Annie Dalton Aniołki 1 Melania w Akademii Aniołów

Annie Dalton

Aniołki: Spółka z nieograniczoną odpowiedzialnością (2001)

Melania zawszepakuje się w kłopoty. Szkoła obchodzi ją średnio, za to ciuchy, zkupy i chłopcy – bardzo! Czy ktoś taki może być aniołem? Akademia Aniołów, Agencja, która wysyła niebiańskich posłańców na ziemię, żeby pomagali ludziom... Nie, to zdecydowanie nie dla niej! Ale Melania JEST aniołem! I ze zdumieniem odkrywa, że wreszcie znalazła coś, w czym jest naprawdę dobra...

Melania w Akademii Aniołów


Rozdział I

Tak naprawdę, nigdy nie zamierzałam zostać aniołem. No, ale nie zamierzałam też tak wcześnie umierać. O takich rzeczach się nie myśl, prawda?

Na anioła świetnie nadawałaby się na przykład Venetia Rossetti – ulubienica nauczycieli. Tak, ona to bez cienia przesady nadrawdę świetny materiał na anioła.

Venetia nadal jednak spaceruje sobie po staruszce Ziemi, pisze te swoje rymowanki o deszczu i fiołkach, a ja... No coż, ja jestem zupełnie gdzie indziej! Ale tak to już jest.

Wiecie, o czym pomyślałam, kiedy na mnie padlo? Już nigdy nie będe miała okazji udowodnić pannie Rowntree, że nie ma racji!

Rozumiecie? Moje ostatnie chwile na Ziemi, a ja myślę o czymś takim. Za grosz poezji.

Nie chciałabym, żebyście myśleli, że jestem okropna. Nie znęcałam się nad zwierzętami, ani nie napadałam na staruszki na ulicy. Po prostu nie bawiły mnie szkolne przyjemności, takie jak egzaminy czy wf, albo roztrząsanie, co będe robić, kiedy dorosnę(chociaż, jak się okazało, o to akurat nie musiałam się martwić).

Na krótko przed moją śmiercią, panna Rowntree złapała mnie na lekcji na przeglądaniu kolorowego czaopisma. Też mi przestępstwo.

- Kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż ciuchy i makijaż? - wrzasnęła.

Ależ wiem, panno Rowntree, wiem doskonale, myślałam sobie. MTV. Koleżanki. No i chłopcy. I najcudowniejsza rzecz na świecie, juhuuu! Zakupy!

Nie uznałam za stosowne podzielić się tymi myślami z panną Rowntree. Mogę być postrzelona, ale zawsze staram się być uprzejma. Natomiast panna Rowntree nie okazała mi ani odrobiny szacunku.

- Melanio Beeby, masz pusto w głowie i zadzierasz nosa – waerknęła na mnie innym razem.

A pod koniec semestru powiedziała coś takiego, że do dziś ciarki przebiegają mi po pleceach, kiedy to sobie przypominam.

- Szkoła cię w ogóle nie interesuje – powiedziała. - Chodzisz do niej z nudów, a tak naprawdę czekasz, aż wpadniesz w oko łowcy talentów i zostaniesz prezenterką telewizyjną.

O mało nie spadłam z krzesła. Czyżby nauczyciele mieli szósty zmysł? Nawet najbliższe przyjaciółki nie znały moich najskrytszych marzeń! Wyglądało na to, że chce mnie upokorzyć, ogłaszając wszystkim, że moje słodkie sny nigdy się nie spełnią.

Oczywiście, nie dałam po sobie poznać, że poczułam się dotknięta. Wzruszyłam ramionami, jakbym była śmiertelnie znudzona, i do końca lekcji zeskrobywałam lakier z paznokci.

Ale jak tylko weszłam do domu, rozryczałam się. Najpierw wypłakałam się mamie. Potem zjawił się Des, mój ojczym, i przed nim też wypłakałam swoje żale.

- Stara jędza! - powiedziała Des. - Co ona tam może wiedzieć?

- Tak, stala jędza! - wykrzyknęła wojowniczo moja pięcioletnia siostra.

Prawdę mówiąc, moja nauczycielka jest przygnębiająco ładna. Ale skoro moja rodzina wolała wyobrażać ją sobie jako paskudną ropuchę z włochatymi brodawkami na nosie, to czemu miałabym wyprowadzać ich z błędu?

To była ostatnia złośliwość panny Rowntree pod moim adresem, ponieważ następnego dnia zaczęły się wakacje.

Zbliżało się niezwykle ważne wydarzenie w moim zyciu, trzynaste urodziny. Jestem typowym zodiakalnym Rakiem – z wierzku chłodna, a w środku słodka jak karmelek.

Czasami zastanawiam się, co bym zrobiła, gdybym w jakiś sposób dowiedziała się, że zostało mi tylko kilka dni życia. Czy wystąpiłabym w telewizji, błagając przywódców całego świata, żeby zaprzestali głupich wojen?

Niestety, ostatnie dni, jakie miałam jeszcze spędzić na ziemi, okazały się sympatycznie przeciętne. Prawdę mówiąc, obchodziło mnie tylo to, że nareszcie stanę się dużą, niedobrą nastolatką.

W przeddzień urodzin Des zawióżł mnie i moje dwie najlepsze koleżanki do multipleksu na fajmy film z Willem Smithem, a potem na fantastyczną wyżerkę do McDonalda. Właściwe urodziny obchodziłam w gronie rodzinnym. Było miło, ale, nie muszę wam tłumaczyć, trochę nudno.

W głębi duszy marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej rzucić się w wir zakupów z przyjaciółkami, tak się umówiłyśmy.

Kiedy się położyłam, moja siostrzyczka Jade zrobiła coś naprawdę słodkiego. Nie budząc się ani na chwilę, usiadła na łóżku i powiedziała przez sen:

- Jesteś moją najlepszą siostrą na świecie.

- Jestem twoją jedyną siostrą, głuptasie – mruknęłam i nie mając zielonego pojęcia, że to moja ostatnia noc na Ziemi, zasnęłam głęboko i spokojnie.

Przez cały czas, jak wróble na drutach telefonicznych zbierały się przy mnie anioły.

Nie zawałam sobie wtedy z tego sprawy, ale nikt nie umiera samotnie. Nigdy. Niektórzy ludzie widzą swoich aniołów stróżów w momencie, kiedy opuszczają ciało. Ja nie. W ogóle niewiele zobaczyłam. Ostatnie sekundy upłynęły mniej więcej tak: przychodziłamprzez jezdnię, słuchając discmana, rozmyślając o tym, co kupie za pieniądze, które dostałam na urodziny i nagle...łup!...i już po mnie. Dzieciak w kradzionym wozie zdmuchnął mnie jak świecę. Po prostu.

Nie, nie patrzyłam z góry na swoje ciało w karetce. O ile sobie przypominam, nie szybowałam świetlistym tunelem i nie odbyłam poważnej pogawędki z gościem w luźnych szatach. Wyczajnie – odeszłam.

Nie zrozumcie mnie źle. Z tym tunelem, to mogła być prawda. Może byłam niepzytomna i niczego nie pamiętam?

Pamiętm za to spokój trwający godziny, a może całe dnie. Czas przestał dla mnie istnieć. Ten spokój jednak wcale nie oznaczał absolutnej ciszy. Była w niej muzyka. Wibrowała w oddali, jak jakiś dziecinny bączek wygrywający piękną melodię. W życiu nie słyszałam czegoś równie cudownego.

Chciałam koniecznie dotrzeć do źródła tego dźwięku i dlatego przepływałam obok lśniących gwiazd i planet – tak blisko, że zapierało mi dech w piersiach.

A potem, ni stąd ni zowąd, ocknęłam się i...stanęłam w pełnym słońcu, przed wspaniałą bramą, na którejwidniało logo przedstawiające anioła.

Na tej właśnie bramie, wypisany wielkimi okrągłymi literami, takimi, że nawet moja siostrzyczka przeczytałaby je bez trudu, zobaczyłam najbardziej zdumiewający napis, jaki można sobie wyobrazić:

Akademia Aniołów


Rozdział II

Podobno ludzie, którzy przechodzą na „drugą stronę”, jak mówiła moja kochana niania, rzucają za siebie ostatnie spojrzenie i stwierdziwszy: „Oho, chyba musiałem umrzeć i trafić do nieba!”, znikają na dobre.

Ale ja miałam tylko trzynaścielat. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że nie żyję.

Co jest grane? Wpadłam w panikę. Co ja robię przed jakąś szkołą dla snobów? Wielką szkołą dla snobów, ściśle mówiąc. Przez bramę przeciskały się dzieciaki w różnym wieku.

Spoko, Mel, pomyślałam. Coś tu się nie zgadza. Przecież są wakacje.

Ale to wcale nie wyglądało na wakacje. W powietrzu czuć było podniecenie, tak jak pierwszego dnia szkoły. Twarze dzieciaków mówiły: „O rany, nie mogę się doczekać, żeby zobaczyk kumpli!”

To było jak sen. Taki, w którym niczegosię o sobie nie pamięta. Ja, na przykład, zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć, co robiłam tuż przed wycieczką poprzez galaktykę, choć z drugiej strony starałam się o tym nie myśleć.

Pamiętałam piosenkę, której słuchałam na discmanie. I przeraźliwie głośny huk. Może miałam wypadek i dostałam wstrząsu mózgu? To by wyjaśniło, dlaczego czuję się, jak nie z tego świata.

Kręciłam się jak głupia przed wejściem, podczas gdy obok mnie przepływały dzieciaki w fantastycznie kolorowych ubraniach. Jak urzeczonaspoglądałam raz po raz na dziwaczne logo na bramie. Najpierw wydawało mi się, że to całkiem zwyczajny znak. Jak znak Pumy albo coś takiego. Potem stwierdziłam, że jest naprawdę niesamowicie piękny. I wprost nie mogłam przestać patrzeć na niego.

Byłam ja zahipnotyzowana. Maleńka postać anioła stała się wyrazistsza i bardziej świetlista...nagle wtrysnęły z niej iskrzące się gwiazdeczkami promienie jak z fajerwerku.

Zamknęłam oczy uznając, że to złudzenie ptyczne. Kiedy je otworzyłam, wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Rany, Melanio, ale musiałaś oberwać w czachę, pomyślałam.

Nadal nie miałam pojęcia, co robić. Czułam się jak kretynka, jak gwóźdź w bucie albo piąte koło u wozu. Nic mi się nie stanie, jak zerknę do środka, pomyślałam. Zobaczę, co jest po drugiej stronie i jak mi się nie spodoba, wrócę.

Zaczęłam od niechcenia przesuwać się wraz z innymi w stronę bramy, mając nadzieję, że nie widać po mnie, że tak naprawdę jestem zagubiona i spanikowana.

Nikt jednak nie wydawał się zaniepokojony, wszyscy żartowali i przekoarzali się, co podziałało na mnie uspokajająco. Pamiętam, jak pomyslałam, że gdybym na poważnie uznała, że to jest szkoła dla aniołów(którym ja, rzecz jasna, nie byłam), to te żarty i przepychanki wyprowadziłyby mnie z błędu. Do tego te ich stroje – absolutnie na czasie. Nie namierzyłam nikogo w białej nocnej koszuli.

Zauważyłam, że wszyscy mieli na ciuchach i w ogóle na wszystkim to samo logo z aniołem. Wyobrażasz to sobie, Mel? - pomyślałam. Znak firmowy, którego ty nie znasz!

Jedna z dziewczynek śmiała się głębokim, gardłowym głosem. Miała strasznie długie nogi, taka pajęczyca jak ja. Tryskała energią. Z całej jej postaci, od ozdobionej czarnymi lokami głowy, do stóp, które stawiała twardo i zdecydowanie, biła energia i pogoda.

Ukradkiem przepchnęłam się w jej stronę, tak żeby to wyglądało na przypadek. Znalazłszy się po drugiej stronie bramy, kompletnie zbaraniałam.

Moja stara szkoła to taka zwyczajna, przeciętna buda, do jakiej pewnie i wy chodzicie. A tam zobaczyłam najprawdziwszy pałac z koułami i wieżyczkami oraz wspaniałym ogrodem.

No taaak, ale to tylko szkoła, pomyślałam smętnie.

Szliśmy ocienioną alejką. Była chyba bardzo stara. Tysiące dzieci wędrujących nią od niepamiętnych czasów, wyżłobiły butami zagłębienia w kamiennych płytach. Przypadkiem trafiłam stopą w jeden z takich śladów i poczułam dreszcze. Stopa pasowała idealnie.

Dziewczynka spojrzała na mnie trochę dziwnie.

- Anielskie fluidy – powiedziała. - Przyzwyczaisz się.

Tak aprawdę nie dotarło do mnie to , co powiedzała, bo nagle ogarnęło mnie przedziwne uczucie.

- Czy ja cię znam? - wymamrotałam.

Dziewczynka zastygła bez ruchu.

Zobacz, co narobiłaś, ofuknełam się w myślach. Pomyśli, że się jej narzuczasz.

Popatrzyła na mnie z dziwacznym wyrazem twarzy.

- Zdumiewające – szepnęła. - Myślałam dokładnie o tym samym. - Westchnęła głęboko. - Mam na imię Lola.

- A ja Melania – odszepnęłam.

Nasze oczy spotkały się na ułamek sekundy i znowu poczułam się dziwnie. Szybko odwróciłyśmy spojrzenia i ruszyłyśmy dalej, ramię w ramię.

To zabrzmi dziwnie, więc, proszę nie każcie mi tego wyjaśniać. Gdzieś, w samym środku wiedziałam, że Lola jest właśnie tą przyjaciółką, na którą czekałam przez cale życie.

Jej ciuchy nie miały znaczenia(chociaż były szałowe). Miałam wrażenie, że znam ja doskonale i nie od dzisiaj. I byłam absolutnie pewna, że ona czuje to samo.

Od czasu do czasu zerkałyśmy na siebie, jakby pytając: „Co się dzieje?”

Melanio, opamietaj się, przemawiałam do siebie. Czy narawdę wyobrażasz sobie, że taka superdziewczyna będzie miała ochotę przyjażnić się właśnie z tobą?

W głowie miałam taki mętlik, jakby były we mnie trzy albo cztery Melanie. P pierwsze, próbujE nie roztrząsać tego, co mnie spotkało. P drugie wpadłam na całkiem obcą dziewczynę, a czuję się tak, jakbyśmy znały sie od kołyski. Po trzecie, prujemy przez szkolny ogród, a wszystko coraz bardziej mnie zaskakuje. Wiem, co mówię! Z trudem powstrzymywałam się, żeby na popiskiwaqć jak małe dziecko.

Rzeczjasna, nie to najbardziej mnie zdumiewało, że znalazłam się w jakiejś dziwnej szkole podczas wakacji. Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy – skora ma odrobinę oleju w głowie – mogłabym wywinąć się z tej niecodziennej sytuacji.

Przypuszczałam, że przypadkiem znalazłam się w murach jednej z tych tajemniczych instytucji, w których prace domową nazywa się „radosną twórczością”, a na szkolnych akademiach śpiewa się dziwaczny hymn. Ta szkoła sprawiała wrażenie jakby wyjętej z filmu SF. I do tego wszędzie woda – kanaliki dprowadzające strumyczki wody do basenów, wesołe fontanny pełne wodnej piany. Szemranie wody brzmiało jak czarodziejska muzyka.

Mijałyśmy nawet spiralne schody, które wiły się wokół najprawdziwszego wodospadu. Nigdy nie widziałam nic równie ślicznego jak te lsiące stopnie spowite tęczczową mgiełką. Czysta magia.

Nie miałam jednak czasu, żeby się rozglądać. Wszyscy zaczęli biec, zmierzając, jak się wydawało, w stronę imponujących drewnianych drzwi. Na nich także widniało logo z aniołem.

W tej właśnie chwili przeraziłam się na całego.

Jeśli wejdę do środka, coś się na pewno wydarzy, pomyślałam. Coś co na zawsze mnie odmieni.

Chciałam uciec, ale zostałam wepchnięta do wielkiej, jasno oświetlonej sali, która przypominała ogromny teatr z niezliczonymi rzędami ławek. Od góry zamykała ją kopuła z barwnego szkła. Światło słońca świeciło sączyło się przez nią, rozsiewając niezwykły blaks.

Była tam też gigantyczna scena. Na tylnej ścianie umieszczono wielki ekran telewizyjny, taki jak na koncertach rokowych, na którym lśnił napis: Witajcie z powrotem.

Wzdłuż rzędów przechadzali się nauczyciele. Powłóczyste, jaskrawokolorowe szaty upodabniały ich do ptaków. To miejsce z każdą chwilą wydawało się coraz bardziej niezwykłe! Ale teraz nie miałam czasu, by się nad tym zastanawiać, bo moją uwagę zwrócił pewien bardzo nieprzyjemny fakt.

Nigdzie nie było wolnego miejsca.

Nieźle się zaczyna, pomyślałam. Dam głowę, że jestem jedyną osobą, która nie ma gdzie siedzieć w całej tej niesamowitej sali.

A potem zobaczyłam, że Lola macha do mnie energicznie ręką.. zajęła mi miejsce! Przecisnęłam się tam i usiadłam obok niej. W ułamek sekundy później chłopak z jasnymi włosami, w szortach, wśliznął się w nieistniejącą przestrzeń koło mnie.

- Myślisz, że się spóźniłem – szepnął – ale pięc minut temu pływałem na desce.

Kłamczuch, pomyślałam. Z jego cienkich dredów faktycznie ściekały krople wody, ale pewnie dlatego, że przed chwilą umył głowę.

Nagle na scenie pojawiła się jakaś postać. Nie wrzasnęła na nas, ale i tak zrobiło się cichuteńko, jak makiem zasiał. To był dyrektor szkoły.

- Dzień dobry, dzieci – odezwał się. - Na początek witam serdecznie tych, którzy przybyli przed chwilą. Jeśli coś was niepokoi, zapraszam do siebie na rozmowę.

Lola przewróciła oczami.

- Rzeczywiście, jakby można go było kiedyś złapać.

Zmartwiła się chyba, że ta uwaga mogła mnie zniechęcić, bo zaraz dodała szeptem:

- To nie jego wina. Agencja zabera ostatnio Michałowi mnóstwo czasu.

Mówi o dyrektorze po imieniu! Ale super, pomyślałam.

Michał nie był ani troche tak imponujący jak nauczyciele w barwnych szatach. Miał wymięty garnitur, tak jakby w nim spał; w ogóle miało się wrażenie, że właśnie wysiadł z samolotu po bardzo długiej podróży. Można by powiedzieć, że ledwo trzymał się na nogach.

Potem na ekranie ukazało się jego zbliżenie i znowu dostałam napadu tych niesamowitych dreszczy. Michał miał najcudowniejszą twarz, jaką kiedykolwiek widiałam.

Piękną, ale i przerażającą.

Oczywiście każdy z odrobiną oleju w głowie wpadłby na to, że nie był to taki sobie dyrektor. Ale ja nigdy przedtem nie spotkałam archanioła.

A poza tym nie znoszę takich szkolnych spędów. Czuję się na nich, jakbym miała się za chwilę udusić. Żeby nie wyć z nudów, muszę się wyłąszyć.

Wychwyciłam takie przeraźliwie nudne słowa, jak „praca w zespole”, a nawet(a niech to) „odpowiedzialność”. Cały czas przyglądałam się uważnie końcówkom swoich włosów. Raz po raz wpadało mi w ucho coś , co denerwowało mnie jeszcze bardziej. Michał używał tych słów z uporem maniaka. Drażniło mnie to jak woda kapiąca z kranu. Anielska tradycja. Anielskie umiejętności. Anielski podręcznik. Anielski, anielski, anielski.

Tu dzieje się coś naprawdę dziwnego. Lepiej to sprawdzić. Zerknęłam z ukosa na Lolę. Natychmiast zrobiła głupią minę.

Akurat, pomyślałam, chodząca przeciętność.

Ostrożnie rozejrzałam się po sali. Fakt, wszystkie dzieciaki wydzielały jakiś niezwykły blask. Ale to wcale nie musiał być nienaturalny blask. Pewnie rodzice wciskali im kilogramy warzyw i kazali biegać po świerzym powietrzu.

I jeszcze coś. Odwracając się do tyłu, obrzuciłam dzieciaki na końcu sali nerwowym spojrzeniem.

Melanio, wiem, że to brzmi okropnie, powiedziałam sobie, ale spróbuj szczerze odpowiedzieć: Czy któreś z nich wygląda, hm...na anioła?

Nie miałam pojęcia, jak właściwie wyglądają anioły, zakładając, że nie mają skrzydeł i aureoli jak ten na choince na Boże Narodzenie.

Ooo, pomyślałam nagle w ataku paniki, wyglądają pewnie jak ta tutaj!

Za mną siedziało stworzenie o najbarzdziej anielskim wyglądzie, jakie spotkałam od czasu Venetii Rossetti. Śliczne maleńkie spinki w kształcie kwiatków podtrzymywały jasne, srebrnoblond włosy, a jej czysta brzoskwiniowa cera sprawiała wrażenie po prostu nierzeczywistej.

Dziewczynka pochwyciła moje spojrzenie dźgnęła lokciem siedzącego obok, niepokojąco podobnego do niej chłopca.

Odwróciłam się szybko.

Zgadza się! To jest szkoła aniołów, pomyślałam. Ten blask nie wziął się z witamin i świerzego powietrza. To niebiańskie promieniowanie!

W mojej głowie zaświtała przerażająca myśl. Ca ja robię w towarzystwie gromady aniołów? Chyba, że...

Gdzieś daleko, daleko usłyszałam swój krzyk.

Szare komórki na pełnych obrotach! Czy to oznacza, że ja też jestem aniołem?

Czy to znaczy, ze ja...


Rozdział III

W tym momencie dwie rzeczy przyprawiły mnie o poważny ból głowy.

Po pierwsze: okazało się, że jestem martwa.

Po drugie: zupełnie przypadkim trafiłam do szkoły aniołów.

Groziło mi jeszcze jedno zmartwienie, ale o tym nie miałam ochoty myśleć. Pomysł, że sama mogę być aniołem, wydawał się zupełnie niedorzeczny!

Spokojni, Melanio, powiedziałam sobie. W drodze na drugą stronę pomylili cię z prawdziwym aniołem. Powinnaś kogoś o tym zawiadomić.

Ale jak? Przestraszyłam się. Nie mogłam ot tak, zwyczajnie, podejść do kogoś i powiedzieć: „No... Czy nikt nie meldował o zaginięciu anioła?” A jeśli zjawiając się tutaj, złamałam jkieś naprawdęważne kosmiczne prawo?

Byłam w takim stanie, że nie zauważyłam, kiedy Michał skończył swoją mówkę. Kobieta w fioletowym stroju zaczęła wyczytywać nazwiska. Dzieciaki zrywały się z ławek i biegły do swoich nauczycieli, a wokól mnie zrobiło się pusto.

- Reuben Bird – przeczytała kobieta. Chudy chłopak w pobliżu aż podskoczył i pobiegł naprzód. - Lola Sanchez.

- To ja! - krzyknęła Lola

- Przez salę przebiegł śmiech, ale Lola nie wydawała się ani odrobinę zmieszana. Rozpromieniona, ustawiła się obok Reubena.

- Flora Devere, Fredy Devere. Amber Overwood.

Amber wyskoczyła jak z procy. Złotorude warkoczyki zatrzepotały wokół jejgłowy. Bliźniaki wysunęły się dostojnie z ławek, niczym anielskie supermodele.

Czułam, że pocą mi się dłonie. Tylko nie mówcie, że wyczytała moje nazwisko, kiedy akurat nie uważałam, błagałam rozpaczliwie.

Spokojnie, Melanio, zachowujesz się tak, jakbyś zjawiła się tutaj na własne życzenie!

Zamrugałam ze zdumienia. A więc to tak. Ale dlaczego?

Nie o tochodzi, że uwielbiam szkołę. Dlaczego miałabym dobrowolnie zapisać się do jakiejś cukierkowej anielskiej szkółki? Pomijając nawet ten drobny fakt, że nie jestem aniołem!

Potem stało się coś fantastycznego.

Kobieta z listą spojrzała na mnie z uśmiechem, jakby to, że jestem, nie było niczym nadzwyczajnym.

- I wreszcie Melania Beeby. Witaj w Akademii, Melanio. Wszyscy mamy nadzieję, że będziesz u nas szczęśliwa i pożytecznie spędzisz czas – powiedziała.

Nogimiałam jak z waty. Na tej niebiańskiej liście było moje nazwisko!

Naprawdę uważali mnie za anioła! Można by się spodziewać, że autentyczne anioły powinny rozpoznać człowieka, jeśli takowy wśliźnie się jakimś cudem do ich paczki. Ale ci tutaj najwidoczniej nie mieli jakichkolwiek wątpliwości. Ponieważ nie ruszyłam się z miejsca, kobieta, posądzając mnie najwyeaźniej o zwykłą tremę, posłała mi jeszcze jeden zachęcający uśmiech.

Zdając sobie sprawę z własnego tchórzostwa, na miękkich nogach powlokłam się w stronę sceny.

- Wiedziałam – zaszczebiotała Lola. - Jak tylko cię zobaczyłam, wiedziałam, że będziesz w tej samej klasie. Tam dalej stoi pan Albright. Ten w kapeluszu. Czy nie wygląda jak kaczta?

Z kępkami włosów na głowie i zakrzywionym nosem, nauczyciel rzeczywiście pzrypominał kaczkę. Przemiłą, roztargnioną kaczke.

- Musiałaś mi o tym mówić? - syknęłam. - Będę umierać ze śmiechu za każdym razem, gdy na niego spojrzę.

Wiedziałam, że to głupie starać się zdobyć przyjaźń Loli w sytuacji, kiedy i tak miałam zaraz stamtąd odejść. Ale jakoś nie mogłam się owstrzymać.

- Chciałam tylko powiedzieć, że jest strasznie miły – oznajmiła Lola i spojrzwszy w kierunku pana Albrighta, parsknęła histerycznym śmiechem.

- A niech mnie – pisnęła. - On naprawdę wygląda jak kaczka!

W tym momencie przemiły pan Albright skierował się w stronę wyjścia. Nasza klasa ruszyła za nim. Nie niałam nic lepszego do roboty, poszłam więc za innymi.

- Wszystko w porządku? - zapytała Lola, kiedy przechodziliśmy przez ogród. - Na sali wydawało mi się, że źle się czujesz.

Wyglądała na szczerze zmartwioną, a ja miałam ochotę wszystko jej powiedzieć. Ale nie mogłam ryzykować, dopóki nie rozejrzę się i nie wymyślę, co robić w tej anielsko nieprawdopodobnej sytuacji.

- Chodzi o to – powiedziałam starannie dobierając słowa – otóż, chodzi o to, że nie mogę dojść do ładu z tym całym gadaniem o aniołach.

Włąściwie to wcale nie kłamałam. Ale i tak czułam się jak skończona oszustka.

Lola jęknęła.

- Zapomniałam. Dopiero co się tutaj znalazłaś, biedactwo. Mknęłaś jakimś tunelem? Ja nie i czułam się strasznie zawiedziona.

-Nie... - powiedziałam. - Żadnego tunelu. Ale słyszałam naprawdę kosmiczne dźwięki.

- Ja też! - wykrzyknęła Amrer z błyszczącymi oczam. - Czy to nie dziwne, że nie czuje się wtedy żadnego strachu?

- Pewnie – zgodziłąm się.

Nie mogłam się sama sobie nadziwić, że jestem w stanie mówić tak spokojnie o własnej śmierci. Poza tym zauważyłam, że Amber ma na środku czoła maleński błękitny klejnocik. Intrygowało mnie, czy to zwykła ozdoba, czy może część anielskiego wyposażenia, a jeśli tak to skąd to wziąć.

Nie bądź głupia, Mel. Przecież tu nie zostajesz.

Mijaliśmy przepiekny szklany budynek. Chmury przeglądały się w jego ścianach jak wesołe owieczki.

Spojrałam w niebo. Ani śladu chmór.

Gaiłam się na budynek, skołowana.

- Jak oni to robią? - wysapałam.

- Nie mam zielonego pojęcia – przyznała Lola.

- Hej! - zawołała wesoło Amber. - Mam nadzieję, że przydzielono nas do tej samej sypialni!

Zrobiłam wielkie oczy.

- Nikt mnie nie uprzedził, że to szkoła z internatem.

Lola uśmiechnęła się leciutko.

- No wiesz, nie bardzo da się wrócić na oc do domu, Melanio.

Amber zachichotała.

- Och, Lola, jesteś okropna! Biedna Mel. Po prostu potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić.

Zmusiłam się do uśmiechu. Amber była z pewnością słodką osóbką, ale czułam przez skórę, że przebywanie dłużej w jej towarzystwie może zaszkodzić na zęby.

Klasa zatrzymała się na ślicznym placyku. Na ziemi leżały wodorosty i piasek, jakby pozostawione pzrez przypływ. Słonawy wietrzyk rozwiewał mi włosy.

Między palmami wisiały wypłowiałe od słońca hamaki. Pisnęłam zaskoczona.

- Czy tam jest morze? - szepnęłam do Loli.. - Czy to plaża?

Ta szkoła to coś innego, niż mi się wydawało, pomyślałam. Niemal zapragnęłam naprawdę uczyć się w Akademii, zamiast tylko udawać, domyślając, jak się stąd wydostać.

- To wspaniała rzecz, jeśli chodzi o miasto – powiedziała Lola.

Nigdy bym na to nie wpadła, że Niebo może znajdować się nad morzez. A juz z całą pewnością nie wyobrażałam sobie miast w takim miejscu.

Lola wgramoliła się na hamak.

- Jak to cudownie wrócić – stwierdziła.

Kilkoro dzieciaków również wdrapało się na hamaki. Flora i Ferdy usiedli pod drzewem palmowym w skomplikowanych pozycjach jogi.

Nie mogłam uwierzyć, że pan Albright pozwala każdemu robić, co mu się żywnie podoba. Biedaczek, pomyślałam. Ma wypisane na czole „fajtłapa”.

Nauczyciel, o wyrazie twarzy kogoś, kto przbywa zupełnie gdzie indziej, uśmiechnął się do mnie przelotnie. Przez głowę przemknęło mi paskudne przypuszczenie, że potrafi czytać w myślach. Potem jednak uznałam, że przypomniał sobie jakiś nauczycielski dowcip.

- No, tak – odezwał się, skubiąc się w ucho. - Wszyscy chcecie pewnie rozgościć się w swoich sypialniach, więc to tylko takie wstępne spotkanie...

Zaskoczona podniosłam rękę.

- Eeee... - powiedziałam. - Myślałam, że pójdziemy do klasy.

- Miałaś rację – odparł pan Albright. - właśnie w niej jesteśmy.

Pomachał ręką, wskazując placyk.

W tej chwili zrozumiałam, jak czuła się Alicja, kiedy wpadła do nory królika,

- Ale przecież jesteśmy na dworzu! - zauważyłam.

- Naturalnie – potwierdził pan Albright. - Nie znoszę zamknięcia, a ty? Jak już wspomniałem, lekcje zaczynają się pojutrze, więc to spotkanie nie zajmie nam dużo czasu i postaramy się, żeby było przyjemnie.

Nie ryzykowałam wspinania się na hamak w obawie, że mogłabym spaść na oczach wszystkich. Usadowiłam się na piasku i, naburmuszona, układałam wzory z muszelek, podczas gdy pan Albright omawiał rozkład zajęć. Ale nuda, myślałam.

Amber trąciła mnie łokciem.

- Rozchmurz się – szepnęła. - po pierwszym semestrze można wybrać dodatkowy przedmiot.

Och, to super, pomyślałam sarkastycznie.

Pan Albright przystąpił do rozdawania spisu książek. Spojrzałam na swój i o mało nie zemdlałam. Rany! To cię przerasta, dziecinko, pomyślałam.

- Aha, coś jeszcze – powiedział pan Albright. - Proszono mnie, abym przypomniał o nagrodach w postaci aureoli w tym semestrze.

Ponownie skubnął się w ucho.

- Nie jestem zwolennikiem nagród – oświadczył – ale aureola to co innego. Tu nie chodzi o wyróżnienie poszczególnych osób. Chodzi o to, że jest się ogniwem boskiego łańcucha, cennym członkiem zespołu. Spodziewam się, że w tym semestrze przymajmniej jedna aureola przypadnie komuś z naszej klasy.

Zaczął się rozwodzić nad tym, jak należy pracować na aureolę poza lekcjami(po prostu bomba!). Wyłączyłam się całkowicie. „Zespół” to jedno z tych haseł w słowniku, których najbardziej nie znoszę.w przeciwieństwie do niektórych, szczyciłam się tym, że jestem indywidualistką i nie zamierzam stać się jakimś nudnym ogniwem w czyimkolwiek boskim łańcuchu. Uprzejmię dziękuję.

Dwadzieścia cztery godziny wkuwania może odpowiadać czyimś wyobrażeniom o niebie, ale nie moim. Spadaj stąd, Mel, powiedziałam sobie. Im szybciej, tyym lepiej. Nie jesteś materiałem na anioła i ta szkołanie jest dla ciebie. To, że umarłaś, wcale nie znaczy, że mogą z tobą robić, co im się podoba.

Gdy to stwierdziłam, poczułam ogromną ulgę.

Pozostało jedynie powiedzieć o tym panu Albrightowi.


Rozdział IV

Od dziecka miałam talent do wyplątywania się z niewygodnych sytuacji. Panna Rowntree stwierdziła kiedyś, żę jestem urodzoną artystką cyrkową. Uważała, że za każdym razem, kiedy czuje się zagrożona, wymykam się niebezpieczeństwu szybciej nią magik Houdini.

To, jak wykręcić się do szkolenia na anielicę, obmyśliłam w ciągu mniej więcej dwudziestu sekund. Oto mój plan: pierwszego dnia zajęć dopilnuję, aby panu Albrightowi rzuciło się w oczy, jak bardzo cierpię, biedząc się nad anielską matematyką czy czymś tam . W okolicach obiadu będę w widocznym stresie(blada twarz, łzy w oczach, pociąganie nosem itd).

Potem poproszę o rozmowę w cztery oczy. Szlochając rozpaczliwie, wyznam panu Albrightowi, że mimo najlepszych chęci absolutnie nie daję sobie rady. Poziom Akademii mnie przerasta i nawet w ciągu miliona lat nie zdołam nadrobić zaległości. Następnie zrobię takie oczy, jak jelonek Bambi w kreskówce Disneya i będzie po sprawie. Zanim odkryją, że nigdy nie byłam żadnym aniołem, zdążę się ulotnić!

Wyobrażałam sobie, że już jest po wszystkim. Nie wiem jak u was, ale u mnie ulga budzi chęć pogadania z jakąś bratnią duszą.

- A co wy tutaj robicie po lekcjach?

- Och, różnie – odpowiedziała Lola zdawkowo. - na przykład chodzimy po sklepach.

O rany, pomyślałam. Zakupy w Niebie!

- Och, Melanio – powiedziała Amber, a jej oczy zaszkliły się łzami. - Nie wiem, od czego zacząć. Przeżyjesz cudowne chwile.

Wciągnęłam powietrze, by się uspokoić. Amber jest co prawda odrobinę za słodka, ale ostatecznie dałoby się z nią wytrzymać nawet dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- To na razie wszystko – zawołał rozpromieniony pan Albright. - Spotkamy się pojutrze.

Lola podniosła rękę.

- Proszę pana – odezwała się. - Czy nie powinien nam pan powiedzieć, jak zostaliśmy podzieleni w tym semestrze?

- Czyżbym zapomniał to zrobić? - zdumiała się nauczyciel.

- Tak, proszę pana! - wrzasnęły dzieciaki.

Pan Albright pośpiesznie wydobył jescze jedną listę i zaczął wyczytywać nazwiska. Poczułam przyjemne podniecenie, kiedy usłuszałam, że mieszkam z Lolą w jednym budynku.

Amber zamyśliła się.

- A zatem żegnam was.

Wszyscy poderwali się z miejsc.

- Mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce, Melanio! - zawołała jedna z dziewczynek.

Wyglądały niewinnie jak noworodki, ale byłam pewna, że coś szykuja.

- Nie zwracaj na nie uwagi – powiedziała Lola. - Chcesz iść prosto do swojego pokoju?

Nie mogłam sie doczekać chwili, kiedy opowiemy sobie z Lolą historie naszego życia. Okazało się, że ona czuła dokładnie to samo! Podryfowałyśmy w stronę naszego pawilonu, gadając jak najęte. Mało mi oczy nie wyszły ze zdumienia, kiedy usłyszałam, że Lola pochodzi z dwudziestego drugiego wieku!

- To niesamowite! - zawołałam. - Urodziłaś się ponad sto lat później niż ja, ale tutaj jesteśmy w tym samym wieku!

- Trochę potrwa, zanim się przyzwyczaisz – przyznała Lola. - Zjawiają si e tutaj ludzie z różnych czasów. Dlatego mamy specjalny kod dotyczący strojów.

Nie posiadałam się ze zdumienia. A więc te kolorowe szatki, które widziałam dookoła, to był po prostu mundurek Akademii Aniołów!

-Zabiorę cię jutro do miasta, żebyś kupiła sobie ubranie – zaproponowała Lola. - Pójdziemy zaraz po twojej... eee... - nie dokończyła.

- Po moim czym?

Z jakiegoś tajemniczego powodu policzki Loli poczerwieniały.

- Kto to może wiedzieć – zachichitała. - Sama czasami nie wiem, co mówię.

- Och, ze mną jest tak samo – stwierdziłam ze zrozumieniem.

I żeby udowodnić Loli, że całkowicie się z nią zgadzam, zaczęłam paplać o tym, jak to o mało co nie wyleciałam ze szkoły za skrócenie szkolnej spódnicy o trzy centymetry.

Nagle podbiegła do nas niezwykle podekscytowana Amber.

- Wiecie ci? Właśnie zapisałam się do klubu historycznego. Jest mnóstwo chętnych. Więc jeśli was to interesuje, to powinniście natychmiast biec do biblioteki.

- Och, dzięki, Amber – powiedziałam, starając się zachować poważną minę.

Zaczerwieniła się.

- Nie ma za co. Kiedy trafiłam tu po raz pierwszy, ominęło mnie parę wspaniałych rzeczy – tylko dlatego, że nie miałam o nich pojęcia. No to lecę. Cześć!

Lola chwyciła mnie za rękę. Ku mojemu zdumieniu, drżała.

- Mel, zgadzasz się, żebyśmy do naszych pokoi poszły później?

- Pewnie – odparłam zaskoczona.

- Chodźmy, biblioteka jest tam!

I Lola ruszyła sprintem, a ja pognałam za nią, kompletnie zdezorientowana. Loli chyba nie mogło odbić na punkcie jakiegoś kretyńskiego szkolnego klubu, no nie?

Zdaje się, że mogło.

- Tak się cieszę, że Amber nam powiedziała – wysapała. - Strasznie chciałam przyłączyć się do tego klubu. W zeszłym semestrze nie dostałam się nawet na listę oczekujących.

- Naprawdę masz takiego bzika na punkcie historii?

Lola zdziwiła się.

- A ty nie?

- Mam wrażenie, że wolałabym raczej odgyźć sobie ucho niż uczyć się tego wszystkiego – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Biblioteka okazała się tym własnie magicznym szklanym budynkiem z chmurkami. Zamiast popędzić do środka, Lola zatrzymała się.

- Nie chcę cię zmuszać, jeśli historia zupełnie cię nie bawi – powiedziała. - Poczekaj tutaj, zaraz wrócę.

Wzruszyłam ramionami.

- W porządku.

Ku mojemu zdumieniu, Lola wygląda na bardzo nieszczęśliwą. Zniknęła za obrotowymi drzwiami. Po chwili była z powrotem, a jej oczy płonęły.

- Nie mogę w to uwierzyć! - wybuchnęła. - Kiedy cię zobaczyłam, pomyślałam, że jesteś moją duchową siostrą.

- Ja też tak pomyślałam – wykrztusiłam nerwowo.

Lola tupnęła nogą.

- No to dlaczego nie skaczesz do góry na myśl o podróżowaniu w czasie?

Sapnęłam zaskoczona.

- To w tym klubie podróżuje się w czasie?

- Oczywiście – powiedziała Lola. - Myślałaś, że będziemy wkuwali daty?

- No... tak – przyznałam.

Parsknęłysmy śmiechem. W tym momencie podjęłam decyzję.

- Eee, Lola – wyjakałam. - Muszę ci coś powiedzieć...

- Aaa! - zapiszczała Lola, zaprzepaszczając wspaniałą okację, żeby usłyszeć moje wyznanie. - Popatrz na tę kolejkę! Chodźmy do środka!

Wciągnęła mnie do wewnątrz.

Są pewne wyrazy, które powodują że tracę chęć do życia. Jednym z nich jest „rozsądne”, innym zaś „biblioteka”. Ale wiecie, co wam powiem? Biblioteka Akademii Aniołów jest zupełnie inna.

Po pierwsze, ma fantastyczny sufit. Widać przez niego jak gwiazdy i planety poruszają się po niebie!

Lola ustawiła się w kolejce do klubu historycznego. Stanęłam za nią, mówiąc sobie, że po prostu dotrzymuję jej towarzystwa. Wcale nie zmieniłam zdania co do opuszczenia Akademii.

Widok tych, którzy nas zapisywali, zupełnie mnie zaskoczył. Gdybym nie wiedziała, że to anioły, wzięłabym ich za agentów FBI. Garnitury, nieodgadniony wyraz twarzy... Byłam pewna, że typ, który z nami rozmawiał, otzrymywał tajne informacje prosto do ucha... Przyjrzałam mu się uważniej i wiecie co? W uchu niczego nie miał.

- Co to za jedni? - syknęłam.

- Och, są z Agencji – powiedziała Lola niedbale, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Zanim to do mnie dotarło, tuż koło mnie odezwał się chłopięcy głos:

- Cześć, eee... Melania, prawda?

Czyżbym znała jakichś chłopaków w niebie? - zastanowiłam się.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego. O mój Boże, pomyślałam.

Nie sposób było wziąć go za kogoś innego niż anioła. Jednego z tych pieknych aniołów ze starych wloskich obrazów.

- Miałem cię spotkać przy bramie – wyjaśnił – ale coś mnie zatrzymało. Wiesz, jak to bywa...

Zdobyłam się na lekkie skinienie.

- Wygląda na to, że dałaś sobie radę beze mnie – stwierdził spokojnie.

Kilka dziewcząt odwróciło się, żeby na nigo spojrzeć – jak słoneczniki, które kierują się ku słońcu. Nie wiem dlaczego, ale trochę mnie to zdenerwowało. Oho,pomyślałam, założę się, że dziewczyny gadają o nim na okrągło. Z najwyższym wysiłkiem wydobyłam głos:

- O, tak! - odezwałam sie obojętnie. - Bawię się świetnie, dziękuję.

- Gdybyś czegoś ptrzebowała, krzycz... - dodał, po czym wrócił do swoich kolegów.

- Krzycz, gdybyś czegoś potrzebowała – przedrzeźniała go Lola. - nawet nie powiedziała ci jak ma na imię! Orlando żyje w innym świecie.

- Za to jest na co popatrzeć – stwierdziłam zdawkowo.

- Wściekle przystojny, powiedziałabym. Jest również najlepszym studentem, jaki kiedykolwiek bawił w murach Akademii. Agencja już powierza mu mnóstwo zadań. Och, Melanio, pomyśl tylko! - droczyła się Lola. - Jeśli przyjmą nas do klubu, będziemy z nim pracować!

Nie ukrywam, że na myśl o tym leciutko ugięły się pode mną kolana. Potem dopiero zastanowiłam się nad tym, co powiedziała Lola.

- Jeśli nas przyjmą? Nie chcesz chyba powiedzieć, że musimy zdać test?

- Nie ma takiej potrzeby – zapewniła Lola. - Oni i tak wszystko o nas wiedzą.

- To brzmi okropnie. Czy chcesz powiedzieć, że Agencja nadzoruje również szkołę?

Lola westchnęła.

- To kwestia zdrowego rozsądku. Agencja należy do anielskiego biznesu. Hej, to jest anielski biznes! - uśmiechnęła się rarośnie. - Chociaż w obecnych czasach nazywamy ich agentami.

Skinęłam głową na znak, że słucham uważnie.

- Ostatecznie, jeśli zostaniemy przeszkoleni, to niektórzy spośród nas będą mogli pracować dla Agencji, kiedy opuścimy na dobre Akademię – wyjaśniła Lola. - A Agencja, naturalnie, ma dzięki temu oko na swoich przyszłych pracowników.

Zawsze wyobrażałam sobie anioły jako istoty w naturalny sposób obdarzone atrybutami świętości i prowadzące przyjemny, niestresujący tryb życia. Nigdy nie pomyslałabym, że muszą na to pracować. Zmartwiłam się.

- A ci z Agencji sa w stanie stwierdzić, no wiesz, jacy naprawdę jesteśmy?

Lola zaśmiała się.

- Nie ma ucieczki! Jak na ciebie spojrzą, to jakby ci robili szczegółowe prześwietlenie duszy!

- Lola Sanchez? - zawołał ktoś znudzonym głosem...

- Fantastycznie! Utworzyli następną kolejkę – pisnęła Lola. - Do zobaczenia na zewnątrz, Mel!

To był dla mnie sygnał, żeby się stamtąd wynosić. Zanim jednak zdążyłam się ruszyć, urzędnik Agencji porozumiał się z kimś przez niewidzialny mikrofon i przywołał mnie do siebie.

Nie mogłam uwierzyć w swojego pecha. Widocnie wejrzał w moją duszę, kiedy akurat byłam zajęta czymś innym. O rany, zdemaskuja mnie jako fałszywego anioła!

- Mogę to wyjaśnić – wyjąkałam. - Wszystko się pomieszało. I...

- Melanio – powiedział łagodnie – może zechciałabyś podać mi powody, dla których pragnęłabyś wstąpić do szkolnego klubu historycznego?

Nagle cofnęłam się w przeszłość, oglądając wszystko „na żywo” - z dźwiękiem i obrazem jak w kinie.

Miałam siedem lat i wyglądałam jak mały duszek. Mysiobrązowe włoski upięte w dwa kucyki, ogromne oczy w małej twarzy, spiczasta bródka. Mama ubierała mnie ciągle w bluzy z obrazkami przedstawiającymi bohaterów kreskówek. Ale to mi nie przeszkadzało, ponieważ tak naprawdę byłam podróżnikiem w czasie.

Kiedy doskwierała mi nuda albo samotność, bez cienia strachu przenosiłam się w czasy i miejsca, gdzie noszono najfantastyczniejsze stroje i gdzie przeżywałam wspaniałe przygody. Na szczęście, raz czy dwa zdarzyło mi się przestawić na tryb podróży w czasie, kiedy akurat siedziałam na lekcji.

- Baza do Melanii – kpiła nauczycielka. - Przy najbliższej okazji wracaj na Ziemię...

Wkrótce dowiedziałam się, że nie podróżowałam w czasie, tyklo śniłam na jawie, co, jak wszyscy wiedzą, jest stratą czasu...

gwałtownie oprzytomniałam, lądując z powrotem w bibliotece aniołów.

- Oho – powiedział Agent w swój własny kołnierz. - No, miałeś rację, Michasiu. Ona jest do tego stworzona. Powiem jej o tym. - Spojrzał na mnie. - Michał przekazuje gratulacje – powiedział. - Będziemy w kontakcie.

Powlokłam się z trudem w kierunku obrotowych drzwi. Lola czekała na schodach. Jej rola rozjaśniła się na mój widok.

- Pzryjęli cię! To cudownie!

- Lola – wychrypiałam. - Czy słyszałaś kiedyś o osobie, która była aniołem i wcale o tym nie wiedziała?

Poklepała mnie po ramieniu.

- Chodźmy. Tam jest straszny bałagan, jak zawsz, ale poczęstuję cię moim specjałem – czekoladą na gorąco. Co ty na to?

Przyjrzałam się uważnie Loli Sanchez, przyjaciółce od serca, którąw jakiś tajemniczy sposób znałam od zawsze. Uświadomiłam sobie wyraźnie, że epoka Houdiniego skończyła się lda mnie na dobre.

- Pewnie – powiedziałam, tak jakby pytanie dotyczyło czegoś całkiem innego. - Czemu nie?


Rozdział V

Lola miała rację. Internet okazał się beznadziejny. Mój pokoik przypominał szafkę na buty. Co do łóżka, to widziałam przytulniejsze deski do prasowania.

Za to czekolada Loli smakowała nieziemsko. Miała tyle pianki, że piło się ją jak czekoladową chmurkę.

- Nie moge uwierzyć, że coś takiego mozna dostać w niebie – wymamrotalam. - jest tryliony razy pyszniejsza niż ta, którą podają na ziemi.

Lola wydęła usta.

- Otóż, Mel, to jest ziemska czekolada. Robiona według sekretnego przepisu mojej babki.

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

- Super! Tam, skąd pochodzę, czekolada z XXII wieku stałaby się przebojem! W jak i sposób ją zdobyłaś?

- To ty nie wiesz? - zdziwiła się Lola. - Wolno nam mieć wszystko z naszych własnych czasów, co zapewnia nam dobre samopoczucie.

Ulżyło mi.

- To znaczy, że, na przykład, możemy słuchać naszej ulubionej muzyki?

Zachichotała.

- Wiesz, nie przeżyłabym bez muzyki, a ty?

- Też nie – przytaknęłam z zachwytem.

Kiedy Lola udała się na nc do swojej osobistej szafki na buty, stanęłam przy oknie i gapiłam się na światła miasta.

W niebiańskim powietrzu unoszą się jakby bąbelki szampana, wywołując wrażenie nieustającej szaleńczej zabawy. Tamtej nocy czułam się jednak tak, jakby mnie na nią nie zaproszono.

Nigdy dotąd nie byłam tak zupełnie sama. Nawet bez paplania telewizora w tle. Nie byłam pewna, czy wytrzymam. W jaki sposób zdołam zasnąć, nie słysząc, jak mała Jade posapuje obok?

Rzecz jasna, jako anioł w ogóle nie potrzebowałam snu. Czujemy niekiedy zmęczenie. Ale to nie to samo, co na ziemi. To trochę tak, jakby się wyczerpały duchowe baterie, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi. To, co Lola nazywa anielską elektrycznością.

Podobnie jednak jak jedzenie i łażenie po sklepach, sen należy do tych ziemskich przyzwyczajeń, z których nie zamierzam łatwo zrezygnować. Tak więc umyłam twarz, włożyłam workowatą bluzkę pożyczoną od Loli i ułożyłam się na materacu o skromnych, jak na moje wymagania, rozmiarach.

Leżąc po ciemku, wmawiałam sobie, że oto rozpoczęłam nowe wspaniałe życie i ani odrobinę nie tęsknię za domem. Po pewnym czasie do mojej świadomości dotarły znajome dźwięki – kosmiczna muzyka. Te same cudowne tony, które towarzyszyły mi w podróży przez wszechświat. Przez całą drogę aż do bram Akademii Aniołów.

Słuchając tej muzyki, przestawałam powoli czuć się jak metalowa kulka w boskim automacie do gry. Zaczęłam mieć wrażenie, że jestem w prawdziwym domu.

Musiałam zasnąć, bo następną rzeczą, która do mnie dotarła, był atak kaszlu za drzwiami.

Z najwyższym trudem uniosłam powieki. Nadal panowała nieprzenikniona ciemność.

- Nie wierzę... - jęknęłam.

- Co ty sobie właściwie myślisz, Lolu Sanchez? - syknął jakiś głos.

To Amber, pomyślałam.

- Lola, nie bądź wredna! - szepnął ktoś trzeci. - Wszystko zepsujesz!

Drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wpadło osiem albo dziewięć dziewczynek. Oprócz Loli i Amber rozpoznałam Florę i parę chichotek z mojej klasy.

- Hej! - zawołałam.

- Tak okropnie mi przykro, Mel! - zapiszczała Lola.

- Wstawaj, kochanie! - rozkazała Flora słodkim głosem.

- A co, zmusisz mnie? - przywarłam do prześcieradła pełna ponurej determinacji.

Ale słodka brzoskwinia Flora miała więcej krzepy, niż można by podejrzewać. Tak mocno szarpnęła mnie za ramię, że wyleciałam z łóżka jak z procy.

- To stara szkolna tradycja! - mówiła Lola błagalnym tonem. - Nie bierz tego do siebie.

- Wydaje mi się, że chodzi właśnie konkretnie o mnie! - warknęłam.

Dziewczęta, mimo mojego rozpaczliwego oporu, powlokły mnie schodami na zewnątrz, gdzie wstawał szary świt. Wyfdawało mi się , że zmierzają na plażę.

- No i co teraz? - wysapałam zadyszana, kiedy kamyczki i muszelki zachrzęściły pod naszymi stopami. - Chcecie mnie utopić?

- Uspokoisz się wreszcie?! - zdenerwowała się Flora. - Albo będziemy musiał cię wrzucić!

- Mel, tak ci zazdroszczę! - paplała Amber. - Czy nie byłaś zachwycona swoją uroczystością powitalną, Loluniu? Tak bym chciała przeżyć to jeszcze raz!

- Czuj się zaproszona! - rzuciłam wściekłym tonem.

Zauważyłam, że Lola starannie unika mojego wzroku. Miałam wrażenie, że jest po mojej stronie.

Gdzieś w połowie drogi nad brzeg moża prześladowczynie rzuciły mnie na mokry piasek. Popatrzyłyśmy na siebie niepewnie.

- Czy to o to chodzi? - zapytałam. - Czy już mogę wrócić do łóżka?

- Ależ skąd! - powiedziała Flora tajemniczo. - To dopiero początek!

Chwyciły się za ręce i zaczęły krążyć wokół mnie jak dzieci bawiące się w „Ojca Wirgiliusza”. Po chwili przestały chichotać i zaczęły cicho śpiewać.

Pod koniec każdej zwrotki podchodziły do mnie bliżej, spychając mnie coraz bardziej w stronę morza, aż wszystkie stałyśmy po kostki w wodzie. Flora Wymieniła z Amber znaczące spojrzenia. W następnej chwili sadystki szkolące się na anieły podniosły mnie do góry i wrzuciły do wody.

Podniosłam się z pewnym trudem, usiłując wyżąć słoną wodę z bluzki.

- Ha, ha, ha, śmieszne, aż boki zrywać! - wrzasnęłam. - Ile wy, tak właściwie, macie lat?

Ale moje prześladowczynie zniknęły, nie wdając się w wijaśnienia.

Po chwili wiedziałam już dlaczego.

Horyzont oblał się złotem. Od strony wschodzącego słońca, krocząc po wodzie, zbliżał się do mnie tłum aniołów.

Zaparło mi dech w piesciach. Anioły zwracały na mnie tyle uwagi co drzewa albo gwiazdy.

Nie mogłam się powstrzymać i weszłam na jedwabistą powierzchnię fal i ruszyłam im na spotkanie. Nie czułam się tak, jakbym chodził po galarecie albo szkle. Morze zachowywało się tak, jak zawsze. To ja się zmieniłam. Bosymi stopami rozchlapywałam skrzącą się wodę tak,jakbym – no, powiedzmy – wiosłowała.

Nie mogę utonąć, pomyślałam. Jestem lekka jak powietrze.

Było to tak niezwykłe, że nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.

Kiedy podeszłam bliżej, anioł zanurzył palec w wodize.

Mój wzrok przenikał aż do dna oceanu. Pod nami przemykały ławice lśniących rybek. Na samym dole wędrowały ogromne kolczaste kraby przypominające nożyce. Moje zmysły wyostrzyły się do tego stopnia, że zobaczyłam, jak wewnątrz muszli rodzi się młoda perła.

Ogarnęła mnie fala szczęścia. Przez jedną przelotną chwilę rozumiałam absolutnie wszystko.

A potem, choć nie ruszałam się ani na krok, ociekając wodą, znalazłam sięponownie na twardym gruncie.

Nigdzie nie było widać aniołów.

Lola czekała na mnie, siedząc na piasku i obejmując kolana. Nadal nie śmiała spojrzeć mi w oczy.

- Pzryniosłam ci ubranie.

Wzięłam je bez słowa. Czułam się niezwykle.

Przez całą drogę milczałam i później Lola powiedziała mi, że była przekonana, że jej nienawidzę! Przy drzwiach mojego pokoju zapatrzyła się w czubki swoich butów.

- No to co, chsesz iść jutro na zakupy? - bąknęła.

To w ułamku sekundy sprowadziło mnie na ziemię.

- Mówisz poważnie? W niebie naprawdę można robić zakupy?

Lola wybuchnęła śmiechem.

- Najpierw kupię ci najpyszniejsze śniadanie, jakie kiedykolwiek jadłaś!


Ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że szkolny kampus stanowi jedynie cząstkę niewiarygodniecudownego miasta.

- Co to za smakowity zapach? - zapytałam, kiedy szłyśmy ulicą.

- To dzielnica Ambrozji – wyjaśniła Lola. - tu są najlepsze kawiarnie.

Zabrała mnie do swojej ulubionej kafejki o nazwie Guru. Łysy kelner, Mo, przyniósł nam najobfitsze śniadanie z menu.

Opychałyśmy się najwspanialszymi naleśnikami, jakich kiedykolwiek próbowałam. Zajadając rozmaite delicje, odbyłyśmy z Lolą szczerą rozmowę. Opowiedziała mi o swojej babci, która po śmierci mamy wychowała Lolę i jej czterech braci. Ja zaś opowiedziałam Loli o swojej mamie i siostrzyczce i o tym, jak nasze życie nabrało eadosnych rumieńców, odkąd mama spotkała Desa.

- Boję się, że o nich zapomnę – powiedziałam.

- To nie tak. Z czasem to tylko mniej boli.

Zamilkłyśmy na chwilę, aż w końcu zapytałam ostrożnie.

- No to jak ty... eee...? - zapytałam ostrożnie.

W oczach Loli rozbłysło rozbawienie.

- Jak się tutaj przeprowadziłam?

- Nie mów, jeśli nie masz ochoty dodałam pospiesznie.

- Hej, to żaden problem, poważnie. Ale to zabawne, że tylko nowe dzieciaki o to pytają – zamyśliła się Lola. Odchrząknęła. - Jeśli cię to naprawdę interesuje, to stanęłam... eee... na drodze kuli.

Sapnęłam ze zdumienia.

- Ktoś cię postrzelił?

- Przez pomyłkę – westchnęła. - To nic takiego, Mel. Wierz mi, kiedy pobedziesz tutaj trochę dłużej, te rzecz przestaną ci się wydawać istotne. - Uśmiechnęła się szeroko. - Teraz nie martwi cię, że śliczne mleczne ząbki, prawda?

Zmarszczyłam brwi.

- Nie chcesz mnie chyba przekonać, że śmierć od kuli jest mniej poważna niż utrata mlecznych zębów?

Lola wzruszyła ramionami.

- W moim mieście ludzie umierają w gorszy sposób!

Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia.

- Przecież byłaś tylko dzieckiem!

Tak samo, jak ja, pomyślałam. I poczułam nieprzyjemne kłucie w sercu.

Lola łyknęła trochę napoju ze szklanki.

- To wygląda tak, Mel – powiedziała. - Życie niektórych ludzi jest długie i skomplikowane, zgadza się? Trwa i trwa jak, no nie wiem, symfonia albo coś w tym stylu.

Uśmiechnęłam się do nich niepewnie.

- Słuchaliśmy kilku na muzyce. Jest taka jedna, która ma strasznie długie zakończenie, coś jak tam, tam, tam a potem dim, dim, dim! I to jeszcze nie wszystko!

- Dokładnie tak! - rozpromieniła się Lola. - Ale nasze życie, twoje i moje, trwało krótką chwilę, jak iskra, jak piosenka w radiu, której słucha się jednym uchem w aucie. Wiesz, co mam na myśli, prawda? Pamiętasz te melodie, które wprawiają cię w doskonały nastrój na cały dzień?

Zanuciła chwytliwą melodyjkę.

- Czy te piosenki muszą być długie? - zapytała. - niekoniecznie Melanio! Są świetne właśnie takie, jakie są.

Mimo woli roześmiałam się. Loli z pewnością nie można było odmówić siły perswazji. Choć osobiście wolałabym raczej wersję orkiestrową. Fantastyczną, porywającą symfonię Melanii Beeby z zakończeniem ciągnącym się w nieskończoność.

- Wiesz, dziś rano – odezwałam się – kiedy wpadłyście do mojego pokoju... Wiedziałaś, co się szykuje, prawda?

- Och, Mel! Tak mi przykro z tego powodu!

- Nie mówię o tym kretyńskim „chrzcie” - powiedziałam – ale o aniołach. Czy one...? - Z trudem odnajdywałam właściwe słowa. - To znaczy... Czy pewnego dnia staniemy się tacy, jak one?

Lola potrząsnęła przecząco głową.

- Te, które widziałaś, wykonują specjalne zadania w kosmosie. Zajmują się głównie światem przyrody. Nie mają zbyt wiele do czynienia z ludźmi i ich uczuciami

- Ani zakupami? - dodałam.

Lola zachichotała.

- Dobra, rozumiem, do czego zmierzasz!

Kiedy wychodziłyśmy, zauważyłam ze zdumieniem, że Lola nie wręczyła kelnerowi żadnych pieniędzy. Błysnęła tylko przed oczami Mo identyfikatorem.

- Do zobaczenia, pani Sanchez – pożegnał ją z szerokim usmiechem.

- Hej, czy ja też dostanę coś takiego? - zapytałam z nadzieją.

- Pewnie, pod warunkiem, że przebrniesz pomyślnie okres próbny.

Włosy stanęły mi dęba.

-Czy chcesz powiedzieć, że z Akademii można wylecieć?

Czy człowiek nie jest przewrotną istotą? Jeszcze wczoraj byłam gotowa wykopać tunel łyżeczką od herbaty, byle tylko stąd uciec, a dzisiaj pretenduje do tytułu Najpopularniejszej Anielicy w Niebie!

Lola wzruszyła ramionami.

- Musiałabyś naprawdę poważnie narozrabiać, żeby cię usunięto. Nie przejmuj się – dodała uspokajająco. - Nigdy do tego nie dojdzie. Kiedy przyjmą cię na dobre, dowiesz się o tym natychmiast, bo wtedy właśnie otrzymasz swoje prawdziwe anielskie imię. Szczerze mówiąc, to cudowna chwila! - umilkła, zatapiając się we wspomnieniach.

Poczułam ukłucie zazdrości. Chciałam już teraz poznać swoje anielskie imię.

- Czy wiesz, jak ja się nazywam? - zapytałam z nadzieją. - Czy możesz mi powiedzieć? Taki mały skok w przyszłość?

Lola, wciąż zamyślona, zaprzeczyła ruchem głowy.

- Będziesz jedyną osobą, która się dowie, ajkie to imię. Ono już w tobie tkwi, jakby zamknięte gdzieś w środku. Pewnego dnia klucz się przekręca i słyszysz je. I czujesz sie tak, jakbyś zawsze je znała.

Zamajaczyło mi odległe wspomnienie.

- Jakie to dziwne – szepnęłam. - Kiedy byłam małe...

Lola podskoczyła jak piłka.

- Chodź, Mel! Nadszedł czas, żeby coś wydać!

- Ale ja nie mam identyfikatora! - jęknęłam. - W jaki sposób będę płacić?

Oczy Loli rozbłysły.

- Melanio Beeby – powiedziała z powagą. - Pokochasz to miejsce!

Trafiław dziesiątkę. Wiele godzin później, kiedy wróciłyśmy z Lolą do Guru obciążone co najmniej toreb z zakupami, ciągle nie mogłam w to uwierzyć.

Wystarczyło, że Lola pprzedstawiła mnie sprzedawcy, a mogłam dostać wszystko, czego potrzebowałam. Tak po prostu! No dobra, być może, nie potrzebowałam tej słodkiej, wyszywanej paciorkami, szarej mini. Ale kiedy Lola stwierdziła, że jest mi w niej do twarzy, nie ogłam jej zostawić.

Czekałyśmy na napoje, a ja rozglądałam się po kafejce, podziwiając wystrój. No i, przyznaję, obserwowałam chłopakó!

Przyszła mi do głowy pewna myśl.

- To szczęście, że wszyscy tutaj mówią po angielsku – powiedziałam. - Z języków jestem absolutnie beznadziejna.

Lola zaczęła się zachowywać, jakby ją połaskotano w pięty. Poczułam falę gorąca na policzkach.

- Co ja takiego powiedziałam?

- To zabawne! Ty naprawdę myślisz, że mówimy po angielsku! - Lola poklepała mnie po ramieniu. - Mel, jesteś aniołem! Rozumiesz języki, jakimi ludzie posługują się w każdym miejscu i w dowolnych czasach. Ale w tym mieście mówisz, hm... językiem aniołów. Tak jak my wszyscy.

Położyłam głowę na stole.

- Aaaaaa! - wyjęczałam. - Tu jest zbyt anielsko dla biednej prostej dziewczyny! Anielskie to, anieslkie tamto. A teraz jeszcze mówisz, że istnieje jakiś dziwaczny anielski język?

- Języki – sprostowała Lola i dopiła napój. - Wracajmy do domu na ekskluzywny pokaz mody w twoim wykonaniu.

- teraz mówisz moim językiem – stwierdziłam nieco udobruchana.


Wracałyśmy do domu inną drogą. Pod wieczór ulice spowijało delikatne błękitne światło. Przechodziłyśmy, między innymi, obok czego ś w rodzaju greckiej świątyni, otoczonej bajkowymi ogrodami. Były to jakby łąki porośnięte najpiękniejszymi polnymi kwiatami, jakie można sobie wyobrazić. Panowała tam iście niebiańska atmosfera.

Nagle zastygłam bez ruchu. Pomiędzy kamiennymi filarami dostrzegłam poruszające się w różnych kierunkach dziwne istoty. Każdą z nich otaczała barwna poświata. Z takiej odległości nie mogłam zobaczyć, co dokładnie robią, ale ich ruchy tchnęły takim kojącym spokojem, że chciało mi się płakać.

- Co to za miejsce? - szepnęłam, - To znaczy, czy to jakieś specjalne miejsce, gdzie spotykają się anioły?

Lola przyjrzała mi się uważnie.

- Och, dobra jesteś! - powiedziała powoli.

Poszułam, że znowu się czerwienię.

- Czy i tym razem coś palnęłam?

- Nie żartuję – odparła. - Ty naprawdę odbierasz właściwe wibracje. No, bo widzisz, poza budynkiem Agencji, Sanktuarium ma najwięcej anielskich fluidów w całym mieście...

- Ale co one tam robią?

- To rodzaj szpitala – wyjaśniła Lola. - Anioły, które tam pracują, specjalizują się w anielskiej sztuce uzdrawiania.

Miałam na końcu języka pytanie, z jakiego to powodu anioły mogłyby potrzebować pomocy lekarskiej, kiedy, zupełnie niespodziewanie, zmroziło mnie uczucie potwornego strachu. Było tak dojmujące, żę niemal zwaliło mnie z nóg.

Lola zadrżała.

- Widocznie sprowadzają z powrotem jakichś agentów.

Stałyśmy jak zahipnotyzowane, podczas gdy z nieba wystrzeliły słupy białego światła. W momencie, gdy sięgnęły ziemi, wyskoczyły z nich zastępy niebiańskich paramedyków. Anioły z Sanktuarium pospieszyły im na spotkanie i wszystkie razem zaczęły transportować nosze w strone budynku.

Szło im to niezwykle sprawnie, najwyraźniej nie robiły tego po raz pierwszy. Każdy wiedział, jakie jest jego zadanie. Nikt ie biegał nerwowo. Nikt nie krzyczał.panował niezmącony spokój. A jednak wyczuwało się prawie namacalne napięcie i pośpiech.

- Gdybym nie wiedziała, że jestem w niebie, uznałabym, że wywieziono ich samolotami ze strefy działań wojennych, czy coś takiego – zwróciłam sie do Loli po cichutku.

Lola miała na twarzy wyraz głębokiego niepokoju.

- Miałaś rację. Właśnie wrócili z ziemi.

Zmusiłam się, żeby spojrzeć na agentów, których niesiono na noszach. Trudno to opisać, ale wszyscy wyglądali identycznie. Niektórzy byli ciężko ranni, ale z nowej, anielskiej perspektywy, zdawałam sobie sprawę, że te widoczne rany liczyły się najmniej. Zraniono ich znacznie głębiej. Zdradzały to ich oczy i skóra, a przede wszystkim śmiertelny bezruch. Miało się wrażenie, że straciły anielską promienność.

Niespodziewanie z tłumu wyłonił się Michał.

- lola, Melania – powiedział cichym tonem. - powinnyście wrócić do szkoły.

Ktoś z personelu Sanktuarium przywołał go do siebie. Z poważnymi minami zniknęli wewnątrz budynku.

Uświadomiłam sobie, że obok mnie stoi Orlando. Musiałam wyglądać na zszokowaną, ponieważ zapytał z troską w głosie:

- Czy nic ci nie jest?

- Nic nie rozumiem – powiedziałam cicho. - Przecież jesteśmy nieśmiertelni! Jak to możliwe, że ludzie ciągle jeszcze mogą nas ranić?

Teraz, kiedy o tym myślę, mam wrażenie, że Orlando nie miał ochoty być pierwszym, który mi to powie. Tak bardzo spochmurniał, że zadrżałam, zanim zdążył ponownie się odezwać.

- Tych agentów nie zranili ludzie, Mel.

Nie wierzyłam własnym uszom.

- Więc kto?

Westchnął.

- Różnie się ich nazywa, w zależności od czasów i miejsca. Na ogół określamy ich tutaj ajko Opozycję.

To niewinne słowo wstrząsnęło mną do głębi.

Aż do tej chwili tkwiłam pod różowym kloszem, w przeświadczeniu, że anioły, z natury rzeczy, prowadzą wieczne, szczęśliwe i wygodne życie.

Teraz nadeszła chwila przebudzenia.


Rozdział VI

Gdyby istniał taniec o nazwie „Melania Beeby”, to to wyglądałby mniej więcej tak: krok do przodu, dwa kroki do tyłu, krok do przodu, dwa kroki do tyłu...

Wcale nie zapomniałam sceny, jakiej byłam mimowolnym świadkiem przy Sanktuarium. Byłam przerażona i uznałam, że nie musząnic wiedzieć na temat jakiejś tam okropnej Opozycji. To była jedna z tych rzeczy, które dotyczyły wyłącznie dorosłych, jak na przykład dziura ozonowa.

Następnego dnia zaczęła się szkołai głowę miałam zaprzątniętą ważniejszymi sprawami. Pan Albright może i przypominał kaczkę, ale nie zamierzał nam pobłażać.

Wiem, o czym myślicie. Melania Beeby wkuwa – głupi dowcip, no nie? Ale przyjmijcie do wiadomości, że rozpoczęłam zupełnie nowe życie. Muszę uczciwie przyznać, że w dużym stopniu zawdzięczam to panu Albrightowi. To fantastyczny nauczyciel.

Na fizyce pokazał nam atomyporuszające się w tanecznym rytmie, tak jakby życie było jednym wielkim kosmicznym party. Oświadczył, że pokazuje nam te maleńkie istotki po to, byśmy przekonali się, że we wszechświecie wszystko tętni życiem.

- Co, nawet kamienie? - zaptyałam chytrze.

- Cieszę się, że to powiedziałaś, Melanio – wykrzyknął radośnie pan Albright i, zanim zdążylibyście powiedzieć: „Beeby to paskudna gaduła”, wyciągnął całą klasę nad morze.

- Prosze, żeby każdy znalazł sobie kamyk – zawołał podniecony – i spróbowała dostroić się do jego melodii.

Chciałam już parsknąć pogardliwie, ale ugryzłam się w język. Nie macie pojęcia, jak pełen muzyki okazał się mój kamień. Na szczęście kamienie nie są specjalnie zainteresowane pogawędkami z ludźmi, więc, jak zapewnił pan Albright, nie ma nic złego w tym, że dotąd ich nie zauważyłam.

W klubie historycznym natomiast nic się nie działo. Flora i Ferdy też do niego należeli. Orlando za to nie pokazał się ani razy i bardzo mnie to denerwowało. Postanowiłam nie zdradzić najmniejszego zainteresowania jego osobą przy okazji następnego spotkania. Całymi dniami ćwiczyłam stosowne miny.

Lola też nie była zachwycona, bo jak na razie, z podróży w czasie nic nie wyszło. Pojawił się tylko jakiś typek z Agencji i dał dał nam do czytania długaśną lekturę na temat pracy zespołowej(aaa... dobre na sen). Wręczył nam jeszcze gigantyczny spis książek i zapewnił, że będziemy w kontakcie.

Pożyczyłam parę książekz biblioteki(za namową Loli), ale byłam zbyt znudzona, żeby je czytać. No cóż, nigdy nie twierdziłam, że mam zadatki na prymuskę!

Nie potrafiłam się również zmusić doprzeczytania Podręcznika dla Aniołów, mimo nalegań pana Albrighta. Nie dotarłam dalej niż do miejsca: „Rozdział 1: Odnajdujesz swoje ślady w niebie”. Trochę mi się zakręciło w głowie i szybko odłożyłam książkę na półkę.

Tego samego dznia odkryłam, że nie wolno nam nie przychodzić do szkoły pod pretekstem zwolnienia lekarskiego. Zdaję się, że anioły nigdy nie chorują. To, oczywiście, świetnie, ale poczułam się, jak w pułapce. W jaki sposób postarać się o odrobinę wytchnienia?

Na całe szczęście środę po południu, zgodnie z naszym planem lekcji, wyznaczono jako Czas Pracy Własnej. Nie mogłam się doczekać. Nareszcie trochę luzu. Najlepiew w towarzystwie Loli.

Kiedy jednak zapukałam do jej drzwi właśnie wychodziła.

- Przykro mi, Boo. W środy zajmuję się śpiewem – powiedziała. (Nie mam zielonego pojęcia, skąd wytrzasnęła to dziwaczne przezwisko. Każdemu jakieś nadawała).

- Och, biedactwo – użaliłam się nad nią, uznając, że Lola została zmuszoma do udziału w jakimś grupowym śpiewaniu pobożnych hymnów. Zdobyłam się na szlachetny odruch. - Pójdę z tobą, jeśli chcesz – zasugerowałam. - Wiesz, tylko tym razem.

Lola wytłumaczyła mi jednak, że Praca Własna oznacza jakieś samodzielne zajęcie. Nie trafiło mi to do przekonania. Dlaczego nie uprzyjemnić sobie życia?

Nie chciałabym, żebyście wyrobili sobie fałszywy pogląd na to, co się ze mną działo. Czułam się czasem zagubiona, ale były też wspaniałe chwile.

Na przykład, śmiertelnie nie znosiłam zajęć ze sztuki walki. Zawsze byłam beznadziejna z wf-u. Pierwsza lekcja nie zaczęła się najlepiej. Za każdym razem, kiedy próbowałam wstać, któreś z dzieciaków znów rozpłaszczało mnie na podłodze.

Zanim moje ciało pokryło się sińcami, pan Albright zpowiedział pracę w parach. Chciałam, oczywiście, ćwiczyć z Lolą, ale, ku mojemu rozczarowaniu, pan Albright przydzielił mi Reubena, tego chłopaka, który, jeśli pamiętacie, ociekał wodą na uroczystości rozpoczęcia szkoły.

- Dlaczego musimy przechodzić przez coś takiego? - marudziłąm. - Sądziłam, że anioły mają być grzeczne, świętobliwe i w ogóle.

Reuben zarżał ze śmiechu.

- Żartujesz! Musimy być twardzi, inaczej Opozycja zgniecie nas jak muchy.

Znowu to mrożące krew w żyłach słowo. Udawałam sama przed sobą, że w ogóle nie robi tona mnie to wrażenia.

- Dawno temu uczono nas walki na miecze – ciągnął wesoło Reuben. - No wiesz, tysiące lat temu. Ale w obecnych czasach Agencja woli, żebyśmy poznali anielską sztukę walki.

- Jeszcze jedno – jęknęłam skonsternowana – kompletnie nie rozumiem, na jakiej zasadzie działa czas.

- to dlatego, że on w ogóle nie działa – oświadczył Reuben. - Czas kosmiczny to nie jest coś, co działa. To coś, czym się bawimy. Ćwicząc sztukę walki, bawimy się czasem

zrobiłam nadąsaną minę.

- Ooo... to zbyt skomplikowane. Przetłumacz na język prostaczków, jeśli łaska!

Reuben z uśmiechem potrząsnął głową.

- Przejrzałem twoją grę, Beeby. Technika odwracania uwagi w czystej postaci. Dość pytań, jasne? W każdym razie, dopuki trwają zajęcia.

Ku mojemu zdumieniu, Reuben okazał się świetny w roli nauczyciela sztuk walki. Cierpliwie demonstrował ruchy, ani razu nie dał mi odczuć, że za wolno kapuję. Wręcz przeciwnie - chwalił każdy najdrobniejszy postęp, aż niemal uwierzyłam, że dam sobie radę.

Nagle, zupełnie zaskoczona, poszybowałam w powietrzu niczym anioł ninja. Jej, pomyslałam, ale super. A potem wylądowałam na siedzeniu.

Reuben pomógł mi wstać.

- Czy to nie wspaniałe! - zawołał radośnie. - Uczysz się poddawać anielskim fluidom.

- Naprawdę? - pomyślałam z powątpieniem. - Wydawało mi się raczej, że to przypadek.

- Pewnie, że tak! - powiedział z przekonaniem. - Przestałaś się bać i po prostu poleciałaś!

Przez całe pięć sekund dosłownie rozsadzała mnie duma.

Reuben tym czasem wykonał serię ruchów, łamiąc całkowicie prawo przyciągania ziemskiego. Inne dzieci, w tym Flora i Ferdy, przyłączyły się do niego. Rozpoczął się zdumiewający taniec. Chwilami poruszali się wolno jak we śnie i miało się wrażenie, jakby czasrzeczywiście się zatrzymał.

To właśnie miał na myśli Reuben, oświeciło mnie.

To była czysta magia.

Amber i Lola klaskały w dłonie, popiskując z radości. W pewnej chwili ogarnęło mnie jednak straszliwe przygnębienie.

- Nigdy nie będę tak adobra – westchnęłam.

Reuben podskoczył do góry.

- Daj sobie szansę! Poza tym pomyśl o tych wsystkich rzeczach, które robisz odruchowo, wcale się nad nimi nie zastanawiając. Rzeczy, które... dla mnie są niemożliwe.

- Słusznie – powiedziałam z goryczą. - Wystarczy pomyśleć...

Ale Reuben mówił poważnie. Potrzebował pomocy, tylko wstydził się otwarcie do tego przyznać.

Odkryłyśmy to przypadkiem parę dni póżniej.

Reuben, Lola i ja odpoczywaliśmy obok naszej ulubionej fontanny, kiedy minęła nas gromadka dzieci w wieku przedszkolnym, wyglądały jak cherubinki.

Dotarło do mnie, że to też były anioły.najprawdziwsze małe aniołki.

- To okropne! - sapnęłam. - Musiały umrzeć, kiedy były maleńkie!

- Uhmm... - powiedział Reuben. - Niektóre anioły nigdy nie doznają reinkarnacji. Tak jak ja, na przykład. - Zaczerwienił się i odwrócił wzrok.

- Eee... czy to coś niewłaściwego? - zapytałam ostrożnie.

- reinkarnacja polega na tym, że dusza obleka się w ludzkie ciało – wyjaśniła Lola. - Tak się dzieje, jeśli ma się żyć na ziemi. Ale nasz słodki Reuben nigdy nie odbył takiej podróży.

- Nigdy nie opuściłeś nieba? - zdziwiłam się.

Reuben, czyli Groszek, westchnął.

- To było zawsze moje największe marzenie.

- Nie mogę w to uwierzyć – powiedziałam. - Nigdy nawet nie miałeś okazji, żeby zerknąć na zienię?

Reuben wyglądał na zmartwionego.

- Z bliska nigdy. Miałem Anielskie Obserwacje na azjęciach praktycznych.

- No to dlaczego nigdy tam nie byłeś? - nalegałam.

- Agencja mnie niepuści – powiedział Reuben. - Pzrynajmniej dopuki nie zdam egzaminu z Praktycznej Wiedzy o Ziemi. Niestety, właśnie oblałem poprawkę. Po raz kolejny.

Wreszcie to do mnie dotarło. Reuben należał do zupełnie innego batunku aniołów niż ja czy Lola!

- Loleńko, nigdy nie wspomniałaś, że są dwa rodzaje aniołów! - mruknęłam z lekkim wyrzutem.

- Są ich miliardy – powiedział Reuben. - Choć z grubsza biorąc, dzielą się na anioły-ludzi i anioły-anioły.

Zrozumiałam, że Orlando należy do aniołów-aniołów. Powzięłam też pewne podejrzenia co do Flory i Ferdy'ego

- To wyjaśnia, dlaczego masz takie oczy! - stwierdziłam.

Reuben wyglądał na urażonego.

- Chcesz powiedzieć, że mam dziwne oczy?

- Nie dziwne, tylko takie, no...

- Czyste – podpowiedziała sprytnie Lola.

Reuben jęknął.

- Czy to nie znaczy tyle, co dziwne?

- Anioły, które spotkałam o wschodzie słońca nie były dziwne – oświadczyłam. - Gwiazdy nie są dziwne. Ani płatki śniegu, ani maleńkie, nowo narodzone dziecko.

- Dokładnie tak – powiedziałą Lola. - Są czyste! - uśmiechnęła się do Reubena. - Tak, jak ty, mój słodki Groszku!

- Jak to wygląda, kiedy się jest aniołem-aniołem? - zapytałam. - To znaczy, czy byłeś najpierw małym cherubinkiem, a potem urosłeś? Czy może wyglądasz jak typowy trzynastoletni chłopiec, a tak naprawdę jesteś potwornie stary?

- Biedna Melanio – to słowo na „cz” spowodowało straszne zamieszanie w twojej mózgownicy.

- Nie powtarzaj się, przecież wiem – westchnęłam. - Czas nie itnieje w niebie, bla,bla,bla...

- Ależistnieje! Tylko zachowuje się zupełnie inaczej.- Uśmiechnął się nieśmiało. - Prawdę mówiąc, nigdy nie mogłem do końca zrozumieć, jak to jest z czasem na ziemi. Ale czy to nie jest tak, że nigdy nie ma go dość na to, żeby zrobić rzeczy, na które ma się ochotę? A jeśli popełni się błąd, to koniec i nic się nie da zrobić?

Lola pokiwała energicznie głową na znak potwierdzenia.

- Tak sądzę – zgodziła się.

- No cóż, zas kosmiczny jest inny. Nie stanowi jakiejś potężnej siły, z którą trzeba się nieustannie zmagać. Przypomina raczej niekończący się plac zabaw i mamy go pod dostatkiem. Można rosnąć szybko albo powolutku, cofnąć się odrobinę, dokonać poprawek. Co tylko chcecie!

- Zgadza się, czas kosmiczny to coś wspaniałego – przyznała Lola.

Objęłam głowę rękami.

- Wybaczcie, to dla mnie zbyt dziwne.

- Teraz rozumiesz, jak się czuję, jeśli chodzi o Praktyczną Wiedzę o Ziemi – powiedział Reuben ponuro.

Ni stąd, ni zowąd przyszedł mi do głowy doskonały pomysł.

- Mam! - pisnęłam. - Pomogłeś mi w sztuce walki, reuben, więc dlaczego niemiałabym ci pomóc z Praktycznej Wiedzy? Razem z tobą, Lolu, prawda?

Wydawało mi się, że Reuben wybuchnie płaczem.

- Nie mogę w to uwierzyć! - powtarzał. - Czułem się kompletnie przegrany!

Pod koniec perwszej lekcji z Reubenem obie z Lolą miałyśmy ochotę rwać włosy z głowy. Reuben nie był tępakiem. Wydaje mi się, że należłoby go uznać za rodzaj anielskiego geniusza. Po prostu nie był w stanie pojąć najbardziej podstawowych prawd o życiu na Ziemi. Takie rzeczy jak konto w banku albo bombardowanie innych kraj ów przekraczały jego mozlliwości rozumienia.

- Ale do czego służą wojny? - zawodził.

- Do niczego, słodki Groszku – westchnęła Loal. - Po prostu są.

- Dajmy sobie na razie spokój z wojną – zaproponowałam. - Mam przy sobie muzykę z domu. Odprężymy się trochę.

Reuben nie słuchał przedtem ziemskiej muzyki. Zachwyciła go.

- Naprawdę grają coś takiego na Ziemi? - zdziwił się.

- W moich czasach, owszem – odparłam. - Za czasów mojej mamy...

- Nie wracajmy do sprawy czasu – wzdrygnął się Reuben. - Nie mogę się jeszcze pozbiezać po tych wojnach.


Dni mijały błyskawicznie. Na ogół byłam szczęśliwa, ale czasami tęskniłam za dawnym życiem. Brakowało mi takich głupstw, jak na przykład wyprawy do nocnego sklepiki po m&m'sy.

Tak czy inaczej, wciąż nie miałam zielonego pojęcia, co właściwie mogłabym robić podczas godzin przewidzianych na Pracę Własną.

Najpierw zajęłam się swoją urodą – włosami, paznokciami i tak dalej. Zauważyłam jednak, że kiedy inne dziewczęta wracały do internatu, rosiewały wokół siebie tajemniczy blask.

Zaczęło mi to działać na nerwy. Wydawało mi się, że jestem jedyną osobą w całej szkole, której nie wtajemniczono w jakiś sekret. Najwyraźniej nie chodziło o szkolne sprawy. Nie był to również czas wolny. No więc co to mogło być?

Nie wspominając o niezwykłej zmianie wyglądu, starałam się sprytnie wybadać, co takiego moi koledzy i koleżanki robili.

Reuben ćwiczył sztukę walki. Amber powiedziała, że gra na instrumencie(pewnie harfie). Flora i Ferdy twierdzili, że zajmują się anielską matematyką. Niech im będzie!

To smutne, ale znienawidziłam środy.

- Wszystko w porządku, Melanio? - zapytała pan Albright, kiedy strzepywałam ziarenka piasku z hamaków, odwlekając moment pójścia do internatu.

- Tak, wszystko dobrze, panie Albright – odpowiedziałam lekko. - Przyzwyczajam się.

Jakoś nie mogłam zdobyć się na to, żeby tak subtelnej istocie, jak pan Albright, wyznać, że jestem zbyt płytka, by wytrzymać w swoim towarzystwie jedno głupie popołudnie w tygodniu.

Po powrocie do pokoju postanowiłam umyć włosy. Wcale nie były brudne. Chciałam to zrobić dla zabicia czasu. Ledwie jednak wzięłam do ręki szampon, w mojej głowie odezwał się kpiący głos panny Rowntree. „W życiu liczy się coś więcej niż makijaż i stroje, Melanio”.

Wiem o tym, myślałam zgnębiona, ale nie potrafię wpaść na to, co może być.

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.

- Pomocy – szepnęłam. - Potrzebuję pomocy.

Nie podejrzewałam. Oczywiście, że ktoś usłyszał. Ale widocznie tak się właśnie stało.

Parę minut później pomoc nadeszła.

Nagle, bez jakiegoś szczególnego powodu, poczułam palącą potrzebę pójścia a plażę. To było dziwne. Najpierw zastanawiam się gorączkowo, co zrobić z czasem na Pracę Własną, a potem, znienacka, moja głowa wypełnia się szumem morskich fal. Nie mogłam się temu oprzeć.

Poczułam, że znowu rozpadam się na kilka Melanii. Jedna mówiła: „Co jest grane, Mel?”. Druga zachęcała szeptem: „Idź na plażę, natychmiast!”

Chwyciłam żakiet i wybiegłam.

Pędziłam jak szalona, powtarzając sobie, że nie jestem w więzieniu. W każdej chwili mogę iść na plażę, jeśli akurat mam na to ochotę.

Jasne, pod warunkiem, żę byłby to twój własny pomysł, ptasi móżdżku”, zauważyła „prawdziwa” Melania.

Kiedy tylko poczułam ciepły, słony podmuch wiatru, wszystkie Melanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdźki stały się z powrotem jedną osobą.

To było zupełnie do mnie niepodobne. Dawna Melania nie włóczy się samotnie po plaży, ja jednak wędrowałam teraz skrajem morza, zostawiając na mokrym piasku ślady bosych stóp.

Odkąd Mama zabrała mnie na jednodniową wycieczkę, kiedy miałam trzy lata, przepadałam za morzem. W momencie, gdy wysiadłyśmy z autobusu, coś we mnie krzyknęło: „Tak!”

Wszystko budziło mój entuzjazm: lśnienie słońca na falach, słony wiatr, krzyki mew. I cała ta niezmierzona przestrzeń!

Nagle powróciło wspomnienie, które nieśmiało próbowało przebić się przez moją pamięć już rano w Guru.

Mama trzymała przy moim uchu muszlę, żebym usłyszała szum morza. Byłam przekonana, że muszla szepce moje imię.

- Muszla powiedziała do ciebie „Melanio”? - zapytała Mama.

- Nie, nie tak – powtarzałam uparcie. - Powiedziała moje prawdziwe imię.

Nie potrafiłam jednak wyjaśnić, o co mi chodzi.

Usmiechnęłam się do siebie na to wspomnienie.

Wtedy właśnie zjawiła się guupka aniołków w wieku przedsszkolnym.

- Znaleźliśmy cię! - zawołały, biegnąc po piasku.

Zaczęły tańczyć wokół mnie, chichocząc. Żaden z nich nie wyglądał na starszego niż cztery lata(w każdym razie, jak na ziemskie stosunki) i wszystkie były bardzo ożywione.

Zdziwiłam się.

- Znaleźliście mnie? Przecież mnie nie znacie!

-Ależ tak. Ty jesteś Melania – śmiały się.

Malutki chłopczyk pociągnął mnie za rękę.

- Chodź się bawić – nalegał.

Na jego twarzy malował się wyraz takiego spokoju, jakiego nie widziałam u nikogo. Na główce nie miał ani jednego włoska. Wyglądał jak maleńki Budda.

- Nie mogę – odparłam. - Mam teraz Pracę Własną.

- Och, to nic – powiedziała mała diewczynka w błyszczącej opasce na głowie. - Chcą p prostu, żebyś po prostu skorzystała z Anielskiego Łącza.

Moje serce zamarło. Aniołki z przedszkola wiedzą więcej od ciebie, Melanio, pomyślałam.

- Co takiego? - zapytałam smętnie.

- Łącze nie jest najważniejsze – wyjaśnił uprzejmie „mały Budda”. - Chodzi o to, co się dzieje poem.

- Taak, na przykład co?

Obawiałam się, że jestem najsłabszą uczennicą w niebie.

Jego oczy zapłonęły.

- Podłączasz się do mocy anielskiej i odnajdziesz to, co najlepsze w twojej osobowości! - powiedział.

- I czujesz się bezpieczna i radosna – dodała dziewczynka w przepasce na głowie.

- Radosna – zawtórował najmniejszy aniołek piskliwym głosikiem.

- Zaczynasz świecić! - wtrącił inny chłopiec.

To było jak bajaka. W ciągu dwóch sekund maluchy rozwiązały mój problem!

- I to wszystko? - spytałam.

- Niezupełnie – przyznał „mały Budda”. - Nasza pani mówi, że zrozumiemy resztę, kiedy będziemy gotowi.

- A jak się można, no wiesz, podłączyć?

- Och, to bułka z masłem – oświadczyła dziewczynka w przepasce. - No więc najpierw tzreba uspokoić się wewnętrznie, rozumiesz.

Najmniejszy aniołek pomachał rączką.

- Teraz ja! Teraz ja!

- No, mów dalej, Maudie – westchnęły aniołki.

Maudie wciągnęła głęboko powietrze.

- Musisz poczuć się bezpieczna i radosna – recytowała troszkę zachrypniętym głosikiem. - Potem wyobrażasz sobie, że jesteś najlepszą osobą, jaka tylko może być! A potem wiesz, co? - rozpromienił się. - Jesteś nią naprawdę.

- Nasza pani mówi, że kiedy korzystamy z Łącza, to nawiązujemy kontakt z każdym aniołem, który kiedykolwiek istniał albo się jeszcze pojawi – wyjaśnił „mały Budda”.

- Chodźmy – powiedziała niecierpliwie dziewczynka w przepasce.- Pani Gołębica kazała nam przyprowadzić Melanię.

Dzieci prowadziły mnie przez plażę.

- Nasza pani powiedziała, że cię tu znajdziemy – cieszył się „mały Budda”.

Stanęłam jak wryta.

- Ale skąd mogła wiedzieć...?

- Prosiłaś o pomoc, głuptasie! - szepnął najmniejszy aniołek.

Najwyraźniej nie było w tym niczego nadzwyczajnego, że dzieci z przedszkola odbierają sygnały świadczące o tym, że ktoś jest nieszczęśliwy. Nie posiadałam się ze zdumienia.

Melanio Beeby, beształam się. Czterolatki wiedzą więcej od ciebie. Powinnaś się wstydzić. Wracaj do siebie i bierz się za Podręcznik.

Nie zrobiłam tego jednak. Chcecie wiedzieć, co się zdarzyło później? Spędziłam popołudnie w przedszkolu!

Najpierw zajmowaliśmy się wycinankami i wyklejamnkami i zużyliśmy więcej brokatu, niż możecie sobie wyobrazić. Wydaje się, że małe aniołki uwielbiają wszystko, co błyszczy.

Potem pani Gołębica oznajmiła, że będziemy sadzić w doniczkach maleńkie drzewka pomarańczowe. To się zapowiadało na coś nudnego, zupełnie jak w zwykłej szkole. Ale aniołki wrzasnęly radośnie: „ojej!”, jakby dostały jakiś super prezent.

- Ty także, Melanio – uśmiechnęła się do mnie pani Gołębica.

- Och, ja tylko popatrzę – rzuciłam szybko.

Okazało się jednak, że na zajęciach pani Gołębicy nie da się po prostu tylko przyglądać. Nie przyjmowała odmowy do wiadomości. Wręczyła mi zestaw do sadzenia drzewek: maleńkie ziarenko i doniczkę z ziemią. Wszyscy z namaszczeniem umieściiśmy nasionka w właściwym miejscu i podlaliśmy je.

W tej chwili stało się coś, czego nigdy nie doświadczyłam w szkole podczas eksperymentów z sadzeniem roślin. Pani Gołębica kazała nam wziąć doniczki w obie ręce.

- Teraz wyciszmy się i podłączmy do anielskiej mocy – powiedziała zwykłym tonem przedszkolanki.

I wiecie co? Bez żadnego wysiłku wyobraziłam sobie, że jestem tak dobra, jak tylko potrafię i pozułam, że przenika mnie kosmiczna energia, jakbym rzeczywiście rzeczywiście łączyła się ze wszystkimi aniołami.

Następnie pani Gołębica pokazała nam, jak przenieść tę energię do doniczek.

- Powoli, powoli – powtarzała. - nie chcemy ich przecież usmażyć, prawda, dzieci?

Ustawiliśmy doniczki na parapecie w słońcu i pani Gołębica poprosiła dzieci o zaśpiewanie piosenki, której się właśnie uczyli. W ich głosach było coś, co przypominało cudowną kosmiczną muzykę, usypiającą mnie co wieczór.

Wtedy właśnie stało się coś niezwykłego. Nasionka wypuściły lśniące zielone pędy! Zanim dzieci skończyły śpiewać, w każdej doniczce rosło miniaturowe pomarańczowe drzewko!

Wiem, że to brzmi niemądrze, ale mam wrażenie, że moje drzewko rozpoznało mnie, bo kiedy je podniowłam, natychmiast obsypało się słodko pachnącym kwieciem!

Byłam oczarowana.

- Posadziłam drzewko! - wyjąkałam przejęta. - to wspaniałe!

Nadeszła pora rozstania. Dzieci z klasy pani Gołębicy założyły maleńkie plecaczki(wyglądały jak skrzydełka) i wybiegły z budynku.

Pani Gołębica stwierdziła, że byłam nadzwyczajna i prosiła, abym wpadła, jak tylko będę miała trochę czasu. Przez całą drogę do domu powtarzałam jej słowa drzewku pomarańczowemu.

- Byłaś nadzwyczaja, Melanio – szeptałam. - Nadzwyczajna.

Kiedy znalazłam się w swoim pokoju, zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Domyślacie się? Nareszcie wydzielałam najprawdziwszy anielski blask.

Lola wsunęła głowę przez drzwi. Przyjrzała mi się, a jej twarz rozjaśnił uśmiech.

- Widzę, że wreszcie rozgryzłaś, o co chodzi z tą Pracą Własną!

- Naprawdę? - ucieszyłam się.

- Hmm... przeglądałaś pocztę, Boo? - zapytała niewinnym tonem.

Pokręciłam głową.

- Uhm...

- Tarara! - Lola pomachała mi przed nosem kopertą z moim imieniem. - Jutro mamy wolne! Agencja zaplanowała Dzień Studiów nad Sytuacjami Nieprzewidywalnymi. To musi mieć jakiś związek z klubem historycznym.

- O rany! - krzyknęłam. - Będziemy podróżować w czasie!


Rozdział VII

Natychmiast po wyjściu Loli wydobyłam z szafy sukienkę ozdobioną paciorkami i zaczęłam ją przymierzać. Wcale mi nie zależy na tym, ywrzeć wrażenie na Orlandzie, przekonywałam samą siebie. Po prostu miałam ochotę ją założyć.

A jeśli szary kolor nie jest dostatecznie mroczny i tajemniczy i nie pasuje do Dnia Studiów nad Sytuacjami Nieprzewidywalnymi? Może powinnam włożyć coś czarnego?

Przyjrzałam się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Uznałam, że wyglądam nieziemsko atrakcyjnie. Nie, ten kolor jest dobry na każdą okazję, pomyślałam. Sukiemnka była odrobinę za krótka, ale co z tego?

Następnego dnia rano pomaszerowaliśmy z Lolą do siedziby Agencji.

Umierałam z ciekawości. Odkąd zjawiłam się w niebie, raz po raz wpadało mi w ucho coś na temat tajemniczej Agencji. Nie mogłam się doczekać, żeby doczekać się czegoś więcej.

Zapomniałam, że w tym mieście liczy się nie to, jak coś wygląda, ale jakie budzi uczucia.

Już wtedy, kiedy od celu dzielił nas jeszcze ładny kawałek drogi usłyszałam, jak odzywa się w mojej głowieprzeraźliwy jazgot dzwonka alarmowego.. weszliśmy w boczną uliczkęi oto wyrósł przed nami niesamowity futurystyczny wieżowiec.

Wydawał się zrobiony z tego samego magicznego szkła, co biblioteka Akademii, ale zamiast pierzchających chmurek na jego ścianach pojawiały się i znikały tęczowe plamy.

Znim dotarłyśmy do wejścia, budynek zalśnił barwami wschodzącego słońca, a następnie przygasł, przybierając stonowany kolor fioletu i błękitu.

Budynek był tak wysoki, że jego górne okna ginęły w chmurach. Wśród kędzierzawych białych obłoków dostrzegłam gwałtownie rozbłyskające światło. Zjawisko powtarzało się z częstotliwością uderzeń serca.

- Co tam się dzieje? - zapytałam szeptem.

- Ach, po prostu przychodzą i odchodzą – odparła Lola najzwyczajniej w świecie.

Szczęka mi opadła.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że to są anioły, opuszczają niebo?

- Albo do niego wracają – potwierdziła Lola.

Objęłam ją ramionami.

- To fantastycznie Loluniu! - wrzasnęłam. - Z nami będzie tak samo!

Na schodach czekała na nas Amber.

- Wspaniale wyglądasz, Mel – zawołała radośnie. - Eee... jesteś pewna, że będziesz będziesz mogła biegać w tej ślicznej sukience?

Spojrzałam na Lolę z niepokojem.

- Nie mówiłaś, że trzeba będzie biegać!

- To tylko trening, Boo! - uśmiechnęła ię Lola. - Myślałam, że sama na to wpadniesz.

Przyglądałyśmy się budynkowi Agencji, zbierając się na odwagę, żeby wejść do środka. Z wrażenia lekko zakręciło mi się w głowie i nie mogłam zebrać myśli. Za to Lola nie należała do osób, które łatwo oniemielić.

- No, dobra. Żrobimy to na „trzy” - zdecydowała. - Raz, dwa, trzy.

Chichocząc, wpadłyśmy przez obrotowe drzwi. Hol Agencji ma, rozmiary katedry. Najcichszy szmer nie milknie w niej wiekami. Nasza trójka, stąpając na palcach, przemierzała hektary połyskującego marmuru, starając się zapanowaćnad małpim chichotem. Lola podała nasze nazwiska typowi przy biurku. Winda, szumiąc cichutko, wyniosła nas na kilometr w stronę nieba.

Tera, kiedy znalazłam się w środku, wysoki poziom energii panujący w Agencji nie powodował u mnie żadnych sensacji. Zauważyłam, że Lolę i Amber otacza ta szczególna anielska aura, więc ja pewnie wyglądałam tak samo.

Ruszyłyśmy labiryntem lśniących korytarzy. Tabliczki: „Dzień Treningowy” wskazywały nam drogę.

W pomieszczeniach przeznaczonych na Studia tłoczyły się anioły na wysokim poziomie zaawansowania i posługujące się w związku z tym trudnym dla mnie anielskim żargonem, od którego chciało mi się krzyczeć.

Nie ulegało wątpliwości, że żąden z nich nie zniżyłby się do przyjmowania rad od małych brzdąców.

Widok Flory i Ferdy'ego przedzierających się przez tłum sprawił mi niemal przyjemność. Parę metrów za nimi szedł Orlando.

W porę przypomniałam sobie, że nie włożyłam sukienki specjalnie dla niego oraz, że nie należę do klubu jego melancholijnych wielbicielek. Uśmiechnęłam się najbardziej zdawkowym ze swoich uśmiechów, rzuciwszy obojętnie:

- O, cześć.

W tej chwili wkroczył Michał. Zdążyłam już zapoznać się nieco z archaniołami. Zwróciłam też uwagę na jedno: niezależnie od ciążących na nim wszechświatowych obowiązków, swoim zachowaniem nigdy nie dał nikomu odczuć swojej wyższości. Czasem jego sylwetka przypominała mi wielkiego brązowego niedźwiedzia, wystarczyło jednak spojrzeć w jego błyszcząc niezwykłą inteligencją oczy, abym musiała odwrócić wzrok.

- Dziękuję, że przyszliście tak szybko – powiedział. - Otóż zaistniała sytuacja niebiańskiego pogotowia i potrzebujemy pomocy.

Nie posiadałam się ze zdumienia. Ta niesamowita istota prosiła mnie o pomoc!

- Jak zdajecie sobie sprawę, pewne epoki w historii ludzlości stawiają przed Agencją szczególne wyzwania – ciągnął. - Należą do nich, rzecz jasna, wieki ciemne.

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę! Ja, anioł od pięciu minut, należę do klubu wszechświata!

- Najwięcej wysiłku wymaga jednak z naszej strony dwudziesty i dwudziesty pierwszy wiek – mówił Michał z głęboką powagą. - Jak niektórzy z was wiedzą, doznaliśmy ostatnio bolesnej porażki, w wyniku której wielu agentów odniosło poważne rany na polu walki.

Przeszedł następnie do zwykłej gadki na temat pracy w zespole oraz o tym, że nawiązywanie kontaktu z innymi poprzez Łącze nie wymaga na ogół wysiłku.

- Niestety, na tak niespokojnej planecie, jak Ziemia, nie jest łatwo osiągnąć właściwe skupienie – kontynuował Michał. - Pamiętajcie, że wszędzie obowiązuje ta sama zasada: Łącze zapewnia nam dostęp do niebiańskiej mocy i to was chroni przed Opozycją.

Moje oczy zypełnie przypadkowo powędrowały w stronę Orlanda, który siedział z produ. Uważaj, Mel, zganiłam się w duchu. To nie szkolna akademia. To poważna sprawa.

- Opozycja woli, naturalnie, utrzymywać ludzi w przekonaniu, że są sami we wrogim świecie. - Michał przerwał, żeby łyknąć wody ze szklanki. - zrobią wszystko, żeby przeszkodzić wam w wypełnieniu zadania – albo oddzielając was od reszty druzyny, albo odcinając was od Łącza. Studia nad nad Sytuacjami Nieprzewidywalnymi pomogą wam dawać sobie radę w podobnych okolicznościach.

Podzielono nas na drużyny. Dowódcą naszej grupy był Orlando.

- Macie teraz chwilę czasu, żeby się podłączyć – oznajmił Michał.

Poczułam głęboką wdzięczność dla pani Gołębicy. Dzięki niej dowiedziałam się, że Łącze to rodzaj niebiańskiego Internetu. Na szczęście, od owego popołudnia w przedszkolu, wiedziałam, co mam teraz robić.

Zięłam głeboki wdech, wyciszyłam się wewnętrznie i ufff...! podłączyłam się.

Poszło gładko, tak jak zapowiadał Michał. Czułam niezwykły spokój i wiedziałam, że nic nie zdoła mnie zranić. Wszyscy dookoła odczuwali to samo.

Dwóch agentów ustawiło się po obu stronach drzwi. Michał skinął głową, a wtedy jeden z nich nacisnął guzik. Drzewi rozsunęły się. Na widok tego, co było po drugiej stronie zaschło mi w gardle, jakbym jadła watę. W głębi ducha spodziewałam się zobaczyć zamki i rycerzy w zbrojach. Ale nie wedziałam nic poza ciemnością. Lodowato zimną ciemnością.

- Dalej, dalej, dalej! - wykrzykiwali agenci, wypychając wszystkich po kolei przez drzwi.

Jęknęłam w duchu. To gorsze niż myślałam!

- Nie ma się czego bać, Mel – odezwał się cichy głos Orlanda.

Rzuciłam mu omdlewające spojrzenie. Nie dbałam o to, czy Orlando właśnie odczytał moje najskrytsze myśli. Nic mnie już nie zdziwi.

W tym momencie agenci chwycili mnie za ramię i wepchnęli w ciemność.

Poraził mnie błysk światła. W mroźny wieczór znalazłam się nagle w zatłoczonym wesołym miasteczku, które, ku mojemu rozczarowaniu, okazało się jaknajbardziej współczesne. Żadnych krynolin czy falbaniastych sukien.

Powinnanm wyjaśnić, że symulacje Agencji bardzo wiernie odtwarzają warunki, na jakie agent nieba może trafić, gdy stanie po raz pierwszy na ziemi. Otóż są one kompletnie zwariowane.

W jednej chwili miliardy sygnałów zaczęły bombardować moje anielskie zmysły.czy możecie wyobraźić sobie jak to jest, kiedy słyszycie jednocześnie wszystkie odbiorniki radiowe, telewizory i magnetofony, jakie w ogóle istnieją? Tyle, że Ziemia nie tylko poraża kakofonią dźwięków – nadaje również nieistniejący strumień myśli i uczuć, które przepływają przez ciebie jak fale świetlne. To nie tyle straszne i niesamowite, to także bolesne.

Objęłam rękami głowę i jęknęłam.

Błysnęło światło i tuż obok pojawiła się Lola. Następna była Amber, potem bliźniaki, a na końcu Orlando.

Ferdy, podobnie jak ja, chwycił się w pierwszym odruchu za głowę.

-Aaa...! przeładowanie mózgu! - sapnął nieszczęśliwy.

Wszyscy cierpieli okropnie, ale staraliśmy się pokryć to śmiechem. Było to najbardziej ludzkie zachowanie, jake zaobserwowałam u Ferdy'ego.

Orlando szybko pokazał nam, w jaki sposób zmniejszyć pozim hałasu. Należało skupić się na Łączu i pozostałe dźwięki słabły, stając się niegroźnym szmerkiem w tle.

Jak się okazało, przeładowanie mózgu nie było najzwyklejszą rzeczą, jaka miała się nam przydarzyć. Amber wydała wydała stłumiony okrzyk.

- Uaa! - zadrżała. - Ta kobieta przeze mnie przeszła! Wiem, że ona jest tylko hologramem, ale to takie nieprzyejmne.

- Musisz się przyzwyczaić – usmiechnął się Orlando. - Na ziemi ludzie ciągle przez nas przechodzą. - Odchrząknął. - No więc, szukamy dziecka, które uciekło z domu. Jest tylko jeden problem – Opozycja też go szuka. Musimy mieć oczy dookoła głowy, żeby wypatrzyć podejrzanych. Tylko że oni niekoniecznie wyglądają na typy spod ciemnej gwiazdy. Mogą w ogóle nie wyglądać na jakiekolwiek typy, kropka.

- No to w jaki sposób rozpoznamy to coś, eee... ich? - zapytała Amber.

- Praktyka – rzucił zwięźle Orlando.

Zasalutowałam kpiąco, ale w duchu przyznałam, że Orlando jest znakomity jako przywódca grupy.

Ćwiczenia okazały się całkiem interesujące. Włóczyliśmy się po wesołym miasteczku w poszukiwaniu naszego uciekiniera. Wskakiwaliśmy na kręcące się w kółko po drewnianym podeście samochodziki oraz na wirujące karuzele. Przejechaliśmy nawet kolejką przez tunel strachów.

Niestety, sukienka okropnie utrudniała mi życie. Strój na prawdziwą misję należało starannie przemyśleć.

Potem, jak za naciśnięciem guzika, wszystko uległo zmianie. Wiecie, jak to jest, kiedy słońce chowa się za chmurą i światło umyka w jednej chwili? Tak się właśnie stało. Ogarnęło mnie przerażenie.

- Są – powiedział cicho Orlando.

- Czuję to! - szepnęłam.

- To jest jak jakaś paskudna maź – odezwała się Amber.

Lola zbladła jak śmierć.

- Nie maź, ale syrop – mrunęła głosem lunatyczki. - Wstrętny, sączący się zewsząd kosmiczny syrop.

Wtedy zrozumiałam, że jedynie doświadczenie pozwala rozpoznać Opozycję. Jest to zła inteligencja, która może przybrać dowolną postać. Gdyby Orlando wyjaśnił to właśnie w ten sposób, pewnie wpadłabym w panikę. Ponieważ stało się inaczej, moje anieslkie zmysły wyostrzyły się w najwyższym stopniu, wyławiały już tylko konkretne sygnały, więc wszelkie nieprezyjemne czy bolesne doznania na szczęście minęły.

Nagle usłyszałam chłopca. Albo raczej jego myśli. Wszyscy go usłyszeliśmy.

Flora zmarszczyła czoło.

- Melanio – powiedziała swoim dźwięcznym głosikiem – czy na Ziemi jest coś taiego, jak stoisko z hot dogami? Jeśli tak, to on właśnie tam jest. Ma na imię Curtis w zwędził portmonetkę swojej mamy. - Ściągnęła brwi zastanawiając się nad czymś głeboko. - Wydaje mi się, że o tym mówi.

Rzuciliśmy się do stanowiska z hot dogami, gdzie rzeczywiście zastaliśmy dygodczącego w cieniutkiej kurteczce i pożerającego łapczywie swoją bułę Curtisa.

Zjawiliśmy się w dobrym momencie. W jego stronę kierowała się grupa starszych, zadziornie wyglądających dzieciaków. W nagłym przebłysku zobaczyłam, co się stanie. Te dzieciaki zamierzały dać Curtisowi niezły wycisk. Wszystko z powodu głupiego wyskoku.

- Curtis – odezwałam się – nic się nie stało. Wracaj do domu i powiedz mamie, że ci przykro i wszystko będzie dobrze.

- Taak, ale powinieneś naprawić swój błą, chłopczyku – upomniała go surowo Lola.

- Żadnego więcej podkradania, młody człowieku! - dodała Flora, groźnie potrząsując palcem.

- Eee... całkiem nieźle, ale spróbujcie prze Łącze, dobra? - zasugerował Orlando. - To dużo skuteczniejsze.

Stanęliśmy tak blisko Curtisa, że czułam jegoprzesycony kechupem oddech. Potem podłączyliśmy go do mocy anielskiej i zbombardowaliśmy anielskimi fluidami. Zjawisko, które Lola nazwała „syropem”, również ustało. Wyglądało na to, że Opozycja po prostu przestała się chłopcem interesować, a mali chuligani przepłynęli obok Curtisa, jakby był powietrzem.

- Nawet go nie zauważyli – sapnęła Amber.

- Dobra robota, moi drodzy – stwierdził spokojnym tonem Orlando. Pstryknął palcami. - Skończyć program- zarządził.

W mgnieniu oka znaleźliśmy się z powrotem w budynku Agencji.

Dzieciaki z uznaniem klepały Florę po plecach.

- Świetnie się spisałaś – pochwaliłam ją.

Naprawdę byłam z niej dumna. No wiecie, przynajmniej w tamtej chwili.

- Ten numer z hot dogami powalił mnie na kolana – mówił Ferdy.

Nagle zdałam sobie sprawę z czegoś ogromnie ważnego.

- Loluniu – syknęłam. - chcę się specjalizować w Czasie! Kiedy skończę Akademię, postaram się wstąpić do Agencji.

- Mówisz poważnie? - zapytała Lola, wyraźnie przejęta.

Żartowała, czy co? Od tej pory zamierzałam zostać najpracowitszym, najbardziej odpowiedzialnym członkiem drużyny. Ramię w ramię ruszymy na podbój czasu i przestrzeni w kosmicznej krucjacie. Żegnaj płytka istoto ludzka, myślałam rozentuzjowana. Witaj, mądry aniele.

Ale czegoś takiego nie mówi się głośno, nawet najlepszej przyjaciółce. Teraz powiedziałam tylko:

- Tak, Lolu, mówię poważnie.


Parę godzin później, leżąć wygodnie na dywanie u Loli, piliśmy drobnymi łyczkami gorącą czekoladę.

- Jestem taka szczęśliwa, że to aż śmieszne – stwierdziłam.

- Śmieszne, owszem – ziewnęła. - Masz wspaniałe czekoladowe wąsy, Boo.

Było już dobrze po północy. Brałyśmy udział w tylu symulacjach, że straciłam rachubę czasu. Mimo strasznego zmęczenia, nie mogłyśmy zdobyć się na pójście do łóżka. Może nrzmi to niewiarygodnie, ale przechytrzanie Opozycji w sytuacjach „na niby” spala niemal tyle samo anielskiej energii, co w rzeczywistości.

- Żałuję, że za życia nie miałam o tym wszystkim pojęcia – powiedziałam.

- O czym wszystkim? - mruknęła Lola.

- Tyle razy wydawało mi się, że jestem zupełnie sama, podczas gdy Agencja cały czas nade mną czuwała. Żałuję, że nikt mi o tym nie powiedział.

- Och, masz rację – zgodziła się Lola.

- Loluniu, wciąż czegoś nie rozumiem – ciągnęłam.

- Hmm...? - zainteresowała się Lola.

Przełknęłam ślinę. To słowo jakoś nie chciało mi przejść pzrez gardło.

- Nadal nie mam zielonego pojęcia, czym w grucie rzeczy jest Opozycja – wyznałam.

Lola usiadła, marszcząc brwi.

- Czy w twoich czasach istnieją takie rzeczy, jak wirusy komputerowe, Mel?

Skinęłam twierdząco głową.

- Zachowują się jak szkodliwe wirtualne formy życia.

- to dlaczego niekturzy ludzie lubią się nimi bawić?

Przeciągnęłam palcem wzdłuż umazanego czekoladą kubka i oblizałam go starannie.

- Niektórym ludziom sprawia chyba przyjemność wyżądzania poważnych szkód, kropka.

- Właśnie! - wykrzyknęła Lola. - Nikt tak naprawdę nie wie, w jaki sposób opozycja przeniknęła do układu wszechświata. Ale, szczerze mówiąc, kogo to obchodzi? Po prostu jest i wyrządza duże szkody. Agencja nie może sobie pozwolić na to, żeby pracować na wolniejszych obrotach, bo Opozycja natychmiast zyskałaby nad nią przewagą.

- A więc to taka kosmiczna... drobna pomyłka. To nie istnieje w rzeczywistości, prawda? - zapytałam przygaszona. Czekałam na jakieś słowo pociechy ze strony Loli. W głębi ducha znałam jednak odpowiedź.

Po długiej chwili milczenia Lola odpowiedziała:

- Nie, to jak najbardzej prawdziwe, Boo – powiedziała cicho.

- Ale faceci w białych garniturach zawsze w końcu wygrywają, prawda? - zapytałam błagalnie. - Prawda?

Lola w milczeniu zaczęła pakować książki do szkoły.

Nagle poczułam, że zaraz wyparuje i mi mózg i że muszę się położyć. Powlokłam się do swojego pokoju. Zanim zdążyłam położyć głowę na poduszce, zasnęłam.


Anioł praktykant prowadzi podwójne życie. Następnego dnia poszłam do szkoły, czując się jak anielski odpowiednik Buffy – Postrachu wampirów.

Kiedy nasza paczka zabawiała się ekscytującymi grami kosmicznymi, reszta klasy przygotowywała się do egzaminów.

Pamiętacie słowa, które wymieniałam jako te, które przyprawiają mnie o ból głowy? Otóż dla mnie „egzaminy” należą do tej samej kategorii, co „koszmary”.

Tamtej nocy śniło mi się po raz kolejny, że wspinam się po drabinie do gwiazd, a jej stopnie łamią się jeden po drugim pod moimi stopami.

Klątwa Beeby dosięgła mnie jeszcze raz.

To jest tak: im rozpaczliwiej pragnę wstąpić na dobrą drogę, tym trudniej mi się zabrać za naukę. Im mniej pracuję, w tym większą wpadam rozpacz. Dni mijały a mój stan się pogarszał.

Pewnej nocy Lola nie wytrzymała.

- Zapędzasz się w ślepy zaułek, Mel. Nie jesteś dziwaczką, nie ciąży na ciebie przekleństwo i nie jesteś sama. Mmasz mnie i Reubena, możesz na nas liczyć.

Lola podniosła mnie na duchu i pomogła wyrwać się z zaczarowanego kręgu. Tak długo wmawiała mi, że sobie poradzę, aż jej uwierzyłam. Wieczór za wieczorem razem z Lolą i Reubenem przepytywaliśmy się nawzajem z przedmiotów, których uczył nas pan Albright.

Kiedy w końcu, chwiejąc się na nogach, wkroczyłam do sali egzaminacyjnej i spojrzałam na pierwszy arkusz zadań, omal nie zemdlałam. Rozumiałam wszystkie pytania!

Po egzaminach całą bandą udaliśmy się do Guru, żeby uczcić tę okazję. Czułam się lekko.

- Nie chcę wariować z tą nauką – zwróciłam się do Reubena. - Po prostu nie zamierzam dać się wylać z Akademii.

- A ja tylko mam nadzieję, że jakoś przebrnę przez Wiedzę o Ziemi – westchnął.

- Ależ oczywiście, że przebrniesz! - uśmiechnęła się Lola. - A potem wszyscy pomkniemy na ziemię niczym trójka kosmicznych muszkieterów!

Jakiś czas później w moim pokoju zaskoczyło mnie ćwierkanie telefonu Akademii. Do tej pory nie miałam telefonu, a teraz stał sobie przy moim łóżku.

Nacisnęłam guzik „rozmowa”.

- Eee... tu Melania – odezwałam się niepewnie. Czułam się zdecydowanie głupio.

- Serdecznie gratuluję – usłyszałam głos Michała. - Wasz zespół wypadł znakomicie podczas ostatnich ćwiczeń.

- Ooch, dzię-dziękuję – wyjąkałam.

- Teraz chcielibyśmy sprawdzić, jak radzicie sobie w realnym świecie. Zazwyczaj nie wysyłamy praktykantów na Ziemię tak szybko, ale, jak wiesz, znajdujemy się w kryzysowej sytuacji. Za parę minut przyjedzie po was limuzyna z Agencji.

- Ojej, dokąd się udajemy? - pisnęłam. - To znaczy, w jakie czasy? - dodałam pospiesznie.

W głosie Michała brzmiał, jak zwykle, niezmącony spokój.

- Odbędziecie anielską służbę w Londynie pod koniec II wojny światowej – wyjaśnił. - Rok 1944.


Rozdział VIII

W chwilę później zrozpaczona wpatrywałam się w zawartość mojej szafy.

Lola zaczęła dobijać się do moich drzwi.

- Melanio! - wrzasnęła. - Wyłaź wreszcie!

- Jestem ciągle w tej samej sukience! - zawołałam żałośnie.

- Londyńczycy nie zwrócilibyna ciebie uwagi, nawte gdybyś miała koronę na głowie! Większość ludzi nie widzi aniołów, zapomniałaś?

- Lepiej, żebyś się nie myliła – mruknęłam.

Po drodze limuzyna zgarnęła Amber i bliźniaki. W siedzibie Agencji czekali na nas Michał i Orlando.

Dziewczyna w błyszczącej mini nie wygląda na kogoś, kto miałby coś do powiedzenia w odwiecznej wojnie z kosmicznym złem. Orlando zachowała jednak niewzruszony wyraz twarzy. To chłopak na poziomie. Nie do wiary!

Perspektywa spędzenia czterdziestu ośmiu godzin w towarzystwie Orlanda oszołomiła mnie. Na szczęście brakowało czas, żeby się nad tym zastanawiać, ponieważ Michał zastosowała wobec nas przyspieszone procedury wyjazdowe.

Potem wręczył nam anielskie medaliony – małe platynowe krążki na łańcuszku. Kiedy na płytkę padło światło, zobaczyłam na niej maleńki trójwymiarowy symbol nieba.

- Te medaliony oznaczają, że działacie z ramienia Agencji – wyjaśnił Michał. - Wzmacniają również więź z wadzym niebiańskim domem.

Niebiański dom”, pomyślałam sobie. Jakie to prawdziwe!

Stłoczyliśmy się w portalu czasu.

- Tak nawiasem mówiąc – powiedział niedbale Michał – pomyślałem, że przyjemnie będzie wam podróżować w sosób nieco bardziej widowiskowy.

Drzwi zasunęły się za nami.

- Następny przystanek Ziemia – szepnęła Lola.

Portal zapłonął kolorowym światłem jak choinka na Boże Narodzenie i otoczyły nas przesuwające się jak w kalejdoskopie obrazy z historii świata.

Naszym oczomy ukazały się zdumiewające widoki. Widzieliśmy dinozaury w wilgotnej, baśniowej dżungli, jeźdźców w przedziwnych nakryciach głowy z klapkami opadającymi na uszy, galopujących co koń wyskoczy w stronę przepysznego, wschodniego miasta, niewolników biedzących się w pocie czoła przy budowie ogromnej piramidy.

Najbardziej jednak utkwił mi w pamięci moment, kiedy zgromadziliśmy się na strychu w domu w dawnych Włoszech, gdzie młody człowiek przy świecech malował obraz.

Ku mojemu zdumieniu w pomieszczeniu tłoczyły się już anioły – wszystkie we wspaniałych renesansowych strojach, z wyjątkiem cherubinów, którym za całe przybranie służyły skrawki tkaniny delikatnej jak pajęczyna. Anioły miały piekne, wrażliwe oczy i ciemne kręcone włosy jak Orlando. Powitały nas stłumionymi głosami i zabrały się ponownie za zasypywanie artysty fluidami inspirującymi.

- To Leonardo! - oznajmił Orlando.

Lola aż sapnęła z wrażenia.

- Da Vinci?

Orlando przytaknął.

- To jedno z najpoważniejszych zadań Agencji.

Przycisnęłam się do Loli.

- Fdlaczego jest tu tyle, hm... staromodnych aniołów?

- Niekiedy ziemskie anioły wysyła się w ich własne czasy – szepnęła – z jakąś misją specjalną.

- Tu jest jak w domu – powiedziała Flora.

Miała rację. Na poddaszu, w pokoju Leonarda, powietrze przesycone było anielską elektrycznością. Pewnie dlatego w nocy, podczas gdy całe Włochy chrapały w najlepsze, tworzył niezmordowane dzieła sztuki.

Potem znowu poszybowaliśmy przez historię, jak nasopna boskiego dmuchawca.

Przy tej kazji umocniłam się w przekonaniu, że niektóre okresy historyczne należały do, no cóż, mrocznejszych niż pozostałe. Przyszło mi nagle do głowy, że to może mieć jakiś związek z Opozycją. Wkrótce pożałowałam tej myśli, ponieważ nagle znaleźliśmy się w Londynie z czasów wojny i nigdze nie widać było świateł.

Wiem, że to niepodobne do anioła, ale przeżyłam moment straszliwej paniki. Ulice wydawały się zupełnie opustoszałe. Dopiero po chwili zauważyłam dziesiątki słabych latarek kołyszących się w ciemności.

Lola zastygła obok mnie.

- Dlaczego wszyscy skradają się jak szpiedzy? - szepnęła.

- To zaciemnienie – odpowiedziałam równie cicho. - Nie wolno pokazywać świateł.

- A co to świetliste spaghetti tam w górze?

Nad dachami domów krzyżowały się smugi jaskrwo-białego światła.

- Reflektory – wyjaśniła.

To zrobiło na Amber duże wrażenie.

- Rany, ale ty się musiałaś nauczyć na ten temat.

- no, niezupełnie. Uczyliśmy się o tym na historii – szepnęłam. - Poza tym widziałam chyba z milion filmów wojennych.

Rzadko mam okazję wykazać się swoją niesamowitą wiedząm, no nie? Może powinnam była nieco przeciągnąć tę chwilę triumfu, ale nie otrząsnęłam się jescze z szoku.

Absolutnie nie byłam w stanie odnaleźć niczego znajomego w tym przygnębiającym zrujnowanym mieście. Mój nocny Londyn płonął od świateł: reflektory samochodów, lampy uliczne,neony. Ten Londyn był ciemny i rozdzierająco smutny.

Pośrodku ulicy ział ogromny lej po bombie, ale Londyńczycy omijali go, nic sobie z tego nie robiąc.

W powietrzu unosił się przyprawiający o mdłości zapach ulatniającego się gazu i obrzydliwie intensywny zapach spalenizny.

Wylądowaliśmy przed pabem o nazwie Anioł. Podejrzewam, że to był taki mały żart Michała. Ludzie wewnątrz śpewali głośno piosenkę, którą szczególnie lubię, tę o ptaszkach i klifach Dover.

Flora zadrżała.

- Są w swietnych humorach – powiedziała, siląc się na odwagę.

Nagle powietrze rozdarło przeraźliwe wycie. Żołądek powędrował mi do gardła.

Oho, pomyślałam, alarm przeciwlotniczy

- Lepiej się stąd ruszmy – powiedział Orlando.

Przyłączyliśmy się do tłumu wlewającego się do stacji metra. To było okropne; ludzie pchali się przeze mnie, jakbym nie istniała. Powtarzałam sobie, że nie powinnam brać tego zyt osobiście. Za życia zdarzyło mi się prawdopodobnie potraktować w ten sposób niejednego anioła.

Na widok tego, co działo się na peronie, o mało nie wybiegłam z powrotem na ulicę. Chyba cała dzielnica zeszła się, by spędzić noc w metrze. Panował zaduch, na który składał się swąd charakterystyczny dla stacji kolejowych i przykra woń niedomytych ciał. Krewni, przyjaciele i ludzie zupełnie obcy tłoczyli się jak kury w wylęgarni, sypiąc dowcipami i zajadając kanapki, a nawet szydełkując ze stoickim spokojem, tak jakby siedzieli na kanapie we własnym domu.

Małe dzieci na ogół spały zawinięte w koce, nieświadome warkotu samolotów w górze. Nie spał tylko mały dzieciaczek, którego ciałem wstrząsał uporczywy kaszel. Miał czerwone policzki i bardzo cierpiał.

- Hej, maluchu! - powiedziała Lola łagodnie. - Chcesz, zebym ci pomogła pozbyć się tego paskudnego kaszlu?

Chłopczyk otworzył szeroko oczy i wyciągnął do niej rączki, uśmiechając się radośnie.

- On ją widzi! - zdumiałam się.

- Oczywiście! - powiedział Orlando. - Dziaci są bystrzejsze od dorosłych.

Gdzieś w górze eksplodowała bomba. Pisnęłam ze strachu.

- Czyżby Agencja posługiwała sie teraz dziećmi? - odezwał się ktoś koło mnie ostrym głosem. - Podobają ci się fajerwerki, kochanie?

Orlando wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Witaj Celio! Jak leci!

Nagle zobaczyłam, że na stacji roi się od aniołów w eleganckich strojach z lat czterdziestych. Pomachały w naszą stronę i zabrały się z powrotem do pracy.

- Świetnie, dziękuję – mówiła Celia. - Macie szczęście, żeście się zjawili w taką spokojną noc. Ani widu, ani słychu – sam wiesz, kogo.

Razem z Orlandem podjęli rozmowę na tak zaawansowanym anielskim poziomie, że czułam się jak na tureckim kazaniu.

- To co właściwie mamy robić? - zapytała Amber.

Posłała mi zdziwione spojrzenie.

- Być sobą, oczywiście.

Widok znakomitej drużyny Celii spowodował, że czułam się nie na miejscy. Miałam wrażenie, że jestem jakąś biedulką, która udaje aniola. Rozejrzałam się za Lolą, ale ona wciąż czuliła się do chorego malucha.

Nie potrafię, spanikowałam. Nie powinnam byla się tu zjawiać.

Wtedy zobaczyłam Molly.

Nie mogła mieć więcej niż sześć lat, ale tak mądrych oczu jak u niej nie widziałam u żadnego dorosłego. Inne dzieci siedziały z rodzinami, Molly tylko z matką. Jej mama, młoda i pełna życia, prawie jak starsza siostra, żartowała bez przerwy i naciągała córeczce kaptur na oczy.

- Opowiedz mi coś – powtarzała Molly.

- Ty mała poganiaczko niewolników – westchnęła. - W porządku, jaką bajkę panienka sobie życzy – zapytała kpiąco usłużnym tonem.

Mama Molly miała dar opowiadania. Jej wersja Księżniczki na ziarnku grochu rozbawiła mnie do łez.

Nagle zrozumiałam, co mogę zrobić pożytecznego. Pzrysunęłam się do Molly i jej matki, podłączyłam się do mocy i rozesłałam fluidy.

Inne dzieci podeszły bliżej. Wkrótce Molly i jej mamę otaczał tłum dzieci, które, jak zaczarowane, chwytały każde słowo. Uznalam, że praca anioła zdecydowanie mi odpowiada. Pomogłamm utworzyć zaczarowany krą i teraz każdy chciał stać się jego częścią.

Nagle rozległ się huk eksplozji. Ludzie drżeli, zastanawiając się, czy bomba trafiła w ich uilicę czy dom. Wcale nie speszona, mama Molly ciągnęła opowiadanie o tym, jak to stara królowa pościeliła łóżko, uzywając dwudziestu kołder i dwudziestu puchowych materacy. Nie przestała, póki nie doszła domiejsca, gdzie „wszyscy żyli długo i szczęśliwie.”

- Jeszcze, proszę pani – prosiło jedno ze starszych dzieci zasmuconym głosikiem. - Proszę nam opowiedzieć jeszcze jedną bajkę.

Ach, jaki to cudne pomyślałam. A potem o mało nie wyskoczyłam ze skóry z przerażenia. Niesamowita Celia stała tuż obok mnie!

- Dobra robota, skarbie – stwierdziła. - Kiedy ludzie współpracują z boskim personelem, zdarzają się cuda!

Obejrzałam się, żeby sprawdzić, do kogo to mówi. Ale jej słowa skierowane były do mnie!

- Pracuj tak dalej! - powiedziała Celi. Pomknęła wzdłuż peronu, żeby nastraszyć kogoś innego.


Rozdział XI

W nocy nasz peron chwiał się w posadach! W końcu jednak samoloty wroga, bucząc nieprzyjemnie, odleciały w stronę kanału La Manche i można było trochę pospać.

Kiedy przed świtem podniosłam głowę, zobaczyłam, że Orlando czuwa nad śpiącym żołnierzem.

- Biedak wrócił po to tylko, żeby na miejscu swojego domu znaleźć kupę gruzów – wyjaśnił. - Nikt nie potrafi powiedzieć, co się stało z jego rodziną.

Powieki śpiącego zadrgały, a na jego wymęczonej twarzy pojawił się wyraz niezwykłego spokoju.

- Coś mu się śni – powiedziałam cicho.

- Zanim wyruszył na wojnę, pracowała jako ogrodnik – westchnął Orlando. - Pomyślałem, że sen o ogrodzie podziała na niego kojąco.

- Potrafisz zsyłać sny? - wymamrotałam pełna podziwu.

Usmiechnął się uroczo, jak to tylko on potrafił.

- To nic takiego. Nauczę cię przy okazji, jeśli cię to interesuje – dodał nieśmiało.

Żadne z nas nie odezwało się więcej ani słowem, ale nie było to niezręczne milczenie. Wręcz przeciwnie, było bardzo przyjemne.

Z nastaniem dnia ludzie ożywili się, budząc dzieci i zbierając swoje rzeczy.

- Zapnij płaszcz, Molly – upomniała dziewczynkę matka. - Za pół gdziny muszę być w pracy.

- Moje palce nie chcą się obudzić – poskarżyła się Molly.

Zrobiło mi się smutno, kiedy ruszyły na zewnątrz. Czuwałam nad nimi całą noc, znałam ich nadzieje i obawy równie dobrze, jak swoje własne. Zdaję sobie sprawę, że czytanie ludzkich ysli wydaje się jakąś niebiańską wyższą szkołą jazdy, ale tak naprawdę, kiedy jest się aniołem, nie sposób tego uniknąć. Myśli ludzi zalewają cię jak fale radiowe.

Wiedziałam, że tata Molly zginął podczas działań wojennych niecałe pół roku wcześniej. Została ama z mamą.

Dziwnym zbiegiem okoliczności ja też straciłam ojca, kiedy byłam w wieku Molly. Nie umarł, odszedł. Wiem, że to głupie, ale latami żyłam w strachu, że mama też odeidzie. Zdarzyło się, że spóźniała się po mnie do szkoły, a ja czułam się tak, jakby świat walił mi się na głowę. Dlatego bardzo dobrze rozumiałam Molly.

Lola trąciła mnie łokciem.

- Baza do Melanii – zażartowała.

Zamrugałam szybko. Celia wyrosła jak spod ziemi.

- Do wieczora prawdopodobnie nie będę was potrzebować – oznajmiła. - Może byście tak wyszły na zewnątrz i zobaczyły, czy jest coś do roboty?

- Cudownie – zapiała Lola z zachwytu. - Będziemy czasoturystami!

Wyłoniłyśmy się z podziemie wprost w listopadowy poranek. Co za frajda wdychać przesiąknięte wilgocią londyńskie powietrze po długiej nocy na stacji metra.

- O rany jęknęła nagle Amber.

W salonie rodzina spozywała śniadanie. Tata w koszuli i krawacie, mama w fartuchu i trójka dzieci – wszyscy grzecznie popijali herbatę i podawali sobie grzanki i margarynę. Wydawali się wyjęci z książki z obrazkami dla maluchów. Tylko jedna rzecz się nie zgadzała: w budynku brakowało przedniej ściamy.

Przypomniałam sobie pytanie Reubena: „Ale po co są wojny?”

Lola przycisnęłaobie dłonie do ust.

- Jaka bomba mogłazrobić coś takiego? - wyszeptała.

- Niemcy zaczęli właśnie zrzucać te dziwaczne bzyczące bomby – wyjaśnił Ferdy ochoczo. - Przypominają samoloty, tylko ż nie mają pilotów. Nakierowują je na cel, a potem przylatują i - bum!

- Moja niania mówiła na nie esy floresy, choć naprawdę nazywały się V-1 – powiedziałam. - Opowiadała, że kiedy po raz pierwszy przeleciłay nad ich domem, omal się nie posiusiała. - Przyszła mi do głowy pewna myśl. - Ferdy – zapytałam – skąd ty właściwie tyle wiesz o tym, co się działo w 1944 roku?

Kiedy Ferdy potrząsa lokami, wiadomo, że za chwilę powie coś strasznie mądrego.

- Czy ty nigdy nie korzystasz z Łącza?

- Ja? - skłamałam. - Nigdy! Wolę improwizację.

- Boo, ale z ciebie kłamczucha! - zachichitała Lola.

Wszędzie było widać oznaki wojny – kolejki przed sklepami spożywczymi, taśma klejąca w oknach, worki z piaskiem na progach domów. Co zaskakujące, ludzie nie byli załamani, tylko podnosili głowy jak stokrotki do słońca.

Nie myślcie sobie, że byliśmy tylko i wyłącznie czasotrystami. Razem z Lolą spędziłyśmy długie godziny z przystojnym strażakiem, odczas gdy jego koledzy usiłowali wygrzebać go spod stosu gruzów.

Nazywał się Stan i przeszukiwał zbombardowany dom w poszukiwaniu tych, którzy przeżyli, kiedy zawalił się dach. Bardzo cierpiał, ale nie przestawał sypać dowcipami.

Wreszcie strażacy oswobodzili go. Drzwi karetki zamknęły się za nim i wtedy usłyszałyśmy, jak stan wrzeszczy:

- Powiedzcie tym dwóm slicznym dziewczynom, żeby na mnie poczekały, słyszycie?

- Biedny Stan – mruknął jeden z mężczyzn. - Musi mieć wstrząs mózgu.

Ażpodskoczyłam, obciągając sukienkę, jak się dało.

- To twoja wina, Loluniu – wybuchnęłam. - Nie mogę uwierzyć, że siedziałamw tej kusej sukience, a strażak Stan widział mnie cały czas!

W oddali rozległ się groźny pomruk.

- Eee... to chyba ta zbycząca bomba – powiedziałam.

- Jedna bomba to jeszcze nic takiego – stwierdziła Amber ożywionym tonem.

Ferdy był jednak bardzo zdenerwowany.

- Wysyłają je jedna za drugą.

Ludzie biegli w stronę najbliższego schronu.

Od zawodzenia syren przewracało się w żołądku.

W miarę jak bomba się zbliżała, powietrze dosłownie zaczęło wirować, tak jakby przekształcało się w piąty, groźny żywioł. Orlando chyba zauważył, jak się boję, bo nagle chwycił mnie za rękę.

- Załatwimy to szybko – krzyknął. - Dotknijcie anielskiego medalionu i skupcie się na schronie. Liczę do trzech. Raz, dwa - trzy!

Posłusznie zamknęłam oczy i hokus-pokus! Byliśmy pod ziemią.

Bum! Eksplodowała pierwsza bomba.

Pojawiła się Celia, tak samo elegancka, jak poprzednio.

- Ale zamieszanie! - odezwała się. - Sprawdźmy, jak możemy pomóc naszym kochanym biedakom, co wy na to?

Posłaliśmy anielskie fluidy w stronę zaszokowanych Londyńczyków.

Uświadomiłam sobie, że Orlando stoi tuż koło mnie. Starałam się nie mysleć o tym, że niedawno trzymał mnie za rękę.

- W jaki sposób dokonałeś tej sztuczki z błyskawicznym przemieszczeniem się? - mruknęłam.

Orlando westchnął ciężko.

- Mel, naprawdę powinnaś posiedzieć nad podręcznikiem!

Zabraliśmy się ponownie do roboty. To pewnie zabrzmi głupio, ale przekazywanie anielsich fluidów w sytuacji kryzysowej wynika po prostu ze zdrowego rozsądku. Negatywne emocje otwierają pole działania dla Opozycji.

Za każdym razem, gdy ktoś wchodził do schronu, przyglądałam mu się uważnie. Ludzie napływali coraz wolniej. Gdy wybuchła trzecia bomba, zrozumiałam, co mnie dręczy.

Molly i jej mama nie przyszły.

Doznałam olśnienia – Molly groziło niebezpieczęństwo.. muszę do niej iść, pomyślałam, jednak Orlando stanowczo się sprzeciwił.

- Znasz zasady, Mel – powiedział zdecydowanie. - Żadnych bohaterów, żadnych gwiazd. Ogniwa boskiego łańcucha, jasne?

Wciągnęłam powietrze, usiłując zachować spokój.

- Nie chcę występować w roli gwiazdy, przysięgam, ale Molly ma tylko sześć lat i jest zupełnie sama. Widziałam ją. Orlando, chyba jest mi przeznaczone uratować ją. To jest... To jest... - rozpaczliwie szukałam odpowiedniego słowa. - To autentyczny kosmiczny nagły wypadek!

Na Orlandzie nie wyrwało to najlżejszego wrażenia.

- Pamiętasz, jak było przy Sanktuarium? Tamtym agentom też trafiły się kosmiczne wypadki. Opozycja wyłapała ich po kolei jak myszy.

Wściekłam się.

- Przepraszam bardzo – ryknęłam. - ale wydaje mi się, że mała dziewczynka jest ważniejsza niż jakaś tam głupia reguła!

- Boo – szepnęła Lola. - Wszyscy patrzą.

Anioły Celii gapiły się na nas z przerażeniem. To było tak, jakbym wróciła do szkoły, tylko miliony razy gorzej. Do tego najlepsza przyjaciółka zwróciła się teraz przeciwko mnie.

- Wiem, że trudno to zrozumieć – powiedział cicho Orlando.

- Nietrudno to zrozumieć – wycedziałam przez zaciśnięte zęby. - To jest po prostu nieludzkie.

Wyraz twarzy Orlanda nie zmienił się ani odrobinę.

- Zajmij się pracą, Mel, jasne?

Spojrzałam na niego gniwenie. Czy nie rozumie, że Molly i jej matka to właśnie moja praca? Wszystko wskazywało na to, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce.

Rzuciłam na Orlanda ostatnie, ukradkowe, bolesne spojrzenie. Myśl realnie, Mel, przywołałam się do prządku, piękny geniusz i trzpiotka z pretensjami? To sie nie zdarza!

Nie kryłam się z tym, co robię. Na oczach wszystkich dotknęłam anielskiego medalionu i skupiłam się całą siłą umysłu i serca na Molly.

Rozbłysło światło i znalazłam się przed szeregiem wysokich wąskich domów. Ściemniało się.

Nad dachami domw kołował dziwaczny samolot, wypluwając strumienie ognia. Powietrze wypełniło się warkotem nadlatującej bomy. Dźwięk ustał po chwili, ustępując martwej ciszy.

Bomba spadła za domami. Nastąpił wybuch i cały świat runął. Poszarpane odłamki szkła, chmury ceglanego dymu, całe cegły, fragmenty komina – wszystko to wyleciało w górę.

Instynktownie zanurkowalam do sieni.

Jesteś nieśmiertelną istotą, powiedziałam do siebie. Weź się w garść.

Wtedy usłuszłam łkanie przerażonego dziecka.

- Mamo? Gdzie jesteś, mamo?

Zlustrowałam ulicę. Drzwi na parterze kołysały się na zawiasach.

- Trzymaj się, Molly! - krzyknęłam się idiotycznie, chociaż wiedziałam, że nie może mnie usłyszeć. - Już idę.

Zastałam ją skuloną pod stołem w kuchni. Szeptem powtarzała w kółko te same słowa:

- Wracaj do domu, mamo. Proszę, nie umieraj. Zrobię ci filiżankę herbaty tak, jak lubisz. Proszę, nie umieraj, mamo.

Nie mogłam tego znieść. Kompletnie zapomniałam, że jestem aniołem.

- Nie musisz się bać, jestem tutaj – powiedziałam miękko.

Wyciągnęłam do niej ręce i wtedy dostrzegłam na korytarzu jakiś ruch. Ledwie cień ruchu. Nagle gardło ścisnęło mi się tak, że nie mogłam oddychać.

Po chwili usłyszałam głos, który musiałam znać od początku świata.

- Cześć, Molly – odezwał się. - Przyszedłem, żeby cię zabrać do schronu.

Włosy zjeżyły mi się na karku.

W drzwiach pojawił się chłopiec. Nie patrzył na Molly. Nie patrzył na nic w szczególności. Stał, uśmiechając się do własnych myśli.

Miał jasne włosy i najbardziej niebieskie oczy, jakiekiedykolwiek widziałam. Pomyślałam wtedy, że w tej kuchni z 1944 roku wydawał się strasznie nie na miejscu w czarnym T-shircie i dżinsach, zupełnie jak chłopak, w którym podkochiwałam się po kryjomu w szkole. Miał takie same piękne, niebezpieczne oczy.

To takie nieuczciwe, pomyślałam jak we śnie. Nikt mnie nie uprzedził, że Opozycja może być piękna.

- Możemy przyjąć taki kształt, jaki nam się podoba – powiedział chłopiec cichym głosem.

Pstryknął palcami i wszędzie zaroiło się od ciemnych stworków, które miotały się ślepo, zderzając się ze sobą i wpadając do lewu. Dźwięk, jaki temu towarzyszył, przerastał najgorsze z moich koszmarów – wstrętny, owadzi szelest, który wwiercał mi się w mózg.

- Boję się, mamo – jęknęła Molly.

Jej głos przywrócił mi równowagę. I ty się nazywasz aniołem, Meanio Beeby? - zbeształam się w duchu. Totypowe zderzenie dobra ze złem, więc po prostu weź się w garść!

Trzymając edalion, stanęłam na wprost chłopca. Trzęsłam się od stóp do głów.

- Może nie wyglądam na anioła – powiedziałam nieco drżącym głosem – ale jestem tutaj z oficjalną misją Agencji, a Molly jest pod anielską opieką. Nawet nie próbuj jej tknąć.

Chłopiec zaśmiał się.

- Co mnie obchodzi jakaś Molly. Przyszedłem po ciebie!

Zmroziło mnie. Kompletny zastój mózgu, pomyslałam. Ale jestem głupia.

Trzeba przyznać, ułatwiłam im to, jak mogłam. Zostawiłam przyjaciół, bo nagle mi odbiło. Łudziłam się, że mam do spełnienia kosmiczne zadanie. Zaczęłam nowe, cudowne życie, jak mi się wydawało. I odrzuciłam to wszystko. Zanic.

- Zgadza się – powiedział chłopiec. - Kiedy już skończymy z tobą, tym dokładnie się staniesz. Niczym.

Spojrzał na mnie, a z jegopięknych oczu wyzierała pustka.

- Niczym – powtórzył.

Niestety, należę do dziewczyn, które mdleją, gdy im sie powie, że blado wyglądają.

Nie szczycę się tym, ale, no dobra, od razu poczułam, że rozpuszczam się jak kostka cukru. A więc to tak, myślałam z rozpaczą, nie jestem osobą. Nie jestem aniołem. Jestem nikim, niczym. Wkrótce pozostanie po mnie pusta przestrzeń. To koniec...

Ale to nie był koniec.

- Hej, czekaj no! - powiedziałam niespodziewanie dla samej siebie. - Czego właściwie mam się bać.? Straciłam juz wszystko, co było mi drogie. Nie mam nic do stracenia. Możesz popisywać się przede mną kretyńskimi efektami specjalnymi i nic więcej. - Wyprostowałam się. - Przestań zawracać mi głowę, debilu!

Cmoknął gniewnie.

- Chrzań się – warknął.

A jednak wstrętne stworki wywołane przez Opozycję rozpływały sie powoli jak zły sen.

- Tam są drzwi – powiedziałam wyniośle. - Uważaj, żebyś przypadkiem nie złamał nogi, jak będziesz stąd spadał.

Odwróciłam się, jakby przestał istnieć. Po chwili znowu oddychałam swobodnie. Zniknąłnie byłam, co prawda, wzorem anioła, ale za to byłam jedynym aniołem, który mógł pomóc Molly. Nie zastanawiając się dłużej, dotknęłam anielskich insygniów i zaczerpnąwszy potężnego łyka kosmicznej energii, przybrałam widzialną postać.

Spod stołu dobiegło głośne sapnięcie.

Udało się! Byłam matrialna! Z zachwytu nad sobą kompletnie zgłupiałam. Co powiedzieć? Wpadłam w panikę. Potem przyszły mi do głowy słowa, które slyszałam, kiedyś, dawno temu. Gdy miałam sześć lat, grałam anioła w szkolnej szopce. Teraz wydawało mi się, że to było wczoraj. No, prawie.

- Eee... nie bój się – powiedziałam ochrypłym głosem. - nic a nic. Jestem anioł Melania i przybyłam, żebyś wiedziała, że nie jesteś sama.

Przejęta Molly wyczołgała się spod stołu. Przypadkiem dostrzegłam swoje odbicie w lustrze w holu i też mnie przypadkało.

Szklana tafla promieniała różowym blaskiem. Wewnątrz świetlistego kręgu zobaczyłam cudowną skrzydlatą istotę, w jakiej każde przerażone dziecko rozpoznałoby bezbłędnie anioła.

Chwila niezwykłej chwały przeciągnęła się do jakichś pięciu sekund.

Wtedy do kuchni wpadła mama Molly z twarzą białą jak chusta.

- Niebu niech będą dzięki! - załakła.

Chwyciła Molly w ramiona i wybiegła na zewnątrz.

- Wszystko dobrze, mamusiu – usłyszałam paplanie Molly. - Przyszedł do mnie piękny anioł i powiedział, żebym się nie bała, więc się nie bałam.

Poczułam taką ulgę, że nogi się pode mną ugieły. Zamknęłam oczy, a na mojej twarzy pojawił się głupawy usmiech. Nie sądzę, żebym kiedyś przedtem była tak szczęśliwa. Uratowałam Molly. Sama. Naprawdę to zrobiłam.

Nagle moje oczy poraziło nieziemskie światło i ujrzałam Michała. Wyciągnął rękę po mój anielski medalion.

- Wielkie dzięki – powiedział zimno.


Rozdział X

Próbowałam wszelkich sztuczek, żeby zasnąć. Wziełam długa kąpiel przy świecach. Dobbrałam się do Lolinych zapasów dwudziestopierwszowiecznej czekolady. Słuchałam swojej ulubionej muzyki przy mocno ściszonym odbiorniku.

Próbowałam wszystkiego i nadal byłam niespokojna jak skwaek na pateni. W zwykłych okolicznościach umarłabym ze strachu. Anioły nie umierają. Nawet takie anielskie nieudaczniki jak ja.

Ponieważ nigdy nie zdobyłam się na przeczytanie Podręcznika, nie miałam pojęcia , co sie może stać. Miałam tylko nadzieję, że będzie inaczej niż w tej przygnębiającej bajce, w której mała syrenka zmieniła się w pianę morską.

Zgasiłam światło i wskoczyłam do łóżka. Ciemnośc nie pomogła mi zasnąć, tylko przywołała uczucie dotkliwego osamotnienia. Powlokłam się do okna i wyjrzałam na piękne, cudowne miastto. Jego światła lsniły jak miliony gwiazd, które spadły z nieba.

Oczy szczypały mnie i zachodziły mgłą. Nie myśl, melanio. Nie myśl o tym błękitnym niebie, które zlewa się z morzem tak, że nie sposób powiedzieć, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Nie myśl o Loli i Reubenie ani o ślicznym chłopcu imieniem Orlando. Miałaś jedną szansę na wieczność i straciłaś ją.

Na początku zastanawiałam się, jak głupi czułaby się panna Rowntree, gdyby dowiedziała się jakimś cudem, że jej kłopotliwa uczennica trafiła do szkoły aniołów. Wyobrażałam sobie dramatyczne sceny, kiedy to przybywam na Ziemię i olśniewam nauczycielkę swoimi nazdwyczajnymi umiejętnościmi.

- Melanio – wymamrotałaby zaszokowana panna Rowntree – tak strasznie żałuję, że nigdy cię nie rozumiałam. Są w tobi ukryte głębie, które zupełnie uszły mojej uwadze.

Teraz wydawało się, że nie zmieniłam się ani trochę – zatoczyłam krąg i znalazłam się w punkcie wyjścia.

Kiedy sprowadzono mnie z powrotem do nieba, Michał wyliczył spokojnie wszystkie moje potknięcia. Porzuciłam drużynę, narażając jej członków na ryzyko; zmateriaizowałam się bez pozwolenia wobec ziemskiego dzicka; twierdziłam,że działam z ramienia Akademii, podczas gdy był to tylko mój własny, głupi pomysł...

Złamałam tyle niebiańskich reguł, że prawdopodobnie pobiłam rekord. Nie mogłam mieć żalu do akademii, że chciano się mnie pozbyć.

- To nie zależy ode mnie – stwierdził Michał spokojnie. - Rada Akademii zajmie się twoim przypadkiem w stosownym czasie. Do tego czasu nie wolno ci opuszczać terenu szkoły.

Wydawała się tak strasznie rozczarowany, że dałabym wszystko, żeby tylko stać się człowiekiem i móc po prostu i zwyczajnie umrzeć.

A jednak nie żałowałam tego, co zrobiłam. Po tym jak doznałam olśnienia tam, na stacji metra, musiałam zrobić to, co uważałam za słuszne. Nawet jeśli okazało się, że działałam zbyt pochopnie.

To było tak, jakbym aż do tej chwili bawiła się w piękną magiczną grę o nazwie „Anioł”. W momencie, gdy zaczęłam działać na własną rękę, gra zamieniła się w rzeczywistość.

Odkąd wróciłam, nie widziałam swoich przyjaciół. Cała klasa pojechała na zakończenie semestru na jakąś superwycieczkę do egzotycznego zoo z dzikimi zwierzętami, gdzie nie było klatek. Internat zamarł i bardzo mi to odpowiadało.

Nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym spojrzeć im w oczy po tym, co się stało. Zanim wrócą, będzie po wszystkim. Zamienię się w pianę morską, albo coś innego.

Kątem oka zobaczyłam odbicie swojej wymęczonej twarzy.

- Mieliśmy zostać trzema kosmicznymi muszkieterami – szepnęłam.

Niegdy nie będę już podróżować w czasie razem z przyjaciółmi i nie nauczę się zsyłać snów, jak Orlando.

- Przestań się zadręczaać, Mel – powiedziałam głośno. - Postaraj się przetrwać noc i zachować odrobinę godności, dobra?

Polecono mi stawić się przed Radą nazajutrz wcześnie rano. Denerwowałam się tak, że zjawiłam się sporo przed czasem.

- Nie sądzę, żeby byli gotowi na twoje przyjęcie, Melanio – powiedziała szkolna sekretarka, unikając mojego wzroku. - Może zechciałabyś usiąść.

Wiedziałam, że mną gardzi. Byłam jednak zbyt otępiała, aby się tym przejmować. Przyzwyczaj się, Melanio, pomyślałam. Za dziesięć minut staniesz się upadłym aniołem. Najniegodniejszym z niegodnych.

Drzwi sali zdobiły przepyszne witraże. Siedziałam, wpatrując się w nie tak długo, że mogłam je narysować z pamięci. Od czasu do czasu przez drzwi dobiegały poniesione głosy. Toczyła się zażarta dyskusja. Podnieceni archaniołowie chodzili pewnie tam i z powrotem.

Poza Michałem nie spotkałam żadnego z archaniołów. Lola zapewniła mnie kiedyś, że ufoludki sprawiałyby przy nich wrażenie pluszowych misiów.

Dobijało mnie poczucie osamotnienia. Za wszelką cenę pragnąc pociechy, sięgnęłam ręką do anielskiego medalionu, ale palce zacisnęły się w powietrzu.

Wydało mi się nagle, że słyszę Lolę. „Co ty wyprawiasz, Boo?” - pytała. „Siedzisz tutaj jak kura na grzędzie, podczas gdy te straszliwe istoty decydują o twoim losie. Zrób coś, dziewczyno!”

No, dalej, Mek, drażnił się ze mną Reuben. Użyj swoich talentów à la Houdini w drugą stronę i dla odmiany zostań, gdzie jesteś!

miałam wrażenie, że przyjaciele są w poczekalni razem ze mną!

- Dobra – szepnęłam. - Zrobię to.

Wstałam, obciągnęłam spudnicę i zapukałam do drzwi.

Nie było odpowiedzi, toteż wzięłam głegoki oddech i weszłam do środka.

Przy tej ilości archaniołów w jednym pomieszczeniu, światło po prostu oślepiało. Stwierdziłam z ulgą, że jest wśród nich Michał. Dzięki lekcjim historii anielskiej rozpoznałam również inne postacie: Gabriela, Rafaela, Uriela, Jofiela, Chamuela, ale nie miałam pojęcia, która z tych przerażających twarzy należała do którego archanioła.

Spojrzeli na mnie zdumieni. Pragnęłam gorąco, żeby moje nogi, które właśnie zmieniły się w galaretę, pozwoliły mi zachować pozycję stojącą.

- Nie chcę być niegrzeczna – wychrypiałam. - ale musicie pozwolić mi zostać. Po prostu musicie.

Do pokoju wbiegła sekretarka.

- Tak mi przykro – wysapała. - Wyraźnie powiedziałam pannie Beeby, że ma czekać na zewnątrz.

- Wszystko w porządku – odparł daleki głos. - Bardzo nas interesuje, co panna Beeby ma do powiedzienia w swojej sprawie.

Zamknęłam oczy.

- Uhm... - zaczęłam. - Po pierwszę, chcę, żebyście wiedzieli, że rozumiem, jak bardzo namieszałam.

- Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić – powiedział inny, równie odległy głos.

- Wiem o tym – zapewniłam pokornie. - Ale nie możecie sobie wyobrazić, jak bardzo tego żałuję. Mnustwo się nauczyłam, odkąd tu jestem.

Jeden z archaniołów westchnął lekko.

- Tak naprawdę – powiedziałam pospiesznie. - Pan Albright jest wspaniałym nauczycielem, a przyjaciele ogromnie mi pomogli i myślę, że pewnego dnia mogę stać się naprawdę przebojowym specem od rozwiązywania kosmicznych problemów. To znaczy, znakomitym specjalistą – poprawiłam się szybko.

- Melanio – zaczął Michał – nie sądzę, żeby...

Przerwałam mu w odruchu rozpaczy.

- Zawiodłam swoją drużynę i to było bardzo złe. Ale to nie znaczy, że pomyliliście się, ściągając mnie do szkoły aniołów. - Głos łamał mi się z żalu. - Gdybyście dali mi jeszcze jedną szansę – prosiłam ochrypłym głosem – nigdy więcej was nie zawiodę. Będę pracować dniami i nocami. Przeczytam nawet...

Przerwał mi zirytowany głos:

- Dość! To niezwykle wzruszające, moja droga, ale obawiam się, że zbyt późno się na to zdobyłaś. Podjęliśmy decyzję na parę minut przed twoim wtargnięciem. Ale jak zapewne zdajesz sobie sprawę, decyzje Rady są nieodwołalne.

Zrobiłam z siebie idiotkę.

- Och – powiedziała. - Jestem... Ja nie...

Oślepiły mnie łzy. A więc to koniec. Anielska kariera rozwiała się jak mgła o poranku. Na chwiejnych nogach skierowałam się do drzwi.

- Melanio? - odezwał się łagodny głos Michała. - Nie chciałabyś się dowiedzieć, jaką decyzję podjeliśmy?

Odwróciłam się zrozpaczona.

- Przypuszczam, że piana morska albo coś równie ponurego – szepnęłam.

- Piana morska? - powtórzył osłupiałi Uriel, a może Jofiel.

Michał przejął inicjatywę.

- Melanio, Rada zgodziła się jednogłośnie, abyś została.

Poczułam, jak spóźniona łza spływa po moim policzku.

- Została? - powtórzyłam jak echo.

Uznałam, że to sen. Za chwilę obudzę się i stanę przed obliczem prawdziwej Rady Akademii.

- Egzaminy zdałaś bardzo dobrze, Melanio – powiedział Michał. - Zasłużyłaś na wyróżnienie.

To chyba uśmiech Michała uświadomił mi, że to nie sen. Poczułam go w sercu. Nagle zrozumiałam, co powiedział.

- Wyróżnienie! - krzyknełam. - Super!

- Spowodowałaś także, że twoja drużyna straciła zasłużoną nagrodę w postaci anielskiej aureoli – zauważył gabriel albo Chmuel.

- Ach... - powiedziałam zawstydzona – nie wiedziałam.

- Poza tym musisz jeszcze popracować nad umiejętnościami anielskiej prezentacji – dodał surowo. - Cytuję: „Nic a nic. Jestem anioł Melania...”, itd, itd, itd.

Policzki oblał mi gorący rumieniec. Zatem w niebie nie ma żadnych tajemnic!

Potem Uriel – z całą pewnościę Uriel – powiedział coś takiego, że nigdy tego nie zapomnę.

- Jednakże – odezwał się miłym głosem – anioły zmagają się z trudnymi problemami, z dala od niebios, musi czasem improwizować. A twoje serce, jak powiadają ludzie, znajduje się na właściwym miejscu.


Rozdział XI

Nazajutrz rano, kiedy miało się odbyć przyjęcie z okazji końca seestru, poszłyśmy z Lolą na wielkie zakupy.

- No to jaki on był? - zapytała Lola, trzymając w ręku słodką różową sukienkę w malutkie serduszka.

- Fe! - odparłam. - Koszmar.

- Był koszmarny?

- Sukienka, aniołku. Chłopak z Opozycji należał do zupełnie innej kategorii koszmarów. Czy w twoich czasach nadal oglądano horrory w telewizji?

Lola zadrżała.

- Moi bracia je uwielbiali. Ja nie widziałam w nich sensu. Te okropne efekty specjalne...

- To właśnie ta kategoria – powiedziałam. - Co najgorsze, przypominał chłopaka, który kiedyś podobał mi się w szkole.

Lola parsknęła śmiechem.

- Założę się, że to dopiero musiał być ancymonek.

Ruszyłyśmy dalej na polowanie wzdłuż sklepowych wieszaków.

- Boo, czy ty w ogóle wiesz, czego szukasz? - westchnęła Lola.

Pokazałam jej dopasowany, szkarłatny skórzany kostium.

-Co o tym sądzisz?

- Miau! - uśmiechneła się Lola. - Może powinnaś poszukać czegoś dyskretniejszego!

Chwyciła kostium w bezbarwnym stylu Supermana. Dostałyśmy ataku śmiechu.

- O tak! Wszystko czego mi trzeba, to te seksowne okulary z czarnymi oprawkami – stwierdziłam.

- W porządku – powiedziała Lola. - Mamy dokładnie godzinę, żeby znaleźć coś naprawdę szałowego. Potem musimy zająć się przygotowaniem jedzenia na imprezę.

Coś mi się pzrypomniało.

- Loluś, czy ty i Reuben przesyłaliście mi dobre fliudy, kiedy byłam u tych wazniaków?

Lola przybrała nieodgadniony wyraz twarzyMoże. Nie pamiętam..

- Jasne, że nie. - Uścisnęłam ją serdecznie. - Dzieki. Dotarły do mnie.

- dokładnie godzinę później miałam na sobie perfekcyjny strój kosmicznego wysłannika do zadań specjalnych – krótko obcięte włosy, bojówki i świetne buty. Byłam gotowa. Przecież jako anioł powinnam wyglądać bosko, no nie?

Impreza odbyła się na plaży. Było fantastycznie, przyjemniej być nie mogło – ale co chwila nastrój zmieniał się nieco i impeza wkraczała w inną fazę.

W pewnym momencie znalazłam się blisko Flory.

- Przykro mi, że straciliście tę nagrodę – bąknęłam nieśmiało.

Myślałam, że będzie wściekła, ale ona tylko wzruszyła lekceważąco ramionami.

- Zawsze jest następy semestr.

Ludzie są tacy nieprzewidywalni. Na przykłąd Amber. Okazuje się, że w ogóle nie gra na harfie, tylko na bębnach. Kto by pomyślał?

Nawiasem mówiąc, Reuben zdał na szóstkę egzamin z Wiedzy Praktycznej o Ziemi. Wierzcie mi, dopóki nie zobaczycie nie zobaczycie szczęśliwego anioła-anioła, nie wiecie, co to szczęście.

Lola i ja miałyśmy największą frajdę, kształcąc Reubena na didżeja. Błyskawicznie rozwinął własny styl, w niepowtarzalny spobób mieszając ziemskie i niebiańskie dźwięki.

- Ajajaj! DJ Groszek na imprezie! - wrzasnęła Lola.

Nagle moje nagie ramiona pokryła gęsia skórka. Ktoś mnie wołał i musiałam iść na spotkanie tego głosu.

Wymknęłam się nad brzeg morza i tam czekał na mnie Michał. Bez sowa podniósł z piasku śliczną mokrą muszelkę i z przemiłym uśmiechem położył mi ją na dłoni.

Trzymałam ją przez chwilę, rozkoszując się dotykiem jej gładkie, zakrzywionej powierzchni. Pod wpływem impulsu przyłożyłam ją do ucha. I wtedy to się stało, zgodnie z tym, co powiedziała Lola.

- Helix – szepnęły fale.

- Moje imię – powiedziałam cichutko. - Moje prawdziwe anielskie imię.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron