Z PAMIĘTNIKA OBLĘŻENIA CZĘSTOCHOWY Góra Najświętszej Panny ręką samego Boga obroniona i ocalona została

Z PAMIĘTNIKA OBLĘŻENIA CZĘSTOCHOWY.

Góra Najświętszej Panny ręką samego Boga obroniona i ocalona została.

(ojciec Augustyn Kordecki).


1941 roku do warszawskiego Salonu Sztuki "Skarbiec", mieszczącego się przy ulicy Kredytowej 9, wszedł tajemniczy osobnik.

Kilkanaście minut później opuścił salon z owiniętym gazetami i obwiązanym sznurkiem pakunkiem, którego kształt przywodził na myśl obraz.

Malowidło nie było zbyt duże, miało najwyżej pół metra wysokości. Wanda Czernic-Żalińska, właścicielka salonu, nie wiedziała, kim był ów człowiek.

Powiedział tylko, że przyjechał po obraz z Katowic, ale trwała okupacja i nie można było mieć żadnej pewności, że kupujący mówił prawdę.

W głębi duszy miała nadzieję, że kłamał. Tak na wszelki wypadek, żeby zmylić ewentualny trop.

Chciała wierzyć, że kupujący przyjechał z Częstochowy,

że był udającym zwykłego faceta paulinem albo przynajmniej działającym na zlecenie zakonników figurantem przysłanym po to,

by ocalić dla potomności niepozorne na pierwszy rzut oka płótno.

Gdyby dostało się ono w niemieckie ręce, z pewnością spłonęłoby na stosie wraz z innymi narodowymi symbolami.

W końcu nie dość, że obraz namalował Matejko,

to bohaterem przedstawionej przez niego sceny był człowiek, którego Niemcy skazaliby na niebyt bez zastanowienia.

W drugim roku hitlerowskiej okupacji ojciec Augustyn Kordecki był dla Polaków nie tylko legendarnym obrońcą Jasnej Góry,

ale i niebezpieczną inspiracją: nie bał się stawić czoła szwedzkiej armii, która mogła go zmiażdżyć niczym słoń mrówkę.

Nie tylko się nie bał, ale i ją przegonił. Ot, klasyczna polska dusza.

Pani Wanda słyszała kiedyś, jak jeden z Niemców, jeszcze przed wojną, definiował Polaków jako naród, który hołduje zasadzie większy - nie znaczy niepokonany.

Lubiła tę definicję.

Tamtego dnia Wanda Czernic-Żalińska, ratująca polskie obrazy przed Niemcami, po raz ostatni widziała Kordeckiego na murach Częstochowy błagającego o pomoc Bożą".

Obiecała sobie, że kiedy tylko skończy się okupacja, odnajdzie w którejś z bibliotek pamiętnik, w którym niezwykły paulin opisał oblężenie Jasnej Góry;

i przeczyta go od deski do deski.

W końcu Jan Matejko też go czytał, a sprzedany właśnie obraz - który, jak miała nadzieję, przetrwa wojnę - był właśnie owocem tej lektury.


Nad nosem słońca.


Gdy Bóg Najwyższy postanowił ukarać Polaków,

w dobroci Swojej zesłał wpierw ku upamiętaniu rozmaite przepowiednie i znaki, przyszłą klęskę zwiastujące

- tym oto zdaniem ojciec Augustyn Kordecki otwiera swą opowieść o obronie Jasnej Góry w "Pamiętniku oblężenia Częstochowy 1655 roku".

Ten absolutnie bezprecedensowy reportaż z najgłośniejszej, bodajże, odsłony potopu szwedzkiego jest dziś przysłowiowym białym krukiem.

Mimo że składa się z nieskończenie wielokrotnie złożonych barokowych zdań o charakterystycznym staropolskim szyku, czyta się go jednym tchem.

Wróćmy jednak do intrygującego zdania, które zacytowałam na początku, a które najwyższy czas rozwinąć.

Jakież to znaki Bóg zesłał Polakom, by opamiętali się i ustrzegli przed karą Bożą? Co miało być ową karą?

Ojciec Kordecki pisze o dwóch zadziwiających zdarzeniach zwiastujących nadciągające nieszczęście.

Pierwsze z nich miało miejsce 10 lutego 1654 roku.

Pośród zimowej burzy - jak relacjonuje paulin - piorun uderzył w jasnogórską świątynię i spowodował pożar wieży oraz zarysowanie muru.

Drugi znak, który wywołał powszechne przerażenie, odnotowano cztery miesiące później.

Wieczorem 9 czerwca na twarzy zachodzącego słońca - cytuję autora - nad nosem

(przypuszczam, że chodzi o miejsce, w którym moglibyśmy umieścić nos na słonecznej tarczy) widać było krzyż przemieniający się w serce.

Serce zostało chwilę potem przeszyte mieczem, po czym przechyliło się na lewą stronę i zatrzymało pod okiem.

Pod prawym zaś okiem słonecznego oblicza ukazała się uzbrojona ręka trzymającą jabłko.

Owoc wznosił się po oku w kierunku czoła, następnie rozdzielił się na cztery części, uniósł ponad tarczę słońca i zamienił w rózgę.

Roku więc następnego - w tym zdaniu ojciec Kordecki daje nam odpowiedź na pytanie o karę, która miała nadejść - niby bicz Boży,

przeciwko Polakom wyruszył z północy Karol Gustaw, królem szwedzkim wybrany,

chociaż królestwo to prawem następstwa należało się Janowi Kazimierzowi, królowi polskiemu.

Po zajęciu Wielkopolski, gdy miał ruszyć ku Krakowu, umyślił, aby napaść na klasztor częstochowski - wysłał więc w tym celu naprzód część wojska (. .. )

uważając za korzystne, skarbami i sprzętem jasnogórskim, powiększyć siły wojenne potrzebne do zdobywania stolicy Rzeczpospolitej.


Jasnogórski przełom.


Gdy wojska szwedzkie pod wodzą Bureharda Mullera docierały pod Częstochowę, w rękach Karola Gustawa znajdowała się ogromna część terytorium Polski.

On sam zaś był przekonany, że reszta, która pozostała mu do podbicia, jest już także właściwie jego własnością.

Formalnie wojna zwana potopem szwedzkim, a oficjalnie drugą wojną północną, została wypowiedziana Polakom przez Szwedów 19 lipca 1655 roku.

Nasi północni sąsiedzi szli w głąb kraju jak burza, rabując, gwałcąc, mordując, paląc wioski i miasta i zostawiając po sobie totalne zgliszcza.

Mówiło się, że wojska szwedzkie niczym biblijny potop zalały polskie ziemie i niczym potop je wyniszczyły.

Już 25 lipca wojsko polskie po przegranej bitwie pod Ujściem (północna Wielkopolska) kapitulowało.

Co ciekawe, sam jej akt został podpisany dopiero w drugiej połowie sierpnia, niemal w miejscu, w którym w tej chwili stoi moje biurko.

Mieszkam bowiem w miejscu,

gdzie jeszcze w XIX wieku stał koniński zamek warowny, w którym przez kilka dni rezydował Karol Gustaw i w którego murach ów akt kapitulacji został sygnowany.

Szwedzi, podbiwszy Wielkopolskę i Kujawy, zajęli Warszawę, a 17 października po ciężkich walkach skapitulował Kraków.

Po grodzie Kraka przyszła kolej na Prusy Królewskie.

Jesień była szczytem powodzenia szwedzkiego najazdu na Polskę i właśnie wtedy Karol Gustaw rozkazał uderzyć na Częstochowę.

Zamierzał zdobyć nie tyle miasto, co legendarne skarby jasnogórskiego klasztoru.

Król szwedzki nie spodziewał się jednak, że garstka paulinów i ich niezmącona wiara w Bożą pomoc okaże się silniejsza niż jego wielka, mocarna armia.

Nie mógł się również domyślać, że oblężenie Częstochowy stanie się przełomem w wojnie polsko-szwedzkiej.

Choć do końca drugiej wojny północnej pozostaną jeszcze cztery lata, cudowne ocalenie Jasnej Góry wleje w polskie serca nadzieję i siłę,

która aż do końca konfliktu - czyli 3 maja 1660 roku - się nie wyczerpie.

Jasnogórscy paulini przewidzieli, że Karol Gustaw skieruje ku nim swoje działa.

7 listopada 1655 roku w sekrecie wywieźli cudowny wizerunek Najświętszej Maryi Panny z Częstochowy

(najpierw zawieziono obraz do Lublińca, a stamtąd do klasztoru Paulinów w Mochowie koło Głogówka).

W jasnogórskiej świątyni zaś w miejscu oryginału umieszczono kopię.

Tego samego dnia przeor Kordecki rozpoczął korespondencyjne negocjacje dyplomatyczne ze szwedzkim królem, które rozpoczął od symulowanego uznania jego władzy.

Kordecki uczynił to z rozmysłem, aby przygotować obronę klasztoru i zyskać czas na zabezpieczenie cudownego obrazu.

Jego poczynania - co niezwykle istotne - miały aprobatę króla Jana Kazimierza, u którego Kordecki jednocześnie szukał pomocy.

Karol Gustaw w odpowiedzi na list przeora wystawił częstochowskim paulinom list żelazny gwarantujący bezpieczeństwo klasztoru.

Ojciec Augustyn przeczuwał jednak, że list żelazny został wystawiony wyłącznie po to, by zmylić zakonników.

Szybko okazało się, że miał słuszność, bowiem Szwedzi zażądali wkrótce wpuszczenia na teren klasztoru swojego garnizonu.

Paulini kategorycznie odmówili, czego konsekwencją było pierwsze uderzenie na klasztor 8 listopada.

Dziesięć dni później pod Jasną Górą pojawił się korpus Burcharda Mullera (a razem z nim polski oddział półkownika Wacława Sadowskiego)

liczący sobie 2250 żołnierzy i osiem lekkich dział (liczba ta zwiększyła się później do 3200 żołnierzy i 17 dział).

Muller ponowił żądanie wpuszczenia wojska na teren twierdzy, a zakonnicy ponownie odmówili.

Poskutkowało to oblężeniem, które trwało do 27 grudnia. Załoga klasztoru jasnogórskiego nie przekraczała 300 osób.

Muller, dowiedziawszy się, że wśród obrońców Jasnej Góry jest wielu zwolenników kapitulacji, usiłował złamać ich morale działaniami psychologicznymi i rokowaniami.

W okolicach świąt Bożego Narodzenia Muller otrzymał rozkaz wyruszenia do Prus w celu wsparcia tamtejszej wojny oblężniczej.

W wigilię rozkazał więc po raz kolejny zbombardować klasztor.

Choć ostrzał był tak intensywny, że wojskom szwedzkim pękła armata oblężnicza, nie przynosił - ku wielkiemu zdumieniu agresorów - spodziewanych rezultatów.

Burchard Muller zrozumiał, że zdobycie częstochowskiej twierdzy nie jest możliwe.

Aby jednak się nie skompromitować do cna, zażądał od przeora Kordeckiego 60 tysięcy talarów za odstąpienie od oblężenia.

Ojciec Augustyn odparł wówczas, że na początku oblężenia byłby gotów tyle zapłacić, ale w związku z tym,

że wojska Mullera dokonały znacznych zniszczeń klasztoru, nie może tego zrobić.

Tuż po dniu św. Szczepana, czyli 26 grudnia, Burchard Muller ruszył do Prus z poczuciem niezmierzonej klęski.

W tym miejscu dodam jeszcze,

że wieść o oblężeniu Jasnej Góry błyskawicznie obiegła Rzeczpospolitą i w przygnębionych pasmem szwedzkich sukcesów umysłach Polaków wzbudziła bezcenne wzburzenie.

Na jego fali wiele oddziałów polskich z rozmaitych stron kraju bezzwłocznie wyruszyło na odsiecz paulinom.

Poza tym oblegające miasto wojska Karola Gustawa otoczyła niezwykle uciążliwa dla Szwedów polska partyzantka.

Jeszcze przed Nowym Rokiem druga wojna polsko-szwedzka straciła swój defensywny charakter.

Zachęceni jasnogórskim zwycięstwem górale wydarli Szwedom Nowy Sącz.

Dwa dni przed zakończeniem starego roku zawiązała się przeciw najeźdźcom konfederacja tyszowiecka,

ponadto w ostatni dzień grudnia zmarł sprzymierzony z Karolem Gustawem Janusz Radziwiłł, który krótko wcześniej poniósł klęskę na Podlasiu.

Historycy podkreślają również, że wieść o zdumiewającym ocaleniu Jasnej Góry wpłynęła bardzo znacząco na postawę lojalnej wobec Szwedów części szlachty.

Od dnia, w którym Burchard Muller w niesławie opuszczał Częstochowę, rzeczeni szlachcice na powrót stali się realnymi patriotami.


Pan Bóg kule nosi.


Opracowania historyczne nie wspominają oczywiście ani słowem o jakichkolwiek "nadzwyczajnych wydarzeniach"

mających miejsce w czasie oblężenia Jasnej Góry, a zwycięstwo nad Szwedami przypisują talentom strategicznym przeora Kordeckiego.

On sam natomiast, w cytowanym już pamiętniku, nieustannie niemal podkreśla, że ocalenie Jasnej Góry było ściśle związane z pomocą z nieba

i twierdzenia te uzasadnia bardzo konkretnymi przykładami. Oto pierwszy z nich.

Początkowa strategia najeźdźców - jak relacjonuje ojciec Augustyn - polegała na nieustannym szturmowaniu Jasnej Góry, nieustannym to znaczy całodobowym.

Nocami Szwedzi usiłowali podpalić klasztor, rzucając w tym celu z obydwu stron kule ogniste albo żelazne rozpalone,

które - ku zaskoczeniu atakujących i atakowanych - spadały na ziemię, przebijały na wskroś dachy lub przelatywały za wały obronne

nie czyniąc obrońcom żadnej szkody.

Ojciec Kordecki podkreśla, że gdy kule spadały na drewniane dachy, które powinny były się zająć ogniem, nie wzniecały pożaru.

Przytacza również historię o tym,

jak to jedna z nich, przebiwszy dach, upadła obok kołyski maleńkiego dziecka,

lecz ani samego niemowlęcia nie uszkodziła, ani kolebki jego nie zapaliła - zapewnia.

Innym razem kilka kul ognistych wycelowano prosto w sam klasztor i jedna z nich, choć trafiła w dach kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej, odbiła się.

Druga - jak podaje legendarny obrońca Jasnej Góry - z boku do uświęconego miejsca zmierzając, jak gdyby siłą ukrytą odtrącona,

zwróciła się ku obozowi, po powietrzu straszliwy ogień rozrzucając.

Widząc te powtarzające się w kółko zdumiewające zjawiska, Burchard Muller zrezygnował z ostrzału i nakazał sprowadzić z Krakowa działa do przebijania murów.


Kobieta na murach.


Historia o tym, jak to „Pan Bóg kule nosił" pod murami Jasnej Góry, choć intrygująca,

jest zaledwie preludium do opisu jeszcze bardziej zdumiewających zdarzeń.

Ojciec Kordecki odnotował na stronicach swego pamiętnika, że Muller otwarcie oświadczył swym podwładnym w obozie

(a oni później powtarzali to w różnych miejscach i okolicznościach), iż odstępuje od oblężenia jasnogórskiego klasztoru z powodu zadziwiającego widzenia, jakiego tam doświadczył.

W wizji tej ujrzeć miał tajemniczą kobietę o groźnym wyrazie twarzy, która surowymi słowami przestrzegła go przed dalszym szturmowaniem klasztoru.

Uprzedzała, że jeśli jej ostrzeżenia nie posłucha, całe jego wojsko zginie.

Szwedzki dowódca był przerażony, a jego żołnierze kompletnie zdezorientowani.

Ich odważny, twardy i niewzruszony wódz przestraszył się nagle jakiejś niewiasty?

Po nieprzyjacielskim obozie krążyła wieść, że owa tajemnicza kobieta została przekupiona przez paulinów i wysłana z tajną misją do Mullera.

Większość szwedzkich wojaków żywiła przekonanie, że owa kobieta była człowiekiem, nie zaś istotą pozaziemską, dlatego też za nic nie mogli pojąć rezygnacji swego dowódcy.

Ojciec Augustyn pisze dalej,

że opowieści o widzeniu Mullera potwierdzają listy sióstr dominikanek z Piotrkowa, pisanych do zakonnic przebywających na Jasnej Górze.

Jeden z nich zresztą w swym pamiętniku cytuje.

Miller z wielką uwagą przypatrywał się tu, w naszym kościele, obrazowi Najświętszej Panny Częstochowskiej - pisała piotrkowska dominikanka

- a ponieważ tłómacz prosił o podarowanie sobie jakiego małego wizerunku tegoż obrazu, darowano mu takowy, a sam Miller wziął go z rąk tłómacza.

Ztąd łatwo można było poznać, że generał chciał dostrzedz, czy postać, którą; widział w nocy, podobna była do obrazu [pisownia zgodna z oryginałem - przyp. red.].

Po uważnej obserwacji Burchard Muller miał powiedzieć: Wcale nie jest podobny do owej dziewicy, która mi się ukazała, bo niepodobną rzeczą jest widzieć równą na ziemi.

Coś niebieskiego i Boskiego, czemem się nadzwyczaj przestraszył, jaśniało na jej wspaniałem obliczu.

Twierdzili to i Szwedzi,

że niektórzy z nich widzieli kobietę na murach działa celującą i obrońcom na wałach stojących potrzebnego oręża własna ręką dostarczaiącą,

a kamieniarzom, robiącym podkopy i łamiącym skałę, ukazał się sędziwy starzec, który ich napominał, aby próżną porzucili pracę, której nawet w siedmiu latach nie dokonają.

Temi więc widzeniami przestraszeni od dalszego oblężenia odstąpili.

Kończąc powyższy wątek,

legendarny przeor dodaje, że powyższe zajścia potwierdził w czasie zeznań przed ojcami paulinami niejaki pan Aleksy Strzałkowski

który na własne uszy to samo słyszał od Szwedów.


Starzec w białych szatach.


W cytowanym liście napisanym przez zakonnicę z Piotrkowa prócz tajemniczej niewiasty pojawia się równie intrygujący sędziwy starzec.

Czy wiadomo kim był? Oczywiście. Ojciec Augustyn nie miał krzty wątpliwości: to święty Paweł Pustelnik, patron zgromadzenia paulinów.

Na kartach swego pamiętnika zakonnik odnotował, że owego świętego starca widywali w czasie oblężenia także Polacy.

I tak, by nie być gołosłownym, uściśla, że niejaka Jadwiga Jaroszewska nie tylko widziała Pawła Pustelnika, ale i z nim rozmawiała.

Święty pocieszał Jadwigę, zapewniając że Bóg okaże Częstochowie zmiłowanie i Szwedzi wkrótce odstąpią od oblężenia Jasnej Góry.

Pani Jaroszewska opisywała przy tym, że starzec ubrany był w białe szaty.

W czasie tego samego widzenia kobieta ujrzała go również odprawiającego Mszę Świętą przy kościelnym ołtarzu,

który - co niebagatelne - poświęcony był właśnie jemu.

Natomiast panowie Jan Więckowski, Maciej Węgierski i wielu innych szlachciców

- jak relacjonuje dalej dzielny przeor - dodatkowo poświadczyli,

że słyszeli opowieści szwedzkich żołnierzy o ukazywaniu się na murach Jasnej Góry ubranego na biało starca

który stał u boku tajemniczej kobiety odtrącającej szwedzkie pociski.

Zeznał także pod przysięgą ojciec Błażej Wadowski, przeor wieruszowski naszej reguły

- mnoży nazwiska świadków i przykłady zeznań o cudach ojciec Augustyn

- iż w domu pewnego mieszczanina wieruszowskiego przez szwedzkich komendantów: Jerzego Eichnera i Arensa Lukmana, do stołu zaproszony,

takie bluźnierstwa z ich ust świętokradzkich słyszał:

"Cóż to za czarownica znajduje się w waszym częstochowskim klasztorze, która niebieską zasłoną odziana z klasztoru wychodziła i po murach się przechadzała,

niekiedy na ich szczytach spoczywając. Na jej widok nasi z przestrachu padali, tak, iż kiedy wychodziła, musieliśmy twarze spuszczać i oczy zasłaniać.

Tego rodzaju świadectw, poświadczonych konkretnymi nazwiskami składających je osób, w pamiętniku legendarnego przeora jest naprawdę wiele.

Nie sposób ich tu wszystkich przytoczyć, zważywszy że sporo opisywanych faktów zwyczajnie się powiela.

Niemniej naprawdę warto zadać sobie trud odnalezienia pamiętnika w bibliotekach czy antykwariatach i zapoznać się z pełną treścią.

To pozycja, której nie da się zapomnieć.


Mgliste iluzje.


Kolejnymi nadzwyczajnymi zdarzeniami, o jakich opowiadali Szwedzi, a które opisał ojciec Augustyn, były niewyjaśnione zjawiska optyczne,

dzięki którym oddawany przez wojska szwedzkie ostrzał był całkowicie nieskuteczny lub wręcz szkodliwy dla samych ostrzeliwujących.

Kilka razy, jak twierdzili północni wojacy, gdy zaczynał się atak, Jasną Górę spowijała nagle mgła.

Tworząc wokół jasnogórskiego wzgórza swoisty kokon, ciągnęła się ku niebu.

Tworzyło to iluzję, że klasztor położony jest o wiele wyżej niż w rzeczywistości.

Zmyleni tym widokiem żołnierze kierowali strzały z dział bardzo wysoko,

a działania te sprawiały, że wystrzelone kule spokojnie przelatywały nad klasztorem i spadały po drugiej stronie obronnych wałów,

trafiając nierzadko w usytuowanych pod nimi najeźdźców.

Innym razem otulająca Jasną Górę mgła sprawiała wrażenie, że klasztor jest znacznie niżej niż w istocie był położony.

Strzelający wówczas puszkarze, będąc przekonanymi, że uderzają w mury siedziby paulinów,

w rzeczywistości celowali do zmarzniętej, twardej ziemi u nasady wzniesienia, od której kule odbijały się i uderzały w nich rykoszetem.


Wątek carski.


W „Pamiętniku oblężenia Częstochowy" uwieczniona została jeszcze jedna historia, którą szkoda byłoby przemilczeć.

Rzecz działa się już po odstąpieniu wojsk szwedzkich od oblężenia jasnogórskiego klasztoru i, co ciekawe, dotyczyła Rosji.

Otóż wieści o zadziwiających zdarzeniach w Częstochowie, do których doszło w dwóch ostatnich miesiącach 1655 roku, dotarły do cara moskiewskiego Aleksego Michałowicza.

Car, usłyszawszy o niebiańskich istotach wspomagających obrońców Jasnej Góry, przestraszył się ich nieco.

Nie chcąc się narażać, wysłał do Jana Kazimierza swego posła Jana Jewlewa Cześnika

celem ustalenia ostatecznych warunków pokoju w kwestii wyrwanego Polsce przez Moskwę Smoleńska i Siewierza oraz aby ten udał się w imieniu cara na Jasną Górę.

Jan Lewlew Cześnik, wykonawszy swoje dyplomatyczne zadania, poprosił króla polskiego o zgodę na odwiedzenie częstochowskiego klasztoru,

a gdy ją otrzymał, niezwłocznie wyruszył do Częstochowy na czele - jak pisze Kordecki - świetnego orszaku.

Gdy dotarł na miejsce, przypatrywał się twarzy Najświętszej Panny i schyliwszy nisko głowę, oddał Jej w opiekę siebie samego i swoje państwo.

Następnie poprosił paulinów, by opowiedzieli mu szczegółowo o historii klasztoru i jego słynnej aż w Moskwie obronie

a następnie polecił ich modlitwom siebie i swojego cara.

Gdy się żegnał, zapowiedział w imieniu swego potężnego pana,

że car, pragnąc udowodnić swą pobożność i miłość ku częstochowskiej Bogurodzicy, przyśle Jej wkrótce wspaniałe dary.


Zaginiony obraz.


W 1941 roku na warszawskiej ulicy Kredytowej portret ojca Kordeckiego autorstwa Jana Matejki widziano po raz ostatni.

Nikt nigdy się nie dowiedział, kim naprawdę był jego kupiec podający się za przybysza z Katowic.

Nie mamy też wiedzy czy obraz w ogóle jeszcze istnieje.

Niektórzy mawiają, że legendarny paulin, będąc tylko zwykłym zakonnikiem, zdołał ocalić przed armią Szwedów jasnogórski klasztor,

a będąc mieszkańcem nieba, który zapewne może o wiele więcej, niż zwykli śmiertelnicy, nie potrafił uchronić swojego najgłośniejszego portretu przed zaginięciem.

A może potrafił, tylko po prostu nie chciał?

Być może nie zgadzał się zasłaniać swą postacią cudownych, historycznych Bożych interwencji?

Być może, gdyby Matejko namalował na murach Częstochowy ową kobietę w płaszczu z niebieskiej zasłony i sędziwego starca w białych szatach,

Kordecki użyłby wszystkich niebiańskich sztuczek, aby uchronić dzieło przed niebezpieczeństwami wojny?

Wszakże "Bitwa pod Grunwaldem" ze św. Stanisławem na chmurze przetrwała wojnę nawet w wiejskiej ziemiance, podobnie jak "Chmielnicki pod Lwowem" z Janem z Dukli na obłoku doczekał dzisiejszych czasów ...



KONIEC.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron