Jak Esme dostała swoją wyspę (Esme i Carlisle) rozdział VI

Tłumaczka: syntia
Oryginał tutaj
http://www.twilighted.net/viewstory.php?sid=664&textsize=0&chapter=5. Bohaterowie są własnością pani S. Meyer.

Komentarz tłumaczki:

Aby w pełni zrozumieć ten rozdział, należy znać kilka faktów z życia Esme, które - na prośbę anonimowej fanki – Stephenie Meyer pobieżnie opisała w "Prywatnej korespondencji":

1. W 1911 roku Esme spadła z drzewa i odniosła poważne obrażenia; leczył ją doktor Carlisle Cullen, którego młoda dziewczyna nigdy nie zapomniała (Esme miała wtedy szesnaście lat, doktor trzydzieści pięć).

2. Małżeństwo Esme było zaaranżowane przez jej rodziców. Jej mężem został Charles Evenson, po ślubie znęcający się nad nią fizycznie.

3. Ciąża zmusiła Esme do ucieczki od męża. Ukrywała się przed nim i rodzicami, wymyśliwszy sobie uprzednio fałszywą tożsamość.

4. Syn Esme zmarł zaledwie kilka dni po narodzinach w wyniku zapalenia płuc. Nic jej nie zostało. Kiedy skoczyła z klifu, nie miała pojęcia, że Carlisle pracuje jako lekarz w pobliskim szpitalu. Doktor Cullen pamiętał ją jako szczęśliwą, szesnastoletnią dziewczynę i nie chciał, by umarła.

5. Esme nigdy nie żałowała tego, że została wampirem – była po prostu szczęśliwa, będąc z mężczyzną/wampirem swoich marzeń.

Źródło: http://www.twilightlexiconblog.com/?p=34

Rozdział VI

Zachodzące słońce oświetlało swoimi ostatnimi promieniami jasne gwiazdy, które pojawiały się na ciemnym niebie w nieregularnych odstępach czasu. Wróciliśmy na pokład łodzi i położyliśmy się na ogromnej, miękkiej sofie, przytuleni do siebie, z nogami zaplątanymi w cienki, kaszmirowy koc. Carlisle w jednej dłoni trzymał książkę, drugą ściskałam mocno w swojej ręce ze wzrokiem utkwionym w odległej linii horyzontu. Rozkoszowałam się chwilą.

Wiązka srebrzystego światła księżyca prześliznęła się po naszej bladej skórze, rzucając na bezbarwne deski pokładu szare, migotliwe cienie. Zjawisko to było piękne i szokujące jednocześnie. Gwałtownie wróciłam do rzeczywistości, głośno nabierając powietrza.

- Carlisle!

- Co się stało? – zapytał niespokojnie, napinając wszystkie mięśnie i upuszczając książkę, która uderzyła o deski z głuchym odgłosem.

- To! – krzyknęłam w odpowiedzi, popychając nasze złączone ręce w stronę światła. – Co jeżeli ktoś nas zobaczył? Wcześniej, kiedy leżeliśmy w słońcu? – mówiłam płaczliwie głosem drżącym ze strachu. – Mogli nas dostrzec z przelatującego samolotu albo statku mijającego wyspę! Byliśmy tacy głupi. Przecież…

Poczułam, jak jego ciało się odpręża; opadł z powrotem na poduszki, przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.

- Dopiero teraz się o to martwisz? – zachichotał.

- Wcześniej byłam zajęta czymś innym – odparłam, zdezorientowana jego spokojną reakcją. Przekręciłam się nieznacznie, aby na niego spojrzeć. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego wciąż pozostawał taki beztroski.

- Co jeżeli ktoś nas zobaczył? – powtórzyłam. – Wiesz, czym to grozi… - wyszeptałam, a przed oczami przesunęły mi się niewyraźne obrazy grupy wysokich , groźnych postaci w czarnych pelerynach, zabierających mnie od mojego męża. Krzyknęłam z przerażenia.

Carlisle już dawno powiedział mi, co się stanie, jeżeli będziemy nieostrożni i ktoś pozna nasz sekret. Musieliśmy być stale czujni.

- Wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie, kładąc rękę na moich włosach i zmuszając mnie, bym położyła głowę na jego ramieniu; następnie wydobył koc spośród plątaniny nóg i przykrył nas nim.

Wciąż zdziwiona przyglądałam się jego twarzy, gdy owijał gładki, miękki materiał wokół mojego ciała.

- Jak możesz być tego pewien? – nalegałam, ciągle zaniepokojona. – Alice wprawdzie nic nie powiedziała, ale nie jest nieomylna… Wiesz, że jeżeli ktoś nagle zmieni plany… Przecież nie ma sposobu, by się z nami skontaktować…

- Esme – westchnął, lekko zirytowany, przerywając mój pesymistyczny monolog. – Kochanie, czy naprawdę sądzisz, że naraziłbym cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo?

W odpowiedzi podniosłam szybko głowę, tak że jej czubek uderzył w podbródek Carlisle’a i po tafli srebrnej w blasku księżyca wody potoczył się głuchy, donośny grzmot.

- Nie, oczywiście, że nie. Ale, Carlisle…

- Nie ma obaw – powiedział stanowczo z oczami utkwionymi w mojej twarzy. – Nikt nas nie zobaczył, kochanie – dodał, przeciągając sylaby. – Wyspa jest chroniona.

- Chroniona? Nie rozumiem.

- Kiedy Alice po raz pierwszy zobaczyła, że zostaniemy właścicielami tej wyspy… - przerwał, gdy znacząco odchrząknęłam - … że ty zostaniesz właścicielką… - ponownie umilkł, a kiedy się roześmiałam, pokręcił ze zrezygnowaniem głową – Edward oczywiście się o tym dowiedział. On.. nie był tym faktem zbyt podekscytowany. O ile pamiętam, użył słów niebezpieczne, lekkomyślne, nierozsądne i głupie. Alice upierała się, że nic nam nie grozi, ale… w ogóle nie dał się przekonać.

Westchnęłam. To był nasz Edward, przesadnie dramatyczny i uparty jak osioł.

- Aby go uspokoić, Jasper i nasz znajomy prawnik upewnili się, że to miejsce jest bezpieczne, jeszcze zanim transakcja dobiegła końca. Według Jaspera wyspa znajduje się na tyle daleko od przystanków wysyłkowych, że ludzie na mijających ją statkach w ogóle jej nie zauważają – wyjaśnił.

Wypuściłam powietrze, które trzymałam w płucach przez ostatnie kilka sekund. Już niemal całkowicie odprężona uświadomiłam sobie nagle, że Carlisle wspomniał tylko o transporcie morskim.

- A co z samolotami? – nalegałam.

- Ograniczony obszar lotniczy. Nie pytałem, w jaki sposób Jasper zdołał to załatwić i jeżeli miałbym być całkowicie szczery, wcale nie chcę tego wiedzieć – powiedział, marszcząc lekko brwi w wyrazie dezaprobaty. - Nie przekazał mi szczegółów, ale z tego, co mówił, żaden pilot nawet nie pomyśli, by przelecieć nad tym miejscem.

Utkwiłam wzrok w ciemnych wodach oceanu, rozważając jego słowa. Przekręcił nieznacznie moją głowę, przez co ponownie wpatrywałam się w jego złote oczy.

- Esme, twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Nie masz się o co martwić. Nigdy bym cię nie zabrał na tę wsypę, gdybym nie był w stu procentach pewien, że nic ci nie grozi – powiedział czule, przyciskając dłonie do moich policzków. – Jesteś moim życiem.

Uśmiechnęłam się i położyłam swoje ręce na jego.

- A ty moim.

Pocałował mnie delikatnie i intensywnie jednocześnie; poczułam się tak, jakby nasze złączone wargi były najważniejszą rzeczą w całym wszechświecie. Następnie otoczył mnie ramionami i oparł podbródek na czubku mojej głowy.

- Przepraszam, że miałam wątpliwości. Powinnam wiedzieć. Ale nie tylko o siebie się martwiłam… Ty jesteś najważniejszy.

Roześmiał się lekko i musnął ustami moje ciemne włosy. Ponownie chwyciłam jego ręce i przejechałam kciukiem po obrączce ślubnej. Zamknęłam oczy, dziękując Bogu za Carlisle’a. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, w to, jak wiele mi dał i jak bardzo mnie kochał.

Podobnie jak w filmie, w mojej głowie pojawiły się pojedyncze scenki z naszego wspólnego życia.


Ból przyszedł natychmiast. Rozchodził się po całym moim ciele, rozpoczynając swą wędrówkę od nóg, przepływając przez tułów i ręce, docierając do otępiałego umysłu. Z każdym kolejnym uderzeniem i wstrząsem byłam coraz bardziej świadoma, że cierpienie jest zjawiskiem złożonym, wielostopniowym. Regularnie raniona przez tajemnicze, jasne światło, czasami duszona, innym razem dźgana długim ostrzem noża, nie wiedziałam, kiedy skończą się moje męki.

Matka patrzyła się na mnie ze łzami w oczach i potrząsała gwałtownie głową.

„Ostrzegałam cię, Esme. Ostrzegałam, że dobrze wychowane młode panny nie wspinają się po drzewach.”

Ojciec chrząknął i mruknął coś zrzędliwie. Nie musiałam go słyszeć. Dokładnie wiedziałam, co powiedział, ponieważ wspominał już o tym wcześniej – bał się, że nie znajdzie dla mnie męża. Żaden przyzwoity mężczyzna nie będzie mną zainteresowany. Żaden zdrowy na umyśle człowiek nie skaże się na życie u boku takiej dziewczyny jak ja.

W którymś miejscu mojej wędrówki musiałam zemdleć z bólu. Kiedy otworzyłam oczy, nade mną stał anioł. Jego twarz znajdowała się blisko mojej, złote oczy swoim kolorem przypominały spalone siano, pozostawione na słońcu pod koniec lata. Byłam pewna, że gdybym mogła patrzeć się te tęczówki odpowiednią ilość czasu, zobaczyłabym duszę ich właściciela.

Mówił do mnie. Tak mi się przynajmniej zdawało. Jego wargi się poruszały. Piękne, idealne wargi. Pomyślałam, że anioły nie powinny mieć takich ust. Próbowałam się skupić na tym, co mówił, ale byłam zbyt oszołomiona. Pachniał dobrze. A nawet bardzo dobrze.

Anioł uśmiechnął się do mnie. Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho. Najwyraźniej umarłam. Mój ojciec się mylił, nie mogłam zhańbić rodziny, skoro nie trafiłam do piekła…

A może jednak byłam w piekle. Krzyknęłam i usiadłam szybko, kiedy anioł, mający nienaturalnie zimne ręce, pociągnął mnie za nogę. Usłyszałam trzask, a potem wszystko stało się czarne.

Gdy się obudziłam, anioła nie było. Mój umysł na zawsze zapamiętał każdy szczegół jego pięknej twarzy. W przyszłości miałam przypomnieć sobie mojego anioła, kiedy wszystko wokół było ciemne i nieprzyjazne, gdy powstrzymywałam płacz, zanim Charles ponownie mnie uderzył i zanim założyłam suknię z najdłuższymi rękawami i najwyższym kołnierzykiem. I wtedy marzyłam, że anioł wróci, weźmie mnie za rękę i uratuje od tego piekła.

Mój anioł był nadzieją, a nic oprócz niej już nie istniało.


***

Ogień. Płonęłam wewnątrz, nie znając źródła spalających mnie płomieni.

Chciałam umrzeć. Może już umarłam. Właśnie tak wyobrażałam sobie to miejsce… piekło. Zgrzeszyłam przeciwko Bogu zbyt wiele razy. Zawiodłam mojego ojca i matkę. Pożądałam człowieka, który nie był moim mężem. Popełniłam cudzołóstwo w moim sercu, myśląc o innym mężczyźnie zamiast o Charlesie. Nie posłuchałam go i odeszłam od niego. Zabiłam naszego syna.

To była moja kara. Miałam wiecznie płonąć, już nigdy nie mogąc zobaczyć ani mojego dziecka, ani anioła. Ogień i bezkresne cierpienie.

Wrzasnęłam, kiedy coś na podobieństwo prądu przebiegło przez moje nerwy, docierając do najbardziej wrażliwych ośrodków w mózgu. Poczułam, że plecy wyginają mi się w łuk, ciało podnosi się, a następnie opada. Głosy, usłyszałam głosy. Przepełniona bólem, raniącym i duszącym jednocześnie, walczyłam ze sobą, by skupić myśli na docierających do mnie dźwiękach. Rozróżniłam dwa, jeden rozgniewany, drugi głęboki, kojący, melodyjny i… znajomy. Próbowałam przypomnieć sobie, skąd znam ten głos, ale było zbyt dużo żaru, gorąca, agonii i dygotania.

Ponownie krzyknęłam, tym razem ciszej. Pragnęłam, aby głosy… głos… powrócił. Jęczałam, niezdolna, by cokolwiek powiedzieć; chciałam błagać go, by przyszedł po mnie i uratował od płomieni.

Poczułam coś chłodnego na policzku i przekręciłam lekko głowę, by zwiększyć nacisk zbawiennego zimna na mojej rozpalonej skórze. Zmusiłam się, by otworzyć oczy, ale nie mogłam nic dostrzec przez morze czerwieni. Ktoś stał przy mnie, jednak jego kontury były tak niewyraźne, że stanowił jedynie bezkształtną, zamazaną, karmazynową plamę.

Zimno zniknęło i zajęczałam w proteście. Usłyszałam słaby dźwięk szurania i cichy śmiech pozbawiony wesołości; zimno powróciło, tym razem przynosząc ulgę rozpalonemu czołu.

Kolejny prąd przeszedł przez moje ciało. Gwałtownie nabrałam powietrza przez nos, nie mogąc powstrzymać dygotania. Otaczała mnie słodko-ostra mieszanka zapachów: cynamonu, goździków, lukrecji, tabaki i skóry. To również było znajome i uspokajające.

Ogień wciąż przypiekał, płomienie ciągle paliły, jednak słysząc znajomy szept w uchu, wdychając przepiękną woń i czując na twarzy przyjemne zimno, wiedziałam, że nie umarłam, nie znalazłam się w piekle. Przetrwam to i będę żyć.


***

Wiedział, że ktoś już mnie wcześniej całował. Miało to miejsce tuż po ślubie i chociaż z Charlesem nie mieliśmy szczęśliwego, zdrowego i prostego związku, nadal powszechnie nazywano go małżeństwem, a w tych czasach każda para młoda bardzo wcześnie wydawała na świat potomstwo. Nie byłam niedoświadczona i wiedziałam, że miał tego pełną świadomość.

Byłabym naiwna, myśląc, że przez kilkaset lat egzystowania na ziemi nigdy nie spał z kobietą… że nigdy nie był kuszony i nie uległ tej pokusie. Wiedza ta ciągle paliła, zżerała mnie od środka. Nienawidziłam bezimiennych, anonimowych kobiet, które kiedyś były dla niego ważne.

Kiedy jednak jego usta musnęły moje, pierwszy raz, drugi, wstępnie, delikatnie, ostrożnie, liczyła się tylko chwila obecna. Przyciągnęłam go do siebie bliżej i ośmielony moim ruchem, całował mnie szybciej, mocniej, bardziej popędliwie i z większą pasją.

Był słodki. Niewielka część mojego mózgu, która potrafiła przebić się przez gruby mur szoku, otępienia, niedowierzania i radości, próbowała zdefiniować jego smak. Wata cukrowa, czekolada, karmel i… niebo.

Po chwili odsunął się ode mnie. Opuścił głowę i przycisnął ją do mojego chłodnego ramienia, ogrzewając go swoim gorącym oddechem. Oparłam policzek o jego jasne włosy i zrobiłam głęboki wdech, czując, jak jego zapach mnie wypełnia, otacza, uspokaja i pobudza jednocześnie.

Zapomnieliśmy o naszej oddzielnej przeszłości. Należałam teraz do niego, chciał, bym z nim została, pragnął mnie. To była moja teraźniejszość. On stanowił przyszłość.


***

Dzieliła nas długość niewielkiej sypialni. Moje ręce niespokojnie chwytały i wypuszczały skrawek białej, jedwabnej tuniki, którą nabyłam specjalnie na tę noc; przesyłkę dostarczono dopiero tego ranka, w ostatniej chwili. Wydawało się, że czekałam na ten moment niezliczoną ilość czasu. Od mojej transformacji minęło zaledwie kilka miesięcy, ale musiałam się sama przed sobą przyznać, że chciałam tego od momentu, w którym pierwszy raz go zobaczyłam niemal dziesięć lat temu.

Czekałam, aż do mnie podejdzie. Carlisle - mój mąż, miłość życia – stał naprzeciwko mnie, trzymając ręce w kieszeniach. Już wcześniej zdjął marynarkę, a na wpół rozwiązany krawat wisiał jeszcze na jego szyi. Wzrok miał utkwiony w podłodze, a ja bezgłośnie błagałam go, aby spojrzał na mnie, pokonał dzielącą nas odległość i wziął mnie w swoje ramiona. Sprawiał wrażenie odprężonego i spokojnego, ale to były tylko pozory. Wydawał się… niepewny. Zaczęłam zastanawiać się, które z nas było bardziej zdenerwowane. Zaśmiałam się delikatnie, co zmusiło go do podniesienia wzroku. Przesunął się nieznacznie w bok, prostując plecy, ale nie zmniejszył odległości między nami nawet o centymetr.

Jego tęczówki miały kolor płynnego złota, a oczy mieniły się migotliwie w blasku płomieni pochodzących z kamiennego kominka. Cienie tańczyły po jego jasnej twarzy, wyostrzając jej regularne, piękne rysy, nadając ustom kuszący, ciemnoczerwony kolor. Utkwiłam wzrok w jego idealnych, pełnych wargach i wyobrażając sobie ich dotyk na moich własnych, opuściłam powieki. Wiedziałam, że mnie pragnął, że podobnie jak ja z niecierpliwością oczekiwał tej nocy. Był jednak dżentelmenem i uparł się, by zrobić to prawidłowo, po zawarciu związku małżeńskiego. Ku jego radości nalegałam na szybki ślub. Teraz byliśmy już mężem i żoną.

Wzięłam głęboki, uspokajający oddech i wyciągnęłam do niego rękę. Nie mogliśmy już czekać ani sekundy dłużej.


***

W przyszłości nie będę pamiętać, o co się pokłóciliśmy. Nieistotny, błahy powód. Wciąż jednak byłam nowonarodzoną, a on ostatnie siedemdziesiąt dwie godziny spędził w szpitalu, otoczony pokusą ludzkiej krwi. Oboje spięci i zirytowani, szykowaliśmy się do walki.

Pamiętam jedynie, że się cofnęłam. Przed oczami stanęły mi wyblakłe obrazy z przeszłości, w której byłam jeszcze człowiekiem. Obudził się we mnie instynkt, nakazujący ucieczkę przed pięścią, chronienie twarzy.

Moje oczy poszerzyły się, gdy usłyszałam znajomy, udręczony jęk. Wróciłam do rzeczywistości, pozostawiając za sobą przeszłe, gorsze życie. Mój mąż – mój Carlisle – opadł na ziemię z pobielałą, napiętą twarzą. Widziałam agonię w jego oczach, ból, który mu sprawiłam. Sparaliżowana oglądałam, jak opuszcza głowę, rękoma zakrywając twarz.

„Przepraszam, proszę, wybacz mi, przepraszam, tak bardzo przepraszam, błagam, wybacz mi.”

To był jedyny dźwięk w pokoju. Chciałam biec, uciec przed poczuciem winy. Nie mogłam już dłużej patrzeć na ranę, jaką zadałam mężczyźnie, który nie zrobił nic oprócz tego, że mnie kochał, cenił, uwielbiał. Opadłam na kolana, czując palące, przygniatające wyrzuty sumienia. Podeszłam do niego na czworakach i objęłam ramionami. Trzymałam go w mocnym uścisku, kołysałam, wyrzucając z ust pośpieszne słowa przeprosin.

Ufał mi całym swoim sercem. Całą swoją duszą.

Powinnam dać mu to samo. Już nigdy się od niego nie odsunę. Będę po prostu ufać.


***

Moje zimne serce zostało złamane, roztrzaskane na milion małych kawałków przez jedno, pozornie niewiele znaczące słowo.

„Odchodzę.”

Starałam się powstrzymać szloch do czasu, aż opuści dom, wiedząc, że nie powinnam zmuszać go do tego, aby został. Miał prawo robić to, co uważał za słuszne, nieważne, czy to aprobowałam czy nie.

Ale kiedy zamknęły się za nim drzwi i byłam pewna, że jest dostatecznie daleko, by nie słyszeć oznak mojego bólu, upadłam na ziemię w agonii i zaczęłam żałośnie zawodzić.

Mój syn odszedł.

Znowu.

Za pierwszym razem straciłam syna, którego znałam przede wszystkim ze snów. Ten, który odszedł teraz, był aż nazbyt rzeczywisty. Pierwszy gościł w moim ciele, drugi w sercu, już na wieczność. Pierwszego kołysałam w ramionach zaledwie przez kilka godzin, podczas gdy drugiego dotykałam, ściskałam i całowałam tak często, jak mi tylko na to pozwolił. Pierwszego urodziłam, drugi został mi ofiarowany. Z pierwszym dzieliłam się krwią, z drugim jedynie nazwiskiem. To nie miało znaczenia. Obaj byli moimi synami.

I teraz nie miałam żadnego z nich.

Jednak tym razem nie byłam sama. Carlisle uklęknął koło mojego dygoczącego ciała, oplatając je swoimi ramionami. Potrząsałam nim siłą swojego szlochu, ale nie odsunął się ode mnie, przeciwnie - wzmocnił uścisk, kołysząc mnie przy tym delikatnie. Przywarłam do niego całym ciałem i po chwili moje łkanie przeszło w drżenie, potem w łagodne dreszcze.

Kiedy już się wypłakałam, otoczył moją twarz rękoma, składając na ustach miękki, czuły pocałunek. Położył podbródek na czubku mojej głowy, ściskając mnie jeszcze mocniej.

„Wróci do nas”, obiecał mi. „Już niedługo”, zapewnił.

Tymi słowami, tą przysięgą dał mi cień nadziei. Edward do nas wróci. Wróci do mnie.

Ponieważ Carlisle nigdy mnie nie okłamał, miałam nadzieję. Znowu będziemy razem. Ponownie staniemy się rodziną.


***

Emmett zasugerował piknik. Temperatura powietrza osiągnęła prawie minus pięćdziesiąt stopni, ziemia pokryta była śladami topniejącego śniegu, a niebo wydawało się szarą, jednolitą, nieprzyjazną masą stale kotłującej się substancji.

„Idealna pogoda na piknik”, stwierdził.

Edward powiedział Rosalie, że dokonała świetnego wyboru: duży, silny i głupszy od woła.

Rosalie nie widziała w komentarzu Edwarda nic zabawnego; wściekła się na niego. Emmettowi nie spodobało się to, że Rosalie była zdenerwowana i chcąc bronić honoru swojej damy, rzucił się na Edwarda.

Po rozdzieleniu walczących stron i uprzątnięciu szczątków renesansowej wazy i niedawno kupionego stolika do kawy, zaczęliśmy przygotowywać się do wyjścia. Edward był moim pierwszym synem, ale musiał się nauczyć, że nie zawsze wszystko idzie po jego myśli. Wybraliśmy się więc na piknik.

Zostawiliśmy Rosalie i Emmetta w samochodzie przed szpitalem - ten ostatni nie był jeszcze na tyle silny, by oprzeć się zapachowi ludzkiej krwi wypełniającemu niemal wszystkie pomieszczenia w budynku. Mieliśmy nadzieję, że Carlisle znajdzie trochę wolnego czasu i weźmie udział w naszej wycieczce. Okazało się, że przed chwilą skończył operację i jedna z pielęgniarek doradziła nam, abyśmy poczekali na niego w jego biurze. Idąc korytarzem, zauważyłam, że Edward cicho się z czegoś śmieje.

Cieszyłam się, widząc uśmiech na jego twarzy, ale zadowolenie przeszło w furię, kiedy poznałam powód tej wesołości.

Początkowo nie chciał mi powiedzieć. Musiałam zapytać trzy razy, zanim zaspokoił moją ciekawość. Z wyraźnym osiąganiem podzielił się myślami otaczających nas kobiet.

„To miłe, że doktora Cullena odwiedzili jego brat i siostra.”

„Jaka szkoda, że tak przystojny lekarz spędza prawie cały dzień samotnie w swoim biurze.”

„Jest zbyt nieśmiały, by dołączyć do nas w szpitalnej stołówce.”

Ze smutnym uśmiechem na ustach powiedział mi o najgorszym typie rozważań. Odmówił dokładnego opisania obrazów, które zobaczył w umysłach tych kobiet, ale zrozumiałam meritum problemu. Pragnęły mojego męża. I nie wiedziały, że to mój mąż. Nie miały pojęcia, że Carlisle jest żonaty.

Potwór wewnątrz mnie zaryczał głośno, a ja nagle zapragnęłam rozszarpać gardła kobiet, które śmiały spojrzeć na Carlisle’a w ten sposób. Edward wpatrywał się we mnie z przerażeniem w oczach, dokładnie wiedząc, co się dzieje w mojej głowie, o czym w tej chwili marzę. Pochylił się w moim kierunku, ale uciekłam przed jego wyciągniętymi rękami. Słyszałam, że mnie woła, kiedy pospiesznie wychodziłam ze szpitala, starając się nie zwracać na siebie niechcianej uwagi.

Nie wiedziały, że miał żonę. Najwyraźniej nie były w jego biurze – tam, na biurku, musiało stać zdjęcie z naszego wesela, które Edward dał ojcu na Gwiazdkę kilka miesięcy po ślubie. Przeprowadziliśmy się do tego miasta parę tygodni temu i byłam całkowicie pochłonięta urządzaniem domu, więc nie odwiedzałam Carlisle’a w pracy. Nadal jednak nie rozumiałam, dlaczego im o mnie nie powiedział.

Było tylko jedno rozwiązanie.

Weszłam do małego sklepu z biżuterią, oddalonego od szpitala o kilka ulic. Dzwonek brzęczał jeszcze długo po tym, jak drzwi zamykały się za moimi plecami. Zza lady ze strachem spoglądała na mnie starsza kobieta. Próbowałam nadać mojej twarzy łagodniejszy, mniej przerażający wyraz.

Wyjaśniłam, że chcę kupić obrączkę dla mężczyzny i zapytałam, czy mają takie w sklepie, gdyż potrzebuję jej natychmiast. Przypuszczała, że jestem narzeczoną żołnierza, która przyszła znaleźć pierścionek dla swojego ukochanego, zanim ten wypłynie statkiem w morze. Dzięki tej błyskotce będzie o mnie pamiętał. Nie wyprowadziłam jej z błędu, gdyż nie mogłam powiedzieć prawdy.

Kupowałam obrączkę, aby mieć namacalny dowód na to, że mój mąż należy tylko i wyłącznie do mnie. Świat powinien o tym wiedzieć. Ale staruszce niepotrzebna była ta wiedza. Przeraziłabym ją stwierdzeniem, że pół godziny temu prawie dokonałam masowego mordu na kilkunastu ludzkich kobietach, a powodem zbrodni byłaby gwałtowna, irracjonalna i odbierająca zdrowy rozsądek zazdrość.

Położyła przede mną metalową tacę z różnymi pierścionkami. Chciałam szybko kupić jeden z nich, ale im dłużej się na nie patrzyłam, tym trudniejsze było podjecie decyzji. Sądziłam, że wygląd obrączki nie ma znaczenia. Pragnęłam po prostu mieć rzeczywisty dowód na to, ze ja należę do niego, a on do mnie. Zaraz po zakupie zamierzałam pomaszerować z powrotem do szpitala, wziąć jego rękę i wcisnąć mu na palec niewielki, okrągły kawałek metalu jako symbol naszego małżeństwa, dając tym kobietom do zrozumienia, że ich prymitywne fantazje nigdy nie znajdą odzwierciedlenia w prawdziwym świecie.

Patrząc się na gładkie, złote i srebrne pierścionki, zmieniłam zdanie. Wyprodukowano je masowo, przeznaczono dla tysięcy nieznanych mi chłopców, którzy niedługo zostaną wysłani na wojnę, na śmierć. Oglądane przeze mnie obrączki wydawały się śliczne... ale nie były niezwykłe.

A mój Carlisle był bardzo niezwykły.

Uśmiechnęłam się smutno do sprzedawczyni, potrząsnęłam głową i odwróciłam się, by ze zrezygnowaniem opuścić sklep. Kobieta zawołała za mną, więc się zatrzymałam. Poprosiła, bym zaczekała kilka sekund.

„Jest jeszcze jeden”, powiedziała. „Jeszcze jeden, którego pani nie pokazałam, bo położyłam go w zupełnie innym miejscu. Chwileczkę, zaraz go znajdę...”

Wróciłam do lady i patrzyłam, jak pośpiesznie przeszukuje kolejne szuflady i gablotki. Wyjaśniła, że pierścionek, o którym mówi, był kupiony przez poprzednich właścicieli sklepu i z jakiegoś powodu nigdy go nie sprzedano.

„Może to to, czego pani szuka”, mruknęła niewyraźnie.

Po chwili usłyszałam jej radosny okrzyk. Wyprostowała się z wyraźnym trudem, trzymając w rękach sporych rozmiarów obrączkę. Dała mi ją z szerokim uśmiechem na ustach i doradziła, abym dobrze przemyślała wybór prezentu dla narzeczonego - w końcu to bardzo ważna decyzja.

Pierścionek wykonano z platyny jeszcze przed wojną, prawdopodobnie ręcznie. Jego wzór tworzyły niewielkie, poplątane i zawiłe supełki, przypominające mi okładkę wiekowej książki, którą Carlisle trzymał w swoim gabinecie. Obracając obrączkę, patrzyłam, jak stary metal reaguje na choćby najmniejszą zmianę kąta padania światła, błyszcząc jasnymi, pięknymi kolorami.

Ekspedientka obserwowała mnie przez cały czas. Po chwili zapytała, czy rozmiar pierścionka jest odpowiedni. Spojrzałam na nią szybko i lekko speszona odpowiedziałam, że ani przez chwilę się nad tym nie zastanawiałam.

Mrugając do mnie przyjaźnie, stwierdziła, że zazwyczaj przyszłe panny młode nie mają problemu z wybraniem odpowiedniej wielkości biżuterii dla swoich narzeczonych; następnie oddaliła się, by pomóc innemu klientowi, który wszedł do sklepu, gdy ja byłam zajęta badaniem prezentu. Wsunęłam obrączkę na palec, by określić jej rozmiar. Obróciłam metal kilka razy wokół własnej osi, ponownie wydobywając z niego migotliwe refleksy.

Sprzedawczyni powróciła po pięciu minutach i zapytała, czy kupuję pierścionek. Podniosłam na nią wzrok, uśmiechnęłam się i odpowiedziałam skinięciem głowy.

W drodze powrotnej do szpitala trzymałam prezent w rękach, raz po raz przejeżdżając palcem po delikatnym, skomplikowanym wzorze. Poszczególne segmenty powtarzały się na linii obwodu nigdy niekończącego się okręgu. Wieczne koło, bez początku ani końca - tak jak moja miłość do niego.



- Kochanie? Esme? Czy coś się stało?

Niemal podskoczyłam, uświadomiwszy sobie, że Carlisle do mnie mówi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że pochyla się nade mną z zaniepokojonym wyrazem twarzy.

- Esme? - powtórzył, a ja zorientowałam się, ze używa swojego zawodowego głosu, tego, którym zwracał się do chorych. - Esme? Słyszysz mnie?

Pokiwałam głową i wyciągnęłam dłoń, głaszcząc go po policzku, a następnie zarzucając mu ręce na szyję.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też, słońce - zadeklarował, obejmując mnie w talii. - Chyba cię tu nie było przez dłuższy czas. O czym myślałaś?

- Nigdy cię nie opuszczę - przyrzekłam, zanim odpowiedziałam na jego pytanie. - Myślałam o tobie. O tym, jaki jesteś cudowny. O tym, jak bardzo cię kocham - mówiłam czule głosem drżącym z emocji. - O tym, jak wiele dla mnie znaczysz. Setki lat, nie, tysiące lat nie wystarczą, aby w pełni podziękować ci za to, co mi dałeś.

- I wszystko to, bo podarowałem ci wyspę? - zapytał, próbując ukryć rozbawienie.

- Nie - odparłam, kręcąc głową. Moje oczy płonęły i wiedziałam, że gdybym była człowiekiem, po mojej twarzy leciałyby teraz łzy. - Och, Carlisle, podarowałeś mi dużo więcej. Dałeś mi wszystko. Dałeś mi nadzieję, dałeś mi życie, dałeś mi rodzinę - musiałam przerwać i wziąć głęboki oddech, zanim byłam w sanie kontynuować. - Zaufałeś mi i nauczyłeś, jak ufać innym. Przy tobie mogę być sobą, czuć się bezpieczne. Podarowałeś mi uczucia, których wcześniej nie znałam. Dałeś mi swoją miłość. Dałeś mi siebie - uśmiechnęłam się do niego czule i podniosłam głowę, by go pocałować.

Zanim nasze usta się spotkały, wyszeptałam:

- Oczywiście, dałeś mi też wyspę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron