OMÓWIENIE LEKTURY –ZAGADNIENIA
Kategorie więźniów i układy w łagrze
Zdawałoby się, że niedola i ekstremalne warunki powinny konsolidować i zrównywać ludzi,tymczasem w każdym obozie ukształtowała się swoista hierarchia aprobowana przez wszystkich więźniów. W Jercewie istniało kilka kryteriów podziału społeczności łagrowej. Na spalonej pozycji znajdowali się “polityczni”, czyli “biełoruczki”, gdyż jak twierdził Stalin
“im lepiej się czuje materialnie “polityczny” w więzieniu, tym odważniej tęskni za wolnością, tym gwałtowniej buntuje się przeciwko władzy, która go uwięziła”. W dużo lepszej sytuacji byli “bytownicy”, czyli przestępcy pospolici, a już za prawdziwych panów w obozie uznać należy “urków” - wielokrotnych recydywistów, popełniających jednak przestępstwa pospolite. Do “urków” należy faktyczna władza w obozie, piastują oni odpowiedzialne stanowiska, wymierzają kary, terroryzują współwięźniów, zachowują sobie prawo pierwszej nocy wobec “prawiczek” zjawiających się w łagrze. Jedną z najpopularniejszych rozrywek “urków” jest gra o cudze rzeczy, a czasem nawet życie.
Samowola urków została ukrócona przez NKWD w 1940 roku, zostało im jednak nieformalne prawo urządzania tzw. nocnych łowów na kobiety chodzące po zmroku po łagrze. Do arystokracji obozowej należeli także “iteerowcy” - specjaliści pracujący w administracji obozowej, mieszkający w lepszym baraku i otrzymujący dodatkowe racje żywnościowe. Liczono się z nimi z obawy przed denuncjacją.
Odrębną grupą są “nacmeni” - Uzbecy, Turkmeni, Kirgizi umierający z tęsknoty za krajem, z głodu i mrozu, cierpiący na choroby oczu.
Na samym dole hierarchii obozowej znajdowali się “kurzy ślepcy” i ludzie z “trupiarni”. Ci pierwsi to chorzy na “cyngę” - awitaminozę A, którzy o zmierzchu tracili zdolność widzenia. Stawali się przez to nie tylko gorszymi pracownikami, ale wręcz zawadzali innym, tamując ruch
w okolicach kuchni czy na ścieżkach. Spotykali się najczęściej z wrogością lub obojętnością otoczenia; rzadko ktoś pomógł im wydobyć się z zaspy czy dojść do baraku. Chorzy na “pyłagrę”, pelagrę, szkorbut, czyli wszystkie postacie awitaminozy (objawiające się obrzękiem skóry, osłabieniem wzroku, zaburzeniami psychicznymi i nerwowymi, owrzodzeniem ciała, wypadaniem zębów) trafiali do baraku zwanego “kostnicą” lub “trupiarnią”. W obrębie tej nieszczęsnej społeczności także panowały podziały. Tych, którzy nadawali się jeszcze do lżejszych prac w obozie, zwano “słabosiłką”. Mieli oni szansę powrotu do pracy dzięki otrzymywaniu “słabosilnogo pitanija” - dodatku żywnościowego i odpoczynku w “trupiarni”. Grupa “aktirowki” składała się z dogorywających więźniów, nie wzywanych do żadnej pracy, ale otrzymujących tylko głodowe racje żywnościowe. Więźniowie byli najtańszą siłą roboczą, niewolnikami, czego nawet nie starali się ukrywać przełożeni. Charakterystyczny jest sposób badania przed zatrudnieniem - “badanie lekarskie zaszczycał bowiem niekiedy swą obecnością naczelnik oddziału jercewskiego, Samsonow, i z uśmiechem zadowolenia dotykał bicepsów, ramion i pleców nowo przybyłych więźniów”, co do złudzenia przypominało sceny handlu niewolnikami. Władze obozowe czyniły wszystko, aby upodobnić obóz do fabryki. Oprócz norm, w łagrze obowiązywały plany produkcyjne, system
brygadowy, układy biurokratyczne, a nawet tablica “stachanowców” - przodujących robotników. Wypracowanie normy stanowiło o statusie więźniów oraz o ich przydziale do lepszego bądź gorszego kotła z jedzeniem. Pozory te podkreśla opis działalności urzędników – przeliczali oni niby jedzenie na procenty, co powodowało, że więźniowie starali się więcej robić, aby móc więcej jeść. Mało było takich, którzy chcieli mniej pracować i mniej jeść. Ci z “pierwszego kotła” najczęściej byli po prostu za słabi i mało zaradni. Normy wszyscy uważali za zawyżone, dlatego uczciwie nie można było wypracować nawet 100%, a co dopiero 125% czy więcej. W takiej sytuacji nieodzowne stały się “tufty”, czyli umiejętne oszustwa. I tak na przykład w brygadach leśnych najczęściej
przekupywano “dziesiętnika”, który mógł “źle policzyć” kloce ściętego drzewa lub przymknąć oko na jego ułożenie (luźne ułożenie wewnątrz, a pozory ubicia z zewnątrz). Jeżeli to nie skutkowało, fałszowano dane za pomocą przenoszenia ostemplowanych fragmentów drzewa. Do tego typu działań potrzebne było zgranie brygady, dlatego szybko pozbywano się tych, którzy z różnych względów nie pasowali do grupy.
Praca
Więźniowie pracowali głównie przy wyrębie lasu i ci zwani byli “lesorubami”. Inne brygady były zatrudniane w tartaku, przy pracach ciesielskich w mieście, przy budowie dróg, na stacji pomp, w elektrowni, w bazie żywnościowej. Więźniowie pracowali codziennie, 11-12 godzin w
nieludzkich warunkach, przy 40-stopniowym mrozie. Wstawali codziennie o godzinie 5.30, jedli poranny posiłek, a już godzinę później rozpoczynał się “razwod” - wymarsz brygad na miejsce pracy. Więźniowie po przejściu przez bramę otrzymywali eskortę “striełka”, gotowego zabić
każdego, kto uchybiał regulaminowi. Najcięższą pracę miały brygady “lesorubów”, dochodzące do miejsc wyrębu oddalonych o 6-7
kilometrów od obozu. Ich członkowie pracowali cały dzień pod gołym niebem, zanurzeni często po pas w śniegu, zmarznięci, przemoczeni, głodni i bezradni. Nic dziwnego, że najdłuższy czas pracy na “lesopowale” wynosił dwa lata. Więźniowie pozbawieni południowego posiłku (z wyjątkiem stachanowców) wracali z pracy około godziny 18 przeraźliwie głodni i zmęczeni. Tak samo wyglądały wszystkie miesiące pobytu w obozie. Prac przybywało latem, kiedy to więźniowie uczestniczyli jeszcze w sianokosach. Praca w obozie spełniała wiele funkcji. Służyła nie tylko wytwarzaniu konkretnych dóbr materialnych, była przede wszystkim narzędziem wyniszczania fizycznego i psychicznego człowieka, złamania go i poniżenia. Była rodzajem tortury fizycznej i psychicznej, środkiem eksploatacji taniej siły roboczej, mechanizmem perswazji odbierającym człowiekowi godność i
nadzieję. Bezsensowna praca czyniąca z człowieka ślepe narzędzie pozbawiała go możliwości twórczego działania. Wprowadzanie ostrej rywalizacji łamało solidarność więźniów, wyjaławiało ich duchowo i czyniło z nich narzędzia systemu totalitarnego. Praca była też sposobem sukcesywnego mordowania więźniów; stwierdzenie “przejść przez las”
jest analogiczne do stosowanego w obozach hitlerowskich wyrażenia “przepuścić przez komin” - mowa tu o selekcji czy o celowym dobijaniu. Więźniowie, którzy narazili się systemowi, byli kierowani do lasu, co oznaczało dla nich wyrok śmierci. Potwierdza to historia Gorcewa –
śledczego z harcowskiego więzienia, którego dosięgła ręka obozowej sprawiedliwości. Zemstę zaapropobowali przełożeni i posłali skatowanego więźnia do pracy w lesie, wiedząc, że oznacza
to dla niego śmierć. Podobny los spotkał chorego na kurzą ślepotę “zabójcę Stalina”, który po ujawnieniu choroby został skierowany na karną brygadę do lasu na pewną śmierć. W obozie funkcjonował także inny aspekt pracy. Chociaż doprowadzała ona do uprzedmiotowienia więźniów, zniewolenia i wyniszczenia ich, to paradoksalnie stanowiła
potwierdzenie istnienia. Człowiek pozbawiony możliwości pracy był jednostką bezużyteczną i zbędną, która należy zastąpić inną. Przekonuje się o tym Grudziński, gdy trafia do “trupiarni” i widzi, że więźniowie z “aktirowki” znajdują się w przedsionku domu pogrzebowego. Skoro nie pracują, nie otrzymują niezbędnego pożywienia, a skoro nie mają możliwości zregenerowania sił organizmu, muszą się liczyć z bliską śmiercią. A więc pracuje się po to, aby przeżyć. Człowiek, który pracuje, ma mniej czasu na myślenie i wspominanie, a więc więcej szans na utrzymanie normalnego stanu psychicznego. W ekstremalnych warunkach bezczynność także zabija, wystawiając więźniów na działanie “zmor obozowych”. “Obozowe zmory” - głód, choroby, śmierć [c]“Głód, głód... Potworne uczucie zamieniające się w końcu w abstrakcyjną ideę, w majaki senne, podsycane coraz słabiej gorączką istnienia. Ciało przypomina przegrzaną maszynę, pracującą na zwiększonych obrotach i zmniejszonym paliwie, zwłaszcza gdy w okresach przesilenia zwiotczałe ręce i nogi upodabniają się do starganych pasów transmisyjnych”[/c] -
pisze Grudziński. W innym zaś miejscu pojawia się stwierdzenie: [c]“Nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nie zrobił z głodu i z bólu”.[/c] Jak wygląda ten prawdziwy głód? Więźniowie otrzymywali od 400 do 700 gramów chleba dziennie i dwie łyżki kaszy czy zupy. Niedobory żywnościowe mogli “uzupełnić” wrzątkiem lub “chwoją” - odwarem z igieł
sosnowych pomagającym na awitaminozę. Chorzy na szkorbut dostawali dodatek w postaci łyżki surówki z cebuli, brukwi, marchwi lub buraków, zwany “cyntotnom pitanijem”. Te głodowe racje żywnościowe miały starczyć na cały dzień wytężonej pracy. Grudziński wspomina, że rzadko który więzień przychodził z jedzeniem do baraku; zwykle swoją porcję zjadał niezwłocznie po odejściu od kuchni, a tylko nielicznym udawało się zachować kawałek chleba do południowej przerwy w pracy. Najgorzej wyglądała sytuacja ludzi z “pierwszego kotła”, odchodzących na “emeryturę do trupiarni”. To oni często wszczynali kłótnie przy kuchni, żebrali o coś do jedzenia, wylizywali miski tych z “trzeciego kotła”. Więźniowie wymyślali przeróżne sposoby zdobywania dodatkowej żywności. Niektórzy po prostu kradli, ale tylko sporadycznie współwięźniom (zabraniały tego ustawy “urków”). Najłatwiej było o to w bazie żywnościowej czy składzie jarzyn. Zimą 1941 roku głód zaostrzył się i wtedy pojawił się nowy sposób zdobywania żywności – z mąki wymiecionej z rozładowanych wagonów tragarze gotowali papkę świetnie zapełniającą żołądek. Chleb był podstawowym środkiem płatniczym w obozie, czego dowodzi na przykład cennik, usług starego uzbeckiego wróżbity, który za przepowiednię żądał 100 gramów chleba, i był uważany za bardziej miłosiernego od pewnego księdza, który w zamian za spowiedź i rozgrzeszenie życzył sobie 200 gramów. Głód najwcześniej łamał kobiety i skłaniał je do kupczenia własnym ciałem. Niszczył zasady nawet tych najbardziej odważnych i cnotliwych (na przykład córki oficera polskiego czy śpiewaczki opery moskiewskiej, Tani). Niedożywienie pociągało za sobą liczne choroby, głównie różne postaci awitaminozy – cyngę, pelagrę, szkorbut, biegunki oraz powodowało zmniejszenie odporności organizmu na infekcje. Dołączały się do tego przeziębienia, grypy, zapalenie płuc, różne formy odmrożeń. Na terenie zony snuło się wielu więźniów okutanych w łachmany kryjące owrzodzone, gnijące ciało, monstrualnie obrzęknięte ręce i nogi, wyparty
brzuch. Ledwo powłóczyli oni nogami, padali z wyczerpania. Przeważnie cierpieli także na kurzą ślepotę (niewidzenie po zmierzchu). W takim stanie tracili szansę na przeżycie i dogorywali ze świadomością bycia skazanym na zagładę. Po pewnym czasie dołączała się także
apatia, choroby psychiczne. Potrzeby fizjologiczne chory często załatwiał wprost na posłaniu. Nieuleczalnie chorzy byli odsyłani do “trupiarni”, wcześniej jednak o ile mieli szczęście, trafiali do szpitala, będącego czymś w rodzaju przystani dla rozbitków. Przyjmowano tam chorych z
temperaturą powyżej 39 stopni, a zwalniano przy temperaturze powyżej 38 stopni; leczono środkami na spadek gorączki, kosteczkami margaryny czy cukru. Szpital często był przedsionkiem “kostnicy”, jednak właściwie tylko tam więźniowie mogli liczyć na ludzkie traktowanie. Dlatego często dochodziło w obozie do samookaleczeń, aby móc znaleźć się na
kilka dni w czystym łóżku i poczuć się człowiekiem. Było to ryzykowne posunięcie, gdyż groziło ukaraniem przez władze obozu za “szkodnictwo” lub zakażeniem i koniecznością amputacji czy nawet śmiercią.
W sowieckim łagrze nie stosowano komór gazowych ani krematoriów, ale skazywano na powolną, aczkolwiek nieuniknioną śmierć; stawiano ludzi w pozycji więźniów wegetujących ze świadomością ciążącego na nich wyroku śmierci. Śmierć była wszechobecna i potężna, nieprzewidywalna i różnorodna. Inaczej umierali komuniści niemieccy męczeni agonalną
gorączką, inaczej Polacy, którzy odchodzili bardzo nagle. Lęk przed śmiercią nie opuszczał więźniów. Zasypiali oni z myślą, że rano mogą już się nie obudzić – stąd przeraźliwe krzyki rozdzierające zasłonę nocy. Przerażał też brak intymności – śmierć w baraku była anonimowa, dowodziła bezradności człowieka i potęgującej się znieczulicy na umieranie współtowarzyszy. Poza tym więźniowie nie wiedzieli, co robiono ze zwłokami ani czy powiadamiano o zgonie rodzinę. Przypuszczano, że trupy były zakopywane na jakiejś porębie leśnej, bez jakiegokolwiek ludzkiego pożegnania, napisy czy symbolu religijnego
na grobie. Skazańcy usiłowali pozbawić śmierć anonimowości; nakładali na siebie obowiązek powiadomienia bliskich, zapisywali na ścianach baraków nazwiska zmarłych, ratując ich od zapomnienia. Myślę, że obóz sowiecki pozbawił większość z nich przywileju każdego człowieka
– przetrwania w pamięci innych. Głód, choroby i śmierć przedstawione w Innym świecie bez sztucznych upiększeń nie dodają bohaterom znamion heroizmu, a wręcz przeciwnie – czynią z nich anonimowy tłum nękany
wspólnym pragnieniem zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych i w miarę ludzkiej śmierci.
Ważne miejsca i instytucje obozu
Pieresylny
Była to baza transportowa dla więźniów transportowanych do innych “łagpunktów”.
Trupiarnia (kostnica)
Miejsce dla nieuleczalnie chorych. Tu skazańcy mieli teoretycznie odpocząć i powrócić do
zdrowia lub przejść na “zasłużoną emeryturę”. W praktyce ze względu na obcięcie racji żywnościowych mieszkańcy “trupiarni” mieli małe szanse powrotu do zdrowia. Dzielono ich na dwie grupy: “słabosiłkę” - tych wykorzystywanych do lżejszych robót i “aktirowkę” - więźniów
pozbawionych pracy. Taki status chorych nie wzbudzał jednak w innych więźniach współczucia, mówiono o nich “Barachło, śmiecie, darmo jedzą chleb”. Grudzińskiemu to miejsce skojarzyło się ze szpitalem dla nieuleczalnie chorych. Rozmawiano tam szeptem, aby nie zburzyć ciszy. Stu pięćdziesięciu skazańców spało na pryczach z odstępami co dziesiąte legowisko, w czasie dnia nudząc się i cierpiąc. Noc rozdzierały
rozpaczliwe i bezradne krzyki. W tym baraku najczęściej można było zobaczyć szaleństwo człowieka ogarniętego szałem głodowym, doświadczyć grozy śmierci czyhającej w ciemnym kącie.
Izolator
Mały murowany domek z zakratowanymi okienkami, otoczony drutami. Otwory okienne były bez szyb, więc wewnątrz panował mróz, tym dotkliwszy, że więzień udający się tam nie miał nic
do okrycia się na noc. Izolator był niewątpliwie karą. Uczucie ulgi wynikające z uzyskania upragnionej samotności szybko ustępowało przerażeniu, osamotnieniu i klaustrofobii.
Łaźnia
Więźniów posyłano tam co trzy tygodnie. Przed kąpielą łagiernicy oddawali swoją odzież do oczyszczenia. Każdy otrzymywał kawałeczek szarego mydła oraz dwa wiadra wody, zimnej i gorącej. Dopiero w łaźni widoczne było wychudzenie ciała i spustoszenie powodowane
chorobami.
Barak “chudożestwiennoj samodiejatelnosti”
Było to miejsce rozrywki, zwany był często “kawecze” (od: “kulturalno-wospitatielnoja czast`”). Znajdowała się tam bibliteczka zawierająca kilkadziesiąt egzemplarzy dzieł makrsistowskich,
parę kompletów klasyków rosyjskich oraz wydawnictwa propagandowe. W “kawecze” rządził były więzień, moskiewski złodziej Kunin, współ z Pawłem Iljiczem, skazanym za zamordowanie brata.
W baraku wystawiano przedstawienia, najczęściej muzyczne. Zadziwiające było zaangażowanie więźniów, którzy ozdabiali salę, aby później z nabożnym skupieniem obserwować występ. Rozrywki tego typu traktowano jako nagrodę za zrealizowanie planu produkcyjnego i dowód
wspaniałomyślności sowieckiej ojczyzny.
Szpital
Było to dla więźniów miejsce powrotu do normalności, przystań dla rozbitków. Przyjmowano tam chorych z temperaturą powyżej 39 stopni, a zwalniano przy temperaturze równej 38 stopni;leczono środkami na spadek gorączki, kosteczkami margaryny czy cukru. Szpital często był
przedsionkiem “kostnicy”, jednak właściwie tylko tam więźniowie mogli liczyć na ludzkie traktowanie. Dlatego często dochodziło w obozie do samookaleczeń, aby móc znaleźć się na kilka dni w czystym łóżku i poczuć się człowiekiem. Było to ryzykowne posunięcie, gdyż
groziło ukaraniem przez władze obozu za “szkodnictwo” lub zakażeniem i koniecznością amputacji czy nawet śmiercią.
Dom Swidanij
Domem Swidanij nazywano skrzydło baraku, w którym więźniowie spędzali czas z krewnymi, przybyłymi na widzenia. Dom ten znajdował się na pograniczu obozu i świata wolnego. Zarówno więźniowie, jak i ich rodziny musieli wykazać wielki heroizm, by w końcu uzyskać
zgodę. Więźniowie spotykali się z bliskimi ostrzyżeni, umyci, czysto ubrani i mieli surowy zakaz mówienia o warunkach życia w obozie. “Dom Swidanij” był – podobnie jak sami więźniowie – odpowiednio przygotowany: był to czysty umeblowany pokój z firankami i czystą
pościelą.
Mechanizmy ideologicznej tresury
Łagier to miejsce, gdzie ludzie są katowani fizycznie, a także psychicznie. Cierpienia fizyczne powodowane są głodem, chorobami, wycieńczeniem w wyniku morderczej pracy, niemożnością
zaspokojenia potrzeb fizjologicznych. Równie dotkliwe są cierpienia psychiczne – odebranie więźniom nadziei i wiary, negowanie dotychczasowych systemów wartości, pozbawianie ich
człowieczeństwa, lekceważenie potrzeby tworzenia intymności i prywatności. Łagier niszczył zdobycze cywilizacji, stanowił zaprzeczenie humanizmu. Jego celem było zezwierzęcenie człowieka, zniszczenie jego wspomnień, ograniczenie pragnień do instynktu samozachowawczego. Więzień pozbawiony przeszłości nie myślał o przyszłości, gdyż była ona
nieprzewidywalna, zależna od bezpodstawnej, niewytłumaczalnej decyzji NKWD. Zapomnienie stanowiło dla wielu jedyną gwarancję względnej równowagi psychicznej. Człowiek o zburzonej tożsamości, rozbity wewnętrznie, stanowił świetny przedmiot tresury ideologicznej. Głównym założeniem systemu totalitarnego było bowiem “przeobrażenie” i “wychowanie” człowieka na bezwolnego manekina wykonującego polecenia władzy. Kolejne etapy procesu dezintegracji osobowości analizuje Grudziński w rozdziale “Ręka w ogniu”. Tortury były tylko środkiem pomocniczym, mającym na celu maksymalne osłabienie organizmu i zaburzenie pracy mózgu. Systemy totalitarne chciały przez zniewolenie umysłów wychować rasę niewolników zdolnych do zniewalania kolejnych pokoleń. Wykreowali nie tylko zastępy nowych ludzi, ale też “inny świat”, którego nie sposób mierzyć prawami świata normalnego i wolnego. Grudziński wobec “obozowej moralności”
Wiadomo, że w obozie panowały inne zasady, wyznawano inne wartości. W Innym świecie
często pojawiają się opisy brutalnych, zwierzęcych, perfidnych zachowań ludzkich. Podkreślany jest fakt upadku człowieczeństwa. Wartością nadrzędną okazuje się zachowanie życia, nawet cudzym kosztem. Gdyby mierzyć łagier kryteriami moralności ludzi wolnych, nie znalazłoby się
tam chyba ani jednego żywego i równocześnie na wskroś uczciwego człowieka. Nikt jednak nie potępia wszystkich więźniów, bo przecież, co podkreśla Grudziński “Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach. Uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia
go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich”. Autor Innego świata starasię być obiektywny i sprostać prośbie więźniów: “Mów całą prawdę, jacyśmy byli, mów, do czego nas doprowadzono”. Równocześnie, kierując się swoim osobistym zmysłem moralnym, Grudziński pokazuje próbę ocalenia w obozie wartości i człowieczeństwa. Więźniowie nie są pozbawieni uczuć i ludzkich odruchów, spotykani są nawet altruiści. W obozie możliwa jest prawdziwa miłość (Jewginija Fiodorowna i Jarosław R.), gotowość oddania życia za przyjaciela (Herling-Grudziński), serdeczny stosunek do chorych i cierpiących (obsługa szpitala). Więźniwie są świadomi tego, co się z nimi dzieje. Nierzadko cierpią, czując do siebie wstręt. Nie musza jednak wcale zapominać o przeszłości i własnej skali wartości (M.). Szukają ułudy wolności, uciekając w iluzję lub wyznaczają sobie doraźne cele (np. Przeżycie do spotkania z rodziną, chęć odpoczynku w baraku, najedzenie się do syta, odczekanie do dnia wolnego od pracy).
Skazańcy czują potrzebę manifestowania wolnej woli, prawa do samostanowienia. Buntują się więc nawet kosztem autodestrukcji (Dimka, Kostylew, Natalia Lwowna). W obozie istnieją ponadto azyle wartości: szpital i Dom Swidanij, gdzie człowiek zachowuje się
w sposób ludzki i nikt nie przyjmuje tego faktu z drwiną. To miejsce zmartwychwstania. Przeświadczenie o całkowitym upadku człowieczeństwa w obozie nie może obejmować wszystkich skazańców, bowiem część z nich nie zapomina o moralności, a nawet wierność jej
przypłaca życiem, jak siostry zakonne - “męczenniczki za wiarę”. Zniewolenie nie musi więc oznaczać upadku człowieczeństwa.Dowodem niezniszczalności sumienia jest scena opisana w “Epilogu”. Grudziński nie rozgrzesza przybyłego do siebie współwięźnia ze zdrady łagrowych
towarzyszy. Robi tak, ponieważ uważa, że “obozowa moralność” nie musi determinować postępowania każdego złagrowanego człowieka, a już zupełnie nie można nią mierzyć ludzi wolnych. Wiara w człowieka i w stały system wartości obowiązujący w ludzkim świecie odróżnia opowieść Grudzińskiego od opowiadań Tadeusza Borowskiego. Autor Pożegnania z Marią
żywił przekonanie, że zanikiem moralności i człowieczeństwa dotknięty jest cały świat, zaś każdy człowiek znajdujący się w warunkach ekstremalnych zrezygnuje z wartości, aby zachować życie. Światopogląd Grudzińskiego jest bardziej optymistyczny, gdyż zakłada, że w
świecie istnieją niezmienne zasady moralne ludzi wolnych, których nie jest w stanie zniszczyć żadna forma zniewolenia. Inny świat jako zbiór opowieści biograficznych Herling-Grudziński, nadając swojej książce konwencję wspomnieniową, snuje nie tylko własne opowieści, ale przytacza zasłyszane. Rozmowy ze współwięźniami traktowane były w Jercewie jako źródło poznania, rozrywka, a ponadto stanowiły sprawdzian człowieczeństwa, namiastkę wolności. Świadomość, że w obozie istnieją tematy “tabu”, których poruszanie grozi denuncjacją i w konsekwencji przedłużeniem wyroku, blokowała często rozmówców, nie
pozwalając na szczerość. Dopiero w zaufanym gronie można było się otworzyć, chociaż nie bez ryzyka (przekonał się o tym sam Grudziński szpiegowany przez Machapetiana czy młody szpicel wydany przez Zyskinda). Opowieść narratora wzbogacona opowieściami bohaterów stanowi materię kompozycyjną Innego świata. Tak więc książkę można uznać za zbiór fascynujących mikronowel biograficznych. Osią łączącą wszystkie nowele jest historia samego narratora – Grudzińskiego.
Poza tym w powieści przeplatają się historie ukazujące różne typy ludzi i ich postawy w sytuacjach ekstremalnych:
– Gorcewa,
– “Zabójcy Stalina”,
– trzech Niemców – Hansa, Stefana i Ottona,
– Michaiła Kostylewa,
– Michaiła Stiepanowicza W.,
– Niemca S.,
– Pamfiłowa,
– Rusto Karinena,
– Sadowskiego,
– M.,
– B.
Poetyka Innego świata
Gatunek
Sam autor nazywa swój utwór “zapiskami”, ale nie jest on jednolity gatunkowo. Inny świat posiada cechy wspomnień, relacji, pamiętnika, reportażu, eseju, powieści, noweli, opowiadania oraz różnych odmian powieści. Autor przytacza fakty, dokonuje trafnych analiz psychologicznych, diagnozuje rzeczywistość polityczną i socjologiczną.
Narracja
W Innym świecie mamy do czynienia z narracją autorską. Narrator należy do świata przedstawionego, tzn. jest bohaterem, którego można identyfikować z osobą Gustawa Herlinga- Grudzińskiego. Konkretność narratora, człowieka znającego obóz z autopsji, sprawia, że opowieści, które snuje, są wiarygodne. Autor-bohater nie tylko odtwarza realia, ale także potrafi spojrzeć na nie z perspektywy, umiejętnie je zanalizować, ocenić, przy zachowaniu szczerości. W narracji widoczny jest proces przetwarzania faktów w zeseizowaną powieść. Narrator bowiem płynnie przechodzi od suchej relacji do metaforycznego opisu czy rozważań
filozoficznych. Opis rzeczywistości staje się pretekstem do pogłębionych refleksji.
Styl
Styl Gustawa Herlinga-Grudzińskiego jest maksymalnie oszczędny, precyzyjny i lapidarny. Opisy sytuacji ekstremalnych pozbawione są patosu, szokują spokojem i rzeczowością. Odtwarzaniu kolorytu lokalnego sprzyja wprowadzenie swoistego “obozowego esperanto” (np.
zwroty rosyjskie, nazewnictwo typu “urka”, “iteerowiec”, “zona”, “lesorub” itp.)
Kompozycja
Inny świat jest podzielony na dwie części, liczące po jedenaście rozdziałów. Każdy z nich
zawiera opowieści o życiu obozowym, opisy miejsc czy instytucji, historie zasłyszane od.
Inny świat - streszczenie
Nocne łowy
Autor opowiada o początkach obozu w Jercewie. W latach 1937-1940 trwał “pionierski” okres w historii obozów sowieckich. W 1937 przyjechała w okolice małej miejscowości Jercewo grupa więźniów celem założenia w głuszy obozu. Pracowano w strasznych warunkach, na
czterdziestostopniowym mrozie, a więźniowie spali w szałasach, odżywiając się trzystugramową porcją czarnego chleba i talerzem gorącej zupy dziennie. Pracowano przy wyrębie drzewa, które
potem transportowano koleją. Początkowo obozy były gorzej zorganizowane i od zmierzchu aż do świtu władzę w nich obejmowali więźniowie – był to tzw. “proizwoł”. Z racji, że nadzór w nocy był utrudniony, “urkowie” bez problemu mordowali “politycznych”. Czasy “proizwołu” minęły, w nocy więźniowie są lepiej pilnowani, pozostał z nich jednak zwyczaj “nocnych łowów” na nowo przybyłe do obozu kobiety.Autor opisuje swoje pierwsze chwile po przybyciu do obozu. Z racji gorączki został skierowany do szpitala (lazaretu) położonego w pobliżu baraku dla kobiet. Szpital był jedynym miejscem, gdzie spało się w pościeli i otrzymywało godziwe pożywienie, dlatego wielu więźniów
dokonywało samookaleczenia tylko po to, aby móc się tam znaleźć. Obok autora na szpitalnym łóżku leżał człowiek chory na “pyłagrę”, której objawami było wypadanie włosów i zębów oraz ataki przewlekłej melancholii. Chorzy nigdy nie powracali do zdrowia, a po wyjściu ze szpitala trafiali do “trupiarni” - miejsca, gdzie przebywali niepracujący więźniowie, czekający już na śmierć. W szpitalu Grudziński poznał także siostrę Tatianę Pawłownę. Dzięki transakcji z „urką” Grudziński uniknął pracy w oddziale “lesorubów” (pracujących przy wyrębie lasu) i został przydzielony jako tragarz do bazy żywnościowej. Uchroniło go to od
morderczego wysiłku, który zazwyczaj kończył się śmiercią z wycieńczenia. Dodatkowo praca w bazie żywnościowej stwarzała okazję do kradzieży jedzenia, co gwarantowało przeżycie. Autor opisuje zbiorowy gwałt dokonany przez grupę urków (którzy mogli poruszać się
swobodniej niż reszta więźniów) na nowo przybyłej do obozu Marusi, która bagatelizując ostrzeżenia wyszła w nocy poza zonę. Później Marusia przychodziła co noc do Kowala, jednego z urków. Po pewnym czasie jednak koledzy Kowala pozazdrościli mu kochanki i zażądali prawa do współżycia z nią w ramach grupowej solidarności. Kowal pozwolił im na to. Po tym wydarzeniu Marusię przeniesiono do innego obozu.
Ręka w ogniu
Rozdział ten rozpoczyna się mottem z Zapisków z martwego domu Dostojewskiego:[c]“…że zaś zupełnie bez nadziei żyć nie można, znalazł rozwiązanie w dobrowolnym, prawie sztucznym męczeństwie”.Tekst rozpoczyna refleksja o pracy i śledztwie jako narzędziach tortur, dających sadystyczną satysfakcję tym, którzy je zadawali. Celem wszystkich tortur było całkowite wyeksploatowanie fizyczne i psychiczne więźnia, kompletna dezintegracja jego osobowości.
Motto oraz wstęp wprowadzają historię inżyniera Michaił Kostylew, z którym Grudziński zaprzyjaźnił się w Jercewie. Ów młody komunista, student szkoły morskiej rozkochał się w XIX-wiecznej literaturze francuskiej – Balzacu, Stendhalu, Flaubercie i Mussecie. Zweryfikował
swoje komunistyczne poglądy na temat Zachodu i poczuł się oszukany. Po aresztowaniu właściciela prywatnej wypożyczalni książek, z której korzystał Kostylew, NKWD dopadło i jego. Okrutnie torturowany podczas śledztwa nie przyznał się do zarzucanego mu szpiegostwa, ale szczerze przyznał się do fascynacji Zachodem. Skatowany i rozbity wewnętrznie podpisał w końcu zeznanie, jakoby zamierzał z pomocą obcych mocarstw obalić ustrój Związku Sowieckiego. W styczniu 1939 roku stracił z dziesięcioletnim wyrokiem do Jercewa, gdzie zadenuncjonowany, że zawyża więźniom normy wykonywanej pracy, otrzymał skierowanie do
brygady leśnej, ale nigdy w niej nie pracował. Chcąc wymusić zwolnienie, co wieczór opalał nad piecykiem rękę, nie dopuszczając do jej zagojenia. W kwietniu okazało się, że zostanie zabrany na Kołymę, skąd nie ma powrotu. Grudziński, który poznał tajemnicę Kostylewa, zadeklarował gotowość pójścia na etap zamiast niego, prośbę jednak odrzucono. Były komunista tak bardzo nie chciał pracować dla Rosjan, że oblał się w łaźni wrzątkiem i umarł w męczarniach. Dom Swidanij Domem Swidanij nazywano skrzydło baraku, w którym więźniowie spędzali czas z krewnymi, przybyłymi na widzenia. Dom ten znajdował się na pograniczu obozu i świata wolnego. Zarówno więźniowie, jak i ich rodziny musieli wykazać wielki heroizm, by w końcu uzyskać
zgodę. Więźniowie spotykali się z bliskimi ostrzyżeni, umyci, czysto ubrani i mieli surowy zakaz mówienia o warunkach życia w obozie. “Dom Swidanij” był – podobnie jak sami więźniowie – odpowiednio przygotowany: był to czysty umeblowany pokój z firankami i czystą
pościelą. Była to także przystań życia uczuciowego, za którym tęskniono. W obozie nie mogło być mowy o miłości. Obóz to miejsce gwałtów, prostytucji, kpin z ciężarnych dziewcząt, zaś miłość w domu swidanij była niejako uświęcona powiewem wolności. Gdy jeden z więźniów dostał list z informacją, że żona po widzeniu z nim spodziewa się dziecka, radość ogarnęła wszystkich – bo było to dziecko poczęte i mające żyć na wolności, wszyscy traktowali je niemal jak wspólne. Czasem z „Domu Swidanij” dochodziły odgłosy płaczu. Niekiedy spotkania były momentami tragicznego rozstania małżonków, którzy już nigdy nie mieli być razem. W przeważającej większości były to jednak chwile bardzo oczekiwane, po których trudno było znowu wrócić do przerażającej obozowej rzeczywistości.