Wszystkie klęski Adama Michnika

Wszystkie klęski Adama Michnika

Gdybyśmy mieli wskazać największego przegranego III RP - wybór musiałby paść na Adama Michnika. Tak, to nie spóźniony żart primaaprilisowy! Michnik jest ideologiem przegranym. On jednak już tylko się miota, wciąż przy tym kąsając.

Za największego nieudacznika III RP należy uznać Adama Michnika. Tak, tak, to prawda - nie przesłyszeliście się, Drodzy Czytelnicy. Demonizowany Michnik jest ideologiem (bo do takiego miana zawsze aspirował) przegranym. Bo przecież tak naprawdę na panewce spalił każdy z jego wielkich projektów politycznych, które forsował.

Klęska pierwsza: niedoszła prezydentura Tadeusza Mazowieckiego. Ta porażka musiała boleć szczególnie, bowiem Mazowiecki nie wszedł nawet do drugiej tury wyborów, przegrywając zarówno z głoszącym (wówczas - i jak się okazało - niestety, tylko taktycznie) potrzebę dekomunizacji Wałęsą, jak i z „człowiekiem znikąd" czyli Stanem Tymińskim. A działo to się w roku 1990, czyli w chwili, kiedy „Gazecie Wyborczej" wydawało się, że niepodzielnie przejęła rząd dusz wyprowadzonych z realnego socjalizmu Polaków. W kontekście tej „klęski założycielskiej" środowiska michnikowszczyzny wszystkie kolejne jego przedsięwzięcia wydają się już tylko próbą rewanżu i odbudowy tyleż straconych pozycji, co straconych złudzeń. Z wyborczej klęski Mazowieckiego w roku 1990 wyniknęła rozłożona na kolejnych 15 lat klęska druga: bankructwo Unii Wolności. To miała być idealna partia „nowoczesnego Polaka". Właściwie należy mówić o dwóch partiach: Unii Demokratycznej i wypoczwarzonej z niej po zjednoczeniu z Kongresem Liberalno-Demokratycznym Unii Wolności. Ta formacja realny wpływ na rządzenie zdobyła tylko za sprawą gabinetu Hanny Suchockiej, powstałego po obaleniu niepodległościowego rządu Jana Olszewskiego w czasie „nocy teczek" Warto pamiętać, że rząd Suchockiej przetrwał zaledwie rok, a jego głównym dokonaniem było ostateczne rozmontowanie etosu, który pozwolił „Solidarności" wygrać wybory 4 czerwca 1989 r. Tym samym politycy Unii Demokratycznej podłożyli podwaliny pod kolejne lata rządów postkomunistów. Zaś nigdy potem Unia Wolności nie zdołała już wygrać wyborów - mimo silnego medialnego wsparcia „Gazety Wyborczej" i jej środowiska. Co więcej - w samej partii jej „ojcowie-założyciele" zaczęli odgrywać coraz mniejszą rolę. Cezurą była tutaj wygrana Leszka Balcerowicza z Tadeuszem Mazowieckim w wyborach przewodniczącego UW (rok 1995). „Próchno" partii, zwanej już wtedy żartobliwie Mumią Wolności, odzyskało wpływy w roku 2000, kiedy w kolejnych wyborach przewodniczącego Bronisław Geremek pokonał Donalda Tuska. Był to jednak równocześnie początek szybkiego końca UW. „Młode wilki" pod wodzą Tuska z Unii Wolności odeszły, a partia w wyborach parlamentarnych w roku 2001 nie dostała się nawet do sejmu. Adam Michnik musiał tę porażkę odczuć szczególnie dotkliwie - chociaż formalnie nigdy nie był członkiem Unii Wolności, to jednak wielokrotnie podkreślał, że ta formacja jest mu najbliższa. Można go wręcz uznać za jej niepartyjnego ideologa, kogoś w rodzaju „super-ducha" jednego z ojców-założycieli, który do swego tworu nigdy nie wstąpił.

Trzecia wielka polityczna porażka Michnika wiąże się z fiaskiem projektu, który, odwołując się do funkcjonującej potocznie „kalki językowej", żartobliwie można nazwać doprowadzeniem do pojednania „chamów z żydami". Czyli - historycznego sojuszu dwóch poróżnionych odłamów polskiej lewicy. Pierwsza to tzw. lewica laicka, której przedstawiciele w czasach rządów Władysława Gomułki stanęli na pozycjach dysydenckich, a w latach 70. tworzyli część antyrządowej opozycji. Druga to tzw. lewica betonowa, twardo- głowa, związana do końca PRL-u z komunistycznym aparatem partyjno-rządowym. Pierwsza próba wyhodowania z PZPR-u „przyjaznej lewicy" zakończyła się bardzo szybko kompletnym fiaskiem. Chodzi o próbę stworzenia przez Tadeusza Fiszbacha na przełomie lat 1989/90 Polskiej Unii Socjaldemokratycznej. Niebawem okazało się jednak, że postkomunistyczny elektorat zagospodarował nie Fiszbach, ale Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej Kwaśniewskiego, Oleksego i Millera. Jak widać, moralne, polityczne i medialne wsparcie Michnika nie znaczyło nic. Prawdziwą wartością było wsparcie „moskiewską pożyczką" przywiezioną przez Millera oraz wsparcie – jak się wydaje – służb.

Do projektu sojuszu „chamów z żydami" Michnik powrócił w czasach, kiedy SLD było silne. Wtedy nie myślał już o zwasalizowaniu i przejęciu (poprzez tzw. „uwiarygodnienie") postkomunistycznej lewicy. To miał być sojusz w obliczu zagrożenia rzekomą „faszyzacją" Polski, czyli rosnącą siłą organizacji patriotycznych, narodowych i katolickich. Stąd ukłony Michnika w stosunku do Aleksandra Kwaśniewskiego i - zwłaszcza - Włodzimierza Cimoszewicza. Był to czas kulminacji złudzeń Michnika, któremu wydawało się, że może namaszczać przywódców wszystkich partii na lewo od centrum .Tu-taj krach tej taktycznej współpracy był najbardziej spektakularny, zakończył się bowiem tzw. „aferą Rywina" Michnik po drugiej stronie miał bowiem za partnerów nie tylko Kwacha i Cimoszkę, ale także twardych graczy z „grupy trzymającej władzę" którzy zapewne słusznie uważali, że skoro „Wyborcza" się do nich umizguje - to jest to wyraz jej słabości. Więc można Agorę „pyknąć" na kasę. Sposób rozegrania tej sprawy i jej ujawnienia po długim „dziennikarskim" śledztwie redaktora Smoleńskiego pokazał, że złudzenia co do własnej wartości w grze nie opuszczały Michnika do samego końca.

Kolejne klęski Michnika można wyliczać: nie udało mu się zapobiec lustracji. Owszem, udało się ją odwlec w czasie tak długo, jak to tylko było możliwe, jednak mimo wszelkich zaklęć, że „lustracja to wrzucanie granatu do szamba"- wreszcie ona działa. Naukowcy i dziennikarze mogą otrzymywać wgląd w akta gromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej, a przy okazji gaśnie wiele gwiazd tak bliskich sercu redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej" Na czele z gwiazdą Lesława Maleszki. Nie udało się Michnikowi przekształcić w Polsce kościoła rzymskokatolickiego w „kościół otwarty" a wielu sojuszników w tym dziele musiało zejść ze sromotą ze sceny polemik. Także za sprawą zawartości akt IPN-u. Kolejna klęska ma wymiar medialno-biznesowy. Spadająca sprzedaż „Gazety Wyborczej" obnaża coraz większą jej słabość. A fakt, że „Wyborcza" znów ostrzega przed „faszyzacją" Polski, można odczytywać tylko w jeden sposób: jako dowód na rosnącą siłę i znaczenie środowisk oraz organizacji patriotycznych. Przegrany Michnik ostro broni pozycji. Niczym doświadczony strateg otwiera nowe linie frontu, licząc na sojuszników z nowych środowisk: feministki, gejów, genderystów, walczących z religią wszystkimi sposobami fanatyków ateizmu. Środowisko „Wyborczej" jeszcze dużo krwi napsuje, jeszcze wiele ciosów wymierzy. Będzie to już jednak walka zwierza osaczonego i zmuszonego do defensywy. Podsumujmy te krótkie rozważania bardzo lekko, bo fraszką: „Możesz pluć lewacka zgrajo, Wyborowej sobie nalej/Choć Wyborczej psy szczekają - ojciec Rydzyk działa dalej”.

Marcin Hałaś

Warszawska Gazeta nr 14




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron