jednak. Nie mam nic do stracenia, pomyślała nagle.

Równie dobrze mogę postawić wszystko na jedną kartę i okazać śmiałość. Ruszyła przez pokój, a gdy się zbliżyła, uniosła ku niemu uśmiechniętą twarz i powiedziała, wyciągając rękę:

- Przyszłam poprosić cię do tańca, panie.

- Czemu nie, madame - odparł. Na dźwięk jego głosu - głębokiego i aksamitnego, jej puls natychmiast przyspieszył. Spojrzał na nią i przez chwilę sądziła, iż dostrzega w jego zimnych zielonych oczach pełen podziwu błysk. Znikł jednak zaraz, o ile w ogóle tam był. Może tak się jej tylko zdawało. Ujął małą dłoń dziewczyny i zapytał:

- Dlaczego ubierasz się stale na czarno?

- Ponieważ wyróżnia mnie to z gromady głupiutkich dziewic - odparła śmiało. - Poza tym, dobrze mi w czarnym. Zwróć uwagę, jak kremowa wydaje się przy nim moja skóra.

- Naprawdę jesteś dziewicą, madame? - zapytał śmiało. Cynara poczuła, że różowieją jej policzki. Nie spuściła jednak wzroku.

- Oczywiście, milordzie. Co każe ci sądzić inaczej?

- Kobiety z twojej rodziny nie troszczą się zbytnio o moralność - odparł chłodno, ściskając mocniej jej palce.

- Dlaczego powiedziałeś coś tak okropnego, panie? - spytała, szczerze zaszokowana. - Moja rodzina jest wielce szanowana.

- Twoja kuzynka i, jak sądzę, jedna z ciotek, były przez jakiś czas królewskimi dziwkami. Druga kuzynka kokietowała przez całą zimę wszystkich młodych dżentelmenów na dworze. Twoja babka miała bardzo ciekawe życie, a matka poślubiła twego ojca, kiedy byłaś już niemal dorosła.

- Kuzynka i ciotka były wdowami, kiedy zwróciły na siebie uwagę króla. Kuzynka Diana bardzo rozsądnie wybrała na męża mężczyznę, który ją zna, rozumie i kocha. Babka była córką wielkiego władcy, milordzie. Na ziemi są poza Anglią inne królestwa, religie i władcy.

Kiedy zakochał się w niej książę Henry, też była wdową. Pamiętasz za­pewne, że w Anglii przez kilka lat nieustająco toczyły się wojny. Moi rodzice byli sobie poślubieni pod każdym względem, poza prawnym. A kiedy tylko stało się to możliwe, stanęli przed pastorem i złożyli ślubną przysięgę. Zważywszy na historię twojej rodziny, mój panie, nie mam się doprawdy czego wstydzić. Auuu! Łamiesz mi palce!

- Bądź wdzięczna, madame, że tylko palce - powiedział z groźbą w głosie. - Nie waż się wspominać przy mnie mojej rodziny!

- A ty mówić w ten sposób o mojej! Pamiętaj, że jestem spokrewniona z królem.

- Jak ktokolwiek mógłby o tym zapomnieć, madame? Nigdy byś na to nie pozwoliła.

- Pomówmy o czymś innym - zaproponowała.

- Na przykład o koniach? - zasugerował, myśląc jednocześnie: Ależ jest piękna. Ciekawe, czy naprawdę jest dziewicą. Chętnie przekonałby się o tym osobiście, lecz nawet gdyby nie była, z pew­nością nie czułby się rozczarowany. Nikt nie kochałby się z nią tak, jak on.

- Wybierasz się do Newmarket, prawda? - spytała jak gdyby nigdy nic. - Wystawisz tam konie?

- Oczywiście. Są nie do pobicia. Mam ogiera, którego król próbuje odkupić ode mnie już od dwóch lat. Płodzi jednego zwycięzcę po drugim.

Uśmiechnął się do niej chłodno.

- Pewnie by ci się spodobał. Jest nieokiełznany i czarny jak noc, jeśli nie liczyć białej gwiazdki na czole.

- Jeżdżę na czarnym ogierze - odparła Cynara. - Zwierzę, o którym mówisz, pochodzi ze stajni mojego ojca. Kupiłeś go zapewne kilka lat temu i wystawiałeś, a kiedy okazał się nie do pokonania, uczyniłeś z niego zarodowego ogiera. Twój czempion pochodzi od konia zwanego Nocny Wiatr.

Lord skinął głową.

- Lubisz jeździć konno? - zapytał.

- Owszem - odparła.

- Pojeździmy razem w Newmarket, a także jutro - powiedział. Co mnie, u licha, opętało, pomyślał. Nie poprosił dotąd żadnej kobiety, by z nim jeździła.

- Mam nadzieję, że nie należysz do mężczyzn, którzy uważają, że kobieta powinna siedzieć bokiem i z wdziękiem truchtać - odparła Cynara. - Dla mnie to zbyt nudne. Noszę bryczesy i jeżdżę naprawdę szybko. To o wiele bardziej ekscytujące.

- Doprawdy? - powiedział, parskając krótkim, ostrym śmiechem.

- Tak - odparła. - A teraz, milordzie, zaprosiłam cię do tańca, będziemy więc tańczyli.

Poprowadziła go ku parkietowi, gdzie ustawiali się już tańczący. Muzyka zaczęła grać i Cynara przekonała się, zaskoczona, że jej partner doskonale sobie radzi. Nie widziała go przedtem tańczącego. Stał zawsze z boku, przyglądając się innym. Roześmiała się, gdy przemykali pod szpalerem uniesionych ramion. Nie mogła uwierzyć, że stawienie mu czoła okazało się tak proste. Powinna była zrobić to już w zeszłym roku, zamiast stosować nieskuteczne dziewczęce strategie i podstępy. W końcu muzyka umilkła, zeszli więc razem z parkietu.

- Tańczysz z wdziękiem, mój panie, i masz do tego talent, nie mniejszy niż Jego Wysokość - powiedziała.

Zatrzymał się, ujął Cynarę za ramiona i powiedział, wpatrując się w jej twarz:

- Jesteś najbardziej zuchwałym dziewuszyskiem, jakie spotkałem. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo chciałbym się z tobą kochać, madame?

Cynara pomyślała, że ani chybi serce zaraz wyskoczy jej z piersi, stwierdziła jednak chłodno:

- A ty jesteś najbardziej bezczelnym, wyniosłym i nieoględnym mężczyzną. Jeśli chcesz mieć śmietankę, musisz kupić krowę. Powiedziano mi, że nie szukasz żony. Ja zaś będę musiała w końcu wyjść za mąż, choćby ze względu na rodzinę. Nie byłoby więc z mojej strony rozsądne wdawać się w cielesną zażyłość, prawda?

Pochylił się i ją pocałował. Cynara smakowała dotyk jego ust, ledwie mogąc utrzymać się na nogach. Przesunął knykciami po jej policzku i powiedział:

- Lubię wyzwania, madame. Zamierzam zdobyć cię, nim zrobi to ktoś inny. Rozumiesz?

W głowie jej się kręciło, skupiła jednak spojrzenie na twarzy ukochanego i powiedziała na pozór spokojnie:

- Zawsze wygrywasz, milordzie? Bo ja tak. Wszyscy ci to powiedzą. Jestem uważana za szczęściarę. Jeśli z tobą sprawa przedstawia się podobnie, mamy równe szanse. Z drugiej strony, może nadałbyś się na męża dla mnie. Jeśli się okaże, że tak jest, będę cię miała!

Roześmiał się cicho.

- Jesteś odważna, Cyn, muszę ci to przyznać. Gdybym potraktował w ten sposób inną dziewczynę, już dawno by zemdlała. Choć i ty nie wyglądasz najlepiej. Jesteś blada.

- Nie tylko na twarzy - odparła, drocząc się z nim. Wsunął palec za dekolt jej sukni i zerknął w dół.

- Rzeczywiście - powiedział. - Blada i miękka. Wyrwała jego dłoń zza dekoltu. Policzki jej płonęły.

- Zbyt śmiało sobie poczynasz, mój panie! O wiele zbyt śmiało.

Odwróciła się, gotowa odejść.

- Nie sądziłem, że uciekniesz - zawołał z kpiną w głosie.

- Ja zaś nie sądziłam, że będziesz robił z siebie głupca w publicznym miejscu, mój panie - odpaliła.

- Dobrze powiedziane, Cyn - przyznał. - Wpadnę po ciebie jutro po południu i zabiorę na przejażdżkę do parku St. James.

Przez chwilę kusiło ją, by powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła, opanowała się jednak i spytała chłodno:

- O której?

- O drugiej - odparł.

- Doskonale. I odszedł. Pocałował ją! I dotknął! Pocałunek nie był co prawda zbyt głęboki ani namiętny, już raczej badawczy, jakby chciał się przekonać, jak daleko może się posunąć. Sama się nad tym zastanawiała. Wspomniała niewiarygodne uczucie, jakie ją ogarnęło, kiedy poczuła pomiędzy piersiami jego palec. Miała ochotę natychmiast zdjąć suknię i pozwolić, by dotykał ją wszędzie. Wzdrygnęła się na tak śmiały pomysł. Wiedziała, że pragnie Harry'ego Summersa, odkąd po raz pierwszy go ujrzała. Krew Stuartów wrzała jej w żyłach, domagając się spełnienia. Wspomniała to, co słyszała o swoich krewnych, i nagle zadała sobie pytanie, czego właściwie pragnie.

Nie chciała przynieść wstydu rodzinie, to rzecz pewna. I chociaż męskie hołdy sprawiały jej przyjemność, wiedziała teraz, że nie nadaje się na kurtyzanę czy choćby kochankę. Uświadomiła sobie z przerażającą jasnością, że pragnie tego, co jej kuzynki: męża. Domu. Dzieci. Co za szok przekonać się, że różni się od innych jedynie tym, iż zakochała się w nieodpowiednim mężczyźnie! Lecz pewna dzikość, jaką wyczuwała w Harrym Summersie, była też częścią jej natury. Nie pragnął żony, a ona chciała go na męża. Oto problem, który będzie musiała rozwiązać. Zdawała sobie sprawę, że jest dla niego cenną zdobyczą. Będą grali w tę grę, aż jedno z nich wygra. Tylko które? Lord nie był łatwym przeciwnikiem.

Zawsze wygrywam, pomyślała. Spojrzała ku miejscu, gdzie stał, opierając się o jedną z kolumn. Ich spojrzenia się spotkały i przez dłuższą chwilę pozostawały złączone. Potem Cynara otrząsnęła się i odwróciła wzrok. Doskonale, niech się zastanawia! - pomyślała z kpiącym uśmieszkiem.

Nagle ktoś otoczył ramieniem jej talię.

- Król poświęca dziś całą uwagę Jej Wysokości - powiedziała Nell. - Chodzą słuchy, że królowa znowu jest w ciąży. Miejmy nadzieję, że to prawda i że tym razem da mu potomka. Widziałam, jak tańczysz z Wickednessem. Jak do tego doszło? W końcu cię zauważył?

- Sama poprosiłam go do tańca - przyznała Cynara. - A on się zgodził.

- Nie zrobiłaś tego! - Nell była zaskoczona, ale i zadowolona.

- Jutro po południu wybieramy się na przejażdżkę po parku - mówiła dalej Cynara. - Uznałam, że nie mogę dłużej czekać, by mnie zauważył. Jest bezczelny i o wiele zbyt śmiały, Nell, ale to mnie podnieca.

Nell natychmiast spoważniała.

- Bądź ostrożna, Cyn! Harry Summers to ryzykowny materiał na kochanka. Jeśli zabił własnego ojca, kto wie, do czego jest zdolny. Upewnij się, że pamięta, iż jesteś spokrewniona z królem. Może to cię ochroni.

- Już o tym wspomniałam - zaśmiała się Cynara. - Powiedział, że nie pozwalam nikomu zapomnieć o pokrewieństwie z Jego Wysokością. Naprawdę jest aż tak źle, Nell?

- Jesteś dumna ze swego rodowodu, i dlaczego miałoby być inaczej? Kiedy dam królowi dzieci, dopilnuję, aby wiedziały, kim są, i mogły przypomnieć o tym ludziom, którzy nie byliby dla nich uprzejmi, gdyby nie pokrewieństwo z królem. Spójrz tylko, jak dobrze traktowane są dzieci Castlemaine, choć ona sama nie jest już w łaskach. Z moimi będzie tak samo.

- Jesteś...? - spytała cicho Cynara.

- Jeszcze nie. Bardzo uważam - odparła Nell.

- To nieodpowiednia pora, zwłaszcza jeśli królowej udało się począć.

- Cynaro - powiedział, podchodząc, książę Lundy. - Jest późno, pora wracać. Jak się masz, Nellie? Zuchwała jak zawsze, mam nadzieję?

- Nie potrafiłabym inaczej, drogi książę - odparła Nell, dygając na tyle głęboko, by książę mógł nacieszyć oczy widokiem jej dekoltu.

Przez chwilę to właśnie robił, przyglądając się jej z upodobaniem, lecz przypomniawszy sobie, że obok stoi jego córka, natychmiast spoważniał.

- Nie jesteś teraz do wzięcia, Nellie - powiedział żartobliwie.

- Rzeczywiście, mój panie - odparła śmiało.

- Jednak być może zostaniesz pewnego dnia moim i Karolem Czwartym.

Był to żart, który Charlie zrozumiał i docenił: tak się złożyło, że wszyscy kochankowie Nell mieli na imię Karol. Nell podniosła się i z uśmiechem odeszła, by po chwili odwrócić się i powiedzieć na pożegnanie:

- Bądź jutro ostrożna, Cyn. Książę ujął córkę pod ramię i ruszył z nią ku miejscu, gdzie siedział król, aby poprosić o zgodę na oddalenie się.

- O co chodziło Nellie? - zapytał.

- Wybieram się jutro na przejażdżkę z lordem Summersfield - odparła Cynara. - Nellie zbyt się przejmuje.

- Nie podoba mi się ta znajomość, Cynaro, nie będę ci jednak jej zabraniał, bo wiem, że jeśli to zrobię, jeszcze bardziej się uprzesz - powiedział książę. - Nie rozumiem, co tak fascynuje cię w tym człowieku. Ma okropną opinię.

- Ale co on takiego zrobił, by na nią zasłużyć, papo? - spytała Cynara. - Ma ciemne włosy i jest posępny. Niewielu chce się z nim przyjaźnić. Nie wiem, po co przybył na dwór. Stoi i się przygląda, lecz rzadko bierze w czymkolwiek udział. Równie dobrze mogę sama ci o tym powiedzieć: to ja poprosiłam go do tańca - zakończyła buntowniczo.

Charlie po prostu musiał się roześmiać.

- Do licha, Cynaro! - powiedział. - Jesteś Stuartówną z krwi i kości, nie da się zaprzeczyć!

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Krążą słuchy, że zamordował ojca, by odziedziczyć tytuł i majątek - zaczął książę. - Zadaje się z kurtyzanami i wręcz się z tym afiszuje. Nell na pewno to potwierdzi. Jest hazardzistą, choć na ogół dopisuje mu szczęście. A jeśli nie, spłaca długi. Lecz co ważniejsze, oświadczył publicznie, że nigdy się nie ożeni. Martwię się o ciebie, Cynaro. Jesteś moim najmłodszym dzieckiem i cię kocham. Nie życzę sobie, aby ten bezlitosny człowiek złamał ci serce.

Podeszli do królewskiej pary. Cynara dygnęła, a książę skłonił się i poprosił o pozwolenie odejścia.

- Starzejesz się, Charlie? - zapytał król żartobliwie. - Pamiętam czasy, kiedy pozostawaliśmy na nogach przez całą noc, by razem powitać świt.

- Wasza Wysokość wie, że jestem od niego starszy o dwadzieścia lat - przypomniał książę. - Nie przyjechałbym na dwór, gdyby nie moja córka. Jej i moja matka uznały, że nierozsądnie byłoby wysłać ją tutaj bez opieki. Jest, obawiam się, w zbyt dużym stopniu Stuartówną.

- Lepiej słuchaj się kobiet ze swej rodziny, panie - powiedziała królowa. Spojrzała łagodnie na Cynarę. - Czy nie widziałam cię tańczącej z lordem Summersfield dziś wieczorem, moje dziecko? spytała.

- Tak, madame, poprosiłam go do tańca - odparła Cynara, dygając ponownie.

Król roześmiał się domyślnie.

- Będziemy musieli mocno cię pilnować, śliczna kuzyneczko. Podejrzewam, że nie zaszkodziłoby znaleźć ci męża, co, Charlie?

- Sama go sobie wybiorę, Wasza Wysokość - odparła Cynara śmiało. - Kobiety z naszej rodziny postępowały tak od zawsze.

- A ty zapewne dokonałaś już wyboru - powiedział władca cicho, spoglądając wprost na Cynarę.

- Tak, Wasza Wysokość, rzeczywiście - przyznała, spuszczając skromnie wzrok, gdyż król nie lubił, kiedy patrzyło mu się wprost w oczy.

- Ten człowiek ma zły charakter, kuzynko - mówił dalej Karol - tak mi przynajmniej doniesiono. Jesteś tego świadoma?

- Wiele się o nim mówi, podobnie jak o mojej kuzynce Fancy - odparła Cynara obronnym tonem - ale czy coś mu udowodniono? Nawet tutaj, na dworze, zachowuje dystans i nie wiem, czy postępuje tak z własnej woli, czy wstydzi się tego, co o nim mówią. W jego oczach jest jednak coś, co skłania mnie, abym przyjrzała się sprawie bliżej - zakończyła dzielnie.

- Stuartówną z krwi i kości - odparł król, potrząsając ciemną głową. - Waleczna i niemądra. Nie pozwól, by złamano ci serce, moja droga. Twój ojciec i ja jesteśmy zbyt starzy, by pojedynkować się w obronie twego honoru. Idź teraz do domu i prześpij się z tym, co zostało tu powiedziane.

Ukłonili się raz jeszcze, a potem wyszli z sali balowej i wrócili do swoich pokoi. Tam Charlie życzył Cynarze słodkich snów. Zaczekał, aż za córką zamkną się drzwi sypialni, gdzie czekała już pokojówka, Hester, a potem przeszedł do salonu i nalał sobie miarkę whiskey z Glenkirk. Usiadł przy kominku i jął sączyć trunek. Bardzo żałował, że nie ma tu jego żony. Lub matki. Nie był wcale pewny, czy zdoła poradzić sobie z córką, wiedział jednak, że jedna z tych dam, a może i obie, będą musiały stawić niedługo czoło wyzwaniu, jakie stanowi Cynara. Co najmniej jedna z nich przyjedzie bowiem na sezon wyścigów do Newmarket.

O ile z początku zainteresowanie Cynary lordem Summersfield wydawało się jedynie dziewczęcym kaprysem, o tyle teraz jego niecierpliwe dziecko było najwidoczniej zdecydowane postawić w tej sprawie na swoim. Tylko co to znaczyło? Z pewnością Cynara nie łudzi się, że zdoła doprowadzić lorda do ołtarza. A może jednak? Musiał przyznać, że młodsza z jego dwóch córek jest zbyt samowolna, i winił za to siebie. Zbyt długo przebywał na wygnaniu, towarzysząc królowi. Nie miał pojęcia, że Cynara w ogóle istnieje. Przypomniał sobie, jak Barbara oddała mu się, gdy miała szesnaście lat, i jak wściekła była o to jego rodzina. Twierdzili, że nie nadaje się na żonę dla księcia. I wydali ją za dziedzica Randalla. Ale Barbara była córką kupca. A Cynara jego córką. Stuartówną, w której żyłach płynęła, podobnie jak w jego, królewska krew. Potrzebował żony. A także matki, by poradziła mu, jak postępować z córką.

Podszedł do biurka i wyjął arkusz welinowego papieru. Usiadł, zaostrzył pióro i zanurzył je w kałamarzu. A potem zaczął pisać list do Barbary, prosząc ją, by dołączyła do nich w Newmarket i zabrała ze sobą jego matkę. Cynarze, wyjaśnił, udało się w końcu wzbudzić zainteresowanie lorda Summersfield, a on nie czuje się na siłach, aby poradzić sobie z sytuacją. Potrzebował swoich kobiet, żeby służyły mu radą i pomocą. Skończywszy, złożył pergamin, nakapał wosku i odcisnął w nim swój pierścień. Rankiem wyśle list do Queen's Malvern.

Cynara obudziła się podekscytowana, ale i zamyślona. Zawołała pokojówkę i poleciła jej przygotować kąpiel.

- Jeśli zamierza pani jeździć konno, czemu nie wykąpać się potem? - dopytywała się Hester. Była dwa razy starsza od swej podopiecznej i służyła jej, odkąd Cynara przybyła do Queen's Malvern. Jej ojcem był majordomus Becket, a matką gospodyni.

- Wykąpię się dziś dwa razy - odparła Cynara uparcie. - Chcę czuć się świeżo, gdy spotkam się z lordem, i potem, gdy udam się wieczorem do Whitehallu.

- Lokaje nie są tutaj tak chętni do pomocy, jak w Greenwood - burknęła Hester.

- Więc przypomnij im, że jestem krewną króla! - prychnęła gniewnie Cynara.

Nie miała ochoty się kłócić. Chciała słodko pachnieć, gdy spotka się z lordem. Co by tu włożyć? - zastanawiała się. Miała kilka strojów do konnej jazdy, ale jej wybór padł na ciemnoniebieską amazonkę. Tak! Ten kolor doskonale podkreśli barwę jej oczu.

- Dopilnuj, by wypolerowano moje czarne buty - zawołała do Hester. - I wyczyść czarny filcowy kapelusz ze strusim piórem.

Hester stanęła w drzwiach, wsparłszy dłonie na krągłych biodrach. Była przystojną kobietą o wymykających się spod białego czepka jasnobrązowych włosach i bystrych piwnych oczach.

- To wszystko, co będzie miała panienka dziś na sobie? - spytała. - Kapelusz i buty? Czy powinnam przygotować coś jeszcze?

Cynara zaczęła chichotać. Myśl, że mogłaby stanąć przed lordem ubrana jedynie w kapelusz i buty, wydała jej się nadzwyczaj zabawna. Nie dalej jak w zeszłym roku jeden z dworzan przeszedł pięć mil goły, jak go Bóg stworzył, by wygrać zakład.

- Ciemnoniebieska amazonka - powiedziała, parskając znów śmiechem.

- Sama nie wiem, czemu tak długo znoszę twoje kaprysy, milady - zauważyła Hester z wesołym błyskiem w oczach.

- Ponieważ zmusza cię do tego moja babka - odparła Cynara zuchwale. - Poza tym jesteś Becketówną, a Becketowie służyli w Queen's Malvern od zawsze. Zadbali nawet o to, by za czasów Cromwella dwór był bezpieczny.

- Rzeczywiście, milady - odparła Hester. - Byłam wtedy małą dziewczynką, a później podlotkiem, ale rodzice mówili mi, co się dzieje i jak starają się uchronić dwór, aby rodzina księcia miała do czego wrócić. Ojciec zawsze powtarzał, że król i książę powrócą.

- I powrócili - powiedziała Cynara. - Uwielbiam opowieści twoich rodziców, zwłaszcza o tym, jak duchy byłych lokatorów wypłoszyły z Queen's Malvern parę tych żałosnych purytan. Widziałaś kiedyś ducha, Hester?

- Raz, kiedy mnie wysłano, bym starła kurze w wielkiej sali, widziałam ją - odparła Hester, a jej oczy rozszerzyły się na samo wspomnienie. - Damę z portretu. Sunęła przez salę i wyglądała jak ży­wa. Pamiętam, jak mnie to zaskoczyło. Wiedziałam, że nie jest prawdziwa, gdyż miała na sobie staromodną suknię. Tuż przed tym, jak wyszła, odwróciła się, spojrzała wprost na mnie i się uśmiechnęła! Ty uśmiechasz się podobnie, pani.

- Skye O’Malley - powiedziała Cynara cicho. - Moja praprababka.

- Tak, to była ona. Ale nie mogę stać bezczynnie, opowiadając historyjki, jeśli mam skłonić królewskich lokajów, aby zadali sobie trud i przynieśli wodę na kąpiel.

- Chcę się wykąpać! - powiedziała Cynara, zdecydowana nie ustąpić.

- Więc ich pogonię. Proszę wyszczotkować włosy i upiąć je wysoko, by się nie zamoczyły - powiedziała Hester.

Podała Cynarze szczotkę, po czym pośpiesznie wyszła.

Cynara rozwiązała tasiemki czepeczka, zdjęła go i odłożyła. Rozplotła, nie spiesząc się, warkocz i zaczęła szczotkować włosy. Raz, dwa, trzy. Odliczała do stu, przesuwając leniwie szczotką po długich, czarnych jak sadza splotach. Miała piękne, gęste włosy i bardzo o nie dbała. Były zawsze czyste i błyszczące, w czasach gdy większość ludzi używała perfum, by zamaskować niedostatek higieny.

Poprzedniego wieczoru, tańcząc z lordem, zauważyła, że nie używa perfum. Mimo to pachniał przyjemnie, a jego zęby nie były zażółcone. Wydawał się też mieć je wszystkie. A kiedy ją pocałował, przekonała się, że ma świeży oddech. Wszystko to świadczyło, że dba o zdrowie, lecz nie jest próżny. Nie obchodzi mnie, co o nim mówią, pomyślała. Wiem, że to dobry człowiek i odpowiedni mężczyzna dla mnie. Nie wolno mi jednak się śpieszyć. Wiem, że skończę w czerwcu siedemnaście lat, a w rok później zostanę uznana za starą pannę, lecz nie dbam o to! Chcę Harry'ego Summersa i nie zadowolę się innym!

Wstała z łóżka i odłożyła szczotkę. Upięła włosy, posługując się szpilkami o główce z szylkretu, i skorzystała z nocnika. Umyła ręce i twarz w srebrnej misce, przysłuchując się, jak lokaje nalewają wodę do obitej mosiądzem dębowej wanny. W końcu Hester wróciła do sypialni.

- Kąpiel gotowa, milady. Twój ojciec wybrał się na przejażdżkę z przyjaciółmi, nikt ci więc nie przeszkodzi. Gdy wejdziesz do wanny, pójdę przynieść coś do jedzenia. Jesteś głodna?

Cynara skinęła głową.

- Jestem. Wygląda na to, że oczekiwanie zaostrza apetyt. Zanurzyła się w pachnącej wodzie. Hester potrząsnęła głową.

- Z tego, co słyszałam, a możesz mi, pani, wierzyć, służba w Whitehallu słyszy więcej niż ktokolwiek, lord nie jest tu zbyt szanowany. Postrzegasz go jako wyzwanie, ale to człowiek niebezpieczny. A jeśli cię uwiedzie i nie będziesz się już nadawała na żonę dla porządnego dżentelmena?

- A jeśli skłonię go, by się ze mną ożenił? - odparowała Cynara.

- Powiadają, że on nie z tych, co się żenią - zareplikowała Hester.

- Owszem, póki nie spotkają właściwej kobiety - zauważyła Cynara. - Tak twierdzi babcia.

- Cóż, babka panienki to mądra kobieta - zgodziła się Hester - ale zważywszy, co mówi się o tym lordzie, nie sądzę, by nawet ona go aprobowała.

- Przynieś mi coś do jedzenia - poleciła Cynara. Hester gniewnie prychnęła i wyszła, trzaskając drzwiami.

Cynara usiadła wygodnie, rozkoszując się ciepłą wodą i zapachem gardenii. Kuzynki wolały różę, jaśmin i wrzos, jednak Cynara kochała bogaty zapach olejku z gardenii. Rodzinna kompania sprowadzała go aż z Dalekiego Wschodu. Trafił do Indii z Chin, ale niewielu zachodnich kupców handlowało obecnie z Chinami czy Japonią. Polała wodą odsłonięte ramiona, wzdychając z przyjemności. Nie ma to jak gorąca kąpiel.

Usłyszała, że drzwi prowadzące do apartamentów się otwierają. Zakładając, że wrócił ojciec, zawołała:

- Nie jeździłeś dzisiaj zbyt długo, papo! Wannę ustawiono za parawanem, nie widziała więc wchodzącego.

- Hester poszła przynieść mi coś do jedzenia. Zjesz ze mną, czy musisz iść od razu do króla?

- To nie twój ojciec, lecz ja - powiedział lord Summersfield, wchodząc za lakierowany parawan.

- Dzień dobry, madame. Muszę przyznać, że wyglądasz zachwycająco.

Cynara zerknęła szybko w dół, aby upewnić się, że woda dokładnie ją zakrywa. Tak było, odparła więc z pozorną nonszalancją w głosie:

- Nie masz zwyczaju pukać, milordzie? Jeśli to zrobiłeś, nie słyszałam.

- Nie spodziewałem się zastać damy w kąpieli, madame, lecz raczej jakiegoś dragona broniącego wrót.

Cynara się roześmiała.

- Dragon poszedł do kuchni.

- A papa jeździ konno.

- I co z tego, milordzie? Sądzisz, że skoro jestem sama, zdołasz mnie zniewolić i uniknąć tym samym konieczności uczynienia ze mnie uczciwej kobiety? - spytała śmiało.

Zuchwałość i brak lęku to jedyny sposób, by podbić serce tego mężczyzny, uznała.

- Gdybym chwycił cię i wyniósł z wanny... - zaczął.

- Gdybyś spróbował mnie chwycić, wyśliznęłabym ci się z rąk jak piskorz - powiedziała. Wsunęła rękę do wody, a potem wyciągnęła ją ku niemu. - Widzisz? Jestem śliska od olejku.

Ujął jej dłoń, obrócił i zaczął całować, nie spuszczając z Cynary oczu. Z trudem ukryła dreszcz podniecenia.

- Pachniesz odurzająco, madame. Czym właściwie...? - spytał, puszczając jej dłoń.

- To olejek z kwiatu gardenii, sprowadzany dla mnie z Chin - odparła.

- Jesteś rozpieszczona - powiedział, ze wszystkich sił starając się zachować powagę. Musiał jednak przyznać, że Cynara jest nie tylko piękna, ale i zabawna. Nie spotkał dotąd takiej kobiety, ale cóż, to tylko inny rodzaj dziwki. Wszystkie kobiety to dziwki, nawet te, które zachowały jeszcze dziewictwo, o ile ona naprawdę jest dziewicą. Nie słyszał jednak żadnych plotek, a kochanica króla, pani Nellie, ewidentnie ją lubiła. Harry Summers lubił Nell Gwyn, nie udawała bowiem, w przeciwieństwie do innych kobiet, kogoś, kim nie była.

- Oczywiście, że jestem rozpieszczona - powiedziała Cynara, zaskakując go. - Jestem Stuartówną, złączoną z królem więzami krwi. I młodszą córką księcia. Nie spodziewałeś się chyba, że będę skromnym głuptasem? Przykro mi cię rozczarować, ale tak wygląda sytuacja.

Lord Summersfield się roześmiał.

- Nie spodziewałem się po tobie niczego, a może powinienem był.

- Jeśli mi się spodobasz, może wezmę cię pewnego dnia za męża - powiedziała Cynara śmiało.

- Nie szukam żony, madame, i lepiej potraktuj moje słowa poważnie - odparł.

- Żaden mężczyzna jej nie szuka, powiada moja babcia, lecz prędzej czy później i tak się żeni. Masz cenne klejnoty? Ja noszę jedynie najlepsze. Widzisz ten pierścień? Podarowała mi go babka, księżna Glenkirk. To rubin, zwany Łzą Kali, hinduskiej bogini narodzin, śmierci i zniszczenia.

Wyciągnęła dłoń, którą przed chwilą całował, by pokazać klejnot w kształcie łzy.

Harry Summers poczuł się rozbrojony. Cynara, jak właśnie zaczynał się dowiadywać, stanowiła mieszankę wyrafinowania i jedynej w swoim rodzaju niewinności. Niezdolny się powstrzymać, ujął jej dłoń i zaczął pieścić po kolei palce.

Błękitne oczy Cynary rozszerzyły się z zaskoczenia. Czuła, że serce mocno bije jej w piersi.

- Jestem zbyt młoda i niedoświadczona, by podejmować dżentelmena w kąpieli - powiedziała. - Po co przyszedłeś?

Żyłka na szyi pulsowała jej wręcz boleśnie i miała nadzieję, że on tego nie widzi.

- Przyszedłem się upewnić, czy nie zmieniłaś zdania w kwestii popołudniowej przejażdżki. Wątpię, by twój ojciec patrzył na naszą znajomość chętnym okiem, zważywszy, jaką mam reputację - odparł, nie owijając w bawełnę.

- Mój ojciec cię nie zna, Wickedness, i choć ma zastrzeżenia co do tego, bym spędzała z tobą czas, ufa, że nie przyniosę rodzinie wstydu. I nie przyniosę.

- Może twój ojciec jest tak zaabsorbowany dworskim życiem, że nie obchodzi go, co robisz - zasugerował złośliwie.

- Od razu widać, że nie znasz mojego papy, milordzie - odparła Cynara, broniąc ojca. - Lecz w końcu go poznasz. A teraz byłoby chyba roztropnie, abyś stąd wyszedł. Nie życzę sobie, by znalazła cię tu Hester i podniosła larum. Wówczas ojciec z pewnością zabroniłby mi się z tobą spotykać.

- I co wtedy? - zapytał cicho.

- Musiałabym okazać się nieposłuszna - odparła równie cicho.

- Przyjdę po ciebie o drugiej, madame - powiedział, kłaniając się.

- Będę czekała - odparła. Odwrócił się i szybko wyszedł. Cynara wzięła do rąk myjkę, namydliła ją i zaczęła się myć. Czy inny dżentelmen, zastawszy damę w kąpieli, natychmiast by wyszedł? Nie na tym dworze, pomyślała, uśmiechając się do siebie. Nie wyobrażała sobie dotąd, iż będzie siedzieć w wannie, tocząc z lordem Summersfield słowny pojedynek. Miała nadzieję, że nikt nie spostrzegł, jak wchodzi, inaczej jej ojciec z pewnością by się o tym dowiedział. A skoro lord nie widział tego, czego zobaczyć nie powinien, nic się nie stało. Skończywszy, wstała i owinęła się kąpielowym ręcznikiem, ogrzanym przy kominku. Wydostała się z wanny i ruszyła z wolna ku małej sypialni, zastanawiając się, czemu nie podeszła do niego wcześniej. Gdyby nie brakło jej śmiałości, dziś mogli już być małżeństwem. W przyszłym roku, pomyślała, i znowu się roześmiała.

ROZDZIAŁ 16

W co ja się pakuję? Pomyślał Harry Summers, wychodząc z apartamentów księcia. Cokolwiek by o nim mówiono, a zdawał sobie sprawę, że jest obiektem plotek, nikt nie wiązał go z kobietą z dobrej rodziny. Zadawał się tylko z niewiastami z nizin. Nie był jak jego ojciec, uwodzący żony sąsiadów. Ani jak matka, niedochowująca wierności małżeńskiej przysiędze. Zaspokajał żądzę z kobietami, które były dokładnie tym, kim mówiły, że są - dziwkami. W końcu wszystkie kobiety są takie same, nieważne, z jakiej rodziny pochodzą. Tym, co wyróżniało Cynarę Stuart, było jej dziewictwo. Na razie. Kiedy już wyjdzie za mąż, będzie zachowywała się jak pozostałe. Lecz nie przyprawi rogów jemu, a innemu biedakowi. Nie Harry'emu Summersowi, piątemu lordowi Summersfield.

Mimo to bardzo mu się podobała. Była piękna i niepodobna do innych ślicznotek polujących na męża. Nie miała w sobie za grosz afektowanej skromności. Przez całą zimę uganiała się za nim, a gdy nadeszła wiosna, zawsze znalazła sposób, aby być blisko, chociaż ją ignorował. Teraz, kiedy nadeszła kolejna zima, poczuła się widać znużona bezowocnymi próbami i poprosiła go do tańca. Powinien był od razu położyć kres jej nadziejom. Powinien był odmówić, ale nie, zatańczył z panną, a potem zaprosił ją na wspólną przejażdżkę. Rankiem udał się do apartamentów jej ojca, by odwołać spotkanie, i zastał ją w wannie, widoczną jedynie od ramion po czubek wysoko upiętych, kruczoczarnych włosów. A wdawszy się w kolejną słowną potyczkę, nie był w stanie zrobić tego, po co przyszedł.

Chodzi zapewne o to, że jest nietknięta. Cóż innego mogłoby aż tak go pociągać? Angażował się w niebezpieczną grę, gdyż książę Lundy z pewnością nie potraktowałby lekko faktu, że jego córka została uwiedziona. Należało wziąć też pod uwagę króla. Wszyscy na dworze wiedzieli, że Karol Stuart, król, ceni i lubi Charlesa Stuarta, księcia, i jest wobec niego lojalny. Gdyby okoliczności ułożyły się inaczej, to niezupełnie królewski Stuart siedziałby dziś na tronie. Podążył za swym kuzynem na wygnanie i robił, co mógł, aby mu pomóc. A mógł sporo, gdyż był bogaty. To dzięki niemu król miał co jeść, w co się ubrać i za co zabawić. Karol Stuart nie zapominał o rodzinie ani o tych, którzy byli mu szczerze oddani. Jeśli Harry Summers uwiedzie córkę księcia, może stracić głowę. Dosłownie.

Co prawda, to nie on starał się uwieść dziewczynę, a ona jego. Ale czy był na tyle mężczyzną, by zapanować nad pożądaniem? I czy niewinny flirt mógłby komukolwiek zaszkodzić? Tylko czy naprawdę byłby to niewinny flirt? Cynara zachowywała się jak młoda pantera węsząca za zdobyczą. Rozpoznawał oznaki, gdyż dobrze znał kobiety. Czy zadowoliłaby się flirtem? Jakoś nie sądził, by było to możliwe, uświadomił sobie jednak, że nie potrafi wyrzec się jej towarzystwa. Może gdy lepiej' ją pozna, znajdzie powód, by zacząć nią gardzić. Zastanawiał się, dlaczego w dwudziestej szóstej wiośnie życia nagle zachciało mu się dziewczęcia z szacownej rodziny. Wzdrygnął się.

- Cynara Stuart mnie nie interesuje - powiedział sobie stanowczo. - Jestem może trochę zaintrygowany i chętnie się przekonam, jak daleko dziewczyna zechce się posunąć, lecz nic poza tym. Nie chcę żony.

Tymczasem obiekt jego zainteresowania zastanawiał się właśnie, co włożyć na przejażdżkę. Czy spodoba mu się w ciemnobłękitnych aksamitnych bryczesach i takimż żakiecie? Czy będzie zaszokowany, widząc, że dosiada konia okrakiem? Cóż, wspomniała o tym wieczorem. Gdyby słuchał uważnie, miast zastanawiać się, jak by tu ją uwieść, nie byłby zaskoczony.

Hester wróciła wreszcie, niosąc ciężką tacę, którą postawiła na mahoniowym kredensie w salonie.

- Wydawało mi się, że widziałam, jak ktoś się stąd wymyka i odchodzi korytarzem - zauważyła, spoglądając podejrzliwie na Cynarę.

- Nic o tym nie wiem - odparła niewinnie Cynara. - Nikogo tu nie było. Może to gwardzista lub jakiś służący? Co mi przyniosłaś? Umieram z głodu.

Przeszła boso przez salon i zaczęła podnosić przykrywki na półmiskach.

- Och, jajka gotowane bez skorupki! - zawołała. - Mam nadzieję, że podali je z tym wspaniałym sosem z marsali, z którego słynie królewska kuchnia. A to co, kotleciki jagnięce?

- Proszę usiąść - powiedziała Hester. - Przyniosę pani talerz. Trzeba jeść, póki gorące. Potem każę lokajom, aby wynieśli wannę.

Cynarze zawsze dopisywał apetyt, co wielce niepokoiło jej matkę, gdyż musiała pilnować dziewczynę, aby za bardzo sobie nie pobłażała. Zjadła dwa jajka ze swym ulubionym sosem oraz dwa pulchne jagnięce kotleciki, a potem zabrała się do świeżo ściętego ananasa z królewskiej oranżerii. Bardzo lubiła ten owoc i jego sok. Po ananasie przyszła kolej na małe chlebki, zwane bułkami, masło i czereśniowy dżem. Hester nalała jej gorącej herbaty z osobistego zapasu księcia. Wreszcie jej pani, syta, odsunęła krzesło i powiedziała:

- Zdrzemnę się godzinkę. Obudź mnie tak, bym zdążyła ubrać się na czas. Podejrzewam, że lord będzie się spodziewał spóźnienia, więc go zaskoczę.

- Zawołam lokajów, aby zabrali wannę - powiedziała Hester.

- Przypomnij im, by wnieśli ją znowu na wpół do szóstej, i nie rób takiej miny, Hester. Nie pójdę na dwór, cuchnąc końmi!

- Nie znałam dotąd dziewczyny, która aż tak lubiłaby się kąpać. Byłaś taka od małego, pani?

Cynara skinęła głową.

- Zawsze uwielbiałam gorącą kąpiel - odparła.

Położyła się, przespała smacznie godzinę, po czym ocknęła się natychmiast, gdy Hester dotknęła jej ramienia. Wstała, ochlapała twarz wodą z dzbanka, umyła zęby specjalną szczoteczką i wypłukała usta wodą z miętą.

Potem zrzuciła koszulę i zaczęła starannie się ubierać. Najpierw włożyła jedwabną bluzkę z koronkową krezą, która miała opadać na żakiet niczym wodospad. Mankiety bluzki także uszyte były z koronki. Następnie wciągnęła jedwabne pończochy oraz ciemnobłękitne aksamitne bryczesy sięgające kolan i zapinane na duże srebrne guziki, które sama zaprojektowała. Większość bryczesów miała nogawki wykończone jedwabną lub satynową taśmą, łydki Cynary były jednak tak szczupłe, że nogawki bryczesów z taśmą podjeżdżały nieustannie do góry, musiała więc zapinać je na guziki.

Hester zmarszczyła czoło, przyglądając się, jak jej pani zapina spodnie.

- To szokujące, iż nie włożyłaś, pani, majtek - powiedziała.

- Kto będzie o tym wiedział? Zwłaszcza jeśli nie zdejmę spodni, a ty nikomu nie powiesz.

Hester potrząsnęła głową.

- Widzę, że jesteś zdecydowana udowodnić, iż zasługujesz na swój przydomek, milady.

- Cyn? Nawet mi się podoba. Lorda nazywają Wickedness. Zachichotała szelmowsko i usiadła, by wciągnąć buty.

- Jesteś zepsuta do szpiku kości! - złajała ją Hester. - Twoja biedna mama i wdowa Jasmine znów będą przez ciebie płakać, milady.

Księżna Barbara zainstalowała w apartamentach męża wysokie lustro. Cynara stanęła przed nim, by podziwiać swoje odbicie.

- Nikt nie potrafi wypolerować moich butów tak dobrze, jak pałacowy pucybut - powiedziała, przyglądając się lśniącym czarnym cholewkom. Usiadła przy toaletce, a Hester zaczęła szczotkować jej włosy, by upiąć je następnie w zgrabny kok - fryzurę, którą Cynara uważała za najodpowiedniejszą do konnej jazdy.

- Teraz kapelusz - powiedziała, wkładając na ciemną głowę płytki kapelusik z czarnego filcu, ozdobiony dwoma białymi strusimi piórami.

Wstała i po raz kolejny przejrzała się w lustrze. Hester podała jej rękawiczki z białej koźlęcej skórki haftowane perełkami oraz skórzany pejcz.

- Nie zdoła mi się oprzeć - zauważyła z dumą, obracając się przed lustrem.

- Pamiętaj, kim jesteś, i odpowiednio się zachowuj - pouczyła ją Hester. - Twój papa nie życzyłby sobie skandalu!

Zanim Cynara zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie. Hester pośpieszyła otworzyć, a kiedy Cynara wyłoniła się z sypialni, zobaczyła, że pokojówka dyga przed lordem Summersfield. Skinął jej głową, a potem przeniósł pełne podziwu spojrzenie na Cynarę.

- Ten strój do konnej jazdy jest bardzo stylowy, madame - powiedział, pochylając głowę, by ucałować jej dłoń. Zauważył, że ma na placu rubinowy pierścień.

- Dziękuję, milordzie. Możemy iść? Nie zapomniałaś polecić stajennym, aby przygotowali dla mnie wierzchowca, prawda, Hester? - spytała, przechylając na bok głowę.

- Jak dotąd nigdy mi się to nie zdarzyło - odparła ostro pokojówka, a potem dodała: - Co mam powiedzieć twemu ojcu, pani? O której spodziewasz się wrócić?

- Kiedy przyjdę, to będę - zaśmiała się Cynara i wyszła z salonu, a za nią jej towarzysz.

- Musi cię bardzo kochać, skoro wspomniała o twoim ojcu - roześmiał się lord. - Gdyby tylko śmiała, wypytałaby mnie, jakie mam względem ciebie zamiary, madame.

- Nieczyste, bez wątpienia - odparła Cynara ze śmiechem.

- Nie boisz się mnie, mimo tego, co mówią ludzie, prawda? Po raz kolejny jej śmiałość go zaskoczyła, chociaż nie wiedział dlaczego. Z pewnością nie była to cecha zwyczajna u niewinnej panienki. Jeżeli Cynara jest niewinna. Niby dlaczego miałoby mnie to obchodzić? - zapytywał się w duchu. A jednak obchodziło, gdyż na samą myśl o tym, że inny mężczyzna mógłby zabawiać się z tą boską pięknością, ogarniała go niepohamowana wściekłość. Co za urok na niego rzuciła? To przecież tylko dziewczyna. Dziewczyna, gotowa stać się kobietą. A kiedy już się nią stanie, będzie jak wszystkie: chciwa, niewierna i niebezpieczna.

Zauważyła, że jest niezwykle milczący. Minęli labirynt korytarzy, by wyjść w końcu na główny dziedziniec, gdzie czekało dwóch stajennych z końmi. Cynara założyła rękawiczki, nie odezwała się jednak, choć była ciekawa, co aż tak zaprząta jej towarzysza. Ani przez chwilę nie wątpiła, że myśli o niej. Machnięciem dłoni dała znak, by odsunięto kloc do wsiadania i poleciła stajennemu:

- Złóż dłonie. Następnie wsparła na nich stopę, wskoczyła zgrabnie na siodło, po czym ujęła wodze i uśmiechnęła się, dziękując za pomoc. Czarny ogier zatańczył nerwowo, ale uspokoiła go, szepcząc wprost do wielkiego ucha czułe słówka.

Ciemnokasztanowy ogier lorda wyciągnął długą szyję i spróbował uszczypnąć zębami bok wierzchowca Cynary. Czarny koń odsunął się gwałtownie i ostrzegawczo zarżał. Kasztanowy ogier odpowiedział na wyzwanie.

- Następnym razem jedno z nas będzie musiało dosiąść klaczy albo wałacha - zauważył książę - inaczej trudno będzie utrzymać te bestie z dala od siebie.

- Masz inne wierzchowce? - spytała słodko.

- Nie znałem dotąd damy, która wybrałaby takie zwierzę - powiedział, gdy wyjeżdżali z pałacu na ulicę.

- Nazywa się Puszek - poinformowała go.

- Nazwałaś tę bestię Puszkiem? - zapytał z niedowierzaniem lord, a potem serdecznie się roześmiał.

- Cóż, tak naprawdę nazywa się Cień Mogoła, lecz kiedy się urodził, miał najsłodszy na świecie, puchaty ogonek, nazwałam go więc Puszkiem. To prezent od babki na dwunaste urodziny. Jego mat­ka pochodzi od ogiera babki, z jej stajni w Irlandii. A ojciec od Nocnego Wiatru i Nocnego Cienia.

- To piękne zwierzę.

- Jeśli masz dobre klacze, chętnie ci go użyczę. Puszek uwielbia śliczne klacze, prawda, chłopcze?

Pochyliła się lekko i pogłaskała konia po szyi. Ogier parsknął i podrzucił głową, jakby dokładnie zrozumiał, co do niego mówiła.

Wjechali do parku St. James i przez jakiś czas poruszali się statecznym truchtem, pozdrawiając znajomych. W końcu Cynara zaproponowała wyścig. Przez milę czy dwie gnali na złamanie karku ocienioną drzewami alejką, a kiedy wreszcie się zatrzymali, powiedziała:

- Przywiążmy konie i trochę się przejdźmy. Zgodził się i ruszyli razem po zielonej wiosennej trawie, upstrzonej gdzieniegdzie łatami rosnących ciasno obok siebie, jaskrawożółtych żonkili. Cynara zerwała kilka.

- Wolno zrywać królewskie kwiaty? - zapytał lord.

- Jestem Stuartówną - odparła, jakby stanowiło to odpowiedź na wszystko. - Kuzyn nie odmówi mi paru kwiatków.

Stojąc tak pod starym dębem, z kwiatami przyciśniętymi do piersi, wyglądała, jakby pozowała do obrazu. Podszedł bliżej i przycisnął ją do pnia.

- Nie jesteś w stanie mi się oprzeć, prawda? - spytała, uśmiechając się leciutko.

- Rzeczywiście - przyznał, a potem przywarł wargami do jej ust w namiętnym pocałunku. Nic pytał, lecz żądał.

Mimo iż jej plecy chronił aksamitny żakiet, czuła, jak ostra kora wbija się jej w ciało. Choć uważała się za światową, prawda wyglądała tak, że nic miała zbytniego doświadczenia w całowaniu, ani też w innych formach uprawiania miłości. Serce biło jej jak szalone, a świat dookoła wirował. Poddała się instynktowi i jej wargi rozchyliły się, ulegając zaciekłemu szturmowi jego ust. Jęknął, rozkoszując się tym dotykiem, który dawał wszystko, o co w milczeniu prosił, a nawet więcej.

Objęła go mocno za szyję. Czuł, jak miękkie półkule jej piersi uginają się pod dotykiem jego twardego ciała. Egzotyczna woń jej skóry wręcz go oszołamiała. Gardenia. Tak! To z tego kwiatu zrobione zostały jej perfumy. Nie potrafił przestać jej całować, i, jak się wydawało, ona jego. Jeszcze minuta i rzuci ją na trawę, a jeśli zostanie potem stracony za gwałt na królewskiej kuzynce, trudno, niech i tak będzie. Musi ją mieć!

Sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Cynara zdawała sobie sprawę z siły ogarniającego ich pożądania. Musi przestać, i to natychmiast. Oparła dłonie na szerokiej piersi lorda i odepchnęła go od siebie.

- Dość, mój panie - powiedziała ochryple. - Dość! Odwróciła się i pośpiesznie odeszła, zdążając ku miejscu, gdzie zostawili konie.

To zdumiewające, że jestem w stanie utrzymać się na nogach, a co dopiero iść, pomyślała.

Zacisnął, sfrustrowany, zęby, choć zdawał sobie sprawę, że Cynara ma rację. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie nawet się poruszyć. Niemożliwe, by zdołał dosiąść teraz wierzchowca.

- Lubisz drażnić się z mężczyznami? - zapytał, na wpół rozgniewany, nie wiadomo, na nią czy na siebie.

- A ty z kobietami? - odparowała. - A może sądzisz, że skoro jestem tylko kobietą, nie mogę odczuwać pożądania?

Roześmiał się, rozbrojony jej szczerością. Miała rację. Mężczyźni odruchowo zakładali, że przyzwoite kobiety nie czują żądzy, w przeciwieństwie do rozwiązłych.

- Będziesz musiała na mnie zaczekać - powiedział. - Nie mogę teraz jechać.

- Dlaczego? - spytała.

- Ponieważ jestem twardy jak żelazo, droga Cyn. Podnieciłaś mnie pocałunkami i dotykiem miękkich cycuszków - powiedział otwarcie.

Natychmiast zawróciła.

- Och, pozwól mi go dotknąć! - wykrzyknęła, podekscytowana, wyciągając dłoń, aby przesunąć wzdłuż wybrzuszenia w jego bryczesach. Jej szeroko otwarte oczy wyrażały fascynację i zaciekawienie.

Odskoczył jak oparzony.

- Nie! Posłuchaj, przeklęte dziewuszysko, lepiej, by się okazało, że jesteś dziewicą, bo jeśli przekonam się, że jest inaczej, chyba cię zabiję. Jeśli mnie dotkniesz, tylko pogorszysz sprawę. Odsuń się!

- A jak zamierzasz sprawdzić, że jestem dziewicą, mój panie? Albo że nie jestem? Nie będzie to możliwe bez bliższego zapoznania się ze mną - odparła kpiąco, odsuwając się z zasięgu jego ramion.

- Zamierzam pójść z tobą do łóżka, madame! - burknął. Cynara parsknęła śmiechem, po czym, machnąwszy lekceważąco dłonią, odwróciła się do niego plecami.

- Żegnaj, milordzie - powiedziała. - Nie martw się o mnie. Potrafię dosiąść konia bez pomocy i znam drogę do pałacu.

Roześmiała się znowu, dostrzegając, jak jest sfrustrowany.

- Uważam, że tę rundę także wygrałam, Harry Summersie - powiedziała, a potem dosiadła Puszka, ścisnęła piętami jego boki i odjechała, nucąc pod nosem. Żałowała, że nie uświadomiła sobie wcześniej, iż znajomość z lordem Summersfield może być tak zabawna. I choć nie miała w tych sprawach doświadczenia, podejrzewała także, że lord wspaniale całuje. Wkrótce znów będzie go całować. Może jeszcze tego wieczoru.

Jednak wieczorem lord nie pojawił się na dworze. Wytrąciło to Cynarę z równowagi tak bardzo że zaczęła przegrywać w karty. W końcu, parsknąwszy ze zniecierpliwieniem, wstała od stolika zapłaciła dług i wróciła do apartamentów ojca. Powiedziała wcześniej Hester, że nie będzie jej już potrzebowała. Lata spędzone w biedzie nauczyły ją obchodzić się bez służby. Zerwała z siebie z gniewem suknię i zostawiła ją tam, gdzie upadła. Hester będzie się rano złościć, ale nie dbała o to. Gdzie był tego wieczoru? Jak śmiał ignorować ją po tym, co zaszło podczas przejażdżki?

Obiekt jej gniewu spoczywał tymczasem w łóżku ulubionej dziwki, kobiety, która skończyła już co prawda trzydzieści lat, lecz nadal umiała podniecać mężczyzn. Leżała pod nim, oddychając ciężko, zaskoczona siłą jego pożądania. Nigdy przedtem tak się nie zachowywał.

- Jezu, Harry! Zamęczyłeś mnie na śmierć - powiedziała otwarcie. Zepchnęła lorda z siebie i spojrzała w jego przystojną twarz. - Kim ona jest?

- Zostaw to, Lizzie - odparł gniewnie.

- Nie pieprzyłeś się dziś ze mną - upierała się Lizzie. - Więc z kim właściwie? Nieczęsto zdarza się, by w moim łóżku gościł ktoś trzeci, a ty nie byłeś dotąd tak brutalny.

Lord wstał i zaczął się ubierać. Wydawał się ponury, a zarazem wściekły.

- Do licha! - zawołała. - Zakochujesz się, Harry Summersie, i to w kobiecie, której nie możesz mieć. Bóg jeden wie, iż żaden mąż nie zdołał dotąd cię powstrzymać. O co więc chodzi?

- Nie wiesz, o czym mówisz, Lizzie - odparł lodowatym tonem, próbując zapiąć ciemny aksamitny żakiet. Palce nie chciały jednak go słuchać. Zaklął z cicha.

- A jakże, nie wiem - zaśmiała się Lizzie. - Jeśli w ogóle na czymś się znam, to na mężczyznach. To dziewica z dobrej rodziny - powiedziała, cmokając. - Możesz zdobyć ją, jedynie poślubiając. O to chodzi, prawda? - spytała, spoglądając na niego z rozbawieniem.

- Wiesz, że nigdy się nie ożenię, i wiesz dlaczego - powiedział.

- Nie jesteś swoim ojcem, nie ma też powodu, byś winił się za to, co zaszło - odparła Lizzie. - Wiem, jak cię nazywają, ale ty nie jesteś złym człowiekiem, Harry. Dlaczego pozwalasz, by sądzili inaczej?

Uśmiechnął się smutno.

- Bo tak jest łatwiej. Nie muszę wtedy tłumaczyć, że ojciec był potworem, który zgwałcił matkę, został zmuszony, by ją poślubić, gdyż spodziewała się jego dziecka - mnie - a potem spędził resztę wspólnych lat, torturując ją, póki w końcu jej nie zabił. Dobrze to pamiętam, Lizzie. A także to, że ja zabiłem jego, gdy nadarzyła się sposobność. Nie jestem odpowiednim materiałem na męża przyzwoitej kobiety, a co dopiero córki księcia.

- Nie mam pojęcia, dlaczego upierasz się, że to ty zabiłeś ojca, skoro prawda wygląda tak, że nic nie mogło go już uratować.

- Był bezradny. Błagał mnie, bym wezwał lekarza. Nie zrobiłem tego, i pozwoliłem mu umrzeć - odparł lord. W jego oczach widać było udrękę.

- Zostawiłem ojca i spędziłem ostatnie godziny jego życia, pieprząc w sąsiednim pokoju jego dziwkę. Musiał nas słyszeć, gdyż suka bez serca wyła niczym upiór za każdym razem, kiedy jej go wkładałem.

- Miałeś szesnaście lat - przypomniała mu Lizzie. - Byłeś wściekły, i nie bez powodu. Devil Summers zrobił to samo twojej matce. Zostawił ją, by umarła, podczas gdy on pieprzył w pokoju obok swoją kochanicę. Moim zdaniem to, co go spotkało, było sprawiedliwe.

Harry się roześmiał. Lizzie zawsze potrafiła go rozbawić. Była rozsądna i praktyczna. Sięgnął do kieszeni, wyjął dwie monety i rzucił jej.

- Jeszcze tu wrócę - zapowiedział.

- Będziesz wracał, póki nie wyrzucisz z głowy tych bzdur i nie poślubisz dziewczyny - odparła Lizzie mądrze. - Miło mi będzie cię widzieć, kiedykolwiek zechcesz przyjść, Harry. Spróbuj nie złamać dziewczynie serca.

- Cynarze? Jest twarda niczym diament - odparł. - Jeśli nawet ma serce, to starannie ukryte.

- Każda kobieta ma serce - odparła Lizzie. - Jeśli dziewczyna cię kocha, wkrótce się o tym przekonasz.

Lord Summersfield wrócił do kwatery w niewielkiej, ale przyjemnej gospodzie w pobliżu Whitehallu. Jego lokaj, Browning, ocknął się z drzemki i pomógł panu zdjąć ubranie. Nos podpowiedział mu, gdzie lord spędził wieczór, zapytał więc, czy zechce się wykąpać.

- Rano - odparł, po czym nalał sobie miarkę irlandzkiej whisky i wszedł do łóżka.

Browning wrócił na pryczę, a lord sączył z wolna bursztynowy trunek, rozmyślając o rzeczach, o których nie myślał od lat. O swojej matce, córce bogatego kupca z Londonderry w Irlandii, która odrzuciła umizgi przebywającego z wizytą angielskiego szlachcica. Devilowi Summersowi nie spodobało się, że wyszedł publicznie na głupca. Śledził przez kilka dni pannę Sophię Elliot, póki nie zdybał jej pewnego popołudnia samej i nie zemścił się, gwałcąc kilkakrotnie i pozostawiając na pewną śmierć.

Kuzynka, która kochała Sophię, znalazła ją, zakrwawioną i poturbowaną, pomiędzy drzewami nad brzegiem ulubionego strumyka. Zaniosła dziewczynę do domu, a kiedy ta odzyskała przytomność, opowiedziała rodzinie, co ją spotkało. Jej ojciec, ważny członek tamtejszej społeczności, chciał za wszelką cenę uniknąć skandalu. Poszedł do burmistrza, który był jego przyjacielem, i opowiedział, co się wydarzyło. Burmistrz wysłał członka osobistej straży, by sprowadził do niego lorda Summersfield. Devilowi dano do wyboru: poślubi dziewczynę lub będzie wisiał.

Z początku lord protestował. Dziewczyna nic jest warta jego nazwiska. Prowokowała go i dostała, na co zasłużyła. Nie była to jednak prawda, i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Pan Elliot rozwiązał problem, dając córce olbrzymi posag i obiecując, że Sophia odziedziczy pewnego dnia jego majątek. Ślub się odbył, a w całej Irlandii powiadano, że nie widziano dotąd bardziej nieszczęśliwej panny młodej. Jednak w dniu ślubu rodzina wiedziała już, że Sophia jest w ciąży.

Lord natychmiast zabrał żonę do Anglii i przez okres ciąży odnosił się do niej z szacunkiem. Lecz kiedy powiła syna, natychmiast pokazał, na co go stać. Hrabina bała się męża i nie potrafiła ukryć lę­ku. Gardził nią za to. Rozpaczliwie starała się zejść mu z drogi, on jednak szukał jej, kiedy brakowało mu innych rozrywek. Nie spał z żoną od dnia gwałtu, lecz lubił karać ją za pomocą erotycznych zaba­wek, które w dużej ilości posiadał.

Jedna z jego ulubionych tortur polegała na tym, że przywiązywał ją do krzesła i zmuszał, by przyglądała się, jak pieprzy się z żoną któregoś z sąsiadów. Układał kochankę zwróconą głową w kierunku krzesła i z upodobaniem przyglądał się żonie, kochając się z nią. Za pierwszym razem odmówiła patrzenia, zaciskając mocno powieki, zbił ją więc w obecności kochanki.

Lata mijały, a matce coraz trudniej było widywać się z sąsiadami, zważywszy, co wiedziała o ich żonach. Mąż, stroniący w czasach republiki od polityki, zachowywał się niczym satyr, lecz jeśli władze o tym wiedziały, udawały, że nie mają o niczym pojęcia, w grę wchodziła bowiem reputacja ich żon i córek. Póki nie doszło do publicznego skandalu i na pozór wszystko wydawało się w porządku, Devil był bezpieczny.

Lecz potem do majątku Summersów zawitał kuzyn Sophie. Przyjechał z Irlandii, aby załatwić coś dla dziadka. Zorientował się, jak cierpi kuzynka, i powiedział, że nigdy nie przestał jej kochać. Wyznał dziewczynie miłość po tym, jak została zgwałcona, i błagał jej ojca, aby pozwolił mu ją poślubić, Ian Elliot jednak, dostrzegłszy okazję podniesienia społecznej rangi rodziny, upierał się, by Sophia poślubiła Devila Summersa. Niewiele mu to dało, gdyż lord ignorował teściów od dnia ślubu. Nie odpowiadał na listy ani żądania, aby przedstawił teścia ważnym ludziom. Zarówno ojciec, jak i mąż wykorzystali Sophię, a potem ją odrzucili. Kuzyn nie zapomniał jednak o ukochanej. Nie rozumiał tylko, dlaczego nie odpowiada na jego listy.

Jednak hrabina nie wiedziała, że kuzyn do niej pisuje. Od dnia, gdy poślubiła lorda Summersfield i przyjechała do Anglii, sądziła, że rodzina nie chce mieć z nią do czynienia. Nikt do niej nie pisał. Nie pogratulowano jej nawet z okazji urodzenia syna. W końcu, po kilku latach, przestała do nich pisywać. Czy wie, że jej matka zmarła? - zapytał kuzyn. Sophia, zaskoczona, wybuchła płaczem i Daniel Elliot otoczył ją pocieszająco ramieniem.

I w tej właśnie chwili ich życie przyjęło obrót, który sprowadził na oboje katastrofę. Nie planowała się zakochać, wyjaśniła czternastoletniemu synowi, leżąc na łożu śmierci. Ona i kuzyn zaczęli romansować, a kiedy zorientowała się, że jest przy nadziei, postanowili razem uciec. Jednak powóz, którym jechali, przewrócił się i Daniel zginął. Sophia wróciła do domu, aby wyleczyć obrażenia, lecz zamiast wydobrzeć, zmarła w trakcie poronienia, podczas gdy jej mąż zabawiał się z kolejna dziwką, zabraniając służbie, by ulżyła pani w cierpieniu. Harry Summers wsunął się jednak do sypialni matki, aby się z nią pożegnać i choć trochę ja pocieszyć. Ojciec dowiedział się o tym i wyciągnął go na siłę z pokoju, klnąc na czym świat stoi. Matka umarła w samotności, cierpiąc straszliwe męki.

Następnego ranka, gdy krzyki ucichły, Devil Summers zawlókł syna do sypialni. Odchylił kołdrę i podciągnął koszulę żony, czarną od zasychającej krwi. Sięgnąwszy pomiędzy jej nogi, wyjął mały, doskonale uformowany płód i podsunął go przerażonemu chłopcu pod oczy.

- To twój przyrodni brat - powiedział, a potem się roześmiał. - Nie sądziłem, że suka jest w stanie urodzić jeszcze jednego syna. To lekcja dla ciebie, chłopcze. Wszystkie kobiety to dziwki, nawet twoja droga matka. Nie ufaj żadnej z nich!

Harry Summers wybiegł z sypialni i zwymiotował. Matkę pogrzebano jeszcze tego samego dnia, a w nocy, gdy ojciec leżał pijany, jego najnowsza kochanica wśliznęła się do łóżka chłopca i w ten oto sposób Harry Summers stał się mężczyzną. W następne noce, kiedy lord zasnął, kobieta wracała. Z początku Harry był z tego zadowolony, lecz w końcu poczuł niesmak. Uświadomił sobie, że nie jest lepszy od ojca. Następnym razem, gdy przyszła do jego sypialni, odprawił ją.

- Sam potrafię znaleźć sobie kobietę - stwierdził okrutnie, i odtąd to właśnie robił. Służące, dziewki od krów i córki farmerów dawały mu przyjemność za darmo. Dziwki sprzedawały rozkosz za pieniądze, jakie mógł im zaoferować. No i pozostawały jeszcze kobiety ojca, chętne zamienić starzejącego się pijaka na młodego, przystojnego oraz jurnego chłopca. Pewnego razu ojciec oświadczył, że najnowsza kochanka pieprzy się najlepiej ze wszystkich, jakie miał.

- Oczywiście, masz w tych sprawach więcej doświadczenia - zauważył chłodno Harry - lecz ja uważam jej umiejętności za ledwie satysfakcjonujące.

Ojcu opadła szczęka. Devil Summers zdawał sobie sprawę, że jego piętnastoletni syn zadaje się z kobietami z majątku, ale żeby jego własna kochanka...?

- Miałeś ją? - zapytał, czerwieniejąc i mrużąc ciemne oczy. Harry Summers uśmiechnął się z pogardą.

- Oczywiście - powiedział.

- Ty bękarcie!

- Nie, mój panie, zadbałeś o to, bym nim nie został, i za to jestem ci wdzięczny. Czyż nie powiedziałeś, że wszystkie kobiety to dziwki? Dlaczego jesteś więc zaskoczony, że skorzystałem z usług twojej? Była bardzo zadowolona, że ma dla odmiany do czynienia z młodym i sprawnym kutasem. Nie powinieneś tyle pić.

Devil zdawał się kurczyć pod spojrzeniem jego oczu i Harry'emu bardzo się to spodobało. Nie sądził dotąd, iż jest w stanie zranić ojca, teraz przekonał się jednak, że to możliwe. Od tej chwili korzystał z każdej okazji, by sprawić ojcu ból, i z zadowoleniem przyglądał się, jak lord zapada na zdrowiu i wręcz gaśnie w oczach. Stara niania chłopca spostrzegła, co się dzieje, i napominała nieustannie wychowanka, wymachując mu przed nosem kościstym palcem:

- Jesteś wcieleniem niegodziwości! - mawiała, i tak Harry zyskał swój przydomek.

Ojciec zmarł, gdy jego syn skończył szesnaście lat. Harry Summers odziedziczył tytuł. Nie udzie lał się towarzysko i, w przeciwieństwie do ojca, nie utrzymywał kochanek, ale korzystał z usług dziwek. Dobrze zarządzał majątkiem, hodując bydło i konie. Kilka lat po tym, jak król wrócił na tron, wybrał się na dwór. Jego sąsiedzi przybyli tan t wcześniej, zadbali też o to, by reputacja i przydomek młodzieńca stały się szeroko znane. Damom to jednak nie przeszkadzało i wiele z nich aż paliło się, by dostarczyć mu rozrywki i przyjemności. Poznał też Lizzie, która, jak się okazało, przybyła do Londynu z Gloucester, by szukać w stolicy szczęścia.

A teraz znalazł się w kłopotliwym położeniu za sprawą lady Cynary Stuart. Lizzie powiedziała, że się w niej zakochuje, lecz to nie mogła być prawda. Nie mogła! Czy dziewczyna była piękna? Tak, ale znał wiele pięknych kobiet. Czy była ponętna? Do licha, mogłaby skusić świętego! Jednak Cynara Stuart należała do dziewcząt, z którymi mężczyzna się żeni, nie je uwodzi, a on nie zamierzał się żenić. Było w nim wystarczająco dużo z ojca, by zniechęcić go do takiego pomysłu. Nie zrobi z własnej woli kobiecie tego, co ojciec zrobił jego matce. Już raczej pozostanie przy swoich dziwkach.

Spał niespokojnie, toteż rankiem nie chciało mu się wstać. W końcu zawołał jednak Browninga i polecił mu przygotować kąpiel. Nadal czuł na skórze zapach fiołkowych perfum Lizzie. Służący gospodarza wnieśli wielką, okrągłą dębową wannę i ustawili ją przed kominkiem, a potem napełnili ciepłą wodą. Gdy wyszli, lord zrzucił nocną koszulę i wszedł do wanny, uśmiechając się na widok sterczących ponad wodę kolan. Ciepło z wolna wsączało się w znużone mięśnie i po chwili zaczął czuć się nieco lepiej. Zamknął oczy i westchnął.

- Przynieś mi coś do jedzenia, Browning - powiedział. Usłyszał, że za lokajem zamykają się drzwi, a w chwilę później dobiegł go głos Browninga, rozpaczliwie starającego się kogoś powstrzymać:

- Madame! Nie możesz tam wejść! Madame! Drzwi otwarły się z głośnym stukotem. Zielone oczy lorda rozszerzyły się na widok lady Cynary Stuart.

- Zajmij się swoimi sprawami! - powiedziała stanowczo do Browninga, a kiedy wyszedł, zaniknęła za nim z trzaskiem drzwi. - Cóż, mój panie, gdzie byłeś wieczorem? - spytała władczo.

- Droga Cyn, ja też życzę ci miłego dnia - odparł sucho. - Nie sądzę, by to, gdzie się obracam, było twoją sprawą.

- Myślałam, że pojawisz się wieczorem na dworze. Przegrałam w karty, czekając, a ja nigdy nie przegrywam! - odparła.

- Więc może szczęście zaczyna się od ciebie odwracać - zasugerował. - A teraz, skarbie, wyjdź albo się na coś przydaj. Zwykle to Browning myje mi plecy, lecz będę zadowolony, jeśli tym razem go zastąpisz.

Cynara stała przez chwilę niczym wrośnięta w ziemię. Wreszcie, ku zdumieniu lorda, jęła rozpinać guziki żakietu. Zdjęła go, odłożyła na bok, a potem uklękła przy wannie, chwyciła za szczotkę, namydliła ją i zaczęła energicznie szorować mu plecy.

- Rany boskie, dziewczyno, zedrzesz mi skórę! - zaprotestował, nie mogąc oderwać oczu od widocznych w wycięciu koszuli śnieżnych półkul jej piersi.

- Trzeba dobrze się namęczyć, aby usunąć z twej skóry te ohydne fiołkowe perfumy - prychnęła. - Byłeś u dziwki!

- Drogiej, bliskiej przyjaciółki. Auć!

- Spędziłeś wieczór, pieprząc dziwkę, gdy mogłeś być ze mną? - wykrzyknęła z furią, polewając mu wodą plecy.

- Chętnie spędziłbym go z tobą, droga Cyn, gdybym mógł pieprzyć ciebie. Obawiam się jednak, że to niemożliwe - odparł.

Wziął do rąk flanelową myjkę i umył twarz.

- Dlaczego? Wyglądała niezwykle kusząco, gdy tak klęczała obok wanny, wznosząc ku niemu twarz w kształcie serca.

- Nie jesteś głupia, Cyn. Przeciwnie, jesteś zapewne najinteligentniejszą dziewczyną, jaką spotkałem czy spotkam kiedykolwiek. Nie jestem w stanie powiedzieć tego bardziej wprost: Nigdy się nie ożenię, a ty musisz wyjść za mąż. Jesteś córką księcia oraz kuzynką Jego Wysokości. I kobietą bardzo ponętną, lecz ku mojemu zaskoczeniu nawet ja nie poważę się przekroczyć granicy i cię uwieść, choć Bóg mi świadkiem, bardzo bym chciał.

- Dlaczego nigdy się nie ożenisz? - spytała. - Myślisz, że nie słyszałam plotek, milordzie?

Musi się jej pozbyć. Nie zdoła opierać się pożądaniu ani minuty dłużej. Wstał, a woda spłynęła po jego smukłym, twardym ciele. Oczy Cynary rozszerzyły się, nie było w nich jednak strachu. Już prędzej podziw. W końcu wstała, sięgnęła po ręcznik i owinęła go wokół wąskich bioder lorda.

- Myślałeś, że zacznę krzyczeć? - spytała. Skinął bez słowa, wyszedł z wanny i jął się wycierać.

- Młodsi bracia Siren spędzają u babki każde lato. Musiałabym być ślepa, aby choć raz nie widzieć któregoś z nich bez ubrania - odparła. - Powiadają, że zabiłeś ojca. W jaki sposób?

- To nie pora... - zaczął, lecz przycisnęła mu dłoń do ust.

- Równie dobra, jak każda inna - odparowała.

- Nie wezwałem lekarza, gdy leżał umierający. Zamiast tego spędziłem ostatnie godziny życia ojca, pieprząc jego ostatnią dziwkę. Robiłem to w pokoju obok, aby nas słyszał.

Cynara, choć mocno zaszokowana, uznała, że od zaniedbania do morderstwa droga daleka. Od razu jej ulżyło.

- Skoro i tak umierał, lekarz na niewiele by się zdał - zauważyła rozsądnie. - Może ulżyłby mu w cierpieniu, lecz nic poza tym. Dlaczego zabawiałeś się w ten sposób z jego dziwką?

- Podaj mi koszulę - powiedział, wskazując leżącą na krześle część garderoby. - Postąpiłem tak jak on, gdy umierała moja matka, Cyn. Nie pozwolił wezwać pomocy, kiedy cierpiała, roniąc dziecko kochanka. Odgłosy spółkowania były ostatnim, co usłyszała. Chciałem, by wiedział, jak się czuła.

- Opowiedz mi o swojej matce. Czy ojciec ją kochał?

- Była jedynym dzieckiem kupca z Londonderry. Moi przodkowie nie są godni córki księcia Lundy.

- Ojciec mojej matki był kupcem w Hereford - odparła. - Coś nas jednak łączy, milordzie.

Podała mu koszulę i stała, czekając, aż zawiąże troczki. W głowie kręciło mu się od tej bliskości, nie poruszył się jednak. Lecz kiedy wspięła się na palce i go pocałowała, jęknął rozpaczliwie.

- Pragniesz mnie - powiedziała cicho Cynara.

- Oczywiście, że pragnę - przyznał. - Nie mogę jednak cię poślubić. Jest we mnie zbyt wiele z moich rodziców. Uczyniłbym twoje życie piekłem, a choć nie miałem dotąd skrupułów wobec żadnej kobiety, mam widać jednak serce. Nie torturuj mnie dłużej, błagam. Jeśli nadal będziesz mnie kusić, nie odpowiadam za swoje zachowanie.

Uniosła dłoń i przesunęła delikatnie palcami wzdłuż linii jego szczęki.

- Powinieneś się ogolić - zauważyła.

- Chyba cię zabiję - odparł. Odsunęła się nieco, acz nie ze strachu.

- Zabijesz mnie miłością? - spytała figlarnie. - Idź, włóż bryczesy. Poczekam.

- Wracaj do domu! - zawołał, ruszył jednak ku małej sypialni, by zadośćuczynić jej prośbie.

Gdy się odwrócił, spostrzegł, że dziewczyna stoi w progu. Weszła głębiej, a wtedy chwycił ją, przyciągnął do siebie i jął namiętnie całować. Objęła go za szyję i cicho westchnęła. Wzdycha, bo udało jej się postawić na swoim, pomyślał. Nie był w stanie się powstrzymać. Pchnął ją na łóżko i wcisnął w materac. Całował jej oczy, nos, policzki, brodę. Małe ciemne znamię poniżej prawego nozdrza od dawna go fascynowało, ucałował więc także i je.

Czuł pod sobą dotyk jej młodych piersi. Uniósł się lekko i z wprawą rozwiązał tasiemki koszuli. Piersi Cynary były niczym dwa doskonale okrągłe, perfumowane uosobienia pokusy. Cudowne sidła, wabiące go ku zagładzie. Ucałował te piersi i zanurzył pomiędzy nie głowę.

Cynara krzyknęła cicho, gdyż nie pozwoliła dotąd nikomu na podobne poufałości. Lecz chciała, aby całował ją i dotykał. Oddychała szybko, chwytając powietrze małymi haustami, a jej oddech zmieszał się z jego, kiedy ich usta znów się spotkały.

Usłyszeli, że ktoś otwiera drzwi i demonstracyjnie hałasuje w saloniku. Lokaj lorda przyniósł widać swemu panu jedzenie. Harry Summers westchnął głęboko, a potem wstał i pomógł podnieść się Cynarze.

Cynara zawiązała troczki koszuli.

- Obawiam się, że będziesz musiał znów spotkać się ze starą przyjaciółką - powiedziała kpiąco. - Podaj mi, proszę, żakiet. Nie chciałabym zaszokować twojego lokaja.

- Tak, to nie byłoby rozsądne - wymamrotał chłodno. - Zachowaj swoje szokujące zachowania dla mnie, droga Cyn.

Wyszedł z sypialni, by wrócić po chwili z jej okryciem. Cynara spróbowała uporządkować nieco fryzurę.

- Do zobaczenia w Newmarket, milordzie - powiedziała cicho. Ujął w palce nieposłuszny lok jej włosów i wsunął go na miejsce.

- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie przestaniemy się spotykać, spróbuję cię uwieść.

Uśmiechnęła się do niego szelmowsko.

- Oczywiście, milordzie.

- Ale się z tobą nie ożenię - powtórzył.

- Owszem, ożenisz się. Może jeszcze nie teraz, ale pewnego dnia mnie poślubisz.

- Prawdziwa jędza z ciebie - powiedział zrozpaczony.

- Rzeczywiście, milordzie - przytaknęła, a potem minęła go i jak gdyby nigdy nic wyszła, skinąwszy Browningowi głową na pożegnanie.

ROZDZIAŁ 17

Dwór przygotowywał się do opuszczenia Whitehallu i wyjazdu do Newmarket. Król uwielbiał wyścigi i odwiedzał je dwa razy do roku: wiosną, a potem jesienią, przed sezonem polowań w New Forest. Podczas pierwszych kilku lat po restauracji lasy królewskie zostały na powrót zasiedlone zwierzyną, wyrżniętą do cna za rządów republiki.

Newmarket leżało w zachodniej części hrabstw! Suffolk, o dwanaście mil od uniwersyteckiego miał sta Cambridge, gdzie studiowali kuzyni Cynary. Bywała tam już kilkakrotnie. Podobał jej się otaczający miasto pagórkowaty krajobraz, doskonale nadający się zarówno do spacerów, jak i konnych przejażdżek. Jej ojciec miał w Newmarket stajnie i ładny dom z cegły. Z pewną irytacją, acz bez wiel­kiego zdziwienia, przekonała się, że babka i matka już na nich czekają. Wiedziała, że ojciec pisał do Queen's Malvern, błagając kobiety, by przyjechały. Nagle spochmurniała. Nietrudno było unikać ojca i pytań, jakie mógłby zadać, zwłaszcza kiedy przebywał w towarzystwie królewskiego kuzyna. Z matką i babką sprawa miała się inaczej. Nie pozwoli jednak, by cokolwiek stanęło na przeszkodzie jej planom usidlenia Harry'ego Summersa.

Pozdrowiła grzecznie krewniaczki, całując każdą w policzek.

- Mamo. Babciu. Co za niespodzianka - powiedziała z uśmiechem.

- O, akurat - mruknęła Jasmine szelmowsko i Cynara się roześmiała. Doskonale się rozumiały.

- Wydajesz się blada - zauważyła jej matka. - Nie brakuje ci odpoczynku?

Księżna Barbara szczerze martwiła się o swoje jedyne dziecko.

- Wiesz dobrze, mamo, iż na dworze nigdy nie ma się dość czegokolwiek, odpoczynku czy też jedzenia - odparła Cynara. - Mimo to jest cudownie.

- Poznałaś odpowiednich młodzieńców? - dopytywała się księżna.

- Droga Barbaro - wtrąciła Jasmine, zirytowana - gdyby Cynara zainteresowała się kimś innym niż Harry Summers, Charlie nie poprosiłby nas, byśmy przyjechały do Newmarket. Mam rację, Cynaro?

Cynara znowu się roześmiała. Szczerość babki ani trochę jej nie przeszkadzała. Prawdę mówiąc, podziwiała staruszkę za to, że potrafi mówić tak otwarcie.

- Masz rację, babciu - powiedziała. - Nadal uganiam się za Harrym Summersem i poczyniłam nawet postępy. Tańczyliśmy, jeździliśmy konno i swobodnie rozmawialiśmy. Umówiliśmy się na spotkanie tutaj, w Newmarket. Jak zrozumiałam, lord już tu jest.

- O Boże - westchnęła drżącym głosem Barbara Stuart. - Cynaro, proszę, uwierz, kiedy ci mówię, że Harry Summers to nieodpowiedni kandydat na małżonka dla ciebie.

- Wickedness twierdzi, że nigdy się nie ożeni - poinformowała matkę Cynara - ale się myli. W końcu mnie poślubi, i to z ochotą, obiecuję.

- Powiedział ci, że się nie ożeni, a ty dalej się za nim uganiasz? Cynaro! Gdzie twoja duma? Zawsze szczyciłaś się tym, że jesteś córką księcia, do tego spokrewnioną z Jego Wysokością - wy krzyknęła księżna z rozpaczą. - Ten człowiek cię opętał i zamierza uwieść!

- Oczywiście, że zamierza mnie uwieść, mamo - odparła Cynara spokojnie.

Jasmine parsknęła śmiechem. Zawsze sądziła że ta akurat wnuczka jest do niej najbardziej podobna z charakteru. I tak rzeczywiście było. Bied na Barbara, wywodząca się z solidnej klasy średniej, zupełnie jej nie rozumiała.

- Jego ojciec był ponoć potworem! - wykrzyknęła księżna.

- A jego matka była, jak ty, córką szanowanego kupca z Londonderry. Starałam się dyskretnie czegoś o nim wywiedzieć, lecz nie wskórałam zbyt wiele.

- Chcesz wiedzieć? - spytała wnuczkę Jasmine Cynara odwróciła się i spojrzała na babkę błyszczącymi oczami.

- Och, tak, babciu! Tak, chciałabym wiedzieć, gdyż to przeszłość sprawiła, że Harry tak niechętnie odnosi się do małżeństwa.

- To oczywiste - odparła Jasmine. - Związek je go rodziców nie był widać szczęśliwy. Powinniśmy dowiedzieć się dlaczego.

- Zachęcasz ją, by tkwiła w tym szaleństwie - wtrąciła księżna, zdenerwowana. - Madame! Miałam o tobie lepsze zdanie.

- Barbaro, moje ty biedactwo, musisz zrozumieć, że Cynara nie zrezygnuje. Skoro pragnie tego właśnie mężczyzny, musimy jej pomóc i tym samym zapobiec tragedii. Nawet jeśli tego nie rozumiesz, proszę, zaufaj mi, kiedy ci mówię, że wszystko dobrze się skończy. Czy zawiodłam kiedykolwiek kogoś z rodziny?

- Nie, madame, nigdy - odparła napomniana w ten sposób księżna.

- Kochasz tego mężczyznę, Cynaro? - spytała babka. Twarz dziewczyny pojaśniała, a na policzki wypłynął rumieniec.

- Tak, babciu.

- A on ciebie?

- Uważam, że tak, ale przez cały czas z tym walczy. Nie mam wystarczająco dużo doświadczenia, by wiedzieć, czy to, co czuje, to miłość, czy zwykłe pożądanie.

Jasmine skinęła głową.

- Jesteś mądra, kochanie, że to rozumiesz. Chcę go poznać.

- Jeszcze nie teraz, babciu - odparła cicho Cynara. - Jest za wcześnie i nie chciałabym go odstraszyć. Pozwól, że nieco bardziej zacisnę sieć.

- O Boże! - załkała księżna, lecz Jasmine tylko się roześmiała.

- Zaufam ci w tej kwestii, dziecko, ale nie czekaj, aż nadejdzie właściwy czas, bo tak się nie stanie - odparła mądrze.

Cynara objęła matkę i pocałowała ją w czoło.

- Nie jestem głupia, mamo - zapewniła. - Młoda, owszem, ale nie głupia.

Młoda, do tego zakochana i nieustraszona, pomyślała Jasmine, wspominając własną młodość i noc spędzoną z trzecim mężem na długo przed tym, nim się pobrali. Musi porozmawiać jeszcze dziś z Hester. Pokojówka będzie wiedziała, jak zachowuje się jej pani.

- Nie straciła dziewictwa, jestem tego pewna - powiedziała Hester. - Nie spędziła też z nim zbyt wiele czasu sam na sam, milady. Lecz, prawdę mówiąc, czasem udaje jej się wymknąć.

- Orane da ci butelkę z wywarem. Wymieszaj co rano łyżeczkę z filiżanką czystej wody i zanieś pani. Powiedz, że to napój wzmacniający, który jej przysłałam. Dopilnuj, by zażywała go codziennie. Zrozumiałaś, Hester?

- Tak, milady - odparła Hester. Cóż, pomyślała Jasmine, jeśli dziewczyna wskoczy lordowi do łóżka, sądząc, że uda jej się zaciągnąć go w ten sposób do ołtarza, przynajmniej nie zajdzie w ciążę. Muszę zdobyć informacje o rodzinie Summersów i dowiedzieć się, co sprawiło, że młody lord jest tak niechętnie usposobiony do małżeństwa.

Zawołała osobistego służącego, syna jednego z emerytowanych kapitanów jej floty.

- Mam dla ciebie zadanie, młody Hugh - powiedziała. - Muszę dowiedzieć się jak najwięcej o Harrym Summersie, lordzie Summersfield. Znam podstawowe fakty, lecz muszę wiedzieć, co się za nimi kryje. Wróć do Londynu i porozmawiaj z Jonahem Kirą. Dowie się o tym człowieku wszystkiego, co chcę wiedzieć, łącznie z jego sytuacją finansową. Jeśli moja wnuczka ma pewnego dnia go poślubić, muszę mieć pewność, że to nie łowca fortun. Może odgrywa trudnego do zdobycia, aby tym pewniej ją zwabić i postawić w kompromitującej sytuacji. Poproś Jonaha, by się pośpieszył. Informacje są mi potrzebne już teraz.

- Tak, milady - odparł młody Hugh i wyszedł.

Kilka dni później wrócił, przywożąc pismo, w którym Jonah Kira zawarł żądane informacje. List był długi i szczegółowy, a kończyło go stwierdzenie, że choć lord ma fatalną reputację, nie udało się znaleźć dowodów na to, by była ona uzasadniona. Młody człowiek żyje spokojnie, ma kochankę, którą dobrze traktuje, i niezłą fortunkę odziedziczoną po dziadku ze strony matki. Odziedziczył po nim też flotę statków handlowych, którą osobiście zarządza. Trzyma pieniądze w banku Kirów w Londynie, Dublinie i Londonderry. Od czasu do czasu uprawia hazard. I, co najważniejsze, nie jest obecnie zamieszany w żaden skandal.

Jasmine rozważyła, czego dowiedziała się od Kiry. Bankier nigdy jej nie zawiódł, a jego informacje zawsze okazywały się rzetelne. Fakt, iż mimo odziedziczonego majątku lord osobiście kierował flotą, zrobił na niej wrażenie. Kompania handlowa O’Malley - Small chętnie nawiązałaby współpracę z nowym partnerem. Ciekawe, jak liczna jest ta flota, zastanawiała się. Czy jej statki pływają jedynie wzdłuż wybrzeży Anglii, Francji oraz Irlandii, czy zapuszczają się też na odległe morza? Napisała do Jonaha, dziękując za uzyskane informacje i prosząc o dalsze, tym razem dotyczące floty młodego lorda, jej liczebności oraz zasięgu.

W wieczór poprzedzający rozpoczęcie wyścigów król wydał w swym domu w Audley End, położonym kilka mil od Newmarket, uroczyste przyjęcie. Przez jakiś czas wynajmował dom od właściciela, aż tego roku udało się go wreszcie przekonać, by sprzedał rezydencję Jego Wysokości za pięćdziesiąt tysięcy funtów. Olbrzymi dom, który był kiedyś opactwem benedyktynów z Walden, został podarowany wiernemu lordowi kanclerzowi, sir Thomasowi Audleyowi, przez króla Henryka VIII. Po śmierci sir Thomasa prawo własności przeszło na Thomasa Howarda, drugiego syna księcia Norfolk. Odwaga, jaką wykazał w walce z hiszpańską armadą, a potem w obronie kraju przed Hiszpanami, przyniosła mu wpierw tytuł barona, a potem lorda Suffolk. Przysłużywszy się w czasie wojny Elżbiecie Tudor, służył potem jej następcy, królowi Jakubowi I jako minister skarbu.

Dom, który zakupił Karol II, został zbudowany przez Thomasa Howarda w miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się opactwo. Cztery skrzydła z wapienia i cegły otaczały wewnętrzny dziedziniec. Galeria długości dwustu czterdziestu stóp zajmowała pierwsze piętro wschodniego skrzydła. Na zachód od niej znajdował się wielki zewnętrzny dziedziniec, a za nim trzy mniejsze. Kuchnie, spiżarnie i magazyny zajmowały niższy poziom północnego skrzydła. Po drugiej stronie przepływającej przez posiadłość rzeki Cam umieszczono stajnie.

Trzeci lord Suffolk, James Howard, nie był w stanie podołać wydatkom, jakie niosło ze sobą utrzymanie tak olbrzymiej posiadłości. Król chętnie ją kupił, gdyż wielkością nie ustępowała innym jego pałacom. W wielkiej sali można było wygodnie zabawiać towarzyszących mu dworzan. Główną, zwracającą uwagę cechą pomieszczenia był ekran przed kominkiem, dzieło średniowiecznych włoskich rzemieślników. W wieczór przed rozpoczęciem sezonu wyścigów salę wypełniały gwar oraz muzyka. Książę i jego rodzina weszli niezapowiedzeni, gdyż w Audley End, mimo jego wspaniałości, nie obowiązywały formalne dworskie reguły.

Cynara dostrzegła Harry'ego Summersa. Ich oczy się spotkały, jednak lord niemal natychmiast odwrócił wzrok. Cynara poczuła, mimo frustracji, żar tego spojrzenia. Wiedziała, że i on czuje podobnie. Dlaczego upierał się, by ją ignorować?

- Udawaj, że nie czujesz się urażona - podpowiedziała jej cicho babka.

- Dlaczego on to robi? - spytała Cynara szeptem.

- Ponieważ się boi. Najwidoczniej przekonał się, że jest w stanie kochać i że chce być kochany. Walczy z tymi uczuciami, jak tylko może. Musisz okazać cierpliwość, moja droga - odparła Jasmine.

- Nie wiem, co się ze mną stało, babciu. Przez całe życie byłam twarda, aż do chwili, gdy go spotkałam.

- Po prostu przekonałaś się, jak on, że potrzebujesz kochać i być kochaną, i pogodziłaś się z tym, Cynaro - odparła Jasmine spokojnie. - Zaufaj mi, to ci pomogę.

Ściany wielkiej sali wyłożone były drewnem o ciepłym odcieniu, a okna wysokie i szerokie. Pomiędzy belkami sufitu widać było ozdobne sztukaterie i malowidła. Podłogi zrobiono z białego marmuru, a pośrodku każdej z płytek umieszczono czarny marmur w kształcie rombu. Wszystko to, włącznie ze zwieszającymi się ze ścian i pozostałymi po poprzednich właścicielach jedwabnymi proporcami, sprawiało, że miejsce prezentowało się niezwykle okazale. Na ścianach wisiały portrety poprzednich lordów Suffolk oraz ich żon.

Na ten wieczór nie przewidziano tańców. Służący krążyli pomiędzy gośćmi, roznosząc niewielkie kielichy z winem. Kilkoro spośród dam i dżentelmenów zniknęło już w bocznych pokojach, by zagrać w karty lub kości. Cynara rozglądała się za lordem Summersfield, ale Harry'ego nigdzie nie było widać. Zaklęła cicho, a potem babka dotknęła jej dłoni.

- Chodź, dziecko, zostawmy tę kakofonię i wyjdźmy na zewnątrz. Wieczór jest ciepły, a rzeka działa kojąco.

Gdy wychodziły ramię w ramię z wielkiej sali, Cynara zauważyła:

- Pomieszczenie nie przypomina przytulnej wielkiej sali Queen's Malvern, prawda?

Jasmine skinęła głową.

- Poznałam Thomasa Howarda, tego młodszego, gdy przebywałam na dworze króla Jakuba. Był drugim synem i przez cały czas starał się coś udowodnić. Irytujący człowiek. Jestem zaskoczona, że wykazał tak dobry gust, jeśli chodzi o wyposażenie i dekorację tego domu.

Ruszyły przez trawnik ku rzece, a kiedy się do niej zbliżyły, zobaczyły lorda Summersfield. Stał, oparty plecami o pień samotnej wierzby. Z pobliskich stajni docierała woń koni, nawozu i siana. Cynara chwyciła dłoń babki i ścisnęła tak mocno, że starsza dama aż się skrzywiła.

Harry odwrócił się na odgłos kroków. Jego pociągła, przystojna twarz była niezwykle poważna i Jasmine poczuła, że polubi Harry'ego Summersa. W jego zielonych oczach, które pojaśniały, gdy tylko zobaczył Cynarę, malowała się udręka. Dostrzegł Jasmine i jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz.

- Wickedness! To moja babcia - powiedziała szybko Cynara. Lord Summersfield przyjął oferowaną sobie dłoń i ucałował.

- Madame, twoja sława cię wyprzedza. Jestem zaszczycony.

- Sława czy niesława, milordzie? - spytała żartobliwie Jasmine. Uśmiechnęła się do niego. Był szczerze rozbawiony.

- Jestem pewien, madame, że plotkowano o tobie bardziej niż o mnie.

Jasmine skinęła głową, a potem wsunęła mu dłoń pod ramię.

- Rzeczywiście, milordzie, żyłam pełnią życia, a ono bywało dość ekscytujące. Kiedy człowiek dożywa mojego wieku, zaczyna spoglądać wstecz.

- A czy, spoglądając wstecz, żałuje pani czegoś? - zapytał.

- Nie - odparła Jasmine. - Żyłam tak, jak chciałam.

- Nie żałujesz, że uciekłaś przed lordem Leslie? - spytała Cynara.

- Nie żałuję niczego - powtórzyła Jasmine. - Potrzebowałam czasu, jaki zajęło mu odnalezienie mnie we Francji.

Lord wydawał się zaintrygowany.

- Uciekłaś, madame? - zapytał.

- To długa historia - zaśmiała się Jasmine. - Może pewnego dnia wnuczka ją panu opowie. - Wysunęła dłoń spod ramienia lorda i powiedziała: - Chyba wrócę już do domu. Nie jest na tyle ciepło, by dama w moim wieku przebywała o tej porze nad wodą. Poza tym macie sobie z pewnością wiele do powiedzenia.

Odeszła, by po chwili odwrócić się i radośnie im pomachać.

- Gdybym miał kiedykolwiek się ożenić - powiedział lord - poślubiłbym cię dla twojej babki. Cóż za cudowna kobieta, Cyn!

- Kiedy zdecydujesz się mnie poślubić, uczynisz to dlatego, że będziesz we mnie szaleńczo zakochany. Wyjdę za mąż jedynie z miłości. Nie dla pieniędzy, gdyż mam ich dość. Ani dla tytułu. Jestem córką księcia. Poślubię jedynie mężczyznę, który będzie kochał mnie bezwarunkowo. Czyli ciebie!

- Nie jestem w tobie zakochany! - zaprotestował lord niemal gniewnie.

- Oczywiście, że jesteś. Nie chcesz tylko tego przyznać - odparła z irytującą logiką. - Babcia powiada, że boisz się zakochać, ponieważ małżeństwo twoich rodziców nie było szczęśliwe.

Chwycił ją za ramiona i ścisnął palcami delikatne ciało.

- Nie zakocham się w tobie! - powtórzył z mocą.

- Owszem, zakochasz! - powiedziała Cynara i po chwili całowali się już do utraty tchu. - Posiniaczyłeś mnie - poskarżyła się.

Miała na ramionach czerwone ślady, a wargi bolały ją, nie wiedziała tylko z jakiego powodu: dlatego, że ją całował, czy dlatego, że przestał.

- Widzę, jak pulsuje ci żyłka na szyi - powiedział. Wyciągnął rękę i dotknął wspomnianego miejsca czubkiem palca.

- Podniecasz mnie - odparła.

- Do diaska, madame, jesteś zbyt śmiała!

- A co mam odpowiedzieć na tego rodzaju uwagę, mój panie? Wolałbyś, bym jąkała się i czerwieniła niczym jakaś głupiutka gąska?

- Do licha, Cyn, co ja mam z tobą zrobić? - zapytał.

- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, ale nie jesteś jeszcze gotowy. Jest w tobie jeszcze zbyt wiele goryczy, cynizmu, gniewu i lęku. Miejmy nadzieję, że z czasem moje oddanie przezwycięży krzywdę, jaką ci uczyniono.

- Nie chcę od ciebie niczego, poza twoim ponętnym ciałem - stwierdził okrutnie.

Ku jego zaskoczeniu Cynara roześmiała się i odparła:

- Możesz je mieć, kiedy zechcesz, mój panie. Jestem twoja i żaden inny nie będzie mnie miał.

Na widok jego skonfundowanej miny roześmiała się znowu i powiedziała:

- Uważam, że tę rundę także wygrałam, drogi Wickedness. Zdusiwszy przekleństwo, odwrócił się od niej i pomaszerował szerokim trawnikiem do domu.

Cynara pozostała tam, gdzie była, to znaczy na brzegu. Coś ścisnęło ją w piersi i nagle uświadomiła sobie, że to tęsknota. Tęskniła za Harrym, choć dopiero co ją opuścił. Co się z nią dzieje? Po raz pierwszy w życiu myślała o kimś innym, nie o sobie. Babka powtórzyła jej większość z tego, co Jonah Kira napisał o wczesnej młodości Har­ry'ego. Cóż, oboje mieli trudne dzieciństwo, mimo to przetrwali.

Matka często jej opowiadała o tym, jak udzieliła schronienia kochankowi i jego bratu. Charlie spędził z nią tylko jedną noc, i tej właśnie nocy została poczęta Cynara. Do czasu, aż książę Glenkirk wydobrzał na tyle, aby wyruszyć do domu w Szkocji, podejrzewała już, iż może być w ciąży. Nic jednak nie powiedziała. A potem zostały znów same z Lucy, starą służącą, w domu na wzgórzu, z dala od utartych szlaków.

W grudniu nie mogła już dłużej się łudzić i powiedziała o wszystkim Lucy. Służąca skinęła głową, gdyż od jakiegoś czasu podejrzewała, że pani spodziewa się dziecka. „Damy sobie radę”, powiedziała jedynie i Barbara niemal popłakała się z ulgi. Teraz nie była już sama. Nadeszła wiosna, a wraz z nią sir Peter, purytanin i protektor Barbary. Nie widziała go od miesięcy i miała nadzieję więcej nic zobaczyć. Ujrzawszy Barbarę w bladoniebieskiej zapasce, skrywającej jej stan, mocno zbladł.

- Nie jest twoje - zapewniła pośpiesznie. Wiedziała, że sir Peter boi się żony, a gdyby wyszło na jaw, iż zrobił bękarta wdowie Randall, jego pozycja w lokalnej społeczności i stanowisko w magistracie byłyby zagrożone.

- Potrafisz to wyjaśnić, madame? - zapytał władczo, jakby miał prawo domagać się wyjaśnień.

- Po tym, jak wyjechałeś stąd we wrześniu - powiedziała, siadając ciężko i opierając dla większego efektu głowę na ręku - grupka uciekających z Worcester rojalistów wdarła się tutaj i... błagam, nie pytaj, co było dalej! - załkała dramatycznie.

- Och, biedactwo - westchnął sir Peter współczująco. - Jak mogę ci pomóc?

- Nie wspominaj nikomu, co się wydarzyło - powiedziała po prostu. - To nie moja wina, a już na pewno nie tego biednego maleństwa. Wychowam je sama, najlepiej jak potrafię.

- Ktoś powinien jednak dowiedzieć się o zajściu - zaprotestował. - Oddaj dziecko do chłopskiej rodziny na wychowanie, co pozwoli ci ochronić reputację. Jeśli nikt go nie zobaczy, nie będą wiedzieli o twojej hańbie.

- Byłeś dla mnie miły, sir Peterze - odparła Barbara. - Jestem też wdzięczna za radę, ale nie wolno ci więcej tu przychodzić. Ktoś mógłby uznać, że wymyśliłam historię o napadzie po to, by chronić ciebie.

Spojrzała na niego, uśmiechając się blado. Dobrze go znała, wiedziała zatem, że przekonanie o tym, iż postępuje słusznie, jest dla niego ważniejsze od czegokolwiek.

Ujął jej dłonie i ucałował. Zadziwiająco czuły gest, pomyślała, opowiadając o tym córce.

- Jesteś jak zawsze, droga Barbaro, mądra i kochająca. To, że będąc w tak trudnym położeniu, troszczysz się o mnie, świadczy, że dobra z ciebie chrześcijanka. Masz, oczywiście, rację, choć będzie mi brakowało naszych spotkań. Gdybyś czegoś potrzebowała, poślij, proszę, po mnie. Zrobię, co będę mógł, aby ci pomóc.

Wiedział, że o nic go nie poprosi i że więcej jej nie zobaczy. Kiedy odjeżdżał, dojrzała na jego twarzy ulgę, pomieszaną ze smutkiem.

Cynara urodziła się dziewięć miesięcy po tym, jak siły króla zostały pokonane pod Worcester. Anglia trwała w uścisku żelaznej pięści Olivera Cromwella i jego stronników, purytan, w Hilltop House życie toczyło się jednak swoim trybem mimo pojawienia się niemowlęcia. Dzierżawcy Barbary uprawiali pola, troszczyli się o sad i zbierali plony. Nie pytali o dziecko, choć mieli swoje podejrzenia. Ziarno zostało zawiezione do młynarza, a potem zmielone i zwrócone w postaci mąki. Nastawiono jabłka na cydr. Jeden z gospodarzy zapłacił rentę dzierżawną w kiełbasach, bekonie i szynce. Inny zawiesił w chłodni Barbary połówkę wołu. Zarówno pani, jak i służąca zajmowały się troskliwie drobiem, co rano przychodziła też wnuczka Lucy, aby wydoić krowy. Miały więc mleko, masło i ser.

Nikt nie wspominał o niemowlęciu, ssącym pełne piersi swej matki. Lecz kiedy Barbara potrzebowała wyjść na dłużej z domu, zawsze znalazł się ktoś chętny - żona lub córka dzierżawcy - by popilnować dziewczynki przez kilka godzin. Dziwiono się tylko powszechnie, że mała ma na imię Cynara. Było zbył; eleganckie i zwracające uwagę, jak na bękarta. Dlaczego matka nie dała małej jakiegoś pospolitego imienia: Jane, Mary czy Elizabeth? - zastanawiano się. Nikt nie śmiał zapytać o to pani Randall, a stara Lucy mawiała tylko, że mała będzie pewnego dnia damą, gdyż jej ojciec to wielki pan.

Lecz nawet na ten odległy zakątek rządy republiki sprowadziły w końcu niedostatek. Do czasu, kiedy Cynara skończyła cztery latka i mogła biegać swobodnie po obejściu, żywność stała się towarem deficytowym. Młynarz zażądał większej ilości ziarna, by móc wyżywić stale powiększającą się rodzinę, a złodzieje tak się rozpanoszyli, że Barbara i Lucy musiały zaganiać na noc kurczęta i gęsi do domu, inaczej drób zostałby rozkradziony. Jeden z dzierżawców podarował im psa, twierdząc, że nie jest w stanie dłużej go żywić, a w domu przyda się czujny strażnik. Miał rację. Nieraz zdarzyło się bowiem, że głośne ujadanie Lada, jak nazwano psa, odstraszyło obcych, powstrzymując ich przed wdarciem się do domu. Barbara i jej służąca musiały ograniczać się do jednego posiłku dziennie, aby zapewnić dziecku dość jedzenia.

Jedynymi towarzyszami Cynary byli: jej matka, Lucy i pies. Nie znała innych dzieci, ponieważ od dwóch lat żadnego nie widziała. Jesienią, kiedy skończyła cztery lata, matka zaczęła pokazywać jej cyfry i litery. W ciągu następnych kilku lat dziewczynka nauczyła się czytać, pisać i rachować. Zwłaszcza ta ostatnia umiejętność przychodziła jej nadspodziewanie łatwo.

- Odzywa się w tobie kupiecka krew, dziecko - zauważyła pewnego dnia matka.

Cynara wiedziała już jednak, kim jest jej ojciec, odpowiedziała zatem:

- Jestem Stuartówną, madame. Nie jesteśmy kupcami. Barbara po prostu musiała się roześmiać.

- Mój ojciec był kupcem, córko - powiedziała - a babka twego ojca królową kupców. Majątek naszej rodziny pochodzi z handlu.

- Dlaczego jesteśmy więc tak biedne? - spytała Cynara.

- Ponieważ żyjemy w trudnych czasach, a twego papy tu nie ma - odparła szczerze Barbara. - Nie jesteśmy nawet małżeństwem, a on nie wie o twoim istnieniu. Pewnego dnia wróci do nas i pokocha cię tak jak ja - obiecała.

Żyły więc nadal samotnie na swoim wzgórzu, rzadko widując innych ludzi poza trzema dzierżawcami. Nadszedł wreszcie rok tak trudny, że chłopi nie byli w stanie zapłacić czynszu. Przyszli z tym do wdowy i skłonili się, mnąc w rękach czapki.

- Musimy wszyscy jakoś przetrwać - powiedziała. - Nie wyciśniesz krwi z kamienia. Róbcie, co uważacie za stosowne. Pewnego dnia znowu nastaną dla nas dobre czasy.

Chłopi odeszli, uświadamiając sobie, jak dobrą mają panią, skoro zwolniła ich z opłat, i to w tak trudnych czasach. Po kilku dniach dzierżawca, który hodował świnie, wrócił, przynosząc niewielką szynkę i trochę bekonu. Powiedział, iż żona złajała go za to, że nie podzielił się tym, co mają, z tak dobrą panią. Barbara podziękowała dzierżawcy i z wdzięcznością schowała szynkę i bekon w chłodni. Przydadzą się, wydzielane po kawał ku, na długie zimowe miesiące.

Cynara nie rozumiała, iż fakt, że jest spokrewniona z przebywającym na wygnaniu władcą, może na razić je na niebezpieczeństwo. A potem Lord Protektor, Oliver Cromwell, zmarł. Jego syn słabeusz, nie był w stanie utrzymać władzy nad Anglią Po ośmiu latach posłano wreszcie po króla. Rozpoczęły się negocjacje, a w ich wyniku Karol Stuart wjechał uroczyście do Londynu w swoje trzydzieste urodziny. A wraz z nim kuzyn, niezupełnie królewski Stuart. Teraz mógł już bez obaw udać się na północny zachód, do kobiety, którą tam zostawił.

Tuż po ósmych urodzinach Cynary zawitał wreszcie do Hilltop House. Cynara, bawiąca się na dworze, pierwsza go dostrzegła. Pobiegła szybko do matki, by ostrzec ją, że zbliża się ktoś obcy. Barbara, ze strzelbą w pogotowiu, wyjrzała przez drzwi i natychmiast rozpoznała jeźdźca. Uniosła spódnice i pognała ku nieznajomemu, wykrzykując po drodze jego imię. Cynara przyglądała się, oszołomiona, jak mężczyzna zeskakuje z konia, chwyta w ramiona jej matkę i mocno ją całuje. Przez chwilę Barbara płakała i śmiała się jednocześnie, by po chwili powiedzieć coś do mężczyzny. Natychmiast odwrócił się i spojrzał na przyglądającą im się dziewczynkę. Ich oczy się spotkały i Cynara wiedziała już, że to jej ojciec.

Pisnęła z radości, a potem rzuciła mu się w ramiona, wołając:

- Tatuś! Tatuś! Przyjechałeś do nas, tak jak mówiła mama!

- Rzeczywiście, malutka - powiedział, a potem ucałował ją serdecznie w policzki. - Cóż za cudowną niespodziankę mama dla mnie przygotowała!

- Niespodziankę, tatusiu? Jaką niespodziankę? - zapytała Cynara z ciekawością.

- Ciebie, Cynaro Mary Stuart! Ty jesteś tą niespodzianką. Mama nie mogłaby dać mi lepszego prezentu, córko!

Od tego dnia Cynara miała zawsze dość jedzenia, a jej przykrótkie dotąd sukienki nie musiały już być w nieskończoność łatane. W domu zaś, po raz pierwszy odkąd pamiętała, było w zimie naprawdę ciepło. Stara Lucy umarła, a Barbara serdecznie ją opłakiwała, służąca była bowiem z nią od czasu, gdy poślubiła pierwszego męża, szanownego pana Randalla. Ojciec Cynary przysłał jednak ze swego majątku młodą dziewczynę, by im usługiwała.

- Czy ojciec cię poślubi, mamo? - spytała Cynara jesienią, na krótko przed śmiercią Lucy.

