NORA ROBERTS
Z MROKU PRZESZŁOŚCI
ROZDZlAŁ PIERWSZY
Wracał do domu.
W Eastern Shore w stanie Maryland to świat mokradeł i trzęsawisk oraz rozległych pól z zagonami upraw ciągnących się w idealnych szeregach. Świat wartkich rzek o stromych brzegach i ukrytych dopływów, do których czaple zlatują się na żer. To także świat zatoki pełnej krabów oraz zbierających je poławiaczy.
Gdziekolwiek mieszkał - czy w pierwszych dziesięciu latach swego nieszczęsnego dzieciństwa, czy też w ostatnich kilku, gdy miał już trzydziestkę na karku - tylko ten zakątek Marylandu uważał za swój prawdziwy dom. Dom, który wywoływał w nim tysiące wspomnień, a wszystkie ja- sne i promienne jak słońce migoczące w wodach zatoki Chesapeake. Kiedy przejeżdżał most, jego artystyczna dusza aż się rwała, by uwiecznić tę chwilę - intensywny granat wody, śmigające po po-powierzchni lodzie, białe fale i pikowanie żarłocznych mew. Ziemia do- słownie kipiała soczystymi zieleniami oraz całą gamą brązów, bujnym listowiem drzew gumowych i dębów, gdzieniegdzie rozświetlonych barwną plamą kwiatów skąpanych w wiosennym cieple.
Pragnął zapamiętać tę chwilę, tak jak zapamiętał swój przyjazd nad zatokę na Eastern Shore. Zamknięty w sobie, wystraszony chło- pak u boku mężczyzny, który obiecał mu nowe życie.
Siedział na miejscu pasażera obok człowieka niemal nieznanego. Z tyłu leżały jego ubrania i kilka osobistych drobiazgów w papiero-| wej torbie.
Z przejęcia aż go ściskało w dołku, ale przybrał znudzoną minę, wbijając wzrok w okno.
Najważniejsze, że zdołał się od niej wyrwać. I tylko to się liczyło. Zresztą staruszek wydał mu się całkiem w porządku.
Nie cuchnął gorzałą, tak jak ci menele sprowadzani przez Glorię do ich wspólnej nory, ani miętówkami, które miały ukryć alkoholowy odór. I zawsze przy spotkaniu stary Ray stawiał mu hamburgera albo pizzę. No i rozmawiał z nim.
1.
Z jego dotychczasowych doświadczeń wynikało, że dorośli nie rozmawiają z dziećmi. Mówią do nich, o nich, przy nich. Ale nie rozmawiają z nimi.
Ray natomiast rozmawiał. I słuchał. A kiedy spytał, czy Seth chciałby z nim zamieszkać, chłopiec poczuł, że może... może coś się w jego życiu odmieni.
Oddalał się od niej. Z tego cieszył się najbardziej. Im dłużej jechali, tym bardziej się od niej oddalał.
Gdyby coś nawaliło, zawsze mógł dać dyla. Facet naprawdę był stary. Słusznej postury, ale stary. Siwy jak gołąbek, miał szeroką pomarszczoną twarz. Popatrując na niego z ukosa, Seth zaczął w myślach rysować tę twarz.
Oczy Raya były zadziwiająco niebieskie, tak jak jego własne, tyle że malowało się w nich zmęczenie.
- Jesteśmy prawie na miejscu - oznajmił Ray, dojeżdżając do mostu. - Głodny?
- Bo ja wiem? Chyba tak.
- Mnie się zdaje, że młodzi są zawsze głodni. Wychowałem już trzy studnie bez dna.
W jego głosie brzmiał nieco wymuszony uśmiech. Pomimo swoich dziesięciu lat chłopiec potrafił to wyczuć.
- Dlaczego mnie pan wiezie do siebie?
- Żebyś miał dach nad głową.
- E, nie wierzę. Ludzie tacy nie są.
- Niektórzy są. Chociażby moja żona Stella i ja.
- Uprzedził ją pan, że przyjadę? Ray uśmiechnął się ze smutkiem.
- W pewnym sensie. Jakiś czas temu umarła. Ale na pewno byś ją polubił.
Chłopak nie wiedział, co powiedzieć.
- Co ja tam będę robił?
- Będziesz żył - odparł Ray. - Jak inni chłopcy. Chodził do szkoły, szukał guza. Nauczę cię żeglować.
- Łódką?
Teraz Ray się roześmiał. Jego tubalny śmiech wypełnił cały samochód. Chłopiec nie rozumiał powodu do śmiechu, ale się odprężył.
- Tak, łódką. Ale mi się trafił durny szczeniak! Zawsze takie zbieram. Dostałem do rozbiórki stary dom. Możesz mi pomóc. Wyznaczę
2.
ci obowiązki. Ustalimy zasady, będziesz ich przestrzegał. Niech ci się nie zdaje, że dam sobie w kaszę dmuchać, bo jestem stary.
- Pan jej zapłacił.
Ray oderwał wzrok od szosy i uważnie spojrzał w oczy barwy jego własnych.
- Zgadza się. Tylko to do niej trafia. Nigdy cię nie rozumiała, prawda?
- Jak pan się na mnie wkurzy albo znudzi, albo zmieni zdanie, to mnie pan odeśle...
Znajdowali się teraz na moście. Ray zjechał na pobocze, odwrócił się do chłopca i spojrzał mu prosto w oczy.
- Na pewno nieraz się wkurzę, a w moim wieku nietrudno też o zmęczenie. Ale obiecuję ci tu i teraz, słowo honoru, że nigdy cię nie odeślę.
-A jeżeli ona...
- Nie pozwolę jej na to - przerwał mu Ray. - Choćby nie wiem co. Teraz należysz do mojej rodziny i zostaniesz tu, jak długo zechcesz. A kiedy Quinn daje słowo - dodał, wyciągając rękę - to zawsze go dotrzymuje.
Seth spojrzał na wyciągniętą rękę. Poczuł, że poci mu się dłoń.
- Nie lubię, jak ktoś mnie dotyka.
- W porządku. Ale masz moje słowo. - Ruszył z pobocza. - Jesteśmy prawie na miejscu - powtórzył.
Kilka miesięcy później Ray Quinn zginął, ale dotrzymał słowa. Dzięki trzem mężczyznom, których usynowił. To oni stali się wybawieniem dla wystraszonego, podejrzliwego mizeraka.
Stworzyli mu dom, zrobili z niego mężczyznę.
Cameron, nerwowy, impulsywny Cygan. Ethan, cierpliwy, stateczny żeglarz. Phillip, elegancki, bystry menedżer. Wspierali go, walczyli o niego. Ocalili go.
Jego bracia.
Pozłacany blask przedwieczornego słońca opromieniał trawy mokradeł, trzęsawiska, rozległe pola z rzędami upraw. Kiedy mijał miasteczko St. Christopher, przez otwarte okna uderzył go w nozdrza zapach oceanu.
Zastanawiał się, czy nie wpaść najpierw do miasta, do starej siedziby zakładów szkutniczych. Zakład „Łodzie Quinnów" nadal
3.
budował na zamówienie małe drewniane jednostki pływające. Przez osiemnaście lat wyrobił sobie wysoką markę, słynął z jakości i kunsztu.
Pewno teraz też by ich tam zastał. Cama klnącego w żywy kamień przy wykańczaniu misternej dłubaniny w kabinie. Ethana w milczeniu szlifującego burty. Phila, na górze w kantorku, obmyślającego kolejną przebojową kampanię reklamową.
Mógłby wstąpić do Crawforda po sześciopak. Może golnęliby sobie po zimnym piwku... Choć, co bardziej prawdopodobne, Cam rzuciłby mu młotek i kazał brać się do roboty.
Chętnie by nawet postukał, ale nie to ciągnęło go tu z nieprzepartą mocą. Nie to wiodło tą wąską polną drogą, wzdłuż której bagna wynurzały się z cienia, a sękate pnie drzew pyszniły majowymi liśćmi.
Żaden z widzianych zakątków ziemi - wielkie kopuły i wieżyce Florencji, Paryż w kwiatach, oszałamiająco zielone wzgórza Irlandii - nie wzruszał go i nie wypełniał serca tak, jak ten stary biały dom ze spłowialymi niebieskimi obwódkami wokół okien i drzwi, przycupnięty na trawiastym zboczu schodzącym do spokojnej wody.
Zaparkował na podjeździe za starą białą corvettą, która niegdyś należała do Stelli i Raya Quinnów. Samochód lśnił jak lustro, tak jak w dniu, w którym wyjechał z salonu. Robota Cama, pomyślał. Pewnie by powiedział, że tej maszynie należy się szczególny szacunek. Przecież chodziło o Raya i Stellę, o rodzinę. Chodziło o miłość.
Krzak bzu przed domem stał obsypany kwieciem. Również widomy znak miłości, pomyślał. Kiedy miał dwanaście lat, dał Annie na Dzień Matki mały kostropaty krzaczek. Pamiętał, że się rozpłakała. Jej duże, piękne piwne oczy zaszły łzami, a ona śmiała się i ocierała je przez cały czas, kiedy wsadzał go w ziemię razem z Camem. * Anna była żoną Cama, a zatem jego siostrą. Ale w duchu tak naprawdę uważał ją za matkę.
Kiedy wysiadł, otoczyła go cudowna cisza. Nie był już dawnym mizerakiem ze zbyt wielkimi stopami, łypiącym podejrzliwie spode łba. Dorósł do swoich stóp. Miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i mięśnie jak ze stali. Lniana strzecha na głowie przybrała odcień miedzianego brązu. Przeczesując teraz ręką włosy, przypomniał sobie, jak się zastanawiał, czy ich nie ostrzyc przed wyjazdem z Rzymu. Bracia na pewno będą wykpiwali jego kucyk, więc go zachował, choćby dla zasady.
4.
Wzruszył ramionami, wsadził ręce do kieszeni znoszonych dżinsów i ruszył przed siebie, bacznie się rozglądając. Kwiaty Anny, fotele bujane na frontowym ganku, ocieniający dom z jednego boku las, po którym uganiał się jako chłopak. Stary pomost kołyszący się nad wodą i przycumowana do niego biała żaglówka.
Zapatrzył się w dal. Kąciki jego pełnych ust na szczupłej opalonej twarzy uniosły się ku górze. Ciężar, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy, zaczął zsuwać mu się z serca.
Wtem z lasu wyprysnął czarny pocisk.
- Głupi!
Pies stanął przed nim jak wryty, wachlował się tylko uszami i dyszał. Czekał.
- No, chodź, chodź do mnie, staruszku, wcale tak długo to nie trwało. - Przykucnął, wyciągnął rękę. - Pamiętasz mnie?
Głupi uśmiechnął się uśmiechem, któremu zawdzięczał swoje imię, rozwalił się na ziemi i wystawił brzuch do pogłaskania.
- No, nareszcie. Dobra psina.
W tym domu zawsze był pies, była łódź na przystani, fotel bujany na ganku i drugi pies w podwórku.
-Taaa, pamiętasz...
Głaszcząc Głupiego, spojrzał w drugi koniec podwórza, gdzie Anna posadziła hortensje na grobie jego psa, wiernego, ukochanego Durnego.
- To ja, Seth - mruknął. - Długo mnie nie było.
Usłyszał dźwięk silnika, a potem pisk opon. Wyprostował się, a pies skoczył naprzód i pognał jak strzała przed dom.
Odwlekając upragnioną chwilę, Seth zwolnił. Rozległ się trzask za-
mykanych drzwi, a następnie melodyjny kobiecy głos, który witał psa.
Dopiero wtedy podniósł na nią wzrok - Anna Spinelli Quinn, z burzą kasztanowych loków, rozwianych w drodze wiatrem, i naręczem toreb, które wytaszczyła z samochodu. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy zobaczył, jak usiłuje ostudzić bezmierną czułość psa.
- Ile razy mam ci wbijać do głupiego łba - strofowała go - że nie wolno skakać na ludzi, zwłaszcza na mnie. Zwłaszcza kiedy mam na sobie kostium.
- Piękny kostium! - zawołał Seth. - A nogi jeszcze lepsze. Poderwała głowę, w piwnych oczach odmalowały się za jednym
zamachem zdumienie, zaskoczenie i radość powitania.
5.
- O mój Boże!
Nie zważając na zawartość toreb, wrzuciła je z powrotem przez otwarte drzwi samochodu. I skoczyła w jego stronę. Porwał ją, uniósł w górę i okręcił w powietrzu.
- Seth, Seth... - przywarła do niego, nie zważając na psa, który skakał, piszczał i za wszelką cenę próbował wsadzić między nich pysk. - Nie mogę uwierzyć, że to ty.
- Nie płacz.
- Tylko trochę. Niech ci się przyjrzę. - Odstąpiła na krok i ujęła jego twarz w dłonie. Jak on wyprzystojniał, pomyślała. Jak wyrósł. Przeczesała mu dłonią włosy. Uśmiechała się przez płynące strumieniem łzy. - Świetnie wyglądasz. Widać, że jesteś artystą.
- A ty najpiękniejszą kobietą pod słońcem. Potrząsnęła głową.
- Kiedy przyjechałeś? Myślałam, że jesteś w Rzymie.
- Byłem, ale ciągnęło mnie tutaj.
- Gdybyś zadzwonił, wyjechalibyśmy po ciebie.
- Chciałem wam sprawić niespodziankę. - Podszedł do samochodu, żeby wyjąć jej zakupy. - Cam jest w firmie?
- Chyba tak. Zostaw, ja zaniosę.
- A gdzie Kevin i Jake?
Ruszyła z nim wzdłuż podjazdu. Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, gdzie są synowie.
- Jaki dzisiaj dzień tygodnia?
- Czwartek.
- Kevin ma próbę sztuki w szkole, a Jake trening softballu. Kevin zrobił prawo jazdy, Boże miej nas w opiece, i zabierze brata, wracając do domu.
Otworzyła frontowe drzwi.
Nic się nie zmieniło, pomyślał Seth. Mimo że inny był kolor ścian, zniknęła stara kanapa, a na stole stała nowa lampa, tu nigdy nic się nie zmieniało, bo klimat domu pozostawał ten sam.
- Siadaj... - Wskazała mu miejsce przy kuchennym stole, pod którym rozłożył się Głupi. -1 opowiadaj. Napijesz się wina?
- Chętnie, ale najpierw pomogę ci się rozpakować. - Kiedy uniosła brwi, przystanął z kartonem mleka w ręce. - Co takiego?
- Przypomniałam sobie, jak wszyscy, łącznie z tobą, znikali, ilekroć trzeba było rozpakować zakupy.
6.
- Bo zawsze twierdziłaś, że źle je rozkładam.
- Robiłeś to naumyślnie, więc musiałam wyrzucać cię z kuchni.
- Zorientowałaś się, co?
- Jak zawsze w przypadku moich chłopaków. Nic nie umknie mojej uwagi, kolego. Czy coś się stało w Rzymie?
- Nie. - Nie przerywał rozpakowywania. Wiedział, gdzie co ma swoje miejsce w kuchni Anny. - Nie mam żadnych kłopotów.
A ja widzę, że masz, pomyślała, ale na razie to przemilczę.
- Otworzę pyszne włoskie białe. Wypijemy po kieliszku i opowiesz mi o tych cudach za oceanem.
- Przepraszam, że nie przyjechałem do domu na Gwiazdkę.
- Kotusiu, rozumieliśmy. Miałeś wystawę w styczniu. Tacy jesteśmy z ciebie dumni, Seth. Cam kupił chyba ze sto egzemplarzy tego numeru „Smithsonian", w którym ukazał się artykuł o tobie. Młody amerykański artysta podbija Europę.
Wzruszył ramieniem. Uśmiechnęła się, widząc ten charakterystyczny gest Ouinnów.
- No, to siadaj - poprosiła.
- Usiądę, ale czekam na ciebie.
- Już siadam. - Otworzyła wino, wyjęła dwa kieliszki. - Ostatnio więcej zajmuję się papierkową robotą niż pracą z ludźmi. Pomoc społeczna wymaga mnóstwa biurokracji, nie tak znów satysfakcjonującej. Do tego dwoje nastolatków w domu... Nie ma czasu na nudę. Zakłady szkutnicze kwitną.
Postawiła kieliszek przed Sethem.
- Aubrey też już tam pracuje.
- Naprawdę? - Uśmiechnął na myśl o dziewczynie, która była mu bardziej siostrą niż ktokolwiek połączony z nim prawdziwymi więzami krwi. - Jak jej się powodzi?
- Wspaniale. Jest piękna, mądra, uparta, a według Cama ma dryg do ciesiołki. Grace przeżyła pewien zawód, że Aubrey nie chce tańczyć, ale trudno się przeciwstawiać, kiedy własne dziecko jest tak szczęśliwe. Za to Emily, druga córka Ethana, poszła w ślady matki i kręci piruety do zawrotu głowy.
- Nadal wybiera się do Nowego Jorku pod koniec sierpnia?
- Propozycja występu w Amerykańskim Zespole Baletowym nie trafia się co dzień. A Dekę wdał się w ojca - spokojny, roztropny i najlepiej czuje się na wodzie. Zjesz coś?
7.
Nie. - Przykrył jej leżącą na stole dłoń swoją. - Opowiadaj.
- No dobrze. Phillip nadal sprawdza się jako guru marketingu i promocji w firmie. Chyba nikt z nas, łącznie z nim samym, nie podejrzewał, że rzuci agencję reklamową w Baltimore, zrezygnuje z miejskiego życia i osiądzie na dobre w St. Chris. Ale spędził tu już czternaście lat, więc raczej nie zakrawa to na kaprys. Oczywiście on i Sybill mają mieszkanie w Nowym Jorku. Ona pracuje teraz nad nową książką.
- Wiem. Rozmawiałem z nią. - Pogłaskał stopą psa po łbie. - Jak dzieci?
- Jak wszystkie szanujące się nastolatki. W zeszłym tygodniu Bram kochał się do szaleństwa w jakiejś Cloe. Niewykluczone, że już mu przeszło. Fiona dzieli swoje pasje między chłopców a zakupy. Ale w wieku czternastu lat to naturalne.
- Czternastu! Nie miała dziesięciu, kiedy wyjeżdżałem do Europy. Trudno mi uwierzyć, że Kevin jeździ już samochodem, Aub buduje łodzie, a Bram ugania się za spódniczkami. Pamiętam...
Urwał, pokiwał głową.
- Co takiego?
- Pamiętam, jak Grace chodziła w ciąży z Emily. Zupełnie jakby minęło zaledwie pięć minut, a teraz Emily wybiera się na występy do Nowego Jorku. Jak to możliwe, że minęło osiemnaście lat, Anno, a tyś się w ogóle nie postarzała!
- Och, stęskniłam się za tobą, chłopcze. - Roześmiała się i ścisnęła go za rękę.
- Ja się też stęskniłem. Za wami wszystkimi.
- Zaraz temu zaradzimy. Ściągniemy całą ferajnę na niedzielę i urządzimy huczne przyjęcie u Quinnów. Co ty na to?
- Jesteś wielka!
Pies zaskomlał, wyprysnął spod stołu i rzucił się do drzwi.
- To Cameron - powiedziała Anna. - Wyjdź do niego.
Ruszył przez dom jak dawniej. Otworzył drzwi z siatki i zobaczy! mężczyznę szarpiącego się na trawniku z psem o kawałek sznura.
Cameron nadal trzymał się prosto, sylwetką przypominał sprintera. Na głowie gdzieniegdzie srebrzył mu się siwy włos. Miał zakasane rękawy roboczej koszuli, dżinsy miejscami wytarte do białego, na głowie okulary przeciwsłoneczne, a na nogach wysłużone buty marki Nike.
Mimo pięćdziesiątki Cameron Quinn był wciąż imponującym mężczyzną.
8.
Zamiast powitania Seth puścił z trzaskiem drzwi. Cam podniósł wzrok. Żaden się nie odezwał, a przepłynęło jakby tysiąc słów. Miliony uczuć, natłok wspomnień. Seth zszedł bez słowa po schodach, Cameron ruszył przez trawnik. Stanęli twarzą w twarz.
- Mam nadzieję, że ten złom na podjeździe jest wypożyczony
- warknął Cameron.
- Aha. Nie zdołałem nic lepszego w tak krótkim czasie zorganizować. Jutro go oddam i pojeżdżę trochę corvettą.
Uśmiech Camerona był ostry jak brzytwa.
- Chyba śnisz, brachu.
Klepnął Setha serdecznie w ramię, po czym mocno go uścisnął.
- Dlaczego nas, do pioruna, nie zawiadomiłeś o przyjeździe?
- Bo zdecydowałem się pod wpływem chwili - tłumaczył Seth.
- Po prostu nagle zapragnąłem się tu znaleźć.
- Rozumiem. Czy Anna już rozgrzewa do białości linie telefoniczne, żeby zaprosić wszystkich na tuczonego cielaczka?
- Pewnie tak. Obiecała go na niedzielę. -1 dotrzyma słowa. Rozpakowałeś się?
- Nie. Jeszcze mam rzeczy w samochodzie.
- To chodźmy po twoje manatki.
- Cam, posłuchaj... - Seth dotknął jego ręki. - Chciałbym wrócić do domu. Ale na stałe. Mogę zostać?
Cam zsunął okulary przeciwsłoneczne i szarymi jak dym oczami prześwidrował Setha.
- Co z tobą, u diaska? Dlaczego pytasz? Chcesz mnie wkurzyć?
- Nigdy nie dałeś mi powodu. Zresztą nikomu nie dajesz. Będę się trzymał w karbach.
- Zawsze się trzymasz. Stęskniliśmy się za twoją wredną gębą. Nie mogłem sobie wymarzyć, pomyślał Seth w drodze do samochodu, lepszego powitania ze strony Camerona Quinna.
Jego pokój był taki sam, a w nim łóżko, w którym spał, śnił i się budził. Teraz rzucił na nie niedbale walizkę, a wysłużony zestaw farb
- prezent od Sybill z okazji jedenastych urodzin - położył na stole do pracy, który zrobił mu Ethan. Trzeba będzie rozejrzeć się za pracownią. Dopóki pogoda dopisuje, mógł pracować na dworze. Ale musiał gdzieś trzymać płótna, przybory. Może znajdzie się miejsce w starej stodole zakładów szkutniczych. Wiedział jednak, że na stałe mu to nie wystarczy. A on chciał tu zostać na stałe.
9.
Zmęczyło go podróżowanie. Wyjechał, bo chciał rozwinąć skrzydła. Chciał się uczyć. I malować.
Dlatego studiował we Florencji i pracował w Paryżu. Schodził góry Irlandii i Szkocji. Żył byle jak. Kiedy musiał wybierać między kupnem jedzenia i farb, chodził głodny.
Wcześniej też bywał głodny. Najwyraźniej przydały mu się doświadczenia z czasów, w których nie miał nikogo, kto by zadbał o jego pełny żołądek, zapewnił mu ciepło i bezpieczeństwo.
Wyjął szkicownik, odłożył węgiel i pastele. Na ścianach pokoju wisiały jego wczesne rysunki. Cam nauczył go robić ramy, pokazując w warsztacie szkutniczym sposób łączenia ścianek w skrzyniach uciosowych. Seth zdjął z haczyka obrazek, żeby mu się przyjrzeć. Surowa, niesforna kreska zawierała obietnicę talentu.
Więcej, obietnicę wybawienia.
Nieźle ich uchwyciłem, pomyślał. Cam, z kciukami zatkniętymi w kieszeniach, w prowokacyjnej pozie. Phillip, ulizany, balansujący na krawędzi elegancji cechującej ulicznych cwaniaczków. Ethan w swoim roboczym stroju, stateczny jak sekwoja.
Siebie też narysował. Seth w wieku dziesięciu lat. Chude, wąskie ramiona, duże stopy i zadarta w górę broda, by zatuszować coś bardziej bolesnego niż strach - nadzieję.
Chwila, pomyślał, uwieczniona w ołówku. Robiąc ten rysunek, zaczynał wierzyć w głębi duszy, że staje się jednym z nich. Quinnem.
- Zadrzeć z jednym Quinnem - mruknął, odwieszając rysunek na ścianę - to zadrzeć z całą rodziną.
Rozdział drugi
WSTAWAJ,śpiochu. To nie dom noclegowy. Słysząc ten głos, z nutą radosnego sadyzmu, Seth jęknął. Przewrócił się na brzuch i naciągnął poduszkę na głowę.
- Zjeżdżaj. Jak najdalej ode mnie.
- Jeżeli sądzisz, że całymi dniami będziesz się tak wylegiwał, to się, chłopie, mylisz.
Seth otworzył jedno oko, spojrzał na budzik przy łóżku. Dochodziła siódma. Wtulił znów twarz w materac.
10.
Cam zerwał pościel, złapał Setha za nogi w kostkach i ściągnął go na podłogę. Seth wytrzeszczył oczy na oprawcę.
- Co z tobą, do diaska? To mój pokój i moje łóżko, chcę odespać.
- Wrzuć coś na siebie. Mam dla ciebie robotę za domem - powiedział Cam, wychodząc z pokoju. - Spraw się w pięć minut.
- Oj dobra, już dobra.
Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, myślał Seth, wciągając dżinsy. Następnie naciągnął przez głowę bluzę i wyszedł z pokoju.
- Mamo, nie mogę znaleźć butów! - rozległ się głos z korytarza. Seth spojrzał na pokój Jake'a, idąc w stronę schodów.
- Stoją na środku kuchni! - zawołała z głębi domu Anna. - Zupełnie nie na miejscu.
- Nie chodzi mi o te, tylko o te drugie.
Znajome rodzinne potyczki przyprawiłyby Setha o uśmiech, gdyby nie to, że dochodziła dopiero siódma.
- Czego, do cholery, chce Cam? - spytał Annę, wparowując do kuchni. - Znajdzie się jakaś kawa? Dlaczego wszyscy od rana robią tu tyle krzyku?
- Cam prosił, żebyś wyszedł do niego na dwór. Zostało jeszcze pół dzbanka kawy, a robimy tyle krzyku, bo tak lubimy witać dzień. Seth, idź do Cama, bo zepsujesz mu jego radosny nastrój.
Seth wyszedł na dwór z kubkiem kawy w ręce.
Stali tam wszyscy niemal tak, jak przed laty uwiecznił ich na rysunku. Cam z kciukami zatkniętymi w kieszeniach, Phillip jak zwykle odpicowany, w garniturze, Ethan w spłowiałej znoszonej czapce na rozwianych włosach.
Seth przełknął łyk kawy.
-1 po to wyciągnąłeś mnie z łóżka?
- Język ci się nie stępił. - Phillip uścisnął go serdecznie. Oczami koloru płowego złota, tak jak jego włosy, przeczesał wyświechtaną koszulę i dżinsy Setha. - Więc niczego cię nie nauczyłem? -1 kiwając głową, wziął w palce rękaw jego szarej, sfatygowanej koszuli. - Najwyraźniej pobyt we Włoszech także nic ci nie dał.
- To tylko ubranie, Phil. Wkładasz je na grzbiet, żeby się nie przeziębić albo żeby cię nie aresztowali.
Z grymasem cierpienia na twarzy Phillip cofnął się o krok.
- No i gdzie popełniłem błąd?
11.
- Dla mnie wygląda w porządku - powiedział Ethan. - Może tylko za bardzo wymizerowany. A to co? - Pociągnął Setha za włosy.
- Długie jak dziewczyńskie.
- Wczoraj wieczorem związał je w śliczny kucyk - powiedział Cam.
- Naprawdę uroczo wyglądał.
- Skombinujemy ci ładną różową wstążkę - obiecał Ethan, rechocząc, i objął Setha niedźwiedzim uściskiem.
Phillip wziął od Setha kubek i pociągnął łyk.
- Uznaliśmy, że warto tu wpaść przed niedzielą, żeby cię zobaczyć.
- Miło was widzieć. - Seth spojrzał na Cama. - Trzeba mi było powiedzieć, że wszyscy się zjechali, zamiast mnie tak wywlekać z łóżka.
- Tak jest fajniej. - Cam zakołysał się na piętach. - No to co robimy, chłopaki?
- No to co? - zawtórował Phillip i odstawił kubek na poręcz ganku.
- No to co?
Ethan jeszcze raz pociągnął Setha za włosy, po czym chwycił go za rękę.
-Co jest?!
Cam uśmiechnął się tylko i złapał Setha za drugą rękę. Seth nie musiał widzieć jego lśniących oczu, żeby zrozumieć.
- No co wy? Żartujecie chyba!
- Jak mus, to mus. - I zanim Seth zdążył się wyrwać, Phillip podciął mu nogi. - Przynajmniej nie musisz się martwić, że zmoczysz jakiś picerski strój.
- Puśćcie mnie! - Seth szamotał się i wierzgał, kiedy znosili go z ganku. - Woda jest cholernie zimna.
- Pójdzie na dno jak kamień - stwierdził spokojnie Ethan, kiedy taszczyli Setha na przystań.
Wyrywał się, zagryzał wargi, żeby się nie śmiać.
- Trzech was trzeba, żeby mnie unieść. Banda cherlawych staruchów - dogryzał im.
Ale łapska mają, pomyślał, jak z żelaza. Phillipowi zadrgała brew.
- Daleko go dorzucimy?
- To się okaże. Raz... - zaczął odliczać Cam, kiedy stanęli, bujając go na pomoście.
- Zabiję was! - Seth wił się jak piskorz, to klnąc, to śmiejąc się na przemian.
12.
- Dwa... - wycedził Phillip z uśmiechem. - Oszczędzaj siły, mały.
- Trzy! Witaj w domu, Seth! - zawrzasnął Ethan, kiedy wspólnymi siłami podrzucili go do góry.
Miał rację. Woda była lodowata. Zmroziło go do szpiku kości, zaparło dech. Kiedy wypłynął na powierzchnię, otrząsając włosy, usłyszał, jak bracia wyją z zachwytu. Stali razem na pomoście, w blasku porannego słońca, na tle starego białego domu.
Nazywam się Seth Quinn, pomyślał. I jestem w domu.
Poranna kąpiel prawie całkiem zmyła z niego skutki przesunięcia czasu po podróży z Europy. Skoro był już na nogach, postanowił to wykorzystać. Pojechał do Baltimore, oddał wynajęty samochód. Następnie potargował się trochę w autokomisie i wrócił na Eastern Shore jako dumny właściciel srebrnego jaguara z opuszczanym dachem.
Sprzedaż jego obrazów miała dwie strony. Każde rozstanie z własnym płótnem odczuwał jak cios w serce. Ale ponieważ jego prace miały wzięcie, postanowił wykorzystać swój sukces. Bracia, pomyślał z radością, zzielenieją, jak ich przewiezie taką bryką.
Zwolnił trochę przy wjeździe do St. Chris. Małe nadmorskie miasteczko z ruchliwymi nabrzeżami i cichymi uliczkami było kolejnym obrazem, który odtwarzał w myślach setki razy.
Ulica Targowa, pełna sklepów i restauracji, biegła równolegle do przystani, gdzie poławiacze krabów nadal wystawiali w weekendy stoliki, żeby zademonstrować swe zdobycze turystom. Miasto ciągnęło się w głąb lądu, pełne starych wiktoriańskich domów z gankami i szalunkiem, osiadłych w cieniu bujnych drzew.
Minął sklep Crawforda. Przypomniały mu się niedbale przyrządzo-
I ne kanapki, kapiące lody w rożkach i miejscowe plotki. Zjeździł te
ulice wzdłuż i wszerz na rowerze, ścigając się z Dannym i Willem
, McLeanami. Potem objeździł je w kółko używanym chevroletem,
którego wyszykował razem z Camem, kiedy skończył szesnaście lat.
Zatrzymał się na parkingu, żeby zejść na przystań. Chciał się napa-trzeć na grę świateł, cieni, kolorów i kształtów. Żałował, że nie zabrał szkicownika.
Wciąż nie posiadał się ze zdziwienia, ile piękna jest na świecie. Jak się to wszystko zmienia na jego oczach. Oto słońce pada na wodę, by za chwilę rozlać się po niej złotą łatą lub skryć za chmurą. Albo ten krągły policzek dziewczynki, która patrzy w górę, na mewę. Śmiech
13.
rzeźbi jej usta, a palce splatają z palcami matki w geście całkowitego zaufania. Ile w tym utajonej siły.
Stal i patrzył, jak biała łódź przechyla się na niebieskiej wodzie, a żagle wydymają, łapiąc wiatr. Znów zapragnął znaleźć się na wodzie. Może porwie Aubrey na kilka godzin.
Ruszył do samochodu. Jego uwagę zwrócił szyld nad wystawą nowego sklepu: W pąku i w rozkwicie, przeczytał. Kwiaciarnia. Podszedł bliżej, zauważył ozdobne doniczki wiszące po obu stronach witryny. W oknie pełno było kwiatów i drobnych bibelotów. Sympatyczne drobiazgi, pomyślał, rozbawiony łaciatą czarno-białą krową tonącą w bratkach. W prawym dolnym rogu przeczytał: Właściciel: Drusilla Whitcomb Banks.
Nie znał tego nazwiska, a ponieważ napis głosił, że sklep powstał we wrześniu poprzedniego roku, wyobraził sobie pedantyczną, podstarzałą wdowę. Siwe włosy, wykrochmalona suknia w kwiecisty deseń, do tego eleganckie pantofle i połówkowe okulary na złotym łańcuszku zawieszonym wokół szyi.
Dawniej pewno przyjeżdżała do St. Chris z mężem na długie weekendy, a kiedy umarł, nie miała co zrobić z czasem i z pieniędzmi. Dlatego wprowadziła się tutaj i otworzyła kwiaciarenkę, żeby przebywać w miejscu, w którym spędzali beztroskie chwile, a jednocześnie robić coś, o czym marzyła od lat.
Polubił nawet swoją wydumaną panią Whitcomb Banks z jej snobistyczną kotką, bo przecież musiała mieć kota, najlepiej imieniem Ernestyna.
Postanowił uszczęśliwić ją, a zarazem liczne kobiety swojego życia. Z zamiarem kupna dla nich kwiatów, otworzył drzwi. Brzęknęły melodyjne dzwoneczki.
Właścicielka ma zmysł artystyczny, pomyślał. Kwiaty są dla niej tym, czym dla niego farba. Umiała przepięknie je ustawić bądź rozwiesić. Kaskady barw, melanże kształtów, zestawienia faktur pokrywały bez reszty płótno sklepu. Zgodnie z jego oczekiwaniem panował w nim ład, ale nie był to ład bezduszny.
Ponadto urzekły go bibeloty. Żelazne świnki, żaby grające na fletach, smoki ze szkaradnymi pyskami. Doniczki i wazony, wstążki i koronki, płytkie wazy z ziołami i bujne rośliny doniczkowe. Wszystko razem sprawiało wrażenie przemyślnie zaaranżowanego chaosu na niewielkiej, świetnie wykorzystanej powierzchni. Dobra robota, pani
14.
Whitcomb Banks, pochwalił ją w duchu, szykując się do większych zakupów.
Kobieta, która wyszła z drzwi w głębi za długim kontuarem, nie odpowiadała wyobrażeniu Setha o utalentowanej wdowie, ale z całą pewnością dobrze się komponowała w ogrodzie wyobraźni. Seth przyznał swojej wdowie dodatkowe punkty za zatrudnienie asystentki przywodzącej na myśl wróżki i zaklęte księżniczki.
- Słucham pana.
- Hmm, dzień dobry.
Seth podszedł do kontuaru, nie odrywając od niej wzroku.
Wysoka, smukła, piękna jak róża, pomyślał. Czarne, krótko obcięte włosy podkreślały kształtną głowę, jednocześnie obnażając elegancką łodygę szyi. Takie uczesanie, pomyślał, wymaga od kobiety sporej odwagi i pewności siebie.
Niemal całkiem pozbawiona ram twarz w delikatnym odcieniu kości słoniowej tworzyła idealny owal. Bogowie w dniu tworzenia tej istoty mieli wyborny nastrój - dali jej podłużne, zielone oczy w kształcie migdałów, z bursztynową otoczką wokół źrenic, mały i prosty nos oraz szerokie, pełne usta, które dziś pociągnęła głębokim, zmysłowym różem.
W brodzie dostrzegł subtelny dołek, jak gdyby stwórca musnął ją nieznacznie na znak aprobaty.
Chętnie malowałby tę twarz. I ją całą. Wyobraził sobie, jak leży na łożu zasypanym płatkami czerwonych róż, bajkowe oczy błyszczą w sennym rozmarzeniu, a kąciki ust unoszą lekko w górę, jak gdyby właśnie zbudziła się ze snu o kochanku.
Jej uśmiech nie znikł pod jego wzrokiem, uniosła natomiast czarne skrzydełka brwi.
- Zatem w czym mogę pomóc?
Miała ciekawy głos. Silny i gładki. Akcent stanowczo nie miejscowy.
- Może zacznijmy od kwiatów - powiedział. - Piękny sklep.
- Dziękuję. Jakie kwiaty ma pan na myśli?
- Zaraz do tego przejdziemy. - Przechylił się przez kontuar. - Długo tu pani pracuje?
- Od początku. Jeżeli pan już myśli o Dniu Matki, mam śliczne...
- Nie, Dzień Matki załatwiłem wcześniej. Poznaję po akcencie, że nie pochodzi pani stąd - dodał. - Chyba bardziej z północy.
- Zgadł pan. Z Dystryktu Kolumbia.
15.
- A nazwa sklepu pochodzi od Whistlera? Na jej twarzy mignęło zaskoczenie.
- Rzeczywiście. Pan pierwszy się zorientował. „Arcydzieło powinno objawić się malarzowi jak kwiat - idealne zarówno w pąku, jak i w rozkwicie".
- Może z powodu mojego zajęcia. Sam maluję.
- Naprawdę?
Skarciła się w duchu, że tak się rozpędza. W małym miasteczku rytuał nakazywał prowadzić z nieznajomymi rozmowy cierpliwe i okrężne. Tymczasem ona zdążyła go już przenicować wzrokiem. Miał dziwnie znajomą twarz, a oczy, przenikliwie niebieskie i szczere, patrzyły prosto w jej oczy. Nie zniżyłaby się do flirtu, na pewno nie dla podniesienia atrakcyjności handlu, ale stać ją było na serdeczność.
Zresztą właśnie z potrzeby serdeczności przyjechała do St. Chris. Wyobraziła sobie, że jej klient maluje domy i zaczęła szukać w myślach bukietu dostosowanego do jego możliwości finansowych.
- Pan tu pracuje?
- Teraz tak. Długo mnie zresztą nie było. A pani pracuje tu sama? - Rozejrzał się. - Czy właścicielka czasem zagląda?
- Na razie sama. I to ja jestem właścicielką. Roześmiał się.
- Ech, to nie trafiłem. Miło mi panią poznać, pani Drusillo Whit-comb Banks. - Wyciągnął rękę. - Nazywam się Seth Quinn.
Seth Quinn. Podała mu bezwiednym ruchem rękę, natychmiast dokonując w głowie poprawek. Nie widziała tej twarzy w mieście, lecz znała ją z pism. I nie był to malarz pokojowy, mimo starych dżinsów i spłowiałej koszuli, tylko artysta. Miejscowy chłopak, który podbił Europę.
- Podziwiam pańską pracę - wyznała.
- Dziękuję. A ja pracę pani. I pewnie właśnie ją przerywam. Ale postaram się to wynagrodzić. Chciałbym z pani pomocą zachwycić kilka kobiet.
- Kobiet? W liczbie mnogiej?
- Tak. Trzech... nie, czterech - poprawił się, bo przypomniał sobie Aubrey. - Chodzi o cięte kwiaty w ładnej aranżacji. Niech się zastanowię. - Obmyślił w głowie trasę i czas. Postanowił najpierw wpaść do Sybill. - Pierwsza jest wyrafinowaną, szykowną intelektualistką, praktyczną, a zarazem subtelną. Chyba róże.
16.
- Jeśli chce pan być tak banalny. Spojrzał na Dru.
- No, to bądźmy niebanalni.
- Chwileczkę. Mam na zapleczu coś, co powinno się panu spodobać. Tutaj też mi się coś podoba, pomyślał, kiedy kwiaciarka ruszyła na
zaplecze. Lekko dotknął ręką serca.
Phillip, pomyślał Seth, chodząc po sklepie, zapewne doceniłby klasyczną, szlachetną linię jej brzoskwiniowego kostiumu. Ethan z pewnością łamałby sobie głowę, jak ulżyć jej w pracy. A Cam... no, Cam obrzuciłby ją tylko wzrokiem i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Wróciła z naręczem egzotycznych długich kwiatów o woskowych pergaminowych główkach koloru bakłażana.
- Kalijki etiopskie - powiedziała. - Eleganckie, proste, z klasą, a w tym kolorze okazałe.
- Trafiła pani w jej gust.
Odstawiła kwiaty do wazonu w kształcie stożka.
- Następna?
- Ciepła, staroświecka, w najlepszym tego słowa znaczeniu. - Na samą myśl o Grace musiał się uśmiechnąć. - Podobnie prosta. Urocza, ale nie przesłodzona. Żelazny kręgosłup.
- Tulipany - orzekła i podeszła do oszklonej chłodni. - W delikatnym różu. Spokojny kwiat, silniejszy, niż z pozoru wygląda.
- Brawo. Ma pani wyczucie.
- Nie przeczę. - Wciągnęła się w tę grę. - A trzecia? Aubrey, pomyślał. Jak określić Aubrey?
- Młoda, świeża, wesoła. Silna i niezawodna.
- Proszę zaczekać.
Dru znów wybiegła na zaplecze. Po chwili wróciła z naręczem słoneczników o licach szerokich jak misa pustyni.
- Trafione. Drusillo, znakomicie wybrała pani zawód. Trudno o lepszy komplement, pomyślała.
- To bez sensu wybierać zły. I skoro za chwilę przekroczy pan mój rekord sprzedaży detalicznej, proszę mi mówić Dru. A ta czwarta szczęśliwa kobieta?
- Śmiała, piękna, mądra i pociągająca. Z sercem jak... - Serce Anny, pomyślał. - Z sercem nie do opisania. Najbardziej zdumiewająca kobieta, jaką znam.
- Bo też istotnie wiele ich pan zna. Chwileczkę.
17.
Ponownie ruszyła na zaplecze. Tym razem wróciła z azjatyckimi liliami w triumfalnym szkarłacie.
- No, no, strzał w dziesiątkę, Dru. - Dotknął czerwonego płatka. - Bardzo w stylu Anny. Dzięki pani zostanę bohaterem.
- Polecam się. Ułożę je w pudłach, dobiorę kolorystycznie wstążki i załączę wizytówki. Może pan wybierać z zestawu na ladzie.
- Dziękuję za wizytówki. - Nie ma obrączki, zauważył. Chętnie portretowałby ją bez względu na stan cywilny, ale wobec mężatki musiałby zrezygnować z wszelkich innych planów. - A pani jakim jest kwiatem?
Rzuciła mu spojrzenie znad wyłożonego bibułką białego pudła, w którym układała pierwsze kwiaty.
- Wszystkimi. Lubię różnorodność. - Obwiązała pudło purpurową wstążką. - Chyba podobnie jak pan.
- Przykro mi rozwiać pani złudzenie, ale nie utrzymuję haremu. To dla sióstr - powiedział, wskazując ręką kwiaty. - Chociaż słoneczniki są dla bratanicy, powiedzmy dla kuzynki, właściwie siostry. Trudno mi określić pokrewieństwo.
- Rozumiem.
- To żony braci - wyjaśnił. - I najstarsza córka jednego z nich. Uznałem, że muszę to wyjaśnić, skoro mam panią malować.
- Doprawdy? - Obwiązała drugie pudło różową wstążką obszytą białą koronką. - Poważnie?
Wyjął kartę kredytową.
- Myśli pani, że chodzi mi tylko o to, żeby zobaczyć panią nago? Nawiasem mówiąc, nie miałbym nic przeciwko temu.
Pociągnęła złotą wstążkę ze szpulki.
- Niby dlaczego miałby pan mieć?
- No właśnie. Może jednak zaczniemy od twarzy? Ma pani dobrą twarz. Świetny kształt głowy.
Po raz pierwszy palce jej zadrżały. Parsknęła śmiechem, urwała i podniosła na niego wzrok. Czas trochę zagrzać tego artystę do czynu.
- Pochlebia mi pański podziw. - Wzięła do ręki jego kartę kredytową. -1 fakt, że człowiek pana talentu i renomy ma ochotę mnie malować. Ale przeważnie jestem zajęta w sklepie. Dlatego bardzo sobie cenię wolny czas.
- Zamyka pani o szóstej, a w niedziele sklep jest nieczynny. Powinno ją to zirytować, a tymczasem zaintrygowało.
18.
- Bystry z pana obserwator. Podsunęła mu paragon do podpisu.
- Mam oko do szczegółów. - Podpisawszy paragon, wziął jedną z jej wizytówek. Na odwrocie naszkicował naprędce jej twarz jako kwiat na długiej, smukłej łodydze, pod spodem wpisał swój domowy numer telefonu i złożył podpis. - Na wypadek, gdyby się pani namyśliła - powiedział.
Spojrzała na wizytówkę, uśmiechnęła się.
- Pewno mogłabym to sprzedać w Internecie za nielichą cenę.
- Za dużą ma pani klasę. - Ułożył pudła w stos. - Dziękuję za kwiaty, Dru.
- Bardzo proszę. - Wyszła zza lady, żeby otworzyć mu drzwi. - Mam nadzieję, że spodobają się... siostrom.
- Na pewno. - Po raz ostatni obrzucił ją wzrokiem. - Ja tu wrócę.
- Ja tu będę.
Schowała bilecik z jego szkicem do kieszeni i zamknęła drzwi.
Cudownie było spotkać się z Sybill, spędzić z nią godzinę, zobaczyć, z jaką radością układa kwiaty w wysokim, przezroczystym wazonie. Idealnie dla niej dobrane, ocenił. Podobnie jak dom, który kupiła razem z Phillipem i urządziła ciężkimi wiktoriańskimi antykami oraz mnóstwem stylowych drobiazgów.
Przez lata zmieniała fryzury, ale teraz wróciła do jego ulubionej - miękko opadających na ramiona włosów, bogatej barwy kosztownego futra z norek. Miała na sobie prostą, szeleszczącą białą bluzkę koszulową i proste czarne spodnie rurki.
Była matką dwojga energicznych dzieci, z wykształcenia socjologiem, a przy tym wziętą pisarką. Zdaniem Setha, stwarzała wrażenie osoby nader zrównoważonej. Chociaż wiedział, jak drogo ta stateczność jest okupiona. Sybill wychowała się razem z jego matką. I choć były to siostry przyrodnie, przypominały dwie odmienne strony medalu.
Ponieważ na samą myśl o Glorii DeLauter Seth poczuł ucisk w dołku, odsunął od siebie wspomnienia i skupił się na Sybill.
- Kiedy przyjechałaś wtedy, kilka miesięcy temu, z Philem i dziećmi do Rzymu, nie przypuszczałem, że następnym razem spotkamy się tutaj.
- Chciałam, żebyś wrócił. - Nalała dwie szklanki mrożonej herbaty. - Czasem ni stąd, ni zowąd przerywałam jakąś robotę, czując,
19.
że czegoś mi brakuje. Ale czego? Po czym... aha, nie czego, tylko kogo. Setha, durna palko. Czule uścisnął jej rękę.
- A teraz opowiadaj - poprosiła.
Rozmawiali o jego pracy i o jej pracy. O dzieciach. Kiedy wstał, by wyjść, objęła go serdecznie.
- Dziękuję za kwiaty. Naprawdę są piękne.
- Sympatyczna ta nowa kwiaciarnia na Targowej. I właścicielka naprawdę zna się na rzeczy. Zaglądałaś tam?
- Raz czy dwa. - Sybill uśmiechnęła się. Dobrze go znała. - Śliczna, prawda?
- Kto taki? - Ale kiedy Sybill lekko przekrzywiła głowę, uśmiechnął się. - Złapałaś mnie. Tak, ma piękną twarz. Co o niej wiesz?
- Właściwie to nic. Wprowadziła się tu bodajże zeszłego lata. Jesienią otworzyła kwiaciarnię. Chyba pochodzi z okolic Waszyngtonu. Zdaje się, że moi rodzice znają jakichś Whitcombów i Banksów stamtąd. Może to nawet krewni. - Wzruszyła ramionami. - Ale nie jestem pewna. Ostatnio nie utrzymuję kontaktów z rodzicami.
Dotknął jej policzka.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. Mają dwójkę wspaniałych wnuków, które ich niespecjalnie obchodzą.
Tak jak ja ich niespecjalnie obchodziłam, pomyślała z goryczą.
- Twoja matka nigdy ci nie wybaczyła, że wstawiłaś się za mną.
- Jej strata. - Sybill powiedziała to z rozmysłem, ujmując jego twarz w swoje dłonie. - Mój zysk. I nie wstawiłam się sama. Nikt tak nie działa w tej rodzinie.
Ma rację, pomyślał Seth, jadąc na przystań. Żaden Quinn nie bywa samotny jak palec.
Rozdział TRZECI
Kiedy Dru załatwiła przez telefon kolejną sprzedaż i znów znala-zła się sama w sklepie, wyjęła z kieszeni bilecik ze szkicem.
Seth Quinn chciał ją malować. Nie miała ochoty mu pozować, nie chciała, żeby nawet ktoś tak wybitny jak on taksował ją wzrokiem,
20.
uwieczniał. Ale zaciekawiła ją ta sytuacja, tak jak ciekawił ją sam Seth Quinn.
Artykuł, który o nim czytała, zawierał garść szczegółów z jego życia osobistego. Wiedziała, że przyjechał do Eastern Shore jako dziecko, przygarnięty przez Raya Quinna, który niedługo potem zginął w wypadku samochodowym. Podobno Ray Quinn był jego dziadkiem, a po śmierci Raya wychowali go jego trzej adoptowani synowie. Wraz z żonami, w miarę jak się żenili. Kupował kwiaty niby to dla sióstr. Chyba jednak dla kobiet, które uważał za siostry.
Dla niej nie miało to większego znaczenia.
Bardziej interesowały ją fragmenty artykułu poświęcone jego pracy i temu, jak rodzina wspierała wcześnie odkryty talent chłopca. Szczęściarz, pomyślała Dru. Kochali go na tyle, by dać mu wolną rękę, pozwolili, by odnosił sukcesy i porażki na własny rachunek. I najwyraźniej bez żadnych wahań przyjęli go znów z powrotem.
Nie mogła jednak pojąć, co skłoniło mężczyznę, ochrzczonego przez Włochów mianem il maestro giovane - młodego mistrza - żeby osiąść znów w St. Christopher i malować krajobrazy marynistyczne. Podobnie jak wielu jej znajomych nie mogło zrozumieć, dlaczego Drusilla Whitcomb Banks, młoda gwiazda elit towarzyskich, zadowala się sprzedażą kwiatów w nadmorskim sklepiku.
Ona jednak nie liczyła się z opiniami ludzi. Przyjechała tu, żeby uciec od żądań i oczekiwań, wyrwać ze szponów rodziny, nie dać się szarpać w odwiecznym przeciąganiu liny, które tak upodobali sobie jej rodzice.
Przyjechała do St. Chris zaznać spokoju, jakiego łaknęła przez większość życia. I tu go znalazła.
Chociaż matka zapewne szalałaby z radości, że Seth Quinn zainteresował się jej córką - chyba właśnie dlatego, z przekory, Dru nie miała zamiaru kultywować tej znajomości. Ani podtrzymywać zarówno artystycznego, jak i czysto męskiego zainteresowania, które dostrzegła w jego oczach. A także, przyznała gwoli szczerości, wyraźnie erotycznego pociągu, jaki w niej wzbudził.
Quinnowie stanowili wielką, rozbudowaną, zwartą rodzinę. A Bóg jeden wiedział, jak dosyć miała rodziny.
Szkoda, przyznała, stukając bilecikiem w rękę, zanim wrzuciła go do szuflady. Młody mistrz był atrakcyjny, zabawny i pociągający. Ponadto bardzo zyskał w jej oczach, podobnie jak każdy mężczyzna,
21.
który zadałby sobie trud kupowania kwiatów dla sióstr w trosce o odpowiedni dobór kształtów i barw. - Szkoda dla nas obojga - mruknęła i zatrzasnęła szufladę.
Seth myślał o Dru, podobnie jak ona myślała o nim. Ani przez chwilę nie wątpił, że zgodzi się pozować. Miał cały arsenał środków na wypadek oporu modelki. Należało tylko wybrać taki, który najlepiej zadziała na Drusillę.
Bębniąc palcami o kierownicę w takt morderczego rytmu grupy Aerosmith, dudniącego w jego stereo, zastanowił się przez chwilę. Ta kobieta jest świadoma swojej urody - nie straciła głowy na wyraźny sygnał, że podoba się mężczyźnie.
Nie ma męża, a instynkt podpowiadał mu także, iż nie jest z nikim związana. Taka dziewczyna jak Dru nie potrafiłaby żyć na doczep-kę do chłopaka czy kochanka. Przeprowadziła się z Waszyngtonu, założyła własną firmę i prowadziła ją sama, bo tak chciała.
Wjechał na parking starej murowanej stodoły zakupionej swego czasu przez Quinnów. Była to olbrzymia budowla, która w XVIII wieku służyła za skład tytoniu, w XIX za paczkownię, a przez większość XX wieku za słynny magazyn. Początkowo bracia Quinn wynajmowali ją, a potem kupili i przekształcili w hangar do budowy łodzi. Należała do nich od ośmiu lat.
Seth, wysiadając z samochodu, spojrzał na dach. Przypomniał sobie, jak omal nie złamał sobie karku, kiedy pomagał przy układaniu dachówki.
Podparłszy się pod boki, stał przez chwilę, wpatrzony w wysłużony szyld: Łodzie Quinnów, i zauważył, że do czterech imion figurujących tu od zarania dodano jeszcze jedno, Aubrey.
Uśmiech nie zdążył zniknąć z jego twarzy, kiedy dziewczyna wyszła mu na spotkanie. Miała na biodrach pas z narzędziami i głęboko nasuniętą na czoło czapkę baseballową drużyny Orioles. Włosy, koloru ciemnego miodu, przeciągnięte przez oczko z tyłu, spływały swobodnie na jej plecy.
Rzuciła się na niego z głośnym okrzykiem radości. Podskoczyła, chwytając go rękami za szyję i oplatając nogami w pasie. Daszkiem czapki rąbnęła go w czoło, miażdżąc nieomal usta długim, namiętnym pocałunkiem.
Zawisła na jego szyi.
22.
- Nigdy więcej nie waż się stąd wyjeżdżać!
- Już nie wyjadę. Za dużo się tu dzieje pod moją nieobecność. Pokaż no się. - Odsunął ją na tyle, by się jej przyjrzeć. W wieku dwóch lat była w jego oczach małą księżniczką. W wieku dwudziestu stała się zgrabną, pociągającą młodą kobietą. - O raju, ale ty jesteś piękna - zdumiał się.
- Tak? Ty też.
- Dlaczego nie poszłaś na studia?
- Nie zaczynaj. - Przewróciła promiennymi zielonymi oczami i wypuściła go z uścisku. - Odwaliłam dwa lata, ale lepiej bym się czuła skuta łańcuchem z innymi więźniami. Wolę robić to - wskazała kciukiem szyld. - Nawet mnie tu wpisali.
- Zawsze umiałaś owinąć sobie Ethana wokół palca.
- Może. Ale nie musiałam. Tato zrozumiał, a mama, po chwili marudzenia, też. Nigdy nie miałam głowy do nauki tak jak ty, Seth, a ty nigdy do szkutnictwa tak jak ja.
- Jak mnie zaczniesz obrażać, to ci nie dam prezentu.
- Gdzie go masz? Co to takiego?
- Jest w samochodzie.
Wskazał bagażnik i patrzył, jak dziewczyna rozdziawia usta.
- Masz jaga? O rany. - Podbiegła przez przystrzyżony trawnik do bagażnika, z nabożeństwem pogłaskała lśniący srebrny kufer. - Cam się rozpłacze na sam widok. Daj kluczyki, wypróbuję...
Odstąpiła na bok, kiedy on wyjmował z bagażnika długie białe pudło. Aż zamrugała.
- Kupiłeś mi kwiaty? Ciekawe jakie. - Wyjęła zza pasa nóż, przecięła wstążkę, zerwała wieko. - Słoneczniki! Rajuśku, ale wesolutkie!
- Przypominały mi ciebie.
- Naprawdę cię kocham. - Wbiła wzrok w kwiaty. - Wściekłam się na ciebie, kiedy wyjechałeś. - A kiedy głos uwiązł jej w gardle, Seth poklepał ją niezgrabnie po ramieniu. - Nie, nie rozpłaczę się. - Znów go uściskała. - Przepiękne te kwiaty.
- Miło mi. - Pacnął ją w rękę, kiedy próbowała sięgnąć mu do kie-szeni. - Nie dostaniesz kluczyków. Zresztą i tak muszę teraz jechać. Mam kwiaty dla Grace. Chcę zajrzeć do niej w drodze do domu.
- Mamy nie ma w domu. Wyjechała załatwić różne sprawy. Wra-ając, odbiera Deke'a ze szkoły i podwozi na lekcję fortepianu. Podrzucę jej.
23.
- Uprzedź ją, że spróbuję zajrzeć jutro. A jeśli nie wyjdzie, zobaczymy się w niedzielę.
Aubrey włożyła kwiaty dla mamy i swoje słoneczniki do bagażnika półciężarówki.
- Wejdźmy do Cama, pochwalisz się nowym wozem. Mówię ci, rozpłacze się jak dziecko. Nie mogę się doczekać.
- Złośliwa z ciebie bestia, Aub. - Seth objął ją serdecznie. - Ale to mi się w tobie podoba. A teraz powiedz, co wiesz o właścicielce kwiaciarni, Drusilli.
- Tu cię mam! - Aubrey wyszczerzyła zęby, kiedy zbliżali się do budynku.
- Możliwe.
- Wiesz co? Spotkajmy się u Shineya po obiedzie. Powiedzmy o ósmej. Postawisz mi drinka, a ja ci powiem wszystko, co wiem.
- Nie jesteś pełnoletnia.
- Aha, tak jakbym nigdy wcześniej nie próbowała piwa - odparowała. - Zresztą za niecałe pół roku będę pełnoletnia.
- Ale do tej pory, przynajmniej przy mnie, pijesz colę. Naciągnął jej czapkę na oczy, po czym otworzył drzwi hangaru
i usłyszał łoskot narzędzi.
Cam wcale się nie rozpłakał, ale oczy mu jednak rozbłysły, pomyślał Seth, parkując wieczorem przed pubem Shineya. Zobaczył pół-ciężarówkę obok swojego wozu. Musiał przyznać Aubrey, że nigdy się nie spóźnia.
Otworzył drzwi pubu i znów poczuł, że wrócił do domu. Kolejny stały element St. Chris, pomyślał. Pub Shineya zawsze wyglądał, jakby wymagał domycia. Zawsze od kiedy pamiętał, podawały tam la-skonogie kelnerki i grał najgorszy zespół, jaki tylko można było znaleźć w całym Marylandzie.
Seth rozejrzał się po stolikach i barze w poszukiwaniu drobnej blondynki w baseballowej czapce. I rzeczywiście, siedziała przy barze, zgrabna w nieśmiertelnej czerni, a miodowe włosy spływały jej na plecy. Prowadziła zażartą dyskusję z jakimś młodym człowiekiem, który wyglądał na studenta.
Seth zacisnął usta, szykując się do konfrontacji, i z groźną miną ruszył naprzód, żeby pokazać temu studenciakowi, co znaczy stawiać się jego siostrze.
24.
- Sam jesteś idiota - odcięła się ostro Aubrey. - Miotacze tworzą silną grupę, obrona trzyma zwarty szereg. Pałkarze są coraz lepsi. Do połowy sezonu Orioles powinni wygrać ponad połowę meczów.
- Przez cały sezon nie wygrają więcej niż połowę spotkań - od-szczeknął się chłopak.
- Zakład?
Aubrey wyciągnęła dwadzieścia dolarów z kieszeni i rzuciła banknot na ladę. Seth westchnął. Może ta jego Aubrey i wyglądała jak łakomy kąsek, ale nie dała sobie dmuchać w kaszę.
- O, Seth. - Zauważyła go, podbiegła, wzięła pod rękę i zaciągnęła do baru. - Sam Jacoby - przedstawiła siedzącego obok kolegę.
- Dużo o panu słyszałem. - Sam wyciągnął rękę i zsunął się ze stołka. - Proszę siadać. Ja muszę lecieć. Widzimy się, Aub.
- W lipcu szykuj dwadzieścia dolców! - zawołała za nim, po czym skupiła się na Secie. - Sam to fajny chłopak, ale ma jedną fatalną wadę - kibicuje Marinerom.
- Zdawało mi się, że kibicuje tobie.
- Sam? - Aubrey spojrzała w stronę stolików z kobiecym błyskiem w oku. - Pewno, że tak. Trzymam go w rezerwie. Ale teraz spotykam się tak jakby z Willem McLeanem.
- Z Willem? - Seth omal się nie udławił. - Z Willem McLeanem? - Na myśl o tym, że Aubrey mogłaby chodzić z jego kolegą z dzieciństwa, Seth wezwał barmana. - Muszę się napić. Proszę rolling rock.
- Nie widujemy się zbyt często - ciągnęła Aubrey. - Will pracuje w szpitalu w St. Chris. Jego dyżury nas dobijają. Ale kiedy zdoła się wyrwać, wszystko gra.
- Nie pleć bzdur. Will jest dla ciebie za stary.
- Zawsze wolałam starszych mężczyzn. - Specjalnie uszczypnęła go w policzek. - Poza tym dzieli nas tylko pięć lat. Ale jeśli chcesz nadal gadać o moim życiu miłosnym...
- Nie mam zamiaru. - Seth sięgnął po butelkę, którą barman postawił przed nim, pociągnął długi haust. - Za nic w świecie.
- Dobra, w takim razie dość już o mnie. Pogadajmy o tobie. Ile narodowości zaliczyłeś podczas podboju Europy?
Nie był to zbyt bezpieczny temat z Aubrey.
- Nie brałem udziału w maratonie seksualnym. Pracowałem.
- Niektóre dziewczyny lecą na artystów. Może będziesz miał szczęście i twoja kwiaciarka też do nich dołączy.
25.
- Powiedz mi tylko, co o niej wiesz.
- Dobra. - Wzięła miskę precli z baru. - Zjawiła się tu mniej więcej rok temu. Pokręciła się tydzień. Oglądała lokale usługowe - powiedziała, kręcąc głową. - Wiem od Douga Mottsa. Pamiętasz Do-uga, tego przyjemniaczka?
- Ledwo co.
- Pracuje teraz w Nadmorskim Handlu Nieruchomościami. Według Douga dokładnie wiedziała, czego szuka. Prosiła o kontakt do Waszyngtonu, jeśli coś dla niej znajdzie. No więc Doug trochę powę-szył, żeby zasięgnąć języka na temat swojej potencjalnej klientki. Jak mu powiedziała, że odwiedzała w dzieciństwie St. Chris kilka razy, wiedział, od kogo zacząć.
- Od Mai Crawford - odgadł Seth ze śmiechem.
- No jasne. Kiedy Maja Crawford czegoś nie wie, to znaczy, że nie warto tego wiedzieć. Pamiętała Whitcombów Banksów. Kto by zresztą nie zapamiętał takiego nazwiska? Ale musiała ich pamiętać, bo znała panią W. B. z czasów, kiedy ta w dzieciństwie odwiedzała tu swoją rodzinę. To potentaci jak stąd do Kalifornii. Zakłady Techniczne Whitcombów. Figurują na liście tysiąca najbogatszych rodzin amerykańskich. Z senatorem Jamesem P. Whitcombem, obywatelem stanu Maryland na czele.
- Aa, to z tych Whitcombów.
- No właśnie. Senator, dziadek twojej kwiaciarki, upodobał sobie Eastern Shore. Jego córka, obecna pani W. B., wyszła za Proctora Banksa z Przedsiębiorstwa Telekomunikacji Banks i Shelby. Nastąpił mariaż dwóch megafortun.
- A młoda, niewyobrażalnie bogata Drusilla, panna na wydaniu, wynajmuje sklepik w St. Chris i sprzedaje kwiaty.
- Kupuje kamienicę w St. Chris - sprostowała Aubrey. - Kilka miesięcy po tym, jak Doug miał szczęście siedzieć na dyżurze w Nadmorskim Handlu Nieruchomościami, a ona się tam zgłosiła, kamienica trafiła na rynek. Doug już wietrzył wysoką marżę, dzwoniąc do młodej W. B. z informacją, że na Targowej właśnie zgłoszono kamienicę do wynajmu, lecz dopiero napłynęła mu ślinka, kiedy Drusilla spytała, czy właścicieli interesuje sprzedaż. Kiedy okazało się, że tak, sfinalizowano umowę. A potem uczyniła go najszczęśliwszym z ludzi, kiedy poprosiła o znalezienie domu. I sprowadziła się tu, zapaławszy miłością do starej wiktoriańskiej rudery nad Zatoką Ostryg.
26.
- Przecież tam są tylko mokradła i chaszcze.
Przypomniał sobie jednak miejsce, gdzie teren wznosi się nad zakolem rzeki. Tytoniowa woda lśniła tam jak bursztyn, a słońce igrało wśród liści dębów i drzew gumowych.
- Twoja dziewczyna lubi samotność - powiedziała Aubrey. - Nie szuka towarzystwa. Jest uprzejma i życzliwa dla klientów, aczkolwiek nie przesadza z wylewnością. Dmucha na zimne.
- Bo jest tu nowa. - Wiedział, co znaczy znaleźć się w nowym otoczeniu. Człowiek marzy o tym, a potem traci pewność, czy zdoła się do niego dostosować. - Przydałaby się jej przyjazna dusza.
- Skoro mowa o przyjaznych duszach, właśnie nadchodzi twoja nowa przyjaciółka.
-Niby kto?
Ale wiedział już kto, zanim odwrócił się i zobaczył. Przeszła stanowczym krokiem, z niewymuszonym wdziękiem, między zaplamionymi stołami i chwiejnymi krzesłami.
- Ma klasę - przyznała Aubrey.
- O tak. - Seth wyciągnął pieniądze, płacąc za drinki. Położył garść monet na ladzie. - Rzucam cię, mała. Aubrey wytrzeszczyła oczy w udawanym osłupieniu. - Zdumiewasz mnie, człowieku. Cmoknął ją szybko w policzek, po czym odszedł w stronę Dru. Stała przy stoliku, rozmawiając z kelnerką. Seth był tak pochłonięty Dru, że dopiero po chwili rozpoznał drugą kobietę. Terri Hardgrove. Całkiem zgrabna blondynka, ale zawsze w dąsach. W trzeciej klasie liceum Seth spotykał się z nią przez kilka długich miesięcy, które wryły mu się w pamięć. Koniec był mało chwalebny, toteż omal się teraz nie schował, żeby uniknąć konfrontacji. W końcu jednak zdobył się z wysiłkiem na uśmiech i podszedł, chwytając strzęp ich rozmowy. - Rezygnuję z tego wynajmu - mówiła Terri, oparłszy tacę na biodrze. - Dogadałam się z J. J.
- Mówisz o tym draniu? - Dru przekrzywiła głowę. - O tym zakła-manym nicponiu, którego nie chciałaś ponownie widzieć, choćby znajdował się na łożu śmierci?
- Tak było, zanim się dogadaliśmy - wyjaśniła Terri, przestępując z nogi na nogę. - Po kłótni z nim zobaczyłam twoją tabliczkę: Do wynajęcia. Aleśmy się dogadali.
27.
- Już mówiłaś. Moje gratulacje. Ładniej by jednak wypadło, gdybyś wstąpiła dziś do mnie zgodnie z umową i dała mi znać. Czekałam na twoją odpowiedź.
- Naprawdę mi przykro, ale właśnie wtedy...
- Dogadywaliście się - dokończyła za nią Dru.
- Cześć, Terri. Dziewczyna aż pisnęła.
- Seth! Seth Quinn! Co za niespodzianka.
- Co u ciebie?
- Nieźle. Właśnie słyszałam, że wróciłeś, a tu, proszę, Seth w całej okazałości, dwa razy przystojniejszy, i w dodatku sławny. Kilka lat minęło od czasów liceum, co?
- Rzeczywiście - potwierdził i spojrzał na Dru.
- Znacie się? - spytała Terri.
- Poznaliśmy się - powiedziała krótko Dru. - Zostawię was na wspominki.
- Wspominki odłożymy na później. - Odwrócił się od Terri, która zrobiła minę za jego plecami, i dogonił Dru.
- Czy mógłbym postawić ci drinka?
- Dziękuję, nie mam ochoty. Zresztą muszę stąd wyjść, zanim pękną mi bębenki. Ten zespól beztalenci ogłusza swoim rykiem. Poza tym ta twoja blondyneczka pilnuje mnie tutaj jak cerber, dodała w duchu Dru.
Otworzył przed nią drzwi.
- Kwiaty wywołały furorę.
- Cieszę się.
Wyjęła kluczyki z torebki.
- Masz mieszkanie do wynajęcia, Dru?
- Tak się składa.
Ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę czarnego terenowego mercedesa.
Seth położył rękę na klamce, zanim zdążyła dotknąć drzwi, po czym oparł się o nie z uśmiechem.
- A gdzie?
- Nad sklepem.
-1 chcesz je wynająć?
- Stoi puste. Marnuje się. - Spojrzała na klamkę. - Nie odjadę, dopóki nie wsiądę.
28.
- Nad sklepem - powtórzył, przywołując w pamięci wygląd kamieniczki. - Trzy okna z przodu i trzy z tyłu - powiedział na głos. - Powinno być dobre światło. A jaką ma powierzchnię?
- Trzydzieści pięć metrów kwadratowych, łącznie z małą kuchnią.
- Wystarczy. Chętnie je obejrzę.
- Słucham?
- Czy mogłabyś mi je pokazać? Byłbym zainteresowany. Zakręciła niecierpliwie kluczykami.
- Teraz mam ci pokazać to mieszkanie?
- Skoro nie lubisz marnować przestrzeni, po co marnować czas? - Otworzył drzwi samochodu. - Pojadę za tobą. Nie będzie to długo trwało - powiedział z rozkosznym uśmiechem. - Szybko podejmuję decyzje.
Rozdział CZWARTY
Cofając samochód, Dru pomyślała, że też szybko podjęła decyzję. Wyraźnie wzbudziła zainteresowanie Setha Quinna.
Mężczyzna pewny siebie, utalentowany, atrakcyjny. Szczupły, jakby stworzony do tych zgrabnych wytartych dżinsów. Strzecha prostych kasztanowych włosów, nigdy nie stylizowanych. Lekko wklęsłe policzki, żywe niebieskie oczy. Żywe nie tylko za sprawą swej barwy, lecz również intensywności. Patrzył na nią, jakby widział coś, czego nie dostrzega nikt inny. Coś, czego nie widziała nawet sama. Dlatego tak ją zaintrygował.
Kobiety, doszła do wniosku, traktuje jak farby na palecie. Ma ich zawsze do wyboru, do koloru. Widziała, jak się czulił z tą blondyneczką przy barze. Od progu zauważyła, że coś między nimi iskrzy.
Pomimo to jechała teraz do sklepu, by pokazać mu mieszkanie na piętrze, chociaż najchętniej wróciłaby już do swojego uroczego, spokojnego domu.
Pomysł wydawał się rozsądny. Trzymanie pustego mieszkania nie ma przecież sensu. Ale była zirytowana. Mógł pomyśleć, iż gotowa jest tracić czas i energię tylko po to, by zaspokoić jego kaprys.
Dochodziła dziewiąta wieczór, panował wiosenny chłód, nabrzeże świeciło pustkami. Kilka przycumowanych do pomostu łodzi
29.
kołysało się na fali. W blasku księżyca widocznego zaledwie w kwadrze przechadzali się nieliczni spacerowicze.
Jakże ukochała to nabrzeże. Omal nie zawyła z radości, kiedy zdobyła tę kamieniczkę na swój sklep. Mogła teraz o każdej porze wyjść i popatrzeć na ocean, poławiaczy krabów i turystów. Poczuć na skórze wilgotne słone powietrze. A co najważniejsze, wszystko to tylko dzięki sobie, na własnych warunkach.
Dużo mądrzej, dużo sensowniej byłoby co prawda tam zamieszkać. Ale postanowiła z całym rozmysłem, że nie będzie mieszkała w miejscu pracy.
Zgasiła światła, wyłączyła silnik, wzięła torebkę. Seth już otwierał przed nią drzwi.
- Zrobiło się ciemno. Uważaj.
Wziął ją pod rękę, chciał poprowadzić do drewnianych schodów wiodących na piętro.
- Dobrze widzę, dziękuję. - Wyślizgnęła mu się i otworzyła torbę, żeby wyjąć klucze. - Tu jest parking - pokazała. - I, jak widzisz, osobne wejście.
- Ja też dobrze widzę, dziękuję. Posłuchaj. - W połowie schodów położył rękę na jej ramieniu, by się zatrzymała. - Posłuchaj - powtórzył i ogarnął wzrokiem domy stojące za nimi przy drodze. - Wspaniała cisza, prawda?
Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Doskonale go zrozumiała. Ta cisza ją też zniewalała.
- Za kilka tygodni wszystko się zmieni. - W ciemnościach przeczesała wzrokiem domy, trawniki. - Począwszy od Dnia Pamięci zaczynają tu zjeżdżać turyści, urlopowicze. Wieczory stają się dłuższe, cieplejsze, a ludzie spędzają czas na dworze. Ten wakacyjny gwar też bywa miły. Kiedy stoi się z rożkiem lodów w ręce, a w głowie nie tyka zegar.
Odwrócił się, objął ją intensywnym spojrzeniem swoich błękitnych oczu. Odczucie, którego doznała, było niemalże czymś fizycznym.
- Lubisz lody w rożkach? - spytał.
- Byłabym nienormalna, gdybym ich nie lubiła. Szybko pokonała resztę schodów.
- Nie widzę w tobie nic nienormalnego - mruknął i kiedy otwierała drzwi, stanął obok niej z kciukami zatkniętymi w kieszeniach spodni.
30.
Drusilla zapaliła światło, po czym specjalnie zostawiła drzwi otwarte. Ale wkrótce zorientowała się, że nie ma powodu do obaw. Seth wcale nie zwracał na nią uwagi.
Najpierw podszedł do okien od frontu i zaczął mruczeć coś pod nosem. Wydawał się nieobecny.
- Słucham?
- Co? Aaa, obliczam światło. Słońce, kąt padania. Takie tam. Potem odwrócił się do okien z tyłu, przy nich też chwilę stał, pomrukując tak samo jak przy frontowych.
- Kuchnia... - zaczęła Dru.
- Nieważne.
Zadarł głowę, wpatrując się ze skupieniem w sufit. Patrzył tak intensywnie, że i ona zadarła głowę. Po kilku sekundach milczenia i gapienia się, poczuła się idiotycznie.
- Masz jakieś zastrzeżenia do sufitu?
- Owszem. Czy miałabyś coś przeciwko zamontowaniu świetlików na mój koszt?
- Bo ja wiem. Chyba...
Znów obszedł cały pokój, rozlokowując w myślach płótna, farby, sztalugi, stół do pracy, półki na przybory. Będzie musiał tu wstawić kanapę albo łóżko. Lepiej łóżko, gdyby pracował do późna i chciał się przespać.
- Nadaje się na pracownię - powiedział wreszcie. - Ze świetlikami zda egzamin.
Przypomniała sobie, że właściwie nie wyraziła jeszcze zgody na świetliki. Ale też nie potrafiła znaleźć powodu, by się nie zgodzić.
- Mówiłeś prawdę, szybko się decydujesz. Nie chcesz obejrzeć kuchni, łazienki?
- Mają niezbędne wyposażenie?
- Owszem. Brak tylko wanny, jest kabina prysznicowa.
- Nie zamierzam zbyt często kąpać się w pianie. - Wrócił do frontowych okien. - Piękny widok.
- Owszem. Piękny. Wiesz, to nie moja sprawa, ale domyślam się, że możesz się tu zatrzymać w wielu domach. Po co ci własne mieszkanie?
- Nie chodzi mi o mieszkanie. Szukam pracowni.
- Rozumiem. I dlatego zależy ci na świetlikach?
- Tak. Muszę wrócić do pracy. Co powiesz na półroczną umowę najmu?
31.
- Półroczną? Przymierzałam się raczej do rocznych umów.
- Pół roku pozwoli nam obojgu na wcześniejsze wycofanie się, gdyby coś nie wyszło.
Rozważyła w skupieniu jego propozycję.
- Zgoda.
- Jak się przedstawia cena?
Podała mu wysokość miesięcznego czynszu.
- Przy podpisaniu umowy proszę o wpłatę za pierwszy i ostatni miesiąc.
- Jutro ją przyniosę. W niedzielę mam uroczystość rodzinną, muszę też zamówić świetliki, ale najchętniej wprowadziłbym się tu od razu.
- Bardzo proszę. - Ucieszyła ją myśl, że będzie malował nad jej sklepem. - Moje gratulacje - powiedziała, wyciągając do niego rękę. - Załatwiłeś sobie pracownię.
- Dziękuję. - Przytrzymał jej dłoń. Nie nosi obrączki, pomyślał. Długie, smukłe palce, nie malowane paznokcie. - Myślałaś już o pozowaniu dla mnie?
-Nie.
Uśmiechnął się, słysząc tę zwięzłą, zdecydowaną odpowiedź.
- Namówię cię.
- Nie tak łatwo mnie namówić. Wyjaśnijmy to sobie, zanim wejdziemy w układ, który powinien satysfakcjonować obie strony.
- Chętnie. Masz wyrazistą, piękną twarz. Mnie, jako artystę i mężczyznę, przyciąga siła i piękno. Artysta pragnie przekształcić je w obraz. Mężczyzna chce się nimi napawać. Dlatego zabiegam zarówno o to, by cię malować, jak i o to, żeby przebywać w twoim towarzystwie.
Mimo otwartych, kołysanych bryzą drzwi, poczuła się z nim niebezpiecznie sama.
- Z pewnością nie brak ci kobiet, które mógłbyś malować lub się nimi napawać. Chociażby ta hoża blondyneczka w czerni, z którą gruchałeś przy barze.
-Kto...
Twarz rozbłysła mu rozbawieniem.
Zupełnie jak promień światła - pomyślała Dru - który przedarł się przez mrok.
- Hoża blondyneczka w czerni - powtórzył, delektując się tą frazą. - Spodoba jej się... To była Aubrey. Aubrey Quinn. Najstarsza córka mojego brata Ethana.
32.
- Rozumiem. Jakoś nie wyglądało mi to na sytuację rodzinną.
- Nie czuję się wcale jej wujem. Już prędzej starszym bratem. Miała dwa latka, kiedy przyjechałem do St. Chris. W niej pierwszej zakochałem się bez reszty. Jest również silna i piękna, również ją maluję i napawam się nią. Ale nie tak samo jak tobą.
- Muszę cię rozczarować. Nie mam czasu pozować, chyba też nie przywykłam, żeby się mną napawać. Jesteś atrakcyjnym mężczyzną, Seth, gdybym więc chciała wszystko spłycić...
- No właśnie. - Uśmiechnął się promiennie. - Spłyćmy wszystko.
- Wybacz - znów zmusił ją do uśmiechu. - Ja dałam sobie spokój. Gdybym nie dała, mogłabym się napawać tobą. Ale w obecnej sytuacji musimy zadowolić się sprawami praktycznymi - zaproponowała.
- Chętnie. Skoro zadałaś mi wcześniej pytanie, czy ja też mogę cię o coś spytać?
- Bardzo proszę. Słucham.
Na jej twarzy malowało się skupienie i obawa, czy pytanie, które padnie, nie będzie nazbyt osobiste.
- Lubisz kraby na parze?
Trzymała go w niepewności blisko dziesięć sekund. Z przyjemnością patrzył, jak napięcie ustępuje z jej twarzy.
- Owszem, lubię.
- To świetnie. Czyli mamy menu na pierwszą randkę. Rano wpadnę, żeby podpisać umowę - dodał, kierując się w stronę otwartych drzwi.
- Jesteśmy umówieni.
Obrzucił ją spojrzeniem, kiedy się pochyliła, żeby zamknąć drzwi na klucz. Miała długą, elegancką szyję. Kontrast między nią a surowo podciętymi ciemnymi włosami rysował się bardzo ostro. Seth bez namysłu przesunął palcem w miejscu, do którego sięgały włosy, chcąc poczuć gładkość jej skóry.
Zastygła, toteż przez chwilę trwali oboje w bezruchu niczym postaci z portretu. Kobieta w ciemnym kostiumie i mężczyzna w niedbałym stroju, dotykający jej karku.
Wyprostowała się nagłym ruchem, Seth oderwał rękę.
- Przepraszam. Mam taki irytujący nawyk.
- Dużo masz podobnych?
- Niestety, chyba za dużo. Ale to naprawdę nic osobistego. Masz piękny kształt szyi.
33.
- No bo znam się na kształtach. Minęła go i zbiegła ze schodów.
- Hej. - Pobiegł za nią. - Mogę je oddać jeszcze łepiej.
- Nie wątpię.
- Jeśli się zgodzisz, wypróbujemy to na tobie. A tymczasem... - Otworzył drzwi samochodu. - Jest tu jakiś składzik?
- Jest pomieszczenie gospodarcze. - Wskazała drzwi pod schodami. - Piec i bojler. I trochę wolnego miejsca.
- Czy mógłbym złożyć tam swoje manatki, zanim wygospodaruję coś u siebie? W poniedziałek spodziewam się dostawy z Rzymu.
- Nie ma sprawy. Klucz jest w sklepie. Przypomnij mi, żebym ci go jutro dała.
- Będę wdzięczny. - Kiedy wsiadła do samochodu, zamknął za nią drzwi. Po chwili zapukał w szybę. - Lubię spędzać czas - powiedział, gdy ją opuściła - z bystrą, pewną siebie kobietą, która wie, czego chce, i umie to zdobyć. Bardzo to pociągające.
Odczekał.
- Znajomości przybierają różne kształty.
Nie odrywała od niego oczu, podnosząc szybę oddzielającą ich twarze. Dopiero gdy odjechała, parsknęła śmiechem.
Największy urok niedzieli, zdaniem Dru, polegał na powolnym budzeniu się, a potem trwaniu w tym półsennym stanie, w którym promienie słońca drżą w liściach drzew, wślizgują się przez okna i tańczą na zamkniętych powiekach.
Niedziela oznaczała brak przymusu, a zarazem niezliczoną liczbę możliwości. Nie straszyło widmo obiadu charytatywnego, obowiązkowej kolacji rodzinnej ani meczu tenisowego w klubie, co przedtem do znudzenia wypełniało jej wolne dni. Ani też widmo kłótni rodziców, której musiała sędziować.
Mogła się więc leniwie rozkoszować czasem.
Chociaż mieszkała tu już ładnych kilka miesięcy, wciąż nie mogła się tym nacieszyć. Nie uroniła ani krztyny przyjemności, jaką dawało zwykłe wyglądanie przez własne okna. Napawało ją to bezbrzeżnym spokojem.
Przez otwarte okna zaglądał rześki poranek. Mogła podziwiać swoje prywatne, jak mawiała, zakole rzeki. Nakrapiane liście posa-
34.
dzonego w cieniu wątrobowca z wiśniowymi pąkami. I konwalie z roztańczonymi dzwoneczkami. A także kępy mchów i porostów na polance, którą urządziła dla złocistych irysów lubiących podmokłe podłoże.
Seth Quinn miał rację w jednym, pomyślała. Wiedziała, czego chce, i umiała to zdobyć. Może chwilę zabierało jej zorientowanie się, co to takiego, ale gdy już to sobie uzmysłowiła, potrafiła walczyć.
Chciała założyć firmę, w której mogłaby się spełnić. Odnieść sukces na własny rachunek. Myślała o szkółce leśnej albo firmie ogrodniczej. Nie była pewna swoich umiejętności, ale znała się na kwiatach.
Zależało jej na małym sennym miasteczku, w którym życie niesie niewiele wymogów. I zależało jej na wodzie. Uwielbiała St. Christo-pher, pogodne i schludne, z nieustannie zmieniającymi się nastrojami zatoki. Lubiła słuchać brzęku boi kanałowych i chrapliwych tonów syreny przeciwmgielnej, kiedy opary zasnuwają port.
Przywykła do niewymuszonej serdeczności miejscowych ludzi. I ich życzliwości. Tej, która skłoniła Ethana Quinna, by zajrzał do niej zeszłej zimy podczas sztormu. Nie, za nic by już nie zamieszkała w wielkim mieście.
Rodzice będą musieli pogodzić się z odległością, jaka ich teraz dzieli. Zarówno geograficzną, jak emocjonalną. Z pewnością wszystkim wyjdzie to na dobre.
Uwielbiała załamania dachu i idiotycznie ozdobne piernikowe gzymsy swojego domu. W powszechnej opinii takie ekstrawagancje i na dodatek ciemnoniebieski kolor ścian, pośród otaczających gąszczy i bagien, uchodziłyby za kaprys. Dla niej jednak były swoistą deklaracją. Mówiły, że dom może być dokładnie tam, gdzie się chce go mieć, i dokładnie taki, jakiego chcemy. Wystarczy tylko dostatecznie mocno pragnąć.
- Jestem szczęśliwa - powiedziała na głos. - Jak nigdy przedtem.
Godzinę pracowała po słonecznej stronie domu, gdzie zamierzała urządzić klomby i posadzić krzewy. W zimie przez bity miesiąc, co wieczór, planowała układ kwiatów. Chciała, żeby był prosty, a zarazem swobodny, niczym niesforny wiejski ogródek, w którym tłoczą się orliki, ostróżki i urocze złote fiołki.
Istnieją różne rodzaje sztuki, pomyślała, sadząc swe pachnące nabytki. Ciekawe, czy Seth pochwaliłby taki dobór kolorów i faktur. Zresztą czy to ważne? Tworzyła ogród dla własnej przyjemności.
35.
Niewiele miał jej wczoraj do powiedzenia. Wparował tuż po otwarciu sklepu, wręczył jej umówioną sumę, podpisał się zamaszyście na umowie, porwał klucze i wybiegł.
Pewnie umówił się w niedzielę rano na randkę z jedną z tych kobiet, które usychały za nim z tęsknoty, kiedy bawił w Europie. Należał do mężczyzn, za którymi kobiety tęsknią. Włos w nieładzie, szczupła sylwetka i te ręce... Nie można ich było przeoczyć - szerokie dłonie, wąskie palce.
Niech to licho, klucz do pomieszczenia gospodarczego.
Zapomniała mu go dać. Cóż, nie moje zmartwienie, pomyślała. Gdyby się tak nie spieszył, na pewno by sobie przypomniała.
Zasadziła geranium, a obok ostróżkę. Po czym, klnąc w żywy kamień, wstała. Teraz cały dzień będzie się zadręczała tą jego przesyłką z Rzymu. Łatwiej wziąć zapasowy klucz, który miała tu, w domu, i podjechać z nim do Anny Quinn. Zabierze jej to najwyżej dwadzieścia minut.
Seth chwycił linę, którą rzucił mu Ethan i przycumował drewnianą łódź do pomostu. Dzieci wyskoczyły pierwsze. Emily, zgrabna jak baletnica, i czternastoletni Deke, rozbrykany jak szczeniak.
Seth porwał Deke'a w objęcia i rzucił okiem na Emily. Zrobił minę.
- Miałaś nie rosnąć, jak mnie nie ma.
- Nie mogłam się powstrzymać - zachichotała i mocno przytuliła się do niego.
- Kiedy będziemy jedli? - spytał Deke.
- Chyba masz tasiemca. - Aubrey wyskoczyła żwawo na pomost.
- Nie, tylko rosnę - odparł, rżąc wesoło.
Seth wszedł do łodzi, wyciągnął rękę i zacisnął ją na dłoni Grace. Objęła go, wychodząc na pomost, i otarła się o niego policzkiem.
- Nareszcie - powiedziała cicho - wszystko jest jak należy. - Odchyliła się, uśmiechnęła do niego. - Dziękuję za przepiękne tulipany. Żałuję, że nie było mnie w domu.
- Ja też żałowałem. Miałem nadzieję dostać w zamian trochę frytek. Nikt nie smaży ich lepiej od ciebie.
- Wpadnij jutro na kolację, to ci usmażę.
-I do tego pikantne babeczki z wołowiną?
- Wygórowane oczekiwania za bukiet kwiatów - skomentował basem Ethan.
36.
- Podobno kupiłeś je u ślicznej kwiaciarki z ulicy Targowej. - Grace objęła Setha w pasie. Szli w stronę domu. -1 wynająłeś mieszkanie nad jej sklepem na pracownię.
- Wieści szybko się rozchodzą.
- Żebyś wiedział. Opowiesz mi?
- Nie ma tu nic do opowiadania. Dopiero wszystko rozkręcam.
Zrobiło się późno, i to z jej winy. Bo właściwie nie wiadomo po co, pomyślała z rozdrażnieniem, uznała za stosowne wziąć prysznic i przebrać się z ogrodowych ciuchów. Minęło południe.
Ale to nic, zbagatelizowała porę. Piękny dzień na przejażdżkę. Seth Quinn i klucz zabiorą jej dwie minuty, a potem znów wróci do swoich kwiatów.
Co za powietrze! Rześkie, wiosenne, niosące powiew wilgoci znad oceanu. Uprawy na polach zieleniły się już w rzędach.
Skręciła, słońce błysnęło w błotnikach, a po chwili przydrożne drzewa zasnuły cieniem drogę.
Stary biały dom idealnie zlewał się z otoczeniem - z boków okolony lasem, na tyłach wodą, a od frontu zadbanym, obsadzonym kwiatami trawnikiem. Podziwiała już wcześniej, jak się tam usadowił, przytulny i wygodny, z fotelami bujanymi na frontowym ganku i spłowiałymi niebieskimi okiennicami. I choć bardziej odpowiadał jej kapryśny wdzięk jej własnego domostwa, doceniała charakter domu Quinna. Dawał poczucie niewymuszonego ładu.
Nastroszyła się na widok liczby samochodów na podjeździe. Biała corvetta, solidny samochód terenowy, zgrabny kabriolecik, męska półciężarówka, smukły, prężny jaguar. Ten należał do Setha. Zwróciła na niego uwagę już poprzedniego wieczoru. Jechała za nim. Pamiętaj, tylko dwie minuty, przypomniała sobie, chwyciła torebkę i zgasiła silnik. Usłyszała łoskot muzyki. Nastolatki, pomyślała, kierując się do wejścia.
Wpadły jej w oko doniczki i balie pełne kwiatów na ganku. Wiedziała, że Anna ma smykałkę do kwietnych kompozycji. Zapukała do drzwi, ale po chwili się zreflektowała. Przecież w tym ogłuszającym hałasie nikt jej nie usłyszy, nawet gdyby dobijała się taranem.
Zrezygnowana, zeszła z ganku i ruszyła do bocznego wejścia. Lecz tam muzyka rozbrzmiewała jeszcze głośniej. Doleciały ją krzyki, piski i niepohamowane salwy śmiechu.
37.
Najpierw wybiegł pies, niczym kula czarnego futra z wywieszonym językiem. Pogłaskała go, lekko potarmosiła i ruszyła krok naprzód, ale wtedy zza domu wypadł z wrzaskiem chłopak. I choć trzymał wielki plastikowy karabin, wyraźnie był w odwrocie. Okręcił się wokół niej.
- Lepiej zmiataj! - wydyszal.
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch, a tuż potem uderzył w nią wycelowany prosto w serce strumień zimnej wody. Wstrząs był tak silny, że rozdziawiła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Chłopak tuż za nią jęknął tylko:
- O kurcz... -I zbiegi z pola walki.
Seth, z pistoletem na wodę w ręce i głową ociekającą w wyniku poprzedniego ataku, patrzył na nią w osłupieniu.
- A niech to licho!
Dru bezradnie spojrzała po sobie. Elegancka czerwona koszula i granatowe spodnie były przemoczone do nitki. Woda oblała jej nawet głowę. Zdumienie ustąpiło jednak z miejsca rozżaleniu, gdy dostrzegła, że Seth z trudem powstrzymuje śmiech.
- Czyś ty oszalał?
- Przepraszam, naprawdę mi przykro. - Przełknął ślinę, wiedząc, że w tym momencie śmiech, który czaił mu się w gardle, może go tylko pogrążyć. Podszedł bliżej. - Goniłem Jake'a. Wpadłaś w krzyżowy ogień. - Spróbował uśmiechnąć się czarująco i z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnął bandanę. - Najlepszy dowód, że w czasie wojny nie ma niewinnych gapiów.
- Najlepszy dowód - wycedziła przez zęby - że niektórzy faceci są durniami, którym nie można dać do ręki dziecinnej zabawki.
- Hej, hej, to jest Super Palba-pięć tysięcy. - Uniósł pistolet, ale widząc pioruny w jej oczach, szybko go opuścił. - Naprawdę mi przykro.
- Seth! - Anna wybiegła zza domu. - Ty kretynie! Objęła Dru ramieniem.
- Przepraszam za te pomylone bachory. Biedactwo. Chodźmy do środka, dam ci coś suchego do przebrania.
- Nie, naprawdę. Ja tylko...
- Nie ma mowy - przerwała jej Anna. Poprowadziła Dru do domu i na schody. - Dziś panuje tu obłęd. Zebrała się cała banda. Przyjęcie powitalne na cześć Setha. Panowie właśnie mają gotować kraby.
- Nie powinnam była przyjeżdżać bez zapowiedzi. - Nagle speszyła ją ta sytuacja. - Wpadłam tylko podrzucić Sethowi klucz.
38.
- Przebierzesz się, nakarmimy cię, napijesz się z nami wina - zaprosiła ją serdecznie Anna. - Spodnie Kevina powinny na ciebie pasować. - Z własnej szafy wyjęła niebieską bawełnianą koszulę. - Postaram się znaleźć dżinsy w tej czarnej dziurze, jaką jest jego pokój.
- To tylko odrobina wody. Wracaj do rodziny. Ja muszę już jechać.
- Słuchaj, słonko, przemokłaś, trzęsiesz się cała. Wyskakuj z tych mokrych ciuchów. Wrzucimy je do suszarki na czas jedzenia.
Z tymi słowy wyszła i zostawiła Dru samą w sypialni. To prawda, Dru przemokła do szpiku kości, toteż posłusznie zdjęła mokrą koszulę. Właśnie zapinała suchą, kiedy Anna wróciła.
- Udało się! - Wręczyła Dru parę lewisów. - Kiedy będziesz gotowa, znieś mokre rzeczy do kuchni. - Znów ruszyła, oglądając się za siebie. - Dru? Witaj w domu wariatów.
Mało mu brakuje, pomyślała Dru. Miała wrażenie, że pół miasteczka bawi się w ogrodzie za domem Quinnów.
Ale kiedy wyjrzała, zrozumiała, że ten hałas robi sama ich rodzina. Wokół uganiały się nastolatki różnego wzrostu i płci, a poza tym dwa... nie, trzy psy. W sumie cztery, podliczyła, kiedy z wody wyskoczył potężny retriever i dał susa przez trawnik, serwując prysznic wszystkim wokół. Obok pomostu stały przycumowane łodzie, co tłumaczyło, dlaczego liczba samochodów na podjeździe nie odpowiada liczbie piknikujących. Quinnowie żeglowali. Byli przy tym rodziną hałaśliwą i bałaganiarską.
Scena przed jej oczami w niczym nie przypominała towarzyskich lub rodzinnych spotkań w domu jej rodziców. Tam zawsze rozbrzmiewała przyciszona muzyka klasyczna. Prowadzono zdawkowe, eleganckie rozmowy. A stoły musiały być nienagannie zastawione.
Przebrała się w levisy. Ich właściciel, bodajże Kevin, jak mówiła Anna, był wysoki. Dru musiała kilka razy podwinąć nogawki. Zebrała mokre ubrania i ruszyła na dół.
W salonie stał fortepian. Stary, wyraźnie często używany instrument. Pyszniły się na nim w wazonie czerwone lilie, które sprzedała Sethowi, i przesycały zapachem cały pokój.
Na ścianach obrazy - pejzaże marynistyczne, miejskie, martwe natury - na pewno pędzla Setha. Jej uwagę przykuł mały szkic w ołówku. Przedstawiał podniszczony biały dom pośród lasu, otoczony zewsząd wodą. Zdawał się mówić z całą prostotą: to jest dom. Dotknął w niej jakiejś struny tęsknoty.
39.
Gdy podeszła bliżej, dostrzegła w dolnym rogu podpis. Cóż za starannie wykaligrafowane literki! Od razu rozpoznała rękę dziecka, jeszcze zanim przeczytała widniejącą u dołu datę.
Zrozumiała, że narysował go w dzieciństwie. Mały chłopak, który rysuje swój dom i już docenia jego wartość, a przy tym ma dostateczny talent i przenikliwość, żeby uchwycić w ołówku jego atmosferę. Poczuła raptowny skurcz serca. Chociaż jak kretyn wywijał pistoletem na wodę, był dobrym człowiekiem. Jeżeli sztuka mówi coś o swoim twórcy - człowiekiem wyjątkowym.
Ruszyła w stronę głosów dobiegających z kuchni. Od razu się zorientowała, że tam znajduje się drugie centrum rodziny.
Seth stał, obejmując ramionami Annę, przytuleni do siebie głowami. Miłość. Dru poczuła jej przepływ z drugiego końca pomieszczenia - proste, mocne, solidne uczucie. Z dworu dobiegały odgłosy zabawy, przez tylne drzwi do kuchni wchodzili i wychodzili ludzie, ale tych dwoje tworzyło oazę bliskości.
Zawsze przyciągała ją taka silna więź, teraz więc też się uśmiechnęła, zanim inna kobieta - musiała to być Grace - cofnęła się spod olbrzymiej lodówki z kolejnym półmiskiem w ręce.
- Och, Dru. Daj mi te mokre ciuchy.
Grace odstawiła półmisek. Anna i Seth odwrócili się. Dru drgnęło serce na widok jego oczu, ale chciała dać temu idiocie po nosie.
- Dziękuję. Są tylko wilgotne. Najbardziej zmoczyła się koszula. Seth podszedł.
- Jeszcze raz cię przepraszam. Nie wiem, jak mogłem cię wziąć za trzynastolatka.
Prześwidrowała go spojrzeniem, które mogłoby skuć lodem staw na dziesięć kroków.
- Może ustalmy, że znalazłam się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, i na tym poprzestańmy.
- O nie, miejsce jest właściwe.
Wziął jej rękę i uniósł do ust w ujmującym, jak mniemał, geście. I, niech to wszyscy diabli, ona też tak to odebrała.
- Idą kraby - oznajmił Jake Sethowi, wpadając przez tylne drzwi. - Tata mówi, żebyś ruszył tyłek.
-Jake!
Jake posłał mamie niewinne spojrzenie.
40.
- Jestem tylko posłańcem. Umieramy z głodu.
- Masz. - Anna wetknęła mu faszerowane jajko wprost do buzi.
- A teraz zanieś to na dwór.
- Czy nie mogłabym w czymś pomóc? - zaoferowała się Dru.
- Wynoś wszystko na dwór. Musimy wykarmić całe stado.
Seth złapał półmisek, po czym pchnął drzwi przed Dru niosącą misę sałatki coleslaw. Anna uniosła brwi i zrobiła znaczącą minę do Grace. - Ładnie razem wyglądają.
- Faktycznie - przyznała Grace. - Podoba mi się ta dziewczyna.
- Podeszła do drzwi, żeby razem z Anną przyjrzeć się młodym. - Zawsze z początku wydaje mi się taka chłodna. Potem się ociepla. Jest niezwykle piękna, prawda? I taka... dystyngowana.
- Pieniądze często dodają blasku. Może na razie jest trochę sztywna, ale jeśli ta banda kogoś nie rozrusza, to już nic mu nie pomoże. Widzę, że zauroczyła Setha.
- Zauważyłam. - Grace odwróciła głowę w stronę Anny. - Lepiej dowiedzmy się o niej czegoś więcej.
- Czytasz w moich myślach.
Bracia Quinn stanowili imponujące okazy gatunku. W grupie, według Dru, byli obezwładniający. I choć nie płynęła w nich ta sama krew, prezentowali się jak bracia - wysocy, szczupli, urodziwi i, nade wszystko, męscy.
Kwartet stojący nad wielkim parującym kotłem emanował męskością, tak jak inni mężczyźni emanują zapachem wody po goleniu. Byli tym, kim byli, pomyślała, i wydawali się bardzo z tego zadowoleni.
Podobała jej się w mężczyznach taka pewność siebie. Szanowała natury spokojne i zrównoważone. Na prośbę Anny podeszła do obmurowanego paleniska, nad którym parował zapach krabów, żeby zanieść tym czterem zimne piwo.
- Panowie - powiedziała. - Zimne piwo za gorącą pracę.
- Dzięki. - Phillip wziął z jej rąk piwo. - Podobno już się dziś ochłodziłaś.
- I to raczej niespodziewanie. - Omijając Setha wzrokiem, spojrzała na Ethana. - Sam je złowiłeś? - spytała, wskazując na kocioł.
- Aha, razem z Dekiem. - Uśmiechnął się, kiedy Seth odchrząknął. - Zabraliśmy też Setha dla balastu. Nabawił się pęcherzy na tych swoich miejskich rączkach.
41.
- Po kilku dniach na przystani może się zahartuje - dorzucił Cam. - Chociaż zawsze był delikatny.
- Próbujesz wziąć mnie na ambit, żebym zrobił za ciebie najgorszą robotę? - Seth otworzył piwo. - Pogodnych marzeń.
- Delikatny - podchwycił Phillip - ale bystry. Zawsze był bystry.
- Mogłabym kiedyś do was wpaść, żeby się rozejrzeć, co robicie? Cam przekrzywił głowę.
- Lubisz łodzie, Dru?
- Owszem.
- To może wybierzemy się na żagle? - zaproponował Seth.
- Snuj sobie marzenia dalej - rzuciła i odeszła.
- Ma klasę - podsumował Phillip.
- Fajna dziewczyna - zawyrokował Ethan, zaglądając do kotła.
- Wpadła ci w oko? - Cam pokiwał niby to litościwie głową nad Sethem. - Chyba nie gra w tej samej lidze co ty, mały.
- Jestem wielkim fanem rozgrywek międzyligowych - odciął się Seth, popijając piwo.
Phillip odprowadził odchodzącego Setha wzrokiem i roześmiał się.
- Nasz braciszek chyba będzie przez jakiś czas wywalał mnóstwo kasy na kwiaty.
- Ma bystre oczko. - Ethan wzruszył ramieniem w typowym geście Quinnów. - Obserwuje wszystko, w tym Setha, ale zawsze z dystansu. Nie ze wstydu, bo nie jest wstydliwa. Z ostrożności.
- Ma za sobą wielką forsę i politykę. - Phillip zapatrzył się na piwo. - Musi zachować ostrożność.
- Dziwne, że wylądowała w St. Chris, co?
W odczuciu Cama człowieka kształtuje rodzina, w której się urodził lub którą sam założył. Zastanowił się, w jakim stopniu Dru została ukształtowana przez rodzinę.
Postanowiła zostać tylko godzinę, dopóki nie wyschnie jej ubranie. Ale wciągnęła się w rozmowę z Emily na temat Nowego Jorku. A potem z Anną na temat ogrodnictwa. Z Sybill znalazły wspólnych znajomych, jeszcze z Waszyngtonu.
Jedzenie było znakomite. Psy łasiły się do stołu, ale je odpędzono, tyle że przedtem ktoś wsunął im do pysków smaczne kąski. Wszyscy kłócili się tu o wszystko - o baseball, o ubrania, o gry wideo. Prędko zrozumiała, że ta rodzina tak się porozumiewa. Od
42.
oceanu wiała rześka bryza, a wokół rozbrzmiewało sześć prowadzonych naraz rozmów.
Przyjęła drugi kieliszek wina i została. Nie dlatego, że nie umiała przeprosić i wyjść. Ale dlatego, że jej się spodobało. Pozazdrościła im intymności życia rodzinnego. Mimo ich liczby i wyraźnych różnic, wszyscy byli mocno zżyci. Przypominali różne kawałki jednej wielkiej układanki. Zawsze fascynowały ją rodzinne układanki. Układanka Quinnów, myślała Dru, choć wydawała się wesoła i barwna, też ma pewno swoją dozę komplikacji. Jak wszystkie rodziny.
Jak wszyscy mężczyźni, pomyślała, odwracając umyślnie głowę, by natknąć się na świdrujące spojrzenie Setha. Doskonale wiedziała, że nie spuszcza z niej oka, odkąd usiedli do jedzenia. Jego wzrok niemal parzył jej skórę.
- Piękne to światło popołudnia. - Nie odrywając oczu od Dru, nabrał na widelec sałatkę z makaronem. - Może popracujemy na dworze? Masz jakąś sukienkę z długą, marszczoną spódnicą? Bez ramią-czek lub rękawów, żeby odsłaniała ramiona. Są takie piękne i silne -dodał, biorąc do ust kolejną porcję makaronu. - Jak twoja twarz.
Dru dopiła wino.
- Czy ktoś ci kiedyś odmówił pozowania?
- Prawdę mówiąc, nie.
- No, to ja będę pierwsza.
-I tak dopnie swego - przestrzegł ją Cam. - Jest uparty jak osioł.
- Ktoś ma ochotę na deser? - spytała Anna, wstając.
Wszyscy mieli, chociaż Dru nie pojmowała, jak go zmieszczą. Podziękowała za torty i placki, ale skusiła się w końcu na karmelowe ciasteczko.
Na koniec przebrała się we własny suchy strój, złożyła pożyczoną koszulę i dżinsy, zostawiła je na łóżku, rzuciła po raz ostatni okiem na przytulną sypialnię i zeszła na dół.
Podchodziła właśnie do drzwi kuchni, kiedy spostrzegła Annę i Cama pod zlewem w uścisku znacznie gorętszym, niżby mogła oczekiwać od rodziców nastolatków.
- Chodźmy na górę i zamknijmy się - usłyszała męski szept. - Nikt nie zauważy.
- Tak mówiłeś ostatnio po obiedzie w Święto Dziękczynienia. - Z głosu Anny biło ciepło i rozbawienie. Zarzuciła mężowi ręce na szyję. -I pomyliłeś się... Och, to ty, Dru.
43.
Widząc ich promienne uśmiechy, Dru doszła do wniosku, że z całej trójki tylko ona jest odrobinę speszona.
- Przepraszam. Chciałam podziękować za gościnę.
- To nam było miło. Musisz odwiedzić nas znowu. Cam, powiedz Sethowi, że Dru wychodzi, dobrze?
- Nie trzeba. Podziwiam waszą rodzinę i wasz piękny dom. Dziękuję, że przyjęliście mnie dziś do swojego grona.
- Tak się cieszę, że wpadłaś - powiedziała Anna, dając Camowi niemy sygnał, podczas gdy sama odprowadzała Dru do drzwi.
-Klucz. - Dru pogrzebała w torebce. - Zupełnie wypadło mi z głowy, po co tu przyjechałam. Oddacie Sethowi? Anna usłyszała trzask drzwi kuchennych.
- Sama mu dasz - powiedziała i cmoknęła Dru w policzek.
- Już uciekasz? - Seth wpadł zdyszany, żeby złapać jeszcze Dru na ganku. - Może jednak zostaniesz? Aubrey montuje drużynę softballa.
- Muszę wracać. Masz tu ten klucz. - Podała mu klucz, ale on nie odrywał od niej wzroku. - No, do pomieszczenia gospodarczego. Chciałeś tam coś złożyć.
- A tak, tak. - Wsadził go do kieszeni. - Jest jeszcze dość wcześnie, ale skoro chcesz się urwać, moglibyśmy dokądś skoczyć. Choćby na przejażdżkę.
- Mam różne rzeczy do roboty. Ruszyła w stronę samochodu.
- Na drugiej randce zadbamy, żeby nie było takich tłumów. Stanęła.
- Nie zaliczyliśmy jeszcze pierwszej.
- Oczywiście, że zaliczyliśmy. Kraby na parze, jak zapowiadałem. Bawiąc się kluczykami, odwróciła się do niego.
- Wpadłam, żeby ci podrzucić klucz, zostałam ostrzelana z pistoletu na wodę i trafiłam na ucztę krabową z twoją liczną rodziną. Nie nazwałabym tego randką.
-A to?
Wykonał ruch tak gładki i błyskawiczny, że całkiem ją zaskoczył. Jego dłonie spoczęły na jej ramionach, a gorące, silne wargi na ustach.
Potem nieco ją uniósł. Raz jeszcze musnął jej usta i delikatnie przebiegł palcami wzdłuż ciała, wzniecając w niej nieoczekiwany żar.
Początkowo chciał się tylko podroczyć, pokazać, co może ją czekać. Ale kiedy do niego przywarła, zupełnie stracił głowę
44.
Kobiety stanowiły dla niego olśniewającą kompozycję kolorystyczną. Matka, siostra, kochanka, przyjaciółka. Żadna jednak dotąd nie zdołała go tak olśnić. Pragnął się w niej zanurzyć, bez reszty zatonąć...
- Drusillo, pozwól mi się odwieźć.
Jego usta prześlizgnęły się po jej policzku, aż do szyi. Potrząsnęła głową.
- Nie jestem impulsywna. Nie lubię się spieszyć. Nie oddaję się mężczyźnie pod wpływem chwili.
- No dobrze. - Pocałował ją w czoło, zanim cofnął się o krok. - To zostań. Pogramy w piłkę, może wybierzemy się na żagle. Ograniczymy się dziś do niewinnych przyjemności.
Dla niektórych mężczyzn byłaby to kolejna próba wciągnięcia jej do łóżka. Ale Seth mówił szczerze. Dru doceniła jego intencje.
- Może z czasem cię polubię.
- Bardzo na to liczę.
- Ale muszę już iść. Zostawiłam sporo rozgrzebanych spraw. I tak zabawiłam dłużej, niż zamierzałam.
- Chodziłaś w szkole na wagary?
- Nigdy. Położył rękę na drzwiach jej samochodu. - Ani razu? - Niestety, nie.
- Panna z zasadami - powiedział. - Bardzo sexy. Musiała się roześmiać.
- Gdybym się przyznała, że raz na tydzień uciekałam z lekcji, nazwałbyś mnie buntowniczką i powiedziałbyś, że to jest sexy.
- Zjemy jutro wieczorem kolację?
- Nie. - Pomachała mu z samochodu. - Muszę wszystko przemyśleć. Nie chcę się zaangażować.
- To znaczy, że już się zaangażowałaś. Usiadła za kierownicą.
- To znaczy, że nie chcę. Dam ci znać, jak zmienię zdanie. Wracaj do rodziny. Twoje szczęście, że taką masz - powiedziała i zamknęła drzwi.
Patrzył, jak cofa samochód, a potem odjeżdża. Wciąż czuł ciepło jej pocałunku, a w głowie kłębiło mu się zbyt wiele myśli, by mógł zauważyć samochód, który ruszył z pobocza drogi za drzewami i podążył w ślad za Dru.
45.
Rozdział PIĄTY
Wiedziała, że się wprowadził. Co jakiś czas, kiedy wychodziła na zaplecze, słyszała muzykę dochodzącą przez kanały wentylacyjne. Nie zaskoczyły jej ani hałaśliwe dźwięki, ani szeroki ich wachlarz: od ciężkiego rocka przez rzewny blues po żarliwą operę.
Nic jej w Secie Quinnie nie zaskakiwało.
Kilkakrotnie wpadał do kwiaciarni z pytaniem, czy czegoś nie potrzebuje, zawiadomił też, że zaczyna montaż świetlików.
Odnosił się do niej po koleżeńsku, nigdy się nie narzucał. Nigdy też nie próbował powtórzyć tamtego płomiennego pocałunku.
Drażniło ją to. Była przygotowana do odparcia, przynajmniej na jakiś czas, ponownego ataku. Nie chciała dopuścić, by jakikolwiek mężczyzna uznał ją za kobietę łatwą. Miała swoje zasady.
Bo przecież oczekiwała dalszego ciągu. Żaden facet nie zaprasza kobiety do łóżka po to, by nazajutrz traktować ją jak zwykłą sąsiadkę. A więc jednak ją zaskoczył. I to było jeszcze bardziej drażniące.
Co tam, powiedziała sobie w duchu, układając kompozycje kwietne na stoliki dla luksusowej restauracji na nabrzeżu. Przywykła już do St. Chris, do swojej firmy, do upragnionego sposobu życia. Każdy związek, czy to przelotny, czy poważniejszy, zachwiałby tę równowagę, którą się tak bardzo delektowała.
Usłyszała, że Seth przyjechał - trzask drzwiczek, skrzyp kroków na żwirze, stukot stóp na tylnych schodach. Po chwili rozległa się muzyka. Dzisiaj rock, zauważyła.
Wzięła wcześniej przygotowany kwiatek w doniczce i ruszyła tylnymi schodami na górę. Grzeczne stukanie na nic się nie zda przy tej ogłuszającej muzyce, pomyślała, wobec czego załomotała w drzwi pięścią.
- Otwarte, otwarte. Odkąd to, chłopaki, pukacie?
Odwrócił się, zapinając pas z przyborami, kiedy otworzyła drzwi.
- Cześć. - Uśmiech natychmiast opromienił mu twarz. - Sądziłem, że to któryś z braci, ale ty masz ładniejszą buzię.
- Pomyślałam, że może ci się spodoba.
- Co? Zaczekaj. - Wyszedł do małej kuchenki, gdzie wstawił wieżę stereo, ściszył. - Przepraszam.
- Przyniosłam ci w prezencie kwiatek.
Powiedziała to tonem bardziej oficjalnym, niż zamierzała.
46.
- Naprawdę? - Mimo jej tonu sprawiał wrażenie uradowanego, gdy podszedł do niej, by odebrać doniczkę z jej rąk. - Dziękuję.
- To biała koniczyna - rzekła. - Uznałam, że pasuje do ciebie.
- Chyba tak. - Podniósł na nią swoje niebieskie ślepia. - Jestem naprawdę wdzięczny.
- Tylko jej nie zasusz. - Spojrzała do góry. Dwa świetliki były już wstawione. Miał rację, pomyślała. Wielka różnica. - Bardzo się uwijasz.
- Mhm. Pomogłem im trochę przy łodziach w zamian za pomoc tutaj. Cam ma dzisiaj wpaść, powinniśmy skończyć.
- Gratuluję.
Rozejrzała się. W końcu była właścicielką. Wszelkie zmiany powinny ją interesować.
Ustawił namalowane płótna pod dwiema ścianami. Naprzeciw okien stały sztalugi z przygotowanym czystym płótnem. Na środku pokoju rozpierał się olbrzymi stół do pracy, szczelnie zastawiony przyborami malarskimi - były tam pędzle, farby, słój terpentyny, szmaty, kredki i kredy.
- Widzę, że się urządziłeś. No, to nie przeszkadzam.
Ale zatrzymał ją jeden obraz - burza dzikich naparstnic w perłowym świetle. Niemal poczuła dotyk ich liści i płatków.
- Droga w Irlandii - powiedział. - Hrabstwo Clare.
- Przepiękny. Nigdy nie widziałam w Irlandii naparstnic rosnących dziko przy drodze. A teraz mam je przed oczami.
Nie odrywał od niej oczu. Poranne słońce wdarło się przez świetlik i zalało ją całą, podkreślając linię podbródka i policzka.
- Postój tak chwilę. Postój, proszę - powtórzył, dopadając stołu. - Dziesięć minut. No dobrze, okłamuję cię. Góra dwadzieścia.
- Słucham?
Chwycił kredę, ustawił sztalugi.
- Nie, nie patrz na mnie. Patrz na te naparstnice.
- Nie mam czasu na...
- Ciii, ciiii. Przekrzyw trochę brodę w prawo. Rozluźnij twarz. Potem się będziesz wściekała. Pozwól mi to uchwycić.
Zmrużył oczy w tak intensywnym skupieniu, że serce skakało jej za każdym razem, kiedy ogarniał ją spojrzeniem. Właściwie nie pojmowała, dlaczego pozwala tak sobą dyrygować, ale przyglądała się w bezruchu naparstnicom. Wyobraziła sobie, jak pięknie wyglądałyby u niej w sypialni.
47.
- Ile chcesz za nie?
Ale on tylko pomrukiwał i machał pędzlem.
- Nie ruszaj głową, tylko oczami. Spójrz teraz na mnie. Świetnie. Co za twarz!
- Nawet mi pochlebia twoje zainteresowanie, ale muszę zejść na dół i otworzyć sklep.
- Jeszcze dwie minutki.
- Chcesz usłyszeć, co myślę o tych, którzy nie rozumieją słowa „nie"?
- Nie teraz. - Zajmuj ją czymkolwiek, niech gada, pomyślał szybko. Wszystko idealnie ze sobą grało: światło, twarz, chłodne spojrzenie zielonych oczu. - Naprawdę zależy ci na tym obrazie?
- Jeżeli moje zainteresowanie nie wywinduje drastycznie ceny.
- Jesteś cyniczna.
- Cynizm to niedoceniana cnota.
Uwielbiał sposób, w jaki jej krótkie, jedwabiste włosy układały się na głowie. Nie wystarczało mu ich szkicowanie. Marzył o tym, żeby je malować. Dotykać ich. Gładzić gładką, intensywną czerń tak długo, aż będzie mógł rozpoznać je przez sen.
- Proponuję ci pewien układ. Dostaniesz naparstnice w zamian za pozowanie.
- Przecież właśnie ci pozowałam.
- Nie. Chcę cię uwiecznić w oleju. W akwareli. W pastelach. W łóżku, na łące.
Ostatnio bardzo dużo o niej myślał. I doszedł do wniosku, że kobieta jej klasy przywykła do męskich łowów. Umyślnie zmniejszył tempo i czekał, aż to ona zrobi następny krok. Zrobiła. Przyniosła mu kwiatek w doniczce.
- Mam pracę - zaczęła.
- Dostosuję się do ciebie. Moglibyśmy popracować rano godzinę przed otwarciem sklepu. I po cztery godziny w niedziele.
Zastanowiła się. Nie wyglądało to zbyt zobowiązujące A obraz bardzo jej się podobał.
- Jak długo?
- Jeszcze nie wiem. To sztuka, nie księgowość.
Ponieważ tylko kobieta głupia zawiera umowę, nie sprawdzając wszystkich jej warunków, podeszła do sztalug, by spojrzeć na swój portret. Spodziewała się surowego szkicu. Przecież rysował go zale-
48.
dwie kwadrans. Tymczasem zdumiało ją mnóstwo szczegółów - kresek, cieni, linii obłych.
Z twarzy na obrazie wyzierał chłód osoby zamkniętej w sobie i bardzo, bardzo poważnej.
- Nie mam zbyt przyjaznej miny - przyznała.
- Bo nie byłaś zbyt przyjazna.
- Trudno temu przeczyć. Jak i temu, że posiadasz niezwykły dar.
- Westchnęła. - Nie mam sukni z długą, marszczoną spódnicą i górą bez rękawów.
Uśmiechnął się.
- Coś wymyślimy.
- Jutro mogłabym pozować godzinę. Od wpół do ósmej do wpół do dziewiątej.
- Dobrze.
Wręczył jej płótno z naparstnicami.
- Okazujesz mi zaufanie.
- Ufność to niedoceniana cnota.
Kiedy trzymała w rękach obraz, Seth wziął ją w ramiona. Znów uniósł nieco nad ziemią, aż musiała wspiąć się na palce. I znów otworzyły się drzwi.
- No nie - mruknął Seth, kiedy do środka wparował Cam. - Nigdy nie pukają.
- Cześć, Dru. Całuj, nie przeszkadzaj sobie, mały. - Gdy dostrzegł rozpoczęte płótno, oczy rozbłysły mu triumfalnie. - W życiu nie zarobiłem łatwiej pięćdziesięciu dolców. Założyłem się z Philem, że Seth przed upływem tygodnia namówi cię na pozowanie.
- Doprawdy?
- Nie obrażaj się. Czasem bywa uparty, ale nie jest idiotą. Jak nasz Rembrandt chce coś namalować, znajdzie sposób.
Powiedział to z najwyższą dumą, obrzucając wzrokiem płótno.
- Zdaję sobie sprawę z jego uporu. Ocenę tego, czy jest idiotą, zostawię na później. Wpół do ósmej - rzuciła Sethowi na odchodnym.
- Rano.
Cam nie odezwał się, tylko położył rękę na sercu.
Seth dotrzymywał słowa. Kiedy skończyli montaż świetlików, poszedł z Camem do zakładów szkutniczych, żeby odpracować kilka godzin.
49.
Niegdyś sądził, że będzie zarabiał na życie, budując razem z braćmi jachty. Bo też wiele wiązało go z tym starym budynkiem z cegły, który pamiętał, z jakim mozołem chłopiec uczył się tego, jak stać się częścią całości.
Ściany zawieszone były jego oprawnymi w zwykłe ramy szkicami łodzi, które Quinnowie zbudowali przez lata. Przedstawiały rozwój firmy, a zarazem samego Setha jako artysty. Aubrey powiedziała mu, że dwa lata temu pewien kolekcjoner sztuki proponował jego braciom ćwierć miliona za pięćdziesiąt wystawionych tu szkiców. Ale odprawili go z kwitkiem.
Teraz zrozumiał, że tej rodzinie nigdy nie chodziło o pieniądze, chociaż pierwsze lata naprawdę były chude. Ważna była więź. I obietnica złożona Rayowi Quinnowi.
Stał i patrzył. Wewnątrz zakłady niewiele się zmieniły. Znał je jak własną kieszeń.
- Zamierzasz tak tu tkwić? - spytał go Cam. - Czy zabierzesz się jeszcze dzisiaj do uczciwej roboty?
Seth się ocknął.
Zobaczył, że Aubrey układa poszycie pokładu skiffu, tylko turkocze elektryczny śrubokręt. Ethan obrabiał frezarką maszt, podczas gdy wierny Nigel warował u jego stóp.
- Trzeba uszczelnić kadłub - powiedział Cam. Gruntowanie, pomyślał Seth.
- A ty co będziesz robił? - zapytał.
- Pławił się w chwale swojego małego imperium.
Pławienie się obejmowało doszlifowanie grodzi kokpitu. Takie prace ciesielskie Cam obracał w majstersztyk.
Seth robił już gruntowanie, nie był to więc pierwszy raz. Umiał też poszywać pokład deskami, o czym myślał z pewną niechęcią, słysząc nad głową przenikliwy łoskot wiertarki Aubrey.
- Hej... - Aubrey schyliła się, żeby z nim porozmawiać. - Mam nowe plotki na temat twojej kwiaciarki.
- Jakie znów plotki?
- Intrygujące, mój miły. Dowiedziałam się od Jamie Styles, a ona dowiedziała się od kuzyna, który kilka lat temu pracował w Senacie jako goniec. Dru zadawała się wtedy z pewnym wysoko postawionym doradcą z Białego Domu.
- Poważnie?
50.
- Do tego stopnia poważnie, że przez blisko rok zajmowały się nimi kroniki towarzyskie w „Washington Post". W grę wchodził pierścionek zaręczynowy z brylantem wielkości gałki od drzwi. Potem wysoko postawiony doradca trafił na łamy prasy z jakąś blondynką. Tak się składa, że ta blondynka była... jest... wziętą prawniczką, asystentką doradcy w Białym Domu czy coś takiego.
- Pewno Dru musiała przeżywać, że gazety tak jej grzebią w prywatnym życiorysie.
- Na mnie sprawia ona wrażenie osoby, która zna swoją wartość. I nie da byle komu w kaszę sobie dmuchać. Założę się o miesięczną pensję, że wepchnęła temu oszustowi jego pierścionek w gardło.
- Prędzej zmroziła go na śmierć jednym lodowatym spojrzeniem i kilkoma lodowatymi słowami.
Aubrey prychnęła.
- Akurat znasz się na kobietach. Cicha woda, kolego. Potrafi osiągnąć głębię, ale gdy trzeba, brzegi rwie.
Może, pomyślał Seth, kiedy brudny i obolały siadł ciężko za kierownicą swojego samochodu. Ale poszedłby o zakład, że Dru przecięła faceta na pół, nie utoczywszy ani kropli krwi.
Ruszając, spojrzał, która godzina. Miał ochotę na pizzę, tyle że nie chciało mu się jechać aż do domu pod prysznic, a potem znów tłuc się taki kawał do miasteczka.
Postanowił więc wpaść do pracowni i tam się ogarnąć. Może zastanie jeszcze Dru w kwiaciarni i namówi ją na przyjacielską pizzę. Co oznaczałoby, pomyślał z zadowoleniem, randkę numer trzy. Jej samochód zniknął jednak z małego parkingu za kamienicą. Za- stanawiał się nawet, czy nie zadzwonić i nie skłonić jej do powrotu, ale przypomniał sobie, że ona nie ma telefonu. Idąc po schodach, wpadł na lepszy pomysł. Kupi pizzę na wynos i zajrzy do niej, wra- cając do domu. Z butelką merlota.
Zadowolony z planu, wszedł, lecz poślizgnął się na czymś. Schylił się, by podnieść złożoną kartkę papieru, którą wsunięto pod drzwi. I wtedy poczuł, że nagle wali mu się świat.
Dziesięć tysięcy mi wystarczy. Odezwę się.
Seth zmiął kartkę w małą twardą kulkę.
51.
Wróciła Gloria DeLauter. Nie przypuszczał, że tak prędko go odnajdzie. Zaledwie dwa tygodnie po jego wyjeździe z Rzymu. Chciał mieć czas na podjęcie decyzji. Cisnął kulkę w drugi kąt pokoju. Za dziesięć tysięcy kupi sobie czas do namysłu. Nie było takiej ceny, której by nie zapłacił, żeby uwolnić się od matki. I żeby uchronić przed nią całą rodzinę.
A ona, rzecz jasna, właśnie na to liczyła.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
SIEDZIAŁ na przystani z wędką. Wziął od Anny kawałek sera brie na przynętę. Słońce prażyło go w plecy.
Usłyszał skamlenie psa, a potem chrobot łap na pomoście. Nie podniósł oczu, nawet wtedy, kiedy zimny nos trącił go w policzek. Wyciągnął tylko rękę, żeby przygarnąć zwierzę bliżej. Zawsze miło jest poczuć psa u boku, kiedy człowieka nachodzą ciężkie myśli.
Psu to jednak nie wystarczyło. Walił ogonem o pomost, a szorstki język lizał Setha po policzku.
- No dobrze, dobrze, już przestań - zaczął, po czym serce podskoczyło mu do gardła. To nie był pies Cama, lecz jego własny. Durny, który zmarł pięć lat temu na jego rękach. Seth patrzył oniemiały w roześmiane, znajome psie ślepia.
- Chwileczkę. - Kiedy dotknął psiego pyska, doznał wstrząsu, a jednocześnie ogarnęła go radość. Ciepłe futro, zimny nos, mokry język. - Co to, u diabła, ma znaczyć?
Durny szczeknął jeszcze raz wesoło, po czym uwalił się rozkosznie na podołku Setha.
- Ech, ty wariatuńciu - mruknął Seth w przypływie niewymownej miłości. - Stęskniłem się za tobą.
Wtem czyjaś ręka złapała wędkę, ratując ją przed zatonięciem.
- Żal byłoby zmarnować taki dobry ser - powiedziała kobieta, siadając obok niego i spuszczając nogi z pomostu. - Uznaliśmy, że Durny cię rozweseli. Nie biorą dzisiaj?
-Nie, jakoś nie...
Dalsze słowa uwięzły mu w gardle. Znał tę twarz z fotografii. Pociągła, szczupła, piegowaty nos i policzki. Burzę rudych loków prze-
52.
tykanych srebrnymi nitkami częściowo przykrywał bezkształtny kapelusz khaki. No i trudno było nie poznać tych ciemnozielonych oczu.
- Stella. Stella Quinn.
Powtarzał jej imię gorączkowo, usiłując znaleźć w głowie jakieś sensowne wyjaśnienie, bo przecież Stella Quinn nie żyła od przeszło dwudziestu lat.
- Wyprzystojniałeś, co? Zawsze wiedziałam, że tak będzie.
- Ja chyba śnię.
- Chyba tak - zgodziła się ze spokojem. - Masz oczy Raya. Wiesz, że najpierw zakochałam się w jego oczach?
- Zawsze chciałem cię poznać. Nigdy przedtem mi się nie śniłaś. W każdym razie nie tak wyraziście.
Bo istotnie Seth nigdy nie miewał tak wyrazistych snów. Czuł pod palcami ciepłe futro i miarowy rytm serca Durnego, który dyszał z gorąca.
- Uznaliśmy, że czas, abym odegrała rolę babci. - Poklepała Setha serdecznie po kolanie. - Brakowało mi tu tego. Chciałabym rozpieszczać ciebie i innych. Wierz mi, chłopcze, śmierć to mało dogodna okoliczność.
Wytrzeszczył oczy, a ona roześmiała się perliście.
- To naturalne, że cię wystraszyłam. Nie codziennie ma się okazję rozmawiać z duchami.
- Nie wierzę w duchy.
- Trudno cię winić. - Spojrzała na wodę. Na jej twarzy malował się całkowity spokój. - Jesteś wnukiem Raya, a zatem i moim.
Serce waliło mu jak oszalałe, ale nie czuł strachu.
- Był dla mnie bardzo dobry. Nie nacieszyłem się nim długo, ale był naprawdę...
-.. .przyzwoitym facetem. - Pokiwała głową. - Tak się wyraziłeś do Cama, kiedy cię spytał. Powiedziałeś, że Ray to przyzwoity facet, a w tamtych czasach nie zaznałeś zbyt wiele przyzwoitości, nieboraku.
- Odmienił całe moje życie.
- Dał ci szansę, żebyś sam je odmienił. Nieźle ją wykorzystałeś.
- Ray wziął mnie do siebie i dlatego zginął. Gdyby nie ja, nie znalazłby się wtedy na tej drodze.
- Sprawiłbyś mu zawód takim gadaniem. - Znów go szturchnęła. - Ten wariat zawsze jeździł za szybko. Nie na tej drodze, to na innej. Wypadki chodzą po ludziach.
53.
-Ale...
- A gdyby Ray cię tu nie sprowadził, gdyby nie wpadł na ten cholerny slup telefoniczny? Może Cam i Anna nigdy by się nie poznali? Kevin i Jake nie przyszliby na świat. Wolałbyś, żeby ich nie było?
- Nie, jasne że nie. Ale gdyby Gloria...
- Ach. - Stella, kiwając głową z satysfakcją, uniosła palec. - Tu cię boli? Nie ma co gdybać. Gloria DeLauter to twarda rzeczywistość.
- Wróciła.
Twarz jej się odprężyła, głos złagodniał.
- Tak, kochanie, wiem.
- Nie pozwolę, by znowu wtrąciła się w ich życie. Nie pozwolę jej tknąć mojej rodziny. Jej tylko zależy na pieniądzach. Na niczym innym nigdy jej nie zależało.
- Tak sądzisz? - Stella westchnęła. - Skoro tak, to pewno znów jej będziesz płacił.
- A co innego mogę zrobić?
- Sam do tego dojdziesz. Wręczyła mu wędkę.
Obudził się, siedząc na brzegu łóżka. Jego ręka zwisała zwinięta w pięść, jak gdyby nadal trzymał w niej wędkę.
Dziwne, pomyślał. Bardzo dziwny sen. Przysiągłby, że jeszcze czuje ciepło psa rozłożonego na jego kolanach
.
Romans Raya Quinna sprzed Stelli z niejaką Barbarą Harrow był przelotny. Ray tak go wyparł z pamięci, że jego trzej adoptowani synowie w ogóle o nim nie wiedzieli. Podobnie jak Ray nie wiedział, że przyszedł na świat owoc tego romansu.
Gloria DeLauter.
Ale Gloria dowiedziała się o Rayu Quinnie i odszukała go. Szantażem i wyłudzeniem, jak to ona, wydoiła Raya. Jednym słowem, osiemnaście lat temu sprzedała swojego syna własnemu ojcu. Ale Ray zginął nagle, toteż nie zdążył powiedzieć synom ani wnukowi o rzeczywistych więzach rodzinnych.
Bracia Quinn czuli się więc związani z Sethem jedynie poprzez obietnicę złożoną umierającemu człowiekowi. Im to jednak wystarczyło. Dla Setha zmienili swoje życie. Dali mu dom, wsparcie, pokazali, co znaczy wyrastać w rodzinie. I walczyli o to, żeby go przy sobie utrzymać.
54.
Anna była jego terapeutką. Grace pierwszą zastępczą matką. A Sybill, przyrodnia siostra Glorii, przywołała jedyne miłe wspomnienia z dzieciństwa.
Wiedział, ile poświęcili, żeby go ratować. Żeby mógł żyć tak, jak pragnąłby tego Ray Quinn. Gdy więc Gloria znów się pojawiła, próbując wydusić z nich kolejne pieniądze, był już jednym z nich. Jednym z braci Quinn.
Nie po raz pierwszy żądała od niego pieniędzy. Miał trzy lata, żeby o niej zapomnieć, poczuć się bezpiecznie w kręgu nowej rodziny. I wtedy Gloria zjawiła się cichaczem w St. Chris, by wyłudzić pieniądze od czternastolatka.
Nigdy im nie powiedział. Wypłacał się jej, kiedy tylko chciała, aż do wyjazdu do Europy. Wyjechał nie tylko do pracy i na studia, ale też po to, by wreszcie od niej uciec. Przynajmniej tak się łudził.
Jego sukces artystyczny, wsparty rozgłosem, zrodził w głowie Glorii nowe pomysły. Zwiększyła żądania.
Znał ją jak zły szeląg. Wiedział, że zjawi się na jego progu dopiero po jakimś czasie. Na bank. Wcześniej pozwoli mu ochłonąć, po-martwić się i zastanowić, aż uzna, że dziesięć tysięcy to bagatelna cena za spokój umysłu. Nie zatrzyma się w St. Chris, nie zaryzykuje, by jego rodzeństwo zobaczyło ją i rozpoznało. Będzie się czaiła w pobliżu.
Ale on nie pozwoli się skrzywdzić. Nie da się po raz wtóry pozbawić domu i rodziny.
Słodkimi słówkami wydębił drugą sesję poranną z Dru. Po doświadczeniu sprzed tygodnia sądziła, że zabiorą się do pracy z chwilą jej przyjścia, punktualnie o wpół do ósmej. I skończą w godzinę. Żeby się zabezpieczyć, przyniosła ze sobą kuchenny minutnik.
Gdy tylko na nią spojrzał, poczuł, że wszystkie jego dotychczasowe modelki były jedynie wstępem do Drusilli.
Zapukała. Wciąż utrzymywała dystans.
- Jesteś na czas. Co za niespodzianka. Napijesz się kawy? Ostrzygł się. Nadal miał długie włosy, ale kucyk zniknął.
- Nie, dziękuję. Jedną już dziś piłam.
- Tylko jedną? - Zamknął za nią drzwi. - Po jednej kawie nie potrafię sklecić prostego zdania oznajmującego.
Podeszła do przygotowanego dla niej stoika, usiadła.
55.
Natychmiast zauważyła zmianę. Kupił łóżko. Ze starą ramą i prostym wezgłowiem z czarno lakierowanego metalu, oparcie w nogach miało kilka wgnieceń. Z nagiego materaca zwisała jeszcze metka.
- Więc jednak się wprowadzasz? Spojrzał na nią.
- Nie. Ale lepsze to niż podłoga, kiedy pracuję tu do późna. Zresztą to dobry rekwizyt.
Uniosła brew.
- Naprawdę?
- Czy zawsze myślisz tylko o seksie, czy tylko przy mnie? - Roześmiał się, widząc, jak otwiera usta.
- Rekwizyt - wyjaśnił - tak jak krzesło czy stare butelki. Otaczam się przedmiotami, które wpadają mi w oko. Kobietami podobnie.
- Niezłe przemówienie w reakcji na jedno słówko „naprawdę?".
- Słonko, to twoje „naprawdę?" zabrzmiało bardzo wymownie. Pamiętasz, w jakiej siedziałaś pozie? - spytał, podchodząc do sztalug.
- Owszem. - Oparła posłusznie nogę na szczeblu taboretu, splotła ręce na kolanie, po czym obejrzała się przez lewe ramię, jak gdyby ktoś właśnie się do niej odezwał. - Zaledwie kilka dni temu siedziałam tak przez godzinę.
- Godzinę - powtórzył, zabierając się do pracy. - Przed dziką rozpustą weekendu.
- Przywykłam do dzikiej rozpusty i nie robi na mnie wrażenia. Tym razem on się zdziwił.
- Naprawdę?
Tak udanie naśladował jej ton, że zmieniła pozę, patrząc na niego z rozbawieniem.
- Na studiach miałam dziką rozpustę jako przedmiot uzupełniający.
- Żeby tylko... - Szkicował naprędce, byle uchwycić jej śmiech. - Znam ja takie jak ty, kochana. Obnosicie się ze swoją urodą, inteligencją, seksapilem, niedostępne, żebyśmy my, faceci, mogli tylko cierpieć i marzyć.
Najwyraźniej nie trafił, bo uśmiech zamarł na twarzy.
- Nie masz pojęcia o mnie ani o takich jak ja.
- Nie chciałem cię urazić. Przepraszam. Wzruszyła ramionami.
- Nie znam cię na tyle dobrze, żebyś mógł mnie urazić. Możesz mnie co najwyżej zdenerwować.
56.
- Tak czy owak, przepraszam. Żartowałem. Lubię słuchać, jak się śmiejesz.
- Niedostępna... - mruknęła. - Uważałeś, że jestem tak cholernie niedostępna, kiedy mnie chwyciłeś i pocałowałeś?
- Rzekłbym, że tu czyn mówił sam za siebie. Posłuchaj, często facet na widok kobiety, pięknej kobiety, która mu się podoba, zachowuje się niezręcznie. Łatwiej mu więc uznać, że jest niedostępna, niż analizować własną niezdarność. Kobiety napawają nas śmiertelnym strachem.
- Naprawdę sądzisz, że uwierzę w twój strach przed kobietami?
- Cóż, moim atutem było to, że dorastałem wśród sióstr. Ale kiedy pierwszy raz poważnie się zaangażowałem, zbierałem się przez dwa tygodnie na odwagę, żeby do niej zadzwonić.
- Ile wtedy miałeś lat?
- Piętnaście. Marilyn Pomeroy. Figlarna drobna brunetka. Usta jej zadrgały
- Ja też zabujałam się w chłopaku, kiedy miałam piętnaście lat. Nazywał się Wilson Buffertoon Lawrence Czwarty. Dla przyjaciół Buff.
- Co można robić z kimś o takim imieniu? Gra się w polo czy w squasha?
- My akurat w tenisa. Na pierwszej randce graliśmy w klubie w tenisa. Pobiłam go na głowę i tak zakończył się nasz czuły romans. Od miłości do wściekłości. Zresztą wolę być wściekła.
- A co się stało z Buffem?
- W ten weekend dowiedziałam się od mamy, że jesienią żeni się po raz drugi. Przypomniała mi, chyba już po raz piąty, że powinnam w końcu sprawić rodzicom przyjemność, pozwalając im wydać morze pieniędzy na moje wesele i pokazać Lawrence'om, a także innym, to i owo.
- Czyli miłą wizytą uczciłaś Dzień Matki. Dru westchnęła.
- Trudno moje wizyty określić mianem miłych. Ty też pewnie odwiedziłeś w niedzielę wszystkie swoje siostry-matki.
- Owszem, zajrzałem do każdej z osobna. Z prezentami. A ponieważ wszystkie co do jednej się popłakały, uznałem, że dobrze trafiłem.
- Co im dałeś?
- Każdej zrobiłem portrecik rodzinny. Anna i Cam z chłopcami i tak dalej.
57.
- Fajny pomysł - pochwaliła cicho. - A ja swojej mamie dałam kryształowy wazon, bakarata, i tuzin czerwonych róż. Była bardzo zadowolona.
Odłożył pastele i podszedł do niej. Ujął jej twarz w dłonie.
- To czemu masz taką smutną minę?
- Wcale nie smutną. - Nie przypominała sobie, żeby z kimkolwiek przedtem rozmawiała tak szczerze. - Trudno ci zrozumieć skłóconą rodzinę, skoro twoja jest tak zżyta.
- Kłócimy się bardzo często - sprostował.
- Ale w rzeczywistości stanowicie jedność. Muszę już zejść na dół.
- Jeszcze chwilę - poprosił. -Ja z całą pewnością wiem, co znaczy konflikt rodzinny i jak to wpływa na psychikę. Jedną trzecią swojego życia spędziłem w stałym konflikcie.
- Zanim przyjechałeś do dziadka? Czytałam artykuły o tobie, ale najwyraźniej nie lubisz o tym mówić - powiedziała.
- Tak, zanim. Kiedy jeszcze mieszkałem z Glorią, swoją biologiczną matką.
- Rozumiem.
- Nie, słonko, nie rozumiesz. Była dziwką, pijaczką i ćpunką, pierwsze lata mojego życia zamieniła w koszmar.
- Tak mi przykro. - Dotknęła jego ręki w instynktownym geście pociechy. - Musiałeś to strasznie przeżyć. Ale teraz najwyraźniej ona nic dla ciebie nie znaczy.
- Do takiego wniosku doszłaś po jednym moim stwierdzeniu i kilku artykułach?
- Nie. Po zjedzeniu krabów z sałatką jarzynową z tobą i twoją rodziną. Teraz ty masz smutną minę. - Potrząsnęła głową. - Nie wiem, dlaczego roztrząsamy takie tematy.
- Bo tak robią ludzie, którzy są sobą zainteresowani. Rozmawiają o tym, kim są i skąd pochodzą.
-Mówiłam ci...
- Rozumiem, nie chcesz się angażować. Ale się angażujesz. - Przejechał palcem po jej włosach, od krótkich, sterczących kosmyków na czole aż po kark. - A ponieważ randkujemy od kilku tygodni...
- Nie mieliśmy jeszcze żadnej randki. Nachylił się i, jak wtedy, zaskoczył ją pocałunkiem, równie żarliwym, jak krótkim.
- A teraz?
58.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, znów ją zaskoczył. Tym razem jego pocałunek był delikatniejszy, wolniejszy, głębszy, a jednocześnie czuła jego cudowne ręce na twarzy, ramionach, szyi.
Wszystkie jej wcześniejsze poglądy na temat mężczyzn i związków rozwiały się jak mgła.
Kiedy odsunął się, odetchnęła głęboko.
- Nawet jeżeli pójdę z tobą do łóżka, to nie znaczy, że randkujemy.
- Czyli do seksu się nadaję, ale nie zasługuję na kolację przy świecach? Wiesz co? Poczułem się dość tandetnie.
- No dobrze. Masz poczucie humoru, którym mnie ujmujesz. Podziwiam twoją pracę, lubię twoją rodzinę. Zastanowię się.
W samą porę, pomyślała, kiedy zadzwonił minutnik. Wstała z taboretu, podeszła do sztalug. Zobaczyła swoją twarz w sześciu różnych ujęciach. W różnych pozach, z różnymi minami.
- Myślałam, że rysujesz mnie siedzącą na taborecie. Tak zacząłeś, ale tyle tu innych szkiców.
- Nie byłaś dzisiaj w nastroju, żeby pozować. Różne myśli kłębiły ci się w głowie, no więc starałem się to oddać. Obiecałaś, że w niedzielę poświęcisz mi cztery godziny - przypomniał. - Chciałbym popracować na dworze, jeśli pogoda pozwoli. Przejeżdżałem obok twojego domu. Miałabyś coś przeciwko temu, żeby tam popracować? Byłoby ci nawet wygodniej. Co powiesz na dziesiątą rano?
- Może być.
- Gdybyś mi tu przyniosła ten obraz z naparstnicami, tobym ci go oprawił. Dopiero wtedy ocenisz, ile jest naprawdę wart. Zgadzasz się?
- Jest w sklepie. Miałam zamiar zawieźć go do ramiarza.
- A więc dziś przed wyjściem po niego wstąpię. - Przesunął palcami po jej ręce. - Mógłbym potem wpaść do ciebie na krótki, tandetny seks.
- Nie sądzę. - Podeszła do drzwi, obejrzała się. - Jeżeli w ogóle do niego dojdzie, zaręczam ci, że nie będzie ani tandetny, ani krótki.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, spojrzał na płótno. Uosabiała dla niego wiele różnych kobiet w jednej urzekającej postaci. A każda z nich budziła w nim pożądanie.
- Coś gO nurtuje.
Anna chodziła po łazience i rozmawiała z sylwetką Cama rysującą się na zasłonie prysznicowej.
59.
- Nic mu nie jest. Wraca do siebie. -Nie śpi najlepiej.
- Przecież maluje - odparł Cam z rozdrażnieniem. - Pracuje przy łodziach. Wraca na łono rodziny. Daj mu trochę czasu.
- Wiesz, czego nie robi? Nie spotyka się z przyjaciółmi. Nie chodzi na randki z Dru ani z nikim innym. Chociaż widząc, jak na nią patrzy, wiem, że nie spojrzy na nikogo innego przez dłuższy czas.
Albo nigdy, dodała w myślach.
- Gra na dole z Jakiem w gry wideo - ciągnęła swoje. - Chociaż jest piątek wieczór. Jak często w jego wieku spędzałeś weekendy w domu?
Później Cam wsunął głowę do pokoju, w którym jego najmłodszy syn i Seth toczyli zażarty bój. Jake wydał okrzyk triumfu.
- Ja tu rządzę, mój drogi. Pokłoń się królowi Mortal Kombat.
- Chyba ci się śni. No, to gramy jeszcze raz.
- Pokłoń się królowi - powtórzył wesoło Jake. Cam wskazał Setha.
- Idziemy.
- Dokąd? - spytał Jake, wstając. - Ja też mogę?
- Sprzątnąłeś pokój, odrobiłeś lekcje, odkryłeś lekarstwo na raka i zmieniłeś olej w moim samochodzie?
- Oj, tato - jęknął Jake.
- Seth, weź piwo i chodźmy na dwór.
- Dlaczego nie mogę z wami? - łasił się Jake.
- Bo muszę porozmawiać z Sethem.
- Co się dzieje? - zapytał Seth, rzucając Camowi piwo, kiedy szli do wyjścia.
- Musimy skoczyć na żagle.
- Teraz? - Seth spojrzał w niebo. - Za godzinę się ściemni.
- Boisz się ciemności?
Cam skierował się na przystań, zgrabnie wskoczył na jacht. Odstawił piwo, Seth odcumował.
Tak jak dawnymi czasy, Seth podniósł wiosło, żeby odbić od pomostu. Podniósł główny żagiel, szelest rozwijanego płótna zabrzmiał w jego uszach jak piękna muzyka. Cam trzymał ster, reagując z wprawą na wiatr, tak że oddalali się gładko, niemal bezgłośnie, od brzegu.
60.
Popruli w dół rzeki, przez przesmyk, do zatoki. Seth podniósł kli-wer i ustawiał żagle, Cam chwytał wiatr. Mknęli tą drewnianą łodzią o lśniącym poszyciu i żaglach bielejących niczym skrzydła gołębicy. W powietrzu unosił się zapach soli i przejmujący łoskot fal, wznoszących się i opadających, granatowych jak niebo o zmierzchu.
Ten pęd, ta wolność, bezbrzeżna radość ślizgania się po wodzie, kiedy słońce, ociągając się, schodzi ku zachodowi, przegoniły wszystkie troski i wątpliwości, wszystkie smutki z serca Setha.
Przez kwadrans prawie się nie odzywali.
A kiedy zwolnili, Cam rozprostował nogi i otworzył piwo.
- To teraz powiedz, co się z tobą dzieje?
- Dzieje?
- Radar Anny zawiadomił ją, że coś ci jest, i kazała mi się wywiedzieć, o co chodzi.
Seth grał na zwłokę, otwierając puszkę z piwem.
- Mam głowę nabitą planami, i tyle. Anna nie ma powodu do obaw.
- Czyli mam wrócić i powiedzieć, że nie powinna się martwić? Przełknie to, ani chybi.
- Powiedz jej, że obmyślam następny krok. Prędzej czy później muszę sobie stworzyć dom. Mój marszand nalega, żebym przygotował kolejną wystawę.
-Aha.
Cam spojrzał na brzeg i na piękny stary dom, który przycupnął nad rzeką.
Kiedy Seth powiódł spojrzeniem za jego wzrokiem, aż zgiął się w pas. Tak go pochłonęły żagle, że nie zauważył kursu.
- Zmysłowa królowa kwiatów jeszcze nie wróciła - skomentował Cam. - Mógłbym cię tu wysadzić. Możesz spróbować z nią otwierającego gambitu: „Właśnie przejeżdżałem".
- Tobie kiedyś wypalił?
- Och, mógłbym ci opowiedzieć niejedno. - Cam aż westchnął z rozmarzeniem i zapatrzył się w niebo. - A ta dziewczyna to łakomy kąsek.
Rozbawienie Setha prysło. ' - Nie jest żadnym kąskiem.
- Oj dobrze. - Uzyskawszy pożądaną odpowiedź, Cam pokiwał głową. - Zastanawiałem się, czy się w niej poważnie zadurzyłeś.
61.
Seth aż syknął i odwrócił się, spoglądając na piękny niebieski dom wciśnięty między drzewa, dopóki nie zniknął mu z oczu.
- Sam się nie mogę połapać. Lubię z nią przebywać. Chociaż nie jest łatwa. Często czuję się tak, jakbym dotykał jeżozwierza. Tyle że w tiarze.
- Kobiety bez kręgosłupa nadają się tylko na jedną noc albo na dobrą zabawę. Ale jeśli szukasz takiej na dłuższy rejs...
Szok i panika odmalowały się na twarzy Setha.
- Tego nie powiedziałem. - Wybrał liny. - Chcę ją namalować. Chcę z nią spędzić trochę czasu. I chcę ją zaciągnąć do łóżka.
- Może jak to zrobisz, sam zaczniesz lepiej sypiać.
- Dru nie ma nic do tego, jak sypiam.
Cam zawrócił w stronę domu. Zapadał zmierzch.
- No, to powiesz mi, co cię przyprawia o bezsenność? Bo jak nie powiesz, Anna da nam obu popalić.
Pomyślał o Glorii, ale słowa uwięzły mu w gardle. Wszystko mógł powiedzieć Camowi, tylko nie to. Może jednak czas było wyznać co innego.
- Wiesz, miałem przedziwny sen ze Stellą.
- Z mamą? Śniła ci się mama?
- Wiem, że to dziwne. Nawet jej nie poznałem.
- Co robiłeś?
- Siedziałem na przystani za domem, łowiłem ryby. Grzało mocno słońce. Wtedy skoczył na mnie Durny. Wiem, że go nie ma, to znaczy we śnie też wiedziałem, dlatego tak się zdziwiłem. I po chwili usiadła obok mnie Stella.
- Jak wyglądała?
Pytanie wcale nie wydało mu się dziwne, gdy tak kołysali się na cichej wodzie, w gasnącej szarówce zmierzchu.
- Pięknie. Miała na głowie stary kapelusz khaki, taki bez ronda, który nasadza się na czubek głowy. Wysypywały się spod niego włosy.
Cam przypomniał sobie ten stary kapelusz. Zawsze upychała pod niego niesforne włosy. Ale nie przypominał sobie, żeby mieli jej zdjęcie w tym okropnym nakryciu głowy.
-I co się stało w tym śnie?
- Nic specjalnego. Siedzieliśmy i gadaliśmy. Nie chodzi nawet o wymianę słów, tylko zdumiała mnie wyrazistość tej sceny. Nie wiem, jak ci to wyjaśnić.
62.
- Rozumiem.
Ileż to on odbył rozmów z ojcem po jego śmierci...
- Zawsze chciałem ją poznać - ciągnął Seth. - Teraz się czuję, jak-
bym poznał. - Dawno miałeś ten sen? - W zeszłym tygodniu. Musisz przyznać, że aż ciarki przechodzą. - Kiedy znów ci się przyśni, zapytaj, czy pamięta cukiniowy chleb. - Co takiego? - Zapytaj - uciął Cam, kiedy dryfowali do domu.
- Mama? - Phillip klapnął ciężko na fotel w swoim gabinecie na pięterku zakładów szkutniczych. - Przyśniła mu się mama?
- Może to był sen, a może nie. - Ethan potarł podbródek. -I twierdził, że miała na sobie ten stary kapelusz?
- Zgadza się.
- Często go nosiła - przypomniał Phillip. - Mógł ją w nim widzieć na zdjęciu.
- Nie ma go na żadnym ze zdjęć stojących w domu. - Cam mógł to powiedzieć, bo sam sprawdził. - Nie twierdzę, że nie widział takiego zdjęcia, ale nie twierdzę też, że to był tylko sen. Dziwnie mi to wygląda. Dawniej schodziła tak i siadała przy nas na pomoście. Nie lubiła właściwie łowić ryb, ale jeśli któryś z nas siedział tam zamyślony, wychodziła i siadała, dopóki nie powiedział, co mu leży na wątrobie.
- Była w tym niezła - przyznał Ethan. -.Umiała dojść do sedna sprawy.
- Wiem. Dowiedzieć się, co nurtuje dzieciaka, który nie chce o tym mówić. Tylko mama umiałaby go wyciągnąć na spytki. Nawet we śnie. Tymczasem musimy go chyba obserwować. Zejdę, zanim się zorientuje, że go obgadujemy.
Cam ruszył, ale po chwili zawrócił.
- Prosiłem, żeby -jeśli znów mu się przyśni - zapytał ją o cukiniowy chleb.
Bracia zrobili głupie miny. Ethan przypomniał sobie pierwszy i zaczął się tak śmiać, że musiał przysiąść na biurku. Phillip rozparł się wygodniej w fotelu.
- Całkiem zapomniałem.
- Zobaczymy, czy ona pamięta - powiedział Cam i ruszył w kierunku, z którego dobiegał łoskot hali produkcyjnej. Pokonywał
63.
ostatni stopień, gdy otworzyły się drzwi wejściowe i promienie słońca utorowały drogę Dru.
- Witaj, piękna. Szukasz mojego braciszka kretyna?
- Którego braciszka kretyna? Uśmiechem wyraził aprobatę dla jej refleksu.
- Dobrze trafiłaś. Seth zarabia na swoje utrzymanie.
- Prawdę mówiąc, nie przyszłam tu...
Ale Cam już wziął ją za rękę i prowadził do środka.
Seth stał w rozkroku, tyłem do niej, rozebrany do pasa, na pokładzie łodzi. Plecy i ramiona miał lepiej umięśnione, niż spodziewałaby się u mężczyzny, który macha pędzlem dła chleba. Popijał wodę z butelki. Na jego widok jej też zaschło w ustach.
Ale ze mnie gęś, pomyślała Dru. Co za głupota angażować się tylko dlatego, że facet ma wygląd przystojnego twardziela.
Otarł czoło ręką i wtedy ją dostrzegł. Dopiero teraz poraził wszystkie jej zmysły śmiercionośną siłą swojego uśmiechu.
Poruszył ustami, ale słowa zagłuszyła muzyka. Cam podszedł do stereo i ściszył.
- Hej! - Aubrey wytknęła głowę spod pokładu. - Co jest?
- Mamy gościa.
Seth zeskoczył z pokładu.
- Jesteśmy umówieni na jutro, tak? - spytał, podchodząc do Dru.
- Tak. - Dru zauważyła, że Aubrey nadal im się przygląda. - Nie chciałam ci przeszkadzać. Wpadłam do was po drodze, żeby się przyjrzeć waszej pracy.
- Oprowadzę cię.
- Jesteś zajęty. - A ta twoja blond towarzyszka pilnuje mnie jak cerber, pomyślała Dru. - Zresztą chyba przyszłam bardziej do ciebie
- zwróciła się do Cama. Cam zamachał do Setha.
- Mówiłem ci, że tak twierdzą wszystkie piękne damy. Czym mogę służyć?
- Chciałabym kupić jacht.
- Ach tak? - Cam objął ją i poprowadził w stronę schodów.
- W takim razie, skarbie, nie mogłaś lepiej trafić.
- Hej! - zawołał za nimi Seth. - Ja też się znam na łódkach.
- Młodszy wspólnik. Staramy mu się pobłażać. No więc, jaka łódka cię interesuje?
64.
- Slup. Pięć i pół metra. Obłe dno, cedrowy kadłub. Dziób chyba łyżkowy, chociaż się nie upieram, jeżeli projektant doradzi inaczej. Zależy mi, żeby jacht miał dobry balans, stateczność, a przy tym mógł śmignąć naprzód.
Odwróciła się, żeby obejrzeć galerię szkiców.
- Ten kadłub, ten dziób - powiedziała, wskazując dwa szkice.
- Żeby był szybki na wietrze, a jednocześnie solidny. Wyraźnie znała się na łodziach.
- Taki jacht robiony na zamówienie musi trochę kosztować
- uprzedził Cam.
- Nie spodziewam się, że dostanę go darmo, ale chyba nie z tobą omawiam cenę, prawda? Rozumiem, że to domena twojego brata
IPhillipa. A w kwestii szczegółów projektu mam się zwracać do Etha-- Gratuluję rozeznania. - Lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia. I wybieram najlepszych. A do takich z pewnością zaliczają się bracia Quinn. Ile wam zajmie opracowanie projektu? O rany, pomyślał Cam, doprowadzisz naszego dzieciaka do obłędu. Aż miło będzie patrzeć. - Chodźmy na górę, zorientujemy się.
Po półgodzinie Ethan odprowadził ją na dół. - Do końca przyszłego tygodnia przygotujemy szkic projektu - obiecał. - Albo wcześniej, jeśli przyprzemy Setha do muru. - Tak? - Zerknęła niby to od niechcenia w stronę warsztatu. - To on też projektuje? - Jeżeli uda nam się go przydusić. Zawsze miał do tego smykałkę. Oczywiście rysuje o wiele lepiej niż my trzej razem wzięci. - Ethan podał jej rękę. - Milo mi będzie dla ciebie pracować. - To dla mnie też przyjemność. Wyprowadził ją, po czym wrócił do łoskotu grupy Sugar Ray i szlifierki elektrycznej. Kiedy był w pół drogi do frezarki, Seth wyłączył swoje narzędzie. - Dru jest z chłopakami? - Nie. Już wyszła.
- Jak to wyszła? Nie mogłeś mi, do cholery, powiedzieć? Wyskoczył z łodzi i puścił się pędem do drzwi.
65.
Aubrey zrobiła minę.
- Już ma bzika na jej punkcie.
- Na to wygląda. - Ethan przekrzywił głowę na widok jej miny. - A co, widzisz problem?
- Bo ja wiem? - Wzruszyła ramionami. - Inną kobietę wyobrażałam sobie u jego boku. Wydaje mi się jakaś sztywna.
- Nie wszyscy mają taką łatwość kontaktów z ludźmi jak ty. Zresztą ważniejsze są wyobrażenia Setha.
- Fakt.
Ale Drusilla bynajmniej jej nie oczarowała.
Rozdział SIÓDMY
NIE powiedział jej, jak ma się ubrać na tę sesję, więc wybrała pro- sty strój: niebieskie spodnie i białą koszulową bluzkę.
Usłyszała pisk opon na swoim żwirowym podjeździe i odczekała, aż zapuka. Kiedy tylko otworzyła drzwi, na jego widok ogarnął ją płomień. No i co z tego, pomyślała. To jedynie dowód, że jest zdrową kobietą o zdrowych odruchach.
- Dzień dobry - przywitała go i wpuściła do środka.
- Witaj. Uwielbiam ten dom. Właśnie pomyślałem, że gdybyś go nie kupiła przed moim powrotem, sam bym to zrobił.
- Twierdziłeś, że wolisz pracować na dworze.
- To prawda. Proszę, twój obraz. - Wręczył jej pakunek w szarym papierze. - Zawieszę ci go, tylko wybierz miejsce.
- Szybko się sprawiłeś.
A ponieważ nie mogła się oprzeć pokusie, usiadła na kanapie i zdarła opakowanie.
Wybrał cienkie drewniane listwy w kolorze ciemnego złota, odpowiednie dla głębokich tonów kwiatów i liści. Rama była silna i prosta jak cały obraz.
- Przepiękny. Dziękuję. I chętnie skorzystam z twojej oferty, bo marzę o tym, żeby zobaczyć go na ścianie, a nie mam odpowiedniego haczyka.
- Takiego?
I wyciągnął z kieszeni haczyk, który ze sobą przyniósł.
66.
- Takiego.
- Masz młotek i miarkę?
- Młotek akurat mam.
Wstała, wyszła do kuchni i po chwili wróciła z młotkiem błyszczącym nowością.
- Gdzie ci go powiesić?
- Na górze, w sypialni. - Odwróciła się, ruszyła przodem. - Co masz w tej torbie?
- Różne drobiazgi. No, no. Gość, który odnawiał ten dom, znał się na rzeczy. - Seth przyglądał się gładko wypolerowanym poręczom, kiedy szli na piętro. - Ile masz sypialni? Trzy?
- Cztery, w tym jedna dość mała, bardziej nadaje się na gabinet albo bibliotekę.
Weszła do swojej sypialni. Seth natychmiast zauważył, że okna wychodzą na rzekę, kępę drzew i cienisty ogród. Na ściany wybrała modry błękit, na sosnowej podłodze rozrzuciła tu i ówdzie kwieciste chodniki, wstawiła trochę antyków.
Łóżko było, tak jak się spodziewał, porządnie zasłane, przykryte białą kołdrą z zawiłym wzorem pierścieni i pąków róż, jakby specjalnie wymyślonych dla tego łoża w kształcie sań.
- Może na ścianie między tymi oknami? Będzie miał dobre światło. Słońce nie pada tam bezpośrednio.
- Dobry wybór. - Przyłożył obraz do ściany. - Będzie przypominał kolejne okno, a więc zimą też będziesz miała kwiaty.
Pomyślałam tak samo, zdziwiła się Dru.
- Tutaj?
Sprawdziła ustawienie z różnych stron.
- Idealnie.
- A teraz zajrzyj do mojej torby - powiedział, nie oglądając się za siebie.
Jej brwi uniosły się wysoko na widok długiej, zwiewnej spódnicy - na jej niebieskim tle widniały fioletowe bratki - a także góry na cienkich ramiączkach w tym samym odcieniu błękitu.
- Dobrze będziesz w tym wyglądała. Tego właśnie szukałem. -I zawsze dostajesz to, czego szukasz?
Odwrócił się do niej.
- Jak dotąd tak.
Położyła strój na łóżku, po czym cofnęła się, kiedy zawieszał obraz.
67.
- Namalowany, oprawiony i zawieszony przez Quinna. Niezły zrobiłam interes.
Zadzwonił telefon.
- Przepraszam, Seth. - Podniosła słuchawkę aparatu przy łóżku.
- Słucham?
- Witaj, księżniczko.
- Tata! Dlaczego w niedzielę, o tej porze, nie jesteś przy siódmym dołku na polu golfowym?
- Mam dla ciebie przykrą wiadomość. - Proctor westchnął ciężko.
- Kochanie, twoja mama i ja postanowiliśmy się rozwieść.
- Rozumiem. - Puls zaczął jej walić w skroniach. Nacisnęła guziczek „Czekaj", odwróciła się do Setha. - Przepraszam, muszę chwilę porozmawiać. W kuchni znajdziesz kawę. Nie powinno to potrwać długo.
- W porządku. Napiję się kawy, a potem wszystko ustawię. Nie spiesz się.
Odczekała, aż dobiegł ją odgłos jego kroków na schodach. Usiadła na łóżku i wróciła do rozmowy z ojcem.
- Przepraszam, tato. Mów, co się stało.
- Niestety, już od dłuższego czasu nie mogę porozumieć się twoją matką. Próbowałem cię chronić. Gdyby nie ty, na pewno wiele lat temu zdecydowalibyśmy się na ten krok.
- Tak mi przykro. Mogę jakoś pomóc?
- To nie na telefon. Może byś wpadła dziś po południu? Zjedlibyśmy razem obiad. Nic nie rozjaśni mi bardziej dnia niż spędzenie go z moją córeczką.
- Przepraszam, ale jestem już umówiona.
- No tak, skoro masz coś ważniejszego.
Wyrzuty sumienia niemal przyprawiły ją o ból brzucha.
- Nie mogę odwołać spotkania.
- Rozumiem - odpowiedział żwawo, acz z nutą pretensji. - Miałem nadzieję, że wykroisz dla mnie trochę czasu.
-Przepraszam, tato.
Straciła rachubę, ile razy powtórzyła to zdanie do końca ich rozmowy.
Ledwie odłożyła słuchawkę, telefon zadzwonił znowu. Trzydzieści lat razem, pomyślała Dru, nic dziwnego, że łączy ich szósty zmysł. Zrezygnowana, podniosła słuchawkę.
- Cześć, mamo.
68.
Rozłożył czerwony koc na trawie nad rzeką, gdzie promienie słoneczne mieszały się z nakrapianym cieniem. Postawił kosz piknikowy, oparł otwartą butelkę wina, a przy niej ustawił kieliszek na nóżce. Obok leżała cienka książka o wystrzępionej białej okładce.
Dru przebrała się w strój, który jej przyniósł.
- Przepraszam, że tak długo to trwało - powiedziała, schodząc z ganku.
- Nie szkodzi. - Wystarczył jeden rzut oka... Podszedł, objął ją i, nie zważając na jej opór, delikatnie przytulił. - Masz smutną minę. - Musnął ustami jej włosy. - Chcesz odłożyć naszą sesję?
- Nie. To nic takiego. Zwykły obłęd rodzinny.
- Trafiłaś na specjalistę. Znam się na obłędzie rodzinnym.
- Rodzice się rozwodzą.
- Biedna. - Dotknął jej policzka. - Tak mi przykro.
- Nie, nie, nie. - Ku jego zdumieniu, roześmiała się. - Nie rozumiesz. Przerzucają się tym słowem na „r" jak piłeczką pingpongową. Co dwa lata dostaję taki telefon. „Dru, mam przykrą wiadomość". Albo: „Dru, nie wiem, jak ci to powiedzieć".
- To raczej ty jesteś piłeczką pingpongową.
- Za bardzo mnie kochają - wyjaśniła cicho. - Albo niedostatecznie. Nigdy się do końca nie połapałam. Zresztą nie mam powodu obarczać cię swoimi rodzinnymi kłopotami.
- Dlaczego? Przecież już ze sobą chodzimy. Parsknęła śmiechem.
- To może rzućmy wszystko na dzisiaj i wybierzmy się na żagle?
- Nie, Seth. Wszystko już rozłożyłeś. Ale dzięki za troskę. Pokiwał głową.
- No dobra. Na początek zdejmij buty. Zrzuciła płócienne pantofle.
- Piknik na bosaczka.
- Świetnie. Teraz połóż się na kocu.
Wydawało jej się, że będzie siedziała z rozpostartą spódnicą, zatopiona w lekturze. Ale weszła posłusznie na koc.
- Z twarzą w dół czy do góry?
- Połóż się na plecach. Zsuń się niżej - poprosił. - Prawa ręka za głową, zgięta w łokciu.
Ukląkł i podciągnął jej spódnicę, tak żeby odsłaniała lewą nogę do połowy uda.
69.
- Czy nie powinieneś teraz oświadczyć, że kierujesz się wyłącznie dobrem sztuki?
- Bo kieruję się dobrem sztuki. - Opuszkami palców musnął jej udo, drapując zwoje materiału. - A przy okazji się zalecam. - Zsunął jej z ramienia jedno ramiączko, ocenił efekt, pokiwał głową. - Obróć głowę do mnie.
Obróciła, spojrzała na farby.
- Czy to nie akwarele? Chyba wspominałeś o olejnych.
- To będzie akwarela. Spokojne popołudnie nad wodą - powiedział i zaczął szkicować. - Jesteś nieco senna od wina i lektury.
- Jestem sama?
- Na razie. Teraz marzysz. Usłuchała.
- O czym myślisz, kiedy malujesz? - spytała.
- O czym? Bo ja wiem? Chyba o kształcie. O świetle, cieniu, nastroju. Nie znam odpowiedzi.
- Właśnie odpowiedziałeś na pytanie, którego nie zadałam. Kierujesz się intuicją. Musi tak być, skoro od dziecka dobrze rysowałeś.
- Co chciałaś robić, kiedy byłaś mała?
- Mnóstwo rzeczy. Chciałam być baletnicą, gwiazdą filmową, podróżniczką. Nie sądziłam tylko, że założę własną firmę.
- Ale lubisz to.
- Uwielbiam. Najważniejsze, że mogłam wykorzystać swoją pasję i chyba pewną smykałkę do kwiatów. - Odpłynęła myślami. - Nigdy dotąd nie rozmawiałam z nikim tak, jak teraz rozmawiam z tobą.
- Naprawdę? - Patrzył w zachwycie na egzotyczny kształt jej oczu, bajkową koronę ciemnych włosów. Wyglądała jak królowa wróżek zatopiona w marzeniach na własnej polanie. - A jak sądzisz, dlaczego?
- Nie mam zielonego pojęcia.
Westchnęła, po czym nieoczekiwanie zapadła w sen.
Kiedy otworzyła oczy, zawstydzona, uniosła się na łokciu.
- Och, przepraszam.
- Niepotrzebnie. O to mi właśnie chodziło. Spojrzała na sztalugi.
- Skończyłeś?
- Nie, ale początek był rewelacyjny. A teraz żołądek domaga się lekkiej przekąski. - Podniósł wieko lodówki. - Mamy chleb, ser, winogro-
70.
na, pasztet rekomendowany przez Phila. - Mówiąc to, wyjął talerze. -I chociaż musiałem się ukorzyć, wyżebrałem od Anny trochę sałatki z makaronem. No i wyborne wino, które odkryłem w Wenecji. - Usiłujesz zamienić to w randkę - powiedziała ostrzegawczo. - Za późno. - Nalał pierwszy kieliszek, podał jej. - To już jest randka. Chciałem cię spytać, dlaczego wczoraj tak szybko uciekłaś z zakładów. - Załatwiłam sprawę. - Wybrała schłodzone winogrono i wgryzła się w cienką skórkę. -I musiałam wracać do pracy. - A więc chcesz kupić łódź? - Tak. Lubię żeglować. - No, to wybierz się ze mną. Od razu sprawdzisz, jak łodzie Qui-nnów sprawiają się na wodzie. - Zastanowię się. Spróbowała pasztetu. - Phillip ma wyborny gust. Ależ ci twoi bracia różnią się od siebie. Mimo to stoją za sobą murem. - Na tym polega rodzina. - Chyba nie zawsze, a nawet bardzo rzadko. Przynajmniej w moim doświadczeniu. Twoja jest wyjątkowa. Dlaczego nie masz blizn? Oderwał wzrok od sałatki makaronowej, którą nakładał. - Słucham? - Naczytałam się sporo o tobie w różnych artykułach. I nasłuchałam już tutaj, w St. Chris. Wiem, że miałeś bardzo trudne dzieciństwo. Zresztą sam mi to powiedziałeś. Jak udało ci się wyjść z tego bez okaleczeń? - To oni mnie uratowali - wyznał z bezbrzeżną szczerością. - Ray Quinn, a potem Cam, Ethan i Phil. Przestawili dla mnie swój świat, a dzięki nim ja mogłem zmienić swój. Stworzyli mi dom, moje wcześniejsze przeżycia straciły znaczenie. Niepomiernie wzruszona, nachyliła się ku niemu i musnęła ustami jego wargi. - Jesteś dobrym człowiekiem. Sama nie wiem, co z tobą zrobić. - Mogłabyś na początek nabrać do mnie zaufania. - Nie, tak się od razu nie da. Zaufania nabiera się powoli. - Zapewniam cię, że drastycznie się różnię od twojego byłego narzeczonego. - A kiedy zesztywniała, wzruszył tylko ramionami. - Nie tylko o mnie piszą i mówią.
71.
- Żebyś wiedział, w niczym nie przypominasz Jonaha. Nigdy nie odbyliśmy pikniku z sałatką makaronową jego siostry.
- Kolacje u Jeana-Louisa w hotelu Watergate czy w innym wytwornym, akurat modnym francuskim lokalu. Wernisaże w Centrum Kennedy'ego. Snobistyczne przyjęcia koktajlowe, a raz na jakiś czas niedzielny obiad w elitarnym gronie. -Odczekał. - Dobrze mówię?
- Niewiele się mylisz.
- Kochałaś go?
Odpowiadała mu absolutnie szczerze.
- Sama nie wiem. Wtedy tak mi się zdawało, bo inaczej nie myślałabym o ślubie. Był przystojny, inteligentny, miał cięty język i, jak się okazało, wierność dachowego kota. Lepiej, że wykryłam to przed ślubem niż później. Już miałam spuścić z wodą pierścionek zaręczynowy z trzykaratowym rosyjskim brylantem, lecz rozsądek przeważył.
-I co zrobiłaś?
- Włożyłam do koperty, napisałam „Za jego grzechy" i wrzuciłam do puszki na datki w małym kościółku w Georgetown. Gest melo-dramatyczny, ale mnie usatysfakcjonował.
Seth nachylił się i znów musnął ją ustami.
- Zuch dziewczyna.
- Też tak uznałam. - Podciągnęła kolana, napiła się wina, spoglądając w stronę wody. - Wielu moich znajomych uważa, że uciekłam z Waszyngtonu ze względu na Jonaha. Mylą się. Zakochałam się w tym miasteczku, odkąd pierwszy raz przyjechałam tu z dziadkiem. Kiedy stwierdziłam, że czas na zmianę, na nowe życie, przymierzałam się do różnych miejsc. Ale zawsze w myślach wracałam tutaj. Nie działałam impulsywnie. Planowałam to od lat. Zawsze planuję krok po kroku.
Urwała, przyjrzała mu się, znów pociągnęła łyk wina.
- Umiesz słuchać. To dar. A zarazem broń.
- Nie mam zamiaru cię skrzywdzić.
Ujął jej twarz w dłonie i skierował ku sobie, aż spotkały się ich usta.
Wargi Dru miały smak wina, które rozlało się niepostrzeżenie, kiedy jej ręka wypuściła kieliszek.
Położył ją na kocu, przytulił się, a ona oplotła mu ramionami szyję.
Przepełniał ją żar, pragnęła dawać i brać. Ale tylko uścisnęła jego ramię.
72.
- Poczekaj - poprosiła.
Niemal zdławił w ustach przekleństwo. Oparł się czołem o jej czoło, wrzała w nim krew.
- No dobrze, już dobrze - wydusił z siebie. - Dlaczego?
- Nie chcę posuwać się za daleko, zwłaszcza z kimś, kto najwyraźniej jest już zaangażowany.
- Zaangażowany? Dru, właśnie wróciłem z długiej podróży i odkąd cię zobaczyłem, nie spojrzałem na inną kobietę.
- Z tą byłeś związany dużo wcześniej, zanim mnie poznałeś. - Patrzył na nią tępo. Ale ona była nieugięta. - Aubrey.
- Co Aubrey? - Dopiero po dłuższej chwili zaczął pojmować. - Aubrey?
- Nie jestem ślepa. Usiadł.
- Dru, mylisz się. To moja siostra.
- Nie jest żadną siostrą.
- No to bratanica.
- Bratanicą też nie jest. I może nie dostrzegasz, co was łączy, ale wątpię.
- W ogóle nie myślę o niej w ten sposób. Ani ona o mnie. Dru wygładziła spódnicę.
- Jesteś pewien? -Jak najbardziej.
Ale ziarno niepewności zostało zasiane.
- Nie zamierzam - powiedziała spokojnie Dru - wdawać się w romans z mężczyzną, któremu podoba się inna. Może załatw to z Aubrey, zanim sprawy między nami zajdą za daleko. A na dzisiaj skończmy, dobrze?
I zaczęła pakować lodówkę.
- Jeżeli nie przeszła ci ochota, przemyśl wszystko przed następną sesją w przyszłą niedzielę.
Wstał, zmierzył ją wzrokiem.
- Niezłe z ciebie ziółko. Dlatego, że jakiś palant cię oszukał, uważasz, że wszyscy oszukujemy?
- Nie. Myślę, że masz uczciwe zamiary. Ale, jak powiedziałam, nie jestem gotowa na następny krok, dopóki mam zastrzeżenia co do twoich uczuć.
- Chyba nie ty powinnaś wypytywać mnie o blizny, lecz ja ciebie.
73.
Odwrócił się do niej plecami, żeby spakować sprzęt. Bardziej roztrzęsiona, niż chciała się przyznać, Dru ruszyła wolno do domu. W duchu przyznała, że był to sromotny odwrót.
Kobiety! Seth wrzucił do bagażnika lodówkę, potem kosz, a następnie wrócił po płótno.
- Chyba sam wiem najlepiej, kto mi się podoba - mruknął do siebie pod nosem, niosąc rozpoczęty obraz do samochodu. - Jeden facet okazuje się patafianem i przekreśla nas wszystkich? - Położył obraz na kocu, popatrzył markotnie. - Muszę to załatwić raz na zawsze.
Po kilku minutach podjeżdżał pod dom Aubrey. Wyskoczył z samochodu, podszedł do drzwi.
- Aubrey? - krzyknął w stronę schodów. - Jest ktoś w domu?
- Seth?
Grace wybiegła z kuchni.
- Wpadłem zobaczyć się z Aubrey. Jest w domu?
- W niedzielę po południu gra w softball.
- Dzięki.
Seth miał marsową minę.
Na boisku trafił na końcówkę ósmej zmiany, z dwoma na bazach i z dwoma autami. Ukochana drużyna Aubrey, Błękitne Kraby, przegrywała teraz o jeden punkt ze swoimi odwiecznymi przeciwnikami, Wargaczami.
Widzowie zajadali hot dogi, popijali napoje chłodzące z papierowych kubków, rzucali pod adresem zawodników wyzwiska bądź słowa zachęty. Nadciągał czerwiec ze swym gorącym oddechem, usuwając wiosnę w czułe zapomnienie. Słońce rozlało się po boisku, kąpiąc je w parnym upale.
Para spowijała budkę z hot dogami, kiedy Seth mijał ją, żeby wdrapać się na trybuny. Dostrzegł Aubrey czekającą na swoją kolej, kiedy pałkarz wykonywał trzeci rzut. Po ogłoszeniu czwartego tłum się zerwał.
- Aub-rey! Aub-rey! - wołano, gdy szła na swoje stanowisko.
Zakołysała się. Po dwóch próbnych zamachach wykonała rzut. Pędem wróciła na bazę, kiedy piłka poleciała na faul. Ryk znów się wzbił, a rozgorączkowany tłum zaczął tupać w drewniane trybuny, aż się zatrzęsły ławki.
74.
Z chwilą gdy piłka wyprysnęła spod pałki Aubrey, Seth już wiedział, że wygraną ma w kieszeni. Tłum się zerwał, wybuchnął entuzjazm, kiedy Aubrey odrzuciła pałkę i pomknęła wokół baz.
Dziewiątą rundę Wargacze zakończyli bez punktu, grę wznowiono, Aubrey zeszła z boiska. Seth ruszył w jej stronę.
- Niezłe zagranie, marudo.
- Witaj. - Aubrey podeszła do Setha. - Myślałam, że malujesz dzisiaj kwiaciarkę.
- Owszem, odbyliśmy sesję. Muszę z tobą porozmawiać.
- Dobra, to mnie podrzuć do domu.
- Świetnie. Spotkamy się przy samochodzie.
Przełożył koc i obraz na tylne siedzenie wozu. Kiedy Aubrey podeszła, z rękawicą softballową w ręce, z kijem na ramieniu, spróbował spojrzeć na nią świeżym okiem, jakby widział ją po raz pierwszy. Nie zaiskrzyło.
- Seth, zaczynam się o ciebie martwić - powiedziała.
- Niepotrzebnie. Daj, wrzucę te klamoty do bagażnika. Wzruszyła ramionami, oddała mu sprzęt, ale zrobiła zdziwioną minę, kiedy otworzył jej drzwi samochodu.
- Spieszymy się?
- Nawet jeżeli nieźle walisz na boisku, to nie znaczy, że facet nie powinien otwierać przed tobą drzwi. A jeśli Will nie okazuje ci szacunku, to go rzuć.
- Will traktuje mnie w porządku. O co się tak pienisz?
- Jeszcze nie chcę o tym mówić. Ruszył.
Pozwoliła mu pomilczeć. Dobrze go znała. Wiedziała, że zawsze milczy, kiedy coś go gryzie.
Podjechał pod zakłady, przez chwilę siedział, bębniąc palcami o kierownicę.
- Przejdźmy się na przystań, dobra?
- Jasne.
Ale kiedy wysiadł, nie ruszyła się, dopóki nie podszedł i nie otworzył jej drzwi.
- Co ty wyprawiasz?
- Czekam tylko na okazanie mi należytego szacunku. - Zamrugała rzęsami, roześmiała się, wysiadła. - Seth, co się dzieje?
Rozpakowała listek gumy do żucia.
75.
- Chciałbym cię prosić o przysługę. Wsadziła gumę do ust.
- O co chodzi?
Wszedł na pomost, zapatrzył się w wodę i na rybołowa, który przysiadł na paliku. W końcu się odwrócił.
- Muszę cię pocałować. Uniosła ręce.
- I tyle? Wystraszyłam się, że zostało ci pół roku życia czy coś w tym rodzaju. Przecież całowałeś innie setki razy. W czym problem?
- Muszę coś ustalić i dlatego muszę cię pocałować. No wiesz, jak facet.
- Wiesz co... - Poklepała go po ręce. - Dziwnie się zachowujesz.
- Wiem, że dziwnie - odparował. - Dru strzeliło do głowy... że ja, że my... No że coś nas łączy.
Aubrey zamrugała powoli dwa razy jak sowa.
- Uważa, że na ciebie lecę?
- Coś w tym guście - mruknął. - Zaszczepiła mi takie podejrzenie i teraz nie mogę go sobie wybić z głowy. A jeżeli ma rację?
Śmiech zabulgotał jej w gardle.
- Seth, opamiętaj się.
- Aubrey, korona ci z głowy nie spadnie, jak mnie pocałujesz. -No dobra, dawaj.
- Dobra. Nachylił się nad nią.
Cofnęła się, wstrząsana paroksyzmem śmiechu. Stał i patrzył na nią spode łba, aż się opanowała. Wyjęła posłusznie gumę z ust i zawinęła ją z powrotem w opakowanie. Objęła go za szyję. Stali tak w uścisku, owiewani nadmorską bryzą. Popatrzyli na siebie i parsknęli niepohamowanym śmiechem.
Nadal objęci, skręcali się ze śmiechu. Nachylił się nad nią z ulgą.
- No to jak? - Uszczypnęła go po przyjacielsku w tylek. - Pragniesz mnie?
- Zamknij się, Aubrey.
Omal jej nie zmiażdżył w niedźwiedzim uścisku.
- Dzięki.
- Nie ma za co.
- Ale nie wygadasz się przed nikim?
- Czyś ty oszalał?
76.
- Jak go nazwiesz? - zapytała Stella.
Stali przed świeżo skończonym obrazem, przyglądając mu się w blasku świateł pracowni. - Jeszcze nie wiem. Nie zastanawiałem się. Grała w nim cała gama barw - zieleń trawy i liści, eksplozja czerwieni koca i na tym tle mleczna biel jej skóry. Kwietny ogród na jej spódnicy tworzył śmiały kontrast z subtelnie udrapowanymi fałdami materiału na jej udzie. - Śpiąca królewna - podsunęła Stella. Miała na sobie za dużą koszulę w kratkę, worowate dżinsy i płaskie płócienne pantofle, które wyglądały, jakby przemierzyły wiele kilometrów. Kiedy wzięła Setha pod rękę, poczuł cytrynowy zapach jej szamponu. - Seth, jesteśmy z ciebie dumni. Nie tyle z twojego talentu, bo on pochodzi od Boga, ale z tego, że dochowałeś wierności samemu sobie. - Cam prosił, żeby cię zapytać o cukiniowy chleb. - Tak? No cóż, nie byłam zbyt dobrą kucharką. Ale któregoś dnia jesienią postanowiłam upiec cukiniowy chleb. Hodowaliśmy cukinie w ogrodzie i było ich tyle, że nie przejedlibyśmy tego przez sześć lat. Wyjęłam książkę kucharską i zabrałam się do pieczenia. Wyszły mi cztery bochenki, odłożyłam je na półkę do ostygnięcia. Rozpierała mnie duma. Urwała.
- Mniej więcej po półgodzinie wróciłam do kuchni. Ale zastałam tylko trzy bochenki. Pomyślałam, że wpadli chłopcy i się poczęsto-
wali. Byłam tego pewna dopóty, póki nie wyjrzałam przez okno w kuchni. Jak sądzisz, co zobaczyłam? - Nie mam zielonego pojęcia. - Synowie i mężulek grali w futbol amerykański moim cukinio-wym chlebem. Wybiegłam na dwór, gotowa obedrzeć ich ze skóry. W tej właśnie chwili Phil rzucił bochenek do góry, Ethan wyskoczył, żeby go złapać, a Cam próbował go przechwycić. Źle wyliczył. Bochenek trafił go mniej więcej tutaj. - Postukała się w czoło. -I zwalił Cama z nóg. Ten cholerny chleb był twardy jak kamień. Parsknęła śmiechem, kiwając się na piętach, jakby ważyła swój dobry humor na szali. - Zanim dobiegłam do Cama, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest i pogonić im kota, zerwał się i wszyscy czterej zaczęli się zarykiwać.
77.
Wykrzykiwali: rozgrywki chlebowe! mecz chlebowy! Nigdy więcej nie wzięłam się do pieczenia. Tęsknię za tamtymi latami.
- Żałuję, że nie mogłem być z tobą i z Rayem.
Odgarnęła kosmyki włosów, które opadły mu na czoło. Wzruszyła go tym gestem.
- Mogę do ciebie mówić babciu?
- Pewnie, że tak, kochanie - wymamrotała. - Mimo usilnych starań nie wyrwała ci z piersi dobrego serca. Dlatego zawsze tak łatwo jej było cię zranić.
Zrozumiał, że nie rozmawiają teraz o Dru, lecz o Glorii.
- Nie chcę o niej myśleć. Już mnie nie skrzywdzi.
- Nie? Nadciągają kłopoty. Musisz być silny, roztropny, wierny sobie. Nie jesteś sam, Seth. I nigdy nie będziesz.
Ale kiedy obudziły go pierwsze promienie słońca wpadające przez okna, poczuł się jednak sam. Co gorsza, zauważył pod drzwiami złożoną kartkę papieru. Zmusił się, żeby podejść i ją podnieść.
Bar „Lucy" przy Hotelu Przydrożnym na drodze 13. Dziś o 11 wieczorem. Tylko gotówka.
Rozdział ÓSMY
aubrey była wściekła. Za wszelką cenę usiłowała coś zrozumieć. Lecz im dłużej się gryzła, tym bardziej dostawała szału. Trzeba nagadać tej całej Drusilli Whitcomb Banks, i ona, Aubrey Quinn, zaraz się z nią rozprawi. Zanim o piątej wyszła z pracy, nieźle się już nakręciła.
Jadąc do miasta, przećwiczyła z grubsza w głowie, co chce powiedzieć. Nie miała zamiaru przebierać w słowach, żeby ustawić tę la-lunię do pionu. Nikt tu bezkarnie nie będzie unieszczęśliwiał jej Setha. Jak ktoś zadziera z jednym Quinnem, pomyślała, parkując półciężarówkę w wolnym miejscu, zadziera z całą rodziną. W buciorach, brudnej koszulce i wytartych dżinsach wparadowała do kwiaciarni W PĄKU I W ROZKWICIE.
No tak, chodzący ideał, uznała Aubrey, przełykając gniew na widok Dru pakującej bukiet stokrotek. Ideał w różowej jedwabnej
78.
bluzce, o włosach nimfy leśnej. Jej stalowoszare spodnie miękko się układały. Pewno też jedwabne, pomyślała, karcąc się w duchu za to, że mimo woli podziwia tę niedbałą elegancję.
Dru podniosła głowę, kiedy drzwi się otworzyły. Uprzejme ciepło w jej wzroku natychmiast ostygło pod spojrzeniem Aubrey.
- Chyba nie przyszłaś tu po kwiaty - powiedziała. - Czym więc mogę służyć?
- Przestań durzyć Sethowi głowę i wpuszczać mnie w rolę tej trzeciej, dobrze?
- Szczerze mówiąc, obawiałam się, że to mnie trafiła się ta rola.
- Zwariowałaś? Nigdy by nie startował do ciebie, gdyby startował do kogoś innego. Za kogo ty go bierzesz? To nie jest taki facet. Tylko wyszłaś na głupią z tą „hożą blondyneczką w czerni".
Dru zamrugała, ale nie podniosła głosu.
- Jedna głupia uwaga nie czyni mnie głupią. Ale przyznaję, że uwaga była niestosowna. Przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte - powiedziała Aubrey. - Tylko że to nie załatwia kwestii moich związków z Sethem. Wiesz, kim dla siebie jesteśmy? - Przechyliła się przez kontuar. - Rodziną. A jeśli nie wiesz, że w rodzinie wszyscy kochają się nawzajem i stają w swojej obronie, to ci współczuję. I nie jestem pewna, czy jesteś dla niego dobra.
- Ja też nie - odparła Dru, wprawiając Aubrey w osłupienie.
- Nie rozumiem cię - przyznała Aubrey. - Rozumiem natomiast Setha. Wiem, że mu na tobie zależy. I że go wczoraj skrzywdziłaś.
Dru wbiła wzrok w podłogę.
- Pozwól, że cię spytam. Gdybyś się zaczęła angażować i zorientowała się, że mężczyzna pozostaje w związku z inną, bardzo atrakcyjną, żywiołową, ciekawą kobietą, a ty byś widziała, że nie możesz mu tego wszystkiego ofiarować, to jak byś się czuła?
Aubrey zastanowiła się chwilę.
- Nie wiem, Dru. Kocham go, ale nie żadną miłością seksualną ani romantyczną. To mój przyjaciel. Mój brat. Mój Seth.
- Nigdy nie miałam prawdziwego przyjaciela ani brata. Może dlatego trudno mi to zrozumieć.
- Zrozumiałabyś, gdybyś zobaczyła nas wczoraj, jak pokładamy się ze śmiechu przy pocałunku. - Aubrey zadrgały usta. - Cały Seth. Zasiałaś w nim ziarno niepewności, więc zaczął się zamartwiać. Odszukał mnie, powiedział, że musi mnie pocałować, tak naprawdę, jak
79.
facet dziewczynę, żebyśmy się upewnili, czy nic w tym sensie nas nie łączy. Zaśmiewaliśmy się do łez. Bez obaw. Miałam ci tego nie mówić - dodała Aubrey. - Ale skoro zaczęłaś, jaka jestem atrakcyjna, żywiołowa i ciekawa, to ułatwiłam ci sytuację.
- Dzięki. I przepraszam, Aubrey. - Dru zawsze z trudem poddawała się emocjom. - Nie zaprzyjaźniam się łatwo. Nie potrafię. Jestem pod tym względem okropna. - Urwała. - Dzisiaj trochę wcześniej zamykam. Spieszysz się, czy może napiłabyś się czegoś ze mną?
Seth przepadł z kretesem, pomyślała Aubrey. Nigdy się nie obroni przed tą pozornie bezbronną istotą, która pod zewnętrzną ogładą kryje żar pragnień.
- Masz może wino?
- Jasne. - Dru uśmiechnęła się. - Mam.
Mimo wszystko nie tak trudno jest się zaprzyjaźnić, pomyślała.
Seth siedział na spłowiałej od słońca czerwonej ceracie w loży w głębi baru. Glorii jeszcze nie było. Spóźni się. To jej kolejne zagranie, żeby pokazać, kto tu rządzi. Dziesięć tysięcy w gotówce w starym płóciennym worku leżało obok na siedzeniu.
Na taborecie przy barze rozpierał się mężczyzna o barach jak góry Montana. Pałaszował szarlotkę ze skupieniem chirurga wykonującego trudną operację. Kelnerka za ladą miała cukierkoworóżową sukienkę z nazwiskiem wyhaftowanym białą nitką na prawej piersi. Wzięła dzbanek kawy, podeszła do amatora szarlotki, stanęła nad nim, wysuwając biodro, i dolała mu kawy.
Setha aż ręka świerzbiała, żeby narysować tę scenę.
Ale weszła Gloria i marzenie się rozwiało.
Schudła niewyobrażalnie. Widział kości miednicy wystające pod obcisłymi czerwonymi spodniami. Włosy utlenione na prawie biały blond, sterczące, krótko przystrzyżone, podkreślały szczupłość jej twarzy. Wokół ust głębokie zmarszczki. Chociaż obliczył, że nie stuknęła jej jeszcze pięćdziesiątka, wyglądała, jak gdyby jej twarz już dawno przewleczono przez tę linię wieku.
Usiadła naprzeciwko.
- Zeszłym razem miałeś dłuższe włosy - powiedziała na powitanie, po czym, błyskając zębami, zwróciła się do kelnerki. - Jakie macie dzisiaj ciasta?
- Szarlotka, placek wiśniowy, cytrynowe bezy.
80.
- Poproszę porcję wiśniowego z lodami waniliowymi i dżin. A ty, kochanie?
Na sam dźwięk jej głosu omal nie zgrzytnął zębami.
- Dziękuję.
- Jak sobie życzysz. I poproszę kawę. - Odchyliła się na oparcie. - Myślałam, że zostaniesz tam, w Europie. Ale pewno się stęskniłeś, tak? Co tam słychać u szczęśliwych Quinnów?
Seth podniósł torbę z siedzenia obok. Kiedy jednak po nią sięgnęła, zacisnął na niej pięść.
- Bierzesz i wychodzisz. A jeżeli tkniesz kogokolwiek z mojej rodziny, drogo zapłacisz.
- Fe, brzydko tak mówić do rodzonej matki.
- Nie jesteś moją matką. - Rozpiął suwak torby, przechylił, żeby zobaczyła zawartość. - To twoja wypłata. I trzymaj się z daleka ode mnie i moich bliskich.
- Widzę, że masz się za jakieś bógwico? Jesteś nikim. Seth wstał, wyjął dziesięć dolarów z portfela, rzucił na stół.
- Może i nikim, ale i tak kimś lepszym od ciebie.
Chwyciła torbę i przycisnęła do biodra na ceratowym siedzeniu, kiedy już wyszedł. Zaliczka, pomyślała. Wystarczy na kilka tygodni, zanim zdoła obmyślić resztę planu.
Jeszcze nie skończyła z Sethem. Co to, to nie.
Zaszył się w pracowni. Uciekł do malowania, bo w nim znajdował ujście dla swoich frustracji. Wiedział, że rodzina się o niego martwi. Prawie od trzech dni nikogo nie widywał. Po spotkaniu z Glorią nie mógłby nikomu z nich spojrzeć w oczy.
Wyciągnął z pomieszczenia gospodarczego wielkie płótno i namalował, co czuje. Kłębowisko uczuć i wyobrażeń nabrało kształtów. Machał pędzlem, jakby od tego zależało jego życie.
Tak pomyślała Dru, kiedy oniemiała stanęła w progu z wazonem w rękach. Zobaczyła walkę między rozsądkiem a rozpaczą stoczoną pędzlem.
Właśnie trzymał go w ręce i dźgał, szarpał nim płótno. Drugi pędzel zaciskał w zębach niczym broń w rezerwie. Dudniła muzyka, szalone riffy gitarowe przypominające okrzyki wojenne. Koszulę, dżinsy, buty zachlapał farbą. Podłogę też.
Poraził ją ten widok, a zarazem przejął i dziwnie pociągnął.
81.
Patrzyła więc tylko, jak batoży płótno. Śmiałe pociągnięcia, niemal na oślep, na przemian z delikatnymi, w których też kryła się zdławiona furia. Dzieło powstawało w mękach, lecz nie były to męki miłosne.
Kiedy wyszedł zza sztalug spojrzałna nią, jakby wyrosła spod ziemi. Ręka z pędzlem opadła bezwładnie. Drugą odłożył pędzel trzymany w zębach.
Zaczęła się cofać, ale patrzył na nią jak człowiek wyrwany z transu. Ponieważ nie udało jej się niepostrzeżenie wyjść, zdecydowała się na jedyny rozsądny krok. Weszła.
- Przepraszam. Nie słyszałeś mojego pukania. - Nie patrzyła na obraz. - Przeszkodziłam ci w pracy.
- Nie. Właśnie skończyłem. Co o nim sądzisz?
Obraz przedstawiał burzę na morzu. Brutalną, dziką. Dru słyszała dosłownie wycie wichury, czuła strach mężczyzny toczącego w pojedynkę rozpaczliwą walkę, by wznoszące się ściany fal nie pochłonęły jego łodzi. W oddali majaczył ląd i światło. Jego dom. Mężczyzna walczył o powrót do domu.
- Jest pełen mocy - zdobyła się wreszcie na słowa. -I bólu. Nie pokazujesz twarzy żeglarza. O to chodzi, prawda? Zmusza do zastanowienia, co byśmy czuli, zmagając się z własnymi demonami samotnie.
- Nie zastanawiasz się, czy on wygra?
- Na pewno wygra. Musi dotrzeć do domu. Tam na niego czekają. Długo nad tym pracujesz?
- Nie wiem. Jaki dzisiaj dzień?
- Długo... Może wróciłbyś do domu odpocząć. - Podniosła wazon z kwiatami, który postawiła obok wieży stereo. - Na znak pokoju.
Do niebieskiego wazonu wstawiła wiązankę różnokolorowych kwiatów.
- Dziękuję. Bardzo mi miło.
- Myliłam się. A bardzo rzadko się mylę. Kiedy jednak się mylę, przyznaję się i przepraszam.
- Rozumiem. Ale może powiesz, w czym się myliłaś?
- Chodzi o ciebie i Aubrey. Nie tylko o charakter waszego związku. Wtrącałam się niepotrzebnie w nie swoje sprawy.
- Aha. Czyli myliłaś się dwa razy.
- Nie, to jeden błąd, tylko w dwóch ratach. Przepraszam. Postawił kwiaty niżej.
- Skąd wiesz, że się myliłaś?
82.
- Bo odwiedziła mnie Aubrey i wyjaśniła wszystko dobitnie. Potem piłyśmy u mnie wino.
- Chwileczkę. Jak ja ci to mówiłem, to mnie wyrzuciłaś, a z Aub wszystko stało się cacy?
- Owszem.
- No to nie rozumiem - rzekł porywczo. - Nie chcę pchać się z butami, ale to mnie znowu wkurza. Muszę się napić piwa. Napijesz się?
- Czy to znaczy, że przyjmujesz moje przeprosiny?
- Właśnie to rozważam - zawołał z kuchni. Wrócił, podał jej butelkę.
- Może zamówimy pizzę, bo umieram z głodu. Zresztą chętnie spędzę z tobą trochę czasu. Jesteś głodna?
-Jak by to...
- Świetnie. Gdzie tu jest telefon? - Wreszcie wyciągnął aparat spod poduszki na łóżku. - Cześć, mówi Seth Quinn... Tak, u mnie w porządku. A u was?... To świetnie. Chcę zamówić dużą, ze wszystkimi dodatkami.
- Nie - powiedziała Dru. Seth zmarszczył czoło.
- Chwileczkę - powiedział do słuchawki. - Co znaczy „nie"?
- Bez dodatków.
- Bez dodatków? - Wybałuszył oczy - Żadnych? Oszalałaś? - Aż prychnął. - Dobra, połowę bez niczego, a połowę ze wszystkimi dodatkami. Przyjęte? Do pracowni nad kwiaciarnią.
Rozłączył się, rzucił telefon na łóżko.
- Niedługo powinni dostarczyć. Chyba wezmę szybki prysznic.
- Mogę obejrzeć twoje obrazy?
- Jasne. Bardzo proszę.
Chwilowo wzburzone fale opadły. Na tyle przynajmniej, na ile było to możliwe.
Podeszła do płótna stojącego na sztalugach naprzeciwko okna. I aż jej dech zaparło. Zapewne, pomyślała, reaguję w typowy sposób na widok własnego portretu. Sprawiał wrażenie ostatecznie skończonego. Był doskonały.
Pokazał ją piękną. Pociągającą, budzącą pożądanie, a zarazem pełną rezerwy. Wyraźnie ujawniał, że pragnie być sama. Jak zrozumieć mężczyznę, który potrafi stworzyć coś równie urzekającego i romantycznego na jednym płótnie, a tak brutalnego i dzikiego na drugim?
83.
Podeszła do stosu płócien, usiadła na podłodze i zaczęła je studiować. Słoneczne sceny z Florencji, czerwone dachówki, złote budowle, kręte brukowane uliczki. Pusta droga wijąca się przez lśniące zielone pola. Łan słoneczników żarzących się w niemal wyczuwalnym skwarze - i roześmiana twarz dziewczynki biegnącej wśród nich z czerwonym balonem na sznurku.
Widziała radość i romantyczne uniesienia, smutek i kaprys, pożądanie i rozpacz. To znaczy on je widział, poprawiła się szybko. Widział wszystko.
Kiedy wyszedł spod prysznica, siedziała wciąż na podłodze z obrazem na kolanach.
Podszedł, podniósł butelkę.
- Może wolałabyś wino?
- Bez znaczenia.
Nie mogła oderwać się od tego obrazu. Była to kolejna akwarela, jedna z namalowanych z pamięci w pewien deszczowy dzień we Włoszech. Zżerała go tęsknota, był rozdrażniony. Namalował mokradła odwiedzane w dzieciństwie, gąszcz drzew gumowych i dębów, przeświecające przez konary światło o brzasku.
- To niedaleko stąd - powiedział.
- Sprzedasz mi ten widok?
- Jak tak dalej pójdzie, nie będę potrzebował marszanda. Widziałaś już swój portret?
- Tak, przepiękny. Jak go nazwiesz?
- „Śpiąca królewna" - powiedział, po czym wzdrygnął się na wspomnienie swojego snu. - Cukiniowy futbol - mruknął.
- Słucham?
- Nic takiego. Coś mi się przypomniało. O, pizza - zareagował na głośne pukanie. Chwycił portfel z ławy, podszedł do drzwi.
- Cześć, Mike, jak leci?
- Jakoś się wlecze.
Pryszczaty młody chudeusz podał Sethowi pudełko z pizzą.
- To świetnie, Mike. Dzięki. Reszty nie trzeba.
- Przyniosę ci kieliszek wybornego chianti zamiast piwa - powiedział Seth, zamykając kopnięciem drzwi.
- Mogę wypić piwo.
- Możesz - powtórzył. - Ale wolisz wino. A ja napiję się piwa. Usiadła na łóżku, odkroiła porcję pizzy.
84.
- Wiesz, że randkujemy od dłuższego już czasu - powiedział, wracając z kuchni z papierowymi talerzami.
- To nie jest żadna randka, tylko pizza.
- Dobra. Mniejsza o nazwę. - Usiadł po turecku w rozpiętej niedbale koszuli. - Nie zadaliśmy sobie jeszcze najważniejszych pytań, żeby się upewnić, czy nasz związek ma szansę przetrwania.
- Na przykład?
- Wakacyjny weekend. Góry czy morze?
- Góry. Mieszkamy nad morzem.
- Zgoda. - Odgryzł kęs pizzy. - Ulubiony gitarzysta. Eric Clapton czy Chet Atkins?
- Kto taki? Dosłownie zbladł.
- Pomińmy to, bo zanadto boli. Najlepsze kino grozy. „Psychoza" czy „Szczęki"?
- Ani to, ani to. „Egzorcysta".
- Może być. Kto by ci uratował życie w obliczu złych mocy? Superman czy Batman?
- Buffy, pogromca wampirów.
- Daj spokój, Superman! Nikt inny się nie nadaje.
- Buffy ma ciekawszą garderobę. Pokręcił głową z obrzydzeniem.
- Prysznic czy wanna?
- Wanna. - Zlizała sos z palca. - Długa, gorąca kąpiel z pianą.
- Tak jak podejrzewałem. Pies czy kot? -Kot.
Odłożył porcję pizzy.
- Niewybaczalny błąd!
- Koty są samodzielne i nie zjadają butów. Pokiwał głową z głębokim żalem.
- To może oznaczać koniec naszego związku. Szybko. Frytki czy kawior?
- No wiesz co, paradne. Jasne, że frytki.
- Naprawdę? - Jak gdyby nagle wróciła mu nadzieja, zamknął jej rękę w żelaznym uścisku. - Nie mówisz tak, żeby mnie udobruchać i potem przekabacić?
- Kawior nie jest niezbędny do życia.
Złożył na jej dłoni głośny pocałunek i wrócił do jedzenia.
85.
- Pominąwszy karygodną nieznajomość muzyki i fatalny gust w kwestii zwierząt domowych, nieźle ci poszło. Prześpię się z tobą.
- Nie wiem, co powiedzieć. Jestem poruszona.
- Drusillo... - Przerwał, bo zadzwonił jego telefon komórkowy.
- Odbierz. Ja posprzątam.
Zebrała pudło po pizzy i talerze, a on odebrał telefon.
- Tak?... Nie, wszystko w porządku. Po prostu byłem zajęty... Posłuchaj, Anno, naprawdę wszystko dobrze. Skończyłem obraz, nad którym pracowałem. Właśnie zjedliśmy pizzę z Dru... Aha. Jasne. Jutro wracam do domu... Też cię kocham. - Odłożył słuchawkę, kiedy Dru wróciła. - Dzwoniła Anna.
- Słyszałam. - Podeszła do drzwi. Zamknęła je na klucz. Wróciła do niego. - Kiedy po raz ostatni poszłam do łóżka z mężczyzną, doznałam upokorzenia. Minęły prawie dwa lata. Możliwe, że wykorzystuję cię, by odzyskać coś, co w moim przekonaniu zostało mi odebrane.
Ponieważ Seth nadal siedział po turecku na łóżku, usiadła mu na kolanach, zarzuciła ręce na szyję.
- Mogę?
- No jasne. - Przebiegł palcami po jej plecach. - Istnieje tylko jedno niebezpieczeństwo. Możesz dostać więcej, niż oczekujesz.
- Trudno uniknąć ryzyka - mruknęła i pocałowała go.
Nie dostrzegli zachodu słońca i wolno dryfowali w stronę zmierzchu. Uświadomił sobie, że muzyka zamilkła. Słyszał tylko odgłosy wzmagającego się wiatru i oddech Drusilli.
Nadciągał deszcz. Seth wyczuwał burzę kłębiącą się gdzieś niedaleko w powietrzu.
Dru przeczesała mu palcami czuprynę. Miał takie miękkie włosy, proste i świetliste.
- Nadciąga burza. Zamknęłaś okna w samochodzie?
Czemu, do diabła, wypytuje ją o okna w samochodzie, teraz, gdy przeżyła coś, co odmieniło jej życie?
- Tak. - Patrzyła w sufit. - Pójdę, zanim się rozpada.
- Aha. - Przyciągnął ją do siebie, po czym przeturlał się na drugi bok. - Zostań, posłuchamy razem deszczu, kochając się raz jeszcze.
- Jeszcze raz?
- Mmm. Wiesz, że masz taki mały dołeczek u podstawy kręgosłupa? Musnął palcem to miejsce, otworzył oczy i zobaczył jej twarz.
86.
- Pada - powiedziała cicho.
Zbliżył ich splecione dłonie do swoich ust.
- Posłuchamy razem.
Nadal padało, kiedy wstała. Ciche, miarowe bębnienie deszczu po burzy zmieniło ich pokój w przytulne gniazdko, w którym najchętniej zagrzebałaby się bez reszty.
- Zostań na noc. Rano wyskoczę i upoluję coś na śniadanie.
- Nie mogę. Nie będę miała w co się przebrać. Żadnego świeżego ciucha.
Zrozumiał - co nie znaczy, że zrezygnował z taktyki.
- Posłuchaj, przynieś jutro dodatkowe ciuchy. Zjemy w restauracji obiad, a potem przyjedziemy tutaj. Albo do ciebie - dodał, obejmując ją. - Nieważne do kogo. Planowana randka, a nie nasza zwykła improwizacja.
- To nie była randka. - Wyślizgnęła się, żeby zapiąć bluzkę. - Tylko seks.
- Wybacz, ale było jedzenie, trunki, konwersacja i seks. To się, moja droga, nazywa randka.
Czuła, że usta jej drgają w uśmiechu.
- No cóż, wygrałeś. Jest już po północy. Wrócę tutaj jutro koło ósmej wieczór.
- Świetnie. Oprawić ci tę akwarelę? Uśmiechnęła się promiennie.
- Dasz mi ją?
- Chętnie wymieniam obraz na obraz. Wsunęła buty.
- Już dwa mi namalowałeś.
- Pewnego dnia, gdy będę już słynnym nieżyjącym malarzem, a moja twórczość stanie się przedmiotem badań, nazwą to okresem Drusilli.
- Jeżeli taka jest cena, mogę pozować jeszcze raz.
- W niedzielę.
- Zgoda. Co mam włożyć?
- Wiem już dokładnie. - Podszedł i pocałował ją. - Skąpię cię całą w płatkach róż. Chyba jako kwiaciarka bez trudu zapewnisz ich dostawę.
- Podziwiam twoją pracę, ale nie będziesz mnie malował nago.
87.
- Dobrze, ja będę ubrany, a ty cała w płatkach róż. Cii... - Przytknął palec do jej ust, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Przecież nie namawiam cię do pozowania nago, żeby cię zaciągnąć do łóżka. Bo już cię zaciągnąłem. A tak na marginesie, nie wykorzystuję w tym celu sztuki. Myśl o tym obrazie nie daje mi spokoju od chwili, gdy cię zobaczyłem. Kiedy skończę, sama zdecydujesz, co z nim zrobić.
- Płatki czerwonych róż. - Przechyliła głowę. - W takim razie zamówię dużą dostawę.
Nazajutrz rano Seth wszedł, pogwizdując, do zakładów szkutniczych. Niósł pudełko pączków z cukierni. Cam stał już przy stanowisku, łączył wkrętami elementy kadłuba.
- Piękna łódka. - Seth podszedł do łodzi wiosłowej o doskonałej sylwetce. - Przepraszam, że wam ostatnio nie pomagałem.
- Jakoś sobie radziliśmy.
Nie powiedział tego z wyrzutem, najwyżej z delikatnym przekąsem.
- Gdzie są wszyscy?
- Phil jest na górze. Ethan i Aubrey sprawdzają dzisiaj pułapki na kraby. Kevin przyjedzie dopiero po szkole. Za jakiś tydzień będzie wolny, to mi tu pomoże.
- Za dwa tygodnie koniec szkoły? Którego dziś mamy?
- Miałbyś lepsze rozeznanie, gdybyś od czasu do czasu wpadł do domu.
- Byłem zajęty, Cam.
- Aha. - Cam mocował się z kolejnym wkrętem. - Wpadasz i wypadasz zależnie od humoru. Postanowiłeś zajrzeć dzisiaj, bo wczoraj wieczorem szczęście wreszcie się do ciebie uśmiechnęło?
- A co cię to obchodzi?
- Co mnie obchodzi? - Cam odłożył śrubokręt, zeskoczył na podłogę. - Od cholery mnie obchodzi, kiedy znikasz na pół tygodnia. Od cholery mnie obchodzi, kiedy patrzę, jak się Anna zamartwia, bo nie raczysz dać znać, co u ciebie. Nie traktuje się rodziny jak wygódki.
Stali teraz na wprost siebie. Jak bokserzy, którzy nie zważają na gwizdek.
- Zaraz, zaraz! - Phillip wskoczył między nich, rozepchnął ich na dwie strony. - Co się tu wyprawia? Jak chcecie się naparzać, to wyjdźcie.
- To sprawa między mną a Camem.
88.
- To nasze miejsce pracy - sprostował Phillip. - Wspólnej pracy, a zatem i moja sprawa. Jak będziesz to ciągnął, pierwszego sierpowego możesz dostać ode mnie. Już dość musiałem przez ciebie znieść.
- O czym ty, do licha, mówisz?
- O dopełnianiu swoich obowiązków. O klientce oczekującej skończonego projektu, który obiecałeś zrobić. Gdzie on jest, Seth?
Otworzył usta i natychmiast je zamknął. Zapomniał o lodzi Dru-silli. Podobnie jak zapomniał, że obiecał Annie przywieźć torf potrzebny do nowego klombu. Przełknął wzburzenie, wyszedł przez towarową bramę.
- Aż się prosi, żeby go kopnąć w tylek - burknął Cam.
- Zejdź już z niego, co? Tak samo się gryzłem i martwiłem o niego jak ty, ale jest na tyle dorosły, że może chodzić, dokąd i kiedy zechce. Jak długo masz zamiar go tak upokarzać?
- Jasna cholera. Masz rację. Idę to załatwić - syknął Cam. Seth usłyszał kroki na pomoście.
- Przepraszam, że cię zawiodłem, Cam - wybuchnął. - Zrobię, co zechcesz. Wynagrodzę ci to.
- Diabli tam... - Cam przeczesał palcami włosy. - Wcale mnie nie zawiodłeś. Nikt nie oczekuje, że cały swój czas poświęcisz naszym zakładom. Albo że każdą wolną chwilę będziesz spędzał w domu. Najpierw Anna gdera, że za dużo siedzisz w domu. Potem się wścieka, że w ogóle cię nie ma. Jak ja się w to wszystko dałem wmanewrować?
- Taki twój los. Miałem kilka spraw do załatwienia. Poza tym pracowałem. Jakoś mnie to wciągnęło. Nie, nie traktuję rodziny jak wygódki. Nawet tak nie myśl. Dla mnie rodzina to prawdziwy cud. Gdyby nie wy...
- Już przestań, Seth. Nie mówimy o dawnych dziejach, tylko o teraźniejszości.
- Bez was nie miałbym teraźniejszości.
- Nie miałbyś bez Raya. Podobnie jak żaden z nas. I na tym poprzestańmy. - Wcisnął ręce do kieszeni, spojrzał na wodę. - A więc masz poważne zamiary wobec tej seksownej kwiaciarki?
Obaj zapatrzyli się w dal.
- Na to wygląda.
- Jakie pączki kupiłeś?
Są w porządku, pomyślał Seth. Niezależnie od rozwoju wydarzeń rodzina zawsze okazywała się w porządku.
89.
- Różne.
- To wracajmy, zanim Phil je znajdzie. Seth nagle stanął jak wryty.
- Cukiniowy futbol.
Krew odpłynęła z policzków Cama.
- Coś ty powiedział?
- Rozgrywki chlebowe. Piłka z cukiniowego chleba. Opowiedziała mi, jak upiekła chleb, a wyście grali nim w piłkę.
Cam złapał Setha za ramiona.
- Kiedy ją widziałeś?
- Nie wiem. Mnie się to chyba śniło. Próbowałeś przejąć piłkę i dostałeś w czoło. Zgadza się?
- Aha. - Cam musiał się uspokoić. - Kiedy skakałem do piłki, wybiegła z krzykiem kuchennymi drzwiami. Odwróciłem się i... bach, padłem. Chleb był twardy jak kamień. Nie miała, biedactwo, talentu do kuchni.
- Sama to przyznała.
- Zaczęliśmy rechotać jak pomyleni... ja, tata, Phil i Ethan. A mama tylko się na nas gapiła. Widzę ją tak do tej pory.
Głęboko westchnął.
- Potem weszła do domu i wyniosła nam drugi bochenek do grania. Też ci to powiedziała?
- Nie. - Seth położył Camowi rękę na ramieniu, kiedy odwrócili się zgodnie do bramy towarowej. - Pewno chciała, żebyś opowiedział mi to sam.
Rozdział DZIEWIĄTY
DRU wyszła przed sklep, żeby obciąć przywiędłe kwiaty werbeny i heliotropu rosnące w beczkach po whisky przy drzwiach wejściowych. Nocna burza ochłodziła powietrze, rozwiała męczącą duchotę. Ranek był rześki i klarowny jak dźwięk dzwonu.
Właśnie spędziła cudowną noc z Sethem. Intrygował ją i prowokował. Podniecał i bawił. Rozbudzał w niej nieznane dotąd uczucia, jakich nie poruszył nawet facet, za którego omal nie wyszła za mąż. Był chyba najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego znała. Ale
90.
skoro zostali już kochankami, wypatrywała na horyzoncie problemów. Bo jak się nie przewidzi problemów, mówiła sobie w duchu, człowiek wpada w nie i tonie.
Odniosła nożyce ogrodnicze z powrotem do pomieszczenia gospodarczego i odłożyła je na półkę. Brzęknęły dzwoneczki przy drzwiach, sygnalizując wejście pierwszego klienta.
- Dzień dobry. Czym mogę służyć?
- Sama nie wiem. Może na razie się rozejrzę.
- Bardzo proszę. Piękny dzień, prawda? - Dru otworzyła drzwi wejściowe. - Pani przejazdem w St. Chris?
- Zgadza się - potwierdziła Gloria.
- Najlepsza pora. - Dru przemogła zażenowanie, które odczuła, widząc taksujące spojrzenie nieznajomej i uprzejmie zagadnęła: - Przyjechała tu pani z rodziną?
Kobieta nie sprawiała wrażenia osoby, która przeznacza sporo czasu lub pieniędzy na kwiaty. Wydawała się twarda, impertynenc-ka i prostacka. Kiedy Dru zaleciał zapach whisky zmieszany z wonią kwietnych perfum, zaczęła się zastanawiać, czy to aby nie złodziejka. Ale zaraz odsunęła od siebie tę myśl. Nikt nie okrada kwiaciarni, a już na pewno nie w St. Chris.
- Jeżeli szuka pani czegoś dla udekorowania hotelowego pokoju, mamy w tym tygodniu specjalną promocję na goździki.
- Kto wie? Pani twarz wydaje mi się znajoma. I nie mówi pani miejscowym akcentem. Dużo czasu spędziła pani w Waszyngtonie?
Dru odprężyła się.
- Tam się wychowałam.
- Zgadza się. Zaraz jak panią zobaczyłam, pomyślałam... Chwileczkę! Pani musi być córką Katherine. Prucilla... nie, nie, Drusilla.
Dru usiłowała wyobrazić sobie wśród znajomych matki tak fatalnie ubraną kobietę, po czym złajała się w duchu za snobizm.
- Owszem.
- Niech mnie licho. - Gloria ujęła się pod boki i uśmiechnęła wylewnie. Nie biedziła się na próżno. - Co pani tu, do diaska, robi?
- Teraz tu mieszkam. A więc zna pani moją mamę?
- O tak, tak. Zasiadałam z Kathy w wielu komitetach. Dłuższą chwilę jej nie widziałam. Ostatnio spotkałyśmy się chyba z okazji fety dobroczynnej na rzecz analfabetów. Na kolacji z książką i pisarzem w Shorham.
91.
Wydarzenie opisano szczegółowo w „Washington Post", a potem umieszczono w archiwum dziennika w Internecie, toteż Gloria mogła się teraz popisywać.
- Co słychać u pani matki? I u ojca?
Nie, pomyślała Dru, to żaden snobizm, tylko trafny osąd. Ale odpowiedziała rzeczowo.
- Dziękuję, wszystko dobrze. Przepraszam, nie dosłyszałam pani imienia.
- Glo. Glo Harrow - przedstawiła się panieńskim nazwiskiem matki. - Mały ten świat, co? Kiedy ostatnio rozmawiałam z Kath, byłaś chyba zaręczona. I co? Nie wyszło?
- Nie wyszło.
- No cóż, faceci są jak autobusy. Zawsze przyjeżdża następny. Wiesz, moja mama przyjaźni się z twoim dziadkiem. - Co nie mijało się właściwie z prawdą. Chociaż słowo „zna" byłoby tu właściwsze. - Pan senator nieźle się trzyma.
- To niezwykły mężczyzna. - W głosie Dru pojawił się dystans. W tym momencie wszedł klient. Zwróciła się do niego.
- Dzień dobry.
- Witam. Proszę sobie nie przeszkadzać. Ja się nie spieszę.
- Jeszcze się pani rozgląda, pani Harrow?
- Nie. - Już i tak za długo tu zabawiła. - Może wezmę tuzin tych... zaraz, co to macie w promocji?
- Goździki.
Dru wskazała wazon. Gloria oszacowała, że tyle może jeszcze odżałować z tytułu wizji lokalnej. Wyjęła gotówkę, położyła na ladzie. Skoro już nawiązała kontakt, chciała jak najprędzej wyjść.
- Proszę przy okazji serdecznie pozdrowić ode mnie mamę - rzuciła na odchodnym.
- Nie omieszkam.
Dru zwróciła się do nowego klienta. Widocznie mina zdradzała jej odczucia.
- Przyszedłem nie w porę? - spytał mężczyzna.
- Ależ skąd. Czym mogę służyć?
- Po pierwsze, na imię mi Will. Will McLean. Wyciągnął do niej rękę.
- A, kolega Aubrey. - Naprawdę fajny, wyraziła się Aubrey. Trafnie, pomyślała Dru. - Bardzo mi miło.
92.
- Mnie również. Właśnie zszedłem z dyżuru i pomyślałem, że podskoczę do Aub. Chciałbym zakasować Setha, zanim wrócę do domu i rzucę się do wyrka. Seth naprawdę podniósł poprzeczkę tymi kwiatami, które kupił mojej dziewczynie. Nie dam się tak łatwo prześcignąć. Muszę udobruchać Aubrey za to, że przez większość tygodnia pracuję na dwie zmiany. Czy ma pani coś odpowiedniego?
- Jakimi pan dysponuje finansami?
- Właśnie dostałem wypłatę. Poklepał się po tylnej kieszeni. Zastanowiła się.
- Proszę zaczekać - poprosiła i wyszła do chłodni. Wyjęła bladoróżową różę na długiej łodydze. - Tuzin takich róż zwali ją z nóg.
- No to może dwa tuziny. W ciągu ostatnich dziesięciu dni musiałem odwołać dwie randki.
- Dwa tuziny rozłożą ją na cztery łopatki.
- Ideał. I włoży je pani do takiego bajeranckiego pudła?
- Jak najbardziej. - Podeszła do lady. - Pan, pański starszy brat Dan i Seth przyjaźnicie się od dawna.
- Od małego - potwierdził Will. - Nie mogę uwierzyć, że wrócił już miesiąc temu, a ja jeszcze się z nim nie nagadałem. Mogę o coś spytać? Czy ta kobieta, która tu była przede mną, robiła pani wstręty?
- Dlaczego pan pyta?
- Nie wiem. Tak mnie tknęło. Coś w niej takiego,było. Jakbym ją skądś znał. Nie chcę się wtrącać, ale coś mi tu nie gra. Zna pani to uczucie?
- O, bardzo dobrze. - Obrzuciła go wzrokiem. Był przyjacielem Aubrey, Setha. - Twierdziła, że zna moją matkę, ale to nieprawda. - Nikt, pomyślała Dru, absolutnie nikt nie mówił o mamie Kathy. Wszyscy mówili Katherine, a czasami Kate. - Nie wiem, o co jej chodziło, ale cieszę się, że przyszedł pan w dobrym momencie.
- Chce pani, żebym trochę został?
- Nie, ale dziękuję. Nie przejmuję się nią.
- Nazywa się Harrow? - Will pokręcił głową. - Nazwisko nic mi nie mówi. Ale skądś ją znam.
Telefon do matki był błędem. Dru natychmiast to sobie uprzytomniła. Ale nie mogła wyrzucić z pamięci porannej klientki. Żeby dowiedzieć się czegoś o niej, musiała zasięgnąć języka.
93.
Mama oznajmiła rześkim głosem, że nie zna żadnej Glo Harrow, aczkolwiek zna niejaką Laurę i Barbarę Harrow. Wesoły ton matki oraz wiadomość, że ponownie zeszła się z ojcem uśpiły na chwilę czujność Dru.
Niebawem jednak ich rozmowa zeszła na zwykłe tory. Dlaczego nie wraca do domu na weekend, a jeszcze lepiej na cale lato? Może wszyscy wybraliby się któregoś weekendu do posiadłości rodzinnej w North Hampton?
Nie przyjmowała racjonalnych powodów, ignorowała wyjaśnienia, toteż po odłożeniu słuchawki Dru nie miała wątpliwości, że jej matka jest równie rozdrażniona i nieszczęśliwa jak ona.
Pozostawało więc tylko zamknąć się w sobie.
Przed wieczorem w sklepie znów zabrzęczał dzwonek.
- Oo, Seth - przywitała go z radością.
- Uznałem, że muszę wpaść. Rano Cam obtańcował mnie za to, że tak długo się nie pokazywałem.
- Dogadaliście się?
- Aha. Już w porządku. Muszę się jeszcze ukorzyć przed Anną, ale chciałem wpaść po drodze. Jesteśmy umówieni na wieczór?
- A chcesz?
- Myślę o spotkaniu z tobą przez cały dzień. Ogarnęła ją fala ciepła.
- Ja też zapewne myślałabym o tobie, ale od rana jestem bez przerwy zajęta.
- Słyszałem. Will wpadł do zakładów z wiechą róż, omal nie przyprawiając Aub o zawal serca.
- Szczęściarz z ciebie, że masz przyjaciół z dzieciństwa.
- A ty nie?
- Nie bardzo. W każdym razie - Dru zmieniła temat - zanim Will wszedł, miałam dziwną wizytę. Jakaś kobieta... - ciągnęła, jednocześnie sprawdzając utarg dzienny - twierdziła, że zna moją mamę, ale od razu uznałam, że to blef. Nie tylko na podstawie jej słów, lecz i wyglądu.
- Jak wyglądała?
- Prostacka, prymitywna, w niczym nie przypominała pań, które pracują w fundacjach dobroczynnych z moją matką. Sondowała mnie.
94.
Poczuł, że przeszywa go lodowaty dreszcz. -I co mówiła?
- Niewiele. Pewnie chciała wybadać grunt, ale wszedł Will. Kupiła goździki i wyszła. Mówił, że chyba skądś ją zna.
Dławiło go w gardle.
- Przedstawiła się?
- Tak. - Dru rozejrzała się, wzięła torebkę i klucze. - Glo Harrow. Już naprawdę muszę iść.
Chwycił ją za rękę.
- Jeżeli znów się tu zjawi, bardzo cię proszę, zadzwoń do mnie.
- Po co? Pewnie spróbuje wyłudzić pieniądze albo zechce, żebym przedstawiła ją dziadkowi. Wierz mi, nauczyłam się radzić sobie z takimi ludźmi, naprawdę.
- Obiecaj mi, że jeśli się zjawi, wyjdziesz na zaplecze i zadzwonisz do mnie.
Zaczęła tłumaczyć, że nie potrzebuje ochrony, ale Seth tak nalegał, iż w końcu posłusznie skinęła głową.
- No dobrze, obiecuję.
Kiepsko spał. Nawet radość z obecności Dru zwiniętej u jego boku nie była pełna. Chociaż szósty zmysł podpowiadał mu, że to Gloria wkroczyła w kolejną sferę jego życia, zapukał do drzwi braci McLeanów. Chciał zyskać pewność.
Ubrany w roboczy strój, Dan otworzył mu drzwi.
- Hej, Seth, co jest? W ostatniej chwili mnie złapałeś. Mam zaraz spotkanie.
- Muszę pogadać z Willem.
- Aa, to powodzenia, stary. Śpi jak zabity tam, w sypialni na końcu korytarza.
- To pilne.
- Seth, nie szalej. Facet naprawdę padł skonany.
Ponieważ jednak Seth przedarł się przez pobojowisko w salonie, Dan ruszył za nim. Zrezygnowany, wskazał kciukiem pokój.
Seth nawet nie zapukał, tylko pchnął drzwi. Pokój był wielkości garderoby. Łóżko zajmowało prawie całą jego powierzchnię.
Will leżał na wznak z rękoma rozrzuconymi na boki, jak gdyby padł i zastygł w tej pozycji.
Dan podszedł do okna.
95.
- Za chwilę nie będzie przebierał w słowach. - Bezlitośnie rozsunął zasłony.
Poranne słońce zalało łóżko. Will ani drgnął. Dan podszedł do łóżka.
- To na pewno podziała. - Przyłożył usta do ucha Willa i krzyknął:
- Kod numer jeden! Doktor McLean proszony na salę numer trzy. Start!
- Co jest? - Will podskoczył jak sprężyna. - Gdzie ten rozbity wóz? Gdzie...
Popatrzył na Setha, zamrugał i chyba częściowo oprzytomniał. Seth złapał go za rękę.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Masz krwotok wewnętrzny? -Nie.
- No to spadaj, bo go zaraz dostaniesz.
Chwycił poduszkę, żeby zasłonić się przed światłem.
- Byłeś wczoraj w kwiaciarni Dru. - Seth zerwał mu poduszkę z głowy. - Była tam też pewna kobieta. Twierdziłeś, że, być może, ją poznajesz.
- Teraz nie poznałbym rodzonej matki. Kim ty, do pioruna, jesteś i co robisz w moim pokoju?
- Opisz jej wygląd.
- A jak opiszę, to się wyniesiesz?
- Tak, proszę cię.
Ziewając rozdzierająco, Will przetarł sobie twarz.
- Było w niej coś odpychającego. Wyglądała, jak z rogu ulicy w Baltimore. Wyzywająca, tleniona, koścista blondyna. Tata nazwałby ją towarem z przeceny. Tak na pierwszy rzut oka powiedziałbym, że nadużywa alkoholu w połączeniu z rozrywkowymi specyfikami chemicznymi.
- Ile może mieć lat? - nastawal Seth.
- Pod pięćdziesiątkę, ale mocno steraną.
- No tak.
Seth usiadł ciężko na brzegu łóżka.
- Powiedziałem Dru, że wygląda mi dziwnie znajomo. Ale nie mo-głem sobie przypomnieć. Może jest tylko do kogoś podobna. A co? Czepiała się Dru? - Wtem szczęka mu opadła. Wróciła pamięć.
- Niech mnie diabli, toż to Gloria DeLauter.
96.
- Czekaj, czekaj. - Dan uniósł ręce. - Chcesz powiedzieć, że wczoraj w kwiaciarni Dru widziałeś Glorię DeLauter? Niemożliwe. Wyjechała stąd wiele lat temu. - To ona - zapewnił go Will. - Dopiero teraz do mnie dotarło. Zmieniła się, ale nie aż tak bardzo.
- Nie. - Sethowi opadły ręce. - Nie tak bardzo.
- Co ona tu, do licha, robi? - rzucił ostro Will. - Nie jesteś już dzieckiem. Nie może szantażować twoich braci, że cię odbierze i wyłudzać od nich okupu. Chyba nie obudziły się w niej macierzyńskie uczucia, no więc co?
- Will wolno kojarzy - skomentował Dan. - Zwłaszcza tam, gdzie mowa o mrocznej stronie życia. To sprawa pieniędzy, prawda, Seth?
Nasz przyjaciel jest sławnym artystą, który pnie się po szczeblach imponującej kariery. Wróciła, żeby upomnieć się o udział w zyskach. - Tak by to można ująć - burknął Seth. - Nadal nie rozumiem. - Will odgarnął włosy. - Przecież nic nie jesteś jej winien. Nie ma na ciebie haka. - Opłacałem ją od lat. Może to głupie, ale nie wiedziałem, co zrobić, by powstrzymać ją od nękania mojej rodziny. - Więc oni nic nie wiedzą? - spytał Will. - Nie. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem. Kilka miesięcy temu odszukała mnie w Rzymie. Wtedy zrozumiałem, że na nic się zdała ucieczka na odległość pięciu tysięcy kilometrów. Postanowiłem wrócić do domu. Dopadła mnie znów tydzień temu. Zdawało mi się, że zyskałem na czasie. Ale jeśli odwiedziła Dru w sklepie, to nie po to, żeby kupić stokrotki.
- Co mamy zrobić? - spytał rzeczowo Dan..
- Nic. Na razie będę czekał na jej kolejny ruch.
Wmawiał sobie, że znikła. Skasowała go na dziesięć tysięcy i się wyniosła. Martwiło go, że sprawdzała Dru, ale łudził się, że po tej wizycie wybiła sobie z głowy różne domysły. Uznała, że nic go nie łą-czy z panną Whitcomb Banks.
Prawdę powiedziawszy, sam dobrze nie wiedział, na czym ich związek się opierał. Dru nie należała do osób otwartych i wylewnych. Była chłodna i zdystansowana. A przecież ten dystans wzma-
gał jeszcze jego zaangażowanie.
Poznawał ludzi bliżej między innymi wtedy, kiedy ich malował.
97.
Wiedział, że Dru nie rwie się do tego, by mu znów pozować, zwłaszcza tak, jak on tego chciał. Ale w niedzielę rano przygotował pracownię, jak gdyby osiągnęli w tej sprawie porozumienie.
- Dlaczego nie mogę ci zwyczajnie zapłacić za ten obraz?
- Nie chcę żadnych pieniędzy.
Posłał łóżko. Prześcieradło było miękkie, dobrze się układało. A kolor, blade kapryfolium, stanowił idealne tło dla jaskrawej czerwieni płatków róż i delikatnej bieli skóry Dru.
- Chyba po to sprzedajesz własne prace - ścisnęła szlafrok przy szyi i popatrywała, speszona, na łóżko - żeby zarabiać?
- Nie maluję dla pieniędzy. Są wygodnym skutkiem ubocznym, negocjacje pozostawiam marszandowi.
Otworzył pierwszą torbę płatków i jakby od niechcenia rozrzucił je po łóżku.
- Odpręż się i zostaw wszystko mnie.
- Nie mogę się odprężyć, leżąc nago na łóżku zasłanym płatkami róż, podczas gdy ty wytrzeszczasz na mnie oczy.
- Oczywiście, że możesz. - Dorzucił płatków, cofnął się o krok.
- Wystarczy godzina? I dostanę obraz?
- Umowa stoi. Tylko zdejmij to z siebie. - Rozwiązał szlafrok i zsunął delikatnie z jej ramion. - Uwielbiam na ciebie patrzyć. Chcę ci pokazać, jaką cię widzę. Połóż się. Na boku, przodem do mnie. Ręka tutaj.
Uniósł ją i ułożył nisko na piersiach.
Starała się, jak mogła, zlekceważyć mrowienie skóry, kiedy muskał ją swymi delikatnymi palcami.
- Czuję się obnażona.
- Objawiona - poprawił. - A to co innego. Podnieś kolano. Trzymaj rękę w dół, dłonią na zewnątrz. Dobrze.
Sięgnął do torby i obsypał ją płatkami, których część spadła na otwartą dłoń Dru. Pozostałe ułożył starannie na jej włosach, na wzgórkach piersi, na ręce, na biodrze i nodze.
Cofnął się o krok.
- Staraj się jak najmniej ruszać. - Wrócił za sztalugi. - Mów coś do mnie.
- O tym, jak idiotycznie się czuję?
- Może po południu wybierzemy się na żagle? Wprosimy się do Anny na obiad, a potem popływamy.
98.
- Nie potrafię myśleć o obiedzie, a już z pewnością nie o twojej siostrze, kiedy jestem... kompletnie goła.
- Ludzie zobaczą obraz olśniewającej kobiety.
- Moja matka -jęknęła Dru, zdruzgotana.
- Co u niej słychać? Zeszła się znów z twoim ojcem?
- Najwyraźniej. Ale nie są ze mnie zadowoleni.
- Cóż, trudno wszystkich zadowolić.
Naszkicował łuk jej ramienia, osadzenie szyi, smukłą linię torsu. Po czym zaczął malować.
Kontrast czerwieni z białą skórą, błysk światła, pastelowa pościel z głębszymi cieniami w lejących się fałdach. Ponownie była królową wróżek, tyle że teraz przebudzoną.
Po chwili przestała myśleć o pozowaniu. Pochłonęła ją obserwacja Setha przy pracy. Malował w uniesieniu. Zastanawiała się, czy jest tego świadom. Zapomniała o ustalonym limicie czasu. Tak dalece stała się częścią fantazji powstałej w jego głowie, że nie miała sumienia tego rozwiewać.
Czy przedmiot dzieła sztuki zawsze zakochuje się w jego twórcy? - myślała. Czy to normalne, że czuje tak głęboką bliskość i tak oszałamiające pożądanie?
Kiedy spojrzał na nią, ogarniając ją całą wzrokiem, zadrżała.
- Mogę zobaczyć, co namalowałeś?
- Jasne.
Odłożył pędzel, ale nie odrywał oczu od płótna. Dru zsunęła się z łóżka, wzięła szlafrok, otuliła się i podeszła. Zobaczyła, że zaledwie zaczął, ale już jej się podobało.
- Jest piękne.
- Dopiero będzie - wyznał. - Dobry początek. - Wtem nachylił się nad nią, zbliżył usta do jej ust. - Dobrze wiesz, jak bardzo cię pragnę. Wystarczy jeden twój uśmiech.
Jakby w odpowiedzi jej usta ułożyły się w uśmiech. W oczach błysnęło przyzwolenie, naglące i tęskne zarazem.
W jednym mgnieniu ujrzał wszystko, na co czekał - świadomość, pewność, pożądanie, obietnicę.
Wróciła na łóżko, przybrała żądaną pozę.
Seth machał pędzlem prawie bezwiednie. Mieszał farbę, nakła-dat, pociągał, niemal tchnął życie w płótno, żeby wyczarować na nim jej twarz.
99.
- Dam radę - powiedział, następnie odłożył pędzel i obszedł sztalugi. - A kiedy skończę, będzie to moje największe dzieło. Wiesz dlaczego?
Ledwie oddychała, tak waliło jej serce. Mogła tylko pokręcić głową.
- Bo tyle dla mnie znaczysz. Od pierwszej chwili, Drusillo. - Podszedł do niej. - Bo cię kocham.
- Wiem - szepnęła bez tchu. Przycisnęła rękę do serca, zdumiona, że nie wyskoczy jej z piersi w szalonym zrywie radości. - Wiem. I boję się. O Boże, Seth, jak ja się boję, bo też cię kocham.
Zerwała się, rozsypując wokół płatki i padła mu w ramiona.
Rozdział DZIESIĄTY
Anna przebiegła przez dom jak wicher i kazała swoim mężczy-znom szukać obrusa. Minęła salon, porywając skarpetki, buty, puste szklanki. Kiedy wpadła do kuchni, ci, którzy ocaleli, skryli się po kątach. Nawet pies się schował. Seth chrząknął z bezpiecznej, jak mniemał, odległości.
- Anno, to tylko obiad. Spiorunowała go wzrokiem.
- Tylko obiad? - powtórzyła z politowaniem.
- Cokolwiek mamy, wystarczy - zapewnił ją uspokajająco. - Dru nie jest grymaśna.
Anna otwierała szafki, po czym zamykała z hukiem.
- Uważasz, że to w porządku zawiadomić mnie godzinę naprzód, że zapraszasz gościa na obiad?
- Nie rób z niej wielkiego gościa. Chcieliśmy tylko coś przekąsić...
- Dobre sobie, coś przekąsić. - Ruszyła w jego stronę. - Stój! - wrzasnęła, kiedy Seth usiłował wymknąć się z kuchni.
- Nie rozumiem, o co ten cały rwetes? Zawsze przecież ktoś wpada na obiad.
- To co innego.
Ponieważ Anna wyjęła z szuflady wielki kuchenny nóż, Seth postanowił się nie stawiać.
- W porządku. Okay. Przepraszam. Pomogę ci.
- Dobrze, żeś się, u diabła, domyślił. Obieraj ziemniaki.
100.
-Tak jest!
- Jake! Ogarnij trochę swój pokój. Kevin, przeleć mieszkanie odkurzaczem! Migiem!
- Dlaczego chcesz, żeby mnie znienawidzili? - jęknął Seth. Anna przygwoździła go tylko stalowym spojrzeniem.
- Jak już obierzesz, pokrój na kawałki. Mniej więcej takie - powiedziała, pokazując w palcach.
- To nie ja zawaliłem całą podłogę w pokoju - wtrącił się Jake i spojrzał drwiąco na Setha.
- Nakryj stół. Świąteczną zastawą. Tylko najpierw umyj ręce. Jake podszedł do zlewu.
- Nigdy nie przyprowadzę dziewczyny do domu, przysięgam.
- Teraz sam się dwa razy zastanowię - mruknął Seth.
- Słucham? Zamrugał.
- Nic takiego. Ale przecież dawniej też przyprowadzałem dziewczyny. Nawet Dru jadła tu już wcześniej i nie dostawałaś obłędu.
- To co innego. Wpadła niezapowiedziana, zresztą prawie jej nie znałeś. Może i przyprowadzałeś dziewczyny, ale nigdy dotąd nie zaprosiłeś na obiad kobiety, którą kochasz. Mężczyźni niczego nie rozumieją. Doprawdy nie wiem, dlaczego przez całe życie nęka mnie ta horda. - Anna pociągnęła nosem.
- Nie płacz. Kurczę, błagam, tylko nie to. - Zdesperowany Seth rzucił ziemniaki i podbiegł, żeby pogłaskać Annę po głowie. Nagle odskoczył jak oparzony. - Nigdy ci nie mówiłem, że kocham Dru!
- Myślisz, że jestem ślepa i głupia? Zamiast odpowiedzi, pochwycił jej ręce.
- Właśnie jej to powiedziałem. Skąd wiedziałaś?
- Bo sama cię kocham, cymbale. - Zarzuciła mu ręce na szyję. -I chcę, żebyś był szczęśliwy.
- Jestem. - Wtulił twarz w jej włosy. - Chociaż mam stracha.
- Bez szczypty strachu nie ma szczęścia. - Uścisnęła go krótko. - A teraz wynocha stąd. Mydła gościnne, ręczniki. Opuścić deski klozetowe.
- Dziękuję, że znów pozwoliłaś mi przyjść. Sprawiam kłopot. Anna wybrała niebieski wazon na wesołe rudbekie, które przyniosła jej Dru.
101.
- Bardzo nam milo. O żadnym kłopocie nie ma mowy. Za plecami Dru Jake przewrócił dramatycznie oczami.
- Czy mogłabym w czymś pomóc?
- Dziękuję, wszystko jest pod kontrolą. - Anna podniosła zgrabnie pokrywę rondla, dźgnęła kurczaka widelcem. - Gotujesz?
- Wprawiłam się w gotowaniu makaronu, otwieraniu kupnego sosu i mieszaniu jednego z drugim.
- O do licha! - zawołała Anna i roześmiała się. - Znaczy, jesteś surowa. Uwielbiam wyrabiać surową glinę. Kiedyś nauczę cię robić pyszny sos boloński, a dalej zobaczymy. Seth... -Anna rozpromieniła się na jego widok. - Otwórz, proszę, wino, co? I nalej Dru. Pokaż jej mój ogród, dopóki nie skończę w kuchni.
- Chętnie pomogę - sprzeciwiła się Dru.
- Następnym razem. A teraz wyjdź z Sethem i delektuj się winem. Za dziesięć minut będziemy gotowi.
I wyrzuciła ich z kuchni.
Później Seth pojechał za Dru do jej domu. W ten ciepły letni wieczór usiedli na ganku i patrzyli, jak ćmy tańczą w ciemnościach.
- Dobrze się tam czułaś?
- Świetnie.
- To wspaniale. - Uniósł jej rękę do ust. - Bo jak Anna rozpuści wici, będziesz musiała powtórzyć całe przedstawienie u Grace i Sybill.
- Och... - O tym nie pomyślała. - Będę musiała się zrewanżować. Muszę ich wszystkich zaprosić...
Oczywiście zamówi gotowe dania. I zaplanuje, czym najlepiej zająć nastolatków.
- Opuszczam moją ligę - przyznała. - Proszone obiady, do których przywykłam, tutaj nie mają racji bytu.
- Chciałabyś wszystkich zaprosić? - rozpromienił się Seth. - Urządzimy grillowanie w ogrodzie. Rzucimy na ruszt steki i kukurydzę w kolbach. Coś niewyszukanego.
My, pomyślała. Gładko przeszli na liczbę mnogą.
- Jeśli to cię uspokoi, wiedz, że na godzinę przed twoim przyjściem Anna wpadła w istny obłęd.
- Naprawdę? - Trochę ją to podniosło na duchu. - Zawsze mi się wydaje taka opanowana.
- Bo tak jest. Boimy się jej śmiertelnie.
102.
- Wielbicie ją. Jak jeden mąż. To naprawdę fascynujące. Ale ja wstępuję na teren mi nie znany, Seth. - Ja też. - Nieprawda, nie trzeba ci mapy. - Odwróciła głowę. - Cała sceneria tych spotkań rodzinnych, czy to swobodnych, czy tradycyjnych, improwizowanych, czy zaplanowanych - to terytorium dobrze ci znane. Masz szczęście. - Wiem. - Pomyślał o swoim dzieciństwie. Pomyślał o Glorii. - Wiem. - To widać. Tacy jesteście przejęci sobą nawzajem. Zrobili dla mnie miejsce, bo ich poprosiłeś. Zależy ci na mnie, to i im zależy. Moja rodzina jest inna. Dokładnie cię wypyta, przeanalizuje, sprawdzi pochodzenie. Ta myśl go zmroziła. - A jeżeli coś im się nie spodoba, to może przekreślić nasz związek? - Uciekłam od nich, bo nie mogłam tak żyć. Chcę sama decydować o tym, co myślę i co czuję. - No, to się nie przejmujmy. - Porwał ją w ramiona. - Kocham cię. I nie obchodzi mnie, co myślą inni. Chciał, żeby to było takie proste. Nauczył się, że miłość jest najpotężniejszą siłą. Ale rzadko też bywa prosta. I to właśnie jej różne oblicza podobne migotliwym ściankom brylantu, jej komplikacje sprawiają, że staje się tak silna. Kochając Dru, zmierzył się z koniecznością wyznania jej wszystkiego. Miała prawo poznać jego prawdziwą przeszłość. Uznał jednak, iż na razie należy mu się czas tylko z nią. Chciał się nacieszyć świeżością łączącego ich uczucia. Szukał wymówek. Pragnął, żeby Dru lepiej poznała jego rodzinę. Musiał dokończyć obraz. Mijały dni, tygodnie, a Gloria się nie pokazywała. Może tym razem znikła na dobre? Sam się oszukiwał. Postanowił nie myśleć o niej do Czwartego Lipca. Rokrocznie Quinnowie urządzali wtedy wielki piknik, jak za czasów Raya i Stelli. Tyle że piwo i kraby poprzedzał teraz wytworny szampan z kawiorem. Ze zrozumiałymi oporami, po dłuższych naleganiach ze strony rodziców, Dru zgodziła się przyjechać w towarzystwie Setha na jedną z waszyngtońskich gał.
103.
- Ja cię kręcę. - Cam stanął w drzwiach pokoju i aż gwizdnął na widok Setha w smokingu. - Aleś się odpicował w ten gang.
- Zazdrość przez ciebie przemawia. - Seth zapiął mankiety. - Choć wolałbym na tym wieczorze paradować jako artysta. Omal nie kupiłem beretu zamiast smokingu, ale się powstrzymałem.
Zaczął mocować się z muszką.
- To wybór Phillipa. Doradził mi ubiór klasyczny, lecz nie staroświecki. Dziś wieczorem będę się kąpał w błękitnej krwi, bylebym nie utonął.
Cam zmierzył go wzrokiem.
- Furda tam forsa. Nie jesteś od nikogo z nich gorszy, a od większości lepszy. Quinnowie na ogól nie zajmują drugich miejsc.
- Cam, ja chcę się z nią ożenić.
- Zdążyłem się zorientować.
- Kiedy się z kimś żenisz, bierzesz jego rodzinę, bagaż, wszystko z dobrodziejstwem inwentarza.
- To prawda.
- Skoro ja muszę przyjąć jej bagaż, ona musi mój. Jeżeli przetrwam ten wieczór cało, a ona wytrzyma tutejszą balangę, to będę musiał odsłonić przed nią przeszłość. Powiedzieć o Glorii, o wszystkim.
- Jeśli sądzisz, że ucieknie, to znaczy, że nie jest dla ciebie dobra. Ale znam się na kobietach i wcale mi na taką nie wygląda.
- Nie sądzę, że ucieknie. Ale nie wiem, co zrobi. Wiem, że muszę jej wszystko wyznać, niech sama decyduje. I tak za długo zwlekałem.
- Bo to przeszłość. A że to twoja przeszłość, musisz jej o niej powiedzieć. I zaraz potem odłożyć do lamusa. - Cam ponownie zmierzył go wzrokiem. - Noo, naprawdę ekstra. - Uścisnął bicepsy Setha. - Widzę, że nieźle trenujesz.
- Niech cię piorun trzaśnie.
Seth wychodził z domu ze śmiechem, uśmiechał się jeszcze, otwierając drzwi auta. Ale kiedy dostrzegł liścik na przednim siedzeniu, strach chwycił go za gardło.
Jutro dziesiąta wieczór. Bar Millera, St. Michael's. Porozmawiamy.
O tak, porozmawiają. Jak cholera.
104.
Pamiętał, by jej powiedzieć, że ślicznie wygląda. Bo prezentowała się przepięknie w jaskrawoczerwonej sukni, która opinała jej ciało i odsłaniała plecy spod cienkich, skrzyżowanych ramiączek.
Wiedział, że powinien się uśmiechać i rozmawiać w drodze do Waszyngtonu. Całą siłą woli próbował się odprężyć. Załatwi Glorię tak jak zawsze. Powtarzał sobie, że przecież chodzi wyłącznie o pieniądze.
Wiedział jednak, że to kłamstwo. Że Glorii nie zależy wyłącznie na pieniądzach. Chciała mu się wczepić w serce, wyssać z niego całe szczęście. Nienawidziła go za to, co osiągnął.
- Jestem ci wdzięczna, że zadałeś sobie tyle trudu. Podniósł wzrok i pogłaskał ją po ręce.
- Niecodziennie obracam się wśród elity na prestiżowym przyjęciu.
- Wolałabym się bujać na huśtawce na ganku.
- Nie masz huśtawki.
- Ale zamierzam ją kupić.
Po jego minie poznała, że coś go gryzie.
- Zabawimy tam dwie godziny. Rodzice tym razem zwarli szeregi, by to na mnie wymóc. Ciekawe, czy kiedykolwiek można odeprzeć szantaż emocjonalny ze strony rodziców.
Pomyślał o Glorii i strach ścisnął mu gardło.
- To tylko przyjęcie, kochanie.
- Och, gdyby tylko. Na przyjęcie idzie się dla przyjemności. Tymczasem mama chce się tobą popisać, a ja jej w tym sekunduję.
- Sama przyznasz, że prezentuję się dziś zabójczo.
- Nie przeczę. Ech, próbujesz mnie rozbawić. Dzięki. Odwzajemnię się w drodze powrotnej. Po tym, jak cię wezmą w krzyżowy ogień pytań.
- Czy to dla ciebie ważne, co o mnie pomyślą?
- Oczywiście. Chciałabym, żeby wszyscy, którzy tak się nade mną litowali po rozstaniu z Jonahem, teraz cię zobaczyli. Żeby sobie pomyśleli: trzeba przyznać, iż Dru spadła na cztery łapy.
Poczuł nieznośne napięcie w karku, zbyt duży ciężar, by łatwo go było strząsnąć.
Grupki ludzi przemieszczały się przy dźwiękach przyciszonej muzyki granej przez dwunastoosobową orkiestrę. Wszystkie dekoracje, kwiaty, obrusy, balony i flagi miały patriotyczne barwy czerwieni, bieli i granatu. Olbrzymią amerykańską flagę wyrzeźbiono z lodu
105.
Było też mnóstwo lśniących brylantów i pereł zdobiących bardzo, ale to bardzo kosztowne suknie o tradycyjnym kroju.
Namalowałby to akrylami, myślał. Jaskrawe kolory i kształty, wyraziste światło.
- Drusillo... - Podeszła Katherine, prezentująca się szykownie w granacie. - Ślicznie wyglądasz. Ale sądziłam, że będziesz w bieli Valentina. - Pocałowała córkę w policzek i pobłażliwie pogłaskała ją po głowie. - Kiedy ty wreszcie zapuścisz włosy? Masz takie piękne, a obcinasz je jak chłopak. Witaj, Seth. - Podała mu rękę. - Miło cię poznać. Miałam nadzieję, że ty i Dru spędzicie u nas cały weekend, żeby uniknąć męczącego powrotu.
Po raz pierwszy słyszał o tej propozycji, ale umiał się znaleźć.
- Dziękuję za zaproszenie, jednak trudno było mi się wyrwać. Mam nadzieję, że mi pani wybaczy i zarezerwuje dla mnie taniec. Będę mógł potem powiedzieć, że tańczyłem z dwiema najpiękniejszymi kobietami na sali.
- Czyż on nie jest czarujący? - Katherine aż zarumieniła się z zadowolenia. - Z największą przyjemnością. Chodź, muszę cię przedstawić paru osobom.
Zanim Drusilla się odwróciła, podszedł jej ojciec. Był postawnym mężczyzną o szpakowatych czarnych włosach i piwnych oczach pod ciemnymi brwiami.
- A oto i moja księżniczka. - Zamknął Dru w gwałtownym, zaborczym uścisku. - Przyjechaliście tak późno. Już się martwiłem.
- Nie spóźniliśmy się.
- Na miłość boską, daj dziewczynie odetchnąć - rzuciła Katherine. - Proctorze, to towarzysz Drusilli, Seth Quinn.
- Miło mi wreszcie pana poznać. - Proctor uścisnął mocno dłoń Setha. Wbił w niego badawcze spojrzenie.
- Mnie również bardzo miło.
- Szkoda, że nie mogliście przyjechać na weekend.
- Tato, to nie jest wina Setha. Mówiłam ci, że nie możemy...
- Prawda, że Dru ma wspaniałą kwiaciarnię? - wtrącił Seth wesoło, biorąc szampana z tacy podsuniętej przez kelnera. Podał smukłe kieliszki Katherine, Dru i Proctorowi. Ostatni wziął dla siebie. - Zapewne prowadzenie sklepu wiąże się z rozmaitymi trudnościami, ale mnie chodzi o względy estetyczne. Mam na myśli wykorzystanie przestrzeni i światła, melanż wynikły z zestawienia kolorów i faktur.
106.
Jeden artysta podziwia drugiego - zakończył swobodnie. - Muszą państwo być z niej niesłychanie dumni.
- Oczywiście, że jesteśmy. - Proctor uśmiechnął się cierpko. - Drusilla jest naszym najcenniejszym skarbem.
- Seth, jest dziadek. - Dru wzięła Setha za rękę. - Muszę cię przedstawić.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się do jej rodziców. - Przepraszam na chwilę.
- Dobry jesteś - pochwaliła go Dru.
- Trzeba mi było powiedzieć o zaproszeniu na weekend.
- Przepraszam. Sądziłam, że zaoszczędzę nam obojgu kłopotów, bez twojej wiedzy. Witaj, dziadku.
Pocałowała przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę.
Nieociosany, dziki wygląd, pomyślał Seth. Wygląd boksera, który panuje nad ringiem tyleż rozumem co mięśniami. Oczy miał tak samo zielone jak jego wnuczka.
- Oo, moja najukochańsza dziewczynka. I gdzież ten malarz, na temat którego twoja matka nieustannie mnie zadręcza? To ten?
- Trzymając jedną rękę na ramieniu Dru, drugą złapał Setha. - Hm, nie wyglądasz mi na idiotę.
- Staram się.
- Dziadku!
- Spokojnie. Masz sporo rozsądku, skoro zająłeś się tą cudowną istotą.
Seth uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Panowie, pozwólcie: senator Whitcomb, Seth Quinn. Dziadku, nie rób mi wstydu - wkroczyła Dru.
- Przywilejem starych ludzi jest zawstydzać wnuczki. Podziwiam twoją pracę - zwrócił się do Setha.
- Dziękuję, panie senatorze. Ja pańską również podziwiam. Whitcomb zaciął na chwilę usta, po czym się uśmiechnął.
- Chyba ma charakter. Moi informatorzy twierdzą, że nieźle utrzymuje się z tego malowania.
- Spokojnie - zwrócił się Seth do Dru, gdy ta już otwierała usta.
- Mam szczęście, że zarabiam, robiąc coś, co uwielbiam. A o ile wiem z kronik, pan sam jest wielkim mecenasem sztuki. Z pewnością rozumie ją pan i docenia.
- Budujesz też łodzie, prawda?
107.
- Tak jest. Kiedy tylko mogę. Moi bracia są najlepszymi projektantami i budowniczymi drewnianych jednostek pływających pod żaglami na całym Wschodnim Wybrzeżu.
- Twój dziadek był wykładowcą. Zgadza się?
- Owszem - potwierdził Seth. - Zgadza.
- Najbardziej szczytna profesja. Spotkałem go kiedyś na uczelni podczas kongresu politycznego. Byl ciekawym, nietuzinkowym człowiekiem. Adoptował trzech synów, czy tak?
- Tak jest.
- Ale ty jesteś synem jego córki.
- Poniekąd. Nie poszczęściło mi się tak jak Dru, żeby mieć dziadka przez całe życie. Ale mój dziadek wywarł na mnie nie mniejszy wpływ. Mam nadzieję, że byłby choć w połowie tak dumny ze mnie, jak ja jestem z niego.
Dru położyła rękę na ramieniu Setha, wyczuła napięcie. -Jeśli już skończyliście wywiad, to chętnie zatańczę. Seth?
- Oczywiście. Pan wybaczy, panie senatorze.
- Przepraszam. - Dru wtuliła się w Setha. - Przepraszam cię.
- Niepotrzebnie. Spodobał mi się.
I tu, pomyślał Seth, leżało źródło konsternacji. Właśnie poznał bystrego, inteligentnego mężczyznę, rozkochanego we wnuczce, pragnącego dla niej jak najlepiej. Jakże to odbiegało od losu przybłędy, który nie poznał rodzonego ojca, a matce zawdzięczał jedynie szantaż.
Odsunęła się, kiedy przestano grać. I wtedy nad ramieniem Setha zobaczyła Jonaha.
- Patrzcie państwo - powiedziała cicho. - Cześć, Jonah. Witaj, An-gelo, o ile się nie mylę?
- Cześć Dru. - Jonah nachylił się, jak gdyby chciał pocałować ją w policzek. Ale wstrzymał się wobec ostrzegawczego błysku w jej oku. Poprzestał na uprzejmym uścisku ręki.
- Piękna jak zawsze. Jonah Stuben - przedstawił się Sethowi, podając mu rękę.
- Quinn, Seth Quinn.
- A, ten sławny artysta. Słyszałem o tobie. Moja narzeczona, An-gela Downey.
- Gratuluję.
- Jak tam twój sklepik, Dru? - spytał Jonah. -I życie w zwolnionym tempie.
108.
- Bardzo sobie chwalę. Cieszę się życiem i pracą wśród ludzi, którzy od samego rana nie przybierają pozy.
- Cóż... - Jonah uśmiechnął się cierpko. - Z rozmowy z twoimi rodzicami wywnioskowałem, że niebawem tu wracasz.
- Mylisz się. Oni zresztą też. Wiesz, Seth, chciałabym odetchnąć świeżym powietrzem.
- Oczywiście. Aha, Jonah, chciałem ci podziękować za to, że okazałeś się takim skończonym dupkiem. - Seth uśmiechnął się do An-geli. - Życzę wam obojgu szczęścia.
Kiedy zajechali pod dom Dru, był wykończony. Zmęczyła go droga, napięcie, myśli krążące po głowie jak sępy.
- Mam wobec ciebie dług wdzięczności. Odwrócił głowę, popatrzył na nią tępo. -Co?
- Jestem ci wdzięczna, żeś to wszystko wytrzymał. Przeszedłeś próbę ogniową.
- Drobiazg. - Otworzył przed nią drzwi samochodu. - Uprzedzałaś mnie przecież.
- Nie jestem osobą, za którą mnie mają. Wiecznie wmawiają mi, czego pragnę. Nie zamierzam zadowolić ich w sposób, jakiego oczekują. Teraz tu jest moje życie. Zostaniesz?
- Na noc?
Seth podszedł z nią do drzwi wejściowych.
- Na początek.
Wszedł za nią do środka. Nie wiedział, jak się uporać ze swoją rozpaczą, z nagłym, dotkliwym strachem, że mógłby stracić wszystko, o co tak zawzięcie walczył.
Przyciągnął ją do siebie, jakby chciał dowieść, iż zdoła ją utrzymać.
- Niegłupia ta twoja dziewczyna - skomentowała Stella. Szli parną nocą nad brzegiem rzeki.
- Ma silną, skomplikowaną psychikę. Cała jest taka.
- Siła pociąga. Nie sądzisz, że w tobie szuka tego samego? Siły umysłu, charakteru, serca? Bo reszta to tylko gruczoły.
- Tak szybko się w niej zakochałem. Rozłożyło mnie to na cztery łopatki.
-I co zamierzasz?
109.
- Sam nie wiem. - Podniósł kamień, puścił kaczkę po czarnej jak atrament rzece. - Kiedy się bierze kogoś na hol, to trzeba wziąć też jego bagaż. A mój bagaż jest cholernie ciężki, babciu. I czuję, że stanie się jeszcze cięższy.
- Sam się przykułeś do tego bagażu, Seth. A masz klucz. Zawsze miałeś. Nie sądzisz, że czas zrobić z niego użytek i wyrzucić ten balast za burtę?
- Ona się nigdy ode mnie nie odczepi.
- Może i nie. Ale to ty decydujesz, ile możesz udźwignąć w pojedynkę. A ten cholerny upór, żeby się nie podzielić ciężarem? Wdałeś się w dziadka.
- Tak? - Zrobiło mu się ciepło na sercu. - Naprawdę uważasz, że się w niego wdałem?
- Masz jego oczy. - Dotknęła jego włosów. -I jego upór. Zawsze uważał, że ze wszystkim poradzi sobie sam. I popełniasz te same głupie błędy wobec Glorii. Pozwalasz jej wykorzystywać twoją miłość do rodziny i do Dru.
Zacisnął zęby.
- Nie wciągnę w to Dru.
- Niech cię licho. Przecież ta dziewczyna nie pragnie męczennika. - Ujęła się pod boki, zmierzyła go wzrokiem. - Taki uparty, że aż głupi. Wypisz, wymaluj dziadek - mruknęła. I znikła.
Rozdział JEDENASTY
Bar był spelunką, w której picie stanowiło poważne, najczęściej sa- motne zajęcie. Szara zasłona dymu przeistaczała wszystko w scenę z czarno-białego filmu na kiepskiej taśmie. Zalatywało papierosami sprzed roku i piwem sprzed tygodnia.
Rozrywkę stanowił tu stół bilardowy stojący pod ścianą. Grupa facetów grała w ósemkę, a kilku innych obstąpiło ich, sącząc piwo.
Seth usiadł w głębi baru, zamówił piwo Bud.
Nie zdziwił się, że Gloria ściągnęła go do takiej nory. Wprawdzie wychowała się w dobrym domu, ale wszystkie korzyści i przywileje swego wychowania zmarnowała, wiecznie czegoś poszukując i znajdując to... na najniższym poziomie.
110.
Kiedy weszła, para bilardzistów obejrzała się, zmierzyła ją wzrokiem. Miała obcięte szorty dżinsowe, które opinały jej kościste biodra. Obcisła bluzka we wściekle różowym kolorze odsłaniała kilkanaście centymetrów brzucha. Pępek przekłuty. Paznokcie u rąk i nóg pomalowane lśniącym lakierem, który wyglądał na czarny w tym ohydnym świetle.
Usiadła na taborecie. Wystarczył mu jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że co najmniej część wyłudzonych od niego pieniędzy wciągnęła nosem.
- Dżin z tonikiem - rzuciła barmanowi. - Tylko nie przesadź, chłop-tasiu, z tonikiem.
Zapaliła papierosa, wypuściła powoli kłąb dymu.
- Masz pięć minut - powiedział.
- Co ci tak pilno? - Postukała szklistymi paznokciami w kontuar.
- Wypij piwo i się odpręż.
- Nie pijam z ludźmi, których nie lubię. Czego chcesz?
- Dżinu z tonikiem. - Podniosła szklankę, którą barman przed nią postawił. Piła długo. Potem pociągnęła długi haust. Spojrzała powtórnie na bilardzistów, oblizała wargi, aż Sethowi zrobiło się niedobrze. - Tak sobie ostatnio myślałam, że przydałby mi się domek na plaży. Powiedzmy w Dayton.
Znów łyknęła dżinu.
- A ty nie chcesz mieć własnego przytuliska? Wciąż mieszkasz w tym samym zatłoczonym domu, pełnym dzieciarni i psów. Nie chcesz się wyrwać?
- Zostaw w spokoju moją rodzinę.
- Bo co? - Posiała mu uśmiech równie lśniący jak jej paznokcie.
- Poskarżysz się starszym braciom? Jedyne, co mądrego zrobili w ży- ciu, to że cię wzięli, by położyć łapę na kasie starego.
Wypiła szklankę do dna i gestem poprosiła o następną.
- Kasie, która należała się mnie. Zapaliła kolejnego papierosa.
- Sam nie jesteś w ciemię bity. Wyhaczyłeś dzianą lalkę, co? Dru-silla Whitcomb Banks. Ho-ho, niezła rodzinka, kupa szmalu.
Seth chwycił ją za nadgarstek i ścisnął, aż pisnęła.
- Posłuchaj, jeżeli zbliżysz się do mojej rodziny albo do Dru, to zobaczysz, na co mnie stać.
Przysunęła się do niego.
111.
- Grozisz mi, synu? Chcesz, żebym się odczepiła od twojej lubej?
- Jasno stawiam sprawę.
- Ja też. - Wyrwała mu rękę. - Za długo przerzucamy się drobnia-kami. Chcę dostać swoją dolę. Raz, a dobrze i się odczepię. Na czym i tobie zależy, prawda?
-Ile?
Zadowolona, zaciągnęła się znowu. Zawsze jej z nim łatwo szło.
- Milion.
Nawet nie mrugnął.
- Domagasz się miliona dolarów.
- Zgarniasz niezły szmal, kiedy ci frajerzy dobijają się o twoje obrazy. Plus ta twoja lalka ze sfer. Ona też śpi na pieniądzach. A taka forsa nie lubi skandalu. Trochę bym ci zaszargała opinię, gdybym puściła do prasy, że rodowodowa wnuczka senatora złapała kundla. Mogę rozegrać to, jak tylko zechcę - dodała. - Ty i Quinnowie nie wyjdziecie z tego obronną ręką.
Odrzuciła głowę i roześmiała się tak radośnie i jadowicie, że bilar-dziści przerwali grę, żeby na nich spojrzeć.
- Gazety was rozwłóczą. Ale masz szansę, tego uniknąć. Możesz potraktować to jak inwestycję.
Nie dał niczego po sobie poznać. Słuchał z niewzruszoną miną. Łyknęła dżinu.
- Masz tydzień na dostarczenie gotówki. Ale najpierw zaliczka. Dziesięć tysięcy. Jutro wieczorem. Tutaj o dziesiątej. Jak się nie zjawisz, zaczynam wydzwaniać.
Odwrócił się od niej plecami i wyszedł.
Nalał sobie kolejną miarkę jamesona i patrzył na bursztynowy blask whisky w świetle lampy, którą zapalił w pracowni.
Dawno już przestał się zastanawiać, kim dla niego jest Gloria De-Lauter. Pogodził się z jej obecnością w swoim życiu, jakby przyjął znamię przyrodzone. Nie wierzył w skazę genetyczną. Wszyscy jego bracia pochodzili z jakichś tragicznych rodzin, a mimo to byli najlepszymi ludźmi pod słońcem.
Siedział i pił przy jednej żarówce, w pracowni zapełnionej jego obrazami i przyborami malarskimi. Już podjął decyzję, musi z tym żyć. Ale na razie przymgli swoją przyszłość irlandzką whisky.
Kiedy zadzwonił telefon komórkowy, zignorował go.
112.
Dru odłożyła słuchawkę i znów chodziła nerwowo po salonie. Ładnych kilka razy próbowała dodzwonić się do Setha, przez ostatnie dwie godziny wychodziła na podłodze ścieżkę. Odkąd Aubrey zadzwoniła, szukając go.
Nie był wcale z Aubrey, chociaż powiedział Dru, że to z nią spędzi wieczór. Nie był też z Dru, jak powiedział Aubrey i rodzinie. No to gdzie się, do diabła, podziewał?
Coś się stało. I to stało się już poprzedniego wieczoru. A ona nie drążyła. Dociekliwość nie leżała w jej naturze. Chociaż bardzo chciałaby pomóc. Czyż nie należy to do obowiązków miłości? Było sporo po północy. A jeśli jest ranny?
Tylko jedno miejsce przyszło jej do głowy.
Nieźle się już nabuzowała, zanim skręciła za sklep, gdzie zobaczyła jego zaparkowany samochód. A jeżeli Seth nie może podejść do telefonu? Jeżeli nie może go odebrać, bo leży nieprzytomny albo chory? Podjechała, wyskoczyła z wozu, pobiegła po schodach.
Tak sobie nabiła głowę obrazem Setha leżącego bezradnie na podłodze, że kiedy zobaczyła go siedzącego na łóżku i lejącego alkohol z butelki do małej szklanki, nie mogła wprost uwierzyć oczom.
- Nic ci nie jest. - Najpierw poczuła ulgę, a chwilę potem watę w nogach. - Och, Seth, tak się martwiłam.
- Czym? - Przyjrzał jej się zamglonym wzrokiem. Wtedy do niej dotarło.
- Jesteś pijany.
- Dopiero nad tym pracuję. Co ty tu robisz?
- Kilka godzin temu szukała cię u mnie Aubrey. Podałeś nam sprzeczne informacje. Twierdziła, że nie odbierasz telefonu, a ja zamartwiałam się jak idiotka.
- Jeżeli wpadłaś tu, licząc, że przyłapiesz mnie w łóżku z inną kobietą, to przepraszam, zawiodłem.
- Nie przyszło mi do głowy, że mógłbyś mnie oszukiwać. - Nie mniej zdumiona niż rozeźlona, podeszła do łóżka, dostrzegła poziom whisky w jego butelce. - Ale też nie przyszło mi do głowy, że mógłbyś mnie okłamywać. Albo że będziesz tu siedział sam i zapijał się na śmierć.
- Mówiłem ci, że sporo jeszcze o mnie nie wiesz, kotku. To bardziej w moim stylu niż układne sączenie lampek szampana na nudnej politycznej gali. Jeśli ci to nie w smak, nic nie poradzę.
113.
To ją zabolało.
- Musiałam tam iść. Ty nie. To był twój wybór. Jak chcesz się utopić w butelce whisky, to też twój wybór. Ale nie pozwolę się okłamywać. Nie pozwolę robić z siebie idiotki.
Jeszcze kilka ciosów zadanych jej dumie, pomyślał, a odejdzie.
- Nigdy nie odpuszczasz, co? - Pokręcił głową, nalał sobie kolejną szklankę. - Planujesz przyszłość, słonko, a mnie do tego niespieszno. Jak się rozluźnisz, fajnie z tobą być, ale może dajmy sobie spokój, dopóki nie zabrniemy za daleko.
- Rzucasz mnie?
- Oj, nie ujmuj tego tak tragicznie, kochanie. Musimy tylko zdjąć nogę z gazu.
Serce jej się ścisnęło. Oniemiała.
- Po co było to wszystko? Dla seksu i sztuki? Nie wierzę.
- Robisz z igły widły.
Znów sięgnął po butelkę. Byle nie patrzeć na łzy płynące jej z oczu.
- Kocham cię - powiedziała spokojnie. - Ale to moje zmartwienie. A ciebie zostawię z twoim.
- Dru, nie odchodź -jęknął, kiedy ruszyła do drzwi. - Proszę, nie zniósłbym tego. - Żal, poczucie winy, nienawiść, miłość, chwyciły go za gardło, zaczęły dławić. - Myślałem, że muszę cię odepchnąć, zanim cię w to wciągnę. Ale nie potrafię.
Widziała rozpacz wypisaną na jego twarzy. Jej serce, i tak już obolałe, dosłownie się rozdzierało.
- Seth, powiedz mi, co się stało. Co cię gryzie?
- Nie powinienem był ci tego mówić. Co za kretynizm.
- Powiedz, dlaczego tak się zachowujesz. Dlaczego upijasz się na umór?
- Nie wiem, od czego zacząć. Chyba od początku. - Przycisnął palcami powieki. - Muszę się napić kawy. Wszystko, co ci powiedziałem, odkąd tu weszłaś, to kłamstwo.
Odetchnęła głęboko.
- No dobrze. Zaparzę ci kawy, a ty mi wszystko opowiesz.
- Sprawa ciągnie się od bardzo dawna - zaczął. - Od czasów mojego dziadka. Zaczęła się przed ślubem Raya Quinna ze Stellą.
Napił się łyk kawy.
114.
- Ray poznał kobietę, wdał się w romans. Oboje byli młodzi, wolni, w zasadzie nic nie stało im na przeszkodzie. Ale on nie był dla niej dość dobrą partią. Bo wiesz, był nauczycielem. A ona pochodziła z takiej rodziny jak twoja. To znaczy chciałem...
- Rozumiem. Miała wyższe aspiracje społeczne.
- Aha. - Odetchnął. - Zerwała, uciekła. Tyle że przedtem zaszła w ciążę, a z tego, co słyszałem, niezbyt ją to cieszyło. Ale poznała innego mężczyznę, który jej odpowiadał. Postanowiła więc utrzymać ciążę i wyszła za tego drugiego.
-I nigdy nie powiedziała twojemu dziadkowi o dziecku.
- Nigdy mu nie powiedziała. Niedługo potem urodziła drugą córkę. Sybill.
- Sybill, ale... no tak. - Dru pogrzebała w myślach, trafiła. - Rozumiem. Córka Raya Quinna, przyrodnia siostra Sybill. Twoja matka.
- No właśnie. Ma na imię Gloria. Nie przypomina Sybill. Gloria ją znienawidziła. Chyba od urodzenia nienawidziła wszystkich.
Był blady, mizernie wyglądał. Dru musiała się hamować, żeby go nie przytulić i nie pogłaskać.
- W końcu uciekła z jakimś facetem, który zrobił jej dziecko. Czyli mnie. Podobno się z nią ożenił. Mniejsza o to. Nigdy go nie poznałem. Kiedy Glorii skończyły się pieniądze, wróciła ze mną do domu. Nic z tamtych czasów nie pamiętam. Na jej powrót nie zabili tuczonego cielaka. Gloria przyssała się do butelki i różnych chemicznych ulepszaczy. Chyba się tak kręciło przez kilka lat. Wiem, że kiedy Sybill dorobiła się mieszkania w Nowym Jorku, Gloria mnie tam podrzuciła. Nie mam z tego okresu żadnych wspomnień. Nie pamiętałem Sybill, kiedy ponownie ją spotkałem. Miałem wtedy dwa latka. Sybill dała mi pluszowego psa. Nazwałem go Twój. Bo, kiedy spytałem, czyj jest, powiedziała...
- Twój - dokończyła Dru.
- Niewiele pamiętam poza poczuciem bezpieczeństwa. Wzięła nas do siebie, karmiła, zajmowała się mną, kiedy Gloria znikała na kilka dni. A Gloria odpłaciła jej tak, że pod nieobecność Sybill ukradła wszystko, co tylko się dało upłynnić, i uciekła, zabierając mnie z sobą.
- Nie miałeś wyboru. Dzieci nigdy go nie mają.
- Nie wiem, dlaczego mnie nie zostawiła i nie zajęła się sobą. Chyba tylko dlatego, że znalazłem z Sybill wspólny język...
115.
- Dlatego, że zaczęliście się kochać. - Dru wzięła go za rękę. - A nienawidziła was oboje, dlatego nie mogła tego przełknąć.
Zamknął na chwilę oczy.
- To dobrze, że wszystko chwytasz.
- A sądziłeś, że nie zrozumiem?
- Sam nie wiem.
- Dokończ. Odstawił kawę.
- Mieszkaliśmy w wielu różnych miejscach. Miała mnóstwo mężczyzn. Upijała się albo szprycowała, dlatego często zostawałem sam. Jak zabrakło pieniędzy na narkotyki, wyżywała się na mnie.
- Biła cię.
- Mimo całej twojej przenikliwości nie pojmiesz tego świata. Biła mnie, kiedy jej się podobało. Chodziłem głodny, kiedy nie chciało jej się mnie karmić. A jeśli płaciła seksem za narkotyki, słyszałem ich w drugim pokoju. Mimo zaledwie sześciu lat widziałem już chyba wszystkie brudy życia.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale teraz Seth potrzebował oparcia.
- Dlaczego nie wkroczyła pomoc społeczna?
Spojrzał na nią przez chwilę, jakby powiedziała coś w niezrozumiałym języku.
- Nie przyszło mi do głowy komukolwiek się poskarżyć. - Wzruszył ramionami. - Taki los. Tyle że bardzo jej się bałem. Bardzo. A potem... Chyba miałem siedem lat, kiedy jeden facet, którego przyprowadziła...
Potrząsnął głową, zerwał się na równe nogi. Nawet po tylu latach na samo wspomnienie oblewał się potem. Serce jej zamarło, po czym znów skoczyło do gardła.
- Nie, nie.
- Zawsze się wyrywałem. Byłem szybszy. Znajdowałem kryjówki. Ale wiedziałem, co to znaczy. Długo potem nie mogłem znieść, żeby ktokolwiek mnie dotknął.
Objęła go bez słowa.
- Biedactwo - szepnęła, tuląc go. - Biedny chłopiec. Wtulił twarz w jej ramię.
- Nie chciałem ci tego mówić.
- Myślałeś, że będę cię mniej kochała?
- Po prostu nie chciałem ci mówić.
116.
- A teraz wiem, i co? Sądziłeś, że nie zrozumiem ze względu na swoje pochodzenie? Mylisz się. - Przytuliła go mocno. - Mylisz się. Ona cię nie złamała, Seth.
- Może by i złamała, gdyby nie Quinnowie. Daj mi dokończyć. Siedzieli na brzegu łóżka.
- Podczas jednej z gwałtownych scen z matką Gloria dowiedziała się o Rayu. Mogła jeszcze kogoś znienawidzić, jeszcze kogoś obarczyć winą. Wykładał na uniwersytecie, kiedy go znalazła. To było po śmierci Stelli, moi bracia byli już dorośli. Cam bawił w Europie, Phil w Baltimore, Ethan urządził się w St. Chris. Zaczęła Raya szantażować.
- Za co? Nawet nie wiedział o jej istnieniu.
- Jej to nie przeszkadzało. Domagała się pieniędzy, zapłacił. Zażądała więcej, poszła do dziekana i wysmażyła jakieś kłamstwo na temat molestowania seksualnego. Usiłowała mnie przemycić jako dziecko Raya. Niby jej to nie wyszło, ale zasiała tu i ówdzie ziarno niepewności. Ray wszedł z nią w układ. Chciał mnie od niej zabrać, zająć się mną, no więc mnie sprzedała.
- I to był błąd - szepnęła Dru cicho. - A zarazem pierwszy gest przyzwoitości wobec ciebie.
- Masz rację. - Odetchnął. - Nie wiedziałem wcześniej, kim jestem. Wiedziałem tylko, że ten potężny starszy pan dobrze mnie traktuje i że chcę zostać w tym domu nad oceanem. Dotrzymywał obietnic, nigdy mnie nie skrzywdził. Musiałem zakasać rękawy, ale u boku Raya naprawdę chciało się pracować. Przede wszystkim, po raz pierwszy się od niej wyrwałem. Nie chciałem wracać. Twierdził, że nie będę musiał, i uwierzyłem mu. Ale ona wróciła.
- Zrozumiała swój błąd.
- Zrozumiała, że sprzedała mnie za tanio. Chciała więcej pieniędzy, groziła, że mnie zabierze. Dał jej więcej, i potem wciąż dawał. Pewnego dnia miał wypadek, kiedy wracał po przekazaniu jej takiej wypłaty. Odniósł poważne obrażenia. Wezwano Cama z Europy. Do dziś pamiętam, jak zobaczyłem po raz pierwszy ich trzech razem nad łóżkiem szpitalnym Raya. Ray kazał im obiecać, że się mną zajmą, że wezmą mnie do siebie. Nie powiedział im o Glorii ani o tym powiązaniu. Wiedział, że umiera, chciał tylko zapewnić mi bezpieczeństwo.
- Znał swoich synów - szepnęła Dru.
- Kiedy umarł, liczyłem się z tym, że mnie odeślą. Nie sądziłem, by chcieli mnie zatrzymać. Nawet mnie nie znali, niby dlaczego mieliby
117.
się mną przejmować? Ale dotrzymali słowa danego Rayowi. Zmienili swoje życie dla niego i dla mnie. Stworzyli mi dom, z początku szalony, który poprowadził Cam.
Po raz pierwszy, odkąd zaczął opowiadać, wyraz rozpaczy zniknął z jego twarzy.
- Odgrywałem się na nich, głównie na Camie, wylewałem swoje żale, ile się dało. Czekałem, aż mnie wyrzucą. Ale oni mnie trzymali. Stali za mną, a kiedy Gloria próbowała ich szantażować tak jak Raya, stawili opór. Nawet zanim dowiedzieliśmy się, że jestem wnukiem Raya, dali mi odczuć, że nim jestem.
- Bo cię kochają, Seth. Najwyraźniej nie tylko ze względu na pamięć ojca.
- Wiedziałem. Gotów byłem wszystko dla nich zrobić. Nawet wypłacać się Glorii, tak jak to robię od czternastego roku życia.
- Nie odpuściła.
- Nie. Wróciła. Właśnie wczoraj spotkałem się z nią. Przyszła też do twojej kwiaciarni.
- Ach, to ta kobieta. - Dru zesztywniała, zrobiło jej się raptem zimno. - Harrow, przedstawiła się. Glo Harrow.
- Naprawdę DeLauter. Harrow to chyba panieńskie nazwisko jej matki. Wie o twojej rodzinie. O pieniądzach, koneksjach, powiązaniach politycznych. Teraz ciebie w to wciągnie. Zrobi wszystko, żeby cię skrzywdzić, jeżeli nie dam jej tego, na czym jej zależy.
- To tylko kolejna forma szantażu. Używa twojej miłości jako broni, a ty się jej podkładasz. Musisz powiedzieć o tym swojej rodzinie. I to zaraz, natychmiast.
- Dru, jeszcze nie zdecydowałem, czy to najlepsze rozwiązanie. Zresztą jest druga nad ranem.
- Dobrze wiesz, że to najlepsze rozwiązanie, i jedyne. Uważasz, że pora ma dla nich znaczenie? - Podeszła do ławy, na którą rzucił telefon. - Chyba najpierw trzeba zadzwonić do Anny, a ona powiadomi innych. - Podała mu telefon. - Zadzwonisz i powiesz jej, że jedziemy, czy mam cię wyręczyć?
- Coś bardzo się zaczęłaś szarogęsić.
- Bo trzeba tobą potrząsnąć. Sądzisz, że będę stała z założonymi rękami i pozwolę jej tak cię katować? Że ktokolwiek z nas pozwoli?
- Nie chcę, żeby mściła się potem na tobie, na mojej rodzinie. Muszę was przed tym uchronić.
118.
- Uchronić? Masz szczęście, że cię nie znokautowałam tym telefonem. Chciałeś mnie rzucić. Sądzisz, że zależy mi na księciu cierpiętniku na białym koniu?
Lekko się uśmiechnął.
- Chciałaś powiedzieć: męczenniku?
- Kimś w tym guście. Wyciągnął rękę.
- No, to już mnie nie bij. Tylko daj mi telefon.
Rozdział DWUNASTY
Kuchnia zawsze stanowiła miejsce rodzinnych spotkań. Teraz też się tam zebrali. Kawa stała na kuchence, której światło rozpraszało ciemności.
Wszyscy stawili się bez ociągania. Wyskoczyli w środku nocy z łóżek, wyciągnęli dzieci. Musieli nieźle się wystraszyć, ale nikt nie zadręczał Setha pytaniami. Dru czuła napięcie wiszące w gęstym nocnym powietrzu.
Dzieciarnię zagoniono na górę, poupychano w wolnych łóżkach, pod opieką Emily.
- Przepraszam was - zaczął Seth.
- Skoro wyciągasz nas z łóżek o drugiej nad ranem, musisz mieć powód. - Phillip położył rękę na dłoni Sybill. - Zabiłeś kogoś? Bo jeśli mamy się pozbyć ciała o tej porze, musimy się pospieszyć.
Wdzięczny za rozładowanie sytuacji, Seth potrząsnął głową.
- Nie tym razem. Chociaż może byłoby łatwiej, gdybym to zrobił.
- No, to już wyduś z siebie, Seth - ponaglił Cam.
- Spotkałem się dziś z Glorią. Zapadło milczenie, wszyscy zamarli.
- Przepraszam, chciałem wam tego oszczędzić, ale się nie dało.
- Dlaczego miałbyś nas oszczędzać? Sybill zacisnęła dłoń na ręce Phillipa.
- Bo to nie był pierwszy raz.
- Ale będzie ostatni! - wybuchnął Cam w furii. - Co jest, do diabła, Seth? Nękała cię już przedtem, a tyś się ani słowem o tym nie zająknął?
119.
- Nęka mnie od czternastego roku życia. Cam wyszedł zza stoiu.
- Dręczy cię od lat, a tyś, cholera, nawet nie pisnął?
- Nie masz co jeszcze na niego krzyczeć. - Ethan oparł się o stół i chociaż mówił spokojnie, błysk w jego oczach przestrzegł Dru, że zaraz zalśni w nich mordercza furia. - Wyłudziła od ciebie jakieś pieniądze? Mów!
Seth otworzył usta, ale wzruszył tylko ramionami.
- No, to teraz możesz już krzyczeć - mruknął Ethan.
- Płaciłeś jej? Przez cały czas? - Wstrząśnięty Cam świdrował tylko Setha wzrokiem. - Chłopie, co z tobą? Załatwiliśmy wszystko z prawnikami, żeby cię przed nią uchronić. Dlaczego dałeś się tak wrabiać?
- Robiłem wszystko, żeby nie tknęła nikogo z was. To były tylko pieniądze.
- A mimo to się nie odczepiła - skwitowała cicho Anna. - Prawda? -Nie, ale...
- Trzeba nam było zaufać.
- Dawałem jej pieniądze. - Seth uniósł ręce. - Tylko pieniądze. Inaczej nie umiałem was ochronić. Chciałem coś zrobić, żeby wam jakoś odpłacić.
- Odpłacić? O czym ty mówisz?
- Za to, że uratowaliście mnie. Że stworzyliście mi rodzinę. Cam, tyś mnie na nowo stworzył.
Cam chwilę nie mógł wydobyć słowa, ale potem zaoponował szorstkim, nie znoszącym sprzeciwu głosem:
- Nie opowiadaj bzdur, Seth. Ani słowa o jakichś długach i jakichś odpłacaniach.
- On nie to miał na myśli. - Łykając łzy, Grace przemówiła spokojnie. - Usiądź, Cam. On ma rację.
- Jaką, do cholery, rację? Cam opadł ciężko na krzesło.
- Nigdy nie da mi powiedzieć - wybąkał Seth.
- Już cicho - poprosiła Grace. - Rzeczywiście cię uratowali. Zaczęło się od obietnicy złożonej ojcu, bo go kochali. Potem robili to dla ciebie, bo cię też pokochali. Wszyscy cię pokochaliśmy. I gdybyś nie czuł wdzięczności, to znaczyłoby, że coś z tobą nie tak.
-Chciałem...
120.
- Poczekaj. - Grace podniosła tylko palec, żeby go powstrzymać.
- Cam ma w jednym rację, miłość nie wymaga zapłaty.
- Chciałem się jakoś odwzajemnić. Ale to nie wszystko. Gloria godziła w Aubrey.
Aubrey, która pochlipywała w milczeniu, wydukała tylko:
- Co takiego?
- Pytała mnie: Czy nie byłoby ci żal, gdyby coś się stało Aubrey. Albo jej młodszej siostrze, albo kuzynom. Żyłem w trwodze. Miałem czternaście lat. Byłem przerażony, że jeśli komukolwiek powiem, ona może skrzywdzić któreś z dzieci.
- A ona na to liczyła - powiedziała Anna.
- Kiedy oświadczyła, że mam wobec niej dług z racji tych wszystkich kłopotów, jakich jej przysporzyłem, że potrzebuje kilkuset dolarów na podróże, pomyślałem, że to rozwiązanie. Chciałem, żeby znikła.
- Ona też to wiedziała. - Sybill odetchnęła, wstała po kawę. - Wiedziała, jak rodzina jest dla ciebie ważna, więc to wykorzystała. Zawsze umiała nacisnąć właściwy guzik.
- Czasem znikała na wiele miesięcy - ciągnął Seth. - Nawet lat. Ale wracała. Miałem pieniądze. Swój udział z zakładów szkutniczych, który daliście mi po Rayu, potem z obrazów. Wiedziałem, że płacenie jej to idiotyzm. Kiedy trafiła mi się szansa wyjazdu do Europy, skorzystałem z niej. Nie miała tu już czego szukać pod moją nieobecność.
- Seth. - Anna poczekała, aż na nią spojrzy. - Pojechałeś do Europy, żeby się od niej uwolnić? Żeby uwolnić od niej nas?
Spojrzał na nią tak żarliwie, wzrokiem tak pełnym miłości, że Dru aż coś chwyciło za gardło.
- Chciałem pojechać. Musiałem sprawdzić, co sam potrafię zrobić. Ale w głębi duszy... Jej nękania też zaważyły...
- Rozumiem. - Ethan powoli przesuwał kubek po stole. - Zrobiłeś, co uważałeś za stosowne. A teraz?
- Mniej więcej cztery miesiące temu zjawiła się w Rzymie. Dowiedziała się o mnie i uznała, że jest z czego uskubnąć. Twierdziła, że pójdzie do prasy, do galerii, opowie im całą historię. Jej historię
- sprostował. - Dałem, ile chciała, wróciłem do domu. Okazuje się jednak, że przyciągnąłem ją ze sobą.
- Nigdzie jej nie przyciągnąłeś - sprzeciwił się Phillip.
121.
- No dobrze, wróciła. Tyle że tym razem pieniądze niewiele dały. Przyszła do kwiaciarni Dru.
- Dru, czy próbowała cię skrzywdzić? - Wściekłość znów zapłonęła na twarzy Cama.
- Nie. - Dru potrząsnęła głową. - Włączyła mnie w swoje kombinacje, użyła w charakterze kolejnej broni, żeby zranić Setha. I was wszystkich. Nie pochwalam postępowania Setha, ale je rozumiem. - Wodziła wzrokiem po twarzach zebranych. - Chodzi o to, że za bardzo was kochał, żeby jej się przeciwstawić, a ona świetnie zdawała sobie z tego sprawę. To musi się skończyć.
- Ta kobieta jest nie w ciemię bita - przyznał Cam. - Zapłaciłeś jej dzisiaj, mały?
- Nie. Ustaliła nowe warunki. Pójdzie do prasy, opowie swoją wersję. - Wzruszył ramionami i przy tym geście pojął, że już zrzucił z siebie spore brzemię. - Ale złapała nowy wiatr w żagle, wciągając w to Dru. Wnuczka senatora zamieszana w skandal erotyczny. Kompletna bzdura, ale jeśli to rozgrzebie, nikogo nie oszczędzi.
- Ile tym razem zażądała? - spytał Cam.
- Miliona.
Cam zakrztusił się kawą, którą właśnie popijał.
- Nie dostanie ani centa. - Anna z zaciętą miną poklepała Cama po plecach. - Ani teraz, ani nigdy. Dobrze mówię, Seth?
- Kiedy siedziałem z nią w tej spelunie, zrozumiałem, że jest gotowa na wszystko.
- Nie będziemy czekali z założonymi rękami - obiecał Phillip. - Kiedy masz się z nią spotkać?
- Jutro, to znaczy już dziś wieczorem czeka na zaliczkę w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów.
- Gdzie?
- W takim wiejskim barze w St. Michael.
- Phil główkuje. - Cam się uśmiechnął.
- Hmm, jasne, że główkuję.
- To może ja zrobię śniadanie. - Grace wstała. - A ty nam opowiesz wszystko, co wymyśliłeś.
Dru słuchała różnych pomysłów i sporów przy akompaniamencie, co dziwiło ją niepomiernie, śmiechów i przycinków w trakcie omawiania planu. Skwierczał boczek, smażyły się jajka, parzyła się kawa.
122.
Kiedy Dru się zerwała, żeby pomóc nakryć do stołu, Anna położyła jej rękę na ramieniu.
- Siedź, kochanie. Widzę, że jesteś zmęczona.
- Nic mi nie jest. Ale według mnie, powinniście pójść na policję albo do adwokata, zamiast załatwiać to własnymi siłami.
Rozmowa się urwała.
- No tak - powiedział Ethan z zadumą - może to i pomysł. Tyle że na policji z pewnością obsztorcują Setha, jak mógł być tak głupi, żeby przez tyle lat jej płacić.
- Przecież go szantażowała.
- Niby tak - zgodził się Ethan. - Ale pewnie jej za to nie aresztują, co?
-Nie, tylko...
- Poradzimy sobie sami - uciął dyskusję Cam. - Rodzina musi się postawić. I tyle.
- A ja to niby nie? - wtrąciła Dru. Cam spojrzał na nią.
- Dru, mimo że jesteś niezwykle piękna, widzę, że nie siedzisz tu dla ozdoby. Też się postawisz. Quinnowie nie zakochują się w kobietach bez charakteru. Odetchnęła, skinęła głową. - No dobrze. Wybrnijcie po swojemu. Jak na Quinnów przystało - dodała. - Ale ja myślę, że warto by się chyba dowiedzieć, czy zważywszy na jej tryb życia i nawyki, nie można by tu znaleźć jakichś kruczków prawnych. Wystarczy jeden telefon do dziadka i jutro będę wiedzieć. Nie zaszkodzi jej, jeśli zrozumie, że też potrafimy ostro zagrać. - Podoba mi się ta mała - powiedział Cam Sethowi. - Mnie też. - Ale Seth wziął Dru za rękę. - Posłuchaj, nie chciałbym w to mieszać twojej rodziny. - Właśnie przez twoją niechęć siedzimy tu o czwartej nad ranem. - Wzięła półmisek z jajecznicą podsunięty przez Aubrey, nałożyła sobie na talerz. - Miałeś tylko jeden wspaniały pomysł - upić się i mnie rzucić. I co ci to dało? Wziął od niej talerz, uśmiechnął się. - Więcej, niż się spodziewałem. - Nie radzę ci próbować ponownie takich metod. Podaj mi, proszę, sól.
123.
Sięgnął, ujął jej twarz w obie ręce, ucałował. Mocno i długo.
- Kocham cię, Dru - powiedział.
- To dobrze się składa. Bo ja też cię kocham, Seth. - A teraz podaj mi sól.
- Zostajesz tu. I koniec.
- Odkąd to dyktujesz mi warunki, dokąd mam iść i co robić?
- Nie mam zamiaru dyskutować.
- O nie - sprostowała Dru niemal czule. - Oczywiście, że masz.
- Proszę cię. - Seth zmienił taktykę, położył delikatnie rękę na jej ramieniu. - Zostań i daj mi zrobić, co do mnie należy.
Teraz w jego oczach malował się raczej niepokój, niż złość. Zareagowała na to.
- Skoro tak ładnie prosisz.
Dru puściła go i została na frontowym ganku z innymi kobietami Quinnów, kiedy z ostrym wizgiem odjechały dwa samochody. Anna opuściła rękę, którą machała.
- Oto nasi silni, odważni mężczyźni idą w bój. A my, kobiety, zostajemy na zapleczu.
- No to wkładamy fartuchy - mruknęła Aubrey. -I robimy sałatkę jarzynową.
Dru popatrzyła na twarze innych kobiet. W jej oczach pojawił się taki sam błysk.
- Nie sądzę.
- No to... - Sybill spojrzała na zegarek. - Ile im dajemy czasu?
- Wystarczy, jak wyjedziemy za kwadrans - uznała Anna. Grace pokiwała głową.
- Weźmiemy moją furgonetkę.
Seth siedział zamyślony przy barze nad nietkniętym piwem. Sceneria idealnie nadawała się do spotkania z nią, do rozprawienia się z demonami jego wczesnego dzieciństwa. Postanowił dziś skończyć z ponurą przeszłością raz na zawsze.
- Marnie dziś wyglądasz - przywitała go Gloria. - Ciężki wieczór?
- Jak gdyby... Wiesz, tak siedzę i myślę. Miałaś niezłe dzieciństwo. Chwyciła dżin z tonikiem, który barman przed nią postawił.
- Co ty tam wiesz.
- Duży dom, bogata rodzina, dobre wykształcenie.
124.
- Moja mama była zimną rybą, a ojczym mięczakiem i ciamajdą. No i Sybill, idealna córeczka. Nie mogłam się doczekać, kiedy się stamtąd wyrwę.
- O twoich rodzicach nic nie wiem, ale Sybill na pewno cię nie skrzywdziła. Przyjęła nas oboje, kiedy do niej przyszłaś bez centa przy duszy, nie mając się gdzie podziać.
- Miała okazję, żeby mi okazać swoją wyższość.
- Dlatego ją okradłaś, kiedy byliśmy w Nowym Jorku?
- Wzięłam, co mi było trzeba. Musiałam cię utrzymać.
- Nigdy się o mnie nie troszczyłaś. Okradłaś ją z nienawiści. I żebyś miała na narkotyki.
- Miałam prawo. Człowiek musi w życiu walczyć o swoje. Nigdy cię tego nie mogłam nauczyć.
- Ray nawet nie wiedział o twoim istnieniu, a też go nienawidziłaś. Kiedy się dowiedział i usiłował ci pomóc, znienawidziłaś go jeszcze bardziej.
- Miał wobec mnie dług.
- Nie wiedział o twoim istnieniu. Ale kiedy mu powiedziałaś, dał ci pieniądze. Tyle że tobie nie wystarczyło. Próbowałaś go zniszczyć kłamstwami. A potem sprzedałaś mnie jak szczeniaka, który ci się znudził.
- Trzymałam cię przez dziesięć lat jak kulę u nogi. Stary Quinn miał wobec mnie dług za to, że dałam mu wnuka. Zresztą wszystko się dla ciebie dobrze skończyło.
-I za to jestem ci wdzięczny. - Uniósł piwo w toaście, wychylił łyk. - Ile wyłudziłaś ode mnie przez te lata? Pominąwszy to, co dał ci Ray. Najmniej kilkaset tysięcy. Bo z braćmi niczego nie wskórałaś. Próbowałaś, ale nie dali się tak łatwo wydoić.
Prychnęła.
- Płaciliby, gdybym zechciała. A teraz krótko: jeśli nie chcesz stracić sławy artysty, a na dodatek wnuczki senatora, to płać, ile żądam.
- W takim razie pozwól, że powtórzę twoje nowe warunki. Mam ci zapłacić milion dolarów, w tym dziesięć tysięcy dolarów zaliczki dzisiaj...
- Gotówką.
- Zgadza się, gotówką, bo w przeciwnym razie zwrócisz się do prasy, do rodziny Dru i nakręcisz kolejną spiralę kłamstw, jak to Quinnowie, poczynając od Raya, cię wykorzystali. Obsmarujesz
125.
ich, mnie i Dru do kompletu. Bajeczka o biednej kobiecie, która boryka się z samotnym wychowaniem synka, błaga o pomoc, a oni odbierają go jej silą.
- Ciekawie brzmi. Film tygodnia z cyklu „Prawdziwe historie".
- A nie ma tu jeszcze mowy o twoich numerach z facetami, kiedy ten syn byl w sąsiednim pokoju, ani o mężczyznach, którym pozwalałaś go obłapiać. Nie wspominając o narkotykach, alkoholu, biciu.
- Ciekawe, co jeszcze wywleczesz. - Nachyliła się do niego. - Byłeś koszmarnym bachorem. Masz szczęście, że cię tak długo trzymałam.
- Wyłudzałaś ode mnie pieniądze, odkąd skończyłem czternaście lat. Płaciłem, by chronić swoją rodzinę, siebie. Na ogól biorąc dlatego, że spokój ducha był dla mnie znacznie więcej wart niż te pieniądze. Pozwalałem ci się szantażować.
- Proponuję ci układ. Okrągła sumka i zachowasz to swoje nudne życie. A jak podskoczysz, stracisz wszystko.
- Milion dolarów, bo w przeciwnym razie skrzywdzisz moją rodzinę, zniszczysz mi karierę, związek z Dru.
- Tak w skrócie. Płać. Spojrzał jej w oczy.
- Ani teraz, ani nigdy.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął dyktafon.
- Wszystko się nagrało. Możesz mieć kłopot w sądzie, jeśli z tym pójdę na policję.
Kiedy wyciągnęła rękę, złapał ją za nadgarstek.
- Gliny bardzo zainteresuje fakt, że uciekłaś z Ft. Worth mimo poręczenia za kaucją. Za uprawianie nierządu i przywłaszczenie cudzego mienia. Jak to wyjdzie na światło dzienne, jakiś twardy tropiciel uciekinierów naprawdę z radością cię zgarnie i zawlecze z powrotem do Teksasu.
- Ty sukinsynu.
- Nie mogłabyś tego trafniej ująć - powiedział spokojnie.
- Dawaj moje pieniądze! - wykrzyknęła.
Czwórka bilardzistów obejrzała się na nich. Największy stuknął kijem w dłoń i zmierzył Setha groźnym wzrokiem. Zeskoczyła ze stołka, łzy wściekłości napłynęły jej do oczu.
- Ukradł mi pieniądze!
Czterech mężczyzn postąpiło naprzód. Seth wstał ze stołka, a wtedy ukazali się jego bracia i stanęli za nim jak ściana.
126.
- Teraz szanse będą wyrównane. - Cam zatknął kciuki za kieszenie, uśmiechnął się krzywo do Glorii. - Dawnośmy się nie widzieli.
- Wy, bękarty. Dopominam się tylko o swoje.
- Niczego twojego nie mamy - odparł spokojnie Ethan. -I nigdy nie mieliśmy.
- Czy ja jej coś zabrałem? - zwrócił się Seth do barmana.
- Nie. - Barman przejechał szmatą bar. - Jak szukacie guza, wyjdźcie na zewnątrz.
Phillip spojrzał na czterech mężczyzn.
- Szukacie guza?
Najwyższy ostukał kij jeszcze dwa razy.
- Bob twierdzi, że on jej niczego nie zabrał - rzekł do kompanów.
- A ty, Glorio? Szukasz guza? - spytał Phillip.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, drzwi się otworzyły. Wkroczyły kobiety.
- Mogłem się spodziewać - mruknął pod nosem Cam. Dru podeszła do Setha, wzięła go za rękę.
- Witaj ponownie, Glorio. Wiesz, to zabawne, bo moja mama w ogóle cię nie pamięta. I wcale nie jest tobą zainteresowana. Zainteresował się natomiast mój dziadek. - Wyjęła kartkę z kieszeni. - Proszę, to numer do jego gabinetu na Kapitolu. Jeżeli do niego zadzwonisz, chętnie zamieni z tobą dwa słowa.
Gloria wyrwała kartkę z rąk Dru, po czym szybko się cofnęła, kiedy Seth zrobił krok naprzód.
- Pożałujesz - warknęła i przepchnęła się pośpiesznie między jego braćmi. - Jeszcze pożałujesz.
Po raz ostatni zmierzyła go jadowitym wzrokiem i wyszła.
- Miałaś zostać w domu - Seth skarcił Dru.
- Nic podobnego.
Dru dotknęła jego policzka.
Rozdział TRZYNASTY
W domu i w ogrodzie kłębili się goście. Kraby parowały, pół tuzi- na piknikowych stołów uginało się od jadła. Trwały przygotowania do słynnego przyjęcia Quinnów z okazji Czwartego Lipca.
127.
Seth nalał sobie piwa z beczki i przerwał rozmowy, żeby poszkico-wać. To mój świat, pomyślał. Rodzina, przyjaciele. Dzień Niepodległości. Zapamiętam ten dzień do końca życia.
- Zaczęliśmy urządzać takie przyjęcia jeszcze przed twoim urodzeniem - powiedziała Stella, zachodząc go z tyłu.
Ołówek wypadł Sethowi z ręki. Tym razem nie śnię, pomyślał z osłupieniem. Siedział w nakrapianym cieniu, otoczony ludźmi
i gwarem. I rozmawiał z duchem.
- Omal nie pokpiłeś sprawy, aż się zdenerwowałam. Ale w końcu
wybrnąłeś.
Miała na sobie stary kapelusik khaki, czerwoną koszulę i szerokie niebieskie szorty. Seth chwycił bez namysłu ołówek, przewrócił kartkę w szkicowniku i zaczął ją rysować.
- Całe życie bałem się jej, nieważne nawet dlaczego. Ale teraz mi
minęło.
-I dobrze. Tak trzymaj, bo ona zawsze będzie przysparzała kłopotów. O Boże, patrz na małego Crawforda. Jak on szybko urósł! Czas leci, nie pytając nas o zdanie. Na jedne rzeczy machamy ręką. Inne są warte powtórzenia. Jak na przykład to przyjęcie.
Seth nadal rysował, ze ściśniętym gardłem.
- Ale ty nie wrócisz, prawda?
- Nie, kochanie. Nie wrócę. Przyszedł czas, by spojrzeć przed siebie, Seth. Nie wolno zapominać o przeszłości, ale musisz też patrzeć w przyszłość. Przyjrzyj się moim chłopcom. - Westchnęła, omiatając spojrzeniem Cama, Ethana i Phillipa. - Wszyscy wyrośli, założyli rodziny. Cieszę się, że za życia tyle razy zdążyłam im powiedzieć, że ich kocham, że jestem z nich dumna.
Uśmiechnęła się, poklepała Setha po kolanie.
- A mogłam i tobie powiedzieć, że cię kocham i że jestem z ciebie
dumna. -Babciu...
- Urządź sobie dobrze życie, bo znów się na ciebie pogniewam. No, idzie twoja dziewczyna - powiedziała i znikła.
Dru usiadła obok niego.
- Masz ochotę na towarzystwo? - spytała.
- Na twoje zawsze.
- Tyle tu osób.
128.
Oparła się na łokciach.
- Wszyscy tylko wpadają. Pod wieczór się rozchodzą, zostają jedynie najbliżsi i oglądamy fajerwerki.
Na jedne rzeczy machamy ręką, przypomniał sobie. Inne są warte powtórzenia.
- Kocham cię, Drusillo. Uznałem, że warto to powtórzyć. Przekrzywiła głowę, wpatrzyła się w delikatny uśmiech na jego
twarzy.
- Możesz to powtarzać tyle razy, ile tylko zechcesz. A jeśli potem pojedziesz ze mną do domu, urządzimy sobie własne fajerwerki.
- No, to już będzie randka. Usiadła, obejrzała rysunek.
- Piękny. Twarz o tak silnych rysach... a tyle w niej ciepła. - Rozejrzała się w poszukiwaniu modelki. - Gdzie ona jest? Nie widziałam tu takiej osoby.
- Już jej tu nie ma. - Spojrzał po raz ostatni na rysunek, zamknął
szkicownik. - Chcesz popływać?
- Chociaż jest tak gorąco, nie przyszło mi na myśl, żeby wziąć ze
sobą kostium.
- Tak? - Uśmiechnął się, wstał, pomógł jej wstać. - Ale umiesz
pływać, prawda?
- Oczywiście, że umiem. - I natychmiast zobaczyła błysk w jego
oku. - Nawet o tym nie myśl.
- Za późno. - Porwał ją. - Tylko nie zapomnij nabrać powietrza. Pobiegł na przystań, zeskoczył wraz z nią z pomostu.
- Typowe zagranie Quinnów - orzekła Anna, podając Dru suchą bluzkę. - Nie potrafię tego wyjaśnić. Zawsze to robią.
- Zgubiłam but.
- Te sandały powinny na ciebie pasować.
- Dziękuję. Śliczne.
- Uwielbiam buty. To prawdziwa namiętność.
- A moja - kolczyki. Nie mogę im się oprzeć.
- Wiesz, Dru, bardzo cię polubiłam.
Dru przestała podziwiać sandały, podniosła wzrok.
- Ja ciebie też.
- Udało mi się. Bo i tak przytuliłabym do serca każdą kobietę, którą Seth pokocha. Jak zresztą my wszyscy.
129.
- Tylko że ja... zupełnie nie mam doświadczenia z takimi rodzinami jak wasza.
- A kto ma? Niedługo się ściemni. Chodźmy po wino i zajmijmy dobre miejsca obserwacyjne.
Kiedy wyszła na dwór, Seth nadszedł z naprzeciwka z przemoczonym płóciennym butem w ręce i zawstydzonym uśmiechem na twarzy.
- Znalazłem.
Chwyciła but, postawiła obok drugiego.
- Pani Monroe przyniosła lody brzoskwiniowe domowej roboty. - Wyjął zza pleców drugą rękę z podwójnym rożkiem lodów.
- Hmmm.
Powąchała, wzięła od niego rożek.
- Chcesz usiąść ze mną na trawie i obejrzeć pokaz?
- Może.
- A pozwolisz się pocałować, kiedy nikt nie będzie patrzył?
- Może.
- A podzielisz się lodami?
- Mowy nie ma.
Kiedy Seth usiłował wywalczyć swoją porcję lodów brzoskwiniowych z rożka, Gloria DeLauter zajechała na parking zakładów szkutniczych Łodzie Quinnów. Zahamowała i siedziała, gotując się z wściekłości podlanej butelką dżinu.
Po chwili wygramoliła się z samochodu, potknęła, bo od dżinu zakręciło jej się w głowie. Podniosła wieko bagażnika, posapując z zadowolenia, kiedy wyciągała dwa kanistry benzyny.
- Już ja wam urządzę fajerwerki, bardzo proszę.
Znów się potknęła, spadł jej but, ale była zbyt pijana, żeby to zauważyć. Kulejąc, dotaszczyła kanistry pod drzwi. Chwilę się moco- wała z korkiem, otworzyła, spryskała drzwi benzyną. Polała cegły, szkło, piękne krzewy berberysu, którymi Anna obsadziła fabrykę. Kiedy opróżniła jeden kanister, zabrała się za drugi.
Opróżniwszy go do połowy, rozbujała i wrzuciła przez frontowe okno.
Następnie zataczając się, wróciła do bagażnika i wyjęła dwie butelki napełnione wcześniej benzyną i zatkane szmatami.
- Niespodzianka! Koktajle Mołotowa - mruknęła, czkając. Zachichotała, zachwiała się.
130.
Wygrzebała zapalniczkę, pstryknęła. I uśmiechnęła się, kiedy podkładała ogień pod pierwszą szmatę. Ogień zajął ją szybciej, niż Gloria się spodziewała, toteż oparzyła sobie koniuszki palców. Z krzykiem rzuciła butelkę w okno, roztrzaskując ją o mur.
Podeszła bliżej. Pot spływał jej po twarzy. Zapaliła drugą szmatę. Tym razem lepiej wycelowała, bo usłyszała trzask szkła i ognia, kiedy butelka rozbiła się wewnątrz hali.
Przez chwilę patrzyła, jak w środku szaleje ogień. Potem pobiegła do samochodu.
Raca wybuchła złotą fontanną na tle czarnego nieba. Seth Quinn, z Dru usadowioną wygodnie między jego kolanami, czuł się idiotycznie zadowolony.
- Brakowało mi tego za granicą - westchnął. - Tego siedzenia na podwórku w dniu Czwartego Lipca...
Nagle głos mu zamarł. Zerwał się na równe nogi, pociągnął Dru, a jednocześnie zobaczył biegnącego ku nim Cama.
- Fabryka się pali!
Strażacy walczyli z ogniem. Drzwi i framugi okien już się spaliły, cegły wokół były osmalone. Seth stał z zaciśniętymi pięściami. Myślał o pracy, którą wykonano w tej starej murowanej stodole. Ile pochłonęła krwi i potu, ile włożono w to wysiłku i rodzinnej dumy.
Po czym ukląkł i podniósł pantofel na niebotycznie wysokim obcasie, bez pięty.
- To jej but. Zostań z Anną i z resztą - poprosił Dru i pobiegł do swoich braci.
- Dwoje dzieci usłyszało wybuch i zobaczyło odjeżdżające auto. - Cam przetarł oczy piekące od dymu. - Z całą pewnością to było podpalenie, bo zostawiła kanistry z benzyną. Mają markę i model jej samochodu, jej rysopis. Daleko nie ucieknie.
- Chciała wziąć odwet - powiedział Seth.
- No, to czeka ją niespodzianka. Tym razem trafi za kratki.
- Tyle że zrobiła nam niezłe kuku.
- Jesteśmy ubezpieczeni. - Cam patrzył na poczerniałe cegły. Odczuwał dosłownie fizyczny ból. - Odbudujemy fabrykę. Ale jeśli znów zamierzasz pławić się w poczuciu winy...
- Nie. - Seth potrząsnął głową. - To zamknięty rozdział.
131.
- Spore straty - powiedział Phillip, podchodząc. Twarz miał umorusaną sadzą, ubranie brudne. - Ale już ugasili. Uratowały nas te dzieciaki, które zadzwoniły pod numer alarmowy. Ethan rozmawia z dowódcą straży pożarnej. Powie nam, kiedy będziemy mogli wejść.
Phillip założył ręce i wpatrywał się w budynek.
- Moglibyśmy sobie powiedzieć: olejmy to, przeprowadźmy się na Tahiti i otwórzmy tam bar tiki. I spędzajmy całe dnie na rybach, aż opalimy się na brąz jak małpy.
- Nic z tego. Jak się mieszka na wyspie, trzeba zacząć pić rum. A ja nigdy nie lubiłem tego świństwa.
Phillip klepnął Setha w ramię.
- To co, chyba zostajemy. Powiesz Ethanowi?
Seth wskazał na Ethana brnącego przez błotnisty trawnik.
- Nie ma obaw. On też nie lubi rumu.
Ale cały optymizm, który usiłował zachować, odpłynął na widok miny brata.
- Złapali ją. - Ethan otarł ręką spocone czoło. - Siedziała w barze niecałych dziesięć kilometrów od miasteczka. Seth, jak się czujesz?
- Nie ma problemu.
- No to dobra. Może wypraw swoją dziewczynę do domu. Tu się zanosi na długą noc.
Noc rzeczywiście ciągnęła się długo, dzień też. Minie wiele tygodni, pomyślał Seth, zanim zakłady szkutnicze Quinnów znów ruszą pełną parą.
Chodził po zgliszczach, wdychając swąd. Ubolewał nad szkicami rysowanymi od małego, które teraz obróciły się w popiół. Na pewno je odtworzy. Ale nic nie wróci radości, jaką dawał mu każdy z nich.
Dopiero o zmierzchu następnego dnia dotarł do Dru. Był zmordowany, ale wiedział, czego chce, jak nigdy w życiu. Ze skrzyni półcię-żarówki pożyczonej od Cama wytaszczył na ganek kupioną właśnie huśtawkę. Wyjął narzędzia.
Kiedy Dru wyszła na zewnątrz, wbijał pierwszy hak.
- Mówiłaś, że chcesz mieć coś takiego.
- Idealne miejsce na huśtawkę. - Podeszła, dotknęła jego ramienia. - Porozmawiaj ze mną.
- Porozmawiam. Przepraszam, że nie odezwałem się wcześniej.
- Wiem, że byłeś zajęty.
132.
- Ogień nie dotarł na piętro. Ale parter jest zniszczony do cna. Ogień, dym, woda, musimy się z tym pogodzić. Straciliśmy też większość narzędzi. Dzisiaj był rzeczoznawca ubezpieczeniowy. Jakoś wykaraskamy się.
- Wiedziałam od początku. Podszedł, żeby wbić drugi hak.
- Aresztowali Glorię. Zostawiła odciski palców na kanistrze, który porzuciła przed budynkiem. A kiedy wzięto ją na przesłuchanie, nadal miała na sobie tylko jeden but.
- Tak mi przykro, Seth.
- Mnie też. Ale wiem, że to nie moja wina. Udało jej się tylko zniszczyć budynek. Nas nie skrzywdziła. Bo zbudowaliśmy coś, co jest nie do ruszenia.
Przeciągnął łańcuch, zahaczył.
- Chociaż nie przestanie próbować. - Obszedł, przeciągnął drugi łańcuch. - Teraz pójdzie do więzienia.
- Ale się nie zmieni. Kiedy wyjdzie, na pewno wróci tu i upomni się o pieniądze. Teraz potrafię się z tym uporać.
Pchnął huśtawkę, wprawił ją w ruch.
- Tylko czy mogę wymagać, żeby znosił to ktoś inny?
- Owszem. A ja mam zamiar odbyć szczerą rozmowę z rodzicami, chociaż nie sądzę, że to coś zmieni. Są zaborczy, sfrustrowani, wciąż będą mnie używali jako broni w swoich rozgrywkach. Stanowią część mojego życia.
- Potrafisz się z tym uporać. Urwała, przekrzywiła głowę.
- Ale czy mogę wymagać, żeby znosił to ktoś inny?
- Pewnie tak. To co, spróbujemy?
- Jasne.
Siedzieli, bujając się łagodnie, aż do zapadnięcia zmroku. Woda pluskała cicho o brzeg. -I jak ci się podoba? - spytał.
- Bardzo.
- Dru, wyjdziesz za mnie?
Kąciki ust uniosły jej się w uśmiechu.
- Taki mam plan.
- Bardzo dobry plan. - Wziął jej rękę, uniósł do ust. - A chcesz mieć ze mną dzieci?
133.
Oczy ją zapiekły, ale nie otwierała ich, tylko wciąż się bujała.
- Tak. To drugi etap mojego planu. Wiesz, że wszystko planuję. Odwrócił jej rękę, przytulił zagłębienie dłoni do ust.
- Zestarzej się ze mną, Dru, tutaj, w tym domu nad wodą. Otworzyła oczy, pierwsza łza spłynęła jej z policzka.
- Wiedziałeś, że się rozpłaczę.
- Byle skończyło się na jednej łzie. Proszę. - Wyciągnął z kieszeni pierścionek, mały okrągły rubin osadzony w prostej złotej obrączce. - Dość zwyczajny, ale należał do Stelli, mojej babci. - Wsunął go jej na palec. - Chłopcy uznali, że chciałaby, abym to ja go dostał.
- Nic piękniejszego nie mogłeś mi podarować. Pocałował ją, przyciągnął, a ona objęła go mocno.
- Ktoś naprawdę mądry poradził mi, żebym patrzył przed siebie. Nie można zapominać przeszłości, ale trzeba widzieć przyszłość. Przyszłość zaczyna się teraz. Przynajmniej dla nas.
- Tak, teraz.
Położyła mu głowę na ramieniu, ścisnęła mocno jego rękę. Kołysali się na huśtawce w ciężkim wieczornym powietrzu, aż ocean pociemniał wraz z nastaniem nocy i wokół roztańczyły się robaczki świętojańskie.
134.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
więcej podobnych podstron