Poniższy scenariusz chcielibyśmy zaprezentować Ci tak, aby
nie pozbawić Cię drogi czytelniku przyjemności, jaką może stać
się zaskakujący przebieg wydarzeń zawarty w tekście. W związku z
tym wszelkie wydarzenia, fakty stanowiące o całości fabuły, a nie
będące integralną częścią akcji przygody, zamieściliśmy na
końcu scenariusza. Mamy nadzieję, że choć w niewielkim stopniu
uda nam się sprawić, że poświęcony na czytanie owej przygody
czas, nie będzie czasem dla Ciebie straconym. Kończąc ten
króciutki wstęp, życzymy miłej lektury i wspaniałego RPG -
owania.
Keira & dr Allen
Do rozegrania przygody niezbędne jest zebranie drużyny składającej się z bohaterów, których profesje nierozerwalnie związane są ze ścieżką wojownika, najlepiej będzie jednak, jeżeli specjalnie na potrzeby tej przygody przygotujesz z graczami nowe postacie, będące na przykład kompanią najemników. O celu tego zabiegu dowiesz się później. Warto byłoby rozegrać jakąś krótką przygodę wprowadzającą, gdyż poniższy scenariusz rozpoczyna się bitwą z ich udziałem.
Co to za bitwa, gdzie się toczy i kto z kim się bije? Tak naprawdę nie ma to specjalnego znaczenia, aczkolwiek przywiązując do tego większą wagę można by rozszerzyć fabułę opowieści wprowadzając nowe ciekawe wątki. Skoro jest bitwa, musiał być także konflikt, rozbudowanie historii o płaszczyznę tegoż konfliktu może okazać się doskonałym pomysłem (przygoda wprowadzająca ). Zresztą pozostawiamy to Twej inwencji twórczej.
Jak już wspomnieliśmy drużyna ma składać się z wojowników, pamiętaj jednak, że liczyć musi ona o jednego więcej niż jest graczy. To bardzo ważne! Jedna postać w drużynie będzie to prowadzony przez Ciebie bohater niezależny. Powody wyjaśnimy oczywiście później...
Proponujemy taki oto prosty, przykładowy przebieg wypadków: Jak powszechnie wiadomo Kislev jest krainą, której mieszkańcy bezustannie nękani są od wielu lat coraz to nowymi falami chaosu nadciągającymi ze wschodu. Przez okrągły rok twierdze na pograniczu odpierają ataki dzikich hord goblinoidów, mutantów i innych pomiotów chaosu. Życie w tych rejonach wiąże się z ciągłym zagrożeniem, toteż okolice pogranicza to krainy wyludnione, których ziemia przesiąknięta jest krwią poległych tu wojowników walczących po obu stronach. W takich oto pobieżnie przedstawionych okolicznościach przyszło bohaterom borykać się z mało łaskawym, jak się później okaże, losem.
* * *
Bitwa. Na długo, bo na dziesięć dni przed jej rozpoczęciem rozpadało się. Deszcz wprost wylał się z czarnego nieba nieprzerwanym potokiem. Brak wiatru sprawił, że świat za kurtyną ulewy stał się zniekształcony i bardzo odległy. W tej górzystej krainie potoki zaczęły mocno wylewać, nieliczne drogi zrobiły się zupełnie nieprzejezdne, a ciche i spokojne od kilku tygodni lasy sczerniały. Dawało to wrażenie jakby skrywały w sobie jakiś mroczny sekret, tajemnicę zbliżającej się nawałnicy, której rozmiarów nie odgadliby nawet obłąkani filozofowie.
Dwustu wojów z Młyńska podróżowało już trzy tygodnie w kierunku południowo-wschodnim. Celem wyprawy było wzmocnienie stacjonujących w przygranicznej twierdzy wojsk cara. Po dwóch ostatnich walkach i wcześniejszym wiosennym oblężeniu, stacjonujący w Ignatowie regiment został mocno przerzedzony. A chaosu stale przybywało... Po trzech miesiącach oczekiwania wreszcie mieli doczekać się upragnionych posiłków.
Wojsko ostatni dłuższy postój miało w małej wiosce na przedgórzu. Po mocno zaprawionej gorzałką nocy i po zebraniu najświeższych plotek z okolicy takich jak: Ubiegło tygodniowy przemarsz wojsk na południe, bandyckie napaści na Przełęczy Żbika, przedwczorajszy pościg łowców za jakimś groźnym przestępcą, kradzież jedynych sześciu koni w sąsiedniej wiosce. Po zebraniu tych informacji nastąpiło pożegnanie z dziewkami i wymarsz na wyludnione tereny.
Dwustuosobowy oddział zahartowanych najemników ciężko odczuł trudy tej mozolnej wędrówki. Ulewne deszcze nie dały im szansy na szybkie dotarcie do celu. Zapasy jedzenia zaczęły się powoli kończyć, a to, czym żywili się, racjonując między sobą skromne porcje, było już na wpół przegniłe. Wilgoć była wszędzie.
Każdy kolejny, szary dzień przynosił ze sobą coraz większe wyczerpanie. Nocne obozowanie przesiąknięte było milczeniem przerywanym pokasływaniami. Za dnia także nikt nie był bardziej rozmowny.
Zbliżał się już koniec podróży, kiedy stało się coś, co pogrzebało wszelkie nadzieje.
Świtało. Do celu podróży zostawał niecały dzień. Oddział,
jak co rano pospiesznie zebrał się i ruszył w drogę. Przed nimi
rozpościerała się dolina o stromych zalesionych zboczach. Wśród
drzew wyrastały jak kamienne posągi wapienne skałki. Deszcz nieco
zelżał. Nikt nie spodziewał się, że kres ich podróży nastąpi
tak szybko.
Zaczęło się od tego, że na tyłach
dostrzeżono przemykające między skałami zielone postacie. Padł
rozkaz zatrzymania się. Większość żołnierzy nie zdawała sobie
sprawy z tego, co się dzieje. Powstało zamieszanie. Dowódcy
starali się przywołać zdezorientowanych podwładnych do porządku.
Nagle główny dowodzący spadł z niespokojnie zachowującego się
konia, w jego szyi tkwiła strzała.... Za nią posypały się
następne. Do żołnierzy doszło, że wpadli w zasadzkę. Głośne
komendy, szczęk stali towarzyszyły ustawianiu się szyków.
Niestety było za późno... Z lasu, z obydwu stron doliny, wylały
się hordy dzikich i żądnych krwi goblinów, orków, skavenów,
zwierzoludzi i mutantów. Towarzyszył temu nieludzki ryk. Na
oczekujących starcia wojowników zewsząd spływała wzburzona fala
chaosu, która nieść ze sobą mogła tylko śmierć. Dowódcy
starali się stawać na wysokości zadania. Przez jakiś czas udawało
im się opanować przerażonych żołnierzy. We wszystkich wstąpił
duch walki. Walki, która toczyła się teraz już nie tyle o
zwycięstwo, co o przelanie ostatniej krwi. Dwa odcięte od siebie
oddziały próbowały przedzierać się w stronę wzgórz, za którymi
znajdował się niedawny cel ich wędrówki.
Bitwa
rozgorzała na dobre. Krew zaczęła spływać z deszczówką w dół
doliny. Nad polem unosiły się kłęby dymu, spośród ogólnego
wrzasku wybijały się głośne wybuchy skaveńskich bomb, w wielu
miejscach ogień żywcem trawił wszystko, co stanęło mu na drodze.
Dzielny opór, jaki stawiali Kislevici początkowo nie słabł mimo
stale przybywających przeciwników. Zbici w gromady wojownicy
północy zajadle wycinali w pień orków i zwierzoludzi. Gobliny
rozproszyły się pod naporem przebijającej się po trupach grupy
walczących o wszystko ludzi. W twarzach żołnierzy nie było widać
strachu. Była tylko krew, którą zbryzgani byli wszyscy. Krew i
błoto, żelazo i śmierć, wrzask nacierających i jęki konających,
ogień z miotaczy i deszcz, coraz lżej kapiący, coraz słabiej
spłukujący krew...
Walczyli ramię w ramię, każdy z bohaterów ciął wokół siebie z niesamowitą wręcz zawziętością. Obok nich nastąpiła eksplozja. Wszyscy padli. Na szczęście nic się nie stało. Nic? Jeden z drużyny bohaterów (BN) upadł w błoto z rozerwaną twarzą, pozbawiony ręki. Zginął na miejscu. Coś znowu wybuchło pojawił się jakiś dziwny, szary, gryzący dym. Powstał chaos, nikt nie wiedział gdzie jest, kto stoi obok, z kim walczy.
Ile czasu minęło do chwili, kiedy więcej było na polu umarłych, nikt nie wiedział. Jednej tylko grupce Kislevitów udało się przedrzeć i uciec na wschód, w kierunku twierdzy. Pozostali umierali, jeden po drugim, zmęczeni osamotnieni umierali bez wyrazu na twarzach. Zginęli wszyscy...
Drużyna także.
* * *
"Już czas..."- Głos zmarłego przyjaciela obudził jednego z bohaterów. "Przecież Ty nie żyjesz, Widziałem jak..." - odpowiedział.
Wszystko wypełniała ciemność. Ruchy krępował, nieustępliwy, pulsujący ból w kościach. Pewnie leżał tak już od dłuższego czasu. Ciałem wstrząsały dreszcze. Wilgoć wpełzała w najmniejszą szczelinę jego ubrania. Wziął głębszy wdech i wtedy jego nozdrza wyłowiły ten drażniący, lecz dziwnie znajomy zapach. Sięgnął pamięcią wstecz i spłynęły na niego obrazy bitwy, ostatniej bitwy przed tym jak otoczył go i jego towarzyszy gryzący, mdły dym... Właśnie, jego towarzysze, gdzie oni... Zaczął rozglądać się wokół siebie. Oczy przyzwyczaiły się już do ciemności i chociaż nie było widać żadnego, dalekiego nawet źródła światła, bez trudu rozpoznał kontury leżących postaci. "Przyjaciele!"
Dopadł pierwszego. Nie oddycha... Czyżby nie żył? Nie,
poruszył się, otworzył oczy!
Znowu razem! Tylko, co to za
miejsce?
- Cela.
Pomieszczenie faktycznie wyglądało na
celę. Musiała być bardzo stara. Kamienne ściany poprzerastane
były porostami, cienkimi strużkami spływała po nich co jakiś
czas woda. Chłód i wilgoć nie pomagały pozbyć się bólu.
Panowała tu zupełna cisza, od czasu do czasu przerywana odgłosem
ściekającej wody. Nieprzyjemny zapach nasilił się, ale jak oczy
do mroku, tak nozdrza zaczęły się przyzwyczajać.
Jeńcy
zaczęli badać swoją celę. Instynkt przetrwania,
czy..?
Pomieszczenie miało plan mniej więcej kwadratu. O
oknach można było tylko pomarzyć, cela musiała być głęboko pod
ziemią.
W momencie, kiedy jeden z bohaterów chciał ruszyć przez środek pomieszczenia, wszyscy usłyszeli plusk. To pod jego nogami. Przyklęknął i odkrył kratę. Wyobraźnia zadziałała szybko. Do tafli wody nie mogło być daleko. Ciągnęli za kratę z całych sił. Ani drgnęła. Starali się wymacać jakiś przedmiot. Cokolwiek co posłużyło by im za dźwignię. Cal po calu, ciągle tylko chłód kamiennej posadzki. Lecz oto jeden z nich znalazł rzuconych w kąt kilka pochodni. - Czy to żart bogów, czy tych, którzy ich tu więżą. Przecież nie ma ognia od którego można by je rozpalić. - Nadzieja jednak wzięła górę. Ponownie rozpoczęli badać celę.
Ściany... Nie licząc wybrzuszeń kamieni i mażących się płatów porostów ściany były całkiem gładkie, żadnych wnęk, szczelin, żadnych... Drzwi!
Natrafili na dwoje żelaznych skrzydeł z przytwierdzonymi do nich potężnymi, ciężkimi okrągłymi uchwytami. Nie mogli wprost uwierzyć, drzwi były otwarte. Przeszył ich jednak niepokój, gdy rozchylili wrota. Z daleka dochodziły ich głosy, głosy upiorne, przynoszące ze sobą bolesne wspomnienia. Były to dalekie odgłosy bitwy. Bitwy, którą jak im się zdawało, już kiedyś przeżyli.
Echo wspomnień oddaliło się powoli, jak chmury po burzowym
dniu. Nastała cisza, w której dostrzegli wyraźnie, co znajduje się
za skrzypiącymi wrotami.
Weszli do gigantycznej groty. Jej
kształt przypominał okrąg, co z kolei nasunęło im skojarzenia
związane ze studnią. Również dlatego, że błyszczało tu
wielkie, czarne, dziwnie spokojne jezioro. Dno studni. W jego tafli
żadne odbicie nie mogło zaistnieć, czerń była zbyt głęboka,
ziała otchłanią, którą zapewne była. Przez jezioro prowadziło
przejście. Były nim budzące lęk kamienne słupy ustawione w
wijącym się jak wąż szeregu, wąskie słupy, nie szersze od
kilkudziesięcioletniej sosny. Brudny, śliski osad pokrywał ich
boczną powierzchnię, zaznaczał linie granicy z wodą, z
otchłanią...Ta dziwna ścieżka kończyła się dokładnie
naprzeciwko metalowych wrót, które przekroczyli wychodząc z celi.
Ostatnie spojrzenie za siebie, na pokrywające od zewnątrz drzwi
płaskorzeźby, przedstawiające roześmiane demony i pora ruszać.
Pierwszy krok.
- Czyżbym słyszał chichot?
- Coś
plusnęło!!
- Coś jest w jeziorze!!!!
Plusk wody. Gdzieś
za nimi. Będąc w połowie mostu dostrzegli zanurzające się prawie
ukradkiem w wodę słupy, most pogrążał się w otchłani, od
której miał ich ocalić.
To złowieszcze miejsce po raz pierwszy dało im do zrozumienia,
że wydostanie się stąd nie będzie rzeczą wcale łatwą. Cudem
uniknęli zagłady, jaka by ich czekała gdyby nie zdążyli.
Przedostali się na drugą stronę podziemnego jeziora, gdzie padli
ze zmęczenia i trwogi przed takimi samymi wrotami, jakie
przekroczyli rozpoczynając swą wędrówkę ku wolności. Twarze
takich samych demonów spoglądały na nich śmiejąc się
szyderczo.
- Co nas tam czeka?
Uchylili wrota. Strach, jaki
ich ogarnął wywołał przeczucie, że po drugiej stronie znajdą
taką samą celę, w jakiej przebudzili się z bitewnego
koszmaru.
Zobaczyli światło jedynej palącej się pochodni, a
w nim pnące się stromo w górę wąskie, popękane kamienne
schody.
- Co to za miejsce? Gdzie my u diabła jesteśmy? Czy
ktokolwiek cokolwiek pamięta?
Każdy stopień pokrywała gruba
warstwa pyłu, a w nim widać było wyraźnie odciśnięte ślady
stóp prowadzące w górę. Najwidoczniej ktoś szedł przed nimi,
ale kto?
Nim zdążyli ruszyć w górę, dostrzegli postać po drugiej stronie podziemnego jeziora. Emanował od niej słaby blask, poświata rozjaśniająca nieco tajemniczą sylwetkę, która po chwili okazała się być postacią przyjaciela drużyny poległego w bitwie. Krzyk wydobywający się z jego piersi był stłumiony, usłyszeli tylko jedno słowo: "nie..". Postać rozpłynęła się w ciemności podziemi. Za nią opadła jakby żelazna kurtyna mroku.
Schody prowadzące w górę były w rozsypce. Momentami szli po
stercie zwietrzałego gruzu, potykali się, plątali w starych
grubych pajęczynach, przewracali. Wokół panowała nieskalana
żadnym zewnętrznym głosem cisza. Potęgowała ją gęsta, tłumiąca
oddechy atmosfera tego miejsca. Po kilku minutach ciężkiego marszu
w górę dostrzegli jakiś intrygujący kształt na suficie
korytarza, kształt był jednak zbyt ciemny by móc określić czym
jest. Zapalili drugą pochodnię. Taniec światła sięgnął głębiej
w mrok odkrywając to coś, nadając temu czemuś ostrzejszych
zarysów i barwę. Instynktownie cofnęli się o krok pojąwszy, co
znajduje się niemal nad ich głowami.
Na suficie wisiał ludzki
szkielet, stare szczątki człowieka oplątanego szczelnie kokonem
przytwierdzonym od góry i boków grubymi sznurami
pajęczyn.
Zwalczyli w sobie strach, zacisnęli mocniej dłonie
na pochodniach i podjęli swą wędrówkę. Minęli szkielet i w
skupieniu, bez słowa zostawili go za sobą w ciemnościach. Zamiast
oczekiwanej chwilowej ulgi już po chwili doznali kolejnego szoku.
Schody się skończyły, korytarz przed nimi poszerzył się nieco,
granica światła i ciemności stała się mniej wyraźna. Ale i tak
nazbyt wyraźnie widzieli co ich otacza. Wszędzie wokoło, do ścian,
do stropu, na podłożu przylegały szkielety w kokonach.
Kilkadziesiąt kokonów opasało korytarz.
- Co za cholerstwo
się tu kryje?
- Mam złe przeczucia...
- Wynośmy się
stąd!
Zapalili resztę pochodni w nadziei, że szybko znajdą
wyjście, ze strachu przed tym, co czai się w mroku. Prawie biegiem
opuścili ohydną nekropolię. Zwolnili kiedy zniknęła im z oczu.
Korytarz wyglądał jak niezdarnie wykuty w skale przez giganta tunel. Wszędzie była szara skała, droga najeżona była wielkimi jej odłamkami i gruzem. Nagle wszyscy przystanęli. Spojrzeli po sobie i to upewniło każdego z nich, że to, co usłyszał słyszeli wszyscy. Kroki. Ktoś szedł za nimi, słychać to było wyraźnie i co najgorsze, tych kroków było dużo, jakby ociężały tłum szedł całą szerokością korytarza. Narastające szuranie mówiło, że są coraz bliżej, choć ciągle nic nie było widać, jednakże w głębi ducha każdy z nich wiedział co się zbliża. W pewnej chwili dostrzegli sylwetki na granicy mroku i nie mylili się. Zbliżała się do nich masa oplątanych pajęczynami, wyzwolonych z kokonów szkieletów. Zbyt wielu by z nimi walczyć.
Ruszyli pędem przed siebie. Powolne monstra ponownie zniknęły w ciemnościach, ale szybko spotkała ich kolejna niemiła niespodzianka. Oto bowiem okazało się, że na przeszkodzie w dalszej ucieczce znajduje się kilkumetrowa przepaść.
Stanęli nad nią. W dole roztaczała się nie wiadomo jak głęboka
czeluść. Rzucony tam kamień leciał dość długo i wydało im
się, że wpadł w wodę. Potwory nadciągały, słychać było
wyraźnie, że są tuż tuż, coraz bliżej. Jedynym wyjściem z
sytuacji był karkołomny skok ponad urwiskiem na drugą stronę.
Jeżeli by im się udało, zagrożenie oddaliłoby się. Zdecydowali
się skakać. I wtedy właśnie, nagle pojawiła się po tamtej
stronie postać zmarłego przyjaciela. Nadeszła znikąd, otaczała
ją ta sama dziwna poświata, jaką widzieli nad jeziorem, kiedy
ujrzeli ją po raz pierwszy. Pojawiła się na krótką chwile i
rozpłynęła się w powietrzu. Podczas tej krótkiej chwili widmo
przyjaciela zdążyło jednak coś powiedzieć..
- nie
możecie....jak...on robi coś...ocalcie siebie...
Zniknął, a
oni skoczyli. Udało im się to z wielkim trudem. Przeciwległa w tej
chwili krawędź zatonęła w mroku, z którego dochodził hałas
sunących potworów. Teraz jednak nic nie mogły zrobić drużynie.
Dalej tunel pochylił się nieco i łagodnie prowadził ku górze. Nowa nadzieja wstąpiła w próbujących wydostać się z tego koszmaru bohaterów, zwłaszcza, że po kilkunastu minutach marszu przekroczyli ciężkie drewniane drzwi, za którymi korytarz wyglądał bardziej cywilizowanie. Mury były obudowane ciosanym równo kamieniem, sufit i ściany były równe, a w regularnych odstępach znajdowały się po obydwu stronach miejsca na pochodnie. I wciąż kierunek marszu prowadził w górę. Nawet wszechogarniająca cisza, tak mocno irytująca i budząca strach wcześniej, nie przeszkadzała drużynie, co więcej, dawała ukojenie i spokój. Kilkakrotnie natrafili na ostre zakręty, zniszczone schody, kratowane żelazne ściany oddzielające poszczególne segmenty korytarza, jednakże nic nie utrudniało drogi - wszystkie drzwi były otwarte, pochodu nie blokowała żadna fizyczna przeszkoda.
Ujrzeli przed sobą światło, od którego oddzielało ich kilkanaście metrów korytarza i długie, strome schody. Widziany blask był światłem słonecznym, tego byli pewni.
Stanęli w wejściu do gigantycznej sali. Pośrodku, wysoki strop podtrzymywały dwa równoległe do wejścia rzędy gigantycznych kolumn o szerokości wozu pnących się do sufitu ozdobionego zniszczonymi kasetonami. W stropie znajdowały się liczne, dziwacznie rozmieszczone dziury, przez które przebijało się światło. Promienie słoneczne gęsto padały na płyty posadzki, w ich wnętrzu unosiły się drobiny kurzu. Poczuli się jakby przenieśli się do czasów starożytnych. Dreszcz przeszył ich ciała, przez tą krótką chwile poczuli się wzniośle, ich serca przepełniło nieznane do tej pory dziwne uczucie.
W każdej ze ścian tkwiły, w regularnie rozmieszczonych niszach, zniszczone zębem czasu posągi. Okolice ścian były najsilniej zacienione, mimo to dostrzegli, że między posągami, także regularnie umiejscowione są wejścia do innych korytarzy. Na podłodze, między monumentalnymi kamiennymi kolumnami i między mniejszymi, słonecznymi leżało sporo gruzu oraz, co ich odrobinę zaniepokoiło, kilka szkieletów.
Przy szkieletach leżała broń, hełmy, a kości opasały stare, zniszczone zbroje. Naliczyli trzy kościotrupy.
Kiedy jeden z bohaterów zbliżył się do broni leżącej przy starych kościach i przekroczył granicę światła słonecznego, stało się coś nieoczekiwanego. Światło zaczęło powoli przygasać, jakby coś je na górze przesłaniało i usłyszeli coś, co brzmiało jak przesuwany kamień. Zbyt późno zorientowali się, że wszystkie widziane przed chwilą przejścia zamknęły wielkie kamienne płyty, momentalnie zrobiło się chłodno, a cisza, jaka potem zapanowała nie niosła za sobą niczego dobrego.
Stanęli w miejscu, w którym nie było możliwości dalszej ucieczki z podziemi. Rozejrzeli się dokładniej po sali, której ogrom sprawiał w tej chwili, że każda ściana niknęła głęboko w ciemnościach. Zabrali broń i rozrzucone fragmenty zbroi. Poza tym nie znaleźli niczego, co mogłoby się przydać w dalszej walce o przetrwanie. Broń mogła się przydać, bo po dokładnych oględzinach otoczenia okazało się, że muszą zawrócić.
Jedyna nadzieja dla nich stało się dojście do miejsca skoku nad przepaścią i sprawdzenia czy na dole, tam gdzie słyszeli plusk wody wrzucając kamień, istnieje jakaś inna droga.
Ledwo co zdecydowali się zawrócić, a usłyszeli łomot zamykających się żelaznych drzwi w jednej z okratowanych przegród w korytarzu. Ktoś tam był, ktoś znajdował się na ich drodze, tam, w dole korytarza. Dokoła rozniosło się echo bitwy, echo wspomnienia, bitwy niedawno stoczonej...i kolejne żelazne wrota zamknęły się, tym razem dalej. Potem następne i jeszcze jedne. Echo zamykanych drzwi zlało się z echem bitwy potem jedno i drugie powoli wyciszyło się i ustało.
Doszli do pierwszej kraty - zamknięta, za sobą.....
- O
bogowie !!!
....za sobą usłyszeli okrutny, sardoniczny,
cierpki śmiech. Dobiegał z tej olbrzymiej sali za nimi. A
może.....
- demony są wokół nas !
...a może to było
tylko zwodnicze echo?
Śmiech ustał.
Krata okazała się
być słaba, udało im się ją wyłamać, następne nie były
zamknięte, więc bez przeszkód dotarli do przepaści.
Po jej
drugiej stronie nie było śladu goniących ich wcześniej
szkieletów, nic nie było tam, w każdym, razie widać...
Każdego obleciał niemały strach przed zejściem w dół, bowiem
gdyby okazało się, że nie ma tam nic poza wodą, żadnego
przejścia, znaleźliby się w sytuacji bez wyjścia. Ta dziwna
pułapka, jaką były podziemia pokonałaby ich ostatecznie.
Rozpoczęło się ostrożne schodzenie w dół. Chropawe ściany
przepaści stwarzały możliwość zejścia i choć wymagało to
niemałych umiejętności, udało się. Znaleźli się na dole.
Rzeczywiście była tam woda, czarna, słabo odbijająca blask trzymanej pochodni. Brodzili w niej po pas. Otaczały ich stare, zmurszałe ściany jakby...studni, ale znaleźli przejście!
Na samym dnie znaleźli dwa wiodące w przeciwnych kierunkach
wąskie korytarze zalane wodą.
- Którędy teraz?
Wybrali
ten, z którego jak im się zdawało płynie woda. Jeśli pójdą pod
prąd, może uda im się wydostać. W końcu spływa z góry...Dużo
czasu zabrało im jednak podjęcie tej decyzji. Część drużyny
miała odmienne zdanie, wydawało im się, że woda spływa z drugiej
strony. Dlaczego?
W końcu jednak ruszyli. Musieli poruszać się gęsiego, ostrożnie, jeden za drugim i choć po kilku minutach korytarz rozszerzył się nieco, zobaczyli wystające zewsząd, z sufitu, ze ścian ostre, metalowe kolce zwrócone szpikulcami do wewnątrz przejścia. Było ich coraz więcej. Coraz mniej miejsca pozostawało na poruszanie się, a kilkakrotnie przekonali się, że pod wodą także są szpice, skrywające się by razić bohaterów raz za razem. Poruszali się naprawdę mozolnie badając każdy metr przed sobą. Musieli, bo inaczej mogliby się nadziać na jedną z zaostrzonych pułapek. Z drugiej strony, pochodnie zaczynały przygasać, a atmosfera tego miejsca sprawiała, że czuli się jak w paszczy potwora. Jak nigdy zapragnęli znaleźć się na świeżym powietrzu, pod słońcem. We znaki dawał im się głód, pragnienie i mimo, iż otaczała ich woda, żaden nie zdecydował się jej próbować, ponieważ minęli kolce, na których znaleźli zawieszonego kościotrupa.
Jedna z pochodni wypaliła się doszczętnie. Pozostałe ledwo się tliły, przez co szpikulce stały się mniej widoczne. Ominięcie ich wymagało zatem jeszcze ostrożniejszego marszu, jeszcze wolniejszego...Ponownie naszły ich wątpliwości związane z kierunkiem prądu wodnego. Jednak bez względu na to jaki był naprawdę, nie mieli już możliwości wycofania się. Szli już tym wodnym tunelem przeszło pół godziny, powrót i dotarcie do studni, gdzie nie było pułapek, zabrało by im tyle czasu, że musieliby poruszać się po omacku w ciemnościach. Kiedy druga pochodnia zgasła, zobaczyli, że kolce zniknęły, a jeden z bohaterów idący w awangardzie, potknął się o coś, co przypominało stopień, schodek. Okazało się, ku uciesze wszystkich, że podziemny, zalany wodą tunel się skończył. Natrafili na schody prowadzące w górę, wyprowadzające ich z zimnej wody. Po raz kolejny dopisało im szczęście.
Opuścili tunel i ruszyli wąskimi, wiodącymi przez ciasny korytarz, schodami. Po chwili znaleźli się na płaskim terenie i po przejściu kolejnych kilkunastu metrów, po spacerze pustym, kamiennym korytarzem, doszli do miejsca, gdzie znajdowała się...przepaść. Tym razem wyglądało to nieco inaczej niż podczas ucieczki przed szkieletami. Korytarz urywał się w połowie wysokości pomieszczenia, do którego dochodził. Pomieszczenie to było duże i miało kształt sześcianu. Dokładnie naprzeciwko, znajdowało się wejście, na tej samej wysokości, do innego tunelu, także odnieśli wrażenie, że być może kiedyś znajdowała się tu kładka łącząca obydwa korytarze. Na dnie kamiennego sześcianu leżały olbrzymie zwały drobnego piasku, dwa opadające ku środkowi sali piaszczyste stoki. Na górze zaś, tam gdzie powinien być sufit, dostrzegli ziemię oplecioną poskręcanymi, zwisającymi korzeniami. A więc musieli być blisko powierzchni!
Postanowili pospieszyć się. Nie dopuszczali bowiem do siebie myśli, że mogliby ugrzęznąć tak blisko świata zewnętrznego, mając wolność niemalże w zasięgu ręki.
Zeskoczyli na piach i zaczęli osuwać się w dół. Stwierdzili, że dadzą radę dostać się do drugiego wejścia, wspiąć się tam przy wzajemnej pomocy. Piasek osuwał im się spod nóg, kiedy poruszali się w dół, do środka pomieszczenia i gdy dotarli tam, pierwszy z bohaterów zaczął gwałtownie zapadać się. Zaczęły się krzyki, panika - ruchome piaski!!! - przyjaciele rzucili mu się na pomoc. Piach wchłonął go już do połowy.
Pierwsza próba wyciągnięcia go spełzła na niczym. Sami grzęźli po kolana w, utrudniającym ruch, wypompowującym z nich siły, piachu. Podjęli kolejną próbę. Determinacja z jaką zaczęli wyciągać towarzysza sprawiła że udało się. Kosztowało ich to jednak wiele sił. Padli zdyszani na stromym piaszczystym zboczu. Głód, wyczerpanie, mroczki przed oczami, suchość w ustach - to wszystko odbierało im ochotę do dalszej walki. Jednakże świadomość bliskiego ocalenia poderwała ich, być może po raz ostatni.
Wspięli się do wyjścia i poczłapali kolejnym wąskim korytarzem. Już po chwili jednak zatrzymali się, w milczeniu spoglądając na siebie. Nikt nie skomentował tego co zobaczyli. Weszli w ślepy zaułek. Jeden z nich osunął się po ścianie i w geście rozpaczy skrył twarz w dłoniach. Pozostali nie wykazywali wiele więcej ochoty do zrobienia czegokolwiek. Ale wśród nich znalazł się ktoś, kto uwierzył, że to nie może być koniec. Zaczął dokładnie oglądać ścianę. Okazało się, że kamienne bloki, z których jest zbudowana, dają się poruszyć, są luźne. I kiedy pchnął jeden z nich, a ten wpadł do środka odsłaniając mroczna czeluść, z której powiało chłodem, spojrzał zdziwiony na przyjaciół. Ci równocześnie zerwali się i gołymi rękami rozwalili ścianę. Powstał otwór, przez który mógł przecisnąć się dorosły człowiek. Nie bawiąc się w ostrożność przedostali się na drugą stronę. W słabym blasku ostatnich pochodni zobaczyli gdzie są. Stali w korytarzu katakumb, w starożytnym grobowcu, w zapomnianej nekropolii.
Katakumby stanowił labirynt starych łukowato sklepionych korytarzy. Wszędzie, w każdej ścianie znajdowały się wnęki ze spróchniałymi trumnami. Wiele z nich było rozwalonych. Szczątki ludzkie walały się na podłodze, w kręgu światła widać było umykające szczury. Błąkając się po tym przesiąkniętym śmiercią miejscu stracili ostatnią pochodnię.
Płaszcz mroku okrył ich szczelnie pozbawiając możliwości sprawnego poruszania się. Zaczęli błądzić po omacku. Wzdragali się dotykając zimnych kości. Nie jedna trumna rozpadła się pod ich nogami. Odgłos przewalających się kości wywoływał ciarki na całym ciele. Po kolejnym potknięciu, po kolejnym skręcie stał się cud. Znaleźli wyjście na zewnątrz! Oto bowiem ujrzeli światło słoneczne przebijające się przez gąszcz zarośli. Dobiegli tam ostatkiem sił, przebili się przez krzaki i zobaczyli słońce, błękitne niebo, zalesione wzgórza, głazy otaczające wejście do katakumb. Usłyszeli szum wartko płynącego potoku, poczuli świeży powiew wiatru. Na wprost siebie dostrzegli w sporej odległości dymy wydobywające się z kominów chat. Gdzieś tam była wioska. Bez sił padli w trawę. Szok po odzyskaniu wolności był olbrzymi, nie mogli uwierzyć, że udało im się. Minęło wiele czasu nim zebrali się ale w końcu ruszyli gdyż chcieli jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Zeszli ze wzgórza. Zaspokoili pragnienie w potoku i po dwóch godzinach dotarli do wioski. Wychodząc z lasu zobaczyli mały Gródek. Wiedzieli, że uzyskają tam pomoc i zaspokoją niesamowity teraz głód. Spostrzegli ludzi pracujących w polu. Jakaś kobieta przekopywała ziemię w bliskim sąsiedztwie lasu, który opuszczali. Wyszli z radością na słońce. Kobieta przerwała pracę widząc drużynę. Wypuściła z drżącej dłoni motykę i... wrzasnęła przerażona.
* * *
W tym miejscu przygoda się kończy. Krzyk kobiety jest zdarzeniem finałowym. Pozostaje Ci jedynie jeszcze odczytanie graczom poniższego tekstu, będącego jedną z kartek z pamiętnika żołnierza, przyjaciela drużyny, którego widmo widzieli dwukrotnie w podziemiach.
* * *
"...To był sen najgorszy ze wszystkich. Sen, który
przemienił się w przerażającą rzeczywistość. Już nie wiem co
lepsze, śnić czy obudzić się.
Pochowałem ich po bitwie,
jak z resztą wielu innych. Lecz oni mi najbliżsi byli. Tyle razem
przeżyliśmy. A teraz przychodzi mi oglądać te koszmarne obrazy.
Piszę tak, bo już nie mam nadziei, że się to kiedykolwiek
skończy. Już wolałbym zginąć tam na polu bitwy, z nimi.
Ta
bezsilność. Bez nadziei krzyczałem, próbowałem ich zatrzymać,
zawsze zbyt późno.
Przeklęta układanka zaczęła składać się w jedną całość.
Pościg łowców. Groźny przestępca...czarnoksiężnik... Słyszałem
złe wieści, już w kilka dni po bitwie. Myślałem: to tylko
plotki. Jak miałem uwierzyć, że ten potężny mag zbiera armię,
ożywiając umarłych. I jakże, na boga, mogłem przypuszczać, że
moi druhowie znajdą się wśród tych potworów.
- Już
czas.
Myślałem, że to moje słowa zbudziły przyjaciół. Ale
to On. Rozpoczął już swój demoniczny rytuał, który miał
doprowadzić do zguby ich dusz. A ja... Ja mogłem się tylko temu
przyglądać. Patrzeć jak coraz głębiej i głębiej pogrążają
się, choć ścieżka ich nadziei prowadzi do góry.
Nie mogłem czekać. Sen stawał się dla mnie jawą. Coraz
bardziej się o tym przekonywałem, gdy zauważali moją obecność.
I gdy stali już u bram piekielnych, z gardła wydarło mi się tylko
jedno słowo, które trwa dotąd w moim umyśle:
- Nie!
Za
późno. Przekroczyli nieprzekraczalne.
Tak więc odtąd każdy krok do góry był krokiem w dół, wprost do najgłębszych czeluści. Wiem, tak bardzo chcieli się stamtąd wydostać, lecz jak miałem im powiedzieć, że ta ich upragniona wolność to zniewolenie największe, bo wieczne. Jak mogłem wyjaśnić w tych kilku słowach, które dane mi było wypowiedzieć, że moi najdrożsi przyjaciele stoją po środku pola bitwy między potężnym nekromantą a panem snów?
To, co widziałem później... Ich ciała... To nie byli oni...
Przegniłe członki, "twarze" bez wyrazu... Krew na ustach
po tym jak dopadli tą kobietę... Ja wciąż stałem i patrzyłem.
Nawet wtedy, kiedy było już po wszystkim, kiedy żołnierze
skończyli z Nimi, kiedy palono ich niosące zarazę ciała... Ja
wciąż stałem i patrzyłem.
Morr! Czemu wplątałeś mnie w
to wszystko? Czemu właśnie mi powierzyłeś zadanie ocalenia ich
dusz? BYŁEM ZABAWKĄ W TWOICH RĘKACH!
Nie mogę spać.
Odpycham sen, bo gdy tylko zamykam oczy znów pojawiają się te
przerażające obrazy. Umarli budzą się w swych grobach... Już
nigdy nie zasnę."
* * *
Pozostaje nam wyjaśnić kilka spraw.
W trakcie pobytu w
wiosce w drodze do Ignatowa drużyna zasłyszała plotkę o pościgu
łowców za jakimś przestępcą. Nie wiedzieli jednak, że owym
przestępcą był potężny czarnoksiężnik. Mag uciekał zaszczuty
na wschód. Gdy zrozumiał, że nie uda mu się zgubić pościgu,
postanowił zaryzykować i samemu ostatecznie rozprawić się z
depczącymi mu po piętach łowcami. Używając dużej ilości
spaczenia zainicjował rytuał obudzenia armii podporządkowanych mu
ożywieńców. Spaczeń dał mu dużą moc i sprawił, że w zasięgu
wielu mil umarli zaczęli wstawać z grobów.
Bitwa w dolinie zakończyła się porażką Kislevitów. Większość wojowników poległa. W opisywanym wcześniej wybuchu nie zginął przyjaciel bohaterów. Eksplozja zabiła drużynę on zaś jako jeden z niewielu przeżył i wydostał się z bitwy. To, co drużyna widziała po wybuchu było złudzeniem wytworzonym przez budzące się, zniewolone umysły nieumarłych. Po bitwie, kiedy chaos wycofał się, pogrzebano ich. Właśnie wtedy czarnoksiężnik zaczął budzić armię ożywieńców.
Rozpoczęła się walka między nim, a Morr'em o dusze bohaterów, zaś ocalały z bitwy przyjaciel, poprzez sny zsyłane przez Morr'a, miał pomóc w ich ocaleniu. Wszystko, co widzieli, co przeżyli w podziemiach, jak i same podziemia, nie istniało. Była to iluzja stworzona przez zwalczające się siły dobra i zła. Morr starał się zatrzymać ich w podziemiach, zaś potężna moc nekromanty pomagała im dojść do wyjścia. Opuszczenie przez nich podziemi było symbolicznym aktem zwycięstwa nekromanty. W rzeczywistości, którą przesłaniała im zła moc, ożywione zwłoki bohaterów powstały ze swych grobów i jako wygłodzone ghoule ruszyli do wioski w poszukiwaniu ludzkiego mięsa. Nie wiedzieli wtedy o tym, patrząc na siebie nie widzieli ghouli, gdyż ciągle byli oszukiwani. Kiedy dotarli do wioski i usłyszeli krzyk kobiety, znaleźli się w pełni władzy nekromanty.
Wszystkie zmagania w podziemiach były odzwierciedleniem walki Morr'a z czarnoksiężnikiem. Dla przykładu wystarczy przytoczyć takie zdarzenia jak: wątpliwości związane z kierunkiem płynącej wody (moc Morr'a wskazywała kierunek przeciwny do wyjścia), palowy most i jego znikanie (zła moc stworzyła most, Morr zniszczył go), przepaść i pogoń szkieletów, które zmusiły bohaterów do skoku i.t.d...
Podziemia były po prostu polem walki między Morr'em, a nekromantą o dusze członków drużyny. Zwyciężył nekromanta, którego nie udało się powstrzymać nawet przy użyciu snów przyjaciela drużyny, który objawiał im się jako widmo (co utwierdzało ich, że to on zginął).
Jeśli możemy dać Ci jakąś sugestię związaną z prowadzeniem przygody, zrób tak, żeby zaczęło się od pobytu w wiosce. Poprowadź im zakrapiany wieczór, niech wysłuchają mało znaczących dla nich plotek, potem zaś już jednym, niespiesznym ciągiem doprowadź do bitwy. Kiedy prowadziliśmy przygodę po raz pierwszy, przez blisko 4 godziny trwała podróż. W tym czasie jednak nie próżnowaliśmy. Skoro założenie było takie: drużyna należy do oddziału najemników, to za wszelką cenę staraliśmy się zrobić tak, żeby rzeczywiście tak się czuli. Każdy z najemników w licznej kompanii miał imię, wyróżniało go coś charakterystycznego, inne były relacje każdego z nich z członkami drużyny. Zrobiliśmy tak, by kompania nie była tylko mięsem dla późniejszej rzezi, tłem dla przygody. Przez te cztery godziny, moi gracze poznali i przyzwyczaili się do żołnierskiego trybu życia. Stali się integralną częścią drużyny. Wymierne efekty przyniosło to w bitwie...Kiedy widzieli jak ktoś jest w bestialski sposób mordowany, nie był to anonimowy żołnierz, jak to często bywa. Widzieli śmierć swojego kompana, po kolei ginęli Wasilij, Gałka, Czerwieniec, Iwan,....i inni. Gracze pamiętali twarze ich wszystkich, dlatego śmierć towarzyszy nabrała dużego znaczenia. Nie zapomnij o wielości opisów podczas bitwy, niech nie sprowadza się ona do ciskania kostkami. Przed obudzeniem ich w celi, daj wszystkim chwilę oddechu. W końcu zaczniesz prowadzić zupełnie nową przygodę.
Uznaliśmy, że przedstawienie scenariusza w formie opowiastki, pozwoli Ci się lepiej wczuć i pojąć ideę oraz klimat przygody. Jeżeli masz jakieś pytania, wątpliwości związane z przygodą, pisz do nas. Odpowiemy na każde pytanie.