- Tak! - odparł książę, wchodząc. - Lecz najpierw muszę uczynić dom zdatnym do zamieszkania, no i młodsza siostra bardzo mnie potrzebuje, gdyż zmarł jej mąż. Może pobyt na dworze choć trochę ją rozweseli. Obiecuję ci jednak, Cynaro, że twoja matka będzie moją księżną, o ile oczywiście zechce. Co ty na to, Barbaro, moja pierwsza i ostatnia miłości? Wyjdziesz za mnie i zostaniesz moją ukochaną żoną?

- Tak - odparła Barbara. - Lecz jutro wyjedziesz i postarasz się pomóc biednej Autumn.

Jednak nim rodzice mogli się pobrać, Charlie musiał wpierw uznać oficjalnie Cynarę za swoją córkę. Nie dopuściłby bowiem, by jego dziecko nosiło piętno bękarta. Potem trzeba było wydać za mąż najstarszą córkę Charliego, Sabrinę. Jeden problem przechodził w następny, aż wreszcie matka Charliego położyła kres zwłoce.

- Sabrina ma męża. Chłopcy są na dworze, a Freddie planuje pójść na uniwersytet. Cynara została uznana za twoją. Z Autumn wszystko w porządku. Sprowadź Barbarę i jej dziecko. Pobierzecie się przed jedenastymi urodzinami Cynary albo będziesz miał ze mną do czynienia!

I tak właśnie się stało. Cynara uśmiechnęła się na wspomnienie opowieści babki. Spojrzała jeszcze raz na rzekę. Zaczynało się ściemniać, weszła więc z powrotem do domu, gdzie dworzanie nadal w najlepsze się bawili. Odszukała babkę i powiedziała:

- Możemy wrócić już do domu, babciu?

- Nie ma po co zostawać - odparła Jasmine. Spojrzała na dziewczynę. - Czy ty i Harry Summers powiedzieliście sobie już na dzisiaj wszystko?

- Tak - odparła Cynara z uśmiechem. - Jest bardzo uparty, ale ja się nie poddam.

Jasmine westchnęła.

- Nie będzie ci łatwo go przekonać. Nie ustawaj jednak w wysiłkach, póki nie nagniesz go do swojej woli albo nie znużysz się próbowaniem. Wiem, że nic innego cię nie usatysfakcjonuje.

Wstała.

- Podaj mi ramię, Cynaro. Jestem już w tym wieku, że pozostawanie na nogach o tak późnej porze mnie zabija.

- Ależ, babciu! - zaśmiała się Cynara. - Przecież dopiero dziewiąta! Z pewnością zdarzało ci się kłaść później.

- Bardzo dawno temu - odparła ze śmiechem Jasmine, wychodząc.

Na zewnątrz starszy lokaj, widząc, że nadchodź: wdowa Glenkirk, przywołał powóz księcia Lundy.

- Umówiłaś się z lordem? - spytała Jasmine Cynarę, kiedy wracały do High Manor House, rezydencji księcia w Newmarket.

- Nie, uciekł, nim zdążyłam to zrobić. Dowiedziałam się jednak, gdzie będzie jutro jeździł i kiedy. Na pewno się spotkamy.

- W moich czasach nie było potrzeby uganiać się za mężczyznami. To oni uganiali się za nami - zauważyła Jasmine. - Wówczas uważałam takie zachowanie za denerwujące, lecz kiedy spoglądam na to z perspektywy czasu, uważam, że był w tym pewien porządek. Ten nowoczesny świat, w którym żyjemy, wydaje się tak chaotyczny - stwierdziła.

- Ale mieliście też aranżowane małżeństwa - zauważyła Cynara.

- Rzeczywiście, nie było to jednak takie złe. Babka nie pozwoliłaby Rowanowi Lindleyowi mnie poślubić, gdyby nie była absolutnie przekonana, że markiz mnie kocha. Pragnęła, bym była szczęśliwa, zdawała sobie też sprawę, że tym, czego mi trzeba, jest małżeństwo. Była bardzo mądrą kobietą, ta madame Skye.

- Ale król zaaranżował twoje małżeństwo z lordem Leslie, a ty od niego uciekłaś - przypomniała babce Cynara.

- Och, postąpiłam tak wyłącznie dlatego, że Jemmie zachował się jak pompatyczny głupiec. Babcia wysłała go w ślad za mną, kiedy uznała, że dostatecznie go ukarałam - zaśmiała się Jasmine. - A jeden Bóg wie, że byłam z Jemmiem bardzo szczęśliwa. Żałuję, że go nie znałaś. Na pewno byś go polubiła, a on ciebie.

- Papa wspomina go jako jedynego ojca, którego znał - powiedziała Cynara. - Zastanawiam się, czy książę Henry ożeniłby się z tobą, gdyby dane mu było żyć dłużej. Założę się, że walczyłby o to z całym światem!

- Nie wyszłabym za księcia Henry'ego, choćby błagał mnie na kolanach - odparła spokojnie Jasmine. - Obowiązkiem Hala było poślubić księżniczkę i zawrzeć sojusz z Francją, Hiszpanią czy innym ważnym mocarstwem. Musiał ożenić się dla Anglii. Książętom i księżniczkom rzadko pozwala się, by poszli za głosem serca.

- Lecz mogłaś zostać królową Anglii, babciu! - wykrzyknęła Cynara.

- Posłuchaj, Cynaro: choć byłam córką wielkiego Mogoła, zrodzoną z jego ostatniej żony, w chrześcijaństwie nie uznaje się wielożeństwa. W tym świecie postrzegana byłam jako bękart. Oczywiście, nikt nie odważył się mówić o tym głośno, gdyż babka była wielką damą, posiadającą olbrzymi majątek i jeszcze większą umiejętność kultywowania władzy i zdobywania możnych przyjaciół. To, na równi z dumną postawą, ocaliło mnie przed hańbą. Byłam córką Wielkiego Mogoła. Jeśli Anglicy nie byli w stanie w pełni zrozumieć, co to oznacza, z pewnością nie mnie należało winić za tę ignorancję. Ani babka, ani ja sama nie dopuściłyśmy, aby ktokolwiek traktował mnie gorzej, niż na to zasługiwałam. Mogę mieć jedynie nadzieję, że wykażesz tę samą dumę w stosunkach z lordem Summersfield. Wracając do tematu: jako księżniczka z urodzenia doskonale rozumiałam, że twój dziadek, książę Henry, ma wobec rodziny oraz królestwa obowiązki, które musi wypełnić. Jednym z powodów, dla których król Jakub i królowa Anna tak bardzo mnie lubili, było to, że rozumiałam, co to obowiązek, lepiej niż ich syn. Wie­dzieli, że nigdy nie poproszę Henry'ego, aby się ze mną ożenił. Henry Stuart urodził się, by zawrzeć ważny sojusz. To tragiczne, że nie pożył dostatecznie długo, aby to zrobić i spłodzić prawowitego dziedzica.

- Kochałaś go, babciu? - spytała Cynara śmiało.

- Tak, lecz nigdy mu tego nie powiedziałam - odparła Jasmine.

- Dlaczego, u licha? - wykrzyknęła dziewczyna.

- Ponieważ nie chciałam złamać mu serca, dziecko. Ponieważ wiedziałam, że nigdy nie będzie mój. Obiecałam sobie, że kiedy wybiorą mu już narzeczoną i zostanie to oficjalnie ogłoszone, odejdę z dworu i z jego życia. Sama widziałaś, jak biedna królowa Katarzyna cierpiała z powodu tej Castlemaine. Ta kobieta, mimo arystokratycznych pretensji, jest prostacka i okrutna. Ja nie zrobiła­bym czegoś takiego żonie Hala.

- Myślę, że byłaś bardzo dzielna i szlachetna, babciu - powiedziała z podziwem Cynara. Nie słyszała przedtem tej historii.

- Mam nadzieję, że ty nie będziesz musiała wyrzec się mężczyzny, którego kochasz, drogie dziecko - powiedziała Jasmine. - Musisz wykazać się nie lada sprytem i pomysłowością, by doprowadzić lorda do ołtarza, w końcu jednak zwyciężysz w tej grze. Wiem, że go zdobędziesz.

Cynara skinęła głową i się uśmiechnęła.

- Tak będzie, babciu! Na pewno! - powiedziała z przekonaniem, a potem oparła głowę na ramieniu babki, podczas gdy powóz sunął szybko ulicami, kierując się ku High Manor House.

Harry Summers przyglądał się, jak Cynara odchodzi. Była najpiękniejszym i najbardziej denerwującym stworzeniem, jakie znał, a jej absolutne przekonanie, że w końcu się pobiorą, denerwowało go, wprawiało w pomieszanie, a zarazem bawiło. Kochała go, czy też chodziło jej tylko o tytuł? Wiedział, że nie pragnie jego majątku, posiadała bowiem znacznie większy. A jak on się z tym czuł? Usłyszał ostatnio, jak markiz Roxley opowiadał, że jego brat, poślubiając Dianę Leslie, podpisał dokument, na mocy którego majątek żony pozostawał jej własnością, a ona mogła samodzielnie nim zarządzać. Spodziewał się, że podobnie byłoby w przypadku Cynary. Ktokolwiek ją poślubi, będzie musiał podpisać ugodę. Ktokolwiek, ale na pewno nie on!

Z drugiej strony... czy aby na pewno był taki jak ojciec? Cynara nie przypominała z pewnością jego matki. Delikatnej istoty, na tyle jednak silnej, że przetrwała lata upokorzeń u boku męża łajdaka. Cynara nie była słaba. Gdyby poślubiła mężczyznę w typie jego ojca, zabiłaby go na długo przedtem, nim zdołałby naprawdę ją skrzywdzić. Tylko czy mężczyzna może pragnąć na żonę kobiety tak niezależnej i silnej jak Cynara? Hmm... z pewnością nie chciałby poślubić dziewczyny podobnej z charakteru do matki.

Nadal pamiętał, jak bardzo zaszokowało go, gdy się dowiedział, że matka zdradziła ojca i spodziewa się dziecka innego mężczyzny. Ojciec wykrzyczał mu to prosto w twarz, kiedy próbował jej bronić przed kolejnym wybuchem gniewu rodzica. Przypomniał sobie, jak ojciec wykrzykiwał, że matka nie jest lepsza od zwykłej dziwki. Że ma brzuch pełen nasienia innego mężczyzny i że zabiłby ją, gdyby tylko mógł, co zresztą w końcu zrobił. Pozwalając, by poroniła dziecko, odmawiając wezwania lekarza czy choćby położnej. Śmiejąc się z jej cierpień, a potem odchodząc, aby zabawiać się z najnowszą kochanką, podczas gdy ona leżała w agonii...

- Nie żeń się i nie sprowadź na następną kobietę takiego nieszczęścia - brzmiała jej ostatnia rada.

Ale czy rzeczywiście był taki jak jego ojciec? Upór Cynary spowodował, że w jego umyśle zaczęły rodzić się wątpliwości. Nie uważał dziewczyny za głupią. Dlaczego miałaby uganiać się za męż­czyzną, w którym nie dostrzegałaby żadnych dobrych cech? A może chodziło jedynie o dumę? Zainteresowała się nim, a on to zignorował, więc teraz musi podbić jego serce, już choćby po to, by udowodnić... co właściwie?

- Pański wierzchowiec, milordzie - powiedział cicho stajenny, wyrywając go z zamyślenia.

- Dziękuję - odparł, rzucając mężczyźnie monetę. Dosiadł ogiera, na którym jeździł w parku z Cynarą, i ruszył tą samą, co ona, drogą ku swemu domowi w Newmarket. Jutro wybierze się na wczesną przejażdżkę i spróbuje uporządkować splątane myśli. Czy byłby głupcem, zastanawiając się, czy może wziąć sobie, jak inni, żonę? Im więcej o tym myślał, tym bardziej czuł się zmieszany. Ścisnął boki wierzchowca piętami i puścił się w cwał, pozwalając, by chłodny nocny wiatr ukoił mu duszę.

ROZDZIAŁ 18

Delikatna, fiołkoworóżowa mgiełka spowijała otaczające Newmarket pagórki porośnięte obficie wrzosem. Prawie nie było wiatru, a powietrze wczesnego poranka przesycała woń świeżej zieleni. Wśród traw skradał się chyłkiem lis, chętny upolować coś na śniadanie, podczas gdy jego ofiara skubała koniczynę, nieświadoma zagrożenia. Na bezchmurnym, jasnobłękitnym niebie wschodziło w blasku czerwieni i złota słońce, prowokując kosa, by zaczął słodką, poranną pieśń.

W niewielkim zagajniku na szczycie wzgórza lady Cynara Stuart siedziała na grzbiecie swego czarnego ogiera, obserwując pilnie okolicę i cierpliwie czekając. Od stajennego ojca, któremu dobrze zapłaciła za informacje, dowiedziała się, że lord jeździ tędy co rano. Dziś już jej nie ucieknie. Usłyszała zbliżający się tętent, ściągnęła więc mocniej wodze, gdyż Puszek, który też to usłyszał, zaczął przestępować niespokojnie z nogi na nogę.

- Jeszcze nie teraz, mój piękny - ostrzegła go. - Jeszcze nie teraz.

A potem, kiedy tuż przed nią pojawił się nagle koń lorda Summersfield, ścisnęła boki Puszka piętami i wypadła galopem z zagajnika, wyprzedzając drugiego wierzchowca i skłaniając go do współzawodnictwa.

Koń lorda stanął dęba, a Harry Summers zaklął donośnie i puścił się w pogoń za jeźdźcem, gotów natrzeć mu uszu. Czarny ogier galopował, ledwie dotykając ziemi kopytami, podczas gdy jego kasztan robił, co mógł, by się z nim zrównać.

A potem rozpoznał nagle konia i jeźdźca. Roześmiał się głośno i pognał wierzchowca. Nie zamierzał dopuścić, by mała czarownica znowu wygrała. Powoli, powoli doganiał czarnego ogiera. Wreszcie wyminął go i galopował przez kilka minut z przodu, by po chwili zatrzymać spienionego rumaka i odwrócić się twarzą do drugiego jeźdźca.

- Madame - powiedział ze śmiechem, kiedy Cynara ściągnęła wodze, zatrzymując Puszka - jesteś, jak widzę, szalona. Skąd wiedziałaś, że będę tędy jechał, i to akurat o tej godzinie?

- Powiedział mi o tym stajenny - odparła. - Przekupił jednego z twoich. Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że służący, zwłaszcza ci mniejszej rangi, zawsze dają się przekupić.

Uśmiechnęła się szelmowsko. Musiał znów się roześmiać. Podobała mu się jej szczerość. Cynara nigdy nie udawała.

- Nie zdarzyło ci się przekupić służącego?

- Nie odczuwałem dotąd takiej potrzeby.

- Zatem twoja sakiewka musi być cięższa od mojej. Nie miałam czasu zdobywać informacji w zwykły sposób. Prościej było przekupić stajennego.

- Ach, widzę, że cierpliwość nie jest twoją mocną stroną, madame. Mimo woli odsłoniłaś się przede mną.

- Chętnie odsłoniłabym się jeszcze bardziej.

- Zachowuj się, bezczelna pannico!

- Sądziłam, że lubisz kobiety, które nie ukrywają swoich pragnień - odparła. - Powiadają, że prowadzasz się z dziwkami, ponieważ nie udają innych, niż są. Chcę cię jedynie przekonać, że jestem tylko kobietą, która cię pragnie.

- Nie jesteś jeszcze kobietą, tak przynajmniej twierdzisz - wykrztusił przez zaciśnięte zęby.

Siedziała oto na koniu, oddalona nie bardziej niż o kilka cali, a on pożądał jej z siłą, która budziła w nim lęk i niedowierzanie.

- To prawda, nie jestem jeszcze kobietą, lecz czyja to wina? - spytała.

Co za wiedźma, pomyślał.

- Nie ożenię się! - niemal to wykrzyczał, a jego koń podskoczył nerwowo, wyczuwając w głosie pana napięcie.

- Nie proszę cię, byś mnie poślubił, choć oczekuję, że pewnego dnia tak właśnie się stanie. Nie wcześniej jednak, nim uświadomisz sobie, że mnie kochasz, drogi Wickedness. Nie poślubię mężczyzny, który mnie nie kocha lub nie ma odwagi przyznać, iż darzy mnie uczuciem. Nie mówimy jednak teraz o miłości ani o małżeństwie. Mówimy o kochaniu się, a to propozycja zupełnie innego rodzaju, drogi panie.

Uśmiechnęła się uwodzicielsko.

- Nie chcesz się ze mną kochać? Wielu by chciało. Zabiliby, byle zyskać możliwość, którą ci daję.

- Chcesz zostać moją dziwką, madame? - zapytał z pogardą.

- Chcę oddać ci moje dziewictwo - odparła spokojnie.

- Dlaczego? - zapytał, spoglądając na nią surowo.

- Ponieważ cię kocham - odparła po prostu. - Nie powiedziałam tego dotąd żadnemu mężczyźnie, nawet w żartach.

Wpatrywała się w niego, nie spuszczając wzroku.

- Nie znasz mnie, głuptasie! Jak możesz mnie kochać, skoro nic o mnie nie wiesz? - Teraz już krzyczał, a ogier pod nim tańczył niespokojnie, podobnie jak Puszek Cynary.

- Wiem wystarczająco dużo - odparła. - Sądziłeś, że rodzina pozwoliłaby mi uganiać się za tobą, nie dowiedziawszy się wpierw wszystkiego, co możliwe? Tylko że ja kochałam cię już wcześniej. Dostrzegłam w twoich oczach dobrze mi znany smutek i brak nadziei. Chciałabym go przepędzić, tak jak ojciec przepędził smutek z oczu mo­jej mamy. Pewnego dnia uświadomisz sobie, że jestem szczera, i poślubisz mnie jak należy. Byłabym dla ciebie doskonałą żoną, gdyż znam twoje demony i potrafię je poskromić. Lecz nim nadejdzie ten dzień, nie ma powodu, byśmy odmawiali sobie przyjemności, jakich mogą dostarczyć nam nasze ciała. Nie chcę innego, tylko ciebie! Nie wyjdę za nikogo innego! Z pewnością do tej pory nawet taka zakuta pała jak ty zdążyła już to zrozumieć!

Teraz i ona krzyczała, wpatrując się w niego z furią.

- Mój Boże! - zawołał, zaskoczony, a potem ścisnął boki konia i odjechał galopem.

Ku jego zaskoczeniu nie starała się go dogonić. Uświadomił sobie, zaszokowany, że Cynara rzeczywiście dobrze go zna, a już na pewno lepiej, niż przypuszczał. Co za dziewczyna oferuje swoje ciało tak śmiało mężczyźnie? Kobietom, nawet tym najlepszym, nie można ufać. Czyż nie świadczył o tym przykład jego matki? I czy nie ostrzegła go, leżąc na łożu śmierci, przed małżeństwem?

Lecz pragnął Cynary Stuart każdą cząstką swej istoty. Kusiła go. Prowokowała. Zaczęła nawiedzać jego sny i nie śmiał już spać zbyt długo, gdyż przychodziła wtedy do niego, uwodząc swą niewinnością. Była jednak córką księcia i krewną króla. Nie może jej mieć, chyba że się oświadczy. A co, jeśli ośmieli się to uczynić, i zostanie odrzucony? Cynara może sobie mówić, co chce, jest jednak tylko kobietą i nie ona decyduje. Najlepiej wyrzucić dziewczynę z serca i z pamięci, uznał.

Cynara patrzyła, jak odjeżdża, walcząc z chęcią, by za nim pojechać i dalej naciskać. Wiedziała jednak, że i tak mocno go wystraszyła. Potrzebował czasu, aby oswoić się z myślą, że jest kochany. Nie będzie to dla niego łatwe. Nie ufał kobietom i obawiał się małżeństwa. Będę musiała go uwieść, pomyślała. A kiedy, dręczony poczuciem winy, zaproponuje mi małżeństwo, odmówię i będę odmawiała, póki nie przyzna, że mnie kocha. Dopiero wtedy będzie gotowy mnie poślubić, ani chwili wcześniej. A potem będziemy bosko szczęśliwi.

Był to śmiały plan, nie miała jednak wyboru. Dlaczego mężczyźni nie potrafią iść po prostu za głosem serca? A Harry Summers miał serce, inaczej nigdy by od niej nie uciekł. Gdyby był uwodzicielem i rozpustnikiem, za jakiego się uważał, zsadziłby ją z konia i rzucił na trawę, by się z nią kochać. W końcu, czyż nie udzieliła mu zgody? On jednak uciekł.

Mniej bystra dziewczyna mogłaby dojść do wniosku, że lord jej nie chce. Cynara dostrzegała w jego oczach tęsknotę, widoczną zawsze, gdy na nią patrzył. Szanowała go za siłę woli, z jaką przeciwstawiał się swoim pragnieniom. Wiedziała, że jest też rozsądny, choć Harry Summers uśmiałby się zdrowo, słysząc taką charakterystykę. Delikatnie ścisnęła piętami boki konia, skłaniając go do lekkiego galopu. Jadąc, zastanawiała się, jaki powinien być jej następny krok.

Kiedy wróciła do domu ojca, zastała babkę siedzącą samotnie w jadalni. Zdziwiło ją to, Jasmine nie miała bowiem w zwyczaju wstawać wcześnie, a tym bardziej jadać śniadań przy wspólnym stole. Domyśliła się, że babka jest ciekawa, co się wydarzyło, i nie chce czekać, aż Cynara do niej przyjdzie.

- Spotkałam się z nim na drodze i razem jeździliśmy - powiedziała, nakładając sobie szynki i jajek.

- Dowiedziałaś się, którędy jeździ, i zaczekałaś tam na niego? - spytała Jasmine.

- Tak - przyznała Cynara, jedząc z apetytem.

- I..? - dopytywała się babka.

- Jeszcze nie wiem. Jasmine skinęła głową.

- Musisz dobrze się zastanowić, zanim coś zrobisz. Jesteś pewna swoich uczuć?

Cynara przytaknęła.

- Nienawidzę każdej chwili, kiedy nie jestem z nim! Boli mnie to, że został tak mocno zraniony, babciu. Uleczyłabym go, gdyby mi pozwolił, ale on nie jest jeszcze na to gotowy. Muszę wyrobić w sobie cnotę cierpliwości.

- Dla Stuartówny to niełatwe - zauważyła Jasmine ze śmiechem. - Przypominasz mi mnie, kiedy byłam w twoim wieku, lecz także swego dziadka, księcia Henryka. Nie był mężczyzną, który tolerowałby odmowę. Jeśli czegoś pragnął, brał to i nie żałował swoich działań.

- Papa nie jest taki jak on.

- Twój dziadek umarł, nim skończył dziewiętnaście lat, drogie dziecko. Kto wie, jakim byłby człowiekiem, gdyby dożył wieku twego ojca. Jako dziewiętnastolatek pełen był młodzieńczej radości życia. Twój ojciec jest teraz w średnim wieku. Nie da się ich porównać - odparła Jasmine, a potem się uśmiechnęła. - Podejrzewam, że Charlie przypomina raczej mojego ojca, gdyż zastanawia się nad konsekwencjami swoich uczynków. Mój ojciec też taki był, a książę Henry z pewnością nie. - Ujęła dłoń wnuczki. - Dobrze zrobisz, zastanawiając się nad tym, jaki efekt będzie miała ta rozgrywka dla was obojga. Po wszystkim może się bowiem okazać, że jego duszy nie sposób jednak uleczyć.

- Nie, babciu, tak się nie stanie - zapewniła Cynara. - Zdążył już udowodnić, że ma sumienie.

- Próbujesz zatem go uwieść, czy tak? Postaraj się uniknąć skandalu, Cynaro. Nie jestem pewna, czy twój biedny ojciec byłby w stanie go znieść. Co zaś się tyczy matki, wyczerpała swoje zasoby odwagi i siły podczas tych lat, gdy mieszkałyście samotnie w domu na wzgórzu. Jest dziś bardziej krucha niż kiedyś.

- Nie mogę obiecać, że będę grzeczna - odparła Cynara. Jasmine się zaśmiała.

- Cokolwiek się zdarzy, będę przy tobie, zapewniam - powiedziała, a potem dodała, zmieniając temat: - Król organizuje za dwa tygodnie specjalny wyścig. Zwycięzca otrzyma platerowany puchar wart trzydzieści dwa funty. Oczywiście, przede wszystkim liczyć się będzie zwycięstwo, nie wartość nagrody.

- Dżokeje tak nie pomyślą, babciu. Trzydzieści dwa funty to dla każdego z nich mała fortuna. Papa zapewne zgłosi konia.

- Oczywiście. Dosiądzie go Tom Jenkins, jestem tego pewna. To najlepszy dżokej w Anglii i mamy szczęście, że pracuje dla nas.

- Wickedness z pewnością zgłosi swojego wierzchowca i sam na nim pojedzie. Muszę dowiedzieć się więcej. Kiedy ma odbyć się wyścig?

- Trzydziestego marca. Co za figiel planujesz, dziewczyno? Pamiętaj, żadnych skandali!

- Oczywiście, babciu - odparła słodko Cynara.

- A teraz powiedz, co u Fancy? I czy Siren naprawdę spodziewa się dziecka? Nie mogę sobie wyobrazić Diany w roli mamy. Wuj musi być zachwycony.

- Mała lady Christina chowa się doskonale i ponoć wyrzyna się jej już pierwszy ząbek - odparła Jasmine. - I tak, Diana spodziewa się dziecka. Urodzi dokładnie dziewięć miesięcy po ślubie. Patrick nie mógłby życzyć sobie niczego lepszego - dodała ze śmiechem. - Nie przyjadą w tym roku do Queen's Malvern. Flanna pojedzie w połowie sierpnia do Roxley, aby być przy córce, lecz Patrick za nic nie opuściłby sezonu polowań na kuropatwy, nawet po to, aby być przy narodzinach swego pierwszego wnuka. Dołączy do Flanny później. Zobaczę się z nimi w Roxley, gdy dziecko się urodzi.

- Nie wiem, czy powinnam pojechać w tym roku na lato do domu.

- Dlaczegóż to?

- Boję się zostawić Harry'ego.

- Możemy zaprosić go do Queen's Malvern.

- Nie przyjedzie, chyba że uda mi się osiągnąć do czerwca znaczący postęp - odparła Cynara. - Nie jest taki, jak bracia Roxley, uganiający się bez opamiętania za Dianą.

- Rzeczywiście, nie jest - przyznała Jasmine, wzdychając. - Może powinnaś jednak na jakiś czas wyjechać, by uzmysłowić mu, jak bardzo cię potrzebuje?

- Sama nie wiem.

- Nie będziesz wiedziała, póki nie przyjdzie czas wracać do Queen's Malvern, dziecko. Rodzice nie pozwolą ci zostać samej na dworze, a twój ojciec nie może się już doczekać, by wrócić wreszcie do domu. Jeśli będziesz miała szczęście, może uda ci się namówić go, by wrócił z tobą w maju do Greenwich, a potem do Whitehallu, nim król i dwór przeniosą się na lato do Windsoru.

- Nie mogę wrócić z Newmarket do domu, babciu - zaprotestowała z rozpaczą Cynara. - Nie mogę!

- Dopilnuję, by ojciec pozwolił ci wrócić na dwór i zostać tam do czerwca - odparła Jasmine. - Ale nie mogę obiecać nic więcej, dziecko.

- Więc będzie musiało mi to wystarczyć - powiedziała Cynara niemal do siebie, a potem uśmiechnęła się do babki. - Wybierasz się dziś na wyścigi?

- Za nic bym tego nie przepuściła. A jeśli dopisze mi szczęście, wygram sporo pieniędzy.

- Możesz przegrać.

- Nigdy nie przegrywam.

- Ja także nie - zawtórowała jej Cynara ze śmiechem.

*

Tor wyścigowy w Newmarket rozciągał się na długości czterech mil porośniętej trawą łąki. Podzielono go białymi płotkami wkopanymi głęboko w ziemię. Zwyczajowo król i towarzyszące mu osoby czekali na własnych wierzchowcach po obu stronach toru, mniej więcej w jego połowie.

Kiedy uczestnicy ich mijali, władca i reszta towarzystwa ruszali za nimi do linii mety.

Karol Stuart miał w Newmarket wielką stajnię, zatrudniał też czterech dżokejów. Mimo to czasem lubił ścigać się osobiście. Nalegał wówczas, by nie dawano mu forów. Jak przystało na prawdziwego sportowca, gratulował szczerze tym, którzy go pokonali, i nie chował w duchu urazy. Wielu spośród dworzan nie mogło sobie pozwolić nie tylko na to, by wystawiać konie, lecz nawet, by się zakładać, przyjeżdżali jednak do Newmarket, zajmując namioty i pawilony, ustawione specjalnie dla nich pod miastem. Cynara zdawała sobie sprawę, że ci, którzy posiadają konie, to prawdziwi szczęściarze.

Nie widziała lorda Summersfield od kilku dni. Wyglądało na to, że zniknął, wiedziała jednak, że nie wyjechał. Najwidoczniej zabawa w chowanego sprawiała mu przyjemność. Jednak tym razem Cynara, zamiast go szukać, spędzała czas, dowiadując się, czego tylko się dało, na temat wyścigu o puchar króla. Tym razem zdobycie potrzebnych informacji kosztowało ją więcej, niż się spodziewała, gdyż lord złajał najwidoczniej służących za to, że dali się przekupić. W końcu jednak stajenny dowiedział się tego, co chciała. Lord Summersfield weźmie udział w wyścigu, startując na kasztanowym ogierze. Jeśli wygra, będzie to dla niego zaszczyt. Jeśli zaś nie, nic na tym nie straci, a wyścig dostarczy mu z pewnością mnóstwo przyjemności.

Dżokej księcia Lundy, Tom Jenkins, miał dosiąść aktualnego czempiona ze stajni swego pracodawcy, Cienistego Wiatru. Cynara zdawała sobie sprawę, iż nie da się przekupić Jenkinsa. Obawa o to, że mógłby stracić reputację, oraz duma nie pozwoliłyby mu przyjąć łapówki. Jednak, skoro lord Summersfield zamierza wziąć udział w wyścigu, lady Cynara Stuart może zrobić to samo.

Nie sądziła, by odważyła się na to przed nią jakakolwiek kobieta. Kiedy się ujawni, wywoła nie lada poruszenie. Zaśmiała się beztrosko.

Zamierzała prześcignąć Harry'ego Summersa i załatwić to tak, by dowiedział się, kto go pokonał.

- Co ty znów knujesz? - spytała wnuczkę Jasmine, wyczuwając, że na coś się zanosi.

- Nie zamierzam wywołać skandalu - zaśmiała się Cynara - a jedynie dać dworzanom coś, o czym będą mogli rozprawiać.

*

Nadszedł dzień wyścigów. Poranek wstał słoneczny, ale i mocno wietrzny. Dworzanie zebrali się obok toru, aby podziwiać konie. Wyścig o platerowany puchar miał odbyć się jako trzeci. Tłum tłoczył się już przy torze. Jedni przybyli na wozach, inni konno, a jeszcze inni piechotą. Jasmine, dosiadająca arabskiej klaczy, znalazła się obok ślicznego powoziku, w którym siedziała królewska faworyta, Nell Gwyn.

- Kogoś mi tu brakuje - zauważyła Nellie na tyle cicho, że usłyszała ją jedynie Jasmine.

- Wiesz, co ona znów wymyśliła, pani Gwyn? - spytała Jasmine. Nellie potrząsnęła głową pełną kasztanowych loków.

- Prawie nie widywałam Cynary, odkąd przybyliśmy do Newmarket, madame.

- To ma coś wspólnego z jej uczuciem do lorda Summersfield - zauważyła cicho Jasmine. - Powiedziała, że da dworowi coś, o czym będzie mógł rozprawiać. A potem się zaśmiała.

- W jej wieku byłam równie uparta, choć nie miałam w sobie krwi Stuartów.

- A kto pilnował, byś nie posunęła się za daleko, madame? - spytała Nellie zaciekawiona.

- Moja babka - wyjaśniła Jasmine z uśmiechem.

- Staram się być dla Cynary taką przyjaciółką, jaką była dla mnie madame Skye, chociaż, o ile sobie przypominam, nie byłam aż tak nierozważna, jak moja wnuczka. Przynajmniej nie przez cały czas - przyznała.

- Och, proszę spojrzeć! - zawołała Nellie. - Widzę pierwszego jeźdźca! Trzeba pokonać długi dystans, by zdobyć puchar.

Nagle umilkła i zapatrzyła się przed siebie.

- O, do diaska! - westchnęła, zakrywając dłonią usta. - To chyba niemożliwe! Niemożliwe!

- Co takiego? - spytała stanowczo Jasmine.

- Powiedz mi! Co widzisz?

- Spójrz na trzech prowadzących jeźdźców, madame! Jadą praktycznie łeb w łeb! Jeden z nich to dżokej twojego syna, drugi - lord Summersfield. Przyjrzyj się trzeciemu, temu w czerni i czarno - białym toczku. Założyłabym się, o co tylko chcesz, że to Cynara na swoim olbrzymim czarnym ogierze. Spójrz, madame! Przyjrzyj się, gdy będą nas mijali! - zawołała, przekrzykując tętent galopujących środkiem koni.

Jasmine przyjrzała się jeźdźcom, a potem zaklęła cicho pod nosem. Nellie miała rację. Cynara, dosiadająca czarnego ogiera, gnała na złamanie karku, zmierzając wprost po nagrodę. Jasmine zobaczyła jeszcze, jak dżokej księcia zamierza się na nią pejczem, Cynara dostrzegła jednak zagrożenie i sparowała cios, zrywając Tomowi pejczem czapkę z głowy. Tłum ryknął z aprobatą, a niektórzy, oburzeni niesportowym zachowaniem Jenkinsa, krzyknęli nawet:

- Dobra robota! Cynara przywarła do grzbietu konia i pochyliła się, zmuszając go do jeszcze szybszego biegu. Wiedziała, że Puszka stać na to, aby zwyciężyć. Wierzchowiec, którego dosiadał Jenkins, oraz jej czarny ogier, byli braćmi, zrodzonymi z tego samego ojca, choć z różnych klaczy. W końcu Cienisty Wiatr zaczął zostawać w tyle, kasztanowy ogier lorda nie dawał się jednak wyprzedzić. Cynara pochyliła się w siodle i mocno ścisnęła boki wierzchowca kolanami.

- Dalej, chłopcze! Jeszcze tylko kawałek! - wyszeptała błagalnie i zaraz poczuła, że Puszek przyspiesza. Kasztan dotrzymywał mu jednak kroku, gdyż lord Summersfield był zdecydowany wygrać.

Nagle spostrzegła słupki oznaczające metę. Jedno z nich będzie musiało jeszcze przyspieszyć. Poczuła, że Puszek zaczyna słabnąć. Uniosła pejcz, nie po to, by uderzyć konia, lecz by przyciągnąć uwagę rywala. Lord Summersfield dostrzegł ruch kątem oka. Odwrócił głowę, by sprawdzić, co się dzieje. Jego źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia, a w tym czasie Cynara, wykorzystując zaskoczenie przeciwnika, wysunęła się do przodu i pierwsza minęła linię mety. Zwyciężyła jedynie o długość łba, mimo to roześmiała się radośnie i zerwała z głowy toczek, pozwalając, by kruczoczarne włosy spłynęły jej falą na plecy.

Tłum ryknął zaskoczony. Wokół niej gromadzili się pozostali jeźdźcy. Jedno spojrzenie na twarz Harry'ego Summersa powiedziało Cynarze, że lord sam nie wie: rozgniewać się czy roześmiać. W końcu wybrał to drugie. Co za dziewczyna, pomyślał, żeby spłatać wszystkim takiego figla! Król podjechał do zwycięzcy i przekonawszy się, co było powodem zamieszania, uniósł czarną brew.

- Cóż, kuzynko Cynaro, wygląda na to, że wystrychnęłaś na dudka nas wszystkich i pokonałaś nawet dżokeja ojca, który zapewne oprotestuje twoje zwycięstwo - powiedział ze śmiechem.

- Wiem, iż żadne prawo nie zakazuje kobietom udziału w wyścigu, Wasza Wysokość - odparła Cynara śmiało. - Tom Jenkins dotarł do mety jako trzeci. Jeśli ktoś miałby prawo protestować, to je­dynie lord Summersfield.

- I co, Wickedness? Zaprotestujesz? - spytał król, ciekawy, jaka będzie odpowiedź.

- Nie, Wasza Wysokość. Wszystko odbyło się zgodnie z zasadami, a lady Stuart pokonała nas w uczciwej walce. Zasłużyła na nagrodę - odparł lord Summersfield wspaniałomyślnie.

- Cóż, kuzynko, zaskoczyłaś dziś nas wszystkich - powiedział król.

- Rzeczywiście, Wasza Wysokość - odparła Cynara, uśmiechając się szelmowsko.

Król roześmiał się serdecznie.

- Widać, że masz w sobie krew Stuartów, kuzynko - powiedział. - Obiecaj mi jednak, że nie będziesz płatała więcej tego rodzaju figli. To, co zrobiłaś, było bardzo niebezpieczne. Twoja biedna mama wygląda, jakby miała zemdleć. Babka wydaje się raczej rozbawiona, lecz z twoim ojcem sprawa ma się inaczej, śliczna Cyn. Wręczę ci nagrodę, a potem cię opuszczę. Musisz sama stawić mu czoło.

Karol Stuart, król, wręczył swej kuzynce platerowany puchar, podczas gdy Charles Stuart, książę Lundy, czekał w pobliżu, spoglądając na córkę z furią.

Cynara podziękowała pięknie królowi, a potem odwróciła się i powiedziała do ojca:

- Proszę, papo, oto puchar dla twoich stajen, gdyż Puszek jest jednym z twoich koni. Przykro mi, że pokonałam Cienisty Wiatr, musisz jednak udzielić reprymendy Tomowi za to, że próbował uderzyć konkurenta.

- Natychmiast do domu! - polecił książę tonem, jakiego Cynara jeszcze u niego nie słyszała.

- Tak, papo - odparła, gdyż jedno spojrzenie na twarz ojca powiedziało jej, że to nie czas ani miejsce, aby się kłócić. Odwróciła się zatem potulnie i zeszła z toru.

- Uważaj, Charlie - ostrzegła go matka. - Nie zrobiła nic złego, a jedynie zuchwałego. Król się nie gniewa i ty też nie musisz.

- Mogła zginąć! Zostać okaleczona! Stratowana na śmierć! - książę niemal krzyczał na matkę.

- Nic takiego się jednak nie stało - odparła spokojnie Jasmine.

- Uważam - wtrąciła słabym głosem księżna Lundy, która nie otrząsnęła się jeszcze z szoku spowodowanego ryzykanckim zachowaniem córki - że trzeba znaleźć jej męża, Charlie, zanim do reszty zrujnuje sobie reputację. Sądziłam dotąd, że jestem silna, ale nie mogę dłużej znosić jej lekkomyślnego zachowania.

- Zgadzam się! - przytaknął niezupełnie królewski Stuart.

- A ja nie! - wtrąciła jego matka. - Najgorsze, co możecie teraz zrobić, to zmusić ją do małżeństwa, którego nie chce. Chyba jasno określiła, jakie są w tej kwestii jej życzenia.

Odwróciła się, spojrzała na lorda Summersfield i powiedziała:

- Pozwolisz, by tak się stało, milordzie? Dlatego, że nie masz odwagi przyznać przed sobą, jak wygląda prawda?

Harry Summers wydawał się dotknięty. Burknął coś pod nosem, po czym odwrócił się i odszedł.

- O co tu chodzi? - spytał król, zaciekawiony.

- Kocha Cynarę, ale nie przyzna tego przed sobą, ani jej nie poślubi. A to dlatego, iż boi się, że ich małżeństwo będzie przypominało związek jego nieszczęsnych rodziców - odparła Jasmine, ewidentnie zirytowana.

- Powiadają, że zabił swego ojca - zauważył król.

- Ależ, Wasza Wysokość! - zaprotestowała Jasmine, teraz już nie na żarty zdenerwowana - nie sądzisz chyba, że zachęcałabym wnuczkę, by uganiała się za lordem, gdyby była to prawda? Prze­prowadziłam dochodzenie dotyczące Harry'ego Summersa i jego rodziny. Nie dopuszczę, aby ktoś z moich bliskich został skrzywdzony, jeśli tylko będę w stanie temu zapobiec. To długa historia i nie czas teraz, by ją opowiadać, zapewniam jednak, że lord Summersfield nie zabił swego ojca. Choć sądząc po tym, co słyszałam o tym człowieku, to prawdziwy cud, iż żył tak długo!

- Dotąd nie pomyliłaś się w ocenie - zauważył król. - Mam nadzieję, że w końcu wszystko mi opowiesz.

- Matka myli się tylko w jednej kwestii: mojej córki - wtrącił gniewnie książę Lundy. - Żona ma rację. Cynara poślubi szanowanego mężczyznę, gdy tylko znajdę kogoś, kto ją zechce. A zważywszy na jej zachowanie, może okazać się to niełatwe!

- Och - powiedziała Jasmine z pogardą. - Jestem pewna, że uda ci się znaleźć kogoś, kto chętnie poślubi ją z uwagi na majątek oraz pozycję. Kogoś, kto będzie źle ją traktował i uczyni jej życie piekłem. Ale to już nie będzie twój problem, prawda, Charlie? Nie sądziłam, iż dożyję dnia, kiedy odrzucisz obowiązki wobec własnego dziecka!

Nim książę, zaskoczony krytyką matki, zdążył się odezwać i doprowadzić do rozłamu z matką, wtrącił się król:

- Pozwolisz, kuzynie - powiedział - że będę negocjował w tej sprawie za ciebie? Jesteśmy przecież rodziną. Rozejrzyj się dyskretnie za odpowiednim kandydatem, jeśli chcesz, ale nie zmuszaj Cynary do małżeństwa, przynajmniej jeszcze nie teraz. Zgadzam się z twoją matką: jej pogoń za tym człowiekiem musi się zakończyć, w taki czy inny sposób. Jeśli nie uda jej się doprowadzić go do ołtarza, będziesz musiał wydać ją za innego. Może Cynara przełamie jednak opory lorda i zostanie jego żoną. Wiem, że nie chciałbyś jej unieszczęśliwić, ty zaś, droga Barbaro, z pewnością rozumiesz lepiej niż kto inny, ile cierpienia może przysporzyć prawdziwa miłość.

Spojrzał pięknej księżnej w oczy i poklepał pocieszająco jej białą dłoń, a potem znów zwrócił się do kuzyna:

- Zgadzasz się, Charlie? Książę skinął głową.

- Doskonale, kuzynie, spróbuję trzymać temperament na wodzy, choć Bóg jeden wie, że moja cierpliwość nie była dotąd wystawiana na tak ciężką próbę.

- Stuartowie, jak dobrze o tym wiesz, nie mają łatwego charakteru - zauważył król i się roześmiał.

- Za to uroku im nie brakuje - powiedziała cicho Jasmine, uśmiechając się do króla.

Do licha, pomyślał Karol, może i jest stara, ale przez chwilę wyglądała tak, że wiem już, skąd wzięła się jej legenda. Ujął dłoń Jasmine i ucałował z szacunkiem.

- Do widzenia, madame - powiedział, spoglądając jej w oczy, a potem odwrócił się i odszedł.

- Mam dość ekscytujących wydarzeń jak na jeden dzień - oznajmiła Jasmine - i wy pewnie także. Możemy już wracać?

Książę skinął głową. Zaprowadził matkę i żonę do powozu i polecił woźnicy wracać. Gdy przyjechali, zarówno Barbara, jak i Jasmine udały się od razu do swoich pokoi. Książę wszedł do biblioteki i zamknął za sobą drzwi. Na kominku płonął ogień, a jego córka siedziała zwinięta w kłębek w fotelu, sącząc sherry i wpatrując się w płomienie. Odwróciła się i uśmiechnęła.

- Uwielbiam ten pokój, papo. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, iż z niego korzystam - powiedziała.

Książę nalał sobie whisky i podszedł do córki. Usiadł naprzeciw niej, obracając w dłoniach szklaneczkę.

- Przykro mi z powodu lat, które straciliśmy, nie mogąc być razem - zaczął. - Jesteś też dość inteligentna, by wiedzieć, że cię kocham.

- Ale?

- Nie możesz dalej tak postępować. W czerwcu skończysz siedemnaście lat, Cyn. Dawno powinnaś być mężatką. Obiecałem królowi, że dam ci możliwość, byś mogła zdobyć serce Harry'ego Summersa, lecz jeśli nie uda ci się to do końca roku, zaaranżuję dla ciebie małżeństwo, a ty okażesz mi posłuszeństwo i poślubisz mężczyznę, którego wybiorę.

Ku zaskoczeniu księcia Cynara się nie odezwała.

- Cóż to? - zapytał na wpół żartobliwie. - Żadnych okrzyków, żadnego protestu?

- Nie ma sensu sprzeczać się z tobą, papo - odparła. - Podjąłeś decyzję i ja także. Jesteśmy pod tym względem do siebie podobni. To zapewne cecha Stuartów.

- Zatem mi się sprzeciwisz?

- Nie kłóćmy się, tatko. Na razie nie ma po temu powodu, prawda? Co mówi babcia?

- Broni cię, jak zwykle - odparł chłodno książę. Cynara zaśmiała się cicho.

- To zadziwiająca kobieta, papo. Jakież miała życie!

- Czasy były wtedy inne, a ona urodziła się księżniczką. Ty jesteś moją córką.

- Okaż mi cierpliwość, tatusiu - poprosiła ładnie Cynara. - Jeśli to zrobisz, oboje postawimy na swoim. Zobaczysz mnie zamężną, a ja dostanę Harry'ego za męża.

Książę pochylił się lekko i dotknął kieliszka Cynary kryształową szklaneczką.

- Oby Bóg cię wysłuchał, córko.

- Kocham cię, papo - odparła Cynara. Charlie, niezupełnie królewski Stuart, westchnął głęboko.

- A ja ciebie, Cynaro Mary Stuart.

- Nawet kiedy doprowadzam cię do szału?

- Nawet wtedy - przyznał z uśmiechem. Kiedy już się pogodzili, zostało ustalone, iż mimo nazbyt zuchwałego zachowania Cynara będzie mogła wybrać się wieczorem do Audley End, tyle że sama. Zarówno babka, jak i rodzice potrzebowali czasu, by dojść do siebie po wydarzeniach dnia. Poza tym najwyższy czas, powiedziała księżna do syna, aby Cynara zaczęła być samodzielna.

- Wszystko jedno, czy będziesz w sąsiednim pokoju, czy zostaniesz w domu, niczemu nie zapobiegniesz. I tak zdoła wpakować się w tarapaty - powiedziała mądrze. - Niech idzie i stawi czoło za­mieszaniu, jakie wywołała.

- Barbara będzie się martwić - powiedział Charlie.

- Barbara zażyła delikatny środek uspokajający w winie i poszła spać - odparła Jasmine, śmiejąc się. - Nie będzie wiedziała, że Cynara wyszła.

- Ciekawe, czyj to był pomysł - wymamrotał książę pod nosem. Jasmine znowu się roześmiała.

- Barbara uspokoi się, kiedy Cynara wyjdzie wreszcie za mąż. Obawia się, że dziewczyna odziedziczyła namiętną naturę - nie tylko po tobie, ale i po niej. Twoja córka nie może nic na to poradzić, że młodość wręcz kipi jej w żyłach.

- Naprawdę sądzisz, że potrafi zaciągnąć Harry'ego Summersa do ołtarza, mamo? - zapytał książę z namysłem.

- Jeśli ktokolwiek jest w stanie tego dokonać, to jedynie twoja córka - odparła.

Tymczasem Cynara brała właśnie kąpiel, rozmyślając o ultimatum ojca. Hester kręciła się dookoła, paplając o tym, jak to służba plotkuje o wariackiej jeździe lady Cynary na wyścigach.

- Więcej olejku - powiedziała Cynara i wyjęła służącej z rąk butelkę, nim Hester zdążyła ją zakorkować. Nalała olejku na dłoń i wmasowała go w ramiona, barki i piersi, a potem w szyję i kark. Zachowywała się dotąd bardzo dyskretnie, teraz nie pozostało jej jednak nic innego, jak tylko zmusić lorda, by przyznał w końcu, że ją kocha. Kiedy już raz to powie, z pewnością się oświadczy. Nalała nieco olejku na czubek głowy i wtarła go w czarne loki. Spłukała włosy, zapach jednak pozostał.

- Który z żałobnych strojów życzysz sobie dziś włożyć, pani? - spytała Hester. Zawsze określała w ten sposób czarne suknie Cynary.

- Nie dziś, Hester - odparła Cynara, zaskakując pokojówkę. - Przygotuj tę z bladożółtego jedwabiu, z głębokim dekoltem i bufiastymi rękawami wykończonymi mankietami z koronki.

- Klejnoty? - spytała Hester, odzyskując rezon.

- Babcia ma żółty diament na czerwonozłotym łańcuszku i pasujące do niego kolczyki. Idź do Orane i przynieś mi je.

- Och - zaśmiała się Hester. - Zamierzasz dać im kolejny powód do plotek, prawda, milady? A może wybierasz się na łowy?

- To drugie - odparła Cynara szczerze. - Pora, by Wickedness przyznał, że mnie kocha. Ojciec zagroził, że jeśli lord nie oświadczy się do końca roku, wyda mnie za innego. Uważam, że doprowadzenie lorda do ołtarza okaże się zadaniem mniej kłopotliwym niż odstręczanie niechcianych zalotników.

Hester zaśmiała się i poszła po klejnoty. Zanim wróciła, Cynara zdążyła już wyjść z wanny i siedziała teraz przy kominku, owinięta w ręcznik, szczotkując wilgotne włosy, by szybciej wyschły. Nie minęła godzina, a była gotowa wyruszyć. Suknia podkreślała urodę dziewczyny, a zarówno ojcu, jak i babce spodobał się jej kolor. Włosy miała upięte w elegancki kok, z jednym lokiem opadającym figlarnie na lewe ramię. Fryzura ta pasowała do niej o wiele bardziej niż modne loczki upięte po obu stronach twarzy. Ucałowała krewnych na dobranoc i wsiadła do powozu. Otuliła się szczelniej żółtą jedwabną peleryną, aby uchronić się przed chłodem wieczoru.

Powóz toczył się w stronę odległego o kilka mil Audley End. Po raz pierwszy w życiu potraktowano mnie jak dorosłą, pomyślała. Dzisiaj nie towarzyszyła jej żadna przyzwoitka, jawnie czy też dys­kretnie. Babka zdołała uspokoić ojca i przekonać go, że w wieku siedemnastu lat Cynara jest już wystarczająco dorosła, by udać się na dwór bez niego. Jedyna różnica polega na tym, że nie będzie musiała oglądać się przez ramię, by sprawdzić, czyjej nie obserwują. Uśmiechnęła się, zadowolona. Dziś wieczór rozpocznie na serio kampanię uwodzenia. Pojutrze przypadał pierwszy kwietnia, zostało jej zatem dziewięć miesięcy, by doprowadzić Harry'ego do ołtarza.

W Audley End natychmiast otoczyli ją dworzanie, wypytując o wyścig. Niektórzy podziwiali jej umiejętności jeździeckie, inni otwarcie potępiali nielicujące z godnością damy zachowanie, a jeszcze inni jęli nagle postrzegać lady Cynarę Stuart w zupełnie nowym świetle i wprost nie mogli się doczekać, by zacząć ją adorować. Przyjmowała z wdziękiem komplementy, ignorując docinki krytyków. Wobec tych, których uznała za ewentualnych zalotników, zachowywała obojętną uprzejmość. Choć rozglądała się dyskretnie, nigdzie nie widać było lorda Summersfield.

- A niech go! - wymamrotała, gdy przekonała się ostatecznie, że nie przybył.

Wygrała garść monet w karty i kości, porozmawiała z królową, która, jak wieść niosła, spodziewała się potomka. Zatańczyła z kilkoma młodymi dżentelmenami i w końcu uznała, że skoro lord nie przyszedł do niej, ona musi pójść do niego.

- Każ sprowadzić mój powóz - powiedziała do przechodzącego lokaja, a potem wycofała się dyskretnie z wielkiej sali, usprawiedliwiając wczesne odejście wyczerpaniem spowodowanym wydarzeniami dnia.

Powóz już na nią czekał, wsiadła zatem i zawołała do woźnicy, rzucając mu sakiewkę pełną wy granych właśnie monet:

- Zawieź mnie do rezydencji lorda Summersfield!

- Tak, milady - padła natychmiastowa odpowiedź. Powóz oddalił się od rezydencji króla i potoczył żwirowaną aleją.

Jadąc, Cynara zastanawiała się, co powie lordowi, gdy stanie, nieproszona, na progu jego domu. Noc była ciemna, a powietrze pachniało deszczem. Gdy dojechali w końcu na miejsce, wysiadła i powiedziała do woźnicy:

- Zaczekaj na mnie, Greenleaf.

- Tak, milady - zawołał sługa, kiedy wchodziła do domu lorda, wpuszczona przez lokaja.

Usadowił się wygodnie na koźle, podniósł wyżej kołnierz płaszcza i wyjął fajkę.

- Powiedz swemu panu, że lady Cynara Stuart tu jest - poleciła majordomusowi.

- Tak, milady - odparł sługa uprzejmie. Cynara rozejrzała się. Jak na rezydencję kawalera wnętrze przedstawiało się zadziwiająco wytwornie, a zarazem nowocześnie. Podłogę tworzyły czarno - białe, marmurowe kafelki. Z sufitu zwieszał się kryształowy żyrandol. Po lewej widać było kręcone schody.

- Jego lordowska mość mówi, że cię nie oczekiwał, pani - powiedział majordomus z dość nieszczęśliwą miną.

- Gdzie on jest? - spytała Cynara na pozór obojętnie. - Nim odpowiesz, weź, proszę, pod uwagę, że będę pewnego dnia twoją panią. Jak się nazywasz?

- Statler, milady. Znajdziesz jego lordowska mość w jadalni. Pozwól, że cię tam zaprowadzę.

- Dziękuję, Statler - odparła Cynara słodko, u ląc za służącym przez hol i mijając drzwi, które przed nią otworzył.

- Jesteś uparta - powiedział lord.

- Nie pojawiłeś się w Audley, by mi pogratulować, przyszłam więc tutaj, byś mógł naprawić przeoczenie - powiedziała śmiało.

Boże! Ależ jest dzisiaj przystojny, pomyślała. Nie miał na sobie oficjalnego stroju, ale brązowe aksamitne bryczesy i rozpiętą koszulę. W jej rozcięciu widać było nagą pierś, porośniętą z lekka ciemnymi włosami.

- Jeśli tu zostaniesz... wiesz, co się zdarzy - powiedział, pociągając solidny łyk z trzymanej w dłoni szklaneczki.

- Tak - odparła cicho Cynara. - Wiem. Kiedyś musi między nami do tego dojść. To nieuniknione, prawda?

Podeszła do stołu, przy którym siedział rozciągnięty wygodnie na krześle, wyjęła mu z dłoni szklaneczkę i też się napiła.

- Nigdy się nie ożenię - powiedział niemal z rozpaczą.

- Oczywiście, że tak. Pewnego dnia. Nie jestem twoją biedną matką, a ty swoim okropnym ojcem. Jesteśmy Cyn i Wickedness i jesteśmy sobie przeznaczeni. Jeśli musisz mnie wziąć, aby uwierzyć, że cię kocham, niech i tak będzie.

- Zabiję cię, jeśli okaże się, że nie byłaś dziewicą.

- Dlaczego?

- Ponieważ na samą myśl o tym, że inny mężczyzna mógłby dotykać cię i kochać, tracę zmysły.

Cynara nawet nie zamrugała.

- Lepiej, żebyś okazał się dobrym kochankiem, mój panie.

- Skoro jeszcze się nie kochałaś, jak zdołasz poznać, czy jestem dobry?

- Babcia powiada, że kobiety, nawet dziewice, wiedzą takie rzeczy instynktownie.

Chwycił dziewczynę, przyciągnął do siebie i wtulił twarz w jej piersi, wdychając egzotyczny zapach, który zdawał się ją spowijać.

- Och, czarownico! - zawołał cicho. - Osłabiasz moją silną wolę.

- Kochaj się ze mną! Jestem twoja, a ty jesteś mój. Gra skończona. Zanim nadejdzie świt, oboje wygramy.

Wstał i chwycił ją za smukłe ramiona, spoglądając wprost w jej piękną twarz.

- Nie ośmielę się ożenić - powtórzył, jednak Cynara położyła mu delikatnie palce na ustach, uciszając rodzący się protest.

- Ukochany - powiedziała. - Nie myśl o jutrze, ani o dniu wczorajszym. Jest tylko dzisiaj, Harry. Tylko dzisiaj!

ROZDZIAŁ 19

Całował ją. Trzymał głowę Cynary w swych dużych dłoniach, gładząc kciukami jej policzki i przesuwając z wolna ustami po jej wargach, twarzy, drżących powiekach. Podniósł ją, posadził na stole i rozwiązał tasiemki stanika. Zdjął jej spódnicę, a potem wytworne batystowe halki, tak iż została jedynie w obszytej koronką koszuli. Nie odzywając się słowem, zerwał z niej koszulę, a potem zdjął, jeden po drugim, zdobione perełkami pantofelki i przyglądał się, zafascynowany, uderzającemu kontrastowi pomiędzy jej pończochami i białymi jak śnieg udami.

- Pozbawisz mnie dziewictwa na stole - wyszeptała Cynara. Zerwała mu z ramion rozpiętą koszulę. Jego gładka, szeroka, pokryta miłym w dotyku, ciemnym futerkiem pierś zwężała się, przechodząc w smukłą talię. Nie mogła się powstrzymać, by nie pogładzić go po muskularnych ramionach.

- Stanowisz ucztę dla oka i powinnaś być konsumowana powoli - powiedział cicho.

Zmiótł jednym ruchem porcelanową zastawę. Naczynia spadły i rozbiły się na tysiące kawałeczków. Na kredensie stał koszyk pełen świeżych truskawek. Lord podszedł do kredensu, zabrał koszyk, przyniósł do stołu, a potem podał jeden owoc Cynarze.

- Jak udało ci się zdobyć tak wcześnie truskawki? - spytała.

- Mój ogrodnik ma oranżerię - odparł. - Połóż się na plecach, Cynaro.

Delikatnie ułożył ją na lnianym obrusie, po czym jął układać truskawki, jedną po drugiej, na jej nagim torsie. Wyjął ze schowka w koszyczku srebrny dzbanuszek i polał z wolna owoce śmietanką.

Niebieskie oczy Cynary rozszerzyły się. Zaskoczona, ale i podniecona westchnęła cicho, kiedy opuścił ciemną głowę i zaczął zjadać poukładane starannie truskawki. A kiedy zjadł słodko - cierpkie owoce, jął zlizywać z jej ciała śmietankę.

- Och! - wykrzyknęła Cynara.

- Smakujesz cudownie - powiedział, przesuwając zmysłowo językiem po jej pachnącym gardenią ciele.

- Nie ruszaj się, Cyn - polecił, a potem ułożył ostatnie dwa owoce na jej sutkach i polał je śmietanką. Opuścił znów głowę i zjadł szybko najpierw jeden owoc, a potem drugi. Na koniec zaczął zlizywać śmietankę, sięgając głęboko językiem w dolinkę pomiędzy piersiami w poszukiwaniu słodkiego przysmaku. Zanurzył koniuszek języka w pępku Cynary i dobył ostatnią kroplę, jaką był w stanie znaleźć.

- Podobało ci się? - zapytał.

- Tak! - odparła bez wahania. Podciągnął ją znów do pozycji siedzącej.

- Rozepnij mi bryczesy - polecił.

- Czy twoi służący zawsze są tak dyskretni? - spytała, rozpinając spodnie.

- Od chwili, kiedy znalazłaś się w tym pokoju, wiedzieli, że nie wolno im wchodzić, póki ich nie zawołam - wyjaśnił, zdejmując spodnie.

- Nie nosisz bielizny! - zauważyła, oblewając się rumieńcem.

- Ty także nie - odparował, a ona się zaśmiała. Pocałował ją znowu, pieszcząc dłonią piersi.

Przesuwał z wolna dłońmi po ciele Cynary, a potem ułożył ją znów delikatnie na plecach.

- Teraz, moja śmiała czarownico, zamierzam nauczyć cię, jak sprawić mi przyjemność w sposób, którego dotąd nie byłaś w stanie sobie wyobrazić.

Przeczesał palcami ciemne kędziorki na wzgórku Wenus Cynary. Poczuł, że zadrżała.

- Boisz się? - zapytał cicho.

- Nie.

- Kłamczucha! - powiedział, a potem się roześmiał. - Podaj mi ręce.

Kiedy to zrobiła, położył je na ciemnych kędziorkach.

- Niemożliwe - powiedział po chwili. - Jesteś doskonała. Ukląkł pomiędzy jej rozsuniętymi nogami i pochyliwszy się, zaczął dotykać jej czubkiem języka.

- Co robisz? - krzyknęła, spłoszona.

- Smakuję cię - powiedział. - Babcia o tym nie wspominała, śmiała dziewko?

- Wyjaśniono mi, jak kobieta i mężczyzna ze sobą współżyją - odparła Cynara - a także to, że kochankowie się dotykają.

- Właśnie cię dotykam.

- Nie miałam pojęcia, iż może chodzić o język!

- Nie zrobię ci krzywdy. Pozwól, bym pieścił cię po swojemu. Wiedziałaś, że tak będzie już w chwili, kiedy tu przyszłaś. Czyż nie przybyłaś z myślą o tym, by się ze mną kochać, Cyn?

- Tak - wyszeptała - nie wiedziałam jednak...

- Nie mogłaś wiedzieć, jeśli rzeczywiście jesteś dziewicą. Nie mogę być jednak tego pewien, póki nie sprawię, że nią być przestaniesz.

Cynara zamknęła oczy i poddała się uczuciom, jakie budziły w niej pieszczoty. A kiedy czubek języka Harry'ego natrafił na szczególnie wrażliwy punkt, cicho załkała.

Lord się roześmiał. Słodkie różowe fałdki jej płci zaperliły się od wilgoci. Wyraz zadziwienia na twarzy dziewczyny powiedział mu więcej, niż mogłyby słowa. Wstał i pchnął ją tak, iż leżała cała na stole, a potem wsunął się pomiędzy jej nogi i klęcząc, gładził jedwabiste uda, podziwiając ich biel, jakże kontrastującą z czernią jedwabnych pończoch oraz zdobionych perłami podwiązek.

- Założyłaś je dla mnie? - zapytał, przesuwając palcami po gładkim jedwabiu.

Serce biło jej jak oszalałe. Ciało wydawało się bardziej niż kiedykolwiek wrażliwe, a przecież nadal była dziewicą.

- Ubieram się, jak chcę - odparła śmiało.

- Podoba mi się, że nie wstydzisz się nagości. Masz wyjątkowo piękne ciało, Cynaro.

Oblała się rumieńcem, lecz nie spuściła wzroku.

- Kiedy zamierzasz mnie pieprzyć? - spytała wprost.

- Kochanie się to coś więcej - odparł.

- Na przykład zjadanie truskawek z mojego nagiego ciała?

- Właśnie. Jako dziewica powinnaś bardziej się denerwować. Starałem się po prostu uśmierzyć twój lęk. Tak ci zatem pilno?

Bóg jeden wiedział, że to jemu było pilno. Dlaczego zachowywał się wobec niej tak rozważnie, tak delikatnie? Pragnął zanurzyć się w niej głęboko i sprawić, by krzyczała z rozkoszy.

- Chyba rzeczywiście trochę mi pilno - odparła.

- Jestem w tobie zakochana. Nie robiłam z tego tajemnicy. Nie powinnam być teraz tutaj, lecz chciałam, by moje ciało połączyło się z twoim. Pragnę, byśmy stali się jednością. - Wpatrywała się w niego uważnie niebieskimi oczami. - Więc weź mnie wreszcie, Wickedness.

Jęknął i zaczął znów ją całować. Co w tej dziewczynie aż tak go fascynowało? Kochasz ją, powiedział głos w jego głowie, ale czym prędzej bezgłośnie mu zaprzeczył, a potem wyparł te słowa z pamięci.

- Pamiętaj, co się stanie, jeśli się przekonam, że nie byłaś dziewicą - burknął ostrzegawczo.

- Dlaczego zwlekasz z przekonaniem się, panie Wickedness? - spytała, rzucając mu wyzwanie. - Czyżbyś obawiał się poznać prawdę i zobaczyć dowód mego oddania?

Ułożył się tak, by łatwiej było mu przedrzeć się przez barierę jej dziewictwa, i zaczął wsuwać się w nią powoli, cal po calu. Jęknął, przekonawszy się, jak jest tam ciasna, gorąca i wilgotna. Objęła jego członek i zacisnęła na nim mięśnie. Natychmiast poczuł, że ogarnia go szaleństwo. Musi wypełnić ją całkowicie albo rozpadnie się z pożądania. Pchnął mocniej i poczuł opór. Mówiła prawdę! Jest dzie­wicą! Nagle owładnęło nim poczucie winy. Naprawdę była nietknięta. Musi przestać! Nie może jej tego zrobić. Nie, skoro nie zamierza się ożenić.

Cynara, wyczuwając jego wahanie, dzielnie wypchnęła w górę biodra. Krzyknęła cicho z bólu i było po wszystkim. Łzy spłynęły jej po bladych policzkach. Jednak po chwili ból przycichł. Niemal zaśmiała się, widząc malujące się na jego przystojnej twarzy zdziwienie.

- Jesteś bardzo zdecydowana - powiedział cicho i zaczął się w niej poruszać, z początku powoli, wykonując długie ruchy, potem coraz szybciej.

W głowie kręciło jej się od świadomości, że nie jest już dziewicą. Jej ciało było absolutnie i przemożnie świadome. Przywarła do niego, jakby obawiała się, że upadnie. Przyjemność stawała się wręcz nie do zniesienia; Cynara zawołała:

- Nie przestawaj! Nie mógłby przestać, nawet gdyby chciał. Jego pożądanie było tak silne, że niemal bolesne. Wbija! się w nią wciąż od nowa. Nie mógł się nasycić, toteż przemknęło mu przez myśl, iż zapewne oszalał. Nagle z gardła Cynary dobył się krótki, ostry krzyk. Zesztywniała, a potem się wzdrygnęła. W tym momencie wystrzelił w głąb jej ciała.

Zemdlała, on zaś padł bez sił. Kiedy jego oddech i serce nieco się uspokoiły, zsunął się z niej i zszedł ze stołu.

Leżała blada i krucha, z udami splamionymi dziewiczą krwią. Biały lniany obrus też nosił ślady jej dziewictwa. A także jego męskości. Musiał przyznać, że w głębi duszy wiedział, iż Cynara okaże się dziewicą. Mimo nieustraszonego zachowania była w niej jakaś słodycz. A on zniweczył wszelkie szanse, by mogła wyjść za mężczyznę godnego szacunku. Lecz ona też go pragnęła. Nie zmusił jej. Sama do niego przyszła. Ostrzegł ją, że nigdy się nie ożeni i że zamierza pozbawić ją dziewictwa. Cóż, gra skończona. Wygrał, mimo to nie odczuwał satysfakcji. Pragnął więcej. Wątpił, czy kiedykolwiek będzie miał jej dość.

- Było cudownie! - powiedziała Cynara, otwierając oczy i siadając. - Och, Wickedness, zawsze tak jest?

- Nie wiem - odparł. - Przedtem tak tego nie odczuwałem.

- To dlatego, że kochałeś się z niewłaściwymi kobietami. Babcia powiada, że kiedy jest się z właściwą osobą, kochanie się może być cudownym przeżyciem.

- Myślę, że babcia może mieć rację - odparł cicho. A potem dodał: - Musisz wrócić do domu, Cyn. Nie możesz teraz ze mną zostać.

- Wiem - odparła, wzdychając. - Ale czy nie moglibyśmy zrobić dziś tego jeszcze raz?

Potrząsnął głową.

- Dopiero straciłaś cnotę. Musisz nieco wydobrzeć.

- Kiedy zatem? - spytała. Sięgnęła po halki i zacisnęła usta na widok podartej koszuli, która nie nadawała się już do naprawy.

- Gdy przyjdzie czas - odparł.

- Tak, na pewno przyjdzie, i to wkrótce! Zasznuruj mi stanik, drogi lordzie.

Rozejrzała się po pokoju. Było to piękne pomieszczenie z boazerią na ścianach, karmazynowymi zasłonami i licznymi malowidłami, przedstawiającymi konie i krajobrazy. A potem dostrzegła na obrusie szkarłatną, brązowiejącą szybko plamę.

- Naprawdę byłaś dziewicą - stwierdził spokojnie. Włożył koszulę, na tyle długą, że zakrywała mu pośladki.

- Za nic nie dam rady ułożyć na nowo włosów - zauważyła Cynara, zmartwiona. - Będę musiała powiedzieć Hester, że nie upięta koka dostatecznie mocno i fryzura rozpadła się podczas tańca.

- Jesteś bardzo sprytna. Skinęła głową.

- To prawda. Czy kobiety zawsze czują się takie obolałe po spółkowaniu? - zastanawiała się, sięgając po płaszcz.

*

W ciągu kilku następnych tygodni lord Summersfield miał okazję w pełni przekonać się, jak sprytna potrafi być Cynara i jak jest zdeterminowana, aby ich związek trwał. Co gorsza, nie potrafił jej się oprzeć. Z każdym mijającym dniem potrzebował jej coraz bardziej. Znajdowali sprzyjające miejsca i sposób, aby codziennie się kochać. Cynara była pomysłowa i wręcz nieustraszona. Pewnego popołudnia siedziała obok niego nad brzegiem rzeki w Audley End. Nim uświado­mił sobie, co się dzieje, rozpięła mu bryczesy i zaczęła pieścić męskość, a ta zareagowała w szokująco krótkim czasie. A potem uniosła suknię i usiadła mu na kolanach, układając dookoła spódnice.

- Na Boga, Cynaro! - westchnął, zaskoczony. - A jeśli ktoś nadejdzie?

- Nie kochałeś się nigdy w publicznym miejscu? Co do mnie, uważam, że to podniecające.

Cóż, tak właśnie było, także dla niego. Kołysali się w przód i w tył, doskonale widoczni dla przechadzających się w oddali dworzan. Osiągnęli rozkosz jednocześnie, a potem parsknęli zgodnym śmiechem.

Pewnego dnia, kiedy wybrali się na przejażdżkę, wziął ją na omszałej ławce, ujeżdżając mocno, aż zakrzyknęła z przyjemności.

Wrócili potem do stajni i tam wziął ją raz jeszcze, w półmroku, na beli siana. Pewnego popołudnia znaleźli w rezydencji króla opuszczoną komnatę, gdzie oparł Cynarę o marmurowy filar, wsunął dłonie pod jej spódnicę i uniósłszy, zanurzał się w słodkim ciele dziewczyny, póki oboje nie zostali zaspokojeni.

Jasmine dostrzegła w twarzy wnuczki subtelną zmianę i domyśliła się jej powodu. Miała nadzieję, iż Barbara i Charlie nie zauważą, że córka rozkwita. Lord Summersfield już jej nie unikał, przeciwnie. Zbliżał się maj i dwór miał wkrótce przenieść się z Newmarket do Greenwich. Tymczasem księciu znudziło się dworskie życie i marzył o tym, by jak najprędzej wrócić do domu, do Queen's Malvern, zabierając z sobą rodzinę.

Cynara, oczywiście, zaprotestowała.

- Powiedziałeś, że będę mogła pozostać na dworze do lata, papo.

- Twój lord jakoś nie śpieszy się do żeniaczki - burknął Charlie. - Chcę wrócić wreszcie do domu!

- Nie ma powodu, abym nie mogła zostać na dworze sama - powiedziała Cynara. - Czternasto - , piętnastoletnie dziewczęta przebywają tutaj bez opiekunów. Słyszałeś, by o mnie ostatnio plot­kowano? Od kilku tygodni i tak dajesz mi swobodę. Ty i mama siedzicie przez cały dzień na wyścigach, a ledwie zapadnie zmrok, kładziecie się spać. Mam prawie siedemnaście lat. Obiecałeś, że dasz mi czas do końca roku, bym mogła doprowadzić lorda do ołtarza. Jak mam to osiągnąć, jeśli będę siedziała w Queen's Malvern?

- Jest w tym trochę racji - zauważyła spokojnie Jasmine.

- Sam nie wiem - powiedział książę.

- Wrócę do domu w sierpniu, na urodziny babci - wtrąciła Cynara. - Obiecuję! Proszę, pozwól mi zostać.

- Jeśli się martwisz, poproś królową, by miała na nią baczenie - zaproponowała Jasmine. - Cynara należy w końcu do rodziny.

- Wspaniały pomysł! - zauważyła księżna Lundy. - Będę spokojniejsza, wiedząc, że opiekuje się nią królowa.

- Doskonale - ustąpił w końcu książę. - Królowa będzie cię pilnować, lecz musisz wrócić do domu w sierpniu.

- Och, zgoda! - przytaknęła natychmiast Cynara, czując, jak zalewa ją fala ulgi. Rozłąka z ukochanym byłaby dla niej teraz nie do zniesienia.

Po rozmowie babka wzięła ją na bok i powiedziała:

- Bądź ostrożna, dziecko. Było to ostrzeżenie i Cynara domyśliła się, że babka wie.

- Nie jestem głupia, babciu - odparła, oblewając się rumieńcem.

- Głupia może i nie, ale młoda i zakochana. A także niedoświadczona. Wdałaś się w romans i nie potrafię powiedzieć, czy była to mądra decyzja. Znasz swego lorda lepiej niż ja, Cynaro. Bę­dziesz musiała wyjść w końcu za mąż, za Harry'ego Summersa lub kogoś innego. Na miłość boską, bądź dyskretna! Tylko mężczyzna najgorszego pokroju zgodzi się poślubić cię mimo skandalu, a uczyni to z powodów, których tak bardzo się obawiałaś: dla twego majątku i nazwiska.

- On mnie kocha, babciu!

- Powiedział to? Cynara potrząsnęła głową.

- Wiem jednak, że tak jest! Jasmine westchnęła.

- Masz prawdopodobnie rację, ale dopóki nie zgodzi się tego przyznać, raczej nie skłonisz go, by się ożenił. Do licha! Mężczyźni bywają strasznymi głupcami i nic nie można na to poradzić! - Objęła wnuczkę czule w talii. - Cokolwiek się wydarzy, możesz na mnie liczyć, obiecuję. Postaraj się jednak nie wywołać otwartego skandalu. Twój ojciec z wiekiem staje się coraz bardziej podobny do swego dziadka, króla Jakuba. Chce, żeby wszystko było jak należy, i jest gotowy posunąć się bardzo daleko, by to osiągnąć, nie licząc się z uczuciami innych. Coś takiego przydarzyło mi się z lordem Leslie. To prawdziwy cud, że wszystko w końcu się ułożyło.

- Wiodłaś tak ekscytujące życie, babciu - powiedziała Cynara. - Zawsze sądziłam, że chciałabym przeżyć wiele przygód, lecz potem spotkałam tego mężczyznę i teraz chcę już tylko zostać jego żoną i rodzić mu dzieci. Ależ się ze mnie zrobiła nudziara! - zakończyła ze śmiechem.

Jasmine także się roześmiała.

- Doskonale obyłabym się bez kilku z moich przygód. Można wiele powiedzieć o zaletach spokojnego życia, drogie dziecko.

*

Dwudziestego szóstego kwietnia dwór wyruszył do Greenwich, a wraz z nim Cynara. Zapytano królową, a ona zgodziła się czuwać nad młodą kuzynką swego męża. Tym sposobem apartamenty księcia w każdym z miejsc, gdzie miała przebywać królewska para, pozostawały do dyspozycji Cynary.

- Nie wiem, co u licha, spodziewasz się osiągnąć z lordem w ciągu kilku następnych miesięcy - powiedział książę do córki. - Ostrzegam jednak, że kiedy wrócę, zacznę rozglądać się za odpowiednim kandydatem na męża dla ciebie. W takich sprawach pośpiech bywa zgubny, a ty, moja śliczna, zostaniesz poślubiona, nim skończysz osiemnaście lat, możesz mi wierzyć. Nie pojmuję, dlaczego nie znalazłaś sobie, jak twoja siostra, Sabrina, przyzwoitego mężczyzny.

- Mieliście szczęście, że Brie zakochała się w kuzynie Southwoodzie, papo. Kiedy wróciła do domu po wszystkich tych latach, spędzonych w Glenkirk, była nieokrzesana niczym szkockie bydło. Babcia musiała poświęcić sporo czasu, aby uczynić z niej na powrót wytworną damę. To dlatego wzięła do siebie Dianę, a teraz jej młodszą siostrę. Jeśli chodzi o mnie, także dopisze ci szczęście, gdyż wyjdę za mąż przed osiemnastymi urodzinami. - Pocałowała go w policzek. - Dziękuję, papo, że pozwoliłeś mi pozostać na dworze.

- Tylko do sierpnia, Cyn - odparł książę stanowczo. - Potem wrócisz posłusznie do domu. Nie dam się więcej przebłagać ani tobie, ani mojej matce. - Pocałował córkę. - Co się z tobą ostatnio dzieje, Cyn? Przysiągłbym, że rozkwitasz, ale tak to podobno jest z siedemnastolatkami. Złap swojego lorda, nim twoje wdzięki przywiędną, albo sam znajdę ci męża.

- Tak, papo - odparła Cynara potulnie, a potem odwróciła się, ucałowała matkę i uścisnęła ją na pożegnanie. Na koniec przyszedł czas pożegnać się z babką.

Jasmine objęła dziewczynę i wyszeptała jej do ucha:

- Zrób, co tylko będziesz w stanie, dziecko. Przywieź mi urodzinowy prezent w postaci narzeczonego, a będę szczęśliwa.

- Zaczynasz mówić jak Rohana i Toramalli - odparła żartobliwie Cynara. Pocałowała babkę w policzek i odeszła.

*

Dwór wyruszył z Newmarket w pogodny kwietniowy poranek. Książę pożegnał się z kuzynem i teraz się przygotowywał, aby wyruszyć z matką i żoną do Queen's Malvern. Zorganizował już transport koni wyścigowych, zapłacił dwóm dżokejom i zapewnił sobie ich usługi we wrześniu podczas kolejnego sezonu. Kufry zapakowano, dom zamknięto i wreszcie można było wyruszyć.

Tymczasem dwór, przybywszy po kilkudniowej podróży do Greenwich, oddawał się z zapałem wiosennym rozrywkom. Urządzano pikniki i przejażdżki łódką po rzece, a także zawody sportowe. Cynara doskonale radziła sobie w strzelaniu z łuku, gdyż nauczyła ją tego ciotka Flanna. Lubiła strzelać do tarcz ustawionych na polu w pobliżu pałacu. Tenis wydawał jej się zbyt męczący, podobnie jak pozostali Stuartowie lubiła jednak golfa - grę przywiezioną przez nich ze Szkocji. No i jeździła każdego dnia konno z ukochanym.

Oboje żyli tylko dla nocy, kiedy kończyły się tańce i pałac ogarniał wreszcie spokój. Harry wślizgiwał się wtedy do pokoi Cynary i do jej łóżka. Jego obecność wprawiała służącą dziewczyny, Hester, w rozterkę. Wiedziała, że jej pani nie powinna przyjmować dżentelmena, była jednak na tyle lojalna, że nie zdobyła się na to, by donieść o nieprzystojnym zachowaniu Cynary królowi bądź księciu. Poszukała więc rady u służącej pani Gwynn, Nan.

- Zło już się stało, to oczywiste - stwierdziła Nan bez ogródek. - Teraz możesz tylko się modlić, by nie dostała brzucha.

- Skąd miałam wiedzieć? - spytała Hester naiwnie.

- Ależ, dziewczyno, spójrz na swoją panią. Widziałaś ją kiedyś tak kwitnącą? To wewnętrzne światło bierze się z regularnego i dobrego spółkowania. To tak jak z panią Nellie. Teraz, kiedy biedna królowa poroniła, moja pani postara się sprawić, by Jego Wysokość ją zapłodnił, ale to zupełnie inna kwestia. On jest królem, a królowi i jego faworycie wiele się wybacza. Z niezamężną córką księcia i jej kochankiem, choćby i lordem, sprawa ma się inaczej. Czemu się nie pobiorą? Moja pani twierdzi, że są dla siebie stworzeni.

Hester westchnęła.

- On mówi, że nigdy się nie ożeni, choć moja pani twierdzi, że pewnego dnia to zrobi.

Nan potrząsnęła głowa.

- Mężczyźni potrafią być trudni, to prawda. Oczywiście, w końcu się z nią ożeni, ale póki twoja pani nie tupnie nogą, będzie korzystał z przywilejów małżonka, do niczego się nie zobowiązując. Przekaż jej, że to powiedziałam.

I Hester zrobiła dokładnie to, co poleciła jej Nan, dodając od siebie:

- To nie w porządku, milady! A jeśli ktoś dowie się o nocnych schadzkach? Twoja reputacja legnie w gruzach. Nie chciałabyś chyba, by ludzie gadali, że twój ojciec zmusił lorda, aby cię poślubił.

- Rzeczywiście, nie chciałabym - odparła Cynara. Namiętność owładnęła nią do tego stopnia, że utraciła rozeznanie i perspektywę.

Tej nocy leżeli nadzy w jej łóżku.

Wiedział, co zrobić, by doprowadzić ją na skraj szaleństwa, i właśnie to zrobił. Wszedł w nią głęboko, ale powoli, bardzo powoli, a potem niemal zupełnie się wycofał. Powtarzał to raz za razem, aż zaczęła cichutko kwilić, rozpaczliwie pragnąc spełnienia, którego nie zamierzał jej dać.

- Jeszcze nie, mój aniele - powiedział. A potem pchnął mocniej i głębiej niż kiedykolwiek przedtem.

Cynara dyszała z żądzy. Przed jej zaciśniętymi powiekami rozbłysły gwiazdy. Fala rozkoszy wzbierała głęboko w jej ciele, aż wreszcie poczuła się tak, jakby tonęła w głębinach rozpalonego do białości pożądania.

- Zabijasz mnie! - załkała, a potem krzyknęła głośno, poddając się zalewającej ją fali niewyobrażalnej rozkoszy.

Usłyszała, jak Harry jęczy, a potem pada na nią bezwładnie.

Gdy odzyskała w pełni przytomność, uświadomiła sobie, iż spoczywa wtulona bezpiecznie w jego ramiona. Gładził jej długie włosy. Uśmiechnęła się do siebie.

- Chciałbym, byś pojechała ze mną do Summersfield Park - powiedział. - Znudziło mnie już dworskie życie, no i powinienem wrócić do domu.

Cynara zesztywniała lekko, a potem odwróciła się i spojrzała mu w oczy:

- O co dokładnie mnie prosisz, Harry?

- Byś pojechała ze mną do Summersfield - powtórzył. A potem uświadomił sobie, co stoi za tym pytaniem i dodał: - Ostrzegałem cię, Cynaro, iż nie zamierzam się ożenić.

- Pomimo tego, że mnie kochasz - odparła cicho. - Wiem, że tak jest, choć nie odważyłeś się tego przyznać. Mówiłam ci już, że niektóre rzeczy kobiety wyczuwają instynktownie. Na przykład to, czy jest się kochaną. Twój ojciec nie kochał twojej matki ani ona jego. Zgwałcił ją, gdyż uraziła jego dumę, odrzucając awanse. Potem zmuszono ich, by się pobrali, i to wyłącznie dlatego, że byłeś już w jej łonie. Z nami sprawa ma się inaczej. Nie uświadomiłeś sobie jeszcze, iż wolno ci się zakochać? Zrobiłam wszystko, co mogłam, by ci to udowodnić, a ty mnie pokochałeś. Nie przyznasz tego jednak przede mną ani przed sobą.

Choć to, co mówiła, brzmiało przekonująco, Harry milczał.

- Nie przestanę cię kochać, Harry, choć jesteś głupcem. Ojciec nie zmusi mnie też, bym poślubiła innego.

Wypuścił ją z czułego uścisku, wstał i zaczął pospiesznie się ubierać.

- Zapytam jeszcze raz, Cyn - powiedział. - Pojedziesz ze mną do Summersfield?

- Nie - odparła Cynara spokojnie. - Nie pojadę. Wyszedł, nie całując jej nawet na pożegnanie, a kiedy zamknęły się za nim drzwi, zrobiła coś, co zdarzało jej się nader rzadko: rozpłakała się.

Rankiem, gdy wstała, doniesiono jej, że lord wyjechał z Greenwich. Rozgniewana, poleciła Hester, by spakowała rzeczy.

- Chcę opuścić dwór jeszcze dzisiaj! - zawołała z furią. - Nie zostanę tu ani jednej nocy!

Zaczęła wyciągać suknie i rzucać je na podłogę.

- Nie wiem, czy dam radę tak szybko nas spakować, milady - zastrzegła się Hester. - Za kilka dni, oczywiście...

- Dzisiaj! - krzyknęła Cynara. - Udam się teraz do Ich Wysokości, by się pożegnać. Powiedz woźnicy, że ma być gotowy.

Wypadła z apartamentu, trzaskając drzwiami.

Hester westchnęła i rozejrzała się. Potem, z miną wyrażającą determinację, wywlokła ze schowka kufry i przystąpiła do pakowania. Widząc to, spaniele Cynary, podniecone szykującą się zmianą, zaczęły poszczekiwać. Zwykle pogodna Hester uciszyła je, nie przebierając w słowach.

Tymczasem Cynara przemierzała korytarze Greenwich, kierując się ku apartamentom Nell. Gwardzista, strzegący drzwi, otworzył je pospiesznie, gdyż Cynara ani na chwilę nie zwolniła.

- Nellie! - zawołała, wchodząc.

- Biorę kąpiel! - wykrzyknęła w odpowiedzi Nellie. Cynara skierowała się do niewielkiego, wykładanego kafelkami pomieszczenia, gdzie w obitej mosiądzem, dębowej wannie spoczywała wygodnie Nell z upiętymi wysoko włosami.

- Wyjeżdżam i to jeszcze dziś - wypaliła gwałtownie Cynara. - Natychmiast! Tak szybko, jak tylko Hester zdoła nas spakować. Mogłabym pożyczyć jedną z twoich służących, by jej pomogła? Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Nie zostanę!

- Co takiego zrobił? - spytała Nell spokojnie.

- Wyjechał do Summersfield Park!

- Bez ciebie? - Nell była naprawdę zdziwiona.

- Przeklęty głupiec cię kocha, Cyn. Przypuszczam, że uciekł, bo nie chciał stawić czoła swoim uczuciom.

- Poprosił, bym z nim pojechała.

- A ty odmówiłaś? Oczywiście, musiałaś odmówić. Dlaczego nie domyślił się tego, zanim zapytał...? Mężczyźni potrafią być tak głupi!

- Wiesz, że wpuściłam go do swego łóżka - powiedziała cicho Cynara.

Nellie skinęła głową.

- Wiedziałam.

- Czy reszta dworu też wie? Nellie potrząsnęła głową.

- Byliście bardzo dyskretni. Niektórzy mogą coś podejrzewać, nie mają jednak pewności. Twoja reputacja pozostaje jak na razie nietknięta, droga przyjaciółko.

- Gdybym z nim pojechała, wszystko by się wydało. Uznano by mnie za dziwkę. Dlaczego chciał mi to zrobić? Przecież mnie kocha. Wiem, że tak jest!

- Pokazując całemu światu, że do niego należysz, zapobiegłby temu, by oświadczył ci się ktoś inny.

- Ale sam też nie zamierza tego zrobić.

- Jedź do domu - poradziła przyjaciółce Nellie. - Niewiele brakuje, by Harry Summers się złamał. Ucieczka to ostatnia próba, by nie stawiać czoła własnym uczuciom.

- Nienawidzę go!

- Czemu więc jesteś tak rozstrojona? Nellie parsknęła śmiechem, po czym wyszła z wanny i pozwoliła, by służąca owinęła ją kąpielowym prześcieradłem. Skinęła dłonią, zapraszając Cynarę, by weszła za nią do sypialni.

- Poślę Nan, żeby pomogła twojej Hester. Rozmawiałaś już z Jego Wysokością?

Cynara potrząsnęła głową.

- Więc idź i zrób to. Jest w doskonałym nastroju, choć Jej Wysokość przeżywa tragedię. Postarałam się, by był zadowolony. Chyba już pora urodzić mu dziecko. Dam królowi kolejnego syna - zapowiedziała z uśmiechem. - Najwyższy czas, by ktoś poza Castlemaine obnosił się na dworze z bękartami.

Cynara westchnęła.

- Przyjdę zobaczyć się z tobą przed wyjazdem - powiedziała. - Och! Wickedness z pewnością zasłużył sobie na swój przydomek!

Wyszła, ścigana wesołym śmiechem Nell, i udała się do króla. W królewskich przedpokojach czekało na audiencję wiele osób, przepchnęła się jednak przez tłum i spoglądając wprost na strzegącego drzwi gwardzistę, powiedziała:

- Zamierzam zobaczyć się z kuzynem, i to natychmiast!

- Milady! Milady! - zawołał, spiesząc ku niej, jeden z sekretarzy. - Musisz poczekać na swoją kolej, tak jak inni.

Cynara odwróciła się i spojrzała na niego, płonąc gniewem.

- Wiesz, kim jestem, głupcze? - spytała wyniośle. - Lady Cynara Stuart, córka księcia Lundy, ulubiona kuzynka Jego Wysokości. Nie jestem jak inni i natychmiast chcę się zobaczyć z kuzynem! Jeśli nie przebywa akurat z Jej Wysokością, lepiej mnie przepuść, żebym nie musiała natrzeć ci uszu za twoją arogancję!

Spoglądała z gniewem na mężczyznę, który kulił się pod spojrzeniem jej oczu. Pełnił swą funkcję od niedawna i nie był pewien, co zrobić.

Na szczęście gwardzista wybawił go z opresji, otwierając bez polecenia drzwi. Przechodząc, Cynara podchwyciła spojrzenie młodzieńca i skinęła mu w podzięce głową. Drzwi zamknęły się bezsze­lestnie, a król powitał ją uśmiechem, kiedy złożyła przed nim głęboki, dworski ukłon.

- Miło cię widzieć, kuzynko - powiedział.

- Przyszłam, by się pożegnać - odparła Cynara. - Wyjeżdżam dzisiaj do domu.

- Nie zamierzasz wrócić z nami do Whitehallu, a potem do Windsoru?

- Obiecałam tatusiowi, że wrócę do domu, jeśli pozwoli mi zostać na dworze trochę dłużej, Wasza Wysokość.

- Wiesz, kuzynko, że zawsze jesteś tu mile widziana. Jak rozumiem, lord Summersfield wyjechał wcześnie rano - powiedział, przyglądając się jej badawczo ciemnymi oczami.

Cynara wybuchła nagle płaczem, zaskakując tym siebie i wuja. Król wstał natychmiast i otoczył ją pocieszająco ramieniem.

- No już, już, kuzyneczko, na miłość boską, nie płacz. Ten człowiek nie jest wart twoich łez, skoro nie ma odwagi przyznać tego, co jest jasne dla każdego poza nim: że cię kocha. - Wyjął z kieszeni sa­tynowego kubraka olbrzymią jedwabną chustkę i podał ją Cynarze. - Wytrzyj oczy, kuzynko. Wiesz, mógłbym kazać mu cię poślubić. Należysz, w końcu, do rodziny.

- Nie, Wasza Wysokość! - odparła, pociągając nosem, Cynara. - Nie chcę, by zmuszono go do małżeństwa, tak jak zmuszono jego ojca - wyjaśniła, starając się odzyskać kontrolę nad emocjami. - Musi przyznać, że mnie kocha, i poprosić jak należy o moją rękę. Dopiero wtedy zgodzę się za niego wyjść. - Otarła z łez piękną twarz. - Wiem, że mnie kocha, i on też o tym wie, ale się nie przyzna. Dlaczego mężczyźni bywają takimi głuptasami?

Król uśmiechnął się, a potem ścisnął Cynarę pocieszającym gestem za ramiona.

- Nie mam pojęcia, kuzynko, zwłaszcza że sam jestem mężczyzną. Przyznam także, że i mnie zdarzało się być głuptasem, jeśli obiecasz, że mnie nie wydasz - dodał z uśmiechem.

Cynara się roześmiała, odzyskując humor. Objęła króla za szyję i pocałowała w rumiany policzek.

- Kocham cię, Wasza Wysokość! - powiedziała, a potem odsunęła się i ponownie dygnęła. - Udzielisz mi zatem zgody, bym mogła opuścić dwór i udać się do domu?

Karol skinął głową.

- Nie wcześniej jednak, nim pożegnasz się z Jej Wysokością, kuzynko. Musisz obiecać, że wrócisz na dwór jesienią. Wiem, że latem w Queen's Malvern zbiera się rodzina. Pozdrów ode mnie kuzyna Charliego i jego śliczną Barbarę i nie poddawaj się rozpaczy.

Podejrzewam, że twój lord pojechał do domu, by w spokoju zastanowić się, co dalej.

- Nellie mówi to samo! Dziękuję, Wasza Wysokość.

- Do zobaczenia jesienią, kuzynko - pożegnał ją, gdy wychodziła. Zanim minęło popołudnie, za sprawą cudu znanego jedynie Hester, rzeczy były spakowane, a one w drodze. Ponieważ zrobiło się późno, tego dnia nie planowały zajechać dalej niż do położonego na rogatkach Londynu Greenwood House, Cynara była jednak zadowolona, że w ogóle udało im się opuścić dwór. Cieszyło ją także, iż spędzi noc w znajomym otoczeniu. Nie było czasu, by sekretarz ojca zadbał o ich potrzeby, podróżowały jednak z szóstką zbrojnych, woźnicą i jego pomocnikiem.

- Wyjedziemy zaraz po wschodzie słońca - poinstruowała mężczyzn - i będziemy w drodze przez cały dzień, z krótką przerwą na popas w południe. Pogoda sprzyja, powinniśmy zatem poruszać się szybko. Nie mogę się doczekać, by znaleźć się znów w domu.

Woźnica pokonywał trasę pomiędzy Londynem a Queen's Malvern wystarczająco często, by wiedzieć, gdzie znajdują się najlepsze gospody. Eskorta zapewniała Cynarze bezpieczeństwo, a jej status córki księcia najlepsze warunki podczas noclegów. Z każdym mijającym dniem coraz bardziej wyczekiwała chwili, gdy znajdzie się wreszcie w domu. Środkowe hrabstwa Anglii, gdzie leżały włości jej ojca, były krainą łagodnych wzgórz i oddzielających je zielonych, obfitujących w wodę dolin. Kiedy dotarli w końcu na szczyt wzgórza powyżej doliny, położonej między rzekami Severn i Wye, Cynara zatrzymała powóz, po czym, dosiadłszy swego ogiera, truchtającego dotąd za pojazdem, spojrzała w dół, na obrośnięte bluszczem, ceglane ściany rodzinnego dworu. Dotarła wreszcie do domu, miejsca, które było jej teraz tak potrzebne. Ścisnęła piętami boki konia, puszczając go w trucht, kłus, a wreszcie galop i pognała prowadzącą w dół wiejską drogą ku miejscu, gdzie czekała rodzina. Z tyłu, za nią, ciężka podróżna bryka toczyła się z wolna zapylonym traktem, ciągnięta ochoczo przez konie, które zwietrzyły zapach domu.

ROZDZIAŁ 20

Książę Lundy z zadowoleniem powitał fakt, że jego dziecko wróciło do domu dwa miesiące przed obiecanym terminem. Księżnej wyraźnie ulżyło. Jasmine była jednak ciekawa. Wiedziała, że wnuczka w końcu wszystko jej opowie. Musiała tylko zaczekać.

- Zatem dałaś sobie spokój z Summersem - stwierdził książę, nie kryjąc satysfakcji. - Wiedziałem, że odzyskasz w końcu rozum, Cynaro.

- Nie, papo. To, że wróciłam wcześniej do domu, nie oznacza, że zrezygnowałam. Pamiętaj, że dałeś mi czas do końca roku. Harry musiał pojechać do Summersfield Park, by dopilnować włości, i przez jakiś czas tam zostanie. Podoba mi się, że jest tak troskliwym gospodarzem. Nie robi to na tobie wrażenia, papo? Sądziłeś z pewnością, że jedynym, co interesuje Wickedness w jego dziedzictwie, są pieniądze.

Roześmiała się.

- Powinnam wrócić na dwór, zanim rozpocznie się sezon polowań. Król obiecał, że będę mogła. Mamo, Jej Wysokość przesyła ci pozdrowienia, podobnie nasz kuzyn, król.

Wystudiowana, światowa obojętność Cynary mogła zwieść, i zwiodła, jej matkę, ale nie Jasmine.

- Książę Cranston rozgląda się za kandydatką na żonę - powiedział Charlie. - Pierwsza umarła wraz z dzieckiem podczas porodu. Byłby to dla ciebie korzystny związek, Cynaro. Zostałabyś księżną, a twój syn następnym księciem. Dowiadywałem się już i wiem, że Cranston jest zainteresowany.

- Nie - odparła Cynara. - Nie miałeś prawa, papo. Dałeś mi słowo, że będę miała czas do końca roku.

- Cranston nie będzie czekał wiecznie, Cynaro - odparł jej ojciec zgryźliwie. - To wspaniała okazja.

- Wiem, o kim mówisz. Książę jest stary.

- Ma trzydzieści pięć lat - prychnął jej ojciec. - Jest dość młody, by spłodzić dzieci, i wystarczająco dojrzały, by tolerować twoje wybryki.

Cynara po prostu musiała się roześmiać.

- Och, papo, aż tak boisz się tego, co mogłabym zrobić? A potem spoważniała.

- Nie szukaj dla mnie męża, błagam. Jeśli nie będę mogła mieć Harry'ego, wolę zostać sama. Co takiego strasznego jest w tym, że pozostanę niezamężna i będę mieszkała w domu, z rodzicami?

Księżna zalała się łzami.

- Chcę, żebyś była szczęśliwa - szlochała. - Sądzisz, że jedynie lord Summersfield potrafi uczynić cię szczęśliwą? Byłam w twoim wieku, gdy zakochałam się w twoim ojcu. A potem madame Skye rozdzieliła nas i wydała mnie za szanownego Randalla. Myślałam, że umrę, gdy dowiedziałam się, co zamierza, nic takiego się jednak nie stało. Byłam dla Randalla dobrą żoną i nawet nauczyłam się go kochać, choć nie tak, jak kochałam twego ojca. Kobieta potrzebuje stabilizacji u boku dobrego męża, Cynaro.

- Przykro mi, mamo, ale nie jestem kupcówną z Hereford, godzącą się na los, wybrany przez stojących wyżej. Jestem córką księcia i poślubię mężczyznę, którego kocham, lub nie poślubię żadne­go!

Jasmine spostrzegła, że sytuacja wymyka się spod kontroli, a powrót wnuczki, miast być radosnym wydarzeniem, sprowokuje zaraz paskudną kłótnię.

- Nie pora o tym dyskutować - powiedziała tonem niedopuszczającym sprzeciwu. - Cynara dopiero przyjechała. Ty zaś, Charlie, rzeczywiście dałeś jej czas do końca roku. Zdaję sobie sprawę, iż książę Cranston to kandydat godzien tego, by się nim zainteresować, lecz jeśli naprawdę jest Cynarą zainteresowany, weźmie pod uwagę jej uczucia i zgodzi się zaczekać. Jeśli zaś sprawa przedstawia się inaczej, nie jest człowiekiem, za jakiego chciałabym wydać wnuczkę. I ty także byś nie chciał, jeśli poważnie się nad tym zastanowisz. Książę się roześmiał.

- Powinnaś praktykować w City, mamo. Rozumujesz jak prawnik.

- Już mi to mówiono - zauważyła Jasmine, uśmiechając się szelmowsko.

Cynara podziękowała babce spojrzeniem. Dyskusja została, przynajmniej na jakiś czas, odroczona. Była w domu i kiedy tylko odpocznie po podróży, zastanowi się, jaki powinien być jej następny krok. Babcia na pewno coś jej doradzi.

- Kiedy przyjeżdżają z Glenkirk? - spytała wesoło.

- Nie wcześniej, niż Diana urodzi, a wtedy i tak udadzą się do Roxley. Nie zobaczymy ich w tym roku - odparła szybko jej matka. - Wyobraź sobie, Diana poczęła w noc poślubną. Czy to nie cudowne? Książę nie posiada się z radości.

- Siren ma szczęście - stwierdziła Cynara otwarcie. - Poślubiła mężczyznę, którego kocha. Może powinnam wybrać się do niej z wizytą, i do Fancy także, kiedy odpocznę już po podróży.

- Doskonały pomysł - wtrąciła Jasmine. - Wybiorę się z tobą.

- Gdzie kuzynka Mair? - spytała Cynara. - Przysparza ci radości, babciu? Takie z niej śliczne dziecko.

- Jest z nauczycielem. Uczy ją historii tego kraju - odparła księżna Barbara. - Podejrzewam, że Mair nie ma tak zgodnego usposobienia jak Diana, lecz to i tak przemiły dzieciak.

- Chcesz powiedzieć, że Mair ma rozum i nie waha się go używać. Na szczęście, zanim dorośnie na tyle, by pójść na dwór, jej wola zostanie stłumiona i będzie zachowywała się zgodnie z waszymi oczekiwaniami - zauważyła Cynara.

- Mówisz tak, jakby maniery były czymś złym - odparła ostro jej matka.

- Moim manierom nie sposób czegokolwiek zarzucić - wymamrotała Cynara.

- Myślę, że powinnaś udać się teraz do swego pokoju, dziecko - zauważyła Jasmine. - Dopilnuję, aby przysłano ci na górę lekką kolację. Jesteś zapewne zmęczona i zechcesz wcześniej położyć się spać.

- Tak, babciu - odparła Cynara potulnie, a potem ukłoniła się rodzinie, opuściła salon i udała się do swojej sypialni.

- Jest bardzo zmęczona - powiedziała Jasmine do syna i jego żony. - Nie widzicie tego?

- Uganianie się za Summersem nie przyniosło rezultatów - burknął Charlie.

- Daj jej spokój, synu, i nie wspominaj więcej o Cranstonie, błagam. Cynara sama wyciągnie odpowiednie wnioski, jeśli jej na to pozwolisz. Spróbuj wymusić na niej cokolwiek, a będzie walczyła z tobą do śmierci. Przyjechała zaledwie przed godziną, a wy już się z nią kłócicie. Pozwólcie, że z nią porozmawiam. Dowiem się, jak się sprawy mają.

- Doskonale - odparł książę Lundy. Nie wydawał się zadowolony. Pragnął, by jego najmłodsze dziecko ustatkowało się i było szczęśliwe, jednak dziewczyna zdawała się torpedować wszelkie wysiłki, jakie podejmowali, aby jej to zapewnić.

Przez kilka dni Cynara wiodła spokojny żywot. Sporo jadła i dużo spała. Spacerowała po pięknych ogrodach Queen's Malvern. Uświadomiła też sobie, że choć uwielbia życie na dworze - z nich trzech właśnie ona lubiła je najbardziej - okazało się ono nader wyczerpujące. Tyle się tam działo, że na regularne posiłki i sen brakowało zazwyczaj czasu. Od wypoczywania jest dom, pomyślała, rozbawiona, odzyskując humor.

Pewnego ranka zajrzała do apartamentów babki, witając uprzejmie jej stare służące, Rohanę i Toramalli. Zdumiewało ją, że jeszcze żyją, były już bowiem dobrze po osiemdziesiątce i sprawiały wrażenie niezwykle kruchych. Żyły wygodnie, obsługiwane przez dziewczęta, które mogłyby być ich prawnuczkami. Każdego dnia spędzały też, jak zawsze, sporo czasu ze swoją panią.

Jasmine siedziała jeszcze w łóżku.

- Wyglądasz na bardziej wypoczętą, Cynaro - powitała wnuczkę. - Dwór potrafi być męczący. Usiądź obok mnie, dziecko. Nie miałyśmy okazji porozmawiać. Chcę usłyszeć, jak wyglądają twoje sprawy z lordem.

- Nienawidzę go! - powiedziała Cynara, nagle zirytowana.

- Skoro tak, dlaczego sprzeciwiasz się ojcu i nie chcesz, by znalazł ci męża? - spytała podstępnie, gdyż znała odpowiedź na to pytanie.

- Ponieważ go kocham! Nienawidzę i kocham jednocześnie! - odparła Cynara. - Och, babciu, dlaczego mężczyźni bywają tak niemądrze uparci?

- Co takiego zrobił, że wróciłaś do domu dwa miesiące wcześniej, niż się ciebie spodziewaliśmy? - dopytywała się Jasmine.

- Opuścił dwór! Bez słowa! Obudziłam się pewnego ranka, a jego nie było. Jak mógł? - żaliła się.

- Nie spodziewałaś się, że wyjedzie?

- Cóż - przyznała Cynara - poprosił mnie, bym pojechała z nim do Summersfield Park. Oczywiście odmówiłam.

- Oczywiście - zgodziła się z nią Jasmine. - Nie wolno ci splamić dobrego imienia, zachowując się niegodnie. Jak się domyślam, byłaś dotąd dyskretna? - spytała, przyglądając się wnuczce badawczo.

- Tak, babciu, bardzo dyskretna. Jeśli chodzi o moje zachowanie w stosunku do lorda, nikt nie byłby w stanie niczego mi zarzucić.

- Twoje publiczne zachowanie, jak sądzę - odparła Jasmine - choć wolę nie pytać, czy w grę wchodzi też zachowanie prywatne, na osobności.

Cynara oblała się krwistym rumieńcem. Powiedziało to Jasmine wszystko, co chciała wiedzieć.

- Babciu! Jasmine tylko się roześmiała. Dzięki Bogu, wykazałam się przezornością i dałam Hester napar zapobiegający poczęciu, pomyślała.

- Chciałabyś pojechać na kilka dni do Diany, dziecko? - spytała. - Jestem pewna, że kuzynka będzie ciekawa wieści ze dworu.

- Chętnie pojadę - odparła Cynara - choć Diany ani trochę nie obchodzi, co dzieje się na dworze. Opowiem jej o wyścigu w Newmarket. Będzie tak rozkosznie zaszokowana, że wynagrodzi mi to trudy podróży - stwierdziła cokolwiek złośliwie.

Książę z zadowoleniem przyjął pomysł, by córka udała się z wizytą do kuzynki.

- Może gdy się przekona, jak szczęśliwa jest Diana - powiedział - zapragnie tego samego dla siebie. To bardzo sprytne z twojej strony, mamo, że zaproponowałaś tę wizytę.

Jasmine tylko się uśmiechnęła. Tak naprawdę chodziło o to, aby usunąć Cynarę sprzed oczu księcia i zapobiec dalszym kłótniom. Zarówno wnuczka, jak i syn byli zdecydowani postawić na swoim. I choć dążyli do tego samego celu, próbowali osiągnąć go w zupełnie inny sposób. Cynara, odpocząwszy, zaczęła robić się niespokojna, zbyt wiele też rozmyślała. Zaczęła nawet kwestionować swoją decyzję, tyczącą się zaproszenia lorda.

- Kto by o tym wiedział, babciu? - spytała. - Nikt na dworze, ani też mój ojciec, gdybym tylko przyjechała do domu na czas. Mogłam powiedzieć królowej, że wracam do Queen's Malvern, i pojechać zamiast tego do Summersfield.

- Słusznie postąpiłaś, odmawiając - zapewniła ją babka. - Wziąć sobie po cichu kochanka, to jedno, zachowywać się jak byle ladacznica, to coś zupełnie innego. Gdybyś pojechała, lord przestałby cię szanować i nie zdołałabyś zaprowadzić go do ołtarza. Odmawiając, zaostrzyłaś tylko jego apetyt.

- Ależ, babciu! Nie powiedziałam... - zaczęła Cynara.

- Nie - odparła szybko Jasmine. - Nie jestem jednak głupia, Cynaro. Wiem swoje. Twój papa, będąc mężczyzną i ojcem, niczego się nie domyśla. Powiedziałam, że jeśli chodzi o tego mężczyznę, ufam twemu osądowi i to podtrzymuję. Lecz jeśli nie potrafisz sprawić, aby do końca roku ci się oświadczył, poprę twego ojca. Zrozumiałaś?

- Powiem wszystkim mężczyznom na dworze, że nie jestem dziewicą - odparła Cynara z uporem.

Jasmine się roześmiała.

- Myślisz, że ich to obejdzie, dziecko? Dla dżentelmenów pokroju księcia Cranston liczyć się będą twój majątek i pochodzenie. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Drobne potknięcia będą utrzymywane w tajemnicy i pomijane milczeniem, gdyż znaczą niewiele wobec korzyści wynikających z poślubienia ustosunkowanej dziedziczki. Ujawnienie niegodnego zachowania okaże się krępujące bardziej dla ciebie niż dla kogokolwiek innego. Powiedzą, że jesteś Stuartówną, a Stuartowie znani są z tego, że nie potrafią odmówić sobie przyjemności. I że to niskie pochodzenie twej matki winne jest temu, iż nie potrafiłaś upilnować cnoty. Czy tego właśnie chcesz?

- Tak bardzo go kocham, babciu! - powiedziała Cynara gwałtownie. - Dlaczego nie potrafi zachować się rozsądnie?

- Będzie, co ma być. Zrobiłaś, co mogłaś. Resztę zostaw losowi - poradziła wnuczce Jasmine. - Podejrzewam, że lord Summersfield już żałuje, że cię opuścił.

I tak rzeczywiście było. Wkrótce po powrocie Harry poczuł się niespotykanie samotny i znudzony. Nie miał w domu nic do roboty. Dzierżawcom powodziło się doskonale, a zarządca majątku, daleki kuzyn Harry'ego z Irlandii, świetnie sobie radził. Dobra przynosiły większy niż kiedykolwiek dochód. Bydło i konie obrastały spokojnie w tłuszcz, pasąc się na zielonych łąkach. Pola i sady dawały obfity plon. Zamknął się więc w gabinecie i jął sprawdzać rachunki, znajdując księgi w absolutnym porządku. Służące i dziewki od krów, które dawniej zapewniały mu rozrywkę, teraz już go nie pociągały. A najgorsze były noce.

Brakowało mu Cynary. Pragnął, by była tu z nim, i z początku był na nią wściekły o to, że odmówiła przyjazdu do Summersfield. Po namyśle uznał jednak, że postąpiła słusznie. Miała siedemnaście lat i dawno powinna była wyjść za mąż. Jednak na samą myśl o tym, że mogłaby wyjść za innego, zaciskał z wściekłości zęby. To dlatego pozwolił jej się uwieść. By zepsuć ją dla innych. Cynara Stuart należy bowiem do niego, tylko do niego!

Westchnął. Nie mógł mieć wszystkiego i dobrze o tym wiedział. Oddała się mu, bo go kochała i chciała być jego żoną. I rzeczywiście była wtedy dziewicą. Nie znała innego. I nigdy by nie poznała, gdyby tylko zdołał przezwyciężyć lęk przed miłością i małżeństwem. Cynara powiedziała, że nie jest jego matką, i Bóg jeden wie, że miała rację. Matka była ofiarą ojca, i to od samego początku. Tylko raz odważyła się mu przeciwstawić i zaznać choć trochę szczęścia. Zapłaciła za to życiem. Nie. Cynara w niczym nie przypominała jego matki. A czy on przypominał ojca?

Czyż nie zrobił dokładnie tego, co kiedyś Devil Summers, pozwalając, by ojciec umarł w bólu i samotności, torturowany świadomością, że syn zabawia się w tym czasie z jego kochanką? Mógł wezwać lekarza. Mógł czuwać przy łóżku ojca, chociaż go nienawidził. Mógł trzymać ręce z dala od jego kochanki, póki ojciec nie umarł. Ale niczego takiego nie zrobił. Było tak, jak wtedy, gdy umierała matka, a ojciec zostawił ją samą, cierpiącą straszny ból i zmuszoną przysłuchiwać się, jak mąż tuż obok folguje żądzy. Z drugiej strony, czy łajdak bez serca cierpiałby z powodu wyrzutów sumienia, tak jak cierpiał on?

Cynara o wszystkim wiedziała, lecz go nie potępiła. Najwidoczniej dostrzegła w nim coś, co jej się spodobało. Była kuzynką króla, miała u stóp cały świat. Wielu mężczyzn, także stojących na społecznej drabinie wyżej niż on, choć trochę zachęconych, natychmiast by się jej oświadczyło. Lecz ona wybrała Harry'ego Summersa. Dlaczego?

Ponieważ cię kocha, głupcze, odparł głos w jego głowie. Jak to możliwe? - zapytywał sam siebie. Po prostu, odpowiadał głos. Matka radziła mu na łożu śmierci, by się nie żenił, zdawał sobie jednak sprawę, iż przemawiało przez nią rozgoryczenie. Czy ośmieliłby się pomyśleć poważnie o małżeństwie? Z Cynarą Stuart? Przez chwilę rozważał swoje szanse. Jego rodowód był do przyjęcia. Posiadał własny majątek i nie potrzebował wsparcia żony. Nie przeszkadzałoby mu też zbytnio, gdyby musiał podpisać umowę, stanowiącą, że Cynara zachowa osobisty majątek i będzie sama nim zarządzać. Książę mógłby znaleźć dla córki lepszego kandydata, ale nie odmówiłby Cynarze, a ona kochała jego, Harry'ego Summersa. Z pewnością książę Lundy wziąłby to pod uwagę. Tak. Cynara go kocha. A on ją. Wreszcie był w stanie to przyznać.

Pojechał z powrotem na dwór, który zdążył się już przenieść do zamku Windsor. Tam, ku swemu rozczarowaniu, dowiedział się, że lady Cynara Stuart opuściła Newmarket tego samego dnia, co on, i udała się do domu. Spodziewano się, że wróci na sezon polowań.

- Mógłbyś - powiedział król, kiedy dowiedział się, że lord Summersfield szuka Cynary - wybrać się do Queen's Malvern.

- Więc za nią tęsknisz - zauważyła Nellie, postanawiając, że rankiem wezwie swego sekretarza i każe mu napisać do Cynary. Biedaczka potrzebuje krzepiących nowin.

- Tak - przyznał Harry. - Tęsknię.

- I to wszystko? Mężczyzna znany na dworze jako Wickedness oblał się rumieńcem.

- Do licha! - zaklęła Nellie, spoglądając na niego roześmianymi oczami. - Czyżbyś zamierzał uczynić z niej wreszcie uczciwą kobietę?

- Pani Nellie! - powiedział lord błagalnie.

- Widzę, że mam rację! - zaszczebiotała triumfalnie Nellie.

- Muszę wrócić do Summersfield Park - odparł Harry. - Przyjadę na dwór jesienią, wtedy, gdy lady Stuart.

- Lepiej zbyt długo nie zwlekaj, milordzie - ostrzegła go Nellie. - Lundy chce wydać córkę za księcia Cranston, chociaż to ty skradłeś jej serce.

- Może tak byłoby dla niej lepiej - odparł.

- Przecież sam w to nie wierzysz! - zauważyła Nellie. - Jedź do Queen's Malvern, panie.

Lord Summersfield wrócił jednak do domu. Lepiej będzie zaczekać, powiedział sobie. Może rozłąka z kochanką, biegłą w sztuce uprawiania miłości, zaćmiła mu umysł. Co prawda, nadal mu jej brakowało, lecz jaką różnicę może sprawić kilka miesięcy? W październiku wróci na dwór. Odnowi znajomość z lady Cynarą Stuart i zaczną od miejsca, w którym skończyli. Ciekawe, czy ona też o mnie myśli, zastanawiał się.

I owszem, myślała. Wybrała się do Roxley z babką oraz Mair Leslie, która twierdziła, że chce zobaczyć siostrę, choć Jasmine wiedziała, że chodzi jej raczej o markiza. Przytulny dom Diany, jej rzucające się w oczy szczęście i spodziewany potomek wywarły na Cynarę dziwny wpływ. Stała się zazdrosna, choć nigdy przedtem nikomu nie zazdrościła. Była w końcu, jak często sobie powtarzała, Stuartówną, a to więcej niż dość, by czuć się zadowolonym. Teraz świadomość własnej pozycji już jej nie wystarczała. Pragnęła tego, co miała Diana, i chciała dzielić to z Harrym Summersem. Ucieknie. Ukryje się, lecz nie pozwoli, aby wydano ją za księcia Cranston!

Diana, pouczona przez babkę, rozsądnie wstrzymywała się z pytaniami na temat lorda. Wizyta okazała się mimo wszystko udana, gdyż otwarta i pogoń Mair za markizem dostarczała im aż nadto rozrywki. A kiedy przyszedł czas wracać do Queen's Malvern, Diana poprosiła babkę, by pozwoliła dziewczynce zostać.

- Przyda mi się towarzystwo, a i rodzice chętnie ją zobaczą, kiedy przyjadą do nas na lato.

- Och, babciu! Mogę zostać? - wykrzyknęła błagalnie Mair.

- Dwa miesiące bez nauki? Jasmine udawała, że poważnie się zastanawia, a Diana i Cynara skrywały uśmiech.

- Och, babciu, obiecuję, że nadrobię wszystko po powrocie, tylko pozwól mi zostać z siostrą! - zaklinała się Mair.

- A czy przypadkiem nie ma to nic wspólnego z markizem? - droczyła się z wnuczką Jasmine.

- Babciu! W wieku jedenastu lat Mair była już wystarczająco dojrzała, by udawać oburzenie.

- Cóż - stwierdziła w końcu Jasmine - ze względu na siostrę, pozwolę ci zostać, lecz musisz wrócić do mnie jesienią, Mair.

- Dobrze, babciu! - odparła dziewczyna z radością. Cynara pożegnała się z kuzynką, obiecując wrócić, kiedy urodzi się dziecko.

- Jeśli urodzę dziewczynkę, ty i Fancy zostaniecie jej matkami chrzestnymi. Lecz jeśli na świat przyjdzie chłopiec, wybiorę ciebie, Cyn.

Kuzynki ucałowały się na pożegnanie i Cynara wsiadła do powozu. Podróż miała potrwać dwa dni. Szybko okazało się, że kołysanie pojazdu nie służy Cynarze, przesiadła się zatem na wierzchowca. Niewiele to jednak pomogło i nadal czuła się fatalnie.

- Mam nadzieję, że nie złapałam letniej grypy - powiedziała wieczorem, gdy zatrzymały się na nocleg w gospodzie. - Nie chciałabym, by Diana zaraziła się czymś ode mnie albo od Mair.

- Zobaczymy, jak będziesz czuła się rano - powiedziała Jasmine.

Rankiem Cynara czuła się zdecydowanie lepiej, pozostałą część drogi odbyła jednak wierzchem.

- To musiała być przemijająca dolegliwość - oznajmiła. Lecz dwa dni później wybiegła w pośpiechu z jadalni, a potem zwymiotowała posiłek do nocnika. Skórę miała bladą i pokrytą warstewką zimnego potu. Czuła się tak źle, że mimo wczesnej pory zmuszona była się położyć.

To przecież niemożliwe, pomyślała Jasmine. Niemożliwe! Odszukała jednak Hester.

- Dawałaś pani co rano wzmacniający wywar, prawda, Hester? - spytała.

- Och, nie, madame - odparła Hester. - Nie smakował pani i kazała mi go wyrzucić.

- Och, głupia dziewczyno! - krzyknęła Jasmine. - Będąc posłuszną pani, nie mnie, sprowadziłaś na nas kłopoty! Kiedy lady Cynara miała ostatni raz kobiecą przypadłość?

Hester zastanawiała się przez chwilę, a potem jej oczy rozszerzyły się ze zrozumieniem, była bowiem wiejską dziewczyną.

- Och, madame! Nie miała jej od początku maja, lecz to nie moja wina!

- Oczywiście, że twoja, gdyż wywar, który ci dałam, miał zapobiec kłopotom - odparła Jasmine. - Lecz póki się nie upewnię, jak wygląda sytuacja, trzymaj buzię na kłódkę albo uduszę cię własnymi rękami!

Hester zaczęła płakać.

- Och, milady! Nie wiedziałam, że to ważne. Moja pani nie potrzebowała wzmacniającego wywaru, kiedy więc powiedziała, że nie chce go zażywać, nie sądziłam, że to w czymś zaszkodzi. Co mam robić? Och, nigdy sobie nie wybaczę!

Jasmine potrząsnęła, znużona, głową.

- Ja też zawiniłam, Hester. Powinnam była powiedzieć ci prawdę, ale nie chciałam cię zaszokować. Uznałam, że lepiej, byś nie wiedziała, jakiż to wywar przyrządziłam.

Westchnęła.

- Może się mylę. Zaczekamy tydzień lub dwa, dobrze? Lecz po tygodniu, kiedy to Hester stawała się z każdym dniem bardziej nerwowa, a Cynara wymiotowała z byle powodu, nie sposób było dłużej się łudzić. Jej wnuczka spodziewała się dziecka lorda Summersfield. Należało otwarcie z dziewczyną porozmawiać i poinformować jej rodziców. A kiedy otrząsną się z szoku, trzeba będzie posłać po Harry'ego Summersa i skłonić go, aby postąpił jak należy i się oświadczył. Jestem już na to za stara, pomyślała Jasmine, zirytowana.

- Boże! - krzyknęła Cynara, kiedy zmuszono ją, aby stawiła czoło faktom. - I co ja teraz zrobię?

- Wtrąciłbym go do wieży za ten... ten gwałt! Jest taki sam jak ojciec! - krzyknął niezupełnie królewski Stuart.

- On mnie nie zgwałcił! - zaprotestowała Cynara. - To raczej ja go uwiodłam, papo. Harry w niczym nie przypomina swego ojca!

- To człowiek światowy i doświadczony - wtrąciła Barbara. - Ty mogłaś nie wiedzieć, co robisz. Postarał się, byś uwierzyła, że jesteś stroną aktywną, choć było inaczej. Och, moje biedactwo!

Spróbowała objąć córkę, jednak Cynara na to nie pozwoliła.

- Byłam dziewicą, mamo, nie wiejskim przygłupem. Na miłość boską, mamy rok 1669, nie 1569! Dziewice nie są dziś tak głupiutkie. Uwierzcie mi, kiedy mówię, że to ja go uwiodłam, nie on mnie.

- Nie wychowałam cię, żebyś się łajdaczyła - powiedziała Barbara rozgniewana.

- Jestem twoją córką, madame. Nieodrodną. Czy nie oddałaś się mojemu ojcu, gdy miałaś szesnaście lat? Myślę, że to on odebrał ci dziewictwo, tak przynajmniej mówiłaś, gdy byłam mała. I byłaś jego kochanką jeszcze za życia księżnej Bess. Nie waż się mnie krytykować, mamo! Kocham Harry'ego nie mniej, niż ty kochałaś mego ojca! - od­parła Cynara buntowniczo.

- Jutro poślę po lorda - zapowiedział książę. - Trzeba go zmusić, aby naprawił, co zepsuł. Dostaniesz więc to, czego pragnie twoje serce, dziewczyno, choć wolałbym, abyś wybrała inny sposób.

- Nie - odparła Cynara spokojnie.

- Nie? - powtórzył książę zdezorientowany. - Co ma znaczyć to „nie”?

- Nie wyjdę za niego, papo. Nie zacznę naszego małżeństwa tak samo, jak jego biedna matka. Poza tym Harry nie powiedział dotąd, że mnie kocha.

- Wiesz jednak, że tak jest - zauważyła Jasmine cicho.

- Owszem, lecz tego nie powiedział. Jeśli po niego poślesz, nigdy się nie dowiem, czy poślubił mnie dla mnie samej, czy dlatego, że noszę jego dziecko. Tak bardzo starałam się wyjść za mężczyznę, który poślubiłby mnie dlatego, że jestem sobą, Cynarą. Nie dla majątku, powiązań rodzinnych czy dlatego, że noszę jego syna. Proszę, błagam, nie posyłajcie po Harry'ego. Jeśli sam do mnie przyjdzie i z serca poprosi, bym za niego wyszła, uczynię to z ochotą. Nie pozwolę jednak, by historia jego rodziny powtórzyła się - ze względu na niego, na mnie czy na nasze dziecko.

Barbara zaczęła cicho płakać. Jej mąż wydawał się wytrącony z równowagi i mocno zakłopotany. Jasmine skinęła jednak głową.

- Ona ma rację i dobrze o tym wiecie.

- Lecz dziecko urodzi się bękartem - powiedział Charlie.

- Podobnie jak kiedyś ty. I Cynara. Z czasem zostało to naprawione i tak też będzie w tym przypadku. Cynara musi sama zdecydować o swoim losie, moi drodzy. Co do nas, powinniśmy wspierać ją, okazując miłość. Dla dobra jej i dziecka.

- Więc co zrobimy, mamo? - zapytał książę bezradnie. Nie mógł jeszcze uwierzyć, że jego ukochana Cynara zdołała wpędzić się w takie tarapaty.

- Myślę, że powinniśmy spytać Cynarę - odparła spokojnie Jasmine. Odwróciła się do wnuczki: - I co zamierzasz, dziecko?

- Nie wiem, babciu. Zdaję sobie sprawę, że raczej nie uda się uniknąć wstydu. Powinnam zostać w Queen's Malvern czy wyjechać dokądś, gdzie mnie nie znają? Podejrzewam, że w tej sytuacji po­winniśmy wspólnie coś postanowić.

Jasmine skinęła głową.

- Mair Leslie nie może wrócić do Queen's Malvern, póki nie urodzi się dziecko - stwierdziła Barbara stanowczo. - Nie dopuszczę, by poszła za twoim przykładem, Cynaro. Markiz może nie zechcieć czekać, aż dziewczyna dorośnie, a nie życzę sobie, by wzięła sprawy w swoje ręce.

- Mair ma dopiero jedenaście lat i jeszcze nie miesiączkuje - odparta Cynara chłodno. - Poza tym jest o wiele bardziej praktyczna niż ja.

- Zgadzam się z Barbarą - poparła synową Jasmine. - Mair zostanie w Roxley, dopóki problem z Cynarą nie zostanie w ten czy inny sposób rozwiązany.

- Hilltop House! - wykrzyknęła Cynara. - Mogę pojechać do Hilltop House. W końcu tam się urodziłam. Dlaczego z moim dzieckiem nie mogłoby być tak samo?

- To miejsce jest tak odizolowane - zauważyła Barbara nerwowo.

- To prawda, ale nie musi takim być - wtrącił książę. - Ty wybrałaś odosobnienie z uwagi na trudne czasy i nasz związek. Wolałaś, by nikt nie wiedział, że mieszkasz sama. Dom jest jednak wygodny i gdyby go przemeblować, powstałoby całkiem przytulne gniazdko. Hester pojechałaby z Cynarą, posłałbym też kilku zbrojnych, by odstraszali nieproszonych gości. Możemy zaopatrzyć dom we wszystko, czego będzie potrzebowała. Tak, sądzę, że to doskonałe rozwiązanie, Cynaro.

- Kiedy spodziewasz się urodzić? - spytała Jasmine.

- Pod koniec zimy lub na przedwiośniu.

- Do jesieni nie powinno więc być nic widać. Zostaniesz w Queen's Malvern, póki Diana nie urodzi, i będziesz trzymała do chrztu jej dziecko. Potem wyjedziesz do Hilltop House.

- A co będzie, gdy dziecko już się urodzi? - spytała Barbara.

- Nie oddam go, mamo. To krew z mojej krwi i kość z kości. Mogę pozostać w Hilltop House.

- Twoja nieobecność zostanie zauważona - powiedziała Jasmine. - I wtedy, obawiam się, wybuchnie skandal. Nadal możemy wydać cię odpowiednio za mąż. Dziecko zostałoby w Hilltop House, pod opieką niani i rodziny. Gdybyś znikła na dłużej ze dworu, zaczęłyby się plotki, których nie bylibyśmy w stanie powstrzymać.

- Nie dbam o to - odparła Cynara. - Nie potrafię się zmusić, aby poślubić kogokolwiek poza Harrym Summersem. Jeśli okaże się to niemożliwe, zostanę tutaj i sama wychowam dziecko. Nie obchodzi mnie, co powiedzą ludzie.

- Będzie jeszcze dość czasu, aby się nad tym zastanowić - powiedziała Jasmine. - Na razie zostaniesz z nami, a twój sekret będzie bezpieczny.

Cynara skinęła głową.

- Sama wychowam dziecko - powiedziała cicho. - Wynagrodzę mu brak ojca w ten sposób, że będę najlepszą matką, jaką tylko zdołam być. - A potem dodała, zwracając się do Barbary: - Dałaś mi doskonały przykład, jak być matką w czasach, gdy nie wiedziałaś, czy papa w ogóle do nas wróci.

Dygnęła i wyszła niespiesznie z dawnej wielkiej sali, pozostawiając starszych samym sobie.

- Możemy oddać dziecko na wychowanie - powiedział książę. - Nie byłoby w tym nic niezwykłego, a choć nie jestem z takiego obrotu spraw zadowolony, Cynara nie będzie pierwszą wysoko urodzoną dziewczyną, która wyda na świat bękarta. Niemal mi ulżyło, że nie będę miał tego Summersa za zięcia.

- Nie będziesz, o ile lord nie przyzna przed sobą, że ją kocha - przypomniała mu matka. - To coś zupełnie innego. Cynara jest bardzo dumna i zawsze chciała, by kochano ją dla niej samej. Prawdę mówiąc, dziwi mnie, że lord jeszcze się tu nie zjawił, gwarantuję jednak, że kiedy jesienią Cynara nie pojawi się na dworze, Harry Summers przybędzie do Queen's Malvern, by ją odszukać. Wszystko się ułoży, Charlie.

- To moja wina - powiedziała Barbara Stuart, księżna Lundy. - Zawsze tak szczerze rozmawiałam z nią o naszej sytuacji, o historii naszej rodziny. Po tym, co ode mnie usłyszała, jak mogłaby sądzić, że pójście do łóżka z mężczyzną, którego się kocha, jest czymś złym? Dlatego, że jeszcze się nie pobrali? Czyż nie postąpiłam tak samo, a potem jeszcze się tym szczyciłam? Teraz to się zemściło. - Zwróciła ku mężowi piękną twarz. - Jak mógłbyś mi wybaczyć, Charlie? Wiem, że chciałeś dla Cynary czegoś o wiele lepszego.

- To, czego chcę, czy też chciałem dla naszej córki, nie ma znaczenia, droga Barbaro - odparł książę. - Cynara jest Stuartówną, a Stuartowie znani są z tego, że nie przejmują się konsekwencjami swoich poczynań. Fakty przedstawiają się tak, że Cynara spodziewa się dziecka swego kochanka. Świat, jaki znamy, nie zawali się od tego. Będziemy żyli dalej. Przetrwamy, podobnie jak nasza córka. Jutro napiszę do Cranstona i powiadomię go, by szukał sobie żony gdzie indziej. Cynara jest mu wdzięczna za zainteresowanie, ale oddała już serce innemu. - Objął ramieniem zdenerwowaną żonę. - To Cynara, i tylko ona ponosi odpowiedzialność za to, co się stało, Barbaro. Żebym więcej nie słyszał, jak mówisz, że to twoja wina, bo to nieprawda.

Pocałował żonę, a ona zalała się łzami. Książę roześmiał się i powiedział, posługując się ulubionym przekleństwem swojej młodszej siostry:

- Niech będzie przeklęty Cromwell za to, że przez tyle lat nie mogliśmy się połączyć.

- Och, Charlie - szlochała Barbara - jesteś dla mnie taki dobry!

- Zupełnie jak jego ojciec - zauważyła Jasmine, uśmiechając się na wspomnienie złotowłosego młodzieńca, który kiedyś ją kochał i dał jej wspaniałego syna.

Poznawszy prawdę o sytuacji, Jasmine i jej rodzina uspokoili się, a życie w Queen's Malvern wróciło szybko do normy. Lato miało przebiegać w tym roku wyjątkowo spokojnie, nie spodziewano się bowiem wizyty Lesliech. Było to wszystkim bardzo na rękę, bo gdyby Patrick Leslie, książę Glenkirk, dowiedział się, że Cynara jest w ciąży, z pewnością zabrałby Mair z powrotem do Szkocji. Tymczasem, jeśli Mair pozostanie u siostry, a Cynara wyjedzie w porę z Queen's Malvern, nie będzie powodu odsyłać dziewczyny na północ. Uznano wręcz za możliwe, że da się utrzymać wszystko w sekrecie przed Lesliemi, przynajmniej przez jakiś czas.

Minął lipiec, potem sierpień. Zaczęły się żniwa, a w sadach drzewa uginały się pod ciężarem owoców. Trzeciego września z Roxley przybył posłaniec z wiadomością, że księżna Diana powiła dwa dni wcześniej zdrowego chłopca. Chrzciny miały odbyć się w kościele w Roxley piętnastego tegoż miesiąca. Oczekiwano, że rodzina stawi się w komplecie. Brzuch Cynary zaczął się co prawda zaokrąglać, nie na tyle jednak, aby ujawnić jej sekret. Minął już okres porannych mdłości i dziewczyna czuła się dobrze. Więcej, rozkwitała i była jak nigdy dotąd piękna.

Udali się do Roxley, gdzie Diana zdążyła już dojść do siebie po połogu. Fancy i jej mąż, Kit Trahern, przybyli wkrótce po nich. Kuzynki były wręcz zachwycone, że znów mogą być razem. Wydawało się, że od ich wspólnego pobytu na dworze minęło tyle czasu. Diana i Fancy, ostrzeżone przez Jasmine, nie wypytywały Cynary o lorda Summersfield.

James Patrick Charles Esmond, dziedzic Roxley, został ochrzczony następnego dnia w kościele w Roxley, gdzie jego rodzice brali przed dziewięcioma miesiącami ślub. Dzierżawcy księcia ustawili się wzdłuż drogi łączącej kościół z zamkiem, wznosząc okrzyki na cześć malca, który zostanie pewnego dnia ich panem. Dziecko do chrztu trzymała matka chrzestna, lady Cynara Stuart, olśniewająco piękna w niebieskozielonej sukni obszytej koronką. Maluch rozpłakał się w odpowiednim momencie, dając tym samym znak, że chrzest uwolnił go od diabła. Po uroczystości goście wrócili do zamku, gdzie czekała na nich uczta.

Wieczorem, gdy wszyscy udali się już na spoczynek, Cynara powiadomiła kuzynki o swoim stanie. Diana, zaskoczona, zasłoniła dłonią usta, Fancy skinęła jednak ze zrozumieniem głową.

- Nie zamierzasz powiadomić Harry'ego? - spytała spokojnie.

- Nie - odparła Cynara. - Nie mogę zrobić mu tego, co zrobiono jego ojcu. Jeśli mnie kocha, w końcu będzie zmuszony to przyznać i wszystko się ułoży. Jeśli zaś nie, nie musi wiedzieć, że ma dziecko.

- Odbierzesz dziecku jego dziedzictwo? - odezwała się w końcu Diana, najwyraźniej zmartwiona.

- Jeśli nie kocha mnie, jak mógłby pokochać nasze dziecko? - spytała Cynara. - Wyświadczę dziecku przysługę. Lepiej, by nie znało ojca, który je odrzucił.

- A co mu powiesz, kiedy zapyta o niego pewnego dnia? - nalegała Diana.

- Nie wiem. Będę wiedziała, gdy przyjdzie czas.

- Zakładasz, że lord Summersfield nie okaże się godny - przemówiła Fancy. - Prawie go nie znam, jeśli nie liczyć tego, co o nim pisałaś. Lecz jeśli było to prawdą, wierzę, iż przyzna w końcu, że cię kocha, i będzie dobrym ojcem.

- Kto wie o twoim położeniu? - spytała Diana.

- Babcia, rodzice, Hester i teraz wy - odparła Cynara.

- Mój ojciec wykorzystałby to jako pretekst, by zabrać Mair z powrotem do Glenkirk. Wiecie, jaki potrafi być - oznajmiła Diana. - Dołączy do nas w październiku. Nic, nawet wnuk, noszący jego imię, nie skłoni Patricka Leslie, by zrezygnował z polowań na te przeklęte kuropatwy.

Parsknęły zgodnym śmiechem.

- Wyjadę do Hilltop House - poinformowała je Cynara. - Dom został ostatnio przemeblowany. Wszyscy uznają, że wróciłam na dwór. Mair o niczym się nie dowie, podobnie twój ojciec.

- Dziecko oddasz, oczywiście, na wychowanie - rzekła Diana.

- Tak mi zasugerowano, ale nie zrobię tego. Wykarmię maleństwo własną piersią. To moją twarz pozna jako pierwszą. Ja zobaczę, jak stawia pierwsze kroki i wymawia pierwsze słowa. Nie dam się od tego odwieść, ale nie dyskutuję na razie z rodziną. Niech myślą, co chcą. Za cztery lata odziedziczę majątek i będę samodzielna. Do tego czasu ta­tuś z pewnością nie da mi umrzeć z głodu, nawet jeśli nie zawrę odpowiedniego małżeństwa.

- Wybrałaś trudną drogę, Cynaro - zauważyła Fancy. - Podziwiam twoją odwagę oraz determinację.

- Nieważne, co się stanie, zawsze będziesz miała nas! - oznajmiła Diana.

- Wiem - odparła Cynara, a potem się zaśmiała. - Czy dwa lata temu, kiedy sposobiłyśmy się do wyjazdu na dwór, ktoś mógł przewidzieć, że dwie z nas wyjdą za mąż, a jedna będzie spodziewała się bękarta?

Fancy skinęła głową.

- Rzeczywiście. Nie uwierzyłabym, że ja, dziewczyna z kolonii, zostanę królewską metresą, a potem odnajdę szczęście u boku Kita.

- Ja zaś, poznawszy Damiena i Dariusa - zauważyła Diana - nie spodziewałam się, że będę w stanie wybrać jednego z nich, i to wybrać dobrze. Na dodatek doskonale się spisałam, rodząc syna dokładnie w dziewięć miesięcy po ślubie - zakończyła ze śmiechem.

- Za to dumna Cynara Stuart wcale się nie spisała i postąpiła źle - powiedziała Cynara cicho.

- Nie, kuzynko, miłość nigdy nie jest zła - zapewniła ją Fancy. - Nie mam pojęcia, jak uda ci się osiągnąć szczęście, ale pewnego dnia je odnajdziesz. Wiem to! Jeśli coś takiego mogło przytrafić się mnie, z pewnością przytrafi się tobie, Cyn.

Cynara pochyliła się i pocałowała kuzynkę w policzek.

- Dziękuję, Fancy. - Uśmiechnęła się do dziewcząt. - Tak się cieszę, że jesteście moimi kuzynkami. Nawet jeśli okazałam się tą grzeszną i nieprzyzwoitą, mam nadzieję, że pozostaniemy na zawsze przyjaciółkami.

- Tak! - przytaknęła natychmiast Fancy.

- Oczywiście! - zawtórowała jej Diana. - A nasze dzieci będą dorastały, znając się nawzajem. Przyrzekam.

- Zawrzyjmy pakt przyjaźni - zaproponowała Cynara, wyciągając dłoń.

Kuzynki położyły na niej swoje ręce.

- Na zawsze! - powiedziała Cyn.

- Na zawsze! - powtórzyła Diana.

- Zawsze i na zawsze! - zakończyła Fancy.

ROZDZIAŁ 21

Po jesiennych wyścigach w Newmarket dwór przeniósł się na sezon łowiecki do New Forest. Tutejsze lasy, podobnie jak pozostałe, będące własnością Korony, zostały po Restauracji na nowo zasiedlone zwierzętami. Teraz, w dziesięć lat po tym, jak zakazano polować w nich komukolwiek poza królem i jego gośćmi, pełne były wszelakiej zwierzyny. Jedynie lord Summersfield, przybyły na dwór z rodowych włości, nie był w stanie odnaleźć zdobyczy, na którą polował. Gdy sezon miał się ku końcowi, odszukał Nellie Gwyn, gdyż wiedział, że królewska kochanka koresponduje z Cynara. Nellie nie potrafiła co prawda czytać ani pisać, zatrudniała jednak sekretarza, by robił to za nią.

Nellie nie przepadała za polowaniem - nader szczęśliwa okoliczność, zważywszy, iż królowa wręcz je uwielbiała. Była to jedna z niewielu spraw, jakie łączyły Katarzynę z Braganzy z jej mężem. Zatem kiedy król i dworzanie uganiali się po lasach, polując na jelenie i dziki, Nellie, otoczona własnym dworem, rezydowała w domku położonym tuż obok królewskiej rezydencji. Z niecierpliwością wyczekiwała powrotu do Whitehallu i miasta, które tak kochała. Wszyscy wiedzieli już, że spodziewa się królewskiego potomka. Dziecko miało przyjść na świat wiosną.

Harry Summers spotkał się z Nellie sam na sam, co było nie lada osiągnięciem. Uśmiechnął się i zapytał:

- Pragniesz towarzystwa, pani Nell? A może wolisz samotność?

Podziwiał dzielną, zadziorną aktoreczkę, która zdobyła względy króla i zdołała tak długo je utrzymać.

- Okropnie się nudzę, Wickedness - odparła. - Chodź tu i mnie zabaw. Na szczęście przestałam już wyrzygiwać sobie wnętrzności.

- Nie bardzo się na tym znam - odparł lord, siadając obok. - Wiesz, po co przyszedłem, Nellie, ja zaś zdaję sobie sprawę, że musisz wiedzieć, dlaczego Cynara nie wróciła dotąd na dwór. Na miłość boską, powiedz mi, pani Nellie, błagam!

- Jej ojciec cię nie aprobuje - odparła Nell, zastanawiając się gorączkowo, jak skłonić Harry'ego, aby pojechał za Cynarą. Byliby doskonałą parą. Oboje dumni, uparci i niepotrafiący przyznać się do porażki. Lecz jeśli ta sprawa ma zostać pomyślnie rozwiązana, jedno z nich będzie musiało ustąpić. - Książę Lundy postanowił wydać Cynarę za księcia Cranston. Znasz go? Nie gościł chyba dotąd na dworze. Cyn napisała, że to starszy dżentelmen. Stracił żonę i dziecko podczas porodu, a chce jak najszybciej doczekać się dziedzica. Jak dla mnie, brzmi to nieco zbyt wyrachowanie, Cynara powiada jednak, że ojciec zdecydowany jest wydać ją jak najprędzej za mąż, a dżentelmen, o któ­rym mowa, nie jest łowcą posagów. Posiada własny majątek i bardzo zależy mu, by zdobyć Cyn, choć ona opiera się życzeniu ojca, gdyż kocha ciebie, Wickedness - zakończyła, przyglądając się lordowi badawczo.

- Naprawdę? - zapytał Harry Summers, udając nonszalancję.

- Nie będzie mogła sprzeciwiać się rodzinie w nieskończoność - kontynuowała Nellie. - Jezu, Harry, przyznaj wreszcie, że ją kochasz, a potem po nią jedź! Ten cały Cranston nie będzie zachwycony, gdy się przekona, że ktoś podróżował już drogą, którą, jak miał nadzieję, pozna jedynie on.

- Skoro jej rodzina mnie nie aprobuje... - zaczął lord, lecz Nellie przerwała mu, machając niecierpliwie dłonią.

- Do diaska, dziewczyna cię kocha! Wiesz, co powinieneś zrobić, Wickedness! Nie mogę uwierzyć, że taki z ciebie głupiec i uparciuch! Tylko nie wspominaj mi tu znowu o swoich rodzicach. Nie kochali się nawzajem, a z tobą i Cyn jest inaczej. Wiesz, że Jego Wysokość próbował interweniować? Zaproponował, że rozkaże ci ożenić się z Cynarą, lecz ona się nie zgodziła. Powiedziała, iż nie może dopuścić, by spotkało was to, co twoich rodziców. Czego więcej mógłbyś sobie życzyć, Harry Summersie? Wszystko, czego pragnie Cynara, to żebyś przyznał, że ją kochasz i się oświadczył. Pozwolisz, aby wmanewrowano ją w małżeństwo, tak jak twoją matkę? By poślubiono ją jedynie dlatego, że jest młoda, bogata, i może rodzić dzieci? Chcesz, żeby skończyła jak twoja matka? Samotna i ze złamanym sercem? Jeśli dopuścisz, by tak się stało, umyję od ciebie ręce! - zakończyła gniewnie.

Lord wstał. Jego twarz przepełniały emocje. Serce mocno biło mu w piersi.

- Kocham ją! - powiedział.

- Wiem - odparła Nell spokojnie.

- Chcę się z nią ożenić! - zawołał, a potem uśmiechnął się promiennie i z ulgą, gdyż wypowiedział wreszcie to, o czym od dawna wiedziało jego serce.

- Wiem - powtórzyła Nell, uśmiechając się.

- Muszę do niej pojechać!

- Lepiej się pośpiesz, żebyś zdążył, nim ojciec zaprowadzi ją do ołtarza i do łoża innego mężczyzny.

Lord Summersfield ujął dłonie Nellie i podniósłszy je do ust, z zapałem ucałował:

- Dziękuję, pani Nellie - powiedział. - Zawsze do usług.

- Tak właśnie mówią, gdy zostawiają mnie, by pognać do innej - zauważyła ze śmiechem Nellie. - Pożegnam od ciebie Jego Wysokość. Na pewno się ucieszy, kiedy mu powiem, dokąd się wybierasz. Podejrzewam, że twój przydomek już do ciebie nie pasuje, Wickedness, będę jednak nadal myślała o tobie w ten sposób. A teraz idź, bo nie wiadomo, ile czasu ci zostało. I lepiej nie marudź po drodze, jeśli chcesz zapobiec tamtemu małżeństwu.

Przez chwilę spoglądała za nim, kiedy odchodził, a potem powiedziała do siebie:

- No! To powinno załatwić sprawę. A na miejscu czeka drogiego lorda nie lada niespodzianka - zakończyła, mając na myśli ciążę Cynary. Przyjaciółka zwierzyła jej się bowiem ze swego sekretu.

- Beasley! - krzyknęła na koniec, wołając sekretarza. - Przyjdź tutaj, mam do napisania list!

Lord Summersfield wrócił do niewielkiej gospody, gdzie się zatrzymał, spakował najpotrzebniejsze rzeczy, polecił osobistemu służącemu, aby uregulował rachunek, a potem wrócił do domu z resz­tą bagaży.

- Dokąd się udajesz, panie? - zapytał lokaj.

- Jadę do Queen's Malvern, posiadłości księcia Lundy w pobliżu Worcester. Powiedz służbie, że przywiozę do domu pannę młodą. Niech się postarają i uczynią Summersfield Park pięknym na powitanie nowej pani. Dam znać, kiedy będziemy gotowi do podróży.

Chwycił torby podróżne i już go nie było.

*

Był późny listopad i pogoda zaczęła gwałtownie się pogarszać. Na domiar złego dzień był już krótki i choć podróżował od świtu do zmierzchu, dotarcie do Queen's Malvern zajęło więcej czasu, niż się spodziewał. Jechał sam, co było niebezpieczne, jako że jego ogier przedstawiał dużą wartość. Lecz widać rozbójnikom nie chciało się napadać w tak paskudną pogodę, gdyż zostawili go w spokoju. Drogi pokrywała warstwa marznącego błota. Północny wiatr przenikał przez ubranie, kąsając ciało i twarz lodowatymi podmuchami, mimo to jechał dalej. Przybędzie niezapowiedziany, ale to nawet lepiej. Książę Lundy nie będzie się miał na baczności, tym łatwiej wyłuszczy więc swoją sprawę i przekona go, iż byłby dla Cynary lepszym mężem niż ten jakiś Cranston. Jeśli zajdzie potrzeba, może nawet stoczyć z rywalem pojedynek.

Przybył do Queen's Malvern tuż po zachodzie słońca, wczesnym grudniowym popołudniem. Horyzont nadal mienił się czerwienią, ale powyżej niebo było czarne, zwiastując nadchodzącą burzę. Zsunął się z siodła i oddał wodze stajennemu. Konia odprowadzono, a lord Summersfield wszedł przez otwarte drzwi pięknego domu i powiedział do Becketa, iż życzy sobie rozmawiać z księciem Lundy.

- Rodzina jest w dawnej wielkiej sali - powiedział majordomus. - Proszę za mną, panie.

Wprowadził lorda do ślicznego pokoju o ścianach wykładanych drewnem, z dwoma kominkami, w których płonął wesoło ogień. Ściany pomieszczenia zawieszone były arrasami.

- Lord Summersfield, Wasza Miłość - zaanonsował go Becket. Charlie nie wydawał się szczególnie zachwycony widokiem gościa.

- Panie - powiedział, nie zadając sobie trudu, by wstać. Jasmine poderwała się jednak z krzesła przy kominku i podeszła do lorda.

- Witamy w Queen's Malvern, Wickedness - powiedziała, wyciągając do niego dłonie. Nareszcie, pomyślała z ulgą. - Zostaniesz, oczywiście, na noc. Barbaro, poleć, proszę, aby przygotowano dla lorda pokój. Jadłeś, panie?

- Nie, pani. Dziękuję - odparł, całując smukłe dłonie starszej damy.

- Wkrótce będziemy jedli kolację - powiedziała z uśmiechem Jasmine, cofając dłonie. - Poznałeś już moją wnuczkę, lady Mair Leslie? Nie, oczywiście, że nie. Nie była przecież dotąd na dworze.

Nie mógł znieść niepewności ani minuty dłużej.

- Gdzie Cynara? - zapytał błagalnym tonem. - Na miłość boską, nie mówcie mi, że zmusiliście ją do małżeństwa z księciem Cranston, madame!

- Kuzynka przebywa na dworze - zaświergotała radośnie Mair. Księżna Lundy wstała i powiedziała pośpiesznie:

- Chyba już czas na twoją lekcję muzyki, Mair. Chodź, posłucham, jak grasz, dziecko.

Sprawnie wyprowadziła dziewczynkę z pokoju, nim ta zdążyła zorientować się, że coś tu jest nie tak.

Harry Summers wydawał się skonfundowany, na dodatek książę przemówił ostro:

- Dlaczego miałoby interesować cię, gdzie przebywa moja córka?

- zapytał gniewnie. - To nie twoja sprawa!

- Owszem, moja, ponieważ ją kocham - odparł lord bez wahania.

- Ponieważ, milordzie, przyjechałem poprosić ją, by za mnie wyszła. Nie możesz nic zrobić, aby powstrzymać mnie przed tym, bym ją poślubił.

- Mogę zrobić bardzo dużo, by to małżeństwo nie doszło do skutku - powiedział lord. - Zapomniałeś, kim jestem, panie? Jedno moje słowo, a spędzisz resztę życia w wieży. Podobno od dawna nie gościł tam żaden królewski więzień, jestem jednak pewien, że zdołają przygotować ją dla szczególnego gościa, o którym będzie można szybko zapomnieć.

- Czy to, że Cyn mnie kocha, nic dla ciebie nie znaczy? - zapytał Harry Summers, cokolwiek zdesperowany.

- Skąd możesz wiedzieć, panie, że Cynara cię kocha? - zapytał książę.

- Sama mi powiedziała. Ty zaś, jak mi mówiono, przykładasz ponoć do miłości wielką wagę.

Charlie poczerwieniał, a potem rzekł:

- Musisz wiedzieć, że nie jesteś typem mężczyzny, jakiego wybrałbym dla Cynary.

- Więc nie zmusiłeś jej, by poślubiła innego? - zawołał Harry radośnie.

Charles Stuart, książę Lundy, prychnął, zirytowany.

- Cynara mogłaby unieszczęśliwić go tylko w jeden sposób: wychodząc za innego. Nie, Barbaro, chodzi raczej o twoją dumną córkę. Jeśli Cynara dojdzie do wniosku, że lord chce się z nią ożenić ze względu na dziecko, nigdy za niego nie wyjdzie. Lepiej niech dowie się o tym od niej. On naprawdę ją kocha. Nie dopuści, by mu się wymknęła, nie teraz, gdy przyznał to wreszcie przed sobą i całym światem.

- Powinniśmy uprzedzić Cynarę? - zastanawiał się książę. Jasmine zaśmiała się szelmowsko.

- Nie, mój synu, myślę, że nie. Niechaj oboje mają niespodziankę. - Wstała z krzesła. - Cóż, moi drodzy, chyba się położę. To był długi dzień - powiedziała i wyszła powoli z sali.

Książę ujął dłoń żony i otoczył ramieniem jej pulchną kibić.

- Cóż, kochanie - powiedział. - Mama miała, jak zwykle, rację i wszystko dobrze się ułożyło. Teraz pozostaje tylko pożenić synów i skończą się moje zmartwienia.

- Nieskomplikowany człowiek z ciebie, Charlie - zauważyła ze śmiechem Barbara. Uśmiechnął się i wstał.

- Myślę, że już czas, byśmy i my się położyli, madame. Wkrótce nadejdzie ranek i nasz gość będzie gryzł wędzidło, by wyrwać się, pognać do naszej córki i jak najszybciej się oświadczyć. Najwyższy czas, do licha!

Jednak gdy zszedł rankiem do jadalni, majordomus poinformował go, że lord wstał o świcie i niemal natychmiast wyjechał.

- Nie zjadł nawet śniadania, Wasza Miłość - opowiadał Becket. - Zapytał, jak dojechać do kościoła i do Hilltop House, polecił, bym podziękował w jego imieniu za gościnność, i zapowiedział, że odeśle pastora z dobrymi nowinami tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.

Charlie, niezupełnie królewski Stuart, roześmiał się serdecznie.

- Do licha, Becket! On naprawdę ją kocha! - A potem zasiadł do stołu i oznajmił: - Jestem wilczo głodny. Nałóż mi na talerz i przynieś dzbanek herbaty.

- Tak, Wasza Miłość - odparł Becket z uśmiechem.

- Jaka dziś pogoda? - zapytał książę.

- Doskonała do jazdy, panie. Burza ucichła.

Dzień był chłodny, ale pogodny. Lekki wiatr przeganiał po niebie obłoki. Lord Summersfield jechał szybko, mając u boku pastora, którego zabrał z pobliskiej wioski. Pulchny duchowny był ciekawy, cóż to za pośpieszną misję zlecił mu książę. Młodzieniec, który zapukał o wschodzie słońca do jego drzwi, przedstawił się, a potem powiedział, iż uzyskał zgodę księcia, aby zabrać pastora do Hilltop House, gdzie ma udzielić ślubu jemu i córce księcia. Duchowny spakował kilka potrzeb­nych rzeczy i odjechał z nieznajomym.

Cynara zrywała właśnie ostatnie jesienne zioła, kiedy jej uszu dobiegł miarowy tętent kopyt. Pasący się w pobliżu Puszek zarżał na widok mijających go jeźdźców. Owinąwszy się peleryną, dziewczyna wyszła z ogródka na tyłach domu, akurat gdy dotarł tam Harry Summers w towarzystwie wielebnego Johna Jobsona. Lord zeskoczył z konia, nim ten zdążył na dobre się zatrzymać.

- Cyn! - zawołał radośnie.

- A co ty, mój panie, tu robisz? I to w towarzystwie pastora? - spytała Cynara podejrzliwie, odpychając go.

- Kocham cię! - wykrzyknął.

- Co takiego?

- Kocham cię, pani Cynaro Mary Stuart! Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia, nie byłem jednak w stanie przyznać, że zdolny jestem do takich uczuć. Nie po tym, co stało się z moimi rodzicami. Nie mogę jednak dłużej opierać się uczuciom. Kocham cię!

- Doprawdy, milordzie - powiedziała Cynara ostro. - Cóż, teraz, kiedy już mi to powiedziałeś, możesz sobie iść.

Ukląkł pośpiesznie i ujął jej dłoń.

- Proszę, kochana Cyn, błagam, uczyń mi ten zaszczyt i zostań moją żoną - powiedział, spoglądając na nią oczami pełnymi uczucia. - Proszę!

- A dlaczegóż to nagle chcesz mnie poślubić? - spytała.

- Ponieważ cię kocham, ty niemożliwe stworzenie! - zawołał. - Nie rozumiesz?

- Nie ma innego powodu? - dopytywała się podejrzliwie.

- Jakiż inny mógłbym mieć powód, poza tym, że cię kocham? Cynara uświadomiła sobie, iż lord nie wie, że ma zostać ojcem.

Naprawdę tego nie wiedział! Pragnął jej dla niej samej, z żadnego innego powodu. Opierając się fali zalewającego ją szczęścia, powie­działa:

- Będziesz musiał porozmawiać z moim ojcem i podpisać pewne dokumenty.

- Zrobiłem to już wczoraj, kochanie! Pojechałem do Queen's Malvern, kiedy nie pojawiłaś się na dworze. Twój ojciec nie był z początku zachwycony moim widokiem, w końcu udało mi się jednak przekonać go, że cię kocham i pragnę, abyś została moją żoną. Powiedział, że skoro tak, powinienem poślubić cię jak najszybciej, bo możesz zmienić zdanie. O świcie zerwałem więc pastora z łóżka i oto jesteśmy.

Uśmiechnął się szeroko, wielce zadowolony.

Nie zorientował się. Szeroka peleryna skutecznie kryła dobrze już teraz widoczny brzuszek Cynary.

- Cóż, drogi Wickedness, przyjmę twoją czarującą propozycję pod warunkiem, że pobierzemy się tutaj, natychmiast. Wygrałam tę partię i cały mecz.

- Nie powinniśmy wejść do domu, milady? - zasugerował wielebny Jobson.

- Nie - odparła zaskoczonemu mężczyźnie Cynara. - Poślubisz nas tutaj, pod błękitnym niebem. Bóg z pewnością nie będzie miał nic przeciwko temu. Hester! Sprowadź Jacka i Bobby'ego! Moi słudzy będą świadkami, panie.

- Co tylko zechcesz, Cyn - przytaknął, uszczęśliwiony. Hester przyprowadziła zbrojnych. Stanęli razem na stoku wzgórza przed domem. Ponad nimi jasno świeciło grudniowe słońce. Wiatr ucichł i w powietrzu panował spokój. Pastor wypowiedział słowa anglikańskiej przysięgi małżeńskiej, a kiedy zapytał, czy ktoś z obecnych uważa, iż tych dwoje nie powinno się połączyć, odpowiedział mu jedynie świergot wróbli, buszujących w porastającym ściany bluszczu. Po ceremonii duchowny oznajmił, że chce jak najszybciej wyjechać, by zdążyć do Queen's Malvern przed zmrokiem i przekazać nowiny księciu. Patrzyli za nim, gdy się oddalał, zjeżdżając truchtem ze zbocza.

- Jedźcie za nim - poleciła Cynara zbrojnym. - Nie powinien podróżować sam.

Skinęli głowami i wbiegli do stajni osiodłać konie.

- Pójdę i przygotuję dla was smaczną kolację - powiedziała Hester z uśmiechem, znikając w domu.

- Nie pocałowałaś mnie jeszcze, żono - zauważył lord.

- Wejdźmy do sypialni, gdzie będę mogła zrobić to jak należy - odparła Cynara, uśmiechając się uwodzicielsko. Wzięła męża za rękę i wprowadziła do domu.

- Cieszy mnie, madame, że twój apetyt na miłość ani trochę nie zmalał - powiedział lord, uśmiechając się z oczekiwaniem.

Cynara tylko się roześmiała.

- Nie masz pojęcia, mężu, jak wielki mam ostatnio na nią apetyt.

Zaprowadziła go na górę, a kiedy stanęli przed drzwiami sypialni, powiedziała:

- Daj mi, proszę, chwilę. Zawołam cię, gdy będę gotowa. Harry skinął głową.

- Nie każ mi czekać zbyt długo. Cynara roześmiała się znowu i weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zdjęła pośpiesznie pelerynę, a potem resztę garderoby, z butami i pończochami włącznie. Rozpuściła czarne sploty, aby opadły falą na ramiona, i zawołała najsłodszym, najbardziej wabiącym głosem, jaki potrafiła z siebie wydobyć:

- Możesz wejść, panie.

Płomień świec zamigotał, kiedy otworzył drzwi i ochoczo wszedł. Spojrzał na nią i oniemiał. Była całkowicie naga. Jej piersi wydawały się dwukrotnie większe, niż zapamiętał, zaś wielki, poznaczony niebieskimi żyłkami brzuch sterczał dumnie. Przez chwilę nie był w stanie się odezwać, a potem zawołał z gniewem:

- Nie zamierzałaś powiedzieć mi, że nosisz moje dziecko? Bo jest moje, prawda?

Cynara chwyciła srebrną szczotkę do włosów i rzuciła nią w męża.

- Oczywiście, że jest twoje, idioto! I nie! Nie zamierzałam o niczym ci powiedzieć. Myślisz, że zmusiłabym cię do ożenku, tak jak zmuszono twego ojca i matkę? Modliłam się, byś sam do mnie przyszedł, Harry! Byś przyznał, że mnie kochasz, o czym doskonale wiedziałam, i poprosił, abym została twoją żoną. I tak zrobiłeś! Przyszedłeś, drogi Wickedness, ponieważ mnie kochasz, nie dlatego, że chciałeś dać dziecku nazwisko, i nie dlatego, że jestem kuzynką króla, bogatą dziedziczką. Przyszedłeś, ponieważ mnie kochasz - tak jak ja kocham ciebie!

- Nie wiem, czy mam cię zabić, czy zacząć całować - powiedział.

Cynara położyła dłoń na brzuchu, jakby chciała ochronić dziecko.

- Cieszysz się? - spytała. - Obawiam się, że będziemy musieli odłożyć miesiąc miodowy, drogi lordzie. Nie nadaję się teraz na towarzyszkę miłosnych igraszek, jak sam widzisz.

- To właśnie tak w tobie kocham, Cyn - odparł. - Mimo pozorów wyrafinowania jesteś tak naprawdę niewinna. Babka nie powiedziała ci, że nawet z dzieckiem w brzuchu kochankowie mogą dostarczać sobie przyjemności, jeśli tylko zachowają ostrożność? Wskakuj do łóżka, żono. Pokażę ci kilka sztuczek, lecz tylko dlatego, że dziś jest nasza noc poślubna. Potem będziemy musieli zachować wstrzemięźliwość, póki nie urodzi się dziecko.

- Jesteś pewien, że noszę syna - powiedziała, wchodząc do łóżka.

- Summersowie zwykle płodzą wpierw synów - odparł, ściągając buty i ubranie. - Posuń się, madame.

Wsunął się pod kołdrę, obrócił Cynarę na bok i zaczął z miłością ją gładzić.

- Boże, jakie masz teraz pełne piersi. Naszemu dziecku nie zabraknie pożywienia, skarbie.

Pocałował ją w kark i Cynara zadrżała z przyjemności.

- Czy to normalne, że mam chęć się kochać? - zastanawiała się. - To trochę nieprzyzwoite, mieć brzuch wypchany kopiącym dzieckiem i odczuwać dokuczliwe swędzenie w intymnym miejscu.

Harry roześmiał się, owiewając jej ucho gorącym oddechem.

- Cudownie będzie mieć cię za żonę, Cyn - powiedział. Sięgnął pomiędzy jej uda i przekonał się, że jest gotowa: gorąca i wilgotna. W pełni mu to odpowiadało, gdyż sam był już bardzo podniecony.

- A teraz, kochanie - powiedział - zaufaj mi i pozwól, bym uszczęśliwił nas oboje.

Tak byli siebie spragnieni, że osiągnęli spełnienie jednocześnie i niemal natychmiast.

Gdy było po wszystkim, Cynara ułożyła się wygodnie pomiędzy nogami męża, a ten głaskał jej poznaczony żyłkami biały brzuch. Kiedy dziecko kopnęło, a na powierzchni brzucha ukazał się zarys małej stopy, oboje się roześmiali.

- Jest ostatnio bardzo ruchliwe - powiedziała. - Kiedy pojedziemy do Summersfield Park, drogi Wickedness?

- Dopiero gdy dziecko się urodzi - odparł - a ty będziesz mogła bezpiecznie podróżować. Nie zobaczymy domu wcześniej, jak latem, droga żono. Nie będę ryzykował zdrowiem - ani twoim, ani dziecka.

- Urodziłam się w Hilltop - powiedziała. - Zostańmy tutaj, aż urodzi się nasz syn. Nie zabraknie nam tu prywatności. Nie zamierzam dzielić się teraz tobą z nikim, Harry.

- Ani ja - zapewnił. - Jesteś tak rozkosznie bujna i dojrzała, Cyn. Kiedy urodzi się nasze dziecko?

- W końcu lutego - odparła. - Wiesz, którego dziś mamy, Harry? Dobrze byłoby znać dzień swego ślubu, nie sądzisz?

Zastanawiał się przez moment.

- Dziewiąty grudnia - powiedział w końcu. Cynara się uśmiechnęła.

- Wszystkie trzy - Diana, Fancy i ja - wzięłyśmy ślub w grudniu. Myślę, że to dobry znak.

Zapukano dyskretnie do drzwi, zza których dał się słyszeć głos Hester:

- Kolacja gotowa, proszę pana i pani - powiedziała służąca i czym prędzej się oddaliła.

- Musimy zatrzymać Hester - rzekła Cynara. - Nie umiem gotować.

- Zatem Hester jest nam absolutnie niezbędna - przytaknął lord. Wstał i sięgnął po ubranie.

- Dalej, madame - ponaglił żonę. - Nie chcesz chyba zaszokować służby.

- Wątpię, bym była w stanie to zrobić - zaśmiała się Cynara, wstała jednak i zaczęła się ubierać.

- Mnie z pewnością by się udało - zauważył, drocząc się z nią. - Lecz skoro dziewczyna jest nam aż tak potrzebna, postaram się tego nie robić - obiecał.

- Widzę, Wickedness, iż małżeństwo i fakt, że wkrótce zostaniesz ojcem, nie wpłynęły na twoje zachowanie. Nadal jesteś niepoprawny.

- Nellie Gwyn uważa inaczej - powiedział. - Powiada, że powinienem zmienić dworski przydomek.

- Och, nic podobnego! - zaprotestowała Cynara. - Zawsze będziemy Cyn i Wickedness, drogi mężu. Cyn i Wickedness na wieki!

- Zawsze i na zawsze! - zgodził się z nią lord. Zeszli na kolację, trzymając się za ręce.

Epilog

QUEEN'S MALVERN 9 sierpnia, roku 1670

Jasmine obudziła się pięknego letniego poranka i przez chwilę leżała spokojnie w wielkim łożu, przysłuchując się, jak za otwartym szeroko oknem ptaki witają śpiewem nowy dzień - dziewiąty sierpnia, dzień jej osiemdziesiątych urodzin. Do licha! Gdzie podziały się wszystkie te lata? Roześmiała się cicho. Bez wątpienia większość ludzi zadaje sobie wcześniej czy później to pytanie, pomyślała. Cóż, ona z pewnością nie ma czego żałować. Żyła pełnią życia.

Drzwi sypialni otwarły się i ukazała się stalowo - siwa głowa Orane.

- Pani się obudziła? - spytała pokojówka.

- Pani się obudziła - przyznała Jasmine.

- Przyniosę herbatę, madame - powiedziała służąca, zamykając drzwi.

Co za skarb z tej Orane, pomyślała Jasmine. Przybyła kiedyś z Francji z córką Jasmine, lecz życie w domu Autumn szybko uznała za nie do zniesienia nudne. Jasmine zaoferowała jej więc posadę. Służące, które były z nią od urodzenia, bardzo się zestarzały i nie mogły dłużej troszczyć się o potrzeby swej pani. Rohana i Toramalli miały po jedenaście lat, gdy urodziła się Jasmine. Turkusowe oczy księżnej zamgliły się na wspomnienie bliźniaczek, które tak wiernie jej służyły. Zmarły minionej wiosny, w odstępie kilku tygodni. Zdążyły jednak świętować przypadające w styczniu dziewięćdziesiąte pierwsze urodziny. Pochowano je na rodzinnym cmentarzu, obok ukochanego sługi Jasmine, Adalego. Z ich odejściem zamknął się w życiu Jasmine rozdział związany z dzieciństwem i dorastaniem. Nie pozostało zeń nic poza kilkoma szkatułkami pełnymi klejnotów, których już nie nosiła.

Do licha, zaklęła znowu. Robię się sentymentalna. Nie stanę się jedną z tych ckliwych staruszek, wspominających minione czasy. Kończę dziś osiemdziesiąt lat. Otrzymałam najwspanialszy z możliwych dar. Mam przy sobie dzieci i mnóstwo wnucząt. Dziś będziemy świętować rocznicę tamtego dnia w Indiach, kiedy to przyszłam na świat jako Jasaman Kama Begum, córka Mogoła.

Orane wróciła, niosąc tacę z umieszczoną w srebrnym wazonie pojedynczą czerwoną różą. Jasmine wciągnęła w nozdrza zapach aromatycznej czarnej herbaty, dobiegający ze stojącego na tacy dzbanka. Pokojówka ustawiła tacę na pobliskim stole, po czym, trzepnąwszy poduszki, pomogła pani unieść się do pozycji siedzącej. Przyniosła tacę i postawiła ją na kolanach Jasmine. Jasmine uśmiechnęła się, gdyż poza dzbankiem i różą znajdowały się tam także miseczka obranych moreli i jogurt, który tak bardzo lubiła.

- Rozpieszczasz mnie - powiedziała z uśmiechem do Orane.

- To twoje urodziny, pani. Doskonały czas na rozpieszczanie - odparła pokojówka.

- Czy wszyscy wstali?

- Nie, tylko kilku dżentelmenów i twoja córka, lady Fortune, madame. Taka piękna i taka smutna.

- Owszem - zgodziła się z nią Jasmine. - Tęskni za mężem. Co za tragedia! Kto by pomyślał, że Kieran Devers umrze w podobny sposób, jak pierwszy mąż Autumn. Biedna Fortune! Brakuje jej Marylandu, lecz ja się cieszę, że wróciła wreszcie do Anglii. Nie spodziewałam się zobaczyć jej w tym życiu. Była niemal dzieckiem, gdy wyjechała. Od tego czasu musiało już minąć prawie czterdzieści lat.

- Proszę zjeść śniadanie, madame - poradziła jej Orane. - Świętowanie ma zacząć się o dziewiątej.

- Jutro o tej porze - zauważyła Jasmine - będę wyczerpana i jeszcze starsza.

Roześmiała się z cicha i przystąpiła do jedzenia, sącząc powoli czarną herbatę.

I cóż to miało być za świętowanie! Przyjechały wszystkie jej dzieci. Nie miała ich dotąd pod jednym dachem w tym samym czasie. Jej pięciu synów i trzy córki w wieku od sześćdziesięciu dwu do trzy­dziestu dziewięciu lat. Ośmioro dzieci zrodzonych z mężów i jedno z kochanka. Potrząsnęła głową. Jak lubiły jej przypominać ulubione wnuczki, miała ekscytujące życie. Niemal tak ekscytujące, jak jej ukochana babka, Skye O'Malley.

Skończyła jeść i Orane zabrała tacę, pozostawiając panią, aby, jak miała w zwyczaju, oddała się porannym rozmyślaniom. Sama zajęła się przygotowaniem kąpieli.

Cóż, niemal tak samo ekscytujące, pomyślała Jasmine z uśmiechem. Niczego nie musiała żałować. Jej dzieci zawarły szczęśliwe związki i dały jej czterdzieścioro siedmioro wnucząt. Teraz większość z nich sama była dziadkami, a ona prababcią.

Przygody, pomyślała, bywają przeceniane. Tym, co się liczy, jest rodzina. Madame Skye dobrze o tym wiedziała i często powtarzała krewnym.

- Kąpiel gotowa, księżno - powiedziała Orane, podchodząc, by pomóc jej zejść z łóżka. - Na którą suknię w końcu się zdecydowałaś, pani?

- Turkusowoniebieską, pasującą do moich oczu - odparła Jasmine.

- To odważny kolor dla starej kobiety - zauważyła cokolwiek zgryźliwie Orane.

- Co takiego? - oburzyła się Jasmine, wstając. - Chciałabyś widzieć mnie w czerni, fiolecie albo, co gorsza, ciemnym różu? Tak, jestem stara, lecz nigdy nie byłam nudna, Orane. Zbyt odważny, też mi coś! Moje ramiona i plecy pozostały proste!

- Rzeczywiście - przyznała Orane. - Wiek nie przygiął cię ku ziemi, madame. Kobiety o wiele młodsze nie wyglądają tak dobrze, i doskonale o tym wiesz.

Jasmine uśmiechnęła się szelmowsko. Może i wyglądała nieźle, ale na miły Bóg! Czasami czuła każdą z minionych osiemdziesięciu wiosen, zwłaszcza w kolanach. A kiedy padało, często bolały ją palce. Cóż, potrafiłaby znieść te trochę bólu, gdyby tylko nadal uważano ją za piękność. Spojrzała w lustro na toaletce. Jej oczy zachowały żywą barwę, a skóra miękkość. Policzki i linia szczęki nieco opadły, lecz nie aż tak, jak u innych kobiet w jej wieku. Dookoła oczu widniały cienkie linie, zachowała jednak wszystkie zęby. Ogólnie biorąc, wyglądała lepiej niż większość kobiet dwadzieścia, nie, trzydzieści lat młodszych. Nie było, doprawdy, powodu się skarżyć. Wzięła więc kąpiel, a potem się ubrała.

Jedwabna suknia o barwie perskiego turkusu miała szeroki kołnierz z kremowej koronki, lecz dekolt skromniejszy, niżby nakazywała moda. Długie bufiaste rękawy zdobiły wstążki w mocniejszym odcieniu turkusu i koronkowe mankiety, pasujące do kołnierza. Włosy miała upięte, jak zwykle, nisko na karku w elegancki kok. Jej szyję zdobił turkusowy, otoczony diamencikami wisior, a uszy podobne w stylu kolczyki.

Zapukano do drzwi. Orane podeszła i wprowadziła księcia Lundy.

Charlie ukłonił się i rzekł:

- Wszyscy czekają w wielkiej sali. Jesteś gotowa? Podał matce ramię. Skinęła głową, lecz powiedziała:

- Tyle zamieszania, Charlie. Zupełnie jakbym kończyła sto lat.

- Mamy szczery zamiar powtórzyć to, gdy stuknie ci setka, mamo - zapewnił z uśmiechem.

Jasmine także się roześmiała, a potem pozwoliła, by syn pomógł jej zejść po schodach i wprowadził do ulubionego pokoju, dawnej wielkiej sali. Na widok licznie zgromadzonych krewnych łzy zakłuły Jasmine pod powiekami.

Jej najstarsze dziecko, India Lindley Leigh, wystąpiła przed innych, a wraz z nią jej mąż Deverai, lord Oxton. Ucałował z galanterią dłoń teściowej, India pocałowała zaś matkę w policzek, mówiąc:

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, mamo.

Po Indii do Jasmine podeszła czwórka jej dzieci, a po nich Henry Lindley, markiz Westleigh, jego żona, Rosamund Wyndham, i piątka ich potomstwa. Następni byli: Adam Leslie, baron Leslie z Erne Rock z żoną, a także Duncan Leslie, baron Leslie z Dinsmore i jego żona. To właśnie dwaj najmłodsi synowie ze związku z Jamesem Leslie odziedziczyli włości Jasmine w Irlandii. Spłodzili jedenaścioro dzieci, bardzo przypominających jej zmarłego męża.

Najstarszy syn Jasmine, Patrick, książę Glenkirk, przybył ze Szkocji wraz z żoną Flanną i siódemką dzieci.

Barbara Stuart stała, uśmiechnięta, obok Cynary i Harry'ego Summersa. Cynara trzymała w ramionach małego lorda Henry'ego i widać było, iż Harry ma w nim nie lada rywala. Trójka dzieci księcia z pierwszego małżeństwa stała tuż obok ojca i macochy. Sabrina i jej mąż, lord Southwood, zjechali wraz z dziećmi z Devon. Obok Sabriny stali jej bracia: Frederick i William, nadal nieżonaci.

No i jej utracone dawno dziecko, Fortune Lindley Devers, która przybyła w zeszłym miesiącu niespodziewanie do Anglii. Jej mąż, Kieran Devers, zmarł nagle poprzedniej zimy i Fortune, która przysięgła, że nie przekroczy więcej oceanu, zrobiła dokładnie to, od czego tak zapamiętale się odżegnywała. Jej najstarszy syn, Shane Devers, odziedziczył plantację, którą ona i Kieran stworzyli pośród marylandzkiej dziczy. I choć tam był jej dom, bez męża czuła się obca i zagubiona. Pożegnała zatem siódemkę dzieci i ich rodziny i wsiadła na statek, by wrócić do Anglii, do matki. Fancy i Kit Trahern zaoferowali jej dom, podziękowała jednak, wyjaśniając, że woli pozostać z Jasmine.

- Pewnego dnia - powiedziała - z przyjemnością przyjmę wasze zaproszenie, lecz jeszcze nie teraz. Minęło zbyt wiele czasu, odkąd mogłam usiąść z mamą nad filiżanką herbaty i porozmawiać. Jej obecność przynosi mi pociechę.

No i jeszcze Autumn, jej najmłodsza córka, z mężem Gabrielem Bainbridgem, księciem Garwood. Przyjechali z siedmioletnimi bliźniakami, dwoma córkami, czteromiesięcznym synkiem i dwiema francuskimi córkami Autumn. Mademoiselle Madeline d'Oleron, córka markiza d'Auriville, miała teraz siedemnaście lat, była piękna i już oświadczył się o jej rękę sąsiad, którego winnice sąsiadowały z jej dobrami. Pozdrowiła babkę w ojczystym języku, prowokując naganę ze strony młodszej siostry przyrodniej, Marguerite de la Bois, córki króla Ludwika XIV.

- Och, nie bądź snobką, mów po angielsku! - powiedziała dwunastoletnia Marguerite. - Wszystkiego najlepszego, babciu!

- Dziękuję, Daisy - odparła Jasmine. Cieszyło ją, iż może zobaczyć dziewczynki, nie widziała ich bowiem od dłuższego czasu.

Na koniec, kiedy już wszyscy złożyli solenizantce życzenia, zawołali chórem:

- Wszystkiego najlepszego, madame Jasmine!

- Dziękuję. Dziękuję wszystkim - odparła Jasmine, siadając na honorowym miejscu.

Służba jęła wnosić potrawy, składające się na inaugurujący święto posiłek. Goście zajęli miejsca, a Jasmine rozejrzała się dookoła, zaskoczona tym, jak liczna jest jej rodzina. A potem przypomniała sobie, że jest przecież tylko jednym z kilkuset potomków Skye O'Malley. Jakie to zadziwiające, pomyślała.

Posiłek był prosty i składał się z krewetek w winie, cienkich plastrów łososia, pieczonej wołowiny oraz indyków nadziewanych jabłkami, cebulą, chlebem i szałwią. Jako jarzyny posłużyły karczochy w oliwie, cebulki ze śmietaną, gotowane buraki i zielony groszek. Do tego świeżo upieczony chleb i masło, kilka gatunków sera, wino z rodzinnych winnic w Archambault i d'Auriville, cydr i piwo. Posiłek wieńczył deser: olbrzymia śliwkowa tarta, udekorowana wykonanymi z lukru figurkami egzotycznych zwierząt.

Po posiłku nadszedł czas wręczania prezentów. Jasmine przyjęła wszystkie z wdzięcznością, a kiedy tłum krewnych wokół niej wreszcie stopniał, uśmiechnęła się i powiedziała:

- Dziękuję, moi drodzy! Dziękuję bardzo! Jednak najlepszym prezentem, jaki mogłam dzisiaj otrzymać, i otrzymałam, jesteście wy. Moja ukochana rodzina: dzieci, wnuki i prawnuki. Jest ich tak dużo, a podobno zanosi się na kolejne. Czyż to nie błogosławieństwo?

Wstała, wzięła do rąk kielich i powiedziała:

- Wznieśmy toast. Pozostali członkowie rodziny także wstali.

- Dzisiaj, w moje osiemdziesiąte urodziny, uczcijmy toastem tę, która zapoczątkowała dobrobyt i szczęście całej naszej rodziny. Chwała ci, Skye O’Malley!

Opróżniła kielich do końca.

- Za Skye O'Malley! - krzyknęli zebrani jednym głosem, odwracając się ku zawieszonemu nad kominkiem portretowi i unosząc kielichy. Potem zgodnie opowiadali, że przez chwilę wydawało się im, iż antenatka uśmiecha się do nich z portretu.

Po posiłku wyszli wszyscy z domu, aby wziąć udział w rozrywkach na świeżym powietrzu: grach i tańcach. Przybył posłaniec, przywożąc życzenia i prezent od króla: srebrny, wysadzany klejnotami flakonik perfum. Jasmine z przyjemnością przyglądała się gawędzącym, rozbawionym krewnym. Przybyli muzycy, a wśród nich kobziarz Lesliech. Dzień pozostał bezchmurny i ciepły. Wreszcie słońce jęło chylić się ku zachodowi, by zniknąć za otaczającymi Queen's Malvern wzgórzami w istnej feerii barw. Mimo to pozostali na dworze, podziwiając pojawiające się gwiazdy, a potem wschód księżyca w pełni.

- Podobno w dniu, kiedy się urodziłam, też była pełnia - zauważyła Jasmine.

Młodsze dzieci posnęły, znużone, na trawie, nianie zaniosły je więc do łóżek. Dzień dobiegł kresu. Jasmine pożegnała gawędzących wesoło w wielkiej sali krewnych, życząc im dobrej nocy. Weszła powoli po schodach, a potem do sypialni, gdzie czekała już Orane, gotowa pomóc pani.

- Madame miała cudowny dzień - powiedziała.

- Rzeczywiście - zgodziła się z nią Jasmine. A kiedy leżała wygodnie w łóżku, a Orane także udała się na spoczynek, spojrzała na zaglądający przez otwarte okno księżyc. To był dobry dzień. I dobre życie. A tyle jeszcze przed nią! O, tak, z pewnością! Może dożyję setki, pomyślała, uśmiechając się w ciemności. Czyż Rohana i Toramalli nie dotrwały do dziewięćdziesiątych pierwszych urodzin?

Zasnęła w końcu, zamknąwszy nadal piękne, turkusowe oczy, by śnić o swej młodości i o mężczyznach - a było ich wielu - którzy ją kochali.

1* Foryś (niem.) - dawniej u możnej szlachty konny pachołek poprzedzający karetę w celu zbadania drogi.

2* Siren (ang.) - syrena

3** Sin (ang.) - grzech.

4* Fancy (ang.) - kaprys

5** Fortunes Fancy (ang.) - Kaprys fortuny.

6*** Bayview (ang.) - Widok na Zatokę.

7* Królewski kaprys (ang.).

8* Śliczna Kitty (ang.).

9** Spryciara (ang.).

10* Wiotka (ang.).

11* Niegodziwość, nikczemność (ang.).

12* Czyt.: sin (ang.) - grzech


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 01 Prawdziwa miłość (poprawiony)
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 01 Prawdziwa milosc
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 02 Urzeczona
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 05 Nazajutrz
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 02 Urzeczona
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 05 Nazajutrz
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 05 Nazajutrz
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 04 Królewska intryga
Small Bertrice Dziedzictwo Skye 03 Pod naporem uczuc
Bertrice Small Dziedzictwo Skye 05 Nazajutrz
Small Bertrice 06 Złośnice
PKM Pompy Nowa small 2, IŚ Tokarzewski 27.06.2016, V semestr COWiG, PKM (Podstawy konstrukcji mechan
Small, Bertrice Zuleika and the Barbarian
Small Bertrice Ścigana
Small Bertrice Piekielnica
Small Bertrice Piekielnica[1]
Small Bertrice Urzeczona 02
Small Bertrice Adora
Small Bertrice Piekielnica

więcej podobnych podstron