Ash podróżnik przez czas

Ash podróżnik przez czas.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 26.11.1990r

Dzień jak co dzień, w Bradford lało jak zwykle, razem z moim przyjacielem Jeffem, schroniliśmy się przed deszczem w jakimś obskurnym pubie. Usiedliśmy za ladą i poprosiliśmy o dwa duże piwa, lecz minęła chwila i Jeff zaczął dziwnie się zachowywać, ponad to zauważyłam że przygląda nam się jakiś facet siedzący w rogu. Nie daje mu więcej niż 30 lat, co w tym bardziej było dziwne, jego twarz wydawał mi się znajoma. Widząc jak Jeff czuje się nieswojo, wyszliśmy z tego lokalu. Jeff był moim najdawniejszym przyjacielem, tak właściwie znałam go od zawsze, kiedyś był wesołym i rozrywkowym chłopakiem za którym ganiały wszystkie dziewczęta. Lecz to wszystko się zmieniło od kiedy został w lesie napadnięty przez jakieś dzikie zwierzę. Mieliśmy wtedy po 14 lat, i pojechaliśmy z rodzicami na biwak. Nigdy nie zapomnę jak znaleźliśmy go w błocie zmieszanym z krwią parę metrów od jego rozszarpanego namiotu. Jego ciało było całe poszarpane, do takiego stopnia że do dziś wiele ran się nie zagoiło. Jeśli mnie pamięć nie myli to spędził w szpitalu 3 tygodnie. Gdy w końcu z niego wyszedł, nie był już tym samym chłopakiem, odciął się od ludzi, był aspołeczny oraz z nikim nie rozmawiał, no prawie z nikim. Ja ciągle stałam u jego boku, był to ciężki okres w moim życiu, ale przyjaciół nie powinno się zostawiać. Oboje mieszkaliśmy za dzieciaka mieszkaliśmy na wsi, i życie było sielankowe, ale tylko do momentu... Od momentu incydentu z Jeffem, zaczęły się dziać dziwne rzeczy, co miesiąc w okresie pełni księżyca, znikało bydło a czasem nawet ludzie. Niektórych z nich znajdowano poszarpanych, podobnie jak Jeff, wielu nie miało jednak tyle szczęścia i umierało zanim ich odnaleziono. Po mieście rozeszła się nowina. Szeryf ogłosił że zwierze które zaatakowało Jeffa, jest tym samym które terroryzuje całe hrabstwo, oraz że za schwytanie go jest będzie nagroda. Do naszej małej gminy zjechało się wtedy mnóstwo mniej i bardziej wytrawnych myśliwych, i ruszyła obława, wyruszyło 120 myśliwych w tym mój ojciec. Lecz po nocy powrócił tylko jeden. Nie jaki Cyrus Leslie, cały był we krwi, zadyszany i wystraszony na śmierć. Ledwo mogą złapał oddech opowiedział co się stało. Mówił o cieniu poruszającym się jak człowiek, ale wyglądającym niczym wilk, o czym szybszym niż myśl, oraz silniejszym niż 100 mężczyzn. Mówił że to coś rzucało dorosłymi facetami jak piłkami do krykieta, a przy okazji było kuloodporne, powiedział też że gdyby nie pojawiło się drugi demon on też by umarł, z tego co mu się ubzdurało, to drugi demon, malutki w porównaniu do pierwszego, uratował mu życie rzucając się na pierwszą z bestii. Nikt nie chciał wierzyć w jego głupią opowiastkę, stwierdzono że jest świrem i odesłano do wariatkowa w Londynie. Gdy myśliwi nie wracali, o świcie następnego dnia wysłano, mały oddział poszukiwawczy, nie wrócili oni z przerażający wieściami. Znaleźli oni szczątki dziesiątek mężczyzn porozrzucane po lesie, były one porozrywane na szczepy. Ratownicy którzy to widzieli po dziś dzień miewają koszmary, po których srają w gacie ze strachu. Moja gmina natomiast do dziś żyje tą masakrą. Po śmierci ojca została przygarnięta przez rodzinę Jeffa, gdyż moja Matka umarła na raka parę lat przed tymi wydarzeniami, w wieku 27 lat. Jest to o tyle śmieszne że już dziś wiem że ta sama choroba nie pozwoli mi dożyć nawet takiego wieku, to dopiero ironia losu.


Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 29.11.1990r

Dziś pełnia, zjawisko to przypomina mi zawsze o śmierci mojego ojca rozszarpanego na kawałki wtedy w tym lesie prawie 13 lat temu. To jednak nic w porównaniu do tego co przechodzi Jeff. Przed pełnią zawsze jest niesamowicie zdenerwowany, i gdyby nie ta felerna noc 17.04. 1881 roku, nie widziała bym dlaczego, Jeff wziął mnie wtedy na bal maturalny, miałam taką piękna niebieską suknie, która kupiła mi jego matka Helen, byłam wtedy niesamowicie szczęśliwa, atmosfera balu, i alkohol pchnęły nas wtedy w objęcia morfeusza, był to dla niego jak i dla mnie pierwszy raz, było cudownie ale okropnie. Nie mówię że Jeff mi się nie podobał, bo od lat się w nim podkochiwałam, tylko to co się stało później w nocy, gdy spaliśmy obok siebie w łóżku w wynajętym pokoiku w tanim motelu, był to prawdziwy horror. W środku nocy obudziło mnie straszne chrząkanie, i coś przypominające warczenie, otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Nie do uwierzenia jest co zobaczyłam, w oknie stał potwór podobny do tego opisanego przez Lesliego parę lat temu, miał on co najmniej 6 stóp wzrostu, i cały pokryty był czarna jak noc sierścią, stał on wyprostowany, wpatrując się w pełną tarcze księżyca na rozgwieżdżonym niebie.

Wpatrując się w okno musiał zauważyć, bo momentalnie obrócił się w moją stronę. Miał on głowę wilka, z długiego pyska kapała mu piana, jego żółte ślepia świeciły jasno w ciemności, gdy się tak we mnie wpatrywał była przerażona, przekonana byłam że zaraz mnie rozszarpie, tak jak to się stało z moim ojcem. Jednak on stał przy tym oknie i się we mnie wpatrywał, po chwili przestał czuć strach, stwór wydawał mi się znajomy, gdy mu się przyjrzałam zauważyłam ze ma on na szyj, zawieszany drewniany krzyż, było to dziwne, ale jeszcze dziwniejsze było to że taki sam krzyżyk wystrugałam specjalnie dla Jeffa gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Wtedy zrozumiałam że potwór stojący przede mną to mój najlepszy przyjaciel Jeff. Więc siedziałam rozebrana na łóżku a on stał plecami do tego okna i wpatrywaliśmy się w siebie przez parę godzin aż do świtu, wtedy to też Jeff zmienił się z powrotem w człowieka, i przez kolejne parę godzin rozmawialiśmy na temat tego co się stało. Od tego czasu stało to się naszym sekretem, co pełnie siadałam z nim w pokoju i można powiedzieć pilnowaliśmy się nawzajem. Nigdy z Jeffem nie podjęliśmy następnego kroku, gdyż on bał się że coś może komuś zrobić coś złego, widzieliśmy tylko że jako potwór nic mi nie zrobi ale co z dzieckiem które moglibyśmy mieć, tego się nie dowiemy.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 24.12.1990

Dziś dzień wigilii, nie świętujemy jednak, gdyż pechowo tego dnia również wypada pełnia, moja wieczerza wigilijna będzie polegać na pilnowaniu wilkołaka, jakie to życie potrafi być śmieszne, jeden wilkołak zabił mi ojca, a innego kocham na zabój.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 11.01.1991

Była dziś u ginekologa na standardowych badaniach, nie da się pojąć mojego zdziwienia gdy okazało się że jestem w ciąży, na nowy rok trochę zabalowaliśmy z Jeffem i tak się to skończyło. Najsmutniejsze w tej sytuacji jest to że nie będę mogła poddać się chemioterapii co może skrócić moje życie nawet o rok, lekarze mówią że jeśli będę chciała donosić ciąże to będzie to najprawdopodobniej ostatnia rzecz którą w życiu zrobię. Ja jednak jestem gotowa podjąć to ryzyko, wciąż czekam na Jeffa by mu o tym powiedzieć, z tego co pamiętam o 17 wraca z pracy.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 20.01.1991

Po wielu dniach kłótni i płaczu, Jeff w końcu pogodził się z faktem że będzie ojcem. Idziemy to świętować. Przypadek pchnął nas do tego samego obskurnego pubu co pod koniec października, i tym razem w pubie był ten gości który się w nas wpatrywał, wydaje mi się że patrzył na mnie z politowaniem. Jeff gdy go zobaczył, szybko uciekł z lokalu, gdy zapytałam o co chodzi nie chciał mi wytłumaczyć swojego zachowania. W końcu w domu, zmusiłam go do rozmowy. Jeff powiedział mi że poznaj zapach tego faceta, i nie jest to zapach normalnego człowieka, Jeff stwierdził że tak w sumie to tylko raz poczuł on podobny zapach. 12 lat temu w naszej wsi. Wtedy skojarzyłam fakty, zrozumiałam czemu ten facet wydawał mi się znajomy. Tydzień po masakrze w której zginął mój ojciec, w mieście pojawił się młody mężczyzna w garniturze, przedstawiał się jako Harold Ashwood agent Interpolu, ponoć przyjechał on wtedy by zbadać sprawę masakry. Ale po dwóch dniach zniknął on bez śladu, a wraz z nim Nevil Aden z rodziną. Nevil był 40 letnim drwalem mieszkający w środku lasu, miał on żonę Nadię i 4 dzieci, z jednym z nich chodziłam nawet do klasy w podstawówce, miała ona na imię Jane i była bardzo dziwnym dzieckiem. Podobno dom państwa Adenów spłonął w pożarze lasu, a oni wynieśli się do rodziny w Bridgemont czy jakoś tak. Moja rozmowa z Jeffem trwała jeszcze długo, podzielił on się ze mną obawami na temat tego człowieka, bał się on że cały ten Ashwood to morderca który wybił rodzinę Adenów za chorowanie na Lykantropie, i obawia się on że jest następny. Oczywiście uspokajałam go i wmawiałam że to nie ten sam mężczyzna bo jakim cudem nic się nie postarzał przez prawie 15 lat. Wewnętrznie jednak wiedziałam że Jeff może mieć racje.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 23.01.1991

Po paru dniach nie przerwanego myślenia o tajemniczym mężczyźnie z pubu, postanowiłam się z nim spotkać. Poszłam więc do tego pubu jeszcze raz i czekałam aż on przyjdzie...

Siedzę już tutaj od 2 godzin, on picia wody mnie mdli, ale ta cholerna ciąż nie pozwala mi na spożywanie alkoholu, on jednak się nie pojawi -myślałam i tu nagle wszedł on, usiadł standardowo w tym samym rogu co ostatnie 2 razy gdy go widziałam, zebrałam się na odwagę i podeszłam do niego

Dzień dobry panie Ashwood- powiedziałam

Witam panią, i proszę mi mówić Asz będzie szybciej, a no i to moje prawdziwe imię- odpowiedział bez zdziwienia co wprawiło mnie w osłupienie.

Przykro mi z pani sytuacji, nie dość że śmiertelnie chora to w ciąży z wilkołakiem, nie chce martwić ale dziecko przejmie po ojcu brzydki zwyczaj przemiany w bestie- mówił dalej bez ogródek, a ja byłam w coraz większym szoku- obstawiam że urodzenie tego dziecka panią zabiję, ale nic nie mogę na to poradzić. Z takimi sprawami proszę dzwonić od mojego brata, na końcu ulicy jest budka telefoniczna która pani z nim połączy, nazywają ją... nigdy nie mogę spamiętać, a tak kościół!-powiedział z lekkim uśmieszkiem – jeden z grubych pośredników pani pomoże- jego słowa zszokowały mnie tak bardzo że nie mogłam wykrztusić słowa

-skoro nie o to chodzi to od razu zaznaczę że nie ma zamiaru zabijać pani chłopaka, wilki powinny żyć w sforze, obstawiam że ma pani mnóstwo pytań a ja mam mnóstwo czasu by na nie odpowiadać, tak na oko, całą wieczność- po tych słowach wstał z krzesła założył płaszcz i kapelusz, zagwizdał za swoim psem który jadł na zapleczu i wyszedł, a ja przez dwie godziny siedziałam tam jak sparaliżowana nie wiedząc co myślę.

Gdy w końcu wróciłam do domu o wszystkim opowiedziałam Jeffowi, ten również nie mógł uwierzyć co słyszy, myślał chyba że zwariowałam.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 30.01.1991

Przez cały tydzień zastanawiałam się kim był ten mężczyzna, skąd tyle wiedział o Jeffie, i skąd mógł wiedzieć że jestem w ciąży gdy sama nie byłam do tego przekonana. Myśli te nie dawały mi spokoju, w nocy praktycznie nie mogłam zmrużyć oka, przez co w dzień byłam rozkojarzona, a to negatywnie odbijało się na mojej pracy. W końcu po długich nocnych rozmowach z Jeffem, postanowiłam że znów się z nim spotkam. Następnego dnia wziąłem wolne od pracy, i prawie cały dzień spędziłam kręcąc się w okolicy tego samego obskurnego pubu w którym spotkałam go już kilka razy, w końcu koło 17 pojawił się wraz ze swoim psem, był to owczarek niemiecki średniej wielkości. Mężczyzna znów ubrany był w podarty brązowy płaszcz, a na głowie miał dziurawy kapelusz. Po chwili weszłam do pubu, siedział dokładnie w tym samym miejscu, co tydzień wcześniej, dosiadłam się, i kołek stanął mi w gardle, ledwo wydusiłam, dzień dobry.

-jak na tutejszy klimat bardzo dobry, w sumie to pierwszy raz widziałem na niebie słońce oświetlające to ponure miasto- odparł mężczyzna- lecz oboje wiemy że nie przyszłaś tu rozmawiać o pogodzie. Albo domyślasz się kim jestem i nie możesz doczekać się aż dowiesz się więcej, albo nie masz bladego pojęcia kim jestem i twoja ciekawość jest przez to jeszcze większa. Więc pozwól że ci to ułatwię. Jak już mówiłem mam na imię Ash, co w języku sumerów znaczyło jeden, ale dlaczego tak było to inna historia. Wiem że to co powiem zabrzmi szalenie, ale chyba nie uda mi się ciebie zaskoczyć- powiedział to z lekkim uśmieszkiem, oczekując mojej reakcji, ale ja tylko siedziałam jak słup soli nie mogąc pozbierać myśli.

-wiec tak właściwie to nie jestem do końca człowiekiem, jestem raczej „istotą przedwieczną” ja sam na podobnych mi mówię starożytni, pewien jajogłowy podchwycił to ode mnie i mianem starożytności nazwał wszystko aż do upadku Rzymu, który był okropnym miejscem, nie chce nic mówić ale ze spalenia Rzymu jestem bardziej dumny niż ze zdobycia Troi, czy wygranej pod maratonem. Ale wracając do mojej genezy, to mimo iż zapewne dajesz mi 30 do 40 lat, nie mam tyle, właściwie to od jakichś 20 tysięcy lat, przepraszam że nie powiem ile dokładnie , ale system rachuby czasu tak często się zmieniał że się pogubiłem koło 5 tysiąclecia przed Chrystusem. Cierpię na bardzo rzadką przypadłość zwaną nieśmiertelnością, i to nie taką jak w tych filmach o Draculi, mnie naprawdę nie da się zabić. Tak właściwie to próbowali chyba już na wszystkie sposoby, spalenie żywcem, i wyrzucenie na 50 lat do Sekwany z kamieniami u stóp, należały do najmniej przyjemnych prób- nie mogłam uwierzyć w to co mówi, wydawało mi się że on bredzi, jak jakiś czubek, i jedyne co mu się w życiu należy to porządna dawka elektrowstrząsów, ale w nim było coś takiego że chciało się uwierzyć w te dziwne zlepki historii.

-tak w sumie żeby zrozumieć kim, albo czym jestem trzeba cofnąć się do samego początku, tysiące lat temu, na świecie było całkiem inaczej niż dziś, a to za sprawą magi która roztaczała się po świecie, wydając się wręcz żywa. Mówiąc magie nie mam na myśli kuglarskich sztuczek z kartami i znikającymi chusteczkami. Tamta magia była realna, i dzieliła się na 6 rodzajów. Była magie światła która sprawiała że dni były pięknie pokolorowane światłem, była też magia ciemności, która zapewniała mrok nocy, a także pilnował by każdy umarł w odpowiednim czasie. Była też magie żywiołów, której szczątki najbardziej się zachowały do dzisiejszego dnia, w szczególności mokra jej część nad tym miastem. Na świecie znajdowały się też dwie magie harmonii natury, jedna pilnował bytu zwierza a druga roślin. Ta druga z magii była bardziej leniwa, więc miała swoich „pracowników”, a dokładniej strażników drzew, były to gigantyczne inteligentne twory drzewo podobne które pilnowały szczęścia roślin, do dziś zachowała się tylko jedna para, splątali się za sobą na wieczność w środku lasów Indii. Pozostałości po jednym znajdują się też w afryce, z tego co słyszałem to ludzie zabiegają o prawa by urządzić w jego środku restauracje ,ale co z tego wyjdzie czas pokarze. A no i była też jeszcze jedna magia, sam nie wiem co robiła ani jak ją nazwać ale jak tylko pojawiał się jej ślad wiadome było jedno, że trzeba brać nogi za pas. Sprawiała ona że ziemia się trzęsła wulkany wybuchały a plaże były zalewane falami gigantami. - sposób w jaki on to opowiadał, był tak dziwny i niesamowity, że ciężko się było oderwać, lecz każde słowo utwierdzało mnie w poczuciu, że jest to kolejny świr którego można spotkać w takim miejscu. W końcu „magia” naprawdę zaraz będzie mi opowiadał o tym jak to zasiekał smoka za pomocą włóczni z kamiennym grotem, bo jak on niby miał widzieć magie nawet jak istniała.

Wyprzedzając twoje pytanie magii nie dało się zobaczyć ani dotknąć, ją się po prostu czuło, obcowanie z nią było tak normalne jak płacenie podatków w dzisiejszych czasach- wtedy się przestraszyłam skąd on mógł wiedzieć o co chciałam zapytać, lecz moja reakcja nie przeszkodziła mu w dalszym opowiadaniu- wcale nie jestem jedynym nieśmiertelnym stworzeniem z tamtych czasów, jest ich mnóstwo, albo raczej było. Bo wiesz mój ojciec niezbyt lubi myśl że nie jest wyjątkowy, bo on również jest starożytnym, być może nawet najpotężniejszym z nich wszystkich. Ale jego historia to opowieść na inny czas, a ja liczę że spotkamy się jeszcze kiedyś bym mógł ją opowiedzieć- na te słowa ubrał płaszcz i założył kapelusz na głowę- i z typowym dla siebie uśmieszkiem dodał- no to do zobaczenia, oby. No i gratuluje urodzi pani synka.- nic więcej nie powiedział tylko zagwizdał za psem i wyszedł bez słowa... Ja natomiast siedziała znów jak osłupiała nie mogąc zrozumieć co się właśnie stało. Wiem tylko jedno muszę się spotkać z tym człowiekiem jak najprędzej. Zastanawia mnie jeszcze co Jeff powie gdy mu to opowiem, a może nic nie powie, nie wiem to się jeszcze zobaczy. Na razie czekam aż wróci z pracy. Martwię się o niego bo pełnia się zbliża.



Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 03.02.1991

Wczoraj z Jeffem byłam w restauracji,cały czas wydawało mi się że w pobliżu widzę Asha,jego twarz cały to czas migała pośród tłumu, to w metrze, to w kolejce do kasy w sklepie, nawet pośród gości w lokalu go widziałam, a może ja po prostu już świruje, sama już nie wiem. W każdym bądź razie Jeff chciał ze mną spędzić miły wieczór, załatwił więc drogą restauracje,ze świecami i nastrojową muzyką, ale ja byłam nie obecna, jedyne o czym myślałam ,to to co powiedział ten świr z tego obskurnego pubu, Gdy już byliśmy na miejscu, Jeff wyglądał słabo, a jak wieczór trwał stawał się coraz bladszy, aż w końcu gdy chciał pójść do toalety, lecz nie zrobił kroku a padł na ziemie jakby rażony piorunem, dostał drgawek a z jego ust toczyła się piana, byłam przerażona, nie wiedziałam co robić. Wtedy podbiegł do nas jeden z kelnerów, jego twarz i głos była mi znajoma, był to Ash jak się okazało nie doznałam paranoi, on naprawdę za mną chodził. Wziął Jeffa na ramiona, i kazał mi biec 2 przecznice na południe, do bloku numer 690, i tam iść do mieszkania 29. po czym pobiegł w dół ulicy z Jeffem na ramionach, dziwne było to że przebiegł pół mili w parę sekund, nigdy nie widziałam że by ktoś poruszał się tak szybko. Mi dojść na miejsce zajęło dłużą chwile, w szpilkach i wyjściowej sukience ciężko się biega. Blok był stary i nie zadbany, winda w nim nie działa a schody skrzypiały tak bardzo że słychać je było na ulicy. Mieszkanie numer 29 było na 6 piętrze, gdy wspięłam się na nie byłam praktycznie głucha od tego skrzypienia. Drzwi do mieszkania były uchylone, i nie da się opisać tego co zobaczyłam gdy weszłam do środka, to nie było mieszkanie a łąka pomiędzy górami sięgającymi ponad chmury, słońce świeciło, przepięknym blaskiem, słychać było szmer strumyczków, przecinających polane, w powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów, przy których krzątały się nie skończone legiony pszczół, szmer strumyków przecinały piękne śpiewy ptaków, a wszędzie wokół, latały tęczowe motyle. Pośrodku polany stało gigantyczne drzewo, sięgające nieba. Gdy do niego podeszłam, okazało się że w jego pniu wycięte były kręte schody, prowadzały one do wielu pomieszczeń wyciętych w drzewie, niczym dziuple dla wiewiórek ludzkiego rozmiaru. Był to prawdziwy labirynt, na szczęście przypomniałam sobie co powiedział Ash, „to czego szukasz zawsze znajdziesz na szczycie drzewa potrzeb”, brzmi co najmniej jak jakaś mądrość ludowa, no chyba że jest się w środku gigantycznego drzewa, tak więc parłam na przód aż zaszłam na szczyt drzewa. Tam na hamaku, leżał Jeff, cały pocięty. W kącie, tego niby mieszkania, stał Ash obmywający, zakrwawiony stół. Gdy mnie zauważył obrócił się w moją stronę i...

-wilczek się wyliżę, o nic nie musisz się martwić, nie licząc tego- rzucił w moją stronę jakąś błyskotkę, gdy się jej przyjrzałam, okazało się że jest to stary pierścionek- czyste srebro, cudem jest że w ogóle to podniósł, a co dopiero włożył, do pudełka i schował w kieszeni. Samo promieniowanie prawie go zabiło, tak w sumie to radze by ograniczył śmieciowe żarcie i alkohol, połowa wątroby może mieć z nimi problemy, a no i prawa nerka nadawała się do wymiany, a jako iż nie mam wilczych nerek na stanie to nasz kochaś, będzie musiał se radzić z jedną, ale nic się nie martw za parę dekad sama odrośnie, no chyba że załatwię jakąś od kupla Aia, chińczyka co sprzedaje jaja- powiedział z typowym da siebie uśmieszkiem- jeśli jeszcze nie ogarnęłaś o co chodzi to ten o to zakochany kundel, jak ma na imię?

-Jeff- odpowiedziałam drżącym głosem

-Tak więc Jeff chciał ci się oświadczyć, jak to wielu ma w zwyczaju użył artefaktu po kimś bliskim, obstawiam matka lub babka, jak się okazuje pierścionek to czyste srebro, zabójcze dla wilkołaka, dziwie się że nie zauważyłaś poparzeń dłoni. Tak w ogóle to masz piękny głos powinnaś, częściej go używać. No i liczę że dostane zaproszenie na ślub, w końcu uratowałem pana młodego. Tak na serio to możecie tu zostać aż on wydobrzeje, a no i tu oznacz gdzieś pośród himalajów, i nie zdziw się jak zobaczysz w okolicy dziwną białą postać, mieszka tu największy klan ludzi śniegu, zwanych w was Yeti. Ja natomiast wrócę tu jutro z rana, spokojnej nocy życzę.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 03.02.1991

Całą noc nie spałam, czuwając przy tym niby hamaku, na którym leżał Jeff, patrzyłam się ze szczytu drzewa na rozległą polanę, która wyglądała niczym z bajki, a na polanie bawiły się małe włochate białe małpki, pewnie to byli ci ludzi śniegu o których wspomniał Ash, jeszcze parę lat temu gdybym powiedziała że będę w ciąży z wilkołakiem, na „wakacjach” w himalajach, oglądając jak bawią się małe Yeti, pewnie sama kazałabym zamknąć się w wariatkowie, to pokazuje jak życie potrafi spłatać figla. Już w dzienniku brzmię dziwnie, w końcu Yeti nie istnieją, pewnie uderzyłam się w głowę i teraz leże w śpiączce albo co, ale na ten moment wszystko to wydaje mi się takie prawdziwe. Lecz dawno nie czułam takiego spokoju, pierwszy raz od kiedy umarł mój ojciec udało mi się w pełni odprężyć i zapomnieć o wszystkim co złe w świecie. Gdy tak se dumałam znikąd pojawił się Ash. Jego wygląd był przerażający,cały pokryty był we krwi, a w rękach trzymał 6 obciętych głów. Pobladłam ze strachu, ale Ash bez wzruszenia cisnął głowami w kąt i zaczął się obmywać w wcześniej przygotowanej misce z wodą.

-Wampiry, wyspecjalizowany klan zabójców wilkołaków, z tego co udało mi się dowidzieć tropią twojego chłopaka od 6 miesięcy- powiedział ze stoickim spokojem jakby to było coś normalnego- wczoraj ich zauważyłem gdy cie śledziłem, gdyby nie wczorajszy wypadek z pierścionkiem dziś znaleźli by was porozrywanych na strzępy w jakimś rowie czy kanale. Tak więc twój kochaś uratował was w pewnym sensie.

-Ale...ale czemmmu na nas poolwali...polowali- ledwo wydukałam przez zaciśnięte ze strachu gardło

-Tym zajmują się od wieków, aby dołączyć do takiego klanu, trzeba zabić jednego z wilków, wtedy to zastępują im kły i pazury srebrnymi. Ogólnie mówiąc są oni hodowani i szkoleni na maszyny do zabijania wilkołaków, a ci byli świetnie przygotowani, jeden z nich wytrzymał 20 sek w walce ze mną od 10 lat nikt tego nie dokonał, ostatni który to zrobił jest teraz moim najbliższym przyjacielem ,nazywa się Aton Richards i może ci kiedyś o nim opowiem.

-Ale dlaczego tak się dzieje, czemu szkolą się by polować na wilkołaki?- zapytałam sam nie wierząc w to co mówi Ash

-Tak uczciwie mówiąc to jest to moją wina, w dużej mierze

-Twoja ?!- wręcz wykrzyczałam to ze zdziwienia

- Powiedzmy, by to zrozumieć musimy cofnąć się o prawie 1500 lat wstecz. W kraju smoków, zwanym dziś Rumunią, pośród Gór Karpatów panował dobry władca, którego lud uwielbiał, jego państwo było więc często najeżdżane, lecz on miał coś czego nie mieli inni, a mianowicie władcę smoków, imieniem Jerzy tak przy okazji jest on katolickim świętym, jego historia jest trochę inna niż w legendach, ze smokiem pokłócił się on o kobietę, ponieważ smoki które były pierwszymi z magicznych stworzeń, potrafiły przybierać formy innych zwierząt, w tym ludzi, i ten jeden smok, chciał uwieść wieśniaczkę, ona jednak była już zajęta i nie dała się jego zalotom, więc smok porwał ją do swej jaskini, a to cholerstwo było bardzo wysoko, i tam uwięził, gwałcił ją gdy mu przyszła na to ochota, i to przez wiele dni. Mężem owej kobiety był wspomniany wcześniej Jerzy. Wyruszył on by odbić ukochaną, długo zajęło mu wspięcie się na skarpę poprzedzającą jaskinie, i gdy w końcu dotarł do jaskini zobaczył ukochaną martwą, ze wściekłością zaatakował smoka, walczył z nim przez parę godzin i zdążył wyszczerbić 10 mieczy na jego twardej skórze zanim go w końcu pokonał, lecz tego nie było koniec, to był dopiero początek...

-Opowiadasz o tym z takim bólem i szczegółami jakbyś tam był, chyba że...

- Tak ja jestem tym Jerzym, a moja ukochana miała na imię Stefania, w historii kochałem mocniej tylko jedną kobietę, było to azjatycka wieśniaczka mieszkająca u podnóża tamtej góry- wtedy to wskazał na północ.

-i co było dalej z Jerzy bo z tego co mnie pamięć nie myli na tym kończy się legenda- dopytywałam ciekawa dalszej części.

-dokładnie legenda się kończy- powiedział smutno spuszczając głowę

-ale jak to- zapytałam z niedowierzaniem

- normalnie Jerzy nigdy nie wrócił do swojej wioski, co jest równoznaczne z tym że umarł,tu kończy się jego historia, ale zaczyna się nowa, historia Dracula władcy smoków. Jak się okazało smok którego zabiłem był władcą najpotężniejszego z klanów, smocze prawo stanowi że ten kto pokona wodza w walce zajmuje jego miejsce. Smoki ogólnie mówiąc są ze sobą silnie powiązane psychicznie, a władca ma możliwość przenikania do umysłów podwładnych. Więc z jego klanu poczuły że umarł, i szybko zleciały, zbiegły i przypłynęły w okolice jego leża. Ku ich zdziwieniu spotkali tam człowieka, wszystkie gady były zaszokowane, pierwszy raz widziały coś takiego. Nie było to oczywiście pierwszy raz gdy człowiek zabił smoka, nasze gatunki koegzystowały od czasów pre prehistorycznych, to one nauczyły nas jak władać ogniem, my ich nauczyliśmy jak tworzyć, a samym smokom ludzkie kobiety przypadły do gustu, więc często je uwodzili, a jak to nie skutkowało to brali je siłą, mężczyznom to się nie podobało więc atakowali oni smoki w odwecie. Jak sama słyszałaś wcześniej, sam tak zrobiłem w podobnej sytuacji. Więc często zdarzało się że człowiek zabił jakiegoś smoka z mniejszych gatunków, robiły to często też inne zwierzęta , jak tygrysy lwy słonie czy nosorożce. Pewnie cie zastanawia jak to możliwe, przecież smoki były takie wielkie i potężne, tak się je zawsze przedstawia itd. Otóż były rożne rodzaje smoków, te które nazywane były wielkimi to te o których opowiada się dzieciom przed snem, ale były i mniejsze rodzaje, niektóre wielkości dużych jaszczurek czy ludzkich dzieci, nie wszystkie z nich potrafiły nawet zmienić formę.

- więc dlaczego tamte były zaszokowane?-zapytałam

-otóż żaden z wielkich smoków nigdy nie został zabity, nie przez innego wielkiego smoka oczywiście, byłem pierwszym który tego dokonał, i niestety nie ostatnim. Tak więc gdy już dokonałem tego haniebnego czynu, zostałem obwołany władcą tego klanu, a smoki zbudowały mi przepiękny zamek, na górze w której było leże Dragentona, bo tak miał na imię smok którego zabiłem. Smoki „porwały” też moje dwie córki, oczywiście chodzi tu tylko o doprowadzenie ich do mnie. Bardzo ich pilnowałem, by nie skończyły jak ich matka, a mimo to jedna z nich wzięła ślub z jednym ze smoków, życie bywa komiczne- mówił już z typowym dla siebie uśmieszkiem- no i oczywiście mojego syna który był najstarszym z całej trójki, a na imię miał Vlad. Wydaje mi się że byłem dobrym władcą, do dziś smoki twierdzą że czasy mojego panowania były dla nich złotym wiekiem, ale pewnie mówią tak bo się mnie boją. Nie wiem natomiast czy byłem dobrym ojcem, od kiedy przejąłem władce, postawiłem sobie na cel zjednoczenie innych klanów wielkich smoków, i przez lata prowadziłem nie kończące się wojny.

-wojny smoków!? wydawało mi się że bardziej mnie nie zaskoczysz, zaraz pewnie mi powiesz że istnieją centaury a Minotaur latał po labiryncie- powiedziałam ze zdziwieniem połączonym z zaszokowaniem


-centaury na prawdę istnieją, i jest ich stosunkowo dużo, nawet tutaj, jeśli spoglądniesz na zachód, zobaczysz moje ogromne pola czosnku, zajmują się nimi...-spojrzałam na zachód i zobaczyłam, ogromne połacie terenu, co najmniej kilka hektarów. Wśród roślin przechadzały się konie, lecz gdy się prostowały miały tors oraz głowę niczym człowiek, okazuje się że i to jest prawdą.


-po co ci tyle czosnku??-zapytałam nie pewna


-jest jedyną substancja która zabija wampiry, wiem że mówi się o srebrze kołkach krzyżach i wielu wielu innych, lecz uwierz mi, studiuje istotę wampirów od 4 wieku po Chrystusie, a co do twojej drugiej części pytania, to Minotaur istniał, i nawet był moim przyrodnim bratem, choć skurkowaniec nikogo nie lubił, do dziś nie wiem czemu słano mu 7 chłopaków i 7 dziewczyn, skoro facetów zabijał dla zabawy a kobiety wykorzystywał tylko w celach rozpłodowych, dzięki temu mamy dziś dość dużą populacje Minotaur, większość dalej mieszaka w tym cholernym labiryncie, wśród gór Alpejskich.


-ale jak to był twoim bratem, nie wyglądasz mi na byka, ale mogę się mylić- powiedziałam pół żartem


-mój ojciec, niech go piekło pochłonie, jest bardzo kochliwy jak wszyscy starożytni, sam miałem dziesiątki bękartów, w tym wszystkich królów Sparty, a co do Minotaura, to nie zbyt się lubiliśmy, w sumie nie znaliśmy się długo, bo po 30 sekundach od spotkania uciekłem mu łeb, tak tak jestem też Tezeuszem i co z tego. I tak moim ulubionym wcieleniem w mitologi greckiej był Achilles, a sposób na swoje uśmiercenie miałem wtedy najgłupszy ze wszystkich chyba, choć samospalenie w czasach inkwizycji też nie było zbyt mądre.


-widzę że w każdej swojej historii musisz kogoś zabijać- powiedziałam przekornie


-najczęściej ja- powiedział z uśmiechem -taka moja rola, po to zostałem sprowadzony na ten świat, ogólnie mówiąc od tysięcy lat jestem wielkim czyścicielem tego świata, i sprzątam bałagan, który pozostawiają po sobie starożytni, w szczególności moja rodzina. Sam już nie wiem ile istnień ludzkich odebrałem dla lepszego dobra, ciężko to zliczyć przez te 20 tysięcy lat, choć niektórych się nie wstydzę, jak na przykład zabójstwo cesarza Nerona, boskiego króla Dariusza pod maratonem, czy dość niedawne zabójstwo Hitlera, swoja drogą był on marionetką mojego ojca, ale to już nie ważny szczegół, liczy się to że nie udawało mi się przez 6 lat przez co zginęły miliony, ale ocalały miliardy, jak to wy lubicie mówić...hmmm... mniejsze zło.

-Patrząc na ciebie pomyślała bym że byłem nazistą, pewnie jesteś w połowie drzewa genealogicznego połowy nazistów- powiedziałam w żartach

-Wydaje ci się aż tak wynaturzony- odpowiedział z uśmiechem- choć masz trochę racji mój brat, spędzał wśród ludów germańskich bardzo wiele lat więc moja pula genów do pewnego stopnia się tam przewinęła. Ja osobiście nie darze ich sympatią, można powiedzieć że oni i ja się nie lubiliśmy nigdy, gdy jeszcze mieszkałem z moimi smokami, o ile można tak powiedzieć, miałem z bratem i jego śmierdzącymi włochatymi germanami lekką kłótnie, skończyła się dość krwawą i brutalną wojną. Nie pamiętam od czego się zaczęło, w Skandynawii mieszkały ogromne ilości smoków i jak to zwykle było ludzie i smoki ze sobą walczyli, i jako iż mój brat był od ponad 2 wieków królem tych pierwszych, a ja od więcej niż kilku lat byłem królem tych drugich, zaczęliśmy się zcierać, najpierw były to małe wręcz partyzanckie najazdy na wioski, czy smocze gniazda. Z czasem przerodziło to się w mniejsze lub większe bitwy, z których zwykle jak to bywało do tą w historii wychodziłem zwycięsko, nie chwaląc się oczywiście, aż w końcu przerodziło się to w pełno prawną wielką wojnę.

-jak to się stało że nikt nic o tym nie wie w dzisiejszych czasach?-zapytałam niepewnie

-to dość proste w mrocznych wiekach europy, nie wielu było na tyle rozgarniętych by spisywać tego typu historie, choć wiele z nich odbiło się echem w podaniach ludowych, jak historia z Bewulfem, która była śmiesznym nie porozumieniem, bo tak naprawdę to ja byłem tym mitycznym bohaterem, i przypadkiem to co robiłem kilka razy uratowało jednego z wędrownych trubadurów. Na przykład historia z Grendelem, należał on do innej rasy ludzi śniegu, zwanego w europie olbrzymami, osobnik Grendel miał zatarczki z moim prawem w moich własnych górach czyli Karpatach. Napadał tam na wioski i niszczył uprawy i takie tam, mnie to zdenerwowało, więc go wytropiłem złapałem i torturowałem. Lecz Grendel miał w sobie urok dziwnego rodzaju, który dział na kobiety, uwiódł on swoją strażniczkę, a była to moja najbardziej zaufana wojowniczka, po moim synu oczywiście, i razem z nią uciekł do Skandynawii. Tam se żyli jak niby nigdy nic przez lata, doczekali się nawet potomków.

-Całkiem romantyczna historia- jako kobieta lubiłam takie historie, swego czasu rozpływałam się w nich, choć coś mi tu nie grało Ash raczej nie opowiadał historii by te były po prostu romantyczne- wydaje mi się że legendzie Bewulf zabił Grendela.

- Masz racje, taki łowca jak ja nie odpuszcza, wytropiłem ich i zabiłem z zimną krwią. Pamiętam jak kazałem patrzyć, zdradzieckiej strażniczce, dziewczynie która wychowałem od małego i traktowałem jak córkę, by patrzyła jak raz po raz wbijał topór w czaszkę martwej już miłości jej życia, nie wiem nawet co mnie wtedy opętało, może było to jakieś chore poczucie zdrady sam nie wiem. Śmieszna stroną historii było to że syn Grendela rozkochał w sobie córkę wcześniej wspomnianego trubadura, lecz ten był temu przeciwny, i jego córka uciekła z juniorem. Ten jednak myślał że potwór ja porwał, zgwałci ją i zabije. Więc gdy zabiłem Grendela i jego rodzinę, oraz sprowadziłem ta dziewczynę do wioski, bo nie zabije jej za miłość do potwora, trochę ironiczne myślenie co nie. Jej ojciec uznał mnie więc za wybawce, i zaczął mi towarzyszyć w podróżach po Skandynawii, odwiedzałem tam różne smocze klany, i tu pojawia się kolejna z wielkich historii Bewulfa, gdyż spotkałem się ze smokiem, przywódca dużego północnego klanu. Klan ten początkowo walczył ze mną, lecz przegrał. Z automatu musiałem od czasu do czasu odwiedzać przywódce tegoż klanu, by ten odnowił śluby wierności, oraz zapłacił trybut. Mój przyjaciel trubadur jednak inaczej to zinterpretował, i skoro wszedłem do jaskini smoka i wyszedłem z niej ze skarbami, to on uznał że zabiłem smoka, i stworzył wokół tego ogromną historie walki ze smokiem. Dość tragiczna historią niezwykłej przyjaźni, tak bym mógł rzec.

-Coś w tym jest…-zaczęłam mówić ale przerwały mi hałasy, dobiegające z niższych partii drzewa, usłyszałam jakieś krzyki, i trzaski

-Bengi znów pokłócił się z yeti, czekaj zaraz wracam- zajęło to chwile, słyszałam jak Ash przekrzykiwał się z kimś, brzmiało to raczej jak bełkot niż prawdziwe słowa, krzyki ucichły, i Ash wrócił, za zanim pies rasy beagle.

-Myślałam że twój pies to owczarek niemiecki, a teraz widzę beagle'a ?.

-Bengi nie jest ani beagle, ani owczarkiem, nie jest nawet psem.

-Ale jak to? Mi on wygląda bardzo psowato?.

-Po prostu tak jest, potrafi on zmienić formę i być każdym wybranym zwierzęciem czworonożnym.

- W sumie mnie to nie dziwi, po tym jak rozmawiam sobie z 30 latkiem który twierdzi że ma tysiące lat na karku, siedząc sobie w ogromnym drzewie rosnącym podobno gdzieś pośród himalajów, a pode mną mieszka sobie rodzinka yeti. Coś ominęłam?

-Tak że twój chłopak to wilkołak, ja przed chwila zabiłem 6 wampirów, i otoczeni jesteśmy hektary czosnku, hodowanego przez centaury- powiedział z typowym dla siebie uśmieszkiem

-Tak na to patrząc już nic mnie nie zaskoczy.

-Jeszcze się zdziwisz- tak szelmowskiego uśmieszku u niego jeszcze nie widziałam- Bengi pokaż się tej o to miłej pani w normalnej formie

Nagle malutki beagle zaczął rosnąć kolor jego wybladł do prawie białego, pysk się skrócił ale głowa poszerzyła, lecz nie to jest najważniejsze, na jego miejscu stało zwierze tak ogromne że ze strachu wciskało mnie w fotel. Było to coś niby jak lew ale z paskami jak u tygrysa, z tym że był on długi jak autobus. Ash przy nim wyglądał jak dziecko a miał z metr osiemdziesiąt wzrostu, to zwierze musiało mieć ponad 3 metry w kłębie. Najlepiej można to sobie wyobrazić porównując bernardyna do beagle'a, z tym że Bengi bo tak go nazywał Ash byłby porównany do największego niedźwiedzia jakiego kiedykolwiek widzieliście. Długo strach nie pozwalał mi się ruszać, lecz gdy tak patrzyłam na tego zwierzaka, nie widziałam w jego pysku postrachu, lecz rozweseloną minę niczym u psiaka witającego właściciela po powrocie do domu, zauważyłam nawet że macha on ogonem, to pozwoliło mi się odprężyć i pozbyć strachu, lecz jeszcze chwile nic nie mówiłam.

-Nie martw się, on jest groźny tylko z wyglądu, wiesz jak to mówią wygląda jak goryli ojciec tarzana lecz zachowuje się jak jego przyjaciel słoń. Znaczy się ja tam nic nie mówię, dla obrony kogoś mu bliskiego gotów jest zabić całe stado pędzących bawołów, tak w sumie to raz tak się zdarzyło. Innymi słowy dla tych których uzna za rodzinę zrobi wszystko, nawet odda za nich życie. To jednak nie jest taka prosta sprawa, gdyż tak jak mnie jego nie da się praktycznie zabić. Kiedy był jeszcze maleńkim kotkiem który jadł jeszcze tylko mleko, do jego mleka dolewałam duże ilości mojej krwi…

-Można go pogłaskać?- wcięłam się mu w pół zdania.

-Jakby cie nie lubił już by cie zabił i nawet ja nie mógłby go powstrzymać, więc raczej tak-odpowiedział

Dotknęłam go delikatnie, a on od razu wtulił we mnie swój wielki łeb, zaczęłam go po nim czochrać, co nie było łatwe, musiałam stać na krześle by go sięgać.

-Czy mógłby on się trochę zmniejszyć? Wtedy łatwiej było by mi go głaskać- na te słowa Bengi zaczął się zmniejszać, aż zmienił się w małego pekińczyka. Był na tyle mały lekki i milusi że wzięłam go na kolana i głaskałam.

-Niesamowite jeszcze nigdy nie widziałem by komuś tak szybko zaufał, życie nawet tak długie jak moje potrafi zaskoczyć- powiedział z niedowierzaniem Ash „zbierając szczękę z podłogi”.

-Skąd masz tego cudaka, przyznaje że nigdy nie widziałam takiego zwierzaka, nie mówię to o wielkości, ale wyglądzie, niby to lew ale ma paski jak u tygrysa.

-Masz racje, jego ojcem był lew a matką tygrys, znalazłem go w Indiach, a miejscowi nazywali takie zwierzęta la'igara co w wolnym tłumaczeniu znaczy Lygrys, ale będzie to miało więcej sensu jak zacznę ta historie od początku. Swego czasu byłem znany jako Macedoński król imieniem Aleksander, ale to inna historia, źródła historyczne lekko kłamią, gdyż ja nie opuściłem Indii razem z moimi ludźmi, podróżowałem po nich przez prawie siedemdziesiąt lat, ucząc się tamtejszej kultury języka i stylu walki, oraz pomagałem tamtejszej ludności z potworami które ich dręczyły, typowy okres mojego życia. Przyznam ze w Indiach było mnóstwo różnorakich starożytnych, jedni byli po prostu głupimi bestiami które zabijałem z zimną krwią, lecz były też bardziej cywilizowane istoty, które do dziś są czczone, jak Bóg Wisznu strasznie markotny facet z którym ciężko się było dogadać, ogólnie mówiąc nie przyjemny typ, do dziś nie wiem co ci hindusi w nim widzą. Jedna z bogiń szczególnie przypadła mi do gustu. Na imię jej było Kali, była ona boginią wojny i śmierci, całkiem jak ja w starej grecji, może to sprawiało że tak dobrze się rozumieliśmy. Spędziłem z nią kilka lat, wśród których nie było czasu na odpoczynek, oj nie było. Całymi dniami walczyliśmy na śmierć lecz oboje nie mieliśmy możliwość doznania tego ponoć pięknego doznania jakim jest śmierć. W sumie to jest ironia losu, mimo tego że od tysięcy lat otacza mnie jedynie śmierć to ja nawet nie wiem czym ona jest. Czyż to nie śmieszne, heh. Tak więc całymi dniami walczyliśmy z Kali, tylko po to by całymi nocami się kochać, i tak przez lata. Byłem wtedy niesamowicie szczęśliwy, być może pierwszy raz czułem że niczego mi w życiu nie brakuje. Lecz niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Jako iż moja ukochana nie wykonywała obowiązku, gdyż to ja zajmowałem jej całe dnie, inni bogowie się wściekali, aż doszło do wojny, całe zastępy bogów hinduizmu, a były ich setki tysięcy, przeciwko naszej dwójce. Wojna nie była długa, walczyliśmy dzielnie zabijaliśmy dziesiątki tysięcy bardziej lub mniej potężnych istot. Niestety nie udało nam się wygrać, zmiażdżyli nas swoją przewagą liczebną, żałuje że nie miałem wtedy takich umiejętności jak dziś bo moje życie mogło by być inne. Cóż historii nie da się zmienić, wiem próbowałem- Ash straszliwie posmutniał opowiadając tą cześć historii- Jako karę na zawsze nas rozdzielili, za pomocą potężnej magi sprawili ze doznaje coraz to mocniejszego paraliżu w miarę zbliżania się do niej, a na 20 m od niej już nie mogę się praktycznie ruszać, a magiczna siła mnie odciąga. Wiec od nowa zacząłem podróżować. Aż pewnego razu,gdy wykonywałem pewne zlecenie, spotkałem swojego przyjaciela Ganesza, boga o postaci słonia. Był on patronem kupców i bankierów, więc często podróżował, przypadek chciał że znów się spotkaliśmy a nie widzieliśmy się od dobrych 15 lat, od czasów tej feralnej wojny. Tak między nami mówiąc to on jako pierwszy mnie obezwładnił, i pewnie to dzięki niemu dziś tu jestem, teraz rozumiem że był to akt szczerej przyjaźni, i ja bym dla niego zrobił to samo. Kontynuując, pomógł mi on złapać tego stwora na którego polowałem, i towarzyszył mi w drodze po nagrodę, w tym czasie wiele rozmawialiśmy, i okazało się że 6 miesiecy po wojnie, Kali urodziła dziecko. Była to moja córka Vijaya, lecz była ona tym co najgorsze we mnie i jej matce, była demonem jedynie łaknącym krwi. Siała ona spustoszenie gdziekolwiek się pojawiła. Hinduscy bogowie wysłali za nią coś w rodzaju listu gończego nawet, lecz nikt nie umiał jej złapać. Sam więc postanowiłem to zrobić. Tropiłem ją prawie 8 lat, wiele razy byłem blisko, lecz zawsze udawało jej się uciec. Dorwałem ja dopiero głęboko w dżungli wśród ruin tak starych że dzisiaj został z nich jedynie pył unoszący się w powietrzu. Zatrzymała się tam by się zabawić, zabiła żyjących tam lwa i tygrysice i wymyślała coraz to wymyślniejsze sposoby by zabijać ich młode. Dorwałem ją gdy zabierała się za ostatnie z kociąt, cały dzień ganiałem ją po ruinach, aż w końcu zagoniłem w kozi róg, i uciąłem jej szkaradny łeb, oraz spaliłem ciało. Wychodząc już z ruin, przypadkiem wpadłem w osieroconego kociaka, był mniejszy od mojej dłoni, jeszcze ślepy i totalnie bezbronny. Jego widok wyzwolił we mnie dziwne uczucie, nigdy wcześniej ani później go nie poczułem, sam nie umiem go nazwać, po prostu nie mogłem go zostawić na śmierć, więc go przygarnąłem wychowałem i oto jest siedzi sobie dziś na twoich kolanach. Dopiero później okazało się że te zwierzęta rosną całe życie, to tłumaczy jego kolosalne rozmiary, lecz nigdy nie zrozumiem skąd jego cudowny wręcz charakter, i upodobanie do bycie psem- zakończył lekko drżącym głosem, a w jego oku zakręciła się łezka.

-Jak hindusi znosili to że poruszałeś się w jego towarzystwie?

-I dobrze, i źle, z jednej strony byli przerażeni, a z drugiej strony nas czcili, lecz mimo wszystko ten ich strach sprawił że opuściliśmy Indie, i wyruszyliśmy dalej na północny wschód, do miejsca znanego dziś jako tybet. Ale tą historie może opowiem ci kiedyś indziej, w towarzystwie mojego najstarszego syna. Którego poznasz niebawem miejmy nadzieje. Teraz niestety muszę już iść, bo mam parę spraw do załatwienia, w tym jedną mała robótkę w RPA, zejdzie mi to najwyżej kilka dni, wilczek do tego czasu powinien w końcu się obudzić.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 09.02.1991

Siódmy dzień siedzę w ogromnym drzewie przy łóżku Jeffa. Mało co śpię, ciągle czekając aż on się obudzi, lecz każdego dnia to samo, czyli nic. Jak to piszę jest chyba koło południa, sama nie wiem tu słońce zdaje nigdy nie zmieniać położenia. Przyznam że znudziło mi się ciągłe patrzenie, na centaury uprawiające czosnek, czy yeti bawiące się wśród kwiatów. Śmieszne jest to że marzyły mi się wakacje w jakimś pięknym miejscu, a teraz gdy jestem w najpiękniejszym miejscu jakie mi się udało kiedykolwiek sobie wyobrazić, czuje się totalnie znużona jego pięknem. Nie mogę się już doczekać by poczuć mokry a zarazem brudny angielski deszcz, obijający szyby ponurych domów. Choć to dziwne to rozpłynęłam się nad tym wyobrażeniem, a tu nagle koło mnie siedział sobie Ash…

Już mam czas by kontynuować wpis, choć nie wiem jak mi to pójdzie. Cała jestem roztrzęsiona, co to był za dzień, ale wszystko po kolei. Wiec tak jak pisałam wcześniej, siedziałam sobie rozmarzona, pisząc swoje przemyślenia, gdy nagle koło mnie usiadł Ash.

-O czym tak sobie rozmyślasz?- zapytał- chodzę sobie po moim „mieszkanku” od jakichś 5 minut, i dziwie się że wciąż mnie nie zauważyłaś, więc się przysiadłem

Zerwałam się z krzesła, i omal go nie przytuliłam, z tym że był cały pokryty we flakach, fekaliach i innym szlamie. Wiec zatrzymał mnie w półkroku, i zaczął mówić:

- Widzę że za mną tęskniłaś, ja nie miałem na to czasu niestety, gdyż goniłem okropnego Rakszasę aż do źródeł nilu i z powrotem do Johannesburga. Okropnie uparty skurczybyk. Gdzie moje maniery, co u ciebie? Jak samopoczucie? Wilczek już się obudził? Jak ci się tu podoba? Namyśliłaś się już czy przyjąć oświadczyny?

-Zaraz zaraz zwolnij za dużo tych pytań jak na jeden raz, po kolei mam się świetnie choć mi się już znudziło mieszkanie tutaj, choć mi się tu bardzo podoba. Co do twojego ostatniego pytania to wciąż nie wiem co o tym myśleć, choć on ryzykował życie by mi się oświadczyć więc raczej się zgodzę, w końcu to bardzo piękne i tragiczne za razem, a no i „wilczek jeszcze się nie obudził”, niestety.

-Naprawdę się zgadzasz- usłyszałam cichy szept, obróciłam się i zobaczyłam Jeffa bladego jak cholera wpatrującego się we mnie, ujęłam go za rękę i czułam się niesamowicie szczęśliwa, choć tylko przez chwile...

-Wiedziałem że wilczek niedługo się obudzi- Ash oczywiście zniszczył tą piękną chwilę

-Właśnie Jeff poznaj człowieka który cie uratował…

-Ja wiem kim on jest- przerwał mi Jeff

-Wiesz ale jak to?-zdziwiłam się

-Każdy wilkołak to wie, jest on nieodłącznie zapisany w naszym genotypie, człowiek ten to praojciec wszystkich z nas, oraz nasz największy pogromca. Pamiętam widziałem twoją twarz gdy zabijałeś Nevila Adena- widziałam w oczach Jeff przerażenie-

-Brawo wilczku, rozpoznałeś mnie, i tak Mirando to co mówi jest prawdą, to ja sprowadziłem na świat plagę wilkołaków, i to ja czyszczę burdel który po sobie zostawiają.

Byłam zszokowana nie wiedziałam co się może zaraz stać, bałam się że on i nas zabije, w końcu wiedziałam że jest on zimnokrwistym mordercą.

-Pewnie zwabił nas tu by nas wykończyć-zerwał się Jeff

-Chłopcze gdybym chciał twojej śmierci to nie poczuł byś nawet ostrza mojego miecza odcinającego ci głowę, dziwie się że wypowiadasz takie słowa, do kogoś kto uratował ci życie, oraz przyjął pod swój dach, i wyleczył. Prawda jest taka że z jakiegoś powodu postanowiłem was chronić, więc nie zniszcz tego. Dobra kończmy z tymi nie potrzebnymi nerwami, w końcu mamy co świętować, w końcu Melinda zgodziła się być twoją żoną, liczę na zaproszenie na ślub.

-Masz w sumie dużo racji gdybyś chciał nas zabić zrobiłbyś to-próbowałam załagodzić sytuacje.

-Widzę że wilczek…to znaczy się Jeff wciąż mi nie wierzy więc mam nadzieje że się do mnie przekona gdy was stąd wypuszczę.

-Nie boisz się że ludzie się o tobie dowiedzą, przecież możemy o tobie rozpowiedzieć, Melinda to dziennikarka może napisać o tobie artykuł- podpuszczał go Jeff

-Zadziorny jak na zwykłego psa, lubię go. Nie martwię się o to co możecie powiedzieć, po pierwsze nikt wam nie uwierzy, tak w sumie sami nie wierzycie że tu jestem. Po drugie od lat mam rządy w kieszeni, myślicie że jakim cudem nikt nie usłyszał o masakrze w waszej wiosce, to ja się tym zająłem, niestety musiałem zabić tego biedaka którego twój kochaś uratował Melindo, jak mu tam było, jak ten pies co zawsze wraca…Leslie, Cyrus Leslie. Uratowałem go przez latami tortur w szpitalu dla świrów. Tak mimo iż tego nie kontrolowałeś to próbowałeś, uratować myśliwych który polowali na tego całego Nevilia, tego samego który ugryzł cię i zmienił w bestie. Smutne ale prawdziwe. Choć muszę przyznać że 300 tysięcy które wygraliście z loterii którą kupiliście w RPA, gdzie byliście na wakacjach. W każdym razie tak myślą wasi szefowie i przyjaciele. Powiedziałem im że Jeff z okazji tego że przyjęłaś jego oświadczyny, kupił wycieczkę do RPA gdzie spędziliście miło tydzień. Minusem jest to że wykorzystałem wam dwa tygodnie urlopu- powiedział z szczerym uśmiechem- uznajcie to jako mój prezent z okazji ślubu, a i kupcie sobie jakiś porządny dom na wsi, małe wilki potrzebują przestrzeni. Jak co to możecie tu zostać jeszcze parę dni, gdy już postanowicie odejść, to idźcie w stronę tamtych gór, przy wodospadzie skręcacie w prawo i wychodzicie na lekkie wzniesienie, i powinniście być przy jaskini. W niej znajdują się liczne korytarze, ale nic się nie martwcie pierwszy po prawej prowadzi do waszego miasta. Resztę ogarniecie już sami.

- Czemu nam to mówisz, czyżbyś znów znikał?-zapytałam

-Niestety tak, wpadłem tylko na chwile by wam przekazać radosną nowinę, a i dobrze wiedziałem kiedy Jeff się przebudzi, w końcu nikt nie zna anatomii wilkołaków tak jak ja. Ja muszę na pół roku wyjechać do USA, muszę tam pomóc z pewnymi sprawami staremu przyjacielowi Antonowi Richardsowi. Jedyne co musicie wiedzieć to to że jest to związane z projektem strażników, o którym może kiedyś porozmawiamy. Zapomniałbym o najważniejszym, nie próbujcie mnie szukać, to ja was znajdę- powiedział, puszczając do nas oko, po czym popędził w stronę wspomnianej jaskini, z prędkością błyskawicy.

Gdy to pisze słońce chyli się ku zachodowi, Jeff jeszcze odpoczywa, a ja wciąż otrząsam się z szoku, jaki zafundował nam Ash. Lecz niedługo będziemy zwijać się do drogi.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 11.02.1991

Jesteśmy już z powrotem w domu, w Anglii na dzień dobry przywitał nas deszcz ze śniegiem, i chyba pierwszy raz cieszyła ucieszyłam się że cała zmokłam, można powiedzieć że wręcz odtańczyłam deszczową piosenkę. Choć teraz czuje że przez to łapie mnie jakieś lekkie przeziębienie, ale kogo to obchodzi, jestem szczęśliwa, bo wiem że facet którego kocham zostanie moim mężem, boje się tylko że będzie to na bardzo krótko, a on szybko zostanie wdowcem z dzieckiem wilkołakiem, mało jaką kobietę ktoś taki skusi. Właśnie, przypomniała mi się kolejna ciekawa sytuacja, gdy już byliśmy w jaskini i weszliśmy do odpowiedniego tunelu, musieliśmy pchnąć ścianę i po drugiej stronie otworzyły się drzwi, coś niesamowitego. Gdy już byliśmy po angielskiej stronie, i zamknęliśmy te magiczne drzwi, przypomniałam sobie że zostawiłam po drugiej stronie, cenny wisiorek, lecz gdy na nowo otworzyliśmy drzwi, naszym oczom ukazała się rodzina meksykańskich uchodźców, mieszkająca w dwupokojowym mieszkanku, o zgrozo jak oni nas patrzyli, jak teraz to sobie przypominam to nie mogę przestać się śmiać.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 9.05.1991

Od krwawych oświadczyn minęły już 3 miesiące, i wiedzie nam się z Jeffem dobrze. Za pieniądze z loterii kupiliśmy piękną posiadłość na wsi, z ogromnym ogrodem i sztabem ludzi którzy się nim zajmują. Co ciekawe wciąż dostajemy tajemnicze dotacje na konto od nieznanych dawców. Planujemy z Jeffem by w ciągu kilku najbliższych lat rozkręcić gospodarstwo rolne, zobaczymy jak nam to pójdzie, choć początki pewnie będą skromne, zastanawiamy się też czy by nie zacząć jakieś plantacji z czosnkiem. Nie, ale tak na serio to nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak szczęśliwa, mimo iż wiem że to szczęście potrwa jeszcze kilka miesięcy. Jak już pewnie pisałam wcześniej, mam już podpisany wyrok śmierci z nie uleczalną chorobą. Trochę się obawiam wizyty u lekarza którą mam umówioną za 2h.Pewnie dokończę ten wpis po powrocie…

Jestem już z powrotem i nie wiem co powiedzieć!!! To jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia. Będąc u lekarza dowiedziałam się dwóch rzeczy, po pierwsze moje dziecko rozwija się niezwykle sprawnie i szybko, a poza tym będzie to chłopak. W sumie teraz przypomniałam sobie że Ash to zapowiedział, trochę to dziwne może tylko zgadywał. Drugą szczęśliwą wiadomością jest to że rak zaczął zanikać, będę jeszcze badana, lecz wstępne wyniki pokazują że cudy też się zdarzają całkiem możliwe że będę całkowicie zdrowa do końca tego roku i to bez zagrożenia dla życia dziecka, czyż to nie przecudowna wiadomość, a zapomniała bym gdy wracałam do domu to u naszego progu znalazłam kosz z dwoma przecudownymi szczeniakami rasy chyba border collie w środku, ktoś widocznie nam je podrzucił, nie wiem jaka będzie reakcja Jeffa ale ja mam zamiar je zatrzymać, podobno dzieci lepiej się wychowywać w towarzystwie zwierząt.

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 16.05.1991

Ten tydzień był dziwny i pracowity zarazem. Razem z moim narzeczonym(w sumie to brzmi to lepiej niż Jeff) zaplanowaliśmy datę ślubu i dużo jeździliśmy by pozałatwiać potrzebne papiery i inne takie. Załatwienia był długie i meczące, i prawie trzy dni się z nimi żarliśmy. Teraz to już pewne że ślub odbędzie się 12 lipca tego roku, z jednej strony to dość szybko, z drugiej chcemy zdarzyć przed narodzinami dziecka które powinno się pojawić jakoś tak na przełomie sierpnia i września. W poniedziałek 13 maja, byłam z psiakami u weterynarza, o dziwo Jeff bez zastanowienia zgodził się na pieski, tak to czasem jest że zna się człowieka całe życie i czasem zdaje mi się że nic o nim nie wiem. Weterynarz powiedział że pieski są zdrowe , oraz że to piesek i suczka. Ta informacja mnie cieszy bo pomału się do nich przywiązałam. Zawsze chciałam mieć psa, lecz nigdy nie miałam do tego warunków. Patrzcie teraz mam duże połacie terenu gdzie spokojnie te maluch się będą mogły wybiegać, piękny dom, i przystojnego narzeczonego, czy można chcieć więcej?. Najdziwniejsza jednak rzecz przytrafiła mi się wczoraj. Siedziałam sobie w domu, coś sprzątałam, głównie obijałam się po katach, wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tak dużego domu, od dziecka mieszkam w małych miastowych mieszkankach, a tu nagle mam dwu piętrowy dom z łazienkami sypialniami jadalniami, długo by tu wyliczać. Wracając do historii ,gdy tak sobie nic nie robiłam, nagle do ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Szybko się zerwałam, sprawdzić kto to, i zobaczyłam dwóch mężczyzn i konia u mych drzwi, lekko mnie to zdziwiło, ale postanowiłam dowiedzieć się o co chodzi. Otworzyłam drzwi i mym oczom ukazał się brodaty dziadek z jeszcze bardziej włochatym karzełkiem u boku, i ogromny koń, nie mieszczący się w drzwiach. Karzełek bez żadnego słowa wparował do mojego domu zaczął biegać wszędzie w około krzycząc coś w dziwnym języku. Drugi mężczyzna wszedł za nim wpierw kłaniając się w do pasa i zamiatając brodą moją podłogę. Stałam zszokowana nie wiedząc co się dzieje i trzymając wciąż klamkę od drzwi.

-Przepraszam za moich towarzyszy- rozległ się potężny basowy głos za mną, obróciłam powoli wzrok w stronę dobiegającego głosu, i doznałam potężnego szoku. W moich drzwiach stał potężny centaur, miał ze 3 metry wzrostu i był szeroki jak drzwi do stodoły.- Są oni nietutejsi, i niezbyt znają obyczaje. Mówię o nich a sam zapomniałem o dobrych manierach, witaj młoda pani jestem Chiron najmądrzejszy z centaurów, razem ze mną są moi wychowankowie i przyjaciele oraz swego rodzaju współpracownicy Asklepios i satyr Filoktet. Jeżeli pozwolisz mi wejść wdrożę cię w więcej szczegółów.

-Twoi koledzy już się wprosili więc chyba możesz wejść- odpowiedziałam zszokowana, nie rozumiejąc co się dzieje

-Dziękuje.

Centaur niezdarnie wszedł do salonu i zwołał swoich towarzyszy, a ja lekko zszokowana lekko wystraszona usiadłam na kanapie.

-No to mówcie o co chodzi- powiedziałam po chwili ciszy zaciekawiona.

-Przysłał nas nasz wspólny znajomy-zaczął niedbale starzec

-Jesteśmy najlepszymi lekarzami na świecie, i jak to wspomniał Asklepios przysłał nas tu Ash- dodał centaur-którego ponoć znasz na tyle dobrze że widziałaś jego miejsce zamieszkania, ciesz się nie wielu ludzi widziało Shangri-La, wiele wielkich umysłów tylko słyszało o tym miejscu. Od czasu jak James Hilton opisał to miejsce w swojej powieści Zaginiony horyzont, oczywiście ostateczna wersja która wyszła do druku zmienia historie o 180 stopni a wątek istnienia Asha znika totalnie. Pewnie ci już mówił że nie chce by ktokolwiek o nim wiedział.

-Nie dziwi mnie to- odpowiedziałam- ale nie rozumiem dwóch rzeczy, po co mi mityczni lekarze ja mam normalnych lekarzy w szpitalu nie tak daleko stąd. Nie rozumiem też czemu …

-Normalni lekarze-wybuchł śmiechem karzeł- ale mnie rozbawiła, tych partaczy nie można nazwać lekarzami oni nie potrafią rozróżnić bólu głowy od bólu zatok.

- Przepraszam za porywczość towarzysza- powiedział centaur uciszając karła- choć ma on wiele racji dzisiejsi lekarze są przy nas zaledwie nic nie wiedzącymi studencikami, oni dopiero uczą się tego co my wiemy i potrafimy od setek lat.

-Dziwne jest to że mimo tej waszej całej technologi, i wciąż nie potraficie tak wielu rzeczy-dodał starzec

-Czyli jednak wszyscy mówicie po angielsku- wcięłam się ironicznie

-Angielski łacinę, i wiele wiele innych-zaczął centaur- ja znam 44 języki, Asklepios 36 a Filoktet… trochę mniej

-znam 18 języków i to mi wystarczy, i tak nikt nie rozumiem mnie kiedy mówię, bo mówię za dużo i za szybko dla wielu ludzi, co jest typowe dla nas satyrów...(jeszcze chwilę się rozkręcał więc przestałam go słuchać)

-Fill ma racje, nie ważne jest w ilu językach mówimy liczy się tylko to że jesteśmy ty by pomóc-przerwał mu w końcu starzec- w twoim stanie przydamy ci się.

-Tak właściwie to w czym wy chcecie mi pomóc?-zapytałam

-Nasz wspólny towarzysz Ash...- zaczął starzec

-Mów za siebie, ja tam nigdy nie chciałem by mi w czymkolwiek towarzyszył, choć prawdą jest że z nim u boku wygrałem wszystkie bitwy, choć co z tego skoro nigdy nie udało mi się wygrać z nim turnieju pijackiego, on potrafi pić,pić, pić… i nigdy nawet się nie upija, nigdy nie lubiłem starożytnych choć sam jestem jednym z nich, w sumie to dlatego ich nie lubię, bo jestem taki jak oni, i sam siebie nie lubię...- przerwał mu karzeł, a mówił to tak szybko że prawie się udusił, jego twarz sfioletowiała a on nadął się jak bania, myślałam że jak się nie udusi to pęknie, lecz on ciągle gadał.

- Spokojnie przyjacielu, weź głęboki oddech i nie mów już nic przez chwilę, Ash poprosił nas byśmy zajęli się twoim leczeniem, wiemy że jesteś ciężko chora na...-uciszył go centaur i gdy to mówił znienacka podszedł do mnie karzeł, ukłuł mnie w rękę oblizał igłę i powiedział:

-Ciężki rak z przerzutami, nieuleczalny dla współczesnej medycyny- zamlaskał i kontynuował- czuję też domieszkę wilczej krwi, jest w ciąży z wilkołakiem coś koło 6 miesiąca, to nam ułatwia jedną robotę, ale dodaję kolejną.

-Skąd ty to wiesz?!-zdziwiłam się i lekko przestraszyłam- nie możliwe byś wszystko to wyczuł z kropli mojej krwi

-Spokojnie- uspokajał mnie starzec- mówiliśmy że jesteśmy nadzwyczajni, a Satyry mają wyśmienity zmysł smaku, w końcu są dziećmi największego pijaka i znawcy win Dionizosa, tak właściwie to ciekawe co tam u niego.

-To prawda- dopowiedział mu karzeł- by pić tyle i swego czasu piły Satyry, trzeba mieć mocną głowę i dobry gust, stąd potężne 4 centymetrowe rogi na mojej głowie i długi język. Dzięki mojemu wyczulowanemu, nie do końca wiem jak się to odmienia, smakowi potrawie zauważyć coś dziwnego. Nie wiem jak ale wyczuwam tu domieszkę krwi Asha.

-Czyli to tak.!- zakrzyknął centaur po czym się zamyślił.

-Co tak?-spytałam zdziwiona

-Tak udało ci się poznać Asha- dodał starzec

-Nie rozumiem o co chodzi-odpowiedziałam

-Kojarzysz pewnie taki obskurny pub znajdujący się w mieście parę kilometrów stąd- kontynuował starzec

-No tak.

-Miejsce to jest zamaskowane potężną magią, która sprawia że śmiertelnicy nie widza starożytnych, jest to bardzo popularne miejsce spotkań, w szczególności na zapleczu. Nazwa olimp nie jest przypadkowa, to właśnie jest to sławne miejsce, nie żadna góra w grecji, lecz okropnie brzydki obskurny pub. Jest w nim tez specjalne miejsce, przeznaczone dla potężnego herosa, znanego jako czyściciel lub dla przyjaciół Ash, w miejscu gdzie znajduję się jego stolik śmiertelni widzą jedynie ścianę z odpadającym tynkiem- wytłumaczył starzec.

-Jakim cudem więc ja widziałam ten stolik, nawet przy nim siedziałam?.-dopytywałam

- Aby zobaczyć Olimp, trzeba mieć specjalny medalion, lecz można spokrewnieni ze starożytnym ludzi mogą go widzieć- w końcu odezwał się centaur- nie masz zapewne medalionu, nawet jakbyś go miała to i tak byś nie widziała Asha, oznacza to że jesteś z nim spokrewniona najdalej do 10 pokolenia. To tłumaczy wszystko. Obstawiam że twoja rodzina żyje długo i mało kto był w niej ciężko chory.

-Po części to prawda. Matka i babka mojego ojca żyły prawie po 100 lat, on nie miał tyle szczęścia, zabił go wilkołak w 77', matka umarła parę lat wcześniej najprawdopodobniej na raka.

-Wilkołak zabił ci ojca a ty jesteś w ciąży z innym z tej szlachetnej lecz dzikiej rasy, to się nazywa dopiero ironia losu- roześmiał się karzeł

-dokładnie to samo ciągle sobie powtarzam- odpowiedziałam mu z uśmiechem.

--Moje misiaczki znów zrobiły się niespokojne- przerwał starzec- znów poczuły jakiegoś psa.

-Przecież schowałam moje szczeniaczki-zdziwiłam się

-Tu chodzi o inny rodzaj psa, taki co w dzień ma twarz człowieka a w nocy wilka,

-Wilkołak? Przecież Jeff nie wróci jeszcze przez długi czas

- Tu nie chodzi o twego kochasia- wtrącił się karzeł

-Tak…-zamyślił się starzec i po chwili- już wiem kto to.

-Kto i po co by tu miał być, a w szczególności wilkołak?- zaniepokoiłam się

-Z tego samego powodu z którego my tu jesteśmy, dla ciebie

-Nie rozumiem

-Ash ich przysłał by cię chronili, pewnie śledzą cię od twojego powrotu z utopii Asha.

- W sumie jesteś dla Asha ważna, i obstawiam że wysłał do ciebie swoje ulubione maskotki, Dimitriego i Anne Vołysov- podekscytował się karzeł

-Kogo i po co-spytałam jeszcze raz nic z tego nie rozumiejąc.

- Dimitri i Anna Vołysov, to para wilkołaczych łowców, są oni prawnukami Asha w linii prostej. Dla wilkołaków są czymś w rodzaju bohaterskich książąt- zaczął mi opowiadać centaur- Ich rodzice Grigori i Fiona rządzą najstarsza z kast wilkołaczych, należą do nich tylko wilki czystej krwi…

-Coś jak SS Hitlera-dodał karzeł

-Tak… coś takiego- kontynuował centaur- Ash sam ustanowił tą kastę, i szkolił jej członków, wśród nich wybitnie upodobał sobie wspomniane rodzeństwo. Indywidualnie ich wyszkolił, sprawiając że stali się doskonałymi maszynami do zabijania, mieć ich za ochroniarzy to szczęście.

-Prawie takie szczęście jak posiadania nas za ochroniarzy- uśmiechnął się karzeł

-To jeszcze się okaże- odpowiedziałam z przekorą

-Heronie, pieski się denerwują chyba na nas już czas- wesołą atmosferę przerwał starzec, którego węże były niezwykle ruchliwe i podekscytowane.

-Tak to prawda, Filoktecie, Asklepjosie na nas już czas. Dziękujemy ci Melindo za gościnę mam nadzieje że wilki pozwolą nam się jeszcze spotkać.

Wychodząc pożegnali się grzecznie,i odjechali rozpadającą się stara furgonetką. Tego dnia już nic dziwnego mi się nie przytrafiło…

Wpis z dziennika Melindy Selby z dnia 22.05.1991

Ledwo 6 dni minęło a 3 dziwnych przybyszów, znów stało u moich drzwi. Nie powiem polubiłam ich i lekko się ucieszyłam że znów przyszli, tym razem zaczekali aż zaproszę ich do środka, oraz grzecznie się przywitali, zaparzyłam im herbaty i usiedliśmy w salonie, rozmawiając…

-Miło znów gościć w twoim domu Melindo- zaczął Centaur

-Miło to jest was znowu widzieć, muszę przyznać że mnie zaintrygowaliście ostatnim razem, nie mówię nawet już o tym że ty jesteś gigantycznym Centaurem, ty gadasz z wężami- mówiłam wskazując kolejno na nich- a ty jesteś dość nis… satyrem.

-Wiem że jestem niski, cały czas mi to wypominają. Zawsze inaczej mówią ze strzałą w gębie, znaczy się już nie mówią-zaśmiał się karzeł.

-zastanawiają mnie trzy kwestie, jaka jest wasza historia, oraz jaka jest bardziej pogłębiona historia moich wilkołackich stróży, i rasy wilkołaków tak w ogóle.

-Pierwsza kwestia pochłonie wiele czasu- zaczął centaur- ale myślę że damy radę przybliżyć ci choć kawałek naszej historii. Jako iż już mówię to zacznę pierwszy. Dawno dawno temu gdy na świecie była jeszcze magia, żył pewien pasterz, syn Iksjona błędnie postrzeganego jako Kain, którego spłodził on z dziwną postacią o której nie wiele wiadomo, zwała się Nefele i ponoć była czymś na kształt zjawy czy mirażu którą zobaczył i pokochał Iksjon. Nie ważne zresztą, wiele rzeczy z tamtego okresu nie da się wytłumaczyć. Pasterz miał na imię Kentauros albo Centauros, to właśnie od niego wzięła się nasza nazwa. Pasterz ten ponad wszystko kochał swoje klacze z Magnezji, kochał je tak bardzo że się z nimi ożenił i płodził z nimi dzieci. Wiem że to dziwne, choć w tamtych czasach wszystko było normalne, co więcej byłem pierwszym jego synem. Moja matka miała na imię Hecate i była pięknej białej jak śnieg barwy, smutne jest to że umarła przy moim porodzie tak samo reszta klaczy, ich łona nie były przystosowane do wydawania na świat centaurów. Nasz ojciec uznawany za ojca wszystkich centaurów był ojcem zaledwie 16 w tym 10 kobiet, reszta to już potomkowie moi i mojego rodzeństwa. Ojca bardzo dotknęła śmierć jego żon, lecz nie przeszkodziło mu to w dożyciu swoich dni w szczęściu między jego dziećmi i wnukami, muszę zaznaczyć że ojciec był śmiertelnikiem. Nie rozumiem wciąż czemu śmiertelne stworzenia wydały rasę starożytnych centaurów, widać magie bardzo maczał tu palce. Jako iż byłem pierworodnym ojciec przekazał mi władzę nad plemieniem, co przyjąłem z entuzjazmem, gdyż to pozwoliło mi poślubić swoją najstarsza i zrazem najpiękniejszą siostrę Polyxene. Teraz już wiem że był to błąd. Moja żona była typową starożytną, co oznacza że była bardzo kochliwa, i w czasie gdy ja zajmowałem się dosłownie wszystkim od pilnowania stada po zabieranie dla nich jedzenia, ona zabawiała się z innymi. Nie mówię już nawet o innych centaurach, przez lata zdradzała mnie z wodzem plemienia Satyrów. Tak wybuchła wielka wojna centaurów i satyrów, trwała ona przez 10 lat a zakończył ją dopiero atak, najgorszych spośród starożytnych, łowcy czaszek tego którego imienia nie wolno wspominać- tu przerwał bo zadrżał mu głos

-Kim jest ten władza klanu czaszek?-zapytałam

-Kimś tak strasznym że boi się go nawet najpotężniejszy z nas, Ash…-zaczął karzeł

-Jego ojciec-zakończył starzec

-Tak, jest to potwór jakich mało, lecz wspólny wróg połączył walczących i jakimś cudem udało nam się go pokonać i wypędzić. Złośliwi mówią że to o naszej wojnie śpiewał homer, lecz ja wiem swoje w końcu sam szkoliłem się u słynnego Achillesa, lub jak ty go nazywasz Melindo, Ash.

-Nie zapominaj że to dzięki wojnie centaurów z satyrami się poznaliśmy- wtrącił karzeł

-To prawda parę razy byliśmy bliscy zabicia się nawzajem, z Filokteta jest wybitny łucznik…

-Jak na takiego kozła ofiarnego- zaśmiał się starzec

-Wszystko fajnie ładnie ale jedno mnie zastanawia, kim właściwie jest Ash i dlaczego tak bardzo wszyscy boją się wypowiadać imię jego ojca.

-Aby to wyjaśnić musiałbym sięgnąć do korzeni twojej rasy-zaczął centaur- lecz wiedź że to długa i męcząca opowieść

-Mam wiele czasu i sił, więc z miłą chęcią jej posłucham

-Wiec zaczynajmy czym prędzej. Jak już sama wiesz dawno temu na świecie była magia, ale by ją pojąć musisz o niej myśleć jak o żywej istocie z własna wolą i rozumem, no i oczywiście była wszechpotężna, najbliższym jej wyobrażeniem jest Bóg chrześcijan. To magia sterowała ewolucją i to ona doprowadziła do wyginięcia dinozaurów czy mamutów, dając przy tym życie wielu różnym gatunkom, jak centaury czy satyry. Lecz w historii były dwa przypadki gdy magia stworzyła jakiś gatunek, nie mówię tu o tym że się urodził jakiś protoplasta danego gatunku a o pojawieniu się takiego gatunku znikąd. Miliony lat temu stworzyła smoki, czyli nieśmiertelne i niezwykle inteligentne oraz świadome stworzenia posiadające coś co wy określacie jako dusza. Nie wiem czy Ash ci mówił ale ostatni z wielkich smoków został zabity w 1687 roku z ręki Włocha imieniem Raimondo Urbano Bazzoli. Znanego łowcy smoków o którym świat zapomniał. Jednak to nie jest ważne dla tej historii. Tak więc drugim przypadkiem gdy magia stworzyła nowy gatunek był moment gdy na świecie pojawił się człowiek. Karol Darwin się mylił, i jego teoria że człowiek pochodzi od małpy była głupia i bezpodstawna. Nie wiadomo skąd wziął się Adam i jego kobieta Ewa, ale gdy się pojawili byli już dorośli, i ukształtowani, uznaje się ich za pierwszych starożytnych. . Tak jak smoki ludzie byli świadomymi i nieśmiertelnymi istotami, bardzo szybko się rozmnażali oraz zdobywali coraz to więcej terytorium. Co dziwne Adam i Ewa mieli tylko 3 synów i dziesiątki córek, które miały jeden cel w życiu dać swoim braciom jak najwięcej potomków. Magia wciąż eksperymentowała i sprawiła że ich najmłodszy syn Seth był ogromny jak góra i to on dał początek tak zwanym tytanom którzy rządzili światem przez długi czas. Wszystko było pięknie ładnie, ale do pewnego momentu. Do momentu gdy Kain zabił Abla, był to pierwszy przypadek śmierci nieśmiertelnego, i dziwne rzeczy zaczęły się dziać. Razem z Ablem umarli wszyscy jego potomkowie, jak jeden mąż padli w tym samym momencie. Za to potomkowie Kaina stracili nieśmiertelność lecz nie Kain. Został on przeklęty i od tego czasu za każdym razem gdy stawia stopę na ziemi zdaje się ona topić sprawiając mu niewyobrażalny ból. Wiec jak widzisz każdy żyjący człowiek jest potomkiem Kaina.

- Ciekawie, nie spodziewałam się że biblijna historia może być prawdziwa choć nie wiele mnie już może zaskoczyć, w sumie to za często to powtarzam.

- Kontynuując, ludzie z natury są jak ich praojciec, choć większość z nich umie to ukryć. W dzisiejszych czasach na tych którzy podobni są do Kaina, mówi się psychopaci, i zamyka w specjalnych szpitalach, gdyż teraz wśród ludzi rządzi maniera i wyuczone zachowania. Kiedyś wbrew pozorom nie było inaczej, prości rolnicy i zbieracze gromadzili się w stada te przeradzały się w osady i wioski, a nimi rządzili władcy, najczęściej byli to władcy z przyrodzenia. Historia kłamie przypisując grekom monopol na demokracje w epoce brązu i wcześniej, tak naprawdę była ona stosowana tysiące lat wcześniej już w neolicie, ale mniejsza o to. Oprócz prostych ludzi jak ci których opisałem, znanych dziś jako Homo Sapiens, był też inny rodzaj ludzi. Byli oni tak różni że naukowcy określili ich jako osobny gatunek, a mianowicie Homo neanderthalensis. Z prostego powodu, Neandertalczycy byli gigantami w porównaniu do prostego człowieka zbieracza, mieli potężne i silne ramiona, twarde głowy i grubą skórę. Byli oni potomkami najstarszych dzieci Kaina, co powodowało że byli więksi, silniejsi i bardziej brutalni. Nie umieli oni tworzyć, oraz nie lubowali się w roślinach, byli to urodzeni myśliwi oraz zdobywcy. W czasach gdy na ziemi była jeszcze magia, byli określani jako łowcy głów. Jako iż nie osiadali się oraz nie uprawiali roli czy nie łowili ryb, byli w ciągłym ruchu. Ich jedynym sposobem na przeżycie było polowanie, a gdy w pobliżu nie było zwierzyny napadali oni na Homo Sapiens, gwałcąc kobiety, okradając oraz często też zabijacąc ich. Ojciec Asha, nazwijmy go „Seniorem” dla ułatwienia, był właśnie neandertalczykiem. Tak więc Senior był niesamowitym przypadkiem, w wieku 14 lat zabił przywódca swojego klanu, a przy tym jego własnego ojca, od tamtego czasu, w jego klanie żyło się świetnie, a pomniejsze klany neandertalczyków się do niego przyłączały. To właśnie on wymyślił niewolnictwo w znanej nam z Egiptu czy Rzymu formie. Często gdy zdobywał jakąś osadę, zabierał mężczyzn jako tanią siłę roboczą a ich żony i córki uszyniał rozrywką dla wojaków. By było mu wygodniej osiedlił się ze swoim klanem na terenach dzisiejszego Iraku, gdzie sprowadzał znających się na roli homo sapiens by uprawiali jego ziemie. Był on założycielem pierwszego królestwa w historii,a na jego podłożu powstało osławione państwo Sumerów. Dokonał tego wszystkiego nie mając nawet 30 lat, i wtedy siedząc na wygodnym tronie w wielkim pałacu, doszedł do wniosku że musi mieć kogoś z kim będzie to dzielił, i kto da mu godnego następcę, rozpoczął więc poszukiwania żony. Padło na młodą szamankę magii nocy, żyjącą na terenie dzisiejszej Somalii o imieniu Simisjola, była to ponoć przepiękna czarna kobieta, o długich zgrabnych nogach i pięknej twarzy. Jej ojciec chciał tym małżeństwem ten sposób zapewnić sobie bezpieczeństwo. Jego córka jednak była temu przeciwna, i nie dała się Seniorowi bez walki, więc ten posiadł ją siłą. We wściekłości przeklęła Seniora najgorszą z klątw, klątwą nieśmiertelności, ofiarując przy tym swoje własne życie. Wściekły Senior rozkazał wyrżnąć wioskę w pień i spalić domostwa. Samemu nie wiedząc czym jest rzucona na niego klątwa. Ta porażka jednak nie przeszkodziła mu jednak w poszukiwaniach, wiele jeszcze razy próbował, zjechał przy tym Afrykę, Azję i Europę ale żadna kandydatka go nie przekonała. Gdy wracał do swojego królestwa po kolejnej porażce, a miał wtedy coś koło 35 lat, omyłkowo wszedł na tereny amazonek. Amazonki były silnymi kobietami, które wyrzekły się mężczyzn, same polowały walczyły i zajmowały się sobą, łapały one czasem mężczyzn tylko po to, by ci spłodzili kolejne pokolenie wojowniczek. Dzięki temu że czciły magie zwierząt, ta obdarowywała je tylko córkami. Zwykle jednak amazonki po prostu zabijały wszystkich napotkanych mężczyzn, i to samo zrobiły z gwardią przyboczną Seniora. Zaatakowały ich znienacka nie dając szans na reakcje, wielcy neandertalczycy padali jak muchy, Senior powalił kilka niewiast znalazł sobie dogodne miejsce i ciął wroga bez skrupułów, amazonki zapewne by przegrały tą osobliwą bitewkę, gdyby nie odwaga jednej z nich. Była to Kore zaledwie 18 letnia przepiękna dziewczyna, której matka dowodziła jednym z plemion amazonek. Rzuciła się na Seniora bez lęku powalając go przy tym, a następnie przebijając mu serce urwanym kawałkiem gałęzi leżącym na ziemi. Ta sytuacja wyjaśniła dwie trapiące Seniora kwestie. Po pierwsze nie zginął tam a po paru godzinach zregenerował się i powrócił do żywych, co wyjaśniło sens klątwy Simisjoli. Po drugie patrząc na twarz zabijającej go skrupułów młodej amazonki, zakochał się do szaleństwa, wiedział już wtedy kto zostanie jego żoną.

-Kore trafiła go prosto w serce innymi słowy- zaśmiał się karzeł

-To dość dziwne, ale i romantyczne zarazem, i co było dalej?-zapytałam zaintrygowana.

- Kore odkryła że nie udało się jej zabić przeciwnika, i jeszcze kilkukrotnie starała się dokończyć dzieła, w teori były to takie potajemne spotkania przyszłych małżonków, z tym że na końcu Senior zawsze umierał.- kontynuował centaur

-Podobnie jak u modliszek- znów zaśmiał się karzeł

-Choć to ciężkie do zrozumienia nawet dla mnie, a jestem synem człowieka i klaczy, przy każdy zabójstwie Kore zakochiwała się coraz mocniej. Postanowiła w końcu przedstawić wybranka swojego serca matce i innym amazonkom. Nie spodobało się to jednak tym protoplastkom feministek, i postanowiły zabić Seniora. Kore próbowała bronić ukochanego, mówiąc że kochających serc nie powinno się rozdzielać. Na co amazonki wycięły serce seniora i rzuciły je do stóp załamanej i płaczącej Kore, ciało natomiast spaliły. Za pewne zdziwiły się bardzo jak następnej nocy Kore wraz z ożywionym Seniorem spalili z zemsty wioskę i wymordowali większość wojowniczek. Dość smutne, że amazonki które od setek lat były niepokonane, upadły przez najdziwniejszą miłość o jakiej słyszałem, a słyszałem chyba o wszystkich. Co od Seniora i Kore to wzięli oni ślub po powrocie do ojczystej krainy Asha, niedługo potem urodził się Ash. Jak się okazało podczas jednej z tych dziwnych schadzek, doszło między nimi do zbliżenia, które rozpoczęło życie najlepszego wojownika w dziejach.

-Niesamowita a przy okazji niesamowicie dziwna historia- spuentowałam

-Może to być dziwne, ale myślę że masz coś wspólnego z Kore, i to dlatego Ash tak bardzo cie lubi- powiedział starzec

-Zdaje mi się że jego intencji nikt nie zrozumie- odpowiedziałam mu- ale w sumie wiem już coś o Filu i Chironie, ale wciąż nic o tobie Asklepiosie

-Moja historia nie jest zbyt ciekawa, jestem synem półboga znanego jako Apollo, ojciec lubił zabawiać się z nimfami, i przypadkiem mnie spłodził. Na szczęście w przeciwieństwie do mojego dziadka i późniejszego boga, Ato znanego również jako Zeus, mój ojciec zajmował się swoimi bękartami. Z moim życiem związana jest jedna ciekawa historia. Gdy miałem 5 lat bawiąc się przypadkowo napotkałem 2 walczące węże. Jeden miał grzbiet zielony niczym trawa po deszczu i podbrzusze czerwone niczym krew, drugi natomiast był czarny jak noc. Sam nie wiem co mną kierowało, ale chwyciłem czarnego węża i zacząłem dusić , do dziś pamiętam groźbę śmierci jaką miał w oczach, może to sprawiło że nie puszczałem aż jego wzrok zgasł zupełnie sam już nie wiem. Oczy czarnego węża zgasły i poszarzały, wtedy usłyszałem w głowie głos a raczej wiele głosów złączony w jeden, ciężko mi go nawet opisać. Powiedział on:

-Dziś młody Asklepiosie wybrałeś swoje przeznaczenie, to nie przypadek że spotkałeś dziś te twa węże, pisane ci było byś wybrał między magią życia (zielono-czerwony wąż) i magią śmierci(czarny). Ty wybrałeś życie i od dziś to ty zostaniesz nosicielem magi życia

Po tych słowach uderzył we mnie piorun, nie bardzo pamiętam co stało się później. Wiem tylko że zostałem znaleziony w lesie nie przytomny i obudziłem się dopiero po tygodniu. Jak to dziecko opowiedziałem wszystko ojcu i matce, lecz oni mi nie uwierzyli i powiedzieli że musiałem mocno uderzyć się w głowę i dlatego to mi się przyśniło. Sytuacja zmieniła się gdy umarł mi mój pies, miałem wtedy 10 albo nawet 15 lat, gdy staruszek padł przede mną przytuliłem go mocno ze łzami w oczach, i wtedy pies nie tylko wstał ale i odmłodniał, można powiedzieć że wyglądał jak nowy.

Sytuacja powtórzyła się kilkukrotnie z kucharką która dostała zawału, czy postrzelonym jeleniem. Okazało się że potrafię leczyć wszelakie rany, a nawet wskrzeszać do życia. Moja matka nie wiedziała co z tym zrobić, więc zgłosiła się do mojego dziadka Ato, który praktycznie wychował się razem z Ashem. To Ash a nie kto inny wysłał mnie do Chirona bym opanował swoje umiejętności. W tym czasie Ash jeszcze jako oddany syn Seniora , wraz z moim dziadkiem zwołał trzecią i ostatnią radę klanów.

-Czym jest rada klanów?- zapytałam

- Aby to wyjaśnić trzeba wrócić do samego początku rodzaju ludzkiego- Wtrącił się centaur- Po śmierci Abla, Ewa na przebłaganie magi oddała każdej z jej rodzajów część swoich córek. Tylko najmłodsza siostra bliźniaczka Seta, która zakochana z wzajemności w braci uciekła zanim osiągnęła odpowiedni wiek by oddać ją którejś z magii, i jak wiesz daleko od rodzinny spłodziła z Setem tytanów, ale to nie jest ważne dla tej historii. Od córek poświęconych różnym magią pochodziło 7 różnych klanów. Jest klan ludzi drzew, których John Tolkien określił mianem elfów, mi osobiście bardzo podoba się to określenie. Ich matki były oddane magi roślin, lecz prościej jest powiedzieć że czcili oni magie roślin, chowają się oni w wielkich puszczach, czasem udając echo. Co ciekawe to właśnie wśród ludzi drzew powstał odłam znany nam jako amazonki, ale to również nie jest na razie ważne. Był też klan władców burz, którzy czcili magie żywiołów, można powiedzieć że potrafili oni niemal okiełznać taką magię. Mówię że był, gdyż jego przywódca Ato bojąc się konkurencji zabił prawdopodobnie wszystkich Władców burz, ale to również wątek na inną opowieść. Jest klan szybkostopych, czcili oni magię światła. Tak jak światło szybko biegnie, tak i oni byli bardzo szybcy, oraz potrafili przy tym przebiec długie dystanse. Plemię to było wykorzystywane jako posłańcy przez tysiące lat, zaś wielu znanych sportowców pochodzi z tego klanu, lecz jest on bardzo nie liczny. Najsłynniejszym z członków tego klanu był półbóg Hermes, którego ja osobiście znam go jako Buru, lecz o nim będzie jeszcze kiedy opowiadać. Jest również klan animistów, lub jak ich potem nazwana metamorfów, czcili oni magię zwierząt. Był to największy i najbardziej podzielony z klanów, były setki różnych odłamów, czczących różne zwierzęta . Do dziś nie wielu matamorfów jednak pozostało, gdyż jest przepowiednia „ Urodzi się człowiek z człowieka, lecz człowiek ten będzie miał w sobie zwierze. Człowiek ten zawładnie światem, zniszczonym przez to zwierze”. Przepowiednia ta sprawiła że Ash wyciął w pień większość ludzi zwierząt. Jest to dość nie ciekawa część jego historii.

-Czy wilkołaki nie są również metamorfami?- zapytałam przerażona

-Są, lecz nie musisz się martwić o swojego przyszłego męża i wasze dzieci, Ash sprawuje piecze nad wilkołakami, i zabija tylko niebezpieczne dla ludzi osobniki- uspokajał mnie starzec.

-Wracając do 7 klanów- kontynuował centaur- Jest również, lud gór i ziemi, czcili oni magie ziemi, i nie zbyt lubi otwarte przestrzenie oraz mocne słońce. Wiec mieszkali oni pod ziemią, kopiąc głębsze i głębsze tunele, w poszukiwaniu bogactw. Różnili się oni od innych ludzi nie tylko jasną cerą i gęstymi włosami na brodzie, byli niezwykle niscy, niczym dzieci, więc inni ludzie nazywali ich karłami. Od czerwonego koloru płaszczy, który nosili karłowaci kupcy, stąd też Rusini i Słowianie nazywali ich „krasnymludem”. John Tolkien który świetnie opisał w swoich książkach początki ludzki przemienił to określenie na dumną nazwę „Krasnoluda- pancernego i niechlujnego”, lecz o Johnie jeszcze kiedyś opowiemy.

- Czyli twierdzisz że J.R.R Tolkien wcale nie wymyślił sobie ras i świata jako takiego, a opisał po prostu historie z początków rasy ludzkiej. Czyli wmawiasz mi że był Sauron i magiczny pierścień- odpowiedziałam lekceważąco.

- Tak, dokładnie tak było, z tym że Sauron był kobietą, o imieniu Det, która bez wzajemności kochała, całkiem możliwe że wciąż kocha, „pierścień” który wcale nie był przedmiotem, a człowiekiem. Co najśmieszniejsze ty tego człowieka znasz.

-Nie chcesz mi chyba wmówić że Ash był tym całym „pierścieniem władzy”

-Dokładnie tak było, już w tamtych czasach był on wielkim wojownikiem. Mówiono wtedy że „Ash jest gwarantem wygrania bitwy, a Senior gwarantem wygrania wojny. Ponoć sam Senior już wtedy bał się tylko swojego syna, stąd wierzono że jeśli ten kto ma Asha po swojej stronie, ten ma władzę. Stąd też żartobliwe określanie go „pierścieniem władzy”- wytłumaczył karzeł z uśmiechem na twarzy

- Jedno mnie zastanawia, pierścień został przecież wrzucony do wulkanu. Ash nie wygląda jakby stopił się w wulkanie- dociekałam dalej.

-To też jest prawda, Ash został wrzucony do wulkanu, na hawajach. Zniknął wtedy na prawie 3 tysiące lat, ale gdy powrócił w blasku i chwale gdy nikt już o nim nie pamiętał. Dopiero wtedy wszyscy zrozumieli czym jest klątwa nieśmiertelności. Einstein który był moim dobrym przyjacielem, stwierdził kiedyś że Ash i Senior są w stanie przelecieć przez jądro słońca a i tak to przeżyją- wyjaśnił Centaur.

-Już nie przynudzaj lordzie Elrondzie- śmiechem wybuchł karzeł

-W sumie mogłam się domyślić, ale muszę przyznać że w książce jesteś dużo nudniejszy Chironie- również zaczęłam się śmiać

-Dziękuje,… chyba- zawahał się Centaur- choć muszę przyznać że jak „Władca pierścieni” Johna kiedyś pojawi się w kinie to chciałbym by moją role zagrał Hugo Weaving, ten aktor ma w sobie coś z postaci Elronda.

-Nie mogę się z tobą nie zgodzić, choć do twojego wyglądu brakuje mu kopyt- zaczął śmieć się starzec, i nawet centaur odrzucił swoją poważną minę, i lekko się uśmiechnął.

Ale nic co dobre nie trwa wiecznie, gdy tak się śmieliśmy żartowaliśmy itd., przypadkiem ktoś usiadł na pilocie do telewizora, i włączył wiadomości. Pokazywali tam, scenę jak z horroru, w jednym z wagonów metra w Londynie, doszło do rzezi. Końcowa część wagonika była cała pokryta krwią. W trakcie pokazywania straszliwych obrazów, dziennikarz rozmawiał z policjantem.

-Co tu się wydarzyło?- dociekał dziennikarz

-Jak dobrze widać, w wagoniku numer 132 linii 8, doszło do rzezi. Myślimy że była to jakaś cześć wojny gangów, która odbywa się ostatnio na naszych ulicach- odpowiedział mu policjant- sytuacja jest tu podobna co w Hyde parku i niedaleko The Royal London Hospital. Większość ofiar miała tam tak jak tu, powyrywane oraz pogryzione kończyny.

-Czy ja dobrze słyszę, ofiary mają powyrywane i pogryzione części ciała?- zdziwił się dziennikarz

-Tak, najczęściej ofiary tracił swoje głowy, ci nie jest przyjemnym widokiem, tak samo jest w tym wypadku…-wywiad jeszcze trochę trwał ale nie wiele już z niego pamiętam. Pamiętam tylko jak przerażona byłam gdy zrozumiałam, że nie wiele wcześniej niż dochodziło do podobnych rzezi, byłam w miejscach niedaleko nich, na przykład nie daleko Hyde parku byłem z pieskami w weterynarza, a w Royal London Hospital byłam, zrobić badania. Była tam dokładnie tego samego dnia co doszło do pierwszego takiego pogromu. Oczywiście podczas oglądania wiadomości wszyscy ucichliśmy, i z zaszokowaniem oglądaliśmy wywiad z komendantem policji. Gdy tak oglądaliśmy te wiadomości, ktoś zaczął pukać do drzwi

-Pójdę otworzyć, może to Jeff który zapomniał dziś kluczy- powiedziałam do moich gości, i powoli zaczęłam iść w kierunku drzwi, z każdą chwilą ktoś zaczynał coraz to mocniej się dobijać. Gdy w końcu otworzyłam, zobaczyłam sześciu podejrzanych typów przed moimi drzwiami

-W czy mogę pomóc- zapytałam z grzecznością

-Przyszliśmy po szczeniaka- od syknął jeden z mężczyzn

-Którego, bo mam w domu dwa?

-Tego którego nosisz w sobie suko!-wykrzyknął ten sam mężczyzna po czym z ogromną siła pchnął mnie w głąb korytarza, myślę ze przeleciałam ze 4 metry w powietrzu. Mężczyzna ten skoczył prosto w moim kierunku, lecz ciecie długiej klingi szybko pozbawiło go głowy. Klingę tą trzymał w swoich potężnych rękach Hiron, mający na twarzy wręcz śmiertelne skupienie.

-Szybko zabierzcie ją- krzyknął potężnym głosem- ja rozprawię się z krwiopijcami, lecz gdy to wypowiedział, rozległo się przeraźliwe wycie, momentalnie rozchodzące się po całym domu. Nagle znikąd pojawiły się dwa ogromne wilkołaki. Różniły się o Jeffa nie tylko rozmiarem, ale i wyglądem, ich sierść była dużo jaśniejsza ale zarazem gęściejsza. Mieli oni też dużo krótsze pyski, uformowane niczym ludzka twarz. Nie minęła chwila a wilkołaki rozerwały mężczyzn którzy mnie zaatakowali na strzępy, nie wiele z tego pamiętam wiem tylko że wszędzie była krew, lecz nie taka zwykła krew. Krew ta był bardzo blada, całkiem tak jakby była wybielona. Gdy było już po wszystkim, tam gdzie była dwójka wilkołaków pojawiła się kobieta i mężczyzna(ich opis).Gdy do nich podeszłam mężczyzna zaczął:

-Witaj Mirando jestem…

-Dimitri a to jest Anna- niemiło się wcięłam- tak słyszałam już o was

-To dobrze- zaczęła mówić kobieta- jak tez zapewnię widziałaś jesteśmy też wilkołakami.

-Trudno nie zauważyć-powiedziałam trochę sarkastycznie, z lekkim uśmiechem.

-Pewnie się teraz zastanawiasz, czemu tu jesteśmy?- zaczął mężczyzna

-Ash kazał nam strzec się-dopowiedziała za niego kobieta- bał się że wampiry mogą obrać ciebie i twoje nie narodzone dziecko za cel.

-Jak zwykle nasz kochany pradziadek miał rację-zaczął mówić mężczyzna- jest to już ich czwarta próba zamachu na ciebie.

-Czwarta!?-zdziwiłam się- ale zanim to wszystko, gdzie moja gościnność, wejdziecie i napijecie się herbaty?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron